JADWIGA COURTHS-MAHLER Niewinna Przekład Hildegarda Salacz 13 Ci. ]......rti.......[ '. J'rt'!f 2003"! 14 09. ?005 - L$ LIS 1 10 nr - 28.rOi-| JADWIGA COURTHS-MAHLER Niewinna 4 MC ' -2. 07 Przekład Hildegarda Salacz ,13. 09. 7005 11 ii -8 I 2 8IIS. 2003 r) -n-piz J_____L Tytuł oryginału: Gerlinda ist unschuldig © Copyright by Gustay H. Liibbe Verlag GmbH, Bergisch Gladbach © Copyright for the Polish edition by Edytor, Katowice © Translation by Hildegarda Salacz * . ISBN 83-86812-33-8 Projekt okładki i strony tytułowej Marek Mosiński Redakcja Piotr Stoły Korekta Henryka Dobrzańska Wydanie pierwsze. Wydawca: Edytor s.c, Katowice 1996 Skład i łamanie: „Studio-Skład" Katowice Druk i oprawa: Opolskie Zakłady Graficzne Kiedy Gerlinda Olden dojechała do wzniesienia, zatrzymała wierzchowca. Ostatni odcinek drogi przemierzyła powoli, ponieważ koń musiał ostrożnie stąpać między kamieniami, które podczas letnich burz deszcz zmywał ze skalistego zbocza. Patrzyła na dolinę u podnóża Alp Bawarskich. Za majątkiem Ringberghof, posiadłością jej ojca, leżała wśród zielonych łąk wioska z ładnym kościołem. Oddzielał je gęsty las otaczający dolinę i całą okolice. Z ciemnej zieleni wyłaniały się ostre wierchy pokryte wiecznym śniegiem. Gerlinda rozmarzonym wzrokiem patrzyła na wspaniałą przyrodę. Z lubością wdychała górskie powietrze. To było jej ulubione rjiiejsce. Mogła stąd patrzeć w daleki świat, tu mniej dręczyła ją myśl o młodości spędzanej w odosobnieniu. Wierzchowiec skubał kępki trawy, w których tkwiły modre kwiatki. Ta rzadka wysokogórska flora — gentiana — objęta ochroną w całej Europie, a tutaj bujnie rosnąca, nie wzbudzała zainteresowania Gerlin-dy. Tylko wczesną wiosną, kiedy pojawiały się pierwszy raz, zbierała mały bukiecik, by upiększyć swój pokój. Westchnęła. Była piękną dziewczyną: miała duże, szare oczy ocienione długimi rzęsami i delikatną twarz. Tęskniła jednak za nieznanym światem, gdzie jak sobie wyobrażała, toczyło się ciekawe życie i mieszkali pogodni ludzie. Kiedy chciała zawrócić wierzchowca, usłyszała wołanie. Z szerokiej szczeliny w stromej skalistej ścianie dochodził męski głos. Zaczęła Tytuł oryginału: Gerlinda ist unschuldig © Copyright by Gustav H. Liibbe Verlag GmbH, Bergisch Gladbach © Copyright for the Polish edition by Edytor, Katowice © Translation by Hildegarda Salacz i ffóem. ' ISBN 83-86812-33-8 Projekt okładki i strony tytułowej Marek Mosiński Redakcja Piotr Stoły Korekta Henryka Dobrzańska Wydanie pierwsze. Wydawca: Edytor s.c, Katowice 1996 Skład i łamanie: „Studio-Skład" Katowice Druk i oprawa: Opolskie Zakłady Graficzne Kiedy Gerlinda Olden dojechała do wzniesienia, zatrzymała wierzchowca. Ostatni odcinek drogi przemierzyła powoli, ponieważ koń musiał ostrożnie stąpać między kamieniami, które podczas letnich burz deszcz zmywał ze skalistego zbocza. Patrzyła na dolinę u podnóża Alp Bawarskich. Za majątkiem Ringberghof, posiadłością jej ojca, leżała wśród zielonych łąk wioska z ładnym kościołem. Oddzielał je gęsty las otaczający dolinę i całą okolice. Z ciemnej zieleni wyłaniały się ostre wierchy pokryte wiecznym śniegiem. Gerlinda rozmarzonym wzrokiem patrzyła na wspaniałą przyrodę. Z lubością wdychała górskie powietrze. To było jej ulubione ftiiejsce. Mogła stąd patrzeć w daleki świat, tu mniej dręczyła ją myśl o młodości spędzanej w odosobnieniu. Wierzchowiec skubał kępki trawy, w których tkwiły modre kwiatki. Ta rzadka wysokogórska flora — gentiana — objęta ochroną w całej Europie, a tutaj bujnie rosnąca, nie wzbudzała zainteresowania Gerlin-dy. Tylko wczesną wiosną, kiedy pojawiały się pierwszy raz, zbierała mały bukiecik, by upiększyć swój pokój. Westchnęła. Była piękną dziewczyną: miała duże, szare oczy ocienione długimi rzęsami i delikatną twarz. Tęskniła jednak za nieznanym światem, gdzie jak sobie wyobrażała, toczyło się ciekawe życie i mieszkali pogodni ludzie. Kiedy chciała zawrócić wierzchowca, usłyszała wołanie. Z szerokiej szczeliny w stromej skalistej ścianie dochodził męski głos. Zaczęła nasłuchiwać. Po chwili ujrzała mężczyznę karkołomnymi skokami pokonującego zbocze. — Proszę zaczekać! Potrzebuję pomocy dla rannego! Gerlinda szybko podjechała ku wołającemu. Ojciec Gerlindy wychowywał córkę w izolacji od ludzi i świata. Jakikolwiek kontakt z młodymi mężczyznami był nie do pomyślenia. Posłuszna woli ojca unikała obcych, jednak w tej chwili czuła, że musi postąpić inaczej. Chodziło o ludzkie życie! Czekała aż nieznajomy zejdzie ze zbocza. Nagle przypomniała sobie, że dzisiaj rano ojciec wybrał się w góry, właśnie w tę okolicę, skąd schodził nieznajomy. Wspomniał o rannym... Czyżby to jej ojciec? Nieznajomy zeskoczył z ostatniej skały tuż przed wierzchowca. Gerlinda zauważyła, że zacisnął zęby, jakby chciał ukryć ból. Szybko się opanował. — Dziękuję, że pani zechciała zaczekać i przepraszam, że zatrzymuję. Może panią przestraszyłem? Ale potrzebna jest pomoc. Znalazłem rannego w szczelinie między dwiema skalami. Prawdopodobnie pośliznął się i spadł, a może zasłabł. To starszy pan o siwych włosach, wysoki i barczysty. Gerlinda zbladła. — To mój ojciec! Nieznajomy, zaskoczony urodą młodej dziewczyny, zapytał: — Czy pani sądzi, że ranny to pani ojciec? — Obawiam się, że to on. Dzisiaj ranp wyruszył w góry i oczekiwałam, że niedługo wróci. Gdzie on jest? Muszę się tam szybko dostać! — Zaniosłem go w bezpieczne miejsce. Myślę, że ma złamaną prawą nogę. Nie wiem, czy są jeszcze jakieś inne obrażenia. Widziałem na skroni ranę, ale sądzę, że nie jest niebezpieczna. Jednak stracił przytomność. Ułożyłem go i... Nieznajomy zbladł i dotknął lewego uda, potem prawego. Nad kolanami spodnie lepiły się od krwi. — Pan jest ranny! — krzyknęła Gerlinda. — To nic poważnego. Przy schodzeniu z rannym zahaczyłem o skalę. To nie mnie jest potrzebna szybka pomoc. Proszę, niech pani jedzie i sprowadzi tu kogoś. Niech zabierze liny, nosze i odrobinę mocnego wina. Ja wracam, będę czekał na pomoc. Nieznajomy dokładnie opisał, gdzie zostawił rannego. Gerlinda na szczęście znała to miejsce. Zanim odjechała z troską spojrzała na młodego mężczyznę. — Przecież pan jest ranny i potrzebuje pomocy! Zniecierpliwiony machnął ręką. — To może poczekać! Najpierw musimy się zająć pani ojcem. Gdybym pani nie spotkał, musiałbym zejść do wsi po pomoc. Proszę się pospieszyć! Nieznajomy powiedział to bardzo stanowczo i Gerlinda ruszyła do majątku tak szybko, jak na to pozwalała stroma droga. Kiedy nieznajomy został, twarz wykrzywił mu grymas bólu. Wyjął z kieszeni podręczną apteczkę. Zdjął spodnie i zobaczył na obu udach głębokie rany. Zabandażował je, ubrał się i powoli zaczął wspinać się z powrotem. Rannego zastał półprzytomnego. Leżał na pelerynie, głowa spoczywała na plecaku. Ojciec Gerlindy, Martin Olden, z trudem otworzył oczy i patrzył na swojego zbawcę. Nieznajomy, a był nim Norman Verden, nachylił się i zapytał: — Jak pan się czuje? — Nie najlepiej. Skąd się tutaj wziąłem? — Znalazłem pana tam, na górze, między skałami, w szczelinie i przyniosłem tutaj. — Dziękuję panu! Wiem, że musiało kosztować to pana wiele wysiłku. Jestem ciężki. Tak, tak, teraz przypominam sobie. Chciałem przeskoczyć wąską szczelinę, żeby skrócić drogę. Robiłem to nie raz. Tym razem pośliznąłem się i spadłem. Kiedy odzyskałem przytomność, stwierdziłem, że leżę na cudzej pelerynie, a pod głową mam cudzy plecak. — Poszedłem szukać pomocy, ponieważ nie mam sił, żeby samemu pana zanieść do wsi. Też jestem ranny, ale to nic poważnego. Ucieszyłem się, gdy spotkałem młodą damę na koniu niedaleko stąd. — O, to moja córka! — Tak. Domyśliła się, że chodzi o jej ojca chciała zaraz tutaj przyjść, ale jej wytłumaczyłem, że pan potrzebuje pomocy i poprosiłem, żeby pojechała do wsi. Opisałem dokładnie miejsce, gdzie jesteśmy. Niedługo powinna wrócić. Musimy pana przetransportować, sam pan nie może zejść z góry. nasłuchiwać. Po chwili ujrzała mężczyznę karkołomnymi skokami pokonującego zbocze. — Proszę zaczekać! Potrzebuję pomocy dla rannego! Gerlinda szybko podjechała ku wołającemu. Ojciec Gerlindy wychowywał córkę w izolacji od ludzi i świata. Jakikolwiek kontakt z młodymi mężczyznami był nie do pomyślenia. Posłuszna woli ojca unikała obcych, jednak w tej chwili czuła, że musi postąpić inaczej. Chodziło o ludzkie życie! Czekała aż nieznajomy zejdzie ze zbocza. Nagle przypomniała sobie, że dzisiaj rano ojciec wybrał się w góry, właśnie w tę okolicę, skąd schodził nieznajomy. Wspomniał o rannym... Czyżby to jej ojciec? Nieznajomy zeskoczył z ostatniej skały tuż przed wierzchowca. Gerlinda zauważyła, że zacisnął zęby, jakby chciał ukryć ból. Szybko się opanował. — Dziękuję, że pani zechciała zaczekać i przepraszam, że zatrzymuję. Może panią przestraszyłem? Ale potrzebna jest pomoc. Znalazłem rannego w szczelinie między dwiema skałami. Prawdopodobnie pośliznął się i spadł, a może zasłabł. To starszy pan o siwych włosach, wysoki i barczysty. Gerlinda zbladła. — To mój ojciec! Nieznajomy, zaskoczony urodą młodej dziewczyny, zapytał: — Czy pani sądzi, że ranny to pani ojciec? — Obawiam się, że to on. Dzisiaj ranp wyruszył w góry i oczekiwałam, że niedługo wróci. Gdzie on jest? Muszę się tam szybko dostać! — Zaniosłem go w bezpieczne miejsce. Myślę, że ma złamaną prawą nogę. Nie wiem, czy są jeszcze jakieś inne obrażenia. Widziałem na skroni ranę, ale sądzę, że nie jest niebezpieczna. Jednak stracił przytomność. Ułożyłem go i... Nieznajomy zbladł i dotknął lewego uda, potem prawego. Nad kolanami spodnie lepiły się od krwi. — Pan jest ranny! — krzyknęła Gerlinda. — To nic poważnego. Przy schodzeniu z rannym zahaczyłem o skałę. To nie mnie jest potrzebna szybka pomoc. Proszę, niech pani jedzie i sprowadzi tu kogoś. Niech zabierze liny, nosze i odrobinę mocnego wina. Ja wracam, będę czekał na pomoc. Nieznajomy dokładnie opisał, gdzie zostawił rannego. Gerlinda na szczęście znała to miejsce. Zanim odjechała z troską spojrzała na młodego mężczyznę. — Przecież pan jest ranny i potrzebuje pomocy! Zniecierpliwiony machnął ręką. — To może poczekać! Najpierw musimy się zająć pani ojcem. Gdybym pani nie spotkał, musiałbym zejść do wsi po pomoc. Proszę się pospieszyć! Nieznajomy powiedział to bardzo stanowczo i Gerlinda ruszyła do majątku tak szybko, jak na to pozwalała stroma droga. Kiedy nieznajomy został, twarz wykrzywił mu grymas bólu. Wyjął z kieszeni podręczną apteczkę. Zdjął spodnie i zobaczył na obu udach głębokie rany. Zabandażował je, ubrał się i powoli zaczął wspinać się z powrotem. Rannego zastał półprzytomnego. Leżał na pelerynie, głowa spoczywała na plecaku. Ojciec Gerlindy, Martin Olden, z trudem otworzył oczy i patrzył na swojego zbawcę. Nieznajomy, a był nim Norman Verden, nachylił się i zapytał: — Jak pan się czuje? — Nie najlepiej. Skąd się tutaj wziąłem? — Znalazłem pana tam, na górze, między skałami, w szczelinie i przyniosłem tutaj. — Dziękuję panu! Wiem, że musiało kosztować to pana wiele wysiłku. Jestem ciężki. Tak, tak, teraz przypominam sobie. Chciałem przeskoczyć wąską szczelinę, żeby skrócić drogę. Robiłem to nie raz. Tym razem pośliznąłem się i spadłem. Kiedy odzyskałem przytomność, stwierdziłem, że leżę na cudzej pelerynie, a pod głową mam cudzy plecak. — Poszedłem szukać pomocy, ponieważ nie mam sił, żeby samemu pana zanieść do wsi. Też jestem ranny, ale to nic poważnego. Ucieszyłem się, gdy spotkałem młodą damę na koniu niedaleko stąd. — O, to moja córka! — Tak. Domyśliła się, że chodzi o jej ojca chciała zaraz tutaj przyjść, ale jej wytłumaczyłem, że pan potrzebuje pomocy i poprosiłem, żeby pojechała do wsi. Opisałem dokładnie miejsce, gdzie jesteśmy. Niedługo powinna wrócić. Musimy pana przetransportować, sam pan nie może zejść z góry. — Nie. Sądzę, że złamałem prawą nogę. — Tak. Jeżeli pan pozwoli, założę prowizoryczny opatrunek na skroń. Mam w plecaku wszystko, co trzeba. Obandażowałem już siebie. — Przykro mi, że skaleczył się pan z mojego powodu! — rzekł Martin Olden. — Nie ma o czym mówić! Nie odważę się jednak ruszać pańskiej nogi. Mógłbym raczej zaszkodzić, niż pomóc. Miejmy nadzieję, że pańska córka szybko wróci. Kiedy Norman Verden wspomniał o Gerlindzie, ranny zmarszczył , czoło. Martin Olden ukrywał córkę przed ludźmi, zwłaszcza przed młodymi mężczyznami. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo krzywdzi młodą dziewczynę. Obawa, że córka odziedziczy po matce skłonność do lekkomyślności, uczyniła z tego rozsądnego mężczyzny człowieka podejrzliwego i dziwaka. Ta obawa spowodowała, że przed szesnastu laty kupił majątek Ringberghof, żeby żyć z córką w odosobnieniu z dala od ludzi i świata. Nawet teraz, kiedy leżał ranny, zdany na pomoc obcego człowieka, zaniepokoiło go, że Gerlinda rozmawiała z nieznajomym. Badawczo obserwował swojego wybawcę: był wysoki, przystojny, o szlachetnych rysach twarzy, opalony i wysportowany. Budził zaufanie. — Czy pan ma silne bóle? — Nie, jeżeli się nie ruszam. Proszę się nie martwić. Sądzę, że może mnie pan spokojnie zostawić tutaj. Moja córka zna każdą górską ścieżkę, znajdzie mnie i moi ludzie zabiorą nas do domu. Pan może kontynuować wycieczkę. Nieznajomy uśmiechnął się i pokręcił głową. — Przecież nie zostawię rannego człowieka w górach. — Ale pan też jest okaleczony i potrzebuje pomocy lekarza! — To nie są poważne rany. Sam założyłem opatrunek. Martin Olden nadal badawczo patrzył na nieznajomego. Ciemne oczy patrzyły szczerze. Uspokoił się nieco i pomyślał: „Nie wygląda na bawidamka, który zaleca się do każdej młodej kobiety! No, ale jest bardzo przystojny i może zaimponował takiej niedoświadczonej dziewczynie, jaką jest moja córka". Przecież to pierwszy obcy wykształcony mężczyzna, którego poznała. W dodatku okazał się zbawcą jej ojca, a tego Gerlinda nigdy nie zapomni. Olden zaczął się pocieszać myślą, że nieznajomy wyjedzie, a Gerlinda szybko przestanie o nim myśleć. Norman wyjął z plecaka płaską buteleczkę. — Czy mogę panu podać łyk koniaku? O, przepraszam, jeszcze się nie przedstawiłem. Nazywam się Norman Verden, jestem inżynierem i wybrałem się na krótki urlop w góry. Zresztą jest to związane z moją pracą. Może zje pan też kostkę czekolady? To bardzo wzmacnia organizm. Nie mam nic do jedzenia, tylko czekoladę, ponieważ obiad zaplanowałem w gospodzie we wsi. — Nie, dziękuję, nie jestem głodny! — rzekł Olden. Norman usiadł obok rannego. Obaj patrzyli na dolinę i wieś. Młody mężczyzna odczuwał silny ból, zacisnął jednak zęby i milczał. Nie chciał niepokoić starszego pana. Kiedy po pewnym czasie spojrzał na niego, stwierdził, że znowu stracił przytomność. Ból potęgował się, rany piekły, nogi puchły. Marzył, żeby już być we wsi i położyć się do łóżka. Jednak cierpliwie czekał na pomoc. Gerlinda galopem wjechała na obszerny dziedziniec głośno wołając służbę. Była pora obiadowa. Stajenny, szofer, ogrodnik i dziewczęta siedzieli w izbie. Słysząc głos młodej pani wybiegli z domu. Z kuchni szybko wyszła siwowłosa kobieta w niebieskiej, lnianej sukience i białym fartuchu. Dawna mamka Gerlindy prowadziła dom w Ringberghofie i była traktowana jak członek rodziny. Zdenerwowana zapytała przerażoną Gerlindę. — Dziecinko, co się stało? — Ojciec! Brigit, ojciec wpadł do szczeliny, złamał nogę, leży tam na górze na Jochwand, wiesz, tam na skalistym zboczu. Michel, siadaj do auta i jedź po lekarza, a wy dwoje weźcie nosze, liny i koce i ruszajcie na Jochwand. Gerlinda zeskoczyła z konia i podeszła do Brigit Stangel. — Mów, dziecinko, mów co się wydarzyło? Gerlinda drżącym głosem opowiedziała o wypadku. — Muszę zaraz wracać. Zostawię konia pod zboczem, a potem pójdę na Jochwand, żeby jak najprędzej być przy ojcu. Daj mi butelkę burgunda. Ojciec musi się wzmocnić, a poza tym i ten nieznajomy, który ojca uratował, też jest ranny. Wydobył ojca ze szczeliny w skale w ostatniej chwili. Mógł runąć w przepaść ! — Wielkie nieba! A kim jest ten obcy mężczyzna? Czy jest młody, czy stary? — zapytała zaniepokojona Brigit, wiedząc, że jej pan zabronił córce rozmawiać z młodymi mężczyznami. Gerlinda zamyśliła się i po chwili rzekła: — Czy jest młody? Sądzę, że nie całkiem młody, ale też nie stary. Chyba ma około trzydziestki. — A jak wygląda? Mów, dziecino! — Wysoki, tak jak ojciec, szczupły, ma ciemne oczy i jest opalony. Jednak widziałam, że jest blady. Bolą go pewnie rany na udach. Ale muszę wracać. Lekarz niech czeka, aż wrócimy. Przygotuj sypialnię ojca. Wiesz co, Brigit? Chyba wypada temu człowiekowi zaproponować, żeby został u nas. Lekarz go też zbada. Przygotuj pokój gościnny, ten mężczyzna nie może sam iść do wsi, potrzebuje naszej pomocy. — Dziecinko, to niemożliwe! Młody mężczyzna tutaj, w Ringberg-hof? Ojciec nigdy się nie zgodzi. — Ależ Brigit! Ojciec zawdzięcza mu życie! Przecież nie możemy pozwolić, żeby szedł ranny do wsi! Nie wierzę, by ojciec pozwolił na coś podobnego. Lekarz musi go zbadać i zadecydować, co dalej. Przygotuj pokój gościnny! Brigit była innego zdania. Znała chorobliwą obawę Martina Oldena: strach, że jego córka mogłaby spotkać niewłaściwego mężczyznę! Brigit zaczęła pracować w domu Oldena przed dwudziestu laty. Wtedy mieszkał w pięknej willi w Monachium. Zatrudnił Brigit jako mamkę do dziecka, a jej męża jako dozorcę. Gerlinda urodziła się kilka tygodni po śmierci córeczki Brigit. Zrozpaczona młoda mężatka całym sercem pokochała dziewczynę i została jej mamką, ponieważ piękna żona Oldena nie zajmowała się dzieckiem. Brigit była z tego bardzo zadowolona, choć oburzała ją bezduszność matki, która zaniedbywała własne dziecko. Potem nastały ciężkie czasy. Matka Gerlindy była obojętna nie tylko wobec córeczki. Często sama wychodziła na przyjęcia, a pod nieobecność męża przyjmowała wizyty wielu mężczyzn. Pewnego razu Brigit przypadkowo usłyszała, jak pani Olden zwierzała się jednemu z wielbicieli, że nie kocha swojego męża. Wyszła za niego, ponieważ jest bogaty i może jej zapewnić beztroskie, luksusowe życie. Brigit była zrozpaczona. Otoczyła czułą opieką dziecko i ojca jakby chciała ich chronić przed złem. A jej pan ubóstwiał kapryśną żonę i spełniał każdą jej zachciankę. Pewnego dnia doszło do katastrofy. Olden niespodziewanie wcześniej wrócił z podróży służbowej i zastał żonę w ramionach kochanka. Rzucił się na niego i omal nie udusił. Tej samej nocy kazał żonie opuścić dom. Przez kilka dni nie opuszczał sypialni. Kiedy się nieco uspokoił, przeprowadził rozwód. Wziął winę na siebie, jednak pod warunkiem, że żona zrezygnuje z dziecka. Matka nie przepadała za Gerlindą. Zadowoliła się pieniędzmi, za które wyjechała z kochankiem za granicę. Nikt nie wiedział gdzie i jak żyli. Wkrótce Martin sprzedał willę i kupił obszerny dom z ogrodem i lasem daleko od miasta. Do nowo kupionego majątku zabrał tylko córeczkę i Brigit z jej mężem. Poza nimi zatrudnił obcych, którzy nic nie wiedzieli o jego przeszłości. Olden ubóstwiał swoją córeczkę, ale nieustannie lękał się, że dziewczynka odziedziczyła po matce skłonność do lekkomyślnego życia. Z tego powodu nie utrzymywał kontaktów towarzyskich z nikim, z wyjątkiem wiejskiego pastora, jego żony i dwu córek w wieku Gerlindy. Dwa razy w miesiącu, w niedzielę, podejmowano obiadem tylko te cztery obce osoby. A teraz nagle zjawia się młody mężczyzna! Brigit zatroskana patrzyła za galopującą Gerlindą. Głęboko westchnęła i szepnęła do siebie: „Nadszedł czas, żeby dziecinka poznała ludzi i świat. Przecież ma dwadzieścia lat! Mój pan nie powinien się zadręczać. Gerlindą jest inna niż jej matka. Wdała się w swojego ojca, chociaż jest piękna jak matka!" Po chwili wróciła do kuchni. Dom był obszernym budynkiem, wzniesionym na wzór luksusowych szwajcarskich rezydencji wiejskich. Przypominał mały dworek. Martin kupił go od pewnego ministra. Dom stał w dużym ogrodzie pełnym starych buków i jodeł. W pewnej odległości, za wysokim żywopłotem, stały budynki gospodarcze i domek, w którym mieszkała służba. Tylko Brigit zajmowała pokój obok sypialni Gerlindy. Zewnętrzny, góralski styl budynku nie zdradzał luksusowego wyposażenia wnętrza, zaopatrzonego we wszystkie udogodnienia cywilizacji. W ogrodzie za żywopłotem był garaż, warzywniak cieplarnia i kurnik. Stajnię zajmowały rasowe konie, oborę kilka krów. Pan domu stale dostarczał świeże zające, sarny i kuropatwy do kuchni. 10 Wszelkie sprawunki załatwiano w Monachium, dwie godziny jazdy samochodem. Duże sklepy spożywcze i domy mody przygotowywały towary na telefoniczne zamówienia. Odbierał je szofer. Wszystko układało się jak najlepiej. Z dala od ruchu miejskiego nie odczuwano braku towarzystwa, a Gerlindą nie musiała rezygnować z modnych sukien, kostiumów sportowych i strojów do jazdy konnej. Gdy miała piętnaście lat, ojciec sprowadził wykwalifikowaną nauczycielkę. Uczyła Gerlindę języków obcych, historii, geografii i literatury. Nauka trwała cztery lata. Kiedy Olden uznał, że córka jest dostatecznie wykształcona, zwolnił nauczycielkę. Odtąd Gerlindą żyła z ojcem i Brigit, która owdowiała. Po śmierci męża stara mamka poświęciła swoje życie wychowance, która niedawno ukończyła dwadzieścia lat. Była jednak niedoświadczona i wiedziała o życiu mniej niż czternastoletnie dziewczynki z dużych miast. Dwie córki pastora, z którymi spotykała się dwa razy w miesiącu, opowiadały o „życiu w mieście". Były tam przez rok na pensji, skąd przywoziły tajemnicze wiadomości, które dziwiły Gerlindę. Nie przystawały bowiem zupełnie do sposobu życia w Ringberghof. Pędziła do rannego ojca. Na końcu ścieżki zeskoczyła z konia, przywiązała wodze do drzewa i zaczęła się wspinać po zboczu. Po kilkunastu minutach dotarła na Jochwand. Przyklękła przy ojcu. Wyjęła z torby butelkę burgunda, napełniła płaski pucharek i podała rannemu. — Lindo! To ty? ¦ — Kochany ojcze — jak się czujesz? — Nie najgorzej, ale wolałbym leżeć w miękkim łóżku. Gerlindą spojrzała na Verdena. Uśmiechnął się i rzekł spokojnie: — Proszę się nie martwić o ojca! Sądzę, że doznał nieskomplikowanego złamania nogi, a rana na skroni nie jest groźna, chociaż bardzo bolesna. Pani ojciec poczuje się lepiej, kiedy będzie już w domu i lekarz opatrzy złamaną nogę. Wyciągając ku niemu rękę powiedziała: — Serdecznie dziękuję za pomoc okazaną mojemu ojcu, mimo że pan sam doznał obrażeń. Mam nadzieję, że nie jest pan poważnie ranny. 11 Gerlinda mówiła to z tak wielkim przejęciem, że Martin Olden spojrzał na nią zaniepokojony. Wydawał się sam sobie niewdzięcznikiem, jednak pragnął, żeby ten młody mężczyzna odszedł. Ku swojemu przerażeniu patrzył, jak nieznajomy trzyma podaną dłoń Gerlindy i uśmiechając się odpowiada: — Proszę się o mnie nie martwić, teraz potrzebuje pomocy pani ojciec. Czy ludzie z noszami są już w drodze? — Tak, niedługo powinni tutaj być. Jechałam konno, więc ich wyprzedziłam. Chciałam, podać ojcu trochę burgunda. Może i pan zechce się napić, panie... Gerlinda zawahała się, a młody mężczyzna ukłonił się. — Nazywam się Norman Verden. — Może i pan zechce się napić, panie Verden. — Musisz mówić „panie doktorze Verden"! — mruknął niechętnie Martin Olden. — O, zapamiętam pańskie nazwisko! Gdyby nie pan, nikt nie znalazłby ojca w tej głębokiej szczelinie. Ponieważ zawsze wracasz z górskiej wyprawy dopiero wieczorem, poszukiwania rozpoczęlibyśmy nocą. Kto wie, jak długo musiałbyś tam leżeć? Nie chcę o tym myśleć! Panie doktorze, jeszcze raz serdecznie panu dziękuję! Olden był niespokojny. Po chwili zapytał: — Dlaczego oni tak długo nie przychodzą? Gerlinda uspokajała ojca, a oczarowany Verden obserwował smukłą sylwetkę i zgrabne ruchy. Miał wrażenie, że jeszcze nigdy w życiu nie widział tak pięknej kobiety. Usłyszeli wołanie. Gerlinda wyszła naprzeciw wołającym kilka kroków. Wkrótce wróciła. — Panie doktorze, obawiam się, że będzie bardzo trudno znieść ojca z tej góry. — Proszę się nie martwić! Ułożymy go na noszach i przywiążemy linami. Nic złego nie może się wydarzyć. Oczywiście musimy schodzić powoli i ostrożnie. Kiedy zjawili się zdyszani ludzie z majątku, Verden wydał polecenia. Był doświadczonym alpinistą i wiedział, jak zabezpieczyć rannego na noszach. Po kilkunastu minutach mieli za sobą najtrudniejszy odcinek ścieżki. Przystanęli u podnóża zbocza, gdzie 12 pasł się wierzchowiec Gerlindy. Po krótkim odpoczynku ruszyli ku dolinie. W domu już czekał lekarz. Rannego ułożono w sypialni. Kiedy Gerlinda chciała pomóc przy badaniu, lekarz rzekł: — To nie jest odpowiedni widok dla pani delikatnego serduszka! Pani Brigit ma doświadczenie i będzie mi asystować. Po opatrzeniu rany na czole i nastawieniu złamanej nogi będzie pani mogła przyjść do ojca. Gerlinda wyszła przed dom i zobaczyła oddalającego się Verdena. Szybko pobiegła za nim. — Panie doktorze! Odwrócił się i widząc jej bladą, wzburzoną twarz zapytał: — Co się stało? — Dokąd pan idzie? — Do wsi, do gospody, gdzie mieszkam. Tutaj nie jestem już potrzebny. Patrzyła na niego z wyrazem wyrzutu w oczach i rzekła: — Proszę pana! Chyba pan nie posądza nas o brak serca! Jak moglibyśmy pozwolić, żeby pan z okaleczonymi nogami szedł do wsi! To godzina drogi. Jeżeli mój ojciec nie zaprosił pana, to stało się to wyłącznie z powodu szoku. Przecież jest rzeczą naturalną, że zostanie pan w Ringberghof tak długo, aż będzie pan mógł swobodnie chodzić. — Nie chciałbym państwu sprawiać kłopotu! — Jak może pan mówić coś podobnego? Zbawca mojego ojca nie może być uciążliwym gościem w naszym domu! Nie pozwalam panu opuszczać nas. Pokój dla pana jest przygotowany, a lekarz po zbadaniu ojca zajmie się panem! Wzięła Normana pod rękę i prowadziła ku domowi. Młody mężczyzna nie czuł się najlepiej. Chętnie zgodził się zostać. Może kusiła go też perspektywa bliższego poznania czarującej młodej damy? Oczywiście nie miał pojęcia, że jego pobyt w Ringberghof będzie Martinowi Oldenowi bardzo niemiły. — A więc wolno mi przyjąć pani miłe zaproszenie? — Oczywiście, nie trzeba o to pytać! Gerlinda zapytała pokojówkę, który pokój przygotowano dla pana doktora Verdena. Usłyszała, że pani Brigit poleciła pościelić łóżko w pokoju dawniej zajmowanym przez nauczycielkę. Gerlinda za- 13 prowadziła gościa na pierwsze piętro do dużego, słonecznego pokoju z łazienką. — Proszę, panie doktorze! Zaraz tu przyjdzie szofer, Michel, on zawsze pomaga ojcu przy toalecie. — A może pani ojciec potrzebuje jego pomocy? — Chwilowo nie! Są przy nim Brigit i lekarz. Kiedy pan się położy, proszę posłać Michela do kuchni po drugie śniadanie. — Jak mam pani dziękować za tyle uprzejmości? — Jeżeli mowa o tym, kto ma dziękować, to z całą pewnością jesteśmy to my, mój ojciec i ja! A więc lekarza poślę do pana, jak tylko wyjdzie z sypialni ojca. — To nie jest pilne! — A właśnie że pilne. Zbyt długo zaniedbywał pan swoje rany. Widzę, że pan cierpi, chociaż stara się ukrywać ból. Może mogłabym panu pomóc? Umiem robić opatrunki! Chętnie pozwoliłby pięknej dziewczynie zająć się ranami, lecz obawiał się, że krew i spuchnięte nogi nie będą miłym widokiem. Podziękował: — Pani jest bardzo uprzejma, ale zaczekam na lekarza. Skinęła głową i zeszła po schodach. Po chwili zjawił się szofer, który czasem pełnił obowiązki służącego Martina Oldena. Niósł tacę z zakąską. Postawił ją na stole i podszedł do Normana, który z trudem zdejmował buty. Szybko mu pomógł przy rozbieraniu, a kiedy ujrzał głębokie rozcięcia na udach, zawołał: — Jezusie! Ale się pan urządził! Czy pan też spadł ze skały? — Nie, niezgrabnie przeskoczyłem szczelinę spiesząc z pomocą panu Oldenowi. Proszę przygotować kąpiel, tylko żeby woda nie była gorąca. Muszę zmyć krew. Michel nie był przekonany, czy rany należy myć wodą, ale Norman kazał wyjąć z plecaka środek aseptyczny, który wlał do wanny. Odświeżony i przebrany w czystą bieliznę Norman w końcu położył się do łóżka. Michel uśmiechnął się i rzekł: — No, teraz pan wreszcie może solidnie odpocząć. Pójdę po lekarza. Te rany nie wyglądają dobrze. Nogi spuchły, skóra sczerwieniała. Nie każdy człowiek wytrzymałby tak długo tam na górze! 14 — Przecież nie mogłem zostawić rannego na łasce losu! Każdy postąpiłby tak jak ja, czyż nie, Michel? Szofer podrapał się po głowie. — No, nie jestem taki pewny. Musi pan być bardzo silny. Ale teraz proszę coś zjeść. Panienka nakazała mi się panem zająć, a do obiadu jeszcze cała godzina. Pani Brigit musi najpierw zadbać o naszego pana. Norman spojrzał na tacę. — Wydaje mi się, że będę mógł czekać na obiad dłużej niż godzinę. Tyle tu wspaniałych rzeczy! — Panienka własnoręcznie to przygotowała. Michel zadowolony stwierdził, że Verden z apetytem zabrał się do jedzenia. Przed odejściem zamierzał gościa nakryć lekką kołdrą, ale Norman rzekł: — Proszę tego nie robić. Nie chcę ruszać ran, dopóki nie przyjdzie lekarz. Poza tym nie jest mi zimno. — Proszę pana, rany są głębokie. Bardzo się pan skaleczył! — Tak, uderzyłem o ostrą skałę, kiedy schodziłem tam gdzie leżał pan Olden. Było stromo i dziwię się, że sam nie spadłem w przepaść. Bogu dzięki, pan Olden doznał tylko złamania nogi. — Myślę, że kość szybciej się zarośnie, niż zagoją się pańskie rany! — Mam nadzieję, że po założeniu właściwego opatrunku będę mógł wrócić do wsi. — O tym musi zadecydować lekarz — stwierdził rzeczowo Michel i zapytał, czy jest jeszcze potrzebny. Poprawił poduszki, wziął tacę i opuścił pokój. Norman leżał czekając na lekarza a przed oczyma miał twarz pięknej dziewczyny, która od pierwszego wejrzenia wywarła na nim głębokie wrażenie. Badając Martina lekarz stwierdził proste złamanie nogi i powierzchowne skaleczenie na skroni. Po upływie pół godziny poproszono Gerlindę do sypialni ojca, żeby się naocznie przekonała o stanie jego zdrowia. — Ojcze, czy bardzo bolało? — Nie, Lindo, ale jestem strasznie zmęczony. Chcę spać! Lekarz dał mi środek uspokajający. — Pani ojciec potrzebuje spokoju — potwierdził lekarz delikatnie wyprowadzając dziewczynę z pokoju. Na korytarzu dziewczyna objęła Brigit. — Proszę, powiedz, czy ojciec bardzo cierpi? — Uspokój się, dziecinko! Wszystko w porządku! Musimy dziękować Panu Bogu, że nie stało się nic gorszego! — Tak. Panu Bogu i wybawcy ojca! Tylko panu doktorowi Verdenowi zawdzięczamy życie ojca! Ale teraz muszę prosić lekarza, żeby poszedł do naszego gościa. Obawiam się, że ma silne bóle. Proszę, pójdź z lekarzem do niego i zajmij się wszystkim, żeby czuł się tutaj dobrze. Pamiętaj o dobrym jedzeniu. Brigit nieco zmartwiona patrzyła na Gerlindę. — Dziecinko! A co na to powie ojciec? Przyjęliśmy pod nasz dach tego młodego mężczyznę. Będzie niezadowolony! Dziewczyna spąsowiała. — Czy miałyśmy pozwolić, żeby ranny szedł do wsi? Był już w drodze, ale go dogoniłam. Przecież ojciec nie odmówi pomocy 16 człowiekowi który z narażeniem własnego życia uratował go od niechybnej śmierci! Spiesząc do ojca sam odniósł poważne rany. Nie posądzam ojca o brak serca! — Nie, nie! Nie to miałam na myśli. Ale wiesz, że ma swoje zasady. Nie chce, żebyś zawierała znajomości z młodymi mężczyznami. — Dlaczego? Brigit powiedz mi, dlaczego ojciec jest taki dziwny właśnie pod tym względem? Brigit wzruszyła ramionami. Nie chciała i nie miała prawa podać prawdziwego powodu, ale wiedziała, że byle wymówka Gerlindy nie przekona. — Dziecinko, ojciec bardzo cię kocha i martwi się o twój los. Jesteś dla niego jedyną kochaną istotą, która mu została na świecie. Ojciec wyobraża sobie, że obcy ludzie mogliby cię skrzywdzić. Z tego powodu żyjemy tutaj w odosobnieniu. Gerlinda założyła ręce na piersi. — Przecież nie mogę wiecznie żyć w tej górskiej pustelni! Tęsknię za światem i ludźmi! Brigit przeraził ten wybuch szczerości. Po raz pierwszy Gerlinda otwarcie wyraziła swoje marzenie. Stara mamka doskonale rozumiała młodą dziewczynę. Siląc się na spokój powiedziała: — Lindo, dziecinko, nie powinnaś tak mówić. Gdyby ojciec to słyszał, bardzo by się zmartwił. Pamiętaj, wiele przeżył i wycierpiał. Pojawił się lekarz. — Pani ojciec śpi. Proszę mu nie przeszkadzać, sen dobrze mu zrobi. Wieczorem przyjdę jeszcze raz. Gerlinda zatrzymała go. — Proszę pana, teraz musi pan obejrzeć rany na nogach tego młodego człowieka, który uratował ojca. — Ach tak, byłbym zapomniał. Gdzie on jest? — Zaprowadzę pana do niego, leży w pokoju na piętrze — odezwała się Brigit. — Mam nadzieję, że to nic poważnego. Gerlinda stała i zatroskana patrzyła za odchodzącymi. Była niespokojna nie tylko z powodu wypadku ojca. Obecność obcego mężczyzny, w dodatku inteligentnego światowca, przyprawiała ja o dziwne wzruszenia. Taki ktoś gości w domu jej ojca! Doktor Norman Yerden 2 Niewinna 17 wywarł na dziewczynie ogromne wrażenie: był bardzo przystojny i sympatyczny, ale przede wszystkim zaimponował jej swoim zachowaniem i odwagą. Cieszyło ją, że został i przyjął zaproszenie. Nie potrafiła sobie wyobrazić, żeby ojciec mógł odmówić gościny człowiekowi, który go uratował. Gdyby jednak ojciec to uczynił, nie pozwoliłaby Verdenowi odejść. Nie, z całą stanowczością sprzeciwiłaby się woli ojca! Dobrze się stało, że nie musiała pytać o pozwolenie i sama podjęła decyzję. Brigit wprowadziła lekarza do pokoju gościa. Podziękowała mu, że uratował jej pana, a potem asystowała lekarzowi. — No, no, ale się pan urządził! — mruknął lekarz. — Co pan robił? Nastąpiło zapalenie skóry wokół ran! Na szczęście jest pan młody i silny, więc wszystko skończy się dobrze, chociaż stracił pan dużo krwi. Poleży pan kilka dni, powiedzmy tydzień wcześniej nie wolno panu wstawać z łóżka! — Wykluczone! Panie doktorze, mam jeszcze tylko osiem dni urlopu! Miałbym leżeć w łóżku zamiast wędrować po górskich szlakach? — Przez te osiem dni nie będzie pan w stanie chodzić, więc proszę się pożegnać z myślą o wspinaczkach. Zresztą niech pan spojrzy przez okno: Alpy są jak na dłoni! Może się pan rozkoszować górami, ile pan chce. Ale w łóżku. — Przecież nie mogę być ciężarem dla państwa Olden przez cały tydzień! — Ponieważ uratował pan życie gospodarzowi tego pięknego domu, jest rzeczą naturalną, że będzie pan tutaj pielęgnowany, dopóki pan nie stanie na nogi. Brigit przestała się obawiać gniewu Oldena. Dobry Bóg wiedział, co robi. Poza tym Gerlinda życzyła sobie, żeby Norman Verden został do dnia, kiedy będzie mógł chodzić. Wyprostowała się i patrząc na Normana rzekła zdecydowanym głosem: — Proszę pana, nie jesteśmy dzikusami i niewdzięcznikami! Nie pozwolimy odejść człowiekowi, który potrzebuje pomocy. Nasza panienka nie pozwoliłaby, żeby pan ruszył w drogę z takimi ranami! Proszę się nie martwić, wyleczymy pana! Norman uśmiechnął się i odparł: 18 — Nie mam odwagi sprzeciwiać się woli panny Olden. Jednak nie będę leżał w łóżku. Tam, przy oknie, stoi kanapa, położę się na niej. Będę miał piękny widok. — Dobrze, może pan leżeć na kanapie, ale proszę się nie ruszać, żeby szwy nie popękały. Dam zastrzyk, nie będzie bolało — zapewnił lekarz. — Zgadzam się na wszystko, chcę szybko wyzdrowieć. Nie chcę być ciężarem dla moich miłych gospodarzy. — O tym nie ma mowy! — zapewniała gościa Brigit zastanawiając się, jak powiadomić o wszystkim swojego srogiego pana. Po upływie pół godziny Norman miał zabandażowane uda. Lekarz rzekł: • — Będzie pan miał pamiątkę, kilka blizn. Pod ubraniem nie będą widoczne. — Żeby tylko kolana nie były sztywne! — martwił się Norman. — To panu nie grozu, jednak musi pan spokojnie leżeć! W przeciwnym razie za nic nie ręczę! — Będę leżał nieruchomo. — Jeżeli pan będzie posłusznym pacjentem, za osiem dni wyruszy pan w góry. Czy jeszcze jakieś życzenia? Może przesłać komuś wiadomość? Żonie, rodzinie. Mogę nadać telegram. Brigid nadstawiła uszu. — Nie mam żony. Chciałbym jednak przesłać ten adres siostrze. Proszę nie wspominać o wypadku. Nie chcę, żeby się niepokoiła! Napisał na kartce kilka słów i podał ją lekarzowi. Kiedy lekarz zjawił się na parterze, Gerlinda podeszła doń z lękiem w oczach. — Jak się czuje doktor Verden? — Zjawiłem się w ostatniej chwili. Stracił dużo krwi i nie można było dłużej zwlekać z zaopatrzeniem ran. Są głębokie i musiałem założyć kilka szwów. Ten młody człowiek musi leżeć z osiem dni, absolutnie nie wolno mu chodzić. Całe szczęście, że nie poszedł do wsi. Mogłoby się to źle skończyć. No, jest silny, młody i szybko wyzdrowieje. Prosił, żeby mógł leżeć na kanapie przy oknie, by mógł patrzeć na góry. Martwi się, że sprawia państwu kłopot, ale pani Brigit wytłumaczyła mu, że zbawcy pana Oldena należy się gościnność i opieka. 19 wywarł na dziewczynie ogromne wrażenie: był bardzo przystojny i sympatyczny, ale przede wszystkim zaimponował jej swoim zachowaniem i odwagą. Cieszyło ją, że został i przyjął zaproszenie. Nie potrafiła sobie wyobrazić, żeby ojciec mógł odmówić gościny człowiekowi, który go uratował. Gdyby jednak ojciec to uczynił, nie pozwoliłaby Verdenowi odejść. Nie, z całą stanowczością sprzeciwiłaby się woli ojca! Dobrze się stało, że nie musiała pytać o pozwolenie i sama podjęła decyzję. Brigit wprowadziła lekarza do pokoju gościa. Podziękowała mu, że uratował jej pana, a potem asystowała lekarzowi. — No, no, ale się pan urządził! — mruknął lekarz. — Co pan robił? Nastąpiło zapalenie skóry wokół ran! Na szczęście jest pan młody i silny, więc wszystko skończy się dobrze, chociaż stracił pan dużo krwi. Poleży pan kilka dni, powiedzmy tydzień wcześniej nie wolno panu wstawać z łóżka! — Wykluczone! Panie doktorze, mam jeszcze tylko osiem dni urlopu! Miałbym leżeć w łóżku zamiast wędrować po górskich szlakach? — Przez te osiem dni nie będzie pan w stanie chodzić, więc proszę się pożegnać z myślą o wspinaczkach. Zresztą niech pan spojrzy przez okno: Alpy są jak na dłoni! Może się pan rozkoszować górami, ile pan chce. Ale w łóżku. — Przecież nie mogę być ciężarem dla państwa Olden przez cały tydzień! — Ponieważ uratował pan życie gospodarzowi tego pięknego domu, jest rzeczą naturalną, że będzie pan tutaj pielęgnowany, dopóki pan nie stanie na nogi. Brigit przestała się obawiać gniewu Oldena. Dobry Bóg wiedział, co robi. Poza tym Gerlinda życzyła sobie, żeby Norman Verden został do dnia, kiedy będzie mógł chodzić. Wyprostowała się i patrząc na Normana rzekła zdecydowanym głosem: — Proszę pana, nie jesteśmy dzikusami i niewdzięcznikami! Nie pozwolimy odejść człowiekowi, który potrzebuje pomocy. Nasza panienka nie pozwoliłaby, żeby pan ruszył w drogę z takimi ranami! Proszę się nie martwić, wyleczymy pana! Norman uśmiechnął się i odparł: 18 — Nie mam odwagi sprzeciwiać się woli panny Olden. Jednak nie będę leżał w łóżku. Tam, przy oknie, stoi kanapa, położę się na niej. Będę miał piękny widok. — Dobrze, może pan leżeć na kanapie, ale proszę się nie ruszać, żeby szwy nie popękały. Dam zastrzyk, nie będzie bolało — zapewnił lekarz. — Zgadzam się na wszystko, chcę szybko wyzdrowieć. Nie chcę być ciężarem dla moich miłych gospodarzy. — O tym nie ma mowy! — zapewniała gościa Brigit zastanawiając się, jak powiadomić o wszystkim swojego srogiego pana. Po upływie pół godziny Norman miał zabandażowane uda. Lekarz rzekł: — Będzie pan miał pamiątkę, kilka blizn. Pod ubraniem nie będą widoczne. — Żeby tylko kolana nie były sztywne! — martwił się Norman. — To panu nie grozu, jednak musi pan spokojnie leżeć! W przeciwnym razie za nic nie ręczę! — Będę leżał nieruchomo. — Jeżeli pan będzie posłusznym pacjentem, za osiem dni wyruszy pan w góry. Czy jeszcze jakieś życzenia? Może przesłać komuś wiadomość? Żonie, rodzinie. Mogę nadać telegram. Brigid nadstawiła uszu. — Nie mam żony. Chciałbym jednak przesłać ten adres siostrze. Proszę nie wspominać o wypadku. Nie chcę, żeby się niepokoiła! Napisał na kartce kilka słów i podał ją lekarzowi. Kiedy lekarz zjawił się na parterze, Gerlinda podeszła doń z lękiem w oczach. — Jak się czuje doktor Verden? — Zjawiłem się w ostatniej chwili. Stracił dużo krwi i nie można było dłużej zwlekać z zaopatrzeniem ran. Są głębokie i musiałem założyć kilka szwów. Ten młody człowiek musi leżeć z osien^ dni, absolutnie nie wolno mu chodzić. Całe szczęście, że nie poszedł do wsi. Mogłoby się to źle skończyć. No, jest silny, młody i szybko wyzdrowieje. Prosił, żeby mógł leżeć na kanapie przy oknie, by mógł patrzeć na góry. Martwi się, że sprawia państwu kłopot, ale pani Brigit wytłumaczyła mu, że zbawcy pana Oldena należy się gościnność i opieka. 19 Gerlinda odetchnęła z ulgą. — Brigit ma rację! Mamy dług wdzięczności wobec doktora Verdena i ojciec musi wyrazić zgodę na jego pobyt w naszym domu. — Czy pani dopuszcza myśl, że ojciec mógłby się sprzeciwić? — Proszę pana, jest pan naszym lekarzem od lat i wie pan jak ojciec unika wszelkich kontaktów z obcymi ludźmi i nie godzi się, żeby nam przeszkadzano w naszej samotności. ' — Tak, tak, znam go i wiem, że to jego obsesja. Wszyscy mamy jakieś dziwactwa, ale w tym wyjątkowym wypadku musi odstąpić od swojej zasady. Wieczorem znowu przyjdę i wtedy wytłumaczę mu, jak sprawa wygląda. Jednak nie wierzę, by się sprzeciwiał. — Och, kochany panie doktorze! Proszę, niech pan przekona ojca! Na razie nie powiemy mu, że doktor Verden leży w naszym domu. — Pan Olden dostał środek nasenny i będzie spał do wieczora. Proszę się zdać na mnie! Brigit, która właśnie nadeszła, słyszała ostatnie słowa lekarza. — Dziecinko, to dobrze, że pan doktor przekona ojca o konieczności udzielenia gościny i opieki panu Verdenowi. Wielki Boże, te rany wyglądają strasznie. Ale nie narzekał i nie jęczał, kiedy pan doktor zakładał szwy. Prosił tylko, żeby mu pozwolić leżeć na kanapie przy oknie. Będąc w ogrodzie możesz z nim rozmawiać, żeby mu czas szybciej mijał. Z pewnością go to ucieszy. Martwi się, że sprawia nam kłopot, ale zaraz mu wytłumaczyłam, że nie jesteśmy niewdzięcznikami! Nie wierzę, żeby twój ojciec wyraził sprzeciw. W końcu ten młody człowiek uratował mu życie. — Ja też tak sądzę! A jak czuje się doktor Verden? — Myślę, że dobrze. Jest jednak niezadowolony, iż musi leżeć i nie może chodzić po górach. Wiesz, dziecinko, prosił lekarza o nadanie telegramu do rodziny z naszym adresem, ale zastrzegł, żeby nic nie wspominać o wypadku. Gerlinda zbladła. — Do rodziny? Czy on ma żonę? Brigit zaniepokoił wyraz twarzy Gerlindy, starała się jednak mówić spokojnie. — Nie, nie! Nie ma żony, ma starszą siostrę i nie chce, żeby się niepokoiła. No, idę do kuchni. Muszę się zająć obiadem. 20 — Brigit, postaraj się, żeby wszystko było smaczne. Doktor Verden musi nabrać sił żeby szybko wyzdrowieć! — Oczywiście. Obiad będzie taki, jakiego potrzebują rekonwalescenci. Nie martw się, dziecinko! Idź do ogrodu i porozmawiaj z naszym gościem! — Czy nie powinnam zajrzeć do ojca? — Nie, nie przeszkadzaj mu, śpi. Kiedy się obudzi, na pewno nas zawoła. — Brigit, czy to wypada, żebym rozmawiała przez okno z doktorem Verdenem? — Mój Boże! Będzie zadowolony, że nie musi się nudzić. No zmykaj. Gerlinda powoli wyszła z domu. Obeszła dom i z silnym biciem serca stanęła pod oknem. Było jednak wysoko i z trudem mogła go dostrzec. Przypomniała sobie, że dawniej wspinała się na konary starej gruszy. Wtedy siadywała na konarach i rozmawiała z nauczycielką. A może by teraz znów wspiąć się na drzewo? Cofnęła się kilka kroków, stanęła na polcach uniosła głowę do góry: zobaczyła twarz Normana. Był blady i miał zamknięte oczy. Pomyślała, że śpi i chciała wrócić do domu, ale Verden otworzył oczy, jakby poczuł jej wzrok. — Och, to pani! Gerlinda spąsowiała, lecz odparła siląc się na spokój. — Myślałam, że pan śpi i chciałam odejść. Brigit jest zdania, że pan się nudzi i kazała mi tutaj przyjść. — To bardzo miło z jej strony! — Jak się pan czuje? — Teraz już dobrze. Niestety, lekarz kazał mi leżeć. Zabronił chodzenia i wycieczek w góry. To pokuta za moje grzechy! — To bardzo łagodna pokuta! — Ale ja nie mam grzechów! Jak się miewa pani ojciec? — Śpi. ¦ . — Czy nie przeszkadzamy mu rozmawiając? — Nie, jego sypialnia jest po drugiej stronie domu. — To się świetnie składa. Obawiam się jednak, że pani się szybko zmęczy stojąc na placach i patrząc w okno z uniesioną głową. Może 21 zechciałaby pani przynieść krzesło? Przecież to bardzo niewygodna pozycja! — Krzesło niewiele pomoże. Jest inny sposób, jednak obawiam się, że pan wyśmieje się ze mnie! — Z całą pewnością tego nie zrobię. Daję słowo! Gerlinda spojrzała na gruszę. — Pokój, w którym pan leży, zajmowała dawniej moja nauczycielka. Często wspinałam się na konary tej gruszy, siadałam tam i rozmawiałyśmy. Mogłabym to zrobić również teraz, ale przecież nie jestem już dzieckiem. — Zauważyłem dzisiaj, że pani jest doskonałą alpinistką. Gerlinda była jeszcze w stroju jeździeckim. Zanim Norman skończył zdanie, wspięła się na gruszę i wygodnie usiadła między dwoma grubymi konarami. — Czy jest pan zadowolony, że teraz mi wygodniej? Zaskoczony patrzył na młodą dziewczynę. — Tak! Pani jest zwinna jak wiewiórka! — Od dzieciństwa wspinam się na drzewa. Ale chyba nie wypada, żeby młoda dama siedziała na drzewie. Brigit gniewa się, kiedy mnie przyłapie na gruszy. A co pan o tym sądzi? — Uważam, że to bardzo roztropnie, jeżeli człowiek usuwa z drogi wszelkie przeszkody. Młode damy w miastach nie mają okazji wspinać się na drzewa. Uprawiają inne sporty. Czy pani stale mieszka tutaj, w Ringberghof? Zamyśliła się. — Tak. Od lat, od kiedy pamiętam. Zawsze sami: ojciec, ja i Brigit i oczywiście służba. Naszymi jedynymi gośćmi są pastor z żoną i ich dwie córki. Przyjeżdżają dwa razy w miesiącu. Te dwie młode panny opowiadają mi o życiu na świecie. Były przez rok na pensji w Monachium. — Pani nigdy nie opuszcza Ringberghof? — Nie. Nigdy nie chodzę dalej niż do wioski. Pan jest naszym pierwszym gościem, poza pastorem i jego rodziną. Ojciec obawia się, żeby źli ludzie nie wyrządzili mi krzywdy. Brigit mówiła, że ojciec stał się odludkiem, od kiedy miał ciężkie przeżycia. Proszę się nie dziwić, że nie zapraszał pana do pozostania u nas. Strasznie boi się o mnie! Bardzo 22 mnie kocha i ja kocham jego. Jesteśmy sami na świecie, nie mamy nikogo. — Czy pani matka nie żyje? — Nie. Umarła, kiedy byłam bardzo mała. Nie pamiętam nawet jak wyglądała. Ojciec nie chce rozmawiać o matce. Bardzo kocham ojca, ale czasem tęsknię za matką. — Moja matka zmarła przed dwudziestu laty, przy porodzie mojej młodszej siostry. Mam jeszcze jedną siostrę, starszą ode mnie o siedem lat. Ona zastępowała nam matkę. — Czy pan mieszka z siostrami? — Nie. Mam mieszkanie w pobliżu naszej firmy, a szwagier i siostry mieszkają w domu rodziców w Monachium. Mój szwagier zajmuje się działem handlowym firmy, a ja technicznym. — Czy wolno zapytać, co pan robi? — Proszę pytać o wszystko, co panią interesuje. Jestem gościem w pani domu i powinna pani wiedzieć, komu ofiarowała gościnę. Gerlinda oblała się rumieńcem. — Och, proszę mnie nie zrozumieć źle! Pan sobie w ogóle nie może wyobrazić, co czuję, kiedy słyszę o życiu w mieście. Moje przyjaciółki, córki pastora, muszą mi dokładnie opowiadać wszystko, co przeżyły na pensji. Muszę z nimi rozmawiać po kryjomu. Ojciec nie śmie wiedzieć, że tęsknię za światem i za życiem w mieście! Poruszony patrzył na jej smutną twarz. — Proszę się nie przejmować. Przecież ojciec nie będzie mógł pani na zawsze zatrzymać w Ringberghof. Czy mogę zapytać, ile pani ma lat? — Niedługo skończę dwadzieścia. — Wygląda pani o wiele młodziej. Właściwie powinna pani być wdzięczna, że ojciec chroni panią przed złymi wpływami wielkomiejskiego towarzystwa. Tam dzieją się dziwne i przykre rzeczy! — A pańska młodsza siostra? — Jest wprawdzie nowoczesną młodą damą, ale moja starsza siostra doskonale ją wychowała. Jest poważna i pracowita. Codziennie spędza w biurze osiem godzin. Od roku jest trzecim udziałowcem w naszej firmie. — Pan jeszcze nie powiedział czym się pan zajmuje. 23 — Nasza firma specjalizuje się w przedsięwzięciach inżynierskich. Mój szwagier kieruje przedsiębiorstwem, a ja nadzoruję roboty techniczne. Zdradzę pani tajemnicę. W pobliżu budujemy kolejkę linową na najwyższy szczyt. Gerlinda poruszyła się tak gwałtownie, że omal nie spadła z drzewa. — Słyszałam o tym. Czy pan będzie tutaj, przy budowie tej kolejki? — Będę musiał często przyjeżdżać, żeby sprawdzać, jak postępują prace. — O, bardzo się cieszę! — zawołała i natychmiast umilkła. — Mam nadzieję, że będzie mi wolno odwiedzić panią! Speszyła się i szepnęła: — Żeby tylko ojciec wyraził zgodę! — Musi się zgodzić. Może uda mi się przekonać pana Oldena, że nie może pani dłużej trzymać w tym odosobnieniu? — Obawiam się, że się sprzeciwi. — Czy byłoby pani przykro, gdybyśmy się... gdybyśmy się więcej nie spotkali? — Tak, byłoby mi bardzo przykro! Normana cieszyła jej niewinność i naturalność. — Naprawdę? — szepnął. Gerlinda uświadomiła sobie, że nie powinna była tego powiedzieć. — Przecież pan jest wybawcą mojego ojca. Jak mogłabym nie czyt sobie ponownego spotkania z panem? — A więc tylko z tego powodu? A ja wyobrażałem sobie, że wydaję się pani choć trochę sympatyczny. Przez chwilę milczała. — Oczywiście. Jest pan sympatyczny! Czy może być inaczej, skoro pan uratował życie mojego ojca? — Cieszę się. Ja też poczułem do pani sympatię od pierwszej chwili. Gerlinda zarumieniła się i zaczęła ostrożnie złazić z drzewa. — Muszę wracać do domu. Niedługo podadzą obiad, muszę się przebrać. — Szkoda! Bardzo szybko minęła ta pogawędka! — Jeżeli pan chce, mogę przyjść po obiedzie. — Będzie to z pani strony dobry uczynek. Oczywiście, jeżeli w sukience zdoła pani wejść na drzewo. 24 Spojrzała na niego zdziwiona. — Czy pan myśli, że nie potrafię? Sukienka wcale mi nie przeszkadza. — A więc mogę powiedzieć: do zobaczenia? — Dobrze, wrócę za godzinę. A może pan chce się zdrzemnąć? — Nie,'nie jestem do tego przyzwyczajony. — Przecież pan jest ranny! — Nie, nie, proszę mnie nie zostawiać samego. Będę się bardzo nudził. — Dzisiaj mogę panu dotrzymać towarzystwa, jutro będę musiała być przy ojcu. Ale Brigit może pana odwiedzić! — Wiem, że pani Brigit jest bardzo zajęta. A poza tym wolę rozmawiać z panią. Zeskoczyła z drzewa; skinęła głową i pobiegła ku domowi. Norman zamyślił się patrząc za nią, dopóki nie zniknęła za rogiem budynku. Nigdy nie spotkał tak niewinnej ludzkiej istoty! Była naturalna i szczera, a przy tym taka piękna, taka kobieca! Wywierała na niego dziwny urok. Czyż nie było jego obowiązkiem pomóc jej wydostać się z tej pustelni? Pokręcił głową. „Nie, nie, Normanie, jesteś egoistą. Myślisz o sobie! Ta urocza dziewczyna zrobiła na tobie takie wrażenie, jak żadna inna młoda dama! Chciałbyś pozyskać jej serce! A może już jesteś zakochany? Czy w ogóle można spotkać taką kobietę w mieście? Ta dziewczyna mogłaby cię wyleczyć z niechęci do małżeństwa. Dotąd nie spotkałeś tak wyjątkowej istoty." Jego dumanie przerwało pukanie do drzwi. Michel przyniósł obiad. Gerlinda poszła do swojego pokoju i przebrała się. Włożyła seledynową sukienkę; prostą w kroju, niemniej elegancką i modną. Kiedy weszła do jadalni, przy stole czekała Brigit. — Czy podano obiad panu doktorowi Verdenowi? — Tak, dziecinko. Posłałam tam Michela. Gerlinda usiadła. Gdy Brigit podawała kolejne dania, zaczęła opowiadać o swojej rozmowie z Verdenem. Ponieważ nie miała przed nią tajemnic, nie ukrywała, że wspięła się na gruszę. Brigit uważnie słuchała i nieco niezadowolona odpowiedziała: — Tego nie powinnaś była robić. Lindo, pamiętaj, jesteś dorosłą panną! Co pomyśli sobie doktor Verden? — Ależ Brigit, nie mogłam z nim rozmawiać stojąc pod oknem. Jest za wysoko. Przyznał mi rację! Po obiedzie zaraz wrócę do niego. Powiedział, że się strasznie nudzi. Jutro nie będę miała czasu. Ojciec na pewno zażyczy sobie żebym była przy nim. Poza tym jest naszym obowiązkiem zająć się gościem. Zwłaszcza że jest ranny. — Oczywiście, nie wolno go zaniedbywać! Musisz go odwiedzać, ale pamiętaj: do jego pokoju nie wolno ci wchodzić! A przy włażeniu na drzewo uważaj na sukienkę! — Dobrze, dobrze Brigit! Nie przejmuj się moją sukienką. Wiesz, poproszę go, żeby mi opowiedział o swoich siostrach i w ogóle o życiu w mieście. Kto wie, kiedy znowu nadarzy się okazja do tak ciekawej rozmowy. Brigit kiwała siwą głową. 26 — Masz rację, dziecino! Kiedy ojciec dowie się o tym, że doktor Verden jest w naszym domu, nie pozwoli ci opuścić sypialni. Gerlinda westchnęła. — Niestety tak się stanie! Brigit, chciałabym wiedzieć, jakie niebezpieczeństwo widzi ojciec w mojej rozmowie z doktorem Verdenem? Przecież on mnie nie może skrzywdzić! — Ojciec jest chorobliwie podejrzliwy. Nic na to nie poradzimy! — Czy zawsze będę musiała żyć w tym pustkowiu? — Lindo, dziecino, bądź cierpliwa! Może pan doktor Verden pomoże ci poznać ludzi i świat? Najpierw jednak ojciec musi wyzdrowieć. Postanowiłam z nim porozmawiać. Tak dalej nie może być! — Brigit, przyznajesz mi rację, czyż nie? Staruszka nałożyła na talerz Gerlindy kurze udko i sałatę. Czekała, dopóki wszystkiego nie zjadła. Po obiedzie Gerlinda poszła do ogrodu. Z daleka zobaczyła Normana przy oknie. Kiedy zbliżyła się, powiedział wyraźnie uradowany: — Dotrzymała pani słowa, jestem bardzo wdzięczny! — Przecież obiecałam, a przyrzeczeń należy dotrzymywać. — Czy pani zawsze tak postępuje? — Naturalnie. Jeżeli czegoś nie mogę zrobić, nie obiecuję! — To zasługuje na pochwałę! Czy pani nie zniszczy tej pięknej sukienki wspinając się na gruszę? Zaśmiała się na cały głos i zanim się zorientował, siedziała na konarach machając zgrabnymi nogami. Jak każda modna młoda dama miała na nogach jedwabne pończochy i pantofelki pasujące do koloru i fasonu sukienki. Norman patrzył na ten cud natury. Miał przed sobą nowocześnie wyglądającą dziewczynę, ale duchowo była czystą, niewinną istotą, która go oczarowała. Czuł żywe bicie serca. — Byłoby szkoda tak pięknej sukienki. Wygląda pani bardzo ładnie! Gerlinda speszyła się. Nie była przyzwyczajona do komplementów. Dostrzegłszy to Norman zapytał: — Jak czuje się pani ojciec? — Mocno śpi. Dobrze mu to zrobi. A jak czuje się pan? — Kiedy rozmawiam z panią to bardzo dobrze, ale kiedy jestem sam, bóle są nieznośne! 27 — O, przykro mi! Wróciłam tak szybko, jak tylko mogłam. Musiałam opowiedzieć Brigit o naszej rozmowie i o tym, że musiałam wejść na gruszę, żeby pana dobrze widzieć. — Czy pani Brigit gniewa się na mnie? — Nie, nie! Dlaczego miałaby się gniewać? Co do mojego siedzenia na drzewie ma zastrzeżenie, ale jej wytłumaczyłam, że nie było innego wyjścia. Myślę, że Brigit jest zadowolona z tej mojej rozrywki. Obawiam się, że ojciec nie pozwoli mi opuścić sypialni, kiedy się dowie o pańskiej obecności. — Byłoby mi bardzo przykro! — Naprawdę? Panu też? Mnie z całą pewnością byłoby bardziej żal naszych spotkań. Cóż znaczy dla pana taka rozmowa? Dla mnie jest to coś wspaniałego, dotychczas nie znanego! Z tego powodu musi pan dzisiaj dużo opowiedzieć o świecie, o swoim świecie. Będę to wspominać, kiedy pan wyjedzie! — Proszę pani! To musi się zmienić! Ojciec pani powinien zrozumieć, że wyrządza pani krzywdę postępując w ten sposób. Westchnęła. — Nie, nie! To jest niemożliwe! Ojciec sądzi, że to, co robi, jest dla mnie najlepsze! Gdyby mu ktoś powiedział, że mnie krzywdzi, bardzo by cierpiał. A ojciec przeżył tyle nieszczęść, że nie chcę mu sprawiać dodatkowych przykrości. Pan mnie rozumie, czyż nie? Wzruszony patrzył w jej piękne oczy. — Można by mu to oględnie powiedzieć. W taki sposób, że sam zrozumiałby swoje błędy. Wzruszyła ramionami. — Wątpię, czy to mogłoby się udać! Ale nie traćmy czasu. Proszę mi opowiedzieć o życiu w mieście, o swoich siostrach. Ile lat ma pana młodsza siostra? Proszę mi nie brać za złe, że pana wypytuję, ale to jest spowodowane tęsknotą za światem! — Proszę pytać, odpowiem na wszystko. A więc moja młodsza siostra ma dwadzieścia lat. — To znaczy, że jest w moim wieku! Jak wygląda? Czy jest piękna. — Powiedzmy: ładna. Ma jasne włosy, tak jak pani, ale nie tak błyszczące. — Jakiego koloru są jej oczy? 28 — Takiego jak moje. Obie siostry mają ciemne oczy, a starsza ma nieco ciemniejsze włosy. — Jakie noszą imiona? — Młodsza nazywa się Ewa, starsza Kora, a mój szwagier to Peter Wegner. — A jak pan ma na imię? — Norman. — Norman? To ładne imię i pasuje do pana. — A pani nazywa się Linda, czyż nie? — Tak nazywa mnie ojciec i Brigit. Właściwie to nazywam się Gerlinda. • — Bardzo ładne imię, lecz ja wolę Linda. To brzmi czule i delikatnie i bardzo pasuje do pani. Zarumieniła się. — Nikt jeszcze do mnie nie mówił tak, jak pan. To brzmi jak poezja! Tak. Jak poezja! Czy to nie dziwne? To takie niebywałe i nowe! — Mam nadzieję, że nie sprawiłem pani przykrości. — Och, nie. Tylko... nie wiem jak to powiedzieć. Rozmawiając z panem czuję się dziwnie. Nie wiem, czy mam ochotę do płaczu, czy też do śmiechu. Słowa Gerlindy brzmiały tak spontanicznie i szczerze, że zdradziły wrażenie, jakie na niej wywarł. Było to nagłe i głębokie, jak jego zauroczenie piękną dziewczyną. Zdawał sobie sprawę, że nie może jej spłoszyć, więc rzekł obojętnie: — Pani nie jest przyzwyczajona do sposobu, w jaki ludzie ze sobą rozmawiają. Szybko podniosła głowę i zapytała: — A więc tam, w świecie, pan rozmawia ze wszystkimi damami w ten sposób? Norman pomyślał: „Czyżby była zazdrosna?" — Nie. Nigdy nie rozmawiam z żadną damą tak, jak z panią. Zachowuję się zawsze bardzo oficjalnie. Dzięki temu, że oboje martwimy się o życie pani ojca, powstała między nami głębsza więź. Poza tym spotkaliśmy się w niecodziennych wyjątkowych okolicznościach i to nas zbliżyło. Proszę się tym nie przejmować. Proszę mi zaufać i uwierzyć że życzę pani wszystkiego najlepszego. 29 Gerlinda poczuła pod powiekami łzy. — Wierzę panu jak nikomu na świecie, z wyjątkiem ojca i Brigit. Pan ma... tak, pan ma takie dobre, poważne oczy, które natychmiast wzbudzają zaufanie. — Jestem bardzo dumny! — Och nie, to, co mówi taka niemądra dziewczyna jak ją, nie może dla pana nic znaczyć. —¦ Proszę tak nie mówić! Wiem, że pani jest uczciwym człowiekiem i cieszę się, że pani szczerze wypowiada swoje myśli. , — Czy nie powinnam była tak zrobić? Może to nie wypada? Ale przecież pan uratował życie mojego ojca. To spowodowało, że jest mi pan bliski, czyż nie? To nie może być niestosowne! — Oczywiście. To nie jest ani niestosowne, ani niemądre. Wszystko jest jasne, szczere i... bardzo mnie wzrusza. Zauważył, że po jej policzkach spływają łzy. — Proszę nie płakać! głos mu drżał. — Jestem niemądra. Ale wszystko, co pan mówi, bardzo mnie wzrusza. Chyba to zasługa pańskiej dobroci. No, dosyć rozczulania. Proszę dalej opowiadać. Skinął głową. — Przyjechałem w tę okolicę dlatego, że będziemy tutaj budować kolejkę linową. Postanowiłem poznać te tereny. Poza tym chciałem kilka dni pochodzić po górach. Oczywiście nic z tego nie będzie. Lekarz kazał mi leżeć osiem dni, aż rany wydobrzeją. — Stało się to z powodu mojego ojca. Nigdy panu tego nie zapomnę! Przykro mi, że zmarnował pan urlop. — Gdyby mi wczoraj ktoś powiedział, że spędzę tydzień w łóżku, uśmiałbym się serdecznie. Jednak myślę, że to było przeznaczenie. Mam na myśli to, że znalazłem pani ojca. — Nie rozumiem pana! — Chcę powiedzieć, że gdyby nie pani ojciec, nie spotkalibyśmy się nigdy w życiu. A to byłaby wielka szkoda. — Tak! Wielka szkoda! Niestety pan szybko wyjedzie! — Czy będzie pani przykro? — Jak może pan w ogóle o to pytać? — Ma pani rację, musimy się znowu spotkać! 30 — Ojciec nie wyrazi zgody. / — Może zdołam go przekonać, by się nie sprzeciwiał? Muszę panią znowu zobaczyć. A ja zawsze osiągam to czego pragnę. Złożyła ręce na piersi. — Byłoby to zbyt piękne! — Czy aż tak bardzo pragnie pani mnie znowu zobaczyć? Milcząc skinęła głową. Norman czuł, że nie wolno mu niepokoić dziewczyny. Zaczął opowiadać o studiach w Berlinie, o życiu w Monachium, o siostrach i o szwagrze, z którym łączyła go serdeczna przyjaźń. Wspominał zmarłych rodziców. Dużo mówił o koncertach i teatrze. Gerlinda opowiadała o swoim cichym, samotnym życiu, o konnych wycieczkach i o wesołych córkach pastora. Norman rzucił jej przez okno kopertę ze zdjęciami sióstr. Przeglądając fotografie rzekła: — Jesteście do siebie podobni. Polubiłabym pańskie siostry, gdybym je mogła spotkać. Jaka szkoda, że nie jest to możliwe. — Dlaczego nie? Może jednak panie spotkają się kiedyś. "— W jaki sposób? — Proszę się nie poddawać. Pewnego dnia wyjedzie pani z tej pustelni. Czy pani źle znosi to odosobnienie? — Dawniej nie zwracałam na to uwagi, ale kiedy córki pastora wróciły z pensji i zaczęły opowiadać, co przeżyły, poczułam tęsknotę za szerokim światem. A kiedy pan wyjedzie, będzie jeszcze gorzej! — Przyjadę jeszcze, kiedy będą budowali kolejkę linową. — Kiedy to będzie? — Za kilka tygodni. Latem. — A więc niedługo — zawołała ucieszona. — Postaram się przyjechać wcześniej. — Co będzie, jeżeli ojciec nie pozwoli, żeby pan nas odwiedził? Może nawet zabronić panu wstępu do Ringberghof! — Nikt nie może mi uniemożliwić spotkania z panią! Proszę o tym pamiętać. — Pan szybko zapomni o mnie! — Pani mnie nie zna, dlatego pani tak myśli. Nigdy pani nie zapomnę. Poważnie patrząc na niego cicho rzekła: 31 — Zapamiętam to. Tak, będę pamiętała z całą pewnością i dziękuję, że dał mi pan tę obietnicę. Mam coś, na co będę się mogła cieszyć, kiedy pan wyjedzie. — Szkoda, że nie mogę pani podać ręki! — Zanim pan wyjedzie, poda mi pan rękę! — Oczywiście, zrobię to z całą pewnością! Wtedy podeszła Brigit wołając: — Lindo, podałam herbatę, a Michel zaniesie tacę do pokoju pana doktora. Norman wychylił się przez okno: — Pani Brigit, dziękuję za wspaniałą opiekę. Troszczy się pani nie tylko o moje ciało, ale i o duszę. Jestem wdzięczny, że panna Gerlinda dotrzymuje mi towarzystwa. Stara mamka uśmiechnęła się i życzliwie odpowiedziała: — Nasza dziecina nic nie ma z życia! Jak mogłabym jej zabronić pogawędki z panem? Przecież panu doktorowi można zaufać. Pan wzbudza szacunek i robi dobre wrażenie. — Wiesz, Brigit? Powiedziałam panu to samo, co ty! — mówiąc to Gerlinda zeskoczyła z drzewa i ruszyła z Brigit. — Czy pani jeszcze wróci? — zawołał za nią Norman. — Tak, jeżeli ojciec będzie nadal spał. Przyprowadzę Brigit, niech posłucha. Pan tak ciekawie opowiada. Norman chętnie zrezygnowałby z towarzystwa Brigit, ale wzruszyła go niewinność dziewczyny. Jej zachowanie świadczyło, że nie jest przyzwyczajona do ukrywania czegokolwiek. Po podwieczorku Gerlinda i Brigit wróciły do ogrodu. Gerlinda wspięła się na gruszę, stara mamka z robótką w rękach siedziała pod drzewem uważnie słuchając rozmowy. Zauważyła delikatność i czułość Normana w każdym wypowiedzianym słowie i pomyślała: „Ten mężczyzna byłby dobrym mężem dla naszej dziecinki. Jemu można zaufać!" Jednak po chwili przypomniała sobie, że Verden wyjedzie za osiem dni i nie wróci, chociaż mówił, że znowu przyjedzie. Gerlinda będzie rozpaczać. Nietrudno zauważyć, że ten przystojny mężczyzna zrobił na dziewczynie oszałamiające wrażenie. Nagle drgnęła. Usłyszała dzwonek i zawołała: — Dziecino, ojciec woła! Wstała i szybko poszła do domu. Gerlinda nieco zbladła i powiedziała: — Panie doktorze, muszę iść do ojca! — Tak, to pani obowiązek. Czy pani znowu przyjdzie, kiedy będzie miała wolną chwilę? — Oczywiście! Jeżeli ojciec pozwoli! Do widzenia! Zeskoczyła z drzewa. — Do rychłego zobaczenia! — odpowiedział Norman. Brigit i Gerlinda razem weszły do sypialni starego pana. — Czy długo spałem? Dziewczyna była jeszcze podekscytowana rozmową z Verdenem. Najchętniej zwierzyłaby się ojcu, ale nie miała na to dość odwagi. — Ojcze, jak się czujesz? Masz bóle? — Tak, trochę mnie boli noga, ale to przejdzie. Jestem głodny! 3 Niewinna 33 — Zaraz Brigit przyniesie obiad i wino. Po posiłku poczujesz się lepiej. Lekarz obiecał, że dzisiaj jeszcze raz przyjdzie do ciebie. Zdenerwowana Gerlinda nie wiedziała, co począć. Poprawiła ojcu poduszki i martwiła się, co powie, gdy usłyszy, że Verden gości w domu. Niecierpliwie czekała na przyjście lekarza. Gdy się zjawił, z zadowoleniem słuchał, że pacjent długo spał. Brigit zwróciła się do Gerlindy: — Dziecinko, zostaw nas. Nie jesteś teraz potrzebna. Kiedy pan doktor skończy badanie, zawołam cię. Po stwierdzeniu, że pacjent nie ma gorączki, lekarz uśmiechnął się dobrodusznie: — Miał pan wielkie szczęście, drogi panie Olden, że pana w porę uratowano. W przeciwnym razie byłoby bardzo źle! — Wiem o tym! Jestem niewdzięcznikiem, ponieważ dotychczas nie zapytałem o tego młodego człowieka, który narażając własne życie pospieszył mi z pomocą. — Tak, tak! Wiele go to kosztowało, ma głębokie rany na udach. Martin Olden zaniepokojony patrzył na lekarza. — Mam nadzieję, że pan zabrał go samochodem do wsi, żeby nie musiał iść pieszo. — Co pan sobie wyobraża? Człowieka, który uratował panu życie i przy tym odniósł poważne rany, nie odsyła się do wsi. Jego rany są głębokie i grożą usztywnieniem kolan. Konieczna była natychmiastowa pomoc lekarska i bezwzględny spokój, czyli leżenie w łóżku. Mimo że pani Brigit i panna Gerlinda wyrażały obawę, że pan wyrazi sprzeciw, nakazałem zaraz przygotować łóżko i zaopatrzyłem rannego. Była ku temi najwyższa pora, nogi spuchły i nastąpiło zapalenie skóry wokół ran. Martin Olden oburzył się. — On jest tutaj, w moim domu? — Oczywiście! — Ależ doktorze. Pan wie, że nigdy nie przyjmuję gości. To jest niemożliwe! — Mój szanowny panie! Nie mogę brać pod uwagę pańskiego dziwactwa. Sumienie lekarskie nakazywało mi postąpić tak, jak postąpiłem. Pacjentowi nie wolno się ruszać. Musi leżeć osiem dni, inaczej 34 nie biorę na siebie odpowiedzialności za skutki! Będzie go obsługiwał Michel, a pan i panna Gerlinda nie musicie się z nim widywać. — Wyświadczył mi pan złą przysługę! — mruknął Olden. — Co też pan mówi? Czy pan chce, bym pana posądził o to, że nie udzieli pan gościny człowiekowi, który uratował panu życie? Nie mogę uwierzyć, żeby pan był takim niewdzięcznikiem! — Ale moja córka! Doktorze! Ona nie może być pod jednym dachem z młodym mężczyzną! — Dlaczego nie? Nie musi go spotykać. On jest przykuty do łoża! Przecież nie będzie wchodziła do jego pokoju! — Doktorze, pan nie ma pojęcia, co pan zrobił! Proszę zawołać moją córkę. Brigit z wdzięcznością spojrzała na lekarza i wyszła po Gerlindę. Szybko powtórzyła jej rozmowę ojca z lekarzem. Rozmowa ta zaś trwała dalej. — Pańskie obawy są bezpodstawne. To człowiek szlachetny i kulturalny. Przecież musiał pan to dostrzec, kiedy pana ratował! — Tak, tak! Wiem, że zachowuję się jak niewdzięcznik, ale pan wie, co przeżyłem! Pan, wierny przyjaciel naszego domu, i Brigit. Tylko wy dwoje znacie moją tajemnicę! Pan wie, dlaczego tak panicznie boję się o moją córkę! — Zawsze twierdziłem i dzisiaj powtarzam, że pan przesadza z tą troską o córkę. Jak pan sobie wyobraża przyszłość swojego dziecka, jeżeli będzie żyła na tym odludziu? Gdzie i kiedy spotka mężczyznę, za którego wyjdzie za mąż? — Musi zrezygnować z małżeństwa! Kto wie, czy nie odziedziczyła po matce charakteru? — Do stu piorunów! Przecież pan powinien znać swoje dziecko! Czyż nie jest poważna i roztropna? Czy nie ma pan zaufania do swojej córki? Przecież widać, że ma szlachetny i prawy charakter! — Gdyby wyszła za mąż, mogłoby dojść do tego, że zdradzi męża, tak jak jej matka zdradziła mnie! — Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie. A gdyby nawet los tak zrządził, czy z tego powodu ma zostać starą panną i żyć w tej pustelni do końca swoich dni? Drogi panie, niech się pan poważnie zastanowi. Czy ma pan prawo skazać córkę na takie cierpienie? Przecież pan ją kocha! 1 35 — Kocham ją nad życie, ale ten strach, właśnie ta obawa zmusza mnie do takiego postępowania! — Proszę to sobie wybić z głowy! To jest chorobliwe poczucie odpowiedzialności. Jedynym pana obowiązkiem jest szczera rozmowa z mężczyzną, który oświadczy się o rękę panny Gerlindy. Musi pan wyznać, że pańska żona była lekkomyślną kobietą, zdradziła pana. Ten człowiek powinien sam wyciągnąć odpowiednie wnioski, a pan nie będzie ponosił żadnej odpowiedzialności. Ja osobiście jestem przekonany, że panna Gerlinda ma raczej pański charakter. Przecież jest nie tylko córką swojej matki, ale i pańskim dzieckiem! — Ale jest żywym obrazem swojej matki! — Zewnętrznie tak, ale duszę odziedziczyła po ojcu. No, nie będę pana dłużej męczył. A jeśli chodzi o doktora Verdena, za osiem dni opuści pański dom. Gdyby się jednak okazało, że chciałby zostać pańskim zięciem, może mu pan powierzyć los swojej córki. To człowiek honoru i życzyłbym Gerlindzie takiego męża. Ale oto i panie! Brigit i Gerlinda weszły do pokoju. Olden zaraz zwrócił się do córki. — Słuchaj, Lindo. Będziesz teraz dotrzymywać mi towarzystwa. Z przerażeniem usłyszałem, że ten doktor Verden jest w naszym domu. — Jest ciężko ranny. Nie dało się tego uniknąć, musiał tutaj zostać. — No tak, tego nie można już zmienić, ale zanim on nie opuści naszego domu, musisz przebywać w swoim pokoju lub tutaj, ze mną. Oczywiście możesz wyjeżdżać na konne przejażdżki i chodzić na spacery. Proszę cię jednak, unikaj kontaktu z tym mężczyzną. Lekarz dał Gerlindzie znak, żeby się nie sprzeciwiała ojcu. — Nie martw się, ojcze. Ze strony człowieka, który uratował ci życie, nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo. A kiedy wyzdrowieje, opuści Ringberghof. Martin Olden nieco się uspokoił. — Doktorze, proszę mojemu wybawcy serdecznie podziękować. Niech się czuję u nas jak u siebie w domu. Michel jest do jego usług, a Brigit zadba, żeby nie narzekał na posiłki. Spełni każde jego życzenie. Rozmawiali jeszcze przez chwilę o błahostkach, potem Martin został sam. Na korytarzu Gerlinda podziękowała lekarzowi. Brigit była uradowana, że nie ona musiała panu przekazać przykrą wiadomość. 36 Dołączyła się do wyrazów wdzięczności i wzruszona słuchała, jak doktor „przywołał do porządku" starego dziwaka. — Może pani spokojnie rozmawiać do doktorem Verdenem. On leży unieruchomiony w łóżku, a pani siedzi na drzewie, więc nic złego nie może się wydarzyć! Powiedziawszy to poszedł do pokoju rannego, a Gerlinda wróciła do sypialni ojca. Usiadła przy łóżku i wzięła go za rękę. Niespokojnie patrzył na córkę. — Wiesz, Lindo, lekarz zrobił, mi solidną wymówkę, ponieważ powiedziałem, że nie życzę sobie w domu obecności Verdena. Przyznaję, ma rację. Jestem niewdzięcznikiem, ale bardzo się o ciebie martwię! — Dlaczego kochany ojcze? Pan doktor Verden z całą pewnością nie skrzywdzi mnie! — Moje dziecko! Nie rozumiesz, o co chodzi, ale naprawdę boję się o twój los. Powiedz mi szczerze: czy tęsknisz za szerokim światem? Czy nie jesteś szczęśliwa w Ringberghof? — Nigdzie nie jest tak pięknie, jak tutaj, ale szczerze mówiąc chętnie poznałabym ludzi i duże miasto. Nie powinno cię to martwić! — Rozumiem, ukończyłaś dwadzieścia lat i powinienem się nad tym zastanowić. Tak musisz poznać ludzi i zobaczyć świat! Proszę, daj mi trochę czasu. Nie będzie mi łatwo nawiązać kontakt ze starymi znajomymi. — Drogi ojcze, mamy czas! Nie martw się z powodu doktora Verdena. Zamieniłam z nim kilka słów, leży tuż przy oknie a ja byłam w ogrodzie. Z całą pewnością nie uczyni mi nic złego! Gerlinda głęboko westchnęła wyznawszy ojcu prawdę. Nie była przyzwyczajona do tajenia przed nim czegokolwiek. Była szczęśliwa, że nie gniewał się na nią. Jego słowa poruszyły ją do głębi. Wiedziała, że żąda jej stałej obecności w swojej sypialni, jednak znajdzie od czasu do czasu chwilę na rozmowę z Verdenem. Obietnica ojca wprowadzenia jej do towarzystwa, uszczęśliwiła ją. Pojawiła się oto nadzieja, że po wyjeździe Normana pewnego dnia znowu się spotkają. Lekarz bez wstępów spytał: — Jak pan się czuje? — Dziękuję, znośnie! Najgorszą rzeczą jest ten areszt domowy. Jak się miewa pan Olden? — Jego stan jest zadowalający. Zrobiłem mu wymówkę z powodu traktowania córki. Był przerażony wieścią, że pan jest w jego domu. — Dlaczego? Co jest powodem tej obawy? — Stracił zaufanie do ludzi. Przeżył tragedię i od tego czasu wycofał się tutaj. Żyje samotnie z córką i Brigit. Ale to jego sprawa! Powiedziałem mu, że nie ma prawa krzywdzić młodej dziewczyny i trzymać ją tutaj, na tym odludziu, z dala od świata. Pan Olden z pewnością myśli, że pańskie towarzystwo mogłoby zagrozić jego córce. — Wielki Boże, wręcz przeciwnie! Chciałbym tej młodej damie pomóc uwolnić się z tego osamotnienia. Przecież to jest nienaturalne, że ojciec tak teroryzuje córkę. — Oczywiście ma pan rację! Kto wie, może dobry Bóg zesłał właśnie anioła w pańskiej postaci? Może pan zdoła coś zmienić? Zresztą nie dam spokoju Martinowi. Dziewczyna ma dwadzieścia lat i musi poznać świat i nowych ludzi. — Tak, tak, panie doktorze. Zjednoczymy nasze siły, żeby uwolnić pannę Gerlindę! — Chętnie, ale pan niedługo wyjedzie. — Wkrótce wrócę! — Tutaj, w te okolice? 38 — Tak! Czy pan nie słyszał, że będzie budowana kolejka linowa na najwyższy szczyt tych gór? — Oczywiście. Mówi się o tym! — A ja będę budował tę kolejkę. Zbudowałem już niejedną. — To ciekawe. Czy to jest powodem pańskiego pobytu w naszych stronach? — Tak. Roboty są już w toku. Norman obszernie opowiedział o swojej firmie. Lekarz uśmiechnął się zadowolony. — Jest więc nadzieja, że będzie pan odwiedzał Ringberghof, a pan Olden powoli przyzwyczai się do pańskiego towarzystwa i wyleczy się ze strachu przed ludźmi. Musi najpierw zetknąć się z osobami godnymi zaufania. No, zobaczymy, co się da zrobić! W następnych dniach stary lekarz podczas każdej wizyty u Oldena poruszał problem jego córki i nie omieszkał z dużym uznaniem mówić o Verdenie i jego firmie. Gerlinda, obecna przy tych rozmowach, promieniała z radości. Wszystko dokładnie powtarzała Normanowi. Tak mijał dzień za dniem, aż pewnego popołudnia lekarz oświadczył: — Jutro zdejmiemy bandaże, musi pan jednak chodzić bardzo powoli. — Będę uważał. Chcę mieć zdrowe nogi. Panie doktorze, mam prośbę. Proszę powiedzieć panu Oldenowi, że zanim wyjadę, pragnę z nim porozmawiać. Chciałbym, żeby mnie lepiej poznał i przestał się martwić o pannę Gerlindę. — Dobrze, jutro przekażę pańską prośbę. Pojutrze może pan wyjechać. Tylko proszę nie chodzić po górach! Norman odparł wesoło: — Przecież w Monachium nie ma gór! Lekarz uśmiechnął się i opuścił pokój. Niedługo potem ranny usłyszał pod oknem kroki i głos: — Dzień dobry! Jak minęła noc? — Wspaniale! Jutro lekarz zdejmie bandaże. Gerlinda zbladła. — O, a więc rany zagoiły się i wszystko w porządku? — Tak, po zdjęciu bandaży będę mógł wstać. Szybko wspięła się na gruszę i zapytała: 39 — Czy to znaczy, że pan opuści Ringberghof? Ucieszył się widząc jej smutną minę. — Tak, pojutrze mogę wyjechać, jeżeli pani ojciec pozwoli, żeby szofer odwiózł mnie do wsi. — Z całą pewnością nie odmówi panu! — Czy to ma znaczyć, że chce żebym możliwie szybko opuścił jego dom? — Nie, nie. Bogu dzięki, jego obawa z powodu pańskiej obecności nieco zmalała. — Sądzi pani, że uzyskam zgodę na ponowne przybycie? — Czy pan naprawdę znowu przyjedzie? — Mam nadzieję, że pani w to nie wątpi. Jutro będę rozmawiał z pani ojcem. Prosiłem lekarza, żeby mi ułatwił to spotkanie. — Nie mam odwagi cieszyć się na ponowne spotkanie! Wzruszony zapytał drżącym głosem: — A będzie się pani cieszyć, jeżeli przyjadę? — Och, tak. Tak, będę się bardzo cieszyć! Norman żałował że nie mógł ucałować jej dłoni. — Jestem szczęśliwy słysząc te słowa! Gerlinda spąsowiała. Nie mogła patrzeć na mężczyznę w oknie. Odwróciła głowę i cicho powiedziała: — Pojutrze pan wyjedzie. Pan nie zdaje sobie sprawy, jakie to jest dla mnie smutne. Nie wie pan, czym jest pański pobyt w naszym domu. Dla mnie jest to jak piękna fotografia z dalekiego' świata, coś nieznanego, coś cudownego. Dla pana to nic nie znaczy, pan zapomni 0 Ringberghof, wróci do swoich sióstr i zajęć. Dla mnie te dni oznaczały przebudzenie z ciężkiego snu, w który prawdopodobnie znowu zapadnę, kiedy zostanę sama. — Nie, nie. Proszę mi przyrzec, że będzie pani stale o mnie myślała. — Będę myślała, nie muszę dawać obietnicy! — rzekła smutnym głosem. — Proszę się nie smucić. Chcę panią zachować w pamięci wesołą 1 pogodną. Musi pani wierzyć, że się znowu spotkamy. Próbowała się uśmiechnąć. — Będę wesoła aż do pańskiego odjazdu! 40 — Proszę mi zaufać, pomogę pani. Z całą pewnością postaram się, żeby się spełniły wszystkie pani życzenia. Gerlinda oparła głowę o grubą gałąź i zakryła twarz dłońmi. Norman zaniepokoił się. — Lindo, Lindo, czy pani wie, jak cierpię, muszę leżeć i bezsilnie patrzeć, jak pani płacze? Chciałbym panią pocieszyć! — Już nie płaczę — otarła łzy. — Proszę na mnie spojrzeć! Powoli podniosła głowę. — Niech mnie pan zbeszta. Moim zachowaniem sprawiam panu przykrość, a przecież powiedział pan, że tu wróci. — Oczywiście, musi pani w to wierzyć. Jeżeli pani nie uśmiechnie się, wstanę z łóżka, wyskoczę przez okno i wejdę na gruszę! — Na miłość boską, proszę pamiętać o swoich nogach! Norman patrzył na dziewczynę, a ona nie odwróciła głowy. Przez chwilę zapomnieli o całym świecie. Poczuli, że należą do siebie. Gerlinda zadrżała, szybko zeskoczyła z drzewa i pobiegła ku domowi. Norman głęboko westchnął. Kochana, mała Linda! Postanowił już wcześniej, że zostanie jego żoną, lecz w tej chwili dopiero zdał sobie sprawę, jak bardzo ją pokochał. Czekał na Gerlindę, lecz nie przyszła o zwykłej porze. Zjawiła się z dużym opóźnieniem. — Obawiałem się, że pani już dzisiaj nie przyjdzie. Sądziłem, że ojciec nie pozwoli pani wyjść. Gerlinda podeszła do gruszy, lecz nagle pomyślała, że lepiej tam nie wchodzić. Nie chciała patrzeć Normanowi prosto w oczy. Tutaj pod oknem było bezpieczniej. Sama nie wiedziała, skąd wzięło się to przekonanie. Norman wychylił się przez okno. — Ojciec śpi, już długo śpi, ale ja... ja rano zachowałam się bardzo niemądrze i uciekłam nie żegnając się z panem. Czy pan gniewa się na mnie? Po wyrazie jej twarzy zorientował się, że Gerlinda jest przygotowana na najgorsze. Zdawał sobie sprawę, co dziewczyna czuje, więc beztrosko odpowiedział: 41 — Ależ nie, dlaczego miałbym się gniewać? Pewno pani pomyślała, że ojciec pani potrzebuje i pobiegła do niego. Jak mógłbym się gniewać z tego powodu? Speszona patrzyła na Normana. — Dlaczego pani nie wejdzie na drzewo? — Sądzę, że jestem jednak za stara, żeby wspinać się na drzewa. — Pani jest samarytanką i ma obowiązek pomóc mi, skoro ja nie mogę zejść do ogrodu. Jutro już pani nie będzie musiała tego robić, a więc proszę o litość! Kiedy Gerlinda siedziała już na konarze, rzekła: — Ojciec obiecał, że pojedziemy do Monachium. Nasz stary lekarz przekonał go, że nie powinien mnie więzić w Ringberghof. — Musiało to panią bardzo ucieszyć, czyż nie? — Żeby to tylko nie nastąpiło wtedy, kiedy akurat pana tam nie będzie. — O tym nie może być mowy! Muszę być obecny przy tym ważnym wydarzeniu. Będę panią oprowadzał po Monachium i musi pani poznać moje siostry. i— Oby tylko ojciec wyraził zgodę! — Jutro porozmawiam z nim i uzyskam pozwolenie. Proszę się zdać na mnie! Szeroko otwartymi oczami patrzyła na Normana. Jeżeli on tego nie osiągnie, nikt jej nie pomoże. Potem rozmawiali, żartowali i robili plany na przyszłość, kiedy znowu się zobaczą. Czas szybko mijał, dzwonek ojca wezwał Gerlindę. — Do zobaczenia panno Lindo. Jeżeli nie dzisiaj, to jutro rano! — Do zobaczenia panie doktorze! Proszę uważać przy schodzeniu z piętra, schody są strome. Proszę nie zapominać o świeżo zagojonych ranach! — Proszę się nie martwić. Wszystko będzie w porządku. Pomachała ręką i pobiegła ku domowi. Patrzył za nią i zastanawiał się. Ujrzał Gerlindę po raz pierwszy przed tygodniem, a miał wrażenie, że znają od ląt i nie wyobrażał sobie dalszego życia bez tej dziewczyny. Wiedział, że nie jest jej obojętny. Jej szczerość zdradzała, co czuła do niego. Nie, nie miał żadnych wątpliwości. Następnego dnia lekarz zdjął bandaże. — Pan jest wyjątkowym pacjentem. Rzadko widziałem na tyle poważne rany, które się tak szybko zagoiły. Ma pan szczęście! — Przecież leżałem omalże bez ruchu. Zasłużyłem na pochwały! — Tak, tak! Może pan wstać i ostrożnie zejść do pana Oldena, przyjmie pana. Zmienił się nie do poznania, od kiedy musi leżeć w łóżku. Ma czas na zastanowienie się nad losem córki i swoim. Powiedziałem mu, co o tym sądzę, i pan też powinien szczerze wyrazić swoje zdanie. My się chyba już nie zobaczymy, ponieważ pan Olden na razie mnie nie potrzebuje, ale mam nadzieję, że odwiedzi mnie pan jeszcze kiedyś. Moja żona chciałaby pana poznać. Norman uścisnął podaną rękę. — Przyjadę z całą pewnością! Dziękuję za okazaną pomoc i przepraszam za kłopot. — Do widzenia i proszę uważać na nogi! Blizny są słabe! Kiedy Norman został sam, zaczął się ubierać. Z gospody przywieziono jego walizę. Włożył garnitur i powoli schodził z piętra. W sieni zastał Brigit. — Proszę zapytać pana Oldena, czy może mnie przyjąć. Uśmiechając się skinęła głową. Widać było, że darzy go sympatią. — Niech się pan nie zraża jego oschłością, to tylko pozory. — Nie boję się pana Oldena! — odparł szeptem. 43 W sypialni siedziała Gerlinda i słysząc, że Verden chce złożyć wizytę, mocno zarumieniła się, czego na szczęście ojciec nie zauważył. Rzekł do niej: — Wyjdź tamtymi drzwiami, żebyś go nie musiała spotkać! Gerlinda opuściła pokój. Czuła mocne bicie serca. Przecież tyle zależało od tej rozmowy! Kiedy zostali sami, stary pan zapytał: — Brigit! Jak wyglądam? Czy mogę przyjąć gościa? — Ależ proszę pana! Wczoraj był fryzjer, a dzisiaj Michel ogolił pana. Ma pan na sobie świeżą pidżamę, a zresztą jest pan przecież rekonwalescentem. Westchnął mocno zmartwiony. — Wiesz, Brigit, chciałbym tę rozmowę mieć za sobą! — Przecież pan doktor Verden nie jest ludożercą. Uratował panu życie! — Wiem, wiem. Nigdy tego nie zapomnę. W przeciwnym razie nie chciałbym z nim rozmawiać. No, idź, poproś go, żeby wszedł! Martin Olden patrzył niespokojnie na drzwi. Gdy ujrzał młodego mężczyznę, poczuł się dziwnie: poważna twarz i szczere spojrzenie Normana spowodowały że nagle poczuł błogi spokój. Podał mu rękę. t — Panie doktorze, wreszcie mogę osobiście podziękować za uratowanie mi życia! — Proszę pana, to nie wymaga podziękowania! Przecież to jest rzeczą oczywistą! — No wie pan, nie jestem taki pewny, czy każdy człowiek ryzykowałby życie dla starca! Sam nie wiem, jak to się mogło stać. Jestem doświadczonym alpinistą. Chyba się pośliznąłem przeskakując szczelinę. — Prawdopodobnie tak było. Cieszę się, że mogłem pana uwolnić z tej przykrej sytuacji. Lekarz powiedział, że złamanie nie jest groźne. Widzę, że rana na skroni zagoiła się. Bogu dzięki! — Proszę, niech pan siada. Musi pan uważać na nogi. — Jestem już w dobrej formie i chcę wracać do domu. Rodzina nie wie, co mi się przydarzyło. Całe szczęście, że mogłem codziennie wysyłać listy. — A więc dzisiaj pan opuszcza Ringberghof? — w tym pytaniu było ukryte życzenie. Norman, wyczuwając to rzekł: — Tak, wyjeżdżam dzisiaj po południu. Wiem, że nie byłem mile widzianym gościem i proszę tylko o samochód, żebym mógł dostać się na dworzec. — Oczywiście! A to co pan mówi o „niemile widzianym gościu"... Proszę nie traktować tego jako obrazy. Tak, stałem się dziwakiem i przez wiele lat nie przyjmowałem gości. Może to nie było słuszne, ponieważ wpłynęło na moją córkę. Mój stary przyjaciel, nasz lekarz, wytłumaczył mi, że krzywdzę własne dziecko. Ale Bóg mi świadkiem, pragnę jej dobra! — Jestem o tym przekonany i może pan naprawdę ochronił pannę Olden od niejednego niebezpieczeństwa. W każdym razie nadszedł czas, żeby odrobić zaległości. Panna Olden wyrosła na uroczą młodą damę. Chory poruszył się niespokojnie. — Mam nadzieję, że nie skrzywdziłem własnego dziecka. Jest niewinna i uczciwa. Zły świat nie ma na nią żadnego wpływu. — Proszę pana! Byłem do głębi wzruszony i zachwycony. Nie sądziłem, że w dzisiejszych czasach można spotkać tak niezwykłą młodą damę. Ale to odosobnienie uczyniło ją bezbronną wobec złych wpływów. Panna Gerlinda jest miękka jak wosk, który można dowolnie uformować. — Proszę tak nie mówić, niech pan mnie nie straszy! — Nie zamierzam pana straszyć. Chcę, żeby pan spojrzał prawdzie w oczy. Będę z panem szczery. Zakochałem się w pańskiej córce! — Nie, nie. Przecież to niemożliwe. W tak krótkim czasie? — Proszę pana! Czasem wystarcza sekunda, jedno spojrzenie! Nie chcę opuścić pańskiego domu, zanim nie oświadczę, że chcę poślubić pańską córkę. Jest mi obojętne, czy jest majętna, czy biedna! Jestem zamożny, wspólnie z moimi siostrami mamy firmę budowlaną. Odziedziczyliśmy po matce duży majątek. Matka była Szwajcarką i zdeponowała papiery wartościowe w szwajcarskich bankach. Bogu dzięki jestem zdrowy i uczciwy. Pańska córka jeszcze nic nie wie o moich zamiarach. Chciałem najpierw porozmawiać z panem. Poza tym sądzę, że powinna wpierw poznać ludzi i świat. Proszę, żeby pan 44 45 wyraził zgodę na moje wizyty w Ringberghof. Będę powoli, delikatnie starał się o pozyskanie względów pańskiej córki. Nigdy nie poślubię innej kobiety. Martin Olden nerwowo poruszał rękami, a w jego oczach było tyle trwogi, że Norman poczuł litość. Milczał i czekał. Po pewnym czasie chory odezwał się ochrypłym głosem: — To, co pan mówi i sposób, w jaki pan mówi, wzruszyło mnie do głębi, ale też zaskoczyło. Pan nie zrozumie, co ja czuję! — Mogę pojąć, że niechętnie odda pan córkę obcemu mężczyźnie, zresztą mężczyźnie w ogóle. — To nie tylko to. Mam inne poważne zmartwienie, o którym na razie nie mogę mówić. — A więc daje mi pan nadzieję? Proszę się nad wszystkim zastanowić, będę cierpliwie czekał. Chciałem panu uczciwie i szczerze powiedzieć, dlaczego pragnę przyjeżdżać do Ringberghof. — Panie doktorze! Pan również powinien przemyśleć wszystko to, co pan powiedział. Może pan zmieni zdanie? Może pana zauroczyła młoda dziewczyna, ponieważ pan nudził się w naszej pustelni? — Pan sądzi, że flirtowałem dla zabicia czasu? Widzę, że pan mnie jeszcze nie zna. Kobiety, które dotychczas spotykałem, traktowałem jak przelotne rozrywki. Żadna nie wzbudziła we mnie chęci do ożenku. Panna Olden jest zupełnie inna, niepodobna do nowoczesnych młodych dam i właśnie to zauroczyło mnie od pierwszej chwili. Jej niewinność wzruszyła mnie do głębi. Zacząłem się obawiać, że mogłaby wpaść w ręce wyrachowanego łajdaka. Z dnia na dzień stawała mi się bliższa i droższa. Z wielką radością przekonałem się, że nie jestem jej obojętny. Myślę, że nie odrzuci moich zalotów, kiedy będę mógł otwarcie mówić o moich uczuciach. Dlatego rozmawiam z panem szczerze! Pragnę jej szczęścia tak samo, jak pragnie tego pan, jej ojciec. Wzruszony Martin Olden słuchał uświadamiając sobie, że doktor Verden zasługuje na najlepszą żonę. Chętnie oddałby mu córkę, gdyby nie obawa, że odziedziczyła po matce zgubne skłonności. — A jeżeli po ślubie, tam w świecie, pod wpływem złego człowieka, zdradzi pana? — Wykluczona! Będę się opiekował pańską córką, a poza tym ma prawy i szlachetny charakter. Nie muszę się niczego obawiać. 46 — Kto zna duszę kobiety? Kto może z góry wiedzieć, jak rozwiną się jej zmysły, zanim stanie się prawdziwą kobietą? Mimo pewności, że Gerlinda jest szlachetną i niewinną kobietą, słowa jej ojca przygnębiły Normana. Po chwili zastanowienia zapytał: — A może zawsze winę ponosi mąż, jeżeli żona go zdradza? Będę czuły i nie zaniedbam jej. Olden walczył z sobą. Czy zaraz powiedzieć Verdenowi, co Gerlinda mogła odziedziczyć po matce? Ale nie, lepiej zaczekać. Musi się przekonać, czy Verden dotrzyma słowa i wróci do Ringberghof. Musiał też zyskać pewność, że Gerlinda chce zostać żoną doktora Normana Verdena. Potem wszystko mu opowie, nie będzie niczego ukrywał. Podając rękę młodemu mężczyźnie westchnął: — Dziękuję za szczerość! Czuję, że moja córa nie mogłaby znaleźć mężczyzny bardziej godnego zaufania. Zanim zostanie powiedziane ostatnie słowo, proszę się dobrze zastanowić. Będziemy na pana czekać. Sądzę, że moja córka powinna poznać ludzi i wielkie miasto. Zimą pojadę z nią na kilka miesięcy do Monachium. Norman ukłonił się wielce uradowany. — Serdecznie dziękuję, na razie nie mam prawa oczekiwać niczego więcej. Czy mogę prosić, żeby powierzył pan córkę opiece mojej zamężnej siostry? Wychowała moją młodszą siostrę i będzie chętnie matkować pannie Olden podczas pobytu w Monachium. Dom jest duży i bardzo komfortowy. Moja młodsza siostra ma dwadzieścia lat, jest wesoła i roztropna. To odpowiednia towarzyszka dla panny Olden. Będzie mogła z nią rozmawiać i poznawać naszych znajomych. Czy zechce pan przyjąć zaproszenie do naszego domu dla siebie i córki? — To bardzo kusząca propozycja. Stałem się odludkiem i byłbym złym przewodnikiem po Monachium. Chętnie przyjmuję zaproszenie dla Gerlindy, sam jednak zamieszkam w hotelu. Czułbym się skrępowany. Jeżeli siostra pana zechce zająć się Gerlinda, będę bardzo zobowiązany. Proszę jednak najpierw wszystko omówić z rodziną. Po pańskim powrocie ustalimy datę wyjazdu, a ja będę miał sposobność do przyzwyczajenia się do myśli, że wyjadę z Ringberghof. O posagu porozmawiamy później. Gerlinda jest bogatą panną. — A więc mogę znowu przyjechać? Proszę jednak, żeby pan nie mówił córce, że chcę ją pojąć za żonę. Kiedy nadejdzie właściwy czas, 47 sam jej powiem. Chcę, żeby to usłyszała ode mnie. Czy może mi pan to przyrzec? — Daję panu słowo'honoru. — Czy mogę pożegnać się z panną Olden? — Oczywiście. Poza tym sądzę, że jest wskazane, żeby pan dzisiaj zjadł obiad z Gerlindą i Brigit. Ona nie jest tylko gospodynią. Była mamką mojej córki i wychowała ją. Od lat siada z nami do stołu. Zastępuje Gerlindzie matkę. — Czuję się zaszczycony i zapewniam pana, że okażę się godny pańskiego zaufania. Zamienili jeszcze kilka słów, a potem rozstali się podając sobie ręce i poważnie patrząc w oczy. Norman zadowolony wyszedł do ogrodu. Gerlindą, widząc go, szybko pobiegła do sypialni ojca. — Jesteś sam, ojcze? Widziałam pana doktora w ogrodzie. — Tak, Lindo! — Ojcze, chyba nie pokłóciłeś się z naszym gościem? — Nie, nie! Rozmawialiśmy o różnych sprawach. Zaprosiłem go, żeby przed wyjazdem zjadł obiad z tobą i Brigit. Niestety nie mogę wam towarzyszyć. Z niedowierzaniem patrzyła na ojca. — Zaprosiłeś go? Więc wreszcie przekonałeś się, że nie może mnie skrzywdzić? — O tym jestem przekonany. On cię nie skrzywdzi, ale żebyś ty jego nie skrzywdziła. — Ja? Ojcze! Jak możesz tak myśleć! Nigdy go nie skrzywdzę, przecież uratował ci życie! — Powiedziałem to tak sobie! Chcę odpocząć, a ty wyjdź do ogrodu i dotrzymaj towarzystwa naszemu gościowi. Po obiedzie wyjedzie, a ja dosyć długo zatrzymałem go u siebie. Gerlindą objęła go. — Ojcze, jesteś taki dobry i kochany! Gładząc ją po włosach zapytał: — Czy lubisz przebywać w jego towarzystwie? — Ojcze, on jest takim dobrym człowiekiem! — Sądzisz? Ja wiem o tym, a i ty nigdy nie zapominaj! 4 Niewinna 49 — Mogę więc pójść do ogrodu? — Tak! Powiedz, że ja posyłam cię do niego! Szybko wybiegła z pokoju i z zaróżowionymi policzkami stanęła przed Normanem. — Panie doktorze! Co pan zrobił z moim ojcem? To nie ten sam człowiek. Sam kazał mi pójść do pana, żeby się panem zająć, dopóki nie podadzą obiadu. Przy stole też będzie nam pan towarzyszył. To istny cud! Jak pan tego dokonał? Wzruszony patrzył na zdenerwowaną dziewczynę. — Przekonałem go, że nigdy pani nie skrzywdzę. — Jak to dobrze, że panu uwierzył! Mnie chyba nie wierzył, chociaż mówiłam to wiele razy. — Tak? Zapewniała go pani o tym? — Nigdy nikomu nie uwierzę tak, jak wierzę panu. Pan jest taki dobry. Ujął ją za ręce. Po raz pierwszy stali naprzeciwko patrząc sobie w oczy. Norman czuł drżenie jej dłoni. — Lindo, czy mogę do pani zwracać się w ten sposób? Milcząc skinęła głową. Nie wiedziała, dlaczego jej policzki płoną, a serce mocno bije. Jednak mężnie wytrzymała jego spojrzenie. Patrzył na nią z czułością. / — Cały czas, leżąc w pokoju, cieszyłem się na chwilę, kiedy będę mógł dotknąć pani dłoni. Wreszcie to się stało! Speszyła się. — Z radości, że ojciec pozwolił mi przyjść do pana, zapomniałam, iż pan nas opuszcza. — Proszę się nie smucić. Niedługo się zobaczymy. Tej zimy przyjedzie pani z ojcem do Monachium. Uzyskałem zgodę pana Oldena, żeby pani zamieszkała z moimi siostrami. Ojciec pani woli wynająć apartament w hotelu. — A pan? Czy pan też tam będzie u sióstr? — brakowało jej tchu. — Będę codziennie przychodził! Nagle po policzkach zaczęły jej spływać łzy. — Lindo, dlaczego pani płacze? — Płaczę z radości! — Z radości, że będziemy się codziennie widywali? 50 Spąsowiała, niemniej szczerze wyznała: — Tak! Cieszę się też na pobyt w Monachium, na spotkanie z pańskimi siostrami! Powoli spacerowali po ogrodzie rozmawiając z ożywieniem. Opowiedział o rozmowie z jej ojcem, oczywiście tylko to, co uważał za stosowne. Gerlinda nie mogła się nadziwić. — Pan chyba ojca zaczarował! Zaśmiał się na cały głos. — Kto wie, może jestem czarodziejem? Gerlinda chciała dokładnie wiedzieć, kiedy znowu przyjedzie. — Będę liczyła dni do pana powrotu! W jej słowach nie było śladu kokieterii. Mówiła to, co czuła! Kiedy Brigit poprosiła ich do stołu, Gerlinda objęła staruszkę wołając: — Brigit! Zimą jadę z ojcem do Monachium, a pan doktor Verden niedługo znowu przyjedzie do Ringberghof! Stara mamka uśmiechała się. Była szczęśliwa. — No, wreszcie nasz pan zmądrzał! Mówił mi o wszystkim. Pan doktor uratował nie tylko twojego ojca, ale i ciebie. Zobaczysz świat i ludzi! Dziękuję panu, panie doktorze! Naszej dziecinie groziło, że zmarnieje z tęsknoty za szerokim światem i ludźmi! Stary pan Olden i ja to nie towarzystwo dla dwudziestoletniej dziewczyny. — Ale ty, Brigit, zostaniesz sama! — odezwała się Linda. — Nic nie szkodzi! Przeżyłam już swoje życie. Zresztą będę przyjeżdżała do Monachium po zakupy i cię odwiedzała. Po obiedzie podano kawę. Brigit poleciła Michelowi spakować rzeczy pana doktora. Norman pożegnał się najpierw z Brigit, przekazując ukłony dla pana Oldena, potem zwrócił się do Gerlindy. Miała łzy w oczach, usta drżały. Długo trzymał jej dłoń w swojej ręce. Gerlinda czuła, że dotrzyma słowa i wróci. Kiedy samochód wyjechał za bramę, rzuciła się Brigit na szyję głośno szlochając. — Lindo, powinnaś mu wierzyć. Przyrzekł że wróci! — Tak, Brigit, musi, musi wrócić! Inaczej już nigdy nie będę wesoła! Obejmując płaczącą dziewczynę zaprowadziła ją do domu. Gerlinda powoli uspokoiła się, ale miała wrażenie, że wokół niej zapanowała 51 pustka. Poszła do pokoju, w którym leżał Norman. Na stole ujrzała szarotkę, a obok niej kartkę ze słowami niedługo zobaczymy się znowu. Opadła na fotel, przycisnęła kartkę do serca i zrobiła to, co każda kochająca kobieta robi w podobnej sytuacji: pocałowała szarotkę, którą Norman zostawił jej na pożegnanie. W swojej naiwności nie zdawała sobie sprawy, że zachowuje się jak zakochana kobieta. W luksusowej willi nad Izarą siedziały przy herbacie siostry Norma-na. Właśnie nadeszła wiadomość o przyjeździe brata. Ewa, młodsza, powiedziała: — Pojadę na dworzec po Normana. Ty Koro, i tak nie zdążysz przed tym waszym spotkaniem w interesach. — Dobrze! Wiesz, że nie zależy mi na tych spotkaniach z klientami Petera, ale nie mogę mężowi odmówić. Przebiorę się i może będę miała wolną chwilę dla Normana. — Czas, żeby już wrócił do domu. Tylko z nim mogę pożartować, ty jesteś zawsze taka poważna. — Ewo, przecież wiesz, że od śmierci mojego dziecka nic mnie już nie cieszy. — Postąpiłam niedelikatnie. Przepraszam! Uśmiechając się smutnie Kora odpowiedziała: — Nie mów niedorzeczności! Nie chcę was zasmucać i wiem, że wieczne lamenty nic tu nie pomogą. Dlatego nie sprzeciwiam się i chodzę do przyjaciół. Doceniam starania Petera, który robi, co może, żeby rozproszyć moje mroczne myśli. — Dzięki Bogu! Przyjeżdża nasz brat, będziesz się więc opiekować młodszym rodzeństwem.1 Zawsze wyciągasz nas z różnych kłopotów. — Starajcie się, żeby mi tego nie zabrakło. Chcę wam nadal matkować. Norman jest już dorosłym mężczyzną, a ty, mała, wymykasz się spod moich opiekuńczych skrzydeł. Ewa zaśmiała się na cały głos: — Zdążyłaś mnie już wychować. I to wzorowo! — Ty moja kochana małpko! — szepnęła Kora. Wszystko w tym domu było wykwintne i przytulne. Mały stolik na szerokim tarasie, z którego było widać spokojnie płynącą w głębi ogrodu Izarę. Srebrne i porcelanowe nakrycie stolika świadczyły o dostatku właścicieli. Po chwili milczenia odezwała się Kora: — Mówisz o matkowaniu? Ty jesteś dorosłą, nowoczesną damą. Przecież zawsze robisz to, co chcesz! — Masz rację! Bogu dzięki wychowałaś mnie tak, że robię tylko mądre rzeczy! — O, tak! Z wyjątkiem kilku nierozsądnych wybryków! — Kora! Tak musi być. Gdybym stale zachowywała powagę, życie byłoby nudne! — Może masz rację? Wiesz, chciałabym wiedzieć, dlaczego Norman przez osiem dni kazał adresować listy do tego bajecznego Ringberghof? Nie znosił siedzenia w jednym miejscu. Podczas urlopów nigdy nie przestawał się włóczyć. — Kto wie, co go zatrzymało? Może hoża alpejska pasterka? Nazwa brzmi nieco romantycznie, a jeżeli Norman poddał się nastrojowi, nie ma ratunku dla marzycielskiej duszy. — Za to ty jesteś realistką! — Och, Koro! Przecież mnie znasz i wiesz, że tak naprawdę jestem wrażliwa. Chętnie bym zrezygnowała z bardzo trzeźwego podejścia do życia, gdyby to nie było niezbędne w dzisiejszych trudnych czasach. W głębi serca jestem romantyczką, tak jak ty i Norman. Twój mąż Peter też jest z tej samej gliny, chociaż sądzi, że powinien być poważny i zasadniczy. Zresztą kieruje firmą! Peter strasznie cię kocha. Wierz mi, on przeżywa śmierć waszego synka tak boleśnie, jak ty, ale nie okazuje tego, by nie pogłębiać twej rozpaczy. — Czy sądzisz, że ja o tym nie wiem? — No więc staraj się być pogodna. Sprawisz tym radość mężowi, Normanowi i mnie. — Tak, tak! Żebym tylko miała okazję komuś tak naprawdę matkować! Brak mi tego! 54 — Proponowaliśmy ci kota, psa i kanarka, odmówiłaś. A może małego krokodylka lub niedźwiadka? Kora musiała się roześmiać, a tego właśnie Ewa pragnęła. — Wiesz, wolę już małpkę! Mówiąc poważnie, to musi być istota ludzka! Ponieważ lekarz oświadczył, że nie mogę mieć więcej dzieci, czas, żebyście ty i Norman pomyśleli o założeniu rodziny. — Hm, Norman dojrzał do małżeństwa, ale nie chce się żenić i jest zły, kiedy mu to przypominam. A ja, och, Koro! Prawdziwi mężczyźni wymarli, a co ja mam począć z lalusiami, dla których fryzura i garnitur są ważniejsze od kobiety? — Bogu dzięki są jeszcze prawdziwi mężczyźni na tym świecie. — Znajdź takiego, a zaraz wyjdę za niego! — Mam nadzieję, że jednak pewnego dnia zjawi się właściwy mężczyzna, który ci zaimponuje. — To jest głównym warunkiem! Na moje nieszczęście jedyni mężczyźni, którzy mi imponują, to mój brat i twój mąż. Co ja mam począć? Trudno, muszę się pogodzić z losem. A ty przebierz się i staraj się pięknie wyglądać, kiedy wrócę z Normanem! Ewa szukała brata wśród podróżnych na dworcu. Norman zwykle zeskakiwał ze stopni wagonu, a tym razem Ewa zobaczyła, że brat ostrożnie stąpa trzymając się drzwi. Zaniepokoiła się. — Norman, co się stało? Na miłość boską, chyba nie jesteś ranny? Obejmując siostrę uśmiechnął się. — Znowu jestem zdrów! Trochę się poturbowałem, ale już wszystko w porządku. Muszę tylko szanować nogi. — Opowiadaj, co się stało? Teraz rozumiem, dlaczego przez cały tydzień siedziałeś w tym romantycznym Ringberghof! Zaraz zaczęłam podejrzewać, że winę ponosi piękna pasterka. Przepadasz za staromodnymi dziewczętami, jak to się mówi, „dziećmi natury". Norman uśmiechnął się nieco speszony. — Masz dobry nos. — A więc musiałeś leżeć w łóżku i nic nam o tym nie pisałeś? — Zgadłaś! Miałem zabandażowane uda i kolana. Lekarz kazał mi leżeć osiem dni! Niezręcznie skakałem przez szczelinę i przy tej okazji 55 skaleczyłem nogi. Ale teraz wszystko w porządku. To miło, że przyszłaś po mnie. A gdzie Kora? — Przebiera się, ponieważ Peter zabiera ją do teatru, a przedtem spotykają się ze znajomymi. W domu powitała ich Kora. Pięknie wyglądała w czarnej jedwabnej toalecie. Ucałowała brata. Ewa jednym tchem opowiedziała, co Nor-man przeżył. — Widzisz, Koro! Zaraz pomyślałyśmy, że tylko coś poważnego mogło zatrzymać Normana w jednym miejscu aż osiem dni! — Tak, podejrzewałaś, że zauroczyła go hoża alpejska pasterka! — Powiedziałam mu to, ale jak mogłyśmy przypuszczać, że ten nicpoń nic nie powie o wypadku? — Co? Miałem o tym napisać? Wiem, że zaraz przyjechałybyście, żeby mnie pielęgnować jak chorego pieska. Nic z tego! Mówiąc szczerze: wcale was, kochane siostry, nie potrzebowałem. — Aha! — krzyknęła Ewa. — Żadne „aha", Ewo. Nie wiesz, co się wydarzyło w górach, a potem w Ringberghof. Pozwólcie mi wygodnie usiąść. Ile masz czasu? — Trzy kwadranse. — Wystarczy na spowiedź. Najpierw najważniejsza nowina: postanowiłem się ożenić! — Wielkie nieba! A nie mówiłam, że ten Ringberghof to romantyczne.miejsce? — krzyknęła Ewa i klepiąc brata po plecach dodała: — Człowieku, mów. Umieramy z ciekawości! Kora wzięła brata za rękę. — Norman, czy ty żartujesz? — Nie! Mówię poważnie. Moją przyszłą żonę i jej ojca zaprosiłem na zimę do nas. To znaczy tę młodą damę. Jej ojciec będzie mieszkał w hotelu. Koro, będziesz miała okazję matkować mojej przyszłej żonie. Jest sierotą, wychowywała się bez matki. Żyje od lat w odosobnieniu, w Ringberghof. — A więc tam, w górach, znalazłeś przyszłą żonę? Norman mów! Siostry w napięciu słuchały. Wzruszyły się losem Gerlindy. — Czy takie kobiety w ogóle istnieją? Wielkie nieba! Tę młodą damę sam Pan Bóg ukrył dla ciebie tam w górach! Widzę, że jesteś oczarowany tą niewinną owieczką. Kora, co o tym sądzisz? 56 — Norman jest dorosłym mężczyzną i wie, jaka powinna być jego żona. Ojciec tej młodej damy chyba trochę przesadza izolując córkę od świata. Ta biedna dziewczyna straci głowę, kiedy nagle znajdzie się w wielkim mieście wśród obcych ludzi. Jest niedoświadczona. To wystawi ją na różne przykrości i niebezpieczeństwa. — Dlatego potrzebuje twojej opieki, Koro! Zaraz pomyślałem, że to coś dla ciebie. Tylko ty podołasz takiemu zadaniu. Czy nadaremnie liczyłem na ciebie? , — Oczywiście że nie, mój chłopcze! Wiesz, jak bardzo potrzebuję takiego obowiązku. Właśnie teraz. Cieszę się na przyjazd tej młodej damy. Będziesz ze mnie zadowolony. — Kochana Koro! Wiedziałem, że mi nie odmówisz! — No a ja? Czy ja mam bezczynnie siedzieć, kiedy moja przyszła bratowa będzie „tresowana"? — zażartowała Ewa. — Mylisz się! Liczę, na ciebie. Twoim zadaniem będzie udowodnienie panu Martinowi Oldenowi, że nawet na tym zepsutym świecie młoda dama może być dobrym i uczciwym człowiekiem. Ewa zarumieniła się. — Czy i ty mnie tak oceniasz mimo licznych zastrzeżeń, jakie masz wobec nowoczesnych kobiet? — Kora nigdy nie miała zastrzeżeń do twojego sposobu bycia. Wychowała cię wzorowo i jesteś prawdziwą damą! Moja żona nie musi być podobna do ciebie. Kora i ja pokierujemy jej przystosowaniem do świata. Ty, siostrzyczko, będziesz dbała o to, żeby Gerlinda była wesoła i nauczła się szczerze śmiać! Proszę was, pokochajcie tę młodą dziewczynę. Będę wam za to wdzięczny. — Norman! Kiedy ona przyjedzie? Chciałabym ją już poznać. —¦ Na początku października. Jej ojciec musi się oswoić z myślą, że jego córka wyrusza w świat! Pewnie przeżył jakąś tragedię, która uczyniła z niego takiego dziwaka, że odsunął się od ludzi. Siostry wypytywały brata o szczegóły pobytu w Ringberghof. Kora szczerze cieszyła się na przyjazd panny Olden. Nagle Ewa zawołała: — Słuchaj, Norman! Wiesz, stary pan Tonhof zmarł w ubiegłym miesiącu. Miał osiemdziesiąt lat. Spadkobiercy chcą sprzedać jego willę. To okazja. Ten dom jest w sam raz dla ciebie i twojej przyszłej żony. 57 Mieszkalibyście niedaleko nas. Co o tym sądzisz? Mógłbyś ją przebudować według własnego gustu. Oczy Normana zabłysły. — Wiesz, Ewo, to dobra myśl! Willa ma dziesięć pokoi plus pomieszczenia gospodarcze. Ogród jest duży, a drzewa stare i dobrze utrzymane. Muszę o tym pomyśleć. — Czy jesteś pewny, że Gerlinda zechce zostać twoją żoną? Na twarzy Normana pojawił się rozmarzony uśmiech. — Tak, Koro, wiem, że mnie kocha. — Gdyby jednak nie doszło do ślubu, sprzedasz willę i zyskasz na tym interesie! — stwierdziła Ewa zapalając papierosa. — O tym nie ma mowy! Dla mnie istnieje tylko ta kobieta. — Czy to aż tak głębokie uczucie? — zapytała Kora. — Tak! Znasz mnie, więc musisz wiedzieć, że jeżeli mówię o małżeństwie, sprawa jest poważna, a decyzja ostateczna. Ewa westchnęła. — Norman, przestań! Słuchając, co mówisz, znika moje trzeźwe spojrzenie na świat i popadam w romantyczny nastrój. — Weź przykład ze mnie. Oddaj swoje serce bez reszty. Tylko w ten sposób można być szczęśliwym. Ewa uśmiechnęła się ironicznie, ale jej oczy zdradzały prawdziwy stan ducha. — Mężczyźni, których mogłabym kochać, nie chadzają stadami po świecie. A jeżeli spotkam odpowiedniego, kto wie, czy będzie mną zainteresowany? Kora objęła siostrę: — Nie martw się! We właściwym czasie spotkasz tego jedynego, wybranego! Ewa, chcąc ukryć wzruszenie, szybko zapytała: — Norman, nie powiedziałeś nam, czy jest blondynką, czy brunetką. — Gerlinda ma nieco ciemniejsze włosy niż Kora, właściwie kasztanowe, jasnokasztanowe. Z czerwonozłotym połyskiem. Ma piękne, duże, szare oczy ocienione długimi rzęsami i brzoskwiniową cerę. Nie używa żadnych środków kosmetycznych. — Norman, prosiłam, żebyś przestał marzyć. Powinnam być zawistna, ponieważ nie mogę się obejść bez kredki do ust i pudru! 58 Wszedł Peter Wegner, mąż Kory. Ledwie zdążył się przywitać, został zasypany wiadomościami. Wszyscy mówili na raz: Ewa, Kora i Norman. — Jaka szkoda, że dzisiaj wieczorem musimy wyjść. Z państwem Sonderfels — stwierdził z uśmiechem. — O mój Boże! Biedna Kora i ty, mój szwagrze! — Mówi się trudno. Robię to dla dobra firmy. Koro, czy jesteś gotowa? Musimy już iść! Po chwili Ewa i Norman zostali sami. — Wiesz, braciszku, cieszę się, że Kora będzie miała okazję matkować pannie Olden. Dzisiaj miała ciężki dzień. Narzekała, że już nie ma kogo wychowywać, że wymknęliśmy się spod jej opiekuńczych skrzydeł. — Zaraz pomyślałem, że tak będzie najlepiej dla nich obu. — Słuchaj, przygotowałam świetną kolację. — Wspaniale! Jestem bardzo głodny. Ewa poleciła służącemu nakryć dla dwóch osób. Norman przy stole opowiadał o Ringberghof, jego mieszkańcach i o wszystkim, co się wydarzyło w trakcie rekonwalescencji. 10 Gerlinda niecierpliwie czekała na powrót Normana. Czy w ogóle wróci? Na biurku postawiła oprawioną w ramkę szarotkę, a kartkę ze słowami niedługo zobaczymy się znowu przeczytała już chyba milion razy. Uczucie, jakie żywiła do Normana wydawały się jej czymś naturalnym — przecież uratował ojca! Martin Olden raz po raz wspominał swojego wybawcę i bacznie obserwował córkę, która rumieniła się za każdym razem słysząc jego imię. Starał się oswoić z myślą, że jego dziecko spotka obcych ludzi. Postanowił, że przed oświadczynami Normana wyzna mu powody obaw i opowie o tragedii swojego małżeństwa. Ten szlachetny człowiek musi być/uprzedzony na wypadek, gdyby Pan Bóg dopuścił do ponownego nieszczęścia. Olden nie chciał czuć się winny. W głębi serca jednak wierzył, że wszystko ułoży się pomyślnie. Kiedy córka wybierała się na konne przejażdżki, często rozmawiał z Rrigit. Była przekonana, że Linda ma charakter ojca i nigdy nie zro. nic złego czy niewłaściwego. Nie wiedziała o rozmowie swojego pana z Normanem, w przeciwnym razie nie martwiłaby się tak o swoją „dziecinkę". Szybko spostrzegła, że Gerlinda jest zakochana. Z istnie matczyną troską myślała o przyszłości młodej dziewczyny. Kiedy była w dobrym nastroju, marzyła o ich wspólnym szczęściu. Czasem jednak nachodziły ją ponure myśli, że wszyscy mężczyźni są jednakowi: lekkomyślni, szybko zapominają o dziewczynach. 60 Mijał dzień za dniem. Gerlinda często jeździła w ulubione miejsce. Widziała stamtąd trasę przyszłej kolejki linowej. Zabierała lornetkę i szukała śladów rozpoczęcia prac. Pewnego dnia, zapatrzona w dal, nie zauważyła mężczyzny schodzącego z Jochwand. To był Norman. Przyjechał dzień wcześniej. Wracał ze spotkania z grupą robotników i techników, którym udzielił ostatnich instrukcji przed rozpoczęciem robót. Ujrzawszy Gerlindę z lornetką w rękach wzruszył się. — Dzień dobry, panno Lindo — szepnął. Słysząc glos drgnęła, zbladła i spojrzała na niego. — To pan, panie doktorze? — słowa z trudem przecisnęły się przez jej gardło. Podali sobie ręce. Widząc zmieszanie Gerłindy zaczął żartować: — Pani przywołała mnie lornetką! Trzymając jej delikatną dłoń w swojej ręce czuł, że drży. Nie miał już wątpliwości, co do niego czuje. — Panie doktorze, naprawdę pan wrócił? — Czy pani w to wątpiła? Nie znalazła pani mojej kartki? — Tak, tak. Tak się cieszę, że pan wrócił. Codziennie przyjeżdżam tutaj i wypatruję, ale do dzisiaj nadaremnie! — Z tego miejsca nic pani nie zobaczy. Kolejka będzie budowana na przeciwnym zboczu tej góry. Jeżeli chce pani obejrzeć prace, musi pani tam pojechać. Ale chciałbym wiedzieć, jak czuje się ~ ni ojciec? — Dziękuję, dobrze. Już wstaje i może siedzieć w fotelu kilka godzin dziennie. — Czy jest w dobrym nastroju? — Różnie bywa. Często spokojnie rozmawia o naszym wyjeź Izie do Monachium, nieraz jednak opanowuje go strach. Brigit zawsze i omaga mi uspokoić ojca i przekonać go, że słusznie postępuje. — A pani Brigit? Gerlinda zaśmiała się. — Och, od rana do nocy tłumaczy mi, co wolno, a czego nie wolno robić w Monachium. Czasem strach mnie oblatuje, kiedy pomyślę o zmianach, jakie nastąpią w moim życiu. Ale wtedy zaraz przypominam sobie, że przecież pan będzie przy mnie i pomoże mi! 61 — Wszystko będzie w porządku! Moje siostry cieszą się na pani pobyt u nas. Kora, starsza, jest szczęśliwa, że będzie mogła komuś' matkować. Odczuwa brak własnego dziecka. Ewa, nasz benjaminek, robi plany wspólnych zabaw i figli. Jest bardzo wesoła i skora do psot, mimo iż skończyła dwadzieścia lat! — Tak bardzo się cieszę... ale czy nie sprawię państwu kłopotu? Czy nie zakłócę spokoju? — Ależ nie! Siostry martwi tylko, że muszą tak długo czekać na pani przybycie. Nadal trzymał jej dłoń. Gerlinda zarumieniła się i cofając rękę rzekła: — Teraz musi pan pójść ze mną do Ringberghof. Ruszyli powoli. Gerlinda prowadziła wierzchowca. — Byłam tak zaskoczona widząc pana, że nawet nie zapytałam, jak pan się czuje. Przeszedł pan przez Jochwand, a więc nogi muszą być zupełnie zdrowe! — Bogu dzięki. Rany zagoiły się i mogę znowu chodzić po górach. — Cieszę się, że pan wrócił do zdrowia! Szli bez słowa obok siebie. Norman tęsknił do takiej chwili i poczuł, jak bardzo kocha Gerlindę. Pragnął opowiedzieć, że kupił w Monachium willę, że kazał ją przebudować i na nowo wyposażyć, jednak nie wspomniał o tym ani słowehi. Nie chciał jej niepokoić. Postanowił dać jej czas, żeby dziewczyna sama przekonała się o swoich uczuciach. Widział, że speszył ją jego niespodziewany przyjazd, ale czy to była prawdziwa miłość? Kiedy zbliżali się do Ringberghof, do ogrodu wyszła Brigit. — Panie doktorze! Jak ja się cieszę! — Czy pani wątpiła w to, że wrócę? — No, przyznaję, że bywały dni, kiedy powątpiewałam, ale teraz jest pan tutaj. Proszę z naszą dziecinką pójść do pana Oldena. Strasznie się nudzi, bo musi dużo leżeć! Kiedy weszli do sypialni starego pana, ten poruszył się niespokojnie patrząc na stojących przed nim młodych ludzi. Gerlinda odezwała się pierwsza. — Ojcze, wiesz, pan doktor nagle stanął przede mną, kiedy obser- 62 wowałam góry przez lornetkę. Przyprowadziłam go do nas. Czy mogę powiedzieć Brigit, że zostanie na obiedzie? — Tak, Lindo! Po wyjściu córki z pokoju Martin podał rękę Normanowi. — A więc wrócił pan do nas. Czy pan nie zmienił zamiarów? — Nie, proszę pana. Przekonałem się, że nie mogę żyć bez Lindy. Kiedy tam, na płaskowzgórzu niespodziewanie mnie ujrzała, jej reakcja dała mi pewność, że mnie kocha. — Tak! Też się o tym przekonałem. Cały czas bacznie ją obserwuję. Sądzę jednak, że ona jeszcze sobie nie zdaje sprawy ze swoich uczuć do pana. Zbyt szczerze opowiadała o tym, że czekała na pański powrót. — Powiedziała to i mnie ale widziałem, że zbladła, a jej ręka drżała. Widzi pan, jesteśmy stworzeni dla siebie. Moje siostry znają moje postanowienie i cieszą się na przyjazd Gerlindy. Proszę mi pozwolić na poważną rozmowę z pańską córką. Pragnę, żeby przybyła do naszego domu w Monachium jako moja narzeczona. Norman opowiedział o willi, którą kupił i remontował. Olden smutno spojrzał na młodego mężczyznę. — A więc pan nie zmienił zdania? — Czy pan nadal ma wątpliwości? Czy pan nie może pojąć, że taka piękna, niewinna i szlachetna kobieta, jaką jest Gerlinda, oczarowała mnie od pierwszego wejrzenia? — No dobrze — westchnął. — Widzę, że los tak zrządził i nie będę się sprzeciwiał. Jednak muszę z panem porozmawiać, zanim nie będzie za późno. Czy znajdzie pan czas po obiedzie? — Oczywiście! Dzisiaj mam wolny dzień. Jestem do pańskiej dyspozycji. Widzę, że coś pana gnębi. Bez względu na to o, co chodzi, Linda zostanie moją żoną! — Proszę zaczekać, aż wszystko omówimy i proszę mi wierzyć, że pragnę szczęścia mojego dziecka! Jeżeli pan zmieni zdanie, nie będę miał żalu. Muszę jednak spełnić swój obowiązek, chociaż przychodzi mi to z wielkim trudem. — Jak pan sobie życzy, panie Olden. Do sypialni wróciła Gerlinda. — Wiesz, ojcze, Brigit już wszystko przygotowuje. Domyśliła się, że pan doktor Yerden zostanie na obiedzie. 63 Rozmawiali o budowie kolejki linowej. Norman zaproponował, żeby Olden pojechał obejrzeć montowanie wysokich masztów. Widząc niemą prośbę w oczach córki, odpowiedział: — Przyjedziemy, przyjedziemy! Ta kolejka bardzo mnie interesuje, chociaż nie będę z niej korzystał. Kiedy już nie będę miał sił, żeby na własnych nogach wspinać się po górach, zostanę w domu. Zdobyłem tu każdy szczyt, również ten, gdzie będzie stacja kolejki linowej. Pozostawię góry tym, którzy dotąd nie mieli szczęścia wspinać się na wierchy i podziwiać wspaniałe widoki. — W zasadzie zgadzam się z panem. Dla mnie też radość sprawia widok ze szczytu, na który sam się wspiąłem. Ale ma pan rację twierdząc, że nie wszyscy ludzie doznali rozkoszy podziwiania przyrody ze szczytu gór. Panno Lindo, czy zechce pani wziąć udział w pierwszej jeździe przy otwarciu kolejki? Rozpromieniona przytaknęła. — Oczywiście. Jeżeli można. Musimy zabrać Brigit. Nigdy nie była na żadnym szczycie! — Dobrze, zaprosimy panią Brigit. Pozna pani moje siostry. Przyjadą na tę uroczystość, to samo obiecał mój szwagier. — Bardzo się cieszę, chociaż trochę się boję pańskich sióstr. To wykształcone damy, o czym będę mogła z nimi rozmawiać? — Panno Lindo! Nie raz, nie dwa miałem okazję rozmawiać z panią na różne tematy. Jest pani roztropną, oczytaną i mądrą kobietą. Nie różni się pani od moich sióstr) No, może pod względem doświadczenia życiowego, ale i to szbyko pani nadrobi. Czy mogę służyć za przewodnika po Monachium? — O, bardzo proszę. Będę się cieszyć słuchając pana objaśnień. Rozmawiali do chwili, kiedy Brigit poprosiła do stołu. Norman znowu miał okazję przekonać się o rzetelnym wykształceniu Gerlindy. Wyraził swoje uznanie. — Nie zaniedbałem wykształcenia Gerlindy — stwierdził Olden. — Miała doskonałą nauczycielkę. Moja córka zna również języki: mówi po angielsku i francusku. Brakuje jej jednak obycia w świecie i teraz zaczynam sobie zdawać sprawę, że pod tym względem nie wywiązałem się z ojcowskiego obowiązku. — To nie będzie trudne do odrobienia! Czyż nie, panno Lindo? 64 — Nie wiem, co ojciec chce przez to powiedzieć. Moje dwie przyjaciółki, córki pastora, były rok w Monachium. Tyle tam widziały i poznały wielu ciekawych ludzi. Gdy im powiedziałam, że zimę spędzę z ojcem w Monachium, one stwierdziły, iż oniemieję ze zdumienia. Norman roześmiał się. — Nie będzie aż tak źle! Oczywiście zobaczy pani wiele nowych rzeczy, ale szybko przyzwyczai się do życia w dużym mieście. Olden nie brał .udziału w rozmowie. Był zamyślony. Po deserze poprosił Normana do swojego gabinetu. Wstając od stołu Norman skinął głową i rzekł: — Nie zostawię pani długo samej. Porozmawiamy jeszcze przed moim odejściem. Usiedli na przeciwko siebie. Martin Olden odezwał się z powagą. — Panie doktorze, muszę coś wyznać. Pan sądzi, że moja żona nie żyje. Gerlinda też tak myśli. Ale to nie odpowiada prawdzie. Od wielu lat jestem rozwiedziony. Wychowywałem córkę w przekonaniu, że jej matka nie żyje. Ale ona za wysoką sumę zrzekła się wszelkich praw do własnej córki. Winę wziąłem na siebie pcd warunkiem, że ta kobieta nigdy nie zbliży się do mojego dziecka. — Nic o tym nie wiedziałem! — odpowiedział nieco zaskoczony Norman. Po chwili milczenia dodał: — Sądzę, że miał pan poważne powody, żeby tak postąpić! — Niestety tak jest! Opowiem panu historię mojego życia. Jestem to panu winien, ponieważ zamierza pan poślubić moją córkę. Byłem jedynym spadkobiercą moich rodziców. Kochałem życie, byłem wesoły i zadowolony, kiedy poznałem moją żonę. Była piękna, młoda i urocza, lecz biedna! To mi nie przeszkadzało, ale nie miałem pojęcia, że wychodzi za mnie wyłącznie z powodu mojego majątku. Utwierdziła mnie w przekonaniu, że mnie bardzo kocha. Może tak i było ponieważ spełniałem każdą jej zachciankę. Moje szczęście sięgnęło zenitu, kiedy urodziła się córeczka. Lecz od tej chwili poznałem żonę z innej strony. Nie zainteresowała się dzieckiem. Mieszkaliśmy wtedy w Monachium, w dużej willi. Przed urodzeniem dziecka nie przyjmowaliśmy gości. Potem żona oszalała, jakby chciała odrobić zaległości. Nie opuściliśmy żadnego przyjęcia. Dziecko było pozostawione na łasce żony naszego dozorcy, Brigit Salten. Od pierwszego dnia otoczyła Gerlindę czułością 5 Niewinna 65 niczym matka. Została jej mamką, ponieważ żona nie mogła karmić dziecka własną piersią. Byłem zrozpaczony widząc, jak bardzo moja żona zmieniła się. Kokietowała obcych mężczyzn. Nadal ją kochałem i pragnąłem syna. Wtedy ostro odpowiedziała, żebym sobie to wybił z głowy, ponieważ nie odpowiada jej rola matki! Prosiłem, żeby nie kokietowała mężczyzn, a ona wyśmiała mnie twierdząc, że nie da się zamknąć w klasztorze. Umilkł na chwilę, zaraz jednak podjął opowieść. — Wtedy poznała młodego oficera. Stale szukał okazji, żeby spotykać moją żonę, bywał nawet w naszym domu. Wydawał mi się lekkomyślny i próżny. Krótko mówiąc, zachowywał się tak bezczelnie, że wyprosiłem go z naszego domu. Wyszedł z ironicznym uśmiechem, a moja żona była oburzona. Zarzucała mi okrucieństwo i zazdrość. Pewnego razu musiałem służbowo wyjechać na trzy dni. Nie miałem pojęcia, że żona za moimi plecami nadal utrzymuje kontakt z tym oficerem. Ponieważ udało mi się wszystkie sprawy szybko załatwić, wróciłem dzień wcześniej, późnym wieczorem. Chciałem sprawić żonie niespodziankę i cicho wszedłem do domu. Na schodach zobaczyłem światło, a z sypialni dochodziły jakieś głosy. Otworzyłem drzwi i ujrzałam moją żonę w objęciach tego łajdaka. Olden zakrył twarz dłońmi i jęknął. Po chwili rzekł: — Widzi pan, jeszcze dzisiaj nie mogę o tym spokojnie mówić. Dopadłem go i omal nie udusiłem! Tego samego wieczoru kazałem żonie opuścić mój dom i czekać *na moją decyzję w hotelu. , Zamknąłem się w gabinecie i przez kilka dni nie wychodziłem z pokoju. Brigit i jej mąż zajęli się mną. Opowiedzieli, że ocucili pobitego łajdaka i kazali mu wynosić się z willi. Powiedzieli mi też, że żona błagała o przebaczenie. Jednak dla mnie umarła w chwili, kiedy ją ujrzałem w ramionach innego. Wystąpiłem o rozwód. Wysoka kwota sprawiła, że zrzekła się praw do dziecka. Zobowiązała się, iż nigdy nie zbliży się do Gerlindy. Później dowiedziałem się, że ten łajdak był zadłużony i zhańbiony musiał opuścić pułk, w którym służył. Kazałem ich śledzić. Wyjechali z Monachium, roztrwonili pieniądze i wkrótce zniknęli z Niemiec. Po kilku latach otrzymałem list z Monte Carlo, odesłałem go nie otwierając. Potem sprzedałem willę w Monachium i z Brigit i jej mężem zamiesz- 66 kałem tutaj, w majątku Ringberghof. Postanowiłem żyć na odludziu i chronić moją córkę przed obcymi ludźmi, zwłaszcza przed mężczyznami. Stale prześladuje mnie myśl, że moja córka odziedziczyła charakter swojej matki i mogłaby kiedyś zdradzić swojego męża! Musi pan wiedzieć, że w jej żyłach płynie krew cudzołożnicy, kobiety, która sprzedała swoje dziecko, żeby za te pieniądze żyć z kochankiem. Gerlinda jest starannie wychowana, stale ją obserwuję zarówno ja, jak i Brigit. Twierdzi, że moje dziecko odziedziczyło po matce tylko urodę, ale oczy ma takie, jak moja matka. To mnie pociesza. Od lat z trwogą myślę o dniu, kiedy zjawi się mężczyzna, który zechce ją poślubić. Postanowiłem więc, że takiemu człowiekowi powiem całą prawdę i będę go ostrzegał, żeby pilnował żony. Drogi doktorze, spełniłem ten przykry obowiązek. Jeżeli pan wycofa się ze swojego postanowienia, nie będę obrażony, zrozumiem pana. Będę tylko żałował, że z powodu winy matki moja córka będzie cierpieć. Wyczerpany zamilkł i zakrył twarz dłońmi. Przejęty Norman słuchał nie odzywając się ani jednym słowem. Po chwili spokojnie powiedział: — Mam wrażenie, że lepiej znam par\ską córkę. Nie wątpię, że odziedziczyła charakter ojca. Jeżeli mnie kocha, tak jak ja ją kocham, nie przeraża mnie historia jej matki. Będę się o nią troszczył z całego serca. Proszę mi powiedzieć, czy Gerlinda nigdy-nie dowie się, że jej matka żyje? — Nie! Taka wiadomość mogłaby ją zszokować. Ta kobieta powinna pozostać martwa dla nas wszystkich. Jestem panu zobowiązany za okazane zrozumienie. Czy pan nadal kocha Linde? Norman uśmiechnął się. — Jaka byłaby to miłość, która zniknęłaby z tego powodu, że ukochana istota miała niegodną matkę? Kocham Gerlindę jeszcze bardziej i będę nad nią czuwał. Martin uścisnął dłoń Normana. — Nie mam słów, 'żeby panu dziękować. Widzę, że pańska miłość do mojego dziecka jest szczera i głęboka. Oddaję Gerlindę w pańskie ręce i proszę Boga o szczęśliwą przyszłość! — Miłość wszystko przezwycięża! — rzekł pogodnie, chociaż wolałby, żeby przyszły teść nie był aż tak szczerym człowiekiem. Jednak po chwili zapomniał o tym myśląc o pięknych oczach Gerlindy. 67 Omówili jeszcze problem posagu. Dla Normana ta sprawa nie była ważna, ale zdziwił się słysząc o wielkim bogactwie Oldena. Otrzymał zgodę starego pana na oświadczyny wtedy, kiedy uzna to za stosowne. Zapewnił troskliwego ojca, że nie będzie działał pochopnie i zaczeka na odpowiednią chwilę. ,*> 11 W następnych tygodniach Norman często odwiedzał Ringberghof. Gerlinda zawsze witała go promiennym uśmiechem. Czasem zastanawiał się nad tym, co usłyszał od Martina, lecz widok pięknej dziewczyny rozpraszał mroczne myśli. Czuł, że ją kocha. Ona uosabiała jego szczęście. , Norman zaprzyjaźnił się z przyszłym teściem wspólnie ustali, że ślub odbędzie się przed Wielkanocą, a zanim wyjedzie do Monachium, Gerlinda powinna zostać jego narzeczoną. Brigit przeczuwała, co się dzieje, ale cierpliwie czekała, aż Gerlinda sama powie, że się zaręczyła. Budowa kolejki zbliżała się ku końcowi. Wszystkie niedziele Norman spędzał w Ringberghof. Pastor z rodziną jak zwykle, przychodzili dwa razy w miesiącu. Kiedy córki pastora zachwycały się Normanem, Gerlinda była uszczęśliwiona. Podzielała ich entuzjazm i chętnie o nim opowiadała. Nadeszła pierwsza niedziela września, Olden nie oczekiwał rodziny pastora. Norman postanowił porozmawiać z Gerlinda. Po południu młodzi poszli do ogrodu. Spacerując wśród drzew i kwiatów Norman zapytał: — Czy pani wie, że przyjadę do Ringberghof jeszcze tylko raz, za tydzień? W przyszłą środę odbędzie się poświęcenie kolejki, a potem wracam do Monachium. Gerlinda zbladła. Poczuła mocne bicie serca. — Tak szybko? — zapytała drżącym głosem. Po chwili dodała: — I nigdy więcej nie przyjedzie pan do nas? 69 — W każdym razie nie tak szybko. Zauważył, że z trudem powstrzymywała się od płaczu. — Będę bardzo smutna. Nie będę miała z kim rozmawiać i chodzić na spacery. — Ja również wolałbym zostać. — Dlaczego ludzie, którzy chcą być razem, muszą się rozstawać? Norman wziął dziewczynę za rękę. — Musimy zostać razem, panno Lindo! Bezradnie wzruszyła ramionami. — Niestety, to niemożliwe! Pan wróci do Monachium. Jeżeli nawet przyjadę w październiku, tak pięknie, jak tutaj, nie będzie nigdzie. Wszędzie będzie pełno obcych ludzi. — A pani wolałaby, żebyśmy byli sami, tak jak teraz? Ja również tego pragnę! — Ale to jest, niestety, niemożliwe! — Dlaczego nie? Jeżeli pani tylko zechce! Zdziwiona spojrzała mu w oczy. — Jeżeli ja zechcę? Och, mój Boże, tak bardzo chciałabym, żeby to było możliwe! — Trzeba chcieć, mała Lindo! Musi pani zostać ze mną... na zawsze! — Stanął tuż obok niej, wziął ją za ręce i zapytał czule: — Lindo, czy chcesz zostać moją żoną? Czy chcesz na zawsze należeć do mnie? Czy mnie kochasz? Oparła głowę o jego pierś i drżąc na całym ciele szepnęła: — Tak, och tak! Nie opuszczaj mnie, nie mogłabym żyć bez ciebie. Umarłabym, gdybyś mnie porzucił! — Tak bardzo mnie kochasz? — Nie znajduję na to słów! Nagle wyprostowała się — Co powie ojciec? Tak, teraz rozumiem, czego się obawiał. Ale dlaczego się bał? Przecież jestem taka szczęśliwa! Głaskając Gerlindę po włosach odpowiedział: — Tak, moja droga! To było to, czego obawiał się twój ojciec. Miłość do obcego mężczyzny, która spowoduje, że zapomnisz o nim i przestaniesz go kochać. Uspokoiłem go i zapewniłem, że zawsze zostaniesz kochającą córką. 70 — Nie mogę pojąć, jak ojciec mógł się tego obawiać? Przecież zawsze będzie moim kochanym ojcem. — Teraz zrozumiał, że oprócz córki będzie miał syna! ' — A więc ojciec już wie? Powiedziałeś mu o tym, że mnie kochasz? — Tak! Zanim wyjechałem do Monachium, wiesz, wtedy po wypadku w górach, oświadczyłem, że pragnę cię poślubić. Chciałem zaczekać, aż ty sama przekonasz się o swoich uczuciach do mnie! Musisz być pewna, czy możesz mnie kochać bardziej od wszystkich innych ludzi. Obejmując Normana szepnęła: — Kocham cię bardziej niż samą siebie. Czułam to od dawna, ale nie zdawałam sobie z tego sprawy. — Za to ja wiedziałem, czytałem to w twoich oczach. Jestem szczęśliwy, ale czekałem, żebyś była pewna swojego uczucia. Chodź, kochanie, pójdziemy do twojego ojca. Poprosimy go o ojcowskie błogosławieństwo! — powoli ruszyli ku willi. Martin Olden był głęboko wzruszony, kiedy Norman przedstawił mu Gerlindę jako swoją narzeczoną. — Bądź szczęśliwa, moja droga córko, i pamiętaj, że powinnaś zawsze dotrzymywać wierności mężczyźnie, który cię poślubi i da ci swoje nazwisko. Nigdy nie zapomnij, że Norman darzy cię nieograniczonym zaufaniem. Odpowiedziała ze łzami w oczach: — Kocham go ponad własne życie! Jak mogłabym zawieść jego zaufanie. Olden zwrócił się do Normana: — Synu mój, wiesz, że szczerze życzę ci szczęścia! Dziękuję za miłość okazywaną mojej córce. Wierzę, że ją otoczysz opieką! Kiedy Brigit dowiedziała się o zaręczynach, płakała z radości! Podobnie jak jej pan bezgranicznie ufała Normanowi i wierzyła, że jej podopieczna będzie szczęśliwa i bezpieczna. 12 Narzeczeni przeżywali piękne dni. Norman nadal przyjeżdżał co niedzielę do Ringberghof. Ustalono, że uroczystość zaręczynowa odbędzie się jesienią w Monachium. Siostry Normana postanowiły przybyć na poświęcenie kolejki, a z początkiem października Gerlinda i jej ojciec mieli przyjechać do Monachium. Pewnego dnia, rozmawiając z Korą przez telefon, Norman oświadczył: — Uroczystość zaręczynowa odbędzie się w wąskim gronie. Kora, ty zajmiesz się wszystkim. Zastąpisz Gerlindzie matkę! — Czułabym się obrażona, gdybyś zadecydował inaczej. Skąd dzwonisz. / — Z Ringberghof! — Czy twoja narzeczona jest w pobliżu? — Stoi obok mnie. — Proszę, daj jej słuchawkę. Chcemy z Ewą złożyć jej gratulacje. — Moje siostry chcą ci pogratulować, odezwij się! — Nieco speszona Gerlinda wykrztusiła: — Mówi Gerlinda Olden. — Och, moja kochana bratowa. Niestety nie mogę cię objąć, ale już jesteś w moim sercu. Życzę ci dużo szczęścia. Cieszymy się, że Norman znalazł odpowiednią żonę. — Czy mogę do pani mówić po imieniu? — Oczywiście, mów mi Koro! — Jestem szczęśliwa, że nagle mam rodzinę. Pragnę cię poznać osobiście, jak i twoją siostrę! 72 — Ewa zaraz porozmawia z tobą. Poznamy się podczas poświęcenia kolejki linowej, a potem będziemy czekali na twój przyjazd do naszego domu. — Czy wolno mi przyjąć zaproszenie? — Oczywiście! Cieszę się, że będę miała okazję ci matkować! Po chwili Gerlinda usłyszała głos Ewy: — Gerlindo, nie, Kora mówi, że nazywają cię Lindą! — Tak! Mów do mnie po imieniu! — Wiesz, Lindo, oniemiałam ze zdziwienia słysząc od Normana, że ma narzeczoną! Masz pełne prawo być dumna. Brat stale twierdził, że nigdy nie poślubi żadnej kobiety! Jesteś chyba ideałem! — Obawiam się, że się rozczarujecie. Jestem skromną dziewczyną! Muszę od was nauczyć się wielu rzeczy! — To wspaniale. Pouczać kogoś jest bardziej przyjemne, niż samemu wkuwać! Czy możesz nam posłać fotografię? Jesteśmy ciekawe, jak wyglądasz.' — Niestety nie mam! Ojciec nie pozwolił, żebym się fotografowała twierdził, że stanę się próżna! ' — O, czy jest aż tak srogi? — Ale jest dobry i miły. — Musimy więc zaczekać. Na szczęście nie potrwa to zbyt długo. A teraz daj mi Normana, muszę mu coś powiedzieć. Żegnaj! — Żegnaj! — odpowiedziała podając słuchawkę Normanowi. — O co chodzi? — Norman, twoja narzeczona ma miły, ciepły głos. Wiesz, że jestem wrażliwa na tym punkcie. Podoba mi się jej sposób mówienia. — Wiedziałem, że tak będzie. — A kiedy odbędzie się ślub? — W Wielkanoc! — Hm! To znaczy, że nieprędko! — Linda musi się przyzwyczaić do miejskiego życia. — No dobrze, wytrzymam! Cześć! — Cześć. Mijały tygodnie i zbliżał się dzień poświęcenia kolejki. Gerlinda była bardzo przejęta. Dotąd nie brała udziału w żadnej oficjalnej uroczystości. 73 Po konsultacji żony pastora Brigit zamówiła w domu mody w Monachium odpowiednią suknię dla Gerlindy i garnitur dla Oldena. Większe zakupy postanowili zrobić już osobiście w mieście. Verden umówił się z Martinem Oldenem i jego córką, że będzie ich oczekiwał przy kolejce linowej. Zaprosił również Brigit. Niestety, nie mógł sam przyjechać do Ringberghof, musiał bowiem osobiście witać wszystkich gości. O umówionej porze Martin Olden, Brigit i Gerlinda wysiedli z samochodu. Dziewczyna miała na sobie białą suknię, biały płaszcz z futrzanym kołnierzem i mały biały toczek. Wyglądała prześlicznie. Norman, podając narzeczonej ramię, dumnie rozglądał się wkoło. Poprowadził ją do sali hotelowej, gdzie czekała jego rodzina i reszta zaproszonych gości. Gerlinda drżała za zdenerwowania. — Normanie, proszę cię, nie zostawiaj mnie samej! — Nie bój się. Zaprowadzę cię do moich sióstr. Kiedy Kora weźmie cię pod swoje opiekuńcze skrzydła, będziesz się czuła bezpieczna. Wszyscy skierowali oczy na piękną narzeczoną doktora Verdena, ale i na Martina Oldena, którego od lat nikt nie widywał. Nadal prezentował się bardzo dobrze i dystyngowanie powitał starych znajomych. Kora zajęła się Lindą i panią Brigit, a Ewa odważnie podeszła do pana Oldena. — Proszę pana, dzisiaj pan będzie moim rycerzem! Chciałabym się z panem zaprzyjaźnić. Martin uśmiechnął się. Bezpośredność młodej ładnej damy ujęła go. Kłaniając się odpowiedział: — Obawiam się, że nie będzie pani miała ze mnie wiele pociechy. — Nie wierzę! Pan ma tak interesującą twarz. Wiem, że będę bezpieczna w pańskim towarzystwie. Proszę do mnie mówić: Ewo. — Czy naprawdę można tak zwracać się do pani? — Oczywiście, będzie bardziej swojsko! Martin musiał się roześmiać. Gerlinda, słysząc to, rzekła do Normana: — Słyszysz? Mój ojciec się śmieje! Od lat nie widziałam uśmiechu na jego twarzy! — Ewa ma szczególny dar rozweselania ludzi. Nauczy i ciebie wesołości i śmiechu. 74 UroczyjStości trwały dosyć długo, jednak wreszcie kolejka ruszyła. Z przejażdżki zrezygnował Martin Olden i dwóch starszych panów. Gerlinda, Norman i Brigit zajęli miejsca w kabinie obok najważniejszych przedstawicieli władz. Widok był wspaniały. Wierchy pokrywał wieczny śnieg, pod nimi rozciągały się ciemne jodłowe lasy i zielone doliny. Na szczycie, na końcowej stacji, w nowo wybudowanym schronisku, Norman oficjalnie przekazał kolejkę linową władzom państwowym. W odpowiedzi przedstawiciel ministerstwa wyraził uznanie budowniczym wspaniałego dzieła techniki, oczywiście dziękując doktorowi Normanowi Verdenowi. Po powrocie do miasta odbyło się uroczyste przyjęcie. Gerlinda siedziała między ojcem i Normanem. Ewa prowadziła ożywioną dyskusję z Martinem Oldenem, a Kora zajęła się Brigit nieco speszoną tak licznym gronem obcych ludzi. Uroczystość zakończyła się ku zadowoleniu wszystkich obecnych, goście zaczęli się powoli rozchodzić. » Siostry zapytały Normana, czy wraca z nimi do Monachium. Słysząc to Martin Olden uprzejmie rzekł: — Moi państwo! Mój Ringberghof leży po drodze. Czy zechcieliby państwo sprawić przyjemność mojej córce i mnie i zatrzymać się tam na chwilę? Napijemy się herbaty i spokojnie porozmawiamy, a przy okazji państwo obejrzą Ringberghof. Gerlinda zarumieniła się z radości. Zachowanie ojca świadczyło, że przyszli krewni pozyskali jego sympatię. Natomiast Brigit niespokojnie kręciła się na krześle. Co pocznie z niespodziewanymi gośćmi? Co w takiej sytuacji wypada podać do herbaty? Czy zdąży nakryć do stołu? Poprosiła swojego pana, żeby ją wysłał pierwszym samochodem do domu. Zdążyła szepnąć Michelowi, żeby jechał powoli z gośćmi. Wszystko ułożyło się świetnie. Ewa zapowiedziała, że w przyszłym roku wakacje zamierza spędzić w Ringberghof. Kora subtelnie pomogła odludkom oswoić się z szerszym gronem ludzi. Wizyta sióstr i Normana przeciągnęła się do późnego popołudnia. Gerlinda i siostry Verden od pierwszego wejrzenia obdarzyły się szczerą przyjaźnią, sympatią i zaufaniem. Również Martin Olden 75 przekonał się, że siostry Normana i jego szwagier to ludzie wartościowi. Nie miał już żadnych obaw związanych z wizytą córki w ich domu. Po wyjeździe gości w Ringberghof zapanowała cisza. Ojciec i córka zostali sami — długo jeszcze siedzieli rozmawiając o wszystkim, co wydarzyło się tego dnia. ¦ 13 Kora i Ewa były zachwycone Gerlindą już od pierwszego spotkania, ale kiedy Norman przywiózł narzeczoną do Monachium, poznały dalsze zalety jej charakteru i inteligencję. Zadziwiała obie siostry oczytaniem i znajomością języków obcych, ubierała się bardzo wytwornie i odpowiednio do pory dnia i okazji. Ewa szczerze wyznała: ) — Spodziewałyśmy się małej dzikuski, którą trzeba będzie się zająć. A co widzimy: elegancką, piękną, przede wszystkim bardzo mądrą młodą damę! Wiesz, Linda, byłoby szkoda cokolwiek w tobie zmieniać! Gerlindą uśmiechnęła się. — Poczekajcie, aż znajdę się w towarzystwie obcych ludzi. Wtedy zobaczycie, jaka jestem zagubiona i wystraszona. Teraz wszystko wydaje mi się proste. — Podczas poświęcenia kolejki linowej wcale nie robiłaś wrażenia osoby speszonej! — No tak, ale chciałabym być tak swobodna i wesoła, jak ty. Myślę, że to podobałoby się Normanowi. — Mylisz się, moja droga. Norman nie lubi nowoczesnych kobiet. Toleruje moje zachowanie, bo jestem jego siostrą. Norman chce, by jego żona była bezradna, wymagająca opieki i trochę nieśmiała, wierz mi! Nie musisz się niczego nowego uczyć, tylko rozmawiania z ludźmi, ale to nie zawsze jest łatwe. Czasem są natrętni. Wtedy należy ostro reagować. Gerlindą zaśmiała się. — Przecież nie muszę stale przebywać w dużym gronie ludzi. Ewo, 77 gdybyś ty wiedziała, jak marzyłam o spotkaniach z ciekawymi ludźmi, kiedy przebywałam w Ringberghof. Zrozumiałabyś, że wszystko jest lepsze od samotności. Kora odezwała się obejmując Linde: — Młodość ma swoje prawa i potrzebuje ruchu i towarzystwa. Z wiekiem to mija. Pragniemy potem spokoju i ciszy. — Przecież nie jesteś jeszcze staruszką! — zawołała Ewa. — Nie, nie! Jednak bywają dni, że chętnie zamieszkałabym w cichym zakątku, na przykład w Ringberghof! — Pod warunkiem, że zabrałabyś z sobą męża, mnie i żebyś codziennie mogła jeździć do teatru czy na koncert w Monachium. — Masz rację — poddaję się, siostrzyczko — zaśmiała się Kora. — Och, najbardziej cieszę się na teatr! — zawołała Gerlinda. — Postaramy się, żebyś zobaczyła wszystko, co warto. Czy nigdy nie byłaś w teatrze? Gerlinda przecząco pokręciła głową. — No to czekają cię piękne i miłe niespodzianki. Właściwie należy ci tego zazdrościć! Siostry były szczęśliwe, że Norman znalazł kobietę, którą chciał poślubić i że była właśnie taka, jak Gerlinda. Ewa westchnęła. — Gerlindo, mówię ci, bądź zadowolona! Takich mężczyzn, jak Norman, nie ma już na świecie. Nie spotkałam żadnego, kogo mogłabym porównać z naszym bratem. Jest wspaniały! Jestem wzruszona widząc, jak się kochacie. Nowoczesne małżeństwa bywają czasem bardzo dziwne. Gerlindzie dni mijały jak w pięknym śnie: robiła z Korą zakupy w domach mody, zwiedzała zabytki, chodziła na koncerty i do teatru. Kiedy Kora zajęta była przygotowaniami do uroczystości zaręczynowej, przyszłą bratową zajmowała się Ewa. Pewnego dnia powiedziała: — Dzisiaj pójdziemy do hotelu, do twojego ojca. Mam wyrzuty sumienia, że nie poświęcamy mu więcej czasu. Oldena zawsze cieszyły odwiedziny córki i Ewy. Zapraszał je na drugie śniadanie lub na herbatę do eleganckiej restauracji. Był bardzo szarmancki. Starszy pan oczarował Ewę. Rzekła do Lindy: — Jaka szkoda, że twój ojciec nie jest młodszy, powiedzmy o piętnaście lat! Musiałby zostać moim mężem! W dzisiejszych czasach tylko starsi panowie to prawdziwi dżentelmeni. Linda i jej ojciec oczywiście traktowali te słowa jako żart i nie raził ich swobodny sposób bycia Ewy. Wprawdzie miała trochę ekstrawaganckie poglądy, ale wypowiadała myśli tak, jak to powinna robić prawdziwa dama. Pewnego dnia obie dziewczyny przyszły do hotelu i zapytały, czy pan Olden jest w swoim apartamencie. Słysząc odpowiedź recepcjonisty, że pan Olden nie wychodził, Gerlinda zwróciła się do Ewy: — Proszę, zaczekaj w holu. Zaraz wrócę razem z ojcem. Po kilku minutach pan Olden witał już Ewę, która przyglądała się gościom przybywającym do hotelu. Była wśród nich rzucająca się w oczy para: kobieta o przekwitającej urodzie i czarnowłosy, bardzo przystojny mężczyzna, którego twarz znaczyły ślady hulaszczego życia. Na pierwszy rzut oka oboje wyglądali elegancko, ale uważniejsze spojrzenie mogło odkryć sfatygowane ubrania. Kobieta widząc Martina Oldena i LinaL z Ewą drgnęła. Patrzyła szeroko otwartymi oczyma. Mocnym ruchem pociągnęła towarzyszącego jej mężczyznę za gruby marmurowy filar. Stanęli tak, że Olden nie mógł ich dostrzec. — Milly, co ty wyprawiasz? Co się stało? — zapytał zdziwiony mężczyzna niechętnie patrząc na kobietę. — Musimy opuścić ten hotel i to natychmiast. Spójrz tam, na tego człowieka. Nie można dopuścić, żeby cię zobaczył. Mężczyzna ukradkiem spojrzał zza filara. — Czy to naprawdę Martin Olden? — Tak, chyba mieszka w tym hotelu. Gdybym wiedziała, że jest w Monachium, nie przyjechałabym tutaj. — Bzdury! Czy mieliśmy inny wybór? Ale zgadzam się z tobą, nie może nas zobaczyć! * — Alfredzie, a może jedna z panien to moja córka? — Mów ciszej. Zdradzisz, że nie jesteś taka młoda, jaką chciałabyś być! Odpowiedziała ze złością: — Ty też nie jesteś młodzieńcem! 78 79 — No wiesz, u mężczyzny wiek nie odgrywa takiej roli, jak u kobiety. W dodatku wyglądam na młodszego o dziesięć lat od ciebie. Czy naprawdę sądzisz, że jedna z tych ślicznotek mogłaby być twoją córką? Przyłożyła chusteczkę do oczu: — Ta, która stoi obok niego. Ma takie włosy, jak ja, poza tym czuję, że to musi być moja córka. — Tego by jeszcze brakowało, żebyś się rozczuliła! Chodź, poszukamy innego hotelu. — Chwileczkę, zaczekaj! Spójrz, idą do restauracji. Mój Boże, Martin jest nadal imponującym mężczyzną! — szepnęła patrząc za odchodzącymi. — Chyba nie masz zamiaru zakochać się w tym imponującym mężczyźnie! Oczywiście zdarza się, że zaczynamy cenić coś dopiero wtedy, kiedy to utracimy. Ale z tym facetem nie uda ci się, ponieważ jest uparty jak kozioł i nie chce cię już znać! Dla niego nie istniejesz! — Nie musisz mi tego przypominać. Wiem, dla niego umarłam, kiedy zastał mnie w twoich ramionach. Dla niego nie istnieję. Ale z nim była moja córka. Nie byłam dobrą matką, jednak to moje dziecko! — Mówię ci jeszcze raz: przestań się rozczulać! Mamy ważniejsze sprawy na głowie, niż odgrzebywanie starych historii! Znikajmy. Nie chcę, żeby zwrócono na nas uwagę. — Zaczekaj! Zapytaj w recepcji, kim są ci goście. — Przecież to nie ma sensu! — Oświadczam ci, że nie ruszę się z miejsca, zanim nie będę miała pewności, że to moja córka. Alfred Kertau, drugi mąż byłej żony Oldena, zmarszczył czoło. Widać było, że jest zły, ale znając swoją żonę i jej upór podszedł do recepcjonisty. — Widziałem pana Martina Oldena z dwoma damami. Czy mieszkają w tym hotelu? — Tak, proszę pana, jedna dama to jego córka, a druga siostra doktora Verdena, narzeczonego panny Olden. — Ach tak! Dziękuję! Nie wiedziałem, że panna Olden jest zaręczona. 80 — Tak, jutro odbędzie się uroczystość zaręczynowa w willi doktora Verdena, szefa firmy budowlanej „Verden i spółka". Alfred przypomniał sobie, że ta firma budowała kolejkę linową. — Dziękuję za informację! — rzekł dając suty napiwek. Wrócił do żony i szepnął: — Miałaś rację. W taksówce opowiem ci, czego się dowiedziałem. Nie mieli bagaży, z wyjątkiem skórzanego neseseru. Alfred zatrzymał taksówkę i podał adres: „Hotel Splendid", na drugim końcu liasta. — A więc to była moja córka! — Tak, to był Olden z córką i siostrą narzeczonego twojej córki. — Gerlinda jest zaręczona? — Tak! Jutro odbędzie się uroczystość w willi doktora Verdena, szefa firmy budowlanej. Teraz wiesz wszystko, czego mogłem się dowiedzieć. Mnie interesuje tylko to, że twoja córka świetnie wyjdzie za mąż. Sama też jest bogata, nie będzie wiedziała, co robić z pieniędzmi! Czy nie sądzisz, że moglibyśmy to wykorzystać? Milly zbladła — Co ty sobie wyobrażasz? Wiesz, że nie wolno mi zbliżyć się do mojego dziecka. Zresztą nigdy nie wykorzystałabym własnej córki! — Córka opływająca w bogactwie nie pozwoli, żeby jej matka głodowała! — Zostaw moja córkę w spokoju! Nie pozwolę, żebyś ją wciągnął w swoje sprawki. Wiem, jestem kobietą złą, upodliłam się, nigdy nie byłam dobrą matką, ale żebrać o pomoc i to u Gerlindy? Nigdy tego nie zrobię! Nigdy, rozumiesz? Wolę śmierć! Śmiejąc się ironicznie Kertau odparł: — Nie umiera się znowu tak łatwo, zostaw te wielkie słowa! Jeżeli znajdę inne możliwości, nie będę cię zmuszał. Zobaczymy, jak pójdą interesy w Monachium. W razie niepowodzenia będę zmuszony skontaktować się z twoim byłym mężem i jego córką. Wypowiedział te słowa lodowatym tonem i zamilkł. Kątem oka spojrzała na męża. Wiedziała, że nadal mógł się podobać kobietom. Miał czterdzieści dwa lata, był bardzo przystojny i potrafił zachowywać się czarująco. Była świadoma, że nadal jest jego niewolnicą, mimo iż poznała jego prawdziwy charakter. 6 Niewinna 81 Jadąc taksówką milczeli, każde pogrążone w swoich myślach. Alfred zastanawiał się, jak wykorzystać bogactwo córki swojej żony, a Milly wspominała luksusowe życie w domu Martina Oldena. Poczuła przykry dreszcz. Tak. Jest kobietą wyzbytą moralności. Spadała coraz niżej. Po rozwodzie wyjechała z kochankiem za granicę. Szybko wydali jej pieniądze, potem Alfred próbował szczęścia w Monte Carlo. Ponieważ przegrał i znalazł się w sytuacji bez wyjścia, został szpiegiem. Służył Francuzom. Często pomagała mu żona. Z okresu, kiedy był „agentem politycznym" — bo tak siebie określał — miał kilka fałszywych paszportów, które umożliwiały przekraczanie granic. Po pewnym czasie zrezygnowano z jego usług i musiał szukać innych źródeł dochodów. Nawiązał kontakt z finansistami, dla których szmuglował dewizy przez granice. Właśnie w Monachium miał do załatwienia poważną transakcję. Był zmuszony przyjechać do miasta, którego od lat skrzętnie unikał. Wreszcie dojechali do hotelu. Korzystając z fałszywego paszportu zameldowali się jako baron Heinz Hallbrunn z małżonką. W recepcji plecił przywieźć bagaże z dworca, a potem udali się do pokoju. Milly zdjęła kapelusz i płaszcz. Opadła na krzesło. Jej mąż już ułożył plan działania i starał się poprawić nastrój żonie. — No, Milly, nie czujesz się najlepiej, bo widząc dorosłą córkę uświadomiłaś sobie, że młodość minęła! Ale nie martw się, moja kochana, uda nam się tym razem! Poważnie spojrzała na męża. Wiedziała, że zawsze, kiedy mówił do niej „moja kochana", czegoś od niej chciał. — Czuję się podle, daj mi papierosa. Muszę się uspokoić! : , — Nie przejmuj się, moja kochana, cieszmy się życiem! Patrząc na niego z niechęcią zapytała: — Czego ty ode mnie chcesz? — Niczego, złotko, niczego. O co mnie posądzasz? ?$\ — Wiem, że zawsze, kiedy się przymilasz, czegoś chcesz! Ale mówię ci z góry: nie próbuj mnie namawiać, żebym prosiła o pieniądze moje własne dziecko! Wiem, jestem zepsutą kobietą, ale widok córki obudził we mnie nie znane dotąd uczucia. Zdałam sobie sprawę z krzywdy,(jftką wyrządziłam temu dziecku. Po raz pierwszy mam wyrzuty sumienia. 82 Miej litość, nie pozbawiaj mnie tej resztki uczciwości, która tli się w moim sercu! Alfred zrozumiał, że dzisiaj nie osiągnie swojego celu. Udając czułość objął żonę. — Kochanie, moja owieczko, tak, chcę cię o coś poprosić. Wiesz, dzisiaj wieczorem spotkamy się z dwoma panami. To bardzo wpływowi finansiści. Proszę, bądź dla nich szczególnie miła. Postaraj się pięknie wyglądać. Odetchnęła z ulgą. Znając męża oczekiwała czegoś gorszego. — Dobrzk. Będziesz zadowolony! Na szczęście mam jeszcze kilka ładnych, toalet. — Jeżeli ubiję interes, kupimy nowe suknie. Musisz zawsze wytwornie wyglądać! Ja też potrzebuję nowego garnituru i smokingu. Milly nie miała pojęcia, że „interes" dotyczy Gerlindy Olden, a jej mąż już ułożył plan, jak osaczyć narzeczoną doktora Verdena i jak wkręcić się do towarzystwa, w którym bywał zamożny właściciel firmy budowlanej. 7\ uwagą zaczął przyglądać się swojej twarzy w lustrze. Nadal był bardzo przystojny. Włosy farbował na czarno i to trochę ujmowało mu lat. Minęło już ich kilkanaście, odkąd tu był ostatnio. Kto go pamięta? W dodatku przybrał fałszywe nazwisko. Po kilku minutach zwrócił się do żony: — No, Milly, jak tam humorek? 0 Wstała, wyprostowała się i zawołała: — Masz rację, żyje się raz! Co było, to było. Nie ma co żałować 1 rozpaczać. — Wiesz, moja mała, właściwie wykorzystaliśmy życie i na ogół powodziło nam się dobrze! — Przestań! A ile razy byliśmy pod wozem? Zamów lepiej herbatę. Jestem zmęczona. — Słusznie, grunt to zdrowie! — odparł zgodnie nie chcąc drażnić ź<3>ny. ' Zapytany spojrzał na córkę. 3Ui — Dzisiaj chyba nie wypada mi przychodzić. Jutro wielka uroczystość i pani Kora ma pełne ręce roboty. 86 — Proszę się nie martwić! Powiedziała, że kanapki i herbata zawsze są do dyspozycji. Nie będzie żadnej wystawnej kolacji. Jeżeli panu to odpowiada, zapraszamy. Linda wzięła ojca za rękę. — Proszę, przyjdź, nie chcę, żebyś sam siedział w hotelu. Zostaniesz potem sam w Ringberghof, ale będziemy cię często odwiedzać. Uzgodniono, że wieczór spędzą razem w willi Verdenów. Linda była szczęśliwa widząc ojca ożywionego i w dobrym humorze. Promieniała z radości, kiedy Norman obsypywał ją czułościami. Kiedy narzeczony przypomniał sobie tragedię swojego przyszłego teścia, zadawał sobie pytanie, czy Gerlinda odziedziczyła skłonności swojej matki. Jednak szybko odrzucał podejrzenia. Nie, Gerlinda kocha go i nigdy nie zdradzi! A może jednak nieoczekiwanie pojawi się inny mężczyzna? Bywając z narzeczoną w towarzystwie na przyjęciach bacznie obserwował jej zachowanie. Szybko uspokajał się, gdyż Gerlinda ze wszystkimi rozmawiała jednakowo uprzejmie, ale obojętnie. Oczywiście Gerlinda nie miała pojęcia o rozterkach ukochanego. Codziennie rano rozmawiał z narzeczoną, potem rozpoczynał się jeszcze jeden szczęśliwy dzień. Nie przeczuwała, że > właśnie w tym czasie na horyzoncie zbierały się czarne chmury. Nie miała pojęcia, że jej matka, którą uważała za martwą, spowoduje nieszczęście. Pani Milly zaczęła tęsknić za córką. Kazała przynieść książkę telefoniczną i znalazła adres willi Verdenów. Tego dnia Alfred Kertau miał kilka spotkań i zapowiedział, że wróci do hotelu około północy. Spojrzała na zegarek: tak, ma czas na kolację. Zeszła do sali restauracyjnej, zamówiła lekką zakąskę i wróciła do pokoju. Na kartce napisała, że jdzie do kina i położyła ją na stoliku. Ubrała się i opuściła hotel. Taksówką udała się w okolice willi. Wysiadła w bocznej ulicy i powoli zbliżała się do domu, w którym odbywała się uroczystość zaręczynowa jej córki. Stała przy żelaznym Ogrodzeniu dużego ogrodu drżąc ze zdenerwowania, łzy spływały jej po policzkach. Gdyby nie zdradziła męża, byłaby teraz obok swojej pięknej córki i doskonale prezentującego się Martina Oldena. Na tej cichej ulicy nie było żywej duszy. Wpatrywała się w duże okna. Były uchylone, słyszała muzykę i szmer rozmów zaproszonych gości. Wtem dostrzegła, jak jakiś mężczyzna czule objął młodą dziewczynę i pocałował ją w usta. 87 Stali przy drzwiach prowadzących na taras. Byli sami, to musieli być narzeczem. Serce Milly zadrżało, zaczęła się modlić. Prosiła Boga o szczęście dla swojego dziecka. Potem nieszczęśliwa ukradkiem odeszła od ogrodzenia. Wsiadła w taksówkę dopiero na głównej ulicy. Wróciła do hotelu zmaltretowana fizycznie i psychicznie. Zaraz położyła się do łóżka. Nie mogła zasnąć. Kiedy wrócił mąż, udawała, że śpi. Nie była w stanie rozmawiać z człowiekiem, który zrujnował jej życie. Alfred cicho położył się. Był zadowolony. „Interes" udał się i na pewien czas odsunął troskę o byt. Bez względu na to postanowił zdobyć stałe źródło dochodu. Dlaczego bogata Gerlinda Olden nie miałaby zadbać o swoją biedną matkę? Trzeba jej odpowiednio przedstawić całą sytuację. Ale najpierw musi zostać żoną Normana Verdena. Właśnie dzisiaj otrzymał informacje, które go zadowoliły. Plan powinien się udać. Obudziwszy się następnego dnia, ku swojemu zdziwieniu zobaczył żonę ubraną. — Hej, Milly, już wstałaś? — Minęła dziesiąta i nie miałam ochoty dłużej leżeć — odpowiedziała obojętnie. — Widzę, że jesteś w złym nastroju! Zamówię śniadanie, kawa poprawi ci humor. Po kąpieli zaczął się ubierać i mimochodem odezwał się do żony: — Wyobraź sobie, zupełnie przypadkowo dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy o twoim byłym mężu i jego córce. Wczoraj odbyły się zaręczyny, a ślub zaplanowano na Wielkanoc. Potem Martin Olden wraca do swojego majątku. Oczywiście nie przyznał się, że specjalnie interesował się tą sprawą. •Milly nie zamierzała zwierzać się ze swoich uczuć. Wiedziała, że kpiłby z jej matczynej miłości. — Musimy uważać, żeby nie spotkać Oldena. — Nie sądzę, żeby obracał się w towarzystwie, z którym my utrzymujemy kontakty. — Czy pomyślnie załatwiłeś nowy interes? — Tak! Będziemy musieli sześć razy przekroczyć granicę Niemiec. Tym razem pojedziemy do Szwajcarii i Holandii. Na pewien czas starczy nam pieniędzy, ale musimy pomyśleć o przyszłości, żebyśmy mogli spokojnie spędzić stare lata. — Czy my kiedykolwiek zaznamy spokojnego życia? — Moja kochana Milly, wczoraj przed snem myślałem o tym. Wiesz, zaczynam tęsknić za cichym, wygodnym życiem. Często myślę o małym domku z ogródkiem. Czy to nie byłoby piękne? Westchnęła. — Niestety, to się nigdy nie spełni. Objął ją, pocałował i czule powiedział: — Moja droga, nie martw się. Kto wie, może i do nas uśmiechnie się szczęście? Wiesz, przeprowadzimy się dzisiaj do ładnego pensjonatu. Będzie bardziej przytulnie niż w tym hotelu. W pensjonacie będzie ci wygodniej, kiedy ja będę sam podróżował. —' Czy to jest konieczne? — Niestety, dwa razy muszę wyruszyć w drogę sam, a cztery razy pojedziemy razem. Będę szybko wracał, to nie potrwa długo. A teraz siadajmy do śniadania. Potem opowiem ci o szczegółach tego interesu. Po południu przeniesiemy się do pensjonatu. n: {ffi 15 Zifaa minęła Gerlindzie jak piękny sen. Codziennie czekały ją nowe niespodzianki. Roboty w nowo kupionej willi szybko postępowały. Martin wyznaczył córce ogromną sumę na wyposażenie domu. Rano chodziła z Korą i Ewą po sklepach, wieczory spędzała w teatrze, na koncertach lub przyjęciach u znajomych i przyjaciół. Wszędzie przyjmowano Gerlindę bardzo serdecznie, a Normana uważano za szczęściarza. Przebudową willi Normana kierował architekt wzbudzający zainteresowanie Ewy. Należał do ludzi, którzy umieli imponować wiedzą i obyciem. Ewie odpowiadał jego wiek, był kilka lat starszy od niej. Chętnie spędzała czas w jego towarzystwie. Z tego powodu codziennie chodziła oglądać przebudowę willi brata. Zawsze wtedy, kiedy wiedziała, że inżynier Klaus Herbig tam będzie. Na początku znajomości nie zwracali na siebie uwagi, aż pewnego dnia pokłócili się. Każde broniło swojego przekonania tak zawzięcie, że wreszcie oboje wy buchnęli śmiechem. — Niewiele brakowało, a wzięlibyśmy się za łby! — rzekła Ewa. — Jednak nie postawiłaś na swoim, Ewo! — dodał Norman, który przysłuchiwał się sprzeczce. 4 — Na tym polega cały urok! — odparła spokojnie Ewa. .ś Młody inżynier zamyślił się i po chwili powiedział: >rt — Pani jest pierwszą kobietą, którą znam i wiem, że warto się z nji$ sprzeczać! óo — A pan jest pierwszym mężczyzną, który mnie tak mądrze pokonał. 90 Patrzył na nią przez chwilę, a potem podał rękę. — Proponuję, żebyśmy zakopali topór wojenny! Trzymając jego dłoń zaśmiała się. — Tylko niezbyt głęboko, żebyśmy go mogli odkopać, kiedy będzie trzeba. Krok po kroku zakochali się w sobie, chociaż o tym nie mówili. Czas płynął,, a Ewa zapomniała o swoich życiowych zasadach: jak każda zakochana dziewczyna marzyła, widząc młodego inżyniera rumieniła się bez powodu, ale starała się to ukrywać i bywała szorstka i nieuprzejma^ Kora obserwowała siostrę, kiedy przychodził młody inżynier. Pewnego dnia Klaus żartobliwie poskarżył się Korze, że Ewa nie traktuje go poważnie i często z niego kpi. Kora uśmiechnęła się. — Ewa w ten sposób okazuje sympatię osobom, które lubi. Klaus rzekł do Ewy: — Proszę uprzejmie o bardzo złe traktowanie! Ewa spąsowiała i nie nie odpowiedziała. Młody architekt i Norman szybko zaprzyjaźnili się, również Kora darzyła go szczerą sympatią. Marzyła, żeby Ewa zakochała siL i wyszła za mąż za takiego mężczyznę. Nagle Ewa zaczęła bardzo dbać o swój wygląd. Kupiła kilka modnych sukien, spóźniała się do pracy, ale zawsze przychodziła punktualnie na kolację, kiedy zapraszano Klausa. Wprawdzie twierdziła, że wszystko to robi dla Gerlindy, ale Kora znała prawdziwy powód tej nagłej zmiany w zachowaniu młodszej siostry. Minęła zima, dokończono przebudowę willi Normana, jednak architekt nadal często bywał w domu Kory i jej męża, gdzie zawsze spotykał Ewę. Stale prowadzili burzliwe dyskusje. Y Gerlinda pragnęła, żeby okres narzeczeństwa trwał wiecznie, ale Norman niecierpliwie czekał na ślub z ukochaną. Ustalono ostatecznie, że zaślubiny odbędą się w Wielką Sobotę. Potem, po świętach, nowożeńcy zaplanowali podróż do Włoch. Martin Olden miał wrócić do fiingberghof, dokąd zaprosił na lato Korę z mężem, Ewę i oczywiście córkę z Normanem. ' v Mijały tygodnie i nadszedł dzień uroczystości. Zaproszono wielu gości. Martin Olden zdeponował na koncie swojej córki bardzo wysoką 91 sumę. Chciał, żeby była niezależna. Wręczając Gerlindzie książeczkę czekową powiedział: — Odsetki od tego kapitału wystarczą ci na bieżące wydatki. Gdybyś jednak chciała podjąć większą sumę, poradź się męża! Norman był niezadowolony. — Dlaczego nie pozwalasz, żebym ja pokrywał wszelkie wydatki mojej żony? — Pozwól, żebym coś dla niej zrobił, a poza tym w życiu różnie bywa. Może właśnie nie będziesz w stanie zaspokoić jej zachcianek? Dysponując własnym kontem Linda uniknie niemiłych rozmów z tobą. — Norman, czy ty wierzysz, że między nami mogłoby dojść do przykrej sceny? Mężczyźni roześmiali się równocześnie. Martin odpowiedział: — Moje drogie dziecko, nie zapominaj, że każdy dzień nie jest niedzielą i nie zawsze świeci słońce! — U nas niebo będzie zawsze bezchmurne! — zawołała Gerlinda. Norman dodał: — Pan Bóg nam dopomoże! Nic nam nie grozi, kochanie! — Nie powinieneś tak mówić! Możesz zapeszyć! — rzekł Olden. — Czyżbyś był przesądny jak Brigit! — żartowała Gerlinda. Podając książeczkę czekową mężowi powiedziała: — Proszę, schowaj to. U ciebie będzie bezpieczniej! Norman sprzeciwił się: — Nie, nie! Ojciec chce, żebyś mogła dysponować każdą sumą! Zatrzymaj książeczkę czekową. Nauczysz się, jak z niej korzystać. — Hm! Ale traktujecie poważnie tak błahe sprawy, jak pieniądze. — Tak, moje dziecko, pieniądze nie są ważne pod warunkiem, że jest się bardzo bogatym! rĄ Gerlinda schowała książeczkę do torebki, którą zamierzała zabrać w podróż poślubną. Bagaże były już przygotowane. Następnego dnia w południe miał się odbyć ślub cywilny, a potem kościelny. 16 Wszyscy goście wzruszyli się na ślubie. Kościół tonął w białych różach i zieleni. Świadkami byli Ewa i Klaus Herbig. Podczas całej ceremonii, którą obserwowało wielu ludzi, za filarem, na uboczu, stała matka Gerlindy. Właśnie wróciła z podróży do Szwajcarii. Jej mąż nie wiedział, że poszła na ślub kościelny córki. Sądził, że przestała się nią interesować, podczas gdy on sam bardzo dokładnie śledził każdiy krok Martina i Gerlindy. Przyjęcia: weselne wydano w najelegantszym hotelu. Ewa miała na sobie piękn4 białą suknię i wyglądała uroczo. Siedziała obok Klausa, który raz poi raz głęboko wzdychał. — Wiemj, dlaczego pan tak wzdycha! — Idę o zakład, że pani nie wie! — A jedinak wiem! Pan niecierpliwie czeka, żeby zdjąć frak, w którym czi^je się pan bardzo źle! Roześmiał się i odparł: ¦' — Będzie pani zdziwiona słysząc, że wzdycham, ponieważ nie mogę się doczekać d!nia, kiedy go znowu włożę! 01 Spojrzała ma niego zaskoczona. in — Wykluczone! Żaden mężczyzna nie lubi nosić fraka! — No to je stem wyjątkiem! Jeżeli to zależałoby wyłącznie ode mnie, włożyłbym go jeszcze tylko jeden jedyny raz w życiu! — A dlaczegóż to tylko jeden jedyny raz? — Poniewa włożę fraka. ż moja narzeczona nie zechce pójść do ołtarza, jeżeli nie 93 Ewa zbladła i wykrztusiła: ..•.-..,, — Pańska narzeczona? — Tak. Przecież jeżeli mężczyzna chce wziąć ślub, musi włożyć frak! Z udawaną obojętnością odpowiedziała chłodno: — O, nie wiedziałam, że pan jest zaręczony! — Wcale nie jestem zaręczony! — Przed chwilą mówił pan o narzeczonej i o ślubie. — Tak! Bardzo chcę mieć narzeczoną i pójść w ślady pajni brata. Czy myśli pani, że zechciałaby mnie poślubić jakaś dziewczyna? Ewa domyśliła się, do czego zmierza Klaus. ' — Mój Boże. Jeżeli nie jest zbyt wymagająca... . — Kto? — Ta dziewczyna, o której pan mówił. Znowu głęboko westchnął.- j — Obawiam się, iż jest bardzo wybredna, ale przyznaję, iże ma pełne prawo, by być wymagająca. — No to nie ma pan większych szans! Spuścił głowę i szepnął: — Przypuszczałem, że tak będzie, ale... ponieważ... no| wie pani... ponieważ ona zbladła słysząc, jak mówię o mojej narzeczo|nej, miałem odrobinę nadziei, iż mnie zechce. — Kto? — ciągle udawało jej się zachować powagę. — Właśnie dziewczyna, którą chcę poślubić. Żebym t^ik był czarodziejem. r .-.:.¦ — Po co? ;; , — Na moje skinienie ręki w mig wszyscy zniknęliby! — Pięknie dziękuję. Oczywiście ja również! — Nie, właśnie pani nie! — Dlaczego? j -5 — Chciałbym panią całować. — To dlaczego pan tego nie robi? — szepnęła. | ,in — A więc na pani odpowiedzialność! — mówiąc to objął Ewę i mocno pocałował w usta, a potem wstał i drżącym głosem obwieśeaS zaskoczonym biesiadnikom: — Proszę państwa! W ten niecodzienny sposób cłtóiałem oznajmić moje zaręczyny z panną Ewą Yerden! Przepraszam za niibkonwencjonal- 94 ną formę, ale wiadomo, że na każdym weselu kojarzą się przyszłe małżeństwa! Ze wszystkich stron posypały się życzenia dla świeżo upieczonych narzeczonych, a potem dla Kory i jej męża. Klaus zwrócił się do starszej siostry swej wybranki: — Pani Koro, prosimy o błogosławieństwo, a ciebie Norman, przepraszam, że cię zaskoczyłem. Gdybym dzisiaj nie wykorzystał okazji, nie zdobyłbym się na odwagę, by prosić Ewę o rękę. — Nie wierzcie mu! Wcale się nie oświadczał. Te zaręczyny zaskoczyły mnie tak samo, jak was. — Jednak zgodziłaś się, moja droga! — A co miałam począć? Zmusił mnie. Ale będzie musiał to odpokutować. Obowiązkowo muszę dostać bukiet czerwonych róż! Powoli ucichł śmiech. Uroczystość zakończyła się balem, a młoda para wyjechała do Włoch. Kiedy po miesiącu Gerlinda i Norman wrócili, ich nowa willa tonęła w kwiatach. To Ewa poustawiała bukiety we wszystkich pokojach. Kiedy Gerlinda dziękowała, Ewa odpowiedziała wesoło: — Moja droga, zrobiłam to z czystego egoizmu. Oczekuję, że i ty upiększysz mój dom, kiedy wrócę z podróży poślubnej. — Nie zawiodę cię. Kiedy ślub? — Klaus nie chce czekać dłużej niż do Zielonych Świątek. — A czego chce Klaus, tego chce Pan Bóg! — zażartował Norman. Kiedy zostały same, Linda powiedziała: — Cieszę się, że wychodzisz za mąż. Pamiętasz, jak kiedyś powiedziałaś, że chciałabyś wiedzieć, jak czują się ludzie zakochani? — Tak! Teraz znam to uczucie. To dziwny stan ducha. Człowiek jest niby taki jak zwykle, ale jednak w jednej dziedzinie niepoczytalny. Jeżeli trafiają się dni, gdy kilka godzin nie widzę Klausa, to jestem nieszczęś-Kiwa i niespokojna. Linda uśmiechnęła się i skinęła głową. óin— To świadczy, że wszystko jest w najlepszym porządku. ;>Ewa zaczęła opowiadać o domku, w którym zamieszka z Klausem. 95 Ewa zbladła i wykrztusiła: — Pańska narzeczona? — Tak. Przecież jeżeli mężczyzna chce wziąć ślub, musi włożyć frak! Z udawaną obojętnością odpowiedziała chłodno: — O, nie wiedziałam, że pan jest zaręczony! — Wcale nie jestem zaręczony! — Przed chwilą mówił pan o narzeczonej i o ślubie. — Tak! Bardzo chcę mieć narzeczoną i pójść w ślady pa'ni brata. Czy myśli pani, że zechciałaby mnie poślubić jakaś dziewczyna? Ewa domyśliła się, do czego zmierza Klaus. — Mój Boże. Jeżeli nie jest zbyt wymagająca... ¦ — Kto? — Ta dziewczyna, o której pan mówił. Znowu głęboko westchnął.- — Obawiam się, iż jest bardzo wybredna, ale przyznaję, Le ma pełne prawo, by być wymagająca. — No to nie ma pan większych szans! Spuścił głowę i szepnął: — Przypuszczałem, że tak będzie, ale... ponieważ... no/ wie pani... ponieważ ona zbladła słysząc, jak mówię o mojej narzeczojnej, miałem odrobinę nadziei, iż mnie zechce. / ¦ — Kto? — ciągle udawało jej się zachować powagę. / ¦ — Właśnie dziewczyna, którą chcę poślubić. Żebym tak był czarodziejem. — Po co? — Na moje skinienie ręki w mig wszyscy zniknęliby — Pięknie dziękuję. Oczywiście ja również! — Nie, właśnie pani nie! — Dlaczego? ± — Chciałbym panią całować. — To dlaczego pan tego nie robi? — szepnęła. iin — A więc na pani odpowiedzialność! — mówiąc to objął Ewę i mocno pocałował w usta, a potem wstał i drżącym głosem obwieśeal zaskoczonym biesiadnikom: — Proszę państwa! W ten niecodzienny sposób chciałem oznajmić moje zaręczyny z panną Ewą Yerden! Przepraszam za niekonwencjonal- 94 ną formę, ale wiadomo, że na każdym weselu kojarzą się przyszłe małżeństwa! Ze wszystkich stron posypały się życzenia dla świeżo upieczonych narzeczonych, a potem dla Kory i jej męża. Klaus zwrócił się do starszej siostry swej wybranki: — Pani Koro, prosimy o błogosławieństwo, a ciebie Norman, przepraszam, że cię zaskoczyłem. Gdybym dzisiaj nie wykorzystał okazji, nie zdobyłbym się na odwagę, by prosić Ewę o rękę. — Nie wierzcie mu! Wcale się nie oświadczał. Te zaręczyny zaskoczyły mnie tak samo, jak was. — Jednak zgodziłaś się, moja droga! — A co miałam począć? Zmusił mnie. Ale będzie musiał to odpokutować. Obowiązkowo muszę dostać bukiet czerwonych róż! Powoli ucichł śmiech. Uroczystość zakończyła się balem, a młoda para wyjechała do Włoch. Kiedy po miesiącu Gerlinda i Norman wrócili, ich nowa willa tonęła w kwiatach. To Ewa poustawiała bukiety we wszystkich pokojach. Kiedy Gerlinda dziękowała, Ewa odpowiedziała wesoło: — Moja droga, zrobiłam to z czystego egoizmu. Oczekuję, że i ty upiększysz mój dom, kiedy wrócę z podróży poślubnej. — Nie zawiodę cię. Kiedy ślub? — Klaus nie chce czekać dłużej niż do Zielonych Świątek. — A czego chce Klaus, tego chce Pan Bóg! — zażartował Norman. Kiedy zostały same, Linda powiedziała: — Cieszę się, że wychodzisz za mąż. Pamiętasz, jak kiedyś powiedziałaś, że chciałabyś wiedzieć, jak czują się ludzie zakochani? — Tak! Teraz znam to uczucie. To dziwny stan ducha. Człowiek jest niby taki jak zwykle, ale jednak w jednej dziedzinie niepoczytalny. Jeżeli trafiają się dni, gdy kilka godzin nie widzę Klausa, to jestem nieszczęśliwa i niespokojna. Linda uśmiechnęła się i skinęła głową. ;)in— To świadczy, że wszystko jest w najlepszym porządku. Ewa zaczęła opowiadać o domku, w którym zamieszka z Klausem. 95 Narzekała, że od chwili zaręczyn nie można z Klausem rozsądnie porozmawiać. — Wyobraź sobie, nawet nie mogę go sprowokować do kłótni! Zaraz bierze mnie w ramiona, całuje tak długo, aż oświadczam, że nie istnieją żadne spory. — A więc jesteś szczęśliwa? — Nigdy nie przeczuwałam, iż można być aż tak szczęśliwą, ale Kora mówi, że tak jest zawsze. Linda barwnie opisywała miasta, które zwiedzili we Włoszech, i to, jak mąż ją rozpieszczał. — Oczywiście ubóstwiasz Normana za te czułości! — Nie drwij. Tak, tak, tak, ubóstwiam mojego męża, ponieważ jest taki kochany i dobry! — Nie wstydź się, Lindo! Nie ma nic piękniejszego na świecie od miłości i ubóstwiania ukochanego mężczyzny! Na szczęście nawet najdoskonalsi panowie mają swoje słabostki, ale my je też kochamy! Później przyszła Kora z wiadomością, że otrzymała list od Martina, w którym prosi Linde o telefon. W oczach Gerlindy pojawiły się łzy. — Biedny ojciec. Zaraz zamówię rozmowę. Dopiero teraz doceniam telefon! Kiedykolwiek zatęsknię, mogę usłyszeć głos ojca. Już w trakcie długiej rozmowy Linda zapytała: — Ojcze, czy przyjedziesz na ślub Ewy? — Nie, moja droga. Wybiorę się do was zimą, tak jak się umówiliśmy, a ja zapraszam was wszystkich do Ringberghof latem. — Norman i ja przyjedziemy w drugi dzień Zielonych Świątek. — Cieszę się bardzo! Pozdrów go. Powiedz, jak się czujesz? Czy jesteś szczęśliwa? — Jestem bardzo szczęśliwa. Martwię się tylko, że ty zostałeś sam! — Nie przejmuj się, córeczko! Przecież możemy często rozmawiać przez telefon! — No właśnie. Całe szczęście, że mogę cię usłyszeć, kiedy zatęsknię za tobą. A jak miewa się Brigit? — Dobrze, choć odczuwa brak twojego towarzystwa. W przyszłym tygodniu wybiera się do Monachium po zakupy. Przygotuj się na odwiedziny! 96 — Byłoby mi naprawdę przykro, gdyby nie przyszła do nas. Pozdrów ją! Powiedz, że pokażę jej cały nasz piękny dom. — Powtórzę i nie wątpię, że sprawię jej tym radość. Mijały tygodnie. Gerlinda żyła z mężem w pełnej harmonii. Pewnego dnia Norman wcześniej wrócił do domu. — O, wróciłeś wcześniej cały kwadrans! Objął żonę i czule pocałował... — Miałem spotkanie w interesach na mieście i nie opłacało mi się wracać do biura. Choć niewiele brakowało, a zatrzymaliby mnie na cały wieczór. — Przecież rozumiem, że czasem będziesz zmuszony spędzić wieczór poza domem! Norman, nie martw się o mnie! Będę czytała i czekała na ciebie. — Wiesz, że unikam spotkań, w których ty nie możesz brać udziału. Jednak dzisiaj nie mam, wyjścia. Wymusili na mnie obietnicę, że spotkam się z nimi. Koniecznie chcieli mnie przedstawić pewnemu baronowi, Hallerbrunnowi. Pragnie mnie poznać, ponieważ zachwycił się. kolejką linową, którą niedawno wybudowaliśmy. Został ranny na wojnie i nie może 'wędrować pieszo po górach. Tym bardziej ucieszyła go wieść, że da się osiągnąć szczyt dzięki kolejce. Nie chciałem wypaść nieuprzejmie i obiecałem, że przyjdę. Ale na moje szczęście baron zjawił się wcześniej i umówiliśmy się na dłuższą pogawędkę u nas. Zaprosiłem barona i dwóch jego przyjaciół na obiad. Wolę, żeby przyszli do nas, niż ja musiałbym spędzać wieczór bez ciebie. — Kiedy przyjdą? — W przyszłym tygodniu. Uprzedzę cię w porę i będziesz miała czas, by wszystko przygotować. Zaprosimy Korę z mężem i Ewę z jej narzeczonym, nie będziesz więc skazana na wyłącznie męskie towarzystwo. — Czy nie wypada zaprosić również małżonek tych panów? — Jeden jest wdowcem, żona drugiego wyjechała, a baron nie ma żony, tak przynajmniej sądzę. Jest w Monachium przejazdem i mieszka w pensjonacie. Nie wspominał o żonie. 7 Niewinna 97 Ani Gerlinda, ani Norman nie mieli pojęcia, że „baron" knuje spisek. Wszystko dokładnie obmyślił i przygotował. Milly o niczym nie wiedziała. Pokłócili się. Spędzała całe dnie sama w pensjonacie. To też należało do planu Alfreda. Nikt nie mógł go na razie widzieć w towarzystwie kobiety ani domyślić się, że jest mężem matki Gerlindy. Jego „interesy" skończyły się i nie musiał opuszczać Monachium. Na razie miał dość gotówki, by przez rok żyć beztrosko, ale oszczędnie. A co potem? Postanowił wykorzystać to, że córka Milly jest bardzo bogatą kobietą. Skrzętnie zbierał informacje o Verdenie, jego żonie i Oldenie. Wkręcił się w krąg znajomych Normana udając finansistę, który chce zainwestować w dobrze prosperujące przedsiębiorstwo. Starał się być miły i szarmancki. Pozyskał sympatię wielu osób. Przed żoną, z którą się w końcu pogodził, udawał zakochanego. Kupił jej kilka modnych sukien, zabierał na wycieczki za miasto. Milly przyzwyczaiła się, że w różnych ciemnych interesach często musiał udawać kawalera, więc nie była zaskoczona, gdy oświadczył: — Wiesz, Milly, w obecnej sytuacji lepiej, żeby nas nie widywano razem. O Gerlindzie i jej ojcu nie wspominał ani słowem. Milly sądziła, że ta sprawa przestała go interesować. Natomiast ona sama nieustannie myślała o córce. Też zasięgała informacji i wiedziała o wszystkim, co się działo w rodzinie Normana Verdena. Alfred zmienił taktykę. Musiał obłaskawić Milly, by spełniła jego życzenie. Wiedział, że ta kobieta jest jego niewolnicą, że nie ma na świecie nikogo poza nim i mimo wszystko nadal namiętnie go kocha. Milly była zadowolona, że nie musi stale zmieniać miejsca pobytu. Pensjonat był skromny, ale w Monachium. Kiedy poczuła tęsknotę za dzieckiem, mogła ukradkiem zobaczyć Gerlindę. Czasem godzinami wyczekiwała, aż córka wyjdzie z domu, by rzucić na nią okiem. Tak przedstawiała się sytuacja, kiedy Alfred Kertau, alias baron Hallerbrunn, osiągnął to, że został zaproszony do domu Normana. Oznaczało to, że teraz bez trudu będzie mógł przystąpić do wykonania swojego planu. 17 Kilka dni później baron Hallerbrunn wręczył swoją wizytówkę lokajowi w willi Verdenów. Wiedział, że następnego dnia usiądzie przy jednym stole z Gerlinda. Gerlinda nie przyjęła gościa, ponieważ była sama, ale to go nie peszyło. Następnego przedpołudnia posłał jej, jak nakazywał przyjęty obyczaj, bukiet kwiatów. Gerlinda pokazała je mężowi. Była nieco skrępowana, bo jeszcze nigdy obcy mężczyzna nie przysłał jej kwiatów. Tego wieczora jako pierwsi przyszli Kora, jej mąż i Ewa, niedługo potem Klaus. Trzej zaproszeni goście zjawili się równocześnie. Po powitaniu i prezentacji pani domu poprosiła do stołu. Był to jej pierwszy proszony obiad. Była nieco zdenerwowana, ale Kora przysłała do pomocy swoją doskonałą kucharkę i lokaja, więc wszystko szło bez najmniejszych problemów. Gerlinda siedziała między baronem Hallerbrunnem a innym z zaproszonych gości. Wyglądała bardzo ładnie. Miała na sobie seledynową suknię pięknie harmonizującą z kasztanowymi włosami. Starała się bawić swoich gości i uprzejmie słuchała ciekawych opowieści barona. Szczerze mówiła, że jest zdenerwowana, ponieważ przyjmuje gości po raz pierwszy w życiu. — Gdyby nie dobre rady Kory, nie umiałabym sobie poradzić! Alfred wpatrywał się w piękną twarz Gerlindy budząc zazdrość Normana. Gerlinda również zauważyła natarczywe spojrzenia barona, lecz niczego się nie domyślała, a najmniej tego, że Norman cierpi katusze zazdrości. 99 Baron nachylił się ku Gerlindzie i rzekł: — Zazwyczaj matki uczą córki, jak należy przyjmować gości! — Niestety, nie mam matki. Nie znałam jej, byłam bardzo mała, kiedy umarła. Nie pamiętam nawet, jak wyglądała. Tak to dowiedział się, że Gerlindzie powiedziano, iż jej matka zmarła. — O, bardzo przepraszam! Mam nadzieję, że nie dotknąłem bolesnego miejsca w pani sercu. — Proszę się nie martwić. Przecież nie znałam matki, więc nie wiem co straciłam. Zmienili temat rozmowy. Baron był doskonałym gawędziarzem, bawił całe towarzystwo. Raz po raz uwodzicielsko spoglądał na Ewę zastanawiając się, czy nie wykorzystać tej dziewczyny do osiągnięcia ostatecznego celu. Jednak Ewa błyskawicznie i właściwie go oceniła. Pomyślała: „Przystojny facet, umie bawić damy, ale nie jest w moim guście. Mój Klaus ma więcej rozumu w małym palcu, niż on w głowie." Baron, widząc lodowaty wyraz oczu Ewy, przestał zwracać na nią uwagę. Zrozumiał, że dziewczyna nie pozwoli zbliżyć się do siebie. Tym więcej uwagi poświęcał Gerlindzie, a na to Norman patrzył z dużą niechęcią. Starał się wmówić sobie, że pani domu ma obowiązek być miłą i uprzejmą wobec gości. Ten baron był diabelnie przystojny. Miał w sobie tyle uroku, a kobiety to uwielbiają. Po obiedzie w małym salonie podano kawę. Gdy Alfred usłyszał o zaplanowanym ślubie Ewy z Klausem, natychmiast zaczął wychwalać osiągnięcia młodego architekta. Dał do zrozumienia, że zamierza budować w Monachium duże biurowce i chce skorzystać z jego rad i projektów. Klausowi zależało na nowych kontraktach i wdał się w długą dyskusję o nowoczesnych technologiach w budownictwie. W swoim zapale nie zauważył, że baron niewiele wie o architekturze i raczej słucha, niż składa konkretne propozycje. Chcąc utrzymać dalszą znajomość z rzekomym baronem-finansistą, Klaus zaprosił go na swój ślub. Po osiągnięciu tego, co zamierzał, podszedł do Normana i rozpoczął z nim ożywioną rozmowę. Po pewnym czasie ujął go udawaną serdecznością tak, że Norman pomyślał: „Dlaczego nie lubię tego człowieka? Przecież baron jest bardzo interesującym mężczyzną!" 100 Alfred, wspomniał, że został zaproszony na ślub Klausa. Słysząc to Norman zdziwił się. Przecież baron był człowiekiem zupełnie obcym. Nie zastanawiał się jednak dłużej nad tym. Klaus, po opadnięciu emocji związanych z „fachową" rozmową z baronem, uświadomił sobie, że dał się ponieść. — Wiesz, kochanie — powiedział, gdy na moment znalazł się sam na sam z Ewą — wydaje mi się, że palnąłem głupstwo! — Co nabroiłeś? Mów! — Zaprosiłem barona na nasz ślub. Sam nie wiem, jak to się stało. Gniewasz się? Wiem, że go nie lubisz. — Nieważne czy lubię barona, czy nie. Za to ciebie bardzo kocham, mój drogi! Rozchmurz się. Przecież na przyjęciu weselnym będzie wiele osób, których nie darzymy szczególną sympatią. To nie powód, żeby się martwić! — Jesteś wspaniałą dziewczyną. Już wiem, dlaczego go zaprosiłem. Dał mi do zrozumienia, że zamierza budować wieżowce i liczy na moje projekty i propozycje. Oczywiście chce podpisać ze mną kontrakt. — No widzisz, postąpiłeś rozsądnie. Przede wszystkim interes firmy! — Cieszę się, że mnie rozumiesz. Chciałbym, żeby nasze dzieci miały bogatego ojca. — Klausie! O takich sprawach dżentelmen nie rozmawia ze swoją narzeczoną! — Kochanie! Jesteśmy nowoczesną parą. Możemy rozmawiać na każdy temat. Podeszła do nich Gerlinda. — Lindo, Klaus zaprosił barona na nasz ślub. Co ty na to? Spojrzała na barona i odpowiedziała: — Dlaczego nie? Jest interesującym rozmówcą! — Naprawdę tak sądzisz? — Przy stole rozmawialiśmy o ciekawych rzeczach. — No więc nie popełniłem głupstwa! — z ulgą westchnął Klaus. Około czwartej goście opuścili willę. Kiedy Norman i jego żona zostali sami, Gerlinda objęła męża i zapytała: — Czy jesteś zadowolony, mój kochany? Czy nie zrobiłam czegoś niewłaściwego? 101 Całując jej ręce i usta odpowiedział: — Wszystko odbyło się bez zarzutu. Odkryłem, że jestem zazdrosny jak Otello! Nie znoszę, kiedy obcy mężczyźni patrzą na moją żonę! — Och, mój Normanie! Dla mnie istniejesz tylko ty! Ty jesteś moim światem! Mogłabym z tobą samotnie żyć w Ringberghof! — Czy naprawdę już nie tęsknisz za ludźmi i światem? — przytulił ją. — Niczego więcej nie potrzebuję, jeżeli jesteś przy mnie. Norman zrozumiał, że nie ma powodów do zazdrości. Jednak po chwili, powodowany ciekawością, rzekł: — Co sądzisz o baronie Hallerbrunn? Spokojnie popatrzyła mężowi w oczy. — Jest interesującym człowiekiem. Opowiadał o swoich przeżyciach podczas wojny. Klaus zaprosił go na ślub. — Słyszałem o tym od barona i byłem zdziwiony. Przecież to zupełnie obcy człowiek! Linda zaśmiała się. — Wiesz, Klaus miał uczucie, że palnął głupstwo, ale powiedziałam Ewie, że baron bawił mnie przy stole ciekawą rozmową. Powiedziała to bez najmniejszego skrępowania i Norman zadał sobie pytanie, jak mógł poczuć zazdrość. Doszedł do wniosku, że winę ponosi ojciec Lindy. On uczulił go na zachowanie żony. Postanowił, że będzie bezgranicznie ufał Lindzie i nie zakwestionuje jej wierności. Tymczasem baron wykorzystywał każdą okazję, żeby odwiedzać willę Verdenów. Przyjmowali go Kora i jej mąż. Często spotykał tam Linde. Był tak ujmujący, że Kora zaprosiła go na kolację w najbliższą niedzielę. Uprzejmie podziękował, a w duchu zacierał ręce. Po jego odejściu Ewa odezwała się z wymuszonym uśmiechem. — Nawet nie wiemy, kiedy baron zadomowił się w naszym domu! Kora odpowiedziała również śmiejąc się: — Wiesz, Ewo, też nie rozumiem, jak to się dzieje. Człowiek wcale nie ma takiego zamiaru, a jednak zaprasza barona. Ciekawy człowiek! Jak on to robi? Wszyscy skwitowali to stwierdzenie śmiechem i zmienili temat. 18 Tak jak Ewa przewidziała, Alfred codziennie bywał w willi u Lindy i jej męża. Nikt właściwie nie wiedział, jak ten mężczyzna doprowadzał gospodarzy do tego, że — wbrew swojej woli — wciąż go zapraszali. Ewa przyjmowała to z humorem i przysięgała, że do swojego domu zaprosi barona dopiero wtedy, kiedy zleci Klausowi budowę wieżowca i podpisze z nim kontrakt. Ewa i Klaus stanowili zabawną parę. Często biegali po ogrodzie, żartowali lub siedzieli objęci pod staiym dębem i marzyli o przyszłości. Pewnego dnia Ewa powiedziała. — Czy jesteśmy normalną parą zakochanych, czy też nie? Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie nowoczesne narzeczeństwo. Nigdy nie myślałam, że można być aż tak szczęśliwą? Klaus odpowiedział poważnie: — Ewo, kochanie, to dobrze, że nie jesteśmy nowocześni i nie jesteśmy zimnymi realistami. Ci tak zwani nowocześni ludzie od dzieciństwa ulegają różnym naciskom, nie są czuli na piękno przyrody, nie czytają poezji, nie marzą przy księżycu, nie patrząc na gwieździste niebo, za to szaleją na motorach, latają samolotami; nie oglądając pięknych miast i myślą wyłącznie o pieniądzach. Czy oni w ogóle wiedzą, co to wagary? Czy zakradają się do cudzych sadów po jabłka, czy chodzą na górskie wycieczki? Czy znają spanie pod namiotami, śpiewanie przy ognisku? Czy kiedykolwiek słyszeli śpiew skowronka czy słowika? Jakimi wspomnieniami będą żyli na starość? Zatłoczonymi autostradami? A może hukiem samolotów? i 103 Nie, nie, nie znają życia! Oni nie mają młodości, rodzą się poważnymi ludźmi! — Tak, Klaus. Masz rację. Młodzi ludzie są realistami i trzeźwo patrzą na życie. Uważałam to za słuszne do dnia, kiedy zakochałam się w tobie. Teraz zmieniłam zdanie i wydaje mi się, że odkrywam inny świat: piękniejszy, bardzo romantyczny. Zadaję sobie pytanie, jak było lepiej: wtedy czy teraz? — Kochanie! Prawdziwą wartość ma to, co czyni cię szczęśliwą! Wszystko inne jest bez znaczenia. Powinniśmy zostać tacy, jacy jesteśmy! Ta rozmowa odbywała się na osiem dni przed ślubem. Kora zajęła się przygotowaniami i oświadczyła, że uroczystość musi być równie piękna, jak ślub brata. Klaus zdążył kupić małą willę i kończyli jej urządzanie. Ostatnie dni szybko minęły. W sobotę przed Zielonymi Świątkami odbył się ślub. Nowożeńcy nie wybierali się w podróż poślubną, ponieważ Klaus miał pilne prace. Postanowili za to, że lato spędzą w Ringberghof, u Martina Oldena. Na uroczystości zebrała się rodzina, przyjaciele i znajomi z wyjątkiem Martina Oldena, który ograniczył się do przysłania kosztownego prezentu i telegramu. Wszyscy żałowali, że jest nieobecny, tylko jedna osoba odetchnęła z ulgą. Gdyby ojciec Gerlindy przyjechał do Monachium, Alfred nie mógłby wziąć udziału w przyjęciu. Wprawdzie już wcześniej wypytywał się, czy pan Olden przybędzie, jednak do ostatniej chwili był niespokojny, że mógłby go spotkać. Norman mimo swojego postanowienia, nie potrafił opanować zazdrości widząc, że baron stale szuka okazji, by rozmawiać z Gerlindą. Intuicyjnie Gerlindą czuła do niego niechęć i starała się unikać przystojnego barona. Po uroczystym raucie zaczął się bal. Baron skorzystał z pierwszej okazji i poprosił Gerlindę do tańca. Nie mogła odmówić. Był świetnym tancerzem, więc czuła nawet przyjemność tańcząc walca. Nie wiedziała, że Norman cały czas bacznie śledzi, co robi i z kim rozmawia. Widząc żonę w objęciach innego mężczyzny zgrzytał zębami. Tym bardziej, że tym mężczyzną był baron, który z dnia na dzień wzbudzał w Normanie większą antypatię. 104 — Łaskawa pani! Jeżeli pani pozwoli, przerwiemy taniec i pójdziemy do sąsiedniego salonu. Muszę pani przekazać ważną wiadomość — rzekł baron. Zdziwiona spojrzała mu w oczy. Zastanawiała się, czy wypada to zrobić. Jednak wiedziała, że wszystkie pomieszczenia łączyły się ze sobą, drzwi stały otworem, więc nawet w salonie nie byłaby z nim zupełnie sama. — Co pan ma do przekazania? — Bardzo ważną wiadomość, łaskawa pani! Proszę mi zaufać. Od dawna szukam okazji, żeby z panią porozmawiać bez świadków. Pewna dama prosiła mnie o przekazanie pani ważnej wiadomości. Jestem tylko jej posłańcem. Niczego od pani nie żądam. W spojrzeniu Alfreda było coś, co zmusiło Linde do wyrażenia zgody. Poszła z nim do salonu obok sali balowej. Gdyby wiedziała, że zagrożone jest jej szczęście, z całą pewnością znalazłaby siłę, by mu odmówić. Tak więc baron zaprowadził Linde do salonu, który już wcześniej upatrzył sobie jako odpowiednie miejsce. Gdy tam weszli, Gerlindą stanęła na środku pokoju. — Proszę mi szybko powiedzieć, o co chodzi i kto przekazuje mi tę wiadomość! — Łaskawa pani! To, co mam do powiedzenia, dotyczy tajemnicy pani ojca. Pani musi mi przysiąc na życie męża, że nikomu nie powtórzy tego, co za chwilę usłyszy. Gerlindą wahała się. Opanowało ją przeczucie, że coś jej grozi. Baron mówi, że to tajemnica jej ojca... Czyżby był w niebezpieczeństwie? Alfred nalegał: — Proszę złożyć przysięgę! Hipnotyzował ją niemal. Znowu uległa. — Przysięgam na życie mojego męża, że tajemnicy mojego ojca, którą mi pan przekaże, nie wyjawię żadnemu człowiekowi. Ukłonił się i podziękował. — Łaskawa pani! Nie mamy dużo czasu. A więc pani myśli, że pani matka umarła. Ojciec zataił przed panią, że ona żyje i umiera z tęsknoty za córką, od której ją okrutnie odsunięto. Gerlindą cofnęła się o krok i śmiertelnie zbladła. 105 — To nie jest prawda! — Daję pani słowo honoru, że pani matka cierpi z powodu rozłąki z córką. Żyje w bardzo trudnych warunkach. Po latach wróciła do Monachium, ponieważ dowiedziała się, że pani przyjechała z Ringberg-hof. W hotelu widziała panią u boku ojca i serce podpowiedziało jej, że pani jest jej córką. Czy pani pozwoli, żeby matka cierpiała? Pani ma obowiązki nie tylko wobec ojca, ale i wobec nieszczęśliwej matki, która prosi o spotkanie. Chce choć raz usłyszeć, jak pani powie do niej „mamo". Niech pani nie odmawia i odwiedzi tę biedną kobietę! Gerlinda zaciskała dłonie. Mówiła z trudem. — To jest niemożliwe! Ojciec stale powtarzał, że matka nie żyje. Brigit też tak mówi! — Brigit? To pani mamka, o ile się orientuję. — Tak, wychowała mnie i zastępowała matkę. Zawsze mówiła, że moja matka umarła, kiedy byłam małą dziewczynką! — Musi tak mówić. Pani ojciec zmusił ją do tego! — Jak mogą ukrywać przede mną, że moja matka żyje? Dlaczego to robią? — Pani matka była młodą, niedoświadczoną dziewczyną, kiedy wyszła za pani ojca. Nie kochała go, a kiedy spotkała mężczyznę, któremu oddała serce, musiała opuścić pani ojca. Nigdy jej nie wybaczył, że pokochała innego. Rozwiódł się z żoną i zakazał widywania z ukochanym dzieckiem. Pani matka jest bezgranicznie nieszczęśliwą kobietą. — Gdzie ona jest teraz? — Tutaj, w Monachium. Codziennie oczekuje na wiadomość, że udało mi się porozmawiać z panią i powiedzieć, że tęskni za panią. Czy mogę jej przekazać upragnioną wiadomość, że pani przyjdzie do niej? Linda głęboko westchnęła. — Tak, nie pozwolę, żeby czekała nadaremnie. Proszę jednak wyrazić zgodę, żebym o tej sprawie porozmawiała z moim mężem. Tylko z nim! — Nie! Niestety nie wolno pani z nim rozmawiać na ten temat. Złożyła pani przysięgę. To matka prosi o zachowanie tajemnicy, że zbliżyła się do pani. Martin Olden nie śmie o tym wiedzieć. Jeżeli dowie się o tej tajemnicy pani mąż, to wiadomość dotrze również do ojca. Gerlinda nerwowo zaciskała palce. — Mój Boże, jestem zaskoczona. Nie wiem, co robić. Musi mi pan dać trochę czasu. — Jak długo! — Kilka dni. Podczas Zielonych Świątek nie będę mogła wyjść. Poza tym w drugim dniu świąt jedziemy do ojca, jednak wrócimy wieczorem. Ale we wtorek, tak, we wtorek, o czwartej. Tak, mogłabym wyjść. Gdzie jest moja matka? — Proszę być na Placu Saskim o czwartej, będę czekał przy zegarze, ale proszę nie przyjeżdżać własnym samochodem. Będę tam czekał i razem pojedziemy moim wozem do pani matki. Zaniepokojona patrzyła na Alfreda. — A kto mi zaręczy, że pan zawiezie mnie do mojej matki? Robiąc obrażoną minę rzekł: — Mam nadzieję, że pani mi ufa! Żeby panią uspokoić, muszę pani powiedzieć, że jestem drugim mężem pani matki. Jestem tym mężczyzną, którego pokochała będąc żoną pani ojca. Musiałem się ukrywać pod fałszywym nazwiskiem, żeby móc dotrzeć do pani i przekazać wiadomość. Pani ojciec zna moje prawdziwe nazwisko. — Wszystko to Jest takie dziwne. Proszę pozdrowić moją matkę i powiedzieć, iż byłam przekonana, że nie żyje. A teraz niech pan odejdzie. Chcę być sama! Ponieważ Alfred osiągnął swój cel, natychmiast zastosował się do prośby. Zanim odszedł, szepnął: — Proszę uważać. Nikt nie może zauważyć, że pani jest zdenerwowana. I proszę pamiętać, we wtorek o czwartej! — Nie, nie! Nie zapomnę! — Dziękuję pani. Żegnam panią. Opuszczam przyjęcie, ponieważ spełniłem swoją misję. O Boże, widzę pani męża! Proszę powiedzieć, że przyszedłem panią pożegnać. Gerlinda przerażona patrzyła na drzwi, w których ukazał się Norman. Resztkami sił starała się uśmiechać, ale jej twarz ją zdradzała. Normana znów opanowała zazdrość. Obserwował żonę, kiedy tańczyła z baronem, widział, jak wyprowadził Gerlindę do salonu i wiedział, że byli tam sami. Kiedy orkiestra przestała grać, podziękował partnerce za taniec i szybko poszedł do salonu, gdzie ujrzał zakłopotaną żonę. 106 107 Baron starał się odwrócić uwagę Normana. — Pańska żona poczuła się źle. Przerwaliśmy taniec i przyprowadziłem łaskawą panią tutaj, gdzie jest chłodniej i spokojniej. Przyszedł pan w porę, mogę łaskawą panią zostawić pod pańską opieką. Właśnie się żegnałem. Mam ważne spotkanie. Mówił to obojętnym tonem. Gerlinda usiadła w fotelu i niespokojnie patrzyła na męża. Norman z troską nachylił się ku niej i zapytał: — Czy czujesz się już lepiej? — Nic mi nie jest. Wiesz, ten upał w sali balowej... dostałam lekkiego zawrotu głowy. Ale to nic poważnego, już minęło. Z trudem wypowiedziała te kłamstwa i wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby Norman nie zauważył, jak baron spojrzał na Gerlindę. W jego oczach był rozkaz. Ale jaki? Norman od nowa poczuł zazdrość i ponuro patrzył na żonę skuloną w fotelu. Po kilku jeszcze zdawkowych słowach baron wyszedł nie wiedząc, że w sercu Normana szaleje zazdrość. Małżonkowie zostali sami. — Czego baron chciał od ciebie? Dlaczego przyprowadził cię tutaj? Gerlinda przestraszyła się poważnego wyrazu twarzy Normana. Bardzo chciała szczerze wszystko wyznać. Zaczęła żałować, że pochopnie złożyła przysięgę na życie męża. Ale stało się, nie było odwrotu. Musiała go uspokoić. — Przecież ci powiedziałam, że poczułam zawroty głowy, ponieważ w sali balowej jest bardzo duszno. Musiałam przerwać taniec i baron przyprowadził mnie tutaj. Norman czuł się nieswojo. Nadal miał wątpliwości, ale wyraz oczu Gerlindy uspokoił go nieco. — Jak się czujesz, moja droga? Zmuszając się do uśmiechu odpowiedziała: — Nie martw się, wszystko w porządku. Możemy wracać do sali balowej. Norman wiedział, że zawsze cieszyła się, kiedy byli sami, więc zdziwiło go, że tym razem chce wracać do gości. — Lindo, dzisiaj już nie będziesz tańczyć! — rzekł tak stanowczo, jak nigdy dotąd. 108 Przyjęła to jako karę za ukrywanie prawdy przed mężem. Gdyby była bardziej doświadczona, nie składałaby przysięgi. Była jednak tak przerażona tym, co powiedział baron, że nie zdawała sobie sprawy, że poddała się woli tego człowieka. Ku zadowoleniu Gerlindy do salonu weszła Ewa i jej mąż. Ponieważ nie wyruszali w podróż poślubną, wzięli udział w balu. Teraz jednak chcieli pojechać już do swojej małej willi. — Żegnajcie, kochani! Do zobaczenia Lindo, do zobaczenia Norman! — wołali śmiejąc się. Gerlinda patrzyła za nimi, potem położyła rękę na ramieniu Normana. Wyglądała tak niewinnie, że Norman poczuł żal. Jednak postanowił, że musi ją ostrzec. — Lindo, proszę, obiecaj mi, że będziesz unikać towarzystwa barona! Gdyby wiedziała, że Normana dręczy zazdrość, znalazłaby słowa pocieszenia. Była jednak przekonana, że mąż ma do niej żal. Czuła się winna, a poza tym gnębiła ją myśl o matce. Dlaczego ojciec nie mówił prawdy? Pragnęła być teraz sama, żeby spokojnie wszystko przemyśleć. Stało się tak dopiero wtedy, kiedy wrócili do domu i położyła się do łóżka. Leżała i szeroko otwartymi oczyma patrzyła w ciemność. Nie miała pojęcia, że obok niej spoczywa mąż. Nie spał walcząc z dziką zazdrością. Nie mógł zapomnieć speszonego wyrazu twarzy Gerlindy, kiedy nagle stanął na progu salonu. Po głowie krążyły słowa jej ojca: „Pilnuj swojej żony. Jej matka była cudzołożnicą". Norman nasłuchiwał, czy żona już śpi. Ponieważ nie ruszała się, myślał, że zasnęła. Postanowił zwalczać w sobie wszelkie podejrzenia i napady zazdrości. Sen zmorzył go dopiero nad ranem. Następny dzień minął jak zwykle, wypełniony miłością i harmonią. Norman uspokoił się i czułością pragnął wynagrodzić Gerlindę za to, że zwątpił w jej wierność. W drugi dzień Zielonych Świątek pojechali do Ringberghof. Ożyły wspomnienia o szczęśliwych dniach, kiedy wyznali sobie miłość i Gerlin-dzie łatwiej było ukrywać niepokój przed ojcem. Kiedy Norman z teściem omawiali interesy, Gerlinda poszła do pokoju Brigit. Bez przerwy myślała o matce i sądziła, że Brigit będzie 109 mogła coś powiedzieć na ten temat. Usiadła obok staruszki, wzięła ją za ręce i patrząc jej prosto w oczy zapytała: — Brigit, czy możesz mi obiecać, że szczerze odpowiesz na moje pytanie i nikomu, nawet ojcu, nie powiesz o tym, o co cię zapytam? Brigit zdziwiona patrzyła na młodą mężatkę. Sądziła, że zapyta o sprawy, o których kobiety mogą rozmawiać tylko między sobą. — Obiecuję ci, dziecino. Nikomu nie powtórzę, o co mnie zapytasz. — Dobrze! Brigit, wiem i wierzę, że dotrzymasz słowa. A więc powiedz mi, dlaczego ojciec i ty ukrywacie przede mną, że moja matka żyje? Brigit przeraziła się, zbladła, następnie poczerwieniała i wyjąkała: — Dziecinko, na miłość boską, skąd ty to wiesz? — A więc to prawda? Skąd wiem? No, powiedzmy, że dowiedziałam się przez przypadek. Dlaczego zatailiście to przede mną? Stara kobieta złożyła ręce jak do modlitwy: — Mój Boże! Nie wiem, co ci mam powiedzieć. Twój ojciec tak sobie życzył. Nie chciał twojej młodej duszyczki obciążać różnymi przykrymi sprawami. Nie wiem, jak to powiedzieć, żebyś dobrze zrozumiała. — Nie trzeba, Brigit! Chciałam się tylko przekonać, czy to prawda, że moja matka żyje. Nie będę o nic więcej pytać, ponieważ ojciec zobowiązał cię do milczenia. Powiedz mi tylko, czy ojciec był okrutny wobec matki? Brigit uniosła ręce i krzyknęła: — Okrutny? On? Wielki Boże, wiem tylko, że strasznie cierpiał, omal nie postradał zmysłów. Tak bardzo kochał twoją matkę... no tak, nic więcej nie mogę ci powiedzieć. — Nie musisz, Brigit. Nie mogłam sobie wyobrazić, żeby ojciec bez poważnego powodu trzymał mnie z dala od matki. Proszę, nie mów mu, że rozmawiałyśmy o tym! — Oczywiście będę milczała. Nie chcę rozdrapytać starych ran. A ty, dziecinko, przestań o tym myśleć. To stare dzieje! Masz teraz własne szczęście i ciesz się życiem! Gerlinda nie mogła szczerze porozmawiać nawet z Brigit. Musiała jednak zadać staruszce to pytanie, ponieważ chciała mieć pewność, czy baron (tak go w myślach nadal nazywała) mówi prawdę. Uspokoiła się 110 nieco i postanowiła jutro pójść na spotkanie, a potem pojechać do matki. Ze słów Brigit wywnioskowała, że ojciec miał poważne powody, żeby oddzielić córkę od matki. Odetchnęła, ponieważ gnębiła ją myśl, że jej ojciec mógł skrzywdzić swoją żonę. Dziwiła się, że nie czuje do matki żadnego uczucia, do spotkania skłaniało ją tylko poczucie obowiązku. Nie wiedziała, co będzie dalej. Wszystko zależało od rozmowy z matką. Po odejściu Gerlindy stara mamka zafrasowała się. Znała ją i wiedziała, że będzie przeżywała rozterki duchowe. Jednak miała nadzieję, iż Gerlinda z czasem zapomni, że jej matka żyje. Kto mógł jej o tym powiedzieć? Gerlinda powoli szła ku wzgórzu, gdzie po raz pierwszy spotkała Normana. Stanęła na wzniesieniu i patrzyła w dal. Pragnęła znowu czuć się tak wolna i beztroska jak wtedy! Zobaczyła zbliżającego się Normana. Ucieszyła się, że i on czuł potrzebę obejrzenia tego miejsca. Podbiegła do niego, rzuciła mu się na szyję i ukryła twarz na jego piersi. — Och, Norman! Czy i ty chciałeś zobaczyć miejsce naszego pierwszego spotkania? Przytulił żonę-. — Wiedziałem, że cię tutaj zastanę! Ale musimy wracać! Zdążymy jeszcze wypić herbatę, a potem musimy ruszyć do Monachium. — Wiesz, mój kochany, chciałabym, żebyśmy mogli sami, we dwoje, mieszkać tutaj, na górze! Słowa żony wzruszyły Normana i rozwiały resztki podejrzeń. — Moja droga! Czy nasz dom nie jest piękny? Przecież tam też możemy być sami zawsze, kiedy tego zapragniemy! — Masz rację! Jestem niemądra. Zasługuję, żebyś się wyśmiał ze mnie! Objął Gerlindę, pocałował i odpowiedział: — Nie będę się śmiał. Jestem zbyt szczęśliwy, że tęsknisz za tym, żeby być tylko ze mną! Poszli do majątku. Gospodarz czekał na nich patrząc z zadowoleniem na uśmiechniętą parę. Nie przeczuwał, że nad głową jego ukochanego dziecka zbierają się czarne chmury. 19 W willi państwa Verden obiad podawano o drugiej. Punktualnie o wpół do czwartej Norman wracał do biura swojej firmy. Tak więc od tej godziny do wieczora Gerlinda był wolna. Zazwyczaj ten czas spędzała w towarzystwie Ewy lub Kory, ale w tym dniu obie były zajęte. Gerlinda bez przeszkód mogła pójść do swojej matki. Na szczęście Norman nie pytał, co będzie robiła po południu. Spieszył się na ważną konferencję w ratuszu, gdzie dyskutowano o budowie nowej linii kolejowej. Nigdy nie rozmawiał z żoną o sprawach zawodowych i Gerlinda nie wiedziała, że jej mąż nie będzie w biurze, lecz w mieście. Po jego wyjściu szybko ubrała się i poszła na Plac Saski. Alfred dopiero tego dnia rano powiedział Milly, że przyjdzie jej córka. Oczywiście starał się zrobić to możliwie dyplomatycznie. Po śniadaniu usiadł obok żony, objął ją i długo patrzył na jej smutną twarz. Potem pogładził ją po włosach i czule powiedział: — Moja biedna Milly! Wiem, o czym myślisz. — Co masz na myśli? O czym miałabym dumać? — spytała speszona. — Czy sądzisz, że możesz to ukryć przede mną? Przecież cię znam nie od dzisiaj. Wiem, że prześladują cię myśli o twojej córce. Czuję, że tęsknisz za nią. Wiem o tym od dawna! — Jak do tego doszedłeś? — Moje ty kochanie! Czy myślisz, że nic nie zauważyłem? Posmutniałaś i zamknęłaś się w sobie od dnia, kiedy ujrzałaś Gerlindę. 112 Milly była zaskoczona, ponieważ przypuszczała, że udaje jej się ukryć tęsknotę za dzieckiem. Nie miała sił zaprzeczać. Czuła wręcz ulgę, że męża obchodzi jej zgryzota. — Nie zaprzeczam, masz rację. Pobyt w Monachium nie służy mi. Jestem zmęczona. — Milly! To nie tylko wielkomiejskie powietrze, to matczyne uczucia, które obudziły się w tobie, kiedy ujrzałaś córkę. Milczałem, dopóki nic nie mogłem zrobić. Ale teraz udało mi się nawiązać kontakt z domem twojej córki, oczywiście przedstawiłem się jako baron Hallerbrunn. Bywam tam od pewnego czasu i miałem okazję porozmawiać z nią bez świadków. Powiedziałem jej, że żyjesz, że tęsknisz za córką, że jesteś chwilowo w Monachium. Posłuchaj, Milly! Dzisiaj Gerlinda przyjdzie do ciebie. Ja, moja droga, przyprowadzę twoją córkę! No i co powiesz na to? Co otrzymam w nagrodę za ten wielki wysiłek? Milly ocknęła się z zadumy. Nagle przejrzała cały jego fałsz i przebiegłość. Wyraźnie wyczuwała zakłamanie i obłudę postępowania, zrozumiała, że wcale nie miał zamiaru zrezygnować z możliwości wyłudzenia pieniędzy od jej córki. —¦ Czego ty chcesz od mojej córki? — zawołała drżącym głosem. — A cze^ż to ja mogę chcieć od twojej córki? Chcę, żebyś ją zobaczyła, wzięła w ramiona i przytuliła do serca. Przecież to twoje macierzyńskie prawo, wręcz obowiązek! — Chcesz, żebym to zrobiła i wyłudziła dla ciebie pieniądze. Oto czego chcesz! Wiesz o tym równie dobrze, jak ja! Alfred uświadomił sobie, że niczego nie osiągnie udawaniem czułości. Postanowił działać, jeżeli zajdzie potrzeba, brutalnie. — Oczywiście wiem, a ty też wiesz, że w naszym małżeństwie nie raz, nie dwa byłem zmuszony robić rzeczy, które nie sprawiły mi przyjemności. Powtarzam, byłem zmuszony, żeby zdobyć pieniądze na życie. — Przyprowadzasz moją córkę, żeby wyłudzić od niej pieniądze! Wzruszył ramionami. — Naturalnie. To też jeden z powodów! Chcę ci powiedzieć, że kończy się nasza gotówka, a ja nie mam żadnych widoków na nowe interesy. Oczywiście nie może być mowy o wyłudzaniu pieniędzy. Przedstawię twojej córce naszą beznadziejną sytuację finansową i przy- 8 Niewinna 113 pomnę, że opływa w luksusy i bogactwo. Przypomnę jej, że ma obowiązek zapewnić swojej rodzonej matce godziwe życie! Milly zrozumiała, że jej mąż nie zmieni zdania i za wszelką cenę chce zdobyć pieniądze. Nagle poczuła, że wzrasta w niej nie znany dotychczas wstręt i odraza wobec tego mężczyzny1. Ujrzała go takim, jaki był: wyrachowany cynik bez skrupułów i bez serca. Postanowiła walczyć. Nie wiedziała jeszcze, co zrobić, była tylko świadoma, że nie może zdradzić, co do niego teraz czuje. Nieraz narażała życie wdając się w ryzykowne afery męża. Wiedziała, że i teraz grozi jej niebezpieczeństwo, ponieważ Alfred nigdy nie wybaczy jej, gdyby pokrzyżowała mu plany. Po tylu latach namiętności do tego mężczyzny zwyciężyła miłość do córki. Mąż nauczył ją, jak powinna oszukiwać naiwnych bogaczy, żeby on mógł ich okradać. Teraz pokona go jego własną bronią! Będzie broniła Gerlindy! W tym celu postanowiła udawać, że zgadza się z jego planem. — Czy naprawdę sądzisz, że moglibyśmy z tego spotkania mieć jakąś korzyść? — Zostaw to mnie! — zawołał zadowolony. Pocałował Milly i dodał: — Kiedy ją przyprowadzę o czwartej, pozwól, żebym ja mówił. Znam ją i wiem, jak należy sprawę przedstawić. Jest bardzo wrażliwa, miękka jak wosk. Ma czułe serce i ogromne konto w banku! Może dysponować każdą sumą. Jeżeli nam da połowę, będziemy mogli rozpocząć nowe życie. Pamiętaj, ja będę mówił, a ty udawaj wzruszenie. Przecież zawsze byłaś mądrą dziewczyną! Drżącymi rękoma odgarnęła włosy ze spoconego czoła. — No dobrze. Nie dajesz mi wyboru, więc muszę się zgodzić. Proszę cię, zostaw mnie teraz. Muszę się uspokoić i przygotować na przyjęcie córki. Przebiorę się i umaluję. Nie chcę jej rozczarować nędznym wyglądem. Wstał zadowolony z łatwego zwycięstwa. Nie miał pojęcia, że kobieta, która tyle lat była jego niewolnicą i ulegała jego woli, nagle wyśliznęła się z jego rąk, ponieważ obudził się w jej sercu instynkt macierzyński. Może właśnie dlatego, że tak długo tłumiła w sobie to uczucie, teraz nagle wybuchło z całą mocą. Przytulił Milly. 114 \ — Głowa do góry. Jeżeli ten plan nam się uda, nasze marzenie o spokojnej starości zostanie zrealizowane! Nie ruszała się w jego ramionach, choć miała ochotę go odtrącić. Musiała udawać. Mąż nie śmiał zorientować się, że zaszła w niej zmiana. Kiedy Alfred wyszedł do miasta, a Milly została sama, zaczęła gorączkowo zastanawiać się, co począć. Powoli uspokoiła się i próbowała logicznie myśleć. Wśród swoich rzeczy odszukała małe puzderko, w którym była kapsułka z białym proszkiem. Była to trucizna, którą dał jej mąż dawno temu w obawie, że mogliby wpaść w ręce policji. On też miał taką kapsułkę. Milly pamiętała jego słowa: „To działa tak szybko, że niczego nie poczujesz i... będziesz bezpieczna! Dobrze mieć coś takiego przy sobie. Człowiek może spokojnie spać!" Milly zastanawiała się, gdzie schować kapsułkę, żeby ją mieć pod ręką w każdej chwili. Ostatecznie zdecydowała, że umieści ją w małej skórzanej sakiewce, którą zawiesiła na łańcuszku na szyi. Poczuła ulgę i głęboko westchnęła. Doszła do wniosku, że mąż srogo ukarze ją, gdyby pokrzyżowała jego plany. Gotówka stopniała, widoków na nowe „interesy" nie było, więc jeżeli uniemożliwi mu wyłudzanie pieniędzy od Gerlindy, po prostu zniknie i zostawi ją na łasce losu. Była o tym przekonana i ze zgrozą myślała o swojej przyszłości. Nie miała zawodu, nic nie umiała, nie potrafiła zarobić na życie i będzie pewnego dnia zmuszona sięgnąć po truciznę. Po co więc męczyć się w nieskończoność? Czy nie lepiej postąpić tak, żeby córka z miłością wspominała matkę? Gerlinda do wiedziała się, że jej matka żyje, i ta myśl nie da jej spokoju. Chciała swojej córce zaoszczędzić zmartwień. Tak, będzie się cieszyć jedynym spotkaniem z Gerlinda, a potem pożegna się z życiem. Nie chce, żeby dziecko cierpiało z powodu matki. Odkupi śmiercią wszystkie swoje grzechy! Alfred już nie będzie mógł szantażować Gerlindy. Usiadła, żeby napisać list do córki. Postanowiła, że po kryjomu wręczy Gerlindzie kopertę. Z tego listu Gerlinda powinna się dowiedzieć, że jej mąż chce wymusić pieniądze, a ona dopiero dzisiaj dowiedziała się o tym, iż Gerlinda przyjdzie do niej. Schowała list w dekolcie, bo stamtąd najłatwiej mogła ukradkiem wyjąć kopertę. Następnie napisała jeszcze jeden list i sphowała go w torebce. Po zakończeniu przygotowań zeszła do czytelni pensjonatu, gdzie jej mąż czytał gazety. Na pozór spokojnie powiedziała: 775 — Zjemy obiad, a potem będę miała czas, żeby się przebrać. Ukontentowany jej zachowaniem skinął głową, złożył gazety i odparł: — Jak sobie życzysz, moja droga. Czy uspokoiłaś się i przyznajesz mi rację? — Tak. Przecież zawsze ty o wszystkim decydujesz. Poddaję się! Po obiedzie Milly poszła do sypialni, a Alfred wybierał się do miasta. Zanim opuścił pokój, zaśmiał się i rzekł: —, Widzę, że potrzebujesz dużo czasu, żeby się ucharakteryzować na stęsknioną matkę. Czy przyjmiesz córkę tutaj, w sypialni? — Nie, w bawialni. Idź już, nie martw się o mnie! Po wyjściu męża Milly weszła do bawialni i zaczęła sprzątać. Starała się, żeby pokój wyglądał schludnie. Potem usiadła na kanapie i głęboko westchnęła. Włożyła najskromniejszą czarną, jedwabną suknię ozdobioną małym, białym koronkowym kołnierzykiem. Umyła twarz, nie użyła żadnych kosmetyków, niemniej wyglądała ładnie. Piękne, kasztanowe włosy, które odziedziczyła po niej córka, upięła w kok. Była śmiertelnie blada, jej ciemne oczy płonęły z tęsknoty i z bólu; ucieleśnienie nieszczęśliwej, cierpiącej matki. 20 Kiedy tylko została sama, Gerlinda ubrała się bardzo skromnie. Z taksówki wysiadła na Placu Saskim, przed dużym sklepem, gdzie często robiła zakupy. Ruszyła w umówione miejsce. Nie zauważyła, że po drugiej stronie szerokiej alei z samochodu wysiadł jej mąż. Zmierzał na konferencję do ratusza. Norman właśnie chciał wejść do budynku, gdy zobaczył swoją żonę. Uśmiechnął się i zamierzał pospieszyć za nią, gdy nagle ujrzał, że Gerlinda podchodzi do samochodu przy którym stał... baron! Pocałował Gerlindę w rękę, pomógł wsiąść i razem odjechali. Norman czuł, że traci nad sobą panowanie. Wsiadł do pierwszej taksówki i wykrztusił: — Proszę jechać za tym czarnym samochodem! Proszę uważać, żeby go nie zgubić! Opadł na siedzenie i nie wiedział, co się z nim dzieje. Całe jego życie legło w gruzach! Gerlinda, teraz zdobył dowód, miała schadzkę z baronem! Pojechała z nim, ale dokąd? Co to ma znaczyć? Jego żona, którą kochał ponad wszystko, zdradzała goJ Teraz zrozumiał, dlaczego była speszona, kiedy zastał ją z baronem w salonie. Tak, ten fircyk uwiódł jego żonę, dała się omamić pierwszemu lepszemu bawidamkowi! A on, Norman, był takim głupcem, że miał wyrzuty sumienia, gdy podejrzewał ją o niewierność! Jęczał, czuł ból w okolicy serca i z goryczą myślał: ,, Tak, tak. Jej ojciec słusznie uczynił, kiedy mnie ostrzegał, że jej matka była cudzołożnicą! Muszę ją wygnać z mojego domu, tak jak Olden kazał odejść swojej niewiernej żonie." 117 Norman półprzytomny z wściekłości patrzył na czarny samochód jadący przed nim i zaciskał zęby: „Jedzie do niego! Uległa pierwszemu, który zbliżył się do niej." Wiedział, że baron mieszka w pensjonacie i kiedy czarny samochód zatrzymał się przed budynkiem, kazał zatrzymać taksówkę w pewnej odległości. Jego pierwszym odruchem była chęć uniemożliwienia żonie wejścia do mieszkania barona, lecz po chwili zmienił zdanie: „Niech robi, co chce. Dla mnie już nie istnieje! A tego łotra zamorduję własnymi rękami!" Opanował go taki żal i rozpacz, że opadł z sił. Z goryczą pomyślał: „Nie ma sensu, żebym się przejmował. Wszystko skończone. Nie jest warta, żebym o nią walczył. Gdyby nie baron, byłby kto inny!" Kierowca zapytał Normana, czy ma jechać dalej. Odpowiedział przecząco, zapłacił i wysiadł. Poszedł wzdłuż pustej, cichej ulicy. Po głowie chodziły mu przeróżne myśli: może wpaść do pensjonatu i zrobić awanturę? Ale to wywoła publiczny skandal! Odejść, jak gdyby się nic nie stało? Nie, tego nie może zrobić! Musi zaczekać, aż żona wyjdzie z pensjonatu. Postanowił stać przed pensjonatem i oświadczyć wychodzącej, że nie ma więcej wstępu do jego domu. Może zostać z kochankiem lub wracać do ojca. Trudno opisać cierpienia Normana czekającego na ulicy. Dziwił się sam sobie, że nadal kocha Gerlindę. Może nawet bardziej niż dotychczas! Gerlinda nieświadoma, że Norman posądza ją o zdradę, wchodziła po schodach na pierwsze piętro. Była przerażona, serce niespokojnie biło w piersi. Alfred mówił mało. Wspominał tylko, że matka płakała słysząc, iż córka przyjdzie do niej do pensjonatu. Gerlinda nie pomyślała nawet, że „baron" ją oszukał. Słysząc, że jej matka żyje, uwierzyła w każde jego słowo. Otworzył drzwi i wprowadził Gerlindę do bawialni. W tej chwili z kanapy wstała Milly i błagalnym wzrokiem popatrzyła na córkę. Gerlinda poczuła litość. Bez względu na to, co jej matka zrobiła i bez względu na to, że ojciec kazał jej opuścić dom, to była jej matka, od której przez tyle lat oddzielał ją okrutny los. Wyciągnęła ręce wołając wzruszona: — Mamo! Kochana mamo! Milly szlochała obejmując córkę. 118 — Moje dziecko! Moje jedyne dziecko! Dzięki, że przyszłaś do mnie! Alfred przyglądał się temu powitaniu. Był przekonany, że jego żona udaje wzruszoną matkę. Wyszedł z pokoju nie mając pojęcia, że Milly postanowiła pokrzyżować jego niecne plany. Ledwo zamknął za sobą drzwi, Milly szepnęła do córki: — Moje drogie dziecko. Jestem w mocy mego męża, który sprowadził cię do mnie. Chce cię wykorzystać, żeby wyłudzić pieniądze. Kocham cię, moja córko, wolę umrzeć, niż poniżyć się przed własnym dzieckiem. Nie zdradź, co ci powiedziałam. Dam ci list, schowaj go i przeczytaj, kiedy będziesz sama w domu. Tam znajdziesz wyjaśnienie. Wszystko, co później powiem, to komedia. Nie sprzeciwiaj się mu, ale unikaj obietnic. Pamiętaj, kocham cię z całego serca i dziękuję, że jesteś przy mnie! Wybacz mi, że cię zostawiłam, kiedy byłaś mała! Mówiąc to Milly wyjęła zza dekoltu list. Gerlinda szybko schowała go do torebki. — Nie rozumiem, co się tutaj dzieje, postąpię jednak tak, jak mi radzisz. — Dziękuję ci, moje dziecko, a teraz usiądź przy mnie na kanapie. Porozmawiamy. Gerlinda wzięła matkę za rękę i czule gładziła jej dłoń. Do bawiałni wrócił Alfred. Podszedł do żony, położył jej rękę na ramieniu i zapytał udając czułość. — Moja kochana żono, czy spełniło się twoje najgorętsze życzenie? Nie patrząc na męża odpowiedziała ochrypłym głosem: — Nie pytaj! Każde słowo, które wypowiedziałabym, byłoby profanacją. Moja córka wie, co ja o tym sądzę! — Pani nie zdaje sobie sprawy — zwrócił się do Gerlindy — jak bardzo jestem pani wdzięczny, że zechciała pani tutaj przyjść. Będę szczery. Pani wizyta uwolniła pani matkę od cierpień, ale niestety pozostały kłopoty bytowe. Mamy za sobą trudne lata, wszystko straciliśmy. Teraz z bólem serca muszę patrzeć, jak moja żona skazana jest na niedostatek. Pani prawdopodobnie nigdy nie zaznała ubóstwa, zą to pani matka cierpi biedę. Powiedziałem jej, że widząc nasze położenie, dobrowolnie pani zaoferuje pomoc. Znam panią i wiem, że ma pani 119 dobre serce i nie odmówi, gdy ktoś prosi o wsparcie. Pani dysponuje własnymi funduszami i wierzę, że nam pomoże. A może się mylę? Podczas tego przemówienia Gerlinda trzymała matkę za rękę i czuła, że drży. Zrozumiała, że musi chronić matkę przed tym mężczyzną. Wyczuła w końcu niebezpieczeństwo. Widziała, że ten mężczyzna teroryzuje jej matkę. Kto wie, ile matka wycierpiała w minionych latach? Pojęła teraz, co Milly chciała jej przekazać. Postarała się opanować. — Oczywiście nie pozwolę, żeby moja matka żyła w biedzie. Ale proszę mi powiedzieć, jak mam jej pomóc? Alfred odetchnął z ulgą. Był już pewien zwycięstwa. — Zaraz pani powiem. Moja żona i ja chcielibyśmy zamieszkać gdzieś i w spokoju dożyć końca naszych dni. Pragniemy kupić skromny domek. Wystarczy sto tysięcy marek. Pani wypisze czek, wiem, że pani ma własne konto. Czek wręczy pani żonie. Za resztę pieniędzy postaramy się urządzić. i Milly mocno ścisnęła rękę córki. Gerlinda spokojnie odpowiedziała: — Mogę to zrobić. Jednak przy większych wydatkach mam obowiązek prosić o radę mojego męża. Może pan więc zwolni mnie z przysięgi, tylko jeżeli chodzi o mojego męża, żebym mogła z nim porozmawiać? Matka Gerlindy zadrżała. Dopiero teraz dowiedziała się, że jej mąż zmusił Gerlindę do przysięgi milczenia. Alfred był przekonany, że mąż Gerlindy nie wyrazi zgody na tak wysoki wydatek. Odparł stanowczo: — Z tej przysięgi nie mogę pani zwolnić! — Nigdy nie miałam tajemnic przed mężem. Utrudnia pan sytuację. Żałuję, że dałam się namówić na złożenie przysięgi na życie mojego męża! Proszę pozwolić, żebym z nim porozmawiała! — Przykro mi, nie mogę spełnić pani prośby. Milly krzyknęła oburzona: — Jak mogłeś zrobić coś podobnego? Jak śmiałeś moją córkę zmuszać do takiej niesłychanej przysięgi? Wzruszył ramionami i uśmiechnął się pogardliwie: — Czy masz zamiar robić mi wymówki? Czy myślisz, że ujrzałabyś tutaj córkę, gdyby o tym wiedział choć jeden człowiek z jej otoczenia? 120 Milly spuściła głowę. — Tak, nie dopuściliby do naszego spotkania. I mieliby rację! — Moja biedna mamo! — westchnęła Gerlinda. Milly przytuliła się do córki. — Nie martw się. Jestem szczęśliwa, że mogę cię objąć, pocałować i słuchać twojego głosu. Dziękuję ci, moje dziecko, że mnie odwiedziłaś. Alfred zwrócił się zniecierpliwiony do żony: — Milly, nie przeszkadzaj nam! A więc łaskawa pani, oczekuję, że pani mimo wszystko przyśle czek mojej żonie. Gerlinda odpowiedziała: — Dobrze, za kilka dni wyślę czek wystawiony na moją matkę. Alfred był zadowolony, jednak zaczął żałować, że nie wymienił większej sumy. — Damy pani znać, gdzie zamieszkamy. Mam nadzieję, że również w przyszłości nie zapomni pani o matce i będzie ją wspierać. Milly zadrżała z oburzenia. Wiedziała, że jej mąż również w przyszłości będzie żądał pieniędzy od jej córki. Przysięgała, że nie dopuści do tego. Zniszczy go. Żeby to osiągnąć, zdecydowała się poświęcić i popełnić samobójstwo. Gerlinda czuła głęboką odrazę i pogardę do mężczyzny, który unieszczęśliw;ł jej matkę, a teraz wyłudza od niej pieniądze. Nie mogła odżałować, że dała się namówić do złożenia przysięgi na życie Normana. Czuła jednak ulgę, że jej matka nie poniżyła się i nie brała udziału w szantażu. Wiedziała, że matka zrobi wszystko, by jej pomóc. Może uda się im znów porozmawiać bez świadków. Nadal trzymała rękę matki. Uścisnęła ją wymownie i powiedziała: — Muszę się nad wszystkim zastanowić i powiadomię państwa o mojej decyzji. Alfred spojrzał na nią badawczo. — Przecież pani dała słowo, że nam pomoże. — Oczywiście, dotrzymam słowa i pomogę mojej matce, ale wyłącznie matce. Wobec pana nie mam żadnych obowiązków, wręcz przeciwnie! Ze słów Gerlindy i jej stanowczego tonu widać było wyraźnie, że wcale nie jest miękka jak wosk. No, obojętnie. Jeżeli pomoże jego żonie, 121 pomoże i jemu. Milly nie odważy się zatrzymać pieniędzy dla siebie. Ukłonił się więc i odparł oschle: — Jak łaskawa pani sobie życzy! — Proszę nas zostawić na chwilę. Chcę się pożegnać z moją matką. — Proszę bardzo! — rzekł i wyszedł. Tym razem zostawił drzwi bawialni otwarte, żeby podsłuchiwać. Obawiał się, że żona mogła nieopatrznie powiedzieć coś, co zniweczyłoby jego plany. Gerlinda objęła matkę: — Żegnaj, kochana mamo! Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy! — rzekła głośno, a potem dodała szeptem: — Spotkamy się same, bez niego. Wyślę list do ciebie na poste restante. Od córek pastora Gerlinda wiedziała, że ludzie często tak adresują listy, jeżeli chcą zachować korespondencję w tajemnicy. Miała nadzieję, że w ten sposób będzie mogła spotkać matkę i swobodnie porozmawiać. Milly mocno ucałowała córkę mówiąc głośno: — Żegnaj, kochane dziecko! Życzę ci szczęścia! Zostań dobrą i uczciwą kobietą, żebyś któregoś dnia nie musiała stanąć przed swoimi dziećmi tak jak ja dzisiaj stoję przed tobą. Dziękuję, że mnie odwiedziłaś! Alfred wrócił do bawialni. — Odprowadzę łaskawą panią do samochodu. Gerlinda nie sprzeciwiała się. Nie miała pojęcia, że przed pensjonatem czeka na nią mąż. Jeszcze raz objęła matkę, ucałowała ją serdecznie i opuściła pokój. Nie widziała już, jak Milly nieprzytomna upadla na podłogę. Kertau szedł za Gerlinda. Milczeli. Był zadowolony z „interesu" i nie czuł się już zobowiązany do uprzejmości wobec damy. Otworzył bramę i... przed nimi stał doktor Norman Verden! — Czekałem tutaj, by ci powiedzieć, że nie masz już prawa wstępu do mojego domu. Nie chcę mieć nic wspólnego z cudzołożnicą! Wracaj do ojca! Twoje rzeczy zostaną ci odesłane. Gerlinda śmiertelnie zbladła i wyjąkała: — Normanie, na miłość boską, co ty mówisz? Czy ja zrobiłam coś złego? — Milcz! Nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia. A ty łajdaku, jeszcze usłyszysz o mnie! — i z całej siły uderzył go pięścią w twarz. 122 Norman odwrócił się i po chwili już skręcał w główną ulicę. Nie oglądał się za siebie. Gerlinda stała jak skamieniała. Oparła się 0 mur, przecierała oczy, aby się przekonać, że to nie koszmarny sen. Powtarzała słowa, które wypowiedział jej mąż:,,Z cudzołożnicą nie chcę mieć nic wspólnego! Wracaj do ojca, twoje rzeczy zostaną ci odesłane!" Pomyślała: „Boże mój! O co on mnie posądza?" Nagle zrozumiała. Norman jest przekonany, że zdradza go z tym mężczyzną, który już unieszczęśliwił jej matkę! Nazwał Gerlindę „cudzołożnicą" nie pytając, co robiła w tym pensjonacie. Nie miała pojęcia, że Norman wcześniej zobaczył ją w towarzystwie „barona". Wielki Boże, Norman wiedział, że „baron" mieszka w pensjonacie i teraz pomyślał, iż Gerlinda była u niego. Że jest jego kochanką! Jak Norman mógł posądzać ją o coś tak strasznego? Wbrew wszelkim pozorom powinien był mieć zaufanie do żony i wierzyć, że kocha go ponad wszystko na świecie! , W pierwszym odruchu zrobiła kilka kroków, chciała go dogonić, chociaż już zniknął jej z oczu. Zatrzymała się jednak. Dumnie wyprostowała się i cicho powiedziała do siebie: — Nie! Kazał mi wracać do mojego ojca! Duma nie pozwala mi przekroczyć progu jego domu. Nie będę żebrała o to, żeby mi uwierzył. Pojadę do ojca. On uwierzy, że jestem niewinna! Może pójść do matki po radę i pomoc? Nie, nie, przecież tam jest ten człowiek, który sprowadził na nią nieszczęście! Do tego domu nie wejdę już nigdy więcej! Powoli szła w kierunku głównej alei. Tam był postój taksówek. Zapytała, czy ktoś może ją odwieźć do Ringberghof i dokładnie objaśniła, gdzie leży majątek. Kierowca zgodził się, jednak wymienił wysoką cenę. Nie miała przy sobie tyle pieniędzy, ale wiedziała, że ojciec zapłaci. Wsiadła 1 ruszyli w drogę. Gerlinda pomyślała, że może mogłaby poprosić o radę Korę, jednak przypomniała sobie złożoną przysięgę. Myśli nie dawały jej spokoju. Co powie ojcu? Była zrozpaczona. Od nowa przeżywała koszmar ostatnich godzin. Po pewnym czasie przypomniała sobie, że ma w torebce list od matki. Wzięła go i zaczęła czytać. Moje kochne dziecko! Za moją zgodą nigdy nie dowiedziałabyś się, że żyję i że mieszkam w Monachium. Byłam świadkiem Twoich zaręczyn. Stałam na ulicy przy 123 ogrodzeniu i widziałam Ciebie i Twojego narzeczonego. Również na Twoim ślubie byłam w kościele, ukryta za filarem, ponieważ moje serce tęskni za Tobą od dnia, kiedy przypadkowo ujrzałam Cię u boku Twojego ojca. Nigdy nie ośmieliłabym się zbliżyć do Ciebie! Twój ojciec miał rację zakazując mi wszelkich kontaktów z Tobą. Byłam złą matką! Sprzedałam prawo do własnego dziecka, żeby za uzyskane pieniądze żyć z mężczyzną, który potem zniszczył moje życie. Nie będę szczegółowo opisywać przeżyć z minionych lat. Niestety mężczyzna, któremu oddałam serce, zmuszał mnie do haniebnych czynów i wszystkich poniżeń, jakich może doznać kobieta. Teraz, kiedy obudziły się we mnie uczucia macierzyńskie, czuję pogardę do samej siebie. Moje dziecko! Nigdy nie zbaczaj z drogi uczciwości! Jeżeli kobieta zrobi jeden nieprzemyślany krok, jest zgubiona! Niech Bóg strzeże Cię i ma w swojej opiece. Dzisiaj z przerażeniem dowiedziałam się, że mój mąż pod fałszywym nazwiskiem zbliżył się do Ciebie i namówił, żebyś mnie odwiedzała. Nie miałam sił, żeby odmówić sobie chwili szczęścia zobaczenia Ciebie, moje drogie dziecko, objęcia Cię i ucałowania. Tylko ten jeden raz chciałam Cię mieć przy sobie. Teraz zniknę z Twojego życia raz na zawsze. , Wiem, że Alfred Kertau, którego poznałaś jako „barona Hallerbrun-na", chce od Ciebie wyłudzić pieniądze. To było powodem sprowadzenia Ciebie do mnie. Proszę, nie zrób mi przykrości, nie daj mu żadnych pieniędzy! Jeżeli raz dasz mu choćby feniga, będzie Cię stale molestował i szantażował. Nie martw się, że mógłby wyrządzić Ci krzywdę. Mam go w ręku i wiem, jak go unieszkodliwić! Już nigdy więcej nie zbliży się do Ciebie. Na razie unikaj go i zwlekaj ze spotkaniem. Nie wolno Ci nigdy więcej rozmawiać z tym człowiekiem. Będę działać szybko. Jeżeli nie masz innego wyjścia, pokaż ten list Twojemu ojcu. Będzie wiedział, jak cię chronić. Poproś ojca, żeby mi wybaczył to, co zrobiłam. Musiałam ciężko odpokutować. Moje drogie dziecko! Nie zobaczymy się nigdy więcej. Kocham Cię z całego serca i jeszcze raz dziękuję, że odwiedziłaś mnie i dałaś mi okazję, żebym z Tobą porozmawiała. Niech Bóg pobłogosławi Ciebie i Twojego męża, a moje myśli będą zawsze z Tobą. Życzę ci szczęścia. Żegnaj moje ukochane dziecko! Twoja nieszczęśliwa matka. 124 Gerlinda płakała, kiedy czytała list matki. Mimo że wizyta w pensjonacie była smutna i przykra, czuła ulgę, że poznała matkę i mogła z nią rozmawiać. Postanowiła, że napisze do niej na poste restante. Umówią się na długie spotkanie. A może pokazać list ojcu i poprosić go, żeby pomógł matce? Nagle przyszła jej do głowy myśl, że powinna właśnie ojcu dać do przeczytania list. Przecież, to nie jest złamanie przysięgi. Z listu ojciec dowie się, dlaczego pojechała z „baronem" do pensjonatu. Może zawiadomić Normana, że niesłusznie posądził ją o zdradę. Długo zastanawiała się, jak powinna postąpić. Schowała list do torebki i pomyślała, że ojciec mógłby się bardzo zdenerwować. A przecież tyle w życiu wycierpiał. A czy Norman, jej ukochany mąż, nie cierpiał sądząc, że zdradza go tak, jak jej matka zdradziła ojca? Pogrążona w rozmyślaniach nawet nie spostrzegła, kiedy dotarła do Ringberghof. 21 Alfred rzucił się do ucieczki. Wbiegł po schodach na pierwsze piętro. Milly, odzyskała już przytomność i z trudem wstała. Usiadła w fotelu. Wściekły rzucił się na kanapę, roześmiał ironicznie. Ostrożnie badał palcami spuchnięty nos i ordynarnie klął. Milly zaniepokojona spojrzała na męża. W pierwszej chwili pomyślała, że zorientował się w jej zamiarach. — Co ci się stało? Zaśmiał się szyderczo. — Co się stało? Zaraz się dowiesz. Diabli wzięli nasz plan! Twoja córka, ta głupia gęś, była nieostrożna. Kiedy wyszliśmy z domu, na ulicy stał jej mąż. Wyglądał jak wariat. Powiedział swojej żonie, że jest cudzołożnicą, że nie śmie przekroczyć progu jego domu, niech wraca do ojca, a rzeczy zostaną odesłane. Potem nieoczekiwanie wymierzył mi cios w twarz i ppwiedział, że jeszcze usłyszę o nim. To znaczy, że chce się pojedynkować. Ten idiota myśli, że jego żona była u mnie, że jest moją kochanką! Nie chciał nawet rozmawiać z żoną. Milly zbladła jeszcze bardziej. ' v — A jak miała się bronić? Przecież ją zmusiłeś do złożenia przysięgi, że będzie milczała? Takie kobiety, jak Gerlinda, raczej umrą, niż złamią dane słowo! Klnąc wciąż przykładał do nosa zimny okład. — Możliwe, że będzie milczała, ale równie dobrze może się wygadać przy pierwszej okazji! Kto to wie? W każdym razie jesteśmy przegrani. Ona będzie teraz miała inny kłopot na głowie i nie pomyśli o wy- 126 stawieniu czeku. A może nawet już nie będzie mogła tego zrobić? Trudno, grunt pod nogami zaczął się palić i musimy wyjechać z Monachium. W tej sytuacji nawet nie możemy twojej córce podać naszego nowego adresu. Zbieraj się, Milly, pakuj manatki, jutro wyjeżdżamy wcześnie rano. Nie chcę, żeby mnie zastali sekundanci Verdena. Nie mam ochoty na pojedynek z tym zwariowanym Otel|em. Musimy zatrzeć ślady, skorzystamy z innych paszportów. Na razie przestają istnieć baron Hellerbrunn i Alfred Kertau. Może mi jeszcze wpadnie do głowy sposób, jak przekazać twojej córce nasz nowy adres, ale teraz spieszmy się. Musimy wyjechać pierwszym rannym ekspresem do Paryża. Milly szeroko otwartymi oczami patrzyła na męża. A więc znowu nieznana, niepewna egzystencja w obcym kraju z mężczyzną, do którego teraz nie czuła niczego oprócz odrazy i pogardy. Za żadną cenę nie chciała dłużej dzielić z nim haniebnego życia. Śmierć uwolni ją od wszystkiego i da upragniony spokój. Najpierw jednak musi ratować swoje dziecko, musi coś zrobić, żeby mąż Gerlindy uwierzył, iż jego żona jest niewinna! Musi wszystko wyjaśnić. Norman musi zrozumieć, że taka kobieta, jak Gerlinda, raczej umrze, niż złamie przysięgę. Zwłaszcza że przysięgała na życie swojego męża! Dopiero kiedy Gerlinda będzie zno.vu spokojna i bezpieczna u boku swojego męża, nadejdzie czas, żeby się pożegnała ze światem. Musi szybko działać, jeszcze dzisiaj. Jutro rano Alfred sam wyjedzie do Paryża. Ona zostanie uwolniona od wszelkich ziemskich trosk i zmartwień. Nie bała się śmierci. Umrze, żeby ratować jedyne dziecko! Gerlinda nie może wstydzić się swojej matki! Alfred chodził nerwowo po bawialni. Nagle stanął przed żoną i pieniąc się ze złości wrzasnął: — Czy nie masz nic do powiedzenia? A może jesteś nawet zadowolona, że wszystko tak się potoczyło? Byłaś cholernie czuła! Mam nadzieję, że udawałaś! No, zobaczysz teraz, co cię czeka. Kto wie, czy będę nadal w stanie żeby cię utrzymywać? Pieniędzy starczy ledwo dla mnie. Powiedz coś wreszcie? Powoli wstała. — Idę się spakować! Z nienawiścią spojrzał na żonę. 127 — Pakować, pakować! Wygląda, że to jedyna rzecz, którą potrafisz robić. Spakuj również moje walizy. Nie będzie mnie wieczorem, mam spotkanie. Muszę spróbować nawiązać jakieś nowe kontakty. Wrócę nad ranem. A więc staraj się, żeby wszystko było gotowe. Milczała. Ten mężczyzna przestał dla niej istnieć. Nie miała zamiaru tknąć jego rzeczy. Były ważniejsze sprawy. Poszła do sypialni i usiadła przy oknie. Czekała, aż ujrzy męża wychodzącego z pensjonatu. Potem wyjęła z torebki list, który napisała rano. Spaliła go, ponieważ przestał być aktualny. Postanowiła napisać dwa inne. Na swojej wizytówce: Baronowa Emilia Hallerbrunn skreśliła kilka słów i schowała ją do torebki. Włożyła płaszcz, kapelusz, wzięła rękawiczki i opuściła pensjonat. Wsiadła do taksówki i kazała się zawieźć do willi Normana Verdena. Wysiadła przed bramą i nacisnęła dzwonek. Zjawił się lokaj pytając, czego sobie życzy. Kiedy powiedziała, że chce rozmawiać z doktorem Normanem Verdenem, usłyszała, że doktor nikogo nie przyjmuje. — Czy łaskawa pani jest w domu? — Niestety. Musiała nagle wyjechać do swojego ojca. — Muszę porozmawiać z panem doktorem w ważnej sprawie, bardzo ważnej sprawie! Proszę mu to przekazać! — Przykro mi, łaskawa pani, pan doktor czuje się źle i nie przyjmuje wizyt! Mam polecenie nikogo nie wpuszczać! Milly odetchnęła. A więc jest w domu, z nikim nie rozmawiał. Może zdążyła na czas? Może nie jest za późno? — Pan doktor przyjmie mnie. Proszę mu zanieść moją wizytówkę. Podała zapieczętowaną kopertę, w której była wizytówka z kilkoma słowami. Lokaj speszony patrzył na kopertę nie wiedząc, co począć. Jego pan wrócił śmiertelnie blady i zdenerwowany. Powiedział tylko, że żona musiała wyjechać do ojca, a potem zamknął się w sypialni. Zakazał przyjmować gości. Nikt nie wiedział, że przeżywał tragedię. Zdradę ukochanej żony. Bez zmysłów leżał w łóżku. Widząc wahanie lokaja Milly powiedziała: — Proszę tę kopertę doręczyć panu doktorowi, przyjmie mnie z całą pewnością! Proszę mu powiedzieć, że sprawa jest bardzo ważna. Jeżeli pan tego nie zrobi, będzie ponosił odpowiedzialność za nieszczęście! Te słowa poskutkowały. Lokaj wprowadził Milly do holu, poprosił, żeby zaczekała i zniknął za dużymi drzwiami. Delikatnie zapukał do sypialni swojego pana i rzekł przez zamknięte drzwi: — Proszę pana doktora, pewna dama przyszła w bardzo ważnej sprawie. Chce z panem rozmawiać. Norman uniósł głowę. Pewna dama? Kto to może być? Nagle obleciał go strach: czy coś się wydarzyło? Czy ktoś przybył z wiadomością, że Linda uległa wypadkowi? Czyżby nie miała odwagi, po tym co zrobiła, wrócić do ojca? Wstał i podszedł do drzwi. — Kim jest ta dama? — Proszę pana doktora, mam to oddać. Norman nerwowym ruchem rozerwał kopertę i przeczytał: Baronowa Emilia Hallerbrunn. Co to ma znaczyć? Od kiedy istnieje jakaś baronowa? Czego ona chce? Obracał wizytówkę w palcach i nagle zobaczył na odwrotnej stronie słowa: Gerlinda jest niewinna. Przynoszę panu dowody i muszę z panem porozmawiać. Norman zdrętwiał. Czy to możliwe? Potem nagle wzruszył się na myśl, że będzie miał dowód niewinności swojej żony. — Proszę wprowadzić tę damę do salonu. Szybko przygładził zwichrzone włosy i po chwili stał przed Milly. Oboje byli zdenerwowani i niespokojnie patrzyli na siebie. Gdy lokaj zamknął drzwi, Norman zapytał: — Pani baronowo, z czym pani przychodzi do mnie? — Przynoszę panu wyzwolenie z cierpień. Pańska żona jest niewin-la. Niesłusznie pan podejrzewa Gerlindę, choć pozory przemawiały irzeciwko niej. Norman poprosił, żeby usiadła i sam zajął miejsce w fotelu. — Jak mam to zrozumieć? Co pani wie? Co panią łączy z baronem Hellerbrunn? — Panie doktorze, jestem żoną człowieka, który pod nazwiskiem Hellerbrunn wkradł się do pańskiego domu. Norman obruszył się i zawołał: — Pod fałszywym nazwiskiem? Czy on nie jest baronem Hallerbrunn. 128 9 Niewiijna 129 — Nie, proszę pana! To tylko jedno z jego różnych nazwisk, pod którymi ukrywał się jako francuski szpieg. Ma wszelkie możliwe fałszywe dokumenty. Jego prawdziwe nazwisko brzmi: Alfred Kertau. Nie wiem, czy pan kiedykolwiek je słyszał. A ja... ja jestem matką Gerlindy. Norman zerwał się na równe nogi i wyjąkał: — Pani jest matką mojej żony? Odpowiedziała ze łzami w oczach. — Tak! Dobroć i łaska, jaką okazało mi moje dziecko, stały się jej nieszczęściem! Bogu dzięki zdążyłam. Mój mąż bez mojej wiedzy wkręcił się do towarzystwa, w którym pan bywa. To on powiedział pańskiej żonie, że jej matka żyje i umiera z tęsknoty. Namówił moją córkę, by mnie odwiedziła, ale przedtem zmusił do złożenia przysięgi na pańskie życie, że nikomu nie powie o wizycie u matki. Z tego powodu Gerlinda nie mogła z panem porozmawiać. Mój mąż z rozmysłem tak postępował, ponieważ chce od niej wyłudzić pieniądze. Nigdy nie ośmieliłabym się stanąć na drodze mojego dziecka i zostałam tym wszystkim zaskoczona dzisiaj rano. Nie wiem, jak pan dowiedział się, że Gerlinda pojechała do pensjonatu z moim mężem. Wiem, że pan czekał na ulicy, a kiedy wyszła, nazwał pan Gerlindę cudzołożnicą i kazał wracać do ojca, zakazując równocześnie wstępu do swojego domu. Proszę, niech mnie pan wysłucha, chcę powiedzieć wszystko, co pan powinien wiedzieć. Może mi pan uwierzy, kiedy pan pozna cały przebieg tej sprawy. Norman złapał się za głowę. — Mój Boże! Nie wiedziałem, że baron Hillerbrunn, czy jak on się nazywa, jest żonaty. Robi wrażenie młodego mężczyzny. Już raz zastałem tnoją żonę w dziwnej sytuacji z tym panem, a dziś zobaczyłem, że wsiadł razem z nią do samochodu. Pojechałem za nimi i czekałem przed pensjonatem. Sądziłem, że wizyta mojej żony w mieszkaniu tego mężczyzny jest dostatecznym dowodem jej zdrady. — Wszystko to były pozory. Gerlinda przyjechała do mnie, do swojej matki, którą chciała zobaczyć po raz pierwszy w życiu. Proszę mnie wysłuchać. Nie powinien pan teraz telefonować do Ringberghof, żeby się dowiedzieć, czy już przyjechała. Mamy czas. Wszystko panu opowiem. 130 Norman głęboko odetchnął. A więc jego żona nie zdradzała go, a teraz dowiedział się, dlaczego pojechała do tego pensjonatu. Najchętniej pojechałby za nią, jednak zdał sobie sprawę, że musi wysłuchać tej nieszczęśliwej kobiety. Milly zaczęła opowiadać, nie zataiła najmniejszego szczegółu awanturniczego życia, jakie prowadziła z Alfredem. Opisała, jaka zmiana zaszła w jej sercu i duszy od chwili, kiedy po tylu latach zobaczyła swoją córkę u boku Martina Oldena. Nie oszczędzała swojego męża, myślała tylko o swoim dziecku. Norman słuchał z zapartym tchem o aferach szpiegowskich, o szmu-glowaniu dewiz i antyków i ze współczuciem patrzył na kobietę, która często grzeszyła, ale wiele wycierpiała i ciężko pokutowała za swoje przewinienia. Coraz lżej było mu na duszy, gdy pomyślał, że jego żona jest niewinna. Czy będzie mogła mu wybaczyć, że nie miał do niej zaufania, że nie chciał z nią rozmawiać? Jakże musiała cierpieć, gdy potraktował ją tak brutalnie i kazał wracać do ojca. Jeżeli powie Gerlindzie, jak strasznie cierpiał, jak z bólu pękało mu serce, powinna go zrozumieć i musi przebaczyć! W duchu bez przerwy liczył godziny. Czy już jest w Ringberghof? Czy pojechała koleją, czy wynajęła samochód? Czy miała dość pieniędzy przy sobie? Czy była dość ciepło ubrana? Teraz, kiedy kamień spadł mu z serca, zaczął się poważnie martwić o Gerlindę.'' Jednak ani jedno słowo Milly nie uszło jego uwagi. W napięciu słuchał jej spowiedzi. Szczerze mówiła o wszystkim, tylko nie wspomniała, że zamierza pożegnać się z tym światem, ponieważ nie było tutaj dla niej miejsca. Kiedy skończyła zwierzenia, Norman wziął ją za rękę i wzruszony powiedział: — Łaskawa pani, serdecznie dziękuję, że pani mi zaufała i o wszystkim opowiedziała. Gdyby pani nie przyszła do mnie, nasze małżeństwo zostałoby zrujnowane. Byłem zaślepiony zazdrością, a znając moją żonę wiem, że nigdy nie złamałaby danej przysięgi. Musi bardzo cierpieć, ponieważ niesłusznie posądziłem ją o zdradę. Mam nadzieję, że będę mógł to naprawić. Zrobię, co w mojej mocy, żeby mnie zrozumiała i wybaczyła. W każdym razie pani uratowała szczęście nie tylko swojej córki, ale i moje. Nie mam prawa oceniać pani życia. Źle pani 131 postępowała, ale też ciężko pokutowała. O tym, co usłyszałem od pani, nie będę rozmawiał z nikim: ani z Gerlindą, ani z jej ojcem. Powiem tylko to, co będzie panią usprawiedliwiało. Wprawdzie pani nie chce niczego przyjąć od Gerlindy, ale proszę pozwolić, że zatroszczymy się o pani los. Nie wiem, czy pani, po tym co usłyszałem, nie zechce rozwieść się ze swoim mężem. Bez względu na to, co pani postanowi, proszę liczyć na naszą pomoc. Gerlindą musi mieć pewność, że jej matka żyje w odpowiednich warunkach, inaczej nie zazna spokoju. Proszę, żeby pani zechciała mnie powiadomić o swojej decyzji. Muszę to wiedzieć, żeby moja żona nie musiała się martwić. Milly zarumieniła się lekko. Poczuła w oczach łzy. — Panie doktorze, dziękuję panu serdecznie! Jestem szczęśliwa, że moja córka ma takiego męża! Dobrze. Niedługo usłyszy pan, co postanowiłam zrobić. Dzisiaj mogę pana zapewnić, że Gerlindą nie zobaczy mnie nigdy więcej, zniknę z jej życia. Sądzę, że to, co mam zamiar zrobić, jest najlepszym rozwiązaniem. Proszę powiedzieć Gerlin-dzie, iż jestem szczęśliwa, że przyszła do mnie i nie odwróciła się od matki, która ją zostawiła, gdy była dzieckiem. Mam jeszcze prośbę do pana, zanim się pożegnamy. — Jestem do pani usług! Milly wyjęła z torebki dwie koperty. — Czy pojedzie pan jeszcze dzisiaj do Ringberghof? Norman głęboko westchnął. — Tak. Wyjadę nocą, żeby rano być na miejscu. — W takim razie proszę, żeby pan zabrał te dwa listy: jeden do Martina, kilka słów, proszę go o przebaczenie. Drugi list, ten zapieczętowany, jest przeznaczony dla mojej córki, ale proszę, żeby go pan przeczytał po przybyciu do Ringberghof, a potem dopiero wręczył Gerlindzie. Czy może mi pan to obiecać? To tylko kilka pożegnalnych słów. Nie mam prawa jeszcze raz rozmawiać z moją córką. Norman wziął dwa listy i rzekł: — Postąpię tak jak łaskawa pani sobie życzy. Proszę jednak nie zapomnieć o podaniu mi nowego adresu. Jeżeli pani chce, nie wspomnę o tym ani Gerlindzie, ani jej ojcu. Pragnę jednak przyczynić się do tego, żeby pani mogła spokojnie żyć! Proszę mi przyrzec, że poda pani swój nowy adres! 132 — Obiecuję panu! Jutro dowie się pan, gdzie będę w przyszłości. Mam nadzieję, że pan nie będzie ścigał Alfreda. On już wie, że pan i Martin będziecie czuwali nad bezpieczeństwem Gerlindy. — Czy wolno mi zadać pani jedno pytanie? — Słucham pana. — Czy pani wystąpi o rozwód? — Tak, jeszcze dzisiaj! — W takim razie nie będę się dłużej interesował Alfredem Kertau. Wszystko, co usłyszałem o jego aferach, zachowam dla siebie i nigdy tego nie wykorzystam. Mój rachunek z nim już wyrównałem! Czy pani ma może jeszcze jakieś życzenie? Spojrzała na zegarek i westchnęła: — Jeżeli Linda pojechała do ojca, musi już być w Ringberghof. Czy zechciałby pan tam zatelefonować? Chciałabym mieć pewność, że bezpiecznie dojechała. Mimo że jest niewinna, musi być bardzo zdenerwowana i nieszczęśliwa, a związana przysięgą nie może powiedzieć, co robiła w pensjonacie. Norman zamówił błyskawiczną rozmowę i po dwu minutach otrzymał połączenie. Usłyszał głos Martina. — Czy Linda już przyjechała? — Tak, kilka minut temu. Jest w opłakanym stanie. Co się stało? Nie chciała ze mną rozmawiać, prosiła o godzinę spokoju i oświadczyła, że potem^powie, o co chodzi. Właśnie zamierzałem telefonować do ciebie. Powiedz mi, co się właściwie wydarzyło? — Drogi ojcze! Przykre nieporozumienie sprawiło, że oboje cierpimy. Bogu dzięki, wszystko się wyjaśniło. Proszę, powiedz Lindzie, że w nocy wyjeżdżam i rano będę u was. Powiedz jej, że jestem zdruzgotany wyrzutami sumienia, ponieważ wyrządziłem jej wielką krzywdę. Będzie musiała mi wybaczyć, że byłem taki małoduszny! Kiedy Norman rozmawiał z Martinem, Milly położyła palec na ustach, a potem dotknęła swojej piersi. Dała do zrozumienia, żeby Norman nie zdradził jej obecności. Odłożył słuchawkę. — Linda już przyjechała do Ringberghof— nie wspomniał, w jakim stanie. Pani Kertau pożegnała się. Norman odprowadził ją na ulicę. Ponieważ nie było taksówki, wezwał swojego szofera. 133 — Pojedzie pani moim samochodem, a ja tymczasem przygotuję się do drogi. Muszę jeszcze coś załatwić. Jeszcze raz serdecznie dziękuję i proszę pamiętać, że Linda będzie spokojna dopiero wtedy, kiedy pani będzie zadowolona. Proszę mi dać znać, gdzie pani zamieszka. Patrząc Normanowi w oczy wyciągnęła rękę. ^ — Proszę się nie martwić! Gerlinda będzie zadowolona z mojego dalszego losu. Z całą pewnością powiadomię pana o mojej decyzji. Dobranoc! Życzę dobrej podróży! Niech pan uszczęśliwi moją córkę, a Bóg niech was ma stale w swojej opiece! Wsiadła do samochodu i wróciła do pensjonatu. W bawialni napisała kartkę, którą położyła na stole: Żegnaj! Wyjeżdżaj! Norman Verden wie wszystko. Nie będzie cię ścigał, jeżeli nigdy więcej nie zbliżysz się do jego żony. Pragnę spokoju i ciszy! / Milly Potem poszła do sypialni. Nie zdejmując sukni położyła się na łóżku, zdjęła z szyi łańcuszek z sakiewką, z której wyjęła kapsułkę i połknęła ją popijając wodą. Złożyła ręce na piersi i szepnęła: — Ojcze w niebiosach, wybacz mi. Pobłogosław moje dziecko, amen. Zamknęła oczy. Dwie minuty później była wolna od wszelkich ziemskich trosk i zmartwień. 22 Gerlinda przyjechała do Ringberghof skrajnie wyczerpana. Pragnęła zostać sama chociaż godzinę. Brigit przyniosła jej szklankę grzanego wina i nie odeszła, dopóki Gerlinda nie wypiła wszystkiego, potem położyła się w pokoju, w którym niegdyś mieszkał Norman. Patrzyła na stół, na którym wtedy zostawił kartkę ze słowami: niedługo znowu się zobaczymy. Zaczęła się modlić. — Ojcze w niebiosach, pomóż mi! Spraw, by mój mąż uwierzył, że jestem niewinna! Ty wiesz, że jestem zmuszona do milczenia, chyba też nie mam prawa pokazać ojcu listu mojej matki. Błagam Cię, pomóż mi! Modląc się usnęła. Obudziwszy się zobaczyła przy łóżku ojca. — Ojcze, czy to był tylko straszny sen? — Nie wiem, moje dziecko! Czy możesz mi powiedzieć, dlaczego tak nieoczekiwanie przyjechałaś do Ringberghof? — Tak, ojcze, musisz się o tym dowiedzieć. Mój mąż kazał mi wrócić do ciebie, nazwał mnie cudzołożnicą. Ale ja jestem niewinna! Ojcze, fatalny przypadek spowodował, że Norman może mnie podejrzewać o niewierność, ale ja jestem niewinna! Złożyłam niemądrą przysięgę, że będę milczeć i nic nie powiem we własnej obronie. Jeżeli dobry Bóg nie zlituje się i nie pomoże mi, będę na zawsze nieszczęśliwa. Tylko tyle mogę ci powiedzieć, kochany ojcze! Najgorszą rzeczą jest to, że Norman cierpi tak samo jak ja. Nie mogę mu pomóc, nie mam prawa! Kocham, tylko jego i jestem niewinna, uwierz mi, ojcze! Gdybym postąpiła źle, powiedziałabym to otwarcie. Wiesz, że nigdy nie kłamię i nie mam przed tobą tajemnic. Przecież mnie dobrze znasz. Nie gniewaj 135 się na Normana, wiem, że jest zrozpaczony tak jak ja. Jeżeli Bóg nie zlituje się nade mną, będziemy oboje z Normanem na zawsze nieszczęśliwi! Martin głaskał córkę po włosach i pomyślał, co by czuł, gdyby przed tą rozmową nie słyszał od Normana, że zaszło fatalne nieporozumienie spowodowane nieoczekiwanym zbiegiem okoliczności. — Moje drogie dziecko! Bóg wysłuchał twoich próśb i już ci pomógł! Przed chwilą tekfonował Norman i powiedział, że wszystko zostało wyjaśnione! Powtórzył córce każde słowo zięcia. Gerlinda z niedowierzaniem patrzyła na ojca. Jak było to możliwe, że Norman poznał prawdę? Jak doszło do tego i to tak szybko? Ale co on właściwie wie? Tej nocy Gerlinda spała bardzo źle. Majaczyła i stale miała przed oczyma kartkę ze słowami: niedługo znowu się zobaczymy. Wstała bardzo wcześnie. Nie chciała, żeby mąż zastał ją w łóżku. Wyglądała na zmęczoną i była zdenerwowana. Co powie Norman? Martin również wstał wcześniej niż zwykle. Był bardzo zaniepokojony i stale zadawał sobie pytanie, co się właściwie stało. Wyraz oczu córki i czułość, z jaką mówiła o swoim mężu, wspokajały go. Prosił Boga, żeby to było naprawdę tylko fatalne nieporozumienie. Kiedy siedzieli przy śniadaniu, usłyszeli klakson samochodu. Przyjer chał Norman. Gerlinda wstała, ale nie odważyła się wyjść mu naprzeciw. Norman wpadł do pokoju i porwał żonę w ramiona wołając: — Kochanie, moja jedyna, czy możesz mi przebaczyć? Spójrz na mnie, a zobaczysz, ile wycierpiałem. Teraz wiem, że nie wolno było wątpić w twoją uczciwość wbrew temu, że wszystkie pozory świadczyły przeciwko tobie! Powstrzymując łzy Gerlinda odpowiedziała: — Mój kochany Normanie! Wiem, że cierpiałeś nie mniej niż ja i to najbardziej mnie bolało. Nie mam odwagi uwierzyć, że wszystko w porządku i że przekonałeś się o mojej niewinności, i mojej miłości do ciebie! — Gerlindo, kochanie! Nigdy więcej nie zwątpię w twoją lojalność wobec mnie! Zlituj się nade mną i powiedz wreszcie, że mi wybaczyłaś! Zostałem już okrutnie ukarany i odpokutowałem głupotę! 136 — Dobrze, wybaczam! A ty mi wyjaśnij, jak to się stało, że tak nagle zniknęły twoje podejrzenia? Niestety ja nie mogę ci nic powiedzieć! Nachylił się i szepnął żonie do ucha: — Była u mnie twoja matka — a ponieważ Martin przysłuchiwał się rozmowie głośno dodał. — Wiesz, wczoraj wieczorem dowiedziałem się 0 wszystkim! — Mój Boże, jak to dobrze. Wiesz teraz, co się stało, a ja nie muszę złamać danej przysięgi! — Czy i ja mogę usłyszeć, co zaszło między wami? — zapytał Martin. Gerlinda zaniepokojona spojrzała na Normana. Skinął głową 1 spokojnie odpowiedział: — Moja droga, twój ojciec powinien teraz usłyszeć, co przeżyłaś. — Obawiam się, że to go zdenerwuje. Będzie zmartwiony! — Trudno, powinien znać prawdę. Ojcze, musimy ci powiedzieć coś bardzo dziwnego. Zaślepiony zazdrością zachowałem się jak wariat, ale i ty ponosisz winę, ponieważ uprzedziłeś mnie o tym, że żony bywają niewierne. Z łaski Boga wszystko skończyło się pomyślnie i to dzięki matce Gerlindy. Martin przerażony zerwał się z krzesła i zawołał: — Co ty mówisz? Jak ta kobieta mogła wtrącać się w wasze małżeństwo? — Drogi ojcze! Odegrała główną rolę, najważniejszą. Siadaj i słuchaj, wszystko ci wyjaśnię! Olden opadł na krzesło. Poznał wiele szczegółów z życia swojej żony. Norman zataił wszystko, co obarczało Milly, natomiast podkreślał jej miłość do córki i to, co dla niej zrobiła. Gerlinda i ojciec słuchali w milczeniu. Kiedy Norman skończył wyjął z kieszeni dwie koperty. — Ten list jest dla ciebie, ojcze. Matka Gerlindy powiedziała mi, że prosi cię o przebaczenie. Drżącą ręką wziął kopertę i rzekł: — Jest mi lżej na duszy, gdy słyszę, że w jej sercu są jeszcze dobre odruchy! Gerlinda objęła ojca. — Wybacz jej, mój kochany ojcze. Błądziła, ale i bardzo cierpiała. Z&nim przeczytasz ten list, proszę przeczytaj list, który wczoraj napisała 137 do mnie. Znam jego treść, czytałam go jadąc do ciebie. Jestem pewna, że nie będziesz się gniewał, kiedy dowiesz się o wszystkim. Potem dopiero otwórz list skierowany do ciebie. Gerlinda wyjęła list z torebki i wręczyła ojcu. Usiadł przy oknie, założył okulary i zaczął czytać. W tym czasie Norman podał drugi list swojej żonie. — Gerlindo, ten list jest przeznaczony dla ciebie. Jednak twoja matka prosiła* żebym go przeczytał, zanim go tobie wręczę. Pozwól więc, że to zrobię. Otworzył kopertę. Kiedy zaczął czytać, już przy pierwszych zdaniach zbladł, a ręce zaczęły mu drżeć. Moje kochane dziecko Kiedy Twój mąż wręczy ci ten list, niebo nad Waszymi głowami będzie jasne i bezchmurne. Uważam za swoje jedyne i największe szczęście, że stało się tak dzięki mojej pomocy. Będziecie znowu szczęśliwi! Kiedy będziesz czytała ten list, który zgodnie z moim życzeniem najpierw powinien przeczytać Twój mąż, Twoja matka już nie będzie żyła. Na tym świecie dla mnie nie ma miejsca. Bez względu na to, jak ułożyły by się moje sprawy, nie zaznałabym spokoju, a moje istnienie zawsze rzucało by cień na Twoje życie. Odchodzę z ulgą i ze świadomością, że mogę Ci okazać pomoc w chwili, kiedy jej najbardziej potrzebowałaś. Opowiedziałam Normanowi o wszystkim, jesteś zwolniona z przysięgi. Udowodniłam, że jesteś niewinna! Żegnaj drogie dziecko i wybacz mi! Zasnę z Twoim imieniem na ustach i ze świadomością, że chociaż raz usłyszałam jak nazwałaś mnie ,,matko ", że mogłam cię trzymać w ramionach i całować. Bądź zawsze uczciwa i nie martw się z powodu mojej śmierci. Zażyję szybko i bezboleśnie działającą truciznę. Wreszcie zaznam spokoju duszy i ciała. Proszę nie zapominaj o Twojej nieszczęśliwej matce Norman był do głębi wstrząśnięty. Objął żonę i poważnie spojrzał na Martina. Wiedział, że w liście, który Milly skierowała do swojego pierwszego męża, była mowa o tym, że zamierza popełnić samobójstwo i dlatego chciał go przygotować na tragiczną wiadomość. 138 - Lindo, drogi ojcze, muszę wam przekazać smutną nowinę. Matka Lindy nie żyje. Proszę, Lindo, przeczytaj ten list i przyznasz, że towojej matce należał się odpoczynek i spokój. A ty, drogi ojcze, dowiesz się o tym z listu, który napisała do ciebie. Linda zaczęła głośno płakać, Martin otworzył kopertę, wyjął list drżącymi rękoma. Kochany Martinie! ( Pozwól, że po raz ostatni w ten sposób zwrócę się do ciebie. Jesteś pomszczony. Ciężko pokutowałam. Jeszcze dzisiaj dobrowolnie odejdę z tego świata, ponieważ czuję pogardę do mężczyzny, który zniszczył mi życie i z którym już nie chcę mieć nic wspólnego. Zdaję sobie sprawę, że Tobie i Gerlandzie wyświadczę przysługę usuwając się z waszego życia. Jeżeli możesz, wybacz mi! Mam ostatnią prośbę do ciebie: zajmij się moim pogrzebem! Nie mam nikogo, a mój mąż uciekł za granicę. Zostawcie go jego losowi. Nie jest wart żeby się nim zajmować. Jeszcze raz proszę o wybaczenie i pozwolenie, żeby moje dziecko nie wspominało mnie z urazą. Milly Długo siedzieli bez słowa. Norman trzymał w ramionach swoją żone„ a Martin patrzył zamyślony przez okno na wierchy od wieków pokryte śniegiem i nieczułe na ludzkie cierpienia. Tego samego dnia Gerłinda, jej mąż i Martin pojechali do Monachium. Pierwsze kroki skierowali do pensjonatu, gdzie mieszkała matka Gerlindy. Zastali Milly na łóżku tak, jak położyła się do wiecznego snu. Martin zamówił uroczysty pogrzeb. Nikt nie dowiedział się, co się stało. Nawet sióstr Normana nie wtajemniczono w tragedię. W pensjonacie Martin dowiedział sie, że mimo śmierci żony baron Hillerbrunn musiał wyjechać w pilną podróż służbową. Właścicielce pensjonatu oświadczył, że pogrzebem jego żony zajmie się doktor Norman Verden. Milly zostawiła oświadczenie, że dobrowolnie odchodzi z tego świata, tak więc władze nie prowadziły dochodzenia. Matkę Gerlindy pochowano jako baronową Hillerbrunn, lecz później na nagrobku 139 Gerlinda kazała wykuć słowa: Tutaj spoczywa moja matka. Nikt poza Normanem i Martinem nie wiedział, że Gerlinda to uczyniła. Szczęście Gerlindy i Normana było niezmącone, kochali się jeszcze bardziej. Kiedy Ewa i jej mąż po upływie miodowego miesiąca promieniejąc ze szczęścia zaczęli bywać w domu Verdenów, nie mieli pojęcia, jakie straszne wstrząsy przeżyli Gerlinda i Norman. Również Kora niczego się nie dowiedziała. A Martin Olden stał się bardziej towarzyski i łatwo się wzruszał. Z nadejściem lata jego willa w Ringberghof była pełna gości, chętnie brał udział w wesołych rozmowach. Gerlinda nigdy nie zapomniała swojej matki. Często z ojcem rozmawiała o niej i jej losie. Również Norman z wdzięcznością wspominał kobietę, która uratowała jego małżeństwo. Nigdy więcej nie był zazdrosny. Ułatwiała mu to jego żona. Wiedział teraz, że może jej bezgranicznie zaufać, a to powodowało, iż oboje byli bardzo szczęśliwi.