Johannes von Buttlar Hazard pana Boga Przeznaczenie czy przypadek Z wyrazem podziwu Rupertowi Sheldrake’owi i Rogerowi Penrose’owi Książkę tę poświęcam Podziękowanie Dziękuję wszystkim moim przyjaciołom, którzy zainspirowali mnie do napisania tej książki oraz wspierali mnie w trakcie jej powstawania. Szczególne podziękowania pragnę złożyć mojem\u wydawcy, doktorowi Herbertowi Fleisnerowi, doktor Brigitte Sinhuber, kierującej wydawnictwem oraz mojemu lektorowi, Hermannowi Hemmingerowi. Dziękuję również krytykom mojej książki, którzy utwierdzali mnie tylko w słuszności moich poczynań. Johannes v. Buttlar Spis rzeczy I Nic nikomu nie jest pisane II Eksperymenty z przeznaczeniem III Hologram Tao IV Metamyślenie - kolejny stopień ewolucji V Po drugiej stronie chaosu VI Podróże w czasie VII Dreamland - doniesienia z Czarnego Świata VIII Obcy wśród nas IX Projekt Merlin X Kontakt z przyszłości XI Przełom czasów Objaśnienia niektórych terminów Bibliografia Podziękowanie Dziękuję wszystkim moim przyjaciołom, którzy zainspirowali mnie do napisania tej książki oraz wspierali w trakcie jej powstawania. Szczególne podziękowania pragnę złożyć mojemu wydawcy, doktorowi Herbertowi Fleissnerowi, doktor Brigitte Sinhuber, kierującej wydawnictwem oraz mojemu lektorowi, Hermannowi Hemmingerowi. Dziękuję również krytykom mojej książki, którzy utwierdzali mnie tylko w słuszności moich poczynań. Johannes v. Buttlar I. Nic nikomu nie jest pisane Zdarzyło się to po drodze do Akaby, w samym środku rozżarzonej słońcem pustyni Nefud. Gdy karawana uzbrojonych Beduinów dotarła do pierwszej oazy położonej na tej rozpalonej, bezkresnej, kamienistej pustyni, zauważono, że brakuje jednego mężczyzny. Musiał zasnąć podczas jazdy nocą i zsunąć się z wielbłąda. Pozostawiony sam, bez zwierzęcia - pośrodku odwiecznej pustki - wystawiony był na działanie bezlitosnych promieni słońca, opuszczony przez braci z plemienia, złożony w ofierze śmierci. Z takim zrządzeniem losu nie chciał się pogodzić młody Anglik dowodzący armią Beduinów. Ta armia miała później odegrać istotną rolę w ..powstaniu arabskim" - rewolcie Beduinów Hedschas (zachodniego pobrzeża Półwyspu Arabskiego) przeciwko władzy tureckiej. Powstanie miało na celu osłabienie Turcji w pierwszej wojnie światowej poprzez działania na drugim froncie. - Zawracamy, aby go poszukać - rozkazał angielski dowódca. - Po co? Żebyśmy zginęli razem z Gassimem? Do południa będzie już martwy - powiedział szeryf Ali, jego arabski przyjaciel. - Na Boga, nie możemy zawrócić! - Ja mogę - odrzekł stanowczo Brytyjczyk. - Jeśli zawrócisz, zginiesz. A Gassima właśnie zabiłeś - zaklinał go Ali. - Nadszedł jego czas, “Aurence" - rzekł jeden z jego kompanów - tak jak było mu to pisane. - Nic nie jest nikomu pisane - powiedział zwinny, niewysoki Anglik w brytyjskim mundurze wojskowym i arabskiej chuście, który miał przejść do historii jako “Lawrence z Arabii". Popędził batem swojego wielbłąda i pogalopował w ziejącą żarem pustynię. - Zawracaj, bluźnierco - krzyknął za nim Ali. – Nigdy nie dotrzesz do Akabyl Jednak Lawrence roześmiał się tylko głośno: “Dojadę. Jest mi to pisane. Tutaj, w środku!" Mówiąc to, wskazał na swoje czoło. Kiedy słońce znajdowało się w zenicie, odnalazł Gassima: mały, czarny punkt na bezkresnej pustyni, ledwie żywy z wycieńczenia bezlitosnym żarem bijącym z nieba. Kiedy Lawrence powrócił wraz z Gassimem z płomienistej pustyni, okrzykom radości nie było końca. - Prawdę mówiłeś, Angliku, nic nie jest ci pisane! - chwalono go. Jest to scena z filmowego arcydzieła Davida Leona pt. “Lawrence z Arabii", powstałego na podstawie listów, opowiadań i równie mistrzowsko napisanej autobiografii Thomasa Edwarda Lawrence'a (1888-1935) pod tytułem “Siedem filarów mądrości". Pozwala ona na konfrontację z jednym z najważniejszych pytań nurtujących ludzkość: czy istnieje jakaś przepowiednia losu, czy też może wszystko odbywa się na zasadzie przypadku? Czy człowiek skazany jest na wolę Boga lub innej wszechmocnej siły, czy sam kształtuje własną rzeczywistość? Jest to fundamentalne pytanie wszystkich wielkich doktryn filozoficznych, wszystkich religii świata. Muzułmanie wierzą w “kismet", oznaczający przepowiadanie losów wszystkich ludzi przez Allaha. “Żadne nieszczęście nie dosięgnie ziemi ani też was samych, bez tego, żeby ono nie było zapisane w księdze, zanim My je sprowadzimy. Zaprawdę, to jest dla Boga łatwe!"* Tak * Cyt. wg: Koran, z arabskiego przełożył i komentarzem opatrzył Józef Bieiawski, Warszawa 1986, s. 652. brzmi 22 werset 57 sury Koranu, na który powoływali się kompani Lawrence'a. Lecz czy rzeczywiście “wszystko zostało zapisane"? A może Lawrence miał rację, przeciwstawiając się determinizmowi islamu? Zdarzenie na pustyni miało swój epilog, z którym po namyśle pogodził się również Lawrence. W kilka dni po tym, jak uratował on Gassima od śmierci na rozpalonej słońcem pustyni, tenże wplątany został w pewien zatarg. Zamordował członka szczepu Howeitat, a to oznaczało wyrok śmierci. Jednak któż miał go wykonać? Nikt ze szczepu Herrithów, do którego należał Gassim, nie chciał zabić swojego brata. Jednak jego śmierć z ręki kogoś z Howeitat oznaczałaby nieuchronny początek wojny pomiędzy tymi szczepami, rzeź obydwu plemion i koniec ..arabskiego powstania". Sytuacja ta zmusiła więc Lawrence'a do wyboru salomonowego rozwiązania: sam wykonał wyrok, zabijając Gassima, któremu tak niedawno uratował życie. Jego arabski przyjaciel szeryf Ali skwitował to lakonicznie: “Powinieneś pozostawić go pustyni. Tak było mu bowiem pisane". “Pan Bóg nie gra w kości" - powiedział Albert Einstein w przekonaniu, że istnieje pewien określony plan czy też strategia kierująca ewolucją stworzenia. Czy losami kosmosu steruje duch i logika, ciąg przyczynowo-skutkowy? Czy ścieżka naszego żywota jest z góry określona, a przyszłe zdarzenia zostały naniesione niczym miejscowości na mapę, przez co mamy przynajmniej swobodę w wyborze dróg do nich wiodących? W wielu kulturach nie akceptuje się pojęcia wolnej woli, twierdząc, że losy ludzi zależą od określonych praw i rządzących nimi sil, na które wola człowieka nie ma najmniejszego wpływu. Uważa się raczej, że ludzkim losem kierują siły nadprzyrodzone, nawiedzające poszczególne osoby w plątaninie wszelkich niejasnych sytuacji życiowych bądź zupełnie przypadkiem. W Grecji za czasów Homera ustalaniem udziału jednostki w decydowaniu o własnym losie zajmowały się Mojry, prządki nici przeznaczenia. Czy można było zgłębić ich zamiary, a tym samym wpłynąć na los? W dawnych cywilizacjach, zwłaszcza zaś w czasach antycznych, kapłani i wróżbici stosowali najdziwaczniejsze metody przepowiadania przyszłości. Swoich spostrzeżeń dokonywali na podstawie położenia organów wewnętrznych zwierząt ofiarnych. Przyszłość przepowiadano również m. in. z ognia, dymu i połysku kamieni szlachetnych, przede wszystkim jednak z układu gwiazd i na podstawie niektórych zjawisk na niebie. Pominąwszy fakt, iż trzewia zwierząt ofiarnych służące przepowiadaniu przyszłości musiały ustąpić miejsca komputerowi, z pomocą którego sporządza się obecnie horoskopy dla klienteli licznych astrologów, to w rzeczywistości niewiele się zmieniło. Również dzisiaj, w czasach tak znacznych przemian, istnieje pomyślna koniunktura dla jasnowidzów i wróżbitów. Wielu ludzi nauki, szczególnie zaś wielu fizyków i matematyków, ma trudności z określeniem właściwego stanowiska wobec fenomenu “przepowiadania przyszłości", wróżbiarstwa i astrologicznych horoskopów. Przewidywanie wydarzeń i możliwość prekognicji wiążą się z pojmowaniem czasu. Bo jakże inaczej należy rozumieć takie pojęcia jak determinizm, warunkowość czy silą woli? Od dawien dawna filozofowie łamali sobie nad tym głowy. Wiadomo, iż w fizyce przyczynowość (tzn. natychmiastowe pojawianie się zdarzeń na skutek wcześniej zaistniałej przyczyny) daje się zaobserwować zarówno w życiu, jak i w laboratorium, niekoniecznie jednak musi stanowić prawo obowiązujące we wszechświecie", twierdzą Russell Tard i Harold Puthoff Badacze ci doszli do wniosku, iż “nieodwracalny" czas - nieustannie płynące wody potoku zdarzeń - zdaje się podążać w jednym tylko kierunku, od przeszłości ku przyszłości, a nie na odwrót, i stanowi raczej ,fakt" niż “prawidło". Wyniki badań w dziedzinie fizyki kwantowej zmuszają do spojrzenia z dystansu na liniowy charakter zdarzeń. Dały one początek zdumiewającej wizji alternatywnej rzeczywistości, przypominającej kosmiczny hologram. Nie koniec jednak na tym: najświeższe zdarzenia dowodzą, że natura ciągle przekracza “prawa", jakie dla niej wypracowaliśmy, a rzeczywistość jest dużo bardziej “chaotyczna" i nie sposób jej przewidzieć. Czyżby więc Pan Bóg naprawdę grał w kości? Książka ta jest bezlitosną krytyką pojmowania świata wyłącznie w kategoriach materialistycznych. Ma ona ukazać, jak dalece myślenie przyrodoznawców uzależnione jest od dogmatów i jak bardzo aksjomaty zostają zmienione, gdy nie odpowiadają uformowanemu, fizycznemu schematowi myślenia, którego ideologicznym przejawem jest dążenie do wyłączności. Granice schematu myślowego stworzone przez naukę są wówczas często przekraczane nawet przez samych naukowców. Obecnie postępowi neurolodzy i fizjolodzy ponownie zastanawiają się nad istnieniem niematerialnej duszy, której nie sposób określić za pomocą jakichkolwiek chemicznych i fizycznych procesów, i tworzą całe teorie dotyczące mózgu. Również czołówka amerykańskich techników prowadzi już eksperymenty z napędami obiektów latających, znacznie bardziej przypominających tajemnicze UFO aniżeli tradycyjne samoloty. Ci naukowcy, którzy zdołali oderwać się od swoich podręczników naszpikowanych fachową wiedzą, wkrótce odkryją przed nami nowe horyzonty poznania. Ich teorie postawią nie tylko cały świat nauki na głowie, ale wywołają również trwałe zmiany w świadomości szerokich mas. Pomimo ogólnego postępu naukowa myśl przyrodnicza zabrnęła bowiem w ślepy zaułek, z którego nigdy się nie wydostanie, jeśli nie zrzuci z siebie dobrowolnego jarzma dogmatów i nie zacznie obejmować całości zagadnień. “Metamysienie" jest magicznym słowem prowadzącym do tego wyzwolenia. Trzeba jednak spełnić pewien warunek: należy odrzucić reprezentowany do tej pory przez zachodnią naukę, z biegiem czasu niemal powszechnie głoszony postulat uznania rozumu za jedyne rzetelne źródło poznania, trzeba też zaakceptować możliwość intuicyjnego postrzegania świata przez człowieka. “Ostry wiatr smagał moją twarz i przeszywał mnie do szpiku kości. Mimo iż ubrany byłem w marynarską kurtkę i czapkę narciarską, nie mogłem powstrzymać dreszczy, kiedy wspiąłem się na niewielkie wzniesienie, z którego rozciąga się widok na bezludny, pustynny krajobraz. Co ja tu właściwie robię? - pytałem sam siebie. Dziś są moje urodziny, więc to musi być lipiec. Po chwili zastanowienia zrozumiałem wszystko. Tak, dziś był dzień moich urodzin. I był lipiec. Ale lipiec 1998 roku, a świat przedstawiał obraz zamętu - w «dniu, w którym rozstąpiła się ziemia»". Tak opisuje doktor Chet B. Snów swoją podróż w przyszłość. Czyżby była to scena z powieści science fiction, niczym z Wehikułu czasu H. G. Wellsa? Bynajmniej. Jest to raczej sprawozdanie z sensacyjnego eksperymentu przeprowadzonego w 1983 roku przez amerykańską psycholog doktor Helen Wambach oraz jej kolegę doktora Cheta B. Snowa, urzędnika służb cywilnych amerykańskich sił powietrznych. Chodziło tu o udowodnienie, że podróże w czasie są możliwe. Eksperyment się powiódł. Nie tylko w przypadku doktora Snowa, ale również podczas prób z setkami innych osób. Oprócz doktor Wambach wziął w nich udział również profesor Leon Sprinkle z Uniwersytetu Wyoming. W czasie trwania eksperymentów ich uczestnikom udało się przezwyciężyć czas i przestrzeń jedynie siłą ducha, bez udziału jakiejkolwiek maszyny. Metoda ta, nazwana przez doktor Wambach “progresją", stanowi krok naprzód w rozwoju tzw. terapii reinkarnacyjnej. Podobnie jak wielu innych psychologów również i amerykańska psycholog wyrażała przekonanie, iż przyczyna większości fizycznych i psychicznych cierpień człowieka tkwi we wcześniejszych jego istnieniach - inkarnacjach. Tak jak freudowska psychologia klasyczna twierdzi, iż podłożem problemów natury psychicznej są przeżycia z dzieciństwa, i skutecznej metody leczenia upatruje w uświadomieniu ich istnienia - tak terapia reinkarnacyjna powinna naprowadzać na bolesne doświadczenia z poprzedniego życia. Już Freud zalecał stosowanie hipnozy w celu odkrycia zatartych w świadomości przeżyć z dzieciństwa. W latach 1902 - 1910 francuski oficer i badacz, baron Albert de Rochas d'Aiglun, przeprowadzał eksperymenty hipnotyczne, dzięki którym zamierzał ustalić początek ludzkiej świadomości. Jednak wówczas zdawało się, że początek taki nie istnieje. De Rochas “cofał" swoich klientów do najwcześniejszej fazy dzieciństwa i stadium embrionalnego. Jako małe dzieci, w transie hipnotycznym, wydawali dziecinne odgłosy; znalazłszy się w łonie swych matek, przybierali pozycje embrionalne. Ponadto swoje odczucia uznali oni - w pewnym sensie jako obserwatorzy - za prawdziwe. W swoim eksperymencie badacz osiągał zawsze punkt, kiedy jego klienci zaczynali relacjonować wypadki z wcześniejszego życia, znajdując się jednak w ciele innej osoby i przedstawiając często zaskakujące fakty historyczne. Swój najsłynniejszy przypadek - przeżycia 16-letniej panny Mayo - de Rochas opisał w książce pt. Kolejne istnienia. Mayo, zwyczajna dziewczyna pozbawiona najmniejszych skłonności okultystycznych, opowiadała w stanie hipnozy, że w swoim poprzednim życiu nazywała się Lina i była córką rybaka z Bretanii. Gdy ukończyła 25 lat, wyszła za mąż. Jedno z jej dzieci zmarło w wieku dwóch lat, a jej mąż utonął podczas katastrofy statku. W rozpaczy Lina popełniła samobójstwo, rzucając się ze skały do morza. Podczas opisywania tej sceny panna Mayo wyrzucała z siebie słowa z niesłychaną ekspresją, na jej twarzy rysował się obraz przeżywanego właśnie ogromnego strachu; zachowywała się tak, jak gdyby tonęła naprawdę, wydając jednocześnie niezrozumiałe okrzyki. Aby zaoszczędzić jej tych bolesnych przeżyć, de Rochas zasugerował jej w hipnozie przeskok w przyszłość; niejako polecił jej, by stała się starsza o kilka minut. Powiedziała wtedy, że utonięcie to okropna śmierć. Nie czuła jednak żadnego bólu, gdy ryby zjadały jej ciało. Opowiadała o tym już bardziej z pozycji widza. W końcu przekroczyła bramy “szarości", gdzie bezskutecznie szukała swojego męża. Następnie Mayo sugerowała, że w swoim przedostatnim wcieleniu była mężczyzną: urzędnikiem, którego życie - za panowania Ludwika XVIII - ograniczało się wyłącznie do przyjemności. Brał on także udział w morderstwach. Według występującego w religiach Wschodu pojęcia karmy każde kolejne istnienie człowieka i bolesne doświadczenia, jakich w nim doznaje, stanowią niejako pokutę za popełniane wcześniej grzechy. De Rochas zdołał doprowadzić niektóre z badanych osób aż do dziesiątego wcielenia wstecz. Kiedy powtarzał próbę, wprowadzając kogoś po raz kolejny do tego samego życia, obydwie relacje całkowicie się zgadzały. Jednak eksperymenty Alberta de Rochasa pozostały nie zauważone, podobnie jak badania prowadzone w tym samym czasie przez Brytyjczyka sir Alexandra Cannona, który osiągnął identyczne wyniki, używając metody zwanej “age regressions". Dopiero gdy amerykański biznesmen i hipnotyzer z zamiłowania, Morey Bernstein, podjął się próby powtórnego przeprowadzenia eksperymentów de Rochasa i Cannona i opublikował swój Protokół z ponownych narodzin: Przypadek Bridey Murphy - zwrócono uwagę na technikę regresji hipnotycznej. Książka Bernsteina, opisująca relację jego znajomej, Virginii Tighe, która żyła w XIX w. w Irlandii jako Bridey Murphy, stała się bestsellerem. Jako uznany już psychiatra Bernstein rozpoczął badania nad możliwościami regresji. Do pionierów w tej dziedzinie należała doktor Helen Wambach. Aby odeprzeć wysuwany przez przeciwników metody regresji zarzut podsuwania własnych sugestii osobie hipnotyzowanej - wprowadzała ona w trans hipnotyczny małe grupy, które przenosiły się w określone epoki. Według ściśle ustalonego planu osoby te musiały odpowiedzieć na wiele pytań dotyczących między innymi ich płci, wykonywanego zawodu, ubioru, a nawet zastawy stołowej, jakiej używali. Podczas trwających dwadzieścia lat prac badawczych aż do swej śmierci w roku 1985 doktor Wambach zahipnotyzowała tysiące osób i zebrała wiele interesujących danych. Reinkarnację krytykuje się niesłusznie, twierdząc, iż osoby, których ona dotyczy, relacjonują zdarzenia ze swojego wcześniejszego życia wyłącznie jako powszechnie znane postacie historyczne. Nie sposób zaprzeczyć, że w pewnych kręgach powiela się opinię, jakoby byli oni jedynie faraonami czy arcykapłanami. Również na niektórych kongresach Maryje, Kleopatry i Hatszepsuty, Jezusi i Cezarowie przeważają liczebnie nad egipskimi fellachami czy francuskimi rzemieślnikami. Osoby badane przez doktor Wambach stanowiły jednak wyjątek. Ponad dziewięćdziesiąt procent z nich przypominało sobie, że żyli wcześniej jako chłopi, robotnicy lub żebracy. Niespełna dziesięć procent wiodło życie arystokratów. Żadna z tych osób nie była jednak postacią historyczną, choć znały całe mnóstwo niezmiernie interesujących szczegółów z przeszłości. Gdy doktor Wambach pytała kogoś z zahipnotyzowanych na przykład o poprzednie życie w XVIII w., osoba ta opowiadała wówczas, że w czasie kolacji posługuje się trójzębnym widelcem; skądinąd wiadomo, że widelce wytwarzane po 1790 roku miały z reguły cztery zęby. Obserwacja ta odpowiada więc dokładnie rzeczywistym zmianom kształtu tego narzędzia w ciągu wieków. Z równie wielką dokładnością opisywano odzież, obuwie i ówczesne potrawy. Prób regresji hipnotycznej nie należy jednak akceptować zupełnie bezkrytycznie. Głównym elementem hipnozy jako odmiennego stanu świadomości jest bowiem poddanie własnej woli innej osobie - hipnotyzerowi. Jego sugestia postrzegana jako halucynacja zostaje zinterpretowana w określony sposób. Jeżeli hipnotyzer zamierza dowiedzieć się czegoś na temat poprzedniego wcielenia osoby hipnotyzowanej, życzenie to nie pozostanie bez wpływu na jej relację. Fantazja nie zna tu granic. Symboliczne bądź bezpośrednie zgodności zachodzące pomiędzy zdarzeniami z poprzednich istnień a obecnymi problemami natury cielesnej czy psychicznej - znajdują wewnętrzne, subiektywne uzasadnienie. Przy czym dla osoby z zewnątrz będzie problemem udowodnienie, że osoba poddawana hipnozie nie dokonuje projekcji tkwiących w jej podświadomości zdarzeń z obecnego życia i że rzeczywiście przedstawia informacje i wspomnienia z istnień wcześniejszych. Sądzę, iż nasz duch, nawet jeśli posługuje się swoimi paranormalnymi zdolnościami, ujawniającymi się niewątpliwie podczas hipnozy - “wyszukuje" sobie osobę, która stanowi jakby symboliczne odzwierciedlenie jego własnej sytuacji i osobowości. Tę psychologizującą tezę wysuwam nie dlatego, abym odrzucał wiarę w reinkarnację, ale dlatego że zwrot cywilizacji zachodniej w stronę tego zjawiska wydaje mi się wątpliwy. Moje stanowisko wobec reinkarnacji nie jest jednoznaczne, choćby dlatego że zagadnienie ciągłości - tzn. co właściwie podlega reinkarnacji i dlaczego - jest dla mnie wciąż niejasne. W ujęciu Zachodu zjawisko reinkarnacji pozwoliło znaleźć usprawiedliwienie dla duchowego, cielesnego i społecznego zła we współczesnym świecie - jego przyczyn upatruje się w poprzednich istnieniach; poza tym reinkarnacja stanowi alibi dla uchybień w rozwiązywaniu istotnych kwestii współczesności - sprostanie im zostaje “przeniesione" na kolejne istnienie. Reinkarnacja jest również alibi dla obezwładniającego strachu przed śmiercią i jej nieuchronnością. Udowodnienie możliwości reinkarnacji jest równoznaczne ze zwycięstwem nad śmiercią i to w najlepszy z możliwych sposobów: oznacza ona bowiem ciągłe odradzanie się na Ziemi. Ostatecznie dla wielu ludzi sama wiara w ponowną egzystencję po śmierci jest do zniesienia dopiero wówczas, gdy zaakceptują oni pospolicie spirytystyczną formę życia w podobnym do ziemskiego wcieleniu - pozbawionym cierpień towarzyszących ziemskiej egzystencji. Obawa przed “całkowicie innym", która tkwić może w takim pojmowaniu zagadnienia, łagodzona jest dzięki wierze w ponowne odrodzenie; “inność" tę już poznaliśmy, jest nią życie na Ziemi - stwierdza doktor Elmar R. Gruber w swojej książce Psi Phonomene (Fenomeny psychiki). Wobec tego nie można jednak nie wspomnieć, iż sprawozdania reinkarnacyjne różnych osób poddawanych zabiegowi regresji hipnotycznej są przez naukowców szczegółowo analizowane. W wielu wypadkach informacje dotyczące m.in. miejsca zamieszkania, warunków życia i nazwisk członków rodziny osoby badanej dają się zweryfikować. Dochodzi wówczas często do ujawnienia szczegółów, o których osoba ta w normalnych warunkach nie mogłaby wiedzieć. Dowodów na istnienie życia po śmierci dostarczają nie tylko regresje hipnotyczne, ale również na przykład zjawisko komunikacji osób wykazujących zdolności medialne. I tutaj rodzi się pytanie, czy wybitni badacze, którzy w swoim życiu zajmowali się fenomenem reinkarnacji, mogliby po śmierci przekazywać żyjącym informacje z “zaświatów". Kilku takich naukowców m.in. Edmund Gurney, Henry Sidwick i Frederic Myers zmarło w latach 1888 - 1901. Zaledwie w kilka tygodni po śmierci Myersa docent w zakładzie literatury klasycznej Uniwersytetu Cambridge, pani Verall, zaczęła nagle automatycznie sporządzać notatki. Ponieważ zarówno ona, jak i jej mąż jeszcze za życia Myersa podzielali jego entuzjazm dla badań nad zjawiskami paranormalnymi, czuli się teraz zobowiązani do ustalenia, czy chce on nawiązać z nimi kontakt po śmierci. Dopiero po uporczywych, trwających trzy miesiące staraniach zrozumieli, iż kontakt ów objawił się właśnie w formie automatycznie czynionych zapisków. Trochę bezładne i tajemniczo sformułowane, przeważnie w języku greckim lub po łacinie, notatki te opatrzone były u dołu podpisem “Myers". Po upływie kilku miesięcy zdarzyło się coś dziwnego: w czasie transu Amerykanka o nazwisku Pipers zaczęła objaśniać zapiski poczynione przez panią Verall; jej komentarze pochodziły prawdopodobnie także od Myersa. Ale na tym nie koniec. Rok później również córka Verall zaczęła mechanicznie sporządzać notatki. Już wkrótce okazało się, że tematem nie różniły się one od notatek jej matki i pani Pipers, pomimo iż nie oglądała ich nigdy wcześniej. Był to już dostateczny powód, by rękopisy te przesłać do analizy w Society for Psychical Research. Ponadto pojawiła się niejaka pani Fleming - żyjąca w Indiach siostra Rudyarda Kiplinga. W 1903 roku przeczytała książkę Myersa pt. Human Personality andlts Survival of Bodily Death (Osobowość człowieka i jej przetrwanie śmierci ciała). Praca ta wzbudziła jej zainteresowanie automatycznym pisaniem, sama również zaczęła sporządzać notatki sygnowane podpisem “Myers". W jednej z pierwszych otrzymała polecenie przesłania tekstu pod adres: “Pani Verall, 5 Selwyn Gardens, Cambridge". Nazwisko to wprawdzie nie było jej obce, osobiście jednak nigdy nie zetknęła się z panią Verall, nie znała też jej adresu. Pełna sceptycyzmu pani Fleming nawet nie myślała stosować się do tej wskazówki, pomimo iż adres okazał się prawdziwy. Zamiast tego przesłała rękopisy i wiele innych zapisków do Society for Psychical Research, stanowiącego centrum badań tego typu informacji. Tam jednak odłożono je bardzo głęboko do akt. Nie dokonano więc analizy porównawczej protokołów sporządzonych przez panie Verall i Pipers. Przypadek zrządził, że po upływie dwóch lat odkryto ich podobieństwo. Wyglądało to tak, jak gdyby Myers, Gurney i Sidwick poprzez te zapiski chcieli zasygnalizować swe nieprzerwane istnienie i udowodnić swoją tożsamość! Za życia ci trzej uczeni doskonale zdawali sobie sprawę, iż niesłychanie trudno będzie udowodnić własną tożsamość, przesyłając “sygnały z zaświatów". Niechybnie musiała ona ulec zniekształceniom pod wpływem podświadomych pragnień, myśli i emocji osoby będącej medium. Eksperci z Society for Psychical Research potwierdzali autentyczność zapisywanych w ten sposób wypowiedzi. Z całą pewnością pochodziły one bowiem od osób o “tradycyjnym" wykształceniu, które - w przeciwieństwie do osób o zdolnościach medialnych - nie miały (oprócz pani Verall) żadnego pojęcia o parapsychologii. Zdaniem ekspertów z Society for Psychical Research zapiski te zawierały również szczegóły dotyczące autorów i prawdopodobnie dane z ich wcześniejszego życia. W efekcie w sprawę tę wciągnięto wiele osób machinalnie sporządzających zapiski. Utrwalały one cytaty z literatury, fragmenty nawiązujące do mitologii greckiej oraz anagramy, związane przypuszczalnie z innymi rękopisami. Same w sobie przekazy wydawały się pozbawione większego sensu, gdyż stanowiły mozaikę luźnych skojarzeń. Ich teksty miały jednak ukryte znaczenie. Oto słowa zapisane przez panią Verall, opatrzone podpisem “Myers": “Proszę zanotować poszczególne fragmenty; po złożeniu ich, powstanie całość... Chcę się z wami podzielić przesłaniem; nikt osobno nie zrozumie jego sensu, jednak razem jego części dadzą właściwy rezultat". W przeciągu ponad trzech dziesięcioleci powstało przeszło trzy tysiące dokumentów w formie sporządzonych automatycznie notatek. Od roku 1932 “komunikaty" te zaczęły z wolna zanikać. . Powróćmy jednak do osoby doktora Snowa. Gdy w roku 1983 spotkał się po raz pierwszy z doktor Wambach w kalifornijskim Berkeley, cierpiał na chroniczne bóle kręgosłupa i uporczywą blokadę umiejętności pisania. Konwencjonalne metody leczenia nie dawały żadnych rezultatów. W końcu koledzy opowiedzieli mu o terapii reinkarnacyjnej doktor Wambach. Po kilku seansach udało się jej wyleczyć Snowa z jego dolegliwości. Pewnego dnia Wambach opowiedziała mu o swoich badaniach: o metodzie, którą posługiwała się nie tylko w regresji hipnotycznej, ale również - podczas wprowadzania pacjentów w ich przyszłe wcielenia. Przyznała również, iż doktor Snów jest według niej osobą w pełni nadającą się do eksperymentu. Doktor Wambach miała wówczas trzyletnie doświadczenie w stosowaniu metody zwanej progresją (polega ona na wejściu w przyszłość podczas transu hipnotycznego). Prace nad tą metodą zapoczątkowała w 1980 roku wraz z psychologiem profesorem Leo Sprinklem. Oboje zorganizowali wiele “przyszłościowych" warsztatów. Podczas spotkań uczestnicy byli “mentalnie" przenoszeni w przyszłość - najczęściej w potencjalne przyszłe istnienie w XXII i XXV wieku. Zafascynowany progresją swojej osoby doktor Snów wyraził zainteresowanie współpracą nad projektem doktor Wambach. Został przez nią odpowiednio przeszkolony, a jego główne zadanie polegało na protokołowaniu posiedzeń. Tymczasem doktor Snów zrezygnował z dotychczasowej pracy w lotnictwie, rozpoczął studia psychologiczne, zdobył uprawnienia hipnoterapeuty i otworzył prywatną praktykę terapii regresyjnej. Na jakiś czas osiadł w Paryżu, gdzie zajmował się ponadkulturowym badaniem minionych istnień. Ów czas spędzony w Europie przewidział zresztą podczas własnej progresji w przyszłość. W sierpniu 1985 roku dotarła do niego wiadomość o śmierci doktor Wambach. Oznaczało to prawdziwy koniec “Projektu Przyszłość". Dopiero po upływie trzech lat doktor Snów zdecydował się na kontynuowanie “podróży w czasie". Na jego decyzję duży wpływ miało to, iż wiele osób biorących udział w eksperymencie zdawało się coraz wyraźniej uzależnionych od przewidywanych wydarzeń. Fala trzęsień ziemi i zmiany klimatyczne wskazywały na globalny przełom. W Stanach Zjednoczonych zarysował się wyraźny początek recesji, oprócz tego w niektórych rejonach kraju panowała susza. Również w Afryce susza spowodowała miliony ofiar, a AIDS, nowa epidemia, rozprzestrzeniła się w zastraszających rozmiarach. Epidemie, katastrofy klimatyczne i kryzysy gospodarcze należały jednak do tego rodzaju zjawisk, których pojawienie się pacjenci doktor Wambach “przewidzieli" dla przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Uczyniło to “Projekt Przyszłość" szczególnie ważnym. Podczas serii warsztatów doktor Snów wraz z profesorem Sprinklem, wykorzystując techniki hipnozy, “przenieśli" w przyszłość ponad dwa i pół tysiąca osób. W swojej fascynującej książce pt. Wizje ludzkiej przyszłości, Snów określił prowadzone przez siebie studia jako “rodzaj badania wyrażanej podświadomie opinii publicznej". Zaobserwował on ponadto, iż wypowiedzi badanych osób pokrywają się dokładnie z “przepowiedniami zawartymi w starych, tajemnych przekazach dawnych kultur, zgodnie z którymi ludzkość doświadczyć ma wielkich przemian... Zarówno pacjen- ci doktor Wambach, jak i moi nie wspominali o wojnie atomowej. Jednak Ziemia zdaje się wkraczać w okres znaczących przemian ewolucyjnych". Jeśli założymy, iż “Przyszłość" - projekt inkarnacyjny doktora Snowa jest sensowny, powstanie wówczas taki obraz naszego jutra: zaledwie 6 procent z ogólnej liczby osób “przeniesionych w przyszłość" odnalazło swoje kolejne istnienie na ziemi w roku 2100. Wskazywałoby to na spadek liczby ludności o 94 procent. W roku 2300 współczynnik wzrósł do 13 procent. Musiały więc zajść w tym czasie globalne katastrofy, przed którymi ostrzegają nas ekolodzy. W każdym razie poddane hipnozie osoby przedstawiają posępne wizje przyszłości: spalona, wyniszczona gleba, opustoszałe pola... Ale spróbujmy zrekonstruować przyszłość chronologicznie, tak jak przedstawia to Snów w swojej książce pt. Wizje ludzkiej przyszłości: w latach 1992 - 1997 ma nastąpić ogólnoświatowy kryzys gospodarczy, okres braku pieniędzy i upadek rynków akcyjnych. Na wsiach znowu pojawi się handel wymienny. Bliski Wschód ciągle będzie ogniskiem niepokojów; wybuchnie piąta wojna arabsko-izraelska. W Europie narastać będą problemy polityczne; dojdzie do masowych strajków i waśni społecznych. Co więcej, pojawią się nieznane dotąd zjawiska atmosferyczne, które spowodują katastrofy klimatyczne i znaczny wzrost poziomu mórz. Według Snowa rok 1998 mieć będzie znaczenie przełomowe: po okresie licznych trzęsień ziemi i erupcji wulkanów zachodnie obszary Stanów Zjednoczonych znikną pod wodami Pacyfiku, który wedrze się w głąb lądu aż po Nevadę i Arizonę. Zniszczeniu ulegnie większa część Japonii. Te olbrzymie katastrofy nastąpią w marcu i maju. Również w Europie wystąpią erupcje dużych wulkanów. Popiół zaćmi niebo; dojdzie do anomalii pogodowych i klęsk żywiołowych. W końcu jednak ci wszyscy, którzy przetrwają, odbudują świat na nowo. Zdaniem Snowa, już w roku 2100 ludzie zamieszkiwać będą stacje kosmiczne na orbicie okołoziemskiej albo bazy na sąsiadujących z Ziemią planetach. Nawiążą też kontakt z przedstawicielami pozaziemskich cywilizacji. W górach i na wybrzeżach osiedlą się “nowoczesne społeczności ludzkie", zajmujące się prowadzeniem ekologicznych gospodarstw. Ich członkowie będą zwolennikami medytacji i “uduchowionego stylu życia". Oprócz tego powstaną osiedla w stylu high-tech; ich mieszkańcy żyć będą w supernowoczesnych, przeważnie zamkniętych lub podziemnych koloniach. Pozostali z tych, którzy przetrwają, zasiedlą biedne wioski lub ruiny, pozostałe po dawnych aglomeracjach miejskich. Do roku 2300 sytuacja ekologiczna na Ziemi ustabilizuje się. Od jednej z osób “przeniesionych" w te czasy Snów usłyszał o “zregenerowanym, zielonym, płodnym środowisku". Zamieszkujący je człowiek może dożywać czterystu lat; podróżuje po wszechświecie, poszukując innych, zamieszkanych planet. Połowa członków wszystkich zorganizowanych społeczności donosi o kontaktach z tzw. “wyższą energią", nazywając ją “światłem Chrystusa". Obok ludzi, którzy reprezentują stan rozwiniętego uduchowienia i świadomości ekologicznej, żyjących w harmonii z otaczającym ich środowiskiem zewnętrznym, istnieją również tacy, którzy izolują się od świata zewnętrznego, tworząc high-tech kolonie w sztucznych, zatłoczonych miastach na ziemi i pod jej powierzchnią. Snów wskazuje na podobieństwa pomiędzy projekcjami osób “mentalnie przeniesionych w przyszłość", a proroctwami wielkich jasnowidzów, takich jak na przykład Amerykanin Edgar Cayce, który mówił o geologicznych przemianach Ziemi na przełomie wieków. Przypomniał też Nostradamusa, Objawienie św. Jana oraz przepowiednie Indian Hopi. W roku 1934 Cayce opisał wydarzenia mające nastąpić na przełomie tysiącleci: “Na zachodzie Stanów Zjednoczonych rozstąpi się ziemia, znaczna część terytorium Japonii zatonie w morzu. Zmieni się kształt kontynentu europejskiego, a u wschodnich wybrzeży Ameryki wyłoni się nowy ląd. Na Arktyce i Antarktydzie ląd zostanie wyniesiony w górę. Na całym świecie wzrośnie częstotliwość wybuchów wulkanicznych i okresów suszy. Na skutek drastycznych zmian klimatu dojdzie do przemieszczenia biegunów". Zmiany zachodzące obecnie na dnie Pacyfiku oraz erupcja Etny mogłyby oznaczać początek zapowiadanych zdarzeń - przerwanych przypuszczalnie z powodu nagłego przemieszczenia, jakie według przepowiedni miało wystąpić na terenach Europy Północnej. Wskutek silnych trzęsień Ziemi i erupcji wulkanicznych zniszczeniu miałyby ulec Los Angeles, San Francisco i duże odcinki wybrzeża Ameryki. Dolina Missisipi miałaby zostać zalana. Już Nostradamus, wielki prorok francuski żyjący w XVI stuleciu, określił rok 1999 rokiem trzęsień ziemi i ogólnoświatowych katastrof. Mówił on o “wielkim przemieszczeniu, co pozwala sądzić, iż ziemia straci siłę grawitacji, stanie w miejscu i świat runie w wieczną ciemność". Jakob Lorber (1800-1864) ze Styrii - piszące medium, nazywany przez swoich zwolenników “sekretarzem Pana Boga" - przepowiedział wydarzenia, które nastąpić mają “około 2000 roku": “Nastaną bardzo trudne czasy dla ludzi na Ziemi. Pola przestaną dawać płody, co spowoduje drożyznę i głód. Wszędzie wybuchać będą wojny, a polany leśne będą coraz większe". Przed niebezpieczeństwem naszych czasów ostrzegają również Indianie Hopi. Jeśli “orzeł doleci do Księżyca", “na niebie będą się snuć pajęczyny", “dynia pełna popiołu zostanie opróżniona" i “powstanie wielki dom, który wzbije się w niebo, zabierając ze sobą ludzi i rzeczy" - znaczyć to będzie, że “dzień oczyszczenia" jest blisko. Współcześni Indianie Hopi uważają, iż tymi cudami są: lądowanie na Księżycu statku kosmicznego “Eagle" (Orzeł), smuga konensacyjna samolotów odrzutowych, bomba atomowa oraz promy kosmiczne Amerykanów. Czyżby więc apokalipsa była niedaleko? Pojawiające się na całym globie kataklizmy ekologiczne wzbudzają przerażenie: “śnieg na Akropolu, susza w Australii, powodzie w Teksasie" - wylicza “Stern" (nr 18 z 1992 roku). “W chaotycznym zachowaniu się aury podczas ostatniej zimy naukowcy upatrują wstępu do katastrofy klimatycznej, za którą winę ponosi człowiek". Dziura ozonowa i efekt cieplarniany grożą zeszpeceniem “niebieskiej planety" na zawsze. “Na powierzchni ziemi będzie coraz cieplej. Rozszerzą się obszary pustynne, stopnieją lodowce na biegunach, wzbiorą wody w morzach, zalewając urodzajne lądy". Notowany w ostatnich latach wzrost liczby trzęsień ziemi, erupcje wulkanów Unzen w Japonii, Pinatubo na Filipinach (1991) oraz Etny na wiosnę 1992 roku czynią wszystkie opisy Edgara Cayce'a i innych - coraz bardziej realnymi. Ale czy musi do tego dojść? I jak wytłumaczyć wszystkie chybione przepowiednie, tak licznie obecne w historii proroctw? “Nie powinniśmy uważać przyszłości za zjawisko ograniczone sztywnymi ramami, ustalone z góry, lecz jedynie za prawdopodobne zdarzenie pośród wielu innych prawdopodobieństw", sądzi doktor Chet B. Snów. Jest aż nazbyt zrozumiałe, że zdarzenia o dużym ładunku emocjonalnym, jak na przykład przyszłe konflikty czy katastrofy środowiska naturalnego, łatwiej z reguły przewidzieć niż nic nie znaczące wypadki dnia codziennego. Angielski matematyk J. W. Dunne udowodnił na podstawie cyklu szeroko dyskutowanych doświadczeń z zakresu marzeń sennych, że praktycznie każdy człowiek przeżywa we śnie zdarzenia z przyszłości. Szczegółowo notując i analizując sny testowanych osób, Dunne doszedł do wniosku, iż zdarzenia, które śnimy, są tak trywialne, że rzadko kto potrafi przypomnieć je sobie w chwili, gdy stają się rzeczywistością. W pamięci zapisują się zawsze jedynie drastyczne zdarzenia, takie jak trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów czy katastrofy kolejowe, i one właśnie kojarzone są z przeżytą we śnie wizją. Sny prorocze nie stanowiły dla Dunne'a zjawiska o charakterze okultystycznym czy ponadzmysłowym. Jako matematyk doszedł do wniosku, że czas ma więcej aniżeli jeden wymiar, natomiast przeszłość, teraźniejszość i przyszłość nie są niczym innym jak tylko iluzją. Wiele mediów zwraca uwagę na to, że jeśli zdamy się na przepowiednie, ograniczeniu ulegnie nasza możliwość wyboru, wzrośnie natomiast nieuchronność wystąpienia jakiegoś zdarzenia. Jednak do pewnego określonego w czasie punktu - punktu, za którym nie ma już odwrotu, istnieje wciąż możliwość wyboru. Tak więc świat składa się z prawdopodobieństw, które możemy urzeczywistnić. To, co nazywamy rzeczywistością, jest zatem właśnie zrealizowanym prawdopodobieństwem! Ową teorię opisałem w mojej książce zatytułowanej Planeta Adama, nadając jej miano “efektu Niniwy". Gdyż pewnego razu Pan rzekł do proroka Jonasza: “Wstań, idź do Niniwy, wielkiego miasta i głoś jej upomnienie (...): Jeszcze czterdzieści dni, a Niniwa zostanie zburzona". Mieszkańcy miasta uwierzyli Jonaszowi, a król nakazał im pościć i czynić pokutę: “Niech każdy odwróci się od swojego złego postępowania i od nieprawości, którą popełnia swoimi rękami (...). Zobaczył Bóg czyny ich, że odwrócili się od swego złego postępowania. I ulitował się Bóg nad niedolą, którą postanowił na nich sprowadzić, i nie zesłał jej" (Jon 3, 4-10).Literatura parapsychologiczna dostarcza wielu przykładów na to, jak człowiek uniknął katastrof za pomocą prekognicji. Istnieje nawet dziewiętnaście udokumentowanych przypadków świadczących o tym, iż ludzie przeczuwali zatonięcie “Titanica". Niektóre z tych osób zrezygnowały z rezerwacji biletów na rejs pechowym statkiem; inni zignorowali swoje przeczucia, przypłacając to życiem. Pozostali nie byli nawet pasażerami “Titanica". Kiedy amerykański matematyk William Cox badał okoliczności, w jakich dochodziło do wypadków kolejowych, spostrzegł, że liczba pasażerów w dniu katastrofy była mniejsza niż liczba podróżujących tymi pociągami siedem, czternaście czy dwadzieścia jeden dni wcześniej. Ponadto, w najbardziej uszkodzonych wagonach znajdowała się zawsze najmniejsza liczba pasażerów. Prawdopodobieństwo tego zdarzenia wynosiło, zdaniem Coxa, 1:100. Czyżby zatem każdy z nas miał choćby ukrytą zdolność prekognicji, a tym samym mógł przewidywać katastrofy i zapobiegać im? Wydaje się więc, że w każdym z nas tkwi “mały Nostradamus". George Washington, na przykład, dokładnie przewidział amerykańską wojnę domową. Wiedział również, że będzie ona miała wiele wspólnego z “Czarnymi" i “niewolnictwem". Abraham Lincoln, na kilka dni przed zama- chem na jego życie, przewidział we śnie własną śmierć. Adolf Hitler, to wcielenie zła, dzięki swoim “wizjom", wiele razy zdołał uniknąć śmierci z rąk zamachowców, co jego przeciwnikom wydawało się wprost niesamowite. Niewątpliwie za to, iż u niektórych osób zdolność do prekognicji zdaje się silniej rozwinięta niż u innych, bardziej odpowiedzialna jest intuicja niż okultystyczne moce. “Prorokowanie otacza z reguły budząca grozę aura niesamowitości, jaka towarzyszy zazwyczaj zjawisku okultyzmu", pisze amerykański psycholog, doktor David Loye z Uniwersytetu Princeton. “Z tego powodu zakłada się często, że osobowość prekognicyjna lub medialna musi być nieco dziwaczna, ekscentryczna lub nieśmiała... Naukowe badania zdolności parapsychologicznych świadczą jednak o czymś zupełnie innym". Pozwalają one sądzić, iż każdy geniusz w tej dziedzinie jest na ogół “osobą dobroduszną, towarzyską, ujmującą, łagodnie usposobioną, pełną entuzjazmu, beztroską, rozluźnioną i opanowaną"; osoba pozbawiona tych zdolności jest zamkniętym w sobie, nieprzystępnym intro- wertykiem. Omawianym zdolnościom towarzyszą zawsze - bogata wyobraźnia i kreatywność. Stopień “otwartości" człowieka ma zatem, wraz z owymi zdolnościami, decydujące znaczenie w wykorzystywaniu prawej, intuicyjnej półkuli mózgu. Na podstawie tzw. “metody Delfy", stworzonej przez psychologa Olafa Delmera, oraz książki pt. Typy przepowiedni autorstwa Alana Vaughana - doktor Loye opracował “Hemispheric Consensus Profile Test" (HCP), służący do sprawdzania indywidualnych zdolności prognostycznych. Użyto go, by zbadać, która z półkul mózgu ma większe znaczenie. Zazwyczaj istniała tylko jedna możliwa odpowiedź, otrzymywano ją zaś po zsumowaniu wszystkich punktów. Test wyglądał następująco: Proszę zakreślić właściwe odpowiedzi na pytania zawarte w teście: 1. Pana/Pani ulubionym przedmiotem w szkole były: matematyka: 1 punkt plastyka: 2 punkty języki: 1 punkt zajęcia techniczne: 2 punkty 2. Analizują Państwo problemy krok po kroku, by znaleźć ich rozwiązanie: 1 punkt Instynktownie wyczuwają Państwo, że najwłaściwsze rozwiązania problemów przychodzą nagle i nieoczekiwanie:2 punkty 3. W życiu prywatnym lub zawodowym posługuje się Pan(i) własną “inwencją" jedynie wówczas, gdy jest ona poparta logiką? Tak: 1 punkt Nie: 2 punkty 5. W życiu prywatnym lub zawodowym skłonny(a) jest Pan(i) posłużyć się “inwencją" własną, jeśli ta okaże się być sprzeczna z logiką, jednak zgodna z Pana(i) intuicją? Nie: 1 punkt Tak: 2 punkty 6. Czy zdarzyło się kiedyś, że wiedział(a) Pan(i) o chorobie lub jakimś ciężkim stanie przyjaciela, bądź osoby spokrewnionej, nie będąc o tym wcześniej powiadomionym(ą)? Nie: 1 punkt Tak: 2 punkty 7. Jak ocenia Pan(i) swoją umiejętność poprawnego naszkicowania planu sytuacyjnego. Całkiem dobrze: 1 punkt Niezbyt dobrze: 2 punkty 8. Co jest dla Pana/Pani najistotniejsze, gdy przystępuje Pan(i) do realizacji nowego projektu? Jego właściwe zaplanowanie: 1 punkt To, że jego realizacja przyczyni się do powstania czegoś nowego: 2 punkty 9. Który ze sposobów rozwiązywania problemów zadawala Pana/Panią bardziej? Podejmowanie dokładnie przemyślanych decyzji: 1 punkt Poddawanie się fascynującym pomysłom: 2 punkty 10. Czy zdarzyło się już kiedyś, że przewidziane przez Pana/Panią zdarzenie, zaszło w rzeczywistości? Tak: 2 punkty Nie: 1 punkt Proszę teraz zsumować wszystkie punkty. Otrzymają Państwo liczbę pomiędzy 10 a 20, może to być np. 14. Poszczególne jej cyfry, oddzielone przecinkiem, dadzą ułamek dziesiętny: 1,4. Proszę posłużyć się teraz sporządzonym przez doktora Loye'a wykresem rozkładu normalnego krzywej HCP, przez której środek przebiega linia pionowa. Z lewej strony znajdują się wartości określające dominację lewej - racjonalnej - półkuli mózgu, z prawej zaś wartości przemawiające za dominacją jego prawej – intuicyjnej - półkuli. Wykres rozkładu normalnego krzywej HCP Loye'a 1.0 1.1 1.2 1.3 1.4 1.5 1.6 1.7 1.8 1.9 2.0* Czy możliwe jest stworzenie korzystniejszych warunków dla zjawiska prekognicji? Już we wczesnych latach sześćdziesiątych Karlis Osis i J. Fahler dowiedli, że zdolność przepowiadania przyszłości przez testowane osoby zwiększała się na skutek uprzedniego zastosowania hipnozy. W końcu lat sześćdziesiątych psycholodzy Montague Ullman i Stanley Krippner prowadzili w Maimonides Medical Center w nowojorskim Brooklynie eksperymenty, w których badali wy- stępowanie zdolności prekognicyjnych podczas snu. Testowane osoby podłączono do aparatu EEG i budzono w momencie, gdy osiągały fazę snu REM. Skrót ten pochodzi od nazwy Rapid Eye Movement (szybkie ruchy gałek ocznych) i oznacza fazę snu, w której marzenia senne przeżywane są najintensywniej. Osoby biorące udział w tym eksperymencie tak często opowiadały o snach, które im się “spełniły", że Ullman i Krippner chcieli się koniecznie przekonać, czy to niewiarygodne zjawisko projekcji przyszłości podczas snu zdołają zgłębić z pomocą precyzyjnej aparatury kontrolującej, w jaką wyposażone było ich laboratorium. Wybór padł na młodego mężczyznę o nazwisku Malcolm Bessent. Podczas serii próbnych testów udowodnił on, iż z całą pewnością ma wyraźne skłonności do prekognicji. Teraz jego zadaniem było przeżycie we śnie zdarzenia, które wydarzyć się miało dopiero następnego dnia. Podłączony do aparatu EEG, Bessent spędził noc w laboratorium. Kiedy tylko urządzenie zaczęło wskazywać, iż wkroczył w fazę REM, przebudzono go i zaprotokołowano treść jego snu. Krippner nie był obecny przy tym eksperymencie. Następnego dnia bowiem miał wybrać na chybił trafił słowo z jakiejś książki i zainscenizować do niego scenkę, w której uczestniczyłby również Bessent. Po zakończeniu cyklu testów marzenia senne Bessenta porównane zostały do scen wybieranych na dzień następny. Rezultat przeszedł najśmielsze oczekiwania: w pięć z ośmiu nocy Bessent zdołał przewidzieć przyszłe zdarzenie. Prowadzone w Instytucie Wiedzy Noetycznej w kalifornijskim Berkeley badania, w których zastosowano najnowocześniejszą aparaturę, tzw. biofeedback - udowodniły, że podczas przewidywania zdarzeń z przyszłości w obydwu półkulach mózgu powstają zsynchronizowane alfarytmy. Stąd wniosek, iż nasz mózg działa niejako holistycznie. Dla ludzkości, posługującej się lewą półkulą mózgu, oznaczałoby to “przyłączenie" jego prawej półkuli. Prorocy i media zawsze usiłowali sztucznie osiągnąć stan porównywalny z transem. W tym celu sławna Pytia wdychała opary siarki, wydobywające się ze szczeliny w ziemi niedaleko Delf. Branchidy, wieszczki z Kolofonu, specjalizowały się we wdychaniu oparów wody przygotowywanej w szczególny sposób. Ich metodę wykorzystał Nostradamus (1503 - 1566), aby móc przybierać swoje słynne oblicza: Całe noce spędzam, zatopiony w studiach tajemnych samotnie, siedząc na krześle z brązu: Z samotności owej powstaje płomień łagodny, pozwala dostrzec to, w co nie na darmo wierzyć trzeba. Z różdżką w dłoni zostałem postawiony pomiędzy Branchidami, woda zrasza moje stopy i kraj szaty. Poprzez różdżkę spływa na mnie strach, mój głos drży. Boskie światło. Boskość zeszła na mnie. Wszystkie te praktyki zdają się służyć jedynie uaktywnieniu prawej półkuli mózgu, pobudzeniu do działania całego mózgu, a także uwolnieniu ducha dla tego, co ma się zdarzyć. Trans, hipnozę i medytację zalicza się do metod, które zdaniem profesora fizyki kwantowej Davida Bohma: “umożliwiają nam niczym molo wejście w głąb oceanu i zanurzenie się w jego głębiach". Lecz jaki to ocean? “Jeśli podczas duchowej koncentracji wejdziecie w wewnętrzny rezonans z elektromagnetyczną aktywnością swojego mózgu, możecie zidentyfikować się z innym wymiarem rzeczywistości - z obszarem nazywanym przez fizyków «hiperprzestrzenią»", wyjaśnia Steven Weinberg, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki z roku 1979. “W przestrzeni tej istnieje możliwość transcendencji informacji czasoprzestrzennych, widzenia na odległość oraz doświadczania pozacielesnych przeżyć i zdarzeń z minionego życia. Przelotnie możemy wziąć również udział w wizjach przyszłości". Cóż jednak oznacza nie zdeterminowana przyszłość, skoro przewidując ją, można odwrócić bieg wydarzeń? W swojej sensacyjnej książce pod tytułem Sfinks i tęcza doktor David Loye wychodzi z założenia, iż rzeczywistość jest olbrzymich rozmiarów hologramem, w którym przeszłość, teraźniejszość i przyszłość współgrają ze sobą, jednak nie są bliżej określone. Istotne jest, że hologram ten to tylko jeden z wielu, zanurzonych w nie ograniczonych czasem i przestrzenią wodach “ukrytego porządku" Bohma, w których unoszą się wspólnie niczym ameby. Loye pisze: “Twory holograficzne tego rodzaju można by traktować jako równolegle istniejące światy, bądź uniwersa". Ich przyszłość, twierdzi dalej Loye, jest przesądzona. Prekognicja umożliwia nam wejrzenie w przyszłość któregoś z hologramów. Jednak hologramy kolidują ze sobą, łączą się lub ulegają podziałowi. I jeśli przyszłość ulega zmianie, w rzeczywistości znaczy to, że skaczemy z jednego hologramu do innego. Bohm zdefiniował zjawisko prekognicji w odmienny sposób: “Jeśli ludziom śnią się katastrofy i w rezultacie rezygnują z podróży niepewnym samolotem bądź statkiem, nie znaczy to, iż przewidzieli oni konkretne zdarzenie z przyszłości, lecz jedynie coś ukrytego w teraźniejszości, co wpłynęło na kształt owej przyszłości. Bieg przepowiadanych przez nich przyszłych zdarzeń różnił się od tego, który naprawdę miał miejsce, gdyż mogli oni wywierać na niego konkretny wpływ. Z tego właśnie powodu bardziej przekonujące wydaje mi się twierdzenie, że chodzi tu o antycypację przyszłości w ukrytym porządku teraźniejszości - zakładając oczywiście, że fenomeny takie rzeczywiście występują. Zwykło się mówić, iż zdarzenia, które mają dopiero nastąpić, rzucają najpierw swój cień. Pada on głęboko w ukryty porządek". Być może najbliższy prawdy był argentyński pisarz Jorge Luis Borges, kiedy opisywał holowersum w swoim krótkim opowiadaniu zatytułowanym Ogród o rozwidlających się ścieżkach: “(...) pański przodek nie wierzył w czas jednolity, absolutny. Wierzył w nieskończone serie czasów, w rosnącą i zawrotną sieć czasów zbieżnych, rozbieżnych i równoległych. Ta przędza czasów, które zbliżają się, rozwidlają, przecinają i które przez wieki o sobie nie wiedzą, obejmuje wszystkie możliwości. Nie istniejemy w większości tych czasów; w niektórych istnieje pan, a ja nie; w innych ja, a pan nie; w innych istniejemy obaj. W tym, który zsyła mi pomyślny przypadek, przyszedł pan do mojego domu; w innym, przechodząc przez ogród, znalazł mnie pan martwego; w innym ja mówię te słowa, ale jestem jakąś omyłką, widmem" . Cordero, jasnowidz urodzony na Kubie, opisał przyszłość, porównując ją do nasilającego się stopniowo huraganu, który w miarę zbliżania się przybiera na sile i nie można go już uniknąć. Hawajscy kapłani wyroczni, zwani kahuna, porównują przyszłość do “cieczy poddanej procesowi krystalizacji". Kenneth Ring, psycholog pracujący z osobami, które doświadczyły bliskości śmierci, zarejestrował wizje przyszłości, wyniesione przez te osoby jakoby z krawędzi wieczności. Szczególnie fascynująca okazała się relacja kobiety, która przedstawiła trzy alternatywne wizje przyszłości. Przyszłość A “mogłaby zaistnieć, gdyby przed około trzema tysiącami lat, a więc w czasach Pitagorasa, nie zaszły pewne wydarzenia. Chodziło o przyszłość, w której panowałyby spokój i harmonia". Wizja przyszłości B pokrywała się mniej więcej ze scenariuszem doktora Cheta B. Snowa: istotną rolę odgrywały tu katastrofy klimatyczne, upadek gospodarki na świecie oraz groza zagłady nuklearnej. Po katastrofach tych miałaby nastąpić “nowa era" pokoju i dobrych intencji. Obraz świata przyszłości C wypadł jeszcze bardziej katastrofalnie. Podobnie jak Ring doktor Snów twierdzi, iż relacje jego pacjentów wskazują na istnienie większej liczby wizji przyszłości (lub hologramów), które krystalizują się powoli w gęstej mgle przeznaczenia. Cztery z opisanych przez nich scenariuszy mogą występować zarówno paralelnie, jak i alternatywnie. Według doktora Snowa również katastrofy należą do zdarzeń, których można uniknąć. “Żyjemy i poruszamy się w pewnym kontinuum czasoprzestrzennym; daje nam ono bez wątpienia możliwość wyboru. Nowa fizyka mechaniki kwantowej dowodzi, iż nasze obserwacje zmieniają przebieg każdego zdarzenia w materialnym świecie, tym samym wpływając na naturę realiów przez nas doświadczanych... Stajemy się wytworem własnych myśli i wierzeń - produktem własnych przekonań. Dominujące w naszej kulturze przeświadczenia przyczyniają się do wyboru apokaliptycznego «rozwiązywania» problemów współczesnego świata. Stąd też konieczna jest zmiana tych przekonań, w wymiarze indywidualnym i zbiorowym... Wybór należy do nas!" Kiedy Kasandra ostrzegała lud Troi przed drewnianym koniem, stojącym u bram miasta - została wyśmiana. Zezwolono na jego wjazd. Jak się okazało, w jego wnętrzu ukryci byli żołnierze wroga... Dziś znowu słychać głos Ka-sandry, zwiastunki nieszczęścia. I tylko od nas zależy, czy zechcemy ją usłyszeć, czy też skryjemy głowę w piasku, by przypieczętować w ten sposób nasze przeznaczenie. Wybór należy do nas! II. Eksperymenty z przeznaczeniem 25 listopada 1991 roku “Spiegel" poinformował, że w prowadzonych przez inspektorów ONZ poszukiwaniach ukrytych w Iraku środków masowej zagłady - zastosowano, jako metodę pomocniczą, technikę obserwacji ponadzmysłowej. “Kiedy nie udało się wykryć niczego tradycyjnymi środkami", Karen Jansen, major amerykańskich sił zbrojnych i członek jednego z międzynarodowych oddziałów poszukiwawczych, zwróciła się z prośbą o pomoc do podwaszyngtońskiej firmy PSI Tech - poinformował Edward Dames, prezes firmy i major w stanie spoczynku. Wówczas sześcioosobowa grupa ekspertów zlokalizowała telepatycznie dwa magazyny broni biologicznej. Szkolenie tego typu ekspertów pozostawało w ścisłym związku z jednym z tajnych programów Pentagonu i w latach osiemdziesiątych służyć miało głównie powstrzymaniu Sowietów przed użyciem parapsychologicznych metod walki, które dałyby ZSRR przewagę nad Stanami Zjednoczonymi w wyścigu zbrojeń. Wokół parapsychologii, jak rzadko której z dziedzin, toczą się ciągle spory. Nie powinno to jednak nikogo dziwić, gdyż rozsądek i emocje, wiara i wiedza znajdują się tu w opozycji. Ten, kto na co dzień ma do czynienia z tą dziedziną, musi liczyć się z nieprzychylnymi opiniami innych. Parapsychologia zdegradowana została przez jej fanatycznych przeciwników do poziomu pseudonauki opartej na oszustwie i manipulacji. Jej zwolennicy zaś - to bardzo często ludzie naiwni i pozbawieni krytycyzmu. Zdarzają się jednak wyjątki: poważni ludzie nauki, prowadzący w zakresie parapsychologii staranne prace badawcze, których rezultaty publikowane są w fachowych pismach psychologicznych, medycznych, psychiatrycznych i innych. Paranormalne zdolności, takie jak: wizjonerstwo, telepatia, prekognicja i psychokineza, stanowią przedmiot badań całych rzesz naukowców, którzy starają się je wyjaśnić za pomocą racjonalnych przemyśleń i eksperymentów. Dzięki pokaźnej liczbie pozytywnych rezultatów tych badań, zachwiał się niejako ortodoksyjny przyrodoznawczy punkt widzenia. Eksperymenty dotyczące problemu: “opatrzność czy przypadek" pozwalają dostrzec, że czas jest zjawiskiem, które nie zawsze musi przebiegać liniowo (od przeszłości do przyszłości) . W określonych warunkach może on obrać zupełnie inny kierunek - od przyszłości do przeszłości. Wówczas jednak należy przyjąć zupełnie odmienny stosunek wobec takich zagadnień jak: przeznaczenie, opatrzność i przypadek. Z pewnością na zawsze pozostanie tajemnicą, dlaczego w samym środku września niewysoki, ciemnowłosy mężczyzna, wspinał się na mające ponad 3200 metrów wysokości skały i lodowcowe jęzory w Alpach Ótztalskich. Czy wybrał się na polowanie? A może był pasterzem lub poszukiwaczem drogocennych kruszców? Tam, w górze, pogoda jest o tej porze roku bardzo zmienna: w jednej chwili słońce świeci właśnie nad górami i front ciepłego powietrza nadciąga z południa, w drugiej mroźne porywy wiatru z północy przyganiają ciemne warstwy chmur niosących śnieżycę. Liczący około trzydziestu lat mężczyzna o wzroście 160 centymetrów, ubrany w odzież z garbowanej skóry, był dostatecznie dobrze wyposażony na tę górską wyprawę. Na nogach miał sznurowane buty ze skóry jelenia, wyściełane“izolacyjną warstwą" kory brzozowej i dającym ciepło sianem. Nosidło na jego plecach przytwierdzone było do leszczynowej ramy w kształcie litery U. Prócz łuku wielkości mężczyzny niósł mocną cięciwę, skórzany kołczan z czternastoma strzałami i czterema kościanymi grotami. W przytwierdzonej do pasa torbie przechowywał amulet oraz dwa małe kamyczki, kształtem przypominające dziecięce loczki. Znajdowała się tam również kamienna perła nawleczona na sześć cienkich sznureczków uplecionych z trawy. Niósł w niej także hubę i drewienko z krzemiennym czubkiem, niezbędne do rozpalenia ognia, oraz klej z korzenia brzozo- wego, służący do oklejania strzał piórami. Prowiant samotnego alpinisty składał się z wędzonego mięsa, łamańca i suszonych owoców. Mężczyzna odziany był w rękawice z koziej skóry i niósł ze sobą topór, zrobiony ze stopu zawierającego 99 procent miedzi i śladowe ilości antymonu i srebra. Z początku szło mu się zupełnie dobrze. Jednak z godziny na godzinę z coraz większym trudem wspinał się po rumowisku dziwnych formacji skalnych. Wycieńczony, coraz częściej przerywał wędrówkę. Nie przypuszczał z pewnością, że każdy krok zbliża go do czegoś, co w dalekiej przyszłości wywoła światową sensację. Na wysokości 3200 metrów był już śmiertelnie wyczerpany. Potknąwszy się, wpadł w skalną rozpadlinę. Zdążył jeszcze zrzucić z pleców nosidło, zanim ugięły się pod nim kolana i upadł na brzuch. Wrzesień, około 4800 lat później. Dziewiętnastego tegoż miesiąca Helmut Simon, spędzający urlop w Norymberdze, postanawia skorzystać z pięknej pogody i zejść ze schroniska Similaun, nazwanego tak od lodowca znajdującego się w pobliżu austriacko-włoskiej strefy granicznej w Alpach, do doliny Ótztal.Termometry wskazują osiem stopni Celsjusza powyżej zera, tak więc tam w górze jest tego dnia stosunkowo ciepło. Ponieważ szlak, którym chce się dostać na wysokość 3200 metrów, został nieoczekiwanie zalany przez wody z topniejących śniegów, Simson musi zmienić trasę. Nagle spostrzega wystający spod śniegu ludzki korpus, głowę i barki; przeszywa go ogromny strach. Co sił w nogach biegnie do oddalonego o dwa kilometry schroniska, by donieść o swym wstrząsającym odkryciu. Gospodarz schroniska Similaun zatelefonował na posterunek żandarmerii, tym samym wprawiając w ruch aparat władzy. Zwłoki zostały urzędowo zabezpieczone. W obecności profesora doktora Reinera Henna, specjalisty medycyny sądowej, grupa ochotników nie szczędziła wysiłków, by - używając czekanów, kijków od nart i młotków pneumatycznych - wydrzeć znalezione ciało z lodowej pułapki. Podczas akcji “Ótzi", jak go później nazwali Austriacy, doznał poważnych obrażeń biodra, co boleśnie odczuli zajmujący się nim naukowcy. Natomiast sam mierzący 160 cm nieboszczyk o brązowej skórze, z głęboko osadzonymi, wyschniętymi oczami w otwartych powiekach, i wpół przymkniętymi ustami - znajduje się już od dawna daleko poza granicą odczuwania jakiegokolwiek bólu. Człowiek z Similaun, nazwany tak od miejsca, w którym go znaleziono, wpadł następnie w sidła wysoko rozwiniętej cywilizacji XX wieku. Zawieszona pod helikopterem drewniana trumna z jego resztkami odleciała w kierunku doliny, skąd trafiła do Instytutu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Leopolda Franzena w Innsbrucku. Od tej chwili specjaliści z różnych dziedzin nauki zajmują się “posłańcem" z zamierzchłej przeszłości, “podróżnikiem" z dawno minionej epoki. Podczas jednej z moich rozmów z profesorem Konradem Spindlerem z Instytutu Prehistorii przy uniwersytecie w Innsbrucku dowiedziałem się, że: “to prawdziwe szczęście dla nas, że człowiek z Similaun i sprzęty, które miał przy sobie, zachowały się w tak dobrym stanie po upływie prawie pięciu tysięcy lat. Zawdzięczamy to z pewnością splotowi wielu rozmaitych okoliczności". W odpowiedzi na moje pytanie, który z wielu niewiarygodnych przypadków odegrać mógł największą rolę, profesor Spindler odrzekł: “Przyczyna śmierci odnalezionego praczłowieka nie została jeszcze do końca ustalona. Przypuszcza się jednak, iż zmarł on na skutek ogólnego wycieńczenia i zimna. Wiejące w ciągu kilku dni ciepłe wiatry fenowe spowodowały odwodnienie ciała". Tak więc słońce i wiatr mogły wysuszyć go niczym mięso. Dlatego też kolor jego skóry stał się tak ciemny. “Później nastąpić musiała nagła zmiana pogody", kontynuował swój wywód Spindler. “Padający śnieg tworzył warstwy stopniowo przykrywające ciało; powstała wkrótce góra lodowa, która uwięziła go na 4800 lat. Wczesną jesienią 1991 roku niezwykle silne ciepłe prądy południowe przy- niosły w obszar lodowca Similaun piaski Sahary. Osiadając na nim, utworzyły warstwę w kolorze ochry. W ten sposób lodowiec nie odbijał już promieni słonecznych, zaczął je absorbować i dlatego topniał". W środku lodowej mogiły znajdowało się zmumifikowane, pozbawione owłosienia ciało prehistorycznego człowieka, który po upływie 4800 lat przeniesiony został niczym podróżujący w czasie w wiek dwudziesty. Czy wypełniło się tym samym jego przeznaczenie? Czy stało się tak jak w przypadku Gassima i Lawrence'a z Arabii? Współcześni człowieka z Similaun uważali z pewnością jego zniknięcie za opatrzność, za wolę bogów, a więc przeznaczenie. W przeciwieństwie do nich wielu naszych luminarzy sądzi, iż śmierć tego prehistorycznego człowieka była czystym przypadkiem. Krainą Ótzi rządzili niegdyś bogowie, duchy i demony. Był to świat niezwykłych zjawisk klimatycznych i zaciętej walki o przetrwanie. W owych czasach ludzie żyli w oddalonych od siebie skupiskach wiejskich. Zajmowali się przeważnie uprawą roli, pasterstwem i polowaniem na dziką zwierzynę. Żyli wśród nich również poszukiwacze drogocennych kruszców, na co wskazują proste narzędzia, wykonane przeważnie z miedzi. Ważną rolę w tych wiejskich osadach odgrywał czarownik zwany szamanem. Zajmował się on nie tylko uzdrawianiem; był również kapłanem, pośrednikiem między członkami własnej społeczności, duchami i duszami zmarłych. Szamanizm sięga swym początkiem wczesnych okresów historii ludzkości, stanowiąc źródło wszelkich mitologii i religii. Opiera się na ciągu myślowym: sen, śmierć i życie po śmierci. Głównym zadaniem szamana jako proroka było odgadywanie myśli i zamierzeń bogów, tak aby móc ochronić własny lud przed ewentualnymi nieszczęściami, nawet wówczas, gdy niektóre z nich były zrządzeniem opatrzności. Według wyobrażeń przedstawicieli wielu społeczności życie wieczne nie różniło się niczym od życia na ziemi. Przedstawiały one świat materialny w niematerialnej nieskończoności, w której stopniowo odkrywane przez człowieka pojęcia czasu i przestrzeni nie mają znaczenia. Jedną z najistotniejszych duchowych zdolności człowieka jest postrzeganie upływu czasu, a więc rozróżnianie przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Kiedy człowiek zorientował się, że podobnie jak wszystkie inne żywe stworzenia przychodzi na świat po to, by następnie umrzeć, zapragnął wydostać się spod wpływu bezlitośnie upływającego czasu. Już człowiek neandertalski zaopatrywał swoich zmarłych w niezbędne im w przyszłości przedmioty. Rytualne pochówki odbywały się już siedem tysięcy lat przed narodzinami Chrystusa, a zmarłym wkładano do grobu nie tylko broń, narzędzia czy biżuterię, ale także żywność, której nierzadko brakowało samym żyjącym. Archeolodzy odkryli w grobowcach zwłoki pokryte czymś w rodzaju czerwonej farby. Z całą pewnością był to rodzaj magicznego zaklęcia. Użycie farby w kolorze “soku życia" miało uchronić zmarłego przed fizycznym rozkładem. Na ogół zmarli chowani byli w pozycji kucznej, co przypuszczalnie wiązało się z wyobrażeniem, iż w tej pozycji odpoczywają oni w łonie Matki Ziemi do czasu ponownych narodzin. Nie mamy żadnej pewności, czy ta interpretacja sposobu, w jaki nasi praprzodkowie grzebali swoich bliskich, jest słuszna. Mogłaby ona jednak tłumaczyć źródła przekonania o cyklicznym charakterze bytu - życia, śmierci, ponownego istnienia. Jednocześnie z zastąpieniem prymitywnej formy pasterskiego i koczowniczego życia formą wyżej zorganizowaną - tzn. życiem rolniczym, można zaobserwować przywiązywanie większej wagi do powtarzających się fenomenów natury. Człowiek uświadomił sobie cykliczność zjawisk przyrody, pór roku. Pojawiają się one bowiem w określonych odstępach czasu, znacząc w ciągu roku okresy podobne do okresów w życiu: jego rozkwit - lato, starość - jesień, śmierć - zima, ponowne narodziny - wiosna. Ludzie odkryli, że temu rytmowi podlegają również zjawiska zachodzące na niebie: fazy księżyca odpowiadają cyklowi menstruacyjnemu u kobiety, pewne gwiazdy pojawiają się na horyzoncie w ściśle określonym momencie w roku. Nic więc dziwnego, iż lokalizacja pierwszych monumentalnych budowli ludzkości - począwszy od wschodnioeuropejskich pomników megalitycznych po egipskie piramidy - niemal bez wyjątku uwzględniała zjawiska astronomiczne. Dawni kapłani byli również astronomami, obserwowali więc gwiazdy, by pojąć rytm życia oraz wolę bogów. W ten sposób narodziła się astrologia - pierwsza próba zgłębienia przez człowieka własnego przeznaczenia. Początki astrologii sięgają czasów prehistorycznych. O wysokim stopniu jej rozwoju u Sumerów świadczą liczące cztery i pół tysiąca lat tablice z pismem klinowym odkryte w bibliotece Assurbanipala w Niniwie. Przez długi czas astrologię uważano za poważny światopogląd, a dla Chaldejczyków i Babilończyków stała się ona fundamentem religii. Również kamienne bloki, z których zbudowane są świątynie Egiptu, noszą ślady astronomicznych i astrologicznych symboli; najpiękniejszy z nich - zodiak Dendery - zobaczyć dziś można w Luwrze. Podstawę klasycznej astrologii stanowiło przekonanie o wpływie ciał niebieskich na człowieka i jego losy. W szerszym znaczeniu, dziedzina ta jednoczyła w sobie poglądy z zakresu filozofii i nauk przyrodniczych. Jej podstawowa zasada głosi bowiem, iż wszystko, co ziemskie, znajduje się w harmonii z wszelkim stworzeniem - a więc również człowiek jako mikrokosmos istnieje w harmonii z całym uniwersum jako makrokosmosem. “Jako u góry, tak i na dole", głosi napis na słynnej “Szmaragdowej tablicy" pradawnego astrologa Hermesa Trismegistosa. Przez jednych zaciekle atakowana, przez innych fanatycznie broniona - astrologia przetrwała wieki. Przeżyła nawet wtedy, gdy po ogłoszeniu przez Kopernika (1473 - 1543) teorii umieszczającej Słońce w centrum wszechświata zaatakował ją cały świat nauki. Jakże można uważać ją za dziedzinę naukową, argumentowali uczeni, jeśli opiera się na przestarzałym, geocentrycznym obrazie wszechświata, uznającym Ziemię za jego środek. Przeciwnicy astrologii po dziś dzień zarzucają jej pseudonaukowość, nazywając ją, w najlepszym wypadku, nowoczesnym przesądem. Natomiast zwolennicy astrologii bronią jej twierdzeniem, iż człowiek jako część kosmosu również podlega obowiązującym w nim prawom, których przejawem jest stale powtarzający się rytm. Te kosmiczne drgania i prądy wywierają wpływ na ciało człowieka, jego predyspozycje oraz istotę. Antyczne teksty astrologiczne głoszą: “Gwiazdy władają losem, ale poskromione zostaną przez mędrców". To wielokrotnie cytowane zdanie dowodzi, iż prawdziwy mędrzec stoi ponad ciągiem przyczyny i skutku (karma), jednak dobrowolnie poddaje się rządzącym prawom kosmosu lub siłom wyższym. Ów ciąg, wykraczający poza granice jednego istnienia, jednej inkarnacji, określa w filozofii Wschodu słowo sansara. Wszelkie okoliczności towarzyszące zdarzeniom w życiu człowieka są w przekonaniu mędrców konsekwencją zdarzeń z poprzedniego życia. Określane są mianem karmy i stanowią sumę wszystkich następstw, jakie pociągają za sobą czyny jednostki. Jedynie za sprawą ego można uniknąć zapoczątkowania nowej karmy. Powstaje zatem pytanie, czy istnienie karmy u hindusów i buddystów jest czymś determinującym. Z pewnością nie, ale pod warunkiem, że każdy człowiek potrafi zapanować nad własnym postępowaniem. Pomimo iż sam ustanowił ograniczenia dla potencjału, jakim dysponuje, gdyż złożyły się nań jego wcześniejsze myśli i działania - człowiek ma możliwość wyboru i może żyć w zgodzie z własnymi skłonnościami lub je zwalczać. Wprawdzie czyny decydują o rodzaju ponownego wcielenia, nie wpływają jednak na postępowanie człowieka. Karma dostarcza jedynie sytuacji, a nie odpowiedzi na nią. “Człowiek staje się tym, czym są jego czyny. Jaka śmierć jego, taki i jego los", głosi starohinduska nauka tajemna Bryhadaranjaka-upaniszada. “Jesteśmy tacy, jak nasze myśli. Wszystko, co stanowi naszą istotę, rodzi się w naszych myślach. Naszymi myślami tworzymy świat", nauczał Budda. Wypełniając prawa, z którymi przychodzi na świat, tzn. łącząc się z siłami wyższymi, człowiek staje się naprawdę wolny: wyzbywa się własnego ego - ograniczającego “ja" - i staje się częścią całości, częścią gigantycznego multiwersum. A im bardziej uwalnia się od swego ograniczenia, które narzuca mu iluzję odrębności wobec aktu stworzenia, tym większe istnieją szansę, iż sam stanie się “mistrzem tworzenia" i weźmie los swój - zgodnie z prawami rządzącymi kosmosem - we własne ręce. Człowiek jest bowiem czymś więcej aniżeli tylko “otoczonym własnym ciałem ja", czymś więcej niż uwięzioną w tym ciele duszą. Jest częścią siły, która kieruje multiwersum; może tworzyć własną rzeczywistość. Dusza pozwala mu bowiem przeniknąć do alternatywnego świata, znajdującego się po drugiej stronie czasoprzestrzeni; umożliwia mu podróżowanie w inne wymiary, w przeszłość i przyszłość, oraz kontrolowanie materii. Obserwacje, które wzbudziły największy niepokój twórców fizyki kwantowej, wiązały się ściśle ze stwierdzeniem, iż osoba obserwująca pozornie chaotyczne zachowanie cząsteczek subatomowych wywiera na nie wpływ. Spostrzeżenie to pociągnęło za sobą ważne konsekwencje. Czyżby duch rzeczywiście mógł wpływać na materię, a materia stanowiła w istocie jedynie “zamrożoną energię" kosmicznego hologramu? I czy duch - nawet jeśli zabrzmi to zarozumiale - wywiera wpływ na porządek w kosmosie? Pytania te prowadzą nas w obszar parapsychologii. Czołowi naukowcy od dziesiątków lat próbują różnymi eksperymentami zgłębić zjawisko psychokinezy (PK). Starają się wyjaśnić, czy funkcjonowanie wysokoczułych urządzeń zakłócić można wewnętrzną siłą człowieka, skoncentrowaną siłą jego woli. Po wielu eksperymentach odpowiedź na to pytanie zdołali uzyskać Robert Jahn i Brenda Dunne z amerykańskiego Princeton Engineering Anomalies Research Laboratory. Posługując się konwencjonalnymi narzędziami i komputerem, udowodnili, że większość osób biorących udział w ich eksperymentach wykazała zdolność zmiany mocą ducha wytwarzanych przez urządzenie przypadkowych ciągów liczb. W doświadczeniach zastosowano tzw. generator przypadku, produkujący całą masę ciągów liczbowych i ich bieżący średni wynik. Testowane osoby miały za zadanie śledzić przebieg tych ciągów na ekranie i próbować zmienić je za pomocą psychiki. W wyniku pięciu tysięcy eksperymentów udowodniono, że domniemana przeciętna wartość ciągów liczbowych została zmieniona wewnętrzną siłą testowanych osób - tak bardzo, że wykluczono możliwość jakiegokolwiek przypadku. Ponadto osoby te utrzymały w czasie trwania wielu eksperymentów nie tylko nie zmieniony poziom swojej aktywności, ale wypracowały sobie nawet “własny charakter pisma". Jeśli testowana osoba potrafiła, na przykład, obniżyć średnią wartość jakiegoś ciągu liczbowego, ale nie mogła jej zwiększyć, to powtarzało się to we wszystkich eksperymentach. Aby wykluczyć przypuszczenie, że otrzymane wyniki zależały od zastosowania urządzenia tego samego typu, eksperymenty przeprowadzono, używając wielu różnych generatorów przypadku. Ostatecznie badacze odtworzyli nawet tzw. “Galton Desk" (tablicę Galtona), dziewiętnastowieczne urządzenie umożliwiające badanie wpływów psychiki na przypadkowe zdarzenia. Tablica Galtona jest trzymetrowej wysokości i dwumetrowej szerokości szybem, do którego powoli, w przypadkowej kolejności wpadają styropianowe kule o średnicy dziesięciu centymetrów. Lądują ostatecznie w przezroczystym pojemniku z 330 drewnianymi kółeczkami, wyglądającymi jak deska z powbijanymi w nią gwoździami. Podczas spadania kule uderzają o siebie, wytrącając jedna drugą z jej toru. Uderzając o wystające pręciki, ponownie zmieniają kierunek, aż wreszcie wpadną w szczelinę pomiędzy nimi. Zadaniem osób biorących udział w tym doświadczeniu było wpłynąć na ułożenie styropianowych kul za pomocą siły psychokinetycznej. Podobnie jak podczas eksperymentów z generatorami przypadku również tutaj testowane osoby odniosły sukces w posługiwaniu się siłą woli. Naukowcy z Princeton swoje dalsze studia poświęcili takim zjawiskom jak: telepatia (zdolność odbierania myśli i uczuć innych osób), wizjonerstwo (pozazmysłowe odgadywanie miejsc i zdarzeń) oraz prekognicja (nadprzyrodzone zdolności przewidywania przyszłych zdarzeń). Uczestnicy cyklu eksperymentów mieli opisać przed rejestrującą te wypowiedzi kamerą miejsce, w którym po upływie trzydziestu minut znaleźć miał się jeden z prowadzących eksperyment, podróżujący od dłuższego czasu z grupą operatorów kamer. Dokładnie godzinę przed rozpoczęciem doświadczenia jeden z członków grupy eksperymentalnej uruchamiał maszynę liczącą z programem liczb przypadkowych. Wybierano następnie jedną z dziesięciu kopert, przygotowanych uprzednio przez osoby nie związane z eksperymentem. Każda z kopert zawierała opis drogi do kolejnego miejsca docelowego, oddalonego o trzydzieści minut jazdy samochodem. Gdy nazwa miejsca była już znana, eksperymentator wraz z grupą filmowców udawał się tam niezwłocznie, by dokonać nagrania. Filmowano charakterystyczne szczegóły występujące w owym miejscu, by następnie porównać je z ich opisem sporządzonym przez testowaną osobę. W ciągu trzech lat w 334 eksperymentach wzięło udział czterdzieści osób. Pokonywano odległości do ośmiu tysięcy kilometrów, czekając czasami pięć dni na wystąpienie przewidzianego zdarzenia. Trafność przepowiedni była tak wielka, iż wykluczono możliwość jakiegokolwiek zbiegu okoliczności. W laboratorium elektroniki i biomechaniki w kalifornijskim Stanford Research Institute (SRI) inżynier elektroniki doktor Harold E. Puthoff oraz fizyk doktor Russel Targ prowadzili przez wiele lat projekt badawczy, który przyniósł zaskakująco dobre rezultaty. W eksperymentach brały udział osoby przeszkolone i nie przeszkolone. Ich zadanie polegało na próbie opisania dowolnie wybranego obiektu (np. budynku, ulicy, laboratorium wraz z wyposażeniem) “obserwowanego" wyłącznie z pomocą wyobraźni. Chodziło bowiem o udowodnienie istnienia prekognicyjnego postrzegania na odległość. Jedną z osób biorących udział w eksperymencie była Helia Hammid. Ponieważ osiągnęła ona nieprawdopodobne wyniki podczas eksperymentu z generatorem przypadku, przeprowadzono na niej także eksperyment postrzegania na odległość. Jego rezultat również okazał się zdumiewający. Przykładowo, w ciągu piętnastu minut Helia Hammid opisywała miejsce, które wybrano dopiero dwadzieścia minut później, a do którego eksperymentator trafiał po upływie trzydziestu pięciu minut. Ponieważ Helia Hammid została poddana takiej próbie po raz pierwszy, chciała wiedzieć, w jaki sposób mogła podświadomie rozpoznać miejsce, które nawet nie zostało jeszcze wyznaczone. Ostatecznie, za każdym razem “dostrzegała" eksperymentatora w ustalonym “miejscu" tylko wówczas, gdy zatrzymał się w nim rzeczywiście. Ponieważ badacze nie potrafili przewidzieć, w jakim kierunku rozwijać się będzie eksperyment, polecili Helli Hammid, aby gdy tylko eksperymentator, doktor Harold Puthoff, opuści laboratorium, odprężyła się i zrelaksowała. Po dziesięciu minutach Hammid miała zacząć spisywać wszystko, co zaobserwowała swoim wewnętrznym okiem, mimo że Puthoff mógł wybrać miejsce docelowe dopiero dwadzieścia minut później. Reasumując, Helia Hammid potrafiła opisać pojawiające się w jej psychice obrazy i odczucia, nie zastanawiając się nad nimi. Eksperyment odbywał się codziennie według takiego samego schematu: przed południem, o godzinie dziesiątej, jeden z trzech eksperymentatorów opuszczał laboratorium SRI z dziesięcioma zalakowanymi kopertami. Zawierały one opisy dróg wiodących do wyznaczonych miejsc. Koperty te każdego dnia wybierano z dużego stosu na chybił trafił. Ani osoba testowana, ani też żaden z dwóch pozostałych w laboratorium eksperymentatorów nie znali zawartych w nich informacji. Tymczasem Puthoff krążył bez przerwy, pomiędzy godziną dziesiątą a 1030, wokół wyznaczonego miejsca, by podać jego mylną lokalizację - poczynione obserwacje wykazały bowiem, iż ludzie oraz obiekty w ruchu nie dają się identyfikować podświadomie na odległość. Po półgodzinnej jeździe Puthoff wybrał z pomocą generatora przypadku liczbę z przedziału od zera do dziewięciu, następnie odszukał kopertę oznaczoną tym numerem i udał się na wyznaczone miejsce. Znalazł się w nim około godziny 1045. O godzinie jedenastej wrócił do instytutu, pokazał strażnikowi u wejścia kopertę z nazwą miejsca, po czym udał się do laboratorium. Tymczasem wpłynął raport od jego dwóch kolegów: testowana osoba rozpoczęła o godzinie 1010 opisywać miejsce, w którym Puthoff znalazł się dopiero trzydzieści pięć minut później. Sporządziła także rysunki, a jej odczucia utrwalono na taśmie magnetofonowej. Hammid spełniła zadanie, jakie postawiono jej w ramach eksperymentu, o godzinie 1025. Stało się to więc pięć minut wcześniej, nim Puthoff zdołał odszukać opisane miejsce. W tym eksperymencie zdumiewające było to, iż uwzględniając prawa logiki i prawdopodobieństwa można było oczekiwać, że zdarzy się jedno, a co najwyżej dwa “przypadkowe trafienia"; sytuacja przedstawiała się jednak inaczej. Podczas wszystkich prób Helia potrafiła z niebywałą precyzją odgadnąć miejsce, do którego przybyć miał następnie Puthoff. Nie rozstrzygnięte pozostawało już tylko jedno pytanie: czy Helia Hammid rzeczywiście lokalizowała te miejsca, czy też swą wewnętrzną mocą wpływała na generator przypadku? Posługując się językiem parapsychologów, zapytalibyśmy: czy mamy tu do czynienia z przypadkiem prekognicji, czy psychokinezy? Badania prowadzone przez Puthoffa i Targa były jedynie modernizacją klasycznych eksperymentów z kartami, jakie na Uniwersytecie Duke w Durham w Północnej Karolinie przeprowadzał niegdyś doktor J. B. Rhine, uważany za twórcę amerykańskiej parapsychologii naukowej. W roku 1933 Rhine i jego współpracownicy, postanowili odpowiedzieć na pytanie, czy człowiek może się porozumiewać telepatycznie. Do tego celu użyto pięciu kart z różnymi symbolami: krzyżem, gwiazdą, kwadratem, kołem i falą. Jedna z testowanych osób znajdowała się w zamkniętym pomieszczeniu i jako nadawca koncentrowała się na jednym z pięciu symboli; druga osoba - odbiorca - miała “odgadnąć", o którą z kart chodziło. Doświadczenie z “bezprzewodowym przepływem informacji" z jednego pomieszczenia do drugiego okazało się tak wielkim sukcesem, iż Rhine mógł nie tylko udowodnić występowanie zjawiska telepatii, ale również uczynić znaczny krok naprzód w swoich poszukiwaniach. Chciał teraz wiedzieć, czy można udowodnić także zjawiska pokonania czasu. W tym celu Rhine zmienił nieco swój eksperyment. Zadaniem odbiorcy było teraz odgadnięcie, która z kart zostanie wyciągnięta przez nadawcę. Podczas eksperymentu należało podać symbole znajdujące się na dwudziestu pięciu kartach. W sumie przeprowadzono 4500 prób, a ich wynik zaskoczył nawet samego Rhine'a. Niemalże dziesięć lat zwlekał on jednak z opublikowaniem ich wyników z obawy przed sceptycznie nastawionymi do jego poczynań kolegami. Jeszcze przez długi czas uznawali oni eksperymenty Rhine'a za “karciane sztuczki". Dopiero liczne i zróżnicowane metody badawcze stosowane w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, zmusiły krytyków parapsychologii do zmiany punktu widzenia.Fizyk Helmut Schmidt, zatrudniony na kierowniczym stanowisku w firmie lotniczej Boeing, opublikował w roku 1970 pierwszy raport o metodzie wiążącej badania wizjonerstwa (prekognicji) z aktywnością cząsteczek na płaszczyźnie subatomowej. Schmidt powoływał się przy tym na pozornie nieprzewidywalne “przejścia kwantowe" subatomowych cząsteczek, ich “przypadkowość" zamierzał bowiem wykorzystać w swoich eksperymentach. W tym celu skonstruował konwerter, za pomocą którego przejścia kwantowe przetwarzano na sygnały świetlne w sposób równie przypadkowy jak losowanie orła lub reszki na monecie. Za źródło przejść kwantowych posłużył Schmidtowi radioaktywny pierwiastek o liczbie atomowej 90 (tor), gdyż po upływie trzydziestu lat (tyle wynosi jego przeciętna żywotność) pierwiastek ten rozpada się nagle i nieprzewidzianie na cząsteczki. “Rzut monetą" zastąpiono dwoma urządzeniami: licznikiem Geigera-Miillera, który pokazywał rozpad i wyzwalanie cząsteczek, oraz przełącznikiem wysokich częstotliwości, który w ciągu jednej sekundy oscylował pomiędzy pozycjami “orzeł" i “reszka". Gdy tylko następowało wyzwolenie cząsteczki, a prze- łącznik znajdował się dokładnie w którejś z tych pozycji, zapalała się jedna z czterech lampek kontrolnych. Zadanie osób, u których badano zdolność prekognicji, polegało na odgadnięciu, w jakiej pozycji - orła czy reszki - zaświeci się lampka. Zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa liczba typowań trafnych i błędnych powinna być jednakowa. Spośród stu osób biorących udział w eksperymencie Schmidt wybrał trzy - gospodynię domową, kierowcę ciężarówki i “medium", których przewidywania już od samego początku były dalece niezgodne z zakładanym wynikiem. Polecił im, by powtarzali to samo zadanie 60 000 razy. Otrzymany rezultat różnił się od wyniku zgodnego z rachunkiem prawdopodobieństwa - w stosunku miliard do jednego. Drugi cykl prób dał jeszcze większą liczbę trafnych odpowiedzi. Podczas dalszych eksperymentów z subatomowym gene- ratorem przypadku Schmidtowi udało się dowieść, że człowiek może podświadomie wpływać na przejścia kwantowe na płaszczyźnie subatomowej. Swój najbardziej spektakularny eksperyment przeprowadził Schmidt w 1987 roku wraz z Marilyn Schlitz w Mind Science Foundation w teksaskim San Antonio. W eksperymencie tym naukowcy posłużyli się komputerem, który ze stu dźwięków wytworzył tysiąc przypadkowych melodii. Każda z tych melodii składała się z czystych dźwięków, zakłócanych szmerami podobnymi do eksplozji; ich długość wyznaczał generator przypadku. Każdą z serii dźwięków Schmidt i Schlitz zapisali na taśmie magnetofonowej, której kopie rozdano testowanym osobom. Ich zadaniem było przedłużenie siłą woli trwania czystych dźwięków oraz skrócenie zakłóceń. Po ponownym odsłuchaniu oryginalnego nagrania, stwierdzono ze zdumieniem, że zarówno czas trwania czystych dźwięków, jak i zakłóceń zmienił się tak, jak to zaplanowano. Nie dotyczyło to wszakże “nie obrabianego" materiału archiwalnego. Oznacza to, że testowane osoby mogły siłą własnej woli manipulować nagraniem w chwili jego rejestracji na kasecie lub też po pewnym czasie wpłynąć na powstałe uprzednio melodie. Wynikałoby z tego, że działały wbrew upływającemu czasowi, odwracając zależność skutku od przyczyny, i odbyły wewnętrzną podróż w przeszłość. W kolejnym eksperymencie melodie utworzone ze stu dźwięków komputer przetworzył - znów zupełnie przypadkowo - w jeden z czterech rodzajów dźwięku. Statystycznie rzecz biorąc, częstość występowania każdego z tych rodzajów powinna być jednakowa. Testowane osoby wpływały teraz dodatkowo na pojawianie się tonów niskich i wysokich. I tym razem uzyskano “niemożliwy" efekt psychokinezy działającej wstecz. Testowane osoby o wieloletnim do-świadczeniu z medytacją miały tu zdecydowaną przewagę nad osobami mniej doświadczonymi. Eksperyment pozwolił na dokonanie niewiarygodnych spostrzeżeń; na podstawie uzyskanych wyników można by bowiem sądzić, że istnieje możliwość wędrówki ludzkiej duszy w czasie i jej oddziaływania na los. “Nie ma zatem czasu docelowego, który wskazywałby w sposób linearny i chronologiczny na istnienie konkretnej przyszłości", pisze Gerd Gerken w piśmie “Radar fur Trends" (“Wykrywacz trendów"). “Czas staje się subiektywną teraźniejszością - zbiornikiem dla rzeczy realnych i nie- prawdopodobnych (...). Tym samym upaść musi zachodnie rozumienie czasu jako zjawiska o określonym kierunku rozwoju. Jeśli teraźniejszość oznacza jedynie powracanie naszych odczuć, musi istnieć czas powracający, czas jako zjawisko cykliczne". Ta koncepcja bliska jest sposobowi pojmowania czasu przez Azjatów. Według nich istnieje tylko jeden cykliczny czas, w którym wszystko powraca wciąż od nowa: wszelkie zdarzenia i - za sprawą reinkarnacji - wszyscy ludzie. Tak oto losem każdego z nas rządzi odwieczny obieg, w którym nie ma miejsca na jakikolwiek przypadek. Czy można w ten sposób wyjaśnić niezwykłe zbieżności w życiorysach dwóch amerykańskich prezydentów: Lincolna i Kennedy'ego? “Obydwaj walczyli o prawa obywatelskie dla kolorowych; obydwaj zostali zamordowani w piątek i w obydwu przypadkach zastosowano niewystarczające środki ochrony; każdego z nich zabito strzałami w głowę, a świadkami tragedii były ich żony; Kennedy zginął w setną rocznicę ogłoszenia przez Lincolna Proklamacji Równouprawnienia. Lincolna ostrzegano przed pokazywaniem się publicznie w teatrze, Kennedy'ego przestrzegano przed podróżą do Dallas. Istnieją też dalsze zbieżności. Zastępcy obydwu prezydentów byli wcześniej senatorami i nosili nazwisko Johnson. Drugi z wiceprezydentów - Lyndon - wybrany został prezydentem jako pierwszy z południowców od czasu, gdy to stanowisko objął pierwszy z nich - Andrew. Zabójca Lincolna, John Wilkes Booth, urodził się w 1839 roku, Lee Harvey Oswald zaś w roku 1939. Booth zastrzelił Lincolna w teatrze i uciekł do domu towarowego; Oswald strzelał do Kennedy'ego z domu towarowego, po czym ukrył się w teatrze. (Tak przynajmniej brzmi oficjalna wersja tych zdarzeń. Całej prawdy o tym, kto jeszcze był w nie zamieszany - mafia, CIA czy KGB - z pewnością i tak już się nie dowiemy). Obydwaj mordercy zostali zastrzeleni, zanim odbył się proces. Zarówno Lincoln, jak i Kennedy stracili dwoje dzieci, jedno przed wprowadzeniem się do Białego Domu, drugie w czasie kadencji prezydenckich. Kennedy miał sekretarza o nazwisku Lincoln, sekretarz Lincolna nazywał się Kennedy. Podążmy dalej tym tropem: Andrew Johnson urodził się w 1808 roku, Lyndon Johnson w roku 1908. Nazwisko i imię każdego z nich składa się z trzynastu liter. Z piętnastu liter natomiast składają się nazwiska i imiona Johna Wilkesa Bootha i Lee Harveya Oswalda. Kiedy obydwaj prezydenci przekroczyli czterdziestkę, poślubili dwudziestoczteroletnie brunetki, posługujące się biegle językiem angielskim. Obydwaj wywodzili się z mniejszości i dopiero w czterdziestym siódmym roku swojego stulecia wybrani zostali do kongresu. Obydwaj również przegrali w czasie pierwszej nominacji na wiceprezydenta w pięćdziesiątym szóstym roku swojego stulecia, na cztery lata przed nominowaniem ich na prezydentów..." Powinniśmy wreszcie pogodzić się z tym, że nasz zdrowy rozsądek nieustannie napotyka fenomeny, które mu przeczą. Poglądy na to, co jest rozsądne, a co nie; na to, co może się zdarzyć, a co zdarzyć się nie powinno, zależą od sumy naszych życiowych doświadczeń. Nie wystarczają one jednak, by wytłumaczyć tak niecodzienne zjawiska jak psychokineza, prekognicja, czy zdumiewające zbieżności pomiędzy Lincolnem i Kennedym. Jeśli nauka zamierza zgłębić oceany prawdy, musi wziąć pod uwagę przypuszczenia zarówno “niedorzeczne", jak i “rozsądne". Co się zaś tyczy “zdrowego rozsądku", któremu niektóre koncepcje pozornie przeczą - w pewnych okolicznościach należy o nim po prostu zapomnieć. III Hologram Tao Czasem zadaję sobie pytanie: kto tu właściwie zwariował? Eksperymentujący naukowiec stoi nad przepaścią, spoglądając w niewyobrażalną głębię, dal, wysokość, w niezbadane. Znajduję się w tym właśnie miejscu i widzę łudzi, przysłuchuję się rozmowom, ideom, intelektualnym tęsknotom. “Który z nas dwóch zwariował?" Pewnego wieczoru, podczas roboczego spotkania naukowców, miałem szczęście siedzieć obok jednego z najświetniejszych i najbardziej elokwentnych fizyków świata. W czasie kolacji zrobił on kilka uszczypliwych uwag o joggingu, widząc w nim zmierzch kultury Zachodu. “Ludzie nie pojmują, do czego to prowadzi. Istotne są wyłącznie sprawy ducha", twierdził. “Einstein nigdy nie widział potrzeby uprawiania gimnastyki. A ci ludzie - mówił zdenerwowany, myśląc o biegaczach, których obserwował codziennie ze swojego okna - są strasznymi materialistami. Nie mają pojęcia o pięknie, tej niemal duchowej istocie fizycznego świata. Wszystko rozgrywa się w sferze ducha i jest natury mentalnej, nie zaś materialnej". Powyższe myśli John Brockmann zawarł we wstępie do swojej książki pt. “Narodziny przyszłości". Jedną z wielu prób zgłębienia istoty świata fizycznego - kosmosu i życia - jest tak zwana zasada antropiczna, obiekt fascynacji wielu uczonych. Zasada ta głosi, że nasze istnienie nie jest przypadkowe, lecz zależy od bardzo szczególnych okoliczności. Tym samym zakłada się, iż niektóre z obserwowanych przez nas właściwości wszechświata nierozerwalnie wiążą się z tym, że żyjemy właśnie po to, by je obserwować. Życie zaś jest niebezpiecznym balansowaniem na kra- wędzi przypadku. Sam wszechświat należy, jak się zdaje, do klasy wszechświatów, w których przetrwanie człowieka jest możliwe. Tym samym nasze istnienie stwarza granice wszechświata. Postrzegamy wszechświat takim, jakim jest, dlatego że żyjemy, twierdzi Stephen W. Hawking, astrofizyk z Uniwersytetu Cambridge. Hawking twierdzi też, że możliwość przypadkowego powstania wszechświata jest nieprawdopodobna. Wydaje się bowiem niemożliwe, by z panującego na początku chaosu mógł rozwinąć się twór tak jednolity jak wszechświat. Według wszelkiego prawdopodobieństwa struktura tych rozmiarów rozporządza swego rodzaju rozumem, który pozwala również nas, ludzi, zaliczyć do istot inteligentnych. “My nie odkrywamy wszechświata, my go wymyślamy wciąż od nowa", zauważa słusznie Brockmann. “Jako jego obserwatorzy stanowimy część tego wymysłu, jesteśmy ulepieni z tej samej gliny. Twierdząc, że wszechświat istnieje niezależnie od nas i obok nas, musielibyśmy również przyjąć, że został skonstruowany w taki sposób, że może obserwować sam siebie". Davida Bohma zalicza się do najwybitniejszych w naszym stuleciu przedstawicieli fizyki teoretycznej. Jego książka Causality and Chance in Modern Physics (Londyn 1957) stała się klasycznym dziełem w dziedzinie fizyki kwantowej, lekturą, którą jeszcze dziś wielu profesorów zaleca swoim studentom. Również prace Bohma dotyczące mechaniki kwantowej i teorii względności zrobiły furorę w kręgach fachowców. Bohm urodził się w 1917 roku i studiował w Pennsylvania State College. Jako jeden z ostatnich studentów Jacoba Roberta Oppenheimera doktoryzował się w roku 1943 na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkełey, jeszcze zanim Oppenheimer przeniósł się do Los Alamos, by nadzorować projekt “Manhattan", tzn. program budowy pierwszej bomby atomowej. Temat pracy doktorskiej Bohma z fizyki brzmiał: “Rozrzut neutron - proton". Po habilitacji Bohm pracował razem z Einsteinem w Princeton. Wykładał też na uniwersytecie w Sao Paulo w Brazylii oraz w Technicon, w izraelskim mieście Haifa. Następnie został wykładowcą fizyki teoretycznej w Birkbeck College na Uniwersytecie Londyńskim. Dziś jest Bohm emerytowanym profesorem tejże uczelni. Podczas wojny Bohm badał zachowanie plazmy w polu magnetycznym. Jego teoria o “dyfuzji plazmy" stanowiła milowy krok w badaniach nad syntezą jądrową. W Princeton rozbudował swoją teorię plazmy oraz skonstruował różne przyrządy fizyczne, m.in. cyklotron i synchrocyklotron. W roku 1969 w życiu Davida Bohma nastąpił przełom. Pewnego dnia jego żona przyniosła do domu książkę pt. Wolność od znanego. Sądziła, że jej autorem był jakiś fizyk kwantowy. Bohm czytał książkę zafascynowany i miał coraz większą ochotę, by powtórzyć okrzyk Archimedesa “heureka!", “znalazłem!". Książka ta była dla niego niezwykłym przeżyciem. Oto ktoś sformułował obraz świata mechaniki kwantowej dokładniejszy od wszystkich dotychczasowych projektów fizyków. Co więcej, autor książki nie był fizykiem i nie miał nawet podstaw wiedzy przyrodniczej. Był to hinduski filozof Jiddu Krishnamurti. Krishnamurti przyszedł na świat w 1895 roku w mieście Madras, w biednej rodzinie z południa Indii. Już jako dziecko odznaczał się niesłychaną bezinteresownością. Gdy miał dziesięć lat, “odkrył go" pewnego dnia na plaży brytyjski jasnowidz i teozof C. W. Leadbeater. Spotkawszy tego chłopca o ciemnej cerze, Leadbeater zobaczył nagle jego przyszłość: Krishnamurti zostanie kiedyś “nauczycielem świata". Leadbeater zabrał chłopca do centrali Towarzystwa Teozoficznego. Prezes tej organizacji, doktor Annie Besant, zajęła się natychmiast właściwym przygotowaniem chłopca do wypełnienia jego “zadania". Krishnamurtiego posłano do najlepszych szkół, otrzymał tam doskonałe wykształcenie. Jednak gdy w roku 1927 stara, nieco zdziwaczała już dama chciała zaprezentować światu swego wychowanka jako nowego Mesjasza, młody Hindus zbuntował się. Nie chciał należeć do żadnej z organizacji, ponieważ “prawda nie daje się zorganizować". Nie pragnął również grona własnych uczniów i wyznawców, twierdząc, że “prawda jest krainą bezdroży, po których każdy powinien podążać w samotności". Co więcej, tradycyjne nauki, autorytety, religie oraz stowarzyszenia odchodzą od spraw istotnych, przez co mogą jedynie szkodzić życiu duchowemu. Krishnamurti zjeździł cały świat, wygłaszając swoje wykłady. Rozmawiał z tysiącami osób, uważano go za “budowniczego mostów" pomiędzy kulturami, za reprezentanta hinduskiego światopoglądu na Zachodzie. Nigdy też nie zachowywał się jak guru. Krishnamurti pełnił swą misję aż do śmierci w roku 1986. Jego niezwykła inteligencja i rozsądek zyskały mu ogromny respekt i uznanie w kręgach postępowej inteligencji Ameryki i Europy. Zdobył też ogromną rzeszę zwolenników, którzy każdego lata wiernie uczestniczyli w jego wykładach, w szwajcarskim mieście Sarnen. Jeden z jego wielbicieli, Aldous Huxley, powiedział kiedyś: “Móc słuchać Krishnamurtiego, to tak, jakby usłyszeć pouczającą mowę Buddy". Hindus unikał głoszenia doktryn. Jego wykłady dotyczyły przeważnie pytań egzystencjalnych: śmierci i narodzin, czasu, pożądania, strachu i wyzwolenia. Na wstępie każdego z wykładów Krishnamurti oznajmiał: “Spróbujmy wspólnie zgłębić ten temat. Nie będę Państwa pouczał, gdyż nie jestem do tego upoważniony. Razem więc dotrzemy do istoty zagadnienia". Następnie zwracał uwagę na nieskuteczność analizowania jakiegoś problemu metodami konwencjonalnymi. Wreszcie, z niesłychanym wyczuciem dramaturgii, zadawał wolno, lecz zdecydowanie pytanie: “Czy są Państwo zdolni przezwyciężyć w tym momencie czas? Nie zamierzam walczyć z czasem, wypierać go, zaprzeczać mu. Zamierzam przekroczyć barierę czasu. Dziś wieczór naszym zadaniem jest przezwyciężenie czasu. Jeśli się nam nie uda, znaczyć to będzie, że mój wykład nie przyniósł efektów". Po tych słowach publiczność była już gotowa, by wspólnie z Krishnamurtim szukać odpowiedzi. Hindus mówił dalej: “Wyzbywszy się wszelkich przesądów, zbadajmy teraz nasze zagadnienie. Czym jest czas? Spróbujmy choć raz porozmawiać ze sobą, wszyscy na tej samej płaszczyźnie, z jednakową intensywnością, w tym samym czasie. Potraktujcie Państwo osobę wygłaszającą odczyt jedynie jako lustrzane odbicie. Czy teraz możecie odpowiedzieć na pytanie, czym jest czas?" Zarówno uwzględnianie istnienia subiektywnych rzeczywistości, jak i rozpatrywanie jakiegoś problemu na rozmaitych płaszczyznach odpowiada odkryciom w mechanice kwantowej, tj. nauce o ruchu ilości (kwantów). W myśl zasad tej nauki wszelkie zjawiska w przyrodzie dzielą się na niezwykle drobne elementy zwane kwantami. Owe kwanty nie zachowują się jednak zgodnie z zasadami fizyki newtonowskiej, występują bowiem albo jako cząsteczki, albo jako fale. Forma tych elementów zależy od sposobu, w jaki zaklasyfikujemy nasze eksperymenty naukowe. Innymi słowy, przyrządy pomiarowe wytwarzają rezultat albo rzeczywistość subiektywną. Przy czym nie sposób z góry określić, jak istotnie zachowa się cząstka elementarna. Można prze-widzieć wyłącznie statystyczne prawdopodobieństwo zdarzenia. Niektórzy fizycy twierdzą nawet, że cząsteczki takie w ogóle nie istnieją, wykazują najwyżej “tendencję do istnienia". Werner Heisenberg - jeden z twórców fizyki kwantowej - stwierdził zatem: “Świat jawi się jako skomplikowany splot zdarzeń, które rozmaicie się ze sobą łączą, przecinają się i oddziaływają na siebie, określając w ten sposób strukturę całości". Ta “wielowymiarowa rzeczywistość" odzwierciedla się w dydaktyce Krishnamurtiego. Kiedy Bohm przeczytał jego książkę, postanowił spotkać się z autorem. Już podczas pierwszego spotkania zawiązała się pomiędzy nimi nić porozumienia i głęboka przyjaźń, trwająca aż do śmierci Krishnamurtiego. Hindus stał się duchowym nauczycielem fizyka. Od tej pory naukowiec dyskutował z nim o swoich teoriach, otrzymując od filozofa cenne wskazówki i inspirację. Owocem tych rozmów stała się nowa teoria bytu. Bohm twierdzi w niej, iż u podstaw wszelkiego istnienia leży “ukryty porządek". Tym samym Bohm zbliżył się do odpowiedzi na pytanie nurtujące go od czasu współpracy z Einsteinem w Princeton. Był wówczas świadkiem historycznej dysputy pomiędzy Einsteinem a duńskim naukowcem, Nielsem Bohrem, jednym z ojców fizyki kwantowej. Einstein przyznał wprawdzie, że teoria kwantowa Bohra stanowi zwarty model myślowy, ciągle jednak był przekonany, że za przypadkowym chaosem, za pozorną przypadkowością zdarzeń kryje się pewien porządek. Einstein nie zaakceptował twierdzenia, iż wszechświat składa się przede wszystkim z bezładnego ruchu najmniejszych obiektów, cząsteczek - protonów i elektronów. Odrzucił też interpretację mechaniki kwantowej Bohra, opartą na niemiejscowych zależnościach i podstawowym znaczeniu prawdopodobieństwa jako czynnika decydującego. Całą tę interpretację Einstein skwitował lakoniczną uwagą: “Pan Bóg nie gra w kości". Przekonany, iż pewnego dnia dzięki nieznanym dotychczas miejscowym zmiennym znajdziemy jakąś w pełni deterministyczną interpretację, pod koniec swojego życia wyruszył Einstein na poszukiwanie “formuły świata", “Jednolitej Teorii Pola". Bohm nigdy nie porzucił rozpoczętej z Einsteinem pracy nad “Jednolitą Teorią Pola", w końcu też znalazł rozwiązanie Einsteinowskiego dylematu. Był przekonany, że za przypadkowymi zdarzeniami kryje się obszar obligatoryjnych danych, cała masa ukrytych zmiennych, które w chwili ich ujawnienia okazują się konsekwentną, niestatystyczną podstawą dla pozornie przypadkowego ruchu poszczególnych cząsteczek. Bohm twierdził, że “osiągnięcia nowoczesnych nauk przyrodniczych mają sens tylko wówczas, gdy za podstawę wszelkich zdarzeń i faktów zewnętrznych uznamy wewnętrzną, jednorodną i transcendentną rzeczywistość". Głosił też, iż za pozornym chaosem i cząsteczkami materii, pomiędzy którymi zachodzą nierozpoznawalne związki, istnieje ukryty porządek. Ten niewidoczny wymiar, bezkresny utajony ład, stanowi źródło każdej widzialnej materii w czasoprzestrzeni naszego wszechświata. Materia i świadomość mają przypuszczalnie wspólny początek w tym najgłębszym - “nieujawniającym się" wymiarze. Świat, w którym żyjemy, jest zdaniem Bohma wielowymiarowy. Jego widzialna, najbardziej powierzchowna warstwa - to trójwymiarowy świat obiektów, świat przestrzeni i czasu - “porządek jawny". Materia tego porządku jest zwartą strukturą. Można ją, co prawda, w prosty sposób opisać, nie można jej jednak równie prosto zrozumieć. W podobnej sytuacji znajduje się nowoczesna fizyka: prezentując niezliczone równania matematyczne, nie może odkryć ich prawdziwego znaczenia. Rzeczywiste zrozumienie możliwe jest bowiem tylko na wyższym poziomie - na poziomie ukrytego porządku, który stanowi wszechobejmujące tło naszych fizycznych, psychicznych i duchowych doświadczeń. Ich źródło z kolei leży w wymiarze jeszcze subtelniejszym w “porządku super-ukrytym". Opisując ten niejawny bądź “ukryty" porządek, Bohm posłużył się przykładem hologramu, w którym każda część zawiera w pewnym sensie obraz całości. Innymi słowy, najmniejsza nawet część hologramu zawiera całość informacji. Również w rzeczywistym świecie całość ukryta jest w każdej jego części. Ponieważ sam hologram wydaje się tu zbyt statyczny, Bohm porównuje chętniej dynamikę “ruchu hologramowego" do dynamicznej struktury wszechświata. “Porządek natury jest porządkiem", powiedział Krishnamurti, a liczne dyskusje na konferencjach oraz rozmowy prywatne dowiodły, jak bardzo zbliżone było rozumowanie fizyka i mistyka. “Uczony zdobywał szczyt pracowicie i z mozołem. Gdy był już bliski celu i wdrapywał się na ostatnią grań, ujrzał grupę pozdrawiających go mistyków i ojców religii, którzy czekali tam na niego od tysiącleci", powiedział kiedyś Robert Jastrow, fizyk NASA (National Aeronautics and Space Administration). Odkrycia fizyki kwantowej zmieniły nasz sposób myślenia, sprawiły, że świat postrzegamy jako całość. I z pewnością nieprzypadkowo fizycy coraz częściej odwoływali się do mądrości Wschodu; w końcu zaczęto nawet mówić o tak zwanym “Tao fizyki". Wspomina o tym Capra w swojej bestsellerowej książce o Nowym myśleniu. “Tao" - jest to słowo z języka chińskiego, użyte przez mistyka Laocy jako określenie “niewypowiadalnej" zasady aktu stworzenia, którą Bohm nazwałby “ukrytym porządkiem". W międzynarodowej grupie fizyków, którzy wspólnie sformułowali teorię kwantów (między innymi Max Pianek, Albert Einstein, Niels Bohr, Erwin Schródinger, Wolfgang Pauli, Werner Heisenberg i Paul Dirac), nieustannie dyskutowano nad zagadnieniem obrazu świata u mistyków Wschodu. Wielu z tych fizyków stało się również mistykami. “Na podstawie wszelkich danych z nauk ścisłych możemy stwierdzić, iż w całej przyrodzie, w której człowiek żyjący na naszej małej planecie odgrywa jedynie znikomą rolę - panuje prawo niezależne od egzystencji myślącej ludzkości. Pozwala ono jednak, oczywiście w granicach na- szego pojmowania, sformułować tezę o celowym działaniu. Prawo to stanowi sensowny porządek świata, któremu podlegają natura i człowiek. Istota tego porządku pozostanie dla nas na zawsze niepoznawalna, gdyż informacji o nim dostarczają nam tylko nasze zmysły, których nigdy nie będziemy mogli w pełni wyeliminować", twierdził Max Pianek, postulując jednocześnie istnienie “wszechwładnego rozsądku rządzącego przyrodą". Niels Bohr zastanawiał się nad “jednością wiedzy". Ernst Schródinger zainteresował się wedantą, indyjskim systemem filozoficznym, który naucza, że zauważalna różnorodność stworzenia jest tylko pozorem i nie istnieje w rzeczywistości. Stanowi ona jedynie przejaw Absolutu, ducha świata, brahmana. Mieszkający pod koniec życia w Getyndze Werner Heisenberg nazywany był często Buddą. Nie tylko z uwagi na swój wygląd, lecz głównie z powodu zainteresowań filozofią buddyjską. Nie bez przyczyny wypowiedź Heisenberga zestawia Capra ze słowami jednego z buddyjskich nauczycieli - lamy Anagoriki Govindy, ukazując w ten sposób podobieństwo pomiędzy “duchem teorii kwantowej" (Heisenberg) i założeniami buddyzmu. Według słów fizyka “świat, który się nam objawia, można by porównać do tkaniny o skomplikowanym splocie zdarzeń. Zachodzą między nimi różnego rodzaju związki; zdarzenia splatają się ze sobą, krzyżują i oddziaływują na siebie, określając w ten sposób strukturę całej tkaniny". Lama zaś nauczał: “Buddysta nie wierzy w istnienie niezależnego czy odrębnego świata zewnętrznego, w którego dynamikę mógłby się wkomponować. Świat zewnętrzny i jego osobisty świat wewnętrzny są dla niego jedynie dwiema stronami tej samej tkaniny, w której przeplatają się pasma wszelkich mocy i zdarzeń, wszelkich form świadomości i jej obiektów, tworząc nierozerwalną sieć nieskończonych, wzajemnie oddziałujących powiązań". To połączenie kultury Wschodu z kulturą zachodnią doprowadziło do narodzin nowego sposobu myślenia. Najdogodniejszym gruntem dla jego rozwoju były lata sześćdziesiąte, czas studenckiej rewolty. Zamierzano wówczas zrobić porządek ze “stęchlizną nagromadzoną od tysiącleci pod togami profesorów". W tym celu wielu młodych akademików szukało punktów odniesienia w kulturze i religii Wschodu. Chińscy mistrzowie Tai-chi, hinduscy mędrcy, wyznawcy Buddy z Japonii i lamowie z Tybetu zapraszani byli z odczytami na zachodnie uniwersytety. Studenci, wśród nich liczni młodzi przyrodoznawcy, z ogromnym zainteresowaniem przysłuchiwali się ich wypowiedziom - wyciągając z nich własne wnioski i spostrzeżenia, nad którymi dyskutowano później na trwających często do późna w nocy spotkaniach. Wkrótce słoneczna Kalifornia, gdzie hasło East meets West traktowano ze szczególnym entuzjazmem, stała się kolebką idei propagującej dialog kultur, oparty na całkowicie nowym obrazie świata. Miał on niejako stanowić filozoficzną nadbudowę dla odkryć mechaniki kwantowej. Zjawisko to otrzymało nazwę New Age - nowa era. Tym samym sprawdziły się przewidywania Wernera Heisenberga: “Prawdopodobnie można pokusić się o stwierdzenie, że najpłodniejsze okresy w historii myśli ludzkiej następowały wówczas, gdy dochodziło do konfrontacji dwóch zupełnie odmiennych sposobów myślenia. Korzenie tych modeli tkwić mogą w najrozmaitszych dziedzinach kultury lub różnych jej epokach. Mogą zależeć od odmiennych warunków otoczenia lub tradycji religijnych. Jeśli tylko te różne sposoby myślenia się spotkają, to znaczy: jeśli zaczną na siebie oddziaływać, wówczas można mieć nadzieję, że zrodzi się z tego coś nowego i interesującego". Jednym z młodych przyrodoznawców, propagujących ideę interkulturowego dialogu ze Wschodem, był biochemik doktor Rupert Sheldrake. Kiedy po uzyskaniu tytułu doktora na renomowanym uniwersytecie Cambridge, otrzymał od Royal Society stypendium naukowe, Rupert Sheldrake udał się do Haidarabadu w Indiach, by pracować dla Intercontinental Crops Research Institute for Semi Arid Tropics (ICRISAT). Instytut ten poszukiwał biologa, który zająłby się nadzorem upraw roślin strączkowych. Sheldrake zamierzał uszlachetnić dwie odmiany grochu oraz inne rośliny strączkowe, stanowiące pożywienie dla najuboższej ludności. Sheldrake wyjechał do Indii na własne życzenie. Jeszcze jako student interesował się filozofią indyjską i praca w Indiach wydała mu się najlepszym sposobem na połączenie osobistych poszukiwań z obowiązkami zawodowymi. Ogromne wrażenie wywarły na Sheldrake'u spotkania z nauczycielami hinduizmu i długie rozmowy w aśramach oraz głównej siedzibie Towarzystwa Teozoficznego w Adyar. Pomogły mu one znaleźć odpowiedzi na frapujące go od dawna pytania. Sheldrake'a zainspirowały przede wszystkim pisma teozofów, którzy w końcu ubiegłego stulecia starali się nawiązać filozoficzny i naukowy dialog pomiędzy Wschodem i Zachodem, wschodnie systemy myślowe zestawiając z modelami zachodnimi. Fundamentalnym dziełem teozoficznym stała się książka Heleny P. Bławatskiej zatytułowana Doktryna tajemna. Przedstawiała ona “pojednanie religii, nauki i filozofii". W Tamil Nadu Sheldrake spotkał się z brytyjskim bene- dyktynem o nazwisku Bede Griffith, który założył chrześcijański aśram propagujący hinduistyczny styl życia. Był on również wytrwałym budowniczym pomostu łączącego różne doktryny religijne. W aśramie Griffitha Sheldrake zatrzymał się na kilka miesięcy, aby swoje teorie zebrać w jedno dzieło. W roku 1981 Sheldrake opublikował książkę pt. Twórczy wszechświat, która stała się przedmiotem gwałtownych kontrowersji w kręgach specjalistów. “Naturę", jedno z najważniejszych czasopism naukowych w Anglii, określiło tę książkę mianem “najlepszej od wielu lat kandydatki do publicznego spalenia na stosie". “New Scientist" z kolei nazwał pracę Sheldrake'a “jednym z najważniejszych badań naukowych dotyczących fizycznej i biologicznej natury rzeczywistości". W swojej książce Sheldrake zawarł jeden z ważniejszych przyczynków do holistycznego widzenia świata. Twierdził bowiem, że wewnątrz każdego organizmu i wokół niego znajduje się “pole morfogenetyczne", podobnie jak pole magnetyczne znajduje się wokół magnesu i w jego środku. Pola morfogenetyczne wszystkich organizmów, mówi Sheldrake, powiązane są ze sobą morficznym rezonansem. Jest to siła działająca po drugiej stronie materialnego świata; łączy ze sobą wszystkie żywe istoty, decydując o przebiegu ewolucji: gdy wskutek połączenia się protonu z elektronem powstał pierwszy atom wodoru, właśnie zjawisko “rezonansu morficznego" spowodowało powtórzenie tego procesu. Efektem pierwszego wiązania było powstanie pola, które sprowokowało inne protony i elektrony do łączenia się w kolejne atomy. W ciągu dziesięciu lat od ukazania się książki Sheldrake'a przeprowadzono setki eksperymentów w celu potwierdzenia jego tez. Najczęściej sprawdzano słuszność twierdzenia Sheldrake'a, że szybkość przyswajania wiedzy w grupie kursantów wzrasta według następującego wykładnika: im większa liczba osób zdolna jest czegoś się nauczyć, tym szybciej uczą się również pozostali. Rezultaty większości eksperymentów dowodziły jednoznacznie słuszności tezy Sheldrake'a. Potwierdziły ją również ostatnie badania Suit-berta Ertela, profesora psychologii na uniwersytecie w Getyndze, niegdyś zdecydowanego przeciwnika Sheldrake'a. Swój eksperyment Ertel przeprowadził we współpracy z gazetą Philipa Morrisa “Ubermorgen" (nakład 500 000 egzemplarzy). Na łamach tej właśnie gazety umieścił szaradę zawierającą dziesięć zaszyfrowanych słów. Zadaniem czytelników magazynu było odszyfrowanie tych słów. Chodziło przykładowo o rozszyfrowanie słowa “leniamoda", które właściwie powinno brzmieć “lemoniada". Poza tym czytelnicy mieli zapamiętać jak najwięcej tych słów i zgłosić się do dalszej części eksperymentu. Z tysiąca zgłoszeń psycholog z Getyngi wybrał pięćdziesiąt. Telefoniczne sprawdzanie poprawności odszyfrowania wyrazów dowiodło, że osoby te potrafiły rozwiązać średnio 6,4 spośród dziesięciu haseł zamieszczonych w “Ubermorgen". “Na tej podstawie można było przypuszczać, że niemal tysiąc czytelników gazety «Ubermorgen» rozwiązało szaradę bardzo starannie, tysiąc innych osób, poświęciło jej przynajmniej chwilę uwagi podczas śniadania lub w drodze do pracy", wnioskował Ertel. “W ten sposób przynajmniej zaprogramowano - używając słów Sheldrake'a - «pole morfogenetyczne»". Eksperyment przeprowadzono w Dreźnie. Tam, gdzie latem 1990 roku, tzn. w czasie badań Ertela, nie docierały numery “Ubermorgen", nikt nie miał możliwości wcześniejszego “przećwiczenia" szarady. Ertel poprosił swojego kolegę, profesora Essera z uniwersytetu w Dreźnie, o zaprezentowanie szarady grupie stu dwudziestu studentów. Połowa z nich otrzymała ją na kilka miesięcy przed ukazaniem się gazety, pozostali w kilka miesięcy po publikacji zadania. W sumie okazało się, że drezdeńczycy, którzy zetknęli sięz szaradą po ukazaniu się gazety, przyswajali sobie niemal wszystkie zaszyfrowane słowa szybciej niż ich koledzy rozwiązujący szaradę wcześniej. Czy więc rzeczywiście łatwiej przychodzi nam uczenie się rzeczy, których ktoś uczył się przed nami? Jakkolwiek by było, podobne eksperymenty zmuszały do zastanowienia nawet największych sceptyków. Wkrótce wyniki eksperymentu przeprowadzonego zgodnie z założeniami Sheldrake'a opublikował także Zoltan Dienes z uniwersytetu w Oxfordzie. Testowane przez Dienesa grupy uczących się coraz szybciej odnajdywały pojawiające się na ekranie błędy w druku. Również zwalczający dotąd Sheldrake'a Stephen Rosę z London Open University zmuszony był w wyniku własnego eksperymentu przyznać, że znajdujące się w niewielkich grupach kury uczą się coraz szybciej odróżniać zły pokarm od właściwego. Jakie znaczenie ma dla naszego obrazu świata istnienie “pól morfogenetycznych"? Sheldrake powiedział mi w jednym z wywiadów, że owe potencjalne wzory organizacji występują w całym wszechświecie, i mogą - bez względu na odległości - komunikować się wzajemnie, to znaczy odbierać, wzmacniać i przekazywać myśli, idee oraz formy. Sheldrake sądzi więc, że wszędzie we wszechświecie powtarzają się te same formy organizacyjne: molekuły, kryształy, gwiazdy, galaktyki i sposoby życia. Jeżeli więc życie istnieje również na innych planetach, należały przypuszczać, że w wielu światach o podobnych warunkach podstawowych powtórzy się ten sam schemat ewolucyjny. Tym samym we wszechświecie możliwe byłoby istnienie kosmicznego splotu rezonansowego. Należałoby go sobie wyobrażać jako wszechogarniający organizm, którego pole morficzne zawiera wszystkie podrzędne pola, oddziałuje na nie i łączy je w całość. Sheldrake jest przekonany, że taki rodzaj morfogenetycznej pamięci świata rozwinął się w procesie ewolucji. Z kolei David Bohm czyni jeszcze jeden krok naprzód, twierdząc, że tajemnicze “pola morfogenetyczne" dają się wyjaśnić na podstawie teorii “porządku ukrytego". “Porządek ukryty wyobrazić sobie można jako fundament po drugiej stronie czasu, jako pewną całość, z której wnętrza odbywa się projekcja każdej chwili do świata jawnego. Na skutek ciągłego powtarzania się tego procesu - z serii tych projekcji rozwija się pewien stały element składowy, to znaczy powstaje wyraźny układ. W rezultacie rodzi się tendencja do powtarzania bądź odtwarzania wcześniejszych form w teraźniejszości. Wszystko to razem przypomina pola morfogenetyczne i rezonans morficzny Sheldrake'a", wyjaśniał Bohm podczas rozmowy z dziennikarką Renee Weber. “Proszę zauważyć, że kiedy porządek jawny przekształca się w pozbawiony odrębnego miejsca porządek ukryty, wszystkie miejsca i punkty czasowe wiążą się ze sobą". Przekonanie, że “wszystko łączy się ze wszystkim", prowadzi do tego, co Ken Wilber określa mianem “holograficznego obrazu świata" - inaczej mówiąc, kosmos jest hologramem, którego poszczególne części odzwierciedlają cały wszechświat; umysł człowieka zaś porównać można do holograficznego wizerunku świata, który jako mikrokosmos zawiera informację o całym makrokosmosie. IV Metamyślenie - kolejny stopień ewolucji Człowiek jako istota wyposażona w kresómózgowie, zdolny jest do wielu abstrakcyjnych działań, nie tylko do myślenia jako takiego, ale i do myślenia abstrakcyjnego, tzn. w kategoriach niematerialnych. Bezpośrednią tego konsekwencją był rozwój ludzkiej mowy. Wszelako, zróżnicowany i rozwinięty kod językowy potrzebny jest nam do wyrażania naszych myśli tylko wówczas, gdy umiemy myśleć abstrakcyjnie. Pierwszy poziom takiego myślenia należy uznać za reakcję na uczucia związane przede wszystkim z instynktem samozachowawczym i popędem seksualnym człowieka. Drugi poziom procesu myślowego, czyli świadoma obiektywizacja obserwatora wobec rzeczy obserwowanych, rozwinął się przypuszczalnie stosunkowo późno. Ten rodzaj wyrachowanego procesu myślowego nazywamy “ratio". Człowiek rezygnuje tu z każdego bezpośredniego związku z obserwowanym obiektem i stara się ograniczyć wyłącznie do opisu i analizy rzeczywistych zdarzeń. Człowiek żyje w nieustannym konflikcie z trzema poziomami procesu myślenia: instynktownym, emocjonalnym i racjonalnym. Sprawiają mu one wiele problemów, wpływając nawet na jego przyszłe życie. Wraz ze wzrostem technologizacji i postępem naukowym coraz wyraźniej zyskuje na znaczeniu racjonalny model myślenia. I chociaż współczesny człowiek przyzwyczaił się do życia w świecie zdominowanym przez technikę, pamiętać trzeba, że to właśnienauki przyrodnicze - ów fundament i mecenas techniki - czynią zbyt małe starania, by znaleźć właściwą syntezę świata uczuć i rozumu. W interesie przedstawicieli nauk przyrodniczych nie leży bynajmniej ani zniesławianie, ani też niszczenie uczuciowego życia człowieka, wraz z jego kreatywnością i bogactwem świata fantazji. Byłoby to postępowanie sprzeczne z zasadami naukowości. Nieprzypadkowo to właśnie współczesne przyrodoznawstwo podkreśla znaczenie zrównoważonego życia uczuciowego i potencjału intuicyjnego dla kondycji człowieka. Najnowsze wyniki badań dowodzą, iż dotarcie do krawędzi rzeczywistości możliwe jest jedynie poprzez syntezę rozumu i uczuć. Hologram zdobył popularność na początku lat sześćdziesiątych, awansując z czasem do rangi modnego narzędzia badawczego. Pierwotnie był to jedynie przyrząd techniczny, którego konstrukcja opierała się na matematycznym wynalazku Dennisa Gabora. Aby poprawić rozdzielczość mikroskopów elektronowych, Gabor rozwinął nową technikę fotograficznego zapisu informacji. Na filmie nie utrwalał intensywności odbitego światła, lecz wartość intensywności podniesioną do kwadratu oraz stosunek intensywności określonego promienia światła padającego do intensywności promienia sąsiedniego. Proces ten prześledzić można na następującym przykładzie: z płyty fotograficznej, na której utrwalono holograficznie wizerunek człowieka, odcinamy górną część. Następnie wyświetlamy tę część, by przyjrzeć się otrzymanemu w ten sposób obrazowi. Widzimy jednak nie tylko samą głowę, a więc górną część obrazu pierwotnego, lecz odbicie całej postaci człowieka. Dzieje się tak dlatego, że każda część hologramu zawiera w sobie pomniejszony obraz całości. Również na początku lat sześćdziesiątych amerykański neurochirurg Karl II Pribram odkrył analogię pomiędzy efektem hologramu a zachowaniem mózgu. Pribram urodził się w Wiedniu, a mając osiem lat, wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. Studiował w Chicago, tam też uzyskał stopień doktora. Zanim jeszcze rozpoczął pierwsze badania pod kierunkiem znanego badacza mózgu Karla Lashleya, odbył praktykę na Florydzie. Lashley od trzydziestu lat poszukiwał engramu - istoty pamięci i jej lokalizacji. Tresował zwierzęta doświadczalne, a następnie ingerował w różne części ich mózgu. Nie przynosiło to jednak żadnych rezultatów. Wskutek usunięcia poszczególnych części mózgu zwierzęta straciły wprawdzie część swej ogólnej sprawności i zdolności ruchowych, jednak z całą pewnością nie ucierpiała na tym ich pamięć. Lashley stwierdził w końcu lakonicznie, iż z jego badań wynika, że uczenie się jest po prostu niemożliwe, i przekazał swój projekt Pribramowi. Pribram zajął się ponownie pracami Lashleya, gdy powołano go na renomowany Uniwersytet Yale. Wkrótce też ustalił, że ludzie, którzy przeżyli atak apopleksji bądź inny rodzaj urazu mózgu, nie utracili na ogół żadnego śladu pamięciowego. Pamięć wydaje się więc tworem całościowym, czymś rozłożonym równomiernie w całym mózgu. W ten sposób nawet w przypadku poważnych jego uszkodzeń nie ginie z pamięci żaden szczegół. Pierwsze publikacje o zjawisku holografii pozwoliły Pribramowi zaobserwować pewne zbieżności; był coraz bardziej przekonany, że funkcjonowanie mózgu pod wieloma względami przypomina hologram. Występowanie tej przedziwnej zależności zasygnalizował w roku 1966 w swoim pierwszym artykule. W następnych latach Pribram i inni badacze odkryli coś, co stanowi specyficzną strategię mózgu w procesie odbierania i zapamiętywania informacji. Zaczęto przypuszczać, że podczas myślenia, oglądania czegoś, wąchania i czucia mózg dokonuje złożonych obliczeń na częstotliwościach danych, które rejestruje. Nasza wyobraźnia nie potrafi jednak znaleźć żadnych związków pomiędzy tym matematycznym procesem a naszym wyobrażeniem realnego świata. Pribram twierdzi, że te skomplikowane obliczenia powstają wówczas, gdy jakiś impuls nerwowy przekracza drobną siatkę włókien komórki mózgowej. Kiedy tylko impuls do niej dotrze, włókna zaczynają lekko falować. Te ruchy wpływają prawdopodobnie na funkcję liczenia. W procesie powstawania hologramu zakodowane zostają najpierw fale świetlne; powstający z nich hologram sprawia, iż obraz ulega ponownemu dekodowaniu lub uporządkowaniu. Być może w podobny sposób mózg odszyfrowuje zarejestrowane wcześniej ślady pamięciowe. Może też zachowywać się jak hologram, na którego niewielkiej powierzchni gromadzą się miliardy jednostek informacji (bitów). Co więcej, całość obrazu zakodowana jest na całej powierzchni płyty, podobnie jak pamięć - na obszarze całego mózgu. W latach 1970-1971 Pribram rozpoczął badania nad kolejnym zagadnieniem. Jeśli założymy, że mózg rozpoznaje informacje, tworząc hologramy i obliczając “nadchodzące" częstotliwości, staniemy przed pytaniem, kto lub co interpretuje te hologramy w mózgu? Czym jest owo “Ja" - to “Coś", które posługuje się mózgiem? Pytanie to już przed Pribramem intrygowało wielu wybitnych filozofów. Najtrafniejszej odpowiedzi udzielił jednak św. Franciszek z Asyżu: “To, czego szukamy, jest tym, co poszukuje". Podczas konferencji w Minnesocie olśniła Pribrama pewna teza. Jeden z naukowców zajmujących się psychologią postaci stwierdził bowiem, że wszystko, co postrzegamy “na zewnątrz", jest identyczne, “izomorficzne" z procesami zachodzącymi w naszym mózgu. Wstrząśnięty tym stwierdzeniem Pribram znajdował na nie tylko jedno wyjaśnienie: “Być może świat również jest hologramem!" Czy to jednak możliwe, by znajdujący się wokół niego ludzie, byli jedynie hologramami? Projekcjami i częstotliwościami, których interpretacji dokonywał jego własny mózg i mózgi innych? Czy rzeczywistość ma naturę holograficzną i czy mózg również działa holograficznie? Jeśli tak, potwierdziłyby się nauki głoszone przez Buddę i filozofów Wschodu: świat to w rzeczywistości jedynie maja - magiczne złudzenie, konkretne zjawiska zaś są niczym innym jak tylko czystą iluzją. Przy najbliższej okazji Pribram poruszył ten temat w rozmowie ze swoim synem, fizykiem. Ten z kolei stwierdził, że jeden z wielkich fizyków naszych czasów, David Bohm, stworzył podobny model na podstawie obserwacji mechaniki kwantowej. Wkrótce też dostarczył ojcu kilka publikacji Bohma. Dla neurologa stało się nagle jasne: Bohm kreślił obraz holograficznego uniwersum, z którym jego własne odkrycia tworzyły harmonijną kompozycję. Najbardziej zafascynowało Pribrama Bohmowskie zagadnienie “ruchu holograficznego". Od czasów Galileusza, twierdził Bohm, świat obserwujemy poprzez soczewki: teleskopy i mikroskopy. Nasza osobista tendencja do “obiektywizowania" zmienia to, co mamy nadzieję ujrzeć. Pragniemy zobaczyć kontury jakiegoś przedmiotu, chcemy, by jego pozorna rzeczywistość na chwilę zamarła. Tymczasem jego prawdziwa natura należy do innego porządku rzeczywistości, do innego wymiaru, w którym nie istnieją żadne “rzeczy". Tym samym zachowujemy się tak, jak gdybyśmy to my ustalali ostrość obrazu “obserwowanych" przedmiotów, tak samo jak ustawiamy ostrość przezroczy wyświetlanych w diaskopie; a przecież właśnie zamglony obraz jest najdokładniejszy. Pribram doszedł do wniosku, że również aparat obliczeniowy mózgu może działać jak soczewka. Dokonujące się w mózgu przekształcenia matematyczne z nieostrości i częstotliwości wytwarzają obiekty, zamieniają je w dźwięki i barwy, w zapachy i smaki. Pribram zastanawiał się też, czy w istocie rzeczywistością jest to, co widzimy własnymi oczami i słyszymy własnymi uszami. Być może organy naszych zmysłów i obliczenia czynione w naszych mózgach są również jedynie “soczewkami", za pomocą których rozpoznajemy wyłącznie świat zorganizowany w określonym zakresie częstotliwości. “Żadnej przestrzeni, żadnego czasu - nic z wyjątkiem zdarzeń", mówi Pribram. “Czy możliwe jest, że nasze realia odczytujemy właśnie z takiego zakresu?" Czy dusza powstaje na skutek wzajemnego oddziaływania organizmu i jego środowiska, czy też odzwierciedla ona fundamentalny porządek wszechświata, do którego należy mózg? Jeśli tak, to postrzeganie obrazów jest konstrukcją umysłową, powstającą w procesie, w którym mózg i zmysły wchodzą jako obiekty we wzajemne stosunki z otaczającym je środowiskiem. Obrazy wyobrażeniowe powstają w każdym obiektywnym lub obiektywizującym sformułowaniu fi- lozoficznym. Pribram postanowił sprawdzić słuszność tej tezy w konkretnym eksperymencie. Do mózgu testowanych osób polecił wprowadzić połączone z komputerem sondy. Następnie posadził te osoby przed telewizorem; na ekranie widać było jedynie “śnieg", “białe szumy". W ten sposób chciano sprawdzić reakcję komórki nerwowej mózgu, neuronu. Z “białego szumu" na ekranie komórka miała wyszukać sobie dowolny wzór. Jak się okazało, neurony wychwytują z dowolnych powierzchni dźwięki i obrazy, by utworzyć z nich jeden obraz. Pribram: “Jeżeli nasze komórki skonstruowane są w taki sposób, że z szumu wydobywają wzory, skąd możemy wiedzieć, co się rzeczywiście wydarza? Nie wiemy tego, ponieważ naszą rzeczywistość konstruujemy zawsze z tego, co jawi nam się zazwyczaj jako rozproszony szum. Zakłócenia te mają jednak określoną strukturę: nasze uszy są niczym radiowe tunery, nasze oczy - jak odbiorniki telewizyjne, które wybierają określone programy. Za pomocą różnych tunerów odbierać możemy różne programy". Pribram uważa, że zjawiska występujące poza myśleniem strukturyzującym umożliwiają nam dotarcie do innych obszarów naszego holowersum. Jeżeli mózg człowieka funkcjonuje rzeczywiście jak hologram, może mieć dostęp do większej całości, do jakiegoś pola lub “holistycznego zakresu częstotliwości", wykraczającego poza granice czasu i przestrzeni. Obszar ten, jak przypuszcza neurolog, jawi się jako ta rzeczywistość transcendentalna, którą poznali i opi- sali wielcy mistycy od Buddy do Mistrza Eckharta, od Siankary aż po Krishnamurtiego. Synteza poglądów Pribrama i Bohma dała “holograficzny obraz świata": mózg jest hologramem, częścią holograficznego wszechświata, który postrzega. W rozległym, lecz jawnym obszarze czasoprzestrzeni rzeczy zdają się różnić między sobą i występować niezależnie. Jednak pod powierzchnią, w utajonym “zakresie częstotliwości", wszystkie zjawiska i zdarzenia dzieją się poza czasem, poza przestrzenią, są wieczne i nierozerwalnie ze sobą związane. Co za tym idzie, każde doświadczenie mistyczne uznane być powinno (również przez nauki przyrodnicze) za autentyczne i prawdziwe doświadczenie złożonej, uniwersalnej praprzyczyny - nie zaś za przejaw religijnego fanatyzmu. Być może więc neuronowe interferencyjne wzory i zachodzące w mózgu obliczenia matematyczne są identyczne z przyczyną powstania wszechświata. Innymi słowy: nasze procesy myślowe składają się z tego samego “materiału" co zasada organizująca wszelkie istnienie. Stąd też rzeczywista natura wszechświata byłaby niematerialna, lecz uporządkowana. Mogłoby to potwierdzać przypuszczenie astronoma Arthura Eddingtona, twierdzącego, że “materiał, z którego zbudowany jest wszechświat - to budulec duchowy". Również cybernetyk David Forster opisał “inteligentny wszechświat", którego konkretny wizerunek powstał na podstawie danych kosmicznych, pochodzących z nierozpoznawalnego, ale zorganizowanego źródła. Zajmująca się badaniem przyszłości Marylin Fergusson sformułowała następującą tezę: “Na podstawie obliczeń nasz mózg konstruuje «twardą» rzeczywistość, interpretując w tym celu częstotliwości z wymiaru wykraczającego poza granice czasu i przestrzeni. Mózg jest hologramem, interpretującym holograficzne uniwersum". Ken Dychtwalt zebrał ów nowy, holograficzny paradygmat w pięciu punktach: 1. W rzeczywistości nie istnieje nic takiego jak czysta energia czy czysta materia. W każdym ze swych aspektów wszechświat nie wydaje się ani rzeczą, ani też nie-rzeczą. Istnieje on jako uzewnętrznienie drgań lub energii. 2. Każdy z aspektów wszechświata jest całością, bytem kompletnym, istniejącym niezależnie, rozległym systemem gromadzącym informacje o sobie. 3. Każdy aspekt wszechświata wydaje się częścią większej całości, wspaniałego bytu, systemu o szerokim zasięgu. 4. Każdy z aspektów wszechświata przejawia się jako drgania, a wszystkie falowe formy wyrazu w hologramie głównym mieszają się ze sobą. Stąd każdy z tych aspektów zawiera wiedzę na temat całości. Oprócz tego każdy przejaw drgającej jednostki holograficznej jest nośnikiem czystej informacji. Z tego powodu można oczekiwać, że każdy z aspektów może posiadać wiedzę o wszystkich pozostałych aspektach hologramu głównego. 5. W holograficznym paradygmacie czas nie istnieje jako liniowe “tykanie" chwil pomiędzy “teraz" a “właśnie minionym". Zamiast tego, czas może się swobodnie poruszać w wielu wymiarach i w wielu kierunkach jednocześnie. Nasze konwencjonalne “myślenie" nie wystarcza oczywiście, byśmy mogli pojąć holowersum jako całość. Nowy obraz świata wymaga więc od nas “Nowego Myślenia": postrzegania całości, metamyślenia. Rozmowy z Krishnamurtim przekonały Bohma, że konwencjonalny sposób myślenia nie tylko nie zgłębia rzeczywistości, lecz ją zniekształca. Według Bohma myślenie jest “skamieniałą" formą świadomości, ograniczającą się wyłącznie do działań na dobrze znanym obszarze. Myślenie pozbawione jest przeto dynamiki i kreatywności - cech charakteryzujących wiecznie zmienną rzeczywistość. Krishnamurti stwierdził kiedyś, że im więcej rozmawiamy o “prawdzie", im więcej o niej myślimy, tym bardziej się od niej oddalamy. Zależność ta przypomina oczywiście zasadę nieoznaczoności Heisenberga. Zdaniem Krishnamurtiego, to właśnie myślący, Ja, ów twórca myślenia o świętości, w samym akcie myślenia wprowadza nieczystości - czas, ego, język, dualizm - zaciemniając tym samym wszystko to, co pozostałoby “nieskalane". Poprzez myślenie interpretujące budujemy dualizm oddalający nas od bytu, którego częścią jesteśmy. Podstawą stanu niedualistycznego jest, według Bohma, pustka. Pusta przestrzeń zmieniająca nas w instrument recepcyjny, w cząstkę całości. Musimy pozbyć się “soczewek", przez które patrzymy na świat; musimy uwolnić się od narzucającego nam dystans ego i stać się pustym kanałem zdolnym ogarnąć całość stanowiącą praźródło naszego istnienia. Stan taki nosi nazwę samadhi - w dosłownym tłumaczeniu “wielki spokój" - i w kulturach Wschodu osiągany jest przez medytację. Wielcy mistycy od dawna próbowali opisać słowami to niezwykłe doświadczenie. Żadnej myśli, żadnej formy, czysta egzystencja. Słabną wola i myśli. Ostateczny koniec tańca natury: Jestem tym, czego szukałem. - Tak właśnie jogin Sri Chinmoy opisał stan pogrążenia się we wszechjedności. Podobieństwo do holograflcznego obrazu świata jest oczywiste. Tym samym potwierdza się hipoteza postawiona w roku 1978 przez amerykańskiego psychologa Lawrence'a Beynama: “Doświadczamy obecnie gruntownej zmiany paradygmatów nauk przyrodniczych - jest to być może największa tego rodzaju przemiana w historii. Po raz pierwszy natrafiliśmy na model oddający w pełni doświadczenia mistyczne. Co więcej, daje się go wyprowadzić z najbardziej postępowych idei współczesnej fizyki". Być może rację ma David Bohm, mówiąc o mistykach: “W minionych czasach ludzie ci mieli wgląd w formę inteligencji, która określiła strukturę wszechświata. Oni upersonifikowali ją i nazwali «bogiem»". Niezależnie od siebie psycholodzy Anderson i Bentov postawili w swoich pracach tę samą tezę, że cały potencjał informacji wszechświata zakodowany jest holograficznie w spektrum wzorów częstotliwości, którymi jesteśmy nieustannie bombardowani. Poprzez medytację możemy unie- ruchamiać mózg w taki sposób, by niejako dostroił się on do częstotliwości uniwersalnej albo wszedł z nią w rezonans. Wówczas zaszyfrowana informacja o wszechświecie zostanie holograficznie ujawniona, a człowiek osiągnie stan połączenia ze świadomością całego holowersum. Powyższą tezę potwierdzają wyniki badań EEG (elektroencefalogram) przeprowadzonych przez neurologów Banąueta, Gellhorna i Kiely'ego na grupie osób, które miały duże doświadczenie w medytacji. Badania te wykazały, że podczas głębokiej medytacji faktycznie dochodzi do synchronizacji całej kory mózgowej. Pozwala to stwierdzić, że mechanizm holograficzny obejmuje całą powierzchnię mózgu. Podczas “normalnego", analitycznego myślenia aktywna jest jednak tylko lewa półkula mózgu. Podział mózgu człowieka na dwie półkule nastąpił trzysta tysięcy lat temu, gdy człowiek powoli zaczął rozwijać w sobie poczucie “czasu". Takich różnic w odmiennym funkcjonowaniu półkul mózgowych nie zaobserwowano natomiast u zwierząt. Zwierzęta bowiem zdają się nie odróżniać “wczoraj od dziś"; nie znając zaś czasu, żyją głównie w świecie przestrzeni. Kolejnym czynnikiem, który wpłynął na ewolucję gatunku ludzkiego, był rozwój mowy, a więc i myślenia. Odpowiada za nie lewa półkula mózgu. W prawej półkuli natomiast powstają obrazy. Wówczas też rozpoczął się ów rozwój, którego rezultatem jest racjonalizm współczesności, dominacja (i dyktatura) rozumu, lewej półkuli mózgu. Im bardziej obie półkule były od siebie oddalone, tym wyraźniej szy stawał się dualizm w myśleniu, tym silniej dochodziło do głosu poczucie wewnętrznego rozbicia. Oto funkcje organizmu człowieka przyporządkowane lewej i prawej półkuli mózgu: lewa półkula mózgu intelekt konkretyzująca czas rozróżniająca analityczna różnicowanie racjonalna męska mowa materia prawa półkula mózgu intuicja metaforyczna przestrzeń egzystencjalna holistyczna integracja intuicyjna żeńska obrazy duch Zbyt duże zaufanie do przymiotów lewej półkuli mózgu stworzyło nasz mechanistyczny obraz świata. W rezultacie człowiek został odsunięty od dzieła stworzenia. O tym, jak bardzo nasza kultura zawierzyła racjonalizmowi, świadczy najlepiej znane powiedzenie Kartezjusza Cogito, ergo sum - “Myślę, więc jestem". Człowiek Zachodu identyfikuje się bardziej z własnym rozumem aniżeli ze swoim organizmem. Konsekwencją tego stał się nie tylko rozłam pomiędzy duchem i ciałem; nastąpiło bowiem również rozdzielenie ducha i natury. Ten “kartezjański rozpad", jak go nazywa Capra, sprawił, że wszechświat postrzegamy jako mechaniczny system, złożony z oddzielnych obiektów, które ponownie mogą zostać zredukowane do podstawowych elementów materii. Zdaniem Kartezjusza nie było “najmniejszej różnicy między wyprodukowanymi przez rzemieślników maszynami a ciałami stworzonymi przez naturę". Również Newton wspominał o “świecie jako maszynie", twierdząc, że można go wytłumaczyć na podstawie obliczeń matematycznych i powszechnie obowiązujących “praw przyrody". Przestrzeń była dla niego czymś statycznym, “czymś, co pozostaje niezmiennie nieruchome", natomiast czas upływa “jednostajnie i bez względu na wszystko". Zdaniem Newtona materia składa się ze “stałych, twardych, masywnych, nie-przenikalnych, ruchomych cząsteczek", które Pan Bóg stworzył “na początku". Ten obraz przyczynowej i w pełni zdeterminowanej kosmicznej maszyny zniszczyły dopiero osiągnięcia fizyki kwantowej. Mimo że paradygmaty te już dawno uznano za nieaktualne, nasz obraz świata opiera się wciąż w dużej mierze na wzorcach z XVI i XVII wieku, a więc z początku ery nowożytnej. W książce pt. Punkt zwrotny kalifornijski fizyk Fritjof Capra pokazuje, jak bardzo nasze społeczeństwo uzależnione jest od “kartezjańsko-newtonowskiej zasady" - mimo że nie tylko ogranicza ona człowieka i wywiera na niego wpływ, ale jest również przyczyną zanieczyszczenia środowiska naturalnego. Człowiek pierwotny czcił Ziemię jako dobrotliwą i żywiącą go matkę. Dziś jest ona już tylko martwym ciałem, ogromną, bezmyślnie plądrowaną kopalnią. “Jeśli chcemy dotrzeć do przyczyn obecnych problemów środowiska naturalnego oraz ich powiązań z naukami przyrodniczymi, tech- nologią i gospodarką", twierdzi historyk nauki Carolyn Merchant z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, “należy zastanowić się ponownie nad światopoglądem i nauką, uprawniającymi do traktowania rzeczywistości jak maszyny, a nie jak żywego organizmu. Takie podejście rodzi bowiem nieodpartą chęć ujarzmienia środowiska naturalnego i zniszczenia go. Co za tym idzie, należy na nowo ocenić dokonania takich pionierów nowoczesnych nauk przyrodniczych jak Francis Bacon, William Harvey, Renę Descartes, Thomas Hobbes i Isaac Newton". Również Capra uważa, że nowy, holistyczny obraz świata jest jedynym wyjściem z kryzysu, w jakim znalazła się ludzkość. Nowy paradygmat powinien integrować przyczynę ze skutkiem i pozwolić jednostce ponosić odpowiedzialność za całokształt działań. Tutaj właśnie, w holograficznym obrazie świata otwiera się okno, przez które możemy zajrzeć do wnętrza ukrytej rzeczywistości. Co więcej, mamy teraz szansę wejścia w zupełnie nowe światy. Tłumione do tej pory aspekty naszej osobowości, fenomen olśnienia i intuicji, ponownie odzyskują należne im miejsce. Oznacza to wkroczenie w nowe wymiary duchowe. Nazwijmy ten nowy sposób myślenia “metamyśleniem", wykorzystuje ono bowiem jednocześnie prawą i lewą półkulę mózgu, aspekt racjonalny i intuicyjny, rozsądek i uczu-C1e. Oznacza to: czucie głową i myślenie sercem. Tylko w ten sposób ludzkość ma szansę ocalić swoją ojczyznę - Ziemię, ten cudowny niebieski klejnot zawieszony w aksamitno-czarnym wszechświecie. Podążając za rozważaniami szwajcarskiego filozofa kultury Jeana Gebsera, możemy przyjąć, że człowiek przeszedł w ciągu stuleci przez cztery struktury świadomości: archaiczną, magiczną, mityczną i mentalną. “Struktura archaiczna" występowała w okresie poprzedzającym wykształcenie się dwu półkul mózgowych, był to “czas wymarzonej tożsamości z ciałem i jego otoczeniem". W okresie magicznym uformowało się “ja" człowieka, które wyzwoliło go z “harmonii". Rozpoczął on wówczas walkę o władzę nad siłami przyrody. Na świadomości mitycznej silne piętno odcisnęło pojawienie się świadomości grupowych oraz ich polaryzacja. Po raz pierwszy człowiek rozwinął wtedy refleksywną świadomość czasu. Obecnie żyjemy w “obszarze mentalnym", który wraz z tzw. “Achsenzeit" rozpoczął się około 500 lat przed narodzinami Chrystusa. Wówczas na całym świecie zaczęli pojawiać się “wielcy mistrzowie": Budda, Zaratustra, Lao-cy, Konfucjusz, Pitagoras, Tales z Miletu, a w ciągu następnych dwustu lat również Sokrates, Platon i Arystoteles. Człowiek nauczył się zgłębiać tajemnice świata za pomocą rozumu, nie obserwował go już - jak w epoce mitycznej - ze zdziwieniem. Podniósł się też poziom wiedzy, zwłaszcza matematycznej i filozoficznej. Jednak, zdaniem Gebsera, nowa era jeszcze nie nadeszła. Człowiek rozwinął w długotrwałej wędrówce własne “ja", teraz musi się od niego uwolnić - musi osiągnąć stan świadomości integralnej, w którym “decydującą rolę odgrywa czynnik duchowy, a nie intelektualny", człowiek zaś, wolny od rozdzierającej go iluzji ego, odbiera otaczający go świat jako całość, w swoistej unio mystica. Zdarzenia ostatnich lat wskazują, że znaleźliśmy się znowu w “Achsenzeit" i zmierzamy ku nowej świadomości. Taką diagnozę postawił badacz przyszłości Gerd Gerken w swoim czasopiśmie “Radar fur Trends" (“Wykrywacz trendów"), pisząc o nadchodzącym “kryzysie fordyzmu", czyli systemu produkcji masowej, i postulując “nowe myślenie oparte na paradoksie". Zdaniem Gerkena, “czeka nas nie tylko zanik fordyzmu, ale i narodziny nowego typu kultury nazwanego przez Sorokina «kulturą integralną». Jej cechą charakterystyczną jest posługiwanie się inną logiką - logiką paradoksów"; znamy ją już z mechaniki kwantowej czy nauk Jiddu Krishnamurtiego. Gerken stwierdza, że “rosnące zróżnicowanie" powoduje “nasilanie się sprzeczności": “w kulturze integralnej" Ja nie stoi już w centrum świata. Ponieważ ten rodzaj kultury jest kulturą typu «nie tylko... lecz także», następuje w nim wyraźny rozpad Ja. Prowadzi to do wzrostu tolerancji oraz zjawiska zwanego przez psychologów «multifrenią». Człowiek bowiem ma więcej zrozumienia i tolerancji dla odmiennych grup, kultur i narodów, gdy rozmaite systemy wartości traktuje niczym «dzieła sztuki»". Możemy mieć tylko nadzieję, że metamyślenie zdoła wprowadzić wśród ludzi więcej tolerancji. Jeśli religijny “mistyk" zostanie zastąpiony przez “metamyśliciela", będziemy musieli zgodzić się z nieżyjącym już jezuitą i mistrzem zen, Hugo Enomiya Lassallem, który powiedział: “Człowiek przyszłości będzie mistykiem - lub nie będzie go w ogóle". V Po drugiej stronie chaosu Metamyślenie oznacza myślenie nieliniowe, jako ze wszelką liniowość utożsamia się ze stagnacją. Nowe możliwości natomiast powstać mogą jedynie w myśleniu dynamicznym, w dynamice chaosu. Coraz liczniejsi naukowcy sądzą, że niepokojące pojęcie chaosu wiąże się z głębokim porządkiem zmieniających się zależności. Mimo iż badania nad chaosem obejmują wszystkie niemalże dziedziny naszego życia, a zjawisko to stało się przedmiotem dyskusji zarówno w kręgach naukowych, jak i wśród laików, wciąż aktualne pozostają niezwykłe nieporozumienia wokół teorii chaosu. Spośród wszystkich fizyków i matematyków starej szkoły zajmujących się systemami dynamicznymi istotę potencjału tkwiącego w chaosie najtrafniej opisał Francuz Jułes Henry Poincare (1854 - 1912): “Nawet najmniejsza przyczyna, uchodząca często naszej uwadze, może wywołać zjawiska, których konsekwencji nie możemy już przeoczyć. Dlatego skłonni jesteśmy twierdzić, że zdarzenia te rządzone są przypadkiem. Gdybyśmy poznali wszystkie prawa natury i odkryli stan wszechświata w jego początkach, moglibyśmy przepowiedzieć jego wygląd w przyszłości. Ale nawet jeśli prawa natury nie będą już dla nas tajemnicą, nasza wiedza o wszechświecie i tak będzie niepełna. Gdybyśmy więc mogli przepowiedzieć przyszły stan wszechświata, zostałyby spełnione wszelkie warunki, aby stwierdzić, że wszystko da się przewidzieć z wykorzystaniem praw przy- rody. Jednak nie zawsze tak jest. Małe różnice w fazie początkowej zjawiska mogą przerodzić się w różnice dużo większe w jego fazie końcowej. Nawet niepozorny z początku błąd może przeobrazić się w ogromny. Jakiekolwiek przewidywania są więc niemożliwe." Jeden ruch skrzydłem motyla w Chinach mógłby wzniecić huragan w Europie. Ale nawet jeśli uznalibyśmy trzepot skrzydeł motyla za przyczynę huraganu i tak w całym zdarzeniu dopatrywalibyśmy się najprawdopodobniej jakiegoś przypadku. Wciąż bowiem nie znamy odpowiedzi na pytanie, dlaczego motyl zatrzepotał skrzydłami w tym właśnie decydującym momencie. Czy za każdym zdarzeniem nie kryje się nieskończony łańcuch przyczyn? Czy za każdym chaotycznym zajściem nie czai się porządek wyższego rzędu? Powstawanie nowych struktur możliwe jest tylko dzięki dynamice chaosu. Gdyby procesy ewolucyjne przebiegały liniowo, nie istniałaby różnorodność form życia. Zarówno życie, jak i jego rozwój możliwe są bowiem dzięki dynamicznemu bezładowi ewolucji. Joseph Ford, fizyk z amerykańskiego Georgia Institute of Technology, dodaje: “Ewolucja - to chaos plus sprzężenie zwrotne". Wszystko jest tylko fazą przejściową. Chaos i porządek stanowią jedność. Ponieważ chaos to przypadek, w którym kryje się pewna metoda - na tym też potęga zjawisko zwane przeznaczeniem. Czyżby więc Pan Bóg rzucał kostką według jakiejś metody? Chaos - słowo będące dla nas synonimem rozgardiaszu, zagmatwania i nieporządku. Jednak w mitologii chaos oznaczał tworzywo wszelkiego stworzenia. Zgodnie z tym sama natura “obdarowuje" nas “całym mnóstwem chaosu": migotanie serca na przykład uważa się za zdarzenie chaotyczne podobnie jak epilepsję, czy też burzliwość wody w nadbrzeżnych strefach przyboju. Jeszcze kilka lat temu nauka starała się ignorować zjawiska tego rodzaju, ponieważ prawa rządzące chaosem wydawały się zbyt trudne i nie można ich było przewidzieć. Jednak z chwilą gdy zjawisko chaosu udało się matematycznie wytłumaczyć, naukowcy przekonali się, iż można na przykład wyjaśnić nim częstość ataków epileptycznych; można też wykorzystać teorię chaosu w niezawodnym prognozowaniu przyszłych stanów pogody i trzęsień ziemi. Tę nową koncepcję naukową zawdzięczamy przede wszystkim amerykańskiemu fizykowi Mitchellowi Feigenbaumowi z Uniwersytetu Cornell. W roku 1977 Feigenbaum zaczął badać zachowanie równań matematycznych, zastosowanych w taki sposób, by powtarzały się po sobie. Przez dłuższy czas doświadczenie to potwierdzało oczekiwania naukowca, nagle jednak komputer zaczął zupełnie niespodziewanie “wypluwać" chaotyczne ciągi liczbowe. Ku swojemu zdziwieniu Feigenbaum odkrył, iż przejście pomiędzy porządkiem a chaosem odbywa się według ustalonej struktury - okoliczność ta wydała się naukowcowi szczególnie znacząca. Okazało się, że użyte przez fizyka proste równania uległy podczas przejścia ze stanu porządku w stan chaosu podwojeniu okresu. Sama okresowość wszakże (czyli regularne powtarzanie się) podlegająca współczynnikowi okresowemu 4,669201 występuje w matematyce z największą dokładnością. Feigenbaum przypuszczał początkowo, iż wartość tego współczynnika ulegnie zmianie w innych równaniach. Gdy jednak okazało się, że i tym razem odgrywa on decydującą rolę w przejściu od porządku do chaosu, Feigenbaum zaczął niemal wątpić w możliwości swojego umysłu. Znaczenie tego odkrycia stanie się w pełni zrozumiałe, gdy skutki podwajania okresu wyjaśnimy sobie na konkretnym przykładzie. Przypuśćmy, że wędrujemy ze stadem owiec poprzez bezkresną dal australijskiego buszu. Zauważamy wtedy, że stado w warunkach normalnego rozwoju stale się rozrasta. Obliczenie wskaźnika wzrostu nie jest matematycznie żadnym problemem. Jednak gdyby w buszu nieoczekiwanie pojawiły się płoty, przyrost naturalny zwierząt zależałby od ilości pokarmu znajdującego się w ich zasięgu. W chwili wyczerpania się żywności wielkość stada uległaby redukcji. Ponowny wzrost liczebności stada możliwy byłby dopiero dzięki pojawieniu się nowego pokarmu. Innymi słowy: zasoby żywnościowe stymulują proces rozmnażania, wpływając tym samym na liczbę osobników w stadzie. Opisujące ów proces równanie jest stosunkowo proste, choć nieliniowe. Okresowy przyrost i spadek liczebności stada mogłyby w dłuższym czasie być narażone na wiele zmian. Powtarzające się cykle, coraz słabsze wahania, mogłyby na przykład doprowadzić do stabilizacji wielkości stada na pewnym poziomie. Możliwe jest również, że chwiejna początkowo liczebność stada, ustaliłaby się na dłuższy czas poprzez dwie zupełnie różne i zmieniające się z roku na rok wielkości. Tenże cykliczny proces można by również rozciągnąć w czasie w taki sposób, aby zmiana odbywała się co dwa lata, następnie co cztery lata itd., aż do momentu, w którym rozpłynąłby się on w chaosie, a przyrost zwierząt w stadzie w ciągu roku stałby się matematycznie niemożliwy do obliczenia. Mamy tu do czynienia z podwajaniem okresu - cyklicznym zjawiskiem, w którym ustalony porządek zanika w coraz dłuższych przedziałach. Feigenbaumowski plan analizy stadium przejściowego pomiędzy porządkiem a chaosem przekonał wielu naukowców o istnieniu ścisłego związku pomiędzy ogromną liczbą zjawisk naturalnych a podwajaniem okresu oraz stałą 4,669201. Nie ma tu więk- szego znaczenia, czy cała rzecz dotyczy wrzącej cieczy, która Parując przechodzi w stan gazowy, czy tak zwanego migotania serca, zwiastującego bliski zawał. Pewne cechy produktów technicznych mogą w niektórych okolicznościach wiązać się ze zjawiskiem podwajania okresu, twierdzi Paul E. Rapp z Medical College of Pennsylvania. Analizując zachowanie zintegrowanych systemów komputerowych określonej wielkości i złożoności, Rapp zauważył, że zaczyna ono coraz bardziej przypominać zachowanie systemów biologicznych. Należy więc liczyć się z tym, iż takie systemy komputerowe ulegać będą w przyszłości coraz częstszym zaburzeniom w funkcjonowaniu, takim samym, jakie obecnie występują tylko w systemach biologicznych. Sytuacje, w których nieliczne elementy uporządkowanego do tej pory systemu biologicznego wydostają się spod kontroli, stając się przyczyną chaosu (np. konwulsji), porównuje Rapp z zagadkowymi zaburzeniami w funkcjonowaniu systemów komputerowych, nazywanymi zazwyczaj “komputerową epilepsją". Klasycznym przykładem takiego zjawiska może być zdarzenie, które zaszło w 1979 roku podczas ćwiczeń zarządzonych przez najwyższe dowództwo armii Stanów Zjednoczonych. Odbywały się właśnie próby przekazu tajnych informacji w sytuacji zbrojnej agresji nieprzyjaciela. Kiedy jednak wymiana danych osiągnęła określoną gęstość, cały system informacyjny uległ “atakowi epilepsji". Uczestnicy ćwiczeń opowiadali później, że z powodu błędnie rozprowadzanych, trafiających w niewłaściwe miejsca informacji doszło do ogólnego zamieszania; żołnierzom wydawało się chwilami, że otrzymują zupełnie inne rozkazy niż ich partnerzy. Szczególnie duże znaczenie w teorii chaosu mają tzw. fraktale - części składowe chaosu. Odkrył je znakomity matematyk, a zarazem prekursor teorii chaosu, Benoit Mandelbrot. Urodził się on w 1924 roku w Warszawie, w litewsko-żydowskiej rodzinie. Jego ojciec był kupcem w branży tekstylnej, a matka dentystką. W roku 1936 rodzina Mandelbrota wyemigrowała do Francji i osiedliła się w Paryżu, przede wszystkim dlatego, że mieszkał tam wujek Benoita - matematyk Szolem Mandelbrot. Druga wojna światowa zmusiła Mandelbrotów do opuszczenia Paryża. W porę udało im się uniknąć nazistowskich prześladowań. Zabrawszy ze sobą tylko to, co niezbędne do życia, Mandelbrotowie dołączyli do kolumny uchodźców na południe od Paryża i tak trafili do miasta Tulle. Przez krótki czas Benoit uczył się u pewnego ślusarza narzędziowego. Zdradzając jednak swoje nienaganne wychowanie, narażał się stale na niebezpieczeństwo. Był to dla niego czas głębokich wzruszeń i obaw, których dzisiaj sam już prawie nie pamięta. Doskonale za to pamięta przyjaźń ze swoimi nauczycielami. Było wśród nich wiele naukowych sław. Ich również rzuciła do Tulle wojenna zawierucha. Mimo iż Benoit Mandelbrot uczęszczał do szkoły bardzo nieregularnie, udało mu się zdobyć podstawową wiedzę. I choć sam twierdzi, że nigdy nie nauczył się alfabetu ani mnożenia powyżej pięciu, to z pewnością był bardzo zdolny. Kiedy wyzwolono Paryż, Mandelbrot postanowił kształcić się dalej. Mimo niedostatecznego przygotowania przystąpił do trwających całe miesiące egzaminów wstępnych do Ecole Normale i Ecole Polytechnique. Podczas egzaminu z rysunku spostrzegł, że zupełnie nieźle udało mu się skopiować postać Wenus z Milo. Mierne przygotowanie do testu z matematyki, na który składały się zadania z algebry i analizy równań całkowych, mógł nadrobić dzięki wyjątkowym zdolnościom z geometrii. Szczególnie skomplikowane zagadnienia matematyczne rozwiązywał w sposób niekonwencjonalny, przedstawiając je za pomocą form geometrycznych °raz manipulacji nimi. Matematyczny geniusz Benoit Mandelbrot zajmował się Później problemami ekonomicznymi w dziale naukowo-badawczym komputerowego potentata - firmy IBM. Szczególnie interesowała go chaotyczność cen w branży bawełnianej. Punktem wyjścia do badań były krótko- i długoterminowe fluktuacje cen. Wprowadziwszy do komputera dane o wahaniach cen w dłuższym czasie, Mandelbrot zaobserwował zdumiewające zjawisko: nawet wtedy, gdy poszczególne zmiany cen zdawały się całkowicie przypadkowe, nieprzewidywalne i chaotyczne, pojawiał się w nich pewien stał rytm, pewien szczególny porządek. W bezładnej nieskończoności danych powstawał nagle pewien uporządkowany system. Czy Mandelbrot mógł być świadkiem jakiejś prawidłowości rządzącej wszystkimi dziedzinami bytu? Czy w chaosie kryje się jakaś metoda? W książce pt. The Fractal Geometry of Naturę (Geometria fraktalna) Mandelbrot przedstawia sposób matematycznego zapisu nieregularnych, naturalnych form. Sposób ten pozwala opisać np. przebieg (kształt) angielskiego wybrzeża, czego nie dałoby się osiągnąć geometrią euklidesową, ponieważ nie istnieją tu formy proste, okrągłe czy eliptyczne. Z kolei tych naturalnych, skomplikowanych form geometrycznych nie udało się do tej pory przedstawić za pomocą precyzyjnych pojęć matematycznych. Opierając się na dotychczasowych pracach matematycznych Mandelbrot stworzył rodzaj geometrii umożliwiającej zapis krzywych o tak nieregularnym przebiegu jak np. linia wybrzeża - za pomocą kilku wielkości matematycznych, które nazwał fraktalami. Dzięki fraktalom fizycy i technicy mogą opisywać zjawiska dotychczas nieopisywalne. Innymi słowy: fraktale - to wzory składające się z figur geometrycznych, z pomocą których dają się przedstawić złożone, nieregularne formy. Z czasem inni matematycy - David Ruelle z Instytutu Nauk Przyrodniczych Buresur-Yvette pod Paryżem i FlorisTaken z Instytutu Matematyki Uniwersytetu Groningen - odkryli kolejną metodę “demaskującą" zjawisko chaosu. Nazwali ją strange attractors (dziwne atraktory). W metodzie tej zmienne działające wewnątrz systemów chaotycznych przedstawiane są na ekranie komputera w postaci punktów i mogą nawet tworzyć różnorodne wzory. Jeśli połączymy te punkty linią, okaże się, że wykazuje ona tendencję do układania się w formy geometryczne. Zdumiewać może również to, że każdy fragment dziwnych atraktorów jest miniaturowym odzwierciedleniem całości. Może się więc zdarzyć, że na skutek ciągłego powiększania owa forma geometryczna ulegnie “samozniszczeniu" w niezliczonych a coraz mniejszych kopiach. Odkrycie dziwnych atraktorów pozwoliło Ruelle'owi i Taken znaleźć drogę do wyjaśnienia nieprzewidywalnych dotąd zbieżności między różnymi systemami chaotycznymi. Wielu naukowców jest zdania, że z fizyką chaosu wiąże się całe mnóstwo nowych zaskakujących odkryć. Wykorzystano ją w wielu badaniach naukowych, dzięki czemu udało się np. rozszyfrować tajemnicę “czerwonej plamy" na powierzchni Jowisza, widocznej w burzliwej atmosferze gazowej jako ogromny, stabilny wir. x Kiedy harwardzki matematyk i astronom Philip Marcus analizował znakomite zdjęcia wykonane kamerą Hasselblad z pokładu sondy NASA “Voyager", zainteresowała go przede wszystkim czerwona plama pomiędzy poziomymi pasmami atmosfery Jowisza. Owa czerwona plama, którą dziś uznaje się za wir gazowy, już w czasach Galileusza stanowiła nie lada łamigłówkę dla astronomów. Marcus wprowadził do komputera o wielkiej mocy obliczeniowej wszelkie dostępne dane o atmosferze Jowisza oraz zjawisku chaosu. Na podstawie takich informacji jak temperatura, prądy atmosferyczne itp. komputer miał obliczyć kierunki zmian w poszczególnych strefach atmosferycznych Jowisza oraz zmian warunków pogodowych planety. Chodziło więc o dane dotyczące wirującej szybko planety, złożonej z zagęszczonego wodoru i helu; planety, która ze względu na charakterystyczny “niedobór masy" zyskała miano “pozornego słońca". Na podstawie przeprowadzonych doświadczeń Marcus doszedł do wniosku, iż po upływie odpowiednio długiego czasu, w nawiedzanej burzowymi wirami atmosferze Jowisza wyłania się wciąż na nowo “wyspa ładu i porządku". Ta nowo powstała, ustabilizowana strefa rozwija się zawsze w stosunkowo krótkich odstępach czasu (równych 11,86 lat ziemskich, czyli jednemu rokowi na Jowiszu), by później utrzymywać się jeszcze bardzo długo. Na podstawie symulacji przeprowadzanych przez Marcusa, można by przypuszczać, iż powstawanie tego rodzaju “uporządkowanych stref jest bardziej prawdopodobne blisko równika Jowisza aniżeli w pobliżu bieguna, czyli tam, gdzie znajduje się czerwona plama. Gdyby z jakiegoś powodu powstała nagle pewna liczba mniejszych, trwalszych plam lub stref, szybko zespoliłyby się one w jedną ogromną strefę. Z symulacji tych wynika również, że nawet w najbardziej rozbieżnych warunkach wyjściowych powstanie zawsze tylko jedna plama, bądź też nie powstanie w ogóle żadna. Czerwona plama na powierzchni Jowisza jest więc samoistnie napędzającym się systemem. Tworzą go jednakowe, nieliniowe zwoje, z których pochodzą również nieprzewidywalne turbulencje w jego otoczeniu. Kiedy Marcus dokonywał symulacji czerwonej plamy na taśmie filmowej, uzyskał jednoznaczny wizerunek “uporządkowanego chaosu". Nie można więc wykluczyć, że również wirowe ruchy wody morskiej, takie jak golfstrom, są układami podobnymi do czerwonej plamy w atmosferze Jowisza. Tym samym, nieznane dotąd prawidłowości mogłyby w połączeniu z fizyką chaosu odegrać w przyszłości niebagatelną rolę. Odkąd nauka skierowała swą uwagę na chaos, wydaje się on wszechobecny. Obserwujemy go zarówno w kłębach papierosowego dymu, jak i w dzikim ruchu trzepoczącej na wietrze flagi. Równomierne z pozoru kapanie z kranu staje się z niewiadomego powodu nierównomierne. Przejawy chaosu można zaobserwować w zjawiskach pogodowych, w fali uderzeniowej, wywoływanej przez samoloty ponaddźwiękowe, w komunikacji ulicznej, w zachowaniu oleju płynącego podziemnym rurociągiem czy też w nieregularnym biciu serca. Bez względu na medium, którego zjawisko to dotyczy, jego zachowanie zgodne jest z odkrytymi niedawno prawami chaosu. Odkrycie to wywarło już niebagatelny wpływ na decyzje menedżerów branży ubezpieczeniowej, na poglądy astronomów dotyczące układów słonecznych, na sposób, w jaki polityczni teoretycy dyskutują o napięciach prowadzących do zbrojnych konfrontacji. “Chaos usuwa bariery pomiędzy różnymi dyscyplinami nauki. Dzieje się tak dlatego, że chodzi tu o dziedzinę wiedzy, która dotyczy wszystkich systemów, jednocząc w ten sposób myślicieli o przeciwnych zapatrywaniach. Wyznawcy chaosu - jak zwykli się sami nazywać, nawróceni lub ewangeliści - rozmyślają nad determinizmem i wolnością woli, ewolucją, świadomością i inteligencją. Czują się odpowiedzialni za przełom w nauce, który, ich zdaniem, sprawi, iż nowa nauka przestanie ograniczać się do badania szczegółów", twierdzi James Gleick, redaktor jednego z amerykańskich pism naukowych, dodając, że jako holistycy dążą oni do tego, by rzeczy ujmować całościowo. Jedną z ważniejszych cech chaosu jest determinizm przebiegu jego wewnętrznych procesów. Mimo to przyszłe wydarzenia nie dają się dokładnie przewidzieć, ponieważ nie sposób ogarnąć wszystkich przyczyn należących do jednego systemu. Czyżby więc najmniejsza nawet niepewność mogła zniweczyć wszelkie przewidywania. Klasycznym tego przykładem są prognozy pogody, które niezwykle często po prostu się nie sprawdzają. Wpływy na tak niesłychanie wrażliwe systemy jak m.in. zjawiska atmosferyczne są bowiem bardzo złożone. Nic więc dziwnego, że fachowcy mówiący o zjawiskach nieliniowych zgadzają się, iż wyizolowanie tego rodzaju systemu jest niemożliwe. Nawet najmniejsze zewnętrzne wahania wpływają na niego w istotny sposób. Chaos jest porządkiem o nieskończonej złożoności, gdyż nie ma w nim żadnych prostych prawidłowości. Jeśli przyjrzymy się bliżej jakiemukolwiek fragmentowi natury, okaże się, że mamy do czynienia z ogromną liczbą szczegółów. “Wszelkie regularne opisy są iluzją i nie odpowiadają rzeczywistemu światu - światu chmur, gór, dolin i gwiazd, rwących rzek czy przelotnych deszczy. Chodzi tu bowiem o nieskończenie złożone zjawiska, które wymagają zupełnie odmiennej matematyki - matematyki fraktali", twierdzi Mandelbrot. Fraktale są coraz mniejszymi jednostkami doczepianymi bez przerwy do jakiejś figury. Z każdą nową jednostką zwiększa się złożoność figury. Znamiennym tego przykładem jest zaczynająca się trójkątem równoramiennym krzywa von Kocha. Budując na tym trójkącie mniejsze trójkąty równoramienne w taki sposób, aby znalazły się dokładnie pośrodku każdego boku, uzyskamy sześcioramienną gwiazdę. W wyniku dalszego dokładania coraz mniejszych trójkątów “wykrystalizuje się" kunsztowna forma płatka śniegu. Niektóre fraktale odznaczają się silnym samopodobieństwem. Innymi słowy: ta sama jednostka powtarza się w każdym rzędzie wielkości, przy czym niektóre z nich mogą się nieznacznie różnić. W pozostałych przypadkach mamy do czynienia z tak zwaną fraktalnością przypadkową.“Bez wątpienia nauka odkryła wiele praw, które w granicach wytyczonych przez zasadę nieoznaczoności wskazują nam, w jakim kierunku pójdzie rozwój wszechświata, jeśli znamy jego sytuację w danym momencie. Być może prawa te pochodzą od Boga, wszystko jednak wskazuje na to, iż pozwolił On wszechświatowi rozwijać się według nich samodzielnie. Od tamtej pory Bóg w nic już się nie miesza", monituje Stephen W. Hawking w książce pt. Krótka historia czasu. “Ale w jaki sposób wybrał Bóg pierwotną postać wszechświata i jego strukturę? Według jakich warunków ustalił u zarania dziejów jego granice?", pyta Hawkmg. Jego zdaniem, jedną z możliwych odpowiedzi jest stwierdzenie, że Bóg wybrał pierwotną strukturę wszechświata z powodów, których nasz umysł nie potrafi pojąć. Istota wszechwładna z pewnością by je pojęła. Dlaczego jednak, jeśli nawet wszystko miało swój tak niepojęty początek, Bóg pozwolił, aby wszechświat nadal rozwijał się według praw dla nas niezrozumiałych? Za określeniem: chaotyczne uwarunkowania granic kryje się pewna możliwość. Przyjmuje się tu bowiem założenie, że albo wszechświat ma przestrzeń nieskończoną, albo istnieje nieskończenie wiele wszechświatów. Odnalezienie jakiegokolwiek określonego regionu przestrzeni w jakiejkolwiek strukturze bezpośrednio po Wielkim Wybuchu jest w tych chaotycznych warunkach równie prawdopodobne jak odkrycie go w każdej innej strukturze. Wybór pierwotnego stadium rozwoju wszechświata dokonał się zupełnie przypadkowo. Znaczyłoby to, że młody wszechświat był bardzo chaotyczny i pełen nieregularności. Dowodzić tego może występująca w nim znaczna liczebna Przewaga struktur nieuporządkowanych i chaotycznych nad uporządkowanymi i przebiegającymi bez przeszkód. Jeśli istnienie każdej ze struktur jest równie możliwe, Wszechświat mógł w swoim początkowym stadium przybrać postać chaotyczną, nieuporządkowaną, po prostu dlatego że istniało wiele innych do wyboru. Nadal jednak pozostaje tajemnicą, w jaki sposób nasz wszechświat mógł w ogóle powstać w tak wielkim chaosie. Odkrycie teorii determinującego chaosu przyczyni się, zdaniem wielu naukowców i filozofów, do zrewolucjonizowania naszych poglądów na bieg wydarzeń we wszechświecie. Krytycy natomiast traktują to “nowe odkrycie" chaosu jako starą historię, której nadano tylko nową nazwę. Całe zamieszanie wokół tej sprawy uważają więc za zbyteczne. Dwaj specjaliści w dziedzinie fizyki pozaziemskiej, Gregor Morfill i Herbert Scheingraber z Instytutu Maxa Plancka w Garching, piszą z zachwytem w swojej książce pt. Chaos: “Chaos jest wszędzie... a wszystko funkcjonuje!... Zważywszy, że żyjemy w chaotycznym (w sensie naukowym) świecie, w którym bardzo dobrze urządziliśmy się w procesie ewolucji, z pewnością nikogo nie dziwi fakt, iż ów determinujący chaos, gdziekolwiek byśmy na niego natrafili, odbieramy jako coś normalnego. Co więcej, czasem zdarza się nawet, że tak nielubiane «odstępstwa» od normalności uważamy za coś, co wprowadza w nasze życie chaos {...)". Ogólnie wiadomo, że rozważania nad dynamiką systemów - przede wszystkim jednak nad dynamiką czasu - mają ogromny wpływ na filozofię, socjologię oraz inne dziedziny nauki. Mechanistyczna interpretacja naszego wszechświata musiała ustąpić miejsca zjawisku zwanemu przypadkiem. Przeświadczenie, że za każdym przypadkowym, pozornie chaotycznym zdarzeniem kryje się jakiś porządek wyższego rzędu, stawia kwestię losu - jako opatrzności lub przypadku - w zupełnie nowym świetle. Również tutaj pojęcie czasu odgrywa kluczową rolę. Użyjmy więc tego klucza, by podróżując w czasie, otworzyć sobie drzwi do fantastycznych światów... VI Podróże w czasie “Dla nas, fizyków z przekonania, przeszłość, teraźniejszość i przyszłość są tylko iluzją - nawet jeśli jest to iluzja żywotna", powiedział kiedyś Albert Einstein. U podstaw materii czas wydawał się Einsteinowi i fizykom kwantowym fikcją służącą rozumowi człowieka: przeszłość i przyszłość były wymienne, a czas mógł płynąć w odwrotnym kierunku. Okres, w którym nie istniał czas, wypełniony był paradygmatem chaosu, tak że w każdym punkcie rozwidlenia, gdzie małe wielkości zmuszają cały system do decyzji, zachodzą nieodwracalne i niepowtarzalne zdarzenia. Inaczej powiedziawszy: wektora czasu nie dałoby się odwrócić, nawet gdyby najmniejsze ziarenko piasku mogło postawić całą strukturę na głowie. W związku z tym genialny fizyk brytyjski Roger Penrose zapytał prowokująco, dlaczego wszystkie elementarne procesy fizyczne przebiegają z takim samym powodzeniem w obydwu kierunkach, skoro w powstałym z nich świecie istnieje czas o jednym kierunku? Dlaczego mieszkańcy mikroskopijnego świata nie wiedzą, czy znajdują się na drodze ku Przyszłości czy przeszłości, każdy w świecie makroskopijnym natomiast zauważa natychmiast, że film wyświetlany jest do Przodu lub do tyłu? Problem czasu zdaje się więc powstawać gdzieś pomiędzy mikro- a makrokosmosem. Zdaniem Penrose'a czas to jedynie konstrukcja świadomości, iluzja, dzięki której mózg może interpretować świat. Pogląd ten nie różni się w niczym od poglądu Einsteina, który powiedział kiedyś: “Bez olśnienia świadomości - uniwersum byłoby tylko kupą śmieci". Nie ulega wątpliwości, że współczesna fizyka zabrnęła w ślepy zaułek. Jej filary bowiem: dwie podstawowe teorie - mechanika kwantowa i ogólna teoria względności - “nie znoszą" się nawzajem. Krótko mówiąc, w poszukiwaniu “Świętego Graala fizyki" - formuły świata, jednoczącej w syntezie mikro- i makrokosmos - Penrose tworzy wizję tak zwanej grawitacji kwantowej. Wiązałaby się z nią gigantyczna rewolucja wizerunku natury, gruntowna zmiana rozumienia przestrzeni i czasu, przyczyny i skutku. Dzięki grawitacji kwantowej droga do zrozumienia kreatywności i świadomości stałaby się prostsza. Dotąd bowiem obowiązywało obezwładniające stwierdzenie ucznia Penrose'a, Hawkinga: “Pan Bóg nie tylko gra w kości, ale rzuca nimi czasami tak, że są niezauważalne". Pewna stara legenda, powstała w czasach zanim władzę w Egipcie przejęła dynastia libijska, mówi o położonym w delcie Nilu mieście Sais i znajdującej się w nim świątyni Ozyrysa, władcy podziemnego świata. Jeszcze dziś jej ruiny pozwalają domyślić się, jak wspaniała była to budowla. Legenda głosi, że w owej świątyni przechowywano - ukryty pod zasłoną - tajemniczy posąg, nad którym widniał kuszący napis: prawda. Zwykłym śmiertelnikom nie było wolno unosić zasłony, a kapłani Ozyrysa pilnie strzegli, by nikt nie naruszył zakazu. Pewnego dnia wszedł do świątyni spragniony wiedzy młody człowiek, prawdopodobnie “student". Spostrzegłszy zakryty posąg, zapytał strażnika, co znajduje się pod zasłoną; ów jednak natychmiast przypomniał mu obowiązujące prawo. Młody człowiek opuścił świątynię zamyślony. Pchany ciekawością wślizgnął się jednak w nocy do świątyni w niecnych zamiarach. Towarzyszył mu upiorny blask księżyca. W środku młodzieniec uniósł zasłonę przykrywającą posąg. Nigdy nie dowiedziano się, co wówczas zobaczył. Legenda mówi, że następnego dnia odnaleziono nocnego intruza na wpół żywego u podstawy posągu. Kiedy odzyskał siły, nie chciał opowiedzieć, co właściwie zaszło. Żałował jednak swojego postępku. Później wiódł nieciekawe życie. Nigdy nie udało mu się dokonać czegoś znaczącego i zmarł jako młody jeszcze człowiek. Legenda zainspirowała Schillera, który wyciągnął z niej następujący wniosek: “Biada temu, kto prawdy dochodzi przez winę, gdyż nigdy nie zazna z niej radości". Cóż ujrzał młody człowiek, kiedy wbrew zakazowi uniósł zasłonę? Prawdę absolutną? A może zwierciadło, w którym zobaczył samego siebie? Czy istnieje w ogóle prawda - prawdziwa formuła naszego wszechświata wraz z jego wszystkimi obliczami? Gdybyśmy poznali prawdę absolutną, czyż nie zapanowałyby stagnacja i bezruch ducha? Być może człowiek powinien zadowolić się poszukiwaniem prawdy i zaakceptować to, że droga do celu jest celem samym w sobie. Wielu największych ludzi nauki, między innymi Isaac Newton, Albert Einstein, Werner Heisenberg, Bernhard Riemann, Hermann Minkowski, Teodor Kałuża, Oskar Klein, Roger Penrose, Burkhard Heim - trudziło się i nadal trudzi nad uchyleniem rąbka tajemnicy przysłaniającej istotę czasu i przestrzeni. “Wydawało mi się, że bawię się niczym mały chłopiec na plaży i dla rozrywki szukam coraz gładszych kamieni i ładnych muszelek. Wielki ocean prawdy leżał wówczas jeszcze zupełnie niezgłębiony przed moimi oczami", pisał o swojej pracy wielki matematyk i fizyk angielski sir Isaac Newton (1643-1727).Kiedy w latach 1665-1666 panowała epidemia dżumy, zamknięto uniwersytet w Cambridge. Newton zmuszony był spędzić ten czas w swoim rodzinnym Lincolnshire. W tym właśnie czasie przeprowadził znaczną część badań, które później posłużyły mu do napisania przełomowego dla myśli naukowej dzieła pt. Philosophiae naturalis principia mathe-matica {Matematyczne podstawy nauk przyrodniczych). Newton jako pierwszy wyjaśnił, że możliwe jest przedstawienie świata fizycznego za pomocą dokładnych obliczeń matematycznych. Skoro bowiem dowiemy się, jak wyglądał początek systemu, będziemy mogli ustalić, na podstawie dynamiki, jego przyszłe zachowanie. Założenia te miała generalnie potwierdzić późniejsza teoria kwantowa. Już od pierwszych stron opublikowanego w 1687 roku dzieła Newton zajmuje się dwoma podstawowymi zjawiskami: przestrzenią i czasem. Tym zagadnieniom poświęcił wszystkie swoje teorie, kładąc jednocześnie kamień węgielny dla naukowych dociekań kolejnych dwustu lat. Newton uważał czas i przestrzeń za dwie odrębne struktury - absolutny, niezależny od materii, nieprzerwanie i równomiernie płynący czas i absolutną, niezależną od materii, zawsze niezmienną przestrzeń. W świecie nauki Newtonowskie Principia stanowiły wyraz bezprzykładnego postępu. Polegał on przede wszystkim na ujednoliceniu: na podstawie ziemskich doświadczeń powstała bowiem zajmująca się fizyką nieba dziedzina nauki o pozornie nieograniczonych możliwościach rozwoju. W Newtonowską teorię czasu i przestrzeni zaczęto powątpiewać dopiero na początku XX wieku. Idea przestrzeni absolutnej i czasu absolutnego utraciła swoje znaczenie wraz z pojawieniem się teorii względności Einsteina. Einstein już jako pięciolatek zastanawiał się nad istotą przestrzeni, a jedno doświadczenie z dzieciństwa doprowadziło go w końcu do teorii względności. Mając pięć lat, młody Einstein ciężko zachorował. Kiedy poczuł się lepiej, ojciec podarował mu kompas, z którym chłopiec się już nie rozstawał. Oczarowany wpatrywał się w igłę wskazującą ciągle ten sam kierunek, niezależnie od miejsca, w jakim znajdował się kompas. Chłopiec nie miał wówczas pojęcia o polu magnetycznym Ziemi; sądził, że gdy porusza kompasem, igłę podtrzymuje sama przestrzeń. Wniosek ten był oczywiście błędny. Jednak spostrzeżenie Einsteina, że przestrzeń nie jest po prostu pustką, wpłynęło później na jego rewolucyjną koncepcję wiążącą przestrzeń, czas i materię. Przed Einsteinem przestrzeń i czas postrzegano jako nieskończone kontinuum, w którym rozgrywają się różne zdarzenia. Ale Einstein traktował przestrzeń i czas jako zjawiska nie fundamentalne i absolutne. Uważał bowiem, że wiążą się one ze sobą i zależą od prędkości światła. Alberta Einsteina, którego poglądy opublikowano przed sześćdziesięciu laty, do dziś uważa się za największego fizyka teoretycznego naszego stulecia i z całą pewnością będzie tak jeszcze długo w nadchodzącym wieku. Jego teorie względności - szczególna (1905) i ogólna (1916) - okazały się tak złożone i rewolucyjne, że dopiero po kilku dziesięcioleciach zaakceptowano płynące z nich wnioski. Jednak ciągle jeszcze stanowią one przedmiot dyskusji. Szczególna teoria względności zakłada, iż prędkość światła jest równa dla wszystkich obserwatorów, bez względu na to, czy poruszają się oni względem siebie, czy nie. Tak więc Prędkość światła - równa w próżni około 300 000 kilometrów na sekundę - jest we wszechświecie absolutną prędkością graniczną. Blisko prędkości równej prędkości światła czas ulega “rozciągnięciu", to znaczy, że płynie nieco wolnej. Przedmioty kurczą się, a ich ciężar wzrasta. Według znanego Einsteinowskiego paradoksu bliźniąt jeden z braci, Podróżujący z dużą prędkością w rakiecie kosmicznej, starzeje się wolniej niż jego brat bliźniak na ziemi. Słynny wzór matematyczny E = mc2 pozwala stwierdzić, ile energii (E) powstanie z masy (m). Masę należy pomnożyć przez prędkość światła podniesioną do kwadratu (c2). Już samo pomnożenie bardzo niewielkiej masy przez kwadrat ogromnej prędkości światła daje równie olbrzymią wartość energii. Niemałe zasługi w rozwoju Einsteinowskiej teorii względności miał genialny matematyk Hermann Minkowski (1864-1909). Albert Einstein był początkowo jego uczniem (“straszny leń, który zupełnie nie przejmuje się matematyką"). Kiedy w roku 1902 Minkowskiego powołano na profesora matematyki w Getyndze, Einstein objął po nim w Bernie stanowisko “eksperta III klasy" w “związkowym urzędzie do spraw umysłowej własności". W 1907 roku na łamach “Gottinger Nachrichten" Minkowski opublikował w formie jednej jedynej rozprawy swój wkład w rozwój szczególnej teorii względności. Chociaż publikacja ta zdobyła mu rozgłos, prawdziwą furorę matematyk zrobił dopiero swym wykładem o przestrzeni i czasie wygłoszonym we wrześniu 1909 roku w kolonskim Towarzystwie Niemieckich Przyrodoznawców i Lekarzy: “Zamierzam roztoczyć przed Państwem wizję przestrzeni i czasu jako zjawisk wyrosłych z podłoża eksperymentalno-fizycznego", rozpoczął Minkowski swój wykład. “W tym właśnie tkwi ich siła. Ich tendencje są radykalne. Od tej chwili, każde z nich powinno być już jedynie cieniem i tylko ich połączenie może zachować ich odrębność". To właśnie Minkowski stworzył matematyczne podstawy dla szczególnej teorii względności i umożliwił Einsteinowi zajęcie się w ogólnej teorii względności problemem grawitacji. Minkowski określał czas jako czwarty wymiar, stawiając go na równi z trzema wymiarami przestrzeni. W ten sposób zrodziło się w nauce pojęcie czterowymiarowego kontinuum czasoprzestrzennego. Jedną ze swych genialnych prac uzupełniających Einstein poświęcił grawitacji. W porównaniu z innymi siłami grawitacja jest zadziwiająco słaba, a mimo to właśnie ona stworzyła wszechświat, nie zaś 1037 razy większe siły elektromagnetyczne. Tylko dzięki sile ciążenia wszechświat jest zwartym systemem, a ciała niebieskie mogą się poruszać. Wszystkie pozostałe siły działają w granicach przestrzeni. Tak więc los wszechświata zależy od najsłabszej z sił - siły grawitacji, połączenia ogromnego zasięgu i nieograniczonej siły przyciągania. Einstein zastanawiał się nad tym, czy siła ciążenia nie mogłaby być swoistą przestrzenią. Z rozważań tych zrodził się geometryczny model, w którym siłę ciążenia przedstawiano jako “zakrzywienie" struktury przestrzenno-czasowej, wywołane przez masę obiektów materialnych. Siła ciężkości jest więc wyzwoloną przez materię właściwością czasoprzestrzeni, nie zaś - jak sądził Newton - jakąś tajemniczą mocą. Leopold Infeld, fizyk polskiego pochodzenia i współpracownik Einsteina, znalazł proste wytłumaczenie dla nowej teorii: różnicę pomiędzy mechaniką Newtona i teorią Einsteina najprościej wytłumaczyć można na przykładzie dziecka grającego w szklane kulki. Podłoże, po którym się toczą, jest nierówne, jednak osoba obserwująca dziecko z dziesiątego piętra budynku nie widzi tych nierówności. Zauważa ona jedynie, że kierunek ruchu szklanych kulek nieustannie się zmienia. Obserwator może na tej podstawie sądzić, że zmiany te wywołuje jakaś “siła". Jednak ktoś, kto przypatruje się grającemu dziecku z bliska, zauważy, że kulki podążają w innym kierunku tylko ze względu na nierówne podłoże. Sądząc, że na ruch szklanych kulek wpływa jakaś “siła", obserwator z dziesiątego piętra reprezentuje mechanikę Newtona. Osoba obserwująca kulki z bliska broni z kolei słuszności teorii Einsteina. Na podstawie zewnętrznych cech podłoża można bowiem w geometrycznej formie przedstawić tor, po którym toczą się kulki. Według Einsteina wszechświat składa się z trzech znanych nam wymiarów przestrzeni i jednego wymiaru czasu. W czasach młodości Einsteina ostatniego z tych wymiarów nie można było opisać, gdyż panowała ogólnie geometria euklidesowa, w której istnieją tylko trzy wymiary: długość, szerokość, wysokość; każda prosta jest nieskończona, a proste równoległe znajdują się zawsze w równej odległości od siebie. Ponieważ do opisu czasoprzestrzeni Einstein potrzebował nowych systemów miar, zwrócił się o pomoc do swojego starego przyjaciela, matematyka Marcela Grossmanna. Ów wyposażył go w niezbędne do tego zadania “narzędzia" - przede wszystkim w “podejrzaną" w tamtych czasach geometrię nieeuklidesową, stworzoną w XIX wieku przez niemieckiego matematyka Bernharda Riemanna i zdolną opisać nowy, czterowymiarowy świat Einsteina. W geometrii Riemanna nie istnieją żadne linie proste łączące dwa punkty, a najkrótszym ich połączeniem jest linia geodetyczna, a więc najkrótsza linia pomiędzy dwoma punktami na powierzchni krzywej. Zakrzywione, czterowymiarowe kontinuum czasoprzestrzeni Einsteina porównywane jest często do mocno napiętego gumowego prześcieradła. Na jego powierzchni powstają doły w miejscach, gdzie znajdują się ciężkie obiekty, takie jak na przykład gwiazdy, planety czy galaktyki. Zdaniem Einsteina, geometria czasoprzestrzeni zagina się lub zakrzywia wokół ciała o dużej masie, na przykład wokół Słońca. Planety zaś, zamiast krążyć swym zamkniętym, eliptycznym torem po orbicie, wędrują po “zakrzywionych" drogach. Według Einsteina wszystkie obiekty istnieją więc nie tylko w przestrzeni, ale także w czasie, to znaczy: w cztero-wymiarowym czasoprzestrzennym kontinuum, którego wymiary ściśle się ze sobą łączą. Nawet jeśli teoria względności zajmuje się głównie problemami związanymi z obserwacją i pomiarem ruchu w makrokosmosie, czas ma tutaj, jako jeden z wymiarów, znaczenie decydujące. Tradycyjna geometria grecka ujmuje pojęcie wymiaru w sposób bardzo zrozumiały. Punkt nie ma według niej żadnego wymiaru. Linię bez szerokości i wysokości określa się jako jednowymiarową, natomiast rozpościerającą się na długość i szerokość powierzchnię - jaką jest na przykład strona książki - jako dwuwymiarową. Pomieszczenie ma wysokość, szerokość i długość, jest więc trójwymiarowe, a czas, który upływa na przykład podczas czytania tych zdań, stanowi czwarty wymiar. W ostatnich latach geometryczna wizja wymiarów znacznie się skomplikowała. W przypadku linii brzegowej matematycy odkryli, że ta nieskończenie złożona jednostajna linia, ma więcej niż jeden wymiar. Znaczy to, że znajduje się ona pomiędzy linią a powierzchnią. Dzięki teorii chaosu znamy dzisiaj tak zwane wymiary fraktalne. Jednak nawet nasze dawno wypróbowane wymiary czasoprzestrzeni rozmnożyły się tymczasem na skutek czynionych z pomocą geometrii starań, by cały kosmos sprowadzić do wspólnego mianownika. Polski matematyk Teodor Kałuża zaintrygowany był pytaniem, czy na podstawie geometrii można by wyjaśnić zjawisko elektromagnetyzmu. Wprowadzając jeszcze jeden wymiar przestrzeni wraz z charakterystyczną dla niego zwartością, matematyk ten osiągnął efekty, które w innym wypadku dałoby się wyjaśnić jedynie za pomocą sił elektrycznych i magnetycznych. Tym samym czterowymiarowa czasoprzestrzeń przekształciła się w czasoprzestrzenne kontinuum o pięciu wymiarach. W roku 1919 Kałuża przesłał swoją pracę Einsteinowi, dobiła ona na nim tak duże wrażenie, że Einstein pomógł matematykowi w jej opublikowaniu. Wkrótce jednak okazało się, że czterowymiarowa (wówczas jeszcze) przestrzeń nie współgra z siłą grawitacji i dodatkowy wymiar przestrzeni Kałuży “trafił do lamusa". Sytuacja zmieniła się jednak w roku 1926 za sprawą szwedzkiego fizyka, Oskara Kleina. W genialny sposób “ukrył" on bowiem czwarty wymiar przestrzeni Kałuży, zwinięty w tak małej przestrzeni, że nie mógł nikomu przeszkadzać ani zostać odkrytym. Przerwało to falę zarzutów skierowaną przeciw teorii Kałuży i Kleina dotyczącej istnienia wielowymiarowej przestrzeni. Zapomniana w ciągu dziesięcioleci, teoria ta pojawiła się jednak ponownie w latach siedemdziesiątych. Dzięki badaniom nad jednolitą teorią pola teorię Kałuży i Kleina na nowo wyciągnięto z szuflady, by za pomocą geometrii opisać również siły jądrowe. Okazało się jednak, że w tym celu należy wprowadzić kolejne wymiary. Znane nam cztery oddziaływania podstawowe - siła ciążenia, silne i słabe oddziaływanie wzajemne oraz elektromagnetyzm - można było ująć w teorii zakrzywienia przestrzeni jedynie z zastosowaniem dziesięciu wymiarów przestrzennych i jednego wymiaru czasu. Ten supergrawitacyjny model miał jednak pewien słaby punkt - parzystą liczbę (dziesięciu) wymiarów przestrzeni. Ta parzysta liczba wskazywałaby bowiem, że we wszechświecie dominuje symetria i wszystko w nim równoważy się jak w lustrzanym odbiciu. Wiemy wszelako, że to nieprawda, ponieważ w naszym świecie istnieje zarówno prawo-, jak i leworęczność. W świecie subatomowym występują różnorodne kierunki spinowe. Przyznawanie pierwszeństwa leworęczności nad praworęcznością lub odwrotnie nazwano chiralnością. Asymetrię taką niechętnie akceptował wybitny fizyk austriacki, laureat Nagrody Nobla, Wolfgang Pauli. Samo już przypuszczenie, że natura mogłaby faworyzować jedną z tych form wydawało mu się absurdem. Był nawet gotów pójść o zakład, że Pan Bóg nie jest ani lewo-, ani praworęczny. Pauli przegrał swój zakład, chociaż tak naprawdę nigdy się nie dowiemy, którą ręką Bóg chętniej rzuca kośćmi. Nie ulega jednak wątpliwości, że w strukturze świata należy uwzględniać zasadę chiralności. Fascynujące rozwiązanie tej kwestii zaproponowali dwaj naukowcy: John Schwarz z California Institute of Technology i Michael Green z Queen Mary College Uniwersytetu Londyńskiego. “Budulec" wszechświata ucieleśniają nie punktowe cząsteczki, lecz superdelikatne i superciężkie strings (struny). Rozmaite stany drgań owych strings doprowadziły do powstania powszechnie znanych cząsteczek elementarnych. Ze “zmowy myśli" Schwarza, Greena, Kleina i Kałuży zrodziła się w końcu teoria “superstrings". Pojęcie “super" oznacza tu siłę ciążenia. Według Schwarza i Greena czasoprzestrzeń miała początkowo dwadzieścia sześć wymiarów. Ich liczba zmniejszyła się później do dziesięciu - dziewięciu wymiarów przestrzeni i jednego wymiaru czasu. Wzięto więc również w rachubę zasadę chiralności. Mimo wszystko teoria “superstrings" nastręcza wiele trudności i często bywa poddawana krytyce; wskazuje bowiem na istnienie ogromnej ilości elementarnych “strun". Zdaniem Rogera Penrose'a pramateria wszechświata składa się z tak zwanych twistorów (twistors). W jego ośmiowymiarowym kosmosie, w którym przestrzeń ma cztery wymiary, a czas tyle samo wymiarów wyimaginowanych, ton całości nadają wzajemnie się pochłaniające wstęgi Móbiusa. Czterowymiarowy czas Penrose'a daje - przynajmniej teoretycznie - fantastyczne możliwości, gdyż nie obowiązuje tu znana nam zasada przyczynowości. Oznacza to na przykład, że możliwe jest podróżowanie zarówno w przyszłość, jak i w przeszłość. Decydujące znaczenie w teorii Penrose'a ma włączenie do fizyki kwantowej siły powszechnego ciążenia, innymi słowy: kwantyzacja sił grawitacyjnych.W teorii grawitacji kwantowej elementarną cząsteczką pola grawitacyjnego jest tzw. grawitron. Zdaniem wybitnego amerykańskiego fizyka, Johna Archibalda Wheelera, przestrzeń składa się z kwantów nazwanych przez niego geonami. W strukturze czasoprzestrzeni znajdują się niezmiernie małe dziury, które Wheeler ochrzcił mianem “dziurek po robakach". Zgodnie z prawami geometrodynamiki przestrzeń powinna więc mieć konsystencję piany. Po drugiej stronie dziur znajduje się superprzestrzeń Wheelera, łącząca się poprzez “dziurki po robakach" z naszym wszechświatem. Wewnątrz tego fantastycznego świata nie ma ani przestrzeni, ani czasu. Dlatego też wszystkie zdarzenia rozgrywają się w jednej chwili, poza czasem. Początek każdego ruchu naprzód jest jednocześnie jego końcem. Pytania o tak powszechne cechy jak “zimny", “ciepły", “mały", “okrągły" czy “kwadratowy" nie mają najmniejszego sensu, nie istnieją one bowiem w superprzestrzeni i nie mają tu żadnego znaczenia. Równie bezsensowne są pytania o “przedtem", “potem" i “wkrótce", gdyż określenia te okazują się tutaj całkowicie zbędne. Co więcej, w tych warunkach nie może być w ogóle mowy o stosowaniu terminu “czasu". Takim opisem superprzestrzeni zaskoczył Wheeler zafascynowanych słuchaczy z American Association for the Advancement of Science. Wheeler od dłuższego czasu poszukiwał czegoś, co pozwoliłoby mu zlikwidować rozdźwięk pomiędzy ogólną teorią względności a fizyką kwantową. Zgodnie z ogólną teorią względności czarne dziury - termin stworzony właśnie przez Wheelera - muszą rzeczywiście istnieć. Traktuje się je jako miejsce spotkania ogólnej teorii względności z fizyką kwantową; obydwie bowiem tutaj właśnie osiągają swą kulminację. Na tej podstawie Wheeler dochodzi do wniosku, iż istotę struktury przestrzenno-czasowej rozważać można jedynie z punktu widzenia obydwu tych teorii. Na skutek rozdźwięku pomiędzy nimi współczesna kosmologia przedstawia wszechświat jako relatywistyczną scenę, na której energię i materię określa nie teoria względności, lecz fizyka kwantowa. Kwantując przestrzeń, Wheeler próbuje uporządkować ją za pomocą obydwu tych teorii jednocześnie. Nie ma, jego zdaniem, w fizyce drugiej zasady o tak powszechnym znaczeniu jak fizyka kwantowa. “Im dłużej się nad nią zastanawiamy, tym bardziej oczywistym się zdaje, że jest ona zasadą najważniejszą, z której w ten czy inny sposób wywodzą się wszystkie pozostałe", powiada Wheeler. Na kierunek jego kosmologicznych rozważań wpłynęła silnie opublikowana w “Physical Review" wspólna praca Alberta Einsteina i Nathana Rosena. W mojej książce pt. Die Einstein-Rosen- Brucke )Most Einsteina-Rosena) z roku 1982 przedstawiłem ich zadziwiającą koncepcję wraz z jej niewiarygodnymi konsekwencjami: Einstein i Rosen porównują odrębne regiony czasoprzestrzeni do gumowych prześcieradeł, połączonych pozaczasowymi przejściami, określanymi jako mosty. Te poprzeczne połączenia nazywane są w kręgach fachowych “mostami Einsteina-Rosena". Koncepcja “mostu Einsteina-Rosena" jest rezultatem fundamentalnej jedności przestrzeni i czasu, stanowiącej istotę rewolucji Einsteinowskiej; wpływa też na współczesny obraz wszechświata. Praca Einsteina podkreśla dwa jednakowo ważne aspekty pewnej całości. Jak wiadomo, masa i energia przybierać mogą różne postacie, niczym lód, który zamienia się w wodę, a z wody ponownie przejść może w lód. Również przestrzeń i czas są dwoma aspektami jednolitej całości, kontinuum czasoprzestrzennego. Wszechświat składa się zatem z dwóch podstawowych jednostek, a każda z nich ma w jakimś sensie “Janusowe oblicze": składa się bowiem z masoenergii oraz czasoprzestrzeni. Ich wzajemne oddziaływanie, wywołane siłą ciążenia, wyjaśnia również występowanie rozmaitych zjawisk, między innymi ekspansję wszechświata, zakrzywienie promienia światła przez obiekt o znacznej masie (na przykład przez gwiazdę) oraz dziwne właściwości czarnych dziur, polegające na odkształcaniu i przesuwaniu czasu. Cytat z mojej książki Most Einsteina-Rosena: “Powróćmy raz jeszcze do przykładu gumowego prześcieradła, ilustrującego tutaj strukturę czasowo-przestrzenną. Ułożone na nim ciężkie kule (symbolizujące gwiazdy) tworzą, w zależności od swej masy, mniejsze bądź większe zagłębienia. Rozpatrzmy więc przypadek skrajny. Załóżmy, że znajdująca się na tym elastycznym prześcieradle ciężka kula z ołowiu zagłębia się coraz bardziej, aż powstaje pewien rodzaj rury, pionowy «tunel». Wszystko, co znajdzie się w pobliżu lejowatej krawędzi tej dziury, z całą pewnością musi do niej wpaść, by nigdy już nie wydostać się na zewnątrz. Tak wygląda uproszczony model czarnej dziury. Zakładając, że ów powstały pod ogromnym ciężarem ołowianej kuli, bezdenny szyb prowadziłby poprzez jakieś zakrzywienie do innego miejsca w gumowym prześcieradle, kuła ta ukazałaby się ponownie przez tak zwaną białą dziurę. Ten właśnie tunel nazwano mostem Rosena-Einsteina. Ołowiana kula, dokładniej mówiąc: zagęszczona materia czarnej dziury, opuściła jakiś obszar wszechświata, aby pojawić się w innym. Zamiast osuwać się w «konwencjonalny» sposób po «bezkresnym» gumowym prześcieradle - a więc w naszej czasoprzestrzeni - wykorzystała most Rosena-Einsteina - bezpośredni, pozaczasowy skrót ku innemu regionowi w kosmosie. Kiedy masa ta przedostanie się przez most Einsteina-Rosena i pojawi się znowu w odległości milionów czy miliardów lat świetlnych, ten przestrzenny skok musi być zrównoważony skokiem czasowym". Czarne dziury powstają wskutek zagęszczenia struktury dużych gwiazd, których zasoby wodoru wyczerpały się, a siła ciężkości przezwycięża siłę jądrową. “Zwłoki" tych gwiazd miażdżone są przez ogromną grawitację, aż do momentu kiedy osiągną tak zwany punkt osobliwości i opuszczą naszą czasoprzestrzeń przez tunel Einsteina-Rosena. Nie mogą się z nimi równać nawet poruszające się szybko wiry grawitacyjne o ogromnej sile przyciągania. Niczym gigantyczne kosmiczne odkurzacze, tunele wciągają wszystko, co znajdzie się w ich pobliżu. Już w roku 1963 nowozelandzki astronom Roy P. Kerr podkreślał, że wszystkie czarne dziury wirują, wskutek czego powstaje niejako dziura w dziurze, wywołana działającą siłą odśrodkową. Zjawisko to można porównać do wirów na wodzie. Z obliczeń wynika, że czarna dziura o masie równej masie dziesięciu Słońc i średnicy około sześćdziesięciu kilometrów, obraca się wokół własnej osi niemal tysiąc razy na sekundę. Powstała na skutek działania siły odśrodkowej “dziura w dziurze" osiąga wówczas średnicę około sześciuset metrów i stając się bramą prowadzącą na most Einsteina-Rosena, a więc ku natychmiastowemu, pozaczasowemu przejściu do zupełnie innego regionu naszego wszechświata lub do wszechświata równoległego. Wszystko, co dostanie się do wnętrza takiego tunelu, porusza się do przodu w przestrzeni, a cofa się w czasie. Niewyobrażalna siła ciążenia “rozciąga" bowiem czas nie tylko do momentu jego zatrzymania, lecz sprawia, że zaczyna on biec do tyłu. Penrose i Hawking są zdania, że materia, która zniknęła w czarnej dziurze, w pewnych okolicznościach może wydostać się ponownie przez tak zwaną białą dziurę. W ten sposób biała dziura staje się niejako końcem tunelu i umożliwia ponowne pojawienie się materii w naszym kontinuum czasoprzestrzennym. Astrofizyk z Cambridge John Gribbin pisze o tych zjawiskach w “Encounter": “Gdybyśmy w pobliżu naszego Układu Słonecznego mieli pod ręką jakąś czarną dziurę, moglibyśmy, stosując współczesną technologię lotów kosmicznych, podróżować w przyszłość. Wysłalibyśmy jakiegoś odważnego astronautę, żeby obleciał czarną dziurę dookoła - naturalnie w odpowiedniej odległości, tak aby nie został wessany do środka. W chwili przekraczania obszaru zniekształconej czasoprzestrzeni, astronaucie zdawałoby się, że wszystko we wszechświecie nagle przyśpieszyło. Wewnątrz rakiety nie zauważyłby nic dziwnego, jeśli oczywiście trzy mał się z dala od niebezpiecznych konsekwencji pływów czarnej dziury. Opuszczając zniekształcenie czasoprzestrzeni, astronauta zauważy, że czas na zewnątrz płynął szybciej niż wewnątrz. Dysponując choćby jedną dostatecznie dużą czarną dziurą i odpowiednim zniekształceniem czasoprzestrzeni, mielibyśmy bilet na podróż w każdy moment przyszłości - w przyszły tydzień, rok, milion lat, a nawet czas, kiedy nasze słońce dawno już wygaśnie. Jedynym problemem dla naszego nieustraszonego podróżnika okazać by się mogło stwierdzenie, że nic z tego, co zobaczył, mu się nie podoba, gdyż nie ma już możliwości powrotu". Nie można wykluczyć, że wysoko rozwinięte cywilizacje, zdolne do podróży międzygwiezdnych, korzystają właśnie z czarnych dziur i mostów Einsteina-Rosena, by pokonywać - do przodu w przestrzeni, a wstecz w czasie (a więc do czasu zerowego) - ogromne odległości w kosmosie. W każdym razie nie wyjaśniono dotąd, jakie problemy nawigacyjne wiążą się z podróżowaniem przez czarne i białe dziury. Rozwiązanie tych problemów nie jest oczywiście możliwe za pomocą czasoprzestrzennych diagramów Rogera Penrose'a i Brandona Cartera ani też diagramu stworzonego przez M. D. Kruskala z Uniwersytetu Princeton, mimo że są one graficznym przedstawieniem możliwości podróży przez mosty Einsteina-Rosena. Załoga statku kosmicznego, który dostałby się w obszar czarnej dziury, nie miałaby przecież najmniejszego pojęcia, w jakim miejscu wszechświata będzie mogła ponownie wydostać się przez białą dziurę. Niepewność rozwiązać mogą dopiero wyniki przyszłych badań. “Dziurki po robakach" albo inaczej mówiąc mosty Einsteina-Rosena zainspirowały również astrofizyków z California Institute of Technology: Kipa S. Thorne'a, Michaela S. Morrisa i Ulviego Yurtsevera. W pracy opublikowanej w “Physical Review Letters" zakładają oni możliwość istnienia wysokorozwiniętych cywilizacji, których członkowie dzięki niezwykle zaawansowanej technologii działają jako “budowniczowie mostów". Ich celem jest stworzenie w strukturze czasoprzestrzeni “dziurek po robakach", które w ustabilizowanej formie mogłyby później służyć jako wehikuł czasu. Jako że możliwa jest tu zamiana przyczyny i skutku, można by dojść do zadziwiających rezultatów: czy na przykład doszłoby do drugiej wojny światowej, gdyby w 1933 roku jakiś przybysz z przyszłości usunął Hitlera? Czy w różnych porządkach czasowych lub też w różnych światach równoległych mogłoby dojść do rozszczepienia zdarzeń, tak że Hitler zginąłby w jednym z nich, a w drugim żył dalej? Coś takiego zdarzyło się przecież kotom w słynnym eksperymencie myślowym Erwina Schródingera. Gra myślowa fizyka Erwina Schródingera dotyczy kota umieszczonego w zamkniętej skrzyni. Wskutek rozpadu atomu wydziela się w niej śmiercionośny gaz. Dysponujemy tylko jednym atomem, a prawdopodobieństwo, że ulegnie on rozpadowi po upływie jednej minuty wynosi pięćdziesiąt Procent. Sam eksperyment trwa również tylko minutę, Po czym licznik Geigera wyłącza się automatycznie. Po zakończeniu eksperymentu istnieją dwa równie prawdopodobne światy. Pierwszy, w którym ulegający rozpadowi atom uruchomił licznik Geigera, a ulatniający się ze stłuczonej butelki gaz uśmiercił kota; i drugi, w którym nic nie zaszło: żadnego rozpadu atomu, żadnego gazu i żadnego martwego kota! Jeżeli eksperymentator jest zbyt wrażliwy, by zajrzeć do skrzynki, powinien dla uzyskania odpowiedzi i dla uspokojenia własnej duszy poradzić się jedynie mechaniki kwantowej. Dziedzina ta oferuje bowiem dwie zachodzące na siebie rzeczywistości: kot żyje i jednocześnie jest martwy! Powróćmy jednak raz jeszcze do podróżowania w czasie. Jeśli istotnie jest ono możliwe, na co wskazują najnowsze hipotezy matematyczne, fizyczne i geometryczne, nie możemy wykluczyć, że kiedyś pojawią się u nas przybysze z innych obszarów czasowych. Z tego też powodu powinniśmy bez uprzedzeń potraktować zjawisko niezidentyfikowanych obiektów latających. A może “Dreamland" stanowi gotową już odpowiedź? VII Dreamland - doniesienia z Czarnego Świata “Dochodzimy do hipotezy dotyczącej UFO. Nasza sytuacja nie jest jednak najlepsza, gdyż nie możemy tu mieć żadnej pewności nawet co do faktów, na których chcemy tę hipotezę zbudować. Nie możemy ich też zweryfikować, chodzi tu bowiem o zjawisko dziwnie wyizolowane w czasie i przestrzeni. Jeśli nie zgadzacie się ze mną, to wyjaśnijcie mi to zjawisko ilościowo, a nie jakościowo; mam tu na myśli raporty o pojawianiu się i znikaniu UFO, zmianach jego kształtów, jego bezszelestnym unoszeniu się w ziemskim polu grawitacyjnym oraz zdolności przyspieszania, która ze względu na znaczną masę tych obiektów wymaga źródeł energii leżących poza naszymi możliwościami, choćby tylko teoretycznymi. Do tego dochodzą częste u obserwatorów UFO efekty elektromagnetyczne związane z komunikacją telepatyczną i wielokrotne kontakty UFO z tymi samymi osobami". Tak mówił w 1975 roku nieżyjący już dziś astrofizyk i specjalista w dziedzinie UFO profesor J. Allen Hynek podczas sympozjum w amerykańskim Instytucie Aeronautyki i Astronautyki w Los Angeles. Wraz z postępem technologicznym w drugiej połowie naszego stulecia odnotowano znaczny wzrost kontaktów z UFO. Sceptycy twierdzą jednak, że w większości przypadków za UFO uważane są po prostu ziemskie obiekty latające, takie Jak helikoptery, samoloty, balony stratosferyczne i satelity. Nie zauważają oni jednak, że UFO nie pojawiło się dopiero w XX wieku, ale jego obecność zadziwiała już naszych przodków i praprzodków. Tak przynajmniej wynika z dawnych podań i relacji prasowych. “Zaakceptowanie prawdy o UFO mogłoby okazać się dla nas przykrym doświadczeniem", twierdzi astronom i były astronauta doktor Brian O'Leary. “Być może dlatego rząd Stanów Zjednoczonych utrzymuje te sprawy w ścisłej tajemnicy. Moim zdaniem, ciągłe zaprzeczenia i strach zwiększają tylko problem. Ta sprawa dotyczy bowiem nas wszystkich". - Niech się Pan sam przekona. Proszę tam po prostu pojechać - pięćdziesięcioparoletni mężczyzna, lekko już siwiejący na skroniach, rozpiera się wygodnie w fotelu. Zapalając fajkę, spogląda na mnie badawczo niebieskimi oczyma. Musi wyczuwać mój sceptycyzm, gdyż na jego poważnej twarzy o ostrych rysach po raz pierwszy pojawia się przelotny uśmiech. Moje spojrzenie przesuwa się w kierunku okna, ponad pojawiającymi się w oddali światłami stolicy hazardu - Las Vegas. Pojedzie Pan autostradą 93 na północ – mężczyzna podejmuje rozmowę. Zaraz za Ash Springs skręci Pan w lewo na autostradę 375. Z przełęczy Hancock poprowadzi ona Pana w dolinę. Na wysokości kamienia milowego 29 V2 trzeba skręcić w zakurzoną, niemal dziesięciomilową drogę, którą od stojącej tam dużej, czarnej skrzynki pocztowej nazwano Mailbox Road. Dojeżdża się nią do Jeziora Groom (Groom Lake) od jego północno-wschodniej strony. Niech Pan jedzie tą drogą najwyżej pięć mil; dalej znajduje się zamknięty teren wojskowy. Próbne loty odbywają się najczęściej w środę wieczorem. Niech Pan weźmie ze sobą dobrą lornetkę i obserwuje niebo w miejscu, gdzie zachodzi słońce, a nieco później jego część południową. Będą leciały w odległości dwunastu mil widoczne gołym okiem. Ale szczegóły ich budowy, na przykład kopuły, obserwować można jedynie przez lornetkę polową". Siedzący naprzeciw mnie mężczyzna z całą pewnością nie jest fantastą. Nie należy również do osób, które w każdym niezidentyfikowanym obiekcie na niebie widzą pozaziemski statek kosmiczny. Przede mną siedzi John Lear - jeden z najlepszych i najbardziej doświadczonych pilotów w Stanach Zjednoczonych. Jego ojciec, William P. Lear, był jednym z najlepszych konstruktorów samolotów w USA, zbudował legendarny odrzutowiec Lear, skonstruował też autopilota dla pierwszego myśliwca przechwytującego firmy Lear. Zanim John Lear odziedziczył po ojcu firmę produkującą samoloty, zdobył licencję pilota i został ekspertem do spraw lotnictwa. Jako kapitan w dużej firmie lotniczej, John Lear siedział za sterami z górą stu sześćdziesięciu typów samolotów, latając nimi do ponad pięćdziesięciu państw świata. Własnym odrzutowcem Lear ustanowił siedemnaście rekordów prędkości i więcej razy niż jakikolwiek inny pilot był odznaczany przez amerykański Departament Stanu do Spraw Lotnictwa. Za nadzwyczajne zasługi dla lotnictwa otrzymał również nagrodę kontrolerów ruchu lotniczego. Z branżą lotniczą John Lear związany jest od trzydziestu pięciu lat, a w powietrzu spędził ponad szesnaście tysięcy godzin. W czasie wojny wietnamskiej pracował dla CIA jako pilot-łącznik. Oprócz tego latał różnymi samolotami doświadczalnymi marynarki wojennej i powietrznych sił zbrojnych. Wiele lat później, w roku 1986, John Lear spotkał oficera lotnictwa, który w 1980 roku stacjonował w bazie NATO w Bentwaters, niedaleko Woodbridge w hrabstwie Suffolk, na południowo-wschodnim wybrzeżu Anglii. 27 grudnia 1980 roku oficer ten był świadkiem lądowania niezidentyfikowanego obiektu latającego. W tym czasie na terenie bazy znajdowało się około dwustu żołnierzy i paru cywilów. Wszyscy oni widzieli, jak w pobliskim Randleshan Forest wylądowało jaskrawe światło. Wysłany na miejsce patrol zwiadowczy odkrył na leśnej polanie spodek o kształcie “tabletki aspiryny" średnicy około szesnastu metrów, z trzema nogami ładownika. Kiedy na miejscu zdarzenia pojawił się również komendant bazy, podpułkownik Gordon Williams, z obiektu wyszły w strumieniu światła trzy małe, humanoidalne istoty. Według wszelkiego prawdopodobieństwa nawiązały one z komendantem bazy kontakt telepatyczny. Zgodnie z relacją jednego ze świadków, zaraz potem niezidentyfikowany obiekt uniósł się ponownie w górę. Ta zupełnie niewiarygodna historia rozbudziła ciekawość Leara; postanowił więc dokładnie zbadać całą sprawę. Po wstępnych dochodzeniach okazało się, że raport oficera lotnictwa był całkowicie zgodny z prawdą. Dzięki przyjacielowi w Pentagonie Lear dotarł do oficjalnego raportu sporządzonego przez ówczesnego zastępcę komendanta bazy, porucznika Charlesa I. Halta. Stwierdza się w nim między innymi: “W miejscu, w którym zaobserwowano obiekt, następnego dnia natknięto się na trzy odciski w ziemi głębokości około czterech i pół centymetra oraz średnicy zaledwie osiemnastu centymetrów. W nocy z 29 na 30 grudnia 1980 roku zbadano na tym terenie wielkość promieniowania. Maksymalne wartości promieniowania beta/gamma w trzech odciskach i w uformowanym przez nie trójkącie wynosiły 0,1 milirentgena. Pomiary przeprowadzono również na rosnącym niedaleko drzewie; po stronie odcisków średnie wartości promieniowania wynosiły aż 0,5 - 0,7 milirentgena". John Lear był już teraz pewien, że niezidentyfikowane obiekty latające nie są urojeniami. Rząd Stanów Zjednoczonych musiał mieć zatem poważne powody, by ukryć prawdę przed opinią publiczną. Lear postanowił wykorzystać wszystkie swoje znajomości, zarówno w rządzie, jak i w najwyższych kręgach wojskowych. Informacje zdobyte w ciągu półtora roku zamieścił w raporcie (Lear-Report) z 29 grudnia 1987 roku. Dokument ten zrobił furorę w kręgach fachowców, a zawierał między innymi następujące dane: Od roku 1947 rząd Stanów Zjednoczonych ukrywał informacje o licznych katastrofach pozaziemskich obiektów latających. Prezydent Truman powołał pod nazwą “Majestic 12" komisję, której zadaniem było gruntowne przebadanie zamiarów obcych. Po katastrofie UFO w roku 1949 w ręce Amerykanów dostał się żywy członek załogi. Tę “Pozaziemską Istotę Biologiczną" (EBE - “Extraterrestrische Biologische Entitat"), jak ją fachowo nazwano, umieszczono w ściśle strzeżonym oddziale na terenie Narodowych Laboratoriów Sandia w Los Alamos. Po trzech latach EBE zmarła na “nieznaną chorobę". Wcześniej wszakże Amerykanom udało się nawiązać z nią kontakt. Pierwsze, “oficjalne" spotkanie z obcymi odbyło się jednak dopiero w roku 1964 w bazie powietrznych sił zbrojnych Holloman w Nowym Meksyku. Według Raportu Leara wylądowały tam trzy niezidentyfikowane pozaziemskie obiekty latające. Ich piloci spotkali się z oficerami amerykańskiego wywiadu. Uzgodniono wówczas następującą formę współpracy: istoty pozaziemskie uzyskały prawo prowadzenia eksperymentów genetycznych na ludziach i zwierzętach; przyznano im również tereny pod ich bazy. W zamian za to obcy (aliens) mieli się zrewanżować “pomocą technologiczną". Od tamtego czasu w południowo-zachodniej części Stanów Zjednoczonych spotyka się coraz częściej tajemnicze okaleczenia bydła; bydło i konie znajdywane są bez krwi, z organami wewnętrznymi, uszami, oczami, pyskami lub organami płciowymi usuniętymi operacyjnie w sposób, który wskazywałby na użycie skomplikowanego technicznie lasera. Znane są również przypadki “uprowadzania ludzi". Najpierw widzą oni UFO, po czym tracą świadomość, a po przebudzeniu cierpią na “lukę w pamięci" - nie pamiętają dwóch godzin z własnego życia. Dopiero we śnie lub w stanie hipnozy uprowadzeni “dowiadują się", że małe, humanoidalne istoty zabrały ich na pokład UFO i przebadały na stole przypominającym stół operacyjny. Wybitni eksperci szacują, że w ten właśnie sposób porwano co najmniej 250 000 Amerykanów. Na terenie tajnego doświadczalnego poligonu wojskowego w wyschniętym jeziorze Groom w stanie Nevada rząd Stanów Zjednoczonych zbudował Alien Technology Center (Centrum Technologii Pozaziemskiej), w którym odbywać się miały prace nad nowymi technologiami. Według Leara w latach 1972-1974 powstały tam ogromne podziemne pomieszczenia. Amerykańscy naukowcy odtwarzają w nich statki kosmiczne na podstawie modeli znalezionych w katastrofach lub otrzymanych od istot pozaziemskich. O powodzeniu prac, świadczą wznoszące się niemal w każdą środę do próbnych lotów kopulaste “Alien Reproduction Vehicles" - zrekonstruowane pozaziemskie obiekty latające. Lear obserwował je już wiele razy na końcu zakurzonej drogi pustynnej w pobliżu wioski Rachel. Po raz pierwszy 22 marca 1988 roku. “Obiekt wzniósł się w odległości nie większej niż trzy kilometry. Miał średnicę od dziesięciu do piętnastu metrów, widać było wyraźny zarys kopuły", opo- wiadał Lear. Obserwacji tej nie poczynił przypadkiem, lecz dzięki informacji pewnego młodego fizyka, który uczestniczył w badaniach szczątków po katastrofach UFO. Badania te prowadzono dla potrzeb marynarki wojennej na poligonie doświadczalnym na dnie jeziora Groom. “Dziś wieczór znowu będziemy latać", poinformował Leara Robert Lazar. “Czy chce Pan w tym uczestniczyć?" W ciągu kilku miesięcy John Lear przekonał się, że Lazar pracował na oddziale S-4. Fizyk pojechał z Learemna autostradę 375 aż do kamienia milowego 29!/2> a więc do najbliższego miejsca, z którego osoby cywilne mogły oglądać poligon doświadczalny. Stąd Lear mógł na własne oczy ujrzeć latające spodki Amerykanów. Jeden z nich pojawił się dokładnie w czasie podanym przez Lazara. Z dużej odległości na wieczornym niebie widać było jedynie blask tańczącego światła. Jednak przez swój teleskop Celestron Lear widział dokładnie kształt spodka. Wszystko powtórzyło się w następną środę. Tym razem Lear przyjechał z kimś, kto na taśmie wideo utrwalił powietrzne manewry obiektu, tak dokładnie opisane wcześniej przez Lazara. Wraz ze wzrostem natężenia światła obiekt zaczynał niemal podskakiwać. Gdy tylko wzmacniacz fal grawitacyjnych skierowany zostaje na określony punkt przestrzeni, wzrasta również pole grawitacyjne. Wówczas punkt zostaje “przyciągnięty" - objaśniał Lazar. Nic dziwnego, że mężczyźni umówili się na następną środę. Jednak kiedy 6 kwietnia 1989 roku czekali na zachód słońca, pojawił się obok nich uzbrojony patrol. Żołnierze z gotowymi do strzału karabinami maszynowymi zażądali dokumentów od Leara, Lazara i ich trzech towarzyszy. Jak opowiadał później Lazar, następnego dnia wezwano go do bazy powietrznych sił zbrojnych, gdzie przesłuchiwany był przez agenta FBI. Ów, trzymając rewolwer skierowany w jego ucho, krzyknął: “Możemy Pana natychmiast wyprawić na tamten świat. Nikt się o tym nigdy nie dowie. Znajdziemy dostatecznie dużo rzeczy na swoje usprawiedliwienie". Lazar wiedział, że nie chcąc narazić się na niebezpieczeństwo i zostać ofiarą “wypadku", nie może wrócić do dawnego miejsca pracy. W ciągu kolejnych tygodni nękano go pogróżkami, przystąpił więc do ofensywy: postanowił poprzez telewizję zwrócić się do opinii publicznej. W pierwszym programie występował pod zmienionym nazwiskiem, nie pokazując twarzy. 6 listopada 1989 roku stacja KLAS-TV z Los Angeles nadała specjalną audycję, w której padło jego prawdziwe nazwisko. Lazar opowiadał później, że skontaktował się z Learem, aby uwolnić się od ogromnej presji. Po prostu czuł potrzebę porozmawiania z kimś o całej historii. “Ciągle nas straszono, zwracano nam uwagę na przepisy bezpieczeństwa. Nie była to niestety normalna praca, taka, którą po powrocie do domu zostawia się za progiem. Presja psychiczna była zbyt duża, a z Learem mogłem rozmawiać otwarcie. Mogłem być pewien, że nie zdradzi mojej tożsamości. Telewizję włączyłem w tę sprawę z zupełnie innego powodu: kiedy opowiedziałem wszystko publicznie, unieszkodliwiłem ich. Nie mogli mnie już zastraszyć. Gdyby coś mi się przytrafiło, wszyscy wiedzieliby, że mówiłem prawdę". W 1991 roku ukazała się moja książka pt. Planeta Adama. Opisałem w niej dokładnie raport Roberta Lazara. Raz jeszcze przedstawię krótkie streszczenie faktów: W roku 1982 Lazar pracował jako fizyk w Narodowych Laboratoriach Los Alamos w Nowym Meksyku. Przeprowadzał eksperymenty z elektryczno-liniowym przyspieszaczem cząstek, zajmując się zwłaszcza spolaryzowanymi protonami. Praktycznym aspektem jego pracy było zastosowanie wysokoenergetycznych przyspieszaczy promieniowania cząstkowego w kosmosie - jako części programu SDI. W wolnym czasie Lazar skonstruował samochód odrzutowy, o którym lokalna prasa donosiła na pierwszych stronach. 28 czerwca 1982 roku Bob Lazar spotkał się z doktorem Edwardem Tellerem, “ojcem bomby wodorowej" i osobą współodpowiedzialną za projekt SDI. Lazar uczestniczył w seminarium prowadzonym przez Tellera w Los Alamos. Korzystając z okazji, młody fizyk przedstawił się Tellerowi i dostał od niego wizytówkę. Kiedy w roku 1988 Lazar szukał nowej pracy, swoje podanie wysłał również do Tellera. Niedługo potem zaproszono go na rozmowę kwalifikacyjną w budynku EG&G na terenie lotniska w Las Vegas. Firma EG&G jest jednym z czołowych koncernów zbrojeniowych w USA, ma też swój własny “Dział Projektów Specjalnych", usytuowany na terenie ściśle tajnego poligonu doświadczalnego w jeziorze Groom. W trakcie spotkania Lazar musiał najpierw opowiedzieć o sobie i swoich zainteresowaniach, przedstawić swoje poglądy na wybrane tematy. Następnie rozmawiano o jego specjalizacji, a w szczególności o badaniach grawitacyjnych. Najwyraźniej pytania i odpowiedzi Lazara wywarły na jego rozmówcach niemałe wrażenie. Poinformowano go, że jeśli zostanie zatrudniony, pracował będzie w ramach programu badawczego marynarki wojennej, w związku z czym musi poddać się testom bezpieczeństwa. W grudniu 1988 roku Lazar zaczął pracę na poligonie doświadczalnym Groom Lakę. Wraz z trzydziestoma innymi mężczyznami został przewieziony samolotem Boeing-737 do budynków Ministerstwa Energetyki w Groom Lakę. Zgodnie z zaleceniem czekał w tamtejszej kawiarence na przyjazd czarnego autobusu z przyciemnionymi szybami, który miał go zabrać na miejsce. Dotarł tam po dwudziestu minutach jazdy. “Ujrzałem ogromne połączone hangary", opowiadał później Lazar. Przyjęli go naczelnik i urzędnik zajmujący się sprawami bezpieczeństwa. Wręczono mu następnie jasnoniebieską kartę identyfikacyjną z ciemnoniebieskim ukośnym paskiem oraz trzema literami “MAJ". Na identyfika- torze jego przełożonego, Dennisa Mariani, widniał napis »Majestic". Mariani poinformował Lazara o przepisach bezpieczeństwa obowiązujących w jego nowym miejscu pracy- Lazar musiał zobowiązać się na piśmie do zachowania absolutnego milczenia. Mariani ostrzegł go także przed złamaniem obowiązującej tajemnicy. Podkreślił ponadto, iż należy unikać rozmów z kolegami. Następnie Mariani wręczył Lazarowi sto dwadzieścia niebieskich kopert ze zwięzłymi raportami. Kiedy Lazar zaczął je czytać, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Uzupełnione zdjęciami raporty dotyczyły niezidentyfikowanych obiektów latających, które wylądowały na Ziemi. Mówiły o ich zabezpieczaniu oraz sekcjach zwłok zabitych pasażerów - istot o łysych głowach i dużych, szczelinowatych oczach. Inne dokumenty zawierały szczegóły dotyczące niezwykłej technologii. Był tam opis dwuczęściowych wzmacniaczy grawitacyjnych, służących jako napęd obiektów latających. “To była dziwna technologia", wspomina Lazar. “Brakowało jakiegokolwiek fizykalnego związku pomiędzy systemami. Grawitację wykorzystano jako falę". W S-4 pracowało dwudziestu dwóch naukowców pod nadzorem trzykrotnie liczniejszych sił bezpieczeństwa. Podczas następnego pobytu zaprowadzono Lazara do hangaru, w którym stał latający spodek średnicy jedenastu i wysokości pięciu metrów, wykonany z błyszczącego metalu. W jego górnej części znajdowały się kwadratowe “luki". Przez otwór Lazar mógł zajrzeć do wnętrza tego obiektu w kolorze aluminium. Pośrodku znajdował się słup, a ścianę wewnętrzną wykonano z półkolistych łuków. Wszystko było zaokrąglone. Nie widać było żadnych kątów ani ostrych krawędzi. Wydawać się więc mogło, że obiekt składa się tylko z jednej części. Lazara najbardziej wszakże zaskoczyły siedzenia pilotów, które wyglądały jak miejsca dla dzieci. Głównie jednak interesował go system napędowy. Jak się zorientował, do wytwarzania energii zastosowano tu prawdopodobnie “reaktor antymaterii", a znajdujący się w samym środku statku “pusty słup" służył jako przewodnik fal grawitacyjnych i połączony był z reaktorem anty-materii - płytą szerokości 45 centymetrów, w środku której znajdowała się półkula. Wewnątrz osłanianego ruchomą pokrywą reaktora umieszczono półprzewodnikową płytkę z pierwiastka o liczbie atomowej 115. Jest to superciężki, niewystępujący na Ziemi pierwiastek, którego nie można również otrzymać syntetycznie. Pierwiastek ten zmienia się prawdopodobnie podczas ostrzału protonami, co powoduje zwolnienie oraz dezintegrację antymaterii i fal grawitacyjnych. Dzięki przewodnikowi fal, czyli słupowi oraz wzmacniaczowi grawitacji następuje skanalizowanie fal grawitacyjnych, a wokół statku pojawia się silne, miejscowe pole grawitacyjne. Według Lazara, rząd Stanów Zjednoczonych posiada ponad 500 funtów tego pierwiastka. Wszystkie pierwiastki z liczbą atomową większą niż 103 (ciężar plutonu) ulegają zbyt szybko dezintegracji. Tak więc na przykład pierwiastek o liczbie atomowej 106 ma ograniczoną żywotność. Naukowcy twierdzą, iż pierwiastki chemiczne z liczbami atomowymi od 113 do 116 ponownie się stabilizują. Słuszność tego twierdzenia mógłby potwierdzać właśnie pierwiastek z liczbą atomową 115. Zdaniem Lazara, jedynym miejscem, w którym można by znaleźć ten pierwiastek jest superciężka gwiazda. Niedługo potem Lazar mógł się osobiście przekonać o działaniu napędu grawitacyjnego. W S-4 przeprowadzono bowiem próbny lot pozaziemskiego obiektu. Swoje spostrzeżenia Lazar opisał następująco: “Podczas startu zaczęła się żarzyć dolna część statku. Usłyszałem ciche syczenie - niczym syk wywołany wysokim napięciem na kuli. Prawdopodobnie okrągły kształt obiektu latającego jest lepszym przewodnikiem energii niż kąty i krawędzie konwencjonalnych rakiet. Nawet izolator układu wysokiego napięcia jest okrągły lub przynajmniej zaokrąglony, dzięki czemu gwarantuje ostateczne wyładowanie. W każdym razie słychać było syczenie jak pod wysokim napięciem. Obiekt uniósł się lekko i bezszelestnie w górę. Na wysokości dziesięciu metrów zatrzymał się, przesunął w lewo, następnie w prawo, po czym ponownie wylądował". Na podstawie analizy mechanizmu napędowego latającego spodka Lazar doszedł do przekonania, że “jeżeli obiekt latający porusza się z prędkością 11 000 km na godzinę, aby następnie skręcić prostopadle do powierzchni ziemi, nie oznacza to bynajmniej, że istotnie wykonał taki manewr. Z uwagi na zakrzywienie grawitacyjne może się nam tak jedynie wydawać, jak w przypadku fatamorgany na pustyni. Rzeczywisty obiekt można dostrzec dopiero w chwili wyłą- czenia napędu. W innych przypadkach widzimy tylko «coś» wykrzywionego, co według wszelkiego prawdopodobieństwa zmienia swój kształt i nieustannie porusza się w tę i z powrotem, choć w rzeczywistości może również stać nieruchomo lub przesuwać się po niebie". Lazar sądzi, że zaobserwowane przez wiele osób pojawianie się i znikanie niezidentyfikowanych obiektów latających - ma jakieś logiczne i fizykalne wyjaśnienie: “To, czy obiekt jest widzialny, czy też nie - zależy od krzywizny pola". Poza tym Lazar zakłada, że istoty pozaziemskie używają dwóch metod pokonywania dużych odległości w kosmosie. W atmosferze jakiejś planety “balansują" na wytworzonym przez generator polu grawitacyjnym, przesuwając się po fali niczym korek po oceanie. Ich lot jest bardzo niestabilny. Podczas międzyplanetarnych lub międzygwiezdnych lotów swoje generatory grawitacyjne ogniskują w punkcie, do którego chcą się zbliżyć, i jak gdyby “przyciągają" go do siebie. Pod wpływem siły powszechnego ciążenia przestrzeń i czas ulegają zakrzywieniu - “dosłownie, ulegają zagęszczeniu i zgięciu, aż do chwili gdy żądany punkt zostanie osiągnięty", stwierdza Lazar. Urojenia? Po pierwszym wywiadzie Lazara w telewizyjnym kanale KLAS-TV w Las Vegas redaktor naczelny stacji George Knapp postanowił zdobyć więcej informacji o osobie fizyka. Szybko jednak odkrył, że w ciągu jednej nocy zaginęły wszystkie dane o jego przeszłości. Uniwersytety, na których Lazar studiował, nie miały w swych archiwach żadnych informacji na jego temat. W Narodowych Laboratoriach Los Alamos twierdzono kategorycznie, że “nigdy nie zatrudniano tam pracownika o nazwisku Robert Lazar". Nawet w szpitalu, w którym fizyk się urodził, nagle twierdzono coś innego. Czy Lazar był więc zwykłym oszustem? Dziennikarze nie dawali za wygraną. Wreszcie natrafili na stary egzemplarz książki telefonicznej wydanej wyłącznie dla Oddziału Fizyki w Narodowym Laboratorium Los Alamos. Znaleziono w niej nazwisko Lazara. Odnaleziono również poświęcony Lazarowi artykuł na pierwszej stronie jednego z numerów gazety “Los Alamos Monitor" z roku 1986. Ukazał się on dokładnie w dniu, w którym Teller miał wykład w Los Alamos. W gazecie opisano skonstruowany przez Lazara samochód odrzutowy, określając jego twórcę jako fizyka “pracującego wraz z naukowcami z NASA na Oddziale Fizyki w Narodowych Laboratoriach Los Alamos". Lazar przedstawił również formularze podatku dochodowego W-2. Dzięki numerowi identyfikacyjnemu “MAJ" stwierdzono, iż jest on pracownikiem służb wywiadowczych marynarki wojennej. Na podstawie dodatkowych testów z wykrywaczem kłamstw oraz konsultacji z psychologami i psychiatrami upewniono się, że Lazar nie jest oszustem. Nawet były astronauta doktor Edgar Mitchell po trzech dniach w towarzystwie Lazara wyraził przekonanie, że jest on człowiekiem dobrze poinformowanym i z pewnością musiał pracować nad jakimś ściśle tajnym “czarnym" Projektem. Tymczasem z kanałem KLAS-TV, Johnem Learem i podpułkownikiem lotnictwa w stanie spoczynku Wendellem C. Stevensem skontaktowali się kolejni naukowcy oraz dwaj pracownicy służb bezpieczeństwa, popierając zeznania Lazara przekonującymi argumentami. Twierdzili oni, że Amerykanie zrekonstruowali już do tej pory kilka obiektów latających, używając do ich napędu plutonu zamiast pierwiastka o liczbie atomowej 115. O próbach tych wiedział również Lazar, mimo iż jego zadaniem było zbadanie tylko jednego obiektu latającego. Kiedy pewnego dnia prowadzono go przez hangar, zobaczył tam dziewięć spodków - każdy innego typu. Dwa były prawie całkowicie zdemontowane, na innym Lazar zauważył z boku dziurę wielkości pięści, tak jakby wystrzelono w niego pocisk. W czasie mojego dochodzenia udałem się również na “Mailbox Road", niczego jednak nie zauważyłem. Pora była najwyraźniej nieodpowiednia: piątkowy wieczór około godziny 2100. Miejscowi Indianie opowiedzieli mi o “dziwnych światłach" nad górami Groom. Następnie pojechałem do Rachel, gdzie znajdowała się niegdyś kawiarenka o tej samej nazwie. To tutaj Lear spotkał się z niektórymi naukowcami oraz strażnikami z poligonu doświadczalnego. Jest to lokal położony najbliżej Jeziora Groom, ostatni przyczółek na skraju “Czarnego Świata", w którym znać jeszcze oznaki życia cywilnego. Wiele się tu zmieniło od czasu, kiedy “Mailbox Road" stała się Mekką dla entuzjastów UFO z całego świata, radiowa stacja z Las Vegas zaczęła nawet organizo- wać tu wycieczki autobusowe. Kawiarenka “Rachel" otrzymała nową nazwę - “The Little Ale-Inn", co w zależności od wymowy może oznaczać “małą piwiarnię" lub “małego obcego" (“little alien"). Sprzedaje się tu teraz różnego rodzaju pamiątki związane z UFO. W tym właśnie miejscu spotkałem się z Garym Schultzem, który w środę 28 lutego1990 roku o godzinie dziewiątej wieczorem mógł na “Mailbox Road" wykonać kilka kolorowych zdjęć latającego spodka. Podobnie jak Lear i Lazar opowiadał on o nieregularnym locie obiektu. Czy John Lear miał więc rację? Czy to, co mówił Lazar, było prawdą? Pogłoski i spekulacje na temat poligonu doświadczalnego Groom Lakę krążą już od kilkudziesięciu lat. Jest to prawdopodobnie najsilniej strzeżony obszar na Ziemi. Prowadzono tutaj testy technologii SDI, próby z trójkątnymi bombowcami marynarki wojennej “Aurora" oraz ściśle taj- ne badania nad nowymi projektami broni dla sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych. Miejsce to nazwano umownie “Dreamland" - “Krainą marzeń". “Przeprowadza się tam próbne loty maszyn, jakich nie umiemy sobie nawet wyobrazić", dowiedział się od oficera powietrznych sił zbrojnych dziennikarz James Goodall zajmujący się sprawami lotnictwa. Oficer ten w lutym 1988 roku opisywał w amerykańskim piśmie wojskowym “Gung-Ho" projekt nazwany “po drugiej stronie Stealth". W rozmowie z Goodallem oficer stwierdził, że “porównywanie do niego niewidzialnych bombowców jest równie nie na miejscu jak porównywanie spadochronu Leonarda da Vinci do Space Shuttle". Jeszcze wyraźniej określił to podczas rozmowy z Goodallem inny pułkownik: “Dzieją się tutaj rzeczy, które wychodzą tak dalece poza zasięg tego, co rozumiemy przez pojęcie lotnictwa, że odnosimy wrażenie, jakby pochodziły z innego świata". Sam Goodall dodaje: “Zgodnie z krążącymi pogłoskami chodzi tu o technologie pola energii, napędy grawitacyjne i projekty «latających spodków»". Według tych, którzy jeszcze bardziej popuszczają wodzy fantazji, modele te nie mają nic wspólnego z technologiami ziemskimi. Wszyscy więc stawiamy sobie pytanie, kto je zaprojektował lub przynajmniej nam w tym pomógł. “Pozwólcie Państwo, że ujmę to w następujący sposób", powiedział emerytowany inżynier firmy Lockheed, “nad pustynią w Nevadzie unoszą się obiekty, na których widok sam George Lucas poczerwieniałby z zazdrości". (George Lucas jest ojcem Gwiezdnych wojen - największym producentem filmów science fiction w Hollywood). W roku 1984 amerykańskie siły powietrzne zajęły “ze względu na bezpieczeństwo kraju" publiczny obszar powierzchni 89 600 ha - by skuteczniej ukryć zdarzenia na poligonie doświadczalnym. “Krainę marzeń" otoczono jeszcze większą tajemnicą. Prawdą jest, że na terenie “Dreamland" istniało Centrum Technologii Pozaziemskiej (Alien Technology Center), przy czym alien można tłumaczyć nie tylko jako “obcy" czy “pozaziemski". Redaktor naczelny magazynu “Gung-Ho", Jim Shults, stwierdził, iż według “krążących informacji (...) Centrum Technologii Pozaziemskiej posiada «obce» urządzenia oraz czasami «obcy» personel, dzięki czemu może konstruować nowe typy samolotów i doskonalić technologię SDI... Brzmi to być może niedorzecznie, jednak pogłoski te opierają się na dość solidnych informacjach. Alien Technology Center istnieje rzeczywiście. Poza tym coś przecież musiało sprawić, że Rosjanie skłonni byli nagle przystąpić do współdziałania. Osobiście sądzę, że mogło to być właśnie to". W książce zatytułowanej Alien Liaison (Związki z obcymi) brytyjski ekspert w dziedzinie UFO Timothy Good cytuje raport radiooperatora Mike'a Hunta, który na początku lat sześćdziesiątych pracował w “Dreamland". Jako członek Komisji do Spraw Energii Atomowej Hunt posiadał ściśle tajne uprawnienia we wszystkich działach i dowiedział się wówczas o projekcie “Redlight", związanym z próbnymi lotami na terenie Groom Lakę. Również Bob Lazar potwierdza, że loty te odbywały się na północ od obszaru 51.“Musiałem przejść ten teren parokrotnie i za każdym razem pytano mnie, czy widzę coś niezwykłego. Obszar objęto wtedy szczególnymi środkami bezpieczeństwa", relacjonuje Hunt. “Dobiegały mnie ciągłe komunikaty radiowe typu: «ląduje za tyle i tyle minut», «holują go z hangaru», «właśnie startuje». Nierzadko podczas lotów próbnych dochodziło do dziwnych zakłóceń w dostawie energii. Pewnego razu miałem okazję obserwować jeden z tych obiektów. Z początku wydawał mi się małym samolotem, ale zauważyłem, że nie ma ani skrzydeł, ani ogona. Leciał jakiś kilometr przede mną, był w kolorze cyny i wyraźnie widać było jego spodkowaty kształt". Interesująca wydaje się wzmianka Hunta o nazwie projektu “Redlight". Sanitariusz z terenów doświadczalnych Komisji do Spraw Energii Atomowej (poligon marynarki wojennej “Dreamland") poinformował podpułkownika lotnictwa, Wendelle'a C. Stevensa, który sam przewodził kiedyś projektowi badawczemu dotyczącemu UFO, że “w roku 1951 cały personel, z wyjątkiem sanitariuszy, musiał na pewien czas opuścić poligon marynarki wojennej i przeniesiony został do innych oddziałów. Do bazy przybył natomiast batalion konstrukcyjny marynarki wojennej, który przystąpił do gruntownej przebudowy i rozbudowy urządzeń podziemnych. Prace zakończono pod koniec 1951 roku, po czym zjawił się zespół związany z projektem “Redlight". Na poligonie pozostawiono grupę liczącą od 800 do 1000 ludzi, strzeżoną nieustannie przez doborową brygadę "Niebieskich Beretów". Oprócz tego przylatywali tam regularnie czołowi naukowcy ze ściśle tajnymi uprawnieniami. Wszystkie informacje sanitariusza o “nowym projekcie" byty jedynie pogłoskami. Dotyczyły one techniki napędowej, uzbrojenia, badań nad obcymi technologiami oraz naprawy i rekonstrukcji obiektów, które spadły na Ziemię. Mówiło się o co najmniej trzech niezidentyfikowanych obiektach latających, z których dwa były prawie nieuszkodzone. I zawsze podkreślano, że piloci UFO są humanoidami niskiego wzrostu i mają szarą skórę. Dwóch z nich miało nawet przeżyć upadek - twierdzili niektórzy. Czy są to tylko pogłoski? Timothy Good cytuje wypowiedzi wielu świadków: byłych pracowników powietrznych sił zbrojnych, techników, pilotów, którzy w czasie manewrów bądź próbnych lotów dostali się w zawirowania pogodowe i przelatując przypadkiem nad “Dreamland", widzieli próbne loty UFO. Są to ściśle tajne projekty, finansowane z “czarnych funduszy" Pentagonu, prawdopodobnie z miliardów przeznaczonych na projekt SDI. Tymczasem również poważne media, takie choćby jak fachowe pismo poświęcone lotnictwu “Aviation Week & Space Technology", postanowiły zbadać tajemnice “Dreamland". W październikowym numerze z roku 1990 opisano tu na przykład nie tylko nowe, bardzo ciche bombowce marynarki wojennej A-12 “Aurora", lecz wspomniano również o “obcych napędach i aerodynamicznych kształtach, których do tej pory nie zdołano jeszcze zbadać". Być może chodzi tu o napęd grawitacyjny wspomniany przez Roberta Lazara?! W opublikowanym przez NASA dokumencie pt. Rezonans pola - koncepcja napędu jeden z fizyków NASA, Alan Holt, rozważa warunki wizyty przedstawicieli obcych cywilizacji na Ziemi. Byłaby ona możliwa jedynie wówczas, gdyby zdołano pokonać ograniczenia narzucane przez prędkość światła. Holt widzi rozwiązanie we wzajemnym oddziaływaniu pomiędzy polem elektromagnetycznym i grawitacyjnym. “Należałoby znaleźć konfigurację energii, która wywołałaby rezonans z punktem docelowym, umożliwiając podróż w swego rodzaju nadprzestrzeni lub przestrzeni ponadwymiarowej". Również tego typu model opisany został przez Roberta Lazara. Holt opowiada się za kształtem spodka: “Wydaje mi się, że taka forma statku kosmicznego ma szczególne znaczenie. Osobiście optowałbym więc za kształtem elipsy bądź spodka. Być może to nie przypadek, że w związku z UFO mamy również do czynienia z dużymi, spodkowatymi rakietami". Wygląda na to, że mieszkańcy Ziemi - a przynajmniej mieszkańcy “Krainy Marzeń" - bliscy są zrozumienia zasad rządzących międzyplanetarnymi lotami kosmicznymi. Być może nasze wejście do rodziny cywilizacji podróżujących w kosmosie jest już tylko kwestią czasu". VIII Obcy wśród nas Przez wiele lat amerykański profesor fizyki Harley Rutledge próbował ze swoim zespołem naukowym zbadać dokładnie fenomen UFO. Jako dziekan Wydziału Fizyki na South East Missouri State College w Kap Girardeau i były prezes Akademii Nauk w Missouri - początkowo traktował UFO bardzo sceptycznie. Lecz po paru dziwnych zdarzeniach w pobliżu Piedmont podjął wyzwanie. Nad jego projektem “Identification" pracowało wielu specjalistów różnych dyscyplin, zastosowano w nim liczne urządzenia kontrolujące i rejestrujące. Zespół obserwował niebo przez 2000 godzin; w tym czasie wykryto 178 niezidentyfikowanych obiektów latających, 158 z nich zarejestrowano za pomocą specjalistycznych urządzeń. Co więcej, obserwowano je z różnych miejsc jednocześnie, utrwalając różnymi środkami m.in. wizualnie, fotograficznie i radarowo. Na podstawie triangulacyjnej techniki obserwacyjnej dokładnie określono miejsce, wielkość, tor lotu i szybkość obiektów. Dzięki tej opartej na czystych faktach metodzie można było wykluczyć błędne interpretacje i pomyłki. Tym samym zespołowi udało się udowodnić ponad wszelką wątpliwość, że UFO rzeczywiście istnieje, i że nie chodzi tu o obiekty konwencjonalne, czyli pochodzenia naturalnego. Naukowcy zauważyli przede wszystkim, że co najmniej w osiemdziesięciu przypadkach UFO zdawało się reagować na swoich ziemskich obserwatorów. Nie sposób jednak stworzyć na tej podstawie jakiegoś konsekwentnego modelu postępowania, gdyż obiekty reagowały za każdym razem inaczej. Zbyt duża zgodność w czasie pozwala wszakże wykluczyć jakikolwiek przypadek. W wydanej w roku 1991 książce pt. “Alien Liaison", Timothy Good wyraził na podstawie zebranego materiału dowodowego przekonanie, iż Ziemię odwiedzają najróżniejsze grupy istot pozaziemskich - i nie ma żadnego znaczenia, co twierdzą na ten temat rządy różnych państw. Z pewnością niektórzy z obcych zjawiają się na Ziemi we wrogich zamiarach. Inni są przypuszczalnie antropologami i turystami. Logiczny wydaje się powód, dla którego niektóre z tych grup skontaktowały się tylko ze stosunkowo niewielką liczbą Ziemian. Po części, być może, aby pomóc nam w uciążliwej drodze ku gwiazdom. Niewiele brakowało, a niezidentyfikowane obiekty latające wywołałyby w lutym 1962 roku trzecią wojnę światową. Działo się to w kulminacyjnej fazie zimnej wojny. W kwietniu 1961 roku wydarzyła się tak zwana “afera w Zatoce Świń" - inspirowana przez USA inwazja kubańskich emig- rantów na porosłą trzciną cukrową wyspę Fidela Castro; w sierpniu doszło do kryzysu berlińskiego oraz budowy muru. Wydarzenia te sprawiły, że świat znalazł się na krawędzi wojny atomowej. Jedno mocarstwo nie ufało drugiemu. Szantażowanie wojną stało się elementem polityki. Pro- wokacje były na porządku dziennym. W tej nerwowej, pełne napięcia atmosferze stacjonujące w Europie wojska NA-10 utrzymywano w ciągłej gotowości. Po meldunku zwiadowczych oddziałów lotniczych NATO 14 lutego 1962 roku o godzinie 2335 we wszystkich bazach NATO na terenie Europy Zachodniej ogłoszono stan najwyższego zagrożenia. Na ekranach radarów dostrzeżono bowiem piętnaście ogromnych obiektów latających. Na początku zlokalizowały je systemy wczesnego ostrzegania w pobliżu granicy niemiecko- niemieckiej; następnie obiekty zauważono w Stuttgarcie i Mónchengladbach, w końcu zaś widać je było na ekranach radarów z terenów Francji. Obiekty zbliżały się bez wątpienia znad obszaru Związku Radzieckiego, przeleciały nad Polską i znajdowały się właśnie nad NRD, zmierzając w kierunku RFN. Formacja leciała na wysokości 35 000 metrów, przemieszczając się z prędkością 5000 km na godzinę. SHOC, Centrum Operacyjne Naczelnego Dowództwa Wojsk Alianckich we francuskim Rodencore, ogłosiło stan najwyższej gotowości. Sztab generalny NATO przez pewien czas rozważał możliwość ataku lotniczego, nie wykluczając wszakże bardzo śmiałego manewru Sowietów. Przelatując jednak nad Niemiecką Republiką Federalną, niezidentyfikowane obiekty skręciły nagle na północ. Przeleciały nad Danią, Szwecją i lecąc nad terytorium Norwegii w kierunku bieguna północnego, zniknęły z ekranów radarowych wojsk NATO. Mimo że nie doszło do poważnego kryzysu, po całym zajściu pozostał “pewien niesmak" i przeświadczenie, że jeszcze tej samej nocy należy wyjaśnić okoliczności zdarzenia. Przyglądając się dokładnie tej sprawie, zauważyć można mnóstwo przesłanek za tym, że to nie Sowieci przyczynili się do tej “ogromnej prowokacji". Wysokość lotu obiektów oraz ich prędkość świadczyły o technologii, o której w tamtym czasie żadne z wielkich mocarstw nawet nie śniło. Wywiad NATO uzyskał ponadto informację, że tamtej nocy stan najwyższego zagrożenia ogłosiły również państwa Układu Warszawskiego. W Niemieckiej Republice Demokratycznej zamknięto na dwie godziny wszystkie przejścia graniczne do Berlina. A może ten międzynarodowy zamęt wywołały niezidentyfikowane obiekty latające? Oficerowie sztabu generalnego NATO zgadzali się do tej pory z treścią oficjalnych komunikatów amerykańskich powietrznych sił zbrojnych. Dlatego też 97 procent “obserwacji UFO" uznawano za błędną interpretację takich fenomenów jak na przykład planety Wenus czy Jowisz, spadające gwiazdy, meteoryty, samoloty, balony meteorologiczne lub helikoptery. Nie można zapomnieć również o halucynacjach i kłamstwach rozpowszechnianych przez ludzi żądnych sensacji. Pozostałe trzy procenty nie stanowią bynajmniej dowodu na obecność w przestrzeni okołoziemskiej przybyszy z obcych planet. Ale tym razem chodziło o coś więcej. Sprawa była poważna, gdyż wiązała się z niebezpieczeństwem zbrojnej eskalacji i groźbą wybuchu trzeciej wojny światowej. Konieczne było podjęcie natychmiastowych działań. Oznaczało to użycie wszelkich możliwych środków w celu odnalezienia śladów tajemniczych nocnych obiektów latających. W czasie posiedzenia sztabu kryzysowego w Naczelnym Dowództwie Połączonych Sił Zbrojnych w Europie (SHAPE) w Rodencore pod Paryżem, generał Lauris Norstad, Naczelny Dowódca Alianckich Wojsk w Europie (SACEUR) zlecił swojemu zastępcy, brytyjskiemu marszałkowi powietrznych sił zbrojnych, sir Thomasowi Pike'owi, dalsze badanie tej sprawy. W notach dyplomatycznych wystosowanych do Londynu i Waszyngtonu Pikę prosił o informacje dotyczące pochodzenia tajemniczych obiektów latających. Kiedy jednak Pentagon i Whitehall zachowały milczenie, Pikę zdecydował sporządzić własny raport, by w pełni sprostać powadze sytuacji. Obszar kontrolowany przez NATO rozciągał się od Spitzbergenu po Sycylię, od Irlandii po wschodnie tereny Turcji. We wszystkich fazach zimnej wojny sprawdziły S1ę nie tylko siły wywiadowcze NATO, lecz również wspaniałe kontakty z najlepszymi naukowcami państw człon- kowskich. Tak więc zobowiązano przedstawicieli nauk przyrodniczych, historyków, meteorologów, agentów wywiadu i wiele jeszcze innych osób, by swoją pracą przyczynili się do powstania raportu. W roku 1964, po trzech latach prac badawczych, SACEUR otrzymał sprawozdanie końcowe. Dokumentacja grubości dwudziestu centymetrów zawierała zdjęcia i wypowiedzi świadków i nosiła tytuł The Assessment - Ocena sytuacji. Opatrzono ją nagłówkiem “Cosmic Top Secret", co oznaczało wówczas w NATO stopień największego wtajemniczenia. “Cosmos", (tajny) kryptonim NATO, spędzał wówczas sen z powiek niejednemu z najwyższych rangą generałów. Prowadzone przez trzy lata badania wykazały bowiem, iż Ziemia jest intensywnie obserwowana przez istoty pozaziemskie. Co więcej, nie chodzi tutaj o jedną tylko obcą cywilizację, lecz co najmniej o cztery cywilizacje od wieków odwiedzające naszą planetę. Stwierdzono ponadto, że przedstawiciele jednej z nich przypominają ludzi, a niektóre z tych istot zamieszkują już Ziemię. Rozdano piętnaście egzemplarzy raportu The Assessment. Jeden z nich trafił do generała Lemnitzera, który od 25 lipca 1962 roku zajmował stanowisko SACEUR. Jedną kopię otrzymało również archiwum głównej kwatery SHAPE. Pozostałe trafiły do naczelnego dowództwa większości państw NATO, również do Francji i Republiki Federalnej Niemiec. W roku 1963 młodego sierżanta sztabowego Roberta O. Deana przeniesiono do naczelnego dowództwa SHAPE w Paryżu. Do sił zbrojnych USA Dean przyłączył się na początku wojny koreańskiej w roku 1950. Służył wówczas głównie w piechocie. Później wypełniał zadania specjalne na zlecenie amerykańskiego wywiadu i miał szeroki zakres uprawnień. W Rodencore podlegał generałowi Lemnitzero-wi, mając dostęp do dokumentów oznaczonych nagłówkiemCosmic Top Secret". W sztabie niemieckiego generała brygady w “Centrum Operacyjnym" Dean dowiedział się o raporcie NATO dotyczącym sprawy UFO, a w roku 1964 po zakończeniu prac badawczych uzyskał dostęp do raportu The Assessment. Z Deanem spotkałem się w maju 1991 roku w Tucson w Arizonie. Jest sympatycznym, mierzącym 185 centymetrów sześćdziesięciolatkiem. Chętnie zgodził się odpowiedzieć na kilka moich pytań w sprawie raportu NATO dotyczącego UFO. - Pułkowniku Dean, chciałbym się dowiedzieć, jaka była reakcja naczelnego dowództwa NATO na treść raportu sporządzonego przez SHAPE? - Odczuwało się ogólną niepewność. Najwyżsi rangą generałowie przestali nagle sypiać po nocach. Przypominam sobie pewnego generała powietrznych sił zbrojnych w naszym sztabie. Nazywał się Robert Lee, miał cztery gwiazdki na ramieniu i palił grube cygara. Był bliskim przyjacielem generała Curtisa Le-Maya i mieszkał przy tej samej ulicy co ja. Miał willę, a ja jedynie mały domek, jednak każdego rana nasze dzieci razem chodziły do szkoły. Generał Lee był typem żołnierza, którego nic nie mogło wyprowadzić z równowagi. Był dobrym generałem. Służył od czasów wojny, otrzymał wiele wysokich odznaczeń, na jego piersi lśniło pełno orderów i medali. Jednak treść raportu zachwiała jego stabilnym światopoglądem. Pewnego dnia powiedział mi: “Bob, czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, co to dla nas oznacza? Przecież to, kim jesteśmy i to, czego udało nam się dokonać, nie ma już w tej chwili żadnego znaczenia". - A jaka była Pańska reakcja na raport? Kiedy przeczytałem całe sprawozdanie, byłem pod niezwykle silnym wrażeniem. Nigdy przedtem ani nigdy Potem nie przeżyłem czegoś takiego. Wie Pan, zaraz Po wojnie, będąc jeszcze chłopcem, chętnie czytywałem komiksy science fiction, Amazing Stories i tak dalej. Wszystko, o czym wtedy marzyłem, nagle stało się dla mnie niepojętą prawdą. To było fascynujące. Powiem więcej, The Assessment był dla mnie jak narkotyk, niczym Biblia. Wykorzystywałem każdą okazję, by go czytać. Zapamiętywałem wszystko dokładnie, ponieważ robienie notatek było oczywiście zabronione. - Czy przypomina Pan sobie jakieś szczególne wydarzenia? - Oczywiście. Nie zapomnę ich nigdy w życiu. Relacje zawarte w tym dokumencie pochodziły z całego obszaru NATO, rozciągającego się wówczas od Norwegii po południową Turcję. The Assessment przedstawia sprawozdania z wywiadów przeprowadzonych z czołowymi naukowcami, astronomami, historykami, teologami, socjologami i psychologami. Jeden z naszych ludzi rozmawiał nawet z sir Fredem Hoylem, wybitnym brytyjskim astronomem i teoretykiem. Hoyle twierdził, że możliwość życia w kosmosie jest całkiem prawdopodobna i że istnieją fakty wskazujące na to, iż istoty pozaziemskie odwiedzają nas już od stuleci. Dokument zawierał ponadto relacje pilotów cywilnych i wojskowych. Niemiecki pilot powietrznych sił zbrojnych opowiadał, jak lecąc na wysokości 13 000 metrów z prędkością 1700 kilometrów na godzinę przez szybę kabiny ujrzał obiekt w kształcie spodka. Kiedy przyjrzał mu się uważnie, za świecącą kopułą spostrzegł nagle spoglądającą na niego twarz. Zanim jednak pilot zdążył pozbierać myśli, obiekt uniósł się w górę z niesamowitą prędkością i zniknął. Z innym pilotem NATO los nie obszedł się tak łagodnie. W roku 1963 w Turcji kontrola radarowa zaobserwowała, jak samolot tureckich sił powietrznych został dosłownie “połknięty" przez niezidentyfikowany obiekt latający. Innymi słowy: samolot wojskowy zniknął wraz z UFO z ekranów urządzeń radarowych. Równie zadziwiająca jest relacja duńskiego rolnika, uprowadzonego w 1963 roku na pokład niezidentyfikowanego obiektu latającego. Kilka dni później jego rodzina zgłosiła to zaginięcie na policji. Kiedy rolnik znalazł się ponownie na Ziemi, został odnaleziony przez policję i całymi godzinami przesłuchiwali go rozmaici eksperci - zakończył Dean. Sporządzony protokół liczył kilkadziesiąt stron. Rolnik opowiadał między innymi o dwóch małych, szczupłych istotach z dużymi głowami i szarą karnacją skóry. Zdawało mu się, że są robotami, gdyż zachowywali się niesamodzielnie i stereotypowo. Pilotami UFO byli natomiast dwaj wysocy mężczyźni, mówiący płynnie po duńsku i tak podobni do skandynawów, że przypuszczalnie nikt z rodaków rolnika nie zorientowałby się, że ma do czynienia z istotami obcymi. Jednak największe wrażenie zrobiły na Deanie raporty o znalezionych wrakach niezidentyfikowanych obiektów latających oraz ich pasażerach. - Czy w Europie wydarzyły się katastrofy podobne do tych, które zarejestrowano na terenie Stanów Zjednoczonych? Dean pomyślał chwilę zanim odpowiedział: - W raporcie była mowa o czterech katastrofach w Europie. Do jednej z nich doszło w czerwcu 1952 roku na Spitzbergenie. W trakcie letnich manewrów NATO jeden z pilotów odkrył w samym środku lodowcowego krajobrazu metalowy krążek o średnicy od czterdziestu do pięćdziesięciu metrów i ze zniszczoną kopułą środkową. Do jego zabezpieczenia trzeba było użyć pięciu dużych wodnopłatowców. Na pokładzie tego statku odkryto ponadto dziwne hieroglify. - A jakie wnioski wyciągnięto z tego raportu? Dean doszedł do przekonania, że Ziemia już od wieków jest przedmiotem gruntownych i wszechstronnych obserwacji, prowadzonych przez rozmaite cywilizacje pozaziemskie. Mają one niezwykle wysoko rozwiniętą technologię, która wyprzedza naszą prawdopodobnie o tysiąc lat, a może i więcej. Jak wynika z raportu, cywilizacje te zrealizują na Ziemi pewien “proces" lub “plan". Na podstawie istniejącego materiału dowodowego należy przypuszczać, że “zapowiadany porządek" przetrwa całe tysiąclecia. Nie musimy się niczego obawiać ze strony obcych, powinniśmy jednak wiedzieć, że w przypadku ich wrogiego nastawienia, nie mielibyśmy żadnych szans obrony. - Moi przyjaciele z “Company" (nazwa, jaką osoby wtajemniczone określają CIA) - ciągnął dalej Dean - uważają, że liczba pozaziemskich cywilizacji jest o wiele większa. Nasi ludzie z naczelnego dowództwa SHAPE byli zszokowani. Mówiono bowiem otwarcie, że jedna z tych pozaziemskich cywilizacji jest łudząco podobna do ludzi. Istniały wprawdzie również małe istoty o wzroście od 120 do 140 centymetrów z szarą skórą i ogromnymi oczami, ich ciała były wąskie i jakby niedorozwinięte. Jednak najbardziej niepokoiły nas te humanoidalne istoty pozaziemskie. Przerażająca była już sama świadomość, że mogą żyć wśród nas przez nikogo nie zauważane. Rosnąca liczba obserwacji “jednostek UFO" sugerowała, iż obcy celowo zwracają na siebie uwagę, nie mieszając się przy tym bezpośrednio w “sprawy ludzkości". Okazało się później, że konkluzje wynikające z naszego raportu pokrywały się całkowicie z oficjalną Oceną sytuacji projektu badawczego “SIGN", przeprowadzonego przez powietrzne siły zbrojne USA. W czerwcu 1948 roku projekt ten przekazano ówczesnemu szefowi sztabu w Pentagonie, generałowi Vandenbergowi. Vandenberg uznał raport za tak niepokojący, że zniszczył go natychmiast, wstrzymując również realizację projektu “SIGN". - A jak zareagowały rządy krajów Europy, które - zgodnie z tym, co Pan powiedział - otrzymały egzemplarze raportu The Assessmenfl - Nie znam szczegółów, ale obiło mi się o uszy, że przesłany do francuskiego Ministerstwa Obrony egzemplarz raportu musiał zaniepokoić Grande Nation, gdyż powołała do życia swój własny projekt badawczy UFO o nazwie “GEPAN". Projekt podlegał francuskiemu Narodowemu Centrum Badań Kosmicznych (CNES), które współpracowało ściśle z francuską żandarmerią. Było to w 1967 roku. Przenosiliśmy się wówczas do Belgii i zażądaliśmy od francuskiego Ministerstwa Obrony zwrotu ich egzemplarza The Assessment. Francja wystąpiła bowiem z sojuszu wojskowego SHAPE i wycofała zeń swoich żołnierzy. Miała nadal pozostać członkiem NATO, generał de Gaulle nie chciał jednak, by wojska francuskie podlegały wspólnemu naczelnemu dowództwu wojsk alianckich. Dlatego właśnie przenosiliśmy się do Brukseli. Francuzi zdążyli oczywiście sporządzić kopię raportu, dzięki czemu nic nie stracili. Poza tym byli pierwszymi Europejczykami, którzy swoje raporty o niezidentyfikowanych obiektach latających przedstawili opinii publicznej. Francuski minister obrony, Robert Galley, mówił o UFO w audycji radiowej już w 1974 roku, a posiadane raporty określił jako “dość niepokojące". - Jak słyszałem, treść raportu SHAPE całkowicie Pana pochłonęła. Czy dalsze pańskie badania wiązały się również z osobistymi zainteresowaniami? I do jakich wniosków pan doszedł? W roku 1976 - odrzekł Dean - po prawie 27-letniej służbie jako porucznik przeszedłem na emeryturę. Tym samym straciłem oczywiście dostęp do tajnych materiałów, lecz dzięki moim dawnym przyjaciołom, zwłaszcza z kwatery głównej CIA w Langley w stanie Virginia, byłem w dalszym ciągu na bieżąco informowany o aktualnym stanie badań. W ten sposób przez niemal trzydzieści lat mogłem śledzić u źródeł tak zwany fenomen UFO. Pyta Pan, jakie wysnułem z tego wnioski? W prawdziwych obserwacjach niezidentyfikowanych obiektów latających, ich lądowań, porwań ludzi oraz kontaktów z nimi - chodzi, moim zdaniem, o manifestację stałych relacji ludzkości z istotami pozaziemskimi. Od wieków bowiem istoty te są związane z losem Ziemi i jej mieszkańców. Według dawnych podań Ziemię odwiedzali w przeszłości “bogowie", którzy pragnęli stworzyć człowieka i uczynić go mądrym. W swojej książce pt. Planeta Adama również odsyła Pan czytelnika do dawnych podań sumeryjskich. Zrobiły one na mnie duże wrażenie, ponieważ zdają się potwierdzać wiele z tego, co w roku 1964 pozostawało jedynie w sferze przypuszczeń; relacje tego typu mogłyby przecież dowodzić prawdziwości tych zdarzeń. Robert Dean jest obecnie koordynatorem grup do zadań specjalnych w biurze szeryfa w miejscowości Pima w Arizonie. To, że zajmował się sprawą UFO, przysporzyło mu jedynie kłopotów. Kiedy nie chciał zrezygnować z publicznych wystąpień poświęconych istotom pozaziemskim, zagrożono mu przeniesieniem na wcześniejszą emeryturę. Dean wniósł sprawę do sądu - i wygrał ją. Całą sprawą zainteresowała się wówczas największa amerykańska gazeta - “National Enąuirer". W jednym z wywiadów zapytano Deana o nazwiska jego dawnych kolegów z SHAPE. Następnie w wyniku własnego dochodzenia “Enquirerowi" udało się potwierdzić niewiarygodne historie Deana. Poparł go na przykład pułkownik Dean d'Arcier, były oficer NATO, który razem z Deanem służył w SHOC. - Owszem, znam raport The Assessment - mówił d'Arcier dziennikarzom “Enąuirera". - Chodziło w nim o relacje osób rzekomo uprowadzonych przez istoty pozaziemskie i przesłuchiwanych na pokładzie niezidentyfikowanych obiektów latających. Raport traktował przede wszystkim o zdarzeniach z udziałem UFO. Wywołał ogromne poruszenie wśród niektórych naszych głównodowodzących oficerów. Również jeden z oficerów NATO, który wolał zachować anonimowość, potwierdził gazecie istnienie dokumentu, podkreślając przy tym, “że być może pewnego dnia sprawozdanie to zostanie przedstawione opinii publicznej, na razie jednak sklasyfikowane jest jako ściśle tajne". Dziś trudno sobie wyobrazić, aby spotkania z istotami pozaziemskimi nie wywoływały obaw. Co więcej, zachowanie ludzi pozostawia wiele do życzenia. Wydarzenia ostatnich lat -- w szczególności zaś wzrost nienawiści do cudzoziemców - ukazują wyraźnie, jak głęboko zakorzeniona jest w nas niechęć do tego, co inne. Odpowiedzialne są za to archaiczne struktury w tej części mózgu człowieka, która zdaje się przemawiać za pochodzeniem gatunku ludzkiego od gadów. Instynktowna obrona własnego rewiru, hierarchia społeczna oraz agresja rozwinęły się u gadów przed setkami milionów lat. Każdy z nas nosi je ukryte gdzieś głęboko w umyśle - w swoim mózgu gada. W jaki sposób - analogiczny do ONZ międzygwiezdny związek patrzeć może na podzieloną przez wojny domowe cywilizację - przykładowo na walczących ze sobą Serbów i Chorwatów w Jugosławii? Nic więc dziwnego, że wspominane w raporcie NATO niezidentyfikowane obiekty latające unikały wszelkich oficjalnych kontaktów, pojawiając się jedynie od czasu do czasu. Być może kosmici obawiają się ludzkiej nieobliczalności. Załóżmy, że pozaziemskie cywilizacje istnieją rzeczywiście. Jak na te zupełnie obce istoty zareagowaliby prowodyrzy rasistowskich burd i zamachowcy podkładający bomby w domach azylantów? Jeżeli nie sposób zaakceptować Turka, Afgańczyka czy Sudańczyka, jaka będzie reakcja ludzkich mas na istotę z niebieską, szarą lub zieloną skórą, czy z łuskami niczym legwan? Zdaniem antropologii nowożytnej, do podziału praludzi na różne rasy doszło niespełna 800 pokoleń temu, czyli przed 25 000 lat. Dawno temu, przed 280 000 lat (7000 pokoleń) żyła w Afryce Wschodniej pra-Ewa, od której wszyscy wzięliśmy swój początek. Mimo iż należymy do jednej wielkiej rodziny, nie potrafimy tego w pełni pojąć. Czy więc człowiek może zrozumieć istoty, których ewolucji prawdopodobnie nie da się porównać z na- szą - a które pochodzą być może od gadów lub owadów? Przykre incydenty związane z azylantami każą w to wątpić. Dlatego też nawiązanie otwartych kontaktów z pozaziemskimi cywilizacjami wydaje się obecnie raczej niemożliwe. Nie zapominajmy, iż nasi etnolodzy również unikaliby lądowania w samym środku obozowiska hordy kanibalów. Obcy wolą chyba obserwować naszą kulturę (lub to, co za nią uważamy) i z daleka wpływać na nasz rozwój. Za obcych pośród nas uważa się również wielkich myślicieli i wynalazców, którzy swą twórczością zmieniają bieg ludzkiego losu. Uchodząc jednak za społecznych outsiderów, geniusze ci spotykają się bardzo często z uprzedzeniami, strachem i agresją ze strony “nietwórczej grupy administratorów wiedzy, których można nająć do wszystkiego", jak trafnie zauważa Armin Witt w swojej fascynującej książce pt. Das Galilei-Syndrom (Syndrom Galileusza). “Odrzucanie nowych pomysłów, wynalazków i odkryć jest być może jeszcze archaiczną cechą ludzkości. W tym wypadku nie oddaliliśmy się zbyt daleko od poziomu rozwoju indyka. Indyka bowiem nie zdoła powstrzymać żaden płot. Amerykańscy farmerzy zaobserwowali jednak, że kiedy to miłe stworzenie natknie się pazurem na kamień, zamiast poradzić sobie z przeszkodą i pójść dalej, zmienia nagle kierunek. Usypano więc wał na wysokość dwóch dłoni, w taki sposób aby powstała zagroda. Od tego czasu hodowla indyków nie nastręcza już problemów", podsumowuje ze zgryźliwą ironią Witt. Podobne zachowanie ostro krytykuje również amerykański naukowiec, Mora B. King z Eiring Research Inc. w Provo w stanie Utah: “Studiowanie biografii tych wynalazców może stanowić dla nas pouczającą lekcję: każdy wynalazek, który narusza naukowy paradygmat (to znaczy uznane teorie i dogmaty) zostaje zazwyczaj odrzucony lub zignorowany przez środowisko naukowe. Odrzuca się wszelkie patenty tego rodzaju (przynajmniej w USA), gdyż przypominają perpetuum mobile. Każdy prototyp dostarczający rzeczywiście znacznej ilości energii sprawia, że jego wynalazca znajduje się nagle pod ogromną presją. Grozi mu niebezpieczeństwo ze strony tych, którzy chcą ukraść mu wynalazek lub zataić jego powstanie. Kiedy jednak zmienią się obowiązujące normy, te same siły komercyjne, które dotąd ukrywały wynalazek, przeznaczają ogromne rezerwy kapitału na jego rozpowszechnianie". Mówiąc o outsiderach nie sposób pominąć genialnego wynalazcy Nicoli Tesli, urodzonego w 1856 roku w chorwackim mieście Similjan. Jego odkrycia naukowe stały się podstawą nowoczesnej elektroniki. Oprócz języka ojczystego Tesla już w młodości opanował również angielski, francuski, niemiecki i włoski. Miał niezwykły talent, o którym pisał później następująco: “Pojawianie się obrazów i towarzyszące mu często błyski światła; utrudniało to patrzenie na realne przedmioty i wpływało niekorzystnie na moje myśli i czyny. Były to wizerunki przedmiotów i scen, które widziałem naprawdę. Nigdy nie były to przywidzenia. Kiedy ktoś wypowiadał jakieś słowo, przed moimi oczami pojawiał się opisywany przedmiot niczym plastyczna wizja, i czasami nie potrafiłem odróżnić, czy to, co zobaczyłem, było namacalne, czy też nie". Aby pozbyć się tych zagmatwanych wrażeń lub choćby chwilowo je “wyłączyć", Tesla zaczął tworzyć wyimaginowane światy; “były mu one tak samo drogie jak te z realnego życia i nie mniej intensywna była forma, w której się pojawiały". Jako zaledwie siedemnastoletni chłopiec Tesla zaczął metodycznie przekształcać bogactwo swych pomysłów w wynalazki. Wkrótce odkrył, że nie potrzebuje do tego żadnych rysunków, modeli czy eksperymentów, potrafił bowiem z ogromną dokładnością odtworzyć wszyst- kie szczegóły w swojej głowie. “Wszystkie urządzenia, które wynalazłem, funkcjonują zawsze tak, jak sobie to wyobrażałem", powiedział, “a eksperyment przebiega dokładnie według planu. W ciągu dwudziestu lat nie zdarzył się żaden wyjątek". W roku 1884 Tesla wyemigrował do Ameryki, gdzie bardzo szybko zaczął współpracować z Thomasem Alva Edisonem. Współpraca naukowców przerodziła się jednak w zaciętą “wojnę o prąd": Edison obstawał przy prądzie stałym, Tesla bronił zaciekle prądu zmiennego. Do ostatecznego rozłamu pomiędzy Edisonem i Teslą doszło z okazji przesłania prądu na dużą odległość. Jak wiadomo, rację miał w końcu ten drugi. Co więcej, ów wyjątkowy wynalazca już w 1895 roku przewidział, że energia elektryczna czy też elektromagnetyczna będzie miała decydujące znaczenie w przyszłych projektach kosmicznych. “Udało mi się uzyskać wyładowania elektryczne długości ponad trzydziestu pięciu metrów, lecz osiągnięcie sto razy dłuższych również nie powinno nastręczać trudności", pisał Tesla. “Wytworzyłem energię równą stu tysiącom koni mechanicznych, jednak równie łatwo można osiągnąć wartość pięciu lub dziesięciu milionów koni mechanicznych". Tesla zmarł w wieku 83 lat i zabrał ze sobą do grobu wiele pomysłów. Między innymi również wyniki eksperymentów nad wzajemnym oddziaływaniem pola elektromagnetycznego i pola grawitacyjnego. Żyjący w tym samym czasie co Tesla doktor Thomas T. Brown znany jest z pewnością z prowadzonych na początku lat dwudziestych prób grawitacyjnych. Brown był wówczas asystentem profesora fizyki P. A. Biefelda z amerykańskiego Uniwersytetu Denisona w Granville w stanie Ohio. Brown i Biefeld dowiedli, że swobodnie wiszący kondensator zaczyna wykonywać ruch własny, w momencie kiedy podda się go działaniu wysokiego napięcia elektrycznego - zjawisko to nazwano w fizyce efektem Biefelda--Browna. W wyniku prowadzonych przez dwadzieścia osiem lat prac badawczych Brown doszedł do wniosku, że każde zjawisko elektromagnetyczne ma swój elektrograwitacyjny odpowiednik. W jednym z eksperymentów Brown udowodnił, że zawieszony swobodnie kondensator z ustawionymi poziomo biegunami, porusza się pod wpływem wysokiego napięcia zawsze w kierunku bieguna dodatniego. W trakcie dalszych eksperymentów Brown oddziaływał wysokim napięciem na bieguny kondensatora ustawione pionowo. Kiedy końcówka bieguna dodatniego znajdowała się na dole, kondensator również poruszał się w tym kierunku. Kiedy końcówka bieguna dodatniego znajdowała się u góry, poruszał się on w górę, przeciwdziałając sile ciężkości. Zmiana biegu- nowości wywoływała więc zmianę kierunku siły popychającej. Brown skonstruował następnie model “pojazdu kosmicznego": pozbawione ruchomych części urządzenie latające, którego konstrukcja oparta była na zasadach elektrograwitacji, a napęd i sterowanie funkcjonowały wyłącznie poprzez zmianę kierunku i zwiększenie mocy napięcia dodatniego. Kiedy Brown udoskonalił już najróżniejsze formy swojego wynalazku, postanowił zbudować “pojazd kosmiczny" w kształcie krążka. Świat nauki wszakże zwrócił uwagę na Browna dopiero trzydzieści lat później, w roku 1956. Fizyk opublikował wówczas w prestiżowym piśmie “Interavia" pracę pt. Ku lotom w stanie nieważkości - o najnowszych osiągnięciach w tej dziedzinie. Przymocowany do drucianego stojaka model Browna składał się z dwóch krążków sześć- dziesięciocentymetrowej średnicy, wyposażonych w zmodyfikowany kondensator dwupłytowy. Pod napięciem elektrody wielkości 50 kilowoltów i w warunkach równomiernego dopływu energii mocy 50 watów obiekty, poruszające się poziomo po okręgu średnicy sześciu metrów, osiągały prędkość 19 kilometrów na godzinę. Zapytany o sposób działania latających krążków, Brown wyjaśnił, iż cała rzecz polega na zmianach pola grawitacyjnego. Na zasadzie wzajemnego oddziaływania siły ciężkości i energii elektromagnetycznej opiera się także praca japońskiego fizyka profesora Shinichi Seike. Twierdzi on, iż sprawność jego modelu napędowego jest znacznie większa niż sprawność napędu rakiety Saturn. Napęd statku kosmicznego skonstruował również angielski outsider John Searl. Jego konstrukcja opierała się na dwóch wirujących biegunach, umieszczonych w polu magnetycznym. Po osiągnięciu określonej częstotliwości rezonansu napęd ten odbija lub przyjmuje energię grawitacyjną i wytwarza antypole, które redukując bezwładność obiektu latającego, wprowadza go w stan nieważkości. Pole magnetyczne sprzężone z procesem rezonansowym powiększa się, a na skutek odpowiedniego rozmieszczenia cewek powstają napięcia indukcyjne. Molekuły powietrza dostające się w zasięg pola elektrostatycznego wokół obiektu latającego zostają zjonizowane i odrzucone; z procesem tym wiąże się intensywne świecenie wokół obiektu. Co ciekawe, chodzi tu o zjawisko, jakie obserwuje się zawsze w przypadku UFO. Najbardziej fascynujący projekt związany ze źródłami energii czy też rodzajami napędu powstał w Szwajcarii. O. Crane i Ch. Monstein zajmują się tam pracami nad skonstruowaniem manipulatora lub silnika przestrzenno- kwantowego. Stworzona przez fizyka atomowego koncepcja opiera się na magnetycznym przepływie przestrzenno-kwantowym, którego istnienie potwierdzono już podobno w pomiarach komputerowych z wykorzystaniem tak zwanego efektu Monsteina. Według Crane'a całą przestrzeń wszechświata wypełnia idealny, mocno zdegenerowany gaz - medium przestrzenno-kwantowe, z którego wywodzą się wszystkie cząsteczki elementarne i pola siłowe. Jak twierdzi Crane, kompensowane różnice ciśnień w przepływie przestrzenno-kwantowym służą uzyskiwaniu energii. Odkrycia, wynalazki i strategie mogą mieć decydujący wpływ na naszą przyszłość. Jednak niechęć do pożytecznej myśli innowacyjnej może oznaczać ich szybki koniec. Ludzkość znajduje się dziś w krytycznym momencie: postęp lub zmierzch. Jeżeli chcemy godnie żyć na tym świecie, nie powinniśmy powierzać naszego losu “przypadkowi". Musi my stworzyć nowy system wartości i nowe spojrzenie na naturę. Udajmy się więc na spotkanie z Merlinem, czarodziejem podróżującym pomiędzy stuleciami. Poszukajmy Merlina, który sprawić może, że ludzie poznają samych siebie. Merlina, który mówi o sobie: “Byłem sobie obcy, a jednocześnie jakimś nadludzkim zmysłem zdobyłem wiedzę o dziejach dawnych cywilizacji i dar przepowiadania przyszłości. Znałem tajemnice wszystkich przedmiotów. Znałem lot ptaków oraz drogi, którymi podążają gwiazdy i ławice ryb". IX Projekt Merlin “Zachodnie tradycje ezoteryczne kryją w sobie potężne metody magicznej i duchowej transformacji psychiki. Mądrość ta nie jest bynajmniej domeną kultur Wschodu, jak niesłusznie uważają niektóre szkoły nowoczesnej psychologii i rozwoju transpersonalnego", pisze Robert John Stewart w swojej “Księdze o Merlinie". “Filozofia Zachodu potrzebuje jednak odnowy zarówno nomenklatury, jak i podejścia do osób lub grup, których celem jest osiągnięcie wewnętrznej transformacji. - Nikt nie potrafiłby zaprezentować tej mądrości lepiej od Merlina. Jest on jasnowidzem, praprorokiem i oświeconym mędrcem legend brytyjskich, legend całego Zachodu. Jeżeli chcemy stworzyć na nowo praktyczny, oparty na przekazie wiedzy, zachodni system rozwoju psychicznego, nieocenioną pomocą mogą okazać się symbole związane z Merlinem, jego proroctwami i życiem". Co stało się z twymi wspaniałymi lasami, Merlinie, z czystymi niczym kryształ, szemrzącymi strumykami, powietrzem o zapachu korzeni i twą szczęśliwą zwierzyną? O, Merlinie, co się stało z tym światem? Ignorancja i żądza zysku zatruły glebę, wodę i powietrze. Bezwzględna ideologia rozwoju w dalszym ciągu pozwala na “kopcenie kominów"! Padają kwaśne deszcze. Pozbawione wapnia drzewa z wolna umierają. Bledną i przerzedzają się ich korony, pozbawiając ptaki domów. Ich organizmom brakuje niezbędnego do życia wapnia, znoszą więc jaja bez skorupek. Ich potomstwo nie ma najmniejszych szans na przeżycie...Wskutek tego rośnie jednak rynkowa wartość banków genów. Blokuje się więc porozumienia w sprawie ochrony gatunków. Rozpaczliwe ostrzeżenia ekologów, ich konstruktywne plany działania są oportunistycznie przyjmowane, nikt jednak ich nie realizuje. Przerażające meldunki o katastrofach klimatycznych, efekcie cieplarnianym, o niszczejącej warstwie ozonowej i bliskiej perspektywie zagłady co najmniej jednej trzeciej wszystkich form życia na Ziemi - powodują, iż wielu ludzi świadomych ciążącej na nich odpowiedzialności bezradnie opuszcza ręce. Wszystko to “oznacza jedynie, że nie powinniście wierzyć, iż człowiek jest tak do końca zły. Możliwe, że jest zły, może nawet bardzo, ale nie do końca. W przeciwnym razie, przyznaję, żadne próby nie miałyby sensu", twierdzi wielki czarodziej z “Księgi o Merlinie" T. H. White'a. Wielu łudzi żyje dziś w przeświadczeniu o nieuchronności końca świata. Są przekonani, że nie da się zmienić przeznaczenia naszej cywilizacji. Czy Bóg rzeczywiście rzucił już kośćmi? Południowa Anglia, Równina Salisbury, 21 czerwca 2680 lat przed narodzeniem Chrystusa. “Wstaje świt. Na równinie zgromadził się tłum ludzi. Okazja ku temu jest dziś szczególna - to dzień decyzji. Niebo na wschodzie przejaśnia się. Przed chwilą ludzie śmiali się jeszcze. Stoją blisko siebie, by zachować ciepło. Lato jest w pełni, ale noce w Anglii bywają chłodne. Nagle wszyscy milkną. Zafascynowani spoglądają w stronę dwóch samotnych drzew. Poranne niebo rozpościera się nad nimi niczym ognisty wachlarz. «Ludzie, przypatrzcie się temu uważnie», mówi kapłan. «Jeśli Bóg ukaże się w świętym miejscu, wszystko będzie dobrze. Spełni się przepowiednia. Wszystkie znaki są korzystne. Na tym miejscu zbudujemy świątynię ku bożej radości. Będzie was broniła za życia, a po śmierci strzec będzie waszych dusz». «Czujemy się zaszczyceni, że sam Bóg wybrał dla swojej świątyni naszą ziemię», odpowiada postawny mężczyzna, wódz. Lud szepcząc, przyznaje mu słuszność. Niebo przejaśnia się coraz bardziej. Teraz kapłan rozpościera ramiona. Wódz stoi obok niego w skupieniu. Nadeszła magiczna chwila narodzin - jasny promień światła w kolorach złota i czerwieni pojawia się dokładnie pomiędzy drzewami rosnącymi w oddali - potężny bóg Słońca. Dnia kolejnego rozpoczęto wielkie, uświęcone dzieło". Tak oto amerykański astronom, profesor Gerald S. Hawkins wyobraża sobie dzień, w którym przystąpiono do budowy jednego z najbardziej tajemniczych i monumentalnych obiektów odległej przeszłości: Stonehenge, czyli “wiszących kamieni". Znajdujące się w południowej Anglii na Równinie Salisbury bloki skalne, ułożone w formie podwójnego okręgu, od pokoleń robiły na ludziach ogromne wrażenie. Do dziś pozostaje tajemnicą, czyje to dzieło. Pierwszą wzmiankę o tym miejscu zawdzięczamy greckiemu historykowi Hekatajosowi z Abdery, który w III wieku p.n.e. uznał je za świątynię boga słońca - Apollona: “Naprzeciw kraju Celtów [Francja] leży nad oceanem, rozciągająca się ku północy wyspa porównywalna rozmiarem z Sycylią. Na wyspie znajduje się wspaniały gaj poświęcony bogu Słońca oraz świątynia w kształcie koła. Co dwanaście lat, gdy słońce i księżyc znajdą się w stosunku do siebie w tej samej pozycji, na wyspie pojawia się Apollon". W następnych wiekach, aż do niedawna, to monumentalne miejsce uważano za mogiłę książąt brytyjskich, miejsce straceń, rzymską świątynię, święte miejsce druidów, a nawet za królewski dwór Duńczyków czy też pomnik wzniesiony dla uczczenia zwycięskiej bitwy. Król Anglii Karol I już w roku 1610 wysłał do Stonehenge swojego nadwornego architekta Inigo Jonesa, by zbadał tę ogromną, megalityczną budowlę. Jones powrócił na dwór królewski z wieścią, że chodzi tutaj o resztki rzymskiej świątyni. Przez wiele lat jego wyrok uważano za bezsporny, aż wreszcie okazało się, że Stonehenge stworzyli dawni Brytowie na kilka wieków przed założeniem Rzymu. Żywy rozwój stowarzyszeń wolnomularzy i różokrzyżowców w XVII i XVIII wieku doprowadził do podjęcia intensywnych badań nad “świętą geometrią", którą miało wyrażać Stonehenge. Według jej zasad architekt John Wood zbudował nawet miasto, tak zwany “Circus" w Bath. W wieku XIX wielu naukowców trudziło się nad lokalizacją Stonehenge na mapie. Podejrzewano bowiem, że jego położenie ma związek z innymi “świętymi miejscami przeszłości", usytuowanymi, jak przypuszczano, wzdłuż “geometrycznych linii prostych". W pierwszym dziesięcioleciu naszego wieku sławny astronom sir Norman Lockyer dowiedział się z krążących lokalnie opowieści o wschodach słońca w Stonehenge. Miejscowa ludność opowiadała, że w czasie letniego przesilenia wschodzące słońce pojawiało się dokładnie za Heelstone, zwanym też “Piętą Friarsa". Kiedy Lockyer udał się do Stonehenge z przyrządami pomiarowymi, okazało się, że opowieści miejscowej ludności są zgodne z prawdą. Astronom ustalił ponadto, iż trzy inne antyczne obiekty leżały na tej samej “linii letniego przesilenia" co Stonehenge. Były to Castle Ditches, Grovely Castle i Silbury Hill, każde z nich oddalone od pozostałych dokładnie o 33,4 km. Wydana w roku 1909 książka Lockyera pt. Stonehenge wywołała ogromną sensację, ale główna zasługa w rozwiązaniu zagadki tego pradawnego pomnika przypada GeraldowiS. Hawkinsowi, profesorowi astronomii na Uniwersytecie Bostońskim i jednocześnie współpracownikowi obserwatorium renomowanego Uniwersytetu Harvarda. Kiedy w ręce Hawkinsa wpadła przypadkowo książka Lockyera, postanowił on zbadać całą sprawę, używając do tego nowoczesnych komputerów IBM. Rezultat swych dociekań opublikował w 1965 w książce pt. Stonehenge Decoded (Stonehenge bez tajemnic), w której twierdził, iż cały kompleks budowli w Stonehenge jest ogromnym, astronomicznym komputerem czasów prehistorycznych. Umożliwiał on naszym przodkom wykonywanie nawet najbardziej skomplikowanych obliczeń astronomicznych. Za pomocą przemyślnego układu linii, kamieni i mogił można było obliczyć czas wschodu oraz zachodu słońca i księżyca w okresie zimowego i letniego przesilenia. Na podstawie pięćdziesięciu sześciu “dziur Aubrey", znajdujących się wokół tego miejsca, możliwe było obliczenie wszystkich zaćmień słońca i księżyca w ciągu roku. Do czego służyło to “obserwatorium" z epoki kamiennej jego budowniczym? “Położenie słońca względem księżyca obliczano w Stonehenge z dwóch lub może trzech powodów", uważał Hawkins. “Można było na tej podstawie stworzyć kalendarz przydatny szczególnie w uprawie roślin; w zależności od pozycji ciał niebieskich kapłani przekazywali sobie bądź zachowywali władzę. Kapłan zyskiwał tym samym prawo do zwoływania ludu na spektakularne wschody i zachody słońca oraz księżyca, a zwłaszcza na wschód słońca w czasie przesilenia letniego oraz jego zachód w tle olbrzymich trylitów podczas przesilenia zimowego. A może były one również rodzajem intelektualnej zabawy?" John Michell, filozof kultury i geomanta, posunął się o krok dalej. W swojej książce Systemy pomiarowe świątyń udowadnia bowiem, iż Stonehenge założono na podstawie “świętej geometrii", tak jak powstałe w tym samym czasie piramidy egipskie, świątynia Salomona czy znacznie pó- źniejsze katedry gotyckie. Zdaniem Michella kamienne kręgi przedstawiają “model wszechświata", stanowią też świątynię Słońca i Księżyca, zbudowaną przez ludność żyjącą w bardzo bliskim kontakcie z naturą. Życie tych ludzi wyznaczały ściśle rytmy obowiązujące w przyrodzie, dlatego chcieli się zjednoczyć z jej siłami. “Podczas letniego przesilenia, o świcie najdłuższego dnia, odbywają się święte zaślubiny", tłumaczy Michell pierwotną funkcję tego miejsca. “Wschodzące słońce rzuca promień światła na szeroką drogę pomiędzy kamieniem Heelstone a sąsiednim kamieniem, którego dziś już nie ma. Promień biegnie dalej wzdłuż osi świątyni, wdzierając się w głąb świętości, w kobiecy otwór, który pierwotnie mógł być tak traktowany. A gdyby Przenajświętszy leżał właśnie nad źródłem ziemskich potoków i przyjął ów promień słońca, z połączenia sił nieba i ziemi zrodziłaby się energia widoczna pod postacią promieniejącego światła, które rozprowadzone będzie podziemnymi szczelinami na wszystkie strony kraju, by wskrzesić urodzajność tamtejszej gleby. Tak oto Stonehenge stało się miejscem, gdzie przywoływano i zaklinano energię". Również jeden z największych znawców Stonehenge, profesor archeologii R. J. Atkinson jest przekonany, iż “Stonehenge było przede wszystkim «świątynią», w której ludzie mogli kontaktować się z siłami lub istotami pozaziemskimi". A może miejsce to było wyrocznią, tak jak greckie Delfy. Ze Stonehenge nierozerwalnie wiąże się postać czarodzieja Merlina. Geoffrey von Monmouth, autor XII-wiecznej Historii królów Brytanii, twierdzi, że czarodziej mógł kazać przenieść “Taniec olbrzymów" z Irlandii do południowej Anglii. Ta niezwykła legenda opiera się na prawdziwym przekazie przynajmniej w tym, że kamienie Bluestones tworzące wewnętrzną stronę “podkowy" budowli pochodzą rzeczywiście z kamieniołomu na zachodzie Walii. Przetransportowano je kiedyś ponad czterysta kilometrów drogą morską i lądową. W powstałej później książce pt. Vita Merlini Merlin prosi swoją siostrę, aby zbudowała dla niego dziwną budowlę w samym środku “dalekiego kraju": “Spraw, by obok innych budowli powstał leżący na uboczu dom, który miałby siedemdziesięcioro drzwi i okien. Będę mógł przez nie spoglądać na oddychającego żarem Febusa (bóg słońca) i Wenus, a także inne gwiazdy wędrujące po nocnym niebie. Będą mnie one informować o przyszłym losie ludu i władców". W jednym ze swych pierwszych zapisów z roku 1130 Henry Huntington przedstawia Stonehenge jako “ogromne kamienie ustawione w taki sposób, że przypominają otwory drzwiowe. Stoją one jeden obok drugiego". W innym miejscu Vita Merlini znajdujemy wzmiankę o dziewiętnastu jabłoniach czarodzieja. Może więc istnieje jakiś związek pomiędzy srebrzystymi jabłkami księżyca w pełni a jego dziewiętnastoletnim cyklem, przedstawianym przez budowlę Stonehenge? Merlin jest niewątpliwie jedną z najbardziej fascynujących postaci w historii. Na południu Anglii istnieje ponadto wystarczająco dużo dowodów jego istnienia: Merlin's Hill (Wzgórze Merlina) w pobliżu Garmathan w południowo--zachodniej Walii, gdzie się urodził; Merlin's Cave (Grota Merlina) w Kornwalii, niedaleko Tintagel, gdzie mieszkał, zajmując się wychowaniem młodego króla Artura. O jego istnieniu świadczyć może również Merlin's Tree (drzewo Merlina) zwane też Merlin's Oak (dąb Merlina), w okoli-cach Carmathan i na usypisku Avebury. Jest także Merlin's Barrow (kopiec Merlina), mogiła czarodzieja w Marlbo-rough w hrabstwie Wiltshire. Kim był Merlin? Geoffrey von Monmouth przeniósł go w V wiek, do czasów gdy kraj ponownie odebrano Rzymianom. Konstans, syn ostatniego z rzymskich władców, Konstantyna III, został zamordowany w 410 roku za sprawą szlachcica Wortigerna, który następnie objął tron. Obydwaj bracia Konstansa, Aurelius Ambrosius i Uther Pendragon uciekli do Bretanii, gdzie stworzyli armię, aby walczyć o swoje prawa spadkowe. Wortigern, przerażony grożącym niebezpieczeństwem i zaniepokojony najazdem Piktów od północy, w roku 449 sprowadził do pomocy dwóch wodzów wojsk najemnych, braci Hengista i Horsa. Przybyli oni ze swoimi wojownikami z Saksonii. Podczas jednej z uczt Wortigern zakochał się w córce Hengista, Rowenie. Została ona jego żoną, lecz musiał za to odstąpić jej ojcu część swojego kraju. W ten sposób Sasi postawili swą stopę w Brytanii i rozpoczęli podbój całego królestwa. Wasale Wortigerna przeistoczyli się teraz w jego wrogów. On sam zaszył się samotnie w Snowdonie w północnej Walii, by zbudować tam twierdzę nie do zdobycia. Jednak mury wznoszone za dnia przez jego robotników, każdej nocy zrównywała z ziemią jakaś zła, tajemna moc. Wortigern kazał sprowadzić swoich czarowników. Oni zaś wyjaśnili mu, że nieprzychylny los może zmienić jedynie młodzieniec, który nigdy nie miał ojca. Posłańcy króla odnaleźli w końcu w południowej Walii odpowiedniego chłopca. Miał na imię Merlin. Jego matka zaszła pewnej nocy w ciążę za sprawą jednego z demonów. I tylko dzięki swej ogromnej pobożności i dobroci pewnego kapłana chłopiec nie wkroczył na złą drogę. Posiadł “całą wiedzę diabła" i służył Bogu jako prorok. Kiedy Merlin przybył na dwór Wortigerna, chciał się dowiedzieć od jego czarowników, co znajduje się pod ziemią w miejscu, gdzie ma powstać twierdza. Odkrył bowiem natychmiast coś, czego tamci nie przeczuwali: w podziemnym stawie walczyły ze sobą dwa smoki. Smok jest od dawna symbolem energii ziemi i możemy sobie jedynie wyobrazić, w jaki sposób młody czarodziej zlokalizował źródło negatywnego promieniowania. Na żądanie Wortigerna Merlin wyjawił głęboki sens tego zjawiska w długiej przepowiedni: mówiła ona o początkowych zwycięstwach Sasów i ponownym umocnieniu się Brytów, przedstawiała też losy przyszłych królów aż do samego końca, gdy szaleć będą morza i wiatry, które w dzikim wzburzeniu rozpędzą gwiazdy. Pierwsza część przepowiedni już wkrótce miała się sprawdzić. Aurelius i Uther przekroczyli ze swą armią morze, wytropili i zamordowali Wortigerna w jego kryjówce. Aurelius Ambrosius został prawowitym władcą Brytanii i kazał Merłinowi wznieść wielki pomnik ku czci brytyjskiej szlachty poległej w pobliżu Amesbury. W taki sposób powstać miało Stonehenge. Panowanie Aureliusa nie trwało jednak długo. Został otruty przez Sasów, a tron objął jego brat Uther. Nowemu królowi udało się rozgromić germańskich intruzów. Podczas uczty wydanej z okazji tego zwycięstwa, Uther zakochał się w Igernie, żonie Gorloisa, księcia Kornwalii. Jego namiętność okazała się tak gwałtowna, iż książę zmuszony był umieścić małżonkę w położonym na skałach zamku Tintagel w Kornwalii, sam zaś obwarował się w twierdzy Dimilioc. Uther próbował z początku zdobyć twierdzę siłą, potem postanowił użyć podstępu. Rozkazał sprowadzić sprytnego Merlina, który szybko przemienił go w Gorloisa, a poddanych Uthera w jego wojowników. W tej postaci wszyscy udali się konno do Tintagel, gdzie bez przeszkód dostali się do zamku, a Uther mógł spędzić wymarzoną noc miłości z Igerną. Spłodził syna, któremu nadano później imię Artur. Mer-lin nie oddalał się od młodego księcia. Mieszkał w jaskini niedaleko Tintagel, kształcąc chłopca w naukach i sztuce walki; uczył go także patrzeć na świat innymi oczami, traktować wszystko jako harmonijną całość, święty porządek, jako jedność w niepowtarzalnym i nieopisywalnym pięknie i różnorodności. Merlin wyjawił Arturowi tajemnicę jego królewskiego pochodzenia i pouczał, że prawdziwa królewska godność jest odzwierciedleniem kosmicznych praw w społeczeństwie, obowiązkiem pielęgnowania ziemi i ochraniania nieba. Po śmierci Uthera nie wiadomo było, kto zostanie jego następcą. Wówczas odkryto kamień, w którym tkwił miecz, a Merlin ogłosił, iż królem będzie ten, kto zdoła wyciągnąć go z kamienia. Mógł tego dokonać tylko Artur, gdyż jako jedyny rozumiał, iż do celu nie dotrze poprzez siłę i przemoc, lecz dzięki intuicji i wewnętrznej sile ducha. Został królem Brytów. W darze od Merlina otrzymał okrągły stół. Czarodziej dał mu też radę, by zgromadził wokół siebie najzacniejszych rycerzy kraju, gotowych poświęcić się najszlachetniejszemu ze wszystkich zadań, odszukaniu Świętego Graala. Merlin żył na dworze króla Artura w Camelot, obecnie Cadbury. Pod rządami najsprawiedliwszego z królów miejsce to stało się centrum złotego wieku. Do dziś Camelot uosabia utracony bezpowrotnie świat, w którym człowiek przestrzegał boskich przykazań i żył w zgodzie z naturą. Jak mówią słowa przepięknego musicalu T. H. White'a, pt. Były i przyszły król, którego filmowa adaptacja, nosząca tytuł Camelot, powstała w latach sześćdziesiątych: “W Camelot istnieje jedno prawo, deszcz pada dopiero wtedy, gdy słońce skryje się za horyzontem". Kres złotego wieku w Camelot nastał dopiero wówczas, kiedy Artur zginął z ręki swojego kuzyna-zdrajcy w bitwie nad rzeką Camblan w roku 542. Sasi zdobywali terytorium Brytanii kawałek po kawałku. Ludność zamieszkująca ją do tej pory, Brytowie, ponownie wywędrowała do Walii i nazwała się Walijczykami. Merlin został królem i prorokiem Walijczyków z Walii Południowej. W Vita Merlini Geoffrey pisze: “dumnemu ludowi południowej Walii nadał on prawa, a wodzom przepowiedział przyszłość". Kiedy król Peredur, władca Walijczyków z północy, wypowiedział wojnę szkockiemu królowi Gwenddolauowi, Merlin wyruszył wraz z Rhydderchem, królem Kunbrerów, na wojnę przeciwko Peredurowi. Straszna rzeź, jaką tam ujrzał, i śmierć setek bohaterskich mężczyzn poruszyła cza- rodzieja do tego stopnia, że na trzy dni pogrążył się w żałobie i odmawiał każdego posiłku, w końcu zaś zaszył się samotnie w lesie. Jego towarzysze obawiali się, że Merlin oszalał, on jednak “rozkoszował się leżeniem w ukryciu pod jesionami; zadziwiały go dzikie zwierzęta, skubiące trawę na polanach; gonił za nimi i przemykał obok. Żywił się korzonkami ziół i trawą, owocami drzew i jagodami w gąszczach. Stał się leśnym człowiekiem, oddając swoje życie w ręce lasu". Merlin został “prorokiem Demeter", bogini ziemi - pisze Geoffrey. Tym, który “rozmawia z drzewami, i współczuje z kamieniami". Trzykrotnie sprowadzano go na dwór króla Rhyddercha, raz nawet zakutego w kajdany. Miał przepowiadać przyszłość. Ale za każdym razem jakaś siła gnała czarodzieja w stronę lasu, “gdyż nie mógł znieść ludzi w mieście. Natomiast w lasach i gajach, jak mówił, gromadziło się wokół niego stado jeleni, a on sam siadał na jednego z nich". Jego towarzyszami stały się także wilki. Wsłuchiwał się w odgłosy ziemi, leczył wodą ze świętych źródeł, a z gwiazd czytał losy krajów i władców. “Oddaliłem się od samego siebie, niczym duch znałem czyny ludzi, którzy już odeszli, przepowiadałem też przyszłość", zwierzał się bardowi Taliesinowi. “Gdy poznałem później tajemnice lotu ptaka, wędrówek gwiazd i ryb, wszystko to dręczyło mnie i nie dawało spokoju mojej ludzkiej duszy". Merlin postanowił więc całkowicie odizolować się od świata. W zakończeniu Vita Merlini Geoffreya sędziwy czarodziej odchodzi pod stary dąb, by połączyć się z naturą. “W tym lesie rośnie dąb, którego kształt godny jest podziwu. Podeszły wiek dał mu się już we znaki, wyschły jego soki, a jego środek się rozpada. Widziałem to drzewo, kiedy zaczynało rosnąć. Widziałem nawet spadającego żołędzia, z którego powstało, a nad nim stał dzięcioł i przyglądał się gałązce. Widziałem, jak się rozwija; obserwowałem wszystko, a ponieważ wśród tych pól bałem się o niego, dobrze zapamiętałem to miejsce. Widzicie więc, że żyłem długo, a ciężar tego wieku powstrzymuje mnie, dlatego rezygnuję z nowej władzy. Kiedy zatrzymuję się pod zielenią listowia, bogactwa Kaledonii (Szkocja) raduje mnie ono bardziej niż szlachetne kamienie z Indii lub złoto z wybrzeży Tagus. Pozostanę tu do końca mojego żywota, zadowolę się jabłkami i trawą, a ciało chcę oczyścić przez pobożny post, tak abym stał się godzien uczestniczenia w życiu wiecznym". Geoffrey ani słowem nie wspomina o śmierci Merlina. Istnieje przecież tak wiele sprzecznych ze sobą przekazów o miejscach, w których przebywa dziś czarodziej. Mówią, że Merlin żyje nadal w drzewie, w świętej górze, potoku czy w lesie. W południowej Szkocji wierzą, iż głos Merlina można czasami usłyszeć pośród “szumu kaledońskich lasów". Legenda walijska podaje z kolei, że Merlin zamieszkuje wnętrze Merlin's Hill w pobliżu Carmathan i “od czasu do czasu daje się słyszeć jego westchnienie, trzeba wszakże przysłuchiwać się we właściwym miejscu". Jeszcze inna legenda głosi, że Merlin żyje dzisiaj w niewidzialnym, szklanym domu na wyspie Bardey u wybrzeży Walii, strzegąc różnych skarbów, między innymi prawdziwego tronu Brytanii, na którym pewnego dnia, wraz z początkiem nowego złotego wieku, zasiądzie nowy król Artur. Czarodziej stał się jak gdyby częścią tego kraju, a każde drzewo i każda góra w Anglii jest niejako Merlinem, magiczną świadomością natury. Merlin to ktoś więcej niż tylko postać historyczna, druid lub czarodziej pełniący rolę królewskiego doradcy. Podobnie jak greckie bóstwo Pan był on “strażnikiem lasu" i “obrońcą kraju", uosobionym strażnikiem ziemi. Nie narodziłem się z matki ani ojca, o moim stworzeniu można by rzec, iż powstałem z dziewięciu różnych elementów: jestem owocem owoców, owocem Boga z początku, powstałem z pierwiosnków i kwiatów porastających wzgórza, z kwiecia leśnego i drzew; zostałem stworzony z uprawnej ziemi, i z kwiecia pokrzyw, z wód dziewiątej fali - tak śpiewa Merlin w walijskim poemacie. “Zadaniem Merlina było czuwanie nad porządkiem i sensem ludzkiej społeczności", wyjaśnia brytyjski historyk Nicolai Tolstoy w swojej (wyśmienitej) pracy pt. W poszukiwaniu Merlina. “Pomógł on Utherowi Pendragonowi stworzyć na nowo monarchię; przygotował magiczny sprawdzian, by Artur mógł udowodnić, że jest prawowitym następcą Uthera. Założył Bractwo Rycerzy Okrągłego Stołu, a ono przywróciło szlachcie poczucie jedności. Zapoczątkował poszukiwania Świętego Graala, które stawiały społeczeństwu wyższe cele. Przez cały czas Merlin ostrzegał również przed poważnymi skutkami zerwania z magicznymi rytuałami, które jednoczyły społeczeństwo i wyznaczały mu wspólne cele. Nasze będą lata i dni długie wyschnięte plony pod rządami fałszywych królów - brzmi zgubna przepowiednia Merlina w walijskim poemacie Hoianau. Fałszywi władcy staną się przyczyną nieurodzaju, gdyż ich nieprawowite rządy są znakiem rozłamu w społeczeństwie. Przeciwieństwem legalnego ładu jest nieład, nieurodzaj i chaos. Wszystko powraca z wolna do stanu z okresu przedkulturowego, a zarówno ziemia, jak i ludzka moralność przeistaczają się w opustoszałą krainę, podobną do opisywanej w eposach z czasów panowania króla Artura. Merlin jest więc strażnikiem kultury i cywilizowanego porządku, poezji i królewskiej godności, sztuki słowa i genealogii. Roztaczając swoje profetyczne wizje przyszłości, często ostrzega przed skutkami nieznacznego nawet zakłócenia społecznej harmonii. Co więcej, jako stróż zwierząt sam pilnuje tego opuszczonego krajobrazu". Merlin staje się tym samym uosobieniem ducha ziemi nazwanego przez Williama Blake'a, osiemnastowiecznego angielskiego mistyka, “Olbrzymem Albionem" przykutym łańcuchami do dolin i wzgórz swojej ojczyzny. Zgraja nędznych tyranów przywłaszczyła sobie jego królestwo; jego ogromne ciało przesłaniała mgła czarów, czyniąc go niewidzialnym dla śmiertelników. Każdy pagórek, każde drzewo jest cząstką Albiona, tak jak każdy pagórek i każde drzewo jest Merlinem. Żyjąc w ich wnętrzu, może on dalej śledzić los Ziemi. “Clas Myrrdin", “Zagroda Merlina" - to według walijskiej triady nazwa całego terytorium Brytanii z okresu zanim pojawił się tam człowiek. Niektórzy ze znawców mitologii twierdzili, że imię “Merlin" jest właśnie zniekształconym starym imieniem celtyckim “Merddin", które znaczy - bóg nieba. W roku 1886 folklorysta John Rhys wysnuł tezę, że boga tego czczono również w Stonehenge. Osobliwym faktem jest, że “Niebieskie kamienie" pochodzą właśnie z okolic Carmathan, gdzie według legendy urodził się Merlin. Historycy są zgodni, że budowa tego monumentalnego obiektu rozpoczęła się trzy tysiąclecia przed pojawieniem się Merlina i trwała tysiąc lat. Wydaje mi się, że autorzy wszystkich legend bronią tak gorliwie związku Merlina ze Stonehenge również z innego powodu. Być może czarodziej był ostatnim wielkim kapłanem świątyni z epoki kamiennej, co pozwalało mu zgłębiać “wędrówki gwiazd" oraz prowadzić dialog z przyrodą. W literaturze antycznej spotykamy nawet kogoś w rodzaju pierwowzoru Merlina: jest nim czarodziej Abaris. Według Diodorusa z Sycylii (I w. p.n.e.) był on wielkim kapłanem “okrągłej świątyni" na wyspie Hyperborea, po “drugiej stronie kraju Celtów", Francji. Abaris służył Apollonowi - bogu słońca, światła i nieba i podróżował na “złotej strzale" po znanym wówczas świecie. Pewnego razu odwiedził greckiego filozofa Pitagorasa (VI w. p.n.e.) w jego szkole w Kro tonie na południu Francji. Zdarzyło się to ponad tysiąc lat przed pojawieniem się Merlina. Znane szczegóły z jego życia świadczą, iż jest on przedstawicielem prastarej tradycji magicznej. Przedstawiany w otoczeniu stada jeleni, przypomina celtyckiego boga Ge-runnosa, który na głowie nosił rogi jelenia i podobnie jak Merlin żył w lasach. Również historia pochodzenia Gerunnosa sięga zamierzchłych czasów. W grocie Trois-Freres w południowej Francji znajduje się malowidło ścienne przedstawiające szamana z głową ozdobioną rogami. Dodatkowo, postać ta wyposażona jest w atrybuty sowy, jelenia, wilka i konia. Archeolodzy twierdzą, że malowidło powstać mogło około 12 000 lat p.n.e. Na dalekiej Syberii dziś jeszcze spotkać można szamanów, którzy podczas różnych obrzędów zakładają na głowę poroże jelenia. Dowodzi to, że szamanizm jako najstarsza religia ludzkości do dziś w różnych, odległych od siebie zakątkach świata zachował wspólną, niczym niezmąconą tradycję. Nicolai Tolstoy pisze: “Szaman odziany był w skóry zwierząt, a na głowie nosił rogi jelenia: symbol jego szczególnego związku z dziką zwierzyną - jeleniami. Jako stróż zwierząt czuwał, by żadnego z nich nie upolowano bez uprzedniego przygotowania i ofiary pokutnej. Działo się tak, mimo iż człowiek był w pełni uzależniony od zwierząt. U podstaw takich zachowań leżała idea harmonijnego, naturalnego porządku, który naruszyć można było tylko wówczas, gdy zachodziła bezwzględna konieczność. Należało jednak złożyć ofiarę bogu czuwającemu nad zachowaniem równowagi. Posłużmy się tutaj słowami pewnego eskimoskiego szamana: «Pierwsi ludzie składali ofiary z miłości do wszechotaczającej harmonii, z miłości do nieskończenie wielkich, niewyczerpanych nigdy rzeczy». Niezależnie od tego, że ziemia pełna była dzikich zwierząt, ludzie tamtych czasów mieli doskonałe wyczucie tego, co nazwalibyśmy dzisiaj równowagą ekologiczną". Jakże ważną rolę miałby do spełnienia Merlin - “strażnik wszelkiego stworzenia" - w naszych czasach! Rio de Janeiro, 3 - 14 czerwca 1992 roku. W tym brazylijskim mieście u wybrzeży Oceanu Atlantyckiego odbyła się w tych dniach największa do tej pory konferencja międzynarodowa. Przybyło na nią ponad stu szefów państw ze wszystkich niemal krajów świata i ponad trzydzieści tysięcy uczestników, wśród nich czołowi naukowcy i ekolodzy. Celem konferencji było rozwiązanie problemów związanych z ochroną środowiska naturalnego na naszej planecie. Uczestnicy opracować mieli strategię postępowania, która umożliwiłaby ocalenie Ziemi dla przyszłych generacji. Głównymi tematami w dyskusji były: przeludnienie, zachowanie gatunku ludzkiego, zmiany klimatyczne, wzrost skażenia środowiska dwutlenkiem węgla i spalinami, wymieranie lasów tropikalnych oraz rosnące dziury ozonowe nad biegunem północnym i południowym. Wszyscy uczestnicy tej ONZ-owskiej konferencji zdawali sobie sprawę z konieczności ukrócenia rabunkowej gospodarki zasobami naturalnymi Ziemi oraz zapobieżenia niszczeniu jej ekosfery. Mimo to żaden spośród stu szefów państw nie chciał zapoczątkować tych radykalnych reform. Skończyło się więc na kilku “pięknych" obietnicach długoterminowego wprowadzania zmian, i w końcu - wszystko pozostało jak dawniej. Zbyt mocno uwagę każdego z nich zaprzątały gospodarcze interesy ich państw, ciążące na nich długi, lub też zbliżające się wybory. W Rio de Janeiro zabrakło bowiem “Gorbaczowa środowiska naturalnego", jak pisała gazeta “Hamburger Abendblatt" - nowego Merlina, “strażnika Ziemi". Jednocześnie pojawiają się wciąż nowocześni szamani, użyczający ziemi swojego głosu. W maju 1991 roku spotkałem na konferencji w Poczdamie Sun Beara, indiańskiego czarownika z plemienia Czipewejów, żyjącego w amerykańskim stanie Washington. Sun Bear wykształcony został przez członków swojej rodziny na szamana. Podróżował po całym kraju, by jak najwięcej nauczyć się od mędrców swojego ludu i odnaleźć drogę do własnych wizji. Nieustannie też dowiadywał się, że według dawnych przepowiedni Indian nadejdzie kiedyś czas, gdy zachwiana zostanie naturalna równowaga na Matce Ziemi. Niektóre obszary staną się wówczas zbyt wilgotne, inne zbyt suche. W jednym miejscu będzie za gorąco, w innym za zimno. Pierwsze symptomy zniszczeń w środowisku naturalnym - susza w południowo-zachodniej części USA czy powodzie na południu kraju - uświadomiły Sun Bearowi, że czas ten właśnie nadszedł. W swoich snach widział wybuchy wulkanów na zachodzie kraju, silne trzęsienia ziemi, zburzone miasta, trąby powietrzne, powodzie i inne katastrofy. Dlaczego Sun Bear przyjechał do Niemiec? Czy miał tu do spełnienia jakąś misję? Sun Bear odrzekł: “Sądzę, że mam obowiązek podzielenia się moją wiedzą z wszystkimi, którzy gotowi są mnie wysłuchać i otworzyć się no to, co się zdarzy. W niszczeniu Matki Ziemi uczestniczą ludzie na całym świecie, w szczególności jednak przedstawiciele białej rasy, zamieszkujący wielkie miasta. Zeszliście z drogi ku harmonii i naturalnej równowadze, zapominacie o świętych obrzędach, które znali jeszcze wasi przodkowie. Przybyłem do Niemiec, by wskazać tym wszystkim, którzy chcą mnie wysłuchać, jak odzyskać utraconą równowagę, jak wrócić na drogę odpowiedzialności i miłości do Matki Ziemi oraz wszelkiego stworzenia. Jeśli wspólnie nad tym popracujemy, być może uda nam się uniknąć zagłady świata". Z pomocą jakiej “medycyny" Indianie próbują odbudować utraconą harmonię? “Zgodnie z «medycyną» Indian należy pomóc człowiekowi, by żył bardziej świadomie. Dlatego podróżuję po całym świecie, nauczam i dzielę się swoją wiedzą. Wielu ludzi zaczyna dzięki temu respektować i kochać Ziemię. Musimy żyć w taki sposób, by nie wyrządzić jej krzywdy. Musimy nauczyć się traktować ją jak żywą istotę. Musimy ponownie włączyć się do świętego biegu rzeczy, by zrozumieć, że cały wszechświat również ma prawo do istnienia. Zanim ludzie zajmą się naprawą świata, muszą najpierw uleczyć samych siebie. Każdy człowiek musi wziąć na siebie odpowiedzialność za własne życie i własny los. Każdy musi znaleźć swoją wizję i nią się kierować. Uczę ich, by zaczęli dostrzegać piękno w sobie i w naturze. - W dzisiejszych czasach tak wielu ludzi po prostu nie słucha Ziemi. Przyroda przemawia do nas nieustannie, lecz my nie słyszymy jej głosu", mówi Indianin. Co trzeba zrobić, by usłyszeć głos Ziemi? “Po pierwsze mówię moim uczniom, że powinni wyjść i poszukać drzewa, które można by objąć ramionami. Dotknąć go, by własnym ciałem poczuć, jak żyje. Możemy rozmawiać z wszelkim stworzeniem - z drzewami, kamieniami, wiatrem i ptakami. Ziemia ostrzega nas przed każdą zmianą. Czują to zwierzęta i stają się wtedy niespokojne. Jednak wielu ludzi uważa Ziemię za martwą materię. Jest to błędne myślenie; ona żyje! W każdym razie dopóki ludzie nie zniszczą jej ostatecznie". Czy nie przypomina to prawd głoszonych przez Mer-lina? Przecież przywoływał on nieraz w naszej pamięci obraz dawno zapomnianego złotego wieku, gdy ludzie żyli w harmonii z naturą i bóstwami? Był to czas, kiedyśmy bez przymusu i obaw, “kierując się własnym instynktem, byli zacni i uczciwi", jak mówi Owidiusz, “i nie istniały kary, strach, sądy ani żołnierze. Ziemia spontanicznie oddawała swoje płody, a ludzie radowali się jej darami". W swoich Prawach Platon cytuje poetę Hezjoda, który w mitycznym opowiadaniu o Złotym Wieku pisze, że wszystkie rzeczy potrzebne do życia pojawiły się w nadmiarze i zupełnie niepostrzeżenie. W tamtych czasach bowiem ludzie nie pozwalali sobą rządzić, podążając wyłącznie za głosem własnego ducha. Ziemia była dla nich świętością, nie dlatego, że w taki sposób traktowali ją ludzie bogobojni, ale dlatego że natchniona była twórczym duchem wszechświata. Ludzie wiedzieli, że dla twórczego ducha najważniejsza jest harmonia, planowa ewolucja oraz rytmy kosmosu. Badania nad przyrodą dowiodły im, że wszystko w życiu odbywa się w zamkniętym cyklu - dzień i noc, narodziny i śmierć, wędrówka gwiazd i pory roku. Świątynie budowane w kształcie okręgu - jak ta w Stonehenge - miały być odwzorowaniem wszechświata. W ten sposób ludzie chcieli osiągnąć harmonię z jego rytmami. Integrując się ze wszechświatem, nie zamierzali powierzać swojego losu przypadkowi. Pierwszymi kapłanami byli szamani, prorocy, astronomowie, badacze kosmicznych cykli. Ich zadaniem był dialog z uniwersum, zgłębianie “niebiańskiej harmonii" oraz czuwanie, by społeczeństwo funkcjonowało z nią zgodnie. Wie-dzieli, albo przynajmniej domyślali się, że wyłamanie się z tego planu stworzenia musi niechybnie prowadzić do dysharmonii, zniszczenia, niezgody, wojen i katastrof. Nawet najstarsze przepowiednie ukazywały więc niebezpieczeństwa, przed jakimi stanąć może ludzkość, jeśli sprzeciwi się “boskim" prawom. Współczesne wydarzenia zdają się to w pełni potwierdzać. Im wyraźniej człowiek odsuwał się od natury, tym częściej zapominał o jej naturalnych cyklach. Pierwsze miasta porównywano słusznie do biblijnej “nierządnicy Babilonu". Warto też przypomnieć, jak bardzo Merlin starał się unikać miast. Wolał wędrować przez lasy, rozmawiając z drzewami i kamieniami. Jakże okropne musiałyby mu się wydać nowoczesne miasta przemysłowe, z ich nerwową mieszaniną świateł i hałasu, pośpiechem i niepokojem; miasta, z których przyrodę wyparto do kilku ogrodzonych siatką parków, a ducha ziemi odizolowano warstwą stali i betonu. Taką sytuację Indianie Hopi zwykli określać słowem kooyanisquatsi. Dosłownie znaczy to: “stan całkowitej dysharmonii" - ale także “stan wymagający zmiany". Czy nie znamiennym jest to, iż wybitni współcześni kosmolodzy obrali sobie za “kamień filozoficzny" właśnie “teorię chaosu"? W starożytnych Chinach klęski żywiołowe i niepokoje społeczne tłumaczono niedbałością cesarza podczas rytualnych obrządków, bądź też niewłaściwymi stosunkami na cesarskim dworze. Miejsce to było bowiem odzwierciedlającym boski porządek mikrokosmosem oraz symbolem pojednania z duchem Ziemi, duchem ewolucji. Każdy rodzaj katastrofy miał swoje przyczyny, a od cesarza oczekiwano, że podejmie jakieś kroki dla ratowania sytuacji. Niektóre z tych przyczyn opisano w “wielkim prawie", o którym wspomina się w jednym z rozdziałów Chińskich Kronik z roku 1050 przed Chrystusem. Kilkoma cytatami z tego dzieła posłużył się Raphael Patai w swojej książce Człowiek i świątynia:“Jeśli natura biegnie swoim normalnym rytmem, jest to oznaką dobrze sprawowanej władzy. Jeśli zaś wystąpią w niej zaburzenia, wówczas tłumaczy się to jakąś nieprawidłowością. Na podstawie stałych tabel z zaburzeń w naturze można ustalić, co jest nie tak. Zbyt częste opady deszczu świadczą o niesprawiedliwości. Susza pozwala podejrzewać niedbałość. Obfite plony wskazują, że wszystko jest w najlepszym porządku. Nieurodzaj natomiast świadczy o jednoznacznej winie rządzących". Ludzkość ma tylko jedną szansę, by przeżyć XXI wiek: konieczne jest nawiązanie dialogu z Ziemią, kosmosem oraz odmiennymi rodzajami istnień. Życie Merlina musimy potraktować jako metaforę jedynej drogi wyjścia z chaosu; drogi, którą możemy opuścić nasz technicznie zaawansowany świat - jako powrót do harmonii oraz pojednania z wszechświatem. Musimy, podobnie jak Merlin, nauczyć się rozmawiać z kamieniami i drzewami. Musimy odkryć w sobie na nowo magiczny świat Merlina, archetypu wszystkich czarodziejów - świat międzymózgowia, intuicji, miłości, fantazji i kreatywności. Musimy nauczyć się odczuwać rozumem i myśleć sercem, a więc tego, co nazywam efektem Merlina: nauczyć się ponownie zachwytu nad naturą. Tylko wówczas odrodzi się w niej wszechobecny czarodziej - w drzewach, kamieniach, pagórkach i zwierzętach, od których człowiek tak bardzo się odsunął. W roku 1590 Edmund Spenser opisał to w The Faerie Queene: Zaiste Merlin przemówił, moce przeznaczenia podążają spokojnie ustaloną wcześniej drogą, nie zważając nawet na drżenie Ziemi: Jednakże człowiek powinien zabiegać, by zrządzenie niebios, którym kieruje, podążało w kierunku jego celu. Czy to przypadek, że właśnie w kraju Merlina pewne zagadkowe zjawisko wywołało w ostatnich latach tak wiele emocji? W połowie lat siedemdziesiątych w południowej Anglii lotnicy-sportowcy zauważyli z powietrza niezwykle symetryczne okrągłe obiekty na porośniętych zbożem lub trawą polach. Od tamtej pory temat “zbożowych kręgów" wzbudza na całym świecie ogromne kontrowersje. Na początku były to tylko “nieliczne okazy", jednak z biegiem czasu ich liczba bardzo wzrosła. Te tak zwane “zbożowe kręgi" pojawiają się zazwyczaj od maja do września, przeważnie nocą, pośród łanów zbóż (pszenicy, jęczmienia ozimego, żyta lub owsa) oraz w rzepaku i trawach - gdy osiągną one określoną wysokość i stopień dojrzałości. Średnica kręgów waha się od pięćdziesięciu centymetrów do czterdziestu pięciu metrów. Wzory dużych formatów mogą osiągać długość stu osiemdziesięciu metrów i zajmować powierzchnię nawet dziesięciu tysięcy metrów kwadratowych. Najbardziej zadziwia precyzja, z jaką źdźbła zbóż tworzą płasko leżącą na ziemi spiralę, mimo że nie są ani połamane, ani zgniecione. Niekiedy taki krąg składa się z kilku warstw, w których zboże ułożone jest w przeciwnych kierunkach, bądź też artystycznie się ze sobą przeplata. Większość tych “układów" ma kształt owalny, a środek “powalonego" zboża często nie pokrywa się z geometrycznym środkiem koła. W roku 1990 obraz tych kręgów radykalnie się zmienił: proste układy przeistoczyły się w skomplikowane wzory - piktogramy lub agroglify. I to nie tylko w ich “ojczyźnie", hrabstwach Wiltshire i Hampshire, lecz w całym Zjednoczonym Królestwie oraz w innych miejscach na świecie. Zjawisko to powtarzało się nadal w 1991 roku, zawędrowało nawet do Niemiec, gdzie fenomeny tego rodzaju wskutek arogancji i niewiedzy szczególnie często się wyśmiewa. Nic więc dziwnego, że 9 września 1991 roku przede wszystkim niemieckie media skwapliwie podchwyciły meldunek brytyjskiego brukowca “Today", zatytułowany Mężczyźni, którzy oszukali świat: “W jaki sposób zrobiliśmy kręgi i nabraliśmy ludzi. «Today» może dowieść, że tajemnicze kręgi zbożowe, zadziwiające naukowców na całym świecie, są tylko wielkim oszustwem", pisze gazeta. W centrum tej godnej Munchhausena historii znaleźli się dwaj niesamowicie krzepcy emeryci w wieku 62 i 67 lat: David Chorłey i Doug Bower z Southampton. Twierdzili oni, że w ciągu trzynastu lat syzyfowej pracy wykonali wszystkie znane do tej pory kręgi i piktogramy. Jak twierdzi “Today", dwóch emerytowanych zuchów, wyposażonych jedynie w sieci, deski i czapkę-baseballówkę z dziwacznym, drucianym szkieletem, spędziło wiele bezsennych nocy, wykonując zbożowe kręgi. Cała afera szybko się skończyła, gdy duet oszustów miał zaprezentować swoją sztuczkę przed kamerami. Rezultat ich zabiegów był taką samą partaniną jak koło zbożowe podrobione w pobliżu Eckernfórde. Po dokładnym zbadaniu sprawy informacje o Dougu i Davidzie okazały się jedynie “kaczką dziennikarską", a dwóch zdziecinniałych staruszków zdemaskowano jako parę oszustów. Mimo to niemieckie media nie pokusiły się o sprostowanie tej sprawy. Zupełnie inaczej postąpiła prasa brytyjska: “Łatwiej uwierzyć w małych, zielonych ludzików niż w historyjki opowiadane przez Bowera i Chorleya", pisał poważny dziennik “The Independent". Również szczególnie zainteresowana tym zjawiskiem BBC potraktowała ich oświadczenie z dystansem. Nic więc dziwnego, że na skutek tak wielu niedorzeczności jeden z dziennikarzy wniósł w końcu do brytyjskiej agencji prasowej skargę, oskarżając gazetę “Today" o celowe wprowadzenie w błąd opinii publicznej. W lipcu 1991 poleciałem do Grasdorf niedaleko Hildesheim, aby na zlecenie telewizji RTL zbadać piktogram odkryty na polu pszenicy 22 lipca 1991 roku. W tym dniu rolnik Werner Harenberg zamierzał wyrywać na polu oset. Kiedy zaparkował samochód na skraju lasu, stanął jak wryty. Ogromną część pola pokrywało ułożone płasko zboże, tworząc doskonały i niezwykle piękny piktogram. Wzór długości około stu i szerokości pięćdziesięciu metrów składał się z siedmiu symboli i trzynastu kręgów; w największym z nich znajdował się krzyż. Kiedy przelatywałem helikopterem nad tym piktogramem, poruszyła mnie zwłaszcza jego symetria i precyzja wykonania. Wciąż na nowo okazuje się, że zbożowe kręgi lub piktogramy pojawiają się w pobliżu prehistorycznych miejsc. Również piktogram Grasdorf powstał niedaleko miejsca pradawnego kultu. Leży on u stóp góry Thieberg, gdzie kiedyś gromadziły się ludy germańskie. Niedaleko znajduje się prastare germańskie sanktuarium boga Wodana, góra Wohldenberg. Za panowania Karola Wielkiego zbudowano w tym miejscu kościół chrześcijański. Znajdują się tam również “skała Wodana" i “święte drzewa", czczony przez Germanów gaj, o który toczono boje aż do czasów średniowiecznych. Kiedy w roku 1273 jeden z kasztelanów kazał wykarczować prastare miejsca kultu, został zamordowany przez mieszkańców Grasdorf. Pole, na którym odkryto pikto- gram, od zamierzchłych czasów nosi nazwę Thiebergfeld. Doskonała struktura grasdorfskiego piktogramu zrobiła furorę na całym świecie i przyciągnęła tłumy ludzi. Niektórzy z nich przyjeżdżali z wahadełkami, różdżkami, a nawet licznikami Geigera- Mullera oraz wykrywaczami min. Poszczęściło się jednemu z poszukiwaczy: w środku trzech piktogramów jego przyrząd wykrył jakiś metal. Odkrywca zniknął niepostrzeżenie, by powrócić nieco później z łopatą i motyką. Na głębokości pół metra natrafił na trzy, ważące cztery-pięć kilogramów, okrągłe płyty - z brązu, ze srebra oraz prawdopodobnie (trzecia płyta tymczasem zaginęła) z czystego złota. Na płytach znajdowały się dokładnie te same znaki, które jako piktogram pojawiły się w zbożowym łanie! Na nieszczęście, odkrywca płyt wyczyścił je nieumiejętnie chemikaliami. Tak przynajmniej dowiedziałem się od artysty Moschkote'a Litfassa, który przechowuje dwie z tablic - brązową i srebrną. Dzięki niemu mogłem się im dokładnie przyjrzeć. W orzeczeniu Federalnego Urzędu do Spraw Badania Materiałów czytamy: płyta numer dwa (w kolorze brązowym) wykonana ze stopu miedzi i cyny, zawartość cyny 10 - 15 procent. Pozostałe składniki stopu: jeden procent niklu, śladowe ilości żelaza, poniżej 0,1 procenta. Płyta numer jeden (srebrna) wykonana z prawie czys- tego srebra. Wykryto jedynie śladowe ilości żelaza, poniżej 0,1 procenta. Pierwszą płytę wykonano więc niemal wyłącznie z czystego srebra. Czyżby zatem w całym zamieszaniu, wokół piktogramu i płyt, chodziło o gigantyczne oszustwo? Jego autor (lub autorzy) musiał w takim razie, z niezrozumiałych powodów, włożyć w to wiele trudu i nie przejmować się kosztami. Zreasumujmy fakty związane z piktogramami z Gras-dorf: 1. Podobnie jak piktogramy angielskie znajduje się on w pobliżu ważnych prehistorycznych miejsc. 2. Znaki skierowane są dokładnie na zachód i na wschód. 3. Znaki nie biegną równolegle do śladów ciągnika, jak zdarza się często w przypadku sfałszowanych piktogramów. 4. Żaden ślad ciągnika nie przecina środka koła. Wszystkie kręgi wirują w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. 6. Żadna z miar zastosowanych w konstrukcji piktogramów nie pasuje do naszego systemu metrycznego, lecz wszystkie opierają się na łokciu megalitycznym długości 83 centymetrów. Usiłując wytłumaczyć genezę tego dziwnego zjawiska, uwzględnia się m.in. działanie: pozaziemskich istot, stacjonarnych trąb powietrznych, geomantycznych form energii, kopulujących jeży, morficznych zjawisk rezonansu, a nawet międzynarodowej mafii fałszerzy kręgów zbożowych. Jednak bez względu na to, co mogłoby być przyczyną ich powstania, piktogramy są pewnego rodzaju pismem symbolicznym i z pewnością zawierają jakąś informację. Ponadto te tajemnicze “zbożowe znaki" dotykają pewnej płaszczyzny świadomości człowieka. Zmieniają, czy nawet poszerzają nasze rozumienie natury. Dlatego też angielski historyk i specjalista w zakresie zbożowych okręgów, John Michell, użył następującego sformułowania: “regularne wzory geometryczne kręgów zbożowych są uosobieniem symboli-archetypów, właściwych zarówno strukturze wszechświata, jak i ludzkiej duszy". Piktogram z Grasdorf przedstawia prastare, pogańskie symbole. Krąg z krzyżem oznacza na przykład koło słoneczne. Spirala jest symbolem kosmosu lub wszechświata. Hantale mogą odzwierciedlać zarówno dziedzictwo przodków, jak i kontakty z odmiennymi płaszczyznami istnienia. Równie dobrze kręgi można by interpretować jako planety lub systemy planet. Amerykański filolog Steve Canada wyjaśnia piktogramy w zupełnie odmienny sposób: tłumaczy je bowiem jako wypełnianie posłannictwa Anunnaków, o których pisałem dokładniej w mojej książce pt. Planeta Adama. Mieli oni przybyć w zamierzchłych czasach na Ziemię z położonej wówczas między Marsem a Jowiszem legendarnej, dziesiątej planety, Nibiru. Ja twierdzę natomiast, iż w przypadku prawdziwych kręgów zbożowych chodzi o morficzne zjawisko rezonansu. Na skutek rezonansu morficznego - współdrgania i wymiany energii - materializują się bowiem w teraźniejszości minione struktury nagromadzone w polu morfogenetycznym. Jako część przyrody jesteśmy zobligowani żyć z nią w harmonii, czyli w rezonansie. Ponadczasowy Merlin jest symbolem właśnie tej zasady. X Kontakt z przyszłości Niezgoda wielu ludzi na światopogląd materialistyczny doprowadziła na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych do powstania ruchu New Age. Była to przede wszystkim forma protestu przeciw niefrasobliwym poczynaniom w świecie polityków i przedstawicieli Kościoła. Był to również protest przeciwko powszechnie uznawanemu, lecz wrogiemu życiu systemowi wartości. Najważniejszą rolę odgrywało tu zerwanie z religią wiary i zwrot ku religii opartej na doświadczeniu. “Globalnym celem ruchu New Age jest reintegracja elementu wizjonerstwa umożliwiającego energiom socjalnym spojrzeć ponad mitami", pisze Swann w książce pt. “Szósty zmysł". “Mity bowiem uwięziły w sobie polityczne nadbudowy i stanowią dziś zagrożenie zarówno dla biosfery człowieka, jak i ekosfery całego świata. Jeśli nie przezwyciężymy tych mitów, czeka nas piekło". W odróżnieniu od wyznań opartych na dogmatach - religia doświadczenia pozwala każdej jednostce zrekonstruować poprzez osobiste doznania potencjał poziomów własnej świadomości w sensie życia holistycznego. Zdaniem Swanna, szczególne znaczenie ma tu postrzeganie pozazmyslowe. “Nawet najdrobniejsze doświadczenie własnych możliwości, pozwalających na uświadomienie sobie wykraczających poza ciało człowieka elementów ludzkiej osobowości, połączyć nas może ze świadomością holistyczną. Nigdy wcześniej nie brano tego pod uwagę (...). Jeśli jako społeczeństwo nie chcemy respektować tych fundamentalnych możliwości, oznacza to prawdopodobnie, że podchodzimy z rezerwą do rekonstrukcji świata wewnętrznego, marzeń sennych, wyobraźni, pamięci, myśli i uczuć, a nawet procesów twórczych". Wybitny australijski neurofizjolog, laureat Nagrody Nobla, sir John Eccles jest przekonany o istnieniu niematerialnego, myślącego i postrzegającego Ja, którego funkcje nasz mózg przejmuje w stadium embrionalnym lub w pierwszych dniach życia człowieka. Właśnie to niematerialne “coś" czyni nas ostatecznie ludźmi. Działa “to" niczym “łącznik mózgu" i ma również fizyczny wpływ na funkcjonowanie ludzkiego mózgu. Pojęcia takie jak siła woli, poczucie własnej tożsamości czy też świadomość dają się wytłumaczyć działaniem tego “czegoś", co nazywamy ludzką duszą. Eccles jest przekonany, iż owo niematerialne Ja może funkcjonować nawet po fizycznej śmierci mózgu. Formułując to twierdzenie, neurofizjolog zakłada istnienie paranormalnej, obejmującej czas i przestrzeń płaszczyzny bytu. Najwidoczniej również paranormalne zdolności nie są powiązane z czasem i przestrzenią. Najlepszym dowodem na to jest przepowiadanie przyszłości. Jakże chętnie wielu z nas spojrzałoby w przyszłość, by dowiedzieć się, jaki czeka nas los. Szczupły, wysoki pisarz siedział naprzeciw mnie w swojej bibliotece. Mój wzrok przemknął po stojących wokoło wysokich regałach, po czym spoczął na jego drobnej twarzy i żywych oczach. - Jak mam to rozumieć - spotkał się Pan już kiedyś ze śmiercią? - zapytałem w końcu. - To było dziwne przeżycie, wówczas, kiedy po raz pierwszy spotkałem tego ubranego na szaro mężczyznę - powiedział Gerd v on Hassler i sięgnął po leżący na stole stary notes. - To było w styczniu 1959 roku. Zbudziłem się wczesnym rankiem i zauważyłem, że siedzę na krawędzi łóżka z zapisanym notesem i długopisem w ręku. Łamałem sobie głowę, dlaczego notes zapisany był aż do ostatniej kartki. A do tego - zapisany przeze mnie, gdyż był to bez wątpienia mój charakter pisma. - Czy chce Pan przez to powiedzieć, że napisał Pan to wszystko w czasie snu? - Tekst traktuje o ubranym na szaro mężczyźnie. Nie tak dawno porządkowałem swoje rzeczy i notes znowu wpadł mi w ręce. Kiedy dzisiaj myślę o tym śnie - bo nie mogło to być nic innego - widzę, jak żywą, postać tego dziwnie znajomego mężczyzny: wysoki, szczupły, o wąskiej twarzy, w szarym uniformie. Von Hassler wertował w zamyśleniu pożółkłe kartki notatnika, aż w końcu przeczytał na głos: - Wyszedł z obudowy starego stojącego zegara i powiedział: “To znowu on, czas, któremu przez całe życie byłem oddany. Czas działania i pracy. Czas, którego nie zrozumie ten, kto w nim nie jest". Kiedy ubrany na szaro mężczyzna wypowiedział te słowa, zrobiło się zupełnie cicho i ciemno. Wydawało się, jak gdyby szedł długim, nieskończenie długim korytarzem, po którego obu stronach znajdowało się wiele małych nisz - jak w tunelu kolejki podziemnej prowadzącym do innego kraju. Kraj ten był jednak tak daleko, że można się było jedynie domyślać jego świateł, ale nie były one widoczne. Mężczyzna w szarym ubraniu podążał w kierunku niewidocznego światła, a odgłos kroków zagłuszał każdy dźwięk z wyjątkiem jego słów: “Kiedyś będziesz musiał pożegnać się z tym światem i zapytasz wówczas siebie, czego szukałeś. I jeśli nic ci nie przyjdzie do głowy, znaczyć to będzie, że twoje poszukiwania były daremne. Lecz jeśli znasz odpowiedź, wtedy twoje życie miało sens. Dlatego idź, idź! Bo nie zjawi się nikt, kto ci powie, że nadszedł już czas. Po dłuższej chwili Gerd von Hassler zaczął ponownie: - Ubrany na szaro mężczyzna szedł dalej, aż zaczęło się wokół niego przejaśniać. Spostrzegł w niszach postacie, które milczały i przysłuchiwały mu się w skupieniu. “Bycie człowiekiem nie oznacza wcale, że ma się duszę", powiedział do nich. “Jednak nadchodzi taki dzień, gdy kości tych bezdusznych osobników rozsypują się, a oni giną marnie i zostają pogrzebani. Jakiś duchowny rozprawia wtedy o rzeczach, które już ich nie dotyczą. Jednak pozostali łakną słów pocieszenia, a duchowny nie jest tu po to, by mówić im prawdę. W przeciwnym razie napis na grobie musiałby brzmieć następująco: Bezdusznik ten żył jak bydlę i jak bydlę przekracza bramy wieczności. Amen". - To, co odbija się w Pańskim śnie, brzmi nad wyraz gorzko i cynicznie - zarzuciłem mu. Gerd von Hassler niewzruszenie ciągnął dalej: - Wrony krążą w górze, grzebią w ziemi i przenoszą grudy błota z grobu do wieczności. Ta gruda ziemi jest opuszczoną maską pośmiertną; wiele z nich wisi w sali Sądu Ostatecznego. W głębokich nacięciach masek skrywa się wszystko: drogi, jakimi podążali ci ludzie; myśli, jakie rodziły się w ich głowach; oraz czyny, jakich dokonali. Nie uniesie się żadna z dusz, by się za nimi wstawić. Taki jest kształt Bycia uformowanego w masce i nie znajdzie się ani jedna dusza, która by się za nim wstawiła. Na ostatnim odcinku drogi - z ciemności nieskończenie długiego tunelu w jasność światła - mężczyzna w szarym ubraniu milczał. Przechodził wśród stojących, pochłoniętych rozmową ludzi, przedzierał się przez to wszystko, aż nagle stanął przed jasnością i rozpłynął się w niej. Lecz światło to było jedynie szarym, pochmurnym porankiem i końcem snu. - Stanowczym ruchem Gerd von Hassler zamknął swój pożółkły notes. Niezwykły to sen, ale pisał go Pan przecież przed trzydziestoma laty - powiedziałem jakoś dziwnie poruszony. - Dlaczego ma on nagle dla Pana, po upływie tylu lat, tak szczególne znaczenie? - Dlaczego? - wzrok Gerda von Hasslera powędrował w stronę okna. Dla uspokojenia pisarz spoglądał w milczeniu na zaśnieżony krajobraz Bawarii. - Spotkałem go - powiedział po długiej chwili namysłu. - Tego ubranego na szaro mężczyznę. Przed paroma dniami. - We śnie? - Ależ nie. Na jawie. Podczas spaceru. Zbliżył się do mnie i przeszedł obok. Teraz już wiem, kim jest i dlaczego tak bardzo się ze mną wówczas spoufalał. To ja jestem tym mężczyzną. Spotkałem samego siebie. A jeśli chodzi o znaczenie? No cóż, mężczyzna ten oznajmił mi ostatecznie, że mój czas upłynął i że śmierć już mnie oczekuje. Kilka dni po mojej wizycie w Ampfing otrzymałem przez telefon wiadomość o śmierci Gerda von Hasslera. Jedno z najbardziej zadziwiających zjawisk stanowi w parapsychologii “spotkanie z własnym Ja". Okazuje się, iż nasza podświadomość znajduje w pewnych okolicznościach dostęp do nieograniczonego czasem ani przestrzenią kontinuum. Projekcja zaś - spotkanie z własnym Ja - zdaje się wskazywać na zmiany losowe. Nie zawsze jednak zjawiska z innych wymiarów oznaczają właśnie śmierć. Jak ukazuje poniższe zdarzenie, czasami zupełnie nieoczekiwanie pojawia się ratunek: W 1828 roku trzydziestoletni Szkot o nazwisku Robert Bruce pływał pomiędzy Liverpoolem a Saint John w Nowym Brunszwiku jako sternik na statku handlowym. Pewnego dnia, gdy statek znajdował się już u wybrzeży Nowej Fundlandii, Bruce przebywał w swojej kajucie - położonej obok kajuty kapitańskiej - zajęty obliczaniem kursu. Niezadowolony z wyniku zapytał o zdanie kapitana, który - jak mu się zdawało - siedział odwrócony do niego plecami przy swoim pulpicie i pisał. Ponieważ nie otrzymał odpowiedzi, Bruce podszedł do kapitana. Jednak kiedy piszący podniósł głowę, sternik ujrzał ku swemu zaskoczeniu zupełnie obcą twarz. Przestraszony pobiegł na pokład, by o zajściu powiadomić kapitana. Obaj natychmiast udali się na dół. Ale kajuta kapitana była pusta. Na łupkowej tabliczce pozostała jedynie, zapisana obcą ręką, niejasna informacja: “Stear to the North-West" (płyńcie na północny zachód). Sprawdzono charakter pisma wszystkich osób, które znajdowały się na statku i potrafiły pisać. Żaden z nich nie był jednak podobny do pisma na tabliczce. Rezultatu nie dało również poszukiwanie pasażera - gapowicza. W końcu kapitan postanowił zastosować się do ostrzeżenia i wziął kurs na północny zachód. Niedługo potem zauważono z pokładu całkowicie oblodzony kadłub statku, który uległ awarii w drodze do Quebec. Całej jego załodze groziła śmierć. Rozbitków zabrano natychmiast na pokład. Bruce nie mógł uwierzyć własnym oczom, kiedy wśród uratowanych osób dostrzegł mężczyznę wyglądającego dokładnie jak ten, którego widział w kajucie kapitana. Kapitan poprosił go o napisanie na odwrocie tabliczki zdania “Stear to the North-West". Charaktery pisma po obydwu stronach tabliczki okazały się identyczne! Kapitan uszkodzonego statku przypomniał sobie, że ten właśnie pasażer zapadł około południa w głęboki sen, a kiedy go obudzono powiedział: “Dzisiaj zostaniemy uratowani". Śniło mu się podobno, że jest na pokładzie statku, który przypłynie z pomocą. Kiedy statek ów pojawił się rzeczywiście, wszyscy rozpoznali go na podstawie wcześniejszego opisu. Mężczyzna potwierdził, iż pamięta wszystkie zdarzenia z pobytu na tym statku, gdyż zostały one przeniesione z jego snu do pamięci. Wciąż spotykamy się z twierdzeniem, że w momencie śmierci ludzie ukazują się swoim krewnym lub przyjaciołom. Dzieje się to przeważnie podczas snu. Jednak od czasu do czasu moment śmierci wiąże się z tym zjawiskiem w sposób tak plastyczno-realistyczny, że osoba, która coś takiego przeżyje, dopiero po dłuższym czasie uświadamia sobie niezwykłość całego zdarzenia. Najlepszym dowodem może być tu przypadek Davida McConnella: Zdarzyło się to zaraz po zakończeniu pierwszej wojny światowej. Osiemnastoletni wówczas David McConnell był podporucznikiem Royal Air Force i wkrótce miał awansować. Rankiem 7 grudnia 1918 roku otrzymał rozkaz dostarczenia samolotu “Camel" z lotniska wojskowego w Scampton do oddalonego o sześćdziesiąt mil Tadcaster. O godzinie 1130 McConnell powiadomił swojego współlokatora, podporucznika Larkina, że musi odtransportować jedną z maszyn do Tadcaster i nie będzie mógł uczestniczyć w ćwiczeniach strzelniczych, ale postara się wrócić w porze podwieczorku. Do Tadcaster miał mu towarzyszyć inny samolot, którym po odstawieniu “Camela" McConnell zamierzał powrócić do bazy. Wystartowali w sprzyjających warunkach pogodowych. Kiedy lecąc w pobliżu Doncaster, niespodziewanie natknęli się na mgłę, postanowili wylądować i telefonicznie dowiedzieć się, co mają robić. Dowództwo poleciło McConnellowi, by działał według własnego uznania. Obydwaj piloci ponownie wystartowali. Jednak kiedy mgła zgęstniała, samolot eskortujący musiał wylądować. McConnell natomiast kontynuował lot do Tadcaster. Dotarł co prawda na miejsce, lecz jego maszyna runęła nagle w dół i zaryła śmigłem w ziemię. McConnella wyrzuciło do przodu. Uderzył głową w znajdujący się przed nim karabin maszynowy. Młoda kobieta, która widziała upadek samolotu, pobiegła mu na pomoc. McConnell nie przeżył jednak katastrofy. Wskazówki jego zegarka zatrzymały się dokładnie na godzinie 1525. Cztery dni później odbył się pogrzeb. Znajomy McConnella, podporucznik Hillman, skorzystał z okazji, by porozmawiać z jego ojcem. Opowiedział mu, że współlokator jego syna, podporucznik Larkin, widział go rzekomo w chwili upadku samolotu. Ojciec McConnella natychmiast napisał do Larkina. Ten w liście z 22 grudnia 1918 roku opisał całe zdarzenie. Tego samego popołudnia, kiedy David McConnell transportował samolot do Tadcaster, Larkin czytał coś, siedząc przed kominkiem i paląc papierosa. Usłyszał wówczas odgłos zbliżających się korytarzem kroków, a zaraz potem odgłosy towarzyszące zazwyczaj wejściu McConnella. Usłyszał, jak tamten powiedział “Hello boy", i odwrócił się w stronę drzwi oddalonych o jakieś dwa i pół metra. McConnell stał w progu uśmiechnięty i trzymał rękę na klamce. Ubrany był w mundur pilota, jednak na głowie zamiast pilotki miał czapkę marynarską - przyzwyczajenie z czasów, gdy służył w Royal Naval Air Service; zawsze był bardzo dumny z tej służby. - Cześć, już wróciłeś? - zapytał Larkin. - Tak, dotarłem szczęśliwie. Miałem dobry lot - odpowiedział ten, którego Larkin brał za McConnella. Po chwili zaś dodał - Well, cheerio. - Mówiąc to, wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Nieco później, o godzinie 1545, pojawił się podporucznik Garner Smith i powiedział, że ma nadzieję, iż McConnell zdoła wrócić do wieczora, gdyż mieli razem gdzieś pójść. Larkin odrzekł, że McConnell właśnie wrócił i przed momentem wyszedł z pokoju. Był święcie przekonany, że McConnell pojawił się rzeczywiście, wszystko bowiem wyglądało bardzo normalnie. O wypadku dowiedział się dopiero wieczorem. Z początku tak bardzo wierzył w pojawienie się McConnella, że gotów był sądzić, iż ten musiał z jakiegoś powodu wrócić do domu, a dopiero później powtórnie wystartował. Nie potrafił sobie tego wytłumaczyć w żaden inny sposób. Do zjawisk metafizycznych odnosił się sceptycznie, łatwiej przekonałby sam siebie, iż nie widział McConnella! Niestety, wiedział przecież dokładnie, że go wtedy widział! Podporucznik Hillman potwierdził, że opowieść Larkina z listu do ojca McConnella nie różni się w niczym od jego relacji przedstawionej dzień po wypadku. Można o tym przeczytać w Psychical Research Today D. J. Westa. Świadomością i jej potencjałem zajmowali się nie tylko fizjolodzy i neurolodzy, lecz - o dziwo - również wybitni fizycy i matematycy, tacy jak na przykład genialny John von Neumann oraz laureaci Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki Eugene Wigner i Hans Bethe. Zdaniem Wignera, “świadomość" jest nie tylko ważnym zagadnieniem fizycznym, ale w pewnym stopniu również rodzajem retorty rzeczywistości. Naukowiec zakłada bowiem, że świadomość nie tylko rekonstruuje tak zwaną realność, ale nawet ją tworzy. John von Neumann, który oparł fizykę kwantową na precyzyjnych podstawach matematycznych, sądził, że człowiek dysponuje niematerialną świadomością i może za jej pomocą oddziaływać na świat materii. Jego teorię potwierdzają w pełni zjawiska paranormalne. 28 czerwca 1914 roku biskup Josef von Lanyi przebywał jak zwykle w Grosswardein - mieście oddalonym o sześć kilometrów od granicy węgierskiej, obecnie stolicy rumuńskiego regionu Crisana.Około wpół do czwartej rano obudził go bardzo intensywny sen. Śniło mu się, że otrzymał właśnie poranną pocztę. Na samym wierzchu leżał czarno obramowany, zapieczętowany list. Biskup natychmiast rozpoznał charakter pisma austriackiego następcy tronu - był przecież jego nauczycielem. Kiedy otworzył list, w nagłówku zobaczył barwne zdjęcie automobilu, w którym następca tronu siedział wraz z małżonką. Naprzeciwko nich znajdowali się dwaj wysocy rangą oficerowie. Na zdjęciu widać było również, jak dwóch mężczyzn wyłania się nagle z tłumu i strzela do następcy tronu i jego małżonki. A oto treść listu ze snu: “Wasza świątobliwość! Szanowny Doktorze Lanyi! Pragnę poinformować, iż wraz z moją żoną staniemy się dziś w Sarajewie ofiarami politycznego skrytobójstwa. Polecam nas pobożnej modlitwie Waszej Świątobliwości i proszę, byś w dalszym ciągu pozostał oddany, w miłości i wierności, naszym dzieciom. Serdecznie pozdrawiam, wasz arcyksiążę Franz". O wpół do czwartej rano biskup Lanyi zanotował wszystkie szczegóły zapamiętane z tego listu. Później opowiedział o nim swojej matce i pokojówce. Dwanaście godzin później austriacki następca tronu i jego żona zostali zastrzeleni w Sarajewie. Tak zaczęła się pierwsza wojna światowa. W roku 1914, w pierwszym roku wojny, bawarski żołnierz piechoty Andreas Rill stacjonował w koszarach w pobliżu Colmar w Wogezach. Pocztą polową wysyłał stamtąd dziwne listy do swoich najbliższych: “Przesłuchiwali przepowiadającego przyszłość Francuza, jakiegoś niezwykłego świętego. Nie mogę sobie poradzić z tym, co usłyszałem; to niewiarygodne". “Mówił, że nie wolno nam wierzyć, że rozumiemy cokolwiek z tego świata. W przeciwnym razie już dzisiaj rzucilibyśmy broń". Ponieważ “wojna dla Niemców jest przegrana, a to już piąty rok jej trwania, później nadejdzie rewolucja, nawet jeśli nie wybuchnie naprawdę; ktoś przychodzi, ktoś inny odchodzi". Ów “współsprawca" wygadywał jeszcze inne “śmieszne" rzeczy: “wszyscy staną się milionerami, a pieniędzy będzie tyle, że ludzie zaczną je wyrzucać przez okna. I nikt nawet nie schyli się po nie". Potem ma się pojawić “około trzydziestego drugiego jakiś mężczyzna z niższej warstwy społecznej, który wszystko w Niemczech zrówna, a ludzie nie będą mieli nic do powiedzenia. A zrobi to z całą surowością, tak że wytryśnie woda spomiędzy wszystkich szczelin skalnych. Zabierze ludziom więcej, niż da i karać ich będzie straszliwie. Będzie to czas, gdy sprawiedliwość utraci swoje prawa i wielu będzie oszustów i blagierów. Ludzie na powrót zbiednieją i nawet tego nie zauważą. Z każdym dniem pojawiać się będą nowe prawa i wielu napyta sobie przez to biedy lub nawet umrze (...). Wszystko to z nakazu jednego człowieka". Potem nastanie “okres, około trzydziestego ósmego, kiedy wielu siłą popchniętych zostanie do wojny. Źle się ona skończy dla tego człowieka i jego zwolenników. Kiedy w liczbie oznaczającej rok pojawi się cyfra cztery lub pięć, na tereny Niemiec ze wszystkich stron wkroczą obce wojska i położą kres temu drugiemu ogólnoświatowemu wydarzeniu, a człowiek ten zniknie. Pozostanie naród, który zostanie jeszcze całkowicie obrabowany i do cna wyniszczony. Jednak między wrogami również nie dzieje się najlepiej". Nadejdą ciężkie dni dla tych, którzy “w tym czasie" objęli jakiś urząd. “Wszyscy zostaną powieszeni". A ludzie będą szczęśliwi, jeśli “zdołają odziać się choćby w worki po piasku". Takie dziwne rzeczy obiecywał według bawarskiego żołnierza ów “przepowiadający przyszłość Francuz". “Mówiliśmy, że coś z nim nie tak albo bredzi. Pewnie będziecie się śmiać, bo rzeczywiście trudno w to uwierzyć. Człowiek ten znał wiele języków. Naśmiewaliśmy się z niego, ale porucznik rozmawiał z nim przez całą noc". Jego proroctwa nie kończyły się bowiem na “drugim wydarzeniu światowym". Wiele lat po wojnie Andreas Rill często wspominał “przepowiadającego przyszłość Francuza". Zanim jeszcze w Niemczech zaczęli rządzić naziści, Rill powiedział do swoich synów: “Teraz przyjdzie surowy władca i przyniesie z sobą wojnę, którą znowu przegramy". Ponieważ w wiejskiej knajpie rozmawiał za głośno o proroczych wizjach “nieznajomego dziwaka", w 1936 roku złożyło mu wizytę dwóch funkcjonariuszy policji kryminalnej. Nadejście przepowiadanej inflacji przekonało mistrza stolarskiego Rilla, że “nieznajomy dziwak" mówił prawdę. Wielokrotnie więc powtarzał w gronie rodzinnym: “I dokładnie to powiedział". Myśląc o trzeciej wojnie, krótko przed swoją śmiercią w roku 1958 Rill powiedział do swoich synów: “To nie potrwa długo. Mnie już nie będzie, ale wy chłopcy myślcie o mnie". Swojej żonie kazał starannie przechowywać jako dowód obydwa listy z frontu, w których pisał o Francuzie. W roku 1979 znany parapsycholog, nieżyjący już profesor Hans Bender raz jeszcze zajął się analizą tych listów, dochodząc do wniosku, że z całą pewnością nie zostały one sfałszowane. 24 marca 1933 roku w lesie niedaleko Berlina naziści rozstrzelali Erika Jana Hanussena, kontrowersyjnego jasnowidza i hipnotyzera. Hanussen urodził się 2 czerwca 1889 roku w Wiedniu jako Hermann Steinschneider. Nazywany był “człowiekiem z szóstym zmysłem" i “Nostradamusem XX wieku"; przepowiedział bowiem na przykład pożar Reichstagu. “Był mężczyzną wysoce uzdolnionym medialnie, miał wybitne zdolności profetyczne", broniła ojca jego córka Erika Fuchs-Hanussen, kiedy podczas mojej wizyty w Me-ranie postawiłem jej kilka krytycznych pytań. “Ostatecznie mam na to parę dowodów: w 1955 roku ostatnia sekretarka mojego ojca, Elisabeth Heine, przekazała mi jego rękopis ukryty przez nią w czasie wojny. Był to sporządzony w 1930 roku protokół z siedmiu seansów, podczas których w obecności świadków mój ojciec wprowadzał się w trans. W stanie hipnozy podyktował wówczas treść manuskryptu pod tytułem «Nowy Jork tonie». Rękopis ten stał się prawdziwą sensacją", zapewniała Erika FuchsHanussen. “Już w roku 1930 Hanussen przepowiada w nim podział Niemiec i ich ponowne zjednoczenie. Opisuje transplantacje organów ludzkich, choć profesor Bernard odważył się na dokonanie pierwszego przeszczepu serca dopiero w roku 1967. Mówi o lądowaniu człowieka na Księżycu, energii atomowej i wielu innych rzeczach, które się do tej pory wydarzyły. Kiedy podczas tego seansu ojciec miał opisać, jak wyglądał będzie Nowy Jork w roku 2024, powiedział tylko: nie będzie wówczas Nowego Jorku - zatonie w morzu". Obecnie każdego dnia straszeni jesteśmy hiobowymi wieściami o katastrofach ekologicznych. Niektórzy klimatolodzy zakładają na przykład, iż niedający się już powstrzymać efekt cieplarniany wywoła wzrost średniej temperatury powietrza, co spowoduje topnienie lodowców w kole pod- biegunowym. Wiele nadmorskich miast zostanie zalanych na skutek wzrostu poziomu wody. Nic więc dziwnego, że ludzie wrażliwi, żyjący w kontakcie z naturą i głoszący prorocze wizje końca świata, chcieliby uchronić naszą cywilizację przed zagładą. Należy do nich na przykład Tim Sikyea, kanadyjski Indianin z Yellowknife (zwanego też Denee). Na świat przyszedł 12 marca 1951 roku, w północno-zachodniej części Kanady w Yellowknife. Niecały miesiąc później do szałasu Sikyea, wdarł się obcy człowiek, który zastrzelił jego matkę, brata i siostrę. Przeżył tylko jego ojciec, ponieważ w czasie tego napadu był w szpitalu. Motywy tego straszliwego czynu do dzisiaj pozostały niewyjaśnione. Ofiary morderstwa odnaleziono w mroźny dzień, termometry wskazywały piętnaście stopni poniżej zera. Piec w szałasie dawno już wygasł, wewnątrz panował straszny ziąb. Ktoś nagle przypomniał sobie, że w rodzinie było jeszcze niemowlę. Ale gdzie się podziało dziecko? W końcu odnaleziono je na wpół zamarznięte w jednym z łóżek. Tak oto wyglądał początek życia Tima Sikyea... Kiedy miał szesnaście lat, po raz pierwszy przeżył widzenie. - Miałem wrażenie, jakbym otrzymał ciężki cios, po czym straciłem świadomość - opowiadał mi Indianin. Siedzieliśmy pod bardzo starymi drzewami na rytualnym kocu. Nieprzytomny wpadłem do głębokiego szybu. Bałem się śmiertelnie, ale musiałem wdrapać się na górę ku światłu na niebie. To zdarzenie oczyściło mnie i całkowicie zmieniło moje życie. - Jak mam to rozumieć? Czy stan transu, w jakim się Pan zapewne znajdował, może odmienić życie? - usiłowałem się dowiedzieć. - Od tego dnia miałem coraz więcej wizji. Wywoływało je przeważnie ruchome światło na niebie lub ogromny orzeł. Tak też się zdarzyło w 1978 roku w regionie Yellowknife. Obudzony nieokreślonym hałasem, Indianin wstał i wyszedł na zewnątrz. Czuł, że coś wisi w powietrzu... Rozejrzał się czujnie na wszystkie strony, nie dostrzegł jednak nic niezwykłego. Nagle jego wzrok przykuł ciemny punkt na niebie. Zbliżał się wolno, aż wreszcie przybrał zarys ogrom- nego ptaka, który wzbił się nad nim wysoko w kierunku północnym. W pewnej odległości zaczął krążyć, a w końcu wylądował. Tamtejsze okolice są bardzo skaliste, a droga do nich prowadzi nie opodal starej kopalni złota. W pobliżu znajduje się ogromna skała i na niej usadowił się ptak. Tim Sikyea wspiął się na górę i stanął przed ogromnym orłem* który swoim rozmiarem przypominał Boeinga 747. W miejscu, gdzie zwykle znajduje się serce orła, otworzyły się drzwi, a Indianin przekroczył ich próg. Gdy raz jeszcze wyjrzał na zewnątrz, zobaczył ustawiających się w kolejce ludzi. Tak daleko, jak sięgał jego wzrok, widział przepychających się ludzi wszystkich ras. Wszyscy chcieli wejść do wnętrza orła. Indianin martwił się, czy dla każdego wystarczy miejsca. Lecz ku jego zaskoczeniu, wszyscy się zmieścili. Ogromny ptak uniósł się bezszelestnie w górę, a jedynym dźwiękiem, jaki było słychać, był powiew wiatru. Indianin przesunął się w pobliże głowy orła, skąd mógł patrzeć jego oczami - bardzo ostro i nieskończenie daleko. Przelatywali nad Rocky Mountains, a potem nad ogromnym miastem. W dole widać było tętniące życie - nagle jednak straszliwa błyskawica rozświetliła upiornie miasto i niebo nad nim. Po potężnej eksplozji w dole ukazało się morze płomieni. Rozstąpiła się ziemia, zawaliły się domy, wszystko doszczętnie spłonęło. Orzeł leciał dalej ponad morzami i kontynentami. Urodzajna kiedyś gleba zamieniała się wszędzie w pustynię. Lasy wymarły, powietrze i woda były zatrute. Prawie nigdzie nie było już życia, a ci, którzy przetrwali, stracili rozum. Indianin zapłakał cicho. Nagle obok niego pojawiły się dwie postacie w jasnych szatach. - Dlaczego to uczyniliście - spytał ich. - To nie my - odpowiedzieli - jesteśmy tu tylko po to, by udzielać przestrogi! Łzy płynęły po jego twarzy, kiedy ciągle zapewniał, że powinni byli go posłuchać. - Dlaczego mnie nie posłuchali? - My wiemy, dlaczego - jedna z postaci pocieszała go, kładąc rękę na jego ramieniu. - Zabierzemy cię stąd, bo nie możesz tu dłużej zostać. - Zabierzecie, dokąd? - przetarł ręką łzy z twarzy. Nagle wszystko stało się oczywiste i obudził się z transu. Był w Kanadzie. - Czy tłumaczy Pan swoje wizje wyłącznie jako obraz apokalipsy, zagłady naszej cywilizacji? - zapytałem po chwili Tima Sikyea. - Niekoniecznie muszą one oznaczać koniec, mogą również symbolizować jakąś zmianę. Zdaniem jednego ze starych mędrców naszego szczepu, ludzkość straci rozum, zniszczy wszystko wokół siebie i w końcu również samą siebie. Świat stanie się domem dla obłąkanych. Dzięki Bogu, nie wszystkie przepowiednie proroków się spełniają. “Widać wyraźnie, iż to, co wszyscy oni usiłują nam przekazać, brzmi następująco: sami decydujemy o swojej przyszłości. Poprzez nasze myśli i czyny. Kierujemy postęp w stronę dobra lub zła", twierdzi Karl-Heinz W. Smoła w Mega- und Metatrends (Mega- i metatrendy). Indie są prawdopodobnie jedynym krajem, w którym istnieje biblioteka przeznaczenia. Mówiąc dokładniej, znajdują się tam najbardziej tajemnicze biblioteki świata - zbiory liści palmowych. Już przed wieloma tysiącami lat hinduscy mędrcy - prorocy - zapisywali na liściach palmowych szerokości sześciu i długości czterdziestu ośmiu centymetrów życiorysy i losy ludzi żyjących obecnie, w tym również Europejczyków, którzy nigdy wcześniej nie byli w Indiach. Oprócz nielicznych wyjątków, każdy może udać się do takiej biblioteki liści palmowych i kazać sobie odczytać lub opowiedzieć własne przeznaczenie. Liście nie zawierają, rzecz jasna, życiorysów wszystkich ludzi na Ziemi, lecz tylko tych, którzy pewnego dnia rzeczywiście zjawiają się w bibliotece. Ci, którzy je przechowują, co osiemset lat przepisują treść ze starych i pokruszonych liści na świeże. Przeszłość i przyszłość odwiedzających bibliotekę zostaje w ten sposób uwieczniona w starotamilskim języku na obydwu stronach cienkich liści. Dla laika wiersze złożone z milimetrowej wysokości znaków i mantr i zapisane w dawnym języku Indii Południowych są niemal niewidoczne. Odwiedzający bibliotekę ze zdziwieniem dowiaduje się o swoim własnym życiu, o życiu swoich rodziców, rodzeństwa, współmałżonka i dzieci. Prócz szczegółów dotyczących życia zawodowego na liściach zapisano nawet informacje o niektórych charakterystycznych cechach ciała lub kale- ctwie. Wplatane tu i ówdzie nowoczesne pojęcia opisywane są obrazowo. Treść życiorysów przedstawiona jest tak plastycznie, iż ma się wrażenie, jakby dawno już zmarły autor był świadkiem każdego z nich. Każdy, kto odwiedza bibliotekę, otrzymuje dwa takie liście. Na jednym wyryte jest nazwisko, zawód, przebieg dotychczasowego życia oraz poprzednie wcielenie. Jeśli zawarte na nim informacje są prawdziwe, wówczas osoba zajmująca się odczytywaniem ludzkich losów przynosi z archiwum drugi z liści, na którym zapisano przyszłość przybysza. Wszystkie przyszłe wydarzenia - aż do chwili śmierci - zebrano w przedziałach od dwu i pół do czterech lat. Ten rodzaj przedstawiania przyszłości znany jest w Indiach pod nazwą “Brighu Santa", od imienia mędrca Brighu. Mówi się o nim, że rozwinął tę metodę po wielu latach medytacji w trosce o losy swoich uczniów. Sztuka odczytywania liści palmowych jest rodzinną tradycją, przekazywaną z ojca na najstarszego z synów. W Bangalore odpowiedzialnym za zbiory palmowych liści Shuka-Nadi był do tej pory Sri Shastri, zajmujący się jednocześnie sztuką odczytywania tych starotamilskich zapis- ków. W bibliotece należącej do jego rodziny znajduje się 3665 tomów, każdy z nich zawiera 365 liści. Tradycja ta ma już ponad 5000 lat. Niedawno otrzymałem z Indii wiadomość, że Sri Jyotishacarya Ramakrishna Shastri, odczytujący w Bangalore liście palmowe, nie powrócił już ze stanu transu do swojego ziemskiego istnienia. Wszystkie niemal proroctwa dotyczące losu człowieka można by ostatecznie sprowadzić do wspólnego mianownika: zbliża się przełom, punkt zwrotny w czasie. Czekają nas istotne zmiany. Złoty wiek bądź apokalipsa - jak upadną kości rzucone przez Pana Boga? XI Przełom czasów “Nadchodzące czasy nie będą dla nas zaskoczeniem. Nie nadejdą znienacka jak za pstryknięciem palców Pana Boga, które zapewnić by miało ogólny spokój. Będziemy zmuszeni podporządkować sobie czasy: przemijające - silą, pozostałe - ufając Bogu. Nasza rzeczywistość będzie czasem próby dla wszystkich; przedsmakiem tego, co przyniesie najbliższa przyszłość. Będzie to jeden z najtrudniejszych sprawdzianów duszy człowieka, jego samego w wierze i niewierze, w nadziei i zwątpieniu. - Na płaszczyźnie ogólnoludzkiej realnym stanie się ów przełom duchowy, którego od dawna domagają się filozofowie i wybitni ludzie nauki i który do tej pory był zupełnie niemożliwy. Przetrwają jedynie dostatecznie dojrzali, o duszach oczyszczonych przejściem przez ziemski filtr, niczym zanieczyszczona woda z jeziora, która w postaci kryształowo czystych kropli tryska ze staroindiańskich źródeł", pisał Gerd von Hassler w książce “Der Menschen torichte Angst vor der Zukunft" (“Nierozsądne obawy ludzi przed przyszłością"). Ponieważ zdolność przystosowania się do życia w naszym świecie zależeć będzie także w przyszłości od pozytywnego rozwoju nauk przyrodniczych, świat polityki powinien poświęcić więcej uwagi oddziaływaniom przyrodniczym i socjologicznym. Ujmując rzecz dokładniej, politycy wykorzystywali do tej pory osiągnięcia nauki, mając na uwadze głównie negatywne cele - przede wszystkim w rozwoju technologii zbrojeniowej. Niestety naukowcom niewiele udało się zdziałać dla osiągnięcia pokoju między ludźmi. Przypomnijmy sobie choćby wynalezienie prochu. Musieliśmy czekać cale wieki, aż ktoś wpadł na pomysł, by wykorzystywać go nie tylko w bitewnych starciach. Proch znalazł w końcu dużo bardziej użyteczne zastosowanie w urządzeniach poprzedzających silniki spalinowe. Podobnie rzecz się miała z energią atomową: zanim jeszcze rozpoczęto jakiekolwiek badania nad jej zastosowaniem w warunkach pokojowych, uczyniono z niej straszliwą broń masowej zagłady. Nieudolność i żądza władzy doprowadziły do powstania społeczeństwa o wyraźnie materialistycznym nastawieniu. Jego nierozważna, wroga środowisku naturalnemu polityka uprzemysłowienia doprowadziła do degradacji obszarów zamieszkiwanych przez człowieka. Nie należy się więc dziwić, że wielu ekspertów uważa ogólną katastrofę za nieuniknioną. “Po katastrofie klimat się ociepli. W Bawarii rosnąć będą owoce południowe. Każdy będzie mógł osiąść, gdzie mu się podoba i mieć tyle ziemi, ile tylko zapragnie. Świat przetrwał już swój najgorszy czas - zapanuje teraz wieczny pokój". Taką wizję czasów po drugiej wojnie światowej roztaczał urodzony w 1894 roku studniarz i prorok, Alois Irlmaier z Freilassing. Praktycznie cały trud życia człowieka wiąże się z elementarnymi czynnikami decydującymi o jego istnieniu: z podtrzymaniem gatunku, walką o byt i ekspansją. Im ciężej przychodziło człowiekowi zaspokojenie podstawowych potrzeb, tym bardziej twórczy stawał się jego umysł. Powstały w ten sposób skomplikowane, hierarchiczne systemy, które dzięki ustanowieniu pewnych praw i rytuałów zapewniały mu mniej lub bardziej skutecznie ciągłość gatunku. Wraz z liczebnym wzrostem populacji nasiliła się jednak rywalizacja i agresja pomiędzy ludźmi. Problem ten stawał się coraz poważniejszy, w końcu więc stworzono system prawny. Przede wszystkim ustanowiono prawo własności, prawo korzystania z zasobów wodnych oraz uregulowano stosunki pomiędzy wspólnotami. Każdy człowiek podlegał zatem porządkowi prawnemu. Pomimo rosnącej ciągle liczby ludności dalecy jesteśmy od tego, by nazwać się “zjednoczoną ludzkością". Wręcz przeciwnie, ciągle przecież obserwuje się upadki państw wywołane konfliktami narodowościowymi. Nienawiść i krwawe walki są dziś na porządku dziennym. Za sprawą kilku upartych polityków miliony ludzi cierpią straszliwy los. Bez wątpienia jednak wszyscy rozsądnie myślący uważają, że należy doprowadzić do zjednoczenia całej ludzkości. Również rodzące się w umyśle człowieka wyobrażenia trans- cendentalne powinny obudzić w każdej jednostce oraz grupie ludzi poczucie wspólnoty. Tym bardziej więc dziwi fakt, iż w rzeczywistości jest zupełnie inaczej. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest prawdopodobnie dążenie każdej społeczności do stworzenia trwałej hierarchii wartości, zapewniającej jej dalszy rozwój. To, czy hierarchia ta jest wynikiem przemyśleń transcendentalnych i nosi miano “etyki", czy też uważa się ją za immanentne prawo rzeczywistości - nie ma w istocie znaczenia, gdyż wszystkie sposoby klasyfikacji wartości wynikające z emocjonalnego myślenia są czysto subiektywnej natury. Problematyka ta uwidocznia się zwłaszcza w teologii, na co wskazuje Hans Albert w rozdziale Teologia i idea podwójnej prawdy, swojej książki pt. Traktat o krytycznym rozumie (Traktat liber kńtische Vernunft): “Krótko mówiąc, reprezentanci teologii potrafią być krytyczni, a zarazem dogmatyczni: krytyczni w sprawach, które nie są dla nich zbyt ważne, dogmatyczni zaś w tych, które mają dla nich istotne znaczenie. W ten sposób powstało poparte metodycznymi zasadami zjawisko dwusferowej metafizyki. Przydaje się ono wraz z ideą podwójnej prawdy w chronieniu pewnych poglądów przed atakami krytyki. Stwarza się w ten sposób odosobniony obszar prawd nietykalnych. W jego obrębie «unieszkodliwić» można nawet logikę i zaakceptować oczywiste sprzeczności, najczęściej nie zdając sobie nawet sprawy z absurdu i znaczenia takiego postępowania (...). Zadanie, jakie spełnia zasada wolności sprzeciwu na korzyść «dialektycznego», jak się je często określa, myślenia - zdaje się w niektórych przypadkach nawet wygodne, powoduje to jednak, o czym wiemy, różne konsekwencje. Oznacza więc tym samym swego rodzaju logiczną katastrofę, gdyż zawiera w sobie każdą sensowną argumentację". Znamienne i wręcz absurdalne zdają się w tym kontekście przykazania nowego “katechizmu świata" - podręcznika wiary i obyczajów Watykanu. Oto kilka fragmentów opublikowanej przez “Stern" ostatecznej wersji encykliki moralności noszącej tytuł Veritatis splendor {Blask prawdy): Płodzenie i wychowywanie potomstwa powinno być przez katolików rozumiane jako główny cel małżeństwa. Seksualność powinna natomiast być co najwyżej środkiem służącym do osiągnięcia tego celu. Kościół uważa, że nawet w czasach wyżu demograficznego i AIDS należy zabronić stosowania pigułek antykoncepcyjnych i prezerwatyw. A tak brzmi to dosłownie w niezwykle zabawnym artykule zamieszczonym w “Sternie" (nr 25 z 1992 roku): “Zwłaszcza ochota tworzenia oburza najwyższych rangą reprezentantów Kościoła. Katechizm - autorstwa prefekta Kongregacji rzymskiej, kardynała Ratzingera - formułuje to w sposób następujący: osądzeni będą nie tylko ludzie, którzy uprawiają wolną miłość i nie mają z tego powodu wyrzutów sumienia. Dotyczy to również par małżeńskich, którym zaleca się przestrzeganie nowych zasad. Wzorem godnym naśladowania jest tu postać Tobiasza ze Starego Testamentu, który modlił się do Stwórcy, zanim położył się ze swą żoną do łóżka (...). Do tradycji tej nawiązuje dalsza część Blasku prawdy: Człowiek, istota nieczysta, odziedziczył skłonność do popełniania grzechów po swoich prarodzicach, Adamie i Ewie, skuszonych przez węża (...)• Zostali za to ukarani wypędzeniem z raju. Każdy grzesznik potrzebuje zbawienia, a Kościół posiada na nie monopol". Czy ktoś jeszcze dziwi się, dlaczego owieczki podążają tak licznie do Kościoła katolickiego? W samym tylko 1991 roku było ich ponad sto tysięcy. Śledząc bezstronnie historię, łatwo można zauważyć, że to głównie wiara i związane z nią dogmaty prowadzą do powstawania nieprzekraczalnych barier między różnymi wyznaniami. Im bardziej fanatyczna jest jakaś społeczność religijna w swojej wierze, tym mniej w jej poczynaniach tolerancji. Nietolerancja nie prowadzi bynajmniej do przyjaźni, wywołuje natomiast wrogość. Zdarzenia z przeszłości jednoznacznie wskazują, że żaden z wielu dotychczasowych etycznych i moralnych systemów wartości nie zdołał się dłużej utrzymać. Powodem tego jest przypuszczalnie niemożność dostosowania do siebie hierarchii wartości większych lub mniejszych społeczności. Dlatego też nie sposób znaleźć kompromisu, który stałby się fundamentem większych wspólnot religijnych. Nawet w tak tolerancyjnym państwie jak Imperium Rzymskie nie znajdowano wspólnego mianownika dla pryncypiów rozmaitych etyk i ich konsekwencji moralnych. Przyczyn zmierzchu imperium należy upatrywać w głównej mierze w rozpadzie jego wewnętrznego porządku. Czynnik zbawienia stanowił więc coraz silniejszą opozycję wobec obowiązujących w Cesarstwie Rzymskim zasad moralnych. Stwarzało ją także chrześcijaństwo, gdyż ze względu na swą etykę i posłannictwo zbawienia od samego początku sprzeciwiało się rzymskiemu światopoglądowi. Rzucone tutaj ziarno rewolucji rozwinęło się szczególnie mocno wśród niewolników, przede wszystkim zaś w społecznościach orientalnych, które wykształciły przeciwstawne systemy wartości. Historia odnotowała jednak, że w ciągu stuleci ogromne obszary wpływów chrześcijaństwa również uległy innym wzorcom etycznym. Stratę ową powetowano szybko w nowo odkrytych państwach, w których chrześcijaństwo zastąpiło dominujące tam dotąd systemy etyki. Dotyczyło to głównie Ameryki Środkowej i Południowej. Proces chrystianizacji przebiegał tu brutalnie, używano przemocy i broni, mordowano ludzi, nierzadko z chciwości i chęci zdobycia większej władzy. Żadna religia nie może uważać się za jedynie prawdziwą i nazywać inne fałszywymi. Ich wspólnym źródłem są bowiem transcendentalne mity o stworzeniu świata oraz ich następstwa. Ponieważ jednak żadna instancja nadrzędna nie potrafi wyjaśnić, co w tych religiach jest prawdą, wszyscy odwołują się do takich samych autorytetów, czyli do czczonych przez siebie bóstw. W żadnym wypadku nie stanowi to jednak dowodu ich prawdziwości. Ponieważ fundament etyczny wszystkich religii opiera się oprócz tego na czysto subiektywnych wyobrażeniach, które nie mają najmniejszego związku z rzeczywistością - żadne z tych wierzeń nie może zjednoczyć ludzkości. Wiadomo przecież, że historia istnienia człowieka składa się z ciągu krwawych epizodów. Religie niestety nie uczyniły niczego, by temu zapobiec. Przeciwnie: to właśnie one były często i są - ciągle jeszcze - przyczyną przemocy i śmierci. Rzekomo miłująca pokój esseńska sekta, z której wzięło swój początek chrześcijaństwo, nakazywała nienawidzić wrogów i zgładzać ich mieczem. Tego w każdym razie dowiadujemy się ze zwojów pism esseńskich odnalezionych w jednej z grot na zachodnim wybrzeżu Morza Martwego niedaleko Chirbet Qumran.“Do najbardziej rozpowszechnionych bajek naszych czasów należy twierdzenie, że decyzje podejmowane przez rządy zależą od dostępnych informacji i służą najwyższemu dobru człowieka. W rzeczywistości jednak sprawy mają się zupełnie inaczej. Kiedy podejmowane są ważne decyzje, dotyczące najczęściej spraw ekonomicznych lub politycznych, dla potwierdzenia ich słuszności zasięga się dodatkowych informacji. Tak więc system informacyjny służy nie jako pomoc w podejmowaniu decyzji, lecz jako środek późniejszego ich usprawiedliwiania", konkluduje sarkastycznie harwardzki profesor i laureat Nagrody Nobla, George Wald (“Raum & Zeit", nr 52 z 1991 roku). Przez swoją krótkowzroczność i chęć posiadania władzy politycy zdołali wpoić społeczeństwu skrajnie materialistyczny światopogląd, który wskutek bezwzględnej, nieekologicznej polityki nadmiernego uprzemysłowienia z całą pewnością wpływa niszcząco na środowisko człowieka. Jest całkiem zrozumiałe, że wielu polityków stara się tego nie dostrzegać. Nawet jeśli niektórzy z nich uwzględniają w swoich przemyśleniach wyniki naukowych badań nad naszym środowiskiem i jakością życia, to jest już o parę lat za późno. Politycy wyobrażają sobie, że ich “kunszt polityczny" to rodzaj magicznej czy transcendentalnej sztuki, wywodzącej się z “apriorycznego daru" politycznego myślenia. Przy takim nastawieniu nie sposób czegokolwiek zmienić, nawet jeśli uwzględni się naukę i takie jej metody jak np. prze- twarzanie danych. Idiotyzm bowiem, nawet przetworzony przez komputery, pozostanie nadal idiotyzmem. Rozwój technologii komputerowej stwarza jednak niemal niewyobrażalne perspektywy. Cyberprzestrzeń umożliwia dostęp do wirtualnej rzeczywistości bądź wirtualnych światów. Wirtualność oznacza, że coś istnieje jedynie pozornie. “Widzimy wirtualną rzeczywistość jako rzeczywistość poszerzoną, jako możliwość zdobywania przez wszystkich ludzi wspólnych doświadczeń w rzeczywistości alternatywnej", twierdzi pionier w dziedzinie cyberprzestrzeni Jaron Lanier. Poszukiwacz przygód, wyposażony w hełm, specjalne okulary noszące nazwę “Eyephone" i okablowaną rękawicę, zagłębia się w trójwymiarowym, wirtualnym świecie. Rękawicą wydaje komputerowi rozkazy. Podłączone do komputera okulary wyposażone są w słuchawki stereofoniczne i dwa miniaturowe ekrany. Są one o wiele bardziej złożone niż odbiorniki telewizyjne w naszych domach. Wokół odizolowanego od świata zewnętrznego poszukiwacza przygód w świecie cyberprzestrzeni, pojawia się iluzoryczny scenariusz stworzony przez komputer o szczególnie dużej mocy obliczeniowej. Rękawica nie tylko przekazuje polecenia do komputera, ale potrafi ponadto chwytać wyimaginowane przedmioty i manipulować nimi. Jeżeli zegniemy palec, jednym z niezliczonych kabli z włókna szklanego, znajdujących się wokół nadgarstka, zostanie wysłany impuls świetlny. Na podstawie danych, jakie przesyłane są od światłoczułych czujników na końcach przewodów do komputera, potrafi on obliczyć położenie ręki i wykonać odpowiednie polecenia. Technologia cyberprzestrzeni umożliwia prawie każdą symulację: budowli dla potrzeb architektów, organizmów dla potrzeb lekarzy, molekuł dla chemika, który może je obracać za pomocą rękawicy. Dla potrzeb geologa możliwa jest symulacja trzęsienia ziemi - dla cybernauty natomiast - pejzaży istniejących na Marsie, wraz z jego kamiennym obliczem, które można wirtualnie zbadać. Nie powinniśmy więc być zaskoczeni, gdy również politycy zaczną wykorzys- tywać potencjał pozornej rzeczywistości. Bez wątpienia możliwości, jakie oferuje nam cyberprzestrzeń przenikną w głąb naszego życia codziennego - znajdą zastosowanie w pracy, szkole i rozrywce. “Im bardziej kultura będzie symulatywna, tym bardziej «rzeczywistość» stawać się będzie szczególnym przypadkiem symulacji. Nasza kultura stanie się przez to kulturą wirtualną. Jednoznaczna, tradycyjna rzeczywistość zmieni się w hiperrzeczywistość: każdy, kto ma w swojej głowie wiele światów do wyboru, najłatwiej dojdzie do ładu z naszym światem", twierdzi Gerd Gerken w “Wykrywaczu trendów". Atlantyda nie zaginęła, powstanie w roku 2000! Na kanaryjskiej wyspie Teneryfa, z dala od turystycznych centrów, rośnie miasto przyszłości - “Atlantyda 2000". Ma to być miejsce, w którym energiczni i twórczy ludzie będą mogli przyczynić się do przetrwania ludzkości. W tym samym czasie przebywać tu mają wybitne osobistości ze świata kultury, nauki i polityki, prowadząc prace, badania oraz pielęgnując kontakty, dzięki którym mogliby pozytywnie wpływać na swoje otoczenie. “Aby umożliwić przetrwanie gatunku ludzkiego w następnym tysiącleciu, konieczna jest wielka idea i z całą pewnością nowy system wartości etycznych. Abyśmy mogli zbliżyć się do osiągnięcia tego celu, corocznie Atlantyda skupiać powinna na kilka tygodni artystów i polityków, czołowych menedżerów i naukowców, jednym słowem: najbardziej twórcze siły ze wszystkich dziedzin życia społecznego. Ich zadaniem byłoby stworzenie - na poziomie interdyscyplinarnym oraz ogólnym - alternatywy dla naszej przestarzałej formy życia. Forum to miałoby zwrócić uwagę na tak palące tematy jak: alkoholizm i narkomania, problemy Trzeciego Świata, rozprzestrzenianie się chorób psychosomatycznych i charakterystyczna dla naszych czasów, powszechna brutalność - a nawet chybione projekty technologiczne - łącznie ze zbrojeniami - oraz kryzys estetyczny w krajach wysoko uprzemysłowionych... Atlantyda powinna uświadomić jednostkom, grupom i instytucjom konieczność humanitarnych działań opartych na pogłębianej ciągle wiedzy o człowieku", mówi mieszkający w Stuttgarcie Hans Jurgen Miiller, który wraz z żoną Helgą zainicjował projekt “Atlantyda 2000". Ci wszyscy, którzy postanowili walczyć o nowe systemy wartości socjalnych i humanistycznych, czują się zobligowani, by postawić człowieka w centrum uwagi. Innymi słowy: gospodarka i technika muszą być podporządkowane potrzebom człowieka. Nieludzkim jest pragnienie narzucenia ogółowi społeczeństwa, żyjącemu ze świadomością istnienia postępowych idei - porządków degradujących człowieka jedynie do roli dobrze funkcjonującego automatu, pasującego bez problemów w polityczne tryby. W interesie reprezentantów nauki i techniki nie może leżeć dążenie do zniszczenia uczuciowego życia człowieka wraz z jego ogromnym potencjałem. Przeczyłoby to wszelkim zasadom postępowania, jakimi powinna kierować się nauka. Dziś wszakże przyrodoznawcy udowodnili, że człowiek pozbawiony harmonijnego życia duchowego jest stracony. Warunkiem przetrwania naszej cywilizacji jest metamyślenie - synteza rozumu i uczucia, wiedzy i wiary; a więc myślenie holistyczne, oparte o wiedzę, uczucie oraz świadomość odpowiedzialności za całość stworzenia. Jesteśmy zobowiązani wziąć swój los we własne ręce i sprawić, by Bóg rzucał kośćmi z korzyścią dla nas. Objaśnienia niektórych terminów Antymateria - nie występująca na Ziemi materia, w której wszystkie cząstki elementarne mają ładunki o znaku przeciwnym do znaku normalnego. I tak na przykład jądra antylitu składałyby się z trzech antyprotonów o ładunku ujemnym i trzech do pięciu antyneutronów. Dla każdej cząsteczki istnieje hipotetyczna antycząsteczka. Wyjątek stanowią cząstki całkowicie neutralne, takie jak foton i mezon, które są tożsame ze swoimi antycząstkami. Antymateria składa się z antyprotonów, antyneutronów i antyelektronów, czyli pozytonów. W zetknięciu z materią antymateria ulega anihilacji. Astralna podróż - stan, w którym tzw. “drugie ciało" opuszcza cielesną powłokę, by w pełni świadomie przenieść się w inne miejsce i czas. Astrofizyka - nowoczesny dział astronomii zajmujący się badaniem fizykochemicznych właściwości obiektów kosmicznych. Atraktor dziwny (strange attractor) - struktura geometryczna w przestrzeni stanów układu dynamicznego. Układ zaczynający ewolucje w pobliżu dziwnego atraktora po pewnym czasie osiąga go i przebywa w nim przez bardzo długi okres. Geometryczny wymiar atraktora jest mniejszy niż wymiar całej przestrzeni stanów, w której znajduje się atraktor. Automatyczne pisanie - podświadome sporządzanie notatek przez osobę znajdującą się w transie hipnotycznym. Biała dziura - jest “drugą stroną" czarnej dziury i w przeciwieństwie do niej wypycha materię i energię, zamiast ją pochłaniać, stanowiąc niejako “kosmiczny gejzer". Czarne i białe dziury uważa się za punkty krańcowe mostów Einsteina-Rosena. Chaos deterministyczny - jest to określenie na nieregularne zachowanie nieliniowego układu, którego ewolucja czasowa jest deterministyczna i jednoznacznie opisywalna z pomocą równań matematycznych. Rozwiązań tych nie można podać w analitycznej, skończonej formie i dlatego nie można dokładnie podać przyszłych i przeszłych stanów. Stany układu zależą od warunków początkowych, a ewolucja czasowa dwóch blisko położonych stanów rozchodzi się eksponencjalnie. Wysoka czułość ewolucji czasowej na warunki początkowe oraz błędy pomiarów i przybliżone wyniki obliczeń - zakłócają przewidywanie zachowania chaotycznego układu w sposób deterministyczny. Chiralność - inaczej dyssymetria; określenie nieidentyczności przestrzennej budowy natury. Wszystkie podstawowe teorie cząsteczek elementarnych superstrings muszą uwzględniać zjawisko chiralności. Czarna dziura - ciało niebieskie, które zapadło się w siebie, osiągając nieskończoną gęstość i najprawdopodobniej znikając z naszego wszechświata. Pozostaje po nim wir grawitacyjny. W obrębie czarnej dziury zburzona zostaje struktura czasoprzestrzeni. Znikająca w niej materia pojawia się przypuszczalnie w innym rejonie naszego wszechświata, w tak zwanej białej dziurze. Niektórzy naukowcy sądzą, iż białymi dziurami mogą być kwazary. Czas połowicznego rozpadu - inaczej: okres półrozpadu, czas, w którym aktywność promieniotwórczego nuklidy zmniejsza się do połowy wartości początkowej. Częstotliwość - stosunek liczby drgań do czasu ich trwania. Determinizm - pogląd uznający zasadę prawidłowości, przyczynowego uwarunkowania wszelkich zjawisk w przyrodzie, możliwość jednoznacznego i ostatecznego ustalenia zachowania systemów w przyszłości i przeszłości. Rozkwit determinizmu jako następstwa rosnącego zainteresowania mechaniką Newtonowską, opisującą nieożywione zjawiska natury, przypadł na przełom XVIII i XIX wieku. Dualizm korpuskularnofalowy - dwoistość w opisie zjawisk wynikająca z własności korpuskularnych (kwantowych) i falowych materii. Dylatacja czasu - zgodnie ze szczególną teorią względności i transformacją Lorentza pojęcie to oznacza rozciągnięcie czasu (por. paradoks zegarowy). Einsteina-Rosena most - bezpośrednie połączenie pomiędzy dwiema częściami wszechświata, czyli między czarną dziurą i odpowiadającą jej białą dziurą. Einstein i Rosen po raz pierwszy opisali takie mosty w 1935 roku, następnie istnienie ich potwierdzili również inni teoretycy. ESP (extra sensual perception) - postrzeganie pozazmysłowe. Fraktal - struktura geometryczna, której wymiar ma wartość niecałkowitą. Gdy strukturę wyobrazimy sobie poprzez bardzo wiele punktów w przestrzeni n-wymiarowej i w jeden punkt struktury ułożymy kulę to liczba punktów wewnątrz kuli zwiększa się z odpowiednią potęgą średnicy kuli. Gdy opisujący tę skalizację wykładnik jest dla wszystkich punktów taki sam i nieułamkowy, to nazywamy taką strukturę prostym fraktalem. Wartość wykładnika jest wtedy równa rozmiarom fraktalu. Gdy wykładnik jest dla różnych punktów inny i ułamkowy, to strukturę taką nazywamy multifraktalem. Friedmanna model - matematyczny model czasoprzestrzennej struktury wszechświata, opierający się na założeniach ogólnej teorii względności i stałej kosmologicznej. Geometrodynamika - stworzona przez Johna A. Wheelera geometria zakrzywionej czasoprzestrzeni będąca połączeniem mechaniki kwantowej oraz ogólnej teorii względności Geon - kwant przestrzeni w geometrodynamice Johna A. Wheelera. Grawitacja - własność czasoprzestrzeni będąca pochodną masy obiektu. Grawitacyjna stalą - zasadnicza stała w Newtonowskiej i Einsteinowskiej teorii grawitacji. Grawitacyjne fale - fale wywołane zaburzeniami pola grawitacyjnego, na przykład poprzez zmianę położenia masy lub zmianę jej gęstości. Istnienie fal grawitacyjnych, dowiedzione teoretycznie przez Einsteina w równaniach pola, potwierdzono z dużą dozą pewności na podstawie ekspery- mentów prowadzonych w USA w latach siedemdziesiątych przez profesora J. Webera. HCP - Hemispheric consensus profile test - test, za pomocą którego można stwierdzić indywidualne zdolności prognostyczne. Heisenberga zasada nieoznaczoności - podstawowa zasada nowoczesnej fizyki, według której nie można równocześnie zmierzyć położenia i prędkości, a mówiąc dokładniej: pobudzenia cząstek, gdyż oprócz natury korpuskularnej mają one również naturę falową. Hipnoza - wywołany sugestią, podobny do snu stan, w którym osoba zahipnotyzowana wypełnia polecenia niesprzeczne z jej zasadami. Holizm (gr. holos - cały) - teoria profesora S. Mosera, według której świat stanowi całość złożoną z całości niższego rzędu. Wszelkie zjawiska psychiczne, biologiczne i fizyczne tworzą hierarchiczny układ powstały z całości uniwersalnej. Hologram - zasada hologramu polega na tym, że na podstawie fragmentu zarejestrowanego obrazu możliwa jest reprodukcja całości. Tutaj: trójwymiarowy układ oddziałujący w przestrzeni; projekcja materii. Horyzont zdarzeń - w makrokosmosie: otoczenie kosmicznej czarnej dziury - obszar, z którego nie sposób nawiązać jakiegokolwiek kontaktu ze światem zewnętrznym, ponieważ prędkość ucieczki jest przypuszczalnie wyższa od prędkości światła. Wirujące czarne dziury mają dwa horyzonty zdarzeń: zewnętrzny i wewnętrzny. Wynika stąd, że system łączący czarną dziurę z białą - zwany również mostem Einsteina-Rosena - ma cztery horyzonty zdarzeń. W mikrokosmosie: brzegowe obszary wirujących czarnych i białych minidziur, analogicznych do występujących w makrokosmosie. Inflacja chaotyczna - jedna z nowszych teorii kosmologicznych, według której nasz wszechświat, obok wielu innych, powstał w chaotycznym nieporządku wskutek rozszerzenia inflacyjnego z czegoś w rodzaju wzburzonej “czasoprzestrzennej piany". Interpretacja wielu światów mechaniki kwantowej - teoria przedstawiona w roku 1957 przez profesora fizyki Hugh Everetta III z Princeton University w New Jersey oraz Johna A. Wheelera. Potwierdza ona jednoznacznie istnienie praktycznie nieskończonej ilości ortogonalnych światów (równoległych światów lub rzeczywistości). Kałuży-Kleina teoria - wczesna próba ujednolicenia ogólnej teorii względności i elektromagnetyzmu poprzez wprowadzenie pięciu wymiarów. Pole elektromagnetyczne powstaje na skutek zwiększenia lub zmniejszenia liczby wymiarów dodatkowych. W okresie gdy zaczęto tworzyć wielowymiarowe teorie, takie jak np. teoria superstring, myśl Kałuży-Kleina stała się ponownie popularna. Kocha krzywa - jest zamkniętą w sobie krzywą fraktalną. Ma skończoną objętość, lecz jej długość jest nieskończona. Krzywa ta jest tożsama, co oznacza, że nie zmienia swojego wyglądu bez względu na jej powiększenie. Kompaktyfikacja - “zwinięcie" sześciu z dziesięciu wymiarów teorii superstring. Kosmiczne struny - strings - niektóre z nowoczesnych teorii kosmologicznych wychodzą z założenia, iż w momencie stworzenia powstają granice pomiędzy różnymi regionami wszechświata. Te niewiarygodnie cienkie struny o dużej masie i długości wielu lat świetlnych przetrwały do dzisiaj i noszą nazwę “kosmicznych strun". Kosmologia - dział astronomii zajmujący się badaniem fizycznej i matematycznej struktury wszechświata jako całości. Kosmologiczna stalą - ogólna teoria względności Einsteina dopuszcza możliwość zakrzywienia czasoprzestrzeni również w pustym wszechświecie. Jego wielkość określa się za pomocą stałej kosmologicznej. Najnowsze badania wykazały, iż jej wartość jest równa zeru, jednak nikt nie wie, dlaczego tak się dzieje. Kwant - najmniejsza porcja energii, jaka podczas procesów mikro-fizycznych może być w całości wchłonięta bądź oddana przez atom. Kwantowa geometrodynamika - geometria zakrzywionej czasoprzestrzeni na powierzchni kwantów. Model geometrodynamiki Heima obejmuje sześć wymiarów (cztery czasoprzestrzenne i dwa tak zwane trans-koordynaty) Kwantowa mechanika - mechanika cząstek atomowych uwzględniająca korpuskularną i falową naturę elektronów. W równaniach ruchu mechaniki kwantowej energię, pęd i współrzędne położenia zastępuje się macierzami lub układami równań różniczkowych. Z ich rozwiązań można z kolei wyprowadzić wielkości obserwowalne, takie jak na przykład gęstość ładunku. Heisenbergowska zasada nieoznaczoności ma tu podstawowe znaczenie. Kwantowe przejście - spontaniczne (skokowe) przejście elektronów od ich stanu początkowego do końcowego bez przybierania przez nie stanów pośrednich; ich skoki odbywają się z jednego na drugi poziom energii z pominięciem faz przejściowych (nie należy jednak rozumieć tego w sensie dosłownym). Kwantów teoria - teoria opisująca zjawiska fizyczne, w których ujawnia się nieciągłość energii powstającej skokowo, porcjami. Lorentza kontrakcja - przyjęte przez Lorentza, początkowo w celu wyjaśnienia doświadczenia Michelsona, skrócenie (kontrakcja) poruszających się ciał wzdłuż kierunku ich ruchu. Objawia się dopiero w prędkościach relatywistycznych. Lorentza transformacja - układ równań służący do przeliczania współrzędnych przestrzenno- czasowych intercjalnego układu odniesienia na współrzędne drugiego układu, poruszającego się względem pierwszego ruchem jednostajnym. Na transformacji Lorentza opiera się szczególna teoria względności. Multiwersum - według niektórych teorii nasz wszechświat jest gigantycznym bąblem czasoprzestrzennym, który powstał około 20 miliardów lat temu wraz z niezliczoną liczbą innych wszechświatów. Nieliniowość - nieliniowym nazywamy system, który po wprowadzeniu zmiany któregoś z parametrów - na skutek zakłócenia lub fluktuacji reaguje inaczej niż bezpośrednio proporcjonalnie. W naturze praktycznie wszystkie zjawiska mają charakter nieliniowy. Osobliwość - matematyczny środek czarnej dziury, gdzie jej wielkość jest praktycznie nieskończona. Paradoks zegarowy - jest to paradoks, jaki zaobserwować można, korzystając z ogólnej teorii względności. Po powrocie na ziemię członkowie załogi statku kosmicznego poruszającego się z prędkością bliską prędkości światła byliby młodsi niż ludzie pozostali na Ziemi. Parapsychologia - nauka zajmująca się badaniem faktów, których nie daje się wytłumaczyć metodami psychologii klasycznej (telepatia, psychokineza itp.) Plancka długość - wartość graniczna, w której przestaje przypuszczalnie obowiązywać przyjęte wyobrażenie czasoprzestrzeni. Podświadomość - warstwa psychiki znajdująca się poniżej świadomości refleksyjnej i nie podlegająca naszej kontroli. Pola teoria, jednolita - rozwijając swoją ogólną teorię względności, Albert Einstein próbował opisać pola elektryczne, magnetyczne i grawitacyjne z jednolitego punktu widzenia. Pole - podstawowe pojęcie służące do opisu stanów i oddziaływań w przestrzeni. Pole morfogenetyczne - hipotetyczna siła pola odpowiedzialna za rozwój i regenerację formy i postaci organizmów. Prekognicja - przewidywanie przyszłości na podstawie postrzegania pozazmysłowego. Przestrzenna ściana geonów - profesor John A. Wheeler porównuje nasz wszechświat między innymi do wieńca, na którego mocnej, zakrzywionej powierzchni, tak zwanej przestrzennej ścianie geonów, osadzone są gwiazdy i galaktyki; wewnętrzny otwór pośrodku wieńca symbolizuje poza- czasową hiperprzestrzeń. Przestrzenno-czasowe współrzędne - czterowymiarowa forma przedstawiania zdarzeń w czasoprzestrzeni. Przestrzeń Calibi-Yau - sześciowymiarowa przestrzeń powstająca - jak się zakłada - wówczas gdy dziesięciowymiarowa przestrzeń teorii Superstrings ulega redukcji o cztery wymiary. Ma ona związek z przestrzenią Orbifold. Przyczynowość - kauzalność (lat. causa - powód, przyczyna) - łączy wszelkie zdarzenia w prawidłowy łańcuch przyczynowo-skutkowy. Zasada przyczynowości głosi: nie ma skutku bez przyczyny. Przyczynowo-skutkowy związek lub zasada - zasada fizyczna opierająca się na powiązaniu przyczyny ze skutkiem. Na temat wielkości przestrzennych i czasowych możliwe są w mechanice kwantowej jedynie wypowiedzi statystyczne. Ponieważ w mikrofizyce wszystko zależy od rodzaju prowadzonych obserwacji, stwierdzenia dotyczące przyczynowości są z zasady niemożliwe. Przypadek - zdarzenie nazywamy przypadkowym, gdy mogą zaistnieć różne zdarzenia, a nie ma między nimi żadnego związku. Nie można więc wcześniej przewidzieć, które ze zdarzeń nastąpi w najbliższym czasie. Przyrost masy - postulowany przez teorię względności i potwierdzony eksperymentalnie wzrost masy obiektu poruszającego się z dużą prędkością. Regresja hipnotyczna - powrót osoby zahipnotyzowanej do poprzednich wcieleń. Reinkarnacja - wędrówka dusz, metempsychoza. Wiara w reinkarnację mówi o istnieniu życia po śmierci poprzez ponowne odradzanie się pod inną postacią. Rezonans - zjawisko polegające na wzroście amplitudy drgań układu na skutek drgań z zewnątrz. Wzrost amplitudy tych drgań jest szczególnie widoczny, gdy częstotliwość drgań zewnętrznych równa jest częstotliwości drgań własnych układu. Samoorganizacja - cecha, której wynikiem jest powstawanie w jakimś okresie struktur tworzących się bez bezpośredniego przymusu z zewnątrz. Przykładem może być wzór reakcji chemicznej lub powstawanie życia. Schwarzschilda promień - horyzont zdarzeń czarnej dziury. Sen świadomy - faza snu, kiedy osoba śpiąca wie o tym, że może wpływać na przebieg marzeń sennych. Strun teoria - wcześniejsze przekonanie o tym, iż cząsteczki elementarne określić można jako rozciągnięte obiekty jednowymiarowe nosiło nazwę teorii strun (strings). Ponieważ końce strun kręcą się z prędkością światła, nazywa się je również strunami światła. Późniejsze próby wciąg- nięcia fermionow spin 1/2 do tej teorii doprowadziły do powstania określenia “spinning" strings - “wirujące" struny. Struny, które są supersymetryczne noszą nazwę superstrun. Heteroteliczne struny łączą ze sobą dwa obszary o odmiennej wymiarowości. Pojęcie: struna służy jako określenie gatunku dla wszystkich tych reguł, łącznie z superstrings. Superprzestrzeń - nadprzestrzeń, postulowany przez amerykańskiego profesora astrofizyki Johna A. Wheelera wszechświat, który istnieje tuż obok naszego wszechświata, ale rządzi się całkowicie innymi prawami fizycznymi. Czas i przestrzeń tracą w nim jakiekolwiek znaczenie. Tachion - hipotetyczna cząstka elementarna poruszająca się z prędkością większą od prędkości światła. Telepatia - przekazywanie myśli, czyli odbieranie wrażeń przekazywanych przez inny umysł bez udziału narządów zmysłu. Tożsamość (samopodobieństwo) - cecha struktury polegająca na wykazywaniu przez nią ciągle takich samych cech beż względu na wielkość powiększenia. Przykładem tożsamości w naturze są drzewa, których konary rozgałęziają się z pnia, następnie na gałęzie, gałęzie mają małe gałązki i tak dalej. W matematyce istnieje wiele przykładów struktur tożsamych, które mają wszystkie wymiary fraktalne. Twistor - obiekt pozbawiony masy, mający jednak impuls liniowy oraz impuls obrotowy. Można powiedzieć, że jest on parą spinorów. Twistory stanowią współrzędne przestrzeni twistorów, ale mają również geometryczne odnośniki w czasoprzestrzeni. Twistory, których skrętność wynosi zero, odpowiadają liniom zerowym, natomiast ogólniejsze twistory stanowią kongruencje linii zerowych. Unifikacja wielka - próba ujednolicenia wszystkich zjawisk w naturze. Po tym, jak udało się połączyć siłę elektrosłabą z oddziaływaniem silnym (siły kolorowe łączące kwarki), spróbowano dołączyć do nich również siły grawitacji. Problemy, jakie z tego wynikły, sprawiły, iż teorię wielkiej unifikacji zastąpiono teorią superstrun (teorią superstrings).Wymiar - wyrażenie danej wielkości za pomocą wielkości podstawowych w postaci iloczynu oznaczeń wielkości podstawowych w potęgach. Względności teoria, ogólna - stworzona przez Alberta Einsteina teoria, zgodnie z którą grawitacja powstaje na skutek zakrzywienia kontinuum czasoprzestrzeni. Względności teoria, szczególna - opublikowana w roku 1905 przez Alberta Einsteina koncepcja dotycząca czasu i przestrzeni. Wynika z niej, że prędkość światła nie zależy od prędkości, z jaką porusza się jego źródło lub obserwator. Jest ona zawsze stała i nigdy nie przekracza 300000 kilometrów na sekundę. Systemy, w których inne cząsteczki poruszają się z prędkością równą prędkości światła, nazywa się relatywistycznymi i należy je rozpatrywać według zasad szczególnej teorii względności, a nie mechaniki klasycznej. Bibliografia I Nic nikomu nie jest pisane Lawrence T. E.: Siedem filarów mądrości, Warszawa 1971. Loye D.: Gehim, Geist und Vision, Basel 1986. Talbot M.: Das holographische Universum, Miinchen 1992. Czasopisma: Beloff J., Evans L.: A Radioactivity Test for PK, “Journal of the Society for Psychical Research", 1961, nr 41. Bohm D., Bub J.: A Proposed Solution for Measurement Problem in Quan- tum Mechanics by a Hidden Variable Theory, “Reviews of Modern Physics", 1966, nr 38. Chauvin R., Genthen J.: Psychokinetische Experimente mit Uranium und Geigerzahler, “Zeitschrift fur Parapsychologie und Genzgebiete der Psychologie", 1965, nr 8. Radin D. I., May E. C, Thompson M. J.: Psi Experiments with Random Number Generators, “Proceedings of the Parapsychology Association Convention", 1985, nr 1. Rhine L. E., Rhine J. B.: The Psychokinetic Effect, “Journal of Parapsychology", 1943, nr 7. Schmidt H.: Quantum-mechanical Random-Number Generator, “Journal of Applied Physics", 1970, nr 41. Schmidt H.: Mentol Influence on Random Events, “New Scientist and Science Journal", 1971, nr 6. Schmidt H.: Comparison of PK on two Different Random Number Generators, “Journal of Parapsychology", 1974, nr 38. Schmidt H.: PK Effect on Pre-recorded Targets, “The Journal of the American Society for Psychical Research", 1976, nr 70. Schmidt H.: Can an Effect Precede its Cause?, “Foundations of Physics", 1981, nr 8.Schmidt H.: Addition Effect for PK on Pre-recorded Targets, “Journal of Parapsychology", 1985, nr 49. Schmidt H.: The Strange Properties of Psychokinesis, “Journal of Scientific Exploration", 1987, nr 2. Schmidt H., Morris R., Rudolph L.: Channneling Eyidence for a Psycho- kinetik Effect to Independent Observers, “Journal of Parapsychology", 1986, nr 50. Walker J. A., Feynman R. P.: The Quantwn Theory of Psi Phenomena, “Psychoenergetic Systems", 1979, nr 3. // Eksperymenty z przeznaczeniem Bohm D.: Ukryty porządek, Warszawa 1988. Buttlar J. v.: Adams Planet, Miinchen 1991. Buttlar J. v.: Smocze drogi, Gdynia 1995. Dammann E.: Erkentnisse jenseits von Zeit und Raum, Miinchen 1990. Gruber E. R.: Psi-Phdnomene, Bruchsal 1988. Das holographische Weltbild, red. K. Wilber, Bern 1986. Loye D.: Gehirn, Geist und Vision, Basel 1986. Snów Ch. B.: Zukunft$visionen der Menschheit, Genf 1991. Talbot M.: Das holographische Unńersum, Miinchen 1992. Weber R.: Poszukiwanie jedności: nauka i mistyka, Warszawa 1990. /// Hologram Tao Alte Weisheit und modernes Denken, red. S. Grof, Miinchen 1986. Andere Wirklichkeiten, red. R. Kakuska, Miinchen 1984. Bohm D.: Ukryty porządek, Warszawa 1988. Bohm D., Peat F. D.: Das neue Weltbild, Miinchen 1990. Capra F.: Das neue Denken, Bern 1987. Capra F.: Punkt zwrotny: nauka społeczeństwo, nowa kultura, Warszawa 1987. Capra F.: Tao fizyki, Kraków 1994. Fergusson M.: Die sanfte Verschwórung, Basel 1983. Geist und Natur, red. H.-P. Diirr, W. Zimmerli, Bern 1989. Das holographische Weltbild, red. K. Wilber, Bern 1986. Krishnamurti J.: Einbruch in die Freiheit, Berlin 1979. Krishnamurti J., Bohm D.: Vom Werden zum Sein, Miinchen 1987. Physik und Transzendenz, red. H.-P. Diirr, Bern 1986. Pietschmann H.: Das Ende des naturwissenschaftlichen Zeitalters, Berlin 1983.Sheldrake R.: Die Wiedergeburt der Natur, Bern 1991. Stikker A.: Tao, Teilhard und das westliche Denken, Miinchen 1988. Talbot M.: Das holographische Universum, Miinchen 1992. Weber R.: Poszukiwanie jedności: nauka i mistyka, Warszawa 1990. Wilber K.: Helbzeit der Evolution, Bern 1984. Wilber K.: Das Spektrum des Bewufitseins, Bern 1987. IV Metamyślenie - kolejny stopień ewolucji Berman M.: Die Wiederverzauberung der Welt, Miinchen 1984. Capra F.: Das neue Denken, Bern 1987. Gebser J.: Ursprung und Gegenwart, Stuttgart 1953. Das holographische Weltbild, red. K. Wilber, Bern 1986. Krishnamurti J., Bohm D.: Vom Werden zum Sein, Miinchen 1987. Lionel F.: Aufbruch zu Neuem Bewufitsein, Genf 1985. Loye D.: Gehirn, Geist und Vision, Basel 1986. Physik und Transzendenz, red. H.-P. Diirr, Bern 1986. Russell P.:Die erwachende Er de, Miinchen 1984. Weber R.: Poszukiwanie jedności: nauka i mistyka, Warszawa 1990. V Po drugiej stronie chaosu Gleick J.: Chaos: narodziny nowej sztuki, Poznań 1996. Gould S. J.: Zufall Mensch, Miinchen 1991. Morfill G., Scheingraber H.: Chaos ist uberall... und es fimktioniert, Berlin 1991. Peat F. D.: Der Stein der Weisen, Hamburg 1992. Czasopisma: Gerken. G.: Unsere Kultur erfindet ein neues Konzept von Zeit, “Radar fur Trends", 1992, nr 6. Gerken. G.: Die Multiphrenie entsteht, “Radar fur Trends", 1992, nr 8. Gerken. G.: New Edge, “Radar fur Trends", 1992, nr 9. VI Podróże w czasie Albert Einstein. Briefwechsel 1916-1955, red. M. Born, Reinbek 1972. Astrophysics Today, red. A. G. W. Cameron, New York 1984. Buttlar J. v.: Die Einstein-Rosen Briicke, Miinchen 1982.Buttlar J. v.: Supernova, Munchen 1988 [wyd. polskie w przygotowaniu nakładem wydawnictwa “Uraeus"]. Hawking S. W.: Krótka historia czasu: od wielkiego wybuchu do czarnych dziur, Warszawa 1990. LeShan L., Margenau H.: Einstein's Space and Van Gogh's Sky, New York 1982. Morris R.: The Fate of the Universe, New York 1982. Peat F. D.: Superstrings, Hamburg 1989. Penrose R.: Computerdenken, Heidelberg 1991. Penrose R.: Nowy umysł cesarza: o komputerach, umyśle i prawach fizyki, Warszawa 1995. Rothman T.: Science a la Modę, Princeton 1989. Sagan C: The Cosmic Connection, New York 1975. Sheldrake R.: das Gedachtnis der Natur, Bern 1990. Soucek T. V.: Ungleichheit - vom Uratom zum Kosmos, Munchen 1987. Swenson L. S.: Genesis of Relativity, New York 1979. Thompson R. L.: Vedic Cosmography and Astronomy, London 1989. Vallee J.: Dimensions, London 1988. Weinberg S.: Pierwsze trzy minuty. Współczesny obraz początku Wszechświata, Warszawa 1980. Wicke L., Hucke J.: Der okologische Marschallplan, Frankfurt 1989. Czasopisma: Appleyard B.: Gott auf der Spur, “Zeit-Magazin", 5 VIII 1988. Breuer R.: Neue Rdtsel um den Urknall, “Bild der Wissenschaft", 1990, nr 3. Morris M. S., Thorne K. S., Yurtsever U.: Wormholes, Time Machines, and the Weak Energy Condition, “Physical Review Letters", 1988, nr 13. The Search for the Beginning of Time, “The New York Times Magazine", New York, 11 II 1990. Was war vor dem grofien Knall?, “Der Spiegel", 1988, nr 42. Die Zertriimmerung der Zeit, “Der Spiegel", 1991, nr 45. VII Dreamland - doniesienia z Czarnego Świata Beckłey T. G.: MJ 12 and the Riddle of Hangar 18, New York 1989. Buttlar J. v.: Adams Planet, Munchen 1991. Good T.: Alien Liaison, London 1991. Hamilton W. F.: Cosmic Top Secret, New York 1991. Lindemann M.: UFOs and the Alien Presence, Santa Barbara 1990.Majestic 12. Project Aąuarius (TS) - Executive Brieflng Paper, Washington 1976. Steinman W. S., Stevens W. C: UFO Crash at Aztec, Tucson 1986. Valerian V.: Matrix II, Las Vegas 1990. Czasopisma: Hesemann M.: Top Secret: Project Aąuarius, “Magazin 2000", 1991, nr 86/87. VIII Obcy wśród nas The Assessment (Cosmic Top Secret) - An Evaluation of a possible Military Threat to Allied Forces in Europę, red. Sir T. Pikę, Roąuen- court (SHAPE HQ) 1964. Barrow J. D., Tipler F. J.: The Anthropic Cosmological Principle, Oxford 1986. Buttlar J. v.: Smocze drogi, Gdynia 1995. Crane O., Monstein Ch.: Universal-Experten und Systeme, Rapperswil 1992. 0'Neill J. J.: Prodigal Genius - The Life of Nicola Tesla, London 1968. Stringfield L. H.: UFO Crash/Retrievals: The Inner Sanctum, Cincinatti 1991. Witt A.: Das Gałilei-Syndrom, Miinchen 1965. Czasopisma: Dean R.O.: UFOs und die NATO, “Magazin 2000", 1991, nr 86/87. IX Projekt Merlin Ashe G.: The Quest for Arthur's Britain, London 1968. Ashe G.: The Landscape of King Arhtur, Exeter 1987. Bord J. i C: Mysterious Britain, London 1974. Braem H., Mayrhofer F.: Die Insel des Drachenbaums, [w:] Terra X, Miinchen 1991. Buttlar J. v.: Smocze drogi, Gdynia 1995. Douglas A.: Extra-Sensory Powers, London 1976. Hawkins G. S.: Stonehenge Decoded, London 1966. Markale J.: Die Druiden, Miinchen 1985. Matthews C. i J.: Der westliche Weg, Reinbek 1988. Michell J.: Die vergessene Kraft der Er de, Frauenberg 1981. Michell J.: Die Geomantie von Atlantis, Miinchen 1984.Michell J.: New Light on the Ancient Mysteries of Glastonbury, Glastonbury 1990. Pennick N.: Die alte Wissenschaft der Geomantie, Miinchen 1982. Pennick N.: Einst war uns die Erde heilig, Miinchen 1990. Scott E.: Die Geheimnistrager, Munchen 1989. Starkę Pldtze, red. W. Pieper, Lohrbach 1986. Stewart R. J.: Merlin, Munchen 1988. Tolstoy N.: Auf der Suche nach Merlin, Munchen 1987. White T. H.: Das Buch Merlin, Koln 1980. X Kontakt z przyszłości Bekh W. J.: Das dritte Weltgeschehen und seine Folgen fur Deutschland, Munchen 1989. Beloff J.: New Directions in Parapsychology, London 1974. Dimde M.: Die Weissagungen des Nostradamus, Munchen 1991. Gruber E. R.: Psi-Phanomene, Bruchsal 1988. Hesemann M.: Findet der Weltuntergang statt?, Kieł 1983. , Schnyder H.: Wie iiberlebt man den Dritten Weltkrieg, Munchen 1991. Tabori R., Raphael Ph.: Signale aus dem Unbekannten, Bonn 1972. Targ R. Puthoff H.: Jeder hat der 6. Sinn, Koln 1977. Czasopisma: Bender H.: Kriegsprophezeiungen, “Zeitschrift fur Parapsychologie", 1981, nr 1-4. Feinberg G.: Precognition: A Memory of Things' Future?, “Conference of Quantum Physics and Parapsychology", 1 VIII 1974. XI Przełom czasów Buttlar J. v.: Unsichtbare Krdfte, Munchen 1984. Hawkins G. S.: Mindsteps to the Cosmos, New York 1983. Smolą K.-H. W.: Mega- und Metatrends, Munchen 1991. Lawrence T. E.: Siedem filarów mądrości, Warszawa 1971. Czasopisma: Gerken. G.: Ein neuer Trend ist da, “Radar fur Trends", 1992, nr 3. Gerken. G.: Evolution goes to Business, “Gerken-Zukunft", 1992, nr 3/4. J. L. Borges, Ogród o rozwidlających się ścieżkach, [w:] tegoż, Antologia osobista, przekł. Andrzej Sobol- Jurczykowski, Kraków 1974, s. 105. Tzw. Achsenzeiten (niem. Im. od Achsenzeit) - to według Jeana Gebsera okresy o największym znaczeniu w dziejach ludzkości; epoki, w których dokonuje się przełom w ludzkiej świadomości (przyp. red.)