WINDA WIDMO W przygotowaniu: w serii ukazały się: W1INDA WIDMO W przygotowani""' EG MONT MUSKA B4L-.!.iUt-ł - ¦•' brau III o. M.AS. Tytuł serii: A Series of Unfortunate Events Tytut oryginału: The Ersatz Elevator Text Copyright © 2001 by Lemony Snicket Illustrations copyright © 2001 by Brett Heląuist First Edition, 2001 HarperCollins Published by arrangement with HarperCollins Children's Books, a division of HarperCollins Publishers, Inc. © for thc Polish edition by Egmont Polska Sp. z o.o., Warszawa 2003 Dla Beatrycze Gdy Cię poznałem, moje życie się zaczęło. Niedługo potem Twoje się skończyło. Redakcja: Hanna Baltyn Wydanie pierwsze, Warszawa 2003 Wydawnictwo Egmont Polska Sp. z o.o., ul. Dzielna 60, 01-029 Warszawa ISBN: 83-237-1704-4 Opracowanie typograficzne i iamanie: SEPIA, Warszawa Druk: Edica SA, Poznań .. > bram $.P'...I .i. K.LAS. toun-9i Nfc :.,, 'jytliMerii: ^ : Lt>ents * Tymi oryginału: T?ie Ersatz Elevator Text copyright © 2001 by Lemony Snicket Illustrations copyright © 2001 by Brett Heląuist First Edition, 2001 HarperCollins Published by arrangement with HarperCollins Childrerfs Books, a division of HarperCollins Publishers, Inc. © for the Polish edition by Egmont Polska Sp. z o.o., ""-«™a 2003 Warszawa Redakcja: Hanna Baltyn Wydanie pierwsze, Warszawa 2003 "Wydawnictwo Egmont Polska Sp. z o.o., ul. Dzielna 60, 01-029 Warszawa ISBN: 83-237-1704-4 Opracowanie typograficzne i łamanie: SEPIA, Warszawa Druk: Edica SA, Poznań Dla Beatrycze Gdy Cię poznałem, moje życie się za. Niedługo potem Twoje się skończyło częło. ROZDZIAŁ Pierwszy JXsiążka, którą w tej chwili trzymasz w obu rękach - zakładając, że rzeczywiście ją trzymacie i że masz tylko dwie ręce - jest jedną z dwóch na świecie książek wyjaśniających różnicę między słowem „zdenerwowany" a słowem „zaniepokojony". Tą drugą książką jest, oczywiście, słownik. Na twoim miejscu poczytałbym sobie raczej słownik. Podobnie jak ta książka, słownik wyjaśni wam, że słowo „zdenerwowany" znaczy „niespokojny z jakiegoś powodu" - człowiek może, na przykład, poczuć się zdenerwowany, gdy podadzą mu na deser lody z suszonych śliwek, gdyż lęka się, że smak lodów będzie okropny - słowo * 9 * * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * „zaniepokojony" natomiast znaczy „trawiony niepewnością obrotu sprawy": człowiek, któremu na deser podano żywego aligatora, mógłby się poczuć zaniepokojony pytaniem, czy to on sam zje deser, czy też deser zje jego. Lecz słownik, w odróżnieniu od tej książki, omawia także słowa znacznie przyjemniejsze. W słowniku znajdziecie, dla przykładu, słowo „bańka", a także słowo „paw", słowo „wakacje", oraz słowa „egzekucja" „autora" „została" „odwołana", tworzące razem jakże miłe dla ucha zdanie. Gdybyście więc wybrali do czytania zamiast tej książki słownik, moglibyście opuścić słowa „zdenerwowany" i „zaniepokojony" i poczytać sobie o takich rzeczach, które nie przeszkadzają człowiekowi spać spokojnie całą noc ani nie jeżą mu włosów na głowie. Ale ta książka to nie słownik: jeśli tu opuścicie słowa „zdenerwowany" i „zaniepokojony", pozbawicie się lektury najciekawszych fragmentów naszej opowieści. W tej książce na pewno nie natkniecie się na słowa „bańka", „paw", czy 10 * * WINDA WIDMO* „wakacje", ani też, na moje niestety nieszczęście, na wzmiankę o odwołaniu egzekucji autora. Zamiast tego, o czym zawiadamiam was z przykrością, natkniecie się tu na słowa „żal", „rozpacz" i „opłakany", jak również na wyrażenia „ciemny korytarz", „Hrabia Olaf w przebraniu", oraz „sieroty Baudelaire znalazły się w potrzasku", że nie wspomnę o wielu innych przykrych określeniach, które w tym miejscu nie przechodzą mi przez pióro. Mówiąc krótko, lektura słownika mogłaby was chwilami zdenerwować, gdyż martwilibyście się, czy nie jest ona aby zbyt nudna, natomiast lektura tej książki z całą pewnością was zaniepokoi, gdyż przez cały czas będzie wam dokuczała niepewność dalszych kolei losu sierot Baudelaire; dlatego ja na waszym miejscu już w tej chwili wypuściłbym tę książkę z obu, lub więcej, rąk i skuliłbym się na kanapie ze słownikiem, ponieważ wszystkie przykre słowa, których muszę użyć dla opisania przedstawianych tu niefortunnych zdarzeń, już niebawem ukażą się waszych oczom. * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * - Wyobrażam sobie, jacy jesteście zdenerwowani - powiedział pan Poe. Pan Poe był bankierem odpowiedzialnym za sprawy sierot Baudelaire od czasu śmierci ich rodziców w strasznym pożarze. Z przykrością stwierdzam, że jak dotąd niezbyt dobrze wywiązywał się z tego zadania, a sieroty Baudelaire przekonały się, że jedyna rzecz, na której w związku z panem Poe mogą polegać, to to, że zawsze ma kaszel. Istotnie, ledwie skończył zdanie, wyjął z kieszeni białą chusteczkę i rozkaszlał się w nią. Śnieżnobiały kwadrat bawełny był w tej chwili jedyną rzeczą widoczną dla sierot Baudelaire. Wioletka, Klaus i Słoneczko stali bowiem w towarzystwie pana Poe przed fasadą olbrzymiego budynku w Alei Ciemnej, w jednej z najmodniejszych dzielnic miasta. Chociaż Aleja Ciemna biegła bardzo blisko dawnego domu Baude-laire'ów, dzieci nigdy dotąd nie zapuściły się w jej okolice. Zawsze też przypuszczały, że słowo „ciemna" w nazwie Alei Ciemnej to tylko imię własne, i nic więcej, tak jak nazwa Bulwar Jerze- * 1 2 * * WINDA WIDMO * go Waszyngtona nie oznacza wcale, że mieszka tam Jerzy Waszyngton, ani nazwa ulicy Szóstej nie oznacza, że ulica ta stanowi szóstą część jakiejś większej całości. Tego jednak popołudnia Baudelaire'owie zrozumieli, że Aleja Ciemna to coś więcej niż tylko nazwa. Było to bardzo stosowne określenie. Zamiast latarni ulicznych rozstawionych w regularnych odstępach na chodnikach rosły tu gigantyczne drzewa, jakich sieroty Baudelaire nigdy jeszcze nie widziały, a i teraz też ich właściwie nie widziały. Z wysoka, z najwyższych partii grubych, kolczastych pni, gałęzie zwisały niczym mokre pranie, rozpościerając na wszystkie strony szerokie, płaskie liście, tworzące niski, liściasty strop nad głowami dzieci. Strop ten całkowicie blokował światło dzienne, więc chociaż zegary w mieście wskazywały dopiero wczesne popołudnie, na ulicy było ciemno jak późnym wieczorem - może tylko ciut bardziej zielonkawo. Trudno to uznać za najmilsze powitanie dla trójki sierot, zmierzających właśnie do swego nowego domu. * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * Chociaż Klaus, środkowy z rodzeństwa Baude-laire'ów, miał dopiero dwanaście lat, przeczytał już tyle książek, że dość często zdarzało mu się użyć słowa w rodzaju „towarzysze", co pospolicie tłumaczy się jako „przyjaciele". Klaus miał na myśli trojaczki Bagienne, które Baudelaire'owie poznali w szkole z internatem. Duncan Bagienny był reporterem, który wszystkie użyteczne informacje zapisywał w swoim notesie. Izadora Bagienna była poetką, która w swoim notesie zapisywała własne wiersze. Trzeci z trojaczków, Quigley, zginął w pożarze, zanim sieroty Baudelaire miały okazję go poznać. Jednak Wioletka, Klaus i Słoneczko nie wątpili, że Quigley okazałby się równie dobrym kolegą, jak jego brat i siostra. Bagienni, podobnie jak Baudelaire'owie, byli sierotami. Rodziców stracili w tym samym pożarze, który pochłonął ich brata, i, podobnie jak Baudelaire'owie, odziedziczyli w spadku olbrzymi majątek, w postaci słynnych szafirów Bagiennych, klejnotów niezmiernie rzadkich i wartościowych. Niestety, w przeciwieństwie do Baudelaire'ów, Bagienni nie * i6 * * WINDA WIDMO * zdołali wymknąć się Hrabiemu Olafowi. Ledwie poznali straszny sekret związany z Olafem, Hrabia Olaf porwał ich, a Baudelaire'owie od tego czasu tak bardzo się martwili, że prawie nie sypiali. Ilekroć bowiem zamknęli powieki, w oczach stawał im czarny samochód, który wywiózł Bagiennych w nieznane, a w uszach -dźwięczał ostatni krzyk Duncana, zdradzającego przyjaciołom mały fragment sekretu Olafa: „WZS!". Tylko to zdążył wykrzyczeć Duncan, zanim auto pomknęło w dal, więc teraz Baudelaire'owie noc w noc przewracali się w łóżkach z boku na bok, zamartwiając się losem przyjaciół i dociekając, co też u licha może oznaczać skrót WZS. - O Bagiennych też nie musicie się martwić -rzekł konfidencjonalnie pan Poe. - Przynajmniej już niedługo. Nie wiem, czy mieliście okazję czytać biuletyn wewnętrzny Mecenatu Mnożenia Mamony, ale mam dla was znakomite wiadomości o waszych przyjaciołach. - Gawu? - zaciekawiło się Słoneczko. Słoneczko było najmłodszą z sierot Baudelaire, a także * i 7 * * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * * WINDA WIDMO * zdecydowanie najmniejszą. Właściwie niewiele większą od kiełbasy salami. Rozmiar miało więc jak najbardziej stosowny do wieku, ale od wszystkich znanych mi niemowląt różniło się tym, że posiadało cztery duże i ostre zęby. Mimo tak dojrzałego uzębienia Słoneczko przemawiało w sposób dla większości ludzi mało zrozumiały. Na przykład mówiąc „Gawu", dawało do zrozumienia coś w tym rodzaju: „Czy Bagiennych odnaleziono i uratowano?" - co Wioletka natychmiast tak właśnie przetłumaczyła panu Poe. - Dużo lepiej! - rozentuzjazmował się pan Poe. - Dostałem awans. Jestem teraz Wiceprezesem Banku do spraw Opieki nad Sierotami. A to oznacza, że zajmuję się nie tylko waszymi sprawami, lecz również sprawami Bagiennych. Obiecuję wam, że uczynię prawie wszystko, co w mojej mocy, aby odnaleźć Bagiennych i przywrócić im bezpieczną wolność, albo nie nazywam się... -tu pan Poe przerwał monolog, aby ponownie wykaszleć się w chusteczkę, a Baudelaire'owie grzecznie poczekali, aż skończy - ...Poe. Tylko was tu zostawię i zaraz gnam helikopterem na trzytygodniowy rekonesans na szczyt góry, gdzie być może po raz ostatni widziano Bagiennych. Przez ten czas niezmiernie trudno będzie się ze mną skontaktować, ponieważ w helikopterze nie ma telefonu, ale zadzwonię do was sam, gdy tylko wrócę z waszymi młodymi przyjaciółmi ze szkolnej ławy. Czy widzicie, jaki jest numer tego domu? Nie jestem pewien, czy dotarliśmy pod właściwy adres. - Chyba 667 - powiedział Klaus, wytężając wzrok w mizernym zielonkawym świetle. - W takim razie to tutaj - stwierdził pan Poe. -Państwo Szpetni mieszkają w apartamencie na najwyższym piętrze domu numer 667 w Alei Ciemnej. Zdaje mi się, że drzwi są tutaj. - Nie, tutaj! - zabrzmiał z ciemności cienki, skrzekliwy głos. Baudelaire'owie podskoczyli ze zdziwienia, a odwróciwszy się, ujrzeli osobnika w kapeluszu z szerokim rondem i o wiele za luźnym płaszczu. Rękawy płaszcza zakrywały mu całe ręce, a rondo * i 8 * * i g * * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * kapelusza zacieniało większą część jego twarzy. Nic dziwnego, iż uszedł dotąd uwadze dzieci, tak trudno było go dostrzec w ciemności. - Większość naszych gości ma kłopoty ze znalezieniem drzwi - ciągnął osobnik. - Dlatego najęto mnie, portiera. - Całe szczęście - powiedział pan Poe. - Moje nazwisko - Poe, jestem umówiony z państwem Szpetnymi, mam im podrzucić nowe dzieci. - A, owszem - odparł portier. - Wspominali, że pan ma przyjść. Proszę wejść. Portier otworzył drzwi budynku i zaprosił gości do pomieszczenia równie ciemnego jak ulica. Zamiast lamp paliło się tam tylko parę świec rozstawionych na podłodze, więc dzieci nie umiałyby powiedzieć, czy stoją w wielkim hallu, czy w małym przedsionku. - Ależ tu ciemno - zauważył pan Poe. - Czemu nie powie pan właścicielom, żeby zainstalowali porządne oświetlenie halogenowe? - Nie wolno - odparł portier. - Ostatnio ciemność jest w modzie. % 20 * * WINDA WIDMO * - W czym? - zdziwiła się Wioletka. - W modzie - powtórzył portier. - Lokatorzy naszego domu sami decydują o tym, co jest w modzie, czyli co jest odpowiednie i w dobrym guście, a co wyszło z mody. To się stale zmienia. Jeszcze parę tygodni temu ciemność nie była w modzie, za to w modzie było światło; trzeba wam było wtedy widzieć naszą ulicę. Ludzie musieli nosić przeciwsłoneczne okulary, żeby nie oślepnąć. - Ciemność jest w modzie, tak? - upewnił się pan Poe. - Muszę koniecznie powiedzieć o tym żonie. A tymczasem, czy mógłby nas pan poinformować, gdzie jest winda? Państwo Szpetni mieszkają w apartamencie na samej górze, a ja nie mam ochoty drapać się na najwyższe piętro. - Obawiam się, że nie ma pan innego wyjścia -powiedział portier. - Tam są drzwi do windy, ale winda nie nadaje się do użytku. - Popsuta? - zainteresowała się Wioletka. - Ja mam dryg do urządzeń mechanicznych, bardzo chętnie sprawdzę, co się stało. * 2 1 * * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ • - To bardzo miła i nieoczekiwana propozycja -rzekł portier. - Ale winda nie jest popsuta. Po prostu wyszła z mody. Lokatorzy naszego domu doszli do wniosku, że windy wyszły z mody, i wyłączyli urządzenie. Za to schody są w modzie, więc na szczęście można się jeszcze jakoś dostać na górę. Wskażę państwu drogę. Portier ruszył przodem przez hali i doprowadził rodzeństwo Baudelaire'ów do stóp bardzo wysokich i bardzo krętych drewnianych schodów, z równie krętą metalową balustradą. Dzieci zauważyły, że na schodach co parę stopni rozstawiono świece, tak że cała klatka schodowa przypominała niebotyczną spiralę migoczących płomyków, która bladła i bladła ku górze, aż w końcu nie było widać nic a nic. - Nigdy czegoś podobnego nie widziałem - powiedział Klaus. - To przypomina raczej jaskinię niż klatkę schodową - zauważyła Wioletka. - Pinse! - stwierdziło Słoneczko, komunikując coś w sensie: „Albo przestrzeń kosmiczną". * 2 2 * * WINDA WIDMO* - Zanosi się na dłuższą wspinaczkę - zasępił się pan Poe, po czym zwrócił się do portiera: -Ile jest pięter do samej góry? Portier wzruszył ramionami. - Nie pamiętam dokładnie - mruknął. - Zdaje się, że czterdzieści osiem, albo osiemdziesiąt cztery... No, nie pamiętam. - Nie wiedziałem, że buduje się takie wysokie gmachy - powiedział Klaus. - Czy czterdzieści osiem, czy osiemdziesiąt cztery, wszystko jedno - oświadczył zdecydowanie pan Poe. - Nie mam czasu, drogie dzieci, drapać się z wami na samą górę. Spóźnię się na helikopter. Idźcie same i przekażcie państwu Szpetnym moje pozdrowienia. - Mamy iść sami? - speszyła się Wioletka. - Cieszcie się, że nie musicie taszczyć swoich rzeczy - powiedział pan Poe. - Pani Szpetna powiedziała mi, że nie musicie przynosić niczego ze swoich starych ubrań. Przypuszczam, że w ten sposób chciała oszczędzić wam fatygi wnoszenia walizek po tylu schodach. * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * - Nie wejdzie pan z nami? - spytał Klaus. - Nie mogę, po prostu nie mam czasu - rzekł pan Poe. - Szkoda gadać. Baudelaire'owie popatrzyli po sobie. Wiedzieli, tak jak i wy na pewno wiecie, że zazwyczaj nie ma powodu bać się ciemności, ale są takie rzeczy, których człowiek nawet się za bardzo nie boi, a i tak nie lubi do nich podchodzić zbyt blisko. Sieroty Baudelaire denerwowały się troszeczkę, że mają wejść ciemnymi schodami na samą górę bez towarzystwa osoby dorosłej. - Jeśli boicie się ciemności - powiedział pan Poe - mogę opóźnić poszukiwania Bagiennych i zaprowadzić was do nowych opiekunów. - Nie, nie - zapewnił go pospiesznie Klaus. -My nie boimy się ciemności, a odnalezienie Bagiennych jest teraz sprawą najpilniejszą. - Obog - dodało z powątpiewaniem Słoneczko. - Spróbuj wspinać się na czworakach, jak długo się da - poradziła siostrzyczce Wioletka -a potem poniesiemy cię na zmianę z Klausem. Do widzenia, panie Poe. * 2 4 * * WINDA WIDMO * - Do widzenia, dzieci - powiedział pan Poe. -Gdybyście miały jakiekolwiek problemy, pamiętajcie, że możecie zawsze skontaktować się ze mną lub moimi wspólnikami w Mecenacie Mnożenia Mamony, to znaczy, kiedy tylko wrócę z wyprawy helikopterem. - Te schody mają jedną zaletę - zażartował portier, odprowadzając pana Poe do drzwi. -Można się po nich piąć tylko coraz wyżej. Sieroty Baudelaire jeszcze przez chwilę słyszały jego chichot, gdy portier razem z panem Poe zniknął w ciemności, a one wspięły się na pierwszych parę schodów. Jestem pewien, że znacie wyrażenie „piąć się coraz wyżej"; nie ma ono nic wspólnego z wchodzeniem po schodach, oznacza tylko, że w przyszłości będzie nam się wiodło coraz lepiej. Sieroty Baudelaire zrozumiały żart portiera, lecz były nazbyt zaniepokojone, aby się roześmiać. Niepokoiła je myśl o Hrabim Olafie, który w każdej chwili mógł trafić na ich ślad. Niepokoiła je myśl o trojaczkach Bagiennych, których mogły już nigdy więcej nie * 2 5 * • SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * zobaczyć. A teraz na dodatek, pokonując stopień po stopniu oświetlone świeczkami schody, dzieci niepokoiły się myślą o nowych opiekunach. Próbowały wyobrazić sobie, co to za ludzie, którzy lubią mieszkać na ciemnej ulicy, w ciemnym domu na samym szczycie czterdziestoośmio-albo osiemdziesięcioczteropiętrowej ciemnej klatki schodowej. Trudno im było uwierzyć, że w przyszłości będzie im się wiodło coraz lepiej, jeśli zamieszkają w takim ponurym i słabo oświetlonym otoczeniu. Chociaż z pewnością czekała je długa i stroma wspinaczka, sieroty Baudelaire ruszyły pod górę w ciemność zaniepokojone, czy aby na pewno zaczynają piąć się coraz wyżej. L ^ >¦ ROZDZIAŁ Drugi A .by uzmysłowić sobie lepiej, jak czuły się sieroty Baudelaire, podejmując żmudną wspinaczkę po schodach do znajdującego się na samej górze apartamentu państwa Szpetnych, polecam wam na czas tego rozdziału zamknąć oczy, gdyż światło świeczek porozstawianych na stopniach schodów było tak nikłe, że dzieciom przez cały czas zdawało się, iż idą z zamkniętymi oczami, chociaż w rzeczywistości miały oczy otwarte szeroko jak nigdy. Na każdym zakręcie schodów napotykały drzwi wiodące do apartamentu mieszczącego się * 2 7* • SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * na danym piętrze, a także rozsuwane drzwi do windy. Spoza rozsuwanych drzwi nie było słychać nic, ponieważ winda była wyłączona, za to zza drzwi apartamentów dobiegały odgłosy życia lokatorów poszczególnych mieszkań budynku. Na siódmym piętrze dzieci usłyszały śmiech dwóch panów z opowiedzianego przed chwilą dowcipu. Na dziewiątym piętrze usłyszały, jak jakaś pani z dziwnym akcentem mówi: „Więc niech jedzą ciastka!". - Ciekawe, co będzie słychać zza drzwi apartamentu na samej górze - zastanowiła się głośno Wioletka - kiedy my tam zamieszkamy. - Mam nadzieję, że szelest odwracanych przeze mnie kartek książki - powiedział Klaus. -Może u państwa Szpetnych znajdzie się coś ciekawego do czytania. - Albo zgrzyt klucza francuskiego w moich rękach - powiedziała Wioletka. - Mam nadzieję, że państwo Szpetni dysponują jakimiś narzędziami i zechcą mi ich użyczyć do konstrukcji wynalazków. * WINDA WIDMO * - Krife! - powiedziało Słoneczko, przeczoigu-jąc się ostrożnie obok kolejnej świeczki ustawionej na stopniu. Wioletka spojrzała z góry na siostrzyczkę i uśmiechnęła się. - Z tym nie powinno być problemu, Słoneczko. Na ogół wszędzie umiesz znaleźć sobie coś do gryzienia. Jak tylko będziesz chciała, powiedz nam, to cię poniesiemy. - Ja już chętnie dałbym się ponieść na rękach -oznajmił Klaus, opierając się mocniej na poręczy. - Zmęczyłem się. - Ja też - przyznała Wioletka. - Można by pomyśleć, że po tylu biegach w kółko, do których zmusił nas Hrabia Olaf przebrany za nauczyciela wuefu, schody nie powinny być dla nas męczące, ale jest inaczej. A właściwie, to na którym jesteśmy piętrze? - Nie mam pojęcia - rzekł Klaus. - Drzwi nie są ponumerowane, a ja straciłem rachubę. - W każdym razie nie jest możliwe, abyśmy przegapili apartament na samej gorzej - stwierdziła *2«* # 2 g * * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * na danym piętrze, a także rozsuwane drzwi do windy. Spoza rozsuwanych drzwi nie było słychać nic, ponieważ winda była wyłączona, za to zza drzwi apartamentów dobiegały odgłosy życia lokatorów poszczególnych mieszkań budynku. Na siódmym piętrze dzieci usłyszały śmiech dwóch panów z opowiedzianego przed chwilą dowcipu. Na dziewiątym piętrze usłyszały, jak jakaś pani z dziwnym akcentem mówi: „Więc niech jedzą ciastka!". - Ciekawe, co będzie słychać zza drzwi apartamentu na samej górze - zastanowiła się głośno Wioletka - kiedy my tam zamieszkamy. - Mam nadzieję, że szelest odwracanych przeze mnie kartek książki - powiedział Klaus. -Może u państwa Szpetnych znajdzie się coś ciekawego do czytania. - Albo zgrzyt klucza francuskiego w moich rękach - powiedziała Wioletka. - Mam nadzieję, że państwo Szpetni dysponują jakimiś narzędziami i zechcą mi ich użyczyć do konstrukcji wynalazków. * WINDA WIDMO * - Krife! - powiedziało Słoneczko, przeczołgu-jąc się ostrożnie obok kolejnej świeczki ustawionej na stopniu. Wioletka spojrzała z góry na siostrzyczkę i uśmiechnęła się. - Z tym nie powinno być problemu, Słoneczko. Na ogół wszędzie umiesz znaleźć sobie coś do gryzienia. Jak tylko będziesz chciała, powiedz nam, to cię poniesiemy. - Ja już chętnie dałbym się ponieść na rękach -oznajmił Klaus, opierając się mocniej na poręczy. - Zmęczyłem się. - Ja też - przyznała Wioletka. - Można by pomyśleć, że po tylu biegach w kółko, do których zmusił nas Hrabia Olaf przebrany za nauczyciela wuefu, schody nie powinny być dla nas męczące, ale jest inaczej. A właściwie, to na którym jesteśmy piętrze? - Nie mam pojęcia - rzekł Klaus. - Drzwi nie są ponumerowane, a ja straciłem rachubę. - W każdym razie nie jest możliwe, abyśmy przegapili apartament na samej gorzej - stwierdziła * 2 g * * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * * WINDA WIDMO * Wioletka. - Na pewno mieści się na samej górze, więc musimy iść, aż tam dojdziemy. - Gdybyś tak mogła wynaleźć urządzenie, które wciągnęłoby nas na samą górę! -westchnął Klaus. Wioletka uśmiechnęła się, chociaż jej brat i siostrzyczka nie mogli dostrzec tego po ciemku. - Takie urządzenie wynaleziono już dość dawno temu - odparła. - Nazywa się winda. Ale windy wyszły z mody, zapomniałeś? Klaus też się uśmiechnął i dodał: - Za to zbolałe nogi są w modzie. - Pamiętasz - spytała Wioletka - jak nasi rodzice uczestniczyli w Szesnastym Dorocznym Biegatonie i tak ich rozbolały nogi, że tatuś po powrocie do domu szykował obiad w kuchni, siedząc na podłodze zamiast na stojąco? - Jasne, że pamiętam - odparł Klaus. - Jedliśmy wtedy tylko sałatkę, bo ani mama, ani tata nie mogli wstać, żeby zapalić gaz na kuchence. - Posiłek w stylu Ciotki Józefiny - zauważyła Wiołetka, wspominając jedną z poprzednich opie- kunek Baudelaire'ów. - Ciotka Józefina nigdy nie używała kuchenki, bo bała się, że gaz wybuchnie. - Pomres - dodało ze smutkiem Słoneczko, komunikując coś w sensie: „A w końcu okazało się, że kuchenka to najmniejszy z problemów Ciotki Józefiny". - To prawda - przyznała cicho Wioletka. W tej samej chwili usłyszeli zza drzwi mieszkania kichnięcie. - Ciekawe, jacy będą ci Szpetni - zamyślił się Klaus. - Na pewno są bogaci, skoro mieszkają w Alei Ciemnej - powiedziała Wioletka. - Akrofil - dodało Słoneczko, komunikując: „I na pewno nie mają lęku wysokości". Klaus z uśmiechem spojrzał z góry na siostrzyczkę. - Sądząc po głosie, zmęczyłaś się, Słoneczko. Wioletka i ja poniesiemy cię teraz na zmianę. Będziemy się zmieniać co trzy piętra. Wioletka kiwnęła głową na znak, że akceptuje plan Klausa, po czym głośno dodała: „Tak", gdyż * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * * WINDA WIDMO * przypomniało jej się, że kiwnięcia głową nie widać w ciemności. Kontynuowali wspinaczkę i wyznam wam z przykrością, że dwoje starszych Baudelaire'ów musiało zmieniać się przy dźwiganiu Słoneczka jeszcze wiele, wiele razy. Gdyby Baudelaire'owie wspinali się na schody normalnej wysokości, mógłbym teraz napisać: „Pięli się coraz wyżej i wyżej", lecz w naszej sytuacji bardziej stosowne wydaje się zdanie: „Pięli się coraz wyżej i wyżej i wyżej i wyżej", przy czym „i wyżej" powinno się powtarzać przez czterdzieści osiem, albo osiemdziesiąt cztery strony, bo schody były tak niewiarygodnie wysokie. Od czasu do czasu dzieci mijały niewyraźne jak cienie postacie schodzące po schodach, ale były tak zmęczone, że nawet nie miały siły mówić „dzień dobry", a potem „dobry wieczór" innym lokatorom Alei Ciemnej 667. Zgłodniały. Wszystko je bolało. A widok identycznych świeczek, schodów i drzwi był niezmiernie nużący. Wreszcie, koło kolejnej świeczki i kolejnych drzwi, sieroty Baudelaire poczuły, że już chyba > 3 2 * dłużej nie wytrzymają - ale oto, pięć pięter wyżej, schody nagle skończyły się i dzieci wkroczyły wprost do małego pomieszczenia z ostatnią świeczką ustawioną pośrodku dywanu. W blasku świeczki ujrzały drzwi wiodące do ich nowego domu, a naprzeciwko nich - rozsuwane drzwi dwóch wind i przyciski ze strzałkami do ich przywoływania. - Pomyśleć tylko - zauważyła zasapana po wspinaczce Wioletka - że gdyby windy były w modzie, dotarlibyśmy tu w parę chwil. - Może moda na windy niedługo powróci -dodał Klaus. - Mam taką nadzieję. To muszą być drzwi do mieszkania Szpetnych. Zapukajmy. Zapukali, a drzwi niemal natychmiast rozwarły się z rozmachem, odsłaniając wysokiego pana w garniturze w podłużne cienkie prążki. Taki materiał nazywa się fachowo „tenis" i garnitury z niego noszą najczęściej gwiazdy filmowe oraz gangsterzy. - Właśnie mi się zdawało, że ktoś podchodzi do drzwi - odezwał się ten pan, z uśmiechem tak *33* * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * przypomniało jej się, że kiwnięcia głową nie widać w ciemności. Kontynuowali wspinaczkę i wyznam wam z przykrością, że dwoje starszych Baudelaire'ów musiało zmieniać się przy dźwiganiu Słoneczka jeszcze wiele, wiele razy. Gdyby Baudelaire'owie wspinali się na schody normalnej wysokości, mógłbym teraz napisać: „Pięli się coraz wyżej i wyżej", lecz w naszej sytuacji bardziej stosowne wydaje się zdanie: „Pięli się coraz wyżej i wyżej i wyżej i wyżej", przy czym „i wyżej" powinno się powtarzać przez czterdzieści osiem, albo osiemdziesiąt cztery strony, bo schody były tak niewiarygodnie wysokie. Od czasu do czasu dzieci mijały niewyraźne jak cienie postacie schodzące po schodach, ale były tak zmęczone, że nawet nie miały siły mówić „dzień dobry", a potem „dobry wieczór" innym lokatorom Alei Ciemnej 667. Zgłodniały. Wszystko je bolało. A widok identycznych świeczek, schodów i drzwi był niezmiernie nużący. Wreszcie, koło kolejnej świeczki i kolejnych drzwi, sieroty Baudelaire poczuły, że już chyba 3 2 * * WINDA WIDMO * dłużej nie wytrzymają - ale oto, pięć pięter wyżej, schody nagle skończyły się i dzieci wkroczyły wprost do małego pomieszczenia z ostatnią świeczką ustawioną pośrodku dywanu. W blasku świeczki ujrzały drzwi wiodące do ich nowego domu, a naprzeciwko nich - rozsuwane drzwi dwóch wind i przyciski ze strzałkami do ich przywoływania. - Pomyśleć tylko - zauważyła zasapana po wspinaczce Wioletka - że gdyby windy były w modzie, dotarlibyśmy tu w parę chwil. - Może moda na windy niedługo powróci -dodał Klaus. - Mam taką nadzieję. To muszą być drzwi do mieszkania Szpetnych. Zapukajmy. Zapukali, a drzwi niemal natychmiast rozwarły się z rozmachem, odsłaniając wysokiego pana w garniturze w podłużne cienkie prążki. Taki materiał nazywa się fachowo „tenis" i garnitury z niego noszą najczęściej gwiazdy filmowe oraz gangsterzy. - Właśnie mi się zdawało, że ktoś podchodzi do drzwi - odezwał się ten pan, z uśmiechem tak *33* * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * szerokim, że dzieci zobaczyły go nawet w półmroku pokoju. - Proszę, proszę do środka. Nazywam się Jeremi Szpetny. Jestem niezmiernie szczęśliwy, że u nas zamieszkacie. - Bardzo mi miło, panie Szpetny - wysapała wciąż jeszcze zdyszana Wioletka, po czym wraz z rodzeństwem wkroczyła do przedpokoju, niemal tak samo ciemnego jak klatka schodowa. - Ja jestem Wioletka Baudelaire, to mój brat Klaus, a to moja siostra Słoneczko. - Biedactwo, chyba się trochę zasapałaś - użalił się nad nią pan Szpetny. - Na szczęście znam na to dwa sposoby. Po pierwsze: przestań tytułować mnie panem Szpetnym i mów mi po prostu Jeremi. Ja także będę mówił do was po imieniu, w ten sposób zaoszczędzimy tchu. Po drugie: zaraz przygotuję wam pyszne zimne martini. Chodźcie ze mną. - Martini? - upewnił się Klaus. - Czy to nie jest przypadkiem napój alkoholowy? - Na ogół tak - przyznał Jeremi. - Ale chwilowo martini alkoholowe wyszły z mody. Teraz -34* * WINDA WIDMO * pija się martini akwatyczne. Martini akwatycz-ne to po prostu zimna woda, podana w fikuś-nym kieliszku z oliwką, a więc napój jak najbardziej dozwolony zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych. - Nigdy nie próbowałam akwatycznego martini - powiedziała Wioletka - więc chętnie skosztuję. - Och! - ucieszył się Jeremi. - Widzę, że jesteś amatorką przygód. Lubię takie osoby. Twoja matka też była amatorką przygód. Przyjaźniliśmy się, twoja matka i ja, dawno temu. Odbyliśmy razem wyprawę wysokogórską na Szczyt Grozy - o rany, to musiało być ze dwadzieścia lat temu. Szczyt Grozy słynął z zamieszkujących go dzikich stworzeń, ale twoja mama nie bała się nic a nic. Aż tu nagle, jak grom z jasnego nieba, nadleciał... - Jeremi, kto to kręcił się pod drzwiami? - zawołał ktoś z sąsiedniego pomieszczenia, a zaraz potem do pokoju weszła wysoka, chuda pani, także ubrana w prążkowany garnitur. Jej długie *35* * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * paznokcie były tak mocno wylakierowane, że błyszczały nawet w półmroku. - To mali Baudelaire'owie, oczywiście - odparł Jeremi. - Przecież nie mieli przyjść dzisiaj! - krzyknęła pani. - Oczywiście, że dzisiaj - odparł Jeremi. -Czekałem na ten dzień od bardzo dawnajJAusi-cie wiedzieć - rzekł, odwracając się od chudej pani do dzieci - że ja chciałem was adoptować już od momentu, gdy usłyszałem o pożarze. Niestety, wówczas było to niemożliwe. - Sieroty jeszcze nie były w modzie - wyjaśniła pani. - A teraz są. - Moja żona - rzekłjeremi - jest bardzo czuła na punkcie tego, co jest w modzie, a co wyszło z mody. Mnie to specjalnie nie obchodzi, ale Esmeralda ma inne podejście do tych spraw. To ona głównie nalegała na wyłączenie windy. Esmeraldo, właśnie zamierzałem przyrządzić dzieciom akwatyczne martini. Napijesz się z nami? 6 * * WINDA WIDMO * - Bardzo chętnie! - krzyknęła Esmeralda. -Akwatyczne martini jest w modzie! - Szybkim krokiem podeszła do dzieci i zlustrowała je od stóp do głów. - Jestem Esmeralda Gigi Genowefa Szpetna, szósta najważniejsza doradczyni finansowa w mieście - zakomunikowała z bardzo ważną miną. - Chociaż jestem nieprawdopodobnie bogata, pozwalam, abyście nazywali mnie Esmeralda. Waszych imion nauczę się później. Bardzo się cieszę, że przyjechaliście, bo sieroty są w modzie. Kiedy moi znajomi dowiedzą się, że mam trzy prawdziwe, żywe sieroty, pochorują się z zazdrości. Prawda, Jeremi? - Mam nadzieję, że nie - odparł Jeremi, prowadząc dzieci długim, mrocznym korytarzem do wielkiego, mrocznego pokoju, pełnego fikuśnych poduszek, krzeseł i stolików. W najdalszej ścianie widniał rząd okien ze szczelnie pozasuwany-mi żaluzjami, aby nie dostał się do środka ani jeden promyk światła. - Nie lubię dowiadywać się, że ktoś jest chory. No, siadajcie, dzieci, a potem opowiemy wam co nieco o waszym nowym domu. * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * paznokcie były tak mocno wylakierowane, że błyszczały nawet w półmroku. - To mali Baudelaire'owie, oczywiście - odparł Jeremi. - Przecież nie mieli przyjść dzisiaj! - krzyknęła pani. - Oczywiście, że dzisiaj - odparł Jeremi. -Czekałem na ten dzień od bardzo dawna! Musicie wiedzieć - rzekł, odwracając się od chudej pani do dzieci - że ja chciałem was adoptować\ już od momentu, gdy usłyszałem o pożarze. Niestety, wówczas było to niemożliwe. - Sieroty jeszcze nie były w modzie - wyjaśniła pani. - A teraz są. - Moja żona - rzekłjeremi - jest bardzo czuła na punkcie tego, co jest w modzie, a co wyszło z mody. Mnie to specjalnie nie obchodzi, ale Esmeralda ma inne podejście do tych spraw. To ona głównie nalegała na wyłączenie windy. Esmeraldo, właśnie zamierzałem przyrządzić dzieciom akwatyczne martini. Napijesz się z nami? * WINDA WIDMO * - Bardzo chętnie! - krzyknęła Esmeralda. -Akwatyczne martini jest w modzie! - Szybkim krokiem podeszła do dzieci i zlustrowała je od stóp do głów. - Jestem Esmeralda Gigi Genowefa Szpetna, szósta najważniejsza doradczyni finansowa w mieście - zakomunikowała z bardzo ważną miną. - Chociaż jestem nieprawdopodobnie bogata, pozwalam, abyście nazywali mnie Esmeralda. Waszych imion nauczę się później. Bardzo się cieszę, że przyjechaliście, bo sieroty są w modzie. Kiedy moi znajomi dowiedzą się, że mam trzy prawdziwe, żywe sieroty, pochorują się z zazdrości. Prawda, Jeremi? - Mam nadzieję, że nie - odparł Jeremi, prowadząc dzieci długim, mrocznym korytarzem do wielkiego, mrocznego pokoju, pełnego fikuśnych poduszek, krzeseł i stolików. W najdalszej ścianie widniał rząd okien ze szczelnie pozasuwany-mi żaluzjami, aby nie dostał się do środka ani jeden promyk światła. - Nie lubię dowiadywać się, że ktoś jest chory. No, siadajcie, dzieci, a potem opowiemy wam co nieco o waszym nowym domu. *37* # SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * Baudelaire'owie zasiedli w trzech wielkich fotelach, wdzięczni, że mogą dać odpocząć bolącym nogom. Jeremi podszedł do jednego ze stolików, na którym dzbanek wody sąsiadował z miseczką oliwek i zestawem fikuśnych kieliszków, i sprawnie przygotował dla każdego akwa- tyczne martini. - Proszę uprzejmie - rzekł, wręczając fikuśne kieliszki Esmeraldzie i dzieciom. - Zacznijmy od najważniejszego. Gdybyście się kiedykolwiek zgubili, zapamiętajcie, że wasz nowy adres brzmi: Aleja Ciemna 667, apartament na samej górze. - Och, nie opowiadaj im takich głupstw! -rzekła z pogardą Esmeralda, wachlując twarz dłonią z długimi pazurami, jakby fruwał przed nią uparty mól. - Słuchajcie, dzieci, ja wam powiem, co jest teraz najważniejsze. Ciemność jest w modzie. Światło wyszło z mody. Schody są w modzie. Windy wyszły z mody. Garnitury w prążki są w modzie. Te paskudne ubrania, które wy macie na sobie, wyszły z mody. *3' * WINDA WIDMO * - Esmeralda - wtrącił pospiesznie Jeremi -chciała tylko powiedzieć, że pragniemy, abyście się tu czuli jak u siebie w domu. Wioletka skosztowała akwatycznego martini. Nie zdziwiło jej, że płyn smakuje jak czysta woda z lekkim posmakiem oliwki. Nie było to nadzwyczajne, ale przynajmniej gasiło pragnienie wywołane wspinaczką po schodach. - To bardzo miło z państwa strony - odparła Wioletka. - Pan Poe opowiadał mi to i owo o waszych poprzednich opiekunach - powiedział Jeremi, ze smutkiem kręcąc głową. - Mam wyrzuty sumienia, że musieliście znosić tyle przykrości, gdy my przez cały czas mogliśmy się wami zajmować. - Nie było na to rady - rzekła Esmeralda. -Gdy coś wychodzi z mody, to koniec, a sieroty właśnie wtedy wyszły z mody. - Słyszałem też o tym całym Hrabim Olafie -ciągnął Jeremi. - Poleciłem portierowi, aby nie wpuszczał do budynku nikogo, kto choćby * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * w najmniejszym stopniu przypomina tego podłego typka, więc powinniście być tutaj bezpieczni. - To dla nas wielka ulga - przyznał Klaus. - Ten straszny człowiek przebywa zresztą podobno gdzieś w górach - powiedziała Esme-ralda. - Pamiętasz, Jeremi? Ten niegustownie ubrany bankier mówił nam, że wybiera się helikopterem na poszukiwanie bliźniąt porwanych przez tę wstrętną kreaturę. - Właściwie chodzi o trojaczki - sprostowała Wioletka. - Bagienni są naszymi bliskimi przyjaciółmi. - Coś podobnego! - zdumiał się Jeremi. -W takim razie musicie się strasznie martwić! - O ile znajdą ich szybko - powiedziała Esme-ralda - możemy i tamtych adoptować. Pięć sierot! Stanę się najmodniejszą kobietą w mieście! - Z całą pewnością mamy dość miejsca na pięcioro - stwierdził Jeremi. - Nasz apartament, drogie dzieci, liczy siedemdziesiąt jeden pokoi, możecie sobie wybrać, które chcecie. Klausie, * 4 o m -* WINDA WIDMO* pan Poe wspomniał coś o twoich zainteresowaniach wynalazczych, nie mylę się? - Wynalazkami zajmuje się moja siostra -sprostował Klaus. - Ja prowadzę raczej studia badawcze. - Wobec tego - rzekł Jeremi - możesz zająć pokój sąsiadujący z biblioteką, a Wioletce damy ten z długą drewnianą skrzynią, idealną do przechowywania narzędzi. Słoneczko ulokujemy w środkowym, między wami. Co wy na to? Propozycja brzmiała doprawdy wspaniale, lecz sieroty Baudelaire nie zdążyły powiedzieć tego Jeremiemu, gdyż w tej właśnie chwili zadzwonił telefon. - Ja odbiorę! Ja odbiorę! - krzyknęła Esmeral-da, pędząc przez cały pokój do aparatu. - Rezydencja Szpetnych - oznajmiła do słuchawki, po czym zamilkła, słuchając, co mówi ten ktoś z drugiej strony. - Tak, mówi pani Szpetna. Tak. Tak. Tak? Och, dziękuję, dziękuję, dziękuję! -Odłożyła słuchawkę i odwróciła się do dzieci. -Zgadnijcie, czego się dowiedziałam. Fantastyczna * 4 i * t * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * wiadomość, dotyczy właśnie tego, o czym mówiliśmy przed chwilą! - Znaleźli Bagiennych? - spytał z nadzieją Klaus. - Kogo? - zdziwiła się Esmeralda. - A, ich. Nie, nie znaleźli ich. Zgłupiałeś? Jeremi, dzieci, posłuchajcie: ciemność wyszła z mody! Światło jest w modzie! - No cóż - westchnął Jeremi. - Nie wiem, czy to taka fantastyczna wiadomość, ale przyjemnie będzie zobaczyć w domu trochę światła. Do dzieła, Baudelaire'owie, pomóżcie mi poodsła-niać żaluzje, obejrzycie sobie widok z okna. Stąd całkiem sporo widać. - Idę pozapalać wszystkie lampy w apartamencie - oznajmiła rozentuzjazmowana Esmeralda. - Szybko, zanim ktoś zauważy, że u nas w mieszkaniu jest jeszcze ciemno! Esmeralda wybiegła z pokoju, a Jeremi spojrzał na dzieci, wzruszył ramionami i skierował się w stronę okien. BaudelaireWie poszli za nim i pomogli mu popodciągać ciężkie żaluzje, zasła- * 42 m * WINDA WIDMO * niające okna. W jednej chwili całe wnętrze zalał potok słońca, aż wszyscy zmrużyli oczy. Gdyby sieroty Baudelaire rozejrzały się w tej chwili po pokoju, nareszcie porządnie oświetlonym, zobaczyłyby, jak fikuśne jest całe jego urządzenie. Poduszki haftowane były srebrną nitką. Wszystkie krzesła pomalowane były na złoto. A stoliki wykonano z drewna najcenniejszych drzew świata. Ale sieroty Baudelaire nie patrzyły w tej chwili na pokój, jakkolwiek był on luksusowy. Wyglądały przez okno na leżące w dole miasto. - Imponujący widok, co? - spytał Jeremi, a dzieci pokiwały głowami w odpowiedzi. Zdawało im się, że patrzą na miniaturowe miasteczko, zbudowane z pudełek od zapałek, które są domami, i zakładek do książek zamiast ulic. Widziały maciupeńkie kolorowe klocki, które były w istocie samochodami i pojazdami, jeżdżącymi po zakładkach do książek i przystającymi przed pudełkami od zapałek, w których mieszkają i pracują małe kropeczki, czyli ludzie. BaudelaireWie zobaczyli okolicę, w której sami mieszkali kiedyś *43* • SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * z rodzicami, oraz dzielnice, gdzie mieszkali ich koledzy, a w bladoniebieskiej smudze, daleko, daleko, poznali nadmorską plażę, gdzie otrzymali swego czasu straszną wiadomość, która zapoczątkowała wszystkie ich nieszczęścia. - Wiedziałem, że wam się spodoba - powiedział Jeremi. - Apartament na samej górze jest bardzo kosztowny, ale warto się wykosztować na taki widok jak ten. Spójrzcie tam: te okrągłe pudełeczka to fabryki soku pomarańczowego. A ten fioletowawy domek koło parku to moja ulubiona restauracja. Och, spójrzcie teraz prosto w dół: ścinają właśnie te okropne drzewa, które zaciemniały naszą ulicę. - Oczywiście, że ścinają - powiedziała Esme-ralda, wchodząc szybkim krokiem do pokoju i gasząc po drodze resztki świec ustawionych na gzymsie nad kominkiem. - Od dziś w modzie jest światło dzienne, tak samo jak akwatyczne martini, garnitury w prążki i sieroty. Wioletka, Klaus i Słoneczko spojrzeli w dół i stwierdzili, że Jeremi miał rację. Dziwaczne * WINDA WIDMO * drzewa, które blokowały dostęp światła do Alei Ciemnej, drzewa, które z wysokości apartamentu wyglądały jak papierowe wycinanki, były właśnie usuwane przez kropeczki - ogrodników. Ale chociaż z powodu tych drzew na ulicy było przedtem tak ponuro, dzieci pomyślały, że szkoda wycinać żywe drzewa, po których pozostają tylko gołe pniaki, z wysokości okna apartamentu przypominające pinezki. Trójka dzieci spojrzała po sobie, a potem znów w dół, w Aleję Ciemną. Drzewa wyszły z mody, więc ogrodnicy pozbywali się ich pospiesznie. Baudelaire'owie woleli nie myśleć, co będzie, jeśli któregoś dnia także sieroty wyjdą z mody. ROZDZIAŁ Trzeci vJ dybyście zobaczyli babkę, która siedzi nad rozłożoną talią kart i patrząc w karty opowiada siedzącej naprzeciwko osobie, co spotka tę osobę w przyszłości, albo nie, moglibyście powiedzieć o tej sytuacji: „na dwoje babka wróżyła". Wtedy jednak nie użylibyście tego zwrotu w tym samym znaczeniu, w którym ja go za chwilę użyję. Bo chociaż zwrot „na dwoje babka wróżyła" odnosi się czasami do babki, która patrząc w karty przepowiada komuś przyszłość, to jednak znacznie częściej stosuje się on do opisania sytuacji, * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * i WINDA WIDMO* która ma i dobre, i złe strony. Na przykład o planowanym popołudniu w kinie można by powiedzieć „na dwoje babka wróżyła", gdyby wiadomo było, że obejrzymy nasz ulubiony film, ale zamiast pop-cornu każą nam przy tym chrupać żwir. Wycieczka do zoo odbywałaby się pod hasłem „na dwoje babka wróżyła", gdyby pogoda była piękna, ale wszystkie lwy-ludojady hasałyby tego dnia na wolności. A dla sierot Baudelaire nieustannym „na dwoje babka wróżyła" okazało się kilka pierwszych dni pobytu u Szpetnych, zwłaszcza że to, co dobre, było naprawdę bardzo dobre, a to, co złe - wprost okropne. Jedną z największych zalet mieszkania u Szpetnych był dla Baudelaire'ów powrót do miasta, w którym się urodzili i wychowali. Po śmierci rodziców i katastrofalnym epizodzie wychowawczym z Hrabią Olafem trójkę dzieci wysyłano w coraz to nowe dalekie strony, one zaś coraz boleśniej tęskniły za znanym otoczeniem rodzinnego miasta. Co rano, po wyjściu Esme-raldy do pracy, Jeremi zabierał dzieci na wy- cieczki w ich ulubione miejsca. Wioletka z radością stwierdziła, że jej ukochane eksponaty w Muzeum Wynalazku im. Verne'a nie zostały zamienione na inne, i że może jak dawniej podziwiać modele mechaniczne, które obudziły w niej ducha wynalazcy, gdy miała zaledwie dwa latka. Klaus z rozkoszą zapuścił się ponownie w labirynty Księgarni im. Achmatowej, dokąd dawniej ojciec zabierał go tylko^v nagrodę, aby mu kupić atlas lub kolejny tom encyklopedii. A Słoneczko z chęcią odwiedziło Szpital Położniczy im. Pinkusa, w którym przyszło na świat, chociaż pamiętało to wydarzenie jak przez mgłę. Jednak popołudniami Baudelaire'owie wracali do domu w Alei Ciemnej 667 i tu się zaczynało to, co odpowiada przykrej części powiedzonka „na dwoje babka wróżyła". Po pierwsze, mieszkanie było zwyczajnie za wielkie. Oprócz siedemdziesięciu jeden pokoi osobistych miało ono bliżej nieokreśloną liczbę sypialni, salonów, jadalni, aneksów kuchennych, spiżarni, bawialni, pa-kamer, łazienek, sal balowych i kuchni, a także * 49 * '¦'? ^^S^^BM^^^"^ * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * pokoi, które zdawały się nie pełnić żadnej określonej funkcji. Apartament był tak ogromny, że sieroty Baudelaire często najzwyczajniej się w nim gubiły. Wioletka wychodziła na przykład z pokoju umyć zęby, i przez godzinę nie mogła trafić z powrotem. Gdy Klaus przez roztargnienie zostawił czasem okulary na kuchennym blacie, tracił całe popołudnie na odszukanie właściwej kuchni. Albo Słoneczko: już znalazło sobie wygodny kącik do siedzenia i gryzienia różnych rzeczy, a następnego dnia za nic nie mogło tam trafić. Często trudno im nawet było spotkać się z Jeremim, z tej tylko prozaicznej przyczyny, że nie mogli go znaleźć w labiryncie fikuśnych pokoi swojego nowego domu - a Esmeraldy nie oglądali prawie nigdy. Wiedzieli, że wychodzi rano do pracy i wraca wieczorami, ale nawet kiedy było wiadomo, że jest gdzieś w mieszkaniu, dzieci rzadko miały okazję oglądać choćby z daleka szóstą najważniejszą doradczynię finansową w mieście. Wyglądało na to, że albo całkiem zapomniała o nowych członkach rodziny, albo po * 5 o * * WINDA WIDMO * prostu bardziej ją interesowało wylegiwanie się na licznych kanapach apartamentu niż spędzanie czasu z sierotami. Jednak sierotom Baudelaire w gruncie rzeczy wcale nie przeszkadzało, że Esmeraldy tak często nie ma. Wolały, i to znacznie bardziej, spędzać czas we trójkę albo z Jeremim niż uczestniczyć w tasiemcowych dyskusjach o tym, co jest w modzie, a co wyszło z mody. Prawdę mówiąc, nawet w swoich pokojach dzieci nie miały zbyt ciekawego życia. Jeremi, tak jak obiecał, przydzielił Wioletce pokój wyposażony w wielką drewnianą skrzynię, rzeczywiście idealną na narzędzia, ale Wioletka w całym mieszkaniu nie znalazła ani śladu przyborów do majsterkowania. Wydało jej się dziwne, że w tak wielkim apartamencie nie ma nawet głupiego klucza francuskiego, ani głupich obcęgów, ale na jej pytanie Esmeralda odpowiedziała z wyższością, że narzędzia wyszły z mody. Klaus miał, owszem, wolny wstęp do biblioteki Szpetnych, umieszczonej w sąsiednim pokoju, obszernym i wygodnym, z setkami książek na regałach, lecz * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * rozczarował się wielce, kiedy odkrył, że wszystkie książki zawierają wyłącznie spisy tego, co było w modzie i co wyszło z mody w poszczególnych epokach historycznych. Klaus spróbował nawet zainteresować się tą problematyką, jednak lektura nudnych książek w stylu: W roku 1812 buty wyszły z mody albo Pstrąg: we Francji wyszedł z mody zniechęciła go do tego stopnia, że wkrótce prawie przestał zaglądać do biblioteki. Biednemu Słoneczku też wiodło się jak po grudzie, czyli było mu nudno we własnym pokoju. Jeremi troskliwie zaopatrzył pokój Słoneczka w zabawki, lecz były to wyłącznie zabawki przeznaczone dla niemowląt o słabszym uzębieniu -piszczące zwierzątka, pluszaki, miękkie piłeczki i różnokolorowe poduszki. Nic z tego nie nadawało się do gryzienia. Jednak dni Baudelaire'ów upływały pod hasłem „na dwoje babka wróżyła" nie tylko z powodu przytłaczających rozmiarów apartamentu Szpetnych, i nie tylko z powodu rozczarowania skrzynią na narzędzia bez narzędzi, biblioteką * WINDA WIDMO * bez interesujących książek, czy niegryźliwymi zabawkami. Baudelaire'owie tak naprawdę martwili się głównie tym, że trojaczki Bagienne przeżywają w tym samym czasie rzeczy znacznie, znacznie gorsze. Z każdym dniem niepokój 0 przyjaciół ciążył sierotom Baudełaire jak coraz większy kamień, kamień tym cięższy, że Szpetni odmówili im pomocy w staraniach o odnalezienie Bagiennych. - Męczą mnie te ciągłe dyskusje o waszych znajomych bliźniakach - oświadczyła któregoś wieczoru Esmeralda, gdy Baudelaire'owie 1 Szpetni siedzieli popijając akwatyczne martini w salonie, którego dzieci nigdy przedtem nie widziały. - Rozumiem, że się o nich martwicie, ale to nudne gadać w kółko o tym samym. - Nie chcieliśmy cię zanudzać - powiedziała Wioletka, nie dodając, że bardzo niegrzecznie jest mówić komuś, iż jego kłopoty nas nudzą. - Naturalnie - odezwał się Jeremi, wyławiając z fikuśnego kieliszka oliwkę i wrzucając ją sobie do ust. Po czym zwrócił się do żony: - Dzieci * 5 2 ¦ *53 * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * niepokoją się, Esmeraldo, co jest najzupełniej zrozumiale. Wiem, że pan Poe czyni co w jego mocy, ale może i my moglibyśmy zastanowić się wspólnie nad jakimś rozwiązaniem problemu. - Ja nie mam czasu się zastanawiać - odparła Esmeralda. - Zbliża się Wielka Aukcja Rzeczy Modnych, więc całą energię muszę teraz skupić na jej pomyślnym przygotowaniu. - Aukcja Rzeczy Modnych? - zdziwił się Klaus. - Aukcja - wyjaśnił Jeremi - to rodzaj wyprzedaży. Wszyscy gromadzą się w wielkiej sali, gdzie prowadzący aukcję demonstruje przedmioty wystawione na sprzedaż. Każdy, komu się coś spodoba, woła głośno, ile skłonny byłby zapłacić za dany przedmiot. To się nazywa licytacja. Ktoś inny może przelicytować tego pierwszego, a jeszcze ktoś inny tego drugiego, aż ten, kto wywoła najwyższą cenę, wygrywa aukcję i kupuje pożądany artykuł. To wielce ekscytujące. Wasza matka uwielbiała aukcje! Pewnego razu, pamiętam... * WINDA WIDMO * - Zapomniałeś o najważniejszym - przerwała mu Esmeralda. - Cała impreza nazywa się Aukcja Rzeczy Modnych, ponieważ wystawiamy na niej tylko to, co jest w modzie. Aukcję zawsze organizuję ja, i zawsze jest to jedno z najbardziej bombowych wydarzeń roku! - Bombo? - spytało Słoneczko. - W tym przypadku - wyjaśnił siostrzyczce Klaus - słowo „bombowe" nie ma żadnego związku z bombardowaniem czegokolwiek. Znaczy tyle co „fantastyczne". - Bo jest fantastyczne! - podchwyciła Esmeralda. - Aukcje organizujemy w Hali Veblena, na licytację wystawiamy same najmodniejsze rzeczy najwyższej klasy, a cały dochód przeznaczony jest na szlachetny cel. - Na jaki szlachetny cel? - spytała Wioletka. Ubawiona Esmeralda klasnęła w dłonie z długimi pazurami. - Jak to na jaki? Wszystkie pieniądze z aukcji, co do grosza, trafiają do mojej kieszeni! Czy to nie bombowe? * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * * WINDA WIDMO * niepokoją się, Esmeraldo, co jest najzupełniej zrozumiałe. Wiem, że pan Poe czyni co w jego mocy, ale może i my moglibyśmy zastanowić się wspólnie nad jakimś rozwiązaniem problemu. - Ja nie mam czasu się zastanawiać - odparta Esmeralda. - Zbliża się Wielka Aukcja Rzeczy Modnych, więc całą energię muszę teraz skupić na jej pomyślnym przygotowaniu. - Aukcja Rzeczy Modnych? - zdziwił się Klaus. - Aukcja - wyjaśnił Jeremi - to rodzaj wyprzedaży. Wszyscy gromadzą się w wielkiej sali, gdzie prowadzący aukcję demonstruje przedmioty wystawione na sprzedaż. Każdy, komu się coś spodoba, woła głośno, ile skłonny byłby zapłacić za dany przedmiot. To się nazywa licytacja. Ktoś inny może przelicytować tego pierwszego, a jeszcze ktoś inny tego drugiego, aż ten, kto wywoła najwyższą cenę, wygrywa aukcję i kupuje pożądany artykuł. To wielce ekscytujące. Wasza matka uwielbiała aukcje! Pewnego razu, pamiętam... - Zapomniałeś o najważniejszym - przerwała mu Esmeralda. - Cała impreza nazywa się Aukcja Rzeczy Modnych, ponieważ wystawiamy na niej tylko to, co jest w modzie. Aukcję zawsze organizuję ja, i zawsze jest to jedno z najbardziej bombowych wydarzeń roku! - Bombo? - spytało Słoneczko. - W tym przypadku - wyjaśnił siostrzyczce Klaus - słowo „bombowe" nie ma żadnego związku z bombardowaniem czegokolwiek. Znaczy tyle co „fantastyczne". - Bo jest fantastyczne! - podchwyciła Esmeralda. - Aukcje organizujemy w Hali Veblena, na licytację wystawiamy same najmodniejsze rzeczy najwyższej klasy, a cały dochód przeznaczony jest na szlachetny cel. - Na jaki szlachetny cel? - spytała Wioletka. Ubawiona Esmeralda klasnęła w dłonie z długimi pazurami. - Jak to na jaki? Wszystkie pieniądze z aukcji, co do grosza, trafiają do mojej kieszeni! Czy to nie bombowe? * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ • - Prawdę mówiąc, kochanie - wtrącił Jeremi -myślałem, że w tym roku moglibyśmy przeznaczyć dochód na jakiś inny szlachetny cel. Na przykład niedawno czytałem o pewnej siedmioosobowej rodzinie: matka i ojciec są bez pracy, zbiednieli tak, że nie mogą sobie pozwolić nawet na jednopokojowe mieszkanie. Moglibyśmy przekazać część pieniędzy z aukcji takim właśnie ludziom. - Nie opowiadaj głupstw - zezłościła się Esmerałda. - Jeśli zaczniemy rozdawać pieniądze biednym, to zabraknie w końcu biednych. A poza tym, w tym roku na aukcji zarobimy naprawdę kupę pieniędzy. Dziś przed południem jadłam lunch z dwunastoma milionerami: jedenastu z nich zapowiedziało, że na pewno wezmą udział w Aukcji Rzeczy Modnych. Dwunasty ma w tym czasie bankiet urodzinowy. Pomyśl tylko, Jeremi, ile zarobię! Może stać nas będzie na przeprowadzkę do większego mieszkania! - Przecież wprowadziliśmy się tutaj dopiero parę tygodni temu - zaoponował Jeremi. - Oso- • 5udynku, a po- Wioletka. - I |z u teS° kogOŚ Esmeralda kat * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * skoro być może nadarzyła im się okazja uratowania przyjaciół. - Masz rację - rzekł Klaus, a Słoneczko pokiwało główką na zgodę. - Musimy przeszukać apartament. Tylko że to szalenie skomplikowany lokal. Ja gubię się tu nocą nawet w drodze do łazienki. Jak to zrobić, żeby się nie zgubić? - Jaś! - pisnęło Słoneczko. Dwoje starszych Baudelaire'ów popatrzyło po sobie. Rzadko zdarzało się, aby Słoneczko powiedziało coś, czego ani siostra, ani brat nie rozumieli, lecz ostatnia wypowiedź Słoneczka była najwyraźniej tego przykładem. - Chodzi ci o to, że powinniśmy sporządzić mapę? - upewniła się Wioletka. Słoneczko pokręciło główką. - Gosia! - powiedziało. - Znów nie rozumiemy, o co ci chodzi - stwierdził Klaus. - Jaś i Gosia? Co to ma znaczyć? - Ojej! - krzyknęła nagle Wioletka. - Jaś i Gosia znaczy Jaś i Małgosia! Pamiętasz tych dwoje półgłówków z bajki? * 11 4 • * WINDA WIDMO * - No jasne - odparł Klaus. - Brat i siostra, którzy uparli się łazić bez opieki po lesie. - I zostawiali za sobą ślad z rozsypanych okruszków - dodała Wioletka, sięgając po grzankę ze śniadania, które Jeremi zostawił dzieciom na tacy - dzięki czemu się nie zgubili. Pokruszymy te grzanki i w każdym pokoju zostawimy parę okruchów, żebyśmy wiedzieli, że już w nim byliśmy. Mądrala z ciebie, Słoneczko. - Blized - przyznało skromnie Słoneczko, komunikując coś w sensie: „Nie przesadzajmy". I muszę powiedzieć wam ze smutkiem, że miało rację. Bo chociaż dzieci wędrowały z sypialni do salonu, i do stołowego, i do jadalni, i do aneksu kuchennego, i do poczekalni, i do garderoby, i do bawialni, i do łazienki, i do kuchni, i do tych pokoi, które zdawały się nie pełnić żadnej określonej funkcji, i z powrotem, pozostawiając za sobą wszędzie rozsypane okruszki, to nigdzie nie znalazły Guntera. Zaglądały do szaf w pokojach, i do szafek w kuchniach, a nawet za zasłony prysznicowe w łazienkach, chcąc się upewnić, *"5* * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * * WINDA WIDMO * czy gdzieś tam nie siedzi Gunter. W szafach znajdowały ubrania na wieszakach, w szafkach kuchennych puszki konserw, pod prysznicami płyny do kąpieli, ale gdy ranek dobiegł końca i Baudelaire'owie śladem własnych okruszków wrócili do pokoju Wioletki, zmuszeni byli powiedzieć sobie otwarcie, że nie znaleźli nic a nic. - Gdzież u licha schował się ten Gunter? -głowił się Klaus. - Przeszukaliśmy wszystko. - Może krążył po mieszkaniu - wyraziła przypuszczenie Wioletka. - Mógł przez cały czas trzymać się o jeden pokój za nami, przeskakując do tych pomieszczeń, które już sprawdziliśmy. - Nie sądzę - powiedział Klaus. - Na pewno usłyszelibyśmy go, gdyby skakał w tych swoich głupich butach. Moim zdaniem, jego tu nie ma od wczoraj wieczorem. Esmeralda kategorycznie twierdzi, że wyszedł z mieszkania, ale portier upiera się, że nie wychodził. Tu się coś nie zgadza. - Zastanawiałam się nad tym - powiedziała Wioletka. - I myślę, że mogłoby się zgodzić. Esmeralda kategorycznie twierdzi, że Gunter wyszedł z mieszkania. A portier upiera się, że nie wychodził z domu. To znaczy, że nadal może się ukrywać w którymś z pozostałych mieszkań Alei Ciemnej 667. - Racja! - przyznał Klaus. - Może wynajął mieszkanie na innym piętrze, jako kwaterę główną swojej nowej operacji. - Albo może któreś z tutejszych mieszkań należy do kogoś z jego trupy teatralnej - zasugerowała Wioletka i zaczęła wyliczać na palcach kolejnych członków tego towarzystwa spod ciemnej gwiazdy. - Ten, co ma hak zamiast ręki, ten łysy z długim nosem, ten co wygląda trochę jak chłop, a trochę jak baba... - Albo te dwie upudrowane na biało, które mu pomagały w porwaniu Bagiennych - dorzucił Klaus. - Ko - zauważyło Słoneczko, komunikując coś w sensie: „A może Gunter wprosił się podstępem do kogoś z lokatorów tego budynku, a potem związał go i ukrywa się teraz u tego kogoś w kuchni?". * 11 6 * * 11 7 * * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ '¦ - Gdybyśmy znaleźli Guntera gdzieś na terenie domu, Szpetni przekonaliby się przynajmniej, że to kłamca - powiedziała Wioletka. -Nawet jeśli nie wierzą nam, że Gunter to Hrabia Olaf, nabiorą wobec niego podejrzeń, gdy zostanie przyłapany na ukrywaniu się w innym mieszkaniu. - Ale jak to stwierdzić? - zastanowił się Klaus. -Nie możemy przecież pukać do każdych drzwi i prosić lokatorów o pokazanie nam mieszkania. - Nie musimy oglądać mieszkań - powiedziała Wioletka. - Wystarczy, że je podsłuchamy. Klaus i Słoneczko w pierwszej chwili spojrzeli na siostrę nic nie rozumiejąc, ale zaraz zaczęli się uśmiechać, coraz szerzej. - Racja! - powiedział Klaus. - Chodząc po piętrach i przykładając ucho do każdych drzwi, przekonamy się, czy Gunter jest gdzieś w środku. - Lorigo! - pisnęło Słoneczko, komunikując: „Na co czekamy? Do dzieła!". - Nie tak prędko - powstrzymał siostrzyczkę Klaus. - Na parter daleka droga, a myśmy się już * 11 * WINDA WIDMO * zdrowo nachodzili - i naczołgali, jak niektórzy. Włóżmy lepiej najmocniejsze buty i zabierzmy po dodatkowej parze skarpet. W ten sposób unikniemy bąbli na nogach. - Trzeba też wziąć trochę wody - powiedziała Wioletka - bo może nam się zachcieć pić. - Kasi! - pisnęło Słoneczko, po czym wszystkie sieroty Baudelaire wzięły się do dzieła: przebrały się z piżam w stroje stosowne do chodzenia po schodach, włożyły najmocniejsze buty i powsa-dzały do kieszeni po jednej parze zapasowych skarpetek. Gdy Wioletka i Klaus sprawdzili, czy Słoneczko ma prawidłowo zawiązane buciki, cała trójka opuściła swoje pokoje i po okruszkach dotarła do korytarza, skąd ruszyła dalej przez salon, dwie sypialnie, następny korytarz i najbliższą kuchnię, trzymając się cały czas razem, aby przypadkiem któreś nie zginęło w tym wielkim apartamencie. W kuchni znaleźli winogrona, pudełko krakersów i słoik masu jabłkowego, a także butelkę wody, z której dawniej Szpetni przyrządzali akwatyczne martini, a która teraz miała gasić * 11 g * * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * pragnienie Baudelaire'ów w czasie długiej i forsownej ekspedycji. Wreszcie wyszli z mieszkania, minęli rozsuwane drzwi windy i stanęli na szczycie krętych schodów, czując się, jakby wyruszali na szczyt góry, a nie w dół po schodach. - Musimy iść na palcach - zdecydowała Wio-letka - żebyśmy usłyszeli Guntera, ale żeby on nas nie usłyszał. - I musimy chyba mówić szeptem - wyszeptał Klaus - żebyśmy mogli podsłuchiwać pod drzwiami, ale żeby ci zza drzwi nie podsłuchali nas. - Filawem - rzekło Słoneczko, komunikując: „Ruszajmy!", i Baudelaire'owie ruszyli. Na palcach pokonali pierwszy zakręt schodów i nadstawili ucha przy drzwiach apartamentu znajdującego się piętro niżej od mieszkania Szpetnych. Przez pierwszych parę sekund nie słyszeli nic, ale potem bardzo wyraźnie zabrzmiał głos jakiejś pani rozmawiającej przez telefon. - To na pewno nie Gunter - szepnęła Wiolet-ka. - Gunter nie jest kobietą. * ] 2 O * * WINDA WIDMO » Klaus i Słoneczko pokiwali głowami i cała trójka zeszła na palcach po schodach, na jeszcze niższe piętro. Zaledwie tam dotarli, drzwi mieszkania otworzyły się z rozmachem, ukazując bardzo niskiego pana w prążkowanym garniturze. - No to na razie, Avery! - zawołał ten pan, skinął głową sierotom Baudelaire, zamknął drzwi i ruszył w dół schodami. - Tu też nie ma Guntera - szepnął Klaus. -Gunter nie jest taki niski, ani też nie nazywa się Avery. Wioletka i Słoneczko kiwnęły głowami i cała trójka zeszła na palcach po schodach, na jeszcze niższe piętro. Przystanęli pod drzwiami i nadstawili ucha, bo w środku męski głos wołał właśnie: „To ja teraz wezmę prysznic, mamo!". Słoneczko pokręciło główką. - Minek - szepnęło, komunikując: „Gunter na pewno nigdy się nie kąpie. To brudas". Wioletka i Klaus kiwnęli głowami i cała trójka zeszła na palcach jeszcze niżej, a potem niżej, * 121 * * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * niżej i dużo niżej, podsłuchując pod każdymi drzwiami, porozumiewając się krótko, szeptem, i cały czas idąc dalej. Im niżej schodzili po schodach, tym większe odczuwali zmęczenie, jak zwykle gdy schodzili w dół z apartamentu Szpetnych. Tym razem zmęczenie potęgował dodatkowy wysiłek ekspedycji. Palce u nóg rozbolały dzieci od stąpania na palcach. Gardła rozbolały je od mówienia szeptem. Uszy rozbolały je od podsłuchiwania przy niezliczonych drzwiach, a głowy rozbolały je od kiwania na potwierdzenie, że nigdzie nie słychać głosu Guntera. Ranek już dawno minął, a Baudelaire'owie szli na palcach i podsłuchiwali, szeptali i kiwali głowami, aż w końcu, gdy znaleźli się na parterze, w hallu budynku, zdawało im się, że nie mają na ciele takiego kawałeczka, który by ich nie bolał po tej forsownej wyprawie. - To było wyczerpujące - przyznała Wioletka, siadając na najniższym stopniu i puszczając w obieg butelkę wody. - Wyczerpujące i bezowocne. * 1 2 2 * * WINDA WIDMO * - Wino! - pisnęło słabo Słoneczko. - Nie, nie, Słoneczko - uśmiechnęła się Wioletka. - Nie chciałam powiedzieć, że nie mamy owoców. Chodzi mi o to, że niczego się nie dowiedzieliśmy. Nie przegapiliśmy przypadkiem którychś drzwi? - Nie - pokręcił głową Klaus, puszczając w obieg pudełko krakersów. - Cały czas uważałem. Policzyłem nawet tym razem piętra, żebyśmy mogli jeszcze raz sprawdzić wszystkie drzwi, jak będziemy wracać. Pięter nie jest ani czterdzieści osiem, ani osiemdziesiąt cztery. Jest ich sześćdziesiąt sześć, co przypadkiem stanowi średnią arytmetyczną tych dwóch liczb. Sześćdziesiąt sześć pięter, sześćdziesiąt sześć par drzwi, i spoza żadnych ani znaku życia od Guntera. - Nie rozumiem, jak to możliwe - skapitulowała Wioletka. - Jeżeli nie ma go ani w apartamencie Szpetnych, ani w żadnym innym mieszkaniu, a wiadomo, że nie wyszedł z budynku, to gdzie może być? * 1 2 S * * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * - Może jednak jest gdzieś w apartamencie -zwątpił Klaus - tylko go nie zauważyliśmy. - Biszuj - powiedziało Słoneczko, komunikując: „Albo może jednak jest w którymś innym mieszkaniu, tylko go nie usłyszeliśmy". - Albo może jednak wyszedł z budynku - dodała Wioletka, smarując krakersa musem jabłkowym i wręczając go Słoneczku. - Zapytajmy jeszcze raz portiera. O, jest tam. Portier, jak to portier, trwał na swoim posterunku przy drzwiach i właśnie zauważył wyczerpane dzieci siedzące na najniższym stopniu schodów. - Cześć, dzieciaki - powitał je, podchodząc bliżej i uśmiechając się spod szerokiego ronda kapelusza. Z jednego długiego rękawa wystawała mu mała rozgwiazda wyrzeźbiona z drewna oraz flaszeczka kleju. - Właśnie miałem iść przykleić tę dekorację oceaniczną, ale usłyszałem, że ktoś schodzi po schodach. - Postanowiliśmy zjeść lunch na dole - powiedziała Wioletka, nie chcąc się zdradzić, że * 124* * WINDA WIDMO * wraz z rodzeństwem podsłuchiwała pod drzwiami lokatorów - a potem wspiąć się z powrotem na górę. - Przykro mi, ale to znaczy, że nie możecie wejść z powrotem na górę - oznajmił portier, wzruszając ramionami w przepastnym płaszczu. - Musicie teraz zostać tu na dole. Otrzymałem bardzo ścisłe instrukcje: nie wolno wam wrócić do apartamentu Szpetnych, dopóki nie wyjdzie stamtąd gość. Wczoraj wieczorem wpuściłem was, bo pan Szpetny przypuszczał, że gość właśnie schodzi na dół, ale pomylił się: pan Gunter wcale nie pojawił się w hallu na parterze. - Chce pan powiedzieć, że Gunter do tej chwili nie opuścił jeszcze budynku? - upewniła się Wioletka. - Na pewno nie opuścił - stwierdził portier. -Stoję tutaj dzień i noc, a nie widziałem, żeby wychodził. Zapewniam was, że pan Gunter nie przekroczył tych drzwi. - A kiedy pan sypia? - zainteresował się Klaus. * 12 5 * * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * * WINDA WIDMO * - Pijam dużo kawy - odparł portier. - To nie ma sensu - powiedziała Wioletka. - Jak to nie? - oburzył się portier. - Kawa zawiera kofeinę, która jest stymulatorem chemicznym. Stymulatory przeciwdziałają senności. - Nie chodziło mi o kawę - wyjaśniła Wioletka. - Chodziło mi o Guntera. Esmeralda, to znaczy pani Szpetna, jest pewna, że Gunter wczoraj wieczorem opuścił apartament, w czasie gdy my byliśmy w restauracji. Za to pan jest tak samo pewien, że nie wychodził on z budynku. I to jest właśnie problem, który wyraźnie nie ma rozwiązania. - Każdy problem ma jakieś rozwiązanie -sprzeciwił się portier. -Tak przynajmniej uważa mój bliski wspólnik. Tylko czasami długo nie można znaleźć rozwiązania, chociaż ma się je przed nosem. Portier uśmiechnął się do Baudelaire'ów i ruszył w stronę rozsuwanych drzwi windy. Dzieci śledziły go wzrokiem. Portier odkręcił flaszecz-kę kleju i kapnął nim na jedno skrzydło rozsu- wanych drzwi, a potem przycisnął do tego miejsca drewnianą rozgwiazdę. Przyklejanie czegokolwiek do drzwi nie jest czynnością, która da się śledzić z zaciekawieniem zbyt długo, toteż po chwili Wioletka i Słoneczko zajęły się z powrotem swoim jedzeniem i problemem Guntera. Tylko Klaus obserwował dalej portiera, który kontynuował dekorowanie hallu. Klaus Baude-laire patrzył, patrzył i patrzył na rozsuwane drzwi windy, nawet gdy klej pod rozgwiazdą już zasechł, a portier wrócił na swój posterunek przy wejściu do budynku. Klaus wpatrywał się w dekorację oceaniczną na drzwiach windy, gdyż nagle - po męczącej porannej rewizji apartamentu i wyczerpującej popołudniowej ekspedycji podsłuchowej na schodach - pojął, że portier ma rację. Klaus patrzył wprost przed siebie, bo rzeczywiście rozwiązanie problemu miał tuż przed nosem. * 1 2 6 * ;=¦ ROZDZIAŁ Siódmy vJdy znamy kogoś od dawna, przyzwyczajamy się do jego idiosynkrazji, które to słowo jest fikuśnym określeniem dziwnych zwyczajów. Na przykład Słoneczko Baude-laire znało od dość dawna swoją siostrę Wioletkę i przyzwyczaiło się do jej idiosynkrazji, polegającej na przewiązywaniu włosów wstążką, aby nie leciały do oczu, ilekroć Wioletka pracowała nad jakimś wynalazkiem. A Wioletka, która znała Słoneczko dokładnie tak samo długo, jak Słoneczko znało ją, przywykła do idiosynkrazji, która kazała Słoneczku mówić „Frejdzip?", gdy chciało zadać pytanie: „Jak możesz w takiej * i 2 g * i SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * * WINDA WIDMO * chwili myśleć o windach?". Obie zaś panienki Baudelaire znały bardzo dobrze swojego brata Klausa i przyzwyczaiły się, że jego idiosynkrazją jest niezwracanie najmniejszej uwagi na otoczenie, gdy rozmyśla o czymś bardzo głęboko, co najwyraźniej czynił również teraz, w hallu na parterze, u schyłku dnia. Portier dalej się upierał, że sierotom Baudelaire nie wolno wrócić do apartamentu, więc dzieci wciąż siedziały na dolnym stopniu wysokich schodów w gmachu przy Alei Ciemnej 667. Zjadły już cały prowiant, który z sobą wzięły, i dały odpocząć strudzonym nogom, obolałym jak nigdy od czasu, gdy Olaf w poprzednim swoim przebraniu zmuszał je do pokonywania biegiem setek okrążeń, w ramach podstępnego planu pozbawienia ich majątku. Gdy się tak siedzi, je i odpoczywa, przyjemnie jest porozmawiać, toteż Wioletka i Słoneczko miały wielką chęć wdać się w rozmowę o tajemniczym pojawieniu się i zniknięciu Guntera i o tym, co można by w tej sytuacji zrobić, ale Klaus ledwo się odzywał. Je- dynie na bezpośrednie pytania sióstr - w rodzaju: „Ale gdzie u licha mógł się podziać ten Gun-ter?", albo: „Jak myślisz, co Gunter planuje?", albo: „Topoi?" - mamrotał coś niewyraźnie w odpowiedzi, więc Wioletka i Słoneczko doszły w końcu do wniosku, że Klaus rozmyśla o czymś bardzo głęboko i zostawiły go z jego idiosynkrazją, a same rozmawiały sobie szeptem aż do chwili, gdy portier wpuścił do hallu Jeremiego i Esmeraldę. - Cześć, Jeremi - powitała ich Wioletka. -Cześć, Esmeraldo. - Trecie! - pisnęło Słoneczko, komunikując: „Witajcie w domu!". Klaus tylko coś wymamrotał. - Co za miła niespodzianka, spotkać was wszystkich tu na dole! - ucieszył się Jeremi. -Łatwiej nam będzie wspinać się na schody w towarzystwie trojga tak uroczych młodych ludzi jak wy. - A przy okazji poniesiecie nam skrzynki z lemoniadą pietruszkową - dodała Esmeralda. - * 130* * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * * WINDA WIDMO * Stoją przed wejściem na ulicy. Przynajmniej nie będę się musiała martwić, że połamię paznokcie. - Z przyjemnością wnieślibyśmy skrzynki na górę - powiedziała Wioletka - ale portier mówi, że nie wolno nam wrócić do apartamentu. - Jak to: nie wolno? - oburzył się Jeremi. - Pani Szpetna wydała mi dokładne instrukcje - wyjaśnił portier. - Nie wolno i już, przynajmniej dokąd Gunter nie wyjdzie z budynku. A jeszcze nie wyszedł. - Proszę się nie ośmieszać - zbeształa go Esmeralda. - Gunter opuścił mój apartament wczoraj wieczorem. Co z pana za portier? - Właściwie jestem aktorem - przyznał portier. - Ale i tak umiałem zastosować się do instrukcji szanownej pani. Esmeralda rzuciła mu surowe spojrzenie, jakim zapewne częstowała swoich klientów, udzielając im porad finansowych. - Instrukcje zostały zmienione - oświadczyła. - Nowa instrukcja nakazuje portierowi bezzwłocznie wpuścić mnie i moje sieroty do moje- go siedemdziesięciojednopokojowego apartamentu. Kapujesz, głąbie? - Kapuję - odparł potulnie portier. - To dobrze - powiedziała Esmeralda i odwróciła się do dzieci. - Szybciej, dzieci. Wioletka i ten, jak mu tam, wezmą po jednej skrzynce, a Jeremi wniesie resztę. Niemowlę pewnie na nic się nie przyda, ale tego należało się spodziewać. No, ruszcie się. Baudelaire'owie ruszyli się i już po chwili trójka dzieci i dwoje dorosłych wspinało się po schodach. Dzieci miały nadzieję, że Esmeralda pomoże im dźwigać skrzynki z lemoniadą, ale szósta najważniejsza doradczyni finansowa w mieście wolała snuć relację o spotkaniu z Królem Arizony niż rozpieszczać sieroty. - Przedstawił mi długą listę nowych rzeczy, które są na fali - szczebiotała Esmeralda. - Po pierwsze, grejpfruty. Po drugie, jasnoniebieskie miseczki do płatków śniadaniowych, po trzecie billboardy z reklamami łasicy, i całe mnóstwo innych rzeczy, które za chwilę wam wymienię. * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * Przez całą długą i stromą drogę do apartamentu Esmeralda wyliczała ostatnie krzyki mody, o których dowiedziała się od Jego Arizońskiej Wysokości, a obie siostry Baudelaire bardzo pilnie nadstawiały ucha. Nie na nudne wywody Esmeraldy, oczywiście, tylko na wszelkie odgłosy dochodzące zza drzwi mieszkań na kolejnych piętrach. Wioletka i Słoneczko sprawdzały jeszcze raz, czy przypadkiem za którymiś drzwiami nie chowa się Gunter. Nie usłyszały jednak niczego podejrzanego. Zapytałyby też pewnie Klausa, cichym szeptem, tak aby nie dotarło to do Szpetnych, czy przypadkiem nie usłyszał jakichś odgłosów Guntera, gdyby nie to, że widziały, iż nadal tkwi on w swojej idiosynkrazji, czyli rozmyśla nad czymś tak głęboko, że na pewno nie słyszy żadnych odgłosów zza drzwi mieszkań - tak jak nie słyszy relacji o oponach samochodowych, narciarstwie biegowym, filmach o wodospadach i całej reszcie rzeczy, wyliczanych przez Esmeraldę z prędkością karabinu maszynowego. * WINDA WIDMO * - Och, i amarantowe tapety! - krzyknęła Esmeralda, ledwie dzieci zdążyły przełknąć zestaw modnych dań, popijając je lemoniadą pietruszkową, która smakowała gorzej, niż wam się zdaje. - I trójkątne ramki do zdjęć, i wielce zgrywne serweteczki, i pojemniki na śmieci, malowane w litery alfabetu, i... - Przepraszam - odezwał się Klaus, a jego siostry aż podskoczyły ze zdziwienia, bo Klaus nie powiedział ani słowa, odkąd usiedli w hallu na parterze. - Przepraszam, że przerywam, ale moje siostry i ja jesteśmy bardzo zmęczeni. Czy możemy prosić o pozwolenie udania się do łóżek? - Ależ naturalnie - zgodził się skwapliwie Je-remi. - Musicie się dobrze wyspać przed jutrzejszą aukcją. Punktualnie o dziesiątej trzydzieści zabieram was do Hali Veblena, więc... - Nic podobnego, Jeremi - przerwała mu Esmeralda. - Żółte spinacze biurowe są w modzie, więc jutro zaraz o wschodzie słońca udasz się do Dzielnicy Papeterii i nabędziesz odpowiedni ich zapas. Dziećmi sama się zajmę. * 135* *- SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * - No cóż, nie chcę się kłócić - wzruszy! ramionami Jeremi i uśmiechnął się niepewnie. -Esmeraldo, czy nie masz ochoty otulić dzieci kołderkami? - Najmniejszej - skrzywiła się Esmeralda, sącząc lemoniadę pietruszkową. - Poprawianie kołder na trojgu wiercących się dzieciach to straszny kłopot, nie warto się tym zajmować. Do zobaczenia jutro, dzieciaki. - Miejmy nadzieję - odparła Wioletka i ziewnęła. Wiedziała, że Klaus prosi o pozwolenie odejścia tylko dlatego, że chce powiedzieć siostrom, o czym tak myślał, lecz, szczerze mówiąc, najstarsza z sierot Baudelaire była też nielicho zmęczona po nieprzespanej nocy, rewizji mieszkania i schodzeniu na palcach po schodach. -Dobranoc, Esmeraldo. Dobranoc, Jeremi. - Dobranoc, dzieci - odpowiedział Jeremi. - Ale ale, mam do was prośbę: na przyszłość, gdy wstajecie, żeby coś podjeść w środku nocy, starajcie się nie rozsypywać jedzenia po podłodze. Ostatnio zauważyłem w apartamencie mnóstwo okruchów. * 136* * WINDA WIDMO * Sieroty Baudelaire wymieniły spojrzenia i uśmiechy na wspomnienie swojego wspólnego sekretu. - Przepraszamy - powiedziała Wioletka. - Jutro bardzo chętnie odkurzymy mieszkanie. - Odkurzacze! - krzyknęła Esmeralda. - Wiedziałam, że jeszcze coś jest w modzie. Och, i wa-ciki kosmetyczne, i wszystko, co jest posypane czekoladą, i... Baudelaire'owie mieli już dość listy Esmeral-dy, więc odnieśli swoje talerze do najbliższej kuchni i powędrowali korytarzem ozdobionym porożami rozmaitych zwierząt, potem przeszli przez salon, przez pięć łazienek, z następnej kuchni skręcili w lewo, i w końcu dotarli do pokoju Wioletki. - No dobrze, Klaus - powiedziała do brata Wioletka, gdy cała trójka umościła się w kąciku idealnym na poważne rozmowy. - Wiem, że głęboko nad czymś rozmyślałeś, bo zachowywałeś się po swojemu dziwnie, czyli nie zwracałeś najmniejszej uwagi na otoczenie. * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * - Swoiście dziwne zachowanie nazywamy idiosynkrazją - zdefiniował Klaus. - Stiblo! - pisnęło Słoneczko, komunikując: „Poszerzaniem słownictwa możemy zająć się później, teraz nam powiedz, o czym myślałeś!". - Przepraszam, Słoneczko - zmitygowal się Klaus. - Powiem krótko: chyba domyślam się, gdzie siedzi Gunter, ale nie jestem tego pewien. Po pierwsze, Wioletko, muszę cię o coś spytać. Co wiesz o windach? - O windach? - powtórzyła Wioletka. - Tak się składa, że wiem o nich całkiem sporo. Mój kolega Ben podarował mi kiedyś na urodziny schemat konstrukcyjny windy, który przestudiowałam bardzo dokładnie. Dokument, oczywiście, przepadł w pożarze, ale pamiętam, że winda jest, ogólnie mówiąc, krytą ze wszystkich stron platformą, która porusza się po osi pionowej dzięki długiemu pasowi transmisyjnemu i systemowi lin. Uruchamia się ją za pomocą przycisku aktywującego układ hamulców elektromagnetycznych, dzięki któremu ruch dźwigu * 13 8 * * WINDA WIDMO * można zatrzymać w dowolnym momencie wybranym przez pasażera. Innymi słowy, winda jest to pudełko poruszające się z góry na dół i z powrotem, w zależności od tego, gdzie chcemy jechać. Ale na co ci te informacje? - Frejdzip? - spytało Słoneczko, co, jak już wiecie, było zgodne z jego idiosynkracją i znaczyło: „Jak możesz w takiej chwili myśleć o windach?". - Pomysł z windą podsunął mi właściwie portier - powiedział Klaus. - Pamiętacie, co mówił o rozwiązaniach, które człowiek ma tuż przed nosem? Akurat wtedy, gdy to mówił, przyklejał drewnianą rozgwiazdę do drzwi windy. - Owszem, zauważyłam to - przyznała Wioletka. - Moim zdaniem ta rozgwiazda była dość brzydka. - Fakt, że była brzydka - zgodził się z siostrą Klaus. - Ale nie o tym chciałbym mówić. Wtedy pomyślałem o drzwiach windy. Na zewnątrz naszego apartamentu są dwie pary rozsuwanych drzwi windy. Ale na wszystkich innych piętrach tylko po jednej. * i 3 9 * * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * - To prawda - zastanowiła się Wioletka. -Dziwne, że sama o tym nie pomyślałam. To znaczy, że jedna z wind zatrzymuje się tylko na samej górze. - Jeliwerk! - stwierdziło Słoneczko, komunikując: „Więc ta winda jest do chrzanu!". - Nie zgodziłbym się z tobą - rzekł Klaus. -Przypuszczam raczej, że za tymi drzwiami w ogóle nie ma windy. - Nie ma windy? - powtórzyła Wioletka. -Ależ to by znaczyło, że jest tam pusty szyb.1 - Midio? - spytało Słoneczko. - Szyb to ta przestrzeń, w której winda jeździ do góry i na dół - wyjaśniła siostrzyczce Wioletka. - Coś w rodzaju korytarza, tylko że nie ciągnie się poziomo, lecz pionowo z dołu do góry. - A korytarz - wpadł jej w słowo Klaus - może prowadzić do kryjówki. - Aha! - wykrzyknęło Słoneczko. - Właśnie, aha! - przytaknął Klaus. - Pomyślcie tylko: gdybym się przemieszczał pustym szybem windowym, zamiast schodami, nikt by ni- * i 4 o * * WINDA WIDMO * gdy nie odgadł, gdzie jestem. Moim zdaniem ta winda wcale nie została zamknięta dlatego, że wyszła z mody. Moim zdaniem tam właśnie chowa się Gunter. - Ale po co się chowa? Co on knuje? - niepokoiła się Wioletka. - Tego jeszcze chwilowo nie wiemy - przyznał Klaus - ale założę się, że odpowiedź tkwi za tymi rozsuwanymi drzwiami. Zajrzyjmy, co się kryje za drzwiami drugiej windy. Jeżeli zobaczymy system lin i inne rzeczy, które nam, Wiolet-ko, opisałaś, będziemy wiedzieli, że rzeczywiście jest tam winda. A jeżeli nie... - To będziemy wiedzieli, że jesteśmy na właściwym tropie - dokończyła za brata Wioletka. -Chodźmy tam natychmiast. - Jeśli mamy tam iść natychmiast - zauważył Klaus - musimy to zrobić bardzo cicho. Szpetni na pewno nie pozwoliliby nam zwiedzać szybu windowego. - A jednak warto zaryzykować, jeśli ma nam to dopomóc w rozszyfrowaniu planu Guntera - * J Ą 1 * * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * powiedziała Wioletka. Przykro mi mówić, że, jak się okazało, rzecz wcale nie była warta ryzyka, chociaż, oczywiście, Baudelaire'owie nie mogli jeszcze tego wiedzieć, więc pokiwali tylko zgodnie głowami i na paluszkach ruszyli ku wyjściu z apartamentu, zaglądając po drodze do wszystkich pokoi i upewniając się, że nigdzie w pobliżu nie ma Szpetnych. Jeremi i Esmeralda najwyraźniej spędzali wieczór w innej części mieszkania, gdyż nigdzie nie było po nich ani widu, ani słychu - wyrażenie „ani widu, ani sły-chu" oznacza tu, że „nie dało się zauważyć ani szóstej najważniejszej doradczyni finansowej w mieście, ani jej męża". Dzieci miały też nadzieję, że drzwi wyjściowe nie zaskrzypią przy otwieraniu, i rzeczywiście, dobrze naoliwione zawiasy musiały być w modzie, bo Baudelaire'om udało się bezgłośnie opuścić apartament i podejść na paluszkach do dwóch par rozsuwanych drzwi wind. - Jak poznamy, która to winda? - szepnęła Wioletka. - Drzwi są identyczne. * 1 4 2 * * WINDA WIDMO * - O tym nie pomyślałem - przyznał Klaus. -Jeśli jedne z tych drzwi prowadzą do sekretnego przejścia, to powinno się dać je jakoś rozpoznać. Słoneczko zaczęło nagle szarpać za nogawki spodni brata i siostry, co było dobrym sposobem na ściągnięcie ich uwagi bez najmniejszego hałasu. Gdy Wioletka i Klaus spojrzeli w dół, ciekawi, czego chce od nich siostrzyczka, Słoneczko, nadal bezgłośnie, zakomunikowało im, o co chodzi. Bez słowa wskazało małym paluszkiem przyciski widoczne przy obu parach rozsuwanych drzwi. Przy jednych drzwiach przycisk był tylko jeden, a strzałka na nim wskazywała w dół. Za to przy drugich drzwiach widniały dwa przyciski: jeden ze strzałką w dół, a drugi ze strzałką w górę. Dzieci przyjrzały im się z wielką uwagą. - Czemu miałby służyć przycisk ze strzałką do góry, skoro jesteśmy na najwyższym piętrze? - szepnęła Wioletka. I nie czekając na odpowiedź, wcisnęła guzik. Drzwi natychmiast rozsunęły się z cichym świstem, a dzieci ostrożnie zajrzały do środka i oniemiały z wrażenia. * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * - Lakri - szepnęło Słoneczko, komunikując coś w sensie: „Nie ma lin". - Nie tylko lin - dodała Wioletka - ale i ogromnego pasa transmisyjnego, i tablicy kontrolnej, i systemu hamulców elektromagnetycznych. Nie widzę nawet komory windy. - Wiedziałem! - szepnął rozemocjonowany Klaus. - Wiedziałem, że to jest winda widmo! „Widmo" to słowo oznaczające pozór jakiejś rzeczy. Przestrzeń, w którą w tej chwili zaglądali Baudelaire'owie, udawała windę, ale należałoby raczej nazwać ją „najstraszniejszym miejscem, jakie sieroty Baudelaire kiedykolwiek widziały". Stojąc w otwartych drzwiach i zerkając w pusty szyb windy, dzieci miały wrażenie, że stoją na krawędzi niebotycznego urwiska, nad przepaścią o zawrotnej głębokości. Wrażenie zawrotnej głębokości brało się stąd, że w szybie panowała kompletna ciemność. Szyb ten przypominał raczej bezdenny loch niż korytarz, loch wiodący w czerń, jakiej dzieci nigdy jeszcze nie widziały. Była to czerń czarniejsza * WINDA WIDMO * niż najczarniejsza bezksiężycowa noc. Czarniejsza niż Aleja Ciemna w dniu przybycia Baude-laire'ów do nowego domu. Czarniejsza niż najczarniejsza pantera wytarzana w smole, która żre czarną lukrecję na samym dnie najgłębszych głębin Morza Czarnego. Sierotom Baudelaire nawet w najkoszmarniejszych snach nie śniło się, że gdzieś może być tak ciemno, jak w tym bezdennym, niewyobrażalnie czarnym lochu. Zdawało im się, że szyb za chwilę wciągnie ich i już nigdy, przenigdy nie ujrzą ani pro-myczka światła. - Musimy się tam spuścić - rzekła Wioletka, sama nie dowierzając własnym słowom. - Nie wiem, czy starczy mi odwagi - odrzekł Klaus. - Spójrz, jak tam ciemno. To straszne. - Prolit - powiedziało Słoneczko, komunikując: „Nie takie straszne, jak to, co zrobi z nami Gunter, jeśli nie ujawnimy jego planu". - Może lepiej powiedzmy Szpetnym o naszym odkryciu - zaproponował Klaus. - Niech lepiej oni spuszczą się tym sekretnym szybem. * 1 Ą 4 « * j 4 5 * * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * - Nie mamy czasu na dyskusje ze Szpetnymi -stwierdziła Wioletka. - Każda stracona przez nas minuta jest dla Bagiennych kolejną minutą spędzoną w łapach Guntera. - Ale jak mamy tam zejść? - spytał Klaus. -Nie widzę żadnej drabiny ani schodów. W ogóle nic nie widzę. - Musimy spuścić się na linie - zdecydowała Wioletka. - Tylko skąd weźmiemy linę w środku nocy? Większość sklepów z artykułami przemysłowymi zamyka się o szóstej. - Szpetni muszą mieć gdzieś w mieszkaniu kawałek liny - powiedział Klaus. - Rozdzielmy się i poszukajmy. Spotkamy się tu znowu za piętnaście minut. Wioletka i Słoneczko przystały na plan brata. Cała trójka odstąpiła ostrożnie od szybu windy i na paluszkach wślizgnęła się z powrotem do apartamentu Szpetnych. Dzieci czuły się jak włamywacze, ruszając każde w inną stronę na rekonesans, chociaż historia zna zaledwie pięciu włamywaczy specjalizujących się w wykradaniu lin. * i 4 6 * WINDA WIDMO * Wszystkich pięciu dawno już schwytano i osadzono w więzieniach, co wyjaśnia, dlaczego dziś nikt prawie nie trzyma lin w zamkniętych schowkach. Baudelaire'owie jednak stwierdzili, że ich opiekunowie nie zamykają lin w schowkach z innego powodu: po prostu ich nie mieli. - Nie znalazłam ani kawałka liny - powiedziała Wioletka, gdy spotkali się po zakończeniu poszukiwań. - Ale znalazłam kilka przedłużaczy elektrycznych, może się przydadzą. - A ja pościągałem w paru pokojach sznury od zasłon - pochwalił się Klaus. - Myślę, że można je wykorzystać w charakterze lin. - Armani - obwieściło Słoneczko, prezentując naręcze krawatów Jeremiego. - No to mamy niejedną linę widmo do zejścia w głąb windy widmo - podsumowała Wioletka. - Połączmy teraz to wszystko razem, najlepiej Diabelskim Jęzorem. - Diabelskim Jęzorem? - zdumiał się Klaus. - To rodzaj węzła żeglarskiego - wyjaśniła Wioletka. - Wynalazły go w piętnastym wieku * i * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * • WINDA WIDMO * fińskie piratki. Zastosowałam ten węzeł do zamocowania kotwiczki, gdy Olaf uwięził Słoneczko w klatce na szczycie wieży. Tutaj też na pewno się sprawdzi. Musimy zrobić jak najdłuższą linę, przecież ten szyb powinien sięgać parteru. - Na moje oko, sięga chyba środka ziemi - powiedział Klaus. - Tak długo uciekaliśmy przed Hrabią Olafem... aż wierzyć mi się nie chce, że teraz sami go szukamy. - Mnie też nie chce się wierzyć - przyznała Wioletka. - Gdyby nie Bagienni, nigdy nie spuściłabym się w ten kanał. - Bangemp - przypomniało rodzeństwu Słoneczko, komunikując coś w sensie: „Ale gdyby nie Bagienni, od dawna tkwilibyśmy w szponach Olafa". Klaus i Wioletka pokiwali potakująco głowami. Wioletka pokazała rodzeństwu, jak się wiąże Diabelski Jęzor, i cała trójka jęła z zapałem mocować przedłużacze elektryczne do sznurów od zasłon, sznury od zasłon do krawatów, a ostatni krawat do najsolidniejszego przedmiotu, jaki dzieci znalazły w apartamencie Szpet- nych, czyli do gałki od drzwi wejściowych. Wioletka skontrolowała dzieło i sprawdziła wytrzymałość liny silnym szarpnięciem. - Moim zdaniem utrzyma nas troje - stwierdziła z zadowoleniem. - Miejmy tylko nadzieję, że jest wystarczająco długa. - Może spuścimy ją na próbę - zaproponował Klaus - i przekonamy się, czy uderzy końcem w dno szybu. W ten sposób zyskamy pewność. - Dobry pomysł - pochwaliła Wioletka, podchodząc na skraj szybu. Rzuciła w czeluść końcówkę ostatniego przedłużacza, który zaraz znikł w ciemności, pociągając za sobą resztę liny. Bau-delaire'owie czekali w napięciu. Zwoje przedłużacza, sznura i krawatów odwijały się jeden po drugim i jak długi wąż wślizgiwały się w czarną dziurę szybu. Wąż wślizgiwał się, wślizgiwał i wślizgiwał, a dzieci nachyliły się najniżej, jak śmiały i jak naj pilniej nadstawiały ucha. W końcu usłyszały ciche dzyń! - to końcówka przedłużacza uderzyła o coś metalowego. Sieroty popatrzyły po sobie. Na myśl o zejściu tak głęboko * i 4 g • * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * w czarną czeluść po prowizorycznej linie, którą własnoręcznie zmajstrowały, najchętniej odwróciłyby się na pięcie, uciekły do łóżek i ponaciągały kołdry na głowę. Stały jednak dalej na skraju czarnej, strasznej przepaści i rozważały, czy naprawdę odważą się spuścić po linie w dół. Lina Baudelaire'ów dotarła jakoś do dna. Ale czy samym Baudelaire'om też się to uda? - Jesteście gotowe? - spytał w końcu Klaus. - Nie - odpowiedziało Słoneczko. - Ja też nie - wyznała Wioletka - ale na gotowość możemy chyba czekać do końca życia. Więc ruszajmy. Wioletka po raz ostatni szarpnęła kontrolnie linę i ostrożnie spuściła się w głąb szybu. Klaus i Słoneczko obserwowali, jak ich siostra znika w ciemności: jakby ją połknął wielki, zgłodniały potwór. - Schodźcie - zabrzmiał z ciemności szept Wioletki. - Jest w porządku. Klaus pochuchał w dłonie, Słoneczko również, i dwójka młodszych Baudelaire'ów ruszyła * WINDA WIDMO * za siostrą w nieprzeniknioną czerń szybu windowego, gdzie przekonali się, że Wioletka nie powiedziała im prawdy. Nie było w porządku. Nie było ani w połowie w porządku. Nie było nawet w jednej dwudziestej siódmej w porządku. Spuszczanie się po linie w smolistą czeluść szybu przypominało zapadanie się w czarną dziurę głębokiej pułapki na dnie lochu, który ciągnie się głęboko pod ziemią, więc z wszystkich sytuacji, które Baudelaire'owie dotychczas przeżyli, ta była akurat najmniej w porządku. Nie widzieli nic oprócz własnych rąk zaciśniętych na linie, bo nawet gdy ich oczy przywykły już do ciemności, bali się spojrzeć gdziekolwiek, a szczególnie w dół. Nie słyszeli też nic poza odległym dzyń! końcówki liny, bo nie ważyli się wypowiedzieć do siebie ani słowa. I nie czuli nic oprócz panicznego lęku, głębokiego i mrocznego jak sam szyb windowy, lęku tak przemożnego, że ja sam, odkąd zwiedziłem dom pod numerem 667 w Alei Ciemnej i zobaczyłem głęboką czeluść, w którą zapuścili się Baudelaire'owie, śpię zawsze 151 * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * z czterema zapalonymi reflektorami w pokoju. Zwiedzając ten dom, zobaczyłem też to, co ujrzały sieroty Baudelaire, gdy stanęły na dnie szybu po ponad trzech strasznych godzinach mozolnego spuszczania się po linie. Ich wzrok, przywykły już do ciemności, padł mianowicie na to, w co uderzała z cichym brzękiem końcówka liny. Podzwaniała ona o coś metalowego - no dobrze, nazwijmy rzecz po imieniu: o metalową kłódkę. Kłódka pieczętowała metalowe drzwi, przytwierdzone do metalowych prętów tworzących zardzewiałą metalową klatkę. Zanim moje poszukiwania przywiodły mnie w to miejsce, klatka była już pusta, i to od dłuższego czasu. Nie była jednak pusta, gdy dotarli do niej Bau-delaire'owie. Gdy oni stanęli na dnie tej głębokiej i strasznej czeluści i gdy zajrzeli do wnętrza zardzewiałej klatki, ujrzeli tam skulone, drżące postacie Duncana i Izadory Bagiennych. >smy — Ja śnię - szepnął Duncan Bagienny głosem schrypniętym od ciężkiego szoku. -Ja chyba śnię. - Jak możesz śnić - spytała Izadora - skoro ja mam ten sam sen? - Czytałem kiedyś - odszepnął jej Duncan -o reporterce wojennej, którą wroga armia więziła przez trzy lata. Reporterka co rano wyglądała przez okienko więziennej celi i zdawało jej się, że widzi swoich dziadków spieszących jej na pomoc. Ale żadni dziadkowie nie nadchodzili. To była halucynacja. - A ja pamiętam - szepnęła Izadora - że czytałam o poecie, który w każdy wtorek wieczorem * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * widywał w swojej kuchni sześć cudnych dziewic, chociaż w istocie nikogo tam nie było. To była fantasmagoria. - Nie - powiedziała Wioletka, sięgając ręką między pręty klatki. Trojaczki Bagienne skuliły się w najdalszym kącie, jakby Wioletka była jadowitym pająkiem, a nie ich od dawna niewidzianą przyjaciółką. - To nie halucynacja. To ja, Wioletka Baudelaire. - I ja, Klaus - dodał Klaus. - Nie jestem fantasmagorią. - Słoń! - przedstawiło się Słoneczko. Sieroty Baudelaire gwałtownie mrugały oczami w ciemności, wytężając wzrok, jak tylko mogły. Skoro już nie dyndały na linie, mogły dokładniej rozejrzeć się po swoim ponurym otoczeniu. Ich długa ekspedycja zakończyła się w ciasnym, obskurnym pomieszczeniu, w którym nie było nic oprócz zardzewiałej klatki, o którą podczas spuszczania się dzieci w dół podzwaniała końcówka liny. Baudelaire'owie zauważyli jednak, że z pomieszczenia odchodzi w bok długi korytarz, rów- 154 * * WINDA WIDMO* nie ciemny jak szyb windy i wijący się licznymi zakrętami nie wiadomo dokąd w przepastnym mroku. Dzieci przyjrzały się też bacznie Bagiennym, którzy stanowili widok nie mniej przygnębiający. Bagienni ubrani byli w łachmany, a buzie mieli tak brudne, że Baudelaire'owie pewnie by ich nawet nie poznali, gdyby nie to, że Duncan i Izadora dzierżyli w dłoniach notesy, z którymi nigdy się nie rozstawali. Lecz nie brud na ich twarzach i nie łachmany sprawiły, że Bagienni byli nie do poznania. Sprawił to wyraz ich oczu. W oczach trojaczków Bagiennych malowało się straszliwe wycieńczenie, straszliwy głód i straszliwy, straszliwy lęk. A przede wszystkim Izadora i Duncan patrzyli jak istoty nawiedzone. Słowo „nawiedzony", o czym z pewnością wiecie, odnosi się zazwyczaj do domu, cmentarza lub supermarketu, w którym urzędują duchy, lecz można je również zastosować do opisania człowieka, który widział i słyszał rzeczy tak potworne, że sam ma wrażenie, iż w jego wnętrzu zamieszkały duchy, prześladujące jego umysł i serce nieszczęściem * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * * WINDA WIDMO * i rozpaczą. Bagienni tak właśnie wyglądali, a Baudelaire'om serca omal nie pękły na widok tak rozpaczliwie smutnych przyjaciół. - To naprawdę wy? - upewnił się Duncan, zerkając podejrzliwie na Baudelaire'ów z najdalszego kąta klatki. - Czy to możliwe, że to naprawdę, naprawdę wy? - Ależ tak! - zapewniła go Wioletka i łzy wezbrały w jej oczach. - To naprawdę Baudelaire'owie - powiedziała Izadora, wyciągając rękę, aby dotknąć dłoni Wio-letki. - Nie przyśniło nam się, Duncanie. Oni naprawdę tu są. Klaus i Słoneczko także sięgnęli rękami do klatki, a Duncan wyszedł z kąta i usiłował dotknąć każdego z nich zza krat. Piątka dzieci uściskała się, o ile pręty na to pozwoliły, śmiejąc się i płacząc jednocześnie, z radości, że znowu są razem. - Jakim cudem nas tu znaleźliście? - spytała Izadora. - My sami nie wiemy, gdzie jesteśmy. - Znajdujecie się w sekretnym tunelu domu numer 667 w Alei Ciemnej - poinformował ją * i s 6 * Klaus. - Ale myśmy wcale nie wiedzieli, że was tu znajdziemy. Próbowaliśmy tylko wyjaśnić, co Gunter - tak się teraz przedstawia Olaf- tym razem kombinuje, a poszukiwania doprowadziły nas właśnie tutaj, na dół. - Ja wiem, jak on się teraz przedstawia i co kombinuje - rzeki Duncan. Zadrżał i otworzył notes, który Baudelaire'owie zapamiętali jako ciemnozielony, ale który w ciemności wydawał się czarny. - Gdy tu do nas przychodzi, nie ma sekundy, żeby się nie przechwalał swoim haniebnym planem, a ja, gdy on nie widzi, zapisuję wszystkie te informacje w notesie, żeby nie zapomnieć. Chociaż jestem ofiarą porwania, nie przestałem przecież być reporterem. - Ani ja poetką - dodała Izadora, po czym otwarła notes, który Baudelaire'owie zapamiętali jako czarny, a który teraz wydał im się jeszcze czarniejszy. - Posłuchajcie tego: W Dniu Aukcji, gdy słońce zejdzie z nieboskłonu, Gunter wywiezie nas z miasta po kryjomu. * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * - Ale jak to zrobi? - spytała Wioletka. - Policja wie, że zostaliście porwani, cały czas was szukają. - No właśnie - powiedział Duncan. - Gunter chce nas przeszmuglować za miasto i ukryć na wyspie, gdzie policja nas nie znajdzie. Będzie nas tam trzymał, aż osiągniemy pełnoletność, bo wtedy będzie mógł ukraść szafiry Bagiennych. A gdy tylko zagarnie nasz majątek, jak zapowiedział, to nas samych... - Nie mów dalej - rozpłakała się Izadora, zasłaniając uszy. - Mówił nam straszne rzeczy. Ja już tego nie mogę słuchać. - Nie martw się, Izadoro - powiedział Klaus. -Powiadomimy władze i zaaresztują Guntera, zanim zdąży cokolwiek zrobić. - Ale jest już prawie za późno - rzekł Duncan. - Aukcja Rzeczy Modnych ma się odbyć jutro rano. Gunter zamierza ukryć nas w jednym z przedmiotów licytacji, a jeden z jego asystentów ma zgłosić najwyższą stawkę. - W czym chce was ukryć? - spytała Wioletka. * WINDA WIDMO * Duncan kartkował notes i co chwila robił wielkie oczy, znajdując w swoich notatkach różne straszne zapowiedzi Guntera. - Nie wiem - odparł w końcu. - On nam zdradził mnóstwo strasznych sekretów, Wioletko. Mnóstwo podłych planów i intryg, takich, których dopuścił się w przeszłości i takich, które dopiero zamierza popełnić. Wszystko mam tu spisane, w tym notesie, od WZS aż po ten przerażający plan z aukcją. - Będziemy mieli kiedyś masę czasu, aby o tym wszystkim porozmawiać - przerwał mu Klaus - ale na razie spróbujemy wydostać was z klatki, zanim Gunter tu wróci. Wioletko, będziesz umiała poradzić sobie z tą kłódką? Wioletka wzięła kłódkę do ręki i przyjrzała jej się po ciemku, mrużąc oczy. - Jest dość skomplikowana - stwierdziła. -Widzę, że Olaf zaopatrzył się w kilka supermoc-nych kłódek, odkąd włamałam się do jego walizki, gdy mieszkaliśmy jeszcze u Wujcia Mon-ty'ego. Gdybym miała przy sobie narzędzia, * -i 5 9 * * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ* może udałoby mi się skonstruować jakiś wytrych, ale tutaj przecież niczego nie ma. - Agun? - zagadnęło Słoneczko, komunikując coś w sensie: „A nie mogłabyś przepiłować prętów klatki?". - Przepiłować raczej nie - szepnęła Wioletka, tak cichutko, jakby mówiła do siebie. - Nie mam dość czasu na sporządzenie piły. Ale może... -Umilkła, lecz reszta dzieci dostrzegła w mroku, że Wioletka przewiązuje włosy wstążką, aby nie leciały jej do oczu. - Spójrz, Duncanie! - ucieszyła się Izadora. -Wioletka obmyśla jakiś wynalazek! Za chwilę będziemy wolni! - Od chwili porwania - rzekł Duncan - marzyliśmy o dniu, w którym ujrzymy Wioletkę Baudelaire obmyślającą wynalazek, który nas uratuje. - Jeżeli mamy zdążyć z wyratowaniem was -powiedziała Wioletka, nie przerywając gorączkowego myślenia - to musimy wszyscy troje jak najszybciej wspiąć się z powrotem do apartamentu. * i 6 o * • WINDA WIDMO * Izadora rozejrzała się bojaźliwie po ciasnym, ciemnym pomieszczeniu. - Jak to? Chcecie zostawić nas samych? -spytała. - Jeżeli mam wynaleźć coś, co pozwoli wypuścić was z klatki - odparła Wioletka - to potrzebuję pomocników, więc Klaus i Słoneczko muszą wrócić ze mną. Słoneczko, ruszaj przodem, a my z Klausem będziemy się wspinać za tobą. - Onosej! - zameldowało Słoneczko, komunikując: „Tak jest!". Klaus podniósł Słoneczko, aby mogło się uczepić końca liny i podjąć długą, mroczną wspinaczkę z powrotem do apartamentu Szpetnych. Po chwili sam ruszył za siostrzyczką, a Wioletka uścisnęła ręce przyjaciół. - Wrócimy najszybciej, jak się da - obiecała. -Nie martwcie się, Bagienni. Zanim się obejrzycie, będziecie wolni. - Gdyby coś poszło nie tak - powiedział Duncan, odnajdując pewną stronę w notesie - tak jak ostatnim razem, chciałbym ci powiedzieć... Wioletka zasłoniła mu palcem usta. * i 6 i « * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * * WINDA WIDMO * - Ćśśś - powiedziała. - Tym razem nic nie pójdzie nie tak. Przyrzekam ci. - Ale gdyby jednak - upierał się Duncan -powinniście dowiedzieć się przed aukcją, co to jestWZS. - Nie teraz - powiedziała Wioletka. - Szkoda czasu. Powiesz nam to, gdy już wszyscy będziemy bezpieczni. - Najstarsza z Baudełaire'ów chwyciła koniec przedłużacza i ruszyła w ślad za swoim rodzeństwem. - Do zobaczenia wkrótce! -krzyknęła z góry do Bagiennych, którzy już znikali jej z oczu w ciemności. - Do zobaczenia -powtórzyła, nie widząc ich już zupełnie. Wspinaczka powrotna sekretnym pasażem była znacznie bardziej męcząca niż w odwrotną stronę, za to znacznie mniej przerażająca, z tego prostego powodu, że tym razem dzieci wiedziały, co zastaną na końcu swej prowizorycznej liny. Spuszczając się w głąb szybu windy, nie miały pojęcia, co je czeka na dnie ciemnej, przepastnej czeluści, natomiast pewne były, że na górze zobaczą znów siedemdziesięciojednopokojowy * I 6 2 * apartament Szpetnych. A właśnie owych siedemdziesiąt jeden pokoi - salonów, jadalni, aneksów kuchennych, spiżarek, gotowalni, sal bankietowych, sal balowych, łazienek, kuchni i wielu innych pomieszczeń, które nie zdawały się pełnić żadnej określonej funkcji - miało pomóc Baudelaire'om w uratowaniu Bagiennych. - Posłuchajcie - rzekła Wioletka do rodzeństwa po paru dobrych minutach wspinaczki. -Kiedy staniemy na szczycie, wy oboje zajmiecie się przeszukaniem apartamentu. - Co takiego? - zdumiał się Klaus, zerkając w dół na siostrę. - Przecież przeszukaliśmy go już wczoraj, nie pamiętasz? - Tym razem nie będziecie szukać Guntera -odparła Wioletka. - Będziecie szukać podłużnych, wąskich przedmiotów wykonanych z żelaza. - Agula? - spytało Słoneczko, komunikując: „A po co?". - Moim zdaniem, najprościej będzie wydostać Bagiennych z klatki metodą rozspawania - wyjaśniła Wioletka. - Spawanie polega na działaniu * 163 * ¦ * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * czegoś bardzo gorącego na metal. Gdy uda nam się roztopić miejscami pręty klatki, wytniemy w niej coś w rodzaju drzwi i wypuścimy Duncana i Izadorę. - Dobry pomysł - pochwali! Klaus. - Ale mnie się zawsze zdawało, że spawanie wymaga skomplikowanej aparatury. - Na ogół tak - przyznała Wioletka. - W normalnych okolicznościach użyłabym specjalnego palnika, który małym płomieniem roztapia metal. Ale Szpetni na pewno nie mają w domu palnika spawalniczego - bo to przecież narzędzie, a narzędzia wyszły z mody. Posłużę się więc inną metodą. Gdy już znajdziecie podłużne, wąskie przedmioty z żelaza, przyjdźcie do mnie do kuchni, tej najbliższej drzwi wyjściowych. - Selrep - powiedziało Słoneczko, komunikując coś w sensie: „Do tej, w której jest niebieski piekarnik". - No właśnie - przytaknęła Wioletka. - Właśnie ten niebieski piekarnik posłuży mi do rozgrzania do białości żelaznych przedmiotów. * i 6 4 * • WINDA WIDMO * A gdy rozgrzeję je do białości, zniesiemy je na dół do klatki i za ich pomocą przetniemy pręty. - Tylko czy one nie ostygną przez ten czas, gdy będziemy je znosić? - zaniepokoił się Klaus. - Niech no spróbują! - nachmurzyła się Wioletka. - Są naszą jedyną nadzieją. Zwrot „nasza jedyna nadzieja" zawsze budzi niepokój, bo oznacza, że gdy ostatnia nadzieja zawiedzie, nie pozostanie już nic, a o tym nigdy nie jest przyjemnie myśleć, choćby to była prawda. Sieroty Baudelaire zaniepokoiły się, słysząc, że wynalazek Wioletki jest ich jedyną nadzieją na uratowanie Bagiennych. Resztę wspinaczki odbyły więc już w milczeniu, wolały bowiem nie wyobrażać sobie, co się stanie z Duncanem i Iza-dorą, jeśli ta jedyna nadzieja zawiedzie. W końcu Baudelaire'owie dostrzegli pierwsze oznaki światła, padającego do szybu przez otwarte rozsuwane drzwi, a po chwili stali znów przed wejściem do apartamentu Szpetnych. - Pamiętajcie - przypomniała Wioletka. - Podłużne, wąskie przedmioty z żelaza. Brąz, srebro * i 6 5 * * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * * WINDA WIDMO * ani złoto nie nadają się, bo same stopiłyby się w piekarniku. Czekam na was w kuchni. Młodsi Baudelaire'owie z powagą pokiwali głowami i ruszyli w dwóch przeciwnych kierunkach szlakiem rozsypanych okruchów, a Wioletka tymczasem udała się do kuchni, tej z niebieskim piekarnikiem, i rozejrzała się po niej niepewnie. Gotowanie nigdy nie było jej mocną stroną, co tu znaczy, że „nie umiała ugotować ani upiec niczego z wyjątkiem grzanek, a i te nieraz spaliła na węgiel" - a poza tym trochę się denerwowała, że ma włączyć piekarnik bez nadzoru osoby dorosłej. Zaraz jednak przypomniało jej się, ile rzeczy robiła ostatnio bez nadzoru osoby dorosłej - rozsypywała okruchy po podłodze, jadła mus jabłkowy, spuszczała się w głąb pustego szybu windy po prowizorycznej linie, powiązanej Diabelskim Jęzorem z przedłużaczy elektrycznych, sznurów od zasłon i krawatów -i umocniła się w swoim postanowieniu. Nastawiła niebieski piekarnik na najwyższą temperaturę - 250 stopni Celsjusza - i czekając, aż się * i 6 6 * nagrzeje, otwierała po kolei kuchenne szuflady w poszukiwaniu trzech solidnych rękawic kuchennych. Rękawice kuchenne, jak może wiecie, to sprzęt kucharski pełniący funkcję zastępczych dłoni i pozwalający nam brać w ręce przedmioty, które w bezpośrednim dotyku poparzyłyby nam palce. Wioletka przewidziała, że Baudelaire'owie będą musieli użyć rękawic kuchennych do przeniesienia przedmiotów rozgrzanych do temperatury, która uczyni z nich narzędzia spawalnicze. Dokładnie w chwili, gdy Klaus i Słoneczko weszli do kuchni, Wioletka odkryła trzy rękawice kuchenne z wyhaftowaną fikuśnie, z zawijasami, nazwą Butiku Modnego: były wciśnięte na samo dno dziewiątej z kolei szuflady, którą Wioletka penetrowała. - Trafiliśmy w dziesiątkę - obwieścił szeptem Klaus, a Słoneczko potwierdziło te słowa ruchem główki. Młodsi Baudelaire'owie posłużyli się wyrażeniem, które tu znaczy: „Spójrz na te pogrzebacze - nadają się idealnie!". I mieli całkowitą rację. - Kominki musiały być bardzo * i 6 j * * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * modne jakiś czas temu - powiedział Klaus, prezentując Wioletce trzy podłużne, cienkie żelazne pręty - bo Słoneczku przypomniało się, że w salonie, pomiędzy salą balową z zielonymi ścianami a łazienką ze śmieszną umywalką, jest aż sześć kominków. A przy kominkach leżą zazwyczaj pogrzebacze - takie długie żelazne przedmioty do poruszania opału dla podtrzymania ognia. Pomyślałem sobie, że skoro pogrzebacz wytrzymuje temperaturę płonącego drewna, to wytrzyma i temperaturę piecyka. - Rzeczywiście trafiliście w dziesiątkę - pochwaliła Wioletka. - Pogrzebacze nadadzą się idealnie. A teraz uwaga, Klaus, ja otworzę drzwiczki piekarnika, a ty wsadź do środka pogrzebacze. Słoneczko, odsuń się. Małe dzieci nie powinny zbliżać się do gorącego piecyka. - Prawotle - powiedziało Słoneczko, komunikując coś w sensie: „Starsze dzieci też nie powinny się zbliżać do gorącego piecyka, zwłaszcza bez nadzoru dorosłych". Rozumiejąc jednak, że sytuacja jest wyjątkowa, Słoneczko odczołgało * 168 * * WINDA WIDMO* się w drugi koniec kuchni, skąd mogło bezpiecznie obserwować umieszczanie pogrzebaczy w rozgrzanym piekarniku przez starsze rodzeństwo. Jak większość piekarników, tak i ten niebieski piekarnik Szpetnych przeznaczony był do pieczenia ciast i zapiekanek, a nie pogrzebaczy, nic więc dziwnego, że po umieszczeniu w jego wnętrzu długich żelaznych prętów nie dało się domknąć niebieskich drzwiczek. Gorące powietrze uciekało zatem częściowo przez uchylone drzwiczki i dlatego, w miarę rozgrzewania się pogrzebaczy do temperatury palników spawalniczych, nagrzewała się również cała kuchnia. Zanim Klaus spytał, czy narzędzia spawalnicze są już gotowe, w kuchni panował taki żar, jakby całe pomieszczenie było jednym wielkim piekarnikiem, a nie tylko zawierało piekarnik. - Jeszcze nie - odparła Wioletka, zajrzawszy do środka przez uchylone drzwiczki. - Końce pogrzebaczy robią się dopiero żółte od gorąca. A muszą zrobić się białe, więc potrwa to jeszcze parę minut. * 1 6 g * * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ i - Denerwuję się - wyznał Klaus, po czym poprawił się: - A raczej jestem zaniepokojony. Nie podoba mi się, że zostawiliśmy Bagiennych samych tam na dole. - Ja też się niepokoję - przyznała Wioletka -ale teraz nie pozostaje nam nic innego, jak czekać. Jeśli w tej chwili wyjmiemy pogrzebacze z piekarnika, nie zdadzą nam się na nic, bo wystygną, zanim zdążymy zejść na dół do klatki. Klaus i Słoneczko westchnęli, ale pokiwali głowami na znak, że przyznają siostrze rację, i usiedli, aby cierpliwie poczekać, aż narzędzia spawalnicze będą gotowe - a gdy tak czekali, kuchnia Szpetnych zaczęła przeistaczać się na ich oczach. Wcześniej, gdy Baudelaire'owie penetrowali apartament w poszukiwaniu kryjówki Guntera, porozsypywali okruszki po wszystkich sypialniach, salonach, jadalniach, aneksach kuchennych, spiżarniach, bawialniach, pakame-rach, łazienkach, salach balowych i kuchniach, a także tych pokojach, które zdawały się nie pełnić żadnej określonej funkcji. Tylko jednego ty- * i j o * * WINDA WIDMO * pu pomieszczenia brakowało w apartamencie Szpetnych - a mianowicie poczekalni. Poczekalnia, jak z pewnością wiecie, to nieduże pomieszczenie z wieloma krzesłami do czekania, stertami starych, nudnych czasopism do czytania, i paroma kiczowatymi obrazkami na ścianach -słowo „kiczowatymi" oznacza tutaj: „przedstawiającymi konie na pastwisku albo szczenięta w koszyku" - której celem jest doszczętne zanudzenie pacjentów, zanim lekarz lub dentysta zacznie w nich dłubać, wiercić i robić wszelkie inne przykre rzeczy, za które tym fachowcom płaci się pieniądze. Bardzo rzadko spotykamy poczekalnie w mieszkaniach prywatnych, gdyż nawet dom tak ogromny jak apartament Szpetnych nie mieści gabinetu lekarskiego ani dentystycznego. Po drugie: poczekalnie są tak nieciekawe, że na pewno nikt nie chciałby mieć takiego pomieszczenia u siebie w domu. Baudelaire'owie też nigdy nie marzyli o tym, aby w apartamencie Szpetnych znajdowała się poczekalnia, jednak teraz, czekając, aż wynalazek Wioletki będzie * i j i * * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * gotowy do użytku, poczuli się tak, jakby nagle poczekalnie stały się ostatnim krzykiem mody i Esmeralda kazała natychmiast urządzić poczekalnię w tej właśnie kuchni. Szafki kuchenne nie były, co prawda, wymalowane w konie na pastwisku, ani w szczenięta w koszykach, a ścian piecyka nie ozdabiały stare, nudne artykuły prasowe, ale Baudelaire'owie, którzy śledzili w napięciu, jak pogrzebacze zmieniają barwę z żółtej na pomarańczową, a z pomarańczowej na czerwoną, w miarę jak rosła ich temperatura, odczuwali tę samą swędzącą nerwowość, której doznajemy w poczekalni specjalisty z branży medycznej. Wreszcie, po długim czasie, pogrzebacze rozgrzały się do białości i gotowe były na spotkanie z grubymi żelaznymi prętami klatki. Wioletka rozdała rodzeństwu rękawice kuchenne, sama zaś ręką w rękawicy ostrożnie wydobyła pogrzebacze z piekarnika. - Trzymajcie je bardzo, bardzo ostrożnie - zaleciła, wręczając bratu i siostrzyczce po jednym * i 72 * * WINDA WIDMO * pręcie. - Są tak rozgrzane, że mogą przetopić na wylot metal, więc wyobraźcie sobie, co by było, gdyby nas dotknęły. Ale na pewno wszystko pójdzie dobrze. - Trudniej będzie spuszczać się po linie - zauważył Klaus, podążając za siostrami ku wyjściu z apartamentu. Niósł swój pogrzebacz na sztorc, jak pochodnię, a nie jak palnik spawalniczy, cały czas uważając, żeby rozgrzany do białości koniec przypadkiem czegoś lub kogoś nie dotknął. - Jedna ręka będzie każdemu z nas potrzebna do trzymania narzędzia spawalniczego. Ale na pewno wszystko pójdzie dobrze. - Celestyn - powiedziało Słoneczko, gdy wszyscy troje stanęli przed rozsuwanymi drzwiami windy widma. Komunikowało w ten sposób coś w sensie: „To straszne, że musimy jeszcze raz spuścić się w ten okropny tunel". Jednak zaraz po „Celestyn" Słoneczko dodało słowo „Enipi", oznaczające: „Ale na pewno wszystko pójdzie dobrze". Było tego równie pewne, jak Klaus i Wioletka. * 173* • SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * Baudelaire'owie przystanęli na skraju ciemnej czeluści, ale tym razem nie czekali na przypływ odwagi, jak przed pierwszym zejściem w głąb przepastnego szybu. Nieśli, co prawda, jak słusznie stwierdziła Wioletka, gorące pogrzebacze, czekała ich, jak słusznie stwierdził Klaus, trudna przeprawa, a czeluść szybu windy widma, jak słusznie stwierdziło Słoneczko, była okropna - jednak dzieci spojrzały po sobie z niezłomną pewnością, że wszystko pójdzie dobrze. Trojaczki Bagienne liczyły na ich pomoc, więc sieroty Baudelaire wierzyły głęboko, że ich ostatnia nadzieja mimo wszystko nie zawiedzie. ROZDZIAŁ Dziewiąty Jednym z największych mitów świata -a wyrażenie „największy mit" to nic innego jak wytworne określenie „wierutnego kłamstwa" - jest twierdzenie, iż rzeczy kłopotliwe stają się tym mniej kłopotliwe, im częściej mamy z nimi do czynienia. Ludzie rozpowszechniają ten mit, ucząc dzieci, na przykład, jazdy na rowerach, tak jakby upadek z roweru • SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * i otarcie kolana do krwi miało być mniej kłopotliwe za czternastym razem niż za pierwszym. Prawda zaś jest taka, że rzeczy kłopotliwe na ogół pozostają kłopotliwe bez względu na to, ile razy mamy z nimi do czynienia, należałoby więc unikać zajmowania się nimi, o ile nie jest to absolutnie konieczne. Oczywiście, absolutnie konieczne było, aby sieroty Baudelaire odbyły drugą trzygodzinną wędrówkę w straszliwą czeluść szybu windy widma. Sieroty Baudelaire wiedziały, że trojaczki Bagienne znajdują się w poważnym niebezpieczeństwie i że wykorzystanie wynalazku Wiolet-ki do przetopienia prętów klatki jest jedynym sposobem umożliwienia Bagiennym ucieczki, zanim Gunter ukryje ich w jednym z przedmiotów wystawionych na Aukcję Rzeczy Modnych i podstępnie wywiezie z miasta. Informuję was jednak z przykrością, że absolutna konieczność powtórnej eskapady w głąb szybu bynajmniej nie uczyniła zadania Baudelaire'ów mniej kłopotliwym niż za pierwszym razem. Szyb windy widma - * i j 6 * •* WINDA WIDMO pomimo nikłych błysków rozgrzanych do białości końców żelaznych pogrzebaczy - był nadal czarny jak tabliczka superczarnej czekolady, pozostawiona w planetarium pod grubym, czarnym kocem, toteż spuszczanie się po linie w jego czeluść i tym razem przypominało zagłębianie się w żarłoczną paszczę potwora. Kierując się jedynie odległym dzyń! dzyń! końcówki przedłużacza uderzającej o kłódkę klatki, każda z trzech sierot Baudelaire spuszczała się na jednej ręce po prowizorycznej linie, w drugiej ręce dzierżąc pogrzebacz, a więc powtórna wycieczka do obskurnej klitki na dnie, gdzie siedziały uwięzione trojaczki Bagienne, nie była ani w jednej dwudziestej siódmej zajęciem w porządku. Lecz straszliwa powtórka z kłopotliwej wycieczki w głąb szybu okazała się pestką w porównaniu z koszmarną niespodzianką, jaka czekała dzieci na samym dole - niespodzianką tak straszną, że Baudelaire'owie wprost nie mogli w nią uwierzyć. Wioletka, która pierwsza dotarła do końca liny, pomyślała, że cierpi na halucynacje. * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * Klaus patrzył w klatkę przekonany, że to, co widzi, to fantasmagoria. A Słoneczko zajrzało w głąb klatki przez pręty i uznało, że ma do czynienia z kombinacją tych dwóch zjawisk. Baude-laire'owie rozglądali się po ciasnej, brudnej klitce, patrzyli na klatkę, ale dopiero po kilku minutach uwierzyli, że Bagiennych rzeczywiście nie ma w środku. - Nie ma ich! - powiedziała Wioletka. - Znik-nęli i to wszystko moja wina! - Cisnęła w kąt swój pogrzebacz, który zasyczał w zetknięciu z posadzką. Odwróciła się do brata i siostry, a oni w białawym blasku pogrzebaczy ujrzeli, że Wioletce zbiera się na płacz. - Mój wynalazek miał ich uratować - zasmuciła się Wioletka - ale Gunter był szybszy i porwał ich. Jestem beznadziejną wynalazczynią i najgorszą w świecie przyjaciółką. Klaus też cisnął swój pogrzebacz w kąt i objął siostrę ramionami. - Jesteś najlepszą wynalazczynią, jaką znam -zapewnił ją. - Dokonałaś świetnego wynalazku. * i j 8 -* * WINDA WIDMO * Posłuchaj tylko, jak te narzędzia syczą. Twój wynalazek po prostu rozminął się ze swoim czasem. - Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała smutno Wioletka. Słoneczko cisnęło w kąt ostatni pogrzebacz i zdjęło rękawicę ochronną, aby na pocieszenie poklepać siostrę po kostce nogi. - Noke, noke - powiedziało, komunikując: „Dobrze już, dobrze". - Chciałem powiedzieć - odparł Klaus - że wynalazłaś coś, co w obecnej chwili okazało się nieprzydatne. To nie twoja wina, że nie uratowaliśmy Bagiennych, to wina Guntera. - No tak, chyba masz rację - przyznała Wioletka, ocierając oczy. - Ale smutno mi, że mój wynalazek rozminął się ze swoim czasem. Kto wie, czy jeszcze kiedyś zobaczymy naszych przyjaciół? - Zobaczymy ich na pewno - rzekł Klaus. -To, że twój wynalazek rozminął się ze swoim czasem, nie oznacza przecież, że moje badania źródłowe muszą rozminąć się ze swoim czasem. 179* * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * - Dwestal - mruknęło smutno Słoneczko, komunikując: „Teraz już żadne badania źródłowe nie są w stanie dopomóc Duncanowi i Izadorze". - A właśnie, że się mylisz, Słoneczko - powiedział Klaus. - Gunter porwał ich z klatki, to fakt, ale przecież wiemy dokąd: do Hali Veble-na. Schowa ich w którymś z przedmiotów wystawionych na Aukcję Rzeczy Modnych, nie pamiętacie? - No tak - przyznała Wioletka - ale w którym? - Jeśli wdrapiemy się z powrotem do apartamentu Szpetnych i odwiedzimy bibliotekę, mam nadzieję znaleźć odpowiedź na to pytanie -oświadczył Klaus. - Męce - powiedziało Słoneczko, komunikując: „Przecież w bibliotece Szpetnych są tylko głupie książki o tym, co jest w modzie, a co wyszło z mody". - Zapomniałaś o najnowszym nabytku księgozbioru - rzekł Klaus. - Esmeralda mówiła nam, że Gunter przyniósł jej egzemplarz katalogu Aukcji Rzeczy Modnych, pamiętacie? Czym- * 1 $ O * • WINDA WIDMO * kolwiek jest przedmiot, w którym Gunter planuje ukryć Bagiennych, musi on figurować w katalogu. Jeżeli uda nam się odgadnąć, co to za przedmiot... - Wydostaniemy Bagiennych - dokończyła za niego Wioletka - zanim zostaną zlicytowani. To genialny pomysł, Klaus! - Nie bardziej genialny niż wynalezienie narzędzi spawalniczych - powiedział Klaus. -Mam tylko nadzieję, że nie rozminie się ze swoim czasem. - Ja też mam taką nadzieję - rzekła Wioletka. - W końcu to nasza jedyna... - Winung - przerwało jej Słoneczko, komunikując: „Nie wypowiadaj tego słowa", a Wioletka skinieniem głowy przyznała siostrzyczce rację. Nie było sensu mówić, że nowy plan jest ich jedyną nadzieją, i wprawiać wszystkich w jeszcze większe zaniepokojenie, więc już bez słowa Bau-delaire'owie uczepili się po raz kolejny prowizorycznej liny i podjęli wspinaczkę do apartamentu Szpetnych. Ponownie otoczyła ich ciemność. * i 81 * Ale e do obal „ « o wSpaniał cies2yć si cie„la * WINDA WIDMO * a gdy stanęły w progu rozsuwanych drzwi, zdawało im się wręcz, że jasna przyszłość wcale nie jest taka znów odległa. - Chyba jest już rano - powiedziała Wioletka, pomagając Słoneczku wygramolić się na próg rozsuwanych drzwi windy. - Lepiej odczepmy linę z klamki i zamknijmy te drzwi, bo Szpetni zorientują się, co robiliśmy. - No i co z tego? - spytał Klaus. - Może nareszcie uwierzyliby w to, co mówimy o Gunterze. - Nikt nigdy nie wierzy w to, co mówimy o Gunterze ani o żadnym innym wcieleniu Olafa - powiedziała Wioletka - dopóki nie przedstawimy na to dowodów. W tej chwili dysponujemy tylko windą widmo, pustą klatką i trzema stygnącymi pogrzebaczami. To żadne dowody. - Chyba masz rację - przyznał Klaus. - W takim razie odczepcie linę, a ja pójdę prosto do biblioteki i zacznę studiować katalog. - Dobry plan - pochwaliła Wioletka. - Rauhopi - powiedziało Słoneczko, komunikując: „Powodzenia.'". * 182 * * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * Dzieci poczuły się tak, jakby cale życie spędziły w tej mrocznej czeluści, a nie w wielu rozmaitych miejscach, takich jak Tartak Szczęsna Woń, grota nad Jeziorem Łzawym czy wielka willa Baude-laire'ów, która w postaci kupy zgliszczy znajdowała się o parę przecznic od Alei Ciemnej. Ale dzieci, zamiast rozpamiętywać wszystkie dawne mroczne miejsca swojego pobytu, a nawet myśleć o tym najciemniejszym, przez które właśnie się wspinały, wolały skupić uwagę na jaśniejszych punktach swojej przyszłości. Rozmyślały o apartamencie na górze, do którego zbliżały się z każdą chwilą wspinaczki. Rozmyślały o bibliotece Szpetnych, w której być może znajdą informacje niezbędne do obalenia planu Guntera. Rozmyślały też o wspaniałych czasach w dalszej przyszłości, kiedy Baudelaire'owie i Bagienni będą mogli cieszyć się wzajemną przyjaźnią z dala od koszmarnego cienia zła i chciwości, który padał obecnie na ich życie. Sieroty Baudelaire, wspinając się ciemnym tunelem windy widma, usiłowały trzymać się tych jasnych myśli o przyszłości, * WINDA WIDMO * a gdy stanęły w progu rozsuwanych drzwi, zdawało im się wręcz, że jasna przyszłość wcale nie jest taka znów odległa. - Chyba jest już rano - powiedziała Wioletka, pomagając Słoneczku wygramolić się na próg rozsuwanych drzwi windy. - Lepiej odczepmy linę z klamki i zamknijmy te drzwi, bo Szpetni zorientują się, co robiliśmy. - No i co z tego? - spytał Klaus. - Może nareszcie uwierzyliby w to, co mówimy o Gunterze. - Nikt nigdy nie wierzy w to, co mówimy o Gunterze ani o żadnym innym wcieleniu Olafa - powiedziała Wioletka - dopóki nie przedstawimy na to dowodów. W tej chwili dysponujemy tylko windą widmo, pustą klatką i trzema stygnącymi pogrzebaczami. To żadne dowody. - Chyba masz rację - przyznał Klaus. - W takim razie odczepcie linę, a ja pójdę prosto do biblioteki i zacznę studiować katalog. - Dobry plan - pochwaliła Wioletka. - Rauhop! - powiedziało Słoneczko, komunikując: „Powodzenia!". * 182 * * 183* * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * * WINDA WIDMO* Klaus otworzył cichutko drzwi apartamentu i wślizgnął się do środka, a siostry Baudelaire zaczęły wyciągać linę z szybu. Końcówka ostatniego przedłużacza podzwaniała dzyń! dzyń! o ściany szybu, aż Słoneczko zwinęło prowizoryczną linę do końca, zamieniając ją w zwój przedłużaczy elektrycznych, sznurów od zasłon i fikuś-nych krawatów. Wioletka rozplatała ostatni podwójny węzeł zaciśnięty na klamce i odwróciła się do siostrzyczki. - Ukryjmy linę u mnie pod łóżkiem - zaproponowała. - Może nam się jeszcze przydać. I tak musimy minąć mój pokój w drodze do biblioteki. - Jallarel - odparło Słoneczko, komunikując: „I zamknijmy te rozsuwane drzwi, żeby Szpetni nie poznali, że buszowaliśmy po szybie windy". - Słusznie - pochwaliła Wioletka i wcisnęła guzik GÓRA. Drzwi zasunęły się, a siostry Baudelaire, rozejrzawszy się dobrze, czy przypadkiem czegoś nie zostawiły, weszły do apartamentu i szlakiem rozsypanych okruszków podążyły przez aneks kuchenny, korytarz, pakamerę i drugi korytarz do pokoju Wioletki, gdzie ukryły prowizoryczną linę pod łóżkiem. Właśnie miały wyjść z pokoju i skręcić w prawo do biblioteki, kiedy Słoneczko zauważyło karteczkę, którą ktoś zostawił na ekstrapuchowej poduszce Wioletki. - „Droga Wioletko" - przeczytała Wioletka. -„Nie mogłem znaleźć dziś rano Ciebie ani Twojego rodzeństwa, żeby się pożegnać. Musiałem wyjść bardzo wcześnie, aby zakupić żółte spinacze biurowe, zanim rozpocznie się Aukcja Rzeczy Modnych. Esmeralda zabierze was do Hali Veble-na punktualnie o dziesiątej trzydzieści, więc koniecznie bądźcie gotowi na czas, bo będzie bardzo zła. Do zobaczenia na Aukcji! Najserdeczniejsze pozdrowienia, Twój Jeremi Szpetny". - Iks! - zauważyło Słoneczko, wskazując paluszkiem najbliższy z 612 zegarów stanowiących własność Szpetnych. - Iks jak nie wiem co! - przytaknęła Wioletka. - Już dziesiąta. Nasze wyprawy po linie szybem windy trwały o wiele dłużej, niż myślałam. * 184* * 1 8 5 * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * - Reć! - dodało Słoneczko, komunikując coś w sensie: „Nie wspominając o produkcji przyrządów spawalniczych". - Najlepiej chodźmy szybko do biblioteki -zarządziła Wioletka. - Może uda nam się przyspieszyć badania źródłowe Klausa. Słoneczko przytaknęło jej ruchem główki i obie siostry ruszyły korytarzem do biblioteki Szpetnych. Odkąd Jeremi pokazał im to pomieszczenie, Wioletka i Słoneczko nie zajrzały tam ani razu i nie wyglądało na to, aby ktokolwiek inny często odwiedzał księgozbiór. W dobrej bibliotece nigdy nie ma zbyt wiele ładu ani zbyt wiele kurzu, bo zawsze ktoś kręci się między regałami, zdejmuje książki z półek i czyta je do późnej nocy. Nawet biblioteki niezbyt odpowiadające gustom Baudelaire'ów - na przykład biblioteka Ciotki Józefiny, zawierająca same książki o gramatyce - są miłymi miejscami, bo czuje się, że ich właściciele często z nich korzystają. Ale biblioteka Szpetnych była i za porządna, i za bardzo zakurzona. Wszystkie nudne * WINDA WIDMO * książki o tym, co jest w modzie, a co wyszło z mody, stały równymi rzędami na półkach, pokryte kożuchem kurzu, który pozwalał przypuszczać, że książek tych nie ruszano od chwili, gdy po raz pierwszy stanęły na regałach. Siostrom Baudelaire zrobiło się trochę smutno na widok tylu nieczytanych i niechcianych książek, całkiem jakby to były zbłąkane psy albo dzieci, których nikt nie chce wziąć do domu. Jedynym śladem życia w tej bibliotece był ich brat, tak pochłonięty lekturą katalogu, że nawet się nie obejrzał, dopóki siostry nie stanęły tuż przy nim. - Bardzo przepraszam, że przeszkadzamy ci w badaniach - rzekła Wioletka - ale zastałyśmy na mojej poduszce list od Jeremiego. Esmeralda ma nas zabrać do Hali Veblena, punktualnie o dziesiątej trzydzieści, a jest już po dziesiątej. Czy możemy ci jakoś pomóc? - Chyba nie - odparł Klaus, spoglądając z niepokojem zza okularów. - Jest tu tylko jeden egzemplarz tego katalogu, a jego układ jest dość skomplikowany. Każdy z przedmiotów licytacji • SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * * WINDA WIDMO * ma długą nazwę z dołączonym opisem i prognozowaną najwyższą stawką. Na razie doczytałem do Obiektu nr 49, którym jest cenny znaczek pocztowy. - Gunter nie ukryje raczej trojaczków Bagiennych w znaczku pocztowym - zauważyła Wiolet-ka. - Ten punkt możesz ominąć. - Ominąłem już wiele punktów - odparł Klaus - ale wciąż nie mam pewności, w czym mogą zostać schowane trojaczki Bagienne. Czy Gunter schowa je w Obiekcie nr 14 - wielkim globusie? A może pod klapą Obiektu nr 25 - rzadkiej i cennej marki fortepianu lub w Obiekcie nr 48 - wielkim posągu szkarłatnej ryby? - Klaus przerwał i przewrócił stronę katalogu. - A może schowa je w Obiekcie nr 50, którym jest... Klaus aż zachłysnął się ze zdumienia, ale jego siostry i tak wiedziały, że pięćdziesiątym obiektem do zlicytowania na Aukcji Rzeczy Modnych nie ma być nagłe zachłyśnięcie się powietrzem. Oznaczało to po prostu, że Klaus odkrył w katalogu coś nadzwyczajnego, więc Wioletka i Sło- neczko nachyliły się, aby przeczytać bratu przez ramię, co to takiego. - Nie do wiary - powiedziała Wioletka. - Nie wierzę własnym oczom. - Tumsk - powiedziało Słoneczko, komunikując coś w sensie: „Na pewno właśnie w tym zostaną schowani Bagienni". - Zgadzam się ze Słoneczkiem - powiedział Klaus - mimo że ten akurat przedmiot nie ma opisu. Nie zostało nawet podane, co oznaczają te litery. - Sami się dowiemy, co one oznaczają - rzekła Wioletka - bo za chwilę znajdziemy Esmeraldę i powiemy jej, co tu się wyrabia. Kiedy to zobaczy, będzie musiała wreszcie uwierzyć w prawdę o Gunterze i wydobędziemy Bagiennych z Obiektu nr 50, zanim Gunter zdąży wywieźć ich z miasta. Miałeś rację, Klaus, twoje badania źródłowe nie rozminęły się ze swoim czasem. - Tak, chyba rzeczywiście miałem rację -przyznał Klaus. - Sam nie mogę uwierzyć, że mieliśmy takie szczęście. * i * 189* * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * Baudelaire'owie raz jeszcze spojrzeli w otwarty katalog, upewniając się, że nie ulegli halucynacji ani fantasmagorii. Upewnili się. Pod nagłówkiem „Obiekt nr 50" widniały czarno na białym trzy litery, które zdawały się układać w rozwiązanie problemu Baudelaire'ów. Dzieci popatrzyły po sobie z uśmiechem. Nie mogły uwierzyć własnemu szczęściu. Zdawało się to wprost niewiarygodne, że sieroty Baudelaire widzą przed sobą trzy litery, zdradzające miejsce ukrycia trojaczków Bagiennych - że widzą jasno i wyraźnie napis: „WZS". ROZDZIAŁ Dziesiąty — ...cl jeden z obiektów figuruje w katalogu pod nazwą „WZS", to właśnie był sekret, którego nie zdążyli nam zdradzić do końca Bagienni, zanim ich porwano - dokończył Klaus. - To okropne! - oburzyła się Esme-ralda, popijając lemoniadę pietruszkową, której koniecznie musiała sobie nalać, zanim sieroty Baudelaire przystąpiły do relacjonowania jej swoich odkryć. Poza tym, koniecznie musiała usadowić się na swojej najmodniejszej kanapie, w swoim ulubionym pokoju, a trójka dzieci koniecznie musiała * i g i * * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * zasiąść przed nią półkolem na specjalnie w tym celu ustawionych krzesłach. Dopiero wówczas wolno im było wyłuszczyć prawdę o tożsamości Guntera, o sekretnym tunelu za rozsuwanymi drzwiami windy, o planie przeszmuglowania Bagiennych z miasta, i o tajemniczym pojawieniu się zagadkowego trzyliterowego skrótu w katalogu pod numerem 50. Sieroty Baudelaire ucieszyły się, że opiekunka nie zbagatelizowała z miejsca ich rewelacji i że nie kłóciła się już z nimi o Guntera ani o Bagiennych, tylko w milczeniu, spokojnie wysłuchała relacji do końca. Szczerze mówiąc, jej milczenie i spokój były wręcz deprymujące, co tutaj znaczy: „powinny były stanowić dla Baude-laire'ów ostrzeżenie, że nie są dość ostrożni". - To najmniej atrakcyjna wiadomość, jaką w życiu słyszałam - podsumowała Esmeralda, popijając dalej swój napój. - Chciałabym mieć pewność, że wszystko dobrze zrozumiałam. A więc Gunter to w istocie przebrany Hrabia Olaf. - Tak - potwierdziła Wioletka. - Cholewami zasłania tatuaż, a monoklem usprawiedliwia * 1 O 2 * * WINDA WIDMO * ciągłe skrzywienie jednej części swojej twarzy, żeby nie było widać pojedynczej brwi. - I to on ukrył Bagiennych w klatce na dnie szybu mojej windy - ciągnęła Esmeralda, odstawiając szklankę z lemoniadą na pobliski stoliczek. - Tak jest - potwierdził Klaus. - Za tymi drzwiami nie ma windy. Gunter usunął ją, aby wykorzystać pusty szyb do własnych celów. - A teraz zabrał Bagiennych z klatki - kontynuowała Esmeralda - i zamierza ich przeszmu-glować z miasta, ukrytych w Obiekcie nr 50 wystawionym na Aukcję Rzeczy Modnych. - Kaksret - potwierdziło Słoneczko, komunikując: „Zrozumiałaś, Esmeraldo". - To zaiste skomplikowana intryga - stwierdziła Esmeralda. - Dziwię się, że tak małe dzieci jak wy zdołały ją rozszyfrować, ale cieszę się, że tak się stało. - Przerwała na moment, aby strzepnąć drobinkę kurzu z paznokcia. - Pospieszymy więc do Hali Veblena i udaremnimy ten podły spisek. Gunter zostanie aresztowany, a Bagienni wyjdą na wolność. Ruszajmy natychmiast. * i 9 3 * * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * Esmeralda wstała i z bladym uśmieszkiem skinęła na sieroty. Dzieci podążyły za nią do wyjścia z salonu, i dalej, do głównych drzwi, cały czas wymieniając między sobą zaintrygowane spojrzenia. Ich opiekunka miała, oczywiście, rację, że należy pospieszyć do Hali Veblena i zdemaskować Gun-tera, sieroty nie umiały jednak odgadnąć, dlaczego szósta najważniejsza doradczyni finansowa w mieście mówi im to wszystko tak spokojnie. One same tak bardzo niepokoiły się o Bagiennych, że omal nie wyskoczyły ze skóry, natomiast Esmeralda wyprowadzała ich z apartamentu, jakby mieli udać się do sklepu po kilogram mąki, a nie na aukcję, gdzie zamierzają udaremnić haniebną zbrodnię. Zamykając drzwi do apartamentu, Esmeralda powtórnie uśmiechnęła się do dzieci, one zaś nie dostrzegły na jej twarzy ani śladu zaniepokojenia, co było wielce deprymujące. - Klaus i ja poniesiemy cię na zmianę, Słoneczko - powiedziała Wioletka, biorąc siostrzyczkę na ręce. - W ten sposób będzie ci łatwiej zejść ze schodów. * WINDA WIDMO* - Och, nie, nie musimy schodzić po schodach -rzekła Esmeralda. - To prawda - przyznał Klaus. - O wiele szybciej będzie zjechać po poręczy. Esmeralda otoczyła dzieci ramieniem, odciągając je od drzwi mieszkania. Byłby to miły i troskliwy gest ze strony opiekunki, gdyby nie to, że Esmeralda obejmowała dzieci tak mocno, że ledwo mogły oddychać, co też było deprymujące. - Nie musimy nawet zjeżdżać po poręczy -stwierdziła Esmeralda. - Więc jak wydostaniemy się z budynku? -spytała Wioletka. Esmeralda wyciągnęła wolną rękę i długim paznokciem nacisnęła guzik DÓŁ przy rozsuwanych drzwiach. To było najbardziej deprymujące, tylko że w tej chwili zrobiło się za późno na jakiekolwiek działanie. - Windą! - oznajmiła Esmeralda. W tym momencie drzwi rozsunęły się, a opiekunka, z uśmiechem, jednym ruchem wepchnęła sieroty Baude-laire w ciemną czeluść windy widma. * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * * WINDA WIDMO * l Q 6 * i 9 7 * * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * Czasami słowa nie wystarczą. Bywają sytuacje tak opłakane, że nie sposób opisać ich zwykłymi zdaniami i rozdziałami nawet w całej serii książek. Przerażenie i rozpacz sierot Baudelaire po wepchnięciu ich do szybu windy widma przez Esmeraldę to jedna z najstraszliwszych możliwych sytuacji, więc opisać ją można tylko dwiema stronami kompletnej czerni. Nie mam słów na przemożny strach, który odczuwały dzieci, spadając na łeb na szyję w czarną dziurę. Nie potrafię ułożyć zdania, które by oddawało natężenie ich krzyku i lodowaty ziąb powietrza, które ze świstem omiatało spadające dzieci. Żaden rozdział, który zdołałbym napisać, nie pozwoliłby wam wyobrazić sobie, jak przerażeni byli Baudelaire'owie, lecąc w dół na pewną zgubę. Mogę tylko zapewnić was, że nie zginęli. Ani jeden włos nie spadł im z głowy do momentu, w którym wreszcie przestali koziołkować w ciemności. Przeżyli upadek z górnej krawędzi szybu z jednego tyko prostego powodu: nie spadli na dno. Coś im przeszkodziło po drodze, czyli za- * 198* * winda widmo wstrzymało ich w połowie odległości między drzwiami windy a metalową klatką, w której więzieni byli Bagienni. Coś przeszkodziło i pozwoliło dzieciom przetrwać upadek bez najmniejszych obrażeń, i chociaż w pierwszej chwili zakrawało to na cud, sieroty Baudelaire, zorientowawszy się, że żyją i już nie spadają, pomacały wokół siebie rękami i stwierdziły, że rzekomy cud w istocie do złudzenia przypomina siatkę. W czasie, gdy oni zajmowali się lekturą katalogu i relacjonowaniem Esmeraldzie wszystkiego, co odkryli, ktoś rozpiął siatkę w poprzek szybu windy widma, i właśnie owa siatka powstrzymała ich upadek. Wysoko, wysoko nad nimi znajdował się apartament Szpetnych, a daleko, daleko pod nimi, w ciasnym, obskurnym pomieszczeniu, z którego wychodził w bok korytarz, stała klatka. Sieroty Baudelaire znalazły się w pułapce. Jednak bez porównania lepiej jest znaleźć się w pułapce niż stracić życie, toteż sieroty Baudelaire rzuciły się sobie na szyje z wielkiej ulgi, że coś powstrzymało ich upadek. 1 g * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * - Spenset - wykrztusiło Słoneczko, schrypnięte od krzyku. - Tak, Słoneczko - potwierdziła Wioletka, tuląc siostrzyczkę. - Żyjemy. Powiedziała to tak, jakby mówiła nie tylko do siostrzyczki, ale i do siebie. - Żyjemy! - uradował się Klaus, tuląc mocno obie siostry. - Żyjemy i wszystko jest w porządku. - Nie powiedziałabym, że wszystko jest w porządku - zabrzmiał z góry donośny głos Esme-raldy. Głos ten rozbiegł się echem po ścianach szybu, ale dzieci i tak dobrze słyszały każde okrutne słowo. - Żyjecie, ale z całą pewnością nie wszystko jest dla was w porządku. Zaraz po zamknięciu Aukcji i wywiezieniu Bagiennych z miasta Gunter przyjdzie tu po was i gwarantuję wam, sieroty, że już nigdy nic nie będzie dla was w porządku. Co za piękny dzień, same korzyści! Mój były nauczyciel aktorstwa dostanie wreszcie w swoje ręce nie jeden, ale dwa ogromne majątki! * 2 O O * * WINDA WIDMO* - Twój były nauczyciel aktorstwa? - powtórzyła ze zgrozą Wioletka. - Chcesz powiedzieć, że od początku wiedziałaś, kim jest Gunter? - Oczywiście, że tak - odparła Esmeralda. -Musiałam tylko nabrać was i mojego przygłupie-go męża, że to licytator. Na szczęście, jestem wybitną aktorką, więc sztuczka ta była dla mnie prosta. - Więc jesteś w zmowie z tym nikczemnym łotrem? - zawołał w górę Klaus. - Jak mogłaś nam to zrobić? - On nie jest nikczemnym łotrem - odparła Esmeralda. - To geniusz! Poinstruowałam portiera, aby was nie wypuszczał z budynku, aż przyjdzie po was Gunter, ale sam Gunter przekonał mnie, że o wiele lepszym pomysłem jest wrzucić was do szybu windy widma, no i miał rację! Teraz już nie możecie wtargnąć na aukcję i pokrzyżować naszych planów! - Zisalem! - pisnęło przeraźliwie Słoneczko. - Moja siostra ma rację! - krzyknęła Wioletka. - Jesteś naszą opiekunką! Powinnaś dbać * 2 O 1 * * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * * WINDA WIDMO < 0 nasze bezpieczeństwo, a nie wrzucać nas do szybu windowego i okradać nas z majątku! - A ja wolę okraść was z majątku - poinformowała ją spokojnie Esmeralda. - Chcę was okraść, tak jak Beatrycze okradła mnie. - O czym ty mówisz? - zdumiał się Klaus. -Jesteś przecież nieprawdopodobnie bogata. Po co ci jeszcze więcej pieniędzy? - Bo pieniądze są w modzie, oczywiście - wyjaśniła Esmeralda. - No, to pa-pa, dzieciaki. Teraz w modzie jest mówić „pa-pa" trzem głupim sierotom, których się już nigdy nie zobaczy. - Ale dlaczego? - rozpłakała się Wioletka. -Dlaczego jesteś dla nas taka niedobra? Odpowiedź Esmeraldy była najokrutniejsza z wszystkich jej dotychczasowych odpowiedzi, 1 tak jak na spadanie dzieci szybem windy widma, tak i na tę odpowiedź nie ma słów. Esmeralda po prostu zaśmiała się przeciągłym, ob-raźliwym chichotem, który długo odbijał się echem od ścian szybu i cichł powoli, w miarę jak opiekunka dzieci oddalała się od rozsuwanych drzwi. Sieroty Baudelaire popatrzyły po sobie -a raczej spróbowały spojrzeć po sobie w ciemności - i zadrżały z oburzenia i przerażenia, aż zatrzęsła się sieć, stanowiąca zarazem ich pułapkę i ratunek. - Diii? - zagadnęło płaczliwie Słoneczko, a Wioletka i Klaus domyślili się, że komunikuje ono: „I co my teraz zrobimy?". - Nie wiem - powiedział Klaus - ale coś trzeba zrobić. - I to szybko - dodała Wioletka. - Sytuacja jest niezwykle trudna. O wspinaniu się i schodzeniu w dół nie ma mowy, bo ściany są zbyt gładkie. - Krzyczeć, żeby ktoś nas usłyszał, też nie ma co - stwierdził Klaus. - Nawet jeżeli ktoś usłyszy, pomyśli, że to wrzaski z któregoś mieszkania. Wioletka zamknęła oczy w głębokim namyśle, chociaż doprawdy w tej ciemności było to bez znaczenia, czy ma oczy zamknięte, czy otwarte. - Klausie - zwróciła się po chwili do brata -może nadszedł czas na wykorzystanie twojej -S- 2 O 2 * * 2 O 3 * * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * wiedzy naukowej. Nie przypominasz sobie jakiegoś zdarzenia historycznego, w którym ludzie wydostali się z takiej jak ta pułapki? - Nie bardzo - odparł ze smutkiem Klaus. -W micie o Herkulesie bohater zostaje uwięziony między dwoma potworami, zwanymi Scylla i Charybda, właśnie tak jak my między rozsuwanymi drzwiami windy a dnem szybu. Ale Herku-les wydostaje się z pułapki, zamieniając je w wiry wodne. - Glaukos - powiedziało Słoneczko, chcąc zakomunikować coś w sensie: „No tak, my tego nie potrafimy". - No właśnie - mruknął ponuro Klaus. - Mity bywają bardzo ciekawe, ale rzadko okazują się pomocne w praktyce. Może raczej przyszła pora na jakiś wynalazek Wioletki? - Przecież nie mam tu żadnych materiałów konstrukcyjnych - powiedziała Wioletka, macając palcami skraj siatki. - Z tej siatki nie mogę skorzystać, bo jeżeli ją spruję, spadniemy w dół. Zdaje mi się, że siatka jest przytwierdzona do ścian * 2 O 4 * * WINDA WIDMO * metalowymi haczykami, ale nie mogę przecież powyciągać haczyków, z tego samego powodu. - Gizan? - zagadnęło Słoneczko. - Tak - potwierdziła stanowczo Wioletka. -Haczykami. Dotknij w tym miejscu, Słoneczko, czujesz? Gunter pewnie wspiął się na wysoką drabinę, powbijał haczyki w ściany, a na koniec rozpiął między nimi siatkę. Widocznie ściany szybów windowych są dostatecznie miękkie, żeby dało się wbijać w nie ostre metalowe przedmioty. - Tojk? - spytało Słoneczko, komunikując: „Jak zęby?", a rodzeństwo Słoneczka z miejsca domyśliło się, co siostrzyczka ma na myśli. - Nie, Słoneczko - zaprotestowała Wioletka. -Nie możesz wspiąć się po ścianie szybu używając zębów. To zbyt niebezpieczne. - Jogit - zauważyło Słoneczko, komunikując coś w sensie: „Przecież jeżeli spadnę, to na siatkę". - A co będzie, jeśli utkniesz w połowie drogi? - zaniepokoił się Klaus. - Albo wyłamiesz ząb? - Wasta! - stwierdziło kategorycznie Słoneczko, komunikując: „Muszę zaryzykować, to nasza * 2 O 5 * * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * jedyna nadzieja". Wioletka i Klaus niechętnie przyznali siostrzyczce rację. Nie byli zachwyceni, że maleństwo ma wspiąć się na własnych zębach aż do rozsuwanych drzwi windy widma, ale nie przyszedł im do głowy żaden inny projekt ucieczki, który dawałby jeszcze szansę pokrzyżowania planów Guntera. Najwyraźniej nie przyszła pora ani na talenty wynalazcze Wioletki, ani na wiedzę naukową Klausa, tyko właśnie na ostre ząbki Słoneczka. Toteż najmłodsza z Baudelaire'ów zamachnęła się główką i z głośnym chrzęstem, który każdego dentystę przyprawiłby o palpitację serca, wbiła jeden ząb w najbliższą ścianę. Na szczęście Baudelaire'owie nie byli dentystami, więc pilnie nadstawili ucha w ciemności, ciekawi, czy ząb Słoneczka zagłębił się w ścianę równie mocno, jak metalowe haczyki. I ucieszyli się, że nie słyszą nic - żadnego szmeru, zgrzytu ani trzasku, który wskazywałby na to, że ząb Słoneczka nie wytrzymał. Słoneczko pokręciło nawet lekko główką, chcąc sprawdzić, czy ząb nie tkwi w ścianie zbyt słabo, ale trzymał się świetnie. Wobec te- * 2 0 6 * * WINDA WIDMO * go Słoneczko szarpnęło główką i wbiło w ścianę drugi ząb, kawałek ponad pierwszym. Drugi też trzymał mocno, więc Słoneczko ostrożnie wyciągnęło z muru pierwszy ząb i wbiło go nieco powyżej drugiego. W ten sposób przesunęło się o parę cali w górę; już zanim wbiło pierwszy ząb ponad drugim, jego małe nóżki nie sięgały siatki. - Powodzenia - powiedziała Wioletka. - Trzymamy za ciebie kciuki - powiedział Klaus. Słoneczko nie odpowiedziało, ale brat i siostra wcale się tym nie zaniepokoili, przypuszczali bowiem, że kiedy ma się usta pełne ściany, dosyć trudno jest rozmawiać. Usiedli więc na siatce i pokrzykiwali na zachętę do Słoneczka. Gdyby Słoneczko mogło wspinać się i mówić jednocześnie, powiedziałoby pewnie: „Sorid", komunikując coś w sensie: „Na razie dobrze idzie", albo „Jaff", komunikując: „Chyba jestem w połowie", jednak starsi Baudelaire'owie nie usłyszeli nic prócz odgłosu zębów wbijanych i wyciąganych ze ściany, aż w końcu Słoneczko triumfalnie krzyknęło z góry: * 2 O 7* * WINDA WIDMO * - Gója! - Brawo, Słoneczko! - odkrzyknął Klaus. -Brawo! - Gratulacje! - przyłączyła się Wioletka. - Teraz przynieś naszą linę spod łóżka, to wespnie-my się do ciebie! - Ganba! - odkrzyknęło Słoneczko i odczołgało się do apartamentu. Wioletka z Klausem milczeli chwilę w ciemności, dziwiąc się niezwykłemu talentowi siostrzyczki. - Ja na pewno nie wspięłabym się po tej ścianie, gdy byłam w wieku Słoneczka - powiedziała Wioletka. - Ani ja - przyznał Klaus - chociaż przecież oboje mamy całkiem normalne zęby. - To nie jest tylko kwestia rozmiaru zębów -rzekła Wioletka. - Tu liczy się raczej rozmiar odwagi Słoneczka i jego troski o rodzeństwo. - I rozmiar kłopotu, w którym się znaleźliśmy - dodał Klaus. - No i rozmiar zdrady naszej opiekunki. Wciąż nie mogę uwierzyć, że Esme-ralda od początku była w zmowie z Gunterem. * 2 o g * * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * To opiekunka widmo, taka sama jak ta jej winda widmo. - Esmeralda jest jednak niezłą aktorką - powiedziała Wioletka, starając się być bezstronna -chociaż ma taki podły charakter. Spójrz, jak łatwo nas nabrała na to, że Gunter nabrał ją. Tylko co ona miała na myśli, mówiąc, że... - Tada! - krzynęło z góry Słoneczko. - Ma linę! - ucieszyła się Wioletka. - Zamocuj linę na klamce, Słoneczko! Diabelskim Jęzorem! - Nie! - przerwał siostrze Klaus. - Mam lepszy pomysł. - Lepszy pomysł niż wydostać się stąd? - spytała Wioletka. - Nie, ja chcę się stąd wydostać - odparł Klaus. - Tylko nie uważam, że powinniśmy wspinać się do góry. Bo wówczas po prostu wrócimy do apartamentu. - No a z apartamentu - wpadła mu w słowo Wioletka - wydostaniemy się do Hali Veblena. Możemy nawet zjechać po poręczy dla oszczędności czasu. * 2 1 O ¦« * WINDA WIDMO * - Tylko że tam, gdzie poręcz się kończy -przypomniał jej Klaus - zaczyna się hali budynku, a w hallu siedzi portier, który ma przykazane nie wypuszczać nas na ulicę. - O tym nie pomyślałam - przyznała Wioletka. - Portier zawsze ściśle trzyma się instrukcji. - Dlatego musimy opuścić ten dom w inny sposób - podsumował Klaus. - Ditemu - zawołało z góry Słoneczko, komunikując coś w sensie: „A jaki znasz inny sposób?". - W dół - odparł Klaus. - Z tej ciasnej klitki na samym dnie szybu odchodzi korytarz, pamiętacie? Korytarz zaczynał się tuż obok klatki. - No tak! - przypomniała sobie Wioletka. -To na pewno tamtędy Gunter wyprowadził Bagiennych, zanim zdążyliśmy ich uratować. Tylko kto wie, dokąd ten korytarz prowadzi? - Jeżeli Gunter rzeczywiście wyprowadził nim Bagiennych - rozumował Klaus - to korytarz musi prowadzić w pobliże Hali Veblena. A właśnie tam chcemy się dostać. * 2 I 1 * * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * - Masz rację - powiedziała Wioletka. - Słoneczko! - zawołała. - Nie mocuj już tej liny do klamki. Jeszcze ktoś zobaczy i zorientuje się, że uciekliśmy. Po prostu zejdź do nas. Myślisz, że dasz radę zgryźć się z powrotem na dół? - Geronimo! - odkrzyknęło Słoneczko, komunikując coś w sensie: „Przecież ja wcale nie muszę zgryzać się na dół!". Po chwili najmłodsza z Baudelaire'ów udowodniła, że ma rację. Wzięła głęboki wdech i rzuciła się w ciemną czeluść, ciągnąc za sobą zwoje prowizorycznej liny. Tym razem spadania Słoneczka nie musimy ilustrować czarnymi stronicami, gdyż jego strach przed długim i mrocznym upadkiem zbladł - co tu oznacza, że nie dokuczał Słoneczku za bardzo -wobec perspektywy oczekującej je w dole siatki i dwójki rodzeństwa. Tump! wylądowało na siatce Słoneczko, a z mniejszym tump! wylądowała obok Słoneczka prowizoryczna lina. Upewniwszy się, że siostrzyczka nie ucierpiała wskutek upadku, Wioletka zaczęła mocować koniec liny do jednego z haków podtrzymujących sieć. * WINDA WIDMO * - Muszę jak najlepiej zacisnąć węzei - powiedziała Wioletka. - Słoneczko, jeżeli zęby nie za bardzo cię bolą po wspinaczce, może wygryzłabyś otwór w sieci, żebyśmy mogli przeleźć na drugą stronę. - A co ja mogę zrobić? - spytał Klaus. - Modlić się, żeby wszystko dobrze poszło -odparła Wioletka, lecz obie siostry Baudelaire uwinęły się ze swoimi zadaniami tak błyskawicznie, że nie starczyłoby czasu nawet na najkrótsze ceremonie religijne. W jednej chwili Wioletka, systemem skomplikowanych, mocnych węzłów, przymocowała koniec liny do haka, a Słoneczko tymczasem wygryzło pośrodku siatki otwór, przez który mogło się przecisnąć dziecko. Wioletka spuściła w ten otwór linę i cała trójka nadstawiła ucha, aż udało im się złowić znajome dzyń! uderzenia końcówki prowizorycznej liny o metalową klatkę. Sieroty Baudelaire zawahały się na moment nad otworem w sieci, zaglądając w czerniejącą pod spodem czeluść. * 2 12 * 1 V_ * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * - Nie chce mi się wierzyć, że znów mamy zejść tam na dół - powiedziała Wioletka. - Rozumiem cię - rzekł Klaus. - Gdyby mnie, wtedy na plaży, ktoś zapytał, czy przypuszczam, że będę kiedyś wspinał się w tę i z powrotem pustym szybem windowym, aby ratować życie parze trojaczków, odpowiedziałbym, że nigdy w życiu. A teraz proszę: robię to po raz piąty w ciągu dwudziestu czterech godzin, i wy" tak samo. Co nas spotkało? Co nas doprowadziło do tego strasznego miejsca? - Nieszczęście - szepnęła Wioletka. - Straszny pożar - uściślił Klaus. - Olaf! - powiedziało kategorycznie Słoneczko i pierwsze zaczęło spuszczać się po linie. Klaus przecisnął się za siostrzyczką przez otwór w sieci, Wioletka poszła śladem Klausa, i wszyscy troje opuszczali się bardzo długo dolną częścią szybu, aż stanęli w ciasnym, obskurnym pomieszczeniu, obok pustej klatki, u wylotu tunelu, który - mieli taką nadzieję - miał ich wyprowadzić prosto na Aukcję Rzeczy Modnych. * WINDA WIDMO * Słoneczko z główką zadartą do góry poczekało, aż brat i siostra bezpiecznie staną na dole. Klaus spróbował oszacować na oko długość korytarza i ewentualną obecność w nim kogoś lub czegoś. A Wioletka spojrzała w kąt, na porzucone narzędzia spawalnicze, które rozminęły się ze swoim czasem. - Uważam, że powinniśmy wziąć je z sobą -zdecydowała. - Ale po co? - zdziwił się Klaus. - Przecież dawno wystygły. - To fakt - przyznała Wioletka, podnosząc pogrzebacz. - Ale od uderzenia o posadzkę pozagi-nały im się czubki. Mogą nam się jeszcze na coś przydać. Nie wiadomo, co spotkamy w tym korytarzu, na wszelki wypadek wolę nie iść tam z gołymi rękami. Proszę, Klaus, to twój. A ten dla ciebie, Słoneczko. Najmłodsza sierota Baudelaire wzięła od siostry zimny, zgięty na końcu pogrzebacz, po czym wszyscy troje, trzymając się razem, dali pierwszych parę kroków w głąb korytarza. Wystygłe * 2 1 4 * * % 15 * * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * pogrzebacze nie domagały się już użycia rękawic ochronnych, więc dzieci niosły je jak cienkie, spiczaste przedłużenia własnych gołych rąk. Lecz nie ten oczywisty fakt miała na myśli Wio-łetka, używając zwrotu „z gołymi rękami". „Z gołymi rękami" znaczy tyle, co „bez broni": Wio-letka po prostu była zdania, że trójka dzieci wędrująca ciemnym korytarzem bez opieki będzie trochę mniej bezbronna z pogrzebaczami w rękach niż trójka dzieci wędrująca ciemnym korytarzem bez opieki i bez pogrzebaczy. I powiem wam z przykrością, że najstarsza sierota Baudelaire miała absolutną rację. Sieroty Bau-delaire w żadnym razie nie mogły pozwolić sobie na zapuszczenie się w korytarz z gołymi rękami, z uwagi na element niesprawiedliwej przewagi, jaki oczekiwał ich na końcu przeprawy. Posuwając się krok za krokiem, sieroty Baudelaire powinny były zadbać o to, by nie mieć gołych rąk, gdyż tam, gdzie kończył się ciemny korytarz, czaił się już pierwiastek zaskoczenia. ROZDZIAŁ Jedenasty Wyrażenie „ślepy zaułek" opisuje to, co zastały sieroty Baudelaire na końcu ciemnego korytarza. Po francusku wyrażenie to brzmi cul-de--sac i, jak większość wyrażeń francuskich, stanie się bardziej zrozumiałe, gdy przetłumaczymy je sobie słowo po słowie. Słowo de, na przykład, spotykamy w języku francuskim bardzo często: odpowiada ono polskiej formie rzeczownika w dopełniaczu, a więc odpowiadającego na pytania „kogo? czego?". Francuskie słowo sac spotyka się już rzadziej, lecz jestem prawie pewien, * SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ * że oznacza ono coś w rodzaju „tajemniczych okoliczności". A słowo cul pojawia się w języku francuskim tak rzadko, że zmuszony jestem strzelać, zgadując jego znaczenie: wydaje mi się, że słowo cul znaczy. „U wylotu ciemnego korytarza sieroty Baudelaire znalazły cały szereg". W takim razie całość wyrażenia tłumaczyć należy tak: „U wylotu ciemnego korytarza sieroty Baudelaire znalazły cały szereg (kogo? czego?) tajemniczych okoliczności". Gdyby Baudelaire'owie sami mogli wybrać sobie francuskie wyrażenie na to, co napotkają u wylotu ciemnego tunelu, wybraliby zapewne takie, które znaczy: „Nim dzieci pokonały ostatni zakręt ciemnego korytarza, policja ujęła Gun-tera i uwolniła trojaczki Bagienne", albo przynajmniej takie, które znaczy: „Baudelaire'owie z radością stwierdzili, że korytarz wiedzie wprost do Hali Veblena, gdzie odbywała się Aukcja Rzeczy Modnych". Niestety, wylot ciemnego korytarza okazał się równie tajemniczy i kłopotliwy jak cała jego reszta. Korytarz był na całej długości * winda widmo * bardzo ciemny, a tyle miał zakrętów i załomów, że dzieci co rusz wpadały na ścianę. Strop korytarza był bardzo niski - Gunter musiał chyba przeciskać się tędy w kucki, aby zrealizować swój zdradziecki plan - a nad głowami dzieci rozlegały się coraz to inne odgłosy, informujące je, gdzie się prawdopodobnie znajdują. Po kilku pierwszych zakrętach Baudelaire'owie usłyszeli stłumiony głos portiera i jego kroki, gdy przechodził przez hali dokładnie nad ich głowami, zorientowali się więc, że są pod hallem głównym domu, w którym mieścił się apartament Szpetnych. Po kilku kolejnych zakrętach usłyszeli dyskusję dwóch panów na temat dekoracji oceanicznych, więc zorientowali się, że przechodzą pod Aleją Ciemną. A jeszcze kilka zakrętów dalej dobiegł ich odgłos rozklekotanego, starego trolejbusu, więc zorientowali się, że korytarz prowadzi ich pod jedną z miejskich zajezdni. Korytarz wił się i wił, a Baudelaire'owie słyszeli wciąż nowe odgłosy miasta - stukot końskich kopyt, zgrzytanie maszyn fabrycznych, bicie kościelnych dzwonów, * 2 i g * (