Dorota Simonides- ; BERY TO NIE TYLKO GRUSZKI * CZYLI RZECZ O HUMORZE ŚLĄSKIM Śląski w Opolu Opole 1984 I Projekt okładki Bolesław Polnar Rysunki Zdzisław Jaeschke Redaktor Izabella Niewińska Redaktor techniczny Teresa Nietyksza Korekta Violetta Sawicka m SPIS TREŚCI Wstęp................ Bery jako gatunek folklorystyczny ... Czy istnieje odrębna anegdota śląska? . . Pojęcie rodzimości w anegdocie Gwara i słowo „pieron" jako wyróżniki Kawały o głupich sąsiadach...... Śląski Sowiźrzał a Antek i Francek . . . Śląska wersja Salomona i Marchołta . . . Przegląd tematyki........... Przeobrażenia zachodzące w śląskich opowieściach komicznych............. Zakończenie............. Bibliografia............. Słowniczek mniej znanych wyrazów gwarowych 5 7 27 27 36 45 53 61 66 85 96 98 99 WYDAWNICTWO INSTYTUTU ŚLĄSKIEGO W OPOLU, OPOLE 1984. ydanie I. Nakład 30 000. Objętość 5,0 ark. wyd., 6,.25 ark. druk. Papier druk. sat. . III 80 g. 61X86. Maszynopis oddano do składania w marcu 1983 r. Podpisano do uku w listopadzie 1983 r. Druk ukończono w lutym 1984 r. Cena zl 120,—. ruk: Opolskie Zakłady Graficzne im. J. Łangowskiego w Opolu, ul. Niedziałkow-skiego 8—12, zam. 1328/83 H-5. I fc WSTĘP Tytuł publikacji jest odpowiedzią na liczne zapytania czytelników adresowane do autorki bezpośrednio po ukazaniu się Be-rów śmiesznych i uciesznych1 — wyboru śląskich kawałów i anegdot. Czytelnicy nie znający dobrze gwary śląskiej nie wiedzieli, jakie znaczenie ma słowo „bery". Wielu z nich tłumaczyło je sobie jako gatunek gruszki, gdyż tak jak ona i humor śląski jest soczysty. Tymczasem „bery" to gwarowe określenie na opowieść ustną, na samo opowiadanie, zwłaszcza na opowiadanie rzeczy nieprawdziwych, zmyślonych. Józef Lompa, pionier polskiej folklorystyki, a zarazem nasz pierwszy śląski zbieracz folkloru napisał w 1844 r.: ,,na człowieka, który próżne rzeczy plecie mówią «to jest głupi bera, stary baja»" 2. Słowo to musiało niegdyś być w obiegu społecznym także poza Śląskiem, skoro znajdujemy je jeszcze w słowniku wydanym w 1900 r. Czytamy tam: „Bery -ów [blp —¦ bez liczby pojedynczej — D.S.] gadanina, głupie mowy"3. Jednak z biegiem czasu słowo uległo zapomnieniu; w każdym razie brak go w nowszych słownikach języka polskiego. Znane jest natomiast na 1 D. Simonides, Bery śmieszne i ucieszne. Humor śląski, t. 1—2, Kraków 1967—1972. 2 Por. J. Lompa, Rozmaytości górnośląskie, rkps, 1844, Muzeum Etnograficzne w Krakowie, sygn. 339, t. 14, k. 1. 3 Por. Słownik języka polskiego, pod red. J. Karłowicza, A. Kryńskie-go, W. Medźwiedzkiego, t. 1: A-G, Warszawa 1900, s. 17. J jórnym Śląsku i używane na określenie narracji — „przestań jerać", „nie berej tak głupio", a także jako nazwa charakteryzująca treść opowiadania „takie bery nom tu rozprowio". Przed II wojną światową znakomity humorysta śląski i zasłużony działacz kultury Stanisław Ligoń — słynny Karlik ', „Kocyndra" — wydał swój popularny po dziś dzień zbiór Bery bójki śląskie. Wcześniej jednak zaproponował powstałej w 1927 r. Rozgłośni Polskiego Radia w Katowicach prowadzenie jedynej v Polsce audycji humorystycznej, którą nazwał „Bery i bójki śląskie". Ponieważ audycja cieszyła się ogromną popularnością, ;oteż w 1931 r. wyszły drukiem dwa tomiki zbioru tych właśnie ;ekstów. Ligoń pisze we wstępie: ,,[...] bajki, klechdy i dykteryjki gwarowe, które niniejszy tomik zawiera, są zbiorem z coniedziel-lych gawęd (własnych i zapożyczonych) [...]"4. Nie wyjaśnia na-;omiast słowa „bery", gdyż książka adresowana była do ludności śląskiej. Jednakże on to wprowadził rozróżnienie na „bery", . „bójki", stosując określenie „bery" na żarty i kawały. Od tego :zasu termin przyjął się całkowicie i współcześnie stanowi syno-limiczne określenie na żarty i anegdoty, zwane tu także „wicami". 4 S. Ligoń, Bery i bójki śląskie, Katowice 1931. BERY JAKO GATUNEK FOLKLORYSTYCZNY Humor jest zjawiskiem intrygującym od lat badaczy różnych dyscyplin naukowych. Medycyna zajmuje się jego skutkami w leczeniu schorzeń, psychologię interesują jego estetyczne walory, literaturoznawców literackie formy jego wyrażania, zaś folklorystów tematy oraz ustna cyrkulacja ich form, jak i mechanizm ich przekazu. Głównymi przejawami humoru ludowego są żarty, humoreski, kawały, dowcipy czy śląskie bery i wice. Są one w zasadzie uzależnione od typu humoru, że zaś jest on zjawiskiem zmiennym, wyrażającym się w każdej epoce inaczej, w rozmaitych kręgach społecznych różnie przyjmowanym, toteż bogactwo przejawiające się w wymienionych mikrostrukturach jest istotnie wielkie. Głównymi przejawami humoru są niewątpliwie wymienione mikrostruktury, ale pamiętać trzeba, iż humor znajduje się nadto w pieśniach, zagadkach, bajkach zwierzęcych i magicznych, w podaniach historycznych i lokalnych. Jednak wymienione tradycyjne gatunki folkloru wymierają powoli, lecz konsekwentnie, podczas gdy opowieść komiczna jest nie tylko najbardziej żywotna w obiegu społecznym, ale nadto jest wciąż dalej tworzona. Tezę tę potwierdzają i badania terenowe, i każdy nowo wydany zbiór folklorystyczny. Znikają dawne wierzenia, a wraz z nimi dawne podania wierzeniowe o diabłach, utopcach i strzygach. Zrealizowało się wiele marzeń bajkowych i gatunek ten wszedł współcześnie całkowicie w świat dzieci, nadal natomiast krąży w ustnym obiegu opowieść komicz- ta, która poszerzyła swój zakres tematyczny o nowe dziedziny ycia, takie jak kosmos, życie po życiu, ufoludki itp. Toteż śmia- 0 możemy powiedzieć, iż z wszystkich znanych gatunków lite^ atury ustnej anegdota ludowa jest gatunkiem najbardziej zna-Lym i najbardziej lubianym. Żywotność jej potwierdzona jest d średniowiecza począwszy, poprzez renesans, barok, oświece-ie, romantyzm i pozytywizm, aż po współczesność. Nie istniały eszcze polskie zbiory baśni i podań, a szeroko już były kolpor-Dwane zbiory średniowiecznych facecji i renesansowej humory-tyki. Musiały znaleźć u nas dobry grunt, gdyż rychło się tu za-omowiły i aniśmy się spostrzegli, kiedy z przygód Gonelli czy iemieckiego Eulenspiegla powstały nasze staropolskie dykteryj - 1 i sowizrzalskie przygody. Wydawać by się przeto mogło, iż wobec takiej wielkiej popu-irności tego gatunku, wobec stwierdzonego zainteresowania spo-jcznego będącymi w obiegu, a i publikowanymi tekstami, one rłaśnie staną się w pierwszym rzędzie przedmiotem polskiej re-leksji naukowej. Tak się jednak nie stało. Gdy na przełomie lVIII i XIX w rozpoczął się programowy zwrot ku ludowości, dy zaczęto w folklorze szukać praźródeł narodowości, inspiracji la narodowej literatury, wówczas zainteresowano się niemal wyłącznie pieśniami, podaniami i baśniami, z wyjątkiem właśnie powieści komicznej. Mając zbyt wyidealizowany obraz ludu, nie logii się romantycy zdobyć na to, aby pojęciem folkloru objąć ikże anegdotę, która poprzez swą dosadność, jędrność, trywiał-ość, a czasem i prostactwo, burzyła ich obraz „poezji gminu". I I połowie XIX w. zaczęły powstawać pierwsze próby teore-fcznych opracowań folkloru, poeci z kosturem w ręku ruszyli ' lud, w celu zapisania i utrwalenia w literaturze i kulturze te-3 wszystkiego, czym lud żyje, co opowiada, śpiewa, w co wie-syi Schylając się po te „kwiaty polne" nie zauważono lub nie lciano spostrzec i tych utworów, które na co dzień lud roz-nieszały, bawiły, które odzwierciedlały jego poczucie humoru gusty. Tak było w całej Europie. Słusznie więc folkloryści piszą tym, iż opowieść komiczna stała się kopciuszkiem folkloru, iż była pewnym podziemnym nurtem w literaturze ustnej5. Co ta znaczy? Jaki ma to wpływ na obraz i pojęcie folkloru w społeczeństwie współczesnym? Okazuje się, iż inaczej przedstawiał się repertuar autentyczny XIX-wiecznej ludności, a inaczej wygląda jego odzwierciedlenie w publikowanych zbiorach I połowy tego wieku. Gdyby ktoś sięgnął do zbiorów folklorystycznych tego* okresu, to musiałby niechybnie dojść do wniosku, iż lud nie opowiadał anegdot, żartów i humoresek, kochał się tylko płatonicz-nie (pieśni tego okresu nie ukazują żadnych innych obrazów miłości), nie znał alkoholu (wszędzie tam, gdzie była o nim mowa, wydawcy próbowali go zastąpić trunkiem słabszym, np. miodem) itp. A przecież wiemy, iż jest to obraz fałszywy. Wystarczy zapoznać się z anegdotami i pieśniami XVII- i XVIII-wiecznymif aby zmienić to odczucie 6. Zresztą fragment listu jednego z poetów romantycznych odsłania nam inny obraz repertuaru ludu omawianego okresu. Okazało się, iż jeden ze zbieraczy, poszukując wspomnianej ludowości, natrafił na starca, który mu — o zgrozo — miast opowiadać bajki i podania, opowiadał „tłuste anegdoty" — jak pisze L. Siemieński \ Tak przeto anegdoty ludowe istniały, tylko nie były przez zbieraczy zaliczone do folkloru — stało się to dopiero pod koniec XIX w. za przyczyną R. Zawilińskiegos. Doprowadziło to do przedziwnego paradoksu — opowieść komiczna, gatunek najbardziej znany, lubiany, popularny wśród ludu — jest naukowo najmniej opracowany. Odzwierciedleniem tego problemu na gruncie polskiej folklorystyki jest brak precyzyjnej terminologii na 5 Por. H. Bausinger, Formen der „Volkspoesie", Berlin 1968, s. 150. 6 Por. Cz. H e r n a s, W kalinowym lesie, t. 1: U źródeł folklorystyki polskiej, t. 2: Antologia polskiej pieśni ludowej ze zbiorów XVIII w., Warszawa 1965. ' Por. L. Siemieński, Podania, legendy polskie, ruskie i litewskie,. Poznań 1845, s. XI. 8 Por. R. Zawiliński, O sposobie gromadzenia materiałów etnograficznych, „Wisła" 1887, t. 1, s. 46. Porządkując prozę ludową, autor podzielił ją na następujące gatunki: 1. legendy, 2. podania, 3. klechdy, baśnie, 4. anegdoty. I reślenie istniejących w dziale humorystyki gatunków i od-an. Wnikliwy czytelnik z pewnością zauważył, iż stosujemy wymiennie takie terminy, jak: facecja, żart, dowcip, dykteryj-, humoreska, gadka. Poddanie każdego z nich oglądowi uspra-edliwia ten fakt, gdyż „kawał" jest potocznym określeniem wcipu i żartu, „facecja" znaczy w zasadzie to samo (facetus — wcipny), dykteryjka, humoreska czy gadka są z kolei od dawna nanymi synonimami facecji, a „dowcip" oznacza nie tylko ganek literacki, ale i pewien stan psychiki ludzkiej, rodzaj esprit. >zostało zatem samo pojęcie „anegdota", którego pierwotny ns był najbliższy ustnej twórczości, gdyż oznaczał „rzeczy nie-iblikowane". Jednak z czasem termin związał się z określonym pem twórczości i został wchłonięty przez naukę o literaturze i określenie krótkich wspomnień literackich dotyczących kon-etnej osoby historycznej czy też konkretnej grupy osób. Mimo desygnat ten wydaje nam się najbardziej zbliżony do treści sensu omawianego gatunku ludowego. Używano go sporadycz-e już w pierwszej połowie XIX wieku. Julian Krzyżanowski Słowniku folkloru polskiego dział opowiadań komicznych na-rał „kawałami i anegdotami", a prezentując hasło „anegdota" ymienił jej wszystkie — zacytowane już przez nas — polskie monimy i zakończył: ,,[...] wszystkie one znaczą to samo — krót-e opowiadania komiczne" 9. Trudności terminologiczne odczuwa zresztą nie tylko Polska, raje anglosaskie oraz Finlandia i Węgry przyjęły na opowieść amiczną nazwę anegdota. Jedynie Niemcy operują dwoma dość recyzyjnymi terminami, które upowszechniły się także wśród idaczy innych narodowości. Są to: „Schwank" i „Witz". Pierw-;y oparty na komizmie sytuacji, komizmie prostym. Drugi na Dmizmie intelektu, czasem na samej grze słów. W schwanku, tory dla scharakteryzowania nazwiemy humoreską, nie sposób igubić pointy, gdyż jej tam z reguły nie ma. Jest to opowieść, tórą łatwo zapamiętać, ma ona dużo wariantów i na ogół różnią 9 Por. J. Krzyżanowski, Słownik folkloru polskiego, Warszawa )65. się one jedynie małymi, drobnymi zmianami, nie wnikającymi w sam trzon pomysłu czy wątku. Dla przykładu podajemy jedną •z dość rozpowszechnionych na Górnym Śląsku humoresek, mających długi rodowód. Zupa z gwoździa Było to jeszcze wtedy, jak Cyganie łazili od domu do domu i abo sprzedawali tygle, abo wróżyli z ręki, abo też co innego zmajstrowali czy wzieni. No, ale to było dawno. No i przyszła tyż tako modo Cyganka do ¦mojej starki i pado: — Mogłabych sie u wos zupa z gwoździa zrobić? A moja starka padali: — Co zupa z gwoździa? Dyć to nie idzie! — Jak to nie idzie? Jeszcze jak smakuje! — No to pódźcie sam do środka i zróbcie, a jo sie będę przyglądać — 'padali moja starka. No i dobrze. Cyganka zaczyno: — Dejcie mi ino jakiś gornek. — Naloła tam wody, wciepła zaruściały gwóźdź i tero dali: — Dejcie mi ino trocha omasty, bo coś ta wasza woda bez smaku. Starka dali omasta. — Dejcie ino łyżka krupów pogańskich, bo jakoś wysmakować nie idzie. Starka przynieśli krupów, potem trocha soli, potem trocha suszonej pietruszki. No a Cyganka im rajcuje i rozprowio, a zupa z gwoździa się warzy i warzy. Cyganka wziena i spróbowała, gwóźdź wyciepła i pado: — Już jest. Teraz możecie i wy spróbować, boście mi nie wierzyli, ale-sście sie mogli przekonać, bo stoicie tu durch ze mną. No i naprowda starka wzieni łyżka, spróbowali i nadziwić sie nie mogli, bo zupa tak samo .smakowała jak jejich zupa z pogańskich krup. No i tak sie przekonali, że idzie zrobić zupa z gwoździa 10. Humoreska ta ma wiele odmian nie tylko ludowych, ale i literackich, wystarczy wymienić chociażby bajkę Aleksandra Fredry 10 Wszystkie cytowane tu teksty pochodzą głównie z Archiwum Zakładu Folklorystyki Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu i są zebrane przez autorkę. Odsyłacze będziemy stosować wyłącznie do tekstów pochodzących z innych źródeł. 11 ś czy opowiadanie Melchiora Wańkowicza. Na Śląsku spotykamy ją od bardzo dawna. Komizm jej jest rozłożony na poszczególne epizody, a nie skupiony na samej poincie. Nic w niej zresztą zaskakującego, na nowo skojarzonego. Jest to relacja zabawnego zdarzenia. Poniżej jeszcze jedna ilustracja: O świętych, co śmietana wyjadali Był jeden farorz. Ludzie mu przoli, bo umioł dobrze rzykać i głosił krótkie kozania. Co niedziela mu przynosili świeżo śmietana, coby swój głos i zdrowie wsparł. Księdzowa kucharka śmietana wynosiła do fary i robiła masło abo tyż i ser. No i tak szło od dłuższego czasu. Farorz już mniej dobrze rzykali, ale śmietana dalej od ludzi dostawali, bo już za to, że byli farorzem. Ale zmarł organista i trza było nowego przyjąć. Zgłosił sie jeden. Nie był stary, ale był bardzo chudy. Jak sie ino dowiedzioł, kaj> ludzie śmietana noszą, to zanim księżo kucharka po nią przyszła, już połowa jej nie było. Organista wyjodł. Z dnia na dzień stowoł sie grubszy,, okrągły, podobny do farorza. No i dobrze byłoby, ino kucharka pad© w niedziela po nieszporach: — Księżoszku, coś wom już ludzie mniej przają, bo coś tej śmietany mniej. Farorz padają: — To nie może być, bo jak ino z jakiem chłopem rozprowiom, to go pytom, czy dalej śmietana nosi. Przeca by farorza nie cyganili. Organiście robiło się roz górko roz zimno. — Pierucha, pado, trzeba sie mieć na baczności. No i wzion w niedziela śmietana i pomazoł wszystkim świętym figurom, co w zakrystii stoli, gęby, a nojwięcy świętemu Antoniczkowi. Kucharka zaś pado do farorza: — Śmietany mało! Farorza to zastanowiło. Wyszli i pooglądali sie kościół. Naroz patrzą,, a tu na ziemi widać jak śmietana kapie. Oglądają sie. — Dyć święci pańscy! Jak to? Moja śmietana zjodają? Wpadli, wiecie, w tako złość, że tąs kryką te figury strzaskali. Boroczek sie całkiem zapomnieli, że to za niedziela kiermasz i że w procesyji synki niesą te figury. Zawołali organisty i powiedzieli mu, że skiż tego, że ci święci mu śmietana wyjodali, zbił ich, no i rozbił im te święte gęby. Organista sie podropoł po głowie i pado; — Księżoszku, jakoś se domy rada. Powiedzcie ludziom, coby sie zgłosili młodzi chłopcy tak z metr i 80 centymetrów wysocy. A powiedzcie,, że mają sie zgłosić chłopcy i tacy, co wysocy nie są, ale za to mają siła. 12 No i organista rozmawioł z tymi wysokimi. Pedzioł im, że jak sprzątali kościół, to sie figury rozbiły, ale zanim zamówią inne, zanim co, trza już w niedziela na kiermasz figura odstawić. No i wybrał organista tak: Paul-ka od Strzodów zrobił świętym Antoniczkiem, bo był wysoki, dobrze zbudowany i nie mioł jeszcze wąsów ani brody. Gustlika od Galusów zrobił świętym Franciszkiem, bo był drobny, chudy i jakiś taki mizerny. Karlika od Noconiów zrobił świętym Józefem, bo mioł broda i był barczysty. A jak im to wszystko pedzioł, to zabronił im, aby ja ludziom we wsi nie godali, że nie ma figur. No, ale Karlik od Noconiów nie wytrzymoł i pedzioł do swego starszego brata, że chociaż on jest starszy, to go bydzie niósł i jeszcze dboł o niego, coby nie spodł. Tego Zeflik nie mógł zrozumieć i Karlik mu w wielkiej tajemnicy wyjawił, że figur nie ma, ino oni je bydom odgrywać. W niedziela procesyjo już mo z kościoła wyłazić, orkiestra już gro, chorągwie i sztandary już lecą do przodka, a Zeflik idzie i po kryjomu kożdo figura miodem smaruje. A figury nic, ani nie drgną, bo wiedzą, że nie wolno sie zdradzić. Procesyjo idzie dookoła kościoła, ludzie śpiewają, słońce grzeje, a tu naroz pełno pszczół i os i tych wielkich much. Ludzie idą i głośno śpiewają: — W majestacie na niebieskim tronie... — a jedna z figur woło: — Księżoszku, już nie wytrzymom, pszczoły mie użągliły! Ani tego jeszcze ta figura nie wypedziała dobrze, jak tu święci z tych noszów wyskakują i w tych świętych szatach lecą wprost na smentorz. Kiecki te długie podwinęli, coby nie upaść i z rykiem na smentorz, aby sie tam z miodu wytrzeć, bolawe miejsca zielem obłożyć. Ale ludzie nic z tego na początku nie rozumieli. Widzieli ino, jak jedna za drugą figury z wysokości wyskakiwały i w podwiniętych szatach na smentorz leciały. Nojgorzej to sie powiodło tym młodym, co te figury nieśli. Zeflik Noconiów im nic nie powiedzioł, że to żywych niesą. Ci sie 13 tak okropnie wystraszyli, że chociaż ksiądz z ambony wszystkim ludziom, szczyro prowda wyłożyli, że przez pomyłka figury strzaskali i chłopców za* nie podstawili, to jednak strach był tak wielki, że jeszcze długo po tym rozprawiano, jak to święci z podwiniętymi kieckami do grobów lecieli. Tak to było z farorzem, co śmietana od ludzi broł. Jak widać opowieść łatwo zapamiętać, gdyż nie posiada ona ani gry słów, ani wyraźnej pointy, to też nie podobna jej „zarżnąć", jak to się dzieje w dowcipie. Zderzają się w niej — tak jak w żarcie — różne światy, normy, odrębne rzeczywistości bę ¦ dące efektem społecznych konfliktów, jednak jeśli w dowcipie („Witz") zderzenie to odbywa się w jednym punkcie (pointa), to w humoresce przenika ono całą narrację. Materiał, na którym bazuje humoreska, określić by można jako konflikt pomiędzy szeroko pojętym sacrum a profanum, a więc między rzeczywistością religijną a niereligijną, kościelną i pozakościelną, obyczajową i niezgodną z panującym obyczajem. Profanum wyrażało się w tematach trywialnych, wulgarnych, skatologicznych (związanych z procesem wydalania fizjologicznego). Inaczej rzecz wygląda w dowcipie, a więc w tym, co Niemcy nazywają „Witz". Dowcip jest bowiem formą przejściową mię • dzy zagadką a narracją. Narracja jest w nim ograniczona do mi ¦ nimum, a struktura tak pomyślana, aby pointa była mocno wydobyta, aby wynikała sama z siebie. Często sens dowcipu zamknięty w poincie nie jest zrozumiały dla wszystkich. W tym wła -śnie jest zbliżony do zagadki, wymaga bowiem szybkiego skojarzenia, często dwu i wieloznacznych pojęć. Dla przykładu: Kolega zatrzymuje drugiego, spieszącego się do pracy: —- Gdzie pędzisz? — Na strychu; a ty gdzie? I w dowcipie — tak jak w humoresce — motywy mogą być wędrowne. Istnieją jednak żarty słowne, które nie mogą przekroczyć granicy regionu czy kraju, gdyż byłyby niezrozumiałe, utraciłyby swój wymiar komiczny. Jak np. opowiadać w Niemczech następujący żart? Antek i Francek pojechali do Niemiec. Chodzą se tak po Berlinie, a Antek pado: 14 •— Wiesz Francek, tak bych zjodł bratheringa, ino nie wiem, jak sie to pieroństwo po niemiecku nazywo! Należałoby najpierw wyjaśnić, iż na Śląsku śledź opiekany pojawił się razem z jego niemiecką nazwą (Brathering). Nazwa ta weszła tak głęboko w świadomość językową ludności śląskiej, iż właśnie brak odczuwania w nim germanizmu stanowi o poincie. Jednak tego typu wyjaśnienia zabijają dowcip. Słusznie powiedział M. Wańkowicz: „Analiza gubi humor. Dosyć, aby spytać, co w danym dowcipie jest zabawnego, aby humor ulotnił się jak gaz z przekłutego balonika" u. Znakomity uczony S. Szuman dowodził, iż nie ma śmiechu bez zdziwienia, a zdziwienia poza sferą poznawczą. „Źródłem zdziwienia — pisze on — a wtórnie również śmiechu jest jakiś nagły pomysł, czyli pomyślenie czegoś w nowy sposób, spostrzeżenie czegoś nowego lub ujrzenie rzeczy znanej w nowym świetle, znalezienie nie zauważonego dotąd podobieństwa i nagłe skojarzenie w myśli i wyobraźni elementów rzeczywistości dotąd nie skojarzonych"12. Jeśli przyłożymy te spostrzeżenia i obserwacje Szumana do humoru ludowego na Śląsku, wówczas łatwo wychwycimy mechanizm owego nagłego wybuchu śmiechu wśród towarzystwa słuchającego i opowiadającego dowcipy. Warto w tym miejscu zauważyć, iż dodatkowym kryterium wyróżniającym humoreskę od dowcipu jest właśnie reakcja słuchaczy. Na humoreskę nigdy nie reaguje się zbiorową salwą śmiechu w jednym punkcie narracji; śmiech jest w niej bowiem rozłożony na różne sytuacje, zdarzenia, zwroty, słowa itp. Natomiast obserwacja słuchaczy w czasie opowiadania dowcipu wyraźnie wskazuje, że reakcja jest wspólna, wyjąwszy te osoby, które dowcipu nie pojęły lub śmieją się za godzinę czy też na drugi dzień. Madam de Stael napisała: „Dowcip ukazuje podobieństwa różnych rzeczy i różnorodność podobnych rzeczy". Dotyczy to zwłaszcza dowcipów słownych, które wyrastają z wspomnianej już przez S. Szumana wieloznaczności słów i pojęć. Dla ilustracji: 11 Por. M. Wańkowicz, Karafka Lajontaine'a, Kraków 1972, s. 388. 12 S. Szuman, O dowcipie i humorze, Lwów 1938, s. 3. 15 Przychodzi matka do księdza i mówi: — Księżoszku, tak bych chciała, aby mój synek był księdzem! — A mo to aL>y dobro głowa — pyta ksiądz. A baba na to: — Jeszcze jako! Już pora razy ze schodów zlecioł i jeszcze jej nie strzaskoł. Odpowiedź nie jest przecież głupia. Określenie „dobra głowa" zakłada wszak wieloznaczność i może znaczyć „mocna głowa". Właśnie z takich „nagłych, świeżych skojarzeń" rodzi się najwięcej dowcipów. — Dlaczego oskarżona udusiła męża ręcznikiem — pyta sędzia. A baba na to: — Wy byście Wysoki Sądzie znodli prędko kąsek sznuru jak byście byli tak znerwowani jak jo? Przychodzi kobieta do spowiedzi i powiada: — Piznęłach męża garnkiem w łeb! — A żałujecie tego? — powiada ksiądz. — Jeszcze jak! Trzy reńskie mie kosztował! 0 Jedzie baba tramwajem linią Katowice — Bytom. Prosi o bilet i mówi: — Do Chorzowa! Konduktorka pyta: — Do Starego? — Nie, do Emy prać! Czasem owo przedziwne, niespodziewane skojarzenie dochodzi do głosu w tzw. porównaniach, w których celują górnicy. Wiesz — pado górnik do górnika — śmierć baby jest jak szpyrytus, ślypia ci łzawią, dych zapiyro, a serce z radości skoko! Kiedy jest na boisku najbardziej mokro? — Jak Odra z Wisłą gra! — Francek pódź ze mną! — Kaj! — No, Rubinstein gro! — Jak z „Szombierkami" to ida zaroz! 16 — Francek, kaj to idziesz z tą latarką? — pyta kolega. — No przeca na zolyty do dziouchy! — Z latarką? Jo tyż zolycił i sie łożenił, ale z latarką nie chodziłechi — Tyż to zaroz widać, jak sie na twoja staro wejrzy! Choć istnieją pewne kryteria usprawiedliwiające w pełni wymieniony tu podział opowiadań komicznych na humoreski i dowcipy, to jednak rzadko kiedy spotykamy badacza, który by z podziału tego zrobił użytek. Rzecz bowiem w tym, iż do precyzyjnego podziału muszą być wypracowane narzędzia badawcze, a z tymi, mimo wielu prac na temat komizmu, wciąż jeszcze trudno. Toteż zdarza się, iż dwóch badaczy podaje dwa inne przykłady na to samo zjawisko lub też, mówiąc o humoresce, ilustruje ją dowcipem — i na odwrót. Z tych przeto względów humoreski i dowcipy omawiane są na ogół wspólnie jako jeden gatunek folkloru. Dostrzega się natomiast różnice w rodzajach i formach komizmu. Istnieje na ten temat wiele rozpraw i nie tu miejsce, aby ten wyjątkowo zawiły problem rozstrzygać. Należy natomiast z naciskiem podkreślić, iż w śląskiej humorystyce różnice pomiędzy poszczególnymi rodzajami komizmu są wyraźnie widoczne i zaprezentować je można poprzez konkretne teksty ludowe. Tak np. istnieje komizm, którego źródłem są wszelkie deformacje zjawisk, a nawet zderzenia z logiką. W obiegu ustnym krążą ostatnio anegdoty, które — choć nieludowego pochodzenia — zyskały sobie popularność w środowisku robotniczym. Oto one: — Francek, co to jest logika? — To jest tako nauka, która wieloma niezrozumiałymi słowami chce wyjaśnić to, co jest dla wszystkich jasne! — A kto to jest filozof? — Jest to ślepy chłop, kery w blank ciemnej izbie szuko czornego kota, kerego tam wcale nie ma. Czasem ten typ komizmu operuje przeciwstawieniem, kontrastem. Słyszy się np. ostatnio wiele kawałów o różnicy między optymistą i pesymistą. 2 — Bery to nie tylko gruszki 17 — Francek, wto to jest optymista? — Jest to górnik, kiery z pełnym zaufaniem się żeni. — A pesymista? — Ten, co się już ożenił! — Optymisto to jest górnik, kiery pijąc pół litra pado: — Mom jeszcze połowa. — A pesymista? — Już ino połowa! Innym typem komizmu jest komizm związku dwóch cech charakteru lub przenosznie cech z jednego zjawiska na drugie, np. Francek był roz zaproszony na wieczerzo do sztygara. A było to przed pierwszą wojną, a wtedy to coś znaczyło! No i jak się zjawił w poniedziałek na dole, to go kamraty zaczli wypytywać. A on im godoł: — Byłoby wszystko dobrze kejby zupa była tak ciepło jak wino, wino tak stare jak kura, a kura apetyczno jak służąca, a służąca tak chętno jak baba od sztygara. No i już wszystko kamraci wiedzieli. Metoda porównywania znanych sytuacji życiowych właśnie drogą przeciwieństw jest w tej grupie kawałów typowa. — Patrz Francek, jak mój majster jest zły, to mo zawsze czerwono gęba! — No patrz, a u mnie jest na opak. Jak mój majster jest zły, to jo mom czerwona gęba — pado Antek. Mówi górnik do górnika: — Patrz, jak sztygar mo kaca, to padają, że jest chory. A jak jo jest chory, to padają, że mom kaca! Tako jest sprawiedliwość! # Mówi sąsiadka do sąsiadki: — Jak śmieszny jest ten świat. Downiej sie młode dziouchy czerwieniły, jak się wstydziły, a teroz sie wstydzą, jak sie czerwienią! Należą tu również dowcipy osadzone na wydobyciu różnicy tkwiącej między przedmiotami, zjawiskami, osobami. 18 — Jaka jest różnica między psem a kobietą? — Pies szczeka na cudzych, a łasi sie do swoich, a kobieta na opak. — Jaka jest różnica między kanapą a mrowiskiem? — Siednij sie na mrowisko a łobejrzysz! Istnieją dowcipy śląskie, które obrazują względność naszej rzeczywistości, względność naszych sądów, opinii. — Moja baba umie bardzo dobrze warzyć, ino że my tego jeść nie u-miemy — mówi młody małżonek do kolegi. — Wiesz Maryjko, trzy włosy na głowie, to żdziebko za mało, ale trzy włosy w zupie, to aż nadto za dużo! Wymieniona względność staje się szczególnie dowcipna, gdy ujawnia dwie skrajne reakcje na to samo zjawisko: Mówi żona do męża: — Zawsze jak widzisz młode dziouchy, to zapominosz, żeś żonaty! — Ale coś ty? Akurat wtedy mi sie to najbardziej przyporoino. Mówi kolega do nowo ożenionego: — No, to ale musisz być teroz szczęśliwy! — Ano musza, musza! Górnik do milicjanta: — Panie władza, baba mi znikła 1 Kiedy? — Bydzie z tego miesiąc! — Człowieku, i to dopiero teraz zgłaszacie? — No wiecie, nie mogłech w to szczęście uwierzyć! Większość kawałów śląskich wyrasta z komizmu polegającego na przekroczeniu uznawanych norm społeczno-obyczajowych. Jak to później zobaczymy, normy te obejmują współżycie społeczności, rodziny, małżonków. Każde ich przekroczenie powoduje ludzką reakcję, ujawnioną także w dowcipach. Inny rodzaj komizmu polega na odsłanianiu mechanizmu nadmiaru, przerostu lub nagromadzenia, co prowadzi do przesady. Dotyczy to zwłaszcza komizmu wyglądu. Ilustracją może być następujący tekst: Trzech górników przechwala się na dole w kopalni: — Moja baba jest tako tęgo, że nie może drzwiami do tramwaju wleźć — mówi pierwszy. —; To jeszcze nic, moja jak idzie do teatru, to musi dlo siebie dwa bilety kupić, bo na jednym stołku sie nie zmieści. — To jeszcze nic — powiada ten trzeci — jak jo mojej staryj biustonosz do pralni zaniósł, to pedzieli, że namiotów do czyszczenia nie przyjmują. Wiele tekstów tego rodzaju komizmu przechodzi dość łatwo z przesady w kłamstwo, tworząc odmianę bajki łgarskiej. Wyrasta ona z chęci zabawy, kpin i drwin z rzeczywistości. Jest to już wówczas typowa munchhausenada. Opowieści tej grupy skrystalizowały się w XVIII w ze znanych przygód barona Miinch-hausena, i jeśli dawniej stanowiły serię przygód określonego kawalarza —• to na Śląsku związały się z różnymi grupami społecznymi. Oto przykład: Roz na grubie spotkali się górnicy-kamraci. Siedli na kara i zaczli se rozprawiać. Ten jeden padół: — Jak jo był w Afryce, to mie lew gonił. — To jeszcze nic — pado ten drugi. — Jak jo był w Afryce, toch wi-dzioł, jak jeden lew skoczył na człowieka i go żywcem pożarł. — To jeszcze nic takiego — pado ten trzeci. — Jak jo był w Afryce, toch widzioł, jak lew gonił człowieka, potem go pożarł i wypluł! A ten czwarty górnik sie ino przysłuchiwoł i naroz pado: — Kamraty! To jo jest ten istny, co mie lew gonił, pożarł, a potem wypluł. Nareszcie mom świadka na to, bo mi żoden wierzyć nie chcioł! Charakterystyczną cechą wymienionej grupy dowcipów jest rozpoczęcie następnej przechwałki zdaniem: „To jeszcze nic". Formuła ta ma unaocznić, iż zasłyszany uprzednio przykład mieści się jeszcze w granicach, możliwości i realności, ale ten, który 20 narrator chce zaprezentować, jest z całą pewnością nieprawdo-podobieństwem. Chwyt to tradycyjny i znany od dawna kulturze ludowej całej Europy. Grupa wątków „kłamstwa nad kłamstwami" zajmuje w każdym folklorze wiele miejsca i jest dowodem na wspomnianą już zabawę łgania. Mówiąc o typach i rodzajach komizmu, nie sposób pominąć tzw. humoru wisielczego i humoru czarnego. Humor nie jest synonimem komizmu, stąd nasze zastrzeżenia co do nazwy. Jest on raczej pewną postawą psychiczną, podczas gdy komizm jest wyrazem umiejętności kojarzenia, wynajdywania zaskakujących podobieństw. Jednak w języku potocznym obie te kategorie używane bywają wymiennie, stąd owe określenia „humor wisielczy" i „humor czarny". Są to zarazem dwa typy komizmu, jak i tematy, które ten rodzaj komizmu realizują. Przykładowo: humor wisielczy obraca się najczęściej w relacji kat-ofiara, a ponieważ dawniej większość wyroków śmierci wykonywano przez powieszenie — stąd nazwa humor wisielczy, która współcześnie odnosi się do całej grupy komizmu. Śląska ludność — choć zna ten rodzaj komizmu — nie darzy go nadzwyczajną popularnością. Niemniej warto go zilustrować kilkoma śląskimi przykładami: Roz jednego złodzieja wieszali. Już go kat prowadzi, już mu stołek spod nóg usuwo, a tu naroz krrrach i drzewo sie połomało. Złodziej zeskakuje i pado: — Przez to głupie wieszanie jeszcze bych się był zabił! 4 — Panie Piątek — powiada kat — nie będziecie powieszeni ino ścięci! — O chwała Bogu, już żech sie boł tego łechtania na karku. Roz mieli Cygana wieszać. Ludzie już lecą, coby to widowisko widzieć. A jego wieźli na wózku. Patrząc jak ludzie sie spieszą, wołoł do nich: - A dyć nie gońcie sie tak! I tak nie zaczną dopóki mie tam nie będzie! Roz wieszali jednego Cygana. Naroz poruszył głową, sztuchnął kata i już stoi wolny. Ale księżoszek mu padają: 21 — Nie rób tego, porządek musi być! A na to Cygan: — Wasza Wielebność, tym razem wos jeszcze posłuchom, ale na drugi roz mi ani z tym nie przyjdzie, bo będzie na daremnie! # Eoz wieszali jednego zbójnika. Już mioł wleźć na to rusztowanie, ale naroz sie całe zachwiało. A on pado: — Nie wlezą tam, bo ta konstrukcja jest niebezpieczna dla życio! Kiedy w miejsce wieszania wprowadzono gilotynę czy też w Ameryce śmierć na krześle elektrycznym, zmianie uległy dowcipy oraz sytuacje komiczne. A że dotyczy to czasów współczesnych, stąd też i inne realia. Jednego mordercę mieli ścinać. Już mo głowa na pniu i powiado do kata: — Bydom tacy dobrzy i wyczyszczą dobrze ta siekiera, bo jo sie bardzo prędko zakazom! Kat do ofiary: — Jeśli coś wyjdzie nie tak jak powinno, to wybaczy pan, ale robię to po raz pierwszy! — Niech się pan nie martwi, ja też pierwszy raz w życiu kładę tu głowę! f W Ameryce siedzi zbrodniarz na stołku elektrycznym. Dyrektor Sing--Sing pyto go czy mo jeszcze jakieś życzenie? — Ja — pado ten zbrodniarz — żeby tnie pan dyrektor za rękę trzymali! Drugim z wymienionych tu typów komizmu jest tzw. humor czarny. Nie był on zjawiskiem popularnym w kulturze ludowej. Jest to raczej import z Zachodu. W każdym razie ostatnio i ten rodzaj humoru występuje na Górnym Śląsku. Zilustrować go można następującymi dowcipami: Ten twój kamrat to mo ale szczęście! Dwie baby już pochowoł, bo sie grzybami zatruły, a teraz trzeci roz owdowioł! — No ale teroz to był uraz czaszki! — No słyszołech, bo ona ponoć grzybów nie chciała jeść! 22 'Mąż przychodzi do konającej żony, a ona resztkami sił mówi: — Już umieram, ale chcę ci wyznać, że zdradziłam cię z Karlikiem! — Wiem, on dostoł ta sama trucizna co ty! Górnik w szpitalu pod namiotem tlenowym. Przyszła jego baba i sta-fnęła nad nim, a on naroz sinioł, zrobił sie sztywny, jeszcze ino na migi i pokozoł, że chce kartka i ołówek, prędko coś napisoł, oddoł jej kartka, a potem wzion i umarł. Baba chłopa pochowała, popłakała, potym przyszła do dom i wspomniała se, że on jej doł w szpitalu kartka. A tam było napisane: — Agato, źleż z tego szlauchu, bo nie mogą tlenu dostać! •/ Istnieje nadto w omawianej grupie kawałów cały cykl dowcipów, które są rozpowszechniane przez młodzież i włożone w usta dzieci. Są to już kawały międzynarodowe, występujące w folklorze dzieci i młodzieży w zasadzie w całej Europie. — Mamo, Kasia ojcu przeszkadza! — Przestańcie się kłócić dzieci, bo zamknę trumnę i koniec zabawy! — Mamo, nie znoszę mojego brata! ~ Cicho bądź i jedz, co ci na stół kładą! Młodzież odczytuje w tej właśnie konwencji znaną piosenkę telewizyjną na dobranoc: — Dzieci lubią misie, misie lubią dzieci! — Mamo, mamo — znalazłam tatę! — Ile razy mówiłam, abyś nie kopała w ogródku! Na zakończenie humoru czarnego jeszcze jeden przykład łączący w sobie tym razem pierwiastki science jiction: Jest rok 3000. Rakieta pełna łudzi startuje na księżyc. Głos z głośnika: — Witamy serdecznie na pokładzie. Pragniemy państwa powiadomić, iż lecicie państwo pierwszą rakietą bez zawodnej obsługi ludzkiej. Wszystko jest u nas w pełni zautomatyzowane. Nasz lot jest absolutnie bezpieczny, absolutnie bezpieczny, absolutnie bezpieczny, absolutnie bezpieczny ......... Te wstępne rozważania dotyczące rodzajów, typów i charakteru śląskich opowieści komicznych zakończyć należy żartami 23 1 surrealistycznymi. Stały się one na Śląsku ostatnio wyjątkowo modne i cieszą się wziętością. Technika ich opowiadania polega na beznamiętnym relacjonowaniu owych niedorzeczności i surrealistycznych sytuacji jako czegoś oczywistego13. Nad basenem kąpielowym stoi mrówka i mówi do słonia: — Proszę cię wyjdź z wody! Słoń wychodzi i pyta: — Co chciałaś? — Właściwie nic, chciałam tylko sprawdzić czy nie wziąłeś przez pomyłkę moich kąpielówek! Istotną cechą tych dowcipów jest ich antropologiczny wymiar. Zwierzęta — tak jak w bajce zwierzęcej — noszą cechy ludzkie. Jest to zatem kontynuacja tradycyjnego gatunku folklorystycznego, realizowana jednak dla innych celów. W dawnych czasach bajka zwierzęca pełniła funkcję dydaktyczną, a współczesne kawały o zwierzętach pełnią niemal wyłącznie funkcję rozrywkową. Dowcip surrealistyczny jest odmianą dowcipu absurdalnego, ten zaś był znany w folklorze tradycyjnym. Należą wszak do mego wszystkie kawały o głupcach, o sytuacjach paradoksalnych, kawały oparte na anachronizmie, a więc w zasadzie to wszystko, co uprzednio nazwaliśmy zderzeniem z rzeczywistością. Dla przykładu: Spotkały się dwie pchły. Jedna mówi do drugiej: — Idymy na spacer albo do kina? 13 Por. D. Simonides, Współczesny folklor słowny dzieci i nastolatków, Wrocław-Warszawa 1976; scharakteryzowane tu zostały tego typu żarty. : . 24 — Do kina! — Wynajmiemy se psa albo idymy piechty? , , . . -^r ¦ . . Na dachu stało roz dwóch niemądrych. Chcieli zejść na dół. Teni pierwszy pado: — Jo ci byda świecił latarką, a ty po tym promyku zleziesz! — Ty myślisz, że jo taki głupi? Ty potym zgasisz latarka, a jo zlecaE Antek z Franckiem szli kole kościoła. Antek zdjął czopka. — Jo myśloł — pado Francek — żeś ty z Panem Bogiem na baker. — No bo tyż tak jest, my sie ino pozdrowiomy, ale nie godomy ze-sobą! Maryko, jak mie strasznie łeb boli, zdo mi sie, że mi eksploduje — powiada mąż do żony. A ona na to: — Nie bój sie, próżny kocioł nigdy nie eksploduje. Antek z Franckiem poszli do restauracji. Zjedli i wychodzą. Szatniarz, daje im płaszcz, a Francek mu 100 złotych. Antek na to: — Francek! Czyś ty zgłupioł! Sto złotych szatniarzowi! ! !! — A czyś ty widzioł, jaki on mi dał płaszcz? — powiada Francek. Obok wymienionych tu tradycyjnych dowcipów, należących, do tej grupy, pojawiają się coraz częściej dowcipy nowe, oparte na innym typie myślenia. Jest to charakterystyczne dla całej Europy. Osią tych dowcipów jest surrealistyczne obrazowanie sytuacji przy całkowicie realistycznej poincie. Oto przykład: — Halo! Czy to schronisko psów? — Hau, hau, hau. — Nie rozumiem, kto mówi? — Hau, hau, hau. — Proszę przeliterować nazwisko! — Henryk, Adam, Urszula! Słoń i mrówka w urzędzie stanu cywilnego: ¦— Chcemy wziąć ślub — mówi mrówka. 25 - Wy chcecie się pobrać? — pyta zdziwiony urzędnik. — Czy chcemy? Musimy! — odpowiada mrówka. Dużą rolę w tego typu żartach odgrywają chwyty zaskakującego łączenia odległych pojęć, odrębnych przedmiotów, zwierząt, cech, ¦co w efekcie prowadzić musi do absurdu. Jest to igranie z logiką, ze zdrowym rozsądkiem, z utartymi konwencjami itp. Dowodem może być jeszcze jeden żart, który obrał sobie za temat znane ludowe porzekadło, mówiące o tym, iż gdy jaskółki nisko latają — będzie deszcz. Brzmi on: Mówi jaskółka do męża: — Popatrz, ludzie nas obserwują, będzie deszcz! CZY ISTNIEJE ODRĘBNA ANEGDOTA ŚLĄSKA? Pojęcie rodzimości w anegdocie Czy wobec stwierdzenia, iż więcej niż połowa znanych anegdot to wątki wędrowne, międzynarodowe, można w ogóle mówić o anegdocie polskiej , francuskiej, niemieckiej czy czeskiej, a w obrębie każdej z nich o anegdotach regionalnych? Czy ist-mieją zatem anegdoty śląskie? Czym mierzyć ową regionalną przynależność? Oto pytanie zasadnicze. Śląsk jest regionem usytuowanym geograficznie w taki sposób, że stał się terenem przemieszania kultur wschodu i zachodu, południa i północy. Konsekwencją przebiegających tu dróg jest niezmierne bogactwo śląskiego folkloru, w tym i działu humory-styki. Spotykamy tu, jak wspomniano, wątki znane w innych krajach Europy, gdyż jedne zawędrowały na Śląsk poprzez Czechy, inne poprzez Niemcy, jeszcze inne ze wschodu poprzez Ma-łopolskę czy z północy poprzez Wielkopolskę. Jednak nie wszystkie przepływające tu treści kulturowe zostały przez ludność wchłonięte. Zapoznanie się z istniejącym na Śląsku zasobem humorystyki ludowej dowodnie wskazuje, iż odbywał się tu permanentny proces selekcji, w wyniku której zadomowiły się w tym regionie tylko te wątki i tematy, które się mieszkańcom spodobały, które odpowiadały ich potrzebom i gustom. Tak przeto już w owej selekcji, w owym świadomym lub nieświadomym wyborze tematów odzwierciedla się jedno z głównych kryteriów rodzimo- 27 ś c i. W folklorze bywa ona mierzona inaczej niż w literaturze pięknej, świadczy tu o niej popularność lub brak pewnych tematów, częstotliwość ich występowania, typ i rodzaj komizmu., wreszcie — co może najwyraźniej mówi o odrębności regionalnej — nasycenie wędrownych wątków realiami śląskimi i kolorytem lokalnym. Ta ostatnia cecha wymaga szerszego omówienia i dlatego poświęcimy jej nieco więcej miejsca, ilustrując ją zarazem konkretnymi przykładami. Omówienie warto rozpocząć jedną z znanych i bardzo popularnych humoresek: Lenie graf a siemianowickiego Niedaleko Siemianowic mieszkał graf. Miał zamek, park, konie, wszystko co dawniej mieli grafowie. Haz wyszedł na spacer na koniu, bo nie mógł swoich lakierek wymarasić. Słyszy, że ktoś strasznie wrzeszczy. Myśli: nic, ino zwierze na człowieka napadło. Pojechał na tym koniu w to> miejsce, patrzy, a tu kobieta ręce załamuje i woła: — Wy lenie przeklęte, wy gizdy przebrzydłe, najduchy! — Ale dobra kobieto, toć nie wypada na własne dzieci tak wrzeszczeć. Widział to świat, aby matka na synów dorosłych rękę podniosła? A wiecie, on tylko tak na szpas powiedział, bo przecież matka mai zawsze prawo podnieść rękę na dziecko. Ale odwrotnie to nigdy być nie może. — Panie grafie, jakby oni mieli takich synów, to by też rękę podnieśli i to kilka razy dziennie. — A o co tu prawie chodzi? — pyta sie graf. — Panie grafie, oni w życiu jeszcze nic nie zrobili. Nawet jeść sami; nie chcą, myć sie nie chcą, pić nie wezną, nic nie robią ino leżą. — Czy jest to możliwe — powiada graf — aby dorośli ludzie tak; czynili? — Ale panie grafie najjaśniejszy, dyć to nie ludzie ino lenie, prawdziwe lenie. — I kobieta dała sie do płaczu i poczła dokumentnie opowiadać o strasznych przeżyciach z trzema synami-leniami. Jak ją graf wy-słuchoł tak powiada: — Dobra kobieto, od dziś ja przejmuję troskę o twoich synów. Każ imi przyjść na zamek, a tam już troskę przejmie mój stajenny. No i odetchnęła kobieta. Ale myślicie, że lenie poszły? Jakby tak było, to by sie zaroz skończyło i nie byłoby tej godki o leniach, a o nich to sie na całym Śląsku opowiadało, bo to jest nawet takie powiedzonko: „leniwy jak lenie grofa siemianowskiego". 28 Jak sie graf dowiedział, że lenie nie chcą same przyjść, wziął i posłoł tam drabiniok, to jest, wiecie, taki wóz do zwożenia siana. Wyścielił go sianem i kazał stajennemu przypilnować, aby lenie przyjechały. Po ja-Irimś czasie słyszeć było takie tąpanie ziemi, a to lenie z wozu zrzucano, ¦bo przecież by sami nie zleźli. Przecież to lenie — nie? No i teraz sie zaczła nauka roboty. Kożdy, kto próbowoł, to zaroz mu chętka odeszła, bo leni nie szło ani ruszyć, tak leżeli, jak ich na ziemia Ociepli i nic nie jedli ani pili. Przykozoł graf lenie karmić. Przyszła kucharka i pado do tych dziwolągów: — Lenie, chcecie jajka? A po pół godzinie powiada ten jeden z leni: — Odłub mi je i wsadź do gęby! No, takie lenistwo to i kucharkę zgorszyło. Poszła nazod do kuchni. Dowiedzieli sie o leniach robotnicy. Przyszli na nich popatrzeć. Wejrzeli i powiadają im: — Hej, lenie, chcecie marka? Zarobili my dziś! I zaś powiado ten najstarszy: — To mi ją wsadź do kabzy! Ale ani sie nie ruszył. No i tak to szło. Leni trza było karmić, myć, czesać i to jeszcze wszystkich trzech naroz. Graf też już nieroz podnosił ręka na nich, no, bo na- 29 prowda nie szło z nimi wytrzymać. Jak sie takie coś urodzić mogło na Śląsku, to ludzie do dziś dnia tego spokopić nie poradzą, może bez to*, aby my mogli o nich opowiadać? Ogłosił graf wielki konkurs, w którym napisał, że ten istny, który doprowadzi do tego, że jego lenie sie poruszą i wstaną, ten dostanie sowitą nagrodę. Wszyscy sie o tym dowiedzieli i kożdy próbował. Przed leniami stała teraz codziennie cało procesyjo ludzi, a kożdy próbowoł. Jedni icfat żgali, inni ich łechtali, kobiety je głaskały, ale... wszystko na nic. Ani jeden sie nie poruszył. Wtedy dowiedział się o konkursie taki jeden kupiec. A że mu na pieniądzach bardzo zależało, postanowił lenie doprowadzić do ruchu. Przyjechał, spojrzał i zaczął dookoła leni budować chałupę. Jak postawił ta chałpa, to potem tak im powiedzioł: — Szanowne lenie. Teraz graf rnie pozwolił wprowadzić was w ruch.. Co zrobię, wszystko będzie dobre, byleby wyście sie ruszyły. Otóż zapowiadam wam, szanowne lenie, że teraz podpalę tę chałupę i zmuszę was tym samym do wstania i ruchu! Byście widzieli ile ludzi sie zeszło, bo wszyscy chcieli przeżyć ten historyczny moment i widzieć, jak lenie wstaną. Kupiec wzion patyk, za-polił go i przyłożył do chaty. Wszystko sie zaczło polic. Naroz słychać z chałupy głos jednego lenia. Powiada on tak: — Ty, Hanys, zdaje sie, że coś za bardzo grzeje! A Hanys mu na to: — 2e tyż sie tobie godać chce! I to było wszystko, co usłyszeli. Lenie sie nie ruszyły, spoliły sie, a kupiec grosza nie dostoł, ino w areszcie siedzioł, bo ludzi spolił. Od tego czasu godo sie o tych siemianowskich leniach. Jak widać, opowieść nosi na Śląsku charakter podania lokalnego — i to tak dalece, że cały okręg przemysłowy wiąże je zawsze z grafem siemianowickim, zaś okręg raciborski z rodem hrabiów GaszynówM. Jest to jednak dostosowana do warunków lokalnych opowieść o charakterze międzynarodowym. Na Śląsku fragment jej stał się powszechnie znanym przysłowiem i cieszy się tu dużą popularnością. Mimo mocnego osadzenia opowiadania w śląskim krajobrazie oraz w śląskim folklorze — nie jest ono pochodzenia rodzimego. Wątek opowieści występuje już w znanym zbiorze historii rzymskich Gęsta Romanorum. W systematykach opowiadań ludowych nosi numer 1950, gdyż każdy wą- l* Por. A. War z ok, Bójki, blozny i Myty, Opole 1974, s. 78. 30 tek został w nich skatalogowany. Jest stwierdzonym faktem, iż. więcej niż połowa anegdot jest pochodzenia międzynarodowego, wędrownego. Są to schematy, koncepty i wątki fabularne, które krążą z kraju do kraju, z miasta do miasta, ze wsi do wsi. Wszędzie jednak przyjmują inny kształt, dopasowują się do rodzimych, warunków i nabierają kolorytu lokalnego. Dla folklorysty są one„ mimo owych zabiegów adaptacyjnych, czytelne i łatwe do rozpoznania. Kiedy uczeni doszli do wniosku, iż schematy opowiadań ludowych są w zasadzie wspólne dla całej ludzkości, a przynajmniej określonym kręgom kulturowym, próbowali je usystematyzować i nadać im stałe miejsca w opracowanych rejestrach, wątków ludowych. Tak powstał pierwszy katalog fińskiego badacza Antti Aarnego, rozszerzony i uzupełniony o materiały amerykańskie przez uczonego amerykańskiego Stitha Thompsona. W wyniku tej współpracy rozporządzamy dziś międzynarodową systematyką wątków ludowych Aarnego-Thompsona oraz jej polską mutacją Juliana Krzyżanowskiego Polska bajka ludowa w układzie systematycznym". Termin „bajka" jest tu używany jako synonim na całą prozaiczną twórczość ludową. Dla opowiadań komicznych w omawianym systemie zarezerwowano numery od 1000 do 2440. Badacze ludowego humoru znają zatem schematy wątków i ich stałe numery i najczęściej tylko nimi operują. Jest to tym bardziej konieczne, iż każdy typ wątku otrzymuje w wędrówce i w trakcie procesu adaptacji inną nazwę, inny tytuł tekstu, co zupełnie utrudniłoby jego identyfikację. Natomiast numer jest wszędzie i zawsze ten sam. Dla każdego folklorysty wiadome jest, iż np. opowieści o złodziejach i oszustach mają w każdej systematyce numery od 1525 do 1639, głupcy z kolei od 1675 do 1724, a kawały o duchownych mieszczą się między numerami 1725—1874, zaś o głupich sąsiadach od 1200 do 1348. Numer typu jest określeniem dużo precyzyjniejszym niż np. tytuł wariantu. Przecież sam schemat wątku może być nie tylko* inaczej nazwany, ale i w zależności od regionu osadzony w in- 18 J. Krzyżanowski, Polska bajka ludowa w układzie systematycznym, t. 1—2, Wrocław 1962—1963. jiym środowisku zawodowym, społecznym. Dlatego też dla fol-Morystów numer typu jest jedynym elementem identyfikacyjnym anegdoty. Podział i usystematyzowanie kawałów, dotyczy jednak wyłącznie typów tradycyjnych, a więc tych opowieści, które występują od wieków w folklorze czy literaturze i odzwierciedlają obiegowe od łat schematy kawałów ludowej humorystyki. Nie dotyczy to nowych, współczesnych dowcipów, które nie zdołały się jeszcze na tyle utrwalić we współczesnej kulturze, aby znaleźć się już w jakiejś nowej systematyce humoru współczesnego. W czasie naszych dalszych rozważań stosować więc będziemy przyjętą w całej folklorystyce numerację anegdot. Zapis taki wygląda następująco: „T 1350 Wdowa i żałoba" (T — znaczy typ, 1350 — numer wątku, Wdowa i żałoba — nazwa wątku według polskiej systematyki). Najistotniejszy jest numer wątku, gdyż w poszczególnych regionach nazwa wątku może być inna. Na przykład: T 1350 bywa określany jako Żywy nieboszczyk, Gromnica, Jak Kaczmarek umieroł itp. Wracając do zagadnienia odrębności regionalnej należy mocno podkreślić, iż nie wyraża się ona w konceptach i pomysłach wątków, a raczej we wspomnianych już realiach śląskich. Dla przykładu: Francek i Antek pojechali do Paryża: — Ale Francek ty umiesz po francusku, pra? — pyta Antek. — No pewnie, że umia! Weszli do restauracji i Francek wola kelnera po czym zamawia: — La kelner, la zupa, la kotlety! Kelner przynosi i oni zjedli. Teraz Francek woła: — La kelner, la płacić! Zapłacili i Francek godo: — Widzisz jaki ten francuski jest prosty! Trzeba ino przed każdym jjsłowem dodać „la"! ¦ : ¦ ^ Na to kelner: 1 — Wy byście pierony la gówno dostali, kiebych nie był z Siemianowic! W ten przeto prosty sposób, poprzez konkretyzację i lokalizację pochodzenia kelnera —pointa nabiera kolorytu lokalnego. Koloryt ów najłatwiej uzyskać za pomocą realiów geograficznych, to P- P też większość kawałów rozpoczyna się od podania miejsca akcji: „Było to w Bytomiu", „Tu niedaleko Opola", „Roz w Gogoli-nie" itp. Już taki wstęp stwarza wrażenie, iż mamy do czynienia z autentycznym wydarzeniem śląskim. Ilustracją może być następująca anegdota: Było to w Opolu. Jest to szczero prowda. Jeden pijok szedł do dom i po drodze wpodł do świeżo wykopanego grobu. Nad ranem jednak było mu bardzo zimno, to sie obudził i zaczął zębami szczyrkać i woło: — Brrr... jak mi zimno! Groborz to słyszoł i pado: — To po coś sie pieronie wykopoł! Możemy niemal z góry założyć, iż określenie miejsca akcji będzie tym elementem tekstu, który w pierwszym rzędzie ulegnie zmianie, w zależności od środowiska narratora. Nie dziwi nas więc, iż ta sama anegdota opowiadana w Bytomiu lokalizuje zdarzenie na cmentarzu bytomskim, a w Katowicach na cmentarzu katowickim, mimo iż podkreśla się w niej, że jest to „szczero prowda". Takie jest prawo tego gatunku, który jest nieustannie aktualizowany i konkretyzowany. Bez tych cech przestałby bawić. Inny przykład: Chcioł chłop kupić samochód. A było to wtedy, kiedy wystarczyło mieć pieniądze, to wszystko szło kupić. Poszedł do Motozbytu i wyjawio ta swoja prośba. A oni pytają: : ; — Chcecie dobry wóz? 3 — Bery to nie tylko gruszki 33 — Ja, dobry! — powiado. — No to może dużego fiata, zajedziecie nim z Opola do Gogolina za pół godziny! — Nie, nie chcą! —- No to może syrenka? Zajedziecie z Opola do Gogolina za 40 minut! — Nie, nie chcą! — No to może małego fiata? — Nie, jak mom jechać do Gogolina, to nie chcą żodnego auta, bo jo tam wcale nie mom żodnych przyjocieli! Nazwy samochodów oraz miejscowości będących miarą odległości są w każdym regionie inne, w zależności od narratora i regionu. Następną ilustracją może być wątek T 1543 C * Paprockie jagody, nazwany w poniższym wariancie: Jak staro Budniocka ludzileczyła Na staro Budniocka ludzie padali „czarownica". Ale ona nie czarowała tak, jak to robią czarownice, co rosa rano zbierają czy mleko krowie płachtą ściągają, ino wiecie, ona zbierała roztomaite ziele i suszyła je, a potym to ludziom rozdawała na byle jakie choroby. A ludzie to ją znali i chodzili do niej po rada. No i przyjechoł do tyj wsi dochtór i spamiętoł sie chnet-, że tu coś nie gro, bo ludzi w tej wsi wiela, a do niego mało wto przychodził. Tak roz wyszeł koło szynku i podglądo. Patrzy, a tam idzie chłop kulawy, ale nie do niego, ino do Budniocki. Za chwila jakoś baba z owiniętą gębą, tyż prosto do Budniocki. Jak ci ludzie nazod wylazowali, to ich spytoł, czy to aby prowda, że ta Budniocka tak umie leczyć. — Prowda — pado chłop. — Jo już tam z całą rodziną chodzą od lat i zawsze wszystko pomogo. Dochtór ale był zawzięty i myśli se „ja ci taką chorobę wynajdę, że mi nie pomożesz, a potem będę w całej wsi rozprowioł, że Budniocka nie pomogła". No i dobrze. Poszoł do niej i pado: — Wiecie, pani Budniok, chociaż ja lekarz, ale mam taką chorobę, że se na nią nie mogę lekarstwa zność. Byliby tacy dobrzy i wyleczyli mnie? — Ale panie dochtorze — pado Budniocka — przeca wy to lepiej umiecie niż jo! — Nie, tym razem naprawdę nie wiem, jakie tu lekarstwo wziąć? — A co wom to jest? — pyto Budniocka. 34 — Ano wiecie, od paru dni nie mam smaku i prawdy nie umiem rozpoznać. — No to — pado Budniocka — przyjdźcie do mnie jutro, bo sie musza dobrze namyślić, co by wom to na ta wasza choroba za ziele dać. No i dochtór poszoł, a ludzie po całej wsi zarosik wiedzieli, że dochtór był u Budniocki, i że mo jutro po rada przyjść. No i zaroz rano w poczekalni było pełno ludzi, że niby z chorobami, a tak po prowdzie to po to, żeby widzieć, jak to staro Budniocka z tym dochtorem bydzie fertig. Dochtór przyszoł, wloz i pado: — No i co? Macie to te lekarstwa dla renie? — Ano mom. Weźcie tu te dwie kuleczki i łyknieie, a naprzód dobrze pogryźcie — pado Budniocka — i wodą zapijcie. Na pewno wom pomoże, bo to jest takie lekarstwo, co wszystkim na tako choroba, co wy modę — pomoże. Dochtór wybałuszył oczy, wzion kuleczki, a że chcioł Budniocce wstydu narobić, tóż polozł z tym lekarstwem do poczekalni, coby na oczach ludzi pokozać, co to ta rada Budniocki jest warta. Wzion do gęby, pogryzł i zaczął pluć naokoło. A potym zawołoł: — Fuj, to jakieś świństwo, przecie to jest chyba gówno ludzkie! — Ano widzicie — pado Budniocka — toch wos wyleczyła! I smak już mocie i prowda godocie. Ja, to jest wasze gówno, kere Józek tu przyniósł I z kerych te kuleczki zrobiła. No terozście wyleczeni. Ludziska tak sie śmiołi, że aż do rozpuku, a dochtór musioł z tyj wsi uciekać, bo go naprowda wstyd było. Jest to stary i znany w całej Europie wątek, popularny już w średniowiecznej facecjonistyce i związany z Gonellą, znakomitym włoskim kawalarzem. Później powtarzany także przez innych facecjonistów, np. przez Poggia i nowelistę Sacchettiego. Stamtąd przedostał się do polskich przygód Sowiźrzała". Na Śląsku jest popularny i został utrwalony w kilku wariantach. Dzięki osadzeniu anegdoty w realiach wsi, w konkretnych wierzeniach śląskich, nabrała ona charakteru wydarzenia autentycznego. Opowiadając ją nam zastrzegano się, iż jest to „prawdziwe wydarzenie", o którym wie cała wieś. Nasze sondaże nie poświadczyły jednak owej „prawdziwości", a narrator był wyraźnie zbity z tropu, gdyśmy mu przytoczyli historię tego międzynarodowego konceptu. Osadzenie śląskiego wariantu w konkretnych realiach czyni 16 Por. Krzyżanowski, Słownik folkloru polskiego ..., s. 100. f go wątkiem śląskim, własnym, rodzimym. Proces adaptacji europejskiego materiału jest na Śląsku różny w poszczególnych anegdotach. W jednych przeważają realia geograficzne, w innych historyczne, czasem obyczajowe. W każdym razie nasycenie europejskich wątków owymi różnorodnymi środkami, zbliżającymi tekst do regionu śląskiego, decyduje o tym, iż mówimy o anegdotach śląskich. W przytoczonym tu opowiadaniu o Budniocce jest np. wyraźne nawiązanie do popularnych na Śląsku wierzeń o czarownicy, o środkach zaradczych itp., co jest ni.in. wynikiem wspomnianego procesu adaptacji, a także długotrwałego i zwielokrotnionego procesu przekazywania wątku. Każdy, kto go dalej opowiada, coś w nim zmienia, coś dodaje, coś ubarwia, a z reguły osadza w najbliższej sobie rzeczywistości. Oto przykład: Downi to górnicy mieli do kopalni z 15 km drogi. Zdarzało sie, że jak wyszli z doma, to dzieciska jeszcze spały, a jak do dorn przyszli, to już zaś spały. Czasem to ani taki górnik nie wiedzioł wiela dzieci mo i kere są jego. Roz taki jeden wracał z szychty i w lesie napotkoł spłakanego bajtla. Myśli se: „Wezna go do dom, przy naszych dzieciach 1 tyn sie jeszcze wyżywi". Przychodzi do baby, budzi ją i pado: — Gustla, przyprowadziłech ci tu'jednego mamlasa, umyj go, nakarm, niech sie boroczek przy nos wychowo. A baba spojrzała na małego, po tym na chopa i pado: — Karlik, czyś ty już blank zgłupioł? Czy ty nie widzisz, że to nasz Zefflk?! Gwara i słowo „pieron" jako wyróżniki śląskie Obok wymienionych tu realiów geograficznych, historycznych i kulturowych, elementem nadającym anegdotom wędrownym najwyraźniejszego kolorytu lokalnego jest gwara. Ona to na pierwszy rzut oka stanowi kryterium pochodzenia regionalnego. Jeśli z tego punktu widzenia przyjrzeć się śląskim zbiorom folklorystycznym, to trzeba zaznaczyć, iż mamy tu do czynienia 36 r z przedziwnym, choć historycznie w pełni uzasadnionym paradoksem. Wydawałoby się, iż im starsze śląskie teksty folklorystyczne — tym bogatsza w nich gwara śląska, im nowsze — tym uboższe w ów regionalny wyróżnik. Tymczasem prawda jest inna. Zbiory śląskich opowiadań ludowych, zebrane i opublikowane przez śląskich zbieraczy do r. 1907, były drukowane w języku niemal literackim, a nie gwarą. Wzięło się to stąd, iż Niemcy uporczywie wmawiali Górnoślązakom, iż ich gwara nie ma żadnej wartości, że jest językiem hotentockim, jakimś wasserpol-nisch, mieszaniną przedziwną itp. Aby się temu przeciwstawić i wykazać, iż gwara śląska jest zarazem językiem polskim, rodzimi zbieracze zaczęli gromadzić opowieści i popularyzować je w ogólnopolskim języku, bacząc pilnie, aby usunąć z nich wszelkie prowincjonalizmy. Zachowały się listy J. Lompy, J. Kupca, skierowane do redaktorów spoza Śląska, w których troska o czystość języka opowieści staje się wyraźna. Sytuacja zaczęła się zmieniać dopiero w II połowie XIX w., kiedy to L. Malinow-ski — dialektolog przyjechał na Górny Śląsk i w 1869 r. zapisywał opowiadane przez ludność bajki, podania i anegdoty. Jemu zawdzięczamy popularyzację gwary śląskiej — gwary najbardziej staropolskiej, mieniącej się klejnotami zapomnianych już wyrażeń. Po nim inny dialektolog, K. Nitsch, zapisywał teksty gwarowe, zaś w 1907 r. pierwsze polskie czasopismo ludoznawcze wychodzące na Śląsku — „Zaranie Śląskie" rozpoczęło drukowanie tekstów ludowych wyłącznie w gwarze, ukazując w pierwszym numerze jej piękno. Wyjaśnienie powyższe tłumaczy nam, dlaczego np. teksty chłopa z Łąki koło Pszczyny z lat siedemdziesiątych XIX w. nie są zapisane w gwarze, podczas gdy późniejsze teksty noszą ten właśnie wyróżnik regionu jako cechę stałą. Dla jasności spróbujmy zestawić obok siebie dwa warianty śląskie tego samego wątku, nawiasem mówiąc wątku ogólnoeuropejskiego T 1383 Głupia kobieta w smole. Pierwszy zapisany przez J. Kupca, drugi współczesny. Pewien gospodarz, nazwiskiem Pyta, miał żonę, co zawsze niemal spała; przy każdej robocie, byle siadła, już śpi. Taki śpioch się w końcu i sprzykrzył Pycie. 37 Razu jednego poszła len pleć na pole; on wiedząc, że jak zawsze, tak i dziś będzie spała we lnie, bierze więc nożyce i naczynie z wozową smołą i idzie na pole ku niej, i nie omylił się, bo spała jak zarżnięta. On wziął i ostrzygł jej głowę, a potem osmolił i odszedł do domu, wcale jej nie budząc. Pytowa, gdy się już do syta wyspała, to się i obudziła, a tu jakoś jej się niemiło zrobiło na głowie. Pomaca rękami — tu smoła. — O, dla Boga — krzyknęła — cóż to się ze mną stało? Cóżem ja jest? Czym ja Pytowa, czy nie Pytowa? Muszę ja się tego dowiedzieć. Zabrała się więc z pola do domu, ale do domu nie odważyła się wniść, bo nie dowierzała, czy była istotnie Pytowa żoną. Stanęła tedy przed oknem i woła: — Pyta, czy jest Pytowa w domu? — O, jest w domu, jest. Jak dobra żona, siedzi sobie w domu; na-piekła chleba, bo jej go trzeba — odpowiedział Pyta. — To ja pójdę dalej, bom nie Pytowa — ona rzekła. I jak powiedziała tak zrobiła, poszła w świat i już jej Pyta nigdy nie widział. Tak od razu pozbył sie śpiocha z chałupy, ale głupia baba pozbyła sie wszystkiego «. Inaczej wygląda współczesny wariant tego wątku. Gwara nadaje mu z miejsca kolorytu śląskiego. Karlika baba rada do kieliszka zaglądała. Borok nie wiedzioł, co z nią zrobić, bo ji przoł, pra. Kamraty mu pedzieli, co by ją fest wystraszył, Pedzieli mu: „Pierona kandego, aboś chop, abo baba?" Potym mu padali, jak mo zrobić. Pedzieli, aby wzion mazidło, gęsie pierze i aby jak ona bydzie spać po gorzole, mo ji gowa wygolić, potym mazidłem wyszroaro-wać, a do tego jeszcze piyrzo natkać. No i dobrze! Karlik posłuchoł kamratów. Przyszoł z szychty, a baba po gorzole zmogło. Spała przy stole. Wzion i zrobił, jak mu doradzali. Jak mioł skońcone, skrył sie za piec. Baba sie budzi, zagłado do zrzadła: „O jezderkusie, a to co za potwora?" Zagłado drugi roz, chyto sie za gowa i naroz zmiarkowała, że to łona! Wyleciała jakby ji wto pieprzu nasuł. Poleciała do somsiadki i pyto: — Słuchejcie ino, jest jo Karlickowo baba? — Niy, wyście som jakoś potwora — pado ji somsiadka, bo sie rych-tyk wystraszyła. Baba loto łod zrzadła do łokna i jakoś tako pofyrtano, nic niy umie z tego spokopić. Naroz siadła na zydlu i w babski bek. Karlikowi sie ji trocha żol zrobiła. Pado se: „Pierona kandego, toć jest jednak moja baba, niy?" No i wyloz spod pieca i pado ji: 17 J. Kupiec, O zabobonach, „Oświata", Poznań 1878, nr 123, g. 1033 38 — Jak sie poprawisz, to możesz tu ze mnom łostać, ale jak zaś by-dziesz do kieliszka zaglądała, to choćby mie wszyscy święci prosiyli, nic nie pomoże! No i przeprosiyła, łon ji wymył ta gowa, a łona już wiyncej do kieliszka nie zaglądała. W podobnej szacie gwarowej są zapisane Bery i bójki śląskie S. Ligonia. Autor — znający dobrze gwarą śląską — wiedział, iż stanowi ona dodatkowy element humorystyczny, zwłaszcza, gdy jest świadomie archaizowana. Temat to trudny i zawiły, wystarczy wspomnieć, iż folkloryści coraz częściej zwracają uwagę na gwarę jako na tworzywo folklorystyczne. Zainteresowanych problemem odsyłamy zatem do lektury specjalistycznej18. Kolejnym wyróżnikiem śląskich anegdot jest, obok gwary i wymienionych realiów, słowo „pieron" i jego pochodne. Weszło ono tak głęboko w język i w świadomość tutejszej ludności, iż — mimo długoletniego wychowawczego oddziaływania rodzinnego i szkolnego — nie zostało z niego wyrugowane. O je- 18 Por. J. Bartmiński, O języku jolkloru, Wrocław Kraków — Gdańsk 1973. Warszawa — 39 go popularności świadczy i ten fakt, iż na Ślązaków mówiono zarówno w Niemczech, jak i w innych regionach Polski, „pie-rony", a stacjonujący na początku XIX w w Gliwicach pułk piechoty nazwano „Pieronie-Regiment". Z kolei Francuzi nie nazywali Ślązaków inaczej tylko „les pieronais". Kiedy zaś Niemcy szukali nazwy dla nowego czasopisma, które miało przyciągnąć śląskich czytelników, dali mu tytuł „Pieron". Nic przeto dziwnego, iż wobec niesłychanej popularności „pierona" jako przekleństwa i jako słowa zastępczego na wiele innych określeń, sytuacji i czynności, szukano genezy owego upodobania. Jeden ż niemieckich autorów publikacji o śląskim humorze, kreśląc humorystyczny rodowód Górnoślązaka zaznaczył, iż „pierwsze słowo, które z ust jego pada, nie jest jak u zwykłych śmiertelników «mama» czy «matka», ale «pieronie» 19. W polskim czasopiśmie wychodzącym na Śląsku, w znanym „Kocyndrze" znajdujemy następującą anegdotę, będącą dowcipną interpretacją słowa „pieron" i jego funkcji. Brzmi ona: Synek do ojca: — Tatulku, co to jest pieron? Ojciec: — Jak powiem pieron i zrobią smutna mina, to kaś uderzyło; jak powiem pierona i wyplują sie, to jest gazeta, która nazywo sie Pieron; jak powiem pieron i zgrzytną zębami, to jest Niemiec; jak sie łośmieja, to jest jakiś wesoły nasz człowiek20. Górnośląski literat L. Łakomy napisał utwór, w którym dowodzi, iż „Pón Bócek Ślązaka stworzili" z pierona i ziemi. „Tóż dziepiero słowo pańskie wyłonacóło sie w ciało i z nieoba-cka z pierona i śląska łucynił sie maras, z kierego za nieskorzi wyszoł chop twardy choćby skała, łognisty nieym pieron"21 Inny nasz folklorysta okresu międzywojennego, znakomity znawca śląskiej kultury ludowej, ks. Emil Szramek poświęcił słowu temu rozprawę, którą zatytułował O pieronach górnoślą- 19 W. Kaluza, Die Narrenmuhle. Oberschlesischer Humor, Gleiwitz 1922, s. 9. 20 Por. czasopismo „Kocynder" 1921, nr 17. 21 L. Łakomy, Jak Pón Bócek Ślązaka stworzili, „Zaranie Śląskie" 1937, z. 2, s. 111. 40 sfcich. Choć autor krytykuje szerzenie się przekleństwa w gwarze śląskiej, choć ma do niego stosunek jednoznaczny, to jednak samo słowo „pieron" skłonny jest tolerancyjnie potraktować. Pisze zatem: „Buksowi górnośląskiemu pieron przypadł do gustu, to go też używa często zamiast innych wyrażeń odpowiedniejszych, które mu się w tej chwili nie przypominają, albo których wcale nie zna. Jeżeli na przykład powie, iż «to pieroństwo mu sie popsuło», wtedy sobie głowy nie próbuje łamać nad właściwą nazwą rzeczy popsutej". Emil Szramek zaznacza, iż Górny Śląsk jest przez mieszkańców innych stron Polski nazywany „krajem pieronów". Zastanawia go także związek słów „pie-roński" a „diabelski" i dochodzi do wniosku, że „pieron" to diabeł. W cytowanym artykule omawia także folklor i ilustruje rzecz anegdotą, którą ze względu na ścisły związek z tematem przytaczamy: Pewien górnik dał kiedyś żonie trzy jelita czyli „krupnioki", mówiąc przy tym: „upiecz tam te pierony". Mały chłopiec jego słyszał to. Gdy za chwilę krupnioki na blasze się piekły, malec ciekawie im się przyglądał. Nagle zawołał: — Mamulko! Jeden pieron puk. Matka chlust go w mordę. Chłopiec, nie wiedząc za co dostał, z płaczem zapewniał, iż już teraz nic nie powie „choćby wszystkie trzy pierony popukały"22. Anegdota ta cieszy się dużą popularnością i jest w obiegu społecznym w wielu różnych wariantach. Ale istnieje na Śląsku cała seria kawałów, w których słowo „pieron" jest niemal ich głównym bohaterem, a w każdym razie elementem niezbędnym w dowcipie. Dla przykładu: Pod Strzelcami, tuż pod oknem probostwa stanął chłop z motocyklem i zaczął naprawiać silnik. Nic mu nie szło, nie chciał zapalić. Proboszcz,, mając otwarte okno, słyszy: — Pierrona! Jak mi teroz pieronie nie zapolisz, to nie wiym, co ci pie-ronie zrobią! Powtarza sie to kilka razy. Proboszcz już nie wytrzymuje. Otwiera okno i prawi: 22 E. S z r a m e k, O pieronach górnośląskich, „Głosy z nad Odry" 1921,, z. 3, s. 67. 4J — Człowieku! Musicie to tak przeklinać? Lepiej byście Pana Boga pochwalili i o pomoc prosili. Chłopu sie gańba zrobiło, przeprosił, a potym nachylony nad motorem pado: — Tóż Panie Boże, pomóż! Naroz silnik zapolił, chłop na motor i jedzie. A proboszcz stoi w oknie z otwartą gębą i pado: — Pierona, zapolił! * Spotyka górnik górnika i powiada mu: — Ty wiesz, jak mój mały synek umie już pieronować! — A rzykać umie już? — Czyś ty głupi! Takie dziecko! Przyszedł górnik do spowiedzi: — Farorzyczku, strasznie przeklinom. Te pierony to ino tak furgają! — Ale przeklinocie na żarty? — pyta proboszcz. — To wiedzą, jak pieronuja, to mi wszystko jedno, czych głodny, czych siażarty. Inny górnik przyszedł do spowiedzi: — Księżoszku, strasznie grzeszą! Nie ma dnia bez pieronów. — To musisz je synu odegnać i żałować za grzechy! A górnik skruszony pado: — Wy pierońskie grzechy, fort łode mnie wy pierony! — Pierona, już z tym pieronem wytrzymać nie idzie — powiado młody górnik. A matka mu na to: — Ale Anteczku, dyć nie przeklinej tak brzydko. A Antek na to: — Mamulko, niech mie pieron trzaśnie, jeźli jeszcze roz zaklną! # Jechał raz biskup na bierzmowanie. Po drodze zatrzymał się z kapelon-kami przy strzelnicy, bo łokropnie rod strzeloł. Stanęli i zaczli. A niedaleko kole nich stół generał i wojsko. Biskup wystrzelił i pado: — Pierona! Minął! 42 A generał na to: — Ale księże biskupie! Nie przy wojsku !!!! Wystrzelił biskup drugi raz i pado: — Pierona, zaś minął. A generał zaś swoje „Ale nie przy wojsku!!!" Wystrzelił biskup trzeci raz i powiado: — Pierona zaś minął. Jak mi sie czwarty roz nie udo, to niech mie pieron trzaśnie! A tu naroz chmurka i strzeliło... prosto w generała! A z chmurki słychać głos świętego Piotra: — O pierona! Czwarty roz minął! Pod Tobrukiem w jakimś leju pobombowym siłą wstrząsu spowodowanego nowym wybuchem znalazło się nagle dwóch żołnierzy, jeden Anglik, drugi Niemiec. Gdy się trochę uspokoiło, Anglik nie widząc Niemca, porządkując swój mundur mruknął: — Pierona, ale pizło! Na to Niemiec: — Pieronie! Toś ty też z Chebzia?!23 Roz sie Antek rozchorowoł, wzion i umarł. Franckowi to tak blisko ku sercu przyszło, że nie zetrwało długo i on też wnet stół pod bramą rajską. Klupie i klupie w te dźwierze, ale dostać sie nie mógł, bo ci anieli tak w niebie głośno śpiewali. Nojbardziej to jednak było słychać Antka. Nic ino wrzeszczoł: „Hosanna alleluja! Hosanna alleluja!" Tego już Franckowi było za długo. Czekoł i czekoł, klupoł i klupoł, aż sie rozeźlił i zaczął szpetnie przeklinać. Te ogniste „pierony to ino tak jeden za drugim furgały. Teraz było mu już blank jedno czy pódzie do nieba, czy piekła. "Naroz brama sie otwarła i wyskoczył z niej Antek w biołej, długiej koszuli z lelują w ręku i woła na całe gardło: — Słuchajcie anieli! To jest dlo mnie prawdziwo niebiańsko muzyka, to jest balsam dło moich uszu. Czy słyszycie te dzwony ojczyzny? To są głosy mojego Śląska. Wpuście kamrata do nieba! No i tak Francek dostoł sie do nieba. Kończąc dział o gwarze i słowie „pieron" warto dodać, iż istnieją także już nowe anegdoty, które z jednej strony dowodzą 23 Por. W. J a n i u r e k, W. Szewczyk, O Śląsku i Ślązakach, Katowice 1958, s. 23. 43 świadomości odrębności gwary od języka ogólnopolskiego, z drugiej zaś powstały na styku zderzenia regionów i gwary z języ kiem literackim. Było to w ostatniej wojnie. W niewoli siedzieli do kupy: Anglik, Francuz i Polok ze Śląska. No i kożdy zaczął godać, że jego język jest najtrudniejszy, że poszczególne słowa inaczej sie pisze, a inaczej sie czyto czy mówi. No i tak se rozprawiali. Anglik pado: — U nos pisze sie Churchill, a godo sie Czerczil. —¦ U nos — pado Francuz — pisze sie De Gaulle, a godo sie Degol. — To jeszcze nic — pado Slązok — u nas pisze sie bułka, a godo sie żymła. Na Śląsku kwaśne mleko nazywo się kiszka, pra? Tóż do jednego chorego wezwali dochtora. On przyszoł, zbadoł i pado: — Tu mocie czopki, wszystkie mu musicie wsadzić do kiszki. No i za pora dni zaś lekarza wołają i padają: — Panie dochtór, nic nie pomogło. Wypił trzy litry kiszki z tymi czopkami, ale nic nie pomogło! Jak wtoś u nos kaszle, to goda-ją, że kuco! To przyjechoł roz samochód z rentgenem na naszowieś. Wszystkich prześwietlali. A dochtór już wiedzioł, że my są Ślązakami i nauczył sie godać po naszymu. Tóż każdemu wto w ten rentgen wlozł padół: — Kucejcie ino! — bo chcioł dobrze zbadać. No ale do Sobotów przyjechoł teść jejich syna, a łon był kaś spod Krakowa. No i jak słyszoł, że mo „kucać", to łon se kucnął, a dochtór szukoł pacjenta, a ten borok zgięty w rentgenie siedzioł. Tego typu anegdot jest więcej, dowodzą one rozprzestrzeniania się nowego rodzaju dowcipów, których tworzywem i tematem są inne znaczenia tych samych słów. 44 Kawały o głupich sąsiadach Odrębność regionalną czy narodową mierzymy w folklorze nie tylko popularnością i częstotliwością występowania poszczególnych tematów czy cykli wątków, ale także brakiem pewnych grup wątków czy stosunkowo małym ich występowaniem lub też innym ich społecznym kontekstem. Tak np. do grupy tematycznej niemal najbardziej popularnej i typowej dla polskiej humo-Tystyki należą kawały o głupich sąsiadach. Są to międzynarodowe wątki od 1200 do 1349, które przedstawiają najrozmaitsze zachowania ludzi ograniczonych, nie znających podstawowych praw przyrody czy zwyczajowych prawd życia. Bohaterami owych humoresek są w Europie różne grupy społeczne, do najbardziej znanych należą mieszkańcy niemieckiego miasteczka Schildau. Zawdzięczają oni swą złą sławę zbiorowi anegdot z 1598 r. Od tego zresztą zbioru cykl ten nosi nazwę schildbiir-geranekdoten. Poszczególne wątki relacjonują przygody głupich mieszkańców, którzy sieją sól, suszą śnieg, wnoszą w dom światło workami, wodę w przetaku, kwitnący len biorą za rzekę, a ryby i raki, które im wyrządziły krzywdę, wrzucają za karę do rzeki. Każdy kraj ma swoich schildbiirgerów, a w obrębie niektórych poszczególne regiony posiadają swych „głupich sąsiadów". W Polsce są to Mazury, Papaje i szywołdzianie. Znakomity badacz folkloru i literaturoznawca Julian Krzyżanowski, przystępując w 1938 r. do charakterystyki śląskiej prozy ludowej zwrócił uwagę na brak w niej humoresek należących do omawianej grupy. Napisał wówczas, co następuje: „Przechodząc wreszcie na właściwe pole humorystyki ludowej zaznaczyć trzeba, że w znanych dotąd zbiorkach śląskich przedstawia się ona bogato, jakkolwiek zbiory te nie posiadają nieraz pewnych grup kawałów, w Polsce tak pospolitych, że przypuścić niepodobna, by akurat na wsi śląskiej były one nie znane". Snując dalej swe rozważania stwierdził, iż cykl ten obok figlów żydowskiego Wojtka jest 45 najpopularniejszym okazem polskiej humorystyki 2\ Współczesnego badacza śląskiej prozy ludowej opinia ta, wypowiedziana przed ponad 40 laty, prowokuje do poddania analizie i oglądowi wszystkich pozyskanych ostatnio zbiorów folklorystycznych. Jest to tym potrzebniejsze, iż wiele tekstów ludowych z XIX-wieez-nych kolekcji dopiero współcześnie mogło ujrzeć światło dzienne, w dużej mierze za przyczyną J. Krzyżanowskiego. Analiza prowadzi do interesującego wniosku: okazuje się bowiem, iż. J. Krzyżanowski, wypowiadając swój sąd intuicyjnie, miał w pełni rację. Społeczność śląska zna i znała wątki grupy T 1220—1349, jednakże nie zawsze były one tu łączone z głupimi sąsiadami,, a dotyczyły innych zagadnień tematycznych. Ze względu na to, iż ten właśnie zespół wątków stanowi także o cesze śląskiego folkloru, a zwłaszcza humorystyki, warto poświęcić mu więcej miejsca. Kawały o głupich sąsiadach wyrastają zwykle z podłoża socjalnego i są wyrazem antagonizmów wioskowych, regionalnych, etnicznych, przy czym stanowią z reguły przejaw potrzeby zaakcentowania własnej odrębności, a często i wyższości. Zdarza się, iż dopiero zetknięcie z inną grupą społeczną uświadamia własną odrębność i zmusza do refleksji. Jej wyrazem są i omawiane anegdoty. Znawca tego właśnie problemu, J. S. Bystroń jest zdania, iż źródłem omawianych humoresek jest izolacja kulturowa określonej społeczności. Pisze przeto: „Bardzo łatwo powstają charakterystyki grup regionalnych. Sąsiedzi wydają się zazwyczaj zabawni, mało rozgarnięci, zresztą chytrzy, ludziska, którzy nie wyszli poza obręb swojej parafii dziwią się, że inni ludzie ubierają się inaczej, zapatrują się odmiennie na rozmaite rzeczy, słowem, że są jacyś odrębni, obcy. Otóż na tym tle powstaje ogólna, zazwyczaj karykaturalna charakterystyka obcych, zrazu utrzymująca się w żywej tradycji, ale potem łatwo przechodząca do literatury" 25. Łatwo się domyśleć, iż karykaturalna charakterystyka obcych żyje w literaturze na zasadzie stereoty- M J. Krzyżanowski, Podania i baśnie śląskie. Szkice folklorystyczne, t. 2, Kraków 1980, s. 304. 26 J. S. Bystroń, Komizm, wyd. 2, Wrocław 1960, s. 333. 46 pu, którego karykaturalności nie zawsze jesteśmy świadomi. Bystroń — jako jedyny w naszej folklorystyce — zebrał krążące w polskiej tradycji ustnej wyobrażenia o obcych i opracował je,, prezentując swój sąd w pracach Megalomania narodowa i Komizm. Wyraża on poglą, iż mamy tu do czynienia z echem przeszłości, dawnych niechęci i nienawiści plemiennych, które poprzez przekaz ustny i nieustanną wędrówkę przemieniły się w zabawne opowiadania. Poddając refleksji przytoczony cytat Bystronia i przenosząc go na stosunki śląskie, uzyskujemy obraz: owych obcych, inaczej się ubierających, mających inny pogląd na wiele rzeczy i mówiących innym językiem. Na dawnym Górnym Śląsku mogli to być wyłącznie Niemcy, osadnicy, którzy tu przybyli w ramach tzw. kolonii fryderycjańskich. Osiedlili się oni w 240 osadach w okolicach Sycowa, Namysłowa, Wołczyna, Kluczborka, Olesna, Koźla, Opola, Zabrza, Bytomia i Pszczyny2". W początkowej fazie koloniści ci byli z pewnością przedmiotem niejednej opowieści, niejednej drwiny. Szczególnie ich obca mowa musiała stwarzać wiele okazji do zaadaptowania tradycyjnych dowcipów o nieporozumieniach językowych, te zaś wiodły bezpośrednio do cyklu tematów o głupich sąsiadach. Przypuszczenia nasze opieramy na obserwacjach wybitnego uczonego polskiego, wspomnianego już Lucjana Malinowskiego, który w swych publikacjach pozostawił nam wiele cennych spostrzeżeń z pobytu na Górnym Śląsku w 1869 r. Wśród nich i te, które są bezpośrednio związane z interesującym nas cyklem kawałów. Malinowski pisał: „Mnóstwo anegdot krąży między ludem górnoszląskim, w których na jaw wychodzi głupkowatość i niedołęstwo Niemców, tych zwłaszcza, którzy oddzielnymi koloniami osiedlili się wśród okolic czysto słowiańskich" 27. Żałować należy, iż obserwacji tej nie towarzyszą teksty anegdot. Bowiem w jego zbiorze, obejmującym ponad 200 tekstów, znaleźć można zaledwie dwie humoreski ilustrujące prezentowany tu temat, 26 Por. S. Komar, E. Rybarz, A. Szczepański, Górny Śląsk, [b.m.r.], s. 36. " Por. J. Pośpiech, S. Sochacka, Lucjan Malinowski a Śląsk, Opole 1976, s. 128. 47 w tym tylko jedna związana jest bezpośrednio z Niemcami. Ze względu na to, iż stanowi ona najstarszy zapis, przytaczamy ją w całości. W Szywałdzie ci mądrzy Niemcy chcieli kościół cofnąć, bo jedni mieli bardzo daleko, a drudzy zaś mieli bardzo blisko do kościoła. Tak sie raz zebrali, trzydzieści chłopa, a chcieli go cofnąć. Przyszli ku temu kościołu, pozeblekali se kapudraki, a położyli ich za siebie. Wysypali przed kościołem trzy miechy grochu, potem się oparli i wzięli ten Iiościół t:iś. Jeden chłop pozbierał wszystkie te kłaki, co oni pozdejmowali i zaniósł ich kąsek za nich. Jeden potem się obezdrzy a prawi: — Bratkowie, stójcie, bobychmy bardzo daleko ociśli, bo już naszych kłaków nie widzimy. Tak myśleli, że oni ten kościół już na to miejsce zaciśli, kaj go chcieli28. Więcej przykładów znajdziemy we współczesnych zbiorach folkloru, co by wskazywało, iż krążyły one zawsze w obiegu, jednakże nie były przez XIX-wiecznych folklorystów uznane za godne uwagi. Oto kilka ilustracji: Jeden szywółdzian miał na stodole trownik i nie wiedzioł, co z nim zrobić. Jeden mu doradził. Pa-¦do mu: — Wżeń tam krowę i spaś to! Chłop zaprosił parę chłopów i wciągli krowę po drabinie na stodołę. Jak byli w pośrodku, ten jeden padół, że mo ślinka, bo jej język wyłazi. Ale kiedy byli na kalenicy, to dopiero widzieli, że krowa jest udławiona M. 28 L. Malinowski, Powieści ludu na Śląsku, Kraków 1953, s. 97—! 89 S. B ą k, Teksty gwarowe z polskiego Śląska, Kraków 1939, s. 23. 48 Jak my sie jako dzieci pośmiać chcieli, to my zawsze starkę prosili: „O szywołdzianach opowiedzcie, o szywoidzianach". Roz to szywołdzianie budowali ratusz. Wysoki go wybudowali, jedna cegła przy drugiej gęsto ułożona. Jak go już mieli cały skończony, to zawołali wszystkich ludzi i uroczyście go otwarli. — Ludzie, tu nic nie widać! Nie deptejcie sie — zaczli wszyscy wołać. — Co tu taka ćma? — Dyć tu światła nie ma! A był tam między nimi jeden nasz. I wejrzał: — Dyć ten ratusz bez okien! Nie wybudowali ci głupi szywołdzianie ani jednego okna. Burmistrz go spytał: — Co by zrobić, aby jasno było? — Okna wstawić! — A inaczej nie idzie? — Czemu nie? Idzie! Musicie z dworu do budynku światło wnieść. Wtedy ten burmistrz zwołał wszystkich i powiedział: — Ludzie! Będziemy do ratusza światło wnosić! No i nosili. Miechami, garami, kiblami, łopatami, czym kto mógł. Jak łatwo zauważyć szywołdzianie — mieszkańcy osiedla, wioski pod Gliwicami — stali się synonimem głupich sąsiadów. O innych osadach niemieckich nie znaleziono kawałów. Natomiast zauważono znamienne zjawisko polegające na tym, iż kawały o głupich sąsiadach zostały pozbawione ich etnicznego konfliktu i żyją w obiegu jako kawały neutralne, tzn. nie wymierzone przeciwko Niemcom. Na przykład wątek T 1275 Odwrócone wozy, zwyczajowo należący do omawianego cyklu, zamiast o Niemcach opowiada o chłopach śląskich. Oto ilustracja: Roz spotkały sie dwie furmanki. A byli ci chłopi znajomkami. — Kaj to jedziecie sąsiedzie? — pyto sie ten jeden. — A dyć spytejcie o to konia! — Chcieliście przecież na targ jechać, a to jest w drugą stronę! — Toć prowda prawicie, ale będę sie to z koniem wadził? Podobny jest kawał T 1297 o głupcach w wodzie. I on jest z reguły ostrzem swym wymierzony w głupich sąsiadów etnicznie obcych, natomiast w przytoczonej wersji dotyczy dwóch śląskich karlusów: Francka i Antka. Antek i Francek mieli młyn. A pod młynem była rzeka i oni tak co dzień wprost z okna do tej rzeki wskakiwali i kąpali się. Roz jednak po- 4 — Bery to nie tylko gruszki 49 jechali do Opola i zamieszkali w Hotelu Dworcowym. Dostali izbę na samym wierzchu. Rano Antek patrzy przez okno, widzi czystą wodę i .... plusk — już wyskoczył. Naroz Francek słyszy z dołu: — Francek, nie wyskakuj, Odra zamarzła i wyglądo jak asfalt! Co jest powodem owej neutralności kawałów? Okazuje się, iż niemieccy osadnicy nie żyli w całkowitej izolacji i poddawali się z wolna procesowi polonizacji. Istnieją urzędowe niemieckie dokumenty, stwierdzające owe powolne wsiąkanie Niemców w społeczność rodzimą oraz ich polszczenie się s0. Z r. 1887 pochodzi memoriał pruskiego ministra oświaty, w którym tenże stwierdza: „[...] w rejencji opolskiej zaszło sporo wypadków, które nakazują zapewnić mniejszości niemieckiej szybką ochronę przed polonizacją31. Atrakcyjność i polskość śląskiej kultury ludowej widoczna jest nie tylko w urzędowym stwierdzeniu Niemców, ale również w opowieściach humorystycznych, które ilustrują wejście Niemców poprzez małżeństwo do ludności polskiej i przyjęcie katolicyzmu jako religii polskiej. Franc Sobota ożenił sie z Niemką. Ojcom sie to nie podobało, ale on ji przoł, a ona przyjęła religio nasza i zaczła sie uczyć po polsku. — Ale to jest prowda, nie żodno bójka. Roz pojechała do Opola i poszła do sklepu, a że szła z sąsiadką, to nie godała po niemiecku ino po polsku. No i wleźli do masorza a ona pado: — Proszcze funt katolickiego wusztu! Ludzie w śmiech, a ta sąsiadka ji pado: — Ale Sobocino, co to chcecie? — A dyć funt wusztu polskiego! No teraz dopiero wszyscy zrozumieli. Bo ji się, wiecie, ta kiełbasa polsko z katolicką pomieszało, bo u nas, jak Polok to i katolik, pra! Z czasem jednak, wobec postępującej asymilacji i polonizacji części Niemców, a także wobec procesu germanizacji, wskutek uznania ich wyższości cywilizacyjnej — kawały o głupich Niemcach stały się anachroniczne i zaczęły znikać z obiegu. Zacytowany tu L. Malinowski stwierdził np., iż nie zdarzyło mu się sły- 30 Por. K. Piwarski, Historia Śląska w zarysie, Katowice—Wrocław 1947, s. 266. 31 Por. K. Popiołek, Miejsce Śląska w dziejach polskiego narodu, „Zaranie Śląskie" 1964, z. 1, s. 8. 50 r szeć, aby Ślązak odzywał się o Niemcu z nienawiścią lub pogardą, co innego takie sobie dworowanie z głupoty kolonistów — pisał. Po r. 1945, kiedy szywałdzianie zostali wysiedleni, kawały o nich zaczęły stopniowo zanikać z żywego obiegu, czyniąc miejsce kawałom o innych grupach sąsiedzkich. Żywe natomiast są anegdoty o tym, jak to Niemcy, ucząc się języka polskiego, narzekają na to, iż jest tak trudny: [...] zasiedziały na Śląsku urzędnik niemiecki usiłował się nauczyć po polsku. Po dłuższych mozołach wzruszył ramionami i powiada: — Nie rozumiem dlaczego u nich wyraz „koczu" ma tak wiele znaczeń. Bo to i „Kirche" (kościół) i „Kater" (kocur) i „Kessel" (kocioł) — wszystko to „koczu i koczu". Bądź teraz mądry i wiedz, co kiedy dobrze powiedzieć n. Roz w jednej parafii na Śląsku zachorowoł ksiądz. Biskup przysłoł mu w zastępstwie innego, ale ten był Niemcem i nie umioł po polsku. Teraz mioł odprawić rezurekcje i, jak to tam zawsze, ksiądz odwraco sie do ludzi i zanim procesyjo ruszy, śpiewo: — Chrystus zwartwychwstan jest, nam za przykład dan jest! Tóż sie ten Niemiec uczył tych słów, żeby to wszystko dobrze wypadło. Teraz już w kościele odwraco sie do ludzi i śpiewo: — Chrystus zmartwychwsta..... -— i ani rusz nie umioł se przypomnieć, jak to było dalej. Zaczął więc śpiewać: — Chrystus zmartwychwstał la la la la la la. Istnieje także cały cykl anegdot ukazujących losy tych, którzy nie znają języka otoczenia, w jakim się poruszają. Obiektem drwin są w nich zarówno Niemcy nie znający języka polskiego, jak i Ślązacy nie znający niemieckiego. Zamykając ten cykl rozważań dołączamy do niego związane z tematem teksty. W Bytomiu na targu stała kobieta z młodym kozłem, którego chciała sprzedać, a była ona z Piekar i długo stała, bo kupców nie było widać. Nareszcie przychodzi jedna pani z miasta z dziewuchą, co u nich służyła, i pyta sie kobiety: — Was kost der Bock? (Co kosztuje ten cap?) A ona powiada: W a r z o k , op. cit., s. 9. 51 I — Wczoraj mu było rok! Pani sie rozgniewała i powiada do dziewuchy: — Komm, die Frau ist dumm! (Chodź, ta kobieta jest głupia). A kobiecina na to: — Toć, Germany, za darmo wom go dom. Roz Antek i Francek szli na zakupy. Matka Antka prosiła go, coby z zarobionych pieniędzy kupił se ubranie, a nie chodził jak szmaciorz. No i dobrze. Poszli do jednego żyda i chcą kupić. Antek mierzy i mierzy i wy-broł już. ubranie, zyd pakuje, i pado na pożegnanie: — Kommen sie wieder! To jest: a niech pan zaś przyjdzie, no, ale oni nie rozumieli po niemiecku. A Francek pado do Antka: — Oj, co on ci pedzioł, co ci pe-dzioł! . \ — Coś takiego jak „pierona"? .¦ — Gorzej, stokroć gorzej! Na to Antek ciepł mu to ubranie, wzion pieniądze nazod i pado: — To mocie, wy komsiwider i wasza żona komsiwiderowa i wasze dzieci komsiwiderki. ¦ Trzech Póloków z Rudy Sląskej przedarło sie roz przez granica do Niemców. A nie umieli nic po niemiecku, bo downiej to my na Śląsku mieli polskie szkoły. No, ale oni se poszli do Niemiec, aby sie u jednego gospodarza wynająć. Robią i robią, a on woło: ; — Fruhstiick! — że niby śniadanie, a oni zrozumieli „ten sztyl". Wzieni łopatę za sztyl i dalej robią. . — Mittag! — woło ten gospodorz, a oni zrozumieli „nie tak". Już zaś łopatę obrócili i dalej robią. Teroz już czas na swaczyna, a gospodorz woło po niemiecku, że mają przyjść na podwieczorek. — Vesper! — woło. A oni już zaś zrozumieli „fest pier" i dali sie do młócenia. No, ale byli bez jedzenia. Głód sie odzywoł, to oni padają tak: — Idymy do gospodorza, musi nom zapłacić, a potym uciekomy. 52 Zrobili jak pedzieli i idą. Ale przed nimi tako wielko woda. Pytają sie jednego Niemca, czy ta woda głęboka? — Was? — pyto ten Niemiec, bo ich nie zrozumioł. A oni myśleli, że pedzioł „pod pas". Wleźli, utopili sie i dwie dziurki w nosie. Inny roz zaś poszło trzech Poloków ze Śląska do Niemiec. Ale też nie umieli ani słówka po niemiecku. No, ale padają, trza sie tam nauczyć. — Zrobimy tak — pado ten pierwszy — kożdy sie nauczy jednego zdania. Jak ino spotkomy Niemców, to jo se zapamiętam te pierwsze zdanie, ty Antek to drugie, a Francek to trzecie. Nie trwało długo, spotkali Niemców. Szwandrali i szwandrali, no i kożdy zapamiętał se to jedno zdanie. Zeflik umioł pedzieć: — Wir alle drei — to jest: my trzech; Antek: — ftir eine Mark fiinf-zig — to jest: za rnarka pięćdziesiąt fenigów, a Zeflik: — Das haben wir gleich gewusst — to jest: to my zaroz wiedzieli. No i idą se tak po tych Niemcach i szpacerują, aż przyszli do jednego parku. Patrzą, a tam ludzi pełno, a na ziemi leży człowiek. Zaroz też przyleciała policja i policjant pyto po niemiecku: — Kto to zrobił? — Cicho, żoden ¦ nic nie godo, a tu naroz Zeflik pierś wypino i głośno pado: — Wir alle drei! ~- Ale za co? — pyto ten policjant. A Antek stoi kole Zeflika i pado: — Fur eine Mark fiinfzig! — No to teroz pójdziecie do więzienia — pado ten policjant. — Das haben wir gleich gewusst! — pado Francek i śmieje sie, że nie ino koledzy godają po niemiecku, ale on też. Tak ich wpakowali i kto wie, może tam jeszcze i dzisioj siedzą, bo sie jakoś mało teroz rozprowio o tych Antkach, Franckach i innych hunc-wotach. Śląski Sowiźrzał a Antek i Francek Popularne, zwłaszcza wśród dzieci i młodzieży, kawały o Antku i Francku są w zasadzie kontynuacją omawianego cyklu wątków o głupich sąsiadach. Jednak przypatrzywszy się im bliżej zauważamy, iż wchłonęły one także wiele konceptów związanych z postacią europejskiego kawalarza i wesołka — Sowiź- 53 rżałaś Były to niegdyś zabawne powiastki, oparte na komizmie sytuacyjnym, często niewybrednym, dosadnym i prostym. Ich bohaterem był na ogół jakiś wesołek, frant i miglanc płatający psoty różnym napotkanym osobom, z reguły społecznie wyżej postawionym. Te wędrowne pomysły humorystyczne przywarły na czas dłuższy do wspomnianego już Sowiźrzała, którego rozsławiła książka niemiecka z r. 1515 pod tytułem TUI Eulenspiegel. Jest to niemal biografia błazna zawierająca ponad 100 kawałów. Są w niej wyśmiewani głupi chłopi, przebiegli mieszczanie, ograniczeni mnisi i księża, nieporadni i niepraktyczni profesorowie, wyniośli księżęta, królowie, a nawet świątobliwi papieże. Większość znajdujących się w książce kawałów przedostała się różnymi drogami do folkloru i weszła do ustnego repertuaru niemal wszystkich krajów Europy. W Polsce książka została przetłumaczona już w 1530 r., przy czym Eule — sowa, Spiegel — zrzadło (lustro) dały nasze sowie zrzadło, czyli staropolskiego Sowiźrzała. Był on aż do XVIII w. wznawiany pod tytułem Sowiźrzał krotofilny i śmieszny. Z czasem przyjmował coraz więcej cech i realiów polskich, występując również pod nazwiskiem Jan Okpiświat. Na Śląsku stał się także synonimem wędrownego wesołka, który tylko po to chodzi po ziemi, aby naigrawać się z chłopów, wyrządzać im psoty i figle. Z czasem jednak Sowiźrzał przekształcił się w jakiegoś śląskiego Karlika, Zeflika, a najczęściej Francika czy Francka. Naigrawał się on przeto z różnych ograniczonych ludzi, drwiąc i kpiąc z czego się dało. Po jakimś czasie jego ofiarą, uosobieniem wszystkich tych cech, które tradycyjnie przypisywano słabszym, głubszym, niezaradnym, stał się Antek. Zanim jednak dojdziemy do kawałów o Antku i Francku, zapoznajmy się z popularnymi na Śląsku przygodami Sowizdrzola, gdyż tak go tu nazywano. Eaz położył się Sowizdrzol na gołej ziemi, kładąc pod głowę jeno ździebełko słomy. Nie mogąc zasnąć na tak twardym posłaniu, powiada: — Ty nie możesz zasnąć mając pod głową jedną słomkę, a co mają powiedzieć ci, którzy mają cały siennik? 54 Raz Orał Sowizdrzol pole swego gospodarza. Naraz zaczęło mocno padać. Położył bronę na kiju i stanął pod nią. Zmókł do ostatniej nitki. Nie narzekał jednak, tylko powiedział: — Hm, a jak mogło dziać się z tymi, którzy stali pod gołym niebem? W czasie wędrówki przyszedł raz Sowizdrzol do pewnego miasta, gdzie na placu targowym grali czescy muzykanci. Gdy go potem pytano, jak mu się podobał koncert, odrzekł: — Koncert jak koncert, ale ta muzyka!!! Raz Sowizdrzol wynajął się do młócenia zboża. Pracował ciężko cały czas, a do jedzenia nie dostał nic. Tak skąpa była gospodyni. Pod wieczór przygotowała talerz jajecznicy, ale tylko dla męża. Postawiła go przed stodołą i dała mężowi potajemnie znać, aby wyszedł. Zauważył to Sowizdrzol i zanim się kto spostrzegł, zjadł jajecznicę, a nadchodzącemu żebrakowi dał do wylizania talerz i powiedział mu, aby poszedł i podziękował pięknie gospodyni. Gdy ta ujrzała dziękującego jej żebraka, chwyciła za miotłę i tak go długo nią okładała, aż ze strachu wyjawił, iż to parobek zjadł jajecznicę. Sowizdrzol już jednak dawno uciekł. Raz poszedł Sowizdrzol kraść kapustę. Nakrył go jednak wędrowiec i nie mógł się nadziwić dlaczego bierze tylko z rzędu sześć, a siódmą główkę zawsze zostawia. A na to Sowizdrzol: — Czy nie znasz dziesięcioro przykazań? Przecież mówi się w nich: „siódme nie kradnij"! Przytoczone tu streszczenia kawałów o Sowizdrzole pochodzą z cytowanego już niemieckiego zbioru, wydanego na Górnym Śląsku w 1922 r. Stanowią one przegląd znanych w tradycji konceptów i są niemal zamknięciem przygód Sowizdrzola; data wydania zbiorku jest zarazem otwarciem nowej serii kawałów o śląskich karlusach. Kawały o Francku i Antku zaczęły się pojawiać głównie w okresie międzywojennym. Para ta stała się osią, wokół której skupiły się wątki wariantów o Sowiźrzale (T1135) oraz innych cykli tematycznych. Antek i Francek z czasem wyparli wszystkie dawniejsze postacie bohaterów facecji i praktycznie każdy 55 r schemat czy koncept wątku humorystycznego może dzisiaj być doprowadzony do schematu kawałów o nich. Przygody, które dawniej przeżywali panowie, duchowni, chłopi, Cyganie, Żydzi czy złodzieje, we współczesnym repertuarze przydarzają się właśnie Antkowi i Franckowi, przy czym niemal wszystkie kawały zostały przeniesione z środowiska chłopskiego do wielkoprzemysłowego. Wskazuje na to akcja żartów osadzana z reguły w mie-ście.^co wydaje się potwierdzać hipotezę, iż postacie te są wytworem folkloru miejskiego, przemysłowego. Przemawia za tym również fakt dość częstego występowania ich w repertuarze Polonii westfalskiej. W r. 1922 jeden z niemieckich autorów śląskich zbiorów anegdotycznych, pisząc o śląskim humorze, stworzył portret śląskiego wesołka, właściwie karlusa, w którym mieszczą się i nasi dwaj bohaterowie — Francek i Antek. Czytamy tam: „[...] kiedy już go gorzałką ochrzczą i zaszczepią, mianuje się Zeflik, Paulek, Karlik, Francek, Antek albo Felek" 33. Z zebranych przez nas materiałów wynika, iż podział na sprytnego i drwiącego Francka oraz nieporadnego Antka był pierwotnie wyraźnie widoczny. Być może postać Antka była w ogóle symbolem nowicjusza przybyłego z innych stron do pracy w kopalni. Nie znając środowiska śląskiego, a zwłaszcza pracy w kopalni, nowicjusz skupiał na sobie kawały i koncepty wątków o głupcach, w tym znane nam już z cyklu o głupich sąsiadach. W każdym razie stał się on przedmiotem kpin, drwin i żartów. Z czasem jednak Antek zdołał się w pełni zasymilować i tak głęboko zadomowić, iż urósł razem z Franckiem do symbolu śląskiego karlusa, miglanca i wesołka. Coraz częściej pierwotna opozycja: mądry Francek — głupi Antek traciła na wyrazistości i współcześnie nie znajdziemy jej w opowiadanych kawałach. 1 Francek może okazać się nieporadnym i głupim, tak jak Antek sprytnym i pełnym pomysłów. Sprawa wejścia w obieg anegdot o tej właśnie parze nie jest do końca zbadana i wymaga dalszych studiów i dociekań. Nie- 33 Por. Kaluza, op. cii, s. 9. 56 którzy dopatrywali się w nich satyry na ludność górnośląską, Pojmowali je jako dowcipy wymierzone ostrzem w prostych ludzi, zwłaszcza w tych, którzy nie znali języka literackiego, czy to polskiego czy niemieckiego. Pogląd taki (później zacytujemy wypowiedzi jego twórców) zakładał tym samym import żartów z zewnątrz, spoza śląskiego środowiska. Warto jednak pamiętać, iż w folklorze ludność sama dokonuje selekcji i jeśli jej się coś nie podoba, wówczas nie zostanie to przyjęte i nie wejdzie na stałe w repertuar ustny. Skoro jednak znajdujemy w nim kawały o Antku i Francku — widać spodobały się. Dotyczy to szczególnie najmłodszych mieszkańców Górnego Śląska. Znana pisarka Pola Gojawiczyńska, przebywając przed wojną przez dłuższy czas na Górnym Śląsku, była np. zgorszona kawałami, które prezentował w swej humorystycznej audycji Stanisław Ligoń, Karlik (pseud.) z „Kocyndra". Widziała w nich chęć poniżenia Górnoślązaków. Pisała wówczas: „[...] zabrzmi radio w świetlicy i między jedną a drugą piosenką modną a miauczącą, opowiedzą ci rzecz o tobie samym, o tobie Franciku, Gustliku, Alojzie. Naśladując twoją wymowę i twoje obyczaje, twoje przypuszczalne myśli i sądy, człek uczony, twój «przyjaciel radiowy* ukaże cię w grubej dykteryjce, «zdrowo i jędrnie», aż wybuchasz gromkim śmiechem, zanim się spostrzeżesz, że to o tobie samym, że zrobili z ciebie głuptaka, bułę, durnia i filuta" n. W nieco inny sposób obawy swe sprecyzował wybitny niemiecki znawca górnośląskiego folkloru, Alfons Perlick. Powiedział on: „Zupełnie innego rodzaju są formy, które w obręb przemysłowego okręgu przynoszą nowicjusze i robotnicy przechodni, a które dają wyraz ujemnej ocenie stosunków człowieka. Twórcy tej poezji są także nosicielami i autorami owych licznych dowcipów i żartów, których punktem centralnym stają się; postaci Antka i Francka. Ponieważ rozwijały się one coraz bardziej w kierunku poniżenia prostego człowieka górnośląskiego^ szczególnie zaś biorąc za punkt wyjścia owych dowcipów swoją u P. Gojawiczyńska, Ziemia Elżbiety, wyd. 2. Warszawa s. 282. Cytat ten zawdzięczam doc. dr hab. A. Kozołub. 1957.. 57 nieporadność w używaniu języka niemieckiego, postaci te należy odrzucić. Jeśli nawet niektóre twory są rodzime, to większość obiegowych dowcipów należy uznać za przyniesione z innych okolic" 35. Problem ten wymaga — jak powiedzieliśmy — •dalszych badań, skłonni jednak jesteśmy w żartach tych dostrzegać dowód inteligencji, umiejętności śmiania się z własnych przywar, zdystansowania się od głupoty, wyzwolenia z ograniczoności. Są one dla nas odzwierciedleniem wzrostu świadomości własnej wartości. Żarty o Antku i Francku są przede wszystkim znane w mieście, w osadach robotniczych, górniczych, bo właśnie w kopalniach i hutach pojawiali się niegdyś nowicjusze. Rozpowszechnianie się tych anegdot jest zatem wynikiem rozwoju industrializacji i urbanizacji. Zostawmy jednak rozważania i przyjrzyjmy się tekstom. Antek i Francek budowali wieżowiec, a było to wtedy, jak ten wy-•ścig pracy był taki modny. Antek wtedy padół: — Francek, pódź sam i przytrzymej ten mur, a jo lecą po ta premio! Antek i Francek naprawiali na kolei szyny. Antek pado: — Ale to naprowda ciężko robota! — Mogłeś se wybrać lżejszo — pado Francek. — Adyć chciołech być księdzem! — A po jakiemuś nim nie jest? — A bo jak żech sie dowiedzioł, że papieżem może być ino Włoch, ;to po co? Antek i Francek pojechali do Paryża. Mieszkali tam w hotelu na 99 piętrze. Winda była zepsuta, bo tam też sie psują. No i wybrali sie na -nogach na to 99 piętro. Jak już byli na 98, to naroz Antek pado: — Francek, jo ci coś powiem! -— Jo ci tyż coś powiem — pado Francek — my zapomnieli klucza! 85 Cyt. za: A. Dygacz, Pieśni górnicze. Studia i materiały, Katowice 1960, s. 14. 58 Antek i Francek szli roz z karczmy do dom. Było już nieskoro i czekali na tramwaj. Czekają, czekają, ale nic, tramwaj, jak nie przyjeżdżał, tak nie przyjeżdżoł. Przechodził akurat milicjant i Francek pyto: — Obywatelu władzo, czemu tramwaj nie jedzie? -^5. O tej porze? Przecież to noc! — Psinco — pado Antek — to po gatszy, gdyż poszerzony o bezpośredni kontakt słuchacza z fa-cjonistą. Mamy na myśli takie elementy, jak nastrój, gesty, imikę i śmiech, które tworzą razem niepowtarzalną sytuację Ibioru. Wszystko to odpada w tekście już drukowanym, po któ-• czytelnik sięga sam, w różnej sytuacji. Przeto folkloryści moc-) podkreślają, iż istnieją dwa sposoby życia tekstów folklory-ycznych: ustny, przekazywany bezpośrednio, oraz publikowany, izbawiony doznań płynących z bezpośredniej więzi. Nasze uwa- dotyczą repertuaru ustnego. W nim właśnie wiele anegdot za-kło, gdyż straciły one rację bytu. Ich miejsce nie jest jednak iste. Zajęły je kawały nowe, niemal surrealistyczne, popularne /łaszczą w obiegu nastolatków. Są to owe pytania-odpowiedzi pu: Co to jest: fruwa i błyszczy? — Mucha ze złotym zębem. i to jest: chodzi po ścianie i stuka? — Pająk z nogą w gipsie. ) to jest: mieszka nad nami i robi klep, klep? — Sąsiad, który edę klepie. Co to jest: lata w piwnicy i robi klip, klap? — ;czur w japonkach. Podsumowując rozważania o zmianach i przeobrażeniach za-odzących w humorystyce śląskiej należy pamiętać, iż humor — k jak każde zjawisko kultury — zmienia się razem ze społe-eństwem. Tak więc dawny, prosty, niewybredny, a w wielu wy-.dkach oparty na fizjologii ludzkiej typ komizmu, o którym kie-rś Boy-Żeleński napisał, iż „90 proc. — lekko licząc — śmie-u na ziemi jest pochodzenia mniej lub bardziej sprośnego", znaczając, iż „przez wieki całe było to główne źródło literatury imicznej i to w czasach najbardziej religijnych, w średniowie-u" 47 — uległ największej zmianie. W miejsce owych prostych egdot, relacjonujących niewybredne przygody nie uświado-Lonych młodych małżonków czy młodych chłopców przybywa-2jch do miasta, weszły dowcipy spointowane, aluzyjne, pełne staforycznych określeń, prezentujące nowy typ humoru, humo- aluzyjnego. Przykładem mogą być publikowane ostatnio zbio- Por. T. Żeleński-Boy, Pisma, t. 18, Warszawa 1959, s. 8. ry śląskich tekstów ludowych, które prowadzą do wniosku, iż ludowy humor stał się — co brzmi paradoksalnie — bardziej dowcipny. Zilustrujmy to następującym tekstem: Jedna dzłołcha miała mieć wesele, ale była jeszcze bardzo głupio. Dwa dni przed weselem matka jej pado: — Wyjdź se Maryjko na dwór i popatrz se tam, jak kokot kury depto, bo co jo ci tam mom dużo godać, popatrz se sama na to. W noc poślubną Maryjka leżała już w łóżku, jak młody pon przyszoł do izby. Zrobił światło i krzyknął: — Maryjko, co ci to? Po jakiemu mosz ten hełm na głowie? — Wiesz, jo jest bardzo cierpliwa, ale to dziobanie po głowie by tnie jednak nerwowało. ZAKOŃCZENIE Humor, a w nim wszelkie formy wyrażające go, zwłaszcza anegdoty, dowcipy i humoreski wymagają szczególnego talentu od facecjonisty. Nie każdy potrafi opowiedzieć dowcip. Analiza tego zjawiska prowadzi do wniosku, iż facecjonistą może być osoba, która potrafi w sposób konsekwentny prowadzić narrację w taki sposób, że przy dużym skondensowaniu słów wyeksponuje pointę. Wymaga to błyskotliwej inteligencji i znajomości świata.. Nic przeto dziwnego, iż folkloryści dzielą gawędziarzy na: a) tych, którzy opowiadają przeważnie bajki, podania wierzeniowe oraz opowieści nieprawdopodobne, sięgające pułapu ludzkich doznań; b) oraz na tych, którzy specjalizują się w opowiadaniu kawałów. Właśnie tę drugą grupę osób — co wykazują badania — cechuje żywy, aktywny stosunek do rzeczywistości, do wszelkich zagadnień i zjawisk z nią związanych. Ludzie ci mają także rozwinięty zmysł humoru. Charakterystyka zebranych śląskich tekstów humorystycznych unaocznia, iż największą wartość artystyczną posiadają te teksty, które są krótkie, a język ich jest prosty, klarowny. Żartom można wybaczyć każdą dosadność, pod warunkiem, iż są dowcipne. To właśnie kryterium jest pierwszoplanowe w ocenie opowieści komicznych. Artyzm skupia się na poincie, na skondensowaniu i lapidarności. Dowcip przegadany jest złym dowcipem. Rozpowszechniony jest pogląd, iż śmiech z kawałów jest wyrazem radości z własnej wyższości, że odwołuje się — jak powiedział Stendhał — do naszej miłości własnej. Istotnie, większość śląskich kawałów rodzi tego typu śmiech, ale zaraz za nim idzie refleksja uogólniająca i wartościująca. Ona to decyduje o żywotności śląskiej humorystyki. Celna obserwacja, jędrny dowcip oraz trafność wychwytywania postępujących w kulturze śląskiej zmian obyczajowych, społecznych i cywilizacyjnych najlepiej obrazują wartość śląskich opowieści komicznych. Na koniec zaznaczyć trzeba, iż omówiliśmy tu tylko niektóre aspekty humoru śląskiego, a to głównie te, które mieszczą się w pojęciu folkloru słownego. Pełne opracowanie humoru tego regionu powinno uwzględniać nie tylko teksty folklorystyczne, ale nade wszystko te jego przejawy, które dobitniej niż wędrowne wątki świadczą o poczuciu humoru u mieszkańców Śląska. Mamy tu na myśli komiczne sytuacje i ich humorystyczne opowiadanie, zrodzone przez konkretną historyczną, społeczną i polityczną sytuację Śląska. Chociażby liczne wspomnienia o nauce śląskich dzieci w szkole niemieckiej, pełne humoru i refleksji, nadto humor powstań śląskich, humor z okresu lat wojennych itp. Zjawiska te czekają na badaczy, jednak już teraz możemy powiedzieć, iż pełno tam opowieści wyrażających prawdziwy zmysł tiumoru. BIBLIOGRAFIA I. Teksty Bajki śląskie ze zbiorów L. Malinowskiego, wybór, wstęp i oprać E. Jaworska, pod red. H. Kapełuś, słowo wstępne J. Krzyża- nowski, Warszawa 1973. Jasiński Z., Śląski kogel-mogel, Opole 1981. Księga humoru ludowego, pod red. nauk. D. Simonides, Warszawa 1981. Kupiec J., Podróż w zaświaty. Powieści i bajki śląskie, oprać. D. Simonides, J. Pośpiech, Warszawa 1975. Ligoń S., Bery i bójki śląskie, Katowice 1931. Lompa J., Bajki i podania, red. nauk. i słowo wstępne J. Krzy- żanowski, wstęp i komentarze H. Kapełuś, teksty i nota edyt. J. Pośpiech, Wrocław—Warszawa—Kraków 1965. Simonides D., Bery śmieszne i ucieszne. Humor śląski, t. l-2„ Kraków 1967—1972. Simonides D., Kumotry diobla. Opowieści ludowe Śląska Opolskiego, Warszawa 1977. Simonides D., Ligęza J., Gadka za gadką. 300 podań, bajek i anegdot z Górnego Śląska, wyd. 2 popr. i uzup., Opole 1975. Skarb w garncu. Humor ludowy Słowian zachodnich, pod red. D. Simonides, Opole 1979. Strzałka B., Godki i bójki śląskie, Opole 1976; tenże, Godek. i bójek śląskich ciąg dalszy, Opole 1978. Warzok A., Bójki, błozny i klyty, Opole 1974. W i d e r a A., Od Cieszyna do GogoUna. Gawędy, baśnie, legendy, Opole 1978. II. Opracowania Boy-Żeleński T., Pisma, t. 18, Warszawa 1959, s. 23—24. Buttler D., Polski dowcip językowy, Warszawa 1974. B y s t r o ń J. S., Komizm, Wrocław 1960. Dz i e m i d ok B., O komizmie, Warszawa 1967. Kleiner J.,Z zagadnień komizmu. W: Studia z zakresu teorii literatury, Lublin 1956. Krzyżanowski J., Komizm w literaturze. W: Studia z dziejów kultury polskiej, Warszawa 1949. Krzyżanowski J., Paralele. Studia porównawcze z pogranicza literatury i folkloru, Warszawa 1977, s. 753—759. Trzynadlowski J., Komizm. W: Studia literackie, Wrocław 1955, s. 75—94. Witwicki W., Analiza komizmu. W: Psychologia, t. 2, Lwów 1922, s. 191—210. SŁOWNICZEK MNIEJ ZNANYCH WYRAZÓW GWAROWYCH abo — albo cyganić — kłamać a dyć — a przecież ćma — ciemno bajtel — mały chłopiec do kupy — razem bez — przez drapko — prędlko blank — zupełnie dydki' — zawsze, stale błaznować — żartować dyć — przecież boroczek — nieborak fajny ¦— ładny buks — cwaniak farorz — proboszcz chnet — wnet flinta — karabin ciepać — rzucać gizd — przezwisko cięgiem — ciągle gon — polowanie coby — aby gruba — kopalnia 0 — tylko rychtyk -— naprawdę :ny — prawdziwy rządzić — mówić ---- LHA rzykać modlić się u — gdzie seblec się — rozebrać się imrat — kolega skiż — z powodu ipelonek — wikary skuli — z powodu tra — taczki słuchatelnica — konfesjonał irlus — młodzik spomiarkowac się— domyślić się iś — gdzieś styknąć — wystarczyć oper — trzepaczka swaczyna — podwieczorek upać — pukać szczyrkać szczękać :aki, kapudrak — nakrycie szmergiel — być niespełna :ojcdupek — walet trefl rozumu :upniok — kiszka kaszana szpas — żart :yka — laska sztuchnąć — pchnąć rzipopa — rów szwandrać — szwargotać rmo — hałas tuplikować — tłumaczyć jty — bicie uwarzyć — ugotować saras — błoto użąglić — użądlić lano — imię, nazwa wartko — prędko lodro — niebiesko wciepować — wrzucać ieskoro — późno wele — obok ikaj — nigdzie wetować — zakładać się ijus — pijak wiela — ile sdwiela — dopóki wuszt —• kiełbasa ogańskie krupy — jagły wymarasić — wybrudzić rzać — sprzyjać, za jedno —¦ po imieniu kochać zakucać zakaszleć sinco — psi kał, nic zawdy — zawsze ysk — twarz zmierzły — obrzydliwy ija — kolej zrzadło — lustro sztomily — bardzo miły zwada — kłótnia I