Czesław Chruszczewski IMPULS KOSMICZNY Przychodził tutaj codziennie. Błyskawiczną windą wjeżdżał na trzydzieste piętro, a potem z tarasu kawiarni podziwiał panoramą zatoki i obserwował plażę pokrytą tysiącami ludzkich ciał. Z lewej strony brunatne skały, z prawej sosnowy las, między skałami i lasem plaża i osiem, może nawet dziewięć tysięcy wytrwałych, godnych podziwu istot zapewne myślących. Opalają się — rozmyślał inżynier — czciciele słońca, bardzo interesujące zjawisko. Kolorowe kostiumy kobiet tworzą barwny kobierzec. Z wysokiej wieży świat wygląda inaczej. Świat, to znaczy ludzie i to wszystko, co ich] otacza. Kształty, kolory. Zieleń traw, biel piany wodospadów, różowe obłoki, żółty piasek gorącej plaży i złota kopuła bizantyjskiej świątyni — Cudowna, wspaniała — szeptał. — Ile w tej budowli patosu, fantazji, co za bogactwo form. Genialny architekt budował ten kościół. Istotę ludzką wyposażono w gigantyczny mózg. Człowiek przeciętny nie zdaje sobie sprawy; z tego, że dysponuje ogromną siłą umysłu, która umożliwia tworzenie arcydzieł. Przymknął oczy. Zniknęła zatoka, plaża. Zobaczył Pallazzo Barbano, dwie kondygnacje 5t kolumn jońskich w parterze, korynckich na piętrze, szybował teraz nad Wenecją, nad Biblioteką św. Marka, w Padwie podziwiał dziedziniec Uniwersytetu, w Genui — Santa Maria di Cariquano — w chwilę później przeniknął przez ściany Luwru, by zajrzeć do zbiorów Vallardi i raz jeszcze rzucić okiem na projekt monumentalnego grobowca królów Leonarda da Vinci. Otworzył oczy. Eksperci powiadają — myślał — że „mózg ludzki posiada nadmierną złożoność, zupełnie niepotrzebną do naszych prostych działań”. Eksperci mylą się. Cóż to znaczy: „do naszych prostych działań”? Proste bywają dlatego, bo ludzie zazwyczaj nie potrafią korzystać w pełni ze swego mózgu. Człowiek będzie wykonywał coraz bardziej skomplikowane działania. Nadmierny mózg! Dobre sobie! Czyżby Michał Anioł nie był człowiekiem? Inżynier podniósł do oczu lornetkę. — Osiem, może nawet dziewięć tysięcy ludzi leży na gorącym piasku — wymruczał. — Żywi czy martwi? — usłyszał znajomy głos. — A, to pan, doktorze. Doktor zdjął słomkowy kapelusz, usiadł przy balustradzie i uśmiechnął się. — Z tej wysokości — stwierdził — ludzie nie są podobni do ludzi. Stąd wszystko lub prawie wszystko wygląda inaczej niż tam na dole. Niech pan spojrzy, panie inżynierze, na dźwigi w porcie. Przypominają fantastyczne owady rozkraczone nad statkami. Ale pan nie odpowiedział na moje pytanie: żywi czy martwi? — Oni są prawie martwi. W tej chwili. — Przyjechali tutaj, by odpocząć — przypomniał doktor — odetchnąć morskim powietrzem, no i opalić się. — Leżą na plaży niczym stado fok — powiedział inżynier. — Tak, opalają się w stadzie, ludzie tak żyją. — A pan, doktorze? — Ja, cóż ja, prowadzę raczej samotny tryb życia. — Wśród pacjentów, którzy tłumnie pana odwiedzają. — Plaża współpracuje ze mną. Dzięki niej egzystuję. Czytałem, że w dawnych czasach niektóre istoty ludzkie współdziałały z piekłem. Ta plaża to przedsionek piekła. — Dla nich przedsionek raju, doktorze. — Leżą bez ruchu, o czym myślą? — O wielu sprawach. Sięgają pamięcią wstecz, wybiegają myślą w przyszłość. Delektują się własnym przemijaniem w nadmorskim klimacie. — Nigdy nie widziałem pana, inżynierze, na plaży. — Wolę spacery. — Po wieży? — Tak, stąd widać pół świata, a na pewno całą zatokę. — I ludzi. — Tak, również ludzi, doktorze. — Pan codziennie tutaj przychodzi. — Pan również. — Poznaliśmy się przy tej balustradzie. — Czy rzeczywiście poznaliśmy się? Doktor zdjął okulary. — Bez okularów lepiej widzę — wytłumaczył. — Pana to nie dziwi? — Nie, okulary osłabiają siłę pańskiego wzroku. Ludzi niepokoją takie oczy, dlatego nosi pan specjalne szkła. — Więc pan wie! — Obaj wiemy! — Nie jestem człowiekiem — wyszeptał lekarz i rozejrzał się. — Nikt nas nie słyszy? — Nikt. Jedynie Niebo. — Nie jesteśmy ludźmi — stwierdził doktor i westchnął z ulgą. — Słusznie. Jesteśmy obserwatorami. Pan obserwuje ludzkie ciała, korzystając z przywilejów lekarza. Ja przypatruję się ludzkim duszom. — Gdzie oni mają duszę? — Mózg to dusza. — Być może. Duszę lokalizowano również w sercu, w wątrobie, w żołądku. I co z tym mózgiem, panie inżynierze? — Przeciętny ludzki mózg pracuje na zwolnionych obrotach, jeśli w ogóle pracuje, najchętniej pławi się w marzeniach o tym, co było przed chwilą, godzinę temu, w dawnych latach, lub marzy o tym, co będzie. Kontakt z teraźniejszością słaby, zanikający, arytmiczny, krótkotrwały. Odnoszę wrażenie, że szyfr do takiego mózgu można rozwiązać, wyzwalając odpowiedni IMPULS KOSMICZNY. — Gdyby na przykład wiązka promieni gwiazdy X padła na właściwy splot neuronów w mózgu. — Tak, promień gwiazdy lub inny promień. — Powiedzmy księżycowy? — Lunatycy odpowiadają na wezwanie Księżyca. Ludzie różnie reagują na promieniowanie pozaziemskie. Czytałem niedawno artykuł o oryginalnym otwarciu wystawy światowej w Chicago. Mianowicie skierowano teleskop na gwiazdę Arktur. Jej promień padł na fotokomórkę, wywołując lawinę elektronową. Stopniowo włączały się zespoły wzmacniaczy, które zapalały tysiące lamp i reflektorów, uruchamiały silniki elektryczne. Wystawę otworzono automatycznie. W. przyrodzie znajduje wiele samoistnych źródeł energii, które mogą wywołać ciąg procesów energetycznych. — I pan, panie inżynierze, usiłuje odnaleźć takie źródło. — Tak, bardzo chciałbym pomóc ludziom, doktorze. — I obudzić cały mózg. — Ożywić. Gdy patrzę na ludzi, widzę wielki dom o stu komnatach. Współczesny człowiek zdołał zaledwie otworzyć drzwi wiodące do przedpokoju. — Piękna metafora, panie inżynierze. A propos, pan zapewne należy do Zespołu Kosmicznego Inżynierów Dusz, czy coś w tym rodzaju. — Coś w tym rodzaju, panie doktorze. Umilkli. Przez kilka minut obserwowali plażę, zatokę, port i niebo. Pojawiły się pierwsze obłoki, przysłoniły słońce. Ludzie na plaży zmienili pozycje. Niektórzy usiedli, inni wstali, kilku weszło do wody. — Co za inicjatywa — zażartował doktor. — Może i my powinniśmy poruszyć się? Ruch to życie. Proponuję zejść z wieży. — Propozycja przyjęta. Zapraszam pana na obiad. Przy deserze inżynier rozgadał się: — Pewna bardzo sympatyczna kobieta nazwała mnie, już nie pamiętam z jakiej okazji, mistykiem. — Interesujące. Cóż to jest za mistyka? — Zdaniem świętego Bonawentury „jest to sięgnięcie duszy do Boga przez tęsknotę miłości”. — Inaczej mówiąc, mistyk próbuje rozwiązać zagadkę Wszechświata nie przy pomocy, logiki, lecz za pośrednictwem intuicyjnej sympatii. — Czyżby intuicja była kluczem do szyfru mózgu? — Raczej wytrychem, proszę wybaczyć mi trywializowanie tak poważnego problemu. — Drzwi można otworzyć kopnięciem, doktorze. — Pan brutalizuje. Z ludzkim mózgiem należy postępować ostrożnie, delikatnie, tak jak włamywacz–wirtuoz postępuje ze skomplikowanym zamkiem. — No, dobrze — zgodził się inżynier. — Jutro wystąpię w roli włamywacza–wirtuoza. — Już jutro? — zaniepokoił się doktor. — Dopiero jutro, jeśli przyjmiemy, że rozwój mózgu istot żywych trwa około dwóch milionów lat. Dzień był słoneczny, upalny. Zbliżało się południe. Na wysokiej wieży inżynier ustawił reflektor o bardzo skomplikowanej konstrukcji. Były to właściwie dwa reflektory, jeden skierowany ku niebu, drugi w stronę plaży. — Słońce panu nie wystarcza — żartował doktor. — A może zamierza pan przemienić tę wieżę w latarnię morską? — Na plaży opala się w tej chwili kilka tysięcy ludzi. Skieruję w stronę ich mózgów wiązkę promieni z Tolimana B, podwójnej gwiazdy, wzmocnioną i skondensowaną przez te reflektory. Uderzę w najczulszy punkt ludzkiego mózgu, by otworzyć wszystkie drzwi. Najwyższa pora obudzić drzemiące neutrony, przyspieszyć cefalizację, zdynamizować proces kształtowania się mózgu. Człowiek leżący na plaży opalał się i rozmyślał: Żona, a może nie żona, w każdym razie kobieta, nazwała mnie mistykiem. Powiedziała, to była bardzo młoda kobieta, a więc chyba moja żona, otóż oświadczyła, że mistyk w najprostszych, najbardziej znanych widokach i dźwiękach usiłuje odnaleźć zapowiedź i przedsmak rzeczy niewidzialnych i niesłyszalnych. Na co jej odpowiedziałem: — Nie jestem mistykiem. Myślę, przy czym moja myśl wspina się stopień po stopniu, coraz wyżej i wyżej, ogarniając coraz szersze regiony poznania, aż dociera do najwyższego piętra rozważań logicznych. — Ty nigdy nie dotarłeś do półpiętra — powiedziała ta kobieta. — Tam, gdzie ty kończysz, mistyk rozpoczyna i próbuje rozwiązać zagadkę Wszechświata przez skupienie wszystkich myśli w jednej wizji mistycznego nieba i jego Gospodarza. — Wizja — odrzekłem — cóż to wizja, ja chcę zrozumieć, chcę wiedzieć, łaknę, a piję z dziurawego dzbana. Człowiek odetchnął głębiej. Słońce prażyło niemiłosiernie. Osiem, a może dziewięć tysięcy ludzi pomyślało jednocześnie: „Dosyć tego opalania. Najwyższa pora orzeźwić się. „i Człowiek wyszedł z wody i powinien do niej wrócić”. Dwie, trzy minuty pluskali się przy brzegu, po czym unoszeni przez szmaragdowe fale, poczęli płynąć przed siebie w bliżej nie określonym kierunku, coraz dalej i dalej, i dalej. „Oto mój żywioł” — myślał człowiek, który przed kilkoma minutami opalał się na plaży, a teraz płynął. Przed nim i za nim, dookoła niego płynęło tysiące innych ludzi. Byli szczęśliwi. Ich mózgi funkcjonowały z cudowną sprawnością. WRESZCIE WSZYSTKO ZROZUMIELI.