Cn II illEISKA UIBLiO^FLA < fts&S^g? * fe JB N P 0Q SB8S T3 0> P 8 B*. N §H1 ^•3S m. p s 8 tis-i "" N 3 p o> t* ^ 8 «3 !/> 3 <» & p o fj s. a Nfl g. n> S' 3 i l.tl L *Q n L o n &.T3 <2. C/5 1 3. & a. I g- § 2. ?. k ? 5 >« a &oo 8- 3* 5- Ł 52. *= S O" »». o 01 N 5! K N M 52 o- a a- p N- i 1;. o *< ^ n S a S- G $ p ^ F S 8" 5 3 s- i-i- ^ss:e?s s illlliUS- R^ * 9. <2- n o> p liullis o o N O N p T3 ,C 3 5. 2 s* n s a 3 §o§i O> ii ^ 2 tfg-s-Jf* ? p:*5' s t/!^ & * a g & li u i ffi o >"•¦ p "*¦ p | g o <2. » N Et K p <_. as -6 3 a c - — es-g. g S. i B B i' K i-g-*8 on Roz dział 2 nie Szalona Susie ktoś zaprasza was do kina, rozmawia z wami na przerwach między lekcjami i kilka razy po szkole odwozi do domu. I jeśli już udało wam się zmusić wyobraźnię do tego nadludzkiego wysiłku, odpowiedzcie mi szczerze na pytanie, jak musi się poczuć dziewczyna, gdy taki superman zwróci na nią uwagę? Ja w każdym razie poczułam się jak ktoś wyjątkowy. Kilka razy przemknęło mi nawet przez głowę, że może wcale nie jestem ani nudna, ani przeciętna. Zdradzę wam teraz coś, czego na pewno mi pozazdrościcie. Otóż w liceum w Kingsville, szkole, do której chodzę, jest taki chłopak, Justin Pierce, i to on właśnie sprawił, że na kilka tygodni z nudnej szarej myszy przemieniłam się w księżniczkę. I nie musiał mnie wcale w tym celu całować. Wystarczyło, że widziałam, jak na mnie patrzy. Pewnie chciałybyście wiedzieć jak. Muszę was jednak zmartwić, nie potrafię tego spojrzenia opisać, ale zaręczam wam, że jeśli kiedyś jakiś facet będzie tak na was patrzył, to zrozumiecie, co mam na myśli. No, chyba że już to wiecie. O rany, ale się rozmarzyłam... Zanim pękniecie z zazdrości, przypomnę, że moja przemiana w księżniczkę nie była nieodwracalna. Wspomniałam, że byłam nią zaledwie przez kilka tygodni. Potem znów stałam się nudną szarą myszą i jeszcze trudniej przyszło mi znosić swoją przeciętność. Zwłaszcza kiedy patrzyłam, jak mój superman obdarza tym swoim zniewalającym spojrzeniem inną dziewczynę. Tyle że ona nie przemieniała się w księżniczkę pod wpływem jego spojrzenia. Donna Blackstone była bowiem księżniczką już od urodzenia. Q Katherine Parker Pewnie znacie takie dziewczyny, których sam widok sprawia, że macie ochotę zapaść się pod ziemię. Zdajecie sobie sprawę, że nawet gdybyście stawały na głowie, nigdy, ale to przenigdy, nie będziecie miały najmniejszej szansy, żeby się z nimi równać. Właśnie taka jest Donna Blackstone. Piękna, zgrabna, zjawiskowa. Pomyślicie zapewne, że głupia. We mnie zawsze, kiedy spotykam bardzo ładną dziewczynę, budzi się cicha nadzieja, że jest idiotką. Tu jednak muszę was, niestety, wyprowadzić z błędu. Donna uchodzi za inteligentną i choć w zeszłorocznej ankiecie na najsympatyczniejszą dziewczynę i chłopaka w szkole nie zdobyła najwięcej głosów, to nie znalazła się również, na końcu listy. Kiedy dwa miesiące temu dowiedziałam się od Maggie Harper, że w weekend widziała Donnę i Justina w kinie, miałam ochotę umrzeć. Przez dwa dni złorzeczyłam w myślach jednemu i drugiemu, nie mogąc się zdecydować, kogo nienawidzę bardziej. W końcu uzmysłowiłam sobie, że nie sposób nienawidzić kogoś, kogo się kocha, a nie mogłam nie przyznać się przed sobą, że jestem w Justinie zakochana. Pozostała mi więc tylko Donna. To na niej powinnam skupić całą niechęć. Starałam się, ale jakoś mi to nie wychodziło. - Wredna suka - zawyrokowała moja najlepsza przyjaciółka, Sabrina, kiedy siedząc na łóżku w jej pokoju, wypłakiwałam swoje żale. - W życiu się już do niej nie odezwę - dodała, podając mi papierową chusteczkę. -Ostatnia - oznajmiła, podnosząc jedno puste opakowanie i pokazując kolejnych pięć rozrzuconych na pościeli. Spróbowałam się opanować, co przyniosło dokładnie odwrotny efekt; kaskady łez poleciały mi po policzkach. 10 Szalona Susie - Pójdę do łazienki i przyniosę kilka rolek papieru toaletowego - zaproponowała. - Nie, nie mogę więcej płakać - odparłam, potrząsając głową. - Będę miała oczy jak królik. - Dobra, dobra, ale ja w tym łóżku muszę dzisiaj spać. Raz na biwaku spałam w mokrym śpiworze i dziękuję bardzo. Już się więcej na to nie zapisuję. Lekceważąc moje protesty, Sabrina wyszła z pokoju i dopiero wtedy zauważyłam mokre plamy na poduszce i kołdrze. - Przepraszam - powiedziałam, gdy wróciła z trzema rolkami papieru toaletowego i rzuciła je na łóżko. - Zmoczyłam ci całą pościel. - Nie przejmuj się, wyschnie. O czym to ja mówiłam? Aha, wredna suka... - Dlaczego ją tak nazywasz? - zapytałam, tak jakbym zupełnie zapomniała, że przed kilkoma minutami wyrażałam się o Donnie zdecydowanie mniej pochlebnymi słowami. Sabrina spojrzała na mnie, otwierając oczy ze zdumienia. - Jak to dlaczego?! Odbiła ci chłopaka. Otarłam z policzka ostatnie łzy. Na widok trzech rolek papieru toaletowego jakoś odechciało mi się płakać. - On nie był moim chłopakiem - odezwałam się cicho. - Przecież spotykaliście się. - Dwa razy byliśmy razem w kinie, z tego raz we czwórkę, z tobą i Nathanem, i kilka razy podwiózł mnie po szkole do domu. To jeszcze nie znaczy, że był moim chłopakiem. - Nie byłam całkiem szczera. Gdzieś w głębi duszy liczyłam na to, że jestem dla Justina kimś więcej niż koleżanką ze szkoły, która mieszka na tyle po drodze, 11 Katherine Parker Szalona Susie że może ją od czasu do czasu podwozić do domu. W każdym razie tak bardzo chciałam, żeby tak było, że w końcu w to uwierzyłam. Sabrina zastanawiała się przez chwilę, w końcu pokręciła głową. - Nie, to było coś więcej - powiedziała. - Obserwowałam was, jak rozmawiacie na przerwach. To naprawdę wyglądało tak, jakby się tobą poważnie zainteresował. -Przerwała na chwilę i znów nad czymś myślała. - Byłam prawie pewna, że on jest w tobie zakochany. Po policzkach, które zdążyły mi już wyschnąć, potoczyło się najpierw kilka łez, a potem lały się już potokiem. Zanim zdążyłam się obejrzeć, zużyłam już całą rolkę papieru i zabierałam się za następną. Sabrina przesunęła się trochę na łóżku i objęła mnie ramieniem. - Przepraszam, niepotrzebnie to powiedziałam. Nie płacz już, proszę. Będziesz miała oczy jak królik - przypomniała mi moje własne obawy. - Wszystko mi jedno. I tak nic mi już nie zaszkodzi -odparłam, łkając. - Wredna suka - rzuciłam ze złością. - No widzisz - podchwyciła natychmiast moja przyjaciółka. - Nie, opowiadam głupoty. Donna nie jest tu niczemu winna. I Justin też nie jest. Sabrina popatrzyła na mnie pytająco. - Powiedz, która z dziewczyn nie miałaby ochoty spotykać się z takim chłopakiem jak Justin? - spytałam. Uśmiechnęła się i odpowiedziała dopiero po chwili, właśnie kiedy wycierałam twarz ostatnim kawałkiem drugiej rolki papieru. 12 - Nie chcę cię martwić, ale w łazience jest jeszcze tylko jedna rolka i uprzedzam, że ci jej nie przyniosę, więc obchodź się ekonomiczniej z tą tutaj. A co do twojego pytania... Wiem, że Justin jest dla ciebie chodzącym ideałem, ale ja, na przykład, wcale nie miałabym ochoty się z nim spotykać. - Ty to zupełnie co innego - rzuciłam. - Ty masz Nathana. - Myślę, że Holly też niekoniecznie... Nie dałam jej skończyć. - Oczywiście, że nie. Holly ma przecież Christophera. - Tak, ale to nie zmienia faktu, że... Znów jej przerwałam. — Zmienia, to wszystko zmienia... - Sama już właściwie nie wiedziałam, co chcę powiedzieć. Spojrzałam na resztki papieru na ostatniej rolce, wydmuchałam nos i podeszłam do toaletki. Zdaję sobie sprawę, że zapłakane dziewczyny są ładne tylko na filmach, ale ja wyglądałam po prostu okropnie. Oczy były czerwone i spuchnięte, cały make-up spłynął, ukazując kilka pryszczy, które na skutek podrażnienia słonymi łzami jeszcze bardziej się zaczerwieniły. Po prostu koszmar! — Powiedz mi - zaczęłam, wciąż przyglądając się sobie w lustrze - jaki chłopak miałby ochotę spotykać się ze mną, skoro może mieć taką dziewczynę jak Donna? — Przestań! - zawołała Sabrina. - Natychmiast przestań. Pleciesz od rzeczy. — Nie, chodź tu i zobacz. Moja przyjaciółka nie ruszyła się z łóżka. — No, chodź - ponagliłam ją. 13 Katherine Parker Chwilę trwało, zanim wstała i stanęła obok mnie na wprost lustra toaletki. - Popatrz tu i tu, i tu, i tu - Pokazywałam palcami każdy pryszcz po kolei. - Widzisz? - Widzę kilka pryszczy. I co z tego? - A widziałaś choćby jeden na buzi Donny? Nie odpowiadała. - Widziałaś? - powtórzyłam. - Chyba nie, ale jakie to ma znaczenie? - Jakie? Jakie?! Ogromne! Kolosalne! Decydujące! -Krzyczałam tak, że musiała mnie słyszeć na dole jej mama. - Między innymi dlatego... a może przede wszystkim dlatego Justin nie spotyka się teraz ze mną, tylko z Donną! Sabrina przyglądała mi się tak, jakby zobaczyła mnie po raz pierwszy w życiu. - Naprawdę myślisz, że dlatego? - zapytała z niedowierzaniem. - A niby dlaczego? I wcale mu się nie dziwię. - Wiesz co? Nie mam pojęcia, dlaczego on spotyka się z Donną, a nie z tobą. - Mówiła powoli, wymawiając wyraźnie każde słowo. - Ale jak tak ciebie słucham, to wcale mu się nie dziwię. Nie wierzyłam własnym uszom. Po prostu mnie zatkało. Nie wiem, jak długo stałam przy toaletce, patrząc na odbicie Sabriny. Otwierałam usta i po chwili je zamykałam, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Jak mogła mi coś takiego powiedzieć?! Moja najlepsza przyjaciółka! Wypadłam z jej pokoju bez słowa, trzaskając drzwiami. Zbiegłam szybko po schodach. Kiedy mijałam kuchnię, 14 Szalona Susie zawołałam „do widzenia!" i z nadzieją, że krzątająca się tam pani Harper nie wyjdzie i nie zacznie ze mną rozmawiać, pospieszyłam do wyjścia. Właśnie otwierałam drzwi, gdy usłyszałam wołanie Sabriny. - Jane, zaczekaj! Nie zatrzymałam się. Wsiadłam do pożyczonego od matki samochodu i natychmiast przekręciłam kluczyk w stacyjce. Zdążyłam już ujechać kilkadziesiąt metrów, kiedy Sabrina wyszła przed dom. W lusterku wstecznym widziałam, jak do mnie macha. Nie spieszyło mi się. Wiedziałam wprawdzie, że po tych litrach łez, które wylałam, musiałoby minąć ładne parę godzin, żeby nie było widać, że płakałam. Nie mogłam więc liczyć na to, że marna niczego nie zauważy. Mimo to jechałam wolno, starając się ochłonąć. W tym samym tygodniu straciłam chłopaka - a może raczej nadzieję na chłopaka - i najlepszą przyjaciółkę. Bo jakoś nie mogłam sobie wyobrazić, że po tym, co od niej usłyszałam, będę się mogła dalej z nią przyjaźnić. >— 63 N O O N Katherine Parker Bo z miłości do Justina nie mogłam się wyleczyć. Może mało się starałam, może trzeba było skorzystać z jakichś magicznych ziół albo zaklęć, może są jeszcze jakieś inne metody> lecz ja ich nie znałam. Zresztą kiedy dziś się nad t m zastanawiam, wcale nie jestem pewna, czy chciałam tego naprawdę. Udało mi się natomiast jedno: w ciągu dwóch miesięcy, które pozostały do wakacji, nie pokazać Justinowi, że ¦estem w nim zakochana. A wierzcie mi, że nie było to łatwe. Kiedy widywałam go w szkole, musiałam mobili-zc>wać wszystkie siły, całą wolę, żeby nie zdradzić się ze swoimi uczuciami, nawet wtedy, gdy kilka razy spotkałam ao w towarzystwie Donny. Przyszło mi nawet do głowy, że może nie powinnam no szkole studiować prawa, tylko aktorstwo. Wyobrażacie sobie, jakiego kunsztu aktorskiego wymaga uśmiechanie się, kiedy się widzi chłopaka swoich marzeń z dziewczyną taką jak Donna? Bo ja, choć nie lubię się chwalić, muszę przyznać, że byłam w tym naprawdę dobra. Na ostatniej w tym roku szkolnym lekcji chemii robiłam 1 nim jakieś doświadczenie, kiedy nagle zapytał: - Wyjeżdżasz gdzieś na wakacje? _ Nie, zostaję w domu - odparłam. _ Może pojeździlibyśmy trochę razem nad morze? Odkryłem całkiem fajne miejsce w pobliżu Corpus Christi. Tak mnie zaskoczył, że zupełnie nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Wzięłam do ręki probówkę i udałam, że sprawdzam wynik doświadczenia. _ My to znaczy kto? - zapytałam po chwili. _ No... ja, ty, Lukę Walton i Donna Blackstone. Chyba lubisz Lukę'a? Szalona Susie - Kto nie lubi Lukę'a? - Był trochę postrzelony, ale trudno go było nie lubić. - A Donnę? Zdziwiło mnie to, że Justina interesuje moje zdanie na temat jego dziewczyny. Pomyślałam, że jestem ostatnią osobą, której powinien zadać to pytanie, a odpowiedź kosztowała mnie naprawdę wiele wysiłku. - Jest fantastyczna. Popatrzył na mnie tak, jakby nie wierzył w moją szczerość. Donna to dziewczyna, o jakiej może marzyć każdych chłopak. I niechby sobie wszyscy marzyli. Proszę bardzo, jak najbardziej popieram. Tylko bolało mnie jak diabli, że jest wśród nich także Justin. Bolało jak otwarta rana, ale za wszelką cenę starałam się to ukryć. - To co z tą plażą? - spytał. - Chętnie się wybiorę - rzuciłam, choć kiedy wyobraziłam sobie siebie w kostiumie kąpielowym przy Donnie, ogarnęła mnie panika. Ale perspektywa, że nie zobaczę go przez długie dwa miesiące wakacji, wydała mi się pewnie bardziej przerażająca niż to, że będzie mnie porównywał z Donną, która w bikini musiała wyglądać po prostu rewelacyjnie. Kiedy żegnaliśmy się ostatniego dnia przed szkołą, obiecał, że zadzwoni, żeby się umówić. Z jednej strony pragnęłam, żeby tego nie zrobił, z drugiej zrywałam się na każdy dzwonek telefonu. Serce podskakiwało mi do gardła, gdy podnosiłam słuchawkę. To on, myślałam. Żeby to był on, marzyłam. Nie odezwał się przez tydzień i przestałam już liczyć na to, że przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego zobaczę go albo choćby usłyszę jego głos. 18 Rozdział 4 1 o do ciebie! - zawołała mama, kiedy wraz z Tomem i Zachem, moimi pięcioletnimi braćmi bliźniakami, weszłam do domu. - O Chryste Panie! - zawołała na widok synów. - Jak wy wyglądacie! Odebrałam ich z urodzin kolegi, na której to imprezie główną atrakcją musiało być obrzucanie się ciastkami, bo moi bracia lepili się od słodkości. Lukier mieli na buziach, rękach, ubraniach i we włosach. - Nie ocierajcie się o mnie! - krzyknęłam, kiedy najpierw Tom, a potem Zach wyminęli mnie, żeby pobiec do mamy. - Ale było fajowo! Super! - opowiadali jeden przez drugiego. - Co mówiłaś? - zwróciłam się do matki. - Telefon do ciebie. - I dopiero teraz mi o tym mówisz?! 20 Szalona Susie - Nie, powiedziałam od razu, jak weszliście - odparła matka, próbując przekrzyczeć bliźniaków. Nie zważając na to, że brudzę się lukrem, przepchnęłam się między braćmi i pobiegłam do salonu. Sabrina wczoraj wyjechała z rodzicami na Florydę, więc to nie mogła być ona. A skoro nie ona... Uspokój się, przecież czasami dzwoni do ciebie jakaś inna koleżanka, nakazałam sobie. Mimo to, gdy podnosiłam słuchawkę, zauważyłam, że drży mi dłoń. Nabrałam powietrza i odetchnęłam głęboko, zanim się odezwałam. - Halo. - Cześć, Jane. To był on. Zabrakło mi tchu. - Cześć - powiedziałam. Głos drżał mi również, więc żeby to ukryć, zaczęłam paplać jak najęta: - Przepraszam, że tak długo czekałeś. Właśnie weszłam do domu. Przywiozłam braci z imprezy urodzinowej ich kolegi. - Poczułam na policzku coś lepkiego. Dopiero teraz zauważyłam, że rękę mam upaćkaną lukrem. - Nie szkodzi. Twoja mama mówiła mi, że akurat zajechałaś pod dom. Nie dzwoniłem wcześniej, bo musiałem pomagać ojcu w remoncie domu, więc z wyjazdu na plażę i tak nic by nie wyszło. Ale jeszcze dwa, trzy dni i będzie po wszystkim. Myślę, że na poniedziałek moglibyśmy się już spokojnie umówić. Pasowałoby ci? Serce podskoczyło mi z radości - tak bardzo chciałam go zobaczyć - po chwili jednak wróciło na miejsce, kiedy przypomniałam sobie, że będzie z nami również jego dziewczyna. W ciągu minionego tygodnia nieustannie zadawałam sobie pytanie, czy wybrać się z nimi nad morze, czy jakoś 21 Katherine Parker się z tej wyprawy wykręcić. Miałabym nawet wygodny pretekst, który nie wymagałby ode mnie uciekania się do kłamstw. W niedzielę rodzice wyjeżdżali na dwa tygodnie, a jutro miała przyjechać ciocia Claire, siostra mamy, żeby opiekować się bliźniakami. Mogłabym wyjaśnić Justinowi, że czuję się w obowiązku jej w tym pomóc. A tymczasem, zanim się obejrzałam, powiedziałam z entuzjazmem: - Jasne. Ciocia Claire jest fantastyczna, na pewno zrozumie, że mam ochotę wybrać się z przyjaciółmi na plażę, przekonywałam się w duchu. - To zadzwonię w niedzielę i ustalimy szczegóły. - Fajnie - rzuciłam z beztroską. Myślałam o tym, że już za parę dni go ujrzę, starając się zapomnieć o tym, że będzie z nami również Donna, dziewczyna marzeń każdego chłopaka. - Cieszę się, że się spotkamy. - Ja też. I dziękuję, że zadzwoniłeś. - Nie ma za co, przecież obiecałem. W słuchawce zapadła cisza, jakby żadne z nas nie chciało kończyć tej rozmowy. Na ułamek sekundy obudziła się we mnie nadzieja, że może mam jakąś szansę, ale natychmiast odpędziłam od siebie te głupie myśli, którym zadawały kłam wszystkie fakty. Ciesz się, idiotko, tym, co masz, i nie marz o tym, czego nigdy nie dostaniesz, nakazałam sobie surowo. Ale marzeń nie można do niczego zmusić, a podobno najpiękniejsze są te, które się nie spełniają. Nie broniłam się więc przed nimi, wciąż jednak powtarzałam sobie, że to tylko marzenia. I że nigdy się nie spełnią. Rozdział 5 Kiedy nazajutrz rano weszłam do kuchni i zobaczyłam twarz mamy, wiedziałam, że stało się coś złego. Mimo to powiedziałam beztroskim głosem: - Co masz taką grobową minę? Za trzy dni jedziecie z tatą na wakacje swojego życia. Mama zawsze, zanim wyszła za mąż, marzyła o tym, by w podróż poślubną wyjechać do Europy i zwiedzić Paryż i Rzym. Kiedy się pobrali, nie mieli na to pieniędzy, dopiero teraz w ramach prezentu z okazji ich dwudziestej rocznicy ślubu ojciec postanowił zabrać ją w tę spóźnioną podróż. - Nigdzie nie jedziemy - oznajmiła matka. - Co?! Pokłóciliście się z tatą? - Owszem, czasami się sprzeczali, nieraz ostro, nie potrafiłam sobie jednak wyobrazić, by jakakolwiek kłótnia mogła odwieść moją mamę 23 Katherine Parker od tego wyjazdu. Poza tym wszystko było już załatwione -bilety lotnicze, rezerwacje w hotelach- a spakowane walizki stały już od kilku dni w sypialni rodziców. _ ciocia Claire ma jakieś kłopoty w pracy i przesunęli jej o tydzień urlop. Będzie mogła tu przyjechać dopiero w przyszłą sobotę. _ Nie możecie zmienić rezerwacji? _ Zaraz po telefonie Claire tata zadzwonił do biura podróży. Nic się już, niestety, nie da zrobić. - Starała się być dzielna, ale widziałam, że walczy ze łzami. - Tom, bardzo cię proszę, wyjmij palec z talerza brata - zwróciła się do syna, który wyławiał cynamonowe zbożowe krążki z mleka Zacna. - A ty - popatrzyła groźnie na drugiego chłopca- przestań go kopać pod stołem. Ja wszystko widzę. Chyba nie jestem jakąś zwyrodniałą siostrą. Kocham moich braci, ale czasami naprawdę mam ich dosyć. A nie spędzam przecież z nimi tyle czasu co ona. Właśnie wtedy przy śniadaniu, kiedy widziałam jej zamglone łzami oczy, pomyślałam, że naprawdę powinna pojechać. Potem wielokrotnie tego żałowałam, lecz w tym momencie wiedziałam, że muszę to zrobić. - Pojedziecie - powiedziałam. - Kiedyś pewnie pojedziemy - potwierdziła ze smutnym uśmiechem. - Nie kiedyś, tylko teraz. Spojrzała na mnie tak, jakbym namawiała ją do lotu na Marsa albo przynajmniej na Księżyc. Nagle odezwało się we mnie coś, co określiłabym z grubsza jako poczucie dorosłości. Zranione poczucie dorosłości. 24 Szalona Susie - Mamo, za miesiąc kończę siedemnaście lat. Chyba dalej nie wiedziała, do czego zmierzam. - Ciocia Claire przyjedzie w przyszłą sobotę, prawda? - No, mogłaby, ale w tej sytuacji pewnie spędzi urlop gdzie indziej. - Bo gdyby przyjechała w sobotę, to ja musiałabym się tylko przez tydzień sama opiekować Tomem i Zachem. Spojrzałam na bliźniaków i po raz pierwszy pożałowałam tej propozycji. Tom trzymał teraz łokieć na talerzu brata, a Zach układał na jego rudej czuprynie namoczone w mleku krążki cynamonowe. Mimo to odwróciłam od nich wzrok i brnęłam dalej ku katastrofie: - Poradzę sobie z nimi - oświadczyłam z determinacją. Do mamy wreszcie dotarło to, co mówię. - Nie, to niemożliwe - powiedziała, kręcąc głową. -Popatrz tylko na nich. Jakby na potwierdzenie jej słów Zach zaczął wrzucać cynamonowe krążki za T-shirt brata. - Macie natychmiast przestać - poleciła im matka, po czym wzięła Toma za rękę i posadziła go po przeciwnej stronie stołu. - Poradzę sobie - powtórzyłam, starając się, by w moim głosie brzmiało przekonanie, którego wcale nie czułam. Czasem po pięciu minutach przebywania z nimi mam ochotę zamknąć ich w piwnicy, a co dopiero mówić o tygodniu. - Nie, wykluczone - rzuciła, wyciągając z włosów syna rozpadające się już krążki. - Co jest wykluczone? - zainteresował się tata, który w tym momencie wszedł do kuchni. Czułam, że go przekonam pod warunkiem, że najpierw wysłucha mnie, a nie mamy. 25 Katherine Parker - Nie zrezygnujecie z wyjazdu - powiedziałam. - Oczywiście, że nie. Pojedziemy w przyszłym roku, a może nawet wcześniej. - Nie! Wylecicie pojutrze, tak jak było zaplanowane. Ojciec, nic nie rozumiejąc, spojrzał pytająco na matkę. Ta znów pokręciła głową. - Ja się zajmę Tomem i Zachem - oznajmiłam. - Przynajmniej dopóty, dopóki nie przyjedzie ciocia Claire. Mama uśmiechnęła się smutno i wzruszyła ramionami. - A właściwie dlaczego nie? - zapytał ojciec po chwili zastanowienia. - Jak to dlaczego? Nie poradzi sobie z chłopcami. - Mamo, opowiadałaś mi, że kiedy miałaś szesnaście lat, przez miesiąc sama opiekowałaś się ciocią Claire i wujkiem Jackiem. Nie pamiętasz? Ile lat miała wtedy ciocia? - Nieważne. - Ile? - Siedem, ale to nie ma żadnego znaczenia. - A wujek Jack? - nie dawałam za wygraną. - Cztery. - No właśnie. A ty tylko szesnaście! Ja za niecały miesiąc kończę siedemnaście. - Nie ma o czym mówić - próbowała uciąć dyskusję mama, lecz tata przyszedł mi z pomocą. - Bethy, nie upieraj się tak. To jest jakiś pomysł. Dlaczego Jane miałaby sobie nie poradzić z chłopcami? - Choćby dlatego, że to są istne diabły. Popatrz tylko na nich. Tu ani ojciec, ani ja, niestety, nie mogliśmy zaprzeczyć. Tom zerwał się z miejsca, podbiegł do brata i zebrał 26 Szalona Susie jego gęste kręcone włosy w dwie kupki, tak że tworzyły po obu stronach głowy coś na kształt rogów. - Jesteś diabeł! Jesteś diabeł! - krzyczał, podskakując. - Ty sam! - zawołał Zach. - Nie mówi się „ty sam" - zaczęłam, ale machnęłam ręką. Miałam ważniejszą sprawę do załatwienia niż uczenie braci poprawnego wysławiania się. - Będziecie grzeczni, jak zostaniecie ze mną? - zwróciłam się do nich z bardzo poważną miną. - Tak - zapewnił mnie Zach. - Pewnie - zawtórował mu Tom. - Będziemy bardzo grzeczne diabełki - dodał, po czym sięgnął szybko do talerza brata, wyłowił z niego ostatni cynamonowy krążek i wrzucił mu za koszulę. Nie, na ich pomoc nie mogłam liczyć, popatrzyłam więc na tatę. - Zastanów się nad tym, Bethy. I nie mów mi, że mój szwagier jako czterolatek był aniołkiem. Za dobrze go znam, żeby w to uwierzyć. - Właśnie! - ucieszyłam się. Ja też pamiętałam niesamowite historie o dawnych wyczynach wujka. - Może i Jack nie był najgrzeczniejszym z chłopców -przyznała matka - Łagodnie powiedziane - sprostował tata. - No dobrze, był okropnym łobuziakiem - zgodziła się z nim. - Ale to była zupełnie inna sytuacja. Mój ojciec był wtedy na morzu, a mama w szpitalu. Musiałam się opiekować Claire i Jackiem. Nie było innego wyjścia. - Teraz też nie ma - zauważyłam. - Oczywiście, że jest. Po prostu zrezygnujemy z wyjazdu - powiedziała, lecz w jej głosie nie było już takiego 27 Katherine Parker • „a twarzy pojawiło się coś takiego, że zdecydowania, a na ^^ óki gorące. pomyślałam, że trzeba kuc zelaz^ ^ ^ ^ ^ Męczyliśmy się Jesz^ ^ { ¦ przekonać, godziny, ale w końcu uda o nam s^ę ją ^ ze Kiedy zobaczyłam rm W^*^ , T szczęścia, który je prawdę byłam szczęśliwa zeja t^ Nie ^ Może moje marzenia tez kiedy ^ gdy pielęgnować w sobie tej nadz e^ > ^ 5 pojawiała, sta^i*L^SŁ bi bardzo głęboko, tliła s e spodziewanie, ^dy f łhł f^am S o sobie nie- wstawałam, spodzi kiedy słuchałam płyty nowy pryszcz... nd Rozdział 6 ...i pamiętaj, żeby nie oglądali telewizji dłużej niż dwie godziny dziennie. - Tak, mamo, będę pamiętać - obiecałam co najmniej po raz dziesiąty, wysłuchawszy wszystkich zakazów, rad, próśb i przestróg dotyczących opieki nad braćmi. - Niczym się nie martw. Poradzimy sobie, a ty masz się dobrze bawić. - Nie chcę cię popędzać, Bethy, ale samolot na nas nie poczeka - rzekł tata, który zapakował już do samochodu bagaże i czekał, aż mama pożegna się ze mną i bliźniakami. - Odlatujemy za niecałe pięć godzin, a wiesz, że do Houston w dwie godziny nie dojedziemy. - Wsiadaj już, mamo, bo naprawdę się spóźnicie - poprosiłam. Jeszcze raz ucałowała mnie i chłopców, wsiadła do samochodu i kiedy tata włączył silnik, opuściła szybę i wystawiła głowę. 29 ,-• N o CO 5" / Aherine barker K 'Tym ra?ern starałam się dodać więcej oleju niż za i^rwszym razem i mniej niż za drugim oraz nie przesadzić ^gniem. Ijdało się. Idealnie zarumienione z jednej strony i bez problemu odeszły od patelni. Dumna z siebie, \i usmażą się z drugiej strony, kiedy zadzwonił c^jefon. v Pobiegłćtm do salonu. Przypuszczałam, że to ktoś, kto ¦ c wie, >e rodzice już wyjechali, i chce rozmawiać r j-namą al|,0 tatą. Byłam pewna, że zdążę wrócić, zanim ^^leśniki s^ przypalą. r - Halo! _ rzuciłam do słuchawki. - Cześ( jane. Przepraszam, że tak wcześnie dzwonię. Wszyscy gwięci, to on... To on! Nie był^rn w stanie wydusić z siebie słowa - Przesadzam ci w czymś? - zapytał. - Nie, Skądże. Musiałąm mieć dziwny głos, bo zapytał: - Nie %udziłem cię? - Nie, jU2 od dawna jestem na nogach - zapewniłam go. - Dzw^nję; żeby umówić się na jutro. Podjechalibyśmy po ciebie \^o\0 dziesiątej. Pasuje ci? Powinr\arn była zadzwonić do niego już w sobotę j uprzedzą g0, że nie będę mogła w poniedziałek wybrać ^ję na pla>ę? ale nie wiadomo z jakiego powodu zwlekałam ^ tym telefonem. - Słuchaj, Justin, muszę jutro zostać w domu. - Szk(>da - powiedział, kiedy wyjaśniłam mu wszystko, \ miałam wrażenie, że mówi to szczerze. - Też bardzo tego żałuję. Chętnie wyrwałabym się ¦z domu. - Ale za tydzień będziesz już mogła zostawić tych Szalona Susie - Tak, w sobotę ma przyjechać z Denver siostra mojej mamy. - To fajnie. Zadzwonię w takim razie... Nie zrozumiałam jego dalszych słów, bo usłyszałam dzikie wrzaski dobiegające z kuchni. - Pali się! - Jane, pali się! - O Jezu, pali się! - zawołałam, rzuciłam słuchawkę i wybiegłam z salonu. Kuchnia nie stała wprawdzie w płomieniach, ale za-snuwała ją chmura dymu, tak ciemna, że zobaczyłam braci, dopiero kiedy na nich wpadłam. - Uciekajcie stąd! - zawołałam, lecz opierali się i musiałam na siłę wypchnąć ich do przedpokoju. Przedarłam się przez dym, który przy kuchence był już tak gęsty, że nie widziałam ani patelni, ani mojego zmarnowanego arcydzieła sztuki kulinarnej. Namacałam gałkę i wyłączyłam gaz, po czym przez chwilę zastanawiałam się, co robić. W pierwszym odruchu chciałam nalać do czegoś wody i chlusnąć nią w stronę kuchenki, w końcu jednak jakoś udało mi się odnaleźć rękawicę do chwytania garnków, włożyć ją i przenieść rozgrzaną patelnię wraz z zawartością do zlewozmywaka. Otworzyłam oba kuchenne okna i wyszłam do przedpokoju. - Nic się nie stało - powiedziałam, widząc przerażone miny braci. - Wyjdziemy na chwilę z domu, a jak się wywietrzy, to wrócimy i dostaniecie te swoje naleśniki -obiecałam. Dziesięć minut później w kuchni czuć jeszcze było swąd, ale dymu już nie było. 33 Katherine Parker Tom podszedł do zlewozmywaka i pokazał palcem sczerniałą patelnię ze zwęglonymi szczątkami. - Co to jest? - Jak to co? - odparłam. - Wasze naleśniki. - Ja nie chcę naleśników! Zach podbiegł do brata. - Ja też nie! - zawołał. - Chcę truskawkowe poduszeczki. - A nie można było tak od razu? - zapytałam. Napełniłam ich szklanki z Pokemonami sokiem pomarańczowym, wsypałam do dwóch miseczek zbożowe poduszeczki z nadzieniem truskawkowym i zalałam mlekiem. Potem zabrałam się za usuwanie zniszczeń. Ulubiona patelnia mamy nie będzie już wprawdzie nigdy wyglądała tak jak dawniej, ale przynajmniej udało mi się z niej zmyć sadzę. Kiedy wieszałam ją na haku, poczułam, że jestem okropnie głodna. Zerknęłam na zegarek. Minęła dziesiąta. Od trzech godzin byłam już na nogach, a nie miałam jeszcze nic w ustach. Właśnie się zastanawiałam, czy zrobić sobie kanapkę, czy pójść na łatwiznę i zjeść płatki śniadaniowe, gdy pod domem zatrzymał się samochód. Podeszłam do okna, które wciąż było otwarte, i wystawiłam głowę. Nie, tylko nie to, pomyślałam, kiedy zobaczyłam, kto przyjechał. W pierwszym odruchu chciałam uciec na górę, zamknąć się w swoim pokoju i udawać, że mnie nie ma, ale było już za późno. Justin zobaczył mnie. Wysiadł z samochodu i ruszył nie w kierunku drzwi wejściowych, lecz w stronę okna, przy którym stałam. Spojrzałam na siebie, na stare starte szorty i wybrudzony sadzą T-shirt. Dotknęłam pozlepianych kosmyków włosów, 34 Szalona Susie które przylepiły mi się do policzków. Odgarnęłam je za uszy, ale zdawałam sobie sprawę, że to i tak nic nie pomoże. Nie musiałam patrzeć w lustro, by wiedzieć, że wyglądam żałośnie. Zastanawiałam się, czy nie schować się pod parapetem. Był na to jednak zdecydowanie za wąski. - Co się stało?! - zawołał Justin. - Nic takiego - odpowiedziałam, ale nie usłyszał mnie, bo moi bracia, zaciekawieni, kto nas odwiedził, natychmiast do mnie podbiegli i zaczęli krzyczeć jeden przez drugiego. - Mieliśmy pożar! Prawdziwy pożar! - Jane podpaliła kuchnię! Nagle zapragnęłam ich zamordować. Obu. - Coś się sfajczyło? - spytał zaniepokojony Justin. - Nie, skądże - zaprzeczyłam, posyłając braciom ostrzegawcze spojrzenia. Byli jednak tak zafrapowani niespodziewanym gościem, że w ogóle nie zwrócili na mnie uwagi. - Tak, sfajczyło się - poinformował Zach chłopaka moich marzeń. - Wszystkie naleśniki się sfajczyły - dodał Tom, tak by Justin miał już cały obraz wydarzeń. - Wejdź do środka - zaproponowałam, modląc się w duchu, żeby nie skorzystał z tego zaproszenia, ale on już szedł w stronę ganku. - To twój chłopak? - spytał Zach, kiedy Justin wchodził do domu. - Zamknij się - syknęłam. - Jeśli jeszcze raz powiesz coś takiego... - Nie dokończyłam, bo w przedpokoju rozległy się już kroki, lecz minę musiałam mieć na tyle groźną, że brat nie wracał już do tego tematu. Po chwili Justin wszedł do kuchni i rozejrzał się. 35 Katherine Parker Szalona Susie - Myślałem, że gorzej tu będzie wyglądało. Był w naszym domu po raz pierwszy i uznałam te uwagę za dosyć nieuprzejmą, zupełnie do niego nie pasującą. Dopiero po chwili zorientowałam się, o co mu chodzi. - Kiedy usłyszałem krzyki „Pali się!", myślałem, że cały dom stoi w płomieniach. - Cały stał w dymie - sprostował Zach. - Mówię ci, nic nie było widać. - Próbowałem dzwonić - ciągnął Justin - ale telefon był zajęty. - Musiałam źle odłożyć słuchawkę. - Wystraszyłem się, wsiadłem do samochodu i przyjechałem. Zastanawiałem się, czy nie zadzwonić po straż pożarną. - Ale by było fajnie, jakby przyjechali strażacy - rozmarzył się Zach, który w kwestii swoich planów życiowych przechodził już różne fazy, kosmonauty, pilota, śmieciarza, a ostatnio był na etapie strażaka. - Na pewno daliby mi się pobawić sikawką. - Mnie też - wtrącił Tom. Był wprawdzie bardziej stały w swych pragnieniach niż brat i od dwóch lat mówił, że zostanie marynarzem, tak jak dziadek, ale jeśli trafiłaby mu się taka gratka jak zabawa strażacką sikawką, na pewno by nią nie pogardził. - Chcesz się czegoś napić? -. zwróciłam się do Justina. - Jeśli masz coś zimnego... - Jasne. - Otworzyłam lodówkę. - Sok, cola, woda? - Może być cola - odparł, patrząc na mnie jakoś tak dziwnie. Napełniałam mu szklankę, cały czas czując na sobie jego wzrok. Pewnie porównuje mnie z Donną, przyszło 36 mi do głowy. Nawet w normalnym stanie nie sięgałam jej do pięt, a w tych wytartych i poplamionych sadzą ciuchach... Wolałam o tym nie myśleć. - Pójdę sprawdzić, co z tym telefonem - powiedziałam, podając mu szklankę. Kiedy na chwilę podniosłam wzrok, zobaczyłam na jego twarzy uśmiech. Wyszłam z kuchni i pobiegłam do salonu. Słuchawka rzeczywiście była źle odłożona. Położyłam ją na miejsce. Wracając, popełniłam duży błąd - zerknęłam w lustro w przedpokoju. Wyglądałam koszmarnie, jak kocmołuch. Sadzę miałam nie tylko na T-shircie, lecz również na policzkach. Spróbowałam zetrzeć ją ręką, ale pobrudziłam się jeszcze bardziej, okazało się bowiem, że mam sadzę na dłoni. Zupełnie nie wiem, jak to się stało, bo przecież po wyszorowaniu patelni myłam ręce. Spróbowałam wytrzeć twarz lewą dłonią i właśnie w tym momencie Justin wyszedł z kuchni. - Cała jestem w sadzy - powiedziałam. Roześmiał się. - Nie wiedziałaś o tym? - Nie. A co? Myślałeś, że ja tak codziennie rano w ramach dostarczania braciom rozrywki podpalam naleśniki i smaruję się sadzą? - Próbowałam być zabawna, żeby ukryć swoje koszmarne samopoczucie, ale wydałam się sobie jeszcze bardziej żałosna. - Ale w ogóle to wyglądasz fajnie. Naprawdę zabawnie. Jasne, są dziewczyny, które wyglądają pięknie, na przykład taka Donna. I są takie, które wyglądają fajnie i zabawnie, na przykład ja. Zerknęłam jednak w lustro i przestałam się nad sobą użalać, uznałam bowiem, że usłyszałam i tak coś bardzo Katherine Parker miłego. Mógł mi po prostu powiedzieć „Wyglądasz okropnie" i nie mogłabym nawet mieć do niego pretensji, bo to była prawda. - Chyba powinnam pójść do łazienki i wziąć prysznic -odezwałam się, siląc się na lekki ton. Justin stał przez chwilę, a potem rzucił: - No to już polecę. Cześć. Odezwę się niedługo. - Cześć. I dziękuję, że przyjechałeś sprawdzić, czy się nie sfajczyliśmy. Był już przy drzwiach, ale jeszcze się odwrócił. - A tak w ogóle to przepraszam. - Za co? - zdziwiłam się. - Za to całe zamieszanie. - Uśmiechnął się. - Twoi bracia powiedzieli mi, że to przez mój telefon spaliłaś ich naleśniki. No tak, teraz już wie, że kiedy do mnie dzwoni, zapominam o całym świecie, pomyślałam. Wstrętni mali donosiciele. Zamorduję ich. Tego dnia chęć uduszenia Zacha i Toma budziła się we mnie pewnie jeszcze ze sto razy. Wieczorem, kiedy położyłam ich wykąpanych do łóżka i zasnęli, zanim skończyłam im czytać bajkę, poczułam się okropnie. Wyglądali tak słodko w swoich pitamkach z Kaczorami Donaldami. Jak takie małe stworzenia mogły budzić we mnie mordercze zapędy? Wymykając się cicho z pokoju, jeszcze raz zerknęłam na ich niewinne buzie aniołków. Nie, pomyślałam, nie daj się temu zwieść. Czy ktoś kiedyś widział aniołki z rudymi włosami? Rozdział 7 W poniedziałek obudziły mnie promienie słońca, padające prosto na moją twarz. Przed snem czytałam książkę i tak mnie wciągnęła, że zasnęłam gdzieś koło pierwszej. Nie nastawiłam budzika, wiedziałam, że bracia i tak nie dadzą mi pospać dłużej niż do ósmej. Przetarłam oczy i mrużąc je przed ostrym słońcem, spojrzałam na zegarek. Było pięć po dziesiątej. Zach i Tom już dawno musieli wstać, w domu jednak panowała cisza. Złowieszcza cisza. Zerwałam się na równe nogi i pobiegłam do ich pokoju. Łóżka były puste, a podłoga, mimo że wieczorem jakimś cudem udało mi się zmusić braci do sprzątnięcia pokoju, cała zarzucona zabawkami. - Zach! Tom! - zawołałam, biegnąc po schodach. Przekonana, że włączyli telewizor, zajrzałam do salonu, ale był pusty. 39 Katherine Parker Zaczęłam się niepokoić. Odetchnęłam z ulgą, dopiero gdy usłyszałam hałasy dochodzące z kuchni. - Co...? - Zatrzymałam się w progu i kilka razy zamrugałam, żeby się upewnić, że dobrze widzę. - O Jezu, co się tutaj dzieje?! Tak jak wczoraj, kuchnię zasmiwała chmura, tyle że dzisiaj była biała. Biało było wszędzie, na stole, podłodze, na blacie. Biali byli moi bracia, a nawet Kropka. - Co się tu dzieje?! - powtórzyłam głośniej, ale obaj byli tak zaaferowani zmienianiem kolorystyki kuchni, że wciąż mnie nie widzieli. Tylko Kropka podbiegła i stanęła na tylnych łapach, żeby się przywitać. Kiedy się pochyliłam i pogłaskałam ją, z jej grzbietu posypało się mnóstwo białego proszku. Wzięłam trochę tego między palce i powąchałam. Nie miało zapachu i wyglądało jak mąka. - Hej, wy dwaj! - wrzasnęłam na całe gardło. - Cześć, Jane - powiedział Zach i śmiejąc się głośno, podszedł do mnie i rzucił w moją stronę całą garść proszku. Tom poszedł w jego ślady. Teraz nie miałam już wątpliwości, że to mąka, bo kiedy zlizałam to, co osiadło mi na ustach, poczułam jej smak, a właściwie brak smaku. - Przestańcie, natychmiast przestańcie! - krzyknęłam, ale po ich minach widziałam, że są właśnie w najlepszej fazie zabawy i ani im się śni mnie posłuchać. Mogłam tylko liczyć na to, że domowe zapasy mąki są ograniczone. Kiedy na mojej głowie wylądowała kolejna garść białej „amunicji", tak że musiałam kilka razy za-trzepać powiekami, żeby cokolwiek zobaczyć, nagle zapragnęłam, żeby jednak nie zabrakło mąki. Znając pomys- Szalona Susie łowość moich braci, mogłam się domyślić, że znaleźliby wtedy coś innego. Na przykład sól. - Zobaczycie, powiem wszystko mamie - zagroziłam, choć obiecywałam sobie, że tylko w ostateczności będę sięgać po tę metodę wychowawczą. - Skarżypyta! - zawołał Zach. - Donosicielka! - rzucił z oburzeniem Tom. - Kapuś - powiedział z satysfakcją Zach, który zawsze zazdrościł bratu bogactwa słownictwa. Ale Tom musiał mieć oczywiście ostatnie słowo. - Kabel - wycedził i popatrzył na mnie z pogardą. Gdzie on się nauczył takich słów? Mama miała jednak rację, prosząc mnie, żebym nie pozwalała im siedzieć przed telewizorem dłużej niż dwie godzinny dziennie i pilnowała, co oglądają. Zach zmarszczył czoło. Widziałam po jego twarzy, choć była biała, jak się biedny wysila, żeby wymyślić jakieś słowo, i wykorzystałam ten moment ich nieuwagi. Wzięłam ze stołu dwie torebki - jedną napoczętą, a drugą pełną - i postawiłam na najwyższej półce, poza zasięgiem ich rąk. To samo zrobiłam z pojemnikiem z solą. Przypomniałam sobie jednak, że w kuchni jest jeszcze ryż, kakao, grysik i tym podobne, i na wszelki wypadek oparłam się plecami o drzwi szafki, w której mama trzymała takie produkty. - Co wam właściwie strzeliło do łbów? - spytałam, kiedy poczułam, że mam już sytuację pod kontrolą. - Chcieliśmy usmażyć naleśniki - oznajmił Zach. -Zostanę kucharzem - zadecydował nagle. - No proszę, a jeszcze wczoraj chciałeś być strażakiem - przypomniałam mu. 40 41 Katherine Parker - Nie, chcę zostać kucharzem. - Jeśli myślisz, że praca kucharzy polega na obrzucaniu się mąką, to muszę cię, niestety, wyprowadzić z błędu. - A na czym? Na paleniu? - Co?! - spytałam, nie wiedząc, o co mu chodzi. - Ty wczoraj spaliłaś naleśniki, a jakbyśmy cię nie zawołali, to spaliłabyś cały dom. - Patrzcie go, jaki mądrala! Miałam ochotę na nich nawrzeszczeć, ale nagle uświadomiłam sobie, jak mogłoby się skończyć to ich smażenie naleśników, gdyby nie przyszło im do głowy rzucać w siebie mąką, tylko włączyć gaz i zapalić palnik, i włosy zjeżyły mi się na głowie. Rozejrzałam się po kuchni. - No, dobra - powiedziałam. - Narozrabialiście, to teraz pomożecie mi to sprzątnąć. - Jestem głodny - rzucił Tom. - Ja też, okropnie. Zbliżało się wpół do jedenastej. Już od dwóch godzin powinni być po śniadaniu. Zasłużyli sobie wprawdzie na karę, ale ja też czułam się trochę winna. Gdybym nie spała tak długo, w kuchni nie byłoby tego pobojowiska. Kropka siedziała u moich stóp i patrzyła na mnie błagalnie swoimi brązowymi oczami, które teraz, przy obsypanej mąką sierści, wydawały się jeszcze większe i bardziej wyłupiaste. Ona też dostawała jeść już o ósmej. Jeszcze się wahałam, czy najpierw sprzątać, czy robić śniadanie. Dopiero gdy głośno zaburczało mi w brzuchu, podeszłam do lodówki i wyjęłam mleko dla chłopców i jogurt dla siebie. 42 Szalona Susie Rozkładałam na stole naczynia, kiedy usłyszałam warkot samochodu. Zach i Tom, zanim zdążyłam ich powstrzymać, zerwali się z miejsc, podbiegli do okna i otworzyli je na całą szerokość. - Justin! Przyjechał Justin! - zawołali jednocześnie. Zamarłam. Ocknęłam się dopiero, kiedy zobaczyłam, że mleko, które nalewałam do miseczki, przelało się, zaplamiło pół obrusu i zaczęło ściekać na podłogę. Nie wierzyłam własnym uszom. Ale po chwili zobaczyłam go, jak staje przed oknem. Niemożliwe, żeby jednocześnie zawiodły mnie dwa zmysły, słuch i wzrok. - Cześć - rzucił i wsadził głowę do kuchni. - O rany! Nie wiedziałam, co powiedzieć. Odezwałam się dopiero po dłuższej chwili i, tak jak zdarza mi się zwykle w sytuacjach beznadziejnych, spróbowałam być zabawna. - Przyjechałeś sprawdzić, czy nas całkiem nie zasypało? - spytałam. - Nie, ale chyba powinienem zaglądać tu codziennie rano - odparł, rozglądając się po kuchni. - Jak tak dalej pójdzie, to jutro zaleje was woda, a pojutrze wysadzicie ten dom w powietrze. - Myślę, że uda nam się tego uniknąć - powiedziałam, choć wcale nie byłam o tym przekonana. - Jedziemy na plażę i kiedy mijaliśmy drogę prowadzącą do waszego domu, pomyślałem, żeby jednak po ciebie wstąpić. - Nie mogę zostawić ich samych. - Wskazałam ręką braci. - Ich też weźmiemy. W samochodzie jest dosyć miej- 43 Katherine Parker sca - rzekł Justin, po czym zwrócił się do bliźniaków: - No, jak, chłopaki, nie mielibyście ochoty wybrać się nad morze? - Tak, chcemy na plażę! Chcemy popływać! - wołali jeden przez drugiego. Darli się tak, że nawet nie próbowałam się odezwać, i tak bym ich nie przekrzyczała. Kręciłam tylko głową. - Dlaczego nie? - Po pierwsze dlatego, że jeszcze się nie myli i nie jedli śniadania, po drugie, ktoś musi posprzątać to pobojowisko, a po trzecie, nie upilnuję ich na plaży. - Ja i Donna, i Lukę pomożemy ci - zapewnił mnie. -We czwórkę poradzimy sobie z nimi. Na myśl o tym, że w pobliżu jest Donna, która w każdej chwili może mnie zobaczyć w takim stanie, zrobiło mi się słabo. Chciałam, żeby jak najszybciej odszedł od okna, wsiadł do samochodu i zabrał swoją księżniczkę jak najdalej stąd. - Dziękuję, że pomyślałeś o mnie, ale to naprawdę nie ma sensu. Zmarnowalibyście sobie przez nas całą wycieczkę. Jedźcie sami. I to jak najprędzej, dodałam w duchu. - Coś ty! Zobaczysz, że będzie fajnie. - Spojrzał na bliźniaków, którzy wciąż stali przy oknie - Przecież twoi bracia to równi faceci, nie? Poczochrał ich ledwie wystające nad parapet czupryny i w powietrze uniosła się chmura mąki. Uśmiechnął się i znów zwrócił się do mnie: - Dzisiaj też smażyłaś naleśniki? - Nie - odparł z dumą Zach. - Dzisiaj myśmy robili naleśniki - pochwalił się i nie omieszkał poinformować 44 Szalona Susie o zmianie swoich życiowych planów. - Już nie będę strażakiem, tylko kucharzem. Właśnie wtedy w oknie obok Justina pojawiła się Donna. - O Boże! - szepnęła. W jej głosie brzmiała nuta litości. Patrzyła na kuchnię, na mnie i moich braci, byłam jednak przekonana, że lituje się nade mną. Postanowiłam znosić to godnie. - Cześć. Szkoda, że nie przyjechaliście trochę wcześniej. Pomoglibyście Zachowi i Tomowi smażyć naleśniki - zażartowałam. - Cześć - rzuciła i zwróciła się do Justina: - To co, jadą z nami? - Jane musi najpierw nakarmić braci, sprzątnąć kuchnię i... - Nie - przerwałam mu. - Jedźcie sami. Bliźniacy popatrzyli na mnie błagalnie. - Będę grzeczny, słowo honoru - powiedział Zach. - Ja też, obiecuję - zapewnił mnie Tom. - Część, Jane! - zawołał Lukę Walton. - O rany, ale bajzel! - Co to jest bajzel? - zainteresował się od razu Tom, specjalista od słownictwa, zwłaszcza tego mniej cen- zuralnego. - To jest to, co zrobiliście z kuchni - palnęłam. Pewnie gdybym się zastanowiła, jakie konsekwencje może przynieść takie wyjaśnienie w przyszłości, wymyśliłabym jakieś inne, ale teraz nie miałam do tego głowy. Czułam, że Donna cały czas na mnie patrzy, i chciałam, żeby jak najszybciej się stąd wynieśli. - Jedźcie już - zwróciłam się do trójki stojącej w oknie. - Nie marnujcie sobie dnia. 45 Katherine Parker Szalona Susie - Słuchaj, poczekamy, aż zjedzą i się umyją, i pomożemy ci sprzątnąć tę kuchnię - zaproponował jeszcze raz . Justin. - Jest dopiero jedenasta, nie będziemy przecież siedzieć na plaży cały dzień. Nie jestem pewna, co zaważyło na mojej decyzji -niema prośba w oczach braci czy chęć spędzenia kilku godzin w jego towarzystwie - w końcu jednak powiedziałam: - No dobrze. Poczekacie na zewnątrz czy wejdziecie do środka? - Z zewnątrz chyba trudno będzie sprzątnąć ten bajzel -zauważył Lukę i obaj z Justinem ruszyli w stronę ganku. Donna jeszcze przez chwilę stała przy oknie, jakby się wahała, zanim podążyła za nimi. Ale potem, podczas gdy oni weszli do kuchni i zostawiając na pokrytej mąką podłodze ślady butów, podeszli do stołu i usiedli naprzeciwko Toma i Zacha, ona zatrzymała się w progu i nie zrobiła ani kroku dalej. Kropka, zwykle bardzo przyjazna wobec ludzi, nawet tych, których nie zna, stanęła kilka metrów przed nią i zaczęła wściekle ujadać. - Uspokój się, Kropka, nie wolno tak szczekać na gościa. Przestała ujadać, ale dalej stała w pogotowiu i powar-kiwała. Staram się nigdy nie wyciągać pochopnych wniosków, ale gdzieś tam głęboko w głowie mam zakodowane, że jeśli z natury łagodny pies reaguje agresywnie na jakiegoś człowieka, to przyczyn należy szukać nie w zwierzęciu. I nie byłabym wobec was szczera, gdybym się nie przyznała, że przemknęła mi wtedy myśl, że może Kropka poznała się na Donnie. 46 Bliźniaki zjadły śniadanie w rekordowym dla nich tempie. - Idź przypilnuj ich, żeby się umyli i ubrali, a my w tym czasie tu sprzątniemy. Daj nam tylko odkurzacz i jakieś ścierki - powiedział Justin, kiedy zebrałam ze stołu naczynia i schowałam do zmywarki. - Wiesz, właściwie to mogę się tym zająć, kiedy wrócimy z plaży - odparłam, widząc zniecierpliwienie na twarzy Donny, która mimo mojego kilkakrotnie ponawianego zaproszenia, żeby jednak weszła i usiadła, wciąż stała w drzwiach. - Masz ochotę wracać na takie pobojowisko? - spytał Justin. - No, szczerzę mówiąc, nie - przyznałam. - No to dawaj ten odkurzacz i ścierki, a sama zajmij się chłopakami. Chyba po raz pierwszy w życiu Toma i Zacha nie trzeba było poganiać do mycia, a zęby szorowali tak gorliwie jak jeszcze nigdy. Gdybym nie wiedziała na pewno, że to oni, nie uwierzyłabym, że to moi bracia. Przygotowałam im ubrania, zapasowe włożyłam do plecaka, kazałam się ubrać i poszłam zająć się sobą. Szybko wzięłam prysznic, wymyłam włosy i lekko tylko podsuszyłam. Najwięcej czasu zajęła mi decyzja, czy włożyć jednoczęściowy kostium kąpielowy, czy bikini, ale z dołu wciąż dochodził szum odkurzacza, uznałam więc, że mam jeszcze czas, żeby przymierzyć oba. Najpierw włożyłam jednoczęściowy. Był na tyle zabudowany, że mogłam go nosić, nie obawiając się, że będzie mi widać plecy, a ci z was, którzy mają problemy z cerą, wiedzą pewnie, że nie kończą się one na twarzy. Bikini 47 Katherine Parker było bardziej ryzykowne. Przymierzyłam je i stanęłam tyłem do lustra, odwracając głowę, żeby zobaczyć, jak wyglądają plecy. Niewiele widziałam, więc wykręciłam szyję jeszcze bardziej i właśnie w takiej pozycji zastali mnie bracia, którzy w pełnym rynsztunku - ze skrzydełkami do pływania, wielkimi, nadmuchiwanymi krokodylami, wiaderkami i łopatkami - wtoczyli się do pokoju. - Co robisz, Jane? - zapytał Zach, patrząc na mnie ze zdumieniem. - Nic - odparłam i wróciłam do oględzin swoich pleców. - Szukasz czegoś? - zainteresował się Tom. - Tak, szukam - burknęłam. - Pryszczy. Idźcie na dół i poczekajcie tam na mnie. - Już od co najmniej pięciu minut nie słyszałam szumu odkurzacza. - Ja też zaraz zejdę i pojedziemy. Zach od razu wybiegł z przedpokoju, ale Tom zatrzymał się jeszcze w drzwiach. - Jane - zaczął nieśmiało - czy ta dziewczyna jest niedobra? - Co ci przyszło do głowy? Donna nie jest niedobra. Jest bardzo miła. - To dlaczego Kropka na nią szczekała? - Bo psy czasami szczekają, to normalne. - Ale tata mówił, że nasza Kropka szczeka tylko na złych ludzi. Miałam ochotę na niego nakrzyczeć za powtarzanie takich rzeczy, nie mogłam jednak mieć pretensji o to, że powiedział coś, o czym ja również pomyślałam. Podeszłam więc do niego, pogłaskałam po głowie i odezwałam się łagodnie: 48 Szalona Susie - Słuchaj, Tom, nie mów przy niej czegoś takiego, bardzo cię proszę. - Dobrze - obiecał. - Ale tata naprawdę powiedział, że Kropka zna się na ludziach. Kiedy wyszedł, zastanawiałam się, czym może dzisiaj grozić niewyparzony język bliźniaków, a pięć minut później przekonałam się czym. Gdy w końcu zdecydowałam się na bikini, włożyłam na nie moje najładniejsze szorty i T-shirt i zbiegłam na dół, Zach zawołał: - No, wreszcie znalazłaś te pryszcze! - Co? - Patrzyłam na niego tak, że gdyby mój wzrok mógł zabijać, już by nie żył. - Mówiłaś przecież, że szukasz pryszczy. Myślałem, że dlatego tak długo cię nie ma. - Przestań paplać od rzeczy - rzuciłam. Starałam się nie patrzeć na Justina, wolałam nie widzieć jego miny, ale nie umknął mojej uwagi uśmieszek Donny i mogłabym się założyć, że był to złośliwy uśmieszek. - Wychodzimy - powiedziałam i popchnęłam braci w stronę drzwi. Zach jednak nie dał za wygraną. Odwrócił głowę i zapytał: - Znalazłaś czy nie? - Masz się w tej chwili zamknąć - wysyczałam z nadzieją, że Donna, Justin i Lukę, którzy poszli przodem, tego nie usłyszą. - Jeśli jeszcze raz powiesz coś o pryszczach, to... to... - Przyszły mi do głowy najgorsze tortury, którymi chciałam go postraszyć, ale uświadomiłam sobie, że podziałać może tylko jedno. - To nie pojedziemy na żadną plażę. 49 Katherine Parker Poskutkowało. Potem było jeszcze przedstawienie z wsiadaniem do samochodu, bo Zach i Tom uparli się, że w drodze będą mieli na sobie krokodyle, które włożyli już w swoim pokoju, tak że paszcze dmuchanych gadów kończyły się jakieś pół metra przed brzuchami chłopców, a ogony wystawały z tyłu na prawie metr. Zach pierwszy próbował wejść w tym do samochodu, ale zaklinował się w drzwiach. Tom popychał go, ale niewiele to pomogło. W końcu Justin spuścił z krokodyli powietrze. - Nadmucham wam, jak dojedziemy nad morze -obiecał. - No, wreszcie - powiedziała Donna, kiedy moi bracia usadowili się na tylnym siedzeniu. Nawet nie starała się ukryć zniecierpliwienia. Wyjechaliśmy już na główną drogę, kiedy przypomniałam sobie, że zapomniałam o czymś bardzo ważnym. Zach i Tom, jak większość ludzi o rudych włosach, mają bardzo jasną i wrażliwą na słońce cerę. Godzina na słońcu bez kremu z najwyższym filtrem może się dla nich skończyć poparzeniem, a planowaliśmy pobyć na plaży znacznie dłużej. - O Boże - szepnęłam. - Będziemy po drodze mijać jakąś drogerię albo supermarket? Justin, który prowadził samochód, zerknął na mnie przez ramię. - Potrzebujesz czegoś? - Zapomniałam wziąć z domu krem przeciwsłoneczny dla Zacha i Toma. - Możemy zawrócić - powiedział i zdjął nogę z gazu. Szalona Susie - Żartujesz chyba! - prychnęła Donna. Odwróciła się i spojrzała na mnie tak, że zrobiło mi się głupio. - Dochodzi dwunasta. Jak tak dalej pójdzie to, zanim dojedziemy nad morze, zrobi się wieczór. - Nie przesadzaj - rzekł Justin i zawrócił. - To tylko dziesięć minut. - Jasne, dziesięć minut tu, dziesięć tam - narzekała. Przez chwilę czułam się winna, potem jednak przyszło mi do głowy, że nie narzucałam im się przecież ze swoim towarzystwem. - Przepraszam - powiedziałam już tylko dla zasady. -Ale uprzedzałam was, że będziecie mieli z nami tylko problemy. - Przestań - rzucił. - To naprawdę żaden problem. Przesunęłam się trochę w prawo, żeby zobaczyć w lusterku jego twarz. Uśmiechał się i w jego uśmiechu nie dostrzegłam nic wymuszonego. Potem zerknęłam na Donnę, widziałam ją tylko z profilu, ale przysięgłabym, że siedzi naburmuszona. Postanowiłam się nie przejmować jej humorami. 50 Rozdział 8 Zapadał już zmierzch, kiedy Justin zatrzymał samochód przed naszym domem. Zach i Tom, po całym dniu spędzonym na świeżym powietrzu, zasnęli w drodze powrotnej i musiałam nimi lekko potrząsnąć, żeby się obudzili. - Pobudka, jesteśmy na miejscu! - zawołałam. Chwilę trwało, zanim na tyle oprzytomnieli, żeby wysiąść z samochodu. Ja tymczasem podeszłam z Justinem do bagażnika, żeby wyjąć swoje rzeczy. Kropka wydostała się z domu przez specjalnie dla niej zainstalowaną klapkę u dołu drzwi i przybiegła, żeby się przywitać. Roześmiałam się na jej widok, bo nikomu rano nie przyszło do głowy, żeby odkurzyć nie tylko kuchnię, ale i ją- Trochę mąki z niej spadło, lecz wciąż była biaława.' 52 Szalona Susie - No i co, uważasz, że to był zły pomysł, żeby jechać z nami na plażę? - zwrócił się do mnie Justin. - Świetny - przyznałam szczerze. - Dziękuję, że po nas wpadliście. Mam tylko nadzieję, że Tom i Zach nie za bardzo wam przeszkadzali. - Żartujesz?! Uważam, że masz superbraci. Nie mogłam temu zaprzeczyć, bo tego dnia, pomijając poranne „smażenie naleśników", nie mogłam im nic zarzucić. Szaleli trochę na plaży, jak to pięcioletni chłopcy, ale nie robili nic, o co mogłabym być na nich zła. Naprawdę się starali. - No co, chłopaki, podobało wam się nad morzem? -spytał, podając im wyjęte z bagażnika dmuchane krokodyle. - Pełny wypas - odparł Tom. Jeszcze dzisiaj rano nie znał tego wyrażenia, lecz kilka godzin w towarzystwie Luke'a, którego sposób wysławiania się może i pozostawiał wiele do życzenia, ale z całą pewnością nie można było o nim powiedzieć, że nie jest na czasie, zrobiło swoje. - Fajnie było - rzucił Zach, zdecydowanie mniej pojętny, jeśli chodzi o językowe nowinki. - Weźmiesz nas jeszcze kiedyś? - Zach... - zaczęłam, ale Justin wszedł mi w słowo. - Pewnie. - Popatrzył na mnie pytająco. - Jutro muszę jeszcze pomóc ojcu w remoncie. Myślałem, że to już koniec, ale wczoraj wymyślił sobie, że będziemy jeszcze malować okna. W najgorszym wypadku zajmie nam to dwa dni, więc w czwartek... - Wiesz, dla mnie jest to bardzo kusząca propozycja. Kiedy pomyślę, co ci dwaj mogliby wymyślić, gdyby przez cały dzień siedzieli w domu... - Napomknęłam oczywiście tylko o korzyściach, jakie z wyprawy nad 53 Katherine Parker morze mogą odnieść moi bracia, ale przecież myślałam przede wszystkim o sobie, o możliwości spędzania czasu w jego towarzystwie. - W takim razie jesteśmy umówieni. - Justin - zaczęłam niepewnie - obawiam się, że inni mogą nie być zachwyceni, że ja, Zach i Tom... - Oszalałaś? Nie widziałaś, jak Lukę świetnie się z nimi bawił? - Nie chodzi mi o Lukę'a, ale Donna pewnie wolałaby trochę spokoju na plaży. - Byliśmy grzeczni - wtrącił się Zach. - Jane, prawda, że byliśmy grzeczni? Byłabym niesprawiedliwa, gdybym zaprzeczyła. - Pewnie, że byliście grzeczni - odpowiedział za mnie Justin. - I Donna na pewno was polubiła i bardzo się ucieszy, że w czwartek znów pojedziemy nad morze wszyscy razem. - I znowu będzie pełny wypas? - włączył się Tom. - Jasne - odparł Justin. - O której możecie być w czwartek gotowi? - zwrócił się do mnie. - O ósmej rano - rzucił Zach, zanim zdążyłam się' zdecydować. - Bez przesady - powiedziałam. - Mamy wakacje. Nikomu nie będzie się chciało wstawać o szóstej. Myślę, że jeśli przyjedziecie po nas o tej porze co dzisiaj, będzie okay. - W porządku. - Hej! - Lukę wychylił głowę z samochodu. - Chcesz, żebym tu umarł z głodu? Jedziemy czy nocujemy tutaj?! W barze przy plaży w pobliżu Corpus Christi jedliśmy na lancz hamburgery, lecz od tego czasu minęło już kilka godzin i wszyscy porządnie zgłodnieliśmy. 54 - Już Szalona Susie do niego Justin, po czym znów za"rękę Toni. i Zacha i raiłam w stronę domu. Cześć nie ma za co. ianim wsiadł do samochodu, juz za mm tęskniłam. mtesKm pewna, czy odezwała się we mme wpojona „ez Stóców gościnność, czy zapragnęłam odsunac LL. wtSe rozstanie, w każdym razie. ktedy dotarłam Tglek, zawróciłam i podeszłam do samochodu. ożyć do mikrofalówki pizzę albo nit byłaby kolaCJ, Nie macie °Ch_°Na lasagne zawsze - odparł Justin, przekręcając Uo- i j^hciTwysiadać z samochodu, zatrzymał kiedy Donna powiedziała: - *¦ »» 1™ŻLT* wścieki. ujadame. To W tvm momencie roziegiu »*v j topkl przybiegła za mna, stanęła u mo,ch s,op i zaczęła SZCZt!okói Kropka - nakazałam jej i zwróciłam się do T- M« obiecałaś rodz.com, że wcześniej wroasz, 55 Katherine Parker w cieniu samochodu i bardzo żałowałam, że nie dostrzegłam jej wyrazu. Za to dokładnie widziałam minę Donny. I nie była to mina sympatycznej dziewczyny. Zamyślona, wróciłam na ganek. Moi bracia musieli być bardzo zmęczeni, bo przysiedli na ostatnim stopniu i grzecznie na mnie czekali. - Zaraz wam zrobię coś do jedzenia. Szybko zjecie kolację, a potem do łazienki i spać. Wyjęłam z zamrażalnika warzywną zapiekankę, włożyłam ją do mikrofalówki i zaczęłam rozkładać naczynia. - Czy Donna jest niedobra? - zapytał mnie Zach. Rano to samo pytanie zadał jego brat. Gdybym od pięciu minut nie myślała dokładnie o tym samym, pewnie poprosiłabym go, żeby nie opowiadał głupot, ale teraz zakrawałoby to na hipokryzję. Na szczęście Tom mnie wyręczył. - Pewnie, że jest niedobra - odpowiedział bratu. -Przecież widziałeś, że Kropka na nią szczekała, rano i teraz. - Teraz szczekała na samochód - sprostowałam. Nasza suczka rzeczywiście nie lubi wszelkich pojazdów. - Akurat - prychnał Zach. - Wcale nie na samochód, tylko na Donnę. Wyjmowałam z mikrofalówki zapiekankę, kiedy kątem oka zauważyłam, jak Tom nachyla się do niego, i usłyszałam szept: - Ona jest niedobra, tylko Jane nie chce, żebyśmy o tym mówili. - Hej, wy dwaj! - zawołałam. - Ręce umyte? 56 Szalona Susie Pół godziny później już spali. Ruch na świeżym powietrzu zrobił swoje; zasnęli, zanim zdążyłam im przeczytać pierwszą stronę bajki. Wreszcie miałam trochę czasu dla siebie. Poszłam do swojego pokoju i zaczęłam czytać, ale trudno mi było skupić się na książce - tej samej, która poprzedniego dnia tak mnie wciągnęła, że rano zaspałam. Co chwila łapałam się na tym, że nie myślę o bohaterce powieści, tylko o sobie, a zamiast obrazu głównego bohatera mam przed oczami Justina. W końcu przestałam ze sobą walczyć, odłożyłam książkę, przymknęłam oczy i oddałam się marzeniom. Te kilka godzin, które spędziłam w jego towarzystwie, były doskonałą pożywką dla wyobraźni. Przywoływałam w pamięci każdy jego uśmiech, gest i słowo, próbując się doszukać w nich czegoś, czego pewnie nie było, nadziei, że istnieje jakaś szansa - choćby minimalna - że może kiedyś Justin będzie dla mnie nie tylko kolegą czy przyjacielem. Za każdym jednak razem, kiedy posuwałam się zbyt daleko w robieniu sobie nadziei, głos rozsądku podszeptywał mi bezlitośnie: Donna, a co z Donną? I żebym nie wiem jak się starała, nie mogłam ignorować faktu, że Donna istnieje i że ja jestem przy niej tylko szarą nudną myszą. Próbując się pocieszyć, przypomniałam sobie Maggie Willis, jedną z moich koleżanek. No więc Maggie przed dwoma laty zakochała się w Brianie Moudym, tegorocznym absolwencie naszej szkoły, i nie przeszkadzał jej w tym fakt, że Brian ma dziewczynę. A nawet jeśli przeszkadzał, to nie zniechęcał. Wszystkie tłumaczyłyśmy jej, żeby nie zawracała sobie nim głowy, ale ona uparła się i powtarzała, 57 Katherine Parker że wcześniej czy później i tak będzie z nim chodzić. Rok później dziewczyna go rzuciła i po kilku miesiącach Maggie i Brian byli już parą. Nie na długo wprawdzie, bo kiedy został jej chłopakiem, straciła cały zapał i wkrótce z nim zerwała. Ta historia była dla mnie jednak kiepskim pocieszeniem. Po pierwsze, Maggie Willis nie miała takiej konkurentki jak ja, po drugie nie potrafiłam sobie wyobrazić - choć tego wieczoru moja wyobraźnia działała na pełnych obrotach - że jakakolwiek dziewczyna, nawet Donna, mogłaby rzucić takiego chłopaka jak Justin. A po trzecie -i najważniejsze - nie byłabym chyba szczęśliwa, gdybym zdobyła go tylko dlatego, że zostawiła go inna. Kochałam go, kochałam go coraz bardziej. Wiedziałam, że każde kolejne spotkanie z nim będzie tylko umacniać to uczucie, lecz nie chciałam go za wszelką cenę. Rozdział 9 Sprzątałam właśnie naczynia po śniadaniu, kiedy zadzwonił telefon. - Może któryś z was odebrać? - spytałam. Obaj jednocześnie wybiegli z kuchni, ścigając się, który pierwszy dobiegnie do telefonu. - Jane, do ciebie! - zawołał Zach. On zwykle był szybszy. - To Justin! Serce zabiło mi mocniej. Nie spodziewałam się, że usłyszę go tak szybko. - Halo - powiedziałam do słuchawki. - Cześć, to ja, Justin. Na dźwięk jego głosu ugięły się pode mną kolana. - Dzwonię, żeby zapytać, czy nie trzeba was ratować. - Co? - No wiesz, może trzeba gasić pożar, odpompowywać wodę albo wydobywać was z gruzów? 59 Katherine Parker Jak pewnie zauważyliście, potrafię na siebie spojrzeć krytycznie, ale przy całym krytycyzmie wobec własnej osoby raczej nie uważam się za mało inteligentną, wolno myślącą albo zupełnie pozbawioną poczucia humoru, a tymczasem dopiero teraz dotarło do mnie, że to był żart. A może byłam tak zakochana w Justinie, że wystarczyło mi usłyszeć go przez telefon, żeby kompletnie zgłupieć. - Nie, na razie nie widzę żadnego dymu, nic nam się nie sypie na głowę, a co do wody... Zaczekaj chwilę, dobrze? Z góry dochodziły jakieś dźwięki, jakby szum. Wyszłam z salonu, podeszłam do schodów i wytężyłam słuch. Teraz byłam już pewna - w łazience chłopców lała się woda. - Justin, jesteś tam? - zwróciłam się znów do słuchawki. - Jasne, ale jak trzeba, to mogę zaraz do ciebie przyjechać. Chyba że chcesz, żebym najpierw zadzwonił po jakąś ekipę ratunkową. - Nie, chyba nie będzie aż tak źle. Słuchaj, zadzwonię do ciebie za jakieś dziesięć minut - powiedziałam. - Na pewno poradzisz sobie sama? - Mam nadzieję. - Przerwałam połączenie i pobiegłam na górę do łazienki bliźniaków. Dotarłam tam w samą porę, właśnie kiedy woda zaczęła się przelewać z wanny. - Boże, nie wytrzymam z nimi - westchnęłam, stąpając po mokrej podłodze, żeby zakręcić kurek. Na powierzchni wody unosiło się kilka plastikowych statków napędzanych bateriami. Domyśliłam się, że moi bracia przed śniadaniem puszczali je w wannie, a kiedy znudziła im się ta zabawa, wyszli sobie z łazienki, zapominając zakręcić kran. 60 Szalona Susie Spuściłam wodę, wytarłam do sucha podłogę i zeszłam na dół. Zach i Tom siedzieli na dywanie i oglądali telewizję. Zbeształam ich najpierw za łazienkę, a potem za to, że bez pozwolenia włączyli telewizor. - Nie wolno wam tego robić - oświadczyłam na koniec kategorycznie i wystukałam numer Justina. Odebrał po pierwszym dzwonku, musiał więc czekać na mój telefon. - No i co? Mam przyjeżdżać czy dzwonić po jakąś ekipę ratowniczą? - zapytał, zanim zdążyłam się odezwać. Oczywiście, że przyjeżdżać, i to natychmiast, miałam ochotę powiedzieć, powstrzymałam się jednak. - Na razie poradzę sobie bez pomocy z zewnątrz, ale jak tak dalej pójdzie, to kto wie. - W razie czego nie krępuj się. Znasz mój numer. - Dziękuję. Mimo wszystko liczę na to, że jakimś cudem uda mi się przetrwać te dwa tygodnie bez jakichś większych katastrof. A w ogóle to chciałam ci jeszcze raz podziękować za wczorajszą wycieczkę nad morze. Tom i Zach dzisiaj przy śniadaniu o niczym innym nie mówili, tylko o tym, jacy to ty i Lukę jesteście wspaniali. - Naprawdę? Pozdrów ich ode mnie. I powiedz, że oni też są super. - Macie pozdrowienia od Justina - zwróciłam się do braci. O tym, że są super, postanowiłam nie wspominać, przynajmniej dopóki nie przejdzie mi złość o zalanie łazienki. - Też go pozdrów i zapytaj, kiedy do nas przyjedzie -poprosił Tom. - Oni też cię pozdrawiają - powiedziałam do słuchawki, lecz pytania nie powtórzyłam. 61 Katherine Parker Brat zauważył jednak to moje świadome przeoczenie, bo dwie minuty później, kiedy odłożyłam słuchawkę, wrócił do tego. - Dlaczego nie zapytałaś, kiedy do nas przyjedzie? Chwilę trwało, zanim mu odpowiedziałam. - Bo nie możemy mu się tak narzucać. Prawda wyglądała troszeczkę inaczej. Szczera odpowiedź powinna zabrzmieć następująco: Dlatego że sama za bardzo bym chciała, żeby tu przyjechał. Tak bardzo, że aż mnie to przeraża. Tak bardzo, że zastanawiam się, czy nie odwołać czwartkowej wyprawy nad morze, bo każde kolejne spotkanie z nim coraz mocniej pogrążało mnie w beznadziejnej miłości. - Justin i tak jest bardzo miły, że zabrał nas wczoraj na plażę i chce, żebyśmy pojechali z nimi w czwartek -tłumaczyłam dalej. - Czy on jest twoim chłopakiem? - rzucił niespodziewanie Tom. Dwa dni temu to samo pytanie zadał mi Zach. Nagle przyszło mi do głowy coś niepokojącego. Może bliźniacy domyślili się, że jestem zakochana w Justynie? Samo to nie byłoby jeszcze takie straszne, przerażający natomiast był wniosek, jaki z tego wynikał. Bo skoro wpadło na to dwóch pięciolatków, to nie mógł tego nie zauważyć siedemnastoletni chłopak. - Dlaczego o to pytasz? - spytałam ostrożnie, próbując go wysondować. - Bo bardzo bym chciał, żeby był twoim chłopakiem. - Ja też - wtrącił się Zach. Kto by nie chciał? - pomyślałam, odetchnąwszy z ulgą. - A dlaczego on nie jest twoim chłopakiem? - dociekał Szalona Susie Tom. To nieprawda, że bliźniacy jednojajowi mają takie same charaktery. Tom był zdecydowanie bardziej wrażliwy od brata i z całą pewnością nie zadałby tego pytania, gdyby wiedział, jak bardzo jest dla mnie bolesne. - Pewnie są różne powody, a najważniejszy to ten, że on ma juz dziewczynę - powiedziałam szczerze. - Justin jest chłopakiem Donny. - To ostatnie zdanie z trudem przeszło mi przez gardło. Czy on ma psa? - zapytał Tom po dłuższej chwili milczenia. - Kto, Justin? Nie słyszałam, żeby miał, ale dlaczego cię to interesuje? Buzia mu spoważniała, jak zawsze wtedy, kiedy myślał nad czymś intensywnie. - No bo gdyby miał, to wiedziałby, że Donna jest niedobra. - Właśnie - poparł go Zach. - Jego pies naszczekałby na nią tak jak Kropka i Justin dowiedziałby się wtedy jaka jest ta jego dziewczyna, i znalazłby sobie inną. Roześmiałam się głośno. Przeszła mi cała złość z powodu zalanej łazienki i znów kochałam moich braci. Przyszło mi jednak do głowy, żeby porozmawiać z ojcem po jego powrocie z Europy i zwrócić mu uwagę na to, żeby bardziej uważał na to, co mówi synom, którzy -jak to dzieciaki w ich wieku - wszystko odbierają zbyt dosłownie. Juz sądziłam, że temat Justina został wyczerpany, kiedy po kilku minutach Tom znów go podjął. - A dlaczego on wczoraj cały czas rozmawiał z tobą, a nie z Donną? Ja jak będę miał dziewczynę, to nie będę an, całował się, ani rozmawiał z żadną inną. - Jego mina była równie poważna, jak ton. 62 63 - A ja będę się całował i rozmawiał ze wszystkimi -palnął Zach bez chwili zastanowienia. No właśnie, tym między innymi różnią się moi bracia. - Co wam przyszło do głowy z tym całowaniem? - zapytałam rozbawiona. - A co, chłopcy nie mogą się całować ze swoimi dziewczynami? - odparł Tom. Nie był to dla mnie najszczęśliwszy temat, starałam się bowiem unikać myślenia o tym, że Justin całuje się z Donną. - Pewnie, że mogą, ale mówiliśmy przecież o rozmawianiu, a nie o całowaniu. - To znaczy, że jak się ma dziewczynę, to całować można się tylko z nią, a rozmawiać ze wszystkimi? -chciał się upewnić Tom. - No... mniej więcej - odparłam. Nagle uświadomiłam sobie, że jest nie tylko wrażliwy, ale jak na pięciolatka wyjątkowo spostrzegawczy. Przypomniałam sobie tych kilka godzin spędzonych wczoraj na plaży i stwierdziłam, że miał rację. Justin zdecydowanie częściej rozmawiał ze mną niż z Donną. Nie byłam na tyle naiwna, żeby wyciągać z tego jakieś korzystne dla siebie wnioski. Uznałam, że to Donna, która sprawiała wczoraj wrażenie mocno znudzonej, sama nie chciała przyłączać się do konwersacji, więc rozmawiał z osobą, która miała na to ochotę, czyli ze mną. To proste. Jak zwięźle ujął to Tom, całuje się ze swoją dziewczyną, a rozmawia ze mną. Nie widziałam, na szczęście, jak to robią- to znaczy całują się - bo nie wiem, jak bym to zniosła. - Głupi jest - rzekł Tom z przekonaniem w głosie. 64 Szalona Susie - Kto? - zdziwiłam się. - Justin. Ja bym się wolał całować z tobą. Jezu, już mi się wydawało, że zamknęliśmy ten temat Mimo to przemknęło mi przez głowę, że Tom jest słodki 1 ^Akurat! - prychnął Zach. - Ty byś najbardziej wolał całować się z Traci Davis. - Nie „najbardziej wolał", tylko „wolał" albo najba -dzlej chciał" - poprawiłam go i pomyślałam że zaknebluję ich, jeśli jeszcze raz padnie słowo „całować" w jakiejkol- Tom najbardziej by chciał całować * z Traci Davis. - Nieprawda! - zaprotestował ostro Tom. - Prawda! Tom chce się całować z Trąd Davis! -powtórzył Zach i umknął na drugą stronę kanapy, bo brat zaczął go gonić. - Tom chce się całować z Tracz Dav1S! -wykrzykiwał, biegając dokoła kanapy. Nie wiem, jak to się stało, że ich me uciszyłam, może dlatego, że nie miałam w domu knebli, a zapomniała^ że zamiast nich można wykorzystać taśmę ^**fL plaster, a może byłam zbyt zajęta myśleniem o tym Jane Turów chce się całować z Justinem Pieice em, który z kolei całuje się z Donną Blackstone. Już mi się robiło niedobrze od tego całowania, kiedy zdyszany Zach, po tym, jak znudziła im się już gonitwa ^^^ wolałbym bardziej całować łam z poprawiania jego angielskiego Obaj byli kochani. Katherine Parker Kilka godzin później moja miłość do braci nie była już tak żarliwa. Szczerze mówiąc, musiałam znów tłumić w sobie chęć zamordowania ich. Ci z was, którzy nie spędzili nigdy w życiu kilku dni z dwoma pięcioletnimi chłopcami, pomyślą zapewne, że jestem bezduszną sadyst-ką, ale ci, co przeżyli coś takiego, wiedzą, o czym mówię. Wkrótce po śniadaniu chcieli pojeździć na rowerach, więc wyszłam z nimi na dwór. Dzień był jednak tak upalny, że pół godziny później spoceni wróciliśmy do domu. Tu przynajmniej działała klimatyzacja. - Włączymy telewizor? - zapytał Zach. - Jeszcze nie teraz - odparłam. Potraktowałam poważnie prośbę mamy, żeby nie pozwalać im oglądać telewizji dłużej niż dwie godziny dziennie, i wolałam zostawić sobie ten luksus na wieczór, kiedy będę już tak zmęczona bliźniakami, że nie będę miała siły dostarczać im innych rozrywek. Dotrwałam w tym postanowieniu do trzeciej - czytałam im książkę, pomagałam rysować, a potem lepić ludziki z plasteliny. Kto nie ma młodszego rodzeństwa, nie wie, jak szybko takim smarkaczom nudzi się każde zajęcie. Po obiedzie zostawiłam ich samych w pokoju na górze, ale pół godziny później byli już w salonie i wiercili mi dziurę w brzuchu, żeby włączyć telewizor. Nie wiem, czy uległam ich prośbom, czy po prostu zapragnęłam trochę spokoju dla siebie, w każdym razie sięgnęłam po pilota i włączyłam kanał z kreskówkami. Kiedy minęły przepisowe dwie godziny, korciło mnie, żeby zostawić włączony telewizor na kolejne dwie. Tłumaczyłam sobie, że skoro wczoraj w ogóle nie oglądali, 66 Szalona Susie dzisiaj mogliby to nadrobić. Lojalność wobec mamy okazała się jednak silniejsza niż wygodnictwo. - Koniec telewizora na dzisiaj - obwieściłam, naciskając czerwony guzik na pilocie. - Jeszcze pięć minut - zaprotestował Zach. Myślę, że tylko w tym celu nauczył się odczytywania cyferek na zegarku, żeby kontrolować, czy mu się nie uszczknie choćby kilku sekund z czasu przeznaczonego na oglądanie telewizji. - Skończył się film. Jeśli zaczniecie oglądać następny, będzie wam jeszcze smutniej, kiedy wyłączę. Nagle jego mina rozpromieniła się. - Już wiem, w co się zabawimy! - zawołał. - W chowanego! Tego tylko brakowało, pomyślałam. - Mowy nie ma - oświadczyłam zdecydowanie. - Jane - powiedział błagalnie Zach. Jak już mówiłam, Tom był ten wrażliwy, a on ten, co to lubi grać twardziela, ale kiedy chciał, głosik miał tak niewinny i słodki jak aniołek. Mnie na te numery nie nabierze. Dopiero kiedy Tom popatrzył na mnie z niemą prośbą w oczach, przełamałam się. Nieprawda, powiem wam szczerze, wcale się nie przełamałam, tylko wpadłam na genialny pomysł. Pomysł na znalezienie trochę wytchnienia. - No dobrze - rzuciłam takim tonem, jakbym im robiła łaskę. Jeśli zgodziłabym się zbyt ochoczo, mogliby zacząć coś podejrzewać. - Ale pod warunkiem, że ja pierwsza będę szukać. - Hura! - zawołali jednocześnie. - Zaczekajcie tylko chwilę - poprosiłam i pobiegłam 67 Kałherine Parker na górę do swojego pokoju. Wzięłam książkę, tę, nad którą poprzedniego dnia tak nie mogłam się skupić, schowałam ją za pasek spodni i przykryłam T-shirtem. Kiedy wróciłam, chłopcy przestępowali już z nogi na nogę, nie mogąc się doczekać zabawy. , - Stań tam - nakazał mi Zach, wskazując na drzwi wyjściowe. Poczekał, aż wykonam to polecenie, i powiedział: - A teraz masz się odwrócić i zamknąć oczy. Kiedy to zrobiłam, usłyszałam tupot ich nóg na schodach. - Nie wolno ci się odwracać, dopóki nie policzysz do dziesięciu. Liczyłam bardzo wolno, nasłuchując odgłosów dochodzących z góry. Najpierw rozległo się skrzypienie drzwi do sypialni rodziców, potem ciche kroki dokładnie nad moją głową, tam gdzie znajdował się pokój gościnny. Gdy w domu zapanowała cisza, poszłam do kuchni, nałożyłam sobie dużą porcję lodów, wyjęłam zza paska książkę i zaczęłam ją czytać. Jadłam lody tak, jak to lubię najbardziej. W ogóle się nie spiesząc, nabierałam na łyżeczkę te, które zaczynały się już topić, wkładałam do ust, czekałam, aż rozpuszczą się na języku, i dopiero wtedy łykałam. Robiliście tak kiedyś? Jeśli nie, to spróbujcie. Boskie. Rozkoszując się spokojem, zjadłam całą miseczkę i zastanawiałam się, czy nie pozwolić sobie na jeszcze jedną porcję. W końcu doszłam do wniosku, że powinnam jednak dostarczyć bliźniakom trochę emocji, żeby się za wcześnie nie zniecierpliwili i nie powychodzili ze swoich kryjówek. Żeby zatrzeć ślady przestępstwa, wsadziłam do zmywarki miseczkę i łyżeczkę po lodach i wyszłam z kuchni. 68 Szalona Susie Głośno tupiąc na schodach, tak żeby mnie na pewno usłyszeli, ruszyłam na górę i skierowałam się najpierw do ich pokoju, wiedząc, oczywiście, że nie będzie tam ani jednego, ani drugiego. Usiadłam sobie na łóżku Zacha i przeczytałam prawie pół rozdziału. Od czasu do czasu rzucałam tylko czymś, żeby narobić trochę huku, albo wołałam coś w rodzaju: - Ach, wiem już, gdzie jesteś! Zaraz cię znajdę. Sypialnię rodziców i pokój gościnny, jak się pewnie domyślacie, zostawiłam sobie na koniec. Przeczytałam ponad trzydzieści stron książki, kiedy otworzyłam drzwi do sypialni mamy i taty, i wtedy przyszło mi do głowy, że właściwie mogłabym przedłużyć tę miłą dla mnie zabawę. Gdy otwierałam drzwi, zauważyłam, jak poruszyło się wieko olbrzymiego wiklinowego kosza na bieliznę. - Czuję, ż;e tu was znajdę - powiedziałam, zaglądając do szafy. - Któryś z was musi tu być - mówiłam do siebie, schylając się pod łóżko. Przechodząc koło kosza, usłyszałam stłumiony dźwięk, jakby jeden z bliźniaków - domyślałam się, że to Tom -powstrzymywał się od chichotu. Uznałam, że trzeba wyjść stamtąd jak najszybciej. Jeśliby nie wytrzymał i roześmiał się, nie mogłabym dłużej udawać, że nie słyszę. Tacy głupi to oni nie są, a czegoś takiego nie kupiłby nawet Tom, zdecydowanie bardziej łatwowierny i naiwny niż brat. - No nic — rzuciłam niby do siebie, ale na tyle głośno, by słyszał. — Pójdę teraz do pokoju gościnnego, a jeżeli tam ich nie będzie, będę musiała jeszcze raz przeszukać dół. - Już czułam w ustach smak drugiej porcji lodów. 69 -J o _C ca ^ TK T3 O. 5" O "O >q im O 3 0 ^8 3 O. O* 3 ?! li 1 N 2. si o N-T af**aB^IVi »• rr 2. 3. 3 no? o & S" o s g* i i- Katherine Parker - Pewnie. Wyszłam na schody i krzyknęłam n^ całe gardło: - Chłopaki, koniec zabawy. Mama dzwoni z Paryża! — Odpowiedziało mi milczenie, więc Zwołałam jeszcze raz: - Zach i Tom, złaźcie natychmiast na dół, bo mama chce z wami porozmawiać! Zastanawiłam się przez chwilę nad tym, czy nie powiedzieć jej, że bawimy się w chowanego, pomyślałam jednak, że będzie spokojniejsza, jeśli ich usłyszy. - Idę po nich na górę - zwróciłam się do słuchawki, pędząc po schodach. Nie bawiąc się już w podchody, Weszłam do pokoju gościnnego i powiedziałam głośno: - Zach, wychodź zza tej zasłony. Mama dzwoni. Nie myliłam się, to był on. Wzniecając chmurę kurzu, wyszedł ze swojej kryjówki i popatrzył na mnie z wściekłością. Wcisnęłam mu do ręki słuchawkę. - Cześć, mamo! - zawołał, a ja tymczasem poszłam do sypialni rodziców. Nie chciałam odbierać Tomowi złudzeń, więc postanowiłam trochę poudawać. - Musisz gdzieś tu być. Gdzie to ja nie zaglądałam? Już wiem, do skrzyni na pościel! - Zdziwiona, że tym razem brat nie reaguje chichotem, podeszłam i delikatnie uniosłam wieko. Leżał na warstwie pościeli i spał słodko jak aniołek. - Tom - powiedziałam cicho, żehy go nie przestraszyć. - Mamusia chce z tobą rozmawiać. Uniósł zaspane powieki i rozejrzał sję zdezorientowany. - Mama i tata już wrócili? - zdzi\vił się. 72 Szalona Susie Schyliłam się, wzięłam go na ręce, wyjęłam ze skrzyni i postawiłam na nogach. - Nie, nie wrócili. Dzwonią z Paryża i mama chce z tobą porozmawiać. Wyprowadziłam go, wciąż rozespanego, do przedpokoju, gdzie Zach od razu przekazał mu słuchawkę. Kiedy słuchałam tego, co mówi, włosy jeżyły mi się na głowie na myśl o tym, jakie z tego wnioski wyciągnie mama. - Cześć, mamusiu. - Cisza. Pewnie mama coś mówiła. - Spałem w koszu. - Domyśliłam się, że nie wiedziała, o co chodzi, bo wyjaśnił: - W tym dużym koszu w waszej sypialni. - Chyba chciała się upewnić, czy dobrze usłyszała, ponieważ powtórzył: - Tak, spałem. - Nie wiem, jakie zadała pytanie, w każdym razie odpowiedział: -Jestem okropnie głodny. Zerknęłam na zegarek. Minęła siódma, o tej porze powinni już być po kolacji. Nagle dwie porcje lodów, które zjadłam, zaciążyły mi w żołądku jak kamienie. Co ze mnie za potwór? - pomyślałam. Sama czyta sobie książkę i nażera się lodami, podczas gdy głodni bracia męczą się, jeden w koszu, a drugi za zakurzoną zasłoną! - Pa, mamusiu. Ja też cię bardzo kocham - powiedział Tom i przekazał mi słuchawkę. - Co on opowiadał o tym koszu? - spytała mama zaniepokojonym głosem. - Ach, bawiliśmy się w chowanego i ukrył się w tym dużym koszu na bieliznę w waszej sypialni. Zasnął, zanim udało mi się go znaleźć. - Nie dodałam, że zajęło mi to pełne dwie godziny i że w tym czasie zdążyłam przeczytać pięćdziesiąt stron książki i zjeść dwie miseczki lodów. 73 Katherine Parker Jeszcze raz zapewniłam ją, że wszystko jest w porządku i nie ma się czym martwić, i porozmawiałam chwilę z tatą. Kiedy schodziłam na dół, miałam okropne wyrzuty sumienia wobec bliźniaków, byłam jednak przekonana, że będą one jedyną karą za moje krętactwo. Pomyliłam się. Przed drzwiami kuchni stał Zach, trzymając coś przed sobą w wyciągniętej ręce. Kiedy podeszłam bliżej, rozpoznałam dowód mojego przestępstwa, miseczkę, na której pozostały jeszcze brązowe plamy. - Jadłaś lody - rzucił oskarżycielskim tonem, patrząc na mnie przymrużonymi oczami. - Jadłam. A co, nie mogę? - spytałam, próbując trzymać fason. - Kiedy? - Słuchaj, Zach, co to jest, jakieś przesłuchanie? Chcesz się pobawić w detektywa, to proszę bardzo. - Czułam już, że się nie wywinę, ale jeszcze desperacko próbowałam. -Dobry pomysł. Jak chcecie, to jutro pobawimy się w policję, w detektywów, którzy przesłuchują bandytów... no, wiecie... To straszna świadomość wiedzieć, że jest się żałosnym dla pięcioletnich braci... Nie, dla brata, bo Tom w swojej łatwowierności i naiwności zupełnie nie wiedział, o co chodzi. Patrzył to na mnie, to na Zacha, a w jego niebieskich oczach wciąż jeszcze było widać ślady snu. Spojrzałam na Zacha i zobaczyłam w jego wzroku nie tylko podejrzliwość, ale i coś niebezpiecznie bliskiego pogardzie. Wyobraźcie sobie, że pięcioletni dzieciak patrzy na was z pogardą. Straszne. Po prostu okropne. Zwłaszcza jeśli człowiek wie, że na tę pogardę zasłużył. 74 Szalona Susie - No dobrze - powiedziałam, podjąwszy decyzję, że nie będę już więcej kłamać. - Wzięłam sobie trochę lodów, bo kiedy was szukałam, nagle zgłodniałam. - Trala lala. Znowu go nie doceniłam. - Akurat! Nagle zgłodniałaś! Musiałam być głodna, skoro wtrąbiłam dwie miski - bo teraz wam się przyznam, że nie były to miseczki, tylko miski - lodów. Ale, owszem, Zach miał rację, nie zgłodniałam tak zupełnie nagle. - Ty nas wcale nie szukałaś! Siedziałaś sobie w kuchni, jadłaś lody i na pewno czytałaś książkę. I tu mnie dobił. Była w tym wprawdzie dla mnie jakaś głęboko ukryta nadzieja. Bo skoro mój pięcioletni brat jest tak inteligentny, że nie tylko się domyślił, że jadłam lody - to w końcu żadna sztuka, zważywszy na dowód w postaci miski - ale wydedukował również, że czytałam przy tym książkę, to znaczy, że ja, jego siostra, też muszę być co najmniej niegłupia. Ale kiedy weszłam do kuchni i zobaczyłam na stole otwartą książkę, nadzieja ulotniła się. To nie on był taki mądry, tylko ja taka głupia. Cóż, pozostało mi tylko ratować resztki własnej godności. - Tak, czytałam - powiedziałam, patrząc mu w oczy. - I udawałaś, że nas szukasz. - Udawałam. - I wiedziałaś, że ja jestem za zasłoną, a Tom w koszu. - Skąd wiedziałeś, że Tom był w koszu? - zdziwiłam się. - Zawsze tam wchodzi, kiedy we dwóch bawimy się w chowanego. - Popatrzył na mnie tak, jakby był zły 75 Katherine Parker jeszcze o to, że odwodzę go od tematu. - Wiedziałaś prawda? Teraz postanowiłam nie być taką egoistką i zadbać trochę o ich godność. - Co ty, oczywiście, że nie wiedziałam - powiedziałam z nadzieją, że kłamstwo, którego dopuszczam się w słusznej sprawie, zostanie mi wybaczone. Zach mierzył mnie przez chwilę badawczym wzrokiem Robiłam, co mogłam, żeby nawet nie drgnęła mi powieka. - Naprawdę znaleźliście świetne kryjówki. - Nie ściemniasz? - spytał Tom, który chyba się w końcu obudził i wreszcie do niego dotarło, o co chodzi. - Co? - Zrobiłam wielkie oczy. - Gdzie ty sie teeo nauczyłeś? - Od Lukę'a - oznajmił z dumą. Lukę to świetny chłopak, ale jeśli jeszcze kiedyś pojedziemy wszyscy nad morze, będę go musiała poprosić, zęby trochę uważał przy bliźniakach na słownictwo. - Ściemniasz czy nie? - zażądał odpowiedzi Tom. - Jasne, że nie - odparłam, teraz już z pełnym przekonaniem, że kłamię w słusznej sprawie. - w życiu nie przyszłoby mi do głowy, żeby schować się w koszu na pościel albo za zasłoną. Ja to bym weszła do szafy albo pod łóżko. No, może ukryłabym się za drzwiami... albo pod kapą... albo za fotelem. W oczach obu bliźniaków zobaczyłam błyski radości. Już sama nie wiedziałam, czy mam czuć się podle, dlatego że po raz kolejny ich okłamuję, czy cieszyć' się, że dostarczyłam im satysfakcji. Zach, oczywiście, otrząsnął się pierwszy z tej euforii i rzucił sceptycznie: 76 Szalona Susie - Ale i tak nas oszukałaś. - No, trochę was oszukałam - przyznałam. - Ale tylko troszeczkę. Byłam tak wdzięczna Tomowi, kiedy powiedział: - Jane, strasznie mi się chce jeść. Słyszysz, jak mi burczy w brzuchu? Nie słyszałam nic poza własnymi wyrzutami sumienia, mimo to powiedziałam: - Tak, Tom, słyszę. Boże, nigdy w życiu nie skłamałam w ciągu jednego dnia tyle razy. - Zaraz wam zrobię kolację - obiecałam. - Na co macie ochotę? Może na naleśniki? Mogę wam nawet zrobić naleśniki z syropem klonowym. Tom pokręcił energicznie głową, a Zach rzucił przestraszonym głosem: - Nie, Jane, nie smaż lepiej żadnych naleśników. Rozdział 10 lYlusiałam jakoś odzyskać autorytet i tego wieczoru długo się zastanawiałam, jak to zrobić. W końcu wpadłam na pewien pomysł. Nastawiłam budzik na siódmą rano i nazajutrz Wstałam, kiedy Zach i Tom byli jeszcze w łóżkach. Szybko wzięłam prysznic i zbiegłam do kuchni. Mimo wszystko postanowiłam zrobić im te cholerne naleśniki. Odmierzyłam starannie wszystkie składniki, wymieszałam i starając się nie przesadzić z ogniem, zabrałam się za smażenie. Plan miałam taki, że jeśli znowu je spapram, żeby nie pogrążać się w oczach bliźniaków jeszcze bardziej, do niczego się nie przyznam i przygotuję im kanapki. Opatrzność ulitowała się nade mną i naleśniki wyszły znakomicie - rumiane, pachnące, pulchne, po prostu palce lizać. 78 Szalona Susie Ułożyłam je na talerzach, jeden na drugim, po pięć na każdym, i włożyłam do mikrofalówki, żeby były ciepłe, gdy Tom i Zach zejdą na dół. Czekając na nich, wyjęłam z zamrażarki trochę jagód i kilka malin i trzymałam w pogotowiu syrop klonowy, pojemnik z bitą śmietaną, czekoladowe wiórki i kolorową posypkę do lodów. Kiedy usłyszałam, że wstali, wyjęłam naleśniki z mikrofalówki, polałam obficie syropem, obok nich wycisnęłam na każdym talerzu piramidkę ze śmietany, którą posypałam wiórkami i barwnymi kuleczkami, a wszystko zwieńczyłam malinami i jagodami. Mnie wprawdzie na widok takiego mnóstwa słodkości zrobiło się niedobrze, ale wiedziałam, że bliźniacy będą zachwyceni. - Tararam, tararam! - zawołałam, naśladując dźwięk fanfar, gdy wbiegli do kuchni. - Wasza wysokość, książę Tom - skłoniłam się dworsko przed jednym - i wasza wysokość, książę Zach - potem przed drugim - podano do stołu. Rozdziawili buzie ze zdumienia, a ich oczy zabłyszczały radośnie. - Ale wypas! - powiedział Tom. - Pełny wypas - sprecyzował Zach, który nie był wprawdzie tak sprawny jak brat w przyswajaniu nowo poznanych wyrażeń, ale nawet on w końcu się uczył. - Sama to zrobiłaś? - spytał Tom, patrząc na mnie z podziwem. - Nawet mama nie robi takich rzeczy. - Tak, wasza wysokość - odparłam, skłaniając pokornie głowę. Zach o nic nie pytał. Usiadł za stołem i zabrał się za 79 Katherine Parker jedzenie. Kiedy patrzyłam, jak pochłaniają swoje olbrzymie porcje, nie mogłam się nadziwić, że w takich małych brzuszkach tyle się mieści, i... coraz bardziej zbierało mi się na mdłości. - Pycha - powiedział Zach, zbierając palcem z talerza ostatnie kolorowe kuleczki. - Zrobisz nam jutro takie same? - spytał Tom, odsuwając pusty talerz. Nie sądziłam, że odzyskiwanie autorytetu jest procesem ciągłym. Liczyłam na to, że jeden spektakularny sukces wystarczy, a tu proszę. Patrzyli jednak na mnie tak błagalnie, że po chwili uległam. - Jutro wybieramy się na plażę - przypomniałam im. -Przed wyjazdem nad morze nie powinniście się za bardzo napychać, ale pojutrze... Jeśli będziecie grzeczni, to mogę się zastanowić. - Pójdziemy pojeździć na rowerach? — zapytał Zach, kiedy sprzątnęłam naczynia po śniadaniu. - Może nie teraz - odparłam. - Wyjdziemy na dwór, ale trochę później. - Dlaczego nie teraz? - Bo jesteście okropnie najedzeni - odpowiedziałam, lecz nie był to prawdziwy powód. Nawet sama przed sobą nie chciałam się do tego przyznać, ale czekałam na telefon od Justina. Przyniosłam z pokoju chłopców kilka ksi ążek i zaczęłam im czytać. Trzy kwadranse później, kiedy wyraźnie znudzeni, już ziewali, skończyłam pierwszą i zabrałam się za następną. - Nie, Jane - zaprotestował Zach. - Jedna wystarczy. Chcę iść na rower. Już wcale nie jestem najedzony. 80 Szalona Susie - No to może pooglądacie kreskówki - zaproponowałam, mimo że oglądanie telewizji wolałam odkładać na wieczór. Do tego nie trzeba było ich specjalnie namawiać. Już po chwili zajęli miejsca na kanapie naprzeciwko telewizora. Siedziałam z nimi, oglądając tępo jakieś durne filmy rysunkowe i od czasu do czasu patrzyłam na telefon, jakbym go zaklinała, żeby wreszcie się odezwał. Udałam, że nie zauważyłam, kiedy minęły dwie godziny, i nie wyłączyłam telewizora, dostarczając w ten sposób satysfakcji Zachowi, który doskonale wiedział, ile czasu już minęło, i wydawało mu się, że daję się nabierać. Niestety, kiedy rozpoczęła się kolejna kreskówka, a ja wciąż nie naciskałam na czerwony guzik pilota, Tom, uczciwszy niż brat, popatrzył na mnie ze zdziwieniem. - Jane, mama nie pozwala nam przecież tak długo oglądać filmów. Zach zgromił go wzrokiem, ja jednak musiałam zareagować. - O, Boże, ale się zagapiłam - skłamałam, udając zaskoczenie, i wyłączyłam telewizor. - Przeczytać wam jeszcze jedną książeczkę? - zaproponowałam, wiedząc, że nie mam wielkich szans, by na to poszli. - Nie, ja chcę na dwór - oświadczył Zach. Popatrzyłam jeszcze z nadzieją na Toma, ale i on poparł brata. - Chcę pojeździć na rowerze. - No, dobrze - rzuciłam i ruszyłam za nimi do przedpokoju. Kiedy wyszłam na ganek, coś przyszło mi do głowy. - Poczekajcie na mnie! - zawołałam i wróciłam do salonu. Otworzyłam wszystkie okna i szybko wybiegłam 81 Katheńne Parker na zewnątrz. Chłopcy już jeździli po żwirowanych dróżkach w ogrodzie i właściwie nie byłam im do niczego potrzebna. Usiadłam więc na małej ławeczce pod domem, tak że jednocześnie miałam na oku braci i przez otwarte okno mogłabym usłyszeć telefon. Mogłabym, gdyby zadzwonił, ale uparcie milczał. Już straciłam nadzieję i właśnie kiedy odeszłam na chwilę z mojego strategicznego miejsca, żeby pomóc Tomowi założyć łańcuch, usłyszałam dzwonienie. Zostawiając brata, zerwałam się na równe nogi i pobiegłam do domu. Kiedy dotarłam do przedpokoju, telefon jeszcze dzwonił. Zamilkł dopiero, gdy sięgałam już po słuchawkę. - Cholera! - zaklęłam. To był na pewno on. Zadałam sobie tyle trudu, a w końcu i tak przegapiłam telefon od Justina. Złorzecząc w duchu sobie za to, że tak wolno biegam, rowerowi, że akurat w tym momencie musiał spaść z niego łańcuch, i całemu światu - tu nie wiem właściwie, z jakiego powodu - wróciłam do ogrodu. Teraz nie musiałam już być w pogotowiu, bo Justin -jeśli to był w ogóle on - nie będzie wydzwaniał co pięć minut, żeby sprawdzić, czy już wróciłam. Co pięć minut wydzwaniałby być może do dziewczyny, z którą się całuje. Ja byłam tą, z którą tylko rozmawia... A do takiej nie wydzwania się nawet co pół godziny... Nawet nie co godzinę... I nie co dwie... Ani nawet co trzy... Minęły ponad cztery, a telefon milczał jak grób. Sprawdziłam nawet, czy słuchawka nie jest źle odłożona. Niestety, nie była. 82 Szalona Susie W końcu zwymyślałam się w duchu od idiotek, które marnują cały dzień, czekając na telefon od chłopaka innej dziewczyny, i postanowiłam za wszelką cenę nie myśleć o tym, że Justin zadzwoni. I jeśli powtarzanie sobie po sto razy na minutę „Nie będę o tym myśleć" można uznać za niemyślenie o tym czymś, to owszem, odniosłam sukces - nie myślałam o telefonie od Justina. Zbliżała się szósta. W krótkich przerwach pomiędzy kolejnymi „Nie będę o tym myśleć" zastanawiałam się, co dać bliźniakom na kolację. - Macie ochotę na hot dogi? - spytałam. - Tak! - zawołali jednocześnie - No to świetnie - ucieszyłam się i wyjęłam z lodówki słoik z parówkami. - A na deser ciasteczka czekoladowe - poprosił Tom. - W porządku - powiedziałam i otworzyłam szafkę, w której trzymamy słodycze. - Są kokosowe, z rodzynkami, z orzechami pekanowymi - wymieniałam, wyjmując kolejne paczki ciastek. - Coś ty?! - zawołał Zach. - Nie chcemy żadnych herbatników, chcemy takie ciasteczka, jakie piecze mama. Chcąc się upewnić, spojrzałam pytająco na Toma, ale skinął głową, bardzo mnie tym rozczarowując. Wystarczy takim usmażyć naleśniki, a już sobie wyobrażają, że człowiek potrafi wszystko, i próbują go wykorzystać na maksa. Nie myśl o telefonie od Justina, nakazałam sobie po raz stutysięczny, i uznałam, że muszę coś zrobić, żeby o tym nie myśleć. Cokolwiek. Choćby upiec im te cholerne czekoladowe ciasteczka. - W porządku, dostaniecie ten swój deser - powiedzia- 83 Katherine Parker łam i sięgnęłam na półkę po segregator, w który mama powpinała przepisy, odziedziczone jeszcze po jej babci. Potem wyjęłam wszystkie składniki i właśnie wtedy zadzwonił telefon. Zerknęłam na mąkę, którą właśnie położyłam na kuchennym blacie, i groźnie spojrzałam na braci. - Jeśli będziecie się obsypywać, nie będzie żadnych ciastek - zapowiedziałam, a w drzwiach jeszcze się odwróciłam i dodałam: - I nad morze jutro też nie pojedziemy. Zabezpieczywszy się w ten sposób przed zdemolowaniem kuchni, pobiegłam do salonu i odebrałam telefon. - Halo! - rzuciłam zadyszana do słuchawki. - Cześć, Jane. Naprawdę bardzo lubię siostrę mojej mamy, ale to nie ją miałam nadzieję usłyszeć. - Część, ciociu - powiedziałam i choć starałam się, w moim głosie chyba było słychać rozczarowanie. Ciocia Claire dzwoniła, żeby potwierdzić, że w sobotę w południe przylatuje do Houston i przyjedzie do nas wypożyczonym na lotnisku samochodem. - Będziemy na ciebie czekać - obiecałam i zanim się z nią pożegnałam, spytałam: - Dzwoniłaś może koło pierwszej? - Tak, a skąd wiesz? - zdziwiła się. - Nie wgrywałam się na sekretarkę. - Nie zdążyłam dobiec do telefonu, ale domyśliłam się, że to ty. Akurat, domyśliłam się! Przygnębiona wróciłam do kuchni, którą, tak jak się spodziewałam, zastałam w takim samym stanie, w jakim ją zostawiłam. Szalona Susie - Dzwonił Justin? - zapytał Zach. - Jedziemy jutro na plażę? - Nie, to ciocia Claire - rzuciłam smutnym głosem. - Przyjeżdża w sobotę. - Nie lubisz cioci Claire? - zdziwił się Tom. - Jasne, że ją lubię, i to bardzo - odparłam. - To dlaczego jesteś smutna? - Nie je... - chciałam skłamać, lecz Zach mi w tym przeszkodził, wchodząc mi w słowo. - Jest smutna, bo Justin nie zadzwonił - odpowiedział na pytanie brata. Byłam w tak kiepskim nastroju, że nie chciało mi się nawet zaprzeczać. Po co? Przecież miał rację. - To nie pojedziemy jutro nad morze? - zmartwił się Tom. - Nie wiem. - Wzruszyłam ramionami. - Skąd mam wiedzieć, skoro Justin nie zadzwonił. - To dlaczego ty do niego nie zadzwonisz? - spytał Zach całkiem rozsądnie. Pewnie dlatego, że nie jestem dziewczyną, z którą się całuje, tylko tą, z którą rozmawia, i boję się, że jeśli do niego zadzwonię, to domyśli się, jak bardzo chciałabym być tą drugą. Ale tego nie mogłam bliźniakom powiedzieć. Widziałam jednak na ich buziach rozczarowanie, więc po zastanowieniu obiecałam im, że jeśli Justin nie odezwie się w ciągu najbliższych dwóch godzin, to zadzwonię i dowiem się, co z jutrzejszą plażą. Pomysł z pieczeniem ciasteczek okazał się całkiem niezły. Po pierwsze, wyszły przepyszne, tak kruche, że rozpływały się na języku. 85 84 Katheńne Parker Po dru^'e' ^° t0 świetne zajęcie dla chłopców, którzy pomagali mi z entuzjazmem, zwłaszcza przy wykrawaniu ciastek foremkami i układaniu ich na blachach. Po trzec*e' właśnie wtedy, gdy wyjmowałam ostatnią z piekarfl^3' zadzwonił telefon. Zupełnie spokojnie poprosiłam bliźniaków, żeby odebrali, i dopiero gdy wybiegli z kuchni. Przemkneło mi przez głowę, że to może być Justin. A w*ec jednak udało mi się przynajmniej przez jakiś czas ° nim nie myśleć. postan0wiłam zapamiętać to sobie. Zasada numer jeden: Żeby nie myśleć o chłopaku swoich marzeń, trzeba piec ciasteczP czekoladowe. Odłoży^111 gorącą blachę na żaroodporną podstawkę i poszłam do salonu. Nie fldoże, bo piecze ciasteczka czekoladowe - usłyszałam, j^ ^acn mowi do słuchawki. pomyślałam, że to pewnie mama. Dopief0 kiecty zapytał o plażę, zorientowałam się, że to nie ona i zaParlo mi dech w piersi. Zastrzeżenie do zasady numer jeden: Pieczenie ciasteczek czekoladowych może ci pomóc w tym, żeby przez jakiś czas nie myśleć o chłopaku swoich marzeń, ale raczej nie ułatw' °dkochania się w nim. - Może'Juzinoże! - zawołałam. - Właśnie skończyłam. Miałaś1 ochotę wyrwać Zachowi słuchawkę, żeby szybciej usłysZe^ §ł°s Justina, powstrzymałam się jednak i czekałaś az °dda mi ją dobrowolnie. Wydawało mi się, że trwa I" całą wieczność. ^ - powiedziałam, kiedy wreszcie mija przekazał. eść. Nawet nie próbuję sobie wyobrazić, jak wygląda tetfz wasza kuchnia. 86 Szalona Susie - No więc muszę cię rozczarować. Wygląda całkiem przyzwoicie. - Nie wierzę. - Jak chcesz, to przyjedź i się przekonaj - zaproponowałam, zanim zdążyłam się zastanowić. - Wiesz, że chętnie bym to zrobił. Usiadłam na najbliższym fotelu, bo nogi zrobiły mi się jak z waty. Serce waliło mi jak szalone. Na myśl, że mogłabym go zobaczyć jeszcze dzisiaj, zalała mnie fala radości. Chybaby mnie zatopiła, gdyby nie powiedział po chwili: - Ale nie mogę. Lukę miał do mnie przyjechać, żeby pożyczyć kilka płyt, i wciąż go nie ma. Pocieszające było przynajmniej to, że nie spędza tego wieczoru z Donną. A może po prostu wypatrywałam rozpaczliwie każdego, nawet najbardziej nikłego, świecącego w oddali światełka, które pozwalało mi wierzyć, że nie jest dla mnie stracony. - A wracając do tych ciastek - powiedział. - Myślisz, że uchowa się kilka do jutra? - Nie wiem - odparłam. - Ale postaram się. Zaczekaj, zapytam Tóma i Zacha. - Zwróciłam się do braci: -Zostawicie parę ciasteczek dla Justina? - Tak - zapewnili i miny mieli przy tym tak poważne, że byłam pewna, iż dotrzymają obietnicy. - Mówią, że tak - powiedziałam do słuchawki. - To bądźcie gotowi jutro koło wpół do jedenastej. - Postaramy się. - Jak zawsze, miałam ochotę przedłużyć jeszcze rozmowę z nim. -1 dziękuję, że zadzwoniłeś. - Chciałem to zrobić wcześniej, ale ojciec przez cały dzień przetrzymał mnie przy malowaniu okien. 87 Katherine Parker Światełko nadziei znowu zamigotało, tym razem nawet wyraźniej. Justin nie spotka się z Donną wieczorem, me widział iei przez cały dzień... . - Ale to już komec - ciągnął. - Wreszcie będę miał prawdziwe wakacje. - Przerwał na chwilę, a potem dodał: -Ty też już niedługo będziesz mogła trochę odpocząć od braci. Jeśli myślicie, że jestem na tyle powierzchowna, zęby zakochać się w facecie tylko dlatego, że jest co najmniej tak przystojny jak Brad Pitt, to muszę powiedzieć, ze to nieprawda. Kochałam go również za takie drobiazgi. Na P^ykład za to, że nie myślał tylko o sobie. - Fajni są- mówił dalej - ale wyobrażam sobie, ze jeśli zajmujesz się nimi na okrągło, to czasami możesz mieć tego dosyć. , . No i powiedzcie sami, czy można nie zakochać się w chłopaku, który tak rozumie dziewczynę? I to nie tę, z którą się całuje, tylko tę, z którą tylko rozmawia. Rozdział 11 Nazajutrz kwadrans po dziesiątej ja, Zach i Tom staliśmy przed domem, wypatruj w oddali "«L*L*^ Bliźniacy tak bardzo nie mogli się doczekać, kiedy znaidą się nad morzem, że godzili się absolutnie na wsystko nawet na to, żeby spuścić powietrze z gumowych Sodyll schować je do torby i nadmuchać na plaży. Byli tego ranka wyjątkowo kochani. Chcesz, żebyśmy pomogli ci szuka pryszczy? -zaproponował Tom, kiedy po śniadaniu szliśmy na gorę, Śuftuciłam ostro, chcąc uciąć ten bolesny to Z^ temat. Chyba zbyt ostro, bo buzia Tom, ^ miał iak najlepsze intencje, posmutniała. - No, dobrze, p^ożeae mi szukać, ale me opowiadajcie o tym wszyst-kim dookoła, dobrze? a | N & Ul Ul N * ?u 1 %• 2 ! i- ja -1 lii a *< R- « ^ 3 %f I* co I P5 I 5 o W 2- «.r-|t | 3. * 52-^ <5 ^. co g L& g S 3 O 1 Łi ii lic* O 1—¦ «-t O 52- 21 ¦« R 1 li ps »-< ?= 1 on s nie '¦'hennę Parker " Nie oglądasz tel "~ Od kilku dni wyja '^i? - spytała lekceważąco, prawdą. ąQ|>ie kreskówki - odrzekłam zgod- zerknąłna " przez ramię. ''aś o huraganie, który ma w so- ^ksas? ~ Naprawdę nij bote przechodzić - 0, Boże - masz ^f^ Ma P^echod^j - ~ uspokoił mnie- ~ ° nas nie na pólno !C> co najmniej sto pięćdziesiąt mogłam zapom Corpus Christi. ni°Weg° TeksasunoK ° SuSiC? KaŻdy mieszkaniec 2 P°tężne nawałnic'e zaru regularnie nawiedzanego "skieJ' wiedzi^ żg Nadciągające znad Zatoki Mek- susie. Zanj^ je następny huragan będzie się p S2ybkość wiatru^ Ja ^Cze ktokolwiek znał Jego trasę aniiętałam Breta' t Już swoją nazwę. ierp10-5 prawie dW lata'1Uragan' ktÓry nawiedzil nasza-1 oka ^ Trudno' zeł5ym ? temu' dwudziesteg° drugiego tak jak1 m°iCh piCtr»ast 2aP]anowałyśrn t świec n'ętymi szc^'nie o pewnf' "^ były eleriie itreeh °dpowiedni a było zadbać nabrakgoścj któr c alb° nie PyJ urodzin zamiast w ogrodzie, i 2 mam^' odbywało się w domu mi i pfZy świecach- Ale dekoracyJnym' mającym za- - Nie> P° prostu wysiadł prąd ^ietlenie. Za t0 nie mogłam pełno ludzi'tyle ze wiCkszość ^Proszonymi' lylko sąsiadami, albo st °my alb° nie są ta^Proszonymi' lylko sąsiadami, ° s °Ją w miejscach nar ^ solidnie zbudowane jak nasz, a.SZ Wybudowano i-,^ lżonych na zalanie, z tvch sti- ¦ a w? • • • ' L "ron i sam w ^ ¦ ' niesieniu i tata, który pochodzi ^iństwie stracił przez huragan 92 Szalona Susie swój dom, zadbał o to, żeby postawiono go tak solidnie, by nie oparł się żadnej nawałnicy. Ci z sąsiadów, którzy pod własnymi dachami nie czuli się bezpiecznie, ściągnęli do nas. Atmosfera na moim przyjęciu urodzinowym nie była najweselsza. Nikomu nie groziło wprawdzie bezpośrednie niebezpieczeństwo, ale ci, którzy schronili się u nas, żeby przeczekać Breta, z lękiem myśleli o tym, co zastaną w swoich domach nazajutrz, kiedy huragan przejdzie, a przede wszystkim o to, czy w ogóle będą jeszcze mieli dach nad głową. Bret był jednym z najsilniejszych huraganów ostatnich dziesięcioleci. W ciągu kilku godzin na naszą okolicę spadły miliony hektolitrów wody, a wiatr pędził z prędkością przekraczającą dwieście kilometrów na godzinę, zabierając po drodze wszystko, co znalazło się na jego drodze. Dom naszych najbliższych sąsiadów, państwa Keneal-lych, stojący w dolinie nad rzeką, przez kilka dni stał w wodzie, a 0'Brienom zerwało dach. Każdy, kto mieszka na południu Teksasu na tyle długo, by przeżyć choć jeden taki kataklizm, nigdy go nie zapomina i gdy nadchodzi kolejne lato, liczy się z następną nawałnicą. - Boisz się jednak tego huraganu - powiedział Justin, kiedy na parkingu koło plaży wyjmował z bagażnika mój plecak. - Nie masz czego - dodał, ruszając ścieżką prowadzącą do morza. - Wasz dom jest chyba tak samo solidny, jak nasz, i też stoi na pagórku - uspokoił mnie. -No, a poza tym Susie ominie nas szerokim łukiem. — Nie boję się - zaprzeczyłam. Klapki zaczęły mi się zapa.dać w piasku, zdjęłam je więc i dalej szłam boso. 93 I Ol Katherine Parker Ale kilka minut później Justin uśmiechał się do mnie i znów kompletnie głupiałam. Zaczynało mnie to coraz bardziej niepokoić. Dotychczas wydawało mi się, że jestem w stanie panować nad swoimi uczuciami, przynajmniej na tyle, by ich nie okazywać, tego dnia jednak po raz pierwszy poczułam, że wymykają mi się spod kontroli. Kiedy po piątej schodziliśmy z plaży, podjęłam decyzję. Nie pojadę z nimi więcej nad morze. Im więcej czasu spędzałam z Justinem, tym bardziej byłam zakochana. Jeszcze jeden taki dzień, i będę zgubiona. - Jutro też tu przyjedziemy? - zapytał Zach, kiedy wsiedliśmy już wszyscy do samochodu. - Jeśli Jane się zgodzi, to pewnie. Poczułam się cudownie. Pytał o zgodę mnie, a nie Donnę. Ale kiedy moje głupie serce znów zaczęło wariować, przypomniałam sobie o postanowieniu, które powzięłam zaledwie pięć minut wcześniej. Nie, Jane się nie zgodzi. - Musicie odpocząć od słońca. Mama nie pozwoliłaby na to, żebyście dwa dni z rzędu spędzali tyle czasu w pełnym słońcu. - Nie wiem, jakie byłoby jej zdanie na ten temat, ale nie przyszedł mi do głowy inny pretekst. - No to pojutrze - powiedział z nadzieją Tom. Teraz nie musiałam się już wysilać z wymyślaniem wykrętów. - Pojutrze będzie Susie. - Ale Justin mówił, że do nas nie dojdzie - nie dawał za wygraną Zach. Nawet jeśli huragan przechodzi sto czy dwieście kilometrów dalej, każdy rozsądny człowiek trzyma się w tym 96 Szalona Susie czasie możliwie najdalej od wybrzeża. Kiedy wytłumaczyłam to braciom, buzia Toma posmutniała, ale Zach nie rezygnował. - Jane, wiesz, jak byłoby fajnie! Takie ogromne fale jak ten kościół - rozmarzył się i wskazał widniejącą w dali wieżę kościoła w Corpus Christi. - Jane, proszę. - Zapomnij. Tylko szaleńcy przyjeżdżają wtedy nad morze. Jego mina świadczyła dobitnie o tym, że nie ma nic przeciwko szaleńcom, pogardza natomiast takimi tchórzami jak ja. - Justin - położył dłoń na jego ramieniu - powiedz jej coś. Justin roześmiał się, przechylił nieco głowę, tak żeby zobaczyć mnie we wstecznym lusterku, i zawołał: - Jane, mówię ci coś! - Słyszę - odparłam. Przesunęłam się trochę w bok, zerknęłam w lusterko i nasze spojrzenia się spotkały. I nagle wydało mi się... Nie, nie wydało mi się... Miałam absolutną pewność, że Justin patrzy na mnie tak, jak chłopak na dziewczynę, z którą, nawet jeśli jeszcze się nie całował, to chciałby to robić. Nie byłam w stanie odwrócić wzroku. Nie wiem, jak długo to trwało, i nie wiem, jak długo jeszcze patrzylibyśmy tak na siebie, gdyby Zach nie powiedział obrażonym tonem: - Dajecie sobie znaki. Wszystko widziałem. Dawaliśmy sobie znaki? W głowie miałam kompletny mętlik. Nie miałam już siły tłumaczyć dalej bratu, że nie powinniśmy jechać w sobotę na plażę. Na szczęście Justin zrobił to za mnie. Katherine Parker - Słuchaj, Zach, Jane ma rację. Tylko idioci jeżdżą w czasie huraganu nad morze - tłumaczył mu spokojnie. -Wiesz, tacy, co to chcą udawać twardzieli, ale tak naprawdę wcale nie są twardzielami. Zach chyba dał się przekonać. - A co robią w czasie huraganu twardziele? - zapytał po chwili. - Zabijają deskami okna albo zamykają okiennice i siedzą w domach. Gdybym to ja przedstawiła Zachowi taki obraz twardziela, z całą pewnością by mnie wyśmiał, ale Justinowi oczywiście uwierzył. - Zamkniemy okiennice i będziemy siedzieć w domu -zwrócił się do mnie bardzo poważnie. - Jasne, o niczym tak nie marzę, jak o tym, żeby zostać twardzielem - odparłam, a w myślach dodałam: Twardziele podobno się nie zakochują. Rozdział 12 v^o najmniej pięć minut stałam na ganku, szukając kluczy w przepastnej torbie plażowej. Bliźniacy usiedli bez słowa na ostatnim stopniu schodów i czekali, aż wyjmę wszystkie rzeczy, żeby wyłowić pobrzękujący na dnie pęk kluczy. Myślałam już, że zasnęli na tych schodach, ale Tom zawołał nagle: - Jane, telefon dzwoni! Justin, pomyślałam odruchowo i klucze natychmiast znalazły się w mojej dłoni. Dopiero gdy biegłam do salonu, uświadomiłam sobie, że to nie może być on. Zaledwie kilka minut temu odjechał przecież spod naszego domu. - Halo! - rzuciłam do słuchawki. - Gdzie wy się podziewacie? - usłyszałam zaniepokojony głos mamy, domyśliłam się więc, że musiała dowiedzieć się o Susie. 99 Katherine Parker "wyuŚmy M plaźy koło CorPus Christi. - Wybraliście się tak daleko? - Miałam prawo ia7dv od niedawna i dotychczas tylko kilka razy jeźdźS pobliskiego K,ngsville i do Sabriny Ć° - Tak, ale nie byliśmy sami. Pojechaliśmy i jUstinem P.erceem jego samochodem. - Mama bywała T wscibska, więc żeby uniknąć faepuj^ci m dodałam natychmiast: _ Byliś cau-- Byliśmy dzisiaj na plaży i mówię ci, był pełny zapas - opowiadał z entuzjazmem. Doszłam do wniosku, że mama i tak nie wiedziałaby pewnie, co to jest pLmy wypas, więc postanowiłam go nie poprawiać. - A wczoraj - ciągnął - piekliśmy z Jane czekoladowe ciasteczka i wcale nie zrobiliśmy z kuchni bajzela. Tu również uznałam, że nie należy reagować. Jeśli go nie poprawię, mama może nie domyśli się, o co chodzi-Tom natomiast, bardziej niż brat wyczulony na poprawność językową, od razu go poprawił. - Nie bajzela, tylko bajzla! - A w sobotę będzie u nas Susie - kontynuował sw°j monolog Zach, ale w tym momencie pomyślałam, że czas najwyższy wkroczyć do akcji, i wyrwałam mu słuchawkę. -Są trochę głodni po tylu godzinach na świeżym powietrzu-Właśnie chciałam zrobić im kolację. - Co on opowiadał? - spytała trochę zdezorientowana mama. - W ogóle nic z tego nie zrozumiałam. I Bogu dzięki, pomyślałam. - Kto to jest ta Susie? Zawsze wydawało mi się, że jestem kiepską kłamczucri^ Aż do tej chwili. 101 3 3. o. o E- O- 05 8 ^g"S 1 S § 3 00 "2' o ii «2. — 3 3 i! O N- •2. 3v CO % 3 ica. «<; H N Q r i I I-.l 65 5 « ?r ti1^ I 3 <8 O n -» przylecieć. Huragan będzie prawie zahaczał o Houston. Zmień rezerwację Naprawdę nic się nie stanie, jeśli zjawisz się u nas w niedzielę albo w poniedziałek. Nam tu nic nie grozi. - O nic się nie martw - rzuciła jak zawsze beztroska ciocia Claire. -Wszystko sprawdziłam. Będę na lotnisku prawie trzy godziny wcześniej. Zdążę do was dotrzeć , że nie ma sensu jej przekonywać, bo i tak postawi na swoim. A na koniec, jakby na deser, zadzwonił Justin. - Wszystko u was w porządku? - zapytał. - Jasne. - Co robią bliźniaki? . . - Od rana siedzą przed telewizorem, wpatrują się w Susie i nie mogą przeżyć, że będzie przechodzić tak daleko od nas. W słuchawce zapanowała cisza. - A ty co robisz? - spytał po chwili- _ jar- Głównie tęsknię za tobą, tak musiałaby tan** szczera odpowiedź, zdecydowałam się jednak na bardziej oficjalną. - Odbieram telefony. - Nie trzeba ci w niczym pomóc? - Nie, ale dziękuję, że o tym pomyślałeś. Po drugiej stronie łącza znowu zapadło milczenie. 107 Kath Słuchaj, że ~ Nie' a^ »b,eca,am, choć , ze Rozdział 15 W sobotę przedpołudniowe godziny dłużyły się niemiłosiernie. Miałam już dosyć wpatrywania się w telewizor, na którym co kilka minut pojawiała się plansza z Susie, zbliżającą się nieuchronnie do wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Wyglądało na to, że jest łagodniejsza od Breta. Prędkość wiatru nie przekraczała stu siedemdziesięciu kilometrów na godzinę i zapowiadano, że opady nie będą tak obfite jak dwa lata temu. Znudzona, koło pierwszej poszłam do kuchni, żeby przygotować lancz. Kładłam właśnie na stole talerze, kiedy z salonu dobiegły mnie przeraźliwe krzyki braci. - Jane, Susie będzie u nas! - Susie idzie prosto na nas! - Nie opowiadajcie głupot! - zawołałam i wróciłam do swojego zajęcia. 109 frlflf g. «L• L * L 2- o 0 2 S 2 Katherine Parker i czytałam książkę. Już zar^kałam okiennicę, . Mog,a być u ^ n.J L kurki i gra„a,„we am do łazienek, żeby zakręcić DoCgdy ustyszalara nam ej dumle czas"na f I: ^ stanął za moimi plecami. 112 Szalona Susie - Tak, Jane - poparł go Zach. - Poczekamy na Susie u Justina. - Susie to nie jest święty Mikołaj, który przynosi prezenty - próbowałam mu tłumaczyć. - Ruszamy wreszcie czy nie! - zawoła zniecierpliwionym głosem Donna, wychylając głowę z samochodu. Justin popatrzył na mnie. Skinęłam głową. Bracia wcale nie musieli mnie prosić. Nie uśmiechało mi się siedzenie z nimi w domu podczas huraganu. - Wskakujcie do samochodu - rzuciłam. - Pójdę tylko po szczoteczki do zębów. Bliźniakom nie trzeba było dwa razy powtarzać. Po minucie już siedzieli na tylnym siedzeniu chryslera. Oprócz szczoteczek chwyciłam jeszcze w biegu kilka ubrań na zmianę dla chłopców i dla siebie, upchnęłam wszystko byle jak do plecaka, i przeskakując po dwa stopnie naraz, zbiegłam na dół. Mijałam właśnie salon, kiedy zadzwonił telefon. W pierwszym odruchu chciałam go zlekceważyć, ale potem pomyślałam, że to może być ciocia Claire, która utknęła gdzieś w Houston i zamartwia się, co się z nami dzieje. Nie myliłam się. To była ona. - Nie uda mi się dotrzeć do was przed nadejściem huraganu. Siedzę na lotnisku w Dallas, bo Houston nie przyjmuje żadnych samolotów - relacjonowała zdenerwowanym głosem, - Nie wiem, kiedy uda mi się stąd wylecieć. - Nie martw się niczym, ciociu. Właśnie jedziemy do rodziców mojego kolegi. Mają najbezpieczniejszy dom w całej okolicy - uspokoiłam ją, choć wiedziałam, że tata nigdy nie przebaczyłby mi tych słów. - Muszę lecieć, 113 Katherine Parker bliźniaki siedzą już w samochodzie i czekają na mnie -dodałam, żeby szybko skończyć rozmowę. - Przyjedziesz, jak będziesz mogła. Zdążyłam tylko odłożyć słuchawkę na miejsce, kiedy telefon odezwał się ponownie. Teraz dzwoniła mama. A więc jednak, stało się. Dowiedzieli się. Była przerażona i przez chwilę zasypywała mnie gradem pytań. Po chwili tata odebrał jej słuchawkę i powiedział spokojnym głosem: - Słuchaj, Jane, przed chwilą telefon był zajęty, więc zadzwoniliśmy do Russellów. Za kilka minut powinni u was być i zabrać was do siebie. Musisz tylko pozamykać w domu wszystkie... - Tato - przerwałam mu - już dawno to zrobiłam. I niepotrzebnie zawracaliście głowę Russellom. Niedawno przyjechał Justin Pierce i zabiera nas do swoich rodziców. Tom i Zach siedzą już w samochodzie, ja wróciłam jeszcze tylko po kilka rzeczy. Niczym się nie przejmujcie. Cioci Claire też nic nie grozi, bo jej samolot nie mógł wylądować w Houston i zawrócili go do Dallas. Słyszałam, że mama coś do niego mówi. - Jadą do Pierce'ów - zwrócił się do niej. - To dobrze, będą tam jeszcze bezpieczniejsi niż u Russellów. Dom Pierce'ów to prawdziwa forteca. - Tato, muszę już kończyć, czekają na mnie - powiedziałam, bo w progu stanął Justin i wskazywał palcem zegarek. - Pa! - Jane - mama odebrała ojcu słuchawkę — jesteś taka dzielna. 114 Szalona Susie Wcale nie byłam dzielna. Umierałam ze strachu. Wykręciłam szybko numer do Russellów, ale nikt nie odbierał. Pewnie już tu jechali. Miałam nadzieję, ze spotkamy ich po drodze. - Przepraszam, że tak długo to trwało - zwróciłam się do Justina, zamykając drzwi domu. - Ale musiałam ich jakoś uspokoić. Chyba się ucieszyli, że jedziemy do was. Kątem oka zauważyłam na jego twarzy uśmiech satysfakcji. Dojeżdżaliśmy już do głównej szosy, kiedy z naprzeciwka nadjechał pikap Russellów. . - Jedziemy po was! - zawołał pan Russell. - Wasi rodzice prosili, żebyśmy zabrali was do siebie. - Wiem, przed chwilą z nimi rozmawiałam. Powiedziałam, że jedziemy do państwa Pierce'ów, i zgodzili się na to. - W porządku, tam będziecie jak u pana Boga za piecem. My w takim razie pojedziemy po Keneallych. Nie pomyślałam wcześniej o tej dwójce staruszków, którzy dwa lata temu na szczęście schronili się u nas, kiedy Bret demolował ich dom. Rozdział 16 u Pierce'ów przypominała trochę festyn, był pełen ludzi, którzy mimo niepokoju o swój yek rozmawiali, śmiali się i opowiadali sobie dowcipy. _ jak to dobrze, że ich do nas przywiozłeś! - zawołała P^ni pierce na nasz widok. - Justin mówił mi, że wasi rodzice \Vyjectiali i jesteście sami. - Uśmiechnęła się do mnie ciepło. I wtedy zrozumiałam, że same mury, żeby nie wiem jak były solidne, nie zapewnią człowiekowi poczucia bez-Pieczt;ństwa>że ważniejsza od nich jest bliskość życzliwych 'udzi. p0ozułam się bezpiecznie po raz pierwszy od chwili, gdy dowiedziałam się, że Susie postanowiła pójść sobie inną drogą i odwiedzić przy okazji nasze okolice. _ Mamo, zajmiesz się nimi? - Justin zwrócił się do i- ~ Ja tylko odwiozę Lukę'a i Donnę i zaraz wrócę. 116 Szalona Susie - Pewnie, że się zajmę. Uśmiechnął się jeszcze do mnie, i to tak, że zalała mnie fala ciepła. Ale niemal w tej samej sekundzie zrobiło mi się lodowato. - O Jezu - szepnęłam. - Co się dzieje? - zaniepokoił się. - Kropka... zostawiłam w domu Kropkę. - Myślisz, że coś jej się może stać? - Poza tym, że dostanie ze strachu zawału serca, to pewnie nic. W czasie poprzedniego huraganu umierała ze strachu. Właśnie w tym momencie do domu weszli Donna i Lukę, którzy najwyraźniej zniecierpliwili się czekaniem w samochodzie. - Jest jeszcze czas - rzucił Justin, patrząc na zegarek. -Daj mi klucze do waszego domu. Przywiozę ją. - Możesz jej nie znaleźć. Ona czasami chowa się przed ludźmi. Pojadę z tobą - powiedziałam, ale zerknęłam na zegarek i pokiwałam głową. - Nie, nie zdążymy odwieźć Donny i Lukę'a i pojechać po Kropkę. Nie ma takiej możliwości. - Zostaną tutaj - rzekł Justin. - Okay - zgodził się od razu Lukę. - Muszę tylko, póki działają telefony, zadzwonić do rodziców, żeby się nie denerwowali. - Zaraz, o czym wy mówicie?! - oburzyła się Donna. -Chcę wrócić do domu. - Przecież nic się nie stanie, jeśli przeczekasz huragan tutaj - powiedział Justin. - No właśnie - poparł go Lukę. - Też możesz zadzwonić do rodziców. Zostań, będzie fajnie - próbował ją zachęcić. 117 Katherine Parker Szalona Susie - Chyba wam kompletnie odbiło. - Mówiła coraz głośniej, prawie krzyczała, i po raz pierwszy dostrzegłam, że w jej pięknej twarzy jest coś jędzowatego. - Mam utknąć tutaj nie wiadomo na jak długo przez jakiegoś głupiego psa? - Kropka wcale nie jest głupia! - Tom wstawił się za naszym psem tak żarliwie, jakby bronił własnego honoru. -Sama jesteś głupia! - zawołał tak zapalczywie, że wszyscy przerwali rozmowy i uśmiechając się, patrzyli w naszą stronę. - Może zwrócisz swojemu braciszkowi uwagę - powiedziała Donna i spiorunowała mnie wzrokiem. W innych okolicznościach pewnie dostałby ode mnie porządną burę za zwracanie się w ten sposób do moich znajomych, lecz teraz nie miałam ochoty na niego krzyczeć. Szczerze mówiąc, w tym momencie podziwiałam go za odwagę. Justin zrobił taką minę, jakby powstrzymywał śmiech. - I ty też jesteś głupi - rzucił Tom. - Ja? - zdziwił się Justin. - Dlaczego? - Zanim uzyskał odpowiedź od Toma, spojrzał na mnie i spytał: - Wiesz może, czym mu się tak naraziłem? - Jesteś głupi, bo całujesz się z Donną, a z Jane tylko rozmawiasz - wyjaśnił wszystko Zach. - A Jane bardziej by wolała się z tobą całować niż rozmawiać. Spiorunowałam go wzrokiem, ale on chyba źle zrozumiał moje spojrzenie i zamiast się zamknąć, głośno się poprawił: - Wolałaby się z tobą całować. Nie wiem, jak to się stało, że nie wypadłam wtedy z domu Pierce'ów i nie pobiegłam na spotkanie Susie. Pewnie dlatego, że nie byłam w stanie wykonać najmniejszego ruchu. - Macie jakiś problem? - Pan Pierce podszedł do nas, uśmiechając się szeroko. - Może pomóc wam go rozstrzygnąć? Domyśliłam się, że nie chodzi mu o rozstrzyganie kwestii, z kim ma się całować jego syn. - Chyba możesz nam pomóc - powiedział Justin. -Podwiózłbyś Donnę do domu? Pan Pierce spojrzał na zegarek i skinął głową. - Jasne. Zdążę wrócić, zanim Susie zacznie szaleć. Ale wy też musicie się pospieszyć - zwrócił się do syna i do mnie. - Ciebie też podrzucić? - zapytał Lukę'a. Chłopak popatrzył na Donnę, po czym potrząsnął głową. - Nie, dziękuję, zostanę tutaj z chłopakami - odparł, uśmiechając się do Zacha i Toma. Ja, obawiając się, że mogliby paść od mojego spojrzenia, wolałam na nich nie patrzeć. - Chodźmy, Jane - rzekł Justin. Musiał mnie lekko pociągnąć za ramię, bo nogi miałam jak z waty. Przez całą drogę nie odezwałam się ani słowa. Bałam się na niego spojrzeć, czasami tylko zerkałam na niego kątem oka. Niewiele widziałam, lecz miałam wrażenie, że się uśmiecha... A może się śmieje...Tak, to było bardziej prawdopodobne. Ze mnie, oczywiście. Kiedy dojechaliśmy do naszego domu, spojrzałam na wschód, tam, skąd miał nadejść huragan. Pomyślałam, że może rozkapryszona Szalona Susie znów się rozmyśliła i postanowiła zmienić kierunek. Niebo, jak okiem sięgnąć, było jeszcze czyste i błękitne, a wokół panowały bezruch i kompletna cisza. Poprosiłam Justina, żeby na mnie poczekał. Wysiadłam z samochodu, podbiegłam do domu, otworzyłam drzwi i zatrzymałam się w progu. 118 119 f Katherine Parker - Kropka! - krzyknęłam. - Kropka, gdzie jesteś? Gdyby była na parterze, już by przybiegła, żeby się przywitać. Weszłam w głąb przedpokoju i zapaliłam lampę. Okiennice tak szczelnie zasłaniały okna, że dzienne światło dostawało się do domu tylko dzięki temu, że zostawiłam otwarte drzwi. - Kropka! - zawołałam ponownie i przez chwilę czekałam. Pomyślałam, że najprawdopodobniej, tak jak to często robiła, weszła na łóżko rodziców, schowała się pod kołdrą, zasnęła i nic nie słyszała. Nie było wyjścia; musiałam iść na górę i jej poszukać. Chwilę trwało, zanim w kompletnych ciemnościach na-macałam włącznik i pstryknęłam światło. Weszłam do sypialni. - Kropka! - krzyknęłam. - Schodź z tego łóżka, i to zaraz! Nie mam czasu bawić się z tobą w chowanego. Pod kołdrą nic się nie poruszyło, więc zerwałam ją z łóżka. Coraz bardziej zaniepokojona, próbując sobie przypomnieć, gdzie widziałam Kropkę po raz ostatni, obiegłam wszystkie pomieszczenia, zaglądając w każdy kąt. Zdarzało się, że chowała się i nie chciała wychodzić ze Swoich kryjówek, kiedy w domu pojawiało się jednocześnie ^użo obcych ludzi, ale dzisiaj nie miała powodu do Niepokoju. Przynajmniej na razie. Chyba że swoim psim Umysłem wyczuwała już nadejście Susie. Stanęłam na środku przedpokoju i powiedziałam głośno: - Jeśli zaraz tu nie przyjdziesz, pomyślę, że Donna niiała rację i naprawdę jesteś głupia. 120 Szalona Susie - Mówiłaś coś?! - usłyszałam z dołu głos Justina, który widać nie usiedział w samochodzie i wszedł do domu. - Nigdzie jej nie ma! Nagle coś sobie przypomniałam. W zeszłym roku na przyjęciu z okazji urodzin bliźniaków tak ją przestraszył tłum ludzi, zwłaszcza rozwrzeszczanych dzieciaków że potem, gdy wszyscy poszli, długo nie mogliśmy jej znaleźć Dopiero kiedy któryś z chłopców przypadkiem ściągał szeleszczące sreberko z cukierka, nagle się pojawiła Zawsze była okropnym łakomczuchem. Nigdy nie doszliśmy do tego, gdzie się wtedy ukryła, ale to wspomnienie podsunęło mi pewien pomysł. Zbiegłam szybko na dół. - Zaczekaj chwilę! - rzuciłam, mijając Justina. - Musze coś zrobić. Wpadłam do kuchni, zapaliłam światło i otworzyłam szafkę, w której trzymaliśmy słodycze. Po chwili wybiegłam do przedpokoju z dużą kolorową puszką. - Co to jest? - zdziwił się Justin. Nie odpowiedziałam, tylko wepchnęłam mu do ręki pełną garść cukierków. - Myślisz, że to jest odpowiedni moment żeby jeść słodycze? - Chyba nie. Ale proszę cię, weź te cukierki i porozwijaj je tu na parterze, a ja zrobię to samo na piętrze. Jeśli nie zareaguje na ten dźwięk, to znaczy, że nie ma jej w domu -Słabo mi się zrobiło na myśl, że wyszła przez swoją klapkę i gdzieś tam, daleko od domu, dopadnie ją Susie. W lot pojął, o co mi chodzi, i kiedy szłam na górę słyszałam, jak kręci się po salonie i szeleści sreberkami z cukierków. Zanim doszłam do sypialni rodziców, zawołał- 121 B Tg o te T3 I <» JL. O N 3 i II; I a- G0 ^ S 8 * 3-a o. S. H ai A P S 1111 i- N I* 3 1 1 s. N O. 9 3 O* O ^ 3 "< i 3 3.11 -8 figiel ?IIlu9 li.iii ps c cr ¦-'• o- & •; t ą" s i lii-i^ « 3 a 1 b 1 3 D & 3 "§ o.^ 34 c^^ I i "Si 1.1 J a- » S- 3- fl t» N 2 O S P 3-S' O3 s Katherine Parker mi prze/ głowę, że zasnęłam ze zmęczenia i że to tylko sen. Bał;™ się poruszyć w obawie, że się przebudzę, i nie będę wiedzieć, jak się skończył ten najpiękniejszy ze wszystkich snów. Lekko drżące palce Justina przesunęły się nieco w dół. Ujął mój podbródek i uniósł go nieznacznie. Czułam na twarzy jeg° ciepły oddech. Gdzieś w najgłębszych zakamarkach świadomości wiedziałam, co się za chwilę stanie, a mimo to nie potrafiłam w to uderzyć. Nie wierzyłam również wtedy, gdy jego wilgotne wargi dotknęły moich ust. Nawet wtedy, kiedy zarzuciłam mu ręce na szyję i z całym skrywanym dotąd żarem odpowiedziałam na jego pocałunek. Poteifl tulił mnie mocno do swojej piersi, a ja, choć zdawał^ s°bie sprawę, że teraz powinniśmy się zająć czymś mnym, nie byłam w stanie się od niego oderwać. Wrębcie rozsądek zwyciężył _ ju>tin -powiedziałam cicho, odsuwając się od niego nieznacznie. - Musisz zadzwonić do rodziców. Pewnie umierafl ze strachu. Mam tylko nadzieję, że telefony jeszcze działają. _ Masz rację. Zaprowadziłam go do telefonu i odetchnęłam z ulgą, kiedy usłyszałam sygnał. Podczas gdy on dzwonił, ja poszłam poszukać latarek. W ka?iej chwili mogło wysiąść światło, a wtedy, w kom-pletnyh ciemnościach, trudno byłoby cokolwiek znaleźć. _ wszystko u nich w porządku? - spytałam, kiedy przysiadł do kuchni. _ lak, poza tym, że kiedy z nimi rozmawiałem, wysiadło inrwiatlo. 124 Szalona Susie Tylko zdążył to powiedzieć, a w domu zrobiło się ciemno. Namacałam jedną z czterech latarek, które położyłam na stole, i włączyłam ją. - Dobrze, że o tym pomyślałaś. - Ja zawsze o wszystkim myślę. - Cieszyłam się, że światło pada na jego, a nie moją twarz. Na wszelki wypadek spuściłam jednak głowę. W kuchni, której mrok przecinał tylko wąski snop z latarki, słychać było huk szalejącego na zewnątrz huraganu. - Jane - odezwał się Justin po chwili - boisz się Susie? - Susie - prychnęłam. - Jak można nazywać coś tak okropnego tak niewinnie?! Ale wracając do twojego pytania, to nie, nie boję się. - Nie chciałam powiedzieć nic więcej, nie wiem, jak to się stało, że dodałam: - Nie boję się, tylko się wstydzę, strasznie się wstydzę. - Czego? - Kucnął przed krzesłem, na którym siedziałam, i ujął obie moje dłonie. - Tego, że dałaś się pocałować? - Tego też. - I czego jeszcze? Tego, co powiedział Zach? Pokiwałam głową. - Dlaczego? Milczałam, więc powtórzył pytanie. - Dlaczego? - Dlatego, że to prawda! Cholera! Miałam ci nigdy w życiu tego nie mówić! Położył głowę na moich kolanach i przez jakiś czas żadne z nas ani się nie odezwało, ani nie poruszyło. Czułam na dłoni jego ciepły policzek. - Powiedz, co twoi bracia lubią najbardziej? - zapytał nagle. 125 Katherine Parker - Dlaczego cię to interesuje? - Bo cokolwiek to jest, dostaną to ode mnie. Należy im się. Gdyby nie oni, pewnie nigdy nie dowiedziałbym się tego, o co nie miałem odwagi c\Q zapytać. - Myślę, że wystarczy im, jeśli ich jeszcze kiedyś weźmiesz nad morze - odparłam, uśmiechając się. 'Wciąż trzymał głowę na moich Kolanach. Wpatrywałam się w jego mokre włosy, połyskujące w świetle latarki. - Justin, przecież ty masz dziewczynę. - W końcu udało mi się Wypowiedzieć te słowa, które od kilku minut nie chciały mi przejść przez gardło. Podniósł głowę i popatrzył mi w oczy. - Myślałaś, że Donna jest moją dziewczyną?! - A nie jest? - Widziałaś na plaży, żebym cłioć raz z nią dłużej rozmawiał? - No nie, chyba nie - przyznałaś- - Mimo to byłam pewna, że się spotykacie. Kilka osór> widziało was razem w Kingsville. - To było ze trzy miesiące temu. Umówiłem się z nią tylko raz i powiem ci szczerze, że nigdy w życiu nie wynudziłem się tak jak wtedy. - To dlaczego jeździcie wszędzie razem? No wiesz... na plażę, do centrum handlowego... - Nie wiedziałaś, że Lukę ma n* nią oko? To znaczy miał, bo mam wrażenie, że mu przeszło. Jak mogłam nie widzieć czegoś, cc było tak oczywiste?! - Myślę, że każdemu chłopakowi by przeszło - ciągnął. - Nie znam nikogo, kto byłby tak zajęty wyłącznie sobą jak Donna. 126 Szalona Susie - Ale jest bardzo ładna. Zawsze mi się wydawało, że o takiej dziewczynie jak ona marzy każdy chłopak. - Nie każdy. Ja w każdym razie marzę o innej. Ujął mnie pod oba ramiona i podniósł z krzesła. Teraz, kiedy mnie pocałował, uwierzyłam już, że to nie sen. - Jane - powiedział cicho, gdy zrobiliśmy przerwę dla nabrania oddechu - naprawdę nie lubisz ze mną rozmawiać? Roześmiałam się. - Uwielbiam, ale teraz już sama nie wiem, co wolę, całować się z tobą czy rozmawiać. Już wkrótce ukażą się kolejne książki z serii NIE DLA MAMY, NIE DLA TATY, LECZ DLA KAŻDEJ MAŁOLATY Jackie Stevens DAMA, WALET, DWÓJKA TREFL Natalie Fields CIAO, BAMBINA Dotychczas nakładem Wydawnictwa ELF ukazały się następujące książki tej serii: Patsy Brooks CZERWIEŃ, ŻÓŁCIEŃ, POMARAŃCZ JAK PIES Z KOTEM Natalie Fields WSZĘDZIE TAM, GDZIE MNIE NIE MA Katherine Parker GORZEJ BYĆ NIE MOŻE Jackie Stevens NIGDY NIE MÓW NIGDY •V V. MBP Zabrze nr inw.: K15 - 23299 F 15 IIIp/P ..