Anna Borówko TELEMACH Kiedy Telemach miał siedem lat, nerwy Penelope nie wytrzymały. Zapakowała dzieciaka do zatłoczonego podmiejskiego autobusu i wywiozła na cypel Sunion, południowy kraniec Attyki. Autobus okrążył pętlę i ruszył z powrotem w kierunku Aten. Penelope i Telemach zostali na przylądku zupełnie sami. Wzięła chłopca za rękę i poprowadziła ścieżką w stronę kiosku, gdzie kupili bilety i weszli na teren zarządzany przez archeologów. Sunion jest rudym, dzikim wzgórzem, z trzech stron otoczonym przez granatowe morze. Na samym szczycie stała świątynia, z której teraz pozostał tylko biały szkielet. Świątynia Posejdona. Południowe słońce oślepiało, martwa cisza odrealniała i tak niezbyt rzeczywisty krajobraz. Kiedy podeszli do ruin, stracili z oczu kiosk i jedyną żywą istotą w polu widzenia była mewa, szybująca wzdłuż przybrzeżnych skał, nisko, pod stopami patrzących. Ptak nie poruszając skrzydłami, zataczał wielkie kręgi coraz bliżej spienionej wody. Telemach poczuł mrowienie na karku. Teraz coś się stanie. Matka popchnęła go przed siebie, w stronę świątyni. Zaczęła się modlić, najpierw szeptem, w starym dialekcie, później głośniej i współczesnym językiem. Odwykła od dawnej, prawdziwej mowy albo może chciała, żeby dziecko też ją rozumiało. Dla boga przecież nie było różnicy. – ...już swoje odcierpiał. Wielkim jesteś panem i wielki twój gniew, a my przecież mali. Jakaż to chwała dla ciebie nas dręczyć? A byłoby chwałą przebaczenie! – krzyknęła. Świat wokół nie drgnął. Wiatr szumiał i rozbijał fale pod urwiskiem. Mewa zniknęła po drugiej stronie cypla. Penelope przeraziła się swojej śmiałości, objęła dziecko, padła na kolana i jęknęła: – O panie, jeśli cię nie wzrusza lament niewiasty, patrz – to pierworodny synek Odyseuszowy, Tełemach, wygnany i wydziedziczony, pozbawiony tronu Itaki i należnej mu godności. O przedwieczny, potężny boże, zlituj się nad dzieckiem nieszczęsnego Odyseusza, nie pozwól, żeby dorastało sierotą! Zamilkła i przytuliła chłopca jeszcze mocniej. Nie czuła nawet, że rozpalone kamienie, na których klęczy, kaleczą jej kolana. Czekała. *** Oprócz ich dwojga nie było na wzgórzu nikogo, ale nawet gdyby był, widziałby tylko spokój, kobietę z dzieckiem i cudowne, perłowe wyspy po drugiej stronie zatoki, a słyszał jedynie wiatr. Ale Telemach i Penelope spojrzeli nagle na siebie, ich oczy rozszerzyły się w przerażeniu. Jakby jakiś potworny pomruk spod morza albo z głębi ziemi. Tak, to mówił Posejdon, ten, który zsyła sztormy i rujnuje miasta Hellady, gdy ziemia drży pod ciosem jego trójzębu. – Telemach, syn Odyseusza. Syn? – O słodka, słodka Atenę... Co ja zrobiłam! Penelope złapała dziecko za rękę i jak najszybciej mogła, uciekła z cypla. *** Jeszcze tej samej nocy Telemach odleciał z Aten. Był sam, bilet i paszport matka zawiesiła mu w torebce na szyi, a stewardesę poprosiła, żeby zwracała na niego uwagę. W dalekim kraju Hiperborejczyków, na barbarzyńskiej ziemi, czekali na niego znajomi greccy emigranci, którzy uznali opiekę nad itackim królewiczem za zaszczyt i okazję do odnowienia dawnych więzów gościnności. Penelope przesiedziała trzy godziny wpatrzona w telefon, ale prawie podskoczyła, kiedy wreszcie zadzwonił. Odebrała i odetchnęła z ulgą. Samolot wylądował w Warszawie, z dala od morza ciemnego jak wino. *** Magiczny wiek dojrzałości, dwadzieścia jeden lat, Telemach osiągnął, będąc na trzecim roku medycyny. Od matury nie mieszkał już u swoich opiekunów, ale we własnym mieszkaniu, z narzeczoną. Nazywała się Olga i była Polką. Z matką nie widział się od dnia ucieczki, ale pisali do siebie listy i często rozmawiali przez telefon. Penelope mieszkała w Atenach od czasu, kiedy zniecierpliwieni zalotnicy zamiast czekać na małżeństwo z wdową, zrobili zamach stanu i przejęli władzę nad Itaką. Penelope, w ciąży, uciekła do Aten pod opiekę króla Tezeusza. I tak tu sobie jakoś żyła, jak na arystokratkę skromnie, jak na prywatną osobę dość zamożnie. Ot, królowa na emigracji. Zawsze przyjmowana w dobrych domach i otoczona wianuszkiem przyjaciół, w których umiała ufnym spojrzeniem ciemnych oczu wzbudzić gwałtowną chęć pomocy. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że byli to tylko przyjaciele. Pod skrzydłami protektorów przetrwała ateńską demokrację, Rzymian, bizantyjskich chrześcijan, a nawet Turków, którzy świątynię zmienili w harem. Teraz miała eleganckie mieszkanie przy głównej handlowej ulicy, Ermou, i większość czasu spędzała na plotkach w kawiarenkach pod Akropolem. *** Za to Telemach czytał. To znaczy ogólnie czytał wiele rzeczy – wyrósł na chłopaka inteligentnego i ciekawego świata. Wybrał, jak większość jego mieszkających w Polsce rodaków, trudne studia medyczne i bardzo mu się podobały. Ale przede wszystkim czytał Poetę. Obie księgi, i tę o wojnie, i tę o tułaczce. Każdą po wiele, wiele razy, a drugą umiał już na pamięć, ale nadal nosił zawsze przy sobie. Zwłaszcza teraz, kiedy minęły już dwudzieste pierwsze urodziny, zdarzało mu się ją czytać nawet pod ławką na wykładach. Poeta mówił o jego rodzinie. O matce i o ojcu, którego nigdy nie widział. Tylko, że tam wszystko potoczyło się inaczej. A ojciec wrócił. Minął semestr zimowy, dobiegał końca letni, a w Telemachu dojrzewało postanowienie. U Poety to syn wyrusza na poszukiwania, od tego się zaczyna. Tak więc Telemach zabrał Olgę do Grecji. Na wakacje i żeby przedstawić ją matce jako swoją przyszłą żonę. Olga była zachwycona. *** Pierwszą rzeczą, która przykuła uwagę Telemacha na ateńskim lotnisku był wielki, biały kundel. Leżał niedbale rozwalony na chłodnej posadzce pośrodku hali przylotów. Nikt z obsługi nie reagował nerwowo na jego widok, szczerze mówiąc nikt w ogóle nie reagował. Zwierzak wyglądał na zadomowionego. No cóż, co kraj to obyczaj. A może...? A może to ich pies, Argos, czekający na powrót Odyseusza? Telemach zawołał go cicho tym imieniem, ale zwierzę tylko leniwie łypnęło w jego stronę. Ha. Trudno. Widać psisko było jak najbardziej realne, chociaż dalibóg nie było łatwo w to uwierzyć. Penelope czekała na nich przy wyjściu. Poznał ją z trudem mimo wciąż przysyłanych fotografii. Ścięła i rozjaśniła włosy, okalały teraz jej głowę puszystymi loczkami. W uszach duże złote kolczyki, a na twarzy mocny makijaż. Pulchna, nieduża. Sam Telemach też zresztą był dla swoich rówieśników niski, chociaż dla przyjaciół ojca byłby tak, jak i on, potężnym herosem. Średnia ludzkiego wzrostu trochę się przez te lata zwiększyła. *** Na Ermou pojechali taksówką, przez miasto tętniące życiem mimo późnej pory. Został z matką sam, kiedy Olga poszła się umyć. Od razu postawił sprawę jasno, żeby nie musiała pytać. – Przyjechałem szukać ojca. Jutro jadę do Sparty do króla Menelaosa. Twarz Penelope, do tej pory zatroskana, zmieniła się gwałtownie i zaczęło z niej promieniować takie szczęście, że Telemach aż się przestraszył. Spodziewał się spokojniejszej reakcji, a łzy szklące się pod utuszowanymi rzęsami Penelope nie pasowały mu do obrazu matki, którą pamiętał. Wydawała mu się twardsza, bardziej opanowana. A może to on wydoroślał. Nie mieli czasu na dłuższą rozmowę, jeszcze tylko zapoznał Penelope z wersją oficjalną – musi jutro załatwić na Peloponezie jakieś rodzinne sprawy i dlatego wyjeżdża. – Dobrze, dobrze, zajmę się tą twoją Hiperborejką. – Mamo, ona ma imię, nazywa się Olga. – Nigdy nie mogłam zapamiętać imion niewolnic – Penelope rozłożyła ręce w uroczej bezradności. – Mamo! To nie niewolnica. To dziewczyna z dobrego domu, wykształcona... Bogata – starał się wczuć w matki hierarchię wartości. – Wolna. Wolna obywatelka. – Barbarzyńska branka – podsumowała Penelope, wzruszając ramionami. „Telemach jęknął, ale nic nie powiedział, bo w drzwiach stanęła Olga. Kolacja upłynęła bardzo przyjemnie, rozmawiali po angielsku, Olga świetnie się bawiła, Telemach robił dobrą minę do złej gry. Przespał kilka godzin, wstał pierwszy i zjawił się pod wypożyczalnią samochodów równo z właścicielem. Wybrał sobie zdezelowanego Suzuki Samurai i ruszył na półwysep. *** Pod Troją Menelaos i Odyseusz byli nierozłączni jak bracia. W podróży powrotnej, kiedy wiatry miotały statkami spartańskiego króla po całym Morzu Egejskim, zdarzyło mu się uwięzić jednego z podwodnych bożków. Morski dziadek powiedział Menelaosowi wiele ciekawych rzeczy, wyjawił mu też, że Odyseusza ściga gniew Posejdona, nie pozwalając mu wrócić na Itakę i pogrążając w coraz to nowe nieszczęścia. Tak twierdził Poeta, a Telemach nie miał do wyboru zbyt wielu innych źródeł informacji. *** Okazało się, że dawna stolica lacedemońskiego imperium jest dziś raczej nieciekawym miasteczkiem. Matka dokładnie wytłumaczyła Telemachowi, jak znaleźć dom Menelaosa i trafił bez najmniejszych kłopotów. Willa stała w ogrodzie palmowym, po oślepiająco białych ścianach pięły się nienaturalnie aż nieziemsko, różowe kwiaty. Z drzewek rosnących wzdłuż chodnika spadała czasem z pacnięciem przejrzała pomarańcza. Telemach nacisnął dzwonek przy bramie. Natychmiast zjawił się służący i poprowadził gościa do wnętrza. Poproszono, żeby chwilę poczekał w salonie. Dostał wodę z lodem i jakieś owoce. Co ciekawe, w willi nie było gorąco i Telemach miał niczym nieuzasadnione przeczucie, że nie działo się tak za sprawą klimatyzacji. Czyżby bogowie obdarzali swoich wybrańców chłodem? Na widok Menelaosa zerwał się, żeby go powitać. Król wyglądał na jakieś pięćdziesiąt lat, był wysoki i wysportowany. Wizyta Telemacha nie zaskoczyła go i wydawał się być życzliwie do niego nastawiony. Zdążyli wymienić kilka ogólnych zdań, kiedy zjawiła się królowa – piękna Helena. Olśniewająca. Tak, była olśniewająca. Złocista, wyniosła, spowita w długi peplos. Lekko skinęła Telemachowi głową; niewolnice – Telemach nie miał najmniejszych wątpliwości, że były to niewolnice – podsunęły jej fotel i zamarły za plecami pani, oczekując dalszych poleceń. W tym czasie inne błyskawicznie nakrywały do stołu, ale Telemach nawet tego nie zauważył, wpatrzony w królewską parę. Na pewno nie byli tacy jak ich sobie wyobrażał. Czasem wydawało mu się żałosne, że zdradzony mąż przyjął Helenę z powrotem, jakby nic nie zaszło. Była piękna – co z tego, tym bardziej upokarzające, że się nie mógł bez tej urody obejść. Ale teraz widział, że Menelaosowi można było wiele zarzucić, ale na pewno nie słabość. Telemach nie mógł tego wiedzieć, ale trafił w sedno. Lakoński pan był potężny i dumny, a do pewnych spraw się po prostu nie zniżał. Wokół płonęła Troja, walił się już dach pałacu, przygniatając plądrujących go achajskich żołnierzy. Menelaos znalazł Helenę, oszalałą ze strachu przed nim. Krzyczała, ale huk pożaru zagłuszał słowa. Mógł ją zabić, mógł choćby ukarać, ale on nigdy na nią głosu nie podniósł. – Witaj, pani – powiedział i poprowadził ją na okręt. Bo dla takich jak on nawet córka Zeusa była jak byle branka. A że o nią wojna – błazeństwo. Wojny się toczy dla chwały. *** Teraz Menelaos opowiadał, czego się zdołał dowiedzieć o Odyseuszu. Ciężko było Telemachowi słuchać. Już wcześniej domyślał się, że część słów Poety musiała być prawdą, ale to co innego niż wiedzieć na pewno. Menelaos też mówił z bólem 0 współczuciem. Helena otarła oczy robótką, którą trzymała w dłoniach. Telemach przygryzł wargę. Był wychowany wśród Hiperborejczyków i nie umiał płakać. Zaczął wypytywać, co ma robić. Gdzie szukać, kogo pytać. Menelaos przerwał mu. – To była straszna wojna, młodzieńcze, i wielu dzielnych rycerzy zginęło. Każde miasto miało kogo opłakiwać. A ja rozumiem twoje nieszczęście może nawet lepiej niż ktokolwiek inny. Nie wiem, czy ci mówiono, jak zginął mój brat, Agamemnon, nasz wódz naczelny. Wrócił, chłopcze, do rodzinnego miasta w blasku sławy. W drodze z portu do zamku na jego rydwanie jechała trojańska księżniczka, wieszczka Kasandra. Dumna i piękna. W czasie pożaru zgwałcił ją jeden z naszych, głupiec – skrzywił się Menelaos. – Skończony głupiec, który myślał, że może mieć wybraną przez boga dziewicę. Nie wrócił już do kraju, nigdy też jego dusza nie zazna spokoju, bo niepochowane ciało spoczywa gdzieś w morzu. Ale Kasandrę dostał Agamemnon i umiał ją uszanować, mimo że była wielkiej urody. Choć szalona. Gdy rydwan stanął przed zamkiem, a królowa wyszła witać swego męża, Kasandra nie zeszła z wozu. Proszono grzecznie, milczała. Zdjęto ją na ziemię siłą, czepiała się rydwanu, nie krzyczała, lecz wyła, wyrywała się jak zwierzę. I wtedy ogarnęło ją bóstwo – zaczęła prorokować, wiła się w pyle z pianą na ustach, wołając, że widzi wszędzie krew. I mówiła prawdę. – Królowa, twoja bliźniacza siostra – Menelaos niezwykle uprzejmie zwrócił się do żony – zaszlachtowała Agamemnona w kąpieli jak wieprza. Pomagał jej kochanek. Kasandrę zabili słudzy. Teraz, chłopcze, Mykeny Agamemnona to porastające zielskiem ruiny, a złotą pogrzebową maskę mojego brata barbarzyńcy oglądają w szklanej gablocie. Menelaos przerwał na chwilę. Telemach spojrzał na Helenę. Po niedawnym wzruszeniu nie pozostał nawet ślad. Miała nieobecny wyraz twarzy jak cudowny posąg. Pomyślał, że w końcu tylko w połowie była człowiekiem. Może ją ludzkie nieszczęścia nudzą. Menelaos odezwał się znowu: – Jesteś już mężczyzną, Telemachu, i musisz to zrozumieć. Od tamtych wydarzeń upłynęło niewyobrażalnie dużo czasu. Wszystkie nasze historie mają koniec. Ci, co dziś żyją, nie umrą, a ci, co zaginęli, już nie powrócą. – Tak – powiedział Telemach. – Tak. Zapadła cisza, dziwna cisza i siedzieli tak przez chwilę, tylko Helena wyszywała coś jedwabnymi nićmi. Potem zaczęli rozmawiać zwyczajnie, Telemach pożegnał się, a Menelaos przekazał pozdrowienia dla Penelope. Telemach wyszedł w odurzający upał, wskoczył do swojego Suzuki i ruszył z piskiem opon. Pruł przez górzysty Peloponez na pełnym gazie, nareszcie jak rodowity Grek. Byle dalej od przeklętej Sparty i jej wyniosłych władców. Kiedy wreszcie przemknął przez most nad Kanałem Korynckim i opuścił półwysep, odetchnął z ulgą. Jechał do ziemi Atenę, swojej opiekunki. *** W domu zastał matkę i Olgę nad stosem świeżo kupionych szmatek, śmiejące się i paplające fantazyjną angielszczyzną. Następnego dnia Penelope poinformowała syna o swoim planie. – Kupiłam wam dwa bilety na prom na los. – Co? – aż go przytchnęło. – Wszystkim powiedziałam. Popłyniecie promem na los, potem na Santorini. Niech wszyscy widzą, że syn Odyseusza wrócił i że się nie da przestraszyć. Przecież to by było śmieszne, gdyby Grek bał się morza. – Ale mamo...– zająknął się. – No nie wiem, przecież wtedy na Sunion... Jesteś pewna, że to się dobrze skończy? Po co tak prowokacyjnie? – O nie, tak to nie będzie. Nie pozwolę, żebyś wyrósł na tchórza! – oczy jej się zwęziły i znowu była taka jak ją pamiętał z dzieciństwa. – Bogowie gardzą tchórzami i tacy właśnie pierwsi giną. W niesławie. Telemach potwornie się zawstydził. – Oczywiście – skinął głową. – Te bilety są na jutro? – Tak. W końcu po to tu przyjechał. Trzeba płynąć. Penelope przerwała jego rozważania. – Twojej Hiperborejce wyjaśniłam, że to piękne wyspy. Rankiem pojechali metrem do Pireusu i wsiedli na wielki, kilkupokładowy prom Paros- Naksos-Santorini. Spędzili na nim cały dzień, mając okazję zasmakować specyficznej atmosfery. Statek wyglądał, jakby zatrzymała się na nim ogromna grupa koczowników, którzy z wrodzoną swobodą zaczęli prowadzić codzienne życie. Grecka młodzież i bladoskórzy turyści wprost z samolotu leżeli na pokładzie na swoich plecakach. Grali na gitarach, śpiewali, a jakieś skąpo ubrane dziewczęta goliły sobie łydki, płucząc maszynki w puszkach z piwem. To na pokładzie. A w klimatyzowanych pomieszczeniach ludzie, niezależnie od wieku, zamiast siedzieć w lotniczych fotelach, spali pokotem na dywanie, bo tak jest przecież wygodniej. Telemach czuł się nieswojo i wolał być na pokładzie. Morze było gładkie jak stół, a niebo bez jednej chmurki. Dodatkowo poprawił mu humor widok dzieci grających w tawli – takie niby- warcaby, w które jego ojciec grywał z przyjaciółmi pod Troją. *** Na los dopłynęli nocą. Poszli do tawerny na plaży. Lokal, z pozoru obskurny, okazał się być lepszy od niejednej eleganckiej restauracji. Jedli pyszności i pili dużo wina z wodą, najlepszą, bo z roztopionego lodu. Wracali do hotelu trzymając się za ręce, trochę chwiejnie, pustą szosą. Nad górami płonęły bardzo jasne gwiazdy, cykady grały, a od morza zaczął wreszcie iść chłodniejszy powiew. Weszli po schodach, potykając się w ciemności i chichocząc. Kochali się, Telemach był z nią bardzo szczęśliwy, tak blisko, że bliżej się nie da, jakby cały świat kończył się na jej zapachu. Ale kiedy zasypiał, zmroziła go zupełnie trzeźwa myśl, że nie przyjechał tu na wakacje. *** Obudził się pierwszy. Zamknięte okiennice nie wpuszczały słońca, w pokoju panował kojący półmrok. Telemach patrzył na śpiącą Olgę i myślał, ciągle przetrawiał swój problem, z którym sobie nie umiał poradzić. W dodatku nie mógł się nim z Olgą podzielić. Od zawsze, od kiedy się znali, byli ze sobą zaprzyjaźnieni. Za to ją kochał – że była mądra, słuchała z rozwagą i dawała dobre rady. Nie był typem mężczyzny, któremu wystarczy, żeby dziewczyna była przyjemna w łóżku. Olga widziała, że „rodzinne sprawy” idą nie tak jak powinny i było jej chyba przykro, że Telemach nic na ten temat nie mówi, a na pytania odpowiada głupimi żartami. On z kolei wiele by dał, żeby móc Oldze teraz wszystko opowiedzieć i wysłuchać jej zdania. Ale było to absolutnie niemożliwe – właśnie dlatego, że była taka mądra. Jako osoba rozsądna uciekłaby od wariata z krzykiem. Bo, niestety, nie mógł jej przedstawić żadnych niezachwianych dowodów. Nie zobaczyłaby ich. Wysunął się spod prześcieradła, ubrał i wyszedł przed bungalow. Mieszkający po sąsiedzku austriaccy licealiści też odsypiali wczorajsze wino, wokół panowała całkowita cisza. Tylko u stóp wzgórza wpływał do zatoki ogromny prom. Nagle Telemach usłyszał odgłos spadających kamyków. Odwrócił się i zobaczył młodziutką dziewczynę, sądząc po karnacji miejscową, ubraną w dżinsowe ogrodniczki i czerwoną czapkę włożoną daszkiem do tyłu. Siedziała na betonowej obudowie sączącego się przez kranik źródełka. Rzucała kamykami ewidentnie po to, żeby zwrócić jego uwagę. Już miał powiedzieć coś niemiłego, kiedy przyglądając się dziewczynie odniósł wrażenie, jakby jej śliczna buzia była aż za śliczna. Ależ oczywiście, to nimfa. Powinien się wcześniej domyślić. Onieśmielony, pozdrowił ją. Od razu zganił się w myśli za nadmiar uniżoności. Ojciec w końcu sypiał z boginkami. – Witam sławetnego Telemacha – odpowiedziało dziewczę. – To aż tak widać, jak się nazywam? – Twoja mama zadbała o reklamę – wyszczerzyła ząbki w uśmiechu. – Parę osób ci się przygląda. Nimfy zwykle są życzliwe, pomyślał Telemach i pozwolił sobie na szczerość. – Wcale mi się to zainteresowanie nie podoba. Matka mówi, że tylko tchórz boi się pływania. Postaw się w mojej sytuacji – to był mój pierwszy rejs w życiu, a wychowywano mnie w przekonaniu, że bóg morza upatrzył mnie sobie jako kolejną zabawkę, jak mu się Odyseusz znudzi. I co – mam go może wyzwać na pojedynek? – Spokojnie, spokojnie – dramatyczna przemowa Telemacha raczej boginkę rozbawiła niż przejęła. – Bez przesady. Nie popadaj w manię wielkości. Posejdon nie jest aż taki skory, żeby ścigać śmiertelników do siódmego pokolenia, to porządne, leniwe, pogańskie bóstwo. – Miło słyszeć – mruknął. – Co teraz kazała ci matka? Płynąć na Santorini? – Tak. – Mądra kobieta. Mówię ci, popłyń. Nic złego się nić stanie. A Santorini to bardzo dobre miejsce. – Miejsce na co? – Zobaczysz. Idź już, posiedzę tu jeszcze trochę, zanim się barbarzyńcy obudzą. Nasi zresztą też nie lepsi – patrz co mi ze źródełkiem zrobili. *** Santorini było kiedyś wyspą. Teraz jest gigantycznym, popękanym pierścieniem lądu, czerwonych skał wyrastających pionowo z morza kilkadziesiąt metrów w górę. Został sam kontur, wnętrze wyspy zniknęło i tylko dokładnie pośrodku wystaje z wody czubek wulkanicznego stożka. Ci, co tam popłynęli, mówią, że ziemia jest gorąca, martwa i snują się nad nią siarkowe opary. Posejdon musiał mieć kiedyś żal do bogatych i grzeszących pychą mieszkańców Santorini. Trójząb roztrzaskał wyspę, a przy okazji ogromna fala zmyła pałac Minosa na Krecie, zaś w Egipcie spadł deszcz krwawy od czerwonego pyłu. Nimfa miała rację – miejsce było doskonałe. Budziło zgrozę i pokorę. Z dalekiej, północnej perspektywy Telemach nie widział dobrze, z jaką ma do czynienia potęgą. Teraz, płynąc wewnątrz pierścienia promem, który zdawał się być przy zniszczonej wyspie jak łupinka, doznał natchnienia. Chodziło o pokorę. To jej właśnie zabrakło Odyseuszowi, kiedy się głośno przechwalał, że oślepił cyklopa. A miał pecha – cyklop był dzieckiem Posejdona. *** Olga wyczuła, że dzieją się rzeczy wielkie i 0 nic nie pytała. Telemach nie znał się na rytuale, ale też nie uważał go za konieczny. Kupił tylko butelkę najlepszego wina. Byli na jednej z wysp pierścienia, więc znalezienie miejsca na wybrzeżu, w którym dałoby się zejść do wody, wymagało przejechania kilku kilometrów. Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności zostali sami. Stojąc na krwawych kamieniach, Telemach wylał do morza ofiarne wino. Tylko trochę. Później oboje też spróbowali. Nic nie mówił, nie modlił się nawet w myślach. Był tak głęboko przejęty, że uważał, iż to wystarczy. Kiedy wracali na los, Telemach miał wewnętrzną pewność, że coś się zmieniło. I był spokojny. *** Ale przecież nie mogli tak sobie zwyczajnie odpłynąć do Aten. Coś musiało spokój zakłócić. Chociaż całkowicie się go zburzyć nie dało. Olga chciała jeszcze raz sobie popływać. Sprawiało jej to taką przyjemność, że się zgodził. Zresztą i tak nie umiałby jej wytłumaczyć, czemu wolałby, żeby została na plaży. Sam nie wchodził do wody, bo stąd mógł Olgę lepiej obserwować. Stał na piasku, pozwalając, żeby woda lizała jego stopy. Morze było ciepłe, głęboko niebieskie, rozświetlone złotem. Olga wypłynęła daleko w zatokę, zawróciła i zaczęła wychodzić z wody. Nagle zauważył, że utyka na lewą nogę. Jednym skokiem był przy niej. Bardziej ją to przestraszyło niż samo skaleczenie. Nadepnęła na kolczatkę, pokłuła sobie całą stopę, a jeden z kolców wbił jej się pod paznokieć. Kazał się Oldze położyć w pokoju i zdezynfekowanymi nożyczkami do paznokci wyciął naskórek, żeby kolec mógł wyjść. Bolało ją i płakała. Musiał położyć ręcznik pod jej stopę, żeby nie pokrwawić pościeli. Cały czas klął w myślach. Znał te kolce, wcale nie należały do morskich stworzeń. To szpilki, którymi upinają fryzury nereidy. Nie lubił całego podwodnego towarzystwa, wyfiokowanych i złośliwych panien z dworu Posejdona. Właśnie taka była Tetyda, mateczka Achillesa. Nigdy nie widział ani boginki, ani jej nieodpowiedzialnego syna, ale żywił do obojga instynktowną niechęć. Szczeniak naraził w czasie wojny całą wyprawę, więc i Odyseusza. Telemach nie mógł go lubić. Wyciągnął resztki połamanej szpilki na tyle, na ile się dało. Potem przytulił swoją Olę. Trochę się bał, że zraniły ją ze względu na niego i z czyjegoś polecenia, żeby nie czuł się zbyt pewnie. Ale wewnętrzny spokój mówił mu, że nie, że to tylko przypadek. Musiały być, jak zwykle, zazdrosne. Przecież z tymi włosami koloru miodu była piękna, aż groźnie i nieziemsko, jak złocista pani Helena z zamku w Sparcie, żona Menelaosowa, Parysowa, Deifobowa i Menelaosowa na powrót. – Czemu tak na mnie patrzysz? I wstawaj, ciężki jesteś. – Odeszłabyś ode mnie dla innego? – Jasne. A dlaczego pytasz? *** Wrócili do Aten i nastrój prysł. Przypłynęli świtem, a już po południu Penelope, tłumiąc śmiech, zabrała syna do kuchni. – Jaka ta twoja Hiperborejka głupiutka. Myśli, że się z nią ożenisz! – Bo się ożenię. – Nie żartuj sobie. Co to za pomysł? Toż to dziecinada, żenić się z barbarzynką. Medei mu się zachciewa. Nie, nie ma mowy. – Twoje zdanie się tu niezbyt liczy – sam się zdziwił, słysząc, co mówi. – Ależ jak najbardziej się liczy. Ożenisz się z równą sobie, pamiętaj, z jakiej jesteś rodziny. Olga, widząc, że coś się święci, wyszła na taras i Telemach miał nadzieję, że nie słyszy tej rozmowy. Wstąpił w niego zły duch. – A skąd ja mogę wiedzieć, z jakiej rodziny? Odyseusza nie przypominam z żadnej strony, ani siłą, ani rozumem. A poza tym, niby co, byłaś w ciąży przez trzy tysiące lat? Dostał po twarzy. Skulił się pod uderzeniem i oprzytomniał. Nie mógł uwierzyć, że naprawdę coś takiego powiedział. – Ale wy jesteście głupi, wy z północy. A że żyją już trzy tysiące lat, to uwierzysz? I co tam u Poety czytałeś? Że się puszczam? – Nie. – Czy, że jestem twojemu ojcu wierna? – Że jesteś wierna. – Sprawa zamknięta. A jego wnuki nie będą dziećmi niewolnicy. Telemach wybiegł z mieszkania i nie usłyszał tego, co Penelope dodała, kiedy drzwi już trzasnęły. – Chyba że Odyseusz wróci i zdecyduje inaczej. *** Jak każda osoba z pretensjami do dorosłości, która zachowała się nad wyraz dziecinnie, Telemach czuł się głęboko nieszczęśliwy. Pobiegł tam, gdzie już dawno chciał pójść, na Akropol. Odstał kolejkę po bilet, wspiął się na szczyt wzgórza i usiadł na kamieniu przed Partenonem. Z nieba lało się białe piekło. Ale Telemach schował twarz w dłoniach i po raz ostatni prosił swoją opiekunkę o pomoc. Bo już wiedział, że jeśli teraz prośba nie zostanie wysłuchana, zejdzie do miasta, pocałuje matkę w rękę, poprosi o przebaczenie, zabierze Olgę i wróci do Polski. Uznając się ostatecznie za półsierotę. Nie przyjedzie już nigdy do tego dziwnego kraju, gdzie boginki zaczepiają turystów. Więc teraz prosi cię całą swoją przywróconą pokorą, wielka Atenę, prosi, żebyś pomogła mu odnaleźć ojca. Żebyś dała mu znak, że on wróci. Tak jak dał nadzieję Posejdon. Bo jemu, Telemachowi, wydaje się, że zrobił już wszystko, co miał zrobić, a nadal nic się nie zmieniło. Otworzył oczy i mijając grupy zwiedzających, wrócił na dół. Schodząc wąską uliczką, wśród kawiarnianych ogródków i stojaków z pocztówkami, zobaczył ją. Pallas Atenę. Ubrana była w prostą, białą suknię do ziemi, a włosy miała uczesane w loki jak rzeźby antyczne. Promieniała niezauważalnym dla przechodniów blaskiem. Skinęła palcem i poszedł za nią. Ziemska siedziba bogini była neoklasyczną willą. Telemach zauważył na dachu potężną antenę. Nie zdziwiło go to. Sowiooka była miłośniczką sprzętu wojennego. Z jej punktu widzenia nie ma dużej różnicy między zbroją hoplity a satelitą szpiegowskim. W hallu powitały ich dwa marmurowe popiersia – Einsteina i Tukidydesa. Na piętro weszli szerokimi schodami, wzdłuż których wisiały na ścianach gobeliny. Tkała je własną ręką bogini, to było widać od razu – tak żywe były postacie, tak realne sceny. Cykl przedstawiał planety i bogów, od których miały imiona. Globy wirowały i mieniły się kolorami, dokładnie takie jak je znał ze zdjęć sondy Voyager. Bogowie zaś patrzyli na niego z ciekawością, życzliwością, niechęcią. Przechodząc obok cudownie niebieskiej planety Neptun, Telemach wbił wzrok w ziemię. Bał się spojrzeć Posejdonowi w twarz. Atenę zaprowadziła go do biblioteki. Wiedział cały czas, że to tylko ta cząstka bogini i jej królestwa, które śmiertelnik może bezpiecznie oglądać. Jeżeli tyle nieszczęść sprowadziła półboska Helena, co się może stać z człowiekiem, który ujrzałby prawdziwe bóstwo w pełnej chwale. – Przebłagałeś Posejdona, Telemachu – Atenę miała bardzo piękny, przedziwny głos. – Teraz wybierz sobie broń. Wokół już nie była biblioteka, ale zbrojownia. – Miecz? Pistolet? Kusza? A może chcesz rydwan bojowy? – Nie umiem powozić. Ach, no tak. Może jakiś pojazd mechaniczny? Albo chcesz walczyć gołymi rękami, jak ludzie Wschodu? – Ale z kim walczyć? – spytał wreszcie. – Jak to? Z uzurpatorami, o tron Itaki. Ramię w ramię z ojcem. – Nie jestem wojownikiem. Jestem lekarzem. To znaczy będę... Lekarz – szepnęła bogini. Kochała wiedzę, mądrość, prawo i rzemiosło, więc pomagała i genialnym lekarzom. Ale to dziecko miało się stać rycerzem, a wojnę Atenę kochała ponad wszystko. – Lekarz – powtórzyła. Była głęboko rozczarowana. Ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, wbiegła jedna z jej służek i wyrzuciła ź siebie potok słów, za szybko, żeby Telemach zrozumiał. W tej samej chwili rozległ się szum i na posadzce wylądował świetlisty młodzieniec w skrzydlatych sandałach. Atenę prychnęła. – Ojciec pewnie znowu chce, żebym została? – Tak. Prosi, żebyś się nie wtrącała. Ludzie sami umieją robić sobie krzywdę i nie musimy im w tym pomagać. – Tylko popatrzę – zaśmiała się tak, że aż Telemachowi ciarki przeszły po plecach. Bo Pallas Atenę w bojowym zapale jest przerażająca. Oszołomiony patrzył, jak wybiega na balkon, przeskakuje barierkę, ląduje w rydwanie, chwyta lejce i popędza rumaki w powietrzu nad tłumem obojętnych przechodniów. Kiedy zniknęła, Hermes odezwał się ze współczuciem: – Moja siostra lubi być tam, gdzie śmiertelnicy walczą. Ja nie – boski złodziejaszek uśmiechnął się blado. – Ja też nie – powiedział bardzo cicho Telemach. – Idź już, ona nie wróci prędko. Zresztą nie będzie chciała z tobą rozmawiać. A może mnie chcesz o coś zapytać? Telemach wiedział, że już nigdy nie będzie miał takiej okazji. – Powiedz mi, panie, dlaczego właśnie jeśli chodzi o nas, Poeta się mylił? – On się nigdy nie myli. To wielki, natchniony artysta. Oni zawsze mówią prawdę. – To dlaczego mój ojciec nie wrócił? I dlaczego wszyscy żyjemy, chociaż dawno powinniśmy umrzeć? I dlaczego urodziłem się dopiero teraz? – A czy Poeta mówił, że umrze ktoś poza tymi, co już pomarli? – Nie. – Zaś co do was... Widzisz, Telemachu, bóstwo żyje wiecznie, dla niego czas nie istnieje. Czasem może... zapomnieć. Na chwilę. Wtedy wszystko zamiera, zatrzymuje się w biegu i czeka, aż bóstwo spojrzy z powrotem na ziemię. – Czyli Atenę... – zachłysnął się Telemach. – Tak – przerwał mu Hermes, zanim Telemach powiedziałby za dużo. Chłopak ukłonił się i wyszedł na ulicę. Prawie biegł przez plac w stronę domu. Posejdona rozumiem, był okrutny, ale oni tacy już są. Miał powód. A ona... To jest chore. *** Odyseusz siedział pod ścianą maleńkiego, kamiennego kościółka pośrodku Ermou. Nie wiedział, jak się tu znalazł. Może rzeczywiście księżniczka Nauzykaja znalazła go nieprzytomnego na brzegu, a poddani jej ojca odwieźli tutaj. A może ratunek zawdzięcza kilku studentom z Salonik, którzy spędzali wakacje, pływając małym jachcikiem od wyspy do wyspy. Wyłowili rozbitka, pożyczyli swoje ubrania, wysadzili w Pireusie i dali parę drachm na metro. Nic nie pamiętał dokładnie, tylko jakieś strzępy wspomnień czy chyba raczej snów. Na dobre ocknął się tutaj – w samym środku sjesty, w palącym słońcu, pod złocistą, migoczącą mozaiką prawosławnej świętej. A o kilka metrów od Odyseusza szedł jego syn, jego własne dziecko. Niewysoki, czarnowłosy chłopiec ze wzrokiem wbitym w ziemię. Nagle Telemach podniósł głowę, rozejrzał się z roztargnieniem i zamarł. Zobaczył ojca. Nigdy go wcześniej nie widział, ale teraz rozpoznał. Bardzo zmęczony, bardzo chory, bardzo piękny człowiek. Odyseusz. Telemach zrobił krok w jego stronę i powiedział, z trudem wymawiając każde słowo z osobna: – Jakieś, mój ojcze kochany, w okręcie do nas zapłynął? Jedyne zdanie w klasycznej grece, jakie znał. Odyseusz uśmiechnął się smutno. Wiedział, że to już ostatnia łaska sowiookiej Atenę, bogini, którą łatwo obrazić. Nie będzie powrotu na Itakę, walki i zwycięstwa. Ale Telemach nie chciał chwały. Odyseusz zresztą też.