LECH EMFAZY STEFANSKI MICHAŁ KOMAR OD MAGII DO PSYCHOTRONIKI WIEDZA POWSZECHNA WARSZAWA 1983 Obwoluta, okładka, karta tytułowa JULIUSZ KULESZA Fotografia na okładce ZBIGNIEW WOJSŁAW Redaktor ZBIGNIEW CHRZANOWSKI Redaktor techniczny JANINA HAMMER (wyd. I) ANNA MARKOWSKA (Wyd. III) Korektor MARIA SIELICKA-SOROKA © Copyright by Państwowe Wydawnictwo „Wiedza Powszechna", Warszawa 1980 r. PRINTED IN POLAND PW „Wiedza Powszechna" — Warszawa 1983 r. Wydanie III. Nakład 50000+300 egz. Objętość 17,1 ark. wyd., 21 ark. druk. + 1,5 ark. wkładek. Papier offset, mat., kl. V, 70 g. 82X104. Druk techniką offsetową ukończono w czerwcu 1983 r. Olsztyńskie Zakłady Graficzne im. Seweryna Pieniężnego, Olsztyn. Zam. 1146. Wkładki rotograwiurowe wykonały Łódz- kie Zakłady Graficzne. Cena zł 200,— ISBN 83-214-0174-0 Naszym dzieciom — Stefanowi Iwankowi, Bognie Stefańskiej, Magdalenie Komar i Janowi Wacławowi Komarowi — książkę tę poświęcają Autorzy I Magia i psychotronika Określenie pojęć W mniemaniu prawie powszechnym psychotronika uchodzi za domenę raczej magii niż nauki. Zdrowy roz- sądek każe podejrzewać ludzi parających się psycho- troniką o skłonność do nazbyt daleko posuniętej fan- tazji. Z drugiej strony, ten sam zdrowy rozsądek wska- zuje, że np. przedmiot badań biologii submolekularnej lub fizyki nuklearnej albo wyspecjalizowanych dziedzin matematyki wydaje się przeciętnemu człowiekowi rów- nie tajemniczy jak przedmiot zainteresowań psycho- troniki. Dlaczego w takim razie biologia, fizyka i mate- matyka uchodzą za nauki nie kwestionowane, a psycho- tronika bywa niekiedy określana szyderczym mianem magii? Może dlatego, że przez dłuższy czas ta ostatnia nie była wliczana do zespołu nauk zinstytucjonalizowa- nych. Gdy wreszcie ją nobilitowano, to" wiadomość o tym fakcie pozostała jakby w ukryciu: badaniami psychotronicznymi zainteresowały się przede wszyst- kim instytucje pracujące na rzecz wojska. W świecie dzisiejszym na naszych oczach granice nauki poszerzają się niemal z dnia na dzień i to, co dziś może uchodzić za domenę niemal czarów, jutro okaże się czymś oczywistym i użytecznym. Czy zresztą nauka nie lokowała się zawsze na pograniczach fantazji? Dla- czego w takim razie psychotronika uchodzi za domenę tajemniczo-magiczną? „Zjawisku przypisuje się cha- rakter magiczny — pisał polski parapsycholog Józef 7 Switkowski — wtedy, gdy warunki jego powstania wydają się sprzeczne ze znanymi prawami natu- ry". W tym sensie magiczne mogą się wydawać nie- które przedmioty badań psychotronicznych tak, jak lu- dziom z XIX w. magią trąciły dokonane przez Roentge- na doświadczenia z promieniami katodowymi. Cóż w ta- kim razie na pewno jest nauką, a co nie? Nie sposób udzielić odpowiedzi ostatecznej. Jednakże wyuczona konwencja skłania nas, byśmy pewne dziedziny ludz- kiego wysiłku poznawczego określali mianem magii, mnę zaś uznawali za prawdziwą naukę. Podziały takie są dość zawodne i, prawdę mówiąc, opierają się raczej na przywiązaniu do własnej wiary niż na racjonalnych kryteriach, na doświadczeniu. W średniowieczu ludzie naprawdę oświeceni i uczeni sądzili, że mucha ma osiem nóg, tak bowiem rzekomo twierdził Arystoteles, a twierdzenia zawarte w Piśmie Świętym i w dziełach Arystotelesa nie podlegały w owych czasach dyskusji. W rzeczywistości fałsz zakradł się do dzieł Arystotele- sa jeszcze w starożytności z winy nieuważnego przepi- sywacza rękopisu, który zamiast 6 napisał 8. Errare humanum est..., ale to doprawdy żenujące, że przez setki lat żaden z czytelników Arystotelesa nie złapał muchy, aby policzyć, ile w rzeczywistości ma nóg. A może ci, którzy to uczynili i doliczyli się zaledwie sześciu, nie mieli po prostu odwagi, aby ujawnić świa- toburczy wynik swego doświadczenia? Ludzie nie wierzący w zasadność praktyk różdżkar- skich stanowią większość w sferach naukowych Polski, Europy i całego świata. A jednak w 1968 powstała w ZSRR Mieżwiedomstwiennaja Komisja po Problemie Biofiziczeskogo Effekta — państwowa instytucja zaj- mująca się przede wszystkim zastosowaniem różdż- karstwa w geologii, a także w archeologii i krymina- listyce. Milionowe oszczędności, jakie daje na co dzień stosowanie metody biofizycznej w poszukiwaniach geo- 8 logicznych, lepiej przemawiają za różdżkarstwem niż jakiekolwiek argumenty teoretyczne. Czy w takim ra- zie badaczy zajmujących się wyjaśnianiem tajemni- cy różdżkarstwa umieścimy w grupie prawdziwych uczonych, czy też w grupie amatorów parających się magią? Czym więc jest psychotronika? Zdenśk Rejdak, pre- zes Międzynarodowego Towarzystwa Badań Psychotro- nicznych, tak oto ją definiuje: Psychotronika jest samodzielną, interdyscyplinarną gałę- zią wiedzy, która zajmuje się siłami działającymi na odle- głość — interakcjami zarówno pomiędzy ludźmi, jak też między ludźmi a otaczającym światem (organicznym i nie- organicznym). Interakcje te wiążą się z energetycznymi for- mami wyżej zorganizowanej żywej materii i są właśnie przedmiotem badań. W odróżnieniu od parapsychologii, któ- rą interesowały fenomeny, psychotronika bada zjawiska, jakie występują w utajonej postaci w każdej żywej jedno- stce. Chodzi tu o badanie funkcji psychicznej i fizykalnej w ich naturalnym wzajemnym powiązaniu. Psychotronika bada również energetyczną istotę zjawisk tradycyjnie zna- nych pod pojęciami telepatii, telekinezy, telegnozji (jasno- widzenia) itp. Już w samej definicji można spostrzec powody nie- ufności do psychotroniki. Zajmuje się ona bowiem zja- wiskami wciąż jeszcze nie wyjaśnionymi. Czy wynika stąd, że sama jest dziedziną mglisto-tajemniczą, nie- naukową? Tak, jakby prawdziwa nauka zajmowała się zjawiskami oczywistymi! Nie znaczy to wcale, że spra- wę związków między nauką i magią można teraz spo- kojnie pominąć. Ostatecznie jedną z elementarnych cnót nauki jest nieustająca ciekawość badawcza, for- mułowanie coraz to nowych pytań, badanie, nie zaś skłonność do lenistwa umysłowego, które wyraża się w wygodnym oznaczaniu zjawisk wciąż nierozpozna- nych mianem magii, pogardliwym i szyderczym. 9 Inicjatorem naukowych badań nad magią był angiel- ski etnolog i historyk James George Frazer (1854— 1941). Zdaniem Frazera z gruntu błędne są zasady my- ślenia, na których opiera się magia. „Magia — powiada Frazer — jest fałszywym systemem praw przyrody i równocześnie zespołem fałszywych wskazówek postę- powania. Jest to zarówno fałszywa nauka, jak i za- wodna sztuka". Oczywiście nie mamy tu zamiaru przeprowadzać peł- nej rehabilitacji magii, ale też trudno dziś zgodzić się z twierdzeniami Frazera. Czy rzeczywiście istnieją podstawy, aby wszelką działalność magiczną określić wzgardliwym mianem „zawodnej sztuki"? Czy zabiegi magiczne bywają za- wsze nieskuteczne? Niezliczone przekazy historyczne i świadectwa podróżników i etnografów świadczą o czymś wręcz przeciwnym. Frazer kategorycznie za- przeczył prawdziwości jednych i drugich, własnych zaś obserwacji nie miał i mieć ich nie mógł, ponieważ sam nie podróżował, zadowalając się kompilowaniem cu- dzych spostrzeżeń. Nie miejmy mu tego za złe; jego Złota gałąź jest i tak książką pełną niepowtarzalnego uroku. Spróbujmy jednak teraz popatrzeć z innego punktu widzenia na rozmaite fakty, słusznie czy niesłusznie za- liczane do fenomenów „magicznych". W ich wyborze pomagać nam będzie definicja magii, którą podaje w swojej książce amerykański znawca przedmiotu Max Freedom Long: Wszelka działalność wykraczająca poza zakres naszych praw fizycznych jest magią. Obojętne, czy chodzi o natych- miastowe wyleczenie, czy wywoływanie zjawisk parapsy- chicznych, jak telepatia, jasnowidzenie itp., czy też o skut- ki tzw. modlitwy śmierci. 10 Tajemnice fakirów Znakomity angielski badacz hipnozy James Braid w rozprawie Uwagi nad transem, czyli snem zimowym u ludzi (1850) opisał doświadczenia z Haridasem, sław- nym ongi indyjskim fakirem. Człowiek ten umiał po- grążyć sam siebie w rodzaj pozornej śmierci. W tym stanie zakopywano go do grobu na 3, 10, 30, a nawet 40 dni. Ostatnie z tych doświadczeń przeprowadzono w Lahore pod okiem sir Claude'a Wade'a, ówczesnego rezydenta angielskiego na dworze tamtejszego maha- radży, zresztą wielkiego sceptyka w sprawach wszel- kich nadzwyczajności. Na kilka dni przed próbą Haridas zażył środek prze- czyszczający i odtąd żywił się tylko mlekiem. W dniu, kiedy miano go zakopać, połknął pas płótna długi na 30 łokci i wyciągnął go z powrotem przez gardło (mia- ło to na celu oczyszczenie żołądka). Potem wykonał coś w rodzaju lewatywy. Wreszcie zatkał sobie wszyst- kie otwory ciała woskiem, wcisnął język do gardła, skrzyżował ramiona na piersi i zasnął. Wówczas zawi- nięto fakira w chustę, na której siedział, związano ją, opieczętowano pieczęcią maharadży i złożono do skrzy- ni. Skrzynię zakopano na pałacowym dziedzińcu. Gro- bowca i całego pałacu we dnie i w nocy strzegły warty. Po 40 dniach grobowiec komisyjnie rozkopano i wy- jęto zeń ciało Haridasa zupełnie sztywne, wyglądające jak martwe. Służący polał je ciepłą wodą, po czym za- czął okładać ciemię gorącym ciastem pszennym. Z no- sa i uszu wyjął wosk, wyciągnął też z gardła język. Powieki nacierał roztopionym masłem. Wtem ciało po- ruszyło się kurczowo, nozdrza wydęły się. Puls był wciąż ledwie wyczuwalny. Wreszcie źrenice odzyskały blask, a fakir, spostrzegłszy, że radża stoi tuż obok, przemówił ledwie słyszalnym głosem: „Wierzysz mi teraz?" I sceptyczny radża musiał uwierzyć. 11 Od czytelników rzecz jasna aż tak wiele nie żądamy. Niemniej pozostaje faktem, że od kilku lat świat nau- kowy przestał traktować z żartobliwym lekceważe- niem „sztuczki" joginów. Wiąże się to z odkryciem zjawiska biologicznego sprzężenia zwrotnego (po an- gielsku biofeedback) i z konstrukcją urządzeń, które pozwalają tym zjawiskiem sterować. Mówiąc w grubym uproszczeniu, zjawisko to może- my sztucznie wywołać, wczuwając się w jakiś narząd swego ciała, maksymalnie koncentrując na nim uwagę, a następnie wyobrażając sobie stopniową zmianę w je- go działaniu: zwolnienie rytmu serca, zwolnienie ryt- mów prądów czynnościowych mózgu, zwiększenie elektrycznej oporności skóry itp. Każde spostrzeżenie zmiany powoduje dalsze jej nasilanie się. Proszę zwró- cić uwagę: wymieniamy tu takie funkcje organizmu, na które — jak sądzono jeszcze kilka lat temu — wola człowieka nie może mieć najmniejszego wpływu. Najprostszym chyba aparatem do biologicznego sprzężenia zwrotnego może być zwykła słuchawka le- karska. Człowiek kładzie się i wsłuchuje w bicie wła- snego serca, życząc sobie usilnie, aby jego częstotli- wość uległa zmianie: zwolnieniu lub przyśpieszeniu. Najmniejsza nawet zauważona zmiana powoduje po- tęgowanie się zjawiska. Skutek staje się więc przyczy- ną, a przyczyna z kolei skutkiem — jest to zresztą za- sada każdego sprzężenia zwrotnego. Rewelacyjnych wyników oczywiście nie należy oczekiwać podczas pierwszych prób. Wszelkie urządzenia „biofeedbacko- we" pomagają jedynie w treningu, lecz bynajmniej nie zwalniają od niego. O ile wspomniane tu dla przykładu trenowanie zmian rytmu serca byłoby dla przeciętnego człowieka raczej niecelowe, o tyle umożliwienie kontroli swoich rytmów mózgowych daje rezultaty ciekawe i bezspor- nie pożyteczne. 12 Jak wiadomo, zapis elektroencefalograficzny uwido- cznia w postaci „fal" różne rytmy prądów czynnościo- wych mózgu. Normalnej pracy mózgu odpowiada tzw. rytm beta — nieregularny, o stosunkowo dużej czę- stotliwości. Stanowi spoczynku, odprężenia fizycznego i psychicznego odpowiada regularny rytm alfa, cha- rakteryzujący się poza tym znacznie większą ampli- tudą niż wymieniony poprzednio; jego częstotliwość zawiera się w granicach 7—13 Hz. Jeszcze niższy za- kres częstotliwości obserwujemy w rytmie theta (4—7 Hz) manifestującym się podczas marzeń sen- nych i w czasie wytężonej pracy umysłowej o charak- terze twórczym. Najniższe częstotliwości (0,5—4 Hz), odpowiadające tzw. rytmowi delta, występują podczas głębokiego snu. Możliwość osiągnięcia na żądanie stanu pełnego re- laksu i — co za tym idzie — szybkiego, a gruntowne- go wypoczynku jest dla współczesnego człowieka szcze- gólnie kusząca. Zwłaszcza gdy towarzyszą temu roz- koszne marzenia senne na jawie. Wszystko to jest mo- żliwe dzięki aparatowi będącemu uproszczonym elek- troencefalografem, bez urządzenia zapisującego, ale za to z ekranem oscyloskopu lub słuchawkami. Sygnał świetlny lub dźwiękowy umożliwia śledzenie włas- nych rytmów mózgowych i wywieranie wpływu na ich przebieg. Podobnie skuteczne okazały się urządzenia działa- jące na nieco innej zasadzie. Są to „biofeedbacki", które wykorzystują tzw. efekt skórnogalwaniczny (fot. 1). Zjawisko skórnogalwaniczne polega na zmie- nianiu się oporności elektrycznej skóry pod wpływem czynników emocjonalnych. Aby je dostrzec, przymoco- wuje się elektrody np. po obu stronach dłoni, włącza się w obwód źródło słabego, zupełnie nieodczuwalne- go prądu i mierzy jego przepływ czułym galwanome- $ trem. Gdy wzrasta napięcie emocjonalne (np. pod 13 wpływem przestrachu), wówczas zmniejsza się opór elektryczny i odwrotnie: psychicznemu odprężeniu towarzyszy stopniowo zwiększająca się oporność skóry. Przyczyna tego zjawiska nie została dotąd w sposób zadowalający wyjaśniona, co bynajmniej nie prze- szkadza w praktycznym jego wykorzystaniu, m.in. przez policję w detektorach kłamstwa (ciekawych odsyłamy do książki H. J. Eysencka Sens i nonsens w psycholo- gii). Urządzenia umożliwiające trenowanie relaksacji, a działające na zasadzie efektu skórnogalwanicznego, produkowane są seryjnie w USA przez firmę „Bio- feedback Instrument Company". 14 Aura Ślaz: Domine, z czego, proszę, są promienie, które ty nosisz na głowie? S w. Gwalbert: Są ze mnie! Z mojej wewnętrznej wiedzy i z anioła, co w ciele moim pali się tajemnie. Ślaz: Myślałem, że te płomieniste koła są z włosów. S w. Gwalbert: Er go nie byłyby z duszy? Ślaz: Domine, a kot, kiedy się napuszy, to tak mu iskry z włosów wylatują... (SŁOWACKI: Lilia Weneda) Już od czasów starożytnych mówi się o pewnego rodzaju promieniowaniu, które umiejscowione jest wo- kół żywych organizmów. Bywało ono widywane jed- nakże tylko przez niektóre osoby szczególnie wrażli- we. Poświatę otaczającą głowy świętych odnajdujemy na większości obrazów o treści religijnej — bez wzglę- du na to, jakiej wierze służą, a także niezależnie od miejsca i czasu ich powstania. Promieniowanie to (na- zywane również emanacją, aureolą, polami) w trady- cji okultystycznej przyjęło nazwę aury i zachowało ją do dziś. Przedstawia się jako rodzaj mglistej po- światy i ma zarysy kształtu ciała; u człowieka naj- silniej jaśnieje okolica głowy. Zdolność widzenia aury posiadał m. in. Stefan Os- sowiecki, znany polski jasnowidz z okresu międzywo- jennego. Twierdził on, że wokół głowy człowieka za- jętego pracą umysłową dostrzega niekiedy poświatę zielonkawą. Głowa człowieka zajętego pracą twórczą promieniuje jakoby błękitem. Przy podnieceniu ero- tycznym poświata staje się czerwona, w chorobie — żółta, a przed śmiercią bieleje. Czy spostrzeżenia te były subiektywne, czy też odpowiadały im jakieś obie- ktywnie istniejące fakty, trudno orzec. Niemniej po- zostaje faktem, że w kilku przypadkach zdarzyło się 15 Ossowieckiemu przepowiedzieć śmierć ludzi na pod- stawie zaobserwowanej wokół ich głów białej poświa- ty, a byli wśród nich i tacy, którym — rozumowo rzecz biorąc — należało raczej wróżyć długie lata życia. W 1908 angielski lekarz Walter Kilner, eksperymen- tując z dicyjaniną, barwnikiem uczulającym emulsję fotograficzną na podczerwień, dokonał przypadkowego odkrycia. Spostrzegł, że w pewnych warunkach świetl- nych głowa człowieka oglądana przez szybkę zabar- wioną roztworem dicyjaniny wydaje się otoczona po- światą, której nie mają przedmioty martwe. Kilner przeprowadził badania odkrytego przez siebie fenome- nu, udoskonalił technikę jego otrzymywania, a nawet spróbował znaleźć dlań zastosowanie w diagnostyce medycznej. Okazało się bowiem, że wielkość i kształt „aury" zmieniają się zależnie od stanu zdrowia bada- nej osoby. W latach dwudziestych bieżącego stulecia, w pra- cowni Towarzystwa Psychicznego w Bordeaux u dra I. Maxwella, stosowano następującą metodę: Osobę ba- daną umieszczano przed ciemnym tłem koloru głębo- kiego błękitu indygo. Następnie rzutowano na nią od przodu słaby promień błękitnego światła i obserwowa- no przez filtr barwy pomarańczowożółtej. Wówczas można było spostrzec jakby halo, które otaczało gło- wę osoby badanej. Niestety ani Kilner, ani jego naśladowcy nie umieli orzec, czym jest właściwie obserwowana przez nich aura. Dlatego publikowane przez grono tych osób wy- niki przyjmowane były przez świat naukowy z dużym sceptycyzmem. W 1939 miejski szpital w Krasnodarze nad Kubaniem zlecił elektrotechnikowi Siemionowi Kirlianowi reperację aparatu d'Arsonvala — urządzenia do leczniczego masażu prądami wielkiej częstotliwości. 16 Kirliana zafrapowały maleńkie, niebieskie iskierki, przeskakujące pomiędzy szklaną elektrodą a skórą pacjenta, i zapragnął je sfotografować. Skonstruował wówczas własne urządzenie z elektrodą metalową, za- bezpieczające kliszę przed dostępem światła z zewnątrz. Na elektrodzie położył kliszę, a na kliszy własną dłoń. Po wywołaniu ukazał się obraz, który Siemiona wpra- wił w osłupienie. Ujrzał ciemną sylwetkę swojej dłoni, pokrytą masą świetlistych punkcików, układających się w skupiska i konstelacje, jakby według jakiegoś lo- gicznego, ale niezrozumiałego planu. Natomiast cała sylwetka otoczona była jasną poświatą, która przypo- minała koronę słoneczną, znaną z fotografii dokony- wanych podczas całkowitych zaćmień. Z palców wy- strzelały dłuższe promienie, niby protuberancje (fot. 3). Co to było, Kirlian oczywiście nie wiedział, ale prze- czucie mówiło mu (i słusznie!), że jest na tropie jakie- goś wielkiego odkrycia. Przede wszystkim postanowił udoskonalić swój aparat. W ciągu kilku następnych lat w pracy pomagała mu tylko żona, Walentyna. Państwo Kirlianowie budowali coraz to nowe urządzenia, które przystosowane były do zdjęć w kolorze, a wreszcie aparaty dające obraz bezpośrednio na ekranie. Równolegle dokonywali no- wych obserwacji. Ich wyniki były coraz bardziej za- dziwiające. Okazało się, że każda żywa istota ukazuje na fotogramie swój „schemat energetyczny", pokrywa- jący się zasadniczo ze schematem anatomicznym, a jed- nak od niego różny. Także owa świetlista obwódka, której obecność na zdjęciu jest charakterystyczna dla wszystkiego co żyje, ukazywała się w coraz to innych kształtach, rozmiarach i kolorach. Któregoś dnia chciał Siemion Kirlian pokazać gościo- wi z Akademii Nauk aurę swojej dłoni. Kilkakrotnie ponawiał próby, lecz obrazy ukazywały się ciągle za- mazane i prawie pozbawione jasnej obwódki. Kirlian 17 sądził już, że aparat jest uszkodzony, ale dłoń żony da- ła obraz prawidłowy. Czemu tak się działo, zrozumiał to wieczorem, gdy z wysoką gorączką i migreną mu- siał położyć się do łóżka: aparat wykrył chorobę przed wystąpieniem jej objawów. Innym razem sfotografo- wał świeżo zerwany liść. Potem szybko odciął znaczną jego część i znów dokonał zdjęcia. Chciał po prostu zobaczyć, jak zachowa się po okaleczeniu pozostała część liścia. Tymczasem na fotografii liść ukazał się... w całości. Jego „schemat energetyczny" pozostał pra- wie nienaruszony. Czyżby więc fotografie Kirliana pozwalały nam wi- dzieć to, co okultyści nazywali zawsze „ciałem eterycz- nym"? Na ostateczną odpowiedź jest chyba jeszcze za wcześ- nie. Na razie na całym świecie trwają intensywne ba- dania (fot. 4). W Krasnodarze powstał Instytut Kirlia- nowski, prowadzone są też doświadczenia w licznych ośrodkach uniwersyteckich ZSRR. W USA kilka firm zaczęło produkować aparaty kirlianowskie. Rozporzą- dzeniem Prezydium Rady Najwyższej RFSRR przy- znano Siemionowi Dawidowiczowi Kirlianowi w 1974 18 Najprostsze urządzenie do otrzymywania fotografii kirlianowskiej na filmie 35 mm, biało-czarnym lub barwnj m. Jako generator prądów wielkiej częstotliwości może być z powodzeniem użyty aparat elektromedyczny d'Arsonvala (stosowany do tzw. elektrycznego masażu) za zasługi na polu działalności badawczej zaszczytny tytuł Zasłużonego Odkrywcy RFSRR. Trzeba tu dodać, że „fotografia kirlianowska" — po- dobnie jak każde odkrycie czy wynalazek — ma swo- ich prekursorów. Pierwszym, który opracował metodę otrzymywania podobnych obrazów oraz zrozumiał ich wymowę, był Polak doktor Jakub Jodko-Narkiewicz (fot. 5). Za życia niedoceniony, po śmierci prawie zapomniany, jeden z tych, którzy „urodzili się za wcześnie". Dziś jest on postacią nieznaną tak dalece, że w literaturze obcojęzycznej wymieniany bywa niekiedy pośród uczo- nych rosyjskich. Ojciec Jakuba Jodko-Narkiewicza, Otton, był za- możnym ziemianinem, właścicielem kilku majątków ziemskich w byłej guberni mińskiej, w powiecie ihu- meńskim. Matka, Aniela, z domu Estko, chlubiła się pokrewieństwem z bohaterem narodowym Polski i USA Tadeuszem Kościuszką. Jakub urodził się w 1847 w ma- jątku Ottonów. Otrzymał staranne i wielostronne wy- kształcenie: lekarskie, elektrotechniczne, a także artys- tyczne. Studiował początkowo w Moskwie, później w Paryżu. Tam, w 1870 zastała go wojna francusko- -pruska. Podczas oblężenia, aby zarobić na życie, udzie- lał lekcji muzyki. Po powrocie do kraju Jakub ożenił się z Heleną Pieślak, córką sąsiadów z majątku Mohor- ty. Z pięciorga dzieci tego małżeństwa najmłodszy Konrad, urodzony w 1885, zmarł w Krakowie już po zakończeniu II wojny światowej. W skromnym archiwum rodziny Jodko-Narkiewi- czów w Warszawie znajduje się fotografia Jakuba z 1888. Zachował się także afisz reklamujący sanato- rium założone przez doktora Jodko-Narkiewicza w majątku nad Niemnem. Jego specjalnością były „kuracje ku- mysowe", a leczniczy napój z kobylego mleka przygo- towywali w tym celu sprowadzeni specja- liści — Baszkirowie. Jednocześnie w swoim nadnie- 20 meńskim laboratorium elektrotechnicznym (dobrze pamięta je do dziś synowa wynalazcy) doktor Jodko-Nar- kiewicz pracował nad „telegrafią bez drutu". W 1892 odbyła się w Wiedniu pierwsza na świecie publiczna transmisja radiowa. Aparat nadawczy skła- dał się z cewki Ruhmkorffa,. uziemionej i połączonej z anteną. Odbiornikiem była połączona z ziemią i z an- teną słuchawka telefoniczna. Pierwszeństwo Jodko- -Narkiewicza w dziedzinie radiotelegrafii zostało po- twierdzone 2 grudnia 1898 na posiedzeniu Francuskiego Towarzystwa Fizycznego w Paryżu. Trudno jednak nazwać go wynalazcą radia, ponieważ — jak orzeczo- no — nie potrafił w dostatecznym stopniu uzasadnić teoretycznie działania swego aparatu. W sierpniu 1896 w Berlinie demonstruje Jodko-Nar- kiewicz inne swoje urządzenie. I znów teoria pozostaje w tyle za praktyką. O ile bowiem same „elektrografie" przekonywały na ogół wszystkich, o tyle ich interpre- tacja budziła nieufność. Nie dziwmy się: Jodko-Nar- kiewicz był zwolennikiem poglądów barona Reichen- bacha, uznającego istnienie szczególnej „siły życiowej". W akademickich środowiskach naukowych poglądy te miały wówczas opinię zupełnej fantazji. A oto co tygodnik „Kraj" pisał w 1896 z okazji ber- lińskiego pokazu, na którym Jodko-Narkiewicz demon- strował swe doświadczenia nad „promieniowaniem elektrycznym ciała ludzkiego": doktor Jodko-Narkiewicz użył w tym celu połączonej z nie- zbyt silnym elementem galwanicznym małej cewki Ruhm- korffa, od której idzie jednobiegunowy przewodnik do ostrza metalowego przytwierdzonego do ściany, mającego zbierać (? — L.E.S. i M.K.) elektryczność z powietrza. Do cewki doktor Jodko-Narkiewicz przytwierdził drut, którego biegun znajduje się- w napełnionej do połowy rozcieńczonym kwa- sem szklanej rurce zamkniętej. Gdy jedna osoba, np. A, ową rurkę weźmie w rękę i jeżeli do niej zbliży się ktoś drugi, B, wówczas na powierzchni ciała osoby A we wszyst- 21 kich miejscach, gdzie znajdują się węzły nerwowe (?—L.E.S. i M.K.), następuje promieniowanie, czyli wyładowanie elek- tryczności. Dalej, jeżeli osoba A weźmie w drugą rękę rurkę Geis- slera lub Crookesa, to za zbliżeniem się osoby B w rurce tej ukaże się światło. Wspomniane wyładowanie, czyli promieniowanie elektry- czności ciała ludzkiego, daje się utrwalić na fotografii. Pan Jodko-Narkiewicz pokazywał w Berlinie zdjęcia foto- graficzne z różnych części ciała ludzkiego: na fotografiach promienie występują w jednym miejscu bardzo silnie, w in- nym bardzo słabo lub wcale ich nie ma. doktor Jodko-Narkie- wicz objaśnia to, że im dane miejsce jest zdrowsze, tym promieniowanie odbywa się silniej, przy czym — według jego zdania — kierunek, siła itp. cechy promieni zależą od uczuć wzajemnych, jakie żywią względem siebie poddane doświadczeniu osoby. Gdy do ręki kobiety A zbliżył swą rękę kochający ją mężczyzna B, wówczas promienie wy- stąpiły na fotografii silniej i w kierunku prostym (fot. 6); natomiast gdy mężczyznę B zastąpiła kobieta C, z którą A była w stosunkach oziębłych, promienie okazały się na pły- cie fotograficznej słabe i w kierunku ukośnym (na załączo- nej fot. 7 to ostatnie zjawisko nie jest wyraźnie widoczne). Wychodząc z zasady, że ciało nasze jest do pewnego stopnia materią elektryczną, w której zachodzą mniejsze lub więk- sze wyładowania, uczony spróbował zbadania tych objawów fotograficznie ł porobił nadzwyczaj czułe zdjęcia z pojedyn- czych części organizmu ludzkiego w stanie zdrowia i cho- roby, a nawet w pewnych stadiach psychicznego nastroju. Uzyskał tedy szereg obrazów, które ilustrują widocznie jego teorię o rozmaitych fizjologicznych i duchowych objawach życia. W tym samym roku (1896) Jodko-Narkiewicz kon- tynuuje swoje prace w Paryżu, korzystając z labora- torium doktora Baraduca, z którym łączyła go serdeczna, długoletnia przyjaźń. Nawet przebywając w lóżnych miastach Europy obaj ci uczeni pozostawali w łącznoś- ci listownej i telepatycznej; była to jeszcze jedna for- ma wspólnie przeprowadzanych eksperymentów. Tygodnik „Kraj" reprodukuje już w marcu 1896 22 osiem elektrografii Jodko-Narkiewicza łącznie z arty- kułem „Fotografia na usługach fizjologii". Czytamy tam, że (wg słów badacza) „zdrowy człowiek odznacza się wyładowywaniem ze swego ustroju silnych iskier i promieni elektrycznych, chory posiada te właściwoś- ci w słabszym stopniu, ciało zaś martwe lub sparaliżo- wane żadnych tego rodzaju objawów nie daje". Elek- trografie były wykonywane przy bezpośrednim kontak- cie zdejmowanego obiektu z płytą światłoczułą, na któ- rą oddziaływało światło specyficznych wyładowań do- bywających się z obiektu (np. dłoni człowieka). Pewną sensację wystawy fotograficznej w Rosyj- skim Imperatorskim Towarzystwie Technicznym w 1889 były elektrografie Jodko-Narkiewicza przedsta- wiające liście roślin, monety, palce rąk ludzkich. Do- świadczenia te spróbowali potem z powodzeniem po- wtarzać badacze francuscy, niemieccy i amerykańscy. Jeszcze bardziej zagadkowe są dalsze eksperymenty naszego badacza. Jeśli wierzyć ks. Niteckiemu (który powołuje się na dość niejasny opis w książce doktora Sur- bleda Spiritisme et spiritualisme), Jodko-Narkiewicz nauczył się otrzymywać luminescencję całych postaci ludzkich. Sprawiało to na widzach wrażenie, jakby w ciemnościach „wywoływano ducha" żywej osoby. Śmierć zaskoczyła naszego badacza w Wiedniu, w roku 1905. Porozumienie ze zwierzętami Sensacją prasową lat poprzedzających I wojnę świa- tową było zamieszczone w „Progress Thinker" spra- wozdanie prof. Choa. Czytamy tam, że sześcioletni Er- win Goward ze stanu Alabama (USA) w zadziwiający ,., sposób porozumiewał się ze zwierzętami domowymi. ' Na przykład chłopiec opowiadał domownikom, że przed " chwilą wysłuchał zwierzeń psa, Tresa, na temat za- 23 gryzionej przez niego wczoraj owcy, z podaniem miej- -ca wypadku. Muł skarżył mu się, że jest chory, bolą go kolana i chyba nie będzie mógł jutro chodzić. Wszystko po sprawdzeniu okazywało się zgodne z rze- czywistością. Sąsiedzi zaczęli korzystać z tej zdolności chłopca, prosząc go o pośrednictwo w razie choroby zwierząt. Kiedyś wezwany do chorego konia „pomówił" z nim i oświadczył, że przyczyną dolegliwości jest ze- psuty ząb, którego miejsce wskazał; po usunięciu zęba koń wyzdrowiał. Od rozjuszonego byka dowiedział się, że tkwi mu gwóźdź w kopycie, który rzeczywiście zna- leziono i wyjęto. Zwierzęta miały do chłopca nieogra- niczoną ufność i nigdy nie wyrządziły mu żadnej krzywdy. Erwin, będąc niemowlęciem, rzekomo wyczu- wał telepatycznie myśli matki: kaprysił, gdy tylko po- wzięła zamiar wykąpan-ia go, wcale tego głośno nie wypowiadając. Sławny rosyjski treser zwierząt Władimir Durów (1863—1934) współpracował przez dłuższy czas z prof. Bechteriewem, dostarczając mu materiału do badań nad telepatią. Zwierzęta Durowa wykonywały nawet bardzo nieraz skomplikowane polecenia, wydawane im przez tresera wy łącznie w myśli. Podczas jednego z doświadczeń Bechteriew wręczył Durowowi kartkę z instrukcją, którą Durow miał przekazać telepatycz- nie psu Marsowi. Treser ujął wówczas głowę psa w dło- nie i długo w milczeniu wpatrywał się w jego oczy. Nagle Mars uwolnił się z rąk swego pana i pobiegł do małego pomieszczenia za pracownią; pomieszczenie to było psu dotychczas nie znane. Stały tam trzy stoły pełne papierów i książek. Pies rozejrzał się i stajać na tylnych łapach popatrzył na pierwszy i drugi stół, na- stępnie podbiegł do trzeciego. Zrzucił zeń leżącą tam książkę telefoniczną, chwycił ją w zęby i przyniósł do laboratorium. Mars wykonał dokładnie to, czego zażą- dał prof. Bechteriew. 24 Wyniki wielu eksperymentów telepatycznych wska- zują, że przekazywanie myśli tą drogą zdaje się jakby „omijać język". / doktor Carl Schleicher, amerykański psychiatra działa- jący również na polu psychotroniki, zabrawszy głos podczas sesji zamykającej Kongres Badań Psychotro- nicznych w Pradze (1973), wyraził nadzieję, że być mo- że już w niedalekiej przyszłości „rozmowy" ludzi ze zwierzętami przestaną być tylko tematem bajek dla dzieci. „Duchy" stukające Oto co zdarzyło się na probostwie w Cideville, w de- partamencie Dolnej Sekwany, w 1850. Okoliczności doprowadziły do śledztwa i wydobyto na jaw wiele faktów, badając ogromną liczbę świadków. Cytujemy za A. R. Wallacem: Zaburzenia rozpoczęły się od czasu, gdy na wychowanie do ks. Tinela, proboszcza w Cideville, przybyli dwaj chło- pcy, dwunaste- i czternastoletni, i trwały przez dwa mie- siące i pół, dopóki dzieci nie usunięto z probostwa. Owe zaburzenia polegały na stukaniu jak gdyby młotkiem po lamperiach, na drapaniu i potrząsaniu całym domem tak, iż wszystkie sprzęty trzeszczały; dalej słychać było odgłosy, jak gdyby wszyscy mieszkańcy domu uderzali laskami o po- dłogę (...) Obok tych dźwięków widzieć można było dziwne i niewytłumaczone objawy siły. Stoły i biurka poruszały się dokoła bez widocznej przyczyny. Drzwiczki pieców wyla- tywały wielokrotnie na środek pokoju, szyby były tłuczone, młotek rzucony był również na środek pokoju, a jednak upadł bez łoskotu, jak gdyby położony niewidzialną ręką. U osób stojących w zupełnym odosobnieniu poruszało się ubranie. Kiedy miejscowy mer przyszedł zbadać tę sprawę, stół, przy którym usiadł wraz z inną osobą, odsunął się od nich wbrew usiłowaniom zatrzymania go, gdy tymczasem dzieci stały na środku pokoju. Na koniec wiele innych fak- tów tego rodzaju bywało przedmiotem obserwacji różnych 25 osób cieszących sią szacunkiem i stanowiskiem, z których każda, udając się na miejsce w zamiarze wykrycia oszu- stwa, przekonywała się po rozważnym zbadaniu sprawy, że zjawisk owych nie dokonywała żadna z osób obecnych. Znamy wszyscy opowieści o miejscach, gdzie „stra- szy", gdzie odzywają się niewiadomego pochodzenia głosy i gdzie przedmioty przesuwają się i unoszą w po- wietrze, jakby poruszała nimi jakaś niewidzialna ręka. Są wśród tych opowieści fantazje literatów, bajdy bla- gierów, ale też relacje świadków, którzy te dziwa ja- koby na własne oczy widzieli i na własne uszy słysze- li. Czy są i takie, które zasługują na wiarę? Relacje dawnych autorów zazwyczaj niechętnie skłonni jesteś- my uznawać za wiarygodne, ale i w naszych czasach zdarza się, że nagle gdzieś zaczyna „straszyć". Zjawisko takie wydarzyło się na przykład w lutym 1959 roku w USA. Jego bohaterem był — jak się po- tem okazało — Jimmy, dwunastoletni syn Jamesa Herrmana, przedstawiciela linii lotniczych. Pewnego dnia do biura zatelefonowała matka chłopca, zawiada- miając, że sześć butelek w domu nagle się otworzyło. Zawierały one takie płyny, jak rozpuszczalnik, wodę utlenioną, spirytus kamforowy i sodę. Trudno więc by- ło znaleźć przyczynę chemiczną, która by spowodowa- ła, aby wszystkie te flaszki naraz wyrzuciły swe korki, zwłaszcza że były w czterech różnych pomieszczeniach. Od tego czasu Herrmanowie nie mieli spokoju. Flaszki latały po łazience, cukierniczka fruwała po pokoju, globus został rzucony z impetem przez hall, przenośny gramofon porysował stół drewniany, ciężka półka z książkami, ważąca ponad 35 kg, stanęła do góry no- gami. Wezwana policja nie mogła ustalić żadnej przy- czyny. Dopiero gdy psycholog doktor Pratt z Uniwersyte- tu Duke'a przyjechał na miejsce i przeprowadził sze- reg psychoterapeutycznych rozmów z Jimmym, „cho- chliki" przestały psocić. 26 Już dawniejszym parapsychologom udało się ustalić pewną prawidłowość: tam, gdzie „straszy", przebywa zazwyczaj młoda osoba w wieku dojrzewania — chło- piec lub dziewczyna — i ona to bywa nieświadomym Źródłem tych zjawisk (jeśli oczywiście zjawiska te nie są wywoływane przez kawalarzy, co zresztą najczęściej ma miejsce). Ustalono, że procesowi pokwitania towa- rzyszy niekiedy czasowa zdolność do wywoływania spontanicznych zjawisk telekinetycznych, np. prze- suwania przedmiotów na odległość. Zdolność ta poja- wia się niespodziewanie i przemija. Czasem jednak można ją przywrócić, stosując specjalne treningi. Dzię- ki temu uczeni radzieccy mają do swej dyspozycji oso- by zdolne do produkowania „chochlików" w warun- kach laboratoryjnych. Największą wśród nich sławą cieszą się Nina Kułgina (fot. 8, 9, 10) i moskiewski reżyser Borys Jermołajew. Przebieg jednego z doświadczeń telekinetycznych tak Oto relacjonuje radziecki dziennikarz I. Huberman: Pokój prawie pusty. Stoi w nim tylko stół, a na nim pi- łeczka tenisowa, pudełko od zapałek i ołówek. Do pokoju wchodzi człowiek, zbliża się do stołu, wyciąga nad przed- miotami rękę i nieruchomieje. Mija jedna minuta, druga. Nagle na stole poruszyła się piłeczka, potem przesunęło się pudełko, drgnął ołówek. Człowiek poruszył przedmioty, nie dotykając ich ręką. Borys Jermołajew swe niezwykłe zdolności demon- Strował tym razem w pracowni doktora nauk psychologicz- nych, prof. W. Puszkina. Na czym polega mechanizm tych zjawisk i ich ta- jemniczość? Na to pytanie prof. Puszkin odpowiada: Mówiąc o naturze telekinezy, trzeba zauważyć, że jedną z prób wyjaśnienia tego zjawiska było powołanie się na elektryczność statyczną. Przypuszczano, iż między przed- miotami a ręką działają ładunki elektryczne, które powo- dują przesunięcia lekkich przedmiotów. Ten punkt widze- 27 nia i ja podzielałem, lecz późniejsze obserwacje obaliły to mniemanie. Dlatego zwróciłem uwagę na hipotezę Aleksan- doktora Dubrowa, którego zdaniem żywe organizmy emitują i pochłaniają fale grawitacyjne. Dotychczas nie było mowy o tym, aby człowiek mógł wytwarzać pole grawitacyjne i wpływać tym sposobem na przedmioty, a jednak uwida- czniało się to w doświadczeniach z Jermołajewem: Jermo- łajew brał jakiś przedmiot do ręki, ściskał go w dłoni i na- stępnie stopniowo rozwierał ją, a przedmiot zawisał w po- wietrzu. Przy tym odległość między przedmiotem a dłonią była rzędu 20 cm. Co najbardziej zadziwiające, że Jermoła- jew robił kręgi dłonią dokoła przedmiotu, a ten nie upadał. Im większa była płaszczyzna przedmiotu, tym dłużej utrzy- mywał się on w,powietrzu. Lewitacja Było to w Wielki Piątek roku 1505. Ladysław z Giel- niowa wygłaszał w katedrze warszawskiej kazanie o Męce Pańskiej. Kiedy doszedł do opisu biczowania, wpadł w ekstazę i „zachwycony cieleśnie" uniósł się podobno nad amboną. Przez pewien czas trwał tak jakby zawieszony w powietrzu ku zdumieniu wier- nych zgromadzonych w kościele. W opisach żywotów świętych znajdujemy wiele wzmianek na temat lewitacji jeszcze bardziej zastana- wiających. Lewitacje zdarzały się św. Teresie z Avila (1515—1582) tak często, że tłumy zjawiały się na każ- dym nabożeństwie, w którym miała uczestniczyć Tere- sa, aby nie stracić okazji do niezwykłego widowiska. Ona tymczasem... wstydziła się, że Bóg wyróżnia ją w sposób tak widoczny. W swym pamiętniku Teresa z Avila pisze: Cierpiałam do ostatnich granic na samą myśl, że coś aż tak nadzwyczajnego nie omieszka wywołać niebawem wiel- kiej sensacji (...) Innym razem domyślając się, że Bóg po- nowi tę łaskę (ściśle mówiąc, było to w imieniny opiekuna naszego klasztoru, kiedy przysłuchiwałam się kazaniu, sie- 28 dząc na przodzie pań wysokiego urodzenia), padłam nagle plackiem (...) Błagałam Pana, aby zechciał już mnie nie darzyć tą łaską, która przejawiała się oznakami zewnętrznymi (...) Ilekroć chciałam się opierać, wydawało mi się, że czuję pod stopami zadziwiającą siłę, która wyrzucała mnie do góry; nie potrafiłabym porównać jej z niczym... — Jakiż to dowód świętości! — mógłby zawołać człowiek religijny. — Co za wspaniałe medium telekinetyczne! — wy krzyknąłby ktoś niewierzący. I obaj — każdy ze swojego punktu widzenia — mieliby rację. Mówiąc nawiasem, pół żartem pół serio, ich bezowocny spór byłby przykładem jeszcze raz dowodzącym, że zjawiska paranormalne dostarczają bardzo kiepskich argumentów w dyskusjach światopoglądowych. Istnieje też wiele relacji o lewitujących fakirach. Francuski historyk i etnograf Louis Jacolliot tak opisuje zaobserwowane przez siebie zjawisko: W chwili, gdy fakir odchodził ode mnie na śniadanie i na parę godzin odpoczynku, co dlań było najpilniejsze, gdyż od 24 godzin nie jadł nic i nie spał, zatrzymał się we framudze drzwi, które prowadziły na taras, a skrzyżowawszy ręce na piersiach z wolna wzniósł się bez widocznej podpory na wysokość 25 do 30 cm. Mogłem oznaczyć dokładnie tę wysokość dzięki znakowi, który upatrzyłem podczas trwania zjawiska. Za fakirem znajdowała się zasłona jedwabna służąca za portierę, w pasy białe i złote jednakiej odległości; otóż zauważyłem, że nogi fakira były na wysokości pasa szóstego. Widząc zaczynające się wznoszenie, chwyciłem za chronometr. Trwanie całkowite zjawiska od chwili, gdy czarodziej zaczął się wznosić, aż do czasu, gdy staną! znów na ziemi, trwało nieco więcej nad osiem minut. W najwyższym punkcie wzniesienia się pozostawał nieruchomy około pięciu minut. Trzeba dodać, że fakir Kowindazami nie był bynajmniej wędrownym sztukmistrzem wydrwigroszem, lecz myślicielem zdolnym do ekstazy. 29 Istnieją przekazy historyczne, na podstawie których można mniemać, że w opisywanych wydarzeniach mia- ła miejsce jak gdyby niepełna lewitacja — częściowe zmniejszenie się wagi ciała. Tak bywało nieraz, gdy przeprowadzano tzw. próbę wody, chcąc się przekonać o winie kobiety oskarżonej o czary. Jak świadczą do- kumenty, niektóre z tych kobiet — nagie i związane sznurami — wrzucone do wody nie tonęły. Pacjentka drą Justyna Kernera,' sławna później jako „jasnowi- dząca z Prevorst", którą kiedyś usiłowano wykąpać w czasie, gdy była w transie hipnotycznym, nie dawa- ła się pogrążyć w wodzie, a „ciało jej pływało na po- wierzchni jak korek". Jeśli wierzyć doniesieniom prasowym, częściowe zmniejszenie wagi ciała zaobserwowano ostatnio u ame- rykańskich kosmonautów, którym w trakcie treningu usilnie sugerowano, że pozostają w stanie nieważkości. Co o tym wszystkim sądzi psychotronika? doktor Aleksander Dubrow jest zdania, że fakty takie potwierdzają po prostu słuszność jego hipotezy biogra- witacyjnej. Istotnie — łatwiej nawet wyobrazić sobie, że żywa komórka emitując ujemne pole grawitacyjne („bioantygrawitacyjne") zmniejsza tym własny ciężar, niż że udziela tej właściwości znajdującemu się opodal przedmiotowi martwemu. A przecież to ostatnie zjawis- ko było już wielokrotnie obserwowane w warunkach laboratoryjnych. Magia zwana czarną O działających jeszcze na początku naszego wieku hawajskich magach kahunach opowiada amerykański etnograf Max Freedom Long w swej książce wydanej w 1948 pt. Secret Science Behind Miracles (Cuda a wie- dza tajemna). 30 Pewien młody Irlandczyk przybył do Honolulu, przywo- łać ze sobą pierwszą nowoczesną taksówkę. Ten rudowłosy młodzieniec był żywy, prędki i charakter miał nieskompli- kowany. Nie bał się nikogo i niczego. Niedługo po przyby- ciu na wyspę zainteresował się jakąś wiejską dziewczyną, która się w nim zakochała, zrywając zaręczyny z tubylczym narzeczonym. Babka dziewczyny wiedząc, że przybysz nie ma wobec młodej Hawajki uczciwych zamiarów, starała się zerwać ich związek różnymi sposobami. Zagroziła Irland- czykowi nawet karą niebios, jeżeli się od panny nie odczepi. Oczywista rzecz, że intruz kary niebios się nie bał, bę- dąc zdaje się przyzwyczajony do tego rodzaju wystąpień rozwścieczonych matek i babek. Tak więc usiłowania babki nie odniosły skutku. Aż tu jakiegoś dnia młodemu człowiekowi zdrętwiały nogi. Doraźne środki domowe nie pomagały i zdrętwienie po- stępowało coraz •wyżej. W ciągu dnia obejrzeli go dwaj le- karze i przekazali do szpitala. Tam robiono wszystko, aby wyjaśnić przyczynę choroby, lecz nie można było niczego ustalić. Nie przepisano zatem żadnej kuracji. Po 50 godzi- nach zdrętwienie sięgało już do połowy ciała. Wielu leka- rzy zainteresowało się tym przypadkiem, wśród nich jeden z moich przyjaciół, lecz nikt nie potrafił postawić właści- wej diagnozy. Wszyscy tylko kiwali głowami i mieli jak najgorsze przeczucia. Wówczas wezwano doktora, który już od wielu lat praktykował na wyspie. Ten od razu zoriento- wał się po symptomach, że są to skutki „modlitwy śmier- ci", i zajął się leczeniem chłopca. Zadawszy mu szereg py- tań, dowiedział się o jego perypetiach z hawajską dziew- - czyną, o groźbach babki, które chłopiec sobie zlekceważył, wcale bowiem nie uważał, że w związku z nimi mógłby za- chorować. Stary lekarz nie rzekł nic, lecz poszedł wpierw odszukać babkę. Później opowiedział mi treść ich rozmowy. — Wiem, że nie jesteś kahunką i że nie masz nic wspól- nego z tym przypadkiem, babciu — rzekł lekarz — ale mo- że z przyjaźni powiesz mi, co by można zrobić, aby ocalić życie tego chłopca? Na to odpowiedziała babka: — Nic nie wiem o tej sprawie i nie jestem kahunką, jak tobie wiadomo. Przypuszczam jednak, że jeżeli ten człowiek mi obieca, że wyjedzie najbliższym statkiem do Ameryki i że nigdy już tu nie powróci ani nie napisze, to myślę, że może wyzdrowieje. 31 — Ręczę za to, że tak zrobi — powiedział lekarz. — W porządku — odparła babka. Irlandczykowi trzeba było tłumaczyć kilkakrotnie, w ja- kiej znajduje się sytuacji, a kiedy wreszcie zrozumiał, co się z nim dzieje, zgodził się na postawione mu warunki. Działo się to po południu. Późnym wieczorem już był na nogach i mógł wsiąść na japoński statek płynący do USA. Opowieści podobne do powyższej znane są etnogra- fom badającym życie ludów nie tylko pierwotnych i nie tylko egzotycznych. Stanisław Przybyszewski w swym pamiętniku Moi wspólcześni wspomina własne przeżycia z lat dziecin- nych, które całkiem nieźle wytrzymują porównanie z relacjami Longa. Gdy Przybyszewski był małym chłopcem, służąca, chcąc zemścić się na jego ojcu za to, że ją ukarał, na- słała na dziecko potworny ból głowy: Ulicha (bo takie było imię tej dziewczyny) chwyciła mię, wcisnęła między kolana, rozcięła mi skórę na czole — do- tychczas mam bliznę — wtarła w rankę sok niedojrzałych śliwek, które przedtem opluła; mnie zaś kazała powiedzieć, żem sam sobie czoło rozciął o kant stołu, bo inaczej żyw- cem do piekła się dostanę. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że już po paru godzinach wiłem się z bólu głowy i trzęsła mną zimna febra, czyli — jak to na Kuja- wach nazywają — zimna ogroszka. Lekarz nie znalazł żadnego ratunku, a chłopiec mil- czał. Kto wie, czy nie byłby się rozstał z tym światem, gdyby nie pomoc jego matki mlecznej, Łuchy. Gdy noc zapadła, nagrzebała Lucha w swoim ogródku korzeni żywokostu, zgotowała je na miazgę, o północy wy- jechała na Gopło, nazrywała liści „baczywia" (białych lilii wodnych), skropiła je wywarem korzeni żywokostu ostu- dzonego w święconej wodzie, zaczerpniętej w Źródełku Gietrzwałdzkim, przy którym kilka miesięcy temu Matka Boska się objawiła. Całą noc przykładała mi te liście na głowę i na piersi — wciąż coś mamrotała — wiem tylko, że nie były to słowa modlitwy. Na drugi dzień stał się cud: 32 wstałem zdrów i rześki jak nigdy. Natomiast Ulichę zna- leziono w stogu słomy trzęsącą się z zimna mimo upalnego lata, kłapiącą i szczękającą zębami wskutek srogiej zimni- cy. Ulichę trzeba było odwieźć do szpitala w Inowrocławiu, gdzie niezadługo potem umarła. Śmierć jej — zgodnie z magicznymi wierzeniami — była nieuchronną konsekwencją rzuconych uroków. Siła niszczycielska bowiem raz powołana do działania musi się wyładować. Albo gubi tego, przeciw któremu była skierowana, albo tego, który tę siłę wywołał. Jak powiada Przybyszewski — ten drugi wypadek zachodzi zawsze tam, gdzie złej woli czarownika prze- ciwstawi się albo wyższy poziom moralny atakowanego, albo — jak w cytowanym przykładzie — świadome przeciwdziałanie magiczne kogoś, kto wie, jak ten cios odparować. Zawsze niezmiennym warunkiem zwycię- stwa jest wyższy stopień etyczny, modlitwa i posługi- wanie się przedmiotami kultu, a więc „białej" magii .(w powyższym wypadku wody z uświęconego źródła). Praktyki magii „czarnej", mającej działać na czyjąś BZkodę, są odwieczne. W dawnym Rzymie mściwe ko- ,błety lepiły z wosku lub gliny figurkę rywalki albo niewiernego kochanka i przekłuwały ją szpilkami. W Rzymie posługiwano się też „tabliczkami klątewny- mi" — płytkami ołowianymi, na których czarownik wypisywał formułę przekleństwa. Znaleziono m. in. ta- bliczkę z takim oto napisem: Rufę oddaję demonom. Oddaję jej ręce, zęby, oczy, ra- miona, piersi, kości, nogi, usta, stopy, czoło, paznokcie, pal- ce, brzuch, pępek. Wszystkie części ciała Rufy oddaję de- monom na tej tabliczce. Głośna we Francji była sprawa fanatyków, którzy wyrabiali z wosku figurki Henryka III, króla Navarry. Przebijali oni owe figurki w różnych miejscach przez dni czternaście, czternastego zaś uderzali je w serce, 33 wierząc gorąco, że tym sposobem sprowadzą śmierć na władcę, którego one wyobrażały Podobna technika czarnomagiczna praktykowana by- ła również — i to od dawna — w Indiach. A oto jej zasady wg L. Jacolhota. Ugniatając ziemię wydobytą z 64 miejsc najbrudniej- szych i mieszając z nią włosy oraz obrzynki paznokci wroga — robi się figurki, na piersiach których pisze się imię tego na kim ma być zemsta wywarta. Następnie wy- powiada się nad nimi wyrazj i zaklęcia magiczne oraz po- święca się je przez składanie ofiar Przed ich skończeniem grahaowie (czyli złe duchy planet) chwytają osobę wskaza- ną i wyrządzają jej tysiące nieszczęść. Niekiedy figurki symbolizuiące wrogów przebija się na wylot szydłem lub się je kaleczy na różne sposoby, aby w zamian osoba będą- ca przedmiotem zemsty była w ten sam sposób zabita lub okaleczona Czy określanie wszelkich tego rodzaju praktyk •wzgardliwym epitetem „wierutne bzdury" jest uza- sadnione? Czy we wszystkich tych głupstwach nie tkwi maleńkie choćby ziarenko prawdy? Doświadczenia z woskowymi laleczkami przeprowa- dzał — i to jakoby z powodzeniem — francuski badacz zjawisk hipnotycznych Albert de Rochas (1895) Prze- nosił on eksterioryzowane czucie osoby mesmerycznie zahipnotyzowanej na figurkę z wosku Jeśli potem tę lalkę woskową ukłuto np szpilką w główkę, osoba ta odczuwała boi w odpowiednim miejscu głowy, gdy lalkę kłuto w rękę, osoba poddana eksperymentowi z krzykiem chwytała się za dłoń Kłucie lalki odbywało się w oddaleniu od „ofiary", która nie wiedziała, jakie manipulacje robiono z lalką. Celem rzekomo komplet- nego wyłączenia tła telepatycznego kłucie woskowej fi- gurki przeprowadzała osoba obca tak, że nawet de Ro- chas nie wiedział, które miejsca były nakłuwane Czy zastosowany środek, mający wykluczyć działanie tele- patii, istotnie spełniał to zadanie — można wątpić 34 Doświadczenia de Rochasa powtarzał ostatnio z po- wodzeniem moskiewski psychiatra Władimir Rajkow (znany jako twórca „reinkarnacyjnej" techniki kształ- cenia talentów twórczych) Osoba w głębokiej hipno- zie odczuwała ból, kiedy w innym pomieszczeniu kłuto igłą powierzchnię wody w szklance Przedtem do wody tej jakoby „zebrano" wrażliwość na ból osoby podda- wanej doświadczeniu W 1967 w laboratorium Sekcji Biomformacji Towa- rzystwa im. Popowa w Moskwie przeprowadzono serie eksperymentów z telepatycznym przekazywaniem ne- gatywnych emocji na odległość Nadawcą był Alek- sander Momin, odbiorca — Jurij Kamieński Przekazy- wano m.in. strach przed śmiercią przez powieszenie, astmatyczny atak kaszlu, omdlenie na skutek uderzenia w głowę. Znajdujący się obok w izolowanym pomiesz- czeniu Kamieński odczuwał poszczególne emocje i był ich z całą wyrazistością świadom w 80 procentach przypadków. Kamieński (jako nadawca) przesyłał z kolei nega- tywne emocje Karolowi Nikołajewowi — z Moskwy do Leningradu. Odbiorcę kontrolował zespół prof Siergie- jewa. Stwierdzono, że zapis EEG Nikołajewa zmieniał się znacząco, podczas gdy odbierał on drogą telepa- tyczną impulsy emocjonalne W jednym z doswiadczeń zadanie Kamieńskiego polegało na tym, aby przez kil- ka sekund wyobrażał sobie, że chwycił Nikołajewa za gardło i że go dusi Elektroencefalograf re]estrował każdą reakcję Nikołajewa Ten ostatni nie wiedział co tym razem będzie mu przekazywał Kamieński obraz czy dźwięk, zapach czy stan emocjonalny Gdy Kamień- ski skoncentrował się na swoim wyobrażeniu, w zapi- sie EEG Nikołajewa nastąpiły jaskrawe zmiany — po- jawiły się fale theta i delta Osoby obsługujące aparat wszczęły alarm i zażądały natychmiastowego przerwa- nia eksperymentu, aby móc rozpocząć akcję ratunko- 35 wą. Prof. Siergiejew zaprotestował, wiedział bowiem, że fatalny zapis potrwa tylko niewiele sekund, i tak faktycznie było. Telepatyczne przenoszenie wrażenia bólu stanowiło wielokrotnie przedmiot doświadczeń, które L. E. Ste- fański przeprowadzał z panią A. B. i panem K. S., o czym będzie jeszcze mowa. A zatem — zaszkodzenie drugiemu człowiekowi na odległość nie jest niemożliwe. Wymaga jednak ścisłe- go, telepatycznego kontaktu, takiego np., jaki daje związek hipnotyzera z osobą hipnotyzowaną. Nie jest wykluczone, że nawiązaniu podobnego kon- taktu służy woskowa lalka, zwłaszcza gdy w jej skład wchodzą cząstki ciała (np. ścinki paznokci i włosy) ofiary magicznego ceremoniału. Przecież dotykanie przedmiotów blisko związanych z osobą poszukiwaną jest środkiem stosowanym przez jasnowidzów psycho- metrów do nawiązania z nią łączności. Dobre wyniki ma w tym zakresie Czesław Andrzej Klimuszko — współczesny jasnowidz polski, którego pamiętniki dru- kował tygodnik „Literatura" w latach 1974—1975 (fot 11). W latach międzywojennych wiele osób zaginio- nych odnaleziono dzięki pomocy Stefana Ossowie- ckiego. Złe oko Wiara w możliwość rzucania złego czaru samym tyl- ko spojrzeniem rozpowszechniona była u starożytnych Rzymian, jak świadczy o tym choćby wiersz Wergiliu- sza, gdzie czytamy: Ne scio quis teneros oculus mihi fascinat agnos. * Mieli oni swego bożka Fascinusa i amu- lety tejże nazwy, przeznaczone dla ochrony dzieci od czarów tego rodzaju. Posążek bożka, zawieszony na * Nie wiem, czyje to oko czar rzuca na me owce łagodne. 36 wozie triumfatora, chronił go przed „złymi spojrzenia- mi" zazdrosnych. Ludzie ze średniowiecza wierzyli Święcie w „złe oko". Wiara w nie (mai occhio) do dziś Utrzymuje się powszechnie we Włoszech. Również i w Indiach istnieje rodzaj czarodziejstwa, zwany dri- tzti-docza, czyli urok rzucony oczyma. Na ten temat Jacolhot pisze: Wszystkie istoty żyjące, wszelkie rośliny i owoce są mu podległe. Dla uchronienia sią odeń panuje tam zwyczaj wbijania w ogrodach wysokiej żerdzi, na której wierzchołku przymocowane jest naczynie gliniane, pobielone z wierzchu wapnem. Przedmiot ów, jako najbardziej widoczny, ma na celu ściągać na siebie spojrzenia przechodniów o złej woli i przeszkadzać, aby nie kierowali wzroku na piody ziemi, które inaczej z pewnością spotkałoby coś złego... Hindusi są w tym względzie tak przesądni, że przy każ- dej czynności, nawet najbłahszej, na każdym niemal kroku, jaki stawiają, boją się doznać od sąsiada, od przechodnia, od krewnego nawet driszti-docza. Nic na pozór nie pozwala rozpoznać ludzi mających ten dar zgubny złego wzroku; ci nawet, którzy go posiadają, często nie domyślają się tego. i Dlatego każdy Hindus spełnia kilka razy na dzień nad so- bą, nad swą rodziną, domem i polami swymi obrzęd aratty, obmyślony dla odwrócenia wszelkich uroków pochodzących z oczarowania wzrokiem. Czy wiara w „złe oko" jest zupełnie pozbawiona pod- staw? Czy też może choćby w jednym przypadku na wiele dziesiątków tysięcy naprawdę może się zdarzyć, aby ktoś komuś zaszkodził tylko spojrzeniem? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, musimy wpierw postawić dwa inne: 1. Czy można drogą telepatyczną przesłać komuś su- gestię, która dla odbiorcy będzie nieprzyjemna lub na- wet szkodliwa? 2. Czy kontakt wzrokowy nadawcy z odbiorcą tele- patii jest okolicznością sprzyjająca dokonaniu się prze- kazu? Na pierwsze pytanie odpowiedzieliśmy już twierdzą- 37 co. Częściowa odpowiedź na drugie znajduje się w roz- dziale „Mechanizm oddziaływania bioenergetycznego". Czy zatem mamy wierzyć w „złe oko"? Absolutnie nie! Rzecz nie jest wprawdzie całkiem niemożliwa, ale jej urzeczywistnienie wymaga spełnienia takich wa- runków, że... możemy spać spokojnie. Psychochirurgia * Amerykański lekarz doktor Nelson Decker był świadkiem kilku tysięcy operacji przeprowadzonych przez filipiń- skiego maga Tony Agpaoa. Oto urywek jego długiego sprawozdania, zamieszczonego w „Psychic News" w 1966. Tony Agpaoa trzyma rękę nad brzuchem pacjenta. W po- wietrzu wykonuje ostry ruch, jakby ciął powietrze, a skóra rozchyla się jak rozcięta nożem. Uzdrawiacz rozchyla skó- rę i mięśnie. Podczas całego zabiegu pacjent zachowuje pełną świadomość. Nie czuje bólu i przygląda się operacji ze zdziwieniem (...) Agpaoa znajduje owrzodzenie. Przedtem wykazał to samo rentgen, lecz pacjent wolał poddać się operacji u znachora, niż pójść do szpitala i dać się opero- wać zwykłym sposobem (...) Znachor po otwarciu jamy brzusznej wykonuje palcem cięcie w powietrzu, usuwa cho- rą część jelita, a następnie styka ze sobą oba jego końce, które błyskawicznie zrastają się. Operacja skończona. Agpaoa wpycha trzewia z powrotem do jamy brzusznej i wykonuje nad raną koliste ruchy dłonią. Otwór w brzu- chu zrasta się momentalnie, nie pozostawiając nawet bli- zny. Pacjent utracił dość dużo krwi podczas operacji, lec/ czuje się dobrze. Po 15 minutach rekonwalescent wstaje i udaje się do pracy; jest wyleczony, tylko brak mu ka- wałka jelita. Innym takim współczesnym uzdrawiaczem na Fili- pinach jest Terte, mieszkający wysoko w górach. * Termin psychochirurgia ma dwa znaczenia. Jedno oznacza operacje zmieniające osobowość, a drugie — zabiegi chirur- giczne bez użycia noża (przyp. red.). , 38 Przyjmuje chorych w brudnej szopie. Setki chorych czekają na swoją kolejkę, niektórzy przynoszeni są na noszach. Terte rozpoczyna ordynowanie w półtransie. Do po- mocy ma 4 innych uzdrawiaczy i około 20 pomocników. Na środku szopy stoi stary, kulawy stół. Operacje na- stępują z fantastyczną szybkością jedna po drugiej. Jak dr Decker zaobserwował, od chwili, kiedy pacjentów kładziono na stole, do chwili, gdy schodzili już zope- rowani, mijało około 15 sekund. doktor Decker przyglądał się operacjom Terte'a przez miesiąc i naliczył ich około tysiąca. Wspomina m. in. o pewnej Kanadyjce chorej na raka. Lekarze dawali jej jeszcze najwyżej 6 tygodni życia. Jej mąż sprzedał far- mę i oboje przyjechali do znachora na Filipiny. Dr Decker opisuje w swym sprawozdaniu przeprowadzoną na owej kobiecie operację. Terte potwierdził diagnozę: rak płuc. Kobietę położono na stole. Terte bez użycia noża rozciął błyskawicznie skórę i żebra pacjentki, się- gnął do klatki piersiowej kobiety i podał drowi Decke- rowi strzęp różowawej tkanki wielkości piłki do ping- ponga. Lekarz zbadał ją i stwierdził, iż był to kawa- łek rakowatego płuca. Operacje Terte'a są bezkrwawe, u Agpaoa natomiast pacjenci krwawią. Na zapytanie doktora Deckera, dlaczego tak jest, Agpaoa oznajmił: Mógłbym również operować bezkrwawo, lecz gdy ukazuje się krew, pacjentom wy- daje się, że przechodzą „normalną" operację. Jak twierdzi doktor Decker, każdy z filipińskich uzdra- wiaczy — a jest ich około 30 — ma swój własny spo- sób gojenia pooperacyjnych ran. Jedni magowie potra- fią przy tym całkowicie obejść się bez plastra i ban- daża, inni natomiast nie umieją zamknąć rany działa- niem na odległość. Inny amerykański lekarz, doktor Belk, tak mówi o Ag- paoa i Terte: 39 Otwierają oni ludzkie ciała i wyjmują jak z szafy guzy rakowe, operują schorzenia mózgu, żołądka, oczu, zatok, jednym słowem wszystko, i to błyskawicznie, bezboleśnie, aseptycznie ł skutecznie. O filipińskich magach napisano już tysiące artyku- łów, nakręcono też wiele filmów, na których oglądamy ich zabiegi psychochirurgiczne. Jednego z magów od- wiedził polski dziennikarz Wiktor Osiatyński. W swojej relacji w tygodniku „Kultura" (1974) z całą powagą opowiada o próbie, jaką na jego prośbę wykonał mag na nim samym: skóra i mięśnie ręki rozchyliły się jak- by pod wpływem niewidzialnego cięcia, a potem ciało zamknęło się i po zabiegu nie pozostał żaden ślad. Stosunkowo najmniej dziwne wydaje się zakończenie owego opisanego przez Osiatyńskiego eksperymentu. Szybkie gojenie się ran w specyficznych warunkach, np. w hipnozie, jest zjawiskiem znanym w Europie, i to od dawna. W drugiej połowie XIX w. zetknął się z nim również doktor Julian Ochorowicz — docent uniwersytetu lwowskiego, zasłużony badacz zjawisk paranormalnych. Oto jego relacja: Przed paru laty na życzenie jednego z chirurgów usypia- łem chorą do operacji dwóch kaszaków na głowie. Opera- cja przecięcia i wyłuskania, a następnie zeszycia skóry w dwóch miejscach odbyła się bez wiedzy chorej, która nie tylko na jawie, ale nawet w somnambulizmie wierzyć nie chciała, że operacja już się odbyła. Po obudzeniu, to znaczy w pół godziny potem, ranki były zagojone. Chirurg, jakkol- wiek zdumiony tym rezultatem, nie uważał jednak za sto- sowne zakomunikować obserwacji Towarzystwu Lekarskie- mu z obawy posądzenia o szarlatanerię. Trochę nam to zbliża filipińską psychochirurgię, ale jej nie wyjaśnia. Mechanizm pozostaje ciągle nie po- znany. doktor Zdenek Rejdak przypomina o sztucznej „stygma- tyzacji", jaką u niektórych osób pogrążonych w transie 40 hipnotycznym wywołać można stosowną sugestią. Jeżeli można spowodować otworzenie się rany w hipnozie, to nie jest wykluczone, że wywołanie takiego efektu jest możliwe za pomocą bardzo silnej sugestii również i poza hipnozą. A może pacjent uzdrawiaczy filipińskich jest po prostu nieświadom działania hipnotycznego maga? Dr Jurij Kamieński sądzi, że działanie ręki maga, powodujące rozstąpienie się ciała pacjenta, zbliżone jest do działania urządzenia elektrodiatermicznego, stosowanego we współczesnej chirurgii. Aparat taki wytwarza prąd o częstotliwości ok. 1 MHz, przy napięciu ok. 20 kV. Wystarczy, aby igłę aparatu tylko zbliżyć do powierzchni ciała, a już tnie ona tkanki na określoną głębokość. Wszystkie komórki, które znajdują się po drodze, zostają oczywiście przy tym zniszczone. Istnieją — twierdzi Kamieński — podstawy do tego, aby przypuszczać, że ręka człowieka może emitować pewne rodzaje energii w postaci bardzo skupionych wiązek (przemawiają za tym np. również wyniki prac L. Wienczunasa w moskiewskim laboratorium Sekcji Bioinformacji Tow. im. Popowa). Działanie takiej wiązki pochodzenia organicznego zapewne różni się od mechanicznego działania urządzenia do elektrodiatermicznego cięcia tkanek. Kamieński sądzi, że cięcie „psycho-chirurgiczne" polega na naruszeniu dynamicznej równowagi sił (oddziaływań van der Waalsa), które spajają molekuły błon komórkowych poszczególnych komórek. Tym sposobem „cięcie" powoduje rozstąpienie się komórek bez uszkodzenia żadnej z nich. Hipoteza Kamieńskiego zdaje się tłumaczyć przyczynę natychmiastowego znikania wszelkich śladów cięcia: w chwili zbliżenia brzegów rany siły van der Waalsa na powrót zespalają rozdzielone molekuły, wchodzące w skład błon komórkowych. Jest to możliwe, jeśli zburzona była tylko dynamiczna równowaga sił związa- 41 nych ze sobą molekuł, a nie naruszona pozostała struk- tura wiązanych przez te siły drobin. Obie hipotezy — Rejdaka i Kamieńskiego — brzmią dość przekonująco i, co więcej — łączą się w całkiem logiczną całość. Psychochirurgia polegałaby na swois- tej współpracy obu organizmów: osoby leczącej i osoby leczonej. Ale... wstrzymajmy się lepiej na razie od wszelkich wniosków. Obaj wymienieni tu uczeni za- strzegają się, że psychochirurgię znają tylko ze spra- wozdań i fotografii. Zjawy i „duchy" W styczniu 1918 w wielkiej sali medycznej College de France doktor Gustaw Geley (1868—1924) — pierwszy dyrektor Międzynarodowego Instytutu Metapsychiczne- go w Paryżu — wygłosił odczyt dla członków Instytutu Psychologicznego. Zreferował w nim wyniki badań nad zdolnością pewnych organizmów do wydzielania z siebie przybierającej różne kształty substancji, która po krótszej lub dłuższej chwili jest z powrotem wchła- niana. Zadziwiające to zjawisko nazwał Geley „tele- plastią", proponując ten termin zamiast bardzo nie- fortunnej, wprowadzonej przez spirytystów nazwy „materializacja". Oto fragmenty odczytu: Szanowni Państwo! Nie zamierzam tutaj przedstawić kry- tycznego expose ani historycznego obrazu zjawisk telekine- zji i teleplastii. Zjawiska, o których tutaj mówię, rozwijały się przed moimi oczami od powstania aż do końca, a świa- dectwo moich zmysłów potwierdzały aparaty rejestrujące i zdjęcia fotograficzne. Medium dawało zawsze dowody do- brej woli i bezwzględnej uczciwości. Rezygnacja, z jaką p. Ewa C. (fot. 12) poddawała się przykrym nieraz badaniom jej zdolności medialnych, zasługuje ze strony ludzi nauki na szczerą podziękę i wdzięczność. Medium jęczy, narzeka, przypomina kobietę w bólach porodowych. Cierpienia do- chodzą do najwyższego paroksyzmu w chwili powstawania 42 zjawy, ustają, gdy materializacja się kończy. Określenie ob- jawów Byłoby takie: od ciała medium odłącza się substan- cja początkowo bezpostaciowa. Zapowiada się ona przez powstawanie białych, świecących, wilgotnych płatów na Czarnej sukni medium, najczęściej z lewej strony. Czasami nie ma innych zjawisk. Substancja ta wydziela się właści- wie z całego ciała medium, w szczególności z palców, głowy, Wgłębień i otworów. Najczęściej występuje z ust: widzieć można, jak wypływa z wewnętrznej strony policzków, z podniebienia i dziąseł Wygląd ma najrozmaitszy: rozcią- gliwego ciasta, to znów masy protoplazmatycznej, przybiera kształty licznych cienkich niteczek lub sznurków różnej gru- bości, wąskich, sztywnych promieni albo szerokiej wstęgi bądź też tkaniny z frędzlami i guzami, przypominającej nić. Ilość występującej materii jest rozmaita. Bywa, że tworzy taką masę, iż okrywa całe medium niby płaszczem. Barwę ma najczęściej białą, czasem szarą, a nawet czarną. Widzialność jej jest również zmienna. Może maleć lub wzra- stać. W dotknięciu bywa owa substancja najczęściej chło- dna i wilgotna, niekiedy kleista i ciągnąca się, rzadko su- cha i twarda. Substancja ta jest ruchliwa. Ruch jej przy- pomina jakby pełzanie: po kolanach, piersiach i plecach medium; podnosi się i opada. Nieraz ruchy jej są błyskawi- czne — ukazuje się i znika momentalnie. Substancja ta jest Wysoce czuła; wrażliwość jej ma związek z wrażliwością medium. Każde dotknięcie jej odbija się boleśnie na me- dium, raptowne lub dłuższe dotknięcie wywołuje szok kon- wulsyjny i dłużej trwające boleści. Światło na ogół powo- duje jej znikanie i przykre wstrząsy u medium. W omawianej substancji wrażliwość łączy się z pewnego rodzaju instynktem zwierzęcia bez możliwości obrony, isto- ty, której jedynym środkiem obrony jest ucieczka, powrót do organizmu, z którego wyszła. Obawia się ona dotykania i jest w pogotowiu do natychmiastowej ucieczki, aby być wchłonięta w organizm medialny. Substancja ta ma skłon- ność do kształtowania się; nie pozostaje długo w stanie bez- postaciowym. Nierzadko widać bezkształtną masę, w której tkwią twory jak palec lub dłoń wisząca na strzępach mate- rii, widać też głowy osłonięte welonem tejże substancji. Twory są różne (fot. 13): widziałem palce cudownie mode- lowane z paznokietkami, doskonałe ręce, posiadające ko- steczki, stawy, łokieć, patrzyłem na twarze artystycznie mo- delowane — żywe oblicza, oblicza ludzkie. Potem głowy 43 jakby cofają się, twarze zasnuwają się mgłą substancji, pod którą coś się kłębi. Wyciągam rękę, przesuwam po bujnych, gęstych włosach, dotykam kości czaszki — twarde, mocne. Mgnienia oka ł już wszystko znikło. Twory wykazują pew- ną samodzielność; narządy zmaterializowane nie są martwe, lecz żywe. Ręka ma pełne funkcjonalne zdolności. Byłem nie tylko dotykany, ale i taką ręką chwytany. Przez cały czas zjawiska materializacja pozostaje w ścisłej łączności z medium — widoczny jest delikatny sznurek substancji łączący zjawę z ciałem medium. Jest tu analogia z pępowi- ną łączącą embrion z matką. Sądzę, że najważniejszym punktem biologicznego za- gadnienia jest istota tej substancji organicznej. Wszystko dzieje się tak, jakby cały zespół organizmu kształtowany był przez wyższy dynamizm, następnie kierowany i utrzy- mywany. Zmaterializowane kształty, ukazujące się na sean- sach mediumicznych, nie są ani mniej, ani bardziej cudo- wne niż materializacja płodu kosztem ciała matki, albo- wiem widzimy kształtowanie form materializacji, które się odbywa kosztem ciała medium. I cierpienia medium są po- dobne. Tajemnicza substancja, obserwowana niekiedy pod- czas seansów mediumicznych, nazwana została e k t o- plazmą albo teleplazmą. Czym jest ona właś- ciwie? Parokrotnie udało się przekonać lękliwe media, że uszczknięcie niewielkiej jej ilości nie będzie zabiegiem szczególnie bolesnym ani niebezpiecznym. Pierwszemu, któremu udało się uzyskać taką próbkę, był chemik, inż. Piotr Lebiedziński, a dawczynią była Stanisława Popielska (fot. 14). Seans odbył się 20 lutego 1916, a nazajutrz w pracowni bakteriologicznej Muzeum Przemysłu i Rolnictwa w Warszawie dokonano mikro- skopowego i chemicznego badania części próbki. Druga jej część przesłana została do Monachium, do pracowni dra Alberta von Schrenck-Notzinga. „Ektoplazma" oka- zała się substancją o konsystencji podobnej do piany ubitej z białka jaja kurzego, składająca się głównie 44 z wody i białek. Nie była to niespodzianka — należało- by się raczej dziwić, gdyby „ektoplazma", czyli „two- rzywo wyłonione" (z greckiego ektos — na zewnątrz i plasma - tworzywo), okazała się np. substancją mi- neralną i'.krystaliczną. Czy rzeczywiście to tworzywo było kiedykolwiek na- prawdę „wyłonione"? Czy badacze nie padali za każ- dym razem ofiary oszustwa? Jest faktem, że wiele mediów zdemaskowano i oskar- żono o oszustwo; nie miejmy złudzeń — przeważnie słusznie. Ale... czy zawsze słusznie? Jak pisał znakomity fizjolog, laureat Nagrody Nobla Charles Richet: Już w wiekach ubiegłych panowało przekonanie, że jaki- kolwiek zamach na zjawę ludzi żywych oddziaływa na ich ciało fizyczne. Niekiedy zbyt pochopne „zdemaskowania" mediów polegały na nieznajomości tego związku. Oto np. ktoś podejrzliwy obsypuje podczas materializacji mediumi- cznej zjawę miałkim węglem lub oblewa ją atramentem, a potem ten węgiel czy atrament znajduje się na odzieży medium. Na pozór jest to niezbity dowód oszustwa. Tym- czasem medium było za kotarą, o kilka metrów oddalone od zjawy, ale łączyła ją z nim owa pępowina eteryczna i po niej przeniósł się węgiel lub atrament na ciało medium. Crawford* posługiwał się nawet w swych doświadczeniach barwnikami, którymi obsypywał ciało medium, aby barw- nik znaczył mu drogą, po której wysuwa się z ciała tele- plazma. Pytia Chcąc poznać bieg przyszłych wydarzeń, starożytni Grecy udawali się do Delf, gdzie w świątyni Apollina • Profesor mechaniki w Queen University w Belfaście, pierw- tey uczony, który dowiódł, że przy lewitacji jakiegoś przed- miotu ciężar ciała medium zwiększa się o wagę owego przed- miotu (przyp. red.). 45 przebywała wieszczka, zwana Pytią. Nie było to imię własne kapłanki-prorokim, lecz raczej rodzaj przydom- ka związanego ze sprawowanym urzędem, kapłanki bo- wiem musiały — rzecz jasna — zmieniać się w ciągu paru stuleci. Czy instytucja wyroczni oparta była li tylko na oszustwie kapłanów i bezkrytyczności ludzi zasięgają- cych jej opinii? Chyba nie. Plutarch np. wydaje Pytii świadectwo bardzo pozytywne: Odpowiedzi jej, jakkolwiek poddawane najsurowszemu badaniu nigdy (czyżby? — LES. i M.K.) nie okazały się fałszywe lub nieodpowiednie. Przeciwnie, sprawdzanie się ich napełniało świątynię darami ze wszystkich części Grecji tudzież z krajów obcych (...) Odpowiedź Pytii zmierza wprost ku prawdzie, bez wszelkich zboczeń, wykrętów, fałszu i dwu- znaczności. Zastanówmy się, czy w ogóle możliwe jest poznanie czegokolwiek z przyszłości na drodze paranormalnego odbioru informacji? doktor I. Maxwell, sumienny badacz i autor książki Phe- nomenes psychiques (1903), podaje opis faktu wiele dającego do myślenia. Osoba, z którą Maxwell ekspery- mentował, ujrzała w kuli kryształowej taką scenę: Na pełnym morzu płynie wielki parowiec, o fladze trójbarwnej w pasy poziome, czarno-biało-czerwone, z wypisaną nazwą Leutschland. Nagle para otacza sta- tek, marynarze i podróżni wybiegają na pokład, a sta- tek tonie. O tej dziwacznej i niezrozumiałej wizji powiadomił Maxwell w ciągu następnych dni wiele osób, spodzie- wając się, ze może któraś z nich pomoże mu znaczenie tej wizji wyjaśnić. W tydzień później doniosły dzien- niki o katastrofie parowca Deutschland, wywołanej pęknięciem kotła. Wybitny parapsycholog zachodnioniemiecki, kierow- nik Instytutu Nauk z Pogranicza Psychologii i Psycho- 46 higieny we Freiburgu prof. doktor Hans Bender opisał w swej Książce Telepathie, Hellsehen und Psychokinese (TelepatA, jasnowidzenie i psychokineza) m m nastę- pujące zdarzenie: 1 Urzędniczka XX, Holenderka, miała 27 listopada 1937 roku sen, który zaraz rano zapisała Widziała we śnie, jak mały samochód, prowadzony przez księcia Bernharda. pod mostem kolejowym zderzył się z ciężarówką, i to w szcze- gólnych, precyzyjnie przedstawionych przez nią warunkach Dwa dni później, 29 listopada, doszło w dokładnie takich samych okolicznościach do zderzenia na terenie gminy Weesp, pod mostem kolejowym. Ciężko rannego księcia przewieziono do szpitala. Czym to wytłumaczyć? Dlaczego dwie przypadkowe osoby mogły ni stąd, ni zowąd poznać przyszłe wyda- rzenia, które z nimi samymi nie miały nic wspólnego, dotyczyły obcych osób i rozegrały się na odległym, nie znanym im terenie? Nie wiemy. Fakty z dziedziny, o której tu mowa, należą do najmniej zbadanych zja- wisk psychotronicznych. Trudno mówić o ich ewentu- alnych mechanizmach w sytuacji, kiedy fizyka nie bar- dzo wciąż sobie radzi z odpowiedzią na pytanie, czym jest czas. Prowizoryczny model zjawiska prekognicji (przewidywania) próbowano wywodzić z teorii Einstei- na. Powiedział on kiedyś żartem, że człowiek, który biegłby dostatecznie prędko wokół słupa, dogoniłby i schwytałby wreszcie sam siebie. Zanim zaczniemy po- znawać mechanizm prekognicji, musimy postarać się, aby mieć to zjawisko na „laboratoryjnym stole", aby móc wywoływać je sztucznie, w każdej chwili i w wa- runkach naukowej kontroli. Czasem udaje się to... przypadkiem. Do jednego ze słynnych doświadczeń z parą telepa- tów Kamieński — Nikołajew, które w latach sześćdzie- siątych przeprowadzono w laboratorium Sekcji Bioin- formacji Towarzystwa im. Popowa w Moskwie, zamó- 47 wiono u obcych i nie zorientowanych w całej sprawie osób większą liczbę skrzyneczek zawierającychmajroz- maitsze,. drobne przedmioty. Ich wybór zależał/od przy- gotowujących paczki. Każdy przedmiot Nawinięto w watę. Skrzyneczki były jednakowego formatu, tak samo opakowane i zalakowane. Pośrednicy, którzy je dostarczyli do -laboratorium, nie wiedzieli, jakie przed- mioty zawierają. O ich zawartości nie mieli też pojęcia prowadzący eksperyment. Paczki zostały zamknięte w kasie pancernej na kilka miesięcy, aby ci, którzy je przygotowywali, przestali o nich myśleć. Podczas eksperymentu Nikołajew (odbiorca) znajdo- wał się w miejscu znacznie oddalonym od nadawcy. Po otwarciu kasy pancernej wybraną przypadkowo paczkę podano Kamieńskiemu (nadawcy), a kasę z po- wrotem zamknięto. Kamieński rozpieczętował paczkę i wyjął z niej przedmiot: była to duża, różowawa mu- szla ślimaka morskiego. Podczas gdy trzymał ją w rę- kach i koncentrował na niej uwagę, Nikołajew mówił: to błyszczy... jest gładkie, polerowane, jak popielniczka... ale to nie metal, ani masa plastyczna... ale gładkie... jak muszla! Po kilku minutach wyjęto z kasy pancernej drugą paczkę. Zawierała czarny, bakelitowy kontakt elek- tryczny. Gdy Kamieński starał się przekazać myśl o nim, Nikołajew mówił: to jest czerwone, drewniane, wypukłe... jakby owalne... a u dołu cienkie, białe, gładkie — coś takiego jak nóżka... jakby to był grzybek. W trzeciej paczce wyjętej z kasy Kamieński znalazł ustnik od akwalungu. Został on trafnie rozpoznany przez Nikołajewa. Gdy Kamieński otworzył czwartą paczkę, okazało się, że zawiera... drewniany grzybek do cerowania, u góry czerwony, u dołu biały! 48 Rezultat doświadczenia był absolutnie zaskakujący. Przeciek to tak, jakby ktoś włączywszy radio w po- niedziałek nagle odebrał wtorkowe wiadomości dzien- nika! A wnioski? Wnioski nasuwają się dwa: jeden to to, że wprowadzony przez parapsychologię model zja- wiska telepatycznego (nadawca-odbiorca) jest zbytnim uproszczeniem, a drugi, że słusznie włączono prekogni- cję do klasy zjawisk spostrzegania pozazmysłowego, traktując ją na równi z telepatią i różnymi formami jasnowidzenia. Systematyczne badania nad prekognicją prowadzono w ostatnich latach w nowojorskim Laboratorium Snu w Maimonides Medical Center. Mówi o nich doktor Stanley Krippner: W naszym laboratorium prowadziliśmy także badania nad prekognicją. Na przykład: polecaliśmy osobie badanej, aby próbowała śnić o doświadczeniu, w którym weźmie udział dopiero w następnym dniu. Rano, gdy osoba ta budziła się, opisywała swoje sny. Potem porównywaliśmy treść tych snów z wybranym przypadkowo i przeprowadzonym w tym samym dniu doświadczeniem, w którym oczywiście brała udział badana osoba. Raz dano o=obie badanej do słuchania śpiew ptaków przez 20 minut, podczas pokazywania jej slaj- dów przedstawiających 50 różnych gatunków ptaków. Inne przeprowadzone przez nas doświadczenie polegało na wpro- wadzeniu osoby do biura pokrytego białymi kartkami dla imitacji śniegu. Osoba otulona była ciepłym ubraniem i pod- czas słuchania poematu symfonicznego „Finlandia" oglądała wizerunek Eskimosa. I oto w pierwszym przypadku osoba badana miała poprzedniej nocy kilka snów o ptakach, a w drugim sny o lodzie i o pobycie w pokoju pokrytym bielą. Przeprowadziliśmy te badania tylko z jedną osobą, Malcolmem Bessent. Miał on przedtem szereg snów prekogni- cyjnych o wypadkach w kraju i na świecie oraz o wypadkach ze swego życia osobistego. Przeprowadziliśmy z nim dwu- dziestodniowe badania i otrzymaliśmy znaczące rezultaty. Rok później spotkaliśmy się z nim w celu przeprowadzenia nowych doświadczeń i znowu udało się uzyskać dobre wyniki. 49 Wydaje się, że szczególnie interesującą drogę/labo- ratoryjnych badań nad prekognicją wskazał ekspery- ment, który w 1968 przeprowadził francuski biolog dr Remy Chauvin. Opracował on metodą całkowicie zauto- matyzowanych doświadczeń, służących badaniu prekog- nicji u myszy. Klatkę przedzielił niską przegrodą, któ- rą mysz mogła bez trudu przeskoczyć. W podłodze — po jednej i po drugiej stronie przegrody — umieścił miedziane druty. Klatkę połączył z generatorem wy- bierającym na chybił trafił „cele" oraz z urządzeniem kontrolnym w innym pokoju. Generator włączał co pe- wien czas prąd wywołujący lekki wstrząs elektryczny, nieregularnie — po jednej lub po drugiej stronie po- dłogi klatki. Urządzenie kontrolne rejestrowało, gdzie w tym czasie mysz się znajdowała, gdzie odbierała wstrząsy i kiedy przeskakiwała przez barierę, aby się od nich wyzwolić. Mysz Chauvina poddana 10 000 razy takiej próbie potrafiła uniknąć szoku częściej (o 53 ra- zy), niż gdyby rządził nią przypadek. Szansa uzyska- nia takiego wyniku wynosi mniej niż 1 na 1000, a więc można wnosić, że mysz wykazała zdolność przewidywa- nia przyszłości. Odkrycie Chauvina, dokonane w toku doświadczeń, podczas których wpływ eksperymentatora na zacho- wanie myszy był ograniczony do minimum, a kontro- la bardzo rygorystyczna, zostało wielokrotnie potwier- dzone w Instytucie Parapsychologii w Durham (USA). Piramida Cheopsa i piramidka Drbala Psychotronika jest interdyscyplina rozwijającą się przede wszystkim w oparciu o zdobycze nauk ścisłych (jak fizyka), ale nie lekceważy sobie bynajmniej wiedzy magów i okultystów. Jan Komarek (Czechosłowacja) zaproponował nawet nazwą dla nowe] „pomocniczej 50 dyscypliny naukowej": preteritologia *. Jej przedmio- tem ma być studiowanie (z punktu widzenia współczes- nej wiedzy) starych ksiąg poświęconych naukom her- metycznych: alchemii, magii, astrologii i in. Nie bez słuszności inż. Komarek twierdzi, że takie studia mogą nas w wielu przypadkach uchronić przed daremnym trudem odkrywania na nowo tego, co dawno już było znane. Preteritologia nie przypadkiem narodziła się w Cze- chosłowacji. Mniej więcej przed dwudziestoma laty praski elektronik Karel Drbal przeczytał sprawozdanie francuskiego badacza Andre Bovisa, który jako samot- ny turysta zwiedził kiedyś piramidę Cheopsa. Dotarłszy do wnętrza piramidy, do tzw. komory królewskiej, ku swemu zdumieniu stwierdził, że powietrze jest w niej stosunkowo chłodne i przesycone wilgocią, chociaż ko- morę łączą ze światem zewnętrznym korytarz oraz dwa kanały wentylacyjne. Co więce j: martwy kot, wrzuco- ny tam do pojemnika ze śmieciami, nie tylko nie roz- kładał się, lecz uległ zupełnej mumifikacji. Po powro- cie do domu dociekliwy turysta rozpoczął doświadcze- nia. Zbudował mały model piramidy i zamknął w nim martwego kota. Po pewnym czasie ciało było odwod- nione, zmumifikowane. To samo stało się z rybami, jaj- kami, kawałkami mięsa. Karel Drbal powtórzył te eksperymenty i poszedł dalej. W małych piramidkach umieszczał substancje nieorganiczne. Zainteresowało go np., jak oddziała przebywanie w piramidzie na strukturę krystaliczną metalu? Wyniki badań były ze wszech miar intrygują- ce, a ich rezultat praktyczny — dość zabawny. W 1959 Drbal zgłosił w urzędzie patentowym prosty, a praktyczny przyrząd: tekturową piramidkę Cheopsa * praeteritus (łac.) znaczy dawny. 51 do ostrzenia żyletek. Patent Nr 91304. Po użyciu, żylet- kę nakrywa się piramidką, gdzie do następnego rana ostrze żyletki regeneruje swą uszkodzoną strukturę krystaliczną. / Na pozór rzecz wygląda na absurdalny żart. Tak jednak nie jest — urządzenie rzeczywiście działa. Ale jak? Dlaczego? Oto co wiadomo na pewno: piramida skupia (a mo- że i akumuluje) energię, którą czerpie z zewnątrz. Czyżby nią była grawitacja? Piramidka Drbala działa jako rodzaj „rezonatora wnękowego" (taka była opinia prof. Stefana Manczarskiego), a pamiętajmy, że grawi- tacja ziemska nie jest polem statycznym, są to drga- nia o częstotliwościach... akustycznych. A może pira- mida jest samoładującym się akumulatorem energii podobnej lub identycznej z tą, która pochodzi z ludz- kiego organizmu? Jest i taka hipoteza. Patent Drbala odkupiła pewna amerykańska firma i obecnie wyrabia piramidki masowo, zasadniczo do ostrzenia żyletek, ale ilustrowany prospekt zachęca na- bywców także do eksperymentowania. Spróbujmy i my. Należy w tym celu użyć tektury dość grubej (do 2 mm) i sztywnej. Wycinamy z niej 4 trójkąty. Podstawa każdego z nich powinna mieć 24 cm, a pozostałe boki po 22,6 cm. Trójkąty sklejamy (np. paseczkami przezroczystego plastra) w taki sposób, aby powstała piramida. Ustawiamy ją — bardzo do- kładnie — na magnetycznej osi północ-południe tak, aby dwa boki jej podstawy były równoległe do linii N-S. Żyletka powinna leżeć w środku piramidy także w kierunku północ-południe, na pudełku od zapałek lub innej, na 5 cm wysokiej podstawce (5 cm stanowi jedną trzecią wysokości piramidy); ostrza żyletki po- winny być zatem skierowane na wschód i zachód. Waż- na jest duża precyzja ustawienia, w przeciwnym bo- wiem razie piramida źle funkcjonuje. Piramidy nie 52 nie wolno ustawiać na żadnym urządzeniu elektrycznym. Wielokrotnie używana żyletka musi przebywać we wnętrzu piramidy około sześciu dni, zanim znów stanie się zdatna do użytku. Potem może być używana przez wiele dni codziennie, pod warunkiem że w czasie pomiędzy jednym a dru- gim goleniem będzie stale przechowywa- na we wnętrzu piramidy. Czy przebywanie we wnętrzu pirami- dy rzeczywiście mumifikuje materię organiczną, czy wpły- wa dodatnio albo ujemnie na siłę kieł- kowania nasion, czy mrówki chętniej będą wyjadały cukier spod piramidy, czy spod nakrycia o innym kształcie — może warto by się przekonać? Amerykań- scy producenci piramid twierdzą, że można pozbyć się uporczywej migreny, trzymając przez pewien czas głowę pod piramidą (innych rozmiarów niż wyżej opi- sana) dokładnie na jednej trzeciej jej wysokości. Czyżby ceremonialne nakrycia głowy magów rów- nież miały kształty i proporcje, które czyniły z nich akumulatory tajemniczej energii? 53 Czyżby nieznany rodzaj energii? Kongres Badań Psychotronicznych, Praga 1973. Na stole stoi małe, czarne pudełeczko o podstawce podob- nej do nóżki kieliszka. Robert Pavlita bierze je do rę- ki, kilkakrotnie przykłada do skroni, przez chwilę wpatruje się w zagłębienie w bocznej ściance, znów przykłada do skroni, znów patrzy, wreszcie stawia na stole. Obok montuje mały rotor: plastikowy krążek na pionowej osi. Rotor zaczyna się obracać, początkowo wolno, potem coraz szybciej. Z im większym napięciem wpatruje się Pavlita w małe, czarne pudełeczko, tym szybciej obraca się plastikowy rotorek. Dlaczego się obraca? Ponieważ Robert Pavlita tego chce. Jesteśmy świadkami przedziwnego zjawiska — telekinezy. Tym ponadto dziwniejszego, że tym razem pomiędzy czło- wiekiem a przedmiotem pośredniczy przyrząd o budo- wie nieznanej nikomu poza Pavlitą — „akumulator energii psychotronicznej". Czeski inżynier Robert Pavlita demonstruje też in- ne doświadczenie. Ma przed sobą okruchy różnych materiałów: szkła, papieru, rozmaitych metali i mas plastycznych. Do ręki bierze podłużny przyrząd, po- dobny trochę do wiecznego pióra, zaopatrzony w przy- kręcaną metalową końcówkę. Dotyka nią kawałeczka żelaznej blachy, która przyczepia się do końcówki jak do magnesu. Ale żelazna blaszka, przytknięta z kolei do okruszyny szkła, przyczepia do siebie szkło. I da- lej — szkło przyciąga papier, on zaś miedziany drucik. Z końcówki przyrządu zwisa zatem łańcuszek złożony z kawałków najróżniejszych materiałów, połączonych ze sobą zagadkową siłą przyciągania. Nie jest to siła magnetyczna — co do tego nie ma wątpliwości — więc może działają tu elektrostatyczne siły przycią- gania? 54 Pavlita odpowiada eksperymentem. Na dnie szkla- nej szalki z wodą leżą podobne okruchy różnych sub- stancji. Pavlita zanurza w wodzie końcówkę swego „akumulatora" i zbiera nią kawałeczki szkła i metalu, którym końcówka udziela swej zdolności przyciągania wszystkiego przez wszystko. A zatem nie jest to zja- wisko elektrostatyczne — tego rodzaju siły przycią- gania przestają funkcjonować pod powierzchnią wody. Cóż więc to takiego? Pavlita wyjaśnia: Już ponad 30 lat zajmuję się zagadnieniem oddziaływania energii, którą — jak przypuszczam na podstawie doświad- czeń — wydziela ludzki organizm. Jej skutki można obser- wować na odpowiednio skonstruowanych przyrządach. Za pośrednictwem urządzeń można zmieniać tę energię na ener- gię ruchu, przy czym ilością i jakością oddziaływania można sterować. Skonstruowane urządzenie umożliwia pełną po- wtarzalność przeprowadzanych eksperymentów i po odpo- wiednim treningu może być obsługiwane przez kogokolwiek. Energię tę będziemy dalej nazywać energią biologiczną. Przeprowadzone doświadczenia wskazują, że energię bio- logiczną można wykrywać i mierzyć za pomocą fizykalnych urządzeń. Prace nie mają już tylko laboratoryjnego charak- teru; istnieje możliwość ich konkretnego, praktycznego zastosowania. To ostatnie twierdzenie Pavlita popiera dwiema efektownymi demonstracjami. Porcję nasion podzielono na dwie części. Jedną z nich poddano wpływowi „energii biologicznej" we wnętrzu skonstruowanego przez Pavlitę „akumulato- ra", drugą pozostawiono do doświadczenia kontrolne- go. Obie porcje nasion zasiano jednocześnie w takich samych doniczkach, z taką samą ziemią itd., słowem, stworzono im identyczne warunki do rozwoju. Ziarna „napromieniowane" dały w tym samym czasie rośliny prawie dwukrotnie większe niż ziarna nienapromie- niowane. 55 Dwie butelki napełniono ciemnym, mętnym płynem, pochodzącym ze ścieków fabryki chemicznej. Na dnie jednej z' butelek znajdowała się warstwa drobnych kulek, nasyconych „energią biologiczną", druga bu- telka zawierała próbkę kontrolną. Już po paru godzi- nach płyn w pierwszej butelce zaczął się przejaśniać i klarować. Po upływie doby na dnie leżały kulki zmieszane ze skawalonym osadem, a nad nim znajdo- wała się całkowicie oczyszczona woda, zdatna nawet do picia. Zawartość drugiej butelki pozostała niezmie- niona. Na czym polega działanie tajemniczych „akumula- torów" Pavlity? Nie wiadomo. Wynalazca od lat trzy- ma rzecz całą w tajemnicy. Chętnie demonstruje sku- tki, ale zataja ich przyczyny. Może liczy się z możli- wością sprzedaży wynalazku? Uczeni bardzo nie lubią kolegów, którzy jak cyrko- wi magicy pokazują sztuczki z „czarną skrzynką". Iluzjoniści to rzetelni artyści, natomiast autorów utrzy- mywanych w tajemnicy „wynalazków" z zasady (i przeważnie nie bez racji) podejrzewa się o szarla- tanerię. W tym właśnie duchu przeprowadził ostrą krytykę doświadczeń Pavlity znany fizyk radziecki prof. Aleksander Kitajgorodski. Zarzuty prof. Kitajgorodskiego są być może słu- szne. Trzeba jednak pamiętać, że odnoszą się tylko do trzech doświadczeń. A co z resztą? Znów nie wiemy. Spróbujmy więc (dla próby) uwierzyć Pavlicie na sło- wo. Powołuje się on, jako na swoich prekursorów, na staroegipskich kapłanów oraz na szwajcarskiego nau- kowca Eugeniusza Konrada Miillera, który już w 1932 rzekomo odkrył zagadkową energię biologiczną i na- zwał ją „antropoflux R". Ma ona emanować z organi- zmu człowieka, przejawiając przy tym szereg właści- wości, tak opisanych przez Mullera: 56 1. Fluid ten jest ogromnie przenikliwy. Z większą lub mniejszą łatwością przenika rozmaite ciała, jak miedź, cynę, mikę, szkło, skórę, kolodium, żelatynę, o czym świadczy fakt, że działanie jego było prawie takie samo, gdy ekraniki z tych materiałów umieszczano między ręką a elektrodami. 2. Drewno, woda, stearyna, papier i płótno wchłaniają ten fluid, nasycają się nim. Tak nasycone np. drewno, znaj- dujące się w pobliżu elektrod, wywołuje skutek identyczny jak ręka zbliżona do tychże elektrod. 3. Antropoflux R promieniuje w przestrzeń na mniejszą lub większą odległość (zależnie od człowieka, który go wy- dziela), najdalej na dystans 50 cm, jak wykazały doświad- czenia. Przypuszczalnie sięga dalej, tylko nasze przyrządy rejestracyjne nie wystarczają już do jego uchwycenia na dalszych odległościach. 4. Wydziela się z całej powierzchni ciała, najsilniej jednak z zewnętrznej strony palców lewej ręki. Gdy z ranki na ręce płynie krew, wypływ fluidu wzmaga się; zależny jest również od oddechu, wysiłku mięśni, a nawet od wysiłku 5. Pewne pokarmy oddziaływają nań swoiście, jedne dzia- łają dodatnio, inne ujemnie. Do tych ostatnich należy kawa. Stosowane przez Miillera urządzenia do wykrywa- nia działania antropofluksu składały się z obwodu prądu stałego, w który włączono elektroskop, galwa- nometr lub cewkę Ruhmkorffa, oraz dwóch oddalo- nych od siebie elektrod (obwód nie był więc zamknię- ty). Pomiędzy elektrodami umieszczano np. rękę czło- wieka lub badaną substancję. Odkrycie Miillera, zdające się potwierdzać zasad- ność hipotezy „siły życiowej" („prany" filozofów sta- roindyjskich, „odu" Reichenbacha), wywołało krótko- trwałą sensację i poszło w zapomnienie na równi z do- niesieniami o wyrobie złota z piasku i rzekomo uda- nych próbach skonstruowania perpetuum mobile. Ta sprawa jest jednak chyba znacznie poważniejsza, niż na pierwszy rzut oka mogłoby się komuś wydawać. 57 Jak powiada biofizyk z PAN-u doktor Włodzimierz Klo- nowski („Wiedza i Życie", 12, 1973): Na naukowe wyjaśnienie czekają (...) nie tylko zjawiska parapsychiczne, ale i procesy podstawowe dla życia. W pro- mieniowaniu Słońca stwierdzono występowanie tzw. pro- mieniowania zet, nieznanej dotychczas natury, być może natury neutrinowej. Promieniowanie to powoduje np. osia- danie białka w surowicy krwi, ma więc niewątpliwie wielki wpływ na procesy życiowe. Również bardzo mało wiemy jeszcze w gruncie rzeczy o wodzie, która stanowi przeszło 50 procent masy ciała ludzkiego. Stwierdzono np., że jeśli poddać wodę działaniu pola magnetycznego o natężeniu 1000 Oe, to pojone nią świnki morskie ciężko chorują, cho- ciaż żadnych zmian w strukturze tej wody nie udało się dotychczas wykryć. Jak widać już z powyższych, wyryw- kowych przykładów, biofizyka (...) jest rzeczywiście nauką przyszłości. Chyba psychotronika tak samo. Czy zagadkowa energia, gromadząca się w pirami- dach, ma coś wspólnego z „promieniowaniem zet"? Ja- ki jest związek tego promieniowania z „energią psy- chotroniczną" Pavlity? Czy nieznana energia, będąca hipotetyczną istotą życia, rozproszona jest w całej przestrzeni kosmicznej, a w stanie silnej koncentracji stanowi to, co ożywia materię? Oto niektóre z pytań formułowanych przez psychotronikę. I niezależnie od tradycjonalnego odruchu, który każe szukać powiązań między psychotroniką a magią, trzeba przyznać, że przedmiot zainteresowań psychotroniki jest weryfiko- walny naukowo. Czym w takim razie jest psychotro- nika? Opierając się na cytowanej już przez nas definicji pióra doktora Zdenka Rejdaka, Sekcja Psychotroniki Pol- skiego Towarzystwa Cybernetycznego we Wrocławiu zaproponowała robocze określenie psychotroniki. Brzmi ono tak: Psychotronika jest nauką o charakterze interdyscy- plinarnym, która bada właściwości i funkcje materii 58 żywej, a w szczególności jej przejawy psychiczne w zakresie ich wzajemnych oddziaływań informacyjnych za pośrednictwem pól energetycznych z przyrodą ży- wą i martwą, jak również energetyczne podstawy ży- cia biologicznego i psychicznego. Badania tych zjawisk prowadzi przy użyciu metod i narzędzi stosowanych przez nauki matematyczne i biologiczne. Jest to — jak już powiedziano — definicja robocza, ale też trudno byłoby wobec jakiejkolwiek rozwijają- cej się dyscypliny wysuwać żądania definicji pełnej i ostatecznej. Taka definicja — jak to zauważył kie- dyś prof. doktor Włodzimierz Sedlak — może być punk- tem dojścia, a nie punktem wyjścia. Z tego też powo- du także terminologia, z którą spotykamy się w opi- sach badań psychotronicznych, jest niejednorodna. Część słownictwa zaczerpnięto z terminologii nauk biologicznych i fizycznych, a część z konieczności wzięta została z terminologii parapsychologicznej i tru- dno się temu dziwić. Parapsychologia była poprzedni- czką psychotroniki. Badała te same zjawiska, którymi obecnie zajmuje się psychotroniką, lecz w węższym zakresie i posługiwała się innymi narzędziami badaw- czymi. Interesowały ją raczej wielkie fenomeny para- normalne, a metody ich badania wywodziły się prze- ważnie z psychologii eksperymentalnej. Parapsycho- logia zajmowała się zjawiskami paranormalnymi, któ- re przybierają bądź postać psychiczną (zjawiska spo- strzegania pozazmysłowego), bądź postać fizyczną (zja- wiska psychokinetyczne). Parapsychologia dzieliła zjawiska spostrzegania po- zazmysłowego na telepatię, jasnowidzenie i prekogni- cję. Telepatia stanowi przenoszenie informacji (mogą być to zarówno pojęcia, jak i obrazy, dźwięki, uczucia itd.) z mózgu jednego człowieka do mózgu innego czło- wieka bez pośrednictwa znanych zmysłów, jak wzrok, słuch, węch i in. Parapsychologia zakładała istnienie 59 co najmniej jednego nieznanego dotąd zmysłu czło- wieka, nazywając go umownie „szóstym zmysłem". Pojęcie to funkcjonuje też w języku codziennym. Zja- wiska określane terminem „jasnowidzenie" polegają — podobnie jak telepatia — na odbiorze informacji bez pomocy zmysłów, ale też bez pośrednictwa czło- wieka — „nadawcy". Zdarza się niekiedy, że bez żad- nych racjonalnych powodów odczuwamy niepokój o osobę nam bliską w tym właśnie momencie, gdy znajduje się ona w prawdziwym niebezpieczeństwie — tak działa telepatia. Przykładem jasnowidzenia mo- że być przypadek, w którym osoba otrzymująca list potrafi określić jego treść przed otworzeniem koperty — trudno bowiem tym razem sobie wyobrazić, aby nie znający momentu otrzymania listu jego autor był tu nadawcą telepatycznego przekazu. Prekognicja jest zdolnością przeczuwania lub przewidywania wydarzeń mających dopiero nastąpić, a których nie da się wy- rozumować na podstawie dostępnych informacji. Psychokineza stanowi zdolność paranormalnego od- działywania człowieka na materię. Jest to duża grupa zjawisk takich, jak zdalne wprawianie przedmiotu w ruch, wpływanie na ruch przedmiotu (przykładem by- łoby tu zatrzymanie obracającej się ruletki na żąda- nej liczbie), zaczernianie emulsji fotograficznej w za- mkniętych pojemnikach (fot. 15) itd. Zakres zainteresowań tradycyjnej parapsychologii był — jak już powiedziano — znacznie węższy od za- kresu badań psychotronicznych, które obejmują także hipnozę, sugestię, igłolecznictwo (akupunkturę), ra- diestezję (m.in. różdżkarstwo) oraz te zjawiska, które w okresie kształtowania się parapsychologii w ogóle nie były znane (tj. zjawisko dermooptyczne i efekt Backstera). O tym wszystkim piszemy w dalszej czę- ści książki. 60 II Fizyka zjawisk „nadprzyrodzonych" Na co reagujemy Nihil est in intellectu, quod prius non erat in sensu — nie ma nic w świadomości, czego nie było poprzed- nio w doznaniu zmysłowym. Nieodległe to czasy, kiedy owo twierdzenie św. Au- gustyna wydawało się prawdą najoczywistszą. Jedy- nymi — jak sądzono — kanałami, przez które czło- wiek otrzymuje informacje o otaczającej go rzeczywi- stości, są zmysły. „Odróżniają ich pięć: wzrok, słuch, smak, powonienie i dotyk. Organami tych zmysłów są kolejno: oko, ucho, język, nos i skóra"*. Wydawało się, że sprawa jest prosta: nie jesteśmy w stanie odbierać bodźców, dla których nie posiadamy odpowiedniego narządu zmysłowego. Popatrzmy, jak sprawa ta wygląda z naszego dzi- siejszego punktu widzenia. Oko ludzkie reaguje na światło, czyli na fale elek- ... tromagnetyczne o długości nie większej niż 0,76 nanometrów (światło czerwone) i nie mniejsze niż 0,38 nanometrów (świa- tło fioletowe). Podczerwieni i nadfioletu już nie wi- dzimy. Z olbrzymiego zakresu fal elektromagnety- cznych — od promieniowania kosmicznego i gamma przez promieniowanie rentgenowskie, nadfioletowe, widzialne, podczerwone aż do fal radiowych od mili- metrowych do stukilometrowych długości — oko na- Encyklopedia Orgelbranda, 1884. 61 sze „uwzględnia" zaledwie maleńki wycinek. Wyda- wało się, że pozostałe połacie widma elektromagne- tycznego mogą nam być dostępne wyłącznie za pośre- dnictwem aparatów (odbiorników radiowych, nokto- wizorów itp.). Jak bardzo dalekie jest to od prawdy, dowiemy się w dalszym ciągu tego rozdziału. Ucho ludzkie odbiera drgania powietrza, które sły- szymy jako dźwięki, jeśli nie mają częstotliwości mniejszej od 16 Hz (najniższy dźwięk wielkich kościel- nych organów) ani większej od 22 000 Hz. Czy znaczy to, że człowiek nie reaguje ani na niższe częstotliwo- ści (poddźwięki), ani na wyższe (ultradźwięki)? L. E. Stefański znalazł się kiedyś w pracowni elek- troakustycznej. Zajęty pogawędką ze znajomym inży- nierem nawet nie spostrzegł, jak włączył on jedno z urządzeń. Nagle uczuł jakby zwiększone ciśnienie, gwałtownie wzrastający niepokój, jakieś niemiłe sen- sacje sercowe, zaczął się pocić. Wówczas rzekł: — Przepraszam, nie wiem co mi się stało, muszę wyjść. Inżynier uśmiechnął się, przekręcił wyłącznik i po- wiedział: — Już pan nie musi wychodzić. To był właśnie poddźwięk o częstotliwości 12 Hz. Podobnie wygląda reakcja na częstotliwości wyższe od akustycznych: ucisk w uszach, potem ból, niepokój i rozdrażnienie. Przy dużych natężeniach ultradźwięki stanowią wręcz śmiertelne niebezpieczeństwo. A za- tem — choć drgań powietrza innych niż akustyczne (od 16 Hz do 22 kHz) nie słyszymy, nie znaczy to, że nie reagujemy na nie. I nawet, co szczególnie ważne, możemy tą drogą odbierać różnego rodzaju infor- macje. Wyobraźmy sobie taka sytuację: Człowiek ze sto- perem w ręce mierzy w sekundach i zapisuje chwilę niemiłego samopoczucia. Odcinek pięciosekundowy 62 odpowiada kropce alfabetu Morse'a, odcinek dziesię- ciosekundowy — kresce. Włączając i wyłączając na przemian generator poddźwięków lub ultradźwięków możemy człowiekowi temu nadać „depeszę". Prakty- cznie nie miałoby to żadnego znaczenia, ale proszę po- myśleć: informacja zawarta w takiej „depeszy" do- stałaby się do świadomości odbiorcy nie przeszedłszy przedtem przez żaden ze znanych narządów zmysło- wych; a więc niejako drogą „pozazmysłową"! Reagujemy na pole magnctostatyczne Magnes — źródło stałego pola magnetycznego — znany jest od tysiącleci (początkowo tylko jako bryła minerału, magnetytu). Termin „magnetobiologia" wprowadził przed zaledwie ćwierćwieczem argentyń- ski uczony M. Valentinuzzi. Historia nauki — jak pisał wybitny magnetobiolog Jurij Chołodow — obfituje w dramatyczne wydarze- nia. Ale to, co składa się na losy magnetobiologii, jest sumą takich ludzkich namiętności, jakie nie bywają zwykle wyzwalane podczas rozwiązywania problemów naukowych. Działanie pola magnetycznego na żywy organizm było w ciągu stuleci wielekroć najniewątpliwiej stwierdzone i... zawsze znajdowali się tacy, co równie niewątpliwie konstatowali brak wszelkiego oddziały- wania. O leczniczych właściwościach magnesu wspo- minają w swoich dziełach Arystoteles i Pliniusz. Mar- celi z Bordeaux (IV w.) magnesem uśmierzał bóle gło- wy. Albert Wielki (XIII w.) twierdził, że magnes, dzia- łając na lewą stronę ciała, zapobiega nieprzyjemnym snom, usuwa z organizmu trucizny, a nawet pomaga przy chorobach umysłowych. Najgorliwszym propaga- torem leczniczych właściwości magnesu był sławny 63 niemiecki lekarz z XVI w. Paracelsus. W latach 1780— 1783 komisja angielskiego Królewskiego Towarzystwa Lekarskiego przebadała działanie magnesu na orga- nizm człowieka i stwierdziła, że polega ono głównie na wpływie na system nerwowy. Mogłoby się zdawać, że rozpoczęte w ten sposób po- ważne badania naukowe są zapowiedzią szybkiego rozwoju magnetobiologii. Niestety — spodziewany rozwój został wkrótce zahamowany, i to na całe stu- lecie. Przyczyną tego było... terminologiczne zamie- szanie. Mimowolnym jego winowajcą stał się Franci- szek Antoni Mesmer (1734—1815), austriacki lekarz prosperujący głównie w Paryżu. Jeszcze na początku swej kariery w Wiedniu poczynił on próby lecznicze- go zastosowania magnesu i zdumiał się ich powodze- niem. Mesmer używał blach stalowych różnej formy, wyrabianych wówczas przez zakonnika, ojca Helia, znanego astronoma. Jak podaje Julian Ochorowicz: U pewnej dziewczyny, u której różne przypadłości zale- żały od uderzeń krwi do głowy, usuwał z łatwością kongc- stią, przykładając trzy blachy magnetyczne, dwie na no'gi, trzecią na żołądek. W innych wypadkach przyłożenie ma- gnesu natychmiast znosiło ból albo też przesuwało go da- lej ku kończynom. Ale przypadek zrządził, że robiąc na różny sposób próby, gdy raz w miejsce magnesu zbliżył samą tylko rękę, wynik był ten sam albo nawet lepszy, a dalsze doświadczenia wykazały, że proste przesuwanie ręki przed ciałem, czyli tzw. później przez niego „pociągi", sprowadzały różne zmiany, poprzednio przypisywane bądź to elektryczności, bądź magnetyzmowi mineralnemu. Z doświadczeń tych wyprowadził Mesmer wniosek, że w ciele ludzkim objawia się siła zdolna (bez pomo- cy obcych czynników) „modyfikować bieg prądów nerwowych". Siłę tę nazwał Mesmer „magnetyzmem ludzkim" lub „zwierzęcym" — w odróżnieniu od ma- gnetyzmu zwykłego, mineralnego. I chociaż obu „ma- 64 gnetyzmów" Mesmer nigdy nie utożsamiał, to niestety zrobili to za niego inni. Gdy wysoka komisja (z Benia- minem Franklinem i Antonim Lavoisierem na czele) wydała wkrótce potem na temat odkrycia Mesmera opinię druzgocącą, cios ugodził zarówno w „mesme- ryzm", jak i w magnetobiologię. Komisja, doceniając zresztą skuteczność kuracji mesmerycznych, orzekła, że przyczyną uleczeń jest wpływ „imaginacji" (suge- stii), nie zaś ,.magnetyzm zwierzęcy", który po prostu nie istnieje. Po trwającej blisko sto lat przerwie zaczyna się o magnetoterapii mówić dopiero w osiemdziesiątych latach ubiegłego wieku. Francuscy lekarze ze szkoły prof. Charcota ustalili, że magnes może na ludzki or- ganizm wpływać rozmaicie: 1. wywoływać w miejscu działania swędzenie, mrowienie, wrażenie kłucia, a na- wet bólu; 2. przywracać zniesioną wrażliwość dotyko- wą skórze albo „przenosić" niewrażliwość z chorej połowy ciała na zdrową; 3. likwidować lub wywoły- wać kurcze i drgawki; 4. łagodzić bóle różnego pocho- dzenia lub też wywoływać ból; 5. powodować ogólne osłabienie, ból głowy i senność. Te same objawy, jak stwierdzono, można wywoływać zarówno za pomocą magnesu stałego, jak i solenoidu (elektromagnesu). Tymczasem (1884) na kongresie w Birmingham wy- stąpił znany fizyk William Thomson (lord Kelvin) w sprawie wpływu, jaki ma jakoby wywierać magnes na organizm ludzki: Być może, że istnieje on, dotychczas jednak ani fakty, ani spostrzeżenia nie dowiodły tego. Lord Lindsay i p. Crom- well Yarley próbowali działania magnetyzmu, wprowadza- jąc głowę między bieguny bardzo silnego elektromagnesu. Otóż wynik był cudowny — nie było żadnego działania. Thomsonowi odpowiedział na łamach „Revue Scien- tifique" Julian Ochorowicz. Nie zdziwił go bynajmniej 65 fakt niewrażliwości lordowskiej głowy na „bardzo silne" pole magnetyczne. Ochorowicz powołał się w owym artykule przede wszystkim na prace Maggiora- niego z lat 1869—1880 oraz referował wyniki badań własnych. Jego próby dotyczyły około 700 osób, z któ- rych tylko część, a mianowicie 236 przejawiło wrażli- wość na „magnetyzm mineralny". Oczywiście, jeżeli ktoś sobie wyobraża, że magnes podobnie jak ciepło i elektryczność powinien działać na wszystkich i jeśli podda próbom tylko jedną osobę lub małą liczbę osób, to łatwo może dojść do owego „cudownego" wyniku, jaki otrzymali Lindsay i Var- ley — to znaczy nie otrzymać nic. Z badań Ochorowi- cza wynika, że przeciętnie tylko co trzeci człowiek podlega temu działaniu. Lecz może potęgując siłę ma- gnesu, czy elektromagnesu, można by dojść do więk- szego procentu? Ochorowicz temu przeczy: Moje doświadczenia nie zostawiają mi tej nadziei. Uży- wałem magnesów bardzo silnych i nie otrzymałem nic nad to. Podobne wyniki dały nieco późniejsze badania Dur- ville'a. Stosował on rodzaj magnetycznej bransolety, którą zakładał osobom badanym. Jej działanie odczu- wało 60 do 70 osób na 100 badanych. Zaznaczyć tu jednak należy, że wrażenie gorąca, kłucia lub mro- wienia pojawiało się u 30 osób na 100 dopiero po go- dzinie, podczas gdy próby przeprowadzane przez Ochorowicza nie trwały nigdy dłużej niż parę minut. Rozumiemy już teraz, czemu magnetobiologia jest tak wyraźnie „zapóźniona w rozwoju" w stosunku do innych nauk biologicznych: po pierwsze ze względu na niemiły dla wielu uczonych posmak „wiedzy ta- jemnej" (a nasiąkła nim, wrzucona przez słowną po- myłkę do jednego worka z mesmeryzmem), po drugie z powodu niejednoznacznych wyników doświadczeń. 66 Niemiecki entomolog Gun- ther Becker stwierdził w 1963, że większość owadów kończąc lot oraz w pozy- cji spoczynkowej przyjmu- je kierunek północ—połu- dnie i zachód—wschód. Gdy w warunkach labo- ratoryjnych skompensowa- no pole geomagnetyczne (tzn. doprowadzono je prawie do zera), to takiej orientacji nie dało się już zaobserwować. 67 Dziesięciolecia musiały minąć, zanim pogodzono się z faktem, że taka jest „natura rzeczy". Żywiołowy rozwój magnetobiologii obserwujemy dopiero w ostat- nich dziesięcioleciach. Szczególnie interesujące wydają się te prace, które dotyczą wpływu pola magnetycznego na system ner- wowy. W tej dziedzinie światową sławę zyskał ra- dziecki uczony Jurij Chołodow. Najpierw postanowił on udowodnić, że stałe pole magnetyczne jest istotnie bodźcem, na który reaguje centralny układ nerwowy. W tym celu rejestrował elektryczną aktywność mó- zgu królika umieszczonego między biegunami elektro- magnesu. Natężenie wynosiło od 200 do 1000 Oe, czas oddziaływania — od 1 do 20 minut. Jak powiada Cho- łodow: Najogólniejszym wnioskiem, jaki da się wyciągnąć z prze- prowadzonych badań, jest wniosek następujący: mózg oprócz znanych nam funkcji pełni funkcję receptora sta- łego pola magnetycznego. A więc mamy receptor pozwalający odbierać bodź- ce (magnetyczne), na które niewrażliwe są nasze „kla- syczne" zmysły: wzrok, słuch, smak, powonienie i do- tyk, a także pozostałe, znane już nam zmysły, jak zmysł równowagi, temperatury i kinestezji. Sławne stało się doświadczenie Chołodowa, w którym wytwa- rzał on u ryb odruch warunkowy na pole magnety- czne (w tym samym roku 1958 podobny eksperyment przeprowadził inny radziecki badacz, Lissman). Reagujemy na pole elektrostatyczne Przepływający przez ciało prąd elektryczny może — jak wiemy — porazić, a nawet zabić. A czy pole elektrostatyczne, takie np., jakie powstaje między okładkami kondensatora, albo dodatnie lub ujemne 68 Jony zawarte w powietrzu mogą być dla nas odczu- walne? Do wykrywania elektrycznych ładunków tak- ie nie mamy osobnego zmysłu (w znaczeniu tradycyj- nym), podobnie jak nie mamy zmysłu magnetycznego. Badania w tym zakresie nie miały tak dramatycz- nego przebiegu jak magnetobiologiczne (fot. 15), a jed- nak dopiero w ostatnich latach zaczęliśmy doceniać w pełni znaczenie ładunków elektrycznych w powie- trzu. Ładunki bywają dodatnie lub ujemne, a liczba ich jest zmienna. Zmiany te wiążą się ze zmianami pogo- dy, a to, że rozmaite stany elektryczności atmosfery- cznej mają wpływ na nasze samopoczucie, wiemy od przeszło dwóch stuleci. Już w 1770 szwajcarski uczo- ny J. A. de Łuc twierdził, że nie zmiany ciśnienia po- wietrza, które pokazuje nam barometr, działają na człowieka, lecz związane z nimi zmiany składu po- wietrza; na osoby o wrażliwym systemie nerwowym ma elektryczność atmosferyczna wpływ zauważalny, zwłaszcza podczas pogody burzowej. Tego samego zda- nia jest współczesna biometeorologia! Aż do końca ubiegłego wieku nie było jasne, w ja- kiej postaci obecne są w powietrzu ładunki elektry- czne. Dopiero J. Elster razem z H. Geitelem oraz C. T. R. Wilson, którzy opublikowali swe prace w 1899, uświadomili nam, że elektryczność atmosferyczna to nie „fruwające" swobo*dnie w powietrzu ładunki, lecz jony — cząstki materii, które są nośnikami ładunku energii elektrycznej. W otaczającym nas powietrzu poruszają się w różnych kierunkach naraz jony do- datnie i ujemne; mają one różne rozmiary i rozmaitą szybkość. Górne warstwy atmosfery (pasy Van Alle- na) bombardowane przez promienie kosmiczne są źró- dłem ogromnej liczby małych i szybko poruszających się jonów ujemnych. Jony te pod wpływem przycią- gania dodatnio naładowanej niższej warstwy atmosfe- 69 ry pędzą w dół i docierają aż do powierzchni ziemi, ale nie zawsze. Gdy powietrze nad ziemią jest za- mglone, zanieczyszczone dymami i płynami, wokół czą- stek tych zawiesin tworzą się duże, powolne jony ujemne, a ich odpychające działanie uniemożliwia przedostawanie się małych, szybkich jonów ujemnych do powietrza, którym oddychamy. Jak groźne może to być w swoich skutkach, przekonaliśmy się przy okazji pierwszych lotów kosmicznych amerykańskich i ra- dzieckich. Zarówno podczas samych lotów, jak i w czasie prób w symulatorach obserwowano zjawisko, które począt- kowo było zupełnie niezrozumiałe. Już po niedługim czasie pobytu w kabinie występowała u kosmonautów gwałtowna utrata sił, pamięci i zdolności działania, choć atmosfera wytwarzana wewnątrz kabiny (jej skład chemiczny, ciśnienie, temperatura i wilgotność) była — jak się zdawało — idealnie dostosowana do wymogów ludzkiego organizmu. Okazało się wreszcie, że brak jej jedynie owych małych, szybko poruszają- cych się jonów ujemnych. Dzięki zainstalowaniu w ka- binach odpowiednich aparatów, jonizatorów, stały się dopiero możliwe dłuższe kosmiczne podróże. Reagujemy na pole elektromagnetyczne Pole elektryczne i pole magnetyczne stanowią dwie postacie pola elektromagnetycznego. Energia związa- na z polem elektromagnetycznym składa się z energii pola elektrycznego i energii pola magnetycznego. Już z samego czysto fizycznego określenia, czym jest pole elektromagnetyczne, można by właściwie wywniosko- wać, że działać ono powinno na żywe organizmy po- dobnie jak pola magnetyczne i elektryczne. Niezliczo- ne doświadczenia wykonane w ostatnich dziesięciole- 70 'ciach nie tylko potwierdzają fakt takiego działania, •ale też rzucają światło na jego mechanizm. Przebadano wpływ pól elektromagnetycznych (PEM) na izolowane tkanki, komórki oraz na organizmy jed- nokomórkowe i wyższe. Efektem bezpośredniego dzia- łania PEM na układ nerwowy są reakcje ruchowe zwierząt; Reakcję ucieczki zaobserwowano u chomików przy działaniu PEM o niskiej częstotliwości od 1 do 10 kHz (Schua, 1953). Psy, jak się okazało (Michael- son, 1958), unikają strefy napromieniowanej polem bardzo wysokiej częstotliwości, począwszy od 2800 MHz. Stwierdzono też, że zwierzęta orientują się co do kie- runku promieniowania w zakresie od 2800 do 24 000 MHz: psy odwracały głowy w stronę źródła pro- mieniowania, a szczury układały ciało w tym kierun- ku, a więc zachowywały się tak, jak gdyby istniał u nich swoisty zmysł elektromagnetyczny! Najbardziej przekonywające dowody działania PEM na układ nerwowy dały badania ich wpływu na odru- chy. Na przykład stosowano promieniowanieelektromagnetyczne (PEM) jako bodziec wa- runkowy przy wytwarzaniu reakcji odruchowo-wa- runkowej. Ciekawe są zwłaszcza tego rodzaju do- świadczenia przeprowadzone na ludziach. F. Pietro- wowi (1952) udało się wypracować u człowieka obron- ny odruch warunkowy na bodziec w postaci PEM o niskiej częstotliwości (200 Hz), wytwarzanej przez wibrator umieszczony nad głową badanego. Odruch polegający na skurczu naczyń krwionośnych wywo- ływali u ludzi G. Plechanow i W. Wieduszkina (1956— « 1965). Na początku kojarzyli u osoby badanej oddzia- . ływanie PEM (735 kHz) z bodźcem bezwarunkowym, którym było oziębienie. Wystarczyło zaledwie 13 do 25 takich skojarzeń, aby wyrobić u osoby badanej dłu- -go utrzymujący się odruch warunkowy na PEM. War- to może dodać, że używano w tych doświadczeniach PEM o niezwykle małym natężeniu: parametr genera- 71 tora PEM zmieniano w zakresie od 2,2 • 10-* do 3,3 • •10-4 V/m. Stosowanie w ostatnich czasach coraz potężniejszych urządzeń nadawczych radiowych, telewizyjnych i ra- darowych spowodowało występowanie coraz to częściej i wyraźniej pewnych objawów chorobowych u osób obsługujących te urządzenia. Profesor Stefan Man- czarski (1899—1979), który wiele lat prowadził bada- nia w tym zakresie, stwierdził, że u pracowników zatrudnionych przy obsłudze stacji radiowych i prze- mysłowych urządzeń grzejnych wielkiej częstotliwo- ści obserwowano objawy tzw. choroby radiotelegrafi- stów. U pracowników zatrudnionych przy obsłudze urządzeń mikrofalowych stwierdzono w kilku wypad- kach specyficzne objawy chorobowe, których zespół nazwano chorobą mikrofalową. Na czym polega wpływ PEM na żywą komórkę? Jaki jest jego mechanizm? Na to pytanie trudno od- powiedzieć jednoznacznie. Mniej interesuje nas tutaj, w jaki sposób PEM o wielkich natężeniach działają uszkadzające, a nawet zabójczo na żywą komórkę. Ciekawsze jest, jak komórka odbiera informacje o obecności bardzo słabych PEM. Stefan Manczarski, opierając się głównie na wynikach doświadczeń uczo- nych niemieckich i radzieckich, sformułował teorię pozwalającą odpowiedzieć m. in. i na to pytanie. Do tej teorii jeszcze wrócimy. _.i co z tego wynika? Różdżkarstwo w swojej najstarszej, tradycyjnej for- mie jest sztuką wykrywania przebiegających pod zie- mią strumieni wodnych, złóż minerałów i zakopanych przedmiotów wyłącznie za pomocą trzymanej w rę- kach różdżki, którą dawniej przeważnie stanowiła od- powiednio przystrugana, rozdwojona gałązka. A więc 72 — bez żadnego przyrządu? Trudno przecież kawałek gałęzi nazywać „przyrządem". W istocie przyrządem, i to niezmiernie czułym, którym posługuje się różdż- karz jest... on sam. Różdżka stanowi to, co w zegarze wskazówka. Różdżka bowiem nie porusza się w rę- kach sama, choć tak to niekiedy wygląda, a bywa, że i sam różdżkarz jest o tym przekonany. Istnieją bodźce dobywające się spod ziemi, które oddziaływują na organizm różdżkarza i są rejestrowa- ne przez jego system nerwowy, ale żadne informacje na ten temat nie przedostają się bezpośrednio do jego świadomości. Przypomnijmy sobie: F. Pietrow w 1952 udowodnił, że można wyrobić u człowieka odruch warunkowy na pojawiające się nagle fale elektromagnetyczne o okre- ślonej częstotliwości. Człowiek taki zaczyna wtedy reagować na nie bezwiednym ruchem. A więc i tu świadomość jest wyłączona. Różdżkarz odczuwa np. obecność podziemnej wody, lecz nie wie, że ją odczuwa. Uświadamia go o tym do- piero ruch różdżki wywołany przez bezwiedne (mimo- wolne) skurcze mięśni rąk, które różdżkę trzymają. Na uzdolnienie różdżkarskie składają się zatem co najmniej dwie zdolności: wrażliwość na bardzo słabe bodźce oraz zdolność do ruchów mimowolnych. Dzieje różdżkarstwa są chyba tak stare jak sama ludzkość. Różdżkarzy widzimy na staroegipskich pła- skorzeźbach. Herodot wspomina o praktyce różdżkar- skiej u Scytów. Ślad wiary w moc różdżki odnajduje- my w Eneidzie, gdzie gałązkom pewnych drzew, a przede wszystkim widełkowatym gałązkom jemioły, przypisuje się moc otwierania wrót świata podziem- nego. Uczony jezuita Athanasius Kircher (1601—1680) w dziele De arte magnetica (O sztuce magnetycznej) tłumaczy działanie różdżki w następujący sposób: z wód i minerałów unoszą się pary (dziś mówimy 73 o promieniowaniu!), które łączą się z wyziewami ga- łązek i unoszą ponad różdżką, sprawiając, że ciężar jej się zmienia, co jest powodem jej wychyleń. To fi- zykalne tłumaczenie chwalebnie odróżnia stanowisko Kirchera od ogólnie panujących wówczas, wciąż je- szcze średniowiecznych poglądów na różdżkarstwo. Na ogół różdżkarzy chętnie posądzano o czary, a Marcin Luter w 1518 umieścił posługiwanie się różdżką cza- rodziejską na liście występków naruszających pierw- sze przykazanie boskie. Tymczasem różdżkarze, choć szykanowani, ciągle działali, ponieważ — czy to się podobało, czy nie — byli niezbędni. W dawnych cza- sach tylko oni potrafili odnajdywać wodę i złoża minerałów. Sceptyczny wiek XIX mocno podważył zaufanie do różdżkarstwa jako metody „nienaukowej". Dopatrywał się w nim przesądu albo oszustwa. Dopiero w 1931 podjęto na większą skalę doświadczenia różdżkarskie, mianowicie we Włoszech. Wziął w nich udział m. in. neurolog prof. doktor F. Cazzamalli, który zasłynął jako pierwszy badacz elektromagnetycznego promieniowa- nia mózgu. Terenem doświadczeń był wielki stadion w Weronie. Z polecenia komisji złożonej z inżynierów i neurologów zakopano w różnych miejscach z zacho- waniem ścisłej tajemnicy wielkie bloki ołowiu, brązu, żelaza, aluminium, miedzi, przeprowadzono także ru- rociąg z wodą i zawezwano ośmiu głośnych różdżka- rzy, aby zademonstrowali swe zdolności. Doświadcze- nia wypadły w pięciu wypadkach w całej pełni pozy- tywnie. Różdżkarze wykrywali wodę i zakopane me- tale, tylko na aluminium nie reagowali. Gdy różdżkarz trafnie wskaże miejsce, gdzie należy kopać studnię, można jeszcze powiedzieć: woda jest wszędzie, a więc różdżkarz nieomal zawsze musi trafić. Bywa jednak i tak, że różdżkarz zwycięsko rozwiązuje zadanie, na którym wpierw „zęby po- 74 .łamali" uzbrojeni w nowoczesną aparaturę geolo- gowie. Kilka lat temu — jak podawała polska prasa — pod- czas budowy stacji transformatorowej w Słomnikach pod Krakowem geolodzy usiłowali znaleźć ujęcie wo- dy i w tym celu kosztem wieluset tysięcy złotych wy- wiercili otwór o głębokości 46 m. Wody nie znaleźli. Wezwany na konsultację inż. Rzepecki (różdżkarz) wyznaczył ujęcie w innym miejscu, na głębokości 23 m. Jego kolega, inż. Osuchowski, wyznaczył jeszcze inne miejsce, oddalone zaledwie o półtora metra od linii odwiertu. Geolodzy poszli za wskazówkami różdżka- rza i na wskazanej głębokości poszerzyli otwór. Woda wytrysnęła silnym strumieniem. W Wapiennicy koło Bielska Białej poszukiwano za pomocą wierceń geologicznych wody dla jednego z tam- tejszych zakładów. Koszt poszukiwań przekroczył już milion złotych, a wody.nadal nie było. Dopiero różdż- karz uratował państwowe przedsiębiorstwo od groźby zamknięcia na kłódkę. Gdy podczas budowy reaktora atomowego w Świer- ku pod Warszawą zawiodło wszystko — i przyrządy, i geologowie, którzy stwierdzili autorytatywnie, że wody nie ma - zawezwano różdżkarzy. Wówczas oka- zało się, że wody jest pod dostatkiem. Technika i psychologia różdżkarstwa W czasach średniowiecznych sporządzano różdżkę z zachowaniem odpowiedniego ceremoniału. W noc św. Jana ścinano widełkowatą gałązkę, najchętniej le- szczynową, wymawiając przy tym zaklęcia. Tradycyj- na różdżka ma kształt litery Y i jest sporządzona z drewna. Dziś częściej używa się metalu: żelaza, sre- bra, aluminium. 75 Odmianę różdżkarstwa stanowi wahadełkarstwo. Przy tych samych zasadach działania jak w typowym różdżkarstwie różni się ono tylko formą stosowanych narzędzi. Są to różnego rodzaju wahadła. W grobow- cach faraonów znajdowano nieraz drewniane kuleczki zawieszone na nitce; przypuszcza się, że mogły to być „magiczne" wahadełka. Abbś Mermet, jeden z na j słynie j szych różdżkarzy ostatnich czasów, opisuje w swych zasadach różdżkar- stwa (Principles and Practic oj Radiesthesia, 1967) różne formy takich wahadeł. Ich budowa zależy od substancji, jakiej różdżkarz ma zamiar szukać. Cza- sami może to być naczynie puste albo zawierające ja- kiś płyn czy substancję, którą różdżkarz chce wykryć. W miejscu, gdzie znajduje się szukany przedmiot, różdżkarz odczuwa jak gdyby zmniejszenie wagi wa- hadła. Następnie wahadło wykonuje pewne ruchy, których kierunek, natężenie i inne cechy są zależne od przedmiotu, jaki wahadło wykryło. Chociaż wychylenia różdżki czy wahadła zależne są od mimowolnych — a więc nieświadomych — ruchów rąk różdżkarza, nie znaczy to bynajmniej, że świado- mość nie odgrywa tu żadnej roli. Różdżkarz nie sku- piony, zajęty innymi sprawami, nie wierzący w pozy- tywny wynik swej pracy, niewiele zdziała. Dar różdż- karza jest — podobnie jak talent poetycki czy muzy- czny, czy w ogóle wszelki talent twórczy — właściwo- ścią psychiczną, funkcjonującą dość kapryśnie i uza- leżnioną od ogólnego stanu różdżkarza. Na fakt, że uzdolnienia parapsychiczne są bardzo podobne do wszelkich zdolności twórczych, zwrócił uwagę Milan Ryzl — czechosłowacki naukowiec, który tego rodzaju uzdolnienia u ludzi badał w skali masowej. Jego zda- niem ta okoliczność sama już wyjaśnia, dlaczego pa- rapsychiczne zdolności bywają tak bardzo labilne. Ta- kie czynniki, jak trema, niechęć do wykonywanego 76 doświadczenia, osobiste kłopoty, mogą całkowicie unie- możliwić uzyskanie pozytywnego rezultatu w teście z zakresu spostrzegania pozazmysłowego. Dotyczy to także różdżkarstwa. Nic więc, dziwnego, że próby pod kontrolą osób po- dejrzliwych i niechętnych różdżkarstwu kończą się niekiedy fiaskiem. Różdżkarz zyskuje w takim wy- padku niezasłużone miano szarlatana, a przecież nikt nie oczekuje, aby poeta improwizował na zawołanie pod ostrą kontrolą lub muzyk tworzył we wrogim mu otoczeniu. Różdżkarz nie wie, że zbliża się do poszukiwanego przedmiotu. Podobnie jak u człowieka, u którego wy- robiono odruch warunkowy na określone pole elektro- magnetyczne, bodziec jest przez różdżkarza odbierany, ale nie uświadamiany. Nie jest to niczym osobliwym — znaczna część informacji docierających do naszego układu nerwowego w ogóle nigdy nie trafia do świa- domości. Nie wiemy też, że z takich informacji robi- my użytek — wszystko odbywa się jakby „automa- tycznie". Odebrane, lecz nie uświadomione informacje pozostają w sferze, którą umownie (bardzo umownie!) nazywamy podświadomością (wg Freuda) lub nieświa- domością (wg Junga). O kontaktach pomiędzy świa- domością i nieświadomością będzie jeszcze dalej nie- raz mowa. Jednym ze sposobów takiego kontaktu jest stawianie samemu sobie pytań i obserwowanie włas- nych ruchów mimowolnych. W przypadku praktyki różdżkarskiej ruchy te objawiają się w postaci wychy- leń różdżki lub wahadła. 77 Wahadełko ujawnia nasze zdolności ideomotoryczne i służy do ich trenowania. Umawiamy się „sami z sobą" (tzn. z naszą podświadomością), że okrężny ruch wahadełka (1) oznacza od- powiedź „nie wiem", ruch okrężny (2) znaczy „nie chcą lub nie mogę dać odpowiedzi", ruch poprzeczny (lewa — prawa) ozna- cza „nie" (3), a ruch od i do pytającego (4) jest odpowiedzią potakującą. 78 Ludwik Szczepański w książce Okultyzm — fakty i złudzenia podaje następującą wypowiedź francuskie- go różdżkarza Gabriela Lamberta: U mnie, gdy pracuję w terenie, działanie podświadomo- ści przejawia się w następujący sposób: skoro stoję ponad jakimś źródłem wody, wahadełko moje poczyna się obracać. Wówczas liczę: 1, 2, 3 itd., a gdy wahadełko się zatrzymuje, liczba, do której doszedłem, wskazuje na głębokość, na ja- kiej woda się znajduje. Gdy woda znajduje się w kilku różnych, nad sobą leżących pokładach, wahadełko zatrzy- muje się przy liczbie wskazującej głębokość najbliższego pokładu, następnie obraca się dalej, aby zatrzymać się, gdy wymieniam liczbę metrów dzielących mnie od drugiego po- kładu. Sądzę, więc, że wszystko w różdżkarstwie jest dzie- łem podświadomości, a metody mierzenia opierają się na bezwiednej ufliowie konwencjonalnej z podświadomością. W tej chyba rozsądnej wypowiedzi ostatnie zdanie budzi jednak sprzeciw. Nie wszystko bowiem polega na „rozmowie" z własną podświadomością. Przedtem podświadomość musi przecież uzyskać informacje. Dzieje się to mianowicie na drodze procesu, któremu badacze radzieccy nadali nazwę „efektu biofizyczne- go". I znów od psychologii wracamy do techniki, jako że w tym ujęciu człowiek, „operator", jest traktowany jak aparat biofizyczny. Faktów, które przemawiają za zasadnością takiego stanowiska, zebrało się już: sporo. Prof. J. Walther z Halle stwierdził, że u różdżkarza, który znajduje się ponad podziemnym strumieniem wody, tętno ulega przyspieszeniu, a ciśnienie krwi się podnosi. Zespół prof. Soczewanowa z Leningradu przeprowa- dził badania elektrokardiograficzne osób znajdujących się w ruchu, którym kazano przechodzić m.in. nad miejscem, pod którym przepływa podziemny strumień. Osoby te — rzecz jasna — nie były o tym informowa- ne. Nie przeszkodziło to, aby zapis EKG wykazywał każdorazowo wyraźne zmiany u różdżkarzy i nieróżdż- karzy. To samo stwierdził doktor Solco Tromp, który zaj- muje się problematyką różdżkarstwa na zlecenie UNESCO. Według niego reakcje ludzkiego organizmu 79 na wodę lub złoża minerałów pod ziemią dają się do- kładnie mierzyć za pomocą EKG. / Wyniki ogromnie interesujących doświadczeń przed- stawił czeski neurolog doktor Jiri Bradna. Wychodząc z założenia, że reakcja różdżkarza działającego w te- renie jest zawsze zjawiskiem bardzo złoconym, spró- bował badać elementarne reakcje mięśniowe na wodę i żelazo w warunkach laboratoryjnych, przeprowadzał też badania kontrolne w miejscach neutralnych, nie zawierających ani jednej, ani drugiej substancji. Ba- dał mięśnie człowieka trzymającego różdżkę za pomo- cą trzech metod: elektromiografii igłowej, powierz- chniowej oraz miotencjometrii. Pomiar elektromiografi- czny polegał na zapisywaniu częstotliwości impulsów i napięcia prądów czynnościowych mięśni, przy czym elektrody były wkłuwane lub przyklejane na skórze. Do miotencjometrii doktor Bradna użył aparatu przez sie- bie skonstruowanego, który mierzy napięcie (tonuś) mięśni, uwidoczniając jego wahanie w zmianach wiel- kości gumowego balonika. Mięśniami, których skurcze powodują ruch różdżki, są głównie zginacze i prostow- niki przedramienia. Zbliżeniu się do wody towarzyszy reakcja w postaci powiększenia częstotliwości i ampli- tudy prądów czynnościowych w zginaczach. Natomiast pod wpływem metalu obserwuje się ruch różdżki ku dołowi na skutek przewagi prostowników. Jak wyka- zały pomiary miotencjometryczne, mięśnie zmieniały swój tonus pod wpływem wody i metalu także i wte- dy, gdy dłonie nie trzymały różdżki. Promieniowanie ziemi Najsilniejszym i — jak się zdaje — najistotniej- szym dla nas ludzi źródłem pochodzących spod ziemi bodźców nie są bynajmniej minerały, lecz podziemne 80 wody. Różdżkarze, których ustalenia jeszcze dziś uwa- żane są przez niektórych naukowców za przesądy, twierdzili zawsze, że na organizm ludzki i na więk- szość organizmów zwierzęcych i roślinnych woda pły- nąca pod ziemią ma wpływ niekorzystny. A oto garść faktów na ten temat. doktor E. Jenny, dyrektor szpitala dziecięcego w Aarau w Szwajcarii hodował myszy w budynku stajni ma- jącym kształt wydłużony. W latach 1934—1940 zwie- rzęta były systematycznie przeliczane i okazało się, że przeciętnie 79% myszy unikało spania w tej poło- wie stajni, pod którą przepływał podziemny strumień wody. W ciągu lat, podczas których prowadzono ob- serwacje, spało tam 1626 myszy, natomiast poza nią 6434. doktor Jenny i jego współpracownicy (dr Stauffer i inż. Lienert) stwierdzili także, że ogórki, selery, ce- bula i kukurydza ledwie się rozwijały, gdy były zasa- dzone w strefie działania podziemnych wód. Rzeczo- znawcy ogrodnictwa nie mogli ustalić żadnej nie- prawidłowości w glebie ani też innej przyczyny, któ- ra by powodowała tak zły rozwój roślin. Rosły one za to bujnie tuż obok, poza strefą podziemnych wpły- wów. A oto wypowiedź znanego hodowcy inż. Henryka Rozendorfa złożona przedstawicielowi prasy: W 1972 we Wrocławiu brałem udział w konferencji nau- kowo-technicznej, poświęconej hodowli bydła. W czasie tej konferencji zademonstrowałem sposób badania stanowisk hodowlanych. W Przedsiębiorstwie Hodowli Zarodowej w Łagiewnikach za pomocą różdżki wyodrębniłem kilka stanowisk wyraźnie szkodliwych dla zwierząt, położonych bezpośrednio nad podziemnymi strumieniami. Moje zdanie potwierdził oborowy wszystkie krowy, które stały w tych miejscach, kierowane były na rzeź z powodu schorzeń reu- matycznych i wypadania narządów rodnych. Podobne ba- dania wykonywałem też w Targoszynie, Wągrożu i innych miejscowościach, z identycznymi rezultatami. 81 81 Starorzymski budowniczy, a zarazem pisarz/witru- wiusz w swej książce De architectura podaje/sposób, w jaki przed dwoma tysiącami lat ustalano/ miejsce, gdzie powinno się budować miasto. Na terenie przewi- dzianym pod zabudowę urządzano najpierw pastwi- sko. Po pewnym czasie zabijano wszystkie pasące się na nim zwierzęta i oglądano ich wątroby. Jeśli w większości wypadków były chore, rezygnowano z lo- kalizacji miasta na tym terenie. W Instytucie Higieny Pracy i Chorób Zawodowych Akademii Nauk Medycznych ZSRR przeprowadzono w ostatnich latach systematyczne badania, których wyniki w pełni potwierdziły zasadność starych różdż- karskich „przesądów". Stwierdzono, że w organizmie człowieka pod wpływem promieniowania płynącej pod ziemią wody występują m. in. zmiany w bioelektrycz- nych czynnościach mózgu, w funkcjonowaniu tarczy- cy, zaburzenia w układzie krzepliwości krwi i odchy- lenia od normy w jej morfologii, zwiększenie się ilości histaminy, zmiany patologiczne naczyń krwionośnych, spowodowane zaburzeniami wegetatywnymi, nienor- malna potliwość, bóle głowy, wahania ciśnienia krwi, częstotliwości pulsu itp. Tuż przed II wojną światową statystyki miejskiej służby zdrowia Hawru wykazały, że w jednej z dziel- nic tego miasta śmiertelność na raka jest pięciokrotnie wyższa niż w pozostałych. Służba geologiczna stwier- dziła, że dzielnica ta leży na gruncie wilgotnym z licz- nymi podziemnymi strumieniami. Podobnego typu badania przeprowadził w Szczeci- nie doktor Beyer, a wyniki ich opublikował w 1932 w „Zeit- schrift fur Wiinschelrutenforschung". Szczególnie ciekawe są jego spostrzeżenia z tzw. domów fundacyj- nych (Stiftshauser). Mieszkańcami ich był jednolity materiał ludzki, tj. sta- rzy ludzie, łatwo podatni nowotworzeniu. Fundacja klaszto- 82 ru św. Jana przy Elisabethstrasse (obecnie ulica Kaszubska, blok między ulicami Kaszubską, Czackiego i Potulicką) oka- zał się silnie napromieniowany, gdyż stoi na skrzyżowa- niu strumieni podziemnych. Zanotowano tu 28 wypadków śmiertelnych raka. W fundacji Kuhbergowskiej przy Po- litzerstrasse, (dziś Aleja Wyzwolenia) wydarzyły się w tym samym czasie tylko dwa wypadki raka. Jest ona tylko w dwóch wąskich pasmach napromieniowana, a dane łóżka stały dokładnie nad strefami działania promieni. Nieco sil- niej napromieniowana jest fundacja Oskara przy Krecko- werstrasse (obecnie ul. Mickiewicza, między ul. Tarczyń- skiego a Al. Bohaterów Warszawy). Stwierdzono tu 4 wy- padki zachorowań, natomiast fundacja Sanne-Stolle przy Scharnhorststrasse (obecnie ul. Unisławy) przez cały okres czasu branego pod uwagę (1910—1930) nie wykazała ani jed- nego wypadku raka. Według informacji różdżkarza nie ma tu żadnego działania promieni. doktor Beyer zaznaczył przy tym, że różdżkarzowi nie była oczywiście znana statystyka przez niego zesta- wiona. Wspominani już wyżej uczeni szwajcarscy (dr Jen- ny i Jeg° współpracownicy) także potwierdzili ekspe- rymentalnie związek pomiędzy promieniowaniem pod- ziemnej wody a zachorowalnością na raka. Zwierzęta doświadczalne (myszy) poddawane były przez nich dziesięciokrotnemu pędzlowaniu rakotwórczym dzieg- ciem. Okazało się, że znacznie wcześniej zginęły z po- wodu raka wszystkie te myszy, których klatki znaj- dowały się w sferze działania tzw. „promieni ziem- nych" (Erdstrahleri). Połowa myszy była wystawiona na wpływ „promieni" — i te wszystkie wkrótce zgi- nęły. Natomiast niektóre spośród drugiej części zwie- rząt, umieszczonych na terenie wolnym od „promieni", w ogóle na raka nie zachorowały. Jaki jest fizyczny charakter owego zagadkowego „promieniowania ziemi", jak dotąd nie wiemy. Prof. Stefan Manczarski sądził, że jest to promieniowanie elektromagnetyczne o bardzo szerokim paśmie często- 83 tliwości (tzn., że mamy tu do czynienia z mieszaniną fal o różnych długościach, tak samo jak w świetle bia- łym). Zdaniem prof. Manczarskiego woda /przesącza- jąca się przez piasek jest źródłem szczególnie silnego promieniowania tego rodzaju. /' Z obecnych badań nad promieniowaniem ziemi wy- nika, że nad podziemnymi strumieniami wody wystę- pują takie oto mierzalne zjawiska: anomalie magne- tyczne, podwyższenie przewodności elektrycznej ziemi i powietrza, zmiany akustyczne, zwiększenie natężenia pola promieniowania ultrakrótkofalowego oraz pod- wyższenie intensywności promieniowania podczer- wonego. Radzieccy badacze wykryli elektromagnetyczne fale centymetrowe, występujące ponad podziemnymi stru- mieniami wody. Fale te były przedmiotem obserwacji i eksperymentów prowadzonych — jak już wiemy — przez Akademię Nauk Medycznych w Moskwie, które ujawniły ich różnorodne szkodliwe działania na orga- nizm człowieka. Fizyk Bogojawlenski stwierdził, że z wnętrza ziemi dobywa się promieniowanie twarde (zbliżone do pro- mieniowania gamma). Francuski fizyk Ambronne usta- lił, że nad geologicznymi przełomami pokładów (usko- kami) wykrywa się promienie gamma o większym na- tężeniu niż na obszarze pozostałym. Jego obserwacje wykorzystali Amerykanie, stosując metodę ustalania obecności uskoków geologicznych; polega ona po pro- stu na obserwowaniu wskazań licznika promieniowa- nia, który znajduje się w jadącym samochodzie. Gdy samochód przejeżdża ponad geologicznym uskokiem, komora jonizacyjna rejestruje nagle wyczuwalne dla niej pojawienie się promieni gamma, przy czym fakt ten ujawnia obserwatorom jako gwizd dochodzący z aparatu. Ten rodzaj poszukiwań stosowany bywa do wykrywania złóż ropy naftowej. 84 WieVu badaczy radzieckich (nie kwestionując wyni- ków doświadczeń dowodzących występowania ponad powierzchnią ziemi promieniowań, o jakich wyżej była mowa, ba jch obecność jest bezsporna) sądzi, że raczej długofalową promieniowania elektromagnetyczne są przyczyną ppwstawania „efektu biofizycznego" (zwięk- szonego napięcia mięśni, będącego reakcją na dobywa- jące się spod ziemi promienie). Wiele pod tym wzglę- dem mówiący jest materiał eksperymentalny, który przedstawił geofizyk Anatolij Czekunow. Odkrył on, że jeśli od skraju miejsca, pod którym znajdują się złoża rud miedzionośnych, przeciągnąć na powierzch- ni ziemi przewód elektryczny długości kilkuset me- trów, to różdżkarz, idąc wzdłuż tego przewodu, będzie przez pewien czas reagował nieustannym wychyleniem różdżki, dalej w pewnym momencie nastąpi gwałtow- ne wychylenie różdżki w obie strony, a po nim zupeł- ny zanik reakcji. Odległość miejsca, gdzie następuje ta ostatnia, gwałtowna reakcja, od punktu, skąd cią- gnie się przewód elektryczny, jest równa głębokości, do której zalega złoże rudnonośnego minerału. Inży- nier Czekunow opracował na tej podstawie praktyczną metodę, dzięki której można z dużą dokładnością określić rozmieszczenie pod ziemią pokładów rudy miedzianej. Nas interesuje tu w mniejszym stopniu praktyczna strona odkrycia, a bardziej fakt, że wzdłuż przewodu wyprowadzonego z miejsca silnego promieniowania, a położonego na terenie dla różdżkarza „neutralnym", różdżka w dalszym ciągu reaguje. Fakt ten świadczy bardzo silnie na korzyść poglądu o elektrycznej natu- rze efektu biofizycznego. W ostatnich latach doktor Lech Radwanowski wystąpił z magnetohydrodynamiczną teorią oddziaływania cie- ków wodnych. Z przeprowadzonych przez niego ba- dań wynika, że ciek jest źródłem energii zróżnicowa- 85 /. nej trzema rodzajami drgań molekuły wody, przy czym emitowane są fale elektromagnetyczne, akustyczne i elektroakustyczne. / Pionierem i orędownikiem różdżkarstwa w ZSRR jest leningradzki geolog i mineralog prof. Nikołaj So- czewanow. Ogromne bogactwa naturalne, znajdujące się na terenach tego kraju, długo zapewne musiałyby czekać na odkrywców, gdyby geologowie nie stosowali nowoczesnych metod poszukiwania. Zanim przystąpi się do kosztownych wierceń, stosuje się obecnie bada- nia kompleksowe z zastosowaniem metod: grawime- trycznej, magnetometrycznej, sejsmicznej, elektrycz- nej (mierzenie przewodności skał) i innych. Takie ba- dania kompleksowe są oczywiście tańsze od wierceń, lecz również niezmiernie czaso- i pracochłonne. Meto- da biofizyczna góruje nad tamtymi wszystkimi swą prostą techniką i niesłychaną wprost taniością. Czy jest niezawodna? Żadna z metod nie jest stuprocentowo niezawodna. Bardzo duży stopień niezawodności daje dopiero ich połączenie, łącznie z zastosowaniem różdż- karstwa. Jako metoda badań pilotażowych, do wstęp- nego rozeznania terenu, różdżkarstwo wydaje się nie- zastąpione. Zadecydowało to o jego renesansie w ZSRR w latach sześćdziesiątych. Prof. Soczewanow stwierdził, że tradycyjny kształt różdżki, przypominający literę Y, ma pewne minusy. Nowoczesna różdżka powinna mieć kształt ułatwiają- cy jej wykonywanie ruchów obrotowych. Taka różdż- ka w momencie, gdy różdżkarz przechodzi ponad źró- dłem promieniowania, wykonuje część obrotu, cały obrót, a czasem pod rząd kilka obrotów. Liczba obro- tów daje wyobrażenie o sile promieniowania, a nawet pozwala je z pewnym przybliżeniem mierzyć. Różdżka nie powinna być z drewna, lecz z metalu; taki instru- ment uniezależnia operatora od pory roku i może słu- żyć do dowolnej liczby badań. 86 Radzieccy różdżkarze z powodzeniem dokonują geo- logicznych poszukiwań, jeżdżąc samochodami. Liczbą obrotów, ja,kie różdżka wykonuje w rękach operatora, rejestruje aparat sprzężony z szybkościomierzem sa- mochodu, ponieważ prędkość, z jaką wóz się porusza, i liczba obrotów różdżki są wielkościami od siebie za- leżnymi. Soczewanow powiada, że: Przy szybkości 20 km/h różdżka wykonuje dwa razy mniej obrotów niż przy szybkości człowieka idącego. Przy 60 km/h liczba obrotów różdżki jest dwudziestokrotnie mniejsza niż przy 20 km/h. Liczba obrotów różdżki zawsze zależy od szybkości ruchu pojazdu. Metalowe podwozie samochodu nie ma wpływu na reakcję różdżkarską. Różdżkarze wykazy- wali te same reakcje bez względu na to, czy znajdowali się wewnątrz czy na zewnątrz pojazdu. To oznacza, że niezna- na siła nie ma natury elektrycznej, ponieważ blaszana obu- dowa wozu stanowi ekran dla pola elektrycznego. A więc jaka jest właściwie natura „promieniowa- nia ziemi", będącego przyczyną efektu biofizycznego? Która z teorii okaże się słuszna? Do głowy operatora przymocowano z tyłu silne ma- gnesy podkowiaste. Gdy znajdowały się one bardzo blisko głowy, liczba obrotów różdżki zmniejszała się; przy odległości ok. 20 cm różdżka w rękach operatora zwracała się w stronę magnesu. Doprawdy — trudno przypuścić, aby różdżkarstwo miało być w istocie zja- wiskiem biomagnetycznym. Tymczasem holenderski geolog doktor Solco Tromp stwierdził, że różdżkarze są w stanie wykryć znajdujące się w pomieszczeniu źró- dło pola magnetycznego o nikłym natężeniu 0,001 Gs. Potrafią oni też wyczuć, kiedy występują zakłócenia pola magnetycznego Ziemi. Dane te konfrontowano ze wskazaniami magnetometru. W 1967 nakładem Kazachskiej Akademii Nauk uka- zała się praca prof. Walerego Matwiejewa, zawierają- ca wyniki badań, które miały odpowiedzieć na pod- 87 stawowe pytania różdżkarstwa. Stwierdzono/że dla uzyskania porównywalnych wyników konieczna jest ścisła standaryzacja warunków doświadczeń różdżkar- skich. Efekt biofizyczny— jak się okazało — w dużym stopniu zależy od pory dnia, pogody i samopoczucia operatora. Z gruntu inne wskazania otrzymano, sto- sując rozmaite rodzaje różdżek. O pojawieniu się lub niepojawieniu efektu biofizycznego decyduje forma różdżki, jej grubość oraz materiał, z którego ją spo- rządzono. W badaniach używano różdżek przypomina- jących kształtem rosyjską literę H, tzw. „ramek", o różnych wymiarach i proporcjach, wykonanych z drutów stalowych, aluminiowych lub miedzianych. A oto ostateczny wniosek: aby wykryć obecność pod ziemią określonego minerału, należy użyć „ramki" stosownego rodzaju. Profesor Matwiejew szkicuje na- wet projekt normalizacji „ramek", podając przy tym warunki, w jakich każdy z pięciu ich typów najlepiej funkcjonuje. Jeśli więc materiał i kształt różdżki odgrywa powa- żną rolę, czy znaczy to, że różdżka stanowi nie tylko „wskazówkę" przymocowaną do „biofizycznego apara- tu", którym jest człowiek? Czy znaczy to, że różdżka może być także czymś w rodzaju anteny? Na jeszcze dziwniejszą zagadkę natknął się prof. Anatolij Małachow. Badał on w warunkach laborato- ryjnych przy użyciu różnego rodzaju „ramek" reakcję różdżkarza na rozmaite materiały. Na początku przed- miotem eksperymentu były bryły pierwiastków. W wyniku badań pierwiastki te podzielono na trzy grupy: 1. najaktywniejsze, tj. działające na różdżki zarów- no aluminiowe, jak i żelazne; 2. działające tylko na różdżkę aluminiową; 3. nie wywołujące reakcji różdżek — ani żelaznej, ani aluminiowej. 88 W pierwszej grupie znalazły się m. in. samorodne żelazo, diament, grafit, złoto, platyna, tytan. Do dru- giej grupy zaliczono srebro, miedź i rtęć. Nie wywo- ływały reakcji siarka, antymon oraz glin (przypomnij- my sobie doświadczenia włoskie z 1931, w których różdżkarze wykryli wszystkie zakopane przedmioty oprócz brył aluminiowych). W podobny sposób prze- badano kilkaset minerałów. Było ich aż 500. Próbki minerałów badano różdżkami z drutu żelaznego śred- nicy 1,2 mm i z drutu aluminiowego średnicy 1,8 mm. Odcinki drutu, z których wykonane były różdżki, miały m długości i wygięte były w taki sposób, że długość różdżki wynosiła 41 cm. Próbki materiałów miały z reguły rozmiary niewielkie, nie przekraczają- ce 3X3X3 cm. I tu rzecz ciekawa: „jak wykazały badania — pisze prof. Małachow — rozmiar próbek (w warunkach la- boratoryjnych i pokojowych) nie wpływa na inten- sywność BFE" (tzn. biofizycznego efektu). Cóż to znaczy? Na razie nie wiemy. Nie przeszkadza to na szczęście w praktycznych zastosowaniach różdżkar- stwa, tak samo jak nie przeszkadza w prasowaniu elektrycznym żelazkiem fakt, że ciągle jeszcze nie zna- my istoty elektryczności. Psychometria Wiemy już, że wiele jest kanałów, którymi dociera- ją do nas informacje z otaczającej rzeczywistości; zna- cznie więcej, niż dawniej sądzono. Wiedza ta pozwala dziś ustosunkować się poważnie do rozmaitego rodzaju zjawisk spostrzegania „pozazmysłowego": do różdż- karstwa, do wrażliwości dermooptycznej (będziemy o niej mówili dość szczegółowo w następnym rozdzia- le), a także do psychometrii. 89 Pod tą ostatnią nazwą — bardzo zresztą niefortunną — kryje się specyficzna wrażliwość niektórych osób, pozwalająca im na podstawie dotykowego kontaktu z przedmiotem stwierdzić, kto przedtem tego przed- miotu dotykał, a czasem nawet odtworzyć związane z tym wydarzenia. W okresie międzywojennym świa- tową sławę zyskał polski psychometra Stefan Ossowie- cki. Próbę zbadania mechanizmów rozpoznania psy- chometrycznego podjął wówczas prof. Stefan Man- czarski. Wynikiem tych badań było napisane w latach czterdziestych obszerne studium pt. Psychometria, niestety, dotychczas nie opublikowane. Oto fragmenty tej pracy. Wprowadzą nas one w pro- blematykę z pewnością lepiej niż jakiekolwiek omó- wienie. Hipoteza śladu Proces rozpoznania psychometrycznego odbywa się mniej więcej tak: Psychometra bierze do ręki jakiś przedmiot, który miała w race lub nosiła poszukiwana osoba. Może to być chusteczka, krawat, pióro, list, w ogóle cokolwiek, co miało z tą osobą kiedyś styczność. Jeżeli psychometra znał poszukiwaną osobę, niczego już więcej nie potrzeba; w prze- ciwnym jednak razie należy mu jeszcze pokazać jej foto- grafię albo wskazać jakieś charakterystyczne cechy, które by pozwoliły odróżnić tę osobę od tłumu innych, jakie kie- dykolwiek stykały się z daną rzeczą. Po wzięciu tej rzeczy do ręki psychometra potrzebuje kilku lub kilkunastu, a cza- sami nawet kilkudziesięciu minut na to, żeby wejść w kon- takt z poszukiwaną osobą. Jest to czas przygotowawczy, w ciągu którego psychometra obraca i ściska w ręku trzy- many przedmiot, starając się jak gdyby wchłonąć w siebie zawarte na nim ślady czy emanacje. Spokojna i swobodna rozmowa towarzyska, jaką prowadzi wówczas otoczenie. nie przeszkadza psychometrze, który może nawet brać w niej od czasu do czasu udział. Zbyt intensywne zwracanie uwa- gi na osobę psychometry nie jest wskazane, gdyż — jak stwierdził Ossowiecki — stwarza to u psychometry po- 90 czucie przymusu, powodujące z kolei pewne zahamo- wanie. Po pewnym czasie psychometra wchodzi w kontakt z po- szukiwaną osobą i zaczyna ją widzieć. Wizja rozpoczyna się zawsze w związku z trzymanym przez psychometrę przed- miotem, tzn. psychometra widzi i opowiada, co robiła dana osoba z tym przedmiotem. Jeżeli była to np. karteczka z napisem umieszczona w kopercie, to psychometra widzi, jak dana osoba pisze na tej kartce, i dzięki temu właśnie może zorientować się, co jest tam napisane. W związku z tym należy podkreślić, że Ossowiecki nie mógł odczyty- wać na drodze psychometrycznej pisma drukowanego, nie dostrzegał bowiem wówczas procesu pisania. Z punktu widzenia fizykalnego jedna rzecz wybija się tu na pierwsze miejsce. Warunkiem niezbędnym dla za- istnienia fenomenu jest doręczenie psychometrze przedmio- tu będącego przedtem w styczności z poszukiwaną osobą. Istnienie tego warunku jest podstawą do powzięcia koncep- cji, noszącej nazwę hipotezy śladu. W zjawiskach psycho- metrii rhodzi prawdopodobnie o działanie chemiczne śladu na system nerwowy psychometry. Nasuwają się w związku z tym następujące pytania i zastrzeżenia: 1. Czy ilość śladu pozostającego na przedmiotach jest wy- starczająca, tzn. konkretnie: a) jaki jest ten ślad pod względem wielkości masy? b) czy nie przekracza on granicy czułości reakcji biologicz- nych? 2. Jaki jest skład chemiczny śladu na przedmiotach? 3. Czy substancje chemiczne mogą przedostawać się przez skórę do systemu nerwowego psychometry? 4. Jaki może być mechanizm odczytu psychometrycznego w założeniu działania powyższych substancji chemicznych? Spróbujemy po kolei przeanalizować te zagadnienia. Zaczniemy od masy śladu na przedmiotach, ale przedtem jeszcze pragnąłbym przytoczyć pewien eksperyment, który przeprowadziłem z Ossowieckim przed samym Powstaniem • Warszawskim. Została wyżarzona kula metalowa, którą na- stępnie podałem Ossowieckiemu w sposób całkowicie asep- tyczny do zbadania, czy na powierzchni tej kuli może on wyczuć jakieś ślady. Wynik był całkowicie ujemny. Wy- daje się, że eksperyment ten jest bardzo poważnym potwier- dzeniem hipotezy śładu. 91 Pomiary, o których za chwilę powiem, wskazują, że przez dotknięcie palcami rąk pozostawia się na przedmiocie trwa- ły ślad o masie — przeciętnie biorąc — rzędu 0,01 mg, co stanowi praktycznie granicę dokładności ważenia za pomo- cą dobrych wag chemicznych. W tych warunkach najlepsze rezultaty daje optyczna me- toda ważenia za pomocą mikroskopu. Metoda ta jest nie- słychanie czuła. Mikroskopem bowiem można już dość do- kładnie wymierzyć cząstką o średnicy ok. 0,5 ,um. Wy- miary poziome cząstki najdogodniej określić, stosując szkiełko z podziałką, wymiary zaś pionowe — stosując śru- bę mikrometryczną tubusa mikroskopu. Przy gęstości ciała zbliżonej np. do 3 g/cm3 otrzymujemy granicę czułości wa- żenia metodą mikroskopową leżącą gdzieś w pobliżu war- tości 10-13, tj. 10 do potęgi 13. Na czystym szkiełku, zaopatrzonym w podziałkę pomia- rową, odciska się przez niezbyt mocne dotknięcie ślad pal- ca. W polu widzenia tego przyrządu widać wówczas prą y odpowiednim oświetleniu charakterystyczny ślad, złożony z mnóstwa maleńkich kropelek. Mierząc za pomocą mikro- skopu przeciętny wymiar kropelek śladu oraz przeciętną liczbę tych kropelek na jednostce powierzchni, możemy obli- czyć masę śladu przypadającą na 1 cm2 powierzchni do- tkniętego przedmiotu. W taki właśnie sposób uzyskano dla masy śladu pozosta- wionego przez ręce na przedmiotach przeciętną wartość 10 do potęgi minus 5 g/cm2. Jest to tylko, oczywiście, wartość orientacyjna; w poszczególnych wypadkach masa śladu może być wielo- krotnie większa lub mniejsza. Sprawdzimy teraz, czy wartość ta nie leży poniżej progu czułości reakcji biologicznych (...) Farmakologia poucza nas, że na drodze reakcji chemicznych można określić obecność niektórych substancji we krwi, gdy są one w rozcieńczeniu: na 1 cm3 krwi ilość substancji rzędu 10 do minus 5 grama. Biologicznie udaje się natomiast wykryć obecność niektórych substancji w rozcieńczeniu: na 1 cm3 krwi ułamek miliardowej części grama. Reakcje biologiczne przewyższają również znacznie pod względem czułości najsubtelniejszą analizę spektralną. Dzię- ki niej możemy np. wykryć sód w ilości nie przekraczającej 3 razy 10 do potęgi minus 9 g, gdy tymczasem węch ludzki odróżnia już np. wa- nilinę w ilości 10 do potęgi minus 10 g, a piżmo w ilości 0,5 razy 10 do potęgi minus 10 g. 92 Życiem rządzą reakcje na ogół niesłychanie czułe typu "katalitycznego lub autokatalitycznego. Wniosek, jaki mo- żemy postawić na podstawie tego w odniesieniu do psycho- metrii, jest taki, że masa rzędu 10 do potęgi minus 5 g/cm3 jest w zasadzie wystarczająca dla wysterowania reakcji biologicznych na drodze katalitycznej. Wniosek ten może być słuszny tylko pod dwoma warunkami: 1) że w skład śladu pozostawionego przez palce wchodzą rzeczywiście pewne substancje katalityczne; 2) że substancje te mogą przenikać przez skórę do ustroju człowieka. Otóż stwierdzono wielokrotnie przechodzenie dolegliwości z pacjenta na masażystę i odwrotnie. W związku z tym warto zauważyć, że działanie masaży może polegać częścio- wo na przekazywaniu pacjentowi substancji chemicznych. W ten sposób mogą przechodzić: ból głowy, zmęczenie, de- presja psychiczna, bóle reumatyczne, nawet objawy zatru- cia alkoholowego. Mogę tu powołać się na własne ekspery- menty. Stwierdziłem w sposób nie ulegający żadnej wątpli- wości, że zatrucia alkoholowe mogą być przenoszone z oso- by podpitej na osobę całkowicie nie używającą alkoholu przez prosty zabieg kontaktu skórnego między tymi osoba- mi. Warunkiem wyraźnego występowania efektu jest stan wygłodzenia u osoby, na którą przenosi się zatrucie alko- holowe. Zakładam, że przez dotknięcie przedmiotu psychometra . wchłania w siebie cząść substancji chemicznych zawartych w tym śladzie. Nie potrzebuje przy tym bynajmniej przejść do psychometry cała substancja ani nawet znaczna jej część; wystarczy zupełnie, jeżeli przejdą tylko katalizatory, które z miejscowego materiału wytworzą w ciele psycho- metry odpowiednie substancje. Przypuszczam, że w ten Właśnie sposób przechodzą do ustroju psychometry jakieś .nie znane nam bliżej katalizatory. Mogą to być nawet ka- talizatory wyższego rzędu, tworzące łańcuchy, lub autoka- talizatory. Do tego wszystkiego potrzebna jest oczywiście specjalna podatność i uzdolnienie psychometry. Po pewnym czasie, gdy ilość wprowadzonej substancji osiągnie już dostateczną wartość, zaczyna ona działać na system nerwowy psychometry. W ten sposób psychometra zaczyna myśleć identycznie jak osoba, która zostawiła swój Ślad, i dzięki temu myśleniu jej kategoriami psychometra wczuwa się całkowicie w tę osobę. 93 Proces tworzenia się związków chemicznych w organi- zmie psychometry i jego wczuwanie się wymaga oczywiście pewnego czasu i tym właśnie możemy wytłumaczyć ów okres przygotowawczy, poprzedzający powstanie u psycho- metry bardziej lub mniej pełnego obrazu. Sądzę jednak, że samym tylko wczuwaniem się nie można wyjaśnić cało- kształtu zjawisk psychometrycznych. Wchodzą tu jeszcze przypuszczalnie w grę czynniki pomocnicze, którymi mogą być: 1. wybitnie rozwinięta zdolność kojarzenia typu pars pro toto (odtwarzanie całości na podstawie drobnych części); 2. wykorzystanie procesu sumowania podniet; 3. wykorzystanie różnych wiadomości podświadomych lub pozaświadomy ch; 4. udział innych objawów paranormalnych, a przede wszyst- kim telepatii. Na korzyść tego przypuszczenia przemawiają następujące okoliczności i spostrzeżenia: 1. Stan transu psychometrycznego stwarza wyjątkowo do- godne warunki dla zestrojenia rezonansowego systemów nerwowych psychometry i osoby poszukiwanej. 2, Doświadczenia Cazzamaliego stwierdziły, że podczas tran- su psychometrycznego psychometra promieniuje fale wid- mowe, których największe natężenie przypada w zakresie fal ultrakrótkich. 3. Dzięki telepatii psychometra może mówić nie tylko to, co się działo, gdy poszukiwana osoba miała w ręce dany przedmiot, ale również to, co ta osoba robi w chwili od- czytu psychometrycznego. Rozmowa z profesorem Stefanem Manczarskim Stefański: Od czasu napisania przez Pana Psy- chometrii minęło ćwierćwiecze. Sformułowana wów- czas hipoteza śladu związana jest w sposób widoczny z ówczesnym stanem wiedzy. Mówiąc o śladzie, jaki pozostaje na powierzchni przedmiotu po dotknięciu go przez człowieka, ma Pan na myśli ślad chemiczny. W latach następnych zajmował się Pan Profesor śla- dami o innym charakterze. Manczarski: To prawda. Badałem ślady fal ude- rzeniowych: akustycznych, magnetycznych i innych 94 Każda fala uderzeniowa pozostawia na powierzchni przedmiotu ślad będący nieodwracalnym odkształce- niem jej struktury molekularnej. Stefański: Czy to znaczy, że w pokoju, w którym wystrzelono z pistoletu, pozostają na ścianach niewi- dzialne cienie osób znajdujących się tam wówczas? . Manczarski: Tak. Istnieją już nawet techniczne możliwości odczytania takich śladów. Z możliwości tych próbuje korzystać amerykańska policja krymi- nalna. Stefański: Czy osoby sensytywne, tzn. obdarzo- ne zdolnościami parapsychicznymi, są w stanie reago- wać na ślady fal uderzeniowych tak, jak reagują na ślady chemiczne? Manczarski: Bez wątpienia, i nie tylko one. Na ślady fal uderzeniowych reagują zwierzęta, nieraz bardzo silnie. Zdarza się, że pies wprowadzony do ob- cego pomieszczenia jeży sierść i warczy na jedną ze ścian, nie badając jej węchem. Stefański: Niejeden z nas potrafiłby przypomnieć sobie przeżycie podobnego rodzaju. Wchodzi się do pokoju przyjemnie urządzonego, ciepłego i jasnego, i nagle ogarnia człowieka nastrój przygnębienia lub niepokoju. Wydaje się to reakcją irracjonalną, a prze- cież niekoniecznie tak musi być. Manczarski: Ma pan rację. Ludzie, których nie podejrzewamy o zdolności parapsychiczne, reagują nie- raz bezbłędnie na ślady fal uderzeniowych. W latach pięćdziesiątych przeprowadziłem badania testowe z du- żą grupą ludzi. Układałem na stole np. 10 blaszek mie- dzianych, z których tylko jedna była uprzednio pod- dana działaniu magnetycznej fali uderzeniowej. Wiele spośród badanych osób potrafiło wskazać tę blaszkę. Stefański: Jak uzasadniali ci ludzie swój wybór? Manczarski: Nie potrafili tego uzasadnić. Mówili, że blaszka przez nich wybierana jest „jakaś inna". 95 Stefański: Czy dotknięcie przedmiotu może po- zostawić na nim — poza śladem chemicznym — także ślad „energetyczny", ślad fali uderzeniowej? Przypu- szczenie takie wydaje się na pozór zupełną fantazją. Manczarski: A jednak impulsy nerwowe mogą dawać uderzeniowe fale elektromagnetyczne, a te z kolei mogą pozostawiać ślady. Przypominam, że cho- dzi tu o mikroprocesy w skali zaledwie molekularnej. Żywa komórka promieniuje! Już w latach dwudziestych bieżącego stulecia biolog radziecki Aleksander Gurwicz wysunął hipotezę, że wszystko, co żywe, ma zdolność tworzenia pól biolo- gicznych, które swoiście regulują i organizują rozwój tkanek organizmu. Jednak nieudane próby udowod- nienia tego przypuszczenia za pomocą obliczeń i pro- stego doświadczenia fizycznego doprowadziły do tego, że pola biologiczne uznano za fantazję. Członek Aka- demii Nauk Medycznych W. Kaznaczejew potrzebo- wał 10 lat, zęby znaleźć doświadczalny dowód dla tej hipotezy. Razem ze swoimi kolegami, współpracowni- kami laboratorium hodowli tkanek Nowosybirskiego Instytutu Medycznego, wykonał on szereg doświad- czeń, które dowiodły, że pola biologiczne Gurwicza istnieją. W jednym z doświadczeń uczeni brali dwie kolby ze szkła kwarcowego, które — jak wiadomo — przepu- szcza promienie ultrafioletowe. W pierwszej kolbie umieszczali zarażoną wirusem hodowlę tkanki, a w drugiej — dokładnie taką samą, ale zdrową. Po pew- nym czasie w obu kolbach postawionych obok siebie zaczynała szerzyć się ta sama choroba wirusowa, a ści- ślej mówiąc, choroba o identycznych objawach tu i tam. Wirusy nie mogły w żaden sposób trafić do kolby ze zdrowymi komórkami — doświadczenie prze- Widywało absolutną sterylność. Pozostaje przypuszcze- nie, że chore komórki wywoływały chorobę w zdro- wych, posyłając im informację za pomocą promienio- wania. 96 Fot. 1. Osiągnięcie stanu relaksacji - fizycznego i psychicznego odprężenia - znacz- nie ułatwia zastosowanie aparatu do biologicznego sprzężenia zwrotnego (biofeedback). Na zdjęciu: aparacik produkcji amerykańskiej; jego działanie oparte jest na tzw. efekcie skórno-galwanicznym. Elektrody zakłada się na palce (fot. L. E. Stefański) Fot. 2. Siemion Kirlian Fot. 3. Fotografie w polu wielkiej czę- stotliwości (fotografie kirlianowskie). Widzimy na nich świetlistą obwódkę, która otacza zarówno żywe, jak martwe obiekty: opuszki ludzkich palców (a,b), liść (c), monetę (d) (fotografował E. Lepak) Fot. 6 Elektrofotografia Jodko-Narkiewicza z 1896: para ludzkich dłoni (ze FoŁ 7. Elektrofotografia Jodko-Narkiewicza z 1896: para ludzkich dłoni (ze zbiorów Bibl. Publ. m. st. Warszawy) zbiorów Bibl. Publ. m. st. Warszawy) Fot. 8. Przygotowania do eksperymentu z Niną Kułaginą: montowanie urządzeń wszechstronnie kontrolujących stan jej organizmu Fot. 9. Nina Kułagina jest od lat obiektem obserwacji radzieckich badaczy. De- monstruje zjawiska psychokinetyczne. Na zdjęciu: wypuszczona z rąk piłeczka nie spadła, lecz zawisła w powietrzu Odkrycie Kaznaczejewa i jego kolegów okazuje się jednym z dowodów funkcji informacyjnej pól elektro- magnetycznych w przyrodzie żywej. Jak powiada warszawski cybernetyk doktor Stanisław Grabiec: Jeszcze nie tak dawno zaledwie godzono się na dopusz- czenie ewentualności, że żywa komórka może być źródłem promieniowania. Dziś zagadnienie to ujmujemy z krańco- wo przeciwnej strony: wszystko, co żyje, musi promienio- wać, i to w różnych pasmach częstotliwości. Emisja fotono- wa jest po prostu jedną z funkcji żywej materii. Pod kierunkiem doktora Grabca przeprowadza się obe- cnie badania na temat emisji fotonowej, towarzyszą- cej procesom biochemicznym. Natężenie promieniowa- nia mierzy się za pośrednictwem czułych fotopowie- laczy. Okazało się, że reakcjom enzymatycznym zaw- sze towarzyszy promieniowanie. Zjawisko to można badać poza żywymi organizmami, w chemicznej pro- bówce. Tego rodzaju chemoluminescencja bywa nie- kiedy tak silna, że bez trudu oglądać ją można gołym okiem. Możemy nawet w domu przeprowadzić podo- bne doświadczenie: jeżeli w ciemności zanurzymy do mieszaniny wody utlenionej i wywoływacza fotogra- ficznego korzeń chrzanu, spowodujemy wyraźnie wi- doczną jego luminescencję. Zjawiska bioluminescencyjne rzadko bywają aż tak efektowne. Silniejszymi źródłami światła są świetliki, czyli robaczki świętojańskie (Lampyris noctiluca), nie- które bakterie, grzyby, pierwotniaki (wśród tych ostat- nich np. wiciowce z gatunku Ceratium tripos, którym zawdzięczamy zjawisko „fosforescencji morza), nie- 97 liczne gatunki jamochłonów, mięczaków, skorupiaków i ryb, zwłaszcza głębinowych. Bioluminescencja tych zwierząt wiąże się z obecnością lucyferyny, która ule- gając utlenieniu przy udziale enzymu lucyferazy wy- syła światło. Przeważnie jednak reakcje enzymatyczne zachodzące w żywych organizmach dają słabszą emi- sję fotonową, niekiedy leżącą już poza widzialną dla ludzkiego oka częścią widma, najczęściej w zakresie ultrafioletu. Jednym ze sposobów badania emisji fotonowej ży- wych organizmów jest pozostawianie ich na dłuższy czas, np. pół godziny, w bezpośrednim kontakcie z bło- ną fotograficzną. doktor Grabiec uzyskał tym sposobem wiele ciekawych obrazów — biało-czarnych i barw- nych. Są to „autofotograficzne" zdjęcia przywr, ta- siemców i innych pasożytów. Widać na nich, że nie wszystkie części organizmu wydzielają promieniowa- nie o tym samym natężeniu oraz że różnym organom właściwa jest emisja różnej długości fal. Warto może przypomnieć, że autofotografie ludz- kich dłoni oraz liści roślin uzyskiwał jeszcze w latach poprzedzających I wojnę światową francuski badacz Darget. Wyniki jego doświadczeń pozostały niestety bez echa, ponieważ ich interpretacja miała posmak okultystyczny; na interpretację czysto biofizyczną było wtedy po prostu za wcześnie. Z tego samego powodu nie wzbudziło większego zainteresowania także spo- strzeżenie, dokonane mniej więcej w tych samych la- tach, że ręce medium zdolnego do poruszania na odle- głość przedmiotów (telekinezy) działają na substancje fluoryzujące, np. szkło uranowe lub roztwór fluores- cencyjny, powodując ich świecenie w ciemności. Znaczy to, że dłonie medium emitują promieniowanie elektro- magnetyczne o długości fali innej niż światło widzial- ne, a dopiero substancje fluoryzujące przetwarzają to promieniowanie na światło. 98 Podobnie jak ludzie "świecący" podziwiani byli ludzie „magnetyczni" i „elektryczni", a działo się to na Wiele lat przed odkryciem, że każdy człowiek jest źró- dłem pól magnetycznych i elektrycznych Podczas eksperymentów mediumicznych w 1917 inż. Fritz Grunewald stwierdził u medium Petera Johan- nsena występowanie zdumiewających właściwości ma- gnetycznych. Dłoń Johannsena umieszczona pod szyb- ką z rozsypanymi opiłkami żelaznymi powodowała ich przemieszczenie, dzięki czemu tworzył się obraz linii pola magnetycznego. Podobne właściwości stwierdzo- no potem u obu braci Petera. Przezwisko „człowieka—magnesu" nosił zmarły w 1934 londyńczyk, urzędnik bankowy Dawid Morton. Dłonie jego odchylały igłę magnetyczną i przyciągały opiłki żelazne. Morton był przedmiotem badań wielu lekarzy i fizyków. Julian Ochorowicz podczas serii eksperymentów z Eusapią Paladino w latach 3893—1894 zaobserwował u niej zdolność oddziaływania dłoni na igłę busoli. Prof. Manczarski twierdził, że zdolność taka może się przejawiać u wielu młodych osób, wymaga to jednak dobrego ich samopoczucia i pewnego treningu, E. Chamberlain, portier hotelu Savoy w Londynie, był w latach międzywojennych sensacją jako „czło- wiek elektryczny". Gdy zbliżał rękę np. do klamki metalowej, z jego palców sypały się iskry. Własność ta nasilała się w godzinach rannych: za każdym razem, gdy dotykał klamki, następowały wyładowania. Po południu Chamberlain był już — jak sam mówił — „rozładowany". W tym samym czasie na Węgrzech prowadzono do- świadczenia z sześćdziesięciotrzyletnim właścicielem riemskim J. Berenyi. Potrafił on m. in. zdalnie stero- wać kierunkiem igły magnetycznej, a lampka.neono- wa, brana przez niego do ręki, rozbłyskiwała. Innym 99 fenomenem był francuski chemik M. G. Retgen z Bou- logne-sur-Mer, w którego dłoni podobno zapalała się na moment żarówka dwudziestopięciowatowa. Te sa- me własności przejawiał student uniwersytetu w Ate- nach P. Culumvachis. wzmacniacz niskiej częstotliwości Schemat działania magnetokardiografu Dziś umiemy już mierzyć pole magnetyczne, towa- rzyszące normalnym procesom życiowym. Jego natę- żenie na klatce piersiowej człowieka wynosi średnio 5 razy 10 do minus 7 Gs, na głowie 1 razy 10 do minus 8 Gs. Gs - gaus, jednostka indukcji magnetycznej w starym układzie fizycznych jednostek CGS. 1 gaus jest równy 10 do minus 4 tesli. Jest to bardzo niewiele. Dla porównania: ziemskie pole magnetyczne ma natężenie równe w przybliżeniu 0,5 Gs. Najaktywniej- szymi narządami pod względem wytwarzania pola ma- gnetycznego okazały się serce i mózg. Odkrycia tego dokonano jednocześnie w kilku ośrodkach badawczych na świecie. Pierwsi opublikowali wyniki swych prac Amerykanie G. Baulle i R. McFee w pracy pt. Dete- ction of the magnetic field of the heart (Wykrywanie pola magnetycznego serca), w 1963. W dwa lata póź- niej rozpoczęto eksperymenty w zakresie nowej tech- niki diagnostycznej — magnetokardiografii (MKG). Wkrótce potem narodziła się magnetoencefalografia 100 (MEG), polegająca na rejestrowaniu magnetycznej ak- tywności różnych części mózgu. Jeszcze przed niewielu laty biolog zapytany o „pole elektryczne wokół żywego organizmu" nie miałby chyba nic do powiedzenia. Obecnie badaniem takich pól zajmuje się Laboratorium Biocybernetyki, działa- jące przy Instytucie Fizjologii Uniwersytetu w Lenin- gradzie. Kieruje nim prof. doktor Paweł Gulajew. Stoso- wane tam urządzenia zaopatrzone są w detektory, wy- krywające i mierzące pola elektryczne żywych organi- zmów określane mianem „elektrycznej aury". Ra- dzieccy badacze stwierdzili, że skurcze mięśni, które towarzyszą myślom i wyobrażeniom, mogą być mie- rzone na odległość, dostarczając nam cennych infor- macji na temat stanu organizmu. Jak przypuszcza Gu- lajew, właśnie te badane przez niego pola energetycz- ne umożliwiają utrzymywanie wzajemnej łączności wśród ryb, owadów i innych zwierząt. „Elektroauro- graf" profesora Gulajewa jest niesłychanie czuły. Mo- żna nim mierzyć pole elektryczne pojedynczego ner- wu, a pole elektryczne wytwarzane np. przez układ nerwowy żaby wykrywa już z odległości 24 cm. W Kanadzie na Uniwersytecie Saskatchewan rów- nież bada się pola elektryczne ludzkich organizmów. Kanadyjska grupa badawcza, którą kierują Abram Hoffer i Harold Kelm, stosuje w swej pracy detektor składający się z dwóch kondensatorów o specjalnej budowie, wzmacniacza i urządzenia zapisującego, po- dobnego do stosowanych w EKG. Detektor wykrywa „elektryczną aurę" na odległość. Jeśli np. jakaś osoba wchodzi do pomieszczenia, detektor wykazuje, czy lę- ka się ona czegoś w tej chwili, czy też nie. D. Thom- ion i J. Ward z Trenton (New Jersey, USA) ustalili, te istnieją charakterystyczne dla stanów lękowych częstotliwości, które pojawiają się w „elektrycznej au- rze" człowieka. Aby udowodnić słuszność tego stwier- 101 dzenia, Thomson skonstruował nadajnik emitujący „fale strachu". Próby dokonano w przepełnionym lo- kalu; w 15 minut po włączeniu ukrytego nadajnika lokal całkowicie opustoszał. Detektor pól elektrycznych wytwarzanych przez ży- we organizmy, będący oryginalną konstrukcją polskich uczonych, stosuje w swojej pracy doktor Stanisław Gra- bieć. To urządzenie, znajdujące się w Zakładzie Para- zytologii PAN-u w Warszawie, pozwala na odległość ustalać natężenie pola bioelektrycznego oraz jego cha- rakter, o którym decyduje m. in. przewaga ładunków dodatnich lub ujemnych. Moskiewski uczony Wiktor Adamienko od kilku lat zajmuje się m. in. tzw. indukcja bioelektryczną i tak oto formułuje jej prawo: 1. Działanie pola elektrycznego powoduje mechaniczne kurczenie się aparatu mięśniowo-nerwowego żywych obiek- tów. 2. Napięcie mięśniowo-nerwowe (w szczególności przy napięciu woli) może wytwarzać pole elektryczne wokół or- ganizmów żywych, w wyniku czego w otaczających przed- miotach mogą gromadzić się ładunki elektryczne. Prawdziwości pierwszej części tego prawa — jak pi- sze Adamienko — dowiódł Luigi Galvani, który od- krył, że w pewnej odległości od iskry maszyny elek- trycznej kurczą się mięśnie w mięśniowo-nerwowych preparatach żaby. Potwierdzenia drugiej części prawa indukcji bioelektrycznej dostarcza analiza wyników doświadczeń z fotografowaniem obiektów żywych w polu wielkiej częstotliwości (fotografia kirlianowska) oraz analiza badań nad elektrycznymi własnościami miejsc akupunktury („chińskie punkty") i nad zjawi- skiem tzw. telekinezy elektrycznej. Zanim zajmiemy się bliżej tym ostatnim zjawiskiem, przytoczymy tu przedtem fragment z rękopisu wspo- 102 mnień Zenona Tychońskiego — znanego pamiętnika- rza warszawskiego. Niezwykłe zdarzenie miałem raz z ołówkiem. Gdy zbliży- łem dłoń do niego — on zaczął turlać się i oddalać od moich palców. Gdy cofnąłem rękę, ołówek turlając się wró- cił na poprzednie miejsce. Kiedy znów wyciągnąłem rękę, aby go ująć, ołówek z powrotem zaczął „uciekać" od moich palców. Zafascynowany tym zjawiskiem powtarzałem kilka razy ten eksperyment. Ołówek zachowywał się stale iden- tycznie: „uciekał" przed moimi palcami. Muszę nadmienić. że wróciłem wtedy do domu przemarznięty do szpiku kości, gdyż przebywałem na powietrzu od 6 rano do 6 wieczór, a więc przez 12 godzin. Była to połowa grudnia, sucho, lecz zimno. Przeniknięty byłem zimnem na wskroś. Czyżby ołó- wek uciekał przed zimnem? Chyba nie. Tłumaczę to sobie tym, że ołówek i moje palce miały ładunek elektryczny o identycznym znaku: plusowym albo minusowym Adamienko w swoich doświadczeniach nad telekine- zą elektryczną w warunkach laboratoryjnych stosuje sześcian z masy plastycznej o własnościach dielektry- cznych, którego krawędź ma 50 cm. Układane na jego powierzchni różne przedmioty o masie do 100 g udaje się zdalnie przemieszczać. Jak pisze Adamienko: Jeżeli na naładowanej (przez potarcie) dielektrycznej po- wierzchni umieści się jakiś nieduży przedmiot, to można spowodować jego przesunięcie za pomocą sił elektrostatycz- nych (...) Kiedy człowiek przybliża rękę do tego przedmio- tu (...), to między ręką człowieka a przedmiotem powstają elektrostatyczne siły odpychające (człowiek jest naładowa- ny ujemnie). Te siły odpychania mogą spowodować przesu- wanie się przedmiotu, jeżeli ładunek naelektryzowanej po- wierzchni jest dostatecznie duży. Jeżeli ładunek nie jest duży, to przedmiot zaczyna się przemieszczać tylko przy wolicjonalnym napięciu mięśni ręki (albo innej części cia- ła) wytrenowanego eksperymentatora. Pojawienie się do- datkowego elektrycznego pola przy napięciach wolicjonal- no-emocjonalnych namacalnie potwierdza prawdziwość dru- giej części prawa indukcji bioelektrycznej. Psychofizyczny Stan eksperymentatorów znacznie silniej wpływa na powo- 103 dzenie doświadczenia niż np. warunki atmosferyczne. W stanie hipnozy zdolności eksperymentatorów polepszają się. Badanie psychicznego uwarunkowania telekinezy dowio- dło, że zjawisko to podlega treningowi. W początkach tre- ningu eksperymentatorzy zwykle podładowują się tarciem rąk o powierzchnię dielektrycznego sześcianu. Stopniowo eksperymentatorzy przyuczają się pracować bez podłado- wania. Rozwinięciu zdolności telekinetycznych sprzyja pobu- dzenie psychiczne. Przy bardzo dobrym stanie psychofizjo- logicznym wcale nie jest niezbędne stworzenie dodatkowych ładunków na powierzchni sześcianu dla zmniejszenia tar- cia, ponieważ dielektryczna powierzchnia akumuluje energię wytwarzaną przez eksperymentatora. Po psychicznym treningu trwającym kilka miesięcy nie- którzy eksperymentatorzy wytwarzali w sześcianie ładunek tak duży, że każdy mógł na nim bezdotykowe przemiesz- czać przedmioty. Powstało wrażenie, iż eksperymentatorzy przekazują swoje zdolności telekinetyczne na krótki czas innym ludziom; w istocie tylko kosztem wy trenowanego eksperymentatora zachodzi w czasie pracy z przedmiotami zjawisko gromadzenia energii w dielektrycznym sześcianie. Inni ludzie, przemieszczając przedmioty, z reguły rozłado- wują dielektryk naładowany uprzednio przez eksperymen- tatora ł w ten sposób wykorzystują jego energię nagroma- dzoną w sześcianie (...) Istnieje związek między psychicznym stanem człowieka a elektrycznymi charakterystykami miejsc akupunktury. Przewodnictwo aktywnych punktów można zmieniać siłą wolłcjonalno-emocjonalną. Ta zmiana przewodności zwią- zana jest z napięciem mięśni. Uwzględniając drugą część prawa indukcji bioelektrycznej, można przypuścić, że zmia- na przewodności punktów akupunkturowych podczas wy- siłku wolicjonalno-emocjonalnego wiąże się z gromadzeniem ładunku. Eksperymentatorzy, do których w aktywnych punktach skóry były podłączone elektrody połączone ze wzmacnia- czem elektrycznym, za pomocą wysiłku woli powodowali wychylenie wskazówki przyrządu pomiarowego. Znaczy to, że sterowanie polem podczas telekinezy może odbywać się bez przemieszczania ręki eksprymentatora w przestrzeni, lecz tylko na koszt ukierunkowanej zmiany przewodności skóry w punktach aktywnych; w osobnej serii badań ręce 104 eksperymentatorów nie były poruszane i znajdowały się obok przedmiotu leżącego na naładowanej dielektrycznej powierzchni. Eksperymentatorzy powodowali przesuwanie się przedmiotu tylko za pomocą wysiłku woli. Osobą, która w ciągu kilku miesięcy wy trenowała zdolność przemieszczania przedmiotów na plastikowej powierzchni, pozbawionej uprzednio ładunków elektro- statycznych, jest Ałła Winogradowa (fot. 17). Podczas •eansu telekinetycznego obserwuje się u niej wzrost liczby uderzeń serca oraz bardzo radykalne zmiany elektrycznej oporności skóry — zapewne na skutek uaktywnienia miejsc akupunktury. Ważne okazały się pewne zmienne geofizyczne: Ałła Winogradowa ma najlepsze wyniki w nocy, przy pełni księżyca i pod- czas trwania burz magnetycznych. Przy okazji sprawa terminologiczna. Zdolność czło- wieka do zdalnego wpływania na ruch przedmiotu (np. toczącej się kostki do gry) lub do wprawiania w ruch przedmiotu nazwano telekinezą albo psycho- kinezą. Ten drugi termin uznali za obowiązujący pa- rapsychologowie amerykańscy. Chcieli, aby pierwszy człon nazwy zjawiska („psycho") przypominał o jego istocie, którą ma być jakoby akt wpływu myśli na ma- terię. Z punktu widzenia psychotroniki termin „psy- chokineza" wydaje się niezbyt fortunny, a przynaj- mniej zbyt wąski. Myśl — jako zjawisko informacyj- ne — nie jest materialna i wobec tego na materię bezpośrednio żadnego wpływu mieć nie może. Ale pro- cesowi myślenia towarzyszą dokonujące się w syste- mie nerwowym zjawiska materialne, chemiczne i fi- zyczne. I te dopiero mogą mieć pośredni wpływ na przedmiot: mogą np. spowodować jego ruch. Termin „telekineza" stanowi pojęcie szersze. W jego zakres wchodzi wszystko, co jest zdalnym wpływem żywego organizmu na przedmiot. „Psychokineza" by- 105 łaby tylko szczególnym przypadkiem „telekinezy". Ałła Winogradowa tocząca na odległość rurkę, do któ- rej NIE zbliża ręki, na powierzchni uprzednio NIE na- elektryzowanej demonstruje telekinezę mającą w tym przypadku rzeczywiście charakter psychokinetyczny. Niemniej wydaje się nawet i tu słuszniejsze akcento- wanie raczej fizycznej niż psychicznej strony zja- wiska. Mówiliśmy dotąd oddzielnie o polach magnetycznych i elektrycznych, wytwarzanych przez żywe komórki. Tymczasem pole elektryczne i pole magnetyczne są dwiema postaciami pola elektromagnetycznego. Stąd wniosek: żywa komórka powinna być również zdolna do wytwarzania pola elektromagnetycznego. Czy tak jest istotnie? Pole elektromagnetyczne charakteryzuje się jedno- cześnie ciągłością rozkładu w przestrzeni (fale elektro- magnetyczne) i nieciągłością struktury („strumienie" fotonów). Dlatego, gdy mówiliśmy o emisji fotonowej, towarzyszącej procesom biochemicznym, odpowiada- liśmy tym samym na postawione wyżej pytanie twier- dząco. Dotyczyło to jednak tylko wąskiego wycinka widma promieniowania elektromagnetycznego, leżące- go w pobliżu zakresu częstotliwości światła widzialne- go. A fale o innej długości? Owszem, mózg ludzki zdolny jest do emitowania fal, m. in. o częstotliwo- ściach stosowanych w łączności radiowej. Pierwsze doświadczenia w tym zakresie były prze- prowadzone przez włoskiego badacza Cazzamallego w 1925, a następnie kontynuowane z przerwami dc 1941. Badana osobę umieszczał on wewnątrz zaekrano- wanej komory, w której znajdowały się odbiorniki ra- diowe o zakresie częstotliwości od 3 do 400 MHz i sze- rokopasmowy generator o zakresie od 60 do 400 MHz. Cazzamalli twierdził, że w przypadku gdy badany znaj- dował się w stanie silnego pobudzenia emocjonalnego, 106 metodą „dudnień" dawało się rejestrować promienio- wanie elektromagnetyczne w całym badanym zakresie częstotliwości. Eksperymenty Cazzamallego spotkały się z krytyką. Przypuszczano, że pojawienie się „dudnień" związane było ze zmianami położena ciała osoby badanej. Jed- nocześnie inne doświadczenia zaczęły wyraźnie po- twierdzać tezę o zdolności mózgu do emisji fal radio- wych. Zaczęto też mówić o elektromagnetycznej na- turze łączności telepatycznej. Powstały trzy koncep- cje. Łączność telepatyczna odbywa się według nich: 1. na nadzwyczajnie wielkich częstotliwościach (R. Bibbero, 1951); 2. w bardzo szerokim paśmie częstotliwości (S. Man- czarski, 1946, 1963); 3. na bardzo długich falach radiowych (I. M. Ko- gan, 1966). Biograwitacja? Słowacki fizyk doc. Julius Krmessky przedstawił na Kongresie Badań Psychotronicznych w Pradze (1973) plon swych kilkunastoletnich badań nad telekinezą. Prelekcję zakończył pokazem. Na stole ustawił podłużną rynienkę wypełnioną wo- dą. W oddalonym od eksperymentatora końcu rynien- ki spoczywała na powierzchni wody tratewka z meta- lowej folii. Tratewka była zaopatrzona w cieniutki maszt i papierowy zagielek. Do bliższego końca ry- nienki Krmeśsky zbliżył dłonie skierowane palcami ku sobie. Po chwili tratewka zaczęła płynąć w ich kie- runku. Na okrągłej tratewce, pływającej na powierzchni wody w szklance, umieszczona była cienka listewka, długości ok. 30 cm. Drugą taką listewkę trzymał w ręce eksperymentator; jej koniec zbliżył do jednego z końców tamtej. 107 Zbliżył drewno do drewna, a efekt był taki, jakby magnesem działał na żelazo. Tratewka się okręciła, gdy koniec listewki pływającej zaczął podążać za listewką trzymaną przez eksperymentatora. Kiedy pozwolono listewkom, aby zbliżyły się do siebie na kilka milimetrów, przyrząd znieruchomiał (nastąpiła depolaryzacja), po czym zaczęły się obracać w przeciwnym kierunku. Drewienko trzymane w dłoni odpychało teraz listewkę leżącą na pływaku. [Rysunek - Tratewka Krmesskiego. Wklęsły menisk wody nie pozwala, aby brzegi pływaka ocierały się o ścianki naczynia, współczynnik tarcia jest więc bliski zera.] 108 [Rysunek Jeszcze jeden z układów labilnych Krmesskiego. W wycięcie cienkiej płytki (z jakiegokolwiek materiału) wklejona jest półokrągło zatopiona rurka szklana Rurka tkwi na czubku igły, tworząc łożysko o bardzo małym współczynniku tarcia. Możliwość ruchu obrotowego ograniczają dwa pręciki. Jest tylko kwestią cierpliwości, aby nauczyć się poruszać płytką z pomocą samego wzroku i to nawet według z góry ułożonego programu, np. od skrajnego położenia lewego do prawego, potem w lewo tylko do połowy itd.] Proste przyrządy, których używa się w bratysławskim laboratorium, są układami pozostającymi w chwiejnej równowadze (labilnymi).Wystarczy siła równa małemu ułamkowi mikroniutona aby wprawić je w ruch. Do takiej telekinezy nie trzeba wcale wielkich „mediów". Zresztą dla potrzeb badawczych wystarczą zjawiska 109 w małej skali, jakie zdolny jest wywołać każdy lub prawie każdy człowiek. Wszyscy mamy pewne zdolności telekinetyczne. Trochę treningu i jesteśmy w stanie wprawiać w ruch układy labilne na odległość i nawet zależnie od własnej woli. Jaka jest przyczyna tych zjawisk? Czy wywołane ciepłem dłoni ruchy powietrza (prądy konwekcyjne)? Czy ładunki elektrostatyczne, które zależnie od ich rozłożenia mogą działać przyciągająco lub odpychająco? Doc. Krmessky przez wiele lat prowadził doświadczenia mające dostarczyć potwierdzenia kolejnym hipotezom. Bezskutecznie. Doszedł zatem do wniosku, że mamy tu do czynienia ze zjawiskiem fizycznym, ale niewytłumaczalnym na obecnym etapie rozwoju fizyki; ze zjawiskiem, które występuje tylko w obecności żywych organizmów. To znaczy, że przyczyną musi być jakaś specyficzna właściwość żywej materii. Nazwał ją quasi-magnetyczną. Do podobnych wniosków doszedł moskiewski fizyk Aleksander Dubrow. Rozpatrywał on siły działające w żywej komórce, zwłaszcza podczas procesu mitozy. Konsekwencją tych obserwacji i rozważań była konieczność wysunięcia hipotezy istnienia tzw. biograwitacji. Teoretyczna praca Dubrowa na ten temat nie nadaje się ze względu na swój specjalistyczny charakter do bardziej szczegółowego omówienia w tej książce. Zapoznamy jednak Czytelnika z ogólnymi założeniami jego koncepcji na podstawie wypowiedzi autora, którą podajemy tu spisaną z taśmy magnetofonowej. W biologii, a ściślej mówiąc w biofizyce, wiadomo od dawna, że żywe organizmy mają zdolność wytwarzania rozmaitych pól energetycznych: bioelektrycznych, bioelektromagnetycznych i biomagnetycznych. Dlatego — logicznie rozumując — należy przypuścić, że istnieje także pole biograwitacyjne. 110 Pole biograwitacyjne w żywym organizmie wytwarza się w rezultacie tzw. konformacyjnych zmian w cząsteczkach białek. Dokonują się one w komórce, a polegają na zmia- nach przestrzennych w strukturze molekuł. Jest to specy- ficzna właściwość molekuł białkowych. Pole szczególnego rodzaju, które nazwano konformacyjnym, czyli biograwita- Cyjnym, wykazuje istotnie szereg własności i cech grawi- tacji. Hipoteza pola konformacyjnego mającego cechy grawita- cyjne jest ogromnie przydatna. Na jej podstawie można wyjaśnić przyczynę powstawania w organizmie owych róż- nych rodzajów pól: bioelektrycznych, biomagnetycznych, bioelektromagnetycznych. Powstają one, jak sądzę, w re- zultacie tzw. kwantowania fal biograwitacyjnych. W psy- chotronice na podstawie uznania biograwitacji można już obecnie wyjaśnić takie zjawiska, jak telekineza i przeka- zywanie myśli na odległość. Zjawiska te wykazują, że ma- my do czynienia z biograwitacją, a to dlatego, że w do- świadczeniach — powiedzmy z telekineza — przyciągane są dowolne przedmioty, niezależnie od ich rodzaju. Znamy dziś tylko jeden rodzaj energii, który może wchodzić w ra- chubę, mianowicie grawitację. Ona jedynie zdolna jest przyciągać wszelkiego rodzaju przedmioty: metal, drewno, plastik, szkło itp. Proces przesyłania myśli na odległość — jak zauważono — jest niezależny od odległości i nie wpły- wa nań ekranowanie. Bez względu na to, z czego jest wy- konany ekran, informacje przesyłane za pomocą myśli są odbierane. Własnością przenikania przez wszelkie ekrany odznacza się tylko jeden rodzaj pola — pole grawitacyjne. Moją hipotezą o biograwitacji można objaśnić także tak niezwykłe zjawisko jak lewitacja. Jest to zjawisko znane, dysponujemy wieloma wiarygodnymi relacjami o tego ro- dzaju wydarzeniach (fot. 18). Mieliśmy kiedyś okazję dokładnie przyjrzeć się fil- mowi dokumentalnemu, na którym utrwalono zjawi- ska psychokinetyczne, wywoływane przez jedenasto- letniego Juna Sekiguchi. Mały Japończyk powtarzał „efekt Gellera" — powodował wyginanie się sztabki z twardej stali. W tym celu wielokrotnie podrzucał ją w powietrzu i łapał w obie dłonie. Podczas tej czyn- 111 ności sztabka wolno zmieniała swój kształt. Autor fil- mu doktor Soshiya Nakaoka twierdzi, że Junowi łatwiej wpływać na zmianę kształtu sztabki, gdy postępuje w ten sposób, niż gdy trzyma ją w rękach. Czemu tak się dzieje? Wydaje nam się, że jest to fakt pozostający w zgodzie z hipotezą biograwitacji. Przedmiot podczas spadania znajduje się przez chwilę w stanie nieważko- ści, podobnie jak lotnik w pikującym pionowo samo- locie. Przez moment przedmiot taki jest jakby „wyję- ty spod prawa" potężnej siły grawitacji ziemskiej, sta- jąc się wtedy podatny na oddziaływanie słabych sił biograwitacyjnych. Zjawisko analogiczne: nie jesteśmy w stanie dmuchaniem usunąć opiłków żelaznych z po- wierzchni rdzenia działającego elektromagnesu; wy- starczy jednak na ułamek sekundy wyłączyć prąd, aby opiłki zostały zdmuchnięte. Już przed Dubrowem uczeni nieraz zwracali uwagę na hipotetyczny związek, jaki powinien łączyć zjawi- ska „psi" (zjawiska parapsychiczne) z grawitacją — wystarczy przypomnieć opowieści o lewitacjach świę- tych i fakirów czy też historie z „nieważkimi" przed- miotami, unoszącymi się w powietrzu podczas seansów mediumicznych. O zbieżności tej mówili m. in. sławny fizyk niemiecki Pascual Jordan i doktor Banesh Hoffman, bliski współpracownik Einsteina w Princeton. Zbież- ność tę potwierdzają badania na Uniwersytecie MERU w Seelisbergu (Szwajcaria). Wiadomości stamtąd brzmią wprawdzie sensacyjnie i nieprawdopodobnie, ale pochodzą ze źródła, którego rzetelność potwierdzo- no wielokrotnie. Uniwersytet w Seelisbergu założył przed kilkoma laty hinduski badacz zmienionych stanów świadomo- ści (altered states of consciousnes) Maharishi Mahesh Yogi, znany głównie jako współtwórca i propagator transcendentalnej medytacji, w skrócie TM. TM jest jednym z systemów relaksowo-koncentrujących, obok 112 tradycyjnej jogi, japońskiego za-zen, treningu auto- gennego itp. Jego prostota i skuteczność sprawiły, że w krótkim czasie TM pozostawił swoich „konkuren- tów" daleko w tyle i obecnie zwolenników tego typu medytacji liczy się na miliony. Działanie TM-u nie kończy się na jego doraźnej skuteczności w życiu co- dziennym medytującego, któremu przynosi spokój wewnętrzny (bez rozleniwienia) i energię do działania (bez nerwowości). Nas interesują tu „uboczne produ- kty" uprawiania TM-u, Elektroencefalografia (EEG) polega na rejestrowaniu rytmów prądów czynnościowych mózgu. W różnych stanach świadomo- ści rytmy te są różne. Normalnemu stanowi czuwania odpo- wiadają w zapisie drobne i nieregularne fale „beta". Gdy czło- wiek zamknie oczy i stara się odprężyć, zaczynają się pojawiać (początkowo tylko w ciągu ułamków sekund) większe i re- gularniejsze fale „alfa" (zapis A). O stanie postępującego pro- cesu relaksacji świadczą fale „alfa" (8—12 Hz) występujące przez dłuższe okresy czasu (zapis B). W lipcu 1977 odbyła się na uniwersytecie w Seelis- bergu międzynarodowa konferencja prasowa, podczas której poinformowano przedstawicieli czasopism, ra- dia i telewizji o wprowadzeniu specjalnego studium TM-Sidhi. Sidhi jest słowem sanskryckim, a oznacza opanowanie m. in. zdolności paranormalnych. W praw- dziwe osłupienie wprawił dziennikarzy pokaz zajęć praktycznych, gdy pogrążeni w medytacji studenci, 113 siedzący ze skrzyżowanymi nogami na dywanie z gąb- ki, zaczęli odrywać się od ziemi, aby łagodnym łukiem „przefrunąć" na inne miejsce (fot. 19). 1,0 s Jak wykazują zapisy EEG, w normalnym stanie czuwania brak widocznej synchronizacji pomiędzy prawą i lewą pół- kulą mózgu (zapis na rys. A). U osoby uprawiającej przez dłuższy czas TM widzimy w zapisach dokonanych podczas medytacji (rys. B) znaczną spójność (koherencję) faz w falach lytmów czynnościowych obu półkul. Zatem możemy mówić o „wewnętrznej harmonii człowieka" nie tylko w sensie poe- tyckim, przenośnym. Wyjaśniono, że tak właśnie wygląda pierwszy etap opanowywania sztuki lewitacji. Praktyka, jak się okazało, wyprzedzi- ła tu teorię, bo uczeni z Seelisbergu nie wypracowali dotąd koncepcji, która by tłumaczyła fizyczną stronę zjawiska. Natomiast psychologiczne i fizjologiczne as- pekty lewitacji zostały już częściowo zbadane. Warto dodać, że uniwersytet w Seełisbergu jest jedną z naj- lepiej wyposażonych w aparaturę badawczą instytucji naukowych na świecie. 114 Opowieści o lewitacjach i sprawozdania z seansów mediumicznych — choćby nawet najwiarygodniejsze — nie mogą stanowić dostatecznego materiału dowodowego dla ustalenia realności zjawiska fizycznego, a tym bardziej do zbadania jego natury. Większą w takim przypadku wartość mają zjawiska w najmniejszej choćby skali, ale za to powtarzalne i ściśle wymierne. Takim warunkom odpowiadał eksperyment przeprowadzony w centrum naukowo-badawczym w Seattle (USA) w 1970, a później powtarzany w różnych wariantach przez zespoły uczonych w innych ośrodkach. Oto garść szczegółów na temat eksperymentu w Seattle. W trakcie samorzutnego rozpadu atomu promieniotwórczego strontu-90 wyrzucany jest elektron. Może on być wyrzucony z równym prawdopodobieństwem 115 w każdą stronę i w każdej chwili. To znaczy: żaden moment ani żaden kierunek nie jest uprzywilejowany. W doświadczeniu wyrzucane elektrony rejestrowano za pomocą licznika Geigera-Mullera, przy czym droga elektronów do licznika prowadziła przez jeden z czte- rech otworów w szybko obracającym się ekranie. Nie- wątpliwie i tu prawdopodobieństwo trafienia elektro- nu w ten czy inny otwór było jednakowe. A oto istota eksperymentu. Obok ekranu sadzano człowieka, który skupiając się, miał „nakazywać" ele- ktronom wybór konkretnego otworu. Początek i ko- niec koncentracji psychicznej uczestnik eksperymentu sygnalizował naciśnięciem wyłącznika uruchamiające- go aparaturę rejestrującą. Wyniki licznych pomiarów były następnie analizo- wane przez komputer. Porównywał on je z efektami, które powinny być otrzymywane, gdyby rola człowie- ka nie miała wpływu na przebieg doświadczenia. Spo- dziewano się, że komputer nie wykaże żadnych odchy- leń od statystycznie wyliczalnego przypadku, tymcza- sem okazało się coś wręcz przeciwnego. W każdej bez wyjątku serii doświadczeń statystycznie znamienna liczba elektronów podążała do otworu wskazanego myślą człowieka. Wyniki, jakie udało się uzyskać w Seattle, skłoniły m. in. uczonych z Uniwersytetu Stanforda (USA), aby w badaniach nad psychokinezą zastosować urządzenie, w którym wiązka elektronów zastępowałaby zbyt mało czułe tradycyjne kostki czy kulki. O założeniach i prze- biegu eksperymentów informują G. E. Puthoff i R. Targ. Jeden z naszych eksperymentów polegał na odchyleniu wiązki powolnych elektronów za pomocą działania psycho- energetycznego. Podjęliśmy próbę oddziaływania na elek- trony, a nie na tradycyjne kostki (fot. 20) i kulki ze wzglę- 116 du na to, że łatwiej je przesuwać niż zwykle badane obie- kty. Odchylenie obserwowane przy próbie zmiany toru ko- stki czy elektronu jest odwrotnie proporcjonalne do energii kinetycznej obiektu. Załóżmy, że użyjemy elektronów o energii 10 eV, których prędkość będzie wynosiła 3 razy 10 do minus 8 cm/s, zaś masa około 10 do minus 27 g. Dla porównania: kostka do gry to- czy się po równi pochyłej z prędkością 10 cm/s; masa jej nie jest mniejsza od 1 g. Obliczenie wykazuje, że elektrony 10 do potęgi 12 razy łatwiej jest odchylić niż kostki czy kulki o masie 1 g. Ponadto elektrony są łatwiejsze do badania. W oma- wianym doświadczeniu wiązka powolnych elektronów kie- rowała się do kolektora, składającego się z elektrody wew- nętrznej i zewnętrznej. Elektrody były uziemione przez re- zystory. W celu dokonywania pomiaru różnicy potencjałów między nimi podłączono do nich galwanometr z urządzeniem rejestrującym. Na początku doświadczenia wiązkę elektronową równo- ważono względem kolektora tak, aby przez oba rezystory przepływał taki sam prąd. Wówczas galwanometr pokazy- wał zero. Następnie proszono badanego, aby spróbował spo- wodować odchylenie wiązki. Mówiono mu przy tym, że wskaźnikiem wystąpienia odchylenia będzie ruch pisaka w urządzeniu rejestrującym (uwaga badanego koncentrowa- ła się zarówno na lampie elektronowej, jak i na urządze- niu rejestrującym, które znajdowało się przed nim). Ekspe- ryment został przeprowadzony w ekranowanej kabinie. Ba- dany znajdował się w odległości 6 stóp (ok. 2 m) od lampy elektronowej. Wynik omawianego doświadczenia pozwala przyjąć, że badany istotnie wywierał pewien wpływ na położenie •wią- zki elektronowej — wskazywała na to zmiana potencjału zapisywana przez galwanometr i wyraźnie •widoczna na otrzymanych wykresach. Należy dodać, że badany miał bez- pośrednie sprzężenie zwrotne — wykres od razu pokazy- wał, czy mu się powiodło. W ten sposób mógł on określić, w jakim subiektywnym stanie potrafił wywołać choćby najmniejsze przesunięcie wiązki. Metoda sprzężenia zwrot- nego pozwala badanemu kontrolować procesy, które zwykle zachodzą w sferze podświadomości. Z tezą o różnorodnym promieniowaniu żywych or- ganizmów nikt już dziś nie zamierza polemizować. 117 Bliscy też jesteśmy — jak się zdaje — powszechnemu uznaniu faktu, że w przypadku człowieka (i zapewne zwierząt wyższych) to „biopole" zmienia się m. in. pod wpływem czynników psychicznych. Więcej — jest istotną częścią „psychicznego mechanizmu". Do po- dobnego wniosku doszedł jeden z najwybitniejszych polskich neurofizjologów, prof. doktor Wiesław Romanow- ski. Na krótko przed śmiercią w 1973 pisał: „Wydaje się. (...) że ani teoria neuronowa, ani biochemiczna nie wyjaśniają dostatecznie istoty biologicznych podstaw życia psychicznego. Prawdopodobnie może to dać dopiero przeniesienie rozważań na teren biofizyczny. Zakłada się. istnienie wokół organizmu pola natury fizykalnej, pola bio- logicznego o cechach przestrzennej stałości, tworzonego przez coraz to nowe elektromagnetyczne „błyski" stanów czynnościowych układu nerwowego. To pole biologiczne, wzbogacone coraz to nowymi procesami, modeluje również na zasadzie sprzężenia zwrotnego układy biochemiczne i procesy neurofizjologiczne komórki nerwowej. Można więc zaryzykować przypuszczenie, że właśnie to pole jest biolo- gicznym podłożem życia psychicznego. Na ten temat prowadzi obecnie swe prace lubelski biolog teoretyk prof. doktor Włodzimierz Sedlak. Stworzył on całościową teorię, która tłumaczy wszystkie prze- jawy życia od jego prebiologicznych początków aż do koronującej ewolucję ludzkiej świadomości. „Elektro- magnetyczna teoria życia" Sedlaka zyskuje sobie co- raz liczniejszych zwolenników. Biotelekomunikacja Opory, na jakie natrafiały do niedawna badania nad telepatią w różnych środowiskach naukowych, nie wy- nikały z powodu zbyt małej liczby faktów potwierdza- jących jej realność lub z niedostatecznej ich dokumen- tacji. Sprzeciwy te budziły zjawiska nie wiążące się jakoby w organiczną całość z dotychczas zgroma- 118 dzoną wiedzą, stojące jakby „na uboczu", „obok" in- nych, uznanych. Stąd zresztą wywodzi się nazwa „pa- rapsychologia" dla zajmującej się nimi nauki (para znaczy po grecku „obok"). Parapsychologia interesowała się najwyższymi prze- jawami biotelekomunikacji. Psychotronika sięga do podstaw: stara się w pierwszym rzędzie zbadać prze- jawy biotelekomunikacji tam, gdzie o jakimkolwiek „życiu psychicznym" trudno jeszcze mówić. Decydujące okazało się tu odkrycie dokonane w 1966 przez amerykańskiego badacza Cleve Backstera. Był on wówczas kierownikiem ośrodka szkoleniowego no- wojorskiej policji, a zajmował się urządzeniami służą- cymi m. in. do oznaczania zmian elektrycznego oporu, Jaki stawia skóra ludzka. Zmiany te bywają również następstwami stanów emocjonalnych (np. strachu) i wtedy zjawisko nosi nazwę „odruchu psychogalwa- nicznego". Podlewając kiedyś roślinę stojącą w doniczce na pa- rapecie, Backster postawił sobie pytanie, czy można by zmierzyć szybkość podnoszenia się poziomu wody w roślinie od korzenia do liścia. Umieścił więc dwie elektrody po obu stronach listka Dracaeno massagea- na, zanim ponownie ją podlał. Aparat nic jednak nie wykazał. Wtedy Backster wpadł na pomysł, aby wobec rośliny zastosować me- todę, która u człowieka niezawodnie wywołuje silną reakcję emocjonalną: torturę. Zanurzył jeden z liści w filiżance gorącej kawy. Żadnej reakcji. Sięgnął po zapałkę z zamiarem spalenia innego liścia. W chwili podjęcia tej decyzji nastąpiła gwałtowna zmiana w zapisie krzywej reakcji psychogalwanicznej. Ponieważ nie dotknął rośliny, a zmiana zapisu nastąpiła w chwi- li, gdy podjął decyzję — istniała tylko jedna możli- wość: reakcję wywołała jego myśl, zamiar uszkodze- nia rośliny. 119 Backster postanowił kontynuować doświadczenia. Przyniósł żywe krewetki i jedną po drugiej wrzucał do wrzącej wody. Za każdym razem, gdy uśmiercał krewetkę, zapis reakcji psychogalwanicznej rośliny wykazywał jak gdyby „wzburzenie". W późniejszych eksperymentach, aby wyeliminować własne emocje, Backster całkowicie zautomatyzował doświadczenie: specjalny aparat, zwany „generatorem przypadku", sterował wrzucaniem krewetek do wrzącej wody, pod- czas gdy w pokoju nie było żadnego człowieka. Krzy- wa psychogalwaniczna rośliny reagowała na śmierć każdej krewetki, lecz nie zadrgała nawet, gdy aparat wrzucał do wody martwe zwierzątka. Backster zgromadził w swoim laboratorium różne gatunki roślin i studiował zapisy ich reakcji psycho- galwanicznych. Po jakimś czasie zauważył, że filoden- dron wydaje się szczególnie do niego „przywiązany". Dotykał więc rośliny tylko z największą ostrożnością, a za każdym razem, gdy trzeba ją było poddać jakie- muś eksperymentowi, używał do tego swego asystenta Hensona, który traktował roślinę bezwzględnie. Filo- dendron po jakimś czasie zaczął reagować gwałtownie zapisem krzywej psychogalwanicznej, gdy tylko Hen- son wchodził do pokoju; natomiast gdy w pokoju przebywał Backster lub nawet kiedy było słychać jego głos z przyległego pokoju — wydawał się „odprę- żony". Takie były początki odkrycia tego, co Backster na- zwał później „percepcją pierwotną". W następnych latach Backster udoskonalił znacznie metody badań, wprowadzając np. aparaturę elektroencefalograficzną, jak również prowadząc wszystkie doświadczenia w ko- morze o kontrolowanej temperaturze i wilgotności. Rozszerzył też zakres badań: „pierwotną percepcję" udało mu się stwierdzić w odłączonych od organizmu macierzystego świeżych owocach, w koloniach pleśni 120 drożdży, a także bakterii. W ostatnich latach bada w laboratoriach Backster Research Foundation „pierwotną percepcję" w wyizolowanych żywych pre- paratach zwierzęcych. Są to próbki pobierane z zarod- ków kurzych, z ludzkiego nasienia, z krwi i z róż- nych tkanek zwierzęcych. Wyniki tych badań mogą mieć w przyszłości duże znaczenie dla immunologii. To, jak istotne jest uniezależnienie wyników do- świadczenia od ewentualnego wpływu osoby ekspery- mentatora, rozumiał Backster już w pierwszych latach badań. Aby dostarczyć niepodważalnych dowodów •wej hipotezie, zaczął automatyzować przebieg wszyst- kich doświadczeń. Odbywają się one obecnie bez udzia- łu człowieka. Jak tłumaczyć rolę „zjawiska Backstera" w przyro- dzie — tę powszechną łączność ze sobą wszystkiego, co żyje? Czy istnieje jakiś jeden wielki system alar- mowy, wspólny dla całej żywej przyrody? Prof. Stefan Manczarski przeprowadzał w latach 1936—1937 następujące doświadczenia. Pod obiekty- wem mikroskopu umieszczał żywy egzemplarz pchlicy lodowej (Isotoma saltans). W prawie przejrzystym ciele tego owada wyraźnie widać narządy wewnętrzne, dzięki czemu ich wypreparowywanie było zbyteczne. Eksperymentator obserwował ruch robaczkowy jelita. Okazało się przy tym, że jest on w stanie wpływać na ten ruch, kurcząc gwałtownie któreś z mięśni własne- go ciała (np. mięśnie brzucha). Na każdy taki skurcz reagowało jelito pchlicy zakłóceniem swego rytmu przez falę silniejszego ruchu robaczkowego. Podobne obserwacje poczynili w latach międzywojennych ba- dacze w innych krajach (Rudolf Reutler, W. Steblin, a później N. Richmond). Czy zjawisko Backstera występuje tylko w ukła- dach, gdzie człowiek może odgrywać jedynie rolę „na- dawcy"? Czy pomiędzy człowiekiem a człowiekiem 121 istnieje taka wzajemna łączność jak pomiędzy np. dwiema koloniami tej samej pleśni? W Gefferson Medical College w Filadelfii badano ele- ktroencefalograficzme jednocześnie dwóch bliźniaków jednojajowych, znajdujących się w różnych pomiesz- czeniach. Stwierdzono, że sprowokowane przez ekspe- rymentatorów zmiany rytmów mózgowych u jednego z bliźniaków powodować mogą podobną zmianę u dru- giego. Więź, która na odległość łączy rodzeństwo bliź- niacze, istnieje też — jak wykazały liczne obserwacje i eksperymenty — pomiędzy matką a małym dzieckiem. Jak twierdzi amerykański psychiatra Jan Ehrenwald, tzw. symbiotyczna relacja między matką a dzieckiem zmniejsza się, w miarę jak dziecko dorasta, całkowicie nie znika jednak nigdy. Gdy mówimy o przykładach łączności pomiędzy ludźmi, trudno czasem orzec, gdzie kończy się „efekt Backstera", a zaczyna „telepatia".. Czy nie należałoby zacząć rozumieć telepatię jako szczególny przypadek zjawiska Backstera — przejaw łączności organizmów na najwyższych szczeblach rozwoju? Przedmiotem eksperymentu była para królików, które dosyć długo żyły razem. Następnie samicę umie- szczono w odizolowanym, ciemnym pomieszczeniu, na jej głowie zamocowano elektrody elektroencefalografu i uruchomiono zapis. Samca przeniesiono do pomiesz- czenia znajdującego się o pięć pięter niżej. W pewnej chwili ucięto samcowi głowę. W zachowaniu samicy nie dostrzeżono w tym momencie żadnej widocznej zmiany, a jednak linia w zapisie EEG gwałtownie się wychyliła. Znane też jest podobne doświadczenie ra- dzieckie z królicą, której zapis EEG wykazywał za każdym razem śmierć każdego z jej młodych. Króli- częta zabijano na pokładzie głęboko zanurzonej łodzi podwodnej, podczas gdy matka przebywała w tym cza- sie w laboratorium. 122 Zjawisko nieświadomego odbioru telepatycznego u ludzi można obserwować podczas tzw. testów pletysmograficznych. W 1959 czechosłowacki fizjolog Stefan Figar stwier- dził, że wzmożona aktywność psychiczna jednej osoby 123 powoduje u drugiej, znajdującej się od tamtej w pew- nej odległości, niewielkie zmiany w ciśnieniu krwi. Zmiany takie mierzy i zapisuje przyrząd zwany ple- tysmografem. Pletysmograf jest w stanie wykazać najsubtelniejsze nawet chwilowe spadki i wzrosty ci- śnienia krwi, np. w tętnicach i żyłach palca. Stany emocjonalne człowieka wpływają bezpośrednio na to ciśnienie. Podczas eksperymentu odbiorca połączony jest z pletysmografem, podczas gdy nadawca, często znajdujący się w znacznej odległości, patrzy na obrazy i słowa, które na odbiorcę powinny działać emocjo- nalnie. "Jeśli krzywa pletysmograficzna odbiorcy wy- kazuje znaczące zmiany w tych momentach, kiedy na- dawca spoglądał na obrazy mające dla niego znacze- nie uczuciowe, wynik testu uważa się za udany. Do- świadczenia Figara powtarzano z powodzeniem w wie- lu ośrodkach naukowych na świecie. Kilkaset takich eksperymentów przeprowadził w 1967 w warunkach ścisłej kontroli amerykański badacz E. Douglas Dean. Ścisłą łączność telepatyczną między dwiema obcy- mi osobami można wytworzyć sztucznie: przez udany dobór, a później wspólny trening. Ludźmi, którzy dostarczyli radzieckim uczonym naj- bardziej niezbitych dowodów na istnienie telepatii, po- zwalając badać ją do woli w warunkach laboratoryj- nych, byli Kamieński i Nikołajew. W kwietniu 1966 Karol Nikołajew przebywający w Nowosybirsku na- wiązał telepatyczny kontakt ze swym przyjacielem Jurijem Kamieńskim, biofizykiem, znajdującym się w Moskwie, czyli w odległości 3000 km. Obaj pozosta- wali pod kontrolą ekip naukowych. O ustalonej porze wręczono Kamieńskiemu zalakowaną paczkę, wybraną przez losowanie spośród wielu innych. Kamieński otwarł paczkę, wyjął z niej przedmiot, którym zaczął manipulować, usiłując pokazać go na dystans swoje- mu przyjacielowi. 124 Przedmiotem był metalowy resor, złożony z siedmiu spiral. W Nowosybirsku Nikołajew tak opisał ów przedmiot: okrągły, metalowy, błyszczący, przypomi- na bransoletkę. W 10 minut później, kiedy Kamieński skoncentrował się na śrubokręcie o czarnej plastiko- wej rączce, Nikołajew zanotował: długi, cienki, metal, plastik, czarny plastik. Matematyczne prawdopodo- bieństwo tego, że Nikołajew mógł odgadnąć choć je- den z tych przedmiotów, było znikome. S.ekcja Bioin- formacji działająca przy Naukowo-Technicznym To- warzystwie im. Popowa otrzymała wtedy kredyty po- zwalające na podjęcie doświadczeń na większą skalę. W marcu 1967 umieszczono Kamieńskiego w Mo- skwie, Nikołajewa zaś w laboratorium leningradzkim. Obu zamocowano na głowach elektrody elektroence- falografów. Po pewnym czasie, kiedy Nikołajew oświadczył, że jest gotowy, zarejestrowano u niego specjalny rodzaj mózgowych potencjałów bioelektry- cznych — tzw. rytm alfa (związany z odprężeniem psychicznym). Nikołajew nie miał pojęcia, w którym momencie zostanie mu przekazany telepatyczny mel- dunek Kamieńskiego. Gdy w Moskwie Kamieński zaczął „nadawać", do- kładnie po trzech sekundach zapis elektroencefalogra- ficzny Nikołajewa zmienił się na podobny jak u Ka- mieńskiego. Tym sposobem uzyskano dowód na prze- kazanie impulsu z jednego umysłu do drugiego na od- ległość ponad 600 km! W Sekcji Bioinformacji Tow. im. Popowa skonstruo- wano aparat, który za pomocą sygnału dźwiękowego powiadamiał Nikołajewa o pojawieniu się w j ego krzy- wej etektroencefalograficznej wspomnianego rytmu alfa. Urządzenie to informowało go dźwiękiem, że znajduje się we właściwym stanie psychicznym do odebrania przekazu telepatycznego. Obecność podob- nych rytmów mózgowych, podobnych potencjałów 125 elektroencefalograficznych jednocześnie u nadawcy i odbiorcy przekazu telepatycznego, jest wstępnym warunkiem powodzenia. W jednym z doświadczeń poddano Kamieńskiego działaniu światła stroboskopowego, tzn. dostarczanego przez lampę z regulowaną dowolnie częstotliwością wysyłanych impulsów świetlnych. Znane jest zjawisko tzw. „wodzenia rytmu alfa", polegające na tym, że czę- stotliwość biopotencjałów mózgowych dopasowuje się niejako do częstotliwości włączeń i wyłączeń światła. U Kamieńskiego pojawił się zatem rytm alfa odpowia- dający częstotliwości błysków stroboskopu. Nikołajew, znajdujący się w innym budynku, przygotował się pod kontrolą elektroencefalografu do odebrania przekazu telepatycznego. Po chwili także u niego pojawił się rytm alfa. Gdy obaj stwierdzili, że są w „kontakcie", obydwa rytmy alfa okazały się idealnie zsynchronizo- wane. Co więcej, za każdym razem, gdy zmieniano częstotliwość rytmu alfa Kamieńskiego, zapis rytmu u Nikołajewa zmieniał się również w podobny sposób, jakby „dopasowując się". Elektromagnetyczna teoria Manczarskiego Tezy elektromagnetycznej teorii przekazu telepa- tycznego, sformułowanej przez prof. Stefana Man- czarskiego w cyklu artykułów w „Przeglądzie teleko- munikacyjnym" (1946—1947 oraz 1961), można ująć w następujących punktach: 1. Źródłem telepatycznych emisji są prądy elektry- czne, które w trakcie procesu myślenia przebiegają przez mózg człowieka. 2. Charakter telepatycznego sygnału, podobnie jak i w przypadkach wszystkich innych naturalnych emi- sji, jest szerokopasmowy, tzn. obejmuje znaczną część widma elektromagnetycznego. 126 3. Zakres długości fal, w którym głównie odbywa się odbiór, leży w przybliżeniu między milimetrami a dziesiątkami kilometrów. 4. Energia, którą wypromieniowuje mózg przecięt- nego człowieka, jest nieznaczna — rzędu 2-10—10 W. Dlatego właśnie telepatycznych emisji nie wykrywają techniczne urządzenia odbiorcze; wszystkie one przy- stosowane są zresztą do odbioru zbyt wąskiego pasma częstotliwości. 5. Przyjmowanie telepatycznych emisji przez mózg odbiorcy dokonuje się metodą, która umożliwia reje- stracją sygnałów słabszych niż towarzyszące im za- kłócenia. W celu udowodnienia słuszności swojej roboczej hi- potezy i płynących z niej wniosków teoretycznych przeprowadził Manczarski następujące grupy doświad- czeń: a) Na temat zasięgu telepatycznego przekazu. Sta- tystyczne wyniki prób z przeciętnymi ludźmi — na- dawcami i odbiorcami — świadczą o tym, że przy przesyłaniu wyobrażeń prostych obrazów zasięg tele- patycznego przekazu raczej nie przekracza 4 m. Tak dzieje się, jeśli mamy jednego nadawcę i jednego od- biorcę; przy zespołowych eksperymentach zasięg ten może być większy. b) Doświadczenia z metalowymi ekranami. Gdy głowa nadawcy lub odbiorcy otoczona była metalową rurą, stanowiącą zaporę dla fal elektromagnetycznych, wysoki procent zgodności pomiędzy nadawanymi i od- bieranymi obrazami spadał znacznie, ale pozostawał statystycznie znaczący. Statystyczne zero osiągano w doświadczeniu dopiero wtedy, gdy odbiorcę umiesz- czano w dużej metalowej wannie i przykrywano bla- chą. Odległość między nadawcą a odbiorcą wynosiła przy tych doświadczeniach oczywiście mniej niż 4 m. Wyniki potwierdziły hipotezę udziału w telepatycznym 127 przekazie fal elektromagnetycznych, które wysyła mózg nadawcy, a przyjmuje mózg i całe ciało odbior- cy, które pełni rolę jakby „żywej anteny". Wyniki te stoją w sprzeczności z rezultatami doświadczeń prof. Leonida Wasiliewa, u którego odbiorcy także zamyka- ni byli w metalowych skrzyniach, a mimo to docho- dziło do przekazu telepatycznego. Trudno więc oprzeć się przypuszczeniu, że brak odbioru w doświadczeniach prof. Manczarskiego mógł być spowodowany realizacją mimowolnej sugestii eksperymentatora: „metalowy ekran stanowi zaporę dla telepatycznego sygnału". c) Doświadczenia z ekranami niemetalowymi. Oka- zało się, że wszelkie ekrany tego rodzaju nie mają na wynik telepatycznych przekazów żadnego wpływu. To by przemawiało raczej za hipotezą elektromagnety- czną. d) Doświadczenia z soczewkami Fresnela. Użyto wielkich soczewek Fresnela, złożonych z metalowych pierścieni. Takie soczewki skupiają tylko promienie odpowiadające określonej długości fali. Głowa nadaw- cy i głowa odbiorcy znajdowały się w ogniskach takiej soczewki. Nie wpłynęło to jednak znacząco na wynik telepatycznych przekazów. Rezultat ten zdaje się po- twierdzać widmowy (czyli szerokopasmowy) charakter działających tam fal elektromagnetycznych. e) Doświadczenia z metalowymi lustrami. Ustawie- nie małych luster po stronie nadawcy lub odbiorcy nie wpływało na telepatyczne przekazy. Gdy zastosowano duże zwierciadła, zanotowano wpływ ujemny. Efekt był tym wyraźnie j szy, im większe były rozmiary zwierciadeł. Przemawia to wyraźnie na korzyść hipo- tezy prof. Manczarskiego (jeśli oczywiście nie było tu wpływu sugestii na osoby badane). f) Doświadczenia z induktorem Ruhmkorffa. Jeżeli w pobliżu odbiorcy działa induktor Ruhmkorffa, pro- ces telepatycznego przekazu zostaje zakłócony. Jest to 128 Całkowicie w zgodzie z teorią elektromagnetyczną, po- nieważ urządzenie emituje bardzo szerokie pasmo fal działających zakłócające. Wobec takiej interpretacji można jednak wysunąć zastrzeżenie, że jeśli nośnikiem telepatycznego sygnału nie byłyby fale elektromagne- tyczne, to i tak prawdopodobnie wystąpiłyby zakłóce- nia u wrażliwego odbiorcy. g) Telepatyczne przekazy przewodami. W doświad- czeniach tych głowy nadawcy i odbiorcy łączono pętlą izolowanego przewodnika. Pętla taka tworzy między nimi dwuprzewodową prowadnicę falową (tzw. feeder). W tych warunkach bardzo dobre rezultaty przekazów telepatycznych uzyskiwano także wówczas, gdy odle- głość pomiędzy nadawcą a odbiorcą znacznie przekra- czała 4 m i gdy ekranowano ciało odbiorcy lub nadaw- cy, których głowy otaczała wspólna pętla przewodnika. Pozytywne rezultaty doświadczeń z prowadnicą falo- Wą dowodzą, że źródłem emisji telepatycznej są prądy czynnościowe mózgu. Użycie prowadnicy falowej po- Zwala z przenoszonego pasma częstotliwości elektro- magnetycznych usuwać jego części — dolną, górną lub Środkową. W tym celu włącza się w obwód prowadni- cy filtry wysokich, niskich lub średnich częstotliwości. Tym sposobem można było eksperymentalnie ustalić, 129 jaki zakres częstotliwości odgrywa istotną rolę w pro- cesie przekazu telepatycznego. Oto, co udało się usta- lić: 1. Odcięcie częstotliwości niższych niż 20 kHz (co odpowiada fali długości 15 km), jak również wyższych niż 30 MHz (fala długości 10 m), nie wpływa znacząco na jakość telepatycznego przekazu. 2. Próby wyłączania części widma pomiędzy 10 m a 15 km wykazały, że pogorszenie telepatycznego przekazu pojawia się raczej przy zwężeniu pasma po stronie fal krótkich niż po stronie fal długich. Ogólnie można stwierdzić, że pogorszenie staje się tym więk- sze, im większą część czynnego pasma odetniemy. Teoria Manczarskiego zyskała sobie na świecie wie- lu zwolenników, ale ma też przeciwników. Na ogół nie kwestionuje się wyników uzyskanych przez polskiego uczonego, raczej zarzuca mu się, że przebadaną część złożonego zjawiska był skłonny uznać za całość, inny- mi słowy: że telepatyczna łączność odbywa się również — ale nie tylko! — za pośrednictwem fal elektroma- gnetycznych. Takiego zdania był prof. Leonid Wasi- liew, a obecnie podobne mniemanie wyraża czołowy zachodnioniemiecki parapsycholog prof. doktor Hans Ben- der. Teofik Dadaszew Jedną z większych sensacji I Międzynarodowego Kongresu Badań Psychotronicznych w Pradze (1973) był pokaz przedstawiony przez członka delegacji ra- dzieckiej Teofika Dadaszewa (fot. 21). Ten dwudziesto- sześcioletni wówczas Azerbejdżanin, studiujący prawo na uniwersytecie w Baku, uchodzi za najlepszego po śmierci w 1974 Wolfa Messinga odbiorcę telepatii na świecie. Nie wymaga wcale wytrenowanego partnera nadawcy, nadawcą może być ktokolwiek. Dadaszew 130 "czyta myśli" każdej wskazanej osoby i wykonuje po- myślane przez nią polecenia także wtedy, gdy osoba nawet nie włada żadnym ze znanych Dadaszewowi ję- zyków. Dadaszew wypełnia rozkazy myślowe przekazywane mu na odległość, jeśli tylko nie przekracza ona 50 m. Kierowany myślą potrafi odnajdywać ukryte przed- mioty. W jednym z eksperymentów była to igła we- tknięta w tytoń papierosa, który znajdował się w pacz- ce, ta zaś w kieszeni ubrania. Wypełnianie przez Dada- szewa myślowych poleceń bywa zdumiewająco do- kładne nawet wtedy, gdy są one skomplikowane. Eks- perymentowano z nim kiedyś w pałacu, w którym ni- gdy przedtem nie był. Eksperymentator życzył sobie, aby Dadaszew odnalazł salę biblioteczną, gdzie znaj- dowało się około 12 000 woluminów. Miał tam zdjąć z półki określoną książkę, otworzyć ją na 371 stronicy i odczytać dwa słowa wydrukowane w siódmej linijce Od dołu. Dadaszew wykonał polecenie bezbłędnie. Pokaz na Kongresie odbył się w wielkiej sali konfe- rencyjnej. Wylosowano nadawcę, którym okazała się Amerykanka. Jej zadanie polegało na intensywnym myśleniu o jednej z trzystu osób siedzących na sali, a zadanie Dadaszewa na odnalezieniu i wskazaniu tej osoby. Ze szczelnie zawiązanymi oczami (co, jak twier- dzi, ułatwia mu skupienie) telepata błądził przez chwi- lę pomiędzy rzędami konferencyjnych stołów, nagle zawrócił, bezceremonialnie odsunął na bok kogoś, kto przypadkiem znalazł się mu na drodze, i zdecydowanie położył dłonie na ramionach człowieka siedzącego za tamtym. Następnie nie zdejmując z oczu opaski, za- prowadził go po omacku na estradę. Amerykanka na moment zaniemówiła; była to właśnie osoba, o której myślała. O Teofiku Dadaszewie mówi się i pisze ostatnio co- raz więcej, także na Zachodzie. Jest on przykładem 131 samorodnego talentu w dziedzinie paranormalnego od- bioru informacji. Oto przeprowadzona z nim rozmowa, spisana z taśmy magnetofonowej. Stefański: Proszę powiedzieć, jak to się zaczęło? Kto pana odkrył? Dadaszew: Starszy pracownik naukowy Edward Naumow. Przyjechałem do Moskwy mając 19 lat. Wie- działem, że istnieje placówka zajmująca się problemem telepatii przy Instytucie Politechnicznym im. Popowa w Moskwie. Postanowiłem się zgłosić. Stefański: W którym to było roku? Dadaszew: W 1966. Przyszedłem do Instytutu i przedstawiłem się Naumowowi. Powiedziałem mu, że chyba mam jakieś uzdolnienia i że chciałbym, aby mnie przebadał. Naumow wcale nie był zachwycony moją propozycją, ponieważ działo się to tuż przed za- kończeniem godzin pracy. Powiedział: „Proszę przyjść jutro albo pojutrze". Było to niemożliwe — nazajutrz miałem wracać do Baku — i dlatego prosiłem, aby próbę zrobić koniecznie dziś. „Proszę siadać, młodzień- cze" — zgodził się Naumow — i wyciągnął talię kart Zenera *. Wybrał jedną. „Proszę powiedzieć, o jakiej karcie myślę". Nie mogłem się skupić, byłem okropnie zdenerwowany. „Proszę przyjść dziś wieczorem" ••— polecił mi Naumow. Oczywiście przyszedłem. Poza mną zaproszony był jeszcze kolega Naumowa, również uczo- ny. Przystąpiliśmy do doświadczeń; na początku znowu z kartami Zenera. Odgadywałem prawidłowo, zrobili- śmy więc inny eksperyment. Na sali znajdowała się ogromna ilość przedmiotów. Z odległości 15 m przeka- zywano mi myśl o jednym z nich. Prawidłowo określi- łem kilka, a potem znów zacząłem się denerwować * Karty Zenera to karty stosowane w amerykańskich badaniach parapsycho- logicznych, prowadzonych metodami statystycznymi. Talia kart Zenera składa się z 25 kart, po 5 kart z następującymi znaka- mi: koło, krzyż, linie faliste, gwiazda, kwadrat. 132 i przy ostatnim pomyliłem się. Na drugi dzień odje- chałem do Baku. Stefański: Nie próbowano Pana zatrzymać w Mo- skwie? Dadaszew: Owszem, ale nie mogłem zostać. Wró- ciłem do Baku. Tam otrzymałem piękne zaproszenie Z Moskwy i list od grupy-uczonych, którzy chcieli ze mną eksperymentować w swoich laboratoriach w In- stytucie im. Popowa. Niestety, dopiero po roku mogłem skorzystać z zaproszenia i przyjechać. Stefański: I wtedy zaczął Pan intensywnym tre- ningiem rozwijać swoje zdolności; czy tak? Dadaszew: Tak, ale nie tylko. Musiałem z czegoś żyć. Uczeni pomogli mi w otrzymaniu pracy w Mos- koncercie. Zacząłem występować jako artysta. Stefański: A dawniej, to jest przed spotkaniem z Naumowem, czy przeprowadzał pan sam jakieś do- świadczenia? Dadaszew: Kiedy miałem około 15 lat, zauważy- łem po raz pierwszy, że zdarza mi się odczuwać do- kładnie to samo, co ktoś inny, a nawet więcej, że cza- sem nie potrafię odróżnić cudzych myśli od własnych. O tych swoich spostrzeżeniach nie mówiłem nikomu — bałem się, ze mnie wyśmieją. O mojej umiejętności nie wiedzieli nawet rodzice. Ale raz się zdarzyło, że w naszym domu gościliśmy młodego człowieka w wieku około 25 lat. Wyglądał zupełnie normalnie, zdrowo, czuł się też całkiem dobrze. W chwilę po jego przyj- ściu powiedziałem do rodziców: „Mnie się zdaje, że on wkrótce umrze. Nie rozumiem dlaczego, ale tak czuję. On długo nie pożyje". Rodzice skrzyczeli mnie i raz na zawsze zabronili wygadywać takie rzeczy. „Dobrze, mogę nie mówić" — odpowiedziałem. Minęły cztery miesiące i nasz gość już leżał w szpitalu na oddziale onkologicznym. W 8 miesięcy po moim przeczuciu zmarł. 133 Stefański: Tego rodzaju przypadki spontaniczne są szczególnie interesujące. Czy miał Pan ich więcej? Dadaszew: Chyba najciekawszy zdarzył mi się w pociągu sypialnym na trasie Moskwa—Baku. Leża- łem w przedziale sypialnym na górnej półce. Na niższej leżała jakaś kobieta. Starałem się zasnąć. Wtedy ogar- nęło mnie dziwne uczucie. Poczułem się tak smutny, że łzy zaczęły mi spływać po twarzy. Poczułem się kobie- tą, która jedzie do domu. Tam czeka mąż — alkoholik i awanturnik. Znów zaczną się te same przykrości. Czemu nie dali nam rozwodu? Jakież to były dobre czasy, kiedy żyłam bez niego! Nie chcę tego spotkania! Nagle zdałem sobie sprawę, że to nie są moje myśli. Opanowałem się, otworzyłem oczy. Usłyszałem dobie- gające z dołu ciche szlochanie. Zrozumiałem: były to myśli tej kobiety. Wychyliłem się, spojrzałem w dół. Płakała. Spytałem ją, czemu płacze. Nie chciała odpo- wiedzieć. Wobec tego ja odpowiedziałem za nią. Była zdumiona i przestraszona. Ale zwierzyła mi się ze swo- ich zmartwień, potwierdzając wszystko to, co z jej my- śli przechwyciłem. 134 Widzenie skórne Jak poznawano zjawisko skórnego widzenia Zjawisko wrażliwości dermooptycznej znane było właściwie już od dawna. Choć je wielokrotnie opisy- wano, świat naukowy wciąż nie przyjmował go do wia- domości. Lekarz A. Chowrin opisał w 1898 swoją pacjentkę, U której stwierdził nadwrażliwość skóry na bodźce niespecyficzne. Podobne, o kilka lat późniejsze, jest do- niesienie psychiatry rosyjskiego S. Korsakowa. Doty- czyło ono pacjentki mającej zdolność „za pośredni- ctwem dotyku, ogólnej wrażliwości i specjalnego ciepl- nego odczuwania" odczytywać pismo na papierze wło- żonym do koperty, a nawet odcyfrowywać litery przez kilka warstw papieru; potrafiła ona określić przy tym charakter pisma i kolor atramentu. O równie ciekawym przypadku czytamy w IV tomie Zjawisk mediumicznych Juliana Ochorowicza. W 1896 Ochorowicz leczył młodą osobę, kuzynkę swojej żony, która w hipnozie ze szczelnie zasłoniętymi oczami od- czytywała słowa i poszczególne litery, „zbierając je z palców". Sądząc jednak z opisu, nie była to „czysta" wrażliwość dermooptyczna; zapewne odgrywała tu spo- rą rolę telepatia, a może też inne jakieś zjawisko para- psychiczne. Trzeba dodać, że dziewczyna badana przez Ochorowicza była osobą nieco histeryczną, a w każdym razie mocno przewrażliwioną. * Rozdział pisany wspólnie z Anną Bernat. 135 Przypadek zdecydowanej histeryczki, u której wy- stąpiło „zjawisko widzenia uchem", opisuje w 1882 sławny włoski psychiatra Cesare Lombroso w książce Ricerche sui fenomeni ipnotici e spiritistici (Badania zjawisk hipnotycznych i spirytystycznych). Chora po- woli traciła wzrok, zaczęła natomiast widzieć ... uchem. Potrafiła jakoby biegle czytać teksty drukowane, które zbliżano do jej lewego ucha. Doniesienie Lombrosa przez długi czas wydawało się wręcz absurdalne. Jed- nak dziś, w świetle przeprowadzonych kilka lat temu francuskich badań nad rozwijaniem u niewidomych wrażliwości „paraoptycznej", przypadek z 1882 nie wy- daje się nam aż tak nieprawdopodobny. Psycholog francuski E. Boirac odkrył u kilku hipno- tyzowanych przez siebie osób zdolność czytania palca- mi. Pani V. znajdując się w stanie somnambulizmu (jedna z form transu hipnotycznego) „po uprzednim zawiązaniu jej oczu i nalepieniu na powiekach pla- strów gumowych zdołała, przesuwając końcami palców, odczytać stronice zadrukowane nie tylko wyraźnymi czcionkami, lecz też pisane piórem bądź ołówkiem". Szczegółowo badał Boirac zjawiska widzenia palcami, mając do dyspozycji niezmiernie podatnego na hipnozę i chętnego do doświadczeń młodego człowieka Ludwi- ka S. Zahipnotyzowawszy go, zawiązywał mu oczy grubą przepaską, następnie nakazywał przesuwać koń- cami palców po tekstach pisanych lub drukowanych i odczytywać ich treść. Polecał mu też rozpoznawać fotografie. Początkowo Ludwik odczuwał pewne trud- ności, które jednak ustąpiły po kilku dniach treningu. Aby wykluczyć ewentualność, że pomaga mu w czy- taniu transmisja telepatyczna, Boirac dawał Ludwiko- wi do czytania książkę, której treści nikt z obecnych nie znał, otworzoną na przypadkowej stronicy. Pewne- go razu, gdy Ludwik już rozpoczął czytanie za pomocą palców, Boirac zgasił niespodzianie światło. Zahipno- 136 tyzowany czytał w dalszym ciągu, jak gdyby nic nie zaszło; zapaliwszy światło, Boirac spojrzał na stro- nicę czytaną i przekonał się, że tekst był czytany do- kładnie. Jak podaje A. Zacchi, pod wpływem stosownych su- gestii Ludwik był również w stanie odczytywać zdania umieszczone w pewnej odległości od jego palców. O ści- słym powiązaniu zdolności dermooptycznej z innymi Uzdolnieniami parapsychicznymi zdaje się też świad- czyć inne doświadczenie Boiraca. Uśpiwszy Ludwika eksperymentator kazał mu trzymać go za łokieć i czy- tać gazetę, po której sam Boirac wolno przesuwał końcami palców. Ludwikowi udało się najpierw sy- labizować litery dotykane przez Boiraca, a póź- niej biegle czytać, jak gdyby ich dotykał własnymi palcami. W 1920 Jules Romains (który później zasłynął jako znakomity pisarz, w Polsce znany przede wszystkim z komedii Knock, czyli triumf medycyny oraz z po- wieści Ludzie dobrej woli) opublikował studium o wi- dzeniu skórnym. Na drodze eksperymentalnej udało się Romains'owi stwierdzić, że zdolność „widzenia poza- siatkówkowego" ma cała skóra. Zdolność tę nazwał „paraoptyczną". Największą wrażliwość wykazują ręce i twarz. „Aby wystąpiło to zjawisko, niepotrzebna jest hipnoza, wystarczy szczególny stan świadomości, pod- czas którego osoba jest silnie pobudzona". Osoby, z którymi Romains prowadził doświadczenia, uczyły się rozróżniać barwy, czytać pismo drukowane w bez- pośrednim dotykowym kontakcie z tekstem, a także na pewną (niewielką) odległość. Świadkami byli m. in. filozof Henri Bergson i pisarz Anatol France. Ostate- czne wyniki eksperymentów Romains'a potwierdziła komisja złożona z wybitnych francuskich oftalmolo- gów. Pracę Romains'a kontynuował Renś Maublanc, prowadząc systematyczne doświadczenia z osoba nie- 137 widomą od urodzenia (1926). Dziś może się wydawać rzeczą wprost niepojętą, że odkrycie tak ważkie, a przy tym tak dobrze udokumentowane, mogło pójść w za- pomnienie. Widocznie zostało dokonane za wcześnie. Rozpoczęcie w dziedzinie widzenia skórnego prac badawczych na większą skalę łączy się z osobą Róży Kuleszowej. Sama jest widząca, ale pochodziła z ro- dziny niewidomych. Żyjąc wśród nich, nauczyła się nawet czytać alfabetem Braille'a. Wiosną 1962 Róża — wówczas dwudziestoletnia mie- szkanka Niżnego Tagiłu (ZSRR) — zwróciła się do swego lekarza neurologa Józefa Goldberga, oświadcza- jąc, że potrafi widzieć palcami. Była gotowa natych- miast zaprezentować mu tę swoją umiejętność. Próba wypadła pomyślnie. Wodząc trzecim i czwartym pal- cem prawej dłoni po barwnych powierzchniach, Róża określała: zieleń, czerwień, błękit, oranż. Ze szczelnie zasłoniętymi oczami potrafiła również odczytywać ty- tuły w czasopismach i książkach. W ciągu lata 1962 przeprowadził doktor Goldberg z Różą wiele doświadczeń dermooptycznych. Jesienią odbyła się w Niżnym Tagi- le konferencja urałskiego oddziału Wszechzwiązkowego Towarzystwa Psychologicznego, na której świat nau- kowy po raz pierwszy zapoznał się ze zdumiewającymi umiejętnościami Kuleszowej. Bez trudności rozpozna- wały palce Róży barwę ubrania, kolory wszelkich przedmiotów podsuwanych jej przez uczonych, a także osobę wyobrażoną na fotografii. Na pytanie, jak osiąg- nęła tak niezwykłe wyniki, Róża odpowiedziała: „Dzię- ki ćwiczeniu. W ciągu ostatnich sześciu lat ćwiczyłam po sześć godzin dziennie". Dalsze badania niezwykłych umiejętności Kuleszo- wej przeprowadzano w ciągu kilku tygodni w Klinice Psychiatrycznej w Świerdłowsku, pod kierunkiem neu- rologa doktora Szefera. Po powrocie do Niżnego Tagiłu Ró- żą zajął się głównie doktor Abram Nowomiejski w pracow- 138 ni psychologii Instytutu Pedagogicznego. Potem wielką serię doświadczeń przeprowadzono z nią w Instytucie Biofizycznym Akademii Nauk ZSRR w Moskwie. Eks- perymentami kierowali profesorowie M. Smimow i M. Bongard. Jesienią 1963 moskiewska telewizja na- dała program, w którym wystąpiła Róża oraz grupa niewidomych dzieci, trenujących skórne widzenie pod kierunkiem doktora Fiszelewa. Wkrótce po powrocie do Niżnego Tagiłu otrzymała Kuleszowa następny tele- gram, znów zapraszający ją do Moskwy, tym razem Jednak nie do laboratoriów Akademii Nauk, lecz do ... kabaretu. Program nosił tytuł „Noc z Różą". Kuleszo- wa okazała się niezłą aktorką, łatwo nawiązywała kon- takt z publicznością, dowcipkowała. Powodzenie im- prezy było kolosalne, ale i ono, i podpisany kontrakt zobowiązywały Różę do wyczynów nawet wtedy, gdy była niedysponowana. W takim to „złym dniu" pomo- gła sobie zerknięciem spod opaski. Zrobiła to bardzo niezręcznie, nie umiała przecież oszukiwać. Została przyłapana na gorącym uczynku. Reakcją u niej był atak epileptyczny, a dalszym następstwem całkowite zaniknięcie zdolności skórnego widzenia. Na ratunek przyszli Kuleszowej profesorowie Smirnow i Bongard oraz doktor Gellersztajn, który przeprowadził z nią podstawowe ćwiczenia i stopniując ich trudność, przy- wrócił powoli rękom Róży ich cudowne właściwości. Róża chętnie grywała w karty. Uczeni namówili ją, aby spróbowała rozpoznawać karty palcami. Wkrótce znowu siedziała Róża z zasłoniętymi oczami za ścianką- -ekranem, kawał tektury otaczał jej szyję, rękę okry- wała czarna chusta. Znowu odróżniała barwy promie- ni światła, rozpoznawała ciemne i jasne pasy. Ponow- nie zaczęła odczytywać małe litery. Kiedy ręce jej czy- tały, uczony stawał niekiedy za nią i silnie przyciskał palcami jej zamknięte powieki. Nikt nie jest w stanie „podglądać", gdy powieki przyciśnięte są palcami. Na- 139 wet gdy nacisk ustąpi i gdy oczy są już otwarte, przez dobrą minutę jeszcze nie można czytać. Bynajmniej nie pedantyczny uczony, lecz sama Róża zapropono- wała tę prostą, ale skuteczną metodę, aby udowodnić, że to jej skóra widzi i czyta. Jesienią 1964 Róża Kule- szowa była znów w pełnej formie, ale na scenę nie wróciła już nigdy. W tym samym roku prasę amerykańską obiegły sen- sacyjne doniesienia o niezwykłych dermooptycznych uzdolnieniach Patrycji Stanley z Michigan. Przebadał ją bardzo wszechstronnie doktor Richard Youtz. Warto podkreślić, że pani Stanley była już wtedy osobą nie- młodą. Odkrycie doktora Nowomiejskiego, że wrażliwość der- mooptyczna jest dość powszechna i ponadto daje się za pomocą treningu rozwijać, podsunęło różnym bada- czom myśl, aby ze skórnego widzenia zrobić użytek w pracy z niewidomymi. Prace z grupą niewidomych dzieci podjął doktor Jakob Fiszelew w Laboratorium Tyflo- technicznym w Świerdłowsku. Najzdolniejszą z jego uczennic okazała się ośmioletnia Nadia Łobanowa. Tre- ning rozpoczął się od oświetlania palców dziewczynki na przemian światłem czerwonym i zielonym. Towa- rzyszyły temu słowa Fiszelewa: „To jest czerwień, a to jest zieleń". Po kilku dniach potrafiła już Nadia po- wiedzieć w każdym przypadku bezbłędnie, jakiej bar- wy światło pada na jej dłonie. W kilka tygodni nau- czyła się rozróżniać wszystkie kolory tęczy. Następnym etapem były kolorowe papiery; rozpoznawała je także wówczas, gdy przykrywała je szyba. Wreszcie Nadia usiłowała rozróżniać kształty liter. Próby — wciąż nie- udane — ciągnęły się tygodniami, zanim Nadia prze- czytała bezbłędnie pierwsze słowo: mir. Zajęcia dermooptyczne z grupą osób niewidomych dorosłych podjął też doktor Nowomiejski. Przypuszczając, że istota zjawiska jest natury elektrycznej, układał te- 140 sty rozpoznawane przez niewidomych na płytkach izo- lacyjnych. Ci niewidomi, którzy mieli przedtem trud- ności z rozpoznawaniem testu, w tych nowych warun- kach odczytywali go sprawnie. Nowomiejski stwierdził też, że duże litery rozpoznawane mogą być rękami Z większej odległości, jeśli leżą na płycie lekko nałado- wanej elektrycznie. Rezultaty doświadczeń Nowomiej- skiego z ociemniałym metalurgiem Wasylem B. dają podstawę do twierdzenia, że ćwiczenie własności para- optycznych (wrażliwości całej skóry na światło) może Stać się wielkim dobrodziejstwem dla niewidomych w ich życiu codziennym. „Niewidomi powinni żyć w rzęsiście oświetlonych pomieszczeniach" — twier- dzi doktor Nowomiejski. Odpowiednio wytrenowana osoba niewidoma potrafi bez trudu odnajdywać żądane przed- mioty — jest to tylko sprawą treningu i specjalnego oświetlenia pokoju. Niedowidzący Genadij G., treno- wany przez Nowomiejskiego, już po jednej „lekcji" potrafił zidentyfikować 7 liter wielkości 6,5 cm, wo- dząc ponad nimi dłonią, w pewnej niewielkiej odległo- ści. Na następnych posiedzeniach odczytał m. in. 12 pię- cio-, sześcio-, i siedmiocyfrowych liczb. Systematyczne ćwiczenia z niewidomymi dziećmi prowadzone są od wielu lat w Laboratorium Fizjologii Widzenia im. Fiłatowa w Odessie. Zespół pod kierun- kiem doktora Andrieja Szewalewa poza ćwiczeniami der- mooptycznymi (za pomocą palców rąk) prowadzi próby rozwijania właściwości paraoptycznej skóry czoła, na którą przez soczewki rzutowane są obrazy i kolory. Metodologię kształtowania nawyku rozpoznawania der- mooptycznego na odległość opracowała w 1966 N. Swi- nina w Instytucie Pedagogicznym w Niżnym Tagile. Podobne do radzieckich próby podjął wybitny uczo- ny bułgarski Georgi Łozanow w 1964. Aby z ekspery- mentów wykluczyć wszelką możliwość oszustwa, pra- cował z sześćdziesięciorgiem dzieci, które albo urodzi- 141 ły się niewidome, albo utraciły wzrok w wieku niemo- wlęcym. Ponadto, chociaż były one niewidome, dla pewności podczas doświadczeń zawiązywano im oczy. Po wielu godzinach ćwiczeń udawało się im odróżnić jeden kolor od drugiego, choć żadne z nich nigdy w ży- ciu nie widziało barw; trzeba więc było im opisywać to, co wyczuwały. Początkowo dzieci mówiły: „Czuję różnicę, ale nie mogę powiedzieć, co to jest". Nabyte umiejętności, czytania i rozróżniania barw palcami de- monstrowały dzieci Łozanowa na jednym z sympozjów psychiatrów i terapeutów. Ciekawostkę stanowi fakt, że również słynną niewidomą jasnowidzącą Wangę Dymitrowa nauczył Łozanow skórnego widzenia. Na Kongresie Badań Parapsychologicznych w Edyn- burgu (1972) prof. Thelma Moss z Uniwersytetu Kali- fornijskiego w Los Angeles zreferowała wyniki, jakie osiągnęła, trenując niewidomą Mary Wimberley w roz- poznawaniu dermooptycznym barw przedmiotów wy- konanych' z różnych materiałów. W lipcu 1971 zgłosiła się do prof. Moss telefonicznie Mary, ofiarowując się jako „królik doświadczalny". Zaznaczyła przy tym, że osobiście nie wierzy w swój talent do skórnego widzenia. Powiedziała też, że jest zupełnie niewidoma i że uczy dzieci pisma Braille'a. Od samego urodzenia Mary była nękana przez różne choroby oczu, w dzieciństwie przeszła kilka operacji, które jednak nie zapobiegły zupełnej utracie wzroku (jako dziecko widziała światło i rozróżniała kolory). Ten fakt nie przeszkodził jej w uzyskaniu tytułu ma- gistra na wydziale rusycystyki oraz w opanowaniu innych pięciu języków obcych. Próby Mary Wimberley rozpoczęto od rozróżniania papieru białego i czarnego. Początki były mało zachę- cające. Nawet wtedy, gdy rozpoznania trafne zaczęły już przeważać nad błędnymi, Mary ciągle twierdziła, że tylko „przypadkiem odgaduje". Mozolne ćwiczenia 142 ciągnęły się miesiącami. Po bieli i czerni wprowadzono kolor czerwony, a następnie jasny błękit. Testy były sporządzane z papieru, tektury, plastiku. Ze szczegól- nym upodobaniem (i ze znakomitymi wynikami) okre- ślała Mary barwę nylonowych spodenek kąpielowych — identycznych, lecz zabarwionych różnie. Przepro- wadzano też eksperymenty telepatyczne. Do prób czy- tania czarnodruku używano czarnych liter na złotym tle; litery miały ok. 4 cm wysokości. Po czterech mie- siącach ćwiczeń ustalono statystycznie, że prawdopo- dobieństwo osiągnięcia na drodze przypadku tak do- brych wyników, jakie udało się uzyskać Mary, wyraża się stosunkiem: 1 do 5 milionów. We Francji prowadzone są od 1971 badania w Cen- tre d'?Clairagisme wspólnie z paryskim uniwersytetem i Instytutem Metapsychicznym. Prowadzi je doktor Yvon- ne Duplessis. Dotacji na te badania udziela Parapsy- chology Foundation Inc. Eksperymenty, które przepro- wadzano tam zarówno z osobami widzącymi, jak i nie- widomymi oraz niedowidzącymi, omawiano w 1973 na I Międzynarodowym Kongresie Badań Psychotronicz- nych w Pradze *. W Polsce pierwsze próby trenowania wrażliwości dermooptycznej przeprowadzono w Warszawie w 1973 z dziesięcioletnią Bogną Stefańską (fot. 22). Dziew- czynka miała doskonały wzrok według oceny Kliniki Okulistycznej Wojskowej Akademii Medycznej. Na po- czątku Bogna odróżniała (z zawiązanymi oczami) karty czerwone od niebieskich, a później również karty zie- lone. Ćwiczono także odróżnianie czerwonych i nie- bieskich pionków warcabowych i kawałków kolorowe- go celofanu. Następnym etapem ćwiczeń było określa- nie położenia i kolorów kart barwnych, umieszczonych pod szkłem. Cytowany tutaj wielokrotnie referat Y. Duplessis przetłu- maczył Jacek Kwaśnik. 143 Po trzech miesiącach dziewczynka czytała już napisy układane z kilkucentymetrowych czerwo- nych liter na tle niebieskim, potem czarnych na tle białym. Stopniowo zmniejszano wielkość liter; naj- mniejsze czytane przez Bognę litery miały 4 mm wy- sokości. Początkowo ćwiczenia przeprowadzane były pod kierunkiem ojca dziewczynki L. E. Stefańskiego, w późniejszych doświadczeniach brał udział współau- tor Tajemnic parapsychologii (1977) Krzysztof Boruń. W 1974 Bogna demonstrowała swoje umiejętności na III Krajowym Sympozjum Biocybernetyki, Biomate- matyki i Biotechniki. Jesienią 1973 Anna Bernat, L. E. Stefański i inni przeprowadzili badania testowe w Ośrodku Szkolno- -Wychowawczym dla Dzieci Niewidomych w Laskach k. Warszawy. Dalsze doświadczenia prowadzone były z niewielką grupą młodzieży w Polskim Związku Nie- widomych w Warszawie. Badania w Laskach objęły 34 chłopców w wieku od lat 8 do 12. Chłopcom z resztkami wzroku zawiązywa- no podczas badania oczy. Badano za pomocą komple- tów kart czerwonych i niebieskich, kart dwubarwnych czerwono-zielonych, pokrytych przezroczystą masą plastyczną, za pomocą arkusików kolorowego celofanu, kart czerwonych i niebieskich w kopertkach plastiko- wych oraz — u zdolniejszych — za pomocą testów barwnych, wkładanych pod szybę lub pod grubą pla- stikową folię. Były to badania przede wszystkim ilościowe. Trafne określenia koloru oznaczano znakiem plus, pomyłkę znakiem minus. Ponieważ wyboru należało dokonywać pomiędzy dwoma kolorami, wyniki do 50% trafień mogły oznaczać tylko przypadek. Znaczące mogły być więc jedynie wyniki, gdzie procent trafień przekraczał 50%. Powyżej 50% trafień osiągnęło 27 chłopców (na 34), czyli 79% badanych. Inaczej muszą być oceniane 144 doświadczenia jakościowe, gdy rozpoznawanie testów pod szybą lub pod folią plastikową dotyczyło figur geometrycznych, abstrakcyjnych znaków, liter i cyfr. Wobec ograniczeń czasowych próby rozwijania już stwierdzonych zdolności dermooptycznych przeprowa- dzono zaledwie z dwunastoma chłopcami. Warto zau- ważyć, że nawet stosunkowo niskie procentowo wyniki pierwszych testowań o niczym właściwie nie świadczą. Przykład 1: chłopiec po trzech miesiącach ćwiczeń czy- tający testy literowe pod szkłem, w pierwszych testo- waniach miał wynik 55°/o. Przykład 2: chłopiec do- kładnie rozpoznający barwy i granice figur geome- trycznych pod szkłem, miał przy pierwszym badaniu rozróżniania kolorów wynik 50%. Stąd wniosek, że nie tylko chłopcy osiągający wysokie wyniki procentowe przy pierwszych próbach mogą posiadać zdolności der- mooptyczne w stopniu wybitnym. Zapewne u wielu dałoby się rozwinąć ich zdolności dermooptyczne do takiego stopnia, który pozwoliłby im użytkować naby- te umiejętności do celów praktycznych. Zjawisko i jego nazwa Zjawisko wrażliwości skóry na światło i barwy na- zwane zostało przez doktora Nowomiejskiego wrażliwością dermooptyczną (kożno-opticzeskoje czuwstwo). W ZSRR stosowany jest też termin widzenie skórne (kożnoje zrenije) oraz bio-introskopia. Niemiecka nazwa brzmi: Hautsicht lub po prostu das augenlose Sehen. Podob- nie w języku angielskim mówi się: eyeless sight albo dermo-optic sensibility. Badacze francuscy wprowadzają rozróżnienie: wraż- liwością dermooptyczną nazywają zdolność skóry dłoni do rozpoznawania barw dotykanych przedmiotów oraz form graficznych, natomiast odbiór wrażeń świetlnych bez bezpośredniego kontaktu z rozpoznawanym testem 145 nosi u nich nazwę „widzenia paraoptycznego"; ten drugi termin odnosi się zwłaszcza do „widzenia" skórą twarzy, a wprowadzony został w 1920 przez Romains'a. Drugi zaproponowany przez niego termin „widzenie pozasiatkówkowe" (vision extraretinienne) nie przyjął się nawet we Francji. Warunki występowania zjawiska Wydaje się, że potencjalną zdolność „widzenia" ma cała skóra człowieka. Trening lub też inne czynniki rozwijają tę zdolność np. w opuszkach trzeciego i czwar- tego palca prawej ręki (u Róży Kuleszowej), w skórze lewego ucha (u pacjentki Cesarego Lombroso) lub też w innych, ściśle określonych miejscach skóry. Jeden z badanych przez nas chłopców w Laskach upierał się, że najłatwiej jest mu rozróżnić barwy zewnętrzną stroną palców dłoni. Gdy próbowano skłonić Kuleszo- wą, aby posługiwała się lewą ręką, to dopiero po dwóch tygodniach kontrolowanych ćwiczeń jej lewa dłoń osiągnęła pewną wrażliwość na barwy. Dziesięcioletnia uczennica szkoły muzycznej w Charkowie Lena Bli- znowa wykazywała zdolność „widzenia" nie tylko rę- kami, lecz także skórą pleców i brzucha. Wśród osób badanych w ZSRR były i takie, które odczuwały świa- tło oraz barwę językiem, łokciem albo nosem. Dużą czułość na światło ma też — jak się okazało — pod- niebienie. Wrażliwość skóry twarzy na światło badana była we Francji. Z 17 osób (widzących i niewidomych) 10 rozróżniało skórą twarzy ciemność od światła, jeśli je- go natężenie wynosiło przynajmniej 5000 lx. Yvonne Duplessis w wyniku szczegółowych badań uzyskała dane na temat miejsc ciała o szczególnej naturalnej wrażliwości skóry. Najbardziej czułą okazała się lewa strona twarzy, a zwłaszcza lewa skroń. Wyjątkową 146 niewrażliwością odznacza się natomiast środkowa część czoła. Prawa ręka jest zwykle bardziej czuła od lewej, najbardziej zaś wrażliwe są dłonie i palce. Masowe testowania, przeprowadzone w różnych kra- jach wśród osób dorosłych i dzieci, widzących i niewi- domych, wykazały powszechność występowania wra- żliwości dermooptycznej. Wydaje się, że potencjalnie ma ją każdy człowiek, chodzi tylko o to, że nie u ka- żdego równie łatwo daje się ją ujawnić. Zasadniczo bez większych trudności tę „potencjalną" zdolność wi- dzenia skórnego można uaktywnić u dzieci. Przyczyna tego jest prosta: człowiek dorosły, któremu proponuje się, aby popróbował „widzenia palcami", przystępuje do doświadczenia z wielką dozą sceptycyzmu (jeśli nie całkowitej niewiary), czym blokuje sobie możliwość ujawnienia własnych zdolności. Dziecko, na szczęście, nie zakłada z góry, że coś jest niemożliwe. Próbuje — i uzyskuje powodzenie. Na Krajowym Sympozjum Psychologów w Permie w 1965 doktor S. Dobronrawow stwierdził, że około 72% dzieci ma zdolność skórnego widzenia. Ujawnia się ona zwłaszcza między siódmym a dwunastym rokiem ży- cia. Dane te potwierdzone zostały w badaniach testo- wych wśród niewidomych dzieci w Laskach. - Bułgarski zespół doktora Łozanowa przetestował 60 nie- widomych dzieci z następującym wynikiem: troje ujawniło zdolność rozróżniania bez dłuższego treningu barw i figur geometrycznych pod warunkiem, że testy pokryte były szybą; „ważniejszym rezultatem jest wszakże — pisze Łozanow — że 57 pozostałych dzieci mogło nauczyć się skórnego widzenia". Zdolność dermooptyczna może ujawnić się u dziecka nieomal spontanicznie. Tak było w przypadku Tani Bykowskiej, która została „odkryta" przez swojego nauczyciela biologii w 1965. Przy pierwszej próbie określiła Tania kolor obsadki pióra. W dalszym syste- 147 matycznym testowaniu Tania potrafiła identyfikować książkowe ilustracje, po których wodziła palcami. Wo- bec komisji Instytutu Medycznego w Krasnodarze Ta- nia z zawiązanymi oczami, mając ponadto przed twa- rzą nieprzezroczysty ekran, potrafiła palcami rozróż- niać barwy piłeczek, prawidłowo opisała też dotykane przez siebie rysunki, przedstawiające gałąź, szczypce i budzik. doktor Nowomiejski, który przeprowadził doświadczenia z 80 studentami wydziału grafiki Instytutu Pedago- gicznego w Niżnym Tagile, stwierdził, że co szósty z nich po półgodzinnym ćwiczeniu potrafi uchwycić różnicę pomiędzy dwoma kolorami. Trzy spośród te- stowanych przez Nowomiejskiego osób nauczyły się wkrótce rozpoznawać leżące pod szkłem rysunki, li- tery i cyfry. Reasumując wyniki wszystkich badań ra- dzieckich, doktor Nowomiejski konkluduje, że ok. 30% łudzi może w ciągu kilku lekcji nauczyć się skórnego widzenia. Prof. Thelma Moss z USA nie podziela optymizmu badaczy radzieckich: „znaleźliśmy — twierdzi — nie- wiele osób, które zdawały się posiadać ten talent". W ciągu kilku miesięcy miała ona do czynienia z wie- loma ochotnikami, którzy po jednym lub dwóch po- siedzeniach odchodzili znudzeni i rozczarowani. Jak wiadomo, podstawowym warunkiem umożliwiającym wystąpienie zjawiska dermooptycznego jest sugestyw- na atmosfera wiary w jego realność. Być może, w ame- rykańskim laboratorium nie stworzono osobom testo- wanym takiego nastroju, jaki towarzyszył pracom pro- wadzonym w Związku Radzieckim i Bułgarii. Francuskie doświadczenia z lat 1971—1973 przepro- wadzane były wyłącznie z osobami dorosłymi, widzą- cymi i niewidomymi. Większość osób badanych była w wieku 20 do 30 lat; w doświadczeniach brało też 148 udział kilka osób sześćdziesięcioletnich. W próbach identyfikowania skórą barwnych świateł spośród 17 osób 10 uzyskało wyniki prawidłowe. Na pytanie o wpływ czynników emocjonalnych na występowanie zjawiska trudno dać jednoznaczną od- powiedź. Prof. Thelma Moss pisze, że Mary wykazywała minimalne zainteresowanie, gdy pro- szono ją, aby pracowała pod kontrolą obcych. A przecież najlepsze wyniki osiągała przed kamerami telewizyjnymi i mikrofonami, wśród tłumu techników i rozmaitych urzą- dzeń technicznych. Przy dwóch takich okazjach otrzymano dwie taśmy magnetowidowe z zapisem doskonałych osiąg- nięć Mary. Czynniki pobudzające ambicję niewątpliwie oddzia- ływały na Bognę Stefańską; z powodzeniem prezento- wała ona swoje umiejętności podczas wielu publicz- nych występów, dwukrotnie przed kamerami filmowy- mi oraz w studio telewizyjnym. Niemiłe emocje wpływają zdecydowanie hamująco na funkcjonowanie wrażliwości dermooptycznej. Pod wpływem silnego wstrząsu psychicznego wrażliwość ta — jak u Róży Kuleszowej — może zostać zupełnie zablokowana. W badaniach nad zjawiskiem dermooptycznym, jak zresztą we wszystkich pracach doświadczalnych z za- kresu psychotroniki, istotną sprawą jest ustalenie, czy na wynik eksperymentu wpływa obecność osoby eks- perymentatora, a jeśli tak, to jakiego rodzaju i jak wielki może być ten wpływ. W przypadkach, gdy osoba prowadząca doświadcze- nie pozostaje z osobą testowaną w ścisłym kontakcie emocjonalnym (np. w relacji ojciec—córka), mogą mieć oczywiście miejsce fakty mimowolnego, bezsłownego przekazywania pewnych informacji. Takim przekazom wystarczają niekiedy ledwie zauważalne zmiany ryt- 149 mu oddechu i inne tym podobne drobne reakcje emo- cjonalne eksperymentatora, związane z obserwowaniem przebiegu doświadczenia. Nie wolno lekceważyć ewen- tualności tego rodzaju wpływu, ale też nie należy jego rozmiaru przeceniać. Tam, gdzie zadanie polega na określeniu koloru karty: czerwona czy niebieska, ści- sły kontakt emocjonalny pomiędzy eksperymentatorem a osobą testowaną bez wątpienia może stać się czynni- kiem istotnym. Trudno natomiast wyobrazić sobie, aby bezsłowne „podpowiedzi" eksperymentatora były w stanie pokierować palcami osoby rozpoznającej dość skomplikowany układ różnobrawnych figur geome- trycznych umieszczonych pod szkłem. Aby jednak i tę możliwość wykluczyć, podczas wielu doświadczeń z Bogną Stefańską ojciec dziewczynki wychodził, po- zostawiając osobom obcym kontynuowanie prób. W tych warunkach Bogna przebadana została m. in. przez gru- pę pracowników naukowych Zakładu Fizjologii Aka- demii Medycznej w Warszawie, którzy użyli wówczas przygotowanych przez siebie testów. Drugą możliwość wpływu eksperymentatora na wy- nik doświadczenia stanowi ewentualne jego oddziały- wanie telepatyczne na osobę testowaną. Oddziaływanie takie istotnie zostało wykryte — piszemy o tym dalej dość obszernie, ale znaczenia również i tego rodzaju wpływu nie trzeba przeceniać. Doświadczenia kontrolne, wykonane w warunkach wykluczających wszelkie oddziaływanie innych osób na osobę testowaną, wykazały, że odosobnienie nie ma istotnego wpływu na ilościowy rezultat rozpoznań (do- świadczenia z niewidomą Mary W.). Z Bogną Stefań- ską przeprowadzane były z powodzeniem próby rozpo- znawania koloru kart w kopertach z grubego papieru pakowego, przy czym osoba podająca dziewczynce ko- pertę nie wiedziała, jakiej barwy karta znajduje się wewnątrz. 150 Cechy zjawiska Myliłby się ktoś, kto by sądził, że dotknięciu po- wierzchni czerwonej towarzyszy pojawienie się w ciem- ności zamkniętych oczu nagłego rozbłysku czerwieni. Zjawiska takiego nie stwierdziła u siebie żadna z der- mooptycznie uzdolnionych osób. Dopiero na drodze długotrwałych ćwiczeń można skojarzyć doznania der- mooptyczne (nie mające nic wspólnego z prawdziwymi wrażeniami wzrokowymi!) z wyobrażeniami wzroko- kowymi dotykanych barwnych powierzchni. Co się właściwie czuje, kiedy „widzi się" kolory rę- kami? Na jakie wrażenia „przekłada się" bodziec barwny? Przede wszystkim chyba na wrażenia tempe- raturowe. Barwy określane tradycyjnie przez malarzy jako ciepłe odczuwane są w skórnym widzeniu istotnie jako ciepłe, zimne zaś jako zimne. Odchylenia od tra- dycyjnej skali ciepłozimnej, przyjętej przez plastyków, są minimalne. Bogna Stefańska np. tak szereguje bar- wy w swojej subiektywnej skali, poczynając od naj- cieplejszej: czerń, karmin, cynober, żółcień, zieleń ma- jowa, błękit, zieleń szmaragdowa, biel. Należy tu jed- nak uczynić zastrzeżenie, że wynik powyższy opiera się na doświadczeniach z kolorowymi papierami, ukła- danymi pod szybą. Ściślejszych danych dostarczyłyby eksperymenty przy użyciu aparatu zawierającego mo- nochromator (przyrząd wydzielający niemal idealnie jednobarwne światło), który rzutuje wiązkę światła na matówkę. Gdy w ćwiczeniach z Bogną wprowadzony został po raz pierwszy (bez uprzedzenia) fiolet, dziewczynka określiła go jako „jakiś nowy kolor, podobny trochę do czerwonego", ale jego „temperatura" była zbliżona mo- cno do żółtego; dlatego w dalszym ciągu ćwiczeń żół- cień i fiolet nieraz bywały przez Bognę mylone. Naj- silniejszy kontrast temperatury przedstawiały dla Bo- 151 gny biel i czerń. Dotykając powierzchni szyby, pod którą znajduje się papier biały, a koło niego czarny, Bogna mówiła, że „tu jest zimno, a tu ciepło". Krzysztof Boruń przeprowadził z Bogną doświadcze- nie mające na celu ustalenie, czy subiektywnym od- czuciom dziewczynki odpowiada coś fizycznie konkret- nego. Bogna miała przed sobą szereg szklanek unieru- chomionych w ten sposób, że nie mogła przez porusze- nie ich stwierdzić, które są pełne, a które puste. Były wśród nich szklanki wyłożone od wewnątrz papierem białym, wyłożone papierem czarnym oraz szklanki na- pełniane podczas eksperymentu wodą cieplejszą i zim- niejszą. Chodziło o to, aby Bogna — kierując się swoi- mi wrażeniami temperaturowymi — „pomyliła" szklan- kę wyłożoną papierem białym ze szklanką napełnioną wodą zimniejszą, a szklankę wyłożoną papierem czar- nym ze szklanką napełnioną wodą cieplejszą. Okazało się, że przy temperaturze powietrza w pokoju ok. 22°C Bogna stwierdziła identyczność temperatur szklanki z białym papierem i szklanki z wodą o temperaturze 26,2 °C. Szklanka z papierem czarnym miała wg Bogny tę samą temperaturę, co szklanka z wodą mająca 26,8°C. Szklanki z wodą i szklanki z papierem były później wielokrotnie zamieniane miejscami, ale palce Bogny nie dały się oszukać: zawsze potrafiła powie- dzieć, w której z dwóch dokładnie dla niej tak samo ciepłych szklanek znajduje się woda, a w której papier. A zatem — nie tylko wrażenia temperaturowe decy- dują o prawidłowości dermooptycznego rozpoznania. Podobny wynik uzyskał doktor Szefer w eksperymencie z Różą Kuleszową. Róża określała płytki czerwone jako ciepłe, natomiast błękitne, zielone i fioletowe — jako zimne. Nic dziwnego — przecież pochłaniają one i od- bijają różnie działające cieplnie wycinki widma. Szefer spróbował ogrzewać płytki o „zimnych" barwach, a oziębiać płytki z wyglądu „ciepłe". W każdym przy- 152 padku potrafiła jednak Róża zidentyfikować kolor płytki. Pewne odcienie kolorów żółtego i niebieskiego miały dla Bogny jednakową temperaturę. Nie myliła ich jed- nak ze sobą, gdyż żółty był „bardziej szorstki", błękit zaś zawsze „gładki". Studenci badani przez doktora Nowomiejskiego opisy- wali swoje wrażenia w bardzo różny sposób. Borys M., dotykając czerwonego papieru, mówił, że czuje coś lepkiego, klejowatego. Wszyscy na ogół zgadzali się z tym, iż odczucia dostarczane przez barwy można po- dzielić na gładkie, lepkie i szorstkie. Kolor żółty okre- ślano jako śliski, a'przy tym niezupełnie gładki; czer- wony, zielony i granatowy były lepkie; zielony wyda- wał się bardziej lepki od czerwonego; pomarańczowy był twardy i tak szorstki, że zdawał się hamować prze- suwającą się po nim rękę. Jeszcze silniej hamująco działał fiolet; odczuwano go jako jeszcze bardziej szor- stki od poprzedniego. Najbardziej lepka wydawała się testowanym czerń, najsilniej też działała hamująco. Biel sprawiała wrażenie gładkiej. Wspomniane wyżej hamujące działanie czerni stwier- dziliśmy również u Bogny Stefańskiej. Krzysztof Bo- ruń przeprowadził z nią próbę ustalenia zdolności roz- dzielczej jej „widzenia" palcami. Najwęższym wyczu- walnym czarnym paskiem na białym tle okazała się kreska szerokości 0,5 mm. Natomiast na tle czarnym Bogna wyczuwała dopiero 1,5 mm szeroki biały pasek (w obu przypadkach testy umieszczane były pod szkłem o grubości 3 mm). Obliczanie przez Bognę licz- by białych kresek rozrzuconych na tle czarnym trwa- ło znacznie dłużej niż policzenie podobnej liczby kre- sek czarnych na tle białym. Przy okazji warto wspomnieć o zdolności rozdziel- czej receptorów dermooptycznych u Róży Kuleszowej. W okresie doświadczeń w Instytucie Biofizycznym 153 w Moskwie potrafiła ona rozpoznawać palcami obrazki na znaczkach pocztowych lub opisywać kształty kol- czyków w uszach kobiety przedstawionej na małej fo- tografii. Bogna nie doszła do takich rezultatów, ale zdarzało się jej czytać napisy, których litery miały 4 mm wysokości. Niewidome dzieci, z którymi eksperymentował doktor Ja- kob Fiszelew, określały barwy przede wszystkim jako „cieplejsze" i. „zimniejsze" (przy czym czerwień była najcieplejsza), ale też — podobnie jak studenci Nowo- miejskiego — jako szorstkie, gładkie i lepkie. Studenci z Niznego Tagiłu ćwiczyli także sztuką roz- poznawania barw dłonią z odległości. Odczucia dostar- czane im przez barwy miały charakter temperaturowy, prawie jednogłośnie stwierdzali, że czerwony ich pali, pomarańczowy grzeje, żółty jest ledwo ciepły, zielony — neutralny, błękit ziębi, a fiolet ziębi i jednocześnie trochę szczypie. Niezależnie od doznań termicznych odczuwali jak gdyby lekkie kłucie w dłoniach, naciska- nie lub jakby powiew powietrza. Róża Kuleszowa całkiem inaczej określała to, co czu- ją jej palce. Barwne powierzchnie wydawały się jej jak gdyby pokryte krzyżykami, liniami prostymi, li- niami falistymi lub też kropkami. Odczuciom tym to- warzyszyło wzrokowe wyobrażenie koloru, będące — rzecz jasna — wynikiem skojarzenia utrwalonego ćwi- czeniami. Doświadczenia francuskie pod kierunkiem Yvonne Duplessis wykazały, że barwy wykrywane dermo- optycznie można ułożyć w skalę: od zimna i gładkości do ciepła i chropowatości. Kolor niebieski na ogół by- wał określany przy tym jako świeży, biały jako mę- czący (mylono go niekiedy z żółtym i czarnym), zielo- ny wydawał się zimny i bardzo gładki, żółty — bar- dziej szorstki, lecz gładszy i zimniejszy od czarnego. Kolor czerwony miał być szorstki, jak gdyby po fu- 154 terku zwierzęcia posuwało się ręką pod włos. Niewi- domy J. M. umiejscawiał swoje odczucia przy dotyka- niu barwnych powierzchni w sposób następujący: „nie- bieski w lewej dłoni, zielony ponad nią, żółty w prawej dłoni, a ponad nią czerwony". Interesujący jest sposób, w jaki niekiedy odczuwane są umieszczone pod szkłem czarne formy graficzne na tle białym. Dla Bogny przedstawiały się one rozmai- cie: czasem jako ciepłe (i jak gdyby bardziej szorstkie) kreski i plamki na powierzchni szyby, a czasem — jak twierdziła — jako bardzo wyraźne wypukłości szkła. Umieszczone pod szybą druciki, cienkie patyczki itp. przedmioty odczuwane bywały przeważnie jako wy- pukłości na powierzchni szyby, zarówno przez Bognę, jak i niektóre z niewidomych dzieci. Gdy czytamy opisy dermooptycznych sposobów od- czuwania barw, nieodparcie nasuwa się refleksja, że mamy tu do czynienia z czymś bardzo podobnym do synestezji (np. „widzenie muzyki" i „słyszenie" zapa- chów, opiewane przez Baudelaire'a i innych poetów, a tak cenione przez zażywających LSD). W doświadczeniach Y. Duplessis zamykano osoby ba- dane w pomieszczeniu, którego ściany miały zmienny kolor (były obracane) lub które oświetlano światłem o różnych barwach. Kolory te wywoływały różne od- czucia: ciemnozielononiebieski sprawiał wrażenie „roz- proszonego oddźwięku w chłodnej przestrzeni", a czer- wonołososiowy — „ciepłej, małej przestrzeni z aksa- mitnym dźwiękiem". Te same odczucia przy kolorze niebieskim miało 60%, a przy czerwonym 50% ba- danych. Niektóre osoby odczuwają czerń jako „cienką", inne — jako „ciężką i przyciągającą dłoń", a biel sprawia wrażenie „grubej" albo „lekkiej". Doznania dermooptyczne są często ogromnie trudne do opisania słowami. Uczestniczący w doświadczeniach 155 z Mary Wimberley młody naukowiec z Uniwersytetu Kalifornijskiego zapytał ją kiedyś poważnie, czy mo- głaby nazwać odczucie, którego doznaje dotykając pur- pury. Mary odpowiedziała bez wahania, że chętnie od- powie na to pytanie, jeśli najpierw on jej powie, co właściwie widzi, gdy spogląda na purpurą. Rozpoznawanie barw i form graficznych skórą jest możliwe również bez kontaktu dotykowego. Już osoby ćwiczone przez Romains'a rozpoznawały barwy na od- ległość. doktor Nowomiejski próbował ustalić, z jakiej. odległości potrafią wykryć barwę karty jego studenci. Różne osoby zaczynały odczuwać kolor, trzymając ręce na rozmaitej wysokości. Kartę czerwoną wyczuwał Bo- rys M. trzymając nad nią dłoń przynajmniej na wy- sokości 35 cm, Ludmiła L. — na wysokości 45 cm, Ar- kadiusz A. — 70 cm, a Larysa L. — przynajmniej w odległości 77 cm. Czerwień zdawała się promienio- wać najwyżej ze wszystkich barw, błękit zaś na odle- głość najmniejszą. Wysokość barwnej bariery, czyli granica odczuwania ręką poszczególnych barw na odległość, zależy oczywi- ście od charakteru oświetlenia w pomieszczeniu. W doświadczeniach amerykańskich bywała trafnie określana każda z czterech barw (biel, czerń, czerwień, błękit), jeśli dłoń rozpoznająca znajdowała się nie wy- żej niż 5 cm nad kartonikiem. Jedna z osób ćwiczo- nych przez Y. Duplessis odróżniała płytki zielone od czarnych, trzymając rękę na wysokości przynajmniej 20 cm ponad nimi. Przy dobrym oświetleniu Bogna rozpoznawała bez trudu barwy kart czerwonych, niebieskich i zielonych, które zbliżane były do jej dłoni na odległość kilku centymetrów. W długiej serii doświadczeń nie pomyli- ła się ani razu. Z Krzysztofem Boruniem próbowaliśmy znaleźć war- tość progową w rozpoznawaniu na odległość miejsca 156 i kształtu prostych figur geometrycznych, czarnych na białym tle. Bogna wodziła palcami po powierzchni szyby, do której z przeciwnej strony zbliżano arkusz białego papieru z narysowaną na nim kreską i kropką. Kreska miała 20 mm długości i 1 mm szerokości, leżą- ca obok kropka miała średnicę 3 mm. Gdy test znalazł się w odległości 19 cm od szyby, dziewczynka była już w stanie dokładnie określić położenie i kształty figur. W dalszych doświadczeniach Bogna wskazywała na po- wierzchni szkła położenie kresek o szerokości 2 mm, które znajdowały się na papierze leżącym do 30 cm poniżej szyby. Osiągnięcia zespołu doktor Duplessis w rozpoznawaniu testów na odległość za pomocą widzenia skórnego (pa- raoptycznego) wydają się szczególnie interesujące. Ćwiczenia prowadzono kilkoma sposobami, np. osoba badana siadała przy oknie w świetle dziennym; przed nią stawał eksperymentator trzymający kartę (test) w taki sposób, aby sam jej nie widział. Zadaniem oso- by badanej — niewidomej lub widzącej z zasłoniętymi oczami — było wykrywanie czarnych geometrycznych kształtów na białych kartach lub 1 do 9 czarnych kó- łek nalepionych na tło białe. W dalszych ćwiczeniach stosowano testy literowe. Najczęściej rozpoznawaną li- terą była litera „A", z największą trudnością rozpo- znawano „E". Najpierw odczuwany był kształt ogólny, a następnie — po około dwóch minutach silnie napię- tej uwagi — cała litera. Osoby badane wolały, gdy eksperymentator poruszał karty przed ich twarzą. Badano też widzenie paraoptyczne różnych przed- miotów. Były one umieszczane w przejrzystych, pla- stikowych pudełkach, na białym lub czarnym papierze. Eksperymentator lekko poruszał pudełkiem naprzeciw twarzy osoby badanej. Widzenie skórne wydaje się do- konywać jakby we mgle, z której stopniowo wynurza- ją się niewyraźne kontury. W ich wyróżnianiu poma- 157 gali sobie badani ruchami głowy. Gdy ich dłonie były obrócone w kierunku przedmiotu, wzmacniało to wi- dzenie paraoptyczne. Niedowidząca pani J. G. (ćwiczo- na oczywiście z zawiązanymi oczami) potrafiła w ten sposób wykryć, który z pięciu przedmiotów użytych w doświadczeniu znajdował się przed jej twarzą. Cie- kawe bywały przy tym jej odczucia; np. gdy przedmio- tem rozpoznawanym były nożyczki, pani J. G. odbie- rała wrażenie smaku metalicznego. W innego typu do- świadczeniach osoby badane siadały w ciemnym po- koju w odległości 1,6 m od tablicy, na której znajdo- wało się 40 żarówek (po 25 W każda) w kolorach: nie- bieskim, żółtym, białym, czerwonym i zielonym. Ża- rówki zapalał eksperymentator w różnej kolejności, a osoby badane rozpoznawały ich barwę skórą twarzy. Kolory ciepłe wydawały się jakby migoczące, biel i czerwień bywały niekiedy mylone. W latach pięćdziesiątych radziecki psycholog A. Leontiew wytrenował grupę osób w odróżnianiu świateł czerwonego i zielonego, które rzutowano na ich dłonie. Różnice w oddziaływaniu cieplnym tych świateł zostały przy tym wyeliminowane dzięki zasto- sowaniu, filtrów. Skórę osób badanych uczulano za po- mocą podrażnień elektrycznych na działanie światła — było to zatem doświadczenie ze „sztucznym" efektem dermooptycznym. doktor Nowomiejski rzutował na dłonie Kuleszowej światła barwne, również z odfiltrowanym ciepłem. Ró- ża bardzo szybko nauczyła się określać w tych warun- kach wszystkie kolory tęczy. Już w pierwszych doświadczeniach doktora Szefera z Ró- żą Kuleszową przekonano się, że palce jej nie wyma- gają bezpośredniego kontaktu z przedmiotem, aby „wi- dzieć". Rozpoznawanie kart barwnych przez szkło, ce- luloid lub celofan nie jest nawet w najmniejszym sto- pniu trudniejsze niż bezpośrednie. Rozpoznawany przez 158 szkło rysunek nie musi koniecznie być, jak się okazuje, przedmiotem konkretnym. Bez trudu identyfikowała Róża kolor i kształt linii świetlnej na ekranie oscylo- grafu. Wystarczyło 15 minut ćwiczeń, a umiała rów- nież odczytywać zadania arytmetyczne, które rzuto- wane były na matówkę urządzenia podobnego do ekra- nu telewizora. Róża potrafiła też określać kolor i wy- sokość słupka cieczy w probówkach. Przykrycie nieprzezroczystym papierem testu stwa- rza warunki, w których oko nie jest już w stanie go rozpoznać. Dla palców osoby o dużej wrażliwości der- mooptycznej rysunek pozostaje jednak widoczny. W 20 kolejnych doświadczeniach z Bogną Stefańską, w któ- rych podawano jej karty barwne w kopertach z gru- bego, szarobrązowego papieru pakowego, dziewczynka miała 100% wyników trafnych. Doświadczenia prze- prowadzano w znakomitych warunkach świetlnych (co dla zjawiska dermooptycznego jest czynnikiem nie- wątpliwie sprzyjającym): w ogrodzie, w pełnym słońcu. Przy słabym świetle sztucznym przeprowadzaliśmy wspólnie z K. Boruniem eksperyment, który polegał na kolejnym zdejmowaniu warstw bibułki pokrywa- jącej rysunek. Tym razem Bogna zaczynała wyczuwać palcami kontury rysunku dopiero wtedy, gdy znajdo- wał się on już na pograniczu widzialności dla wzroku: przez 3 warstwy bibułki. Materiały półprzejrzyste, po- krywające test, nie przysparzały Bognie żadnej trud- ności; w wielokrotnych próbach rozróżniania kart barwnych przez złożoną dwukrotnie (i więcej) folię polietylenową dziewczynka nie popełniła nigdy błędu. Dermooptyczne właściwości Amerykanki Patryc j i Stan- ley nie zanikały nawet wtedy, gdy na rękach miała gumowe rękawiczki. Osobliwą cechę skórnego widzenia, która daje mu niejaką wyższość nad normalnym widzeniem ocznym, 159 nazwał doktor Nowomiejski „przenikającą właściwością wrażliwości dermooptycznej". Jego doświadczenia w tym zakresie dały zdumiewające rezultaty. Nowomiej- ski kładł kawałki folii aluminiowej, blaszki mosiężne lub miedziane na przezroczyste, kolorowe karty, które od spodu były oświetlane. Uzdolnieni i wytrenowam dermooptycznie studenci, których palce przesuwały się po powierzchni metalowych pokryw, stwierdzali zaw- sze, że jest ona jakby lepka, gdy pod spodem był kolor czerwony; w przypadku błękitu powierzchnia wyda- wała się im gładka. Niewidomą Nadię Łobanową nau- czył doktor Nowomiejski rozpoznawania wszystkich barw tęczy, znajdujących się pod miedzianą blachą. Niewi- doma widziała więc to, co było niedostępne dla czło- wieka widzącego. A. Demenewa i A. Koczigina przeprowadziły w 1965 w Instytucie Pedagogicznym w Niżnym do- świadczenia polegające na rozpoznawaniu barw ka- wałków tkanin zamkniętych w metalowych pudełkach. Kolory były identyfikowane dotykiem na podstawie zróżnicowania doznań temperaturowych. W tym sa- mym roku D. Gilew i J. M. Goldberg w masowym eksperymencie przebadali znaczną liczbę osób za po- mocą specjalnego urządzenia — pewnego rodzaju ru- letki z metalowymi płytkami, przykrywającymi kolo- rowe płaszczyzny. Na podstawie wyników tych badań możemy dziś mówić o istnieniu zdolności człowieka do rozpoznawania ręką barwy przez warstwę metalu. Jak wykazują rezultaty badań radzieckich z 1973, z różnego rodzaju nieprzezroczystych ekranów naj- mniej utrudniają rozpoznanie dermooptyczne te, które dobrze przepuszczają promienie podczerwone, pocho- dzące z pokrytych przez nie powierzchni barwnych. Gdy kolorowe testy przykrywano foliami z rozmaitych metali, przez folię aluminiową barwy odczuwane były najsilniej. 160 Widzenie skórne wykazuje jednakże pod wieloma względami podobieństwo do widzenia ocznego. Podo- bnie jak widzenie normalne słabnie ono w świetle przyćmionym i zanika (choć nie u wszystkich) w zu- pełnej ciemności. Dwaj spośród studentów Nowomiej- skiego potrafili w pozbawionym światła pomieszczeniu czytać rękami, a także Róża Kuleszowa identyfikowała duże litery, potrafiła też w tych warunkach określać kolor bawełnianych skarpetek i ołówków. Przy bardzo słabym świetle, w którym barwy były już nierozróżnialne wzrokiem dla nikogo z obecnych, Bogna rozpoznawała prawidłowo i szybko wszystkie karty czerwone, oddzielając je od pozostałych (zielo- nych i niebieskich). Barw tych ostatnich nie potrafiła nazwać, jakkolwiek rozdzieliła je potem prawidłowo: niebieskie jako „cieplejsze", zielone jako „zimniejsze". W doświadczeniach amerykańskich z Mary Wim- berley również badano ewentualny wpływ oświetlenia na częstotliwość trafnych rozpoznań. Mary umieszcza- no w ciemni i dawano do posortowania talię kartoni- ków w czterech kolorach. W tych warunkach procent popełnianych błędów był dokładnie ten sam, co w do- świadczeniach kontrolnych, robionych w pełnym świe- tle. Istotnym czynnikiem w rozpoznawaniu dermooptycz- nym jest — jak się okazuje — kierunek padania świa- tła. W doświadczeniach, które przeprowadziliśmy z Krzysztofem Boruniem, okazało się, że Bogna różnie lokalizuje na powierzchni szkła drobne formy graficz- ne, znajdujące się o 25 cm niżej, zależnie od kąta, pod którym pada światło na test. Doświadczenia były prze- prowadzane w warunkach, w których trudno było do- konać dokładnych pomiarów. Niemniej, miejsce loka- lizacji kreski na szkle, które znajdowało się o 25 cm wyżej, określane było przez Bognę w miejscu leżącym dokładnie ponad kreską tylko wtedy, gdy eksperyment 161 przeprowadzano w świetle rozproszonym. Jeśli jednak kierunek padania światła na test był określony, miej- sce lokalizacji dermooptycznego odczucia kreski (znaj- dującej się poniżej płyty szklanej) przesuwało się w kierunku przeciwnym do kierunku, z którego padało światło. Rezultat tego rodzaju doświadczeń zdawałby się świadczyć o możliwości kierunkowego działania hi- potetycznych „receptorów dermooptycznych". Gdy pod szybą umieszczono na białym tle prosto- kątny arkusik folii aluminiowej, a szybę ułożono pod takim kątem, aby odbijał padające światło w kierunku rozpoznającej, Bogna stwierdziła ze zdumieniem, że jest tam coś „jaśniejszego od białego papieru". Popro- szono wówczas Bognę o cofnięcie rąk i zmieniono kąt nachylenia szyby. Teraz dziewczynka — jeszcze bar- dziej zaskoczona — rozpoznawała ten sam prostokącik jako coś ciemnego, dziwiąc się, jakim sposobem mógł się nagle zmienić. Stwierdziliśmy też (znane już zresztą od dawna ba- daczom w innych krajach) zjawisko mieszania się barw. Położone 30 do 40 cm poniżej szyby dwa stykające się prostokąciki — niebieski i żółty — były określane przez Bognę jako „coś zielonego". Przy intensywnym (prawie monochromatycznym) świetle czerwonym Bo- gna nie „widziała" palcami czerwonego koła, umiesz- czonego pod szybą na białym tle, tak samo jak nie wi- dzieli go swym normalnym wzrokiem prowadzący do- świadczenie. Gdy Róża Kuleszowa dotykała palcami niebieskiego kwadratu, oświetlonego promieniami czer- wonymi, nazwała go fioletowym. Również fioletowe zabarwienie widział eksperymentator. Przy monochromatycznym świetle czerwonym oczy człowieka nie są w stanie zidentyfikować żadnej bar- wy. Tymczasem doktor Nowomiejski umieścił w takim oświetleniu studenta wydziału grafiki, Borysa M., wy- trenowanego w widzeniu skórnym. Podczas pierwszej 162 próby palce Borysa także nie widziały kolorów. Po kil- ku ćwiczeniach stwierdził on jednak, że nawet przy czerwonym świetle odbiera różne odczucia przy róż- nych barwach. Wkrótce nauczył się te różnice wy- chwytywać i zapamiętał je. Odtąd jego ręka widziała to, czego oczy widzieć nie mogły: barwy w świetle czerwonym. Udane próby rozpoznawania testów w zu- pełnej ciemności przy ich oświetlaniu jedynie promie- niami podczerwonymi przeprowadzono też w Stanach Zjednoczonych z Patrycją Stanley. Z inicjatywy Krzysztofa Borunia przeprowadzono również z Bogną Stefańską doświadczenia z widzeniem skórnym w podczerwieni. Wiązka promieni podczerwo- nych skierowana na szybę, pod którą umieszczono test, pomagała dziewczynce w lokalizowaniu czarnej pla- my na białym tle. Piszący te słowa obserwowali przez wiele miesięcy dzieci niewidome, trenujące swoje zdolności dermo- optyczne. Narzucające się jest tu podobieństwo działa- nia „widzących" palców do działania cybernetycznych aparatów „widzących", których konstrukcje wzoruje się na budowie poznanych już, prymitywnych narzą- dów widzenia zwierząt niższych. Istotnie odnosi się wrażenie, jakby widzeniem skórnym rządziły prawa podobne do tych, które kierują procesami widzenia np. stawonogów. Przy dermooptycznym rozpoznawaniu leżących pod szkłem czarnych sylwet na białym tle występuje — co zauważono podczas testowania dzieci w Laskach — zjawisko bardzo podobne do zjawiska hamowania obo- cznego. Hamowanie oboczne poznano przy badaniach nad działalnością fotoreceptorów i należących do nich komórek nerwowych (neuronów). Każda z nich ma wielokrotne połączenia z neuronami sąsiednimi, któ- rym przekazuje otrzymany od swego fotoreceptora sy- gnał impulsu lub hamowania. Neuron należący do fo- 163 toreceptora, który znajduje się tuż przy brzegu pobudzenia (może to być np. granica bieli i czerni), nie będąc hamowany przez sąsiedni neuron niepobudzony, zachowuje się tak, jakby odebrał bodziec znacznie silniejszy — reaguje więc ze znacznie większą częstotliwością. Skutkiem tego dla prymitywnego oka zwierzęcia, a także „widzącego" aparatu, najlepiej widoczne są brzegi sylwety, podczas gdy wewnątrz niej kontrast pomiędzy jej czernią a bielą tła jest stosunkowo słabo odbierany. Przesuwające się po szkle palce niewidomych dzieci znacznie łatwiej umieją wskazać granicę pomiędzy czernią i bielą, niż określić, po której stronie znajduje się biel, a po której czerń; takie stwierdzenie następuje dopiero później. W wyniku badań nad siatkówką stawonogów okazało się, że istnieją trzy rodzaje komórek nerwowych odbierających bodźce od fotoreceptorów. Są to — zwane z angielska — komórki typu on, komórki typu off oraz komórki typu on-off. Komórki ostatniego typu odpowiadają wzmożonymi impulsami zarówno na odebrane przez fotoreceptor przejście od ciemności do światła (włączenie światła), jak i na przejście od światła do ciemności (wyłączenie światła). Komórka typu on odpowiada zwiększoną częstotliwością impulsów tylko na włączenie oświetlenia, nie reaguje zaś wcale, gdy światło gaśnie. Odwrotnie zachowuje się komórka typu off, nie reagująca na pojawienie się światła, a za to reagująca zwiększeniem częstotliwości impulsów na wyłączenie oświetlenia. Mamy powody przypuszczać, że podobne procesy towarzyszą dermooptycznemu rozpoznawaniu testu bia-ło-czarnego. Granica bieli i czerni przekraczana palcami wielokrotnie, lecz zawsze w tym samym kierunku, wydaje się o wiele trudniejsza do zlokalizowania niż w przypadku, gdy ręka przekracza ją w obu kierunkach: od bieli do czerni i od czerni do bieli. Tego ro- 165 dzaju analogii (a może nawet podobieństw) pomiędzy widzeniem skórnym a widzeniem prymitywnych na- rządów zwierząt niższych i aparatów na nich wzoro- wanych jest zapewne więcej. (Czytelników zaintereso- wanych tym zagadnieniem odsyłamy do książki Ry- szarda Gawrońskiego Rozpoznanie i decyzja, PWN Warszawa 1970). Zastanawiające zbieżności w działaniu fotorecepto- rów ocznych i hipotetycznych „fotoreceptorów" skór- nych od początku zwracały uwagę badaczy radzieckich. F. Czetin i A. Nowomiejski (1968) wymieniają następu- jące najważniejsze prawa, które są jednakowe dla fo- torecepcji skórnej i dla ocznego widzenia: 1. prawo mieszania kolorów; 2. chromatyczny i świe- tlny kontrast; 3. zjawisko Purkyniego; 4. świadome od- bieranie barw i form graficznych; 5. perspektywa optyczna; 6. optyczne złudzenia; 7. adaptacja do świa- tła i ciemności. Choć do tej pory nie znamy istoty zjawiska dermo- optycznego, wychodząc od roboczych hipotez próbowa- no już nawet stwarzać warunki, które pomagałyby w widzeniu skórnym. doktor Nowomiejski dawał swoim studentom kolorowe karty, których barwy rozpozna- wane były z niewielkiej odległości. Nowomiejski za- kładając, że widzenie skórne ma charakter elektroma- gnetyczny, próbował kłaść testy na podłożu izolującym. Studenci zaczęli wtedy reagować na kolorową kartę, znajdującą się w takiej odległości od dłoni, jaka uprzednio uniemożliwiała wszelkie rozpoznanie. Gdy w swoich doświadczeniach z dziesięcioma oso- bami niewidomymi (dorosłymi) kładł Nowomiejski barwne testy na izolujących podłożach, nagle zaczynali oni odbierać charakterystyczne wrażenia dermooptycz- ne. Gdy użyto płyt izolacyjnych, nie było ani jednej osoby niewidomej, która nie wykazałaby wyraźnie po- zytywnej tendencji do widzenia skórnego — jak stwier- 166 dza eksperymentator. doktor Nowomiejski twierdzi też, że ręce mogą odczytywać z większej odległości litery, któ- re leżą na płytkach mających niewielki ładunek ele- ktryczny. I odwrotnie: zauważył on, że widzenie skór- ne zanikało, gdy test lub „czytająca" ręka niewidome- go były uziemione. Na Naukowej Konferencji Psychologów Uralu (1966) Kolesnikow, Filimonow i Biełousow referowali wyniki •wych badań przeprowadzonych w pracowni fizycznej, z których dowiadujemy się, że rezultaty rozpoznań dermooptycznych polepszają się nie tylko przez zmia- nę, elektrostatycznego stanu obiektu, lecz również roz- poznającego wycinka skóry. Teorie i hipotezy Żadna z prób dotarcia do istoty zjawiska dermo- optycznego nie została dotąd zakończona pozytywnym rezultatem, jakkolwiek istnieje szereg interpretacji Usiłujących tłumaczyć to zjawisko. Zdaniem prof. L. Wasiliewa widzenie skórne jest cechą atawistyczną. Zdolność reagowania na światło i barwę bez pomocy oczu mają również pewne zwie- rzęta. W szczególności spotykamy ją u niektórych ga- tunków ryb. Ślepe ryby mogą odczuwać światło przez przezroczyste kości czaszki ośrodkiem znajdującym się w międzymózgowiu, z którego w procesie rozwoju za- rodkowego tworzy się siatkówka oka. Światłoczułością obdarzony jest również naskórek, przynajmniej u nie- których gatunków ryb. Warto przypomnieć, że światło ,widzą" nawet zwierzęta jednokomórkowe, co możemy obserwować np. w doświadczeniach z pantofelkami, wykazującymi fototaksję dodatnią (tendencję do pły- nięcia w kierunku światła). Związek z normalnym widzeniem był tu już wielo- krotnie podkreślany. Być może, widzenie skórne jest 167 zapasową" możliwością człowieka, odziedziczoną po jego zwierzęcych przodkach. Bez względu na to, czy w widzeniu udział bierze siatkówka oka czy receptor skórny, odbierane wrażenia trafiają do ośrodka widze- nia w mózgu. doktor Józef Goldberg, pracując z niewido- mymi, miał okazję stwierdzić, że pacjenci, których ślepota spowodowana była uszkodzeniem oczu lub ner- wu wzrokowego, zdolni byli rozwijać u siebie widzenie skórne, podczas gdy u ludzi z uszkodzeniami centrum widzenia w mózgu również i skóra nie była zdolna do widzenia. W takim aspekcie widzenie skórne powinno by być równie „normalne" jak widzenie oczne, doko- nywane tylko za pomocą innych receptorów niż siat- kówka oka. Jules Romains zakładał istnienie „ocelli" (miniaturowych oczu) znajdujących się w tkankach całej skóry. Niestety, mimo skrupulatnych poszukiwań nie znaleziono w skórze niczego podobnego do fotore- ceptorów siatkówki. Później doktor Stuart Hamerhoff przedstawił inną fizjologiczną hipotezę. „Ocelli" zo- stały w niej zastąpione przez mostki mikrokanalików (cylindrów proteinowych odkrytych dzięki mikroskopii elektronowej), które można znaleźć w komórkach na- skórkowych. Hamerhoff przypisuje im zdolność trans- mitowania energii fotonowej przez transformowanie jej na sygnały elektryczne, przekazujące informacje neuronom sensorycznym. Inna hipoteza głosi, że widzenie skórne polega na odbiorze podczerwieni. Zdają się przemawiać za nią wyniki niektórych doświadczeń amerykańskich i ra- dzieckich. Normalnie nie dochodzi do świadomości fakt, że od- czuwamy promieniowanie podczerwone, emitowane przez różne powierzchnie barwne. Nie znaczy to jed- nak, że jest ono w ogóle nie odbierane. Ćwiczenie wrażliwości dermooptycznej polegałoby na przecho- 168 dzeniu z podświadomości do świadomości odbieranych wrażeń. K. Boruń przeprowadził z Bogną Stefańską ekspe- ryment polegający na mierzeniu szybkości, z jaką dziewczynka lokalizuje palcami czarną figurę na bia- łym tle przez szkło i warstwę powietrza oraz przez szkło i różnej grubości warstwy wody. Zwiększając do 10 mm grubość warstwy wody pomiędzy dotykaną przez Bognę szybą a testem, uzyskiwało się średnio dwukrotne przedłużenie czasu potrzebnego dla usta- lenia, gdzie znajduje się kreska i jakie jest jej położe- nie, a woda — jak wiadomo — jest substancją silnie pochłaniającą podczerwień. Zdaniem niektórych badaczy widzenie skórne polega na odbiorze odbitego od rozpoznawanego przedmiotu promieniowania, którego źródłem są radioaktywne izo- topy znajdujące się w ciele człowieka, a zdaniem innych — na bezpośrednim odbiorze niewidzialnych fal elek- tromagnetycznych, emitowanych przez rozpoznawany przedmiot. Ten ostatni pogląd zaprezentował M. Kożewnikow na Naukowej Konferencji Psychologów Uralu. W doświadczeniach francuskich osoba niedowidząca z zawiązanymi oczami rozpoznawała barwy kart o wy- miarach 17X22 cm, zbliżając i oddalając dłoń od karty. Ręka zatrzymywała się zawsze na pewnej określonej wysokości nad kartą: 13 cm nad czerwoną, około 15 cm nad czarną, 20 cm nad żółtą i 23 cm nad niebieską. Ody karta była biała lub miała bardzo jasny odcień Bieleni czy błękitu, dłoń zatrzymywała się na różnych wysokościach. W doświadczeniu tym bodźce dermo- optyczne sterowały mechanizmem ruchów mimowol- nych — podobnie jak dzieje się to w przypadku radie- stety, którego mięśnie kurczą się niezależnie od jego woli, gdy znajdzie się ponad wodą płynącą pod ziemią, wprawiając w ruch trzymaną w rękach różdżkę. 169 Na istnienie związku pomiędzy zjawiskiem biofizycz- nym, stanowiącym o istocie różdżkarstwa, i dermo- optycznym zdaje się też wskazywać zdolność Bogny Stefańskiej do wykrywania stalowej kulki, zamkniętej w jednym z sześciu aluminiowych pudełeczek. W serii doświadczeń pomyłki zdarzały się stosunkowo rzadko. Podobne doświadczenia oglądaliśmy na wyświetlanym podczas kongresu psychotronicznego w Pradze filmie amerykańskim „Eksperymenty z Uri Gellerem" *. Dla prof. Stefana Manczarskiego zjawiska różdżkar- stwa i dermooptyczne były pod względem swojej isto- ty identyczne. Oto w zarysie jego pogląd: Jeżeli na drodze fal elektromagnetycznych postawi- my ebonitową płytkę, to wystąpi zjawisko piezoele- ktryczne: płytka zacznie drgać. Energia elektroma- gnetyczna przemieni się częściowo w energię mecha- niczną, dzięki czemu w pobliżu płytki będziemy mogli stwierdzić obecność fal akustycznych i elektromagne- tycznych o powiązanej amplitudzie i częstotliwości. Bywa i odwrotnie: ruch mechaniczny może powodo- wać powstawanie fal elektromagnetycznych. Woda przesiąkająca przez piasek daje efekt promieniowania energii na tzw. widmowych falach elektromagnetycz- nych. Źródłem fal elektromagnetycznych w ciele sta- łym są drgania jego siatki krystalicznej. Tkanka żywa przedstawia tzw. teksturę, to jest mieszaninę substan- cji bezpostaciowych z wtrąceniami różnych ciał kry- stalicznych, które podlegają drganiom podtrzymywa- nym głównie fluktuacjami energii cieplnej. Każde więc ciało wy promienie wuj e nieustannie fale akustyczne i elektromagnetyczne w bardzo szerokim zakresie czę- stotliwości. Jest to zarówno promieniowanie spontani- * Uri Geller bywał wielokrotnie pomawiany o oszustwo. Aby oczyścić się z tego rodzaju insynuacji, dwukrotnie pozwolił przebadać uczonym demonstrowane przez siebie zjawiska: w 1973 w Instytucie Stanforda (USA) oraz w 1974 na Uniwersy- tecie Londyńskim. 170 niczne jak i indukowane (stymulowane). Uogólniając można powiedzieć, że każdy przedmiot emituje jakieś sobie własne lub wzbudzone w nim — drgania. Daje na Odległość znać o sobie. Wysyła informacje o miejscu, W którym się znajduje, o swoim kształcie, wielkości, i nawet składzie chemicznym. Jak odbywa się odbiór tych informacji przez czło- wieka? Bezpośrednio reagują mitochondria — organel- le rozsiane we wszystkich żywych komórkach. W każ- dym mitochondrium zawarty jest system, w którym wyzwalane są wolne elektrony (dryfujące pod działa- niem fali elektromagnetycznej w kierunku jej biegu). Mitochondria zachowują się więc jak miniaturowe przekaźniki elektronowe. Działanie wywierane na mi- liony mitochondriów (obecnych m. in. w palcach zbliża- nych do aluminiowych pojemników) sumuje się w spo- sób nieświadomy w mózgu, w systemie retikułarnym. Wiemy już, że wszystkie otaczające nas ciała, żywe i martwe, emitują właściwe sobie drgania i że wszyst- kie one są przez nas odbierane. W jaki jednak sposób radzi sobie nasz system retikularny z tymi setkami napływających naraz sygnałów? Jak z tego szumu in- formacyjnego wyłonić się może ta jedna, właściwa, Użyteczna informacja? System retikularny jest urzą- dzeniem, które integruje całokształt pracy naszego sy- stemu nerwowego na zasadach statystycznych, a wia- domo (z teorii informacji), że możliwe jest odbieranie sygnałów nawet bardzo słabych, leżących głęboko po- niżej poziomu zakłóceń, jeżeli do rejestracji tych sy- gnałów stosuje się metodę statystyczną. Przykład pro- stego obliczenia łatwo pozwoli nam zrozumieć, o co tutaj chodzi. Sygnał s powtórzony n razy podlega „sumacji cza- sowej": odbieram jakby jeden sygnał n razy wzmoc- niony. Natomiast zakłócenia wzrastają przy tych po- wtórzeniach w stopniu znacznie mniejszym, wyrażają- 171 cym się zaledwie pierwiastkiem z n. Dajmy na to, sy- gnał powtórzony szesnaście razy ulegnie szesnastokro- tnemu wzmocnieniu, przy czym zakłócenia wzrosną tylko czterokrotnie. Odbieranie informacji poniżej poziomu szumów wy- maga zatem dłuższego czasu rejestracji. Dlatego też np. Bogna nie wskazywała od razu na pojemnik zawie- rający kulkę, lecz dokonywała wyboru po dość długo- trwałym eliminowaniu pudełeczek pustych. Większość psychotroników coraz bardziej skłania się ku poglądowi, że widzenie skórne polega na wzajem- nym oddziaływaniu na siebie pól energetycznych, emi- towanych przez przedmiot i przez rękę „widzącą". Za- sadność takich poglądów zdaje się potwierdzać do- świadczenie Wiktora Adamienki (ZSRR), który sfoto- grafował w polu wielkiej częstotliwości napis, po czym przykrył go warstwą czarnego papieru i wykonał dru- gie zdjęcie, kirlianowskie; litery ukazały się również na fotografii drugiej, jedynie z nieco mniejszą wyrazi- stością. Adamienko nazywa to zjawisko „technicznym wariantem widzenia skórnego". Według najnowszej koncepcji Nowomiejskiego zja- wisko dermooptyczne polega na interakcji pomiędzy podczerwonymi promieniowaniami powierzchni dłoni i barwnej powierzchni testu. Jest niewykluczone, że badania prowadzone obecnie w wielu ośrodkach na świecie potwierdzą prawdziwość nie jednej, lecz naraz dwóch lub trzech spośród po- wyższych interpretacji. Może zresztą powstaną jeszcze nowe? Podobieństwa i związki zachodzące pomiędzy widze- niem skórnym a zjawiskami określanymi tradycyjnie jako parapsychiczne zwracały już nieraz uwagę ekspe- rymentatorów. Prof. Thelma Moss zwróciła uwagę na niewątpliwie ujawniające się zdolności telepatyczne u trenowanej w widzeniu skórnym niewidomej Mary. 172 przeprowadzone z nią badania wykazały, że liczba tra- fień stanowiła ok. 50% w ostatniej serii 100 prób, pod- Czas gdy liczba trafień przypadkowych nie powinna przekraczać 25% (a zatem jest to wynik wysoce zna- czący). Thelma Moss nie wyklucza też możliwości istnienia związku pomiędzy zdolnościami dermooptycz- nymi i zdolnością jasnowidzenia, co stanowiłoby jej zdaniem ogniwo łączące spostrzeganie zmysłowe i po- zazmysłowe. W opublikowanych w 1968 wynikach badań J. Gold- berga czytamy, że najwrażliwsi i wytrenowani w roz- poznawaniu barw na odległość studenci potrafili okre- ślać kolor materiału testowanego również po jego usu- nięciu. Sprawiało to wrażenie, jakby wyczuwali ślad barwy przedmiotu pozostały w powietrzu. doktor Andriej Szewalew i jego współpracownicy pro- wadzący ćwiczenia z niewidomymi dziećmi stwierdzili, że dzieci rozwijające swoją wrażliwość dermooptyczną stają się dobrymi odbiorcami przekazów telepatycz- nych. Z drugiej jednak strony — istnieniu związku między zdolnościami dermooptycznymi a telepatycz- nymi zdaje się zaprzeczać fakt, że u Róży Kuleszo- wej nie wykryto żadnych innych poza dermooptycz- nymi zdolności do spostrzegania paranormalnego. Roz- wój właściwości odbioru telepatycznego związany z treningiem dermooptycznym wielokrotnie ujawniał się natomiast u Bogny Stefańskiej. Nierzadko zdarzało się jej wiedzieć, jakie litery lub jakie słowo dostanie za chwilę do odczytania. Bywało i tak, że dziewczynka ujawniała fakt posiadania informacji o treści testu, ale faktu tego sobie nie uświadamiała. Gdy np. wylosowa- ne karty z literami ułożyły się w „szang", Bogna za- częła sobie bezmyślnie powtarzać półgłosem „szan- -szan-szan"; po chwili uświadomiła sobie niedorzecz- ność wymawianego tekstu i „zracjonalizowała" go na „chrzan". 173 Innym razem Bogna miała za zadanie rozpoznać gwiazdę leżącą pod szkłem na tle bardzo słabo kontra- stującym. Zadanie było trudne, a dziewczynka tego dnia wyjątkowo nieskupiona. Przez dłuższą chwilę wo- dziła palcami po szybie, nie mogąc ustalić, co się pc nią znajduje. W końcu w zniecierpliwieniu zaczęłj skrobać paznokciami powierzchnię szkła. Gdy popro- szono ją o skupienie uwagi, odpowiedziała: „Przecież widzisz, że nic mi nie wychodzi. Tarłam, tarłam, dra- pałam tę gwiazdę i ciągle nie wiem nic". Było to zna- czące przejęzyczenie: Bogna chciała powiedzieć „dra- pałam tę szybę", a powiedziała „gwiazdę" — słowo, które znajdowało się u niej już wtedy tuż pod progiem świadomości i nawet wypowiedziane nie przekroczyło tego progu. Bogna indagowana na ten temat zdawała się nie pamiętać, co przed chwilą powiedziała; twier- dziła, że były to słowa „drapałam szybę". Pytanie: czy słowo to było sformułowanym przez nią podświadomie rozwiązaniem zadania dermooptycznego, czy też odebrane zostało na drodze przekazu telepa- tycznego od eksperymentatora? Podczas badań testowych w zakładzie dla niewido- mych dzieci w Laskach autorzy przeprowadzili również pewną liczbę testów na zdolność do odbioru telepatycz- nego. Próby te dokonane zostały dopiero po kilku ty- godniach ćwiczeń dermooptycznych, z chłopcami wy- kazującymi w tym zakresie najwybitniejsze zdolności. Do doświadczeń służyły karty czerwone i niebieskie. Chłopcy odgadywali, na jaką kartę patrzy osoba pro- wadząca ćwiczenie. W krótkich seriach Tadeusz Ż. i Grzegorz D. uzyskiwali po 7 lub 8, niekiedy 9 trafień na 10 przekazów. W opisanym w podrozdziale „cechy zjawiska" do- świadczeniu ze szklankami wyłożonymi od środka pa- pierem i ze szklankami napełnionymi wodą ujawniono przypadkowo jeszcze jedną zdolność Bogny: choć para 174 szklanek — szklanka z wodą i szklanka z papierem — miały tą samą temperaturę (mierzoną z dokładnością 0,1°C), dziewczynka nigdy nie miała wątpliwości, które z naczyń zawiera wodę, a które papier. Twier- dziła, że zewnętrzna powierzchnia szkła zawierającego wodę „jest zawsze jakby wilgotna". Gdy obie szklanki przecierano wilgotną watką, po czym osuszano ściere- czką (dla ujednolicenia), „wilgotna" bywała nadal tyl- ko szklanka zawierająca wodę. Czyżby istota tego zja- wiska miała również — podobnie jak eksperyment z odszukiwaniem kulki stalowej w wielu pudełkach — charakter „różdżkarski"? Z Bogną przeprowadzono też doświadczenia, w któ- rych rozpoznawała z odległości paru metrów formy i barwy prostych rysunków, poddawanych działaniu szeregu krótkich impulsów elektromagnetycznych w tzw. impulsatorze Manczarskiego. Zwykle w ciągu kilkunastu minut była ona w stanie z całkowitą do- kładnością opisać słowami graficzną i kolorystyczną treść testu. Na wyciąganie ostatecznych wniosków z te- go rodzaju eksperymentów jest jeszcze za wcześnie, ponieważ nie przeprowadzono wszystkich potrzebnych prób kontrolnych. Zasadniczy fakt zdaje się jednak nie ulegać wątpliwości: mamy tu do czynienia z od- biorem informacji, który nie dokonuje się na drodze spostrzegania zmysłowego ani też na drodze skórnego widzenia. Nina Kułagina, osoba o wybitnych uzdolnieniach psychokinetycznych, jeszcze zanim odkryła w sobie talent do poruszania „myślą" przedmiotów, zauważyła kiedyś przypadkiem, że dotykiem potrafi rozróżniać w ciemności barwy kłębków przędzy. Spostrzeżeniem tym podzieliła się z prof. Leonidem Wasiliewem, który zaczął z nią eksperymentować. Dopiero wtedy wyszło na jaw, że Nina ma inne jeszcze zdolności paranor- malne. 175 Milan Ryzl, amerykański parapsycholog pochodzenia czeskiego, prowadząc w 1963 doświadczenia ilościowe, polegające na ustalaniu przez osobę zahipnotyzowaną kolorów kart umieszczonych w nieprzejrzystych ko- pertach, trafił na ślad zdumiewającego zjawiska, które nazwał „impregnacją psychiczną". Zauważył on mia- nowicie, że karta raz rozpoznana fałszywie" (np. karta czerwona mylnie określona jako niebieska) w dalszym ciągu doświadczeń bywa coraz częściej błędnie odczy- tywana. Aby przekonać się o zasadności swego spo- strzeżenia, Ryzl wykonał z Pawłem Stepankiem 12 000 prób, w których podawał mu do rozpoznania karty uprzednio przez mną osobę rozmyślnie „psychicznie impregnowane". Z impregnacją psychiczną kart barwnych spotyka- my się na co dzień w ćwiczeniach dermooptycznych. Oto dla przykładu jedno z doświadczeń tego rodzaju. Dla celów ćwiczebnych sporządzono kolejny nowy komplet kart: 6 czerwonych i 6 niebieskich. Na pierw- szym posiedzeniu, podczas którego użyto tego kom- pletu, Bogna była zmęczona i nie skupiona. Jak zwy- kle, jedną kartę czerwoną i jedną niebieską otrzymała jako wzory, aby dotykiem, porównując z nimi pozo- stałe dziesięć kart, łatwiej mogła ustalić ich barwy. Karty-wzory zostały delikatnie oznakowane literą W po przeciwnej stronie. W przeprowadzonym następnie eksperymencie pomyliła się aż trzy razy na dziesięć: błędnie określiła dwie karty niebieskie i jedną czerwo- ną. Te ostatnie zostały zaznaczone literą X. Gdy pod- czas kilku następnych posiedzeń Bogna dostawała do rąk ten sam komplet kart, za każdym razem bez wa- hania wybierała karty W jako „najbardziej czerwoną" i „najbardziej niebieską". Przy kartach X myliła się już zawsze, a na szóstym posiedzeniu określiła nawet czerwoną kartę X jako prawie tak niebieską jak wzór. 176 O niebieskiej karcie X powiedziała, że jest bardzo czerwona, druga w kolejności po wzorze. Tajemniczy mechanizm zjawiska można by — jak sądzimy — tłumaczyć, posługując się „hipotezą śladu" prof. Stefana Manczarskiego. Milan Ryzl, badacz wszelkiego rodzaju zjawisk spo- strzegania pozazmysłowego, zwracał wielokrotnie uwa- gę na uderzające analogie pomiędzy objawami uzdol- nień artystycznych i parapsychicznych. Te same czyn- niki — jak np. dobre samopoczucie, pobudzona ambi- cja — wpływają dodatnio zarówno na proces twórczy, jak i na proces spostrzegania pozazmysłowego; i od- wrotnie: trema, strach, ból fizyczny, niemożność sku- pienia uwagi — działają hamująco. Odnosi się to także do skórnego widzenia. Niepokój emocjonalny lub cho- roba często przytępiają wrażliwość dermooptyczna. W sytuacji stresowej, w której dochodzi do ogromnego napięcia emocjonalnego, zdolność „widzenia bez oczu" może nawet nagle całkowicie na dłuższy czas zaniknąć, jak to zdarzyło się u Róży Kuleszowej. Wydaje się, że i szybko postępujące przemiany zwią- zane z dojrzewaniem płciowym mogą mieć wpływ ha- mujący. U Bogny Stefańskiej jesienią 1974 zaobserwo- wano znaczne przytępienie wrażliwości dermooptycz- nej, czemu towarzyszyły charakterystyczne objawy psychiczne, związane z okresem dojrzewania. Zdolności spostrzegania pozazmysłowego można ujawnić i rozwijać w hipnozie. Dokładną metodykę po- stępowania w tym stanie psychicznym opracował wspo- mniany przed chwilą Milan Ryzl. Jeśli zjawisko der- mooptyczne jest w swojej istocie naprawdę pokrewne telepatii, jasnowidzeniu i prekognicji, to może i ono dałoby się sprawniej trenować w hipnozie? Przema- wiałyby za tym przykłady historyczne (Ochorowicz, Boirac), a także przypadek niespodziewanego ujawnie- nia się bardzo dużej wrażliwości dermooptycznej u al- 177 koholika leczonego hipnozą, o czym pisze Leonid Wa- siliew. Stosownymi sugestiami udaje się niekiedy u osób zahipnotyzowanych wywołać tzw. regres je wieku: człowiekowi takiemu zdaje się wtedy, że znów jest dzieckiem, myśli i zachowuje się jak dziecko. Nie jest wykluczone, że człowiek dorosły, u którego dziecięca wrażliwość dermooptyczna zanikła, mógłby ją odzyskać na drodze regresji wieku w hipnozie. Nabytą w hipno- zie umiejętność można by zapewne i w takim wypadku przenieść do stanu czuwania działaniem sugestii po- hipnotycznej. Wróćmy jeszcze do kwestii, czy istnieje ścisły zwią- zek pomiędzy zdolnościami dermooptycznymi a „kla- sycznymi" przejawami spostrzegania pozazmysłowego (telepatią, jasnowidzeniem i prekognicją), przytaczając dwugłos francusko-radziecki na obradach II Między- narodowego Kongresu Badań Psychotronicznych, któ- ry odbył się w 1975 w Monte Carlo. doktor Duplessis podała, że badane przez nią osoby (w większości niewidome) czyniły na ogół szybkie postę- py w nauce rozpoznawania barw, choć identyfikowały je według różnych, często bardzo indywidualnych kry- teriów, natomiast wykrywanie kształtów graficznych — figur geometrycznych, symboli z kart Zenera, liter alfabetu — było rzadkie. Tylko jedna z osób, H. P., która przypadkowo nie miała dotyku w palcach (jako rezultat leczenia pewnymi narkotykami), potrafiła zidentyfikować przez odczucia termiczne czy wrażenia ruchu odczuwanego przez jej dłoń kształty samogłosek o wymiarach od 18 cm X 8 cm do 4 cm X 2 cm, które umieszczano pod płytką szklaną o grubości 3 mm. H. P. do odróżnienia jednej samogłoski od drugiej docho- dziła dzięki procesowi rozumowemu, przez elimina- cję. Gdy nie czuła żadnego wrażenia ruchu okrężne- go, to nie było to wtedy O; jeżeli nie miała wrażeń termicznych w linii pionowej, to nie było to E i tak dalej. 178 Na podstawie tej i innych swoich oraz cudzych prac autorka skłania się do zasadniczego odróżnienia zjawisk telepatycznych, jasnowidzenia czy prekognicji od wrażliwości dermooptycznej. To zróżnicowanie ujmuje w tabeli, którą podajemy tu w skrócie: Spostrzeganie pozazmysłowe - Warunki wstępne: telepatia, jasnowidzenie mogą zachodzić na odległości tysięcy mil... Wrażliwość dermooptyczna - …co nie ma miejsca przy wrażliwości dermooptycznej: źródło pobudzenia i osoba badana są w jednym pokoju, a przedmiot jest bliski ręki osoby Spostrzeganie pozazmysłowe - Jeżeli chodzi o osoby badane, to efekty są o wiele bardziej „spektakularne" z mediami czy osobami ,.sensytywnymi" lub przynajmniej z osobami wybranymi za pomocą testów statystycznych. Wrażliwość dermooptyczna - Tu jest odwrotnie: osobą badaną może być wiele osób (jedna na sześć), lecz istnieje tu konieczność treningu. Spostrzeganie pozazmysłowe - Rezultaty zaobserwowane w tym zjawisku ze zwykłymi osobami osiągają wartość około dwa razy większą, niż wynika to z rachunku prawodopodo-bieństwa. Wrażliwość dermooptyczna - W warunkach wskazanych powyżej osoby badane osiągają całkowitą dokładność trafień. Spostrzeganie pozazmysłowe - Myślowe dochodzenie do prawidłowego rozwiązania polega tu na zgadywaniu, na intuicji. Wrażliwość dermooptyczna - Tutaj mamy do czynienia z procesem (często z istoty fzeczy) analityczno-rozumo-wym, opartym na wrażeniach. Spostrzeganie pozazmysłowe – Znaki graficzne są łatwo rozpoznawane Wrażliwość dermooptyczna - Mamy tu najczęściej do czynienia z problemem kolorów, co więcej, zawsze z kilkoma na raz, tak że osoba badana może rozumować na bazie różnic w swych odczuciach. Znaki graficzne są rzadko rozpoznawane. Spostrzeganie pozazmysłowe – Wizualizowanie obiektu nadawanego jest częstym przypadkiem, nawet jeżeli zostaje on źle odebrany: osoba „widzi" kwadrat lub krzyż (czy też literę, co jest zresztą bardzo rzadkie). Wrażliwość dermooptyczna - Nie występuje właściwie żadne formowanie się wizualizacji kolorów, zwłaszcza u osób niewidomych od urodzenia; osoby badane określają kolory na podstawie innych wrażeń, jakich doznają: wrażenia ciężkości, lekkości, grubości, cienkości, wąskości, gładkości, chropowatości, a także gorąca, zimna itd. Spostrzeganie pozazmysłowe – Wrażenie jest globalne, synkretyczne ... Wrażliwość dermooptyczna -... podczas gdy tu proces jest analityczny. 179 Krańcowo różniące się od poprzedniego stanowisko reprezentuje Laryssa Wileńska z moskiewskiej Sekcji Bioinformacji. Według uczonej już w dawniejszych doświadczeniach przeprowadzonych w moskiewskim laboratorium okazywało się, że przy próbach bezdotykowego rozpoznawania przedmiotów o kształtach prostych znaków i figur geometrycznych badani zaczynali nieraz rozpoznawać przedmioty jeszcze przed usłyszeniem hasła upoważniającego do rozpoczęcia próby. 180 Do rozpoznawania przedmiotów dochodziło też, gdy między badaną osobą a obiektem umieszczano nieprzezroczysty ekran. Stąd nasuwa się wniosek, że bezpośredni kontakt z rozpoznawanym przedmiotem nie jest koniecznym warunkiem przy spostrzeganiu dermooptycznym. W innych badaniach przy udziale Wileńskiej zastosowano nową technikę. Polegała ona na lokalizowaniu magnesu oraz innych trójwymiarowych przedmiotów, umieszczonych na stole w 10 nieprzezroczystych pojemnikach. Najpierw w jednym z pudełek umieszczano niewielki cylindryczny magnes. Osoby testowane trzymały ręce nad pudełkami i najpierw wskazywały kolejno osiem pudełek pustych, które usuwano ze stołu. Następnie dokonywały ostatecznego wyboru. Do następnego zadania przygotowano 5 pudełek zawierających pięć różnych przedmiotów, włożonych tam przez osobę, która nie brała udziału w eksperymencie i nie znała żadnego z badanych. Osoba, która przyniosła pudełka do pracowni, nie miała pojęcia, co one zawierają. Badani, pozostawieni na dwadzieścia minut z każdym pudełkiem, próbowali określić ich zawartość. Oto odpowiedzi jednego z badanych, porównane z rzeczywistą zawartością pudełek: Pudełko l — Coś ze szkła lub metalu, w kształcie cylindra; jak lampa radiowa o wydłużonym kształcie.(Lampa radiowa typu 6 HIH, długości 5 cm) Pudełko 2 — Coś szorstkiego, wygląda jak jeż, szaroczerwonawy, kulistego kształtu. (Kawał tłustej gliny, szarozielony, w kształcie jeża.) Pudełko 3 — Koło niewielkich wymiarów, białe, z dziurami, jak obręcz z plastiku. (Gałka aparatu telewizyjnego z otworem w środku.) 181 Pudełko 4 — Coś miękkiego, brązowego z jasnymi miejscami, zawiera inne przedmioty — niedźwiadka - zabawkę.(Zabawka w kształcie psa, brązowego koloru z białymi oczami. Wewnątrz inne przedmioty.) Zegarek umieszczony w piątym pudełku nie został zidentyfikowany. Z podanego wyżej opisu eksperymentów, w których brała udział Wileńska, można wnosić, że wszystkie one mogły mieć związek z jasnowidzeniem czy — mówiąc ogólniej — ze spostrzeganiem pozazmysłowym, trudno więc zjawisko dermooptyczne wyłączyć z zespołu uzdolnień pozazmysłowych. Metodyka pracy z niewidomymi Stwierdzenie, że zupełna niewrażliwość dermooptyczna dotyczy jedynie nielicznych jednostek, zachęciło do podjęcia prób rozwijania skórnego widzenia u osób niewidomych. Najwcześniej zastosowaną metodą radziecką było oświetlanie dłoni niewidomych dzieci na przemian czerwonym i zielonym światłem, których oddziaływanie cieplne usuwano przez zastosowanie specjalnych filtrów. Po opanowaniu sztuki rozróżniania barwnych świateł przechodzono do ćwiczeń z kolorowymi papierami, po nich do rozpoznawania form graficznych,a wreszcie do czytania liter. Dorośli niewidomi, jak twierdzi doktor Nowomiejski, dochodzą do widzenia skórnego znacznie trudniej niż niewidome dzieci. Dorośli z zasady nie wierzą, że ich ręce mogłyby „widzieć". Drugim czynnikiem blokującym subtelne odczucia dermooptyczne jest silnie rozwinięty u nich zmysł dotyku oraz nawyk badania dotykiem struktury powierzchni każdego przedmiotu. 182 Dlatego w pracy z dorosłymi Nowomiejski zaleca szczególnie ćwiczenia bezdotykowego rozpoznawania barw i kształ- tów. Istotnym czynnikiem przy trenowaniu niewido- mych okazało się natężenie światła. Gdy zamiast zwy- kłej stuwatowej żarówki zainstalowano w pewnym eksperymencie w pracowni oświetlenie trzykrotnie silniejsze, osoby testowane wyczuwały barwy ze znacz- nie większej odległości — do 90 cm. Równie istotną rolę gra kolor światła. Na przykład w świetle niebie- skim znacznie łatwiejszy do zidentyfikowania staje się błękit; można go wyczuć z bez porównania większej odległości niż przy innym oświetleniu. Jeśli wszystkie takie przedmioty, jak klamki, telefon, kurek "wodocią- gu, uszka filiżanek, wazony, pomaluje się na żółto, a pokój oświetli się mocnym, żółtym światłem, od- powiednio wytrenowany niewidomy może w takim po- mieszczeniu poruszać się prawie nie mniej swobodnie niż człowiek widzący. W trakcie swoich doświadczeń z grupą niewidomych Yvonne Duplessis poczyniła następujące spostrzeżenia: Różnice intensywności światła — od ciemności do 5000 lx — oraz jego rodzaj — fluorescencyjne lub ża- rowe — są odczuwane przez nich łatwiej niż różnice kolorów. Niemniej jednak oświetlenie 3000 lx bywało już niekiedy mylone z ciemnością. Światło żarowe wy- dawało się ciemniejsze i cieplejsze niż fluorescencyjne, a kierunek jego rozchodzenia się był trafnie lokalizo- wany. Dermooptyczne odczuwanie światła żarówki ja- ko cieplejszego w porównaniu ze światłem rury jarze- niowej ma zresztą pokrycie w rezultatach obiektyw- nych pomiarów. Temperaturę barwy światła wyraża się w kelwinach (K), czyli w stopniach liczonych od temperatury bezwzględnego zera (—273 °C). Jeżeli bę- dziemy ogrzewali drucik wolframowy, to przy ok. 900 K rozżarzy się do czerwoności, potem, przy 1800 K, stanie się żółty jak płomień świecy, przy 3000 K za- 183 cznie świecić biało z odcieniem żółtawym, a powyżej 3640 K błyśnie niebieskawobiałym światłem i zaraz się stopi. Możemy więc różnicę pomiędzy rozmaitymi barwami światła określać w stopniach. Różnice te są — jak się okazuje — rejestrowane także przez skórę człowieka. Z doświadczeń doktor Duplessis nad treningiem wrażli- wości dermooptycznej u niewidomych wynika pra- ktyczna wskazówka, że należy zapewnić im choćby krótkotrwały relaks, poprzedzający ćwiczenia. Niezmiernie trafna jest końcowa uwaga autorki: „Trening spostrzegania bez pomocy wzroku wydaje się uświadamiać ludziom niewidomym, jakiego rodzaju doznania zapewnia wzrok". A oto jakie wskazówki metodyczne wyprowadza ze swoich badań prof. Thelma Moss. Jej zdaniem każde posiedzenie wymaga innego tematu — można np. wprowadzać tafelki plastikowe nowego koloru, po czym powtarzać rozróżnianie kart o czterech barwach, po- tem znów polecać sortowanie papierów kolorowych w odosobnieniu (aby zapobiec ewentualnym wpły- wom telepatycznym), a wreszcie przejść do prób tele- patii. Z metodologicznego punktu widzenia ogromnie ważne jest spostrzeżenie Thelmy Moss dotyczące ne- urotycznego charakteru pewnych zahamowań w tre- ningu dermooptycznym u niewidomych. Jak o tym do- brze wszystkim psychoterapeutom wiadomo, najtrud- niejsze zadanie dla pacjenta stanowi przezwyciężenie własnego nieświadomego przyzwyczajenia do objawu neurotycznego, który ma być zwalczony. Przeciw chęci opanowania widzenia skórnego występuje czasem u niewidomego na pozór niezrozumiały bunt. Wynika on właśnie z nieświadomego przywiązania się do kalectwa i jego życiowych konsekwencji. Omówimy teraz spostrzeżenia i wnioski, do jakich 184 doszliśmy na podstawie prac prowadzonych w Zakła- dzie Szkolno-Wychowawczym w Laskach i w Oddziale Warszawskim Polskiego Związku Niewidomych oraz podamy opis stosowanych przez nas metod. Ćwiczenia dermooptyczne należy przeprowadzać indywidualnie z każdym dzieckiem. Najlepiej, gdy w pomieszczeniu w czasie ćwiczeń znajdują się nie więcej niż dwie osoby prowadzące i dwoje dzieci. Po- nieważ istotnym czynnikiem pomocniczym jest silne oświetlenie pomieszczenia, należy nad stołem ćwiczeb- nym zapalać przynajmniej pięćsetwatową żarówkę. Ćwiczenia powinny się odbywać codziennie, a przynaj- mniej trzy razy w tygodniu. Rozpoznawanie dermooptyczne wymaga — jak się zdaje — szczególnej koncentracji, przez co bywa nie- kiedy męczące. Jeden z uczestników doświadczenia na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles miewał 100% trafnych rozpoznań w ciągu pierwszych 10 mi- nut każdego z posiedzeń, po czym liczba błędów gwał- townie wzrastała i po chwili w ogóle nie był w stanie dokonać rozróżnienia pomiędzy dwiema barwami. Jest to oczywiście przypadek krańcowy; nie dziwmy się jed- nak, jeśli seria znakomitych rozpoznań skończy się nagle po kilku minutach. Zajęcia dermooptyczne po- winny być dla niewidomych dzieci przede wszystkim zabawą, która daje im możność doskonalenia wyobraź- ni przestrzennej. Wydaje się, że postępy w tego rodza- ju ćwiczeniach łączą się z rozwijaniem w mózgu ośrod- ka widzenia (przypomnijmy sobie, co na ten temat pisał doktor Józef Goldberg). Jest jasne, że opowiadaniem o niesłychanych rezul- tatach treningu dermooptycznego u Róży Kuleszowej można zachęcić osobę niewidomą do podjęcia ćwiczeń. Byłoby jednakże nieuczciwością, gdybyśmy przy tym nie ujawnili takich faktów, jak wyjątkowość talentu Róży czy zawrotna liczba godzin, które poświęciła na 185 rozwinięcie swoich zdolności. Lepiej zatem na począt- ku nie obiecywać zbyt wiele. Istnieją dwa czynniki, z których każdy może zupeł- nie zablokować wrażliwość dermooptyczną: napięcie emocjonalne oraz niewiara w możliwość „widzenia pal- cami". Pierwszemu może zapobiec po prostu chwila relaksu przed przystąpieniem do ćwiczeń. Niewiara we własne siły, której przezwyciężenie bywa poważ- nym problemem w pracy z dorosłymi, u dzieci zdarza się bardzo rzadko. Wystarczy powiedzieć dziecku, któ- re po raz pierwszy zjawia się na zajęciach, np. że jego kolega przed chwilą bardzo ładnie rozróżniał karty czerwone od niebieskich. W zdaniu tym ukryta jest sugestia, że zadanie, które dziecko za chwilę otrzyma, nie przekracza jego możliwości. Ćwiczenia wstępne w naszej praktyce polegały na rozróżnianiu kartoników o wymiarach 9X7 cm, w kolorach czerwonym i niebieskim, o idealnie takiej samej powierzchni. Dzieci niewidome mają dotyk szcze- gólnie wyczulony na różnice strukturalne powierzchni, dlatego też barwne papiery muszą być tego samego ga- tunku, najlepiej z jednej wytwórni, a nawet z jednej serii fabrycznej. Przed przystąpieniem do prób rozpoznawania bar- wy kartoników należy zasugerować dziecku, że karty o różnych kolorach czymś się od siebie różnią, np. że czerwony przy dotyku może wydać się cieplejszy od niebieskiego. Warto też zachęcić dziecko, aby próbowa- ło samo opisać wyczuwaną różnicę; jeden z kartoni- ków może się wydać bardziej szorstki, bardziej lepki itp. Zdarza się, że już odczuta i uświadomiona różnica pomiędzy dwiema barwami w ciągu dalszych ćwi- czeń ulega czasowemu odwróceniu. Trenowane przez nas dzieci, podobnie jak Mary W. ćwiczona przez Thel- mę Moss, stwierdzały nieraz ku naszemu zdumieniu, że 186 te niebieskie kartoniki są „cieplejsze" od czerwonych lub ta biała powierzchnia jest bardziej „szorstka" od czar- nej. Dzieci niewidome od urodzenia, które wyczują już różnicę cieplną pomiędzy czerwienią i błękitem, warto Uświadomić, że kolor czerwony i pomarańczowy są ko- lorami płomieni (barwy ciepłe), a kolor niebieski jest np. barwą błękitu nieba odbitego w chłodnej wodzie jeziora (barwa zimna). Zgodnie z zaleceniami prof. Thelmy Moss, aby zmie- niać tematykę ćwiczeń podczas kolejnych zajęć, ćwi- czenia z talią kart w dwóch kolorach mogą przebiegać rozmaicie: Podaje się dziecku za każdym razem po dwie karty o różnych barwach (niedopuszczalnym nadużyciem za- ufania byłby „żart" polegający na wręczeniu dwóch kart jednakowych!). Dziecko ustala, która z nich jest czerwona, a która niebieska. Innym razem mówimy testowanemu, że kładziemy po prawej stronie wzór czerwony, po lewej stronie wzór niebieski, a pośrodku kartę, która jest albo czerwona, albo niebieska. Wów- czas dziecko porównuje dotykiem kartę środkową na przemian z czerwoną i niebieską. Istotniejsze jest wy- czucie, od której z nich karta środkowa się różni, a mniej istotne stwierdzenie podobieństwa, przy ustala- niu bowiem podobieństwa znacznie łatwiej o pomyłkę. Przekonaliśmy się, że warto stosować zasadę: karta czerwona leży zawsze po tej samej stronie. Można też polecać dziecku rozdzielanie talii potasowanych kart. Na jedną stronę odkłada ono karty czerwone, na dru- gą niebieskie. Dla zaawansowanych godne polecenia Jest podawanie po jednej karcie z talii potasowanej; rozpoznanie następuje w oparciu o już zapamiętaną różnicę doznań pochodzących od barw czerwonej i nie- bieskiej. Plagą ćwiczeń z kartami barwnymi jest „impreg- nacja psychiczna". Często zdarza się, że kartonik nie- 187 bieski raz uznany za czerwony w dalszym ciągu roz- poznawania bywa systematycznie nazywany czerwo- nym. Fałszywe ślady należy zatrzeć przez pokrywanie co pewien czas powierzchni wszystkich kart warstew- ką lakieru, chociażby lakierem do włosów w aerozolu. Wygodniejsze w użyciu są karty w przezroczystych ko- pertach plastikowych; po każdej próbie dokładnie prze- ciera się kopertę watą. Nie ma powodu unikać stosowania kopert z celofanu, cienkiej folii polietylenowej i innych przejrzystych tworzyw. Nie stanowią one dla odbioru dermooptycz- nego żadnej przeszkody, a dają gwarancję, że odczuwa- ne różnice nie pochodzą od wrażeń dotykowych. Jak zauważyliśmy, dzieci rozróżniają z większą trudnością barwy kart krytych folią plastikową tylko wtedy, gdy są uprzedzone, że tym razem palce ich nie będą bez- pośrednio dotykały kolorowej powierzchni. Tak też za- pewne stało się w amerykańskich doświadczeniach z Mary W., której zaproponowano, aby spróbowała roz- różniać barwy kart owiniętych plastikiem. Mary skar- żyła się wówczas, że ma uczucie, jak gdyby istniał mur między jej palcami a jej odczuwaniem. Jak przy każ- dym nowym zadaniu i tu początkowo nie było sukce- sów. Nużące, pełne trudu dokonywanie wyboru po- między dwiema barwami zaczęło się od nowa. W krót- kim jednak czasie osiągnęła Mary ten sam wysoki pro- cent trafnych rozpoznań, jaki miała poprzednio przy bezpośrednim dotykaniu testów. Gdy ćwiczenia z kartami czerwonymi i niebieskimi zaczynają już przebiegać dość sprawnie, wprowadzamy karty zielone. Jednocześnie możemy prowadzić ćwicze- nia z talią kart białych i czarnych, kolorowych celofa- ników, czerwonych i niebieskich pionków warcabo- wych. Szczególnie pożyteczny może się okazać trening rozpoznawania kolorowych kawałków tkaniny; oczy- wiście i tu trzeba rozpocząć od pary barw kontrasto- 188 wych. Do ćwiczeń używamy kompletu szmatek otrzy- manych przez pocięcie białego płótna i ufarbowanie kawałków na różne kolory. Dobrym i wbrew pozorom nietrudnym ćwiczeniem jest rozpoznawanie, w którym miejscu pod szkłem znaj- duje się leżąca na białym tle karta czerwona lub czar- na. (I tu z całym naciskiem powtarzamy: nie wolno oszukiwać dziecka, każąc mu odnajdywać kartę, kie- dy pod szkłem nie ma nic!). Etapem przejściowym do dermooptycznego czytania Czarnodruku. może być stosowanie kart niebieskich, na których znajdują się czerwone znaki graficzne: kwa- dracik, prostokąt, kółko, trójkąt itp. Karty takie umiesz- czamy pod szkłem lub grubą folią plastikową. Dając dziecku do rozwiązania zadanie, mówimy: „jest to kar- ta niebieska, a na niej znajduje się coś czerwonego". Dziecku poleca się zlokalizować znak i określić jego kształt. Kolejnym etapem jest rozpoznawanie pojedynczych liter czerwonych na niebieskim tle (lub odwrotnie). Pierwsze rozpoznawane litery powinny mieć ok. 6 cm wysokości, grubość kreski ok. 5 mm. Prowadzone w Stanach Zjednoczonych prace, mające na celu naucze- nie niewidomych czytania czarnodruku, odsuwają na dalszy plan rozpoznawanie barw i nawet już wstępne testowanie polega tam na identyfikacji bieli i czerni. W naszych eksperymentach stosowaliśmy kawałki iwykłego szkła okiennego, o zeszlifowanych brzegach i rogach, formatu papieru maszynowego (A-4) lub 30 X 30 cm. Szyba z jednej strony była sklejona z tek- turą paskiem plastra, co zapobiegało przesuwaniu się •zkła podczas pocierania go palcami. Pomiędzy szybą a tekturową podkładką umieszczano arkusz białego pa- płeru (tło), a dopiero na nim test. Obserwując młodzież w wieku od 16 do 18 lat pod- Cias szukania leżącej pod szkłem karty, często mogliśmy 189 zauważyć, że ręka wędrująca w różnych kierunkach po szybie zwalnia lub nawet zatrzymuje się na mo- ment za każdym razem, gdy przesuwa się ponad kar- tą, a mówiąc dokładniej — ponad granicą karty i tła. Wygląda to tak, jakby ręka ćwiczącego już „wiedzia- ła". Jakby „ręka była mądrzejsza od głowy". Mamy tu do czynienia ze zjawiskiem ruchów mimowolnych, nie- świadomych, podobnie jak to się dzieje w różdżkars- twie. Ze wskazanego przez nas podobieństwa percepcji dermooptycznej do percepcji wzrokowej u zwierząt niższych (a także do działania aparatów czytających) wynikają też pewne konsekwencje metodologiczne: 1. Przesunięcie palcami przez granicę np. bieli i czer- ni powoduje (na skutek hamowania obocznego) wzmo- żone impulsowanie w niektórych komórkach nerwo- wych. Stąd potwierdzający się nieustannie w praktyce wniosek, że ręce ćwiczącego muszą znajdować się w ciągłym ruchu. Ręka nieruchomiejąca natychmiast przestaje rozpoznawać. 2. Gdy palce przesuwają się z powierzchni czarnej na białą, w rozpoznaniu uczestniczą tylko komórki ner- wowe typów on i on-off. Gdy palce powracają z bieli na czerń, reagują komórki o// i on-o//, a nie reagują komórki on. Aby więc w rozpoznaniu zaangażować możliwie największą liczbę neuronów, trzeba wodzić ręką po teście w różnych kierunkach, nie odrywając palców od powierzchni badanej. 3. Zdarza się często, że ćwiczący nie potrafi zlokali- zować np. czarnego prostokącika, leżącego na białym tle pod szybą. Bezskutecznie szuka go przez dłuższy czas, wodząc całą dłonią po szkle. Można wtedy mu zaproponować, aby zmienił technikę poszukiwania. Je- śli będzie przesuwał powoli palce od prawego ku le- wemu brzegowi szyby i z powrotem (albo też w kie- runku pionowym), prawdopodobnie w którymś momencie zareaguje na przekraczaną granicę bieli i czerni. 190 Wykorzystuje się tu zjawisko „wykrywania brzegów pobudzenia za pomocą hamowania obocznego". Po ustaleniu granicy bieli i czerni stosunkowo łatwo jest ćwiczącemu ustalić, po której stronie granicy znajduje się biel, a po której czerń. Tym sposobem trudne zadanie dokładnej lokalizacji czarnego prostokąta na białym tle rozłożone zostaje na kilka działań, z których każde jest niezbyt trudne do wykonania. Wiele radości niewidomym dzieciom daje rozpoznawanie liter niedostępnego im dotąd pisma drukowanego. Najlepiej zacząć od liter L, T, H, E, F — najprostszych do rozpoznania. Nieco trudniejsze są już litery zawierające linie skośne: N, M, K, Z, A. Jeszcze Większe trudności nastręczają litery mające kształty zaokrąglone: D, O, S, B, C. Dodatkowym utrudnieniem bywa nierzadki u dzieci niewidomych brak znajomości liter alfabetu. Każdą odczytaną dermooptycznie literę dziecko powinno zatem zapamiętać; musi potrafić rysować jej kształt palcem na stole lub w powietrzu. Choć może wydać się to dziwne, pierwsze dawane do rozpoznania litery nie powinny być zbyt duże, o wysokości nie większej niż 6 cm. Zwłaszcza ważna jest optymalna grubość kreski; w żadnym razie nie może ona przekraczać 10 mm (przybliżona szerokość rozpoznającej opuszki palca), a najlepiej jeśli wynosi od 3 do 5 cm. Oczywiście krój liter powinien być prosty, litery nie mogą być ozdobne, wysmukłe, opatrzone szeryfami, Ciasno zestawione. Nawet na etapie bardzo już zaawansowanych ćwiczeń dermooptycznego czytania czarnodruku powracamy przy każdym spotkaniu do ćwiczeń wstępnych: odróżniania kart czerwonych i niebieskich lub białych i czarnych. 191 Perspektywy W rozmowach prowadzonych na temat możliwości, jakie stwarzają badania dermooptyczne dla niewidomych, słyszeliśmy zawsze tylko pytania o efekty osiągalne przez trening: co? w ile roboczogodzin? u jakiego procentu ćwiczących? Ciekawe, że i u autorów piszących na ten temat nie znajdujemy nigdzie próby śmielszego spojrzenia w przyszłość. Nam wydaje się, że stworzona dzięki treningowi dermooptycznemu możliwość dania do odczucia człowiekowi niewidomemu od urodzenia istotnej różnicy np. między czerwienią a błękitem (barwa ciepła, barwa zimna), jest celem doniosłym, ale nie może być on traktowany jako cel ostateczny. Do takiego celu może nas doprowadzić dopiero gruntowne przebadanie mechanizmu dermooptycznej wrażliwości. Kiedy dobrze poznamy ten mechanizm, niewątpliwie (z pomocą tak przecież niezawodnej współczesnej techniki) będziemy mogli tę wrażliwość wzmacniać w dowolnym stopniu i u każdego człowieka. Nie będzie wówczas problemów związanych z przyrodzonymi zdolnościami i z ich trenowaniem. Po prostu: po krótkim poinstruowaniu niewidomy zacznie palcami odróżniać barwy i czytać druk, w czym pomoże mu urządzenie wzmacniające. Oto — według nas — główny cel utylitarny badań dermooptycznych. Cel drugi, już nie wprost utylitarny, przedstawiliśmy (wspólnie z Krzysztofem Boruniem) na II Międzynarodowym Kongresie Badań Psychotronicznych w Monte Carlo, w czerwcu—lipcu 1975. Zwróciliśmy tam szczególną uwagę na fakt, że nader interesująca w badaniach dermooptycznych wydaje się możliwość obserwowania na tym stosunkowo łatwo dostępnym materiale zjawisk, które — jak sądzono — towarzyszą wyłącznie rzadkim objawom parapsychicznym (jak np. przez Ryzla impregnacja psychiczna kart danych do rozpoznawania osobom badanym). Ten aspekt badań nad wrażliwością dermooptyczną był dotąd również prawie nie dostrzegany. 192 Fot. 10. Podobne eksperymenty do eksperymentów z Kułaginą (fot 9) przeprowadzał już w pierwszych latach XX w. Julian Ochorowicz. Osobą, u której udało się wytrenować zdolność do wywoływania zjawisk teleki-netycznych w warunkach laboratoryjnych, była Stanisława Tomczyk. Na zdjęciu lewitacja pudełka od zapałek. Fot. 11. Czesław Andrzej Klimuszko. Całe swoje życie poświęcił bezinteresownej pomocy ludziom nieszczęśliwym, którzy jej znikąd już nie oczekiwali. Specjalnością tego fenomenalnego jasnowidza było odnajdywanie osób zaginionych. Źle się stało, że pewni dziennikarze doprowadzili do ośmieszenia osoby Klimuszko. Źle się też stało, że naukowcy nie zajęli się przebadaniem „fenomenu Klimuszki". Czyżby sami bali się ośmieszenia? Zapewne. 193 Fot. 12. Zjawa ukształtowana z ektoplazmy wyłonionej z ciała Ewy C. Doświadczenie prowadził doktor Albert von Schrenck-Notzing. Jego przebieg był notowany przez kilka kamer fotograficznych, które zdejmowały zjawisko jednocześnie z kilku stron. Fot. 13. Sławą najlepszego „medium ektoplazmatycznego" w okresie międzywojennym cieszył się Teofil Modrzejewski (używał pseudonimu F. Kluski). Podczas seansów ustami Modrzejewskiego dobywała się ektoplazma przyjmująca kształty ludzi, przedmiotów lub zwierząt. 30 sierpnia 1919 ukazała się zjawa ptaka drapieżnego Wiarygodność wywoływanych przez Modrzejewskiego zjawisk poświadczali swoimi podpisami w protokołach z seansów m. in. Tadeusz Boy-Żelenski i Stanisław Ignacy Witkiewicz. Fot. 14. Czy ektoplazma dobywająca się z ust medium jest prawdziwą wydzieliną organizmu, czy też np. uprzednio połkniętą, a podczas seansu zwymiotowaną gazą opatrunkową? doktor Schrenck-Notzing kazał zaszyć Stanisławę Popielską w worku z siatki. Ektoplazma przeszła przez oczka siatki, a potem tą samą drogą cofnęła się i znikła w ustach Popielskiej. Fot. 15. Stanisława Tomczyk, z którą eksperymentował Julian Ochorowicz, potrafiła oddziaływać telekinetycznie na emulsję światłoczułą. Gdy np. wyobrażała sobie, że na kliszy fotograficznej powstaje obraz jej dłoni, po zanurzeniu kliszy w wywoływaczu obraz taki istotnie się ukazywał. Współcześnie najbardziej głośnym fenomenem wywołującym tego rodzaju zjawiska jest Amerykanin Ted Serio. Fot. 16. Ojciec Nollet bada wpływ pola elektrostatycznego na żywe organizmy („Memoires de l'Acad. des Sciences", 1738) Fot. 17. Ałła Winogradowa (Moskwa) demonstruje „elektryczną telekinezę": drobne przedmioty przemieszczają się na powierzchni plastykowego sześcianu (fot. z archiwum W. Adamienki) Hot. 18. Daniel Dunglas Home - człowiek, który uchodził za najwybitniejsze medium XIX w. Świadkami jego lewitacji (i in. podobnie nieprawdopodobnych wyczynów) byli poważni i wiarygodni ludzie, np. sławny fizyk William Crookes, przedstawiony z lewej strony rysunku (sztych z 1869) Fot. 19. Studentka Uniwersytetu MERU w Szwajcarii Christiana Quanon demonstruje swej siostrze Gabi świeżo nabytą umiejętność unoszenia się w powietrzu. Oczywiście nie jest to głównym celem studiów. To tylko... „produkt uboczny" (fot. z archiwum Uniwersytetu MERU) Fot. 20. Prof. Joseph B. Rhine - twórca „statystycznego" kierunku w amerykańskiej parapsychologii. Na zdjęciu: podczas serii doświadczeń mających statystycznie stwierdzić ewentualny psychokinetyczny wpływ na ruch rzucanych kostek do gry. IV Hipnoza, oddziaływanie bioenergetyczne, sugestia Co rozumiemy pod pojęciem hipnozy? Tradycyjnie przyjęty zakres tego pojęcia obejmuje rozmaite stany, w jakie popadają osoby hipnotyzowane, oraz różne sposoby wywoływania tych stanów. Są to — jak wkrót- ce zobaczymy — sposoby uruchamiające z gruntu od- mienne mechanizmy w psychice i organizmie osoby hipnotyzowanej. Rozróżnienia rozmaitych mechanizmów, z których każdy z osobna może doprowadzić do wystąpienia jed- nego ze stanów określanych jako „trans hipnotyczny", pierwszy dokonał Julian Ochorowicz (1882). Oczywiście i przed nim zdawano sobie sprawę z niejednorodności zjawiska, nazywanego początkowo „magnetyzmem zwierzęcym", a potem „hipnotyzmem", ale przez żad- nego z wcześniejszych badaczy zjawisko to nie zostało zanalizowane tak dokładnie. O znaczeniu Ochorowicza jako teoretyka hipnozy świadczy przyznanie mu na- grody Francuskiej Akademii Nauk za rozprawę Hy- pnotisme et Mesmerisme w 1911. Niewydanie tej pra- cy w języku polskim ani za życia, ani po śmierci au- tora jest faktem wprost niewiarygodnym. Ochorowicz rozróżnia cztery rodzaje mechanizmów, które powodują powstawanie stanów hipnozy: 1. katapleksję " — ogólną lub częściową — zjawiska wywołane rodzajem przestrachu; * Nie mylić z katalepsją, czyli stanem znieruchomienia i ze- sztywnienia mięśni, w którym kończyny mają tendencję do utrzymywania nadanego im ułożenia. 194 2. ideoplastię — zjawiska wywołane samym wyo brażeniem skutków mających nastąpić; 3. hipnotyzm (w zawężonym znaczeniu tego słowa) — odurzenie senne wywołane przez zmęczenie które goś ze zmysłów i nieruchomość ciała, przy jednoczes nym wytężeniu uwagi; 4. mesmeryzm („magnetyzm zwierzęcy"), polegający na fizycznym działaniu jednego organizmu na drugi. Jest to podział teoretyczny. W praktyce mechanizmy te działają przeważnie jednocześnie. Lekarz np. poleca pacjentowi, aby wpatrywał się w błyszczący punkt, a jednocześnie sugeruje mu poczucie ociężałości i senności; uruchamia zatem naraz działanie hipnotyczne (w znaczeniu podanym w punkcie 3) oraz ideoplastycz-ne. Przy estradowych pokazach hipnozy, dokonywanych na ochotnikach zgłaszających się z sali, z zasady mamy do czynienia z mieszaniną oddziaływań, wśród których nie brakuje też działania mechanizmu kata-plektycznego; pomagają tu hipnotyzerowi zażenowanie z powodu publicznego występu, obawa przed czymś nieznanym oraz zaskakujące osobę wprowadzoną w trans działania hipnotyzera. Mechanizm katapleksji Przypomnijmy sobie z dzieciństwa, jak dziwiliśmy się, gdy dotknięcie uciekającej stonogi zamiast zdopingować ją do tym szybszego biegu, powodowało jej znieruchomienie. Zwierzątko wyglądało nagle jak martwe. Katapleksja jest u zwierząt mechanizmem obronnym. Zwierzęta żywiące się innymi zwierzętami z reguły nie zwracają uwagi na obiekty nieruchome — choćby w rzeczywistości były one najsmakowitszymi kąskami. I odwrotnie — te same zwierzęta połykają nieraz całkiem niestrawne przedmioty tylko dlatego, że się one 195 poruszają; wiedzą o tym dobrze wędkarze łowiący na tzw. błystki. Według Pawłowa katapleksja jest odru- chem samozachowawczym. Jeżeli zwierzę nie znajduje ratunku ani w walce, ani w ucieczce, nieruchomieje, aby nie sprowokować przez swoje ruchy agresji stro- ny atakującej. Katapleksja byłaby zatem odruchem odziedziczonym przez nas po naszych zwierzęcych przodkach, objawem szczątkowym. U ludzi zdrowych (nie wszystkich) mechanizm ten łatwo można urucho- mić, stosując technikę „hipnozy estradowej". Sławny profesor Charcot, który w drugiej połowie XIX w. podjął na wielką skalę badania nad hipnozą, stosował metodę bardzo prostą: damie, którą zamierzał wprowadzić w trans, nakazywał zajęcie miejsca na krześle i niespodziewanie uderzał w gong nad jej u- chem, czemu towarzyszył jego ostry krzyk: „spać!" Zamiast uderzenia w gong stosowano też nagły błysk oślepiającego światła, otrzymywanego z elektrycznej lampy łukowej. Były to sposoby — jako się rzekło — ogromnie proste, ale i równie szkodliwe. Jak wiadomo, niektóre z kobiet wielokrotnie poddawane eksperymen- tom profesora Charcota, które trafiły do szpitala Sal- petriere ze stosunkowo lekkimi przypadłościami, po- zostawały potem na dłużej na oddziale psychiatrycz- nym z objawami ciężkiego rozstroju nerwowego. Odruchowi kataplektycznemu towarzyszy gwałtow- ny skurcz naczyń krwionośnych, który niczym nie grozi tylko człowiekowi zdrowemu. A przecież, nie przeprowadzając przedtem skrupulatnych badań lekar- skich, nigdy nie wiemy, czy mamy przed sobą człowie- ka z naprawdę zupełnie zdrowym aparatem krążenia. U ludzi nerwowo i psychicznie zdrowych „czystym" działaniem kataplektycznym a więc zaskoczeniem i przestrachem, nagle wywołanym poczuciem zagrożenia, nie można wywołać zapadnięcia w stan, który można by określić jako jedną z form transu hipnotycznego. Pro- 196 szę zwrócić uwagę: w metodzie stosowanej przez Char-cota na osobę poddawaną doświadczeniu działają naraz dwa czynniki — kataplektyczny oraz ideoplasty-czny, uruchomiony słowną sugestią zasypiania. U chorych psychicznie (np. w schizofrenii) podobne do hipnozy kataplektycznej zjawisko występuje spontanicznie, i to w jaskrawej formie. Jest to stan osłupienia (stuporu), polegający na znieruchomieniu w momencie zagrożenia i lęku. Częściowa katapleksja, polegająca np. na występowaniu nagle luki w pamięci, „poraża" nierzadko osoby psychicznie zdrowe, a tylko nadmiernie wrażliwe. Podobnie jak człowiek pogrążony w hipnotycznym so-mnambulizmie z apetytem zajada surowy kartofel, który otrzymał ze słowami „proszę spróbować, jaka to znakomita gruszka", tak samo uczeń „wyrwany" do odpowiedzi zdolny jest w swoim kataplektycznym o-słupieniu uwierzyć w najdzikszy absurd. Za tym, że tego rodzaju „szkolne" katapleksje mają naprawdę charakter hipnotyczny, a nie polegają tylko na chwilowej niezborności uwagi przemawia fakt występowania w takich momentach wzmożonej sugestywności. Niech za przykład posłuży nam znana opowieść. Rzecz działa się w czasach, gdy Adam Mickiewicz był jeszcze uczniem gimnazjalnym. Pewnego razu chłopiec siedzący na szkolnej ławie obok Mickiewicza, niespodziewanie wezwany do odpowiedzi, wstał całkiem ogłupiały i milczący. Wtedy Adaś podpowiedział mu zdanie, które tamten głośno powtórzył: „Niedaleko Damaszku siedział diabeł na daszku". Biedak powtarzając te głupstwa wierzył, że stanowią odpowiedź na zadane przez nauczyciela pytanie! Mechanizm ideoplastii Jeśli tylko potrafimy dość intensywnie wyobrazić sobie czynność ziewania, możemy tym spowodować 197 wystąpienie tego odruchu. Trzeba jednak do tego speł- nienia pewnych specjalnych warunków. „Jakież są te specjalne warunki?" — zastanawiał się Julian Ochorowicz orzekł — „brak przeszkód". Te przeszkody są przeważnie natury psychicznej; jedne wyobrażenia paraliżują drugie. Wyobrażamy sobie zie- wanie, ale umysł nasz zajęty jest w danej chwili wszy- stkim innym, tylko nie ziewaniem. Dlatego — na szczę- ście — nie ziewamy za każdym razem, gdy tylko pada słowo „ziewać". Max Hirsch w książce Sugestia i hi- pnoza powiada, że efekt fizjologiczny, oczekiwany przez nas w ustroju, ma istotną tendencję do urzeczywist- nienia się. A kiedy się urzeczywistnia? Dawniej sądzo- no, iż warunkiem jest stan „zawężonej świadomości". Ku takiemu stanowisku skłaniał się także Ochorowicz. Obecnie wydaje się jednak prawdopodobnie j sze, że stan zawężonej świadomości (a raczej jeden z tego rodzaju stanów) jest tylko okolicznością sprzyjającą dotarciu wyobrażenia do głębszych warstw osobowości; tam, gdzie rządzi badana przez psychologów głębi nieświa- domość. Stanem sprzyjającym ideoplastycznemu realizowa- niu się wyobrażeń przy nie zawężonej świadomości jest stan relaksacji, czyli fizycznego i psychicznego odprę- żenia. Fakt ten wykorzystuje popularna wśród lekarzy technika hipnotyzowania, tzw. hipnoza werbalna. Po- stępowanie tu ma w grubszych zarysach następujący przebieg. Miejscem zabiegu jest pomieszczenie, gdzie panuje cisza i półmrok. Lekarz poleca pacjentowi, aby ułożył się możliwie najwygodniej, po czym każe mu odprężyć kolejno poszczególne grupy mięśni. Jak wia- domo, napięcie psychiczne powodują mimowolne naprężanie się różnych mięśni szkieletowych (np. człowiek w gniewie bezwiednie zaciska szczęki1, a dło- nie ściskają mu się w pięści). Występuje też zjawisko odwrotne: odprężenie mięśni powoduje ustępowanie 198 wystąpienie tego odruchu. Trzeba jednak do tego spełnienia pewnych specjalnych warunków. „Jakież są te specjalne warunki?" — zastanawiał się Julian Ochorowicz i orzekł — „brak przeszkód". Te przeszkody są przeważnie natury psychicznej; jedne wyobrażenia paraliżują drugie. Wyobrażamy sobie ziewanie, ale umysł nasz zajęty jest w danej chwili wszystkim innym, tylko nie ziewaniem. Dlatego — na szczęście — nie ziewamy za każdym razem, gdy tylko pada słowo „ziewać". Max Hirsch w książce Sugestia i hipnoza powiada, że efekt fizjologiczny, oczekiwany przez nas w ustroju, ma istotną tendencję do urzeczywistnienia się. A kiedy się urzeczywistnia? Dawniej sądzono, iż warunkiem jest stan „zawężonej świadomości". Ku takiemu stanowisku skłaniał się także Ochorowicz. Obecnie wydaje się jednak prawdopodobniejsze, że stan zawężonej świadomości (a raczej jeden z tego rodzaju stanów) jest tylko okolicznością sprzyjającą dotarciu wyobrażenia do głębszych warstw osobowości; tam, gdzie rządzi badana przez psychologów głębi nieświadomość. Stanem sprzyjającym ideoplastycznemu realizowaniu się wyobrażeń przy nie zawężonej świadomości jest stan relaksacji, czyli fizycznego i psychicznego odprężenia. Fakt ten wykorzystuje popularna wśród lekarzy technika hipnotyzowania, tzw. hipnoza werbalna. Postępowanie tu ma w grubszych zarysach następujący przebieg. Miejscem zabiegu jest pomieszczenie, gdzie panuje cisza i półmrok. Lekarz poleca pacjentowi, aby ułożył się możliwie najwygodniej, po czym każe mu odprężyć kolejno poszczególne grupy mięśni. Jak wiadomo, napięcie psychiczne powodują mimowolne naprężanie się różnych mięśni szkieletowych (np. człowiek w gniewie bezwiednie zaciska szczęki, a dłonie ściskają mu się w pięści). Występuje też zjawiskc odwrotne: odprężenie mięśni powoduje ustępowanie 198 napięć psychicznych. Doprowadziwszy pacjenta do stanu relaksacji lekarz zwraca uwagę pacjenta na jego oddech, sugerując, że staje się on coraz bardziej spokojny i miarowy, oraz podsuwa wyobrażenie ciężkości i bezwładności ciała. Są to wyobrażenia, które u człowieka zrelaksowanego realizują się ideoplastycz-nie bardzo łatwo. Nietrudno jest też skłonić pacjenta, aby zrealizował przedstawienie sobie ciepła zjawiającego się w okolicy serca i przyjemnie rozlewającego się po całym ciele. Działa tu swego rodzaju sprzężenie zwrotne: stan relaksacji sprzyja zjawiskom ideopla-stycznym, a ich realizacje z kolei utwierdzają i pogłębiają ten stan. Można teraz polecić pacjentowi, aby zwrócił uwagę na to, co dzieje się np. z jego prawą ręką: jest ciężka, ciężka i bezwładna, i staje się coraz cięższa. Skutkiem ideoplastycznej realizacji wyobrażenia, że ręka stanowi np. podłużną bryłę żelaza, jest autentyczna niemożność uniesienia ręki. Lekarz proponuje pacjentowi, aby spróbował; pacjent stara się, ręka drga, ale się nie unosi, jest jakby sparaliżowana. Ten fakt wywołuje u pacjenta przekonanie, że zachowawszy świadomość zapadł w stan zbliżony do snu. Przecież w stanie czuwania — rozumuje pacjent — uniesienie ręki nie może stwarzać trudności. Chyba dopiero od tego momentu zaczyna się proces „zawężania świadomości". Zapewne dość trafnie scharakteryzował metodę hipnozy werbalnej jeden z badaczy: lekarz opowiada pacjentowi o zjawiskach towarzyszących zasypianiu (temu zwykłemu, codziennemu), a pacjent dokonuje „syntezy" zaśnięcia. Przez kilkadziesiąt lat, od czasów Bernheima — wy-l)itnego francuskiego badacza hipnozy z końca XIX w. - panowało dość rozpowszechnione przekonanie, że hipnoza jest to stan zbliżony do snu, który wywołujemy u pacjenta działaniem sugestii. Przeciwko takiemu 199 stanowisku już w końcu XIX w. występowali niektó- rzy wnikliwsi badacze. Jednym z nich był doktor Albert von Schrenck-Notzing. Stwierdził on, że istnieją osoby łatwo ulegające hipnozie, ale trudno sugestii, oraz że stopień podatności na sugestię nie jest zawsze propor- cjonalny do stopnia głębokości hipnozy (hipnozy w ro- zumieniu Bernheima). Jeden z najwybitniejszych współczesnych badaczy hipnozy prof. Ernest R. Hilgard, opierając się o rezul- taty ogromnej liczby doświadczeń przeprowadzonych na Uniwersytecie Stanforda (USA), konkluduje: Nie mamy dostatecznych podstaw, aby identyfikować po- datność na hipnozę z podatnością na sugestię. Bez wątpie- nia osoba podatna na hipnozę, podatna jest również na specjalnego rodzaju sugestie, dokonywane w specjalnych warunkach, ale wydaje się, że nie można definiować hipno- zy jako podatności na sugestię, ponieważ istnieje szereg rodzajów sugestii leżących poza zjawiskami hipnozy. Ponieważ — jak się okazało — zjawiska sugestii i zjawiska hipnozy mogą wprawdzie łączyć się ze sobą, lecz również mogą istnieć niezależnie od siebie, Hil- gard proponuje, aby jako czynnik odpowiedzialny za powstawanie hipnozy uznać wyobraźnię: W naszej pracowni przeprowadzaliśmy długotrwałe do- świadczenia, podczas których studenci poddawani hipnozie byli uprzednio badani za pomocą testów; wielu z nich pod- dawano podobnym badaniom testowym również i po zakoń- czeniu seansu hipnotycznego. Badania wykazały, że naj- bardziej podatni na hipnozą studenci odznaczali się już od dzieciństwa żywą wyobraźnią, niektórzy zaś od dzieciń- stwa zachęcani byli przez rodziców do jej rozwijania i in- tensywnego przeżywania wyobrażonych sytuacji. Przez określenie „żywa" lub „aktywna" wyobraźnia rozumiemy zdolność do koncentrowania się na pewnego rodzaju fan- tazjach tak realistycznych, że codzienna rzeczywistość po- zostaje jak gdyby w zawieszeniu; wyobrażone zdarzenia są odczuwane jako rzeczywiście przeżyte i tak też przecho- wywane w pamięci. Tego rodzaju wyobraźnia różni się od 200 Itologicznej tym, że jest ograniczona czasowo i że kon- takt z rzeczywistością może być w każdej chwili na nowo nawiązany. * Stanowisko Hilgarda wydaje się słuszne, ale nie jest niczym nowym. doktor Ambroise Auguste Liebeault zdołał stwierdzić już w osiemdziesiątych latach ubiegłego wieku, że osoba, która zwracając uwagę swoją na ja- kieś wyobrażenia, np. na percepcję dotykową, doznaje jak gdyby rzeczywistego wrażenia, jest zdolna do za- padnięcia w głęboką hipnozę. Podobną myśl wyraża Ochorowicz (1887) twierdząc, że osoby łatwo pochła- niane przez jedną ideę bardzo łatwo podlegają hipno- zie i autohipnozie. Dziwne to — ale Ochorowicz posuwa się w swoim rozumowaniu dalej niż Hilgard. Nie poprzestaje na konstatowaniu, że hipnoza może być dziełem wyo- braźni. Zadaje pytanie: jak to się dzieje, że wyobraże- nie urzeczywistnia się, i odpowiada: jako następstwo pewnych wyobrażeń występuje zjawisko ideoplastii. Ochorowicz pisze: Ideoplastią nazywamy urzeczywistnienie SIĘ w osobniku pewnego wyobrażenia, spełnienie pewnego aktu, wytwo- rzenie się pewnego stanu, a to niezależnie od tego, czy owo urzeczywistnienie było wywołane przez poddanie osoby drugiej czy przez spełnienie własnego, danego samemu so- bie nakazu (autosugestii), czy też nawet niezależnie od wła- snych lub obcych poddawań. Według Ochorowicza sprawa przedstawia się nastę- pująco: sugestia lub autosugestia realizuje się przez Wyobrażenie, które — jeśli może opanować nas choć przez chwilę całkowicie — uruchamia szczególny me- chanizm ideoplastii. Wydaje się, że Ochorowicz nie zdawał sobie sprawy z roli w tym procesie sfery nie- świadomej. Nic zresztą dziwnego — psychologia głębi zaczęła się rozwijać dopiero w latach, które były ostat- 201 nimi latami życia naszego uczonego. Pisze on, że ideo-plastia może występować jedynie w stanach zbliżonych do monoideizmu. To jest warunek główny — inne są dodatkowe. Dziś powiedzielibyśmy raczej, że stan zbliżony do monoideizmu — opanowanie umysłu przez jedną tylko myśl — jest okolicznością wielce sprzyjającą, a warunek konieczny dla ideoplastycznej realizacji wyobrażenia stanowi opanowanie przezeń nieświadomości człowieka. Hilgard zwraca uwagę na związek zdolności do aktywnego wyobrażania sobie z halucynacjami hipnotycznymi i z rozszczepieniem świadomości, jak to się dzieje przy automatycznym pisaniu, kiedy człowiek pogrążony w rozmowie nie jest świadom tego, co jego ręka pisze. Wiadomo, z jaką łatwością i siłą realizują się ideo-plastyczne wyobrażenia człowieka w hipnozie, a więc — w stanie przyćmionej świadomości. Człowiek w tym stanie, jeśli wyobrazi sobie np., że ręka jego zanurzona jest w misce z gorącą wodą, istotnie będzie dotkliwie odczuwał gorąco; co więcej, skóra jego dłoni zaróżowi się. Ale i w stanie pełnej świadomości (po przebudzeniu) mogą się realizować ideoplastycznie wyobrażenia, jeśli tylko opanują sferę nieświadomości w trakcie hipnozy. Chodzi tu o realizację tzw. sugestii pohipnotycznych. U niektórych osób wszystkie, nawet najdziwniejsze zjawiska ideoplastyczne można przenieść poza hipnozę. W dokładnie oznaczonym przez eksperymentatora czasie, np. w godzinę po przebudzeniu, pacjent ze zdumieniem stwierdza, że nie jest w stanie unieść lewej ręki, że „coś" parzy go w prawą dłoń, że patrząc w lustro (o zgrozo!) nie widzi własnej głowy. Ostatecznym argumentem świadczącym, że nie tylko w stanach zbliżonych do monoideizmu — jak sądził Ochorowicz — występują zjawiska ideoplastii, jest praktyka autosugestii. Nic w tym zresztą dziwnego: podstawowe prace na temat autosugestii (Emila Coue 202 i Władimira Bechteriewa) ukazały się dopiero w latach dwudziestych. Prawdziwie makabryczny eksperyment, dowodzący, jak wielka może być siła wyobrażenia, przeprowadzono w Kopenhadze w 1750. Przekazano tam pewną skazaną na śmierć osobę lekarzom, którzy przywiązali nieszczęśliwca pasami rzemiennymi do stołu i zawiązali mu oczy. Następnie obwieścili, że rozetną mu żyłę na szyi, aby krew wypłynęła z niego do ostatniej kropli. Potem ukłuto go całkiem nieznacznie szpilką i puszczono na jego szyję strumień wody, która z szelestem spływała do basenu ustawionego na ziemi. Zbrodniarz umarł w przekonaniu, że krew z niego wypływa. Duży rozgłos zyskały sobie przed półwieczem badania doktora Eugeniusza Osty'ego w Paryżu nad obdarzoną rzadką zdolnością ideoplastyczną Olgą Kahl. Potrafiła ona wywoływać na powierzchni swej skóry napisy i obrazy przedmiotów, o których myślała. Po raz pierwszy zdarzyło to się, gdy mając 19 lat zgubiła naszyjnik pereł, co ją wielce zmartwiło. Wystąpiły wówczas na jej ramieniu dziwne znaki: rząd czerwonych, okrągłych kółek zarysował się na skórze. Nikt nie wiedział, co to ma znaczyć, i uważano to za rodzaj wysypki. Dopiero później, przy powtarzaniu się tego zjawiska spostrzeżono, że każda silniejsza emocja, każde silniejsze wrażenie ujawnia się na jej skórze dermograficznie, tj. przez przekrwienie pewnych okolic skóry, na których występują charakterystyczne znamiona. Podobny charakter mają objawy tzw. stygmatyzacji. U osób popadających w religijną ekstazę podczas rozpamiętywania szczegółów męki Jezusa (a przy tym wybitnie uzdolnionych ideoplastycznie) pojawiają się na dłoniach, a czasem i na czole krwawe znaki. Powróćmy teraz do sprawy hipnozy werbalnej. Mechanizm działania słów hipnotyzera na osobę poddający się zabiegowi sprowadza się tu do uznania ich przez 203 pacjenta za własne i, jak wiadomo, pacjent może sugestię przyjąć lub ją odrzucić. Do ideoplastycznej realizacji sugestii dochodzi tylko wtedy, gdy zostanie ona zaakceptowana, i to nie tylko przez świadomość, ale też przez nieświadomość pacjenta. Sprzyja temu po- 204 wiek silnie zaabsorbowany jakąś sprawą, która prawie całkowicie pochłania jego uwagę, przypadkowo ulega cudzemu zdaniu. L. E. Stefański odebrawszy kiedyś telefon do kolegi pracującego w sąsiednim pokoju, słuchawkę odłożył na siedzenie fotela i przywołując kolegę powiedział: „Tu jest do pana telefon". Słowom tym towarzyszył mimowolny gest, wskazujący leżącą słuchawkę. Skutek był zaskakujący: kolega ów odbył długą rozmowę telefoniczną w bardzo niewygodnej pozycji, nisko pochylony nad fotelem; uwierzył bowiem, że telefon jest do niego „tu", na wysokości fotela, jakby nie można było słuchawki podnieść do góry. Nawet przy pełnej świadomości również jesteśmy zdolni ulegać sugestiom. Nowsze badania wykazały, że istnieją różne rodzaje podatności na sugestię, przy czym nie wszystkie rodzaje podatności na sugestię korelują z podatnością na hipnozę werbalną. Bliższe informacje na ten temat znajdzie Czytelnik w książce H. Eysencka Sens i nonsens w psychologii. Dla pogłębienia hipnozy, gdy chce się wprowadzić pacjenta w stan zbliżony do snu w narkozie, najbardziej celowe — wg prof. Bertolda Stokvisa, zmarłego niedawno psychologa holenderskiego — jest zastosowanie tzw. metody imitacyjnej. Gdy pacjent zamknie oczy, żąda się od niego, aby oddychał głęboko, dokładnie tak, 205 miał zasnąć. Tempo, w jakim musi oddychać hipnotyzowany, nadawane jest przez lekarza w ten sposób, że przez parę minut sam lekarz oddycha głośno, podobnie jak człowiek śpiący. Pacjent musi ten rytm podchwycić. Imitacja jest zdaniem Stokvisa niczym innym, jak najprymitywniejszą formą sugestii. Za przykład imitacji posłużyć może także znane powszechnie zjawisko udzielania się ziewania. Podobnie jak rytm oddychania jednego człowieka udziela się drugiemu, można by także zapewne zasugerować komuś swój własny rytm serca. Co więcej ?— wsłuchując się jednocześnie w rytm swego serca i w tykanie metronomu, którego tempo jest nieco szybsze, można przyspieszyć bicie serca, aż wreszcie zrówna się z tykaniem przyrządu. Czyż nie jest to „sugestia imi-tacyjna" z tą tylko różnicą, że osobę indukującą zastępuje mechanizm? Od powyższego zjawiska nie różni się jakościowo zjawisko tzw. wodzenia rytmów prądów czynnościowych mózgu. Polega ono na tym, że u człowieka badanego elektroencefalograficznie, który jednocześnie wpatruje się np. w lampkę migoczącą z częstotliwością około 11 Hz, w zapisie zjawia się po chwili charakterystyczny obraz rytmu alfa (8—12 Hz, amplituda 20— 70 mikrowoltów). Po chwili rytm prądów czynnościowych w pewnych partiach mózgu badanego dostroi się do rytmu, w jakim migocze lampka. I jeśli częstotliwość migotania lampki zmienimy np. na 10 Hz, spowodujemy tym zmianę rytmu alfa z 11 na 10 Hz. Kto wie, czy na tajemniczą dotąd istotę sugestii nie rzuciłyby światła wyniki masowych testowań na wszystkie kolejno rodzaje sugestii werbalnych i imita-cyjnych? Ogromnie ważkim odkryciem ostatnich lat wydaje się stwierdzenie, że stan daleko posuniętego uwrażliwienia na sugestię nie wiąże się zawsze z hipnozą. Stan 206 ten nie musi być wywoływany jakąś techniką hipnotyczną, ani też nie wiąże się nierozłącznie z żadnym innym objawem charakterystycznym dla hipnotycznego transu. Ponadto, jak stwierdzono, w stanie zasugerowania chłonność pamięci zwiększa się wielokrotnie, co pozwala np. na opanowanie podstaw obcego języka w ciągu paru dni. Nie jest to bynajmniej fantazja. Świadczą o tym wyniki nauki języków prowadzone systematycznie od wielu lat w Sofii, w Instytucie Sugestologii kierowanym przez doktora Georgija Ło-zanowa. Sam Łozanow jest niezrównanym praktykiem i teoretykiem, twórcą nowej dziedziny wiedzy — sugestologii. Jego zdaniem, sugestia i hipnoza stanowią dwa różne zjawiska, bez względu na stopień ich genetycznego związku. Łozanow eksperymentował też przed laty z hipno-pedią, czyli nauczaniem we śnie naturalnym lub w transie hipnotycznym. Zaniechał jednak tego rodzaju doświadczeń, gdy zrozumiał, że sprzyjający szybkiemu przyswajaniu materiału pamięciowego stan sugestywny osoby uczącej się nie jest bynajmniej związany ani ze snem, ani z hipnozą. Te ostatnie stany, jakkolwiek przyspieszają naukę, jednocześnie wprowadzają pewne okoliczności utrudniające ich wykorzystanie. Odkrycie, że stan ulegania czyjejś sugestii nie musi się łączyć z hipnozą, doprowadziło Łozanowa nie tylko do opracowania i wprowadzenia w życie metod suge-stopedii, nowej techniki nauczania. Miało to także swoje konsekwencje dla prowadzonych przez niego badań spostrzegania pozazmysłowego oraz dla prób zastąpienia analgezji hipnotycznej metodą znieczulenia suge-styjnego. Łozanow powiada: Nie- sądzę, aby można było prowadzić badania parapsy-chologiczne, nie znając praw *sugestii. Spostrzeganie poza-zmysłowe i sugestia ściśle wiążą się wzajemnie ze sobą. Faktem jest, że niektóre zjawiska na pozór paranormalne 207 są w rzeczywistości sugestiami w stanie czuwania. Z drugiej strony — nasze eksperymenty dowodzą, że za pomocą sugestii można podwyższać parapsychiczne zdolności człowieka (...) To, co nazywam stanem sugestywnym, mogłoby też stanowić klucz do zagadki paranormalnych sił joginów. W roku 1965 dokonana została pierwsza na świecie poważna operacja chirurgiczna, przy której zastosowano opracowaną przez Łozanowa metodę analgezji. Pacjentem był pięćdziesięcioletni nauczyciel wychowania fizycznego, który sam zgłosił się i zaproponował przeprowadzenie próby Łozanow wielokrotnie już przedtem stosował swoją metodę przy małych operacjach, takich jak przecinanie ropni czy usuwanie zębów. Tym razem chodziło o skomplikowaną operację przepukliny pachwinowej, która miała trwać co najmniej godzinę. Podczas wielokrotnych spotkań Łozanow wyjaśniał pacjentowi zasady swojej metody. Przede wszystkim powiedział mu, że nie chodzi tu o hipnozę, a zatem będzie on całą operację przeżywał całkiem świadomie. Cała operacja dla celów studyjnych była filmowana. Łozanow zaczął sugestię odprężającą i przywołującą myśli pozytywne („nie będzie pan czuł żadnego bólu" itd). Na znak dany przez Łozanowa lekarze dokonali nacięcia skóry i mięśni długości 4 cm. Pacjent nawet tego nie zauważył. Był najzupełniej przytomny i rozmawiał z personelem otaczającym stół operacyjny. Lekarze usunęli przepuklinę i przystąpili do zszywania. Pacjent nie reagował, żartował sobie na temat metalicznego szczęku instrumentów. Później przypomniał sobie dokładnie cały przebieg operacji. Łozanow zasugerował mu też, że będzie on w stanie powstrzymać krwawienie w miejscu operowanym, i tak się stało. Gdy nacięcie zostało zszyte, Łozanow sugerował, że rana zagoi się szybko, i faktycznie, zagoiła się o wiele prędzej, niż to zwykle bywa. 208 Mechanizm działania monotonnych bodźców Zaczęło się od przybycia do Anglii francuskiego ma-gnetyzera mesmerysty. Był nim wnuk wielkiego bajkopisarza Charles'a Lafontaine'a, który dawał w Manchesterze „publiczne wykłady doświadczalne", cieszące się wielkim powodzeniem. Lekarze (jak zwykle) wzruszali ramionami, z góry spoglądając na nowego szarlatana. Ale jeden z nich, James Braid, obdarzony wysokim zmysłem obserwacyjnym, zauważył wkrótce, że zjawiska wywoływane przez Lafontaine'a były prawdziwe, i postanowił dociec ich przyczyny... Rozpoczął sam analogiczne doświadczenia, starając się je sprowadzić do najprostszej formy. Lafontaine trzymał pacjentów za ręce, wpatrywał się w oczy nieruchomo i robił ruchy ręką. Braid zaniechał ruchów i dotykania, a spoglądanie w oczy zastąpił patrzeniem w jakiś martwy przedmiot, mianowicie w świecący guzik albo np. w korek od karafki. Mimo to u kilku osób uzyskał po kilku lub kilkunastu minutach stan snu, całkiem podobny do tego, który Lafontaine nazywał magnetycznym. Braid rozumował tak: skoro osoba lekarza nie miała na przebieg zjawiska żadnego wpływu, jego przyczyna musiała zatem tkwić w samym pacjencie. Braid upatrzył ją w zmęczeniu wzroku i skupieniu uwagi na jednym punkcie. Wywołany w ten sposób szczególny stan nazwał — od greckiego wyrazu hypnos — neurohipno-tyzmem albo wprost hipnotyzmem i w 1842 ogłosił na ten temat dzieło pt. Neurohypnology (Neurohipnologia). Również z naszego dzisiejszego punktu widzenia wydaje się, że Braid się nie mylił. Fakt, iż długotrwałe działanie jednego bodźca wyzwala w systemie nerwowym doświadczalnego zwierzęcia odruch hamowania, jest dobrze znany współczesnej fizjologii. Działanie monotonnie powtarzającego się bodźca wykorzystywane było praktycznie już od tysiącleci. Nie bez głębszej 209 przyczyny we wszystkich częściach świata umieszcza się małe dzieci w rozmaitego rodzaju kołyskach i hamakach lub po prostu kołysze na rękach. Z biegiem lat zestaw technik indukowania hipnozy z pomocą działania bodźców zmysłowych bardzo się rozszerzył. Obejmuje on obecnie metody działania na wzrok i słuch, metody oddziaływań termicznych, dotykowych i innych, w tym również elektrycznych i elektromagnetycznych. Działanie długotrwałego bodźca powoduje znużenie, na drodze zaś skojarzeń — wyobrażenie zasypiania, które z kolei realizuje się ideoplastycznie. Udział hipnotyzera w tym procesie sprowadza się do organizacji seansu oraz do podsuwania w trakcie jego trwania stosownych wyobrażeń (w postaci sugestii słownych) pacjentowi, tak więc mamy tu do czynienia właściwie z czymś w rodzaju kierowanej (i ewentualnie stymulowanej) autohipnozy. W praktyce nigdy nie mamy do czynienia z „czystym" działaniem hipnotycznym bodźców zmysłowych; towarzyszy mu lub co najmniej poprzedza je sugestia słowna. Natomiast owo „czyste" działanie stanowi przyczynę niektórych mimowolnych autohipnoz (np. podobne do snu odrętwienie kierowców, pojawiające się podczas przebywania monotonnych odcinków autostrad). Działanie za pomocą bodźców wzrokowych Hipnoza wywołana przez fiksację przedmiotu polega na tym, że hipnotyzer poleca pacjentowi, aby nieruchomo wpatrywał się w jakiś przedmiot, którym może być byle co — np. ołówek, klucz czy moneta. Przedmiot powinien znajdować się w odległości około 25 cm od oczu pacjenta. Hipnotyzer podaje wówczas serię sugestii. 210 Metoda barw kontrastowych, którą zaproponował w 1908 M. Levy-Suhl, zyskuje w ostatnich latach coraz większą popularność. Pacjent dostaje do rąk kartonik, na którym znajdują się dwa stykające się ze sobą prostokąty o barwach dopełniających i dość jaskrawe. Może to być np. para czerwień—zieleń, przeważnie jednak stosuje się zestawienie błękitno-żółte, ponieważ szansa trafienia na daltonistę nieprawidłowo reagującego na te barwy jest minimalna. Pacjent wpatruje się nieruchomo w miejsce styku obu prostokątów. Po chwili spostrzega „neonowo" świecące, barwne obwódki wokół prostokątów, kolory zaś prostokątów tracą na jaskrawości, szarzeją, zdają się zamieniać miejscami itd. — następuje zatem znany efekt działania barw dopełniających, do którego dołącza się znaczne znużenie wzroku, ociężałość myśli i odrętwienie całego ciała. „Dokładnie tak, jak czułe na barwy elementy siatkówki pańskiego oka przez wpatrywanie się w jaskrawe barwy będą ulegały normalnemu fizjologicznemu procesowi znużenia — sugeruje lekarz — tak samo również całe pańskie ciało będzie równocześnie stawało się coraz bardziej znużone, coraz cięższe". Inna popularna metoda wprowadzania w trans hipnotyczny, to metoda „fascynacji". Pacjent otrzymuje polecenie, aby wpatrywał się w oczy hipnotyzera. Po chwili hipnotyzer zaczyna mu podsuwać sugestię ciężkości powiek, ramion, całego ciała, wreszcie sugestię zasypiania. Wielu autorów, zwłaszcza współczesnych, widzi w tym postępowaniu tylko trzy czynniki działające: nużące unieruchomienie wzroku („czynnik brai-dowski") oraz dwa czynniki psychologiczne — zafascynowanie (czynnik kataplektyczny) i poddanie się autorytetowi hipnotyzera. Przeciwko takiemu poglądowi gwałtownie występował już Ochorowicz. Wielokrotnie zwracał on uwagę na to, że hipnotyzerzy, działający według swojego głębokiego przekonania wyłącznie su- 211 gestią, jednocześnie przykładają ręce, naciskają gałki oczne, robią pociągi, skupiają myśl i wolę, czyniąc to machinalnie albo wprost z tą aprioryczną pewnością, iż ręce i wola nie mają tu żadnego znaczenia. Braid również mylił się — zdaniem Ochorowicza — kiedy np. naciskowi ręki na głowę przypisywał tylko mechaniczne znaczenie. Braid był jednakże wielkim uczonym; dostrzegłszy swoje błędy, nie upierał się przy nich dłużej. I oto człowiek, o którym mówiono, że zadał cios śmiertelny mesmeryzmowi, pisał w 1883: Przez długi czas wierzyłem w tożsamość zjawisk wywoływanych moją metodą i tych, jakie na swój sposób wywołują mesmeryści; i dziś jeszcze wierzę przynajmniej w analogię działań, wywieranych na system nerwowy. Jednakże sądząc po tym, co w niektórych wypadkach zdają się wywoływać mesmeryści, mniemam, że istnieje dosyć różnic upoważniających nas do uważania hipnotyzmu i mesmeryzmu za dwa czynniki odrębne. Czy oczy hipnotyzera nie są w procesie indukowania hipnozy doprawdy niczym więcej, jak tylko „błyszczącymi przedmiotami", które zastąpić mogą z tym samym powodzeniem szkiełka lub guziki? Przecząco zdają się odpowiadać na to pytanie m. in. wyniki wieloletnich badań radzieckiego uczonego Bernarda Ka-żynskiego. W 1923 zgłosił się do niego znakomity treser Władimir Durów. Miał on wielokrotnie okazję przekonać się, że samo spojrzenie człowieka wystarczy nieraz, aby uspokoić dzikie zwierzę. Według jego przekonania oczy ludzkie i zwierzęce wysyłają szczególnego rodzaju promienie. Każynski podjął się zbadania tej sprawy. W latach 1923—1934 dokonał 10 000 prób (przedtem wielką serię eksperymentów przeprowadził z Durowem i jego tresowanymi psami, Marsem i Pikki, sławny neurolog, prof. Władimir Bechteriew). W doświadczeniach Każynskiego „detektorami" hipotetycznych promieni, wysyłanych przez oczy Durowa, byli 212 ludzie. Uczony chciał się przekonać, czy w „świdrującym" spojrzeniu jest coś więcej niż tylko siła psychologiczna. Osoby badane w laboratorium Każynskiego siadały do Durowa tyłem, a Durów wpatrywał się w ich karki. Prawie każda z tych osób była w stanie powiedzieć, kiedy wzrok Durowa był skierowany właśnie na nią. Niekiedy określano nawet trafnie, pod jakim kątem pada spojrzenie. Jak udało się stwierdzić, niewidzialne „promienie" emitowane przez oczy Durowa miały charakter elektromagnetyczny, a pomiary wykazały, że są to fale milimetrowe (uzyskano zresztą wówczas wynik bardzo nieścisły). Ten sam rodzaj doświadczeń kontynuowali w latach czterdziestych profesorowie S. Turlugin i P. Lazarow. Potwierdzili oni fakt, że nie odczuwa się spojrzenia, kiedy nadawcę (oczy patrzącego) oddziela od osoby fiksowanej wzrokiem ekran w postaci uziemionej siatki metalowej. Spróbowano określić dokładniej długość czynnej tu fali elektromagnetycznej. Wynosi ona ok. 0,008 mm. Zespół prof. Lazarowa eksperymentował też z meskaliną i innymi środkami halucynogennymi, za pomocą których usiłowano wzmacniać zjawisko „promieniowania" oczu. W swej książce Biologiczeskaja radioswiaź (Biologiczna radiokomunikacja) rozwija Każynski hipotezę, w myśl której komórki receptorowe siatkówki oka — pręciki i czopki — nie tylko odbierają fale elektromagnetyczne, ale też pełnią rolę miniaturowych anten nadawczych. Istotnym elementem całości tego biologicznego nadajnika ma być jakoby gruczoł dokrewny znajdujący się w mózgu, zwany szyszynką. Jak wiadomo fizjologom, działanie na szyszynkę prądu elektrycznego wywołuje powstawanie na siatkówce podrażnień, które określone są przez osobę badaną jako wrażenia świetlne. Fakt ten nie potwierdza tezy Każynskiego, ale świadczy o trafności kierunku poszukiwań. 213 Działanie za pomocą bodźców słuchowych Zdarzają się osoby, u których szczególnie łatwo wy- wołać stan hipnozy właśnie za pomocą monotonnych bodźców akustycznych. Może to być regularne tykanie metronomu, terkotanie elektrycznego brzęczyka albo rytmiczny warkot wentylatora. Amerykanie stosują chętnie metodę polegającą na mikrofonowym wzmoc- nieniu oddechu pacjenta, który wsłuchuje się weń. W tym wypadku nie jest to już „czyste" działanie mono- tonnie powtarzającego się bodźca, ale dość skompliko- wany mechanizm sprzężenia zwrotnego; słyszalne uspo- kojenie oddechu działa na pacjenta uspokajająco, co z kolei wpływa na pogłębienie się i wyrównanie odde- chu itd. Działanie za pomocą bodźców dotykowych Chodzi tu przede wszystkim o „passy" („pociągi magnetyczne"), jak je nazywano na początku XIX stu- lecia. Są to wykonywane powoli i wielokrotnie powta- rzane ruchy dłoni hipnotyzera, które przesuwa on tuż nad ciałem pacjenta — od głowy do stóp, jeśli pacjent spoczywa w pozycji leżącej, a od głowy do kolan, kie- dy siedzi. Manipulacje zalecane przez dawnych mes- merystów są bardziej złożone, ale mówić o nich bę- dziemy później, zastanawiając się nad zasadnością za- biegów bioenergetycznych. W tej chwili „passy" in- teresują nas tylko jako monotonnie działający bodziec zmysłowy. Działanie za pomocą bodźców termicznych Stan hipnozy może wystąpić również w następstwie działania sugestywnych, rytmicznych bodźców ciepl- nych. Można się o tym przekonać — jak pisze Berthold Stokvis — zawieszając nad osobą poddawaną doświad- 214 Cieniu źródło ciepła, np. lampę, i wprawiając je w ruch Wahadłowy. Autorzy radzieccy (Iwanow-Smolenski t Nikołajew), zajmujący się przyczynami działania te- go rodzaju „passów", nie są zgodni na temat jego isto- ty, ponieważ udział mają tu bodźce cieplne i wzrokowe. Elektrohipnoza Do monotonnie działających bodźców sprowadzają- cych stan hipnozy, poza omówionymi działaniami bodź- ców zmysłowych, zaliczyć chyba wypada i elektrohip- nozę. Tak przynajmniej czyni Stokyis, który skutecz- ność tzw. elektrohipnozy przypisuje połączonemu od- działywaniu następujących czynników: słabemu prądo- wi faradycznemu, brzęczeniu aparatu do elektryzacji, sugestii słownej i odprężeniu mięśni. Tzw. prąd fara- dyczny jest prądem zmiennym o niskim napięciu i na- tężeniu oraz małej częstotliwości. Tę małą częstotli- wość przetransponowaną na drgania akustyczne słyszy- my właśnie w brzęczeniu wydawanym przez aparat. Mamy tu więc do czynienia z parą synchronicznie działających bodźców monotonnych: elektrycznego i akustycznego. Franz Andreas Yólgyesi, który w swojej dziesięcio- lecia trwającej praktyce lekarza hipnologa stale po- sługiwał się techniką „faradycznej ręki", łączy ściśle istotę jej wpływu ze zjawiskmi bioelektrycznymi i biomagnetycznymi. Yolgyesi zapewnia o jej absolutnej nieszkodliwości, po czym tak oto opisuje urządzenie i zasadę jego funkcjonowania: Jest to mały aparacik do faradyzacji, zasilany z sieci. Ma płynnie regulowane napięcie, działa w nim przerywacz młoteczkowy Wagnera (brzęczyk). Jedną z elektrod trzyma siedzący na fotelu pacjent w złożonej na kolanach ręce. Obwód prądu zamyka lekarz swoją ręką, podczas gdy pal- cami dotyka czoła, szyi albo powiek pacjenta. Metoda ta — również przy wieloletnim jej stosowaniu — nie przedsta- 215 wia żadnego niebezpieczeństwa dla lekarza. Natężenie prą- du wynosi mniej więcej 1—1,5, ewentualnie 2—2,2 mA, przy napięciu 40, ewentualnie 50 — 56 V i przy częstotliwo- ści 20 —30 Hz. Prąd przepływający przez rękę lekarza nie powinien nigdy stać się przykry do zniesienia. Podobnie jak Stokvis, poważne znaczenie przypisuje Yolgyesi brzęczeniu aparatu, ale i on nie zwraca uwa- gi na fakt, że mamy tu do czynienia z dwoma bodźcami powtarzanymi z dokładnie tą samą częstotliwością, co wydaje się szczególnie istotne. Działanie „faradycznej ręki" łączy Yolgyesi zawsze ze słowną sugestią odprę- żenia, a potem zasypiania. W leczeniu odwykowym alkoholików, gdzie przy- gotowanie pierwszej hipnozy jest przeważnie dość czasochłonne, „ręka faradyczna" może oddać — jak twierdzi Yolgyesi — nieocenione usługi. Podkreślone przez obu wyżej cytowanych autorów znaczenie jednoczesnego działania różnych bodźców było zapewne źródłem pomysłu „automatycznego hip- notyzera". Aparat ten zbudowano w Kiszyniowie (ZSRR) w 1973, a działanie jego polega na wysyłaniu rytmicznych impulsów: elektrycznych, świetlnych, dźwiękowych i cieplnych. W Polsce udane modele aparatów do elektrohipnozy i do elektronarkozy opracował prof. Stefan Manczarski. Jeden z pierwszych, zbudowany w latach wojny, słu- żył mu w pracy konspiracyjnej: za pomocą elektrohip- nozy i stosowanej pohipnotycznej sugestii usuwano z pamięci pewnych osób wiadomości, których przechwy- cenie przez okupantów byłoby szczególnie niebez- pieczne. Wyjaśniono już powyżej, czym jest elektrohipnoza. A co rozumiemy pod pojęciem elektronarkozy? Pierwsze jej próby przeprowadzono jeszcze w XIX w. Mache (1875) działaniem prądu stałego wywoływał analgezję (czyli nieczułość na ból) u ryb. D'Arsonval 216 (1890) działaniem prądu zmiennego wielkiej częstotli- wości uzyskał analgezję u królika. R. Droh (1972) pro- ponuje zdecydowane rozróżnienie: elektronarkozy (czys- tej oraz kombinowanej z działaniem środkami farma- kologicznymi) od elektroanalgezji, która jest wywoła- nym elektrycznie lokalnym znieczuleniem, przy zacho- waniu świadomości pacjenta. Elektronarkozę można •powodować metodą zbliżoną do elektrowstrząsu albo metodą stopniowego podnoszenia natężenia prądu. Pier- wsza z nich jest niezupełnie bezpieczna, grozi wystą- pieniem drgawek trwających niekiedy wiele minut i zaburzeń pracy serca. Metoda druga sprowadza głębo- ki „elektrosen" w ciągu kilku do kilkunastu minut. Dlaczego pacjent zasypia? Istnieją na ten temat dwa poglądy i oba — jak sugeruje Droh — zapewne są słuszne: 1. Elektronarkoza hamuje dopływ informacji biologicz- nych do mózgu. 2. Działający na centralny system nerwowy prąd po- woduje nagłe wydzielenie się do krwi pewnych meta- bolitów, hormonów i innych substancji, które z kolei działają na części mózgu będące ośrodkami regulujący- mi sen i czuwanie: podwzgórze i układ siatkowaty. Jak z tego widać, działanie elektronarkozy znacznie różni się w swej istocie od działania elektrohipnozy. To ostatnie bowiem sprowadza się do wywołania raz po raz powtarzającym się bodźcem efektu hamowania, które rozszerza się stopniowo na coraz to większe połacie ko- ry mózgowej. Tak przynajmniej interpretuje usypiają- ce działanie bodźców jednostajnych B. Birman (1925) i inni badacze ze szkoły Pawiowa. Także sam stan „elektrosnu" jest różny od stanu elektrohipnozy, która nie stanowi przecież nic innego, jak hipnozę uzyskaną za pomocą m.in. działania prądu elektrycznego, i jak zawsze w hipnozie (z wyjątkiem jej formy letargicz- 217 nej) kora mózgowa pacjenta nie jest całkowicie opano- wana hamowaniem, lecz zawiera tzw. „punkty czuwa- jące". One to sprawiają, że z człowiekiem zahipnotyzo- wanym można się porozumieć, podczas gdy z osobą uśpioną — snem naturalnym lub pod wpływem narko- zy — jest to niemożliwe. Mechanizm oddziaływania bioenergetycznego „To, czego nie da się zobaczyć, dotknąć ani powąchać, po prostu nie istnieje". Takimi słowami uzasadniał Ben- jamin Franklin, członek wysokiej komisji, powołanej w 1784 dla zbadania mesmeryzmu, swoją negatywną opinię. Aż dziw bierze, gdy się pomyśli: wypowiedział je badacz elektryczności, a więc właśnie czegoś takiego, czego również nie da się zobaczyć ani powąchać. Nie- mniej stanowisko Franklina jest zrozumiałe jako wy- raz panującego wówczas wśród uczonych naiwnego racjonalizmu. Były to bowiem czasy, kiedy powoływa- nie się na zdrowy rozsądek (zamiast np. na Pismo świę- te) stanowiło nowość i świadczyło o intelektualnej wol- ności uczonego. Ale — dobrze to dziś wiemy — żadna postępowa idea nie pozostaje postępowa na wieki. Starożytny sposób leczenia przez „nakładanie rąk" uważa się dotąd w oficjalnej medycynie za bajkę, a le- czących tym sposobem — za szarlatanów. Franciszek Antoni Mesmer (1734—1815) twierdził, że z rąk „uzdra- wiacza" dobywa się życiodajny, choć niewidzialny fluid, który jest wchłaniany przez ciało pacjenta. Czy tak jest rzeczywiście? Zanim spróbujemy odpowiedzieć na to pytanie w sposób, do którego upoważnia nas aktualny stan wiedzy przyrodniczej, przyjrzyjmy się przez chwilę metodom stosowanym przez sławetną komisję i jej ar- gumentom. Komisja powołana została na wyraźne życzenie dwo- 218 ru królewskiego, a wbrew Akademii, gdzie uważano za stosowne nie zajmować się innymi środkami terapeu- tycznymi niż upusty krwi, lewatywy i pigułki. Zwróco- no się więc nie do Mesmera, lecz do jego ucznia, dra D'Eslona, chcąc w ten sposób przynajmniej osłabić znaczenie całej sprawy. Przyjrzawszy się kuracjom D'Eslona komisja orzekła, że wszystko, co D'Eslon wy- woływał, „było dziełem dotykania, imaginacji i naśla- downictwa (...)". Jeżeli któryś chory przy magnetyzo- waniu usypiał, to działo się to z nudów; jeżeli odczuwał !- silne ciepło, to dlatego, że pierwej musiał dużo chodzić: jeżeli któraś kobieta doświadczała przykrych wrażeń duszenia, to dlatego, że zapewne była zanadto ściśnięta stanikiem, jeśli wpadła w konwulsje, to z tego powo- du, że naśladowała drugą itp. W ostatecznej konkluzji sprawozdania zawyrokowano: „magnetyzm zwierzęcy" nie istnieje. Mało kto wie o tym, że poza sprawozdaniem oficjal- nym sporządzono dwa raporty tajne. Miały one po- wstrzymać poparcie rządu dla nowej metody. Pierwszy z nich dowodził, że mesmeryzm (nie istniejący jakoby!) jest środkiem niebezpiecznym i szkodliwym, w drugim zaś czytamy: „Głos publiczny świadczy, że ani u pana D'Eslona, ani u pana Mesmera nikogo nie wyleczono". Było to oczywiste kłamstwo. Nie miejmy złudzeń — cała ta kampania przeciw mesmeryzmowi nie toczyła się w czystej atmosferze i olimpijskiego sporu pomiędzy Prawdą i Fałszem. W rzeczywistości z nowatorstwem walczyła tam nie tyl- ko rutyna, ale także po prostu organizacja lekarzy oba- wiających się o utratę zamożniejszych pacjentów i pań- stwowych synekur. Te pozanaukowe względy łączyły się zresztą w owych czasach harmonijnie, o czym świad- czy zalecenie, które w usta lekarza włożył Moliere w akcie Chorego z urojenia: „Nigdy nie posługiwać się żadnymi innymi lekarstwami prócz tych, jakie zaleca 219 uczony fakultet, chociażby chory miał przez to zdech- nąć". Szyderstwo Moliera nie dotyczy, rzecz jasna, lekarzy będących jednocześnie uczciwymi i rzetelnymi bada- czami. W Lecons d'anatomie comparće (Wykłady ana- tomii porównawczej) Georges Cuvier wspomina o swych mesmerycznych doświadczeniach na osobach już przed rozpoczęciem eksperymentu zupełnie pozbawio- nych przytomności oraz na zwierzętach. Do uznania realności zjawisk mesmerycznych dochodzili w póź- niejszych latach nawet ci uczeni, których uważa się za najwybitniejszych rzeczników wyobraźni jako jedynego czynnika oddziaływającego na organizm pacjenta. Je- dnym z nich, jak już mówiliśmy, był James Braid. Również wielki lekarz Ambroise Auguste Lisbault, współtwórca sugestywnej teorii hipnozy, w swym ?Etu- de sur le zoomagnetisme (Studium zoomagnetyzmu) stwierdza, że działanie hipnotyczne może być spowodo- wane bądź wpływami psychologicznymi, bądź „bezpo- średnim działaniem nerwowym człowieka na człowie- ka". Do wycofania się z zajmowanej przez niego po- przednio pozycji zdecydowanie „antyfluidystycznej" przywiodły go udane doświadczenia mesmeryczne, któ- re rozpoczął w 1880, a prowadził przeważnie na dzie- ciach w wieku od dwóch miesięcy do trzech lat. Jakie w rzeczywistości bywają skutki zabiegów me- smerycznych? Oto co na ten temat sądzą dziewiętna- stowieczni znawcy przedmiotu: Jeśli człowiek dotykający (przykładający dłonie, wy- konujący głaski, czyli passy) jest zdrowy i zdrowa jest też osoba dotykana, to w większości wypadków żadnej widocznej reakcji po prostu nie dostrzeżemy. U nie- których osób (podatnych na hipnozę indukowaną me- smerycznie) reakcją będzie zapadnięcie w trans hipno- tyczny. Jeżeli osobą dotykaną jest osoba chora, to — przy pozornym braku widocznej reakcji przy każdym 220 zabiegu — w sumie mogą one spowodować znaczny efekt terapeutyczny. Może również wystąpić reakcja doraźna w postaci hipnozy lub też drgawek, które przy pełnej świadomości ogarniają całe ciało pacjenta i ustępują same (po paru minutach) jeszcze podczas trwania zabiegu. Julian Ochorowicz w swym dziele Psychologia i medycyna proponuje każdemu zdrowemu człowiekowi o suchych i ciepłych dłoniach, aby przy najbliższej okazji przekonał się o możliwościach dokonania skutecznego zabiegu mesmerycznego, czyniąc przy tym smętną refleksję: i tak nikt zapewne nawet nie pofatyguje się spróbować, ponieważ rzecz jest zbyt prosta, aby mogła wydać się prawdopodobna. L. E. Stefański próbował hipnotyzować pewnego studenta chemii, u którego spodziewał się ujawnić zdolność do spostrzegania pozazmysłowego. On z kolei liczył też trochę na kojący wpływ hipnozy, który złagodzić miał przykre napięcia psychiczne, powodujące bezsenność. Technika hipnozy werbalnej dawała słabe rezultaty, spróbowano więc passów mesmerycznych. Oto relacja z przebiegu doświadczenia: Po paru minutach ręce chłopca zaczęły drgać, a ich mięśnie mimo woli napinały się. Młodzieniec ze śmiechem zwrócił mi na to uwagę; był tym zjawiskiem zaskoczony i ubawiony. Po chwili zaczęły napinać się również pozostałe mięśnie szkieletowe i drgawki ogarnęły całe ciało. Student — śmiejąc się wciąż i komentując swój dziwny stan — prężył się konwulsyjnie. Każde dotknięcie moich dłoni powodowało paroksyzm drgawek i było odczuwane jako prąd elektryczny płynący z moich dłoni. Po kwadransie drgawki stawały się coraz słabsze, wreszcie ustały. Przestałem wykonywać passy i przystąpiłem do starannego „budzenia" — pomimo że młodzieniec nie spał, a świadomość nie opuściła go ani na chwilę. Gdy skończyłem, oświadczył, że czuje się jak nowo narodzony, jakby pozbył się jakiegoś ciężaru. Spytałem go o Mesmera i mesmeryzm. Nie czytał nic na ten temat. Ode mnie dopiero dowiedział 221 się, że to, co przeżył, Mesmer nazywał „przesileniem" — charakterystyczną dla jego kuracji reakcją drgawkową. Nie musi być ona wcale, jak widać, rezultatem naśladow- nictwa, co w swoim czasie próbował insynuować wyrok sławetnej francuskiej komisji. Do oddziaływania bioenergetycznego nie jest nawet konieczna wiara w uzyskanie oczekiwanego skutku ani u osoby mesmery żujące j, ani u osoby mesmeryzowane j. Na ten temat przekonujące są doświadczenia Ochorowi- cza przeprowadzone z grupą lekarzy w 1890. Każdy z nich występował kolejno w roli magnetyzera i magnety- zowanego, a doraźny skutek przeprowadzanych nawza- jem na swych rękach zabiegów sprawdzany był za pomocą dynamometru. Jak się wówczas przekonano, gdy na rękę człowieka słabszego oddziałuje ręka silniej- szego, następuje zawsze wzmocnienie tej pierwszej i odwrotnie — skutkiem działania osobnika słabego i chorego jest zawsze osłabienie ręki człowieka silnego i zdrowego. Wyniki tych i innych tego rodzaju doświadczeń nie mogły jednak przekonać tych wszystkich, którzy w realność zjawisk mesmerycznych z różnych względów wierzyć nie chcieli. Trudno się nawet dziwić — Ochoro- wicz poza sprężynowym dynamometrem niewiele miał do dyspozycji przyrządów, które mogłyby dać obiek- tywne świadectwo istnienia wpływów bioenergetycz- nych człowieka na człowieka. Dlatego też sprawa me- smeryzmu, głośna jeszcze na przełomie XIX i XX stu- lecia, ucichła potem na długie lata. Dziś znów się pisze na temat mesmeryzmu. Powstały w ostatnich latach narzędzia badawcze, które pozwalają siły oddziaływań bioenergetycznych pomiędzy organizmami wykrywać i mierzyć, przy czym stosowane są te same metody badawcze, jakie zostały zaakceptowane już powszech- nie w różnych dziedzinach badań naukowych. Nie wiemy dotąd, jaka jest istota oddziaływania bio- 222 energetycznego. Nie wiemy, czy polega ono na działaniu jakiegoś bliżej nie znanego nam dotychczas czynnika, czy też mamy tu do czynienia z czynnikami, z których każdy z osobna jest znany, a tylko ich wspólne działanie sprawia nieoczekiwany skutek. Dużym uznaniem cieszy się hipoteza, że istotą omawianego zjawiska jest przekazywanie rytmów biologicznych. Rytmy biologiczne — to nie tylko rytmy układu krążenia, dobowy rytm snu i czuwania, odżywiania i wydalania; to także miliony różnych rytmów prądów czynnościowych we wszystkich komórkach mięśniowych i nerwowych. Być może, one to właśnie są przekazywane w zabiegu bioenergoterapeutycznym, a nieprawidłowe rytmy w organizmie chorego są „dostrajane" w trakcie zabiegu do prawidłowych, właściwych dla stanu zdrowia rytmów mesmerysty. Jest też i inna możliwość: istotny dla zjawiska oddziaływania bioenergetycznego czynnik nieznany występuje zawsze łącznie ze znanymi, towarzyszącymi mu, co ogromnie zaciemnia obraz zjawiska. Wyniki nowszych badań zdają się potwierdzać ten ostatni pogląd. W badaniach tych, prowadzonych w wielu ośrodkach naukowych na świecie, posługiwano się czterema metodami: 1. fotografią w polu wielkiej częstotliwości (fotogra fią kir liano wską), 2. mierzeniem z odległości pól elektrostatycznych, które powstają wokół ludzkich dłoni, czy w ogóle wo kół ludzkich postaci, 3. metodą wykrywania i mierzenia oddziaływań bio energetycznych za pomocą detektorów biologicznych, 4. metodą utrwalania na błonie fotograficznej śla dów interakcji pomiędzy palcami uzdrawiacza a ciałem pacjenta (metoda Lwa Wienczunasa, fot. 23). Wielokrotnie i ze szczególną ścisłością przeprowadzane były badania nad zagadkową zdolnością znane- 223 go radzieckiego uzdrawiacza Aleksandra Kriworotowa. Kriworotow jest emerytowanym pułkownikiem. Od 1960 współpracuje ze swym synem lekarzem, który zajmuje się diagnostyką. Najznakomitsze rezultaty uzyskuje Kriworotow w leczeniu lumbago, zapalenia korzonków nerwowych i tym podobnych chorób syste- mu nerwowego. Kriworotow nie stosuje hipnozy w żadnej z jej postaci. Pacjent siada na krześle, a uzdra- wiacz staje za nim. Ręce zbliża na odległość około 5 cm do ciała chorego. Poczynając od głowy, przesuwa je w dół wzdłuż pleców, nie dotykając jednak ani przez chwilę ciała. Pacjenci stwierdzają prawie jednogłośnie, że dłonie Kriworotowa promieniują przy tym silnym ciepłem. Jeśli jakiś wewnętrzny narząd jest chory, pa- cjent odczuwa, że miejsce to gwałtownie się ogrzewa. Jest to wyczuwalne również dla Kriworotowa, który na tej podstawie może zlokalizować ognisko choroby. Podczas zabiegu pacjenci czują, „jakby ręce Kriworo- towa na wskroś ich przenikały". Tymczasem przyrządy wykazują, że ani ręce uzdra- wiacza, ani ciała pacjentów nie zmieniają w rzeczywis- tości swojej temperatury. Gdy w 1966 Kirlian wykrył pole elektryczne pomiędzy leczącymi rękami Kriworo- towa a pacjentem, zagadka zdawała się rozwiązana. Jed- nak z pomocą technicznie uzyskanego pola elektrycz- nego — jak pisze Wiktor Adamienko (1973) — nie uda- je się spowodować tych subiektywnych odczuć (jak subiektywne odczucie ciepła i in.), których doznaje pa- cjent przy leczeniu rękami. Adamienko wnioskuje więc, że mamy tu do czynienia ze „specyficznym polem, ce- chującym tylko żywe organizmy". Przyrządem mierzącym na odległość pole elektrosta- tyczne wokół żywych organizmów przetestowano w warszawskim Zakładzie Parazytologii PAN-u szereg osób, a wśród nich znanego lekarza hipnologa i bioener- goterapeutę Jana Rublewskiego, praktykującego od lat 224 W Szczytnie Śląskiej. Okazało się, że jest on źródłem pola elektrycznego o natężeniu wielokrotnie wyższym niż notowane u większości osób pozostałych. Badania z zastosowaniem aparatury kirlianowskiej przeprowadzono z Aleksandrem Kriworotowem trzy- krotnie: w 1966. doświadczenia trwające cały miesiąc wykonywał Siemion Kirlian, w rok później kontynuo- wał je Wiktor Iniuszin z Uniwersytetu im. Kirowa w Auma-Acie, a w 1970 moskiewski uczony Wiktor Ada- mienko. Dłonie uzdrawiacza badane były przed przy- stąpieniem do zabiegu leczniczego, podczas działania i po jego zakończeniu. Uzyskane obrazy różniły się bar- dzo znacznie. Okazało się przede wszystkim, że jasność Świetlistych obwódek wokół palców oraz siła wystrze- lających z nich „płomyków" zależą od tego, czy Kri- Worotow jest skoncentrowany czy odprężony. W tych momentach, gdy pacjent zaczynał odczuwać intensywne gorąco, cała poświata wokół dłoni Kriworotowa zmniej- szała się, za to z niektórych punktów dobywały się po- jedyncze promienie, bardzo silnie świecące. Podobne badania prowadził w 1972 E. Douglas De- an, pracownik naukowy politechniki w Newark (USA). Przedmiotem badań była Ethel E. De Loach, sekretar- ka Towarzystwa Parapsychologicznego w Jersey City, która pięć lat przedtem przypadkiem wykryła lecznicze właściwości swoich rąk. Wykonano wiele serii zdjęć ,W polu wielkiej częstotliwości (50 000 Hz) przy napię- ciu 40 000—50 000 V na materiałach do fotografa biało- czarnych i barwnych (Ektacolor, Kodachrome i Pola- toid). Zdjęć dokonywano w czasie, gdy pani De Loach Odpoczywała i kiedy zajmowała się zabiegiem leczni- czym (fot. 24). Uzyskane wyniki potwierdzają rezultaty doświadczeń radzieckich, chociaż kształty wyładowań koronowych wokół palców pani De Loach różnią się od wirażów otrzymanych w doświadczeniach z Kriworo- towem. Jest to w pewnym stopniu sprawa indywidual- 225 nych właściwości obu badanych osób, ale w pierwszym rzędzie różnych warun-ków przeprowadzania ekspery- mentu: innej konstrukcji aparatu, innych materiałóvv światłoczułych, a zwłaszcza innej charakterystyki prądu. Z wieloma różnymi uzdrawiaczami eksperymentuje zespół, którym kieruje Ramos Perera Molina, wykła- dowca uniwersytetu w Madrycie i prezes Hiszpańskiego Towarzystwa Parapsychologicznego. Jest wśród nich anonimowy sprzedawca w jednym z madryckich skle- pów, który w 1974 sam zgłosił się w celu przebadania do pracowni doktora Moliny. Trzeba dodać, że hiszpańscy badacze zdecydowanie unikają uzdrawiaczy trudnią- cych się leczeniem zawodowo. W seriach kirlianowskich fotografii próbowano uchwycić sam proces ener- getycznego transferu — przechodzenia czegoś z dłoni uzdrawiacza do ciała drugiego człowieka. Otrzymano zdjęcia niewątpliwie efektowne, ale dość trudne do zinterpretowania i przez to niezupełnie przekonywu- jące. Zjawisko energetycznego „podładowania" jednego organizmu ludzkiego przez drugi (jeśli ono rzeczywi- ście istnieje) jest wcale nie takie proste; komplikuje je czynnik psychiczny, od którego w zasadniczym stopniu zależy działanie ręki leczącej, a który ma też zapewnij jakiś (jak dotąd — nie przebadany) wpływ na „odbiór'1 u osoby uzdrawianej. Gdyby jedynym dowodem nn istnienie zjawiska oddziaływania bioenergetycznego organizmu na organizm były badania kirlianowskich układu człowiek—człowiek, dowód ten mógłby być bardzo łatwo podważony. Wiadomo przecież, jak czu- łym indykatorem wszelkich zmian w psychice jest fo- tografia kirlianowska. Nie można zatem wykluczyć i następującej interpretacji: to, co oglądamy, nie jest obrazem „transferu bioenergii", lecz skutkiem sugestii i autosugestii u leczącego i leczonego. Aby tych komplikacji uniknąć, prof. Thelman Moss 226 prowadzi doświadczenia z wpływem ręki leczącej nie na ludzi, lecz na drobne organizmy żywe oraz martwe przedmioty. Szczególnego rozgłosu doczekały się dwa spośród jej eksperymentów (1972). W polu wielkiej częstotliwości umieszczono świeżo Zerwany liść. Na zdjęciu ukazało się dość silne, niebie- skawe świecenie. Liść nakłuto w kilku miejscach igłą. Wokół nakłuć pojawiły się czerwone plamki, świadczą- ce o gwałtownej reakcji liścia. Po pewnym czasie liść zaczął więdnąć, a jego świecenie znacznie zmalało. Do liścia zbliżyła się teraz ręka człowieka na odległość ok. 15 do 20 cm. Wówczas na kilka minut świecenie liścia osiągnęło pierwotne nasilenie. Wyglądało to tak, jakby w umierające komórki liścia „wlano" świeże siły. Do- prawdy trudno przypuścić, aby na liść oddziałała su- gestia. Drugie doświadczenie przeprowadzono z przedmio- tem martwym. Była to moneta, której od pewnego czasu nie dotykano. W polu wielkiej częstotliwości ukazał się jej obraz: rysunek i napis były wyraźne i czytelne. Po chwili zbliżyła się do monety ręka na odległość centymetra, po czym ponownie wykonano Zdjęcie. Tym razem obraz monety był zamglony, po- kryty rojem jasnych punktów; przypominał charakte- rystyczne kirlianowskie obrazy żywych tkanek. Czyż- by moneta została „impregnowana" hipotetyczną ener- gią biologiczną? Magnetyzerzy mesmeryści twierdzili, że substancją szczególnie chciwie wchłaniającą „życiową energię" jest woda. doktor Bernard Grad z Uniwersytetu Mc Gilla W Montrealu przeprowadził w latach 1965-1974 wiel- ką serię eksperymentów następującego rodzaju: Gdy ziarna jęczmienia były podlewane wodą z bu- telki, którą uzdrawiacz trzymał przedtem w rękach, wypuszczone przez nie kiełki rosły znacznie szybciej niż kiełki z nasion podlewanych zwykłą wodą wodo- 227 ciągową; ale — i to jest najbardziej zdumiewająca część doświadczenia — gdy butelkę z wodą trzymał przedtem któryś z psychiatrycznych pacjentów w sta- nie depresji, woda ta opóźniała rozwój roślin. Woda „naświetlana" rękami uzdrawiacza w badaniach che- micznych nie wykazała żadnej różnicy w porównaniu z wodą „nie naświetlaną". Zmiany ujawnione zostały dopiero w badaniach fizycznych: okazało się, że war- stwa tej wody pochłania z przenikającej ją wiązki pro- mieni podczerwonych (o długości fali 2800—3000 na- nometrów) o 17% więcej niż woda zwykła. Zdolność oddziaływania bioenergetycznego, podo- bnie jak wszystkie inne zdolności, jest różna u różnych ludzi. Także i w tej dziedzinie zdarzają się talenty. Ta- kim samorodnym talentem był niewątpliwie Franci- szek Antoni Mesmer. W naszych czasach zasłużoną sławą cieszą się radzieccy bioenergoterapeuci — wspo- mniany już Aleksander Kriworotow i Georgij Ken- czadze z Tbilisi. Działają oni często skutecznie w przy- padkach, które oficjalna medycyna uznała za bezna- dziejne. Oto przykład przebiegu jednej z kuracji Ken- czadzego: Chłopiec K. przeszło rok leżał bezwładny bez kontaktu z otoczeniem, nie poznawał rodziców, nie roz- różniał przedmiotów,, był na wszystko obojętny i nie wydawał żadnego głosu. Spośród wielu diagnoz naj- prawdopodobniejsza wydawała się opinia, że jest to rodzaj obustronnego porażenia mózgu. Kenczadze spró- bował działać passami, co dało od razu pewien efekt. Już po kilku dniach zabiegów chłopiec zaczął wyda- wać pierwsze dźwięki, wkrótce mógł już siedzieć, a wreszcie — nawet wstawać. W 1973, po czterech la- tach od momentu rozpoczęcia kuracji, chłopiec zaczął samodzielnie chodzić, biegać, śpiewać i przejawiać przy tym dobry słuch muzyczny. Potrafi już sam jeść, rozumie, co się do niego mówi, ma pełny kontakt z otoczeniem. 228 Sławni magnetyzerzy (mesmeryści) i pierwsi badacze loży akcentowali zawsze bardzo silnie różnicę, jaka istnieje pomiędzy transem hipnotycznym a transem magnetycznym. Późniejsi badacze hipnozy przeważnie uznwawali za bajkę cały mesmeryzm, a zatem i wszel- kie rozróżnienia pomiędzy nim a właściwą hipnozą. Z punktu widzenia współczesnej psychotroniki dawny pogląd wydaje się zupełnie zasadny. Jeśli bowiem jest prawdą, że oddziaływanie bioenergetyczne polega na przestrajaniu biorytmów pacjenta przez biorytmy or- ganizmu indukującego, na narzuceniu mu rytmów •Własnych, to nie ma w tym nic dziwnego, że stan hi- pnozy, będący wynikiem takiego działania, różni się od stanu hipnozy wywołanego innymi środkami. Zjawiska normalne i paranormalne Jednym z charakterystycznych przejawów związa- nych ze stanem hipnozy jest zwiększona — niekiedy do zdumiewających rozmiarów — zdolność ideopla- styczna. Nie jest ona wcale tym samym, co zwiększo- na sugestywność, z którą często bywa niesłusznie utoż- samiana. W stosowanej przeważnie przez lekarzy wer- balnej technice indukowania hipnozy ważny etap sta- nowi realizacja sugestii, że np. do prawej ręki pacjen- ta napływa coraz to więcej krwi, przez co staje się ona Ciężka i ciepła, coraz cięższa i coraz gorętsza. To, że podsuwane przez lekarza wyobrażenia realizują się U pacjenta w subiektywnym odczuciu ciężkości i gorą- ca świadczyć już może o wystąpieniu „zwiększonej sugestywności". Ale realizacja tych wyobrażeń może też pójść znacznie dalej. Obiektywne wskazania przy- rządów pomiarowych świadczą wtedy o tym, że skóra dłoni jest naprawdę przekrwiona, a temperatura jej powierzchni naprawdę się podniosła. W czerwcu 1884 o udanych doświadczeniach z tego rodzaju realizacjami ideoplastycznymi w hipnozie po- 229 informował członków Towarzystwa Biologicznego w Pa- ryżu Julian Ochorowicz. Wywoływał on u osób przez siebie hipnotyzowanych m. in. obrzmienia i zaczerwie- nienie skóry oraz zmiany temperatury ciała o cały sto- pień. W kilka miesięcy potem doktor Faucanchon wyko- nał swoje sławne doświadczenia z pozorowanym przy- kładaniem wezykatorii (plastra kantarydynowego, silnie drażniącego skórę). Kiedy osobie zahipnotyzowanej przyklejano zwykły papier, sugerując przy tym, że jest to wezykatoria, skóra zaogniała się i powstawały na niej pęcherze. I odwrotnie: odpowiednią sugestią udawało się zupełnie znieść działanie prawdziwego pla- stra kantarydynowego. Do tej samej grupy zjawisk zalicza Ochorowicz rów- nież bardzo rzadkie fenomeny: realizację ideoplastycz- ną takich wyobrażeń, jak emisja magnetyczna i różne formy luminescencji ręki. Ochorowicz twierdzi, że w ogóle wszystkie zjawiska mediumiczne o charakte- rze fizycznym (a więc te, które dziś nazywamy psycho- kinetycznymi) stanowią w istocie ideoplastyczne reali- zacje wyobrażeń. Są one bardzo trudne do wywołania. Podstawową trudnością jest już samo wytworzenie i zaakceptowanie przez głębokie, nieświadome warstwy osobowości człowieka wyobrażeń sprzecznych ze wszystkim, co ugruntowało w nim codzienne doświad- czenie, np. że ręka wydziela promienie niewidzialne dla oka, a działające na światłoczułą emulsję. Dla dorosłe- go, trzeźwo myślącego człowieka tego typu wyobraże- nia są oczywiście nie do przyjęcia — często nawet w głębokiej hipnozie. Po prostu nie mogą powstać, są odrzucane jako absurdalne już in statu nascendi. Jeśli więc koncepcja Ochorowieża jest słuszna i objawy psy- chokinetyczne naprawdę są tworem ideoplastii (szcze- gólnego rodzaju), to u dzieci powinno być stosunkowo łatwiej je wywołać niż u osób dorosłych. Czy jest tak istotnie? 230 Prasa z ostatnich lat pisała o niesłychanych wyczy- nach „magika" Uri Gellera, który lekko muskając koń- cami palców metalowe przedmioty — przeważnie łyż- ki lub widelce — powodował tym sposobem ich wygi- nanie się i łamanie. Geller zarobkuje występami na estradach i przed kamerami telewizyjnymi, ale też nie stroni od eksperymentów w laboratoriach. W 1973 był on w ciągu sześciu tygodni szczegółowo przetestowany W pracowni Instytutu Stanforda (USA), a ciekawsze doświadczenia zarejestrowano na taśmie filmowej. Oglądaliśmy ten film. Widzieliśmy, jak wyginały się łyżki, żelazne sztabki i pierścienie. Ani nam, ani żad- nej z osób na sali — jesteśmy tego pewni — nie przy- szła wtedy do głowy myśl, aby po powrocie do domu Wziąć do rąk łyżkę i ... zrobić to samo co Geller. Nam, ludziom dorosłym i zdrowym na umyśle, nie przycho- dzą do głowy pomysły tak absurdalne. Wyobrażenie łyżki wyginającej się pod naszymi palcami jest odrzu- cane, jeszcze zanim zdąży się narodzić. W grudniu 1973 Uri Geller wystąpił w studio tele- wizji angielskiej, w styczniu 1974 — zachodnioniemie- ckiej, w lutym zaś i marcu przed kamerami telewi- zji japońskiej. W każdym ze swych programów Geller zwracał się do telewidzów, aby próbowali go naślado- wać. Następstwem jego występu w Londynie było dwa- naście zgłoszeń rodziców, których dzieci — dziew- czynki i chłopcy w wjeku od 7 do 11 lat — potrafiły Jakoby z powodzeniem powtórzyć psychokinetyczne sztuki" Gellera. W RFN, w Austrii i w Szwajcarii zna- lazło się sześcioro dzieci, którym podobno udawała się zabawa w Uri Gellera. Dziewięcioletni Klaus Goerke Embsen koło Luneburga nagabywany przez reporte- rów, jak to robi, że lekko pocierane żelazne sztućce gną mu się jak plastelina, powiedział: „tak jakoś mnie przy tym swędzi w palcach". Najwięcej, bo ponad 1000 zgło- szeń o rzekomych lub prawdziwych fenomenach „w 231 stylu Gellera" odebrały telewizja i prasa w Japonii. Sprawdzeniem rzetelności niektórych z tych doniesień zajęło się Japońskie Towarzystwo do Badań nad Spo- strzeganiem Pozazmysłowym pod kierunkiem Tosfaiya Nakaoka. Autentyczne zdolności psychokinetyczne stwierdzono u wielu dziewcząt i chłopców, ale najbar- dziej niezwykłym talentem okazał się jedenastoletni Jun Sekiguchi (fot. 25). Jeden z kolejnych ekspery- mentów z nim opisuje doktor Nakaoka następująco: Na stole położyłem łyżkę, którą uprzednio zgięto, i kaza- łem chłopcu stanąć w odległości około 10 cm od stołu. Po- tem poleciłem mu podnieść prawą rękę do góry, a następ- nie poruszyć nią kilka razy w lewo i w prawo. Wówczas łyżka wyprostowała się i przyjęła swój pierwotny kształt. Doświadczenia z Junem Sekiguchi prowadzono nieco później w Londynie. Podrzucał on w górę i łapał me- talowy przedmiot, powtarzając tę czynność wielokrot- nie. W wyniku tego wyginały się sztućce, metalowa rurka i nożyczki. W innym doświadczeniu Jun spowo- dował wygięcie się łyżki zawieszonej na drucie w szczel- nie zamkniętym pojemniku z przezroczystej masy pla- stycznej (fot. 26). Obserwatorzy widzieli wyraźnie, jak się odkształcała. Podczas następnych spotkań Jun po- wodował deformację dwóch, trzech, a nawet czterech metalowych przedmiotów podrzucanych jednocześnie w górę. W wyniku podrzucania przez niego równocześ- nie drutu i monety pięciojenowej drut przechodził przez otwór w monecie. Wygięte przez Juna łyżki z nierdzewnej stali prze- słano do państwowego laboratorium przemysłowego w mieście Chiba. W wyniku analizy chemicznej stwier- dzono w nich nieznaczny ubytek węgla. Ponadto na łyżkach wygiętych przez Juna i na dołączonych łyżkach nowych identycznej jakości dokonano prób na zgina- nie. Analiza mikrofotografii przekrojów metalu gięte- 232 go siłą mechaniczną i psychokinetyczną wykazała zna- różnice. Jak się okazało, metal gięty psychokine- tycznie zachowuje swą naturalną strukturę (fot. 27), podczas gdy na mikrofotografiach metalu giętego siłą mechaniczną widać zawsze pofałdowanie i szczeliny. Orzeczenie laboratorium kończy się konkluzją: „Uwa- żamy, że łyżki zostały zgięte jakąś nieznaną siłą". Jak widzimy, zaistniałe w ostatnich latach fakty zdają się niespodziewanie potwierdzać słuszność ideo- plastycznej interpretacji zjawisk psychokinezy, którą sformułował Ochorowicz jeszcze w ubiegłym stuleciu. O psychokinetycznych zabawach dzieci nie śniło się nikomu w tamtych czasach. Tylko u osób dorosłych próbowano wówczas trenować zdolności psychokine- tyczne, wykorzystując zwiększoną przez hipnozę spraw- ność wszelkich realizacji ideoplastycznych. Taką osobą była Stanisława Tomczyk, którą w latach 1905—1912 Ochorowicz nauczył wywoływać w warunkach labora- toryjnych, przy dobrym oświetleniu i przy świadkach, rozmaite zjawiska „fizycznego mediumizmu". Osobie znajdującej się w średnio głębokiej hipnozie udaje się przeważnie z łatwością zasugerować, że za chwilę przeżyje marzenie senne, przy czym tematyka lub treść tego snu może być narzucona przez hipnoty- zera. Możliwość ta bywa wykorzystywana przez hipno- terapeutów.' Lekarz sugeruje pacjentowi np., że znaj- duje się w teatrze. Poleca mu przy tym, aby jego ma- rzenie senne pozostawało w związku z tematem jego lęków albo problemów konfliktowych. Pacjent może relacjonować, co widzi podczas trwania seansu lub też opowiedzieć swój sen po przebudzeniu. Po uzyskaniu odpowiedniego stopnia głębokości hi- pnozy można polecić osobie zahipnotyzowanej, aby Otworzyła oczy, nie ryzykując tym przebudzenia ani nie powodując spłycenia transu. U osób szczególnie podatnych udaje się wtedy za pomocą sugestii słownej 233 wywołać halucynacje wzrokowe (mogą to być oczywi- ście także omamy innych zmysłów). W oparciu o tę możliwość A. M. Muhl i M. Prince w latach 1923—1926 opracowali dość szczególne metody diagnostyczne, po- «j zwalające przywrócić pamięć o istotnych dla ustalenia przyczyn choroby osobach i sytuacjach z przeszłości. Autorzy polecali pacjentowi otworzyć oczy bez prze- budzenia się i pokazywali mu kulę kryształową, szklan- kę wody lub lusterko. Poddawali następnie sugestię, że przy utkwieniu wzroku w pokazanym przedmiocie zobaczy scenę jak w teatrze. Pozostawiali mu przy tym pełną swobodę w wyborze sceny lub zapowiadali tylko, że scena będzie pozostawać w związku z problemami, które go gnębią. W technikach diagnostycznych tego rodzaju chodzi oczywiście tylko o wydobycie na jaw zapomnianego urazu przez dotarcie do pozaświadomości pacjenta. Istnieje jednak tez możliwość ujawnienia w ten spo- sób informacji, które zostały odebrane na drodze pa- ranormalnej (np. przekazem telepatycznym). To, co osoba zahipnotyzowana lub znajdująca się w stanie autohipnozy widzi rzekomo we wnętrzu kuli, nie jest niczym innym jak hipnotyczną halucynacją. Na ogół nie bywa trudno słowną sugestią spowodować wzrokową halucynację u człowieka wpatrzonego w kry- ształową kulę. Gmatwanina nakładających się na sie- bie odbić światła na zewnętrznych i wewnętrznych po- wierzchniach kuli stanowi szczególnie sprzyjającą „kan- wę", na której jego pobudzona wyobraźnia „haftu- je" swoje obrazy. Mogą one — ale rzecz jasna nie mu- szą — zawierać elementy pochodzące z odbioru para- normalnego. Trudniejsze, wymagające głębszej hipnozy są suge- rowane halucynacje przy otwartych oczach, uzyskane bez pomocy kryształowej kuli. Halucynacje tego ro- dzaju mogą być dodatnie lub ujemne. Dodatnie po- 234 legają na tym, że osoba zahipnotyzowana spostrzega Coś, co nie istnieje, np. widzi swojego ojca na pustym kartoniku, wręczonym jej ze słowami: „oto fotografia pani ojca". Osobom bardziej podatnym można podsu- nąć nawet bardzo fantastyczne halucynacje, jak np. 1 obraz żywego lwa, siedzącego po przeciwnej stronie stołu.. Osoba widząca lwa reaguje wtedy zdumieniem, Strachem, rozbawieniem; rodzaj reakcji jest indywi- dualny, związany z cechami jej osobowości. Natomiast sugerując człowiekowi zahipnotyzowanemu, że zanim Otworzy oczy, wszystkie osoby obecne przy doświad- czeniu opuszczą pokój, możemy wywołać halucynację Ujemną; człowiek ten nie będzie ich widział, a jeśli któraś z tych osób sięgnie po leżącą na stole książkę, dla zahipnotyzowanego będzie to wyglądało tak, jakby książka sama uniosła się i zawisła w powietrzu. Wy- stąpienie ujemnych omamów wzrokowych jest, według niektórych uczonych (Davisa, Husbanda) dowodem uzy- skania wyjątkowo głębokiej hipnozy; głębszą hipnozą byłby już tylko stan letargiczny, kiedy przerwany zo- staje wszelki kontakt osoby zahipnotyzowanej z oto- czeniem. Szczególnie interesujące dla nas są te przejawy hip- nozy, w których ujawniają się zmiany w osobowości Człowieka zahipnotyzowanego. Należy do nich regre- Sja, stymulacja zdolności twórczych i różne przejawy rozszczepienia świadomości. Zjawisko regresji uzyskujemy, sugerując zahipnoty- lowanemu, że cofa się w czasie: „Będzie pan miał po- CZUcie cofnięcia się w okres, który panu zasugeruję". Pacjent nie tylko przypomina sobie, co było wczoraj, przed rokiem, przed dziesięcioleciem, ale istotnie czuje Się młodszym o dzień, rok, dziesięć lat. Wraz z cofa- niem się w czasie możemy obserwować, jak zmienia Się sposób wyrażania, charakter pisma, a nawet głos pacjenta. Pacjent cofnięty do wieku przedszkolnego 235 traci umiejętność pisania, a jego ręka jest w stanie kre- ślić zaledwie poszczególne litery. Pamięć osób „cofa- nych w czasie" bywa wprost niewiarygodna. Jeden z pierwszych eksperymentatorów na tym polu, pułkow- nik de Rochas, nie mógł się nadziwić, kiedy recytowano mu dosłownie teksty wypracowań pisemnych z pierw- szych lat nauki w szkole, co potem stwierdzono na podstawie zachowanych zeszytów szkolnych. Służąca pastora powtórzyła grecki traktat, który przed szesna- stoma laty czytał na głos jej chlebodawca; powtórzyła go dosłownie, choć nie rozumiała ani słowa. Regresja jest techniką stosowaną w medycynie dość rzadko, ale oddającą niekiedy nieocenione usługi. Jest ona częścią składową wynalezionej jeszcze w XIX w. metody ka- tartycznej, będącej punktem wyjścia współczesnej psychoterapii. Metodą katartyczną udaje się czasem leczyć najcięższe postacie nerwic w trakcie jednego zabiegu. Dzieje się tak, gdy wyjątkowa podatność cho- rego pozwala go „cofnąć w czasie", aby mógł w wyo- braźni jeszcze raz przeżyć wydarzenie, które stało się źródłem nerwicy. Ciekawe rezultaty mogłoby dać zastosowanie techni- ki regresji w badaniach psychotronicznych. Jak wia- domo, uzdolnienia paranormalne (dermooptyczne, psy- chokinetyczne — co do innych na razie brak danych), stosunkowo łatwe do ujawnienia u wielu dzieci, zani- kają w wieku dojrzałym. Czy cofnięcie osoby dorosłej do dziecięcego wieku mogłoby uczynić z niej jeszcze jednego naśladowcę Uri Gellera? Tego rodzaju do- świadczenia nie były jeszcze przeprowadzane. Istnieją jednak przesłanki, które pozwalałyby wierzyć w ich powodzenie. Wiemy, że przejawy paranormalne wy- kazują pewne podobieństwo do uzdolnień artystycz- nych. Podobnie jak pierwsze, tak i drugie często mani- festują się w dzieciństwie, a zanikają podczas dojrze- wania. Przywrócenie osobie dorosłej jej utraconych 236 razem z dzieciństwem zamiłowań do rysunku i malarstwa jest możliwe w hipnozie. L. E. Stefański miał nawet okazję osobiście przekonać się o tym (fot. 28). Może więc i przywrócenie uzdolnień paranormalnych dałoby się osiągnąć na tej drodze? Przemawiałby za tym jeszcze jeden fakt. Osoby dorosłe, przejawiające zdolności paranormalne w transie hipnotycznym lub auto-hipnotycznym, wykazują przy tym często cechy infantylne, a niekiedy z transem łączy się zupełna zmiana osobowości w tym kierunku. Na przykład Stanisława Tomczyk współpracująca z Ochorowiczem, którą w celu uzyskania objawów psychokinetycznych wprowadzano w stan hipnozy, zachowywała się wówczas jak dziewczynka, a samą siebie nazywała „małą Stasia". Stymulacja zdolności twórczych w hipnozie może być dokonana albo przez prostą sugestię słowną, albo też wywołana przez głęboką zmianę osobowości. Sergiusz Rachmaninow, którego I Symfonia została wygwizdana podczas jej prawykonania w Petersburgu, po-. padł w apatię i przez kilka lat następnych nie był w stanie niczego skomponować. W 1901 przyjaciele skierowali go do znanego hipnotyzera doktora Dahla. Seanse odbywały się regularnie przez kilka tygodni. Dahl sugerował w hipnozie: „Ma pan wielki talent. Jest pan w stanie komponować z zupełną łatwością". Sugestie lekarza poskutkowały. Rachmaninow napisał swój najlepszy utwór, II Koncert Fortepianowy c-moll i zadedykował go hipnotyzerowi. Zupełnie innego rodzaju próby stymulowania zdolności twórczych prowadzi od wielu lat znany moskiewski psychiatra Władimir L. Rajkow. Doświadczenia przeprowadza na studentach zgłaszających się do niego jako ochotnicy. Metoda doktora Rajkowa polega na wywoływaniu u osób pogrążonych w hipnozie zmian w ich osobowości, dlatego też osoby zgłaszające się do eksperymentu są na wstępie starannie psychiatrycznie 237 badane. Właściwy proces „sztucznej reinkarnacji" (jak nazywa Rajkow swoją metodę) zaczyna się od pogrą- żenia osoby testowanej w głębokiej hipnozie, w stanie pasywnym, w którym otrzymuje ona sugestię, że jest znakomitym, znanym z historii artystą malarzem lub muzykiem. Następnie przeprowadza Rajkow pasywny stan hipnozy w aktywny. Nie jest to jednak znany do- brze od przeszło półtora wieku stan tzw. czynnego som- nambulizmu. ,,Trans reinkarnacyjny" stanowi coś ja- kościowo innego, nowego. Potwierdzają to wskazania przyrządów pomiarowych. Przy przejściu ze stanu pa- sywnej hipnozy w trans reinkarnacyjny z zapisu elek- troencefalograficznego znika całkowicie rytm alfa, charakterystyczny dla spoczynku. Zamiast niego poja- wia się w zapisie EEG obraz, jaki normalnie bywa re- jestrowany w stanie czuwania przy pełnej aktywności. Towarzyszą temu również i inne fizjologiczne przeja- wy stanu czuwania. Student, który w głębokiej hipno- zie „przemieniony" zostaje w Rafaela, Matisse'a lub Riepina, jak gdyby „budzi się na drugim brzegu". Chociaż Rajkow nie sugeruje amnezji, czyli pohipno- tycznej niepamięci tego, co działo się podczas seansu, po prawdziwym przebudzeniu żadna z osób doświad- czalnych nie zachowuje w pamięci najmniejszego wspo- mnienia ze swego „innego wcielenia". Ich psychiczna aktywność w stanie czuwania, w stanach hipnozy o róż- nej głębokości oraz w transie reinkarnacyjnym bada- na była również za pomocą aparatu do wykrywania punktów akupunktury i do mierzenia ich elektrycznej aktywności. Jak wiadomo od dawna, stany emocjonal- ne mają decydujący wpływ na stopień przewodności elektrycznej skóry: na tej zasadzie buduje się m. in. detektory kłamstwa. W szczególności jednak czułymi na tego rodzaju zmiany miejscami okazały się „chiń- skie punkty". Aparat do mierzenia ich elektrycznej przewodności skonstruował fizyk Wiktor Adamienko. 238 osobo D nojpodotniejsza hipnotycznie osoba nie podlegająca hipnozie 1 1 normalny sen. sztuczna stan oczy otwarte reinkarnacja czuwania sen. sugerowane praca octy zamknięte halucynacje podczas sztucznej reinkarnacji Zmiany w przewodności elektrycznej skóry w punktach aku- punkturowych podczas różnych stadiów hipnozy. W stanie „sztucznej reinkarnacji" aktywność punktów gwałtownie się ŁWlększa Badania wykazały, że przewodność ta gwałtownie spa- da podczas procesu hipnotyzowania, jest najniższa przy zamkniętych oczach, zwiększa się nieco podczas wy- stępowania sugerowanych halucynacji, a maksimum osiąga w czasie transu reinkarnacyjnego; jest ona wów- czas większa niż w stanie czuwania. W stosunku do normalnego stanu świadomości stan transu reinkarna- cyjnego okazuje się więc jakby stanem „nadświadomo- Ści". Charakteryzuje się on ujawnieniem zdolności 239 twórczych, o wiele przekraczających przeciętne zdol- ności „normalnych" ludzi. Podobnie „nadnormalne" zdolności ujawniają się u osób, które wprawia w stan zwany przez siebie „sugestywnym" bułgarski badacz Georgij Łozanow. Inna jest wprawdzie jego metoda postępowania, innego też rodzaju uzdolnienia potęgtfje się w sofijskim Instytucie Sugestologii (jak pamięta- my, prowadzone są tam skrócone do niewielu dni pod- stawowe kursy języków obcych itp. prace). Nasuwa się jednak pytanie, czy trans reinkarnacyjny nie jest w istocie „stanem sugestywnym", któremu towarzy- szy zmiana osobowości? Trudno dziś dać na to zdecy- dowaną odpowiedź. Na razie praktyka wyprzedza teorię. Dla swoich studentów ochotników stworzył Władi- mir Rajkow pracownię sztuk plastycznych, gdzie w określonych godzinach żyją oni swoim „drugim ży- ciem". — Jestem Rafaelem — podając rękę przedstawia się gościowi doktora Bajkowa dwudziestoletnia dziewczyna. Gość jest zaskoczony; nie samym imieniem, lecz tym, że zostało wypowiedziane tonem tak naturalnym, jak- by to było coś samo przez się zrozumiałego; a przecież dziewczyna przedstawiająca się jako wielki malarz re- nesansu robi przy tym wrażenie najzupełniej trzeźwej i normalnej. — Proszę mi powiedzieć, który rok mamy obecnie? — Tysiąc pięćset piąty. Gość, potrzebując chwili, aby pokryć swoje zmiesza- nie, wycelowuje w stronę urodziwej studentki obiek- tyw fotoaparatu. Doktor Rajkow pyta: — Czy wiesz, co to jest? — Nie. — Nigdy dotąd nie widziałeś czegoś takiego? — Nie, takiej rzeczy nie widziałem nigdy w życiu. 240 Po wykonaniu kilku zdjęć, gość próbuje mówić o fo- tografii, samolotach, sputnikach, a kiedy dziewczyna Stanowczo odrzuca tego rodzaju bajki i urojenia, prze- chodzi do wydarzeń bieżącego roku. — Co za bzdury! Proszę mi nie zawracać głowy ty- mi niedorzecznościami! — krzyczy rozzłoszczona. — Ależ tak, dobrze — uspokaja ją nauczyciel. — Proszę powrócić do pracy. Proszę malować, mistrzu Rafaelu! „Reinkarnowanym" Rafaelem jest studentka Ira. Inna studentka wydziału fizyki, Ałła, stała sią rosyj- skim malarzem Ilią Riepinem. — Jesteś Riepinem — sugerował jej w głębokim transie Rajkow. — Myślisz jak Riepin. Widzisz jak Rie- pin. Jesteś Riepinem i — co za tym idzie — masz jego talent! Ałła nigdy przedtem nie interesowała się malar- stwem. Była przekonana, że nie ma najmniejszych zdolności ku temu, co zresztą zdawały się potwierdzać szkice, które przedłożyła, kiedy zgłaszała się do ekspe- rymentu. Tymczasem już po kilku seansach reinkar- nacyjnych widać było, że Ałła rysuje o wiele lepiej. Trzy miesiące później, gdy po 25 lekcjach Rajkow za- kończył kurs, Ałła rysowała niczym zawodowy plastyk — wprawdzie nie jak Riepin ani Rafael, ale jak biegły w swoim fachu rysownik ilustracji dla prasy. Szkice Ałły wykonane są pewną ręką, dobrze zakomponowa- ne i obdarzone zawsze swoistą ekspresją. Żadna z osób przebudzonych po kolejnym transie reinkarnacyjnym nie chce wprost wierzyć we własne autorstwo obrazów sygnowanych „Rafael", „Riepin" albo „Matisse", ale talent zbudzony zaczyna z czasem przenikać do ich świadomej, właściwej osobowości. Wreszcie absolwenci kursu Rajkowa stwierdzają, że wbrew swym dotychczasowym przekonaniom potrafią rysować i malować. Już po 10 seansach talent ich jest 241 przeważnie ukształtowany i stopniowo staje się nową możliwością świadomego działania. Rajkow również z powodzeniem zwielokrotnia mu- zyczne talenty. „Reinkarnował" np. w pewnym stu- dencie moskiewskiego konserwatorium sławnego nie- gdyś skrzypka wirtuoza Fritza Kreislera. Chłopiec uwierzywszy, że jest tym muzykiem, przejął wirtuo- zowską błyskotliwość stylu gry Kreislera. Zdolność ta wykształciła się również w jego „normalnej" świado- mości i została zachowana. „Sztuczną reinkarnację" — twierdzi Rajkow — mo- żna określić jako szczególny rodzaj inspiracji. Słowa takie, jak Rafael czy Riepin, są tylko symbolami, które pozwalają hipnotyzerowi wniknąć w tajemniczą sferę uzdolnień człowieka i sięgnąć do takich rezerw jego organizmu, jakie nie bywają wykorzystywane nigdy w stanie czuwania. Objawy rozszczepienia świadomości, towarzyszące stanowi hipnozy, są według niektórych badaczy tak dalece dla niej charakterystyczne, że mogą nawet sta- nowić podstawę dla jeszcze jednego ze sposobów teo- retycznego ujmowania hipnozy. Mówi się wówczas o tzw. dysocjacji osobowości. Do objawów tego rodza- ju należy m. in. „pismo automatyczne". Nie jest to zjawisko związane wyłącznie z hipnozą. U niektórych ludzi, obdarzonych skłonnością do wy- konywania rozmaitych ruchów mimowolnych, auto- matyczne pisanie lub rysowanie jest czymś najzupeł- niej zwykłym i codziennym. Machinalnie rysują na papierze w czasie ożywionej rozmowy różne figury, piszą wyrazy lub urywki zdań, nie zdając sobie z tego sprawy, co nakreślili lub napisali. Zdolność taką na- zywamy automatyzmem graficznym. W stanie czuwa- nia rzadko jednak uzyskuje się na tej drodze coś wię- cej niż tylko poszczególne słowa. Dopiero w hipnozie (lub autohipnozie) zdolność do graficznego automaty- 242 zmu ujawnia się w formach niekiedy prawdziwie zdu- miewających. W XIX w., kiedy rozpoczynano dopiero badania nad mechanizmem ruchów mimowolnych, objaw pisma au- tomatycznego podczas seansu spirytystycznego uważa- ny bywał za dowód obecności ducha, który jakoby pro- wadził rękę medium. Śmieszne, prawda? Ale nie na- leży na tej podstawie sądzić, że zwolennikami hipo- tezy spirytystycznej stawali się tylko głupcy i prosta- cy. Wśród spirytystycznych mediów zdarzały się osoby O autentycznych zdolnościach paranormalnych. W pi- sanych przez nie automatycznie podczas seansu „ko- munikatach" odkrywano zatem czasami wiadomości, jakie w żadnym razie nie mogły być znane osobie pi- szącej. Doprawdy — trudno było w takim wypadku oprzeć się wrażeniu, że wiadomość pochodzi od jakiejś istoty z zaświatów. Laboratoryjne eksperymenty z pismem automatycz- nym, w którym osoba zahipnotyzowana ujawniała treść odbieranych telepatycznie przekazów, przeprowadzał z powodzeniem prof. Leonid Wasiliew. Wyjątkowo sprawnym odbiorcą okazała się studentka C. Nadawcą był hipnotyzer. Wykonywane przezeń rysunki i napi- sy odtwarzała automatycznie owa studentka, znajdu- jąca się od niego w odległości uniemożliwiającej jaki- kolwiek przekaz normalną drogą. Początkowo przesy- łano jej tylko poszczególne litery i cyfry, potem zada- nia stały się bardziej złożone (np. przekaz astronomicz- nego symbolu planety Ziemia). Gdy hipnotyzer wyko- nywał proste działanie arytmetyczne 1+7=8, studen- tka C. pisała słowami „jeden, siedem, osiem". Pismo automatyczne jest jeszcze jednym technicz- nym środkiem pozwalającym człowiekowi nawiązać kontakt z nieświadomą sferą swej osobowości. Można się spierać na temat, jak wielka jest rola nieświado- mości w procesie twórczym, czy zawsze wolno przypi- 243 sać jej rolę inspirującą, czy nie zawsze. Inspirację twórczą pochodzącą z nieświadomej warstwy osobo- wości nazywano dawniej natchnieniem. Dla wielu twórców intelekt jest tylko narzędziem do wygładza- nia tworzywa. W tym sensie mówił o udziale świado- mości w swym akcie twórczym Pablo Picasso. Pismem automatycznym posługiwał sią chętnie ekspresjonista niemiecki, autor powieści zabarwionych demoniczną fantazją, Gustaw Meyrink. Poeci będący współtwórca- mi nadrealizmu uczynili z pisma automatycznego technikę, którą posługiwali się, próbując notowania fali obrazów przepływających nieustannie pod progiem świadomości. W Manifeście surrealizmu (1924) Andre Breton określa ecriture mecanique jako „dyktando myśli poza jakąkolwiek kontrolą świadomości, z pomi- nięciem jakichkolwiek względów moralnych czy este- tycznych, czysty psychiczny automatyzm, który sta- wia sobie za cel odwzorować prawdziwy przebieg my- śli". Zdolność do pisma automatycznego może być z łat- wością przeniesiona poza stan hipnozy. Uzyskuje się to za pomocą tzw. sugestii pohipnotycznej. Do tematu pisma automatycznego powrócimy, omawiając kolejno różne zjawiska pohipnozy. Większość zjawisk, które możemy wywołać podczas seansu hipnotycznego, udaje się przenieść poza hipno- zę. Nawet zjawiska tak osobliwe, jak pozytywne i ne- gatywne halucynacje wzrokowe, realizują się po prze- budzeniu z hipnozy w kilka minut, godzin lub w kilka dni potem. Termin, w którym ma nastąpić realizacja danej w hipnozie sugestii, podaje hipnotyzer łącznie z treścią sugestii. Warunkiem pohipnotycznego zrealizowania się su- gestii danej w hipnozie jest amnezja (niepamięć) po- hipnotyczna. Jest to ogólna zasada, lecz nie reguła bez wyjątków. Sugestie będące w zgodzie ze świadomą wo- 244 lą osoby hipnotyzowanej mają szansę spełnienia się po Przebudzeniu, nawet gdy hipnotyzowany pamięta po- tem wszystkie słowa hipnotyzera. Wywołany w hipno- zie, wstręt do dymu tytoniowego pozostaje nadal (utrzymuje się niekiedy przez długi czas), ponieważ sugestia lekarza jest zgodna z intencją pacjenta, który po to przecież przyszedł do hipnotyzera, aby móc od- zwyczaić się od palenia. Sugestia pohipnotyczna, której treść byłaby niemoż- liwa lub trudna do zaakceptowania przez świadomą wo- lę i wyobraźnię osoby hipnotyzowanej, ma szansę zre- alizowania się tylko wtedy, gdy ta świadoma wola i wy- obraźnia nie mogą mieć na to wpływu, tzn. wtedy, gdy pacjent po przebudzeniu nie pamięta słów hipnoty- zera. Pohipnotyczna niepamięć jest zjawiskiem wystę- pującym spontanicznie tylko po transach bardzo głę- bokich, u osób o szczególnej podatności na hipnozę. U osób, u których amnezja naturalna nie występuje, mo- żna wywołać niepamięć pohipnotyczną sztucznie. Służą do tego specjalne ćwiczenia, podczas których osoba w stanie hipnozy trenuje zapominanie — tak samo jak w normalnych warunkach trenuje się zapamiętywanie (np. tabliczki mnożenia). Najczęściej stosuje się w tym celu ćwiczenie zalecane przez M. Brenmana i M. Gilla: człowiek w transie usiłuje sobie wyobrazić tablicę, na której pisze (oczywiście również w wyobraźni) trzy główne słowa, podane przez hipnotyzera. Następnie daje mu się zalecenie wymazania tych słów z tablicy, a przy tym i z umysłu. Możliwość zastosowania sugestii pohipnotycznych w terapii nasuwa się sama. Niestety — praktyka wykazu- je, że trwałość działania sugestii pohipnotycznych jest ograniczona; zależy od indywidualnych właściwości pacjenta, ale rzadko przekracza kilka dni. Wystarczy to - rzecz jasna - by nie dopuścić do wystąpienia bó- 245 lów pooperacyjnych i w wielu różnych przypadkach, gdy chodzi o usunięcie niepożądanego objawu chorobo- wego. Jeśli jednak potrzebne jest trwałe działanie, su- gestię w hipnozie należy odnawiać; stosuje się w tym celu technikę „hipnozy ablacyjnej". Hipnoza ablacyjna (nazwa od łacińskiego słowa abla- tio — zabranie, ponieważ pacjent niejako „zabiera" ze sobą hipnozę do domu) nie opiera się na żadnym no- wym pomyśle, ale jako metoda doskonale opracowana i stosowana z powodzeniem stanowi nowość powojen- nego trzydziestolecia. Jej autorem jest prof. Gerhard Kumbies (NRD). Hipnoza ablacyjna staje się wprost niezastąpiona wszędzie tam, gdzie pacjent skazany jest na długotrwałe lub często powtarzające się bóle; bywa tak np. w wielu przypadkach chorób nowotworowych. Podstawą metody jest uzyskanie dostatecznie głębo- kiego stopnia hipnozy, co przy bardzo dużej podatności u pacjenta jest możliwe nawet podczas pierwszego już seansu; przeważnie jednak uzyskanie stanu somnam- bulizmu wymaga wielu posiedzeń, w trakcie których uzyskuje się coraz to głębsze stany hipnozy. Podczas kolejnych spotkań lekarz wywołuje u pacjenta nie- czułość na ból (np. z powodu ukłucia), którą osiąga się stosowną sugestią słowną. Następnie przekonuje się pacjenta, że formuła tej sugestii z równym skutkiem może być wypowiedziana przez niego samego; zahip- notyzowany stwierdza, że jest istotnie w stanie sam siebie uczynić nieczułym na ból. Jednocześnie, podczas tych samych seansów pacjent nabywa zdolności do sa- modzielnego pogrążania się w stan głębokiej autohip- nozy, a także do automatycznego budzenia się z niej po uzyskaniu bezbolesności. Istnieje kilka odmian metody ablacyjnej. Do wywo- łania stanu hipnozy w razie wystąpienia bólów może pacjentowi służyć np. taśma magnetofonowa z nagra- nym głosem lekarza. Cierpiący uruchamia swój domo- 246 wy magnetofon i słyszy kolejno: sugestię usypiającą, sugestię analgezji i sugestię budzącą. Budzi się po kil- kudziesięciu sekundach i bólu już nie odczuwa. Gdy po pewnym czasie cierpienie powraca, pacjent po prostu znowu włącza na chwilę magnetofon. Jaką wyższość ma hipnoza nad przeciwbólowymi środkami farmaceutycznymi? Częste stosowanie tych ostatnich prowadzi wreszcie do zaniku skuteczności, przy czym ich szkodliwość (wobec konieczności ciągłe- go powiększania dawek) wzrasta niepomiernie. Hipno- za nie daje w ogóle żadnych niepożądanych działań ubocznych. Tak charakterystyczne dla stanu głębokiej hipnozy zwielokrotnienie zdolności ideoplastycznych występuje również i po wyjściu z transu. Ogromną sensację wzbu- dziły doświadczenia przeprowadzone w 1885 przez pro- fesorów Bourru i Burota w Rochefort. Zahipnotyzowali oni kiedyś pewnego niezmiernie wrażliwego marynarza i wmówili weń, że o określonej godzinie dostanie krwo- toku z nosa. Sugestia urzeczywistniła się całkowicie. Innym razem ci sami badacze zakreślili tępym narzę- dziem na ramionach owego marynarza, uśpionego, jego imię i nazwisko i przy tym oświadczyli: „Dziś o czwar- tej na liniach, które nakreślamy, wystąpi krew i na ramionach pokaże się imię twoje napisane krwawymi literami. Istotnie, o oznaczonej porze na ramionach marynarza zarysowały się wyraźnie czerwone kontury liter, wkrótce wzniosły się ponad poziom skóry i po- kryły gdzieniegdzie jakby rosą — drobniutkimi kro- pelkami krwi. Jeszcze w trzy miesiące potem można było przeczytać litery, wprawdzie już nieco wybladłe. Do tej samej grupy zjawisk — ideoplastycznej rea- lizacji w pohipnozie — należy hipnotyczny doping w •porcie wyczynowym. Jest on nieporównanie skutecz- niejszy od dopingu środkami farmakologicznymi, a przy tym prawie niemożliwy do wykrycia; nic też dziwne- 247 go, że od kilku lat bywa plagą wielkich międzynaro- dowych rozgrywek sportowych. Latem 1973 sensacją szwedzkiej prasy stała się historia dwudziestopięciolet- niego dziennikarza, miernego sportowca, który pod wpływem hipnozy uzyskał dziewiąte miejsce na mis- trzostwach Szwecji w dziesięcioboju, bijąc rekord w skoku wzwyż. Rekordzista nazywa się Andren Ken- neth, a jego hipnotyzerem był psycholog Lars-Eric Uhestaahl. Obaj zapowiedzieli wówczas kontynuowa- nie eksperymentu i start Konnetha w mistrzostwach świata. Do tego jednak chyba nie doszło, ponieważ do- ping hipnotyczny został wreszcie przez międzynarodo- we organizacje sportowe zabroniony, na równi z dopin- giem farmakologicznym. Niezmiernie interesującym z różnych względów zja- wiskiem jest pismo automatyczne jako objaw pohipno- tyczny. Warunkiem jego uzyskania — podobnie jak innych realizacji pohipnotycznych — jest po pierwsze dostatecznie głęboki trans z gwarancją niepamięci po przebudzeniu, a po drugie, choćby minimalne zdolnoś- ci ideomotoryczne, które zresztą mogą być łatwo roz- wijane przez hipnozę. Pohipnotyczna sugestia pisania automatycznego re- alizuje się zazwyczaj już po pierwszym seansie, ale wówczas uzyskuje się przeważnie tylko poszczególne litery i wyrazy. Na kilkadziesiąt prób, które L. E. Stefański przeprowadzał z różnymi osobami w ostat- nich latach, ani jedna nie zaczęła pisać pełnymi zda- niami zaraz po pierwszym poświęconym temu tematowi transie. Przeważnie eksperyment koń- czył się na tej jednej próbie, ponieważ obiektywne przeszkody nie pozwalały na kontynuowanie doświad- czeń. U kilku osób, z którymi eksperyment był prowa- dzony w dalszym ciągu, podczas następnych spotkań zdolność do automatyzmu graficznego szybko wzrasta- ła. Był wśród nich uczeń liceum muzycznego Tadeusz 248 J. Zdumiewająco szybko zjawiła się u niego umiejęt- ność pisania pełnymi zdaniami. Im bardziej jego uwa- ga była zaabsorbowana rozmową, tym doskonalej for- mułowane były teksty, które jednocześnie pisała jego prawa ręka. Na przykład opowiadając z zapałem o trudnościach wykonawczych i o budowie utworu mu- zycznego, pisał o planowanym wyjeździe na święta „Jadę po pieniądze; jak mi wypłacą, to pojadę i kupię prezent bratu; powinienem być już na czwartą u mat- ki jak umówione". Innym razem zdawał dokładnie re- lację z przebiegu nie zdanego egzaminu z form mu- zycznych i jednocześnie pisał: „Kulig do puszczy bę- dzie organizowany w styczniu; składamy się po 50; będzie zabawa, bigos przy ognisku; pojedziemy do chło- pa z ćwiartką i załatwimy sanie". Kiedy rozmowa do- tyczyła spraw rodzinnych, ręka Tadeusza J. ujawniała jego kłopoty szkolne: „Nie wiem, co ja zrobię, ona zgłupiała, zadała mi trzy etiudy i z sonatiny oprócz tego kazała mi grać". O tym, że pismo automatyczne może oddać cenną usługę jako środek diagnostyczny, miał kiedyś możność przekonać się przypadkowo L. E. Stefański. Oto jego relacja: Przeprowadzałem przed kilkoma laty próbę spostrzega- nia pozazmysłowego w hipnozie z siedemnastoletnim chłop- cem. Jego wygląd ani zachowanie nie zdradzały przedtem niczego niepokojącego. Jednym z jego zadań w hipnozie było wpatrywanie się w szklaną kulę, przy czym sugestia nie narzucała mu żadnego określonego tematu halucynacji. Obserwując chłopca spostrzegłem, że widzenie silnie przy- kuło jego uwagę, a po chwili w oczach ukazały się łzy i za- częły spływać po policzkach. Na pytanie, co widzi, odpo- wiadał ociągając się, niechętnie i z przerwami. Powiedział, że widzi wnętrze pokoju, wiązanki kwiatów i płonące .-wie- ce. Pośrodku pokoju stała otwarta trumna, a w niej zoba- czył samego siebie. Wówczas wtrąciłem, że jest to wi- zja dalekiej przyszłości. „Nie" — odpowiedział chłopiec. „Ja tam jestem bardzo młody". Zapytany dodał, że wygląda 249 Pismo automatyczne Janusza F. w dniu 2 XII 1972 ujawniło starannie ukrywany przed otoczeniem stan stressowy: „Dosyć mam tego świata" Pismo automatyczne Janusza F, Po ośmiu dniach kłopoty zo- stały usunięte, co odzwierciedliło się w piśmie: „Wszystko jest galant. Teraz to się mama ucieszy i nie będzie płakać. Nie będzie narzekać". w trumnie na lat 17. Poleciłem mu wtedy zamknąć oczy i zasugerowałem halucynację o treści pogodnej, optymisty- cznej, po której miało nastąpić przebudzenie w nastroju wesołym; wizja trumny miała pozostać raz na zawsze za- pomniana. Osobna sugestia dotyczyła pisma automatyczne- go po przebudzeniu. Gdy chłopiec się obudził, był wypoczęty i wesoły. Roz- mawiał ze mną i żartował, a jednocześnie ręka jego pisała: "Dosyć mam tego świata". Gdy przeczytał te słowa, zmie- 250 szał się. Spytałem, co mogą znaczyć. Zawahał się. Wreszcie jednak opowiedział mi o swoich kłopotach, istotnie bardzo poważnych, groźnych dla jego przyszłości. Spróbowałem mu pomóc; przeprowadziłem szereg rozmów z ludźmi dla chłop- ca życzliwymi. Jego sprawy przybrały korzystny obrót. Po 8 dniach powtórzyliśmy doświadczenie. Tym razem chłopiec „zobaczył w kuli" dziecko śmiejące się i potrząsające grze- chotką. Po przebudzeniu ręka jego napisała: „Wszystko jest galant. Teraz to się mama ucieszy i nie będzie płakać. Nie będzie narzekać". Jak już mówiliśmy, pismo automatyczne może być dla artysty pomocą w uzyskiwaniu inspiracji twór- czej. Kiedy w następstwie sugestii pohipnotycznej wy- rabia się umiejętność pisania automatycznego u poety, wkrótce zaczyna ono służyć bezpośrednio sprawie twórczości. Tak właśnie się stało w przypadku młodej poetki, pani A. B. Otrzymała ona od L. E. Stefańskie- go (wielokrotnie powtarzaną i utrwaloną) sugestię w głębokiej hipnozie: Ilekroć będzie pani chciała, aby pani prawa ręka sama zaczęła pisać, wystarczy, że weźmie pani do ręki pisak, dotknie nim papieru i odwróci głowę. Wtedy pani prawa ręka, która żyje własnym życiem, natychmiast zacznie pi- sać i pani nie będzie wiedziała, co ona pisze, bo pani prawa ręka żyje własnym życiem. Od paru lat pani A. B. posługuje się pismem auto- matycznym, które dostarcza jej „poetyckich półfabry- katów". Teksty pisane automatycznie podlegają potem zawsze świadomej obróbce. Pierwszym większym su- kcesem, potwierdzającym słuszność tej metody twór- czej, była nagroda na ogólnopolskim konkursie za du- ży poemat, który składał się prawie wyłącznie z teks- tów pisanych automatycznie. Dwie są sprawy, które nie wyjaśnione do końca wy- wołują szczególne zamieszanie w rozmowach na tema- ty związane z hipnozą. Pierwsza wynika z niezrozumie- nia konsekwencji płynących z pohipnotycznej automa- 251 tyzacji procesu usypiania. Druga dotyczy zbitki seman- tycznej, jaką jest wyrażenie „hipnoza na odległość". Mało jest osób, które nawet bardzo zdolny i zręczny hipnotyzer potrafi wprowadzić w stan głębokiego tran- su od razu, podczas pierwszego spotkania. Uzyskanie głębokiej hipnozy — również u osób podatnych — wy- maga przeważnie kilku seansów. Przy każdym następ- nym spotkaniu z tym samym pacjentem czas induko- wania hipnozy skraca się coraz bardziej, nawet gdy w metodzie postępowania hipnotyzera nic się nie zmie- nia. Jeśli zaś hipnotyzer skorzysta ze sposobności, jaką daje po raz pierwszy uzyskany stan głębokiego transu z następującą po nim amnezją pohipnotyczną, i zasuge- ruje zasypianie na sygnał, to już przy następnym spot- kaniu zapadanie w równie głęboki trans może trwać nie dłużej niż dwie lub trzy sekundy. Proces hipnotyzo- wania po raz pierwszy — jeśli nawet zakończony jest głębokim transem — jest więc właściwie czymś jakoś- ciowo różnym od wszystkich następnych (przy pier- wszym seansie bowiem wypracowuje się odruch zapa- dania w trans, a przy następnych korzysta się już z gotowego mechanizmu). Dlatego opowieści w rodzaju, że „doktor A. jest świetnym hipnotyzerem, uśpił bowiem swojego pacjen- ta w jednej chwili", są pozbawione sensu tak samo jak opinie typu, że „doktor B. jest o wiele gorszym hipno- tyzerem, od doktora A, gdyż nad jednym pacjentem męczył się przez godzinę". Wiele zależy od osobowości pacjenta i od liczby seansów, którym był poddany. Powtarzające się seanse hipnozy wyrabiają w pa- cjencie odruch zapadania w trans. Skutkiem postępu- jącego automatyzowania się tego procesu jest nie tylko coraz szybsze „zasypianie"; coraz słabszych potrzeba również bodźców, aby uruchomić odruch zapadnięcia w uśpienie hipnotyczne. Indukowanie transu wymaga od hipnotyzera coraz mniej czynności i wypowiadanych 252 słów. Wreszcie hipnotyzera może zastąpić jego obraz na ekranie, a jego sugestie z równym skutkiem może recytować głośnik. Kontakt bezpośredni „hipnoterape- uta-pacjent" zostaje zastąpiony kontaktem pośred- nim „hipnoterapeuta—aparat—pacjent". Ponieważ czas lekarza jest drogi, a tradycyjna hip- noterapia dość czasochłonna, nic dziwnego, że metoda hipnoterapii za pośrednictwem aparatów zyskała sobie wielu entuzjastów i propagatorów. Jednym z nich jest leningradzki psychoterapeuta prof. Paweł Bul. To on nadał nowej metodzie nazwę „telehipnozy". Właściwie trudno mówić o jednej metodzie, skoro ma ona wiele różnych wariantów. Do „telehipnozy" zali- czyć by przecież należało wszystkie rodzaje hipnozy ablacyjnej, hipnoterapię za pośrednictwem filmu oraz zabieg hipnotyczny dokonywany przez telefon (np. w razie bólu pacjent telefonuje do swego hipnoterapeu- ty, który usypia go sygnałem słownym, daje sugestię bezbolesności, po czym podaje sygnał budzenia). Tele- hipnozą można zatem określić mianem „hipnozy na od- ległość", ale pamiętać należy przy tym, że jest ona rodzajem kierowanej autohipnozy i że nie hipnoza działa tu na odległość, lecz np. telefon. Wyrażenie, „hip- noza na odległość" nie ma pretensji do ścisłości nau- kowego terminu, będąc raczej efektownym zwrotem metaforycznym. Prawdziwa hipnoza na odległość była przedmiotem doświadczeń jeszcze w XIX w. Eksperymenty z tele- patycznym przekazywaniem sygnału zasypiania kon- tynuował w naszym stuleciu znany radziecki badacz, laureat Nagrody Eeninowskie j, prof. Leonid Wasiljew. Prowadził je w latach 1932—1938, a potem od roku 1960. Były to zresztą nie tylko badania nad „psychicz- nymi sugestiami snu i przebudzenia", ale i nad telepa- tycznym przekazywaniem prostych obrazów wzroko- wych. 253 Również w Polsce prowadzono w latach międzywojennych badania nad telepatycznym przekazywaniem obrazów. Przy współpracy warszawskiego Towarzystwa Psycho-Pizycznego i greckiego Towarzystwa Badań Psychicznych przeprowadzono serię grupowych doświadczeń telepatycznych w 1928. Każdy rysunek nadawany był w Atenach jednocześnie przez wielu uczestników eksperymentu i w tym samym czasie odbierany w Warszawie (odległość 1597 km) również naraz przez kilka osób. Eksperyment prowadził Angeles Tanagras i Prosper Szmurło. Uczestniczące w testach osoby przygotowywano uprzednio do eksperymentu w zwykły sposób, tzn. usy- piano i budzono przy bezpośrednim udziale hipnotyzera, który później brał udział w doświadczeniu. Nadawca 254 usiłował wywołać sen lub przebudzenie badanego, któ- ry znajdował się w innym pomieszczeniu. W niektórych eksperymentach umieszczano badanego w klatce Fara- daya, czyli w kamerze metalowej, nieprzepuszczalnej dla promieniowania elektromagnetycznego, a w innych nadawca znajdował się w ołowianej kamerze, uszczel- nionej rtęcią. Badany trzymał w dłoni gumową grusz- kę, którą nieustannie rytmicznie naciskał. Każde naciś- nięcie poruszało pisakiem połączonym rurką z gruszką, a zapis oscylacji otrzymywano na obracającym się ze stałą szybkością bębnie. Kiedy badany zasypiał, oscy- lacje ustawały; pojawiały się ponownie, kiedy budził się i zaczynał znów naciskać gruszkę. W nie znanym bada- nemu momencie nadawca przesuwał przełącznik, wywo- łując tym znak na obracającym się bębnie i następnie usiłował wywołać sen. Gdy badany spał, nadawca prze- suwał ponownie przełącznik, robiąc następny znak na bębnie, po czym starał się obudzić badanego. Czas między podaniem sugestii a zaśnięciem badanego oraz między podaniem sugestii a przebudzeniem można było zatem określić na podstawie zapisu. Zdarzało się jednak, że osoba testowana, przebywa- jąca dłuższy czas w kamerze, pozbawiona w dużym sto- pniu wrażeń wzrokowych i słuchowych, a przy tym wykonująca nużącą czynność naciskania urządzenia pneumatycznego, zasypiała bez udziału nadawcy. Przy- padki takie mogły podważać wiarygodność wyników doświadczeń udanych. Dlatego w badaniach prowadzo- nych w latach późniejszych prof. Wasiljew wprowadził. próby kontrolne. O tym, czy w danym przypadku ma być przeprowadzona próba istotna (z działaniem na- dawcy) czy kontrolna (gdy nadawca wstrzymywał się od działania), decydowała seria losowa. Serię taką ukła- dał wirujący krążek biało-czarny; jeśli zatrzymał się na stronie białej, nadawca nie próbował wywołać snu, Jeśli zaś na czarnej, nadawca natychmiast przystępo- 255 wał do usypiania. Przy metodzie z próbami kontrol- nymi o udatności całej serii doświadczeń świadczyła znaczna różnica pomiędzy czasami: od początku ekspe- rymentu bez nadawania do zaśnięcia i od początku eks- perymentu z nadawaniem do zaśnięcia. Przeprowadzo- no 53 testy tego typu, w tym 27 prób kontrolnych oraz 26 prób istotnych. Obliczono ich średnie czasy, a ich porównanie dało wynik, którego prawdopodobieństwo przypadkowego powstania jest mniejsze niż 3 na 10 000. Szukając jeszcze bardziej przekonywających dowo- dów na rzetelność istnienia „sugestii myślowej na od- ległość", Wasiliew przeprowadził szereg udanych prób złożonych. W przypadku jednorazowego zaśnięcia i je- dnorazowego przebudzenia można przypisać przypad- kowi fakt ich zbieżności w czasie z usiłowaniami na- dawcy, trudno natomiast wyobrazić sobie, aby podczas jednego doświadczenia osoba badana trzy razy zasnęła i trzy razy zbudziła się „przypadkiem", zawsze w chwi- lę po wszczęciu przez nadawcę odpowiedniego działa- nia. W książce Wasiljewa Wnuszenije na rasstojanje (Sugestia na odległość) zamieszczony jest zapis doko- nany podczas jednego z takich doświadczeń przez apa- rat rejestrujący — kimograf. W linii górnej widzimy odnotowane wszystkie pociśnięcia gumowej gruszki przez odbiorcę w chwilach czuwania oraz odcinki pros- te odpowiadające jego nieaktywności podczas uśpienia. W równoległej linii dolnej zaznaczone są momenty, w których nadawca przystępował do indukowania na od- ległość kolejnych zasypiań i budzeń. Widzimy też, jak w chwilę od rozpoczęcia każdego z działań nadawcy pojawia się odpowiednia reakcja odbiorcy. Badania prof. Wasiljewa nad prawdziwą „hipnozą na odległość" rzucają interesujące światło na wciąż jesz- cze zagadkowy mechanizm hipnozy mesmerycznej. Czyżby między bioenergetycznym oddziaływaniem na siebie organizmów na odległość (efekt Backstera) a 256 Eksperyment prof. Leonida Wasiliewa: telepatyczne przesyła- nie sugestii hipnotycznego snu i przebudzenia. Tym razem Obiekt doświadczenia był pod rząd trzykrotnie uśpiony i prze- budzony. Początek hipnozy (H); moment, gdy hipnotyzer za- Ciynał przekazywać myślową sugestią usypiania (U) i budze- nia (B) hipnozą mesmeryczną była taka różnica jak między wysyłaniem i odbieraniem fal elektromagnetycznych niczym nie zmodulowanych a transmisją radiofonicz- ną? Czy hipnoza mesmeryczna jest przekazem bioener- getycznym zmodulowanym sygnałem zasypiania? Nie- jedno zdaje się za tym przemawiać. Wiele badań poświęcono ustalaniu ewentualnych związków pomiędzy rozmaitymi cechami osobowości hipnotyzowanego a jego podatnością na hipnozę. Nie można jednak było ustalić korelacji między podatnością na hipnozę a konstytucją fizyczną lub psychiczną, cha- rakterem, rasą, płcią, statusem społecznym. Wykryto Jedynie, że podatność na hipnozę werbalną koreluje z pewnymi formami sugestywności. Zdaniem Hilgarda hipnoza jest też zależna od pewnych cech genetycz- nych: bliźnięta jednojajowe, wychowane nawet od- dzielnie i w odmiennych warunkach, reagują na nią podobnie, natomiast bliźnięta dwujajowe — często różnie. O tym, że pewne rodzaje sugestywności korelują z podatnością hipnotyczną, mówiliśmy już w rozdziale poświęconym mechanizmowi hipnozy werbalnej. Stąd narodził się pomysł zastosowania testów do mierzenia 257 tej podatności. Szkoda, że w zapale poszukiwania tes- tów psychologicznych zapomniano w ostatnich dziesię- cioleciach o pionierskich badaniach Juliana Ochoro- wicza nad testami fizjologicznymi. Ochorowiczowi uda- ło się bowiem wykryć korelację pomiędzy stopniem podatności hipnotycznej (na hipnozę indukowaną prze- de wszystkim bioenergetycznie, czyli mesmeryczną) a następującymi reakcjami fizjologicznymi: reakcją bio- magnetyczną, skórnogalwaniczną i chemizmu potu. Na szczególną wrażliwość na stałe pole magnetyczne u osób łatwo popadających w głęboki trans hipnotycz- ny zwrócił Ochorowicz uwagę już w 1880. Był wtedy docentem na uniwersytecie we Lwowie i miał dostęp do dobrze wyposażonej pracowni fizycznej. Natrafiw- szy na zaskakującą zależność przebadał większą liczbę przypadków i stwierdził, że stopień reakcji na pole ma- gnetyczne jest oznaką stopnia podatności hipnotycznej oraz że rodzaj reakcji niekiedy pozwala przewidzieć, jakie zjawiska wystąpią podczas transu. Opracowany na tej podstawie i opatentowany przez Ochorowicza przyrząd — „hipnoskop" — wytwarzały później we Francji dwie fabryki sprzętu medycznego. Co do korelacji pomiędzy hipnotyczną podatnością a elektryczną przewodnością skóry badania Ochorowi- cza dają tylko wstępne rozeznanie w tej sprawie. Z da- nych liczbowych nie wynika, aby test skórnogalwanicz- ny miał dawać zawsze jednoznaczną odpowiedź na te- mat podatności egzaminowanego człowieka; na efekt skórnogalwaniczny mają przecież wpływ różne zmienne czynniki. Jeśli więc mierzenie oporności elektrycznej skóry miałoby kiedyś stać się stosowanym w praktyce testem na podatność hipnotyczną, należałoby wpierw starannie opracować metodę postępowania. Ochorowicz używał jako elektrod blach metalowych, źródłem prą- du bywała kilkuwoltowa bateria ogniw, a wskazania odczytywano na skali czułego galwanometru. 258 Godnym z pewnością uwagi spostrzeżeniem Ochoro- Wicza jest różnica, jaka występuje pomiędzy chemiz- mem potu osób wrażliwych i niewrażliwych hipnotycz- nie, towarzysząc pewnym silnym reakcjom emocjonal- nym. Pot osób wysoce na hipnozę podatnych przybiera w takich momentach odczyn zdecydowanie kwaśny. Bliższych danych o doświadczeniach Ochorowicza w tym zakresie nie znajdujemy w jego pracach; zapewne Umieścił je w którymś z nie wydanych, a dziś zagi- nionych rękopisów. Szkoda. Ale większa szkoda, że nikt jakoś nie zwrócił dotąd uwagi na — jakbyśmy dziś powiedzieli — psychotroniczny punkt widzenia naszego uczonego, który proponował, aby mierzyć „nie- uchwytne" predyspozycje psychiczne za pomocą iloś- Ciowego badania bardzo konkretnych reakcji fizjolo- gicznych. 259 V Spostrzeganie pozazmysłowe w hipnozie O tym, że stanowi hipnozy towarzyszą niekiedy zja- wiska spostrzegania pozazmysłowego (stosunkowo naj- częściej jest to telepatia), wiedział już Mesmer i pier- wsi magnetyzerzy. Zjawiska takie nie tylko były przez nich obserwowane, gdy występowały spontanicznie, lecz potrafili je również wywoływać. W 1775, gdy Franciszek Antoni Mesmer przebywał na Węgrzech w miejscowości Rochów, na zamku baro- na Horeckyego, w miejscowym dzienniku ukazał się opis pewnego jego doświadczenia. Opis był sensacyjny; Mesmer, donoszono, wywoływał konwulsje nerwowe u pewnej chorej, działając przez gruby mur, tzn. gdy znajdował się w innym niż chora pokoju, a tylko wyciągał palec w kierunku pacjentki. Austriacki uczo- ny Seifert przeczytawszy artykuł udał się do barona z chęcią wykrycia blagi i oszustwa. Z gazetą w ręce zjawił się na zamku i zaraz przystąpił do sprawy, za- pytując Mesmera, czy przyznaje się do wyprawiania takich sztuczek. Mesmer spokojnie potwierdził praw- dziwość wydarzenia, a usilnie proszony o zademonstro- wanie czegoś podobnego początkowo zgodzić się nie chciał, ale wreszcie uległ. Wybrał jednego ze swych chorych, który wydawał mu się najpodatniejszy, mło- dzieńca chorego na gruźlicę. Wyprowadzono owego pa- cjenta do drugiego pokoju, a Seifert usiadł w otwar- tych drzwiach w ten sposób, aby móc jednocześnie wi- 260 i pacjenta, i magnetyzera. Mury zamczyska mia- ły grubość aż dwóch i pół stopy, Seifert był zatem więcej niż pewny, że doświadczenie się nie powiedzie. Mesmer stanął o trzy kroki od ściany i zaczął po- ruszać palcami wskazującymi, przesuwając je z lewa na prawo. Prawie że w tym samym momencie pacjent zaczął stękać i narzekać, robiąc wrażenie naprawdę Cierpiącego. — Co panu jest? — zapytał Seifert. — Tak mi niedobrze — brzmiała odpowiedź — tak mi jakoś dziwnie, jakby wszystko we mnie w środku się przewracało, jakby się kołysało z lewa na prawo. Teraz Mesmer wykonał palcami ruch kolisty, a cho- ry zaczął się skarżyć, że wszystko mu się w środku kręci w kółko. Gdy magnetyzer zaniechał ruchów, pa- cjent uspokoił się, twierdząc, że dziwne wrażenia ustą- piły. Doświadczenia o pokrewnej tematyce, w których świadomie przestrzegano już uściślonych zasad meto- dyki badań naukowych, przeprowadzali w XIX w. uczeni w wielu krajach. We Francji byli to: Dusart (1875), Janet i Gibert (1885—1886), Beaunis i Lisbeault (1891). W Anglii badaniem zjawisk odbioru telepatii w hipnozie zajmowali się wybitni uczeni, zgrupowani w powstałym w 1882 Towarzystwie dla Badań Psy- chicznych: Myers, Gurney, Podmore, Barrett i Walla- ce. Julianowi Ochorowiczowi zawdzięczamy nie tylko pionierskie prace doświadczalne w tej dziedzinie, ale i wnikliwe ich opracowanie teoretyczne w książce O tugestii myślowej (1887). W naszym stuleciu zjawiskami telepatycznymi w hi- pnozie zajmował się szczególnie prof. Leonid Wasiljew. osobom badanym przesyłano na odległość m. in. suge- stie zasypiania i budzenia, proste obrazy, cyfry i lite- ry, a także sugestie kinestetyczne — dotyczące pozycji ruchów ciała. Doświadczenia tego ostatniego typu po- 261 dobne były w zasadzie do demonstrowanych niegdyś przez Mesmera, ale — rzecz jasna — przeprowadzane w myśl innych założeń metodologicznych. Ciekawe wy- niki dały badania nad wpływem sugestii myślowej „padasz do tyłu". Wasiljew pisze: W naszych doświadczeniach odbiorcy z zawiązanymi ocza- mi polecało się stanąć we wskazanej pozycji na podwyż- szeniu, twarzą do ściany, i stać tak nieruchomo w ciągu całego eksperymentu. Kimograf z obsługującym go obser- watorem znajdował się w odległości 2 do 3 m od odbiorcy i był od niego oddzielony kotarą. Tam też znajdował się nadawca (Wasiljew). Na początku każdego doświadczenia była zapisywana krzywa spontanicznego kołysania się od- biorcy, bez jakiejkolwiek sugestii. Potem nadawca przystę- pował do słownego lub myślowego sugerowania: Padasz do tyłu, padasz do tyłu, ciągnie cię do tyłu! Czas sugerowania, trwający za każdym razem około minuty, obserwator za- znaczał na kimogramie kreską poziomą. Początkowo doświadczenia udawały się niestety je- dynie w przypadkach sugestii słownej, a na sugestię myślową nie reagowała żadna z badanych osób. Re- zultat na drodze telepatycznej otrzymano dopiero w doświadczeniach przeprowadzonych z chorą na hi- sterię M., przejawiającą i w innych warunkach pew- ne zdolności do percepcji telepatycznej. Pierwszym parapsychologiem, który postawił śmiałą hipotezę, że wszyscy lub prawie wszyscy ludzie obda- rzeni są potencjalnie zdolnościami do spostrzegania po- zazmysłowego, był Czech — Bretislav Kafka (1891— 1967). Kafka był przekonany, że ujawnienie tych zdol- ności jest możliwe pod warunkiem zastosowania od- powiedniej metody. W ciągu wielu lat pracował nad taką metodą i ustalił zasady postępowania, które póź- niej nazwano „treningiem spostrzegania pozazmysło- wego w hipnozie". Oto w zarysie poglądy reprezen- towane przez Kafkę i jego następców: Hipnoza nie jest bynajmniej warunkiem niezbędnym 262 dla wystąpienia zjawisk paranormalnych. Jest to po prostu jeden ze stanów, w których udaje się je uzyskać. Hipnoza jest tutaj wygodnym narzędziem, i to z dwóch względów: 1. Właściwy hipnozie stan zwiększonej sugestywno- ści pozwala osobie trenującej uwierzyć we własne zdolności, co w stanie czuwania jest zwykle niemożli we, głęboko bowiem zakorzeniona niewiara blokuje wówczas mechanizmy spostrzegania pozazmysłowego. 2. Informacje na drodze paranormalnej odbiera nie świadomość. W hipnozie są do uzyskania stany, w któ rych informacje takie mogą „wypłynąć na powierzch nię" świadomości. Kafka był dobrze zarabiającym rzeźbiarzem. Eksperymentował w swej obszernej pracowni. Osoby potrzebne do doświadczeń opłacał z własnych funduszów. Uzdolnienia paranormalne budził i rozwijał podczas seansów trwających nieraz po 12 do 14 godzin dziennie. W ten sposób udało się Kafce z dużej grupy ćwiczących (około 16 000 osób!) wyłonić siedem osób, u których zdolność do spostrzegania pozazmysłowego stała się wreszcie prawdziwym talentem. Ich umiejętności wykorzystywano również praktycznie: do stawiania diagnoz paramedycznych i do odnajdywania przedmiotów zgubionych lub skradzionych. Kafka stosował własną interesującą metodę kontroli, którą można by nazwać subiektywno-obiektywną: wypowiedzi każdej z badanych osób kontrolowane były przez dwie inne osoby w stanie hipnozy. Doświadczenia w Laboratorium Snu Badaniem percepcji pozazmysłowej we śnie i w hipnozie zajęto się systematycznie w Laboratorium Snu brooklyńskiego Centrum Medycznego im. Maimonide-sa (USA). Eksperymentami kierowali doktorzy Mon- 263 tague Ullman i Stanley Krippner. Punktem wyjścia dla badań były prace Zygmunta Freuda, który przy- puszczał, że przekazy telepatyczne odbierane są przez podświadomość, a ulegają zniekształceniu przez świa- domość. Dla bliższego zorientowania się w metodach postę- powania badaczy z Laboratorium Snu zapoznajmy się z obszernym streszczeniem sprawozdania z serii eks- perymentów, którego autorem jest Stanley Krippner. Zostało ono opublikowane w 1968 w kwartalniku „Jour- nal of the American Society for Psychical Research". W doświadczeniach brało udział 16 osób, które mia- ły być odbiorcami przekazów telepatycznych. Wybra- no osoby twierdzące, że potrafią pamiętać swoje sny. Materiał do telepatycznego przekazu wybierano przy- padkowo. Osiem osób odbierało przekazy w trzech eta- pach: w transie, w lekkim półśnie po przebudzeniu z transu oraz podczas wszystkich nocy następującego po doświadczeniach tygodnia, kiedy osoby badane spi- sywały w domu swoje sny. Pozostałe osoby były człon- kami grupy niehipnotycznej, warunki eksperymentu miały podobne, ale zamiast w transie obrazy były im przekazywane w zwykłym śnie lub w relaksie w pozy- cji leżącej. Eksperymentator wyselekcjonował 12 reprodukcji obrazów. Zawartość tego zbioru nie była wówczas zna- na żadnemu z czterech nadawców. Zbiór składał się z kilku kompletów reprodukcji: dla grupy hipnotycz- nej, dla grupy niehipnotycznej, dla przyszłego użytku przez sędziów i dla późniejszej oceny wyników przez samych odbiorców. Procedurę eksperymentu ułożono tak, aby wykluczyć jakiekolwiek przecieki wiadomości. Reprodukcje zaklejone były w kopertach przechowy- wanych przez eksperymentatora. Było więc niemożli- we, aby nadawcy wiedzieli o nich cokolwiek, co świa- domie lub nieświadomie mogliby przekazać odbiorcom 264 podczas ich wstępnego kontaktu. Kiedy nadawca po raz pierwszy otwierał kopertę z reprodukcją, odbiorca znajdował się. w pokoju odległym o kilkadziesiąt me- trów. Od momentu, kiedy nadawca wylosował koper- tę, nie miał on już zatem kontaktu z odbiorcą aż do zakończenia całego eksperymentu. Nie miał też kon- taktów z eksperymentatorem ani z innymi nadawcami. Eksperymentator nie wiedział również aż do końca, jakich reprodukcji użyto. Nadawca podczas wstępnego spotkania z odbiorcą rozmawiał z nim o trzech etapach eksperymentu. Następnie odczytywał mu tekst: Wielu badaczy stwierdziło, że podczas hipnozy często do- chodzi do odbioru telepatycznego. Wkrótce pomożemy pani (panu) wejść w trans hipnotyczny. W czasie tego transu wylosuję przedmiot nadawania i będę. się na nim koncen- trował. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że zacznie pani myśleć o tym przedmiocie, pomimo że będziemy się znaj- dowali w różnych pomieszczeniach. Będzie pani proszona o wyobrażenie sobie, jaki przedmiot wybrałem, i zapewne przyjdzie pani do głowy jakiś obraz albo słowo lub mnę wyobrażenie na temat tego przedmiotu. Proszę starać się zapamiętać pierwszy obraz, który przyjdzie do głowy, jak również wszelkiego rodzaju dodatkowe wrażenia. Kiedy pani wyjdzie już z transu,, będzie pani miała możność od- poczęcia sobie jeszcze w lekkim półśnie. Wtedy ja znów sięgnę po przedmiot nadawania i będę się na nim koncen- trował. Może to być ten sam przedmiot albo inny. Jest bar- dzo prawdopodobne, że podczas drzemki przyśni się pani coś na jego temat. Jeżeli nie uda się zasnąć, proszę się nie niepokoić, bo jest również prawdopodobne, że i na jawie zacznie pani myśleć o tym przedmiocie. Kiedy opuści pani laboratorium, znowu wybiorę przedmiot nadawania. Ostat- nie nasze doświadczenia wykazały, że telepatia może na- stąpić, kiedy człowiek śpi. Dlatego będzie pani śnić o przed- miocie nadawanym dzisiaj i w ciągu następnych sześciu nocy Proszę więc zaraz po przebudzeniu zapisywać wszyst- ko, co ze swych snów będzie pani w stanie sobie przypo- mnieć. Jeśli będzie trzeba, można też narysować to, co się przyśniło. Jeżeli miałaby pani marzenia na jawie związane z przedmiotem nadawanym, proszę także je zapisać. Rów- 265 nież w ciągu dnia będę się co pewien czas koncentrował na tym przedmiocie. Będę to robił też każdego wieczoru przed zaśnięciem. Pani sny będą więc związane z przedmiotem nadawanym. Po tygodniu powróci pani do laboratorium i przyniesie swoje zapisy. Czy są jakieś pytania?" Podobny tekst był czytany osobom należącym do grupy niehipnotycznej. Zamiast o hipnozie mówiło się tam o wyobraźni. Po przeprowadzeniu rozmowy na- dawca odprowadzał odbiorcę do Pokoju Snu, po czym szedł do biura eksperymentatora, gdzie wylosowywał kopertę z reprodukcją obrazu. Z nią udawał się na- stępnie do oddalonego Pokoju Nadawcy. Wszyscy od- biorcy układali się jak do snu. Osoby z grupy niehi- pnotyczne j proszono jeszcze przedtem o głośne prze- czytanie artykułu o snach. Treść artykułu omawiana była ponadto w rozmowie z eksperymentatorem; cho- dziło tu o wytworzenie motywacji u odbiorcy, o wzmo- cnienie jego zaangażowania psychicznego. Instrukcja, którą jednocześnie otrzymywał, brzmiała następująco: Jak pani (pan) wie, w innym pomieszczeniu znajduje się nadawca. Koncentruje się on na obrazie do przesłania. Być może pozwoli to pani myśleć właśnie o tej przesyłce. Nie- którym ludziom pomaga wyobrażenie sobie białego ekranu, na którym mogą pojawiać się różne obrazy. Inni ludzie nie myślą o tablicach ani o ekranach, a obrazy pojawiają się im jakby znikąd. Może pani używać jakiejkolwiek metody. Procedura drugiego etapu rozpoczynała się budze- niem odbiorcy i poleceniem mu pozostawania nadal w pozycji leżącej w relaksie. Potem eksperymentator opuszczał na 45 minut Pokój Snu. Po powrocie zapy- tywał odbiorcę, czy może zdołał w tym czasie zasnąć. Twierdząco odpowiedziały cztery osoby z grupy hipno- tycznej i trzy z grupy niehipnotycznej. Niektóre osoby z obu grup spisały swoje sny samodzielnie, a pozosta- łe podyktowały raporty eksperymentatorowi. Ekspe- rymentator spisał też dosłownie skojarzenia, jakie wią- 266 zała każda z tych osób ze swymi snami. Przed opusz- czeniem Laboratorium każdy z odbiorców otrzymywał jeszcze sugestię na temat pojawiania się obrazów na- :$, dawanych w snach podczas najbliższych nocy. W trzecim, końcowym etapie eksperymentu, który przebiegał w tydzień później, odbiorcy powracali do Laboratorium, przynosząc ze sobą notatki na temat swoich snów i marzeń. Każdy odbiorca otrzymywał wtedy od eksperymentatora komplet 12 reprodukcji i kartę, na której miał dokonać pisemnej oceny swoich własnych wyników z trzeciego etapu. Karta zawierała prośbę, aby odbiorca napisał tytuły 12 reprodukowa- nych obrazów w kolejności zależnej od ich podobień- stwa do treści snów. Każdy z nich też sam oceniał zbieżność swego snu z treścią obrazu, w skali od 1 do 100%. Na drugiej, podobnej karcie odbiorca oceniał potem swoje własne wyniki uzyskane w drugim etapie, a na końcu, na trzeciej karcie — wyniki etapu pierw- szego. Podczas wypełniania formularzy przez odbiorcę eksperymentator znajdował się zawsze w innym po- mieszczeniu, aby — nawet mimowolnie — nie sugero- wać niczym odbiorcy. Kopie 48 raportów (trzy od każdej z szesnastu osób) oraz komplet 12 reprodukcji wysłano do trzech sę- dziów. Każdy sędzia otrzymał także formularze dla wpisywania ocen — jeden na każdą kombinację. Ar- kusze z opisami snów wszystkich osób we wszystkich trzech etapach zostały celowo pomieszane, aby sędzio- wie nie mogli wiedzieć, który arkusz należy do osoby 2 grupy hipnotycznej, a który do osoby z grupy nie- hipnotycznej. Ewentualną zbieżność snów i obrazów reprodukowanych sędziowie mieli zaznaczać kolorem niebieskim. Skojarzenia odbiorców na temat swych własnych snów zestawione były z reprodukcjami, a sto- pień zbieżności zaznaczony był na formularzu czerwo- ną kredką. Formularz sędziowski miał skalę stustopnio- 267 wą. Asystenci sędziów przetwarzali ich oceny na war- tości cyfrowe i umieszczali je na matrycach do analiz statystycznych. Matryce poddano analizie wariacyjnej przy użyciu metody Scheffego. Dzięki temu mogły być zauważone i skontrolowane zarówno wszystkie zbieżności między każdym z nadawanych obrazów a wszystkimi odpo- wiedziami odbiorców, jak i zbieżności pomiędzy każdą z wypowiedzi a wszystkimi obrazami. Oceniając swoje własne sny i wyobrażenia w sto- sunku do- nadawanych obrazów, odbiorcy z grupy hip- notycznej nie osiągnęli statystycznie znaczących re- zultatów w żadnym z trzech etapów eksperymentu. Odbiorcy z grupy niehipnotycznej na podstawie swych własnych ocen osiągnęli rezultat znaczący tylko w pierwszym etapie. Według ocen sędziów z zewnątrz odbiorcy w grupie niehipnotycznej osiągnęli rezultat znaczący podczas trzeciego etapu. Gdy ocenie poddano tylko sny i wy- obrażenia, ocena była zaledwie znacząca; kiedy jednak uwzględniono skojarzenia, jakie mieli odbiorcy w zwią- zku z własnymi snami i wyobrażeniami, oceny były znaczące na pięciokrotnie wyższym poziomie. Godne zastanowienia jest to, że znaczące były tylko: w pierwszym etapie rezulaty według oceny samych odbiorców w grupie niehipnotycznej; w drugim etapie rezultaty w grupie hipnotycznej według oceny sędziów; w trzecim etapie rezultaty w grupie niehipnotycznej według oceny sędziów. Oto jak próbuje interpretować to zjawisko Stanley Krippner: 1. Rezultaty statystycznie znaczące (wg oceny sę- dziów) zostały otrzymane w grupie hipnotycznej w dru- gim etapie, czyli wówczas, gdy odbiorcy ciągle jeszcze przebywali w Laboratorium Snu. Natomiast w grupie 268 niehipnotycznej znaczące rezultaty (wg oceny sędziów) otrzymano w trzecim etapie, czyli po opuszczeniu La- boratorium przez odbiorców. Może być, że hipnoza przyspieszyła telepatyczną indukcję obrazów. Może po- trzeba było więcej czasu, aby telepatycznie indukowa- ny materiał osiągnął świadomą część osobowości od- biorców w grupie niehipnotycznej. 2. Zastanawiać musi fakt, że osoby z grupy niehip- notycznej otrzymały znaczące wyniki (wg własnej oceny odbiorców) przy ocenie pierwszego etapu, pod- czas gdy sędziowie ocenili ten sam materiał jako sta- tystycznie nie znaczący. Czemu? Być może każdy od- biorca oceniając swoje wyniki „pracował wstecz"; po- czątkowo oceniał etap trzeci, potem drugi i pierwszy. Mógł wytworzyć się efekt kumulacyjny, dzięki które- mu uzdolnione telepatycznie osoby z grupy niehipno- tycznej mogły dokonać dokładniejszej oceny wyników drugiego, a zwłaszcza pierwszego etapu niż przy oce- nianiu etapu trzeciego. Odbiorcy z grupy hipnotycznej nieznacznie tylko ulepszyli dokładność swoich ocen po przejściu przez całą procedurę. Przypatrzmy się teraz kilku przykładom, które zilu- strują rodzaje występujących powiązań „cel" — pro- tokół. „Celem" dla osoby nr 6 z grupy hipnotycznej był obraz Hiroshige „Kindaikyo, czyli most na rzece Ni- shigawa". Oto jej wyobrażenie podczas drugiego etapu: „Przęsła mostu. Liny prowadzące po moście. Most wi- szący". Osobą nr 10 z grupy niehipnotycznej. Nadawano obraz Renoira „Dziewczęta przy pianinie". Przedsta- wia on dwie kilkunastoletnie panienki w długich su- kienkach; jedna z nich gra na pianinie, pgdczas gdy druga patrzy w nuty. Oto fragmenty wypowiedzi z ko- lejnych etapów osoby nr 10: Etap pierwszy — „Airedale terrier (...) Byłam wte- 269 dy bardzo młoda (...) Moja matka w gipsie, gdy złamała kręgosłup (...) miałam kilkanaście lat (...) Wydaje mi się, jakbym miała znów lat kilkanaście..." Etap drugi — „Szelest jedwabiu (...) Sukienki. Obci- słe staniki, sukienki obszerne. Klejnot wiszący na szyi. Znowu słychać szelest jedwabiu, żadnych innych dźwię- ków. Nie było rozmów, ani żadnego tła muzycznego, tylko szelest jedwabiu. Przychodzi refleksja — piękno dla piękna". Etap trzeci — „Dziedziniec szkoły (...) Było tam wie- le dziewcząt. Wszystkie wydawały się piękne, myśl o bliskości piękna (...) Podeszły do mnie dwie dziew- czyny i wsunęły pieniądze do książki leżące] na moich kolanach (...) Były rozmowy. Nagranie odtwarzane z fo- nografu (...) Czysta muzyka klasyczna. Nie uświadomi- łam sobie żadnego szczególnego utworu, była jednak muzyka". Osoba nr 12 z grupy hipnotycznej odbierała obraz „Ukrzyżowanie" Salvatora Dali. Podczas drugiego eta- pu pojawiło się u niej wyobrażenie „krzyżów", pod- czas trzeciego — „książka o malarstwie Dali". „Celem" dla osoby badanej nr 15 z grupy hipno- tycznej był obraz Chagalla „Świąteczny dzień — rabin z cytryną". Obraz ten przedstawia brodatego kapłana z okrytą głową, na której szczycie stoi figurka czło- wieka. Rabin trzyma w ręce zieloną cytrynę, która kontrastuje z żółtym tłem. Odbiorca nr 15 przyszedł do Laboratorium w towarzystwie szkolnego kolegi. Ko- legę tego skierowano do oddzielnego pokoju i powie- dziano mu, że — jeśli chce — może zrobić próbę ode- brania i naszkicowania nadawanego obrazu. Podczas transu hipnotycznego człowiek nr 15 mówił m. in.: „Ktoś spaceruje na tle żółtego tła. To nie jest foto- grafia. Widzę melonik. Zarys został właśnie naszkico- wany. Czuję bryzgi fal. Niebieskie fale z białą pianą na grzbietach zbliżają się do mnie (...) Głowa w melo- 270 niku cofa się. Jest narysowana na żółtym tle, w róż- nych odcieniach szarości i czerni". Badany nie wiedział, że gdy on był w transie, jego kolega jednocześnie wykonywał swój. obrazek. Rysunek przedstawił brodatego mężczyznę w meloniku. W tle widać było fale i płynący statek oceaniczny. Na pierw- szym planie znajdowały się dwa koła podzielone na segmenty jak gdyby kilkoma szprychami. Autor ry- sunku nie potrafił powiedzieć, co koła te przedstawia- ją. „One po prostu do mnie przyszły" — stwierdził. Komuś, kto znałby nadawany „cel", koła na rysunku wydawałyby się z pewnością podobne do cytryny prze- krojonej na połówki. Trudno jest zadecydować, które elementy obrazu Chagalla zostały odebrane przez człowieka w transie, przy założeniu, że mieliśmy do czynienia z telepatią. Obraz miał tło żółte — i to stwierdził odbiorca. Rabin miał nakrycie głowy z ludzką figurką na szczycie — obaj, odbiorca i jego kolega, mieli wyobrażenia melo- nika. Na obrazie nie ma żadnych fal — tymczasem obaj mieli wizję fal morskich. Kolega odebrał ponadto dwa elementy „celu", o których uczestnik eksperymentu nr 15 nie wspomniał: brodę i kręgi podobne do prze- połowionej cytryny. Przykład ten wskazuje, że telepatia jest zjawiskiem bardziej złożonym niż jej popularny model — „nadaj- nik i odbiornik". Czy nie należałoby raczej mówić — zapytuje doktor Stanley Krippner — o „polach" infor- macyjnych, w obrębie których dochodzi do tego ro- dzaju następstw? W ciągu 11 lat — od 1962 do 1973 — przeprowadzo- no w Laboratorium Snu Centrum Medycznego im. Mai- monidesa w Brooklynie kilkanaście serii podobnych eksperymentów metodycznych. Były to doświadczenia z zakresu spostrzegania pozazmysłowego (telepatii, ja- snowidzenia i prekognicji). Osoby badane znajdowały 271 się wówczas we śnie naturalnym lub w transie hipno- tycznym. Zarówno w badaniach nad telepatią, jak ja- snowidzeniem otrzymano wyniki statystycznie zna- czące. Próby własne * Opowiemy teraz o doświadczeniach sprzed lat, które nas samych przekonały o realności zjawisk spostrze- gania pozazmysłowego (przy czym ścisłe rozróżnienie telepatii od jasnowidzenia nie było tam problemem istotnym). Jak wiadomo, dość łatwo jest za pomocą sugestii słownej wywołać u osoby zahipnotyzowanej marzenia senne. Nie wymaga to nawet głębokiego transu. Temat snu może być przez hipnotyzera również zasugerowa- ny. Eksperymentator kładł więc osobie zahipnotyzo- wanej pod głowę rysunek — oczywiście nie znany jej, w kopercie lub bez — i sugerował: Za chwilę będziesz miał sen, marzenie senne. Za chwilę przyśni ci się to, co znajduje się na rysunku, który masz pod głową. To, co jest na rysunku pod twoją głową, będzie tematem twego snu. Gdy skończę mówić, zacznie ci się śnić to, co narysowane leży pod twoją głową. Po przebu- dzeniu będziesz dokładnie pamiętał swój sen. Proszę śnić! Po tych słowach zatykano palcami uszy osoby za- hipnotyzowanej. Oczy miała już przedtem przesłonięte czarną, wielokrotnie złożoną tkaniną. Są to dość istotne szczegóły postępowania w przypadkach, gdy trans hi- pnotyczny jest niezbyt głęboki (chodzi tu o ogranicze- nie dopływu wrażeń z zewnątrz). Na marzenia senne przeznaczano przeważnie 3 minuty, po czym pytano osobę zahipnotyzowaną, co się jej śniło — bez wypro- wadzania z transu, a tylko przerywając marzenia senne odetkaniem uszu i pytaniem. W niektórych wypadkach * dotyczy eksperymentów L. E. Stefańskiego. 272 opowiadanie o śnie miało miejsce dopiero po zupełnym przebudzeniu — po wyprowadzeniu z transu hipno- tycznego. Pierwszą osobą, z którą eksperymentator przepro- wadził serię tego rodzaju doświadczeń był Stefan I. Oto kilka przykładów. Rysunek przedstawiał ludzką maskę o wyrazie po- twornym, z uniesionymi kącikami ust. S. I. po prze- budzeniu opisał i narysował twarz, która „prześlado- wała" go we śnie. Była to typowa maska tragiczna, mająca kąciki ust opuszczone. Rysunek przedstawiał Jezusa ukrzyżowanego. S. I. przyśniła się scena z filmu „Wikingowie", który oglą- dał przed kilkoma laty. Jest to amerykański film przy- godowo-historyczny, zrealizowany w 1958 wg powieści E. Marshalla. W scenie odtworzonej we śnie przez S. I. wojownicy wracają z długotrwałej wyprawy. Je- den z nich nie jest pewien, czy żona pozostała mu wierna, inicjuje więc publiczną próbę — rodzaj „sądu bożego". Na pagórku zostaje ustawione pionowo koło zbite z grubych desek, średnicy około dwóch metrów. Koło ma pośrodku otwór, przez który wystawia głowę podejrzana o niewierność kobieta. Jej długie warko- cze zostają rozciągnięte na boki i przybite gwoździami do desek. Mąż, rzucając siekierkami, próbuje odciąć rozpięte na drewnie warkocze. Ponieważ nie trafia, świadczy to o winie niewiasty. Kolejna siekierka roz- trzaskuje wówczas jej czaszkę. Zbieżności ze sceną ukrzyżowania na Golgocie są wyraźne. W obu scenach mamy wydarzenia dziejące się w czasach bardzo dawnych, na wzgórzu, w obecno- ści tłumu. I tu, i tam jest to krwawa ceremonia, któ- rej ofiarą pada niewinny człowiek. Drewniany krzyż — drewniane koło. Rozciągnięte na boki ręce, przybite gwoździami — rozciągnięte i przybite warkocze. Inny rysunek przedstawiał słonia, którego kro- 273 kodyl złapał zębami za trąbę. Z boku napis: „Gdy słoń kąpał się w rzece, napadł go krokodyl i odgryzł mu trąbę". Zdanie to wzięto z pamiętników Stefana Osso- wieckiego, który przed półwieczem otrzymał je jako test do odczytania przez kilka opakowań. S. I. widział w swoim śnie dużą, płytką wodę — je- zioro lub szeroko rozlaną rzekę. Na głębokości pół me- tra stał kuchenny stół. Siedział na nim człowiek i ma- chaniem nogami opędzał się od drugiego człowieka, który pływał w wodzie i usiłował tamtego złapać za nogi. Warto zwrócić uwagę, że na rysunku nie była przedstawiona woda. Czy słowo „rzeka" zostało od- czytane, czy może obraz rzeki lub jeziora eksperymen- tator mimo woli przekazał telepatycznie śpiącemu? Tak czy inaczej było to zjawisko przekazu informacyjnego na drodze „pozazmysłowej". Różnica nie jest w isto- cie tak ostra, jak to się może wydawać, wiele bowiem nagromadziło się faktów, które zdają się wskazywać, że modele telepatii (nadawca — odbiorca) i jasnowi- dzenia (przedmiot — odbiorca) są mylącymi uproszcze- niami. Badacze o orientacji bardziej parapsychologicz- nej mówią dziś o „szóstym zmyśle" jako o całości. Psy- chotronicy radzieccy, czechosłowaccy i amerykańscy wprowadzają pojęcie hipotetycznych „pól informacyj- nych". Pola te są zasilane informacjami z różnych źró- deł, a odbiorcy czerpią z nich informacje także roz- maitymi sposobami. Kolorowy rysunek: zielona ziemia, niebieskawy sto- żek wulkanu, z krateru na szczycie buchają czerwone płomienie, a w górze szare kłęby dymu. Podpis — „wybuch wulkanu". W tym przypadku S. miał trzy krótkie sny, jeden po drugim. Najprzód oglądał bom- bardowanie makiety wioski ustawionej na poligonie artyleryjskim, potem widział dwóch obłąkanych strze- lających do siebie na oślep z pistoletów maszynowych i znów bombardowanie. 274 W doświadczeniu z W. N. rysunek przedstawiał parę patrzących ludzkich oczu. Po przebudzeniu W. N. mó- wił, że widział oko, kilka razy pod rząd zjawiające się i Znikające jak krzyżyki na ekranie kinowym, gdy przypadkiem pokaże się końcówka filmu, potem obraz korridy i znów kilka razy patrzące oko. Dla P. K. sporządzono rysunek przedstawiający czar- ną, hitlerowską swastykę na białym tle. Na pytanie, co mu się śniło, P. K. odpowiedział: „leżąca na czymś biała kartka, a na niej... ni to krzyż... ni to kwadrat... chyba wiatrak... bo pod tym zjawiało się coś jakby podstawa". Nie dziwmy się, że obraz swastyki nie wy- woływał żadnych skojarzeń z wojną i okupacją; P. K. był chłopcem urodzonym wiele lat po zakończeniu wojny. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można w tym wypadku stwierdzić, że P. K. rozpoznawał obraz sa- modzielnie. Wszelkiego rodzaju przekazy telepatyczne od eksperymentatora musiałyby bowiem zawierać sko- jarzenia z jego wojennymi przeżyciami. W doświadczeniu z D. K. rysunek przedstawiał pal- mę kokosową i stojącą obok żyrafę. D. K. śnił o dżun- gli, słoniu, papugach, antylopach itp. Pani E. K. miała pod głową obraz lichtarza z płoną- cą świecą. We śnie znalazła się w ciemnym wnętrzu pustego kościoła, na ołtarzu paliło się wiele świec. Wy- szła na zewnątrz. Przed kościołem stały kobiety, które sprzedawały świece. Jak już powiedzieliśmy doświadczenia przeprowa- dzane tą metodą nie dawały odpowiedzi na pytanie, z jakiego rodzaju zjawiskiem spostrzegania „pozazmys- łowego" (wg tradycyjnego podziału parapsychologicz- nego) mamy do czynienia, ale też taka odpowiedź wcale nie była oczekiwana. Niewątpliwą zaletą metody oka- zała się jej stosunkowo duża niezawodność. Znaczące wyniki udawało się otrzymywać u ponad połowy osób hipnotyzowanych — i to już podczas pierwszej próby. 275 Trening w hipnozie W oparciu o bogate doświadczenia Bretislava Kafki doktor Milan Ryzl opracował metodę ujawniania i treno- wania w hipnozie wszelkiego rodzaju zdolności para- psychicznych. Wyniki swoich przeszło dwudziestolet- nich badań opublikował w książce Hellsehen und an- dere parapsychische Phanomene in Hypnose (Jasno- widzenie i inne zjawiska parapsychiczne w hipnozie). Zasady, na których opiera się jego metoda, streścić można w czterech punktach: 1. Wszyscy ludzie (lub prawie wszyscy) mają zdol- ność spostrzegania pozazmysłowego. „Szósty zmysł" jest jednak z zasady zablokowany przez niewiarę czło- wieka we własne możliwości. Trzeba więc mu je uka- zać, a potem systematycznie „pompować" wiarę w oso- bę trenującą. 2. Zjawiska spostrzegania pozazmysłowego zacho- dzą, jak już od dawna wiadomo, tylko w szczególnych stanach świadomości. Hipnoza umożliwia wytworzenie stanu izolacji uwagi od wszelkich normalnych spo- strzeżeń zmysłowych, stanu, w którym udaje się osią- gnąć koncentrację na jednej jedynej myśli. 3. Odbiór dużej liczby informacji naraz na drodze pozazmysłowej jest możliwy tylko u bardzo rzadkich, samorodnych talentów albo u osób przez dłuższy czas uprzednio trenowanych; u początkujących rozpozna- nie odbywa się zawsze etapami. 4. Zdolność do odbioru telepatycznego, do jasnowi- dzenia itp. nabyta w hipnozie może być później prze- niesiona poza hipnozę. Osoba trenująca może zostać „usamodzielniona". Aby umożliwić osobie trenującej stopniowe rozpo- znawanie testu, trzeba nieustannie panować nad głę- bokością jej transu. Na początku każdego doświadcze- nia hipnotyzer stara się wywołać u osoby trenującej 276 „wewnętrzną pustkę" (Entleerung) — moment transu silnie pogłębionego, kiedy wszystkie myśli ustają. W tym stanie człowiek staje się potencjalnie gotowy na „halucynacyjny"" odbiór wrażeń spostrzegania po- zazmysłowego. Teraz głębokość hipnozy się zmniejsza; zaczynają się pojawiać myśli. Dopiero w tym stanie osoba trenująca jest zdolna powiązać w całość poszcze- gólne doznania. Potem znów następuje chwila głęb- szej hipnozy, podczas której powtórne przeżycie para- psychiczne przynosi uzupełniające informacje, a te z kolei przekształcają się w obraz. Inaczej mówiąc: oso- ba trenująca jak gdyby nurkuje. Z ciemnych głębin dobywa wiadomości, którym „przyjrzeć się" może do- piero po wypłynięciu. Jeśli ich nie rozumie, musi „nur- kować" ponownie. W latach 1950—1965 przebadał Ryzl 463 osoby (220 mężczyzn i 243 kobiety). W hipnozie u 57 osób (21 mężczyzn i 36 kobiet) ujawniły się wybitniejsze uzdol- nienia parapsychiczne. Całość treningu przebiegała W następujących etapach: 1. Psychologiczne przygotowanie osoby doświad- czalnej do hipnozy. 2. Hipnoza i ćwiczenie realizowania się sugestii w •tanie hipnozy. 3. Obudzenie zdolności spostrzegania pozazmysło- wego. 4. Ćwiczenia w używaniu zdolności spostrzegania pozazmysłowego; podwyższenie stabilności i powta- rzalności wyników osiąganych przez osobę doświad- czalną. 5. Usiłowania mające na celu przeniesienie zdolno- ści do spostrzegania pozazmysłowego w stan czuwania. Typowym szczegółom treningu przypatrzymy się na przykładach. Praca nad hipnozą u panny J. K. trwała przeszło miesiąc, a spotkania odbywały się 3 razy w ty- godnlu. Gdy osiągnięta została sprawność zasypiania 277 i budzenia się na hasło, przystąpiono do treningu wi- zjonerstwa. Dla wyrobienia zdolności wyraźnego „wi- dzenia", stanowiącego podstawę wszelkiego jasnowi- dzenia, prowadzono ćwiczenia dotyczące halucynacji pod wpływem słownej sugestii przy otwartych i przy zamkniętych oczach. Omamy należy w miarę możności dopasowywać do indywidualnych upodobań osób trenujących: paniom można np. wręczać nie istniejące kwiaty, panowie chę- tnie oglądają wyimaginowane akty kobiece lub zdjęcia najnowszych modeli samochodów. Pierwszym ćwiczeniem, które wkracza już w za- kres spostrzegania pozazmysłowego, bywa przeważnie „wizja autoskopowa". Hipnotyzer poleca osobie trenu- jącej, aby w wyobraźni podniosła się, odeszła od swo- jego ciała, odwróciła się. Trzeba teraz poczekać, aż rozpozna swoją twarz (czasem jednak w ogóle nie do- chodzi do rozpoznania). Tutaj poleca się osobie trenu- jącej, aby opisała swoje ubranie tak, jak je widzi przy zamkniętych oczach. Niech spróbuje przeliczyć guziki, odczytać godzinę na zegarku itd. Za każdą trafną od- powiedź trzeba chwalić, chociaż najprawdopodobniej nie jest to jeszcze jasnowidzenie. Chwalić zresztą na- leży ciągle i niekiedy również bez względu na wyniki. Ważne jest bowiem, aby w hipnozie, a więc w stanie wzmożonej sugestywności, „napompowywać" osobę trenującą wiarą w siebie. Jeżeli chwalimy dobre wi- dzenie szczegółów w pierwszej wizji autoskopowej.nie będącej jeszcze jasnowidzeniem, to mamy prawo się spodziewać, że przy następnych zadaniach próg para- normalności zostanie przekroczony, W tym celu mo- żna w niewielkiej odległości od osoby zahipnotyzowa- nej umieścić przedmiot, którego nie było przed rozpo- częciem doświadczenia. Gdy osoba trenująca opisując wizję samej siebie zauważy np.: „tam koło głowy chy- ba leży coś jasnego", spostrzeżenie to należy skwapłi- 278 Wie podchwycić i gorąco za nie pochwalić. Hipnotyzer ma w pewnym stopniu możność sterować wizją: „Wi- dzi pan jasność jakoś zamgloną. Dobrze. Teraz mgła zaczyna sią rozpraszać. Może pan rozpoznać przed- miot". Przeważnie jednak do rozpoznania przedmiotu tak łatwo nie dochodzi. Z reguły odbywa sią to eta- pami. Oto przykład: Za plecami osoby trenującej leży na białym papie- rze czarna płytka gramofonowa o średnicy 10 cm (list muzyczny). Osoba ta mówi, że spostrzega „czarny kwa- drat wielkości pocztówki, prawdopodobnie kawałek papieru". Poprawia się po chwili: jest to „płaska, cie- mna kartka mniej więcej dziesięciocentymetrowej Średnicy". Na podstawie tego obrazu osoba trenująca nie jest w stanie zindentyfikować przedmiotu, ale do- łącza się wrażenie dotykowe. „Jest to szorstkie, twar- de... są na tym rowki... to jest płyta gramofonowa". Aby umożliwić osobie trenującej przechodzenie na Coraz to wyższy etap rozpoznania testu, przeważnie należy stosować kilkakrotne pogłębianie hipnozy. Od wyobrażonego „stania na zewnątrz siebie" jest już tylko krok do „wizjonerskiej podróży". Z panną J. K. odbywał Ryzl imaginacyjne spacery po mieście. Opisywała ona mijane ulice, wystawy skle- powe. Pewnego razu weszła do swojego domu i zoba- czyła, co robi matka; czuła zapachy kuchni, dotykała stołu kuchennego... Mniej jest ważne, czy to, co „widzi" osoba trenują- ca, jest ściśle zgodne z rzeczywistością. Ważne jest, aby nauczyła się „widzieć" tak, jak W życiu codzien- nym, a nie symbolicznie. „Gdy medium widzi tylko symbolicznie — pisze Ryzl — powstaje wielki problem Interpretacji". Jak mówią przekazy historyczne, w ta- kich właśnie symbolicznych obrazach wypowiadały się Wizjonerki sławnej w czasach starożytnych Wyroczni Delfickiej. Ich rozpoznania okazywały się często praw- 279 dziwe, pod warunkiem jednak, że znalazł się ktoś, kto potrafił zrozumieć język zagadkowych symboli i prze- tłumaczyć je na obrazy rzeczywistości. Należy zatem osoby trenujące ćwiczyć w „widzeniu realistycznym". Mniej więcej w trzy miesiące po rozpoczęciu trenin- gu zdarzyło się pannie J. K., że zgubiła klucze od mie- szkania. Opowiedziała o swoim zmartwieniu Ryzlowi. Podczas seansu uczony polecił jej cofnąć się w czasie i zobaczyć, co stało się z kluczami. „Jest rano — mó- wiła panna J. K. w transie — babcia wyjmuje klucze z mojej torebki..." Po chwili „zobaczyła", jak babcia chowała klucze do szuflady w komodzie. Po przyjściu do domu J. K. znalazła tam swoje klucze. Stosowany przez Ryzla trening przewiduje przede wszystkim dwa typy doświadczeń: rozpoznawanie przedmiotu umieszczonego tuż obok osoby uśpionej oraz widzenie dalekich obiektów lub nawet całych wy- darzeń (traveling clairvoyance). Przykładu doświadczenia tego drugiego rodzaju do- starcza sprawozdanie z seansu z Tiborem S., który odbył się 10 grudnia 1961. Rozpoznane miało być miej- sce oddalone o 1 km, znane Ryzlowi, a nie znane oso- bie trenującej. Ryzl: Przekracza pan drzwi, które mu opisałem; teraz znajdzie się pan w pomieszczeniu i opisze mi, co pan tam zobaczy. Tibor: Pomieszczenie jest stosunkowo małe, wyglą- da jakby nie miało żadnych okien. Wzdłuż ścian znaj- dują się regały, jak gdyby tam były książki albo coś podobnego... Tam są książki, i to wiele książek... Ryzl: Czy widzi pan wyraźnie, że to są książki? Tibor: Na pewnego rodzaju półkach, na jakich się książki ustawia... czy to są książki, tego nie wiem na pewno, tam nie jest dostatecznie widno Prawdopo- dobnie są to książki. Ryzl: Pańskie myśli znów zatrzymują się, uciszają. 280 Teraz czeka pan, aż zjawią się panu dalsze szczegóły. Proszę się spokojnie rozejrzeć po pomieszczeniu i zo- rientować się co do różnych szczegółów. Tak zbliży się pan do widzenia tego, co jest naprawdę. Tibor: Jest tak, jak gdyby tam były półki, każda osobno. Po prostu taki większy blok, a w nim poszcze- gólne przegródki...mam uczucie, jakbym był na cmen- tarzu. Ryzl: Co oznaczają wszystkie te, jak pan mówi, po- szczególne, osobne przegródki? Co to może być? Tibor: Jest to szczególne uczucie... wszystkie one są takie same, a przy tym jednak się różnią. Nie potra- fię powiedzieć... to wygląda na cmentarz, ale przecież to niemożliwe... Ryzl: A co w panu budzi wrażenie cmentarza? Tibor: Mam takie osobliwe uczucie, przygniatające, jak na cmentarzu. Jak bym czuł zapach świec. Jest coś wokół mnie, nie mogę powiedzieć co, coś, czego się zwykle nie widzi. Ryzl: Proszę mi powiedzieć coś bliższego o tych po- przegradzanych półkach, które — jak pan mówi — tam się znajdują. Tibor: Tak, to tak wygląda, jak gdyby każda miała swoje własne imię, to jest takie dziwne. Nigdy nie wi- działem czegoś podobnego... Właśnie tak, ja to już widziałem, to są krypty, albo coś podobnego. Wygląda, jakby tam były przechowywane prochy zmarłych. I tak też było w rzeczywistości. Charakterystyczne dla tego rodzaju postępowania powolne dochodzenie do rezultatu ostatecznego jest tu wyraźnie widoczne. Obrazy były niewystarczające dla rozpoznania. Dopiero gdy zjawiło się „uczucie jak na cmentarzu", Ctibor S. mógł zidentyfikować miejsce, które mu się zjawiło. W ciągu dwudziestu lat pracy badawczej udało się Milanowi Ryzlowi zgromadzić ogromny materiał. Od- 281 krył on, że w spostrzeganiu pozazmysłowym występują te same zjawiska, które tak dobrze znane są w psycho- logii snu: kondensacja, przesunięcie, zamiana w prze- ciwieństwo i inne fenomeny opisane przez psychologów głębi. Szczególnie charakterystyczne dla spostrzegania pozazmysłowego jest „zjawisko zwierciadlane". Gdy np. w doświadczeniu z Anatolem S. przedmiotem roz- poznawanym był blok ułożony z kart Zenera: krzyż fala gwiazda fala kwadrat kwadrat A. S. odczytał go prawidłowo, ale w takim układzie: gwiazda fala krzyż kwadrat kwadrat fala Zjawisko zwierciadlane nie jest czymś nowym. W kwietniu 1884 Komitet Przenoszenia Myśli przy lon- dyńskim Towarzystwie Badań Psychicznych przedsta- wił raport z doświadczeń z panem G. A. Smithem (odbiorcą) i z panem Blackburne'em (nadawcą). W eks- perymentach poprzednich zwracały uwagę badaczy (prof. E. Gurneya, prof. Barretta, F. W. H. Myersa oraz F. Podmore'a) zdarzające się „umysłowe odwró- cenia przedmiotu". Chciano się przekonać, czy były one przypadkowe, czy nie. Gdy p. Smithowi, siedzącemu w ciemnym pokoju i od- wróconemu do nas plecami, starannie przewiązano oczy chustką, a pomiędzy nim i nami opuszczono ciemną zasło- nę, nakreślono strzałkę na kawałku białego papieru. Jeden 282 z członków Komitetu trzymał ją przed oczami p. Blackbur- ne'a, siedzącego obok nas i zwróconego w tym samym kie- runku, co p. Smith. W odpowiedzi na pytanie: w którą stronę strzała ma zwrócony koniec, wypowiadane przez jednego z człon- ków Komitetu głosem monotonnym, p. Smith wymie- niał kierunek taki, jaki się unaoczniał w jego umyśle. Przewracaliśmy strzałą po cichu w różnych kierunkach. Wykonano 42 doświadczenia. Na dwanaście odgadnięć, gdy strzałę. trzymano poziomo, było osiem odwróceń strzały, tzn. p. Smith widział ją tak, jak gdyby w zwierciadle. Gdy używano rysunku czarnej strzały na białym tle, p. Smitho- wi zdarzało się, że widział białą strzałę na czarnym tle. Zjawisko zwierciadlane, jak widać, obejmuje odwró- cenia różnego rodzaju: kierunku (lewa — prawa), bar- wy (pozytyw — negatyw) itp. Podobne obserwacje po- czynili w latach późniejszych O. Lodge i M. Guthrie (1886), W. v. Wasielewski (1921) i M. R. Warcollier (1926). Zakłócenia odbioru, które wprowadza zjawisko zwierciadlane, uniemożliwiają w wielu wypadkach praktyczne wykorzystanie rozpoznań na drodze para- normalnej. Nie powiodła się przez to np. jedna z prób odnalezienia człowieka zaginionego, podjęta przez osobę trenującą spostrzeganie pozazmysłowe w hipnozie, pa- nią A. B., wspólnie z L. E. Stefańskim. Okoliczności towarzyszące zaginięciu Stanisława G. potrafiła pani A. B odtworzyć w stopniu wystarczająco dokładnym. Gdy jednak przyszło do opisu drogi przebytej przez zaginionego (i aktualnie już nie żyjącego człowieka), zaczęły się trudności przy określaniu „teraz na prawo" czy „na lewo". Pani A. B. skarżyła się, że widzi „raz tak, a raz inaczej". W eksperymentach typu laborato- ryjnego wielokrotnie zdarzało się pani A. B. odebrać Obraz w postaci negatywu — zamiast np. czarnych 283 liter na białym tle widziała napis biały na czerni. Gdy otrzymała polecenie, aby w wyobraźni wstała i rozej- rzała się po pokoju, oświadczyła, że widzi okno, a na lewo półkę z książkami. W rzeczywistości było odwrot- nie. Jest niemożliwe, aby pani A. B. nie pamiętała szczegółów topograficznych swojego własnego mieszka- nia. Dlaczego więc zawiodła ją wyobraźnia? A może skłonność do zwierciadlanej inwersji koreluje (lub mo- że bezpośrednio się wiąże) z cechą osobowości zwaną w pedagogice negatywizmem? Poza programem doświadczeń o charakterze jakoś- ciowym prowadził doktor Ryzl na wielką skalę również eksperymenty ilościowe. Używał — podobnie jak inni badacze — kart Zenera, ale postępowanie jego było in- ne. Już bowiem przy pierwszych próbach spostrzegł, że odbiorca, którego zadanie polegało tylko na wyborze jednej z pięciu możliwości (koło, fala, krzyż, kwadrat i gwiazda), nie czyni wysiłku „zobaczenia" nadawanego znaku, lecz zgaduje. Zachowanie odbiorców w hipnozie nie różni się tutaj wiele od zachowania niezahipnoty- zowanych. Ryzl wyprowadził stąd wniosek, że doświad- czenia ilościowe powinny być prowadzone tak samo jak jakościowe. Odbiorca nie powinien w ogóle wiedzieć, że przeprowadzana właśnie próba ma dać wynik iloś- ciowy. Ryzl nie uprzedzał nigdy osoby trenującej, że rozpoznana ma być któraś z kart Zenera. Rozpoznanie postępowało więc tak, jakby chodziło o zupełnie nie znany odbiorcy rysunek. Na przykład: Karta z kołem. Odbiorca Dagmar H. mówi: „Biały papier... pośrodku okrągła, ciemna plama, która w środ- ku jest jaśniejsza". Karta z gwiazdą. Odbiorczyni Jana R. mówi: „Coś jasnego... kawałek papieru, biały... na środku coś ciem- niejszego, ale nie mogę rozróżnić... jakaś figura geo- metryczna, pośrodku jasna... gwiazda, chyba sześciora- mienna, ale promienie widzę niewyraźnie... w kierunku 284 ode ranie jeden jest ostry promień... to jest gwiazda pięcioramienna". Jeśli ta sama osoba, która z trudem, ale bezbłędnie rozpoznaje każdą kartę z osobna, zostanie poinformo- wana, że chodzi o wybór z 5 możliwości, następuje zmiana reakcji: decyzje wprawdzie stają się szybkie, lecz liczba odpowiedzi błędnych natychmiast rośnie. Tak było właśnie z Anatolem S., który potrafił dawać pod rząd 5 bezbłędnych odpowiedzi. Gdy się dowiedział, że chodzi o wybór jednej z pięciu możliwości, liczba trafień spadła do 60%. Zdolności do jasnowidzenia u panny J. K. zostały przetestowane za pomocą kart Zenera, z których każ- da była zapakowana w kilkuwarstwowej, nieprzejrzys- •tej kopercie. Koperty były starannie tasowane. Pogrą- żona w transie panna J. K. rozpoznawała każdą kopertę z osobna. Dzięki temu uzyskała wynik niesłychanie wy- soki: w dziesięciu seriach, a więc na 250 kart, miała 121 trafień, gdy przewidywana w tym wypadku przy- padkowa liczba trafień wynosi 50. Szansa przypadko- wego otrzymania 121 prawidłowych odpowiedzi wyno- si jeden do tryliona milionów. Doświadczenie kontrol- ne przeprowadzone w stanie czuwania dało rezultat 46 trafień. Potrzebna dla uzyskania liczących się wyników sta- tystycznych liczba doświadczeń jest bardzo duża. Eks- perymenty — powtarzane raz po raz, bliźniaczo do sie- bie podobne — stają się wkrótce dla uczestników nużą- ce, co pociąga za sobą zmniejszenie liczby trafnych roz- poznań. Tak bywa z reguły. Ryzlowi udało się trafić na wyjątek. Był nim Paweł Stepanek — człowiek wy- chodzący zwycięsko z serii setek i tysięcy doświadczeń z kartami Zenera i z kartami dwubarwnymi w nie- przejrzystych kopertach. „Rezultaty, jakie osiąga Paweł Stepanek, są w his- torii parapsychologii ogromną rzadkością, jeśli w ogóle 285 kiedykolwiek dotąd zostały otrzymane" — stwierdził jeden z czołowych amerykańskich parapsychologów, dr Joseph G. Pratt. Doświadczenia ze Stepankiem rozpoczęto w 1961. Po wielotygodniowej pracy nad hipnozą przystąpiono do prób z kartami Zenera. Pogrążony w głębokim transie, odprężony i uśmiechnięty Stepanek dawał odpowiedzi „Krzyż, gwiazda, fala" z zastanawiającą trafnością. Ryzl opracował wtedy nowy test: Paweł miał mówić, czy karta znajdująca się w nie- przejrzystej kopercie leży stroną białą ku górze czy też stroną czarną. Koperty z kartami przygotowywała i układała uprzednio żona badacza. Aby uzyskać serię losową, otwierała książkę telefoniczną na przypadko- wej stronicy i odczytywała pierwszy lepszy numer. Nieparzyste liczby znaczyły, że ku górze zwrócona ma być strona czarna, parzyste, że biała. Stosownie do te- go wsuwała karty do kopert i zamykała je. Koperty były całkowicie nieprzejrzyste; koperty takie, nawet puste, trzymane pod silnym oświetleniem żarówki nie przepuszczały wcale światła. Ułożone koperty dostar- czano do pracowni, gdzie Ryzl tasował je jeszcze raz według innego systemu losowego. Całą serię rozpo- znawał Stepanek podczas 10 kolejnych posiedzeń. W sumie zidentyfikował 2000 kart. Prawdopodobne jest otrzymanie w takim wypadku około 1000 prawidłowych odpowiedzi. Prawdopodobieństwo trafnego odgadnięcia barw 1114 kart wyraża się stosunkiem: jeden do mi- liarda; a to właśnie udało się Stepankowi. O ile rozbudzenie i rozwinięcie talentu do spostrze- gania pozazmysłowego wymagało u Stepanka znacznie dłuższego czasu niż u innych osób trenujących, o tyle nieporównanie szybciej osiągnął on świadomą kontro- lę nad swymi nowo zdobytymi możliwościami. W mie- siąc po pierwszej serii doświadczeń przeprowadzono z nim drugą — podobną, lecz bez pomocy hipnozy. 286 Karty układano według serii losowych, tak jak po- przednio. Ryzl siadał obok Stepanka i pozwalał mu do- tykać każdej koperty końcami palców. Stepanek, wpa- trzony w pustą przestrzeń z wyrazem natężonej kon- centracji, określał barwy kart. Rezultat otrzymany w tej serii był nieco niższy niż w pierwszej, ale i tak prawdopodobieństwo uzyskania go na drodze przypad- ku było nikłe: jeden do dwunastu tysięcy. Potem nastąpiły dalsze serie doświadczeń, z różnymi, •le zawsze dobrymi rezultatami bez względu na to, czy eksperymentatorem był Ryzl czy inny badacz. W cią- gu niecałych czterech lat rozpoznawał Stepanek kolor karty 42 598 razy. W jednej tylko serii wyniki okaza- ły się nienadzwyczajne. Było to podczas eksperymen- tów, które ze Stepankiem przeprowadzał doktor John Be- loff z uniwersytetu w Edynburgu. Ale i tym razem rezultat był znaczący, nie leżał bowiem blisko sta- tystycznego zera — liczby trafień, jaką można by osią- gnąć przypadkiem, lecz znajdował się znacznie poniżej. Oznaczał, że Stepanek podświadomie użył całego swe- go talentu, aby tym razem „odmówić współpracy". To bezwiedne postanowienie wyraziło się właśnie w dawa- niu z reguły fałszywych odpowiedzi. W 1968 Paweł Stepanek został gruntownie przeba- dany w pracowni doktora Pratta na Uniwersytecie Stanu Wirginia (USA). W roku następnym prowadzono ze Stepankiem próby w kilku ośrodkach naukowych Eu- ropy. W doświadczeniach ze Stepankiem natrafiono na Zjawisko „psychicznej impregnacji" niektórych kart, Opisywane pod nazwą „efektu ogniskowania" (jocusing tffect). Odkrycie zawdzięczamy skrupulatnej analizie matematycznej wyników. Okazało się, że do niektórych tgzemplarzy kart Stepanek miał jakby szczególną pre- dylekcję. Wyróżniał je, rozpoznawał natychmiast po- śród masy innych. Kolor takiej „ulubionej" karty 287 określał bez wahania — zawsze trafnie lub zawsze fał- szywie. Zdawało się, jakby pewne karty „skupiały" na sobie zdolności spostrzegania pozazmysłowego Stepan- ka, tak jak światło skupia się w ognisku soczewki. Przeprowadzono serie doświadczeń kontrolnych. Okazało się wtedy, że karta po raz pierwszy rozpozna- na trafnie przeważnie bywa podczas dalszych prób rozpoznawana również trafnie; karta za pierwszym ra- zem określona fałszywie zostaje jakby „skażona błę- dem" i w dalszych próbach już konsekwentnie określa- na fałszywie. Jak Czytelnicy zapewne pamiętają, pi- saliśmy o tym zjawisku przy okazji omawiania badań nad widzeniem skórnym w Polsce. Ostatnim etapem treningu spostrzegania pozazmys- łowego w hipnozie jest przenoszenie rozwiniętych już zdolności poza stan hipnozy. U Stepanka nastąpiło to bardzo szybko, pannie J. K. samodzielne opanowanie swych zdolności parapsychicznych zajęło cały rok. Nie- które osoby traciły na powrót swoje zdolności, gdy Ryzl przestał na drodze hipnotycznej stymulować ich wiarę we własne siły. Przekazanie świadomego panowania nad umiejęt- nością spostrzegania pozazmysłowego osobie trenują- cej jest operacją bardzo delikatną. Pomaga w tym oczywiście działanie sugestii pohipnotycznej. Osoba taka musi nauczyć się sama wprawiać w stan koniecz- ny do paranormalnego odbioru informacji: w stan „aktywnej duchowej nieaktywności", w stan odpręże- nia, a zarazem, koncentracji. Panna J. K. stwierdziła, że musi w tym celu „balansować na wąskiej granicy między snem i jawą". Po wyłączeniu wszystkich myśli musi cierpliwie i najzupełniej pasywnie czekać na poja- wienie się wrażeń parapsychicznych, a po zjawieniu się wizji — włączyć znowu aktywność duchową, aby ode- brane obrazy (i ewentualnie inne jeszcze wrażenia) prawidłowo osądzić i ocenić. 288 Fot. 21. Fenomenalny telepata Teofik Dadaszew na I Międzynarodowym Kon- gresie Badań Psychotronicznych w Pradze (1973). Przed kamerą filmową prze- prowadza eksperyment Wanda Konarzewska (fot. 1. E. Stefański) Fot. 22. Bogna Stefańska, wo- dząc palcami po powierzchni szy- by, rozpoznaje umieszczone pod nią figury geometryczne i ich kolory (fot. L. Pempel). Fot. 23. Ślady na błonie fotograficznej pozostawione przez palce uzdrawiaczy- -mesmerystów. W laboratorium moskiewskiej Sekcji Bioinformacji Tow. im. Popowa przeprowadzono ok. 2000 takich doświadczeń. Fizyk Lew Wienczunas użył w nich błon stosowanych w fizyce jądrowej. Pakieciki z kawałkami błon umieszczano między palcami mesmerysty a ciałem pacjenta. Uzyskiwano za- czernienia (a), niekiedy o charakterystycznych dla danego uzdrawiacza kształ- tach (b), nawet gdy błonę ekranowano drewnem lub blachami z aluminium, miedzi, a także ołowiu. Fot. 24. Kirlianowskie zdjęcia opuszki palca amerykańskie) „mesmerystki" Ethel E. De Loach (1972): u góry - podczas odpoczynku, u dołu - podczas dokonywania zabiegu „leczenia przez nakładanie rąk. Fot. 25. Jun Sekiguchi (pośrodku) - jedenastoletni chłopiec, który zadzi- wił Japonię: powoduje wyginanie i łamanie drobnych metalowych przed- miotów, w niektórych przypadkach nawet ich nie dotykając Fot. 26. Doświadczenie z Junem Sekiguchi w dniu 11 kwietnia 1974 przed kamerą londyńskiej telewizji. Tym razem łyżka zawieszona była na drucie w szczelnie zamkniętym, przezroczystym pojemniku plasty- kowym. W ciągu kilku sekund łyżka została zgięta. Obserwatorzy widzieli wyraźnie, jak się zginała w pewnym momencie. Fot. 27 Mikrofotografia przekroju poprzecznego łyżek z nierdzewnej stali. • - łyżka nie zgięta; b - łyżka zgięta przez Juna Sekiguchi siłą psychokinetyczną. Fot. 28. Rysunek wykonany w hipnozie przez Stefana I. (fot. L. E. Stefański) Fot. 29. Trening spostrzegania pozazmysłowego w hipnozie - doświadczenie z panem A. B. (fot. L. E. Stefański). Fot. 30 Próba paranormalnego odbioru informacji przy użyciu impulsatora Man- czarskiego (konstrukcji E. Lepaka). Wewnątrz pętli aparatu znajduje się rysunekk, który usiłuje „zobaczyć" osoba badana. Fot. 31 Usypianie za pomocą „passów mesmerycznych" (sztych Daniela Chodorowieckiego z 1790). Fot. 32. Julian Ochorowicz (portret z 1885) r. Fot. 33. Stefan Manczarski (kadr z filmu „Spotkanie z psychotroniką" w reż. S. Suchonia - 1974). Z czasem zdolność do spostrzegania pozazmysłowego zaczęła się włączać niezależnie od woli panny J. K. także wtedy, gdy była w stanie czuwania (np. podczas pracy). Nieraz zdarzało się jej „słyszeć" myśli biuro- wych koleżanek. „Czasami nie miały one nic wspólnego z tym, o czym właśnie mówiono — wspomina panna J. K. — odbierałam inne myśli, które podczas rozmo- wy przebiegały w ich głowach". Pewnego dnia w biurze, gdzie pracowała panna J. K., zginęło ważne pismo urzędowe. Najskrupulatniejsze poszukiwania nie dały rezultatu. Wtedy J. K. wpadła na pomysł, aby użyć swego nowego talentu. Włączyła swój „szósty zmysł" i „zobaczyła" pismo. Nie mówiąc nikomu ani słowa, włożyła płaszcz i pojechała do odda- lonego o kilka kilometrów oddziału biura. Ostatni raz była tam przed paroma miesiącami. W tym okresie po- mieszczenia były remontowane i urządzone całkowicie na nowo. J. K, podeszła od razu do biurka, które zoba- czyła przedtem w momencie jasnowidzenia, wyciągnę- ła szufladę, a z niej zaginiony dokument. Dla badania zjawiska prekognicji opracował Ryzl specjalne postępowanie, któremu nadał nazwę Record- Sheet-Test od angielskiego określenia standardowych arkuszy, stosowanych w Laboratorium Parapsycholo- gicznym na Uniwersytecie Duke'a, zwanych record- -sheets. Arkusze te są pokratkowane cienkimi liniami czarnymi w taki sposób, że tworzy się pomiędzy nimi 20 rzędów po 25 białych pól. Osoba badana wypełnia arkusz symbolami kart Zenera: kwadratami, liniami falistymi, krzyżami, kołami i gwiazdami. W każde pole wpisuje jeden znak — taki, jaki według niej pojawi się W tym miejscu np. nazajutrz. Następnego dnia ustala się losowo kolejność znaków i wpisuje się ich symbole na arkusz podobny. Na arkusz ten nakłada się następ- nie arkusz wypełniony przez osobę badaną. Znaki pokrywające się oznaczają trafienia. Osoba badana, wy- 289 pełniając swój arkusz, wyobraża sobie, że kopiuje na półprzejrzystym papierze znaki, które dopiero w przy- szłości znajdą się pod spodem. Zamiast znaków Zenera używano także 49 liczb, jakie wchodzą w skład popu- larnej w Czechosłowacji gry towarzyskiej — lo- teryjki. W doświadczeniach z panną J. K. uzyskano w tej dziedzinie następujące rezultaty: W pierwszej serii, obejmującej w sumie 1000 sym- boli, wynik ogólny był słaby; wynosił 197 trafień przy możliwości osiągnięcia na drodze przypadku 200 trafień. Eksperymentator zauważył jednak, że liczba trafień spadała w miarę trwania eksperymentu. W jego pierw- szej połowie J. K. miała 121 trafień, w drugiej było ich tylko 76. Ta ostatnia liczba jest też statystycznie zna- cząca (jest bowiem o wiele za niska jak na przypadek), a świadczyć może np. o szybko występującym u osoby badanej znużeniu procedurą testowania. Panna J. K. została o tym poinformowana i w następnej serii osią- gnęła 242 trafienia w 1000 pól, a „zjawisko spadku wyników" już nie wystąpiło. W pierwszej połowie do- świadczenia miała 117 trafień, a w drugiej 125. W eksperymencie z grupa 8 amerykańskich studen- tów, którzy razem trenowali spostrzeganie pozazmys- łowe w hipnozie, wyniki testu na prekognicję były wprawdzie nieco wyższe od przypadkowych, ale niewiele znaczące: 356 trafień na 1568, czyli 42 trafienia więcej, niż należało się spodziewać. Doświad- czenie to wykazało, że krótki i powierzchowny tre- ning, jaki możliwy był w warunkach eksperymentu grupowego, nie wystarcza do podwyższenia wyników w testach prekognicyjnych. Znaczące polepszenie wyni- ków uzyskano tylko w testach na jasnowidzenie, które było przedmiotem treningu, prekognicja zaś trenowana nie była. Interesująco wypadło doświadczenie z grupą osób 290 trenujących indywidualnie, mające na celu przewidze- nie sześciu spośród 49 liczb w grze odpowiadającej na- izemu Toto-Lotkowi. Liczby przekształcono w symbole (w Toto-Lotku każda z liczb symbolizuje inną dyscyp- linę sportową). Każda z osób trenujących typowała własny zestaw liczb. Liczby powtarzające się w zesta- wach proponowanych przez różne osoby eksperymen- tator uznawał za właściwe i nanosił na kupon. W pier- wszej grze tylko jedna liczba na sześć okazała się traf- na, po tygodniu — 3 liczby, a w następnym osiągnięto już cztery trafienia i wygrano dość pokaźną sumę. Ryzl wyprowadził stąd wniosek: Aby dojść do zupełnej niezawodności, trzeba by prowa- dzić takie doświadczenie z większą liczbą osób, żeby na podstawie wszystkich prób ustalić ostatecznie sześć liczb najczęściej wymienianych. Tą drogą można korygować in- dywidualne błędy. Eksperymenty jakościowe, w których osoby trenu- jące w hipnozie próbowały przewidzieć jakieś przy- szłe wydarzenia, również przynosiły niekiedy zaska- kujące wyniki. W sumie zdają się one przemawiać dość poważnie za istnieniem prekognicji, choć żaden z nich z osobna nie ma bezwzględnej wartości dowodo- wej. Niektóre jak gdyby rzucają pewne światło na ta- jemniczy mechanizm losu. Czy przewidzenie nieszczę- śliwego wypadku może spowodować, że dzięki podję- tym środkom ostrożności do niego nie dojdzie? Czy pewne wydarzenia przyszłe są już obecnie zdetermino- wane? A jeśli tak, to które i w jakim stopniu? Angielski fizyk William Barrett zanotował następują- cą historię: W styczniu 1887 kapitan armii amerykań- skiej Macgowan znalazł się w Brooklynie ze swymi dwoma synami. Korzystając z tej rzadkiej na owe cza- ty okazji postanowił wybrać się z nimi do teatru i w tym celu kupił już nawet bilety. Jednak w dniu przed- stawienia jakiś wewnętrzny głos zaczął odwodzić go 291 od tego zamiaru. Głos ten był tak uporczywy, że w południe zarzucił myśl pójścia do teatru i powiedział swoim przyjaciołom, że wraca do Nowego Jorku. Przy- jaciele oczywiście zakrzyczeli go mówiąc, by nie po- zbawiał obu chłopców tak gorąco oczekiwanej przy- jemności. Pod wieczór jednak, na godzinę przed otwar- ciem teatru, głos wewnętrzny był tak silny, że kapi- tan Macgowan, sam tego mocno się wstydząc, uległ mu i spędził z obu synami noc w hotelu, aby rano wyje- chać do domu. Tej nocy wybuchł w teatrze pożar, przy czym zginęło 300 osób. Parapsychologowie zebrali spo- ro tego rodzaju wieszczych przewidywań. Na podstawie ich analizy oraz doświadczeń własnych z zakresu prekognicji doktor Ryzl wyraża przypuszczenie, że pewne wydarzenia mogą być przewidziane, inne zaś nie. Niektórych wydarzeń nie da się odmienić, in- nym można zapobiec, jakby przewidywanie dotyczyło nie tyle samego wydarzenia w przyszłości, co tendencji, kierunku, w jakim los byłby skłonny się potoczyć. Czyż nie podobny charakter mają prognozy futuro- logów, dalekie od wszelkiej parapsychologii, a opiera- jące się na wnikliwej analizie obecnego stanu rzeczy? Miejmy nadzieję, że badania nad prekognicją przynio- są już w najbliższych latach wyniki, dzięki którym straci ona swój posmak zjawiska nadprzyrodzonego. Próba powtórzenia doświadczeń z treningiem metodą Kafki i Ryzla W latach 1972 i 1973 L. E. Stefański miał wiele pub- licznych prelekcji na temat hipnozy i zjawisk spostrze- gania pozazmysłowego. Każda z nich kończyła się po- kazem. Zjawiska hipnozy demonstrował najpierw na osobie, która mu towarzyszyła, a potem na ochotni- kach z sali. Była to doskonała okazja, aby pozyskać kilka osób dla dalszych doświadczeń: dla treningu spo- 292 trzegania pozazmysłowego w hipnozie. Pierwsza próba na estradzie ograniczała się z zasady do uzyskania tyl- ko hipnotycznych objawów. W przypadkach, w któ- rych ujawniała się podatność bardzo wysokiego stop- nia, L. E. Stefański próbował niekiedy prowokować wystąpienie jakiegoś paranormalnego odbioru infor- macji. W dwóch wypadkach próba taka powiodła się — „widzenie" w szklanej kuli było prawdziwe, o czym się przekonano potem. Szczególnie uzdolniony okazał się Krzysztof K., student ze Szczecina; o kontynuowa- niu doświadczeń niestety nie było więc mowy. Do treningu spostrzegania pozazmysłowego w hip- nozie metodą Kafki i Ryzla przystąpiło ostatecznie •ześć osób, dwie kobiety i czterech mężczyzn: A. B., lat 27, chemiczka, E. K., lat 21, studentka, ' K. S., lat 19, uczeń technikum, W. N., lat 16, uczeń technikum, D. K., lat 19, uczeń technikum, P. K., lat 17, uczeń technikum. Większą wytrwałość wykazały dwie csoby: A. B. i K. S., które trenowały dość systematycznie przez kilka miesięcy. Z pozostałymi odbyło się kilka do kilkunastu Spotkań. Pierwsze spotkania poświęcone były przede wszystkim pogłębianiu transu i ćwiczeniom dodatnich halucynacji wzrokowych przy oczach otwartych i za- mkniętych. Wywołanie halucynacji autoskopowej przy zamkniętych oczach okazywało się w każdym przypad- ku zupełnie łatwe. Szczególną radość sprawiała młodym ludziom zasugerowana halucynacja unoszenia się w powietrzu. Do jej wywołania służył mniej więcej taki tekst: W tej chwili zaczyna się dziać coś dziwnego. Ciało, dotąd tak ciężkie i bezwładne, teraz zaczyna się stawać coraz lżejjsze, lżejsze, coraz lżejsze — jest to bardzo przyjemne! — lekkie jak piórko... lekkie jak balonik... jak balonik wypeł- 293 niony wodorem... Ciało unosi się w powietrze, wolno unosi się w powietrze, wznosi się pod sufit, zawisa pod sufitem... Teraz odkręca się, jest twarzą do dołu. Teraz otwie~ra pan oczy. Widzi pan wszystko z góry. Obraz staje się coraz wy- raźniejszy. Co pan widzi? Proszę powiedzieć, co pan tam widzi z góry? Osoby trenujące były hipnotyzowane z zasady w pozycji leżącej. W trakcie indukowania hipnozy ekspe- rymentator zasłaniał osobie trenującej oczy czarną, wielokrotnie złożoną tkaniną (cała górna część twarzy bywała przeważnie zasłonięta). Test, który miał być rozpoznawany, najczęściej leżał na przykrytym tka- niną czole (fot. 29) na poduszce obok głowy lub na piersiach. Rozpoznawanie odbywało się etapami. Osoby trenujące rozpoznawały w ten sposób kilka- dziesiąt testów. Tylko w nielicznych przypadkach pró- ba kończyła się zupełnym niepowodzeniem. Często rozpoznanie bywało niezupełne. Przykład: przebieg jednego z doświadczeń z K. S. (uczniem ostatniej klasy technikum), bardzo inteli- gentnym, wrażliwym, mającym wybitne osiągnięcia w sporcie wyczynowym. Ćwiczone było początkowo na- tychmiastowe zasypianie na umowny sygnał słowny, z całkowitym powodzeniem. Następnie K. S. w stanie somnambułizmu czynnego ćwiczył powstawanie dodat- nich halucynacji wzrokowych przy oczach otwartych. W tym celu np. opisano mu słowami treść fotografii, potem podano mu tę fotografię i polecono, aby po- wiedział co widzi; K. S. powtórzył w pewnym stopniu usłyszane przed chwilą słowa. Następnie opisano mu treść drugiej fotografii, po czym podano mu pusty kartonik; K. S. „zobaczył" na nim to, co mu zasugero- wano. Wykonaliśmy kilka takich prób. Potem w pozy- cji leżącej, z oczami przesłoniętymi wieloma warstwa- mi czarnej tkaniny K. S. ćwiczył halucynację autosko- pową. Na piersi, na tle jego ciemnej koszuli, położono 294 mu białą, prostokątną karteczkę. K. S. „widział" same- go siebie; zdziwił się, że ma tak ubrudzoną (na biało) koszulę; dopiero potem rozpoznał kształt podłużny kar- tki. Była to pierwsza u K. S. próba paranormalnego odbioru informacji. Inny przykład: jedno z doświadczeń z uczniem W. N. W wyniku halucynacji autoskopowej „zobaczył" on, te „tam na dole ktoś leży" (charakterystyczne: osoby trenujące z początku przeważnie nie rozpoznają siebie W postaciach leżących, które „widzą" z góry!). Na przykrytej czarną tkaniną głowie postaci leżącej — jak stwierdził — „coś leży, coś jasnoniebieskiego... nie!", i zaczął porównywać kolor tego „czegoś" z tur- kusowym kolorem swojej koszuli. „To — powiedział dalej — jest bardziej zielone, jasnozielone". Kształtu początkowo nie potrafił określić, w końcu jednak eta- pami doszedł do rozpoznania kształtu: „To ma kształt litery T, ale u góry coś wystaje, przez to figura podo- bna jest do krzyża". Co „wystaje" ponad formą T- -kształtną, nie rozpoznał. W rzeczywistości tekst był Wyciętą z jaskrawozielonego papieru sylwetą: Dla treningu metodą Kafki i Ryzla szczególnie cha- rakterystyczne jest postępowanie, które można na- zwać „rozpoznawaniem etapami". Postępującym rozpo- 295 znawaniem kieruje eksperymentator słownie, zachęca- jąc osobę trenującą do dalszych wysiłków, a w momen- tach, kiedy rozpoznający milknie lub zaczyna błądzić, pogłębiając na chwilę trans, aby umożliwić rozpoznają- cemu zaczerpnięcie dalszej porcji informacji (co — jak pamiętamy — odbywa się na pograniczu stanu głębo- kiego uśpienia, w którym ustają wszelkie myśli). Oto typowy przykład takiego rozpoznawania etapa- mi: doświadczenie z K. S., który rozpoznawał przed- miot w postaci oranżowoczerwonej maseczki z papieru o ustach i oczach niebieskich, leżącej po prawej stro- nie głowy K. S., na ciemnozielonej poduszce: K.S. „widział" siebie z góry, „widział" ten przed- miot i dokładnie ustalił jego umiejscowienie („koło ucha, ale trochę wyżej"). Mówił, że „jest to coś jasne- go", „trochę mi to przypomina jajko". Na pytanie o jego przybliżoną wielkość, odpowiedział: „Średnica jest mniejsza niż 20 cm" (w rzeczywistości nie przekracza- ła 11 cm) i kontynuował: „chyba jest to wycięte w środku... w każdym razie w środku jest coś ciemniej- szego". Zapytany o kolor testu rzekł: „czerwony", a dalej: „ma to pozaokrąglane kształty... przypomina mi 296 to trochę rysunek płomienia świecy... przypomina mo- że karciany symbol, pik, tyle, że jest to czerwone". Ostatnia wypowiedź świadczyła, że K. S. zaczął tra- cić kontakt z testem. Nastąpiła więc chwila pogłębio- nego transu, którą wywołano sugestią słowną: A teraz proszę przez moment odpocząć. Zamyka pan w wyob- raźni oczy. Oczy są zamknięte, jest znów ciemno. Zu- pełnie ciemno... i cicho. Chce się spać. Myśli rozpływają się, myśli zanikają... Spać!... Po chwili K. S. znów „wznosi się" w wyobraźni pod sufit, „patrzy" z góry i tym razem od razu „widzi", że rozpoznawany przedmiot „wygląda trochę na owoc. Przypomina krótką, grubą marchewkę... przypomina serce albo grot. W środku jest coś ciemnego, zwartego, jak dziurka od klucza... coś, jak dwie kreski, ale zwar- te". Nagle K. S. zaczyna widzieć coś „jakby czerwona literę v". Po chwili pogłębionego transu mówi: „Czerwone oko z granatową, a w każdym razie ciem- noniebieską źrenicą... jak dziurawe jajko". Na pytanie, ile jest w przedmiocie tych niebieskich dziur, K. S. odpowiada bez wahania: „trzy" i dodaje: „trochę mi to przypomina twarz... ona jest jajkowata, u góry ścię- ta, jak w maskach balowych... a mebieskości to są usta i oczy... ścięcie u góry jest nierówne, tak jakby tam ,były włosy". Rozpoznając ten sam przedmiot, różne osoby odwołu- ją się do różnych swoich wzorców skojarzeniowych. Niech za przykład posłużą dwa poniższe rozpoznania te- go samego przedmiotu; był nim czarny karton z naklejo- nym pośrodku czerwonym sercem, obwiedzionym cien- kim, białym konturem (dla podkreślenia kontrastu). W doświadczeniu z K. S. z 8 IX 73 obiekt do roz- poznania leżał na jego piersi. K. S. mówił z długimi przerwami, w których były też chwile pogłębionego transu. „Na piersi jest coś... jakby słońce... to jest coś czerwonego... to ma około 15 cm" (w rzeczywistości 297 szerokość serca wynosiła 14,5 cm). „Coś podobnego do trójkąta... wierzchołkiem skierowane jest w dół... jak- by tarcza herbowa... u góry ma wycięcie trójkątne... ten wycięty trójkącik jest też wierzchołkiem skierowa- ny w dół". W tym momencie padło pytanie ekspery- mentatora, rzekomo dla odprężenia, na pozór bez związ- ku z rozpoznawanym obiektem: „Czy umie pan grać w brydża?'' K. S. nie odpowiedział na nie, tylko rzekł: „To jest serce!" Tego samego wzoru użyto w doświadczeniu z A. B z 8 VIII 73. Po zakryciu głowy A. B. czarną tkaniną położono na niej ów wzór. A. B. natychmiast zaczęła się skarżyć, że „coś kłuje w czoło, to boli!". Wobec tego zmieniono miejsce wzoru, kładąc go obok uśpionej na tapczanie. A. B. w dalszym ciągu mówiła o nożu, który „kłuje, wbija się!... to boli!" Prawie płacząc, skarżyła się na wbijający się w nią sztylet. Widziała coś czerwonego „jak krew", dość dokładnie określała też wielkość tego „czegoś mniej więcej okrągłego". Po- dobnie jak w poprzednio opisanym doświadczeniu, ni- by dla odpoczynku eksperymentator spróbował zmie- nić temat: ,,Czy gra pani w brydża?" Tym razem re- akcja nastąpiła dopiero po chwili pogłębionego transu: „To jest serce". Pani A B. została wychowana w środowisku prak- tykujących katolików i — jak można było przypusz- czać — kojarzyła czerwone serce przede wszystkim z obrazem Matki Boskiej Bolesnej. Stąd owe „wbijające się noże i sztylety", które poprzedziły (!) rozpoznanie formy i barwy testu. Używane do treningów wzory sporządzano z róż- nych materiałów (raz nawet posłużono się żywym kwiatem), przeważnie jednak z papieru. Tła i umiesz- czane na nich znaki były czarne, białe lub kolorowe. Znaki stanowiły figury geometryczne (po jednej lub więcej), znaki symboliczne lub proste rysunki (liścia, 298 twarzy, gwiazdy itp.), pojedyncze cyfry i litery. W dalej zaawansowanym treningu odczytywane bywały również liczby dwucyfrowe i proste napisy. Przykład: Pani A. B. po raz pierwszy próbuje od- czytać napis EWA złożony z białych liter wysokości 10 cm, na tle czarnym. Czytanie trwa bardzo długo, przeszło pół godziny, z wieloma pogłębieniami transu. Pani A. B. widzi najpierw literę M albo W — nie może Się zdecydować. Potem widzi stojącą obok literę A i dopiero na tej podstawie decyduje, że „przedtem jest W", a nie M, ponieważ literę A widzi „do góry noga- mi". Literę E rozpoznaje na końcu. Wreszcie wyma- wia słowo EWA. A. B. trafnie określa wielkość liter i grubość kreski, ale cały wzór widzi wciąż w negaty- wie — jako czarny napis na białym tle. Mniemanie, że w tego rodzaju rozpoznaniach mamy do czynienia z paranormalnym odbiorem informacji, zdaje się nie ulegać żadnej wątpliwości. Jaki jest w tym udział bezpośredniego kontaktu z rozpoznawanym obiektem osoby rozpoznającej, a jaka-może być rola eksperymentatora jako mimowolnego nadawcy? U ludzi słabo zorientowanych w problematyce spo- strzegania pozazmysłowego daje się często zauważyć nieuzasadniona (choć zrozumiała) tendencja, aby każ- dy przejaw paranormalnego odbioru informacji tłu- maczyć „telepatią". Dopiero kiedy o przekazie telepa- tycznym nie może być mowy w żadnym razie, dopu- szcza się ewentualność działania innego mechanizmu odbioru. Nie dziwmy się temu. Parapsychologiczny model telepatii — „nadajnik" i „odbiornik" — ma w sobie demagogiczną siłę działania na wyobraźnię współczesnego człowieka, użytkownika radia i telewi- zji. To, że mamy „radio w głowie", łatwo trafia do przekonania, ale na to, że w głowie możemy mieć „coś w rodzaju radaru", nie godzimy się bez zastrzeżeń. Dlaczego? Ponieważ z radarem mało kto ma do czy- 299 nienia na co dzień. Wszelkie przejawy jasnowidzenia uchodzą zatem w powszechnym przekonaniu za nie- zmiernie rzadkie — jeśli w ogóle dopuszcza się możli- wość ich istnienia. Tymczasem materiał doświadczal- ny, jaki zebrała dotąd parapsychologia i psychotroni- ka, wcale nie świadczy o względnej „pospolitości" od- bioru telepatycznego w porównaniu z innymi formami spostrzegania pozazmysłowego. Dla zdobycia przynajmniej wstępnej orientacji, jak dalece może „pomagać" osobie rozpoznającej ekspe- rymentator, spróbowano przeprowadzić pewną liczbę doświadczeń kontrolnych czysto telepatycznych oraz z testem nie znanym eksperymentatorowi. Doświad- czenia telepatyczne polegały na przekazywaniu wra- żenia bólu w ściśle określonym punkcie ciała. Miejsce ukłucia na ciele eksperymentatora wybierali świadko- wie doświadczenia. Przykład: doświadczenie z K. S. w dniu 13 X 73. Podczas chwilowego pogłębienia transu K. S. ekspe- rymentator kłuł się drewnianym ostrzem w palec wskazujący lewej ręki wielokrotnie, z częstotliwością raz na dwie do trzech sekund. Po chwili zaczęła drgać cała lewa ręka K. S., a potem palec wskazujący. K. S. począł skarżyć się, że czuje silne, nieprzyjemne swę- dzenie i dokładnie wskazał jego umiejscowienie na palcu wskazującym lewej ręki. Podobny przebieg miały tego typu doświadczenia wielokrotnie przeprowadzane z panią A. B., z tą róż- nicą, że A. B. zawsze bardzo silnie odczuwała induko- wany ból. Dlatego też bardzo nie lubiła tych doświad- czeń, które przez to nie zawsze bywały udane. Z panią A. B. przeprowadzono również doświadcze- nia telepatyczne z przenoszeniem obrazów. Za przy- kład niech posłuży eksperyment z 8 X 73. W transie hipnotycznym eksperymentator skoncentrował uwagę na rysunku biało-czarnym: 300 A. B. zapytana, na co patrzy w tej chwili ekspery- mentator, miała kolejno wyobrażenia: trójkąta, skoś- nego krzyża (jak litera X), wreszcie zobaczyła coś, co określiła jako „muszkę" (rodzaj krawata) i wreszcie trafnie opisała kształt nadawanego rysunku, mówiąc, że złożony jest z czarnych linii. Następnie otrzymała polecenie (sugestią hipnotyczną), aby po przebudzeniu pamiętała „ujrzany" obraz. Sugestia zrealizowała się tylko częściowo, bo A. B. nie pamiętała rysunku, lecz obraz „muszki", który zjawił się jej wcześniej: Powyższe doświadczenia w dużym stopniu potwier- dziły możliwość udziału telepatii w procesie rozpozna- Wania w hipnozie wzorów znanych eksperymentato- rowi. Przeprowadziliśmy więc kilka prób z rozpozna- waniem wzorów nie znanych nikomu z obecnych. Wzory były zamknięte w grubych kopertach. Przed przystąpieniem do eksperymentu jego świadkowie wy- losowali jedną z kopert. Przykład: doświadczenie z 4 XII 73. Pani A. B. mó- wi, że widzi: Na ciemnym tle coś jasnego... Raczej czarne tło... To coś HM, kawałek trójkąta i wyokrąglenła (?), więc może być gwiazdą... Nie widzę takich przemieszczeń kresek, jak W przypadku litery lub cyfry... Tam są trójkąty, jakby po- między ramionami gwiazdy... Pośrodku jakby nerw liścia... Jakby trójkąty przedzielone kreską... Trójkąty jakby się ze 301 sobą stykały... Jakby gwiazda... Tak, jakby plus... Duży znak plus, około 7 do 9 cm średnicy... 7,5 cm. Dokładnie!" Zapytana o barwy wzoru odpowiada: W tej chwili wydaje mi się, że to czarny krzyż na białym tle... Znów jasne na ciemnym! Dwie linie pod kątem pro- stym! To jest plus!... Może to być znak żółty na tle czar- nym — ja tego dokładnie nie powiem... Tło ciemne, nieko- niecznie czarne. Po otworzeniu koperty okazało sio, że zawiera ar- kusz koloru ciemnobłękitnego z naklejonym na nim krzyżem równoramiennym („znak plus") o barwie żół- tej. Średnica krzyża — 9,5 cm. Pozostałe koperty za- wierały testy kolorowe i biało-ezarne, z prostymi ry- sunkami, figurami geometrycznymi, pojedynczymi li- terami i cyframi. Treningi z zakresu prekognicji nie były podejmo- wane przez żadną ze współpracujących z eksperymen- tatorem osób, a wykonano zaledwie kilka prób, któ- rych wyniki choć zachęcające, z reguły nie były jed- noznaczne, nie miały więc wartości dowodowej. Przy- toczmy jednak przebieg jednego z tych doświadczeń (wyjątkowo udanego), aby pokazać, w jaki sposób je przeprowadzano. Jest niedziela 8 IV 73. Pani E. K. otrzymuje w tran- sie sugestię, że „dziś mamy poniedziałek, jest rano, dnia 9 kwietnia. Jest pani już ubrana. Pani wychodzi z domu..." E. K. kontynuuje: Idę po papierosy. Mijam ciężarówkę stojącą na dziedziń- cu po prawej stronie akademika. Dochodzę do ulicy, muszę poczekać, bo jedzie autobus 180... Przechodzę przez ulicę, idę do sklepu... Obok w wózku drze się dziecko... Starsza pani idzie z syfonami do budki, zaczyna dziecko zabawiać. Ta pani ma burą jesionkę i przydeptane, brązowe pantofle. W sklepie przy wędlinach jakaś pani robi awanturę. Kupu- ję dziewczynom pączki. Wracam. Pani Maria siedzi w por- tierni: dziwne, bo w poniedziałek ma dyżur inna portierka. 302 Następnego dnia rano E. K. zeszła schodami na dół i stwierdziła, że chcąc wyjść na dziedziniec musi okrą- żyć samochód ciężarowy, który zatrzymał się tuż przy wejściu na klatkę schodową. Następnie musiała za- trzymać się na krawężniku jezdni, bo przejeżdżał właśnie autobus linii 180. Pani E. K. postanowiła wów- czas przeciwstawić się „przeznaczeniu" i zawróciła- poszła prosto na wykłady. Dopiero po obiedzie poszła po zakupy. Przed sklepem stał wózek z krzyczącym dzieckiem, które usiłowała uspokoić staruszka z syfo- nem, ubrana na brązowo. W sklepie jakaś klientka głośno krzyczała na obsługę stoiska garmażeryjnego. W portierni domu studenckiego siedziała pani Maria, która musiała zastąpić chorą koleżankę. Rezultat do- świadczenia pani E. K. uznała za „niesamowity" i nie była nim bynajmniej zachwycona. Wkrótce zrezygno- wała z udziału w treningach. U trenującej najdłużej ze wszystkich osób pani A. B. rozwinęła się bardzo znacznie zdolność, która w para- psychologii została niezbyt fortunnie nazwana „psy- chometrią". Dotykając przedmiotu psychometra jest w stanie określić, kto z tym przedmiotem pozostawał przedtem w bezpośrednim kontakcie; czasem opisuje też przeszłe wydarzenia, które miały związek z doty- tykanym przedmiotem (jest to zjawisko retrokognicji, czyli paranormalnego poznania faktów z przeszłości). Psychometrą o sławie światowej był w okresie mię- dzywojennym inż. Stefan Ossowiecki. 1 Projekt, aby włączyć do treningu ćwiczenia psycho- metryczne, wyszedł od samej pani A.-B. Podczas pierw- szych ćwiczeń tego typu dostawała ona do rąk przed- Mioty należące do osób jej znanych. Oczywiście nie wiedziała o tym założeniu, bo inaczej z pewnością pró- bowałaby zgadywać, zamiast koncentrować uwagę na rzeczywistej, rodzącej się wizji. Sugestia towarzysząca wręczeniu przedmiotu brzmiała mniej więcej tak: „Da- 303 ję teraz pani do rąk przedmiot. Proszę, niech pani spróbuje sobie wyobrazić, jak może wyglądać osoba, do której ta rzecz należy". Dotykając przedmiotu A. B. „widziała" zawsze na początku sylwetkę człowieka jakby bez twarzy, lub fragment twarzy w zbliżeniu uniemożliwiającym rozpoznanie. Dopiero gdy obraz zmienił się parokrotnie, ukazując pełną sylwetkę w ru- chu lub całą twarz, A. B. określała właściciela przed- miotu z imienia i nazwiska. Przykład: doświadczenie z 2 VIII 73. Pani A. B. znajdowała się w transie hipnotycznym z zasłonięty- mi oczami. Eksperymentator podsunął jej pod palce książkę, której A. B. nigdy przedtem nie widziała ani też nie dotykała, i wydał polecenie: „Proszę sobie wy- obrazić osobę, do której ta książka należy". A. B. za- częła mówić natychmiast: To jest starszy człowiek... siwy... ma brodę... nie, to wąsy!" Na pytanie, ile może mieć lat, A.B. odpowiedziała: „Siedem- dziesiąt... chyba więcej. Ubrany jest w garnitur brązowy. To jest człowiek bardzo smutny... ale dobry, sympatyczny, bardzo sympatyczny. Ja go chyba znam. To jest profesor Manczarski! Istotnie, była to książka prof. Stefana Manczarskiego. W dalszych etapach ćwiczeń przedmiot dostarczany był A. B. przez obce osoby. Ani ona, ani prowadzący doświadczenie nie wiedzieli nic o pochodzeniu przed- miotu. Przykład: doświadczenie z 8 X 73. Pani A. B. do- stała do rąk plastikową pochewkę ze znajdującym się w środku (jak się później okazało) dowodem osobistym znanego kompozytora muzyki jazzowej i perkusisty, wirtuoza gry na wibrafonie Jerzego Stanisława M. Oto jej wypowiedź: Widzę ucho, ucho mężczyzny, bo kobiety takich nie mają. Ten przedmiot. należy do mężczyzny... Może lubi podróżo- wać, bo widzę przed nim coś, jakby koło kierownicy... Ma 304 w brwiach coś filuternego, może ruszać nimi. Ma glos takJ, jakby się czemuś dziwił, i rusza przy tym brwiami. Bardzo zdolny człowiek... Musiał dużo podróżować... Bardzo, bardzo zdolny, ogromny talent. Widzę przy nim trąbkę, przy jego uchu — jaka błyszcząca!... To może być jakiś muzyk... Jest bardzo zdolnym muzykiem... Ma bardzo dobry słuch... Dużo osiągnął. To jest muzyk. On nie lubi tego momentu, gdy zbliża się do niego kamera... Jest taki rytmiczny w ogóle... Ma takie ręce, jakby był muzykiem. Na pytanie, na jakim gra instrumencie, pani A. B. odpowiada: Na perkusji, na fortepianie — nie znam się. Czy on na drugie imię ma Stanisław? Bo na pierwsze imię ma Jerzy. Trzeba dodać, że pan M. jest rzeczywiście bardzo utalentowanym muzykiem, a jako jazzman wirtuoz dużo podróżuje. W zacytowanej wyżej wypowiedzi A. B. zostały opuszczone zdania dotyczące spraw bar- dziej osobistych. Ciekawe rezultaty dały próby dawania do rąk pani A. B. przedmiotów należących do tych samych osób, których fotografie otrzymywał do zbadania Czesław Klimuszko. Działo się to oczywiście w różnych miej- scach i w innym czasie, a obie osoby rozpoznające nie miały ze sobą żadnego kontaktu, nie wiedziały też nic ani o założeniach, ani o przebiegu eksperymentu. Na kilka tego rodzaju prób nie było ani jednej, w której pomiędzy wypowiedziami pani A. B. i Czesława Kli- muszki nie byłoby wyraźnej i niedwuznacznej zbież- ności. Przykład: fotografię Jacka S. dostaje do rąk pani A. B. w dniu 18 X 74. Oto nieco skrócona jej wypo- wiedź: On tego zdjęcia nie dotykał, a jeśli tak, to dwa lata te- mu. Ja go nie widzę. Chwilami wydaje mi się, że on nie żyje... ale to nie jest prawda, bo silniejsze mam odczucie, że żyje. O ile to byłoby możliwe, żeby on wyjechał? — i to 305 na przykład do Afryki, gdzieś w pasie równikowym... on tam żyje w jakimś szczepie. Od dwóch lat chyba. Pod zmie- nionym nazwiskiem... Tu to jeszcze coś widzę, a tam tylko jakieś drzewa, busz, egzotyka... Chłopak miał fantazją, po co z tego robić tragedię?... Może przypadła mu do gustu dziewczyna, ale innej rasy, jakby Indianka... Teraz mi się wydaje, że był jedynakiem. Patrząc na tę samą fotografię w dniu 24 X 74 Cze- - sław Klimuszko mówił: Nie żyje. Zginął za jakąś wielką wodą, może za oceanem.- Na zachodzie. Bardzo zdolny, ogromna żywotność. Chyba wcześnie stracił ojca. Widzę go za oceanem. Zginął w ja- kiejś przygodzie. On nie znał dobrze swojego nazwiska (?) Tak, to Południowa Ameryka. Zginął w jakiejś awanturze, przypadkiem, od strzelby myśliwskiej. Jedynak. Ojciec nie żyje albo też nie mieli ze sobą nigdy duchowego kontaktu. Kim był człowiek przedstawiony na fotografii i ja- kie były jego losy — nie wiedział nikt z osób biorą- cych udział w doświadczeniu. Doświadczenia z impulsatorem Manczarskiego Impulsator używany był pierwotnie w serii ekspe- rymentów prowadzonych pod kierunkiem twórcy urzą- dzenia prof. Stefana Manczarskiego, mających na celu uzyskanie wyników statystycznych przy rozpoznawa- niu zakrytych kart. W doświadczeniach tych hipnoza stosowana nie była. Osoby badane znajdowały się o kil- ka metrów od urządzenia, nie mogąc widzieć, jaka kartę kładzie na nim prowadzący doświadczenie. Były to karty Manczarskiego, zawierające obrazy: odcinek linii pionowej, odcinek poziomy, trójkąt i koło. Dzia- łanie urządzenia tak tłumaczy jego twórca: W celu pobudzenia do drgania siatki krystalicznej sub- stancji wchodzących w skład karty używa się pętli, wew- nątrz której zmienia się gwałtownie pole magnetyczne dzię- ki rozładowaniu kondensatora przez uzwojenie pętli. Uzy- 306 Karty używane w doświadczeniach ze spostrzeganiem poza-zmysłowym. Do badań testowych o charakterze statystycznym jest wygodnie (ze względów rachunkowych) stosować karty o niewielkiej liczbie kontrastujących ze sobą znaków graficznych. A — karty Zenera używane w badaniach amerykańskich od 1930; B — karty Manczarskiego. Te ostatnie górują nad poprzednimi łatwością, z jaką pozwalają dokonywać obliczeń wyników w bitach (cybernetycznych jednostkach informacji). Dla przekazania jednego symbolu wystarczą 2 bity, stąd nazwa „karty dwubitowe" Uzyskiwana na tej drodze chwilowa moc maksymalna pola magnetycznego dochodzi do 2,4 kW. Przeprowadzone z impul-satorem eksperymenty wskazują, że pobudzenie do drgań siatki krystalicznej kart prowadzi do emisji fal o długościach w zakresie od ok. 10 do 100 m oraz w zakresie fal infradługich od ok. 10 do 200 km. 307 Uproszczony schemat impulsatora Manczarskiego — aparatu, który można by nazwać „sztucznym nadawcą telepatii" W doświadczeniach prof. Manczarskiego każda z kart pobudzana była zaledwie kilkoma impulsami w od- stępach sekundowych. L. E. Stefańskiego zaintereso- wała możliwość ewentualnego odbioru testów zupełnie nie znanych osobie odbierającej, a pobudzanych wiel- ką liczbą impulsów. Zadanie takie byłoby dla odbior- cy nieporównanie bardziej skomplikowane. W testach typu ilościowego z kartami Manczarskiego odbiorca ma za zadanie jedynie odgadnąć, czy pobudzana jest w danej chwili karta z pionem, poziomem, trójkątem czy też z kołem. Jest to więc sprawa wyboru pomiędzy czterema możliwościami. W doświadczeniach jakościo- wych odbiorca musi zobaczyć w wyobraźni obraz, o którego kolorze ani formie nie wie nic. Ma więc do ustalenia: kolor tła, kolor znaku oraz kształt znaku. Znakiem może być figura geometryczna (jedna lub dwie naraz), cyfra, litera, prosty rysunek symbolicz- ny (jak strzałka, serce itd.). Rozpoznawanie powinno tu się odbywać etapami, podobnie jak w treningu spo- strzegania pozazmysłowego według metody Kafki i Ryzla (fot. 30). Bez hipnozy, w stanie lekkiej relaksacji, odbiór oka- zał się możliwy, ale na jedno doświadczenie udane przypadało kilka nieudanych — nawet u osób dość wrażliwych. Podamy tu przykłady przebiegu prób czę- ściowo i całkowicie udanych. 308 Odbiorcą był L. S. Test przedstawiał czarną formę na białym tle: Odbiorca leżał na kanapie, w lekkim relaksie, miał oczy zamknięte i przysłonięte ciemną tkaniną. Aparat był od niego oddalony o ok. 3 m. Częstotliwość impul-?sów wynosiła przeciętnie 1 impuls na sekundę. Po 7 minutach L. S. wyobraził sobie, że rysunek przed-stawia skośny słup czarny, zakończony kwadratem po-stawionym na jednym z rogów (jak znak karciany ka-ro). W 9 minucie obraz nieco się odmienił. Wyglądał teraz „jakby kwiat z profilu — dwa listki rozchodzące się skośnie na boki i coś sterczącego do góry". W 11 minucie sprawiał wrażenie czarnego znaku karo. W 14 minucie odbiorca powiedział: „Narzuca mi się kształt, który zaraz narysuję". A oto rysunek: 309 Inny przykład: Odbiorczyni B. S. znajdująca się w pozycji leżącej, z oczami zasłoniętymi. Test i tym razem biało-czarny: Całe rozpoznanie trwało 10 minut. Odbiorczyni mo- giła z przerwami: Coś czarnego na białym tle. Jakby czarny kwadrat... ale z jego rogów coś wystaje. Jakby z każdego rogu wystawały po dwie kreski, po dwa przedłużenia jego boków. Ale ten kwadrat jest pusty w środku... Już wiem! To jest po prostu kratka! Przez tę samą osobę odbierane były z powodzeniem również kolorowe litery na różnych tłach, czerwony półksiężyc, dwa barwne koła umieszczone na sobie współśrodkowo i inne formy. Czas rozpoznawania trwał średnio 22 minuty, a częstotliwość impulsowania wy- nosiła przeciętnie 1 impuls na sekundę. Czasem ujaw- niała się rola wyobraźni dopełniającej obraz. Gdy „p testem był czerwony półksiężyc, B. S. po 7 minutach zobaczyła symbol planety Merkurego (półksiężyc po- łączony z kołem i krzyżem), a dopiero potem sam pół- księżyc. O sposobie „widzenia" testu w takich próbach nieco więcej mówi nam raport z doświadczenia z B. S., kto- rego przedmiotem było czerwone koło z trzema wy- chodzącymi z niego promieniście kreskami na tle bia- łym Częstotliwość impulsowania wynosiła: 0,5 impul- su na sekundę. W 5 minucie B. S. zaczęła mowie: „To 310 jest coś czerwonego". W 13 minucie rzekła: „To jest Jakieś koło, ale to nie wszystko". W 16 minucie doda- ła: „Tam z tego koła wystają jakieś kreski". W 18 mi- nucie uzupełniła: „To jest jakby czerwone słoneczko, tak jak to rysują dzieci". Po chwili uściśliła wypo- wiedź: „Kresek jest 6 albo 8, a kolor tła biały". W 23 minucie stwierdziła: „Liczba kresek jest nieparzysta". W 26 minucie była niezdecydowana: „Raz mi się zda- je, że 7, a raz że 9". W 30 minucie oświadczyła: „Cza- sem mi się wydaje, że kresek jest 6". W tym momen- cie doświadczenie przerwano. Odbiorca T. J. w ciągu 45 minut rozpoznał znak zło- żony z trzech czerwonych, równoległych kresek na nie- bieskim tle. Rozpoznanie było niepełne: T. J. zobaczył na tle zielonym trzy kreski czerwone, dwie skrajne były równoległe, ale środkowa ułożona lekko skośnie. Odbiorca S. S. w ciągu 58 minut (!) rozpoznał dużą literę T barwy czerwonej na tle zielonym. Był to czas ' wyjątkowo długi. Próby przeprowadzane z kilkoma innymi osobami przerywano z zasady po 20—30 mi- nutach, jeśli pozytywny rezultat nie był do tego czasu wyraźnie widoczny. Impulsator Manczarskiego był stosowany jako po- mocnicze urządzenie w treningu spostrzegania poza- zmysłowego w hipnozie metodą Kafki i Ryzla. Ekspe- rymenty z odbiorcami w stanie głębokiej hipnozy da- wały rezultaty znacznie lepsze, a niepowodzenia zda- rzały się tu tylko wyjątkowo. Na przykład w ciągu sześciomiesięcznego treningu rozpoznawał z zu- pełną niezawodnością takie testy, jak m. in. niebieska P na białym tle, czerwona A na białym tle, krzyż skośny na czarnym tle czy żółty pół- życ na niebieskim tle. W tym ostatnim przypadku wbrew narzucającemu się skojarzeniu: błękit nieba złocistym sierpem księżyca — K. S. określił obraz to „żółty banan na niebieskim tle". Trzeba jednak 311 przyznać, że nietypowy kształt półksiężyca usprawie- dliwiał takie właśnie rozpoznanie. Doświadczenia z K. S. wskazują, jak się zdaje, na przydatność impulsatora Manczarskiego w kształtowaniu wrażliwości na para- normalny odbiór informacji. O ile w rozpoznaniach po- dobnych testów bez pomocy impulsatora miewał K. S wyniki lepsze lub gorsze, o tyle z impulsatorem osią- gał zawsze wyniki bardzo dobre. A przecież — jak wiemy — w tego rodzaju treningu każda udana próba stanowi poważny krok naprzód, utrwalając wiarę tre- nującego we własne możliwości. Zbyt mała ilość materiału eksperymentalnego nie pozwala wyrokować, czy możliwe będzie opracowanie w przyszłości metody treningu spostrzegania poza- zmysłowego również u osób nie zapadających w głę- boki trans hipnotyczny. W lekkim transie (11 stopień skali Davisa i Husbanda) przeprowadzono próbę z pa- nem S. I. Wzór przedstawiał czerwono-niebieski znak w kształcie litery T na tle białym. S. I. rozpoznał bia- łe tło, a na nim „coś" czerwonego i niebieskiego. Ele- menty przemieszczały się, tworzyły też między innymi forrnę litery T, ale pewności co do kształtu znaku S. I. nie uzyskał. Nie wszystkie jednak osoby dobrze znoszą działanie impulsatora. U A. B., osoby trenującej w głębokiej hipnozie, występowały przy każdym nadawanym im- pulsie drgania mięśni, powiek i czoła (podobnie zresztą reagowały inne osoby — J. P., L. S., B. C.). Każdy impuls odczuwany był przez A. B. jako niewielki, ale nieprzyjemny wstrząs. Dlatego też całość doświadcze- nia bywała dla niej zawsze raczej niemiła. Wszystkie opisywane tu doświadczenia miały cha- rakter wstępny i orientacyjny. Chodziło o znalezienie drogi poszukiwań, a nie o dotarcie w nich do celu. Pró- bom poddawane były zarówno osoby, jak i aparaty. Różne typy impuisatorów konstruowali w tym celu 312 m. in. Lech Bodych oraz Edward Lepak. Próby wywoływania zjawisk paranormalnych za pomocą impul-satorów były przeprowadzane tylko na marginesie innej działalności i dlatego pozostało dotąd sporo nie rozstrzygniętych wątpliwości: 1. W jakim stopniu działa impulsator, a w jakim autosugestia u odbiorcy: „pomaga mi nadajnik elektro magnetyczny". Zbyt mała liczba prób kontrolnych nie pozwala odpowiedzieć na to w sposób jednoznaczny. Parę przeprowadzonych doświadczeń wykazało jed nak, że przy pozorowanym działaniu impulsatora — gdy włącznik stukał, ale prąd przez urządzenie nie prze pływał — uzyskuje się bardzo słabe wyniki (niepełne rozpoznanie pomimo długotrwałego „impulsowania"). 2. We wszystkich doświadczeniach wzór do rozpo znania był nie znany osobie odbierającej, ale znany eksperymentatorowi i świadkom doświadczenia. Nie można więc wykluczyć wpływów telepatycznych. Co prawda, w przypadku zastosowania impulsatora do treningów jest to rzecz całkiem bez znaczenia, ponie waż tak czy owak odbiór informacji dokonuje się na drodze paranormalnej, a tylko o to przecież chodzi. Liczy się wykazanie osobie trenującej istnienia „szó stego zmysłu", a mało ważny jest sposób jego funkcjo nowania w konkretnym przypadku (telepatia czy ja snowidzenie). 3. Pozostał nie wyjaśniony ewentualny wpływ im pulsów elektromagnetycznych na system nerwowy od biorcy i nadawcy. Można przypuścić, że impulsator działa podobnie jak urządzenia do elektrohipnozy i elektronarkozy. Nie wiemy jeszcze, w jakiej mierze efekt jego działania zawdzięczamy „pobudzeniu do drgania siatki krystalicznej karty", a w jakiej mierze wpływowi elektrohipnotycznemu na eksperymentato ra, który staje się dzięki temu dobrym nadawcą tele patii. Nie wiemy też, czy istnieje elektrohipnotyczny 313 wpływ na odbiorcę, który przez to dopiero zaczyna dobrze odbierać. 4. We wszystkich doświadczeniach wzór w trakcie rozpoznawania leżał bokiem w kierunku odbiorcy i nie- co wyżej od niego. Frontalna strona wzoru skierowa- na była zawsze w stronę sufitu. Dlaczego więc odbior- ca nie „widział" wzoru z boku (grubości papieru itd.), lecz „oglądał" go z góry? Czyżby towarzyszącemu roz- poznaniom wyobrażeniu „patrzę na tarczę aparatu z góry i staram się zobaczyć, co na niej leży", miał odpowiadać jakiś konkretny fizyczny proces? Czy i tu mamy do czynienia z rodzajem „biologicznego radaru"? „Radary" takie spotykamy u wielu gatunków zwie- rząt; najbardziej znanym z nich jest echolokacja ul- tradźwiękowa nietoperzy. Osoba rozpoznająca „widzi", być może, test pobudzony przez impulsator o tyle wy- raziściej, o ile osoba niedowidząca widziałaby lepiej przedmiot pokryty jaskrawą farbą fluoryzującą, uło- żony pomiędzy samymi szarymi przedmiotami. Taka interpretacja również potwierdzałaby słuszność teore- tycznych założeń prof. Manczarskiego. Posłowie Czytelnik zapewne zauważył, że opisane przez nas doświadczenia psychotroniczne, a także konsekwencje tych doświadczeń nie zostały objęte przez autorów zbyt daleko idącymi uogólnieniami. Brak tu daleko Sięgających i ryzykownych hipotez, brak też przyjmo- wanych na wiarę pomostów myślowych między po- szczególnymi faktami. Dlaczego? Ponieważ autorzy, re- zygnując z atmosfery tajemniczości, jaką lubią psy- chotronikę otaczać jej nazbyt entuzjastyczni zwolen- nicy, postanowili ograniczyć się do interpretowania zjawisk psychotronicznych w oparciu o niekwestiono- wane teorie naukowe, a w braku takich teorii pozosta- wiali kwestie otwarte. Nie ulega wątpliwości, że istnieje realny przedmiot badań psychotronicznych, to znaczy istnieje np. bio- fizyczny efekt różdżkarstwa, efekt Backstera, grupa zjawisk dermooptycznych. Są to zjawiska wielokrotnie weryfikowane naukowo. Brzmi to jak paradoks, że przeciwnicy psychotroniki występujący z pozycji ści- śle przyrodoznawczych uważają, że zjawisk psycho- tronicznych po prostu nie ma. Równie dobrze można atakując botanikę, twierdzić, że np. drzewo euka- liptusowe jest tylko wymysłem (bo krytyk nie widział go osobiście), a więc i nauka badająca owo drzewo to w istocie szalbierstwo. A zatem pewni rzecznicy nauki zaprzeczają a priori istnieniu faktów. W rezultacie 315 więc pozostawiają oni na uboczu pewne strefy zjawisk, traktując je jako nie istniejące lub też niepoznawalne, gdy zwolennicy psychotroniki — oto ostateczna kon- sekwencja paradoksu — zakładają pełną poznawalność rzeczywistości. Warto tu dodać, że szczególne zainteresowanie ba- daniami zjawisk, które dziś nazywamy psychotronicz- nymi, przejawiało się dotąd zawsze w okresach wzmo- żonej wiary w możliwości poznawcze człowieka: po- stawa Paracelsusa wyraża poznawcze ambicje Rene- sansu, Mesmer to przecież typowy przedstawiciel oświeceniowej wiary we wszechmoc ludzkiego rozumu, A Crookesem zarówno w jego słynnych badaniach fi- zycznych, chemicznych jak i parapsychologicznych kierowała ta sama dociekliwość pozytywistyczna. Nie twierdzimy, jak Czytelnicy to mogli zauważyć, że psychotronika jest nauką rozwiniętą, dysponującą doskonałymi metodami badawczymi. Niestety, bada- nia w tej dziedzinie prowadzono dotąd z zasady poza oficjalnym nurtem badań, a ich efekty nie były i nie są często ujawniane z najrozmaitszych — w tym tak- że militarnych — powodów. Poza tym dawno już mi- nęły czasy, gdy odkryć naukowych dokonywali samo- tnicy w ubogich laboratoriach. O postępie w naukach przyrodniczych decydują dziś ogromne nakłady finan- sowe, a tymi nakładami psychotronika nie dysponuje. Nic dziwnego, że rozwój parapsychologii, a potem psy- chotroniki w ciągu ostatniego stulecia nie może być nawet porównywany do szybkiego rozwoju elektro- techniki, chemii itp. uprzywilejowanych nauk. 316 Prekursorzy polskiej psgchotroniki Ignacy Emanuel Lachnicki (1793—1826) — pierwszy polski ba- dacz hipnozy Doktoryzował się na Uniwersytecie Wileńskim na pod- stawie Rozprawy z chemii o rozpuszczaniu. Brał żywy udział w życiu umysłowym na Litwie, zajmując się m. in. statystyką krajową, kwestią dobroczynności, a przede wszystkim wybra- nymi zagadnieniami z dziedziny, którą później nazwano para- psychologią. Dużą zasługę w krzewieniu oświaty położył jako redaktor i wydawca kwartalnika „Pamiętnik Magnetyczny Wileński". Zamieszczał w nim artykuły oryginalne, poświęco- ne teorii i praktyce hipnozy i oddziaływania bioenergetyczne- go (mesmeryzmu), tłumaczenia prac obcych na ten temat, do- niesienia o nowych odkryciach i poglądach w różnych dziedzi- nach nauki (chemii, biologii, astronomii), wreszcie wskazówki praktyczne w sprawach gospodarskich i z tzw. medycyny do- mowej. Jak postępowali dawni „magnetyzerzy", chcąc u pacjenta wywołać „sen magnetyczny"? Technika mesmeryzowania, roz- winięta przez markiza Maksymiliana de Puysćgur, przewidy- wała Stosowanie rozmaitego typu manipulacji; były to passy, Otyli pociągi, „migania" przed oczami, „kropienia", „rzuty" magnetyczne i inne. Stosunkowo prosty opis postępowania po- daje Ignacy Emanuel Lachnicki w artykule „Krótka wiado- mość o magnetyzmie zwierzęcym", zamieszczonym przez „Pa- miętnik Warszawski" (1816): Gdy się pierwszy raz zbliża osoba zdrowa do osoby cho- rej w celu sprawienia jej ulgi, wtenczas siadają obiedwie naprzeciwko siebie tak, iż stopy osoby cierpiącej dotykają Się stóp osoby działającej, a ręce pierwszej kładą się na kolanach ostatniej. Magnetyzujący bierze za ręce chorego, Styka swe palce z palcami cierpiącego i każe mu stale W oczy patrzeć, co też zachować należy i w ciągu dalszego działania. To się zowie wejść w związek magnetyczny. Zwią- 317 zek takowy ustanawia się częstokroć za pierwszym, dru- gim, czwartym lub piątym posiedzeniem, a niekiedy po- trzeba na to znacznego przeciągu czasu. Pierwsze posiedze- nia nie powinny trwać dłużej nad pół godziny lub nieco więcej. Po wejściu w związek wkładają się ręce na osobę cierpiącą (...) Najpospolitszy i najbezpieczniejszy sposób magnetyzowania jest wkładanie rąk na głowę osoby cier- piącej, sprowadzając one po ramionach aż do palców i po- wtarzając ruch takowy do widocznego okazania się skut- ków magnetyzmu (...) (fot. 31). Najpierwszy fenomen, któ- ry daje się postrzegać na magnetyzowanym, jest, że go dreszcz przejmuje, albo że się mu zdaje, jakby kto go wo- dą gorącą zlewał; w tym ostatnim przypadku cała po- wierzchnia ciała nagłym się potem pokrywa, dalej nastę- puje ociężałość wszystkich członków, a szczególniej głowy, później sklejanie się mimowolne powiek, a w końcu uśnie- nie. Zazwyczaj przez kilka poprzednich posiedzeń samo się tylko drzemanie okazuje, które się powiększa następnie w stosunku prędszego lub późniejszego ustanowienia się związku magnetycznego między osobą działającą a cierpiącą. Uśnienie nawet widocznie jest dwojakie: pierwsze niczym się prawie nie różni od snu zwyczajnego, drugie jest snem magnetycznym. W pierwszym osoba uśpiona na zapytanie albo nie odpowiada, albo zapytana nagle się ze wzrusze- niem przebudza; uśnienie takowe najczęściej oznacza spo- sobność do snu prawdziwie magnetycznego, który zaledwo po wielokrotnym poprzedniczym uśnłeniu zwykł się oka- zywać. Drugie, to jest sen magnetyczny, wystawia nam fenomena równie nadzwyczajne jak fizycznymi sposobami trudne do wytłumaczenia. Osoba znajdująca się we śnie magnetycznym nie jest w stanie zwyczajnym i przyrodzo- nym. Puls onej się odmienia, oddech zagęszcza, głos się przytłumia, a powieki w ciągu onego są tak sklejone, że osoba uśpiona na rozkaz magnetyzującego mimo wszelkie usiłowanie nie jest w stanie otworzenia onych. Sen takowy zwyczajnie trwa kilka minut, a niekiedy, czego rzadkie są przykłady, dni kilkanaście. Osoba znajdująca się we śnie magnetycznym odpowiada najprzytomniej na wszystkie szczegóły tyczące się jej zdrowia (...) Postrzega mniej wię- cej doskonale przedmioty znajdujące się w wielkim odda- leniu albo zupełnie obce zwyczajnym zmysłom naszym. Po przebudzeniu się, które częstokroć poprzedza lekkie wzru- szenie nerwowe, osoba wraca do stanu przyrodzonego i tra- 318 ci zupełnie pamięć tego wszystkiego, co się z nią działo w czasie uśpienia. Julian Ochorowicz (1850—1917) — badacz, któremu czas przyznaje rację Urodził się w 1850 w Radzyminie pod Warszawą. Po ukończeniu gimnazjum w Lublinie (1866) zapisał się na wydział filologiczny Szkoły Głównej Warszawskiej, potem na wydział fizyczno-matematyczny. Dyplom kandydata nauk przyrodniczych uzyskał w 1872. W następnym roku otrzymał yplom doktora filozofii na uniwersytecie w Lipsku. Po przeniesieniu się do Lwowa (1875) Ochorowicz został docentem filozofii i psychologii na tamtejszym uniwersytecie. Poza wykładami zajmował się fizyką eksperymentalną oraz zagadnieniami psychologii i parapsychologii. Był sekretarzem Polskiego Towarzystwa Przyrodników im. Kopernika i wiceprezesem Koła Literackiego we Lwowie. W 1882 wyjechał do Paryża, gdzie kontynuował prace z zakresu psychologii i elektrotechniki. W tamtym okresie (fot. 32) dokonał kilka wynalazków w dziedzinie telefonii: opracował nowe typy mikrofonu węglowego, termomikrofonu, telefonu magnetycznego oraz oryginalny telefon dwumembranowy („głośno mówiący"). Urządzenie telefoniczne Ochorowicza zainstalowane w jednym z pawilonów Światowej Wystawy w Paryżu transmitowało głośno i wiernie koncerty z opery i przyniosło wynalazcy zaszczytną nagrodę. W Paryżu powstało też jego dzieło De la suggestion mentale (O sugestii myślowej), wydane w języku francuskim w 1887, po polsku w 1937. Po powrocie do kraju w 1892 Ochorowicz zamieszkał w Warszawie, gdzie zajmował się nadal pracą naukową i literacką (pisywał pod pseudonimem Julian Mohort). Mając już wtedy doskonałe przygotowanie w zakresie badań zjawisk hipnozy i spostrzegania pozazmysłowego, podejmuje Ochorowicz w latach 1893—1894 badania nad przejawami „mediumi-zmu fizycznego", czyli grupy zjawisk, nazwanych później te-lekinetycznymi albo psychokinetycznymi. Pierwszym medium, z którym pracował Ochorowicz, była Włoszka Eusapia Pala-dino. Na zaproszenie przyjechała do Warszawy, gdzie stworzono warunki eksperymentalne wykluczające wszelkie oszustwo. Wówczas stwierdzona została komisyjnie realność objawów mediumicznych wywoływanych przez Eusapię. 319 W latach 1901—1912 Ocborowicz mieszkał w Wiśle na Śląsku Cieszyńskim. Był tam współzałożyeielem i pierwszym prezesem Stowarzyszenia Miłośników Wisły. W latach 1909— —1912 eksperymentował ze Stanisławą Tomczykówną. Na dro- dze hipnotycznego treningu stała się ona jednym z najwybit- niejszych mediów świata, a jednocześnie — co warto podkre- ślić — chyba jedynym sławnym medium, któremu nigdy nie zarzucono oszustwa. Wyniki doświadczeń z Tomczykówną pu- blikowane były w „Annales des Sciences Psychiąues". Badania Ochorowicza nad telekinezą są niezrównane pod względem metodycznym. Po raz pierwszy, udało się zjawiska mediumiczne uzyskiwać na żądanie, w dobrym oświetleniu, w warunkach laboratoryjnych. Ochorowicz był nieprzejedna- nym wrogiem spirytyzmu, co jako badacza „zjawisk mediu- micznych" stawiało go nieraz w trudnej sytuacji: do jego przeciwników należeli zarówno spirytyści i okultyści, jak i bardziej ortodoksyjnie nastawieni naukowcy. Tymczasem Ochorowicz był badaczem, który jako fizyk z góry odrzucał wszelką „nadprzyrodzoną" interpretację zjawisk mediumicz- nych, a będąc równocześnie psychologiem — umiał zawsze uwzględniać ich specyfikę, W doświadczeniach z Tomczykówną badane były przede wszystkim: 1) zjawiska zdalnego przemieszczania i unoszenia drob- nych przedmiotów; 2) towarzysząca im emanacja z końców palców medium, „zachowująca się — jak ją określił Ochorowicz — jakby włókna i pasma jakiejś substancji niewidzialnej, zdolnej wy- woływać skutki mechaniczne poza granicami ciała"; 3) rodzaj bardzo przenikliwego promieniowania, dobywa- jącego się z palców medium, które eksperymentator nazwał promieniami Xx (istnienie takich promieni zdają się potwier- dzać badania radzieckiego fizyka Lwa Wienczunasa); 4) działanie zdalne człowieka na emulsję fotograficzną i tworzenie tym sposobem obrazów (obecnie zjawisko to nosi nazwę psychofotografii, a potrafią je wywoływać m. in. Ted Serios z USA i Nina Kułagina z ZSRR). Julian Ochorowicz zmarł na udar serca w 1917 w War- szawie i został pochowany w grobie rodzinnym na Cmentarzu Powązkowskim. 320 Stefan Manczarski (1899—1979) — fizyk zjawisk psychotro- nicznych Urodził się w 1899 w Warszawie. Był radioelektrykiem, geofizykiem i biofizykiem. Skonstruował pierwszy polski ra- dioodbiornik lampowy w 1922. W 1929 zbudował i opatentował oryginalny model nadajnika i odbiornika telewizyjnego, w któ- rym obrazy mogły być zapisywane na obracających się pły- tach metalowych (prototyp dzisiejszego magnetowidu); na podstawie patentu Manczarskiego produkowano w następnych latach w USA ruchome reklamy świetlne. W okresie okupacji opracowywał Manczarski dla dowództwa Armii Krajowej no- we typy anten nadajników radiowych, których wykrycie za pomocą metod radiolokacji było niezmiernie trudne. Wówczas też konstruował nowe typy urządzeń do elektrohipnozy i ele- ktroanalgezji. Od 1946 był wykładowcą WAT i Politechniki Warszaw- skiej, a od 1960 dyrektorem Zakładu Geofizyki PAN. W 1956 został wybrany sekretarzem naukowym Komitetu Międzynaro- dowego Roku Geofizycznego i Roku Spokojnego Słońca. Do 1974 sprawował funkcję wiceprezesa ZG Polskiego Towarzy- stwa Cybernetycznego. Oprócz radiotechniki i fizyki interesowały Manczarskiego szczególnie zjawiska parapsychiczne. W latach dwudziestych przedmiotem jego badań (prowadzonych wspólnie z Mariu- szem Zaruskim) były zjawiska mediumiczne, obserwowane m.in. na seansach z Marią Nawrocką. W tym samym czasie napisał on pionierską pracę na temat dziedziny rodzącej się • dopiero wówczas — biometeorologii. W latach trzydziestych i czterdziestych zajmował się fizy- cznymi przyczynami zjawisk telepatycznych oraz biofizyką mózgu. Przeprowadzał doświadczenia z wpływem kurczącego się mięśnia na inny mięsień, znajdujący się od tamtego w pewnej odległości (obecnie dla tego zjawiska proponuje się nazwę „energetyczny młotransfer na odległość"). Skonstruował także wówczas aparat elektromagnetyczny, który ułatwia roz- poznawanie wzorów zakrytych w eksperymentach ze spostrze- ganiem pozazmysłowym, nazwany łmpulsatorem. Urządzenie to można by określić jako „sztucznego nadawcę telepatii". Jego działanie potwierdza słuszność teorii Manczarskiego, w myśl której pewne (ale nie wszystkie) przejawy telepatii, jasnowidzenia, różdżkarstwa i psychokinezy mają mechanizm elektromagnetyczny. Nie uczestniczą w nich jednak fale o ści- 321 śle określonej długości, lecz fale o charakterze widmowym (obejmujące naraz znaczny zakres częstotliwości). Wynikiem systematycznego eksperymentowania uczonego ze znanym ja- snowidzem warszawskim Stefanem Ossowieckim była „hipo- teza śladu", próbująca tłumaczyć, jakim sposobem szczególnie wrażliwa osoba dotykając przedmiotu jest w stanie określić, kto uprzednio rzecz tę miał w rękach. Nośnikiem informacji (wg Manczarskiego) są ślady pozostawione na powierzchni przedmiotu. Mogą to być zarówno ślady chemiczne, jak i ener- getyczne — ślady fal uderzeniowych. Dużą wartość mają prace prof. Manczarskiego (fot. 33), dotyczące roli mitochondriów w funkcjonowaniu żywej ko- mórki i znaczenia obecnych tam wolnych elektronów i wolnych jonów. Manczarski jest jednym z twórców teorii bioplazmy. Teoria ta pozwala zrozumieć mechanizm działania pól elektry- cznych i magnetycznych na żywy organizm, daje też podsta- wy do tłumaczenia wielu niezrozumiałych dotąd zjawisk pa- rapsychicznych w kategoriach biologii submolekularnej. Stefan Manczarski zmarł 17 listopada 1979 r. w Warszawie. Literatura Abnormal Hypnotic Phenomena pod redakcją Dingwalla E. J., London 1968. Abramowski E.: Telepatia doświadczalna jako zjawisko kryp- tomnezji, Warszawa 1912. Bender H.: Unser sechster Sinn, Stuttgart 1971. Bender H.: Telepathie, Hellsehen und Psychokinese, Munchen 1972. Bilikiewicz T.: Psychoterapia w praktyce ogólnolekarskiej, Warszawa 1964. Boruń K., Manczarski S.: Tajemnice parapsychologii, Warsza- wa 1977. / Camp C. C., de, Camp L. S., de: Duchy, gwiazdy i czary, War- szawa 1970. Chertok L.: Hipnoza, Warszawa 1968. Chołodow J.: Magnetizm w biologii, Moskwa 1970. Cron L. M., Le: Selbsthypnose, Genf 1972. Cygielstrejch A.: Julian Ochorowicz jako psycholog, Warsza- wa 1918. Dakin H. S.: High-Voltage Photography, San Francisco 1075- Drbal K., Rejdak Z.: Perspektivy telepatie, Praha 1970. thiplessis Y.: La vision parapsychologique des couleurs, Paris 1974. Eysenck H. J.: Sens i nonsens w psychologii, Warszawa 1971 Emmarion C.: Unbekannte Ifaturkrdfte, Stuttgart 1908. Oeley G.: L'ectoplasmie et la clairvoyance, Paris 1924. Oeley G.: Materializacja zjaw duchowych, Katowice 1925- Grunewald F.: Mediumismus, Berlin 1925. Hansel C. E. M.: Spostrzeganie pozazmysłowe, Warszawa 1969. Hirsch M.: Sugestia i hipnoza, Warszawa 1894. Jacolliot L.: Świat zagrobowy w świetle nauk tajemnych, War- szawa 1891. 323 Jahoda G.: Psychologia przesądu. Warszawa 1971. Każynski B.: Biologiczeskaja radioswjaź, Kiew 1962. Kleinsorge H., Klumbies G.: Technik der Hypnose jur Arzte, Jena 1969. Krippner S., Rubin D.: Galaxie$ of Lije ~ the Human Aura in Acupuncture and Kirlian Photography, New York 1973. Krippner S., Rubin D.: The Energies of Consciousness, New York 1975. Libański E.: Tajemnice zjawisk spirytystycznych w świetle ba- dań naukowych, Lwów 1922, Long M. F.: Secret Science Behind Miracles, Los Angeles 1948. Łozanow G.: Sugestotogijo, Sofija 1971. Maeterlinck M.: Gość nieznany, Lwów—Poznań 1925. Manczarski S.: Nowe możliwości oddziaływania na zmysły i pa- mięć człowieka w Zbiorze prac z sympozjum Problemy Nowoczesnych Systemów Teletransmisyjnych, Warszawa 1963. Matuszewski I.: Czarnoksięstwo i medjumizm w Pismach, tom l, Warszawa 1925. Mellinger F.: Zeichen und Wunder; Ein Fiihrer durch die Welt der Magie, Berlin 1933. Mermet A.: Principles and Practice oi Radiesthesia, London 1967. Ochorowicz J.: Wiedza tajemna w Egipcie, Warszawa 1898. Ochorowicz J.: Zjawiska mediumiczne, Warszawa 1913. Ochorowicz J.: Pierwsze zasady psychologii, Warszawa 1916. Ochorowicz J.: Psychologia i medycyna, Warszawa 1916 (tom 1), 1917 (tom 2). Ochorowicz J.: O sugestii myślowej, Kraków 1937. Okołowicz N.: Wspomnienia z seansów z medium Frankiem Klusfcim, Warszawa 1926. Opaczewski Z.: Hipnopedia, Warszawa 1974. Ossowiecki S.: JŚtoiat mego ducha i wizje przyszłości, Warsza- wa 1933. Ostrander S., Schroeder L.: PSI, Bern-Miinchen—Wien 1973. Presman A. S.: Pola elektromagnetyczne a żywa przyroda, Warszawa 1971. Probierni na sugestologijata (Problerns o/ suggestology) w Pro- ceedtngs of the I International Symposium of Suggestology, Sofija 1973. Radwan Pragłowski K., Różdżka czarodziejska, Lwów 1922. Rhine J. B., Pratt J. G., Parapsychology; Frontier Science o/ the Afind, Springfield (Illinois) 1957. 324 Richet Ch.: Wiedza metapsychiczna, Katowice 1926. Rrymkowski A.: Radiestezja w Nasze wlasne i wspólne, Ko- szalin 1975. Ryzl M.: Hellsehen und andere parapsychische Phanomene in Hypnose, Genf 1971. Schmid A.: Biologische Wirkungen der Luft-Elektrizit&t, Bern— Leipzig 1936. Schrenck-Notzing A.: Die bedeutung narkotischer Mittel fur Hypnotismus, Berlin 1891. Schrenck-Notzing A.: Die Materialisationsph&nomene, Mun- chen 1914. Schrenck-Notzing A.: Physikalische Phanomene des Mediumis- mus, Munchen 1920. 8tokvis B.: Lehrbuch der Hypnose, Basel 1965. Szczepański L.: Cuda wspólczesne, Kraków 1937. Bzczepański L.: Okultyzm — fakty i złudzenia, Kraków 1937. Szczepański L.: Wiedza tajemna, wróżbiarstwo, magia dni na- tzych, Kraków 1937. Szczepański L.: Strachy, widma, seanse spirytystyczne i dziwy fakirów, Zakopane 1947. Szczepański L., Breyer S., Libański E., Tomanek L.: Dziwy mediumizmu, Kraków 1921. Swltkowski J.: Człowiek niewidzialny, Katowice 1926. świtkowski J.: Okultyzm i magia w świetle parapsychologii, Kraków 1939. Ttoria i metodyka ćwiczeń relaksowo-koncentrujących pod red. Wiesława Romanowskiego, Warszawa 1973. Tocąuet R.: Les mysteres du surnaturel, Paris 1963. Tocąuet R.: Les pouvoirs secrets de l'homme, Paris 1963. Tompkins P., Bird Ch.: The secret Life of Plants, New York 1974. WUgyesi F. A.: Hypnose bei Mensch und Tier, Leipzig 1969. Wftlker K.: Die andere Wirklichkeit, Zurich u. Stuttgart 1964. Wallace A. R.: O cudach t nowoczesnym spirytyzmie, Warsza- wa 1890. Wulliew L.: Eksperimentalnyje issledowanija myslennogo wnuszenija, Leningrad 1962. Wtilliew L.: Wnuszenije na rasstojanije, Moskwa 1962. Wliiliew L.: Tajemnicze zjawiska psychiki człowieka, Warsza- wa 1970. Włiylewski S.: Pod urokiem zaświatów, Kraków 1958. Wttson L.: Supernature; A Natural History of the Supernatu- rai, London 1973. 325 Wolberg L. R.: Hipnoza, Warszawa 1975. Woprosy kompleksnogo issledowamja kożna-opttczesko} czuwstwitelnosti, Swierdłowsk 1968. Zbiór referatów z I Międzynarodowego Kongresu Badań Psy- chotromcznych, T. l—2, Praha 1973. Zbiór referatów z II Międzynarodowego Kongresu Badań Psy- chotronicznych, Monte Carlo 1975. Zacchi A.: Spirytyzm i życie pozagrobowe, Poznań 1925. Spis treści I Magia i psychotronika ...7 Określenie pojęć — Tajemnica fakirów — Aura — Porozumienie ze zwierzętami — „Duchy" stukające — Lewi-tacja — Magia zwana czarną — Złe oko — Psychochirur-gia — Zjawy i „duchy" — Pytia — Piramida Cheopsa i piramidka Drbala — Czyżby nieznany rodzaj energii? 61 II Fizyka zjawisk „nadprzyrodzonych61 Na co reagujemy — Reagujemy na pole magnetosta-tyczne — Reagujemy na pole elektrostatyczne — Reagujemy na pole elektromagnetyczne — ...i co z tego wynika? — Technika i psychologia różdżkarstwa — Promieniowanie ziemi — Psychometria — Hipoteza śladu — Rozmowa z profesorem Stefanem Manczarskim — Żywa komórka promieniuje! — Biograwitacja — Bioteleko-munikacja — Elektromagnetyczna teoria Manczarskiego — Teofik Dadaszew III Widzenie skórne ..... 135 Jak poznawano zjawisko skórnego widzenia — Zjawisko i jego nazwa — Warunki występowania zjawiska — Cechy zjawiska — Teorie i hipotezy — Metodyka pracy z niewidomymi — Perspektywy IV Hipnoza, oddziaływanie bioenergetyczne, sugestia ..... 194 Mechanizm katapleksji — Mechanizm ideoplastii — Mechanizm działania monotonnych bodźców — Działanie za pomocą bodźców wzrokowych — Działanie za pomocą 335 bodźców słuchowych — Działanie za pomocą bodźców dotykowych — Działanie za pomocą bodźców termicznych — Elektrohipnoza — Mechanizm oddziaływania bioenergetycznego — Zjawiska normalne i paranormalne V Spostrzeganie pozazmysłowe w hipnozie ... 260 Doświadczenia w Laboratorium, Snu — Próby własne — Trening w hipnozie — Próba powtórzenia doświadczeń z treningiem metodą Kafki i Ryzla — Doświadczenia z impulsatorem Manczarskiego Posłowie ...315 Prekursorzy polskiej psychotroniki ... 317 Ignacy Emanuel Lachnicki (1793—1826) — pierwszy polski badacz hipnozy, Julian Ochorowicz (1850—1917) — badacz, któremu czas przyznaje rację, Stefan Manczar-ski (1899—1979) — fizyk zjawisk psychotronicznych Literatura ...323 Skorowidz ... 327