ADAM WAŻYK ZDARZENIA 1977 PRZYSTAŃ Niezamącona woda u przystani czarnym grzebieniem odtwarza dziób statku Tu każda rzecz się przyznaje do siebie wysoki brzeg na nim zmurszałe mury żelazna brama ogrodu zamknięta i pałająca na samotnym krzewie różowa róża rozkwitła tożsamość PRZECHADZKA Obojętnie przechodzę obok futurologów zapatrzonych w kryształ krzykaczy wypruwających swoje nic z niczego chłopców i dziewczyn bez tajemnic serca i seksu brodatych przebierańców bez wieku siedzących koło fontanny odwracam od nich oczy w obawie że ukażą się nago i bez brody przechodzę przez wystawę ulubionych kubistów którzy mnie nudzą nudzą mnie swoją metodycznością przechodzę wśród tysięcy powieści nie do czytania w kolorowych połyskliwych okładkach obok niemowląt w objęciach matek obok niemowląt sikających w złotym pasażu pełnym świecidełek obok swoich podróży obok siebie przechodzę na drugą stronę jeśli druga strona istnieje Nie ma mnie koło fontanny ani w krysztale Paryż 1973 OSZUSTWO Stoły obstawione ławami czekały na nie znanych mi handlarzy bydła dwoje zakochanych cieszyło się że odjadą a ja ich jutro zastąpię byłem od nich młodszy byłem bardzo młody okazywali mi tyle serca pytali o moje życie chcieli poznać mój świat mimo ich woli krąg się zacieśniał i czekałem czekałem na proste pytanie czy umiem doglądać bydła całe moje życie przemawiało za tym że nie umiem ale oni woleli nie wywoływać odpowiedzi która by przekreślała ich wszystkie nadzieje dziwnie niedomyślni nagle umilkli słuchali głosu świerszczyka ukrytego za belką sufitu i ja słuchałem ale z ciężkim sercem czułem się jak nie czuje się nigdy prawdziwy oszust i kładąc się spać marzyłem aby się zbudzić gdzie indziej LOT Po pantomimie stewardessy która bez zapowiedzi obojętnie sprawnie włożyła ratunkową kamizelkę a potem zdjęła pod okna podpłynął ocean żłobiąc profil kontynentu gdzieś tam daleko jak w książce dla dzieci mewa robiła skrzydłami a tutaj senność schodziła i we śnie słyszałem głos który mówił samolot jest w rękach organizacji Alfa i Omega Zmiana kierunku Lecimy na Ofir Wylądowaliśmy w kraju bagnistym kraju bajecznym dawno wyczerpanych kopalni złota bez diamentów kości słoniowej w głębi lasów i stuleci na pniu sczerniałym siedzimy wpatrzeni w kopiec termitów Kto nas i za jaką cenę wykupi? PĘTLA W mroźny wieczór styczniowy bez śniegu jak przykro wysiadać z autobusu przy bezludnej pętli U wylotu alei miła topielico O bladych oczach ustach suchych i szerokich uginając kolana otulasz się w kożuch Idziesz między drewniaki i nowe osiedla gdzie strach usłyszeć kroki i czuć spalenizną Pożary są tu częste a trudno je gasić drewniany barak płonie jak stos barbarzyński ktoś tam tańczy ktoś śpiewa ktoś rozmawia z Bogiem ale bardzo daleko a ty nieprzytomna półgłosem licząc gołe znajome kasztany i ściskając w kieszeni pistolet łzawiący po żwirze który skrzeczy jak ciche żyjątko z rozwianymi włosami dobiegasz do domu BYŁ CHŁOPIEC KTÓRY Był chłopiec który z głową na ramieniu usnął przy stole nakrytym serwetą Był pusty pokój kobieta w żałobie oparła stopę o podnóżek aby poprawić czarną kokardę pantofla Było sukienne kłębowisko płaszczy w prowizorycznej szatni na zabawie porozrzucanych jakby kto ze złością daremnie szukał czegoś po kieszeniach Z głębi tej szatni czasem dochodziły śmiechy kobiece i głos najpiękniejszy Te trzy obrazy jednakowo stare wracały chociaż nie były wspomnieniem obsesja szatni wracała najczęściej Wszystkie odeszły wszystkie trzy i nie wiem czy coś znaczyły dzisiaj jestem wolny klasyczny w sobie przejrzysty jak kryształ czysty jak kartka czystego papieru Nie to nieprawda one znów wracają te trzy obrazy które znaczą znaczą dużo lub mało nic lub bardzo dużo Prędzej ja minę a zostanie chłopiec śpiący przy stole a przed nim nieznane ogromne morze czasu do przeżycia Kobieta w czerni może była śmieszka z natury Jedno tylko wiem na pewno że szatnia była jak twarz bez urody i piękny głos był udręką dla ucha WIERSZ O JESIONACH Wiersz się zaczyna od ciemnych jesionów a potem nie ma w nim już nic pewnego i zamiast płynąć szerokim potokiem rwie się przystaje i żąda milczenia I co mi po was o ciemne jesiony? Nie w moim stylu jesteście Nie w stylu mieści się prawda niepewnego wiersza Wiem co kryjecie przede mną i dla mnie i tylko dla mnie i tylko przede mną wiem że u kresu ostatniej podróży na samym krańcu wielkiego bezsensu będzie to samo co było z początku nie szelest liści lecz szeptanie matki SEN Śniła się zima Mickiewicz Sen miałem dawno czterdzieści lat temu a tak pamiętam jakby śnił się wczoraj Stojąc na brzeżku okrągłej polany w pierścieniu ciemnej zieleni patrzyłem jak hałaśliwe tłoczące się dzieci rączkami piłki podrzucały: duża lekka jak balon piłka opadała bardzo powoli na otwarte dłonie . ale zdarzało się że je minęła i miękko kładła się na trawie wtedy kobieta w bieli — kilka takich kobiet stało pod lasem dokoła polany — inną rzucała piłkę między dzieci wprost na ich dłonie tak mało zaradne że niezbyt długo wypadło jej latać I tak od nowa Kilkanaście piłek leżało w trawie zdziwiony spytałem czemu ich żadne nie podniesie z ziemi Odpowiedziano mi gorzkim pytaniem Czy pan nie widzi że dzieci są ślepe? BIEDRONKA Kudłaty chłopiec w obszarpanej kurcie długiej do kolan z szerokim rękawem rudy jak pożar powoził i batem wywijał krzycząc na ospałe konie Dyliżans jechał lasem śpiewającym to przejaśniało się w nim to ściemniało mnóstwo zapachów polnych i żywicznych wchodziło oknem Podróżni usnęli W kąciku spała Rozyna Liliowy jak muszla płaski kapelusz ze wstążką pod szyję spadał na bok nie spadając suknia jej miała siedem falban każda coraz to węższa spod siódmej wyjrzały nogi w pończochach z popielatej wełny Czerwona w czarne kropki boża krówka szła po bezdrożach pelerynki naraz dwie pary skrzydeł otwarłszy frunęła POTOMSTWO HERAKLITA My nie wierzymy ani w okrąg czasu ani w górę spiralną przeszłość jest porządkiem przyszłość niespodzianką Otworzono okno przez które nic nie widać dano nam usta aby nigdy nie pić tej samej wody dano nam sny napastliwe i doświadczenie które przemawia do nas w obcym języku jesteśmy z nim osłuchani i rozumiemy piąte przez dziesiąte WESTCHNIENIE Ach nieraz chciałbym przywołać jak niegdyś skwarne południa i rude obłoki zachłanną zieleń i radość owoców alkohol spojrzeń rozdzierany jedwab świece kapiące na aksamit nocy blask kobiecego ramienia czerń węgla rtęć melancholii podmiejskiej wybuchy granatu śmiechu motoru czy gniewu daremnie chciałbym czy mówię czy piszę nie ma metafor jest tylko smak soli nie ma wspanialszych barw jest ciężka ziemia ELEGIA TRZECIA Nie znam zachwytu a kiedyś go znałem zasłaniam oczy przed nalotem piasku zwołuję słowa spóźnione o lata o lata w których nie ma nic pięknego Niebacznie wchodzę w labirynt języka i chcąc wydobyć się na światło dzienne mówię za mało lub mówię za dużo znaki mnie męczą i tęsknię do rzeczy Ty co usuwasz niepokój jaskółczy tyś mnie zrozumiał ale zbyt dosłownie: świat się oddalił i ptak jest kamieniem i twarz człowieka zmieniła się w pejzaż NIEWIEDZA Nie wiadomo kiedy się zobaczymy Nie wiadomo kto w którym roku umrze Nie wiadomo jak powstaje sarkoma Nie wiadomo skąd wziąć pieniądze Nie wiadomo co gdzieś tam postanowią Nie wiadomo dlaczego Więcej nie wiadomo niż wiadomo Przyzwyczajamy się do niewiedzy Nie wiadomo czy Sąd Ostateczny będzie sprawiedliwy Nie wiadomo do czego wrócić Nic nie wiadomo Wróćmy do piosenki 1962 HODOWCA Pamiętam jak na dachu podmiejskiej kolejki malcem wjeżdżałeś w to piękne stulecie pamiętam zagajnik na pobojowisku pod Piasecznem gdzie zbierałeś granaty jak urwis Ja hodowałem dalie Słyszałem seryjne wybuchy w świecie materialnym i duchowym Dla ciebie była radość nowości dla ciebie zgaga Ja hodowałem gladiole Niepoczytalny wbiegałeś w każdą szczelinę światła by znaleźć się znowu w ciemności Ja hodowałem róże I cóż po tobie zostanie? Zginiesz bez śladu jak bruzda na wodzie po mnie zostaną kwiaty kwiaty olbrzymy kwiaty potwory kwiaty na cały horyzont NAD KRAWĘDZIĄ WĄWOZU Siedzimy na trawie nad krawędzią wąwozu zwiesiliśmy nogi Feliks który nie wiem czym się zajmuje ale nie jest szczęśliwy Joasia z upiętymi włosami stenotypistka i kelnerka najstarsza z nas Walentyna magister filozofii pracująca w sklepie spożywczym i ja który jestem kim jestem patrzymy jak wąwozem z czerwonej glinki autobus wiezie wesołych turystów nad stromy brzeg Acherontu PRZY ŚCIANIE WSCHODNIEJ Lubiłem Ścianę Wschodnią jasne witryny i nikiel fale przechodniów tę wysepkę młodości gdzie piękne dziewczyny o kanciastych ruchach i przystojni chłopcy bez energii w twarzach po troje po pięcioro zmawiali się obejrzeć świat metalowych przyrządów świat kolorowych pocztówek płyty pigułki muzyki uwalniające od myśli O piękne płyty Przy muzyce tańczą przy muzyce się uczą przy muzyce śpią oddzielnie albo razem Tu gdzie nie wolno czytać moich wierszy człowiek z piętnem Kaina rozprawiał o Biblii BARIERA Od trzech tygodni moja marynarka wisi w sosnowej szafie niedaleko łóżka w pokoju szpitalnym Co wieczór snu oczekując wykłócam się z czasem Nakręcam zegar z kukułką czyszczony przez panią Teklę w koronkowym czepku z tęgim rajtarem dźwigam wiadra wody w pałacu Paca i gasimy pożar stukam kołatką w średniowieczną bramę słysząc za sobą młody śmiech gamratki: rzecz niemożliwa i nie ma w tym prawdy nieprzekraczalna jest bariera ciała MIRANDA Burza. Akt V, Szekspir Garstka rozbitków człapała po brzegu buty na plecach spodnie podkasane klęli kichając po minionej burzy kiedy Miranda na wyspie chowana znająca gry a nie znająca ludzi podniosła oczy ponad szachownicę O jakie cuda! Ile pięknych istot! Ile jest wdzięku w ludziach! O Mirando nikt inny nigdzie tych słów nie powtórzył w parku na skwerze w śródmiejskim tunelu a jednak nieraz widywałem w tłumie twoje zdziwione oczy i wymowne usta Mirando niech los który chroni biednych rozbitków i wszystkie osoby wzniosłej komedii zachowa twą młodość dla przyszłych czasów a i mnie pozwoli uwierzyć słowu które w twoje usta włożył ktoś o kim wszyscy powiadają że był podobny do wszystkich Mirando MARZEC 1975 1 Dzisiaj wieczorem wszedłem do smutnego lokalu Przy sąsiednim stoliku młoda dziewczyna o szerokiej twarzy i słodkich ustach na pozór bardzo grzesznych mówiła o gruczołach chłonnych które sprawiają o hormonach które sprawiają piekło nabytej wiedzy szalało w jej ustach a on jej słuchał odwrócony do mnie tyłem jak morderca na ekranie Wyszedłem z lokalu na ulicę po deszczu stara ociężała kamienica śledziła moje kroki lekki wieżowiec szedł za mną z daleka minąłem przystanek przy którym widywałem wielu ludzi teraz było ich czworo Autobus z nazwą nowego osiedla gdzie bloki są podobne do siebie jak dni i tygodnie w więzieniu uprzątnął ich z trotuaru ukazując w oknie uśpiony profil model pasażera Podobno ci młodzi ludzie są mało odporni na choroby zakaźne i przeciwności losu nie pytajcie co było jakieś dziesięć lat temu tym bardziej dwadzieścia zanik pamięci jest faktem społecznym tak samo jak gra w toto—lotka 2 Wyszedłem z lokalu na ulicę po deszczu w oczyszczonym powietrzu furkot gołębia wylatującego z arki furkot zamykanego parasola przeniósł mnie na mgnienie do wczesnej młodości i wypluł mnie z powrotem na wilgotny trotuar Pomyśl o rzeczach które się nie stały może nie stały się tylko przypadkiem Wracałem do domu pusty jak ulica którą szedłem nie było we mnie nic oprócz sieci połysków po deszczu nieruchomych sygnałów tutejszego świata za rogiem spały bezdomne auta naderwana antena szeleściła na murze nadłamana gałązka a jednak byłem ciekaw przyszłości i świat wieloznaczny jak grecka wyrocznia drażnił moją ciekawość Pomyśl o barwie czasu która się znowu zmienia ELEGIA CZWARTA Nikt już nie woła za górami czasu z worka pamięci bezładnie się sypią części zamienne do lat zapomnianych ziarnka pszenicy na kołach pociągu listek akantu na skrzynce naboi Aż nagle staje na progu ciemności mała dziewczynka wcale mi nie znana z grzywką na czole w sukience z szewiotu i słyszę ust poruszenie jak gdyby gniazdo kwiliło za otwartym oknem Uśnij ach uśnij nic się już nie dzieje ciało bezradne krew zmieszana z błotem wszystko zmieniło się w słowo i opis lekcja historii ulituj się Boże biegle zastąpi niewymierną prawdę LEKCJA ANTYKU Posągi z marmuru i brązu do których powracam po długiej wędrówce bogowie małego zakątka ziemi którzy od dawna już nie są bogami bogowie podobni do ludzi na trochę większą miarę posągi odkopane z ziemi zachwycające białych ludzi posągi jasności ich piękno jest pięknem ciała harmonia ich ciała jest oznaką życia w szlachetnych rysach domyślam się duszy rysy ich kłamią przez całą wieczność jeżeli mity nie kłamią gdzie są ich zbrodnie jeżeli mity nie kłamią? Gdzie ich zazdrosne i mściwe serca gdzie ich wątroba? Puste ich oczodoły są tajemnicą ich duszy piasek im wyjadł z oczu źrenice malowane jak jarmarczne paciorki ENTROPIA Widziałem ruiny domu nie rozebrane jak niegdyś po wojnie wypalone okna półgołe cegły nawisłą belkę prawie bez oparcia było w tym coś cielesnego czego nie sposób zataić jak gdyby ta ruina była we mnie a nie przede mną na pustej ulicy nie całkiem pustej bo przechodzień bez wiełtu stojąc za moim ramieniem jak nieproszony przewodnik mówił że to drukarnia gdzie drukują wielką gazetę a ja zapomniałem posłać do niej cotygodniowy artykuł to nieprawda wziął mnie za kogo innego kto inny mnie wyręczał ja tylko czytałem rozwiniętą płachtę papieru czytałem głośno wydając jednostajny bulgot nie przynoszący żadnej informacji nawet o małym żuczku Colorado który się ukrył w ruinach PIOSENKA DLA MŁODYCH Po drugiej stronie mowy trawy gdzie słowa mają ciężar losu tam się spotkamy za metafizyką smutnych ogrodów za naprzykrzoną myślą o śmierci tam mnie znajdziecie Tam gdzie za lasem widzi się drzewa i każdy listek ma imię własne tam się spotkamy tam gdzie się milczy bez piasku w ustach i każdy wiersz jest rozmową tam. mnie znajdziecie 1975 ZERWANIE Pawiooka szatynka koło lat trzydziestu w słomkowym kapeluszu z purpurową wstążką i z bransoletką ciężką jak kajdanek mówi do siebie idąc spacerowym krokiem Wyszłam z domu w południe nie pamiętam domu nie wiem skąd się tu wzięłam i jak mi na imię mam obrączkę na palcu czy rodziłam dzieci? Czy mogę wejść do baru nie wiedząc kim jestem? Ach książki na wystawie nawet znam tytuły i co z tego? Nie znajdę w nich siebie Ta wielka nieobecność trwa jedną minutę jak sygnał ostrzegawczy przed godziną X Kabina z telefonem oszklona i pusta zaprasza ją do środka widzę ją z ulicy jak podnosi słuchawkę jak nakręca numer jak rozmawia przytomnie i mruga oczami na znak że wie że pamięta PROJEKT Gdybym był odrobinę wierzący może prosiłbym Boga aby mnie uchował od pasażerów w pociągu o ciężkich urzędniczych spojrzeniach wahających się między arogancją a lękiem od poetów szeleszczących papierem od estetów i ekspresjonistów od rzeczownika delikatesy i przymiotnika urokliwy od dzikiego przymiotnika kulturowy i musiałbym umieścić w tej litanii oglądane w telewizorze biedne pieśniarki pompujące rękami przy niewidzialnej studni strzały piłkarskie o cztery metry nad bramką nazywane pięknymi strzałami filmy na niby komedie z przymrużeniem oka dyskusje reklamy na niby neony Metal—Export życie na niby ale niestety nie mogę ułożyć litanii bo nie jestem wierzący BIBLIOTEKA SNÓW Achab właściciel winnicy koło Damaszku utrzymywał w swoim domu wykształcone panie sypiał z nimi przypadkiem według rzutu kości pauzował pościł wąchał narkotyczne zioła aby wywołać sny panie je spisywały na umyślnie spreparowanych liściach palmowych śniły mu się eony niebiańscy kurierzy potężne anielice archontowie sternicy planet Sny się zmieniały w zamkniętym kręgu i każda kombinacja wydawała się wielkim odkryciem jemu i jego paniom Sterty zapisów leżały starannie złożone w bibliotece kiedy przywlókł się z drogi nieznajomy im Paweł z Tarsu unurzany w pyle jak po ataku wielkiej choroby ledwie wykrztusić mógł co zobaczył w błysku jednej sekundy Ukrzyżowany tyle powiedział przez tegowiecznych archontów Wyłamałeś się z moich snów odpowiedział Achab zdumiony I dlatego źle chodzisz CZAS BEZ PROROKÓW Wszyscy prorocy zamilkli choć nie był to czas milczenia mężczyźni przemawiali na zjazdach kobiety krzyczały na kongresie Seks i Polityka Klucze których szukano były tylko w kieszeniach i biurkach drzwi do których stukano były tylko w mieszkaniach i biurach nie było prawdziwych podróży podróży na wyspy szczęśliwe były tylko zastępcze doraźne zawieszające na chwilę ciężar egzystencji dzień przychodził jak złodziej wśród nocy tylko do młodej pary na ósmym piętrze wysokościowca która zerwała się nagle aby zdusić terkot budzika Senna kobieta sięgała po szlafrok mężczyzna golił się w łazience przy drzwiach otwartych to umożliwiało im dialog małżeński i dopóki mówili o rzeczach codziennych wszystko było jasne tymczasem ich wizerunki gołe jak w raju wyryte na ściance pocisku wystrzelone w przestrzeń kosmiczną biegły nie wiadomo do kogo nie spodziewano się odpowiedzi przed upływem sześciuset lat a i później też nie I 1976 Z DALEKA Z BLISKA Widzieć z daleka katedry w cieniu wieżowców pajęcze mosty ze stali autostrady przecięte starymi duktami jak żyłkowanie liścia Widzieć z bliska piasek z księżyca Widzieć z daleka widzieć z bliska pożerane lasem i ciszą kamienne miasto na pustej plaży piękną kobietę twarzą do słońca WTEDY Zbudziłem się wtedy otwarty jak okno otwarty jak drzwi otwarty jak miasto Pszczoła tańczyła w pokoju jak szpada w ręku fechtmistrza wiosna młodości STARZEC I DZIECKO W marcowy chłodny wieczór przechodnie w śródmieściu po jednemu po dwoje zamknięci w swoich sprawach nieobecni tutaj mijali auta ustawione w cieniu i szerokie witryny w morelowym świetle Nikt nie popatrzył na świat za szybami gdzie zalotne kobiece figury w srebrzystych perukach w sukienkach szlafrokach jedna w różowej koszuli stały i siedziały zastygłe w rokokowych gestach nad nimi wesołe konstelacje neonów odbijały się w szybach martwego gmachu naprzeciw który wyglądał jak okręt porzucony na mieliźnie pod ciemnym niewidzialnym niebem Tylko niektóre miasta mają bezsenne dzielnice w tej części kontynentu miasta wcześnie usypiają i bywa tak cicho że mógłbym usłyszeć jak pracują lodówki Jakaż pamięć uśpiona zimuje w tych domach? Niedawno na bocznej ulicy mały chłopiec mnie spytał Jak się nazywa to coś co pan ma do chodzenia Laska laska mój chłopcze laska mój Sfinksie laska mój Edypie Staliśmy między rzędami kamienic na terenie gdzie ciągnął się kiedyś nieduży Ogród Pomologiczny którego nikt już prawie nie pamięta I ja nie przypomniałem sobie drzew owocowych tylko cieniste krużganki obrosłe dzikim winem o lśniących czterolistkach dojrzałą kobietę w woalce zapomnianą książkę na ławce nie śmiałem jej otworzyć upadłem wtedy na żwir kalecząc sobie gołe kolano Odchodzą w przeszłość ludzie drzewa i owoce rzeczy wplecione w zdarzenia odchodzą razem i każde jest sobą każde się zwraca do ciebie prosi o wierne słowo I wy znikacie wróżebne syreny o syreny fabryczne świt was nie usłyszy kiedy z tunelu nocy wysypią się nagle robotnicy furgony cykliści pędzący w skośnych promieniach słońca jak w rzęsistym deszczu Idzie przedwiośnie pora znana tylko w Polsce Wiadomo czym to pachnie pachnie czymś czego nie ma zmienne powiewy jątrzą ciało się opiera dreszcze są zagadkowe drzewa są jak zjawy ci co przybyli ze wsi mają senne twarze Nocne godziny płyną tu podskórnym nurtem dobrze znana piosenka zakrada się znikąd jak w dawnych czasach nuci ją późny przechodzień mija wysepkę światła i znika na lewo Tak samo ja który stargałem ciszę okuciem laski zgrzytając o mur minę za chwilę A wy co ukochaliście słowo bardziej niż w młodości swojej ciało kochanki nie trzęście się ze strachu o swój ciemny logos niech was nie trwożą cyfry jarzące sygnały łańcuchy wzorów nieme pochody obrazów redukcja słowa O gaduły gaduły gaduły Ocalić to co warte ocalenia III 1976 DANE ŹRÓDŁOWE Na dwóch trapezach cztery kombinacje: dwóch akrobatów dwoje akrobatów z przodu mężczyzna z przodu kobieta dwie akrobatki Miłość i śmierć po grecku — dwóch mężczyzn po łacinie i po francusku — mężczyzna i kobieta po niemiecku — kobieta i mężczyzna po polsku — dwie kobiety wszystkie kombinacje są wyczerpane Uczone krety rozprawiają o miłości i śmierci udając że myślą po grecku Eros Thanatos Wszystko to na nic każdy się rodzi aby poznać miłość nie ma nikogo kto by znał swoją śmierć Lęk przed miłością maskowany naturalnym lękiem śmierci źle maskowany skrzydlata mniszka pożera samca argument dla owadów ale nie dla ludzi Miłość i śmierć fakty w nieodwracalnej kolejności Związek przyczynowy moralny tragiczny zdarza się wyjątkowo Na dwóch trapezach Miłość i Śmierć Wystarczy zbliżyć trapezy a już widzimy je razem Miłość i Śmierć bezwiednie pytamy fatalizm czy dziki przypadek? Gwałtowna miłość i gwałtowna śmierć na ekranach Euroameryki Eros Thanatos SILVA RERUM Nie spotkam Antygony przed witryną sklepu nie minę się z Elektrą na zielonym skwerze ktoś inny kogo nie ma w żadnej mitologii patrzy mi prosto w oczy i przechodzi obok * Topologiczne modele rozdarcia na które od dawna czekałem * Co wiesz o barbarzyńcach pytał rzymski konsul kupca wracającego z dalekiej podróży Barbarzyńcy kłamią jak zepsute dzieci barbarzyńcy lubią statystyki barbarzyńcy nie lubią jednostki ich wnętrza bezforemne nie przyjmują łaciny * Otwieram pamięć szyderczym kluczem jak gwiazda studnię przepaści Głowa Meduzy przez dziesięć lat czarownym uśmiechem zmieniała mnie w kamień * Halucynacje? Gdzie nam do tego! Sami jesteśmy jak widma * Leżał po śmierci jak wymarzył sobie pod śnieżnym płótnem z odsłoniętą głową pod delikatnie kwitnącą jabłonią Po drodze asfaltowej biegł cień Atalanty nieziemski motyl błyskał nad kamieniem zimne niebo już miało zakrwawić się gwiazdą gdy w aucie zajechała zwariowana piękność rzuciła mu ubranie i kazała wstać O hańbo musiał wracać między ludzi * Ta młodziutka paryska kelnerka bystra i wesoła jak z pięknej epoki biegająca między rzędami stolików w starej dzielnicowej restauracji odnowionej nie do poznania U Stolarzy miała niezwykłą pamięć profesjonalną po kilku dniach pamiętała co chciałem wybrać poprzednio Potem przyszedłem z Amerykanką która płaciła czekiem firmowym i nazywała ją moją kelnerką potem przyszedłem z podpitym J.L. moja kelnerka spytała Ca va? Rozmawialiśmy przy niej po polsku J.L. zamówił drugą butelkę zerknęła na mnie czy podać Przyszedłem raz jeszcze wtedy się żegnałem Zaskoczona złożyła dłonie zapowiedziałem że wrócę w maju uwierzyła w to chętnie powtórzyła kasjerce Ten pan wyjeżdża ale wróci w maju Cóż o mnie mogła wiedzieć? Mówiliśmy tylko o potrawach i winie tyle ile trzeba * Czarna chrześcijanka wołała w Nairobi niech biali księża opuszczą Afrykę * Wiersze awangardowe pisane pięćdziesiąt lat temu spełniają się zbyt dosłownie Miasto X całkowicie zerwało z przeszłością zmieniono nazwy ulic i nazwiska mieszkańców poczta nie działa * Czeka nas wielkie odkrycie nieznanych związków biofizycznych o jakich nie śniło się poetom * Czy chcecie szmiry? Tak! Ale w dobrym guście * Spójrzcie na żółwia on nas przeżyje 1976