ks. Piotr Gąsior Miłość bez lęku Spotkania ze świętą Joanną Berettą Mollą RAFAEL - Kraków 2004 Księdzu Krzysztofowi Nowakowi wieloletniemu ojcu duchownemu Wyższego Seminarium Duchownego w Krakowie autor Spis treści Wstęp Od autora Wprowadzenie 1. Modlitwa Wyznałam Mu miłość 2. Pismo święte Mój program życia 3. Kierownictwo duchowe Samotnemu biada 4. Eucharystia Mały wieczernik 5. Wspólnota rodzinna Dar z siebie 6. Praca nad soBą Uśmiechnij się 7. Rozeznanie woli Bożej Szczęście na ziemi 8. MiłOŚĆ NARZECZEŃSKA Czystość staje się wolnością 9. MiłOŚĆ MAłżEŃSKA Trwała aż po niebo 10. MiłOŚĆ RODZICIELSKA Najpiękniejszy dzień naszego życia 11. Praca zawodowa Bądźmy uczciwi 12. Apostolstwo Miły zapach Chrystusa 13. Odpoczynek Uwielbiać Boga pod błękitem nieba 14. Choroba Miłość i ofiara72 15. Boża Opatrzność Bóg się zatroszczy Zakończenie Modlitwy Wstęp Joanna Molla, której kanonizacja będzie mieć miejsce 16 maja 2004 r. Była dobrą żoną i matką. Zazwyczaj myślimy o jej heroicznym czynie, kiedy zachorowała, spodziewając się czwartego dziecka. Jej ofiara była owocem postawy w całym życiu, we wszystkich sprawach. Życie traktowała jako powołanie. "Nie można kochać bez cierpienia i cierpieć bez miłości" - tak rozumiała tajemnicę krzyża w swym życiu. Księdzu Piotrowi Gąsiorowi należą się słowa wdzięczności za przygotowanie piętnastodniowych rozważań w oparciu o życie i zapiski błogosławionej Joanny. W poszczególnych refleksjach wydobył istotne rysy jej duchowości. Z tych rozważań może skorzystać każdy, ale w szczególności małżonkowie, rodzice i młodzi, którzy przygotowują się - w dalszej, czy bliższej perspektywie - do małżeństwa. Warto pracując, ucząc się czy odpoczywając - codziennie przez piętnaście dni sięgać do tych tekstów, aby przemyśleć swe życie i pogłębić spojrzenie na swoje powołanie. Opiece Matki Bożej polecam Autora i wszystkich, którzy sięgną po te rozważania. bp Jan Szkodoń Kraków, 16 kwietnia 2004 Od autora Koncepcja książki jest przejrzysta. Składa się na nią piętnaście spotkań - refleksji prowadzonych przez świętą Joannę Berettę Mollę. Pomysł zrodził się z przekonania, że skoro świętego nie da się "kalkować", to nic nie stoi na przeszkodzie, aby zaprosić go na spacer i postawić pytania o styl życia, jaki warto prowadzić, aby dojść do nieba. W tym konkretnym przypadku staje obok nas piękna kobieta z ojczyzny świętej Katarzyny Sieneńskiej i ojca Pio, z którą rozmawiamy o podstawowych sprawach naszej religijności, miłości do Boga, męża i dzieci, pracy w służbie medycznej, zainteresowaniach, sposobie spędzania wolnego czasu, ale także o chorobie, śmierci i godzeniu się na wolę Bożą, która nie zawsze pokrywa się z naszymi własnymi planami. Dlatego tak naprawdę książka ta ma dwóch autorów. Pierwszym jest właśnie Joanna. Z tego też względu wszystkie zdania, które są jej dosłownymi wypowiedziami, zostały wyróżnione w tekście kursywą. Pamiętajmy jednak, że nawet te myśli, które nie zostały w ten sposób podkreślone, są niemal w pełni odzwierciedleniem jej przekonań. Rozmowy animowane przez Świętą można potraktować jako piętnastodniowe rekolekcje. Łatwo również poszczególne tematy spotkań pogrupować w kilka bloków tematycznych. Na przykład: od pierwszego do piątego, szósty z siódmym, od ósmego do dziesiątego, jedenasty i dwunasty razem z trzynastym oraz czternasty z piętnastym. Twórcza inicjatywa należy do nas. Joanna na pewno nie będzie miała żadnych zastrzeżeń. ks. Piotr Gąsior Wprowadzenie Cieszę się, że chcesz się ze mną spotkać. Cóż ja mam Ci do powiedzenia? Nie jestem typową nauczycielką czy katechetką. Nie zostałam też siostrą zakonną, ani misjonarką. Chcę dać świadectwo, porozmawiać z Tobą o tym, jak dobry Bóg prowadził mnie po ścieżkach życia małżeńskiego i rodzinnego. Czasami odwołam się zatem do konkretnych wydarzeń z mojej przeszłości. Wiem, że niektórzy już o mnie wiedzą z prasy, radia czy telewizji. Są i tacy, którzy czytali wypowiedzi mojego męża inżyniera Piotra Molli, jakich udzielił panu Elio Guerriero. Wiele osób jednak mnie nie zna. Nigdy zresztą nie zabiegałam o reklamę własnej osoby. Bo i po co? Nie chcę jednak, byśmy pozostali dla siebie ludźmi anonimowymi. I dlatego chciałabym na początku naszej relacji coś o sobie opowiedzieć, oczywiście w telegraficznym skrócie. Jeśli natomiast uważasz, że czytanie życiorysu jakiejś tam Włoszki jest dla Ciebie nudne, proponuję od razu przejść do pierwszej refleksji na temat modlitwy. Przyszłam na świat w Magenta koło Mediolanu 4 października 1922 roku. Chrzest święty otrzymałam w tydzień po narodzinach, w kościele parafialnym pod wezwaniem świętego Marcina. Następnie moja rodzina przeprowadziła się do Mediolanu. Tam spędziłam pierwsze lata swego życia. W 1925 roku rodzina nasza przeniosła się do Bergamo. Do Pierwszej Komunii Świętej przystąpiłam 4 kwietnia 1928 roku. Od tej pory codziennie rano, razem z mamą, uczestniczyłam we Mszy świętej. W 1928 roku rozpoczęłam naukę w szkole podstawowej. Nie byłam uczennicą bardzo błyskotliwą. Dopiero później zaczęłam się uczyć z większym zaangażowaniem. Sakrament bierzmowania przyjęłam w 1930 roku. W 1933 roku rozpoczęłam naukę w gimnazjum przy liceum publicznym Paolo Sarpi. W roku 1936 podczas egzaminów dopuszczających do czwartej klasy gimnazjum nie poradziłam sobie z językiem włoskim i łaciną. Poprawkę wrześniową zdałam z wcale niemałym trudem. W następnym roku rodzina przeniosła się do Genui. Przełom w moim życiu nastąpił wiosną 1938 roku. Uczestniczyłam wówczas w rekolekcjach ojca Michele di Avedano SJ. Przyznaję, że były to wyjątkowe duchowe ćwiczenia. Także w szkole zaczęło iść lepiej. Natomiast gorzej było ze zdrowiem, więc rodzice postanowili pozostawić mnie na jakiś czas w domu. Nie narzekałam. Miałam czas na swoje hobby. Przede wszystkim miałam okazję włączyć się w spotkania Akcji Katolickiej, z którą związałam się na dłużej. Wielką łaską tamtych lat okazało się także spotkanie księdza Mario Righetti, którego zamiłowanie do modlitwy liturgicznej zachwyciło mnie i zaraziło na zawsze. Maturę klasyczną zdałam w styczniu 1942 roku, już w trakcie drugiej wojny światowej. Był to dla nas bardzo trudny czas. Z powodu pogorszenia się stanu zdrowia tatusia i nieustannych bombardowań powróciliśmy do Bergamo. W kwietniu niespodziewanie umarła mamusia, a w październiku tatuś. Odpowiedzialność za dom przejął starszy brat Franciszek. Zamieszkaliśmy w Magenta, skąd miałam łatwy dojazd na uniwersytet w Mediolanie, gdzie zaczęłam studia medyczne. Zawsze chciałam pomagać tym, którzy cierpią. 30 listopada 1949 roku uzyskałam upragniony dyplom. A już rok później otworzyłam gabinet w Mesero. Wkrótce zapisałam się na specjalizację z pediatrii. Ciągle marzyłam o wyjeździe do brata - ojca Alberta, który był misjonarzem w Brazylii. Z pomocą drugiego brata, inżyniera Franciszka, organizowaliśmy szpital w Grajau w regionie Maranhao. W tym celu zaczęłam się nawet uczyć portugalskiego. Wszystko jednak potoczyło się inaczej. Przyznaję, przeżyłam okres niepewności, który trwał do końca 1954 roku. Wtedy to spotkałam inżyniera Piotra Mollę, który jako wicedyrektor zarządzał Staffą - zakładem produkującym zapałki i wyroby walcowane. Spotkaliśmy się z okazji Mszy świętej prymicyjnej ojca Lino Garavaglia. Po pierwszym spotkaniu przyszły następne i dość szybko zaczęliśmy rozmawiać o zaręczynach i małżeństwie. Już pod koniec lutego Piotr zaproponował mi ślub. Zaczęło się dla mnie nowe życie. Oficjalne zaręczyny wyznaczyliśmy na 11 kwietnia 1955 roku. Data zawarcia małżeństwa została ustalona na 24 września. Uroczystościom ślubnym przewodniczył mój brat - ksiądz Józef. Potem wyjechaliśmy w podróż poślubną. Po powrocie zamieszkaliśmy w Ponte Nuovo na terenie małego budynku, który Staffa oddała do dyspozycji swojemu kierownikowi. Wiosną 1956 roku ucieszyłam się bardzo, bo odkryłam, że spodziewam się dziecka. Pierluigi urodził się 19 listopada 1956 roku. W 1957 roku rozpoczęłam nowy okres stanu błogosławionego. Po kilku miesiącach przeniosłam się do wynajętego mieszkania w Courmayeur. Spędziłam tam całe lato z Gigetto (tak pieszczotliwie nazywaliśmy synka) i innymi bliskimi nam osobami. Piotr odwiedzał nas niemal każdego tygodnia. We wrześniu sytuacja uległa odwróceniu. Piotr z Gigetto pozostał w górach. Ja wróciłam do Magenta, aby podjąć praktykę lekarską. Drugie nasze dziecko - Mariolina przyszła na świat 11 grudnia 1957 roku. Pod koniec wiosny 1959 roku Piotr musiał wyjechać do Ameryki, gdzie przebywał do 17 czerwca. Bardzo mi go wówczas brakowało. 15 czerwca z powodu bardzo silnych bólów odwieziono mnie do szpitala. Trochę spanikowałam, że mogę poronić nasze trzecie dziecko. Gdy Piotr się o tym dowiedział, natychmiast powrócił z delegacji. Laura szczęśliwie urodziła się 15 lipca 1959 roku. Były to wyjątkowo piękne chwile. To, co najtrudniejsze miało dopiero nadejść. W drugim miesiącu ostatniego stanu błogosławionego na bocznej ścianie macicy rozwinął się włókniak, z powodu którego we wrześniu 1961 roku konieczny stał się pierwszy pobyt w szpitalu Monza. Na ówczesnym poziomie rozwoju medycyny można było wyeliminować wszelkie ryzyko, wykonując aborcję. Ja jednak o tym nie chciałam nawet myśleć. Jako mama i lekarz zawsze wspierałam życie, a nie uśmiercałam je. Doktor Vitali ograniczył się wyłącznie do usunięcia włókniaka i mogłam powrócić do domu. Wiedziałam, że włókniak może znów zaatakować. Dlatego byłam z Piotrem i rodziną całkowicie szczera. Zobowiązałam ich, żeby w przypadku wyboru pomiędzy życiem moim a życiem poczętego dziecka, absolutne pierwszeństwo oddać dziecku. Nadszedł wreszcie dzień porodu. Był akurat Wielki Piątek. W następnym dniu miałam operację cesarskiego cięcia - urodziła się śliczna Gianna Emanuella. Niestety już w kilka godzin po operacji powróciły bóle... Ostatecznie poprosiłam o powrót do Ponte Nuovo. Chciałam być w domu, blisko swoich. W sobotę rano, 28 kwietnia 1962 roku... Mąż bardzo płakał... Laura nie rozumiała po co te wszystkie zapalone świeczniki... 1. Modlitwa Wyznałam Mu miłość Modlimy się tak jak rozumiemy swoją wiarę, a wiarę przeżywamy tak jak się modlimy. Jeśli traktujemy wiarę jako sumę przykrych obowiązków do spełnienia, modlitwa będzie dla nas prawdopodobnie kolejnym zajęciem, które trzeba zaliczyć. Natomiast prawdziwa modlitwa rozpoczyna się wówczas, gdy wejdziemy z Bogiem w relację przyjaźni. Jestem przyjaźni mojego Pana. Otwieram przed Nim duszę. Pragnę, aby do mnie mówił. Staram się słuchać Jego serca, a nie tylko przedstawiać własne myśli. Dbam o częstą modlitwę, ale nie tylko wtedy gdy potrzebuję jakiejś łaski. Modlitwa to szukanie Boga. Prawdziwa modlitwa to: adoracja - uwielbienie dobroci i miłości Bożej; dziękczynienie - dostrzeżenie we wszystkim daru Pana Boga; prośba o odpuszczenie własnych grzechów; szukanie łaski dla siebie i innych. Kto się nie modli, ten nie może żyć w łasce Bożej. Módlmy się, a uświęcimy się - uświęcimy się, a będziemy zbawieni! Jeśli trwamy z kimś w przyjaźni, to na ten sposób bycia przy drugim człowieku nie potrzebujemy szczególnego, dodatkowego czasu. Podobnie jest z modlitwą. Trwa nieustannie - podczas obowiązków domowych, gdy idziemy do pracy, jesteśmy na studiach... Owszem, znajdujemy również minuty poświęcone tylko dla Pana Boga. Osobiście bardzo lubiłam chodzić na swoje medytacje na przykład do maleńkiego kościółka Matki Bożej Dobrej Rady. To właśnie Maryja nauczyła mnie naprawdę kochać Jezusa. Kiedy miałam 16 lat, wyznałam Mu swoją miłość: Wszystko dla Ciebie, mój Boże, moja największa miłości, kiedy coś czynię, cierpię i myślę. W każdym moim oddechu pragnę ofiarować Tobie moją duszę, poświęcić Ci moje serce i niech wzrasta we mnie ogień Twojej Boskiej Miłości... Kochany Jezu, w pięknym Twoim sercu pragnę schronić się, a w moim sercu pragnę uczynić mieszkanie dla Ciebie i chcę żyć i umierać na zawsze nie opuszczając nigdy Ciebie. Będąc wdzięczna i wynagradzając moje przeszłe niewierności Tobie ofiaruję moje ubogie serce i wewnętrznie poświęcam je Tobie, mój Jezu, i pragnę z Twoją pomocą nigdy więcej nie grzeszyć. Gdy zwracamy się do Jezusa, zawsze dostrzeżemy, iż On wskazuje na swoją Matkę, a modląc się do Maryi zawsze zostaniemy oddani Sercu Jezusowemu. Na modlitwie przeżywanej jako wyraz miłości i przyjaźni doświadczymy otwarcia naszych serc również na inne osoby. Zarówno te, które nas otaczają bezpośrednio, jak i te, które żyją daleko. Trzeba także modlić się za te wszystkie dusze, które nie kochają Jezusa. Tematyką naszych modlitw, czyli rozmów z Ukochanym, powinno być wszystko, co nas dotyczy, co przeżywamy, co planujemy. Jest to wyjątkowe doświadczenie. Ja uwielbiałam Jezusa za każdy dzień. Dziękowałam Mu za piękno przyrody. Wprowadziłam Go w wydarzenia związane z moim narzeczeństwem, ślubem, mężem, przyjściem na świat kolejnych dzieci oraz czasem ostatecznej próby w chorobie. Modliłam się, aby Jezus pomógł mi stać się małżonką godną mojego Piotra. Modliłam się do Pana Jezusa bardzo prosto: Panie, Ty, który znasz moje uczucia i moją dobrą wolę, zaradź i pomóż mi stać się dobrą żoną i matką, jaką Ty sam chcesz oraz jakiej pragnie również Piotr-. Do modlitwy warto zaprosić również swojego narzeczonego, a później małżonka. Okazuje się, że właśnie ta duchowa przestrzeń łączy najmocniej. Naszą ulubioną modlitwą stał się różaniec święty. Byliśmy mu wierni zawsze, nawet w chwilach rozłąki, na przykład podczas wyjazdów Piotra w delegacje. Ponadto modliliśmy się w ciągu dnia przed wspólnymi posiłkami. Wieczorami zaś kończyliśmy nasz dzień wspólną modlitwą małżeńską przed snem. Nie będzie przesadą wyznanie, że zawsze polecałam męża Matce Bożej. Nazywałam Ją naszą Mamusią z Nieba. Podstawową treścią naszych modlitw była prośba do Chrystusa, aby błogosławił naszej miłości małżeńskiej. Ja sama nigdy chyba nie podziękuję wystarczająco Panu Jezusowi, że dał mi towarzysza tak kochającego, dobrego, czułego jak mój Piotr. Okazuje się, że również on zanosił do Boga modlitwy o podobnej treści. Przekonały mnie o tym chociażby słowa zamieszczone w jednym z listów, które mi przesłał. Mój mąż napisał tak: Przed snem powiem Jezusowi, Matce Boskiej i naszemu aniołowi stróżowi: Błogosławcie Joannę i sprawcie, abym zawsze mógł ją czynić szczęśliwą. Błogosławcie dziecinę, której z taką miłością i niepokojem oczekujemy. Błogosławcie i strzeżcie Pierluigiego i Mariolinę, chrońcie ich przed wszelkim złem i chorobą. Tak to prawda, nasza modlitwa towarzyszyła każdemu dziecku już od poczęcia, a nawet jeszcze wcześniej. Uważam, że każde małżeństwo winno modlić się za swoje dziecko, nawet gdy jeszcze się go fizycznie nie spodziewa. Naturalną jest również modlitwa przy porodzie. Z wdzięcznością zwróćmy się ku Bogu. Dziękujmy Mu za to, że powierza nam dziecko, tak wielki skarb. Przeżywajmy również chwile, kiedy modlimy się o cierpliwość w chorobach naszych dzieci. Kochałam różaniec i odmawiałam go raz dziennie w intencji zdrowia Pierluigiego. Nie da się zapomnieć także tych szczęśliwych momentów, kiedy modliliśmy się wraz z dziećmi na spacerach czy podczas wyjazdów. Często wstępowałam z nimi do kaplic i kościółków. Już na samym początku, gdy jeszcze nie umiały mówić, pokazałam jak mają trzymać złożone rączki, a potem przesyłać całuski dla Pana Jezusa i Jego Mamy. A kiedy tylko zaczęły mówić, nauczyłam je "Ave Maria" i "Wieczny odpoczynek...". Odkąd potrafiły już rysować, modlitwą stawała się też zabawa w namalowanie anioła stróża. Bardzo przypadły im do gustu miniinscenizacje religijne. Siła modlitwy dziecięcej jest wyjątkowa. Dzieci przecież mają czyste serca. Są bezinteresowne, więc Pan Jezus nie może nie wysłuchać tych naszych aniołków. Warto zatem włączać dzieci w modlitwę rodzinną w intencjach związanych z prowadzeniem domu, pracą rodziców, a nawet różnymi troskami. Oczywiście na tyle, na ile dziecko potrafi to zrozumieć. Nie zapominajmy o prośbie Chrystusa: Dopuśćcie dzieci i nie przeszkadzajcie im przyjść do Mnie. Również one mają prawo doświadczać Jego miłości. Propozycja modlitewnej refleksji nad tajemnicą różańca świętego: Przemienienie Chrystusa na górze Tabor. 2. Pismo święte Mój program życia Naturalnym pokarmem dla rozwoju życia duchowego jest Słowo Boże zawarte w Piśmie Świętym. Słowo Boże nie jest wyłącznie do przeczytania. Ono jest do "zjedzenia", czyli asymilacji myśli Boga w swoim sercu. Warto też znać jak najwięcej fragmentów z Księgi Życia na pamięć. Spotkanie z Biblią ustrzeże nas przed pułapką tak zwanej modlitwy pozornej, czyli rozmawiania na modlitwie z samym sobą. Jestem przekonana, że życie nasze powinno zostać ustawione według Ewangelii. Ważne były dla mnie różne teksty biblijne. Podzielę się treścią kilku z nich. Bliski jest mi tekst o weselu w Kanie Galilejskiej. Na tym przyjęciu był Jezus i była Jego Matka. Razem z Piotrem chcieliśmy zaprosić tych Dwoje do naszego związku. Zaproponowałam mu w narzeczeństwie odprawienie triduum, bo wiedziałam, że Madonna połączy nasze modlitwy i pragnienia, a ponieważ jedność to siła, więc Jezus nie będzie mógł nas nie wysłuchać i nie wspomóc. Szczególnie cennym Słowem, które stało się niejako moim programem życia, jest fragment Księgi Przysłów: "Niewiastę dzielną któż znajdzie? Serce małżonka jej ufa, na zyskach mu nie zbywa; nie czyni mu źle, ale dobrze przez wszystkie jego dni życia. O len się stara i wełnę, pracuje starannie rękami..." i tak dalej. Odwoływałam się do tego tekstu przygotowując siebie do życia małżeńskiego, a później słowa te były mi inspiracją w relacji małżeńskiej. Wyjątkowa okazała się dla mnie również nauka świętego Jana, który napisał: "Kobieta, gdy rodzi, doznaje smutku, bo przyszła jej godzina. Gdy jednak urodzi dziecię, już nie pamięta o bólu z powodu radości, że się człowiek narodził na świat". Tak rzeczywiście było w moim przypadku. Każdy poród to dar niewypowiedzianej radości, że jest na ziemi nowy człowiek. Ponadto rozważałam często zdanie Jezusa: "Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich". Początkowo nie wiedziałam jeszcze, że słowa te zdołam tak dosłownie zrealizować oddając życie za dziecko, które miało prawo się urodzić. To właśnie dzięki mądrości Psalmów 127 i 128, a szczególnie dwóm ich fragmentom: Jeżeli Pan domu nie zbuduje, na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą. Oto synowie są darem Pana, a owoc łona nagrodą" oraz "Małżonka twoja jak płodny szczep winny we wnętrzu twojego domu. Synowie twoi jak sadzonki oliwki dokoła twojego stołu. Oto takie błogosławieństwo dla męża, który boi się Pana", nigdy nie traktowałam dzieci jak kłody na drodze do tak zwanej samorealizacji. Podobnie myślał mój mąż. Jestem przekonana, że kto poddaje się natchnieniu Słowa Bożego, będzie bronić życia i nie ulegnie mentalności antykoncepcyjnej. Biblia dała mi również wsparcie w mojej służbie zawodowej. Nieraz, pracując z ludźmi chorymi, przypominałam sobie tekst: "Byłem chory, a odwiedziliście Mnie". Uważam, że wielka to tajemnica- człowiek-jest ciałem, ale jest także duszą nieśmiertelną. Jezus mówi: Kto odwiedza chorego, pomaga Mnie. Służbę bliźnim niechaj inspirują również słowa: "Niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa"16. Nie będziemy wówczas oczekiwać na ciągłą wdzięczność, zauważenie, a tym bardziej niezasłużoną premię czy prezent. W czasie medytacji nad słowami: Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać" zrozumiałam, że kiedy dusza trwa w łasce Bożej, dzieli tym samym z Bogiem jedną rzecz -przybytek Boży. Nie jest to zamieszkanie przejściowe, ale zadomowienie trwałe, gdzie Chrystus pozostanie dopóty, dopóki Go nie usuniemy przez grzech. Wielu z nas szuka szczęścia tam, gdzie go znaleźć nie może. Dzięki Księdze Koheleta wiem, że sekretem szczęścia jest życie każdą chwilą i dziękowanie Panu Jezusowi za wszystko, co w swej dobroci zsyła nam dzień po dniu. Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem. Jest czas rodzenia i czas umierania, czas płaczu i czas śmiechu, czas zawodzenia i czas pląsów, czas pieszczot cielesnych i czas wstrzymywania się od nich, czas milczenia i czas mówienia. Cóż przyjdzie pracującemu z trudu, jaki sobie zadaje? Przyjrzałam się pracy, jaką Bóg obarczył ludzi, by się nią trudzili. Uczynił wszystko pięknie w swoim czasie, dał im nawet wyobrażenie o dziejach świata, tak jednak, że nie pojmie człowiek dzieł, jakich Bóg dokonuje od początku aż do końca. Poznałam, że dla niego nic lepszego, jak cieszyć się i o to dbać, by szczęścia zaznać w swym życiu. Bo też, że człowiek je i pije, i cieszy się szczęściem przy całym swym trudzie- to wszystko dar Boży. Poznałam, że wszystko, co czyni Bóg, na wieki będzie trwało: do tego nic dodać nie można ani od tego coś odjąć. Powiedziałam sobie: Zarówno sprawiedliwego jak i bezbożnego będzie sądził Bóg; na każdą bowiem sprawę i na każdy czyn jest czas wyznaczony. Dlatego w górę serca i bądźmy szczęśliwi!. Propozycja modlitewnej refleksji nad tajemnicą różańca świętego: Zesłanie Ducha Świętego. 3. Kierownictwo duchowe Samotnemu biada Oprócz modlitwy i Pisma Świętego bardzo ważne miejsce w życiu duchowym zajmuje kierownictwo duchowe. Ze wspomnianej Księgi Koheleta dowiedziałam się, że człowiek nie powinien być w pracy nad sobą sam. "Samotnemu biada gdy upadnie, a nie ma drugiego, który by go podniósł". Przyznaję, że Pan Bóg postawił koło mnie wspaniałych ludzi. Spotkałam bowiem na swojej drodze świątobliwych kapłanów, spowiedników i kierowników duchowych. Był nim choćby ksiądz prałat Righetti, z zamiłowania liturgista. Wyczulił mnie on na świadomy udział w liturgii sakramentów świętych. Ponadto bardzo wielką przysługę wyświadczył mi ksiądz Enrico Ceriani. Towarzyszył mi w tamtych chwilach, gdy wahałam się co do wyboru swojej drogi życiowej. Po zakończeniu drugiej wojny światowej kierowniczką duchową z łaski Bożej stała się dla mnie siostra zakonna Marianna Meregalli ze Zgromadzenia Sióstr Kanoniczek. Ja sama również pełniłam funkcję formatorki w Akcji Katolickiej. Tym bardziej zawsze pamiętałam, że nie można formować innych bez własnej formacji. Stały spowiednik czy kierownik duchowy to wielka łaska, którą trzeba wymodlić. Podstawową cechą, z jaką należy traktować swojego ojca duchowego jest posłuszeństwo jego kierownictwu, nawet stawiającemu wymagania. Ważna jest dyskrecja. Nie zapominajmy, iż spowiednik również ma do niej prawo. Ponadto nie należy się wynosić nad innych, którzy nie mają w swoim życiu duchowym dostępu do takiego kapłana. Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie. Czego możemy się spodziewać po kierownictwie duchowym? Na początku ma ono niewątpliwie bardzo duży wpływ na nasze życie wewnętrzne. Na dalszych etapach kierownictwo z reguły przyjmuje formę o wiele bardziej dyskretną. Zawsze powinniśmy liczyć na błogosławieństwo kapłańskie. Nie bójmy się o nie prosić. Kierownik duchowy może spełnić ważną rolę między innymi w czasie, kiedy jego duchowy syn lub córka stoi przed decyzją wyboru swojego powołania. Wspomniany ksiądz Enrico Ceriani dał mi niegdyś taką radę: Jeśli kapitalne dziewczęta nie będą wychodziły za mąż, a będą to czynić tylko te z ptasimi móżdżkami, to pytam, jakie będziemy mieć rodziny? Odpraw nowennę, zastanów się i podejmij jasną decyzję. Jak więc widzimy, kierownik duchowy to nie osoba, która odbiera nam wolną wolę i odpowiedzialność za podejmowane decyzje. To raczej ktoś, kto zna nasze dobre strony, ale też słabości i może podsunąć konkretne działania po to, abyśmy rozpoznali Bożą wolę. Choć czasami słowa kierownika duchowego mogą wydawać się zbyt jednoznaczne, to nie należy się obrażać czy wręcz z tego powodu szukać kogoś innego. Zawsze przecież chodzi o miejsce Chrystusa w naszym życiu, czyli w grę wchodzi nasze dobro - obecne i przede wszystkim wieczne. Doskonalmy w sobie miłosierdzie, wzmacniając w naszej duszy łaskę. Spowiadajmy się nie tylko z pragnieniem, ażeby uzyskać przebaczenie grzechów. Przystępujemy do sakramentu przebaczenia również po to, aby otworzyć się na nową łaskę. To łaska uświęcająca uczyni nas świętymi, czyli sprawiedliwymi. Dobrym zwyczajem przy praktykowaniu kierownictwa duchowego jest także prowadzenie duchowego zeszytu. Ja również taki miałam. Moje Modlitwy i notatki nie były jednak rodzajem pamiętnika. Chodziło raczej o to, aby zapiski były świadectwem o prawdziwym stanie mojej duszy, postępach w życiu duchowym. Dobrze jest notować w zeszycie duchowym również łaski i Boże dary, których doznaliśmy. Z perspektywy czasu będziemy mogli zobaczyć, jak jesteśmy przez Boga prowadzeni i nieustannie obdarowywani. Zrodzi się wówczas w naszym sercu chrześcijańska wdzięczność. A chrześcijanin winien być przecież wdzięczny. W moim zeszycie duchowym znalazły się również zalecenia innych kapłanów, na przykład rekolekcjonistów. Wszystko to, podkreślam raz jeszcze, winno być zachowywane w wielkiej dyskrecji. Swoich zapisków duchowych nie pokazujemy innym. Lepiej, aby w przyszłości zdziwiono się, że coś takiego prowadziliśmy, niż nas gloryfikowano lub niesłusznie oceniano. Pamiętajmy: o tym, jacy jesteśmy i tak wie najlepiej Pan Bóg. Propozycja modlitewnej refleksji nad tajemnicami różańca świętego: Biczowanie i Cierniem ukoronowanie Pana Jezusa. 4. Eucharystia Mały wieczernik Eucharystia to innymi słowy wdzięczność. Dlatego Msza święta traktowana w tym duchu dość szybko przestaje być jakimś przykrym obowiązkiem, natomiast staje się prawdziwym spotkaniem z Tym, od którego mam wszystko, który mnie z miłości stworzył, za mnie umarł i zmartwychwstał. Pierwszy raz w pełni uczestniczyłam w sakramencie Eucharystii, przyjęłam Pierwszą Komunię Świętą, gdy miałam 5 lat i 6 miesięcy. Od tej pory stopniowo coraz głębiej odkrywałam tajemnicę Mszy świętej. Tej praktyki nie da się niczym innym zastąpić. Zaczęłam więc uczestniczyć w Eucharystii nie tylko świątecznej, ale i codziennej. Nawet wyjeżdżając na wakacje, nie opuszczałam porannej Mszy świętej. Czasami były to spotkania wyjątkowe. Dzieliłam się atmosferą tych Mszy z moim mężem. Pragnęłam bowiem, aby Chrystus Eucharystyczny był pośród nas. Chciałam, aby uwierzył, że nigdy jeszcze nie przeżywałam tak Mszy świętej i komunii jak w tamtych dniach. Kościółek był wyjątkowo piękny i spokojny. Czasami wręcz pusty. Kapłan nie miał nawet jednego ministranta. Czułam, że Pan Jezus jest wówczas cały dla mnie i dla mojego Piotra. Stopniowo odkryłam, na czym polega chodzenie w obecności Chrystusa przyjętego w Komunii świętej. Jezus przecież nie przestawał być we mnie obecny po wyjściu z kościoła. Nieraz ponownie szłam do świątyni na krótkie nawiedzenie Najświętszego Sakramentu. Takim przeżywaniem Eucharystii chciałam zarazić swoich najbliższych oraz tych, którym służyłam. Do swoich podopiecznych, dziewcząt z Akcji Katolickiej mówiłam, aby jeśli nie codziennie, to przynajmniej raz w tygodniu przyjmowały Komunię świętą. Będę wam to powtarzać wiele i wiele razy. Aspirantki, żyjcie Jezusem, a więc przyjmujcie często Komunię świętą. Chciałabym, aby codziennie na zmianę, przynajmniej jedna z was przyjmowała Jezusa Eucharystycznego. Co więcej, ułożyliśmy taką listę, na której znalazły się nawet dwie osoby na dzień. Poza tym zachęcałam je do odwiedzania Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Gdy przyjmujemy Komunię świętą, dopóki istnieją postaci, dopóty jesteśmy w ten sposób zjednoczeni fizycznie z Jezusem Chrystusem i możemy powiedzieć za świętym Pawłem: Już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus". Jezus w chwili zniknięcia postaci znika fizycznie, ale pozostaje w nas mistycznie przez cały dzień. A zatem nasze serce jest żywym wieczernikiem i monstrancją, przez kryształ której świat powinien widzieć Chrystusa. Jestem przekonana, że jeśli będziemy bogaci w łaskę, to możemy ją rozsiewać wokół nas. Bo kto nie ma, ten nie może dawać. Jeśli będziemy o tym naprawdę przeświadczeni, o ileż lepiej będziemy się zachowywać podczas całego dnia! Dusza moja musi być zawsze w stanie łaski, to znaczy, iż musi być świątynią, żywym tabernakulum. Muszę mieć w swoim wnętrzu życie Boże, ażeby móc dzielić się nim z duszami, które mnie otaczają. Myślmy często, że dzięki łasce Bożej, z Jezusem w sercu, jesteśmy alter Christus. Niewątpliwie dzięki temu unikniemy nie tylko grzechów, ale również zaniesiemy wszędzie radość, miły zapach Chrystusa®. Z takim przekonaniem zwróciłam się również do swojego narzeczonego. Już na początku naszej drogi miłości, to znaczy w chwili zaręczyn, zaproponowałam mu częste przyjmowanie Komunii świętej. On przystał na to i w ten sposób zjednoczenie eucharystyczne poprzedziło nasz ślub i przeżycie zjednoczenia małżeńskiego. Myślę, że mój narzeczony rozumiał, dlaczego od tej pory zabierałam go ze sobą na każdą. Mszę świętą. Chciałam, aby był ze mną wszędzie, więc dlaczego nie na Eucharystii. To samo czyniliśmy w małżeństwie. Z reguły były to godziny poranne. Podczas składania darów ofiarnych przedstawiałam Panu Bogu razem ze swoimi troskami również pracę mojego męża, jego radości i zmartwienia. Wiem, że warto także iść czasami na Mszę świętą zamówioną wprost w intencji współmałżonka. Eucharystyczna pobożność pomaga również w budowaniu rodziny. My traktowaliśmy swój dom jak wieczernik. Napisałam niegdyś do Piotra: Z pomocą i błogosławieństwem Bożym uczynimy wszystko, ażeby nasza nowa rodzina mogła się stać małym wieczernikiem, gdzie Jezus zakróluje ponad każdym naszym uczuciem, pragnieniem i działaniem. To bardzo ważne, albowiem nic tak nie scala rodziny jak wspólny udział w Eucharystii. Rodzice wraz z dziećmi. Owszem, może się zdarzyć, że nie będziemy w stanie chodzić do kościoła codziennie, na przykład z powodu obowiązków rodzinnych. Nie należy wówczas stawiać wszystkiego na ostrzu noża. Msza święta nie może się stać praktyką dewocyjną. Sama pamiętam jak niegdyś w mojej parafii zostały zmienione godziny odprawiania Mszy świętych, a ja jako żona i matka musiałam zdecydować, że nie będę codziennie uczęszczać do kościoła. Nie była to decyzja łatwa, ale nie chciałam pozostawiać męża samego z maleństwami. Wydawało mi się, że tak należało wówczas uczynić. Eucharystia rodzi się z wdzięczności. Nie zapominajmy jednak, że Eucharystia rodzi się również z bólu i cierpienia. Chodzi przecież o mękę Pana Jezusa na krzyżu ponawianą w sposób bezkrwawy na ołtarzach całego świata. Stąd właśnie nigdzie indziej, tak jak w Eucharystii nie znajdziemy siły do znoszenia krzyża naszych cierpień i chorób. Dlatego zawsze, w miarę naszych możliwości, przystępujmy do Komunii świętej, gdy jesteśmy chorzy. Niewypowiedzianym darem jest również Komunia święta, tak zwany wiatyk na ostatnią drogę z tego świata do wieczności. Dzięki Bogu, że ja sama doznałam tej łaski. Pragnęłam przyjąć Chrystusa Eucharystycznego, dotknąć Go przynajmniej wargami, w chwilach, kiedy praktycznie nie mogłam już przełknąć Najświętszych Postaci. Wiem także, że mój mąż, moja rodzina, byli wtedy przy mnie. Uczestniczyli przecież wówczas we Mszy świętej, modląc się w mojej intencji. Propozycja modlitewnej refleksji nad tajemnicą różańca świętego: Ustanowienie Eucharystii. 5. Wspólnota rodzinna Dar z siebie Rodzina to pierwsza i podstawowa wspólnota, w jakiej jesteśmy kształtowani. Rzec można, że rodzina jest jednym z najważniejszych czynników formacji człowieka od chwili urodzenia, a nawet jeszcze w łonie matki. Atmosfera domu rodzinnego, relacje w nim panujące, ideały przyświecające rodzicom i najbliższym, wpływają na nas nawet wówczas, gdy nie jesteśmy tego do końca świadomi. My przesiąkamy tym, czym żyje się w naszej rodzinie. Warto zatem rozpoznać te wszystkie wartości, jakie zostały nam ofiarowane. Na pewno zdołamy wówczas uniknąć jakże niebezpiecznej tendencji traktowania swoich rodziców jako wrogów własnej wolności. Możemy również mieć nadzieję, że nie popadniemy w tak zwany konflikt pokoleń. Dla mnie rodzice jawią się jako dwoje kochających się ludzi. Ich miłość była dla nas po prostu oczywista. Dowiedzieliśmy się między innymi, że rodzice zawarli między sobą i Panem Bogiem swoiste przymierze, iż będą prosić, aby mogli odejść z tego świata jednocześnie. Tak też się stało. Zmarli w tym samym roku. Od nich nauczyłam się, na czym polega, tak mało dziś popularna cnota czci okazywanej sobie na co dzień. Kiedy patrzyłam na rodziców, widziałam przykład dawania siebie drugiej osobie i wzajemnego służenia sobie w drobiazgach. Zrozumiałam czym jest ofiara podejmowana z miłości i jaki jest jej sens. Rodzice wprowadzili w nasz dom atmosferę pogody ducha i radości. Bardzo mile wspominam wspólne kolacje przedłużające się w czas spontanicznych rozmów o tym, co było naszym codziennym doświadczeniem. Nauczyli nas również być zadowolonymi z tego, co się posiada. Nieznane mi było, na moje szczęście, uczucie zazdrości czy jakiejś pretensjonalności. W kwestii pieniędzy otrzymaliśmy wzór życia oszczędnego i bez wyimaginowanych ambicji. Czułam się rozumiana i byłam zawsze dowartościowana. W chwilach trudnych rodzice umieli znaleźć roztropny sposób wpływania na moje postępowanie. Było tak na przykład w latach, gdy nie radziłam sobie w nauce. Pamiętam ich postanowienie, że będę w czasie wakacji uczyła się do poprawkowego egzaminu z języka włoskiego i łaciny. Nigdy nie wyczuwałam, aby chcieli realizować swoje własne plany. Nigdy też nie zmuszali nas do podejmowania decyzji niezgodnych z sumieniem. Patrząc wstecz myślę, że taki styl życia oraz tę prawdziwie franciszkańską radość wynieśli nie tylko ze swoich domów. Oni to wypracowali przez wspólne zaangażowanie w zgłębianie duchowości Trzeciego Zakonu świętego Biedaczyny z Asyżu. Dzięki rodzicom zaraziłam się praktyką modlitwy. Normalną sprawą był codzienny wspólny różaniec. To oni również wprowadzili mnie w świat kultury. Uczyłam się grać na pianinie, malowałam, wyszywałam. Nade wszystko dziękuję rodzicom za dar braci i sióstr. Ponieważ nie byłam najstarsza, przyznaję, że chyba nawet mnie trochę wszyscy rozpieszczali. Wśród rodzeństwa bardzo bliską więź miałam z Amalią, która przygotowała mnie między innymi do Pierwszej Komunii Świętej. Do dziś jestem przekonana, że warto mieć liczne rodzeństwo. Jako kobieta bardzo cenię sobie relacje z braćmi, ale wiem jak bardzo potrzebna jest siostra. Sposób, w jaki patrzę na nasz dom rodzinny, podziela również mój brat - ksiądz Józef. Pozwolę sobie na przytoczenie jego słów, pod którymi gotowa jestem podpisać się obydwiema rękami: Mamusia Maria była naprawdę "kobietą silną", o której mówi Pismo Święte. Swój dzień zaczynała wcześnie, o piątej rano, kiedy to tatuś wstawał, aby się udać na pierwszą Mszę świętą i zacząć swój dzień pracy przed Panem Jezusem i w Jego imię. Szedł sam. Mamusia zostawała w domu, by przygotować śniadanie i posiłek południowy, który pakowała mu do małej walizeczki. Kiedy tatuś udawał się do pracy w Mediolanie, mamusia wchodziła do naszych pokoików i budziła nas, głaszcząc delikatnie nasze buzie. Wiedzieliśmy, że za chwilę będzie chciała wyjść na Mszę świętą, więc szybko się ubieraliśmy szczęśliwi, że będziemy mogli klęknąć obok niej, przygotowując się na przyjęcie Jezusa w Komunii świętej i wspólne dziękczynienie. Jakież cudowne były słowa, które nam sugerowała, aby je mówić Jezusowi! Następnie wracaliśmy do domu na śniadanie, a po nim - w drogę do szkoły. Mamusia, uporządkowawszy dom i nasze łóżka, siadywała w swoim fotelu, obok stawiała wielki kosz wypełniony bielizną wymagającą zszycia, połatania oraz skarpetami do zacerowania. Nigdy nie narzekała. Była stale uśmiechnięta i nie wyglądała w ogóle na zmęczoną. Przy wszystkich obowiązkach, jakie miała, znajdowała czas na chwile medytacji nad słowami książeczki pewnego franciszkanina pt. "Dar z siebie". Pewnego dnia, gdy książeczka ta wpadła mi w ręce i zacząłem ją czytać, wydawało misie, że zrozumiałem, jak bardzo mamusia ją przemedytowała i wprowadziła w życie jej słowa. A tatuś? Mężczyzna niewiele mówiący, a jeśli już, to słowa jego były owocem refleksji i mądrości. Nie mam wątpliwości co do jego zaufania i czci wobec mamusi. Był człowiekiem uczciwym, któremu można było zawierzyć z zamkniętymi oczyma. Do domu powracał z Mediolanu wieczorem, a my, we dwójkę lub trójkę, szliśmy mu na spotkanie na stację, gdzie docierała naziemna kolej linowa z CittadAlta. Nieśliśmy jego walizeczkę i widzieliśmy, jak w gwarze naszych rozmów znikały z jego oblicza ślady zmęczenia. Wystarczało mu otworzyć drzwi domu, spotkać się z uśmiechem mamusi i radosnym przyjęciem wszystkich jego pociech, aby na powrót odzyskał całą pogodę ducha. Była to godzina kolacji i wszystko było już przygotowane. Po krótkiej modlitwie siadaliśmy z radością do tego długiego biesiadowania. Jak cudownie jest być w tak licznej gromadzie wokół swoich rodziców! Rodzice lubili posłuchać, każdego po trochu, jak było w szkole, a kiedy wychodziła na jaw jakaś psota, pojawiało się na ich twarzach strapienie, które bez zbędnych słów dawało nam do zrozumienia, że to nie może się więcej powtórzyć. Po zakończeniu kolacji tatuś zapalał cygaro, a nasza starsza siostra Amalia, zdolna pianistka, dawała nam przyjemność słuchania najpiękniejszych utworów Chopina, Bacha i Beethovena. Następnie przychodził czas na kolejny ważny moment naszego rodzinnego życia. Chodzi o odmawianie różańca. Tatuś na stojąco, przed obrazem Matki Bożej, a obok niego starsze dzieci. Natomiast my, młodsi, obok mamy, która pomagała nam odpowiadać aż do chwili, dopóki nie zasnęliśmy wsparci o swoje kolanka. Takie właśnie było moje środowisko rodzinne. Zawsze pozostało dla mnie oparciem i punktem odniesienia. Propozycja modlitewnej refleksji nad tajemnicą różańca świętego: Znalezienie Pana Jezusa w świątyni. 6. Praca nad soBą Uśmiechnij się... Prawdziwym sukcesem procesu formacyjnego rodziców jest to, że ich dorastające dziecko świadomie podejmuje pracę nad sobą, czyli dalsze samowychowanie. Nie trzymając już za rękę mamy czy taty, osobiście oddaje się w opiekę Chrystusa. Dla mnie czas świadomej formacji własnej rozpoczął się po przeżytym kryzysie, który miał związek z kłopotami w szkole. Przyznaję, że mniej więcej do piętnastego roku życia ulegałam nieco wadzie lenistwa. Na szczęście dane mi było bardzo głęboko przeżyć dni skupienia prowadzone przez ojca Avedano. To właśnie podczas tych rekolekcji podjęłam następujące zobowiązanie: Czynię święte postanowienie, aby robić wszystko dla Jezusa. Każdą moją czynność, każdą moją przykrość ofiarowywać Jezusowi. Postanawiam, że aby służyć Bogu, nie chcę więcej pójść do kina, jeśli wpierw nie będę wiedziała czy film nadaje się do oglądania, czy jest skromny, nie gorszący. Postanawiam, że wolę raczej umrzeć niż popełnić grzech śmiertelny. Chcę wystrzegać się grzechu śmiertelnego jak jadowitego węża i powtarzam raz jeszcze: tysiąc razy wolę umrzeć niż obrazić Pana Boga. Chcę prosić Pana Boga, aby mi pomógł nie dostać się do piekła, a więc unikać tego wszystkiego, co może zaszkodzić mojej duszy. W ten oto sposób przyrzekłam, w obliczu Boga, dokonywać świadomych wyborów. Złożyłam świętą obietnicę: czynić wszystko dla Jezusa. Prosiłam mojego Pana, aby mi dał zrozumieć swe wielkie miłosierdzie. Złożenie przed Bogiem takiego zobowiązania, czyli zrobienie osobistego aktu ofiarowania Chrystusowi, nie oznacza jeszcze, że od tej chwili będziemy wolni od wszystkich swoich słabości czy wad. A zatem potrzebny jest konkretny program pracy nad sobą. W moim przypadku z pomocą przyszedł mi program Akcji Katolickiej, który można streścić w trzech słowach: modlitwa, działanie i ofiarność. Doszłam do przekonania, że powinniśmy się modlić z wiarą, nadzieją i miłością. Ponadto z pokorą, pobożnością i czcią... Nawet praca może być modlitwą. Modlitwę rano i wieczorem czyńcie dokładnie, nie w łóżku, lecz na kolanach i w skupieniu. Msza święta - praktyką niezastąpioną i nie dającą się niczym zrekompensować. Komunia święta jak najczęściej. Maksymalna wolność: uzyska ją każdy, kto odnajdzie ją w sobie; kto zrozumie, gdzie tkwi jej sekret. Medytacja: przynajmniej dziesięć minut. Nawiedzanie Najświętszego Sakramentu. Różaniec święty: bez pomocy Maryi nie dojdzie się do raju. Praca nad sobą to nie sprawa ograniczona wyłącznie do lat młodzieńczych. Jestem przeświadczona o konieczności stałego rozwoju duchowego. Z tego też względu już przed ślubem prosiłam narzeczonego, aby zawsze zwracał mi uwagę i upominał, jeśli zobaczy we mnie coś, co nie jest właściwe. Byłam świadoma swoich wad. Jedną z nich była choćby pewna tendencja do melancholii. Dlatego też cieszyłam się, jeśli ktoś określał mnie jako osobę zawsze uśmiechniętą. Sama jednak wiem, ile mnie to na początku kosztowało. Napisałam sobie nawet taki hymn o uśmiechu: Uśmiechnij się do Boga, od którego otrzymujesz wszelkie dobro. Uśmiechnij się do Boga Ojca poprzez coraz doskonalsze modlitwy w Duchu Świętym. Uśmiechnij się do Jezusa, zbliż się do Niego poprzez Mszę świętą, Komunię i adorację. Uśmiechnij się do tego, kto zastępuje Chrystusa - papieża; do tego, kto uosabia Boga - spowiednika, nawet jeśli nakazuje ci bezkompromisowe cięcia. Uśmiechnij się do świętej Dziewicy, wzoru, do którego winniśmy porównywać nasze życie tak, aby każdy, kto na nas popatrzy, mógł zostać zainspirowany świętymi myślami. Uśmiechnij się do Anioła Stróża, ponieważ został ci dany przez Boga, aby cię doprowadzić do raju. Uśmiechnij się do rodziców, braci i sióstr, ponieważ powinniśmy być flakonikami radości również wtedy, gdy nakładają na nas obowiązki, których nie akceptuje nasza pycha. Uśmiechaj się zawsze, przebaczając zniewagi. Uśmiechaj się w Stowarzyszeniu, odrzucając wszelką krytykę i szemranie. Uśmiechnij się do wszystkich, których Pan Jezus stawia przy tobie w ciągu dnia. Świat szuka radości, lecz nie znajduje jej, gdyż pozostaje daleko od Boga. My, rozumiejąc, że radość pochodzi od Jezusa, niesiemy radość z Jezusem w sercu. On będzie siłą, która nam pomoże. W pracy nad sobą mogą też występować okresy szczególnych prób, na przykład z powodu osobistych przeżyć czy konkretnych obiektywnych sytuacji. Dla mnie czas taki przyszedł po śmierci rodziców. Powtarzałam sobie wówczas, że nie można zawracać z raz obranej drogi. Dlatego starałam się kontynuować własną formację wewnętrzną. Nie zaniedbałam również nauki. Myślę, że wielką rolę odgrywają ideały, które nam przyświecają. Moje sięgały dalej niż tylko do granicy tegoż życia. Znaczącą pomocą w pracy nad sobą są także osoby święte i dobre towarzystwo. Dla przykładu, ja zachwycałam się postawą świętej Marii Goretti, która mówiła, że życie jest piękne, kiedy poświęcone jest wielkim ideałom i że aby móc osiągnąć ten wielki ideał, potrzeba umieć oddać życie'. Dużo zawdzięczam też swojej koleżance Pierinie. Choć była ode mnie o dziewięć lat młodsza, to jednak jej sposób myślenia i nasze wspólne plany bardzo mi pomagały. Wyobraźcie sobie, że zamierzałyśmy nawet wyjść za mąż w tym samym dniu. Doceniam zwłaszcza jej naturalną pogodę ducha i spontaniczną radość. Na zakończenie dodajmy, że praca nad sobą nie może się skupić jedynie na sferze duchowej człowieka. Ważne jest również to, jakie umiejętności i cechy posiadamy w praktyce życia codziennego. Z tego też względu zależało mi, aby nauczyć się przynajmniej tych podstawowych rzeczy, które kobiecie, żonie i matce są przydatne, to znaczy gotowania, szycia, cerowania, pieczenia ciasta. Nie ociągałam się również z kursem prawa jazdy. Myślę, iż nie zostawałam w tyle co do aktualnych trendów mody światowej. I dbałam oczywiście o swój wygląd, choćby poprzez stosowanie delikatnego makijażu. Zawsze tak, aby podkreślić, a nie zafałszować swą kobiecą godność. Propozycja modlitewnej refleksji nad tajemnicą różańca świętego: Chrzest Pana Jezusa w Jordanie. 7. Rozeznanie woli Bożej Szczęście na ziemi Bardzo istotnym elementem w pracy nad sobą jest poznanie swojego powołania i rozeznawanie woli Bożej w ogóle. Podstawowym powołaniem człowieka jest powołanie do świętości. Świętość tę realizujemy w konkretnym życiu, a życie ma sens o tyle, o ile żyjemy w prawdzie, wolności dzieci Bożych i czynimy dobro. Wszystkie rzeczy mają swój szczególny cel, wszystkie rzeczy są posłuszne jednemu prawu, wszystko rozwija się ku z góry ustalonemu celowi. Także dla każdego z nas Bóg wytyczył drogę, powołanie i podarował oprócz życia fizycznego życie łaski. Przychodzi dzień, kiedy zauważamy, że wokół nas są inne stworzenia i gdy zauważamy to poza sobą, nowe stworzenie rozwija się w nas. Jest święty i tragiczny moment przejścia z dzieciństwa do młodości. Stawiamy przed sobą problem naszej przyszłości. Nie musimy go rozwiązywać w wieku piętnastu lat, ale jest dobrze ukierunkować całe życie ku tej drodze, na którą Bóg nas wzywa. Od podążania za naszym powołaniem zależy nasze szczęście na ziemi i wieczność. Nie bójmy się stawiać sobie pytań o to, co możemy w życiu robić, czego Bóg od nas oczekuje, jak możemy służyć lepiej tym, którzy żyją obok nas. Nie wolno być bezmyślnym ani bezkrytycznie naśladować innych lub co gorsza spełniać życzenia innych osób. Mówię o tym, albowiem jestem świadoma, że w pewnym sensie i mnie samej mogło to grozić. Byłam bowiem pod wielkim, aczkolwiek pozytywnym wpływem zarówno swojego brata misjonarza z Brazylii, jak i swoich najbliższych, którzy wybrali pracę w służbie medycznej. Jak zatem rozeznać swoje powołanie? Podsuwam trzy sposoby: - pierwszy - prosić w modlitwie o odpowiedź Boga, - drugi - pytać swego kierownika duchowego, - trzeci - zadawać pytanie samemu sobie, będąc świadomym własnych skłonności. W moim przypadku, w intencji wyboru swojego powołania udałam się osobiście z pielgrzymką do Matki Bożej w Lourdes. Nie wstydziłam się również prosić o modlitwę w tej intencji innych ludzi. Szczerze rozmawiałam o swoich planach misyjnych z kierownikiem duchowym. A kiedy o radę poprosiłam także znanego mi księdza biskupa Bernareggi, otrzymałam mniej więcej taką odpowiedź: Na tyle, na ile moje doświadczenie kapłańskie i biskupie nauczyło mnie, to wiem, że kiedy Pan wzywa jakąś duszę do pełnienia dzieła misyjnego, oprócz wielkiej wiary i szczególnej duchowości, obdarza ją także siłą fizyczną, która pomoże znieść trudności i sytuacje, jakich tutaj nie jesteśmy w stanie sobie nawet wyobrazić. A ponieważ ty, Joanno, nie masz tego daru, to właśnie dlatego myślę, że ta droga nie jest tą, na którą Pan Jezus cię wzywa. I faktycznie, obserwując siebie, zrozumiałam, że podobnie jak moja mama z wielką trudnością znoszę dużą wilgotność i wysoką temperaturę, a więc podstawowe cechy klimatu tropikalnego. Uczciwe zastanowienie się nad własną drogą życia przekonuje nas, że powołanie jest darem Bożym, czyli pochodzi od Boga. Jeśli jest darem Bożym, to powinniśmy się troszczyć, by rozpoznać wolę Bożą. Musimy wkroczyć na tę drogę, jeśli Bóg chce, nigdy nie wyważając drzwi, lecz kiedy Bóg chce i w sposób, w jaki Bóg zechce. Nie chcę mówić, że ta zmiana moich planów była dla mnie rzeczą łatwą. Czas niepewności trwał blisko dwa lata. Ciągle pytałam Boga o to, czego ode mnie wymaga. Wiem jednak, że nie wolno nam wówczas ulec swoistej pokusie wyborów na własną rękę. Wiem, że wszystkie drogi Pana są piękne, byle tylko prowadziły do takiego celu: zbawić naszą duszę i doprowadzić wiele innych dusz do nieba, aby oddać chwałę Bogu. Zrozumiałam także, że każde powołanie jest powołaniem do macierzyństwa fizycznego, duchowego i moralnego. Bóg złożył w nas instynkt życia. Kapłan jest ojcem, siostry zakonne są matkami, matkami dusz. Dlatego biada tym młodym ludziom, którzy nie przyjmują powołania do rodzicielstwa. Każdy musi przygotować się do własnego powołania, przygotować się, aby być dawcą życia przez poświęcenie jakiego wymaga formacja intelektualna; wiedzieć czym jest małżeństwo, sacramentum magnum; poznać inne drogi; kształtować i poznawać własny charakter. Tak więc Bóg krok po kroku przygotowywał mnie do podjęcia powołania małżeńskiego. Za radą spowiednika odprawiłam triduum i kiedy podjęłam już ostateczną decyzję, w moim sercu pojawił się znak pogodnego pokoju. Jak się dowiedziałam, podobne doświadczenie przeżywał również mój narzeczony. W swoim dzienniku zanotował sobie, że czuł pogodny pokój, który upewnił go co do mojej osoby. Obydwoje zrozumieliśmy również, iż światło na drogę naszego powołania przyszło przez wstawiennictwo Matki Najświętszej, która jest przecież najwspanialszym wzorem życia zgodnego z wolą Bożą. Rozeznawanie woli Boga nie może zakończyć się w chwili odkrycia swojego powołania. Wola Boża jest nam objawiana stopniowo, jakby etapami. Taka bowiem jest pedagogika Boga Ojca. W poznawaniu woli Bożej zawsze jest miejsce na zaufanie, o czym sama przekonałam się wiele, wiele razy. Propozycja modlitewnej refleksji nad tajemnicą różańca świętego: Zwiastowanie Najświętszej Maryi Pannie. 8. MiłOŚĆ NARZECZEŃSKA Czystość staje się wolnością Kocham Cię! Jak to łatwo powiedzieć. Myślę, że być powołanym do życia rodzinnego, nie znaczy wcale zaręczyć się w wieku lat czternastu. To byłoby raczej sygnałem alarmowym, że coś jest nie tak. Do życia w rodzinie musicie przygotowywać się już od teraz - tłumaczyłam dziewczętom z Akcji Katolickiej. Nie można wchodzić na tę drogę, jeśli nie umie się kochać. A kochać to znaczy pragnąć pracować nad sobą samą i pragnąć formacji osoby kochanej, przezwyciężać własny egoizm oraz dawać się w darze. Podstawową zasadą miłości narzeczeńskiej jest czystość, która ma kierować właściwym i dozwolonym korzystaniem z przyjemności zmysłowych. Nasze ciało jest święte. Nasze ciało jest narzędziem połączonym z duszą dla czynienia dobra. Czystość jest cnotą wynikającą z innych cnót, które prowadzą do zachowania czystości. Jak zachowywać czystość? Otoczyć nasze ciało ogrodzeniem poświęcenia. Czystość staje się piękna. Czystość staje się wolnością .Miłość czysta wprowadza nas do nieba. Z czystości okresu narzeczeństwa zrodzi się czystość małżeńska. Jezus zakróluje nad każdym naszym uczuciem, pragnieniem i działaniem, bo to właśnie On uczy nas prawdziwej miłości. Każda prawdziwa miłość jest odblaskiem miłości Boga. Miłość jest najpiękniejszym doświadczeniem, jakim Pan Bóg obdarzył dusze ludzi. I On, poprzez swoje prawo i łaskę, wytycza granice umiarkowania. Dlatego błędem byłoby usuwać z miłości narzeczeńskiej Jezusa. Bóg nie może stać wtedy na uboczu. Albowiem jeśli Pan Bóg stawia na naszej drodze kochającą osobę, to jest to Jego łaska. Pomyśl sam, Piotrze- pisałam do swojego narzeczonego - Pan Jezus uczynił nam tak wielką łaskę. Jakże wdzięczni powinniśmy Mu być zawsze®. Bardzo istotnym momentem okresu narzeczeństwa są zaręczyny. Nasze miały miejsce 11 września 1955 roku. Czas tak zwanego oficjalnego narzeczeństwa dobrze jest rozpocząć przed Bogiem. My uczyniliśmy to poprzez Mszę świętą i Komunię w klasztorze Sióstr Kanoniczek. Przyznaję, że nasza radość bycia ze sobą stała się jeszcze obfitsza. Mój Piotr wspomina nawet o swoistym żywiole radości. Stan tej cudownej euforii nie przeszkodził nam jednakże w dalszym przygotowywaniu się do ślubu. Rozmawialiśmy o wszystkim. Jeszcze raz potwierdziłam swoje pragnienie, że chcę uczynić mojego przyszłego męża szczęśliwym i być dla niego taka, jakiej pragnie: dobra, wyrozumiała, gotowa do poświęceń, którego będzie wymagało nasze życie. Świadomość, że przyjdą różne kłopoty, wzbudzała w nas odpowiedzialność za siebie i nasze plany. Wśród wielu spraw, najważniejszą była dla mnie troska o stworzenie prawdziwie chrześcijańskiej rodziny. Muszę Ci od razu wyznać - napisałam Piotrowi - że jestem kobietą bardzo łaknącą uczucia. Spotkałam Ciebie i pragnę oddać Ci siebie w całkowitym darze, aby stworzyć prawdziwie chrześcijańską rodzinę®. Dom i dzieci nie były dla nas tematem tabu. Piotrze, pomyśl o naszym gniazdku rozgrzanym naszymi uczuciami i rozpromienionym przez nasze cudowne dzieciaczki, które Pan Jezus nam ześle. To prawda, że będziemy również doświadczać rozmaitych trudności, lecz jeśli zawsze będziemy szukać dobra, tak jak to czynimy dotychczas, z Bożą pomocą na pewno im wspólnie podołamy. Choć nie mieszkaliśmy blisko siebie, już wówczas starałam się dać świadectwo troski o swojego narzeczonego. Z radością przyjmowałam każde odwiedziny, każde spotkanie, ale starałam się nie myśleć tylko o sobie. Prosiłam go, aby powiedział mi, jaka powinnam być, co powinnam uczynić, żeby był szczęśliwy. Bardzo ufałam Panu Jezusowi i byłam pewna, że On pomoże mi być godną narzeczoną. Po spotkaniach nieraz stawiałam sobie pytanie, czy aby nie byłam zbyt zachłanna, chcąc aby narzeczony był ze mną jak najdłużej. Przecież pracował tak wiele i potrzebny mu był odpoczynek. Zależało mi na szczerości, więc pisałam mu wprost: Kiedy jesteś zmęczony, nie udawaj przede mną i bez ceregieli powiedz mi, żebym wcześniej puściła Cię do domu. Czy mnie rozumiesz?Jesteś utrudzony z powodu pracy, więc nie chcę, żebym jeszcze ja była dla Ciebie powodem znużenia. To właśnie w okresie narzeczeństwa warto uczyć się wzajemnie upominać. Nie jest to przecież czas rywalizacji o przyszłe wpływy, jak to nieraz sugerują reklamy czy płytkie dowcipy. Narzeczony potraktowany jako dar od Boga może nam pomóc w pracy nad sobą. Dzięki takiej postawie zrodzi się w nas poczucie wartości i bezpieczeństwa przy drugiej osobie. Będziemy mogli wówczas rozmawiać o swoich troskach, a nawet lękach. W moim przypadku przeżywałam przez pewien czas dyskomfort po tym, co usłyszałam od mamy Piotra, czyli przyszłej teściowej. Martwiłam się, czy mnie zaakceptuje. I właśnie dzięki szczeremu dialogowi mogłam uspokoić swoje serce i myśli. Miłość narzeczeńska wyraża się także poprzez wdzięczność. Nie chodzi jedynie o wielkie przysługi czy prezenty. Bądźmy wdzięczni za każde spotkanie, za najmniejszy drobiazg, otrzymaną fotografię, napisany list, no i oczywiście pierścionek zaręczynowy. Wszystkie te gesty miłości traktujmy jako dar otrzymany darmo. Nie wolno pozwolić, aby w naszą relację wkradła się pokusa czegoś za coś. Osobiście dbałam o to bardzo, aby na przykład nie stawiać Piotrowi warunku, że musi odpisać na każdy mój list. On i tak pisał, ale ufam, iż nie był pod presją moich oczekiwań. O tym, jak długo trwa okres narzeczeństwa, każdy decyduje indywidualnie. Nie powinien chyba jednak trwać zbyt długo. My czekaliśmy na ślub z wielkim utęsknieniem. Czułam, że mój Piotr jest przy mnie wszędzie. Tak było w tamtych dniach i tak już pozostało na zawsze. Myślałam o nim od samego rana, idąc na Mszę świętą, wypełniając swoje obowiązki i kładąc się spać. Jedność duchowa przekonywała mnie, że jesteśmy już przygotowani do sakramentu małżeństwa, który traktowałam jako Sakrament Miłości. Tuż przed ślubem odprawiliśmy razem (choć fizycznie osobno) tak zwane triduum. W dniach 21, 22, 23 września chodziliśmy na Mszę świętą i przyjmowaliśmy Komunię świętą w dwóch różnych świątyniach. Obydwie były poświęcone Matce Najświętszej, dlatego miałam przekonanie, że i Madonna połączy nasze modlitwy i pragnienia, a ponieważ jedność to siła, więc Jezus nie będzie mógł nas nie wysłuchać i nie wspomóc. To bardzo ważne, aby narzeczemi na wzór pary młodej z Kany Galilejskiej zapraszali do siebie Maryję. Czas przygotowania do uroczystości ślubnych to również chwile związane z zakupami, przymiarkami, planami dotyczącymi urządzenia mieszkania i wyboru mebli. Nie dajmy się jednak temu wszystkiemu zwariować. Sprawy materialne nie mogą przysłonić przygotowania duchowego. Propozycja modlitewnej refleksji nad tajemnicą różańca świętego: Objawienie Jezusa w Kanie Galilejskiej. 9. MiłOŚĆ MAłżEŃSKA Trwała aż po niebo Sakrament miłości zawarliśmy 25 września 1955 roku. Wiemy, że miłość jaką sobie wyznaliśmy przed ołtarzem w obecności mojego brata, księdza Józefa, winna być całkowita, pełna, kompletna, zgodna z prawem Boga i trwała aż po niebo. Przez miłość jednoczymy się ze współmałżonkiem, ale przez miłość jednoczymy się też z samym Bogiem. Miłość jest korzeniem wszystkich cnót moralnych, ponieważ doprowadza nas do ich osiągnięcia. Jak? Kiedy się kocha jakąś osobę, powtarza się wobec niej akty, które się jej podobają, które sprawiają jej radość. W ten sam sposób miłość popycha duszę do powtarzania czynów, które podobają się Bogu (akty umartwienia, poświęcenia, unikania zła. Mój mąż jest ode mnie starszy o dziesięć lat. Jednak wiek metrykalny nie jest najważniejszy. Zresztą u Boga, który jest miłością, czas liczy się inaczej. Prawdziwa miłość to taka miłość, która nie trwa jeden dzień, lecz zawsze. A dwoje małżonków, którzy się kochają, kiedy pójdą do raju, zorientują się, iż czas, w którym się kochali, był krótki i będą się radować na myśl, że przed nimi cała wieczność, aby mogli wzajemną miłość kontynuować". W naszym przypadku wspólną drogę miłości, aż po niebo, rozpoczęliśmy od podróży poślubnej. Myślę, że to dobry zwyczaj. Mogliśmy ochłonąć po przeżyciach związanych z uroczystościami, być ze sobą dwadzieścia cztery godziny na dobę i znów rozmawiać, poznając siebie jeszcze bardziej. Gdy po powrocie podjęliśmy swoje codzienne obowiązki, zrozumiałam jak ważne jest uczestniczenie w sprawach zawodowych współmałżonka. Uczestnictwo nie oznacza nachalności, lecz nade wszystko polega na docenieniu trudu pracy drugiej osoby. Trzeba umieć ją dowartościować oraz dbać, aby współmałżonek nie zapominał o koniecznym wypoczynku. Czasami, a zwłaszcza w chwilach kryzysów zawodowych, potrzebna będzie umiejętność milczenia, czyli cichego towarzyszenia. Taki welon uspokojenia jest ważniejszy niźli zabójcze pobudzanie ambicji zawodowych. Już od początku małżeństwa trzeba również nauczyć się uzgadniać swoje decyzje, dotyczące na przykład odwiedzin znajomych, wyjazdów na wczasy, a nawet prezentów składanych w imieniu całej rodziny. Nie jesteśmy przecież nadal panną i kawalerem, lecz małżonkami. Jeśli miłość małżeńska rozwija się prawidłowo, na pewno nie potwierdzimy fałszywych przekonań, że wierność to nuda. Ażeby do tego nie doszło, trzeba zadbać o następujące, wręcz elementarne sprawy. Po pierwsze: gesty i słowa, którymi obdarzaliśmy się w okresie narzeczeńskim winny nabrać jeszcze większej intensywności. Ja sama często dawałam odczuć Piotrowi, że myślę o nim z wielkim i nieustającym uczuciem, dzień i noc. I choć wiedział, że go bardzo kocham, powtarzałam mu to często. Nie trzeba się wstydzić mówić o swojej tęsknocie. Współmałżonek ma prawo do mojej czułości. Powinien wiedzieć, że jest się do niego przywiązanym. Ja nie umiałabym już bez Piotra żyć i on o tym wiedział. W wyrażaniu swoich uczuć nie należy chyba - takie przynajmniej było nasze zdanie - posuwać się do słów czy zdrobnień, których współmałżonek nie akceptuje. Jako kobieta nie mogę również zapominać o swoim wyglądzie. Mam na myśli sposób uczesania, ubranie, ale przede wszystkim uśmiech dla swojego męża. Dla-czegóż ktoś inny ma mnie w tym zastępować? Nadal bardzo ważne jest dawanie sobie znaków, że pamiętamy i chcemy wspólnie obchodzić choćby rocznicę ślubu. Naturalny rozwój miłości ustrzeże nas także od czegoś w rodzaju izolacji, czyli egoizmu we dwoje. Kochajmy zatem również swoją najbliższą rodzinę. Nie zamykajmy się. Przede wszystkim pamiętajmy o rodzicach współmałżonka. Troska o nich jest przecież też wyrazem miłości do męża czy żony. Zwracając się do teściów, używajmy słów "mamo", "tato". Zadbajmy o dobre relacje z rodzeństwem współmałżonka. To wszystko wprowadza pokój i na pewno jeszcze bardziej wzmacnia wzajemną miłość. Przychodzą w życiu również takie wydarzenia, które mogą miłość małżeńską wystawić na nieprzewidywalną próbę. Bywa, że czasami kobieta jakby "zapomina" o mężu po urodzeniu dziecka. Dlatego chcę bardzo uwrażliwić na ten okres. Poza tym troskę o miłość trzeba szczególnie podjąć w chwilach rozstania. W naszym przypadku chodziło o delegacje zawodowe Piotra. Owszem, czasami udawało się wyjechać razem. Z reguły jednak pozostawały listy, które zachowaliśmy z wielką pieczołowitością. Korespondencja ta nie była tylko zwykłą relacją o tym, czym się zajmowaliśmy. Przede wszystkim staraliśmy się wyrażać sobie swoje myśli i uczucia. Do tego posłużyły nam również nagrywane kasety magnetofonowe. Na koniec jeszcze jedno. Miłość małżeńska wyraża się również przez prozaiczne obowiązki, jakie mamy każdego dnia. Kierujmy się zasadą, że lepiej służyć, niż być obsługiwanym. Dlatego uważam, że zadbany dom to także wyraz miłości do współmałżonka. Propozycja modlitewnej refleksji nad tajemnicami różańca świętego Wniebowzięcie i Ukoronowanie Najświętszej Maryi Panny na Królową nieba i ziemi. 10. MiłOŚĆ RODZICIELSKA Najpiękniejszy dzień naszego życia Może to kogoś zdziwi, gdy powiem, że miłość do dzieci rodzi się w sercu zanim jeszcze dziecko się pocznie. Matką i ojcem trzeba się stać wcześniej w sposób duchowy. Macierzyństwo czy ojcostwo psychiczne winno poprzedzać rodzicielstwo biologiczne. Osobiście myślałam o naszych dzieciach zanim jeszcze wyszłam za mąż. Nawet podczas wybierania materiału na sukienkę ślubną starałam się wybrać tak piękny, ażeby później móc go przerobić na ornat, jaki ubierze na Mszę prymicyjną któryś z moich synów. Takie były moje marzenia. Bardzo ważne jest to, iż jesteśmy otwarci na dziecko. Trzeba się modlić, aby Bóg podarował nam dar życia drugiego człowieka. Albowiem o tym, jak niebezpieczna jest antykoncepcja praktyczna, a nawet tylko psychiczna przekonało się już tak wiele małżeństw. Jeśli to możliwe, warto mieć wiele dzieci. To one przecież są wezwane, aby odnowiły oblicze ziemi i były gwarancją, że świat nie jest przeznaczony do skostnienia czy jakiejś starości. Liczna rodzina to również wielkie szczęście dla samych dzieci, które nie popadną w tak zwany syndrom jedynaka. Podstawowym motywem, dla którego chcieliśmy wraz z mężem urodzić więcej niż tylko jedno dziecko, była miłość. Kochaliśmy siebie, kochaliśmy życie i dlatego pragnęliśmy, aby również inni ludzie mogli je otrzymać. Bóg wpisał w nas instynkt życia. Narodziny dziecka to nic innego jak łaska, której Pan Jezus udziela małżonkom, a oni, odpowiadając na miłość Bogą, stają się współpracownikami Stwórcy w akcie stworzenia. W ten sposób ofiarowują Panu Bogu dzieci, ażeby Go kochały i służyły Mu. Moje rodzicielstwo, a zwłaszcza każdy okres stanu błogosławionego uświadamiał mi, że być matką to po prostu być składaną ofiarą. Każde powołanie jest powołaniem do macierzyństwa fizycznego, duchowego i moralnego, a przygotowanie się do niego oznacza przygotowanie się do bycia dawcą życia i dlatego jestem przekonana, że jeśli w walce o nasze powołanie musielibyśmy umrzeć, to byłby to najpiękniejszy dzień naszego życia. Nie przypuszczałam, że słowa te dane mi będzie zrealizować już wkrótce. Kiedy dzieci są zdrowe, wszyscy je podziwiają. Gdy ja wychodziłam z moimi na dwór, ludzie zatrzymywali się, aby z zachwytem popatrzeć na nasze pociechy. Owszem, pojawiała się we mnie radość i duma, ale zaraz wszystko oddawałam w dziękczynieniu Panu Jezusowi. Nie zapomnijmy, że dziecko ma wartość samo w sobie i jest bezcenne nawet wówczas, gdy jest chore. Dzieci to przecież nie maskotki do pokazywania w towarzystwie. Przyznaję, że byłam w naszych dzieciach niemal zakochana. Wyjątkową bliskość przeżywałam choćby w chwilach karmienia piersią. Zawsze jednak uważałam, że dzieci mają prawo czuć miłość obydwojga rodziców. Stąd nie chciałam ich do siebie przywiązywać. Zależało mi, aby taką samą bliskość czuły od swojego taty i aby on o nich wszystko wiedział. Trzeba dać dzieciom przykład, aby wiedziały, że rodzice się kochają, a one są w tę miłość włączone. Jakże wielką sztuką jest owo wzbudzanie miłości u naszych skarbów. Najpierw miłości do Pana Boga, potem współmałżonka i wreszcie wzajemnej miłości do brata i siostry. Prócz tego w grę wchodzą takie cechy prospołeczne jak: solidarność, radość z cudzego dobra, współczucie i im podobne. Jak to najlepiej wypielęgnować? Wiadomo, że nie samymi słowami. Dziecko powinno odczuwać, że jest kochane, że Bóg nad nim czuwa, że w ramionach rodziców jest bezpieczne i że nie musi rywalizować o miłość ze swoim rodzeństwem. Dobrze jest dać szansę swoim dzieciom na kontakt z innymi dziećmi. My uczyniliśmy to przez włączenie naszych pociech do grupy maluchów Akcji Katolickiej. A tak w ogóle, to cała moja koncepcja wychowywania dzieci opierała się na zasadzie przekonywania poprzez przykład. Słowa pouczają, ale przykład pociąga. Ja nie rozumiem, jak mama mogłaby upokorzyć własne dziecko. Musimy starać się wychować dzieci poprzez przykład, a nade wszystko, już od najmłodszych lat, uczyć je widzieć we wszystkim dar Boga i mieć szacunek wobec tego daru. A zatem rolą rodziców jest wdrażanie dzieciom cech wdzięczności i pamięci o innych. Z reguły nie ma z tym większych problemów, albowiem dzieci są spontaniczne. Moje na ten przykład bardzo się cieszyły, gdy dostawały pozwolenie na wyrażenie swoich uczuć przez pisanie gryzmołków w listach do Piotra i podpisywanie ich własnym imieniem. Propozycja modlitewnej refleksji nad tajemnicami różańca świętego: Narodzenie Pana Jezusa i Ofiarowanie w świątyni. 11. Praca zawodowa Bądźmy uczciwi Podejmując jakąkolwiek pracę, wybierając zawód, szukając miejsca zatrudnienia, trzeba postawić sobie pytanie: Jaka jest moja motywacja? I choć wiadomo, iż trzeba pracować, aby utrzymać rodzinę, to jednak strona finansowa nie powinna być jedynym kryterium wyboru zawodu. Uświadomiłam sobie, że wszyscy na świecie pracujemy, służąc w jakiś sposób człowiekowi. Dlatego też wspaniałą motywacją jest według mnie pragnienie służenia innym ludziom, a w nich Panu Jezusowi. Wśród wielu profesji jest służba lekarza, która - tak myślę - lepiej od innych pozwala służyć człowiekowi choremu na ciele, a niejednokrotnie przecież również na duchu. Ten zawód - powołanie opiera się na wyjątkowych relacjach z ludźmi chorymi i oczywiście z ich rodzinami. Zwróćmy uwagę na misję kapłańską - tak jak kapłan może dotykać Jezusa - tak my dotykamy Jezusa w ciałach naszych chorych- biednych, młodych, starych, dzieci. Ażeby Jezus mógł się ukazać pomiędzy nami, niechaj znajdzie wielu lekarzy, którzy ofiarują Mu samych siebie. On jakby chciał powiedzieć: "Kiedy spełnicie powołanie waszej profesji, będziecie cieszyć się życiem Boga, ponieważ byłem chory i Mnie wyleczyliście'. Zanim podejmiemy się konkretnego zajęcia, bardzo ważny jest czas naszego przygotowania. Mając już pewne doświadczenie, nie unikajmy dalszych okazji do tego, aby się dokształcać. W moim przypadku ucząc się i specjalizując w dziedzinie pediatrii oraz chirurgii, zawsze chciałam kontynuować pracę lekarza ogólnego. Zastanawiając się nad pięknem swojego zawodu, który traktowałam jako powołanie, doszłam do wniosku, iż przedmiotem naszej wiedzy i pracy jest człowiek, który ukazuje nam samego siebie, oczekuje od nas potwierdzenia pełni egzystencji i mówi: Pomóż. Niestety, w dzisiejszych czasach powierzchowność zaistniała również w naszej profesji. Leczymy ciało, łecz bardzo często czynimy to bez kompetencji. Dlatego: 1. Dobrze czyńmy to, co należne z naszej strony. Solidnie studiuj na twoim kierunku. Niestety, istnieje dziś nastawienie na pieniądz. 2. Bądźmy uczciwi. Bądźmy lekarzami godnymi wiary. 3. Praktykujmy wrażliwą troskę, pamiętając że to są nasi bracia, którzy są godni delikatności. 4. Nie zapominajmy o duszy pacjenta, a wówczas, kiedy mamy prawo do pewnej poufałości, uważajmy, aby tej duszy nie sprofanować. Byłaby to jakaś zdrada. Zwracajmy uwagę na słowa rzucane z pewną nonszalancją, na konieczność instynktownego unikania ich, bardziej dbajmy o czystość niż o siłę i pewność. Czyńmy dobro. Starałam się sama żyć według tych zasad. Nie chciałam szukać w pracy wygody, rozgłosu czy wspomnianych korzyści materialnych. Dlatego też podjęłam się dodatkowej bezpłatnej służby jako lekarka w przedszkolu i szkole podstawowej w Ponte Nuovo di Magenta. Nieraz także jechałam naszym małym fiatem do ludzi chorych obłożnie, starszych i, mówmy szczerze, mniej zamożnych. Jako lekarz chciałam stać się dla moich chorych przyjacielem. Lecząc młode matki, byłam dla nich nie tylko lekarką. Traktowały mnie jak starszą siostrę, która umie doradzić. Nie bały się mnie i zwierzały ze wszystkiego. Czuły chyba, że jestem zdecydowanie po stronie życia ich samych oraz poczętych lub ledwie co urodzonych dzieci. Byłam o tym przekonana nie tylko z racji wiary, ale również dlatego, iż sama byłam kobietą i matką. W swoje obowiązki trzeba angażować się do końca sercem. Nie wolno jednak przedkładać obowiązków zawodowych ponad rodzinę. To praca jest dla rodziny, a nie rodzina dla pracy. Myślę, że ustrzec nas od tej niebezpiecznej zmiany w hierarchii wartości może modlitwa. Praca również winna stać się modlitwą i będzie takową o ile zostanie poprzedzona spotkaniem sam na sam z Chrystusem. Wracając z pracy do domu, nie starajmy się przenosić napięć na swoich najbliższych. A jeśli już dzielimy się swoimi sprawami zawodowymi z małżonkiem, to czyńmy to w atmosferze wzajemnego wsparcia, współuczestnictwa w kłopotach i sukcesach. To ważne, aby docenić pracę i osiągnięcia drugiej strony. Pochwała ze strony współmałżonka naprawdę jest o wiele cenniejsza niż niejedna premia czy akt uznania ze strony firmy. Propozycja modlitewnej refleksji nad tajemnicą różańca świętego: Nawiedzenie świętej Elżbiety. 12. Apostolstwo Miły zapach Chrystusa Zaangażowanie chrześcijanina w życie rodzinne, a następnie zawodowe to rzecz oczywista. Jest jednak jeszcze jedna przestrzeń, która nie może pozostać ugorem. Chrystus powiedział: Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody oraz Kto się przyzna do Mnie przed ludźmi, do tego Ja przyznam się przed Ojcem Niebieskim. Chodzi więc o apostolstwo, do którego nie są przecież powołani wyłącznie biskupi. Apostolat to misja dla każdego dojrzałego chrześcijanina. Podejmujmy różne inicjatywy nie po to, aby nas widziano. Moja ulubiona święta Maria Goretti mówi, że życie jest piękne, kiedy poświęcone jest wielkim ideałom. Aby móc osiągnąć ten wielki ideał, potrzeba umieć oddać życie. Trzeba pracować, poświęcać się... wyłącznie dla chwały Bożej. Zasiewać, rzucać nasze małe ziarno niezmordowanie, a jeśli, mimo naszej najlepszej pracy, doznamy porażki, przyjmijmy ją wielkodusznie: porażka dobrze przyjęta przez apostoła, który wykorzystał wszystkie środki, aby osiągnąć sukces, bardziej przyczynia się do zbawienia niż triumf... Pracujmy, wymagajmy, aby zobaczyć szybko owoce naszej pracy. Tym, co się liczy jest: pracować a nie spać. Zbawianie świata nie było nigdy dziełem łatwym: ani dla Syna Bożego, ani dla apostołów. Takie przekonania uformowała we mnie Akcja Katolicka. To dzięki niej już od młodości mogłam zostać włączona w służbę Kościołowi. Wielu jest takich, którzy nazywają siebie chrześcijanami. Jakże są odlegli od życia w chrześcijaństwie. Konieczne jest działanie - powtarza wielokrotnie w naszych czasach Ojciec Święty. Chrystus, aby mogło zwyciężyć Jego Królestwo, potrzebuje współpracowników. Dlatego stajemy u boku kapłanów. Musimy walczyć o nadejście tego Królestwa. Wiele mówi się o reformach ekonomicznych, lecz rzeczą ważniejszą od tego jest to, co przynosimy duszom ludzi. Przynośmy im Jezusa. Jezus chce posłużyć się także nami. W naszym działaniu kierujmy się trzema słowami: modlitwa, poświęcenie i działanie. Formy tego działania mogą być najróżniejsze. Czas na szerzenie Królestwa Bożego jest zawsze. Starajmy się podprowadzać ludzi do sakramentów. Często świat jest zamknięty na kapłana. Tym samym traci bardzo wiele. Nie pozwólmy, aby ktokolwiek umierał bez posługi sakramentalnej. Współpraca z duchownymi może się dokonywać na różnych płaszczyznach. Ja sama miałam szczęście współpracować z wieloma kapłanami. Z księdzem Righettim w Genowa Quinto, z księdzem Crespim w Magenta, a po ślubie z księdzem Cerrim. Zawsze nasze relacje były pełne czci i wzajemnego szacunku. Duszą prawdziwego apostolatu jest nie co innego, jak właśnie wspomniana modlitwa. Warunkiem wszelkiej owocności działania apostolskiego jest modlitewna stałość. Dlatego apostolat najpierw podejmuje się na kolanach. W życiu apostoła nie powinno być ani jednego dnia, w którym nie znalazłoby się czasu przeznaczonego na spotkanie u stóp Chrystusa. Pan Jezus pragnie widzieć nas blisko siebie, ażeby w modlitewnym sekrecie objawić nam tajemnicę nawrócenia dusz, które chcemy do Niego przybliżyć. Aby być apostołem, dusza moja musi być zawsze w stanie łaski, to znaczy, że musi być świątynią, żywym tabernakulum. Muszę mieć w swoim wnętrzu życie Boże, ażeby móc dzielić się nim z duszami, które mnie otaczają. Myślmy często, że dzięki łasce Bożej, z Jezusem w sercu, jesteśmy alter Christus. Niewątpliwie dzięki temu unikniemy nie tylko grzechów, ale również zaniesiemy wszędzie radość, miły zapach Chrystusa. Pretendować do bycia apostołem, a nie uczestniczyć w Ofierze Zbawiciela to czysta fantazja. Im bardziej pragniemy służyć innym, tym częściej trzeba powracać do źródła, którym jest Pan Bóg. Chrystus przyjmowany w Komunii świętej nie znika w naszych sercach, lecz pozostaje w nas mistycznie przez cały dzień. Miejscem dawania świadectwa nie musi być obszar ograniczony wyłącznie do granic parafii czy kościoła parafialnego. Jednym z miejsc, gdzie chrześcijanin może być apostołem, jest oczywiście miejsce jego pracy. W moim przypadku było to środowisko medyczne. Nie każda jednak praca daje w identycznym stopniu szansę do bezpośredniej służby człowiekowi. Ja sama zabierałam swoje podopieczne z Akcji Katolickiej do rodzinnego domu w Yiggione, gdzie, owszem, odprawiałyśmy medytacje, lecz jednocześnie praktyki te wzbogacałyśmy przez wycieczki, wspólne wyjścia na wieś, śpiew. Kontakt z naturą otwierał nas jeszcze bardziej na pragnienie służenia dobremu Bogu. Jeszcze inną formą pracy dla szerzenia Królestwa Bożego może być nie poddany żadnej formie ideologii wolontariat. W ten sposób realizowałam się w Stowarzyszeniu Świętego Wincentego. Wraz z koleżankami odwiedzałyśmy osoby starsze i pomagałyśmy im w zwykłych pracach domowych. Poza tym zapraszałyśmy je na różne przygotowywane przez nas spektakle. Wiem zatem z autopsji, że taka dobrowolna służba pozwala w praktyce otworzyć się na innych i wyjść ze swojego małego świata egocentryzmu. Poza tym działanie na rzecz drugiego człowieka, podejmowane bez spodziewanych materialnych profitów, po prostu nas uszlachetnia. Propozycja modlitewnej refleksji nad tajemnicą różańca świętego: Głoszenie Królestwa Bożego i wzywanie do nawrócenia. 13. Odpoczynek Uwielbiać Boga pod błękitem nieba "Idźcie na miejsce osobne i wypocznijcie sobie nieco! Tak wielu bowiem przychodziło i odchodziło, że nawet nie mieli czasu na posiłek". W ten sposób Chrystus przypomina swoim uczniom o bardzo istotnej sprawie - odpoczynku, czyli świętowaniu. Przykład daje nam sam Pan Bóg, który umie świętować po dokonanym akcie stwórczym. Odpoczynek czyli regeneracja, to odnowa nie tylko sił fizycznych, ale przede wszystkim naszego ducha i relacji z bliskimi. Wzór odpoczywania i prawdziwy przykład wspólnej radości wyniosłam z domu rodzinnego. Formy odpoczynku mogą być najróżniejsze. Pamiętam posiłki przy dużym, wspólnym stole, zwłaszcza kolacje, kończące się na przykład małymi koncertami pianistycznymi, które zapewniała nam nasza siostra Amalia. Było to cudowne, codzienne świętowanie we wspólnocie rodzinnej. Moją największą pasją i przestrzenią, w której odpoczywałam pełną piersią, stał się kontakt z naturą. Przede wszystkim były to wyjazdy w góry, uprawianie alpinizmu, a zimą szusowanie na nartach. Od czasu do czasu grałam też w tenisa. Pan Bóg stworzył dla nas tak piękny świat. Trzeba umieć docenić ten dar i korzystać z niego. Zawsze czułam się tak szczęśliwa, gdy byłam w kontakcie z przyrodą, iż mogłabym spędzać całe godziny na jej kontemplacji. Jakże się nie radować i nie uwielbiać Boga, kiedy się staje na górze, pod błękitem nieba..?. Zawsze byłam wyczulona na to, aby odpoczynek nie był jakimś leniuchowaniem w kawiarenkach czy przesiadywaniem przed telewizorem. Owszem, nie unikałam również i tego wynalazku. Z wielką przyjemnością korzystałam na przykład z transmisji koncertów emitowanych przez stację RAI. Nierzadko wybieraliśmy się z mężem również do opery, teatru czy kina. Bardzo zależało mi, aby odpoczynek łączył mnie z Piotrem jeszcze bardziej. Tłumaczyłam mu, że trzeba umieć zmienić styl. Starałam się zatem nauczyć go odpoczywać, kiedy jeszcze byliśmy w narzeczeństwie. Później uczyłam tego także nasze dzieci. Wyjeżdżaliśmy zatem systematycznie w góry. Czasami w tygodniu bywałam tam sama z dziećmi, a Piotr dojeżdżał do nas po pracy. Były to niezapomniane chwile, kiedyśmy wspólnie spacerowali, bawili się i cieszyli pięknem przyrody. Mieliśmy wynajęty domek u pewnej znajomej w Courmayeur nieopodal Monte Bianco. Podczas różnych wypadów lubiliśmy robić sobie fotografie, które przedłużały nasze świętowanie na następne miesiące, a nawet lata. Nasz kontakt z przyrodą miał niesamowity wpływ na nasze pociechy. Starałam się bowiem wpływać na ich edukację, pokazując im konkretne zjawiska, jakie występują w otaczającym je środowisku. Wiem także, iż taki styl odpoczywania czyni dzieci radosnymi. Jestem przekonana, że naprawdę słuszne jest twierdzenie, że otoczenie radosne, piękne, pełne światła i słońca czyni takimi również dzieci. Są bardziej pogodne i cieszą się. Atmosferę świętowania najlepiej wprowadzać w swój dom już od pierwszych miesięcy po ślubie. Okazji jest bardzo wiele. Przypomnę choćby nasze wspólne rocznice czy świętowanie urodzin kolejnych dzieci przez wspólne życzenia czy torcik ze świecami. W domu mogą mieć miejsce również różne zabawy, choćby w okresie karnawału. Na pewno będą też okazje rodzinne, takie jak śluby (w naszym przypadku również prymicje moich braci kapłanów), czy po prostu zwykłe wizyty. Jeśli chodzi o te ostatnie, to przyznaję, że starałam się prowadzić dom otwarty na gości. Uważam bowiem, iż wizyty dobrych ludzi zawsze sprawiają przyjemność. Tak było również w naszej rodzinie. Często przychodzili nasi wspólni znajomi. Bywali u nas także przyjaciele męża. Chciałam ich uszanować przez piękne nakrycie stołu i jakieś ciekawe menu. Wiem, że Piotr był wówczas bardzo zadowolony. Przyznaję, że w kwestii odpoczywania moją największą troską był dla mnie właśnie mąż. Pracował bardzo dużo, więc ciągle niemal musiałam mu przypominać, aby dbał o siebie. Lekarstwa owszem pomagają, ale to, co się liczy, to wypoczynek. Myślę, że dzięki delikatnym sugestiom mój Piotr zaczął wreszcie o tym pamiętać. Niejednokrotnie sam dzielił się ze mną swoją radością, że na przykład był na koncercie czy znalazł czas na odwiedziny swoich bliskich. Jeszcze jedną wspólną formą odpoczywania, bardzo drogą nam obydwojgu, był taniec. Sprawiało nam to wielką radość i dlatego od czasu do czasu udawaliśmy się na bal. Ostatni przeżyliśmy w Grand Hotelu w Sztokholmie w 1961 roku. Następny czeka nas pewnie w raju... Propozycja modlitewnej refleksji nad tajemnicami różańca świętego: Zmartwychwstanie i Wniebowstąpienie Pana Jezusa. 14. Choroba Miłość i ofiara W piękno życia ludzkiego wpisana jest również rzeczywistość choroby. Spotykałam się z nią niemal od początku swojego życia. Najpierw poprzez cierpienie mojej siostry Amali, którą choroba doprowadziła do śmierci. Byłam z nią tak bardzo zżyta. Nagle mi jej zbrakło. To jej właśnie powierzałam swoje wielkie i małe kłopoty. Potem przyszło doświadczenie choroby rodziców. Do dziś pamiętam co czułam i jak bardzo płakałam, kiedy po długiej podróży do domu okazało się, że dotarliśmy za późno, bo mamusia już zmarła. Dostała udaru mózgu. Bardzo lękałam się także o zdrowie swojego męża, który z powodu przepracowania wpadł w taki stres, iż konieczna była kuracja i wyjazd na odpoczynek do San Remo. Nie ominęły mnie również cierpienia związane ze stanem błogosławionym. Nigdy wcześniej nie wyobrażałam sobie, iż trzeba tak wiele cierpieć, zostając mamą. Całe szczęście, że swoje troski i zmartwienia mogłam dzielić z moim Piotrem. W przeciwnym razie poziom mojego morale byłby prawie zawsze poniżej zera. Starałam się przed najbliższymi nie udawać, ale również próbowałam nie obciążać ich swoim cierpieniem. Oczekiwanie na dziecko łączyło się z lękiem, iż mogę poronić, co zresztą dwukrotnie faktycznie miało miejsce. Zmartwień nie brakowało nam też w czasie wychowywania dzieci. Dla przykładu nasz pierwszy synek miał wadę stawu biodrowego, co pociągało konieczność noszenia specjalnego aparatu ortopedycznego. Groził mu także przykurcz karku. Często miewał torsje. Czego by nie uczynił człowiek, aby tylko nie widzieć cierpienia dziecka .Miłość i ofiara są tak ściśle związane ze sobą jak słońce i światło. Nie można kochać bez cierpienia i cierpieć bez miłości. Spójrzcie na matki, które naprawdę kochają swoje dzieci. Jakże wiele ponoszą ofiar! Są gotowe do wszystkiego, również do ofiarowania własnej krwi. Tak uważałam i nie przypuszczałam, że przyjdzie mi samej słowa te zrealizować w życiu. Przy oczekiwaniu na czwarte dziecko wykryto u mnie bardzo niebezpiecznego włókniaka macicy. Koledzy lekarze przedłożyli mi trzy możliwości: usunięcie włókniaka wraz z macicą, co ratowałoby moje życie niszcząc jednak życie poczętego dziecka; usunięcie włókniaka i przerwanie ciąży, co prawdopodobnie pozwalałoby mieć następne dzieci; próbę usunięcia włókniaka przy jednoczesnym staraniu się, aby nie zniszczyć poczętego życia. Jako matka i jako lekarz wybrałam tę trzecią możliwość. Powiedziałam im bardzo wyraźnie: Jeśli będziecie musieli decydować pomiędzy mną a dzieckiem, wybierzcie dziecko. To samo powtórzyłam mężowi i profesorowi, który miał mnie operować. A bolało mnie rzeczywiście bardzo. Tak bardzo, że aż wzywałam bezwiednie pomocy swojej kochanej mamusi. Nie chciałam jednak przyjmować środków przeciwbólowych. Modliłam się tylko: Jezu daj mi siłę, Jezu kocham Cię. Wszystkie swoje cierpienia ofiarowałam za męża, aby Chrystus go ochraniał i za nasze dzieci, te których oczekiwaliśmy i te które już żyły, aby były piękne, zdrowe, mądre. W ten sposób mogłam nieco spokojniej przeżywać swoje cierpienie. Ostatecznie starałam się wszystko złączyć z męką Chrystusa na krzyżu. Polecałam się również Matce Jezusa. To On dał mi łaskę duchowego uzdrowienia. I zobaczyłam coś, czego nie mogłam jeszcze wówczas opowiedzieć Piotrowi. Zrozumiałam też, że cierpieniem można wypraszać łaski. Potwierdzam również, że cierpienie może nas oczyszczać, byśmy mogli stanąć przed Panem. Tak czy owak żadne cierpienie, żadna choroba nie przerywa drogi, na której realizujemy nasze powołanie. Ostatecznie urodziłam córeczkę przez poród cesarski. Wkrótce jednak okazało się, że powróciły niesamowite bóle. Po prostu pojawiły się komplikacje. W nocy z piątku na sobotę zaczęła się moja agonia. Bardzo wdzięczna jestem mężowi, że na te ostatnie chwile zechciał mnie przewieźć do naszego domu, do naszych pociech. Wiem teraz na pewno, iż to jak przeżywamy chorobę, zależy w dużej mierze od stanu naszego ducha. Wiem także, iż to jak patrzymy na ludzi chorych, przychodnie i szpitale zależy od naszej wrażliwości i świadomości. Szpitale to przecież całe miasta cierpień. Ale wiem również, że choroba i cierpienie jednak zawsze pozostaną tajemnicą. Propozycja modlitewnej refleksji nad tajemnicą różańca świętego: Dźwiganie krzyża. 15. Boża Opatrzność Bóg się zatroszczy Nie zapominajmy, że żyjąc na ziemi, jesteśmy ciągle niejako na szlaku do ostatecznej doskonałości. Towarzyszy nam w tej wędrówce Boża Opatrzność. Oznacza Ona wszelkie zrządzenia, przez które Bóg z miłością i mądrością prowadzi nas do ostatecznego celu, wspomnianej doskonałości. Opatrzność Boża wymaga dziecięcego zawierzenia. Jest konkretna i trzeba z Nią współpracować. Gdy patrzy się z takiej perspektywy na historię swojego życia, każde wydarzenie nabiera innego, głębszego sensu. W moim przypadku wiara w Opatrzność Bożą pomogła mi przeżyć śmierć kochanych rodziców. Uspokoiłam się wewnętrznie dzięki pewności, że pójdą do raju, że będą zbawieni. Tak samo popatrzyłam na śmierć innych moich bliskich. W Bożej Opatrzności odnalazłam również sens naszych, jakże częstych, przeprowadzek. A później tylko dzięki Opatrzności Bożej mogłam się zdobyć na zmianę planów odnośnie do własnego powołania na plany zgodne z wolą Boga. Boża Opatrzność zaplanowała dla mnie powołanie małżeńskie i rodzicielskie. I nie miałam już więcej żalu, że nie zostanę misjonarką jak mój starszy brat. Dlatego uważam, że spotkanie na drodze życia Piotra też było wpisane w plany Boże. Dziękuję więc Panu Bogu za takiego męża i ojca dla moich dzieci. Tylko ufność Panu Jezusowi, pewność, że mi pomoże, dała mi wiarę, że mogę być narzeczoną godną mojego ukochanego. Opatrzność Boża nadała sens wszystkiemu, co zaplanowaliśmy. Weszła w konkrety naszej rodziny. Nauczyła nas doceniać dar życia w każdym dziecku. Pozwalała otworzyć się na piękno przyrody. Cieszyć się i radować urokami gór, podróżami, koncertami, przedstawieniami teatralnymi i najróżniejszymi uroczystościami. Z przekonaniem w niezawodną moc Opatrzności Bożej podejmowałam każdy stan błogosławiony. I to Ona właśnie pomagała mi znosić wszelkie niedogodności i cierpienia. Modliłam się, aby Bóg zechciał dać nam wiele dzieci. Ufałam, że jeśli taka będzie Jego wola, to może nasz syn wybierze drogę powołania kapłańskiego. Aczkolwiek nic na Panu Jezusie nie wymuszałam. Oddałam wszystko Bożej Opatrzności. Boskiej Opatrzności polecałam wszystkie sprawy mojego męża, a zwłaszcza jego dalekie podróże. Życzyłam mu w listach: Niechaj Pan Jezus towarzyszy Ci i zawsze osłania. Także podczas innych lotów, które będziesz musiał przeżyć. Ja nie mogę robić nic innego, jak tylko modlić się i polecać Cię Jego Boskiej Opatrzności. Mam wielkie szczęście, że również mój Piotr traktował wiarę w Bożą Opatrzność bardzo realnie. Polecał się Jej we wszystkim. Najbardziej jednak potrzebował tej Bożej siły w chwili, gdy zbliżało się nasze rozstanie. Wierząc w Bożą Opatrzność mogliśmy traktować Boga jako Ojca, który żyje na wieki i nie pozostawia swoich dzieci bez opieki. Jako lekarka tłumaczyłam to niejednokrotnie swoim pacjentom. Powtarzałam to także sobie samej w chwilach, gdy kogoś nie udało się wyleczyć. Kiedy nadszedł czas, gdy identyczna sytuacja miała spotkać moją rodzinę, ufność w Bożą Opatrzność dała mi stuprocentowe przekonanie, iż dziecko, które nosiłam w łonie, jest osobą, której należały się miłość i szacunek, a nie jakimś przedmiotem, o którym wolno byłoby zadecydować według własnego kaprysu. Nadzieja Bożej Opatrzności była dla mnie niepodważalna. Wiedziałam, że czynię wolę Bożą, a Bóg zatroszczy się o moje dziecko. Ktoś mógłby postawić dylemat, czy nie lepiej było uratować siebie dla trójki żyjących już maleństw i męża, niż pozostawić czwórkę sierot z samym ojcem. Ja wiem, że taki wybór nie byłby wyborem właściwym. Poza tym mam rację potwierdzoną przez fakty, ponieważ Boża Opatrzność nie opuściła ani mojego męża, ani moich dzieci. Nigdy bowiem Opatrzność Boża nie opuszcza człowieka i nie opuści konkretnej rodziny, która się modli i ufność swoją pokłada w Panu Bogu. Propozycja modlitewnej refleksji nad tajemnicą różańca świętego: Modlitwa w Ogrójcu i Śmierć Pana Jezusa na krzyżu. Zakończenie Spędziliśmy wspólnie dość dużo czasu. I jestem przekonana, że na tym nie koniec. Tak, zapraszam Cię do Domu Ojca, gdzie, jak wiesz, mieszkań jest wiele. Wcale nie żartuję. Zapraszam Cię do świętości, na wzór Ojca Jezusa i naszego, który jest święty. Moje szczęście dojścia do chwały świętych ogłosił Kościół publicznie 16 maja 2004 roku. Twoje też zostanie pokazane światu. Jeśli nie na ziemi, to na pewno podczas paruzji. Tylko proszę, potraktuj to na serio. Uśmiecham się, kiedy o tym mówię, bo przypominam sobie własnego męża. Mój Piotr w swojej szczerości wyznał kiedyś, że nie uświadamiał sobie, iż miał obok siebie świętą. Ja też wcale za taką się nie uważałam. Tym niemniej dążenie do świętości potraktowałam jako coś normalnego dla każdego ucznia Jezusa z Nazaretu. Podobnie myśli mój Czcigodny Rówieśnik - Papież z Polski, który często przecież przypominał: Nie bójcie się być świętymi! Pozwólcie się porwać Chrystusowi! A nieco starsza od nas siostra, nazywana Matką Teresą z Kalkuty, pytana o to, jak się czuje wiedząc, że ludzie uważają ją za świętą, odpowiadała wprost: Świętość to nie żaden luksus, na który mogą sobie pozwolić tylko niektórzy. A zatem kochajmy życie. Traktujmy je jako niezasłużony dar Boga, który otrzymaliśmy w dzierżawę. I wydajmy dobre owoce prawdziwej miłości, w której nie ma lęku, że się daje za dużo. A możemy mieć ufność, że z pomocą łaski Bożej będziemy z Nim na wieki. Do zobaczenia... Joanna Modlitwy Modlitwa świętej Joanny do Jezusa O Jezu, obiecuję Ci przyjąć wszystko, co na mnie dopuścisz, spraw tylko, abym poznała Twoją wolę. Mój najsłodszy Jezu, Boże nieskończenie miłosierny, Ojcze najczulszy dla dusz, w szczególności tych najsłabszych, tych najbiedniejszych i tych najbardziej poranionych, które ze specjalną czułością bierzesz w swoje boskie ramiona, przychodzę do Ciebie, aby Cię prosić, ze względu na miłość i zasługi Twego Najświętszego Serca o łaskę zrozumienia i spełnienia zawsze Twej świętej woli, o łaskę zawierzenia Tobie i o łaskę pewnego odpoczynku dzisiaj i w wieczności w Twoich kochających, boskich ramionach. Modlitwa świętej Joanny do Madonny O Maryjo, ukrywam się i zawierzam swoje sprawy Twoim matczynym dłoniom, wewnętrznie pewna, że otrzymam to, o co Cię błagam. Ufam Ci, ponieważ jesteś moją słodką Matką, Tobie zawierzam, ponieważ jesteś Matką Jezusa, Tobie się polecam. W zaufaniu tym odpoczywam, uspokojona, że zostałam we wszystkim wysłuchana. Z taką ufnością w sercu pozdrawiam Cię Matko moja, ufności moja. Tobie poświęcam się wewnętrznie, prosząc Cię, abyś pamiętała, że jestem rzeczą i własnością Twoją. Strzeż mnie i bądź mi obroną, o słodka Maryjo, i we wszystkich chwilach mego życia Ty sama przedstawiaj mnie Twemu Synowi Jezusowi. Modlitwy za wstawiennictwem świętej Joanny Beretty Molli Boże, Ty powiedziałeś, że nie ma większej miłości nad tę, kiedy ktoś daje życie za osobę ukochaną. Dziękujemy Ci, że dałeś nam w osobie Joanny płomienny przykład prawdziwej miłości i szacunku dla życia. Dopomóż nam, abyśmy zrozumieli jej przykład życia, rozpowszechniali go i sami nim żyli. Odnów we wszystkich kobietach, żyjących na całym świecie, zrozumienie sensu ich misji i szacunku dla każdego życia, które jest darem Boga, a na którego straży winny stać nawet za cenę własnego życia. Daj nam łaskę, której oczekujemy i radość nazywania świętą Joannę, która idąc za przykładem Jezusa, ofiarnie złożyła swoje życie za życie innych. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen. * * * Boże, nasz Ojcze, uwielbiamy Cię i błogosławimy Tobie, ponieważ w osobie Joanny Beretty Molli dałeś nam poznać kobietę, która jako dziewczyna, żona, matka i lekarz jest świadkiem Dobrej Nowiny. Jesteśmy Ci także wdzięczni, ponieważ przez dar jej życia uczysz nas przyjmować i szanować każdą istotę ludzką. * * * Ty, Panie Jezu, byłeś dla niej najważniejszym odniesieniem: umiała Cię odnaleźć w pięknie świata przyrody; zastanawiając się nad wyborem własnej drogi życia, poszukiwała Ciebie i tego jak Ci najlepiej służyć; w miłości małżeńskiej stała się znakiem Twojej miłości do Kościoła i ludzi; podobnie jak Ty, Dobry Samarytanin, zatrzymywała się obok każdej osoby chorej, małej i słabej; na Twój wzór i ze względu na miłość ofiarowała samą siebie, rodząc nowe życie. * * * Duchu Święty, źródło wszelkiej doskonałości, udziel również nam mądrości, rozumu i odwagi, abyśmy za przykładem i wstawiennictwem Joanny, w życiu osobistym, rodzinnym oraz zawodowym potrafili usłużyć każdemu mężczyźnie i kobiecie i w ten sposób wzrastać w miłości i świętości. Amen. Nowenna za wstawiennictwem świętej Joanny Beretty Molli Boże, Nasz Ojcze, Ty dałeś Kościołowi dar w osobie świętej Joanny Beretty. Ona w swojej młodości gorąco poszukiwała Ciebie i przyciągnęła do Ciebie innych młodych ludzi. Uczyniła to przez świadectwo apostolskie i Akcję Katolicką, którą podjęła w trosce o dobro starszych i chorych osób. Dziękujemy Ci za dar tej Młodej Kobiety, tak dalece Tobie powierzonej. Przez Jej przykład, obdarz nas łaską uświęcenia naszego życia w służbie Tobie dla radości naszych braci i sióstr. Chwała Ojcu... Jezu, Zbawicielu ludzkości, wezwałeś świętą Joannę Berettę do wykonywania zawodu lekarza jako misji dla przynoszenia ulgi ciałom i duszom. Ona widziała Ciebie w cierpiących współbraciach oraz w młodzieży i dzieciach pozbawionych wszelkiego wsparcia. Dziękujemy Ci, że odsłoniłeś siebie w jej służbie łagodzenia ludzkich cierpień. Nieoceniony przykład życia Joanny może nas uczynić szlachetnymi chrześcijanami w usługiwaniu naszym braciom i siostrom, szczególnie tym, którym dałeś uczestnictwo w swoim krzyżu. Chwała Ojcu... Boże, Duchu uświęcający, który kochasz Kościół jak swoją Oblubienicę, napełniłeś serce Joanny Beretty miłością, którą mogła promieniować w swojej rodzinie i w ten sposób współpracować z Tobą w cudownym planie tworzenia i dawania życia dzieciom, by mogły Ciebie poznać i kochać. Dziękujemy Ci za taki wzór żony. Przez jej zachęcające świadectwo, błagamy Cię, obdarz nasze rodziny matkami pełnymi spokoju, chrześcijańskiej postawy, wiary i miłości. Niech będą matkami charakteryzującymi się uświęconym służeniem i szlachetną działalnością. Chwała Ojcu... O Boże, Stworzycielu i Opiekunie ludzkości, byłeś blisko świętej Joanny Beretty, kiedy dotknięta chorobą, przeżywała bolesny dylemat wyboru między własnym życiem a życiem dziecka, które nosiła w sobie, darze długo oczekiwanym. Poprzez zawierzenie i świadomość Twojego przykazania dotyczącego ochrony ludzkiego życia, Joanna znalazła odwagę do wypełnienia obowiązku matki i powiedzenia "tak" życiu swojego dziecka - tym samym szlachetnie uświęcając własne. Przez wstawiennictwo Maryi, Matki Jezusa i przykład świętej Joanny, natchnij wszystkie matki do przyjęcia z miłością powstałego w nich życia. Pomóż nam wszystkim obdarzać wielkim szacunkiem ludzkie życie. Daj nam łaskę, której oczekujemy: i radość znalezienia pomocy w świętej Joannie, która będąc wzorem małżonki i matki, za przykładem Chrystusa ofiarowała swoje życie za życie innych. Zdrowaś Maryjo...