Swiet砤na Aleksijewicz KRZYK CZARNOBYLA Z rosyjskiego prze艂o偶y艂 Leszek Wo艂osiuk Bihl. Tnst. Fil. Wscliodnios艂ow. 1808001938 POLITEJA Tytu艂 orygina艂u Czernobylskaja molitwa Projekt ok艂adki El偶bieta Pietras Zdj臋cie na ok艂adce Science Photo/East News Redakcja techniczna Miros艂awa Kostrzy艅ska Korekta Beata Stadryniak-Saracyn Jacek Ring Copyright 漏 艢wietlana Aleksandrowna Aleksiejewicz, 2000 漏 Copyright for the Polish translation by Bertelsmann Media Sp. z o.o., Warszawa 2000 Bertelsmann Media Sp. z o.o. 艢wiat Ksi膮偶ki POLITEJA Warszawa 2000 Sk艂ad i 艂amanie Gabo s.c, Milan贸wek Druk i oprawa 艁贸dzkie Zak艂ady Graficzne ISBN 83-7227-574-2 Nr 2600 Jeste艣my powietrzem, nie ziemi膮 M. Mamardaszwili Informacja historyczna Trzeba przerwa膰 otaczaj膮c膮 Bia艂oru艣 zas艂on臋 niewiedzy. Dla 艣wiata wci膮偶 jeste艣my terra incognita - ziemi膮 nieznan膮. Wszyscy wiedz膮 o Czarnobylu, lecz wi膮偶膮 go z Ukrain膮 i Rosj膮. 鈥濨ia艂a Rosja" - tak przyk艂adowo brzmi nazwa naszego kraju w j臋zyku angielskim. 鈥濶arodnaja Gazieta", 27 kwietnia 1996 r. Na terytorium Bia艂orusi nie ma ani jednej AES1. Na przestrzeni by艂ego ZSRR w pobli偶u granicy bia艂oruskiej rozmieszczono AES z reaktorami typu RBMK. Geograficznie patrz膮c: na p贸艂nocy - ignali艅sk膮, na wschodzie - smole艅sk膮, na po艂udniu - czarnobylsk膮. 26 kwietnia 1986 r. o godzinie 1, minut 23 i 58 sekund seria wybuch贸w naruszy艂a reaktor w budynku czwartego energobloku czarnobylskiej AES. C/.arnobylska katastrofa sta艂a si臋 najwi臋kszym technologicznym kataklizmem XX wieku. Dla niewielkiej Bia艂orusi (ok. 10 min mieszka艅c贸w) okaza艂a si臋 nieszcz臋艣ciem narodowym. W latach II wojny 艣wiatowej Niemcy unicestwili na bia艂oruskiej ziemi 619 wsi wraz z ich mieszka艅cami. Po Czarnobylu kraj utraci艂 485 wsi i osiedli. 70 z nich na zawsze zasypano ziemi膮. Na wojnie poleg艂 co czwar-ly Bia艂orusin, dzi艣 co pi膮ty 偶yje na ska偶onym terytorium. To 2,1 min ludzi, a w艣r贸d nich 700 tys. dzieci. Fakty demograficzne m贸wi膮, 偶e radiacja jest g艂贸wn膮 przyczyn膮 zgon贸w. W obwodach homelskim i mohylewskim (najbar- AES (w rosyjskim: Atomnaja Elektro stancja) - na terytoriach by艂ego ZSRR cz臋sto u偶ywany skr贸t nazwy elektrowni atomowej. " Obw贸d (ros. ob艂ast') - jednostka administracyjna Republiki Bia艂oru艣, odpowiadaj膮ca wojew贸dztwu, kraj ten sk艂ada si臋 z sze艣ciu obwod贸w (w艣r贸d kt贸rych s膮 mohylewski na wschodzie i homelski na po艂udniowym wschodzie, po艂o偶one najbli偶ej elektrowni atomowej w znajduj膮cym si臋 tu偶 za granic膮 ukrai艅sk膮 Czarnobylu, ich terytoria zosta艂y wi臋c najmocniej dotkni臋te przez kataklizm). dziej poszkodowanych przez czamobylski kataklizm) 艣miertelno艣膰 przewy偶sza urodzenia o 20 procent. W rezultacie katastrofy do atmosfery wydosta艂o si臋 50 x 106 Ci3 radionukli-d贸w, a 70 procent z nich opad艂o na Bia艂oru艣: 23 procent jej obszaru ska偶ono ra-dionuklidami z nat臋偶eniem wi臋kszym ni偶 1 Ci na kilometr kwadratowy, je艣li chodzi o cez - 137. Dla por贸wnania: na Ukrainie jest 4,8 procent ska偶onego terytorium, w Rosji - 0,5 procent. Obszar uprawny z zagro偶eniem cz膮steczkami cezu od 1 i wi臋cej Ci na 1 km2 - to ponad 1,8 min hektar贸w; strontem - 90 z nat臋偶eniem 0,3 i wi臋cej Ci na 1 km2 - to oko艂o 0,5 min hektar贸w. Wymieniono 264 tys. hektar贸w ziemi. Bia艂oru艣 to kraj las贸w. 26 procent las贸w i przesz艂o po艂owa 艂膮k w dolinach rzek Prype膰, Dniepr i So偶 le偶y w strefie zagro偶enia radioaktywnego. W wyniku oddzia艂ywania promieniowania, nawet o niskiej aktywno艣ci, z ka偶dym rokiem w kraju ro艣nie wska藕nik chorych ze zmianami nowotworowymi, umys艂ow膮 ot臋pia艂o艣ci膮, rozstrojem nerwowym i zmianami genetycznymi. Has艂o 鈥濩zarnobyl" w: Bie艂aruskaja encyk艂opiedija, 1996, strony 7, 24, 49, 101, 149. Wed艂ug danych z obserwatori贸w: 29 kwietnia 1986 roku wysoki poziom promieniowania zarejestrowano w Polsce, Niemczech, Austrii, Rumunii, 30 kwietnia - w Szwajcarii i p贸艂nocnych W艂oszech, 1-2 maja - we Francji, Belgii, Holandii, Wielkiej Brytanii, p贸艂nocnej Grecji, 3 maja - w Izraelu, Kuwejcie, Turcji. Promieniotw贸rczy ob艂ok 2 maja dotar艂 do Japonii, 4 maja - do Chin, 5 - do Indii, 5 i 6 maja - do USA i Kanady. W nieca艂y tydzie艅 Czarnobyl sta艂 si臋 problemem ca艂ego 艣wiata. Wed艂ug: Nast臋pstwa czarnobylskiej awarii na Bia艂orusi, Mi艅sk, Mi臋dzynarodowe Kolegium Radioekologii im. A. Sacharowa, 1992, s. 82. 3 W niniejszej ksi膮偶ce czytelnik zetknie si臋 z nast臋puj膮cymi jednostkami charakteryzuj膮cymi promieniotw贸rczo艣膰: a) bekerel (Bq) - jednostka aktywno艣ci nuklid贸w promieniotw贸rczych w uk艂adzie SI, 1 Bq = 1 s"1 (jedno spontaniczne przej艣cie j膮drowe na sekund臋); b) kiur (Ci) - jednostka aktywno艣ci nuklid贸w promieniotw贸rczych nie nale偶膮ca do uk艂adu SI, 1 Ci = 3,7 x 1010 Bq; c) rentgen - nie nale偶膮ca do ukadu SI jednostka dawki ekspozycyjnej promieniowania rentgenowskiego lub gamma. > Czwarty reaktor, zwany 鈥濻chronem" , kryje w swoich o艂owiano-偶elazobeto-nowych trzewiach oko艂o 20 ton paliwa j膮drowego. Co si臋 z nim dzieje dzi艣, nikt nie wie. Sarkofag zrobiono w po艣piechu, ma niespotykan膮 konstrukcj臋, doprawdy, in偶ynierowie-konstruktorzy z Pitiera maj膮 czym si臋 szczyci膰. Montowano go jednak偶e 鈥瀗a odleg艂o艣膰", p艂yty zestawiano za pomoc膮 robot贸w i 艣mig艂owc贸w - i tak zosta艂o. Dzi艣, wedle niekt贸rych danych, powierzchnia otwor贸w i szczelin przekracza 200 metr贸w kwadratowych, z kt贸rych prawdopodobnie wydobywaj膮 si臋 substancje radioaktywne. Czy sarkofag mo偶e si臋 ruszy膰? Na to tak偶e nikt nie odpowie, do tej pory bowiem nie spos贸b dosta膰 si臋 do licznych zak膮tk贸w i konstrukcji, aby dowiedzie膰 si臋, co jeszcze si臋 tam kryje. Bo wszyscy rozumuj膮: naruszenie 鈥濻chronu" mog艂oby przynie艣膰 nast臋pstwa straszliwsze ni偶 w roku 1986. Pismo 鈥濷goniok", nr 17, kwiecie艅 1996 r. no za pomoc膮 robot贸w i 艣mig艂owc贸w, z kt贸rych oblewano je betonem. Po czarnobylskiej tragedii okre艣lenie 鈥瀞arkofag" sta艂o si臋 terminem mi臋dzynarodowym, oznaczaj膮cym usypan膮 konstrukcj臋 ochronn膮 nad uszkodzonym reaktorem. Do jego rozpowszechnienia mog艂a si臋 przyczyni膰, napisana tu偶 po wybuchu, a nawi膮zuj膮ca do kataklizmu z 26 kwietnia 1986 r. i grana na wielu scenach 艣wiata, sztuka W艂adimira Gubariewa pod tytu艂em Sarkofag. 6 Pitier - popularna w Rosji nazwa Sankt Petersburga. W oryginale Ukrytie. Sarkofag 鈥 tak nazwano zabetonowany po awarii czwarty energoblok, w kt贸rym na- Samotny g艂os cz艂owieczy Nie wiem, o czym opowiada膰. O 艣mierci czy o mi艂o艣ci? A mo偶e to jedno i to samo? O czym? Niedawno si臋 pobrali艣my. Chodz膮c ulic膮, trzymali艣my si臋 za r臋ce, nawet gdy wchodzili艣my do sklepu. M贸wi艂am mu: - Kocham ci臋. Ot, nie wiedzia艂am jeszcze, jak bardzo go kocha艂am. Nie wyobra偶a艂am sobie. Mieszkali艣my w osiedlu stra偶y po偶arnej, gdzie s艂u偶y艂. Na pierwszym pi臋t-r/.e. Trzy m艂ode rodziny, dla wszystkich jedna kuchnia. A ni偶ej, na parterze, sta艂y samochody. Pi臋kne samochody stra偶ackie. To by艂a jego s艂u偶ba. Ci膮gle my艣l臋: gdzie on, co z nim? W 艣rodku nocy s艂ysz臋 jaki艣 szum. Wyjrza艂am przez okno. Zobaczy艂 mnie. - Zamknij okno i 艣pij. Po偶ar w elektrowni. Wr贸c臋 niebawem. Samego wybuchu nie widzia艂am. Tylko p艂omienie. Wszystko dos艂ownie si臋 艣wieci艂o. Ca艂e niebo. Wysokie p艂omienie. 呕ar. Straszliwy 偶ar. A jego nie ma i nie ma. 呕ar od tego, 偶e beton gorza艂, dach elektrowni by艂 zalany betonem. ('hodzili, wspomina艂 potem, jak po smole. Gasili p艂omienie. Nogami str膮cali pal膮cy si臋 grafit. Wyjechali bez brezentowych uniform贸w, jak stali, w koszulach. Nie uprzedzili, wezwali jak do zwyczajnego po偶aru. Czwarta godzina. Pi膮ta. Sz贸sta. O sz贸stej mieli艣my jecha膰 do jego rodzic贸w. Sadzi膰 kartofle. Z miasta Prypec7 do wioski Spieri偶e, gdzie mieszkali jego ro- Prype膰 (w ros. i bia艂orus.: Prypiat') 鈥 po艂o偶one nad sam膮 granic膮 z Bia艂orusi膮 miasto na 11 krainie nad rzek膮 Prype膰, oddalone o 12 km od Czarnobyla i ok. 150 km od Kijowa. Przed awari膮 liczy艂o ponad 50 tys. mieszka艅c贸w, w tym wielu pracownik贸w elektrowni atomowej u/.esto wyst臋puj膮 w ksi膮偶ce). Najbardziej - obok Czarnobyla - dotkni臋te radiacj膮, dzi艣 nie zamieszkane miasto-widmo. Obecnie wi臋kszo艣膰 pracownik贸w nadal dzia艂aj膮cej elektrowni iiomowej w Czarnobylu mieszka w odleg艂ym o 50 km S艂awutyczu. dzice, czterdzie艣ci kilometr贸w. Sianie, oranie - jego ulubione prace. Matka cz臋sto przypomina艂a, 偶e nie chcieli z ojcem pu艣ci膰 go do miasta, dom nawet zbudowali. Zabrali go do armii. S艂u偶y艂 w Moskwie, w wojskach po偶arniczych, i kiedy wr贸ci艂: tylko do stra偶y po偶arnej! Nic innego nie uznawa艂. (Milczy). S艂ysz臋 jego g艂os. 呕ywy. Nawet fotografie tak na mnie nie dzia艂aj膮 jak g艂os. Nigdy mnie nie wzywa. Nawet we 艣nie. To ja go wzywam. Si贸dma godzina. O si贸dmej przekazano mi, 偶e jest w szpitalu. Pobieg艂am, ale wok贸艂 szpitala sta艂a ju偶 kr臋giem milicja, nikogo nie wpuszczali. Tylko samochody pogotowia zaje偶d偶a艂y. Milicjanci krzyczeli: nie zbli偶a膰 si臋, miejsce dla aut. Nie tylko ja, wszystkie 偶ony przybieg艂y. Wszystkie, kt贸rych m臋偶owie w t臋 noc znale藕li si臋 w elektrowni. Zacz臋艂am szuka膰 znajomej, by艂a w tym szpitalu lekarzem. Chwytam j膮 za cha艂at, gdy wychodzi z auta: - Wpu艣膰 mnie! - Nie mog臋! 殴le z nim. Z nimi wszystkimi 藕le! - krzyczy. - Cho膰 popatrze膰! - Trzymam j膮 za cha艂at. - Dobrze - m贸wi - le膰my. Na pi臋tna艣cie - dwadzie艣cia minut. Zobaczy艂am go. Ociekaj膮cy ca艂y, opuch艂y. Oczu prawie nie ma. - Mleka trzeba. Du偶o mleka! - powiedzia艂a znajoma. - Niech pij膮, nawet i po trzy litry. - On nie pija mleka. - Teraz b臋dzie. Wielu lekarzy, wiele piel臋gniarek, szczeg贸lnie salowych tego szpitala, wkr贸tce zachoruje. Umrze. Wtedy nikt o tym nie wiedzia艂. O dziesi膮tej rano zmar艂 operator Szyszenok. Pierwszy. W pierwszym dniu. Przypuszczamy, 偶e pod ruinami zosta艂 Walera Chodemczuk. Nie wydobyto go. Zabetonowano. Nie wiedzieli艣my jeszcze, 偶e wszyscy oni b臋d膮 pierwsi. - Wasie艅ka, co robi膰? - pytam. - Wyje偶d偶aj st膮d! Wyje偶d偶aj! B臋dziesz mia艂a dziecko. - Jestem w ci膮偶y. Jak go zostawi膰? - Jed藕! Ocal dziecko! - m贸wi. - Najpierw musz臋 przynie艣膰 ci mleko, a potem zdecydujemy. Przybiega przyjaci贸艂ka, Tania Kibienok. Jej m膮偶 le偶y w tej samej sali. Z ni膮 jest jej ojciec, samochodem. Siadamy i jedziemy do najbli偶szej wsi po mleko. Jakie艣 trzy kilometry za miastem. Kupujemy trzylitrowe ba艅ki z mlekiem. Sze艣膰, 偶eby starczy艂o dla wszystkich. Od mleka straszliwie ich rwa艂o. Ci膮gle tracili przytomno艣膰, dawali im kropl贸wki. Lekarz, nie wiedzie膰 czemu, twierdzi艂, 偶e zatruli si臋 gazami, nikt nie m贸wi艂 o radiacji. A miasto zape艂ni艂o si臋 wojskow膮 technik膮, zamkneli wszystkie drogi. Przesta艂y je藕dzi膰 elektryczki, poci膮gi. Myli ulice jakim艣 bia艂ym proszkiem. Mar- 10 twi艂am si臋, jak si臋 jutro dostan臋 do wsi, 偶eby mu kupi膰 kwa艣nego mleka. Nikt nie m贸wi艂 o radiacji. Tylko wojskowi chodzili w maskach. Mieszka艅cy nie艣li chleb ze sklep贸w, otwarte kosze z bu艂eczkami. Ciasta le偶a艂y na p贸艂kach. Wieczorem nie wpu艣cili do szpitala. Morze ludzi wok贸艂. Sta艂am naprzeciw jego okna, podszed艂 i co艣 do mnie krzycza艂. Tak rozpaczliwie! Kto艣 w t艂umie przypuszcza艂: noc膮 wywioz膮 ich do Moskwy. 呕ony zbi艂y si臋 w kupk臋. Uradzi艂y艣my: - Jedziemy z nimi. Pu艣膰cie nas do naszych m臋偶贸w! Nie macie prawa! Bi艂y艣my si臋, przepycha艂y. 呕o艂nierze, ju偶 byli 偶o艂nierze, odsuwali nas. Wyszed艂 lekarz i potwierdzi艂, 偶e polec膮 samolotem do Moskwy, powinny艣my przynie艣膰 ich odzie偶, ta, co mieli j膮 na sobie w elektrowni, sp艂on臋艂a. Autobusy ju偶 nie je藕dzi艂y, wi臋c biegiem przez ca艂e miasto. Przybiegamy z torbami, a samolot ju偶 odlecia艂. Specjalnie nas omamili. 呕eby艣my nie krzycza艂y, nie p艂aka艂y. Noc. Po jednej stronie ulicy autobusy, setki autobus贸w (miasto przygotowywali do ewakuacji), po drugiej setki samochod贸w stra偶ackich. Sprowadzonych zewsz膮d. Ca艂a ulica w bia艂ej pianie. Idziemy. K艂贸cimy si臋, p艂acz膮c. W radiu o艣wiadczyli, 偶e miasto ewakuuj膮, mo偶liwe, 偶e na trzy-pi臋膰 dni, we藕cie ze sob膮 ciep艂e rzeczy i sportowe ubiory, b臋dziecie 偶y膰 w lasach. W namiotach. Ludzie ucieszyli si臋 nawet: na 艂onie przyrody! Tam przywitamy Pierwszy Maja. Niebywa艂e. W mie艣cie przygotowywali szasz艂yki. Brali gitary, magnetofony. P艂aka艂y tylko te, co utraci艂y m臋偶贸w. Nie pami臋tam drogi. Mo偶liwe, 偶e ockn臋艂am si臋, kiedy zobaczy艂am jego matk臋: - Mamo, Wasia w Moskwie! Wywie藕li specjalnym samolotem! - A my dosadzili艣my drzew w sadzie! - cieszy艂a si臋 te艣ciowa. W ci膮gu tygodnia wiosk臋 ewakuowano! Kt贸偶 wiedzia艂? Kt贸偶 wtedy wiedzia艂? Przed wieczorem chwyci艂 mnie kurcz. Od sze艣ciu miesi臋cy by艂am w ci膮偶y, lak mi 藕le. Noc膮 艣ni臋, 偶e on mnie wo艂a. P贸ki 偶y艂, wzywa艂 mnie we 艣nie: - Lusia! Lusie艅ka! A kiedy umar艂, ani razu nie zawo艂a艂. Ani razu. (P艂acze). Wstaj臋 rankiem i my艣l臋, pojad臋 do Moskwy. Sama. - To艣 ty taka? - p艂acze jego matka. Zabra艂am w drog臋 i ojca. Wzi膮艂 wszystkie pieni膮dze, jakie mieli. Drogi nie pami臋tam. Wypad艂a z pami臋ci. W Moskwie spyta艂am pierwszego milicjanta, w jakim szpitalu le偶膮 czarnobylscy stra偶acy. - Sz贸sty szpital, na Szukinskiej - powiedzia艂. Do tego szpitala, specjalistycznego szpitala radiologicznego, nie wpuszczaj膮 bez przepustek. Daj臋 w 艂ap臋 wartowniczce, a ta: - Zje偶d偶aj! Znowu kogo艣 prosi艂am, b艂aga艂am. I oto siedz臋 w gabinecie kieruj膮cej oddzia艂em radiologicznym Angeliny Wasiliewny Gu艣kowej8. Wtedy nie wiedzia艂am, jak si臋 nazywa. Wiedzia艂am tylko, 偶e musz臋 go zobaczy膰. Od razu spyta艂a: - Masz dzieci? Jak tu si臋 przyzna膰?! My艣l臋, trzeba ukry膰 ci膮偶臋. Nie wpu艣ci do niego! Dobrze, 偶em chudzina, ci膮偶y po mnie nie wida膰. - Mam - odpowiadam. - Ile? My艣l臋, trzeba powiedzie膰, 偶e dwoje. Je艣li jedno, na pewno nie wpu艣ci. - Ch艂opiec i dziewczynka - m贸wi臋. - Dwoje. Tak. Wi臋cej nie b臋dzie. A teraz s艂uchaj: centralny uk艂ad nerwowy ca艂kiem pora偶ony, szpik kostny pora偶ony w pe艂ni. No, pi臋knie, my艣l臋, stanie si臋 troch臋 nerwowy. - Pos艂uchaj dalej: jak zap艂aczesz, od razu wygoni臋. Nie wolno obejmowa膰 si臋 i ca艂owa膰. Nie podchodzi膰 za blisko. Masz p贸艂 godziny. Aleja wiedzia艂am, 偶e st膮d nie wyjd臋. Je艣li wyjd臋, to z nim. Tak sobie postanowi艂am. Zachodz臋. Siedz膮 na 艂贸偶ku, graj膮 w karty i rechocz膮. - Wasia! - krzycz臋 do niego. Podrywa si臋: - Przepad艂em, bracia! Nawet tu mnie znalaz艂a! 艢mieszny taki, pi偶ama na nim czterdziestego 贸smego rozmiaru, a nosi pi臋膰dziesi膮ty drugi. Kr贸tkie r臋kawy, kr贸tkie nogawki. Opuchlizna z twarzy ju偶 zesz艂a. Wlewali w nich jaki艣 roztw贸r. - Co艣 tak nagle przepad艂? - pytam. A on chce mnie obj膮膰. - Siadaj - nie pozwala lekarz. - Nie ma czego obejmowa膰. Angelina W. Gu艣kowa - ordynator Oddzia艂u Instytutu Biofizyki w Szpitalu nr 6 w Moskwie, gdzie przywo偶ono napromieniowanych z czarnobylskiej elektrowni, specjalistka leczenia chor贸b popromiennych, w przesz艂o艣ci osobista lekarka Igora Kurczatowa, ojca radzieckiej fizyki j膮drowej, u kt贸rego boku - i dzi臋ki jego mo偶liwo艣ciom - zdobywa艂a do艣wiadczenie medyczne, m.in. w czasie badania skutk贸w promieniowania po zdarzaj膮cych si臋 wcze艣niej awariach; znana w 艣wiecie medycznym radiolog贸w, wyst臋powa艂a m.in. na mi臋dzynarodowych konferencjach zajmuj膮cych si臋 awari膮 w C/.arnobylu (np. na spotkaniu zorganizowanym przez Mi臋dzynarodow膮 Agencj臋 Energii Atomowej w Wiedniu w sierpniu 1986 r., gdzie uczeni z ZSRR po raz pierwszy wyja艣niali przyir/yny wypadku). 12 J W 偶art obr贸ci艂, 偶e by艂am chudziutka. Wtedy si臋 zbiegli, z innych sal te偶. Wszyscy nasi. Z Prypeci. Tych dwudziestu o艣miu, co ich samolotem przywie藕li. I co tam? Co u nas w mie艣cie? Opowiadam, 偶e zacz臋艂a si臋 ewakuacja, ca艂e miasto wywo偶膮 na trzy albo pi臋膰 dni. Towarzystwo milczy. A by艂y tam dwie kobiety i ta z nich, na kt贸r膮 przypada艂 dy偶ur w dzie艅 awarii, zap艂aka艂a: - Bo偶e m贸j! Tam moje dzieci. Co z nimi? Pragn臋艂am zosta膰 z nim sama, cho膰by na minutk臋. Ch艂opcy to wyczuli i ka偶dy wymy艣li艂 jaki艣 pow贸d, aby wyj艣膰 na korytarz. Wtedy obj臋艂am go i poca艂owa艂am. On si臋 odsun膮艂: - Nie siadaj przy mnie. We藕 sto艂ek. - To wszystko g艂upstwo. - Machn臋艂am r臋k膮. - Widzia艂e艣, gdzie nast膮pi艂 wybuch? I co tam? Byli艣cie przecie偶 pierwsi. - Wcze艣niej od tej ca艂ej szkodliwo艣ci. Kto艣 to umy艣lnie urz膮dzi艂. Wszyscy ch艂opcy tak s膮dz膮. Tak wtedy m贸wili. Tak my艣leli. Nast臋pnego dnia, kiedy przysz艂am, le偶eli ju偶 osobno, ka偶dy w oddzielnej sali. Kategorycznie zabroniono im wychodzi膰 na korytarz. Obcowa膰 ze sob膮. Przestukiwa膰 si臋 przez 艣cian臋. Lekarze t艂umaczyli to tym, 偶e ka偶dy organizm r贸偶nie reaguje na odtrucie i to, co jeden wytrzyma, u drugiego mo偶e by膰 ponad si艂y. Tam gdzie le偶eli, ok艂adali szk艂em nawet 艣ciany. Z lewa, z prawa i pi臋tro nad nimi. Wszystkich stamt膮d wynie艣li, ani jednego chorego. Nikogo pod nimi i nad nimi. Trzy dni mieszka艂am u moskiewskich znajomych. M贸wili: - Bierz garnek, bierz misk臋, bierz wszystko, co trzeba. Gotowa艂am ros贸艂 z indyka, na sze艣ciu ludzi. Sze艣ciu naszych ch艂opc贸w. Stra偶ak贸w z jednej zmiany. Wszyscy dy偶urowali w t臋 noc: Waszczuk, Kibie-nok, Titienok, Prawik, Tiszczura. W sklepie kupi艂am dla wszystkich past臋 do z臋b贸w, szczotki, myd艂o. Nic takiego w szpitalu nie by艂o. Malutkie p艂贸cienka kupi艂am. Obecnie dziwi臋 si臋 swoim znajomym. Na pewno bali si臋, nie mogli si臋 nie ba膰, chodzi艂y ju偶 r贸偶ne s艂uchy, a jednak pozwalali mi: - Bierz wszystko, co potrzebne. Bierz! I jak on? Co u nich wszystkich? B臋d膮 偶y膰? 呕y膰... (Milczy)- Spotka艂am wtedy wielu dobrych ludzi, nie wszystkich pami臋tam. 艢wiat sprowadzi艂 si臋 do jednego punktu. Skurczy艂 si臋. On. Tylko on. Pami臋tam starsz膮 sanitariuszk臋, poucza艂a: - S膮 choroby, kt贸rych si臋 nie uleczy. Mo偶esz tylko siedzie膰 i g艂adzi膰 po r臋ce. Nazajutrz rano jad臋 na bazar, stamt膮d do znajomych, gotuj臋 ros贸艂. Wszystko przetrze膰, pokruszy膰. Kt贸ry艣 poprosi艂: 13 I - Przynie艣 jab艂uszko. Z sze艣cioma p贸艂litrowymi banieczkami. Zawsze na sze艣ciu! Do szpitala. Siedz臋 do wieczora. A wieczorem zn贸w na drugi koniec miasta. Chyba po trzech dniach powiedzieli, 偶e mo偶na zamieszka膰 w hotelu dla s艂u偶by szpitalnej, na terenie szpitala. Bo偶e, c贸偶 za szcz臋艣cie! - Ale tam nie ma kuchni. Jak偶e im gotowa膰? - Ju偶 nie trzeba gotowa膰. Ich 偶o艂膮dki przestaj膮 przyjmowa膰 pokarm. Zacz膮艂 si臋 zmienia膰. Ka偶dego dnia widzia艂am innego cz艂owieka. Oparzeliny wychodzi艂y na wierzch. Na ustach, j臋zyku, policzkach. Najpierw pojawi艂y si臋 male艅kie plamki, potem si臋 rozrasta艂y. P艂atami odchodzi艂a sk贸ra. Bia艂ymi b艂onami. Kolor twarzy, kolor cia艂a - siny, czerwony, szarobury. Takie moje, takie kochane! Nie do opowiedzenia! Nie do opisania! Kocha艂am go! Ot, nie wiedzia艂am jeszcze, jak bardzo go kocha艂am. Niedawno si臋 pobrali艣my. Idziemy ulic膮. Chwyta mnie za r臋ce i obraca. I ca艂uje, ca艂uje. Obok przechodz膮 ludzie, u艣miechaj膮 si臋. Klinika ostrych nag艂ych chor贸b - czterna艣cie dni. W ci膮gu czternastu dni cz艂owiek umiera. W szpitalu ju偶 w pierwszym dniu zbadali mnie dozymetry艣ci. Odzie偶, walizka, portmonetka, pantofle - wszystko 鈥瀓arzy艂o si臋". I wszystko to zabrali. Nawet bielizn臋. Nie wzi臋li tylko pieni臋dzy. W zamian dali szpitalny cha艂at pi臋膰dziesi膮tego sz贸stego rozmiaru, a kapcie czterdziestego trzeciego. Odzie偶, powiedzieli, mo偶e przywieziemy, a mo偶e i nie, przede wszystkim musi si臋 j膮 podda膰 鈥瀋zystce". I tak wygl膮daj膮c, pokaza艂am mu si臋. Przerazi艂 si臋: - Kobieto, co z tob膮? A jednak ukradkiem gotowa艂am ros贸艂. Wstawia艂am czajniczek w wiadro do mycia. Tam wrzuca艂am kawa艂ki kurczaka. Male艅kie takie. Potem kto艣 odda艂 mi sw贸j rondelek, salowa albo portierka szpitalna. Kto艣 desk臋, na kt贸rej kroi艂am zielon膮 pietruszk臋. W szpitalnym cha艂acie nie mog艂am sama i艣膰 na bazar, wi臋c kto艣 mi przynosi艂 warzywa. Wszystko na pr贸偶no, nie m贸g艂 ju偶 nawet pi膰. Prze艂kn膮膰 surowego jajka. Chcia艂am dosta膰 cokolwiek smacznego! Byle mog艂o pom贸c. Wbieg艂am na poczt臋. - Dziewczyny - prosz臋 - musz臋 natychmiast zadzwoni膰 do rodzic贸w w Iwano-Frankowsku. M贸j m膮偶 umiera. Od razu domy艣li艂y si臋, kim jestem i kim jest m膮偶, po艂膮czy艂y natychmiast. M贸j ojciec, siostra i brat tego samego dnia wylecieli do Moskwy. Przywie藕li mi rzeczy. Pieni膮dze. Dziewi膮tego maja. Zawsze mi m贸wi艂: - Nie wyobra偶asz sobie, jak pi臋kna jest Moskwa! Szczeg贸lnie w Dniu Zwyci臋stwa, kiedy oddaj膮 salwy. Chcia艂bym, 偶eby艣 to zobaczy艂a. Siedz臋 przed nim w sali, otwiera oczy. - Teraz dzie艅 czy wiecz贸r? - pyta. - Dziewi膮ta wiecz贸r. - Otw贸rz okno! Zaczn膮 si臋 salwy! Otwieram. Si贸dme pi臋tro, miasto przed nami! Bukiet ognia wzbija si臋 w niebo. - Obieca艂em ci, 偶e poka偶臋 Moskw臋. Obieca艂em, 偶e z okazji 艣wi臋ta b臋d臋 ci przez ca艂e 偶ycie dawa膰 kwiaty. Ogl膮dam si臋 - spod poduszki wystaj膮 trzy go藕dziki. Da艂 piel臋gniarce pieni膮dze i kupi艂a. Podbiegam do niego. - Jedyny m贸j! Mi艂o艣ci moja! - Co nakazuj膮 lekarze? Nie wolno i ca艂owa膰! - wzbrania si臋. Nie pozwolili mi go obj膮膰. Ale ja podnosi艂am go i sadza艂am. S艂a艂am 艂贸偶ko. Wk艂ada艂am termometr. Przynosi艂am i wynosi艂am kaczk臋. Dobrze, 偶e nie w sali, tylko na korytarzu zakr臋ci艂o mi si臋 w g艂owie, chwyci艂am si臋 parapetu. Obok przechodzi艂 lekarz, wzi膮艂 mnie za r臋k臋. - Jeste艣 brzemienna? - spyta艂. - Nie, nie! - kr臋powa艂am si臋, nie chcia艂am, 偶eby nas kto艣 us艂ysza艂. - Nie oszukuj - westchn膮艂. Nazajutrz wzywaj膮 mnie do zarz膮dzaj膮cej szpitalem: - Czemu艣 mnie oszuka艂a? - zapyta艂a. - Powiedzia艂abym prawd臋, wys艂aliby do domu. 艢wi臋te 艂garstwo! - Co艣 narobi艂a!!! - Aleja z nim... Ca艂e 偶ycie b臋d臋 wdzi臋czna Angelinie Wasiliewnie Gu艣kowej. Ca艂e 偶ycie! lane 偶ony tak偶e przyje偶d偶a艂y, ale ich ju偶 nie wpu艣cili. By艂y ich matki. Mama Wo艂odii Prawika prosi艂a Boga: - We藕mij mnie wcze艣niej. Ameryka艅ski profesor, doktor Gale robi艂 operacj臋 przeszczepu szpiku kost- 14 9 Robert Gale - lekarz ameryka艅ski, specjalista od przeszczepu szpiku kostnego, profesor UCLA (University of California Los Angeles), kt贸ry siedem dni po awarii na zaproszenie w艂adz radzieckich przyby艂 do Moskwy 鈥瀙rywatnie" wraz z ekscentrycznym s臋dziwym multi-milionerem i filantropem, Armandem Hammerem (贸wczesne w艂adze radzieckie nie przyj臋艂y pomocy rz膮du USA), aby na kierowanym przez A. Gu艣kow膮 oddziale moskiewskiego Szpitala nr 6 dokonywa膰 przeszczep贸w szpiku kostnego u pacjent贸w przywiezionych samolotami z Czarnobyla. 15 nego. Pociesza艂: jest nadzieja, ma艂a, ale jest, organizm odporny, silny ch艂op! Wezwali jego rodze艅stwo. Dwie siostry przyjecha艂y z Bia艂orusi, brat z Leningradu, gdzie s艂u偶y艂. M艂odsza, Natasza, mia艂a wtedy czterna艣cie lat, p艂aka艂a bardzo i ba艂a si臋. Jej szpik nadawa艂 si臋 bardziej ni偶 innych. (Milknie). Teraz mog臋 o tym opowiada膰. Wcze艣niej nie. Dziesi臋膰 lat milcza艂am. Dziesi臋膰 lat. (Milknie). Kiedy dowiedzia艂 si臋, 偶e chc膮 pobra膰 szpik od m艂odszej siostry, wzbrania艂 si臋: - Wkr贸tce umr臋. Nie krzywd藕cie jej, ona taka male艅ka. Starsza siostra, Luda, mia艂a dwadzie艣cia osiem lat, by艂a piel臋gniark膮, wiedzia艂a, o co idzie. - Byleby tylko 偶y艂 - m贸wi艂a. Widzia艂am operacj臋. Le偶eli obok na sto艂ach. Wielkie okno w sali operacyjnej. Operacja trwa艂a dwie godziny. Kiedy ko艅czyli, Ludzie by艂o gorzej ni偶 jemu, mia艂a na piersi osiemna艣cie nak艂u膰, z trudem wychodzi艂a z narkozy. Teraz choruje, jest na rencie inwalidzkiej. By艂a pi臋kn膮, siln膮 dziewczyn膮. Za m膮偶 nie wysz艂a. Wtedy miota艂am si臋 od jednej sali do drugiej, od niego do niej. Le偶a艂 ju偶 nie w zwyczajnej sali, ale w specjalnej kabinie, za przezroczyst膮 foli膮, za kt贸r膮 nie wolno by艂o wchodzi膰. Tak przysposobion膮, 偶eby nie wchodz膮c pod ni膮, dawa膰 zastrzyki, stawia膰 nocnik. Wszystko na tasiemkach, na zamkach, nauczy艂am si臋 nimi pos艂ugiwa膰. Obs艂ugiwa膰 go. Przedziera膰 si臋 do niego. Przed jego 艂贸偶kiem sta艂 male艅ki stolik. By艂o z nim tak 藕le, 偶e nie mog艂am odej艣膰 ani na minut臋. Wo艂a艂 mnie nieustannie: - Lusia, gdzie jeste艣? Lusie艅ka! Wo艂a艂 i wo艂a艂. Inne kabiny, gdzie le偶eli nasi ch艂opcy, obs艂ugiwali 偶o艂nierze, dlatego 偶e sanitariusze odm贸wili, potrzebowali specjalnej odzie偶y. 呕o艂nierze wynosili kaczki. Przecierali pod艂ogi, wymieniali bielizn臋 po艣cielow膮. Wszystko robili. Sk膮d tam zjawili si臋 偶o艂nierze? Nie pyta艂am. Tylko on. On. A ka偶dego dnia s艂ysz臋: zmar艂, zmar艂. Zmar艂 Tiszczura. Zmar艂 Titienok. Jak m艂otkiem po ciemieniu. Stolec dwadzie艣cia pi臋膰-trzydzie艣ci razy na dob臋. Z krwi膮 i 艣luzem. Sk贸ra zacz臋艂a trzaska膰 na r臋kach, nogach. Cia艂o pokry艂o si臋 wrzodami. Kiedy rusza艂 g艂ow膮, na poduszce zostawa艂y k臋pki w艂os贸w. - Obci膮膰? - pytam. - Trzeba. Po co mi w艂osy? Szybko wszystkich podstrzygli. Sama mu obci臋艂am. Wszystko chcia艂am przy nim robi膰 sama. Gdybym mog艂a wytrzyma膰 fizycznie, nie odesz艂abym przez dwadzie艣cia cztery godziny na dob臋. Ka偶dej minutki by艂o mi 偶al. Chwili. (D艂ugo milczy). Przyjecha艂 brat i przestraszy艂 si臋: 16 - Ja ci臋 tu nie wpuszcz臋! - To wejdzie oknem! - ojciec na to. - Po stra偶ackiej drabinie! Otrz膮sn臋艂am si臋. Wracam - na jego stoliku pomara艅cza. Wielka, nie 偶贸艂ta, r贸偶owa. U艣miecha si臋: - Go艣ciniec dla mnie. Bierz. A piel臋gniarka przez foli臋 pokazuje, 偶eby nie je艣膰. I tak przy nim jaki艣 czas le偶a艂a, nie, 偶eby je艣膰, do niego przedosta膰 si臋 trudno. - No, jedz - prosi. - Przecie偶 lubisz pomara艅cze. Bior臋 j膮 do r臋ki. A on w tym czasie zamyka oczy i zasypia. Ca艂y czas dawali mu zastrzyki, 偶eby spa艂. Narkotyki. Piel臋gniarka patrzy na mnie ze strachem. A ja? Jestem gotowa zrobi膰 wszystko, 偶eby tylko nie my艣la艂 o 艣mierci. I o straszliwym b贸lu. I 偶e si臋 go boj臋. Urywek jakiej艣 rozmowy. W mojej pami臋ci. Kto艣 o艣wiadcza: - Nie wolno ci zapomina膰, 偶e masz przed sob膮 nie m臋偶a, nie ukochanego c/.艂owieka, lecz radioaktywny obiekt z wysokim wska藕nikiem ska偶enia. Jeste艣 samob贸jczyni膮? We藕 si臋 w gar艣膰. A ja, jak w malignie: - Kocham go! Kocham go! 艢pi, a ja szepcz臋: - Kocham ci臋! Wychodz臋 na szpitalny dziedziniec: - Kocham ci臋! Nios臋 kaczk臋: - Kocham ci臋! Wspomina艂am, jak wcze艣niej 偶yli艣my. W naszym osiedlu. Zasypia艂 noc膮 tylko wtedy, kiedy wzi膮艂 mnie za r臋k臋. Taki mia艂 nawyk: we 艣nie trzyma艂 mnie za ii,"k臋. Ca艂膮 noc. W szpitalu bior臋 go za r臋k臋 i nie puszczam. Noc. Cisza. Tylko my. Popatrzy艂 na mnie bardzo uwa偶nie i nagle m贸wi: - Tak chc臋 zobaczy膰 nasze dziecko. Jak ono? - Jak je nazwiemy? - pytam. - No, to ju偶 sama wymy艣l. - Dlaczego sama, skoro nas dwoje? - Je艣li urodzi si臋 ch艂opiec, niech b臋dzie Wasia, a je艣li dziewczynka, Na-as/.ka. - Wasia? Ju偶 mam jednego Wasi臋. Ciebie! Drugiego mi nie trzeba. Ot, nie wiedzia艂am, jak bardzo go kocha艂am! On. Tylko on. Jak 艣lepa! Nawet nie czu艂am ruch贸w pod sercem, cho膰 by艂 ju偶 sz贸sty miesi膮c. My艣la艂am, 偶e moje male艅stwo wewn膮trz mnie jest chronione. 17 O tym, co by艂o noc膮 w kabinie, nikt z lekarzy nie wiedzia艂. Nie dowiadywa艂 si臋. Szuka艂y mnie piel臋gniarki. Wcze艣niej przygadywa艂y: - M艂oda艣. Czemu艣 taka zamy艣lona? To ju偶 nie cz艂owiek, a reaktor. Spalicie si臋 razem. A ja, jak pies, biega艂am za nimi. Czasem stawa艂am pod drzwiami. Prosi艂am, b艂aga艂am. A one: - Czort z tob膮! Nienormalna. Rankiem, przed godzin膮 贸sm膮, kiedy zaczyna艂 si臋 obch贸d lekarski, pokazuj膮 mi przez foli臋: - Uciekaj! Na godzin臋 zbiegam do hotelu. A od dziewi膮tej rano do dziewi膮tej wieczorem mam przepustk臋. Nogi mi do kolan posinia艂y, puch艂y, jak tylko stawa艂am. Dop贸ki z nim by艂am, nie robili tego, ale kiedy wychodzi艂am, fotografowali go. Odzie偶y nijakiej. Go艂y. Tylko lekkie prze艣cierade艂ko na wierzchu. Ka偶dego dnia zmienia艂am mu je, bo na wiecz贸r by艂o ca艂e we krwi. Podnosz臋 go i na r臋kach zostaj膮 mi kawa艂ki sk贸ry, przylepiaj膮 si臋. - Najmilszy! Pom贸偶! - prosz臋. - Oprzyj si臋 na r臋ce, na 艂okciu, 偶ebym ci po艣ciel wyg艂adzi艂a, nie zerwa艂a szwu na wierzchu, fa艂dy. Jedna rana na nim. Urobi艂am sobie r臋ce do krwi, 偶eby tylko gdzie艣 nie zaczepi膰. 呕adna z piel臋gniarek nie mog艂a podej艣膰, przecisn膮膰 si臋. Jak potrzeba czegokolwiek, wo艂aj膮 mnie. I fotografowali. Dla nauki, m贸wili. Wszystkich ich bym stamt膮d wyrzuci艂a! Krzycza艂abym! Bi艂a! Jak mog膮! Ca艂e moje. Ukochane moje. Wychodz臋 z sali na korytarz. Id臋 pod 艣cian膮, po dywanie, 偶eby ich nie widzie膰. M贸wi臋 do dy偶urnej piel臋gniarki: - Umiera. - Czeg贸偶 chcesz? - odpowiada. - Dosta艂 tysi膮c sze艣膰set rentgen贸w, a 艣miertelna dawka czterysta. Siedzisz naprzeciw reaktora. Ca艂e moje. Ukochane moje. Kiedy wszyscy zmarli, w klinice zrobiono remont. 艢ciany odarli z tynku, zerwali parkiet i wynie艣li. Stolark臋. Dalej. Potem. Pami臋tam urywkami. Wybuch. Noc膮 siedz臋 naprzeciw niego na stoliczku. O 贸smej rano m贸wi臋: - Wasie艅ka, wyjd臋. Odpoczn臋 troszk臋. Otwiera i zamyka oczy - pozwoli艂. Tylko dojd臋 do hotelu, do swego pokoju, padam na pod艂og臋, na 艂贸偶ku le偶e膰 nie mog艂am, tak wszystko bola艂o, a zaraz stuka salowa. - Biegnij do niego! Wo艂a bezustannie! - krzyczy. I tego ranka Tania Kibienok tak mnie prosi艂a, b艂aga艂a: 18 - Pojed藕 ze mn膮 na cmentarz. Bez ciebie nie wytrzymam. Grzebali Witi臋 Kibienoka i Wo艂odi臋 Prawika. Z Witi膮 byli przyjaci贸艂mi. Przyja藕nili艣my si臋 rodzinami. Na dzie艅 przed wybuchem fotografowali艣my si臋 u nas na osiedlu. Tacy pi臋kni tam nasi m臋偶owie! Weseli! Ostatni dzie艅 naszego /ycia. Tacy艣my szcz臋艣liwi! Wr贸ci艂am z cmentarza, szybciutko do piel臋gniarki: - Co u niego? - Pi臋tna艣cie minut temu zmar艂. Jak偶e? Ca艂膮 noc przy nim. Tylko na trzy godziny opu艣ci艂am! Sta艂am przy jknie i wy艂am: - Dlaczego? Za co? Patrzy艂am w niebo i wy艂am. Na ca艂y hotel. Bali si臋 do mnie podej艣膰. Oprzytomnia艂am: na koniec musz臋 go zobaczy膰! Zobaczy膰! Zlecia艂am ze [schod贸w. Le偶a艂 jeszcze w kabinie, nie wywie藕li. Ostatnie jego s艂owa: - Lusia! Lusie艅ka! - Tylko co wysz艂a. Zaraz przybiegnie - uspokaja艂a piel臋gniarka. Westchn膮艂 i ucich艂. Ju偶 si臋 od niego nie oderwa艂am. Sz艂am z nim do trumny. Nie sam膮 trumn臋 pami臋tam, a wielk膮 polietylenow膮 torb臋. W kostnicy powiedzieli: - Chcesz, poka偶emy, w co go ubierzemy. Chc臋! Odziali w paradny mundur, fura偶erk臋 na wierzch po艂o偶yli, na piersi. (>bu膰 nie obuli, nie dobrali but贸w, bo nogi spuch艂y. Paradny mundur te偶 rozci臋li, nie mogli naci膮gn膮膰, ca艂ego cia艂a ju偶 nie by艂o. Wszystko - rana. W ostatnie i lwa dni podnios臋 mu r臋k臋, ko艣膰 wychodzi, rusza si臋, cia艂o od niej odesz艂o. Kropelki moczu, kropelki w膮troby wychodzi艂y z potem. Zach艂ystywa艂 si臋 wn臋trzno艣ciami. Obwi膮zuj臋 r臋k臋 gaz膮 i zasuwam otw贸r, wszystko to z niego wygrzebuj臋. O tym nie trzeba m贸wi膰! Nie trzeba pisa膰! Wszystko takie drogie. Takie ukochane. 呕adnego rozmiaru obuwia nie mo偶na by艂o naci膮gn膮膰. Po艂o偶yli do trumny bosego. Na moich oczach. W paradnym mundurze w艂o偶yli go do celofanowego worka i zawi膮zali. I ten worek z艂o偶yli w drewnianej trumnie. A trumn臋 jeszcze ndnym workiem obwi膮zali. Celofan przezroczysty, ale t艂usty jak klej. I to wszystko umie艣cili w cynkowej trumnie. Wcisn臋li. Tylko fura偶erka zosta艂a na wierzchu. Wszyscy si臋 zjechali. Jego rodzice, moi. Kupili w Moskwie czarne opaski. Przyj臋艂a nas nadzwyczajna komisja. Wszystkim m贸wiono to samo: cia艂 wa-s/,ych m臋偶贸w i syn贸w odda膰 nie mo偶emy, s膮 bardzo radioaktywne i b臋d膮 pochowane na moskiewskim cmentarzu w specjalny spos贸b. W cynkowych trumnach, pod betonowymi p艂ytami. I jeste艣cie zobowi膮zani podpisa膰 ten dokument. 19 Je艣li kto艣 oburza艂 si臋, chcia艂 wywie藕膰 trumn臋 do siebie, uprzedzano go, 偶e oni, ci martwi, to teraz bohaterowie i ju偶 nie nale偶膮 do rodziny. S膮 teraz pa艅stwowymi lud藕mi. Nale偶膮 do pa艅stwa. Po艂o偶yli na katafalk. S艂u偶ba i jacy艣 wojskowi. By艂 te偶 pu艂kownik, z rangi s膮dz膮c. I wedle rangi rozkazuje: - Przestrzegajcie naszych rozkaz贸w! Przestrzegajcie! Dwie albo trzy godziny wa艂臋sali艣my si臋 po Moskwie, po obwodnicy. Wracamy do Moskwy, a ten z rang膮: - Na cmentarz jecha膰 nie radzimy. Atakuj膮 cudzoziemscy korespondenci. Zd膮偶ycie. Rodzice milcz膮. Mama w czarnej chustce. Czuj臋, 偶e trac臋 panowanie: - Chcecie mojego m臋偶a ukrywa膰? Kim jest? Zab贸jc膮? Przest臋pc膮? Skazari-cem? Kogo grzebiemy? - Cicho, cicho, c贸reczko. - Mama g艂aszcze mnie po g艂owie. - Mo偶ecie i艣膰 na cmentarz - pozwala wreszcie pu艂kownik. - Z niej histe-ryczka. - Pokazuje na mnie. Na cmentarzu otoczyli nas 偶o艂nierze. Szli艣my pod konwojem. Nie艣li trumn臋. Nikogo nie wpu艣cili. Tylko nas. Zasypali momentalnie. - Szybko! Szybko! - komenderowa艂 oficer. Trumny nawet obj膮膰 nie dali. I od razu do autobusu. Ukradkiem. B艂yskawicznie kupili i przynie艣li bilety powrotne. Na nast臋pny dzie艅. Ca艂y czas by艂 z nami jaki艣 cz艂owiek w cywilu, z wojskow膮 naszywk膮. Nie da艂 nawet wyj艣膰 z hotelu, aby kupi膰 jad艂o na drog臋. Nie daj B贸g, 偶eby艣my do kogokolwiek zagadali, a szczeg贸lnie ja. Jakbym wtedy mog艂a rozmawia膰, nawet p艂aka膰 nie mog艂am. Dy偶urna, kiedy艣my wychodzili, zebra艂a ca艂膮 po艣ciel, wszystkie prze艣cierad艂a. W艂o偶y艂a w polietylenowy worek. Z pewno艣ci膮 spalili. Za hotel zap艂acili艣my sami. Za czterna艣cie dni. Klinika chor贸b wewn臋trznych - czterna艣cie dni. W ci膮gu czternastu dni cz艂owiek umiera. W domu usn臋艂am. Wesz艂am i zwali艂am si臋 na 艂贸偶ko. Spa艂am trzy doby. Przyjecha艂o pogotowie. - Nie umar艂a - powiedzia艂 lekarz. - Jej 艣ni si臋 jaki艣 straszny sen. Mia艂am dwadzie艣cia trzy lata. Pami臋tam sen. Przychodzi do mnie moja zmar艂a babcia, w ubraniu, w kt贸rym j膮 pochowali艣my. I ubiera choink臋. - Babciu, sk膮d tu choinka? Przecie偶 jest lato! - Tak trzeba. Tw贸j Wasia do mnie przyjdzie. Wyr贸s艂 w 艣rodku lasu. 20 Pami臋tam sen: Wasia przychodzi w bieli i wo艂a Natasz臋. Nasz膮 dziewczynk臋, kt贸rej jeszcze nie urodzi艂am. Du偶a ju偶. Podros艂a. Podrzuca j膮 pod sufit, Miiiej膮 si臋. Patrz臋 na nich i my艣l臋, 偶e szcz臋艣cie - takie to proste. 艢ni臋. Brodzimy /- nim w wodzie. D艂ugo, d艂ugo idziemy. Prosi艂 zapewne, 偶ebym nie p艂aka艂a. I );iwa艂 znak. Stamt膮d. Z wysoka. (Cichnie na d艂ugo). Po dw贸ch miesi膮cach przyjecha艂am do Moskwy. Z dworca na cmentarz. Do niego! I tam, na cmentarzu, zacz臋艂y si臋 skurcze. Kiedy tylko zacz臋艂am z nim ro/.mawia膰. Wezwali pogotowie. Rodzi艂am u tej samej Angeliny Wasiliewny Gu艣kowej. Jeszcze wtedy uprzedza艂a mnie: - Rodzi膰 przyje偶d偶aj do nas. Dwa tygodnie przed terminem rodzi艂am. Nie pokazali. Dziewczynka. - Natasze艅ka - nazwa艂am. - Tato nazwa艂 ci臋 Nataszk膮. Na oko zdrowe dziecko. R膮czki, n贸偶ki. Mia艂a marsko艣膰 w膮troby. W w膮trobie dwadzie艣cia osiem rentgen贸w. Wrodzon膮 wad臋 serca. Po czterech godzinach powiedzieli, 偶e dziewczynka zmar艂a. I znowu: nie oddamy ci jej! - Jak偶e, nie oddacie?! To ja jej wam nie oddam! Chcecie j膮 zabra膰 dla nauki, nienawidz臋 waszej nauki! Nienawidz臋! Na pocz膮tek zabra艂a mi jego, a teraz chce jeszcze... Nie oddam! Pochowam j膮 sama. Razem z nim. (Milczy). Wci膮偶 nie te s艂owa m贸wi臋. Nie takie. Nie powinnam krzycze膰 po insulinie. I p艂aka膰 nie powinnam. Dlatego i s艂owa nie te. Ale powiem. Tego jeszcze nie wie nikt. Kiedy nie odda艂am im mojej dziewczynki, naszej dziewczynki, przynie艣li mi drewniane pude艂ko: - Ona - tam. Spojrza艂am. Zamkn臋li. Zap艂aka艂am: - Po艂贸偶cie j膮 u jego st贸p. Powiedzcie, 偶e to nasza Natasze艅ka. Na grobie nie napisano: Natasza Ignatienko. Tam tylko jego imi臋. Ona wszak by艂a bez imienia, bez niczego. Przychodz臋 zawsze do nich z dwoma bukietami: jeden - dla niego, drugi - k艂ad臋 jej w k膮ciku. Pe艂zn臋 przy mogile na kolanach. Zawsze na kolanach. Dali mi w Kijowie mieszkanie. W wielkim domu, gdzie teraz mieszkaj膮 wszyscy z elektrowni atomowej. Du偶e mieszkanie, dwupokojowe, o jakim z Wasi膮 marzyli艣my. Ale ja w nim odchodzi艂am od zmys艂贸w! W ka偶dym k膮cie, gdzie tylko spoj- 21 I rz臋 - wsz臋dzie on. Zacz臋艂am remont, aby nie siedzie膰, zapomnie膰. I tak przez dwa lata. 艢ni臋 sen. Idziemy z nim, on boso. - Czemu艣 wci膮偶 nie obuty? - Bo nic nie mam. Posz艂am do cerkwi. Batiuszka doradzi艂: - Trzeba kupi膰 tenis贸wki wielkiego rozmiaru i w艂o偶y膰 komukolwiek do trumny. Napisa膰 notk臋, 偶e dla niego. Tak zrobi艂am. Przyjecha艂am do Moskwy i do cerkwi. Tam bli偶ej do niego. Le偶y na cmentarzu Mitinskim. Opowiadam odprawiaj膮cemu, 偶e tak i tak, mam odda膰 tenis贸wki. - A wiesz, jak to zrobi膰? - pyta. I obja艣ni艂. W艂a艣nie wnie艣li zw艂oki starszego dziadka. Podchodz臋 do trumny, podnosz臋 wieko i wk艂adam. - Notk臋 napisa艂a艣? - Napisa艂am, ale nie wskaza艂am, na kt贸rym cmentarzu le偶y. - Ju偶 go na tamtym 艣wiecie znajd膮. Nie mia艂am 偶adnej ch臋ci do 偶ycia. Noc膮 stoj臋 przy oknie, patrz臋 w niebo. - Wasie艅ka, c贸偶 mam robi膰? Nie chc臋 bez ciebie 偶y膰. Za dnia przechodz臋 obok przedszkola, stoj臋 i stoj臋. Patrzy艂abym i patrzy艂a na dzieci. Odchodzi艂am od zmys艂贸w! Zacz臋艂am wi臋c nocami prosi膰: - Wasie艅ka, urodz臋 dziecko. Boj臋 si臋 zosta膰 sama. D艂u偶ej nie wytrzymam, Wasie艅ka!!! A innym razem prosz臋: - Wasie艅ka, nie chc臋 m臋偶czyzny. Lepszego od ciebie nie ma. Chc臋 tylko dziecka. Mia艂am dwadzie艣cia pi臋膰 lat. Znalaz艂am m臋偶czyzn臋. Powiedzia艂am mu o wszystkim. Ca艂膮 prawd臋. Spotykali艣my si臋, ale nigdy go do siebie nie zaprosi艂am. W domu nie mog艂am. Tam - Wasia. Pracowa艂am jako cukiernik. Lepi臋 tort, a 艂zy si臋 tocz膮. Nie p艂acz臋, a 艂zy si臋 lej膮. Jedyne, o co prosi艂am dziewczyny: - Nie 偶a艂ujcie mnie. Je艣li b臋dziecie 偶a艂owa膰, wyjd臋. Chcia艂am by膰 jak wszyscy. Przynie艣li mi order Wasi. Czerwony. D艂ugo na艅 nie mog艂am patrze膰. 艁zy nap艂ywa艂y. Urodzi艂am ch艂opca. Teraz mam kogo艣, kim oddycham i 偶yj臋. Cudownie wszystko rozumie. - Mamusiu, je艣li wyjad臋 do babci na dwa dni, wytrzymasz? - pyta. 22 Nie potrafi臋! Boj臋 si臋 rozsta膰 z nim nawet na dzie艅. Szli艣my ulic膮. I, czuj臋, piulam. Tak mnie insulina rozbi艂a. Tam, na ulicy. - Mamusiu, trzeba ci wody. - Nie, st贸j przy mnie. Nigdzie nie odchod藕. I chwytam go za r臋k臋. Dalej nie pami臋tam. Oczy otworzy艂am w szpitalu. lak go chwyci艂am, 偶e lekarz musia艂 rozgina膰 mi palce. D艂ugo potem synek mia艂 sin膮 r臋k臋. Teraz, gdy wychodzimy z domu, m贸wi: - Mamusiu, tylko nie chwytaj mnie za r臋k臋. Nigdzie od ciebie nie odejd臋. Te偶 choruje: dwa tygodnie w szkole, dwa w domu z lekarzem. I tak 偶yjemy. l.oimy si臋 jedno o drugie. A w ka偶dym k膮cie Wasia. Jego fotografie. Noc膮 nim m贸wi臋 i m贸wi臋. Wraz ze mn膮 mieszkaj膮 tu sami pracownicy elektrowni, jak m贸wimy, war-iiiwnicy. Ca艂e 偶ycie tam przepracowali. Do tej pory je偶d偶膮 tam na wacht臋. Wielu z nich cierpi na straszliwe choroby, s膮 inwalidami, ale elektrowni nie porzucaj膮. Gdzie i komu mogliby by膰 dzi艣 potrzebni? Wielu umiera. Nagle. SiL-dzia艂 na 艂aweczce - i spad艂. Wyszed艂, czeka艂 na autobus - i upad艂. Umieraj膮, .ile nikt ich jak dot膮d nie rozpytywa艂. Ani o to, co艣my prze偶yli. O 艣mierci lu-d/.ie nie chc膮 s艂ysze膰. O tym wszystkim strasznym. Ale ja opowiedzia艂am o mi艂o艣ci. Jak偶e go kocha艂am... Ludmi艂a Ignatienko, 偶ona poleg艂ego stra偶aka Wasilija Ignatienko Wywiad autorki z sam膮 sob膮 o przypuszczalnej historii - Min臋艂o dziesi臋膰 lat. Czarnobyl sta艂 si臋 ju偶 metafor膮, symbolem. Nawet histori膮. Napisano dziesi膮tki ksi膮偶ek, nakr臋cono tysi膮ce metr贸w ta艣my. Wyobra偶amy sobie, 偶e o Czarnoby艂u wiemy wszystko: fakty, nazwy, liczby. C贸偶 mo偶na doda膰? Mo偶e to naturalne, 偶e ludzie chc膮 zapomnie膰? Czarnobyl, wmawiamy sobie, jest za nami. O czym jest ta ksi膮偶ka? Dlaczego j膮 napisa艂am? - To ksi膮偶ka nie o Czarnoby艂u, lecz o 艣wiecie Czarnobyla. Przede wszystkim o tym, o czym wiemy ma艂o albo wr臋cz nie wiemy. Historia przypuszczalna, tak bym j膮 nazwa艂a. Nie interesowa艂o mnie samo wydarzenie: co si臋 sta艂o w t臋 noc w elektrowni i kto temu winien, jakie podj臋to decyzje, ile ton piachu i betonu wykorzystano, 偶eby usypa膰 sarkofag nad szata艅sk膮 dziur膮. Interesowa艂y mnie odczucia ludzi wypchni臋tych w niewiadom膮. W tajemnic臋. Czarnobyl to tajemnica, kt贸r膮 przyjdzie nam zg艂臋bi膰. Mo偶liwe 偶e to zadanie na XXI wiek. Jego jeszcze nie rozwi膮zany wz贸r. Tego, co cz艂owiek nauczy艂 si臋, odgad艂, odkry艂 w samym sobie. W swoim stosunku do 艣wiata. Rekonstrukcja odczu膰, a nie wydarze艅. Je艣li wcze艣niej, kiedy pisa艂am ksi膮偶ki, wg艂臋bia艂am si臋 w cierpienia innych, to teraz sama jestem 艣wiadkiem, jak wszyscy. Moje 偶ycie to cz臋艣膰 tutejszych wydarze艅, wszak tu 偶yj臋. Na czarnobylskiej ziemi. W ma艂ej Bia艂orusi, o kt贸rej wcze艣niej 艣wiat prawie nie s艂ysza艂. W kraju, o kt贸rym teraz m贸wi膮, 偶e to nie ziemia, lecz czarnobylskie laboratorium, a Bia艂orusini - czarnobylski nar贸d. Czarnobyl sta艂 si臋 naszym domem, narodow膮 powinno艣ci膮. Nie mog艂am nie napisa膰 tej ksi膮偶ki. - C贸偶 to takiego - Czarnobyl? Gigantyczna katastrofa technologiczna, niepor贸wnywalna z niczym, co zdarzy艂o si臋 wcze艣niej? - To wi臋cej ni偶 katastrofa. Najwy偶szy czas, aby umie艣ci膰 Czarnobyl w rz臋dzie najnowszych kataklizm贸w. Ale przeszkadzaj膮 nam go przemy艣le膰. Ca艂y czas idziemy w fa艂szywym kierunku. Dotychczasowe do艣wiadczenie jest niedostateczne. Po Czarnoby艂u 偶yjemy w innym 艣wiecie, poprzedniego ju偶 nie ma. 24 \!e cz艂owiek nie chce o tym my艣le膰, nawet zastanowi膰 si臋 nie chce. Zastyg艂 u pop艂ochu. Nieraz s艂ysza艂am od rozm贸wc贸w podobne wyznania: 鈥瀊rak s艂贸w, 偶eby wy-i.i/.i膰, co zobaczy艂am i prze偶y艂am", 鈥瀢 偶adnej ksi膮偶ce o tym nie czyta艂em ani mc takiego w kinie nie widzia艂em", 鈥瀢cze艣niej nikt mi o niczym podobnym nie opowiada艂". Cho膰 zwierzenia te powtarza艂y si臋, 艣wiadomie nie wyrzuca艂am ich i ksi膮偶ki. I spotka si臋 w niej wiele powt贸rek. Zostawiam je, nie wykre艣lam ich. [Nic tylko z powodu wiarygodno艣ci, 鈥瀗ie upi臋kszonej prawdy", wydaje mi si臋, \tc dodatkowo odzwierciedlaj膮 nadzwyczajno艣膰 tego, co si臋 dzieje. Wszystko 鈻爊ale偶y wpierw oznaczy膰, wym贸wi膰 na g艂os. Zdarzy艂o si臋 co艣, do czego nie linieli艣my jeszcze ani wyobra藕ni, ani analogii, ani do艣wiadczenia, do czego nie [by艂y przystosowane ni nasze oko, ni ucho, nawet nasz s艂ownik si臋 nie nadaje. I Wszystkie instrumenty wewn臋trzne s膮 nastrojone, 偶eby zobaczy膰, us艂ysze膰 albo [dotkn膮膰. Nic z tego nie by艂o mo偶liwe. 呕eby to poj膮膰, cz艂owiek musi wyj艣膰 poza j samego siebie. Zacz臋艂a si臋 nowa historia odczu膰. - Ale cz艂owiek i wydarzenie nie zawsze stanowi膮 jedno. - Szuka艂am cz艂owieka poszukuj膮cego. Pozostawionego z tym sam na sam. Zastanawiaj膮cego si臋. Trzy lata je藕dzi艂am i pyta艂am: pracownik贸w elektrowni, uczonych, by艂ych dzia艂aczy partyjnych, medyk贸w, 偶o艂nierzy, przesiedle艅c贸w, tutejszych10. Ludzi r贸偶nych profesji, s艂u偶b, pokole艅 i temperament贸w. Wie-r/.膮cych i ateist贸w. Wie艣niak贸w i intelektualist贸w. Czarnobyl jest zasadnicz膮 (re艣ci膮 ich 艣wiata. Wszystko, co wewn膮trz i wok贸艂, odesz艂o od nich. Nie tylko ziemia i woda, ca艂y ich czas. Wydarzenie opowiedziane przez jednego cz艂owieka to jego los, przez wielu ludzi - to ju偶 historia. Bardzo trudno jest pomie艣ci膰 dwie prawdy: osobist膮 i og贸ln膮. A dzisiejszy cz艂owiek jest na prze艂omie epok. Zesz艂y si臋 dwa kataklizmy: spo艂eczny - na naszych oczach tonie ogromny socjalistyczny kontynent, i kosmiczny - Czarnobyl. Dwa globalne wybuchy. Pierwszy - bli偶szy, zrozumia艂y. Ludzie s膮 zaj臋ci codzienno艣ci膮, bytem: za co co艣 kupi膰? Dok膮d pojecha膰? W co wierzy膰? Z jakim has艂em politycznym wyruszy膰? To prze偶ywaj膮 wszyscy i ka偶dy. A o Czarnoby艂u chcieliby zapomnie膰. Najpierw mieli nadziej臋 ,no przezwyci臋偶y膰, ale poj膮wszy daremno艣膰 pr贸b, zamilkli. Trudno broni膰 si臋 przed tym, czego si臋 nie zna. Czarnobyl przemie艣ci艂 nas z jednego czasu w dru-ui. Przed nami rzeczywisto艣膰 nowa dla wszystkich. 10 Tutejsi (w oryginale: samosio艂y - samoosiedle艅cy, tutejsi, miejscowi) - chodzi tu o tych, kt贸rzy - wbrew niebezpiecze艅stwu napromieniowania - zos albo wr贸cili tam po ewakuacji; formu艂owanie specjalnych termin贸w osta艅cy, zosta艅cy, trwacze, powr贸ce艅cy itp. - by艂oby sztuczne^ ( A 25 ^ ( Ale o czymkolwiek cz艂owiek m贸wi, si艂膮 rzeczy obna偶a i siebie. Jacy wi臋c z nas ludzie? Nasza historia - to dzieje cierpie艅. Cierpienie - to nasza ucieczka. Nasz kult. Jeste艣my nim zahipnotyzowani. A chcia艂oby si臋 powiedzie膰 i o czym艣 innym - o sensie cz艂owieczego 偶ycia, naszego istnienia na ziemi. Je藕dzi艂am, rozmawia艂am, zapisywa艂am. Ci ludzie pierwsi... zobaczyli to, co my tylko podejrzewamy. Co dla wszystkich jeszcze tajne. O tym niech sami opowiedz膮. Nieraz wydawa艂o mi si臋, 偶e zapisuj臋 przysz艂o艣膰. ROZDZIA艁 I Ziemia martwych ionolog o tym, o czym ludzie sobie przypominaj膮 Nie chc臋, 偶eby kto艣, poza mn膮, wiedzia艂, czego do艣wiadczy艂em. Pragn臋 si臋 odkry膰, ale obna偶ony czuj臋 si臋 jeszcze gorzej. U To艂stoja Pierre Biezuchow tak hy艂 do艣wiadczony przez wojn臋, i偶 s膮dzi艂, 偶e zmieni艂 si臋 na zawsze. A mija jaki艣 i/as, a on m贸wi: 鈥濶adal b臋d臋 ruga膰 stangreta, nadal b臋d臋 kl膮艂". O czym teraz ludzie sobie przypominaj膮? 呕eby dochodzi膰 prawdy? Sprawiedliwo艣ci? Uwolni膰 si臋 i zapomnie膰? Pojmuj膮, 偶e stali si臋 uczestnikami wyda-i/,c艅? Nie! Szukaj膮 obrony w przesz艂o艣ci. A wspomnienia - rzecz krucha, efemeryczna. To nie wiedza, to domys艂 cz艂owieka o sobie, zaledwie przeczucie. Ky艂em w pami臋ci i przypomnia艂em sobie: wszystko, co najstraszniejsze, dzia艂o si臋 w dzieci艅stwie. Wojna. I tosco po niej. Pami臋tam, jak bawili艣my si臋 w 鈥瀟at臋 i mam臋". Rozbierali艣my smarkaczy i k艂adli jedno na drugie. To by艂y pierwsze dzieci urodzone po wojnie. W czasie wojny wiele dzieci zgin臋艂o. O urodzonych po niej ca艂a wie艣 wiedzia艂a wi臋c wszystko - jakie s艂owa ju偶 umiej膮, kiedy kt贸re zacz臋艂o chodzi膰. Tak czekali艣my na 偶ycie! Zabawa w 鈥瀟at臋 i mam臋". Chcieli艣my zobaczy膰, jak zaczyna si臋 /ycie. Mieli艣my po osiem-dziesi臋膰 lat. Widzia艂em, jak kobieta si臋 zabija. W krzakach nad rzek膮 ceg艂膮 wali艂a si臋 w g艂ow臋. By艂a w ci膮偶y z policajem, ca艂a wie艣 go nienawidzi艂a. Jako dziecko widzia艂em, jak rodz膮 si臋 koci臋ta. Pomaga艂em matce wyci膮ga膰 cielaka z krowy, wodzi艂em do knura 艣wini臋. Pami臋tam, jak przywie藕li zabitego ojca, w zrobionym przez mam臋 swetrze. Zgin膮艂 od kulomiotu albo automatu, bo krwawe kawa艂ki wy艂azi艂y. Le偶a艂 na 艂贸偶ku. Pogrzebano go przed domem, w grz膮dkach buraczanych. B贸j, na drodze zabite konie i ludzie. To zakazane wspomnienia. Nie m贸wi艂em o nich. Wspomina艂em 艣mier膰 jak por贸d. Mia艂em jednakie uczucia, kiedy z krowy wy艂ania艂 si臋 cielak, na 艣wiat wychodzi艂y koci臋ta i kiedy kobieta zabija艂a si臋 w krzakach. Por贸d i 艣mier膰 wy- 27 I dawa艂y mi si臋 jednym i tym samym. Ledwie przypomn臋 to sobie, zapadam si臋 w koszmar. Pami臋tam jeszcze, jak nas, malc贸w, kobiety bra艂y ze sob膮 do 艂a藕ni. Wszystkim, mojej matce te偶, wypada艂y macice (ju偶 to rozumieli艣my), podwi膮zywa艂y je szmatami. Macice opuszcza艂y si臋 od ci臋偶kiej pracy. M臋偶czy藕ni na froncie, w partyzantce. Koni nie by艂o. Kobiety ci膮gn臋艂y p艂ugi. Ora艂y pola ko艂chozowe. Kiedy wyros艂em i zdarzy艂o mi si臋 zbli偶y膰 do kobiety, pami臋ta艂em, com widzia艂 w 艂a藕ni. Chcia艂em zapomnie膰. Zapomina艂em. My艣la艂em, 偶e najstraszniejsze mam za sob膮. I oto pojecha艂em do czarnobylskiej 偶ony1. Wiele razy ju偶 tam by艂em. I tam poj膮艂em, 偶e si臋 nie obroni艂em. Rozsypuj臋 si臋. Przesz艂o艣膰 ju偶 mnie nie obroni. Piotr S., psycholog Monolog o tym, o czym mo偶na pogada膰 z 偶ywymi i z martwymi Noc膮 wilk wszed艂 na podw贸rze. Wyjrza艂am przez okno, a ten stoi i 艣wieci oczami niby reflektorami. Do wszystkiego przywyk艂am. Siedem lat 偶yj臋 sama. Siedem lat, jak ludzie wyjechali. Noc膮, bywa, siedz臋, p贸ki si臋 nie rozja艣ni. I my艣l臋. Dzi艣 ca艂膮 noc na 艂贸偶ku siedzia艂am, a potem wysz艂am popatrze膰 na s艂oneczko. Naj sprawiedliwsz膮 rzecz膮 na 艣wiecie jest 艣mier膰. Nikt jej nie umknie. Ziemia wszystkich przyjmie: dobrych i z艂ych, i grzesznik贸w. Sprawiedliwo艣ci na 艣wiecie nie ma. Trudzi艂am si臋 przez ca艂e 偶ycie, 偶y艂am wedle sumienia, a jako艣 jej nie zazna艂am. B贸g gdzie艣 tam podzieli艂, jak przysz艂a kolej na mnie, nic nie zosta艂o. M艂ody mo偶e umrze膰, a stary musi. Czeka艂am na ludzi. Wr贸c膮, my艣la艂am. Nikt nie wyje偶d偶a艂 na zawsze, ale na jaki艣 czas. 艢mierci czekam. Umiera膰 nietrudno, a przykro. Cerkwi nie ma. Batiuszki nie ma. Grzech贸w nie ma komu wyzna膰. 呕ona - strefa, ska偶ony radiacj膮 zamkni臋ty obszar wok贸艂 Czarnobyla, pocz膮tkowo si臋gaj膮cy od 10 do 30 km od reaktora na tereny Bia艂orusi, Rosji i Ukrainy (ukrai艅ski Czarnobyl le偶y tu偶 nad granic膮 z Bia艂orusi膮 i Rosj膮), sk膮d ewakuowano ludno艣膰. Po dokonaniu pomiar贸w radiacyjnych rozszerzony o tereny ska偶one opadaj膮cymi na艅 radionuklidami cezu 137 i strontu 90, miejscami i do 300 km od reaktora. Termin 鈥炁紀na" funkcjonuje w trzech dotkni臋tych katastrof膮 krajach. Nie jest pochodzenia s艂owia艅skiego, ale bardziej jednoznacznie oddaje istot臋 rzeczy ni偶 polskie pojemne poj臋cie 鈥瀞trefa". 28 Jak pierwszy raz powiedzieli, 偶e u nas radiacja, my艣leli艣my: to jaka艣 choro-i, zachorujesz - umrzesz. Nie, m贸wi膮 potem, to co艣 takiego, co le偶y na ziemi \ ziemi臋 w艂azi, a zobaczy膰 nie mo偶na. Zwierz臋 mo偶e widzie膰 i s艂ysze膰, /.Iowiek nie. A to nieprawda! Widzia艂am. Ten cez u mnie w ogrodzie wala艂 . p贸ki deszcz go nie zmoczy艂. Kolor mia艂 taki ciemnawy. Le偶y i przesuwa si臋 wa艂kami. Przybiegam z ko艂chozu i wchodz臋 do ogr贸dka. Taki kawa艂ek nie-i -ski. A dwie艣cie metr贸w dalej jeszcze jeden. Wielki jak chustka na g艂owie, /.ykn臋艂am do s膮siadki, ogrody obieg艂y艣my, pola. Ze cztery kawa艂ki zna艂y艣my. Jeden by艂 czerwonego koloru. Nazajutrz popada艂 deszcz. Z samego na. 1 ko艂o obiadu ju偶 nic nie by艂o. Jak przyjecha艂a milicja, nie by艂o co poka-a. Tylko opowiedzia艂y艣my. Kawa艂ki, o, takie. (Pokazuje r臋kami). Jak moja i ustka. Niebieskie i czerwone. Tak bardzo nie bali艣my si臋 tej radiacji. Jakby艣my jej nie widzieli, nie pozna- mo偶e i baliby艣my si臋, a kiedy zobaczyli艣my - ju偶 nie taka straszna. Milicja 'o艂nierzami postawi艂a znaki. U jednych przy domu, gdzie indziej na ulicy. ipisali: siedemdziesi膮t kiur贸w, sze艣膰dziesi膮t kiur贸w. Od zawsze 偶yli艣my kartofli, buraczk贸w, a teraz powiedzieli - nie wolno! Ten w p艂acz, tamten 艣miech. Robi膰 w ogrodzie radzili w opaskach z gazy na ustach i w gumo- vch r臋kawicach. A do tego jaki艣 wa偶ny uczony przyjecha艂 i wyst膮pi艂 w klu- 鈻爄i', 偶e trzeba my膰 drzewa. Dziwactwo! S艂ysza艂 kto! Nakazali zmienia膰 poszwy, i /e艣cierad艂a, firanki. To偶 one w domu! W szafach i kufrach! Jaka偶 w domu ra- liaeja? Za szk艂em? Za drzwiami? Dziwactwo! Znajdziesz j膮 w lesie, w polu. ludnie pozamykali na k艂贸dki, foli膮 celofanow膮 owin臋li. Woda 鈥瀏ro藕na". Jak偶e lo藕na, jak czysta! Nagadali bzdur: umrzecie, trzeba wyje偶d偶a膰, ewakuowa膰 Zas臋pili si臋 ludzie, przestraszyli. I dawaj w nocy zakopywa膰 dobra. A/.i臋艂am odzie偶, czerwone dyplomy za ci臋偶ki trud i grosze, zagrzeba艂am. i smutek serce przeszy艂! 呕ebym tak pad艂a, jak 艂偶臋! A do tego s艂ysz臋, w jednej u si 偶o艂nierze ludzi ewakuowali, a dziad z bab膮 zostali. Przed dniem, kiedy lud/i chwytali, do autobus贸w wiedli, oni kr贸wk臋 wzi臋li i w lesie zapadli. Tam przeczekali. Sk膮d bierze si臋 bieda? (P艂acze). Nie艂atwe nasze 偶ycie. Nie chcesz p艂aka膰, a 艂zy p艂yn膮. 2 Czerwone dyplomy (w oryginale: krasnyje gramoty) - dyplomy pochwalne, cz臋sto / czerwonego brystolu, przyznawane w 鈥瀞ocjalistycznym wsp贸艂zawodnictwie pracy" i za inne zas艂ugi w by艂ym ZSRR. I 29 .*'芦 Popatrz臋 przez okno: sroka przylecia艂a. Nie gnam ich. Cho膰 bywa, 偶e sroki jajka mi z kurnika kradn膮. Ale nie przeganiam. Wczoraj zaj膮c przebieg艂. Ech, gdyby tak codziennie kto艣 przyszed艂 do domu! Niedaleko st膮d, w drugiej wsi, te偶 jedna baba 偶yje. M贸wi艂am, 偶eby przenios艂a si臋 do mnie. Pomo偶e, a i odezwa膰 si臋 by艂oby do kogo. Noc膮 wszystko boli. Nogi sztywniej膮, jakby1 mr贸wki po nich biega艂y, to nerw po mnie idzie. Wtedy bior臋 co艣 w r臋ce, gar艣膰 ziarna i tr臋, tr臋. I uspokaja si臋 nerw. Com si臋 ju偶 narobi艂a w 偶yciu, namartwi艂a. Do艣膰, nic ju偶 nie chc臋. Jak umr臋, odetchn臋. Dusza tam, a cia艂u wreszcie spok贸j. I c贸rki mam, i syn贸w. W mie艣cie. Nigdzie st膮d nie chc臋. Da艂 B贸g lat, a nie da艂 szcz臋艣cia. Wiem, 偶e starszy cz艂owiek dokucza, dzieci obra偶a. Rado艣膰 z dzieci, p贸ki ma艂e. Kobiety, co wyjecha艂y do miasta, p艂acz膮. To synowa si臋 obrazi, to c贸rka. Wr贸ci膰 chc膮. M贸j tu w mogi艂ce le偶y, na cmentarzu. A ja z nim. (Wtem weso艂o). I po co jecha膰? Dobrze mi tu! Wszystko ro艣nie, kwitnie, 偶yje. I muszka, i zwierz. Wszystko pami臋tam. Lec膮 samoloty i lec膮. Ka偶dego dnia. Niziute艅ko nad g艂owami. Lec膮 na reaktor. Na elektrowni臋. Jeden za drugim. A u nas - ewakuacja. Przesiedlanie. Szturm na domy robi膮. Ludzie pozamykali si臋, pochowali. Byd艂o ryczy, dzieci p艂acz膮. Wojna! A s艂oneczko 艣wieci. Zastukali 偶o艂nierze: - I co, gospodyni, zebra艂a艣 si臋? - Si艂膮 b臋dziecie mi r臋ce i nogi wi膮za膰? - pytam. Pomilczeli, pomilczeli i poszli. M艂odziutcy tacy. Dzieci! Baby na kolanach przed domami pe艂za艂y. B艂aga艂y. A 偶o艂nierze pod r臋k臋 jedn膮, drug膮 i na ci臋偶arowe. Zagrozi艂am, 偶e kt贸ry mnie dotknie, kijem dostanie. Wyzywa艂am! Gromko wymy艣la艂am! Nie p艂aka艂am. Wtedy nie p艂aka艂am. A potem wszystko ucich艂o. Pierwszego dnia nie wysz艂am z domu. Opowiadali: szed艂 t艂um ludzi, tabun byd艂a. Wojna! M贸j mawia艂, 偶e cz艂owiek strzela, a B贸g kule nosi. Jaki komu los! M艂odsi, co powyje偶d偶ali, poumierali w nowym miejscu. A ja, cho膰 o kiju, drepcz臋. T臋skno si臋 zrobi - zap艂acz臋. Wie艣 pusta. I ptaszki tu wszelkie lataj膮. I 艂o艣 chodzi, jakby nigdy nic. (P艂acze). Wszystko pami臋tam. Ludzie powyje偶d偶ali, a koty i psy zostawili. Przez pierwsze dni chodzi艂am i mleka im nalewa艂am, a psom po k臋sie chleba. Biega艂y po podw贸rkach i czeka艂y na gospodarzy. G艂odne koty og贸rki 偶ar艂y, pomidory. Do jesieni kosi艂am traw臋 s膮siadki przed furtk膮. P艂ot pad艂, podnios艂am. Ludzi czeka艂am. By艂 u s膮siadki pies, 呕uczek. - 呕uczek - prosz臋 -jak pierwszych ludzi spotkasz, zaszczekaj. Noc膮 艣ni臋, 偶e wywo偶膮. Oficer krzyczy: 鈥濭ospodyni, wszystko zburzymy i zakopiemy. Wychod藕!". I wioz膮 mnie w jakie艣 nieznane miejsce. Ni to miasto, ni wie艣. Ni ziemia nawet. Zdarzy艂a si臋 historia. Mia艂am dobrego kota. Wa艣k臋. Zim膮 g艂odne szczury napada艂y, nie ma zmi艂uj si臋. Pod po艣ciel w艂azi艂y. Ziarno w beczce - dziurk臋 30 przegryz艂y. Wa艣ka, wybawca m贸j. Bez Wa艣ki bym zgin臋艂a. Pogadamy sobie / nim, pojemy. A potem przepad艂 Wa艣ka. Mo偶e g艂odne psy go dopad艂y? Bie-va艂y g艂odne, dop贸ki nie pozdycha艂y. Koty by艂y tak g艂odne, 偶e zim膮 koci臋ta zja-ilu艂y. Bo偶e, przebacz! A jedn膮 bab臋 szczury zagryz艂y. Rude szczury. Prawda to i /y nie, tak plot膮. 艢ci膮gaj膮 tu szabrownicy. Przez pierwsze lata starczy艂o im dolna. Koszul, bluzek, futer. Bierz i wie藕 na bazar. Ot, i napij膮 si臋, piosenki 艣pie-wuji|. Czort z nimi! Jeden zwali艂 si臋 z roweru i usn膮艂 na drodze. Rankiem ko艣ci inale/li i rower. Prawda to czy nie? Nie powiem. Tak plot膮. Tu 偶yje wszystko. Dos艂ownie wszystko! Jaszczurka 偶yje, 偶aba. I robak. I myszy s膮! Wszystko jest. A wiosn膮 najpi臋kniej. Bez zakwitnie. Czeremcha puchnie. P贸ki nogi nosi艂y, sama po chleb chodzi艂am, w jedn膮 stron臋 pi臋tna艣cie kilometr贸w. Za m艂odych lat podskoczy艂abym biegiem. Przyzwycz膮jonam. Po wojnie chodzili艣my po nasiona na Ukrain臋. Tak do trzydziestu, pi臋膰dziesi臋ciu kilometr贸w. Po pudzie nosili, a ja po trzy. A teraz po domu, bywa, nie przejd臋. Starej babie i latem na piecu ch艂odno. Milicjanci przeje偶d偶aj膮 przez wie艣, to i hleba przywioz膮. Tylko co oni tu sprawdzaj膮? Tu tylko ja i kotek. To m贸j dru-pi kot. Milicja zatr膮bi, a my cieszym si臋, biegniem. Jemu przywioz膮 kostek. A mnie zapytaj膮: A je艣li napadn膮 bandyci? A czym偶e oni tu si臋 na偶r膮? C贸偶 wezm膮? Dusz臋? Tylko dusz臋 mam. Dobrzy ch艂opcy. 艢miej膮 si臋. Bateryjki do odbiornika przywie藕li, to radia I ws艂ucham. Ludmi艂臋 Zykin臋 lubi臋, ale rzadko teraz 艣piewa. Wida膰 zestarza艂a si臋 l.ik ja. M贸j mawia艂: bal sko艅czony i skrzypki do torby! Opowiem, jak kotka znalaz艂am, kiedy zabrak艂o mojego Wa艣ki. Czekam il/ic艅, dwa, miesi膮c. Wszystko m贸wi, 偶e zosta艂am sama. Ni do kogo ust otwo-i /.y膰. Posz艂am po wsi, po sadach, wo艂am: - Wa艣ka! Wa艣ka! - Pocz膮tkowo wiele k h biega艂o, a potem zapad艂y si臋. 艢mier膰 nie wybiera. Wszystkich ziemia przyjmuje. I chodz臋 ja, chodz臋. Dwa dni wo艂am. Na trzeci dzie艅 - kot siedzi przed k lepem. Przygl膮damy si臋 sobie. On rad i ja rada. - No, idziemy do domu prosz臋. 鈥濵iau". I dawaj go przekonywa膰: - Chcesz by膰 sam? Wilki rozszar-l>ii(. Idziemy. Mam jajka, s艂onin臋. - Jak mu wyja艣ni膰? Ludzkiego j臋zyka nie rozumie. Ale poj膮艂. Id臋 przodem, biegnie z ty艂u. 鈥濵iau". - Odetn臋 ci s艂oniny. Miau". - B臋dziemy razem. 鈥濵iau". - Nazw臋 ci臋 Wa艣k膮. 鈥濵iau". Ju偶 dwie /imy prze偶yli艣my. Noc膮 przy艣ni si臋, 偶e kto艣 zawo艂a艂. G艂os s膮siadki: - Zina! Pomilczy i znowu: Zina! 鈥 T臋skno mi si臋 zrobi - pop艂acz臋. Zajd臋 na mogi艂ki. Mama tam le偶y. i V>reczka ma艂a. W czasie wojny zmar艂a na tyfus. Jak tylko zanie艣li艣my j膮 na mogi艂ki, s艂oneczko wysz艂o zza chmur. I tak 艣wieci, 艣wieci, cho膰 ty wr贸膰 i p艂acz. I m贸j tam. Fiedia. Posiedz臋 przy wszystkich. Powzdycham. A rozmawia膰 31 mo偶na i z 偶ywymi, i z martwymi. 呕adnej r贸偶nicy. S艂ysz臋 i tych, i tamtych. Kiedym sama. I kiedy smutek. Na wprost od tych mogi艂ek nauczyciel Iwan Prochorowicz Gawrilenko mieszka艂, do syna na Krym wyjecha艂. Za nim Piotr Iwanowicz Miusskij. Traktorzysta. Stachanowiec , kiedy艣 wszyscy na tych stachanowc贸w si臋 wybijali. A tam dalej Misza Moichalie, kot艂y wytapia艂. Zmar艂. Wyjecha艂 i od razu umar艂. Za nim dom zootechnika Stiepana Bychowa sta艂. Spali艂 si臋! Noc膮 藕li ludzie podpalili. Przyszli sk膮d艣. Stiepan d艂ugo nie po偶y艂. Gdzie艣 tam pod Mohylewem pochowany. Druga wojna. Ilu偶 ludzi stracili艣my! Kowaliow Wasilij Makaro-wicz, Maksim Nikiforienko. Bywa, 偶e zamkn臋 oczy i chodz臋 po wsi. No jaka偶 tu, m贸wi臋 im, radiacja, skoro i motyl lata, i trzmiel brz臋czy. I m贸j Wa艣ka myszy 艂owi. (P艂acze). O, moi wy, rozumiecie m贸j smutek? Przeka偶ecie ludziom, a mnie, mo偶e by膰, ju偶 i nie b臋dzie na 艣wiecie. Znajd膮 w ziemiance. Pod korzeniami. Zinaida Jewdokimowna Kowalienka, samosio艂 Monolog o 偶yciu zapisanym na drzwiach Chc臋 za艣wiadczy膰, 偶e zdarzy艂o si臋 to wtedy, dziesi臋膰 lat temu, i ka偶dy dzie艅 prze偶ywam do dzi艣. Mieszkali艣my w mie艣cie Prype膰. W tym w艂a艣nie mie艣cie. Nie jestem pisarzem. Nie opisz臋. Umys艂u nie starcza, 偶eby poj膮膰. Ot, 偶yjesz, zwyczajny cz艂owiek, ma艂y, taki jak wszyscy wok贸艂. Idziesz do pracy, wracasz, pobierasz 艣redni膮 pensj臋, raz w roku je藕dzisz na urlop. I w jeden dzie艅 raptownie przeobra偶asz si臋 w cz艂owieka czamobylskiego. W dekow-nika! W co艣 takiego, co interesuje wszystkich i nie obchodzi nikogo. Chcesz by膰 jak wszyscy, a ju偶 nie wolno, nie mo偶esz. Patrz膮 na ciebie innymi oczami. Zadaj膮 pytania: strasznie tam by艂o? Jak pali艂a si臋 elektrownia? Co艣 widzia艂? A tak w og贸le, mo偶esz mie膰 dzieci? 呕ona nie odesz艂a? W pierwszym okresie przeobrazili艣my si臋 w dekownik贸w. Samo s艂owo 鈥瀋zarnobylec"4 do tej pory Stachanowiec - termin utworzony od nazwiska Aleksieja Stachanowa, g贸rnika z Donbasu, inicjatora 鈥瀞ocjalistycznego wsp贸艂zawodnictwa pracy", kt贸ry w 1935 roku ustanowi艂 w ZSRR rekord wydobycia w臋gla, co w okresie stalinowskim zapocz膮tkowa艂o tzw. ruch sta-chanowski, polegaj膮cy na widowiskowych pr贸bach bicia rekord贸w w poszczeg贸lnych dziedzinach pracy produkcyjnej. 4 Czarnobylec - tak nazywa si臋 na terenach dawnego ZSRR dotkni臋tych przez kataklizm z 26 kwietnia 1986 r. i jego skutki. 32 i i;ik sygna艂 d藕wi臋kowy. Wszyscy odwracaj膮 g艂owy w twoj膮 stron臋. Od wte- lakie by艂y odczucia w pierwszych dniach. Stracili艣my nie miasto. 呕ycie. ltMiiu wyjechali艣my w trzecim dniu. Reaktor p艂on膮艂. Pami臋tam, 偶e kto艣 ze l. I w艂adzy 偶adnej. Nikt tu cz艂owiekowi nie miesza. Ani kierownictwo, nikt. Nawet koty z nami wr贸ci艂y. I psy. Wszystko wraca. 呕o艂nierze nie pusz- Omonowcy. Wi臋c noc膮, le艣nymi dr贸偶kami, partyzanckimi. Nic nam nie trzeba od pa艅stwa. Nie chcemy nic. Tylko nas nie tykajcie! \m klepu nie trzeba, ani autobusu. Za chlebem pieszo chodzim. Dwadzie艣cia ki metr贸w. Nie tykajcie nas! My sami sobie. Taborem wr贸cilim. W trzy rodziny. A tu wszystko rozgrabione: piec roz-l-iii okna, drzwi zdj臋li. Pod艂ogi, lampki, zamki, rozetki, wszystko wyrzucili. O, i " r臋kami wszystko od nowa, tymi r臋kami. A jak偶e! Dzikie g臋si krzycz膮 - wiosna nasta艂a. Pora sia膰. A my w pustych chatach. I': iy ca艂e tylko. Milicja krzycza艂a. Jad膮 samochodami, a my w las. Jak przed Niemcami, i ^go razu napadli nas z prokuratorem. Grozi艂, b臋d膮 s膮dzi膰 wed艂ug dzie- 鈻爋 paragrafu. 鈥濶awet jak dadz膮 rok wi臋zienia - m贸wi臋 - odsiedz臋 i wr贸c臋 :h sprawa krzycze膰, a nasza milcze膰. Order mam, jako kombajnista-przo-! ik, a ten mi grozi: 鈥濸贸jdziesz za dziesi膮ty paragraf. Ka偶dego dnia 艣ni艂a mi si臋 moja chata. Wraca艂am: to ogr贸d kopi臋, to po- oblekam. I zawsze co艣 znajduj臋: to pantofle, to kurcz臋, ku dobremu ;tko, ku rado艣ci. Na powr贸t. Noc膮 Boga prosim, a za dnia milicjant贸w. Zapytacie mnie: 鈥濩zemu偶 i l ii /.esz?". Nie wiem, czemu. Szcz臋艣liwam, 偶e u siebie 偶yj臋. I wszystko prze偶ylim, przecierpielim. Do doktora posz艂am. 鈥濵ile艅ki, nogi nie chc膮 nosi膰. Stawy bol膮". 鈥濳row臋 11. >-ha zda膰, babciu. Mleko zatrute". 鈥濷j, nie - wzburzy艂am si臋. - Nogi bol膮, i ul. i na bol膮, a kr贸wki nie oddam. 呕ywicielki mojej". Mam siedmioro dzieci. Wszystkie w miastach. A tu sama. Jak zat臋skni臋, l u /.ud ich zdj臋ciami usi膮d臋 i pogadam troch臋 do siebie. Wszystko sama jedna. Dom sama pomalowa艂am, sze艣膰 baniek farby po艂o偶y艂am. Tak i 偶yj臋. Czterech \ n贸w i trzy c贸rki wychowa艂am. A m膮偶 zmar艂 wcze艣nie. Sama. I z wilkiem si臋 spotka艂em: on stoi i ja stoj臋. Popatrzyli艣my jeden na dru-fii-go. On w swoj膮 stron臋 odskoczy艂 i uciek艂. A u mnie czapka ze strachu si臋 podnios艂a. Wszelki zwierz boi si臋 cz艂owieka. Ty go nie zaczepiaj, a on ci臋 obejdzie. kiedy艣 po lesie chodzi艂e艣, ryk zwierza us艂ysza艂e艣, do ludzi bieg艂e艣. A teraz . /lowiek od cz艂owieka stroni. Nie daj B贸g napotka膰 w lesie cz艂owieka! - Wszystko, jak w Biblii napisane, wszystko si臋 spe艂nia. Tam i o naszym ko艂chozie napisane, i o Gorbaczowie, 偶e zwierzchnik wielki nastanie ze zna- 37 mieniem takim i wielkie pa艅stwo si臋 rozsypie. A potem s膮d Bo偶y nast膮pi. Kfc w miastach 偶yje - zginie, a na wsi tylko pojedynczy cz艂owiek si臋 ostanie.| Cz艂owiek ze 艣ladu cz艂owieka cieszy艂 si臋 b臋dzie! Nie cz艂owiekiem samym, a 艣la-j dem po nim. I - A 艣wiat艂o u nas - lampa. Naftowa. E, tam! Baby wam nagada艂y. Zabije wieprza, niesiem jak na pogrzebie albo wprost w ziemi臋 zakopiem. Mi臋sto trzy dni w ziemi le偶y. W贸dka u nas swojska, ze swego 偶yta. | - Mam dwa woreczki soli. Nie sprzedajem pa艅stwu! Drzew pe艂no - wok las. Chata ciep艂a. Lampa 艣wieci. Dobrze jest! Koz臋 trzymam, kozio艂ka, trz; 艣winie, czterna艣cie kur. Ziemi pod dostatkiem, trawy, ile chcesz. Woda w stud ni. Swoboda. Dobrze nam tu! Nie w ko艂chozie my tu, a w komunie. Konia jeszj cze kupim. I nic nam tu wi臋cej nie potrzeba. - Nie do domu wr贸cilim, jak pewien korespondent, co tu by艂, dziwi艂 si臋, aL sto lat do ty艂u. Sierpem 偶niem, kos膮 k贸sim, cepami zbo偶e na asfalcie m艂贸cim. - We wojn臋 nas wygnali, w ziemiankach 偶ylim. Brata mi zabili i siostrze艅 c贸w dw贸ch. Z rodziny zgin臋艂o siedemnastu ludzi. Mama p艂acze i p艂acze.] A chodzi艂a po wsi staruszka. 鈥炁籥艂ujesz? - pyta mamy. - Nie 偶a艂uj. Kto 偶yci odda艂 za innych, ten cz艂owiek 艣wi臋ty". Za ojczyzn臋 mog臋 wszystko. Tylko zabija膰 nie mog臋. Jestem nauczycielk膮, uczy艂am - cz艂owieka kochajcie. Tylko t uczy艂am: 鈥濪obro zawsze zwyci臋偶a". Dzieci ma艂e, dusze czyste. - Czarnobyl - wojna nad wojnami. Dla cz艂owieka nie ma nigdzie zbawie-j nia. Ni w ziemi, ni w wodzie, ni na niebie. - Telewizora i radia nie mamy. 呕adnych nowin nie znamy, ale za to spok贸j niej 偶yjem. Nie rozsypujem si臋. Ludzie przyje偶d偶aj膮, przekazuj膮: wsz臋dzie woj na. Socjalizm niby si臋 sko艅czy艂, w kapitalizmie 偶yjem. Car powr贸ci. Prawda to? - To dzik z lasu do ogrodu wpadnie, to 艂o艣. Ludzie rzadko. Milicjanci. - I do mojej chaty wst膮pcie. - I do mojej. Tak dawno u mnie go艣膰 nie siedzia艂. - I 偶egnam si臋, i modl臋. Bo偶e ty m贸j! Dwa razy milicja piec mi r膮ba艂a. Wywozili na traktorze. A ja - z powrotem! Jakby pu艣cili ludzi, na kolanach by tu wszyscy do domu przyszli. A tak? Po 艣wiecie nasze nieszcz臋艣cie roznie艣li. Tylko martwi wracaj膮. Zmar艂ym pozwalaj膮 wraca膰. A 偶ywi - noc膮, lasem. - Na Radunic臋5 wszyscy si臋 tu rw膮. Ka偶dy chce swych wspomnie膰. Milicja wed艂ug list wpuszcza, dzieciom do osiemnastu lat nie wolno. 5 Radunica - prawos艂awne 艣wi臋to wspominania zmar艂ych i odwiedzania ich grob贸w - gdzie spo偶ywa si臋 posi艂ki, wypija za pami臋膰 - obchodzone w dziewi膮tym dniu po Wielkanocy; przyj臋艂o si臋, i偶 wysiedleni mieszka艅cy danej miejscowo艣ci w 偶onie w dniu tym gromadnie 艣ci膮gaj膮 zewsz膮d na rodzinne cmentarze. l'izyjad膮, postoj膮 przy swojej chacie. W swym sadzie, przy swej jab艂oni. /ijtku na mogi艂kach p艂acz膮, potem rozchodz膮 si臋 po swoich podw贸rkach. ii p艂acz膮, modl膮 si臋. 艢wieczki stawiaj膮. Na swoich p艂otach wisz膮 jak na lobnych ogrodzeniach. Bywa, 偶e i wianek przed domem k艂ad膮. Bia艂y nik na furtce powiesz膮. Batiuszka modlitw臋 g艂osi: 鈥濨racia i siostry! Cier-i b膮d藕cie!". Na cmentarz bior膮 i jajka, i bu艂ki, co kto ma. Ka偶dy siada przy swoich '鈻 y ch. Wo艂aj膮: 鈥濻iostro, odwiedzi膰 przysz艂am. Chod藕偶e do nas, cz臋stuj si臋". Mamusiu ty nasza. Tatusiu ty nasz. Tate艅ku". Dusze z nieba przywo艂uj膮. 鈻> w tym roku kto艣 zmar艂, p艂acz膮, u kogo wcze艣niej, nie. Porozmawiaj膮, |iominaj膮. Wszyscy modl膮 si臋. Kto nie umie, te偶 si臋 modli. Noc膮 tylko nie p艂acz臋. Noc膮 za zmar艂ym p艂aka膰 nie trzeba. S艂o艅ce zaj-i.\ |u偶 nie p艂acz臋. Wspomnij, Bo偶e, duszyczki ich. I kr贸lestwo im daj niebie- Kto nie skacze, p艂acze. Ot, 偶artownisia sprzedaje na bazarze czerwone ilka, zachwala: 鈥濳upujcie jab艂uszka! Czarnobylskie jab艂uszka!". Kto艣 radzi ,.Nie m贸w, ciotka, 偶e czarnobylskie. Nikt nie kupi". 鈥濷powiadasz! Bior膮! ii dla te艣ci贸w, inny dla kierownika!". A jeden wr贸ci艂 tu z wi臋zienia. Po amnestii. W s膮siedniej wiosce 偶y艂. Mat-I umar艂a, dom zasypali. Przyszed艂 do nas: 鈥濩iotka, dajcie k臋s chleba i s艂oniny. Jw贸rko wam naprawi臋". 呕eni si臋. Ba艂agan w kraju, wi臋c i tu b臋d膮 ludzie. Przed lud藕mi uciekaj膮. Przed pra-1. I 偶yj膮 samotnie. Obcy ludzie. Wrodzy, bez 偶yczliwo艣ci w oczach. Napije iv podpali. 艢pim noc膮, a pod 艂贸偶kiem wid艂y, siekiery. W kuchni na drzwiach m艂otek. Wiosn膮 w艣ciek艂y lis biega艂, a jak w艣ciek艂y, skowyczy. I na wod臋 patrze膰 mo偶e. Postaw w podw贸rzu wiadro z wod膮 i nie b贸j si臋. Ucieknie. - My zas艂u偶eni ludzie. Ja - partyzant, rok w partyzantce. A kiedy nasi .鈥c贸w wygnali, trafi艂em na front. Na Reichstagu nazwisko swoje napisa艂em: m liuszenko. Zdj膮艂em szynel, budowa艂em komunizm. A gdzie ten komunizm? - U nas ten komunizm. 呕yjemy, bracia i siostry. - Kiedy zacz臋艂a si臋 wojna, nie by艂o tego roku ani grzyb贸w, ani jag贸d. \ ierzycie? Ziemia bied臋 przeczuwa艂a. Czterdziesty pierwszy rok. Oj, pami臋- iin! Wojny nie zapomnia艂am. Chodzi艂y s艂uchy, 偶e przygnali naszych krew-oh, kto swego rozpozna, mo偶e go zabra膰. Podnios艂y si臋 i pobieg艂y nasze ba-1 Wieczorem ten swego, inny cudzego przywi贸d艂. Ale znalaz艂 si臋 gad. 呕y艂 jak /yscy, 偶onaty, dwoje dzieci. Doni贸s艂 do komendantury, 偶e Ukrai艅c贸w wzi臋li- ny. Wa艣k臋, Saszk臋. Nazajutrz Niemcy na motorach przyje偶d偶aj膮. Prosim, pa-l.nny na kolana. Ale oni wyprowadzili ich za wie艣 i po艂o偶yli z automat贸w. 38 39 Dziesi臋ciu ludzi. M艂odziutkich takich, dobrych. Wa艣k臋, Saszk臋. 呕eby ty艂ki wojny nie by艂o! Jak偶e si臋 jej boj臋! - Kierownictwo przyjedzie, pokrzyczy, pokrzyczy, a my g艂usi i niemi I prze偶ylim wszystko, przecierpielim. - A ja dalej swoje. My艣l臋 i my艣l臋 o tym, co na mogi艂kach. Kto g艂o艣no od czyta, kto cicho. Inni, bywa, przeka偶膮: 鈥濷tw贸rz si臋 na o艣cie偶, 偶贸艂ty piasku Otw贸rz si臋, nocy ciemna". Z lasu doczekasz si臋, a z piasku nigdy. I zwraca si臋 czule: 鈥濱wan, jak偶e mi 偶y膰?". A on nic nie odpowiada, ni dobrego, ni z艂ego. - Nie mam swoich, 偶eby p艂aka膰 po nich. To po wszystkich p艂acz臋. Po ob cych. Na mogi艂ki p贸jd臋, pogadam z nimi. Nie boj臋 si臋 nikogo, ni nieboszczy k贸w, ni zwierza, nikogo. Przyjedzie syn z miasta i pyta: 鈥濩zemu sama siedzisz A jak kto艣 zadusi?". A c贸偶 on mi zabierze? Poduszk臋? W biednej chaci wszystkie nakrycia to poduszki. Jak zacznie taki bandyta le藕膰, najpierw g艂贸w' w okno wsunie, a ja w ni膮 siekierk膮. Mo偶e i nie ma Boga, mo偶e i kto艣 inny, kfc gdzie艣 tam jest wysoko. A ja 偶yj臋. - Zim膮 dziad powiesi艂 na podw贸rzu zabitego cielaka, a cudzoziemc贸w ja] raz przywie藕li. 鈥濪ziadku, co ty robisz?" - pytaj膮. - 鈥濺adiacj臋 wyganiam". - Zdarzy艂o si臋, powiadali ludzie, pogrzeba艂 m膮偶 偶on臋, a zosta艂 mu ch艂op-j czyk. M臋偶czyzna, pijany ze zmartwienia, zdejmuje z dzieci膮tka wszystko mo-j kre i pod poduszk臋. A 偶ona - sama czy jej dusza - zjawia si臋 noc膮, wypierze, wysuszy i z艂o偶y w jednym miejscu. Pewnego razu zobaczy艂 j膮, zawo艂a艂, a on natychmiast znik艂a. Rozp艂yn臋艂a si臋. Wtenczas s膮siedzi mu poradzili: kiedy cie: si臋 zjawi - drzwi na klucz, wtedy nie zd膮偶y uciec. Ale ona ju偶 nie przysz艂a.| C贸偶 tam si臋 sta艂o takiego? Kt贸偶 tam taki przychodzi艂? Nie wierzycie? To po wiedzcie mi, sk膮d si臋 wzi臋艂y bajki? Mo偶e to prawda by艂a? Przecie偶 wy kszta艂ceni艣cie. - Z czego wzi膮艂 si臋 ten Czarnobyl? Jedni baj膮 - uczeni winni. Targaj膮 Bog; za brod臋, a B贸g si臋 艣mieje. A nam tutaj cierpie膰! Nigdy nie 偶ylim spokojnie Zawsze balim si臋. Przed sam膮 wojn膮 chwytali ludzi. Trzech m臋偶czyzn od nas Przyjechali w czarnych samochodach i z pola zabrali, dot膮d nie wr贸cili. Zawsze] balim si臋. - Jedno, co mam, to krow臋. Posz艂abym i odda艂a, 偶eby tylko nie by艂o wojny. Jak ja si臋 jej boj臋! - A tu wojna nad wojnami - Czarnobyl. - I kuku艂ka kuka, i sroki skrzecz膮. Sarenki biegaj膮. A czy b臋d膮 tu dalej, nie wie nikt. Rankiem spojrza艂am na ogr贸d - dziki zry艂y. Ludzi mo偶na przesiedli膰, a 艂osia i dzika nie. Nie ma domu bez cz艂owieka. I zwierzowi cz艂owiek potrzebny. Wszyscy szukaj膮 cz艂owieka. Bocian przylecia艂, 偶uczek wype艂z艂. Z wszystkiego si臋 ciesz臋. 40 k- Boli, kobitki, oj, jak boli! Trzeba cicho. Trumn臋 nios膮 cicho. Ostro偶nie, stukn膮膰 o drzwi albo 艂贸偶ko, ani do czego dotkn膮膰, ani w co uderzy膰. Bo da b臋dzie - czekaj na drugiego nieboszczyka. Wspomnij, Bo偶e, duszyczki I kr贸lestwo daj im niebieskie. A gdzie pogrzebi膮, tam i op艂acz膮. Tu wsz臋- inogilki. Wok贸艂 mogi艂ki. Spychacze tr膮bi膮. Buldo偶ery. Chaty padaj膮. Gra- v pracuj膮 i pracuj膮. Szko艂臋 zakopali, rad臋 wiejsk膮, 艂a藕ni臋. 艢wiat ten sam, ludzie ju偶 nie ci. Jednego nie wiem, jest dusza u cz艂owieka? Powiada ba- n/ka, obiecuje, 偶e艣my nie艣miertelni. Jaka偶 ona, ta dusza? I gdzie one wszyst- i na tym 艣wiecie si臋 mieszcz膮? Dwa dni dziadek umiera艂, za piecem przycza-sie i waruj臋: jak te偶 b臋dzie ona z niego wylatywa膰? Posz艂am doi膰 krow臋. Skoczy艂am do chaty, wo艂am. Le偶y z otwartymi oczyma. Dusza ulecia艂a. ky/.by niczego nie by艂o? Jak偶e si臋 kiedy艣 zobaczym? ]vnolog o tym, 偶e jak znajdziesz d偶d偶ownic臋, 11 kura si臋 cieszy rwszy strach spad艂 z nieba. Wod膮 plu艂. A ludzie spokojni, jak kamienie. Na ny偶 przysi臋gam! M臋偶czy藕ni, co starsi, jak wypij膮: 鈥濪o Berlina doszlim vyci臋偶ylim". Pierwszy strach by艂 rankiem w ogrodzie i w sadzie, gdzie zadu-Dne krety znalezlim. Kto je podusi艂? Zazwyczaj nie wychodz膮 na 艣wiat艂o spod tmi. Co je stamt膮d wygna艂o? Na krzy偶 przysi臋gam! Dzwoni syn z Homla. A chrab膮szcze lataj膮? - pyta. - Chrab膮szczy nie ma, nawet biedronek jako艣 nie wida膰. Zapodzia艂y si臋. - A d偶d偶ownice s膮? - Znajdziesz d偶d偶ownic臋, kura si臋 cieszy. Te偶 ich nie ma. - Pierwsza cecha: gdzie nie ma chrab膮szczy i d偶d偶ownic, tam silna radiacja. - C贸偶 to takiego radiacja? - To taka 艣mier膰, mamo. Powiedz tacie, 偶eby wyjecha膰. Przeczekacie u nas. - Jeszcze w ogrodzie nie posadzilim. Jakby wszyscy byli m膮drzy, kto by by艂 durniem? Pali si臋 to pali. Po偶ar normalna rzecz, nikt si臋 go wtedy nie ba艂. Atomu nie znalim. Na krzy偶 przy- u gam! A mieszkalim pod bokiem elektrowni atomowej, na wprost - trzydzie- i kilometr贸w, a drog膮 - czterdzie艣ci. Zadowoleni bylim. Kupi艂e艣 bilet i je- hu艂e艣. Zaopatrzenie moskiewskie. Kie艂basa tania, mi臋so zawsze w sklepach. l 'o wyboru. Dobre by艂y czasy! A teraz jeden strach. Powiadaj膮, 偶e 偶aby i myszy ostan膮 si臋, a ludzie nie. / scie ostanie si臋 bez ludzi. Powiadaj膮, bajki nad bajkami. Dure艅, kto je lubi! \le nie ma bajki bez prawdy. Stara to piosenka. 41 t Radio w艂膮czam. Strasz膮 i strasz膮 radiacj膮. A nam przy tej radiacji przysz艂o] lepiej 偶y膰. Na krzy偶 przysi臋gam! Popatrzcie: przywie藕li pomara艅cze, trzy ro-| dzaje kie艂basy, prosz臋. Na wie艣! Wnuki moje p贸艂 艣wiata objecha艂y. M艂odsza dziewczynka wr贸ci艂a z Francji,] to stamt膮d, sk膮d Napoleon tu nasta艂. 鈥濨abciu, widzia艂am ananasy!". Drugiego] wnuka, jej braciszka, do Berlina na leczenie wzi臋li. To tam, sk膮d na nas Hitler | napad艂. Na czo艂gach. Teraz inny 艣wiat. Wszystko inaczej. Radiacja winna czy co? A jaka偶 ona?] Mo偶e gdzie艣 w kinie pokazywali? Widzieli艣cie? Bia艂a ona czy jaka? Jedni m贸-j wi膮, 偶e bez koloru i zapachu, a inni, 偶e czarna. Jak ziemia! A je艣li bez koloru,] to jak B贸g. B贸g jest wsz臋dzie, a nikt Go nie widzi. Strasz膮! A jab艂ka w sadzie{ wisz膮 i li艣cie na drzewach, ziemniaki w polu. My艣l臋, 偶e 偶adnego Czarnobyla nie ma, wymy艣lili. Omamili ludzi. Siostra I z m臋偶em wyjechali. Niedaleko st膮d, ze dwadzie艣cia kilometr贸w. Dwa miesi膮ce] tam mieszkaj膮, przybiega do nich s膮siadka: 鈥瀂 waszej krowy radiacja przesz艂a] na moj膮. Krowa pada". - 鈥濧 jak ona przechodzi?". - 鈥瀂 oddechem leci, jak py艂. ] Leciutko". Bajki! Bajki nad bajkami. Ale jak pomy艣l臋 - w ka偶dej chacie kto艣 umar艂. I c贸偶 dodam? Trzeba 偶y膰. Wi臋cej nic. Mo偶e jeszcze, 偶e wcze艣niej sami robilim mas艂o, 艣mietan臋, twar贸g, ser. Goto-1 walim mleczn膮 zacierk臋. Jedz膮 to w mie艣cie? Zalewasz m膮k臋 wod膮 i mieszasz, porobi膮 si臋 rwane kawa艂ki ciasta, wtedy je w rondelek z wrz膮c膮 wod膮. Zagotu-jesz i zalewasz mlekiem. Mama pokazywa艂a i uczy艂a: 鈥濱 wy, dzieci, nauczcie | si臋, tak jak ja nauczy艂am si臋 od swojej mamy". Pili sok brzozowy i klonowy . Fasol臋 w str膮czkach parzyli w czugunkach w piecu. Kisiel z 偶urawiny gotowali. A w wojn臋 pokrzyw臋 zbieralim, lebiod臋. Z g艂odu puchlim, ale nie poumiera- J lim. Jagody w lesie, grzyby. A teraz takie 偶ycie, 偶e to wszystko si臋 poruszy艂o. Zdawa艂o si臋 nam, 偶e to | nieruszalne, 偶e nie zmieni si臋. Tak ono jest. 6 Brzozowik - s艂odki sok z brzozy, uzyskiwany wczesn膮 wiosn膮, kiedy drzewa puszczaj膮 1 soki, poprzez naci臋cie pnia i specjaln膮 rynienk膮 pobierany do s艂oja; sok ten tak偶e kisi si臋 | i potem pije jako kwas ro艣linny. 7 Klonowik - w identyczny spos贸b uzyskiwany wczesn膮 wiosn膮 sok z klonu, s艂odszy od j brzozowego. 8 Czugunka - okr膮g艂y garnek 偶elazny (偶ele藕niak), u偶ywany do parzenia i pieczenia po- ; traw w piecu. Mloka nie wolno, str膮czkowych nie wolno, grzyb贸w, jag贸d zabraniaj膮. Mi臋-" I azuj膮 wymoczy膰 trzy godziny. Z kartofli dwa razy wod臋 zlewa膰, kiedy 'i /,. , z Bogiem bi膰 si臋 nie b臋dziesz. Trzeba 偶y膰. isz膮, 偶e i wody naszej nie wolno pi膰. Ale jak偶e tu bez wody? W ka偶dym oku jest woda. Nikt nie jest bez niej. I w kamieniu wod臋 znajdziesz. To膰 > woda. Mo偶e ona i wieczna? Ca艂e 偶ycie z niej. Kogo zapyta膰? Nikt nie . ic Do Boga modl膮 si臋, ale Jego nie zapytasz. To i trzeba 偶y膰. Anna Pietrowna Badajewa, samosiol \nmlog o pie艣ni bez s艂贸w n贸g si臋 pok艂oni臋, pokornie poprosz臋, znajd藕cie nam Ann臋 Suszko. Miesz-Uii w naszej wsi. We wsi Ko偶uszki. Nazwisko - Anna Suszko. Wymieni臋 \ stkie cechy, a wy zaznaczcie. Mia艂a garb, niema od dziecka. Mieszka艂a sa-Sze艣膰dziesi膮t lat. W czasie przesiedlenia zabrali j膮 samochodem pogotowia |yy wie藕li w nieznanym kierunku. Pisa膰 si臋 nie nauczy艂a, dlatego 偶adnego listu I niej nie ma. Samotnych i chorych wywozili do sieroci艅c贸w. Ukrywali. Ale Ict nie zna adresu. Zaznaczcie. Wsp贸艂czulim jej ca艂膮 wsi膮. Troszczylim si臋 jak o dziecko. Ten drew nar膮ba艂, przyni贸s艂 mleka, inny znowu posiedzia艂 wieczorem w chacie, kto艣 w piecu /.pali艂. Dwa lata, jak my, po tu艂aczce po obcych k膮tach, wr贸cilim do rodzinach chat. I przeka偶cie, 偶e chata jej ca艂a. Dach jest, okna. A co rozbili llu/.grabili, razem odbudujem. Dajcie nam tylko adres, gdzie ona mieszka |cii*rpi, pojedziem i zabierzem. Przywieziem z powrotem. 呕eby nie zmar艂a | t臋sknoty. Do n贸g si臋 pok艂oni臋. Niewinna dusza m臋czy si臋 w obcym 艣wiecie. jeszcze jedna cecha, zapomnia艂am. Kiedy j膮 co艣 zaboli, ci膮gnie pie艣艅. Bez Iow. Tylko g艂os. Rozmawia膰 nie mo偶e. Kiedy boli, ci膮gnie g艂osem: a-a-a... '.uli si臋. Maria Wo艂czok, s膮siadka 42 43 Trzy monologi o dawnym strachu Rodzina K-贸w. Matka i c贸rka. I milcz膮cy m臋偶czyzna (m膮偶 c贸rki). C贸rka: Kiedy艣 p艂aka艂am dzie艅 i noc. P艂aka膰 si臋 chcia艂o i m贸wi膰. Z Tad偶ykistanu jeste艣my, z Duszanbe. A tam wojna. Nie powinnam, dziecka czekam, jestem w ci膮偶y. Ale opowiem. Wpadaj膮 I w dzie艅 do autobusu z kontrol膮 paszport贸w. Zwyczajni, z automatami tylko. Ogl膮daj膮 dokumenty i m臋偶czyzn wyci膮gaj膮 z autobusu. I tam, przed wsi膮, rozstrzeli wuja. Nawet nie wywiod膮 na stron臋. Nigdy bym nie uwierzy艂a, ale wi-j dzia艂am. Widzia艂am, jak dw贸ch wywiedli. Jeden, m艂ody i 艂adny, krzycza艂. Po] tad偶ycku, po rosyjsku, 偶e 偶ona niedawno urodzi艂a, w domu troje ma艂ych dzieci. A tamci, sami m艂odzi, bardzo m艂odzi, 艣miali si臋. Zwyczajni ludzie, z automata-1 mi tylko. Pad艂, stopy ca艂owa艂. Wszyscy milczeli, ca艂y autobus. Jak tylko odje- j chali艣my: ta-ta-ta... Ba艂am si臋 obejrze膰. (P艂acze). Nie powinnam, dziecka czekam. Ale opowiem. Tylko prosz臋: bez nazwi-j ska. Na imi臋 mi 艢wietlana. Tam zostali rodacy. Zabij膮 ich. Wcze艣niej my-1 sia艂am, 偶e u nas nigdy ju偶 wojny nie b臋dzie. Wielki kraj, umi艂owany! Sama] si艂a! M贸wili nam w radzieckim kraju, 偶e biednie 偶yjemy i skromnie, bo przesz艂a wielka wojna, nar贸d wiele utraci艂, ale teraz mamy siln膮 armi臋, nikt nas nie tknie. Nie zwyci臋偶y! A zacz臋li艣my strzela膰 jeden do drugiego. Teraz nie takaj wojna jak wcze艣niej, gdy dziadek wspomina艂, jak do Niemiec doszed艂. Teraz I s膮siad do s膮siada. Zabijaj膮 si臋 ch艂opcy, co w szkole razem si臋 uczyli. Nasy艂aj膮J cz艂owieka, z kt贸rym w szkole w jednej 艂awce siedzieli. Wszyscy stracili ro-j zum. M臋偶owie milcz膮. M臋偶czy藕ni teraz milcz膮. Napluto im do uszu, 偶e s膮 jak ko- j biety. Tch贸rze! Ojczyzn臋 sprzedaj膮. A gdzie ich wina? W tym, 偶e nie mog膮] strzela膰? Mam m臋偶a Tad偶yka. Wypada艂o mu i艣膰 na wojn臋 i zabija膰. A on: - Wyjed藕my. Nie chc臋 wojny. Nie chc臋 automatu. Tam jego ziemia, a wyjecha艂, bo nie chce zabija膰 innego Tad偶yka, takiego ] jak on. A tutaj mu samotnie. Tam bracia rodzeni wojuj膮, jednego ju偶 zabili. Tam mieszka jego matka, siostry. Jechali艣my tu w duszanbeckim poci膮gu. Bez szyb, zi膮b, nie grzej膮. Nie strzelali, ale w okna rzucali kamieniami, szyby wybijali. - Ruskie, wyno艣cie si臋! Okupanci! Starczy okradania nas! A on przecie偶 Tad偶yk. I wszystko to s艂ysza艂. I nasze dzieci s艂ysza艂y. C贸rka /yta si臋 tam w pierwszej klasie, by艂a zakochana w ch艂opcu, Tad偶yku. Przy-md/.i ze szko艂y. 鈻 Mamo, kim jestem - Tad偶yjk膮 czy Rosjank膮? I wyja艣niaj jej. Nie powinnam, ale opowiem. Tad偶ycy pamirscy wojuj膮 tam z Tad偶ykami d/abskimi. Wszyscy s膮 Tad偶ykami, ten sam Koran, jedna wiara, ale id偶abowie zabijaj膮 Pamir贸w, a Pamirzy Kud偶ab贸w. Pocz膮tkowo zbierali si臋 placu, wo艂ali, modlili si臋. Chcia艂am zrozumie膰, wi臋c tak偶e posz艂am. Pyta艂am uszk贸w: - Przeciw komu wyst臋pujecie? - Przeciw parlamentowi - odpowiedzieli. - Powiedziano nam, 偶e to z艂y Iowiek ten parlament. Opu艣ci艂am plac, a oni zacz臋li strzela膰. Tak, szybko sta艂 si臋 tam inny, niezna-kraj. Wsch贸d! Dot膮d zdawa艂o si臋 nam, 偶e 偶yjemy na swojej ziemi. Wedle ra-(icckich praw. Ile tam rosyjskich mogi艂 zosta艂o! Nie ma komu na nich p艂aka膰, yierz臋ta pas膮 na rosyjskich cmentarzach. Kozy. Rosyjscy starcy po 艣mietni-:h brodz膮, podbieraj膮. Pracowa艂am jako piel臋gniarka na porod贸wce. Nocny dy偶ur, kobieta rodzi, f偶ki por贸d, krzyczy. Wbiega sanitariuszka w niesterylnych r臋kawiczkach, ' niesterylnym cha艂acie. Co si臋 sta艂o? W czym艣 takim na sal臋 porod贸w?! - Dziewczyny, bandyci! A oni w ciemnych maskach, z broni膮. I od razu: - Dawaj narkotyki! Dawaj spirytus! Nie mamy! - m贸wi lekarz. Lekarza pod 艣cian臋. - Dawaj! Wtedy kobieta, co rodzi艂a, krzykn臋艂a spod nakrycia. Rado艣nie tak. I dziecko /.ip艂aka艂o tylko co urodzone. Pochyli艂am si臋 nad nim, nawet nie dojrza艂am: lilopiec czy dziewczynka? Jeszcze ani imienia, ani nic. A bandyci do nas: kto 鈻爄u? Kud偶abka czy Pamirka? Nie: ch艂opiec czy dziewczynka, a Kud偶abka czy '.unirka? Milczymy. A ci znowu: - Kto ona? I wtedy kt贸ry艣 chwyta to dziecko, co ledwie przysz艂o na 艣wiat, co pi臋膰 -l/iesi臋膰 minut wszystkiego poby艂o na tym 艣wiecie, i wyrzuca przez okno. Jako piel臋gniarka nieraz widzia艂am, jak umieraj膮 dzieci. A po tym! Nie wolno mi tego pami臋ta膰. (Pl膮cze). Jak 偶y膰? Jak po tym wszystkim rodzi膰? i 44 45 t (P艂acze). Po tym wydarzeniu na porod贸wce wyst膮pi艂a mi na r臋kach egzema. W臋z艂y si臋 powi臋kszy艂y. I przysz艂o ot臋pienie. Nie chcia艂o si臋 wstawa膰 z po艣cieli. (P艂acze). Podejd臋 pod szpital i wracam z powrotem. A ju偶 by艂am w ci膮偶y. Nie mog艂am tam rodzi膰. Przyjecha艂am tu. Na Bia艂oru艣. Do Narowli. Ciche mia-1 steczko, niewielkie. I wi臋cej prosz臋 nie pyta膰. Wszystko powiedzia艂am. (P艂acze). Prosz臋 poczeka膰. Chc臋, 偶eby wiedziano. Nie boj臋 si臋 Boga, cz艂owieka | si臋 boj臋. Najpierw pytali艣my wszystkich: - Gdzie tu radiacja? - Gdzie stoicie, tam radiacja. Ca艂a tutejsza ziemia?! (P艂acze). Pe艂no pustych dom贸w. Ludzie wyjechali.] Strasznie im by艂o. A mnie tu nie jest tak 藕le jak tam. Zostali艣my bez ojczyzny, jeste艣my - ni-1 czyi. Niemcy wyjechali do Niemiec, Tatarzy, kiedy im zezwolili, na Krym, a Rosjanie stali si臋 niepotrzebni. W czym pok艂ada膰 nadziej臋? Czego czeka膰? Rosja nigdy nie ratowa艂a swoich ludzi, bo wielka, bezkresna. Cz臋sto m贸wi臋, 偶e nie czuj臋, i偶 Rosja jest moj膮 ojczyzn膮, wychowywali艣my si臋 w czym艣 innym: nasz膮 ojczyzn膮 by艂 Zwi膮zek Sowiecki. To i nie wiesz teraz, jak radowa膰 dusz臋? Nikt nie szcz臋ka za p艂otem - to ju偶 dobrze. Dom nam tu dali, m臋偶owi prac臋. Napisa艂am list do znajomych, wczoraj przyjechali. Na zawsze. Wieczorem przybyli i bali si臋 wyj艣膰 z budynku dworca, dzieci nie puszczali, siedzieli na walizkach do rana. A potem widz膮: ludzie po ulicy chodz膮, 艣miej膮 si臋. Pokazali im nasz膮 ulic臋, przyprowadzili przed dom. Nie mogli przyj艣膰 do siebie, tam od- 鈻犫枲, wykli od normalnego 偶ycia, od zwyczajno艣ci. A rankiem zaszli do spo偶ywczego, zobaczyli mas艂o, 艣mietan臋, i tam, w sklepie, kupili pi臋膰 butelek kefiru i wypili na miejscu. Patrzyli na nich jak na wariat贸w. Ani 艣mietany, ani mas艂a dwaj lata nie widzieli. Chleba tam nie kupisz. Tego nie da si臋 wyja艣ni膰 cz艂owiekowi, { co wojny nie widzia艂. Dusz臋 tam martw膮 mia艂am. Z martw膮 dusz膮 kog贸偶 bym tam urodzi艂a? Tu i ludzi ma艂o. Domy puste. Mieszkamy pod lasem. Boj臋 si臋, gdy du偶o ludzi. Jak ] na dworcu. Jak na wojnie. (Wybuch艂a p艂aczem i zamilk艂a). Matka: O wojnie opowiem. Tylko o niej mog臋 m贸wi膰. Dlaczego艣my tu przyjechali? Na ziemi臋 czarnobylsk膮? Dlatego, 偶e st膮d nas nie wygoni膮. Z tej ziemi. Niczyja ona ju偶. B贸g j膮 zabra艂. Ludzie zostawili. W Duszanbe pracowa艂am jako zast臋pca naczelnika stacji, by艂 tam jeszcze jeden zast臋pca, Tad偶yk. Dzieci nasze razem ros艂y, uczy艂y si臋, siadywali艣my przy m 艣wi膮tecznym stole: Nowy Rok, Pierwszy Maja. Razem pili艣my wino, ' jedli. Siostro, siostrzyczko - m贸wi艂 do mnie. - Moja ty rosyjska siostro. jlo przychodzi, a siedzieli艣my w jednym gabinecie, staje przed moim biur- i krzyczy: Kiedy w ko艅cu do tej swojej Rosji zwiejesz? To nasza ziemia! tamtej chwili rozum nie zdzier偶y艂. Podskoczy艂am do niego. St膮d ta kurtka na tobie? - spyta艂am. Leningradzka - odpowiedzia艂 bez zastanowienia. Zdejmuj rosyjsk膮 kurtk臋, gadzie! - Zdzieram z niego kurtk臋. - A sk膮d / ca? Chwali艂e艣 si臋, 偶e z Syberii przys艂ana! Zdejmuj czapk臋, gadzie! Koszu- waj! Spodnie! W moskiewskiej fabryce szyte! Te偶 rosyjskie! o majtek bym rozebra艂a. Zdrowy m臋偶czyzna, a ja mu po plecach. Sk膮d si艂臋 艂am? Wszystko bym zdar艂a. A wok贸艂 ju偶 ludzie si臋 zlecieli. On wobec te-'): - Odczep si臋 ode mnie, w艣cieklico! - Nie, oddaj wszystko moje, rosyjskie! Wszystko swoje zabior臋! - Wida膰 芦/s;|dek straci艂am. - Skarpety zdejmuj! Pantofle! Pracowali艣my dniem i noc膮. Sk艂ady jad膮 przepe艂nione, ludzie biegaj膮. Wielu nsjan ruszy艂o si臋 z miejsca. Tysi膮ce! Dziesi膮tki tysi臋cy! Setki! Jest jeszcze |osja! Odprawiam o drugiej w nocy poci膮g moskiewski, w gmachu zosta艂y j/.icci z miasta Kurhana-Tube, nie zd膮偶yli na moskiewski. Zamkn臋艂am je, chc臋 [inlr/asn膮膰, podchodzi do mnie dw贸ch z automatami. - Czego tu, ch艂opcy, szukacie? - pytam, a serce we mnie wali. - Drzwi na o艣cie偶 trzymacie? - Poci膮g odprawia艂am. Nie zd膮偶y艂am zamkn膮膰. - A co to za dzieci? - Nasze, duszanbeckie. - A mo偶e to te z Kurhana? Kud偶abskie? - Nie, nie. Nasze. Poszli. A gdybym otwar艂a sal臋? Oni by je wszystkie i mnie z nimi - kula \ 艂eb! Tam jedna w艂adza - cz艂owiek z karabinem. Rankiem pos艂a艂am dzieci do \strachania, przykaza艂am, 偶eby je wie藕膰 jak arbuzy, drzwi nie otwiera膰. (Po- Plow 鈥 w Azji 艢rodkowej tradycyjna potrawa z ry偶u, suszonej winoro艣li, mi臋sa i wielu .ostrych zi贸艂. 46 47 cz膮tkowo milczy. Potem d艂ugo pl膮cze). Czyi jest co艣 straszniejszego od | cz艂owieka? (Znowu milknie). Ju偶 tu, kiedy sz艂am ulic膮, przez minut臋 ogl膮da艂am si臋, bo zdawa艂o si臋, 偶e J kto艣 czyha za plecami. Czeka. Tam nie by艂o dnia, 偶ebym nie my艣la艂a o 艣mierci. | Zawsze z domu wychodzi艂am we wszystkim czystym, w wyprasowanej bluzce, sp贸dnicy, w czystej bieli藕nie. Bo jak zabij膮? A teraz sama jedna chodz臋 po lesie i nikogo si臋 nie boj臋. Ludzi w lesie nie ma, 偶adnego cz艂owieka. Id臋, wspominam: dzia艂o si臋 to wszystko ze mn膮 czy nie? Innym razem my艣liwych spotkasz: z broni膮, psem i dozymetrem. To te偶 ludzie z broni膮, ale nie tacy, nie cz艂owieka 艣cigaj膮. Strza艂 us艂ysz臋, wiem, 偶e do wron strzelaj膮, do zaj臋cy. (Milczy). Dlatego niestrasznie mi tu. Nie mog臋 ba膰 si臋 ziemi, wody. Cz艂owieka si臋 boj臋. Tam za ] sto dolar贸w kupuje si臋 na bazarze bro艅. Pami臋tam ch艂opaka, Tad偶yka. 艢ciga艂 drugiego ch艂opaka. Cz艂owieka! Tak j bieg艂, tak dysza艂, i偶 od razu poj臋艂am, 偶e chce zabi膰. Ale tamtem znikn膮艂. Uciek艂. A ten wraca si臋 i id膮c obok mnie, m贸wi: - Gdzie tu u was mo偶na wody si臋 napi膰, matko? Tak zwyczajnie pyta, jakby nigdy nic. Na dworcu sta艂a beczka z wod膮, pokaza艂am i patrz膮c mu w oczy, cedz臋: - Czemu tak jeden za drugim gonicie? Czemu si臋 zabijacie? Wtedy nawet wstyd mu si臋 zrobi艂o. - Cicho b膮d藕, matko. Kiedy s膮 razem, staj膮 si臋 inni. Gdyby by艂o ich trzech albo chocia偶 dw贸ch, postawiliby mnie pod 艣cian膮. Z jednym cz艂owiekiem jeszcze mo偶na m贸wi膰. - Niczego si臋 tu nie dobijesz, a b臋dziesz dochodzi膰 sprawiedliwo艣ci, konte-wyrzuc膮 w pole i rozgrabi膮, co艣cie przywie藕li - powiedzia艂a. C贸偶 by艂o robi膰? Nocy nie przespali艣my, rozpakowali艣my: ciuchy, materace, lod贸wk臋, dwa worki ksi膮偶ek. - Pewnie cenne ksi膮偶ki wieziecie? Popatrzyli: Co robi膰? Czernyszewskiego, Zorany ug贸r Szo艂ochowa. Roze-[艂iali si臋. - A ile macie lod贸wek? - Jedna, ale t臋 nam uszkodzili. - Czemu艣cie nie wzi臋li deklaracji? - A sk膮d mieli艣my wiedzie膰? Pierwszy raz z wojny jedziemy. Chodz臋 po lesie, my艣l臋. Wszyscy nasi siedz膮 przed telewizorem: jak tam? po tam? A ja nie. By艂o 偶ycie. Inne 偶ycie. Tam uwa偶a艂am si臋 za kogo艣, mam wojskow膮 rang臋 Klpu艂kownika wojsk kolejowych. Tu siedzia艂am jako bezrobotna, p贸ki nie zo-tt艂am sprz膮taczk膮 w radzie miasta. Pod艂ogi myj臋. 呕ycie min臋艂o. Na drugie nie sm ju偶 si艂. Jedni nam wsp贸艂czuj膮, inni niezadowoleni. - Uciekinierzy kartofle kradn膮. Po nocach wykopuj膮 - sarkaj膮. W tamt膮 wojn臋, wspomina艂a mama, ludzie bardziej jeden drugiemu sp贸艂czuli. Niedawno pod lasem znale藕li艣my zaginionego konia. Martwego. ' innym miejscu - zaj膮ca. Nie zabite by艂y, a martwe. Wszyscy si臋 tym zanie-Dkoili. A jak znale藕li martwego biedaka, jako艣 niezauwa偶enie przesz艂o. Cze-u偶 to do martwego cz艂owieka ludzie wsz臋dzie przywykli? Z Duszanbe przyjechali艣my do Taszkientu, a potem trzeba by艂o do Mi艅ska. Nie ma bilet贸w i ju偶! Chytrze wymy艣lili, p贸ki nie dasz 艂ap贸wki, nie wsi膮dziesz do samolotu. Niesko艅czone przeszkody, to waga, to obj臋to艣膰, tego nie wolno, to zabierz. Dwa razy na wag臋 ganiali, 偶ebym zrozumia艂a, pieni膮dze wsun臋艂a. - Wy tu od dawna, a sprzeczacie si臋. I jakie wszystko proste! Nasz kontener - dwie tony, kazali rozpakowa膰. - Jedziecie z gor膮cej strefy, mo偶e bro艅 wieziecie? Narkotyki? Dwie doby m臋czyli. Posz艂am do naczelnika i w sekretariacie pozna艂am dobr膮 kobiet臋, zrozumia艂a mnie. fna M. 鈥 z Kirgizji. Na progu domu, jak dla fotografii, wraz 鈻 臋cioro dzieci i kot Mietielica, kt贸rego ze sob膮 przywie藕li. ni膮 siedzia艂o jej Jechali艣my jak z wojny. Chwycili艣my rzeczy, kot w 艣lad za nami na dwo-c, wi臋c wzi臋li艣my go. Poci膮giem jechali艣my dwana艣cie dni. W dwa ostatnie /usta艂a tylko kapusta kiszona w ba艅kach i wrz膮tek. Ten z 艂omem, ten z siekier膮, ii-n z m艂otkiem, dy偶urowali艣my pod drzwiami. Jednej nocy bandyci na nas napadli. O ma艂o nie zabili. Za telewizor, za lod贸wk臋 teraz zabijaj膮. Jechali艣my jak / wojny, cho膰 w Kirgizji, gdzie 偶yli艣my, jak dot膮d nie strzelaj膮. By艂a rze藕nia. I )/ika, jeszcze za Gorbaczowa, w mie艣cie Osz. Kirgiz贸w z Uzbekami. Potem 48 49 ucich艂o. Czasem jeszcze w oddali us艂yszysz. Na ulicach. Strasznie. Ale my Rosjanie; zrozumia艂e, 偶e Kirgizi si臋 nas boj膮. U nich kolejki za chlebem, wi臋c krzycz膮: - Ruskie, zabierajcie si臋 do domu! Kirgizja dla Kirgiz贸w! I wyrzucaj膮 z kolejki. I jeszcze co艣 tam po kirgisku, 偶e im samym chleba nie starcza, a trzeba nas karmi膰. 殴le ich j臋zyk rozumiem, nauczy艂am si臋 kilku s艂贸w, 偶eby na bazarze potargowa膰 si臋, kupi膰 co艣. Mieli艣my ojczyzn臋, a teraz nie. Kim jestem? Mama - Ukrainka, tato - Rosjanin. Urodzi艂am si臋 i wyros艂am w Kirgizji, za m膮偶 wysz艂am za Tatara. Kim s膮 moje dzieci? Jaka ich narodowo艣膰? Wszyscy przemieszali艣my si臋, krew wymieszana. W paszportach moim i dzieci zapisano - Ruskie, a my nie Ruskie. My - Sowieci! A kraju, gdzie si臋 urodzi艂am, nie ma. Nie ma i tego miejsca, kt贸re nazywali艣my ojczyzn膮. Teraz my jak nietoperze. Mam pi臋cioro dzieci: najstarszy syn - w 贸smej klasie, najm艂odsza dziewczynka - w przedszkolu. Tu ich przywioz艂am. Kraju naszego nie ma, a my jeste艣my. Tam si臋 rodzi艂am, wyrasta艂am. Budowa艂am zak艂ad, pracowa艂am w nim. - Jed藕 tam, gdzie twoja ziemia, tutaj wszystko nasze. Nic nie dawali wzi膮膰, opr贸cz dzieci. 鈥濼utaj wszystko nasze". A gdzie moje? Uciekaj膮 ludzie. Jad膮. Wszyscy Ruscy. Sowieccy. Nigdzie niepotrzebni. Nikt na nich nie czeka. A kiedy艣 tam szcz臋艣liwa by艂am. Wszystkie moje dzieci z mi艂o艣ci. Po kolei rodzi艂am: ch艂opiec, ch艂opiec, ch艂opiec, potem: dziewczynka, dziewczynka. Wi臋cej m贸wi膰 nie b臋d臋. P艂aka膰 zaczn臋. (Ale doda jeszcze kilka st贸w). B臋dziemy 偶y膰 w Czarnobylu. Tu teraz nasz dom. Czarnobyl - nasz dom, nasza ojczyzna. (Nagle si臋 u艣miecha). Ptaki tu takie jak wsz臋dzie. I pomnik Lenina stoi. (A przy furtce, 偶egnaj膮c si臋 ju偶). Wcze艣nie rano w s膮siednim domu stukaj膮 m艂otkami, deski z okien zdejmuj膮. Spotykam kobiet臋. - Sk膮d wy? - pytam. - Z Czeczenii. Nic nie m贸wi, tylko p艂acze. Pytaj膮 mnie ludzie. Dziwi膮 si臋. Jeden upar艂 si臋 zapyta膰: - Czy przywioz艂aby艣 dzieci tu, gdzie d偶uma i cholera? C贸偶 mi d偶uma i cholera? A tego strachu, o kt贸rym tu m贸wi膮, nie znam. Nie ma go w mojej pami臋ci. ' dog o tym, 偶e tylko w z艂u cz艂owiek spe艂niony i jak dost膮pi艂 mi艂o艣ci ^鈻爌rzebieg艂ych s艂owach K-ka艂em. Od 艣wiata ucieka艂em. Pa艂臋ta艂em si臋 po dworcach, podoba艂y mi si臋 mice, bo ludzi wielu. Potem tu. Tu wolno. 呕ycia w艂asnego zapomnia艂em. Nie )/.pytujcie. Co wyczyta艂em w ksi膮偶kach - pami臋tam, a swojego 偶ycia zapo- lia艂em. M艂ody by艂em. Grzech na mnie ci膮偶y. Nie ma takiego grzechu, kt贸re- i by Pan nie odpu艣ci艂 za szczero艣膰 wyra偶onego 偶alu. Cz艂owiek sam szcz臋艣liwy by膰 nie mo偶e. Nie powinien. Zobaczy艂 Pan same- Adama i da艂 mu Ew臋. Dla szcz臋艣cia, a nie dla grzechu. Cz艂owiek nie dost臋-i|c 艂aski bycia szcz臋艣liwym. Nie lubi臋 mroku, ciemno艣ci. Takiego jak teraz, r/cchodzenia dnia w noc. Do tej pory nie mog臋 zrozumie膰, gdzie by艂em. Tak jest. Bez r贸偶nicy mi: mog臋 偶y膰 i mog臋 nie 偶y膰. 呕ycie cz艂owieka jest jak tra-tru. rozkwita, wysycha i zamienia si臋 w ogie艅. Lubi艂em rozmy艣la膰. Tu mo偶na jin膮膰 od zwierza i od ch艂odu. Na przestrzeni dziesi膮tk贸w kilometr贸w ani jed-5go cz艂owieka. Diab艂a wyganiaj膮 postem i modlitw膮. Post - dla cia艂a, modli艂a - dla duszy. Ale nigdy nie by艂em samotny, wierz膮cy cz艂owiek nie jest sa- atny. Je偶d偶臋 po wioskach. Wcze艣niej znajdowa艂em makarony, m膮k臋, mas艂o lilmne, konserwy. Teraz na mogi艂kach podbieram. Zmar艂ym zostawiaj膮 jedze- 5, picie. A to im niepotrzebne. Nie oburzaj膮 si臋 na mnie. Na polu dzikie 偶yto. lesie grzyby, jagody. Wolno. W ksi膮偶kach czyta艂em. U ojca Siergieja Bu艂hakowa10. 鈥濨贸g stworzy艂 艣wiat Ilug mnie, 艣wiat zatem nie mo偶e we wszystkim si臋 nie uda膰" i trzeba ".-/.nie i do ko艅ca przecierpie膰 histori臋". Tak to jest. A z innego, imienia nie li臋tam, my艣l: 鈥瀂艂o w艂a艣ciwie nie jest substancj膮, ale brakiem dobra, podob-jak mrok nie jest odr臋bnym bytem, a nieobecno艣ci膮 艣wiat艂a" . 艁atwo zna-; tu ksi膮偶ki, bardzo 艂atwo. Pustego glinianego dzbanka ju偶 nie wypatrzysz, u ani widelca, a ksi膮偶ki le偶膮. Niedawno znalaz艂em tomik Puszkina. 鈥濱 my艣l mierci mi艂a duszy mej" - to zapami臋ta艂em. Tak to jest. 鈥濱 my艣l o 艣mierci...". icm tu sam. O 艣mierci my艣l臋. Polubi艂em my艣le膰. Cisza sprzyja przygotowali u Cz艂owiek po艣r贸d 艣mierci 偶yje, ale nie pojmuje, c贸偶 to takiego 艣mier膰. A ja n sam. Wczoraj wilczyc臋 z wilcz臋tami ze szko艂y wygna艂em, tam 偶y艂y. Pytanie: istnieje 艣wiat zakl臋ty w s艂owie? S艂owo, ono stoi mi臋dzy cz艂owie-uin a dusz膮. Tak to jest. 10 Siergiej Bu艂hakow (1871 -1944) - prawos艂awny my艣liciel i teolog rosyjski. ' Chodzi prawdopodobnie o znane za艂o偶enie filozoficzne 艣w. Augustyna, rozwijane >i /cl 艣w. Tomasza z Akwinu. 50 51 I to jeszcze powiem: p膮ki, drzewa, trawy s膮 mi teraz bli偶sze ni偶 przedtem.! O nich tak偶e rozmy艣lam. Cz艂owiek jest straszny. 1 nieprzewidywalny. A tu niej chce si臋 nikogo zabija膰. Ryb臋 zjem, jest w臋dka. Tak to jest. Ale do zwierza nie| strzelam. Ani side艂 nie zastawiam. Tutaj niczego nie chce si臋 zabija膰. Ksi膮偶臋 Myszkin mawia艂: 鈥濩zyi mo偶na widzie膰 drzewo i nie by膰 szcz臋艣li-1 i ? I wym . Tak to jest. Lubi臋 rozmy艣la膰. A cz艂owiek przede wszystkim wsp贸艂-| czuje sobie, ale nie my艣li. Po co rozpatrywa膰 z艂o? Ono, naturalnie, nurtuje. Grzech - to tak偶e nie fizy-l ka. To, trzeba przyzna膰, nieistnienie. Powiedziano w Biblii: 鈥濪la po艣wi臋conego] - inaczej, dla pozosta艂ych przypowie艣膰"13. We藕my ptaka albo inne zwierz臋.! Nie mo偶emy ich zrozumie膰, albowiem 偶yj膮 dla siebie, a nie dla innych. Tak to| jest. Wok贸艂 wszyscy na bie偶膮co, 偶eby w dw贸ch s艂owach powiedzie膰. Wszystko 偶ywe - na czterech nogach, patrzy w ziemi臋, ci膮gnie do ziemi. Je-I den cz艂owiek na ziemi stoi, a r臋kami i g艂ow膮 do nieba si臋 podnosi. Do modli-| twy. Do Boga. Staruszka w cerkwi modli si臋: 鈥濿szystkim nam wedle grzech贸w| naszych". Ale ni uczony, ni in偶ynier, ni wojskowy nie przyzna si臋 do nich. Nie mam za co si臋 kaja膰 - my艣l膮. - Dlaczego mam pokutowa膰? Tak to jest. Modl臋 si臋 i tyle. Dla siebie czytam. Panie, wezwij mnie. I Wys艂uchaj. Tylko w z艂u cz艂owiek jest wy膰wiczony. Ale nie, kiedy prosi w nie-1 przebieg艂ych s艂owach mi艂o艣ci. S艂owo nawet filozof贸w przybli偶a do tej my艣li, I kt贸r膮 przeczuwali. S艂owo absolutnie wyra偶a to, co w duszy, ale tylko w modli-1 twie, w modlitewnym rozwa偶aniu. Odczuwam to fizycznie. Panie, wezwij] mnie. Wys艂uchaj! I cz艂owiek tak偶e... Boj臋 si臋 cz艂owieka. Ale zawsze chc臋 go spotka膰. Cz艂owieka dobrego. Tak to j jest. Tu albo bandyci 偶yj膮, ukrywaj膮 si臋, albo taki cz艂owiek jak ja. M臋czennik. Jakie nazwisko? Nie mam dokumentu. Milicja zabra艂a. Bi艂a: - Czemu si臋 szlajasz? - Nie szlajam si臋, kajam si臋. Jeszcze mocniej bili. Po g艂owie bili. Tak wi臋c napiszcie: s艂uga bo偶y Niko艂aj. j Teraz ju偶 wolny cz艂owiek. Ch贸r 偶o艂nierski 13 Ksi膮偶臋 Myszkin - bohater powie艣ci Fiodora Dostojewskiego Idiota. Por. Mk 4,11: 鈥濿am dana jest tajemnica kr贸lestwa Bo偶ego, dla tych za艣, kt贸rzy s膮 poza wami, wszystko dzieje si臋 w przypowie艣ciach". iiimn Bachtjarow, kierowca, Oleg Leontijewicz Wowbiej, likwidator, Wasilij 1 t.i{/owicz Gusinowicz, kierowca-zwiadowca, Giennadij Wiktorowicz Demie- i Ir艂f, milicjant, Witali] Borisowicz Karbalewicz, likwidator, Walentin Komkow, ]*rt)\vca, szeregowiec, Eduard Borisowicz Korotkow, pilot 艣mig艂owca, Igor Li- ./rr, likwidator, Iwan Aleksandrowicz 艁ukaszuk, szeregowiec, Aleksander Iwa- 'wirz Michalewicz, dozymetrysta, Oleg Leonidowicz Paw艂贸w, major, lotnik, niiiolij Borisowicz Rybak, komendant oddzia艂u obrony, Wiktor Sa艅ko, szerego- , < irigorij Nikotajewicz Chworost, likwidator, Aleksander Wasiliewicz Szyn- 鈻 wicz, milicjant, W艂adimir Pietrowicz Szwed, kapitan, Aleksander Michaj艂o- h Jasinskij, milicjant. W pu艂ku poderwa艂 nas alarm. Dopiero w Moskwie, na Dworcu Bia艂oru-i 禄kim wyja艣nili, dok膮d nas wioz膮. Jeden ch艂opak, z Leningradu zdaje si臋, zapro-鈻 Icstowa艂. S膮dem zagrozili. Komendant powiedzia艂 przed szeregiem: - Za kraty albo na rozstrza艂 p贸jdziesz. A ja mia艂em inne uczucia. Chcia艂em czego艣 bohaterskiego. Taki dzieci臋cy odruch. Podobnych do mnie by艂o wi臋cej. S艂u偶y艂y ch艂opaki z ca艂ego Zwi膮zku Radzieckiego. Rosjanie, Ukrai艅cy, Kozacy, Ormianie. By艂 niepok贸j, ale weso艂y liki. Przywieziono wi臋c nas do samej elektrowni. Bia艂y cha艂at dali i czapk臋 bia艂膮. \ Gazow膮 opask臋. Oczyszczali艣my teren. Jednego dnia wygrzebywali艣my i zdrapywali艣my na dole, drugiego na wierzchu, na dachu reaktora. Wsz臋dzie 鈥 topat膮. Tych, kt贸rzy pi臋li si臋 do g贸ry, nazywano 鈥瀊ocianami". Trudno by艂o podo艂a膰, wysiada艂a technika. A my pracowali艣my. Szczycili艣my si臋 nawet. Wjechali艣my. Sta艂 znak: 鈥瀦akazana 偶ona". Nie by艂em na wojnie, ale wyczu-> a艂o si臋 co艣 znanego. Gdzie艣 z pami臋ci? Co艣 zwi膮zanego ze 艣mierci膮. 53 Na drogach mijali艣my zdzicza艂e psy, koty. Nieraz samotnie bieg艂y przed sie-1 bie, nie uznawa艂y ludzi, ucieka艂y od nas. Nie rozumia艂em, co z nimi, p贸ki nie' kazali do nich strzela膰. Domy opiecz臋towane, porzucone urz膮dzenia ko艂chozowe. Ciekawie popatrze膰. Nie ma nikogo, tylko my i milicja patrolujemy. Zachodzisz do domu - portrety wisz膮, a ludzi nie ma. Walaj膮 si臋 dokumenty: legitymacje komsomolskie, za艣wiadczenia, dyplomy pochwalne. Z jednego domu wzi臋li艣my na jaki艣 czas telewizor, wypo偶yczyli艣my, ale 偶eby kto艣 dla siebie co艣 bra艂, nie zauwa偶y艂em. Po pierwsze, by艂o odczucie, 偶e ludzie wkr贸tce wr贸c膮. Po wt贸re, 偶e wszystko to ma zwi膮zek ze 艣mierci膮. Je藕dzili艣my do tego bloku, do samego reaktora. Fotografowa膰 si臋. Chcieli艣my pochwali膰 si臋 w domu. Strach, tak, by艂, ale i nieprzeparta ch臋膰 zobaczy膰: c贸偶 to takiego? Ja, na przyk艂ad, odmawia艂em, mia艂em m艂od膮 偶on臋, rie ryzykowa艂em, ale ch艂opaki wypija艂y po dwie艣cie gram贸w i jecha艂y. * Porzucony dom. Zamkni臋ty. W oknie koci臋. My艣la艂em, 偶e gliniare. Podchodz臋 - 偶ywe. Objad艂o wszystkie kwiaty w doniczkach. Geranium. Jik tam zosta艂o? Mo偶e o nim zapomnieli? Na drzwiach napis: 鈥濪obry cz艂owieku, nie szukaj drogich rzeczy U nas ich nie by艂o. Korzystaj ze wszystkiego, ale nie marnuj. Wr贸cimy". Na innych domach napisy r贸偶n膮 farb膮: 鈥濷szcz臋d藕 nas, nasz dom!". 呕egnali si臋 z iomem jak z cz艂owiekiem. Pisali: 鈥濷dje偶d偶amy rankiem" albo 鈥濿yje偶d偶amy wieczorem", dat臋 stawiali, nawet godziny i minuty. Napisy na kartkach z uczniowskich zeszyt贸w. 鈥濶ie bij kotka. Szczury wszystkie wyje". Dziecinnym pisnem: 鈥濶ie zabijaj naszej 呕ulki. Ona dobra". * Wezwali. Rozkaz: nie przepuszcza膰 do wysiedlonych wsi miejscowych ludzi. Stali艣my czujkami w pobli偶u dr贸g, ziemianki budowali艣my, wb偶yczki obserwacyjne. Nazwano nas 鈥瀙artyzantami". Na 艣wiecie pok贸j, a my na s艂u偶bie, i po wojennemu. Wie艣niacy nie rozumieli, dlaczego na przyk艂ad nie wolno zabra膰 ze swego podw贸rka wiadra, dzbana, pi艂y albo siekiery. Przekopa膰 grz膮dki. Jak im wyt艂umaczy膰? No bo tak: po jednej stronie drogi s膮 偶o艂nierz?, nie pusz- i czaj膮, a po drugiej pas膮 si臋 krowy, hucz膮 kombajny i wo偶膮 zbo偶e. Zbieraj膮 si臋 baby i p艂acz膮: - Pu艣膰cie, ch艂opcy. To偶 to nasza ziemia. Nasze chaty. Jajka, s艂onin臋 przynosz膮, samogon. Jestem wojskowym: ka偶膮 - musz臋. No i ten zryw bohaterski. Wmawiano go. olitycy wyst臋powali. Radio, telewizja. R贸偶ni reagowali r贸偶nie: jedni chcieli nlziela膰 wywiad贸w, 偶eby by艂o o nich w gazecie, drudzy patrzyli na wszystko iik na prac臋, trzeci znowu, spotyka艂em takich, 偶yli w przekonaniu, i偶 niaj膮 itans臋 dokona膰 czego艣 bohaterskiego. Du偶o nam p艂acili, cho膰 pyta膰 掳 Pob艂膮dz臋 jakby nie przystoi. Moja pensja - czterysta rubli, a tam zarabia艂em tysi膮c 'mowa o tych radzieckich jeszcze). Potem nam wymawiali: - Par臋 dni pogrzebali 艂opat膮, a wr贸cili - dawaj im samochody, segmenty [ meblowe bez kolejki. Zapewne, naturalnie. Wszak by艂 to zryw heroiczny. Przed wyjazdem by艂 strach. Kr贸tko. Tam strach znika艂. Gdybym tak m贸g艂 zobaczy膰 ten strach. By艂 rozkaz, robota, zadanie. Mia艂em ch臋膰 popatrze膰 na re-iiktor z g贸ry, ze 艣mig艂owca: co si臋 tam sta艂o? Jak to wygl膮da? Ale to by艂掳 zabronione. W karcie zapisali mi dwadzie艣cia jeden rentgen贸w, ale nie wierz臋, 偶e hyto tyle. Zadanie by艂o proste: przylatujesz do miasta Czarnobyl (to, nawiasem m贸wi膮c, niewielkie miasteczko, a nie co艣 wielkiego, jak sobie wyobra?a艂em), tam siedzi dozymetrysta, jakie艣 dziesi臋膰 - pi臋tna艣cie kilometr贸w od elektrowni, wyznacza promieniowanie t艂a. Te dane potem mno偶y艂o si臋 przez liczb臋 godzin, kt贸re wylatali艣my w ci膮gu dnia. Stamt膮d startowa艂em w 艣mig艂owcu i przelatywa艂em nad reaktorem: tam i z powrotem, przelot w dw贸ch kierunkach, dzi艣 -; osiemdziesi膮t rentgen贸w, nazajutrz - sto dwadzie艣cia. Noc膮 kr膮偶臋 n#d nim pi/.cz dwie godziny. Wykonujemy zdj臋cia w podczerwieni, kawa艂ki rozsypanego grafitu na folii 鈥炁泈iec膮 si臋". Za dnia nie mo偶na ich by艂o zobaczy膰. Rozmawia艂em z uczonymi. Jeden: 鈥濵og臋 ten tw贸j 艣mig艂owiec wyliza膰 j臋zykiem i nic mi si臋 nie stanie". A drugi: 鈥濩h艂opcy, czemu bez ochrony latacie? 呕ycie chcecie sobie skr贸ci膰? Ubierajcie si臋 szczelnie". Siedzenia wy艂o偶yli o艂owianymi arkuszami, wyci臋li os艂ony z blachy o艂owianej na pier艣, ale okazuje si臋, jedne broni膮 przed promieniami, a drugie nie- Latali艣my od rana do nocy. Nic fantastycznego. Ci臋偶ka praca. Noc przy telewiz掳-r/.c, akurat odbywa艂y si臋 mistrzostwa 艣wiata w pi艂ce no偶nej. Zacz臋li艣my rozmy艣la膰. Jak by si臋 tu pozbiera膰? Przez rok, trzy. Jeden zacho-towu艂, drugi. Kt贸ry艣 umar艂. Zwariowa艂. Sko艅czy艂 ze sob膮. Wtedy zacz臋li艣my ru/.my艣la膰. A zrozumiemy cokolwiek, my艣l臋, za dwadzie艣cia-trzydzie艣ci lat. /a mn膮 Afgan14 (by艂em tam dwa lata) i Czarnobyl (trzy miesi膮ce) - najwa偶niejsze momenty w 偶yciu. '' Afgan - potoczna na terenach by艂ego ZSRR nazwa Afganistanu, na kt贸rego terenach l latach 1979-89 Armia Czerwona toczy艂a wojn臋 z r贸偶nymi tamtejszymi formacja!鈩1 poli-fc/.nymi i partyzanckimi. Przez wiele lat tamtejsze media m贸wi艂y jedynie o udziale 鈥瀘grani- 54 55 f Rodzicom nie zdradzi艂em, 偶e wys艂ali do Czarnobyla. Brat zwyczajnie kupi艂 | gazet臋 鈥濱zwiestia" i znalaz艂 tam moje zdj臋cie, przynosi matce. - Masz, patrz - bohater! Matka si臋 rozp艂aka艂a. Jechali艣my i wiecie, co zobaczy艂em? Na poboczach drogi, w promieniach s艂onecznych, t臋czowy blask. Co艣 krystalicznego b艂yszcza艂o, lotne cz膮steczki. Jechali艣my w stron臋 Kalinkowicz, przez Mozyr. Co艣 si臋 przelewa艂o. We wsiach, gdzie艣my byli, od razu spostrzegli艣my na li艣ciach prze艣wituj膮ce dziu-reczki, szczeg贸lnie na wi艣niach. Rwali艣my og贸rki, pomidory - a na li艣ciach j czarne dziureczki. Kl臋li艣my, ale jedli艣my. Pojecha艂em jako ochotnik. W pierwszych dniach nie spotka艂em tam nikogo I oboj臋tnego. Dopiero potem, kiedy si臋 rozwydrzyli, ta pustka w oczach. Orderek zerwa膰? Ulg臋 zaliczy膰? Bzdura! O nic takiego mi nie chodzi艂o. Mieszkanie, samoch贸d mam. Dacz臋 te偶 ju偶 mia艂em. To m臋ski zaw贸d. Hazard. Ot, jad膮 praw-1 dziwi wykonawcy do prawdziwego zadania. A pozostali? Wci膮偶 siedz膮 pod I babskimi sp贸dnicami. U jednego 偶ona rodzi, u drugiego ma艂e dziecko, u trze- j ciego zgaga. Kl臋li艣my, ale jechali艣my. Rozjechali艣my si臋 do domu. Wszystko z siebie zdj膮艂em, ca艂膮 odzie偶, w kt贸-1 rej tam by艂em, i wyrzuci艂em do zsypu. A pilotk臋 podarowa艂em synkowi. Taki bardzo prosi艂. Nosi艂, nie zdejmuj膮c jej. Po dw贸ch latach postawili mu diagnoz臋: ] puchlina m贸zgu. Dalej dopiszcie sobie sami. Nie mog臋 m贸wi膰. Dopiero co wr贸ci艂em z Afganu. 呕y膰 si臋 chcia艂o. 呕eni膰 od razu. A tu - wezwanie z czerwonym paskiem. 鈥濻pecwezwanie" - w ci膮gu godziny stawi膰 si臋 podj wskazanym adresem. Matka w p艂acz. S膮dzi艂a, 偶e znowu bior膮 mnie na wojn臋. Dok膮d wioz膮? Dlaczego? Pe艂na niewiedza. W S艂ucku15 przebrali, umundurowali i okaza艂o si臋, 偶e jedziemy w rejon Chojnik16. Przybyli艣my do Chojnik, j a tam ludzie jeszcze nic nie wiedz膮. Powie藕li dalej, do wsi, a tam graj膮 na we-1 selu: m艂odzi ca艂uj膮 si臋, muzyka, pij膮 samogon. Wesele jak wesele. A my mamy j rozkaz: zdj膮膰 grunt na sztych. czonego kontyngentu naszych wojsk w niesieniu pomocy bratniemu narodowi Afganistanu". Afgan, to s艂owo-symbol w Rosji i w pa艅stwach wchodz膮cych przed 1991 r. w sk艂ad ZSRR. Wojna ta przynios艂a wiele ofiar. Afganami lub Afgaricami nazywa si臋 tak偶e 偶o艂nierzy bior膮cych udzia艂 w tej wojnie. Dziewi膮tego maja - w Dzie艅 Zwyci臋stwa - przyjecha艂 genera艂. W szeregi S. pozdrowi艂 uroczy艣cie. Kto艣 z szereg贸w o艣mieli艂 si臋 spyta膰: I - Dlaczego ukrywaj膮, jak promieniotw贸rcze jest t艂o? Jakie dawki po-pniamy? Jeden taki si臋 znalaz艂. Zatem kiedy genera艂 znikn膮艂, wezwa艂 go komendant Jnostki i nabluzga艂: - Prowokacj臋 urz膮dzasz! Panikarz! W ci膮gu paru dni jakie艣 maski przeciwgazowe wydali, ale nikt z nich nie ko-| r/y sta艂. Dwa razy pokazali dozymetry, ale do r膮k nikomu nie dali. Raz na trzy [ miesi膮ce wypuszczali do domu na par臋 dni. I jedno zalecenie: kupi膰 w贸dki. ': IV/,yd藕wiga艂em dwa plecaki z butelkami. Na r臋kach mnie hu艣tali. Przed odpraw膮 do domu wszystkich wezwa艂 鈥瀔agiebowiec" i przekonuj膮co 艂udzi艂: nigdzie i nikomu nie opowiada膰, co艣cie widzieli. Z Afganu powr贸ci艂em, wiedzia艂em - b臋d臋 偶y膰! Po Czarnobylu wszystko na odwr贸t: zabije dos艂ownie w tedy, kiedy powr贸c臋. Co zapami臋ta艂em? Co utkwi艂o w pami臋ci? Ca艂y dzie艅 szwendam si臋 po Osiach samochodem. Z dozymetrystami. I ani jedna z kobiet nawet jab艂ka nie u proponuje. Dziesi臋膰 lat min臋艂o. Gdybym nie zachorowa艂, zapomnia艂bym. Ojczy藕nie si臋 slu/.y! S艂u偶ba ojczy藕nie - 艣wi臋ta rzecz. Otrzyma艂em: bielizn臋 osobist膮, kaleso- 11 v. buty, pagony, pilotk臋, spodnie, koszul臋 偶o艂niersk膮, pasek, chlebak. I w dro- 鈻>鈥! Spychacz dali. Beton wozi艂em. Jakkolwiek by by艂o - wytrzymacie. M艂ode hlopaki. Nie偶onate. Respirator贸w nie brali艣my ze sob膮. Nie, jednego pami臋- i.im. Stary kierowca. Zawsze w masce. A my nie. Ci z drog贸wki bez masek. My w kabinie, a oni w pyle radioaktywnym stali po osiem godzin. Dobrze p艂acili: trzy pensje plus delegacje. U偶ywali艣my. Wiedzieli艣my, 偶e w贸dka poma- j!;i. Stres roz艂adowuje. Nic nadzwyczajnego: wojna, znakomite narkotyczne sto gram贸w. Zwyczajny obrazek: pijany milicjant karze pijanego kierowc臋. Nie piszcie o cudach radzieckiego heroizmu. By艂y. Ale najpierw ba艂agan, ic/ho艂owie, a potem cuda. Z ambrazury17 z go艂膮 piersi膮 na kulomiot. A 偶e nie 16 S艂uck 鈥 ponad 50-tysi臋czne miasto na po艂udnie od Mi艅ska, m.in. w臋ze艂 kolejowy. Chojniki 鈥 miasto rejonowe w obwodzie homelskim. Ambrazura - 偶elbetonowa konstrukcja obronna z niewielkimi otworami na wysuni臋cie kiet lub karabin贸w maszynowych, we wn臋trzu mie艣ci kilku 偶o艂nierzy; ambrazury by艂y cz臋-:i膮 fortyfikacji wojennych, wznoszono je w trakcie walk pozycyjnych w czasie I i - rzadziej II wojny 艣wiatowej. 56 57 powinno by膰 takiego rozkazu, o tym nikt nie pisze. Ciskali nas tu jak piasek na reaktor. Ka偶dego dnia wywieszali 鈥瀕ist臋 bojow膮": 鈥瀙racuj膮 z m臋stwem i samozaparciem", 鈥瀢ytrzymamy i zwyci臋偶ymy". Za bohaterski czyn dali dyplom i tysi膮c rubli. Z pocz膮tku nieporozumienie, wyobra偶enie, 偶e to zabawa. A to by艂a prawdziwa wojna. Wojna atomowa. Nieznana: co straszne, a co nie, czego obawia膰 si臋, a czego nie? Nikt nie wiedzia艂. Prawdziwa ewakuacja. Na dworcach. Co dzia艂o si臋 na dworcach! Pomagali艣my podawa膰 dzieci przez okna wagon贸w. Ustalali艣my porz膮dek w kolejkach. Kolejki po bilety w kasach, po jod w aptekach. W kolejkach obrzucali si臋 b艂otem i bili si臋. Wy艂amywali drzwi w budkach z winem i sklepach. Rozbijali i wy艂amywali w oknach 偶elazne kraty. Przesiedle艅cy mieszkali w klubach, szko艂ach, przedszkolach. Chodzili wyg艂odniali. Pieni膮dze u wszystkich szybko si臋 ko艅czy艂y. W sklepach wszystko wykupione. Nie zapomn臋 kobiet, co pra艂y nasz膮 bielizn臋. Maszyn pralniczych nie by艂o, nie pomy艣leli o nich, nie zwie藕li. Wszystkie te kobiety - s臋dziwe. Ich r臋ce - w p臋cherzach, strupach. Bielizna nie tylko gro藕na, tam dziesi膮tki rentgen贸w. 鈥濸rzek膮艣cie, ch艂opcy", 鈥濷dpocznijcie, ch艂opcy", 鈥濵艂odzi艣cie, ch艂opcy, oszcz臋dzajcie si臋". Wsp贸艂czu艂y nam i p艂aka艂y. Czy 偶yj膮 gdzie艣 jeszcze? Zbieramy si臋 dwudziestego sz贸stego kwietnia ka偶dego roku. Ci, co tam byli. Wspominamy ten czas. By艂e艣 偶o艂nierzem na wojnie. Co z艂e, zapomnia艂o si臋, a reszta zosta艂a. Zosta艂o to, w czym bez ciebie nie mogli si臋 obej艣膰. Nasz system, wojenny we wszystkim, doskonale sprawdza si臋 w nadzwyczajnych okoliczno艣ciach. I w takich chwilach Rosjanin pokazuje, jak jest wielki! Wyj膮tkowy! Holendrami albo Niemcami nigdy nie b臋dziemy. I nie b臋dzie u nas trwa艂ego asfaltu i wypiel臋gnowanych trawnik贸w. Ale bohaterowie zawsze si臋 znajd膮. Powiedzieli - poszed艂em. Trzeba! By艂em cz艂onkiem partii. Komuni艣ci, naprz贸d! Taka sytuacja. S艂u偶y艂em w milicji jako starszy sier偶ant. Obiecali mi now膮 鈥瀏wiazdk臋". By艂 czerwiec osiemdziesi膮tego si贸dmego roku. Trzeba obowi膮zkowo przej艣膰 komisj臋 lekarsk膮, ale mnie odes艂ali bez kontroli. Kto艣 tam, jak si臋 m贸wi, wykr臋ci艂 si臋, przyni贸s艂 za艣wiadczenie, 偶e ma wrz贸d 偶o艂膮dka, wi臋c wzi臋li mnie zamiast niego. Szybko. Jechali艣my jako wojskowi. Spo艣r贸d nas zorganizowali brygad臋 murarzy. Budowali艣my aptek臋. Poczu艂em s艂abo艣膰, jak膮艣 senno艣膰. Id臋 do lekarza: 鈥濿szystko w normie. Upa艂". Do sto艂贸wki przywozili z ko艂chozu mi臋so, mleko, 艣mietan臋, jedli艣my. Lekarz do niczego si臋 nie wtr膮ca艂. Ugotuj膮 jad艂o, on w dzienniku odnotowuje, 偶e wszystko w normie, ale sam tego nie jad艂. Taka sytuacja. Zacz臋艂y si臋 truskawki. Ule pe艂ne miodu. Zaczynali ju偶 艂azi膰 szabrownicy. Zabijali艣my okna, drzwi. Sklepy rozgrabio-nc. kraty w oknach wy艂amane, m膮ka, cukier pod nogami, cukierki. Porozrzucane s艂oiki. Z jednej wsi wysiedlaj膮 ludzi, a w odleg艂o艣ci pi臋ciu-dziesi臋ciu kilometr贸w ludzie mieszkaj膮. Rzeczy z opuszczonej wsi przerzucali艣my do nich. Taka sytuacja. Pilnujemy, przyje偶d偶a by艂y przewodnicz膮cy ko艂chozu z miejscowymi lud藕mi, ju偶 gdzie艣 osiedli, domy dostali, ale wracaj膮 偶yto zbiera膰, sia膰. Siano wywozili w tobo艂ach. Znajdowali艣my w nich wieloczynno艣ciowe maszy-toy do szycia, motory. Barter: oni ci butelk臋 samogonu, ty im pozwolenie na terzew贸z telewizora. Sprzedawali, wymieniali traktory, siewniki. Za jedn膮 butel-|cc, za dziesi臋膰. Pieni膮dze nie obchodzi艂y nikogo. (艢miej膮 si臋). Jak w komunizmie. Na wszystko obowi膮zywa艂a taksa: kanister benzyny - p贸艂 litra samogonu, futro karaku艂owe - dwa litry, motocykl - jak stargujemy. Tak p贸艂 roku odby艂em, zgodnie z rozk艂adem s艂u偶by, termin by艂 p贸艂roczny. Potem przysy艂ali tmian臋. Co nieco nas zatrzymali, bo z Priba艂tyki odmawiali wyjazd贸w. Taka 1 禄ytuacja. Ale wiem te偶, 偶e rozkradli, wywie藕li wszystko, co tylko mo偶na by艂o i Wzi膮膰 i wywie藕膰. 呕on臋 przewie藕li tu. Znajdziesz na rynku, w komisach, na daczach. Za drutem kolczastym zosta艂a tylko ziemia. I mogi艂ki. Przybyli艣my na miejsce. Zmienili艣my mundury. - Awaria zdarzy艂a si臋 dawno - uspokaja艂 kapitan. Trzy miesi膮ce temu. Te-i m ju偶 nic strasznego. - Wszystko w porz膮dku, myjcie tylko r臋ce przed jedzeniem - sier偶ant na to. S艂u偶y艂em jako dozymetrysta. Jak si臋 艣ciemnia, do naszego wartowniczego 1 igoniku podje偶d偶aj膮 samochodami ch艂opcy. Pieni膮dze, papierosy, w贸dka. i \lc tylko pory膰 w skonfiskowanym barachle. Do teczek pakowali. Dok膮d Kv,li? Z pewno艣ci膮 do Kijowa, do Mi艅ska. Na tandet臋. Pilnowali艣my tego, co 鈻爏ia艂o. P艂aszcze, buty, krzes艂a, harmoszki, maszyny do szycia. Zakopywali艣my jamach, kt贸re nazwano 鈥瀊ratnimi mogi艂ami" . Przyjecha艂em do domu, id臋 na ta艅ce, spodoba艂a si臋 dziewczyna. - Poznamy si臋? - A po co? Czarnobylski jeste艣. Rodzi膰 od ciebie strasznie! ls Bratnie mogi艂y (w oryginale: bratskije mogi艂y) - potoczna nazwa cmentarzy wojsko-鈻 uli lub tych kwater na cmentarzach cywilnych, w kt贸rych spoczywaj膮 polegli 偶o艂nierze. 58 59 Dobrze pami臋tam. Moje oficjalne stanowisko - komendant oddzia艂u odcinka \ dow贸dztwa obrony. Kto艣 w rodzaju dyrektora 偶ony apokaliptycznej. (艢mieje \ si臋). Tak napiszcie. Zatrzymujemy auto z Prypeci. Miasto ewakuowane, ludzi nie ma. 鈥濸oka偶cie dokumenty". Nie ma dokument贸w. Baga偶nik nakryty brezentem. Podnosimy brezent: dwadzie艣cia serwis贸w do herbaty, jak dzi艣 pami臋tam, segment meblowy, mi臋kki naro偶nik, telewizor, dywany, rowery. Spisuj臋 protok贸艂. Przywo偶膮 mi臋so do zasypania w do艂ach. W tuszach wo艂owych brakuje 艣ci臋gien. Wyci臋li. Spisuj臋 protok贸艂. W opustosza艂ych wsiach biega艂y zdzicza艂e 艣winie. W kantorach19 ko艂chozowych i w wiejskich klubach wisia艂y plakaty: 鈥濪ajmy Ojczy藕nie chleb!", 鈥濩hwa艂a sowieckiemu robotnikowi wiejskiemu!", 鈥濶ie艣miertelny czyn narodu". Zasypane 鈥瀊ratnie mogi艂y". Rozstrzaskany, p臋kni臋ty kamie艅 z nazwiskami: kapitan Borodin, starszy lejtnant. Zepchni臋te groby rodzinne. Rzep, pokrzywa, 艂opuchy. Dostrzegalny ogr贸d. Za p艂ugiem st膮pa gospodarz, zobaczy艂 nas. - Nie krzyczcie, ch艂opcy. Ju偶 dali艣my podpis: wyjedziemy wiosn膮. - A dlaczego teraz orzecie ogr贸d? - To tylko jesienne porz膮dki. Rozumiem, ale powinienem spisa膰 protok贸艂. 呕ona zabra艂a dziecko i uciek艂a. Suka! Nie powiesz臋 si臋 przecie偶, jak Wa艅ka Kot贸w. Nie rzuc臋 si臋 z sz贸stego pi臋tra! Suka! Kiedy stamt膮d przyd藕wiga艂em I walizk臋 pieni臋dzy, samoch贸d kupili艣my. Wtedy, suka, 偶y艂a ze mn膮. Nie ba艂a; si臋 (Nieoczekiwanie 艣piewa). 鈥濶awet tysi膮ce rentgent贸w nie po艂o偶膮 ruskich gen贸w"20. 艢wietna czastuszka. Stamt膮d. Chcecie kawa艂? (Tu zaczyna opowiada膰). Wraca m膮偶 do domu. Spod reaktora. 呕ona pyta lekarza: - Co robi膰 z m臋偶em? - Umy膰, obj膮膰, dezaktywowa膰. Suka! Boi si臋 mnie. Dziecko zabra艂a. (Nieoczekiwanie powa偶nie). Pracowali 偶o艂nierze, naprzeciw reaktora. Wozi艂em ich na zmian臋 i ze zmiany. Mia艂em, jak wszyscy, na szyi licznik-rejestrator. Po zmianie zbiera艂em je i zdawa艂em w pierwszym oddziale. Sekretarce. Tam odczytywali pomiary, zapisywali niby co艣 w naszych kartach, ale ile ka偶demu przypad艂o rentgen贸w - tajemnica wojskowa. Suki! Mija jaki艣 czas, m贸wi膮: 鈥濻top! Dalej nie wolno!". Ca艂a ta informacja medyczna! Nawet przy wyje藕dzie nie powiedzieli ile? Suki! A teraz si臋-Haj膮 po w艂adz臋. Po portfele. Maj膮 teraz wybory. Jak nas leczy膰? Nie przywie藕li艣my 偶adnych dokument贸w. Do tej pory je ukrywaj膮 albo w zwi膮zku z tym zosta艂y utajnione. Jak pom贸c naszym leka-i/om? Chcia艂bym teraz za艣wiadczenie: ile i czego tam nabra艂em? Pokaza艂bym In swej suce. Jeszcze jej udowodni臋, 偶e prze偶yjemy w jakichkolwiek warunkach i b臋dziemy 偶eni膰 si臋, i p艂odzi膰. A poca艂ujcie mnie wszyscy w d...! Wzi臋li od nas podpis, 偶e nie b臋dziemy rozg艂asza膰. Milcza艂em. Od razu po wojsku zosta艂em inwalid膮 drugiej grupy. W dwudziestym drugim roku 偶ycia. Dosta艂em za swoje. Grafit nosili艣my wiadrami. Dziesi臋膰 tysi臋cy rentgen贸w. Wk艂adali艣my zwyczajnymi 艂opatami, szuflami, bior膮c za zmian臋 do trzydziestu .l/icsi臋ciorubl贸wek. Usypali艣my sarkofag. Gigantyczn膮 mogi艂臋, w kt贸rej jest |x grzebany jeden cz艂owiek, starszy operator Walera Chodemczuk, co zosta艂 |H>d rozwalinami w pierwszych minutach wybuchu21. Piramida dwudziestego wieku. Pozosta艂y nam jeszcze trzy miesi膮ce s艂u偶by. Wr贸cili艣my do jednostki, nawet L nus nie przebrali. Chodzili艣my w tych samych 偶o艂nierskich koszulach, w bu-| Indi, w jakich byli艣my na reaktorze. Do samego demobilu. A je艣li nawet pozwoliliby m贸wi膰, komu m贸g艂bym opowiedzie膰? Praco-iilem w zak艂adzie. Wys艂ali na wcze艣niejsz膮 emerytur臋. Przesta艅 chorowa膰 - m贸wi naczelnik oddzia艂u - bo skr贸cimy. Skr贸cili. Poszed艂em do dyrektora. Nie macie prawa. Jestem czarnobylcem. Ratowa艂em was. Broni艂em! Nie my艣my ci臋 tam pos艂ali. I'o nocach budz臋 si臋 od maminego g艂osu: Syneczku, czemu milczysz? Nie 艣pisz, le偶ysz z otwartymi oczami. I twarz In |ilonie. 19 Kantor - biuro kierownictwa ko艂chozu. 20 W oryginale: da偶e tysi膮ca rentgen nie po艂o偶yt' ruskij czlien. Patrz: Samotny g艂os cz艂owieczy: 鈥濸rzypuszczamy, 偶e pod ruinami zosta艂 Walera Cho-鈻爊uv.uk. Nie wydobyto go. Zabetonowano" (str. 10). 60 61 0 Milcz臋. Nikt do mnie nie mo偶e przem贸wi膰 tak, 偶ebym odpowiedzia艂. W moim j臋zyku. Nikt nie rozumie, sk膮d wr贸ci艂em. Nie potrafi臋 tego wypowiedzie膰. Ju偶 nie boj臋 si臋 艣mierci. Samej 艣mierci. Ale nie mam poj臋cia, jak b臋d臋 umiera膰. Przyjaciel umiera艂. Spuch艂, nad膮艂 si臋. Jak beczka. A s膮siad, tak偶e tam by艂, d藕wigowy, sta艂 si臋 czarny jak w臋giel, wysech艂 do rozmiar贸w dziecka. Nie mam poj臋cia, jak b臋d臋 umiera膰. Jedno tylko wiadomo: z moj膮 diagnoz膮 d艂ugo nie poci膮gn臋. Wyczu膰 by tylko moment. Kul臋 w 艂eb. By艂em w Afganie. Tam z tym l偶ej. Z kul膮. Strzeg臋 wycinka z gazety o operatorze Leonidzie Toptunowie , to on tej I nocy dy偶urowa艂 w elektrowni i nacisn膮艂 czerwony guzik obrony awaryjnej nal kilka minut przed wybuchem. Nie zadzia艂a艂o. Leczyli go w Moskwie. - 呕eby ratowa膰, trzeba cia艂a - m贸wili lekarze. Zosta艂a jedna jedyna ca艂a, nienaruszona plamka na plecach. Pogrzebali jak innych, na Mitinskim cmentarzu. Trumn臋 wy艂o偶yli wewn膮trz foli膮. Nad nim p贸艂tora metra p艂yty betonowej, z o艂owian膮 przek艂adk膮. Przyjedzie ojciec, stoi, p艂acze. Obok przechodz膮 ludzie. - Tw贸j sukinsyn spowodowa艂 wybuch! - m贸wi膮. Wszyscy艣my jednakowi. Obcy. Nawet grzebi膮 osobno, nie tak jak wszyst- j kich. Jak przybysz贸w sk膮d艣 z kosmosu. Ju偶 lepiej by艂o mi zgin膮膰 w Afganie! Uczciwie powiem, takie my艣li przychodz膮 cz臋sto. Tam 艣mier膰 by艂a rzecz膮 zwyczajn膮. Zrozumia艂膮. M艂odzi ch艂opcy. Sam jednak bym polecia艂. Tak trzeba. On nie potrafi艂, a ja p贸jd臋. Po m臋sku! Z wysoko艣ci pora偶a艂a ilo艣膰 techniki: ci臋偶kie 艣mig艂owce, 艣rednie 艣mig艂owce, MI-24 - 艣mig艂owiec bojowy. C贸偶 mo偶na by艂o zrobi膰 z bojowego 艣mig艂owca w Czarnobylu? Albo z wojennego pilota MI-24? Lotnicy, m艂odzi ch艂opcy, wszyscy po Afganie. A nastawienie takie, 偶e jednego starczy艂o na ca艂y Afgan, nawojowali si臋. Stoj膮 w lesie ko艂o reaktora, chwytaj膮 rentgeny. Na rozkaz! Tam nie trzeba by艂o wysy艂a膰 takiej liczby ludzi, napromieniowywa膰. Dlaczego? Tam byli potrzebni specjali艣ci, a nie materia艂 ludzki. Naruszony budynek, grudy wal膮cego si臋 gmachu i... gigantyczna liczba male艅kich ludzkich figurek. Sta艂 jaki艣 niemiecki d藕wig23, ale martwy, doszed艂 tu i zamar艂. Roboty zamiera艂y. Przekazano tu roboty akademika 艁ukaczewa do poszukiwa艅 na Marsie. Roboty japo艅skie. Widocznie od wysokiej radiacji sp艂on臋艂o w nich ca艂e wyposa偶enie. A 偶o艂nierze? Biegali w gumowych kostiumach, w gumowych r臋kawicach. Przed odjazdem ostrzegli nas: w interesie pa艅stwa - nie rozpowiada膰 o tym, | co艣cie widzieli. 1 opr贸cz nas nikt nie wie, co tam nast膮pi艂o. Nie wszystko rozumieli艣my, ale wszystko widzieli艣my. Z g贸ry, ze 艣mig艂owca, kiedy lecia艂 nisko ko艂o reaktora, ogl膮da艂em sarenki, dziki. Chude, senne. Ruszaj膮 si臋 jak na zwolnionym uj臋ciu. Karmi艂y si臋 traw膮, co tam ros艂a. Nie rozumia艂y przecie偶, 偶e trzeba uchodzi膰. Wraz z lud藕mi ucieka膰. Jecha膰 - nie jecha膰? Lecie膰 - nie lecie膰? By艂em komunist膮, jak mog艂em nie lecie膰? Dw贸ch szturmowc贸w odm贸wi艂o, 偶e niby m艂ode 偶ony, dzieci jeszcze nie maj膮, ale zawstydzili ich, nakazali. Kariera sko艅czona! Ponadto by艂 m臋ski s膮d! S膮d honorowy! To, wiecie, ryzyko - on nie potrafi, a ja p贸jd臋. Teraz my艣l臋 inaczej. Po dziewi臋ciu operacjach i dw贸ch zawa艂ach. Nie os膮dzam ich, rozumiem.! Leonid Toptunow - starszy in偶ynier sterowania wchodz膮cy w sk艂ad porannej zmiany przeprowadzaj膮cej eksperyment na czwartym reaktorze 26 kwietnia 1996 r., wkr贸tce zmar艂 z napromieniowania. W oryginale: feergesowskij kran, dos艂ownie: erefenowski d藕wig, od skr贸tu: FRG (Fie-itieratiwnaja Respublika Giermanii). 62 ROZDZIA艁 n Miara wszechrzeczy Monolog o starych proroctwach Moja dziewczynka nie taka jak wszyscy. Kiedy podro艣nie, spyta: - Dlaczego nie taka? Gdy si臋 urodzi艂a, nie by艂a dzieckiem, a 偶ywym woreczkiem, ze wszystkie stron zaszytym, ani jednej szczelinki, tylko ocz臋ta otwarte. W karcie medyczne zapisano - dziewczynka, urodzona z wielorak膮 patologi膮 kompleksow膮: apla zja1 odbytu, aplazja przyrodzenia, aplazja lewej nerki. Tak to brzmi w j臋zyka] naukowym, a w zwyczajnym: ni pipci, ni pupci, jedna nerka. Zanios艂am j膮 na operacj臋 w drugim dniu jej 偶ycia. Otworzy艂a ocz臋ta, u艣miechn臋艂a si臋, my艣la艂am, 偶e chce zap艂aka膰. O, Panie, u艣miechn臋艂a si臋! Takie jak ona nie 偶yj膮, takie umieraj膮 od razu. Nie umar艂a, bo j膮 kocham. W ci膮gu czterech lat - cztery operacje. To jedyne dziecko na Bia艂orusi, kt贸re prze偶y艂o z takim kompleksem patologii. Bardzo j膮 kocham. (Zastanawia si臋). Nie mog臋 wi臋cej rodzi膰. Nie o艣miel臋 si臋. Wracam ze szpitala: m膮偶 w nocy poca艂uje, a ja ca艂a dr偶臋 - nie wolno nam. Grzech. Strach. S艂ysza艂am, jak lekarze m贸wili mi臋dzy sob膮: - Nie w czepku urodzona, a w pancerzu. Gdyby j膮 pokaza膰 w telewizji, 偶adna matka nie chcia艂aby rodzi膰. Tak m贸wili o mojej dziewczynce. Jak po tym wszystkim kocha膰?! Posz艂am do cerkwi, opowiedzia艂am batiuszce. Powiedzia艂, trzeba przeb艂aga膰 za grzechy. Ale w naszym rodzie nikt nikogo nie zabi艂. W czym jestem winna? Nasze osiedle chcieli ewakuowa膰, a potem wykre艣lili z listy: pa艅stwu nie starczy艂o pieni臋dzy. A ja w tym czasie pokocha艂am. Za m膮偶 wysz艂am. Nie wiedzia艂am, 偶e teraz kocha膰 nie wolno. Wiele lat temu babcia czyta艂a w Biblii, 偶e nastanie na ziemi czas, kiedy wszystkiego b臋dzie w obfito艣ci, wsz臋dzie kwiaty b臋d膮 i p艂odno艣膰, rzeki stan膮 si臋 pe艂ne ryb, a lasy zwierza, ale cz艂owiek 1 Aplazja - zahamowanie rozwoju; niepe艂ny lub nieprawid艂owy rozw贸j tkanki lub narz膮du, a nawet ich brak. 64 , tego nie skorzysta. Nie b臋dzie m贸g艂 urodzi膰 podobnego sobie, przed艂u偶a膰 e艣miertelno艣ci. S艂ucha艂am starych proroctw jak strasznej bajki. Nie wie-|y艂am. Opowiedzcie wszystkim o mojej dziewczynce. Napiszcie. Ma cztery lata, piewa, ta艅czy, z pami臋ci recytuje wiersze. Normalny rozw贸j umys艂owy, ni-pzym nie odr贸偶nia si臋 od innych dzieci. Tylko zabawy ma inne. Nie bawi si臋 鈥瀞klep", 鈥瀢 szko艂臋", z lalkami bawi si臋 鈥瀢 szpital": robi im zastrzyki, wk艂ada , termometr, zak艂ada kropl贸wk臋, lalka umiera - nakrywa j膮 bia艂ym prze艣cierad艂em. Cztery lata mieszkamy z ni膮 w szpitalu, nie mo偶na zostawi膰 jej tam sa-I mej, bo nie wie, 偶e 偶yje si臋 w domu. Kiedy zabieram j膮 do domu na mie-[si膮c-dwa, pyta: 鈥濧 szybko wr贸cimy do szpitala?". Tam ma przyjaci贸艂, tam I mieszkaj膮, rosn膮. Zrobili jej pupk臋. Formuj膮 przyrodzenie. Po ostatniej operacji zacz臋艂a oddawa膰 mocz, ale nie uda艂o si臋 za艂o偶y膰 cewnika - trzeba jeszcze kilka operacji, kadz膮 operowa膰 za granic膮. A sk膮d wzi膮膰 dziesi膮tki tysi臋cy dolar贸w, je艣li m膮偶 zarabia sto dwadzie艣cia dolar贸w miesi臋cznie? Pewien profesor dyskretnie poradzi艂: - Z tak膮 patologi膮 wasze dziecko przedstawia wielkie wyzwanie dla nauki. l'isz do zagranicznych klinik. Powinno ich zainteresowa膰. I pisz臋. (Stara si臋 nie p艂aka膰). Pisz臋, 偶e co p贸艂 godziny r臋kami wybieram jej mocz, mocz schodzi przez odpowiednie odprowadzenia w okolicy przyrodzenia. Gdyby tego nie robi膰, zakazi jedyn膮 nerk臋. Gdzie jeszcze jest w 艣wiecie dziecko, kt贸remu co p贸艂 godziny trzeba wybiera膰 mocz r臋kami? I jak d艂ugo mo偶na to wytrzyma膰? Nikt nie zna wp艂ywu ma艂ych dawek promieniowania na cz艂owieka, na dzieci臋cy organizm. We藕cie moj膮 dziewczynk臋, cho膰by dla bada艅. Nie chc臋, 偶eby umar艂a. Zgadzam si臋, 偶eby moja dziewczynka zosta艂a kr贸likiem do艣wiadczalnym, aby tylko prze偶y艂a. (P艂acze). Napisa艂am dziesi膮tki list贸w. Jak dot膮d nie rozumie, ale kiedy艣 zapyta nas: dlaczego nie jestem taka jak wszyscy? Dlaczego nie b臋dzie jej m贸g艂 pokocha膰 m臋偶czyzna? Dlaczego nie mo偶e urodzi膰 dziecka? Dlaczego nigdy nie nast膮pi u niej to, co nast臋puje u ko-hicty, u ptaka, u wszystkich? Chcia艂am, powinnam udowodni膰, 偶e... Chcia艂am dosta膰 dokumenty, 偶eby kiedy doro艣nie, stwierdzi艂a: to nie my z m臋偶em jeste艣my winni, nie nasza mi艂o艣膰. (/ znowu stara si臋 nie p艂aka膰). ^Cztery lata walczy艂am z lekarzami, urz臋dnikami. Puka艂am do wysokich gabinet贸w. Po czterech latach dali mi za艣wiadczenie medyczne potwierdzaj膮ce zwi膮zek promieniowania jonizuj膮cego (niewielkich dawek) z jej straszn膮 patologi膮. ('ztery lata odmawiali, twierdzili: - Wasza dziewczynka jest inwalidk膮 dziedziczn膮. 65 Jak膮偶 dziedziczn膮? Jest inwalidk膮 czarnobylsk膮. Zbada艂am swoje drzewo genealogiczne: nie zdarzy艂o si臋 w naszym rodzie nic takiego, wszyscy 偶yli do osiemdziesi臋ciu-dziewi臋膰dziesi臋ciu lat, m贸j dziadek - do dziewi臋膰dziesi臋ciu czterech. Lekarze usprawiedliwiali si臋: - Mamy instrukcj臋. Podobne przypadki winni艣my ocenia膰 jak ka偶d膮 chorob臋. Ale za dwadzie艣cia-trzydzie艣ci lat, kiedy uzbiera si臋 bank czarnobylskich danych, zaczniemy wi膮za膰 choroby z promieniowaniem jonizuj膮cym. Nie mog臋 przecie偶 czeka膰 dwadzie艣cia - trzydzie艣ci lat. Chcia艂am ich poda膰 do s膮du. Oskar偶y膰 pa艅stwo. Nazwali mnie wariatk膮, 艣miali si臋, podobno takie dzieci rodzi艂y si臋 i w staro偶ytnej Grecji. Pewien urz臋dnik krzycza艂: - Czarnobylskich ulg si臋 zachciewa! Czarnobylskich pieni臋dzy! Jednego nie mogli poj膮膰, nie chcieli: musia艂am wiedzie膰, 偶e nie jeste艣my z m臋偶em winni. Nie nasza mi艂o艣膰. (Nie wytrzymuje. P艂acze). Ta dziewczynka ro艣nie. Mimo wszystko, dziewczynka. Nie chc臋 wymienia膰 nazwiska. Nawet s膮siedzi z klatki schodowej nie wiedz膮 wszystkiego. Odziej臋 j膮 w ubranko, warkoczyk zaplot臋: - Twoja Katie艅ka taka 艣liczna - m贸wi膮. Ale sama tak dziwnie patrz臋 na brzemienne kobiety. Jak z oddali. Zza w臋g艂a. Nie patrz臋, podgl膮dam. Jest we mnie splot r贸偶nych uczu膰: zadziwienia i strachu, zawi艣ci i rado艣ci, m艣ciwo艣ci jakiej艣 nawet. 艁api臋 si臋 na my艣li, 偶e z tym samym odczuciem patrz臋 na brzemienn膮 suk臋 u s膮siad贸w. Na bocianic臋 w gnie藕dzie. Moja dziewczynka... 艁arisa Z., matka\ dostawali po wielkich znajomo艣ciach). Bywa艂o, 偶e zjadali gar艣膰 tych tabletek i /upijali kieliszkiem spirytusu. Pogotowie ratunkowe przyje偶d偶a艂o. Potem pojawi艂y si臋 oznaki, kt贸re 艣ledzili wszyscy: dop贸ki w mie艣cie lub we wsi s膮 wr贸ble i go艂臋bie, tam mo偶e 偶y膰 i cz艂owiek. Jecha艂em taks贸wk膮, kierow-i a nie pojmowa艂, czemu ptaki, jak 艣lepe, padaj膮 na szyby, rozbijaj膮 si臋. Jak nienormalne, wygl膮da艂o to na jakie艣 samob贸jstwo. Zapami臋ta艂em, jak wraca艂em z delegacji. Prawdziwy pejza偶 ksi臋偶ycowy. Po bu stronach drogi po sam horyzont ci膮gn臋艂y si臋 zasypane bia艂ym dolomitem ;ila. Wierzchnia, ska偶ona warstwa ziemi zdj臋ta i zasypana, a w to miejsce na-fcypano piasku dolomitowego. Jak nieziemia. D艂ugo m臋czy艂em si臋 tym wido-liem i pr贸bowa艂em napisa膰 opowiadanie. Wyobra偶a艂em sobie, co tu nast膮pi za Ito lat: cz艂owiek, czy jeszcze b臋dzie skaka膰 na czworakach, wyrzucaj膮c d艂ugie ttdnie nogi kolanami do ty艂u, noc膮 b臋dzie widzia艂 wszystko potr贸jnym okiem, I jedyne ucho na mak贸wce us艂yszy nawet bieg mr贸wki. Przetrwa艂y tylko nr贸wki, wszystko pozosta艂e na ziemi i niebie zgin臋艂o. Wys艂a艂em opowiadanie do gazety. Przys艂ali odpowied藕, 偶e to nie wyobra藕nia literacka, lecz strach. Oczywi艣cie, nie starczy艂o mi talentu. Ale jest, podej-fr/cwam, jeszcze inny pow贸d. Dlaczego o Czarnobylu milcz膮, niewiele pisz膮 nasi literaci? Wol膮 pisa膰 o wojnie, o 艂agrach, a o tym milcz膮. Przypadek? Gdyby艣my zwyci臋偶yli Czarnobyl, m贸wiono by i pisano wi臋cej. Albo gdyby艣my go poj臋li. Nie wiemy, jak wydoby膰 ze strachu sens. Nie jeste艣my przygotowani. Nie spos贸b go por贸wna膰 ani do naszego do艣wiadczenia, ani do naszego czasu. C贸偶 wi臋c lepsze: pami臋ta膰 czy zapomnie膰? Jewgienij Aleksandrowicz Browkin, wyk艂adowca Homelskiego Uniwersytetu Pa艅stwowego Monolog o ksi臋偶ycowym pejza偶u Nagle zacz膮艂em w膮tpi膰, co lepsze: pami臋ta膰 czy zapomnie膰? Rozpytywa艂em znajomych. Jedni zapomnieli, drudzy nie chc膮 wspomina膰, bo nic nie mo偶emy zmieni膰, nawet st膮d wyjecha膰. Co zapami臋ta艂em? W pierwszych dniach po awarii w bibliotekach znik艂y ksi膮偶ki o radiacji, o Hiroszimie i Nagasaki, nawet o R贸ntgenie. Chodzi艂y s艂uchy, 偶e to nakaz kierownictwa, 偶eby unikn膮膰 paniki. By艂 nawet 偶art, 偶e je艣liby Czarnobyl wybuch艂 u Papuas贸w, ca艂y 艣wiat by si臋 przestraszy艂 opr贸cz samych Papuas贸w. 呕adnych medycznych rozpozna艅, 偶adnych informacji. Kto m贸g艂, zdobywa艂 tabletki jodowe (w aptekach naszego miasta nie by艂o ich w sprzeda偶y, Monolog 艣wiadka, co go bola艂 z膮b, kiedy zobaczy艂, iust膮 wie艣 idzie cz艂owiek. Dok艂adniej: m艂ody ch艂opak z kufrem na plecach. Nieopodal 偶iguli. Hamujemy. Baga偶nik nape艂niony telewizorami i odci臋tymi i telefonami. Amfibia rozp臋dza si臋 i taranem: z 偶iguli harmonijka, jak puszka do [ konserw. Nikt s艂owa nie pisn膮艂. Zasypywali艣my las. Drzewa 艣cinali艣my na p贸艂tora metra, pakowali艣my u celofan i spychali艣my do jamy. Nie mog艂em zasn膮膰 noc膮. Zamkn臋 oczy: co艣 i Airnego porusza si臋, przewraca. Jak 偶ywe. 呕ywe kawa艂ki ziemi. Z 偶ukami, pijakami, robakami. 呕adnego z nich nie zna艂em, nie wiedzia艂em, jak si臋 nazywaj膮. Po prostu 偶uki, paj膮ki, mr贸wki. A one ma艂e i wielkie, 偶贸艂te i czarne. Tali u- r贸偶nobarwne. U kt贸rego艣 z poet贸w czyta艂em, 偶e zwierz臋ta to odr臋bny na- 3 Chodzi o terror wewn臋trzny i czystki w aparacie partyjnym, pa艅stwowym i wojskowym oraz w 艣rodowiskach inteligencji, jakich w 1937 r. dokonywa艂y s艂u偶by wewn臋trzne na polecenie Stalina; obj臋艂y one ok. 7 min os贸b, z czego w wi臋zieniach i 艂agrach zmar艂o ok. 2 min, a 1 -1,7 min zosta艂o zamordowanych przez NKWD. Dane s膮 przybli偶one. 4 Zek - wi臋zie艅 kryminalny, skazany na d艂ug膮 kar臋 ci臋偶kiego wi臋zienia, nazwa pochodzi rosyjskiego s艂owa zakliuczonnyj - 鈥瀢i臋zie艅". 68 69 r贸d. Zabija艂em je dziesi膮tkami, setkami, tysi膮cami, nie wiedz膮c nawet, jak je nazywaj膮. Naruszy艂em ich siedliska. Ich tajnie. Zasypywa艂em. Zasypywa艂em. U Leonida Andriejewa , kt贸rego bardzo lubi臋, jest przypowie艣膰 o 艁azarzu, kt贸ry zajrza艂 za granic臋 zabronionego. Ju偶 jest obcy, ju偶 nigdy nie b臋dzie swoim dla innych ludzi, chocia偶 go Chrystus wskrzesi艂. Mo偶e starczy? Jeste艣cie, jak rozumiem, ciekawi; ci, co tam nie przebywali zawsze ciekawi. A to by艂 taki sam 艣wiat cz艂owieczy. Nie mo偶na przez ca艂y cza* 偶y膰 w strachu, cz艂owiek nie potrafi, minie troch臋 czasu i zaczyna si臋 zwyczajn ludzkie 偶ycie. (O偶ywia si臋 i ci膮gnie dalej). M臋偶czy藕ni pili w贸dk臋. W karty grali. Uganiali si臋 za kobietami. P艂odzili dzieci. Wiele m贸wili o pieni膮dzach. Ale nie za pieni膮dze tam robili. Ma艂o kto tylko za nie. Robili, bo trzeba by艂o. Powiedzieli - robi膰. I nie zadawali pyta艅. Marzyli o podwy偶ce po s艂u偶bie. Kombinowali, kradli. Mieli nadziej臋 na obiecane ulgi: dosta膰 mieszkanie poza kolejno艣ci膮 i wyjecha膰 z baraku, wystroi膰 dziecko do przedszkola, kupi膰 auto. Jeden u nas truchla艂, ba艂 si臋 wychodzi膰 z namiotu, spaM w gumowym kostiumie. Tch贸rz! Wykluczyli go z partii. Krzycza艂: - Ja chc臋 偶y膰! Wszyscy艣cie pomyleni. Spotyka艂em tam kobiety, kt贸re przyjecha艂y dobrowolnie. Rwa艂y si臋. Odra dzali im, wyja艣niali, 偶e trzeba szofer贸w, 艣lusarzy, stra偶ak贸w, a one przyjecha艂y Pomieszanie. Tysi膮ce ochotnik贸w i specjalny 鈥瀢oronok" po nocach pilnowa rezerwowych. Oddzia艂y studenckie, pieni臋偶ne przekazy na fundacje poszkodo wanych. Setki ludzi, bezinteresownie oferuj膮cych krew i szpik kostny. I w tyn momencie wszystko tam mo偶na by艂o kupi膰 za butelk臋 w贸dki. Dyplom, wy r贸偶nienie, przepustk臋 do domu. Jeden przewodnicz膮cy ko艂chozu przewozi do oddzia艂u dozymetryst贸w skrzynk臋 w贸dki, 偶eby jego wsi nie wpisali do spisu na ewakuacj臋, inny daje tak膮偶 skrzynk臋, 偶eby jego ko艂choz wysiedli膰. Jemu ju偶 trzypokojowe mieszkanie w Mi艅sku obiecali. Pomiarom radiacyjnym nikt nic dowierza艂. Zwyczajny ruski chaos. Tak 偶yjemy. Co艣 tam spisywali, przekazywali. Z jednej strony uczciwie, z drugiej - id藕cie wszyscy do czorta! Przysy艂ano student贸w. Wyrywali na polach lebiod臋. Grabili siano. By'\ m艂ode pary. M膮偶 i 偶ona. Jeszcze chodzili, trzymaj膮c si臋 za r臋ce. Nie spos I by艂o na to patrze膰. 5 Leonid N. Andriejew (1871-1919) - rosyjski prozaik i dramaturg, prekursor ekspresjoi nizmu, 艂膮cz膮c elementy symbolizmu i realizmu, podejmowa艂 problemy filozoficzne, jak bea silno艣膰 cz艂owieka wobec praw natury, dominacj臋 instynktu nad rozumem; autor wydanycl i w Polsce nowel My艣l i Otch艂a艅, zbioru opowiada艅 pacyfistycznych Czerwony 艣miech oraj misteryjnych dramat贸w 呕ycie cz艂owieka, Anatema, Ten, kt贸rego bij膮 po twarzy, a tak偶e szkj{ c贸w i felieton贸w o teatrze. Ka偶dego dnia przywo偶ono gazety. Czyta艂em tylko tytu艂y: 鈥濩zarnobyl -miejsce bohaterskiego czynu", 鈥濺eaktor pokonany", 鈥濧 偶ycie trwa nadal". Byli le偶 politrucy, odbywa艂y si臋 rozmowy polityczne. M贸wiono nam, 偶e powinni艣my /wyci臋偶y膰. Kogo? Atom? Fizyk臋? Kosmos? Zwyci臋stwo to u nas nie wydarzenie, a proces. 呕ycie - wojn膮. Przezwyci臋偶aniem. St膮d ta mi艂o艣膰 do powodzi, po偶ar贸w, 偶ywio艂贸w. Wyst臋puje zamiast dzia艂ania, 偶eby 鈥瀙rzejawi膰 m臋stwo i heroizm". I zatkn膮膰 sztandar. Politruk czyta艂 notatki w gazetach o 鈥瀢ysokiej 艣wiadomo艣ci i rzetelnym zorganizowaniu", o tym, 偶e niewiele dni po katastrofie nad czwartym reaktorem ju偶 艂opota艂a czerwona flaga. Za miesi膮c z偶ar艂a j膮 wysoka [jfudiacja. Podnie艣li znowu. Za miesi膮c znowu. Chcia艂em pokaza膰, jak ci 偶o艂nierze podci膮gali si臋 na dach. Strace艅cy. Powiecie: s艂ownictwo sowieckie, ca艂opa-cnie. Ale chodzi o to, i偶 gdyby dali mi teraz do r臋ki sztandar, tak偶e bym tam lolaz艂. Dlaczego? Nie wiem. Wtedy niestraszno by艂o umiera膰. 呕ona nawet listu lic przys艂a艂a. W ci膮gu p贸艂 roku ani jednego listu. (Zastanawia si臋). Chcecie anegdoty? Ucieka艂 wi臋zie艅 z wi臋zienia. Znalaz艂 si臋 w trzydziesto-kilometrowej 偶onie. Z艂apali. Zawie藕li do dozymetryst贸w. Tak 鈥瀞i臋 艣wieci", 偶e ){o ani do wi臋zienia, ani do szpitala, ani do ludzi. Czemu si臋 nie 艣miejecie? (艢mieje si臋). Przyby艂em tam, kiedy ptaki siedzia艂y w gniazdach, wyje偶d偶a艂em - jab艂ka It偶a艂y na 艣niegu. Nie wszystko zd膮偶yli艣my zasypa膰. Zakopywali艣my ziemi臋 鈾 ziemi臋. Z owadami, paj膮kami, kokonami. Z ca艂ym tym 偶yciem. 艢wiatem. Ich dotyczy moje najbardziej dojmuj膮ce wra偶enie stamt膮d. Niczego nie opowiedzia艂em. Urywki. U tego偶 Leonida Andriejewa jest opowie艣膰: pewien mieszkaniec Jerozolimy, ko艂o kt贸rego domu wiedli Chrystusa, Wszystko widzia艂 i wszystko s艂ysza艂, ale w tym czasie bola艂 go z膮b. Na jego 芦K'zach Chrystus upad艂, kiedy ni贸s艂 krzy偶, pad艂 i zacz膮艂 krzycze膰, on to wszystko widzia艂, ale bola艂 go z膮b i nie wybieg艂 na ulic臋. Po trzech dniach, kiedy z膮b przesta艂 go bole膰 i powiedzieli mu, 偶e Chrystus zmartwychwsta艂, pomy艣la艂: C贸偶, mog艂em by膰 tego 艣wiadkiem, ale bola艂 mnie z膮b. i Czy偶by tak by艂o od zawsze? Ojciec m贸j broni艂 Moskwy w czterdziestym jrugim. To, 偶e uczestniczy艂 w wielkim wydarzeniu, zrozumia艂 po dziesi膮tkach |m. Z ksi膮偶ek, z film贸w. A sam wspomina艂: Siedzia艂em w okopie. Strzela艂em. Zasypa艂o po wybuchu. P贸艂偶ywego wywlekli sanitariusze. I (yle. \ mnie wtedy rzuci艂a 偶ona. Arkadij Filin, likwidator 70 71 Trzy monologi o 鈥瀙rochu chodz膮cym " i 鈥瀦iemi m贸wi膮cej" Przedstawiciel Chojnickiego Ochotniczego Stowarzyszenia My艣liwych i W臋dkarzy, Wiktor Josifowicz Wierzykowskij, i dw贸ch my艣liwych - Andriej i W艂adimir, nie chc膮cych poda膰 nazwisk. - Pierwszy raz zabi艂em lisa w dzieci艅stwie. Drugi raz klemp臋. Przyrzek艂er sobie 艂osi nie zabija膰. Maj膮 takie wyraziste oczy. - My, ludzie, co艣 rozumiemy, a zwierz臋 zwyczajnie 偶yje. I ptaki. - Jesieni膮 sarna jest bardzo czujna. Je艣li jeszcze wiatr od cz艂owieka wieje nie podejdziesz. A lis przebieg艂y. - Tu w艂贸czy艂 si臋 taki jeden, jak wypi艂, wyk艂ady wszystkim recytowa艂. Stu-j diowa艂 na wydziale filozoficznym, potem siedzia艂 w wi臋zieniu. W 偶onie sp tkasz cz艂owieka, co prawdy o sobie nie powie. A je艣li, to rzadko. To by艂 rozum-] ny ch艂op. - Czarnobyl - m贸wi艂 - sta艂 si臋 dlatego, 偶eby da膰 filozof贸w. Zwierzyn臋 nazywa艂 鈥瀙rochem chodz膮cym", a cz艂owieka - 鈥瀦iemi膮 m贸-i wi膮c膮". 鈥瀂iemi膮 m贸wi膮c膮" dlatego, 偶e jemy ziemi臋, znaczy z ziemi powstaje-j my i z tego, co da, 偶yjemy. - 呕ona ci膮gnie. Przyci膮ga, m贸wi臋 wam. Ka偶dego, kto tam poby艂, b臋dzie ci膮gn膮膰. - Ale po kolei, ch艂opcy. - No, to m贸w, przewodnicz膮cy, a my popalimy. - Znaczy, by艂o tak. Wzywaj膮 mnie do rajpo艂koma0: - S艂uchaj, g艂贸wny my-j 艣liwy, w 偶onie zosta艂o wiele domowych zwierz膮t - koty, psy, w obawie przed epidemi膮 trzeba je odstrzeli膰. Do dzie艂a! Na nast臋pny dzie艅 wezwa艂em wszystkich my艣liwych. Wyja艣niam, o co chodzi. Nikt nie chce jecha膰, bo nie wydali 偶adnych 艣rodk贸w ochronnych. Zwracam si臋 do obrony cywilnej - u nich nie ma nic. 呕adnych masek. Przychodzi jecha膰 do zak艂adu cementowego i stamt膮d bra膰 maski. Takie cienkie folie o ludziach nie pomy艣leli. - Za to premie dawali po trzydzie艣ci rubli. Butelka w贸dki w tym czasie kosztowa艂a trzy ruble. Odka偶ali艣my si臋. Odt膮d pojawi艂y si臋 recepty: porcj臋 g臋siego 艣cierwa na butelk臋 w贸dki. Po tym dwa dni mo偶na by艂o pi膰. 呕eby to wszystko, no, po m臋sku przetrawi膰. By艂y przy艣piewki, pami臋tacie? Cho膰by: ,,Nie samoch贸d - zaporo偶ec, Ukrainiec - nie ch臋do偶ec, jakby艣 ojcem zechcia艂 sta膰 si臋, najpierw w o艂贸w jaja wsad藕 se"7. Cha, cha. - Je藕dzili艣my po 偶onie dwa miesi膮ce, w naszym rejonie po艂ow臋 wsi ewakuowali. Dziesi膮tki: Babczyn, Tulgowicze. Pierwszy raz przyjechali艣my, psy biegaj膮 wok贸艂 dom贸w, str贸偶uj膮, na ludzi czekaj膮. Ucieszy艂y si臋, biegn膮 na g艂os cz艂owieka. Strzelali艣my w domu, w saraju, w ogrodzie. Wyci膮gali艣my na drog臋 i wrzucali艣my pod spychacze. By艂o to nieprzyjemne. Nie mog艂y poj膮膰, czemu H" zabijamy. Naj艂atwiej by艂o zabija膰 zwierz臋ta domowe. Nie czu艂y strachu. Bieg艂y na g艂os cz艂owieka. - Pe艂za 偶贸艂w, Bo偶e, naprzeciw pustego domu. Akwaria z rybkami sta艂y po mieszkaniach. - 呕贸艂wi nie zabijali艣my. Przednim ko艂em 艂azika naje偶d偶asz, po pijanemu, oczywi艣cie, pancerz wytrzymuje, nie kruszy si臋. W podw贸rkach klatki na o艣cie偶. Kr贸liki kicaj膮. Nutrie by艂y zamkni臋te, wypuszczali艣my je i je艣li w po-Mi偶u by艂a jaka艣 woda: jezioro, rzeka, odp艂ywa艂y. Wszystko porzucono w po艣piechu. Chwilowo. - By艂 rozkaz: 鈥濶a trzy dni". Ma艂e dzieci oszukiwali: 鈥濲edziemy do cyrku". 1'laka艂y. Powiem wprost, sytuacja wojenna. Koty patrzy艂y w oczy, psy wy艂y, i wa艂y si臋 do autobus贸w. Str贸偶e podw贸rzowi, owczarki, 偶o艂nierze je odganiali. I Hugo bieg艂y za samochodami. - Znaczy, by艂o tak. Kiedy艣 u Japo艅czyk贸w by艂a Hiroszima, a teraz oni przed wszystkimi. Na pierwszym miejscu w 艣wiecie, znaczy. - Jest mo偶liwo艣膰 strzela膰 do jeszcze 偶ywych. Instynkt. Hazard. Pili艣my i je藕dzili艣my. W'pracy zaliczali roboczy dzie艅. Naliczali premi臋. Mogli, oczywi艣cie, za tak膮 prac臋 nadliczy膰. Premia - trzydzie艣ci rubli. Na te pieni膮dze, no, na te, co za komunist贸w. - Znaczy, by艂o tak. Pocz膮tkowo domy by艂y zaplombowane. Plomb nie zrywali艣my. Za oknem siedzi sobie kot, jak偶e go dosta膰? Nie wydostawali艣my. A偶 6 Rajpo艂kom - (nazwa od: Rajonnyj po艂uczatielnyj komitet - Rejonowy Komitet Wyko nawczy), odpowiednik w艂adz powiatowych. W oryginale: Zaporo偶ec - nie maszina, Ukrainiec - nie mu偶czina. Je艣li choczesz byt' Kirom, objeri jajco swincom. 72 73 鈻犅* przyle藕li szabrownicy - drzwi powybijali, rozbili okna, furtki. Wszystko roz-grabili. Przede wszystkim znik艂y magnetofony, telewizory, wyroby futrzane. A potem oczy艣cili ze wszystkiego. Wala艂y si臋 na pod艂odze tylko 艂y偶ki aluminiowe. I zbieg艂e psy przenios艂y si臋 do dom贸w. Wchodzisz, pies rzuca si臋 na ciebie. Przesta艂y wierzy膰 ludziom. Zachodzisz, suka na 艣rodku pokoju le偶y i wok贸艂 szczeni臋ta. 呕a艂o艣nie? Tak, nieprzyjemnie. Por贸wnywa艂em. Rzeczywi艣cie, jak w czasie wojny, dzia艂ali艣my jak ludzie z ekspedycji karnej. Wed艂ug takiego schematu. Przyje偶d偶amy, okr膮偶amy wie艣. Psy, jak us艂ysz膮 pierwszy wystrza艂, uciekaj膮 do lasu. Koty s膮 cwa艅sze, im 艂atwiej si臋 ukry膰. Wlezie do glinianego garnka, wytrz膮saj go stamt膮d. Spod pieca wyci膮gali艣my. Nieprzyjemne uczucie. Wchodzisz do domu, a kot mi臋dzy butami jak k艂臋bek, biegasz za nim z broni膮. Szczup艂e to, gro藕ne. Chwytasz, zostaje k艂ak sier艣ci. W pierwszym okresie by艂o wiele jaj, kury pozostawia艂y. Psy i koty jad艂y jajka, sko艅czy艂y si臋 jajka, zjad艂y kury. I lisy kury jad艂y, lisy 偶y艂y ju偶 we wsi razem z psami. Znaczy, kur za^ brak艂o, psy zjad艂y kwoki. Zdarza艂y si臋 wypadki, 偶e znajdowali艣my 艣winie w chlewikach. Wypuszczali艣my. W piwnicach - og贸rki, pomidory. Otwieramy i wrzucamy im w koryto. 艢wi艅 nie zabijali艣my. - Staruszka we wsi zamkn臋艂a si臋 w chacie: ma pi臋膰 kot贸w i trzy psy. Nie pozwala, klnie. Si艂膮 odebrali艣my. Jednego kota i psa zostawili艣my. Kl臋艂a. Wy-i zywa艂a: 鈥濨andyci! Ciemi臋zcy!". - Puste wsie. Tylko piece stoj膮. Chaty艅. W 艣rodku Chatynia siedz膮 dwi芦 staruszki. Im nic niestraszne. Inny odszed艂by od zmys艂贸w! - Cha, cha! 鈥濿spina si臋 pod g贸r臋 traktor, a na g贸rze l艣ni reaktor, gdyby ni( m贸wili Szwedzi, to do dzi艣 nikt by nie wiedzia艂". Cha, cha! I - Znaczy, by艂o tak. Zapachy. Nie mog艂em poj膮膰, sk膮d taki zapach we wsil Sze艣膰 kilometr贸w od reaktora. Wie艣 Masa艂y. W kabinie rentgena czu膰 by艂o jo-f dem. Jakim艣 takim kisielem. Strzelasz, a tu suka le偶y na 艣rodku pokoji^ i szczeni臋ta wok贸艂. Rzuci艂a si臋 na mnie - kula w 艂eb. Szczeni臋ta li偶膮 po r臋kach, 艂asz膮 si臋, og艂upia艂e. Strzelasz, jak nale偶y, w szczeni臋 czarniutkiego pude艂ka. Do dzi艣 mi go 偶al. Powrzucali je pod spychacz, wystawa艂y. Zawozimy na mogilnik . Prawd臋 m贸wi膮c, zwyczajna g艂臋boka jama, cho膰 polecono kopad tak, 偶eby nie dr膮偶y膰 do w贸d gruntowych, i wy艣cie艂a膰 dno celofanem. Znale藕膰 wysokie miejsce. Chodzi o to, rozumiecie, 偶e polecenia te nie zosta艂y wykona ne jak nale偶y: celofanu nie by艂o, miejsca zbyt d艂ugo nie szukali艣my. Zwierz臋 ta, je艣li nie dobite, a tylko ranione, skowycz膮, p艂acz膮 po swojemu. Wysypuje! f 8 Mogilnik - chodzi o jedno z wielkich cmentarzysk u nas zwanych sk艂adowiskami, ja kich wiele napr臋dce tworzono w czasie likwidowania skutk贸w awarii; patrz: str. 200. my je ze spychacza w jam臋, a ten pude艂ek karaska si臋, wy艂azi. A tu nikomu nie /osta艂 nab贸j. Niczym dobi膰. Znowu go zepchn臋li do jamy i tak zasypali. Do tej pory 偶al. - Kot贸w by艂o o wiele mniej ni偶 ps贸w. Mo偶e uciek艂y za lud藕mi? Albo po-liowa艂y si臋? Pude艂ek domowy ba艂 si臋. - Zabija膰 lepiej z daleka, 偶eby nie patrze膰 w oczy. - Musisz wi臋c celnie strzela膰, 偶eby potem nie dobija膰. - To my, ludzie, co艣 rozumiemy, a one tylko 偶yj膮. 鈥濸roch chodz膮cy". - Nieprawda, 偶e u zwierzyny nie ma rozeznania i zwierz臋ta nie my艣l膮. Ranna sarna, kiedy le偶y, chce, i偶by jej po偶a艂owali, a ty dobijasz. W pierwszej chwili pe艂ne rozeznanie, a potem ludzkie spojrzenie. Ona ci臋 nienawidzi. Albo J膮dza: tak偶e chc臋 偶y膰! Chc臋 偶y膰! - Musisz! Powiem, dobija膰 bardziej nieprzyjemnie, ni偶 zabija膰. Dobrowolnie - to sport, wizja sportu. Dlaczego nikt nie ruga rybak贸w, a na my艣liwych kln膮 wszyscy? Niesprawiedliwo艣膰! - Wojna - g艂贸wne zaj臋cie dla m臋偶czyzny. Dla prawdziwego m臋偶czyzny. - Nie mog艂em przyzna膰 si臋 synowi. Dziecku. Gdzie by艂em? Co robi艂em? Do dzi艣 wie, 偶e tato czego艣 tam broni艂. By艂 na wojskowym posterunku! W telewizji pokazywali: technika wojskowa, 偶o艂nierze, wielu 偶o艂nierzy. Syn pyta: 鈥濼ato, by艂e艣 jak 偶o艂nierz?". - Pojecha艂 z nami operator z telewizji. Pami臋tacie? Z kamer膮. P艂aka艂. Odwa偶ny, a p艂aka艂. Wszyscy chcieli zobaczy膰 trzyg艂owego tucznika. - Cha, cha! Lis patrzy: toczy si臋 po lesie K艂臋bek. - K艂臋bku, dok膮d ty si臋 tak toczysz? - Nie jestem K艂臋bkiem, jestem czarnobylskim je偶em. Cha, cha! Jak powiadali, pokojowego atomu w ka偶dym domu! - Cz艂owiek, powiem wam, umiera jak zwierz臋. Wiele razy widzia艂em w Afganie. Raniono mnie w brzuch, le偶臋 na s艂o艅cu. 呕ar niezno艣ny. Pi膰! 鈥濶o, my艣l臋, zdechn臋 jak zwierz臋". Powiadam wam, i krew ciecze jak u nich. I boli. - Milicjant, co z nami by艂, postrada艂 rozum. Syjamskich kot贸w 偶a艂owa艂. I )rogie na bazarze, m贸wi. Pi臋kne. - Idzie krowa z cielakiem. Nie strzelali艣my. I do koni nie strzelali艣my. Wilk贸w si臋 ba艂y, nie cz艂owieka. Ale ko艅 jeszcze mo偶e si臋 obroni膰. Najpierw wilki /.i;1 ryz艂y krowy. Wed艂ug prawa buszu. Brali zwierz臋ta z Bia艂orusi i sprzedawali w Rosji. Cielaki z leukoz膮. Dla-i.ro zbywali je tanio. - Nade wszystko 偶al staruszk贸w. Jeden z nich podchodzi do naszych aut: I opatrz no tam, ch艂opcze, na moj膮 chat臋". Klucz wsuwa ci do r臋ki: 鈥瀂abierz uhianie, czapk臋". Pieni膮dze wsuwaj膮, 鈥濲ak tam m贸j pies?". A pies zastrzelony, ilmn rozgrabiony. Oni nigdy tam nie wr贸c膮. Jak by powiedzie膰? Kluczy nie 74 75 bra艂em. Nie chcia艂em oszukiwa膰. Inni brali. 鈥濭dzie schowali艣cie samogon?" Dziadek m贸wi. Znajdowali ca艂e kany, wielkie banie od mleka. - Poprosili, 偶eby na wesele ubi膰 dzik膮 艣wini臋. Zakaz! Piecze艅 rozchodzi sii w r臋kach. Wszystko jedno - zamawiaj膮. Na wesele, na chrzciny. - Strzelamy i dla nauki. Raz na kwarta艂: dwa zaj膮ce, dwa lisy, dwie sarny, Wszystkie ska偶one. A i sobie bijemy, jemy. Z pocz膮tku bali艣my si臋, ale ter; si臋 przyzwyczaili艣my. C贸偶 robi膰, na Ksi臋偶yc wszyscy si臋 nie wyniesiemy. N inn膮 planet臋 te偶 nie. - Kto艣 czapk臋 z lisa kupi艂 na bazarze - wy艂ysia艂. Ormianin kupi艂 tanio auto mat z cmentarzyska - zmar艂. Oszukiwali jedni drugich. - A u mnie nic ani w duszy, ani w g艂owie nie zasz艂o. Mruczki i Szariki. Strzela艂em. Taka praca. - Rozmawia艂em z kierowc膮, kt贸ry wywozi艂 st膮d do domu. Wywo偶膮. Cho膰1 to wszak nie szko艂a, nie dom i nie przedszkole, lecz numerowane obiekty dez aktywacji. Wywo偶膮! Spotkali艣my si臋 z nim a to w 艂a藕ni, a to przy budce z pi-| wem. Nie pami臋tam dobrze. Tak oto opowiada艂: podje偶d偶a kamazem, w trzy godziny dom rozbieraj膮, a pod miastem ju偶 ich przechwytuj膮 i rozdzielaj膮. 呕on臋 rozkupili na dacze. Dadz膮 pieni膮dze i jeszcze ich nakarmi膮, i napoj膮. - W艣r贸d naszego bractwa s膮 drapie偶niki. My艣liwi-drapie偶nicy. A inni zno-| wu lubi膮 sobie pochodzi膰 po lesie. Na ma艂ego zwierza. Na ptactwo. - Znaczy, by艂o tak. Tylu ludzi poszkodowanych, a nikt za to nie odpowiedzia艂. Posadzili dyrektora elektrowni atomowej i szybko wypu艣cili . Kto w tym systemie by艂 winien? - trudno powiedzie膰. Je艣li wam przykazali z g贸ry, c贸偶 po winni艣cie czyni膰? O co艣 tam rozpytywali. Czyta艂em w gazetach, 偶e wojskow: pluton nadrabiali. Dla bomb atomowych. Dlatego i gruchn臋艂o. Je艣li grubo, pytanie brzmi: dlaczego Czarnobyl? Dlaczego u nas? A nie u Francuz贸w alb Niemc贸w? - Zaczopowa艂o si臋 w m贸zgu. Znaczy, tak. 呕al, 偶e nikomu nie zosta艂 wtedy ani jeden nab贸j, nie by艂o czym dobi膰. Tego pude艂ka. Dwudziestu ludzi i 偶adnego naboju pod koniec dnia. 呕adnego naboju. 9 Dyrektorem czarnobylskiej AES im. Lenina by艂 w czasie awarii Wiktor Briuchanow. Nie jest prawd膮, i偶 鈥瀗ikt za to nie odpowiedzia艂", gdy偶 latem 1987 r. skazano sze艣膰 os贸b (patrz: 艢wiat po Czarnobylu, cz臋艣膰 II - Najwi臋kszy kataklizm technologiczny XX wieku?, roz dzia艂 4. pt. Dzi艣 ju偶 wiemy, 偶e w Czarnobylu zawini艂 cz艂owiek... str. 189). Natomiast Wiktor Briuchanow, skazany na dziesi臋膰 lat wi臋zienia, zosta艂 zwolniony z wi臋zienia w Humaniu w 1991 r. 76 Monolog o tym, 偶e nie umiemy ty膰 bez Czechowa i To艂stoja 0 co si臋 modl臋? Spytajcie mnie: o co si臋 modl臋? Nie w cerkwi si臋 modl臋. Za siebie. Chc臋 kocha膰! Kocham! Modl臋 si臋 za swoj膮 mi艂o艣膰! A mnie... (Urywa fraz臋. Widz臋, i偶 nie chce m贸wi膰). Wspomina膰? Mo偶liwe, trzeba na wszelki wypadek odskoczy膰 od siebie samej. Odsun膮膰 si臋. Takich ksi膮偶ek nie czyta艂am. W kinie nie widzia艂am. W kinie widzia艂am wojn臋. Babcia i dziadek wspominaj膮, 偶e nie mieli dzieci艅stwa, mieli wojn臋. Ich dzieci艅stwo - wojna, a moje - Czarnobyl. Ja - stamt膮d. Oto piszecie, a mnie nie pomog艂a t-ddna. ksi膮偶ka, nie wyja艣ni艂a. Ani teatr, ani kino. Obywam si臋 w 鈥瀟ym" bez nich. Sama. Wszystko prze偶ywamy sami, nie wiemy, co z 鈥瀟ym" zrobi膰. Rozumem nie umiem 鈥瀟ego" poj膮膰. Szczeg贸lnie rozstroi艂a si臋, zagubi艂a si臋 moja mama, kt贸ra uczy w szkole j臋zyka rosyjskiego i literatury, zawsze uczy艂a mnie 偶y膰 wed艂ug ksi膮偶ek. A tu nagle nie ma takich ksi膮偶ek. Mama rozstroi艂a si臋. 呕y膰 bez ksi膮偶ek nie potrafi, liez Czechowa i To艂stoja. Wspomina膰? Chc臋 i nie chc臋 wspomina膰. (To przys艂uchuje si臋 sobie, to patrzy sama w siebie). Je艣li uczeni nic nie wiedz膮, je艣li pisarze nic nie wiedz膮, w takim razie my im pomo偶emy naszym 偶yciem i 艣mierci膮. Tak uwa偶a moja mama. A ja chcia艂abym o 鈥瀟ym" nie my艣le膰, ja chc臋 by膰 szcz臋艣liwa. Dlaczego nic mog臋 by膰 szcz臋艣liwa? Mieszkali艣my w Prypeci, naprzeciw elektrowni atomowej, tam si臋 uro-d/i艂am i wyros艂am. W wielkim wielorodzinnym domu, na czwartym pi臋trze. Okna - na elektrowni臋. Dwudziestego sz贸stego kwietnia. To by艂y dwa dni, ostatnie dwa dni w naszym mie艣cie. Ju偶 go nie ma. To, co zosta艂o, to ju偶 nie nasze miasto. Tamtego dnia s膮siad w binoklach siedzia艂 na balkonie, ogl膮da艂 po偶ar. A my? Dziewczynki i ch艂opcy? My艣my na rowerach je藕dzili do elek-irowni; kto nie mia艂 roweru, zazdro艣ci艂 nam. Nikt nie przestrzega艂. Nikt! Ani rodzice, ani nauczyciele. Przed obiadem na brzegu rzeki nie by艂o rybak贸w, wr贸cili czarni, jak przez miesi膮c w Soczi si臋 nie opalisz. J膮drowa opalenizna! 1 )ym nad elektrowni膮 nie by艂 czarny ani 偶贸艂ty, ale niebieski. A nas nikt nie napomina艂. Wychowanie, naprawd臋, takie, 偶e niebezpiecze艅stwo mog艂o by膰 tylko wojenne: wybuch z lewa, wybuch z prawa. A tu - zwyczajny po偶ar, gasz膮 go /wyczajni stra偶acy. Ch艂opcy chichotali: - Ustawiajcie si臋 d艂ugimi rz臋dami na cmentarz. Kto wy偶szy, umrze pierw-s/.y. Ja - male艅ka. Nie pami臋tam strachu, mimo wielu dziwnych rzeczy. Przyja-i i贸艂ka opowiada艂a, jak ze swoj膮 mam膮 noc膮 zakopywa艂y na podw贸rku pieni膮dze i z艂oto, ba艂y si臋 zapomnie膰 to miejsce. Mojej babci, gdy kiedy艣 oddawali 77 j膮 na pensj臋, podai~owali tulski samowar. I nade wszystko niepokoi艂a si臋 o gamowar i o medale dziadka. I o star膮 maszyn臋 do szycia 鈥濻inger". Ewakuowa膰 jio nas. S艂owo 鈥瀍wakuacja" przyni贸s艂 z pracy tato. - B臋dziemy ew^akuowani - powiedzia艂. Jak w ksi膮偶kacha wojennych. Ju偶 wsiedli艣my do autobusu, a tata czego艣 tam zapomnia艂, biegnie^ do domu. Wraca z dwoma swoimi nowymi koszulami na wieszaku. To by艂o dziwne. 呕o艂nierze, to by艂 nieziemski widok, chodzili po ulicach w bia艂ych zannaskowanych cha艂atach i w maskach. - Co z nami b臋^dzie? - Ludzie szli ku nim. - Czemu nas patacie? - z艂o艣cili si臋. - Tam stoj膮 bia艂e wo艂gi, tam dow贸dztwo. Jedziemy w autobusach, niebo niebieskie, niebie艣ciutkie. Dok膮d jedziemy? W teczkach i siat艁sach - wielkanocne baby, kraszone jaja. Je艣li to wojna, to wed艂ug ksi膮偶ek wyobra偶a艂am j膮 sobie inaczej. Wybuch z lewa, wybuch z prawa. Bombardowande. Posuwali艣my si臋 powoli, przeszkadza艂y zwierz臋ta. Drogami p臋dzili krowy, tconie. Czu膰 by艂o kurzem i mlekiem. Kierowcy kl臋li, krzyczeli na pasterzy: - Czemu gnacie po drodze, taka wasza ma膰?! Radioaktywny py艂 wzniecacie! Szliby艣cie po ^polu, po 艂膮ce. A ci na odlew tak偶e bluzgiem, odgryzali si臋, 偶e szkoda depta膰 zielone 偶yto, traw臋. Nikt nie wierzy艂, 偶e ju偶 tu nie wr贸cimy. Nic takiego nigdzie nie by艂o. Niekt贸rym kr臋ci艂o si臋 w g艂owie i wysycha艂o w gardle. Stare kobiety nie p艂aka艂y, p艂aka艂y m_3:ode. P艂aka艂a moja mama. Przyjechali艣my do Mi艅ska. Miejsce w poci膮gu kupili艣my u konduktorki za potr贸jn膮 cen臋. Wszystkim przynios艂a herbat臋, a nam powiedzia艂a: - Dawajcie sw oje szklanki albo kieliszki. Nie od razu do nas dotar艂o. Kieliszk贸w nie starcza czy co? Nie! Boj膮 si臋 nas. - Sk膮d? - Z Czarnobyl -a. I boczkiem-boc:2kiem wok贸艂 naszego przedzia艂u, dzieci nie puszczaj膮, 偶eby biega艂y obok. Przejechali艣my do Mi艅ska, do maminej przyjaci贸艂ki. Mojej mamie do tej pory wstyd, 偶e my w swojej 鈥瀏ro藕nej" odzie偶y, obuwie noc膮 wywalili艣my. Ale przyj臋li nas, nakarmili. 呕a艂owali. A zaszli s膮siedzi. - Macie go艣ci'? Sk膮d? - pytali. - Z CzarnobyL a. I te偶 boczkiem 鈥攂oczkiem. Przez miesi膮c rodzicom odradzali je藕dzi膰 i dogl膮da膰 mieszkania. Zabrali ciep艂e odzienie, rraoje jesienne palto, a mamie jej wielk膮 mi艂o艣膰 - pe艂ne wyda- 78 nie pism Czechowa. Babcia. Nasza babcia. Nie mog艂a poj膮膰, czemu nie wzi臋li艣my paru s艂oik贸w powide艂 truskawkowych, kt贸re tak lubi艂am, przecie偶 w s艂oikach, przykryte pokrywkami. Na ko艂drze znale藕li 鈥瀙lam臋". Mama 艣ciera艂a, czy艣ci艂a odkurzaczem, nic nie pomog艂o. Dali艣my do pralni chemicznej - nadal 鈥瀞i臋 艣wieci艂a". A偶 wyci臋li艣my no偶ycami. Wszystko znane, oswojone: ko艂dra, palto, a jednak nie mog艂am spa膰 pod t膮 ko艂dr膮, w艂o偶y膰 tego palta. Nie by艂o pieni臋dzy, aby kupi膰 mi nowe, ale nie mog艂am. Nienawidzi艂am tych rzeczy! Tego palta! Nie ba艂am si臋, lecz, pojmujecie, nienawidzi艂am. Wszystko to mo偶e mnie zabi膰! Poczucie wrogo艣ci. Nie mog臋 obj膮膰 tego rozumem. Wsz臋dzie m贸wili o awarii: w domu, szkole, autobusie, na ulby. Por贸wnywali z Hiro-izim膮. Ale nikt nie wierzy艂. Jak uwierzy膰 w to, co niepoj臋te? Je艣li ty si臋 nie boisz, nie silisz si臋, 偶eby poj膮膰, wszystko jedno - niepoj臋te. Pami臋tam: wyje偶d偶amy, a niebo niebieskie, niebie艣ciutkie. Babcia. Na nowym miejscu nie prze偶y艂a. T臋skni艂a. Przed 艣mierci膮 prosi艂a: - Szczawiu chc臋! Szczaw odradza si臋, on przede wszystkim wch艂ania promieniowanie. Powie藕li艣my j膮 pogrzeba膰 do rodzinnej wsi Dubrowniki. Tam by艂a ju偶 偶ona, ogrodzona drutem. Stali 偶o艂nierze z automatami. Za druty pu艣cili tylko doros艂ych. Jat臋, mam臋, krewnych. A mnie rzekli: - Dzieciom nie wolno. Zrozumia艂am, 偶e nigdy nie b臋d臋 mog艂a odwiedzi膰 babci. Zrozumia艂am. Odzie mo偶na o tym przeczyta膰? Gdzie偶 co艣 takiego si臋 zdarzy艂o? Mama przyzna艂a: - Wiesz, nienawidz臋 kwiat贸w i drzew. L臋ka艂a si臋 sama siebie. Na cmentarzu, na trawie po艂o偶yli obrus, postawili zak膮sk臋, w贸dk臋. A 偶o艂nierze zmierzyli dozymetrem i wszystkich wyrzucili. 11 awa, kwiaty - wszystko 鈥瀝azi艂o". Dok膮d odwie藕li艣my nasz膮 babci臋? Boj臋 si臋. Boj臋 si臋 kocha膰. Mam narzeczonego, zarie艣li艣my powiadomienie urz臋du stanu cywilnego. S艂yszeli艣my co nieco o hiioszimskiej 鈥瀐ibakusi"10. tych, co prze偶yli Hiroszim臋. Oni mog膮 porozumiewa膰 si臋 tylko w zwi膮zkach 偶e艅skich jedno z drugim. U nas nie pisz膮 o tym, na m贸wi膮. A my jeste艣my rnobylskimi 鈥瀐ibakusi". Zaprowadzi艂 mnie do domu, pozna艂 ze swoj膮 tn膮. To dobra matka. Pracuje w fabryce jako ekonomistka. Chodzi na izystkie antykomunistyczne mityngi. I ta oto dobra matka; kiedy dowiedzia艂a i, 偶e jestem z czarnobylskiej rodziny, z przesiedle艅c贸w, zdziwi艂a si臋: 10 Hibakusi - japo艅ski termin oznaczaj膮cy skomplikowary syndrom chorobowy, wy-t膮j膮cy si臋 - najog贸lniej m贸wi膮c - u os贸b dotkni臋tych choroba popromienn膮 psychiczn膮 re-Bj膮 na odrzucenie czy te偶 niezrozumienie ich przez otoczenie. 79 m 鈥 0 - Mile艅ka, czy偶by艣 potrafi艂a urodzi膰? Mamy zg艂oszenie w urz臋dzie. On b艂aga: - Uciekn臋 z domu. Wynajmiemy mieszkanie. A ja mam w uszach: - Milerika, niekt贸rzy, rodz膮c dzieci, grzesz膮. Grzech kochania. Mia艂am przed nim innego ch艂opca. Artyst臋. Tak偶e chcieli艣my si臋 pobra膰. Wszystko by艂o dobrze, a偶 do pewnego zdarzenia. Zasz艂am do jego pracowni i us艂ysza艂am, jak krzycza艂 do telefonu: - Nawet sobie nie wyobra偶asz, jak ci si臋 powiod艂o! Zazwyczaj spokojny, nawet flegmatyczny, ani jednego wykrzyknika w g艂osie. A tu nagle! C贸偶 si臋 okazuje? Jego przyjaciel mieszka w domu studenckim. Zajrza艂 do s膮siedniego pokoju, a tam wisi dziewczyna. Zawis艂a na lufciku. I na po艅czosze. Ten jego kolega wydosta艂 j膮, zdj膮艂. A ten zach艂ystywa艂 si臋, dr偶a艂: - Nie mo偶esz sobie wyobrazi膰, co on ujrza艂! Co prze偶y艂! Na r臋kach j膮 ni贸s艂. Szczypa艂 po twarzy. Mia艂a bia艂膮 pian臋 w ustach. Jed藕my, mo偶e zd膮偶ymy. Nie m贸wi艂 o martwej dziewczynie, ani razu nawet jej nie po偶a艂owa艂. Chcia艂by tylko zobaczy膰 i zapami臋ta膰. A potem narysowa膰. W tej chwili przypomnia艂am sobie, jak mnie rozpytywa艂: jakiego koloru by艂 po偶ar w elektrowni, czy widzia艂am rozstrzelane koty i psy, jak one le偶a艂y na ulicach? Jak p艂akali ludzie? Widzia艂am, jak umieraj膮? Po tym zdarzeniu nie mog艂am by膰 z nim d艂u偶ej. Odpowiada膰. (Po chwili). Nie wiem, czy chcia艂abym jeszcze raz spotka膰 si臋 z tob膮. Wydaje mi si臋, 偶e przygl膮dasz mi si臋 jak on. Wprost ogl膮dasz. Zapami臋tujesz. Trwa jaki艣 eksperyment. Nie mog臋 wyzwoli膰 si臋 od takiego uczucia. Ja ju偶 si臋 nie wyzwol臋. Wiesz, na kogo pada ten grzech? Grzech rodzenia dzieci? Wcze艣niej takich s艂贸w nie s艂ysza艂am... Katia P. Monolog o tym, co 艣wi臋ty Franciszek przepowiada艂 ptaszkom To moja tajemnica. Nikt wi臋cej o tym nie wie. M贸wi艂em o tym tylko ze swoim przyjacielem. Jestem operatorem filmowym. Jecha艂em tam, pomny, czego nas uczyli: prawdziwym pisarzem zostaje si臋 na wojnie i tym podobne. Ulubiony pisarz Hemingway, ukochana ksi膮偶ka - Po偶egnanie z broni膮. Przyjecha艂em. Ludzie kopi膮 w ogrodach, na polach - traktory, siewniki. Co filmowa膰 - niepoj臋te. Nic nigdzie nie wybucha. Pierwsze uj臋cie. W wiejskim klubie. Na scenie postawili telewizor, zebrali spo艂eczno艣膰. S艂uchali o Czarnobylu: wszystko dobrze, wszystko prawid艂owo. W tej wsi, gdzie to kr臋cili艣my, by艂a dezaktywacja. Myli dachy. Ale jak umy膰 dach, skoro u babci przecieka? Ziemi臋 trzeba by艂o usun膮膰 na sztych 艂opaty, czyli 艣ci膮膰 ca艂膮 p艂odn膮 warstw臋. G艂臋biej jest u nas 偶贸艂ty piasek. Oto babcia, wype艂niaj膮c nakazy, 艂opat膮 obraca ziemi臋, ale naw贸z z niej strzepuje. Szkoda, 偶e lego nie sfilmowa艂em. Gdziekolwiek by艣 przyjecha艂, s艂yszysz: - A, kamerzy艣ci. Teraz znajdziemy wam bohater贸w. Bohater - starzec z wnukiem, co dwa dni p臋dzili spod samego Czarnobyla ko艂chozowe krowy. Po uj臋ciu zootechnik zaprowadzi艂 mnie nad gigantyczny il贸艂, gdzie buldo偶erem zasypywali te krowy. Ale do g艂owy nie przysz艂o, aby to nakr臋ci膰. Sta艂em plecami do do艂u i kr臋ci艂em epizod zgodnie z lepszymi trady-ijami ojczystej dokumentalistyki: buldo偶ery艣ci czytaj膮 鈥濸rawd臋", nag艂贸wek t艂ustymi czcionkami - 鈥濷jczyzna w biedzie nie opu艣ci". A nawet ponios艂o mnie: migawk臋, obrazek - bocian opada na pole. Symbol! Jakakolwiek bieda przyjdzie - zwyci臋偶amy! 呕ycie trwa... Wiejskie drogi. Kurz. Wiedzia艂em ju偶, 偶e to nie jest zwyczajny kurz, lecz py艂 radioaktywny. Kamer臋 okrywa艂em, 偶eby si臋 nie zapyli艂a, wszak to optyka. By艂 bardzo suchy maj. Ile si臋 tego nawdychali艣my, nie wiem. W ci膮gu tygodnia spalili艣my w臋z艂y limfatyczne. Ta艣m膮 filmow膮 gospodarzyli艣my jak nabojami, ho mia艂 tu przyjecha膰 pierwszy sekretarz KC, Slju艅kow . W kt贸rym akurat miejscu mia艂 si臋 zjawi膰, nikt nie m贸wi艂, ale si臋 domy艣lali艣my: wczoraj jechali艣my drog膮, s艂up kurzu, a dzi艣 k艂ad膮 asfalt, i to jaki - na dwa, trzy sztychy! Tak wi臋c jasne, gdzie oczekuj膮 wysokiego kierownictwa! Potem filmowa艂em to ca艂e kierownictwo, jak chodzili r贸wniutko po 艣wie偶ym asfalcie. Ani centymetra w bok! Te偶 to mia艂em w kadrze, ale do tematu nie wstawi艂em. Nikt nic nie rozumia艂, to by艂o najstraszniejsze. Dozymetry艣ci odczytuj膮 jed-iu- cyfry, a w gazetach wydrukowano inne. Aha, zaczynasz wi臋c powoli czego艣 i.nn dochodzi膰. Zostawi艂em w domu ma艂ego synka, ukochan膮 偶on臋. Jakim偶e je-sk-m g艂upcem, 偶eby ich tam zostawi膰! Tak, medalem nagrodz膮. A 偶ona ucieknie. Zbawienie - w 艣miechu. Opowiadali艣my kawa艂y. W porzuconej wiosce osiedli艂 si臋 bezdomny i cztery babcie tam zosta艂y. Pytaj膮 je: - Czy偶by to wasz m臋偶u艣? Nikolaj Slju艅kow - w tamtych latach I sekretarz KC Komunistycznej Partii Bia艂orusi. 80 81 #鈻' - Ten samiec jeszcze do drugiej wsi biega. Gdyby pr贸bowa膰 by膰 szczerym do ko艅ca, Czarnobyl, no, zdarzy艂 si臋. Co艣 podobnego odczu艂em, kiedy zmar艂 bliski mi cz艂owiek. S艂o艅ce. Ptaki lataj膮. Jask贸艂ki. Przeszed艂 deszcz. A on zmar艂. Rozumiesz? Chc臋 nazwa膰 s艂owem ten inny wymiar, przekaza膰, jak to we mnie si臋 wtedy odbywa艂o. Zobaczy艂em i zacz膮艂em filmowa膰 kwitn膮c膮 jab艂o艅. Brz臋cz膮 trzmiele, bia艂y, weselny kolor. Znowu偶 jakby nigdy nic, ludzie pracuj膮, sady kwitn膮. Trzymam w r臋ku kamer臋, ale nie mog臋 poj膮膰: co艣 nie tak! Normalna ekspozycja, pi臋kny widoczek, ale co艣 jest nie tak. I nagle dociera: nie ma zapachu. Sad kwitnie, a nie ma zapachu! Potem wiedzia艂em, 偶e nast臋puje taka reakcja organizmu przy wysokiej radiacji, blokuj膮 si臋 niekt贸re zmys艂y. Moja mama ma siedemdziesi膮t cztery lata, pami臋tam, narzeka, 偶e nie czuje zapach贸w. No, my艣l臋, teraz mnie si臋 to przydarzy艂o. Pytam swoich w zespole, a by艂o nas troje: - Jak pachnie jab艂o艅? - Nijak nie pachnie. Co艣 si臋 z nami sta艂o. Bez nie pachnia艂. Bez! Pojawi艂o si臋 we mnie odczucie, 偶e wszystko, co wok贸艂, to nieprawda, a ja - po艣r贸d dekoracji. I 偶e nie mog臋 tego zrozumie膰, nie spos贸b. Nigdzie o tym nie czyta艂em. Z dzieci艅stwa. S膮siadka, by艂a partyzantka, opowiada艂a, jak w czasie wojny ich oddzia艂 wydziera艂 si臋 z okr膮偶enia. Mia艂a na r臋kach ma艂e dziecko, miesi臋czne, szli przez bagno, wok贸艂 pacyfikatorzy. Dziecko p艂aka艂o. Nie mog艂o ich wyda膰, zlokalizowaliby ich, ca艂y oddzia艂. I ona je zadusi艂a. M贸wi艂a o tym beznami臋tnie, jakby to nie ona zrobi艂a, a jaka艣 inna kobieta, a dziecko by艂o cudze. Dlaczego o tym wspomina艂a, ju偶 zapomnia艂em. Ale pami臋tam sw贸j strach: c贸偶 to ona takiego stworzy艂a? Jak mog艂a? Mnie si臋 wydawa艂o, 偶e ten ca艂y odddzia艂 partyzancki wychodzi艂 z okr膮偶enia dla tego male艅stwa, 偶eby je ocali膰. A tu, 偶eby ocale膰, 偶ywi, zdrowi, silni m臋偶czy藕ni zadusili dzieci臋. W czym w takim razie sens 偶ycia? Nie chcia艂o mi si臋 po tym 偶y膰. Mnie, ch艂opcu, niezr臋cznie by艂o patrze膰 na t臋 kobiet臋, dlatego 偶e dowiedzia艂em si臋 o niej czego艣 takiego. A jak ona patrzy艂aby na mnie? (Jaki艣 czas milczy). Oto, czemu nie chc臋 wspomina膰 o tych dniach w 偶onie. Wymy艣lam sobie r贸偶ne wyt艂umaczenia. Nie chce mi si臋 otwiera膰 鈥瀟am" drzwi. 鈥濼am" chcia艂em zrozumie膰, gdzie jestem prawdziwy, a gdzie nieprawdziwy. Mia艂em ju偶 dzieci. Syna. Kiedy si臋 rodzi艂, przesta艂em ba膰 si臋 艣mierci. Ukaza艂 si臋 sens mojego 偶ycia. Noc膮 w hotelu. Przysypiam - monotonny szum za oknem, niepoj臋te niebieskie strachy. Rozsuwam story: ulic膮 sun膮 dziesi膮tki 艂azik贸w z czerwonymi krzy偶ami i migaczami. W pe艂nej ciszy. Do艣wiadczy艂em czego艣 na podobiei stwo szoku. Sp艂yn臋艂y do pami臋ci kadry z filmu. Z dzieci艅stwa. Powojen k dzieci, lubili艣my wojenne filmy. No i takie kadry. Z miasta uciekli wszyscy swoi, a ty zosta艂e艣 sam i musisz rozstrzyga膰. Co najlepsze? Udawa膰, 偶e艣 nie偶ywy? Albo jak? A je艣li co艣 powiniene艣 zrobi膰, to co? W Chojnikach w centrum miasta wisia艂a tablica wyr贸偶nionych . Wyr贸偶niaj膮cy si臋 ludzie rejonu. Pojecha艂 wi臋c w ska偶on膮 stref臋 i wywi贸z艂 dzieci z przedszkola szofer pijanica, a nie ci z tablicy. Wszyscy stali si臋 samymi sob膮. A tu jeszcze ewakuacja. Pierwsze wywo偶one s膮 dzieci. Powrzucali je w wielkie autobusy marki Ikarus. A ja 艂api臋 siebie na tym, 偶e filmuj臋, tak jak to widzia艂em na filmach wojennych. I tu zamarzy艂em, 偶e nie ja jeden, ale i ludzie, kt贸rzy uczestnicz膮 w tym wszystkim, kieruj膮 si臋 podobnym obrazem. Trzymaj膮 si臋 tak jak kiedy艣, pami臋tacie, w ulubionym przez nas wszystkich filmie Lec膮 偶urawie . rzadka 艂za w oczach, kr贸tkie s艂owa po偶egnania. Wychodzi艂o na to, 偶e wszyscy艣my chcieli odnale藕膰 form臋 przezwyci臋偶enia siebie, swojego strachu, tak膮, kt贸ra by艂aby nam ju偶 znana. Starali艣my si臋 czemu艣 odpowiada膰. To zosta艂o w pami臋ci. Dziewczynka macha mamie r臋k膮, my艣li, wszystko w porz膮dku, jest dzielna. Zwyci臋偶ymy! Pomy艣la艂em, 偶e przyjad臋 do Mi艅ska, a tam te偶 ewakuacja. Jak b臋d臋 偶egna艂 si臋 ze swoimi - 偶on膮, synem? Wyobra偶a艂em sobie w tej liczbie i taki gest: zwyci臋偶ymy! My - ratownicy! Ojciec m贸j, odk膮d pami臋tam, nosi艂 wojskowe mundury, cho膰 nie by艂 wojskowym. My艣le膰 o dzieciach - mieszcza艅stwo, o swoim 偶yciu - niepatriotycznie. Normalny stan - g艂odni. Oni, nasi rodzice, prze偶yli zniszczenie, i my tak偶e powinni艣my je prze偶y膰. Inaczej nie zostaniesz prawdziwym cz艂owiekiem. Uczono nas wojowa膰 i prze偶y膰 w ka偶dych warunkach. Mnie samemu po obowi膮zkowej s艂u偶bie w armii cywilne 偶ycie wydawa艂o si臋 bez smaku. Noc膮 chodzili艣my ulicami w poszukiwaniu uczu膰. W dzieci艅stwie czyta艂em wspania艂膮 ksi膮偶k臋 Czistilszcziki , autora zapomnia艂em, lam 艂apali dywersant贸w, szpieg贸w. Ryzyko! Dobrowolni ochotnicy! Tak jeste艣my zbudowani. Je艣li ka偶dego dnia praca i praca - staje si臋 to niezno艣ne, bez komfortu! Mieszkali艣my na osiedlu jakiej艣 zawod贸wki wraz z likwidatorami. M艂odzi ch艂opcy. Wydali im walizk臋 w贸dki, 偶eby wyprowadzi膰 radiacj臋. A potem okazuje si臋, 偶e w tym偶e osiedlu rozlokowa艂 si臋 oddzia艂 s艂u偶by medycznej. Same dziewczyny. 12 Tablica wyr贸偶nionych (w oryginale: doska poczota) - sporych rozmiar贸w tablice, na ki贸rych w ZSRR wieszano fotografie wyr贸偶niaj膮cych si臋 鈥瀙rzodownik贸w pracy" i os贸b /us艂u偶onych. Lec膮 偶urawie - znany, wzruszaj膮cy film Michai艂a Ko艂atozowa z 1957 r. W t艂umaczeniu dos艂ownym: 鈥濩zy艣ciciele", 鈥濸ucybuty". 82 83 - No, to teraz pohulamy! - powiadaj膮 ch艂opaki. Posz艂o dw贸ch i zaraz wracaj膮 z takimi oczami. Obrazek: id膮 korytarzem dziewczyny. Pod dresy wk艂adaj膮 spodnie i kalesony z podwi膮zkami, ci膮gn膮 si臋 za nimi po pod艂odze, walaj膮 si臋. Wszystko stare, za du偶e. Wisi jak na wieszakach. Ta w r臋kawiczkach, ta w rozcz艂apanych butach. A na wierzchu dres贸w jeszcze gumowe odzienie specjalne naci膮gni臋te, jakim艣 tam zwi膮zkiem chemicznym pochlapane. Niekt贸re i na noc tego nie zdejmuj膮. 呕al patrze膰. I 偶adne z nich piel臋gniarki, wzi臋to je z instytutu, z wojskowej katedry. Obiecywali, 偶e na dwa dni, a kiedy艣my tam przyjechali, by艂y ju偶 od miesi膮ca. Opowiada艂y, 偶e wo偶ono je na reaktor, tam napatrzy艂y si臋 na oparzenia, ale tylko od nich s艂ysza艂em o poparzeniach. Dzi艣 jeszcze widz臋 - brodz膮 po osiedlu jak we 艣nie. Pisali w gazetach, 偶e na szcz臋艣cie wiatr wia艂 nie w t臋 stron臋. Nie na miasto. Nie na Kij贸w. Jeszcze nikt nie wiedzia艂. Nie domy艣la艂 si臋, 偶e on wia艂 na Bia艂oru艣. Na mojego Jurika. W ten dzie艅 chodzili艣my z nim po lesie, szczypali艣my koniczyn臋 zaj臋cz膮. Bo偶e, nikt mnie nie uprzedzi艂! Wr贸ci艂em z ekspedycji do Mi艅ska. Jad臋 trolejbusem do pracy. Dobiegaj膮l urywki rozm贸w: nakr臋cili film w Czarnobylu i jeden operator od razu tam I umar艂. Zgorza艂. No, my艣l臋: kt贸偶 to taki? Nadal s艂ysz臋: m艂ody, dwoje dzieci. M贸wi膮 nazwisko: Witja Guriewicz. Jest u nas taki operator, bardzo m艂ody ch艂opiec. Ale dwoje dzieci? Czy偶by ukrywa艂? Podje偶d偶amy do studia filmowego, kto艣 u艣ci艣la: nie Guriewicz, a Guricz, i na imi臋 ma Siergiej. Bo偶e, przecie偶 to ja! 艢miesznie teraz, ale wtedy szed艂em z metra do studia i ba艂em si臋, 偶e otworz臋 drzwi, i... Pierwsza my艣l: - A dok膮d wzi臋li moj膮 fotografi臋? Do dzia艂u kadr? Sk膮d bra艂y si臋 te s艂uchy? Niepor贸wnywalno艣膰 skali wydarzenia z liczb膮 ofiar. Cho膰by bitwa kurska . Tysi膮ce poleg艂ych - to zrozumia艂e. A tu? W pierwszych dniach co艣 oko艂o siedmiu stra偶ak贸w. Potem jeszcze kilku ludzi. A poza tym zbyt abstrakcyjne okre艣lenia dla naszego poznania: 鈥瀦a kilka pokole艅", 鈥瀢ieczno艣膰", 鈥瀗ic". Zaczyna艂y si臋 s艂uchy: lataj膮 trzyg艂owe ptaki, kury za-dziobuj膮 lisy, lisie je偶e. Co dalej? Potem znowu kto艣 musi jecha膰 do 偶ony. Jeden operator przyni贸s艂 za艣wiadczenie, 偶e ma wrz贸d 偶o艂膮dka, drugi wykombinowa艂 urlop. Wzywaj膮 mnie: - Trzeba! - Przecie偶 dopiero co wr贸ci艂em. 15 Zmagania na tzw. 艂uku kurskim, tocz膮ce si臋 5.07. - 23.08.1943 r.; przegrana Wehr machtu zadecydowa艂a o pocz膮tkach cofania si臋 przed Armi膮 Czerwon膮, a w nast臋pstwie o kl臋sce III Rzeszy. 84 - Rozumiesz, ty ju偶 tam by艂e艣. Tobie wszystko jedno. I potem: - Ty ju偶 masz dzieci. A tamci - m艂odzi. - Jo艂ki-po艂ki, a mo偶e ja tak偶e chc臋 mie膰 pi臋cioro-sze艣cioro! Tak to filmowa艂em ludzi, kt贸rzy byli jakby w obozie koncentracyjnym. Ludzie, kt贸rzy prze偶yli wiele wsp贸lnego i poznali, jaki bywa cz艂owiek w g艂臋bi pod艣wiadomo艣ci, uciekaj膮 jeden od drugiego. O tym, co tam, w Czarnobylu, dowiedzia艂em si臋, przyznam, nie chce si臋 m贸wi膰. Na przyk艂ad o naszych humanistycznych wyobra偶eniach. W ekstremalnej sytuacji cz艂owiek nie jest taki, jak pisz膮 w ksi膮偶kach. Cz艂owieka z ksi膮偶ek nie znalaz艂em. Wszystko na odwr贸t. Cz艂owiek - antybohater. Wszyscy艣my sprzedawcami apokalipsy. Wielcy i mali. Migaj膮 w pami臋ci fragmenty, obrazki. Przewodnicz膮cy ko艂chozu chce dwoma samochodami wywie藕膰 swoj膮 rodzin臋 z rzeczami, meblami, a sekretarz partii prosi o jeden samoch贸d dla siebie. A za kilka dni, by艂em 艣wiadkiem, nie mog膮 wywie藕膰 dzieci, grupy najm艂odszych. Nie starcza transportu. A tu dw贸ch samochod贸w ma艂o, 偶eby zapakowa膰 mas臋 trzylitrowych s艂oik贸w z konfiturami i marynatami. Widzia艂em, jak je nazajutrz rozwalali. Tego te偶 nie sfilmowa艂em. (Mimowolnie si臋 za艣mia艂). Kupili艣my tam w sklepie kie艂bas臋, konserwy, ale n艣膰 strasznie. Wozili艣my to ze sob膮. Wyrzuci膰 tak偶e szkoda. (I nagle powa偶nie). Mechanizm z艂a b臋dzie dzia艂a膰 i w czasie apokalipsy. To zrozumia艂em. I ak偶e b臋d膮 plotkowa膰, oszukiwa膰 przed kierownictwem, chroni膰 sw贸j telewizor i futro karaku艂owe. I przed ko艅cem 艣wiata cz艂owiek ostanie si臋 takim, jaki n.-st teraz. Zawsze. Jako艣 tak mi niezr臋cznie, 偶e nie dobi艂em si臋 dla swej grupy operatorskiej /adnych ulg. Jednemu z naszych ch艂opc贸w potrzebne by艂o mieszkanie, id臋 do komitetu kinematografii. - Pom贸偶cie, p贸艂 roku przesiedzieli艣my w 偶onie. Mamy zas艂ugi. - Dobrze - powiedzieli - przynie艣cie za艣wiadczenia. Z piecz臋ciami. A tam przyje偶d偶ali艣my do rajkomu, a po korytarzach chodzi taka jedna ciot-Uta Nastia ze szczotk膮. Wszyscy si臋 rozbiegli. Jest u nas re偶yser, ma teczk臋 za-鈻爓iadczeri: gdzie by艂, co filmowa艂. Bohater! I Mam w pami臋ci wielki, d艂ugi film, kt贸rego nie nakr臋ci艂em. Wiele serii. WMilczy). Wszyscy艣my sprzedawcami apokalipsy. " Zachodzimy z 偶o艂nierzami do chaty. Mieszka tam jedna babcia. - No, babciu, jedziemy. - Jedziemy, dzieci. - No, to zbieraj si臋, babciu. Czekamy na ulicy. Palimy. I oto ta babcia wychodzi: na r臋kach ikona, kotek v臋ze艂ek. To wszystko, co bierze ze sob膮. I 85 I** - Babciu, kota nie trzeba. Nie powinno si臋. Jego sier艣膰 radioaktywna. - Nie, dzieci, bez kotka nie pojad臋. Jak偶e go rzuc臋? Samego zostawi臋? To moja rodzina. Ta babcia, ta kwitn膮ca jab艂o艅. Od nich wszystko si臋 zacz臋艂o. Teraz kr臋c臋 tylko zwierz臋ta. Pewnego razu pokaza艂em swoje czarnobylskie tematy dzieciom. Przestrzegano mnie: po co? Nie wolno. Nie trzeba. I tak 偶yj膮 w tym strachu, w艣r贸d tych rozm贸w, maj膮 zmiany we krwi, uszkodzony uk艂ad odporno艣ciowy. Spodziewa艂em si臋, 偶e przyjdzie pi臋膰dziesi膮t os贸b. Wype艂ni艂a si臋 ca艂a sala. Pytania zadawali najr贸偶niejsze, ale jedno wprost wbi艂o mi si臋 w pami臋膰. Ch艂opczyk, j膮kaj膮c si臋 i czerwieni膮c, widocznie z takich niewiele m贸wi膮cych, pyta艂: - A dlaczego nie by艂o wolno pom贸c zwierz臋tom, kt贸re tam zosta艂y? Nie potrafi艂em mu odpowiedzie膰. Nasza tw贸rczo艣膰 jest tylko o cierpieniu i mi艂o艣ci do cz艂owieka, a nie do wszystkiego, co 偶yje. Tylko cz艂owieka! Nie zni偶amy si臋 do nich: zwierz膮t, ro艣lin. W ten inny 艣wiat. A Czarnobylem cz艂owiek zamierzy艂 si臋 na wszystko. Chc臋 nakr臋ci膰 film Zak艂adnicy16. O stworzeniach17. Pami臋tasz pie艣艅 P艂yn臋艂a po oceanie ruda wyspa艂 Tonie okr臋t, ludzie weszli do szalup. A konie nie wiedzia艂y, 偶e w szalupach nie ma dla nich miejsca. Wsp贸艂czesna przypowie艣膰. Dzieje si臋 na dalekiej planecie. Kosmonauta w skafandrze s艂yszy przez s艂uchawki szum. Widzi, 偶e toczy si臋 na niego co艣 ogromnego. Niepoj臋tego. Dinozaur? Jeszcze nie pojmuje, kto to, a strzela. Po chwili - zn贸w co艣 si臋 ku niemu zbli偶a. I to co艣 te偶 niszczy. Za chwil臋 - stado. Stacza wi臋c z nim bitw臋. A tu si臋 okazuje, 偶e wybuch艂 po偶ar, a zwierz臋ta ucieka艂y, bieg艂y po tropie, kt贸ry zostawi艂 kosmonauta. Cz艂owiek! Sta艂a si臋 tam ze mn膮 nadzwyczajna rzecz. Przybli偶y艂em si臋 do stworze艅. Do drzew, ptak贸w. Teraz s膮 mi bli偶sze ni偶 wcze艣niej. Skurczy艂a si臋 odleg艂o艣膰 mi臋dzy nami. Je偶d偶臋 do 偶ony od wielu lat. Z porzuconego, zaoranego ludzkiego domu wyskakuje dzika 艣winia, wychodzi 艂osza. Oto co sfotografowa艂em. Chc臋 zrobi膰 film i zobaczy膰 wszystko oczami zwierz臋cia. - O czym ty kr臋cisz? - pytaj膮 mnie. - Popatrz woko艂o. W Czeczenii - wojna! A 艣wi臋ty Franciszek g艂osi艂 kazania ptakom. Z ptakami rozmawia艂 jak z r贸wnymi. A co, je艣li to ptaki rozmawia艂y z nim w ptasim j臋zyku, a nie on zni偶y艂 si臋 W oryginale: Za艂oiniki. 17 W oryginale: iiwotny, co dos艂ownie znaczy: 偶ywotne, 偶ywe - w rosyjskim okre艣lenie zwierz膮t. 86 do nich? On rozumia艂 ich tajny j臋zyk. U Dostojewskiego, pami臋tacie, jak cz艂owiek ch艂osta艂 kr贸tkowzrocznego konia. Bezrozumny cz艂owiek! Siergiej Gurin, operator filmowy Monolog bez nazwy - krzyk... Zostawcie, dobrzy ludzie! Nam tu przysz艂o 偶y膰! Porozmawiacie i pojedziecie, a my tu 偶yjemy! Oto le偶膮 lekarskie karty. Przede mn膮. Ka偶dego dnia bior臋 je do r膮k. Ka偶dego dnia! Ania Budaj - rok urodzenia 1985 - 380 bekereli. Witia Grinkiewicz - rok urodzenia 1986 - 785 bekereli. Nastia Szab艂owskaja - rok urodzenia 1986 - 570 bekereli. Aliena Pienin - rok urodzenia 1985 - 570 bekereli. Andriej Kotczenko - rok urodzenia 1987 - 450 bekereli. Powiadaj膮, 偶e to niemo偶liwe! Jak偶e oni 偶yj膮 z takimi wska藕nikami? Czy偶 by艂 gdzie艣 podobny eksperyment? Czytam to. Widz臋. Ka偶dego dnia. Mo偶ecie pom贸c? Nie! Po co tu przyje偶d偶acie? O co rozpytujecie? Wzruszacie nas? Nie chc臋 dotyka膰 ich nieszcz臋艣cia! Filozofowa膰! Zostawcie nas, dobrzy ludzie! Nam tu przysz艂o 偶y膰... Arkadij Paw艂owicz Bogdankiewicz, felczer wiejski Monolog na dwa g艂osy - m臋ski i kobiecy Nina Konstantinowna i Niko艂aj Prochorowicz Zarkowowie, nauczyciele. On uczy zaj臋膰 plastycznych, ona jest filologiem. Ona: Tak cz臋sto s艂ysz臋 o 艣mierci, 偶e nie chodz臋 jej ogl膮da膰. Nie s艂yszeli艣cie dzieci臋cych rozm贸w o 艣mierci? W si贸dmej klasie spieraj膮 si臋 i rozwa偶aj膮: straszna czy nie? Do niedawna malc贸w interesowa艂o, sk膮d si臋 bior膮 dzieci. Dzi艣 nurtuje ich, co b臋dzie po wojnie atomowej. Przesta艂y lubi膰 klasyk臋. Kiedy recytuj臋 Puszkina, widz臋 ich zimne, nieobecne spojrzenia. S膮 w innym 艣wiecie. Czytaj膮 fantastyk臋. Imponuje im, gdy cz艂owiek odrywa si臋 od ziemi, pos艂uguje si臋 cza- 87 sem kosmicznym, 偶yje w innych 艣wiatach. Nie boj膮 si臋 艣mierci, jak boj膮 si臋 doro艣li, cho膰by ja. Nurtuje ich ona jako co艣 fantastycznego. Rozmy艣lam o tym. 艢mier膰 wok贸艂 daje wiele do my艣lenia. Wyk艂adam literatur臋 rosyjsk膮 uczniom, kt贸rzy nie daj膮 si臋 por贸wna膰 do4ych sprzed dziesi臋ciu lat. W ich spojrzeniach widz臋: co lub kogo grzebi膮? Zasypali ziemi膮 domy i wsie, wszystko. W klasie dzieci mdlej膮. Kiedy postoj膮 pi臋tna艣cie, dwadzie艣cia minut, krew cieknie im z nosa. Nic ich nie dziwi ani nie cieszy. S膮 senne, ot臋pia艂e. Twarze blade, szare. Nie bawi膮 si臋 i nie wyg艂upiaj膮. Nauczycieli cieszy, kiedy czasem poczubi膮 si臋, a nawet wybij膮 szyb臋. Nie krzycz膮 na przerwach, s膮 bardzo niepodobne do innych dzieci. Rosn膮 powoli. Prosz臋 na lekcji, 偶eby cokolwiek powt贸rzy膰, a dzieciak nie mo偶e. Dochodzi do tego, 偶e proponuj臋, 偶eby powtarza艂 za mn膮. Nie pami臋ta. - Gdzie jeste艣? - Tarmosz臋 go. Jakbym pisa艂a wod膮 na szkle, tylko ja wiem, co pisz臋, nikt z nich si臋 nie domy艣la. 呕ycie nasze toczy si臋 wok贸艂 Czarnobyla. Gdzie wtedy by艂e艣? Jak daleko od reaktora? Co艣 widzia艂? Kto zmar艂? Kto wyjecha艂? Dok膮d? W pierwszych miesi膮cach, pami臋tam, zape艂ni艂y si臋 restauracje, zaszumia艂y nocne lokale. - 呕yje si臋 raz! Jak umiera膰, to z fasonem! Zjechali 偶o艂nierze, oficerowie. Czarnobyl jest w nas ka偶dego dnia. Niespodzianie zmar艂a m艂oda kobieta w ci膮偶y. Bez diagnozy, anatomopatolog nie znalaz艂 przyczyny. Powiesi艂a si臋 dziewczynka, pi臋cioklasistka, ni st膮d, ni zow膮d. Na wszystko ta sama diagnoza: Czarnobyl. Cokolwiek si臋 zdarzy, wszyscy m贸wi膮: Czarnobyl. - Chorujecie, bo si臋 boicie. Ze strachu - zarzucaj膮 nam. - To radiofobia. Ale dlaczego ma艂e dzieci choruj膮 i umieraj膮? Wszak nie znaj膮, jeszcze nie rozumiej膮 strachu. Rozmy艣lam o tamtych dniach. W gardle szczypa艂o, czu艂am w sobie ci臋偶ar. - Hipochondria - orzek艂 lekarz. - Stali艣cie si臋 hipochondrykami, bo zdarzy艂 si臋 Czarnobyl. - Jaka tam hipochondria? - m贸wi臋 mu. - Boli i brak mi si艂. Z m臋偶em wstydzili艣my si臋 przyzna膰 jedno drugiemu, 偶e zacz臋艂y nam dokucza膰 nogi. Idziesz drog膮 i najch臋tniej by艣 si臋 po艂o偶y艂a. Uczniowie k艂adli si臋 na 艂awkach, na lekcji tracili przytomno艣膰. Wszyscy stali si臋 niemrawi, mroczni, przez ca艂y dzie艅 nie spotkasz mi艂ej twarzy, by kto艣 si臋 do kogo艣 u艣miechn膮艂. Od 贸smej rano do dziewi膮tej wieczorem dzieci znajdowa艂y si臋 w szkole. Surowo im zabronili bawi膰 si臋 na ulicy, biega膰. Wydali im ubiory: dziewczynkom - sp贸dnice i bluzki, ch艂opcom - garnitury. Szli w tym odzieniu do domu, ale nie wiadomo, co tam robili i gdzie przebywali. Wedle instrukcji matki powinny I codziennie pra膰 te ubrania, 偶eby w czystych przychodzili do szko艂y. Ale, po pierwsze, dali tylko jedn膮 zmian臋, a po wt贸re, matki zaj臋te by艂y domowymi obowi膮zkami - kury, krowa, prosiak - nie pami臋ta艂y, 偶eby ka偶dego dnia upra膰. Dla nich brud to czer艅, ziemia, t艂uste plamy, a nie wyobra偶enie jakich艣 tam izotop贸w. Kiedy pr贸bowa艂am cokolwiek wyja艣ni膰 rodzicom swoich uczni贸w, traktowali mnie, jakby nagle stan膮艂 przed nimi szaman z afryka艅skiego plemienia. - A co to takiego radiacja? Nie s艂ycha膰 i nie wida膰. No tak, grosza nie starcza do pierwszego, trzy ostatnie dni 偶yjemy na mleku i kartoflach. No tak - i macha taka r臋k膮. A mleka nie wolno. I kartofli te偶. Do sklepu rzucono chi艅sk膮 w臋dzonk臋 i kasz臋, ale po co im to kupowa膰? Instrukcj臋 sporz膮dzili dla ludzi oczytanych, 0 jakiej takiej kulturze bycia. Tutaj jej nie ma! To nie spo艂ecze艅stwo, co rozezna instrukcje. No i nie tak prosto wyja艣ni膰, czym r贸偶ni膮 si臋 bery od rentgen贸w. Wed艂ug mnie, lepiej by艂oby m贸wi膰 o fatalizmie, takim lekkim fatum. Na przyk艂ad niczego nie nale偶a艂o zbiera膰 z ogrod贸w w pierwszym roku, a pomimo lo brali, jedli, robili przetwory. A do tego wszystko tak dorodnie wyros艂o! 1 m贸w, 偶e nie wolno je艣膰 og贸rk贸w i pomidor贸w! Co znaczy nie wolno? W smaku normalne. Je si臋, a brzuch nie boli. Ani nie 鈥炁泈ieci si臋" w ciemno艣ci. S膮siedzi po艂o偶yli tego roku now膮 pod艂og臋 z drewna z miejscowego lasu, zrobili im pomiary - t艂o sto razy wi臋ksze ni偶 dopuszcza norma. I nie zerwali pod艂ogi, chodzili po niej. Wszyscy my艣leli, 偶e jako艣 si臋 przetrwa, jako艣 to b臋dzie, minie samo z siebie, bez ich udzia艂u. Pocz膮tkowo r贸偶ne wytwory nosili do dozymetryst贸w, a 偶e na licznikach wychodzi艂o, i偶 napromieniowanie jest dziesi臋膰 razy wy偶sze od dopuszczalnej normy, szybko przestali. - Nie wida膰, nie s艂ycha膰. A to wymy艣laj膮 ci uczeni! Wszystko sz艂o swoim porz膮dkiem: zaorali, posiali, zebrali. Zdarzy艂o si臋 co艣 niebywa艂ego, a ludzie 偶yj膮, jak 偶yli. I wyrzeczenie si臋 og贸rk贸w ze swego ogrodu by艂o wa偶niejsze od Czarnobyla. Dzieci przez ca艂e lato trzymali w szkole, kt贸r膮 偶o艂nierze umyli sterylnym proszkiem, zdj臋li wok贸艂 sztych ziemi. A jesieni膮 wys艂ali uczni贸w zbiera膰 buraki. Przywie藕li na pole student贸w, uczni贸w szk贸艂 zawodowych. Wszystkich zagnali. Czarnobyl? Nic gorszego ni偶 zostawi膰 nie wykopane ziemniaki. Kto jest winny? No, kto winien, je艣li nie my sami? Wcze艣niej nie marzyli艣my o 艣wiecie wok贸艂 nas. By艂 jak niebo, oddech, jakby kto艣 da艂 go nam raz na zawsze, jakby nie zale偶a艂 od nas. Kiedy艣 lubi艂am po艂o偶y膰 si臋 w lesie na trawie i napawa膰 si臋 widokiem nieba. By艂o mi tak dobrze, 偶e zapomina艂am, jak si臋 nazywam. A teraz? Pi臋kny, pe艂en jag贸d las, ale nikt ich nie zbiera. Rzadko w lesie us艂yszysz g艂os cz艂owieczy. Strach kryje si臋 89 *%: w odczuciach, w pod艣wiadomo艣ci. Dzieci rosn膮 w domach, bez lasu i rzeki. Mog膮 tylko na nie popatrze膰 w ksi膮偶kach i w telewizji. To ju偶 pod ka偶dym wzgl臋dem inne dzieci. A przychodz臋 do nich: 鈥濵ijaj膮ca pora. Oczu oczarowanie... 18. Id臋 z Puszkinem, kt贸ry wydawa艂 si臋 mi wieczny. I nagle pojawia si臋 blu藕niercza my艣l: ca艂a ta nasza kultura to skrzynia ze starymi r臋kopisami... Wszystko, co kocham. On: Wychowywali nas po wojennemu. Orientowali na obron臋 i likwidacj臋 skutk贸w ataku atomowego. M贸wili, i偶 nie zdo艂amy przeciwstawi膰 si臋 broni - chemicznej, biologicznej i atomowej. Ale nie o tym, jak pozbywa膰 si臋 radionukli-d贸w z organizmu. Chocia偶 nic nie da si臋 por贸wna膰 z wojn膮, to jednak wszyscy por贸wnuj膮. Jako dziecko prze偶y艂em blokad臋 Leningradu . Nie do por贸wnania. 呕yli艣my jak na froncie, pod nieko艅cz膮cym si臋 obstrza艂em. I przez par臋 lat taki g艂贸d, 偶e cz艂owiek stawa艂 si臋 zwierz臋ciem. A tu, prosz臋, wychodzisz, a w ogrodzie wszystko ro艣nie! Nie do por贸wnania. A chcia艂em o czym innym. Trac臋 w膮tek. Pl膮cz臋. No wi臋c, kiedy zaczyna艂 si臋 ostrza艂, nie daj B贸g! Mo偶esz zgin膮膰 nie kiedy艣 tam, ale w tej chwili. Zim膮 g艂贸d. Palili艣my meble, wszystko, co drewniane w mieszkaniu, wszystkie ksi膮偶ki, grzali艣my jakimi艣 starymi 艣cierkami. Widzisz: idzie cz艂owiek ulic膮, siada. Idziesz nast臋pnego dnia: siedzi dalej. Znaczy zamarz艂. I siedzi tak tydzie艅, miesi膮c, do wiosny. Nikt nie ma si艂 wyr膮ba膰 go z lodu. Rzadkie by艂y przypadki, 偶e gdy kto艣 pad艂 na ulicy, podchodzili i pomagali. Wszyscy pe艂zali obok. Pami臋tam, ludzie nie chodzili, pe艂zali. Nie do por贸wnania! Kiedy wybuch艂 reaktor, mieszka艂a z nami moja mama, kt贸ra zawsze powtarza艂a: - Najstraszniejsze, synku, prze偶yli艣my. Przetrwali艣my blokad臋. Nic straszniejszego si臋 nie zdarzy. 18 Pocz膮tek wiersza Jesie艅 Aleksandra Puszkina. 19 Blokada Leningradu - w czasie II wojny 艣wiatowej, w wyniku natarcia wojsk niemieckich i fi艅skich we wrze艣niu 1941 r. na Leningrad (obecnie Sankt Petersburg), miasto zosta艂o zablokowane od strony l膮du, pomimo to broni艂o si臋 a偶 do stycznia 1944 r. (ok. 900 dni), kiedy to odblokowano je; w tragicznym po艂o偶eniu z g艂odu i wycie艅czenia zmar艂o ok. 630 tys. mieszka艅c贸w. Termin 鈥瀊lokada Leningradu" funkcjonuje w zbiorowej pami臋ci Rosjan i na terenie by艂ego ZSRR jako jeden z najbardziej tragicznych epizod贸w wielkiej wojny ojczy藕nianej, jak si臋 tam do dzi艣 nazywa II wojn臋 艣wiatow膮 (艣ci艣le: ten jej okres, od kiedy Niemcy wtargn臋li do ZSRR 22.06.1941 r.). 90 Przygotowywali艣my si臋 do wojny atomowej, budowali艣my schrony atomowe. Chcieli艣my ubezpieczy膰 si臋 od atomu, jak od rozsypanego urz膮dzenia. A on jest wsz臋dzie. W chlebie, w soli. Oddychamy radiacj膮, jemy j膮. 呕e mo偶e nie by膰 chleba i soli, 偶e mo偶na zje艣膰 wszystko, nawet ugotowany w wodzie sk贸rzany rzemie艅, 偶e mo偶na naje艣膰 si臋 zapachem - mog艂em poj膮膰. A 鈥瀟ego" nie. Wszystko zatrute? Obecnie najwa偶niejsze jest wyja艣nienie, jak mamy 偶y膰. W pierwszych miesi膮cach by艂 l臋k, szczeg贸lnie lekarzy, nauczycieli, czyli inteligencji, ludzi wykszta艂conych, co wszystko porzucali i wyje偶d偶ali. Uciekali st膮d. Ale wprowadzili dyscyplin臋 wojenn膮, na st贸艂 wy艂o偶yli partyjny nakaz. Nikogo nie wypu艣cili. Kto zawini艂? 呕eby odpowiedzie膰 na pytanie, jak mamy 偶y膰, trzeba wiedzie膰, kto zawini艂. Kt贸偶 taki? Uczeni czy personel elektrowni? 1 )yrektor? Operatorzy dy偶urni? Dlaczego wi臋c, pytam, nie niepokoimy si臋 samochodem jako wytworem my艣li ludzkiej, ale reaktorem? Zamkn膮膰 wszystkie elektrownie atomowe, a atomist贸w odda膰 pod s膮.d? Przekl膮膰? Sama wiedza nie jest przest臋pstwem. Uczeni s膮 tak偶e ofiarami Czarnobyla. Chc臋 偶y膰, a nie umiera膰 po Czarnobylu. I pragn臋 zrozumie膰. R贸偶ne s膮 reakcje. Dziesi臋膰 lat min臋艂o, a ludzie ci膮gle por贸wnuj膮 鈥瀟o" do wojny. Wojna ci膮gn臋艂a si臋 cztery lata. Up艂yn臋艂o wi臋c, jakkolwiek by liczy膰, dwie wojny. Oto typowe reakcje: 鈥濿szystko ju偶 za nami", 鈥濨yleby przetrwa膰", .Dziesi臋膰 lat zlecia艂o, dzi艣 芦to禄 ju偶 nie takie straszne", 鈥濿szyscy umrzemy! Szybko scze藕niemy!", 鈥濧ch, wyjecha膰 za granic臋!", 鈥濵usz膮 nam pom贸c", 鈥濸lu膰 na wszystko! Trzeba 偶y膰". To s艂yszymy codziennie. Jeste艣my materia艂em dla uczonych analiz. Mi臋dzynarodowym laboratorium. Jest nas, Bia艂orusin贸w, dziesi臋膰 milion贸w, z czego przesz艂o dwa miliony 偶yje na ska偶onej ziemi. Olbrzymie laboratorium diab艂a. Spisuj wi臋c dane, eksperymentuj! Zje偶d偶aj膮 tu zewsz膮d, robi膮 doktoraty. Z Moskwy i Petersburga. Z Japonii, Niemiec, Austrii. (Przygotowuj膮 si臋 do przysz艂o艣ci. j (D艂uga przerwa w rozmowie). I I c贸偶 wymy艣li艂em? Znowu por贸wnuj臋. Wymy艣li艂em, 偶e mog臋 m贸wi膰 o Czarnobylu, a o blokadzie - nie. Przys艂ano mi z Leningradu zaproszenie na spotkanie 鈥濪zieci blokady Leningradu". Pojecha艂em, ale nie mog艂em wydoby膰 s艂owa. Zwyczajnie opowiada膰 o strachu? Wprost? W domu nie wspominali艣my o blokadzie. Mama nie chcia艂a. A o Czarnobylu m贸wimy. (Zastanawia si臋). Nie. Mi臋dzy sob膮 nie m贸wimy, zdarza si臋 rozmowa, kiedy kto艣 do nas przyjedzie: i udzoziemcy, dziennikarze, krewni, co tu nie mieszkaj膮. Dlaczego nie rozmawiamy o Czarnobylu? W szkole? Z uczniami? 0 tym m贸wi膮 z nimi w Austrii, liancji, Niemczech, dok膮d je偶d偶膮 na leczenie. Pytam dzieci, o co pytaj膮, czym si臋 interesuj膮. A one cz臋sto nie pami臋taj膮 ani miasta, ani wsi, ani nawet nazwisk ludzi, u kt贸rych byli. Ale wyliczaj膮 podarunki, co smacznego jad艂y. 呕e komu艣 91 podarowali magnetofon, a innemu nie. Przyje偶d偶aj膮 w ubraniach, na kt贸re nie zapracowa艂y same ani ich rodzice. Ot, jakby gdzie艣 na wystawie by艂y, w wielkim sklepie. I ci膮gle czekaj膮, 偶e ich tam jeszcze raz zawioz膮, poka偶膮, obdaruj膮. Do tego przywyk艂y. To ju偶 spos贸b na 偶ycie. Po tym ogromnym sklepie, co nazywa si臋 zagranic膮, i po tej drogiej wystawie trzeba i艣膰 do klasy, na lekcje. Widz臋 po nich, czego si臋 tam naogl膮da艂y. Ogl膮daj膮, ale nie 偶yj膮. Prowadz臋 je do pracowni, gdzie stoj膮 moje drewniane rze藕by. Podobaj膮 si臋 im. - To wszystko mo偶na zrobi膰 ze zwyczajnego kawa艂ka drewna - m贸wi臋 im. - Spr贸bujcie. Obud藕cie si臋! To mi pomog艂o wyj艣膰 z blokady, a wychodzi艂em latami... Monolog o tym, jak zupe艂nie nieznana rzecz wpe艂za, w艂azi w ciebie Mr贸wki pe艂zaj膮 po pniu. Wok贸艂 szumi wojskowa technika, 偶o艂nierze, krzyki, wyzwiska, kl膮twy, warcz膮 艣mig艂owce. A one pe艂zaj膮. Po powrocie z 偶ony w pami臋ci pozosta艂 mi tylko ten jeden obrazek. Zatrzymali艣my si臋 w lesie, stan膮艂em zapali膰 pod brzoz膮. Sta艂em blisko, opar艂em si臋. Na wprost mojej twarzy mr贸wki pe艂za艂y po pniu, nie s艂ysz膮c nas, nie zwracaj膮c 偶adnej uwagi. Znikniemy, a one nawet tego nie zauwa偶膮. Nigdy wcze艣niej z tak bliska ich nie obserwowa艂em. Z pocz膮tku wszyscy m贸wili 鈥瀔atastrofa", potem 鈥瀢ojna j膮drowa". Czyta艂em o Hiroszimie i Nagasaki, widzia艂em dokumentalne kadry. Straszliwe, ale zrozumia艂e: wojna atomowa, rejon ra偶enia. Mog艂em to sobie nawet wyobrazi膰. Ale to, co sta艂o si臋 u nas, nie mie艣ci艂o si臋 w g艂owie. Uciekamy. Czujesz, jak jaka艣 zupe艂nie nieznana rzecz burzy ca艂y tw贸j dotychczasowy 艣wiat, wpe艂za, w艂azi w ciebie. Pami臋tam rozmow臋 z pewnym uczonym: - To na tysi膮ce lat - wyja艣nia艂. - Rozpad uranu - to dwie艣cie trzydzie艣ci osiem nukleon贸w. Prze艂贸偶my na czas: miliard lat. A tor - czterna艣cie miliard贸w lat. Pi臋膰dziesi膮t, sto, dwie艣cie lat. A potem? Pisa膰 dzi艣 o tym, po up艂ywie dziesi臋ciu lat? Nie do poj臋cia. Najwy偶ej wymy艣limy co艣 podobnego do naszego 偶ycia. Pr贸bowa艂em. Do niczego nie doszed艂em. Po Czarnobylu zosta艂a mitologia o Czarnobylu. Gazety i pisma wsp贸艂zawodnicz膮, kt贸re napisze co艣 straszniejszego. Szczeg贸lnie upodoba艂y sobie l臋ki cz艂owieka, kt贸ry tam nie by艂. Wszyscy oswoili si臋 z grzybami i czar-nobylsk膮 g艂ow膮, ale nikt ich nie znalaz艂. Dlatego nie trzeba pisa膰, ale notowa膰 i dokumentowa膰. A poka偶cie mi powie艣膰 fantastyczn膮 o Czarnobylu. Nie ma! Rzeczywisto艣膰 fantastyki! Mam szczeg贸lne hobby. Zapisuj臋 rozmowy, pog艂oski, kawa艂y. I te najbar-j interesuj膮ce staj膮 si臋 jakby nie na czasie. C贸偶 sta艂o si臋 od czas贸w staro偶ytnej Grecji? Od tamtych mit贸w? Z rozm贸w: Wed艂ug radia w trzy miesi膮ce po 鈥瀟ym": 鈥濻ytuacja stabilizuje si臋... Sytuacja stabilizuje si臋... Sytuacja stabili...". Przyjechali inspektorzy z KC20. Przewidywana trasa: samochodem do hotelu, w obkom partii21 te偶 w samochodzie. Zapoznaj膮 si臋 z sytuacj膮 z miejscowych gazet. Maj膮 w sakwoja偶u kanapki z Mi艅ska. Herbat臋 zaparzaj膮 na wodzie mineralnej. Tak偶e przywiezionej ze sob膮. Opowiada艂a o tym dy偶urna z hotelu, w kt贸rym mieszkali. Ludzie nie wierz膮 gazetom, telewizji i radiu, szukaj膮 informacji w zmaganiach kierownictwa. Jest bardziej wiarygodna. Najbardziej popularny kawa艂 z 偶ony: bardziej ni偶 stront i cez pomaga 鈥濻to-icznaja . C贸偶 pocz膮膰 z dzieckiem? Wypada艂oby chwyci膰 w obj臋cia i ucieka膰. Ale mam w kieszeni bilet. Nie mog臋! W wiejskich sklepach nieoczekiwanie pojawiaj膮 si臋 po偶膮dane towary. S艂ysza艂em, 偶e wyst膮pi艂 sekretarz wojew贸dzki: - Obiecali艣my wam rajskie 偶ycie. Zosta艅cie i pracujcie. Zarzucimy was kie艂bas膮 i kasz膮 gryczan膮. B臋dziecie mieli to, co najlepsi specjali艣ci. KC 鈥 Komitet Centralny, naczelny organ kierowniczy Komunistycznej Partii Zwi膮zku Radzieckiego, g艂贸wny o艣rodek polityczny, realnie rz膮dz膮cy ZSRR; tu chodzi o inspektor贸w / KC Komunistycznej Partii Bia艂orusi z Mi艅ska (ka偶da z republik wchodz膮cych w sk艂ad ZSRR tak偶e mia艂a sw贸j Komitet Centralny). 21 Obkom (skr贸t od: Ob艂astnyj komitet) - Komitet Obwodowy (czyli wojew贸dzki) KPBia艂.; tu: siedziba partyjnych w艂adz obwodu. 22 鈥濻tolicznaja" 鈥 nazwa popularnej w贸dki rosyjskiej. 92 93 Tak jest w komitetach wojew贸dzkich. Stosunek do narodu brzmi: wystarczy da膰 mu w贸dki i kie艂basy. U diab艂a! Nigdy nie widzia艂em, aby w wiejskim sklepie by艂y trzy rodzaje kie艂bas naraz. Sam kupi艂em tam 偶onie importowane rajstopy. * Dozymetry by艂y w sprzeda偶y miesi膮c i znik艂y. Pisa膰 o tym nie wolno. Ile i jakich radionuklid贸w opad艂o - te偶 nie wolno. Nie wolno i o tym, 偶e we wsiach zostali jedynie m臋偶czy藕ni. Kobiety i dzieci wywie藕li. 呕e ca艂e lato sami m臋偶czy藕ni trudzili si臋 ze wszystkim, doili krowy, uprawiali ogrody. I, naturalnie, pili. Bili si臋. 艢wiat bez kobiet. To mi wykre艣lili. - Nie zapominajcie, i偶 mamy wrog贸w - napominali. - Wielu wrog贸w za oceanem. Z czego wynika, 偶e to oni rozebrali reaktor. Dlatego mamy wy艂膮cznie dobrze, a z艂ego nie ma. Bo gdzie widzia艂e艣 specjalne sklepy, gdzie kto艣 widzia艂 kierownictwo z walizkami? Dla cerkwi wybierali miejsce wprost z nieba. Objawienia cerkiewnych ludzi ods艂aniaj膮 tajemnice zapowiadaj膮ce budow臋. Elektrowni臋 atomow膮 budowali jak fabryk臋. Jak chlew. Dach zalewali asfaltem. Czyta艂em? Pod Czarnobylem z艂apali zbieg艂ego 偶o艂nierza. Wykopa艂 ziemian-i przez rok 偶y艂 blisko reaktora. T艂umaczy艂 si臋 tym, i偶 chodzi艂 po porzuconych domach, gdzie艣 s艂onin臋 znalaz艂, tam znowu ba艅k臋 z marynowanymi og贸r-li. Zastawia艂 sid艂a na zwierza. Ucieka艂 dlatego, 偶e 鈥瀌ziadkowie" skazali go tta 艣mier膰". Odnalaz艂 si臋 w Czarnobylu. Jeste艣my fatalistami. Niczego nie przedsi臋we藕miemy, bo wierzymy: co ma b臋dzie. Nasze dzieje? Na ka偶de pokolenie wypada艂a wojna. Dlaczego hamy by膰 inni? Jeste艣my fatalistami. Naprzeciw posterunku milicji chwyci艂a mnie babcia. - Sp贸jrz tam, na moj膮 chat臋. Czas kopa膰 brukiew, ale 偶o艂nierze nie puszczaj膮. Przesiedlili ich. Cz艂owiek w pustce - cz艂owiekiem bez niczego. Przekradaj膮 si臋 do swoich wsi przez patrole wojskowe. Le艣nymi 艣cie偶kami. Przez b艂ota. Noc膮. Goni膮 ich, 艂api膮. Samochodami i 艣mig艂owcami. - Jak za Niemc贸w - wspominaj膮 starsi. * Widzia艂em pierwszego szabrownika. M艂ody ch艂opak, odziany w dwie kurtki futrzane. T艂umaczy艂 patrolowi wojskowemu, 偶e w ten spos贸b leczy si臋 od napromieniowania. Kiedy go nacisn臋li, przyzna艂 si臋: - Za pierwszym razem strasznie, a potem zwyczajna sprawa. Wypijesz kielicha i idziesz. Przezwyci臋偶y艂 instynkt samozachowawczy. W zwyk艂ych okoliczno艣ciach to niemo偶liwe. Tak to nasz cz艂owiek idzie na czyn bohaterski. I tak te偶 idzie na przest臋pstwo. * Czy mo偶na nam pom贸c? Jak? Przesiedli膰 nar贸d do Australii albo do Kanady? 94 Pojawi艂y si臋 pierwsze wilkopsy, rodz膮ce si臋 z wilczyc i ps贸w, kt贸re uciek艂y 鈥 las. S膮 mniejsze od wilk贸w, nie boj膮 si臋 艣wiata i cz艂owieka, nie id膮 na 鈥瀊ab臋" (na艣laduj膮cych wo艂anie my艣liwych). Nie nasyciwszy si臋 kotami, napadaj膮 na ludzi. Mszcz膮 si臋 na nas, pami臋taj膮c, jak wys艂ugiwa艂y si臋 cz艂owiekowi, kiedy mu s艂u偶y艂y, jak gin臋艂y. Zaciera si臋 granica mi臋dzy rzeczywisto艣ci膮 i nierzeczy-wisto艣ci膮. Zas艂yszane: Za Czarnobylem buduj膮 艂agry, w kt贸rych b臋d膮 trzyma膰 tych, co popadli f/ radiacj臋. Potrzymaj膮, naogl膮daj膮 si臋 i pochowaj膮. Z odleg艂ych wsi wywo偶膮 martwych autobusami wprost na cmentarz, tysi膮ce Wsypuj膮 we wsp贸lne mogi艂y. Jak za blokady leningradzkiej. Ilu艣 tam ludzi jakoby widzia艂o w czasie wybuchu niepoj臋te 艣wiat艂o na niebie nad elektrowni膮. Kto艣 je nawet sfotografowa艂. Na kliszy okaza艂o si臋, 偶e to pali si臋 jakie艣 nieziemskie cia艂o. 95 W Mi艅sku pomyli pojazdy i towary. Ca艂膮 stolic臋 b臋d膮 wywozi膰 na Sybir. Tam ju偶 przygotowuj膮 baraki, kt贸re pozosta艂y po stalinowskich 艂agrach. Zaczn膮 od kobiet i dzieci. Ukrai艅c贸w ju偶 wywo偶膮. Rybacy bardzo cz臋sto napotykaj膮 ryby-amfibie, kt贸re mog膮 偶y膰 i w wodzie, i na ziemi. Po ziemi chodz膮 na p艂etwach-艂apach. To nie by艂a awaria, ale trz臋sienie ziemi. W warstwie podziemnej co艣 tam si臋 sta艂o. Jaki艣 wybuch geologiczny, z udzia艂em geofizycznych i kosmofizycznych si艂. Wojskowi wiedzieli o tym wcze艣niej, mogli uprzedzi膰, ale surowo im zabroniono. W rzekach i jeziorach zacz臋to wy艂awia膰 szczupaki bez g艂贸w i p艂etw. I P艂ywaj膮 jedynie brzuchy. Co艣 podobnego szybko zacznie si臋 stawa膰 tak偶e I z lud藕mi. Bia艂orusini zmieniaj膮 si臋 w humanoid贸w. Nawet zwierz臋ta le艣ne s膮 napromieniowane b贸lem. Chodz膮 smutne, ze I smutnymi oczami. My艣liwi ze strachem i 偶alem strzelaj膮 do nich. I zwierz臋tal przestaj膮 ba膰 si臋 cz艂owieka. Lisy i wilki zachodz膮 do wsi i przestaj膮 z dzie膰mi. Czarnobylcom rodz膮 si臋 dzieci, ale zamiast krwi cieknie z nich nieznana 偶贸艂ta ciecz. S膮 uczeni, kt贸rzy dowodz膮: ma艂pa dlatego sta艂a si臋 rozumna, 偶e 偶y艂a w radiacji. Dzieci rodz膮ce si臋 za trzy - cztery pokolenia b臋d膮 Einsteinami.1 To kosmiczny eksperyment na nas. Anatolij Szymanskij, dziennikar Monolog o t臋sknocie za rol膮 i sensem Napisano ju偶 dziesi膮tki ksi膮偶ek, opas艂ych tom贸w. Skomentowano. Ale 偶ycie jest bardziej skomplikowane ni偶 komentarz filozofa. S艂ysz臋 i czytam, i偶 kwestie Czarnobyla staj膮 przed nami jako problemy samopoznania. To wsp贸艂gra z mc imi odczuciami. D艂ugo czekam, a偶 kto艣 rozumny mi wyja艣ni. Tak jak t艂umacz膮 Stalina, Lenina, bolszewizm. Ale dudni膮 bez ko艅ca: 鈥濺ynek! Rynek! Wolny rynek!". A my, wychowani w 艣wiecie bez Czarnobyla, 偶yjemy z Czarnobylem. Zawodowo zajmuj臋 si臋 rakietami, jako specjalista od nap臋du rakiet. S艂u偶y艂em w Bajkonurze23. Programy: 鈥濳osmos", 鈥濱nterkosmos"24 - to wielki kawa艂 mego 偶ycia. Wspania艂e czasy! Niebo! Arktyka! Pustkowie! Kosmos! Wsp贸lnie z Gagarinem 艣wiat sowiecki polecia艂 w kosmos, oderwa艂 si臋 od ziemi. Wszyscy艣my wzlecieli! Wspania艂y Rosjanin! Z pi臋knym u艣miechem! Nawet jego 艣mier膰 by艂a wyre偶yserowana. Ch艂opi臋ce marzenia o locie, wolno艣ci. Cudowne czasy! Z powod贸w rodzinnych przenios艂em si臋 na Bia艂oru艣. Wkr贸tce pogr膮偶y艂em si臋 w t臋 czamobylsk膮 przestrze艅, kt贸ra zmieni艂a moje uczucia. Trudno wyobrazi膰 sobie co艣 podobnego, cho膰 zawsze mia艂em do czynienia z najnowocze艣niejsz膮 technik膮 kosmiczn膮. Do dzi艣 trudno to znie艣膰. Nie daje si臋 wyobrazi膰. (Zamy艣la si臋). A sekund臋 wcze艣niej wydawa艂o si臋, 偶e poj膮艂em sens. Ci膮gnie do filozofowania. Z kimkolwiek zagadam o Czarnobylu, wszystkich do tego ci膮gnie. Czym偶e si臋 tu nie zajmujemy! Budujemy cerkiew. Czamobylsk膮 cerkiew, na cze艣膰 ikony Matki Bo偶ej 鈥濸atronki Poleg艂ych". Zbieramy ofiary, odwiedzamy chorych i umieraj膮cych. Piszemy kronik臋. Tworzymy muzeum. Na pocz膮tku my艣la艂em, 偶e nie dam rady. Z moim sercem pracowa膰 w takim miejscu! Pierwsze polecenie brzmia艂o: - Oto pieni膮dze, rozdziel je na trzydzie艣ci pi臋膰 rodzin. Pomi臋dzy trzydzie艣ci pi臋膰 wd贸w po likwidatorach. Sprawiedliwie. Sprawiedliwie, czyli jak? Jedna wdowa ma chor膮 c贸reczk臋, druga ma dwoje dzieci, trzecia sama jest chora, inna wynajmuje mieszkanie, jeszcze inna ma czw贸rk臋 dzieci. Noc膮 bi艂em si臋 z my艣lami: jak tu je obdzieli膰 sprawiedliwie? My艣la艂em i liczy艂em, liczy艂em i my艣la艂em. I nie podo艂a艂em. Rozdali艣my pieni膮dze po r贸wno, wed艂ug listy. Moim dzie艂em jest muzeum. Muzeum Czarnobyla. (Milczy)- Niekiedy wydaje si臋, 偶e to nie muzeum, a zak艂ad pogrzebowy. 呕e s艂u偶臋 w firmie pogrzebo- 23 Bajkonur - kosmodrom w obecnym Kazachstanie, sk膮d startowa艂y sowieckie i nadal startuj膮 rosyjskie statki za艂ogowe i sztuczne satelity Ziemi. 鈥濳osmos", 鈥濱nterkosmos" - nazwy sowieckich kosmicznych program贸w badawczych. 24 96 i 97 wej! Dzi艣 rano nie zd膮偶y艂em zdj膮膰 palta, otwieraj膮 si臋 drzwi, kobieta od progu krzyczy przez 艂zy: - We藕cie jego medal i dyplomy! Zabierzcie ulgi! Oddajcie mi m臋偶a! D艂ugo krzycza艂a. Zostawi艂a medal, dyplomy. B臋d膮 wystawione w muzeum, za szk艂em. B臋d膮 na nie patrze膰. Ale jej krzyku nikt poza mn膮 nie s艂ysza艂 i tylko ja b臋d臋 o tym pami臋ta艂 przy rozk艂adaniu pami膮tek. Obecnie umiera pu艂kownik Jaroszuk, chemik-dozymetrysta. Zdrowy by艂 ch艂op, a le偶y sparali偶owany. 呕ona obraca go jak poduszk臋. Karmi 艂y偶k膮. Do tego kamie艅 w nerkach, trzeba go rozbi膰, nie ma czym op艂aci膰 operacji. Jeste艣my biedni, poprzestajemy na tym, co kto da. A pa艅stwo, jak oszust, zostawi艂o nas. Umrze - nazw膮 jego imieniem ulic臋, szko艂臋 albo jednostk臋 wojskow膮. Dopiero kiedy umrze. Pu艂kownik Jaroszuk pieszo chodzi艂 po 偶onie i wydziela艂 granice maksymalnych punkt贸w ska偶enia. Cz艂owiek, w pe艂nym tego s艂owa znaczeniu, by艂 jak android. Wiedzia艂 o tym, ale szed艂, zaczynaj膮c od elektrowni atomowej, przez rozchodz膮c膮 si臋 radiacj臋, a偶 po sektory. Pieszo, z przyborami dozymetrycznymi w r臋kach. Wykrywa艂 鈥瀙lam臋" i rusza艂 w d贸艂 granicy 鈥瀙lamy", 偶eby dok艂adnie nanie艣膰 na map臋. A 偶o艂nierze, kt贸rzy pracowali na samym dachu reaktora? Do likwidacji nast臋pstw awarii rzucono dwie艣cie dziesi臋膰 jednostek wojskowych, oko艂o trzystu czterdziestu tysi臋cy s艂u偶膮cych w armii. W najwi臋ksze piek艂o dostali si臋 ci, co oczyszczali dach. Wydawano im o艂owiane fartuchy, ale t艂o sz艂o ni偶ej, tam gdzie cz艂owiek nie by艂 chroniony. A oni w zwyczajnych butach. Jednego dnia po p贸艂torej - dwie minuty na dachu. A potem zwalniali ich z armii, dawali dyplom ; i premi臋 - sto rubli. I znikali w bezkresnych przestrzeniach kraju. Z dachu str膮cali paliwo i reaktorowy grafit, od艂amki betonu i armatury. Dwadzie艣cia-trzydzie艣ci sekund, 偶eby na艂adowa膰 nosid艂a i zd膮偶y膰 str膮ci膰 鈥瀘dpadki" z dachu. Te specjalne nosid艂a wa偶y艂y czterdzie艣ci kilogram贸w. Wyobra藕cie sobie: o艂owiany fartuch, maski, nosid艂a i szalon膮 szybko艣膰. W kijowskim muzeum jest atrapa grafitu, wielko艣ci czapki. M贸wi膮, 偶e gdyby by艂 prawdziwy, wa偶y艂by szesna艣cie kilogram贸w, taki zwarty i ci臋偶ki. Sterowane radiem roboty cz臋sto nie chcia艂y wykonywa膰 polece艅 albo wykonywa艂y je niedok艂adnie, gdy偶 wysiada艂y ich uk艂ady elektroniczne w obszarach wysokiej radiacji. Najpewniejszymi robotami byli wi臋c 偶o艂nierze. Nazywano ich 鈥瀦ielonymi robotami" (od koloru wojskowych mundur贸w). Przez dach uszkodzonego reaktora przesz艂o trzy tysi膮ce sze艣ciuset 偶o艂nierzy. Spali na ziemi; opowiadaj膮, 偶e pocz膮tkowo w namiotach rzucali na ziemi臋 s艂om臋. A brali j膮 st膮d, ze stert ko艂o reaktora. M艂odzi ch艂opcy. Dzi艣 umieraj膮, ale wiedz膮, 偶e gdyby tego nie zrobili... By艂 moment, kiedy istnia艂o niebezpiecze艅stwo wybuchu termoj膮drowego i trzeba by艂o spu艣ci膰 spod reaktora ci臋偶k膮 wod臋, 偶eby nie run膮艂. A ci臋偶ka woda to prosty sk艂adnik paliwa j膮drowego. Wyobra偶acie sobie?! Dali zadanie: ten, kto wskoczy do tej ci臋偶kiej wody i odsunie zasuw臋 zaworu spustowego, dostanie samoch贸d, mieszkanie, dacz臋 i utrzymanie rodziny do ko艅ca swych dni. Szukali ochotnik贸w. I znale藕li! Ch艂opcy nurkowali, wiele razy wskakiwali, a偶 odsun臋li t臋 zasuw臋. I dano im wed艂ug rozkazu siedem tysi臋cy rubli. O obiecanych samochodach i mieszkaniach zapomniano. Tak, nie dla nich nurkowali. Nie dla dobrobytu, najmniej z powod贸w materialnych. (Rozchmurzy艂 si臋). Nie ma ich ju偶. Tylko dokumenty zosta艂y w muzeum. Fotosy rodzinne. A gdyby tego nie zrobili? Ta nasza gotowo艣膰 do ca艂opalenia... Nie mamy sobie r贸wnych. Z kim艣 si臋 o to pok艂贸ci艂em. Udowadnia艂 mi, i偶 jest to zwi膮zane z faktem, 偶e 偶ycie ma u nas nisk膮 cen臋. 呕e to azjatycki fatalizm. Cz艂owiek, kt贸ry siebie ofiarowuje, nie czuje si臋 jak unikat, niepowtarzalna istota, od kt贸rej nic wi臋kszego nigdy nie b臋dzie. Jest to wi臋c t臋sknota za rol膮. Wcze艣niej by艂 cz艂owiekiem bez tekstu, statyst膮. Nie bra艂 udzia艂u w akcji, s艂u偶y艂 za t艂o. A偶 nagle staje si臋 g艂贸wn膮 postaci膮. T臋sknota za sensem. C贸偶 bowiem jest nasz膮 propagand膮? Ideologia! Proponuj膮 umiera膰. I w tym znale藕膰 sens. Wyr贸偶niaj膮. Daj膮 rol臋! Wielka cena 艣mierci, bo za ni膮 jest wieczno艣膰. Tak mi udowadnia艂. Nie zgodzi艂em si臋 z nim! Kategorycznie! Owszem, wychowali艣my si臋 na 偶o艂nierzy. Tak nas uczyli. Zawsze do czego艣 nas mobilizowali, 偶eby艣my byli gotowi na co艣 niemo偶liwego. Ojciec, kiedy chcia艂em p贸j艣膰 na uczelni臋 cywiln膮, by艂 oburzony: - Jestem zawodowym wojskowym, a ty chcesz chodzi膰 w marynarce? Imie-lia ojca trzeba broni膰. Nie rozmawia艂 ze mn膮 przez kilka miesi臋cy, dop贸ki nie z艂o偶y艂em papier贸w la uczelni wojskowej. By艂 uczestnikiem wojny, ju偶 nie 偶yje. Na co dzie艅 nie )trafi艂 zrobi膰 nic praktycznego, jak ca艂e jego pokolenie. Nic mi po nim nie zosta艂o: nie ma domu, samochodu, ziemi. C贸偶 odziedziczy艂em? Oficersk膮 teczk臋 )olow膮 otrzyman膮 przed kampani膮 fi艅sk膮, a w niej jego wojenne ordery. No w polietylenowej torbie trzysta list贸w z frontu, poczynaj膮c od czterdziestego 'pierwszego roku. Matka je ocali艂a. To wszystko, co mi zostawi艂. Bezcenny kapita艂! Teraz rozumiecie, jak widz臋 nasze muzeum? Jest w s艂oiku czarnobylska ziemia. Garstka. Oto kask g贸rniczy. Tak偶e stamt膮d. Wiejski sprz臋t z 偶ony. Nie znajdziesz tu dozymetr贸w. D藕wi臋cza艂yby! Tu nade wszystko trzeba by膰 prawdziwym! Bez atrap! To nam powinno si臋 zawierzy膰. Za wiele k艂amstwa jest wok贸艂 Czarnobyla. By艂o i jest. Obr贸s艂 fundacjami, komercyjnymi strukturami. Skoro piszesz o tym ksi膮偶k臋, trzeba obejrze膰 unikatowy materia艂 filmowy. Zbieramy z okruch贸w. Czarnobylskiej kroniki, wyobra藕 sobie, nie ma! Nie po- 99 鈻爒'.V zwolili jej nakr臋ci膰, wszystko utajnili. Je艣li komu艣 co艣 uda艂o si臋 zabezpieczy膰, odpowiednie organy na miejscu odbiera艂y ten materia艂 i zwraca艂y uszkodzone ta艣my. Nie mamy kronik z czasu, gdy ewakuowali ludzi, wywozili zwierz臋ta. Zakazywali filmowa膰 tragedi臋, filmowali heroizm! S膮, owszem, czarnobylskie albumy, tak偶e wydane ostatnio, ale ile to razy kamerzystom rozbijali kamery. 呕eby uczciwie opowiada膰 o Czarnobylu, potrzebne by艂o m臋stwo, kt贸rego i dzi艣 brak. Uwierz mi! Powinna艣 zobaczy膰 te ocala艂e kadry. Czarne jak grafit twarze pierwszych stra偶ak贸w. A ich oczy? Oczy ludzi, kt贸rzy wiedz膮, co odchodzi. Albo fragment z nogami kobiety, kt贸ra rankiem po katastrofie sz艂a obrabia膰 ogr贸dek ko艂o elektrowni atomowej. Sz艂a po trawie, po rosie. Nogi przypominaj膮 sitko, ca艂e w dziurkach do samych kolan. To trzeba zobaczy膰, skoro piszesz o tym ksi膮偶k臋. Przychodz臋 do domu i nie mog臋 obj膮膰 ma艂ego syna. Potrzebuj臋 wypi膰 pi臋膰dziesi膮t-sto gram贸w w贸dki, 偶eby wzi膮膰 go na r臋ce. Oto oddzia艂 po艣wi臋cony pilotom 艣mig艂owc贸w. Pu艂kownik Wodo艂a偶skij, bohater Rosji, pochowany na bia艂oruskiej ziemi, we wsi Zukow 艁ug. Kiedy otrzyma艂 dopuszczaln膮 dawk臋, powinien by艂 uciec, ewakuowa膰 si臋, ale zosta艂 i uczy艂 jeszcze trzydzie艣ci trzy za艂ogi. Sam zrobi艂 sto dwadzie艣cia lot贸w, zrzuci艂 dwie艣cie-trzysta ton gruzu. Cztery-pi臋膰 lot贸w w ci膮gu doby, na wysoko艣ci trzystu metr贸w nad reaktorem, temperatura w kabinie do sze艣膰dziesi臋ciu stopni. Wyobra藕 sobie, co dzia艂o si臋 ni偶ej, kiedy zrzucano worki z piachem. Radioaktywno艣膰 si臋ga艂a tysi膮ca o艣miuset rentgen贸w na godzin臋. Pilotom robi艂o si臋 niedobrze. 呕eby zrzuci膰 dok艂adnie, si臋gn膮膰 celu, w ogniowy 偶ar, wysuwali g艂owy z kabiny i naocznie przymierzali. Innego sposobu nie by艂o. W czasie obrad komisji rz膮dowej na porz膮dku dziennym by艂o: - Na to trzeba by przeznaczy膰 dwa-trzy 偶ycia. Na to -jedno. Pu艂kownik Wodo艂a偶skij zmar艂. W karcie odczytu dawek, poch艂oni臋tych nad reaktorem, lekarze zapisali... siedem ber贸w. A by艂o ich sze艣膰set! A czterystu g贸rnik贸w, kt贸rzy dzie艅 i noc 偶艂obili tunel pod reaktorem? Trzeba go by艂o wyry膰, 偶eby zla膰 tam ciek艂y azot i zamrozi膰 gruntow膮 poduszk臋. Tak si臋 to nazywa w j臋zyku in偶ynier贸w. Inaczej reaktor opad艂by w wody gruntowe. G贸rnicy Moskwy, Kijowa, Dniepropietrowska. Nigdzie o nich nie czyta艂em. Nadzy, bo w temperaturze przekraczaj膮cej pi臋膰dziesi膮t stopni pchali wagoniki na czworakach. By艂y tam setki rentgen贸w. Dzi艣 umieraj膮. A je艣liby tego nie dokonali? S膮dz臋, 偶e s膮 bohaterami, a nie ofiarami wojny, do kt贸rej nie by艂o niczego podobnego. Nazywa si臋 j膮 awari膮, katastrof膮, a to by艂a wojna. Czarnobylskie pomniki s膮 podobne do wojennych. S膮 sprawy, kt贸rych przyj臋艂o si臋 nie rozwa偶a膰, s艂owia艅ska wstydliwo艣膰. Powinna艣 o tym wiedzie膰. Ksi膮偶k臋 o tym piszesz. U tych, co pracowali na reakto- rze albo w bezpo艣redniej jego blisko艣ci, wyst臋puje jako prawid艂o - pora偶enie uk艂adu moczowo-p艂ciowego. Podobny symptom jest u pilot贸w. To znane sprawy. Ale g艂o艣no si臋 o tym nie m贸wi. Nie wypada. Oprowadza艂em angielskiego dziennikarza, kt贸ry przygotowa艂 bardzo interesuj膮ce pytania na ten temat, nurtowa艂a go ludzka strona problemu. Co po tym wszystkim dzieje si臋 z cz艂owiekiem w domu, w 偶yciu, w sprawach intymnych? Ani jednej otwartej rozmowy nie uda艂o mu si臋 odby膰. Prosi艂, 偶eby zebra膰 pilot贸w 艣mig艂owc贸w. Chcia艂 pogada膰 w m臋skim towarzystwie. Przyjechali, niekt贸rzy jako emeryci w wieku trzydziestu pi臋ciu - czterdziestu lat, jeden przyby艂 ze z艂aman膮 nog膮, ze starczym uwi膮dem, bo pod wp艂ywem radiacji ko艣ci rozmi臋-kaj膮. Anglik zadaje im pytania: - Jak teraz 偶yjecie w rodzinie, z m艂odymi 偶onami? Piloci milcz膮, przyszli opowiada膰, jak wype艂niali po pi臋膰 lot贸w na dob臋. A ten o 偶onach! O czym艣 takim! Zacz膮艂 ich wy艂awia膰 pojedynczo. Odpowiadali poprawnie: zdrowie normalne, pa艅stwo ich ceni, a w rodzinie mi艂o艣膰. 呕aden si臋 nie otworzy艂. Kiedy wyszli, by艂 przyt艂oczony. - Teraz rozumiesz, czemu nikt wam nie wierzy? Samych siebie oszukujecie powiedzia艂. Spotkanie to odbywa艂o si臋 w kawiarni, obs艂ugiwa艂y je dwie mi艂e kelnerki. Kiedy ju偶 zebra艂y ze sto艂贸w, nagle zapyta艂 je: - Mo偶ecie mi odpowiedzie膰 na kilka pyta艅? 1 te dziewczyny wszystko mu wyja艣ni艂y. - Chcecie wyj艣膰 za m膮偶? - zapyta艂. - Tak, ale nie teraz. Marzymy, by wyj艣膰 za cudzoziemca, 偶eby urodzi膰 zdrowe dziecko. - No a macie partner贸w? - zacz膮艂 艣mielej. - Jak偶e oni? Zadowalaj膮 was? Wiecie, co mam na my艣li? - Siedzieli tu z wami ch艂opcy - roze艣mia艂y si臋. - Piloci, po dwa metry wzrostu. Brz臋czeli medalami. Zdatni do prezydi贸w, a nie do po艣cieli. Sfotografowa艂 te dziewczyny, a mnie powt贸rzy艂: - Wiesz czemu nikt wam nie wierzy? Oszukujecie samych siebie. * Z tym angielskim dziennikarzem pojecha艂em do 偶ony. Ze sprawozda艅 wynika, 偶e wok贸艂 Czarnobyla jest osiemset mogilnik贸w. Szuka艂 fantastycznych kon-strukcji in偶ynierskich, znalaz艂 zwyk艂e jamy. Le偶y w nich, wyr膮bany wok贸艂 reaktora na stu pi臋膰dziesi臋ciu hektarach, 鈥瀋zerwony las" (w pierwszych dw贸ch dniach po awarii sosny i 艣wierki sta艂y si臋 czerwone). Le偶膮 tam tysi膮ce ton me-tali i stali, mi臋kkie rury, odzie偶 specjalna, konstrukcje betonowe. Pokaza艂 mi 100 101 *#. zdj臋cie z angielskiej gazety. Widok z lotu ptaka: tysi膮ce jednostek samochodowej, traktorowej i lotniczej techniki, samochody po偶arowe i karetki sanitarne. Najwi臋ksze cmentarzysko wok贸艂 reaktora. Chcia艂 to sfotografowa膰 - tu i teraz - po dziesi臋ciu 艂atach. Obiecali mu za zdj臋cie wielkie pieni膮dze. Kr膮偶ymy, kr膮偶ymy, naczelnik odsy艂a nas do naczelnika, to nie ma formularza, to zn贸w j pozwolenia. Miotali艣my si臋 tak, dop贸ki nie dotar艂o do mnie, 偶e tego cmentarzyska niej ma, funkcjonuje ju偶 tylko w sprawozdaniach. 呕e dawno rozprowadzili je po ba-j 偶arach. Na cz臋艣ci zamienne po ko艂chozach i podw贸rkach. Rozkradli, wywie藕li. Tego Anglik nie m贸g艂 zrozumie膰. Nie wierzy艂! Kiedy powiedzia艂em mu ca艂膮| prawd臋, nie uwierzy艂! I wtedy odkry艂em istot臋 rzeczy: w to, co si臋 sta艂o, nie wierz膮. W pod艣wiado-| mo艣ci ci膮gle dr膮偶y mnie my艣l: - A je艣li to k艂amstwo? Albo jakie艣 bujdy? Omin膮膰 tragedi臋 - sta艂o si臋 powszechne. Codzienna sztampa! Czarny hu-| mor! (Ko艅czy z rozpacz膮. Milczy). Wszystko taszcz臋 do muzeum. Znosz臋. Ale bywa, 偶e my艣l臋, aby rzuci膰 to| wszystko. Uciec! No bo jak wytrzyma膰?! Czarnobyl. Innego 艣wiata tu nie b臋dzie. Pocz膮tkowo, kiedy wyrwano nam grunt spod n贸g, szczerze okazywali艣my b贸l, a teraz przysz艂o zrozumienie, 偶e innego 艣wiata nie ma. I 偶e nie mamy gdzie si臋 podzia膰. Doznanie tragicznego osadzenia na tej czamobylskiej ziemi jest przede wszystkim innym odczuwaniem 艣wiata. Z wojny wraca pokolenie 鈥瀙rzetr膮conych". Pami臋tamy Remar-que'a? A z Czarnobylem 偶yje pokolenie 鈥瀝ozstrojonych". Rozstroili艣my si臋. Niezmienna staje si臋 tylko czamobylska utrata. Jedyny nasz kapita艂. Bezcenny! Przychodz臋 do domu, 偶ona wys艂uchuje mnie. A potem cicho m贸wi: - Kocham ci臋, ale syna ci nie oddam. Nikomu go nie dam. Ani Czarnobylo-wi, ani Czeczenii. Nikomu! Osiedli艂 si臋 ju偶 w niej ten strach... Siergiej Wasiliewicz Sobolew, zast臋pca przewodnicz膮cego zarz膮du Republika艅skiego Stowarzyszenia 鈥濼arcza Czarnobyla" Mia艂em rozmow臋 z m艂odym duchownym. Stali艣my nad 艣wie偶膮 mogi艂膮l sier偶anta Saszy Gonczarowa. Z tych, co byli na dachu reaktora. 艢nieg, wiatr, I mro藕nie. Duchowny odprawia panichid臋 . Odmawia modlitw臋 z go艂膮 g艂ow膮. - Czy aby nie czu艂e艣 si臋 jak chocho艂? - pytam go potem. - Nie - odpowiedzia艂. - W takich chwilach jestem wszechmocny. 呕aden| cerkiewny obrz臋d nie daje mi takiej energii jak panichida. Zapami臋ta艂em te s艂owa cz艂owieka oswojonego ze 艣mierci膮. Nieraz pyta艂em| cudzoziemskich dziennikarzy, co tu zje偶d偶aj膮, wielu po kilka razy: - Dlaczego przyje偶d偶acie, wr臋cz wpraszacie si臋 do 偶ony? G艂upio by艂oby my艣le膰, 偶e tylko dla pieni臋dzy, kariery. - Podoba si臋 nam - przyznawali. - Otrzymujemy pot臋偶ny zastrzyk energii. Nieoczekiwana odpowied藕, prawda? Dla nich, z pewno艣ci膮, nasz cz艂owiek.j jego uczucia, jego 艣wiat to co艣 niezwyk艂ego, hipnotycznego. Ale dot膮d nie wiem, co si臋 im najbardziej podoba: my sami czy to, co o nasi mo偶na napisa膰, a poprzez nas poj膮膰? I 偶e wszyscy kr臋cimy si臋 tu wok贸艂 艣mierci?! 25 Panichida - prawos艂awny obrz臋d modlitwy za zmar艂ych; tu niezbyt 艣ci艣le u偶yty ter-j min, z relacji wynika bowiem, i偶 chodzi o pogrzeb (pochoron), po kt贸rym tak偶e mo偶e by膰 od-j m贸wiona panichida; najcz臋艣ciej jednak mod艂y za zmar艂ych odprawiane s膮 w cerkwi. 102 Ch贸r narodowy K艂awdia Grigoriewna Barsuk - 偶ona likwidatora, Tamara Wasiliewna Bielo okaja - lekarz, Jekatierina Fiodorowna Bobrowa - przesiedlona z miasta Pry pe膰, Andriej Burtys - dziennikarz, Iwan Naumowicz Wiergiejczuk - pediatra, Jelena Iliniczna Woro艅ko - mieszkanka miejskiego osiedla Bragin, 艢wietlana Gowor - 偶ona likwidatora, Natasza Maksimowna Gonczarenko - przesiedlona, Tamara Iliniczna Dubikowskaja - mieszkanka miejskiego osiedla Narowi膮, Albert Nikotajewicz Zarickij - lekarz, Aleksandra Iwanowna Krawcowa - lekarz, Jeleonora Iwanowna 艁aduszenko - radiolog, Irina Juriewna 艁ukaszewicz -akuszerka, Antonina Maksimowna 艁ariwonczuk - przesiedlona, Anatolij lwa-nowicz Poliszczuk - hydrometeorolog, Maria Jakowlewna Sawielewa - matka, Nina Chancewicz - 呕ona likwidatora. Od dawna nie widz臋 szcz臋艣liwych kobiet w ci膮偶y. Ani szcz臋艣liwych matek. Co tylko urodzi艂a i ledwie przysz艂a do siebie, wo艂a: - Poka偶cie je! Przynie艣cie! Dotyka g艂贸wki, cz贸艂ka, cia艂ka. Liczy paluszki n贸偶ek, r膮czek. Upewnia si臋: - Normalne urodzi艂am? Wszystko dobrze? Przynosz膮 jej do karmienia, boi si臋. - Blisko Czarnobyla mieszkam - m贸wi. - Je藕dzi艂am tam do mamy. Tam dopad艂 mnie ten czarny deszcz. Sny opowiadaj膮: a to urodzi艂a cielaka z o艣mioma n贸偶kami, a to szczeniaka z g艂ow膮 je偶a. Straszliwe sny. Wcze艣niej takich nie mia艂y. Nie s艂ysza艂am, cho膰 jestem akuszerka od trzydziestu lat. Wyk艂adam w szkole j臋zyk rosyjski i literatur臋. By艂o to bodaj偶e na pocz膮tku czerwca, odbywa艂y si臋 egzaminy. Dyrektor szko艂y zbiera nas i wyja艣nia: 104 - Jutro wszyscy maj膮 przyj艣膰 z 艂opatami. Trzeba zdj膮膰 pierwszy ska偶ony sztych ziemi wok贸艂 szkolnych budynk贸w, potem przyjad膮 偶o艂nierze i zaasfaltuj膮 to miejsce. - Jakie 艣rodki ochronne nam dadz膮? - pytamy. - S膮 specjalne ubiory, maski? - We藕cie 艂opaty i b臋dziecie kopa膰 - odpowiedzia艂. Tylko dwoje m艂odych nauczycieli wym贸wi艂o si臋, pozostali przyszli i kopali. Przyt艂oczenie, nawet w takim czasie, poczuciem spe艂niania powinno艣ci. To 偶yje w nas: by膰 tam, gdzie ci臋偶ko, niebezpiecznie, broni膰 ojczyzny. Czy偶 z innych powod贸w ni偶 takie uczy艂am swoich uczni贸w: nale偶y i艣膰, rzuca膰 si臋 w ogie艅, broni膰, ofiarowywa膰. Literatura, kt贸r膮 wyk艂ada艂am, nie jest o 偶yciu, jest o wojnie. Szo艂ochow, Serafimowicz, Furman贸w, Fadiejew, Boris Polewoj. Tylko dwoje m艂odych nauczycieli odm贸wi艂o. To ju偶 inni ludzie. Ryli艣my ziemi臋 od i ana do wieczora. Kiedy wracamy do domu, okazuje si臋, i偶 dzia艂aj膮 miejskie sklepy, kobiety wykupuj膮 po艅czochy, perfumy. Mieli艣my ju偶 wojenne przeczucia. I poniek膮d by艂o zrozumia艂e, kiedy nagle zacz臋艂y powstawa膰 kolejki po chleb, s贸l, zapa艂ki. Wszyscy wzi臋li si臋 do suszenia suchar贸w. Okaza艂o si臋, i偶 takie zachowanie jest mi znane, cho膰 urodzi艂am si臋 po wojnie. Zacz臋艂am analizowa膰 swoje odczucia i przerazi艂am si臋 tym, jak bardzo szybko przestawi艂a si臋 moja psychika, /.najome wojenne do艣wiadczenie okaza艂o si臋 nieusuwalnym obrazem. Mog艂am sobie wyobrazi膰, jak porzucam dom, jak wyje偶d偶am z dzie膰mi, jakie rzeczy bierzemy, co mamie napisz臋. Cho膰 wok贸艂 toczy艂o si臋 jeszcze zwyczajne 偶ycie, w telewizji pokazywali komedie. Od zawsze 偶yli艣my w strachu, potrafimy / nim 偶y膰, to sk艂adnik naszego 偶ycia. Nie ma w tym r贸wnych naszemu narodowi. 呕o艂nierze wchodzili do wsi i ewakuowali ludzi. Wiejskie drogi by艂y /at艂oczone technik膮 wojenn膮: transportery opancerzone, samochody ci臋偶arowe / zielonym brezentem, czo艂gi. Ludzie porzucali domy z nakazu 偶o艂nierzy, d/.ia艂a艂o to przygn臋biaj膮co, szczeg贸lnie na tych, co prze偶yli wojn臋. Wszystko por贸wnujemy z wojn膮. Ale 鈥瀟o" by艂o jeszcze okropniejsze. Wojn臋 mo偶na poj膮膰, a 鈥瀟o"? Nigdzie bym nie wyjecha艂a. Ka偶dego dnia wracam do wspomnie艅, chodz臋 po tamtych drogach, obok tamtych dom贸w. By艂o to ciche miasteczko. Niedziela. Le偶臋, opalam si臋. Nadbiega mama. 105 - C贸reczko, Czarnobyl wybuch艂, ludzie chowaj膮 si臋 w domach, a ty w s艂o艅-j cu?! - wo艂a. Roze艣mia艂am si臋. Od Czarnobyla do Narowli czterdzie艣ci kilometr贸w. Wie-' czorem pod dom podjecha艂o 偶iguli, wchodzi znajoma z m臋偶em, ona w domowym cha艂acie, on w sportowym trykocie i w starych 艂apciach. Przez las, polnymi drogami przedarli si臋 z Prypeci. Dr贸g pilnowa艂a milicja, wojskowe posterunki, nikogo nie przepuszczali. Pierwsze, co mi wykrzycza艂a: - Natychmiast poszukaj mleka i w贸dki! Ledwie nowe meble kupi艂am, lod贸wk臋 - lamentowa艂a. - Uszy艂am futro. Wszystko zostawi艂am, obwi膮za艂am celofanem. Nocy nie przespali艣my. Co b臋dzie? M膮偶 uspokaja艂, ca艂ymi dniami siedzieli przy telewizorze i czekali, kiedy b臋dzie o Czarnobylu. W艂adze milcza艂y. A kiedy odbyli w kraju pierwszomajowe 艣wi臋ta, Gorbaczow powiedzia艂: - Nie niepok贸jcie si臋, towarzysze, kontrolujemy sytuacj臋, nic strasznego, ludzie 偶yj膮 tam i pracuj膮. Wszelk膮 zwierzyn臋 z wysiedlonych wsi gnali do nas, do rejonu, na punkty skupu. Oszala艂e krowy, owce, prosi臋ta biega艂y po ulicach. Kto chcia艂, 艂apa艂. Z rze藕ni samochody z tuszami je藕dzi艂y na stacj臋 w Kalinkowiczach, sk膮d odwozili do Moskwy. Moskwa nie przyjmowa艂a. I te wagony, ju偶 jako mogilniki, wraca艂y do nas. Ca艂e eszelony. Tu je grzebali. Po nocach prze艣ladowa艂 nas zapach gnij膮cego mi臋sa. Czy偶by tak pachnia艂a wojna atomowa? - my艣la艂am. Wojna, kt贸r膮 pami臋ta艂am, pachnia艂a dymem. W pierwszych dniach dzieci wywo偶ono noc膮, 偶eby mniej ludzi widzia艂o. Ukrywali nieszcz臋艣cie. Nar贸d i tak wiedzia艂. Wynoszono na drog臋 ba艅ki z mlekiem, pieczono bu艂ki. Jak w czasie wojny. Z czym por贸wnywa膰? Narada w obpo艂komie26. Wojenna sytuacja. Wszyscy czekaj膮 na wyst膮pienie naczelnika obrony cywilnej, bo je艣li kto艣 co艣 wspomnia艂 o radiacji, to tylko jakie艣 fragmenty z podr臋cznika fizyki do dziesi膮tej klasy. Wychodzi wreszcie na trybun臋 i zaczyna opowiada膰 o tym, o czym pisz膮 w ksi膮偶kach i podr臋cznikach o wojnie atomowej: 偶e dostawszy pi臋膰dziesi膮t rentgen贸w, 偶o艂nierz powinien opu艣ci膰 b贸j, o tym, jak budowa膰 schrony, jak pos艂ugiwa膰 si臋 maskami 26 Obpo艂kom - skr贸t od: Ob艂astnyj poluczatielnyj komitiet (Obwodowy Komitet Przedstawicielski), odpowiednik rady wojew贸dzkiej. 106 przeciwgazowymi, o promieniu ra偶enia. Do ska偶onej strefy polecieli艣my 艣mig艂owcem. Ekwipunek wedle instrukcji: 偶adnej bielizny, kombinezon z bawe艂ny, jak u kucharza, na nim os艂ona z folii, r臋kawice, gazowa przewi膮zka. Obwieszeni wszelkimi przyborami. Opuszczamy si臋 nad wsie, a tam dzieciaki k膮pi膮 si臋 w piasku jak wr贸ble. Niby kamyczki, witki w rt臋ci, bez ubra艅, / go艂ymi pupami. A mamy rozkaz: z ludem nie komunikowa膰 si臋, nie szerzy膰 paniki. I 偶yj臋 z tym do teraz. W telewizji nagle zamilk艂y programy. Jedno z uj臋膰: babcia wydoi艂a mleko, nala艂a do ba艅ki, reporter podchodzi z wojskowym dozymetrem, wodzi po babci. A w tle komentarz, 偶e to niby dopuszczalna norma, a do reaktora dziesi臋膰 kilometr贸w. Pokazuj膮 rzek臋 Prype膰: k膮pi膮 si臋, opalaj膮. W oddali widoczny reaktor i k艂臋by dymu nad nim. Komentarz: zachodnie rozg艂o艣nie siej膮 panik臋, rozpowszechniaj膮 o awarii oszczerstwa. I znowu z tym dozymetrem - a to przyk艂adaj膮 czujniki do talerza, do czekoladki, to zn贸w do p膮czk贸w w otwartym kiosku. To by艂o oszustwo. Dozymetry wojskowe, kt贸re znajdowa艂y si臋 w tym czasie na wyposa偶eniu armii, nie odczytywa艂y promieniowania z powierzchni produkt贸w, jedynie mierzy艂y t艂o. Taka ilo艣膰 nieprawdopodobnych k艂amstw, z kt贸rymi zwi膮zano Czarnobyl, jest por贸wnywalna tylko z wojn膮. Oczekiwali艣my pierwszego dziecka. M膮偶 chcia艂 ch艂opca, ja dziewczynk臋. Lekarz przekonywa艂: - Trzeba zdecydowa膰 si臋 na aborcj臋. Tw贸j m膮偶 by艂 w Czarnobylu. By艂 szoferem, w pierwszych dniach go wezwali. Wozi艂 piach. Nikomu nie I wierzy艂am. Dziecko urodzi艂o si臋 martwe. Bez dw贸ch paluszk贸w. Dziewczynka. P艂aka艂am. - 呕eby cho膰 mia艂a palce. By艂a przecie偶 dziewczynk膮. Nikt nie rozumia艂, co si臋 sta艂o. Zadzwoni艂am do dow贸dztwa. Jako medycy mamy obowi膮zki w razie wojny, zaproponowa艂am pomoc. Nie pami臋tam nazwiska, tylko to, 偶e by艂 majorem. - Trzeba nam m艂odych - odpowiedzia艂. - M艂odzi lekarze, po pierwsze, nie s膮 przygotowani, a po drugie, s膮 w niebezpiecze艅stwie, bo m艂ody organizm silniej odczuwa dzia艂anie radiacji - pr贸bowa艂am go przekona膰. - Mamy rozkaz bra膰 m艂odych - brzmia艂a odpowied藕. 107 Rany u chorych zacz臋艂y goi膰 si臋 藕le. Pami臋tam pierwszy radioaktywny deszcz. 鈥濩zarnym deszczem" nazwali go potem. Z jednej strony nic o czym艣 takim nie wiadomo, a z drugiej - wszak jeste艣my najlepsi, nadzwyczajni, mamy najwi臋kszy kraj. M膮偶, cz艂owiek z wielk膮 wyobra藕ni膮, in偶ynier, powa偶nie uwierzy艂, i偶 to akt terrorystyczny, wroga dywersja. Wielu tak wtedy my艣la艂o. A ja przypomnia艂am sobie, jak jecha艂am w poci膮gu z pewnym podr贸偶nym, kt贸ry opowiada艂 o budowie elektrowni atomowej w Smole艅sku: ile cementu, desek, gwo藕dzi, piachu wyp艂ywa艂o z obiektu do pobliskich wsi. Za grosze, za butelk臋 w贸dki. We wsiach, w zak艂adach wyst臋powali pracownicy r膮jkom贸w partii, je藕dzili, spotykali si臋 z ludem. Ale ani jeden z nich nie by艂 przygotowany, by odpowiedzie膰 na pytania, co to takiego dezaktywacja, jak chroni膰 dzieci, jakie s膮 wsp贸艂czynniki przej艣cia radionuklid贸w do artyku艂贸w spo偶ywczych. O promieniowaniu alfa, beta i gamma, o radiobiologii, promieniowaniu jonizuj膮cym, nie m贸wi膮c o izotopach. By艂y to dla nich sprawy z innego 艣wiata. Odczytywali pogadanki o heroizmie sowieckich ludzi, symbolach m臋stwa wojennego, poszukiwaniach zachodnich s艂u偶b specjalnych. Kiedy zaj膮kn臋艂am si臋 o tym na zebraniu, zagrozili, i偶 odbior膮 legitymacj臋 partyjn膮. Wiele by艂o nie wyja艣nionych, nieoczekiwanych uwag. Moj膮 siostr臋 bola艂o serce. Kiedy us艂ysza艂a o Czarnobylu, stwierdzi艂a: - Wy to prze偶yjecie, a ja nie. Umar艂a po kilku miesi膮cach. Lekarze nie mogli niczego wyja艣ni膰. Z ich diagnozami d艂ugo jeszcze mo偶na by艂o 偶y膰. Potem zrozumia艂am, 偶e tak nie wolno my艣le膰. P艂aka艂am w toalecie. 呕adne matki nie p艂acz膮 w salach, ale w toaletach, 艂azienkach. Wracam weso艂a. - Policzki ju偶 ci por贸偶owia艂y. Wyzdrowiejesz - m贸wi臋. - Mamusiu, zabierz mnie ze szpitala. Tutaj umr臋. Wszyscy tu umieraj膮. Gdzie mam p艂aka膰? W toalecie? A tam kolejka takich jak ja. W Radunic臋, w dzie艅 zmi艂owania, pu艣cili nas na cmentarz. Na mogi艂y, a zaj艣膰 na swoje podw贸rze milicja zabrania, nie wolno. W ten spos贸b cho膰 z daleka popatrzyli艣my na nasze chaty. Prze偶egnali艣my je. Opowiem, co to takiego nasz cz艂owiek. Jeden przyk艂ad z 鈥瀦agro偶onych" rejon贸w. W tamtych latach sklepy zawalili hreczk膮, w臋dzonk膮 chi艅sk膮, i ludzie cieszyli si臋, chwalili, 偶e niby teraz nas st膮d nie wygonisz. Dobrze nam tu! Gleba zosta艂a ska偶ona nier贸wnomiernie, w tym samym ko艂chozie s膮 pola 鈥瀋zyste" i 鈥瀊rudne". Tym, co robi膮 na 鈥瀊rudnych", p艂ac膮 wi臋cej i wszyscy chc膮 tam pracowa膰. Odmawiaj膮 jecha膰 na 鈥瀋zyste". Niedawno go艣ci艂 brat z Dalekiego Wschodu. - Wy - m贸wi - jeste艣cie tu jak 鈥瀋zarne skrzynki". Ludzie-skrzynki. 鈥濩zarne skrzynki" s膮 w ka偶dym samolocie, zapisuj膮 wszelkie informacje o locie. My艣limy, 偶e 偶yjemy, rozmawiamy, chodzimy, jemy, kochamy. A my tylko zapisujemy informacje! Boj臋 si臋 偶y膰 na tej ziemi. Dali mi dozymetr. Po co? Upior臋 bielizn臋, bielu-sie艅ka - a dozymetr d藕wi臋czy. Przygotuj臋 jedzenie, upiek臋 ciasto - d藕wi臋czy. Po艣ciel roz艂o偶臋 - d藕wi臋czy. Po c贸偶 mi on? Karmi臋 dzieci i p艂acz臋. Czemu, matko, p艂aczesz?11 Dwoje dzieci, dwoje male艅stw. Ani w 偶艂obku, ani w przedszkolu - ci膮gle po szpitalach. Starsze: ni to dziewczynka, ni ch艂opczyk. 艁ysiute艅ki. Chodz臋 z nim i do lekarzy, i do znachor贸w. Najmniejszy w klasie. Nie wolno mu biega膰, bawi膰 si臋, je艣li kto艣 przypadkiem uderzy i pocieknie krew, mo偶e umrze膰. Choroba krwi, kt贸rej nazwy nawet nie wypowiem. Le偶臋 z nim w szpitalu i my艣l臋: - Umrze. 27 W oryginale: ,Cziego ty, matka, p艂acziesz?, s艂owa ze znanej rosyjskiej bajki ludowej Kak bojarin durakow iska艂 (Jak bojarzyn szuka艂 g艂upc贸w). Jestem lekarzem dzieci臋cym. U dzieci wszystko jest inne ni偶 u doros艂ych. Nie maj膮 na przyk艂ad poj臋cia, 偶e rak to 艣mier膰. To wyobra偶enie nie dociera do nich. Wszystko o sobie wiedz膮: diagnoz臋, nazwy wszelkich procedur, lekarstw. Wiedz膮 wi臋cej ni偶 ich mamy. Wydaje si臋, 偶e kiedy umieraj膮, maj膮 takie zdziwione twarze. Lekarze mnie uprzedzili, 偶e m膮偶 umrze. Ma raka krwi. Zachorowa艂, kiedy powr贸ci艂 z czarnobylskiej 偶ony. W ci膮gu dwu miesi臋cy. Z zak艂adu go tam wys艂ali. Przyszed艂 z nocnej zmiany. - Jutro wyje偶d偶am - oznajmi艂. - Co tam b臋dziesz robi膰? - Pracowa膰 w ko艂chozie. 108 109 Grabili siano w pi臋tnastokilometrowej 偶onie, zbierali buraki 膰wik艂owe, kopali ziemniaki. Powr贸ci艂, pojecha艂 do swoich rodzic贸w pom贸c ojcu postawi膰 piec. I tam upad艂. Wezwali pogotowie, odwie藕li do szpitala - 艣miertelna dawka leukocyt贸w. Wys艂ali do Moskwy. Wr贸ci艂 stamt膮d z jedn膮 my艣l膮: Umr臋. Zamilk艂. Przekonywa艂am, prosi艂am, ale nie wierzy艂 moim s艂owom. Wtedy, 偶eby uwierzy艂, urodzi艂am mu c贸rk臋. Nie opowiada艂am mu o swoich snach, w kt贸rych to wiod膮 mnie na szafot, to znowu jestem ca艂a w bieli. Przebudz臋 si臋 nad ranem, popatrz臋 na niego. Jak偶e zostan臋 sama? - my艣l臋. Nie wolno my艣le膰 o 艣mierci. Odganiam takie my艣li. Gdybym wiedzia艂a, 偶e zachoruje, zamkn臋艂abym wszystkie drzwi i sta艂abym na progu. Zamkn臋艂abym na dziesi臋膰 zamk贸w. Od dw贸ch ju偶 lat tu艂amy si臋 z moim ch艂opcem po szpitalach. Nie chc臋 ani czyta膰, ani s艂ucha膰 o Czamobylu. Wszystko widzia艂am. Dziewczynki w salkach szpitalnych bawi膮 si臋 lalkami. Ich lalki zamykaj膮 oczy, umieraj膮. - Czemu lalki umieraj膮? - pytam. - Bo to nasze dzieci, a nasze dzieci nie b臋d膮 偶y膰. Rodz膮 si臋 i umr膮 - s艂ysz臋. M贸j Artiomka ma siedem lat, ale na oko daj膮 mu pi臋膰. Zamknie oczy, a ja my艣l臋, 偶e usn膮艂. Zap艂acz臋: wszak nie widzi. A on odzywa si臋: - Mamo, ju偶 umieram? U艣nie i ledwo oddycha. Kl臋kam na kolana przed 艂贸偶eczkiem. Artiomka, otw贸rz oczy. Powiedz cokolwiek. Jeste艣 jeszcze cieplutki - my艣l臋 sobie. Otorzy oczy i znowu u艣nie. Tak cicho, jakby umar艂. - Artiomka, otw贸rz oczka... - nie pozwalam mu umrze膰. maluje niewinnym blaskiem 艣ciany starego Kremla2%, moj膮 ulubion膮. I potoczy艂 si臋 wspania艂y wiecz贸r, jak kiedy艣. Napisa艂am o tym do syna. Uczy si臋 w stolicy. Student. Otrzymuj臋 odpowied藕: - Mamo, wyobrazi艂em sobie ten nierozumny obrazek: ziemia czarnobylska, nasza chata, b艂yszczy noworoczna choinka, a ludzie za sto艂em 艣piewaj膮 pie艣ni rewolucyjne... Jakby nie by艂o przedtem ani Gu艂agu, ani Czarnobyla - pisa艂. Zrobi艂o mi si臋 smutno. Nie za siebie. Za syna. Nigdy tu nie wr贸ci. Niedawno 艣wi臋towali艣my Nowy Rok. Nakryli艣my wielki st贸艂. Wszystko swoje: w臋dliny, mas艂o, mi臋so, marynowane og贸rki, tylko chleb ze sklepu. Nawet w贸dka swojska, p臋dzona. Swoje, czyli, jak 艣miej膮 si臋 u nas, czarnobylskie. Z cezem i strontem na przek膮sk臋. A sk膮d co艣 dosta膰? Sklepy we wsiach 艣wiec膮 pustymi p贸艂kami, a nawet je艣li co艣 si臋 pojawi, to z naszymi pensjami i emeryturami nie dostaniesz. Przyszli do nas go艣cie, nasi dobrzy s膮siedzi, m艂odzi. Nauczyciel i ko艂chozowy mechanik z 偶on膮. Wypili艣my, zak膮sili艣my i zacz臋li艣my pie艣ni. Nie umawiaj膮c si臋, zacz臋li艣my od piosenek rewolucyjnych, potem wojennych. Jutro W oryginale: Utro krasit nie偶nym 艣wi臋tom stieny driewniego Kremla, pocz膮tek sowieckiej pie艣ni patriotycznej pt. Moskwa Majskaja. 110 ROZDZIA艁 IE Zachwycenie smutkiem Monolog o tym, czego nie wiemy: 艣mier膰 mo偶e by膰 tak pi臋kna W tamte dni najwa偶niejsze by艂o pytanie: kto winien? Potem, kiedy wi臋cej wiedzieli艣my, zacz臋li艣my my艣le膰, co dalej. Jak ocale膰? Oswoiwszy si臋 z my艣l膮, 偶e to nie na rok, dwa, ale na wiele pokole艅, cofamy si臋 my艣lami - dzie艅 po dniu. 鈥濼o" zdarzy艂o si臋 w nocy z pi膮tku na sobot臋. Rankiem nikt niczego nie podejrzewa艂. Wys艂a艂am do szko艂y syna, m膮偶 wyszed艂 do fryzjera. Gotowa艂am obiad. M膮偶 wr贸ci艂 szybko ze s艂owami: - W elektrowni atomowej jaki艣 po偶ar, jest nakaz, aby w艂膮czy膰 radio. Zapomnia艂am powiedzie膰, 偶e mieszkali艣my w Prypeci, naprzeciw reaktora. Do tej pory mam przed oczyma jasnomalinowy odblask, reaktor 艣wieci艂 si臋 jako艣 tak z wn臋trza. To nie by艂 zwyczajny po偶ar, lecz jakie艣 takie jarzenie. Nic podobnego nie widzia艂am nawet w kinie. Wieczorem ludzie wylegli na balkony, a kto ich nie mia艂, szed艂 do przyjaci贸艂 i znajomych. Mieszkali艣my na 贸smym pi臋trze, widoczno艣膰 znakomita. Wynosili dzieci, brali je na r臋ce. - Patrz! Zapami臋taj! -m贸wili. I to ludzie, kt贸rzy tam pracowali. In偶ynierowie, robotnicy, fizycy. Stali w czarnym pyle. Rozmawiali, oddychali, sycili si臋. Niekt贸rzy dziesi膮tki kilometr贸w jechali samochodami, rowerami, 偶eby popatrze膰. Nie wiedzieli艣my, 偶e 艣mier膰 mo偶e by膰 tak pi臋kna. Nie powiedzia艂abym jednak, 偶e by艂a pozbawiona zapachu. Nie by艂a to wo艅 wiosenna, jesienna, nie by艂 to te偶 zapach ziemi, ale co艣 ca艂kiem innego. Piek艂o w gardle, w oczach, 艂zy same ciek艂y. Nie spa艂am ca艂膮 noc i s艂ysza艂am, jak nad nami chodzili s膮siedzi, te偶 nie spali. Co艣 przenosili, stukali, mo偶e si臋 pakowali. Na b贸l g艂owy wzi臋艂am cytramon. Rano, kiedy si臋 rozwidnia艂o, spojrza艂am wok贸艂. Nie teraz to wymy艣li艂am, nie potem, ale wtedy przeczu艂am: co艣 tu nie tak, co艣 si臋 zmieni艂o. Ca艂kowicie. O 贸smej rano po ulicach chodzili wojskowi w maskach przeciwgazowych. Kie- dy艣my zobaczyli na mie艣cie 偶o艂nierzy i wojenn膮 technik臋, nie zaniepokoi艂o nas to, a nawet uspokoi艂o. Skoro armia przysz艂a z pomoc膮, wszystko b臋dzie dobrze. W g艂owie nie mie艣ci艂o si臋 jeszcze, i偶 pokojowy atom mo偶e zabija膰. I 偶e cz艂owiek staje si臋 bezsilny wobec praw fizyki. W radiu przez ca艂y dzie艅 og艂aszali, 偶eby przygotowywa膰 si臋 do ewakuacji: wywioz膮 na trzy dni, a w tym czasie zmyj膮, przewietrz膮. Dzieciom jednak nakazali wzi膮膰 z sob膮 podr臋czniki. M膮偶 schowa艂 do portfela dokumenty i 艣lubne fotografie. A jedyne, co ja chwyci艂am, to chustk臋 na wypadek z艂ej pogody. Ju偶 w pierwszych dniach poczuli艣my, 偶e jeste艣my czarnobylcami, teraz ju偶 odr臋bnym ludem. Autobus, kt贸rym nas wie藕li, zatrzyma艂 si臋 na noc w jakiej艣 wsi. Ludzie spali na pod艂odze w szkole, w klubie. Nie spos贸b si臋 wcisn膮膰. Pewna kobieta zaprasza艂a nas do siebie: - Chod藕cie, po艣ciel臋 wam na 艂贸偶ku. Szkoda waszego ch艂opca. A druga, co sta艂a przy niej, odgania艂a j膮 od nas: - Straci艂a艣 rozum! To zara偶eni. Kiedy艣my ju偶 przesiedlili si臋 do Mohylewa i syn poszed艂 do szko艂y, pierwszego dnia wr贸ci艂 do domu z p艂aczem. Posadzili go razem z dziewczynk膮, a ta nie chce siedzie膰 z napromieniowanym, bo od siedzenia z nim mo偶na umrze膰. Uczy艂 si臋 w czwartej klasie i tak si臋 z艂o偶y艂o, 偶e w tej klasie by艂 jedynym /. Czarnobyla. Wszyscy si臋 go bali, nazywali 鈥瀕atark膮". Martwi艂am si臋, 偶e tak szybko ko艅czy si臋 jego dzieci艅stwo. Gdy wyje偶d偶ali艣my z Prypeci, w stron臋 miasta ci膮gn臋艂y wojskowe kolumny /.e sprz臋tem ochronnym. Zrobi艂o si臋 strasznie. Ju偶 wtedy nie opuszcza艂o mnie osobiste odczucie, 偶e wszystko to dzieje si臋 nie tylko ze mn膮, ale i z innymi. P艂aka艂am, szuka艂am jedzenia, noclegu, obejmowa艂am i uspokaja艂am syna, ale wewn膮trz nurtowa艂a mnie nawet nie my艣l, lecz sta艂e odczucie: oto jestem obserwatorem. W Kijowie dano nam pierwsze pieni膮dze, ale nic nie mo偶na by艂o za nie dosta膰: setki tysi臋cy ludzi ruszy艂y si臋 z miejsca, wszystko wykupili, zjedli. Wielu cierpia艂o na cukrzyc臋, mia艂o zawa艂y, zw艂aszcza na dworcach, w autobusach. Wybawi艂a mnie mama. W ci膮gu d艂ugiego 偶ycia nieraz by艂a pozbawiona domu, /dobytego maj膮tku. Pierwszy raz represjonowali j膮 w latach trzydziestych, zabrali wszystko: krow臋, konia, dom. Za drugim razem - po偶ar, tylko mnie z ognia wynios艂a. - Trzeba 偶y膰 - pociesza艂a si臋. - Najwa偶niejsze, 偶e 偶yjemy. Wspomina艂am, 偶e siedzimy w autobusie, p艂aczemy. M臋偶czyzna na pierwszym siedzeniu gromko ruga 偶on臋: - Co za idiotka! Wszyscy chocia偶 jakie艣 rzeczy wzi臋li, a my ob艂o偶yli艣my si臋 trzylitrowymi s艂oikami. 112 113 呕ona uspokaja艂a go, 偶e po drodze odda te puste s艂oiki matce na marynaty. Le偶a艂y przy nich te偶 stulitrowe ba艅ki, przez ca艂膮 drog臋 natykali艣my si臋 na nie. 艢piewam w ch贸rze cerkiewnym. Ewangeli臋 czytam. Chodz臋 do cerkwi, bo tylko tam m贸wi膮 o 偶yciu wiecznym. Pocieszaj膮 cz艂owieka. Nigdzie wi臋cej takich s艂贸w nie us艂ysza艂am, a tak chcia艂am je s艂ysze膰. Cz臋sto 艣ni mi si臋 sen, jak id臋 z synem po s艂onecznej Prypeci. Teraz to mia-sto-widmo. Idziemy i przygl膮damy si臋 r贸偶om. W Prypeci by艂o wiele r贸偶, wielkie klomby z r贸偶ami. By艂am taka m艂oda. Syn male艅ki. Zakochana. A ca艂y ten strach zapomnia艂am. Jakbym by艂a tylko obserwatorem. Nadie偶da Pietrowna Wyzowskaja,' wysiedlona z miasta Prype膰\ Monolog o tym, jak 艂atwo sta膰 si臋 ziemi膮 Stara艂em si臋 zapomnie膰 o tych dniach. Wiele by艂o nowych odczu膰. Strach. Wyj rwa艂em si臋 w nie zbadane, jak na Marsa. Jestem z Kurska, w sze艣膰dziesi膮tyr dziewi膮tym roku wybudowali u nas elektrowni臋 atomow膮. W mie艣cie Kurcza-1 tow. Z Kurska je藕dzili艣my tam na zakupy. Po kie艂bas臋. Atomowc贸w zaopatry-1 wali wedle wy偶szej kategorii. Zapami臋ta艂em wielki staw, w kt贸rym 艂owili艣my j ryby. Niedaleko od reaktora. Po Czarnobylu cz臋sto o tym wspominam. By艂o to wi臋c tak: wr臋czaj膮 mi wezwanie i ja, jako cz艂owiek zdyscyplinowa-j ny, tego samego dnia zjawiam si臋 w komendanturze wojskowej. Dow贸dca wy-j znacz膮 mi 鈥瀦adanie": - Ani razu - powiada - nie by艂e艣 z nami na 膰wiczeniach. A nam potrzebti chemicy. Nie chcia艂by艣 do obozu pod Mi艅skiem na dwadzie艣cia pi臋膰 dni? Dlaczego by nie odetchn膮膰 od rodziny, od pracy? - pomy艣la艂em. - Pochodz臋" sobie po 艣wie偶ym powietrzu. Dwudziestego drugiego lipca tysi膮c dziewi臋膰set osiemdziesi膮tego sz贸stego roku z rzeczami, mena偶k膮 i szczoteczk膮 do z臋b贸w o jedenastej przyby艂em do punktu zbornego. Zdziwi艂o mnie, 偶e troch臋 nas wielu jak na czas pokoju. Za-majaczy艂y jakie艣 wspomnienia z film贸w wojennych. Z tego wynika艂o, 偶e nal dwudziestego drugiego lipca przypad艂 pocz膮tek wojny. To zbiera膰 si臋 ka偶膮, to j rozej艣膰. I tak do wieczora. Wepchn臋li do autobus贸w, kiedy zaczyna艂o ciemnie膰. - Kto wzi膮艂 alkohol, wypi膰 - brzmi komenda. - Noc膮 wsi膮dziemy do poci膮gu, a rano b臋dziemy w jednostce. Macie wyj艣膰 czy艣ci jak og贸reczki i bez zb臋dnego baga偶u. Zrozumieli艣my. Pili艣my ca艂膮 noc. Rankiem odnale藕li艣my w lesie swoj膮 jednostk臋. Zebrali nas i wyczytuj膮 wedle alfabetu. Odebranie specjalnej odzie偶y. Dali jeden komplet, drugi, trzeci, no, my艣l臋, powa偶ne zadanie. A do tego daj膮 szynel, czapk臋, materac, poduszk臋 - wszystko na zim臋. A na dworze - lato. Obiecali, 偶e wypuszcz膮 za dwadzie艣cia pi臋膰 dni. - C贸偶 to, ch艂opaki - 艣mia艂 si臋 kapitan, co nas wi贸z艂. - Dwadzie艣cia pi臋膰 dni?! Zapadniecie w Czarnobyl na p贸艂 roku. Nieporozumienie. Agresja. Wi臋c dawaj nas ugadywa膰: komu wypadnie odleg艂o艣膰 dwudziestu kilometr贸w - podw贸jna ga偶a, komu dziesi臋膰 - potr贸jna, kto przy samym reaktorze - pomno偶y膰 przez sze艣膰. Jeden zaczyna liczy膰, i偶 za sze艣膰 miesi臋cy wyjedzie do domu swoim samochodem, inny chcia艂by uciec, ale wojenna dyscyplina. C贸偶 to takiego radiacja? Nikt nie s艂ysza艂. Akurat przed 鈥瀟ym" przeszed艂em kurs obrony cywilnej, przekazali nam informacj臋 sprzed trzydziestu lat: pi臋膰dziesi膮t rentgen贸w - dawka 艣miertelna. Uczyli, jak pada膰, aby fala uderzeniowa przesz艂a nad tob膮, nie porazi艂a. Promieniowanie jonizuj膮ce, promieniowanie termiczne. A o tym, co to radioaktywne ska偶enie terenu - najbardziej przera偶aj膮cy czynnik - ani s艂owa. I ci oficerowie kadrowi, kt贸rzy wie藕li nas do Czarnobyla, nie tyle wyobra偶ali sobie, ile wiedzieli: w贸dki trzeba najwi臋cej, pomaga na radiacj臋. Sze艣膰 dni stali艣my pod Mi艅skiem, sze艣膰 dni pili艣my. Kolekcjonowa艂em etykietki butelek z alkoholem. Pocz膮tkowo pili艣my w贸dk臋, potem, patrz臋, jakie艣 obce napitki: nitchinol2 i r贸偶ne inne szk艂a. Ciekawi艂o to mnie jako chemika. Po nitchinolu nogi jak z waty, ale g艂owa trze藕wa, dajesz sobie komend臋 鈥瀙owsta艅!" i padasz na ziemi臋. By艂o to wi臋c tak: jestem in偶ynierem chemikiem, kandydatem nauk; gdy mnie wezwali, pe艂ni艂em funkcj臋 kierownika laboratorium wielkiego zak艂adu produkcyjnego. Jak mnie wykorzystywali? Dali do r臋ki 艂opat臋, w praktyce by艂 lo jedyny m贸j instrument. Z tego urodzi艂 si臋 aforyzm: na atom - z 艂opat膮. 艢rodki ochronne: poch艂aniacze, maski przeciwgazowe, nikt si臋 nimi nie pos艂ugiwa艂, bo upa艂 by艂 do trzydziestu stopni, na艂o偶ysz - udusisz si臋. Rozpisali jak uzupe艂niaj膮c膮 amunicj臋 i zapomnieli. Jeszcze jedna kreska. Z autobus贸w przesiedli艣my si臋 do poci膮gu, siedz膮cych miejsc w wagonie - czterdzie艣ci pi臋膰, a nas siedemdziesi臋ciu. Spali艣my wed艂ug kolejki. 1 Atomowcy - w oryginale: atomszcziki - na terenie by艂ego ZSRR potoczna nazwa fizyk贸w j膮drowych oraz pracownik贸w elektrowni atomowych. 114 Nitchinol - najprawdopodobniej ska偶ony alkohol. 115 Co艣 nagle mi si臋 przypomnia艂o. C贸偶 to takiego - Czarnobyl? Technika bojowa i 偶o艂nierze. Myj膮ce posterunki. Wojenna sytuacja. Rozmie艣cili nas w namiotach, po dziesi臋ciu ludzi. Kto艣 zostawi艂 w domu dzieci, kto艣 rodz膮c膮 偶on臋, kto艣 nie mia艂 mieszkania. Nikt nie narzeka艂. Trzeba to trzeba. Ojczyzna wezwa艂a, ojczyzna wiedzia艂a. Taki nasz nar贸d. Wok贸艂 namiot贸w g贸ry puszek po konserwach. Mount Everesty. Gdzie艣 tam chroniony w wojskowych magazynach zapas. Na wypadek wojny. Puszki po tu-szonce, kaszy per艂owej. Raj dla kot贸w, a tych tu jak much. Wysiedlone wsie. Furtka zaskrzypi od wiatru, natychmiast odwracasz si臋: wygl膮dasz cz艂owieka. A zamiast niego wychodzi kot. Zdejmowali艣my ska偶ony pierwszy sztych ziemi, nasypywali艣my na ci臋偶ar贸wki i wywozili na cmentarzyska. S膮dzi艂em, 偶e cmentarzysko to jaka艣 wy- ] my艣lna in偶ynierska koncepcja, a to zwyczajny kurhan. Ziemi臋 zrywali艣my wielkimi rulonami. Jak dywan. Zielona dar艅 z traw膮, kwiatami, korzeniami. Z owadami, paj膮kami, robakami. Praca dla wariat贸w. Trzeba by przesia膰 ca艂膮 t臋; gleb臋, by wyj膮膰 z niej wszystkie stworzenia. Gdyby艣my nie pili po kryjomu^ ka偶dej nocy, w膮tpi臋, czy wytrzymaliby艣my. Psychika by nie wytrzyma艂a. Set1" kilometr贸w obdartej ziemi, bezp艂odnej. Domy, saraje3, drzewa, szosy, przed^ szko艂a, studnie zostawa艂y jak nagie. Rankiem trzeba si臋 ogoli膰, boisz si臋 spojrze膰 w lustro, popatrzy膰 sobie w oczy. Bo r贸偶ne my艣li si臋 pojawia艂y. Trudno sobie wyobrazi膰, 偶eby wr贸ci艂o ' 偶ycie ludzkie. Ale zmieniali艣my szyfer, myli艣my dachy. To, 偶e odwalamy bezsensown膮 robot臋, rozumieli wszyscy, tysi膮ce ludzi. Ale wstawali艣my ka偶degc ranka i od nowa. Niepi艣mienny dziad zagada: - Porzu膰cie, synowie, durn膮 robot臋, usi膮d藕cie za sto艂em, odpocznijcie z na-! mi. Wiatr wieje. Chmury p艂yn膮. Reaktor nie zamkni臋ty. Zdj臋li艣my sztych, za ty-' dzie艅 wracamy, mo偶na zaczyna膰 od nowa. A zdejmowa膰 nie ma ju偶 czego. Piach si臋 sypie. Sens zrozumia艂em pewnego razu, kiedy ze 艣mig艂owc贸w rozpylali specjalny roztw贸r, 偶eby zrobi艂a si臋 polimerowa b艂onka, nie pozwalaj膮ca przemieszcza膰 si臋 naruszonemu gruntowi. By艂o to logiczne, ale nadal kopali艣my i kopali艣my. Wsie by艂y ju偶 opuszczone, cho膰 w niekt贸rych zostawali starcy. Zaj艣膰 do zwyczajnej chaty i si膮艣膰 odpocz膮膰. Taki rytua艂. P贸艂 godziny normalnego ludzkiego 偶ycia. Ale nie wolno tam niczego je艣膰. Ska偶one. A tak chcia艂o si臋 posiedzie膰 przy stole. W starej chacie. 3 Saraje - zabudowania gospodarcze wok贸艂 domu na Bia艂orusi, gdzie trzyma si臋 byd艂o, 艣winie, dr贸b itp., nierzadkie i w miastach. 116 Zosta艂y po nas tylko kurhany. Potem wprawdzie powinni je ob艂o偶y膰 betonowymi p艂ytami, ogrodzi膰 szczeln膮 pow艂ok膮. Zostawili艣my tam spychacze, 艂aziki, d藕wigi, na kt贸rych pracowali艣my, bo metal ma szczeg贸ln膮 w艂a艣ciwo艣膰 zbierania i wch艂aniania promieniowania. Opowiadaj膮, 偶e wszystko to potem gdzie艣 znikn臋艂o. Rozkradli. Wierz臋, u nas wszystko jest mo偶liwe. Pewnego razu panika: dozymetry艣ci zbadali i okaza艂o si臋, 偶e sto艂贸wka jest wybudowana na miejscu, gdzie radiacja jest silniejsza ni偶 tam, gdzie je藕dzili艣my pracowa膰. A byli艣my ju偶 tu dwa miesi膮ce. Taki jest nasz nar贸d. S艂upy, na kt贸rych po艂o偶ono deski na wysoko艣ci piersi, nazywa艂o si臋 sto艂贸wk膮. Tam jedli艣my. Myli艣my si臋 obok. Toaleta - d艂uga transzeja w go艂ym polu. W r臋kach 艂opata. I przed nami reaktor. Po dw贸ch miesi膮cach zacz臋li艣my cokolwiek rozumie膰. Wi臋c dawaj wypytywa膰: - Nie jeste艣my strace艅cami, pobyli艣my dwa miesi膮ce, starczy. Kiedy nas zmienicie? Genera艂 major Antoszkim mia艂 z nami pogaw臋dk臋, oznajmi艂 otwarcie: - Niezr臋cznie was zmienia膰. Otrzymali艣cie trzy komplety odzie偶y. Nabrali艣cie nawyk贸w. Zmienia膰 was teraz to droga rzecz i k艂opotliwa. I stara gadka, 偶e艣my bohaterami. Raz na tydzie艅 tym, kt贸rzy dobrze kopali ziemi臋, przed szeregiem wr臋czali dyplom. Wspania艂y grabarz Zwi膮zku Sowieckiego. Co艣 bezrozumnie okropnego! Opustosza艂e wioski. 呕yj膮 kury i koty. Zajdziesz do saraju, pe艂no jaj. 呕o艂nierze - prawie dzieci. Kur臋 z艂api膮 - ognisko, butla samogonu. Ka偶dego dnia wypijali艣my w namiocie trzylitrow膮 butelk臋 samogonu. Ten w szachy gra, ten brzd膮ka na gitarze. Cz艂owiek przyzwyczaja si臋 do wszystkiego. Jeden napije si臋 - i do 艂贸偶ka, drugi ma ochot臋 krzycze膰. Dw贸ch pijanych siad艂o za kierownic臋. Rozbili si臋. Przywie藕li ich na platformie, wydostali ze zgniecionego 偶elastwa. Broni艂em si臋 tym, 偶e pisa艂em do domu d艂ugie listy i prowadzi艂em dziennik. Naszed艂 mnie naczelnik oddzia艂u politycznego, zacz膮艂 wypytywa膰: gdzie przechowuj臋, co pisz臋? Namawia艂 s膮siada, 偶eby mnie 艣ledzi艂. - Co skrobiesz? - spyta艂 mnie s膮siad. - Kandydack膮 obroni艂em, pisz臋 doktorsk膮. - I tak przeka偶臋 pu艂kownikowi, a ty to dzie艂o schowaj. - U艣miechn膮艂 si臋 znacz膮co. ; Dobrzy byli ch艂opcy. Ani jednego malkontenta, tch贸rza. Uwierzcie: nikt nigdy nas nie zwyci臋偶y. Nigdy! Oficerowie nie wychodzili z namiot贸w. Wa艂臋sali si臋 w domowych kapciach. 117 Pili. Pluj臋 na nich! Kopali艣my, 偶eby mogli dosta膰 na pagony nowe gwiazdki. Spluwam! Taki z nas nar贸d. Dozymetry艣ci byli tam bogami! Wszyscy przypochlebiali si臋 im. - No, synku, jak膮 mam radiacj臋? - pytali. Pewien przemy艣lny 偶o艂nierz zorientowa艂 si臋 w tym, wzi膮艂 zwyczajn膮 pa艂k臋, namota艂 na niej pow艂ok臋. Postuka艂 po pewnej chacie i wodzi t膮 pa艂k膮 po 艣cianie. - I co tam, synku? - pyta babcia. - Tajemnica wojskowa, babciu. - Powiedz, synku. Postawi臋 ci szklank臋 samogonu. - No, to dajcie! Wypi艂. - Wszystko w normie, babciu. I poszed艂 dalej. Gdzie艣 tak w po艂owie s艂u偶by w ko艅cu wydali nam dozymetry, takie male艅 kie skrzyneczki, wewn膮trz kryszta艂. Niekt贸rzy zacz臋li sobie wyobra偶a膰: trzeb;i go rankiem odwie藕膰 na cmentarzysko i zostawi膰, a pod koniec dnia zabra膰. Im wi臋cej radiacji, tym wi臋kszy dadz膮 urlop. Albo wi臋cej zap艂ac膮. Inny na bucie umocowa艂, 偶eby bli偶ej ziemi. Teatr absurdu. Te czujniki nie by艂y na艂adowane, 偶eby mog艂y zacz膮膰 odczytywa膰, trzeba je by艂o na艂adowa膰 wst臋pn膮 dawk膮 radiacji. Znaczy, te b艂yskotki, te wszystkie cacka dali dla mydlenia oczu. Psychoterapia. W gruncie rzeczy okaza艂y si臋 krzemowymi przyrz膮dami, co wala艂y si臋 na sk艂adach od pi臋膰dziesi臋ciu lat. Na karcie wojskowej w ko艅cu ka偶demu wpisali jednakow膮 cyfr臋: 艣redni膮 dawk臋 promieniowania mno偶yli przez liczb臋 dni pobytu. Zmierzyli 艣redni膮 dawk臋 w namiotach, gdzie 偶yli艣my. Ni to kawa艂, ni rzeczywisto艣膰. Dzwoni 偶o艂nierz do ukochanej. - Co ty tam robisz? - niepokoi si臋 dziewczyna. - Tylko co wylaz艂em spod reaktora - zacz膮艂 chwali膰 si臋 ch艂opak. - Zd;| 偶y艂em umy膰 r臋ce... W s艂uchawce zak艂贸cenia, rozmowa przerwana. KGB s艂yszy. Dwie godziny na odpoczynek. Dra艂ujesz pod krzaczek, bo wi艣nie ju偶 dojrza艂y, wielkie, s艂odkie, zerwiesz i do ust. I morwy, pierwszy raz je widzia艂em. Kiedy nie by艂o roboty, prowadzili nas na marsze. Ogl膮dali艣my indyjskie fil-. my o mi艂o艣ci. Do trzeciej, czwartej nad ranem. Kucharz prze艣pi, kasza surowa, Przywozili gazety. Pisali w nich, 偶e jeste艣my bohaterami! Ochotnikami. Zamieszczali fotografie. Spotka膰 by tego fotografa! Niedaleko kwaterowa艂y jednostki mi臋dzynarodowe. Tatarzy z Kazania. Widzia艂em ich samos膮d. Goni膮 przed szeregiem 偶o艂nierza, kopi膮 go. 艁azi艂 po cha艂upach, pl膮drowa艂, torb臋 barach艂a znale藕li. Byli Litwini. Po miesi膮cu zbun towali si臋 i za偶膮dali powrotu do domu. ; Kiedy艣 wydano rozkaz specjalny: jak najszybciej wymy膰 dom w pustej wsi. - Dlaczego? - Jutro odb臋dzie si臋 tam wesele - brzmi odpowied藕. Ze szlauch贸w obmyli艣my dach, drzewa, zeskrobali艣my ziemi臋. Skosili艣my 艂臋ciny ziemniaczane, ogr贸d, traw臋 na podw贸rku. Woko艂o pusta膰. Nazajutrz przywie藕li pa艅stwa m艂odych. Przyjecha艂 autobus z go艣膰mi, z muzyk膮. Prawdziwi, nie filmowi, m艂odzi. Mieszkali ju偶 gdzie indziej, przesiedlili si臋, ale nam贸wili ich do przyjazdu tu, 偶eby filmowa膰 dla historii. Dzia艂a艂a propaganda. Fabryka sn贸w. Nawet tu broni艂a naszych mit贸w: wsz臋dzie prze偶yjemy, nawet na martwej ziemi. Przed samym odjazdem wezwa艂 mnie komendant. - Co艣 tam wypisywa艂? - Listy do m艂odej 偶ony - odpowiedzia艂em. - Popatrz tu... - Pokaza艂 rozkaz o tajemnicy. C贸偶 zosta艂o w pami臋ci o tamtych dniach? Cie艅 bezwiedzy. Kopanina. Gdzie艣 w dzienniku jest zapisane, co tam zrozumia艂em. W tamte pierwsze dni. Poj膮艂em, 偶e 艂atwo sta膰 si臋 ziemi膮... Iwan Niko艂ajewicz 呕mychow, in偶ynier chemik Monolog o symbolach wielkiego kraju lu偶 w ko艅cu maja, jako艣 miesi膮c po awarii, zacz臋艂y do nas nadchodzi膰 do sprawdzenia produkty z trzydziestokilometrowej strefy. Instytut dzia艂a艂 przez ca艂膮 dob臋. Jak w czasie wojny. W ca艂ej republice tylko my w tym momencie mieli艣my profesjonaln膮, specjalistyczn膮 aparatur臋. Przywozili wn臋trzno艣ci zwierz膮t domowych i le艣nych, sprawdzali mleko. Po pierwszych pr贸bach sta艂o si臋 jasne, 偶e nadchodzi do nas nie mi臋so, lecz odpady radioaktywne. W ko艂chozach pa艣li stada w spos贸b wartowniczy, pasterze przyje偶d偶ali i wyje偶d偶ali, do-jarki przywozili tylko na dojenie. Wype艂niali plan dla mleczar艅. Sprawdzili艣my: nie mleko, lecz odpady radioaktywne. Suchy proszek mleczny i ba艅ki zag臋szczonego i skondensowanego mleka rogaczewskiej mleczarni d艂ugo przerabiali艣my na zaj臋ciach jako wzorcowe 藕r贸d艂o. A w tym czasie sprzedawano je w sklepach. Kiedy ludzie przeczytali na etykietkach, 偶e mleko z Rogaczewa -nie brali go, zalega艂o w magazynach, wkr贸tce pojawi艂y si臋 ba艅ki bez etykiet. My艣l臋, i偶 pow贸d by艂 taki, 偶e nie starczy艂o wyobra藕ni - ok艂amywali ludzi. Pa艅stwo oszukiwa艂o. 118 119 Pierwsza wyprawa do 偶ony: w lesie t艂o pi臋膰-sze艣膰 razy wy偶sze ni偶 w polu czy na drodze. Wsz臋dzie wysokie dawki. Pracuj膮 traktory, wie艣niacy kopi膮 w swoich ogrodach. W niekt贸rych wsiach zmierzyli艣my tarczyc臋 u doros艂ych i dzieci: od stu do tysi膮ca razy bardziej napromieniowana ni偶 dopuszcza norma. By艂a z nami w grupie kobieta, radiolog. Dosta艂a histerii, kiedy zobaczy艂a, 偶e dzieci siedz膮 w piachu, bawi膮 si臋. Sprawdzili艣my mleko u kobiet karmi膮cych -radioaktywne. Dzia艂aj膮 sklepy i, jak to na wsi, artyku艂y przemys艂owe i 偶ywno艣膰 razem: ubrania, p艂aszcze, a obok kie艂basa, margaryna. Le偶y to na wierzchu, nawet nie przykryte celofanem. Bierzemy kie艂bas臋, jajko, robimy zdj臋cie rentgenowskie: to nie 偶ywno艣膰, a odpady radioaktywne. Zapytujemy zatem: jak 偶y膰, co robi膰? Odpowiedzieli: - Prowad藕cie pomiary. Patrzcie w telewizor. A w telewizji Gorbaczow uspokaja: - Podj臋to niezb臋dne 艣rodki. Wierzy艂em. Ja, in偶ynier z dwudziestoletnim sta偶em, dobrze obzn膮jomiony z prawami fizyki. Wiedzia艂em wszak, i偶 z tych miejsc powinno uj艣膰 wszelakie stworzenie. Cho膰by na jaki艣 czas. Ale艣my w dobrej wierze robili pomiary i patrzyli w telewizor. Przyzwyczaili艣my si臋 wierzy膰. Jestem z powojennej generacji, co wyros艂a w tej wierze. Sk膮d ta wiara? Zwyci臋偶yli艣my w tak straszliwej wojnie, 偶e ca艂y 艣wiat si臋 nam k艂ania艂. St膮d si臋 to bra艂o! Na ska艂ach w Kordylierach wyci臋to wszak imi臋 Stalina! Czyli co? Symbol. Symbol wielkiego kraju. Oto odpowied藕 na pytanie: czemu艣my wiedzieli i milczeli? Dlaczego nie wyszed艂em na plac, aby krzycze膰? Referowali艣my, sporz膮dzali艣my wyja艣niaj膮ce mapy. A milczeli艣my i bez s艂owa sprzeciwu poddawali艣my si臋 nakazom z powodu dyscypliny partyjnej. By艂em komunist膮. Nie pami臋tam, by ktokolwiek z naszych pracownik贸w wymawia艂 si臋 od delegacji do 偶ony. Nie ze strachu zaufali艣my legitymacji partyjnej, ale z wiary. Przede wszystkim wiara, i偶 偶yjemy pi臋knie i sprawiedliwie, a cz艂owiek jest u nas ponad wszystkim, stanowi miar臋 wszechrzeczy. Tracenie tej wiary potem dla licznych ko艅czy艂o si臋 zawa艂em albo samob贸jstwem. Kula w serce, jak u profesora Legasowa4. Bo kiedy traci si臋 wiar臋 i zo- Waleryj Legasow - pierwszy zast臋pca dyrektora Instytutu Energetyki Atomowej im. I. Kurczatowa, w zwi膮zku z pe艂nieniem przez dyrektora instytutu, Anatolija Aleksandrowa, funkcji prezesa AN ZSRR, faktyczny zarz膮dca naukowy (i nie tylko) sowieckiego 鈥瀒mperium atomowego". Wszed艂 w sk艂ad 鈥瀋zarnobylskiej" komisji rz膮dowej i aktywnie w ZSRR oraz na 艣wiecie broni艂 dokona艅 sowieckiej fizyki j膮drowej; atakowany w czasie zaczynaj膮cej si臋 pie-restrojki, pope艂ni艂 samob贸jstwo dok艂adnie w pierwsz膮 rocznic臋 wybuchu. 120 staje bez niej, nie jest si臋 ju偶 uczestnikiem, lecz wsp贸lnikiem, nie ma si臋 usprawiedliwienia. Tak to rozumiem. Oto symptom. W ka偶dej elektrowni atomowej w by艂ym Zwi膮zku le偶a艂 w sejfie plan likwidacji awarii. Typowy plan. Tajny. Bez takiego planu nie mo偶na by艂o otrzyma膰 zezwolenia na uruchomienie elektrowni. Na wiele lat przed awari膮 opracowali go dos艂ownie na przyk艂adzie elektrowni czarnobylskiej: co i jak robi膰? Kto odpowiada? Gdzie si臋 znajdzie? Do najmniejszych drobiazg贸w. I oto tam, w tej w艂a艣nie elektrowni, nast臋puje katastrofa. Czy偶by zbieg okoliczno艣ci? Mistyka? Gdybym by艂 wierz膮cy... Kiedy chcesz znale藕膰 sens, stajesz si臋 cz艂owiekiem religijnym. A ja jestem in偶ynierem. Cz艂owiekiem innej wiary. Mam inne symbole. Marat Filippowicz Kochanow, by艂y g艂贸wny in偶ynier Instytutu Fizyki J膮drowej Akademii Nauk Bia艂orusi Monolog o tym, 偶e w 偶yciu najstraszniejsze staje si臋 cicho i naturalnie Gdzie艣 co艣 si臋 sta艂o. Nawet nazwy nie dos艂ysza艂am, gdzie艣 daleko od naszego Mohylewa. Przybieg艂 ze szko艂y brat: wszystkim dzieciom rozdaj膮 jakie艣 tabletki. Widocznie naprawd臋 co艣 si臋 sta艂o. Wspaniale sp臋dzili艣my 艣wi膮teczny dzie艅 1 Maja. Wr贸cili艣my do domu p贸藕nym wieczorem, w moim pokoju okno pchni臋te wiatrem. To przypomnia艂o mi si臋 p贸藕niej. Pracowa艂am w inspekcji ochrony przyrody. Czekali tam na jakiekolwiek rozporz膮dzenia, ale nie dostali ich. Tam w zasadzie nie by艂o profesjonalist贸w. W kierownictwie pu艂kownicy w odstawce, byli aparatczycy, emeryci albo niewygodni. W innym miejscu podpad艂, dali go do nas. Siedz膮, szeleszcz膮 艣wistkami. Zaszemrali, rozgadali si臋 po wyst膮pieniu w Moskwie naszego bia艂oruskiego pisarza Alesia Adamowicza , kt贸ry zacz膮艂 bi膰 we wszystkie dzwony. Jak偶e go nienawidzili! Co艣 okropnego. Tu mieszkaj膮 ich dzieci i wnuki, a ten pisarz krzyczy na ca艂y 艣wiat: ratujcie!!! Wydawa艂oby si臋, 偶e winien zadzia艂a膰 5 Ale艣 Adamowicz (1924-1996) - pisarz bia艂oruski, jako jeden z pierwszych zaalarmowa艂 opini臋 publiczn膮 o katastrofie w Czarnobylu i g艂o艣no domaga艂 si臋 ujawnienia przyczyn i rozmiar贸w katastrofy. 121 instynkt samozachowawczy. A na zebraniach partyjnych - wszyscy o pismakach. W艂a偶膮 w nie swoje sprawy! A to si臋 rozpu艣cili! Obowi膮zuje instrukcja! Subordynacja! Co on tam wie? Nie jest fizykiem! Jest KC, jest sekretarz generalny! Wtedy, by膰 mo偶e, pierwszy raz zrozumia艂am, co to takiego trzydziesty si贸dmy rok. W tamtym czasie moje wyobra偶enie o elektrowni atomowej by艂o przede wszystkim ideologiczne. W szkole, na studiach uczyli nas, 偶e to bajkowe 鈥瀎abryki energii z niczego", gdzie siedz膮 ludzie w bia艂ych cha艂atach i przyciskaj膮 guziki. Czarnobyl wybuch艂 na takiej wiedzy. Na dodatek 偶adnych informacji. G贸ry papier贸w z nadrukiem 鈥炁沜i艣le tajne", 鈥瀠tajni膰 informacje o awarii", 鈥瀠tajni膰 informacje o rezultatach leczenia", 鈥瀠tajni膰 informacje o stopniu ska偶enia radioaktywnego personelu uczestnicz膮cego w likwidacji wybuchu". Chodzi艂y tylko pog艂oski. Kto艣 przeczyta艂 w gazetach, kto艣 s艂ysza艂, komu艣 powiedzieli, kto艣 s艂ucha艂 zachodnich rozg艂o艣ni. Tylko one w tamtym czasie informowa艂y, jakie bra膰 tabletki, jak je za偶ywa膰. Ale najcz臋stsz膮 reakcj膮 by艂o: wrogowie szerz膮 z艂o, u nas wszystko cacy. Dziewi膮tego maja weterani udadz膮 si臋 na parad臋. Nawet ci, kt贸rzy gasili reaktor, jak si臋 potem okaza艂o, tak偶e 偶yli w艣r贸d pog艂osek. Okazuje si臋, 偶e bezpiecznie bra膰 r臋kami grafit. Okazuje si臋... Sk膮d艣 tam pojawi艂a si臋 w mie艣cie wariatka. Chodzi艂a po bazarze i m贸wi艂a: - Widzia艂am radiacj臋. Jest taka siniute艅ka, przelewa si臋. Ludzie przestali kupowa膰 na rynku mleko, twar贸g. Stoi babcia z mlekiem, nikt go od niej nie bierze. - Nie b贸jcie si臋 - przekonuje - nie wyp臋dzam krowy na pastwisko, sama jej traw臋 przynosz臋. Wyjedziesz za miasto, jakie艣 cudactwo widnieje w oddali: to pasie si臋 krowa obwi膮zana celofanem, a za ni膮 babcia tak偶e w celofanie. 艢mia膰 si臋 czy p艂aka膰? Zacz臋li nas wysy艂a膰 na zwiady. Mnie wyprawili do le艣nego ko艂chozu. Le艣niczowie nie zmniejszyli dostaw drewna, jaki by艂 plan, taki i zosta艂. W艂膮czyli na sk艂adzie urz膮dzenie, wskaz贸wki pokazuj膮 czort wie co. Przy deskach prawie 偶e | normalnie, a przed rz臋dem ze zrobionymi miot艂ami przekracza czerwon膮 kresk臋. - Sk膮d te miot艂y? - Z Krasnopola6. Jak si臋 potem okaza艂o, najbardziej ska偶ony rejon w naszym obwodzie mo-hylewskim. - Ostatnia partia zosta艂a. Wszystkie ju偶 wys艂ali艣my. I jak je teraz odnale藕膰 w r贸偶nych miastach? Krasnopolie 鈥 miasto rejonowe na Mohylewszczy藕nie, rejon ska偶ony. Czeg贸偶 jeszcze wtedy do艣wiadczy艂am po raz pierwszy? Nowego, nieoswo-jonego uczucia, 偶e ka偶dy z nas ma swoje 偶ycie, 偶e dot膮d by艂o ono jakby niepotrzebne. A tu naraz ludzie zacz臋li my艣le膰: co jedz膮, czym karmi膮 dzieci, co bezpieczne dla zdrowia, a co nie, wyje偶d偶a膰 w inne miejsce czy nie. Ka偶dy musia艂 podj膮膰 decyzj臋. A przywykli 偶y膰 ca艂膮 wsi膮, spo艂eczno艣ci膮, zak艂adem, ko艂chozem. Byli艣my lud藕mi sowieckimi. Stadnymi. By艂am cz艂owiekiem sowieckim. Bardzo. Studiowa艂am, ka偶dego lata je藕dzi艂am z komoddzia艂em. To by艂 ruch m艂odzie偶owy - studenckie komunistyczne oddzia艂y. Pracowali艣my, a pieni膮dze przeznaczali艣my dla jakiejkolwiek 艂atynoameryka艅kiej partii komunistycznej. Nasz oddzia艂 dla urugwajskiej. Zmienili艣my si臋. Wszystko si臋 zmieni艂o. Potrzebny jest wielki wysi艂ek, 偶eby to zrozumie膰. I do tego ta nieumiej臋tno艣膰 wypowiadania si臋. Jestem biologiem. Praca dyplomowa o zachowaniu si臋 os. Siedzia艂am dwa miesi膮ce na bezludnej wyspie. Mia艂am tam swoje gniazdo os. Po tygodniu przygl膮dania si臋 mi przyj臋艂y mnie do swojej rodziny. Bli偶ej ni偶 na trzy metry nikogo nie dopuszcza艂y, a mnie na dziesi臋膰 centymetr贸w ju偶 po tygodniu. Dokarmia艂am je z zapa艂ki syropem, wprost do gniazda. - Nie ruszaj mrowiska, to dobra forma cudzego 偶ycia - ulubione powiedzonko naszego wyk艂adowcy. Gniazdo os jest zwi膮zane z ca艂ym lasem, i ja stopniowo tak偶e staj臋 si臋 cz臋艣ci膮 ich pejza偶u. Podbiega myszka i sadowi si臋 na kraju moich adidas贸w, dzika, le艣na, ale ju偶 przyjmuje mnie jako cz臋艣膰 pejza偶u, wczoraj siedzia艂am, dzi艣 siedz臋, jutro b臋d臋 siedzie膰. Na wystawie dzieci臋cych rysunk贸w o Czarnobylu: po czarnym wiosennym polu brodzi bocian. I podpis: 鈥濨ocianowi nikt nic nie powiedzia艂". Takie s膮 moje odczucia. A tamta praca? Je藕dzili艣my po obwodzie, pobierali艣my pr贸bki wody, ziemi i odwozili艣my do Mi艅ska. Dziewczyny burcza艂y: - Wozimy gor膮ce piero偶ki. Bez ochrony, odzie偶y specjalnej. Siedzisz na przednim siedzeniu, a za tob膮 pr贸bki 鈥炁泈iec膮 si臋". Sporz膮dzali艣my akty o zasypaniu radioaktywnego gruntu. Ziemi臋 grzebali w ziemi. Obce cz艂owiekowi zaj臋cie. Wed艂ug przepisu zasypanie powinno si臋 dokonywa膰 z geologicznym rozpoznaniem, 偶eby g艂臋boko艣膰 zalegania w贸d gruntowych nie przekracza艂a czterech - sze艣ciu metr贸w, a g艂臋boko艣膰 wsypania nie by艂a zbyt wielka, 艣ciany za艣 i dno wykopu nale偶y wy艣cieli膰 foli膮 polietylenow膮. Tak w przepisach. A w rzeczywisto艣ci? 呕adnego rozpoznania geologicznego. Poka偶膮 palcem i naka偶膮: - Kop tutaj. 122 123 I艂" I koparka kopie. - Do jakiej g艂臋boko艣ci kopa艂e艣? - A czort go tam wie! Woda si臋 pojawi艂a, to przesta艂em. Si臋gali a偶 do wody gruntowej. Powiadaj膮: 艣wi臋ty nar贸d, przest臋pcze kierownictwo. Jeszcze powiem, co 0 tym my艣l臋. O narodzie i o sobie. Najtrudniejsz膮 delegacj臋 mia艂am do rejonu krasnopolskiego, jak ju偶 m贸wi艂am, najbardziej ska偶onego. 呕eby zapobiec zmywaniu radionuk艂id贸w z p贸l i 1 rzeki, nale偶a艂o zn贸w post臋powa膰 wedle instrukcji: przeorywa膰 podw贸jne! bruzdy - przerwa - jeszcze raz podw贸jne bruzdy i dalej w ten spos贸b. Trzeba przejecha膰 w d贸艂 wszystkich ma艂ych rzek. Do miasta wybra艂am si臋 kursowym autobusem, dalej potrzebny by艂 samoch贸d. Id臋 do przewodnicz膮cego rajspo艂komu. Siedzi w gabinecie, chwyta r臋kami za g艂ow臋: nikt nie zdj膮艂 planu, struktur siewu te偶 nikt nie zmieni艂, jak siali groch, tak siej膮, cho膰 wiedz膮, 偶e groch bardziej wch艂ania radiacj臋, jak wszystkie str膮czkowe. A tam miejscami czterdzie艣ci kiur贸w i wi臋cej. Nie ma do mnie g艂owy. Z przedszkoli poucieka艂y kucharki, piel臋gniarki. Dzieci g艂odne. Chc膮c zrobi膰 operacj臋 wyrostka robaczkowego, trzeba wie藕膰 cz艂owieka karetk膮 pogotowia do s膮siedniego rejonu, sze艣膰dziesi膮t kilometr贸w drog膮 jak roztrzaskana deska. Wszyscy chirurdzy wyjechali. Jaki samoch贸d?! Wtedy pobieg艂am do wojskowych. M艂odzi ch艂opcy, odpracowali tam p贸艂 roku. Teraz rozpaczliwie choruj膮. Dali na moje rozporz膮dzenie amfibi臋 z ekip膮, nawet nie amfibi臋, auto zwiadowcze z kulomiotem. Bardzo 偶a艂uj臋, 偶e nie sfotografowa艂am si臋 na niej. Znowu romantyzm. Chor膮偶y, kt贸ry dowodzi艂 t膮 maszyn膮, ca艂y czas 艂膮czy艂 si臋 z baz膮: - Sok贸艂! Sok贸艂! Kontynuujemy prac臋. Jedziemy naszymi drogami, przez nasze lasy, ale wojennym pojazdem. Stoj膮 przy p艂otach kobiety. Stoj膮 i p艂acz膮. Ostatnim razem widzieli co艣 podobnego w czasach wojny ojczy藕nianej7. S膮 w strachu, 偶e zacz臋艂a si臋 nast臋pna. Wed艂ug instrukcji w traktorach, kt贸re mia艂y zaora膰 te bruzdy, kabina powinna by膰 os艂oni臋ta, hermetyczna. Widzia艂am taki traktor, kabina rzeczywi艣cie hermetyczna. Sta艂, a traktorzysta le偶a艂 na trawie, odpoczywa艂. 7 Wielka wojna ojczy藕niana (w rosyjskim: Wie艂ikaja Otiecziestwiennaja wojna) - w historiografii sowieckiej zaw臋偶enie II wojny 艣wiatowej do czasu, kiedy hitlerowskie Niemcy napad艂y na ZSRR (22.06.1941 r.) oraz do obszaru, na jakim trwa艂y sowiecko-hitlerowskie zmagania; toczy艂a si臋 wi臋c ona najpierw na terytorium ZSRR, a potem - wraz z cofaniem si臋 Wehrmachtu przed Armi膮 Czerwon膮 鈥 na terenach Polski, Rumunii, Czechos艂owacji, Austrii, W臋gier i wreszcie Niemiec, gdzie armia sowiecka zdoby艂a w maju 1945 r. Berlin i dosz艂a a偶 do 艁aby. 1- Rozum straci艂e艣? Czy偶by nie uprzedzili? "- Przecie偶 nakry艂em g艂ow臋 podkoszulkiem - odpowiada. Ludzie nie rozumieli. Przez ca艂y czas ich straszyli, przygotowywali do wojny atomowej. Ale nie do Czarnobyla. S膮 tam nadzwyczaj pi臋kne miejsca. Ocala艂 las, nie sadzony, prawdziwy, dawny. Kr臋te rzeczki, w kt贸rych woda koloru herbaty i prze藕roczysta. Trawa zielona. Ludzie przemykaj膮 si臋 do lasu. Dla nich to naturalne, jakby wyj艣膰 rankiem do swojego sadu. Ale ju偶 wiedz膮, 偶e to wszystko zatrute. Spotkali艣my tam babci臋. - Dzieci, mo偶na pi膰 mleczko od swojej kr贸wki? - pyta. My oczy w ziemi臋, mamy nakaz, aby zbiera膰 dane, ale z ludno艣ci膮 nie obcowa膰. Pierwszy znalaz艂 si臋 chor膮偶y: - Ile macie latek, babule艅ko? - A tak z osiemdziesi膮t, a mo偶e i wi臋cej. Dokumenty sp艂on臋艂y w wojn臋. - No to pijcie. Wiejskich ludzi 偶al przede wszystkim, bo niewinnie cierpieli, jak dzieci. Albowiem Czarnobyl nie wie艣niak wymy艣li艂, kt贸ry ma z natur膮 swoje zwi膮zki - sekretne, nie zaborcze, jak sto lat temu i tysi膮c. Jak w boskim zamy艣le. Oni nie rozumieli, co zasz艂o, chcieli wierzy膰 uczonym, znanemu oczytanemu cz艂owiekowi, jak duchownemu. A ci zapewniali: - Wszystko dobrze. Nic strasznego. Myjcie tylko r臋ce przed jedzeniem. Zrozumia艂am, nie od razu, ale po paru latach, 偶e wszyscy艣my w tym uczestniczyli. W przest臋pstwie. W przekonywaniu. (Milczy). Nie spos贸b sobie wyobrazi膰, w jakich ilo艣ciach samochodami z 偶ony wywozili wszystko, co tu skierowano jako pomoc, by ul偶y膰 jej mieszka艅com: kaw臋, w臋dzonki, w臋dliny, pomara艅cze. Skrzynkami, furgonami. Takich d贸br nigdzie nie by艂o. 呕ywili si臋 wi臋c miejscowi sprzedawcy, ka偶dy kontroler, wszyscy ci mali i 艣redni urz臋dnicy. Cz艂owiek okaza艂 si臋 gorszy, ni偶 my艣la艂am. I ja te偶 by艂am gorsza. Teraz wiem to o sobie. (Zastanawia si臋). Oczywi艣cie, przyznaj臋 si臋. Dla mnie samej to bardzo wa偶ne. Oto nast臋pny przyk艂ad. W pewnym ko艂chozie jest, za艂贸偶my, pi臋膰 wsi. Trzy ..czyste", dwie 鈥瀊rudne". Z jednej do drugiej dwa-trzy kilometry. Dw贸m p艂ac膮 鈥瀏robowe", trzem nie. W 鈥瀋zystej" wsi buduj膮 zwierz臋cy kompleks hodowlany. Niby to mamy czyst膮 karm臋. A sk膮d j膮 wzi膮膰? Wiatr niesie py艂 z jednego pola na drugie. Ta sama ziemia. 呕eby wybudowa膰 kompleks, potrzebne zezwo- 8 鈥濭robowe" - potoczna nazwa ulg, dop艂at, odszkodowa艅 itp. otrzymywanych w zwi膮zku z nast臋pstwami awarii w Czarnobylu; termin ten pochodzi od rosyjskiego s艂owa gr贸b ilrumna). 124 125 ;鈻犅⑩ lenia. Komisja podpisuje je, jestem w tej komisji, ka偶dy wie, 偶e nie wolno pod-* pisa膰. Przest臋pstwo. Koniec ko艅c贸w znalaz艂am sobie usprawiedliwienie, 偶e* problem czystych karm nie jest spraw膮 inspektora ochrony przyrody. Ka偶dy znajdowa艂 jakie艣 usprawiedliwienie, wyja艣nienie. Przeprowadzi艂am! taki rachunek ze sob膮. I og贸lnie bior膮c, zrozumia艂am, 偶e w 偶yciu najstraszniej-j sze staje si臋 cicho i naturalnie. ' Zoja Dani艂owna Bru inspektor ochrony przyroa Monolog o tym, czy Rosjanin zawsze chce wierzy膰 w cokolwiek Czy偶by艣cie nie zauwa偶yli, 偶e nawet mi臋dzy sob膮 nie m贸wimy o 鈥瀟ym"? Prze/ dziesi膮tki lat, przez stulecia - to b臋d膮 mityczne lata. Boj臋 si臋 deszczu - oto Czarnobyl. I 艣niegu. I lasu. To nie abstrakcja, nie za 膰mienie m贸zgu, ale dos艂owne odczucie. Czarnobyl jest w moim domu. W najdro偶szej mi istocie, w moim synu, co urodzi艂 si臋 wiosn膮 osiemdziesi膮tego sz贸stego. Jest chory. Zwierz臋ta, nawet karaluchy, wiedz膮, ile i kiedy rodzi膰. Ludzie tak nie mog膮. Stw贸rca nie da艂 im daru przeczuwania. Niedawno w gazetach opublikowali, 偶e w dziewi臋膰dziesi膮tym trzecim roku tylko u nas, na Bia艂orusi, by艂o dwie艣cie ty si臋cy aborcji. Szczeg贸ln膮 przyczyn膮 jest Czarnobyl. 呕yjemy z tym strachem. Przyroda jakby wstrzyma艂a si臋, oczekuj膮c. Przeczekuj膮c. G贸rze! Gdzie si臋 podzia艂y tamte czasy? - zawo艂a艂by Zaratustra. Wiele rozmy艣la艂em. Szuka艂em sensu. Czarnobyl jest katastrof膮 rosyjskiej mentalno艣ci. Oczywi艣cie, zgadzam si臋, kiedy pisz膮, 偶e to nie reaktor wybuch艂, ale ca艂y poprzedni system warto艣ci. Ale w tym wyja艣nieniu czego艣 mi brak. Powiedzia艂bym o tym, o czym pierwszy m贸wi艂 Czaadajew9 - o naszej wro- 9 Piotr J. Czaadajew (1794-1856) - rosyjski filozof, zdecydowany - obok m.in. I. S. Turgieniewa, W. G. Bieli艅skiego, A. I. Hercena, T. N. Granowskiego, S. M. So艂owjowa i in. - zwolennik okcydentalizmu (historiozoficznego kierunku rosyjskiej my艣li spo艂ecznej lat 40, i 50. XIX w., postuluj膮cego zniesienie podda艅stwa ch艂op贸w i przebudow臋 Rosji na gruncie krytycznego wykorzystania do艣wiadcze艅 ustroj贸w konstytucyjno-monarchicznych Europy Zachodniej, w zwi膮zku z czym jego zwolennik贸w nazywano zapadnikami, a kierunek zapad-niczestwo), przeciwnik s艂owianofil贸w (uwa偶aj膮cych, i偶 Rosja, jako najwi臋kszy ze s艂owia艅skich narod贸w, ma prawo przewodzi膰 innym ludom s艂owia艅skim, g艂osz膮cych m.in. teori臋 go艣ci wobec post臋pu. O naszej antytechnologiczno艣ci, antyinstrumentalno艣ci. Przypatrzcie si臋 Europie. Poczynaj膮c od czas贸w Odrodzenia, 偶yje ona pod znakiem instrumentalnego stosunku do 艣wiata, kt贸ry jest rozumny, racjonalny. To szacunek dla tw贸rczo艣ci cz艂owieka, dla narz臋dzi w jego r臋kach. Jest znamienne opowiadanie Leskowa - 呕elazny charakter. C贸偶 to takiego? Rosyjski charakter mo偶na stre艣ci膰 w powiedzeniu: jako艣 to b臋dzie. To lejtmotyw rosyjskiego tematu. Charakter niemiecki stawia na narz臋dzia, na maszyny. Z jednej strony - pr贸ba przekszta艂cenia, opanowania chaosu, z drugiej - nasza ojczysta 偶ywio艂owo艣膰. Pojed藕cie, gdzie si臋 wam podoba, no, cho膰by do Ki偶y. I c贸偶 us艂yszycie, o czym z dum膮 zakrzyknie przewodnik? 呕e ten chram[0 wybudowano za pomoc膮 topora, bez jednego gwo藕dzia! Zamiast wybudowa膰 dobr膮 drog臋, robimy podkowy pchle . Ko艂a furmanki ton膮 w b艂ocie, ale w r臋kach trzymamy ognistego ptaka . Po wt贸re - to cena za szybk膮 industrializacj臋. Za ten przeskok. Wr贸膰my na Zach贸d - prz臋dzalnicza, manufakturowa epoka, maszyna i cz艂owiek podnosili si臋 razem i zmieniali. Formowa艂a si臋 wiedza technologiczna, my艣lenie. A u nas? C贸偶 ma nasz ch艂op opr贸cz r膮k? Do tej pory! Siekier臋, kos臋, n贸偶 - to wszystko. Na tym trzyma si臋 jego 艣wiat. No, jeszcze 艂opata. Jak Rosjanin rozmawia z maszyn膮? Kln膮c. Albo kopniakiem. Nie lubi jej, nienawidzi, pogardza w gruncie rzeczy, do ko艅ca nie rozumie, co ma w r臋kach. Czyta艂em gdzie艣, i偶 personel elektrowni atomowych nazywa reaktor rondlem, samowarem, piecykiem naftowym, fajerk膮. Dzi艣 ju偶 jest pycha: usma偶my jajecznic臋 na s艂o艅cu! W艣r贸d tych, co pracowali w czarnobylskiej elektrowni, jest wielu ludzi ze wsi. Za dnia na reaktorze, a wieczorem w swoich ogrodach albo u rodzic贸w w s膮siedniej wiosce, gdzie ziemniaki jeszcze sadz膮 艂opat膮, naw贸z roztrz膮saj膮 wid艂ami. Ich m贸zgi funkcjonowa艂y w dw贸ch epokach - ka- ..oficjalnej ludowo艣ci", po rosyjsku narodnosti, zwanych wi臋c tak偶e narodnikami), idealizuj膮cy katolickie 艢redniowiecze, kiedy to w Europie by艂 jeden, nie podzielony jeszcze Ko艣ci贸艂, Rosj臋 za艣 uwa偶aj膮cy za kraj nie maj膮cy historii (tradycji), co wed艂ug niego by艂o dla niej szans膮 na budowanie racjonalnej przysz艂o艣ci. 10 Chram - rosyjski termin na okre艣lenie 艣wi膮tyni; tu chodzi o znany zesp贸艂 muzealny na | wyspie, na jeziorze Onega. 11 Podkowy pch艂y - znana osobliwo艣膰 (autorstwa Myko艂y Siadrystego) w ekspozycji pod I nazw膮 鈥濵ikrominiatury" na terenie Historyczno-Architektonicznego Kompleksu Muzealnego 鈥濳ijowsko-Pieczarska 艁awra", pokazywana obok napis贸w na w艂osie ludzkim itp. wyrob贸w, mog膮cych by膰 widzianymi przez szk艂o powi臋kszaj膮ce. 12 Ognisty ptak (w oryginale: iarptica) - cz臋sto wyst臋puj膮cy w rosyjskich ba艣niach mo-lyw 鈥炁糰rptaka", maj膮cego wiele cudownych w艂a艣ciwo艣ci; bardzo trudno go z艂apa膰, a to jest warunkiem skorzystania z jego mocy. 126 127 miennej i atomowej. Cz艂owiek chybota艂 si臋 ci膮gle jak wahad艂o. Wyobra藕cie sobie kolej 偶elazn膮, k艂adzion膮 przez wykszta艂conych in偶ynier贸w-drogowc贸w, p臋dzi poci膮g, ale zamiast maszynist贸w ma furman贸w. Oto los Rosji - porusza膰 si臋 w dw贸ch kulturach. Mi臋dzy atomem i 艂opat膮. A dyscyplina technologiczna? W naszym narodzie cz臋艣膰 z nosid艂ami, kopytami, cepami. Nar贸d 偶ywio艂owy, chory. Zawsze marzy艂 nie o wolno艣ci, ale o szpitalu. Jest co艣 swoistego w naszej niewiedzy, co艣 bliskiego wschodniej nie艣wiadomo- 艣ci. Jestem historykiem. Wcze艣niej wiele zajmowa艂em si臋 lingwistyk膮, filozofi膮 j臋zyka. Nie tylko my my艣limy j臋zykiem, ale i j臋zyk my艣li nami. W wieku osiemnastu lat, i nieco wcze艣niej, kiedy zacz膮艂em czyta膰 somizdaty , odkry艂em Sza艂amowa , So艂偶enicyna i nagle zrozumia艂em, 偶e ca艂e moje dzieci艅stwo, dzieci艅stwo mojej ulicy, a wzrasta艂em w rodzinie inteligenckiej (pradziad duchowny, ojciec profesor petersburskiego uniwersytetu), jest naznaczone lagrow膮 wiedz膮. I ca艂y s艂ownik mojego dzieci艅stwa to j臋zyk zek贸w. Dla nas, podrostk贸w, by艂o to ca艂kiem oczywiste: ojca nazywali oraczem15, matk臋 cwan膮 . Na chytr膮 偶on臋 jest ch... z wkr臋tem - przyswoi艂em to sobie jako dziewi臋ciolatek. 呕adnego cywilnego s艂owa. Nawet zabawy, pogaduszki, zagad-ki by艂y zeczne . Zeki - to nie by艂 oddzielny 艣wiat, kt贸ry istnia艂 gdzie艣 tam w wi臋zieniach, daleko. To wszystko by艂o tu偶 obok. Jak pisa艂a Achmatowa1^: p贸艂 kraju sadza艂o, p贸艂 kraju siedzia艂o. My艣l臋, 偶e to nasze 艂agierne poznanie nie-przemijaj膮co powinno by艂o zderzy膰 si臋 z kultur膮. Z cywilizacj膮, z synchrofazo-tronem. No i, oczywi艣cie, byli艣my wychowani w odr臋bnym sowieckim mniemaniu: cz艂owiek - w艂adca, miara wszechrzeczy. I ma prawo zrobi膰 ze 艣wiatem wszystko, co zechce. Formu艂a miczurinowska: 鈥濶ie mo偶emy oczekiwa膰 mi艂o艣ci od przyrody, ale wzi膮膰 j膮 od niej jest naszym zadaniem". Usi艂owaniem jest za- 13 Somizdaty - wydawnictwa podziemne, nielegalne. 14 War艂am T. Szalamow (1907-82) - pisarz rosyjski, d艂ugoletni wi臋zie艅 艂agr贸w sowieckich. Autor g艂o艣nych opowiada艅 kolymskich. 15 W oryginale: pachan (p艂ug), co si臋 kojarzy z ci臋偶k膮, lecz bezmy艣ln膮 i ma艂o wydajnq prac膮, za jak膮 w propagandowej retoryce tamtych czas贸w miano m.in. zaj臋cia umys艂owe. 16 W oryginale: machana (od: macha膰, rusza膰 si臋, cwaniaczy膰) - tu: epitet. 17 W oryginale: Na chitruju ionujest' ch... s wintom. 18 W oryginale: zecznyje - przymiotnik od terminu 鈥瀦ek"; tu: kryminalne. 19 Anna Achmatowa, w艂a艣ciwie Anna A. Gorienko (1889-1966) - wybitna poetka rosyi ska, autorka m.in. zbior贸w liryk贸w Paciorki, M臋stwo, Poemat bez bohatera, eseistka (Mai Puszkin), t艂umaczka na rosyjski poezji orientalnej, zachodnioeuropejskiej i polskiej. szczepi膰 narodowi te warto艣ci, te cechy, kt贸rych nie ma. Psychologia cje. mi臋偶cy. Wyzwanie historii, wyzwanie przyrody. Dzi艣 nagle wszyscy zacz臋li m贸wi膰 o Bogu. Czemu偶 nie szukali q0 w GU艁agu, w celach trzydziestego si贸dmego, na partyjnych zebraniach ^ dziestego 贸smego, kiedy gromili kosmopolit贸w , za Chruszczowa, kiedy rzyli 艣wi膮tynie21? Znamienny podtekst rosyjskiego poszukiwania t$Oga k艂amstw. Bombardujemy spokojne domy w Czeczenii, zw臋glonych rosyjs艂ach czo艂gist贸w zgrzebuj膮 艂opatami i wid艂ami. Oto co z nich zosta艂o. Ale w tym cza. sie idziemy ze 艣wieczk膮 do cerkwi. Na Bo偶e Narodzenie. Co trzeba robi膰? Odpowiedzie膰 na pytanie: czy nar贸d rosyjski jest zdolny ^0 takiego zasadniczego przegl膮du ca艂ej swojej historii, jak okazali si臋 do teg0 /dolni po II wojnie 艣wiatowej Japo艅czycy, Niemcy? Starczy nam intelektu膮inej odwagi? O tym jak dot膮d nie m贸wi膮. M贸wi膮 o rynku, o wouczerach, czek^jf Kolejny raz prze偶ywamy. Ca艂a energia idzie w gwizdek. A dusza pozostawiona. Dlaczego zatem to wszystko? Twoja ksi膮偶ka? Moje bezsenne tioce? A je艣li nasze 偶ycie jest jak b艂ysk zapa艂ki? Dzi艣 mo偶e by膰 niewiele odpowie^j Prymitywny fatalizm. Ale mog膮 te偶 by膰 odpowiedzi wielkie. Rosjanin Cnce uwierzy膰 w cokolwiek: w kolej 偶elazn膮, w 偶ab臋 (nihilista Bazar贸w), w Bi^an. cjum, w atom. A teraz - w rynek. Bu艂hakow w Zmowie 艣wi臋toszk贸w. 鈥濩a艂e 偶ycie grzeszy艂am. By艂am aktork膮" Poczucie grzeszno艣ci tworzenia. Niemoralno艣膰 jego natury. Zagl膮danie w c\xdze /ycie. Ale ono, jak surowica ska偶onego, mo偶e sta膰 si臋 szczepionk膮 cudzego do_ 艣wiadczenia. Czarnobyl - to temat dla Dostojewskiego. Sposobno艣膰 usprawiedliwiema cz艂owieka. A mo偶e si臋 zdarzy膰 tak偶e i to, 偶e wszystko jest bardzo proste: Wyj艣膰 do 艣wiata na paluszkach i zatrzyma膰 si臋 u progu?! Aleksandr Rewalskij, historyk Chodzi o kampani臋 antysemick膮. Chodzi o wszcz臋t膮 przez Nikit臋 S. Chruszczowa - w latach 1954-64 I sekretna KPZR, a w latach 1956-64 tak偶e premiera - kampani臋 wyburzenia 艣wi膮ty艅, kt贸ra to alcCja i skromniejsza, w por贸wnaniu z niszczeniem miejsc kultu w okresie Lenina i Stalina) si臋 wielkim echem w ZSRR i w 艣wiecie. 128 129 Monolog o fizyku, kt贸rego wszyscy kochali艣my Od m艂odo艣ci przyzwyczai艂em si臋 wszystko zapisywa膰. Kiedy umar艂 Stalin - co si臋 dzia艂o na ulicach, o czym m贸wili. Czarnobyl zapisywa艂em od pierwszego dnia, wiedzia艂em, 偶e minie czas i wiele si臋 zapomni, bezpowrotnie zniknie. Tak, si臋 sta艂o. Moi przyjaciele, kt贸rzy byli w centrum wydarze艅, fizycy j膮drowi, zapomnieli, co wtedy czuli, o czym m贸wili ze mn膮. A ja mam wszystko zapisane. Tego dnia, jako kierownik laboratorium Instytutu Energetyki J膮drowej Akademii Nauk Bia艂orusi, przyjecha艂em do pracy, nasz instytut jest za miastem, w lesie. Cudowna pogoda! Wiosna. Otworzy艂em okno. Powietrze czyste, 艣wie偶e. Zdziwi艂em si臋: czemu to dzi艣 nie zlecia艂y si臋 sikorki, kt贸re podkar-mia艂em zim膮, wieszaj膮c za oknem kawa艂eczki kie艂basy? Znalaz艂y smaczniejsze po偶ywienie? A w tym czasie w naszym instytutowym reaktorze panika: urz膮dzenia dozy-metryczne pokazywa艂y wzrost aktywno艣ci, na wska藕nikach filtr贸w powietrznych radiacja podnios艂a si臋 dwie艣cie razy. Moc dawki obok przej艣cia - oko艂o trzech milirentgen贸w na godzin臋. To bardzo powa偶ne. Taka moc jest dopuszczalna w radiacyjnie chronionych pomieszczeniach przy pracy nietrwaj膮cej d艂u偶ej ni偶 sze艣膰 godzin. Pierwsze przypuszczenie - w aktywnej strefie rozma-gnetyzowa艂a si臋 b艂onka jednego z wydzielaj膮cych ciep艂o element贸w. Przejrzeli艣my - w normie. A mo偶e przewozili kontener z laboratorium radiochemicznego i tak ci膮gn臋li po drodze, 偶e uszkodzili wewn臋trzn膮 b艂onk臋 i skazili powierzchni臋? Spr贸buj teraz zdj膮膰 plam臋 na asfalcie! C贸偶 si臋 sta艂o? A do tego jeszcze w radiu wewn臋trzym nadali, 偶e zatrudnionym nie radzi si臋 wychodzi膰 z budynku. Mi臋dzy korpusami zrobi艂o si臋 pusto. 呕adnego cz艂owieka. Niesamowite, niezwyczajne. Dozymetry艣ci sprawdzili m贸j gabinet: 鈥炁泈ieci" st贸艂, 鈥炁泈ieci" odzie偶, 艣ciany. Wstaj臋, nie mam nawet ch臋ci usi膮艣膰 na krze艣le. Umy艂em g艂ow臋 nad zlewem. Popatrzy艂em na dozymetr - efekt widoczny. Czy偶by to wszystko u nas, alarm w naszym instytucie!? Ucieczka? Jak teraz dezaktywowa膰 autobusy, kt贸re rozwo偶膮 nas po mie艣cie? Pracownik贸w? Przyjdzie 艂ama膰 sobie g艂ow臋 nad tym. Bardzo przej膮艂em si臋 naszym reaktorem, zna艂em go co do milimetra. Dzwonimy do najbli偶szej, ignali艅skiej elektrowni atomowej. Tam tak偶e urz膮dzenia alarmuj膮, tak偶e panika. Dzwonimy do Czarnobyla. W elektrowni nie odpowiada 偶aden telefon. Ko艂o obiadu sprawa si臋 wyja艣nia. Nad ca艂ym Mi艅skiem t艂o radioaktywne. Okre艣lili艣my, 偶e to aktywno艣膰 jodowa. Awaria jakiego艣 reaktora. Pierwsza reakcja: zadzwoni膰 do 偶ony, uprzedzi膰. Ale wszystkie nasze telefony w instytucie pods艂uchuj膮. Ten nasz wieczny, dziesi臋cioleciami hodowany strach! Ale oni tam nic nie wiedz膮. C贸rka po zaj臋ciach w konserwatorium biega z przyjaci贸艂mi po mie艣cie. Je lody. Zadzwoni膰?! Ale mog膮 by膰 nieprzyjemno艣ci. Nie dopuszcz膮 do tajnych prac. A偶 wreszcie nie wytrzymuj臋, podnosz臋 s艂uchawk臋. - Pos艂uchaj mnie uwa偶nie - zaczynam. - O czym m贸wisz? - g艂o艣no pyta 偶ona. - Ciszej. Zamknij lufciki, wszystkie produkty w艂贸偶 w polietylenowe torby. W艂贸偶 gumowe r臋kawiczki i przetrzyj mokr膮 艣cierk膮 wszystko, co mo偶na. 艢cierk臋 we藕 potem schowaj do torby i odstaw. Schn膮c膮 na balkonie bielizn臋 znowu do pralki. - Co艣 si臋 u was sta艂o? - Ciszej. Rozpu艣膰 dwie krople jodu w szklance wody. Umyj g艂ow臋... - Co takiego... Nie daj臋 偶onie dopowiedzie膰, k艂ad臋 s艂uchawk臋. Powinna zrozumie膰, jest pracownic膮 naszego instytutu. O pi臋tnastej trzydzie艣ci wyja艣nili: awaria czarnobylskiego reaktora. Wieczorem wracamy do Mi艅ska w s艂u偶bowym autobusie. P贸艂 godziny jazdy milczeli艣my albo m贸wili艣my o czym innym. Boimy si臋 g艂o艣no zagada膰 o tym, co si臋 sta艂o. Ka偶dy ma legitymacj臋 partyjn膮 w kieszeni. Przed drzwiami mieszkania le偶a艂a mokra 艣cierka. 呕ona wszystko zrozumia艂a. Wchodz臋, w przedpokoju 艣ci膮gam z siebie ubranie, koszul臋, rozbieram si臋 do majtek. Nieoczekiwanie ogarnia mnie w艣ciek艂o艣膰. Po diab艂a ta tajno艣膰! Ten strach! Bior臋 sw贸j notatnik telefoniczny, 偶ony, c贸rki i zaczynam do wszystkich po kolei dzwoni膰, 偶e ja, pracownik Instytutu Energetyki Atomowej, m贸wi臋, 偶e nad Mi艅skiem jest t艂o radioaktywne. I potem wyliczam, co trzeba przedsi臋wzi膮膰: umy膰 g艂ow臋, zamkn膮膰 lufciki, mokr膮 bielizn臋 z balkonu znowu do pralki, wypi膰 jod, jak go prawid艂owo przyrz膮dzi膰. Reakcja ludzi: dzi臋kuj臋. Ani roztrz膮sa艅, ani strachu. My艣l臋, 偶e nie uwierzyli mi albo nie potrafili poj膮膰 wielko艣ci zagro偶enia. Nikt si臋 nie przestraszy艂. Zadziwiaj膮ca reakcja. Wieczorem dzwoni przyjaciel, fizyk j膮drowy, doktor nauk. Zwyczajnie tak! Ile mieli艣my w sobie wiary. Teraz dopiero to rozumiem. Dzwoni wi臋c i m贸wi mi臋dzy innymi, 偶e chce wyjecha膰 na pierwszomajowe 艣wi臋to do rodzic贸w 偶ony na Homelszczyzn臋. Stamt膮d Czarnobyl na wyci膮gni臋cie r臋ki! Wybiera si臋 tam /, ma艂ymi dzie膰mi. - Wymarzone przedsi臋wzi臋cie! - krzycza艂em. - Rozum postrada艂e艣! To o profesjonalizmie. I o naszej wierze. Dar艂em si臋. On z pewno艣ci膮 nie pami臋ta, 偶e ocali艂em jego dzieci. (Po oddechu). My, m贸wi臋 o nas wszystkich, nie zapomnieli艣my o Czarnobylu, ale nie zrozumieli艣my go. C贸偶 dzikusy mog膮 zrozumie膰 w piorunie? 130 131 W ksi膮偶ce Alesia Adamowicza jest jego rozmowa z Andriejem Sacharowem o bombie atomowej. - Wie pan, jak pi臋knie pachnie ozonem po wybuchu atomowym? - pyta艂 fizyk, ojciec bomby wodorowej. Jest w tych s艂owach romantyzm. Dla mnie, mojego pokolenia, okazuje si臋 to uniesieniem ponad wszelaki koszmar. Ale nie ponad czarnobylski gen. Tak, obecnie energia j膮drowa jest upokorzona i skompromitowana. A moje pokolenie? W czterdziestym pi膮tym, kiedy wybuch艂a bomba atomowa, mia艂em siedemna艣cie lat. Lubi艂em fantastyk臋, marzy艂em o locie na inn膮 planet臋, s膮dzi艂em, 偶e energia j膮drowa wyniesie nas w kosmos. Wst膮pi艂em do moskiewskiego Instytutu Energetycznego i tam dowiedzia艂em si臋, 偶e jest utajniony fakultet fi-zyczno-energetyczny. W pi臋膰dziesi膮tych i sze艣膰dziesi膮tych latach fizycy j膮drowi byli elit膮. Humani艣ci zostali zepchni臋ci. W trzech kopiejkach, m贸wi艂 nas/ nauczyciel, jest tyle energii, 偶e mo偶e pracowa膰 elektrownia. Dech zapiera艂o! Zaczytywa艂em si臋 w Amerykaninie Schmitcie, kt贸ry opisywa艂, jak stworzono bomb臋 atomow膮, jak prowadzili do艣wiadczenia, w szczeg贸lno艣ci sam wybuch. U nas wszystko trzymano w tajemnicy. Czyta艂em, wyobra偶a艂em sobie. Film o sowieckich atomowcach Dziewi臋膰 dni jednego roku ca艂y kraj ogl膮da艂. Wyso kie pensje, tajemnica do艂o偶ona do romantyzmu. Kult fizyki! Czas fizyki! Nawei kiedy ju偶 w Czarnobylu wybuch艂o. Wezwali uczonych. Przylecieli na reaktor rejsem specjalnym, ale liczni jednak nie wzi臋li z sob膮 przybor贸w do golenia, my艣leli, 偶e lec膮 na kilka godzin. Czas fizyki sko艅czy艂 si臋 na Czarnobylu. Wy ju偶 inaczej patrzycie na 艣wiat. U Konstantina Leontiewa wyczyta艂em niedawno my艣l o tym, 偶e rezultaty fizyczno-chemicznego zepsucia zast膮pi膮 kiedy艣 rozum kosmiczny, mieszaj膮c si臋 do naszych ziemskich dzia艂a艅. A my, uwik艂ani w stalinowskie czasy, nie mogli艣my w my艣lach dopu艣ci膰 uczestnictwa jakichkolwiek si艂 wy偶szych. Bibli臋 przeczyta艂em ju偶 po tym. I 偶eni艂em sic zjedna i t膮 sam膮 kobiet膮 dwa razy. Uciek艂em i wr贸ci艂em. Jeszcze raz spotkali 艣my si臋 w tym 艣wiecie. 呕ycie jest zadziwiaj膮c膮 sztuk膮! Zagadkow膮! Teraz wie rz臋. W co? 呕e tr贸jwymiarowy 艣wiat jest ju偶 za ciasny dla wsp贸艂czesnego cz艂owieka. Dlaczego obserwujemy dzi艣 taki p臋d do fantastyki? Cz艂owiek odry wa si臋 od Ziemi, operuje innymi kategoriami czasu, nie jednej Ziemi, a rozlicz nymi 艣wiatami. Apokalipsa, zima j膮drowa. W zachodniej literaturze wszystko to ju偶 napisali, niejako wypr贸bowali. Przygotowywali si臋 do przysz艂o艣ci. Wy buch wszelkiej ilo艣ci broni j膮drowej prowadzi do og贸lnego po偶aru. Atmosfera nasyca si臋 dymem. Promienie s艂oneczne nie mog膮 przebi膰 si臋 ku Ziemi, wici. ciep艂o usz艂o - zimno, coraz zimniej. T臋 艣wiatow膮 wersj臋 鈥瀔o艅ca 艣wiata" za szczepiaj膮 na czasach rewolucji przemys艂owej XVIII wieku. Ale bomby atomo we nie znikn膮 nawet wtedy, kiedy unicestwi膮 ostatni膮 g艂owic臋. Zostanie wiedza Wy tylko pytacie, a ja ca艂y czas spieram si臋 z wami. To sp贸r mi臋dzy pokoleniami. Zauwa偶acie? Historia atomu to nie tylko tajemnica wojskowa, sekret, przekle艅stwo, to tak偶e nasza m艂odo艣膰. I nasza religia. Pi臋膰dziesi膮t lat min臋艂o. Teraz i mnie czasem wydaje si臋, 偶e 艣wiatem rz膮dzi kto艣 inny, 偶e my ze swoimi armatami i statkami kosmicznymi jeste艣my jak dzieci. Ale jeszcze si臋 w tym nie utwierdzi艂em. Zadziwiaj膮ca sztuka 偶ycia! Kocha艂em fizyk臋, a my艣la艂em: niczym opr贸cz fizyki nigdy nie b臋d臋 si臋 zajmowa艂. ' A teraz chc臋 pisa膰. Wszystko mija, znika, zmieniaj膮 si臋 nasze uczucia. Przed operacj膮 wiedzia艂em ju偶, 偶e mam raka. My艣la艂em, 偶e 偶ycie mam ju偶 liczy膰 na dni, i straszliwie nie chcia艂o si臋 umiera膰. Nagle dostrzegam ka偶dy listek, kolorowe kwiaty, jaskrawe s艂o艅ce, l艣ni膮cy, szary asfalt, szczeliny w nim, a w nich wschodz膮c膮 traw臋. Nie, my艣l臋, trzeba je obchodzi膰. Szkoda ich. Dlaczego maj膮 umiera膰? Od zapachu lasu dosta艂em zawrotu g艂owy. Wo艅 bardzo przypomina艂a kwiaty. Lekkie brzozy. Ci臋偶kie 艣wierki. I tego wszystkiego nie zobacz臋? Cho膰 sekund臋, minut臋 cho膰 po偶y膰 d艂u偶ej! Dlaczego tyle czasu, godzin, dni przesiedzia艂em przy telewizorze, w艣r贸d sterty gazet? Najwa偶niejsze to 偶ycie i 艣mier膰. Walentin Aleksiejewicz Borisewicz, byty kierownik laboratorium Instytutu Energetyki Atomowej Akademii Nauk Bia艂orusi Monolog o tym, co po Kotymie, O艣wi臋cimiu i holocau艣cie W tamte dni mia艂am mieszane uczucia. Pami臋tam dwa najsilniejsze - strachu i urazy. Sta艂o si臋 i 偶adnej informacji: w艂adza milczy, lekarze nic nie m贸wi膮. W rejonie czekali na rozporz膮dzenia z obwodu, w obwodzie z Mi艅ska, a w Mi艅sku z Moskwy. Bardzo d艂ugi 艂a艅cuch, a w ko艅cu decydowa艂o niewielu ludzi. Okazali艣my si臋 bezbronni. To by艂o najwa偶niejsze odczucie w tamtych tlniach. Niewielu ludzi stanowi艂o o naszym losie. O losie milion贸w ludzi. Tak lak niewielu ludzi mog艂oby nas zabi膰. Nie maniacy i przest臋pcy, ale zwyczajni, meg艂upi przecie偶 operatorzy w elektrowni atomowej. Kiedy to zrozumia艂am, poczu艂am silny l臋k. Czarnobyl otworzy艂 otch艂a艅, co艣 takiego jak dalszy ci膮g Ko艂ymy, O艣wi臋cimia i holocaustu. Cz艂owiek z toporem i 艂ukiem albo cz艂owiek granatnikiem i z komorami gazowymi nie m贸g艂 zabi膰 wszystkich. Ale cz艂owiek z atomem... 132 133 Nie jestem filozofem, nie potrafi臋 filozofowa膰. Mo偶e jeszcze raz o tym, co pami臋tam. Panika pierwszych dni: kto艣 wdar艂 si臋 do apteki i nakupi艂 jodu, kto艣 przestali chodzi膰 na targ; kupowa膰 tam mleko, mi臋so, szczeg贸lnie wo艂owin臋. W rodzinie I w tyrti czasie starali艣my si臋 nie oszcz臋dza膰, kupowali艣my drog膮 kie艂bas臋 w na-1 dziei, ze Jest z dobrego mi臋sa. A tu, powiadaj膮, 偶e do drogiej kie艂basy dod膮j膮l ska偶one mi臋so, bo kupuj膮 j膮 nieliczni, wi臋c potem przeceniaj膮... Okazali艣myl si臋 bezbronni. Ale to wszystko jest znane. Chc臋 napisa膰 o czym innym. O tymj 偶e byli艣my sowieck膮 generacj膮. Moi przyjaciele to lekarze i nauczyciele. Miejscowa inteligencja. Mieli艣my! sw贸j kr膮g. Zebrali艣my si臋 u mnie, pijemy kaw臋. S膮 dwie zaprzysi臋g艂e przyja-l ci贸艂ki, z kt贸rych jedna jest lekarzem. Obie maj膮 ma艂e dzieci. _ Jutro jad臋 do rodzic贸w. Wywioz臋 dzieci - m贸wi pierwsza. - Gdyby za-| chorowa艂y, nigdy bym sobie tego nie wybaczy艂a. _ W gazetach pisz膮, 偶e za kilka dni sytuacja wr贸ci do normy - uspokaja druga- - S膮 tam wojska, 艣mig艂owce, bro艅. S艂ysza艂am w radiu. _ Tobie tak偶e radz臋: zabierz dzieci! Wywie藕! - unosi si臋 pierwsza. - To niej zwylc艂a wojna, nawet nie mo偶emy sobie wyobrazi膰, co si臋 sta艂o. Rozmowa nieoczekiwanie przybra艂a wysoki ton i zako艅czy艂a si臋 k艂贸tni膮, | wzajemnymi obwinieniami. _ Gdzie tw贸j instynkt samoobronny? Fanatyczka! _ C贸偶 by si臋 z nami sta艂o, gdyby ka偶dy post臋powa艂 tak jak ty? Zwyci臋偶yli-j by艣my na wojnie? Tak si臋 spiera艂y dwie m艂ode, pi臋kne kobiety, kochaj膮ce swoje dzieci. To co艣j przypomina, to sk膮d艣 znajomy tekst. I wszyscy, kt贸rzy tam byli, mieli odczucie: ona wnosi trwog臋. Trzeba czeka膰, dop贸ki nie powiedz膮, nie wyjawi膮. A przecie偶 jako lekarz dobrze wiedzia艂a. _ Wszystkich dzieci nie spos贸b obroni膰! Nic wam nie zagra偶a! A i tak si臋 boicie! jak偶e jej w tamtym momencie nienawidzili艣my, zepsu艂a nam wiecz贸r. Nast臋pnego dnia wyjecha艂a, a my wyszykowali艣my swoje dzieci, by zaprowadzi膰 je na poch贸d pierwszomajowy. Mog艂y i艣膰, ale mog艂y te偶 nie i艣膰. Mieli艣my wyb贸r. Nikt nam nie nakazywa艂 ani nie zach臋ca艂. Uwa偶ali艣my to za swa powinno艣膰. A jak偶e! W takim czasie, w taki dzie艅 wszyscy powinni by膰 razem. Uciekali艣my na ulic臋, w t艂um. Na trybunie stali wszyscy sekretarze rajkomu, a wraz z pierwszym sta艂a jego c贸rka. Sta艂a tak, 偶eby wszyscy j膮 widzieli. Ale mia艂a na sobie p艂aszcz i czapk臋, cho膰 艣wieci艂o s艂o艅ce. A on by艂 w wojskowym p艂aszczu. Ale stali. Dobrze pami臋tam. 134 Napisa艂am list, aby osta艂a si臋 prawda o tamtych dniach i tamtych odczuciach. Tej pierwszomajowej demonstracji nie zapomn臋. Co si臋 z nami sta艂o? C贸偶 si臋 otworzy艂o? Powtarzam: sta艂o si臋 z nami co艣 takiego, co jest dalszym ci膮giem Ko艂ymy, O艣wi臋cimia, holocaustu. A gdzie偶 si臋 podziali nasi intelektuali艣ci? Pisarze? Filozofowie? Dlaczego milcz膮? Z listu Ludmi艂y Dmitriewny Polenskiej, wiejskiej nauczycielki, przesiedlonej ze strefy czarnobylskiej Monolog o wolno艣ci i marzeniu o zwyczajnej 艣mierci To by艂a wolno艣膰. Czu艂em si臋 tam wolnym cz艂owiekiem. Nie zrozumiecie tego, to mo偶e poj膮膰 tylko ten, kto by艂 na wojnie. Pij膮 ci m臋偶ni bojownicy, opowiadaj膮, s艂ysza艂em ich, do dzi艣 t臋skni膮. Do tamtej wolno艣ci, ku tamtym wzlotom. Ani kroku w ty艂! - stalinowski rozkaz. Oddzia艂y zaporowe. Strzelasz, nie trafi膮 w ciebie, otrzymujesz przynale偶ne sto gram贸w, machork臋. Tysi膮c razy mo偶esz umrze膰, rozpa艣膰 si臋 na kawa艂ki, ale je艣li si臋 postarasz, przechytrzysz czorta, diab艂a, sier偶anta, wiarusa, tego co w obcym he艂mie i z obcym bagnetem, samego Najwy偶szego - mo偶esz prze偶y膰! Samotno艣膰 wolno艣ci. Znam to, znaj膮 to ci, co byli na reaktorze. Jak w okopie na wysuni臋tym kra艅cu. Strach i wolno艣膰! 呕yjesz na samej tarczy. Trudno to zrozumie膰 w zwyk艂ym 偶yciu. Pami臋tajcie, 偶e ca艂y czas m贸wili nam: b臋dzie wojna. Ale wiedza ta nie okaza艂a si臋 przydatna. Nie by艂em przygotowany. Przysz艂o do zak艂adu dw贸ch wojskowych, wezwali mnie. - Olej od benzyny odr贸偶nisz? - Dok膮d wysy艂acie? - spyta艂em. - Jak to dok膮d? Na ochotnika do Czarnobyla. Moja wojskowa profesja to specjalista paliwa rakietowego. Poufna specjalno艣膰. Wzi臋li wprost z zak艂adu, w podkoszulku i szortach, nie dali zajrze膰 do domu. - 呕on臋 chcia艂bym uprzedzi膰 - prosi艂em. - Sami poinformujemy. W autobusie zebrano nas pi臋tnastu ludzi, oficer贸w rezerwy. Spodobali mi si臋. Trzeba - pojechali, trzeba - pracujemy, pogonili na reaktor - pole藕li na dach energobloku. Ko艂o wysiedlonych wsi sta艂y wie偶yczki, na nich 偶o艂nierze z broni膮. Szlabany, tabliczki: 鈥濸obocze ska偶one. Wjazd i post贸j surowo wzbronione". Szare 135 drzewa oblane dezaktywacyjn膮 ciecz膮. M贸zgi od razu na bakier! W pierwszych dniach bali艣my si臋 usi膮艣膰 na ziemi, na trawie, nie chodzili艣my, a przebiegali艣my, samoch贸d przejedzie - naci膮gamy maski. Po zmianie siedzieli艣my w namiotach. Przez par臋 miesi臋cy. Teraz jest to ju偶 normalne, to przecie偶 twoje 偶ycie. Rwali艣my 艣liwki, 艂owili艣my ryby, szczupaki tam, 偶e hej! I leszcze, kt贸re suszyli艣my do piwa. W nog臋 grali艣my. K膮pali艣my si臋. (艢mieje si臋). Zawierzyli艣my losowi, w g艂臋bi duszy wszyscy jeste艣my fatalistami, a nie aptekarzami. I nie racjonalistami. S艂owia艅ska mentalno艣膰. Wierzy艂em w swoj膮 gwiazd臋! Inwalida drugiej grupy. Od razu zachorowa艂em. Przekl臋ty 鈥瀙romyczek". W poliklinice nawet medycznej nazwy na to nie by艂o. Czort z nim! Nie ja jeden. Mentalno艣膰... Jestem 偶o艂nierzem, burzy艂em obce domy, wchodzi艂em w cudze 偶ycie. Takie mam odczucie. Ziemia, na kt贸rej nie wolno sia膰. Krowa ci膮gnie do zagrody, a tam zamkni臋te, na drzwiach k艂贸dka. Mleko kapie na ziemi臋. Takie mam odczucie! We wsiach, kt贸rych jeszcze nie wysiedlili, wie艣niacy zajmowali si臋 p臋dzeniem samogonu, to by艂o ich utrzymanie. Sprzedawali nam, a pieni臋dzy mieli艣my w br贸d: potr贸jne pensje miesi臋czne i dobowe te偶 potr贸jne. Potem wyszed艂 przepis: tego, kto pije, zostawia膰 na drugi okres. Tak wi臋c pomaga w贸dka czy nie? Cho膰by psychologicznie. Tam 艣wi臋cie w to wierzy艂em. Wiejskie 偶ycie toczy艂o si臋 prosto: co艣 tam posadzili, wyros艂o, zebrali, a ca艂a reszta toczy si臋 bez nich. Nie maj膮 nic do cara, do w艂adzy. Do statk贸w kosmicznych i elektrowni atomowych, mityng贸w w stolicy. Nie mogli uwierzy膰, 偶e nie ma Czarnobyla. nigdy stamt膮d nie wyje偶d偶ali. Ludzie umierali z t臋sknoty. Drzewa ze sob膮 po cichu zabierali, zrywali zielone pomidory, kwasili. S艂oiki p臋ka艂y, jeszcze raz za-gotowywali. Jak to ukry膰, zakopa膰, schowa膰 w 艣mietniku? Oto - czym si臋 z膮j mowali艣my. Byli艣my wi臋c dla nich wrogami. Rwa艂em si臋 na reaktor. - Nie martw si臋 - powiadaj膮. - W ostatnim miesi膮cu przed demobilei wszystkich pogoni膮 na dach. S艂u偶yli艣my sze艣膰 miesi臋cy. I oczywi艣cie po pi臋ciu miesi膮cach dyslokacj膮 teraz ju偶 pod sam reaktor. 呕arty i powa偶ne rozmowy, 偶e oto przez dach prze" puszcz膮. 呕e do pi臋ciu lat po tym jeszcze poci膮gniemy. Do siedmiu, dziesi臋ciu Najcz臋艣ciej pada艂a liczba 鈥瀙i臋膰". Sk膮d si臋 wzi臋艂a? Bez szumu, bez paniki. - Ochotnicy, krok w prz贸d! I ca艂y szereg - krok w prz贸d. Przed dow贸dc膮 monitor, w艂膮cza - na ekranu-dach reaktora: kawa艂ki grafitu, roztopiony bitum. - Tu, ch艂opaki, wida膰, le偶膮 od艂amki. Oczy艣ci膰. A tu, w tym kwadracie przebijcie otw贸r. Czas - czterdzie艣ci-pi臋膰dziesi膮t sekund. Tam i z powrotem, przebieg, rzut Jedni nape艂niali nosid艂a, drudzy str膮cali. Tam, do reaktora. Zrzucasz, ale w g艂al 136 nie p'atrz, nie wolno. Zagl膮dali jednak. Gazety pisa艂y: 鈥濸owietrze nad reaktorem czyste". Czytali艣my, 艣miali艣my si臋, bluzgali艣my. Powietrze czyste, a ot, jakie dawki chwytamy. Wydali dozymetry. Jeden - do pi臋ciu rentgen贸w, w pierwszej minucie przekracza艂 wska藕nik, drugi, jak d艂ugopis, do dwustu rentgen贸w, tak偶e przekracza艂. Pi臋膰 lat, powiadali, dzieci nie wolno b臋dzie mie膰. Je艣li do pi臋ciu lat nie umrzemy. (艢mieje si臋). 呕arty takie. Ale bez szumu, bez paniki. Pi臋膰 lat. Prze偶y艂em ju偶 dziesi臋膰. (艢mieje si臋). Wr臋czali nam dyplomy. Mam dwa. Z tymi wszystkimi obrazkami: Marks, Engels, Lenin. Czerwone flagi. Jeden ch艂opiec znikn膮艂, my艣leli, 偶e uciek艂. Po dw贸ch dniach znale藕li go w krzakach. Powiesi艂 si臋. Odczucie u wszystkich takie, no, sami rozumiecie. Wtedy wyst膮pi艂 politruk, 偶e niby list z domu dosta艂, 偶ona odesz艂a. Kto go tam wie? Za tydzie艅 wracamy do cywila, a jego znale藕li w krzakach. By艂 z nami kucharz, co tak si臋 ba艂, 偶e nie mieszka艂 w namiocie, ale w magazynie, gdzie wyry艂 sobie nisz臋 pod pojemnikami z mas艂em i tuszonk膮. Przeni贸s艂 tam materac, poduszk臋. 呕y艂 pod ziemi膮. Przysy艂aj膮 zlecenie: wybra膰 nowe komando i wszystkich na dach. A wszyscy ju偶 tam byli. Znajd藕 tu takich! No i jego zaliczyli. Tylko jeden raz poszed艂 i - druga grupa inwalidzka. Cz臋sto dzwoni do mnie. Nie zrywamy kontaktu, trzymamy si臋 razem tej wsp贸lnej pami臋ci, kt贸ra b臋dzie 偶y膰, dop贸ki nie umrzemy. W gazetach bujdy. Nigdzie nie wyczyta艂em, jak szyli艣my sobie kolczugi, koszule o艂owiane, majtki. Wydawali nam gumowe cha艂aty, nape艂nione o艂owiem. Ale slipki odlewali艣my sobie o艂owiane. Bo za kobietami patrzyli艣my. W pewnej wsi pokazali nam dwa tajne domy schadzek. M臋偶czy藕ni oderwani od domu, sze艣膰 miesi臋cy bez kobiet, sytuacja ekstremalna. Wszyscy tam ci膮gn臋li. A miejscowe dziewczyny hula艂y, czasem p艂aka艂y, 偶e wkr贸tce wszyscy umrzemy. O艂owiane slipki. Ubierali艣my je na wierzch mundur贸w. Opowiadali艣my kawa艂y. Wys艂ali na dach ameryka艅skiego robota, popracowa艂 pi臋膰 minut i stop. Robot japo艅ski podzia艂a艂 pi臋膰 minut i stop. Rosyjski robot popracowa艂 dwie godziny. Komenda z radia: 鈥濻zeregowy Iwan贸w, mo偶ecie na dwie godziny spu艣ci膰 si臋 do wewn膮trz reaktora". (艢mieje si臋). Przed samym wej艣ciem na reaktor dow贸dca instruuje, szereg stoi. Kilku ch艂opak贸w zbuntowa艂o si臋: - Ju偶 tam byli艣my, powinno si臋 nas odes艂a膰 do domu. Moja, przyk艂adowo, sprawa - paliwo, benzyna, a te偶 mnie na dach wysy艂ali. Ale milcza艂em. Sam chcia艂em. A ci si臋 zbuntowali. - Na dach p贸jd膮 ochotnicy, pozostali krok z szeregu, prokurator z wami pogada - na to dow贸dca. I ch艂opcy postali, naradzili si臋 i zg艂osili. Przysi臋g臋 sk艂ada艂, znaczy ma plamy ca艂owa膰. S膮dz臋, 偶e nikt z nas nie kierowa艂 si臋 tym, 偶e mog膮 posadzi膰 i da膰 137 okres. Chodzi艂y s艂uchy, 偶e daj膮 dwa-trzy lata. Je艣li 偶o艂nierz otrzyma艂 wi臋cej ni偶 dwadzie艣cia pi臋膰 rentgen贸w, dow贸dc臋 mogli posadzi膰 za to, 偶e napromieniowa艂 sk艂ad osobowy. U nikogo wi臋cej ni偶 dwadzie艣cia pi臋膰 rentgen贸w. U wszystkich mniej. Rozumiecie? Ale ludzie mi si臋 podobali. Dw贸ch zachorowa艂o, znalaz艂 si臋 jeden, co sam powiedzia艂: -Id臋. A ju偶 raz by艂 na dachu tego dnia. Zauwa偶yli to. Premia - pi臋膰set rubli. Drugi jam臋 na wierzchu wykuwa艂, czas ucieka膰 - wykuwa. Machamy do niego. - Wychod藕! A ten pada i wykuwa. Dach trzeba by艂o przebi膰 w tym miejscu, 偶eby wstawi膰 rynn臋, 艣mieci spuszcza膰. I nie wsta艂, a偶 przebi艂. Premia - tysi膮c rubli. Za te pieni膮dze mo偶na by艂o wtedy kupi膰 dwa motocykle. A teraz ma pierwsz膮 grup臋 inwalidzk膮. Ale za strach p艂acili od razu. Demobil. Poupychali w samochody. Jak jechali po strefie, tr膮bili. Gdy ogl膮dam si臋 na tamte dni, to... by艂em przy czym艣 fantastycznym. S艂贸w nie starcza. A oto i te s艂owa: 鈥瀏igantyczne", 鈥瀎antastyczne" - nie oddaj膮 wszystkiego. By艂o to takie uczucie... Jakie? Takiego uczucia nie znalaz艂em nawet w mi艂o艣ci... Aleksandr Kubrjazicz, likwidator Monolog o tym, 偶e do zwyk艂ego 偶ycia trzeba co nieco do艂o偶y膰, aby je poj膮膰 Chcecie zna膰 fakty, szczeg贸lnie z tamtych dni? Czy moj膮 histori臋? Nigdy nie zajmowa艂em si臋 fotografi膮, a tam nagle zacz膮艂em pstryka膰. Wzi膮艂em ze sob膮 I zwyk艂y aparat fotograficzny. Ot, my艣la艂em, dla siebie. A teraz to jest m贸j za-j w贸d. Nie zdo艂a艂em uwolni膰 si臋 od nowych przeczu膰. Nie by艂y to kr贸tkiej prze偶ycia, lecz ca艂a wewn臋trzna historia. Rozumiecie? (Rozmawiamy i rozk艂adamy na stole, krzes艂ach, parapecie okiennym foto- 1 grafie: gigantyczne, majestatyczne, na kole od furmanki bocianie gniazdo] w opustosza艂ej wsi, samotny wiejski cmentarz z tabliczk膮 u wej艣cia: 鈥 Wysokai radiacja, wej艣cie i wjazd zabronione", dzieci臋cy w贸zek na podw贸rzu domu z\ zabitymi oknami, na nim siedzi wrona, jak w swoim gnie藕dzie, klucz 偶urawi naa zdzicza艂ymi polami...). - Czemu nie na kolorowej kliszy? - pytaj膮. - R贸b w kolorach! Wszak to Czarnobyl. Czarna przesz艂o艣膰22. Inne barwy nie pasuj膮. A moja historia? Komentarz do tego? (Pokazuj膮c na fotografie). Dobrze, spr贸buj臋. Wszystko to dzi艣 jest... (Zn贸w wskazuj膮c na zdj臋cia). W tamtym czasie pracowa艂em w zak艂adzie, a zaocznie studiowa艂em nauki historyczne na uniwersytecie. By艂em 艣lusarzem drugiej kategorii. Zebrali nas w grup臋, wys艂ali w szybkim tempie. Jak na front. - Dok膮d jedziemy? - Dok膮d ka偶膮. - Co b臋dziemy tam robi膰? - Co ka偶膮. - Ale jeste艣my budowniczymi. - To i b臋dziecie budowa膰. Odbudowywa膰. Budowali艣my pomieszczenia pomocnicze: pralnie, magazyny, szopy. Mnie kazano la膰 cement. Jaki cement, sk膮d - nikt nie wiedzia艂. Zalewali艣my. W dzie艅 mieszasz 艂opat膮, a ku wieczorowi tylko z臋by b艂yszcz膮. Cz艂owiek w cemencie. Szary. Odzie偶 specjalna przesi膮k艂a na wylot. Wieczorem j膮 艣ci膮gasz, a rankiem znowu wk艂adasz. Prowadzili z nami rozmowy polityczne: bohaterowie, zryw, na samym przodzie i ca艂y ten wojenny 偶argon. Co to takiego ber? Kiur? Milirentgen? Pytamy, dow贸dca nie mo偶e wyja艣ni膰, w akademii wojskowej go nie uczyli. Mili-, mikro- to chi艅szczyzna. - A po co wam wiedzie膰? R贸bcie, co ka偶臋. Tu jeste艣cie 偶o艂nierzami. 呕o艂nierzami, ale nie zekami. Zjecha艂a komisja. - Tu - uspokajaj膮 - wszystko w normie. T艂o w normie. Ale o cztery kilometry st膮d nie da si臋 偶y膰, b臋dzie si臋 wysiedla膰 ludzi. A tu spokojnie. Jest z nimi dozymetrysta, wyci膮ga i w艂膮cza skrzyneczk臋, kt贸ra wisia艂a mu na plecach, i d艂ugim tym czujnikiem - po naszych butach. I jak odskoczy w inn膮 stron臋 - odruchowa reakcja. I tu w艂a艣nie zaczyna si臋 najbardziej interesuj膮ce dla ciebie, szczeg贸lnie jako pisarki. Jak d艂ugo, pomy艣l, wspominali艣my ten moment? G贸ra kilka dni. Tak, nie potrafimy my艣le膰 tylko o sobie, o w艂asnym 偶yciu, zamkn膮膰 si臋 w takim systemie. Nasi politycy nie umiej膮 my艣le膰 o cenie 偶ycia, ale i sami ludzie tak偶e. Rozumiesz? Nie tak jeste艣my ukszta艂towani. Z innej gliny. Oczywi艣cie, pili艣my tam, i to zdrowo. Do nocy nie by艂o trze藕wych. Po pierwszych dw贸ch pe艂nych kto艣 zak膮sza, wspomni o 偶onie, dzieciach, o swej pracy opowie, naklnie na kierownictwo. Ale potem, po jednej - dw贸ch butelkach, rozmowy schodz膮 na losy 22 W oryginale: Czernaja byl, od: czernaja (czarna) i byl (w znaczeniu wsp贸艂czesnym: prawda, prawdziwe znaczenie; w dawnym znaczeniu: przesz艂o艣膰). 138 139 kraju i na budow臋 wszech艣wiata. Spory o Gorbaczowa i Ligaczowa . O Stalina. Jeste艣my wielkim pa艅stwem, zwyci臋偶ymy Amerykan贸w czy nie? Osiemdziesi膮ty sz贸sty rok. Czyje samoloty lepsze, a statki kosmiczne bardziej niezawodne? Wprawdzie Czarnobyl wybuch艂, ale nasz cz艂owiek pierwszy wdar艂 si臋 w kosmos! I tak do zachrypni臋cia, do rana. A to, 偶e nie mamy dozymetr贸w i nie daj膮 nam jakichkolwiek proszk贸w na wszelki wypadek, nie ma sterylnych maszyn, 偶eby odzie偶 specjaln膮 pra膰 ka偶dego dnia, a nie dwa razy w miesi膮cu - wszystko to odsuwa艂o si臋 na dalszy plan. C贸偶, tak jeste艣my ulepieni. Do diab艂a! W贸dka by艂a dro偶sza od z艂ota. Nie mo偶na by艂o dosta膰. W okolicznycl wsiach wypili wszystko: w贸dk臋, samogon, denaturat, dobrali si臋 do lakier贸w; aerozoli. Na stole - trzylitrowa ba艅ka z samogonem albo setka z wod膮 kolo艅sl 鈥濻zypr". I nieko艅cz膮ce si臋 rozmowy. Byli w艣r贸d nas nauczyciele, in偶ynierowi! I pe艂no narod贸w: Rosjanie, Bia艂orusini, Kazachowie, Ukrai艅cy. Filozoficzni rozmowy o tym, 偶e jeste艣my plemnikami materializmu, a materializm sprawi; 偶e jeste艣my przedmiotem 艣wiata, a nie podmiotem dziej贸w. Czarnobyl - wyj艣cie w bezkres. Pami臋tam, jak dyskutowali艣my o losach kultury rosyj skiej, o jej ci膮gotach do tragizmu. Bez cienia 艣mierci niczego nie spos贸b zrozu< mie膰. Tylko na kanwie kultury rosyjskiej mo偶na b臋dzie przemy艣le膰 katastrof臋, Tylko ona jest do tego przygotowana. Bali艣my si臋 bomby, grzyba atomowego, a oto jak si臋 obr贸ci艂o. Wiemy, jak p艂onie dom od zapa艂ki albo pocisku. No, ale od czego艣 takiego, co nie jest podobne do niczego?! Kr膮偶y艂y pog艂oski, 偶e to nieziemski ogie艅, nawet nie ogie艅, a 艣wiat艂o. Migotanie, blask. Nie b艂臋kit. I nie dym. Uczeni wcze艣niej zasiedli na miejscu bog贸w, a teraz s膮 tylko anio艂ami. Demonami! A ludzka natura, jak by艂a, tak i zosta艂a dla nich niewiadoma. Jestem Rosjaninem z Bria艅szczyzny. Siedzi u nas staruszek na progu, dom pochyli艂 si臋, wkr贸tce si臋 zawali, a on filozofuje, przebudowuje 艣wiat. A 偶yjemy pod samym reaktorem. Zagl膮dali do nas reporterzy. Robili zdj臋cia. Tematy wymy艣lone. Fotografuj膮 okno pozostawionego domu, k艂ad膮 przed nim skrzypce. I tytu艂uj膮: czarnobylska symfonia. A tam niczego nie trzeba by艂o wymy艣la膰. Chcia艂o si臋 zostawi膰 w pami臋ci wszystko: rozwalony przez traktor globus na szkolnym boisku, poczernia艂膮, wypran膮 bielizn臋, kt贸ra wisi kt贸ry艣 ju偶 miesi膮c na balkonie, porzucone wsp贸lne mogi艂y. Trawa na nich r贸wna z gipsowymi 偶o艂nierzami pomnikowymi, a na gipsowych automatach ptasie gniazda. Wy艂amane drzwi domu, ju偶 go 23 Jegor Ligaczow - w latach pierestrojki sekretarz KC KPZR do spraw ideologicznych, uwa偶any za przeciwnika Michaila Gorbaczowa, w odr贸偶nieniu od Aleksandra Jakowlewa, sekretarza do spraw propagandy. oszabrowali, cho膰 firanki w oknach zas艂oni臋te. Ludzie uciekli, zosta艂y ich fotografie w chatach. Jak ich dusze. Nie by艂o niczego niewa偶nego, drugorz臋dnego. Wszystko to chcia艂o si臋 zapami臋ta膰 w ca艂o艣ci i drobiazgach: por臋 dnia, kiedy to zobaczy艂em, kolor nieba, swoje odczucia. Cz艂owiek wyjecha艂 z tych miejsc na zawsze. Jeste艣my pierwszymi lud藕mi odczuwaj膮cymi to 鈥瀗a zawsze". Nie wolno opu艣ci膰 偶adnego drobiazgu. Twarze starych wie艣niak贸w, podobne do ikon. Mniej ni偶 inni pojmuj膮, co si臋 sta艂o. Nigdy nie opu艣cili swojego podw贸rka, swojej ziemi. Pojawili si臋 na 艣wiecie, kochali si臋, dobywali chleb powszedni w pocie czo艂a, podtrzymywali r贸d, doczekiwali si臋 wnuk贸w i prze偶ywszy 偶ycie, opuszczali t臋 ziemi臋, k艂ad膮c si臋 w ni膮, staj膮c si臋 ni膮. Bia艂oruska chata! To dla nas, miastowych, dom - samoch贸d przez 偶ycie. A dla nich ca艂y 艣wiat. Kosmos. Jedziesz przez opuszczone wsie i... Tak chcia艂oby si臋 spotka膰 cz艂owieka. Rozgrabiona cerkiew. Zaszli艣my: pachnia艂o woskiem. Zachcia艂o si臋 pomodli膰. Chcia艂em to wszystko zapami臋ta膰. Zacz膮艂em fotografowa膰. To moja historia. Niedawno pogrzeba艂em przyjaciela, z kt贸rym tam by艂em. Zmar艂 na raka krwi. Po s艂owia艅sku wypili艣my, zak膮sili艣my. I znowu rozmowy do p贸艂nocy. Z pocz膮tku o zmar艂ym, o minionym. A potem? A potem znowu o losie kraju i o budowie wszech艣wiata. Wyjd膮 wojska rosyjskie z Czeczenii czy nie? Zacznie si臋 druga wojna kaukaska czy ju偶 trwa? Jakie ma szans臋 na prezydenta 呕yrinowski? A jakie Jelcyn? O Koronie brytyjskiej i ksi臋偶niczce Dianie. O monarchii rosyjskiej. O Czarnobylu. Teraz ju偶 r贸偶ne domys艂y. Jeden z nich, 偶e istoty z innych planet wiedzia艂y o katastrofie i pomog艂y nam. Inny, 偶e to by艂 kosmiczny eksperyment i za jaki艣 czas zaczn膮 si臋 rodzi膰 dzieci z genialnymi umiej臋tno艣ciami. A mo偶e Bia艂orusini znikn膮, jak znikn臋li Scytowie, Chazaro-wie, Sarmaci, Sumerowie, Aztekowie? Jeste艣my metafizykami. 呕yjemy nie na ziemi, ale w marzeniach, w opowie艣ciach. Do codziennego 偶ycia trzeba nam co nieco dorzuci膰, 偶eby je poj膮膰. Nawet wraz 偶e 艣mierci膮. Wiktor Latun, fotograf Monolog o potworku, kt贸rego i tak przyjdzie kocha膰 C贸rka niedawno powiedzia艂a: - Mamo, je艣li urodz臋 potworka, i tak b臋d臋 go kocha膰. Wyobra偶asz sobie?! Jest w dziesi膮tej klasie, a ju偶 ma takie my艣li. Jej kole偶anki tak偶e o tym m贸wi膮. Znajomym urodzi艂 si臋 ch艂opczyk. Czekali na niego, pierwsze dziecko. Pi臋kna m艂oda para. A u ch艂opca usta od ucha do ucha, a uszu 140 141 nie ma. Nie chodz臋 do nich, nie odwiedzam jak wcze艣niej, nie mog臋, ale c贸rka zachodzi. Chce tam i艣膰, 偶eby przygl膮da膰 si臋 i por贸wnywa膰. Mogliby艣my st膮d wyjecha膰, ale po namy艣le z m臋偶em odst膮pili艣my od tego. Boimy si臋. Wszyscy tutaj to czarnobylcy. Nie straszymy si臋 wzajemnie, je艣li kto艣 ugo艣ci jab艂kami albo og贸rkami ze swojego sadu i ogrodu, bierzemy je i jemy, nie chowamy wstydliwie do kieszeni, teczki, 偶eby potem wyrzuci膰. Jeste艣my z t膮 sam膮 pami臋ci膮. Z tym samym losem. A w innym miejscu byliby艣my obcy. Ska偶eni. Wszyscy przywykli do s艂贸w 鈥瀋zarnobylcy", 鈥瀋zarnobylskie dzieci", 鈥瀋zar-nobylskie przesiedlenie". Ale nic o nas nie wiecie. Boicie si臋 nas. Zapewne, gdyby nas nie wypuszczali st膮d, postawili kordony milicyjne, wielu z was by si臋 uspokoi艂o. (Zastanawia si臋). Nie udowadniajcie, 偶e jest odwrotnie, nie przekonujcie. Prze偶y艂am ju偶 to. W tamtych dniach chwyci艂am c贸reczk臋 i przyby艂am do Mi艅ska, do siostry. Moja rodzona siostra nie wpu艣ci艂a nas do domu, bo mia艂a male艅kie dziecko, karmi艂a piersi膮. Wyobra偶acie sobie? I nocowali艣my na dworcu. Wariackie my艣li przychodzi艂y do g艂owy. Dok膮d mamy uciec? Mo偶e lepiej sko艅czy膰 ze sob膮, 偶eby si臋 nie m臋czy膰? To w pierwszych dniach. Wszyscy wyobra偶ali sobie jakie艣 straszne choroby. Niewyobra偶alne. A przecie偶 jestem lekarzem. Mo偶na si臋 tylko domy艣la膰, co si臋 dzia艂o z innymi. Patrz臋 na nasze dzieci: dok膮dkolwiek pojad膮, czuj膮 si臋 obce w艣r贸d swoich r贸wie艣nik贸w. Na obozie pionierskim, gdzie moja c贸rka kt贸rego艣 roku odpoczywa艂a, bali si臋 podej艣膰 do niej. - Czarnobylski je偶yk. 艢wietlik. W ciemno艣ci si臋 艣wieci - m贸wili. Wieczorem wywo艂ywali na dw贸r, aby si臋 przekona膰 - 艣wieci czy nie. Powiadaj膮 - wojna, wojenne pokolenie. C贸偶, ono jest szcz臋艣liwe! Odnie艣li zwyci臋stwo! Da艂o to ich 偶yciu wiele energii, je艣liby pos艂ugiwa膰 si臋 dzisiejszymi terminami, silniejsz膮 ch臋膰 do prze偶ywania. Niczego si臋 nie bali. Chcieli 偶y膰, uczy膰 si臋, rodzi膰 dzieci. A my? My boimy si臋 wszystkiego. Boimy si臋 o dzieci, o wnuki, kt贸rych jeszcze nie ma. Nie ma ich jeszcze, a my ju偶 w l臋ku o nie. Ludzie mniej si臋 kochaj膮, nie 艣piewaj膮, jak wcze艣niej 艣piewali na uroczysto艣ciach. To tylko obraz si臋 zmienia, kiedy zamiast p贸l, znowu podnosz膮 si臋 lasy, zaro艣la. No i charakter narodowy. Wszyscy w depresji. Poczucie przemijalno艣ci. Czarnobyl - metafora. Symbol. I nasz byt, obraz my艣lenia. A innym razem my艣l臋, 偶e lepiej, gdyby o nas nie pisali. Wtedy mniej by si臋 nas bali. Nie m贸wi si臋 w domu chorego na raka o jego strasznej chorobie. W celi odsiaduj膮cego do偶ywocie nikt nie wspomina o terminie wyj艣cia. Nadieida Afanasiewna Burakowa, mieszkanka miejskiego osiedla Chojniki Monolog o niemym 偶o艂nierzu Do 偶ony wi臋cej nie pojad臋, a wcze艣niej mnie ci膮gn臋艂o. Je艣li b臋d臋 to widzia艂a, my艣la艂a o tym, zachoruj臋 i umr臋. Pami臋tacie film Id藕 i patrz!2膭 Nie mog艂am go obejrze膰 do ko艅ca, straci艂am rozeznanie. Tam zabijali krow臋. Jej oczy na ca艂ym ekranie. Jak zabijali ludzi ju偶 nie widzia艂am. Nie!!! Tw贸rczo艣膰 to mi艂o艣膰, jestem o tym przekonana ca艂kowicie! Nie chc臋 w艂膮cza膰 telewizora, czyta膰 dzisiejszych gazet. Tam wci膮偶 zabijaj膮. W Czeczenii, Bo艣ni. Trac臋 rozs膮dek, m膮ci mi si臋 spojrzenie. Banalno艣膰 z艂a. Dzisiejsze z艂o na ekranie ma by膰 straszniejsze od wczorajszego. Inaczej ju偶 nie jest straszne. Przeszli艣my w tym diab艂a. Jad臋 wczoraj w trolejbusie. Scenka: ch艂opczyk nie ust膮pi艂 miejsca staruszkowi. Ten go u艣wiadamia: - B臋dziesz stary, to tak偶e ci nie ust膮pi膮. - Nigdy nie b臋d臋 stary - odpowiada ch艂opiec. - Dlaczego? - Wszyscy szybko umrzemy. Wok贸艂 rozmowy o 艣mierci. Dzieci my艣l膮 o 艣mierci. A nad tym rozmy艣la si臋 w ko艅c贸wce 偶ycia, a nie na pocz膮tku. Widz臋 艣wiat w scenkach. Ulica jest dla mnie teatrem, dom tak偶e. Nigdy nie pami臋tam ca艂o艣ci wydarze艅, lecz w detalach, gestach. Wszystko przesun臋艂o si臋 w pami臋ci, przemiesza艂o. Co艣 z kina, co艣 z gazet, co艣 gdzie艣 tam widzia艂am, s艂ysza艂am, podpatrzy艂am. Widz臋: brnie po porzuconej wiejskiej ulicy og艂upia艂y lis. Cichy, nie艣mia艂y, jak dzieciak. 艁asi si臋 do zdzicza艂ych kot贸w, kur. Cicho. I nagle w艣r贸d tej ciszydziwaczna ludzka rzecz: 鈥濭osza dobry. Gosza dobry". To na starej jab艂oni ko艂ysze si臋 porzucona klatka z otwartymi drzwiczkami. Papuga rozmawia ze sob膮. Dlaczego to zbieram? Nigdy nie wystawi臋 spektaklu o Czarnobylu, tak jak nie wystawi艂am 偶adnego o wojnie. Nigdy u mnie nie b臋dzie na scenie martwego cz艂owieka. Nawet martwego je偶yka ani ptaka. W lesie podesz艂am do sosny, co艣 szarego. My艣la艂am, 偶e grzyby, a to martwe wr贸ble z 艂apkami do g贸ry. Tam, w 偶onie. Nie rozumiem 艣mierci. Wstrzymuj臋 si臋 z my艣leniem o niej, 偶eby nie postrada膰 zmys艂贸w. Wojn臋 trzeba pokazywa膰 w spos贸b tak straszny, 偶eby cz艂owieka odrzuca艂o. 呕eby si臋 rozchorowa艂. To nie widowisko. Id藕 i patrz - g艂o艣ny, szokuj膮cy scenami okrucie艅stwa film w re偶. Elema Klimowa z 1985 r. o niemieckiej okupacji Bia艂orusi; zag艂ada wsi rodzinnej widziana oczyma kilkunastoletniego ch艂opca. 142 143 W tamte pierwsze dni, kiedy jeszcze nie pokazali ani jednego uj臋cia, a ju偶 sobie wyobra偶a艂am: zawalone pokrycia, zburzone 艣ciany, dym, rozbite szk艂o. Gdzie艣 wywo偶膮 przycich艂e dzieci. Warczenie aut. Doro艣li p艂acz膮, a dzieci nie. Nie zamie艣cili jeszcze 偶adnej fotografii. Zapewne, je艣li zapyta膰 ludzi, innego obrazu apokalipsy nie mamy: wybuch, po偶ar, trapy, panika. Ja to znam z dzieci艅stwa. (Milknie). Ale o tym potem, oddzielnie. Sta艂o si臋 co innego. Inny strach. Nie wida膰 go i nie s艂ycha膰, nie ma zapachu, koloru, a fizycznie i psychicznie si臋 zmieniamy. Zmienia si臋 struktura krwi, kod genetyczny, zmienia si臋 obraz, bez wzgl臋du na to, co by艣my my艣leli, czynili. Oto wstaj臋 rankiem, pij臋 herbat臋, id臋 na pr贸by do student贸w. I jest im potrzebne to moje przyj艣cie. Jak znak. Jak pytanie. Nie mog臋 tego do niczego por贸wna膰. Od dzieci艅stwa pami臋tam co艣 takiego niepodobnego do niczego. Widzia艂am raptem jeden dobry film o wojnie. Zapomnia艂am tytu艂u. Film o niemym 偶o艂nierzu. Milcza艂 przez ca艂y film. Niemka w ci膮偶y, brzemienna od rosyjskiego 偶o艂nierza. I urodzi艂o si臋 dziecko, w drodze, na furmance. Podni贸s艂 je na r臋kach i trzyma, i noworodek sika na jego automat. M臋偶czyzna 艣mieje si臋. Ten jego 艣miech. Patrzy na male艅stwo, na sw贸j automat i 艣mieje si臋. Koniec fil- mu. W filmie nie ma Rosjan i Niemc贸w. Jest okropno艣膰 - wojna. Ale teraz, po Czarnobylu, wszystko si臋 zmieni艂o. I to tak偶e. Zmieni艂 si臋 艣wiat, odt膮d nie wydaje si臋 wieczny, jaki by艂 do niedawna. Ziemia nagle sta艂a si臋 ma艂a. Stracili艣my nie艣miertelno艣膰 - oto co si臋 z nami sta艂o. I widz臋 w telewizorze, jak ubywa nam ka偶dego dnia. Strzelaj膮. Dzi艣 strzelaj膮 ludzie bez nie艣miertelno艣ci. Jeden cz艂owiek zabija drugiego. Po Czarnobylu! Mia艂am trzy lata, kiedy mnie z matk膮 wywie藕li do Niemiec, do obozu koncentracyjnego. Pami臋tam wszystko - pi臋kne. Mo偶liwe 偶e mam ju偶 tak膮 natur臋. Wysok膮 g贸r臋 pami臋tam. Ci膮gle ni to deszcz, ni 艣nieg, ogromnym czarnym p贸艂kolem stali ludzie, wszyscy mieli numery. Numery na bucikach. Na plecach. Wsz臋dzie numery, numery. Kolczasty drut. Na wie偶y stoi cz艂owiek w he艂mie, biegaj膮 psy, szczekaj膮 g艂o艣no, bardzo g艂o艣no. I 偶adnego strachu. Dw贸ch Niemc贸w jeden wielki, t艂usty, w czerni, a drugi ma艂y, w szarym mundurze. Ten, co w czerni, pokazuje gdzie艣 r臋k膮. Z ciemnego p贸艂kola wy艂ania si臋 czarny cie艅 i staje si臋 cz艂owiekiem. Niemiec w czerni zaczyna go bi膰. Pami臋tam wysokiego, pi臋knego W艂ocha. Ca艂y czas 艣piewa艂. Mia艂am etiudy o wojnie. Pr贸bowa艂am. Nic nie zaliczy艂am. Nigdy nie wystawi臋 spektaklu o wojnie. Nie sprawdzi si臋. Do czarnobylskiej 偶ony zawie藕li艣my weso艂e przedstawienie Studnio, daj wody. Bajk臋. Przyjechali艣my do miasta Chotimsk25, gdzie jest dom dziecka. Nigdzie ich nie wywie藕li. Antrakt. Nie reaguj膮, nie wstaj膮, milcz膮. Druga ods艂ona. Ko艅czy si臋 spektakl, znowu nie reaguj膮, nie wstaj膮, milcz膮. Studenci moi w p艂acz, zebrali si臋 za kulisami: co si臋 dzieje? Potem zrozumieli艣my: uwierzyli we wszystko, co si臋 dzia艂o na scenie, gdzie przez ca艂y spektakl czekaj膮 na cud. Zwyczajne dzieci zrozumia艂yby, 偶e to teatr. A tamte czeka艂y na cud. U nas, Bia艂orusin贸w, nigdy nie by艂o niczego wiecznego. Nie mieli艣my nawet odwiecznej ziemi, ca艂y czas kto艣 j膮 zabiera艂, zamiata艂 艣lady po nas. I nie mogli艣my 偶y膰 czym艣 odwiecznym, jak w Starym Testamencie napisano: ten urodzi艂 tego, ten tego. Nie wiemy, co z t膮 odwieczno艣ci膮 robi膰, nie potrafimy z ni膮 偶y膰. Nie potrafimy jej przemy艣le膰. I, koniec ko艅c贸w, darowano j膮 nam. Nasz膮 odwieczno艣ci膮 jest Czamobyl. Oto objawi艂 si臋 nam. A co my? 艢miejemy si臋. Ludzie wsp贸艂czuj膮 cz艂owiekowi, kt贸remu spali艂 si臋 dom, saraj, wszystko pogorza艂o. A on w odpowiedzi: - Ale ile myszy znikn臋艂o! - i czapk膮 o pod艂og臋. W tym jest ca艂y Bia艂orusin! A nasi bogowie si臋 nie 艣miej膮. S膮 m臋czennikami. To staro偶ytni Grecy mieli 艣miej膮cych si臋 bog贸w. A c贸偶 z fantazj膮, snami, kawa艂ami - to tak偶e teksty. O tym, kim jeste艣my. Ale nie potrafimy ich czyta膰. Wsz臋dzie s艂ysz臋 jedn膮 melodi臋, jak si臋 ci膮gnie. Ni to melodia, ni pie艣艅, ni m贸wienie. To zaprogramowanie naszego narodu do kochania biedy. Nieprzemijaj膮ce oczekiwanie biedy. A szcz臋艣cie? Szcz臋艣cie - rzecz膮 tymczasow膮, przemijaj膮c膮. Powiadaj膮 ludzie: 鈥濲edna bieda to nie bieda", 鈥濷d biedy kijem si臋 nie obronisz", 鈥濭dziekolwiek si臋 ruszysz, zawsze bieda", 鈥濶ie do kol臋dy, kiedy chata pe艂na biedy". Opr贸cz utraty nie ma u nas nic innego. Ani innej historii, ani innej kultury. A moi studenci kochaj膮 si臋, rodz膮 dzieci. S艂abe i ciche. Po wojnie wr贸ci艂am z obozu koncentracyjnego. Prze偶y艂am. Wtedy trzeba by艂o tylko prze偶y膰. Mog艂am zamiast wody je艣膰 艣nieg, latem nie wy艂azi膰 z rzeki, nurkowa膰 po sto razy. Ich dzieci nie mog膮 je艣膰 艣niegu. Nawet najczystszego, bia艂ego 艣niegu. Lilja Michaj艂owna Kuzmienkowa, wyk艂adowca Mohylewskiej Szko艂y Kultury, re偶yser 25 Chotimsk - miasto rejonowe w obwodzie mohylewskim. 144 145 Monolog o wiecznym i przekl臋tym: c贸偶 robi膰 i kto zawini艂? Jestem cz艂owiekiem swojego czasu. Modnie i bezpiecznie nas teraz obwinia膰. Wszyscy komuni艣ci to teraz przest臋pcy. Teraz odpowiadamy za wszystko, nawet za prawa fizyki. Wtedy by艂em pierwszym sekretarzem partii rajkomu. Pisz膮 w gazetach, 偶e podobno winni s膮 komuni艣ci, bo budowali z艂e, przestarza艂e elektrownie atomowe, oszcz臋dzali, nawet nie liczyli czarnobylskich 偶ywot贸w. Cz艂owiek by艂 dla nich piaskiem, nawozem historii. Bierzcie ich! Bierzcie! Przekl臋te pytania: c贸偶 robi膰 i kto zawini艂? Odwieczne i niezmienne. Wszystko w cierpieniu, w 偶膮dzy zemsty, krwi. Bierz ich! Bierz! Inni milcz膮, ale ja powiem. Napiszcie. Nie wy konkretnie, ale w gazetach pisz膮, 偶e komuni艣ci oszukiwali lud, ukrywali przed nim prawd臋. Powinni艣my byli... Telegramy z KC, z komitetu obwodowego, mieli艣my wykona膰 zadanie, aby nie dopu艣ci膰 do paniki. Panika to naprawd臋 straszna rzecz. Tylko w czasie wojny tak 艣ledzili wie艣ci z frontu jak wtedy doniesienia z Czarnobyla. Strach. Pog艂oski. Ludzie zgin臋li nie od radiacji, ale wypadk贸w. Powinni艣my byli... Trzeba przypomina膰, 偶e wtedy wszystko ukrywali, nikt nie rozumia艂 nast臋pstw nadchodz膮cego. Kierowali si臋 wy偶szymi racjami. Ale je艣li odrzuci膰 emocje, trzeba odrzuci膰 polityk臋. Przyzna膰, 偶e nikt nie wierzy艂 w to, co si臋 sta艂o. Nawet uczeni nie mogli uwierzy膰! 呕adnego na to przyk艂adu. Nie tylko u nas, na ca艂ym 艣wiecie. Uczeni tam, w elektrowni, rozpoznawali sytuacj臋. I tam podejmowali decyzje. Niedawno ogl膮da艂em program 鈥濩hwila prawdy" z Aleksandrem Ja-kowlewem26, cz艂onkiem politbiura, g艂贸wnym ideologiem partii za Gorbaczowa. Co m贸wi艂? Oni tam, na g贸rze, tak偶e nie mieli pe艂nego obrazu. Na posiedzeniu politbiura kto艣 z genera艂贸w wyja艣nia艂: - Radiacja? Na poligonie, po wybuchu atomowym. Wieczorem wypili艣my po butelce czerwonego wina. Nic wi臋cej. M贸wi艂 o Czarnobylu jak o zwyczajnej awarii. I powiedz wtedy, 偶e ludzi nie wolno wywo艂ywa膰 na ulice. (鈥濩o ty, chcesz przerwa膰 Pierwszego Maja?"). Sprawa polityczna. Legitymacja partyjna na st贸艂. (Nieco uspokaja si臋). To nie 偶art, to prawda. Tak by艂o. Opowiadaj膮, 偶e przewodnicz膮cy Komisji Rz膮dowej Szczerbyna , przybywszy do elektrowni Aleksandr Jakowlew 鈥 sekretarz KC do spraw propagandy w czasach pierestrojki, uwa偶any za jej zwolennika, opowiadaj膮cy si臋 m.in. za ujawnieniem przyczyn i skutk贸w czar-nobylskiej katastrofy. Borys J. Szczerbyna 鈥 wicepremier rz膮du ZSRR w czasie awarii, przewodnicz膮cy komisji rz膮dowej powo艂anej dla wyja艣nienia przyczyn i oceny skutk贸w awarii. w pierwszych dniach po wybuchu, chcia艂, 偶eby go natychmiast zaprowadzono do miejsca wypadku. Wyja艣niaj膮 mu, 偶e tam zwa艂y grafitu, szalone pola radiacji, wysoka temperatura. - Musz臋 wszystko zobaczy膰 na w艂asne oczy! - krzycza艂 na podw艂adnych. - Mam wieczorem referowa膰 na politbiurze. Wojenny stereotyp zachowania. Innego nie znali. Nie rozumieli, co to fizyka. Reakcja wi膮zana. I 偶e 偶adne rozkazy ani postanowienia rz膮dowe nie zmieni膮 tego. No wi臋c powiedz co艣 im wtedy! Spr贸buj odwo艂a膰 demonstracj臋 pierwszomajow膮! (Znowu si臋 zapala). W gazetach pisz膮, jakoby nar贸d by艂 na ulicach, a my siedzieli艣my w bunkrach podziemnych! Sta艂em na trybunie dwie godziny pod tamtym s艂o艅cem. Bez nakrycia g艂owy, bez p艂aszcza. I 9 maja te偶. W Dzie艅 Zwyci臋stwa szed艂em z weteranami. Grano na harmoszce, ta艅czyli艣my, pili艣my. Wszyscy艣my byli cz膮stk膮 tamtego systemu. Wierzyli艣my! Wierzyli艣my w wy偶sze idea艂y! W zwyci臋stwo! Zwyci臋偶ymy i Czarnobyl! Zach艂ystywali艣my si臋 heroicznym bojem o poskromienie reaktora, kt贸ry wyrwa艂 si臋 spod ludzkiej w艂adzy. Cz艂owiek bez idea艂贸w? To takie straszne. Co si臋 dzi艣 porobi艂o? Rozpad, bezw艂ad. Idea艂y s膮 potrzebne. Tylko wtedy b臋dzie silne pa艅stwo. Wy偶sze idea艂y! Mieli艣my je. W gazetach, w radiu i w telewizji krzyczeli: prawdy, prawdy!!! Na mityngach nawo艂ywali: prawdy! Jakiej? 呕e jest 藕le, bardzo 藕le?! 呕e szybko wszyscy umrzemy! Komu potrzebna taka prawda? Kiedy do Konwentu dorwa艂y si臋 t艂umy i 偶膮da艂y ka藕ni Robespierre'a, czy偶by mia艂y racj臋? Podda膰 si臋 woli t艂umu, sta膰 si臋 t艂umem. Obejrzyjcie si臋 wok贸艂. Popatrzcie, co nast臋puje teraz? (Milczy). Je艣li jestem przest臋pc膮, to kim jest moja wnuczka, dzieci膮tko moje? Tak偶e jest chora. C贸rka urodzi艂a j膮 tej wiosny, przywioz艂a j膮 nam do S艂awgarodu w pieluszkach, w w贸zku. Przyjecha艂y po kilku tygodniach od wybuchu w elektrowni. Kr膮偶膮 艣mig艂owce, na drogach wojskowe samochody. 呕ona prosi艂a: - Trzeba ich wys艂a膰 do krewnych, wywie藕膰 st膮d. By艂em pierwszym sekretarzem partii rajkomu. Zabroni艂em kategorycznie: - C贸偶 ludzie pomy艣l膮, je艣li sw膮 c贸rk臋 z dzieckiem wywioz臋? Wszak ich dzieci zostan膮 tutaj. Tych, co zwiewali, ratowali swoj膮 sk贸r臋, wzywa艂em do rajkomu, do gabinetu. - Jeste艣 komunist膮 czy nie? - pyta艂em. I ludzie kontrolowali si臋. Je艣li jestem przest臋pc膮, to dlaczego zabija艂em w艂asne dziecko? (Dalej chaotycznie). Chcieli艣cie, bym opowiada艂 o tamtych dniach. Na Ukrainie trwoga, a u nas na Bia艂orusi spokojnie. Szczyt wiosennych siew贸w. Nie chowa艂em si臋, nie przesiadywa艂em w gabinetach, kr臋ci艂em si臋 po polach, 艂膮kach. Orali, siali. Za- 146 147 pomnieli艣cie, 偶e a偶 do Czarnobyla nazywali atom pomocnikiem pokoju, pyszni-' li si臋: 偶yjemy w erze atomowej. Nie pami臋tam atomowego strachu. No, c贸偶 toj takiego - pierwszy sekretarz partii w rajonie? Zwyczajny cz艂owiek, ze] zwyk艂ym dyplomem uko艅czenia studi贸w, najcz臋艣ciej in偶ynier albo agronom.| Niekt贸rzy uko艅czyli jeszcze wy偶sz膮 szko艂臋 partyjn膮. Wiedzia艂em o radiacji to, co zdo艂ali nam opowiedzie膰 na kursach obrony cywilnej. Nie s艂ysza艂em tam ai i s艂owa o cezie w mleku, o stroncie. Wozili艣my mleko z cezem do mleczar艅. OtS-dawali艣my mi臋so. Kosili艣my traw臋 z czterdziestoma kiurami ska偶enia. Wy pe艂niali艣my plany. Wydusza艂em je. Nikt ich z nas nie zdj膮艂. Jeden rys o tym, jacy wtedy byli艣my. W tamte pierwsze dni ludzie do艣wiac1 czali nie tylko strachu, ale i entuzjazmu. Jestem cz艂owiekiem, u kt贸rego nie w> st臋puje instynkt samozachowawczy. (Zamy艣li艂 si臋). Silnie rozwini臋te poczucie d艂ugu. Mia艂em na stole dziesi膮tki poda艅 z pro艣b膮: 鈥濸rosz臋 mnie wys艂a膰 do Czarnobyla". Ochotnicy. Cokolwiek by艣cie tam nawypisywali, ale to by艂 ten sowiecki charakter. I by艂 sowiecki cz艂owiek. Przyje偶d偶ali do nas uczeni, k艂贸cili si臋 g艂o艣no, do zachrypni臋cia. Podchodz臋 do jednego. - Nasze dzieci bawi膮 si臋 w radioaktywnym piasku? - pytam. A ten mi w odpowiedzi: - Panikarze! Dyletanci! C贸偶 wiecie o radiacji? Jestem fizykiem j膮drowym. Ot, nast膮pi艂 wybuch atomowy. Przez dwadzie艣cia minut 艂azikiem jecha艂em do epicentrum. Po go艂ej ziemi. Czemu wzniecacie panik臋? Wierzy艂em im. Wzywa艂em do swego gabinetu ludzi. - Bracia! Uciekn臋, to i wy uciekniecie. C贸偶 ludzie o nas pomy艣l膮? Powiedz膮, 偶e komuni艣ci zdezerterowali? Je艣li nie przekonywa艂em s艂owami, uczuciami, dzia艂a艂em inaczej. - Jeste艣 patriot膮 czy nie? Je艣li nie - legitymacja partyjna na st贸艂. Rzucaj! Niekt贸rzy rzucali. Co艣 zacz膮艂em podejrzewa膰. Zawarli艣my umow臋 z Instytutem Fizyki J膮drowej w sprawie obserwacji naszych ziem. Bior膮 traw臋, bior膮 p艂aty czamoziemu i wioz膮 do siebie, do Mi艅ska. Tam przeprowadzaj膮 analizy. I potem dzwoni膮 do mnie. - Zorganizujcie, prosz臋, transport, 偶eby wzi膮膰 z powrotem swoj膮 gleb臋 - m贸wi膮. - 呕artujecie? Do Mi艅ska czterysta kilometr贸w - omal nie wypu艣ci艂em s艂uchawki z r膮k. - Wie藕膰 ziemi臋 z powrotem? - To nie 偶arty - odpowiadaj膮. - Takie pr贸bki wed艂ug instrukcji podlegaj膮 zasypaniu w mogilniku, w podziemnym bunkrze z 偶e艂azobetonu. Zwo偶膮 nam je z ca艂ej Bia艂orusi. W ci膮gu miesi膮ca ca艂膮 pojemno艣膰 zape艂nili艣my do cna. 148 S艂yszeli艣cie? A my na tej ziemi orzemy, siejemy. Nasze dzieci bawi膮 si臋 na niej. Domagaj膮 si臋 plan贸w na mleko i mi臋so. Z ziarna p臋dzili spirytus. Jab艂ka, gruszki, wi艣nie sz艂y na soki. Ewakuacja. Gdyby ktokolwiek spojrza艂 z lotu ptaka, pomy艣la艂by, 偶e zacz臋艂a si臋 trzecia wojna 艣wiatowa. Jedn膮 wie艣 wywo偶膮, a drug膮 uprzedzaj膮: ewakuacja za tydzie艅! I przez ca艂y ten tydzie艅 uk艂adaj膮 s艂om臋 w sterty, kosz膮 traw臋, grzebi膮 w ogrodach, r膮bi膮 drwa. 呕ycie jak 偶ycie. Ludzie nie rozumiej膮, co si臋 dzieje. A po tygodniu wywo偶膮 ich samochodami wojskowymi. Obwieszczenia, delegacje, sztorcowanie, noce bezsenne. Tyle tego by艂o. Ko艂o gorkomu w Mi艅sku stoi cz艂owiek z plakatem: 鈥濪ajcie narodowi jodu". Gor膮co, a on w p艂aszczu. (Wraca do pocz膮tku rozmowy). Wtedy... Elektrownie atomowe to przysz艂o艣膰. Nieraz wyst臋powa艂em, propagowa艂em. By艂em w jednej: cicho, uroczy艣cie, czysto. W k膮cie czerwone znaki i proporce 鈥瀂wyci臋zca socjalistycznego wsp贸艂zawodnictwa". Nasza przysz艂o艣膰... Jestem cz艂owiekiem swojego czasu. Nie jestem przest臋pc膮... s., 鈥( i W艂adimir Matwiejewicz Iwan贸w, * S' by艂y pierwszy sekretarz rajpolkomu partii w S艂awgarodzie Monolog obro艅cy w艂adzy sowieckiej C贸偶 tam zapisujesz? Kto ci pozwoli艂? Fotografujesz? Zabierz to swoje cacko. Schowaj. Ja to zdemaskuj臋. O 偶e偶 ty, przyjecha艂a... 呕yjemy. 呕niwa. M膮cisz ludziom w g艂owie. Buntujesz. Wypytujesz nie o to, co trzeba. Dzi艣 nie ma porz膮dku! Nie ma! O 偶e偶 ty, przyjecha艂a... Z magnetofonem. Tak, broni臋. Broni臋 w艂adzy sowieckiej. Naszej w艂adzy. Ludowej! Pod w艂adz膮 sowieck膮 byli艣my silni, wszyscy si臋 nas bali. Ca艂y 艣wiat patrzy艂 na nas! Jednych trz臋s艂o ze strachu, drudzy biedowali. K...! A teraz co? Dzi艣? Za demokracji. 鈥濻nikersy" i zle偶a艂膮 margaryn臋 przywo偶膮, znoszone d偶insy, jak tubylcom, co niedawno zeszli z drzewa. Z palmy. To uw艂acza pa艅stwu! O 偶e偶 ty, przyjecha艂a... A takie by艂o pa艅stwo! K...! Dop贸ki nie nasta艂 Gorbaczow i jego carstwo. Czort ze znamieniem na 艂ysinie! Gorbi, Gorbi! A Gorbi dzia艂a艂 wed艂ug ich plan贸w, plan贸w CIA... C贸偶 mi tu udowadniasz? O 偶e偶 ty... To oni 28 G贸rkom (skr贸t od: Gorodskij komitet) - Komitet Miejski partii. 149 zrobili wybuch w Czamobylu. CIA i demokraci. Czyta艂em w gazetach. Gdyby nie wybuch艂 Czarnobyl, pa艅stwo by nie run臋艂o. Wielkie pa艅stwo! K...! O 偶e偶 ty... Bochen chleba kosztowa艂 za komunist贸w dwadzie艣cia kopiejek, a teraz dwa tysi膮ce. Za trzy ruble kupowa艂em butelk臋, a jeszcze zosta艂o na zak膮sk臋. A za demokrat贸w? Wszystko rozprzedali! Zastawili! Nasze wnuki si臋 nie rozlicz膮. Nie jestem pijany, jestem za komunistami! Byli dla nas, dla prostych ludzi. Bajek mi nie trzeba! Demokracja... Wolny cz艂owiek... K...! Gdy umrze ten wolny cz艂owiek, nie ma go za co pochowa膰. Zmar艂a babcia. Samotna, bezdzietna. Dwa dni biedaczka le偶a艂a w cha艂upie. W starej kufajce. Pod obrazami. Trumny nie mogli kupi膰. A kiedy艣 by艂a stachan贸wk膮, brygadzistk膮. Dwa dni nie wychodzili艣my na pole. Demonstrowali艣my. K...! Dop贸ki przewodnicz膮cy ko艂chozu nie wyst膮pi艂. Przed narodem. I nie obieca艂, 偶e teraz kiedy umrze cz艂owiek, ko艂choz wydzieli bezp艂atnie: trumn臋 drewnian膮, cielaka albo prosiaka i dwie skrzynki w贸dki na styp臋. Za demokrat贸w... Dwie skrzynki w贸dki. Bezp艂atnie! Butelka na jednego ch艂opa - na przepicie, p贸艂 litra - na leczenie. Nas. Z radiacji- Czemu偶 tego nie zapisujesz? A zapisujesz tylko to, co wam wygodne. M膮cisz ludziom w g艂owach. Buntujesz. Potrzebny polityczny kapita艂? Nabija膰 kieszenie dolarami? Tu 偶yjemy. Cierpimy. A winnych nie ma! Nazwij ich po imieniu. A ja za komunistami! Wr贸c膮 tu i znajd膮 winnych. K...! O 偶e偶 ty, przyjecha艂a... Zapisuje... (Nazwiska nie poda艂) Monolog o tym, jak dwaj anio艂owie spotkali ma艂膮 Ole艅k臋 Mam materia艂y. Siedem lat zbiera艂am - wycinki z gazet, zapiski, liczby. Wszystko oddam. Nigdy ju偶 nie odejd臋 od tego tematu, ale sama napisa膰 nie umiem. Mog臋 dobija膰 si臋: organizowa膰 demonstracje, pikiety, zdobywa膰 lekarstwa, odwiedza膰 chore dzieci - ale nie mog臋 pisa膰. We藕cie. Mam tyle odczu膰, 偶e nie daj臋 sobie z nimi rady, parali偶uj膮 mnie. Czarnobyl ma ju偶 swoich Stalke-r贸w29. I swoich pisarzy. Nie chc臋 wej艣膰 do kr臋gu tych, kt贸rzy eksploatuj膮 ten temat. Je艣li pisa膰, to uczciwie! (Zamy艣la si臋). 29 Stalker - tytu艂owy bohater filmu Andrieja Tarkowskiego z 1979 r. (wg adaptacji powie艣ci Arkadija i Borysa Strugackich); film o wyprawie do strefy zakazanej przedstawiaj膮cy wizj臋 艣wiata zdegradowanego, z filozoficzn膮 refleksj膮 o potrzebie wiary i nadziei. 150 Tamten ciep艂y deszcz kwietniowy. Dobrze go pami臋tam. Deszczyki pada艂y jak rt臋膰. Powiadaj膮, 偶e radiacja jest bezbarwna, ale ka艂u偶e stawa艂y si臋 zielone albo jaskrawo偶贸艂te. S膮siadka szeptem oznajmi艂a, 偶e w Radiu 鈥濻woboda" og艂osili o awarii w czarnobylskiej elektrowni atomowej. Nie przywi膮zywa艂am do tego 偶adnej wagi. Absolutnie ufa艂am, 偶e gdyby to by艂o co艣 powa偶nego, powiadomiliby nas. Dzia艂a przecie偶 technika specjalna, specjalna sygnalizacja na wypadek wybuchu. Uprzedziliby nas. Byli艣my tego pewni! Wszyscy przechodzili艣my kursy obrony cywilnej. Prowadzi艂am tam nawet zaj臋cia. Wieczorem tego偶 dnia s膮siadka przynios艂a jakie艣 proszki. Da艂 je jej krewny, wyja艣ni艂, jak za偶ywa膰 (pracowa艂 w Instytucie Fizyki J膮drowej), ale kaza艂 jej zar臋czy膰 s艂owem, 偶e b臋dzie milcze膰 jak ryba. Jak kamie艅! Szczeg贸lnie ba艂 si臋 rozm贸w i pyta艅 przez telefon. W tym czasie mieszka艂 u mnie ma艂y wnuczek. A ja? A ja jednak nie uwierzy艂am. Nikt z nas nie za偶y艂 tych proszk贸w. Ufali艣my w艂adzy. Nie tylko starsi, m艂odzi te偶. Wspominam pierwsze wra偶enia, pierwsze pog艂oski. Przechodz臋 z jednego czasu w drugi, z jednego stanu w drugi. Stamt膮d - tutaj. Jako cz艂owiek pisz膮cy rozmy艣la艂am nad tymi przej艣ciami, nurtowa艂y mnie. Jest we mnie dw贸ch ludzi - przedczarnobylski i czarnobylski. Ale to 鈥瀙rzed" trudno wyodr臋bni膰 z pe艂n膮 dok艂adno艣ci膮. Spojrzenie zmienia si臋 przecie偶. Je藕dzi艂am do 偶ony od pierwszych dni. Pami臋tam, zatrzymali艣my si臋 w jakiej艣 wsi i co mnie porazi艂o? Cisza! Idziesz ulic膮 - cisza. Chaty wymar艂e, ludzi nie ma, wszystko wok贸艂 zamilk艂o, ni g艂osu ptaka. Przyjechali艣my do wsi Czudziany - sto czterdzie艣ci dziewi臋膰 kiur贸w. We wsi Malinowka - pi臋膰dziesi膮t, dziewi臋膰 kiur贸w. Ludno艣ci zagra偶a艂y dawki dziesi膮tki tysi臋cy razy wi臋ksze od tych, jakich doznaj膮 偶o艂nierze strzeg膮cy rejon贸w przechowywania bomb j膮drowych na poligonach. Dziesi膮tki tysi臋cy razy wi臋cej! Dozymetr trzeszczy, wskaz贸wki przekraczaj膮 czerwon膮 kresk臋. A w ko艂chozowych kantorach wisz膮 obwieszczenia podpisane przez rejonowych radiolog贸w, 偶e cebul臋, sa艂at臋, pomidory, og贸rki - wszystko to mo偶na je艣膰. Wszystko, co ro艣nie, jedz膮. C贸偶 oni na to teraz, ci rejonowi radiologowie? Sekretarze rajkom贸w partii? Czym si臋 usprawiedliwiaj膮? We wszystkich wsiach spotykali艣my wielu ludzi pijanych. Chodzili na rauszu, nawet kobiety, szczeg贸lnie dojarki, ciel臋tniczki30. 30 JU Ciel臋tniczki (w oryginale: tieljatnicy) - pracownice zatrudnione w ciel臋tniku, wydzielonej cz臋艣ci obory, w kt贸rej hoduje si臋 byd艂o rogate. 151 W tej偶e wsi Malinowka (rejon czirikowski ) zaszli艣my do przedszkola. Dzieci biegaj膮 na dworze. Bawi膮 si臋 w piasku. Dyrektorka wyja艣nia, 偶e piasek zmieniaj膮 co miesi膮c. Sk膮d艣 tam przywo偶膮. Mo偶na sobie wyobrazi膰, sk膮d mogli go przywie藕膰... Dzieci osowia艂e. 呕artujemy, ale nie 艣miej膮 si臋. Hospitowana rozp艂aka艂a si臋. - Nie starajcie si臋, nasze dzieci si臋 nie u艣miechaj膮. A przez sen p艂acz膮. Spotkali艣my na drodze kobiet臋 z noworodkiem. - Kto doradzi艂 teraz rodzi膰? Pi臋膰dziesi膮t dziewi臋膰 kiur贸w... - m贸wi臋. - Lekarz radiolog przyje偶d偶a艂a. Radzi艂a tylko nie suszy膰 pieluch na powietrzu. Ludzi przekonywali, aby nie wyje偶d偶ali. Niech zostan膮. Plany trzeba wype艂ni膰. Nawet gdy wie艣 wysiedlili, nadal przywozili ludzi do prac polowych, zbierania ziemniak贸w. Co oni na to teraz? Ci sekretarze rajkom贸w i obkom贸w? Czym si臋 usprawiedliwiaj膮? Zachowa艂am wiele instrukcji. 艢ci艣le tajnych. Wszystkie przekazuj臋. Napisz uczciw膮 ksi膮偶k臋. Instrukcj臋 do obr贸bki ska偶onych kurzych tuszek. W hali przy ich oprawianiu nale偶a艂o by膰 odzianym jak na zagro偶onym terytorium przy kontakcie z pierwiastkami radioaktywnymi: w gumowych r臋kawiczkach i gumowych cha艂atach, butach i wszystkim innym te偶 z gumy. Je艣li tam mniej kiur贸w, trzeba wyparzy膰 w solonej wodzie, wyla膰 wod臋 do kanalizacji, a mi臋so przemieli膰 na pasztety, kie艂basy. Je艣li kiur贸w by艂o wi臋cej - w m膮czk臋 kostn膮, na pasz臋 dla zwierz膮t. Tak wype艂niano plany mi臋sne. Ze ska偶onych rejon贸w ciel臋ta sprzedawali w inne miejsca po zani偶onej cenie. Kierowcy, co je wozili, opowiadali, 偶e by艂y dziwaczne - sier艣膰 do samej ziemi, a tak wyg艂odnia艂e, 偶e zjada艂y wszystko - i szmaty, i papier. Karmi膰 je by艂o 艂atwo. Sprzedawali do ko艂choz贸w, ale je艣li kto chcia艂, m贸g艂 je sobie wzi膮膰. Do swego gospodarstwa. Kryminalne sprawy! Kryminalne!!! Spotkali艣my na drodze auto. Ci臋偶arowy samoch贸d jecha艂 powoli, jak na pogrzebie z nieboszczykiem. Stan臋li. Za kierownic膮 m艂ody ch艂opiec. - Jest ci niedobrze, 偶e tak powoli jedziesz? - pytam. - Nie, wioz臋 radioaktywn膮 ziemi臋. A upa艂 i py艂! - Zwariowa艂e艣! - krzycz臋. - Przed tob膮 o偶enek, p艂odzenie dzieci. 31 Czirikow - miasto rejonowe w obwodzie mohylewskim, jeden z sze艣ciu rejon贸w na Mohylewszczy藕nie dotkni臋tych radiacj膮. - A gdzie indziej zarobi臋 pi臋膰dziesi膮t rubli za jeden przejazd? Za pi臋膰dziesi膮t rubli mo偶na by艂o wtedy dosta膰 dobry garnitur. I o pensjach m贸wili cz臋艣ciej ni偶 o radiacji. O zarobkach i jakich艣 mizernych premiach. Mizernych w por贸wnaniu z cen膮 偶ycia. Tragiczne i 艣mieszne zarazem. Siedz膮 babcie na 艂awkach przy domu. Dzieci biegaj膮. Zmierzyli艣my - siedemdziesi膮t kiur贸w. - Sk膮d te dzieci? - pytam. - Z Mi艅ska przyjecha艂y na lato. - Przecie偶 u was wielka radiacja! - Co ty tam wiesz o tej radiacji? My艣my j膮 widzia艂y. - Przecie偶 nie mo偶na jej zobaczy膰. - To patrz! Dom nie sko艅czony, ludzie porzucili i wyjechali. Posz艂y艣my tam wieczorem i zagl膮damy w okno. A ona siedzi sobie pod belk膮, ta ca艂a radiacja. Z艂a taka i oczy si臋 b艂yszcz膮. Czarna, bardzo czarna. - To niemo偶liwe! - Przysi臋gniemy ci. Znakiem krzy偶a za艣wiadczymy! I 偶egnaj膮 si臋. Weso艂o tak. 艢miej膮 si臋 z siebie czy z nas? Po wyjazdach zbieramy si臋 w redakcji. - No i jak si臋 sprawy maj膮? - pytamy jeden drugiego. - Wszystko normalnie! - Normalnie? Sp贸jrz na siebie w lustrze. Przyjecha艂e艣 siwy. Pojawi艂y si臋 czarnobylskie kawa艂y. Najkr贸tszy: - Dobry to by艂 nar贸d ci Bia艂orusini. Opowiadano wam, 偶e fotografowanie w pobli偶u reaktora by艂o surowo wzbronione. Tylko ze specjalnym zezwoleniem. Zabierali aparaty fotograficzne. Przed odjazdem 偶o艂nierzy, kt贸rzy tam s艂u偶yli, obszukiwali, jak w Afganie, 偶eby nie daj Bo偶e 偶adnego zdj臋cia. 呕adnego dowodu. Kamerzystom zabierali klisze na KGB. Zwracali prze艣wietlone. Wiele dokument贸w zniszczyli, 艣wiadectw. Przepad艂y dla nauki i dla historii. Odnale藕膰 by tych, kt贸rzy nakazywali to robi膰! C贸偶 by oni dzi艣 na to? Czym by si臋 usprawiedliwiali? Nigdy ich nie usprawiedliwi臋. Nigdy! Cho膰by za t臋 jedn膮 dziewczynk臋, co ta艅czy艂a w szpitalu p贸艂eczk臋. Mia艂a dziewi臋膰 lat. Tak pi臋knie ta艅czy艂a. Po dw贸ch miesi膮cach zadzwoni艂a jej mama. - Ole艅ka umiera! - krzykn臋艂a. I nie starczy艂o mi si艂 p贸j艣膰 tego dnia do szpitala. A potem by艂o ju偶 za p贸藕no. Ole艅ka mia艂a m艂odsz膮 siostrzyczk臋. Obudzi艂a si臋 rankiem i m贸wi: - Mamusiu, widzia艂am we 艣nie, jak przylecia艂y dwa anio艂y i wzi臋艂y nasz膮 152 153 Ole艅k臋. Powiedzia艂y, 偶e b臋dzie jej tam dobrze. Nic jej nie b臋dzie bola艂o. Mamusiu, nasz膮 Ole艅k臋 zabrali dwaj anio艂owie... Nikogo nie mog臋 usprawiedliwi膰. Irina Kisielewa, dziennikarka Monolog o nieograniczonej w艂adzy jednego cz艂owieka nad drugim cz艂owiekiem Nie jestem humanist膮, jestem fizykiem. Dlatego fakty, tylko fakty. Przyjdzie kiedy艣 odpowiedzie膰 za Czarnobyl. Nadejdzie taki czas, 偶e przyjdzie odpowiedzie膰 jak za rok trzydziesty si贸dmy. Cho膰by po pi臋膰dziesi臋ciu latach! Niechby najstarsi. A nawet martwi. S膮 przest臋pcami. (Chwil臋 milczy). Trzeba zestawia膰 fakty. Fakty! Tych potrzeba najbardziej. Tego dnia, dwudziestego sz贸stego kwietnia, by艂em w Moskwie. S艂u偶bowo. Tam dowiedzia艂em si臋 o awarii. Dzwoni臋 do Mi艅ska do pierwszego sekretarza KC Bia艂orusi, Slju艅kowa. Dzwoni臋 raz, drugi, trzeci, ale mnie nie 艂膮cz膮. Znajduj臋 jego sekretarza (ten dobrze mnie zna). - Dzwoni臋 z Moskwy. Po艂膮czcie z Slju艅kowem, mam piln膮 informacj臋. Nadzwyczajn膮! Dzwoni臋 kana艂em rz膮dowym, ale tu ju偶 wszystko zataili. Jak tylko zaczynam m贸wi膰 o awarii, rozmowa si臋 urywa. Oczywi艣cie, pods艂uchuj膮! Wiadomo kto. Specjalne organy. Pa艅stwo w pa艅stwie. Do kogo dzwoni臋? Do pierwszego sekretarza KC. Kto dzwoni? Dyrektor Instytutu Energetyki Atomowej Akademii Nauk Bia艂orusi, profesor, cz艂onek plenum. Ukryli go przede mn膮. Dwie godziny zaj臋艂o mi, 偶eby jednak s艂uchawk臋 podni贸s艂 sam Slju艅kow. Referuj臋: - Awaria jest powa偶na. Wedle mojego rozeznania (a ju偶 z tym i tamtym w Moskwie pogwarzy艂em, dowiedzia艂em si臋) radioaktywny s艂up nadci膮ga ku nam, na Bia艂oru艣. Nale偶y niezw艂ocznie zacz膮膰 jodow膮 profilaktyk臋 w艣r贸d ludno艣ci i wysiedli膰 wszystkich, co 偶yj膮 w pobli偶u elektrowni. Do stu kilometr贸w nale偶y zabra膰 ludzi i zwierz臋ta. - Ju偶 mi referowali - m贸wi Slju艅kow - by艂 tam po偶ar, ale ju偶 go ugasili. - To k艂amstwo! - nie wytrzymuj臋. - Oczywiste k艂amstwo! Ka偶dy fizyk wam powie, 偶e grafitu spala si臋 oko艂o pi臋ciu ton na godzin臋. Wyobra藕cie sobie, ile on b臋dzie si臋 pali艂! Pierwszym poci膮giem wyje偶d偶am do Mi艅ska. Bezsenna noc. Rankiem w domu. Mierz臋 synowi tarczyc臋 - sto osiemdziesi膮t mikrorentgen贸w na godzin臋! Tarczyca by艂a wtedy idealnym dozymetrem. Potrzebny by艂 jod (kalija). To zwyczajny jod, na p贸艂 szklanki kisielu dwie - trzy krople dzieciom, a dla doros艂ego - trzy - cztery krople. Reaktor p艂on膮艂 dziesi臋膰 dni i dziesi臋膰 dni trzeba by艂o t臋 czynno艣膰 powtarza膰. Ale nikt nas nie s艂ucha艂! Uczonych, medyk贸w, nauk臋, medycyn臋 wci膮gn臋li w polityk臋. Ma艂o tego! Nie wolno zapomina膰, na jak膮 艣wiadomo艣膰 wszystko to si臋 nak艂ada艂o, jacy sami byli艣my w tamtym momencie, dziesi臋膰 lat temu. Dzia艂a艂o KGB, tajne s艂u偶by. Zag艂uszali zachodnie rozg艂o艣nie. Tysi膮ce tabu, partyjnych i wojskowych tajemnic. Na dodatek wszyscy byli wychowani w wierze, 偶e pokojowy sowiecki atom nie jest tak niebezpieczny jak torf i w臋giel. Byli艣my lud藕mi skutymi strachem i przes膮dami. Zabobonem wiary. Ale fakty, tylko fakty. Tego偶 dnia, dwudziestego si贸dmego kwietnia, postanawiam wyjecha膰 do obwodu homelskiego, granicz膮cego z Ukrain膮. Do miast Bragin, Chojniki, Na-rowla32, z kt贸rych do elektrowni jest po kilkadziesi膮tk贸w kilometr贸w. Potrzebna mi by艂a pe艂na informacja, trzeba by艂o wzi膮膰 przybory, pomierzy膰 t艂o. A t艂o by艂o nast臋puj膮ce: w Braginie - trzysta tysi臋cy mikrorentgen贸w na godzin臋, w Narowli - dwie艣cie osiem tysi臋cy. Siej膮, orz膮, przygotowuj膮 si臋 do Wielkanocy, maluj膮 pisanki, piek膮 ko艂acze. Jaka znowu radiacja? C贸偶 to takiego? 呕adnego rozkazu nie dostali. Ci z g贸ry chc膮 informacji: jak idzie siew, w jakim tempie? Ci w rejonach patrz膮 na mnie jak na idiot臋. i - O czym wy, profesorze? Dla nich rentgeny, mikrorentgeny to j臋zyk przybysza z innej planety. Wracamy do Mi艅ska. Na prospektach zwyczajnie handluj膮 piero偶kami, lodami, mi臋snym farszem, bu艂kami. Pod radioaktywnym ob艂okiem. Dwudziestego dziewi膮tego kwietnia, bardzo dobrze pami臋tam, o 贸smej rano siedzia艂em ju偶 w sekretariacie Slju艅kowa. Czekam, czekam, nie przyjmuje. I tak do wp贸艂 do sz贸stej wieczorem. Wtedy z gabinetu Slju艅kowa wychodzi pewien znany poeta. Znamy si臋. - Z towarzyszem Slju艅kowem oceniali艣my problemy kultury bia艂oruskiej. - Niebawem nie b臋dzie komu rozwija膰 tej kultury! - wybucham - czyta膰 waszych ksi膮偶ek, je艣li teraz nie wysiedlimy ludzi spod Czarnobyla! - Co wam?! M贸wili mi, 偶e tam ju偶 wszystko ugasili. Bragin, Chojniki, Narowi膮 - miasta, siedziby rejon贸w w obwodzie homelskim, rejony najbardziej dotkni臋te ska偶eniem na Homelszczy藕nie. 154 155 Przedzieram si臋 jako艣 do Slju艅kowa. Zarysowuj臋 map臋, kt贸r膮 wzi膮艂em wczoraj. Trzeba ratowa膰 ludzi! Na Ukrainie (tam ju偶 dzwoni艂em) zacz臋艂a si臋 ewakuacja. - A czemu偶 to wasi dozymetry艣ci (z mojego instytutu) biegaj膮 po mie艣cie i siej膮 panik臋! Naradza艂em si臋 z Moskw膮, z akademikiem Iljinem33. U nas wszystko normalnie. Tam pracuje komisja rz膮dowa, prokuratura, armia rzucona na pomoc, sprz臋t wojenny. Na naszej ziemi le偶a艂y ju偶 tysi膮ce ton cezu, jodu, o艂owiu, cyrkonu, kadmu, berylu, boru, nieznana ilo艣膰 plutonu (w uranowo-grafitowych RBMK wariantu czarnobylskiego wytwarzano pluton s艂u偶膮cy do produkcji bomb atomowych) - wszystkiego czterysta pi臋膰dziesi膮t typ贸w radionuklid贸w. Ich liczba by艂a r贸wna trzystu pi臋膰dziesi臋ciu bombom zrzuconym na Hiroszim臋. Trzeba by艂o m贸wi膰 o fizyce. O prawach fizyki. A m贸wili o wrogach, szukali ich. Wcze艣niej czy p贸藕niej, ale przyjdzie za to odpowiada膰. - Zaczniecie si臋 usprawiedliwia膰 - m贸wi艂em Slju艅kowowi - 偶e jeste艣cie budowniczym traktor贸w (by艂 by艂ym dyrektorem fabryki traktor贸w) i na radiacji si臋 nie znacie, ale ja, jako fizyk, mam wyobra偶enie o nast臋pstwach. Jak偶e to! Jaki艣 tam profesor jakiej艣 tam fizyki o艣miela si臋 uczy膰 KC? Nie, oni nie byli szajk膮 bandyt贸w. Gorzej - by艂o to sprzysi臋偶enie niewiedzy i korporacyjnego charakteru stada. Naczeln膮 zasad膮 ich 偶ycia, nawykiem aparatczyk贸w by艂o - nie wychyla膰 si臋. I dogadza膰 wy偶szemu szczeblowi. A Slju艅kowa wtedy mieli wzi膮膰 do Moskwy, awansowa膰. Tu偶-tu偶!!! My艣l臋, 偶e by艂 telefon z Kremla, od Gorbaczowa, w rodzaju: wy tam, Bia艂orusini, nie wszczynajcie paniki, Zach贸d niech sobie szumi. A prawid艂a tej gry s膮 takie: je艣li nie spe艂nisz oczekiwa艅 wy偶szego kierownictwa, nie tu ci臋 awansujemy, nie tam dostaniesz skierowanie, nie t臋 dacz臋 przydziel膮. Gdyby艣my nadal 偶yli w odci臋tym systemie, za 偶elazn膮 kurtyn膮, ludzie do tej pory mieszkaliby ko艂o samej elektrowni. Zatailiby! Przypomnijcie sobie: Kysztym, Semipa艂aty艅sk34. Stalinowski kraj. Ci膮gle jeszcze stalinowski. W instrukcjach na wypadek wojny j膮drowej przewiduje si臋, i偶 w razie zagro偶enia awari膮 j膮drow膮, j膮drowym napadem, niezw艂ocznie nale偶y zarz膮dzi膰 33 Leonid A. Iljin - w czasie awarii szef Instytutu Biofizyki, wchodzi艂 w sk艂ad komisji rz膮dowej, do dzi艣 aktywnie wyst臋puje na rzecz rosyjskiej energetyki j膮drowej, m.in. w g艂o艣niej ksi膮偶ce Czarnobyl: mit i rzeczywisto艣膰. 34 Kysztym, Semipa艂aty艅sk - miejscowo艣ci, od kt贸rych wzi臋艂y nazw臋 s艂abo zaludnione terytoria-poligony do艣wiadczalne, gdzie w ZSRR przeprowadzano pr贸bne eksplozje wybuch贸w j膮drowych i termoj膮drowych. Po rozpadzie ZSRR wysz艂o na jaw, i偶 w艣r贸d okolicznej ludno艣ci dramatycznie wzros艂a liczba zachorowa艅 wywo艂anych promieniowaniem, pe艂nych ich nast臋pstw (m.in. zmian genetycznych) nie da si臋 jeszcze ustali膰. jodow膮 profilaktyk臋 w艣r贸d ludno艣ci. W razie zagro偶enia. A tu?! Trzy tysi膮ce mikrorentgen贸w w ci膮gu godziny. Tu boj膮 si臋 nie o ludzi, ale o w艂adz臋. To kraj w艂adzy, a nie ludzi. Bezsporny priorytet pa艅stwa, natomiast cena ludzkiego 偶ycia sprowadza si臋 do zera. Ale szukali sposob贸w! Bez wyja艣nienia, bez paniki. Najpro艣ciej wprowadzi膰 preparaty jodowe w uj臋cia wody, z kt贸rych czerpi膮 wod臋 pitn膮, albo dodawa膰 do mleka. Ale wtedy mogliby wyczu膰, 偶e smak wody nie ten i smak mleka si臋 zmieni艂. W mie艣cie trzymali przygotowane siedemset kilogram贸w preparat贸w. Wszelako zosta艂y w magazynach. Gniewu g贸ry bali si臋 bardziej ni偶 atomu. Ka偶dy czeka艂 na sygna艂, nakaz, a sam niczego nie przedsi臋bra艂. Nosi艂em w portfelu dozymetr. Dlaczego? Nie wpuszczali mnie, obrzyd艂em im. Do wielkich gabinet贸w wchodzi艂em z dozymetrem i przyk艂ada艂em go do gruczo艂贸w tarczycy sekretarzy, wielu kierownik贸w, siedz膮cych w sekretariatach. Dali si臋 przestraszy膰, co czasem pomaga艂o, wpuszczano wi臋c mnie. - Czemu偶 tak histerycznie, profesorze, za艂atwiacie? Nie wy jeden martwicie si臋 o nar贸d bia艂oruski. Od czego艣 cz艂owiek musi umrze膰: od palenia, w wypadku samochodowym, pope艂niaj膮c samob贸jstwo. 艢miali si臋 z Ukrai艅c贸w, 偶e na kl臋czkach pe艂zaj膮 po Kremlu, o pieni膮dze 偶ebrz膮, o medykamenty, aparatur臋 dozymetryczn膮 (nie starcza艂o jej), a nasz (to Sljurikow) w ci膮gu kwadransa zreferowa艂 sytuacj臋: - Wszystko w normie. Wystarcz膮 nam w艂asne si艂y. - Chwaty, ci bracia Bia艂orusini! - pochwalili go. Ile istnie艅 kosztowa艂a ta pochwa艂a?! Mam informacj臋, i偶 oni sami (kierownictwo) przyjmowali jod. Kiedy ich badali pracownicy naszego instytutu, wszyscy mieli czyst膮 tarczyc臋. Bez jodu by艂oby to niemo偶liwe. Tak偶e po cichu wywie藕li swoje dzieci jak najdalej od z艂a. Sami, kiedy wyje偶d偶ali s艂u偶bowo, mieli maski, specjaln膮 odzie偶, wszystko to, czego inni nie mieli. Od dawna nie jest tajemnic膮, 偶e pod Mi艅skiem trzymano specjalne stado. Ka偶da krowa z numerem i oznakowana indywidualnie. Specjalne ziemie, specjalne parniki, specjalna kontrola. To jest najbardziej odra偶aj膮ce. (Chwil臋 milczy). Za to nikt jeszcze nie odpowiedzia艂. Przestali mnie przyjmowa膰, wys艂uchiwa膰. Zarzuca艂em ich pismami, odbitkami referat贸w. Rozsy艂a艂em mapy i wyliczenia do wszelakich instancji. Cztery teczki po dwie艣cie pi臋膰dziesi膮t list贸w. Fakty, tylko fakty. Na wszelki wypadek skopiowa艂em dwa egzemplarze, jeden znajdowa艂 si臋 w moim s艂u偶bowym gabinecie, a drugi chowa艂em w domu. 呕ona gromadzi艂a. Dlaczego robi艂em kopie? W takim kraju 偶yjemy. Zawsze sam zamyka艂em gabinet. Wracam z jednej delegacji - teczki znikn臋艂y, ale wychowa艂em si臋 na Ukrainie, moi dziadowie byli Kozakami. Mam kozacki charakter. Moj膮 powinno艣ci膮 by艂o pisa膰, wyst臋powa膰: 156 157 I 鈻犫枲鈻..< 4 trzeba ratowa膰 ludzi! Natychmiast wysiedla膰! Nie nad膮偶ali艣my z podr贸偶ami s艂u偶bowymi. Nasz instytut stworzy艂 pierwsz膮 map臋 鈥瀦agro偶onych" rejon贸w. Ca艂e po艂udnie kraju w czerwonym kolorze. To ju偶 historia. Historia przest臋pstwa. Z instytutu zabrali wszelk膮 aparatur臋 do kontroli radiacji. Skonfiskowali. Bez 偶adnych wyja艣nie艅. Dzwonili do mnie do domu z pogr贸偶kami: - Przesta艅cie, profesorze, straszy膰 ludzi, bo ze艣lemy tam, gdzie Makary kr贸w nie pas艂 . Nie domy艣lacie si臋? Tak szybko zapomnieli艣cie?! Wp艂ywanie na pracownik贸w instytutu. Zastraszanie. Napisa艂em do Moskwy. Wezwa艂 mnie przewodnicz膮cy naszej Akademii, Platon贸w, i m贸wi. - Lud bia艂oruski kiedy艣 przypomni sobie o tobie, wiele艣 dla niego uczyni艂, ale 藕le, 偶e艣 napisa艂 do Moskwy. Bardzo 藕le! Chc膮, 偶ebym zdj膮艂 ci臋 ze stanowiska. Dlaczego艣 to napisa艂? Czy偶by艣 nie rozumia艂, na kogo si臋 porwa艂e艣? - Mam mapy, wyliczenia, a oni? A oni mogli skierowa膰 na obserwacj臋 psychiczn膮. Grozili. Mog艂em ulec wypadkowi samochodowemu. Ostrzegali, 偶e mog膮 skaza膰 za czyn przest臋pczy. Cho膰by antysowiecko艣膰. Albo za skrzynk臋 gwo藕dzi niezaksi臋gowanych w papierach instytutu. Czyn przest臋pczy wynale藕li. I dopi臋li swego. Powali艂 mnie zawa艂. (Milczy). Wszystko zapisa艂em. Wszystko mam w teczce. Fakty, tylko fakty. Badamy dzieci we wsiach, ch艂opc贸w, dziewczynki. Tysi膮c pi臋膰set, dwa tysi膮ce, trzy tysi膮ce mikrorentgen贸w. Ponad trzy tysi膮ce. Te dziewczynki! Nic urodz膮 ju偶. Maj膮 skazy w genach. Orze traktor, pytam wi臋c aparatczyka rajko mu, kt贸ry nas oprowadza: - Czy traktorzysta jest os艂oni臋ty cho膰by mask膮? - Nie, pracuj膮 bez masek. - Nie przywie藕li ich wam? - Co te偶 wy! Przywie藕li tyle, 偶e starczy do roku dwutysi臋cznego, ale nie wydajemy, bo zacznie si臋 panika i wszyscy si臋 rozpierzchn膮! - C贸偶 wy robicie? - 艁atwo wam, profesorze, ocenia膰! Wyrzuc膮 was z pracy, znajdziecie sobie drug膮. A gdzie ja si臋 podziej臋? Taka w艂adza! Nieograniczona w艂adza jednego cz艂owieka nad drugim. To nawet nie k艂amstwo, to wojna z niewinnymi. 35 W oryginale: gdie Makar tieljat nie pas - przys艂owie rosyjskie, odpowiednik polskiego porzekad艂a: 鈥瀟am gdzie diabe艂 m贸wi dobranoc". Oto jedziemy w d贸艂 biegu Prypeci. Nad ni膮 namioty, odpoczywaj膮 ca艂e rodziny, k膮pi膮 si臋, opalaj膮. Nie wiedz膮, 偶e od kilku tygodni k膮pi膮 si臋 i opalaj膮 pod radioaktywnym ob艂okiem. Surowo zabrania si臋 z nimi obcowa膰. Ale widz臋 dzieci, podchodz臋 wi臋c i zaczynam wyja艣nia膰. Nieporozumienie: - To dlaczego radio i telewizja o tym milcz膮? A sprawozdawca? Zwykle je藕dzi艂 z nami kto艣 taki z miejscowej w艂adzy, z rajkomu, taki porz膮dek. A sprawozdawca milczy. Mog臋 po jego twarzy prze艣ledzi膰, jakie uczucia nim miotaj膮: donie艣膰 czy nie? W takim czasie szkoda ludzi! Jest wszak normalnym cz艂owiekiem. Ale nie wiem, co powie, kiedy wyjedziemy. Zamelduje czy nie? Ka偶dy post臋powa艂 wedle swego sumienia. (Jaki艣 czas milczy). I c贸偶 mamy dzi艣 uczyni膰 z t膮 prawd膮? Teraz? Jak post膮pi膰? A je艣li jeszcze raz wybuchnie, powt贸rzy si臋 to samo? Wszyscy jeszcze 偶yjemy w stalinowskim kraju. I wci膮偶 偶yje w nas stalinowski cz艂owiek. Wasilij Borisowicz Niestierienko, by艂y dyrektor Instytutu Energetyki J膮drowej Akademii Nauk Bia艂orusi Monolog o ofierze i paso偶ytach Wstaje cz艂owiek wcze艣nie rano i raczej nie rozmy艣la o wieczno艣ci. Jego my艣li s膮 przy chlebie powszednim. A pani chce zmusi膰 ludzi, aby rozmy艣lali o wieczno艣ci. Pomy艂ka wszystkich humanist贸w. C贸偶 to takiego Czarnobyl? Przyje偶d偶amy na wie艣. Niewielkim niemieckim autobusem (podarowanym naszej fundacji), dzieci nas oblegaj膮. - Ciociu! Wujku! Jeste艣my czarnobylcami. Co przywie藕li艣cie? Dajcie nam cokolwiek - prosz臋. Dajcie! Oto Czarnobyl. Po drodze do 偶ony spotykamy babci臋 w wyszywanej sp贸dnicy, fartuchu, tobo艂ek na plecach. - Dok膮d to, babciu? W go艣ci? - Id臋 do Marek. Na swoje podw贸rko. A tam sto czterdzie艣ci kiur贸w! Dwadzie艣cia pi臋膰 kilometr贸w drogi. Dzie艅 idzie tam i dzie艅 z powrotem. Przynosi trzylitrow膮 ba艅k臋, kt贸ra dwa lata wisia艂a na jej p艂ocie. Ale poby艂a na swoim podw贸rzu. Oto Czarnobyl. 158 159 Co pami臋tam z pierwszych dni? Jak to by艂o? Zacz膮膰 trzeba by艂oby od tamtych chwil. 呕eby opowiedzie膰 swoje 偶ycie, trzeba zacz膮膰 od dzieci艅stwa. Tak i w tym przypadku. Mam sw贸j punkt odliczania. Podobnie jak inni. Pami臋tam czterdziestolecie Zwyci臋stwa. W贸wczas by艂y pierwsze fajerwerki w naszym Mohylewie. Po oficjalnej uroczysto艣ci ludzie nie rozeszli si臋, jak bywa艂o, lecz zacz臋li 艣piewa膰. Ca艂kiem nieoczekiwanie. Pami臋tam to powszechne uczucie. Przez czterdzie艣ci lat o wojnie zagadali wszystko, przysz艂a refleksja. A偶 dot膮d jako艣 tam 偶yli, odbudowywali, rodzili dzieci. Tak i z Czarnobylem. Wr贸cimy jeszcze do niego, otworzy si臋 przed nami g艂臋biej. Stanie si臋 艣wi膮tyni膮. 艢cian膮 p艂aczu. Bo, jak dot膮d, nie ma regu艂y. Nie ma regu艂y! Nie ma idei. Kiury, bery - to nie refleksja. To nie filozofia. Nie 艣wiatopogl膮d. U nas cz艂owiek - albo ze strzelb膮, aybo z krzy偶em. Przez ca艂膮 histori臋. Innego cz艂owieka, jak dot膮d, nie by艂o. Marna moja pracowa艂a w sztabie obrony cywilnej miasta i dowiedzia艂a si臋 jedna z pierwszych. Uruchomili wszystkie urz膮dzenia. Wed艂ug instrukcji, kt贸re wisia艂y u nich w ka偶dym gabinecie, nale偶a艂o natychmiast powiadomi膰 ludno艣膰, wyda膰 poch艂aniacze, maski przeciwgazowe itp. Otworzyli tajne magazyny, opiecz臋towane, zalakowane, a tam wszystko by艂o w straszliwym stanie, niedopasowane, nie do wykorzystania. W szko艂ach by艂y wojskowe maski przeciwgazowe, nawet rozmiary nie pasowa艂y na dzieci. Wskazania urz膮dze艅 przewy偶sza艂y wszelkie normy, ale nikt nic nie m贸g艂 zrozumie膰, nic takiego nigdy si臋 nie przytrafi艂o. Po prostu je wy艂膮czyli. Opowiada艂a mama: ~ Je艣liby nasta艂a wojna, wiedzieliby艣my, co robi膰. Jest instrukcja. A w tym wypadku? Kt贸偶 u nas bra艂 pod uwag臋 obron臋 cywiln膮? Genera艂owie w stanie spoczynku, pu艂kownicy, dla kt贸rych wojna zaczyna si臋 tak: w radiu podaj膮 o艣wiadczenia, rz膮dowe komunikaty, alarm powietrzny. Nie dociera艂o do nich, 偶e zmieni艂o si臋 stulecie. Potrzebny by艂 prze艂om psychologiczny. I nast膮pi艂. Teraz wiemy: b臋dziemy siedzie膰, pi膰 herbat臋 przy 艣wi膮tecznym stole, rozmawia膰, 艣mia膰 si臋, a wojna ju偶 b臋dzie trwa艂a. Nie wiemy nawet, kiedy scze藕nie-my. A- obrona cywilna to taka gra, w kt贸r膮 bawi膮 si臋 doro艣li. Odpowiedzialni za narady, Za szkolenie. Odrywali nas od pracy na trzy dni. Bez 偶adnych wyja艣nie艅, na 膰wiczenia wojenne. Gra nazywa艂a si臋 鈥濶a wypadek wojny atomowej". M臋偶czy藕ni - 偶o艂nierze i stra偶acy, kobiety - z dru偶yn sanitarnych. Wydawano kombinezony, buty, teczki sanitarne, paczki banda偶y, jakie艣 lekarstwa. A jak偶e! Nar贸d radziecki powinien przyj膮膰 wroga dostojnie! Tajne mapy, plany ewakuacji, wszystko to przechowywano w przeciwogniowych sejfach pod zalakowanymi piecz臋ciami. Wed艂ug nich, po up艂ywie minuty od alarmu powinno 160 ^c zebra膰 ludno艣膰 i wywie藕膰 do lasu, w stref臋 bezpiecze艅stwa. Wyje syrena. Uwaga! Wojna. 鈥 鈻 Potem nagradzali pucharami, sztandarami. I, oczywi艣cie, bankiet! M臋偶czy藕ni pij膮 za nasze przysz艂e zwyci臋stwo! I, naturalnie, zdrowie pa艅! A niedawno, ju偶 teraz, og艂oszono w mie艣cie alarm. Uwaga! Obrona cywilna! By艂o to tydzie艅 temu. W ludziach strach, ale inny strach. To nie Amerykanie napadli, nie Niemcy, lecz co艣 tam w Czarnobylu. Czy偶by znowu? Osiemdziesi膮ty sz贸sty rok. Kim jeste艣my? Jakich zasta艂a nas ta technologiczna wersja wybuchu 艣wiat艂a? Mnie? Nas? Miejscow膮 inteligencj臋, mieli艣my sw贸j kr膮g. 呕yli艣my swoim 偶yciem, stronili艣my od wszystkiego, co wok贸艂. Taka forma protestu. Mieli艣my swoje normy: nie czytali艣my gazety 鈥濸rawda", a dziennik 鈥濷goniok" przekazywali艣my sobie z r膮k do r膮k. Co tylko zel偶a艂y cugle, upajali艣my si臋 tym. Czytali艣my samizdaty, wreszcie trafi艂y do nas, w nasz膮 g艂臋bink臋. Czytali艣my So艂偶enicyna, Sza艂amowa. Chodzili艣my jedni do drugich w go艣ci, toczyli艣my nieko艅cz膮ce si臋 rozmowy w kuchni. Za czym艣 t臋sknili艣my. Za czym? 呕e gdzie艣 偶yj膮 aktorzy, gwiazdy filmowe. Oto zostan臋 kiedy艣 Cathe-rine Deneuve. Wdziej臋 na siebie zwariowan膮 chlamid臋, w艂osy u艂o偶臋. T臋sknota za wolno艣ci膮. Jest inny 艣wiat. Cudzy 艣wiat. Jaka艣 forma wolno艣ci. Taka by艂a ta zabawa, gra. Ucieczka od realno艣ci. Kto艣 z naszego kr臋gu z艂ama艂 si臋, kto艣 zapi艂 si臋, kto艣 wst膮pi艂 do partii, zrobi艂 karier臋. Nikt nie wierzy艂, 偶e mo偶na prze艂ama膰 t臋 kremlowsk膮 艣cian臋. 呕e si臋 rozwali. A je艣li tak, to plu膰 na to, co gdzie indziej, my b臋dziemy 偶y膰 tu. W naszym iluzyjnym 艣wiecie. Czarnobyl. Z pocz膮tku taka sama reakcja. C贸偶 nas obchodzi? Niech si臋 w艂adze martwi膮. To ich Czarnobyl. I daleko. Nawet na map臋 nie spojrzeli艣my. Nic ciekawego. Nie potrzebowali艣my prawdy. Ale kiedy na butelkach z mlekiem ukaza艂y si臋 etykietki: 鈥瀖leko dla dzieci" i 鈥瀖leko dla doros艂ych"... Wtedy ju偶 tak! Co艣 nadchodzi. Nie by艂am cz艂onkiem partii, jednak, jak wszyscy, cz艂owiekiem radzieckim. Pojawi艂 si臋 strach: - Co艣 li艣cie rzodkiewki w tym roku jak u 膰wik艂y... Ale gdy wieczorem w艂膮czamy telewizor, s艂yszymy: 鈥濶ie ulegajcie prowokacji". I w膮tpliwo艣ci si臋 rozwiewaj膮. A pierwszomajowa demonstracja? Nikt nas nie przymusza艂, 偶eby i艣膰 na ni膮, mnie nikt nie zobowi膮zywa艂. Mieli艣my wyb贸r. Ale nie uczynili艣my go. Nie pami臋tam tak t艂umnej, tak radosnej pierwszomajowej demonstracji jak w tamtym roku. By艂 strach, wi臋c chcia艂o si臋, naturalnie, do stada. 呕eby razem z wszystkimi. Chcia艂o si臋 komukolwiek nawymy艣la膰. Kierownictwu, rz膮dowi, komunistom. Tak teraz my艣l臋. Stoj臋 nad urwiskiem. Co i gdzie si臋 oberwa艂o? I ten obryw na samym pocz膮tku. Ta nasza niewola. Nam nie by艂a potrzebna prawda. Szczyt wolnomy艣lno艣ci: 鈥濵o偶na je艣膰 rzodkiewk臋 czy nie?". Ta nasza niewola. Wewn膮trz nas. 161 Pracowa艂am jako in偶ynier w fabryce 鈥濩himwo艂okno z grup膮 niemieckich specjalist贸w. Zak艂adali nowe urz膮dzenia. Zobaczy艂am, jak sobie radz膮 inni ludzie, inny nar贸d, kiedy dowiedzieli si臋 o awarii. Zg艂osili, 偶e powinien by膰 przy nich lekarz, musz膮 mie膰 dozymetry, trzeba zrobi膰 pomiary jodu. S艂uchali swojego radia, wiedzieli, co trzeba robi膰. Naturalnie, niczego im wtedy nie dano. To spakowali walizki i zebrali si臋 do wyjazdu. Kupcie nam bilety! Id藕cie do domu! Wyje偶d偶amy, nie mo偶ecie zapewni膰 nam bezpiecze艅stwa. Strajkowali, wysy艂ali telegramy do swego rz膮du. Dr偶eli o 偶ony, dzieci (mieszkali u nas z rodzinami). O swoje 偶ycie! A my? Jak sobie radzili艣my? Ach, ci Niemcy, zawsze tacy dok艂adni, wykrochmaleni - to histerycy! Tch贸rze! Mierz膮 radiacj臋 w barszczu, w kotletach. Pocieszni! Nasi m臋偶czy藕ni to m臋偶czy藕ni! Rozpaczliwie rosyjscy! Walcz膮 go艂ymi r臋kami (tego艣my si臋 ju偶 naogl膮dali w telewizorze)! Nasze dzieci z chor膮giewkami id膮 na demonstracj臋! I weterani wojny. Stara gwardia! (Zamy艣la si臋). Tak, to tak偶e obraz barbarzy艅stwa - nieobecno艣膰 strachu za sob膮. Przecie偶 zawsze m贸wimy 鈥瀖y", a nie 鈥瀓a": 鈥瀦ademonstrujemy radziecki heroizm", 鈥瀙oka偶emy radziecki charakter". Ca艂emu 艣wiatu! A 鈥瀓a?" Ja nie chc臋 umiera膰. Ja si臋 boj臋. To ciekawe dzi艣 spojrze膰 za siebie. Na swoje odczucia. Jak si臋 one rozwiewa艂y, zmienia艂y. Przeanalizowa膰 je. Ju偶 dawno z艂apa艂am si臋 na tym, 偶e ucz臋 si臋 obserwowa膰 艣wiat wok贸艂. Wok贸艂 siebie. Po Czarnobylu sama siebie w tym ] utwierdzam. Zacz臋li艣my uczy膰 si臋 m贸wi膰 鈥瀓a". Ja nie chc臋 umiera膰. Ja si臋 boj臋. A wtedy? W艂膮czam g艂o艣no telewizor: czerwone dyplomy wr臋czaj膮 dojarkom, zwyci臋zcom w socjalistycznym wsp贸艂zawodnictwie. I to u nas? Pod Mohylewem? We wsi, kt贸ra znalaz艂a si臋 w centrum cezowej plamy? Wkr贸tce j膮 przesiedl膮. G艂os spikera: 鈥濴udzie haruj膮 z samozaparciem, nie ogl膮daj膮c si臋 na nic", 鈥瀋uda m臋stwa i heroizmu". Po nas cho膰by potop! Rewolucyjnym krokiem! Tak, nie by艂am cz艂onkini膮 partii, ale cokolwiek by my艣le膰, cz艂owiekiem radzieckim. 鈥濼owarzysze, nie poddawajcie si臋 prowokacji!" - dzie艅 i noc gromi telewizor. W膮tpliwo艣ci rozwiewa. (Milczy). Jeszcze kawy? Trzeba odetchn膮膰. Pozbiera膰 my艣li. Przed nami pojmowanie Czarnobyla jak filozofii. Dwa pa艅stwa rozdzielone drutem kolczastym: jedno - 偶ona, drugie - ca艂a reszta. Na podgni艂ych s艂upach wok贸艂 偶ony, jak na krzy偶ach, wisz膮 bia艂e r臋czniki. Ludzie chodz膮 tam jak na cmentarz. Tam pogrzebano nie tylko ich dom, lecz ca艂膮 epok臋. Epok臋 wiaryi W nauk臋! W sprawiedliw膮 idee spo艂eczn膮! Wielkie imperium rozesz艂o sia w szwach. Rozwali艂o si臋. Najpierw - Afganistan, potem - Czarnobyl. Kiedy' 鈥濩himwo艂okno " 鈥 fabryka w艂贸kien sztucznych w Mohylewie, najwi臋kszy zak艂ad produkcyjny w tym 450-tysi臋cznym bia艂oruskim mie艣cie. rozsypa艂o si臋, zostali艣my sami. Boj臋 si臋 powiedzie膰, 偶e lubimy Czarnobyl. To znowu odnaleziony sens naszego 偶ycia. Naszego cierpienia. Jak wojna. O nas, Bia艂orusinach, 艣wiat dowiedzia艂 si臋 po Czarnobylu. To by艂o okno do Europy. Jeste艣my jednocze艣nie i jego ofiarami, i jego paso偶ytami. Przykro m贸wi膰. Kiedy w 偶onie zajdziesz do jakiego艣 domu, masz poczucie, jakby艣 wszed艂 do 艣pi膮cej kr贸lewny. Je艣li jeszcze nie rozgrabiono: fotografie, lalki, meble. Powinni by膰 gdzie艣 tu ludzie. Niekiedy znajdujemy ich. Ale nie m贸wi膮 o Czarnobylu, m贸wi膮, 偶e ich oszukano. Gn臋bi ich tylko: dostan膮 wszystko, co im si臋 nale偶y, czy wi臋cej? Nar贸d nasz ma ci膮gle poczucie, 偶e go oszukuj膮. Na wszystkich etapach wielkiej drogi. Z jednej strony nihilizm, negacja, a z drugiej - fatalizm. W艂adzom nie wierz膮, uczonym, lekarzom nie wierz膮, ale sami te偶 niczego nie przedsi臋wezm膮. Niewinni i bezczynni tacy. W samym cierpieniu znajduj膮 sens i usprawiedliwienie, a ca艂a reszta jakby niewa偶na. Wzd艂u偶 p贸l tabliczki: 鈥瀢ysoka radiacja". Na polach orka. Trzydzie艣ci kiu-r贸w, pi臋膰dziesi膮t. Traktorzy艣ci siedz膮 w odkrytych kabinach (dziesi臋膰 lat min臋艂o, ale do tej pory nie ma traktor贸w z hermetycznymi kabinami), oddychaj膮 py艂em radioaktywnym. Od przesz艂o dziesi臋ciu lat! Kim wi臋c jeste艣my? 呕yjemy na ska偶onej ziemi, orzemy, siejemy. Rodzimy dzieci. Jakie偶 wi臋c znaczenie naszego cierpienia? Po c贸偶 ono? Czemu偶 go tyle? Obecnie wiele o tym dyskutujemy z przyjaci贸艂mi. 呕e ta 偶ona to nie bery, kiury, mikrorentgeny. To nasz nar贸d. Czarnobyl 鈥瀙om贸g艂" - tak! - gin膮cemu systemowi. A dzi艣 zn贸w nadzwyczajno艣膰. Rozdawnictwo. Zasi艂ek. Jak wcze艣niej wbijano w m贸zgi: 鈥瀏dyby nie wojna", tak teraz pojawi艂a si臋 mo偶liwo艣膰 zwalania wszystkiego na Czarnobyl. 鈥濭dyby nie Czarnobyl". Od razu z zamkni臋tymi oczami skowycze-my. Dajcie! Dajcie nam! 呕eby by艂p co dzieli膰. Koryto! Czarnobyl to ju偶 symbol. Obraz. Ale to jeszcze nie moja praca, czy m贸wi膮c inaczej, nie m贸j byt. Je偶d偶臋, widz臋 bia艂orusk膮 wie艣 patriarchaln膮. Bia艂orusk膮 chat臋. Bez toalety, ciep艂ej wody, ale z ikon膮, studni膮 drewnian膮, wyszywanymi r臋cznikami, po艣ciel膮. Z go艣cinno艣ci膮. Zaszli艣my do takiej chaty napi膰 si臋 wody, a gospodyni wydostaje ze starego kufra, starego jak ona, r臋cznik i przekazuje mi: - By pami臋ta膰 o moim podw贸rku. By艂 las, pole. Wie艣 chroni艂a spo艂eczno艣膰 i ostatki wolno艣ci: ziemia ko艂o do-inu, sad i ogr贸d, swoja kr贸wka. A z Czarnobyla zacz臋to ich przesiedla膰 do 鈥濫uropy", do osiedli typu europejskiego. Mo偶na zbudowa膰 dom, lepszy, komfortowy, ale nie mo偶na postawi膰 na nowym miejscu ca艂ego tego ogromnego 艣wiata, / kt贸rym byli zwi膮zani. P臋powin膮! Kolosalny cios w psychik臋 cz艂owieka. Zerwanie tradycji, ca艂ej wielowiekowej kultury. Kiedy podje偶d偶asz ku tym nowym osiedlom, s膮 jak mira偶e na horyzoncie. Malowane, niebieskie, sine. Od 162 163 razu wyobra偶asz je sobie jako cudo. Nazwali je Majskij, Solniecznyj37. Europejskie domy, znacznie wygodniejsze ni偶 chatki. To偶 to gotowa przysz艂o艣膰. Ale w przysz艂o艣膰 nie mo偶na spa艣膰 na spadochronie. Ludzi zmienili w Etiopczyk贸w. Siedz膮 na ziemi i czekaj膮, kiedy przyleci samolot, przyjedzie autobus i przywiezie humanitarn膮 pomoc. Nie, 偶eby ucieszy膰 si臋 szans膮: wyrwa艂em si臋 z piek艂a, mam dom, czuj臋 ziemi臋 i powinienem dzi臋kowa膰 swoim dzieciom, u kt贸rych Czarnobyl ju偶 w krwi, w genach, 偶e ju偶 b臋d臋 wolny. 呕yj膮 w tych apartamentach jak w bojlerach. Porusz膮 si臋, domy si臋 rozsypi膮. Tam 偶yje zniewolony cz艂owiek. Obl臋偶ony. W krzywdzie i strachu. Chce komunizmu. Czeka na艅. 呕onie potrzebny komunizm. Na wszystkich wyborach g艂osuj膮 tam za tward膮 r臋k膮, t臋skni膮 do stalinowskiego porz膮dku, wojennego 艂adu. To dla nich synonim sprawiedliwo艣ci. Tam 偶yj膮 po wojennemu: milicyjne posterunki, ludzie w wojskowych mundurach, system przepustek, czujki. Urz臋dnicy rozdysponuj膮cy pomoc humanitarn膮. Na pude艂kach po niemiecku, po rosyjsku napisane: 鈥濶ie zamienia膰. Nie sprzedawa膰". A obok sprzedaj膮. W pierwszym kiosku komercyjnym. I znowu jak gra, show reklamowy. Wioz臋 konw贸j z pomoc膮, obcych, cudzoziemc贸w, kt贸rzy zje偶d偶aj膮 tu w imi臋 Chrystusa, w imi臋 czego艣 tam jeszcze. A w b艂ocie, w brudnych kufajkach i waciakach stoj膮 moi rodacy. - Nic nam nie trzeba! Wszystko obok rozkradaj膮! - wo艂aj膮. To samo m贸wi ich spojrzenie. A opr贸cz tego po偶膮danie, by chwyci膰 skrzy艅 k臋, pud艂o, cokolwiek zagranicznego. Wiemy ju偶, gdzie jaka babcia mieszka. Jak w rezerwacie. I wtedy ogarnia mnie przeciwne, bezrozumne pragnienie, za wo艂a膰 nagle: - My wam poka偶emy! Znajdziemy co艣 takiego, czego艣cie nawet w Afryce nie widzieli. Nigdzie w 艣wiecie nie ma! Dwie艣cie kiur贸w, trzysta! Marz臋, 偶e babcie przeobra偶aj膮 si臋, niekt贸re wprost staj膮 si臋 鈥瀏wiazdami fil mowymi". Wyuczy艂y si臋 monolog贸w i 艂zy przywo艂uj膮 w tych chwilach, kiedy nale偶y. Kiedy przyje偶d偶ali pierwsi cudzoziemcy, milcza艂y, czasem p艂aka艂y. A teraz oto nauczy艂y si臋 m贸wi膰. Mo偶e dzieciom guma do 偶ucia, a pud艂o zv zb臋dn膮 odzie偶膮 oddaj膮. A wszystko to wraz z g艂臋bok膮 filozofi膮, z dog艂臋bnym stosunkiem do 艣mierci, up艂ywaj膮cego czasu. Nie opuszcz膮 przecie偶 swoich chat, rodzinnych prog贸w za niemieck膮 czekolad臋, gum臋 do 偶ucia. Otrz膮sam si臋 i pokazuj臋 wok贸艂. - Jaka偶 pi臋kna ziemia! S艂o艅ce opad艂o niziutko. Zala艂o blaskiem las, pole. Na po偶egnanie nam. i 37 Majskij, So艂niecznyj - dos艂ownie: Majowy, S艂oneczny. 164 - Tak - odpowiada kto艣 z niemieckiej grupy, m贸wi膮cy po rosyjsku - pi臋kn膮* ale zatruta. -Ma w r臋kach dozymetr. Rozumiem, 偶e ten zach贸d drogi jest tylko mnie. To moja ziemia. Natalia Arsieniewna Ros艂owa przewodnicz膮ca Mohylewskiego Komitetu 鈥濪zieci Czarnobyla"^ 38 Mohylewski Komitet Dzieci Czarnobyla" zosta艂 wiosn膮 1998 r. wyeksmitowany z lokalu przy ul. Pierwomajskiej w Mohylewie. Ch贸r dzieci臋cy Pami臋tam, jak 偶o艂nierz goni艂 kotka. Na tym kotku dozymetr pracowa艂 jak automat: trach-trach. Za nim ch艂opczyk i dziewczynka. To ich kotek. Ch艂opiec nic, ale dziewczynka krzycza艂a: - Nie oddam! Biega艂a i krzycza艂a: - Uciekaj, male艅ka! Uciekaj! A 偶o艂nierz mia艂 wielki celofanowy worek. Alosza Bielski] - 9 lat, Ania Bozusz -10 lat, Natalia Dworieckaja -16 lal, Lena Zubro 鈥 15 lat, Jura Zuk - 15 lat, Ola Zwonak - 10 lat, Snieiana Zinie-wicz - 16 lat, Ira Kudriaczewa - 14 lat, Julia Ka艣ko -11 lat, Wania Kowarow - 12 lat, Wadim Krasnopo艂nyszko - 9 lat, Wasia Mikulicz - 15 lat, Anton Naszi-wankin - 14 lat, Marat Tatarciew 鈥 16 lat, Julia Taraskina - 15 lat, Katia Szew-czuk - 14 lat, Boris Szkirmankow -16 lat. Le偶a艂am w szpitalu. Bola艂o mnie. Prosi艂am mam臋: - Mamusiu, nie mog臋 cierpie膰. Lepiej mnie zabij! Taka ciemna chmura. Ulewa taka. Ka艂u偶e sta艂y si臋 偶贸艂te, zielone. Jakby nalali w nie farby. M贸wili, 偶e to py艂ek z kwiat贸w. Nie biegali艣my po ka艂u偶ach, a tylko patrzyli艣my na nie. Babcia zamyka艂a nas w piwnicy, a sama upad艂a na kolana i modli艂a si臋. Nas te偶 uczy艂a: - M贸dlcie si臋! To koniec 艣wiata. Kara boska za nasze grzechy. Braciszek mia艂 osiem lat, a ja sze艣膰. Zacz臋li艣my przypomina膰 sobie swoje grzechy: on rozbi艂 s艂oik z sokiem malinowym, a ja nie przyzna艂am si臋 mamie, 偶e zaczepi艂am si臋 o p艂ot i porwa艂am nowy p艂aszczyk, i schowa艂am go do szafy. Mama cz臋sto ubiera si臋 na czarno. Czarna chustka. Na naszej ulicy ca艂y czas kogo艣 grzebi膮. Jak us艂ysz臋 muzyk臋, to zaraz biegn臋 do domu i modl臋 si臋, odmawiam 鈥濷jcze nasz". Modl臋 si臋 za mam臋 i tat臋. * Przyjechali po nas 偶o艂nierze w samochodach. Pomy艣la艂em, 偶e zacz臋艂a si臋 wojna. U偶ywali nieznanych s艂贸w: 鈥瀌ezaktywacja", 鈥瀒zotopy". W drodze przy艣ni艂o mi si臋, 偶e nast膮pi艂 wybuch, a ja jestem 偶ywy! Nie ma domu, nie ma rodzic贸w, nie ma nawet wr贸bli i wron. Ze strachu rozsypywa艂em si臋, gdzie艣 wskakiwa艂em. Patrz臋 w okno: czy nie ma tego koszmarnego grzyba? W domu zamkn臋li艣my i zostawili艣my mojego chomika. Takiego bielutkiego. Zostawili艣my mu jedzenia na dwa dni. I wyjechali艣my na zawsze. Wepchn臋li nas do eszelonu. Malcy p艂acz膮, ma偶膮 si臋. Jedna wychowawczyni na dwadzie艣cioro dzieci, a wszystkie p艂acz膮: - Mamo! Gdzie mama? Chc臋 do mamy! Mia艂am dziesi臋膰 lat, takie dziewczynki jak ja pomaga艂y uspokaja膰 malc贸w. Po drodze obce kobiety wita艂y nas z peron贸w i znak krzy偶a czyni艂y za poci膮giem. Przynosi艂y domowe wypieki, mleko, ciep艂e ziemniaki. Wie藕li nas do obwodu leningradzkiego. A tam, kiedy przeje偶d偶ali艣my przez stacje, ludzie 偶egnali si臋 i patrzyli z daleka. Bali si臋 naszego poci膮gu, na ka偶dej stacji d艂ugo go myli. Kiedy w czasie jednego postoju wyskoczyli艣my z wagonu i pobiegli艣my do bufetu, nikogo wi臋cej tam nie wpu艣cili: - Czarnobylskie dzieci jedz膮 u mnie lody - m贸wi艂a komu艣 przez telefon bufetowa. - Jak wyjad膮, zmyjemy pod艂og臋 chlorem i sparzymy wrz膮tkiem szklanki. S艂yszeli艣my to. Badali nas lekarze. Byli w maskach przeciwgazowych i gumowych r臋kawiczkach. Zabrali nam odzie偶, wszystkie rzeczy, nawet bomboniery, o艂贸wki i obsadki, zebrali do celofanowych toreb i zakopali w lesie. Tak si臋 przestraszyli艣my. D艂ugo potem czekali艣my, jak zaczniemy umiera膰. Mama z tat膮 poca艂owali si臋 i urodzi艂am si臋 ja. Wcze艣niej my艣la艂am, 偶e nigdy nie umr臋. A teraz wiem, 偶e umr臋. Razem ze mn膮 le偶a艂 w szpitalu ch艂opiec, Wadik Korinkow. Ptaszki mi rysowa艂, domki. Umar艂. Umiera膰 nie jest strasznie. B臋dziesz d艂ugo, d艂ugo spa膰, nigdy si臋 nie przebudzisz. 166 167 艢ni mi si臋, jak umar艂am. We 艣nie s艂ysza艂am, jak mama p艂aka艂a. I wtedy si臋 przebudzi艂am. Chc臋 opowiedzie膰, jak 偶egna艂a si臋 z naszym domem babcia. Prosi艂a ojca, aby wyni贸s艂 ze spi偶arni mieszek kaszy i rozsypa艂a j膮 po sadzie. - Ptaszkom bo偶ym! - m贸wi艂a. Zebra艂a w rzeszoto jajka i wysypa艂a na podw贸rze. - Kotu naszemu i psu - t艂umaczy艂a. Ukroi艂a im s艂oniny. Wytrz膮sn臋艂a ze wszystkich swoich woreczk贸w nasiona marchewki, dyni, og贸rk贸w, cebuli-czarnuszki, r贸偶nych kwiat贸w i rozsypa艂a po ogrodzie. - Puszczajcie w ziemi korzenie. A potem pok艂oni艂a si臋 domowi, pok艂oni艂a si臋 sarajowi. Na koniec obesz艂a i pok艂oni艂a si臋 ka偶dej jab艂once. * By艂em ma艂y, mia艂em sze艣膰 lat, nie, raczej osiem. Tak, osiem. Policzy艂em dzi艣. Pami臋tam wiele strach贸w. Ba艂em si臋 biega膰 boso po trawie. Mama postraszy艂a, 偶e umr臋. K膮pa膰 si臋, nurkowa膰 - wszystkiego si臋 ba艂em. Rwa膰 w lesie orzechy. Wzi膮膰 do r臋ki owada. Pe艂za po ziemi, a ziemia ska偶ona. Mr贸wki, motyle, trzmiele - wszystko zara偶one. Bia艂y sad, jak za szk艂em. Czekali艣my na wiosn臋: wyro艣nie rumianek, jak przedtem? Wszyscy u nas m贸wili, 偶e 艣wiat si臋 zmieni. I w radiu, i w telewizji. Rumianek si臋 przemieni. Ale w co? W co艣 innego. A lisom wyrasta drugi ogon, je偶e rodz膮 si臋 bez igie艂, r贸偶e bez p艂atk贸w. Pojawi膮 si臋 ludzie podobni do humanoid贸w. Bez w艂os贸w, bez rz臋s, jednoocy. By艂em ma艂y, mia艂em osiem lat. Wiosna. Wiosn膮 z p膮czk贸w, jak zawsze, rozwin臋艂y si臋 li艣cie. Zielone. Zakwit艂y jab艂onie. Bia艂e. Zapachnia艂a czeremcha. Odkry艂y si臋 rumianki. Wszystko by艂o takie samo. Wtedy pobiegli艣my nad rzeczk臋 do rybak贸w: jest u p艂otek jak przedtem g艂owa i ogon? A u szczupak贸w? Sprawdzali艣my domki dla szpak贸w: przylecia艂y? Pojawi膮 si臋 jajeczka, wyl臋gn膮 si臋 szpaczki? szpitala i ukry艂a si臋 u babci. I w jej domu si臋 urodzi艂em. Wszystko to pods艂ucha艂em. Braciszka i siostrzyczki nie mam. A bardzo chc臋 mie膰. Jeste艣 pisark膮, ciociu? Powiedz, jak to mog艂o mnie nie by膰? Gdzie bym by艂? Gdzie艣 wysoko, w niebie? Na innej planecie? Do naszego miasta przyby艂a wystawa artystyczna. Fotosy o Czarnobylu. 殴rebi臋, co biegnie po lesie, zamiast czterech n贸g ma osiem-dziesi臋膰. Ciel臋 z trzeba g艂owami. W klatce siedz膮 艂yse kr贸liki, jak z masy plastycznej. Ludzie spaceruj膮 w skafandrach po 艂膮ce. Drzewa wy偶sze od cerkwi, a kwiaty jak drzewa. Nie widzia艂am w ca艂o艣ci. Natkn臋艂am si臋 na malowid艂o: malec wyci膮ga r臋ce, mo偶e za dmuchawcem, mo偶e do s艂o艅ca, ale ten malec ma zamiast nosa... tr膮b臋. Zachcia艂o mi si臋 p艂aka膰, krzycze膰: - Nie trzeba nam takich wystaw! Nie przywo藕cie! Wszyscy wok贸艂 i tak m贸wi膮 o 艣mierci. O mutantach. Nie chc臋! Pierwszego dnia przysz艂o troch臋 ludzi, ale potem nie zjawi艂 si臋 ani jeden cz艂owiek. W Moskwie, Petersburgu, jak pisali w gazetach, przychodzi艂y na ni膮 t艂umy. A u nas - pusta sala. Je藕dzi艂am do Austrii na leczenie. S膮 tam ludzie, kt贸rzy mog膮 powiesi膰 sobie w domu tak膮 fotografi臋. Malca z tr膮b膮. I patrze膰 na ni膮 ka偶dego dnia, 偶eby nie zapomnie膰 o tych, kt贸rym ci臋偶ko. Ale kiedy tu mieszkasz, w艣r贸d tego? Pr臋dzej powiesz臋 w swoim pokoju pi臋kny pejza偶. Nie chc臋 my艣le膰 o 艣mierci. W naszym osiedlu znikn臋艂y wr贸ble. W pierwszym roku po awarii. Wala艂y si臋 wsz臋dzie: w sadach, na asfalcie. Zagrabiali je i wywozili w kontenerach z li艣膰mi. A tego roku nie pozwalali li艣ci pali膰, by艂y radioaktywne. Zasypywali je- Po dw贸ch latach pojawi艂y si臋 wr贸ble. Cieszyli艣my si臋, krzyczeli艣my jeden do drugiego: - Wczoraj widzia艂am wr贸bla! Wr贸ci艂y! Przepad艂y chrab膮szcze. Do tej pory nie ma ich u nas. Mo偶e wr贸c膮 za sto albo tysi膮c lat, jak m贸wi nasz nauczyciel. Ju偶 tego nie zobacz臋. S艂ysza艂em, jak doro艣li szeptali, jak p艂aka艂a babcia. Z roku mojego urodzenia (z osiemdziesi膮tego sz贸stego) nie ma ani ch艂opc贸w, ani dziewczynek w naszej wsi. Jestem sam. Lekarze nie radzili mnie urodzi膰. Ale mama uciek艂a ze 168 Pierwszego wrze艣nia, pocz膮tek roku szkolnego, ale bez jednego bukietu. W kwiatach, ju偶 to wiedzieli艣my, wiele radiacji. Przed rozpocz臋ciem roku szkolnego w szkole pracowali nie stolarze i malarze, jak wcze艣niej, ale 偶o艂nie- L 169 rze. Wycinali kwiaty, zdejmowali i wywozili gdzie艣 ziemi臋 samochodami z przyczepami. Wyr膮bali wielki stary park. Stare lipy. By艂a we wsi babka Nad-ia, kt贸r膮 zawsze wo艂ali do domu, kiedy kto艣 umar艂, 偶eby polamentowa膰, odm贸wi膰 modlitwy: 鈥濸iorun nie uderzy艂, nie dopad艂a susza, morze nie zala艂o, le偶膮 czarne trumny..."39. Teraz p艂aka艂a nad drzewami jak nad lud藕mi. A po roku wszystkich nas ewakuowali, wie艣 zasypali. Tato jest szoferem, je藕dzi艂 tam i opowiada艂. Na pocz膮tek wykopuj膮 wielk膮 jam臋. Na pi臋膰 metr贸w g艂臋boko艣ci. Przyje偶d偶aj膮 stra偶acy, z pomp myj膮 dom od komina po fundamenty, 偶eby nie podnosi膰 radioaktywnego py艂u. Okna, dach, pr贸g - wszystko myj膮. A potem d藕wig 艣ci膮ga dom z miejsca i stawia w jamie. Walaj膮 si臋 lalki, ksi膮偶ki, s艂oiki. Spychacz to zasypuje. A potem wszystko zasypuj膮 piaskiem, glin膮, ubijaj膮. I zamiast wsi - wyr贸wnane pole. Nasz膮 zasiali 偶ytem. Tam le偶y nasz dom, i szko艂a, i rada wiejska. Tam m贸j zielnik i dwa albumy ze znaczkami, kt贸re chcia艂am zabra膰. Mia艂am te偶 rower. Mam dwana艣cie lat, jestem inwalid膮. W naszym domu listonosz przynosi rent臋 mnie i dziadkowi. Dziewczynki w klasie, kiedy dowiedzia艂y si臋, 偶e mam raka krwi, boj膮 si臋 siedzie膰 ze mn膮. Dotkn膮膰 nawet. Lekarze powiedzieli: zachorowa艂am, bo m贸j tato pracowa艂 w Czarnobylu. A ja urodzi艂am si臋 potem. Kocham tat臋. 呕o艂nierze myli drzewa, domy, dachy. Myli krowy ko艂chozowe. - Biedne zwierz臋ta w lesie! - my艣la艂am. - Nikt ich nie umyje. Wszystkie zgin膮. I lasu nikt nie myje. On tak偶e umrze. Nauczycielka powiedzia艂a: - Narysujcie radiacj臋. Narysowa艂am, jak pada 偶贸艂ty deszcz. I jak p艂ynie czerwona rzeka. Po tat臋 przyszli noc膮. Nie s艂ysza艂em, jak si臋 zbiera艂. Spa艂em. Rano zobaczy艂em, 偶e mama p艂acze. - Wasz tato w Czarnobylu - powiedzia艂a. 39 W oryginale: Mo艂nia nie udari艂a... Susz' nie napala... Morie nie 偶ali艂o... Lieiat czorny-je groby... - pie艣艅-lamentacja, 艣piewana w czasie czuwania przy zmar艂ym na wsi na Bia艂orusi i w Rosji. Czekali艣my na niego, jakby mia艂 wr贸ci膰 z wojny. Wr贸ci艂 i znowu zacz膮艂 chodzi膰 do pracy. O niczym nie opowiada艂. A w szkole wszystkim si臋 chwali艂em, 偶e tato przyjecha艂 z Czarnobyla, 偶e by艂 likwidatorem, a likwidatorzy to ci, co pomagali zlikwidowa膰 awari臋. Bohaterowie! Ch艂opaki mi zazdro艣ci艂y. Po roku tato zachorowa艂. Chodzili艣my po szpitalnym skwerze, to by艂o po drugiej operacji. I pierwszy raz powiedzia艂 o Czarnobylu. Pracowali niedaleko od reaktora. Cisza i spok贸j, wspomina艂, pi臋knie. A w tym czasie co艣 nast臋puje. Sady kwitn膮. Dla kogo? Ludzie uciekli ze wsi. Jechali przez miasto Prype膰: na balkonie wisi bielizna, skrzynki z kwiatami. Pod krzakiem stoi rower z brezentow膮 teczk膮 listonosza, nabity gazetami i listami. A w niej ptasie gniazdo. Jak w filmie widzia艂em. Jedni 鈥瀘czyszczali" z tego, co trzeba by艂o porzuci膰. Zdejmowali grunt, ska偶ony cezem i strontem. Myli dachy. Nazajutrz wszystko znowu 鈥瀌藕wi臋-cza艂o". Na po偶egnanie podali nam r臋ce i wr臋czyli pisma z 鈥瀙odzi臋kowaniem za ofiarno艣膰". Ojciec wspomina艂 i wspomina艂. Ostatnim razem, kiedy wr贸ci艂 ze szpitala: - Je艣li prze偶yj臋, 偶adnej chemii, 偶adnej fizyki. Uciekn臋 z fabryki. Zostan臋 pastuchem. Zostali艣my we dw贸jk臋 z mam膮. Nie p贸jd臋 na studia techniczne, jak marzy mama. Cho膰 uczelnia jest na naszej ulicy. Mam ma艂ego brata. Lubi bawi膰 si臋 鈥瀢 Czarnobyl". Buduje schrony przeciw-bombowe, zasypuje piaskiem reaktor. Nie by艂o go jeszcze, kiedy to si臋 sta艂o. Nocami unosz臋 si臋. Latam nad jasnym 艣wiatem. To ani rzeczywisto艣膰, ani nieziemsko艣膰. To jest i tym, i tamtym, i czym艣 jeszcze innym. We 艣nie wiem, 偶e mog臋 wej艣膰 do wn臋trza tego 艣wiata, poby膰 w nim albo i zosta膰. J臋zyk m贸j staje si臋 niepowtarzalny, oddech nieprawdopodobny, ale nie wolno mi tam z nikim rozmawia膰. Co艣 podobnego dzia艂o si臋 ze mn膮 w dzieci艅stwie. Rozpiera mnie pragnienie z艂膮czenia si臋, ale nie widz臋 nikogo. Tylko 艣wiat. Odczucie takie, 偶e mog臋 go dotkn膮膰. Jaki偶 jestem ogromny! Jestem wszystkim, ale ju偶 od- 170 171 dzielnie, samotnie. W dzieci艅stwie widzia艂em niekt贸re kolorowe odbicia, jak widz臋 je teraz. W tym 艣nie. Nieraz wracaj膮 do mnie, nast臋puje moment, kiedy o niczym innym nie mog臋 ju偶 my艣le膰. Tylko o tym 艣nie. Wtem otwiera si臋 okno, nieoczekiwany powiew wiatru. Co to? Sk膮d? Dok膮d? Mi臋dzy mn膮 i tym czym艣 tworzy si臋 wi臋藕. Wsp贸艂odczuwanie. Ale jak mi przeszkadzaj膮 te szare, szpitalne 艣ciany. Jaki jeszcze jestem s艂aby. 艢wiat艂o zas艂aniam g艂ow膮, bo przeszkadza widzie膰. , Ci膮gn膮艂em tak, ci膮gn膮艂em. Pr贸bowa艂em zobaczy膰. Zacz膮艂em patrze膰 wy偶ej. | 1 nadesz艂a mama. Wczoraj powiesi艂a w sali ikon臋. 呕eby szepta膰 tam , w k膮cie, kl臋ka膰. Wszyscy milcz膮: profesor, lekarze, piel臋gniarki. My艣l膮, 偶e nie podejrzewam, nie domy艣lam si臋, 偶e umr臋. Nie wiedz膮, 偶e po nocach ucz臋 si臋 lata膰. Kto powiedzia艂, 偶e 艂atwo jest lata膰? Kiedy艣 pisa艂em wiersze. Zakocha艂em si臋 w dziewczynce. W pi膮tej klasie. W si贸dmej odkry艂em, 偶e jest 艣mier膰. Przeczyta艂em Garcii Lorki: Ciemny koniec krzyku. Zacz膮艂em uczy膰 si臋 lata膰. Nie podoba mi si臋 ta zabawa, ale co robi膰? Mia艂em przyjaciela. Mia艂 na imi臋 Andriej. Zrobili mu dwie operacje i skierowali do domu. Za p贸艂 roku czeka艂a go trzecia operacja. Powiesi艂 si臋 na swoim pasku. W pustej klasie, kiedy wszyscy wyszli na lekcj臋 wychowania fizycznego. Lekarze zabronili mu biega膰, skaka膰. Julia, Katia, Wadim, Oksana, Oleg... A teraz - Andriej. - Umrzemy i staniemy si臋 nauk膮 - m贸wi艂 Andriej. - Umrzemy i zapomn膮 o nas - tak my艣la艂a Katia. - Umrzemy... - p艂aka艂a Julia. Teraz niebo jest dla mnie 偶ywe, kiedy patrz臋 w nie. Tam s膮 oni... Samotny g艂os cz艂owieczy Niedawno by艂am taka szcz臋艣liwa. Dlaczego? Zapomnia艂am. Wszystko tamto zosta艂o w jakim艣 innym 偶yciu. Nie rozumiem. Nie wiem, jak mog艂am zacz膮膰 偶y膰 od nowa. Zachcia艂o si臋 偶y膰. Oto 艣miej臋 si臋, opowiadam. A tak t臋skni艂am. By艂am jak sparali偶owana. Chcia艂o si臋 z kimkolwiek rozmawia膰, ale ten ktokolwiek nie powinien by膰 cz艂owiekiem. Zajd臋 do cerkwi, tam cichutko, jak bywa w g贸rach. Cichute艅ko. Tam mo偶na zapomnie膰 o 偶yciu. I rankiem obudzi膰 si臋. Szukam r臋k膮. Gdzie on? Jego poduszka, jego zapach. Male艅ki nieznany ptaszek biega po parapecie z male艅kim dzwoneczkiem i budzi, nigdy wcze艣niej takiego d藕wi臋ku, takiego g艂osu nie s艂ysza艂am. Gdzie on? Nie wszystko potrafi臋 przekaza膰, nie wszystko wypowiedzie膰. Nie pojmuj臋, jak mog臋 偶y膰. Wieczorem c贸rka podejdzie. - Mamo, odrobi艂am ju偶 lekcje. Tu wspomn臋, 偶e mam dzieci. A gdzie偶 on? - Mamo, guzik mi si臋 urwa艂. Przyszyj. Jak mam i艣膰 za nim? Spotka膰 si臋. Zamkn臋 oczy i my艣l臋 o nim, dop贸ki nie usn臋. We 艣nie przychodzi, ale tak przelotnie, szybko. I od razu znika. S艂ysz臋 nawet jego kroki. Dok膮d odchodzi? Gdzie jest? A tak nie chcia艂o mu si臋 umiera膰. Patrzy przez okno i patrzy. W niebo. Pod艂o偶臋 mu jedn膮 poduszk臋, drug膮, trzeci膮. 呕eby mia艂 wysoko. D艂ugo umiera艂. Ca艂y rok. Nie mogli艣my si臋 rozsta膰. (D艂ugo milczy). Nie, nie b贸j si臋, oduczy艂am si臋 p艂aka膰. Chc臋 m贸wi膰. Ale nie mog臋 jak inni powiedzie膰 sobie, 偶e nie pami臋tam. Jak m贸wi to sobie moja przyjaci贸艂ka. Nasi m臋偶owie umarli tego samego roku, razem byli w Czarnobylu. Wybiera si臋 ju偶 za m膮偶. Nie, nie os膮dzam. Samo 偶ycie. Trzeba prze偶y膰. Ma dzieci. Ale mnie nie opuszcza dziwna my艣l, co m臋czy, jakby nie by艂a moja, jakbym j膮 gdzie艣 przeczuwa艂a: oto widzia艂am to, czego inni jeszcze nie widzieli. Co艣 strasznego otworzy艂o si臋 nam wcze艣niej ni偶 innym. Wyjecha艂 do Czarnobyla w dzie艅 moich urodzin. Go艣cie jeszcze siedzieli za sto艂em, przeprosi艂 ich. Poca艂owa艂 mnie. A samoch贸d ju偶 czeka艂 pod oknem. 173 鈻.*鈻犫枲鈻 鈻 i Dziewi臋tnastego pa藕dziernika tysi膮c dziewi臋膰set osiemdziesi膮tego sz贸stego roku. Dzie艅 moich urodzin. On - monter, je藕dzi艂 po ca艂ym Zwi膮zku Sowieckim, a ja czeka艂am na niego. Tak ci膮gn臋艂o si臋 latami. 呕yli艣my, jak 偶yj膮 zakochani - po偶egnania i powitania. A wtedy? Strach ow艂adn膮艂 tylko naszymi mamami, jego i moj膮. U mnie i u niego l臋ku nie by艂o. Dlaczego? - my艣l臋 teraz. Czy wiedzieli艣my, dok膮d jedzie? Ot, wzi膮膰 by od ucznia z s膮siedztwa podr臋cznik fizyki do dziesi膮tej klasy, cho膰by przekartkowa膰. Chodzi艂 tam bez czapki. Jego podw艂adnym przez rok wszystkie w艂osy wypad艂y, a u niego, odwrotnie, czupryna sta艂a si臋 g臋stsza. Nikogo z nich ju偶 nie ma. Ca艂a brygada, siedmiu ludzi, wszyscy zmarli. M艂odzi. Jeden za drugim. Pierwszy sko艅czy艂 po trzech latach. No, my艣leli: trudno, los. Za nim drugi, trzeci, czwarty. Teraz ka偶dy zacz膮艂 czeka膰, kiedy on. Oto, czym 偶yli! M膮偶 zmar艂 ostatni. Monta偶y艣ci-wysoko艣ciowcy. Od艂膮czali pr膮d w opuszczonych wsiach, 艂azili po s艂upach. Po wymar艂ych domach, ulicach. Ca艂y czas na wysoko艣ci. Wzrostu mia艂 prawie dwa metry, wagi - dziewi臋膰dziesi膮t kilogram贸w - c贸偶 mog艂oby takiego zabi膰? D艂ugo nie l臋kali艣my si臋. (Nieoczekiwanie u艣miecha si臋). Jaka by艂am szcz臋艣liwa! Wraca - w domu 艣wi臋to, zawsze, kiedy wraca艂, by艂o 艣wi臋to. Wk艂ada艂am d艂ug膮, pi臋kn膮 koszul臋 nocn膮. Lubi艂am drog膮 bielizn臋, zawsze mia艂am dobr膮, ale ta koszula by艂a szczeg贸lna. Od艣wi臋tna. Dla naszego pierwszego dnia. Nocy. Zna艂am ca艂e jego cia艂o na pami臋膰, wszystko to ca艂owa艂am. Bywa艂o, nawet przy艣ni mi si臋 sen, 偶e jestem jak膮艣 cz臋艣ci膮 jego cia艂a - tacy艣my byli nierozdzielni. Bez niego bardzo t臋skni艂am, fizycznie wr臋cz bola艂a mnie jego nieobecno艣膰. Kiedy rozstawali艣my si臋, na jaki艣 czas traci艂am orientacj臋 - gdzie jestem, na jakiej ulicy, jaki to czas. Przyjecha艂 z ju偶 powi臋kszonymi w臋z艂ami ch艂onnymi na szyi, r臋kami je wymaca艂am, by艂y niewielkie, ale spyta艂am: - Poka偶esz si臋 lekarzowi? - Przejdzie - uspokaja艂. - I jak tam w Czarnobylu? - Zwyczajna robota. Ani brawury, ani paniki. Jak wsz臋dzie. W sto艂贸wce na parterze dawano szeregowym kluski, konserwy, ale na pi臋trze dla kierownictwa, genera艂贸w by艂y owoce, czerwone wino, woda mineralna. Czy ste obrusy. Ka偶dy mia艂 dozymetr. A im na ca艂膮 brygad臋 nie dali ani jednego. Jaka by艂am szcz臋艣liwa! Je藕dzili艣my z nim nad morze. Zapami臋ta艂am, 偶e mo rza tak wiele jak i nieba by艂o wsz臋dzie. Przyjaci贸艂ka te偶 je藕dzi艂a z m臋偶em i wspomina: - Morze jest gro藕ne. Wszyscy bali si臋 zarazi膰 choler膮. O czym艣 takim pisano w gazetach. A ja pami臋tam inaczej. W jaskrawym ko lorze. Pami臋tam, 偶e morze by艂o wsz臋dzie, jak niebo. Niebieskie, niebie艣ciutkie. 11A A obok on. Urodzi艂am si臋 dla mi艂o艣ci. W szkole dziewcz臋ta marzy艂y: kt贸ra p贸jdzie na studia, kt贸ra wyjedzie na komsomolsk膮 budow臋, a ja chcia艂a!*1 wyjsc za m膮偶. Kocha膰 tak bardzo, najbardziej, jak Natasza Rostowa40. Tylk掳 kocha膰. Ale nie mog艂am nikomu przyzna膰 si臋 do tego, albowiem w tym czasie, powinni艣cie pami臋ta膰, wskazane by艂o marzy膰 wy艂膮cznie o komsomolskifl1 placu budowy. To nam k艂adli do g艂owy. Rwali si臋 na Syberi臋, w nieprzebyt膮 tajg臋. Na studia si臋 nie dosta艂am, nie starczy艂o punkt贸w, posz艂am do pracy w centrali telefonicznej. Tam poznali艣my si臋. I to ja sama, mo偶na powiedzie膰, o偶em*am sie z nim, prosi艂am go: - O偶e艅 si臋 ze mn膮. Tak ci臋 kocham! Zakocha艂am si臋 po uszy. Taki pi臋kny ch艂opiec. Lecia艂am do si贸drJieg掳 nieba. Tak, sama go prosi艂am: - O偶e艅 si臋 ze mn膮. (U艣miecha si臋). To znowu zamy艣lam si臋 i szukam pociesze艅: a mo偶e 艣mier膰 nie jest ko艅cem, on tylko zmieni艂 si臋 i 偶yje gdzie艣 w innym 艣wiecie? Pracuj臋 w bibliotece, czytam wiele ksi膮偶ek, spotykam si臋 z r贸偶nymi lud藕mi. Chc臋 rozmawia膰 o 艣mierci. Poj膮膰. Szukam pocieszenia. W gazetach, w ksi膮偶kach wyCzymJC- "*臋 do teatru, je偶eli tam o tym, o 艣mierci. Czuj臋 fizyczny b贸l bez niego, me m掳ge sama jedna. Nie chcia艂 i艣膰 do lekarza. - Niczego nie czuj臋. Nic nie boli - m贸wi艂. A w臋z艂y ch艂onne sta艂y si臋 ju偶 wielkie jak kurze jajo. Si艂膮 zaci膮gn臋艂a111 do samochodu i odwioz艂am do polikliniki. Skierowali do onkologa. JedeH z lekarzy popatrzy艂, wezwa艂 drugiego. - Oto jeszcze jeden czarnobylec. I ju偶 go nie wypu艣cili. Za tydzie艅 zrobili operacj臋: wyci臋li ca艂4 tarczyc臋, krta艅 i zast膮pili je takimi rurkami. Tak. (Milknie). Tak, teraz wiem, ze t0 by艂 jeszcze szcz臋艣liwy czas. Bo偶e! Jakimi偶 bzdurami zajmowa艂am si臋 Wtedy: biega艂am po sklepach, kupowa艂am podarki lekarzom - pude艂ka cukierk掳w> impor-towane alkohole, bomboniery. Brali. A on 艣mia艂 si臋 ze mnie: - Lekarze nie s膮 bogami. A chemii i promieniowania tutaj starczy dla wszystkich. Dadz膮 i bez cukierk贸w. Ale p臋dzi艂am na koniec miasta po tort 鈥瀙tasie mleczko" albo po francuskie perfumy. A wszystko w tamtych czasach tylko po znajomo艣ci, spod lady. Wypisali. Jedziemy do domu! Dali mi specjaln膮 szpryc臋, pokaz3'1. Jak sie Natasza Rostowa - jedna z bohaterek powie艣ci Lwa To艂stoja Wojna i pokOJ- 175 I ni膮 pos艂ugiwa膰. Mia艂am go karmi膰 przez t臋 szpryc臋. Wszystkiego si臋 nauczy艂am. Cztery razy na dzie艅 gotowa艂am co艣 艣wie偶ego, obowi膮zkowo 艣wie偶ego, mieli艂am to w maszynce do mi臋sa, przeciera艂am przez sitko i potem nabiera艂am w szpryc臋. Przek艂uwa艂am jedn膮 z rurek, najwi臋ksz膮, kt贸ra sz艂a do 偶o艂膮dka, lecz on przesta艂 czu膰 zapachy, rozr贸偶nia膰. - Smakuje? - pytam. Nie wie. Pomimo wszystko co jaki艣 czas biegali艣my do kina. I ca艂owali艣my si臋 tam. Zawi艣li艣my na cieniute艅kiej niteczce, a wydawa艂o si臋 nam, 偶e znowu zaczepili艣my si臋 o 偶ycie. O Czarnobylu starali艣my si臋 nie m贸wi膰. Nie wspomina膰. Zakl臋ty temat. Nie dopuszczam go do telefonu. Przechwytuj臋. Jego ludzie umieraj膮 jeden po drugim. Zakl臋ty temat. A偶 kiedy艣 rankiem budz臋 go, podaj臋 cha艂at, a on nie mo偶e wsta膰. I powiedzie膰 nic nie mo偶e. Przesta艂 m贸wi膰. Oczy wielkie, wielgachne. Wtedy si臋 przerazi艂. Tak. (Znowu milknie). Zostawa艂 nam jeszcze rok. Przez ca艂y ten rok umiera艂. Z ka偶dym dniem by艂o mu gorzej i gorzej, a przecie偶 nie wiedzia艂, 偶e jego ludzie umieraj膮. Wci膮偶 偶yli艣my nadziej膮. Niemo偶liwe jest tak 偶y膰. Tak偶e dlatego, 偶e nikt nie wie, co takiego czeka nas po 鈥瀟ym". M贸wi膮 - Czarnobyl, pisz膮 - Czarnobyl, ale nikt nie wie, co to. Co艣 strasznego objawi艂o si臋 nam pierwszym. Teraz u nas wszystko inaczej ni偶 u innych: rodzimy si臋 nie tak, umieramy nie tak jak wszyscy. Spytasz: jak umieraj膮 po Czarnobylu? Cz艂owiek, kt贸rego kocha艂am, kocha艂am tak, 偶e nie mog艂abym kocha膰 go bardziej, jakbym go sama urodzi艂a, na moich oczach si臋 zmienia艂. Wyci臋li w臋z艂y ch艂onne, ich brak naruszy艂 kr膮偶enie krwi, i nos si臋 przesun膮艂, powi臋kszy艂 si臋 trzykrotnie, i oczy ju偶 jakie艣 inne - rozesz艂y si臋 w r贸偶ne strony, nieznajomy blask pojawi艂 si臋 w nich. Maj膮 wyraz, jakby to nie on, a kto艣 inny stamt膮d patrzy艂. Potem jedno oko ca艂kiem si臋 zamkn臋艂o. A czego ja si臋 boj臋? Jednego, 偶eby siebie nie zobaczy艂. Nie zapami臋ta艂 takiego. Ale zacz膮艂 mnie prosi膰, pokazywa膰 r臋kami, 偶eby przynie艣膰 lustro. A ja to wybiegam do kuchni, 偶e czego艣 zapomnia艂am, nie s艂ysza艂am, a to cokolwiek wymy艣lam. Dwa dni tak go oszukiwa艂am, trzeciego dnia pisze mi w zeszyciku wielkimi literami i z trzema wykrzyknikami: 鈥濪aj lustro!!!". Mieli艣my zeszy-cik, pi贸ro, o艂贸wek, z takim obrazem oswoili艣my si臋 ju偶, bo nawet szeptem nic m贸g艂 m贸wi膰. Pe艂na niemota. To ja biegiem do kuchni, brz臋kam rondlami. Nic widzia艂am, nie s艂ysza艂am. Znowu pisze mi: 鈥濪aj lustro!!!" - i z tymi wykrzyk- i nikami. Przynios艂am mu lustro, najmniejsze. Spojrza艂, chwyci艂 si臋 za g艂owi; i ko艂ysze si臋, i ko艂ysze na 艂贸偶ku. Ja zagaduj臋 do niego: - Nied艂ugo poprawisz si臋 i pojedziemy z tob膮 gdziekolwiek w zapadkj, wie艣. Kupimy tam dom i b臋dziemy 偶y膰, je艣li nie chcesz w mie艣cie, gdzie wielu I ludzi. B臋dziemy 偶y膰 sami. Nie oszukiwa艂am go, pojecha艂abym z nim gdzie b膮d藕, 偶eby tylko by艂, a jaki - niewa偶ne. Nie oszukiwa艂am go. Nie wspominam o niczym, co chcia艂abym przemilcze膰. A prze偶y艂am wszystko. Daleko zajrza艂am, mo偶e dalej ni偶 艣mier膰. (Zastanawia si臋). Mia艂am szesna艣cie lat, kiedy si臋 poznali艣my. By艂 starszy ode mnie o siedem lat. Dwa lata si臋 spotykali艣my. Bardzo lubi臋 w Mi艅sku rejon przed poczt膮 g艂贸wn膮, ulic臋 Wo艂odarskiego, tam pod zegarem wyznaczy艂 mi spotkanie. A mieszka艂am naprzeciw kombinatu kombajnowego i je藕dzi艂am trolejbusem nr 5, kt贸ry nie zatrzymywa艂 si臋 przed poczt膮, ale troch臋 dalej, przy sklepie z odzie偶膮 dzieci臋c膮. Troszeczk臋 zawsze si臋 sp贸藕niam, 偶eby przemkn膮膰 obok i zobaczy膰, westchn膮膰: jaki偶 pi臋kny ch艂opiec czeka na mnie! Przez dwa lata nie odr贸偶nia艂am zimy od lata. Prowadzi艂 na koncerty. Na moj膮 ulubion膮 Edyt臋 Pie-ch臋41. Nie biegali艣my na ta艅ce, na plac taneczny42, nie umia艂 ta艅czy膰. Ca艂owali艣my si臋 i ca艂owali. Nazywa艂 mnie: 鈥濵ale艅ka moja". Dzie艅 urodzin, zn贸w m贸j dzie艅 urodzin. Dziwne, ale wszystko, co dla mnie najwa偶niejsze, przypada艂o dos艂ownie na ten dzie艅, ot, i nie wierz po tym w los. Stoj臋 pod zegarem: o pi膮tej spotkanie, a jego nie ma. O sz贸stej roztrz臋siona, we 艂zach brn臋 na sw贸j przystanek, przechodz臋 ulic臋, ogl膮dam si臋, jakbym poczu艂a - biegnie za mn膮 na czerwonym 艣wietle w podkoszulku. Pojechali艣my do niego do domu, przebra艂 si臋 i postanowili艣my obchodzi膰 moje urodziny w restauracji. Ale w restauracji nie uda艂o si臋, by艂 wiecz贸r, nie ma wolnych miejsc, a wsuwa膰 pi膮tk臋 albo dziesi膮tk臋 (tamtych pieni臋dzy) portierowi, jak inni, ani on, ani ja nie umieli艣my. - Wiesz co - poszed艂 na ca艂ego - kupimy w sklepie szampana, gar艣膰 ciastek i p贸jdziemy do parku, tam po艣wi臋tujemy. Pod gwiazdami, pod go艂ym niebem! Taki by艂. Na 艂awce w parku Gorkiego przesiedzieli艣my do rana. Takich urodzin w 偶yciu nie mia艂am. I wtedy powiedzia艂am mu: - O偶e艅 si臋 ze mn膮. Tak ci臋 kocham! - Jeste艣 jeszcze male艅ka - roze艣mia艂 si臋. A nazajutrz zanie艣li艣my zg艂oszenie do urz臋du. 41 Edyta Piecha - znana w latach 60. i 70., 艣piewaj膮ca po rosyjsku piosenkarka polskiego pochodzenia. 42 Plac taneczny (w oryginale: tancp艂oszczadka) - cz臋sto spotykane w wi臋kszych miastach by艂ego ZSRR, z regu艂y w parkach lub ko艂o nich, placyki do ta艅ca, wy艂o偶one p艂ytami lub drewnian膮 pod艂og膮, czynne od wiosny do jesieni. W ZSRR by艂 chroniczny g艂贸d mieszkaniowy, mieszkania ciasne, zamieszkane przez kilka rodzin, trudno wi臋c by艂o tam ta艅czy膰. Z kolei lokali tanecznych by艂o niewiele, a wst臋p do nich drogi. Z tych powod贸w wielu ch臋tnych - zw艂aszcza ze starszego i 艣redniego pokolenia - do dzi艣 艣ci膮ga na tancploszczadki. 176 177 Jaka偶 by艂am szcz臋艣liwa! Niczego bym nie zamieni艂a w 偶yciu, nawet gdy ktokolwiek obok ostrze偶e, 偶e gwiazdy zapowiada艂y. W dzie艅 艣lubu nie znalaz艂 swego paszportu, ca艂y dom przetrz膮sn臋li艣my. Zapisali nas w urz臋dzie na jakim艣 艣wistku. - C贸reczko, to z艂y znak - p艂aka艂a moja mama. Potem paszport odnale藕li艣my w jego starych spodniach na strychu. Mi艂o艣膰! To nawet nie by艂a mi艂o艣膰, lecz d艂ugie zakochanie. Kiedy ta艅czy艂am rankiem przed lustrem: jestem pi臋kna, m艂oda, a on mnie kocha! Teraz zapominam swojej twarzy, tej twarzy, jak膮 mia艂am dla niego. Nie widz臋 jej w lustrze. Mo偶na o tym m贸wi膰? Nazywa膰 s艂owami. To tajemnica. Dot膮d nie rozumiem, co to by艂o. Do ostatniego naszego miesi膮ca. Wo艂a艂 mnie noc膮. Mia艂 pragnienia. Kocha艂 bardziej ni偶 wcze艣niej. Za dnia, kiedy patrzy艂am na niego, nie wierzy艂am w to, co nast臋powa艂o noc膮. Nie chcieli艣my si臋 rozstawa膰. Pie艣ci艂am go, g艂aska艂am. W tych chwilach wspomina艂am wszystko, co najrado艣niejsze i najszcz臋艣liwsze. Jak przyjecha艂 z Kamczatki z brod膮. Moje urodziny w parku na 艂awce. 鈥濷偶e艅 si臋 ze mn膮". Trzeba m贸wi膰 wi臋cej? Mo偶na? Sama sz艂am do niego, jak idzie m臋偶czyzna do kobiety. C贸偶 mog艂am mu da膰 opr贸cz lekarstw? Jak膮 nadziej臋? Tak bardzo nie chcia艂 umiera膰. Tylko swojej mamie o niczym nie opowiada艂am. Nie poj臋艂aby mnie. Ods膮dzi艂a. Przekl臋艂a. Wszak to nie zwyczajny rak, kt贸rego wszyscy tak偶e sic boj膮, ale czarnobylski, jeszcze straszliwszy. Lekarze wyja艣nili mi: pora偶enia me tastazy wewn膮trz organizmu, szybko by umar艂, lecz one podesz艂y wierzchem, po ciele, po twarzy. Co艣 czarnego na nim naros艂o. Zapodzia艂 si臋 podbr贸dek, znik n臋艂a szyja, j臋zyk wywali艂o na wierzch. P臋ka艂y naczynia, zaczyna艂y si臋 krwotoki. - Oj - krzycz臋 - znowu krew. Z szyi, z ust, z uszu. Ze wszystkich stron. Nios臋 zimn膮 wod臋, k艂ad臋 komprc sy - nie pomaga. Co艣 strasznego. Ca艂a poduszka zalana. Mis臋 podstawiani, miednic臋. Strumyki ciurkaj膮. I ten d藕wi臋k. Spokojny taki i drewniany. Dot膮d po nocach go s艂ysz臋. Dop贸ki jest 艣wiadom, klaska w d艂onie - to nasz bezs艂owny znak: wo艂a! Wzywaj pogo towie. Nie chcia艂 umiera膰. Mia艂 czterdzie艣ci pi臋膰 lat. Dzwoni臋 na pogotowie, ale tam ju偶 nas znaj膮, nie chc膮 jecha膰. - W niczym nie mo偶emy pom贸c m臋偶owi. A cho膰by zastrzyk! Narkotyk. Sama dam, nauczy艂am si臋, ale daj臋 - siniak pod sk贸r膮, nie rozchodzi si臋. Jeden raz dobi艂am si臋, przyjechali. M艂ody lekarz przybli偶y艂 si臋 do niego i natychmiast odskoczy艂. - Powiedz, czy on nie jest zwyczajnym czarnobylcem? Z tych, co tam przebywali? - Tak - odpowiadam. 178 I on, nie przesadzam, wykrzykn膮艂: - Mile艅ka moja, oby to si臋 jak najszybciej sko艅czy艂o! Widzia艂em, jak umieraj膮 czarnobylcy. A m膮偶 艣wiadom, s艂yszy to. Dobrze jeszcze, 偶e nie wie, nie domy艣la si臋, 偶e ju偶 sam jeden zosta艂 ze swojej brygady. Innym razem przys艂ali z polikliniki piel臋gniark臋, jednakie tylko posta艂a w korytarzu, nawet do mieszkania nie wesz艂a. - Oj, nie mog臋! - powiedzia艂a. A ja mog臋? Wszystko mog臋. C贸偶 mam wymy艣li膰? Sk膮d pomocy? A on krzyczy. Boli go. Ca艂y dzie艅 krzyczy. Wtedy znalaz艂am wyj艣cie: wlewa艂am w niego przez t臋 szpryc臋 butelk臋 w贸dki. Odurzy si臋. Zapomni. Nie ja to wymy艣li艂am, inne kobiety podpowiedzia艂y. Z takiej samej biedy. Przyjdzie jego matka. - Dlaczego艣 pu艣ci艂a go do Czarnobyla? Jak mog艂a艣? - czyni mi wyrzuty. A mnie wtedy nie mog艂o przyj艣膰 do g艂owy, 偶e trzeba by艂o nie pu艣ci膰, a jemu, na pewno, 偶e m贸g艂 nie jecha膰. To ju偶 by艂 inny czas ni偶 wojenny. Kiedy艣 go spyta艂am: - A teraz nie 偶a艂ujesz, 偶e艣 tam pojecha艂? Kr臋ci g艂ow膮, 偶e nie. W zeszycie pisze: - Umr臋, sprzedaj auto, ko艂a zapasowe, a za Tolika (to jego brat) za m膮偶 nie wychod藕. Podoba艂am si臋 Tolikowi. Wyjawi臋 ma艂膮 tajemnic臋. Siedz臋 kiedy艣 obok niego. 艢pi. Ma takie pi臋kne w艂osy. Wzi臋艂am i cichutko uci臋艂am kosmyk. Otworzy艂 oczy, zobaczy艂, co mam w r臋kach, u艣miechn膮艂 si臋. Zosta艂 jego zegarek, ksi膮偶eczka wojskowa i medal czarnobylski. (Po milczeniu). A taka by艂am szcz臋艣liwa! W porod贸wce, pami臋tam, dniami siedz臋 przy okienku, czekam na niego, wygl膮dam. Nic sensownego nie rozumia艂am: co ze mn膮, kiedy? Ale gdy tylko spojrz臋 na niego! Nie mog艂am napatrze膰 si臋, gdy czu艂am, 偶e to mo偶e si臋 kiedy艣 sko艅czy膰. Rankiem karmi臋 dziecko i lubuj臋 si臋, 偶e on jest przy mnie. Pami臋tam, jak sunie, idzie ulic膮. Jestem dobr膮 bibliotekark膮, ale nie pojmuj臋, jak mo偶na kocha膰 prac臋. Kocha艂am tylko jego jedynego. I nie mog臋 bez niego. Krzycz臋 po nocach. W poduszk臋, 偶eby dzieci nie us艂ysza艂y. I ani na chwil臋 nie wyobra偶a艂am sobie, 偶e nie ma go w domu, 偶e nie jeste艣my razem. Moja mama, jego brat - przygotowywali mnie, naciskali, 偶e lekarze radz膮, obiecuj膮 popraw臋. S艂owem: jest pod Mi艅skiem specjalny szpital, gdzie wcze艣niej umierali tacy tam beznadziejni. Afga艅cy bez r膮k, bez n贸g. A teraz tam przywo偶膮 czarnobylc贸w. t Tam mu b臋dzie lepiej - przekonywali. - Lekarz zawsze w pobli偶u. 179 I * Nie chcia艂am o tym s艂ysze膰. Wtedy jego przekonali i zacz膮艂 prosi膰: - Zawie藕 mnie tam. Nie m臋cz si臋. A ja to prosz臋 o zwolnienie, to w pracy urlop na sw贸j rachunek wypraszam, z uwagi na sytuacj臋. Wed艂ug prawa zwolnienie daj膮 tylko do wyj艣cia z chorym dzieckiem, a urlop na sw贸j rachunek nie wi臋cej jak na miesi膮c. A on ca艂y nasz zeszycik zapisa艂. Da艂am mu s艂owo, 偶e go tam odwioz臋. Pojecha艂am samochodem z jego bratem. Na skraju wsi, co nazywa si臋 Grebienka, sta艂 wielki drewniany dom, obok rozwalaj膮ca si臋 studnia. Toaleta przy drodze, jakie艣 staruszki w bogobojnej czerni. Nawet z samochodu nie wysz艂am. Noc膮 ca艂uj臋 go. - Jak mog艂e艣 mnie o to prosi膰? Nigdy tego nie zrobi臋! Nigdy! Ca艂ego go wyca艂owa艂am. Najstraszniejsze by艂y ostatnie tygodnie. P贸艂 godziny sika w p贸艂litrowy s艂oik. Oczu nie podnosi. Wstyd mu. - Jak mo偶esz tak my艣le膰?! - Ca艂uj臋 go. W ostatnim dniu zdarzy艂a si臋 taka minuta: otworzy艂 oczy, usiad艂, u艣miechn膮艂 si臋 i powiedzia艂: - Waliuszka! Umiera艂 sam. Cz艂owiek umiera sam. Wcze艣niej zadzwonili z jego pracy. - Przyniesiemy czerwony dyplom - powiedzieli. - Twoi ludzie chc膮 przyj艣膰 - m贸wi臋 mu. - Dyplom wr臋czy膰. Kr臋ci g艂ow膮: nie, nie! Ale odwiedzili. Jakie艣 pieni膮dze przynie艣li, dyplom w czerwonym papierze z fotografi膮 Lenina. Wzi臋艂am to i my艣l臋: Za co umiera? W gazetach pisz膮, 偶e to nie tylko Czarnobyl, 偶e to komunizm si臋 sko艅czy艂. A profil na czerwonym papierze ten sam. Chcieli mu ch艂opcy jakie艣 dobre s艂owo powiedzie膰, ale on nakry艂 si臋 ko艂dr膮, przykry艂am mu twarz dwoma takimi p艂atkami z gazy. Gdy kto艣 prosi艂, 偶eby pokaza膰, odkrywa艂am. Jedna z kobiet zemdla艂a. A kiedy艣 kocha艂a si臋 w nim, by艂am o niego zazdrosna. - Daj ostatni raz popatrze膰. - Patrz. Nie opowiedzia艂am, 偶e kiedy umar艂, nikt nie m贸g艂 do niego doj艣膰, wszyscy si臋 bali. A krewnym u nas nie wolno my膰 i ubiera膰. Takie s膮 nasze s艂owia艅skie zwyczaje. Przywieziono z kostnicy dw贸ch sanitariuszy, poprosili o w贸dk臋. - Widzieli艣my - przyznali - niejedno: porozbijanych, poci臋tych, trupy dzieci po po偶arze, ale co艣 takiego pierwszy raz. Najstraszniej ze wszystkich umieraj膮 czarnobylcy. {Cichnie). Umar艂 i le偶a艂 gor膮cy. Nie wolno by艂o si臋 do niego zbli偶y膰. Zatrzyma艂am w domu zegar. Si贸dma rano. I zegar nasz a偶 do dzi艣 stoi, nie odzywa si臋. Zegarmistrza wezwali艣my, roz艂o偶y艂 r臋ce. - Tu nie mechanika i nie fizyka, ale metafizyka - o艣wiadczy艂. Pierwsze dni bez niego. Spa艂am dwa dni, nie mog艂am zbudzi膰 si臋, wstan臋, popij臋 wody, nie mog臋 je艣膰 i zn贸w padam na poduszk臋. Obecnie wydaje mi si臋 to niezrozumia艂e: jak mog艂am usn膮膰? Gdy umiera艂 m膮偶 przyjaci贸艂ki, rzuca艂 w ni膮 naczyniami, 偶e taka m艂oda, pi臋kna. A m贸j tylko patrzy艂 na mnie i patrzy艂. W naszym zeszyciku zapisa艂: - Umr臋, spal m贸j proch. Chc臋, 偶eby艣 si臋 nie ba艂a. Dlaczego tak postanowi艂? Chodz膮 s艂uchy, 偶e czarnobylcy i po 艣mierci 鈥炁泈iec膮 si臋". Sama czyta艂am, 偶e mogi艂y czarnobylskich stra偶ak贸w pod Moskw膮 w Mitino ludzie obchodz膮 z daleka, swoich zmar艂ych ko艂o nich nie grzebi膮. Martwi martwych si臋 boj膮, nie m贸wi膮c o 偶ywych. Dlatego 偶e nikt nie wie, co to takiego Czarnobyl. Jedynie fragmenty. Przeczucia. Przywi贸z艂 z Czarnobyla bia艂y ubi贸r, w kt贸rym pracowa艂. Spodnie, odzie偶 ochronna. I tak ten jego ubi贸r le偶a艂 u nas na antresoli do jego 艣mierci. Potem mama postanowi艂a: - Trzeba wyrzuci膰 wszystkie jego rzeczy. Ba艂a si臋. A ja nawet tego jego ubrania strzeg艂am. Przest臋pczyni. Mam w domu dzieci. C贸rk臋 i syna. Wywie藕li ubranie za miasto i zakopali. Wiele ksi膮偶ek przeczyta艂am, 偶yj臋 w艣r贸d ksi膮偶ek, ale niczego nie mog臋 wyja艣ni膰. Przywie藕li urn臋. Nic strasznego, r臋k臋 tam w艂o偶y艂am i co艣 mi臋kkiego, jak muszelki na brzegu morza w piasku, to pewnie kostki miednicy. Dotykam jego rzeczy, nie s艂ysz臋, nie czuj臋, a jakbym obejmowa艂a. Noc膮, pami臋tam, siedz臋 ko艂o niego. I nagle jaki艣 dymek. Drugi raz zobaczy艂am ten dymek nad nim w krematorium. Jego dusza. Nikt jej nie widzia艂, a ja widzia艂am. Mam odczucie, 偶e jeszcze raz si臋 spotkali艣my. Jaka by艂am szcz臋艣liwa! On jedzie w delegacj臋, a ja dni, godziny licz臋 do naszego spotkania. Fizycznie bez niego nie mog臋. Pojedziemy z nim do jego siostry na wsi, wieczorem ona pokazuje: - Tobie po艣cieli艂am w tym pokoju, a jemu w tamtym. Popatrzymy jedno na drugie i 艣miejemy si臋. Nie wyobra偶ali艣my sobie, 偶e mo偶na spa膰 oddzielnie, w r贸偶nych pokojach. Tylko razem. Nie mog臋 bez niego. Swatali. Brat jego o艣wiadcza艂 si臋. S膮 tacy podobni. Ale mnie si臋 wydaje, 偶e je艣li ktokolwiek inny dotknie mnie... Kto go mi zabra艂? Jakim prawem? Przynie艣li wezwanie z czerwonym paskiem dziewi臋tnastego pa藕dziernika tysi膮c dziewi臋膰set osiemdziesi膮tego sz贸stego roku. Jak na wojn臋. 180 181 (Pijemy herbat臋. Ogl膮dam rodzinne fotografie. Weselne. I kiedy ju偶 chc臋 si臋 po偶egna膰, ona przygl膮da mi si臋). Jak dalej 偶y膰? Nie wszystko powiedzia艂am. Nie do ko艅ca. By艂am szcz臋艣liwa. Do utraty rozumu. Mo偶e nie trzeba mojego imienia? Niech pozostanie tajemnic膮. Modlitwy odmawia si臋 w tajemnicy. Szeptem. Za siebie. (Milknie). Nie, nazwijcie mnie. Na Boga, nazwijcie. Chc臋 zrozumie膰. Chc臋 poj膮膰: dlaczego daje cierpienia? Po co one s膮? W pierwszym okresie wydawa艂o si臋, 偶e po wszystkim zjawi mi si臋 co艣 ciemnego. Obcego. A co mi pomog艂o? Wyci膮gn臋艂o ku 偶yciu? Wr贸ci艂o do niego? M贸j syn. Mam jeszcze jednego syna. Nasz z nim syn. Od dawna choruje. Dor贸s艂, ale widzi 艣wiat oczyma dziecka. Oczyma pi臋cioletniego malca. Chc臋 z nim by膰. Marz臋, aby zamieni膰 mieszkanie i 偶y膰 w pobli偶u Nowinek, gdzie jest szpital psychiatryczny. Tam jest on, syn. To rada lekarzy: 偶eby 偶y膰, musi by膰 tam. Je偶d偶臋 tam cz臋sto. Spotyka mnie. - A gdzie tato Misza? Kiedy przyjedzie? Kto jeszcze mnie o to zapyta? On tak偶e czeka na niego. B臋dziemy czeka膰 razem. B臋d臋 odmawia膰 szeptem swoj膮 czarnobylsk膮 modlitw臋. On b臋dzie patrze膰 na 艣wiat oczyma dziecka. Walentyna Timofiejewna Panasiewicz, 偶ona likwidatora Zamiast epilogu Gazeta 鈥濶abat", luty 1996 r. Leszek Wo艂osiuk 艢wiat po Czarnobylu I. Bia艂oru艣 - poletko Pana Boga 1. Przyby艂e艣 ujrze膰 humanoid贸w? Natalia Ros艂owa pyta艂a z u艣miechem. - Przykro mi, 偶e u nas mutant贸w tyle, ile gdzie indziej - ironizowa艂a szefowa Komitetu 鈥濪zieci Czarnobyla" w Mohylewie. - Gdyby by艂o ich wi臋cej, 艣wiat by o nas pami臋ta艂 - brzmia艂 zjadliwy komentarz bia艂oruskiej dzia艂aczki. Natalia jest 鈥瀌zieckiem Czarnobyla", jak si臋 tam nazywa spo艂ecznik贸w zajmuj膮cych si臋 skutkami wybuchu. Pcha艂a si臋 w 偶ony stnierti (strefy 艣mierci), 偶eby ostrzega膰, ratowa膰, liczy膰, zdawa膰 sprawozdania. Obwozi艂a zagranicznych dziennikarzy, wiod艂a konwoje pomocy humanitarnej. W ska偶onej strefie by艂em wiosn膮 1998 roku, 偶eby napisa膰 reporta偶 dla 鈥濸olityki". Na pocz膮tek wyprawy rozm贸wczyni darowa艂a mi sw贸j referat sprzed dw贸ch lat. Przypomnia艂a w nim, 偶e 鈥10 lat temu na po艂udniowo-zachodniej rubie偶y wszechpa艅stwa zajmuj膮cego 1/6 cz臋艣膰 powierzchni Ziemi nast膮pi艂 wybuch atomowy o nieznanej w cywilizacji sile". Dalej jest o jego straszliwych nast臋pstwach i pr贸bach zatajenia ich przed narodem i opini膮 艣wiatow膮: w 鈥瀋zarnobyl-skich" stowarzyszeniach, fundacjach i komitetach s膮 zdj臋cia dzieci, kt贸re rado艣nie krocz膮 pi臋膰 dni po wybuchu w pochodach pierwszomajowych. O 鈥瀓膮drowych zab贸jcach" - reaktorach typu RBMK (rieaktor bolszoj moszczno-sti kanalnyj - reaktor kana艂owy wielkiej mocy), projektowanych w Moskwie, sk艂adanych w Leningradzie i Swierd艂owsku, a montowanych w AES-ach (atom-nych elektrostancjach - elektrowniach atomowych). O 艣mierciono艣nych ob艂okach niesionych przez zmieniaj膮cy si臋 wiatr to na Rosj臋, to na Europ臋, a samolotami obrony powietrznej 鈥瀘sadzanych" na Bia艂orusi z przyczyn 鈥瀐umanitarnych" (pohidniowo-wschodnia cz臋艣膰 kraju jest s艂abo zaludniona). O tym, i偶 obszar kl臋ski ekologicznej liczy 46 tys. km2, a kataklizm dotkn膮艂 3326 miast i wsi. 185 Wiele w tym szlachetnej troski, by wstrz膮sn膮膰 艣wiatem. I obawy, by 艣wiat nie zostawi艂 Bia艂orusin贸w ze sched膮 po wybuchu. Nie wszystko, o czym m贸wi膮 鈥瀌zieci Czarnobyla", potwierdza nauka, a 艣wiatowe organizacje atomowe z rezerw膮 odnosz膮 si臋 do 鈥瀋zarnobylskiego krzyku". Polityka od pocz膮tku uczyni艂a z atomowego nieszcz臋艣cia obiekt gry mi臋dzynarodowej, najpierw utajniaj膮c jej. przebieg i pomniejszaj膮c skutki, a potem - wraz z rozpadem ZSRR - wyolbrzymiaj膮c je. W oczekiwaniu pomocy czyni膮 tak do dzi艣 trzy pa艅stwa bezpo艣rednio dotkni臋te przez wzryw (wybuch): Bia艂oru艣, Ukraina i Rosja. Nie spos贸b dzi艣 zrozumie膰 wybuchu sprzed lat - i jego skutk贸w - bez Bia艂orusi, kt贸r膮 porazi艂 najbardziej, dotkn膮艂 bowiem jedn膮 czwart膮 obywateli, zasob贸w i terytorium kraju. * - Chcesz order za tydzie艅 na Mohylewszczy藕nie? - z w艂a艣ciwym sobie wdzi臋kiem zapyta艂a Natalia na koniec mojego pobytu. Zanim zd膮偶y艂em odpowiedzie膰, podarowa艂a mi ksi膮偶k臋: - Je艣li tego nie przeczytasz, niczego nie zrozumiesz. W wagonie sypialnym z Mi艅ska do Warszawy zajrza艂em do niej i... chocia偶 jest po rosyjsku, przeczyta艂em w jedn膮 noc! To Czernobylskaja molitwa, z zagadkowym podtytu艂em: Chronika budusz-czego (Kronika przysz艂o艣ci) 艢wietlany Aleksijewicz. Do autorki i jej bohater贸w wr贸c臋 na ko艅cu eseju. II. Najwi臋kszy kataklizm technologiczny XX wieku? 1. To pytanie bez odpowiedzi 艢ci艣lej: trudno na nie odpowiedzie膰. Bo do czego por贸wna膰 katastrof臋? Bo wywo艂uje pytanie o przysz艂o艣膰 energetyki j膮drowej. Bo wreszcie Czarnobyl nie jest tylko miejscem na mapie. Dane o szkodach wyrz膮dzonych przez czernobylskij wzryw s膮 ci膮gle niepe艂ne. Zorganizowana w 1996 roku przez Mi臋dzynarodow膮 Agencj臋 Energii Atomowej (IAEA), Uni臋 Europejsk膮 i 艢wiatow膮 Organizacj臋 Zdrowia (WHO) konferencja w Wiedniu 鈥濪ekada po Czarnobylu - podsumowanie skutk贸w awarii" ocenia 鈥瀉ktywno艣膰 materia艂u radioaktywnego uwolnionego z reaktora i mniej wi臋cej na 12 x 1018 Bq". W艣r贸d ulatniaj膮cych si臋 radionuklid贸w 鈥瀞zczeg贸lne znaczenie mia艂y izotopy jodu i cezu". Pierwsze, o kr贸tszym okresie p贸艂-trwania, oddzia艂ywa艂y tu偶 po katastrofie. Drugie, rozk艂adaj膮ce si臋 przez dziesi膮tki lat, dzia艂aj膮 nadal. Z reaktora usz艂o 50-60 proc. radioktywnego jodu, a radioaktywnego cezu - ok. 20- 40 proc. Raport Brytyjskiego Forum Przemys艂u J膮drowego Cheronobyl ten years after (Dziesi臋膰 lat po Czarnobylu) uzupe艂nia wiede艅skie dane o por贸wnania do innych awarii reaktor贸w: daje to tysi膮c razy wi臋cej radionuklid贸w, ni偶 wydosta艂o si臋 ich w po偶arze angielskiego reaktora w Windscale (1957) i milion razy wi臋cej ni偶 ze stopionego reaktora w Three Miles Island (1979) w USA. Gdyby za tekstem i艣膰 dalej, jest to 鈥瀘ko艂o dwudziestu razy mniej ni偶 dosta艂o si臋 do atmosfery podczas pr贸b broni j膮drowej [czynionych g艂贸wnie przez ZSRR i USA - LW] przed zawarciem w 1963 r. uk艂adu o cz臋艣ciowym ich zakazie". Niezbicie udowodniono, i偶 kataklizm przyni贸s艂 鈥瀟ylko" 31 ofiar 艣miertelnych. Nie s膮 to 鈥瀗ajtragiczniejsze liczby", gdy chodzi o awarie przemys艂owe. Prof. Zbigniew Jaworowski zestawia przyk艂ady: wyciek gazu truj膮cego w indyjskim Bhopalu (1984) spowodowa艂 艣mier膰 przesz艂o 15 tys. ludzi, 2,6 tys. ofiar poch艂on臋艂o przelanie si臋 wody przez zapor臋 we w艂oskim Vaiont (1963), 1,1 tys. os贸b zgin臋艂o od wybuchu dynamitu w kolumbijskim Cali (1956) i wreszcie wybuch gazu w Mexico City (1984) przyni贸s艂 452 ofiary.43 Nie chodzi o 偶onglowanie 鈥瀞tatystyk膮 艣mierci". Na 鈥瀞tatystyczny argument" 艂atwo znale藕膰 taki偶 kontrargument. Cho膰by to, 偶e w powy偶szym zestawieniu mowa w zasadzie o zgonach spowodowanych promieniowaniem bezpo艣rednio po awarii, natomiast trudno do dzi艣 oceni膰 skutki roz艂o偶one w czasie (i w bezkresnej przestrzeni by艂ego ZSRR), o czym w ksi膮偶ce wypowiada si臋 zbyt wiele os贸b, by mo偶na by艂o s膮dzi膰, i偶 wszystkie one uleg艂y 鈥瀋zarnobylskiej fobii". Wiadomo te偶, i偶 energetyka atomowa - zw艂aszcza jej przysz艂o艣膰 - ma swoich zdecydowanych zwolennik贸w i przeciwnik贸w, a w ich ostrych starciach statystyka bywa nadu偶ywana. Zanim tej przysz艂o艣ci dotkn臋, wr贸c臋 jeszcze do radioaktywnych substancji, jakie wydosta艂y si臋 z reaktora. 43 Zbigniew Jaworowski, Skutki Czarnobyla, w: 鈥濸ost臋py Techniki J膮drowej", wol. 40, z. 3/1997. 186 187 2. Najwi臋cej radionuklid贸w opad艂o na pobliskie obszary Ukrai艅ski Czarnobyl le偶y tu偶 przy granicy z Bia艂orusi膮 i Rosj膮. Z danych, jakie stamt膮d p艂yn膮, wynika, i偶 ska偶eniu uleg艂o 0,5 proc. terytorium Rosji, 4,8 proc. obszaru Ukrainy i a偶 23 proc. powierzchni Bia艂orusi. Wiede艅ska konferencja - w zakresie przekroczenia przez izotop cez - 137 185 kBq na km - ogranicza je do 16,5 tys. km2 na Bia艂orusi (na 207,6 tys. km2 powierzchni kraju), do 8,1 tys. km2 w Rosji (na 17,1 min km2) i do 4,6 tys. km2 na Ukrainie (na 603,7 tys. km2). Jakkolwiek liczy膰, dziesi臋ciomilionowej Bia艂orusi - nie maj膮cej elektrowni atomowej! - wybuch przyni贸s艂 narodowe nieszcz臋艣cie. Uwa偶a si臋 tam, 偶e jedna czwarta jej mieszka艅c贸w (i zasob贸w) jest - w mniejszym lub wi臋kszym stopniu - pora偶ona radiacj膮. Bia艂orusini obliczaj膮, 偶e 70 proc. radionuklid贸w z reaktora opad艂o na ich pa艅stwo. Por贸wnuj膮, 偶e o ile w latach II wojny 艣wiatowej Niemcy unicestwili na bia艂oruskiej ziemi 619 wsi (z wi臋kszo艣ci膮 ich mieszka艅c贸w), o tyle po Czarnobylu kraj utraci艂 485 wsi i osiedli (70 z nich zasypano ziemi膮). Na wojnie poleg艂 co czwarty Bia艂orusin, dzi艣 co pi膮ty 偶yje na ska偶onym terytorium (to 2,1 min ludzi, w tym 700 tys. dzieci). Radiacja, jako przyczyna zgon贸w, zajmuje - w odczuciu Bia艂orusin贸w - g艂贸wne miejsce. Podaj膮, i偶 w obwodach homelskim i mohylewskim (najbardziej poszkodowanych przez czarno-bylski kataklizm) 艣miertelno艣膰 przewy偶sza urodzenia o 20 procent. 3. Zawini艂a nauka czy cz艂owiek? Tu偶 po awarii naukowcy zadali sobie to pytanie. Odpowied藕 nie by艂a prosta, zw艂aszcza i偶 w tragiczne dywagacje wda艂a si臋 polityka. S膮d nad 鈥瀢inowajcami atomowego wybuchu" rozpocz臋to przesz艂o rok po awarii (7 lipca 1997 roku) w starym sowieckim stylu: uroczy艣cie, w obecno艣ci dziennikarzy (w tym zagranicznych) i oczywi艣cie w pobli偶u 鈥瀖iejsca zbrodni", w sali Domu Kultury w Czarnobylu. By艂a to ostatnia pokazucha przypominaj膮ca procesy stalinowskie, gdzie oskar偶enia najpierw formu艂owa艂y czynniki polityczne, po czym inspirowa艂y napi臋tnowanie oskar偶onych przez 艣rodki masowego przekazu, publicyst贸w, naukowc贸w, artyst贸w itd. Tak te偶 sta艂o si臋 i teraz. Trzeba bowiem pami臋ta膰, na jak膮 艣wiadomo艣膰 to wszystko si臋 nak艂ada艂o, jacy byli w tamtym momencie ludzie stamt膮d. Dzia艂a艂y tajne s艂u偶by. Zag艂uszano zachodnie rozg艂o艣nie. Tysi膮ce partyjnych i wojskowych tajemnic. Ten w膮tek cz臋sto przewija si臋 w wypowiedziach bohater贸w Krzyku Czarnobyla. W losach jednostek i spo艂eczno艣ci wida膰 jak na d艂oni dzieje upadku tamtego systemu to- 188 talitarnego. Jak w soczewce ogniskuje si臋 tragedia ludzka, wywo艂ana przez oba kataklizmy - polityczny upadek i technologiczn膮 katastrof臋. Tak si臋 na tamtym terenie splot艂y, i偶 niepodobna ich rozdzieli膰. Chocia偶 tak wielki - o dot膮d nie rozpoznanych konsekwencjach - kataklizm technologiczny wsz臋dzie musia艂by sta膰 si臋 spraw膮 polityczn膮, po tej stronie 贸wczesnej 偶elaznej kurtyny zosta艂 ni膮 w spos贸b szczeg贸lny. Najpierw ukrywano tragiczny wypadek, a potem tuszowano jego przyczyny, zasi臋g, ofiary i skutki. Je艣li na to na艂o偶y膰 brak kompetencji i szybkich decyzji w trakcie opanowywania awarii, obraz stanie si臋 jeszcze bardziej ponury. Wszystko to do dzi艣 wyrz膮dza nieobliczaln膮 szkod臋 fizyce j膮drowej. W obawie o jej przysz艂o艣膰 i w trosce o rozw贸j przemys艂u j膮drowego mo偶na zaobserwowa膰 w 艣wiecie zachodnim pr贸by pomniejszania i bagatelizowania szk贸d, jakie wyrz膮dzi艂 i wci膮偶 jeszcze wyrz膮dza wybuch w Czarnobylu. Panuj膮cy 鈥瀘d zawsze" na Wschodzie ba艂agan, wzmo偶ony po rozsypaniu si臋 imperium, bardzo to 鈥瀠艂atwia". Bywa, i偶 ten sam minister z jednego z trzech poszkodowanych kraj贸w, podaje w r贸偶nych gremiach r贸偶ne dane o skutkach awarii. 4. Dzi艣 ju偶 wiemy, 偶e w Czarnobylu zawini艂 cz艂owiek... 27 lipca 1987 roku skazano sze艣ciu ludzi z czarnobylskiej elektrowni odpowiedzialnych za nieudany eksperyment, maj膮cy tragiczne nast臋pstwa. Wiktora Briuchanowa - dyrektora, Niko艂aja Fomina - naczelnego in偶yniera, Anatolija Diat艂owa - zast臋pc臋 naczelnego in偶yniera ds. blok贸w 3. i 4. i zarazem naukowego kierownika eksperymentu, Borysa Rogo偶kina - kierownika zmiany elektrowni (dyspozytora elektrowni), Aleksandra Kowa艂enk臋 - kierownika dzia艂u reaktor贸w, oraz Jurija 艁auszkina - inspektora bezpiecze艅stwa. Dw贸ch dalszych nie os膮dzono, gdy偶 zmarli z powodu napromieniowania: Aleksandra Akimowa - kierownika zmiany 4. energobloku, i Leonida Toptunowa - starszego in偶yniera sterowania (operatora). Jeden cz艂owiek pope艂ni艂 wcze艣niej samob贸jstwo: akademik Walerij Legasow, zast臋pca Anatolija Aleksandrowa w Instytucie im. Kurczatowa, g艂贸wnym centrum radzieckiej fizyki j膮drowej, gdzie m.in. powstawa艂y projekty reaktor贸w.. 5. ...ale wiemy te偶, ii reaktor RBMK-1000 nie jest bezpieczny Nie mia艂 bowiem odpowiednio sprawnego systemu zabezpiecze艅 na wypadek awarii. A dzia艂a ich jeszcze na terenie by艂ego ZSRR pi臋tna艣cie. Tu warto odno- 189 towa膰 zdanie jednego ze skazanych, Anatolija Diat艂owa, by艂ego zast臋pcy g艂贸wnego in偶yniera obs艂ugi w Czarnobylu: 鈥濸rojekt RBMK nie by艂 przyczynkiem ani znacz膮cym czynnikiem awarii czarnobylskiej, ale jedyn膮 jej przyczyn膮".44 6. Boimy si臋 o 鈥瀞arkofag" Wiemy ponadto, 偶e unieruchomiony czwarty reaktor, zwany sarkofagiem, kryje w swoich czelu艣ciach oko艂o 20 ton paliwa j膮drowego. Co si臋 w nim dzieje dzi艣, nikt nie wie. Gasz膮c po偶ar, usypano nad nim tzw. sarkofag, czyli zrzucono metalowe konstrukcje i p艂yty, kt贸re zalano betonem. Jednak偶e montowano go w po艣piechu i 鈥瀗a odleg艂o艣膰", p艂yty .zestawiano za pomoc膮 robot贸w i 艣mig艂owc贸w. Wed艂ug niekt贸rych danych powierzchnia otwor贸w i szczelin liczy ok. 200 m2, z kt贸rych mog膮 wydobywa膰 si臋 radionuklidy. Ca艂a konstrukcja mo偶e poruszy膰 si臋, co mog艂oby przynie艣膰 gro藕ne nast臋pstwa. S膮 hipotezy, i偶 czarno-bylska elektrownia le偶y na p臋kni臋ciu tektonicznym (podobnie jak elektrownia w Chmielnickim), i tektonicznemu t膮pni臋ciu przypisuj膮 awari臋. Ostatni blok czarnobylskiej elektrowni atomowej pracuje nadal (przed awari膮 dzia艂a艂y tam cztery reaktory, dwa dalsze by艂y w budowie). Zatrudnionych jest przy nim prawie 6 tys. os贸b. Rz膮d w Kijowie kilka razy przesuwa艂 jego zamkni臋cie, gdy偶 nadal dostarcza Ukrainie 6 procent energii elektrycznej. W listopadzie 1995 roku znowu zdarzy艂 si臋 tam wyciek radioaktywny, zostali napromieniowani pracownicy, co ujawniono p贸藕niej. 7. Szkody s膮 dos艂ownie nieobliczalne Wspomniana konferencja 鈥濪ekada po Czarnobylu", gdzie wyst臋powali politycy, szefowie krajowych agencji atomowych, eksperci IAEA, UE i WHO, stwierdzi艂a, 偶e do atmosfery przedosta艂o si臋 200 razy wi臋cej substancji radioaktywnych ni偶 w czasie wybuch贸w w Hiroszimie i Nagasaki. Por贸wnanie jest niewsp贸艂mierne, gdy偶 w Japonii by艂o wysokie, ale jednorazowe promieniowanie, po Czarnobylu za艣 d艂ugo oddzia艂ywa艂o ono na ludzi i 艣rodowisko. Z wypowiedzi dla 鈥濶uclear Engineering International" 11/1991. Anatolij Dit艂ow, kieruj膮cy eksperymentem, w czasie kt贸rego dosz艂o do awarii, zosta艂 27 lipca 1987 r. skazany na 10 lat wi臋zienia. Z powod贸w zdrowotnych zwolniony wcze艣niej, podda艂 si臋 leczeniu w RFN. A偶 do 艣mierci (zmar艂 w ko艅cu 1995 r. w Kijowie) uwa偶a艂, 偶e g艂贸wnym powodem wybuchu by艂a z艂a konstrukcja reaktora. Nie ustalono te偶 liczby poszkodowanych. Jedni szacuj膮 liczb臋 ofiar na 31 os贸b, ale pesymi艣ci m贸wi膮 o 艣mierci z napromieniowania ok. 30 tys. ludzi. Oko艂o 800 tys. os贸b 偶y艂o na terenach ska偶onych, lecz ilu, w jakim stopniu i z jakimi skutkami uleg艂o radiacji, nie wiadomo. Nie wiadomo nawet, ilu z nich 偶yje lub choruje. W艂a艣ciwie jedynymi w miar臋 wiarygodnymi 藕r贸d艂ami danych s膮 liczne stowarzyszenia grupuj膮ce likwidator贸w skutk贸w awarii. Zajmuj膮 si臋 przede wszystkim spraw膮 odszkodowa艅, domagaj膮 si臋 ulg i pomocy. Najwi臋cej ich dzia艂a na Bia艂orusi, Ukrainie i w Rosji. Oko艂o 400 tys. ludzi opu艣ci艂o na zawsze swe domostwa w trzydziestokilo-metrowej strefie ska偶onej wok贸艂 AES oraz pozosta艂ych teren贸w dotkni臋tych radiacj膮. Cz臋艣膰 wysiedlono w pierwszych dniach, w liczbie 116 tys. os贸b. Pozosta艂ych wysiedlano p贸藕niej, nawet w latach 90. Nie zawsze z uzasadnionych powod贸w, twierdz膮 eksperci, czasem z powodu 鈥瀋zarnobylskiej fobii". Napromieniowanej ziemi jest tam ok. 10 tys. km2. Bia艂oru艣 podaje jednak, i偶 jej obszary uprawne zagro偶one cezem-137 od 1 Ci na km wzwy偶 to ponad 1,8 min hektar贸w, natomiast strontem-90 z nat臋偶eniem 0,3 Ci na 1 km2 i wi臋cej to oko艂o 0,5 min hektar贸w. W tej偶e Bia艂orusi wymieniono 264 tys. hektar贸w ziemi. Jak to zrobiono, to inna sprawa, o czym m贸wi w ksi膮偶ce wiele os贸b. Niekt贸rzy s膮dz膮, i偶 w tym kraju a偶 26 procent las贸w oraz przesz艂o po艂owa 艂膮k w dolinach trzech wielkich rzek: Prypeci, Dniepru i So偶y, le偶y w strefie zagro偶enia radioaktywnego. W Wiedniu stwierdzono wyra藕ny zwi膮zek pomi臋dzy tamtym wybuchem a wzrostem zachorowa艅 na nowotwory tarczycy, zw艂aszcza u dzieci. Na Ukrainie przed rokiem 1986 by艂 jeden przypadek na milion dzieci, po awarii jest ich 240. Na ca艂ej Bia艂orusi w dziesi臋cioleciu poprzedzaj膮cym wybuch by艂o 8 przypadk贸w, a w latach 1986-96 zarejestrowano ich ju偶 574. Jest dla nas o tyle niepokoj膮ce, i偶 najcz臋艣ciej wyst臋puje w obwodzie homelskim i... brzeskim, za nasz膮 granic膮. III. Lekcja czarnobylska 1. Energetyka atomowa w 艣wiecie i u s膮siad贸w. Przysz艂o艣膰 energetyki j膮drowej uwzgl臋dnia 鈥瀋zarnobylska lekcj臋". Zanim j膮 ; wy艂o偶y profesor Jerzy Niewodnicza艅ski, prezes Pa艅stwowej Agencji Atomistyki, dorzuc臋 gar艣膰 danych. 190 191 Obecnie na 艣wiecie udzia艂 elektrowni j膮drowych w 艂膮cznej produkcji energii elektrycznej si臋ga 17 proc. i w ci膮gu stu lat ma wzrosn膮膰 do 28 proc. Odb臋dzie si臋 to kosztem energii pozyskiwanej dot膮d z w臋gla, ropy i gazu, gdy偶 procesy jej wytwarzania z tych surowc贸w, zw艂aszcza z w臋gla, zanieczyszczaj膮 艣rodowisko. Z obecnych przesz艂o 70 proc. zmaleje ona w ci膮gu tego okresu do 47. Zmniejszy si臋 tak偶e kosztem wi臋kszego udzia艂u energii odnawialnej (elektrownie wodne, wietrzne, s艂oneczne) z obecnych 6 do 25 proc. Tak przewiduj膮 prognozy przyj臋te na 16 Kongresie 艢wiatowej Rady Energetycznej. A dzi艣? W 32 krajach eksploatuje si臋 ponad 440 blok贸w j膮drowych, daj膮cych niemal 400 tys. MW. W 13 krajach (oraz w Iranie, kt贸ry dot膮d nie mia艂 elektrowni atomowej) wznosi si臋 36 nast臋pnych, maj膮cych da膰 niemal 30 tys. dalszych MW. W pi臋ciu krajach 艣wiata wi臋kszo艣膰 energii elektrycznej pochodzi z reaktor贸w atomowych: na Litwie - ok. 83 proc, we Francji - ok. 77 proc, w Belgii - ok. 57 proc, w Szwecji - ok. 52 proc. i na S艂owacji (gdzie ostatnio oddano elektrowni臋 w Mohovcach) - przekracza 50 proc. W Szwajcarii, na Ukrainie, w Bu艂garii i na W臋grzech reaktory daj膮 ponad 40 proc. energii elektrycznej. Chocia偶 Polska nie ma elektrowni atomowych, to posiada je wi臋kszo艣膰 naszych bli偶szych i dalszych s膮siad贸w (poza Bia艂orusi膮, Austri膮, Dani膮 i Norwegi膮). Oto nazwy tych kraj贸w, ilo艣膰 eksploatowanych tam reaktor贸w (w nawiasie ilo艣膰 budowanych): Szwecja - 12, Finlandia - 4, Litwa - 2, Rosja - 29 (4), Ukraina - 16 (4), S艂owacja - 4 (i 4 energobloki - czynne lub oddane w Moho-vcach), W臋gry - 4, Rumunia - 1 (1), Bu艂garia - 6, Czechy - 4 (2), S艂owenia - 1, Niemcy - 20, Szwajcaria - 5, Francja - 57 (3), Belgia - 7, Holandia - 2, Wielka Brytania - 35*. Wymieni臋 te偶 elektrownie atomowe le偶膮ce w odleg艂o艣ci ok. 300 km od granic Polski: litewska elektrownia w Ignalinie jest oddalona o 250 km, ukrai艅skie w R贸wnem i w Chmielnickim o 140 i 175 km, s艂owackie w Bohunicach i Mo-hovcach o 138 i 180 km, w臋gierska w Paks o 304 km, czeskie w Dukovanach o 122 km i oddawana w Temelinie o ok. 220 km, niemiecka w Kriimel o 258 km oraz szwedzkie w Barsebeck i w Oskarshamn o 210 i 295 km.** * Biuletyn Pa艅stwowej Agencji Atomistyki i Ministerstwa Gospodarki 鈥濫nergetyka J膮drowa '96. Stan i tendencje rozwojowe energetyki j膮drowej na 艣wiecie w roku 1996". ** Biuletyn Pa艅stwowej Agencji Atomistyki 鈥濨ezpiecze艅stwo J膮drowe i Ochrona Radiologiczna", nr 2/1998 (vol. 34). 2. Polska jest 鈥瀢ysp膮" w艣r贸d pa艅stw 鈥瀉tomowych". - W odleg艂o艣ci do 600 km od naszych granic znajduje si臋 50 atomowych blok贸w energetycznych - liczy prof. Jerzy Niewodnicza艅ski. - B臋d膮c tak膮 鈥瀢ysp膮", nie mamy 偶adnych korzy艣ci z energetyki j膮drowej, natomiast musimy by膰 przygotowani na potencjalne zagro偶enie, co jest trudniejsze wobec np. awarii elektrowni, kt贸r膮 zarz膮dza kto艣 inny. St膮d zale偶y nam na dobrych stosunkach z 鈥瀓膮drowymi" s膮siadami, chcemy, by system powiadamiania o wszelkich mog膮cych nast膮pi膰 nieprawid艂owo艣ciach by艂 skuteczny. 3. Czego uczy Czarnobyl? - Wybuch w Czarnobylu - stwierdza dalej profesor - spowodowa艂 nieszcz臋艣cie w trzech krajach: Bia艂orusi, Rosji i Ukrainie. Najwi臋cej strat ponios艂a Bia艂oru艣. Ale Czarnobyl spowodowa艂 te偶, 呕e energetyka j膮drowa, kt贸ra przedtem by艂a postrzegana jako najbezpieczniejsze 藕r贸d艂o pozyskiwania energii, mo偶e kry膰 w sobie potencjalne niebezpiecze艅stwo i wywo艂a膰 bardzo powa偶ne skutki, a nieumiej臋tna eksploatacja reaktora mo偶e spowodowa膰 nieszcz臋艣cie. Czarnobyl zmusi艂 projektuj膮cych i eksploatuj膮cych elektrownie atomowe do starannej rewizji wobec dzia艂aj膮cych, wznoszonych i projektowanych reaktor贸w. To 鈥瀌zi臋ki" Czarnobylowi jeszcze w tym samym 1986 roku przedstawiono do podpisania dwie konwencje: o wczesnym powiadamianiu o awariach j膮drowych oraz o wsp贸艂pracy w wypadku awarii. Nie m贸wi膮c o takich sprawach, jak np. odszkodowania cywilne w wypadku szk贸d j膮drowych, gdzie powsta艂 mi臋dzynarodowy system uregulowa艅 prawnych. - Przede wszystkim jednak wywo艂a艂 zwi臋kszenie stopnia bezpiecze艅stwa reaktor贸w na 艣wiecie, zar贸wno eksploatowanych, jak budowanych - zapewnia prezes PAA. - Nast膮pi艂o zahamowanie wzrostu 艣wiatowej energetyki, w niekt贸rych przypadkach wy艂膮czenie reaktor贸w i zaniechanie produkcji takich, kt贸re nie potrafi艂y spe艂ni膰 wymog贸w bezpiecze艅stwa. I znowu przypomn臋, 偶e przyczyni艂o si臋 to do zaniechania przez niekt贸re pa艅stwa budowy programu energetyki j膮drowej. Przyk艂adem Polska, gdzie protesty ludno艣ci przed budow膮 energobloku w 呕arnowcu, nazywanym przez protestuj膮cych 鈥炁籥rnobylem", spowodowa艂y odst膮pienie od tej inwestycji oraz odsuni臋cie w czasie realizacji programu rozwoju energetyki atomowej. 192 193 4. Nie unikniemy energetyki atomowej. - 呕eby jednak mie膰 czyste 艣rodowisko - jest przekonany profesor - trzeba mie膰 energetyk臋 j膮drow膮. Nawet zdaj膮c sobie spraw臋 z trzech jej s艂abych punkt贸w. Pierwszy to problem gromadzenia odpad贸w promieniotw贸rczych. Jest ich bardzo ma艂o, do 20 ton rocznie z du偶ej elektrowni, czego nie mo偶na por贸wnywa膰 np. z tysi膮cami ton popio艂贸w, jakie daj膮 elektrownie w臋glowe. Drugi to gro藕ba awarii - w wypadku wybuchu w elektrowni w臋glowej s膮 nara偶eni tylko jej pracownicy, a Czarnobyl pokaza艂, 偶e wybuch j膮drowy mo偶e narazi膰 o wiele wi臋cej os贸b. Trzeci to kwestia finansowa. Inwestycja w elektrowni臋 j膮drow膮 jest kosztowna, w odr贸偶nieniu od eksploatacji, kt贸ra jest niemal darmowa. W atom mo偶e inwestowa膰 pa艅stwo, gdzie istnieje niska cena kredytu bankowego. Napytanie: kiedy w Polsce b臋dzie energetyka j膮drowa, najlepsz膮 odpowiedzi膮 jest, 偶e wtedy, kiedy kredyty bankowe b臋d膮 w Polsce si臋ga艂y 5 procent - konstatuje szef Pa艅stwowej Agencji Atomistyki. I przypomina ponadto konferencj臋 z Kioto (grudzie艅 '97), kt贸ra zobowi膮za艂a wszystkie pa艅stwa do obni偶enia emisji gaz贸w cieplarnianych, w tym dwutlenku w臋gla (CO2) w stosunku do roku 1990. W my艣l ustale艅 Polska powinna obni偶y膰 emisj臋 CO2 o 6 proc. (jeste艣my 13. trucicielem 艣wiata). 呕adne technologie nie usun膮 stoj膮cego przed nami problemu CO2. Tak wi臋c - mimo i偶 zdarzy艂 si臋 Czarnobyl - problemy energoenergetyki atomowej, jako gwarantuj膮ce 鈥瀋zysto艣膰 ekologiczn膮", s膮 przed nami. B臋d膮 nimi z pewno艣ci膮 energoodpady oraz zaprojektowanie takich reaktor贸w, i偶by 鈥瀢ypadek czarnobylski" by艂 niemo偶liwy. - A byt to jeden wypadek na prawie pi臋膰set pracuj膮cych (w wielu przypadkach od prawie trzydziestu lat) blok贸w energetycznych - dodaje profesor. - Chcia艂oby si臋 zatem, i偶by prawdopodobie艅stwo takiego wypadku by艂o mniejsze ni偶 jeden na milion pracuj膮cych reaktor贸w. Elektrownie w臋glowe wymagaj膮 olbrzymich ilo艣ci w臋gla, kt贸rego mo偶na mie膰 w zapasie na wielkich ha艂dach na trzy tygodnie. Co w razie np. d艂ugotrwa艂ych strajk贸w g贸rniczych? Politycznie zatem w臋giel jest u nas poddawany naciskom wewn臋trznym. Elektrownie gazowe te偶 wymagaj膮 zapas贸w. Gaz gromadzi si臋 w ziemi, gdzie si臋 go wpompowuje. Unia Europejska wprowadzi艂a normy, i偶by mie膰 go na 90 dni. Polska nie zosta艂a przyj臋ta do Europejskiej Agencji Energii przy OECD, bo uruchomi艂a dopiero jeden taki ziemny magazyn w Mogilnie, a potrzeba o wiele wi臋cej. Gaz jest wi臋c tak偶e poddawany naciskom politycznym, tym razem zewn臋trznym. Ten rodzaj magazynowania przynosi te偶 olbrzymie straty, oko艂o jednej trzeciej wt艂oczonego do ziemi gazu nie da si臋 potem wydoby膰. Przed dwoma laty rz膮d przyj膮艂 program 鈥濻trategia energetyczna Polski", kt贸ry m贸wi, i偶 do 2010 roku nie nale偶y uwzgl臋dnia膰 energetyki j膮drowej w bilansie energetycznym kraju. W tej chwili przygotowywana jest nowa strategia. W niekt贸rych wersjach zak艂ada si臋 znaczny jej udzia艂, nawet do 10 tys. MW do 2020 roku. Realizacja taka by艂aby ma艂o prawdopodobna, gdy偶 wymaga艂oby to uruchomienia 10 du偶ych energoblok贸w (jednego rocznie). 6. Bezpieczne elektrownie atomowe. - Trzy rzeczy zmieni艂y si臋 na pewno - podsumowuje prof. Jerzy Niewodnicza艅-ski. - Pierwsza polska elektrownia atomowa nie b臋dzie budowana wed艂ug technologii rosyjskiej - to raz. W tej chwili mo偶na sobie wybra膰 elektrowni臋 j膮drow膮 o dowolnych parametrach - dwa. I wreszcie - trzy - b臋d膮 to elektrownie dzia艂aj膮ce na zasadach komercyjnych, czyli pa艅stwo b臋dzie kupowa膰 energi臋 i wymaga膰, aby by艂y bezpieczne. A s膮 one dzisiaj zabezpieczone nawet przed szale艅stwem cz艂owieka. 5. Dywersyfikacja energetyki. Najlepiej zorganizowana gospodarka energetyczna jest taka, kt贸ra polega na r贸偶nych 藕r贸d艂ach pozyskiwania energii, co si臋 w j臋zyku techniczno-ekonomi-cznym nazywa dywersyfikacj膮. - Dywersyfikacja jest korzystna z wielu powod贸w 鈥 twierdzi wyk艂adowca. -Energetyka j膮drowa daje poczucie bezpiecze艅stwa energetycznego krajom, kt贸re j膮 wprowadzaj膮. IV. 鈥濵odlitwa" znaczy 鈥瀔rzyk" 1. Kim jest autorka Krzyku Czarnobyla? Swiet艂ana Aleksandrowna Aleksijewicz urodzi艂a si臋 31 maja 1948 roku w Iwano-Frankowsku na Ukrainie w rodzinie mieszanej: ojciec - Bia艂orusin, 194 195 matka - Ukrainka. Wkr贸tce rodzice wyjechali na Bia艂oru艣 i podj臋li prac臋 jako wiejscy nauczyciele (podobnie jak dziad i pradziad ojca). Po uko艅czeniu szko艂y dzisiejsza pisarka, scenarzystka filmowa i dziennikarka zosta艂a korespondentk膮 gazety rejonowej w Narowli na Home艂szczy藕nie, by po dw贸ch latach pracy (taki by艂 wym贸g) studiowa膰 dziennikarstwo w Bia艂oruskim Uniwersytecie Pa艅stwowym w Mi艅sku. Po studiach pracowa艂a w gazecie lokalnej w Berezie (obw贸d brzeski). Zacz臋艂a te偶 uczy膰 w szkole wiejskiej. - Waha艂am si臋: podtrzyma膰 rodzinn膮 tradycj臋 nauczycielsk膮, zaj膮膰 si臋 prac膮 naukow膮 czy zosta膰 dziennikark膮? - wspomina. Po roku zatrudniono j膮 w mi艅skiej redakcji 鈥濻ielskiej Gaziety", a po paru latach zosta艂a szefow膮 dzia艂u reporta偶u i publicystyki pisma 鈥濶ieman", organu Zwi膮zku Pisarzy Bia艂orusi. Tam pr贸bowa艂a si艂 w r贸偶nych dziedzinach: pisa艂a opowiadania, uprawia艂a publicystyk臋, je藕dzi艂a na reporta偶owe wyprawy. Tam przede wszystkim pozna艂a cz艂owieka, kt贸ry wp艂yn膮艂 na jej p贸藕niejsze losy. By艂 nim znakomity bia艂oruski pisarz, Ale艣 Adamowicz, autor znanych ksi膮偶ek: Ja -iz ognionnoj dierewni (Jestem ze wsi ogniowej) i Blokadnaja kniga (Ksi臋ga blokady). - Cho膰 zosta艂y one napisane nie tylko przez niego, lecz we wsp贸艂pracy z innymi pisarzami, to jednak chwa艂a za pomys艂 i wprowadzenie w 偶ycie tego nowego gatunku do 贸wczesnej bia艂oruskiej i rosyjskiej literatury bezsprzecznie nale偶y si臋 jemu - m贸wi dzi艣 艢wietlana Aleksandrowna o swoim mistrzu. - Adamowicz t臋 nowo艣膰 nazywa艂 r贸偶nie: 鈥瀙owie艣ci膮 zbiorow膮", 鈥瀙owie艣ci膮--oratorium", 鈥瀙owie艣ci膮-艣wiadectwem", 鈥瀕udem opowiadaj膮cym o sobie", 鈥瀙roz膮 epicko-ch贸raln膮" - dodaje. Ja za艣 dodam, i偶 gatunek ten u nas bywa nazywany literatur膮 faktu i 偶e to Adamowiczowe znakomite przemieszanie gatunk贸w jest dominuj膮c膮 cech膮 pisarstwa 艢wietlany. - D艂ugo szuka艂am siebie, chcia艂am odnale藕膰 co艣, co przybli偶a艂oby mnie ku realizmowi - zwierza si臋 w jednym z wywiad贸w. - Odda膰 rzeczywisto艣膰, uchwyci膰 autentyzm - to mnie m臋czy艂o, hipnotyzowa艂o, uwodzi艂o. Ten spos贸b zapisania g艂os贸w, wyzna艅, 艣wiadectw i dokument贸w duszy ludzkiej przyswoi艂am sobie b艂yskawicznie. 艢wiat postrzegam i s艂ysz臋 poprzez g艂osy, szczeg贸艂y z 偶ycia. Tak jest nastrojone moje oko i ucho. Wszystko, co by艂o we mnie, w tym w艂a艣nie okaza艂o si臋 przydatne, chcia艂am bowiem r贸wnocze艣nie by膰 pisarzem, dziennikarzem, socjologiem, psychoanalitykiem, przepowiadaczem... Dzi艣 autorka tej wypowiedzi ma za sob膮 艣wietne ksi膮偶ki o tragicznych stronach sowieckiej historii. Tragicznych nie znaczy: znanych. A je艣li nawet wydaje si臋, 偶e wiemy sporo, to ju偶 po paru stronach lektury kt贸rej艣 z jej ksi膮偶ek okazuje si臋, i偶 wiedza ta sk艂ada si臋 i tam (w krajach by艂ego ZSRR), i tu (w Polsce i w Europie) z narzuconych stereotyp贸w. Tam s膮 nimi patetyczne has艂a, heroiczne s艂owa-klucze, skr贸ty propagandowe w rodzaju: Wielikaja Otczie-stwiennaja wojna, Leningradskaja Blokada, Wiecznaja s艂awa gierojam. Tu bronili艣my si臋, o艣mieszaj膮c je, wi臋c 艣piewali艣my w polsko-rosyjskim slangu: Czapajew-gieroj, my kulturnyj nar贸d, my Giermanca nie boimsia i idiom, idiom wpieriod, o tym, i偶 鈥瀗ie oddamy Chinom Zwi膮zku Sowieckiego, nie oddamy Chi艅czykowi Kraju Rad, zdrastwuj, Wania, jakby przysz艂o co do czego, my czuwamy, wy mo偶ecie s艂odko spa膰", o tym, 偶e 鈥濿ania-kandydat do partii i Grisza [kt贸ry] jest cz艂onkiem KC", w skryto艣ci s艂u偶膮 do mszy itp. Jednak zar贸wno tu, jak i tam - cho膰 z r贸偶nych powod贸w: tam nie pozwolili, tu nie chcieli艣my przyj膮膰 鈥瀓edynie s艂usznej" sowieckiej wersji - do prawdy by艂o daleko. Znali艣my - tam wy艂膮cznie heroiczne, tu cz臋sto prze艣miewcze - mity. Zar贸wno 0 II wojnie 艣wiatowej, okresie stalinowskim, wreszcie o Afganie i Afga艅cach, jak si臋 tam nazywa uczestnik贸w wojny z lat 1979-89, kt贸rych wielkie kwatery znajduj膮 si臋 niemal na ka偶dym cmentarzu Rosji i kraj贸w wchodz膮cych w sk艂ad by艂ego ZSRR. Pisz臋 o tym dlatego, i偶 prawdy tej od wielu lat pr贸buje dociec autorka. Pierwsz膮 pozycj膮, jak膮 nale偶y odnotowa膰, jest napisana w 1983 roku ksi膮偶ka U wojny nie 偶enskoje lico (Wojna nie ma kobiecego oblicza). Dwa lata przele偶a艂a w wydawnictwie, aby recenzenci mogli autork臋 obwinie o pacyfizm, naturalizm, szarganie bohaterskiego obrazu kobiety sowieckiej. Tym bardziej 偶e ci膮gn臋艂a si臋 za ni膮 opinia antysowieckiej i dysydencko nastawionej reporterki (jej pierwsza ksi膮偶ka Ja ujechl z dierewni (Wyjecha艂em ze wsi) o m艂odych porzucaj膮cych rodzime miejsca, z艂o偶ona ju偶 do druku, zosta艂a na polecenie bia艂oruskiego KC 鈥瀝ozsypana" na typografii). Kiedy w艂adz臋 obj膮艂 Gorbaczow 1 zacz臋艂a si臋 pierestrojka, t臋 rozpisan膮 na g艂osy kobiet frontowych powie艣膰 o wojnie zacz臋to r贸wnocze艣nie drukowa膰 w wielu miejscach ZSRR. W ci膮gu roku rozesz艂a si臋 w nak艂adzie 2 min egzemplarzy. W tym偶e 1985 roku wysz艂a jej druga ksi膮偶ka (鈥瀟ylko" rok czeka艂a), Poslied-nije swidietieli (Ostatni 艣wiadkowie) z podtytu艂em Sto niedietskich rasskazow (Sto niedzieci臋cych opowiada艅), zawieraj膮ca tym razem 艣wiadectwa wojny widziane oczyma dzieci. Ten uchwycony przez ni膮 kobiecy i dzieci臋cy punkt widzenia na wojn臋 krytyka nazwa艂a 鈥瀗owym odkryciem prozy wojennej". Nast臋pna pozycja Swiet艂any Aleksijewicz w 1989 roku nosi艂a tytu艂 Cinko-wyje malcziki (O艂owiane 偶o艂nierzyki). Ona sama nazywaj膮 鈥瀔si膮偶k膮 o przest臋pczej wojnie afganista艅skiej, kt贸r膮 przez dziesi臋膰 lat ukrywano przed narodem". 呕eby j膮 napisa膰, je藕dzi艂a przez cztery lata po olbrzymim Kraju Rad, spotyka艂a si臋 z matkami poleg艂ych 偶o艂nierzy, a tak偶e z tymi z nich, kt贸rym uda艂o si臋 powr贸ci膰 z bezsensownej wojaczki. Ba, sama tak偶e lata艂a 鈥瀢 Afgan"! Ukazanie si臋 Cinkowych malczikow sta艂o si臋 tam 鈥瀢ybuchem bomby", liczni nie mogli jej 196 197 darowa膰 odarcia boju z heroizmu. W Mi艅sku pr贸bowano nawet w 1992 roku zorganizowa膰 s膮d nad autork膮 i jej ksi膮偶k膮, ale z pomoc膮 pospieszyli ludzie z 贸wczesnego 艣wiata demokratycznego Bia艂orusi i Rosji oraz liczni intelektuali艣ci z zagranicy. Potem (1993 r.) wyda艂a Zaczarowannyje smiertiu (Zauroczeni 艣mierci膮), ksi膮偶k臋 o... samob贸jcach, czyli 鈥瀘 tych - jak ich okre艣la - kt贸rzy sko艅czyli z sob膮 lub pr贸bowali sko艅czy膰, nie mog膮c si臋 pogodzi膰 z ko艅cem idei socjalistycznej, o tych, kt贸rzy uto偶samili si臋 z ni膮 na 艣mier膰 i 偶ycie, o tych wreszcie, kt贸rzy nie znale藕li si艂, aby pogodzi膰 si臋 z nowym 艣wiatem, now膮 histori膮 i now膮 ojczyzn膮". Zanim dotr臋 do ostatniej, czyli niniejszej, ksi膮偶ki, wypada wspomnie膰, i偶 wymienione tytu艂y s膮 szeroko znane w Rosji, krajach by艂ego ZSRR i na Bia艂orusi, gdzie w Mi艅sku mieszka ich autorka. 呕e ukaza艂y si臋 te偶 w dwudziestu innych krajach, m.in. w USA, Anglii, Francji, Niemczech, Szwecji, Japonii, Chinach, Wietnamie, Indiach. 呕e wed艂ug jej scenariusza nakr臋cono kilkadziesi膮t film贸w dokumentalnych. 呕e sztuki jej grano w teatrach Moskwy, Omska, Berlina, Pary偶a, Sofii, a spektaklem U wojny nie ienskoje lico, w re偶yserii Ana-tolija Efrosa, Teatr na Tagance obchodzi艂 40-lecie zako艅czenia II wojny 艣wiatowej. 艢wietlana Aleksijewicz jest laureatk膮 presti偶owych nagr贸d, m.in. Nagrody im. Knuta Tucholskiego szwedzkiego PEN-klubu 鈥瀦a odwag臋 i godno艣膰 w literaturze" (1996), Nagrody im. Andrieja Siniawskiego 鈥瀦a szlachetno艣膰 w literaturze" (1997) oraz w roku 1998 trzech znanych wyr贸偶nie艅: Rosyjskiej Nagrody Niezale偶nej 鈥濼ryumf i nagr贸d Mi臋dzynarodowych Targ贸w Ksi膮偶ki w Lipsku 鈥瀦a europejskie wzajemne zrozumienie - '98", a tak偶e 鈥瀦a najlepsz膮 ksi膮偶k臋 polityczn膮". - Zawsze chc臋 dociec, ile jest cz艂owieka w cz艂owieku - m贸wi艂a w innym wywiadzie. - I jak tego cz艂owieka w cz艂owieku obroni膰? Czym mo偶emy go obroni膰? Pytania aktualne nie tylko na dzisiejszej Bia艂orusi, gdzie 偶yje ich autorka. 2. Dlaczego 鈥瀔rzyk"? W ko艅cu 1997 roku moskiewskie wydawnictwo Osto偶e opublikowa艂o jej kolejn膮 pozycj臋 Czernobylskaja molitwa. Przet艂umaczono j膮 na niemiecki, angielski, szwedzki, francuski, w艂oski, hiszpa艅ski, trwaj膮 dalsze przek艂ady. Polski tytu艂 m贸g艂by brzmie膰: 鈥濵odlitwa czarnobylska". Dzi艣 jednak modlitwa jest rozmow膮 z Bogiem, kojarzy si臋 wi臋c ze skupieniem wewn臋trznym, spokojem 艣wi膮tyni, szeptem zawierzenia, pokor膮 w wyznawaniu win. W j臋zyku rosyjskim - podobnie jak w staros艂owia艅skim - 鈥瀖olitwa" znaczy 鈥瀊艂aganie", 鈥瀢o艂anie". I taka te偶 jest ta ksi膮偶ka. Biblijne 鈥瀊艂aganie", 鈥瀢o艂anie" przek艂ada si臋 na wsp贸艂czesny 鈥瀔rzyk". St膮d polski tytu艂: Krzyk Czarnobyla. 3. Po Czarnobylu upad艂o imperium Kto wie, czy to nie w艂a艣nie Czarnobyl - wraz z jego bolesnymi nast臋pstwami - jest momentem prze艂omowym, czy nie wyznacza upadku tamtego nieludzkiego systemu? O ile imperium od dawna traci艂o impet, nie by艂o w stanie dotrzyma膰 kroku zar贸wno pod wzgl臋dem konstruowania dalszych rodzaj贸w broni ju偶 kosmicznego zasi臋gu, jak i obroni膰 si臋 przed coraz powszechniejsz膮 i dost臋p-niejsz膮 informacj膮 oraz zacz臋艂o przegrywa膰 wojny naje藕d藕cze (Afganistan) - o tyle zachwia艂o si臋 ostatecznie w艂a艣nie od czarnobylskiego wybuchu. Chodzi nie tylko o awari臋 z 26 kwietnia 1986 roku, cho膰 s膮 i tacy, co uwa偶aj膮 j膮 za kar臋 Boga, kt贸rego nie mo偶na 鈥瀟arga膰 za brod臋". Rzecz nie wy艂膮cznie w szukaniu winnych, bo cho膰 znaleziono i ukarano bezpo艣rednich (cho膰 nieumy艣lnych) sprawc贸w wybuchu, to dot膮d nie ponie艣li konsekwencji ci, kt贸rzy d艂ugo ukrywali przed lud藕mi jego przera偶aj膮ce nast臋pstwa, a w efekcie nie przeciwdzia艂ali im i nie chronili przed ich skutkami. I wreszcie nie o te nast臋pstwa g艂贸wnie idzie, cho膰 s膮 tragiczne i wiele czasu 艣wiat b臋dzie je rozpoznawa艂 i boryka艂 si臋 z nimi. Chodzi o r贸偶norodno艣膰 i jako艣膰 filozoficznych wr臋cz zagadnie艅, jakie wywo艂a艂 kataklizm. Lokalnych, krajowych i globalnych. Indywidualnych i zbiorowych. Historycznych, politycznych i spo艂ecznych. Naukowych, medycznych i religijnych. Gospodarczych, socjologicznych i psychologicznych. Rodzinnych i p艂ciowych. Genetycznych i erotycznych. Wiejskich i miejskich. Trudno, doprawdy, spotka膰 inn膮 pozycj臋, kt贸ra w tak wielowymiarowy i zarazem dog艂臋bny spos贸b opisuje kondycj臋 艣wiata i miejsca, jakie cz艂owiek w nim zajmuje. Poza Bibli膮 i niekt贸rymi publikacjami o Szoah, wyznam, nie spotka艂em czego艣 podobnego. Nie umiem oprze膰 si臋 wra偶eniu, 偶e w Czarnobylu oraz jego ci膮gle nieodgad-nionych nast臋pstwach tkwi palec bo偶y. Nie my艣l臋 o samej awarii, promieniowaniu, a nawet nieprzewidy walno艣ci tego, co jeszcze nast膮pi - to nauka mo偶e wyja艣ni膰. B艂臋dy w tym, co wynalaz艂 cz艂owiek, tak偶e si臋 zdarzaj膮, nie zawsze musz膮 przywo艂ywa膰 pierwiastek metafizyczny. Chodzi o co艣 innego. O zatracone - jak powiadaj膮 niekt贸rzy - poczucie tragizmu 艣wiata i cz艂owieka w nim 偶yj膮cego. O miar臋 dobra i z艂a. Pi臋kna i brzy- 198 199 doty. I wreszcie epistemologia: co ju偶 wiemy o sobie, a co jeszcze poznamy po Czarnobylu? Ten tragizm odnalaz艂a 艢wietlana Aleksijewicz u ludzi pora偶onych przez kataklizm, z kt贸rego to pora偶enia bez heroizmu trudno si臋 podnie艣膰. 4. Czarnobylcy Tak na Bia艂orusi, Ukrainie, jak i w Rosji nazywa si臋 tych, kt贸rzy w jakikolwiek spos贸b byli, s膮 i b臋d膮 zwi膮zani z wybuchem reaktora w atomnoj elektro stancji. W czasie wyprawy na Mohylewszczyzn臋 spotka艂em wielu z nich. Chronologicznie pierwszymi - bez dodatkowych okre艣le艅 - czarnobylcami s膮 ci, kt贸rzy przeszli piek艂o wybuchu oraz ratowali elektrowni臋. 31 pracownik贸w elektrowni oraz stra偶ak贸w gasz膮cych po偶ar reaktora zmar艂o z powodu napromieniowania - jak podaje si臋 dzi艣 oficjalnie - w wi臋kszo艣ci nied艂ugo po wybuchu. Wielu zosta艂o pochowanych na mitinskim cmentarzu pod Moskw膮 w cynkowych trumnach, pod betonowymi p艂ytami. W ksi膮偶ce opowiadaj膮 o nich najbli偶si. Mo偶na te偶 do nich zaliczy膰 wszelkiego rodzaju likwidator贸w, kt贸rym to terminem okre艣la si臋 wszystkich bior膮cych udzia艂 w gaszeniu reaktora, ewakuowaniu ludno艣ci, wznoszeniu nad czwartym energoblokiem sarkofagu, usypywaniu mogilnik贸w, czyli cmentarzysk. Cmentarzyska te, zwane u nas skadowiskami, to zasypane ca艂膮 鈥瀟echnik膮 wojenn膮" stosowan膮 w gaszeniu po偶aru (d藕wigi, transportery, czo艂gi, samochody ci臋偶arowe itp.) wielkie po艂acie las贸w, sad贸w, rozwalone i zmia偶d偶one zabudowania wielu wsi, wybite i zsuni臋te w do艂y zwierz臋ta domowe i dzikie oraz wielkie obszary zdj臋tej 鈥瀗a sztych" wierzchniej warstwy gleby. Na ska偶onej ziemi powinno by膰 tych cmentarzysk oko艂o 800. Powinno, ale dzi艣 nie spos贸b wielu z nich odnale藕膰, gdy偶... sza-brownicy rozgrzebali je i 鈥瀠p艂ynnili", co si臋 da艂o, po wielkich przestrzeniach Rosji i krajach by艂ego ZSRR. Radionnyje (napromieniowani, ska偶eni) to chorzy z przyczyn radiacji lub dzieci, kt贸re dotkn臋艂y jej skutki. Nikt nie policzy艂 - nawet w przybli偶eniu - ilu ludzi zmar艂o wskutek napromieniowania ani ilu choruje (poza likwidatorami, zrzeszonymi w organizacje wyst臋puj膮ce o odszkodowania, kt贸rych nie ma kto p艂aci膰). Wybuch nast膮pi艂 w czasie, kiedy jeszcze istnia艂 Kraj Rad, w akcji brali wi臋c udzia艂 ludzie, kt贸rzy potem znikn臋li na olbrzymich jego przestrzeniach. Mo偶na jedynie wzi膮膰 pod uwag臋 dane z trzech najbardziej poszkodowanych kraj贸w: Bia艂orusi, Ukrainy i Rosji, a i tak b臋d膮 one przybli偶one, gdy偶 鈥瀊ank czarnobylskich danych" nie istnieje. Na terenach ska偶onych i w ich s膮siedztwie miejscowi demografowie donosz膮 o podwojeniu si臋 urodze艅 patologicznych 200 oraz wzro艣cie umieralno艣ci. Ten drugi wska藕nik kojarzony jest nie tylko z radiacj膮, ale i z powszechnym zubo偶eniem spo艂ecze艅stwa po rozpadzie ZSRR. A z pierwszym wska藕nikiem wi膮偶e si臋 dodatkowo tak偶e wzrost aborcji, i tak przecie偶 cz臋stych w tych trzech krajach, dokonywanych ze strachu przed urodzeniem potomstwa ze skaz膮 patologiczn膮. Nauka nie potwierdza wzrostu takich urodze艅 lub wi膮偶e je z innymi przyczynami, np. wzrostem alkoholizmu lub niekontrolowanym stosowaniem pestycyd贸w we wci膮偶 istniej膮cych ko艂chozach. Nie bez znaczenia jest tak偶e s艂aba kondycja psychiczna tamtego spo艂ecze艅stwa, coraz powszechniej odnotowywana 鈥瀋zarnobylska fobia", gdzie wszelkie z艂o przypisuje si臋 awarii i jej skutkom. Samosio艂y (tutejsi, miejscowi) to ci, kt贸rzy albo nie pozwolili si臋 wysiedli膰 ze ska偶onego terytorium, albo wysiedlani - wracali wkr贸tce chy艂kiem, albo te偶 - nie mog膮c si臋 odnale藕膰 w obcym 艣wiecie - po latach powr贸cili na ziemi臋, gdzie wyro艣li. To przede wszystkim starcy, mieszkaj膮cy niczym robinsonowie we wsiach-widmach, kt贸re zmieni艂y si臋 w pustkowie na obszarach dotkni臋tych radiacj膮. Pieresiele艅cy (przesiedleni) tworz膮 najwi臋ksz膮 liczb臋 poszkodowanych, albowiem ok. 400 tys. ludzi ewakuowano ze ska偶onej strefy i obecnie mieszkaj膮 oni w nowych miejscach. Cho膰 zbudowane dla nich osiedla maj膮 niekiedy o wiele wy偶szy standard od utraconych domostw, przesiedle艅cy ci cz臋sto t臋skni膮 za wsi膮, osiedlem, miastem, gdzie sp臋dzili 偶ycie. Jedyn膮 dozwolon膮 okazj膮 w roku odwiedzenia rodzinnych stron bywa Radunica, obchodzone w dziewi膮tym dniu po prawos艂awnej Wielkanocy 艣wi臋to wspominania zmar艂ych, kiedy to odwiedza si臋 ich groby i na nich spo偶ywa posi艂ki, pije za pami臋膰. Prawos艂awnym obyczajem wielu odwiedzaj膮cych wiesza na ojczystych p艂otach - je艣li jeszcze s膮 - r臋czniki, jak na grobach. Bieie艅cy (uciekinierzy) to ci, kt贸rzy na t臋 ska偶on膮 ziemi臋... uciekli. Po raz pierwszy zamieszkali na ska偶onym terytorium i pusta膰 ta jest im sielank膮 po wojnach narodowych na Podkaukaziu czy walkach plemiennych w Azji, sk膮d zbiegli. Osiedlaj膮 si臋 w zakliuczonnoj 偶onie (strefie zamkni臋tej) przede wszystkim Rosjanie, zbiegli z Tad偶ykistanu, Kirgizji, Kazachstanu, Gruzji i zewsz膮d, gdzie do niedawna byli kim艣, a teraz ich tam nie chc膮. Demokraci wreszcie, cz臋sto nazywaj膮cy siebie 鈥瀌zie膰mi Czarnobyla", pierwsi usi艂owali pokaza膰 艣wiatu t臋 tragedi臋, a dzi艣, kiedy na Bia艂orusi sko艅czy艂a si臋 demokracja, zanim zd膮偶y艂a si臋 zacz膮膰, dzia艂aj膮 w coraz mniej licznych niezale偶nych stowarzyszeniach, komitetach i fundacjach z 鈥濩zarnobylem" w nazwie. S膮 wi臋c si艂膮 rzeczy tw贸rcami i 艣wiadkami tamtejszej demokracji. Apokalipsa, jak膮 przyni贸s艂 wybuch reaktora, sta艂a si臋 dla nich - przy ca艂ej dramaturgii wydarze艅 i z艂o偶ono艣ci problem贸w - najpierw szans膮, by og艂osi膰 艣wiatu, 偶e imperium 201 si臋 rozpada, a potem kl臋sk膮 ich poczyna艅 w spo艂eczno艣ci ci膮gle jeszcze 偶yj膮cej na gor膮cych zgliszczach systemu totalitarnego. Do dzi艣 je偶d偶膮 w zakazane strefy i wyszukuj膮 samosio艂ow. Ci do tej pory wol膮 偶y膰 jak niewolnicy, t臋skni膰 do stalinowskiego 艂adu, a r贸wnocze艣nie wygl膮da膰 charytatywnej pomocy. 5. Wszyscy jeste艣my czarnobylcami! Tak zdaje si臋 m贸wi膰 艢wietlana Aleksandrowna Aleksijewicz w tej 鈥瀔rzycz膮cej" ksi膮偶ce. Skomponowa艂a j膮 niczym staro偶ytn膮 tragedi臋 rapsodyczn膮, z艂o偶y艂a z g艂os贸w ludzi dotkni臋tych przez kataklizm. Ich g艂osy rozpisa艂a na monologi i ch贸ry. Bo jak膮 inn膮 form臋 literack膮 mo偶na nada膰 ci膮gle trwaj膮cej katastrofie, je艣li nie antycznej tragedii? Autorka nie kreuje si臋 na jedn膮 z postaci tego dramatu, cho膰 - o ile wiem -mog艂aby: wiele razy je藕dzi艂a do 偶ony, 偶eby zbiera膰 materia艂y do ksi膮偶ki, i zab贸jcze promieniowanie jej nie omija艂o. Siostra zmar艂a z przyczyn wybuchu, ojciec z tego powodu jest ci臋偶ko chory, matka... Wystarczy, nie jestem uprawniony. Jej osobny g艂os w dramacie nazywa si臋 skromnie: 鈥濿ywiad autorki z sam膮 sob膮 o przypuszczalnej historii". Nie jest w nim heroin膮, ale - wol臋 trzyma膰 si臋 staro偶ytnych metafor - aojd膮, histrionem. - Czarnobyl jest tajemnic膮, kt贸r膮 nam jeszcze przyjdzie odgadywa膰. To zadanie na dwudziesty pierwszy wiek - s膮dzi. Sama uwa偶a si臋 za 艣wiadka czar-nobylskiej tragedii. - Jak wszyscy w ma艂ej Bia艂orusi, o kt贸rej wcze艣niej 艣wiat nie s艂ysza艂, a o kt贸rej teraz m贸wi膮, 偶e to czarnobylskie laboratorium, a Bia艂orusini - czar-nobylski nar贸d. Czarnobyl sta艂 si臋 naszym domem, powinno艣ci膮 narodow膮 - wyznaje. Na tamtym terytorium zesz艂y si臋, przypomn臋 raz jeszcze, dwie katastrofy: polityczna i technologiczna. - Spo艣r贸d tych dw贸ch globalnych wybuch贸w ten pierwszy jest bli偶szy, zrozumia艂y, ludzie zaj臋ci s膮 codzienno艣ci膮, bytem: za co co艣 kupi膰? Dok膮d pojecha膰? W co wierzy膰? Z jakim has艂em politycznym wyruszy膰? To prze偶ywaj膮 wszyscy i ka偶dy - ocenia 艣wiadek epoki. - A Czarnobyl? Chcieliby艣my o nim zapomnie膰. Najpierw mieli艣my nadziej臋 go przezwyci臋偶y膰, ale poj膮wszy daremno艣膰 pr贸b, zamilkli艣my. Trzy lata pyta艂a robotnik贸w elektrowni, uczonych, by艂ych dzia艂aczy partyjnych, medyk贸w, 偶o艂nierzy, przesiedle艅c贸w, miejscowych. Ludzi r贸偶nych pokole艅, o r贸偶nych profesjach, wykszta艂ceniu, temperamentach. Wierz膮cych i ateist贸w. Wie艣niak贸w i intelektualist贸w. 202 - Oni pierwsi zobaczyli to, co my tylko podejrzewamy - zauwa偶a. I zaraz dodaje: - Nieraz wydawa艂o mi si臋, 偶e zapisuj臋 przysz艂o艣膰... Umie膰 odczyta膰 i zapisa膰 przysz艂o艣膰 po Czarnobylu i na czarnobylskiej ziemi?! To zadanie dla wr贸偶ki. Albo dla laureata Nagrody Nobla. A przynajmniej Pulitzera. J J 艢wietlana Aleksijewicz mieszka na Bia艂orusi, nie pozostaje jej nic innego, jak zosta膰 klasykiem pisanej po rosyjsku literatury tego kraju. Leszek Wo艂osiuk, t艂umacz, reporta偶y sta 鈥濼ygodnika Powszechnego" Spis tre艣ci Informacja historyczna............................... 5 Samotny g艂os cz艂owieczy.............................. 9 Wywiad autorki z sam膮 sob膮 o przypuszczalnej historii.............. 24 ROZDZIALI Ziemia martwych......................... 27 Monolog o tym, o czym ludzie sobie przypominaj膮................ 27 Monolog o tym, o czym mo偶na pogada膰 z 偶ywymi i z martwymi......... 28 Monolog o 偶yciu zapisanym na drzwiach ..................... 32 Monolog wsi o tym, jak wo艂aj膮 dusze z nieba, 偶eby z nimi pop艂aka膰 i odpocz膮膰 . 34 Monolog o tym, 偶e jak znajdziesz d偶d偶ownic臋, to i kura si臋 cieszy........ 41 Monolog o pie艣ni bez s艂贸w............................. 43 Trzy monologi o dawnym strachu ......................... 44 Monolog o tym, 偶e tylko w z艂u cz艂owiek jest spe艂niony i jak dost膮pi艂 mi艂o艣ci w nieprzebieg艂ych s艂owach............................. 51 Ch贸r 偶o艂nierski................................... 53 ROZDZIA艁 II Miara wszechrzeczy....................... 64 Monolog o starych proroctwach.......................... 64 Monolog o ksi臋偶ycowym pejza偶u ......................... 66 Monolog 艣wiadka, co go bola艂 z膮b, kiedy zobaczy艂, jak upad艂 Chrystus i zacz膮艂 krzycze膰................................... 67 Trzy monologi o 鈥瀙rochu chodz膮cym" i 鈥瀦iemi m贸wi膮cej"............ 72 Monolog o tym, 偶e nie umiemy 偶y膰 bez Czechowa i To艂stoja........... 77 Monolog o tym, co 艣wi臋ty Franciszek przepowiada艂 ptaszkom ........... 80 Monolog bez nazwy - krzyk.............................. 87 Monolog na dwa g艂osy - m臋ski i kobiecy ..................... 87 Monolog o tym, jak zupe艂nie nieznana rzecz wpe艂za, w艂azi w ciebie........ 92 Monolog o t臋sknocie za rol膮 i sensem....................... 96 Ch贸r narodowy................................... 104 205 ROZDZIA艁 III Zachwycenie smutkiem..................... 112 Monolog o tym, czego nie wiemy: 艣mier膰 mo偶e by膰 tak pi臋kna.......... 112 Monolog o tym, jak 艂atwo sta膰 si臋 ziemi膮..................... 114 Monolog o symbolach wielkiego kraju....................... 119 Monolog o tym, 偶e w 偶yciu najstraszniejsze staje si臋 cicho i naturalnie...... 121 Monolog o tym, 偶e Rosjanin zawsze chce wierzy膰 w cokolwiek.......... 126 Monolog o fizyku, kt贸rego wszyscy kochali艣my.................. 130 Monolog o tym, co po Ko艂ymie, O艣wi臋cimiu i holocau艣cie............ 133 Monolog o wolno艣ci i marzeniu o zwyczajnej 艣mierci............... 135 Monolog o tym, 偶e do zwyk艂ego 偶ycia trzeba co nieco do艂o偶y膰, aby je poj膮膰 . . . 138 Monolog o potworku, kt贸rego i tak przyjdzie kocha膰............... 141 Monolog o niemym 偶o艂nierzu ........................... 143 Monolog o wiecznym i przekl臋tym: c贸偶 robi膰 i kto zawini艂? ........... 146 Monolog obro艅cy w艂adzy sowieckiej........................ 149 Monolog o tym, jak dwaj anio艂owie spotkali ma艂膮 Ole艅k臋............. 150 Monolog o nieograniczonej w艂adzy jednego cz艂owieka nad drugim cz艂owiekiem . 151 Monolog o ofierze i paso偶ytach........................... 159 Ch贸r dzieci臋cy ................................... 166 Samotny g艂os cz艂owieczy.............................. 173 Zamiast epilogu................................... 183 Leszek Wo艂osiuk, 艢wiat po Czarnobylu...................... 185 J, 鈻爅 , pisarka, scenarzystka filmowa, dziennikarka. Autorka wielu ksi膮偶ek o tragicznych stronach sowieckiej historii: U wojny nie 偶enskoje lico (Wojna nie ma kobiecego oblicza), Posliednije swidietieli (Ostatni 艣wiadkowie), Zaczarowannyje smiertiu (Zauroczeni 艣mierci膮). Jej ksi膮偶ki ukaza艂y si臋 w ponad dwudziestu krajach 艣wiata; jest laureatk膮 presti偶owych nagr贸d m.in. nagrody szwedzkiego PEN-klubu 鈥瀦a odwag臋 i godno艣膰 w literaturze" oraz nagrody na Mi臋dzynarodowych Targach Ksi膮偶ki w Lipsku 鈥瀦a najlepsz膮 ksi膮偶k臋 polityczn膮". M贸wi o swoim pisarstwie: Zawsze chc臋 dociec, ile jest cz艂owieka w cz艂owieku, i jak to cz艂owiecze艅stwo obroni膰. jest zarazem opowie艣ci膮 o losach ludzi bezpo艣rednio bior膮cych udzia艂 w akcji ratowniczej po wybuchu reaktora, jak i relacj膮 o najwi臋kszym kataklizmie technologicznym XX wieku oraz metafor膮 rozpadaj膮cego si臋 imperium. Od samego pocz膮tku problem czarnobylski nie by艂 wolny od zakulisowych walk o jego ujawnienie, do dzi艣 -pomimo r贸偶nych pr贸b - naukowo nie mo偶na okre艣li膰 skali szk贸d ekologicznych, materialnych, moralnych, spo艂ecznych, zdrowotnych, jakich by艂 przyczyn膮. 26 kwietnia 1986 r. Czarnobyl sta艂 si臋 problemem 艣wiata, wci膮偶 aktualne pozostaje pytanie o bezpiecze艅stwo energetyki j膮drowej. Nr 2600