Katherine Parker Gorzej być nie może Przełożyła Magdalena Szwarc Tytuł oryginału AS BAD AS IT GETS Copyright © 2002 by Katherine Parker Projekt graficzny okładki Robert Maciej Skład i łamanie ..KOLONEL" For the Polish translation Copyright © 2003 by Wydawnictwo ELF For the Połish edition Copyright © 2003 by Wydawnictwo ELF Wydanie I ISBN 83-89278-23-5 DRUKARNIA GS Kraków, lei. (012)65 65 902 m . Robertowi, mojemu najwierniejszemu czytelnikowi Rozdział 1 JNatasha po raz trzeci sprawdziła zawartość plecaka, odhaczając kolejno wszystkie rzeczy na liście, którą każdy z uczestników obozu dostał od organizatora. Potem wzięła drugą kartkę ze spisem przedmiotów, które sama uznała za niezbędne, i upewniła się, że wszystko zapakowała. Spokojna, że o niczym nie zapomniała, chwyciła plecak i zeszła na dół. Ojciec już czekał na nią w samochodzie, a mama stała przy drzwiach z dużym plastikowym pojemnikiem z kanapkami. - Za dużo tego, nie zmieści mi się - zaprotestowała Natasha, ale była już i tak trochę spóźniona, więc zrezygnowała z dyskusji z matką i wepchnęła pojemnik do bocznej kieszeni plecaka. Pocałowała mamę w oba policzki i pobiegła do samo- Katherine Parker chodu - czy raczej próbowała biec, bo plecak że nie bardzo jej na to pozwalał ** C1CŻki' sie spotkać na dworcu Geyho^ odjeżdżał ich autobus do ALquerquI jeszcze podjechać po jej przyjaciółkę - Nie martw się, będziecie na czas - zaoewnił i • • i dotrzymał obietnicy. zapewnił ją ojciec Dotarły „a miejsce zbiórki akurat wtedv v a Sellers, opieKun którego poznały na spotTan 'intmacT nym, zaczął odczytywać nazwiska uczestników T zdążyły się wejrzeć po grupie ustawionych w tłu d cz* i chłopców, Natasha usłyszała nazwisko Z&TcJ zmroził jej krew w żyłach. g dzwick - Clint Braddock! uśmiechnął się od ucha do ucha - Co on tu robi?- szepneła do widziałam go na liście. Nie było g0 nfsnn ^ ~ formacyjnym. g sPotkaniu m- - Nie wiem - odparła Sandra. - Może załan.j ¦ niej chwili, bo ktoś zrezygnował ? ** W °Stat" Natasha Poc2uła że cały entuzjazm, z jakim podchodziła do tego obozu, gdzieś się ulotnił poacnodziła Clint Braddock od dziesięciu lat, od pier kiedy zaczęli razem chodzić do zerówki życ^I najwyraźniej Postanowił zat,ć j Gorzej być nie może - Nie ma Rona - powierzał-., e j ucha przyjaciółki. Z " Zu ww ' "^^ ** d° czarowanie J g jaźnie przebijało roz- yjąucie J-elem Clinta i J^^ * nich, można było iść o zakL • drugi No ale Clint i tak już t' i Slę jeden - Jest, jest! - zawołał Clint nie odczepi? - zwróciła Sandra jednak była tak ^Zt^ ramionami. ^gnęmona, ze wzruszyła tylko - Na pewno się spóźni - pocieszyła iaNat^h, v sie przecież spóźnia - dodała alP JąJNatasha- "Zawsze d-eć, uśwJomiła sofc ^ Ł ^TT' ^^ l° P°WlC-zawsze razem ze swoim mzyLlZ^T * PrZecieŹ miejscu zbiórki punktX 0 I! ' " T ^ M "3 Pojawi się w ogóle R°" PrawdoPodobnie nie i ułożono alfabetycznie -siałoby się St obozu ^mpsona Katherine Parker - No pięknie - powiedziała Natasha, wzdychając ciężko. - Jedna z nas będzie miała przechlapany obóz, dlatego że jedzie z nami pewien głupek, a druga dlatego że inny nie jedzie. - Wiesz, mimo wszystko wolałabym być na twoim miejscu - wyznała Sandra. Opiekun właśnie skończył czytać listę, kiedy podszedł do niego opalony blondyn. - Przepraszam, spóźniłem się kilka minut - rzekł, kładąc plecak na ziemi. Pan Sellers zerknął na zegarek i pokręcił głową. - Powiedziałbym raczej, że kilkanaście. - Popatrzył z przyganą na spóźnialskiego i zwrócił się do uczestników obozu: - Mam tylko nadzieję, że nie będziecie brać z niego przykładu. Na tego typu wyprawach jak ta, która nas czeka, zdyscyplinowanie jest rzeczą najważniejszą. - Oczywiście, podpisuję się pod tym bez zastrzeżeń -potwierdził gorliwie blondyn. - To jest Jack Snyder - przedstawił go pan Sellers. -Jedzie z nami jako mój pomocnik, chociaż szczerze mówiąc, Nowy Meksyk zna o wiele lepiej niż ja, bo stamtąd pochodzi. Jack uśmiechnął się do dziewcząt i chłopców, ukazując piękne zęby, które na tle opalonej twarzy wydawały się wręcz nieprawdopodobnie białe. Miał nie więcej niż dwadzieścia dwa lata i był nieprzyzwoicie przystojny. Natasha i Sandra popatrzyły po sobie. - Może jednak nie będzie tak źle - powiedziały jednocześnie. Gorzej być nie może M blacie ostatnią okazję, żeby skorzystać z dobrodziejstw cywilizacji - powiedział pan Sellers w holu niewielkiego hotelu na przedrniegciach Albuquerque. - Radzę wam wyspać się wygodnie, bo przez najbliższe dziesięć dni nie będzie takich luksusów jak łóżko. Natasha nie brała jeszcze udziału w takiej imprezie, co więcej, nigdy n^wet nie spała w namiocie, myślała więc z niemałym niepokqjem o tym, co ją czeka. Bardziej jednak niż dyskomfortu wynikającego z braku zdobyczy cywilizacji obawiała się teg0) że nie podoła trudom obozu, że wymięk-nie. Wiedziała \vprawdzie, że znajdzie oparcie w Sandrze, która miała już naprawę, bo ojciec często zabierał ją i jej dwóch starszych braci na biwakowe wycieczki po Minnesocie i Wiscoi)Sin. Mimo to Natasha bała się kompromitacji, zwłaszcza od chwili, kiedy się okazało, że pomocnikiem pana Sel]ersa jest jeden z przystojniejszych chłopaków, jakich w życiu widziała. - Jutro spotyl;amy s[ę o siódmej na śniadaniu na dole! -zawołał Jack, próbując przekrzyczeć harmider, jaki się wywiązał w zwiadu z przydziałem pokoi. - Zejdźcie już z plecakami, bo o Wpół do ósmej mają podjechać busy, którymi pojedziemy do Acoma Pueblo. Natasha już ścjska}a w ręce klucz, zadowolona, że będzie spała z Sandra w dwuosobowym pokoju. Nie wszyscy mieli jednak tyle szczęścia co one, okazało się bowiem, że część uczestników musi być ulokowana w trzyosobowych pokój ach Najwięcej zani;eszanja robiły dwie o rok młodsze od nich dziewczyny, Sally i April, papużki nierozłączki, które za nic na świecje nie chciały być rozdzielone na noc, i Marsha. 10 11 Katherine Parker Tę ostatnią akurat Natasha potrafiła zrozumieć, bo sama nie miałaby ochoty spać w jednym pokoju z daewcąyn* która odbiłaby jej chłopaka. A Rebecca Stevens odbi-koleżankom chłopaków Powała jak hobby. ^ w szko le pojawiała się nowa para, dziewczyny robiły zaktaay, i kiedy Rebecca wkroczy do akcji. - Mogę poprosić o chwilę ciszy?! - zagrznuał pan Sefes takim głosem, ze wszyscy zamilkł, - Przyglądam^ L. moi drodzy, i czarno widzę tę naszą wyprawę. Skor° Thotelu, me możeae dojść między sobą ^ porożu t0 co będzie, jak się naprawdę zrobi P^ możecie być tego pewni. - Popatrzył na *L^_ nych i ciągnął: - Wydawało mi się, że na spotkaniu m macyjnym mówiłem jasno i wyraźnie. Jeśli macie do su** "akJ żale i pretensje, to albo zostawiacie je w Mmneapo^ albo ieżeli nie potraficie tego zrobić, rezygnujecie z obozu. Taka wyprawa to nie miejsce na kłótnie i "kP^^T^ jeszcze raz przesunął wzrokiem po twarzac i chłopców. - Jesteśmy grupą i to, czy za idziemy mogli uznać naszą eskapadę za udam. uW przede wszystkim od tego, czy będziemy sobie pomaga i zeodnie współpracować. Czy to jest jasne. Igodna wU-a zaczęła się od zgodnego, podania głowami. Trudno tylko powiedzieć, na L ^*J L gest. Natasha w każdym razie P^^ W porządku. Z jednym tylko wyjątkiem. Nik ^ przecież ode mnie wymagać, żebym współpracował ^^ na Marsh, która po ^^ podeszła z opuszczonymi ramionami do Reb przyjaciółki Laury, i domyśliła się, ze ona rowmez Gorzej być nie może mieć swoje zastrzeżenia. Nie wiadomo, czy to pod wpływem słów opiekuna o pomaganiu sobie nawzajem, ale tknięta nagłym impulsem, Natasha spojrzała znacząco na Sandrę i skinęła głową, wskazując na Marshę. - Mogłybyśmy oddać Rebecce i Laurze naszą dwójkę i spać we trójkę z Marshą. - Myślisz, że to dobry pomysł? - spytała Sandra z powątpiewaniem. - Skoro mamy wszyscy ze sobą współpracować, to może lepiej, żeby te dwie...- Nie dokończyła, bo przyjaciółka spiorunowała ją wzrokiem. - Wszystko ma swoje granice - ucięła Natasha, wyjęła z kieszeni klucz i podeszła do trójki dziewcząt. Sandrze jednak przyszło do głowy, że mówiąc o granicach, jej przyjaciółka ma na myśli raczej siebie i Clinta, a nie Marshę i Rebeccę. - Zrobię, co tylko zechcecie - powiedziała uszczęśliwiona Marsha, kiedy we trzy wchodziły po schodach na pierwsze piętro. - Nie wytrzymałabym z nią w jednym pokoju. Uratowałyście mi życie. Naprawdę bym tego nie zniosła. Mogę nawet z wdzięczności nosić za was plecaki. - Swój ledwie niesiesz - zauważyła Sandra. Niewysoka i bardzo drobna Marsha rzeczywiście uginała się pod ciężarem plecaka. Gdy znalazły się na piętrze, usłyszały za sobą głosy, a po chwili wyprzedziła je grupa chłopców, wśród których Natasha zobaczyła Clinta. Jak zwykle w takiej sytuacji, natychmiast odwróciła wzrok, ale zdążyła zauważyć jego uśmiech od ucha do ucha. - Słyszałaś, co mówił nasz opiekun? - zapytał. Wiedziała, że zwraca się do niej, ale postanowiła udawać, że go nie słyszy. 13 Katherine Parker - Coś mi się zdaje, że nie żale i pretensje w Minneapolis - Zanim zdążyła pomyśleć, odwrócił^1*1'' ¦ strzegła ten jego głupkowaty uśmiecf, , gł°W? ' m°W irytował. ' ktory zawsze Miała zasadę, żeby nie reagową; i zwykle udawało jej się tego przestn, "a „ ., . . , . wytrzymała. gac- Dzis Jednak me - Szkoda tylko, że niektórzy nie zow ... A/f. .. swojego tyłka - rzuciła i zaczęła otwi^ W MinneaPohs numerem 17. rac drzwi oznaczone Kiedy weszła do pokoju, usłyszał, • • , ™- zwraca się do kolegów: ^ jeszcze, jak Clmt - Tak wygląda zgodna współprac;, . . , , . . dzieli F q> jak byście me wie- - Dlaczego ty go właściwie tak ul .. 9 _ Marsha, kiedy wszystkie trzy zrzucik ^ plecaki. - Zawsze mi się wydawało ™ P° !°g! patyczny chłopak. ( że to bardzo - Sympatyczny? On jest po prov, , ,, . . . Natasha z sarkazmem. tu słodkl " odParła - Coś ci zrobił? - dopytywała się IV] się jednak odpowiedzi, więc spojrzała *' "f d Natasha podążyła za jej wzrokie^ " *' zaczynał wykwitać na twarzy jej przy;' ' usmi ' zamarł. Ona i Sandra jeszcze nigdy Sj kilka razy były już tego bliskie. Powócl ^ Sandrę bawiła niechęć Natashy do r2awsze był fn sam- powód tej niechęci, a jej przyjaciółka >ta' ! WłaSC1W1C śmiertelnie poważnie i nie tolerowała 'rakt?wała.tę sPrawJ żartów. ^ tej kwestii żadnych 14 Gorzej być nie może Marsha na szczęście wykazała się wystarczającą spostrzegawczością, by zorientować się, że temat jest drażliwy, i bardzo skutecznie rozładowała napięcie. - Nie uważacie, że ten nasz Jack jest boski? - Zabójczy - powiedziała Sandra. - Niesamowity - rzuciła z rozmarzeniem Natasha. Kiedy godzinę później, za radą pana Sellersa, leżały w łóżkach, wykorzystując ten luksus, którego miały być pozbawione przez najbliższe dziesięć dni, wciąż jeszcze mówiły o Jacku. Natasha już prawie zasypiała, kiedy usłyszała: - O rany! Głos Marshy był tak alarmujący, że obie z Sandrą usiadły na łóżku. - Co się stało? - spytały prawie jednocześnie. - Jeszcze nic - uspokoiła je Marsha, jednak tylko połowicznie. - Ale się stanie. - Co się stanie? - zapytała Sandra, przecierając dłońmi oczy. - Rebecca - powiedziała Marsha i nie musiała już niczego dodawać. - No tak, takiemu facetowi jak Jack to ona nie przepuści -przyznała Natasha. - I co, będziemy patrzeć na to z założonymi rękami? - W życiu! - rzuciła oburzona Sandra. - Na pewno nie - oświadczyła Natasha z przekonaniem. -Musimy połączyć nasze siły. Przecież nawet pan Sellers mówił, że powinniśmy ze sobą współpracować - dodała już z mniejszym przekonaniem w głosie, bo zdawała sobie sprawę, że ich opiekun niezupełnie taką współpracę miał na myśli. Rozdział 2 Nazajutrz za pięć siódma, przepełnione entuzjazmem do solidarnego działania, Natasha, Sandra i Marsha, dźwigając plecaki, zeszły na parter do małej hotelowej restauracji. W sali było jeszcze dość pusto. Przy jednym stoliku siedział pan Sellers z trzema chłopakami, a przy drugim Jack w towarzystwie... Rebecki i jej przyjaciółki. - No nie! - rzuciła cicho Marsha. - Już po wszystkim -dodała z rezygnacją w głosie. - Nie panikuj. Jeszcze nic straconego - uspokoiła ją Natasha. - Musimy się po prostu bardziej starać. - Jak? Wstawać godzinę wcześniej niż wszyscy? - spytała sceptycznie Sandra. - Jak będzie trzeba, to w ogóle nie będziemy spać -posiedziała Marsha z determinacją. Jack zauważył je, gdy tak stały w progu restauracji 16 Gorzej być nie może i z konspiracyjnymi minami szeptały o czymś, co wydawało się niezwykle ważne. - Cześć, dziewczyny! - zawołał, błyskając swoimi pięknymi zębami. - Macie z czymś problem? My nie, ale ty możesz mieć, pomyślała Natasha, tak jak wczoraj porażona jego urodą. Choć w autobusie przysiadł się do nich na chwilę, przez przyciemniane okna nie zwróciła uwagi na jego oczy. Dopiero teraz dostrzegła, że są czarne jak smoła i mają w sobie coś egzotycznego, zwłaszcza w zestawieniu z jasnymi włosami, które nawet jeśli były nieco rozjaśnione, to wyłącznie przez słońce. Takiego płowego odcienia blond nie można osiągnąć za sprawą żadnej farby. Marsha chciała coś powiedzieć, ale zająknęła się i zamilkła. Jedynie Sandra okazała się w miarę przytomna. - Nie, wszystko w porządku - odparła. - A w ogóle to dzień dobry - powiedziała głośno, zwracając się do wszystkich w sali. - Dzień dobry - przywitał je z uśmiechem pan Sellers. -Dziesięć punktów za punktualność - dodał, zerknąwszy na zegarek. Natasha pomyślała, że pewnie by ich tak nie chwalił, gdyby znał prawdziwy powód tej punktualności, która zresztą, jak się okazało, i tak była niewystarczająca. - Chyba dziewięć - zażartowała. - Dziesięć należy się komuś innemu - dodała, patrząc na Rebeccę. Starała się, jak mogła, żeby w jej głosie nie zabrzmiał sarkazm, ale chyba niezupełnie jej się to udało. Rebecca, która siedziała plecami do wejścia, odwróciła się i z triumfem w oczach popatrzyła na trzy dziewczyny, wciąż stojące przy drzwiach. 17 Katherine Parker Gorzej być nie może - Cześć - rzuciła protekcjonalnym tonem i zaczęła coś szczebiotać do Jacka. - Siadajcie, dziewczyny, i jedzcie, bo takich bułeczek długo nie zakosztujecie - powiedział pan Sellers. Podeszły do stolika i usiadły, ale na razie, mimo kuszących zapachów świeżego ciasta drożdżowego, nie jedzenie było im w głowie. - Widziałyście? - szepnęła Marsha, zerkając ukradkowo na Rebeccę. - Musiała w ogóle się nie kłaść, skoro zdążyła zrobić sobie taki makijaż. Od dwóch lat, to znaczy od czasu, jak zaczęły chodzić z Rebeccą do liceum, żadna nie widziała jej nigdy nieuma-lowanej. - A tak się cieszyłam, że wreszcie zobaczę ją bez pełnego makijażu - powiedziała Marsha z żalem w głosie. - Naprawdę przesadziła - szepnęła Natasha, nie mogąc sobie odmówić spojrzenia w stronę stołu, przy którym siedział Jack i dwie uśmiechające się do niego słodko dziewczyny. - Przestańcie tak szeptać - zmitygowała je rozsądna jak zawsze Sandra. - Myślicie, że one nie wiedzą, że rozmawiamy o nich? - Wyjrzała za wychodzące na wschód okno. Choć dochodziła dopiero siódma i słońce trzymało jeszcze swój potencjał w karbach, widać było, że drzemie w nim ogromna siła, która za dwie, trzy godziny da o sobie znać. Na twarzy Sandry pojawił się złośliwy uśmieszek. - Zapomniałyście, gdzie jesteśmy? Wiecie może, jaka jest przeciętna temperatura w czerwcu w Nowym Meksyku? Natasha i Marsha popatrzyły na nią, nie wiedząc, do czego zmierza. 18 ¦ - Pewnie jakieś dwadzieścia pięć stopni - odparła Natasha. - A dlaczego pytasz? Sandra nie odpowiedziała na jej pytanie, lecz zadała następne: - Jak myślisz, ile stopni będzie w południe? - Jakieś trzydzieści pięć, może nawet wię... - Nie dokończyła. Starając się zachować dyskrecję, rzuciła okiem na Rebeccę, wdzięczącą się przed Jackiem. - Jak z niej zacznie spływać ta tapeta... - Perspektywa ujrzenia Rebecki w tym stanie była tak kusząca, że Natashy natychmiast poprawił się humor i poczuła wilczy apetyt. - To co, zabieramy się za jedzenie? Wstała i ruszyła w kierunku długiego stołu, od którego dochodziły nęcące zapachy. Sandra i Marsha podążyły za nią, a kiedy przechodziły obok Rebecki, wszystkie trzy uśmiechnęły się do niej tak słodko, że patrzyła na nie w osłupieniu, kiedy krzątały się przy bufecie, nakładając sobie jedzenie na talerze. - Pachnie pysznie. Natasha usłyszała za plecami głos swego prześladowcy. Clint z dwoma kolegami zjawił się w restauracji i podczas gdy tamci najpierw poszli zająć stolik, on ruszył od razu do bufetu. - Wyglądają naprawdę smakowicie - powiedział, kiedy Natasha sięgnęła po bułeczkę. Natychmiast cofnęła dłoń i przeszła dwa kroki dalej, żeby wziąć sobie coś innego. - Nie lubisz bułeczek cynamonowych? - zapytał zdziwiony Clint, nałożył na swój talerz trzy, a po chwili zastanowienia dorzucił jeszcze jedną. - Dziwne - dodał, wzruszając ramionami. - Zawsze mi się wydawało, że nie ma ludzi, którzy nie lubią bułeczek cynamonowych. 19 Gorzej być nie może Katherine Parker Natasha nałożyła sobie jakieś dziwnie wyglądające pieczywo, masło i miód, nalała do szklanki soku pomarańczowego i wróciła do swojego stolika. Kiedy usiadła i wypiła łyk soku, przy stoliku obok, dokładnie naprzeciwko me; usiadł Clint, a po chwili zjawili się jego koledzy 2 talerzami pełnymi jedzenia. W pierwszym odruchu chciał sje przesiąść na miejsce obok, tak żeby siedzieć do niego bokiem, ale zreflektowała się, przypominając sobie swoją zasadę: Lekceważ go. Przekroiła bułkę, co okazało się wcale nie takie proste, bo była twarda jak kamień. Szczerze mówiąc, już jej wygląd nie wróżył nic dobrego. - Pyszna - powiedziała Sandra z ustami pełnymi bułeczki cynamonowej. Marsha ugryzła kawałek swojej. - Po prostu niebo w gębie. Zerkając zazdrośnie na talerze koleżanek Natasha posmarowała swoją bułkę masłem i pol^}a miodem. Jeszcze zanim odgryzła pierwszy kęs, zorientowała się, że coś jest nie w porządku. Nie przepadała z pieczywem cebulowym, ale czasami jadała takie rzeczy. Tyle ze me z miodem. Z niesmakiem odłożyła bułkę. - Coś nie tak? - spytała Sandra. Natasha podniosła wzrok i napotkała spojrzenie Clinta. - Nie, dlaczego? - odparła z udawanym zdziwieniem i z kamienną twarzą zjadła całą cebulową bułkę z masłem i miodem. Zniosła to bohatersko, ale kiedy połknęła ostatni kęs, poczuła coś, co niebezpiecznie przypominało odruch wymiotny, więc natychmiast wypiła duszkiem całą szklankę soku i odetchnęła z ulgą. - Nic ci nie jest? - zapytała Marsha, patrząc na nią badawczo. łki nie odważyła się odezwać. przyjaciół141' lUŁ J odParia Natasha- , ., chvba wpadłaś - zapewniła ja Marsha.- Chyba * uśmiechem błąkającym się na twarzy, wpat-i jg w swoje dłonie. WaTp7 coś! - rzuciła Natasha. zapytała I p^owałyśc, y^cg-%% J, idę przechodź obok ich stolika Sally. po dokłada i Anrii idąca jak cień obok przy- nosem: myślała o tym Ze edł t restauracji ™ > skosztować tego **} ysmaku. ?*»śwlń śwlństwa' 1t dlac-go dziś -łobyjyć'^j^ ^ Z zadowoloną z siebie miną .^ Qn niego nie P^ ^ J p CL N- N fł ,P «5T zr. SŁ s*r po po o S- ł os §• * & 2- N ff" "O o ^ 1 2. c *» Ta - 3 CM p" ,p ~ id * ST I * g- o O §5 m p w I", co o N ' Z% ' < a 82- B p VA o B N O ^ CO N, i li? N P i 3 o Z2 II 3 3 g: 2 3 2f I 3"^ O P co ^r a* ¦ co co o I. ^n m^ u u r — r-1- p 3 k; n 5>p o ¦n> •< LL >o v; ^ g » ¦H 2^ o 5 NB. " H *= p: ^ L-- a g 3 S.2 L23 a* co <"s ES *3 a o q I- 13 sr M. i IM *3 p 3 L ta ? ;¦ t» 8 i N ¦*^ I 1 P N S. ^ .•^ ru w ^ oo o p lii Lii et cl 3-o o> p 1 i i s to' Katherine Parker Gorzej być nie może nie było tu nic ciekawego do oglądania. Podmiejska dzielnica, przez którą jechali, nie wyróżniała się niczym szczególnym. Dokładnie tak samo wyglądały przedmieścia Min-neapolis i setek innych amerykańskich miast. Albuquerque nie było już tym dziewiętnastowiecznym miasteczkiem Dzikiego Zachodu, lecz największym miastem Nowego Meksyku, które straciło swój dawny charakter. Na próżno wypatrywała śladów hiszpańskiej czy indiańskiej architektury. Starą część miasta mieli zwiedzać dopiero ostatniego dnia, a na razie mijali supermarkety, warsztaty samochodowe, magazyny, słowem nic godnego uwagi. Wszyscy pasażerowie busa najwyraźniej doszli do tego samego wniosku, bo nikt nie interesował się widokami. Marsha rozmawiała z Clintem, a po jakimś czasie przyłączyła się do nich Sandra, która raz czy dwa próbowała wciągnąć do konwersacji przyjaciółkę, w końcu jednak zrezygnowała, bo ta, nie odrywając wzroku od okna, odpowiadała tylko półsłówkami. Kiedy Albuquerque zostało w tyle, Natasha, która zawsze wolała miejsca nieskażone cywilizacją, odetchnęła z ulgą. Urodziła się i wychowała w leżącym na równinie Min-neapolis, więc góry ją fascynowały, a po obu stronach szosy, którą jechali, ciągnęły się skaliste nagie wzniesienia o charakterystycznych dla Nowego Meksyku kształtach. Strome zbocza opadały ostro, czasami pionowo, a wierzchołki były jakby ścięte nożem. Góry przypominały swoim kształtem stół, stąd ich pochodząca z hiszpańskiego nazwa - mesa. Krajobraz za oknem na jakiś czas przyciągnął uwagę Natashy, nie na długo jednak. Po kilkunastu minutach złapała się na tym, że nasłuchuje, o czym mówią Sandra, 26 Marsha i Clint. Pół godziny później z trudem powstrzymywała się, żeby się nie odezwać, zwłaszcza gdy zaczęli rozmawiać o koniach. Od dzieciństwa uwielbiała te zwierzęta, a od pół roku, kiedy to stalą się właścicielką - ściślej mówiąc, współwłaścicielką- młodej klaczy Kamelii, nie było dla niej bardziej pasjonującego tematu. Ale nawet miłość do koni nie mogła jej skłonić do rozmowy z Clintem. Na chwilę odwróciła się i zerknęła znacząco na przyjaciółkę. Sandra albo tego nie dostrzegła, albo zlekceważyła. Z ukłuciem żalu w sercu, z poczuciem, że została wyłączona poza nawias, i pewnością, że czekają ją koszmarne dni, Natasha znów zaczęła patrzeć w okno. Rozdział 3 parkingu u stóp wzniesienia, na którego P™ _ dochodziło południe. ą ^^ ^^ zamm zaczęla i zaparło ją*** P Przed rokiem spędziła z ro- w miarę normalnie ^ , si przekonać, w miarę co maca u iei znośny, tu pomarzę powiew wiatn, ?5 ciMia. Popraw,, 28 Gorzej być nie może płóciennego kapelusza, rozumiejąc teraz, dlaczego na liście rzeczy, które miała zabrać na tę wyprawę, przy nakryciu głowy był wykrzyknik. - No, o to nam przecież chodziło - powiedziała Marsha, wskazując ruchem głowy na Rebeccę, która właśnie wysiadła z samochodu i gestem gwiazdy filmowej odrzuciła do tyłu włosy. - Ciekawe, jak nasza księżniczka zniesie taki upał. Natasha jednak bardziej martwiła się o siebie, nie należała bowiem do ludzi, którzy nie mogą się doczekać, kiedy wreszcie nadejdzie lato. Miała jasną, dosyć wrażliwą cerę, kiepsko znoszącą opalanie się. Zazdrościła dziewczętom, które po dwóch, trzech dniach spędzonych na słońcu mają piękną brązową opaleniznę; ona, jeśli nie smarowała się kremami z najwyższym filtrem przeciwsłonecznym, spiekała się na raka. Długo się zastanawiała, zanim zdecydowała się na ten wyjazd, ale w końcu nie potrafiła się oprzeć perspektywie przemierzania dzikich górzystych terenów konno. Zgodnie z planem, wieczorem pojadą busami na ranczo, położone w pobliżu niewielkiego miasteczka Grants, i rano cała grupa wyruszy w dalszą wędrówkę na koniach- Góry i konie - to przeważyło szalę, kiedy podejmowała decyzję, ale na razie miała grzejące niemiłosiernie słonce i Clinta, który najwyraźniej uznał, że skoro prawie przez całą drogę z Albuguerąue rozmawiał z Marshą i Sandrą, to może się teraz do nich przyłączyć, i stanął koło trójki dziewcząt. , - Dlaczego właściwie nie jedziemy na gorę busami/ - zapytał. Natasha swoim zwyczajem udała, że go nie słyszy. - Bo tam nie wpuszczają żadnych samochodów poza 29 Katherine Parker Gorzej być nie może tutejszymi autobusami - pośpieszyła z odpowiedzią Mar-sha. - I Bogu dzięki - dodała. - Wyobrażasz sobie, co by się działo, gdyby połowa mieszkańców Stanów chciała tam wjechać swoimi wozami? Acoma Pueblo, indiańska osada, która powstała prawie tysiąc lat temu, należy do największych atrakcji Nowego Meksyku, nic więc dziwnego, że co roku ściągają tu tłumy turystów. Nie jest przy tym skansenem; wciąż żyją tu rodowici mieszkańcy, wyrzekając się podstawowych zdobyczy cywilizacji, takich jak woda czy elektryczność. - Pan Sellers coś mówi - zauważyła Natasha i poszła w stronę opiekuna, wokół którego zebrała się już część uczestników obozu. - Autobus odjeżdża dopiero za dwadzieścia minut. Macie czas, żeby wejść do środka - oznajmił, kiedy pozostali podeszli pod niewielkie muzeum, w którym, jak głosiły szyldy, można było również kupić pamiątki. - Wchodzisz? - zwróciła się Sandra do przyjaciółki i nie czekając na odpowiedź, ruszyła do wejścia. Natasha spojrzała na dziewczyny i chłopców, tłoczących się przy drzwiach niewielkiego budyneczku. Już wkrótce miała zobaczyć kawałek historii w prawie nienaruszonej postaci i wolała nie psuć sobie tego wrażenia oglądaniem jakichś eksponatów w gablotach, wyrwanych ze swojego pierwotnego otoczenia. - Nie, idźcie beze mnie - rzuciła. Żeby znaleźć się w cieniu, cofnęła się i stanęła przy ścianie zbudowanej z suszonych na słońcu cegieł adobe, typowych dla tradycyjnej nowomeksykańskiej architektury - Nie lubisz oglądać skorup w muzeach? - zapytał Clint, który jako jedyny poza nią nie wszedł do środka. 30 - Nie - burknęła Natasha, żałując, że została na zewnątrz. Odwróciła się do niego bokiem z nadzieją, że zostawi ją w spokoju. Clint milczał, ale wiedziała, że wciąż przy niej stoi; czuła na sobie jego wzrok. - Słuchaj... - odezwał się po chwili, lecz natychmiast zamilkł. Coś w głosie chłopaka uderzyło ją jednak na tyle, że złamała swoją zasadę i na niego spojrzała. I nie odwróciła od razu wzroku. Clint, zawsze kiedy się do niej zwracał, mówił zaczepnym tonem, uśmiechając się głupkowato - w każdym razie ona uważała, że jest to głupawy uśmiech. Teraz nie słyszała w jego głosie ani śladu kpiny czy ironii, a twarz miał zupełnie poważną. Na pewno coś knuje, pomyślała. Przez chwilę panowała cisza. Dach wystawał zaledwie kawałek poza ścianę muzeum i Natasha znów poczuła lejący się z nieba żar. Cofnęła się jeszcze trochę, tak że przylgnęła plecami do budynku. - Nie mogłabyś przynajmniej przez dziesięć dni traktować mnie tak jak innych chłopaków na obozie? - Inni chłopcy mnie nie prześladują - odpaliła. - Nie czepiają się mnie, nie stają co chwilę na mojej drodze, nie... - Tak ją poniosło, że zabrakło jej słów. Wściekła na siebie, że straciła panowanie nad sobą, przywołała na twarz wyraz chłodnego lekceważenia. - A może prościej by było, gdybyś ty zaczął się zachowywać tak, jakby mnie tu nie było? - zaproponowała już spokojniej. Clint długo się nad czymś zastanawiał. - Mam inny pomysł - oznajmił w końcu. 31 Katherine Parker - Wiesz, już na samą myśl o twoich pomysłach robi mi się słabo. Na jego ustach pojawił się uśmiech, ale po kilku sekundach zniknął. - To nie tego typu pomysł - zapewnił. - Gdybyś spróbowała w czasie tego obozu traktować mnie tak jak innych chłopaków, mógłbym ci coś obiecać. Natasha spojrzała na niego podejrzliwie. - Niby co? - spytała. - Że jak wrócimy do domu, będę, jeśli oczywiście będziesz tego chciała, zachowywał się tak, jakbym cię nie znał. Trudno jej było to sobie wyobrazić. - Nie będę się do ciebie odzywał - ciągnął Clint. -Nawet nie będę ci mówił „cześć". Jeśli cię zobaczę z daleka, przejdę na drugą stronę ulicy. Będę ci po prostu znikał z oczu. - A nie mógłbyś tego zacząć robić od dzisiaj? - Chyba nie byłoby łatwo. Nasza grupa nie jest aż tak duża. Jesteśmy wszyscy w pewnym sensie na siebie skazani. Natasha musiała mu przyznać rację. Skazana na Clinta i na palące słońce, którego promienie, mimo kapelusza, czuła na twarzy... Z przerażeniem pomyślała o tym, że rano zapomniała się posmarować kremem przeciwsłonecznym. Sama już nie wiedziała, od czego trudniej będzie uciec, więc może byłoby prościej skupić się na jednym. - Skąd mam wiedzieć, że dotrzymasz obietnicy? - zapytała podejrzliwie. Chłopak wzruszył ramionami. - Mogę ci tylko dać swoje słowo - odparł. Natasha zbyt długo go nie znosiła, żeby teraz mu zaufać. Ale perspektywa świata bez Clinta wydawała się na tyle kusząca, że może warto było spróbować. Gorzej być nie może - Będziesz się w Minneapolis zachowywał tak, jakbyś mnie w ogóle nie znał? - upewniła się. - Jeśli nadal będziesz tego chciała, to tak. - Co znaczy: „Jeśli nadal będziesz tego chciała"? -Nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogłoby być inaczej. - No więc będę - rzekł Clint. - Pod warunkiem, że ty będziesz się tu, na obozie, zachowywać tak, jakbyś mnie znała - dodał z uśmiechem, który tym razem nie wydał się Natashy aż tak głupkowaty. Była już właściwie zdecydowana, jednak zwlekała jeszcze z odpowiedzią. - No to jak, zgadzasz się? - ponaglił ją- - Dobra - rzuciła i już chciała się od niego odwrócić, w porę jednak przypomniała sobie, że właśnie przed chwilą coś ustalili. Będzie musiała nad sobą trochę popracować, ale gra była warta świeczki. Clint tymczasem od razu wykorzystał okazję do nawiązania rozmowy. - Byłaś już kiedyś w Nowym Meksyku? - Nie - odparła Natasha i na tym chciała zakończyć konwersację, uświadomiła sobie jednak, że normalne stosunki między ludźmi nie polegają tylko na odpowiadaniu na pytania. - A ty? - dodała po chwili. - Byłem, ale miałem wtedy jakieś siedem lat i niewiele pamiętam. - Krótką masz pamięć - rzuciła na pozór obojętnie. - Ja dokładnie pamiętam to, co się działo, kiedy miałam siedem... nawet sześć lat - dodała zaczepnym tonem. Zwłaszcza ten pierwszy dzień w zerówce, pomyślała. - Ja też pamiętam niektóre rzeczy z tego okresu - powiedział Clint i Natasha mogłaby przysiąc, że przez ułamek 32 Kathe/ine 2os- na nie doj zy uśmiech, tym razem, tak le akurat z tego wyjazdu ¦ Z tego, co słyszałem od "hóiympIłv-iWłT*es'alctu-wskazał J tupnęło Podniebne; rócła uszło u „. - jesteś uCzUI°ia na słońCe? _ za ta} ^ 'NraOChOty ZWl ać twarz przed słońcem, co nie nim Gorąco yA choiera. Nie Dt.ą' . I j/też - f Siedziała i n T Wten " ć Nie ma c0 zwyczaj' N b nit/- t Cle tu J>raw uwagę a to n rz^f ^ tr> ' ZC °"a ' Clmt maJą ze ^ ^ będzie do nich przy "a t0, ze sie ochłodzi e w ma Wldoków- Zwróciłaś ogolę me ma drzew^ agę n fani ogolę me ma drzew^ " N° n małych n.,4;,, ,dtasha wskazała rachityczne zewka ° ^ ^ołkłych iiśdh drzewka d i iiśdach w busa' spadła ani kropla nował C)'nt jednak d ° tego muzeum? zapropo- śni ^ budynku grupa 34 Gorzej być nie może uczestników ich obozu, a wśród nich Sandra i Marsha. Między nimi szedł Jack. Na widok przyjaciółki, gawędzącej z Clintem, Sandrze opadła szczęka. Marshy, która nie była do końca wtajemniczona w stosunki panujące między tą dwójką, to że ze sobą rozmawiają, nie wydało się aż tak zaskakujące. Była zresztą zajęta zupełnie czym innym. Z triumfującą miną dawała Natashy jakieś znaki. Ta na początku nie wiedziała, o co chodzi, dopiero kiedy zobaczyła skrzywioną Rebeccę, domyśliła się, w czym rzecz. - Żałuj, że nie weszłaś do środka - powiedziała Sandra po tym, jak otrząsnęła się z szoku. Jednym słowem nie skomentowała zmiany, jaka nastąpiła w układach między jej przyjaciółką a Clintem. - Udało się - szepnęła Marsha, która wyraźnie paliła się do tego, żeby powiedzieć coś więcej, ale powstrzymywała ją przed tym obecność chłopaka. Natasha uniosła kciuk i mrugnęła do niej na znak, że wie, po czym zwróciła się do Sandry: - Warto było? - Mają naprawdę piękną ceramikę i biżuterię. Szkoda, że nie widziałaś. - Może jak będziemy wracać, to wejdziemy na chwilę -rzekł Clint, patrząc na Natashę. To, że zwracał się do jej przyjaciółki, aż tak bardzo nie zaskoczyło Sandry - nie zdarzyło się to po raz pierwszy -ale to, że ona mu odpowiedziała jak każdemu innemu koledze, wprawiło ją w osłupienie. - Jeśli będzie jeszcze otwarte i będzie parę wolnych minut, to zajrzymy do środka - powiedziała Natasha. Rozdział 4 Kiedy wsiadali do autobusu, Natasha po raz pierwszy °d czasu wyjazdu z Minneapolis nie rozglądała się gorączkowo w poszukiwaniu miejsca możliwie najbardziej oddalonego od tego, które zajmie Clint. Przy okazji z ulgą stwierdziła, że chociaż jeden problem ma z głowy. Po kilkunastominutowej jeździe stromą, krętą drogą wśród skał autobus zatrzymał się przy misji San Esteban del Rey. Przed wyjazdem z domu Natasha przeczytała przewodnik turystyczny po Nowym Meksyku i wiedziała już co nieco o tym miejscu. Komuś, kto tak jak ona pochodzi z miasta liczącego sobie niecałe dwieście lat, w którym zachowało się niewiele domów wybudowanych w dziewiętnastym wieku, budowla Wzniesiona w 1640 roku musi się wydać pradawna. Nic więc dziwnego, że po wejściu do kościoła Natasha, patrząc 36 Gorzej być nie na klepisko pod stopami i sklepienie z potężnych prawie namacalnie czuła powiew historii. I najwyraźniej nie tylko na niej to miejsce zrobiło wrażenie. W grupie dziewcząt i chłopców, jeszcze pfZed chwilą tak hałaśliwej, nagle zapanowała przejmująca c'sza. Kilka minut trwało, zanim ktoś odważył się odezwać *zeP-tem, a przecież Natasha znała swoje koleżanki i koKS°w i wiedziała, że w szkole żadnemu z nauczycieli nie i'dało się ich skłonić do takiej dyscypliny ani prośbami- ani groźbami. Dzięki grubym murom we wnętrzu świątyni paiiOxvał przyjemny chłód, Natasha zwlekała więc z opuszczenie111 jej. - Nie wychodzisz? - zwróciła się do niej Sandra. - Za chwilę. - Za chwilę może być za późno - szepnęła Nlarsha, wskazując na zmierzającą do wyjścia Rebeccę. Natasha przypomniała sobie, że Jack spotkał prze" kościołem znajomego Indianina i nie wszedł do środka- - Ja w każdym razie wychodzę - oznajmiła Marsna- - Ja też - rzuciła Sandra i obie, na o powadze miejsca, prawie biegiem ruszyły do - Z taką determinacją na pewno poradzicie sobie beze mnie - powiedziała Natasha właściwie już do siebie- - Co je tak pogoniło? - usłyszała za plecami gło^ flinta. Nie widziała wprawdzie, kto już wyszedł z kośc*°K ale miała dziwną pewność, że on wciąż tu jest. - Nie wiem, chyba chcą zapytać o coś Jacka - na poczekaniu, zdając sobie sprawę, że mogła wymy^ć coś bardziej inteligentnego, a powątpiewająca mina chłopaka tylko ją o tym przekonała. - Pędziły tak, jakby się z kimś ścigały. 37 7. Katherine Parker Bo się ścigały, pomyślała Natasha i z trudem powstrzymała uśmiech. - Mało nie przewróciły przy drzwiach jakiejś dziewczyny, tej blondynki - dodał Clint. Tym razem nie zapanowała już nad mimiką twarzy i uśmiechnęła się. - Coś kombinujecie, prawda? - zapytał po chwili chłopak, patrząc na nią podejrzliwie. Natashy już wcześniej przyszło do głowy, że Marsha i Sandra - a zwłaszcza ta pierwsza - trochę za gorliwie zabrały się za realizację ich celu. Jeśli tak dalej pójdzie, wkrótce wszyscy, łącznie z Jackiem i Rebeccą, będą wiedzieli, o co chodzi, a to nie ułatwi zadania. Postanowiła porozmawiać z nimi o tym, kiedy będą same. - Co miałybyśmy kombinować? - rzuciła. Clint wzruszył ramionami. - Bo ja wiem? - Podejrzliwość wciąż nie znikała z jego wzroku. - Czemu właściwie tu jeszcze sterczysz? - spytała Natasha poirytowanym głosem. - A w ogóle to odczep się ode mnie. - Zapomniałaś o naszej umowie. - Słuchaj, musimy coś ustalić. Nie możesz... - Wydawało mi się, że już ustaliliśmy -przerwał jej Clint. - Chwileczkę! Nie ustalaliśmy, że będziesz za mną wszędzie chodził krok w krok, a ja to będę tolerować. Miałam cię tak traktować jak wszystkich innych chłopaków, tylko tyle. - No tak - przyznał. - A widzisz tu jakichś innych chłopaków? - Natasha rozejrzała się. W kościele poza nimi nie było nikogo. 38 Gorzej być nie może - No, nie. - Właśnie, żaden za mną nie chodzi krok w krok. - Ale gdyby zamiast mnie był tu teraz Nick Kowalsky... albo Terrence Rogers, to nie powiedziałabyś mu, żeby się odczepił. Natasha musiała przyznać mu rację; nigdy bez jakiegoś szczególnego powodu nie była nieuprzejma wobec kolegów. - A poza tym - ciągnął Clint - wcale za tobą nie chodzę krok w krok, jak to określiłaś. - Wszedłem tu razem z chłopakami, a potem też, o ile sobie przypominam, trzymałem się od ciebie z daleka. Teraz również nie mogła się z nim nie zgodzić; w czasie zwiedzania kościoła rzeczywiście nie narzucał jej się ze swoim towarzystwem. - No dobrze - rzuciła. - Masz rację. Przepraszam. Przez ułamek sekundy widziała na twarzy chłopca uśmiech satysfakcji. W porządku pomyślała, jeden zero dla ciebie, ale to jeszcze nie koniec meczu. - Widzisz te belki? - spytał Clint, nagle zmieniając temat. Spojrzała w górę na sklepienie świątyni. - Podobno jak budowano ten kościół, przyniesiono je tu z jakiejś góry, ponad trzydzieści kilometrów stąd. I w czasie transportu żadna z nich ani na chwilę nie dotknęła ziemi. Natasha prawie z nabożną czcią patrzyła na potężne sosnowe bale. - Możesz to sobie wyobrazić? - zapytał Clint. - Nie bardzo. To musiała być katorżnicza praca. Chłopak pokiwał głową. - I mogę się założyć, że żadnemu z tych zakonników, 39 Katherine Parker którzy założyli misję San Esteban, nie spadła przy tym kropla potu. Od tego mieli przecież Indian Natasha spojrzała na niego, kryjąc zdziwienie. Słyszała opowieści o tym, jakimi bezlitosnymi gnębicielami by wali pierwsi misjonarze, którzy pojawiali się przed wiekami w tej części Ameryki, ale nigdy nie podejrzewałaby Clinta o to, że takie problemy zaprzątają jego myśli. Musiała jednak przyznać, że nie podejrzewała, by jego myśli zaprzątały jakiekolwiek problemy. I niezależnie od ich umowy me chciała zmieniać swojego zdania o tym chłopaku. - Ja wychodzę- oznajmiła zdecydowanym głosem- -Oni już pewnie na nas czekają. Gorzej być nie może N^Prcdko Natasha miała okazję porozmawiać z Sandrą i Marshą i skłonić je do zmiany taktyki, a podczas zwiedzania Acoma Pueblo utwierdziła się w przekonaniu, że musi to zrobić jak najszybciej. Jej towarzyszki tak się zapędziły w swoich zabiegach, zmierzających do niedopuszczenia Rebecki do Jacka, że z boku wyglądało to po proStu śmiesznie. Co chwilę wymyślały jakieś preteksty, żeby przy mm być, zasypywały go dziesiątkami pytań, na które on wprawdzie odpowiadał - na tym przecież również polegała jego praca -po jakimś czasie jednak dostrzegła w nim ślady zniecierpliwienia. Robią z siebie idiotki, pomyślała, kiedy usłyszała kolejne słowa Sandry. Byli właśnie we wnętrzu jednego z indiańskich domostw i stali wokół Indianki, która na specjalnie do tego przeznaczonym wielkim kamieniu z wgłębieniem rozcierała ziarna kukurydzy. 40 - To strasznie ciężka praca - skomentowała Sandra, zwracając się do Jacka. - Czy Indianie nie jedli popcornu? Natasha złapała się oburącz za czoło i spuściła głowę. Kiedy uniosła ją na chwilę, przechwyciła zawstydzone spojrzenie przyjaciółki. Sandra nie należała do dziewcząt, które paplają trzy po trzy. Była raczej małomówna, ale kiedy się odzywała, to zawsze sensownie. Miała również dość wyrafinowane poczucie humoru... aż do dziś. Jack, który najwyraźniej nie był pewien, czy potraktować jej pytanie poważnie, czy jak żart, milczał, co speszyło ją jeszcze bardziej. Natasha zaczęła się zastanawiać, jak pomóc przyjaciółce, ale zanim zdążyła to zrobić, odezwała się Rebecca. - Jasne, że jadali - rzuciła drwiącym głosem. -1 popijali coca-colą, z kostkami lodu, oczywiście - dodała. Uśmiechnęła się słodko do Jacka, a potem spojrzała z triumfem w oczach na Sandrę. Ta zaczerwieniła się, bez słowa cofnęła o parę kroków i stanęła za plecami Natashy. - Ja się z tego wypisuję - szepnęła jej do ucha. - Nie jestem w stanie dłużej robić z siebie kompletnej kretynki. Jej przyjaciółka, nie próbując zaprzeczać, ze zrozumieniem pokiwała głową. Tymczasem Marsha, choć została na polu walki sama, nie poddawała się. Na szczęście jej pytania kierowane do Jacka były już bardziej sensowne i nie dawały Rebecce okazji do kpin. - Jakich ona używa kosmetyków? - Indiańskie domostwa nie należały do przestronnych, izba była niewielka i dziewczęta i chłopcy stali dosyć stłoczeni, Sandra zadała więc przyjaciółce to pytanie szeptem. Katherine Parker Natasha wiedziała oczywiście, że chodzi o Rebeccę, która - mimo ich nadziei - po kilku godzinach spędzonych w upale wyglądała tak, jakby właśnie przed chwilą zrobiła sobie makijaż. - Sama się nad tym zastanawiam - odszepnęła. - Ale Marsha nie daje za wygraną. - No wiesz, jak by to mnie Rebecca odbiła kiedyś chłopaka, też byłabym bardziej zdeterminowana - odparła Sandra. - Ja w każdym razie... - Ciii... - przerwała jej Natasha, widząc, że kilka głów odwraca się w ich stronę. Po paru minutach dołączyła do nich Marsha, która chwilowo przegrała z Rebeccą batalię o uwagę Jacka. - Dlaczego zostawiłyście mnie tam samą? - spytała z wyrzutem w głosie. Sandra wzruszyła ramionami, a Natasha szepnęła: - Pogadamy o tym później, jak będziemy same, dobrze? Marsha najwyraźniej nie miała ochoty odkładać tej rozmowy i pewnie gdyby nie podszedł do nich Clint, uparłaby się, żeby ją kontynuować. Po raz pierwszy w życiu Natasha była mu wdzięczna, że się przy niej pojawił. I nie chodziło tylko o to, że ktoś mógłby je podsłuchać. Była przecież w jednym z najciekawszych miejsc, jakie miała okazję w życiu oglądać. Właśnie znajdowała się w domu, w którym przed wiekami mieszkali jacyś ludzie i ich życie tak niewiele różniło się od tego, jakie teraz wiedli w nim jego obecni właściciele. Patrząc na kamień do rozdrabniania kukurydzy, zastanawiała się, czy był tu już kilkaset lat temu i służył do tego samego celu. Przyglądając się murom domostwa, wyobrażała sobie, jak przed wiekami suszą się na słońcu cegły adobe, z których zostało zbudowane... 42 Gorzej być nie może Ta izba, podobnie jak całe Podniebne Miasto, nie była miejscem, w którym człowiek powinien zawracać sobie głowę jakimiś intrygami. Natasha zawsze wzdragała się przed patosem, teraz jednak czuła, że zastanawianie się w takim miejscu nad tym, jak dać po nosie Rebecce, jest świętokradztwem. I postanowiła trzymać się tego, dopóki nie wyjadą z Acoma Pueblo. Sandra i Natasha musiały to wyczuć, bo już nie wracały do tematu Jacka i Rebecki. Co, więcej trzymały się od z daleka od chłopaka, dając tym samym konkurentce okazję do zalewania go uwodzicielskimi uśmiechami i słodkim szczebiotem. Marsha tylko od czasu do czasu zerkała w ich stronę i prychała pod nosem. Rozdział 5 W autobusie w czasie jazdy z Acoma Pueblo na parking wciąż nie miały okazji porozmawiać. Wymieniały się -jak wszystkie dziewczęta i chłopcy - wrażeniami z Podniebnego Miasta, lecz na wiadomy temat nie padło ani jedno słowo. Zanim wsiedli do busów, pan Sellers zebrał swoich podopiecznych, żeby im coś zakomunikować. - Jeszcze kilka godzin i żegnamy się z cywilizacją -powiedział głośno, tak żeby go wszyscy słyszeli. - Możemy to trochę odwlec, zatrzymując się gdzieś na kolację, albo jechać od razu na ranczo, z którego jutro wyruszamy, i tam przygotować sobie posiłek w polowych warunkach. Decyzję pozostawiam wam. - Przerwał na chwilę, dając im czas do namysłu. - Hamburgery z frytkami czy puszki?! - zawołał. - Hamburgery z frytkami! - Puszki! 44 Gorzej tyć nie może Oba okrzyki wydawały się równie głośne i trudno było określić, który dominuje. Przez kolejne pięć minut zwolennicy każdej z opcji przekrzykiwali się nawzajem- Natasha, nienawykła do biwakowania, mi"10 ze czula dreszczyk zbliżającej się przygody, należała do tych, którzy wołali „Hamburgery!". Jej przyjaciółka, weteranka weekendowych wypraw, do ich przeciwników. Niezdecydowana Marsha, patrząc to na Sandrę, to na Natashę, raz wołała „Puszki!", a raz „Hamburgery!". Wrzask był tak niesamowity, że kierowcy wszystkich trzech busów wychylili głowy ze swoich pojazdów, a ze sklepu z pamiątkami wyszła ekspedientka, żeby sprawdzić, co się dzieje. , Natasha, w której w końcu duch przygody zwyciężył lęk przed nieznanym, już była skłonna przystąpić do opozycyjnego obozu, mając nadzieję że w ten sposób przeciągnie na jego stronę niezdecydowaną Marshę i ich dwa głosy byc może przeważą szalę w tym pojedynku na okrzyki. Sprawę jednak rozstrzygnął pan Sellers. Natasha nigdy by nie uwierzyła, że ktoś byłby w stanie przebić się przez ten harrnider, ale jemu się to udało. - Cicho!!! - zawoł tak donośnie, że wszyscy zamilkli. -Jeśli zawsze w ten sposób będziecie podejmować decyzje -zaczął już trochę ciszej - nie pozostanie mi nic innego, jak robić to za was. A na razie proponuję głosowanie. Kto jest za hamburgerami? Podniosło się szesnaście rąk, w tym pana Sellersa. - Kto za puszkami? , . Tym razem w górę wyskoczyło... również szesnaście rąk, w tym Jacka. Pan Sellers przez chwilę pocierał czoło. 45 Katherine Parker - Zaraz, zaraz - odezwał się w końcu. - Przecież jest was dwadzieścia dziewięć osób, razem ze mną i z Jackiem trzydzieści jeden... Skąd więc trzydzieści dwa głosy? - Może pomyliliśmy się w liczeniu - zasugerowała Rebecca i jak to ona gestem gwiazdy filmowej odrzuciła do tyłu włosy. - A może ktoś głosował dwa razy - powiedziała Marsha, patrząc na nią wyzywająco. - Chyba nawet wiem kto. - O co ci właściwie chodzi? - oburzyła się Rebecca. - Dobrze wiesz o co. - Nie będziemy tu stać i się kłócić - uciął ich dalszą dyskusję pan Sellers. - Głosujemy jeszcze raz. Tym razem szesnaście osób wyraziło ochotę na zjedzenie kolacji w barze, a piętnaście na ranczo, co przesądziło sprawę. - Naprawdę widziałam, jak dwa razy podnosiła łapę -poinformowała Marsha w drodze do busa swoje towarzyszki. - Słowo honoru - dodała, jakby się spodziewała, że jej nie uwierzą. - Nie musisz się tak zastrzegać. Nie podejrzewamy cię o to, że sobie to wymyśliłaś - uspokoiła ją Sandra. - Tylko po co, na miłość boską, ona to zrobiła? - Może rozmyśliła się w ostatniej chwili - próbowała znaleźć wytłumaczenie Natasha. - Może się zagapiła i niechcący podniosła rękę po raz drugi. - Nie miała o Rebecce najlepszego zdania, ale zawsze się wystrzegała podejrzewania ludzi o to, że we wszystkim, co robią, mają jakieś ukryte intencje. Sama często działała spontanicznie, więc przypuszczała, że zdarza się to wszystkim, nawet Rebece. Marsha była jednak najwyraźniej innego zdania, a przynajmniej w odniesieniu do swojej konkurentki. 46 Gorzej być nie może - Zagapiła, akurat! Rozmyśliła się! - prychnęła. - Może i się rozmyśliła, ale dopiero wtedy, jak zobaczyła, że Jack nie głosował za tym, żeby jeść kolację w barze. Kiedy zorientowała się, że nie podniósł ręki, nagle pokochała puszki. Sandra i Natasha uśmiechnęły się do siebie. Może gdyby choć trochę lubiły Rebeckę, gorliwość, z jaką Marsha doszukiwała się w swojej konkurentce wszystkiego co najgorsze, wydałaby im się nieco przesadna. Miały jednak 0 Rebecce takie, a nie inne zdanie i w tej sytuacji reakcje ich towarzyszki po prostu je bawiły. - Może to i lepiej, że zjemy w barze - powiedziała Natasha. W końcu głosowała za puszkami, lecz teraz, kiedy bus ruszał z parkingu, zaburczało jej w brzuchu. Co prawda w Acoma Pueblo, tak jak wszystkie dziewczęta i chłopcy, kupiła sobie indiański placek kukurydziany, ale nie udało jej się zapełnić pustki w żołądku po dosyć niefortunnym śniadaniu. - Jestem głodna jak wilk. - No, wyobrażam sobie - rzuciła Sandra i natychmiast odwróciła się. Natasha była pewna, że jej przyjaciółka próbuje w ten sposób ukryć kpiący uśmiech. Nie wytrzymała i szturchnęła ją w bok. Ta popatrzyła na nią z udawanym zdziwieniem. Natasha przypomniała sobie cebulową bułkę z miodem 1 zaczęła się śmiać. Śmiała się coraz głośniej i nie była w stanie przestać. Po chwili dołączyła Sandra. Po dwóch minutach miały łzy w oczach, po trzech siedziały zgięte wpół, z głowami na kolanach. Po pięciu poważnie już zaniepokojona Marsha chwyciła za ramię jedną i drugą. - Co wam się stało? 47 Katherine Parker sie ze śmiechu kierowca f zachowaniem kcteCr: « ¦warzy paIrzyl,jakz"*Zm.tajc7'K3'™ «**. „a śmiechu, co jaki czafZ™ M "f"** *¦*** ze PO chw,,i ^ iLCS** * * mo, by *.n,aczy,a t przecież od lat Gdyby j ź Pr2>J*ii) s« '' °a **¦ też ostatniej chwili na Sycylii, u dzildków przelata ""**"* sie udusi, Ze śmiechu Mieś dz.esicc rra™, poźniej SlyS2afem. żeby „, nie może co mówił, bo Natasha i Sandra zaczęły wykazywać dosc niepokojące objawy. Krztusiły się, a jeśli któraś na chwilę się prostowała, to tylko po to, żeby wytrzeć łzy spływające po zaczerwienionej twarzy i zaczerpnąć kilka ury y oddechów. - Musiały się czegoś naćpać - zawyrokował jego kolega, Nick Kowalsky. - Nie opowiadaj głupot- ofuknął go Clint. - One-W życiu! . Kierowca busa, widząc we wstecznym lusterku, że dwie osoby podniosły się ze swoich miejsc i podeszły do Natashy i Sandry, zaproponował, że zatrzyma się na najbliższym parkingu. Jego słowa dotarły do Natashy dopiero po chwi». ale kiedy tylko zorientowała się, że to one są powodem zamieszania, w ciągu dosłownie kilku sekund spięła się w sobie, wyprostowała się, odetchnęła głęboko i zawołała; - Nie, naprawdę nie trzeba, wszystko jest w porządku. -Nachyliła się nad przyjaciółką i szepnęła: - Oni wszyscy myślą, że nam odbiło. Sandra uniosła głowę i widząc twarze wpatrzonych w nią dziewcząt i chłopców, natychmiast spróbowała się zmobilizować. Nie przyszło jej to równie łatwo jak Natashy, ale po chwili siedziała już wyprostowana i gdyby nie ^ pełne łez i zaczerwieniona twarz, wyglądałaby zupełnie normalnie. - Na pewno mam się nie zatrzymywać9 - zapytał kierowca, patrząc we wsteczne lusterko. - Na pewno - odpowiedziały jednocześnie. - No, dobra - rzucił. - Zresztą i tak za dziesięć minut stajemy przy barze La Placita. 49 Katherine Parker Dopóki tam nie dotarli, w obawie, że wróci atak śmiechu, na wszelki wypadek na siebie nie patrzyły. Inni pasażerowie jednak co chwila na nie popatrywali z jawną ciekawością. Nikt nie miał pojęcia, o co chodziło. Z dwoma wyjątkami: Clinta, który znów zaczął się dziwnie uśmiechać, i Nicka Kowalsky'ego, który, oczywiście, wiedział swoje. W przytulnym niewielkim barze, zbudowanym z cegły adobe, ozdobionym przed wejściem girlandami czerwonych suszonych papryczek chili, można było wprawdzie dostać hamburgery i frytki, ale poza dwoma chłopakami nikt tego nie zamawiał. Wszyscy woleli spróbować miejscowych smakołyków. Natasha wzięła sobie chiles rellenos, omlet z zielonym chili, nadziewany serem, a na deser sopaipillas, meksykańskie naleśniki polewane miodem z dodatkiem chili. Trochę się obawiała, czy połączenie miodu z ostrą przyprawą nie jest zbyt ryzykowne - zwłaszcza że po dzisiejszym śniadaniu miała na razie dość kulinarnych eksperymentów - ale była przecież w Nowym Meksyku i jeśli chciała spróbować tutejszych specjalności, musiała pogodzić się z tym, że chili będzie we wszystkim. Mimo jej obaw zarówno danie główne, jak i deser okazały się przepyszne. Natasha była w świetnym humorze. Choć rano zapomniała się posmarować kremem przeciwsłonecznym, udało jej się ustrzec przed poparzeniem. Najwyraźniej kapelusz zdał egzamin, bo nie czuła na twarzy nawet najlżejszego pieczenia, co napawało ją optymizmem na najbliższe dni. Clint zaczął się wreszcie zachowywać wobec niej normalnie. Stoły w barze La Placita były tak duże, że dwa wystarczyły dla całej grupy obozowiczów. Clint siedział 50 się częśdej niz do tQ robił; wydawało jej Gorzej być nie może przy tym samym co oney prześladowana. Nie ™ ' innych koleżanek i * ,^w^ a ^^ {o rQb^ wydawało Jej się to całkiem normal^ . odpowiadała mu tak samo jak innym. Raz nawet P°\woliia Sobie na ^ Q co jeszcze wczoraj nigdy by siebie ^ podejrzewała _ ^ zobaczyła na jego talerzu jakąs dz^.^ wyglądającą potraWę5 zapytała co to takiego. - Kurczak z czekol - Czekoladowym?! Fuj, Kurczak z czekoladą? - Nie z "ekoladą ty]ko z sosem czekoladowym - Jaka to rózmCa? \to wymyślił coś takiego? - Z tego, co wiem, ^ Meksykanie - wyjaśnił. - To jest naprawdę dobre. Chce^ spróbować? _ spytałf podsuwając w jej stronę talerz. Natasha skrzywiła ^ . potrząsnęła łową -Nie, dziękuję, wc1|cnieryzykować _ A ja mogę. z\ytał Nick Kowalsky i nie czekając na pozwolenie kolegi, wzja! z jegQ talefza widki kawałek powiedziałem ze r^zekł Clint, pokazując na plamy - zachwycił się Nick. - Żałuj, ci dawał - zwrócił się do Na- shy Musiała widać do(f czakiem, bo Clint V\ kurczaka. - Hej - obruszył ., możesz. - A jej pozwoliłeś, - Ona nie zabrałab^ rni pewnie pół porcji i nie ochlapała przy tym połowy sto)^ _ ^^ Clin^ pokazując na plamy sosu czekoladowego. - O rany, ale p] że nie spróbowałaś, tashy łakomie zerknąć na talerz z kur-go jej jeszcze raz. 51 fin \e Parker raz z tej Kathe ^próbuj - zachęcił ją. - rnnobrązowy połyskliwy sos wyglądał tak kusząco, ze '„trafiła się oprzeć i sięgnęła widelcem do talerza ' Potrawa była rzeczywiście pyszna, słodko-gorzka, — i^ocześnie pikantna. aJedpJiebo w gębie- powiedziała i kiedy Clint jeszcze " podsunął jej swój talerz, bez wahania skorzystała f niemej propozycji i tym razem wybrała większy ''{lek. kavV A koledze żałuje - poskarżył się Nick. " Kolega, jak będzie się dalej tak nażerał, to wyleci ' ,żyny. Obiecałeś trenerowi, że w czasie wakacji schudł z df7, dziesięć kilo - przypomniał mu Clint. nie I co, niby taka ociupinka kurczaka miałaby mi w tym "szkodzić? . . Pr^tasha, zerknąwszy na talerz Clinta, zorientowała się, ¦iewiele już na nim pozostało. 26 ' Będziesz głodny - rzuciła. - Zjedliśmy ci więcej niż nwę - Popatrzyła na swoją porcję. Jej chiles rellen()S P ,, prawie nieruszone. - Może weźmiesz trochę ode mnle. bSszcze mam deser - dodała, pokazując apetycznie pacn- '.& sopaipillas. °afhłopak nie zastanawiał się długo. Chętnie - odparł, po czym zwrócił się do Nicka; _ tobie nie przyszłoby do głowy żeby się podzielić wjlegą? . 1 , Pewnie, że by przyszło. - Nick uśmiechnął się od ucha ucha. - Jakbym miał czym - rzekł, wskazując na stójką Ó\cd nim pustą już miskę po chili con carne. pfr4atasha właśnie przekładała połowę swojej porcji na ,erz Clinta, gdy usłyszała mówiącą jakby do siebie Samirę: Gorzej być nie może - No proszę, proszę... Kto by pomyślał... Natasha nigdy nie pozwalała przyjaciółce na to, by w jakikolwiek sposób komentowała jej stosunek do Clinta, dziś jednak była w tak dobrym nastroju, że puściła te słowa mimo uszu, co wprawiło Sandrę w jeszcze większe zdumienie. Już wkrótce rozpocznie się ich wielka przygoda i nic nie mogło zmącić radości, z jaką Natasha na nią czekała. Gorzej być nie może Rozdział 6 i^ietly trZy bUSy wi0ZąCe obozowiczów z Minneapollis . p**y z głównej szosy w piaszczystą drogę, wiodącą ku pf>ząCym sję na horyzoncie skalistym wzniesieniom .ji^kich j^ st5i szczytach, zbliżał się wieczór, /ietyczęta i chłopcy ze zniecierpliwieniem wyglądali l °kna, wypatrując rancza, na którym na każdego ;h C2ekał wierzchowiec i zapasy na dziesięciodniową z ni*' węd cfra|i już dobry kwadrans, a wokół, oprócz rdzawego ¦ pJ> były tylko kamienie, kaktusy i skarłowaciałe krzewy. _i(iieJHce w oddali góry nie wydawały się ani trochę ; fliz w chwili, kiedy zjechali z głównej drogi. L_ P*ugo jeszcze będziemy tak jechać?! - zawołał ze . ;ierPliwieniem Nick Kowalsky. znie' K efo\vca odwrócił się i uśmiechnął szeroko. - A co, śpieszy ci się gdzieś? - zapytał. - No, właściwie nie - przyznał chłopak. - Ale trochę tu trzęsie. - Droga rzeczywiście była bardzo wyboista i mimo że nie jechali szybciej niż trzydzieści kilometrów na godzinę, bus podskakiwał na każdej nierówności. - Ile zostało nam jeszcze kilometrów? - Nie więcej niż dwadzieścia pięć - odparł kierowca. - To w tym tempie zajedziemy na miejsce, jak będzie ciemno. Natasha zerknęła na zegarek; zbliżała się siódma. W Min-neapolis o tej porze roku mieliby jeszcze prawie dwie godziny do zachodu słońca, a tu za godzinę zapadnie zmrok. Trochę ją to zaniepokoiło. Nigdy w życiu nie rozstawiała jeszcze namiotu, a dziś w dodatku będzie to musiała zrobić po ciemku. Wiedziała wprawdzie, że Sandra ma w tym doświadczenie, ale nie chciała tak we wszystkim zdawać się na przyjaciółkę. Po chwili jednak uspokoiła się. Nie we wszystkim, pomyślała. Kiedy przed dwoma miesiącami dowiedziały się o obozie w Nowym Meksyku, zapaliły się do niego i poszły na zebranie informacyjne. Gdy zobaczyły tłum dziewcząt i chłopców, Natasha, wiedząc, że liczba uczestników jest ograniczona, uznała, że nie mają szans, i nawet nie chciała czekać na rozpoczęcie zebrania. Powstrzymała ją przed tym Sandra, ale dziesięć minut później to właśnie ona chciała wyjść. Okazało się bowiem, że warunkiem wyjazdu do Nowego Meksyku są przynajmniej podstawowe umiejętności jeździeckie. - No to ja odpadam - powiedziała natychmiast Sandra i podniosła się z miejsca. Natasha przytrzymała ją za rękę. 55 54 Katherine Parker - Uspokój się- szepnęła.- To jest nasza szansa na załaplsię na ten obóz. Dzięki temu odpadnie mnóstwo Tztiez ja mgdy w iyciu me siałam na^ Gdybym czasami nie oglądała westernów, me potrafiłabym odróżnić końskiego zadu od łba. - Ale potrafisz. I to jest właśnie ta podstawowymroe-jetność. Mamy dwa miesiące. Nikomu poza Meghan^nie pozwoliłabym wsiąść na Kamelię. - Meghan była Lą kuzynką Natashy. Przez kilka lat razem dto na kursy jeździeckie i kiedy pół roku temu nadarzyła I okazja nabycia młodej rasowej ktaczy. tata Na^hy dogadał się ze swoim bratem, ojcem Meghan i wspólnie kupili ją dla swych córek. - Ale tobie pozwolę. Z^ dwa miesiące będziesz mogła startować w zawodach jeździec Ch Akurat- rzuciła Sandra. Nie była przekonana, ale została na swoim miejscu i słuchała słów prowadzącego zebranie. - „„ ..„tp Pięć minut później to ona musiała przytrzymać za rękę przyjck, która cnciała wyjść, ^^f^^ nym warunkiem uczestniczenia w obozie jest odporność na promienie słoneczne. 9 _ Nie pamiętasz, co się ze mną stało dwa lata temu. spytała Natasha. - Wtedy nad jeziorem^"W*** - Siadaj - powiedziała Sandra. - Jesh ktoś ma rude włosy ceJęjasnąjak mleko ijest na tyle głupi, zęby prze sześć godzin leżeć plackiem na słońcu, tylko**W> L koniecznie chce mieć taki kolor skóry jak Cry^a ~ ich koleżanka Crystal była Mulatką- to nie powinien się dziwić, że potem ma krwawe bąble. Gorzej być nie - Przesadzasz - powiedziała Natasha, choć wiedział9' ze przyjaciółka ma rację. - Są kremy, a poza tym nie będziesz przecież na ofr°zie chodzić w kostiumie kąpielowym - przekonywała ją Si'11 Wytrwały do końca zebrania i okazało się, że na trz^~ dzieści miejsc było dwudziestu dziewięciu chętnych. N0tas, dotrzymała słowa i po kilku lekcjach z instruktorem, ore Sandra opłaciła z pieniędzy zaoszczędzonych z ki^szon" kowego, pozwoliła jej dosiadać Kamelii. Z kolei Sandra, od jakiegoś czasu zarażona internet°w^m wirusem, godzinami siedziała przy komputerze, pf^"11^0 znaleźć w przedstawianych w Internecie ofertach r^zn^c firm kosmetycznych kremy, które najskuteczniej mo^ ^ ochronić jej przyjaciółkę przed poparzeniem słonec1^111.' I tak dziewczyna, która jeszcze dwa miesiące tem11 Konie widziała tylko w telewizji, na zdjęciach albo W ime' i druga, która traktowała słońce jak dopust boży' miay przemierzać wierzchem dzikie tereny Nowego M s^ u' gdzie cień można znaleźć tylko pod kaktusem. Kiedy godzinę później trzy busy wjechały miet^ w . wzniesienia, połowa słońca skryła się już za C im wierzchołkami. Po pięciu minutach jazdy wąwoze**1' mieJ. scami tak wąskim, że samochody tylko dzięki zfLcznos_ kierowców nie ocierały się o skalne ściany, droga fia§ie rozszerzyła i znaleźli się... No właśnie, Natasha me P trafiłaby nazwać tego miejsca. Dolina? Równin^' e ^ określenie, jakie przychodziło jej do głowy, to r»J' Najbardziej zaskoczyły ją kolory. Po całym dniu Patrze na rdzawoczerwone skały i piasek zapomniał** ^z> istnieje taka barwa jak zieleń, nie zielonkawa ^&xo%c f f żółcień z odcieniem zgniłej zieleni - taka jaką rr*1 ^ lb 57 J 56 Parker pych w drodze rach^—'- *zew * k™"** j w^ my,[ych kępek trawy - leCZ Prawdziwa soczysta zieleń. SC Wdziesięciohektarc^y teren, porośnięty bujną roślin- '¦~~ *e wszystkich stf°n otaczały wysokie na kilkaset K ,e wszystkich st >W góry o prawie pionowych ścianach, tworząc jakby m%iety krąg Natash** grzała się i stwierdziła, że Z3' *Vktórym właśnie p^ali, jest jedynądrogą łączącą wi* to którym właśnie miejsce z reszta życiu me widziała czegoś piWwszy poletka, ^ *»*?<* uPrawiano kukurydzę, j"i i jakieś inne, niezn^ JeJ ^śliny, a potem niewielki Cb'l pchali do przeciw!^0 krańca doliny i zatrzymali S3! P^ed parterowym domem z cegły adobe. SI^a^dv kto wysiadał z busa~ Poza Panem Sellersem . (>lckiem, bo oni nie byli tu po raz pierwszy - przystawał ! .biadał się, jakby s* ^Ie ^alazł w J^™8 ^nym ś^ . e 7anhwyciła się Marsha. ' JąK tu ładnie - zacn ¦> v t» ¦ . i 7awołał ktoś z grupy. ' ^^trzcie tam! - zav • , , metrów Za d°mem ze stromej skały spływały t .y wody, tworząc kiV^yscy rzucili plec^i i poszli w tamta stronę i wtedy ,|-ae JVH ukrytą wśród *** Praw^wą perię tej doliny -Z',,łe jeZiorko. Krystalit ^ woda, która, pieniąc się "".^^zguiac spływała z« skal, znajdowała tu swoje ujście. i \ fcw 1* 'k v, powiedziała Natasha, kiedy wreszcie ¦' F*o prostu bajka - p> / pK -i- ¦„;,, zachwytu była w stanie wydusić 0 chvili oniemienia zp J j j j^ic słowo. . . ZV >vlko co się z tą wodą dzieje?- rzuciła jak zawsze /C myśląca Sandr. - P««dei spływa jej tu tyle, że jć ^ oże wyparować. 4 Gorzej być nie może - Też masz się nad czym zastanawiać! - prychnęła Natasha. - Znaleźliśmy się w raju, a ta zamiast oniemieć z wrażenia, myśli o tym, co się dzieje z wodą. Kilku chłopców zdążyło już zdjąć buty i weszło do jeziorka. Natasha miała ochotę zrobić to samo, ale jeden po drugim wychodzili na brzeg i widząc ich twarze, domyśliła się, że woda jest okropnie zimna. Sandra tymczasem wróciła do nurtującego ją problemu. - A wyobraź sobie, że w nocy byłaby porządna ulewa -powiedziała. - Jak myślisz, co by się wtedy stało? - Jak to co? - odparła Natasha. - Zalałoby całą dolinę i potopilibyśmy się wszyscy - dodała z kpiącym uśmiechem. Jej przyjaciółka obok swoich licznych zalet miała jedną niewątpliwą wadę: była skrajną pesymistką. - Czym się tak martwicie? - zapytał przechodzący obok nich Jack. - Tym, że w nocy zaleje nas woda - odpowiedziała Natasha. - Czym? - zdumiał się. - Tu nigdy nie ma powodzi -dodał. - To co się dzieje z tą wodą, która spływa ze skał? -dociekała Sandra. - Przecież nie wsiąka w ziemię ani nie wyparowuje w takich ilościach. - Masz rację - przyznał. - Jutro wam pokażę, co się z nią dzieje. A dzisiaj możecie spać spokojnie. Nie grozi nam potop. Zza domu wyszedł nieznajomy mężczyzna w dżinsach i kraciastej koszuli i pomachał do niego. - To Zuri, nasz gospodarz - wyjaśnił dziewczętom Jack. - Chodźmy, pewnie chce rozdzielać sprzęt. Ruszyły za nim, ale Natasha zatrzymała się jeszcze na 59 erine Parker niaW!lę> żeby PoPatrzeć na wodospad. W ostatnich promie-ach zachodzącego słońca wyglądał zjawiskowo. I przyszło skór° gł°Wy' ŻC Wart° był° Się narażać nawet na bąble na or?e, które może jej wyskoczą jutro czy pojutrze, żeby z°bć z°b aczyć. zyć. ^ r^ed domem, obok sterty namiotów i innych sprzętów, żon g°Spodarz i kobieta, którą Jack przedstawił jako jego . ę' Temaę. Zuri miał wprawdzie czarne jak smoła włosy ardZ ciemne oczy' ale ^sy jego twarzy wskazywały na j d j . —.....~ ^^j; «i>- iy?>y jcgu iwaizj wskazywały na droZe Jedno z Jego rodziców było białe; Temaa natomiast -na i mimo zmarszczek wciąż jeszcze piękna - musiała y^ c*ystej krwi Indianką. jed ° ChWiH "a Pr°gU d°mU staneła dziewczyna. Wystarczyło b no spojrzenie, by wiedzieć, że jest córką gospodarzy -yta Młodszą kopią matki. mi ł ^° naSZa CÓrka ~ Powiedział Zuri, choć i tak nikt nie ał co do tego wątpliwości. ^ześć - przywitała się dziewczyna, zwracając się do '""ich.- Mam na imię Zechiti.- Uśmiechnęła się raz powtórzyła swoje imię, najwyraźniej przy-do tego, że nie jest łatwe ani do wymawiania, zapamiętania. a kiela Śli°Zna' Tak śliczna J^ta dolina, pomyślała Natasha, nie y Zecniti Podeszła do Jacka i padli sobie w ramiona, miała najmniejszych wątpliwości, że ta para jest w sobie Smiertelnie zakochana. pow W tCn Sposob nasz Problem sam się rozwiązał-p Wledziała cicho do Sandry i Marshy. Reb ^° "^ Wiem ~ rzuciła z powątpiewaniem Marsha. -mou^Ca lubi wyzwania- h konkurencja jeszcze bardziej mobllJzuje do walki. 60 ani Gorzej być nie może - Są trzy namioty czteroosobowe, dwa trzyosobowe, a pozostałe to dwójki - oznajmił Zuri, podchodząc do sterty sprzętu. - Wytrzymacie ze mną w jednym namiocie? - spytała z niepokojem Marsha. - Jasne - odparła bez wahania Natasha. Sandra udała, że się zastanawia. - Ale pod warunkiem, że nie chrapiesz. - Przecież spałyśmy razem w Albuquerque - przypomniała jej Marsha z lękiem w głosie. - Słyszałyście coś w nocy? Sandra miała zupełnie poważną minę. - Nie, tyle że w namiocie bardziej niesie - powiedziała i zanim Marsha zmartwiła się na dobre, roześmiała się. -Jak będziemy tu sterczeć, to zabiorą wszystkie trójki i naprawdę wylądujesz z Rebeccą w jednym namiocie. Marshy nie trzeba było dwa razy powtarzać; kilka sekund później, przepchnąwszy się przez grupę dziewcząt i chłopców, już stała przy Zurim i prosiła: - Dla nas trzyosobowy. - Ta to się umie rozpychać - rzekła Sandra. - Trochę się wczoraj bałam, że jak weźmiemy ją do swojego pokoju, to będziemy miały ją na głowie przez cały obóz, ale jest całkiem fajna, prawda? - Prawda - odparła Natasha. - I jaka zaradna - dodała głośniej, widząc, że Marsha idzie do nich, dumnie unosząc nad głową swoją zdobycz. - Mówiłyście coś o mnie? - domyśliła się Marsha. - Pewnie - przyznała się Sandra i z kamienną twarzą dodała: - Właśnie mówiłyśmy o tym, jaka jesteś okropna, i zastanawiałyśmy się nad tym, czy wytrzymamy z tobą do końca obozu. 61 Gorzej być nie może Katherine Parker Marsha przez chwilę miała zmartwioną minę, ale w końcu spojrzała podejrzliwie na swoje towarzyszki i roześmiała się. - I tak wiem, że przygarnęłyście mnie tylko dlatego, że nie chce wam się samym rozkładać namiotu - powiedziała z triumfem w głosie. - Nie dość, że zaradna, to jeszcze jaka domyślna -droczyła się z nią dalej Sandra. - A rozkładałaś już kiedyś namiot? - Też pytanie! - obruszyła się Marsha. - Setki razy. - To dobrze, bo już myślałam, że będę się musiała męczyć sama z tą manualną niedojdą. - Sandra wskazała palcem na swoją przyjaciółkę. - Hej! - zawołała Natasha z udawanym oburzeniem, ale po pierwsze była przyzwyczajona do dość cierpkiego poczucia humoru przyjaciółki, a po drugie w głębi duszy cieszyła się, że Sandra nie będzie skazana wyłącznie na jej pomoc przy rozbijaniu namiotu. Wcale nie uważała siebie* za manualną niedojdę, ale akurat ta czynność nie budziły w niej entuzjazmu. Ona myślała już o czymś innym. Rozglądała się po dolinie, nigdzie jednak nie widziała kor*ii, a przecież tu miały na nich czekać. Gdy gospodarz zaprowadził ich w miejsce, gdzie : rozbić obóz, i jej towarzyszki od razu zabrały się do ] Natasha zapytała, co ma robić. Sandra patrzyła na nią przez chwilę, po czym odr. - Wiesz co? Najlepiej będzie, jak sobie pójdziesz dzić ranczo i nie będziesz nam się plątać pod noga__a Wzięła z rąk przyjaciółki aluminiowy pręt, z którym tea nie wiedziała, co począć. - Albo jak chcesz, to patrz i się . MCZ Natasha przez jakiś czas stała i obserwowała krzątające się dziewczęta, ale to widowisko nie było dla niej ixs4a ^\t żeby na długo przykuć jej uwagę, podeszła więc C a "e^8° * zaPyta*a ° konie. d° „ ^am, w zagrodzie - oznajmił, wyciągając rękę w stro- tc> rosnących drzew. nC S tymi wysokimi drzewami? - upewniła się. gaśnie tam. ~ k kiedy będziemy mogli je zobaczyć? "" n,/isiaj jest już trochę za późno na to, żebyście je sobie ~C> ,/ali- Zrobiło się całkiem ciemno. Lepiej będzie, jak wy • y,ycie im się rano, i wtedy każde z was zadecyduje, Pr5 reg° chce dla Siebie' fo będziemy mieli możliwość wyboru? - zdziwiła się )ia, lecz jednocześnie bardzo ją to ucieszyło. ,ri zamyślił się. la zawsze mówię, że to one wybierają nas - rzekł po ii - Ale owszem, będziecie mogli wybierać. Koni iest hb b jdnym •ii - Ale owszem, będzi g y c - '^ziesiąt. Dwa nie wchodzą w rachubę, bo na jednym di Jk Chyba ^ięćc^"41'----------- V it jeździ pan Sellers, a na drugim Jack. - Chyba azyl podniecenie w oczach dziewczyny, bo uśmiechnął . ¦ powiedział: - Widzę, że nie możesz się doczekać. Jak ,e/' ^ ustawimy wasz... poprosicie, to jutro może ^ ^ r Nie dokończył, parne ^.^ brzęk i w takim trudzie ua runął na ziemię. z cW ów sie aie odzywał. Przez dłuższą cmwde * ^ . zdusiły śmiech Dziewczęta popatrzył^ _ zaczęła w ^^ ^^ - Jak nas ładnie pop1 cedząc każde słowo - i0™^śme Nick i Nathan Sullivan. - Prosimy -rZUClhJ „oparł ich Terence Rogers. ~ Ładme P^Simy " K - dołączył się do nich Clint. - Bardzo ładnie prosiul> Rozdział 7 Ljodzinę później były już w swoim namiocie. Sandra i Marsha wsunęły się w śpiwory, a Natasha wciąż jeszcze siedziała i przeczesując palcami włosy, próbowała je wysuszyć. Wiedziała, że jeśli tego nie zrobi, rano będzie miała na głowie jeden wielki kołtun. Ognistorude kręcone włosy, które w dzieciństwie były jej przekleństwem, a od kilku lat powodem do dumy, teraz mogły się okazać naprawdę poważnym problemem. Przed wyjazdem spodziewała się tego i nawet się zastanawiała, czy ich nie obciąć. W końcu uznała jednak, że nie po to zapuszczała je do prawie do pasa, żeby teraz, dla kilku dni, które miała spędzić w Nowym Meksyku, pozbywać się czegoś, co uważała za swój największy atut. - Musimy zmienić taktykę - zaczęła Marsha szeptem, bo nie wszyscy obozowicze położyli się już spać i co jakiś 71 Katherine Parker czas słychać było głosy i kroki kogoś, kto przechodził obo< namiotu. - A ta w kółko o jednym - powiedziała Sandra, wzdy- chając. - P ko, by z wczoraj umówiłyśmy się, że zrobimy wszys:- L dopuścić, żeby Rebecca... od wczoraj sytuacja się zmieniła - przypomniała iej Natasr1^ ~ Jack ma dziewczynę. - Po pierwsze, nie wiemy na pewno, czy ta Zachuti to jego dziewczyna. - Zecfaiti - poprawiła ją Natasha. - I wiemy, bo sama mi o tym powiedziała. _ A po drugie - ciągnęła Marsha - to tym bardziej zmobilizuje Rebeccę. _ I co z tego? On i tak na nią nie poleci. - Jesteś tego pewna? Natasfra zawahała się. Gdyby była chłopakiem, nawet by nie popatrzyła na taką dziewczynę jak Rebecca, jeśli miałaby taką jak Zechiti. Rebecca mimo swojej lalkowatej buzi i świetnej figury przy Zechiti wyglądała po prostu pospolicie. No ale ^ J^^ tvlko dlatego, ze chcemy dac po lynto b ^:mv7 Wtrąciła Natasha. - A niby po co to robimy.'- 4 Dla Zechiti9 - rzuciła niep6^*»e Marsha. wfzysSe trzy wiedziały jS* ^onale, że to tylko pI:tLienfa szlachetnej ***** ** •* ktory bynajmniej szlachetny nie był. 76 Gorzej być nie może - Oni i tak uważają nas, dziewczyny, za intrygantki -rzekła Sandra pouczającym tonem. - Chcecie ich jeszcze utwierdzać w tym przekonaniu? - Kogo masz na myśli, mówiąc „oni". - Chłopaków w ogóle, a Clinta w szczególności. Natasha nigdy nie przywiązywała wagi do tego, co Clint o niej myśli, i umowa, którą tego dnia zawarli, nic w tej kwestii nie zmieniła. - A co mnie obchodzi, za kogo oni w ogóle czy Clint w szczególności nas uważają? Sandra chyba chciała dalej drążyć ten temat, ale Marsha nie dała jej dojść do głosu. - Mam pomysł - szepnęła z entuzjazmem. - A to nowość - rzuciła Sandra z sarkazmem w głosie. -Marsha ma pomysł. Coś takiego... - Nie nabijaj się ze mnie. Daj mi skończyć. Możemy powiedzieć Clintowi, że któraś z nas zakochała się w Jacku. - Mogłabym wiedzieć która? - zapytała Sandra. Kąś-liwość nie znikała z jej głosu. - Mnie prawie nie zna - powiedziała Marsha niepewnie. - Nie sądzę, żeby miał ochotę zrobić coś dla dziewczyny, którą zna tylko z widzenia, ale z wami... - Tylko nie ja - przerwała jej ostro Natasha. - I tu się z tobą zgodzę - poparła ją Sandra. - Jeśli powiemy, że zakochałaś się w Jacku, Clint z całą pewnością nie zgodzi się zająć się Rebeccą. - A niby dlaczego? - zapytała Natasha. - Nie rozumiem cię. Najpierw zarzekasz się, że tylko nie ty, a kiedy człowiek przyznaje ci rację, zaczynasz się czepiać. To co? Chcesz, żeby powiedzieć Clintowi, że... - Nie, coś ty. 77 r T Katherine Parker - No więc skoro Marsha nie i ty nie, to stanęło na tym, że ja mam się kochać w Jacku, a jednocześnie mizdrzyć się do Clinta. Pięknie, po prostu pięknie. - Ale Clint będzie wiedział, że ty się za nim uganiasz tylko tak na niby, żeby Rebecca pomyślała, że ma konkurentkę - powiedziała Marsha, jakby to w jakiś sposób zmieniało sytuację. - Cudnie, po prostu cudnie - ciągnęła Sandra, nie zwracając uwagi na jej słowa. - Muszę tylko uważać, żeby mi się nie pokręciło. Bo jeszcze zacznę się mizdrzyć się do Jacka, udając, że kocham się w Clincie. - Myślała nad czymś przez chwilę, po czym dodała sennym głosem: -W porządku, ale pod jednym warunkiem. To Natasha pogada jutro z Clintem i wytłumaczy mu, o co chodzi. Natasha chciała zaprotestować, ale kiedy uświadomiła sobie, że byłoby to nie fair wobec przyjaciółki, która, choć podchodziła do całej tej intrygi najbardziej sceptycznie z nich trzech, w końcu wzięła na siebie prawie cały jej ciężar, zgodziła się. Już wsuwała się do śpiworu, gdy coś przyszło jej do głowy. Wyciągnęła rękę i potrząsnęła ramieniem Marshy. - Cholera - zaklęła. - Uknułaś ten plan, ale to ja i Sandra mamy go realizować. A tymczasem ty będziesz się trzymała od niego z daleka - powiedziała i roześmiała się. - Mówiłam, że to intrygantka i manipulatorka - wymamrotała Sandra przez sen. - Jak wy możecie mnie podejrzewać o takie rzeczy? -odparła Marsha z udawanym oburzeniem. - Wcale nie będę się trzymać z daleka. Będę was wspierać całą duszą i ciałem. Rozdział 8 JViedy Natasha wyszła z namiotu, panował jeszcze mrok. W Minneapolis w czerwcu robi się jasno już po czwartej, tu, ponad tysiąc pięćset kilometrów na południe, 0 tej porze roku dzień nie tylko wcześniej się kończy, ale 1 później nastaje. Wciągnęła do płuc kilka haustów chłodnego powietrza i spojrzała na wschód. Zza rdzawoczerwonych gór okalających dolinę wyzierały pierwsze promienie słońca. Zadrżała na myśl o tym, że trzeba będzie wejść pod prysznic. Wieczorem woda była nagrzana słońcem, ale teraz, po chłodnej nocy, pewnie będzie zimna. Nie miała jednak czasu na zastanawianie się nad tym. Za godzinę mieli wyruszyć, a wcześniej trzeba było się umyć, coś zjeść, złożyć namiot, przepakować rzeczy z plecaka do toreb, które wieczorem rozdał wszystkim Zuri, i wybrać konie. 79 ¦ Katherine Parker Gorzej być nie może Na szczęście dziś nie musieli sami przygotowywać sobie śniadania; miała się tym zająć żona gospodarza. Mimo to było co robić, zwłaszcza że pod prysznicami panował tłok i Natasha musiała kilka minut czekać, aż któryś się zwolni. Piętnaście po szóstej, po wypiciu kubka gorącej czekolady przyprawionej - a jakżeby inaczej! - chili i zjedzeniu w biegu kukurydzianego placka polanego miodem, dźwigając skórzane torby, tak pomyślane, by można je było przytroczyć do konia, Natasha i jej towarzyszki ruszyły w stronę zagrody dla koni. Przemknęła jej przez głowę myśl, że Zechiti mogła zaspać albo zapomnieć o swojej obietnicy, ale natychmiast zganiła się za to w duchu. Ta piękna Indianka miała w sobie coś takiego, co nie pozwalało wątpić, że na jej słowach można polegać. I rzeczywiście. Przed otwartym wejściem do zagrody, przy którym zgromadziła się już grupa obozowiczów, stała Zechiti, trzymając za uzdę dwa wierzchowce. W jednym Natasha natychmiast rozpoznała Cheu, drugi był klasycznym bułankiem. - Ten czarny jest mój, a bułany twój - zwróciła się Natasha do swojej przyjaciółki. ~ Bułany? - spytała Sandra z przerażeniem w oczach. Wiedząc, że jeszcze dwa miesiące temu jej przyjaciółka tylko dzięki westernom potrafiła odróżnić łeb konia od jego zadu, Natasha wytłumaczyła jej cierpliwie: - Bułanek to taki koń, który ma jasno- albo ciemnobrązową sierść i czarną grzywę i ogon. - Aha - odparła z ulgą Sandra, po czym znów się zafrasowała. - I te bułanki są na pewno spokojne i nie zrzucają jeźdźców z grzbietów? - Ten na pewno jest - uspokoiła ją Natasha i na tyle, na tyle pozwoliła jej przewieszona przez ramię ciężka torba, przyspieszyła kroku. Na jej widok Cheu poruszyła się i zarżała. - Poznała cię - powiedziała Zechiti. - Cześć. - Cześć - przywitała się Natasha. - To jest moja przyjaciółka, ta o której ci wczoraj mówiłam - dodała, odwracając się w stronę Sandry. - Słyszysz, Morro? - powiedziała Zechiti, zwracając się do bułanka. - To jest Sandra. To ona będzie teraz twoją przyjaciółką. Sandra ostrożnie zrobiła jeden krok, potem drugi, wyciągnęła rękę i bardzo delikatnie pogłaskała konia po pysku. Zwierzę płynnym ruchem, tak jakby to ono nie chciało jej wystraszyć, wyciągnęło łeb w stronę dziewczyny, która w czasie wyprawy miała być jego najbliższą istotą. Całe napięcie w mgnieniu oka zniknęło z twarzy Sandry, a Natasha odetchnęła z ulgą. W ciągu ostatnich dni często zastanawiała się, czy z czysto egoistycznych pobudek nie skłoniła przyjaciółki do wzięcia udziału w eskapadzie, do której ta nie była jeszcze dostatecznie przygotowana. Cheu, jakby obrażona, że nie zwraca się na nią uwagi, schyliła łeb i otarła się nim o ramię Natashy. - Nie zapomniałam o tobie - zapewniła ją dziewczyna i wzięła z rąk Zechiti uzdę klaczy. Marsha tymczasem obserwowała zwierzęta, wypatrując wierzchowca dla siebie. - Spodobał ci się któryś? - zagadnęła ją Zechiti. - Jeszcze nie. - Po chwili jej wzrok spoczął na białym ogierze w czarne plamki, trzymającym się w pewnym oddaleniu od reszty stada. - Ten tarantowaty jest piękny. 80 81 Od?. ffic 9- n P a ź Q-< _ " a ps o 1-l-f.l 1.1 (I (I a alarmującym głosem. - Ona Katherine Parker - Widziałyście? jedzie koło Jacka. Natasha, podniecano rn7rinr, . , . ma rozPoc^ynaiącą się wyprawą, zapom- niała o wieczorny^ ustnie u \ ¦ ¦ , , . " ustaJejiiach i zupełnie nie zwracała uwagi na to, gdziepodziewa sj ^J Zerknąwszy przez ramię, zobaczyła ją ;flHoro „a i , • l. i , jącego pochód! Jack, ^ *"** Ob°k ^^ - Nie wygląda t<, naj]epiej ^ ^^ ^^ - Przesadzasz. Jarja tnin „;.,. . , XT. nie wynika '1 ty Z g0 Jeszcze Kr . , ; . n& - nie dawała za wygraną Marsha. - Nie rozmawiałaś z 0]mtem? yb Kiedy miałam rozmawiać? Widziałaś przecież, jak rano wszyscy się spiCszyIi F J Marsha smutno po^^gj -No tak, a biedna Zachuti.. -Przestań- przepala Natasha. - To dziwne, że tak bardzo się przejmuje.s7 rl^wr? , - ¦ ¦ ¦ ... . L aziewc2yną, ktorei imienia nawet me jesteś w stanie >apamiętać _ ^ Zechiti - po- wtórzyła. F - No wiec biedna ?PPhifi t ., u ^ , „ -ecrnti... -ciągnęła Marsha. - Dobrze - rzuciła Matach:, ¦ „_- ^ , ... ^«»wsna, nie pozwalając jej skon-czyc. - Kolo pdudnia ,„„„,, się " ,raygodzinny pX Ję CI'że posadam 7- c"n'em-iat tylko -* Sandra, która z kpiącvm uśmiać i • u u- i ¦ . . . *\. ^y1" usmieszkiem przysłuchiwała się tej rozmowie, zmieniła temat. F J - No i jak sobie radzi S7 M , sz Ta zgromiła ją wzrokjem - Z Burro, a nie z swoim Osłem? - zapytała 84 - sprostowała z dumą, po czym pochyliła się i pogłaskała ogiera po karku. - Jesteś Burro, a nie żaden Osioł. Zwierzę, jakby na dany znak, nagle stanęło w miejscu. Podczas gdy Natasha i Sandra jechały dalej w normalnym tempie, Marsha, mijana z prawa i lewa przez innych jeźdźców, walczyła ze swoim wierzchowcem, by ruszył przed siebie. Po kilku minutach Natasha, zaniepokojona tym, że ich towarzyszkia jeszcze do nich nie dołączyła, odwróciła się kilka razy. Na końcu pochodu jechało jednak kilku chłopców i Rebbeca, ale nigdzie nie było widać Marshy i Jacka. - Jednak postawiła na swoim - zwróciła się do Sandry. - A może to ten jej Burro postawił na swoim. - Może. Minęło kolejnych kilka minut, a po Marshy i Jacku nie widać było śladu. - Chyba zawrócę i sprawdzę, co się z nią dzieje - wpadła na pomysł Natasha. - Nie, błagam, nie zostawiaj mnie samej! - zawołała Sandra. - Jak jesteś w pobliżu, to czuję się pewniej na koniu. A Marshą się nie przejmuj. Jeśli ma z czymś problem, to Jack na pewno jej pomoże. - Wiesz, chodziło mi bardziej o coś innego. Chciałam zawrócić nie dlatego, że niepokoję się o Marshę, ale żeby zobaczyć, kto w końcu wygra tę próbę sił, Burro czy ona. - A jak myślisz? Natasha przez chwilę milczała. - No jasne, że Marsha - rzuciła w końcu i roześmiała się głośno. I nie myliła się. Kiedy po jakimś czasie usłyszała odgłosy kilku kłusujących koni odwróciła się i zobaczyła Marshę 85 Katherine Parker i Jacka. Dziewczyna, oczywiście, dosiadała Burro, a nie któregoś z zapasowych wierzchowców. - Jak go przekonałaś, żeby się ruszył z miejsca? - spytała Natasha, gdy Marsha zrównała się z nimi. - Mam swoje sposoby. - W to nie Wątpimy - powiedziała Sandra, uśmiechając się. Nagle jednak uśmiech zniknął z jej ust, a na twarzy odmalowało się przerażenie. Natasha natychmiast zorientowała się, co tak wystraszyło jej przyjaciółkę. Wąwóz, teraz szeroki na kilkanaście metrów, znów się zwężał, a jego dotychczas zupełnie płaskie dno, w którym przeszkodę stanowiły jedynie liczne kamienie, wznosiło się, tworząc bardzo mocną stromiznę. - Ja tam nie wjadę - oświadczyła Sandra. Natasha rozumiała jej lęk. Sandra dotychczas jeździła konno tylko na płaskim terenie, a stromizna, którą mieli do pokonania, mogła budzić obawy nawet doświadczonych jeźdźców. Tymczasem pan Sellers, jadący na czele, zatrzymał się przed zwężeniein i czekał na resztę obozowiczów. - I oto mamy przed sobą jeden z najtrudniejszych etapów naszej wyprawy - oznajmił. - Nie wpadajcie w panikę -dodał, widząc niepokój na twarzach niektórych dziewcząt i chłopców. - Uprzedzałem was, że nie będzie lekko, ale pewnie po tym spacerku, który mamy za sobą, nie spodziewaliście się, że już dziś stanie przed wami takie trudne wyzwanie. - Nie, gdzie tam, fajnie jest, że coś się wreszcie będzie działo! - zawołał buńczucznie któryś z chłopaków. Niestety, większość grupy, nawet jeśli nie była tak przerażona jak Sandra, nie podzielała jego optymizmu. 86 Gorzej być nie może - Większość waszych koni przemierzała tę trasę już kilkadziesiąt razy - ciągnął pan Sellers - i zna ten kawałek. Jeśli zdacie się na ich instynkt i nie będziecie przy tym lekkomyślni, powinno nam się udać. - Słyszysz? - szepnęła Sandra do swojej przyjaciółki. -To samo mówiła Zechiti. Jeżeli nie będziesz wiedziała, co robić, zdaj się na Morro. - Łatwo powiedzieć, zdaj się na Morro... - powiedziała Sandra i westchnęła. Natasha przypomniała sobie, jak to było, kiedy sama uczyła się jeździć konno, i wniosek, do którego doszła, nie był budujący. Po pierwszych dwóch miesiącach nauki -nawet po roku - nikt by jej nie zmusił, żeby wjechała na taką stromiznę. Jeśli Sandra tego dokona, naprawdę będzie miała powód do dumy. - Najważniejsze na tym kawałku - instruował ich dalej pan Sellers swoim tubalnym głosem - jest zachowanie odpowiedniego dystansu. Pamiętajcie, że cokolwiek by się działo, nie wolno wam się zbliżyć do jadącego przed wami jeźdźca na odległość mniejszą niż dziesięć metrów. Zwłaszcza w drugiej części tego odcinka. - Rozejrzał się po grupie i kontynuował bardzo poważnym głosem: -Bo to, co teraz widzicie, to jeszcze nic. Po jakichś sześciuset metrach wspinania się będziemy prawie kilometr zjeżdżać w dół. A miejscami stromizna jest większa od tej tutaj. -Wskazał ręką zwężenie wąwozu. - Pamiętajcie, nie więcej niż dziesięć metrów - powtórzył i jako pierwszy wjechał na stromiznę. - Nie, ja zawracam - rzuciła Sandra. - Nawet jeśli jakoś mi się uda wjechać na górę, to zjeżdżając, polecę na pysk i skręcę sobie kark. 87 Katherine Parker Natasha nie wiedziała, jak ją uspokoić. Sama miała poważne obawy co do przyjaciółki i nie była pewna, czy cokolwiek, co powie, zabrzmi przekonująco. Tymczasem kilka co odważniejszych osób ruszyło ju* Za panem Sellersem i czasu było niewiele. Na szczęście przyszła jej z pomocą Marsha, która podjechała do Sandry i zaczęła ją przekonywać, że nic jej się nie może stać. Sięgnęła przy tym po argument, który Natashy nie przyszedł do głowy. Z tego, co mówił pan Sellers i Jack, takie wyprawy organizowano tu już od kilku lat. Jeśli któremukolwiek z uczestników wcześniejszych obozów coś by się stało, z całą pewnością nie kontynuowano by ich. Sandra - nie wiadomo, czy dlatego, że uznała ten argument za sensowny, czy też dlatego, że obawiała się kompromitacji - dała za wygraną. - No dobra - rzuciła. - Ale ty - zerknęła na Mar$hę -pojedziesz przede mną - a ty - prawie oskarżycielsko wyciągnęła palec w kierunku Natashy - za mną. - Jak tylko sobie życzysz - powiedziała Natasha, a kiedy jej przyjaciółka się odwróciła i odjechała kawałek, szepnęła do Marshy: - Jesteś po prostu niesamowita. Ta uśmiechnęła się szelmowsko. - Nie chcę wyjść na interesowną, ale nie uważasz, że coś mi się za to należy? - Przecież ci powiedziałam, że jak tylko trafi się okazja, to porozmawiam z Clintem. A teraz ruszaj już, bo Sandra jeszcze się rozmyśli. Rozdział 9 Pan Sellers nie mylił się. Druga - niestety, dłuższa -część tego etapu trasy była o wiele trudniejsza. Ale nie mylił się również co do koni. Kiedy Natasha zorientowała się, że trzeba zwolnić albo przyspieszyć, skręcić w prawo czy w lewo, aby wyminąć jakiś skalny występ, zanim zdążyła ściągnięciem uzdy albo spięciem piętami boków zwierzęcia dać mu znak, Cheu sama robiła to, co powinna. Morro, którego, mimo przestrzegania dziesięciu metrów dystansu, starała się ani na chwilę nie tracić z oczu, zachowywał się podobnie. Natasha, widząc jednak sztywną postawę przyjaciółki, która ani w czasie wspinania się pod górę, ani podczas zjeżdżania w dół ani razu się nie odwróciła, wciąż czuła się niepewnie. - Nie bądź taka spięta! - zawołała do Sandry, wyczekując 89 T Katherine Parker na moment, kiedy odcinek drogi będzie na tyle bezpieczny, żeby odwrócić jej uwagę. - Takie napięcie udziela się koniom. - Nic mi nie mów! - krzyknęła Sandra. - Jak zsiądę z tego konia, to już nikt mnie na niego nie posadzi! Natasha mniej się teraz przejmowała tym, co będzie później. Czuła, że jeśli jej przyjaciółka pokona ten niebezpieczny odcinek, nic już jej nie przerazi. Teraz zaczęło ją niepokoić coś innego. Promienie słońca, które dotychczas kryły się za wyskokimi skałami po obu stronach wąwozu, zaczęły padać pionowo i nie można się było przed nimi schować. Rano nie zapomniała posmarować kremem przeciwsłonecznym wszystkich nieosłoniętych ubraniem części ciała, ale w tym upale spływała cała potem, podejrzewała więc, że wraz z nim spłynęła też znaczna część kremu. Zerknęła na zegarek. Było wpół do dwunastej. Zgodnie z planem, koło południa mieli wyjechać z wąwozu i przeczekać godziny największej spiekoty w cieniu. Na razie jednak widziała przed sobą tylko stromą kamienistą ścieżkę i ani trochę cienia. Dopiero kwadrans po dwunastej dojechali do miejsca, w którym wąwóz nagle się rozszerzał, a jego dno znów zrobiło się płaskie. Natasha spięła Cheu piętami i zrównała się z przyjaciółką. Po chwili dołączyła do nich Marsha. - Nie wiem, jak to wytrzymałam - powiedziała Sandra i kilka razy odetchnęła z ulgą. - Byłaś niesamowita - pochwaliła ją Natasha. - To nie ja tylko on - zaprotestowała Sandra. - Byłeś po prostu wspaniały, Morro. - Pochyliła się i pocałowała swojego wierzchowca w wilgotny od potu kark. - Nigdy ci tego nie zapomnę. 90 Gorzej być nie może - To dzięki Zachu... - zaczęła Marsha i natychmiast się poprawiła: - Gdyby nie Zechiti, nie wiadomo, czy... - Tak, wiem, gdyby nie Zechiti, dostałabym pewnie twojego Osła i skręciłabym sobie kark. Pamiętam o tym, i zrobię wszystko, żeby żadna Rebecca ani inna słodka blondynka nie odbiła jej chłopaka. - Kilka godzin napięcia może i zmęczyło Sandrę, ale z całą pewnością nie stępiło jej sarkazmu. - A swoją drogą ty i Jack też znikliście nam wszystkim z oczu. Ciekawe, co tak długo robiliście tam z tyłu. - No wiesz! - oburzyła się Marsha. Dziewczęta, przekomarzając się ze sobą, nawet nie zauważyły, kiedy wyjechały z wąwozu. Przed sobą miały niezmierzone kilometry kwadratowe pustyni. - Gdzie tu jest cień?! - zapytała żałośnie Natasha i nie czekając na odpowiedź którejś z towarzyszek, spięła konia piętami i ruszyła w kierunku pana Sellersa. - Będziemy jechać przez tę pustynię?! - zawołała, zbliżywszy się do niego na kilka metrów. - Nie - uspokoił ją opiekun. - Pierwszego dnia to byłoby zabójcze. - Nie zamierzamy się z wami za bardzo cackać, ale narażanie was na coś takiego byłoby ryzykowne. Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Odwróciła się, kiedy usłyszała, że tuż za nią zatrzymuje się jakiś wierzchowiec, i zobaczyła Clinta. Jechał na pięknym, prawie białym ogierze. Najwyraźniej obudziły się w nim te same obawy co w Natashy, bo zadał to samo pytanie: - Jedziemy teraz przez tę pustynię? - Nie - odrzekł pan Sellers. Uśmiechnął się i dodał: -Tłumaczyłem już twojej koleżance, że nie jesteśmy takimi 91 Parker Ogarnął wzrokiem grupę i przeliczył jeźdź-ll- "ie tylko Jacka i jednej osoby. - Zastanowił się ców. - Br^J J rzekł. _ Nie będziemy się smażyć na riad czyrnS, P c wam miejsce postoju, a sam wrócę tym upale- _ c.p 7 n.mi dzieje iym upai*- się z nimi dzieje. i sprawdzę. ^ dwieście metrów wzdłuż stoku mesy, Ujechali ja wąwozem mieli po lewej, kiedy Którą P°dcZkazały się pokryte soczystą zielenią drzewa •lCh oczom UN ' krzewy„ f. zwrócił się do Clinta i Natashy: Pan Se\^ ^ ^ wszyscy? rozsiodłacie konie i pocze-acka i... - Spojrzał na nich pytająco. -:, kogo brakuje? obejrzeli się za siebie i przypatrzyli się grupie, jadącej za m blondyny - rzekł Clint. - Tej... no - Ni6 puścił na chwilę uzdę swojego wierzchowca Wi6SZ'"> ,1 dłońnli dwie kule FZed SW°Ją PiCrSią' i roześmiała się. Wiecie ^szna i chyba tak. - TaK- • ,nm0 dlaczego, ale Natashy nagle sprawiło przyje-Nie ¦ ° iest chłopak, który nawet dokładnie nie wie, jak mn0ŚĆ t0' a iewczyna uważana za najlepszą laskę w szkole. manai«»e0 jest _ poWiedziała. Kiedy się obejrzała, - Nie: dukała w pierwszej kolejności, podejrzewając właŚniejeJialnie została w tyle, żeby podrywać Jacka, ale ją, że specj ^ s3imym środ]cu grupy. dostrzeż . odwrócił na koniu. pJ Terrence'a Rogersa! - zawołał.- Tak, na 92 Gorzej być nie może - To co, pojedziecie dalej sami? - zapytał pan Sellers, kiedy Clint znów zrównał się z nim i Natashą. - Poradzicie sobie? - Jasne - rzucił Clint. - I wiecie, co najpierw trzeba zrobić na postoju? - Zająć się zwierzętami, rozsiodłać je i napoić - odparła Natashą. - Brawo - pochwalił ją opiekun. - Przepraszam, ale jeszcze nie zdążyłem spamiętać waszych imion. Ty jesteś... - Natashą - podpowiedziała mu dziewczyna. - A ja Clint - przedstawił się chłopak, kiedy pan Sellers spojrzał na niego pytająco. - To ja zawracam, a wy wiecie, co macie robić. - Tak jest - odparł Clint, salutując mu jak dowódcy w wojsku. Po chwili usłyszeli, jak ich opiekun, mijając resztę dziewcząt i chłopców, nakazuje im, by jechali za Natashą i Clintem i słuchali ich poleceń. - Terrence Rogers? - zdziwiła się Natashą. - Czy to nie on przypadkiem tak się ucieszył, że wreszcie coś się dzieje, kiedy stanęliśmy przed tą stromizną. Clint uśmiechnął się. - Cały Terrence. Zawsze tak hojraczy, ale jak przyjdzie co do czego... Nie skończył i Natashą domyśliła się, że odezwała się w nim męska solidarność. Zastanawiała się przez chwilę, czy nie powinna zatrzymać konia i poczekać na Sandrę, doszła jednak do wniosku, że droga jest bezpieczna i przyjaciółka poradzi sobie bez niej, a ona może nie znaleźć już lepszej okazji na porozmawianie z Clintem. Postanowiła więc zacząć od razu. 93 Katherine Parker - Słuchaj, mam do ciebie wielką prośbę. - Mów, jeśli tylko będę mógł... - Na pewno będziesz mógł - przerwała mu Natasha. -Nie wiem tylko, czy będziesz chciał. Bo widzisz... Sandra zakochała się w Jacku. Clint popatrzył na nią z niedowierzaniem. - Sandra? - upewnił się. - Zawsze mi się wydawała taką trzeźwo myślącą dziewczyną. - Uważasz, że trzeźwo myślące dziewczyny się nie zakochują? - Nie, ale tak po dwóch dniach... Natasha znów nie dała mu dokończyć. - Nie słyszałeś o miłości od pierwszego wejrzenia? - Pewnie, że słyszałem, nawet... - Przerwał, spojrzał na Natashę i spytał rzeczowym tonem: - No dobrze, ale nawet jak się zakochała, to co ja mam do tego? Mam iść do Jacka i powiedzieć mu... - Nie - ucięła. - Chodzi o coś zupełnie innego. Widzisz, wydaje nam się, że Rebecca ma na niego oko, a ona jak się uprze na jakiegoś chłopaka, to nie odpuści. - Dalej nie rozumiem, co ja mam z tym wszystkim wspólnego. - Na razie nic. Ale z grubsza rzecz biorąc, chodzi o to, żeby ona uparła się nie na Jacka, tylko... - Natasha uśmiechnęła się, kiedy zobaczyła zdumioną i jednocześnie przerażoną twarz chłopaka. - Na mnie? - spytał z niedowierzaniem. Starając się ukryć uśmiech, pokiwała głową. - Rebecca? Ta... ta...? - Ta z... - Natasha, tak jak Clint parę minut wcześniej, zakreśliła przed piersiami dwie kule, trochę większe niż on. 94 Gorzej być nie może - Chcecie, żebym zaczął się przystawiać do tej idiotki? Natashy znów zrobiło się dziwnie przyjemnie na myśl, że może jednak nie wszyscy chłopcy zwracają uwagę wyłącznie na ładną buzię, długie nogi i to coś, co przed chwilą tak obrazowo pokazywała. - Niezupełnie - sprostowała. - To ona zacznie się przystawiać do ciebie. - Nie - rzucił Clint już nieco spokojniejszym głosem. -Ona nigdy nie zwracała na mnie uwagi. Chyba nawet nie wie, jak mam na imię. - Ale zacznie zwracać uwagę. Clint popatrzył na nią pytająco. - Zacznie, jak się dowie, że Sandra się w tobie kocha. Chłopak zatrzymał konia i przetarł ręką czoło. - Już nic nie rozumiem. To w kim ona się w końcu kocha, w Jacku czy we mnie? - W Jacku - uspokoiła go Natasha. - Ale Rebeccę najbardziej interesują tacy faceci, koło których kręci się jakaś dziewczyna, więc kiedy się dowie, że Sandra się w tobie kocha, od razu zacznie cię kokietować. A wtedy nie będzie miała już czasu na Jacka. - Oczekujecie ode mnie, że zmarnuję sobie ten obóz na to, żeby zajmować się tą idiotką. - Zaraz idiotką - rzuciła niezbyt szczerze Natasha. -Przecież jej nie znasz. Clint skrzywił się. - I nie mam specjalnej ochoty na bliższe poznawanie jej. Natasha milczała przez chwilę, zastanawiając się, jakich jeszcze użyć argumentów. - Wiesz, jak by ci zazdrościli inni chłopcy - powiedziała w końcu. - Większość z nich marzy o tym, żeby Rebecca Rozdział 10 .Dochodziła trzecia, słońce nie było już takie dokuczliwe, konie po prawie trzech godzinach odpoczynku w cieniu pod drzewami wydawały się wypoczęte. Chłopcy i dziewczęta zdążyli już zjeść kanapki, które sami sobie przygotowali, i pochlapać się w jeziorku, w którym wcześniej napoili zwierzęta. Po kilkugodzinnej jeździe w upale zimna woda cudownie chłodziła. Nic właściwie nie stało na przeszkodzie, żeby ruszać w dalszą drogę, poza tym że wciąż nie pojawiał się ani pan Sellers, ani Jack i Terrence. Niektórzy już zaczynali się niepokoić. Równo o trzeciej ujrzeli sylwetki trzech wierzchowców, ale jeździec był tylko jeden. - Co się dzieje? - zwróciła się do Natashy Marsha. -Gdzie są ci dwaj pozostali? 98 Gorzej być nie może Sandry przy nich nie było. Poinformowana przez przyjaciółkę, że grunt został przygotowany, i mocno dopingowana przez Marshę, kręciła się już koło Clinta. Marsha nie traciła czasu i już zdążyła roznieść wśród dziewcząt wieść o tym, jak to Sandra nagle zakochała się w Clincie i świata poza nim nie widzi. Z Rebeccą nie rozmawiała od czasu, kiedy ta odbiła jej chłopaka, ale postarła się, żeby wiadomość dotarła do niej pośrednio. - Nie mam pojęcia - odparła Natasha. - Zdaje się, że to pan Sellers. - Konie i jeździec zbliżyły się na tyle, że wyraźnie rozpoznała sylwetkę opiekuna. Dziesięć minut później wszystko się wyjaśniło Terrence Rogers jakoś wjechał na górę, ale kiedy trzeba było zjeżdżać, spojrzał w dół, po czym zsiadł z konia i oznajmił, że dalej nie pojedzie. Najpierw przekonywał go sam Jack, potem, kiedy dołączył do nich pan Sellers, we dwóch robili, co mogli, by uspokoić chłopaka i przekonać go, żeby wsiadł na konia. Kiedy wreszcie jakoś im się to udało, zawrócił i oświadczył, że wraca na ranczo. Po chwili zorientował się jednak, że aby przebyć tę samą drogę, którą przyjechali, najpierw będzie musiał zjechać w dół, i znów zawrócił konia. Pół godziny nie mógł się zdecydować, czy chce jechać dalej, czy wracać, w końcu ocenił jedną i drugą stromiznę i postanowił zrezygnować z wyprawy. Pan Sellers zjechał z nim i Jackiem na dół, po czym z zapasowymi wierzchowcami wrócił do reszty grupy, a Jack miał dostarczyć Terrence'a na ranczo i dogonić ich w miejscu, w którym zatrzymają się na nocleg. - Mogliśmy się tego spodziewać po Terrensie - powiedział Nick Kowalsky. - On zawsze robi z siebie bohatera, a w ostatniej chwili tchórzy. 99 sh» .one czoło- /" ^dzi _ Ja pójdę napoić konie, h odpocz- mM' Sat Gorzej być nie może Przez chwilę patrzyła, jak oddalają się z końmi w stronę jeziorka, po czym zerknęła na Rebeccę. - Chyba łyknęła przynętę - szepnęła do Natashy. - Zobacz tylko, jak na niego patrzy. Rzeczywiście, Rebecca wyraźnie śledziła wzrokiem oddalającą się parę. Dziesięć minut później, kiedy Sandra i Clint wrócili z końmi, Rebecca podeszła do nich i chyba po raz pierwszy w życiu zwróciła się do Clinta. Natasha i Marsha siedziały koło pana Selłersa, który zdążył się już posilić i leżał wyciągnięty na trawie, z kowbojskim kapeluszem nasuniętym na twarz. - Z całą pewnością chwyciła - stwierdziła Natasha. Uśmiechnięta Marsha pokiwała głową. - Niesamowite jest to jeziorko - powiedziała Sandra, która zostawiła Clinta z Rebecca i przysiadła się do swoich towarzyszek. - Skąd na takiej pustyni nagle bierze się woda? - Może pod spodem jest jakieś źródło - zasugerowała Natasha. Sandra pokręcił głową. - Obeszłam je prawie dookoła. Wygląda tak, jakby wypływało spod skał. - Bo tak jest - rzekł pan Sellers, który nagle jakby ocknął się z drzemki. Zsunął z twarzy kapelusz i oparł się na łokciu. - Pamiętacie to jeziorko na ranczu Zuriego? To z wodospadem. - Tak - powiedziała Natasha. - Sandra zastanawiała się wczoraj wieczorem nad tym, co się dzieje z wodą, która w takich ilościach spływa z góry wodospadem. - No to tu ma odpowiedź. - Pan Sellers wskazał ręką na jeziorko. 101 ,00 Gorzej być nie może Katherine Parker rzuciła Sandra * niedowierzaniem. -Niemożliwe - rz" ^& woda> ze z jeziorka nie .o chciaiem P™^zachwy,em.oczach, amowite - szepnęła Sandr^. ^^ ^ ^ Niesamowite . Dobrze, » o P° ^. „-2' ^ ^ .^^ :»%ZZT!tS"—swojego konia uparł i nie chce jecha6 - Nie! I nie mów tak na niego, bo się obrazi i znowu stanie. - Przepraszam, ale myślałam, że takie mądre zwierzę jak on zna kilka języków, więc nie ma znaczenia, czy się na niego mówi osioł po hiszpańsku, czy po angielsku. Marsha zbyła jej żarty lekceważeniem ramion. - Nie sądzisz, że powinnaś jechać przy Clincie? - spytała. - Po co, skoro ona już się nim zainteresowała. - zdziwiła się Sandra. Niedawno Rebecca pogalopowała obok nich i przeszła w kłus dopiero wtedy, jak zrównała się z Clintem. - Jeśli zbyt szybko zrezygnujesz i nie będziesz pokazywała, że ci na nim zależy, ją to przestanie bawić, da sobie z nim spokój i znów zacznie się czepiać Jacka. - Coś w tym jest - przyznała Natasha. - Dobrze, ale umówmy się co do jednego. Mogę w tym przedstawieniu brać udział w czasie postojów, ale na trasie nie będę się wygłupiać. Mam jeszcze problemy z utrzymaniem się w siodle, a wy oczekujecie, że będę sobie zawracała głowę Rebeccą, Clintem, Jackiem... i - I Zachu... Zechiti - podpowiedziała jej cicho Marsha. - Zamknij się! JNa nocleg zatrzymali się, kiedy ostatnie promienie słońca kryły się wśród gór. Namioty rozbili między drzewami rosnącymi przy rzeczce w miejscu, gdzie tworzyła rozlewisko. Po ciemku rozkładali namioty i skromną polową kuchnię, to znaczy trzy maszynki z butlami gazowymi i kilka garnków. 103 102 : eHfle Parker ¦ ™ ttńra składała się pomidorówka z puszki ola ¦ - ;,i? puszki - me była zbyt wyszukana, i , t ta - również • r * ftó*' ¦*. dzony111 na koniu smakowała znakomicie. P° ^"manfobolała pupę 'Poskarżyła się Sandra, przy- lik żb myć naczynia * ° ^manfobolała pupę Poskarżyła się Sandra, * na brzegu rozlewiska, żeby umyć naczynia. iyaf ¦ straszyć, ale nastaw się, że jutro rano Ni!vcC jeszcze g<^eJ - pędziła ją uczciwie Na- ' ? - iekncła Sandra. - Nie, to niemożliwe. Gorzej j • •„ 76 sie nie mylisz. im nadzieję, ze MC * . co ją tak straszysz? - wtrąciła się Marsha. - Sandra j dzielnie spisywała. nich wyczynach jeździeckich czy może rzii V" -iś innym/ , . tZVłaściwie to o czynis innym- przyznała szczerze Wsł1**' „ . jeZeli o to chodzi, to nie możesz mi - N0; my ' za mało gorliwa. - Sandra rzeczywiście, |Cic, y |jOnia) nie odstępowała Clinta na krok. też radzisz sobie całkiem nieźle - po-przecierając naczynia piaskiem z dna .....¦ w ramach troski o środowisko naturalne nie używali f'eki do mycia naczyń, korzystali ze starych spraw- t°dKv'ch sposobów. . 'żonyu F b ,c fflusiała jeszcze tak za mm... ? - zaczęła ^lakNatashajej Powała, ^ii. - Zamarła w bezruchu. • h plecami rozległ się dziwny dźwięk. Zalwczeta wstrzymały oddech. Ten dźwięk dało się 'and . ta wstrzymy l tvlk0 w jeden sposób: to było grzechotanie. Wszyst- 104 Gorzej być nie może kie trzy uświadomiły to sobie jednocześnie i w ać, lecz z I Nie" fhhki PłyWaJą? - Spyt - Nie, chyba nie - odparła Marsha -W takim razie tu nam nic nie grozi - I co, będziemy tak stać przez całą noc? - rzuciła Sandra - Ja tam me wrócę - oświadczyła jej PrzyJacióLa - Możemy przecież wyjść na brzeg w inn m mielcu wpadła na pomysł Marsha. J ~ - I tak musimy tam wrócić po naczynia Sandra. Poza tym, wydaje mi się, że Je ^ bac. Narohłysmy tyle pisku, że każdy grzecho[„*Z ? przestraszył i uciekł. - Nie czekając na to, co powLza towarzyszki, poszła w stronę brzegu * J J za nią0" Chyba ^ raCJC ~ P°Wiedziała M^ i ruszyła Natasha dopiero p0 dłuższej chwili, kiedy na^brzegu i zbierały naczyma, , Kiedy w pośpiechu wyjmowała z wody swoją miskę . kubek, w krzakach Za ich plecami coś zaszeLciło roz lej się stłumiony śmiech, a potem grzechotanie. § Natasha chciała sie cofnąć do rzeki, ale uświadomiła sob., ze ktoś i. zrobił głupi kawał, prawdopodobni który cmltZzZTniedawno byłaby przekonana<że ° j"j do gt:y ' °dziwo to podejrzenie wcale * p-y-* Rozzłoszczona Sa„dra wpadła pomiędzy bzakl i po 105 Górze; byc nie może Katherine Parker Sullivan. Obaj 3 Rebecca dostrzegła ,ej jak sobie grucha ^*e!CąpowtóKyla Sandra . wszystkie ^^"tU Nika , N— ™^ plecam" sie i zobaczyła, * N.ck po.™- «>* obrtóta « na pięcie i dogo* 106 %>zdział U Nazajutrz Sa^ obudziła się cała obolała|> próbowała usiąść, ^ ła glośno i opadła na spi«"> • trzech kolejnych h^acn było tak samo. b ć - Miałaś rację ^wróciła sie do Natashy. - MoZ gorzej. Właśnie k ' Natasha, - Tym razem^łabym nie mieć-powiedział^ ^ patrząc na nią z^ l>spółczuciem. Skoro ją, na siała dłuższych wypra^ ^ koniu, bolała pupa, to jak sw czuć Sandra? Wi^n jała jednak, że jeśli zacznie sW użalać, to tylko ^orszy sprawę. - Nie dam rac) Asiąść na konia - oświadczy _ - Dasz radę - ^ekonywała ją przyjaciółka. - zakwasy. miałam - To nie są z* wiem, co to ^ zakwas* ^.^ je kilka razy po Rżeniach na siłowni. Ja mam 108 Gorzej być nie może tyłek - żaliła ste dalej Sandra. - Jak mam wsiąść na konia, skoro nie jestem w stanie się podnieść? ¦i poradziłaś sobie wczoraj na tym trudnym ii, V . . . , •„._..„„„ osobą, która Z^S-nie,r orzekonywan a, pewnie prędzej skłoniłaby Sandrę do tego, T ll ae Marshy dzisiaj akurat wypadł dyżur na śmadama i wyszła z namiotu P6ł godziny WNif! dżmsY kuS. 1ając się długo, Natasha wdągnęła szybko a koszulę i pobiegła do prowizorycznej krzątała się tam wraz z dwiema innymi jeszcze nie gotowe!- zawołała widząc Nltashę. - Będzie za jakieś dziesięć mmu. śniadanie. Słuchaj. Może byśmy S1ę zamieniły. iu jedzenia, a ty wrócisz życiu spędziła tyle godzin na koniu, ^rtb-dzo boli, ale musi przedeż jechać dale. Ty lepiej Aafisz P-konywać. - Natasha popatrzyła 1f ^. Sama pamiętam, jak czułam sfekS -o cał^ dmU W SiOdle" Wlem' " ^ 81 się kd p y '/i Parker ślepego na zwiedzanie muzeum, a głuchego na koncert ^harmonii. ^ Chyba mnie trochę przeceniasz - rzuciła Marsha, ale dać było, że ta wiara koleżanki w jej siłę perswazji ' jej satysfakcję. - No, dobrze, pójdę do niej. - j żb fawia jej atysfakcję , pj s^ sZyła w stronę namiotu, lecz zatrzymała się jeszcze, żeby *%dać Natashy instrukcje: -Tu właściwie wszystko jest już bione, trzeba tylko poczekać, aż woda się zagotuje, ^bi y f ^sypać puszkę czekolady w proszku. i fs[atasha nie przeceniła jej jednak, bo dziesięć minut ,^niej Sandra przywlokła się na śniadanie. W przeciwieństwie do innych, którzy przysiedli na trawie, ona jadła na S o wpół o siódmej, kiedy wyruszali w drogę, z obolałą -rtiną wspięła się na konia. _ Jesteś naprawdę dzielna - pochwaliła ją Natasha. Przyjaciółka zgromiła ją wzrokiem. _ Jeśli jeszcze raz naślesz na mnie tę manipulatorkę, to ie będę cię chciała dłużej znać. Natasha roLeśmiała się. _ Jak jej się udało przekonać cię, żebyś wstała? _ Już nawet nie pamiętam - rzuciła Sandra, wzruszając farnionami. - Dla niej to była chyba pestka. Ona potrafiłaby „amówić umarłego, żeby wstał z grobu. Znowu na mnie plotkujecie! - zawołała Marsha, która „a chwilę wysforowała się do przodu, żeby sprawdzić, czy gebecca jest tam, gdzie być powinna, to znaczy przy flincie, i z Zadowoloną miną dołączyła do swoich towa-fZySzek. - Wszystko w porządku - poinformowała je. _ To znaczy, że mogę sobie dać już spokój z lataniem za Clintem — powiedziała Sandra. 110 Gorzej być nie może - Dobrze by było, żebyś od czasu do czasu wykazała nim trochę zainteresowania, żeby zapał Rebecki nie osłabł. - Jak sobie życzysz. Z tobą i tak nie ma sensu dyskutować, tak czy tak w końcu będę musiała zrobić to, co ty będziesz chciała. - Czy ja jestem jakąś despotką? - spytała Marsha z udawanym oburzeniem. - Nie, skądże. Taka drobna i delikatna dziewczyna jak ty despotką? Co za pomysł! Jechali wciąż wzdłuż tej samej rzeczki co wczoraj, tyle że jej koryto było wyschnięte. Tylko anemiczne krzaki i karłowate drzewa o rdzawożółtych liściach - jak okiem sięgnąć, jedyne ślady roślinności - pokazywały, gdzie mogła płynąć. Mesa, przy której jechali, wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Było to jednak tylko złudzenie. Kiedy koło południa objechali duży skalny występ, zobaczyli drugą mesę, która z dala wydawała się częścią tej pierwszej. Oddzielał je szeroki wąwóz i właśnie tam wjechali. Godzinę później stanęli w dolinie ze wszystkich stron otoczonej górami, podobnej do tej, w której znajdowało się ranczo Zuriego, ale znacznie mniejszej. Również roślinność nie była tu tak bogata jak tam, ale w porównaniu z tym, co widzieli na trasie, wydawała się bardzo bujna. Było także jeziorko, większe nawet niż to na ranczu i miejscami dosyć głębokie. - Radzę wam skorzystać z kąpieli - powiedział pan Sellers, kiedy po rozsiodłaniu i napojeniu koni i zjedzeniu lanczu wszyscy odpoczywali pod drzewami. Wszyscy poza Sandra, która w obawie, że nie będzie mogła wstać, na wszelki wypadek cały czas stała. - Na nocnym obozowisku 111 Katherine Parker i tam, gdzie zatrzymamy się jutro w południe, nie będzie żadnej wody oprócz tej, którą mamy ze sobą. Organizatorzy obozu tak wytyczyli trasę, żeby - w miarę możliwości - wszystkie miejsca postoju, zwłaszcza te, gdzie mieli nocować, były przy jakiejś wodzie. Tylko na dwóch nocnych obozowiskach mieli być zdani wyłącznie na własne zapasy wody, a te, żeby nadmiernie nie obciążać zwierząt, były przeznaczone do picia, gotowania i co najwyżej umycia zębów. Po słowach pana Sellersa wszyscy zerwali się jak na komendę. Dziewczęta rzuciły się do swoich toreb po kostiumy kąpielowe i osłaniając się nawzajem ręcznikami, przebrały się. Woda była potwornie zimna, ale świadomość, że następna okazja do umycia się trafi się dopiero jutro wieczorem, podziałała. Dziewczyny wzięły ze sobą mydła, szampony i ręczniki i po chwili jeziorko zamieniło się w wielką łaźnię. Godzinę później, kiedy słońce nie przypiekało już tak ostro, Natasha siedziała na brzegu, roztrzepując palcami wilgotne włosy. Jakieś dwadzieścia metrów od niej na rozłożonych obok siebie ręcznikach leżeli Clint i Rebecca. Obserwowała ich kątem oka. Właściwie powinna się cieszyć, a jednak coś ją w tym wszystkim denerwowało. Może to, że prawdopodobnie myliła się wczoraj, sądząc, że nie wszyscy chłopcy zwracają uwagę tylko na ładną buzię i długie nogi. Bo patrząc teraz na Clinta, nikomu nie przyszłoby do głowy, że jeszcze wczoraj nazywał Rebeccę idiotką. - Nie powinnaś się trochę pokręcić koło Clinta? - zwróciła się do Sandry. Albo jej się wydawało, albo przyjaciółka spojrzała na nią trochę podejrzliwie. 112 Gorzej być nie może - Po co? - spytała Sandra. - Nic nie wskazuje na to, żeby Rebecca traciła zainteresowanie nim. - Zerknęła na Marshę. - Prawda? Marsha przytaknęła jej. - Więc po co mam im przeszkadzać? - rzuciła Sandra. Natasha mogłaby przysiąc, że na ustach jej przyjaciółki błąka się kpiący uśmieszek. Znów zerknęła dyskretnie w stronę Clinta i Rebecki. Chłopak właśnie się podniósł i podszedł do stojącego na samym brzegu jeziora Jacka. I nagle Natashy zabrakło tchu. Uroda Jacka, który dotąd wydawał jej się jednym z najprzystojniejszych facetów, jakich w życiu spotkała, bladła przy stojącym przy nim chłopaku. Clint był od niego wyższy, ramiona miał szersze i wspaniale umięśnione - bez przerostu muskułów, czego nie cierpiała, bez grama tłuszczu. Pociągła i bardzo już męska jak na siedemnastoletniego chłopaka twarz harmonizowała z całą sylwetką. Cholera, zaklęła w duchu, on jest naprawdę przystojny. I nie wiadomo dlaczego, ta myśl okropnie ją rozzłościła. Zamiast się uspokoić, zaczęła sobie po kolei przypominać wszystkie świństwa, jakie jej robił w przeszłości. Jak pierwszego dnia w zerówce zawołał na jej widok „Marchewa!", jak nazajutrz przykleił do ławki jej spódniczkę, tak że kiedy Natasha wstała, spódnica wraz z majtkami została na ławce, a cała klasa wybuchła śmiechem na widok gołej pupy Natashy, jak kilka lat później na klasowej wycieczce nad jezioro wrzucił jej za kołnierz zdechłą rybę... Kolejne dni wyprawy minęły podobnie. Wstawali skoro świt, jedli śniadanie, przygotowane przez te osoby, na które 113 Katherine Parker siodłali konie i ruszali w dalszą —«,*• --. - woda zatrzymywali się na postój, zwykle tam, gdzie oy _ i drzewa- raz tylko musieli szukać cienia wsrod a koło trzeciej, kiedy słońce nie było już^tak znów wyruszali. Wieczorami « grupa osób przygotowywała ciepl, Ł ^ ^ cywała sobie, że po powrocie z obozu juz mg y do ust parówek, które codziennie były na kolację - i kład się spać, żeby rano wyruszyć dalej. Trasa wiodła wzdłuż skalistych gór o sciętycn Teren był przeważnie płaski, tylko w kilku musieli, tak jak pierwszego dnia, najpierws« ^ a potem zjeżdżać w dół. Piątego dnia wjechah do tak^ właśnie wąwozu i opuścili go 8*^^ z kolacji właśn ą p ^^ słońce. Wszyscy byli tak zmęczeni, ze zrezyg „a cieple, a kilku chłopców postanowiło w ogo rozkładać namiotów. W ubraniach wsunęli się do spi które położyli pod drzewami. • 0. Natasha, Sandra i Marsha, choć ostadno «LLL przedniego dnia w południe, nie skorzyst ały zmo U jakie dawał im płynący przy obozowisku potok, 1 Y wały, że odłożą kąpiel na rano. iedziała Natasha, - W życiu nie byłam taka brudna - powiedzie wsuwając się do śpiwora. - Mam to gdzieś - rzuciła Sandra - Ja chyba też - oznajmiła Marsha, Zwróciłyście uwagę, że oni cały czas by _ O rany - westchnęła Sandra. - Masz siłę jeszcze ty gadać. Gorzej być nie może Marsha, czując, że nie znajdzie w niej teraz rozmówczyni, zwróciła się do jej przyjaciółki: - Widziałaś? - Nie - odparła Natasha. - Bałam się, jak Sandra poradzi sobie na tych stromiznach, i skupiałam całą uwagę na niej. -Natasha skłamała. Owszem, widziała, że Clint i Rebecca cały czas jadą koło siebie, i coraz bardziej ją to denerwowało. Przed godziną, kiedy stanęli na nocleg, Clint, przechodząc obok Natashy, zatrzymał się i zagadnął ją cicho. - No i jak? Dobrze się wywiązuję ze swojego zadania? - Świetnie - rzuciła oschłym głosem. Chłopak przyglądał jej się przez chwilę. - Coś jest nie tak? - spytał w końcu. jH - Nie, skądże, spisujesz się doskonale - odparła, teraz H| już wyraźnie rozdrażnionym tonem. H§ - To cieszę się - rzekł nieco zbity z tropu. - Jednego K tylko nie rozumiem - dodał, kiedy Natasha się odwróciła Ws i chciała odejść. - Dlaczego Sandra, skoro jest taka zakochana w Jacku, nie wykorzystuje okazji, że odciągam od niego Rebeccę. Ani razu jej przy nim nie widziałem. Rozzłoszczona Natasha wzruszyła tylko ramionami i odeszła. Lu każdym dniem zachowanie Clinta denerwowało ją coraz bardziej. To, co na początku było misternie uknutym przez dziewczęta planem, teraz wymknęło im się spod kontroli. Nawet Marsha zaczęła się niepokoić. - On chyba trochę przesadza - powiedziała, widząc, jak Clint i Rebecca na postoju znów siadają koło siebie. -Słuchajcie, może on się w niej zakochał - dodała ze zgrozą. 115 114 Katherine Parker - Może - rzuciła Sandra i uśmiechając się tajemniczo, zerknęła na swoją przyjaciółkę. - Jak myślisz? Uważasz, że Clint mógł się zakochać w Rebecce? Natasha chciała ukryć wściekłość, obawiając się, że Sandra może wyciągnąć Bóg wie jakie wnioski, ale nie była w stanie się opanować. - A co mnie to obchodzi - odparła dość opryskliwie, wstała i poszła do Cheu. - Dzieje się coś, o czym nie wiem? - zwróciła się Marsha do Sandry. - A tego byś oczywiście nie zniosła. - Dlaczego wciąż się mnie czepiasz? - Marsha zrobiła nadąsaną minę. - Pewnie się zdziwisz, ale bardzo was polubiłam... Tak, wyobraź sobie, że ciebie też, chociaż sama nie wiem za co. I skoro coś jest nie w porządku, to chciałabym o tym wiedzieć. Może mogłabym jakoś pomóc. - Tylko nie to! - rzuciła Sandra. - Znowu wymyślisz jakąś skomplikowaną intrygę, a tego już nie zniosę. Marsha popatrzyła na nią z wyrzutem. - Wszystko jest dobrze, wierz mi - uspokoiła ją Sandra. -Jest tak, jak powinno być. Trzeba tylko zostawić pewne sprawy, żeby potoczyły się same. Marsha nie miała zielonego pojęcia, o jakie sprawy chodzi, ale kiedy patrzyła na Sandrę, której twarz rozjaśniał uśmiech satysfakcji, była pewna, że ta wie, o czym mówi. Rozdział 12 Nawet się nie obejrzeli, jak nadszedł ostatni dzień ich wędrówki. Wszystko wskazywało na to, że wyprawa zakończy się bez żadnych groźnych incydentów. Co prawda Nick Kowalsky w którymś momencie przesadził z wygłupami na koniu i wierzchowiec go zrzucił, ale chłopcu na szczęście nic się nie stało. Pozostał ostatni etap trasy. Tego dnia mieli się zmierzyć z pustynią, a na koniec wjechać krótkim wąwozem na ranczo Zuriego. Okazało się, że są trzy drogi, łączące tę dolinę ze światem - ta, którą przyjechali busami, ta, którą wyruszyli na konną wędrówkę i ta, którą mieli poznać dzisiaj. Pan Sellers i Jack uprzedzali wszystkich uczestników obozu, że ten ostatni dzień będzie najtrudniejszy, ale nikt w to specjalnie nie wierzył. Cóż może być trudnego w jechaniu przez pustynię? 117 Katherine Parker Nie musieli długo czekać, żeby się przekonać, jak bardzo się mylili. Po trzech godzinach jazdy przez pustynię, wszyscy mieli ochotę zawrócić. Natasha nastawiła się na walkę ze słońcem i rano wyjątkowo grubo posmarowała się kremem. Ale to nie słońce było tego dnia ich największym wrogiem. Kiedy wjechali kilka kilometrów w głąb pustyni, zerwał się wiatr, który w miarę jak posuwali się do przodu, nasilał się coraz bardziej. Sam wiatr nie byłby tak uciążliwy, gdyby nie miliony niesionych jego pędem drobnych i ostrych ziarenek piasku, przed którymi nie sposób było uciec. Mimo że wszyscy, zgodnie z radami Jacka i pana Sellersa, włożyli okulary i zakryli dolną część twarzy, piasek wnikał wszędzie, nawet pod ubranie. Po godzinie jazdy w takich warunkach Natasha czuła się tak, jakby miała na całym ciele tysiące ukąszeń insektów, a gęsta chmura unoszącego się piasku przed nimi wskazywała na to, że ta męczarnia nieprędko się skończy. Po raz pierwszy naprawdę żałowała, że wybrała się na ten obóz. - Trzeba być debilem, żeby dobrowolnie narażać się na coś takiego! - zawołała do jadącej obok Sandry. -1 jeszcze za to płacić. - Co?! - odkrzyknęła jej przyjaciółka. - Nie słyszałam, co mówiłaś! - Nieważne! - rzuciła Natasha i wypluła z ust piasek, który dostał się do nich mimo chusty zasłaniającej twarz. Męczyli się nie tylko uczestnicy wyprawy. Ten dzień nie był łatwy również dla zwierząt. Konie, które w normalnych warunkach mogłyby tak płaski teren pokonywać galopem -zwłaszcza że zużyto już prawie wszystkie zapasy żywności 118 Gorzej być nie może i wody pitnej i nie były zbyt obciążone - poruszały się bardzo wolnym kłusem, walcząc z piaskiem i siłą wiatru. Najgorsze w tym wszystkim wydawało się jednak to, że nie było widać końca tej wędrówki. Kiedy wyruszali rano, pan Sellers pokazał im widniejące na horyzoncie góry, do których mieli dotrzeć. Teraz w tumanach piasku widoczność była prawie żadna. Trzeba było bardzo uważać, żeby nie wpaść na kogoś jadącego z przodu albo nie zboczyć z trasy i się nie zgubić. Nic więc dziwnego, że opiekunowie na zmianę co dziesięć minut jeździli wzdłuż grupy i liczyli jeźdźców. Natasha zadrżała ze zgrozy na myśl, że mogłaby ZOstać sama na środku tej wrogiej pustyni. Nie patrzyła na zegarek, nie wiedziała, jak długo już jadą ani jak długo jeszcze przyjdzie im się zmagać z nieprzyjazną naturą. Co chwilę - tak jak im to polecił pan Sellers - zerkała tylko, czy obok jadą Sandra i Sophie Masterton. Każdy miał przydzielone dwie osoby, których miał pilnować, i w razie gdyby któraś znikła z oczu, natychmiast zawiadomić o tym opiekunów. Nie mogła się zorientować, kto miał pilnować jej; wiedziała, że nie Sandra i Marsha. Miała tylko nadzieję, że nie Nick Kowalsky i Nathan Sullivan, których uważała za najbardziej postrzelonych i lekkomyślnych chłopaków na obozie. Upewniwszy się, że Sandra i Sophie jadą W grupie, przymykała oczy i zdawała się na Cheu. Kochana Cheu ani razu nie zawiodła jej w czasie tej wyprawy i Natasha głęboko wierzyła, że dzięki niej jakoś przetrwa również dzisiejszy dzień. Chyba na chwilę przysnęła, bo kiedy się ocknęła, coś się zmieniło. W panice rozejrzała się po grupie i odetchnęła 119 Katherine Parker Gorzej być nie może z ulgą, widząc Sandrę i Sophie. Siła wiatru wyraźnie osłabła. Widoczność stała się lepsza i choć było dość ciemno, zobaczyła w oddali zarySy gór. Zerknęła na zegarek i ze zdziwieniem stwierdziła, że jest dopiero czwarta. O tej porze dma powinno być jeszcze zupełnie jasno. Czyżby mi się popsuł? - pomyślała, jeszcze raz sprawdzając godzinę. W tym momencie przejechał obok niej Jack. Zatrzymał się koło jadącego na czele pana Sellersa i o czymś przez chwilę rozmawiali. Natasha znaczyła, że Jack wskazuje przy tym na niebo nad górami, Spojrzała w tamtą stronę i zrozumiała, że jej zegarek sit nie popsuł. Od strony gór nadciągały granatowe ciężkie chmury, które zasłoniły już prawie połowę nieba. Jack zawrócił i przejeżdżając Obok dziewcząt i chłopców, wydawał polecenia: - Ruszamy galopem! I tak nie uciekniemy przed burzą, ale mamy jeszcze szansę, że nie złapie nas na środku pustyni. Wiatr, jak to zwykle bywa prZed burzą, ustał zupełnie i wkrótce ciszę pustyni zakłóCał tylko tętent galopujących koni. Kiedy burza się rozpoc?.cła? zostało im jeszcze nie więcej niż pięć kilometrów d0 mesy, której skalne załomy mogły im użyczyć schronienia Natasha, która jakoś przerwała piaskową nawałnicę, i była przekonana, że najgorsze mają juz m sorją) znów musiała się przekonać, jak bardzo się myliła. Prawdziwe piekło rozpoczęło się dopiero teraz. Nagle zrobiło się kompletnie ciemno, a z nieba spłynęły hektolitry wody. Błyskawice, które na razie widać było tylko z daleka, coraz bardziej się przybliżały. Słychać było rżenie przerażonych zwierząt i okrzyki wydających polecenia opiekunów. Natasha, podobnie jak inni, słyszała jednak tylko pojedyncze słowa i nie wiedziała, co robić. Rozejrzała się za Sandrą i Sophie, ale przez ulewę widziała zaledwie w promieniu dwóch metrów. Tylko rżenie i niespokojne oddechy koni oraz urywane okrzyki upewniały ją, że nie oddaliła się od reszty grupy. Uznała, że jest to w tych warunkach jedyna metoda na orientowanie się w sytuacji. Miała tylko nadzieję, że Sandra i Sophie instynktownie zachowają się tak samo i będą raczej próbowały słyszeć niż widzieć. - Sandra, gdzie jesteś?! - zawołała ile sił w płucach. -Sophie, jesteś gdzieś tu?! Odpowiedział jej tylko grzmot, po którym natychmiast niebo rozjaśniła błyskawica. Natashy udało się w tym momencie zobaczyć sylwetki kilku jeźdźców, lecz żadnego nie była w stanie rozpoznać. Kolejna błyskawica nastąpiła prawie jednocześnie z grzmotem i to ona tak przeraziła Cheu, że zwierzę zerwało się do biegu. Dziewczynie już się wydawało, że udało jej się zapanować nad klaczą, kiedy piorun uderzył w ziemię kilkanaście metrów przed nimi. Cheu stanęła dęba i tym razem Natasha nie była już w stanie odzyskać nad nią kontroli. Kiedy zwierzę, rżąc dziko, jeszcze raz uniosło się na tylnych kończynach, przednimi wierzgając w powietrzu, zdążyła zareagować tylko w jeden sposób: osłoniła rękami głowę. Spadła na prawą nogę i natychmiast poczuła w kostce ostry ból. Tymczasem nie dalej niż trzydzieści metrów od 120 Katherine Parker niej uderzył w ziemię następny piorun i Cheu zerwała się do biegu. . Natasha spróbowała się podnieść, ale kiedy stanęła na prawej nodze, ugięły się pod nią kolana i upadła. Nie ponawiała już próby, bo i tak nie wiedziałaby przecież, dok d iść Przywarła plecami do mokrej ziemi i nawet nie starała się osłaniać twarzy przed strugami spływającej z nieba wody. , . , , , Poza szumem ulewy i grzmotami piorunów, które dochodziły z coraz większego oddalenia, nie słyszała żadnych głosów Poczuła się na tyle bezpiecznie, że usiadła. Kiedy koleina błyskawica na chwilę rozjaśniła niebo, Natasha próbowała coś dostrzec, ale wokół nie było nikogo. S ełnił się JeJ największy koszmar - została sama, ze skręconą kostką, na pustyni. Rozdział 13 V;rzv B^ uf poszła, Ile deszcz wciąż padał, nawet trzy. Bursju* P^ iła się, Natasha co jahs cza zbiera na znów sia- szła kUkadzie.ąt metro^ PO c ym yj dah. Podejrzewała LLg zmarznięta i głodna, na tu 123 Katherine Parker popatrzyła na zegarek i zorientowała się, że minęło dopiero dziesięć minut, podczas gdy jej wydawało się, że to cała wieczność, nie wytrzymała i po raz pierwszy się rozpłakała. Drugi raz zalała się łzami, gdy na chwilę przysnęła i zbudziwszy się, sprawdziła godzinę z nadzieją, że może zbliża się już świt. A tymczasem jeszcze nie minęła północ. Tym razem nie próbowała już walczyć ze łzami. I właśnie wtedy usłyszała jakiś głos. W pierwszej chwili uznała, że się przesłyszała - taka dźwiękowa fatamorgana -ale potem nie miała już wątpliwości. Głos był wyraźny, co więcej, słyszała swoje imię. Lekceważąc ból w kostce, zerwała się na równe nogi i zawołała: - Tu jestem! Hej, jestem tutaj! - krzyczała rozpaczliwie, obawiając się, że ten ktoś jej nie usłyszy i pójdzie sobie dalej. Po chwili jednak usłyszała tętent konia i kuśtykając, ruszyła w stronę, z której dochodził. Wkrótce ujrzała w ciemnościach sylwetkę wierzchowca i jeźdźca. - Tu jestem! - zawołała jeszcze raz i odetchnęła z ulgą. Nie rozpoznała jeźdźca, dopóki nie zeskoczył z konia. Bez chwili wahania, zapominając o skręconej kostce, rzuciła się w jego wyciągnięte ramiona. - O Jezu, jak ja się o ciebie bałem - szepnął Clint. Natasha, wtulona w chłopca, czuła na włosach jego oddech i było jej tak dobrze jak jeszcze nigdy w życiu. I nie wiadomo dlaczego, bo przecież nie groziło jej już spędzenie nocy w samotności na pustkowiu, jeszcze bardziej zalała się łzami. - Płaczesz? - spytał Clint, odsuwając ją na chwilę od siebie, żeby zobaczyć jej twarz. - Nie, ja tylko... - zaczęła, ale nie była w stanie skończyć. 124 Gorzej być nie może Clint pochylił głowę i poczuła najpierw na jednym oku, potem na drugim jego ciepłe wargi, które, scałowując spływające po policzkach łzy, przesunęły się w dół i zatrzymały na ustach dziewczyny. Przez chwilę ich wargi tylko się muskały, a potem złączyły się w pocałunku, który - przynajmniej dla Natashy - mógłby się nigdy nie kończyć. Zapomniała o całym świecie, także o skręconej kostce, i kiedy oparła na prawej nodze ciężar całego ciała, poczuła potworny ból i jęknęła. - Coś ci się stało? - zapytał wystraszony Clint. - Nie, nic takiego - odparła, lecz kiedy spróbowała zrobić krok, zachwiała się. - A jednak coś ci jest. - Skręciłam sobie tylko kostkę, to nic takiego. Powiedz mi lepiej, co z innymi, z Sandrą, Marshą... - Nikomu nic się nie stało. - A z Cheu? - zapytała z niepokojem Natasha. - Wróciła na ranczo. Zuri, widząc ją, tak się wystraszył, że wziął kilku facetów, którzy pracowali u niego przy zbiorach chili, i wyjechał nam na spotkanie. Jeden z tych facetów poprowadził całą grupę przez wąwóz na ranczo, a pan Sellers, Jack, Zuri i ten drugi Indianin postanowili cię szukać. - A ty? - zapytała Natasha. - Czemu nie jesteś na ranczu? - Uprosiłem ich, żeby mi pozwolili wziąć udział w poszukiwaniach. - I tak łatwo się zgodzili? Clint nie odpowiadał przez chwilę. - Powiedziałem im, że jesteś moją dziewczyną - wyznał w końcu. - Chodź, pomogę ci wsiąść na konia. Musimy jechać, wszyscy się strasznie o ciebie martwią. Katherine Parker Natasha uśmiechnęła się. - Powiedziałeś, że jestem twoją dziewczyną? - zapytała zadziornie. Chłopak pokiwał głową. - Ostatnio wydawało mi się, że wolisz dziewczyny z... no... - Zatoczyła rękami dwie olbrzymie kule przed piersiami. - Jesteś okropna. Żeby najpierw napuścić człowieka na taką idiotkę, a potem jeszcze się z niego nabijać. - To nie podobają ci się takie...? - Jeszcze raz powtórzyła ten sam gest, tyle że teraz kule miały monstrualne rozmiary, i roześmiała się. - Nie. Podoba mi się taka jedna goła pupa, którą widziałem jakieś dziesięć lat temu. - Świnia - rzuciła Natasha, ale nie miała nic przeciwko temu, kiedy ta świnia jeszcze raz ją pocałowała. Już wkrótce kolejne książki z serii NIE DLA MAMY, NIE DLA TATY, LECZ DLA KAŻDEJ MAŁOLATY Patsy Brooks JAK PIES Z KOTEM Patricia Marvell BĄDŹ MOJĄ JULIĄ Natalie Fields CIAO, BAMBINA o '—i o B3 Cfl *L W w a 1 c a i *