LUIS BARNAVILT MBP Zabrze nr inw.: K1 - 22323 F 1 IIIp/F Luis wyjeżdża z wujkiem Jonatanem do Europy, a Rita wyrusza na w; \z\e)- ka ma dl dziwki "8 LIP. 2005 przewidu wraz z Ri Klasyk zr ży, niezw re od 25 ników. D/a* Magiczne w pi 13 WRZ, 2005 łoŚĆ, Pnie dzie- któ- ytel- urnal" skarb oklist" *< , :)r IUIS BARNAVELT Luis wyjeżdża z wujkiem Jonatanem do Europy, a Rita wyrusza na w; MeJ* kama dl _fi Jość, dzięki kt ° Ul • ^Ub \ me Klasyk zr ży, niezw re od 25 ników. Magiczne w pi 7- 13 TO. 2005 /. w dzie-któ-ytel- urnal" oklist" ¦ U. UB. 2004 . jlr Bestsellery dla młodych czytelników w Wydawnictwie AMBER LUIS BARNAVELT I ILUIS BARNAVELT JOHN •' BEUAIRS i •li (mm HARRY ECO POTTEBA JOHN BELAIRS Md flto* HAHRYI6O POTTEHA LUIS BARNAVELT ¦ LUIS BARNAVELT JOHN BjĘLUIRS » W.f.»i«HAIIRyE htlm HAR»rt«O POTTIRA JOHN ' BEIUIRS & Bil fklM H*W* KO POTTERA LUIS BARNAVELT JOHN BELLAIRS Przekład Anna Czajkowska AMBER Tytuł oryginału THE GHOST IN THE MIRROR Redakcja stylistyczna BEATA SŁAMA Redakcja technic ANDRZEJ WITKO Korekta EDYTA DOMANJKA BEATA SŁAM Ilustracja na okła JOEBURLESO] SaA BIBLIOTEKA PUBLICZNA w Zabrzu ZN. KLAS. NR INW. Projekt graficzny okładki MAŁGORZATA CEBO-FONIOK Opracowanie graficzne okładki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER Skład WYDAWNICTWO AMBER KSIĘGARNIA INTERNETOWA WYDAWNICTWA AMBER Tu znajdziesz informacje o nowościach i wszystkich naszych książkach! Tu kupisz wszystkie nasze książki! http://www.amber.supermedia.pl Copyright © 1993 the Estate of John Bellairs. Ali rights reserved. Przyjaciołom J.B. For the Polish edition Copyright © 2001 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 83-7245-743-3 Rozdział 1 Przez siedem kolejnych nocy pani Zimmermann była świadkiem niesamowitych zjawisk. Każdej nocy budziła się około dwunastej i szła na dół, aby obserwować dziwne światła, które tańczyły po ścianach i suficie salonu. Czasami tajemnicze obrazy pojawiały się na pustej ścianie w korytarzyku przy spiżarni. Raz zobaczyła smutną małą dziewczynkę, która zdawała się przywoływać ją gestem. Kiedy indziej pojawiły się tam uśmiechnięte twarze i cmentarz w nocy. Jednak za każdym razem, kiedy przez dłuższą chwilę się w nie wpatrywała, obrazy znikały. Pani Zimmermann nie bardzo wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Być może były to jakieś pozostałości jej własnej magii; w końcu była przecież czarownicą. Nie złą czarownicą, która lata na miotle i śmieje się ochryple, ale przyjacielską czarodziejką o pomarszczonej twarzy, z szopą potarganych siwych włosów, która kochała fiolet, a nie czerń - ulubiony kolor wiedźm. Wiele przedmiotów w domu pani Zimmermann miało kolor fioletowy: porcelanowy zegar, tapeta, dywaniki, mydło w łazience, większość sukienek... Jej czary były dobrotliwe i nieco ekscentryczne, dlatego właśnie miała wrażenie, że światła w salonie i obrazy na ścianie nie zostały przywołane przez nią - niektóre wydawały się bowiem złowróżbne, ponure i zatrważające. Być może jednak odzwierciedlały obecny stan jej umysłu - a nie był on bynajmniej radosny. Chociaż pani Zimmermann miała tylko sześćdziesiąt cztery lata, ostatnio zdarzały się chwile, kiedy czuła się jak ponadstuletnia staruszka. Częściowo winna była temu samotność. Jej najlepszy przyjaciel, Jonatan Barnavelt, mieszkający w wiktoriańskiej rezydencji tuż obok, spędzał lato razem ze swoim siostrzeńcem Luisem, podróżując po Europie. Jonatan był czarodziejem, więc on i pani Zimmermann mieli wiele wspólnego. Starsza pani mogła pojechać z nimi, ale jakoś nie mogła się zdecydować. Być może wybrałaby się w tę podróż, gdyby, tak jak to wcześniej planowali, towarzyszyła im również Rita Pot-tinger, przyjaciółka Luisa. Niestety, Rita w czerwcu skręciła nogę w kostce i musiała zostać w domu. Pani Zimmermann wiedziała, jak bardzo dziewczynka była rozczarowana. Po prostu nie miała serca wyjechać i zostawić małej przyjaciółki samej w jej rodzinnym mieście, Nowym Zebedeuszu, w stanie Michigan. Pomimo kontuzji Rita często odwiedzała panią Zimmermann. Ojciec przywoził ją samochodem, a potem dziewczynka sama kuśtykała na górę, aby grać w szachy i w karty, plotkując o wszystkim i o niczym. Starsza pani była wdzięczna Ricie za to, że dotrzymuje jej towarzystwa, ale pomimo to czuła się przygnębiona. Przygnębiona i niespokojna, jakby wiedziała, że niedługo wydarzy się coś strasznego. Ale co? Wiele by dała, żeby się dowiedzieć. Osiem dni po tym, jak zaczęły się niesamowite zjawiska, pani Zimmermann i Rita siedziały wieczorem w kuchni czarownicy, dyskutując o tych dziwnych wydarzeniach. Czternastoletnia Rita była wysoką i niezgrabną okularni-cą z ciemnymi włosami. Miała na sobie różową piżamę i szlafrok, ponieważ zamierzała zostać na noc, i co chwilę schylała się, próbując podrapać się pod gipsem. Pani Zimmermann, otulona szlafrokiem w fioletowe kwiaty, właśnie wyczarowała zapałkę i zapaliła cygaro. Długa wstęga dymu popłynęła leniwie w stronę otwartego okna. Podmuch wiatru poruszył zasłonami; ćmy i inne nocne owady trzepotały skrzydłami na mo-skitierze. - No więc, jak pani sądzi, pani Zimmermann, co to wszystko znaczy? - zapytała Rita, z zatroskaniem marszcząc brwi. - W tym domu straszy czy co? Pani Zimmermann odezwała się dopiero po dłuższej chwili: - Raczej nie - odparła powoli. -Ale mam wrażenie, że ktoś rzeczywiście usiłuje się ze mną skontaktować. Chyba domyślam się, kto. i % U i mm BSHH Rita znów spróbowała dotrzeć do swędzącego miejsca pod gipsem, który teg0 wieczoru naprawdę doprowadzał ją do SZału. - Kto? - zapytała. - Sądzę, że to babcia Wetherbee. Te czary są chyba w jej stylu. Rita była bardzo zaciekawiona. - Babcia Wetherbee? a kto to taki? Pani Zimmermann westchnęła. - No cóż, rzadko o niej wspominam, ale to ona nauczyła mnie większOsci tego> co wiem o magii. Oczywiście zdobyłam też doktorat nauk magicznychna uniwersytecie w Getyndz^ ale to było zwieńczenie długiego procesu. To babcia Wetherbee naprawdę nauczyła mnie czarować. Pokazały mi> -]ak odkryć w sobie ^oc i jak jej używać. Nie była moją rodzoną babcia; pozriamją. kiedy byłam mniej wiecej w twoim wieku. Oowiśde babcia Wetherbee od dawna nie żyje, alezjakiegoś powodu próbuje się chyba ze mną skontaktować. - Dlaczego? _ To p ie ^ało si?nazbyt proste, Rita jednak ^adała je, wiedziała bo^em, że kiedy w grę wchodzi rtiagia, czasami właśnie ffi najprostsze pytania uzyskuje się najciekawszeodpovedzi. - No właśnie, dlaczego? - wymaarotaiaoani Zimmer-mann. - Może chce mi przywrócić moją roczną moc? Na twarzy I^ity pojawit się g^as. - Niech to ^robi, Wtedyrnodaby:-pani pomoc z tym głupim gipsem od któregoaąglesnie swędzi! Pani Zimmermann uśmiechnda sie:o niej współczująco. - Chętnie bym ci pomogła, ale sama dobrze wiesz, że straciłam prawie całą moc podczas tej bitwy ze złym duchem półtora roku temu. Rita zadrżała. Doskonale pamiętała tę bitwę. Ciągle jeszcze od czasu do czasu widywała ją w koszmarnych snach. Wiedziała jednak, że nawet pozbawiona swoich czarodziejskich zdolności pani Zimmermann jest prawdopodobnie ostatnią osobą na świecie, która poddałaby się rozpaczy czy przygnębieniu. - Czy byłaby pani szczęśliwsza, znów mogąc zajmować się magią? - zapytała dziewczynka. - To znaczy prawdziwą magią, nie tylko wyczarowywaniem zapałek? Pani Zimmermann odparła w zamyśleniu: - Chyba tak. Kiedy utraciłam większą część mocy, myślałam, że nie będzie tak źle. Przez jakiś czas udawało mi się nawet przekonać samą siebie, że jestem szczęśliwa. Muszę jednak przyznać, że już od ponad roku nie czułam prawdziwego szczęścia. - Ale przecież robi pani to samo, co zawsze - gra w karty z Luisem, wujkiem Jonatanem i ze mną, piecze świetne ciasteczka z wiórkami czekoladowymi, no i jest pani moją najlepszą przyjaciółką. Pani Zimmermann przytaknęła z uśmiechem: - Wiem. Naprawdę nie mam prawa narzekać. Ale pomimo to czuję, że coś jest ze mną nie tak. Może byłoby mi lepiej, gdybym odzyskała magiczną moc? Może znalazłabym w sobie więcej radości i optymizmu? Byłam czarownicą przez ponad pięćdziesiąt lat, czyli przez większą część swego życia. Teraz, kiedy straciłam moc, 11 10 A jeśli t0 nie ^taktować, có i pani nie rozu. ś zl>* Sama mi ' Tr pojęcia. Nie, nie ^ ^jakieś 2fo. Ponure, nawet ^ » byi w dołku że na, nie masz obrazach cego, ale babcia We- therbee była zgorzkniałą staruszką. Nie martw się o mnie, Rito. Muszę po prostu zaczekać, aż moja dawna nauczycielka ukaże mi się wyraźnej- Wtedy będę wiedziała, co mam zrobić. Rita nadal miała min? pełną powątpiewania, wiedziała jednak, że nie ma sensu spierać się z panią Zim-mermann. Czarownica była osobą bardzo upartą i kiedy uważała, że ma rację, nie dawała się przekonać. Pani 2imrnerrnann zaczęła opowiadać o magii ziemi, którą uprawiała babcia Wetherbee, o jej ziołach, korzeniach i różdżkach. Rita tymcza5em wpatrywała się w odbicie lampy na ciemnej tafli kaKao w swojej filiżance. Wyglądało jak fantastyczny rozświetlony statek kosmiczny, pędzący przez czarną próżnię. Ani się obejrzała, a już drzemała, śniąc o kosmosie, latających talerzach i ma-lych zielonych ludzikach. — Wielkie nieba! - nagły okrzyk pani Zimmer- obudził Ritę. - Popatrz na zegar. Już dawno po- ć w łóżku. Ja posprzątam ze stołu, a ty idź 12 umyj jsjadal senna dziewczynka pokuśtykała do łazienki, gdzi e wszystko było fioletowe, od apteczki po papier to-aIetov*T- Z kuchni dochocf ziły odgłosy krzątaniny pani Zimrnermann. Myjąc zęby^ Rita obserwowała swoje od-bici& v*f lustrze oprawionyr^1 we fioletową ramę. Myślała o tyrr^- ^e Jest cnuda i brzydka. Najlepiej czuła się w dżinsach fcpiuzach od dresu i tenisówkach, niekiedy jednak miała. c^cJ101? si? wystroić. ^Czasami żałowała, że nie jest ładniej'a&za> kiedy indziej ni e miała nic przeciwko temu, żejesir Ita-ka, jaka jest. Dzisi^aJ nie mogła się zdecydować, 13 co myśli o swoim odbiciu; zauważyła tylK0' 2 Ponieważ gips utrudniał wchodzenie P° ^ Rita nie spała w gościnnym pokoju na P^j ^ w przytulnej sypialni na parterze, tuz obdO ^ tam pojedyncze łóżko przykryte kapą, kt<> * ^ ^_ wyhaftowane bukieciki fiołków. Na ścia wodne kiem wisiał obraz przedstawiający fioleto^e ^^ ^ podpisany przez francuskiego makrza na^ net. Artysta podarował to malowidło pani *• podczas jej pobytu we ^^^/^ownica zaj-Kiedy Rita wślizgnęła się pod kołdrę, cL ^ rżała do niej, żeby sprawdzić, czy wszys* J ^J^,. rządku. Dziewczynka cicho wymamrotał* » .^ ' potem usłyszała tylko, jak pani Zimmer^^ schodach do swojej sypialni, a w chwil? r już smacznie. : patrzyła w su- Starsza pani jednak nie zasnęła; leżała i Ł^^ ^^ fit. Podświetlane wskazówki budzika przy ^ zerkała na zywały prawie dwunastą. Pani Zimmern^m nie od czasu do czasu, kiedy tak leżała lafrok Zaczekała do północy, a potem wstała, za* ' i kapcie, i zeszła na dół do bawialni. ^ To, co zobaczyła, sprawi o ze na ch*^ ^ oddech. Rozbłyski światła nigdy jeszcze ' ^^ ^ sne. Tym razem wybiegały ze: starego ^ ^ siało na ścianie nad regałem z książkami. . ^ się wionę w mahoniową ramę, nigdy me strQ magiczne. Teraz jednak strzelało na W» J ^ ^ ' czerwonymi, zielonymi i białymi promienl< 14 s pani Zimmermann podeszła bliżej, dostrzegła jakiś kształt, który zdawał się unosić tuż pod samą taflą szkła. Przypominał blady księżyc, a może wielkie jajo lub ró-żowawy talerz... Okazało się jednak, że jest to twarz. Pani Zimmermann patrzyła szeroko otwartymi oczami. Z początku twarz była niewyraźna i zamazana, jak przedmiot dostrzeżony w nocy przez spryskaną deszczem szybę. Tańczące światła sprawiały, że nie mogła jej się przyjrzeć. Kiedy jednak obraz stał się wyraźniej szy, pani Zimmermann poznała babcię Wetherbee. Staruszka wyglądała zupełnie tak, jak ją czarownica zapamiętała z dzieciństwa. Jej mała twarzyczka, pełna bruzd i zagłębień, przypominała pomarszczone jabłko. Policzki miała różowe, kąciki bladych warg opadały w dół. Pod siwymi, krzaczastymi brwiami błyszczały ciemne, głęboko osadzone oczy. A jej usta poruszały się... W głowie pani Zimmermann zabrzmiał znajomy, łamiący się głos: - Dawno żeśmy się nie widziały, Florciu. - Babcia Wetherbee była jedyną osobą, która używała tego zdrobnienia. Dla członków swojej rodziny czarownica zawsze była „Florencją", dla Rity i Luisa - „panią Zimmermann", zaś dla Jonatana - „Potargańcem", „Suszoną Śliweczką" i tak dalej. Ale babcia Wetherbee zwracała się do niej wyłącznie „Florciu". Staruszka ciągnęła: - Słuchaj mnie, Florciu. Słuchaj bardzo, bardzo uważnie... Potem mówiła przez dłuższy czas, wyjaśniając swojej młodszej przyjaciółce, co powinna zrobić, aby odzyskać 15 magiczną moc. Pani Zimmermann słuchała, uśmiechała się i kiwała głową. Babcia mówiła i mówiła, a jej głos odbijał się echern w umyśle pani Zimmermann. Po jakimś czasie lustro w końcu ściemniało i błyskające światła zgasły. Pani Zimmermann zadrżała i zamrugała oczami. Stojąc w spowitej mrokiem bawialni, czuła się tak, jakby właśnie zbudziła się z dziwnego snu. Nie zawracając sobie głowy zapalaniem świateł, wyszła z pokoju i zaczęła wchodzić po schodach. Ziewnęła i poczuła, że prawie już śpi, ale na twarzy miała rozmarzony uśmiech. Wreszcie nadeszła odpowiedź na jej modlitwy - życie odzyska dawny blask. Rozdział 2 Przez dłuższy czas nic się nie działo. Mijały tygodnie, podczas których Rita dostawała od Jonatana i Luisa pocztówki przedstawiające wszystkie typowe atrakcje -budynek parlamentu w Londynie, wieżę Eiffela w Paryżu, katedrę św. Piotra w Rzymie... Zamiarem podróżników było, aby te kartki budziły radość, ale Ritę na ich widok ogarniało przygnębienie. Bardzo żałowała, że nie mogła pojechać z przyjaciółmi. Co gorsza, zaczęła podejrzewać, że to przez jej skręconą kostkę pani Zimmermann zrezygnowała z wycieczki po Europie. Czarownica zaś zachowywała się coraz dziwniej i dziwniej. Czasem dzwoniła do Rity późnym wieczorem, ale rozmowy te były tak dziwaczne i nieskładne, że dziewczynka nie mogła połapać się, o co chodzi. A kiedy pytała o niesamowite zjawiska, pani Zimmermann milkła lub zmieniała temat. 2-l.uisBarnavelt... 17 Ponieważ starsza pani była zazwyczaj zrównoważona i spokojna, ta zmiana bardzo zaniepokoiła Ritę. Nadal przychodziła do swej starszej przyjaciółki na partyjkę chińczyka czy szachów lub tylko na pogawędkę, ale te odwiedziny przestały jej sprawiać przyjemność. Pani Zimmermann nie potrafiła skupić się na grze, ani na niczym, czym mogła się podzielić z Ritą. Błądziła myślami gdzieś daleko, bardzo daleko. W połowie lipca Ricie zdjęto gips i dziewczynka stwierdziła, że może już chodzić całkiem nieźle, choć nieco kuleje. Pewnego wieczoru, podczas odwiedzin u pani Zimmermann, dostrzegła w przedpokoju starą, podniszczoną skórzaną walizkę; odkurzona i czysta była przygotowana do pakowania. - Czy... czy pani gdzieś wyjeżdża, pani Zimmermann? - zapytała Rita urywanym głosem. Czarownica, zaskoczona, zerknęła na nią kątem oka. - No cóż... można to tak określić - wymamrotała. -Mam... pewne sprawy do załatwienia w Pensylwanii. „Sprawy do załatwienia"? O czym ona mówi? Pani Zimmermann uczyła kiedyś w szkole, ale juz od dłuższego czasu żyła ze swoich skromnych, lecz zadowalających przychodów. Rita wiedziała również, że czarownica odwiedzała kiedyś w Pensylwanii swoją starszą siostrę, ale ta umarła wiele lat temu. Teraz pani Zimmermann nie miała, już żadnych krewnych w tym stanie. Jeszcze bardziej niż przedtem dziewczynka zaczęła martwic się tym, że starsza pani traci rozum. jakiś czas później poszły do kuchni i rozłożyły planszę do chińczyka. Pani Zimmermann wyjęła ciasteczka z wiórkami czekoladowymi, które były jej specjalnością i zrobiła mrożoną herbatę. Wkrótce obie były całkowicie pochłonięte grą. Grając w chińczyka lub warcaby, Jonatan używał złotych i srebrnych zagranicznych monet, ale pani Zimmermann wystarczały zwykłe drewniane pionki pomalowane na czarno i czerwono. Przez jakiś czas obie przyjaciółki zajmowały się wyłącznie przesuwaniem ich po planszy. Przez kilka minut Rita przygryzała wargę i nie odrywała oczu od pionków, ale w końcu zapytała pełnym napięcia głosem, nie podnosząc wzroku: - Kiedy... kiedy pani wyjeżdża, pani Zimmermann? - Pojutrze - odparła czarownica spokojnie. - Zakończę tutaj jeszcze kilka spraw, a potem ruszam. - Na długo? - chciała wiedzieć dziewczynka. Pani Zimmermann przesunęła jeden ze swoich czerwonych pionków. - Och, na jakieś dziesięć dni, może dwa tygodnie. Będę tutaj, by przywitać Brodacza i Luisa, kiedy w sierpniu wrócą do domu. Pani Zimmermann nazywała „Brodaczem" Jonatana Barnavelta. Kiedy używała tego ulubionego przydomka, był to znak, że jest w dobrym humorze. Rita poczuła, że wszystkie jej mięśnie się napinają; było tak zawsze wtedy, kiedy bardzo czegoś pragnęła, ale bała się, że tego nie dostanie. - Pani... Zimmermann - odezwała się drżącym głosem. - Czy ja... czy ja mogę pojechać z panią? To pytanie zaskoczyło czarownicę. Nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć i minęła chwila, zanim zebrała myśli. Wreszcie podniosła wzrok i ich spojrzenia spotkały się. 19 18 Było jasne, że pani Zimmermann chciałaby mieć przy sobie przyjaciółkę podczas tej długiej i ryzykownej podróży, która ją czekała. - Jeśli twoi rodzice pozwolą - odezwała się w końcu - bardzo chętnie cię zabiorę. Możliwe jednak, że czekają nas niebezpieczeństwa. Wycieczka może się okazać równie nieprzyjemna jak ta zeszłoroczna, na farmę kuzyna Oleya, kiedy to Gerta Bigger o mało nie zmieniła mnie w kurę na resztę życia, a na ciebie rzuciła zaklęcie śmierci. Postąpiłabym nieuczciwie, gdybym cię zawczasu nie ostrzegła. Niektórzy ludzie lubią się zamartwiać. Luis był taki - bał się praktycznie wszystkiego i nawet wtedy, kiedy nic się nie działo wymyślał nieistniejące zagrożenia, żeby się nimi trapić. To było nawet śmieszne - z jednej strony kilka razy odważnie stawił czoło prawdziwym niebezpieczeństwom, ale z drugiej, drobne problemy dnia codziennego przerażały go i wprawiały w popłoch. Rita jednak w niczym nie przypominała Luisa. Dla niej niebezpieczeństwo było raczej szansą na przygodę niż zagrożeniem. Ostrzeżenia pani Zimmermann nie wywarły na niej większego wrażenia. Jej spokojny wzrok napotkał spojrzenie czarownicy. - Jeśli zaczną się kłopoty - oznajmiła spokojnie -stawię im czoło razem z panią. Jestem pani przyjaciółką, na dobre i na złe. Pani Zimmermann uśmiechnęła się ciepło. - I do końca życia! Razem przetrwamy złe czasy i przywitamy dobre. Przypieczętujmy to uściskiem dłoni, Rito-poetko - powiedziała. - Doskonale! Przyjadę po 20 ciebie pojutrze, punkt ósma. Zapakuj walizki, żebyś była gotowa do drogi. Dobrze? Następnego dnia Rita musiała jeszcze popracować nad rodzicami. Jak się okazało, nie trzeba ich było długo przekonywać. Mama dziewczynki uważała panią Zimmermann za osobę solidną i godną zaufania; w obejściu być może nieco szorstką, ale to normalne u emerytowanej nauczycielki. Praktyczne podejście starszej pani budziło jej zaufanie. Była przekonana, że pod nadzorem pani Zimmermann jej córka nie zrobi nic nieprzemyślanego. Panu Pottingerowi, co prawda, zdarzało się czasem nazywać sąsiadkę „miejscową wariatką", ale i jego Rita zdołała ubłagać. Przypomniała rodzicom, że wycieczka do Pensylwanii będzie bardzo pouczająca, zrekompensuje jej podróż po Europie, na którą nie pojechała z powodu wypadku, a na dodatek nie będzie musiała w tym czasie wysilać nadwyrężonej kostki. Ot, taki wypad samochodem do jakiegoś pensylwańskiego grajdołka i z powrotem. Rodzice Rity rozważyli prośbę córki. Po krótkiej telefonicznej konferencji z panią Zimmermann, wyrazili wreszcie zgodę, dziewczynka rzuciła się więc w wir przygotowań. I w ten sposób następnego dnia Rita czekała już na ganku ze swoją walizką, kiedy Bessie, zielony plymouth pani Zimmermann, zatrzymywał się przy krawężniku. - Cześć, Rito! -zawołałapani Zimmermann, machając ręką przez otwarte okno. - Czy jesteś gotowa zanurzyć się wraz ze mną w dzikie ostępy Pensylwanii? Rita uśmiechnęła się szeroko. Pani Zimmermann zachowywała się tak, jak powinna - beztrosko i energicznie. 21 Rozwiała się atmosfera niepokoju i troski, więc wszystko będzie w porządku. Mama pomachała im na pożegnanie z ganku, a Rita wepchnęła walizkę do garbatego bagażnika wozu. Kiedy wdrapała się na fotel obok swojej przyjaciółki zauważyła dużą, płaską, prostokątną paczkę leżącą na tylnym siedzeniu. Pakunek był owinięty w brązowy papier i oblepiony taśmą klejącą. - Co to? - zapytała Rita. - Wszystko w swoim czasie - odparła pani Zimmer-mann. - Gotowa? No to w drogę! - I Bessie ruszyła z rykiem silnika, zostawiając za sobą chmurę spalin. Przez cały dzień jechały, nie spiesząc się, przez południową część stanu Michigan i róg stanu Ohio. Pani Zimmermann wyjaśniła, że wcale nie muszą pędzić. Miały po prostu rozkoszować się wycieczką, więc nie było potrzeby dodawać gazu. Posiłki jadały w przydrożnych kafejkach lub przy straganach z hamburgerami, noce zaś spędzały w najbardziej nietypowych motelach, jakie pani Zimmermann była w stanie znaleźć. Chociaż prawie zupełnie utraciła magiczną moc, jej szósty zmysł najwyraźniej działał nadal, ponieważ pokoje zawsze okazywały się wygodne, a jedzenie smaczne. Czasem obie przyjaciółki siedziały do późna, słuchając radiowych transmisji z meczów Detroit Tigers, a pani Zimmermann stawiała pasjansa. Kilka razy przy rozpakowywaniu bagaży Rita pytała panią Zimmermann o tajemniczy pakunek, ale czarownica uśmiechała się tylko, mrugała i mówiła: - Dowiesz się, kiedy przyjdzie czas 22 Upierała się też, że tylko ona może dotykać paczki; w motelu zawsze układała ją na najwyższej półce, a rano sama zanosiła do plymoutha. Takie droczenie się doprowadzało Ritę do szału, co było jednak przyjemne. To trochę tak jak przed gwiazdką, kiedy prezenty leżą już zapakowane pod choinką, ale nie wolno nimi potrząsać, żeby się dowiedzieć, co jest w środku. Wreszcie dotarły do pasma Cumberland w Pensylwanii. Były to niskie góry, całe porośnięte lasem. Inżynierowie wybili w nich długie tunele, w których zamontowano wirujące wentylatory, aby wysysały spaliny samochodów osobowych i ciężarówek. Tunele były oczywiście oświetlone, a przez to mniej przerażające. Pomimo to Rita cieszyła się zawsze, kiedy wreszcie dostrzegała w oddali migoczące świetlne półkole, co oznaczało, że już niedługo opuszczą kolejną skalną jaskinię. Sceneria dookoła zaczęła się zmieniać. W Ohio farmy, które po drodze mijały wyglądały tak samo jak w Michigan. Uprawiano tam przeważnie kukurydzę i pszenicę, a na polach warczały traktory. Stodoły były czerwone, o spadzistych dachach, zaś na ich ścianach wymalowano najróżniejsze reklamy, na przykład tytoniu do żucia. Kiedy jednak podróżniczki dotarły do pasma Cumberland w Pensylwanii, farmy stały się mniejsze, zaś na ścianach ogromnych czerwonych stodół zaczęły pojawiać się niezwykłe malowidła w jaskrawych kolorach. Zazwyczaj były to koła, wewnątrz których znajdowały się krople, pięcioramienne gwiazdy, serca, kwiaty albo szeroko otwarte oczy. Pani Zimmermann wyjaśniła, że są to symbole przynoszące szczęście. 23 Niektórzy farmerzy z Pensylwanii byli bardzo przesądni. Wierzyli, że siedem magicznych symboli wymalowanych na ścianach stodoły chroni przed pechem, na przykład uderzeniem pioruna lub pożarem, a także przed zaklęciami złych czarownic. Rita chciała się o tym dowiedzieć czegoś więcej, więc kiedy zatrzymały się na noc, poprosiła panią Zimmermann, aby jej opowiedziała o farmerach i ich wierzeniach. Był to czwarty wieczór ich podróży. Nocowały w motelu U Deutschmacherów w samym środku pasma Cumberland. Niebo było rozgwieżdżone, a wszędzie dookoła wznosiły się wielkie, mroczne góry. Podróżniczki usiadły na otoczonym moskitierą ganku, a pani Zimmermann zaczęła opowiadać o „Holendrach z Pensylwanii". - Ale nie daj się nabrać na tę nazwę - ostrzegła. -Tak naprawdę to są Niemcy. - Więc dlaczego nazywamy ich Holendrami? - zapytała Rita, wiedząc, że pani Zimmermann czeka na to pytanie. - Na skutek pomyłki popełnionej dwieście lat temu - wyjaśniła starsza pani. - Wówczas do Pensylwanii przybywało wielu niemieckich osadników, ponieważ panowała tu tolerancja religijna. Jakoś się o tym dowiedzieli, chociaż nie znali zbyt dobrze angielskiego. Inni mieszkańcy pogranicza wiedzieli o nich tylko tyle, że mówią jakimś niezrozumiałym językiem, i w rezultacie źle zinterpretowali słowo Deutsch, czyli Niemiec. Angielskie języki nie mogły sobie z nim poradzić i przerobiły na Dutch, więc osadnicy zaczęli tak nazywać swoich sąsiadów. No cóż, nazwa się przyjęła i od tamtego czasu Dutch 24 znaczy Holender. A o potomkach tych niemieckich osadników mówimy: „Holendrzy z Pensylwanii". Mają swoje własne zwyczaje, przesądy i wierzenia, podobnie jak większość mocno ze sobą zżytych społeczności. Podczas tej wycieczki spotkasz kilku z nich. Potem zaczęła opowiadać o ich wierzeniach i o hacerei, czyli czarnej magii. Złe czarownice i czarownicy często rzucali na swoich nieprzyjaciół klątwy, które czasami doprowadzały nawet do śmierci ofiar. Pani Zimmermann wyjaśniła, że pierwszy proces czarownic w Pensylwanii miał miejsce w roku 1683, kiedy to sąd w Filadelfii oczyścił niejaką Margaret Mattson z zarzutu zajmowania się czarną magią. Zaś ostatni proces odbył się przed dwoma laty. I tak pani Zimmermann gawędziła prawie przez godzinę. W tym czasie była to jak na nią długa przemowa. Ta demonstracja zupełnie niepotrzebnej wiedzy dodała Ricie otuchy, ale później tego samego wieczoru dziewczynka znów poczuła się nieswojo. Około dziesiątej pani Zimmermann ponownie zaczęła zachowywać się dziwnie. Lustra w motelu budziły jej niezwykłą fascynację; patrzyła w nie tak, jakby się spodziewała, że dostrzeże w głębi jakieś sekrety. Jej spojrzenie stało się nieobecne, jak gdyby oglądała twarze lub krajobrazy, których nikt inny nie mógł zobaczyć. Później grały w szachy, ale dziewczynce nie sprawiało to przyjemności, bo pani Zimmermann ciągle popełniała głupie błędy. Podczas jednej partii zupełnie bez powodu poświęciła królową. Drugą poddała, chociaż straciła tylko dwa pionki i gońca. Zazwyczaj starsza pani walczyła do samego końca, ale tego wieczoru grała 25 apatycznie jak automat. Na dodatek od czasu do czasu jakieś hałasy dochodzące z zewnątrz budziły w niej łęk; zrywała się wtedy i wybiegała na schodki motelu. Rozejrzawszy się nerwowo na wszystkie strony, wracała, kaszlała z zażenowaniem i znów rozpoczynała grę. Dziwne zachowanie starszej pani przeraziło Ritę, która była coraz bardziej pewna, że wydarzy się coś złego. Nie miała jednak pojęcia, co. Pani Zimmermann zbywała wszystkie jej pytania wzruszeniem ramion, dziewczynka mogła więc tylko siedzieć i czekać. Następnego poranka obie podróżniczki zjadły w jadalni motelu obfite „holenderskie" śniadanie: naleśniki polanę syropem i grube niemieckie kiełbaski. Pani Zimmermann zapłaciła, a potem obie zaniosły bagaże do samochodu. Czarownica ostrożnie umieściła w nim tajemniczy pakunek i znów ruszyły w drogę. Bez pośpiechu posuwały się od jednego miasteczka do drugiego. Po południu pani Zimmermann złapała w radio transmisję meczu bejsbolowego - Red Sox z Bostonu grali przeciwko Cleveland Indians. Za każdym razem, kiedy auto wjeżdżało w tunel, dźwięk zanikał. Tuneli było bardzo dużo. Ricie zupełnie się one nie podobały. Nie mogła się skupić na meczu, chociaż było to bardzo ekscytujące spotkanie. Drużyny remisowały cztery do czterech; ciężkie zmagania przedłużały się, bowiem zarządzono dodatkowe zmiany. Wreszcie w szesnastej zmianie Boston zdobył wszystkie mety. Właśnie kiedy zawodnik Soxów wszedł na metę miotacza, przed samochodem pojawił się kolejny tunel. Ten wydawał się jeszcze mrocz-niejszy i bardziej złowieszczy niż poprzednie. Tablica nad 26 kamiennym łukiem informowała, że ma on prawie dwa kilometry długości. Wjazd wydawał się Ricie przerażający - równie dobrze mogłaby to być rozwarta paszcza grobu. Poczuła ściskanie w żołądku, kiedy pani Zimmermann z dziwnym uśmiechem skierowała ku niemu samochód. Sygnał radiowy zanikł, a głos spikera zamienił się w trzask. Bessie toczyła się naprzód, w górze wirowały wentylatory, a jarzeniówki wskazywały drogę. Wreszcie w oddali ukazało się migoczące półkole i Rita odetchnęła z ulgą. Kiedy jednak zbliżyły się do wyjazdu z tunelu, dziewczynka zaczęła zdawać sobie sprawę, że coś jest nie tak - i to bardzo. To światło było zbyt jasne i zbyt białe, jak na blask słońca w zwyczajny lipcowy dzień. Wreszcie wypadły na zewnątrz... a tam panowała zima. Ze wszystkich drzew zwisały sople, wszystkie górskie zbocza pokrywała gruba warstwa śniegu. Plymo-uth wjechał w wał śniegowy, który na pewno sięgał co najmniej do kolan, i po długim, rozdygotanym wstrząsie stanął. Z sercem ściśniętym lękiem dziewczynka odwróciła się i spojrzała przez tylną szybę. U podnóża skalnej ściany biegł iskrzący się, śliski, zaśnieżony szlak, który po drugiej stronie, przed nimi, schodził w dół zbocza. Najwyraźniej nie był brukowany; ba, był tak wąski, że w ogóle nie zasługiwał na miano drogi. Co najgorsze, tunel, którym przyjechały, zniknął. Z tyłu wnosiła się tylko złowroga ściana. Nienaruszona, lita skała - zupełnie jakby tunel nigdy nie istniał. Podróżniczki znalazły się w dziwnym, zaczarowanym świecie, którego Rita nie znała i w którym - jak sądziła - wszystko mogło się zdarzyć. 27 Rozdział 3 Kiedy przód plymoutha zanurzył się w zaspę śnieżną, silnik zakrztusił się i zgasł. Przez kilka sekund panowała zupełna cisza. Rita, nie mogąc wydobyć z siebie głosu, oglądała krajobraz, niewątpliwie piękny, ale zupełnie nie na miejscu. Dzień był jasny, nieco mglisty. Słońce świeciło słabo przez warstwę wysokich, lodowych chmur; sople lodu i zaspy iskrzyły się w jego blasku. Wreszcie pani Zimmermann powiedziała z ożywieniem: _ No, czego jak czego, ale tego się nie spodziewałam! Mam tylko nadzieję, że mój biedny wóz przeżył jakoś szok, jakim musiała być dla niego nagła przemiana w sanie. Rita ze zdumieniem wpatrywała się w swoją przyjaciółkę. Czy pani Zimmermann nie zdaje sobie sprawy, w co się wpakowały? Już teraz wewnątrz samochodu robiło się zimno. Nowoczesna asfaltowa autostrada, po której jechały, zniknęła; jej miejsce zajął wiejski trakt, wąsl^> me~ brukowany i oblodzony. A tymczasem pani Zimmef^81111 obraca tę katastrofę w żart! Nie przejęła się ani Zupełnie jakby po prostu skręciły nie tam, gdzie albo złapały gumę. Może naprawdę postradała zmysły- a porządnie się przelękła, nie była jednak osobą, któr^atwo wpada w panikę. Z jakiegoś powodu żarciki starsze1 Pmi naprawdę ją zirytowały. Wykrzyknęła więc: - Pani Zimmermann, zachowuje się pani dZlVVacz~ nie! To wszystko jest straszne, a nie śmieszne! Niech nas pani stąd wydostanie! Czarownica rzuciła jej zaskoczone spojrzenia a P°~ tem przyjacielsko poklepała dziewczynkę po r&Itlieniu i uśmiechnęła się, aby jej dodać otuchy. - Spokojnie, Rito. Nie raz widziałaś, jak b^1^ S1^ magią, więc nie powinnaś się przejmować taką dr"° ~ ką, jak nieprzewidziana zmiana pogody. Przyz^a3?^ ze natrafienie na tunel, który prowadzi w sam środ6^ zimy nie jest zwykłym, codziennym wydarzeniem, 0^e Prze~ cięż i ta wycieczka nie jest zwykła i codzienna. \yybraty~ śmy się tutaj w poszukiwaniu magii. Pozwól, i-e zaJme się Bessie, potem zaś wyjaśnię ci, co - jak sądL? ~ nam się przydarzyło. To powiedziawszy, ostrożnie przekręciła kluczyk w stacyjce i wrzuciła wsteczny bieg. Silnik zacz^* Praco~ wać na wysokich obrotach, a koła zawirowały, wy"^^ wysoki świst; Bessie zakołysała się w tył i w f?rzod> ale nie wydostała się z zaspy. - Hmm! - mruknęła pani Zimmermann. -" Musimy mieć lepszą przyczepność. Zobaczmy, co da się 29 28 Wysiadły z samochodu. Pani Zimmermann pochyliła się nisko, aby obejrzeć tylne koła. Potem wskazała sterty suchych gałęzi zalegające pod świerkami porastającymi pobocze drogi. - Weźmy trochę tego chrustu i wepchnijmy go pod tylne koła. Kiedyś widziałam, jak Jonatan w ten sposób wyratował z podobnej opresji swój starożytny wehikuł. Rita dygotała już z zimna i szczękała zębami, ale dzięki ruchowi mogła się trochę rozgrzać. Biegała tam i z powrotem, pomagając pani Zimmermann przeciągnąć na drugą stronę drogi jakieś dwa tuziny gałęzi. Potem obie powpychały zebrany chrust pod tylne koła. Pani Zimmermann skinęła głową i oznajmiła: - To powinno wystarczyć. Spróbujmy. Na zewnątrz panował taki mróz, że wnętrze samochodu wydawało się ciepłe. Pani Zimmermann znów włączyła silnik i wrzuciła wsteczny bieg, tym razem jednak stopniowo dodawała gazu. Wóz powoli ruszył naprzód, tocząc się po chruście przy akompaniamencie głośnych trzasków. Kiedy już przejechał przez gałęzie, na chwilę jakby się zawahał. Rita wstrzymała oddech. Bała się, że samochód z powrotem zsunie się w dół po zboczu. Potem jednak tylne koła przestały się ślizgać i Bessie z powrotem wtoczyła się na drogę. Ze zderzaków i z przodu maski posypały się bryły śniegu. - Świetnie - oznajmiła pani Zimmermann z ulgą. -A teraz musimy zjechać z tego wzgórza w jednym kawałku. Myślę też, że warto włączyć ogrzewanie. Przed nimi wiła się ścieżka, która schodziła w dół -niezbyt stroma, miała jednak wiele zakrętów. Plymouth 30 powoli posuwał się naprzód, mijając rozpłaszczoną kupę gałęzi i wyrwę w zaspie, którą pozostawiła jego maska. Silnik rozgrzał się i zaczął dmuchać gorącym powietrzem na nogi pasażerek. Z westchnieniem zadowolenia pani Zimmermann powiedziała: - Nareszcie! Teraz spróbujemy wrócić do cywilizacji, a kiedy już będziemy bezpieczne, powiem ci, gdzie i kiedy jesteśmy. - Kiedy? - powtórzyła Rita. To słowo nie było dla niej szokiem, czytała już bowiem o podróżach w czasie, choćby w powieści H. G. Wellsa Wehikuł czasu. Natychmiast pojęła, o co czarownicy chodzi, chociaż trudno jej było w to uwierzyć. - Chce pani powiedzieć, że to inny rok? - A czy to wygląda na bieżący rok? - zapytała pani Zimmermann głosem pełnym napięcia. Prowadziła samochód w dół po oblodzonej drodze, w skupieniu marszcząc brwi i mocno ściskając kierownicę. Plymouth przyśpieszył i nagle zaczął zarzucać w niezbyt przyjemny sposób. Kiedy koła wpadły w poślizg, pani Zimmermann szarpnęła kierownicą najpierw w jedną stronę, potem w drugą, aż wreszcie wykrzyknęła: - Oj, trzymaj się! Bessie zaczęła ześlizgiwać się w lewo. Zjechała z drogi, zatrzęsła się tak, że Rita aż zaszczekała zębami, i potoczyła się dalej. Dziewczynka czuła się jak podczas przejażdżki kolejką górską o nazwie Alpejska Przygoda, która co roku przyjeżdżała do Nowego Zebedeusza na targi rolne hrabstwa Kafarnaum. Przymknęła oczy, kiedy wśród odgłosów gałęzi skrobiących o metal samochód wbił się w gęstą kępę pokrytych śniegiem rodo- 31 dendronów. Z krajobrazu oblanego słabym światłem zimowego słońca wpadły w niepokojący, cichy mrok, bowiem Bessie wjechała w sam środek zarośli. Po raz drugi tego dnia silnik zakrztusił się, zagrzechotał i zgasł. - No tak - stwierdziła pani Zimmermann - kto jak kto, ale ja mam dość. Jeżdżenie po lodzie nie jest moją ulubioną rozrywką. A ponieważ nie mam w bagażniku łańcuchów, pewnie będziemy musiały tutaj poczekać, dopóki nie przyjdzie odwilż. - Czekać? Tutaj? - zdziwiła się Rita. - Zamarzniemy na śmierć! Pani Zimmermann cmoknęła z irytacją. - Nie, oczywiście nie możemy czekać w samochodzie, aż ktoś nas uratuje. Wątpię, czy z drogi w ogóle nas widać. Miasteczko Stonebridge musi być jednak całkiem blisko, chyba że przeniosłyśmy się w przestrzeni, nie tylko w czasie. A nie sądzę, żeby tak było, bo ta sceneria wydaje mi się znajoma. Sądząc z wyglądu, musimy być w - hmm - 1898, może 1900 roku. Rita była w rozpaczy i nic nie mogła na to poradzić. - Nie wiem, o czym pani mówi i skąd pani przyszedł do głowy ten pomysł z podróżą w czasie. Wiem tylko, że gdzieś zgubiłyśmy lato i teraz jest zima. Na dodatek samochód się zakopał, nie mamy pojęcia, jak się wydostać i robi się coraz zimniej. - Wielkie nieba, Rito! - Pani Zimmermann doszła do wniosku, że skarga dziewczynki nie jest bezzasadna. Ostrzegała ją, co prawda, że ta wycieczka może się okazać niebezpieczna, nie wyjaśniła jednak, jakiego rodzaju niebezpieczeństw należy się spodziewać. I chociaż Rita 32 miała powody, aby sądzić, że wydarzy się coś dziwnego, nagłe przejście z lata w zimę wymagało jednak wyjaśnień. - Posłuchaj więc, a ja ci powiem, co według mnie wydarzyło się - oznajmiła czarownica. - Uważam, że duch babci Wetherbee przeniósł nas w czas i miejsce, gdzie po raz pierwszy ją spotkałam. Zaraz, zaraz... moja kuzynka Anna wyszła za Harolda Crippena w czerwcu 1898 i wraz z mężem przeniosła się do Stonebridge, gdzie on podjął praktykę prawniczą. Pewnego roku przyjechałam do nich w odwiedziny i wtedy właśnie poznałam babcię Wetherbee. Miała prawie osiemdziesiąt lat. Później często odwiedzałam kuzynkę i jej męża, a podczas tych odwiedzin babcia Wetherbee uczyła mnie magii- Ricie rozjaśniło się w głowie. - Więc to tutaj jesteśmy? W pobliżu domu pani siostry? Pani Zimmermann skinęła głową. - Tak. W naszych czasach autostrada, którą jechałyśmy przechodzi przez tunel, skręca na południe i biegnie przez sam środek Stonebridge. W 1898 roku wiedzie tędy droga na górę Kidron - stary, niebrukowany trakt, dochodzący do żwirowej szosy prowadzącej do miasteczka. Jeśli się nie mylę, jesteśmy więc na Wzgórzu Fullera. Powinnam była je poznać od razu, bo tutaj właśnie Otto Pennybaker zabierał mnie na sanki. Otto był takim moim pierwszym niby-chłopakiem... przyjaźniliśmy się, tak jak ty i Luis. się. 3 Luis 33 dendronów. Z krajobrazu oblanego słabym światłem zimowego słońca wpadły w niepokojący, cichy mrok, bowiem Bessie wjechała w sam środek zarośli. Po raz drugi tego dnia silnik zakrztusił się, zagrzechotał i zgasł. - No tak - stwierdziła pani Zimmermann - kto jak kto, ale ja mam dość. Jeżdżenie po lodzie nie jest moją ulubioną rozrywką. A ponieważ nie mam w bagażniku łańcuchów, pewnie będziemy musiały tutaj poczekać, dopóki nie przyjdzie odwilż. - Czekać? Tutaj? - zdziwiła się Rita. - Zamarzniemy na śmierć! Pani Zimmermann cmoknęła z irytacją. - Nie, oczywiście nie możemy czekać w samochodzie, aż ktoś nas uratuje. Wątpię, czy z drogi w ogóle nas widać. Miasteczko Stonebridge musi być jednak całkiem blisko, chyba że przeniosłyśmy się w przestrzeni, nie tylko w czasie. A nie sądzę, żeby tak było, bo ta sceneria wydaje mi się znajoma. Sądząc z wyglądu, musimy być w - hmm - 1898, może 1900 roku. Rita była w rozpaczy i nic nie mogła na to poradzić. - Nie wiem, o czym pani mówi i skąd pani przyszedł do głowy ten pomysł z podróżą w czasie. Wiem tylko, że gdzieś zgubiłyśmy lato i teraz jest zima. Na dodatek samochód się zakopał, nie mamy pojęcia, jak się wydostać i robi się coraz zimniej. - Wielkie nieba, Rito! - Pani Zimmermann doszła do wniosku, że skarga dziewczynki nie jest bezzasadna. Ostrzegała ją, co prawda, że ta wycieczka może się okazać niebezpieczna, nie wyjaśniła jednak, jakiego rodzaju niebezpieczeństw należy się spodziewać. I chociaż Rita 32 miała powody, aby sądzić, że wydarzy się coś dziwnego, nagłe przejście z lata w zimę wymagało jednak wyjaśnień. - Posłuchaj więc, a ja ci powiem, co według mnie wydarzyło się - oznajmiła czarownica. - Uważam, że duch babci Wetherbee przeniósł nas w czas i miejsce, gdzie po raz pierwszy ją spotkałam. Zaraz, zaraz... moja kuzynka Anna wyszła za Harolda Crippena w czerwcu 1898 i wraz z mężem przeniosła się do Stonebridge, gdzie on podjął praktykę prawniczą. Pewnego roku przyjechałam do nich w odwiedziny i wtedy właśnie poznałam babcię Wetherbee. Miała prawie osiemdziesiąt lat. Później często odwiedzałam kuzynkę i jej męża, a podczas tych odwiedzin babcia Wetherbee uczyła mnie magii- Ricie rozjaśniło się w głowie. - Więc to tutaj jesteśmy? W pobliżu domu pani siostry? Pani Zimmermann skinęła głową. - Tak. W naszych czasach autostrada, którą jechałyśmy przechodzi przez tunel, skręca na południe i biegnie przez sam środek Stonebridge. W 1898 roku wiedzie tędy droga na górę Kidron - stary, niebrukowany trakt, dochodzący do żwirowej szosy prowadzącej do miasteczka. Jeśli się nie mylę, jesteśmy więc na Wzgórzu Fullera. Powinnam była je poznać od razu, bo tutaj właśnie Otto Pennybaker zabierał mnie na sanki. Otto był takim moim pierwszym niby-chłopakiem... przyjaźniliśmy się, tak jak ty i Luis. się. 3 - Luis 33 - Luis to po prostu mój przyjaciel, pomimo że jest chłopakiem - oznajmiła. - Nie chodzimy ze sobą. On nie chce nawet ze mną tańczyć... Pani Zimmermann czekała, ale Rita nie powiedziała nic więcej na temat Luisa. - Tak też mi się zdawało, że coś między wami zaszło, zanim Luis pojechał z Jonatanem na tę wycieczkę po Europie - powiedziała czarownica. - Czy chcesz o tym porozmawiać? - Nie - odparła Rita. - Chcę się dowiedzieć, dlaczego uważa pani, że to rok 1898. - Wielkie nieba, ale jesteś dzisiaj drażliwa! No cóż, jak już wspominałam, uważam tak, ponieważ okolica wygląda jak w roku 1898, a nie w jakimś innym. Od wielu lat nie odwiedzałam Stonebridge, ale pamiętam, że był tu tunel i asfaltowa droga. Teraz wszystko wygląda dokładnie tak samo, jak w moich wspomnieniach z czasów, gdy miałam dwanaście lat - mówiła pani Zimmermann z uśmiechem. - Jeśli to naprawdę droga na górę Kidron, znajdujemy się jakieś pięć kilometrów od Stonebridge. Przy takiej pogodzie spacer nie będzie zbyt przyjemny, ale sądzę, że damy sobie radę. Poza tyrn na drodze do Stonebridge powinien być ruch, nawet w środku zimy. Rita miała mętlik w głowie. - Ale jeśli to rok 1898, to nie było mnie nawet na świecie - powiedziała. Potem dokonała w myśli szybkich obliczeń i dodała: - Urodzę się za wiele, wiele lat. Jak mogę istnieć, skoro nawet się jeszcze nie urodziłam? 34 - Są pytania, na które nie potrafię odpowiedzieć. Najwyraźniej cofanie się w czasie nie wywiera na nas fizycznego wpływu. Bo przecież ja też nie wyglądam tak, jakbym znów miała dwanaście lat, prawda? - odparła pani Zimmermann. - Słuchaj, Rito, nie wiem dokładnie, jak działają te czary, nie jestem nawet pewna, co teraz powinnam zrobić. Ale duch babci Wetherbee powiedział mi, że dla odzyskania magicznej mocy będę musiała wrócić tam, gdzie wszystko się zaczęło. Tak właśnie brzmiały jej słowa: „Fiordu, musisz wrócić tam, gdzie wszystko się zaczęło. Musisz naprawić wielką niesprawiedliwość". Nie potrafię ci powiedzieć, co dokładnie miała na myśli. Kiedy ją poznałam, nic nie wspominała o żadnej „wielkiej niesprawiedliwości", chociaż wiem, że jej życie nie było szczęśliwe. No cóż, niczego się nie dowiemy, siedząc w samochodzie. Nie zapakowałaś żadnej kurtki, co? Rita potrząsnęła głową. - Nie. Tylko dżinsy, koszule i kilka bluz od dresu. Pani Zimmermann zastanawiała się przez moment. - No cóż... to chyba wystarczy. Ja mam płaszcz przeciwdeszczowy, szlafrok i piżamę. Mróz nam nie zagrozi, jeśli założymy kilka warstw ubrań. Samochód wybił tunel w gąszczu rododendronów, których gałązki zablokowały prawe drzwiczki, więc obie musiały wysiąść od strony kierowcy. Poruszone konary obsypały je lodowatym śniegiem, który zawsze jakoś zdołał przedostać się za kołnierz. Chociaż dzień był jasny, przenikliwie zimne powietrze szczypało Ritę w nos, a pod rododendrony docierało niewiele światła słonecznego. Nie 35 mogły sprawdzić, jaka jest temperatura, ale Rita była pewna, że poniżej zera. Na szczęście nie było wiatru. Pani Zimmermann otworzyła bagażnik i razem zaczęły rozpakowywać ubrania. W pośpiechu, z powodu zimna, Rita założyła trzy pary dżinsów, chociaż ostatniej nie mogła już zapiąć. Do tego doszły dwie koszule i dwie bluzy od dresu. Przedtem miała na nogach tenisówki, ale za radą pani Zimmermann zmieniła je na adidasy. Były prawie nowe, więc wyżłobienia na podeszwach mogły jej zapewnić lepszą przyczepność, kiedy będzie szła po lodzie. Buty trochę ją cisnęły, bo założyła dwie pary skarpet. Wreszcie, kiedy już miała zamknąć walizkę, przypomniała sobie o czymś, co zabrała ot tak, dla hecy. Pogrzebawszy wśród ubrań, znalazła w końcu i wyjęła swoją starą, czarną pluszową czapeczkę bez daszka, ozdobioną plakietkami przedstawiającymi postacie z kreskówek. Nie nosiła jej już od dwóch lat, teraz jednak założyła czapkę, zadowolona, że będzie jej ciepło w głowę. Pani Zimmermann również się opatuliła, zakładając trzy fioletowe sukienki, szlafrok w fioletowe kwiaty i płaszcz przeciwdeszczowy w tym samym kolorze. Chociaż nie zabrała adidasów, miała na nogach buty, które dobrze nadawały się do chodzenia po lodzie; pożyczyła też od Rity kilka par skarpetek. Wcześniej, podczas jednego z postojów, kupiła sobie ręcznik-pamiątkę ozdobiony panoramą miasta Toledo o zachodzie słońca. Tym ręcznikiem obwiązała sobie teraz głowę, jakby to był szal. Kiedy skończyła się ubierać, przedstawiała niezwykły widok. Pani Zimmermann była szczupłą, trzymającą się prosto starszą panią z nieporządną szopą siwych, kręconych włosów. Teraz jednak, ubrana „na cebulkę", wyglądała tak, jakby przytyła kilkanaście kilo, i Rita nie mogła powstrzymać chichotu. Czarownica uśmiechnęła się i pokazała jej język. - Ty też nie zdobyłabyś żadnej nagrody na pokazie mody - powiedziała. - Ale przynajmniej nie zamarzniemy na kość. Gotowa? No to zobaczmy, na co nas stać. I zatrzasnęła bagażnik tak gwałtownie, że spowodowała miniaturową lawinę z gałęzi rododendronów zwisających nad ich głowami. W niektórych miejscach, tam, gdzie było bardziej ślisko, przyjaciółki musiały podtrzymywać się nawzajem, ale obie były dobrymi piechurami. Chociaż Rita nadal utykała, posuwały się naprzód w całkiem dobrym tempie. Dzięki czapeczce, Ricie było ciepło w głowę, zaś długie włosy zakrywały uszy, stanowiąc pewną ochronę przed lodowatym powietrzem. Mróz sprawił, że nos i policzki pani Zimmermann wkrótce zajaśniały jaskrawą czerwienią. Niedługo obie już sapały, wydmuchując wielkie kłęby pary. Po pięciu minutach dreptania po śliskiej nawierzchni znalazły się u stóp wzgórza. Tutaj ścieżka, którą przyszły, łączyła się z nieco szerszą drogą. Pani Zimmermann zatrzymała się i podparła pod boki. - Dziwne - powiedziała. - To na pewno Wzgórze Fullera i dokładnie pamiętam, że... No, nieważne. Rita uznała jednak, że to ważne. - O co chodzi? - zapytała przestraszona. - Co się znowu stało? 37 i I Pani Zimmermann wzruszyła ramionami. - Najprawdopodobniej nic; pewnie pamięć płata mi figle. To droga do Stonebridge, jednak w moich wspomnieniach była ona szersza i wysypana żwirem, zaś na skrzyżowaniu stał mały sklepik. A przynajmniej tak mi się wydaje. Oczywiście to było ponad pięćdziesiąt lat temu, więc mogę się mylić. No cóż, wkrótce się dowiemy. Tędy do Stonebridge. Skręciły na południe i wkroczyły na drogę, która wyglądała na częściej używaną niż ścieżka na Wzgórze Fullera. Cała była pobrużdżona koleinami, w których prześwitywała zamarznięta ziemia, i nie pokrywała jej niebezpieczna, śliska warstewka lodu. Chociaż szło się wygodniej, dzień nadal był mroźny, a powietrze ostre i Rita czuła się coraz gorzej. W nadwyrężonej kostce narastał pulsujący ból, zaczęło kapać jej z nosa, a płuca bolały od zimnego powietrza. Rita rzadko chorowała, ale każdej zimy regularnie zapadała na przeziębienie, zazwyczaj zaraz po pierwszej fali mrozów. Teraz, kiedy tak szły wzdłuż drogi, miała wrażenie, że choroba jej nie ominie. Nagle, idąca przodem pani Zimmermann zatrzymała się i dziewczynka o mało na nią nie wpadła. - Co się stało? - Posłuchaj - powiedziała czarownica, gestem nakazując milczenie. Z oddali dobiegały niewyraźne odgłosy: pobrzękiwanie, poskrzypywanie i tupot, jakby zbliżał się wóz konny. Rita rozpoznała te dźwięki, ponieważ jej wuj jeździł wozem zaprzężonym w muły po swojej farmie pod Nowym Zebedeuszem, a ona często mu towarzyszyła. Czasami nawet pozwalał jej potrzymać lejce. Pani Zimmermann odwróciła się. - To stamtąd. Dwie podróżniczki zatrzymały się i spojrzały w tył, gdzie droga tworzyła łagodny łuk, obiegając podnóże wzgórza Fullera. I rzeczywiście, po chwili zza zakrętu wyłonił się ładny kasztanek, który stąpał, wysoko unosząc nogi. Koń ciągnął niewielki zielony wózek, w którym siedzieli wysoki mężczyzna i mała dziewczynka, oboje grubo okutani. Nieznajomy przyglądał się ciekawie pani Zimmermann i Ricie, a kiedy wóz zbliżył się do nich, wstrzymał konia. - Prrrr, Niklaus - odezwał się głębokim głosem. - Czy macie jakieś kłopoty? Mężczyzna mówił z melodyjnym niemieckim akcentem, zupełnie jak pastor Bunsen z luterańskiego kościoła w Nowym Zebedeuszu. Na głowie miał kapelusz z szerokim rondem; uniósłszy go, odsłonił szeroką, zaczerwienioną twarz, jasnoniebieskie oczy i obfitość złotych loków, wśród których tu i ówdzie pojawiały się już pasma siwizny. Wydawał się człowiekiem wesołym i dobrodusznym. - Niestety tak - odparła pani Zimmermann. - Proszę mi powiedzieć, czy to droga do Stonebridge? Usta mężczyzny poruszyły się, jakby po cichu powtarzał to słowo. Potem wypowiedział je na głos: - Stonebridge. Stonebridge. Jeśli chodzi pani o Sto-nebriicke, ja, wieś znajduje się cztery kilometry stąd, ale nikt jej nie nazywa Stonebridge - co mówiąc, znów założył kapelusz. 39 Dziewczynka obok niego siedziała skulona, czepek zakrywał jej twarz, a na ramiona miała zarzucony gruby koc. Teraz jednak uniosła głowę i Rita zobaczyła, że jest to drobna blondyneczka, może rok lub dwa lata młodsza od niej, o pulchnej, okrągłej twarzy i niebieskich oczach, tak ciemnych, że wydawały się czarne. Pani Zim-mermann, stojąca obok Rity, zesztywniała. - Mój Boże! - wyszeptała. Potem, głośniej, nieco drżącym głosem, raz jeszcze powtórzyła, zwracając się do nieznajomego: - Niestety tak, mamy kłopoty. Straciłyśmy sa... wóz i zgubiłyśmy się. Przydałaby nam się pańska pomoc, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu. - Oczywiście, że nie. Z przyjemnością wam pomogę. Posłuchajcie - stąd jest bliżej na moją farmę niż do Stonebriicke, a dzień jest bardzo zimny. Wskakujcie na wóz, a ja zabiorę was do domu. Tam moja żona da wam gorący posiłek, potem przenocujecie u nas, a rano zobaczymy, co jeszcze będziemy mogli dla was zrobić. - To bardzo miło z pańskiej strony - odrzekła pani Zimmermann, wdrapując się na wóz. - Och, to żaden kłopot. Poczekaj, młodzieńcze, podam ci rękę - dodał nieznajomy, zwracając się do Rity, która z zażenowaniem zdała sobie sprawę, że wziął ją za chłopca, zapewne dlatego, że miała na sobie dżinsy, agruba warstwa ubrań zniekształcała jej figurę. Ujęła dłoń mężczyzny odzianą w grubą rękawicę, postawiła stopę na metalowym stopniu, a potem wciągnęła się na gorę i usiadła obok dziewczynki, która odwróciła się i rzuciła jej nieśmiały uśmiech. Pani Zimmermann usadowiła się na twardej ławce obok Rity i w skupieniu przypatrywała się małej nieznajomej. Ich wybawca tymczasem ujął lejce i cmoknął na konia, który znów ruszył naprzód, głośno bijąc kopytami w zamarzniętą ziemię. Wreszcie pani Zimmermann otrząsnęła się. - Jeszcze się nie przedstawiłyśmy. Ja jestem Florencja Zimmermann, a ten - ehem - młodzieniec to Rita Pottinger. Rita jest moją... kuzynką. Mężczyzna odwrócił się, aby lepiej przyjrzeć się Ricie. - Patrzcie, patrzcie. A więc on to panienka, co? Przepraszam za tę pomyłkę, panno Rito. Ja nazywam się Her-mann Weiss, a ta młoda dama obok mnie to moja córka, Hilda. Za siedzeniem znajdziecie dodatkowy koc. Opatulcie się, jeśli jest wam zimno. Rita zauważyła, że pani Zimmermann znowu się wzdrygnęła. Dziewczynce było bardzo zimno, wyciągnęła więc koc i podała jego drugi koniec czarownicy. Pani Zimmermann, jak w transie, mechanicznie wzięła od niej koc i otuliła się nim. Rita zarzuciła sobie na ramiona drugą połowę i przysunęła się do starszej pani, wdzięczna za ciepło, które zaczęło przenikać jej zdrętwiałe palce. Zastanawiała się, dlaczego pani Zimmermann zachowuje się tak dziwnie, i dlaczego tak uważnie przypatruje się nieznajomej dziewczynce siedzącej przed nimi. Pękała z ciekawości, wiedziała jednak, że niemądrze byłoby zadawać pytania w obecności pana Weissa i jego córki. Z westchnieniem, które natychmiast zamieniło się w kłąb pary, zdała sobie sprawę, że po prostu będzie musiała zaczekać. Prawda zaś była taka, że pani Zimmermann przeżyła dwa poważne wstrząsy. Pierwszy nastąpił wtedy, kiedy 41 po raz pierwszy zobaczyła Hildę Weiss. Natychmiast rozpoznała jej twarz, ponieważ widziała ją już przedtem. Była to jedna z tych tajemniczych wizji, które ukazywały się na ścianach korytarza przy spiżarni. To właśnie ta smutna dziewczynka zdawała się przywoływać ją gestem. Pani Zimmermann sądziła również - chociaż w tym wypadku nie miała pewności - że pan Weiss znajdował się wśród tych roześmianych ludzi, którzy również ukazali jej się kiedyś w tym samym miejscu. Brakowało już tylko opuszczonego cmentarza, ale pani Zimmermann wcale się nie śpieszyło, aby ten akurat element tajemniczych wizji zobaczyć na żywo. Drugi wstrząs czarownica przeżyła, dowiedziawszy się, jak dziewczynka się nazywa. Babcia Wetherbee miała bowiem na imię Hilda, a jej panieńskie nazwisko brzmiało Weiss. Ta dwunastoletnia dziewczynka i osiemdziesięcioletnia kobieta, którą pani Zimmermann niegdyś znała, były jedną i tą samą osobą. To wyjaśniało, dlaczego u podnóża Wzgórza Fullera nie było sklepu -pani Zimmermann i Rita nie znalazły się w roku 1898, ale znacznie, znacznie wcześniej. I być może miały w tych czasach pozostać na zawsze. Rozdział 4 Nie zajechali zbyt daleko, kiedy pan Hermann Weiss wymamrotał: - Oho, nadjeżdża Adolf Stolzfuss. W jego głosie brzmiały zaniepokojenie i irytacja, a jego odziane w czarne rękawice dłonie mocniej ścisnęły lejce. Zbliżała się do nich furmanka pomalowana na wesoły żółty kolor, załadowana stertą jutowych worków, tak wypchanych, że wyglądały jak pulchne brązowe poduszki. Na wozie ciągniętym przez białą klacz o mocnej piersi, której żebra można było policzyć przez skórę, siedział mężczyzna około siedemdziesiątki, wysoki i chudy. Pan Weiss skierował wóz na prawo, najdalej jak się dało. Furmanka okrążyła go szerokim łukiem. Skrzywiony woźnica zmierzył ich gniewnym spojrzeniem, a jego wydatny, kościsty podbródek poruszał się w górę i w dół. 43 Kiedy obaj woźnice znaleźli się obok siebie, starzec w furmance uniósł pięść i zawarczał: - Wywieź z naszego hrabstwa ten czarnoksięski pomiot! - a potem dodał coś, co w uszach Rity zabrzmiało jak: - Du ferdammt hess! Pan Weiss nie odpowiedział i patrzył prosto przed siebie, ale szczęki miał mocno zaciśnięte, a jego dłonie trzymające lejce dygotały. W chwilę później oba wozy minęły się bezpiecznie, pan Weiss potrząsnął więc lejcami i cmoknął na konia. - Ruszaj, Niklaus - nakazał. - Spóźnimy się na kolację. Kasztanek przyspieszył kroku i wóz raźno potoczył się naprzód. Ta wymiana zdań zdumiała Ritę. Skąd chudy staruszek wiedział, że pani Zimmermann jest czarownicą? Nikt przecież nie mógł się tego domyślić na podstawie jej wyglądu. Nie przypominała czarownicy z bajki -w spiczastym czarnym kapeluszu na głowie, z czarną laską i podniszczoną miotłą. Skulona pod brązowym kocem mogła być właściwie kimkolwiek. A jednak nieznajomy kazał panu Weissowi wywieźć z hrabstwa „ten czarodziejski pomiot". Rita była oczywiście przekonana, że chodziło o jej przyjaciółkę. Niedługo później pan Weiss wskazał ogromną skałę, która wznosiła się przed nimi po lewej stronie drogi. Był to pokryty śniegiem granitowy blok wielkości niedużego domu. - To Domowa Skała - wyjaśnił. - Leży już na mojej ziemi. Tutaj skręcimy, aby dojechać na farmę. 44 Tuż za skałą skręcili w lewo i zjechali na rzadko używaną ścieżkę, gdzie zaledwie kilka kolein wyłaniało się spod śniegowej pokrywy. - Już niedaleko - rzucił pan Weiss przez ramię. Jego głos nie był już wesoły i miły; Rita wyczuła w nim troskę. Zastanawiała się, czy tak bardzo obeszło go to, co ten drugi woźnica powiedział o pani Zimmermann. Chociaż ona sama zaakceptowała magię jako naturalny element życia swojej przyjaciółki, wiedziała jednak, że wiele osób żywi wobec czarownic silne uprzedzenia. Przelękła się więc, że rodzina Weissów zmieni zdanie i nie zgodzi się usiąść z nimi przy jednym stole. Z przerażeniem myślała też, że znów będzie musiała dreptać przez śnieg. Wkrótce pojawiły się przed nimi zabudowania farmy. Za rozległym, zaśnieżonym trawnikiem, na którym rosły bezlistne kasztanowce, Rita zobaczyła dwuskrzydłowy, jednopiętrowy dom otynkowany na biało, a dalej stodołę, która parter miała z kamienia, a piętro z drewna. W przeciwieństwie do wielu stodół w tej okolicy, na jej czerwonych ścianach nie namalowano żadnych magicznych symboli. Po prawej stronie stało kilka szop i budynków gospodarczych. Wóz skierował się ku jednemu z nich. Pan Weiss zatrzymał Niklausa przed obszernymi wrotami stajni i zwrócił się do córki: - Hildo, ja wprowadzę konia i nakarmię go. Ty zabierz naszych gości do mamy i powiedz jej, że zostaną na noc. Hilda odezwała się po raz pierwszy: - Dobrze, papo. 45 Głos miała bardzo wyraźny i miły, a niemiecki akcent nie był tak zauważalny jak u jej ojca. Dziewczynka zeszła z wozu i zaczekała, aż Rita i pani Zimmermann pójdą w jej ślady. - Tędy - powiedziała, przez cały czas rzucając Ricie nieśmiałe spojrzenia. - Czy jesteś Angielką? - zapytała wreszcie cichutko, prawie szeptem. - Co? - zdziwiła się Rita. - Czy ja mówię jak jakaś Angielka? Pani Zimmermann roześmiała się. - Hilda chce wiedzieć, czy jesteś jedną z nich. Dla „Holendrów z Pensylwanii" każdy, kto do nich nie należy jest Anglikiem. Zgodnie z tą definicją obie jesteśmy Angielkami. Hildo, przybywamy z małego miasteczka, które nazywa się Nowy Zebedeusz i leży bardzo, bardzo daleko stąd. - Czy tam wszystkie dziewczynki noszą spodnie? -zapytała Hilda, raz jeszcze zerkając na strój swojego gościa. Rita zarumieniła się. - Owszem, jeśli mają ochotę - odparła. - Poza tym dżinsy są o wiele wygodniejsze, kiedy jest zimno. Znalazły się przed kuchennymi drzwiami. Hilda wytarła buty i strząsnęła z nich śnieg, a potem wprowadziła gości do środka. Z początku Rita była jak oślepiona, bo na zewnątrz światło słońca, choć słabe, tak bardzo iskrzyło się na śniegu i lodzie, że w porównaniu z dworem w domu panowała ciemność. Na dodatek zaparowały jej okulary. Wyczuwała jednak wokół siebie ciepło i krzątaninę. Słysząc głosy, zdała sobie sprawę, że 46 w domu znajduje się wiele osób. Po chwili jakieś dziecko wrzasnęło: - Mamo! Hilda przyprowadziła obcych! Rita zdjęła okulary, przetarła je brzegiem bluzy, założyła z powrotem i zamrugała oczami. Do sieni wpadła przysadzista kobieta, wycierając ręce w ręcznik. - Hildo, wyglądasz na przemarzniętą! A kim są te panie, które przyprowadziłaś? I co robi twój papa? A co powiedział prawnik Nuttenhaus? No, co powiedział o dziadku Drexelu? Przemoczyłaś pewnie buty? Czy sądzisz, że znów będzie padał śnieg? Hilda wybrała tylko jedno pytanie, na które udzieliła odpowiedzi: - Mamo, to jest pani Florencja Zimmermann i panna Rita Pottinger. Papa i ja spotkaliśmy je na drodze. Zgubiły się. Papa mówi, że zjedzą z nami kolację i zostaną na noc. Pani Weiss schwyciła się obiema rękami za głowę. - Ależ ty gadasz, gadasz, gadasz! Dziecko, w głowie mi się mąci od twojego ciągłego paplania. No, ale skoro mamy gości, musimy się przygotować. Hildo, idź przypilnować gulaszu i powiedz Sarze, żeby postawiła na stole jeszcze dwa talerze. Pośpiesz się! Hilda uśmiechnęła się do pani Zimmermann i Rity, a potem wyszła przez te same drzwi, przez które wcześniej wbiegła pani Weiss. Jej matka wsunęła z powrotem na miejsce długie pasmo jasnych, siwiejących włosów i uśmiechnęła się do gości. - Witam, pani Zimmermann. Jestem Zuzanna Weiss. Czy jest pani spokrewniona z tymi Zimmerman-nami z Hanoweru? Nie, oczywiście, że nie, przecież to 47 wszystko Amisze, prawda? Zgubiłyście się, tak? Co za straszna przygoda - i to na dodatek w taki okropny mróz! Czy pamiętacie, żeby kiedyś w lutym była taka zmienna pogoda? Ach, mamy w tym roku same zmartwienia, mówię wam! No, nieważne - witamy, witamy. Czy Rita jest pani wnuczką? Ja mam dwie córki mniej więcej w jej wieku, może trochę starsze, bliźniaczki; nazywają się Rebeka i Sara. - Rita jest moją kuzynką - oznajmiła pani Zimmer-mann, uznawszy, że strategia Hildy polegająca na odpowiadaniu tylko na jedno z pytań pani Weiss jest zapewne najlepsza. - To znaczy właściwie przybraną... - Jak miło - odparła pani Weiss. - A wie pani, mój przybrany ojciec, dziadek Drexel, mieszka tutaj z nami. Ach, ileż ten biedak się nacierpiał! Chorował przez całą zimę. To drugi mąż mojej matki, ale zawsze kochał mnie jak ojciec. Mój rodzony ojciec umarł, kiedy miałam tylko dwa lata, więc nawet go nie pamiętam. Pan Drexel - niech go Bóg błogosławi - zawsze był dla mnie prawdziwym papą. Biedaczysko, nie zasłużył na wszystkie te kłopoty i zmartwienia. Mam nadzieję, że obie lubicie gorący mu-miks? To prosta strawa, ale mamy go dużo i ogrzeje was w ten zimny dzień. No, wreszcie się zjawiłeś! Pan Weiss, który właśnie wszedł do środka, stał za panią Zimmermann i Ritą. Zdjął kapelusz o szerokim rondzie, zawiesił go na kołku, a potem objął żonę i cmoknął ją w policzek. - Mam nadzieję, że kolacja gotowa - powiedział. -W taki mróz jazda do domu prawnika Nuttenhausa bardzo nam się dłużyła. 48 - No i? - zapytała pani Weiss. Jej mąż zrobił smutną minę i potrząsnął głową. Matka Hildy westchnęła głęboko. Rita pomyślała, że jak na kobietę, która używała tak wielu słów, pani Weiss najwyraźniej potrafiła odkryć całą głębię znaczeń w jednym ruchu głowy. Westchnąwszy raz jeszcze, kobieta odwróciła się do swoich gości i odezwała się głosem, w którym brzmiało przygnębienie: - Pani Zimmermann, obok kuchni jest łazienka, a w niej gorąca woda. Tam będziecie mogły umyć twarze i ręce. Chodźcie, pokażę wam. Przeszły przez kuchnię, w której tłoczyło się około tuzina dzieci. Jedne nakładały drewno do żeliwnego pieca, inne mieszały w garnkach, jeszcze inne biegały w tę i z powrotem z rękami pełnymi naczyń lub sztućców. Któryś z chłopców zatrzymał się, aby spojrzeć na Ritę. - Ach! - westchnął nieśmiało. - Ależ ona ma wspaniały kapelusz! Rita zupełnie zapomniała o swojej czapeczce. Natychmiast zerwała ją z głowy i wcisnęła pod bluzę. Potem poszła za panią Zimmermann do łazienki. Po rozgardiaszu panującym w kuchni, to ciemne, niewielkie pomieszczenie wydawało się oazą spokoju. Pani Weiss nalała gorącej wody do miednicy, wręczyła pani Zimmermann gładki ręcznik i pobiegła z powrotem do kuchni. Skoro tylko gospodyni znalazła się poza zasięgiem głosu, Rita zapytała: - Pani Zimmermann, skąd ten pan na drodze, Adolf Jak-mu-tam, wiedział, że jest pani czarownicą? 4 LuisBarnavelt... 49 ny Pani Zimmermann ściągnęła swój zaimprowizowa szal. - Nie sądzę, żeby miał na myśli mnie. Weissowie mają pe\vnie własne problemy związane z czarami. Masz, wytrzyj sobie ręce w Toledo. Ja użyję tego lnianego ręcznika. Rita wzięła ręcznik-pamiątkę i wytarła ręce. - Jakie problemy? - Później ci wyjaśnię - odparła pani Zimmermann. _ Teraz chodźmy na kolację. Umieram z głodu. Po wszystkich wstrząsach, w jakie obfitował ten dzień, Rita nie odczuwała głodu. Nie budziła w niej również entuzjazmu myśl o nieznanej potrawie, której dziwaczna nazwa - „mumiks" - brzmiała jakoś z egipska. Nie miała jednak wyboru, przysiadła więc na końcu jednej z długich drewnianych ław przysuniętych do suto Za$tawionego stołu. Dzieci Weissów zajęły już miejsca na tej ławie i następnej, po drugiej stronie. Niełatwo było zapamiętać wszystkie imiona. Rita zajmowała miejsce pomiędzy szesnastoletnią Rebeką a Hil-dą. Obok Rebeki z drugiej strony siedziała Sara, jej sio-gtra-bliźniaczka. Naprzeciwko dziewczynek przycupnął j-Ieinrich, blady i chudy dziesięciolatek o zatroskanym wyrazie twarzy, który przypominał Ricie jej przyjaciela To właśnie na nim jej czapeczka wywarła tak wiel- wrażenie. Obok Heinricha zajmowali miejsca dwaj opcy. Jeden nazywał się Hans, a drugi Jakub, Rita jednak nie wiedziała, który jest który. Pani Zimmermann usadowiła się obok Hildy, a tuż koło niej usiadła pani Weiss. Pan Weiss zniknął na parę chwil, a potem wrócił, prowadząc starca, który opierał się na jego ramieniu. 50 Starszy pan wydawał się wątły, ale jego niebieskie oczy błyszczały. Był bardzo wychudzony i kiepsko trzymał się na nogach. Pan Weiss pomógł mu usiąść w fotelu na drugim końcu stołu, a potem wyjaśnił: - To dziadek Drexel, przybrany ojciec mojej żony. Dziadku, oto nasi goście, pani Zimmermann i jej kuzynka, Rita. Dziadek Drexel uśmiechnął się do nich i uprzejmie skinął głową, ale kiedy lepiej przyjrzał się pani Zimmermann, wydawał się zaskoczony. Rita zauważyła, że później co i raz zerkał podejrzliwie w stronę jej przyjaciółki. Pan Weiss zajął miejsce u szczytu stołu, a potem długo odmawiał modlitwę. Kiedy wreszcie skończył, Rita zdążyła już dojść do wniosku, że jednak jest głodna. Mumiks okazał się czymś w rodzaju gulaszu wołowego z ziemniakami, bardzo gorącego i pieprznego. Pani Weiss podała też gotowaną kapustę, zielony groszek, świeżo upieczony ciemny chleb posmarowany świeżym masłem i pulchne, brązowe knedle z jabłkami. Rita pałaszowała wszystko z takim samym apetytem jak dziewczynki siedzące obok niej. Pod koniec posiłku jeden ze starszych chłopców odezwał się: - Papo, i co z tym prawnikiem? Pan Weiss potrząsnął głową. - Nie teraz, Hans. Nie chcemy omawiać naszych kłopotów przy gościach. Pani Zimmermann, cieszę się, że mogliśmy pani pomóc. Jak to się stało, że znalazłyście się w takiej opresji? Mało kto podróżuje zimą drogą na górę Kidron. Pani Zimmermann zakaszlała w serwetkę. 51 - Zapewne tak, ale jesteśmy tu obce i nie wiedziałyśmy o tym. Przyjechałyśmy z daleka, z zachodu. Rita i ja zamierzałyśmy... ehem... odwiedzić moich krewnych w dolinie Cumberland, ale miałyśmy wypadek. - I nic dziwnego - oznajmiła pani Weiss. - Ta droga jest bardzo niebezpieczna, kiedy chwyci mróz. Pamiętam, jak kiedyś wielebny Helmholtz... pamiętasz Józefa Helmholtza, Hermannie? Tego pastora, który pewnej zimy zastępował wielebnego Bruninga? No więc jego koń się potknął, zrzucił biedaka, a ten złamał nogę. Przez trzy kilometry musiał się czołgać, zanim spotkał kogoś, kto mógł mu pomóc. Dziadek Drexel odezwał się po raz pierwszy, miłym, ale słabym głosem: - Zuzanno, proszę, pozwól naszemu gościowi dokończyć. Pani Weiss zrobiła się jeszcze bardziej różowa na twarzy. - Przepraszam, papo. Wiem, że za dużo mówię. - Ależ nie, bynajmniej - zaprotestowała pani Zimmermann, która ucieszyła się ze zmiany tematu. Nie miała pojęcia, jak wyjaśnić wypadek samochodowy ludziom, którzy nigdy w życiu nie widzieli silnika napędzanego benzyną. - Czy to był niebezpieczny wypadek? - zapytał Ritę mały Heinrich. - No cóż, nasz... hmm... wóz zjechał z drogi - zaczęła wyjaśniać dziewczynka. - Zjeżdżałyśmy ze wzgórza, na zakręcie droga była bardzo śliska, więc wpadłyśmy w poślizg. 52 Rebeka patrzyła na nią szeroko otwartymi oczami. - A co się stało z waszym koniem? - zapytała. Rita stwierdziła nagle, że znalazła się w centrum uwagi. Zawsze była dumna ze swojej bujnej wyobraźni, więc chętnie puściła jej wodze: - No, z tym koniem to jest śmieszna sprawa - zaczęła. - Miał już kiedyś niebezpieczny wypadek, po którym musiał stać w stajni całymi miesiącami. Dlatego teraz, kiedy wydarzy się jakaś kraksa, choćby zupełnie niegroźna, sądzi, że jest ranny, chowa się i nie chce wyjść. - I zostawiłyście go w śniegu? - zapytała Hilda, wyraźnie wstrząśnięta. - Nie, nie - zapewniła ją Rita. - Chciałam powiedzieć, że biegnie do domu, do stajni i tam się chowa. A potem musimy mu przynosić owies na tacy, dopóki nie poczuje się lepiej i nie będzie gotów wyjść. Ten koń... Tu przerwała, bo dostrzegła, że wszyscy na nią patrzą, a pani Zimmermann lekko kręci głową, jakby chciała powiedzieć „nie, nie". Tylko pan Drexel, siedzący na drugim końcu stołu, uśmiechał się z pełnym zrozumieniem. Odchrząknął i wszyscy spojrzeli w jego stronę. - Chyba wiem, o co chodzi tej młodej damie - powiedział, a potem dotknął czoła długim kościstym palcem. Rita spuściła wzrok i poczuła, że pałają jej policzki. Dziadek Drexel dawał wszystkim do zrozumienia, że ona ma nie po kolei w głowie! Na szczęście wtrąciła się pani Weiss, narzekając na niezwykle surową zimę, i wkrótce rozmowa zeszła na inne tematy. Po kolacji Rita i pani Zimmermann uparły się, że pomogą Weissom w sprzątaniu. Gospodarze z kolei po- 53 prosili, aby zostały u nich tak d.ugo, jak to będzie ko- Hilda odparła: _ Bo ludzie gada)ą,z to nasza najstarsza ruszanej ręcznie pompy. Byt to ka en h^ .Y™ ^p W ruszanej rę p Dz.ewczynka pochy^ .Y™ ^ Wszystkie dni przed dwudziestym POS"o w.asciwa data? - zapytaia HMę. - ;fd™dziesty trzeci - odparta je, s.ostra Sara wlewając więcej wody do zlewu 3Ś Holendrów". nanym głosem-. Hilda wyjaśniła za^oksięznik.Tej zimy przydarzyło _ No wiesz, zły czarn ^ . ^ chorowały { zdy. się mnóstwo nieszczęs ¦ ^^ niektórzy ludzie za- chały bez żadnego po*' ^ { domach Ruchały ta~ padli na zdrowiu, w ówniez_spłonętadoszczętnie jemniczepożary-Wszkoi dwa tygodnie temu. a łonęla _ _ Czasami marzę o tyn. J zwierzyła się Rita. ^.^ _ niespec|alnie się tym - r° ^rSe g^H-że ł p°g°da z°stała zacza- przejęłam. Ale ludzie g q ^ ^^^ & potem rowana. Jednego dnia.) ^^ przychodzi straszna^iem _ stwierdziła Rita. - Co to - Nic me rozum ^ odwiedzinami u prawnika? wszystko ma wspoin g ^ od wiadała Wreszcie Przez dłuższy czas" odparła przez łzy: iałam Oni mówią) ze mój dzia- - Pf deZnCXlnik, że to on przy pomocy czarnej dek to zły czarnoKS1C;(;ZVStkie nieszczęścia. Ludzie chcą, magii wywołuje te w^y byśmy się stąd wy łaczem> Rita czuła się okrop- I Hilda wybuch"? F nowe. przy„ , Nie miała żarnik ^ v i jaciółce. ^^powiedziała. - przepraszam v 55 I !• 1 P 1 era p. p 5 n> P P P O P p < 5; p a cx n p \ cx. n> P P- o P % -• P. I! O tL. P p a- O 3 p < 2 ^« 2. a p c/5 n> m c/i • ja I 5 B. i p P p \ C/i i 1 p \ I p I Sr O P n> 3 5 P P- H 1.1 6 I P S 7T P I P I III lii ^ *n p ^ I p p (T) I i p e 5- I _ Weissowie jadą dziś rano do kościoła - wyjaśniła Ricie - Ktoś jednak musi zostać z dziadkiem Drexelem, który ostatnio nie najlepiej się czuje. Powiedziałam więc naszym gospodarzom, że mogą jechać, a my dotrzyma-my towarzystwa dziadkowi. Rita nie miała nic przeciwko temu, po raz drugi zasiadły więc razem ze swoimi gospodarzami do obfitego posiłku Pan Weiss zaniósł jedzenie dziadkowi Drexelowi, a potem dziewczynki posprzątały ze stołu. Mężczyźni tymczasem wyszli, aby zająć się tym wszystkim, co trzeba było zrobić w niedzielę, podobnie jak w każdy inny dzień: na-tarrnićzwierzęta,wydoićkrowyitaJ,dalej.WreSzciewstało słońce jasne i wyraziste na zimno-niebieskim niebie. Weissowie otulili się ciepło i wsiedli do wielkiego wozu. Pani Weiss ociągała się jeszcze przez chwilę, aby udzielić gościom ostatnich instrukcji: - Papa nie będzie sprawiał kłopotów. Najprawdopodobniej dzisiaj zostanie w łóżku. Zaglądajcie tylko do niego od czasu do czasu, aby zobaczyć, czy czegoś nie potrzebuje. , . , . Potem pokazała im, gdzie jest jedzenie, wyjaśniła kiedy powinny zajrzeć do dziadka i dorzuciła setki innych szczegółów, aż wreszcie pan Weiss ją zawołał i wybiegła. , - No cóż - stwierdziła pani Zimmermann, kiedy woz już odjechał - nareszcie same, jak to mówią na filmach. Ale żeśmy się wpakowały, Rito! Potem usiadły przy stole i wypiły kawę. _ Pani Zimmermann, jak dostaniemy się z powrotem do domu? - zapytała Rita. - Sama chciałabym wiedzieć. Chyba jednak wiem, dlaczego tutaj jesteśmy. To znaczy, chyba wiem, co powinnam zrobić, zanim będziemy miały szansę wrócić do domu. - Czyli co? Pani Zimmermann westchnęła. - Po pierwsze muszę ci o czymś powiedzieć. Opowiadałam ci już o babci Wetherbee, która uczyła mnie magii. Otóż babcia Wetherbee w młodości nazywała się Hilda Weiss - to właśnie ta mała dziewczynka, w której pokoju spędziłaś dzisiejszą noc. Rita potrząsnęła głową. - To niewiarygodne. Nie mogę tego pojąć. - Ja sama nie wszystko rozumiem - przyznała pani Zimmermann. - Wiem jednak, że wkroczyłyśmy w życie rodziny Weissów w czasie, gdy przeżywa ona kryzys. Wszyscy sąsiedzi zwracają się przeciwko nim. - Wiem - odparła Rita. - Hilda mówiła mi, że wszyscy uważają pana Drexela za złego czarnoksiężnika. Pani Zimmermann skinęła głową i wypiła łyk kawy. - Tak, pamiętam, jak babcia Wetherbee o tym opowiadała. Teraz rozumiem, że to właśnie na skutek tego doświadczenia stała się taką zgorzkniałą kobietą. Mamy rok 1828. Pierwszego kwietnia tego samego roku rodzina Weissów zostanie wypędzona z farmy. Niedługo potem dziadek Drexel umrze na skutek trudów podróży. Rita przełknęła ślinę. To było okropne i niepokojące wiedzieć, kiedy ktoś umrze; zaś myśl o śmierci dziadka Drexela wywołała ukłucie smutku. Nie znała go dobrze, ale przy kolacji wydał jej się miłym starszym 59 58 panem; wyczuła też, że Hilda jest do niego bardzo przywiązana. - To straszne! - powiedziała na głos. - Owszem - zgodziła się pani Zimmermann. - Widzisz, „Holendrzy z Pensylwanii" mają wiele dziwnych przesądów. Jeden z nich dotyczy pierwszego kwietnia. Uważają, że to bardzo pechowy dzień, najgorszy w całym roku - takie połączenie Halloween, nocy Walpurgii i piątku trzynastego. Tego dnia złe czarownice i czarownicy dokonują swoich najpodlejszych czynów, więc sąsiedzi zmusili rodzinę, aby się wyniosła, zanim dziadek Drexel zdąży rzucić jakieś okropne zaklęcia. Niestety, tego dnia szalała spóźniona burza śnieżna, dziadek nabawił się zapalenia płuc i umarł. - Czy możemy coś zrobić? - zapytała Rita. - Mam nadzieję, że tak. Widzisz, po to właśnie tu przybyłyśmy - a przynajmniej tak mi się wydaje. Babcia Wetherbee nie mówiła przecież, że ta „wielka niesprawiedliwość" miała miejsce w roku 1898 - zaś w roku 1828 niewątpliwie mamy do czynienia z taką niesprawiedliwością i może zdołamy pomóc rodzinie Weissów. A jeśli uda nam się w jakiś sposób ocalić pana Drexela przed tym strasznym losem, duch babci Wetherbee obiecał, że odzyskam swoją magiczną moc. Rita popadła w zadumę. - Nie wiem, co właściwie mogłybyśmy zrobić - powiedziała po chwili. - No bo przecież dla nas to jest historia. To się już wydarzyło. - Wiem - odparła pani Zimmermann przygnębiona. - Nie jestem pewna, w co właściwie wdepnęłyśmy. Może naprawdę jesteśmy w przeszłości, aby dać dziadkowi Drexelowi jeszcze jedną szansę? A może to wszystko magia babci Wetherbee, taka wielka, wspaniała halucynacja czy coś w tym stylu? Może w ten sposób jej duch chce się dowiedzieć, co mogłoby się wydarzyć, gdyby sprawy potoczyły się inaczej. Wiem jedno: chcę wrócić do Bessie i zabrać lustro. Rita zamrugała oczami. - A więc to jest ta tajemnicza paczka - lustro! - A cóż to za lustro? - zapytał łagodny głos z lekkim niemieckim akcentem. Rita aż podskoczyła. W drzwiach stał dziadek Drexel, ubrany w koszulę, spodnie i kapcie, z kocem narzuconym na ramiona niby szal. - Wybaczcie - powiedział. - Nie miałem zamiaru podsłuchiwać, usłyszałem jednak część waszej rozmowy. Kiedy patrzył na panią Zimmermann, w jego jasnoniebieskich oczach tańczyły psotne iskierki. - Tak sobie wczoraj mówiłem, że nie mogę się mylić. Droga pani nie jest tym, czym się na pierwszy rzut oka wydaje, nicht? O jakim lustrze mowa? Erdspiegel, czyż nie? Pani Zimmermann rzuciła Ricie krzywy uśmiech. - Wygląda na to, że wpadłyśmy. Pan pozwoli, że mu pomogę, panie Drexel. Wstała, wzięła dziadka Drexela za ramię i poprowadziła go do fotela stojącego przed kominkiem. - Proszę bardzo - powiedziała. - No cóż, w odpowiedzi na pana pytanie przyznaję, iż rzeczywiście posiadam niewielką magiczną moc. A co do drugiego pyta- 60 61 nia, to lustro jest zaczarowane, ale nie przeze mnie. Szczerze mówiąc, sama nie bardzo wiem, co to za czary. Jak pan je nazwał? - Erdspiegel - odparł dziadek Drexel. - Po angielsku „lustro ziemi". Wykorzystuje się je do znajdywania skarbów i rzeczy ukrytych. - Na skarbach się nie znam, ale moje lustro czasem ukazuje mi rzeczy ukryte - powiedziała pani Zimmermann. - Teraz zaś mam nadzieję, że pokaże mi, jak wrócić tam, skąd razem z Ritą przybyłyśmy. Bo widzi pan, dostałyśmy się tutaj dzięki magii. Niestety, nie jest to taki rodzaj czarów, które potrafiłabym kontrolować. Dziadek Drexel skinął głową. - Ja, wyczułem w pani coś niezwykłego. Włada pani magią ziemi. To dobra magia, lecznicza. My tutaj nazywamy ją braucherei. Jest taka sama jak moja. Rita odchrząknęła. - Hmm... ile z naszej rozmowy pan usłyszał? - Tylko kawałek, ten o lustrze - odpowiedział dziadek. Rita rzuciła pani Zimmermann pełne ulgi spojrzenie. To byłoby straszne, gdyby dziadek Drexel usłyszał, jak rozmawiają o tym, że umrze na zapalenie płuc. Pani Zimmermann zrozumiała aluzję i zapytała: - Panie Drexel, dlaczego tutejsi ludzie boją się pana? Starzec ze smutkiem potrząsnął głową. - Kto to wie? To prawda, że przez lata przygotowywałem czarodziejskie leki na ich choroby, ale nigdy, nigdy nie rzuciłem złego zaklęcia, ani nikogo nie skrzywdziłem. Jednak ludzie opowiadają okropne rzeczy o złych 62 czarach, które jakoby uprawiam. Sądzę, że pan Stolz-fuss jest jedną z osób, które rozpuszczają te plotki. To twardy człowiek, zły na cały świat i z jakiegoś powodu wyładowuje swoją złość na mnie. Rita odezwała się: - Pani Zimmermann, może to lustro odpowie na pytania pana Drexela? No wie pani, coś w rodzaju: „Lu-stereczko, powiedz przecie..." Pani Zimmermann dotknęła palcem podbródka. - To już jakiś pomysł - odparła powoli. - Poza tym pan Drexel wie pewnie o magicznych lustrach więcej niż ja. To nie jest moja specjalność. - Idźcie i przywieźcie Erdspiegel - poradził pan Dre-xeł. -Ja sobie tutaj poradzę. Weźcie wózek i muła, Neb-by'ego. A potem zobaczymy, co zobaczymy. Na szczęście pani Zimmermann spędziła część swojej młodości na farmach. Udało jej się zaprząc do małego wózka Nebby'ego, ciemnobrązowego muła, którego mina mówiła wyraźnie, że byłby o wiele szczęśliwszy, gdyby nie musiał ich ciągnąć. Kiedy pan Drexel zapewnił je, że nic mu nie będzie, pani Zimmermann zgodziła się wziąć Ritę ze sobą. Był jasny, chłodny dzień. Kiedy dojechały do wzgórza, pani Zimmermann zatrzymała muła. - Nie wierzę, żeby udało mi się dowieźć nas na górę w tej bryce - wyjaśniła. - Rito, jak się dzisiaj ma twoja kostka? Czy sądzisz, że zdołasz wdrapać się na górę i przynieść lustro? Poszłabym sama, ale ta bestia natychmiast ruszy do domu, jeśli lejców nie będzie trzymał ktoś, kto wie, jak się obchodzić z mułami. 63 - jasne - odparła Rita. Pani Zimmermann wręczyła jej kluczyki i dziewczynka zaczęła wdrapywać się na wzgórze. Wkrótce dyszała już z wysiłku, a lodowate powietrze mroziło jej płuca. Dokuczała je] też kostka, chociaż była raczej zesztywniała niż obolała. Pomimo to szybko posuwała się naprzód i wkrótce wkroczyła w gąszcz, gdzie czekała biedna Bessie. Dziewczynka otworzyła drzwiczki samochodu i ostrożnie wyjęła z tylnego siedzenia owinięte w papier lustro. Potem musiała jeszcze wrócić na dół, nie upuszczając go i nie tłukąc. Schodzenie trwało znacznie dłużej niż wchodzenie. - Mam nadzieję, że dotrzemy do domu przed powrotem Weissów - powiedziała, kiedy pani Zimmermann zawracała wóz. - Nie ma obawy - odparła starsza pani. - W XIX wieku spotkania kościelne trwały bardzo długo. Prawdopodobnie mamy jeszcze wiele godzin. Kiedy Nebby zrozumiał, że wracają do domu, nastrój mu się poprawił i raźno ruszył przed siebie. Śnieg był tak roziskrzony, że Ritę bolały oczy i wkrótce musiała je mrużyć. Kiedy zajechały na farmę Weissów, przyglądała się, jak pani Zimmermann wyprzęga muła, czyści go i karmi owsem. Potem wróciły do kuchni. Dziadek Drexel siedział tam, gdzie go zostawiły, w tym samym bujanym fotelu, i spokojnie drzemał. Kiedy weszły obudził się jednak. Rita dorzuciła drew do ognia, a potem przez kilka minut, razem z panią Zimmermann grzały się przy kominku. Wreszcie czarownica ostrożnie rozpakowała lustro. Pan Drexel wziął je i obejrzał. -Ja- powiedział w końcu. - To Erdspiegel. Rama jest mahoniowa, a szkło od tyłu pokryte srebrem, jeśli ustawi się je pod odpowiednim kątem, widać napis. Widzi pani? Pani Zimmermann pochyliła się, aby obejrzeć miejsce, które wskazywał dziadek Drexel. - Naprawdę? To dziwne, nigdy przedtem nie zauważyłam żadnego napisu. Oczywiście nie miałam powodu, aby oglądać tył tego lustra. Tak, teraz widzę jakieś litery, ale nie jestem w stanie ich odczytać. Rita patrzyła zaciekawiona. Starszy pan trzymał lustro i pochylał je pod różnymi kątami. Dziewczynka z trudnością dostrzegła symbole wydrapane z tyłu: kółko, krzyżyk i jakieś znaki, które mogły być literami. - Ten napis z założenia jest trudny do odczytania. Będę musiał długo badać te inskrypcje, żeby się dowiedzieć, co to za zaklęcie - stwierdził dziadek Drexel. -Ale to może zaczekać. Proszę mi pokazać, jak go używać, pani Zimmermann. Pani Zimmermann wzięła od niego lustro i ustawiła na stole, opierając je o duży, ciężki dzbanek. Brzeg podparła maselniczką i cukiernicą, aby się nie ześlizgnął. Potem zawahała się na chwilę. Bądź co bądź, przecież to nie ona przywoływała te magiczne wizje. Nie była pewna, czy uda jej się teraz wykorzystać lustro w jakiś praktyczny sposób i trochę się niepokoiła, co się może wydarzyć. Ale z drugiej strony - pomyślała - jeśli nie spróbuję, nigdy się nie dowiemy. - No dobrze - oznajmiła wreszcie. - Teraz spojrzę w lustro i spróbuję skupić myśli na duchu, który mi się 64 65 5 -LuisBarnavelt... w nim ukazał. Jest to duch... pewnej starszej pani, na którą mówiono babcia Wetherbee. Mam nadzieję, że się pojawi i poradzi nam, jak rozwiązać wszystkie nasze problemy. - Doskonałe - odparł dziadek Drexel. - A ja i Rita będziemy się przyglądać, po cichutku. Rita podeszła i stanęła obok pana Drexela. Teraz, kiedy mieli wreszcie rozpocząć te tajemnicze sztuczki z lustrem, nieco się przelękła. Z miejsca, w którym stała, mogła dojrzeć taflę lustra stojącego przed panią Zim-mermann. Czarownica była do niej zwrócona profilem, ale widziała jej odbicie. Przez dłuższy czas pani Zim-mermann po prostu siedziała i wpatrywała się w lustro. Wreszcie coś zaczęło się dziać. Najpierw Rita dostrzegła kolorowe przebłyski na obrzeżach szklanej tafli. Niektóre były jasnoróżowe, zaś inne, te, które pojawiały się częściej, miały blady, lodowatoniebieski kolor. Stopniowo światła stawały się coraz mocniejsze, aż wreszcie cała powierzchnia lustra aż migotała od zmieniających się barw. Potem szyja i ramiona Rity pokryły się gęsią skórką, bowiem w lustrze zaczęła pojawiać się twarz - i nie należała ona do pani Zimmermann! Dziewczynka zadrżała. W lustrze widniała twarz bardzo, bardzo starej kobiety. Brwi miała ściągnięte, zaś lata zmartwień sprawiły, że kąciki jej ust opadły w dół. Obraz musiał być przezroczysty, bowiem pod nim Rita dostrzegała niewyraźny zarys twarzy pani Zimmermann. Wargi starej kobiety poruszyły się i od strony lustra wionął widmowy szept: - Słyszę cię... 66 Ręka Rity znalazła dłoń pana Drexela. Starszy pan ujął ją i uścisnął. Teraz odezwała się pani Zimmermann: - Powiedz nam, co robić. - Sama już wiesz - odparł cichy głos staruszki. -Pomóż rodzinie Weissów. Wtedy będziesz mogła wrócić i być może odzyskasz utraconą moc. Ale pospiesz się! Mój czas jest krótki. Inne siły starają się odebrać mi władzę nad lustrem. - Ale jak możemy im pomóc? - pytała pani Zimmermann. -Wyjaśnij nam... Obraz w lustrze znikł i przez chwilę Rita widziała w nim tylko odbicie twarzy swojej przyjaciółki. Potem nagle dwoje oczu o przenikliwym, zimnym spojrzeniu zajęło całą taflę. Patrzyły z tak straszną nienawiścią, że dziewczynka aż krzyknęła ze strachu. Lustro rozbłysło i nagle stało się całkiem czarne. Ricie przypomniał się ten ciemny pokój, do którego weszła z roziskrzonego śniegiem podwórza. Ale ta ciemność była inna. Czaiło się w niej zło... - Nie patrz! - krzyknął pan Drexel i Rita odwróciła głowę. Usłyszała jęk pani Zimmermann, a potem poczuła jakby bezgłośny wybuch. - Pomóż jej - powiedział dziadek. - Już nic ci nie grozi. - Pomóż jej, Rito! Rita podbiegła do przyjaciółki. Pani Zimmermann siedziała pochylona, opierając czoło na blacie przykrytym obrusem w czerwoną kratkę. Lustro wyglądało już normalnie, jakby było zupełnie zwyczajne. Na wszelki 67 wypadek dziewczynka położyła je odwrócone na stole, a potem potrząsnęła przyjaciółkę za ramię. - Pani Zimmermann, pani Zimmermann! Niech się pani obudzi. O rany, pani Zimmermann, proszę, niech pani się obudzi! Dziadek Drexel wstał powoli z bolesnym wysiłkiem. Pochylił się nad starszą panią i dotknął jej policzka. - Oddycha normalnie. Chyba nic jej nie będzie. Ta pierwsza wizja była dobra, ale potem jakaś zła moc przejęła kontrolę nad lustrem i próbowała zrobić jej krzywdę. Pani Zimmermann zamrugała i otworzyła oczy, a potem usiadła nieco zdezorientowana. - Wielkie nieba! - wykrzyknęła. - Ależ to był szok! Rita prawie się rozpłakała. - Och, tak się cieszę, że nic się pani nie stało! -wykrzyknęła. - No, no - odparła pani Zimmermann, nieco zdumiona. - A kim ty jesteś? Czy ja cię znam? Rita poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła. - To ja, pani Zimmermann! Rita Pottinger. Nie pamięta mnie pani? - Niestety nie - pani Zimmermann obiema rękami dotknęła czoła. - Nie pamiętam. A jeśli już o to chodzi -dodała - to kim ja właściwie jestem? Tego też nie mogę sobie przypomnieć. Rozdział 6 Pani Zimmermann całkowicie straciła pamięć. Nie pamiętała Rity, dziadka Drexela, nawet własnego nazwiska. Serce dziewczynki zamierało, kiedy widziała niespokojne, zdumione spojrzenie swojej przyjaciółki. Pan Drexel położył jej dłoń na ramieniu i powiedział: - Proszę, zaprowadź ją do łóżka. Spróbuję użyć ziół i innych leków. Może zdołam jej pomóc. Rita zaprowadziła panią Zimmermann do pokoju, w którym przespała poprzednią noc. Starsza pani najwyraźniej doszła do wniosku, że nieznajoma dziewczynka dobrze się nią opiekuje, i poszła za nią posłusznie. Rita pomogła jej rozebrać się i założyć pożyczoną koszulę nocną. Czarownica właśnie ułożyła się wygodnie, kiedy dziadek Drexel cicho zastukał do drzwi. Dziewczynka wpuściła go do środka. Starszy pan niósł niewielką czarną szkatułkę z drewna, którą ostrożnie po- 69 stawił na stoliku przy łóżku. Pani Zimmermann patrzyła na niego szeroko otwartymi, zalęknionymi oczami. Łagodnym głosem dziadek Drexel powiedział: - Proszę rozsunąć zasłony, panno Rito. Potrzebuję nieco więcej światła. Rita rozsunęła zasłony. Jasne światło poranka wlało się do pokoju, a dziadek Drexel pochylił się nad łóżkiem. Dotknął czoła pani Zimmermann i wymamrotał jakieś dziwne słowa. Starsza pani zamrugała oczami, z których powoli zaczął znikać lęk. Jej powieki zatrzepotały i poczuła, że stają się ciężkie. Pan Drexel wyszeptał do Rity: - Szklankę wody, bitte. Rita pobiegła do kuchni, znalazła szklankę, a potem pompowała tak długo, aż ją napełniła. Kiedy wróciła i wręczyła ją dziadkowi Drexelowi, on z powagą skinął głową i wymamrotał: - Danke. Potem wyjął ze swojej szkatułki niewielką brązową fiolkę i wlał do wody łyżeczkę gęstego zielonego płynu. Rita zmarszczyła nos, kiedy cierpki, drażniący zapach rozszedł się po pokoju; przywodził na myśl miętę i alkohol. Dziadek Drexel zamieszał w szklance, aż woda nabrała bladozielonego koloru, a potem pomógł pani Zimmermann usiąść. Po pierwszym łyku skrzywiła się, ale zachęcona przez starszego pana wypiła całą szklankę. - A teraz sądzę, że powinna się pani przespać - powiedział dziadek Drexel. Rita czekała niespokojnie w nogach łóżka. Wiedziała coś o amnezji, czyli utracie pamięci. Jej tata lubił sensacyjne 70 słuchowiska radiowe - Napięcie, Cień, Sanktuarium - a ich bohaterowie co i raz zapadali na amnezję. Zazwyczaj był to rezultat uderzenia w głowę i czasami trzeba ich było znowu walnąć, aby sobie przypomnieli, kim są. Kiedy już odzyskali pamięć, zazwyczaj uświadamiali sobie, że są mordercami lub szpiegami, albo że ich najlepszy przyjaciel, mąż czy żona to mordercy lub szpiedzy. Kiedy Rita powtarzała sobie w myślach wszystko, co wiedziała o amnezji, powieki pani Zimmermann powoli się zamykały. Starsza pani westchnęła i wkrótce spała spokojnie. Dziadek Drexel sprawdził jej puls, skinął głową i schował lekarstwa do szkatułki. - Doskonale - wyszeptał. - Teraz będzie spała, a kiedy się obudzi, być może będzie czuła się lepiej, nicht? Wierzę, że otrząśnie się z tego szoku. Teraz możesz już zaciągnąć zasłony. Rita wypełniła jego polecenie; stojąc przy oknie, dostrzegła w oddali niewielki, ciemny, ruchomy kształt na tle śniegu. To był wóz! Weissowie wracali z kościoła! Dziewczynka podbiegła do drzwi, gdzie stał dziadek Drexel, i powiedziała mu, że rodzina wraca. - Więc musimy schować lustro - stwierdziła. - Ja - przyznał jej rację dziadek Drexel. - Dobrze pomyślane. Wiem, że sypiasz w dawnym pokoju bliź-niaczek. Zabierz lustro i schowaj je pomiędzy wezgłowiem łóżka a ścianą. Najpierw jednak znów zawiń je w papier i wsadź tak, aby było zwrócone do ściany. Sądzę, że wtedy nie będzie już groźne. Rita pobiegła do kuchni. Nie miała ochoty nawet dotykać tego lustra, wyczuwała bowiem bijącą od niego 71 okropną falę zła. Teraz jednak wyglądało zupełnie zwyczajnie, niezgrabnie zawinęła je więc w brązowy papier i pospieszyła do swojego pokoju. Musiała odsunąć łóżko od ściany, ale kiedy już to zrobiła, lustro zmieściło się za nim z łatwością i było prawie niewidoczne. Rita w każdej chwili spodziewała się usłyszeć z ganku głosy powracającej rodziny, ale kiedy ich dostrzegła, byli jeszcze bardzo daleko. Nie skręcili nawet w drogę przy Domowej Skale, miała więc dość czasu, aby wrócić do kuchni. Dziadek Drexel, który siedział tam na swoim bujanym fotelu, skinął głową, kiedy ją zobaczył. _ Chyba powinniśmy powiedzieć, że twojej cioci nagle zakręciło się w głowie - oznajmił. - Wczoraj długo przebywała na mrozie; wszyscy pomyślą, że to dlatego. Ja tymczasem będę ją leczył i przywrócę jej pamięć. - Uda się to panu? - zapytała Rita, która czuła się samotna, smutna i zdesperowana. Dziadek Drexel rzucił jej znużony uśmiech. - No cóż, mogę tylko próbować. Ale nie przejmuj się tak bardzo. Ktoś wykorzystał to lustro, aby zrobić coś nikczemnego pani Zimmermann. Nikczemne czyny można jednak naprawić. Panienka Rita musi pamiętać, że dobro jest silniejsze od zła. Ja - uważam, że pani Zimmermann dojdzie do siebie. Za jakiś czas. Za jakiś czas! Chociaż dziadek Drexel nic o tym nie wiedział, jemu samemu zostało już niewiele czasu jeśli to, co pani Zimmermann powiedziała Ricie o pierwszym kwietnia, było prawdą. A jeśli dziadek nie zdąży pomóc pani Zimmermann, co wtedy? A co będzie, jeśli ona nigdy nie odzyska pamięci? Rita doszła do wniosku, że sytuacja staje się coraz gorsza. W tym momencie wóz z turkotem wtoczył się na podwórze i kilka minut później cała rodzina tłoczyła się już w sieni. Pani Weiss bardzo się przejęła chorobą pani Zimmermann. Ze współczuciem cmokała i potrząsała głową, kiedy dziadek Drexel wyjaśniał sytuację. Oczywiście - powiedziała - pani Zimmermann i Rita mogą zostać tak długo, jak to będzie konieczne. Za rodzicami weszły dzieci, ciche, z żałosnymi minami. Hilda miała zaczerwienione oczy, jakby gorzko płakała. Bliźniaczki, Rebeka i Sara, również wydawały się rozstrojone. Starsi chłopcy mieli zaciśnięte usta i prawie się nie odzywali. Nieśmiały, trwożliwy Heinrich wydawał się jeszcze bardziej nerwowy niż zwykle. Rita skorzystała z pierwszej okazji, aby pójść za Hil-dą do pokoju, który dzieliły. W sypialni było bardzo zimno. Przed wyjazdem do kościoła pani Weiss napaliła w kominku, ale ogień prawie zgasł. Rita dorzuciła drew na żarzące się węgle i już wkrótce z trzaskaniem i sykiem strzeliły w górę wesołe żółte płomyki. Hilda przebrała się z odświętnej sukienki w zwykłą, domową; usiadła na łóżku i wbiła wzrok w podłogę. Rita przycupnęła na swoim łóżku i zapytała: - Co się stało? Dlaczego wszyscy są tacy przygnębieni? Hilda zaczęła pociągać nosem. - W kościele było okropnie - wyjaśniła. - Kiedy wchodziliśmy, wszyscy odwrócili się i piorunowali nas wzrokiem. A cała rodzina Hockendorfów wstała i prze- 73 72 ie kie^ mama l dziewczynki usiadły w tej sa- • i /-^ i wszyscy nas nienawidzą. - Hilda zakryta mej ławce. Or*1""'' ' ^ ? i • i zaczęła szlochać, twarz rękamil ^c . .,„ , . . Rita usia^ła obo Prz^aciolkl l ot°czyła ją ramie- niem. oże być aż tak źle - powiedziała. - Nie są- •',"" -, naorawdę was nienawidzili, dzę, zęby oni lMrl* . . . tak jest - jęczała Hilda. - Oni wszyscy m- * dLiadek JeSt z*ym czam°księżnikiem, a to nie-czary są d-dobre... - przerwała, a potem t L • leśnym głosem dodała: - Miałam nikomu słabym, zaiu ' o tym nie xv . , . ^ _* że twój dziadek umie czarować? - zapytała — O typ przygryzła wargę. Zazwyczaj trzymała język • iciedy chodziło o czary, wiedziała bowiem, że . jeżyna mówić o takich rzeczach, większość ludzi , , , . \Q wniosku, że ma nierówno pod sufitem. Ta dochodzi z^iózł, i siwą klacz, i jeszcze jedną czarną, i nawet rt\ll;ljaf4ebby'ego, który stał na końcu jak zrzędliwy są-si acj Zwierzęta rżały cicho w ciemnej, zimnej stajni, a j-jj oddechy zmieniały się w białe pióropusze pary. Py^ajn Rita usłyszała inny dźwięk - szlochanie. Miała W/rajenie, że dochodzi ono z góry, znalazła więc drabinę vViocl4ca- na P°dest z sianem i po cichu wdrapała się na &iór?. ^tam zaJrzeć- Heinrich, najmłodszy z chłopców, sianie i popłakiwał. - Cześć - odezwała się Rita. - Co się stało? Heinrich wrzasnął ze strachu i zerwał się na nogi. Potem odwrócił się do niej plecami. - Idź sobie - powiedział drżącym głosem. - Chciałam się tylko dowiedzieć, czy mogę ci jakoś pomóc - wyjaśniła dziewczynka. Heinrich potrząsnął głową. - Nikt nie może - odparł. - Stary pan Stolzfuss chce nas stąd przepędzić i wszyscy są po jego stronie. Rita wlazła na podest. Było tam cieplej niż w stajni na dole, dziewczynka usiadła więc na poskrzypującym, słodko pachnącym sianie. - Opowiedz mi o tym panu Stolzfussie - zażądała. Twarz chłopca wykrzywił grymas gniewu. - Stolzfuss to diabeł! - wykrzyknął. - To on opowiada wszystkim, że dziadzio psuje pogodę i wywołuje choroby. Mówi, że rodzina Weissów musi zostać wypędzona, a wtedy wszystkim będzie lepiej. To kłamstwa! - Jestem pewna, że nie wszyscy mu wierzą. - Wszyscy wierzą! Wszyscy! -wykrzyknął Heinrich. - I w końcu przepędzą nas z farmy. Papa wie, że tak będzie. Gdyby tylko... - przerwał i odwrócił się. - Gdyby tylko co? - zapytała Rita. - Będziesz się ze mnie śmiała, tak jak moi bracia -wymamrotał chłopiec. Rita westchnęła. Najwyraźniej przyszła pora na odkrywanie sekretów rodziny Weissów! - Nie, nie będę się śmiała - powiedziała. - Obiecuję. Heinrich zmierzył ją długim, niepewnym spojrzeniem. Wreszcie podszedł i usiadł obok na sianie. 77 -J P B- 3 n g co ^ |§-|.3^ p n p a' 5 # a fD i KT> N- 0Q 3 3 O P 8 & 3 p 5r -^ ^- 3 o C Xl N ^ O> 8 3 ^ e g" S" ? a 0Q P tS fD ° g rt' I & 3 §• ^ p- C o P liii i S* 3 3 * -• I P ¦' 3 fD T3 L Q fD W ^r;- I r* O 13 3 fD rt> 3 3 § fD ^J "8-11 S. u m > C - 12 - Q i unii ii P L > H-- ł"O O ^- 3. 3 O i— fD p u lii* p OT s r+ P I I i-t fD C/5 > fD nie umarł, P^tert) wujek George też szukał, aż wreszcie przeniósł sk i tfarrisburga. I wreszcie mój papa, najmłodszy, p ^ata zajmował się poszukiwaniami, aż wreszcie zre ^ował. On uważa, że dziadek pewnie miał już nie p0 ^^ w głowie, kiedy pisał tę zagadkę. ~ P°z\vi jtii spróbować - poprosiła Rita, ufając swoim rno^liw()ściom. - Założę się, że odkryję tajemnicę. Poza ty^ próbować nie zaszkodzi, co nie? A gdyby nam się u będziecie mogli zapomnieć o paskud-nym a zobaczyć .uZ gO będę miał, powiem ci, i wtedy bę-di4 4łaS ^. ,e - powiedziała Rita. - Nie wiem jak ty, Ja ^r\x iam na kość. Idę do domu, żeby się ogrzać. ^Oru ^mosfera, która zapanowała w domu Weis- i ił się do wieczora Kolację jedli w mil ą Heinrich nieco się rozchmurzył. rawda - przyznał. - No dobra. Będę baktur z wielkiej Biblii tak, aby nikt nie będę miał powiem ci i wtedy bę sow ni^""" viała się do wieczora. Kolację jedli w mil- TO*1 czemu ,aniosła pani Zimmermann posiłek na tacy, a st^fs>„ jfii podziękowała jej z roztargnieniem. Raz zapyt<„V-- - r-, ;c stało z Bessie? %»Y$ Rita Pr°bowała udzielić odpowiedzi, pani . ^n ze zdumioną miną wymamrotała: ^ałam samochód o imieniu Bessie? v jała sobie sprawę, że ma kłopot i to duży. Pani *Vw ^jnn prawie niczego nie pamiętała, wiedziała jed-Ck • „jeniu samochodów, telewizji, radia i tak dalej. ^V ffliika musiała więc pilnować swojej przyjaciółki, 80 dopóki ta nie dojdzie do siebie. Łatwo mogła sobie wyobrazić, co by było, gdyby pani Zimmermann nagle poprosiła, aby jej pozwolono wysłuchać transmisji z meczu Detroit Tigers, albo stwierdziła, że chce iść do kina, aby obejrzeć nowy western z Johnem Wayne'em. Weissowie prawdopodobnie wysłaliby ją do wariatkowa! Tej nocy Rita zasnęła bardzo wcześnie, ale wkrótce obudził ją jakiś odgłos. Przez kilka chwil leżała na łóżku, spokojnie oddychając, a potem usłyszała go znowu: wściekłe ujadanie psa. Nagle szczekanie ucichło. Nie tak jednak, jak cichnie prawdziwy pies, po kilku ostatnich gniewnych szczęknięciach, ale natychmiast, tak jak gramofon po podniesieniu igły. Rita założyła okulary i wyślizgnęła się z łóżka. Podłoga pod jej stopami była zimna i dziewczynka drżała, chociaż miała na sobie ciepłą flanelową koszulę nocną. Z okna pokoju nie dostrzegła niczego, więc na paluszkach wyszła na korytarz i podeszła do tego, które wychodziło na podwórze. W świetle księżyca śnieg skrzył się perłowo. Rita uklękła na podłodze, oparła czoło o chłodną szybę i wyjrzała na zewnątrz. Po chwili dojrzała psa. Był to wielki czarny kundel, ale teraz przypominał bardziej posąg niż żywe zwierzę. Stał zupełnie nieruchomo zwrócony tyłem do domu. Nagle coś się poruszyło - jakiś ciemny kształt na tle śniegu. Rita dostrzegła błysk światła i zamrugała oczami. Ciemny kształt okazał się przygarbionym, ciepło ubranym mężczyzną. Nieznajomy trzymał w ręku jakiś przedmiot. Nie - dwa przedmioty. Jeden był mały i okrągły, drugi duży i kwadratowy. Ten drugi to było lustro! - Luis Bamavelt... 81 Rozbłysk światła, który wcześniej dostrzegła, to odbicie księżyca w jego tafli. Mężczyzna uniósł lustro w lewej dłoni i przechylił je w bok. Obserwował to, co się w nim odbijało przy pomocy tego drugiego przedmiotu, który również okazał się lustrem. Tajemniczy osobnik odwrócił się powoli. Pies nawet się nie poruszył. Rita nie miała pojęcia, co się tam właściwie dzieje. Na dodatek szybę pokrywał szron i widoczność była słaba. Dziewczynka po cichutku uniosła do góry dolne skrzydło okna. Do środka wpadł lodowaty podmuch. Kiedy okno uniosło się na kilkanaście centymetrów, znów uklękła i wyjrzała przez szczelinę. Tak, to był wysoki, opatulony mężczyzna, który rzeczywiście trzymał dwa lustra. Obracał się powoli dookoła własnej osi; do uszu Rity dobiegł wysoki, słaby głos, który skandował coś melodyjnie. Nagle jednak dolne skrzydło okna wyślizgnęło jej się z palców i zamknęło z trzaskiem. Rita szybko wciągnęła powietrze. Nieznajomy odwrócił się, aby spojrzeć na dom. Jego oczy świeciły w ciemności, rozjarzone nikczemną nienawiścią. Widziała je już wcześniej - to one ukazały się w lustrze pani Zimmermann! Mężczyzna uniósł małe okrągłe lusterko wysoko nad głowę i znów odbiło się w nim światło księżyca. Blask na chwilę oślepił Ritę. Zerwała się na nogi, ściągnęła okulary i przetarła oczy. Nagle poczuła, że jest jej bardzo zimno. Łzy pociekły jej z oczu; przez jakiś czas mrugała, a kiedy już mogła patrzeć, ze zdumieniem stwierdziła, że nie stoi na korytarzu. Znajdowała się na dworze, pod stopami miała zimną, zaśnieżoną ziemię. 82 Noc była ciemna, ledwo rozjaśniona blaskiem księżyca. Rita z powrotem założyła okulary, aby się lepiej rozejrzeć. Wszędzie wokół jarzyły się bielą marmurowe prostokąty, owale i kwadraty. Dziewczynka poczuła, że przechodzą ją ciarki. Stała na cmentarzu! Z rozpaczą rozglądała się dookoła, ale rzędy nagrobków ciągnęły się we wszystkie strony. Chciała pobiec przed siebie, ale groby stały tak gęsto, że mogła się o nie potknąć. Weszła na niskie wzniesienie, które tworzył zaśnieżony grób, i nagle doznała szoku, bowiem usłyszała pod stopami stłumiony głos: - Kto tam? Chcę mieć towarzystwo! Przerażona Rita poczuła, że ziemia pod jej stopami się unosi, jakby coś przekopywało się ku niej niby monstrualny kret. Kiedy rzuciła się do ucieczki, ostry ból przeszył jej kostkę. Wszędzie dookoła rozlegał się szyderczy śmiech. Rita obejrzała się przez ramię. Wszystkie groby się otwierały! Wszędzie pojawiały się kościste ręce, gwałtownie rozrzucające ziemię. Niektóre groby stały już otworem i szkielety odziane w gnijące ubrania wyłaniały się spod ziemi, zwracając w jej stronę straszliwie uśmiechnięte, powalane ziemią czaszki. Najbliższy sięgnął ku nogom dziewczynki, aby ją przewrócić. Rita zobaczyła czarnego kundla, który biegł ku niej, warcząc. Jego oczy jarzyły się czerwonym blaskiem, a z czarnego pyska zamiast śliny kapał płynny ogień. Nagle dziewczynka potknęła się o kamień, upadła na twarz i zaryła nosem w lodowaty śnieg. Natychmiast przeraźliwie zimne palce szkieletów zacisnęły się na jej ramionach i nogach i okropny zapach zgnilizny wypeł- 83 nił jej nozdrza. Z piersi trupów wyrwał się chichot, zgrzy-tliwy niby skrzypienie piasku w zębach. W pobliżu sko-wyczał i wył widmowy pies. Szkielety podniosły dziewczynkę, jej okulary spadły i Rita poczuła, jak rzucają ją w powietrze. Zorientowała się, że leci w czeluść świeżego grobu. Blask księżyca oświetlił nagrobek u jego szczytu. Wyryto na nim słowa: „Tutaj spoczywa szpieg". To była ostatnia rzecz, jaką Rita zobaczyła, zanim zemdlała. Nieco później ocknęła się, cała rozdygotana. Leżała na plecach. Uniosła ręce przekonana, że dotknie zamkniętej pokrywy trumny, w górze jednak nie było nic. Przez chwilę zastanawiała się, kim jest i gdzie się znajduje, ale zaraz powróciły wspomnienia. Obok znajdowało się okno, a ona leżała na podłodze w korytarzu, w domu rodziny Weissów. Okulary miała nadal na nosie. Cmentarz był koszmarem sennym lub halucynacją. Rita podniosła się sztywno i wyjrzała na zewnątrz. Mężczyzna, pies i lustra - wszystko zniknęło. Co najdziwniejsze, śnieg był gładki, nienaruszony. Ani jeden ślad nie wskazywał na to, że wydarzyło się tam coś dziwnego i niepokojącego. Rozdział 7 Minął tydzień, podczas którego, ku wielkiej uldze Rity, pani Zimmermann powoli dochodziła do siebie. W środę wiedziała już, kim jest, i zazwyczaj rozpoznawała swoją małą przyjaciółkę. Nadal miała jednak pewne problemy. Najwyraźniej nie zawsze dobrze się orientowała, gdzie się znajdują i co im się przydarzyło. Czasami myślała, że jest w domu, i prosiła Ritę, aby włączyła radio, albo proponowała, żeby zaprosić na kolację Jonatana i Luisa. Kiedy indziej na nowo przeżywała swoją młodość. Opowiadała o podróży do Francji, jakby dopiero co z niej wróciła, albo martwiła się o wykłady na uniwersytecie w Getyndze, na które - jak jej się wydawało - nadal uczęszczała. Jednakże zdarzały się też chwile, kiedy jej umysł był zupełnie jasny. Wreszcie, w pierwszy poniedziałek marca, całkiem doszła do siebie. 85 - Pomieszało mi się w głowie, co? Naprawdę zbzi-kowałam? - zapytała Ritę. Siedziała oparta na poduszkach, na kolanach miała tacę ze śniadaniem, zaś Rita zajmowała miejsce w nogach łóżka. Pani Zimmermann z niepokojem potrząsnęła głową. - Niewiele pamiętam po tym, jak spojrzałam w lustro. Co się działo? Rita była bardzo zadowolona, że pani Zimmermann czuje się tak dobrze. Pospiesznie opowiedziała przyjaciółce o wszystkim, co jej się przydarzyło. Starsza pani słuchała z coraz bardziej zmarszczonymi brwiami. Wreszcie odezwała się: - Nigdy się nie spodziewałam, że to lustro zwróci się przeciwko mnie. No, mam szczęście, że jestem czarownicą. Chociaż straciłam prawie całą magiczną moc, zostało jej dosyć, aby mnie ochronić - przynajmniej w pewnym stopniu. Rita zamrugała oczami. - Ochronić? Ależ to lustro namieszało pani w głowie! Nie wiedziała pani, kim jest, ani kim była, ani nic. Pani Zimmermann uśmiechnęła się. - Owszem, lustro namieszało mi w głowie - i miałam szczęście, że tylko tyle! Po takim magicznym ataku osoba nieposiadająca czarodziejskich zdolności pozostałaby do końca życia zaślinionym idiotą. To była okropna, niszcząca magia w najgorszym wydaniu, a używał jej ktoś władający wielką mocą. Na szczęście, kiedy czarna magia atakuje białą, ta automatycznie się broni. Nie miałam czasu rzucić zaklęcia, ale moja moc zdołała jednak jakoś mnie ochronić. : Pani Zimmermann westchnęła. Chociaż czuła się lepiej, nadal wyglądała okropnie. Twarz miała mizerną, jej dłonie drżały ze słabości, a oczy nie odzyskały dawnego blasku. - No cóż - powiedziała w końcu - chyba nie mam wyboru. Będziesz musiała znowu przynieść mi lustro, a ja spróbuję skontaktować się z duchem babci Wether-bee. Rita zerwała się na nogi. - Rany, pani Zimmermann, tylko nie to! No bo co będzie, jeśli sytuacja się powtórzy? Tym razem pani magia może pani nie ocalić. - No, nie gadaj głupot - odparła pani Zimmermann szorstko. - Znalazłyśmy się w strasznej sytuacji. Za dzień lub dwa powinnaś wrócić w domu, a tymczasem jesteśmy uwięzione w przeszłości. Muszę próbować znaleźć jakiś środek zaradczy. Rita bywała czasami bardzo uparta. Tupnęła nogą. - Nie przyniosę pani tego głupiego lustra, żeby nie próbowała pani go użyć. Pamięta pani, co powiedział duch babci Wetherbee? Musimy pomóc dziadkowi Dre-xelowi, a wtedy będziemy mogły wrócić do domu. No więc Heinrich i ja mu pomożemy - ot co! - Wielkie nieba, nie bądź taka drażliwa! - wykrzyknęła pani Zimmermann. - Widzę, że zbyt długo nie trzymałam ręki na pulsie wydarzeń. No dobrze, panno Rito Pottinger! Powiedz mi natychmiast, co knujesz. Ale ostrzegam cię, jeśli to się okaże niebezpieczne, nie pozwolę ci się narażać. Ty możesz mi uniemożliwić nadstawianie starej głowy podczas magicznych sztuczek 87 z lustrem, ale ja z kolei nie pozwolę ci na żadną głupią eskapadę, podczas której możesz zginąć! - To nie jest żadna eskapada - odparła Rita urażona. - Heinrich - pamięta pani, kto to? Pani Zimmermann skinęła głową. - Najmłodszy syn Weissów. Ten, który wygląda jak obdarty ze skóry królik. - Nieprawda! - zaprotestowała Rita. - Jak pani będzie niemiła, nic pani nie powiem. Pani Zimmermann roześmiała się. - Zbyt wiele razem przeszłyśmy, żeby się kłócić -powiedziała. - No, uspokój się! Co więc knujecie razem z Heinrichem? Rita oblizała wargi. Nie była pewna, co pani Zimmermann pamięta o problemach rodziny Weissów. - No cóż, Weissowie będą musieli się wyprowadzić, bo ktoś rozpowiada straszne rzeczy o dziadku Drexelu. Heinrich i ja zamierzamy dowiedzieć się, kto stoi za tymi plotkami. Pani powiedziała Weissom, że szukamy tutaj krewnych. Wobec tego Heinrich będzie mnie woził na okoliczne farmy, żebym mogła pytać o rodzinę Zimmermannow. A kiedy tam się znajdę, będę miała oczy otwarte i dowiem się, po co ktoś przekonuje ludzi, że dziadek Drexel jest złym czarnoksiężnikiem. - Czy Heinrich ma na to czas? - zapytała pani Zimmermann, wiedziała bowiem, jak ciężko musiały pracować rodziny osadników. - Jasne - odparła Rita. - Szkoła spłonęła w zeszłym miesiącu, a potem zdecydowano, że lekcje rozpoczną się dopiero na wiosnę. Heinrich nie musi się więc uczyć. A Weissowie pozwolą mu, aby mnie woził, bo jest najmłodszy i ma mało obowiązków. Starsi chłopcy są im potrzebni, ale Heinrich jest... jak to się mówi? - Zbyteczny - dokończyła pani Zimmermann sucho. - Czy to wszystko? - No, właściwie tak... - Rita urwała. Czy powinna powiedzieć pani Zimmermann o zagadce w wierszu frak-tur? Heinrich już kilka razy próbował wyciągnąć kartkę, ale wielka Biblia znajdowała się w sypialni jego rodziców i jeszcze nie udało mu się jej wykraść. - Jest coś jeszcze - przyznała w końcu dziewczynka. - Ale nie wiem, czy to się na coś przyda. Później pani opowiem. I na tym na razie poprzestały. Później, tego samego dnia, Heinrich zaprzągł Nebby'ego, brązowego muła, do małego zielonego wózka i oboje wybrali się z wizytą do kilku sąsiednich farm. Dzień był wietrzny, cieplejszy niż poprzednie, a po niebie pędziły niskie białe chmury, których cienie ścigały się po ziemi. Śnieg zaczął topnieć, ale nadal zalegał w dużych ilościach na zacienionych zboczach wzgórz. Pierwsza farma, którą odwiedzili, znajdowała się zaraz obok i należała do rodziny Pilcherów. Rita wdała się w pogawędkę z panią Pilcher, pulchną, wesołą kobietą, która oczywiście nie znała żadnych Zimmermannow mieszkających w tej dolinie, ale słyszała historie o dziadku Drexelu. Najwyraźniej żal jej było rodziny Weissów. - To takie okropne - powiedziała, potrząsając głową. - Ludzie opowiadają straszne historie, ale ja w większość z nich nie wierzę. 89 Jednak kiedy Rita próbowała się dowiedzieć, kto właściwie opowiada te historie i o co w nich dokładnie chodzi, pani Pilcher nie była zbyt pomocna. - Och, mówią, że ta straszna pogoda została wywołana przez czary i że przez to zwierzęta zdychają, a ludzie chorują. Same kłopoty, mówię ci! Heinrich i Rita odwiedzili jeszcze pięć innych farm. Dziewczynka wkrótce dostrzegła pewną prawidłowość: im bardziej oddalali się od domostwa Weissów, tym bardziej uprzedzeni byli wobec nich okoliczni mieszkańcy. Wreszcie Heinrich musiał się zatrzymywać tak, żeby nie było go widać z domu, a Rita schodziła z wozu i sama szła dalej piechotą. Jeśli farmerzy lub ich rodziny dostrzegli muła i wóz Weissów, nie chcieli nawet otworzyć drzwi. W przedostatnim domu Rita trafiła na gadatliwą staruszkę, panią Kleinwald. Kobieta mamrotała ponuro o „czarnoksiężniku Drexelu", dodając, że pan Stolzfuss opowiedział jej synowi o wszystkich tych nik-czemnościach, których dziadek Drexel rzekomo się dopuszczał. Później, kiedy dotarli na rozstaje, Rita zapytała Hein-richa: - Którędy do pana Stolzfussa? Teraz jego powinniśmy odwiedzić. Heinrich spojrzał na nią tak, jakby zaproponowała, żeby się nawzajem podpalili. - Czy ty masz nie po kolei w głowie? - pisnął. - To wredny człowiek ten pan Stolzfuss. Rzadko przychodzi do kościoła, ale zawsze pierwszy krzyczy, że ktoś inny służy diabłu. 90 - I właśnie dlatego - wyjaśniała Rita rozsądnie -jego teraz powinniśmy odwiedzić. Gdzie mieszka? Heinrich potrząsnął głową. - Jego farma leży tam - powiedział, skinieniem głowy wskazując drogę prowadzącą w prawo. - Ale uważam, że to głupi pomysł, żeby go odwiedzać. - Jak daleko? Heinrich żałośnie wzruszył ramionami. - Niedaleko. Ale ten pan Stolzfuss jest wredny. Rita jednak naprzykrzała mu się tak długo, aż wreszcie chłopiec skierował muła na drogę prowadzącą na farmę pana Stolzfussa. Po drodze wyjaśnił jej, że Stolzfuss jest wdowcem i mieszka zupełnie sam. Jego farma była niegdyś większa, ale przez lata wy sprzedawał ją po kawałku i teraz zostało mu niewiele ziemi. Kiedy wóz poskrzypując, wspiął się na wzgórze, Heinrich wstrzymał Nebby'ego. - To tam - powiedział, wskazując nieduży dom o dwuspadowym dachu dodatkowo załamanym po obu stronach i/wielką, walącą się stodołę. - To farma pana Stolzfussa. Nie chcę jechać dalej. - Więc poczekaj tutaj - zgodziła się Rita i zeskoczyła z wozu. Było już po południu i słońce przygrzewało mocniej. Droga była rozmokła i błotnista; strumyki wody spływały z topniejących zasp. Dziewczynka ostrożnie stawiała nogi, ale i tak wkrótce miała zupełnie przemoczone buty. Kiedy zbliżyła się do domu pana Stolzfussa, jego wygląd nie zrobił na niej dobrego wrażenia. Był znacznie mniejszy od domostwa Weissów, jednopiętrowy, bez dwóch bocznych skrzydeł jak w domu jej nowych przyja- 91 ciół. Część okien miała powybijane szyby i została zabita deskami. Pozostałe były ciemne i brudne. Cały budynek poszarzał ze starości, bo nie odnawiano go od wielu lat. Rita podeszła do frontowych drzwi i zapukała. Nikt nie otworzył, nawet kiedy zapukała po raz drugi i trzeci. Być może pan Stolzfuss jest w stodole, pomyślała i obeszła dom dookoła. Mijając okno, nie mogła się powstrzymać przed zerknięciem do środka. To, co zobaczyła, sprawiło, że zatrzymała się zdumiona. Na paluszkach podeszła bliżej i zajrzała, osłaniając oczy rękami. Pokój w domu pana Stolzfussa był bardzo dziwny. Na ścianach wymalowano magiczne znaki - całe tuziny. Oprócz czarnego stołu stojącego na środku i kufra w tym samym kolorze nie dostrzegła żadnych mebli. Na stole leżał miecz, a obok niego stała wykonana z brązu kadzielnica w kształcie kominka z długim kominem. Na parapecie niedbale ułożono stertę książek. Mrużąc oczy, Rita starała się dostrzec przez brudną szybę coś więcej. Widziała okładkę jednej z nich i grzbiet drugiej. Pierwsza miała tytuł Szósta i siódma Księga Mojżeszowa, a druga Dawno niewidziany przyjaciel. Właśnie wtedy Rita usłyszała jakiś dźwięk i w samą porę odsunęła się od okna. Wysoki, chudy mężczyzna w czarnym kapeluszu o szerokim rondzie i długim czarnym płaszczu wyszedł ze stodoły. Dostrzegłszy ją, zatrzymał się nagle. Rita poznała w nim starca, który krzyczał na pana Weissa tego dnia, gdy razem z panią Zimmermann jechały do domu swoich nowych znajomych. Mężczyzna podszedł do niej szybko i zawarczał: - Dlaczego się tu kręcisz? Jego głos był ostry i piskliwy jak dźwięk, który się rozlega, kiedy ktoś paznokciem przeciągnie po tablicy. - Eee... szukam krewnych - wydukała Rita. - Moja ciotka i ja próbujemy... - Kłamstwa! - warknął pan Stolzfuss. - Na pierwszy rzut oka potrafię rozpoznać kłamczuchę! Rita przelękła się, ale jednocześnie zezłościła. - Niech mnie pan nie nazywa kłamczuchą. To nie ja rozpowiadam kłamstwa o biednym, starym panu Dre-xelu! Pan Stolzfuss zmrużył oczy, w których pojawił się przebiegły wyraz. - Więc znasz tego diabelskiego sługę? Prawdopodobnie jesteś z nim w zmowie! Wynocha z mojej ziemi! Coś w jego gniewnym spojrzeniu sprawiło, że Rita zadygotała. Bez słowa odwróciła się i pobiegła z powrotem przed dom. Do jej uszu doleciał turkot kół. Hein-rich zatrzymał wózek tuż przed samym domem i Rita wdrapała się na siedzenie. Chłopiec smagnął Nebby'ego cienkim biczem i muł ruszył truchtem. Rita obejrzała się. Wysoki, chudy pan Stolzfuss stał obok domu, a dłonie miał zaciśnięte w pięści. - A więc to tak! - krzyczał za nimi. - Następny mały szpieg! Już ja się tobą zajmę! Dalsze pogróżki zginęły w hałasie, jaki czyniły wózek i muł. Biedny Nebby przeraził się nie mniej niż Rita i po raz pierwszy tego dnia biegł naprawdę szybko. Hein-richowi trudno było nad nim zapanować. Dziewczynka obejrzała się raz jeszcze. Stolzfuss stał na środku drogi i machał rękami w jakiś dziwny sposób. Nagle Rita po- 92 93 czuła się śpiąca, oszołomiona i rozmarzona. Kiedy Hein-rich się odezwał, jego głos był słaby i niewyraźny, jakby dochodził z bardzo daleka: - Możemy dojechać do następnego skrzyżowania i skręcić na gościniec w pobliżu naszej farmy. - Zróbmy tak - powiedziała Rita. Nie chciała się przyznać, jak bardzo była przestraszona. Na farmę wrócili niedługo przed zachodem słońca. Rita znalazła dziadka Drexela siedzącego przy łóżku pani Zimmermann i pojącego ją zielonym napojem o intensywnej woni. - Twoja ciotka czuje się dziś lepiej - oznajmił, kiedy dziewczynka weszła do pokoju. Dziadek mówił prawdę, ale starszą panią czekała jeszcze długa rekonwalescencja. Okazało się, ze wcześniej tego samego dnia znów zaczęła majaczyć. Teraz czuła się lepiej, ale była tak wychudzona i wymizerowa-na, że jej wygląd zaniepokoił Ritę. Napój przygotowany przez dziadka Drexela zrobił jednak swoje i wkrótce pani Zimmermann usnęła. Rita opowiedziała starszemu panu o swojej dzisiejszej ekspedycji i o tym, co się podczas niej wydarzyło. Jednak kiedy miała opisać książki, które widziała na parapecie u pana Stolzfussa, przerwała. Z jakiegoś powodu nie była w stanie o nich wspomnieć. Doszła do wniosku, że to wszystko nie jest ważne, więc nie powiedziała nic o magicznych znakach, czarnym stole i stercie podejrzanej literatury. Dziadek Drexel potrząsnął głową. - Nie wiem, dlaczego Adolf Stolzfuss stał się takim twardym człowiekiem. Kiedyś jego ojciec walczył 94 p jeszcze zanim upadła na ziemię. Rita była wolna! Wyciągnęła drżącą dłoń i podniosła lampę, którą wcze-smej upuściła. Nie miała czym jej zapalić, stała więc w ciem-ności. Wiedziała jednak, że Domowa Skała jest znów zwy-ktyrn kamieniem i nie siedzi na niej żaden demon, który tylko czeka, aby ją pożreć. Choć przerażona, Rita zmusiła Sle» aby odczekać, dopóki nie odzyska panowania nad sobą. ° ruszyła zdecydowanym krokiem prosto do domu 118 Weissów. Miała wrażenie, że to było wydarzenie innego rodzaju niż sprawa książek w domu pana Stolzfussa i żadne zaklęcie nie powstrzyma jej przed mówieniem o swojej przygodzie. Wiedziała jednak, że wcale nie chce o tym mówić - przynajmniej jeszcze nie teraz. Z głupoty zrobiła dokładnie to, przed czym ostrzegał ją dziadek Drexel. Była wściekła. Wściekła na siebie i na tego kogoś, kto zostawił księgę pod skałą. Wiedziała bowiem, że ta osoba celowo usiłowała zabić ją lub kogoś z rodziny Weissów, zostawiając ten niebezpieczny przedmiot w miejscu, gdzie często bawił się Heinrich i inne dzieci. Teraz bardziej niż kiedykolwiek Rita była zdecydowana rozwikłać zagadkę tych nie-godziwości. Pomoże Weissom, dziadkowi Drexelowi i pani Zimmermann też! Zadyszała się, ale zdołała bezpiecznie wrócić na farmę. Kiedy pani Weiss beształa ją za to, że napędziła im wszystkim strachu, przeprosiła swoją gospodynię i wyjaśniła, że po prostu musiała wyjść na długi spacer, aby rozjaśniło jej się w głowie. Hilda spoglądała na nią niepewnie, a Heinrich, zagniewany, marszczył brwi. Po rozmowach z Ritą i wspólnym wymyślaniu planów czuł się teraz znacznie odważniejszy. Najwyraźniej nie był zadowolony, że ominęła go jakaś przygoda. Co najgorsze, pani Zimmermann rzuciła jej długie, smutne spojrzenie. Ricie omal nie pękło serce, nie mogła jednak powiedzieć przyjaciółce, co robiła. Poszła spać zdezorientowana i przygnębiona. Pani Zimmermann była już prawie zdrowa, martwiła się jednak, że nadal ma luki w pamięci, szczególnie gdy chodziło o to, w jaki sposób znalazły się w tym dziw- 119 nym miejscu i czasie, a także sprawy związane z lustrem. Dowiedziała się jednak tego i owego, kiedy pod opieką dziadka Drexela wracała do zdrowia, a potem z kolei sama zajmowała się starcem. Nie tylko Rita miała swoje sekrety - równiez pani Zimmermann trzymała przed nią pewne rzeczy w tajemnicy. Dziadek Drexel nie bez powodu przeglądał magiczne recepty Alberta Wielkiego -wraz z panią Zimmermann zdobywał bowiem wiedzę na temat magiCznych luster. Lustra takie bywały bardzo niebezpieczne, o czym pani Zimmermann przekonała się na własnej skórze. Zgodnie z tym, co przeczytał pan Drexel, zaczarowane lustro mogło być czymś \y rodzaju wrót, przez które duchy, złe lub dobre, wkraczały w świat ludzi. Pewnego wieczoru, pod koniec kolacji, dziadek Drexel zapytał panią Zimmermann, gdzie znalazła to lustro i co wie o jego czarach. - Niewiele - odparła powoli czarownica. - Do niedawna w ogóle nawet nie zdawałam sobie sprawy, że to lustro magiczne. O ile pamiętam, znalazłam je w sklepie ze starzyzną jakieś dwadzieścia lat temu. Lubię myszkować w takich sklepikach i wybierać różne rupiecie, a to lustro jakby mnie przywoływało. Było stare, podrapane i zamglone, ale kupiłam je za pół dolara, zabrałam do domu i wyczyściłam. Wisiało w moim pokoju przez lata i dopiero jakieś dwa czy trzy miesiące temu zaczęło sprawiać kłopoty. Dziadek Drexel siedział na łóżku oparty o poduszki, a pani Zimmermann zajmowała krzesło obok. Czytała mu magiczne teksty, a on słuchał z zamkniętymi ocza- - Wówczas, jak pani osiadała - odezwał się magia objawiła się w postaci łyskających świateł, a poz niej zobaczyła pani ducha. - Tak - odparła pani Zinmermann. - Był to aucn kobiety, która po raz pierwsiy dostrzegła, że posia am magiczną moc i pomogła m ją obudzić. Dziadek Drexel otworzy oczy. - To dziwne - wymamr-ltał. _ Zawsze mnie uczono, że magiczną moc u kobiety mUSi rozbudzić mCżc*yZ™~ -czarnoksiężnik i odwrotnie. No cóż, żyję już na tyle ^ go, aby wiedzieć, że magia bywa przekorna. A co pa pamięta z tego ataku złej sity? Pani Zimmermann potrząSnęła głową. - Prawie nic. Tylko dwoje okropnych oczu, czerwonych i rozpalonych jak płorlące węgle - brrr! - zady^" ła. - A w myślach usłyszał;im głos mówiący. Zapom y Zapomnij! Dziadek Drexel skinąt głową. Sięgnął po swoich książek i powoli Ą kartkował. Wreszcie stronę, której szukał i wskazał jedną z rycin. Był boi stworzony z połączonych liter, który wygHdaI ' ze Dziadek dwukrotnie stuknął palcem w dziwnY zn _ - To jeden z symboli wydrapanych z tyłu lustra-wie pani, co to takiego? Pani Zimmermann F>,otrząsnęła głową. 121 - Wiem, że to jakiś magiczny symbol, ale go nie znam. Moja specjalność to talizmany, nie kabalistyczne znaki. Dziadek DreXel ze smutkiem pokiwał głową. - To jest symbol enochiańskiego demona Aziela. To zły duch, który wypacza i zniekształca niewinną magię ziemi. Pani Zimmermann zbladła. - Słyszałam o takich istotach, ale nigdy jeszcze z żadną się nie zetknęłam. Zapewne w Nowym Zebedeuszu prowadziłam bardzo spokojne życie. - Ach, Nowy Zebedeusz - dziadek Drexel zamknął księgę i rzucił pani Zimmermann długie, smutne spojrzenie. - Nie mówi mi pani całej prawdy, Florencjo Zimmermann. Twierdzi pani, że przybyła z miasteczka o nazwie Nowy Zebedeusz. Twierdzi pani, że leży ono daleko na zachodzie. Ja jednak znam geografię i nie sądzę, żeby Nowy Zebedeusz w ogóle istniał. Pani Zimmerrnann była w rozterce. Jak mogła zdradzić temu miłemu staruszkowi, że duch w lustrze to jego własna wnuczka, stara i zgorzkniała? No cóż, może nie będzie musiała mówić wszystkiego. Odezwała się więc: - Nie jestem pewna, jak to wyjaśnić. Rita i ja rzeczywiście przyjechałyśmy z Nowego Zebedeusza, ale miasteczko to zasiedlono dopiero w 1835 roku. Pan Drexel zmarszczył brwi. - Wobec tego jeszcze nie istnieje. Czy twierdzi pani, że przybyła tutaj z przyszłości? - Tak - przyznała pani Zimmermann. - I to dość dalekiej. 122 - Dobrze więc - powiedział pan Drexel zamyślony - o nic więcej nie zapytam. To niebezpieczne dla czarnoksiężnika wiedzieć zbyt wiele o przyszłości. Pani Zimmermann była zaskoczona, że starszy pan tak łatwo zaakceptował jej historię. Z drugiej strony był jednak czarnoksiężnikiem, ci zaś potrafią przyjmować bez zmrużenia oka fantastyczne pomysły, które przeraziłyby listonosza czy prawnika. Po dłuższej chwili dziadek Drexel powiedział: - Oto, co myślę. Uważam, że kupiła pani lustro, które zostało zaczarowane przez mistrza czarnej magii. Zapewne w pani rzeczywistości ten człowiek dawno już umarł. Myślę jednak, że żyje on w tych czasach - moich czasach. Uważam też, że właśnie dlatego jego władza nad lustrem jest tak wielka - starszy pan uniósł długi, kościsty palec. - Jednak Albert Wielki napisał coś jeszcze o Erdspiegelach stworzonych przy pomocy piekielnych mocy Aziela. Aziel czasami pomaga swoim sługom zdobyć bogactwo, ale to bardzo niebezpieczny duch, który nierzadko domaga się ofiar z ludzi jako zapłaty za swoją pomoc. Ponadto, podobnie jak wszystkie złe duchy, jest podstępny, mściwy i okrutny. Istnieje możliwość - tylko możliwość, rozumie pani - że zły duch wyjawi nam, kto włada lustrem. W ten sposób popełni wielką zdradę - ale tak właśnie postępują demony. - Tak - przyznała pani Zimmermann ze smutkiem -ja również dostrzegam szansę, o której pan mówi. Ale żadne z nas nie ma dość siły, aby spróbować użyć tego lustra. Gdyby wyczuł nas czarnoksiężnik, który nim wła- 123 da, mógłby na zawsze odebrać nam pamięć, albo zmienić nas oboje w istoty niespełna rozumu. Dziadek Drexel ze znużeniem skinął głową. - Ma pani rację. Gdybym był zdrowszy, podjąłbym to ryzyko. Teraz jednak najmniejszy wysiłek mnie wyczerpuje. Jest jednak moja wnuczka, Hilda. Być może zauważyła pani, że dziewczynka również posiada magiczną moc. Och, nie jest ona jeszcze w pełni rozwinięta, ale w swoim czasie będzie z niej wielki braucher. Być może zdołamy wykorzystac JeJ sil?> abY nam pomogła. Pani Zimmermann potrząsnęła głową. - Nie. Nie mogę pozwolić, aby Hilda tak się narażała. Będziemy musieli wymyślić coś innego. Dziadek Drexel wziął głęboki oddech i wyznał: - Muszę przyznać, że mi ulżyło. Mała Hilda jest mi bardzo droga, nie mniej niż rodzona wnuczka. No cóż, zapisałem zaklęcie przetłumaczone z dzieła Alberta Wielkiego. Oto i ono, na kartce, którą wkładam do książki. Spróbuję odzyskać siły, a jeśli mi się uda, przed pełnią księżyca podejmiemy próbę z lustrem. Albo będziemy musieli wymyślić coś innego, tak jak pani mówi. Pani Zimmermann zabrała tacę, na której stały talerze. Żadne z nich nie dosłyszało jednak słabego skrzypienia, kiedy ktoś usuwał się z korytarza. Był to Hein-rich, który dotąd siedział na podłodze tuż pod drzwiami pokoju dziadka. Słyszał wszystko, o czym pani Zimmermann rozmawiała z panem Drexelem, i nie mógł się doczekać, kiedy podzieli się tym z Ritą. Rozdział 10 Heinrich poszedł prosto do Rity i powiedział jej, co usłyszał. Kiedy skończył, rzucił jej pełne podziwu spojrzenie. - Czy naprawdę jesteś z przyszłości? - zapytał. Rita zmarszczyła brwi i wzruszyła ramionami. - To nic takiego. To tak, jakbyś spotkał kogoś z Persji czy z Timbuktu. - Tak, rozumiem. - Ale obiecaj, że nikomu nie powiesz. To tajemnica. Heinrich obiecał, a Rita mu zaufała. Jednak kiedy wyjaśniła chłopcu, co według niej powinni zrobić, zrobił wielkie oczy i natychmiast odmówił. Do myśli o gościach podróżujących w czasie mógł się przyzwyczaić, ale nie chciał mieć nic wspólnego z magicznymi lustrami i złymi czarodziejami. Rita starała się, jak mogła, ale chłopiec nie dawał się przekonać. 125 Dwudziestego siódmego marca tata Weiss wrócił do domu z ponurą miną. - Teraz już nawet pastor mówi, że nie jesteśmy tu mile widziani, bo tyle osób uważa, że zajmujemy się czarną magią. Wyjedziemy stąd - wymamrotał. - Nie możemy mieszkać w okolicy, gdzie ludzie tak nas nienawidzą. Przeniesiemy się do Harrisburga, do mojego brata, i będziemy próbowali sprzedać tę farmę, żeby spróbować od nowa gdzie indziej. Datę przeprowadzki ustalił na pierwszego kwietnia - dzień, w którym dziadek Drexel miał zapaść na śmiertelną chorobę. Podczas następnych dni rodzinę opanował szał pakowania. Pani Weiss na przemian płakała, że zmuszają ją do opuszczenia domu, i terkotała jak nakręcona, opowiadając długie historie o każdym meblu. Heinrich też się rozczulił i zaczął mówić, jak bardzo mu będzie brakowało jego „fortu", bo tak właśnie nazywał Domową Skałę. Rita wykorzystała nastrój chłopca i wyjaśniła, że być może jego rodzina nie będzie musiała się przenosić, jeśli oboje wprowadzą w życie jej plan. Jej argumenty powoli zaczynały do niego docierać; wreszcie, wieczorem ostatniego dnia przed przeprowadzką, dziewczynka spróbowała po raz ostatni. - Naprawdę myślisz, że moglibyśmy tu zostać? -zapytał Heinrich pełnym nadziei głosem. - Jasne - odparła Rita. - A jeśli tego zwariowanego lustra uda się również użyć do odnalezienia skarbu, twoja rodzina nigdy już nie będzie musiała się martwić przeprowadzką. Nikt nie zmusza bogaczy, aby się wynosili ze swojej ziemi, niezależnie od tego, jak dziwacznie się zachowują. - Tak, to prawda - powiedział Heinrich powoli. -Właśnie dlatego ciągle próbowałem złamać szyfr w wierszu fraktur. - Jasne - odparła Rita. -Ja też próbowałam, ale musi być jakiś łatwiejszy sposób. Więc weź ten papier z książki dziadka, ja przyniosę lustro i spróbujemy, co się da zrobić. - Ale ty nie jesteś czarownicą - zaprotestował Heinrich. Rita parsknęła. - Słuchaj, to lustro samo jest zaczarowane, nie? A jeśli tak, nie muszę posiadać magicznej mocy, aby go używać. Rita wzięła głęboki oddech. Miała jeszcze jednego asa w rękawie i była prawie pewna, że to przeważy szalę. Przypomniała sobie bowiem, jak zafascynowany był Heinrich widokiem jej czapeczki. Od dnia przybycia na farmę trzymała ją w szufladzie, bowiem zdała sobie sprawę, że trudno będzie wytłumaczyć ludziom z roku 1828, czym są plakietki przedstawiające postacie z kreskówek. - Słuchaj - powiedziała więc - jeśli przyniesiesz tę kartkę, dam ci ten kapelusz, który ci się tak bardzo podobał. W oczach Heinricha pojawił się wyraz zamyślenia. Rita wiedziała już, że ubiją interes. Jakieś dwadzieścia minut później, mniej więcej o zachodzie słońca, Heinrich przyniósł kartkę do stodoły, Rita zaś przyniosła lustro. Wyjęcie go okazało się łatwiejsze niż się spodzie- 126 127 wała, bo w całym domu panował rozgardiasz z powodu pakowania i innych przygotowań do wyjazdu. Dziewczynka zawiesiła lustro na gwoździu, a Heinrich wręczył jej papier. W zamian dała mu czapeczkę, którą chłopiec z dumnym uśmiechem natychmiast wciągnął na głowę. Rita poczuła ukłucie żalu. Czarna czapeczka była dla niej jak stary przyjaciel, ale obietnica to obietnica, a poza tym w tej chwili kartka była o wiele ważniejsza. Rita zaczęła czytać. - Musimy narysować krąg - powiedziała. - Potem ja zaintonuję słowa zaklęcia. Tu jest napisane, że tylko ci stojący w kole będą chronieni, więc lepiej narysujmy duże. Stodoła miała kamienną podłogę, a w nieużywanej przegrodzie nie było słomy. Rita narysowała kredą krąg, bardzo podobny do tego, przy którym pomagała dziadkowi Drexelowi. Pod pewnymi względami jednak się różnił, bo tym razem był podwójny, z pięcioramienną gwiazdą w środku. - Musimy się upewnić, że jeden z wierzchołków gwiazdy jest skierowany na wschód - stwierdziła dziewczynka, czytając z kartki. - W ten sposób to będzie dobry symbol, a nie zły. - Wschód jest tam - wskazał Heinrich. - Słońce wschodzi dokładnie za drzewem po tamtej stronie domu. Potem trzeba było jeszcze wypisać jakieś dziwaczne słowa. Rita skopiowała je pieczołowicie i sprawdzała dwa razy, czy nie popełniła błędu. Kiedy wszystko było gotowe, oboje stanęli w środku gwiazdy. Dziewczynka zawahała się przez chwilę, przypomniawszy sobie, jak to niedawno czytała magiczną księgę i o mało nie przywołała krwiożerczego demona. Ale to wspomnienie bardziej zezłościło ją niż przestraszyło i tylko zwiększyło jej determinację, żeby nie rezygnować z planu. Pewnym głosem zaczęła odczytywać inwokację wypisaną na kartce, którą przyniósł Heinrich. Nie chciała patrzeć w lustro, więc nie odrywała wzroku od tekstu. - Popatrz! - odezwał się chłopiec zachrypniętym szeptem. - Lustro zaczęło błyskać! Rita podniosła wzrok. Lustro jarzyło się bladym, jasnoniebieskim blaskiem. Na początku widziała w nim tylko swoje odbicie i głowę Heinricha, który zaglądał jej przez ramię. Potem stało się coś dziwnego. Lustro zrobiło się zupełnie ciemne. To było tak, jak wtedy, kiedy ktoś nagle wyłączy telewizor; najpierw obrazy, a potem ciemność. Na obrzeżach nadał jednak przebłyskiwało dziwne światło. Potem powoli zaczęła się pojawiać inna scena. Wysoki, chudy mężczyzna stał za czymś niskim, zaokrąglonym i białym. Jego rysy, z początku niewyraźne, stawały się coraz lepiej widoczne. Stojący obok Rity Heinrich zrobił ruch, jakby chciał wyjść z koła, ale dziewczynka poczuła to i mocno uszczypnęła go w ramię. Mężczyzna trzymał w ręku jakiś długi i wąski przedmiot. Pochylił się i coś robił... Rita gwałtownie wciągnęła powietrze. Nieznajomy miał w ręku łopatę i kopał. Zaś biały przedmiot przed nim był nagrobkiem, na którym wygrawerowano napis „Diedrich Hofrmann" i cyfry „1767-1828". Za mężczyzną majaczył biały kościół, a jego wieżyczka jaśniała widmowo na tle ciemniejącego wieczornego nieba. Rita mia- ła wrażenie, że w tej scenie i w tej sylwetce jest coś znajomego. Nie była jednak w stanie rozpoznać tajemniczego mężczyzny, bo jego twarz była odwrócona, kiedy tak kopał w twardej, zimnej ziemi. Nagle zesztywniał, a potem obrócił się i rozejrzał groźnym wzrokiem. - Stolzfuss! - wrzasnął Heinrich. Oczy mężczyzny rozjarzyły się, a Rita krzyknęła. Kiedyś już je widziała - pewnej zimnej nocy, kiedy ta sama koścista sylwetka stała na podwórzu w świetle księżyca. Teraz miała wrażenie, że ślepia wwiercają się w jej umysł. Lustro rozbłysło po raz ostatni i zgasło. Ricie szumiało w głowie. Czuła się tak, jakby ktoś jej zamieszał w mózgu. - To był luterański kościół Dobrego Pasterza - wyszeptał Heinrich. - Zaledwie kilka kilometrów stąd! Teraz w lustrze widniały tylko odbicia ich przerażonych twarzy. Rita wzięła głęboki oddech. - Myślę, że powinniśmy tam pojechać - oznajmiła. - Tak - zgodził się Heinrich. Jego głos był dziwnie rozmarzony. - Jeśli tam pojedziemy, powstrzymamy go przed odkopywaniem zmarłych. Dziewczynka skinęła głową. - Weź konia - rozkazała. Heinrich osiodłał Niklausa i oboje wdrapali się na jego grzbiet. Rita jeździła nieźle, ale chłopiec był lepszy, więc usiadła z tyłu. Ze stukotem kopyt ruszyli w mrok. Heinrich wstrzymywał konia, dopóki mogli być usłyszani. Potem pojechali szybciej. Rita czuła w głowie dziwne bzyczenie. Wiedziała, że ta jazda na cmentarz to ich jedyna nadzieja... Tam 130 stawią czoło Stolzfussowi i... i co? Potem miało nastąpić coś jeszcze, ale zupełnie nie mogła sobie przypomnieć, co. No, nieważne; będzie wiedziała, kiedy dojadą na miejsce. Nawet nie przyszło jej do głowy, że to złe zaklęcie zmusza ich, aby udali się na cmentarz. Noc była niespokojna, wiał porywisty wiatr i padał śnieg. Wkrótce jechali pomiędzy polami pokrytymi roziskrzonym lodem, który zdawał się jarzyć w ciemności. Na rozstajach Heinrich skierował konia w prawo. Kilka minut później pojawił się kościół, który widzieli w lustrze; dostrzegli też okropną czarną dziurę w śniegu pokrywającym cmentarz - miejsce, gdzie Stolzfuss kopał. Niklaus zatrzymał się i zarżał nerwowo. Rita ześlizgnęła się na ziemię, a Heinrich poszedł w jej ślady. Oboje ruszyli w stronę otwartego grobu. Dziewczynka przełknęła ślinę. Przypomniała sobie okropny sen o cmentarzu, w którym szkielety wyłaziły z grobów. A co, jeśli w tym grobie leży trup pokryty pleśnią, o wyżartych oczach, paskudnie uśmiechnięty? A co, jeśli dwoje kościstych ramion wystrzeli z ziemi i schwyci ją? Bzdura, powiedziała sobie. Groby są głębokie, a ta dziura została dopiero zaczęta, bo sterta ziemi obok jest niska. Poza tym... Mocna dłoń zacisnęła się na jej ramieniu. - Aha! - zawołał skrzekliwy głos. - Więc miałem rację. Jakieś małe ptaszki mnie szpiegowały. A teraz są tu oba. Odwrócić się! Gardło Rity było ściśnięte, a szczęka sprawiała wrażenie przymarzniętej. Nie mogła krzyczeć, ale jej serce 131 dziko waliło. Rozkazujący ton nieprzyjemnego głosu zmusił ją, aby się odwróciła. Heinrich poszedł w jej ślady. Przed nimi stał stary Stolzfuss, triumfalnie uśmiechnięty. - Zaoszczędziliście mi mnóstwo pracy - oznajmił. - Wykopywanie trupa to nie byle co, kiedy ziemia jest zamarznięta. Ale świeże składniki są zawsze lepsze. Pójdziecie za mną! Rita próbowała rzucić się do ucieczki, ale nogi miała jak z ołowiu. Nagle usłyszała, że koń rusza galopem. Stolzfuss zaklął głośno. - Ależ ze mnie głupiec! Powinienem był rzucić zaklęcie również na to zwierzę, nie tylko na was dwoje. Nieważne. Nikt nie będzie wiedział, gdzie was szukać, i nigdy was nie znajdą. - Dostrzegłszy podrygiwanie Rity, zaśmiał się paskudnie. - Nie męcz się. Rzuciłem potężny czar na moich małych szpiegów. Tym razem jego działanie nie ogranicza się do zamknięcia wam ust! Możecie się poruszać tylko wtedy, kiedy wam każę, pod warunkiem, że nie koncentruję się na innych czarach. Teraz oboje wejdziecie do wozu i będziecie tam cicho leżeć, a ja zawiozę was w miejsce bardziej odpowiednie dla moich celów. I tak właśnie zrobili. Rita miała wrażenie, jakby zimne, niewidzialne dłonie poruszały jej rękami i nogami. Po chwili razem z Heinrichem leżeli obok siebie na wozie, plecy pana Stolzfussa wznosiły się nad nimi, a lodowate płatki śniegu kłuły ich czoła i policzki. Rita miała wrażenie, że wóz toczy się naprzód przez całą wieczność. To było tak, jak w niektórych sennych koszmarach - rozpaczliwie chciała się poruszyć, ale nie mogła. Wiedziała, że wydarzy się coś strasznego i miała nadzieję, że koń odnajdzie drogę do domu, a pani Zim-mermann w jakiś sposób domyśli się, dokąd ich zabrano. Wreszcie wóz zatrzymał się ze skrzypieniem kół i raz jeszcze niewidoczne dłonie zmusiły ich mięśnie, aby się poruszały. Rita, Heinrich i Stolzfuss weszli do domu czarnoksiężnika, przeszli przez długi, ponury korytarz i wkroczyli do pokoju pełnego magicznych symboli. Czarna świeca płonęła na czarnym stole ustawionym pośrodku pokoju. Na stole leżał też czarny miecz i stała kadzielnica z brązu, ta sama, którą Rita widziała wcześniej. Były też dwa lustra - jedno z nich takie samo jak to, które nadal wisiało w stodole Weissów. Heinrich i Rita stanęli jak pomniki, a Stolzfuss zostawił ich samych i gdzieś poszedł. Po kilku chwilach wrócił z krzesłem i zwojem sznura. - Siadaj, chłoptasiu - powiedział. Heinrich sztywno usiadł na krześle, a Stolzfuss skrępował mu ręce i nogi sznurem tak, że chłopiec prawie nie mógł się ruszać. - Będę musiał zerwać ten czar podczas przygotowań do tego najważniejszego - wyjaśnił. - A nie chcę, żebyście mi przeszkadzali w wielkim magicznym dziele. Wyciągnął z kieszeni duży zegarek, kształtem nieco przypominający rzepę i spojrzał na niego. - Mamy jeszcze trochę czasu - stwierdził. - Magiczne prace trzeba wykonywać, jak należy, bo inaczej nic 133 się nie uda. A to akurat zaklęcie działa tylko wtedy, gdy zostanie zakończone dokładnie w chwili, gdy zegar wybije dwunastą. przez chwilę patrzył na nich oboje, a jego uśmiech wyrażał szaleńczy triumf. Potem oznajmił: - Chyba potrzymam was jeszcze trochę pod tym zaklęciem. Obojgu wam winien jestem zemstę. Ty, chłopaczku, należysz do rodziny, której nienawidzę. Zaś przez Jwój spryt, dziewczynko, straciłem magiczną księgę, której nie da się niczym zastąpić. Powinna była wciągnąć cię w pułapkę i zniszczyć, ty jednak znałaś sztuczkę polegającą na czytaniu do tyłu, więc to ty ją zniszczyłaś. No co, szpiedzy, chcecie może wiedzieć, co robię? Powiem wam, bo nie będziecie mogli wykorzystać tej wiedzy! - Na pewno wiecie, że na farmie Weissów jest zakopany wielki skarb. Ten skarb należy do mnie! Dawno temu, podczas wojny o niepodległość, mój ojciec był heskim najemnikiem służącym u Brytyjczyków. Jego oddział miał za zadanie odzyskać złoto zdrajców z miasta Donniker. Trzej mężczyźni ukradli je oddziałowi mego Ojca zaś jednym z tych złodziei był Heinrich Weiss, twój dziadek, młody złoczyńco. Stary Weiss zdołał ukryć skarb, ale został schwytany. Tak więc mój ojciec złapał złodzieja, który okradł koronę brytyjską. Ale czy otrzymał za to nagrodę? Bynajmniej! Kiedy skończyła się wojna, znalazł się w więzieniu! Tam ciągle rozmyślał o pieniądzach, które ukrył Heinrich Weiss, o złocie, które powinno należeć do niego. Po wyjściu na wolność dowiedział się, że jego wróg 134 zmarł, podążył jednak śladami jego rodziny do tej doliny. A ponieważ właśnie tutaj schwytał złodzieja, wiedział, że złoto musi być niedaleko. Przywiózł więc z Niemiec moją matkę i mnie, kupiliśmy tę farmę i obserwowaliśmy Weissów w nadziei, że doprowadzą nas do skarbu. Rita zaczęła się wiercić - mogła już poruszać palcami u nóg i rąk. Stary Stolzfuss był całkowicie zaprzątnięty tą zwariowaną historią o skarbie i zemście. Dziewczynka pomyślała, że czarnoksiężnik musi mieć nierówno pod sufitem. Ukryte złoto można było uznać za własność mieszkańców miasta Donniker albo amerykańskiej armii, ale jak by na to nie patrzeć, nie należało do jego ojca. Jednakże Stolzfuss najwyraźniej wierzył w to, co mówił, i tak się zapamiętał w złości i chciwości, że nie koncentrował się już na zaklęciu, które ich unieruchamiało. Rita miała nadzieję, że czar przestanie działać, a wtedy będzie mogła zrobić... no, coś. Może wybije zamknięte okno i ucieknie. A może stłucze lustro, lub schwyci czarny miecz, który leży na stole. Zirytowany Stolzfuss chodził tymczasem w tę i z powrotem na swoich pałąkowatych nogach. Jego szorstki, piskliwy głos przybrał na sile: - Zawsze nienawidziłem tej zabitej dechami dziury. Powinienem być bogaczem! Ale przeklęci Weissowie nie pozwolili mojej rodzinie odzyskać skarbu. Ojciec nigdy się nie dowiedział, gdzie zostało ukryte złoto. Jednak po jego śmierci poznałem inne sposoby na odkrywanie takich tajemnic. Wskazał palcem stół. - Zacząłem studiować czarną magię. Znalazłem starą kobietę, która pokazała mi, jak zacząć, a potem wziąłem się za książki, o których ona nigdy nawet nie słyszała! Musiałem sprzedać większą część tej nędznej ziemi, aby zdobyć pieniądze na wykonanie tych dwóch luster. Lata zajęło mi nauczenie się, jak przywoływać i kontrolować demona ziemi Aziela. Bo ja jestem łebski, moi mali szpiedzy. Potrzeba sprytu, aby poradzić sobie z demonem. Rita doszła do wniosku, że już może chodzić. Nie miała jednak odwagi spróbować -jeszcze nie teraz, Stolzfuss był zbyt blisko. Gdyby tylko znów zaczął się przechadzać, pomyślała... Stolzfuss podniósł księgę w czarnej okładce i gładził ją z czułością. - Teraz więc mam po swojej stronie Aziela, magię i moje cudowne lustra. Heinrich wybuchnął: - Dlaczego więc nie wykorzystał pan tych głupich luster i nie zostawił nas w spokoju? Stolzfuss wzdrygnął się. - Aha - powiedział. - Byłem nieuważny, czy nie tak? Muszę wzmocnić zaklęcie - położył książkę i zaczął machać w powietrzu kościstymi palcami, mrucząc jakieś słowa. Rita poczuła, że jej kolana znów sztywnieją. Niech szlag trafi tego Heinricha! Musiał się odezwać właśnie teraz, kiedy przygotowywała się do ucieczki. Po chwili Stolzfuss stwierdził: - Teraz już będziesz cicho, co? Ależ świdrujesz mnie wzrokiem! Pewnie mnie znienawidzisz za to, co zamierzam zrobić, ale co mi tam. Przez twojego dziadka i ojca 136 moja rodzina straciła szansę na bogactwo i szacunek ludzi, więc pogardzam tobą. - Głupi chłopcze, zapytałeś, dlaczego nie użyłem luster. Ależ użyłem! Wasza farma jest jednak duża. Chodzę po niej od trzech lat przy każdej pełni, ale w ciągu jednej nocy mogę obejść tylko niewielki obszar. Nie znalazłem skarbu i zawsze musiałem uciekać jak złodziej, kiedy tylko zaszczekał pies, albo ktoś wyszedł z lampą. Ale jeśli wasza rodzina się wyprowadzi, będę miał dość czasu - Stolzfuss roześmiał się. - Łatwo jest przekonać ludzi, że to zły czarnoksiężnik spalił szkołę i zmienia pogodę - szczególnie, jeśli to prawda! Ci głupcy, którzy zwrócili się przeciwko staremu Drexelowi nigdy nawet nie podejrzewali, że to ja jestem tym magiem, a nie wasz zniedołężniały krewny! Stolzfuss znów zerknął na zegarek. - Mogliście mnie zostawić w spokoju, ale nie, musieliście przyjść na przeszpiegi. Wasza rodzina mogła się wyprowadzić dawno temu, ale wy ani myśleliście się ruszać! Wasza strata! Widzicie, zapożyczyłem się pod zastaw domu i ziemi, a pierwszego kwietnia muszę spłacić dług, inaczej stracę to, co mi jeszcze zostało z tej nędznej farmy. Nie mam już czasu, a więc wy również! Czarodziej zniżył głos i przez chwilę wydawał się równie przestraszony, co Rita: - Znam niebezpieczne zaklęcie, którym można zmusić Aziela, aby zdradził miejsce ukrycia skarbu. Użyję dużego lustra, aby stworzyć wrota do wymiaru, który zamieszkuje demon, i wówczas go zapytam. Obnażył nierówne, poplamione zęby w wilczym uśmiechu. 137 - Za takie informacje Aziel domaga się ofiary - ludzkiej krwi i serca. Właśnie wykopywałem dla niego trupa - a tu nagle pojawiacie się wy! Pierwsze serce będzie twoje, dziewczynko. Drugiego dostarczy chłopiec. Jestem pewien, że Aziel ucieszy się z dodatkowej ofiary. Teraz muszę się przygotować. Czary zaczną, się przed północą. Okropny starzec uniósł zegarek, aby Heinrich i Rita mogli zobaczyć jego tarczę. - Zostały wam niecałe trzy godziny życia! magiczny krąg czasie zajrzała iejdechwPIers.ach N p. ^ S>. 2 I 6 3 aassaM - Ja - odparła Hilda. - Mały powóz nie został jeszcze załadowany naszym bagażem. Ale papa zabrał konie, a muł jest zbyt uparty, aby pracować po zmroku! Wyszły ze stajni, a na podwórzu natychmiast natknęły się na Niklausa. Kasztanek uciekł z zimnego cmentarza i wrócił prosto do domu. Dziękując losowi za to, że w.młodości miała do czynienia z końmi, pani Zimmermann szybko zaprzęgła go do powozu. Włożyła do środka lustro i wdrapała się na siedzenie. Hilda podążyła za nią. - Może być niebezpiecznie - ostrzegła pani Zimmermann. - To była prawdziwa czarna magia, albo żadna ze mnie czarownica! - Nieważne - odparła Hilda. - Heinrich jest moim bratem, a Rita przyjaciółką. Musimy im pomóc. Zgodnie ze wskazówkami dziewczynki, pani Zimmermann poprowadziła konia po ciemnej drodze. Zmęczony Niklaus nie był zachwycony, że musi ciągnąć wózek w zimną noc, więc posuwały się naprzód powoli. Było już po jedenastej, kiedy wjechały na wzgórze wznoszące się nad farmą Stolzfussa. Tymczasem wiatr i śnieżyca przybrały na sile. Pani Zimmermann była pewna, że szykuje się prawdziwa burza śnieżna. - To tam - powiedziała Hilda. - Widzi pani światła? Rzeczywiście, w mroku widniał blady czerwonawy kwadrat - światło lampy lub świecy w oknie domu Stolzfussa. Pani Zimmermann sprowadziła konia z drogi i przywiązała go do drzewka. - Musimy iść bardzo ostrożnie i po cichu - wyjaśniła, kiedy razem z Hildą schodziły w dół. W ciemności ostrożnie posuwały się naprzód. Co i raz ponuro pohukiwała sowa; w oddali rozległo się melancholijne wycie psa. Zimny wiatr zawodził złowieszczo wśród nagich gałęzi drzew, a śnieg wciąż padał na lodowaty całun, który już pokrywał pola. Pani Zimmermann trzęsła się nie tylko z zimna. Zimnoniebieski połysk na śniegu przypominał jej błyski światła, które zobaczyła na chwilę przedtem, jak czerwone oczy próbowały pozbawić ją pamięci. Dostrzegła, że w lustrze, które niosła ze sobą, również migocze słaba niebieska poświata. Na wszelki wypadek odwróciła więc jego taflę od siebie i Hildy. Po cichutku podeszły do domu i okrążyły go. Jedno z okien było zasłonięte roletą, ale nieco światła wydostawało się z boku przez szparę, gdyż roleta nie była dość szeroka, aby zakryć całe okno. Pani Zimmermann podkradła się i zajrzała do środka. To, co zobaczyła, zmroziło jej krew w żyłach. Wszystko wyglądało tak samo, jak scena, którą widziała w lustrze. Rita leżała na stole. Heinrich, skrępowany i zakneblowany, zmagał się ze sznurem, którym przywiązano go do krzesła. Stolzfuss stał z podniesionymi rękoma i intonował jakieś zaklęcia, zwrócony w stronę czegoś, co znajdowało się po lewej stronie, na wysokości oczu. Pani Zimmermann nie mogła zobaczyć, co to takiego, domyśliła się jednak, że czarnoksiężnik zawiesił swoje lustro na ścianie i używa go, aby otworzyć wrota między światem ludzi i okropnym królestwem demonów. Na studiach dowiedziała się, że ceremonie czarnej magii najlepiej odprawiać o północy. A była już prawie dwunasta! - Chodź - wyszeptała do Hildy i obie zakradły się na tyły domu. Pani Zimmermann ujęła klamkę, ale drzwi były zamknięte. - Wyjmij swój kryształ - powiedziała dziewczynce. .- Chcę, abyś rzuciła pewne zaklęcie. Roztrzęsiona Hilda wyjęła kryształową kulę, która nadal jarzyła się przyjaznym, ciepłym blaskiem w ślicznym różowym kolorze. - Co mam robić? Pani Zimmermann zawahała się na moment. Potem, rzuciwszy Hildzie dziwne spojrzenie, powiedziała: - To chyba pierwsze zaklęcie, jakie poznałam. Nauczyła mnie go pewna staruszka, babcia Wetherbee. Takich zaklęć używają dobre czarownice, aby zniweczyć zaklęcia wiążące rzucane przez czarnoksiężników - takie jak to, które zamyka te drzwi. Powtarzaj za mną - i zaczęła szeptać Hildzie słowa zaklęcia, które w jej ustach nie miały żadnej mocy. Dziewczynka powtarzała je drżącym głosem. Po ostatnim słowie kryształ zajaśniał mocniej; pojedynczy cienki promień wystrzelił z niego i dotknął klamki. Kiedy pani Zimmermann znowu ją nacisnęła, drzwi otworzyły się bezszelestnie. Schylając się, pani Zimmermann wyszeptała Hildzie do ucha: - Spróbuję nabrać tego starca. Ty tymczasem rozwiąż Heinricha. Potem, niezależnie od tego, co się stanie ze mną, biegnijcie do powozu i uciekajcie do domu tak szybko, jak się da. Nie czekajcie! Poszły dalej korytarzem, aż dotarły do drzwi, za którymi migotał niebieski blask. Drzwi stały otworem, stary 144 Stolzfuss był bowiem przekonany, że nikt nie ma pojęcia, co on szykuje. Właśnie kiedy zbliżały się, gdzieś w domu rozległ się okropny, złowróżbny dźwięk - bicie zegara. Nadeszła dwunasta, godzina czarów! Pani Zimmermann wkroczyła do pokoju i aż jęknęła. Usłyszała też, jak Hilda wstrzymuje krzyk. Stolzfuss stał zwrócony do nich plecami. Przed nim na stole leżała Rita, a obok jej prawej nogi w blat wbity był wielki nóż. Na ścianie wisiało lustro, takie samo jak to, które niosła pani Zimmermann. W lustrze zaś narastała jakaś okropna obecność. Pani Zimmermann nie patrzyła wprost na lustro, wyczuwała jednak bijący od niego straszliwy głód, zło i nieubłaganą nienawiść. Nikt nie musiał jej wyjaśniać, że to demon. Ciemny kształt emanował złowrogą mocą, a dookoła latały niebieskie błyski, niczym pioruny w burzliwą letnią noc. Zegar zadzwonił już sześć razy. Stolzfuss nawet nie zauważył, że dwie osoby wślizgnęły się do pokoju. Cienkim, okropnym, skrzekliwym głosem wołał: - Azielu! Wielki Azielu! Ofiarowuję ci napój i pożywienie w zamian za odpowiedź na me pokorne zapytanie. Odpowiedz mi, a wypijesz wino, które cię raduje, i spożyjesz ciało, które cię wzmacnia. Gdzie jest skarb, którego szukam? Reakcja nastąpiła natychmiast. Pani Zimmermann zatoczyła się. Hilda przekradła się już na prawo i zdzierała sznury, którymi spętany był Heinrich, ale starsza pani, stojąca za Stolzfussem, znajdowała się na drodze „odpowiedzi" demona. Nie została ona wypowiedziana na głos, w języku, który mogło usłyszeć ludzkie ucho, ale wypłynęła wielką czarną falą wrażenia. Pani Zimm- mermann nie zrozumiała jego sensu, usłyszała jednak, jak Stolzfuss wydaje okrzyk triumfu i radości. Rozległo się ostatnie uderzenie zegara. Straszne czerwone ślepia, jarzące się jak węgle, patrzyły ze zwierciadła na ścianie, głodne, rozkazujące, pełne odwiecznego zła. Pani Zimmermann bez zastanowienia uniosła lustro, które nadal miała ze sobą, próbując się nim osłonić przed tym piekielnym spojrzeniem. Kiedy poczuła, jak moc demona słabnie, wyjrzała ostrożnie zza ramy. Przypadkiem uniosła lustro tak, że znalazło się ono dokładnie naprzeciwko tego, które Stolzfuss zawiesił na ścianie, i oba odbiły się w sobie nawzajem po wielokroć. Niezliczona liczba okrutnych czerwonych oczu, odbicie w odbiciu, jedno za drugim... Ciemna moc wylewająca się ze zwierciadła czarnoksiężnika została uchwycona i odesłana przez to, które trzymała pani Zimmermann. Pomiędzy lustrami znajdował się sam Stolzfuss, który już uniósł nóż, by ugodzić nim Ritę. Starzec krzyczał coś wysokim głosem podobnym do kwilenia jastrzębia. Nóż zaczął opadać w dół... Bang! Zataczający koła miecz trafił w ramię czarnoksiężnika i nóż poleciał w powietrze. To uwolniony z więzów Heinrich pochwycił miecz i rzucił nim w starego. Chłopiec wrzasnął: - Uciekaj, Rito, uciekaj! - Nie! - Stolzfuss schwycił ją za ramię, ale dziewczynka już odzyskała zdolność ruchu. Stoczyła się ze stołu i odskoczyła w bok. Mroczny, bezdźwięczny śmiech zdawał się wysysać z pokoju całe światło. Lustro, które trzymała pani Zimmermann wyrywało jej się z rąk. Czuła się tak, jakby trzymała potężny magnes przyciągany przez drugi, równie mocny. Czarownica nie wiedziała jednak, czy powinna je trzymać, czy też puścić. Po raz pierwszy Stolzfuss zdał sobie sprawę, że w pokoju znajdują się jacyś intruzi. Szybko odwrócił się od swego lustra, osłaniając oczy - ale natychmiast został schwytany przez nienawistne czerwone spojrzenie szyderczo uśmiechniętego demona odbijającego się w lustrze pani Zimmermann. Chciał uciekać, ale ta sama straszliwa moc, którą przedtem wykorzystywał do unieruchamiania Rity i Hein-richa teraz spętała jego. Wrzasnął: - Nie! Nie! Nie porywaj mnie! Weź ich, nakazuję ci! Znów zahuczał mroczny, bezgłośny śmiech. Pani Zimmermann zamrugała oczami. Stolzfuss się rozpływał! Coś go rozciągało w dwóch kierunkach naraz, a jego ciało stawało się mgliste niby czarny dym. Zawodząc, próbował zakryć oczy. Za późno. Po chwili jego ciało było już tylko pasmem czarnego dymu łączącym oba lustra. W końcu potęga magii stała się zbyt wielka i pani Zimmermann nie mogła się jej dłużej opierać. Zaczarowane lustro wyrwało się z jej rąk, przeleciało przez pokój i uderzyło w to wiszące na ścianie. Nastąpiła bezgłośna eksplozja złowieszczych niebieskich błysków... A potem oba lustra zniknęły bez śladu. Nigdzie nie było też Stolzfussa. Pani Zimmermann pomyślała z drżeniem, że demon Aziel na pewno dobrze się tej nocy pożywił. i 146 147 Rozdział 12 Myślałam, że teraz wrócimy w domu - poskarżyła się Rita. Minął tydzień. Tej samej nocy, kiedy zginął stary Stolz-fuss, Rita, pani Zimmermann, Hilda i Heinrich pośród szalejącej śnieżycy dotarli na farmę Weissów. Potem opowiedzieli wszystkim o tym, co próbował zrobić zły czarnoksiężnik. Pierwszego kwietnia drogi wiodące na farmę były praktycznie nieprzejezdne, ale po południu śnieżyca zaczęła cichnąć. Następnego dnia pan Weiss z kilkoma sąsiadami pojechał na farmę Stolzfussa. To, co znaleźli wystarczyło, aby przekonać wszystkich, że to on, a nie dziadek Drexel, swymi czarami prześladował mieszkańców wioski. Były tam książki o czarnej magii i różne inne magiczne przedmioty: czarne świece, ludzkie kości i woskowe figurki. Jedna z nich przypominała dziadka Drexela. Wszystkie przyniesiono starszemu panu, który 148 odprawił rytuał oczyszczający. Następnego dnia wstał z łóżka i wydawał się o wiele zdrowszy niż kiedykolwiek przedtem. Rodzina dowiedziała się później, że trzy inne osoby, które ostatnio chorowały, ozdrawiały w cudowny sposób tego samego dnia. Co do Stolzfussa, nie zostało po nim ani śladu. Niektórzy myśleli, że uciekł, kiedy jego niegodziwe czyny zostały odkryte. Inni domyślali się prawdy: porwały go ciemne siły. Cztery osoby, które naprawdę wiedziały, co się stało - Rita, pani Zimmermann, Hilda i Heinrich - ustaliły, że lepiej będzie nigdy nikomu nie opowiadać tej fantastycznej historii. Niektórzy mogli w nią uwierzyć, ale inni doszliby do wniosku, że czwórka przyjaciół postradała zmysły. Niezależnie jednak od tego, co kto myślał o zniknięciu pana Stolzfussa, wszyscy czuli, że jego nieobecność wyszła społeczności na dobre. Pogoda też się poprawiła w ten pierwszy tydzień kwietnia. Słońce przygrzewało mocniej, a śnieg zaczął topnieć na dobre. Najwyraźniej wreszcie nadeszła wiosenna odwilż. Pod koniec tygodnia delegacja farmerów wraz z żonami przybyła do rodziny Weissów z prezentami i płaczliwymi przeprosinami, które najwyraźniej sprawiły pani Weiss przyjemność tak wielką, jakiej nie zaznała już od dłuższego czasu. Rodzina nie musiała się wyprowadzać i życie dziadka Drexela zostało ocalone. A jednak pani Zimmermann i Rita nie otrzymały żadnego sygnału, że mogą wracać do swoich czasów. - Na pewno mamy tu jeszcze coś do załatwienia -stwierdziła pani Zimmermann. - Duch babci Wether- 149 bee chce, abyśmy zrobiły coś jeszcze. Ale nie mam pojęcia, co. Obie podróżniczki siedziały przy kuchennym stole, pijąc gorącą, parującą herbatę. Rita była zmęczona i wy-mizerowana. - Jak wrócę, mama mnie zabije, jestem pewna -jęknęła. - Nie ma mnie od miesięcy! Nigdy już mi nie zaufa i nie pozwoli pani odwiedzać - sięgnęła do kieszeni dżinsów i wyciągnęła pomięty papier. - A co do niezałatwio-nych spraw, może chodzi o ten głupi skarb? Pani Zimmermann wzięła kartkę i rozłożyła ją. Rita opowiedziała jej o wierszu fraktur i czarownica obejrzała oryginał, ale nie domyśliła się jego znaczenia. - To możliwe - odparła i zmarszczyła nos. - To nie jest dobry wiersz, prawda? - Jest do kitu - odparła Rita. - Ta „domowa ziemia"! I jeszcze takie głupoty: „li tylko ona..." Na dodatek zapisał „li" tak, jakby to była rzymska cyfra pięćdziesiąt jeden. Ten pan Weiss... - nagle przerwała i chwyciła kartkę. - O rany! O to właśnie chodzi! Odskoczyła od stołu i pobiegła przez pokoje, krzykiem przywołując Heinricha i Hildę. Za chwilę zjawili się oboje, razem z panem i panią Weiss, i dziadkiem Drexelem. - Co się stało? - zapytała pani Weiss. - Wrzaski, krzyki, śmiechy - myślałby kto, że jakiś młody człowiek poprosił papę o twoją rękę... Rita rzuciła kartkę z wierszem na stół. - Rozwiązałam zagadkę!.- zawołała. - Patrzcie, to wcale nie jest szyfr - trzeba tylko odpowiednio czytać 150 wiersz! Przeczytajcie pierwszy wyraz z każdej linijki, od góry do dołu! Pierwszy wyraz znajdzie skarb! W kieszeni dżinsów miała krótki ołówek. Wyciągnęła go i podkreśliła pierwsze słowo w każdej linijce, o tak: Do Synów Wolności, by mogli odnaleźć jej bogactwa Idź śmiele naprzód, dziecię wolności, Li tylko ona niech w twem sercu gości. Kroków wrażych huk rozbrzmiewa wszędy, Na nic jednak najeźdźców zapędy! Północ, południe swych synów wysiały, Od żon odeszli i od dziecin małych. Domowej ziemi bronie i rodziny swoji; Skały mniej twarde niż serca Angoli. Patrz, przecie - oto nasze są zwycięstwa! Gdzie racja jest, tam nie brak i męstwa, Wielkie serca wśród naszych mężów biją, Drzewc i rzeka oręż nasz ukryją. I kiedy sygnał do boju popłynie Góra i wzgórze, i ten bór w dolinie, Na dźwięk ten chórem zahuczą jak dzwon Jednej pieśni - naszej - zabrzmi ton. Linii bojowych kiedy ujrzysz szyki Kop nihy liszka, co chce minąć wnyki. Tam zaś, gdzie serca sprawiedliwe, czeka Skarb cnej wolności na wolnego człeka. Wmsz-kn-uczynił-Heinrich Weiss, MDCCLXXVIII Pierwszy-znajdzie-skarb. 151 Heinrich Weiss zamrugał oczami i powoli odczytał: - Idź pięćdziesiąt jeden kroków na północ od Domowej Skaty, patrz gdzie wielkie drzewo i góra na jednej linii, kop -tam skarb. Coś podobnego! - Papo - odezwała się jego żona. - „Wielkie drzewo" to na pewno ten stary dąb, którego twoja matka nigdy nie pozwoliła ściąć! - Przyniosę łopaty - oznajmił pan Weiss. Wskazówki nadal nie były zbyt jasne, ale po całym dniu kopania Hermann Weiss wykrzyknął wreszcie podniecony. Z dziury, którą wykopał razem z synami wyciągnął drewniany kufer okuty mosiądzem, który zziele-niał ze starości. Oderwali zardzewiały zamek. Kiedy otworzyli kufer, w środku zabłysły setki złotych monet. - Teraz jesteśmy tak bogaci - oznajmił rozradowany, ciężko dyszący Heinrich - że nikt już nigdy nie każe nam się wyprowadzać! Rita i pani Zimmermann stały i patrzyły na ich wysiłki, a potem wróciły z poszukiwaczami skarbów do domu. Mężczyźni zataczali się pod ciężarem złota. Później cała rodzina stłoczyła się wokół kuchennego stołu, gdzie pan Weiss z podnieceniem zaczął liczyć monety i ustawiać je w kupki. Ale pani Zimmermann i Rita zatrzymały się w drzwiach, ogarnięte tęsknotą i smutkiem. - Chodźcie - wyszeptał miły głos. - Chcę wam coś pokazać. 152 Był to dziadek Drexel, który odzyskał dawne siły. Staruszek poprowadził je na górę do swojego pokoju. Zamknął drzwi i poprosił, aby usiadły. - Jak wiecie, sąsiedzi zniszczyli magiczne przedmioty, które znaleźli w domu pana Stolzfussa - powiedział. - Wszystkie z wyjątkiem woskowych figurek... i tego. Co mówiąc, sięgnął do szuflady i wyciągnął małe okrągłe lusterko, które wręczył pani Zimmermann. - Usunąłem złe zaklęcie, które na nie rzucono. Teraz to jest dobre lustro. I wydaje mi się, że pewna przyjaciółka ma pani coś do powiedzenia. Ja zaczekam na zewnątrz - wstał i szurając, wyszedł z pokoju. Rita patrzyła pani Zimmermann przez ramię. Okrągłe lustro, o wiele mniejsze niż to kwadratowe, jarzyło się na różowo. Powoli blask stawał się coraz intensywniejszy i nagle pojawiła się piękna twarz starej kobiety. Włosy miała śnieżnobiałe, a twarz pobrużdżoną zmarszczkami, lecz jej ciemne oczy były jasne i żywe. Rita wyczuła raczej niż usłyszała jej słowa: - Dziękuję ci, moja Florciu. Naprawiłaś wielką niesprawiedliwość. Teraz możesz wrócić do swoich czasów i zapewne znajdziesz to, czego szukałaś. Po raz ostatni więc, droga Florciu, żegnaj! - Zaczekaj! - zawołała pani Zimmermann. Lustro jednak ściemniało, a w chwilę później pękło. Biegła przez nie teraz zygzakowata rysa. Pani Zimmermann westchnęła. - A lustro pękło od brzegu do brzegu - powiedziała, cytując poemat Tennysona. Potem wstała energicznie. - 153 Bessie czeka na nas - wyjaśniła Ricie. - Nie mamy czasu do stracenia! Nie poszły nawet do kuchni, aby się pożegnać z podekscytowaną rodziną Weissów. Odprowadzał je tylko dziadek Drexel. Ricie zbierało się na płacz. - Chciałam powiedzieć Hildzie, jak bardzo ją lubię - wyjaśniła. -1 nigdy tak naprawdę nie podziękowałam Heinrichowi. Gdyby nie ten celny rzut mieczem, nie byłoby mnie tutaj! - Oni wiedzą, co czujesz - powiedział ciepło dziadek Drexel. - A teraz musicie się śpieszyć. Takie czary nie zdarzają się codziennie! Wracajcie więc do domu i pamiętajcie - musicie wierzyć, mocno, całym sercem, jeśli chcecie się tam dostać! I pomachał im na pożegnanie. Pogoda była już wiosenna, podróżniczki nie zmarzły więc podczas długiego spaceru na Wzgórze Fullera. Wspinały się po stromej drodze, aż znalazły znajomy zagajnik rododendronów, a potem wsiadły do Bessie. - Wątpię, czy ona w ogóle ruszy po tych wszystkich miesiącach - mamrotała pani Zimmermann. Samochód wyglądał okropnie, pokryty brudem, liśćmi i ptasimi odchodami. W środku było zimno, bo krzaki zasłaniały wóz przed ciepłem słońca, a woń, która się w nim unosiła, przywodziła na myśl osamotnienie. - No dobrze - powiedziała pani Zimmermann. -A teraz naprzód. Lub nie. Silnik zapalił jednak już przy pierwszej próbie. Kiedy się rozgrzewał, z radia dobiegły trzaski. Pani Zimmermann uśmiechnęła się. 154 - Pierwszy krok za nami. Teraz musimy się stąd wydostać. Ostrożnie wycofała plymoutha i po kilku minutach manewrowania udało jej się zawrócić. Powoli pojechały w górę. Wkrótce dostrzegły już miejsce, gdzie górska droga skręcała w lewo, oddalając się od granitowej ściany. - Co nam powiedział pan Drexel? - zapytała pani Zimmermann. - Że musimy wierzyć całym sercem? No cóż, tutaj właśnie znajdował się tunel, więc uważam, że powinnyśmy ruszyć na tę ścianę. Zgoda? Rita przełknęła ślinę. - Jasne - odpowiedziała. - No to jazda! - pani Zimmermann nie żartowała. Nacisnęła gaz do dechy i Bessie skoczyła naprzód. Skalna ściana zdawała się pędzić na nie z rykiem, coraz szybciej i szybciej. Rita chwyciła poręcz fotela i ściskała ją mocno. Wierzę, wierzę, powtarzała w duchu. Chciała zamknąć oczy, ale gdyby to zrobiła... Skały były tuż przed nimi! Szszszszt! Rozległ się ten śmieszny dźwięk, który słychać zawsze, kiedy samochód wjeżdża do tunelu, i na moment zrobiło się zupełnie ciemno. Potem w górze zabłysły świetlówki i półkole gorącego letniego słońca rozjarzyło się przed nimi. Po chwili wypadły na otwartą przestrzeń. W radio podniecony spiker wołał: - Zawodnik Soxów wybija za barierkę! Co za mecz! W wielkim stylu obiega wszystkie mety i Red Sox wygrywają osiem do czterech po szesnastu zmianach! - Wróciłyśmy! - zapiszczała Rita. - Naprawdę, naprawdę wróciłyśmy! 155 Pani Zimmermann sprowadziła Bessie na pobocze, bo ręce jej się trzęsły. - Rzeczywiście - powiedziała. - A to jest ten sam mecz, którego słuchałyśmy wiele tygodni temu. W naszych czasach nie minął nawet jeden dzień. Och, dzięki, babciu Wetherbee! Teraz musiały zaplanować, co będą robić w najbliższych dniach. Rita chciała wracać prosto do Nowego Zebede-usza. Czuła się tak, jakby od wielu tygodni nie była w domu. Jednakże pani Zimmermann zwróciła jej uwagę, że w swojej rzeczywistości nie straciły nawet jednego dnia. W końcu dziewczynka niechętnie zgodziła się, żeby kontynuowały wycieczkę, zupełnie jakby nic się nie wydarzyło. Zawróciły więc i po chwili wahania znów wjechały do tunelu. Tym razem po drugiej stronie nadal biegła nowoczesna autostrada. Znalazły miejsce, w którym stal dom Weissów, ponieważ Domowa Skała nadal wznosiła się na lewo od drogi. Farma jednak była teraz wioską 0 nazwie Weissburg. Udały się tam i stwierdziły, że to urocze miejsce. Zjadły posiłek w kafeterii Harry'ego 1 Betty Weissów, gdzie pani Zimmermann wdała się w pogawędkę z właścicielami. Harry Weiss był niewątpliwie krewnym Hermanna; miał tę samą szeroką czerwoną twarz i niebieskie oczy. Powiedział im, że jego rodzina mieszka tu od wieków i wyjaśnił, gdzie znajduje się rodzinny cmentarz. Po krótkich poszukiwaniach pani Zimmermann i Rita znalazły stary cmentarzyk i zatrzymały się przy grobie z eleganckim marmurowym nagrobkiem, na którym widniały słowa: „Wilhelm Peter Dre xel, 1751-1844. Ukochany przybrany ojciec". 156 Rita posmutniała, ale pani Zimmermann stwierdziła: - Przeżył tyle lat, ile było mu przeznaczone. Jego życie nie zakończyło się przedwcześnie w 1828. Naprawdę zmieniłyśmy historię, to nie był sen ani halucynacja. Ona jednak również musiała poczuć smutek, bo nie szukały już żadnych innych grobów. Potem obie kontynuowały swoje wakacje wśród „pensylwańskich Holendrów". Spędziły kilka dni w Stonebridge, gdzie w sklepie ze starzyzną pani Zimmermann znalazła zepsutą lampę z brązu na trzech nóżkach w kształcie pazurów. - Pazury gryfa - oznajmiła. - Pazury gryfa albo nie znam się na talizmanach. No cóż, światła dawać nie będzie, ale gryf przynosi szczęście, więc zapłacę za nią piętnaście centów. Wakacje dały im obu wiele radości. Ciemne chmury strachu i rozpaczy rozproszyły się. Jednakże lekki smutek nadal ściskał serce Rity. Ostatniej nocy, którą spędzały w Pensylwanii, znów w motelu, pani Zimmermann zaproponowała, aby zagrały w szachy. Dziewczynka potrząsnęła głową i westchnęła. - No dobrze, młoda damo, mam już dość! - oznajmiła pani Zimmermann. - Tyle z ciebie pożytku, co z bólu zęba. Rito, co, na miłość boską, się z tobą dzieje? Z żałosnym wyrazem twarzy dziewczynka odparła: - Chodzi o to, że wszystko popsułam! A wydawało mi się, że jestem taka mądra. Kiedy poszłam na przeszpiegi, dałam się zaczarować staremu Stolzfussowi. Potem bawiłam się magią i o mało nie pożarł mnie demon. Później zrobiłam to raz jeszcze i mało brakowało, a oboje z Heinrichem zginęlibyśmy. Najwyraźniej nie 157 można mi pozwalać, żebym robiła coś sama. Ktoś powinien mnie zawsze pilnować. Pani Zimmermann parsknęła z irytacją. - Bzdura. A teraz słuchaj, bo nie będę powtarzać: robiłaś to wszystko dlatego, ponieważ chciałaś pomóc dziadkowi Drexelowi albo Weissom, albo mnie. No więc co z tego, że nie wyszło tak, jak zaplanowałaś? Starałaś się - to najważniejsze! A kiedy coś poszło nie tak, potrafiłaś stawić czoło trudnej sytuacji. Rita zamrugała oczami. - Ale powinnam była poprosić panią o radę i pomoc... Pani Zimmermann uniosła dłoń, dając jej znak, aby umilkła. - Rito, nie zawsze będę przy tobie, aby ci radzić i pomagać. Przychodzi czas, kiedy człowiek musi działać sam. Taki czas przyszedł dla ciebie podczas tej wycieczki - a ty okazałaś się bezinteresowna, zdecydowana i odważna. Rita znów zamrugała oczami. - Czy to znaczy, że od dzisiaj działam na własny rachunek? Pani Zimmermann wybuchnęła śmiechem. - Oczywiście, że nie, głuptasku. Pamiętasz, co mi powiedziałaś, bardzo dawno temu? Jestem pani przyjaciółką, na dobre i na złe... - ...do końca życia - dokończyła Rita, uśmiechając się i pociągając nosem. - Razem przetrwamy złe czasy i przywitamy dobre. - Ano właśnie - powiedziała pani Zimmermann z uśmiechem. -1 tak samo jest teraz - wyciągnęła rękę. - Przypieczętujmy to uściskiem dłoni. 158 Rita uścisnęła dłoń swojej przyjaciółki, a potem już wszystko było dobrze. Następnego dnia przejechały przez Stonebridge i wjechały na wzgórze Fullera. Tuż przed wjazdem do tunelu Rita poprosiła panią Zimmermann, aby zjechała na pobocze. - Nie mam pojęcia, dlaczego chcesz się tu zatrzymać - narzekała czarownica. - To naprawdę mało prawdopodobne, żebyśmy wjechawszy w ten tunel, wypadły po drugiej stronie w roku 2095 czy coś w tym stylu. Rita wysiadła z samochodu. W ten gorący sierpniowy dzień ruch na drodze był niewielki. Ściana skalna wyglądała znajomo, a jednak inaczej, bo ostatnim razem dziewczynka była tutaj w księżycową zimową noc. Wreszcie znalazła to, czego szukała: bardzo niewyraźne, stare zadrapania na skale, długie linie poziome i pionowe. Tworzyły one znak +, zaś w środku plusa była poduszka zielonego mchu. - Niech mi pani da coś do kopania - poprosiła Rita. Czarownica dała jej śrubokręt. Choć minęło tyle lat, przedmiot, który Rita kiedyś tu schowała nadal leżał w swojej kryjówce w ziemi, której nasypała do naturalnej szczeliny w skale. Dziewczynka odsunęła się. - Dziadek Drexel powiedział, że to pani pierwsza powinna go dotknąć. Proszę sięgnąć do środka. Z pytającym spojrzeniem pani Zimmermann ostrożnie wsunęła rękę w szczelinę i wyciągnęła coś mniej więcej wielkości piłki golfowej. Kiedy chusteczką higieniczną oczyściła tajemniczy przedmiot z brudu, okazał się on kryształową kulą. - Rito, co to jest? - zapytała drżącym głosem. 159 - Coś, co dziadek Drexel przygotował specjalnie dla pani. Pani Zimmermann stała w milczeniu, trzymając w dłoniach kryształ. Jarzył się pięknym fioletowym blaskiem, mocnym i wyrazistym nawet w świetle letniego słońca. e - Rito - wymamrotała czarownica - nie wiem... nie wiem, jak ci dziękować... Po chwili pani Zimmermann i Rita ściskały się mocno , śmiały jak wariatki. Obok przejeżdżały samochody, ale żaden z nich się nie zatrzymał. I dobrze, był to bowiem bardzo osobisty, radosny moment, którym nasze przyjaciółki powinny cieszyć się tylko we dwie. Rozdział 13 W poniedziałkowy poranek, dwa tygodnie po powrocie z Pensylwanii, Pani Zimmermann i Rita stały na przystanku autobusowy"1 Przez apteką Heemsootha, aby spotkać się z Jonatanem i Luisem Barnaveltem. Ich przyjaciele przylecieli samolotem z Londynu do Nowego Jorku, a potem pociągiem udali sie do Toledo, gdzie przesiedli się na autobus, aby dojechać do Nowego Ze-bedeusza, gdzie nie docierały pociągi pasażerskie. Kiedy Luis wysiadł z autobusu, Rita uśmiechnęła się na jego widok. Był zirytowany, spocony i zmęczony -czyli dokładnie taki, jaki powinien być po powrocie z długiej wycieczki. Kiedy jednak ją zobaczył, odpowiedział uśmiechem. Za nim wyszedł nieco potargany Jonatan Barnavelt, w pomiętej niebieskiej koszuli i spodniach w kolorze khaki. Jego gęsta ruda br^da była nieco zwichrzona po 11 - Luis Barnavelt... 161 jednej stronie, tam, gdzie podczas snu opierał twarz 0 siedzenie. - Jak się masz, Suszona Śliweczko! - zahuczał, wyciągając z bagażnika autobusu dwie wielkie walizki. - 1 ty, Rito. Jak kulawa noga? - Znacznie lepiej - odparła dziewczynka. - Na tyle dobrze, że na pewno prześcignę Luisa! Chłopiec żartobliwie spiorunował ją wzrokiem. - Zobaczymy! Wszyscy wsiedli do Bessie i pani Zimmermann włączyła silnik. - Hej! - zaprotestował Jonatan, kiedy na światłach na ulicy Głównej skręciła w lewo. - Tędy nie dojedziemy do domu! - Oczywiście, że nie - odparła pani Zimmermann cierpko. Bessie z klekotem pokonała tory kolejowe i znaleźli się na ulicy Homera. - To droga do mojego domku nad jeziorem Lyon. Obu wam należy się mycie, kąpiel w jeziorze i dobry domowy posiłek, zanim wrócicie do zamczyska Barnaveltów. Nie martwcie się - Rita i ja urządziłyśmy w sobotę wielkie sprzątanie, więc wszystko jest czyste i gotowe na wasz przyjazd. Wstawiłyśmy nawet do szafki Cheerios i do lodówki mleko, więc będziecie mogli sami sobie „ugotować" śniadanie! - No cóż - stwierdził Jonatan. - Kąpiel i pływanie -to brzmi całkiem nieźle. Poza tym mamy wam wiele do opowiedzenia o naszych podróżach. Jednak podczas jazdy ani on, ani Luis nie wspomnieli słowem o swojej wycieczce. Rita ciągle zerkała na przyjaciela, który siedział obok niej na tylnym siedzeniu. Był 162 jakiś przyciszony i przez cały czas wyglądał przez okno. Poza tym zmieniło się w nim coś jeszcze... Rita myślała i myślała, aż wreszcie dostrzegła, jaki długi język paska zwisa ze sprzączki. - Schudłeś! - zawołała. Luis wzdrygnął się, a potem uśmiechnął zażenowany. - Dużo chodziliśmy - wyjaśnił. - Wszędzie. A jedzenie w większości było... - skrzywił się. - Czy wiedziałaś, że we Francji jedzą ślimaki? -1 z westchnieniem dodał: -Świetnie będzie znów przegryźć coś normalnego. Luis zrzucił sporo kilogramów podczas tych sześciu tygodni spędzonych w Europie. Nie był jeszcze szczupły, ale teraz wydawał się raczej dobrze zbudowany i przysadzisty niż gruby. Rita odniosła też wrażenie, ze trochę urósł. Kiedy zaparkowali przed domkiem pani Zimmermann i wysiedli z samochodu, Jonatan powiedział: - Florencjo, muszę się do czegoś przyznać. Kiedy byliśmy w Niemczech, udało mi się odwiedzić uniwersytet w Getyndze, na którym studiowałaś. Czy pamiętasz profesora Atanazjusza? Pani Zimmermann roześmiała się. - Oczywiście! „Gut, moi państwo. Und dzisiaj zaczniemy przerabiać taumaturgię alchemiczną". Wielkie nieba, on nadal tam wykłada? Musi mieć już chyba ze sto lat! - Tak, nadal wykłada i nie, nie ma stu lat, tylko osiemdziesiąt dwa - powiedział Jonatan, pomagając pani Zimmermann wyjmować z bagażnika ciężki kosz piknikowy. Potem westchnął: - Myślałem, że może profesor znajdzie jakiś sposób, abyś mogła odzyskać magiczną 163 moc - nie, nie zaprzeczaj, wiem, że cię to boli - ale on nie potrafił wymyślić niczego, co nie zajęłoby co najmniej siedmiu czy ośmiu lat. Przykro mi. W oczach pani Zimmermann tańczyły psotne iskierki. - No cóż, będziemy musieli się z tym pogodzić, Brodaczu. Nie przejmuj się. Luis i jego wujek umyli się, a potem wszyscy poszli popływać w jeziorze. Luis nadal pływał pieskiem, ale nabrał odwagi i wyraźnie sprawiało mu to przyjemność. Ścigał się z Ritą i nie przejmował się, kiedy przegrał. Potem pani Zimmermann upiekła na grillu hamburgery i urządzili sobie piknik na trawniku. Luis zjadł trzy i tęsknie spoglądał na czwarty, ale zrezygnował z niego. - Opowiedzcie nam o swojej wycieczce - poprosiła Rita. - Czy było cudownie? Jonatan, opchany hamburgerami, usadowił się wygodniej i powiedział: - Miejscami tak. Ale mam lepszy pomysł. Zamiast opowiadać o tych atrakcjach, po prostu je wam pokażę. Wymagało to pewnych przygotowań, ale wkrótce wszyscy już uczestniczyli w czymś w rodzaju domowego seansu filmowego. Tyle tylko, że miejsce filmów zajmowały magiczne iluzje Jonatana, trójwymiarowe i tak realistyczne, że nieomal chciało się ich dotknąć. Czwórka przyjaciół oglądała zmianę warty przed pałacem Buckin-gham (wujek Jonatan dla żartu wyposażył jednego z wartowników w twarz Luisa), a potem taniec kankan z Paryża (Rita aż zapiszczała, kiedy dostrzegła, że dwie ostatnie tancerki po prawej stronie to ona i pani Zimmermann), bajkowe zamki w Austrii, kanały w Wenecji i wiele, wiele innych rzeczy. - Nieźle, Zarośnięta Gębo - stwierdziła pani Zimmermann, kiedy pokaz się skończył. Wyczarowała zapałkę i zapaliła jedno ze swoich cienkich cygar. - Przynajmniej ty nie straciłeś talentu. - Dzięki, Jędzuniu - odparł Jonatan. Ritę coś zaciekawiło. - Powiedział pan, że tylko część wycieczki była cudowna. A reszta nie? Dlaczego? Jonatan zrobił grymas. - Nie teraz. Może Luis i ja opowiemy wam kiedyś o tym. Póki co, mnie zupełnie wystarcza, że byliśmy na wspaniałej, długiej wycieczce, stęskniliśmy się za domem, wróciliśmy i oto siedzimy w towarzystwie dwóch osób, które lubimy najbardziej na świecie - prawda, Luisie? Luis zaczerwienił się. - No - wymamrotał, ale wyglądał na zadowolonego. Później Luis i Rita poszli na spacer wzdłuż brzegu jeziora. Dziewczynka podniosła kamień i puściła kaczkę. Naliczyła cztery odbicia. Luis też próbował, ale jego kamień od razu zatonął. - Musisz rzucać, trzymając ramię prosto - tłumaczyła Rita. - Bokiem, o tak. Luis znów spróbował i wreszcie udało mu się zaliczyć kilka odbić. - Dzięki - powiedział. - Nie ma za co. - Po chwili Rita dodała: - Innych rzeczy też mogłabym cię nauczyć. Na przykład... no wiesz... tańczyć. Luis odwrócił wzrok. Potem rzucił jej zawstydzone spojrzenie. 164 165 No, to by było fajnie. później wrócili do domku, gdzie Jonatan i pani Zim-menrJann właśnie skończyli pakowanie bagażnika Bessie ^iel°ny Ptymouth lśnił w popołudniowym słońcu. Och - odezwała się pani Zimmermann. - O czymś z ^niałam. Rito, przyniesiesz mi? _ Jasne - odparła dziewczynka z szerokim uśmie Pm*% Zimmermann zawczasu zaplanowały ^ niespodziankę. Wzięła od starszej pani klucze, otwofzyła frontowe drzwi, wbiegła do środka i wróciła z zanlkniętą czarna- Parasolką. __ Proszę bardzo _ powiedziała, wręczając ją pani chem tę -^yujek Jonatan rniał zdziwioną minę. ^ A cóż to takiego, Jędzuniu? Czy to nie ta parasolka kc<^ ^^ Czas temu dałem ci na gwiazdkę? Myślałem, *e Je$t d0 nicze8°- _. Dokonałam pewnych modyfikacji - oznajmiła pani zimjtiermann. - Patrz! ^bróciła parasolkę szpicem w dół, a wtedy Jonatan i Lui5 zobaczyli, że rączkę zastąpił pazur z brązu obejmujący niedużą kryształową kulę. W głębi kryształu ja-r się fioletowa iskra. Pani Zimmermann wyciągnęła ,lkę przed siebie... szyscy aż sapnęli ze zdumienia, bowiem parasolka n^e zmien^a się w długą różdżkę, na końcu której eciła oślepiającyrn blaskiem fioletowa gwiazda. Pani nn stała otulona we wzdymane wiatrem fio-y, po których tańczyły karmazynowe pło-:. uniosła różdżkę i dotknęła maski Bessie krysz- rz para 166 tałem. Na karoserii pojawiła się jaskrawa fioletowa plama i zaczęła rozchodzić się jak krąg na wodzie; kolor fioletowy szybko wypierał zieleń. Za chwilę czarownica stała obok nich, szeroko uśmiechając się. Znów miała na sobie swoją zwykłą letnią sukienkę w fioletowe kwiaty, a w ręku trzymała zwyczajną czarną parasolkę. Jonatan rzucił jej podejrzliwe spojrzenie, a potem pochylił się nad maską wozu. - To nie jest iluzja - wymamrotał. - To przemiana! Naprawdę zmieniłaś kolor lakieru! Ale przecież kiedy wyjeżdżaliśmy, nie miałaś dość mocy, aby zmienić śmietanę w masło! Rita parsknęła śmiechem. - Może i my miałyśmy swoje przygody, kiedy pan i Luis wędrowaliście po Europie. Luis mrugał zdezorientowany. - O rany... - tyle tylko zdołał powiedzieć. Wujek Jonatan przesunął dłonią po nowym lakie- rze. - Zupełnie suchy. Tak na oko siedem warstw i kilka dobrych woskowań. - Wyprostował się i dodał: - Widzę, że i wy macie dużo do opowiadania. No dobra, Śliweczko, składaj zeznania! - Wszystko w swoim czasie - odrzekła radośnie pani Zimmermann. - Teraz wsiadajcie do samochodu, a po drodze wszystko wam opowiemy. Czwórka przyjaciół wpakowała się do odmienionej Bessie, pani Zimmermann włączyła silnik, ruszyła w stronę Nowego Zebedeusza i zaczęła opowiadać histc o duchu w lustrze. MBP Zabrze nr inw.: K1 - 22323 ś Zł. leto mień. 166 WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o.o. 00-108 Warszawa, ul. Zielna39,tel. 6204013,6208162 Warszawa 2001. Wydanie I Druk: Finidr, s.r.o., Ćesky T«in Depozyt B. §1. Nr inw.