GRZEGORZ KŁOS AKORDY PAMIĘCI Książkę dedykuję moim przyjaciołom, 3xM: Mateuszowi, Markowi i Michałowi. Dziś zaczynam swoją podróż, Mimo tego, że nie wiem gdzie jestem, Dziś zaczynam swoją podróż, Chociaż świat zamknął bramę zanim wyszedłem. Stawiając swoje pierwsze kroki, Wkroczyłem na nieznany obszar drogi, Podróżując, spoglądam na kolejne słowa, Zakręcając na każdym skrzyżowaniu Boga. Zagłębiając siebie, w coraz bardziej ciemnym lesie, Zamykam oczy, widząc drzewa wciąż płaczące, Chcę odnaleźć drogę, chcę odnaleźć siebie, W tym niewdzięcznym świecie, chcę odnaleźć siebie. Mówię nie płacz dziecko, przecież Ja przestałem płakać, Mówię bądź mężczyzną, przecież to jest tak nie wiele, Tylko czemu strach mi na to nie pozwala? Czemu ciemność coraz bardziej mnie pochłania? Tylko czemu? Każdy z nas tworzy jakąś historię, tak i ja stworzyłem swoją. Jest ona pełna bólu, ale także niezmierzonej radości - żadne z tych uczuć nie mogło oddzielnie istnieć w mojej świadomości. Śmiech przez łzy, smutek przez uśmiech, miłość przez nienawiść - tak życie prowadziło mnie drogą kolejnych dni. Nie jestem w stanie określić gdzie i kiedy to wszystko zaczęło się. Niektóre wspomnienia wydają się być takie odległe, a inne jakby zdarzyły się wczoraj. Przeszukując je natrafiam na splątane myśli znajdujące się między złem a dobrem, między jednym wspomnieniem a drugim, one tworzą mnie, moje życie i składają się na tą historię. Zacznę od lat, które kształtowały młodego człowieka, od życia, które nabierało dopiero sensu, od burzliwej młodości, a może jeszcze dzieciństwa. Z Damianem, Marcinem i Markiem poznaliśmy się mając kilka lat, tak bardzo dawno temu. Od początku staliśmy się paczką przyjaciół, na dobre i na złe, którzy próbowali zrozumieć zasady gry. Tak bardzo dawno temu byliśmy dzieciakami, ale czas, który płynie przeniósł nas do życia, które jest okrutne, które nie ma litości - do naszego życiu. Mieliśmy siedemnaście lat, kiedy cały świat sprzysiągł się przeciwko nam, sam Bóg opuścił nas, a my poczuliśmy, że mamy tylko siebie i jeżeli czegoś nie zrobimy to zginiemy. Dziwny traf chciał, że ten czas zbiegł się w naszych życiach w jednym momencie. Być może dopiero wtedy dostrzegliśmy rzeczywistość taką jaka jest. Trudno ocenić, ale wiem, że moje kłopoty zaczęły się, kiedy mama straciła pracę. Ten czas był jak przepaść, a ja powoli spadałem na samo dno. W domu na wszystko zaczęło brakować, kłótnie stały się codziennością. Jednego dnia stanąłem na krawędzi swojej wytrzymałości i mierzyłem się z nią każdego kolejnego. Byłem wystawiany na próby charakteru, siły, woli, a przede wszystkim własnego Ja. Do tej pory wierzyłem w Boga, który stał zawsze obok mnie. Modliłem się do niego i wydawało mi się, że mnie słucha. Niedługo potem przyszła jednak chwila, która zachwiała całym moim dotychczasowym światem. Jeden moment, który zniszczył wiarę, który zaprzeczył twojemu istnieniu. Może gdyby to było w innym czasie, może gdybym był silniejszy mógłbym dalej wierzyć, ale tak nie jest. W święta wielkanocne przeżyłem coś, czego nigdy nie zapomnę. Tak trudno jest mi wrócić do tamtego momentu i wspominać to, co się wtedy wydarzyło, ale walka jest nieunikniona. Powoli mój umysł wydobywa na światło dzienne słowa, przenosi do chwili z przeszłości i na nowo obrazy stają się żywe. Widzę uśmiechnięte twarze, siedzimy razem przy stole, który ugina się od jedzenia. Widzę także siebie niespodziewającego się niczego, bo to było miłe spotkanie w rodzinnym gronie i tak, jak co roku przeżywanie zmartwychwstania Jezusa. Czas nawrócenia, budzenia się do nowego życia, czas szczególny dla każdego katolika. W kościele rozbrzmiewają ważne słowa, wszystko zmierza ku nadziei świata, ale o ironio losu to właśnie wtedy straciłem coś, zamiast zyskać tak wiele. W jednym momencie urywają się wspomnienia, słyszę tylko słowa - tak bolące, tak palące. Dookoła mnie krzyk rodziców dobiegający z pokoju obok, siedzę skulony i zatykam swoje uszy chcąc się odciąć. Trzymam mocno swoje dłonie zaciśnięte na mej głowie, ściskam coraz mocniej, ale krzyk jest wciąż silniejszy. Chce rozsadzić od środka, chce mnie zniszczyć i pokonać, a ja bronie się, ale przed złem nic mnie już nie może schronić. Spośród niewyraźnych dźwięków doszedł do mnie tylko jeden, ten co zmienił wszystko - rozwód. Teraz jestem później, dalej i widzę walczących ludzi, a także siebie kłócącego się z Bogiem. Nie rzucałem słowami, ale milczałem i już zawsze miało tak zostać. Pamiętam jak w nocy po kłótni płakałem, straciłem cześć siebie, a tracić nie chciałem. Kiedy nikt nie widział i nawet ciemność bała się patrzeć, łzy spływały po moich policzkach, po gniewnej twarzy wprost na poduszkę. Leżałem wpatrzony w sufit, nie poruszywszy się, nie otarłszy żadnego okruchu rozpaczy. W drugim pokoju był tylko krzyk rodziców, który przeszywał mnie na wylot i niszczył. To był moment, w którym coś skończyło się i coś zaczęło, ale żeby powiedzieć co, muszę cofnąć się do tamtych czasów jeszcze głębiej. Jestem w świecie komplikacji, dziwnych sytuacji. Dom i rodzina są po jednej stronie, a za linią nieśmiertelności jesteśmy my - najlepsi przyjaciele. Każdy otoczony murem własnej ciszy, mimo to podobni do siebie, a na pierwszy rzut oka nawet identyczni. Dzięki temu tak dobrze rozumiemy się. Zgodnie dzielimy życie na dwie strefy. Jedna była naszą, to tutaj chcieliśmy śmiać się, wygłupiać i dobrze bawić. Odcinaliśmy się tym samym od drugiej, od naszego życia i tworzyliśmy nowe, lepsze. Na ekranie komputera wyświetliła się wiadomość od Damiana. Ruchem myszki kliknąłem na nią i przeczytałem zawartość ekranu. - Dzisiaj balet u mnie o 19:00. Przyjdź, chłopaki już wiedzą. Na mojej twarzy zagościł uśmiech. Chociaż niemiałem pieniędzy wiedziałem, że będzie dobra impreza. Szybko przebrałem się, wyszedłem bez słowa z domu i skierowałem w stronę Marcina. Umówiliśmy się, że pójdziemy razem. - Witaj ziomek - powiedział otwierając przede mną drzwi. - Witaj - odpowiedziałem po wejściu do środka. Podaliśmy sobie ręce. - Poczekaj chwilkę - Marcin odwrócił się i zaczął iść korytarzem. - Tylko zmienię bluzę i możemy iść - dokończył ze swojego pokoju. Kiedy ponownie pojawił się w drzwiach miał duży uśmiech na twarzy. Co się stało? - spytałem zdziwiony. Podszedł bliżej i stanął obok mnie. - Popatrz, co ja tu mam - powiedział ściszonym głosem i zza pleców wyjął pół litra wódki. Tak zaczynała się każda nasza impreza, od alkoholu albo zjary. Po drodze do Damiana spiliśmy po jednej kolejce. Chcieliśmy odreagować, cieszyć się spotkaniem. Kiedy dotarliśmy przed domem słychać było muzykę. Bass rozchodził się w przestrzeni wprowadzając wszystkie szyby w wibracje, w oknie na piętrze odbijały się światła fleszu, jakby ktoś cały czas robił zdjęcia. Czuliśmy nastój techno i zabawy, która miała nie mieć końca. - Cześć - powiedział stojący w progu Damian. Kręcił głową w rytm muzyki, nam także udzielał się klimat. Po przywitaniu ze znajomymi zaczęliśmy odurzać się, a potem tańczyć. Energia z nas emanował, byliśmy niewyżyci. Patrzyliśmy w światło stroboskopu, które hipnotyzowało nas i zabierało w trans złudzenia. Zwalnialiśmy w rytm fleszu, by nagle uderzająco przyspieszyć. Kiedy słońce wstawało powolnymi krokami zmęczeni nocnymi baletami po prostu jaraliśmy jointy. Do umysłu i ciała wkradało się przyjemne odprężenie, i wyciszenie. Około czwartej-piątej rano wszyscy spasowali, muzyka grała coraz ciszej, a my odchodziliśmy do świata marihuany. Ile było takich imprez? Chyba setki. Tydzień w tydzień organizowaliśmy się i próbowaliśmy... zapomnieć? Nie wiem, może porostu dobrze bawić się. Po latach wszystko wydaje się być inne, nabiera nowego światła i koloru. Nawet nie próbuję oceniać tego co robiliśmy, to się po prostu stało i to było naszą historią. Każdy kolejny dzień po drugiej stronie był gorszy od poprzedniego. W domu czas ciszy przeplatał się z wybuchami wściekłości. Czułem się jakbym był zamknięty między chmurami burzy. Byłem wystawiony na deszcz, który ciągle uderza w ciało, ale ja czekałem na coś gorszego. Na piorun, który rozedrze mój świat na części, a później grzmot, który przyniesie z sobą strach zniszczenia, wewnętrznej śmierci. Kiedy rodzice kłócili się włączałem muzykę. Nastawiałem moją wieżę na powtarzający cykl i słuchałem w kółko jednej płyty. Znajdowały się na niej dźwięki instrumentów, które wpadały do głowy powodując przyjemną pustkę. Byłem wtedy nieograniczony, mogłem wyjść z mojego ciała i powędrować daleko, dalej niż ktokolwiek by przypuszczał. Emigrowałem do świata marzeń, tam odnajdywałem stabilizację i każde z pragnień. Miałem nadzieję, że może wszystko się ułoży i będzie tak jak dawniej. Nadziej a - śmieszne uczucie. Nic nie daj e Ci powodów byś j ą miał, a to co chcesz zdobyć j est po prostu nieosiągalne ty wierzysz, że może jakimś cudem przyjdzie ktoś i powie: - Wszystko będzie dobrze. Nie musisz się już martwić. Tak się jednak nie dzieje, ale ty nadal masz... nadzieję. Nieuchronnie zbliżały się wakacje. Chociaż nigdy nie uczyłem się dobrze, wydarzenia nieoczekiwanie przybrały nowego obrotu. Nagle zdałem sobie sprawę, że małym wysiłkiem mogę mieć pierwszy raz dobrą średnią. Postanowiłem walczyć i wykorzystać swój czas. Kiedy przychodziłem do domu uczyłem się, chciałem pokazać sobie i innym, że potrafię osiągnąć bardzo wiele, jeżeli tylko chcę. W pierwszej klasie liceum jedna z nauczycielek wydała na mnie wyrok. Mówiła, że nic ze mnie nie będzie i przekonywała prawie codziennie do swojej teorii. Chyba jednak nie za bardzo wziąłem sobie do serca jej opinie. Po prostu robiłem swoje. W dzień nauka, wieczorem kumple, tak toczyły się ostatnie dwa miesiące szkoły. Rezultat przeszedł nawet moje oczekiwania. Niektórzy byli w szoku, inni mieli to gdzieś, ale ja czułem się dobrze z swoim sukcesem. Byłem zadowolony, a kiedy pokazałem rodzicom świadectwo, za nagrodę wystarczył mi ich uśmiech. Po zakończeniu roku przyszedł czas na świętowanie. Wyjąłem ze skrytki ostatnie grosze, które zarobiłem sprzedając pirackie płyty w szkole i razem z chłopakami poszliśmy do pizzerii. Usiedliśmy przy jednym stoliku, zamówiliśmy po piwie i chociaż nadszedł tak upragniony czas wolności, nikt z nas szczególnie nie cieszył się. Po prostu popijaliśmy trunek błądząc myślami w przyszłości. - Wiecie, co - zwrócił się do nas Damian - zaczęły się wakacje, ale jakoś nie mam dobrego nastroju, nie widzę dla nas żadnych perspektyw i to strasznie mnie przytłacza. Kurwa ludzie wyjeżdżają gdzieś na wczasy, a my będziemy tkwili w tym mieście, które nie ma imienia, które dawno zostało zapomniane przez wszystkich. Nie wiem jak wy, ale ja mam zamiar coś z tym zrobić. Słowa naszego przyjaciela dały nam do myślenia. Każdy z nas chciał dokonać zmian w swoim życiu. Po chwili Damian znowu zaczął mówić i to co powiedział miało jakiś sens. - Znam sposób jak zgarnąć kasę tylko, że to będzie wymagało od nas niemałego ryzyka - wzbudził w nas swoimi słowami zainteresowanie. Zawsze powtarzaliśmy, że kiedy jest ryzyko to jest również zabawa, czyżby teraz trzeba było wprowadzić tą dewizę w życie? - Mów, o co chodzi i ile możemy zarobić - powiedziałem zniecierpliwiony. - Już wyjaśniam - obejrzał się najpierw za siebie sprawdzić czy nikt nie znajduje się za blisko i nie usłyszy nas. - Jak wiecie jesteśmy zbyt młodzi by móc osiągnąć cokolwiek drogą legalną. Naszym jedynym wyjściem jakie dostrzegam są narkotyki, tylko trzeba wejść trochę głębiej, a na pewno się uda. Nikt nie powiedział przez chwilę ani słowa. Każdy wiedział, że jest to nielegalne i jakie kary grożą za posiadanie narkotyków, a co dopiero za handel. Myśl niemniej krążyła wkoło. - Każdy z nas zarabia około 100zł tygodniowo na czysto - kontynuował. - Z czasem myślę, że dużo więcej. Mam dojście gdzie tanio bierzemy, a reszta zależy tylko od nas. Jest ryzyko, ale jest też odpowiednia kasa, a my i tak nie mamy nic do stracenia, zaryzykujmy. Pieniądze kusiły nas bardzo. Każdy patrzył w swoje sumienie, starał się ocenić przyszłe wydarzenia. Czy byliśmy tak zdesperowani by zejść do półświatka przestępczego, czy to były te zmiany? - Kto wchodzi w to niech podniesie rękę. Pierwszy uczynił tak sam Damian. Ja podniosłem następny, później Marek i Marcin. - Jak pakować się w gówno to tylko razem - powiedział Marek. Uśmiechnęliśmy się do siebie. To oznaczało nową przygodę, nowe wyzwanie i nas realizujących swoje marzenia. Przez cały wieczoru piliśmy i wspominaliśmy dobre czasy ze szkoły. Nasze wybryki, setki uśmiechów, ucieczki do Damiana, by grać na komputerze i to co było dobre. Nikt nie chciał tego dnia wejść głębiej w szczegóły narkotykowego biznesu. Oddaliśmy się wspomnieniom z dzieciństwa, bo wtedy staliśmy się chyba mężczyznami. Pierwszego dnia wakacji spotkaliśmy się z samego rana u Marka. Każdy przyniósł ze sobą tyle kasy ile zdołał wyciągnąć od rodziców lub mógł przeznaczyć ze swoich zasobów. W sumie uzbieraliśmy 240 zł i za to kupiliśmy dwanaście gram marihuany. Damian umówił się z dealerem, który zaopatrywał okolicę. Spotkanie nastąpiło w lasku znajdującym się na skraju miasta. W ustalonym miejscu odważyli odpowiednią ilość i dokonali transakcji. Tyle towaru nie widziałem jeszcze nigdy. Cała duża torebka zapakowana była po brzegi trawą. Poszliśmy z nią z powrotem do Marka domu i tam podzieliliśmy na pakiety: cześć po pół grama, a cześć po gramie. Każdy z nas dostał w sumie po trzy sztuki do sprzedania. Rozeszliśmy się w swoje strony wraz z przydzielonymi działkami. Teraz nie było odwrotu, karty zostały rozdane, a my i tak nie mieliśmy nic do stracenia. Wracałem przez dworzec niedaleko swojego domu. - Gabriel - nagle ktoś krzyknął moje imię. Obróciłem się i zobaczyłem Piotrka biegnącego do mnie. - Witam - odpowiedziałem kiedy stanął przede mną. - Nie wiesz kto może mieć trochę baczki do sprzedania, bo idziemy na zajebkę - spytał sapiąc ze zmęczenia. - Tak się składa, że ja mam. Ile potrzebujesz? - No... całego gieta - odpowiedział bez zastanowienia. - Damy radę, tylko czy masz mamonę ze sobą? - spytałem. Mam. - Chodźmy za tory, tam nie ma ludzi to Ci wydam - zaproponowałem. Tak dokonałem pierwszego dealu. Poszło wręcz banalnie, na czysto zarobiłem 10zł, było już żeby wyjść wieczorem z chłopakami na piwko. Kasa kusiła i to bardzo. Zwłaszcza, że pierwszego dnia sprzedałem wszystko, co miałem i każdy z chłopaków też. Razem zarobiliśmy 120 zł, a na głowę po 30. Eadna praca, mało czasu, a pieniądze same przychodziły. Drugiego dnia również spotkaliśmy się i pieniądze, które zarobiliśmy zainwestowaliśmy w kolejne pakiety. Tym razem kupiliśmy 18 gram, po i pół sztuki na głowę. Każda kolejna partia rozchodziła się jak świeże bułeczki. Przez tydzień sprzedaliśmy razem 50 gram. Nasz biznes kręcił się coraz lepiej. Kupowaliśmy coraz więcej, a z czasem trzeba było poszerzyć asortyment. Na początek dropsy inaczej zwane pixe, a tak naprawdę to tabletki ecstasies. Kiedy brałeś je na dyskotece miałeś siłę tańczyć do rana bez żadnego zmęczenia. Wiele osób mogło brać po kilka tabletek przez jedną noc, zbytu nam nie brakowało. Każdy weekend przynosił obrót około 100 tabletek. Sprawy szły po naszej myśli, mieliśmy grono stałych odbiorców, były pieniądze, wieczne imprezy i tego chcieliśmy. Byliśmy młodzi, znudzeni życiem bez żadnych emocji i perspektyw. O ile można mówić, że dragi to była jakaś perspektywa, ale wtedy jak na to patrzyliśmy to była, nawet duża. Po pierwszym miesiącu po odjęciu wszystkich kosztów wyliczyłem, że zarobiłem 300 zł. Została mi z tego stówa, ale to nie miało takiego znaczenia. Mieliśmy pieniądze na życie z dnia na dzień i jeszcze zostawało nam na inwestycje. Marek pożyczył wieczorem samochód od ojca. W czterech pojechaliśmy zabalować. Na początku krążyliśmy bez celu, słuchaliśmy muzyki i wygłupialiśmy się. Kiedy spaliliśmy pierwszą gifę, mieliśmy coraz lepsze pomysły, po pół godziny każdy był zjarany włącznie z Markiem, który prowadził. Kiedy wyjechaliśmy na drogę krajową, byliśmy w najgorszym stanie. Prawie spaliśmy, nasze umysły nie reagowały szybko, nagle Marek położył się na kierownicy. - Idę spać - oznajmił leżąc plackiem i patrzył się w bok, zupełnie nie interesując się tym, co jest przed nim. Nikt nie zwracał uwagi na niego, każdy był zajęty sobą. Damian patrzył się przed siebie nie wiadomo co sobie wyobrażając. - Uwaga ściana - nagle krzyknął. Marek ocknął się i nacisnął hamulec. Stanęliśmy na środku głównej drogi, za nami stworzył się mały korek. Zaczęliśmy się śmiać i nie mogliśmy przestać. - Marek jedź już - powiedziałem po chwili. Wyobrażałem sobie tą ścianę, której nie było. Kąciki moich ust same szły do góry wywołując uśmiech podobny do wyrazu twarzy klauna. Nie mogłem przestać. Po jakimś czasie skręciliśmy w las. Jechaliśmy wąska drogą, dopalając kolejną kulkę, schizując się. - Wyłącz światła, będziemy jechać po ciemku, zobaczymy gdzie trafimy - zaproponował Marcin. Nagle zapadła wokół nas totalna ciemność. Noc wtargnęła do naszych umysłów, drogi nie było widać nawet na metr. Dziwne obrazy przychodziły nam wtedy do głowy, że nagle może wyskoczyć nam jakaś dziewczynka przed samochód, albo psychopata z siekierą, który będzie chciał nas zabić. Wyobraźnia działała, aż za bardzo. Marek po minucie, może dwóch włączył światła. Mimo, że jechaliśmy wolno zahamował nagle, a nas rzuciło lekko do przodu. Staliśmy metr od ściany lasu, droga zakręcała w prawo. Nie było nam do śmiechu, chwile później mogliśmy wjechać w drzewa, przegięliśmy. - A mówiłem wam, że będzie ściana - wszyscy popatrzeliśmy na Damiana - tylko nie wiedziałem, że z drzew - dokończył po chwili. Kolejny raz śmialiśmy się razem. Nie było ważne, że mogliśmy rozwalić samochód tylko to, że wieczór minął na rozrywce i wygłupach. Kontynuowaliśmy podróż z włączonymi światłami. Wjechaliśmy z powrotem do miasta i zatrzymaliśmy się przy całodobowym sklepie monopolowym. Dopadła nas zwała. Kupiliśmy parę paczek chipsów, dwa litry soku i batony. Obżeraliśmy się dopóki nie zabrakło nam jedzenia. Mogliśmy jeść i jeść, to był głód, którego nie dało się zaspokoić. Tak działała marihuana i takie były jej skutki. Klauni rechot, ospałość, zwała - wszystko zależało od tego jak się paliło. Można było czasem cały czas się śmiać, a czasem od razu chciało się spać, zwała dopadała prędzej czy później. Każdy taki wieczór, kumple, baka bądź wóda, samochód jak dało się wyrwać go od starych i jazda na maxa. Byliśmy młodzi, głupi i chcieliśmy uciec od szarej rzeczywistości. Czy to był sposób? W jakimś sensie tak, przynajmniej dawał nam zapomnienie. Po drugiej stronie kłótnie i niepokój wiążący się z jutrem nie ustawały, a nawet nasilały się. Sytuacja przerastała całą naszą rodzinę, oddalaliśmy się coraz bardziej tworząc między sobą niewidzialne bariery. Powoli słowo dom zaczęło nabierać zupełnie nowego znaczenia. Stawało się pustym dźwiękiem, oznaczającym budynek. Bierność, która nam towarzyszyła doprowadzała mnie do szału. Chciałem jakoś pomóc, chciałem coś zrobić, ale co ja mogłem, byłem jeszcze taki młody. Szukałem sposobu na nasze kłopoty, ale pewnego dnia po prostu włożyłem do portfela mamy sto złotych, oddałem część swojego nielegalnego zarobku. Wiedziałem, że im bardziej niż mi przydadzą się pieniądze. Kiedy spostrzegli, że mają więcej kasy nie mogli w to uwierzyć. Wszystko było wyliczone co do grosza. Każda opłata, jedzenie, podróże i nagle zostało coś ponadto. Byłem pewien, że nie domyślają się skąd mają pieniądze i czym teraz zajmuję się. Tak było lepiej dla nich i dla mnie. Nie potrzebowaliśmy jeszcze większych komplikacji, niemniej takim sposobem niczego nie można było załatwić. Zrobiłem mały zastrzyk, ale kuracja nie składała się tylko z jednego. Potrzebowaliśmy leczenia naszych dusz, potrzebowaliśmy odnaleźć właściwą drogę. Z wakacji najbardziej zapadł mi w pamięci wyjazd pod namioty. To było coś niesamowitego. Pierwszy raz bez żadnej opieki, cała nasza paczka bawiąca się do upadłego przez siedem dni. Alkohol, marihuana, dziewczyny i muzyka. Tak mijał nam czas od rana do rana. Eadnych zmartwień tylko zabawa, śmiech i my - przyjaciele na zawsze. Przepijaliśmy narkotykowe pieniądze bez ograniczeń, nie liczyliśmy się z jutrzejszym dniem, było tylko dzisiaj. Przyszedł jednak moment, który miał powiedzieć coś więcej o naszych charakterach. Samo życie wystawiło nas na próbę, z której nauczyliśmy się chyba czegoś. Wieczorem zbieraliśmy się do wyjścia na dyskotekę, kiedy Damian spostrzegł, że nigdzie nie ma jego portfela. Całą grupą wyruszyliśmy na poszukiwania. Mrok nie ułatwiał akcji, ale robiliśmy co w naszej mocy. Przemierzyliśmy pole namiotowe, pytaliśmy napotkanych ludzi o zgubę, ale śladu po portfelu nie było nigdzie. Zrezygnowani po półtorej godzinie wróciliśmy do namiotu. Damian został bez pieniędzy, a mieliśmy jeszcze trzy dni do planowanego powrotu. - Wiecie, co - zwróci się do nas Damian. - Wiem, że to były brudne pieniądze i nawet mi ich nie szkoda. Mam nadzieję, że znalazł je ktoś, komu się przydadzą. Ja i tak bym je przepierdolił. Za to szanowałem mojego przyjaciela, potrafił w odpowiednim momencie przywrócić nas do pionu i otwarcie powiedzieć, że to co robimy nie ma żadnego usprawiedliwienia, a wszystko co będzie konsekwencją jest tylko naszą winą. Wtedy i my powiedzieliśmy ważne słowa dla naszej przyjaźni. - Panowie wszystkie pieniądze jakie nam zostały kładziemy na kupkę i dzielimy na cztery. Każdy będzie miał po równo i każdy będzie się tak samo bawił. Przyjechaliśmy tu razem i razem stąd wyjedziemy. Test, z którego wyszliśmy chyba zwycięsko, bo tak naprawdę to dla nas nie liczyły się pieniądze, chociaż to przez nie mieliśmy tyle kłopotów. O wiele ważniejsze było to, że mieliśmy siebie to, że potrafiliśmy dzielić się. Mówiliśmy, że nigdy w życiu nic nas nie poróżni i tak zostało do końca. W takim klimacie minęły całe wakacje, szczęście przeplatało się z ciężkimi chwilami. Ale ja cieszyłem się, że jestem z moimi przyjaciółmi, razem mieliśmy szanse zrobić coś większego. Snuliśmy plany na przyszłość, chcieliśmy otworzyć swój własny biznes. Mieliśmy marzenia, jedne były daleko, ale niektóre mogliśmy prawie poczuć. Dlatego codziennie wstawaliśmy i walczyliśmy o kolejny dzień, toczyliśmy bitwę z naszym życiem. Z biegiem czasu kolejny raz przyszedł okres szkoły. Byliśmy w klasie maturalnej, a jej koniec oznaczał egzamin dojrzałości, czyli tak zwany test naszej dorosłości. Wiele było postanowień i celów z początkiem roku, ale najważniejszym priorytetem stały się dla mnie studia. Matura była tylko jednym z przystanków po drodze, ale i ten przystanek musiałem przejść pomyślnie. Zdawałem sobie sprawę, że nie będzie łatwo. Miałem los we własnych rękach i tylko ode mnie zależało czy będę mógł ze spokojem patrzeć w przyszłość. - Umiesz liczyć Gabriel? - spytała mnie mama. - To licz na siebie - te słowa zapadły w mojej pamięci niczym dewiza życia. Czasem wydawało mi się, że taka jest smutna prawda, ale kiedy spojrzałem na to z drugiej strony zobaczyłem, że wtedy zwycięstwo smakuje najlepiej. Tak było chyba z nauką, już w zeszłym roku poczułem jak to jest osiągać swoje cele, a nawet wychodzić poza oczekiwany próg. Dokonałem tego samotnie i teraz także dokładne wiedziałem, czego chcę. Zależało mi na dobrych wynikach, bo tylko one gwarantowały spokój i dalszy rozwój. Przynajmniej tak mi się wydawało. **** Wrzesień przyniósł do mojego życia pewne zmiany. Powoli domowe sprawy zaczęły się układać dzięki nowej pracy mamy, ja byłem niezależny, a atmosfera niepewności i napięcia opadała coraz szybciej. Wtedy też zobaczyłem pierwszy raz Dominikę. Dziwny traf chciał, że to właśnie dzięki narkotykom poznałem ją. Jak, co poniedziałek spotkałem się z pewnym stałym klientem, by dokonać dealu. Umawialiśmy się w małym lasku koło dworca kolejowego zawsze o tej samej porze. Znajdowała się tam wąska ścieżka, którą od ludzkich oczu ochraniały gęsto rosnące drzewa i krzaki. Miejsce owiane było złą sławą, więc nie spodziewałem się, że ktoś będzie tamtędy przechodził. Czekałem zniecierpliwiony i kiedy podniosłem wzrok z ziemi, zamiast klienta zobaczyłem ją. Była szczupłą blondynką o kręconych włosach sięgających jej za ramiona. Wzrost około metra siedemdziesięciu, ale najbardziej zainteresowała mnie w niej twarz. Przyciągała wzrok swoimi łagodnymi barwami niczym nimfa. - Cześć - słowa Rafała wybiły mnie z jakiegoś uroku. Odwróciłem się w jego stronę. - Cześć. To, co zwykle? - spytałem. - Dzisiaj daj mi całą sztukę - odpowiedział z jakimś zniecierpliwieniem. Wyjąłem z pudełeczka przytwierdzonego do mojego paska jedną torebeczkę i dyskretnie podałem ją Rafałowi. W ręce oszacował czy dobrze mu wydałem. - Dobra biorę - stwierdził po chwili. Towar schował do kieszeni, a kiedy podawaliśmy sobie rękę na pożegnanie włożył do mojej dłoni dwa papierki, 20- sto i 10-cio złotowy. W kolejny poniedziałek pierwszy na spotkanie przyszedł Rafał. Cała ceremonia miała odbyć się zgodnie z harmonogramem. Cześć, ile chcesz, pół sztuki albo całą, okej, biorę. Zawsze ten sam schemat, te same pytania i odpowiedzi. Podałem mu materiał i wtedy pojawiła się ona, szła powoli w górę ścieżki. Ogarnął mnie mimowolny strach, chciałem jak najszybciej dokonać dealu. - Coś mało wydaje się tutaj być - stwierdził z lekkim grymasem na twarzy. Spoglądałem to na niego to na nią. Nie mogłem pozwolić, by nabrała jakichkolwiek podejrzeń, co do mojej obecności w tym miejscu. - Dzisiaj masz szczęśliwy dzień, dawaj dwa zero - powiedziałem pospiesznie. Kiedy pożegnałem się z Rafałem znajdowała się niecałe dwadzieścia metrów ode mnie. Patrzyłem prosto w jej oczy, ale dziewczyna nawet nie drgnęła tylko szła przed siebie nie zwracając na nic uwagi. Minął miesiąc, a ja ciągle o niej myślałem. Każdej nocy jej twarz przychodziła do mnie i wypełniała sen. Stała się chwilą, chociaż nawet jej nie było. Nigdy nie przypuszczałem, że nieznajoma osoba będzie miała na mnie taki wpływ i dlatego postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce. Chciałem ją poznać, w myślach setki razy układałem plan jak zacząć rozmowę, ale rzeczywistość jak zawsze okazała się nie do przewidzenia. Rafał po dokonaniu transakcji szybko zniknął za skręcającą ścieżką. Widać było po nim, że zmienia się z każdym dniem. Trzęsły mu się ręce, coraz częściej kombinował i wykręcał się, ale póki płacił nie interesowało mnie nic innego. Wciągnął go świat, który można było łatwo zdobyć za pieniądze. Kupował sobie szczęście i dziwny czas, który nigdy nie płynie zgodnie ze wskazówkami. Tym samym dochodzę do wniosków, że narkotyki są dla ludzi przegranych. Dla tych, którzy chcą odwrócić swoje życie i zapomnieć nawet o teraźniejszości. Przychodzi mi na myśl prostytutka, którą można wynająć w każdej chwili po to by skosztować namiastki przyjemności. Takie są narkotyki, skrawek szczęścia, moment euforii, a po chwili albo bierzesz znowu albo powracasz do rzeczywistości. Widziałem jak codziennie przynajmniej parę osób przegrywało, nawet sam czasem poddawałem się temu złudzeniu, zakrzywieniu czasu. Stojąc samotnie na ścieżce coraz więcej złych myśli przychodziło do mojej głowy. Obawiałem się, że nigdy więcej jej nie zobaczę i ominie mnie szansa zrobienia z siebie błazna. Mimo to własny strach nie pozwalał mi stamtąd odejść. Kiedy pojawiła się na końcu dróżki ogarnęło mnie zdenerwowanie. Serce coraz bardziej i coraz szybciej uderzało w klatkę piersiową. Moment naszego spotkania nadchodził nieuchronnie. Dałem krok i stanąłem naprzeciw niej. Nasze oczy spotkały się chyba po raz pierwszy, ale oboje nie byliśmy tym skrępowani. Zatrzymała się i uśmiechnęła. - Pewnie chcesz się ze mną umówić. Widziałam jak na mnie patrzysz co poniedziałek - powiedziała pewna siebie. Jej słowa zupełnie mnie zaskoczyły. Przez chwile wahałem się i nie wiedziałem, co na to odpowiedzieć. - Skąd wiedziałaś? - spytałem i to była pewnie najgłupsza myśl, jaka mogła przyjść do mojej głowy. - Kobieca intuicja, a spotkamy się w piątek o 19:00 w pizzerii na rondzie. Do zobaczenia. Uśmiechnęła się, ominęła mnie i poszła dalej. Odprowadzałem ją wzrokiem. - A jak nie mogę w piątek? - krzyknąłem. Lekko obróciła się przez ramię. - Lepiej żebyś przyszedł. Kiedy zniknęła w oddali uśmiechnąłem się do siebie. Chociaż zupełnie nie tak miało wyglądać nasze pierwsze spotkanie i cały mój plan legł w gruzach, byłem szczęśliwy. Najważniejszy cel został osiągnięty. Mieliśmy spotkać się niedługo, a to oznaczało nowe wspomnienie. Kolejne dni wypełnione były myślami o nieznajomej i spotkaniu. Tak bardzo chciałem by wszystko ułożyło się, chciałem ją poznać, zakochać się i stracić dla niej głowę. Te cztery dni do piątku wydawały się być wiecznością. Obijałem się z kąta w kąt, ciągle myśląc o tym co będzie. Wypełniały mnie różnego rodzaju obawy. Nie mogłem jej powiedzieć, że jestem dealerem. Oznaczało to, że od razu musiałem kłamać. Źle się z tym czułem, ale nic nie mogłem na to poradzić. Przynajmniej teraz. Przyszedłem na spotkanie trochę wcześniej, nie chciałem spóźnić się na pierwszą randkę. Usiadłem przy stoliku w ogródku, na dworze było ciepło i przyjemnie. Czekając nachodziły mnie dziwne myśli, coraz bardziej wątpiłem w to, że przyjdzie. Nie wiem dlaczego przyjmowałem takie nastawienie, może po prostu byłem przyzwyczajony do porażek i podświadomie z góry zakładałem najgorsze. Odpowiedzi nawet teraz wydają się być niejednoznaczne, próbuję przywołać tamten czas, chcę dokopać się do zakamarków pamięci, ale nie tak łatwo jest ocenić strach. Pojawiła się z pięciu minutowym spóźnieniem, przyjechała samochodem, czarnym audi A4. Auto było prawie nowe, mogło mieć najwyżej dwa lata. Co ja tutaj robię z taką dziewczyną? - była to pierwsza myśl jak przyszła mi do głowy. Wyszła z samochodu. Wyglądała prześlicznie, miała na sobie białą spódniczkę do kolan i brązowy T-shirt. - A jednak znalazłeś czas by się ze mną spotkać - stwierdziła pewna siebie. - Nie mógłbym przegapić takiej okazji. - Poczekaj chwilę, zaraz przyjdę - powiedziała wymijająco. Weszła do lokalu, a po około minucie pojawiła się znów z pizzą zapakowaną na wynos. Spojrzała na mnie swoimi flirtującymi oczami. - Będziesz tak siedział czy jedziesz ze mną? - spytała. Zaskakiwała mnie na każdym kroku, najpierw kiedy spotkaliśmy się w lesie, a teraz mam jechać z nią w nieznane. Naprawdę była pozytywnie zakręconą dziewczyną, dlatego niewiele zastanawiając się wsiadłem do samochodu. - Dokąd jedziemy? - spytałem. - Tam gdzie będziesz chciał, by zatrzymał się czas. Nie miałem nic do stracenia. Tajemnica była pociągająca, a ona jeszcze bardziej. Jechaliśmy nie rozmawiając, w tle moich myśli grała jedynie cicho muzyka z radia. Patrzyłem na nią z zaciekawieniem i fascynacją, którą może posiadać tylko młody człowiek. Po około 15 minutach dojechaliśmy do celu. Wyszliśmy oboje z samochodu, Dominika rozłożyła koc na ziemi poczym usiedliśmy na nim. Jedliśmy pizze i rozmawialiśmy. To wtedy tak oficjalnie przedstawiliśmy się sobie i zaczęliśmy poznawać. Mówiliśmy swobodnie o tym, co lubimy, szkole, imprezach. - Przepraszam, która godzina? - spytała się nagle. Pomyślałem, że nudzi się i powie teraz, że zapomniała o czymś i musimy jechać. Spojrzałem na zegarek swojego telefonu. - Za 3 minuty 20:00. - Więc chodźmy. Wzięła mnie za rękę i poprowadziła na mostek nad rzeką. Ciągle nic nie rozumiałem. - Patrz teraz na rzekę w kierunku wschodnim. Oparliśmy się o barierki i próbowałem dostrzec coś niezwykłego. Po chwili zrozumiałem dlaczego powiedziała, że zabierze mnie tam gdzie będę chciał, by zatrzymał się czas. Nagle zza zakrętu rzeki wypłynęła ogromna fala nacierając prosto na nas. Miliony litrów wody pędziły korytem rzeki. - Odwracamy się - krzyknęła przedzierając się przez szum płynącej wody. Oboje zmieniliśmy kierunek patrzenia i stanęliśmy przy drugiej barierce. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałem, zaraz za mostem powstał mały wodospad wyrzucający wodę na kilka metrów. Przed nami wyrosła ściana rozpryskująca się i opadająca w dół, to było coś pięknego. Patrzyliśmy jak zaczarowani, chciałem by czas się zatrzymał. Po chwili spojrzałem na nią, ona również odwróciła wzrok. Nasze oczy mówiły sobie wszystko, wiedziałem że nic już nie może przeszkodzić nam, miałem być szczęśliwy. - Skąd wiedziałaś o tym miejscu? - spytałem po chwili. - Kiedyś przyjechałam tu wieczorem na rowerze, niczego nie spodziewając się stanęłam na mostku i wtedy właśnie zobaczyłam pierwszy raz to przepiękne zjawisko - po małej przerwie kontynuowała. - Wcześniej przyjeżdżałam tu codziennie, a teraz jak mam ochotę pomyśleć trochę w samotności. 10 Rozmawialiśmy tak jeszcze przez dwie godziny poczym pojechaliśmy do domu. Całą noc nie mogłem zasnąć, wciąż myślałem o Dominice. Chciałem się jak najszybciej z nią spotkać. Moje serce zagubiło się w niej. * Przyszedł czas kiedy kolejne zmiany były nieuniknione. W narkotykach osiągnęliśmy pewien pułap, którego nie mogliśmy przekroczyć. Rynek był nasycony, nie dało się zwiększyć sprzedaży, ale my mieliśmy pomysł.. który miał rozwiązać tą kwestie. Pewnego dnia Damian umówił się na odbiór towaru z głównym dealerem, który miał przygotować 20 gram marihuany i 50 dropsów. Konrad czekał jak zwykle w lesie, plan nie zakładał jednak przejęcia dostawy od niego. Wcześniej zawiadomiliśmy policję, że w podanym miejscu znajduje się podejrzana osoba, która namawiała nas na kupno narkotyków. Wszystko było zaplanowane, co do minuty. Czekałem na skrzyżowaniu dróg, przez które miały jechać gliny. Jak tylko ich zobaczyłem zadzwoniłem do Damiana. - Co jest? - spytał. Jadą - odpowiedziałem i rozłączyłem się Damian z Markiem weszli na ścieżkę prowadzącą do miejsca dealu. Kiedy Konrad zobaczył ich podniósł rękę do góry na znak przywitania. Szli wolno, radiowóz miał zaraz wyjechać z bocznej ulicy. Potrzebowali jeszcze chwili, więc stanęli i zapalili papierosa. Kiedy Marek podniósł głowę z nad zapalniczki, zobaczył jak Konrad zrywa się do biegu. Plan zaczynał działać. Obaj skoczyli w pobliskie krzaki, nie mogli być zauważeni przez gliny. Na drodze pojawił się samochód i po chwili psy rzuciły się w pieszy pościg, a Damian z Markiem ulotnili się z miejsca dostawy. Wszystko poszło tak jak przewidywaliśmy. Byliśmy czyści, Konrad nie mógł nas o nic podejrzewać i tym samym przejęliśmy cały rynek. Miasto zostało bez głównego dostawcy, wszystkie pionki Konrada były zbyt głupie by przejąć po nim biznes, a my chcieliśmy to wykorzystać. Nawet sam Konrad był nieudacznikiem, który grał dla kogoś postawionego wyżej. Byliśmy pewni, że pójdzie siedzieć na przynajmniej dwa lata dlatego wzięliśmy się ostro do pracy. Znaleźliśmy kontakt do dużego dostawcy towaru, za odłożone pieniądze kupiliśmy spore partie każdego z narkotyków. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem, setki ecstasies i po kilka, kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt gram baki, amfy, koki i haszyszu. Naszą siłą było to, że pracowaliśmy razem i każdy miał swój wkład, jeden za wszystkich wszyscy za jednego. Oczywiście niewielki opór powstał ze strony pomysłowych marionetek z drużyny Konrada, ale to były pojedyncze przypadki. Myśleli, że uda się im nas wyprzeć, niestety okazało się to być tylko złudnym marzeniem. Kiedy ktoś próbował wkręcić się do interesu rzucaliśmy dumpingową cenę, dzięki czemu nikt nie był wstanie nas przebić. Miasto miało nowych władców, nas. Nie mogłem narzekać na brak zajęcia. Dni płynęły szybko dzięki nauce, dealowaniu, imprezach i Dominice, którym poświęcałem teraz cały czas. Z chłopakami ciągłe zajebki, czasem nawet przez tydzień mogliśmy dzień w dzień balować. Nie przeszkadzało nam to w nauce, jak trzeba było to się uczyliśmy, jak mieliśmy wolny czas melanżowaliśmy. Mimo to w moim duchu panował niepokój. W domu wciąż nie było stabilizacji, działaliśmy jak wahadło, które wystawiało nas na ekstremalne sytuacje. Popadaliśmy w skrajności, odbiegając w znacznym stopniu od normalności. Coraz bardziej ryzykowałem, że wszystko wyjdzie na jaw, coraz więcej osób przychodziło po narkotyki, to już nie był cichy interes. Prawie wszyscy wiedzieli do kogo zwrócić się jeżeli czegoś potrzebujesz, byliśmy znani i odwiedzani. Codziennie przynajmniej parę osób przychodziło do mojego domu dokonać transakcji. Kasa z tego była duża, ale ryzyko jeszcze większe. Rodzice wciąż nie domyślali się, co tak bardzo pochłania mnie. Prawdopodobnie dzięki temu, że nie wydawałem pieniędzy na rzeczy materialne tylko na zabawę. Wszystko, co mi zostawało odkładałem do tajnej skrytki. Nie wiem dlaczego, ale musiałem gdzieś chować pieniądze, chyba bałem się, że może mi je ktoś zabrać. Po latach wydaje mi się, że podświadomie brak kasy zawsze kojarzył mi się 11 z kłopotami, a pieniądze dawały poczucie bezpieczeństwa. Czy byłem materialistą? Nie wiem, nie zależało mi na tym by być bogatym, by posiadać wszystko co dusza zapragnie. Chciałem mieć po prostu na normalne życie, żeby zawsze było na rachunki, jedzenie i jakieś małe przyjemności. Wiedziałem co to znaczy nie mieć dlatego tak chętnie dzieliłem się, kiedy któryś z nas nie miał na piwo to porostu stawiało mu się je. Ta zasada działał we wszystkie strony dlatego nikt nigdy nikomu nie wypominał pieniędzy, bo prędzej czy później one i tak wracały kiedy ktoś był w potrzebie. Prawie codziennie spotykałem się z Dominiką, to były jedne z najszczęśliwszych chwil w moim dotychczasowym życiu. Zakochałem się w niej i każda chwila była jak nektar, który można było pić bez końca. Potrafiliśmy rozmawiać o wszystkim, śmialiśmy się z tych samych rzeczy tylko, że ona żyła innym życiem niż ja. Tak bardzo chciałem jej powiedzieć o wszystkim, ale nie mogłem. Bałem się, że strącę ją. Byłem złym człowiekiem, bez przyszłości bez przeszłości, jedyne co miałem to złudne marzenia, paru przyjaciół i ją. Gdybym stracił cokolwiek z tego co mi zostało, załamałbym się. Przełomowa dla znajomości z Dominiką okazała się impreza zorganizowana przeze mnie na osiemnaste urodziny. Niby zwykły balet ze znajomymi i przyjaciółmi, ale to wtedy chyba tak naprawdę poczuliśmy, że chcemy być razem. Przetańczyliśmy pół nocy, kiedy jedna piosenka po prostu nas połączyła. W tym samym momencie nasze usta zetknęły się, dotknąłem jej miękkich i delikatnych warg, a kiedy spojrzeliśmy na siebie po pocałunku, nasze oczy mówiły sobie wszystko, wiedzieliśmy. Nie wypowiedzieliśmy żadnych słów, tylko przytuliliśmy się do siebie, chcieliśmy być blisko, jak najbliżej. Czułem się tak bezpiecznie, tylko dzięki niej. Najlepsza impreza jaką zorganizowałem, na której byłem i którą zapamiętam do końca życia. Jeszcze długo po, goście dziękowali mi za zaproszenie. Miło było słyszeć, że bawili się dobrze właśnie u mnie. Mimo małych wybryków, które były nieodłączną częścią imprez, czyli oprócz zalanej ściany i dwóch nieprzytomnych gości, którzy mocno powstrzymywali się by nie zwrócić do otoczenia tego, co wypili i zjedli nie było żadnych nieprzyjemności. Ostatni znajomi wyszli o 9:00 rano. Maraton trwał trzynaście godzin, byłem zmęczony i wyczerpany, ale szczęśliwy. Dominika pomogła mi trochę posprzątać i również poszła do domu, nawet nie miałem siły jej odprowadzić. Położyłem się spać i nie wstałem do wieczora. W niedzielę po imprezie zrobiłem rachunek tego, co dokonałem przez te wszystkie lata. Swojego zachowania, dzieciństwa, całego dotychczasowego życia. Przeglądałem zdjęcia z albumów i wspominałem. Każda fotografia była częścią mnie, a kolejne obrazy odświeżały i przywoływały przeszłość. Wyjazdy, wizyty, urodziny przychodziły na nowo, spotykałem się ze swoją historią próbując ocenić ją, a może po prostu wyciągnąć z niej to, co najlepsze. Przecież po to są zdjęcia. Zapisujemy na nich szczęśliwe chwile, by móc przypomnieć sobie jak to było, jakie mieliśmy piękne życie. Nikt nie odważy się uwiecznić chwili płaczu czy oblicza śmierci. To są wspomnienia, które chcemy wyrzucić z pamięci, zapomnieć. Patrzyłem na siebie z przed lat i uśmiechałem się. Widziałem dzieciństwo, przyjaciół, rodzinę - świat idealny, którego nic nie mogło zakłócić. Szedłem coraz dalej ścieżką wiecznych pamiątek zagłębiając się w wydarzeniach sprzed lat. Wiele pięknych wspomnień powróciło, ale odnalazłem także coś niepokojącego. Kiedy byłem coraz bliżej końca zauważyłem, że z mojej twarzy zaczął powoli znikać uśmiech. Najpierw nie wierzyłem, że to może mieć miejsce. Przerzucałem gorączkowo kolejne fotografie, chciałem znaleźć, chociaż mały ślad radości. Album skończył się, a następnego już nie było. Próbowałem zrozumieć czemu nie potrafiłem rozszerzyć kącików ust. Czyżby coś się we mnie wypalało, czy straciłem cześć siebie? Pytania, które były tylko retoryczne przychodziły wciąż do mojej głowy. Wiedziałem, że zmieniam się bo przecież każdy zmienia się z biegiem czasu, ale na co była to zmiana? Na lepsze, może na gorsze, czy taka była cena dorosłości, że zniknął z mojej twarzy uśmiech? 12 Zastanawiałem się czy to, że skończyłem osiemnaście lat zmieniło coś w moim życiu. Jednego dnia stałem się dorosły, ale ten dzień na pewno nie wypadł w dniu urodzin, słowa odpowiedzialność czy samodzielność znałem od dawna, więc chyba nie. Mimo to moja świadomość szukała dalej. Patrzyłem w przyszłość, ale realia były zawsze takie same, otaczał mnie ten sam świat i nie było powodów do zmian. Tylko narkotyki powodowały jakby większe ryzyko. Jeżeli wpadłbym w sidła policji, niemiałbym szans na uniknięcie kary. Prawo byłoby nieugięte i tym samym ruletka wiążąca się z dealowaniem krecia się coraz szybciej. Schowałem zdjęcia z powrotem do szuflady, miło było przeżyć to wszystko jeszcze raz, zobaczyć dzieciaka, który beztrosko biega po podwórku i mężczyznę, który ciągle kształtuje się. Jedno wiedziałem, że do tej pory nie mam czego żałować, byłem w porządku wobec siebie, a wszystko co się wydarzyło musiało się wydarzyć żebym mógł być tym, kim jestem. Martwił mnie tylko uśmiech, który zniknął z mojej twarzy. Czułem, że to przez kłopoty, które odwiedzały mnie każdego dnia, ale żeby być pewnym muszę przejść dalej i spróbować zrozumieć. Wieczorem wyszedłem na spacer, chciałem zostać sam na sam z dręczącą mnie rzeczywistością. Na dworze było ciepło pomimo zapadającego zmroku, niebo pokrywały pierwsze gwiazdy i przyjemnie było przemierzać ulice wolnym krokiem oddając się refleksji. Myślałem o Bogu, w którego przecież nie wierzyłem. Odszedłem od niego tak dawno i tak daleko. Nie modliłem się, nie rozmawiałem, szukałem w nim winy i znalazłem ją. Cała niesprawiedliwość tego świata była jego winą i dlatego buntowałem się przeciwko... przeciwko czemu? Zgubiłem się w myślach o jego istnieniu, jedno zdanie zaprzeczało drugiemu. Raz jesteś, raz Cię nie ma. Dlaczego tak trudno jest nie zwątpić mając wątpliwości tuż przed sobą? Analizując sytuację widzę zmiany z dnia na dzień i pytam. Czemu mnie nie opuściłeś? Czemu nie odszedłeś razem ze mną? Mama dostała pracę, radziliśmy sobie, a co najważniejsze poznałem Dominikę. Wszystko wskazywało na to, że Bóg jednak jest i pomaga mi. Kiedy nie mogłem poradzić sobie z problemami przyszedł i dał nadzieję. Trudne dni, które musiałem przejść mogły być moją próbą i tak to teraz odbieram. Jak Hiob byłem testowany i pewnie każdy z nas zdaje podobny egzamin. Tylko, że ja nie jestem Hiobem i może dlatego nie wyszedłem z tej próby zwycięsko. Straciłem wiarę i mówię to otwarcie albowiem nie jest mi wstyd. Potrafię przyznać się przed samym sobą, że zawiodłem. To co najbardziej liczyło się dla mnie to odnowienie wiary. Musiałem wyciągnąć wnioski z przeszłości i spróbować iść dalej. Potrzebowałem spowiedzi gdyż nosiłem ze sobą zbyt duży ciężar grzechu. Narkotyki, alkohol, zwątpienie, nienawiść wszystko to przytłaczało mnie, a jeżeli miałem wrócić do Boga i zacząć z nim rozmawiać, oczyszczenie było konieczne. Ludzie nie uznają tego obrzędu, ale dla mnie był on czymś szczególnym. Większość z nas woli iść przed ołtarz i tam niby przed Bogiem, ale tak naprawdę tylko w myślach, wypowiedzieć swoje grzechy. Wydaje się, że oni po prostu boją się przyznać przed człowiekiem takim jak my sami, że zgrzeszyli i jest im wstyd. Tak jest łatwiej, nikogo nie widzimy, jesteśmy sami z ołtarzem i nasza podświadomość dopisuje do tego obraz Boga. Nie sztuką jest jednak przyznać się przed nim do grzechów. On i tak zna je wszystkie, ale sztuką jest przyznać się do błędów przed człowiekiem, który również grzeszy, którego jeżeli spotkamy na ulicy będzie wiedział o wszystkim, co zrobiliśmy. Każde spotkanie z kapłanem przy spowiedzi wzbudzało we mnie taki sam strach. Nikt z nas nie lubi przyznawać się do błędów i ja nie byłem wyjątkiem. Mimo tego uczucia przynajmniej raz na pół roku odwiedzałem konfesjonał. Nic nie mogło zastąpić tego, co następowało zaraz po. Radość, odrodzenie, tak jakby wszystko zaczynało się od nowa. Znikał strach, czułem się lepiej kiedy ktoś poznał moje tajemnice i potrafił powiedzieć wybaczam ci. Do domu wróciłem późno wieczorem, leżąc w łóżku kontynuowałem swoje rozmyślania. 13 Chciałbym zmierzyć swoje życie miarą, tylko jak? W latach, co na palcach można zliczyć, Czy w zachodach słońca od tysięcy dni, Albo sekundami, w których człowiek śni? Chciałbym obiektywnie spojrzeć na tą miarę, tylko jak? Pasmem dobrych i owocnych lat dzieciństwa, Nieszczęściami wyrwanymi z pojedynczych dni, Albo sekundami, w których uśmiech gościem mym? Trudno jest ocenić pamięć wspomnień swych, Więc przenoszę się w przeszłość i na nowo gram, W tym teatrze życia nazywanym marzycielskim, W którym każdy z aktów jednym jest pragnieniem. Z perspektywy czasu patrzę na każdą chwilę, I dlatego jednocześnie jestem bohaterem, widzem, Oceniam wzrokiem marzeń i wyliczam niespełnione, Tylko one mi powiedzą w, którym miejscu stoję. * Czterech przyjaciół kolejny raz połączył wspólny cel. Marzenie, które w krótkim czasie miało zrealizować się. Chcieliśmy spełnić amerykański sen i kupić samochód. Brzmiało to tak nierealnie, ale czyż nie takie mają być marzenia? Nierealne, nieosiągalne, tak dalekie, że nawet ich nie widać. Takie były nasze, ale nikt nie mógł zabronić nam ich mieć. Znaleźliśmy się w momencie, który dawał nam nadzieję, że uda się kupić auto. Widzieliśmy nowe możliwości i siebie mających coś tylko dla siebie. Pieniądze na pojazd mogliśmy zdobyć dość szybko, ale przeszkodą nie do przebycia okazały się być opłaty, które towarzyszyły rejestracji. Niestety potrzebowaliśmy dokumentów, a zawłaszcza ubezpieczenia kosztującego astronomiczną, jak na nasze warunki kasę. Nie mieliśmy zniżek, a roczne koszty były zbyt wysokie, więc ponownie znaleźliśmy się w punkcie wyjścia. Mimo iż byliśmy bardzo daleko od realizacji zamierzeń, siedząc na przerwach w szkole dyskutowaliśmy tak, jakbyśmy mieli kupić nasz samochód następnego dnia. Planowaliśmy dokąd pojedziemy, co będziemy robić, kłóciliśmy się nawet o markę i kolor jaki wybierzemy. Kiedy pierwszy raz padł pomysł z samochodem, prawie całą noc nie mogłem spać. Ciągle przychodziły do moje głowy nowe myśli, przed oczami przechodziły obrazy wspomnień, których jeszcze nie było. Jego karoseria lśniła, w środku przestronny, z czasem zakładamy sprzęt grający i jedziemy w podróż, która nie ma końca. Takie były moje marzenia. Spotkaliśmy się u Marcina w domu, oglądaliśmy jakiś film i popijaliśmy piwka. Obrazy wyświetlane na monitorze komputera przechodziły przed naszymi oczami dość obojętnie. Wydawało się, że każdy błądził gdzieś indziej, w swoich myślach. - Cały czas dręczy mnie ubezpieczenie. Jak my to zapłacimy? Spojrzeliśmy na Marka z błogosławieństwem. Ktoś w końcu oderwał nas od tego nudnego filmu. - Przecież musi być jakiś sposób żeby było taniej - kontynuował Marek. - O czym tak rozmawiacie chłopcy? - spytał głos z korytarza. Wszyscy odwróciliśmy się i zobaczyliśmy w drzwiach tatę Marcina. - Nie wiemy jak ubezpieczyć taniej samochód, żeby nie płacić astronomicznych pieniędzy - odezwał się Marcin. - Hm.. Damian, a twoja mama nie ma przypadkiem którejś grupy inwalidzkiej? - Ma nawet pierwszą. 14 - Wystarczy zarejestrować samochód na jej nazwisko i od razu dostaniecie 50% zniżki - zaproponował. - Tylko czy twoja mama zgodzi się na to? - No właśnie zgodzi się? - spytałem podniecony. - Nie wiem, muszę spytać się jej. Pewna iskierka nadziei zabłysła w naszych oczach, problem mógł rozwiązać się i to szybko. Nie mogliśmy czekać. Marcin podał Damianowi telefon. - Dzwoń do mamy. Damian wstukał na małej klawiaturze numer i przystawił słuchawkę do ucha. - Cześć mamo. Mam pytanie. Zgodziłabyś się żebyśmy z chłopakami zarejestrowali na ciebie samochód, bo wtedy będziemy mieli dużą zniżkę? Nie mogliśmy usłyszeć, co odpowiedziała. - To dzięki i cześć - zakończył rozmowę. Patrzeliśmy na niego i czekaliśmy na jakieś słowa, ale Damian wstał i podszedł do biurka. - Kupujemy samochód - oznajmił radośnie po chwili i odłożył słuchawkę. Butelki, które trzymaliśmy w rekach zwarły się w jednym uderzeniu poczym wznieśliśmy toast za nasze marzenie. Każdy szczegół był zaplanowany, teraz wystarczyło zebrać pieniądze i znaleźć odpowiedni samochód. **** Gdzieś dalej urywają się moje wspomnienia związane z czterema kółkami. Widzę wszystko jak za mgłą. Inne wydarzenia przysłoniły marzenia i znów był tylko krzyk. Cały dom wypełniały dźwięki bólu i niezrozumienia. Czułem nienawiść do każdego głosu, który wzbudzał we mnie strach i lęk. Rodzice wciąż walczyli z sobą, rany nie chciały zagoić się, a może to oni nie chcieli zapomnieć. Każdego dnia otaczał mnie krzyk świata, każdego dnia była walka - nie moja walka. Zawsze stałem gdzieś obok próbując wyciszyć się. Chciałem zniknąć, przenieść się w lepsze miejsce, w którym byłbym niewidzialny. Może to było głupie, ale wtedy tego chciałem. Słyszeć szum fal, które otaczają mnie, które zagłuszają wszystko wkoło. Jestem tylko ja, niezmierzona woda i moje piękne marzenia, myśli czyste jak otaczający mnie kryształowy świat. Potrzebowałem ciszy, ale dom ciągle mówił. Każde wypowiedziane słowo było jak bomba zegarowa. Bałem się, że znowu dojdzie do kłótni, a ja potrzebowałem spokoju. Czy to było tak wiele, czy miałem jakieś wygórowane oczekiwania? Nie, na pewno nie, ale kogo to obchodziło. * Po tych paru stronach zastanawiam się czy pisać dalej. Wspomnienia ciągle żyją we mnie i nie są obojętne. Czuję, że mogę zranić kogoś moimi słowami, a zwłaszcza kogoś bliskiego. Chociaż staram się nie wydawać osądów to one same przychodzą do mojej głowy, a później przelewają się na papier. Przeżywam wszystko na nowo, czując ból, smutek, radość, pasje, ale nie wiem czy dobrze robię cofając się do przeszłości. Boję się, że zamiast zyskać mogę wiele stracić. Jest środek nocy i zdecydowałem się iść na spacer, niedługo wrócę. Spacerowałem po ulicy pustej, zamkniętej na świat, tylko mojej. Miejskie latarnie słabo świeciły, nie mogły przebić się przez mrok. Czerń oblewała mój umysł, a ja próbowałem rozjaśnić swoje myśli. Tak jak te latarnie rzucałem światło na różne sprawy, ale jak wiele udało mi się uzyskać odpowiedzi nie wiem. Noc była chłodna, mimo tego ubrałem się lekko chciałem poczuć orzeźwiające powietrze dochodzące do mojego umysłu i ciała. Krótka przechadzka przerodziła się w dwu godzinny spacer, sam na sam ze swoim sumieniem i świadomością, które ciągle stawiały pytania. Jestem jeszcze taki młody, a próbuje stworzyć coś, co odbije się na całej mojej przyszłości i odbija się na teraźniejszości. Tak wiele rzeczy nie daje mi spokoju, szukam ujścia, wyjścia, klucza, a może po prostu szukam siebie. Zgubiłem się w tym świecie i teraz przychodzą do mnie różne Ja. Każdy ma swój punkt widzenia, każdy chce być mną, ale muszę wybrać kim chce być, co chce osiągnąć i jaką 15 przeszłość zaakceptować, a może jeszcze bardziej jaką przyszłość. Powolne kroki prowadzą mnie z powrotem czuję, że muszę wrócić. Przemyślałem wiele spraw i ponownie odwiedziły mnie umarłe słowa. „Kiedyś przyjdzie taki dzień, że zwyciężymy. Usiądziemy wtedy wszyscy razem, kiedy noc zapadnie i wspomnimy całą drogę, którą musieliśmy przejść. Będzie to nasz wieczór, będzie to wieczór naszej historii, a przede wszystkim będzie to noc z przyjaciółmi” Tak ważne dla mnie myśli prowadzą mnie dalej. Wiem, że czeka mnie mnóstwo wysiłku i wiele osób może tego nie zaakceptować, ale widocznie taka jest cena chodzenia własną drogą. Chcę zrozumieć siebie, chcę stawić czoło mojej przeszłości. Nawet największy ból może stać się moją siłą, dlatego będę walczył do końca. Sam już nie wiem czy ta książka jest wspomnieniem czy może teraźniejszością. Widzę obrazy z przeszłości, ale one są takie żywe, takie prawdziwe jakby działy się teraz. Kiedy piszę osądzam, kiedy nie piszę też osądzam, próbuję zrozumieć dlaczego dotykam spraw, które chciałem wyrzucić z pamięci. Ocieram się o krawędź realizmu i fikcji, patrzę, a mam zamknięte oczy. Płaczę, krzyczę, milczę, mówię pomóż mi, nie nadchodzisz, nie nadchodzi nikt. Ciągła walka z duchem, który odwiedza mnie każdego dnia, stał się moim przyjacielem, stał się wrogiem. To przecież ja, to tylko ja z przed paru lat. Uderzyłem w swoją twarz, mówię odejdź, zostaw mnie. On nie słucha, siedzi w mojej głowie i o wszystkim opowiada. Dlatego muszę spisać każde jego słowo, może wtedy mnie zostawi, może ja zrozumiem ten i tamten świat. Może znajdę odpowiedzi, może przyjdzie taki czas. Narzazie czuję w sobie siłę i moc. Wiem, że uda mi się kiedyś skończyć to, co zacząłem i jak skończę nie będę tego żałował. Spoglądam w okno, moja twarz jest jeszcze rozmyta, nakładają się na nią różne cienie i kształty, ale ja wiem, że przyjdzie taki czas kiedy zobaczę ją taką jaka jest naprawdę. * Dominika stała się moim przyjacielem, nadzieją i granicą między dwoma światami. Mimo to, nie mogłem jej wszystkiego powiedzieć. Było za wcześnie na szczerość, nasza znajomość dopiero rozwijała się i prawda, którą ukrywałem mogła spowodować jedynie rozstanie. Stała się dla mnie odskocznią od całego krzyku, całej mojej niedoskonałości i życia, dlatego nie mogłem jej powiedzieć o tym, co mnie bolało i o skutkach jakie za sobą pociągały moje problemy. Przy niej stawałem się wesołym, miłym kolesiem, który nie zmieniał się specjalnie dla niej, ja po prostu taki byłem. To inny świat, w którym musiałem codziennie walczyć z sobą i innymi, który stwarzał tak wiele komplikacji, zmuszał mnie do czynienia wielu złych rzeczy i bycia bezwzględnym. Nieokreślonego wieczoru wyszliśmy do baru, nie pamiętam jaki to był miesiąc i jaki dzień, ale pamiętam dobrze naszą rozmowę. Niby normalne spotkanie, takie jak każde. Piwo, nasza czwórka, śmiech, ale coś więcej wkradło się niepostrzeżenie do naszych umysłów. Pieniądze i narkotyki zaczęły dyktować warunki gry. Decydowały o tym, co będziemy robić, jakie wartości przyjmiemy i nadawały kształt naszym marzeniom. Stały się nieodłączną częścią rozmowy i planów. Nie dostrzegaliśmy tego, tak jak narkomani nie dostrzegają nałogu. Pewnego dnia po prostu musisz wziąć, inaczej twoje ciało odczuwa ciągły i nieustający głód. To jest spostrzeżenie, które potrafię wysunąć dopiero dzisiaj, wtedy za bardzo byliśmy tym pochłonięci. Nie potrafiliśmy analizować zmian, jakie zachodziły w naszym zachowaniu i celach. Liczyły się zyski i zabawa, reszta mogła poczekać. W zadymionym barze panował półmrok, co chwilę słychać było stuknięcia zabieranych butelek po piwie z różnych stolików. Atmosfera rozluźnienia i lekkiego upojenia alkoholowego unosiła się w powietrzu. Na takie spotkania jak to przychodziliśmy sami, sprawy, o których mieliśmy rozmawiać dotyczyły nas i tylko nas. - To co chłopaki może napijemy się browarka. - Pewnie, że tak. 16 Podeszliśmy do baru i zamówiliśmy swoje ulubione trunki. Z kuflami w rękach przeszliśmy w głąb lokalu i usiedliśmy przy naszym stałym stoliku. - Proponuje wznieść toast - zaczął Damian. - Za naszą czwórkę i marzenia, które wkrótce się spełnią. Na jego słowa wznieśliśmy szklanki do góry i uderzając jedna o drugą mówiliśmy: - Za nas. - Za nas. To były piwa zwycięstwa. Interesy szły dobrze i zbliżaliśmy się do czegoś większego. Nasze plany w końcu miały zostać zrealizowane. - Spotkaliśmy się tutaj w wiadomym celu - spojrzeliśmy na Damiana. - Jesteśmy blisko kupienia samochodu, teraz trzeba obliczyć ile jeszcze potrzebujemy. Ze swojej strony jestem gotów wyłożyć 700 zł na samochód. Ostatnio miałem dobre żniwa i więcej kasy wpadło mi do kieszeni - skończył z uśmiechem na twarzy. - Mi tak dobrze teraz nie idzie - przenieśliśmy wzrok na Marka. - Ostatnio miałem robotę w domu i nie mogłem sprzedawać, pyzatym mój ojciec chyba coś zaczyna czaić dlatego wolałem przystopować, a większość klientów wysyłałem do Damiana. Nie mniej teraz jestem w stanie dorzucić 350 zł. - I tak dobrze - pocieszył go Marcin. - Ja raczej miałem normalny miesiąc, więc mogę dać 500 zł. Pyzatym u mnie wszystko po staremu, ale nie mogę doczekać się kiedy wreszcie wsiądę za kółko naszego auta. - Chyba tak jak każdy - dodałem. Ponownie rozległ się stukot butelek, a my uśmiechaliśmy się do siebie. To był szczęśliwy czas, to był nasz czas. Byliśmy tak blisko, prawie słyszeliśmy dźwięk silnika, widzieliśmy jego sylwetkę. - 600 zł, tyle mogę dać. Miałem dobry okres, ale mam mały problem z jednym klientem - na twarzach moich przyjaciół zagościło zaciekawienie. - Nie chodzi o jakąś dużą kasę, jest dłużny za jednego gieta. Niemniej minął chyba miesiąc, on nadal nie oddaje, a nawet bezczelnie chciał więcej. - Jak on się nazywa? - spytał Marcin. - To młody Borys wiecie, który - odpowiedziałem. - To tobie również wisi kasę - powiedział z niedowierzaniem Damian. - Także dałem mu w kredo jakiś miesiąc temu. - I my także - odezwał się Marek. - Rozmawialiśmy na ten temat z Marcinem i doszliśmy do wniosku, że robi się mały problem. Marcin pokiwał głową twierdząco. - To w sumie dług sięga czterech gietów - powiedziałem. - Cwaniak jeden, a kiedy od was wziął? - spytał Damian. - Tak jak od ciebie, jakiś miesiąc temu - wyjaśnił Marcin. - Będziemy musieli coś z tym zrobić. Nie możemy pozwolić, żeby ktokolwiek nas tak próbował wykiwać. Myślę, że powinniśmy go nastraszyć, damy mu trzy dni na zebranie kasy, jeżeli nie odda to wtedy użyjemy siły. Czy zgadzacie się ze mną? - mówiłem z ogromnym zdecydowaniem. Na chwilę zapadła cisza. Każdy z nas przetwarzał informacje zgodnie ze swoim sumieniem. Pierwszy odezwał się Damian. - Myślę, że masz rację. Nie możemy pozwolić sobie na stratę autorytetu. Jeżeli ktoś dowiedziałby się, że dajemy w kredo, a później nie odbieramy długu mógłby poczuć za dużą swobodę. Pyzatym przyda nam się rozgłos, jeżeli ktoś zaczyna z nami to albo jest uczciwy albo ląduje w szpitalu. Jak dla mnie dobra reklama. - Wiecie gdzie on mieszka? - spytałem. - Na 3 Maja - odpowiedział Marek. - Od jutra jeden z nas codziennie czeka na niego przed domem. Jeżeli go spotka przedstawia mu sytuację i wyjaśnia zasady gry. Ma trzy dni, a później wpierdol. Ja mogę zacząć - zaoferował się Damian. To wtedy zauważyliśmy, że życie wymaga od nas walki, czasem nieuczciwej, ale koniecznej. Staliśmy się egoistami myślącymi o swoich korzyściach, przyjemnościach, którzy nie cofną się przed niczym by zdobyć to, co chcą osiągnąć. Jakie mieliśmy wytłumaczenie? Kogo to obchodziło, do tej pory nikt się nie pytał o nie, więc robiliśmy tak jak uważaliśmy. Pierwsze dni nie dawały rezultatów, nasz dłużnik zaszył się gdzieś. Nie było go w szkole, znajomi również nie wiedzieli gdzie może być, musieliśmy cierpliwie czekać. Dopiero po paru dniach przez przypadek spotkałem młodego Borysa. Był zajebany, ale nie od nas miał towar. - Co jest Borysek? Widzę, że oczka ci się śmieją, ale dla nas kasy to nie masz, tak? - Nie no co ty, ja nic nie jarałem, a kasę będę miał niedługo. - Niedługo powiadasz, a ile to jest dla ciebie niedługo? - No, za jakiś czas. - Ja ci powiem ile to jest niedługo. Masz trzy dni na oddanie nam za cztery gramy, inaczej dostajesz taki wpierdol, że Cię własna matka nie pozna. Złapałem go za kark, mocno ściskając. - Rozumiesz co do ciebie powiedziałem czy mam ci to inaczej wytłumaczyć? - Nie, wszystko rozumiem. - Kasę przyniesiesz do Damiana, masz czas do 19:00 w piątek i lepiej żebyś zjawił się. Jeżeli jeszcze raz tak znikniesz to nie chciałbym być w twojej skórze. Puściłem go i poszedłem do domu. Weekend zaczynał się w piątek i jak co tydzień mieliśmy plany na wieczór. Prawie każda impreza miała swój początek u Damiana w domu i ta nie był wyjątkiem. Z Marcinem przynieśliśmy cztery piwa, po jednym dla każdego, a Marek dostarczył litr wódki. To był wstęp, początek niekończącej się nocy. Wczuwaliśmy się w klimat rozluźnienia, słuchaliśmy muzyki, piliśmy alkohol i żartowaliśmy. Robiliśmy zakłady czy zjawi się Borys. Ja z Markiem twierdziliśmy, że nie przyjdzie do 19:00, a Marcin z Damianem, że przyjdzie. Przegrana drużyna zobowiązana była do postawiania piwa na dyskotece. Tego wieczoru doszliśmy także do wniosku, że nawet lepiej byłoby gdyby nie zjawił się. Potrzebowaliśmy umocnienia naszej pozycji, a to była świetna okazja. Akcja jaką planowaliśmy przeprowadzić nie rozeszłaby się bez echa. Kiedy minęła godzina ultimatum wyszliśmy do centrum i tym samym było za późno dla młodego Borysa. Tego dnia mieliśmy inne plany, więc jego sprawę odłożyliśmy w czasie. Dziewczyny dołączyły do nas na przystanku, kiedy czekaliśmy na autobus. Cieszyłem się, że jedzie ze mną Dominika. Bez niej nie potrafiłem tak dobrze jak kiedyś bawić się. Każdą sekundę chciałem spędzać z nią - nie zawsze mogłem, ale tym samym więź między nami była jeszcze silniejsza. Moi przyjaciele i Dominika byli wszystkim co miałem, z nimi nawet cisza nie była krępująca, kiedy nudziliśmy się to razem, a przez to czas uciekał coraz szybciej. Lubiłem dyskoteki, szaleliśmy na nich do białego rana, a następny dzień płynął na leczeniu kaca, to była ta mniej przyjemna cześć, ale nigdy nie żałowaliśmy wczorajszego dnia. Dominika potrafiła świetnie tańczyć. Jej ruchy były takie płynne, muzyka wyznaczała dla niej kierunek ciała. Wpatrywałem się w nią, kiedy balansowała między światem dźwięków i ekstazy, kiedy uśmiechała się zadzierała jedną wargę do góry, była cudowna. Niestety musiałem zostawić ją na trochę, dyskoteka stwarzała świetną okazję do handlu dragami. Grochy brał prawie każdy, wystarczyło przyjrzeć się ludziom, którzy odchodzili do innego świata. Ich twarze przybierały dziwny wyraz, oczy stawały się wyłupiaste jakby chciały objąć wzrokiem rzeczy niemożliwe do zobaczenia. Takie zgromadzenia ludzi, podwyższały także ryzyko wpadki. Policjanci w cywilu nie byli rzadkością i dlatego trzeba było uważać komu się 18 sprzedaje i robić to w miarę dyskretnie. Dla bezpieczeństwa mieliśmy przygotowane małe pudełeczka przyczepione do paska,w których mieściło się pięćdziesiąt pixli. Z łatwością mogliśmy wyjąć z nich towar nie rzucając się w oczy. Tamtej nocy nie było żadnych psów albo dobrze maskowali się. Przeważnie jak byli to stali pod barem, ruszali się nienaturalnie i próbowali wypatrzeć na sali dealerów. W ich sidła wpadali zazwyczaj ćpuny, ci którzy nie kryli się ze swoim nałogiem. Niestety dla nich posiadanie również było zabronione. Ponadto handlowaliśmy dwójkami, jeżeli kogoś namierzali druga osoba przechwytywała towar i znikała w tłumie, a oni dostawali nie tego gościa co trzeba. Dragi najlepiej schodziły na samym starcie dyskoteki i koło godziny pierwszej, drugiej w nocy. Osoby, które brały na początku zazwyczaj przychodzili po kolejną dawkę później, dlatego po dwunastej był największy obrót. Wtedy także przychodzili ludzie, którzy nie wytrzymywali całej dyskoteki i musieli wziąć dla podtrzymania formy. Dominikę opuściłem na godzinę, nie sprzedałem wszystkiego, ale wystarczająco jak na jeden wieczór. Chciałem wrócić i spędzić z nią resztę nocy. Przy niej czułem się inaczej, tak jakby czas zatrzymywał się, a my odnajdywaliśmy wtedy swoje przeznaczenie. Siebie. Tańczyliśmy dotykając swoich ciał, oddając się namiętności i pasji, powoli poznając nowe nie odkryte jeszcze drogi, w których krzyżowały się ścieżki, po których obecnie szliśmy. * Kolejne dni przyniosły przemoc, brutalność i bezwzględność, która do tego momentu była nam obca. Dlaczego tak się stało? Tak musiało być. Czasem trzeba zrobić coś złego, by później móc zrozumieć. Mówili byśmy się uczyli, ale nie miał nas kto nauczyć, jeśli mogli to zrozumieć to jak mogli nas pouczać. Uciekaliśmy wprzód, uciekaliśmy przed, niewiadomo gdzie. Dokąd biegniesz? - zapytali, a ja zatrzymałem się. Każdego wieczoru począwszy od soboty po dyskotece, spotykaliśmy się razem i szukaliśmy Borysa. Wiedzieliśmy, co chcemy zyskać i byliśmy przygotowani na wszelkie sytuacje. Dzień w dzień nasze świadomości dokonywały brutalnego pobicia. Widziałem uderzenia, kopnięcia, krew, obraz który mógł wydarzyć się w każdej chwili. Byliśmy zdecydowani i nikt ani nic nie mogło nas powstrzymać. Przemierzaliśmy ulice, odwiedzaliśmy potencjalne miejsca spotkania, a nawet czekaliśmy przed jego domem. W pewnym momencie wydawało się, że gramy w jakąś grę, a celem było zwykłe pobicie, nauczka na przyszłość, świadectwo dla innych i nic poza tym. Mieliśmy sporo zabawy i pewnie dlatego nawet po tygodniu poszukiwań nikt z nas nie zadał sobie pytania - czy jest to konieczne, czy jesteśmy źli? Eycie było i jest pełne zakrętów, my znaleźliśmy się na jednym z nich, na bardzo ostrym zakręcie, który nie wiedzieliśmy gdzie nas zaprowadzi. Szliśmy ulicą w stronę domu młodego Borysa. Zbliżała się godzina 9:00 wieczorem, chodnik i ulice opustoszały prawie całkowicie. Noc była mroźna, na niebie świecił księżyc, widzę to wszystko, chociaż nie wiem dlaczego. Ta noc była taka, jak każda zimowego wieczoru, niczym nie odróżniała się od poprzedniej, ale przyniosła z sobą także zmiany. Każda następna nie była tak piękna, a raczej to ja przestałem dostrzegać to piękno. Chyba dopiero teraz potrafię znowu zauważyć i poczuć magię księżyca, otworzyć usta, wypuścić parę i patrzeć na nią jak na coś niezwykłego. Zaczynam czuć coraz więcej, tylko szkoda straconego czasu. Przed nami, jakieś sto metrów dalej stały dwie postacie. W mroku nie mogliśmy rozpoznać kto to był, ale adrenalina mimowolnie wzrastała. Czuliśmy, że zbliżamy się i zaraz może nadejść to, na co przygotowywaliśmy się tak długi czas. - Jeżeli to jest on to najpierw obstawiamy go, rozmawiamy przez chwilę, a później uderzamy. Tak jak ustalaliśmy wcześniej - powiedział w ramach przypomnienia Damian. Nikt z nas nie odezwał się. Wiedzieliśmy co mamy robić. Zostało już tylko 20 metrów, rozpoznaliśmy Borysa, szliśmy jednak spokojnie starając się nie zwracać na siebie uwagi. Drugą osobą okazał się być jego kumpel z klasy, z którym nie przewidywaliśmy mieć 19 problemów. Stanęliśmy przy Borysie oddzielając go od przyjaciela, a tym samym pozbawiliśmy go jakiejkolwiek drogi ucieczki. - Co jest Borysek? Nie pojawiłeś się tak jak ustaliliśmy, a my nie zobaczyliśmy naszych pieniążków. Zrobił krok w bok, wtedy Marek złapał go za rękę. - Dokądś się wybierasz? - spytał Marek. Odwróciłem się do jego kumpla, który wyglądał na przestraszonego. - Lepiej już idź, słyszałem jak mama wołała Cię na kolację - powiedziałem do niego. Zastanawiał się chwilę, odwrócił się i odszedł w górę chodnika. Rozsądek wziął górę, nawet gdyby chciał pomóc przyjacielowi nas było zbyt wielu na ich dwóch. - Znaczy się miałem przyjść, ale nie zdobyłem pieniędzy, mam teraz kłopoty. - My wiemy, że masz kłopoty, ale twoim największym w tym momencie jesteśmy my. Ile masz kasy przy sobie? - Nie mam nic. - Wiesz, co możemy pójść na układ z tobą. - Co proponujecie? Ucieczka nie wchodziła w grę, był sam, staliśmy tak ciasno, że prawie na niego wchodziliśmy. - Chcemy zamienić ten dług, na coś co możesz nam dać. Nie będziesz musiał zwracać pieniędzy, w zamian weźmiemy przyjemność. Nie zdążył powiedzieć słowa, ponieważ momentalnie padły ciosy na jego twarz ze strony Marka i Damiana. Kiedy upadł kopaliśmy go po całym ciele. Chcieliśmy oszczędzić głowę, ale to chyba nie było możliwe. Nie mieliśmy litości, w tumulcie kopów i uderzeń ledwo było słychać jego krzyk, to my krzyczeliśmy w przypływie emocji. Katowaliśmy go tak chyba ponad dwie minuty rzucając, co trochę obraźliwe słowa, wyzywając go. Czuliśmy, że mamy nad nim władzę, nad jego życiem, poniżaliśmy go póki starczyło nam sił i ochoty. - To jest dla ciebie nauczka byś na przyszłość nie zadzierał z nami, niech wszyscy dowiedzą się o tym, co przytrafiło się tobie i wyciągną z tego lekcję. On tylko leżał skulony w kłębek, próbując bronić się, ale od bólu nic nie mogło go uchronić. Kiedy skończyliśmy z trudem przesunął się pod płot i otarł krew lecącą z nosa. Pamiętam dokładnie jego ciężki, powolny oddech, oczy miał zamknięte, zaciśnięte jakby nie chciał tego oglądać. My chyba nie czuliśmy wtedy nic. Było nam obojętne co się z nim stanie, kiedy mieliśmy odejść Marcin splunął jeszcze na jego twarz. Wracaliśmy w ciszy, chyba nie było o czym rozmawiać. Cały czas przed oczami miałem obraz Borysa leżącego na chodniku. Odwróciłem się za siebie, było ciemno, ale wydawało mi się, że ciągle leży. Staliśmy się kimś, kim nie chcieliśmy być. Dostrzegliśmy to dopiero po kilkunastu minutach, ale wtedy było już za późno na jakiekolwiek zmiany. Czas płynął do przodu, a my poddawaliśmy się jego działaniu. Nie było możliwości powrotu, nie było możliwości. Zatrzymaliśmy się na chwilę w rynku, w miejscu, w którym nasze drogi miały się rozejść. Rozmawialiśmy o następnym dniu, chcieliśmy zamówić kolejną partię dragów. Zbliżała się 21:30 kiedy usłyszeliśmy dźwięk syren, coraz głośniejszy dźwięk. Odwróciliśmy się w stronę głównej ulicy czekając na samochód, który niewątpliwie zbliżał się. Zza rogu wyjechały dwa radiowozy policyjne jeden osobowy, drugi furgonetka, w żargonie nazywana suką, które o dziwo skręciły w naszą stronę. Marek pospiesznie wyrzucił pudełeczko z marihuaną w pobliskie krzaki. Ostrożności nigdy nie było za wiele, a nikt poza nim nie miał narkotyków, więc nie warto było prowokować los. Samochody stanęły przy krawężniku, w jednym z nich rozpoznałem Borysa, z drugiego wyszło czterech policjantów. Nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, co się dzieje. W mojej głowie pojawiło się nagle tysiąc myśli, pierwszą z nich była ucieczka, ale szybko zrezygnowałem z tego pomysłu, bałem się. To nawet nie miało sensu, znaleźliby mnie prędzej czy później. Serce zaczęło mi szybciej bić, patrzyłem na chłopaków, ale oni również nie wiedzieli, co zrobić. - Panowie pójdą z nami - powiedział jeden z policjantów, trzymając w ręce pałkę policyjną. - Dlaczego mamy iść z Panami policjantami gdziekolwiek? - to było najgłupsze pytanie jakie mogłem zadać. Dobrze wiedzieliśmy dlaczego, ale nie zdawaliśmy sobie jeszcze sprawy z konsekwencji jakie miały nastąpić. - Wy już wiecie dlaczego. Każdy z psów dostąpił do jednego z nas, wyciągnęli pałki, opór z naszej strony nie miał żadnego sensu. - Zanim pojedziemy przeszukajcie ich - rozkazał jeden z psów. Zajrzeli do każdej kieszeni, portfela, nawet zdjęliśmy kurtki, a oni macali nas próbując znaleźć jakiś towar. - Wydaje się, że są czyści Panie Kapitanie. - Bieżcie ich do wozu. Grzecznie weszliśmy do furgonetki i odjechaliśmy w stronę komisariatu. Droga na posterunek dłużyła się w nieskończoność. Policjanci rzucali do nas różne obelgi, prowokujące zwroty, nie pamiętam dokładnie słów, gdyż nie zwracałem na nie uwagi. Zamknąłem się w sobie, czułem się tak jakbym jechał na wyrok, zaraz mieliby mnie stracić, ale ja już straciłem, tak wiele straciłem. Może nie głowę, ale coś o wiele bardziej wartościowego. Nie wiem czy można tłumaczyć to młodością, ale z pewnością byliśmy młodzi. Robiliśmy różne rzeczy, te dobre i te złe. Niemniej wybór zawsze należał do nas, byliśmy świadomi i każda nasza decyzja była naszą decyzją. Ktoś kiedyś powiedział, że życie to sztuka wyboru, ale nie sztuką jest wybierać, sztuką jest wybrać dobrze. Ta sztuka nie zawsze udawała się nam. Kiedy dojechaliśmy wypchnęli nas z samochodu i zaprowadzili do oddzielnych pomieszczeń w komisariacie. Znalazłem się w małym pokoju, w którym stało stare biurko, dwa krzesła, a na ścianie wisiał kalendarz z aktami kobiet. Nie sprawiało to miłego wrażenia. Po chwili przyszedł do mnie jeden z policjantów i zaczął zadawać pytania. Na początku były formalności takie jak imię i nazwisko, gdzie mieszkam i tym podobne. Dopiero, kiedy skończył się wstęp nastąpił atak. - Gdzie byłeś między godziną 21:00, a 21:30? - spytał. - Spotkałem się z przyjaciółmi. - Nie pytam się z kim się spotkałeś, ale gdzie byłeś? - Szedłem od rynku ulicą Narutowicza, później Północną, aż do skrzyżowania Bazarowej z 3 Maja - odpowiedziałem pośpieszne, czułem lęk. - Z kim szedłeś przez te wszystkie ulice? - Z przyjaciółmi. - Jak się nazywali? - Marcinkiewicz, Szymajda i Zając. Padało pytanie za pytaniem. Coraz bardziej przyciskał, wiedziałem do czego zmierza. - W jaki celu spotkałeś się z tymi osobami? - Chcieliśmy pójść na spacer. Wstał z fotela naprzeciwko mnie i oparł się rękoma o blat, przybierając pozycję władczą. Nagle jak grom spadła jego ręka na blat biurka, w pomieszczeniu rozległ się potężny huk. - Gówno prawda. Szczeniaku nie będziesz mi tu wciskał kitu. Umówiliście się w konkretnym celu. Wszystko mieliście zaplanowane. - Mieliśmy zaplanowany spacer - powtórzyłem swoją wersję. - Wiesz, że macie przerąbane, chłopak was rozpoznał i będziecie oskarżeni o pobicie. Lepiej dla was jak się przyznacie. - Pan nie pytał się czy pobiłem tamtego chłopaka - udawałem mądrego myślałem, że jestem cwany. 21 - A pobiłeś? Zapadła chwila ciszy. Nie wiedziałem co odpowiedzieć, spuściłem głowę w dół. - Pobiłeś go? - nalegał policjant. - Mogłem lekko go gdzieś uderzyć. - Chłopak był na obdukcji. Ma złamany nos, całe ciało potłuczone, ukrychniętego zęba, a ty mi mówisz, że lekko go uderzyłeś. - Może trochę mocniej niż lekko - odpowiedziałem. - Przyznajesz się do winy? - Tak. Nie mogłem się wyprzeć, sprawa była od razu przegrana. Podsunął mi pod nos jakiś papier i długopis, były to obciążające zeznania. - Podpisz to teraz. Nie miałem wyjścia, podpisałem. Zabrał kartkę i podszedł do drzwi wyjściowych, przed opuszczeniem pokoju odwrócił się do mnie. - Mam jeszcze jedną dobrą wiadomość chłopak powiedział nam, że sprzedajecie narkotyki, teraz nie mieliście nic, ale będziemy was obserwować - po tych słowach zniknął za drzwiami. Siedziałem chwilę sam. Wszystko potoczyło się nie tak jak miało. Policja wiedziała już, że sprzedajemy, Borys był konfidentem, a my mieliśmy nowe problemy, takie których nie uwzględniliśmy w naszych planach. Do pokoju wszedł funkcjonariusz. - Wstawaj, idziemy do celi - powiedział gburowato. Zaprowadził mnie do pomieszczenia, które było zamykane na stalowe drzwi, w środku siedzieli już Marek i Marcin. Usiadłem na jednej z prycz, chłopaki milczeli, więc i ja się nie odzywałem. Oparłem plecy o ścianę czekając na kolejne wydarzenia. Po paru minutach wprowadzili Damiana. On także usiadł i nic nie mówił. Nawet te parę chwil spędzonych w zamkniętym pomieszczeniu były jak wieczność, cisza dłużyła się niczym ocean, który nie ma końca. Byliśmy zamknięci, w dosłownym znaczeniu i w sobie. Mieliśmy wiele do przemyślenia, chyba nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy jak wiele. Szczęk odsuwanej przegrody oderwał nas od myśli. Spojrzeliśmy na drzwi, które po chwili otworzyły się. Czekali na nas rodzice, którzy zawarli ugodę z matką Borysa. Ostatecznie okazało się, że musimy pokryć koszty leczenia oraz przeprosić go na oczach całej szkoły. Kara niby nie taka duża jak za taki czyn, w pewnym momencie pomyślałem nawet, że opłacało się tego dokonać. Zdobyliśmy autorytet wśród ćpunów, pokazaliśmy na co nas stać, ale to były tylko pozory. Tak naprawdę przeżyliśmy parę chwil grozy, nigdy tak się nie bałem jak wtedy, kiedy siedzieliśmy w celi, zamknięci w ciszy, gdzie nawet żarówka dająca nikłe światło wydawała się być gasnącym płomieniem naszej niewinności. Jednak młodość mówiła co innego, krzyczała nie żałuj. Wyobrażałem sobie nas zamkniętych na długie lata, bo przecież skoro mogliśmy zrobić coś takiego to dlaczego nie posunąć się dalej. I znowu ten głos, nie żałuj. Kiedy szliśmy w stronę wyjścia z komisariatu na korytarzu spotkaliśmy matkę Borysa. Siedziała pochylona na krześle trzymając głowę w swoich rękach, słychać było lekki szloch. Chciałem przemknąć obok niej niezauważony, ale tak się nie dało. Podniosła głowę i spojrzała na nas swoimi załzawionymi oczami. - Dlaczego? Powiedzcie dlaczego to zrobiliście? - pytała drżącym głosem. Nic nie odpowiedzieliśmy, nie było nas stać nawet na głupie przepraszam. Rodzice zaczęli się za nas tłumaczyć. To było żałosne, przepraszali w naszym imieniu, a my... my nic nie czuliśmy. Po chwili rozmowy wyszliśmy z komisariatu, każdy wsiadł do swojego samochodu i odjechaliśmy do domów. Rodzice zaczęli zadawać pytania, ale ja milczałem, chyba sam nie wiedziałem jaka jest odpowiedź na pytanie dlaczego. Czasem wydawało mi się, że zrobiliśmy to dla zabawy, a czasem usprawiedliwiałem się, przecież nie mieliśmy wyjścia trzeba było pobić Borysa. Jaka była prawda? Podobno leży ona zawsze gdzieś po środku i taką wersję chcę teraz przyjąć. Byliśmy pomiędzy przyjemnością, a koniecznością. Nie bliżej, ani nie dalej tylko po środku. Kolejne pytania zbywałem krótkimi odpowiedziami, niczego niewyjaśniającymi, musiałem na spokojnie przemyśleć jakąś wersję zdarzeń i przedstawić ją jak najkorzystniej dla siebie. Chociaż było już po dwunastej nie mogłem spać. Leżałem w łóżku wpatrując się w sufit, próbowałem przebić swój wzrok przez ciemność, myślałem. Słowo, słowo, słowo wciąż padało i wstawało, Słowo moim wrogiem było, było, było, Było, ale już nie będzie, żadne słowo już nie będzie, Już nie będzie żadne słowo wrogiem moim. Padam jak to słowo, słowo, słowo zapisane, Zapisane, które będzie mnie prowadzić coraz głębiej, Coraz, coraz, coraz dalej w zapomniane słowo, słowa, Krzyczę krzyku słowa - już nie będzie krzyku wroga. W pół do słowa wątpię w... słowo, słowa wroga, Wątpię coraz więcej, w swą niewinność wątpię, W wiarę wątpię, w siebie wątpię, w Boga wątpię, Wątpię nawet w wątpliwości swoje i w was wątpię. Padam, ale nikt mi swojej ręki nie chce podać, Wstaje walcząc, ale tylko po to żeby znowu upaść, Nikt mnie nie rozumie, nikt nie spojrzy, nie pomoże, I dlatego idę dalej ścieżką słowa swego wroga. Próbowali mnie uczyć, ale nic nie rozumiałem, patrzyłem na sufit i tylko ciemność widziałem. Słuchałem, drugim uchem słowa wypuszczałem, teraz to widzę, teraz to słyszę, ale lękam się, że już zbyt wiele przegrałem. Sen. * Wieści o nas szybko rozeszły się po całym mieście. Kiedy tylko wszedłem do szkoły czekała na mnie Dyrektorka. Nie poszedłem na pierwsze lekcje, zabrali naszą czwórkę na poważną rozmowę w obecności psychologa. Pytali się o to samo co wszyscy, ale my nie byliśmy skłonni do odpowiedzi. Większość pytań zbywaliśmy milczeniem. Może nie było to zbyt mądre z naszej strony, może powinniśmy prosić o wybaczenie, ale nie zrobiliśmy tego. Doszliśmy do punktu, w którym musieliśmy wyrazić skruchę przed Borysem na oczach całej szkoły. Zwołano specjalny apel na sali gimnastycznej, piękną przemowę na temat naszego złego zachowania, tego jak niemoralnie postąpiliśmy wygłosiła Pani Dyrektor. A my.. my staliśmy obojętni na jej słowa, na całą tą pierdoloną szkołę, nas to nie wzruszało. Eyliśmy innym życiem, takim którego żaden psycholog nie mógł zrozumieć, którego żadne słowa nie mogły opisać, ale oni próbowali zrobić z nas przedstawienie. Nagana, w końcu wystawili nam naganę - byliśmy przeklęci. Przyszła kolej i na nasz show. Staliśmy na środku sali, a dookoła nas były twarze dzieciaków. Niektórzy byli zgorszeni, niektórzy obojętni cieszący się jedynie, że nie ma lekcji, a jeszcze inni podobni do nas, podziwiający, czujący respekt. Zapadła cisza, każdy czekał na to co zrobimy, a my ciągle staliśmy. Te chwile były chyba najbardziej wymowne, żadnych słów, tylko cisza zasiana pośród tysiąca osób. Kiedy szedłem w stronę Borysa, każdy krok wydawał przytłumiony dźwięk unoszący się w powietrzu niczym zegar odliczający czas. Stanąłem przed nim i spojrzałem na twarz. Była cała w plastrach, prawe oko podbite, widziałem wtedy cios Damiana, szrama na lewym policzku to Marek, reszty nie potrafiłem przypisać komukolwiek z nas. Wyciągnąłem do niego rękę i powiedziałem przepraszam. Czy to były szczere przeprosiny? Chyba tak, po tym jak zobaczyłem ponownie ciosy uderzające z całą siłą, mogłem zdobyć się na szczerość. Tego dnia poszliśmy na dwie ostatnie lekcje. Tego dnia poznałem pedagogów, którzy napiętnują i zobaczyłem, że świat nigdy nie będzie dobry. Nie wiem kto gorszą zbrodnie popełnił my czy oni, ale ani nas ani ich nic nie mogło wytłumaczyć. Tylko cztery osoby były pytane na lekcjach i wszystkie cztery cokolwiek nie powiedziały dostawały najgorsze oceny. Byliśmy w klasie maturalnej, mieliśmy wystawioną naganę, a teraz oceny również zmierzały w dół. Kolejny problem, kolejna konsekwencja naszej decyzji i kolejny gniew, który musiał znaleźć jakieś ujście. Wiele naszych planów stanęło na krawędzi, wiele spraw przybrało nowego obrotu, życie weryfikowało wszystko. Następne dni nie przynosiły zmian, płaciliśmy za to kim byliśmy i za błąd, który popełniliśmy, za jeden pierdolony błąd. Kolejne złe oceny i my wystawieni na ciężką próbę z własnymi ambicjami. Uczyliśmy się, ale oni chcieli nas złamać, nasze przepraszam nic nie znaczyło. Zostaliśmy naznaczeni, bo odważyliśmy się marzyć, bo mieliśmy cele, które za wszelką cenę chcieliśmy osiągnąć. Pracowaliśmy jak szaleni, a to i tak nie przynosiło wielkich efektów, ciągle traktowali nas specjalnie, zawsze gorzej. Samochód, który mieliśmy kupić oddalał się od nas coraz bardziej. Koszty leczenia Borysa wyniosły rzekomo tysiąc złotych. Normalnie pracowalibyśmy na takie pieniądze około dwóch tygodni. Obecna sytuacja wymuszała jednak pewną ostrożność i mały stop. Mogliśmy być obserwowani, pyzatym chyba potrzebowaliśmy trochę ochłonąć. Przesunęliśmy w czasie każde marzenie i decyzję. Po miesiącu katowania w szkole coś się zmieniło. Na lekcjach pojawił się obserwator z kuratorium, którego oddelegowano tutaj w wyniku samobójstwa jedno z uczniów, w celu sprawdzenia pracy pedagogów. Kiedy znajdował się na lekcjach zaczęto nas traktować normalnie, tak jak każdego ucznia. Dostawaliśmy teraz same piątki, ale mogło się okazać, że była to chwilowa zmiana, tylko na czas jego obecności. Postanowiliśmy wyprowadzić z równowagi jedną z nauczycielek, największą z najgorszych w tej szkole. Miało to wzbudzić jego podejrzenia i pokazać prawdę w całej jej nienawiści i niesprawiedliwości. Jak zawsze spędzaliśmy przerwę stojąc na korytarzu przed salą lekcyjną. Rozmawialiśmy, czasem śmialiśmy się, było tak jak zawsze. Tak mogło wyglądać to dla zwykłego obserwatora, ale my mieliśmy za chwile zrealizować nasz diabelski plan. Ofiara szła powoli korytarzem. Marcin lekko odwrócił wzrok w jej stronę, kobieta zbliżała się. W jednej chwili cofnął się do tyłu i wpadł na nauczycielkę biologii. Uderzenie rzuciło ją w kierunku ściany, a ja widząc znak od Damiana otworzyłem do końca drzwi „dobijając ją” Szmata dostała za swoje, a całe zajście wyglądało na wypadek. - Wy szczeniaki, zapłacicie mi za to. Ja wam pokażę na lekcji! - krzyczała. - Ja najmocniej Panią przepraszam - powiedział skruszonym głosem Marcin. - Przeprosiny to możesz sobie zostawić. Już nie zdaliście u mnie. Kobieta odeszła oburzona i zdenerwowana. My staliśmy i śmialiśmy się pod nosem. Nasz plan powiódł się, teraz wszystko zależało od obserwatora i tego czy ofiara opanuje się przez parę minut, które dzieliło nas od zajęć. Usiedliśmy w ławkach, ale obserwatora nie było. Pierwsze słowa, jakie padły z ust kobiety były naszymi imionami. Wstaliśmy. - Zaczniemy teraz pytać. Powiedzcie mi co to jest... Zadawała jakieś pytania, a my po kolei odpowiadaliśmy. Wiedzieliśmy wszystko, nie mogła zaleźć na nas haka, ale to nie miało znaczenia. Ona jeszcze bardziej wpadała w szał, zaczęła krzyczeć, że my nic nie umiemy, że jesteśmy bandą wyrostków i dostajemy jedynki. Kiedy umilkła, w klasie zrobiło się cicho. Skrzypienie drzwi i kroki zwróciły uwagę całej naszej grupy. Z korytarza za szafą wyszedł obserwator, który znajdował się w specjalnym pomieszczeniu dla nauczycieli. - Przepraszam, że tak nagle wchodzę, ale pracowałem na komputerze i usłyszałem jak Pani prowadzi lekcje. Nie mogłem nic innego zrobić jak zainterweniować. Z tego, co słyszałem to chłopcy wszystko umieli, a nie dość, że umieli to Pani zachowywała się dość nieprzyjemnie w stosunku do nich, poniżając ich i wyzywając. - A skąd Pan może wiedzieć, że umieli. Przecież to ja jestem nauczycielką. - Nie wiem czy Pani wie z kim rozmawia. Jestem przedstawicielem kuratorium i ustalam, miedzy innym, program nauczania w liceum. Chłopcy znakomicie wywiązali się ze swoich obowiązków. Jako obserwator napiszę raport o Pani metodach dydaktyczno wychowawczych i władczym stosunku do uczniów. W tym momencie proponuje także by zmieniła Pani oceny za ich - wskazał ręką na nas - wypowiedzi. Proponuje piątki, zgodzi się Pani ze mną. Wszyscy patrzyli ze zdumieniem na tego człowieka, a na naszych twarzach zagościł uśmiech. Pokonaliśmy ją. Lekcja była prowadzona dalej, obserwator usiadł na końcu i przyglądał się jej pracy. Po dzwonku mężczyzna podszedł do nas i zaczął rozmowę. - Dlaczego ona tak się na was uwzięła? - spytał. - Takie praktyki prowadzone są w tej szkole. Nie widział Pan, co było wcześniej, zanim Pan przyjechał. Jeżeli ktoś jest niewygodny to po prostu usuwa się go, tak robiono z nami. Wyszliśmy zanim cokolwiek powiedział. Nie chcieliśmy zaczynać wszystkiego od nowa, osiągnęliśmy swój cel i to nam wystarczyło. Następnego dnia, ku naszemu zdziwieniu, obserwator znów zaczepił nas. - Mogę z wami porozmawiać? - spytał uprzejmie - Przeglądałem wasze stopnie z kilku lat i od jakiegoś miesiąca zauważyłem coś dziwnego. Dostajecie same jedynki, tak jak i wczoraj byście dostali, gdybym nie zainterweniował. Możecie mi to wszystko jakoś wytłumaczyć. Popatrzyliśmy na siebie szukając odpowiedzi. Dlaczego kogoś obchodziło to, co się tu działo? Czasem lepiej jest nie widzieć i tak robi większość ludzi. On od razu wydawał mi się inny. Pełnił jakąś misję wiadomą tylko jemu i chciał nas w nią zaangażować. - To liceum stworzone jest dla bogatych dzieciaków, którzy są grzeczni i przynoszą chwałę oraz chlubę tej placówce - zacząłem. - My nigdy nie należeliśmy do żadnej z tych grup. Chodzimy swoimi ścieżkami, a to nie podoba się wielu osobom. Niedawno byliśmy oskarżeni o pobicie ucznia, od tamtego czasu większość nauczycieli ma do nas taki stosunek jak Pan zobaczył wczoraj. Nie wiemy czy nasze przestępstwo było aż tak karygodne by chcieć nas zniszczyć, ale oni próbują tego dokonać. Uczymy się dobrze, to jednak nie ma znaczenia, w ich świadomości jesteśmy przestępcami. Czy nadal chce Pan nam pomóc? - spytałem, nie oczekując żadnej odpowiedzi. Odwróciłem się do chłopaków i ponownie zacząłem z nimi rozmawiać. - Źle postawiliście pytanie. Lepiej zapytajcie siebie czy chcecie by wam pomóc. Ja jestem tutaj tylko po to by obserwować i oddać na koniec raport. Nic mnie nie obchodzi wasza historia czy zawiniliście czy nie, ale jeżeli zwrócicie się do mnie na pewno uczynię wszystko, co w mojej mocy, by dojść do prawdy. Może rzeczywiście nie chcieliśmy by ktoś się nad nami litował. Eyliśmy niczym nie skrępowani, każdy sukces i porażkę zawdzięczaliśmy sobie i tylko sobie. Byliśmy buntownikami i buntowaliśmy się, byliśmy wojownikami i walczyliśmy, ale nigdy, ale to nigdy nie byliśmy nieudacznikami. - Nie potrzebujemy niczyjej pomocy. Dziękujemy za Pana zainteresowanie, ale może być już tylko gorzej niż jest - odpowiedziałem kończąc rozmowę. Czy nie potrzebowaliśmy pomocy? Wydaje się, że czasem kiedy mówiliśmy nie, mieliśmy na myśli zupełnie coś innego. Potrzebowaliśmy pomocy, ktoś chciał nam pomóc, ale byliśmy zbyt dumni, zawsze zbyt opuszczeni by móc uwierzyć, że komuś na tych czterech duszach może zależeć. Uciekaliśmy w nasz nieznany nikomu świat, odcinając się od wszystkich ważnych spraw, pozostawiając zawsze obojętnym na los, czekaliśmy aż przyjdzie nowy lepszy czas. Mówiłem pomóż, ty nic nie odpowiedziałeś, mówiłem zmień, ty nic nie zmieniałeś, więc czemu teraz gdy nie prosiłem chciałeś mi to wszystko dać? - Może obecnie tak uważacie, ale na wszelki wypadek zostawię wam mój numer telefonu. Gdybyście zdecydowali się zmienić swoją sytuację jestem w stanie zrobić wszystko dla prawdy, bo tylko ona pozwala na sprawiedliwość. Wziąłem wizytówkę do ręki i rzuciłem na nią okiem. - Dziękujemy, ale myślę, że nie skorzystamy - powiedziałem podnosząc wzrok na niego. - Mam nadzieję, że wam się wszystko ułoży. Do widzenia - zakończył rozmowę i odszedł w górę korytarza. Obserwator był w szkole jeszcze przez tydzień. Robił notatki, spacerował korytarzami, ale na nas nie zwracał więcej uwagi. Mimo to zauważyliśmy zmiany, które przeniosły nas niemalże do punktu wyjścia. Nauczyciele nie patrzyli tak jak dawniej, nie zaniżali naszych ocen. Może to czas, który nieustannie płynie spowodował te zmiany, a może to on miał taki wpływ, nie wiedzieliśmy tego, ale faktem było, że sytuacj a wróciła do normy, prawie. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie biologia. Ta stara kobieta nie potrafiła nam wybaczyć, a za to jak była upokorzona przed całą klasą mściła się z jeszcze większą zaciekłością. Lekcje biologii stały się schematyczne. Odpytywania, kartkówki i klasówki przynosiły zawsze ten sam rezultat. Niezaliczone. Myśleliśmy, że chociaż forma pisemna będzie dowodem na naszą wiedzę, ale na każdej pisało tylko „praca nieczytelna”. Z innych przedmiotów poprawialiśmy się z lekcji na lekcję, półrocze zbliżało się wielkimi krokami, a do matury zostało niecałe pięć miesięcy. Ten trudny okres przyniósł ze sobą wiele wątpliwości. Czy uda się zdać, co potem, ile jeszcze będziemy musieli się martwić? Czasem myślałem, że nie potrzebuję tego. Edukacja... mogę żyć bez niej. Cóż daje nam szkoła? Wiedzę książkową, wiedzę niepraktyczną, wiedzę, do której zawsze mogę sięgnąć na moją półkę. Chciałem czegoś więcej, by ktoś nauczył mnie żyć, chciałem odróżniać dobro od zła, ale może tego nikt nie potrafi. W zamian dostawaliśmy lekcje nienawiści, segregacji, uczyliśmy się jak poniżać, chyba mówię zbyt ogólnie, ale tak jest łatwiej, łatwiej jest zobaczyć zło, łatwiej jest je karcić niż nauczyć dobra. Mówię o nich i o nas, nie bronie siebie i nie oczerniam ich. Nie można nic zmienić, ludzie zawsze są tacy sami, tylko czasy są inne. * Jest ktoś kto dał mi nadzieję, światło i miłość, jest ktoś kto zasługiwał na więcej niż mogłem dać, jest ktoś na kogo przyszedł teraz czas. To ona, a to jestem ja, to Dominika.. tylko gdzie zniknęło moje ja? Dominika stała się częścią mnie i mojego życia, tego lepszego życia. Wszystko zaczęło się od lasu gdzie sprzedawałem, później rzeka, spotkania, osiemnastka. Czas, którego nigdy nie zapomnę i który w mej pamięci zajmie szczególne miejsce. Stanąłem przed wielkim płotem, w głębi placu między drzewami widać było ogromny dom. Spojrzałem na zegarek, wskazówki pokazywały za piętnaście dziewiętnastą. Kolacja z rodzicami miała zacząć się o dziewiętnastej. Byłem trochę wcześniej, ale przez to chciałem wywrzeć dobre wrażenie. Nacisnąłem guzik domofonu, czekałem chwilę dopóki nie odezwał się głos z małego głośniczka. - Słucham? - spytała delikatnym głosem Dominika. - To ja Gabriel. - Cześć, już ci otwieram. Popchnąłem lekko furtkę, która ustąpiła pod naciskiem mojej ręki. Szedłem ścieżką prosto do drzwi domu. Dominika stała w progu czekając na mnie. Uśmiechnąłem się do niej. 26 Wyglądała wspaniale, miała na sobie czarną suknię, która podkreślała jej idealne kształty ciała. Podszedłem do niej i pocałowałem w policzek. - Cześć słońce - powiedziałem rozradowany. - Chodźmy. - Dominika wzięła mnie za rękę. - Mama zaraz nakryje do stołu. Dom wyglądał jak na filmie. Charakter wystroju przypominał zamek, na ścianach wisiały duże i stylowe obrazy, a po kątach rozstawione były rzeźby. Czułem się wręcz jak w muzeum gdzie nie wolno dotykać żadnych eksponatów. Dominika prowadziła mnie przez korytarz aż do salonu. W przestronnym pokoju czekał na nas jej tata. - Tato poznaj Gabriel, Gabriel to jest mój tata. - Dzień dobry Panu. - Dzień dobry - odpowiedział i uścisnęliśmy sobie dłonie. Taka sama formułka została użyta, kiedy weszła mama Dominiki. Oboje wydawali się być miłymi ludźmi. Usiedliśmy do stołu zastawionego różnymi potrawami, rozmawialiśmy głównie o mnie. Pytania były standardowe, co chciałbym robić w przyszłości, na jakie studia chciałbym się dostać, czym zajmują się rodzice i tego typu podobne. Niemniej nie czułem się skrępowany, byli mili i nie wyrażali jakiejś antypatii do mojej osoby. Oczywiście mówiłem tylko to, co chciałem powiedzieć. Nie kłamałem, ale prawda leżała zupełnie gdzie indziej. Po kolacji przeszliśmy do salonu gdzie opowiadali mi o Dominice, o jeszcze małej Dominice, pokazywali zdjęcia z dzieciństwa. Spoglądałem na nią i czułem się wspaniale. Wystarczało mi jedno spojrzenie, by poczuć w sobie coś nadzwyczajnego. Była taka delikatna, ale jakże kobieca, kochałem kiedy nasze oczy spotykały się i zatrzymywały na ułamki sekund. One mówiły potrzebuję Cię, kocham i fascynuję tobą. Spotkanie trwało około dwóch godziny. Koło dziewiątej Dominika zaproponowała, żebyśmy poszli na spacer. Podziękowałem za zaproszenie oraz kolację i tym samym miły wieczór z rodzicami dobiegł końca. Ubraliśmy się i wyszliśmy na zewnątrz. Wzdłuż ścieżki prowadzącej do furtki stały rozświetlone lampy. Szliśmy powoli, w milczeniu, trzymając się za ręce. Było tak idealnie, aż za idealnie. Wydaje mi się, że to moja podświadomość dopisała niektóre fakty, całą tą atmosferę i wygląd pewnych przedmiotów. Może tak mocno chciałem żeby tak było, że gdzieś zapisywałem sobie taki obraz. Tak bardzo potrzebowałem tych lepszych wspomnień, by móc zapomnieć o tym, co było złe. Dawno temu miała miejsce miłość, dawno temu miała miejsce przyjaźń, to tak dawno temu, ale jakby dzisiaj. Dzisiaj Cię wspominam, dzisiaj znów zobaczyłem jak me serce drży, jakbym dotknął, jakbym poczuł jakbym z tobą był. W mych marzeniach, w moich snach, w słońcu, które wstaje, w wietrze, który gna, widzę ciebie, na tej kartce, którą piszę, widzę ciebie. Ktoś mnie woła, kogoś słyszę, to przecież ty. - Gabriel, dlaczego ty mi tak mało opowiadasz o sobie? Chcę byś teraz odkrył mi, chociaż jedną kartę z twojego życia. Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się. - Bo każda tajemnica jest pociągająca, a gdybym Ci wszystko opowiedział od razu rzuciłabyś mnie. Chyba dobry powód żeby milczeć. - Wymigujesz się, a prawda zawsze wychodzi na jaw. - Skoro tak ci zależy to pytaj. Szliśmy pustymi uliczkami. Było zimno, ale trzymałem jej dłoń próbując zatrzymać tą chwilę na zawsze. - Opowiedz mi coś o rodzinie, o sobie, swoich marzeniach, po prostu mów. Nie wiedziałem od czego zacząć, a raczej czy cokolwiek powiedzieć. Spojrzałem ponownie na jej twarz ukrytą częściowe we włosach, po prostu musiałem pobudzić swoją wyobraźnię. - Pewnego dnia na świat przyszedł chłopiec, któremu na imię dali Gabriel. Od początku kierował nim los, wyznaczając przed nim różne cele. Droga, którą podążał była długa, kręta i wyboista, czasem szedł z wiatrem, a czasem pod wiatr, ale zawsze do przodu. Minęło już osiemnaście lat jego wędrówki, przez które pokonał parę szczytów, ale te najwyższe wciąż były przed nim. Niedawno spotkał piękną kobietę, w której od razu zakochał się. Teraz czynił przygotowania do nowych wypraw i chciał by ona przyłączyła się do niego, żeby razem mogli pokonywać wszystkie trudności - zamilkłem na chwilę zastanawiając się czy mogę powiedzieć cokolwiek więcej. - To moja historia przedstawiona ze wszystkimi szczegółami - zakończyłem z małym uśmiechem. - Aha, ale trochę tego mało jak na osiemnaście lat. - Wszystko to, co najważniejsze, a przede wszystkim ostatnia cześć o tej tajemniczej dziewczynie. - Ciekawe, co to za dziewczyna? - zaczęła śmiać się i ja również. - Jest piękna, inteligentna, ślicznie śmieje się, z poczuciem humoru, chyba nie znam tylu pozytywnych słów, które mogłyby ją odzwierciedlić. - Szkoda, że jej nie poznałam. Może kiedyś będzie mi to dane. - Ma na imię Dominika i trzyma mnie teraz za rękę. Poznajesz? - Coś mi się kojarzy, ale to chyba nie ta osoba. Stanąłem i odwróciłem się w jej stronę, Dominika zamknęła oczy i lekko przybliżyła się do mnie. Nasze usta zetknęły się w pocałunku. Nie był on długi, ale oddawał to, co najlepsze. - Czy teraz wiesz już, kim jest ta dziewczyna? Dominika nie odpowiedziała tylko uśmiechnęła się i poszliśmy dalej, przed siebie. Spacerowaliśmy długo, nie jestem w stanie określić ile. Rozmawialiśmy, snuliśmy plany na przyszłość, śmialiśmy się, a czas porywał nas w głęboką nieświadomość. Przeszliśmy parę kilometrów i dopiero wtedy zmęczenie wyrwało nas ze szponów własnych serc. Odprowadziłem moją ukochaną do domu, byłem szczęśliwy kiedy żegnałem się z nią i miałem nadzieję, że niedługo znowu spotkamy się. Pewnych wydarzeń nie zapomina się tak i ja nigdy nie zapomnę tego wieczoru. Choćby wiele podobnych miało miejsce, choćbym spędził wspanialsze chwile, to w pamięci zapisze sobie tylko ten, na zawsze. Nasze następne spotkanie było zupełnie inne. Prawdopodobnie dlatego, że było ostatnim spotkaniem. W dzień po tym jak pobiliśmy Borysa, Dominika odwiedziła mnie popołudniu. Wsiadłem do jej samochodu. Ucieszyłem się na jej widok, ale ona chciała tylko poznać prawdę, prawdę której nawet ja sam nie znałem. Pierwszy raz widziałem ją wtedy wściekłą, w oczach miała żal i jednocześnie nadzieję, że to co usłyszała jest tylko niewiarygodną plotką. - Powiedz mi czy pobiliście jakiegoś chłopaka? - spytała agresywnie. - Tak jakoś wyszło - odpowiedziałem bez emocji. - Ale dlaczego to zrobiliście? - Mieliśmy pewną niedokończoną sprawę z nim. - Czyli to prawda, że sprzedajecie narkotyki, to jest ta niedokończona sprawa, tak? Odwróciłem głowę w stronę bocznej szyby, nie chciałem spojrzeć w jej oczy, nie mogłem. - Powiedz coś, może zacznij od tego, że cały czas mnie okłamywałeś, a może chciałeś bym dealowała dla ciebie, co? - w jej głosie słychać było nutę zawodu, załamania. - Ty nie zrozumiesz tego, cokolwiek bym nie powiedział ty tego nie zrozumiesz. Nie ma znaczenia czy dowiedziałaś się teraz, czy znałabyś prawdę wcześniej, a może później. Ja nie mówiłem o niczym, bo nie chciałem mieszać Cię w nasze sprawy. Myślisz, że jestem z tego dumny albo mam się czym chwalić. To nie jest takie proste. Dominika jesteś wspaniałą dziewczyną - spojrzałem na nią - i chciałbym z tobą być. Od ciebie będzie zależało co zrobisz. Możesz uważać, że zawiodłem Cię, aleja chciałem tylko twojej ochrony. Nie mogłem pozwolić byś wkroczyła do mojego świata, bo to ja chciałem znaleźć się w twoim. - Dlaczego ciągle mówisz tak, że nic nie rozumiem. Nawet nie próbujesz usprawiedliwić się. Powiedz coś na swoją obronę. Zapadła cisza, niemiałem żadnego wytłumaczenia i nie chciałem się tłumaczyć. Wiedziałem, że trudno będzie jej zrozumieć moje postępowanie. Spojrzałem na nią, chciałem by wyczytała w moich oczach to, co naprawdę do niej czuję, to czego nie mogłem jej powiedzieć. - Wyjdź Gabriel, nie mamy o czym rozmawiać. Lepiej będzie jak rozstaniemy się i nigdy więcej nie spotkamy. Czułem ogromy ból w sercu, ogarniała mnie złość, chciałem coś jeszcze powiedzieć, ale nie byłem w stanie. Pociągnąłem klamkę. Zanim otworzyłem drzwi odwróciłem się w jej stronę. Chciałem zobaczyć ją ten ostatni raz. Odpalała silnik nie zwracając na mnie uwagi. Wyszedłem. Tak zakończyła się przygoda z Dominiką, nie było żadnego zostańmy przyjaciółmi, tylko pożegnanie na zawsze. Nie pozostawiła mi złudzeń, nie zostawiła po sobie nic prócz wspomnień. Dlatego Cię wspominam jak największy z moich skarbów. Zawiniłem i rozumiem czemu, nawet nie sprzeciwiam się, pogodzony z swoim losem, dziś odchodzę. Nie będę nękać twoich snów, choć to ty nieraz przyjdziesz do mnie, nie zamienię z tobą słowa, mimo myśli, które dręczą mnie. Proszę tylko nie zapomnij, tak jak ja nie zapomnę nigdy Cię. Traciłem kolejne osoby, zaufanie, traciłem szkolę, a wszystko przez jeden grzech. Czy taka miała być moja pokuta za to, co zrobiliśmy czy tak musiało się stać? Nie żałuję niczego, bo żal nic tu nie da, poddaje się dobrowolnie biegowi spraw, niech mnie niosą tam gdzie zechce świat. Straciłem wiele, stracę może jeszcze więcej, lecz nie cofnę się. Musze wrócić do swoich spraw i dokończyć to, co jest niedokończone. Wyszedłem na miasto, tam gdzie ćpunów świat, chciałem znaleźć kogoś z kim zajaram, z kim odpłynę w lepszy czas. Po drodze spotkałem nikogo innego jak Damiana. Ja miałem zjare, on miał zjare, a oznaczało to w sumie wielkie palenie. Szliśmy ulicami i paliliśmy lolka. Za nami unosiła się chmurka dymu i charakterystyczny zapach. Powoli narkotyk rozchodził się po całym ciele. Otoczenie nabierało niejasnych kolorów, rozmywało się i rozśmieszało nas. Pół godziny później spotkaliśmy dwóch znajomych jadących samochodem. Zatrzymali się kiedy zobaczyli nas. - Dokąd zmierzacie pielgrzymi? - zapytali. - Tam gdzie wy, zapewne - odpowiedziałem. - Macie materiał? - Jak dla was dziewczyny to do koloru do wyboru. - Oj widzę, że oczka wam się śmieją, wsiadajcie do samochodu to zabalujemy razem. Usiedliśmy z tyłu, Damian wyjął trzy małe paczuszki, ja miałem jeszcze dwie sztuki. - Dobra, my bierzemy pół sztuki, a wy dajecie resztę, bo nasz jest samochód. - Myślę, że dogadaliśmy się - odpowiedział Damian. - Nie gadaj tylko kręć gibona - pospieszyłem go. Do późnego wieczoru jeździliśmy samochodem odwiedzając różne miejsca. Czas płynął magicznie inaczej. Starałem się odprężyć, zapomnieć o Dominice, marihuana pozwalała na to. Byłem obojętny na cały świat. Kiedy chciałem to się śmiałem, kiedy nie mówiłem to wcale nie myślałem o Dominice, nawet przez chwile nie przeszedł mi jej obraz przed oczami. Nie widziałem jak odjeżdża samochodem, nie widziałem jej uśmiechu, zapomniałem. Zupełnie o niej zapomniałem. - Gabriel, Gabriel! Obróciłem się w stronę Damiana. - Co, chcesz? - spytałem obojętnie. - Zbijaj kolejna lufę, bo zawieszkę złapałeś - mówił to nie mogąc powstrzymać się od śmiechu. Tak mocno zjaraliśmy się, że nie pamiętam nawet jak i o której wróciłem do domu. Następnego dnia obudziłem się o 10 rano, byłem jeszcze dziwnie zakręcony. Do szkoły nie 29 poszedłem wcale, miałem wszystko gdzieś. W głowie układałem sobie poprzedni wieczór. Fakty nie były jednoznaczne, jasne było dla mnie tylko to, że Dominika odeszła. * Przyszły święta, sylwester, czas płynął nieubłaganie do przodu. Wraz z nim nadeszła chwila, w której mogliśmy zrealizować jedno z naszych pięknych marzeń, własny samochód. Biznes kręcił się tak jak dawniej i zarobiliśmy wystarczająco dużo by pozwolić sobie na taki luksus. Eółty jak słońce, na liczniku 140 na godzinę, nasz kilkudziesięciu letni wartburg. Nie da się ukryć, że nie był w idealnym stanie, blacha w wielu miejscach nabierała koloru rdzy, silnik wygenerował prawie pół miliona kilometrów, ale ważne było to, że nadal jeździł. Trzy dni zajęło nam załatwianie papierkowych formalności. Kiedy założyliśmy do niego nowiuteńkie radio oraz system głośników wraz z tubą w bagażniku byliśmy gotowi do wyruszenia w podróż... w podróż życia. Moje marzenie stało na wyciągnięcie ręki, mogłem je dotknąć, poczuć. Słyszałem jak gra muzyka, jak każdy z tłoków wybija własny rytm i byłem przekonany, że są to najpiękniejsze dźwięki, jakie kiedykolwiek słyszałem. Była sobota, miesiąc styczeń, zima dawało o sobie znać poprzez śnieg, który leżał wszędzie, a my mieliśmy cały dzień na wypróbowanie możliwość „słoneczka”. Zatankowaliśmy bak do pełna i wyjechaliśmy na trasę pędząc przed siebie nie mając żadnego celu. Słuchaliśmy muzyki, jaraliśmy, śmialiśmy się i co jakiś czas zamienialiśmy za kółkiem. Byliśmy panami swojego życia, nikt ani nic nie mogło nas wtedy zatrzymać. Nikt, ani nic. Robiliśmy dziesiątki kilometrów, pędząc w nieznane nam tereny, przez to sobotnie popołudnie. Mróz aż trzeszczał na dworze, ale my byliśmy w naszym samochodzie, ciepłym i przyjaznym wartburgu. Spełnił się amerykański sen, kosztował 2,5 tyś zł, ale warto było. Tego samego dnia wpadliśmy na kolejny zwariowany pomysł. W ramach rozrywki chcieliśmy trochę pokręcić się w koło... samochodem oczywiście. Aura sprzyjała, więc wystarczyło znaleźć odpowiednie miejsce, otwarty teren gdzie nikomu byśmy nie zagrażali. Rozpędzaliśmy auto do 60 kilometrów na godzinę, w jednej chwili kierowca zaciągał hamulec ręczny i skręcał maksymalnie kołami. Maszyna obracała się o 360 stopni, a my krzyczeliśmy z radości i śmialiśmy się kiedy z pod samochodu wyrzucało metry śniegu. Wyjechaliśmy ponownie na miasto, Marek prowadził, jechaliśmy wolno wręcz przepisowo. Byliśmy zmęczeni całym dniem. - Dobra, ostatni manewr i jedziemy do domów - oznajmił Marek. Złapaliśmy się uchwytów, by nie odczuć przeciążenia podczas obrotu. Samochód zaczął przyspieszać, Marek zaciągnął ręczny i skręcił kierownicą, wszystko trwało ułamki sekund. Huk, zgrzytanie zgniatanego metalu, odłamki szyb lecące na nasze twarze. Zatrzymaliśmy się na drugim słupie, pierwszy przewrócił się na maskę i przygniótł swoim ciężarem silnik. Bolała mnie szyja i głowa, uderzyłem z potworną siłą o boczne drzwi. Popatrzyłem na innych, każdy trzymał się za jakąś część ciała i próbował otrząsnąć z szoku. - Nic wam nie jest? - spytał Damian siedzący przy Marku. - Chyba nie - odpowiedziałem po chwili. Otworzyłem drzwi i wyszedłem na zewnątrz. Przeszedłem na drugą stronę, chciałem zobaczyć jak wygląda samochód. Drzwi od zgniecionej strony nie dało się otworzyć, moi kompani opuścili auto od nieuszkodzonej. Wszyscy stanęliśmy i patrzeliśmy przez chwilę na nasz samochód. Był zmasakrowany, cała lewa strona nadawała się tylko do wymiany, próg wygięty, drzwi można było spisać na starty. Podeszliśmy od przodu. Słup leżący na masce nie napawał nas optymizmem. Spróbowaliśmy go podnieść jednak był zbyt ciężki i nie zdołaliśmy dlatego zsunęliśmy betonowy pal robiąc niemałe rysy, ale było to jedyne wyjście. Maska była urwana, więc zdjęliśmy ją, a naszym oczom ukazał się silnik. - Marek spróbuj odpalić zobaczymy czy zaskoczy - zaproponował Damian. Wszedł z powrotem do środka, przekręcił kluczyk, silnik zazgrzytał i zapalił się. Buchnęły płomienie. Podbiegłem do bagażnika po gaśnicę, ale klapa nie chciała otworzyć się. Była wygnieciona i zaklinowana. - Pomóżcie mi - krzyknąłem. Damian podbiegł i z całej siły kopnął w bagażnik, klapa puściła. Chwyciłem gaśnicę, wróciłem do silnika i nacisnąłem zawór. Po minucie płomienie zostały stłumione przez pianę, ale z motoru praktycznie nic nie zostało, przewody były potopione i rekonstrukcja nie była opłacalna. Staliśmy przez chwilę patrząc na nasze marzenie, po czym po kolei, począwszy od Marcina, zaczęliśmy wybuchać śmiechem. Kiedy któryś przestawał patrzył na innych i znowu zaczynał śmiać się. Nasz samochód umarł śmiercią tragiczną. Wypadek, pożar czy mogło być gorzej? Może tak, bo jednak nam nic nie stało się, ale samochód nie przeżył. Auto nadawało się tylko na złom, więc nie pozostało nam nic innego jak odprowadzić je na cmentarz - szrot. Z trudem wypchnęliśmy wartburga z śniegu na drogę. Przed nami był niecały kilometr ostatniej podróży z „słoneczkiem”. Dochodziła dwudziesta, kiedy dotarliśmy na miejsce spoczynku i zostawiliśmy wrak przy bramie. Wyjęliśmy sprawny sprzęt grający, odkręciliśmy tablice rejestracyjne, pożegnaliśmy samochód ukłonem w jego kierunku i rozeszliśmy się do domów. Tak minął nam dzień podróżowania, dzień zabawy samochodem, dzień marzenia, które spełniło się i jego straty. Parę miesięcy zbierania kasy, starania się by mieć coś własnego i wszystko to, co wiązało się z naszym marzeniem było wspaniałe. Zjednoczyliśmy się w sprawie dla nas ważnej i cały ten czas był naszym czasem. Udowodniliśmy sobie bardzo wiele, ale także udowodniliśmy to, że trzeba umiejętnie wykorzystywać swoje osiągnięcia, my uczyliśmy się dopiero tej sztuki. Jeden dzień wystarczył, żeby stracić cały wysiłek, zawziętość i pieniądze. Gdybyśmy większą uwagę przywiązywali do rzeczy materialnych to pewnie pisałbym teraz o tragedii, ale tak nie jest. W rzeczywistości był to tylko samochód, a jeden dzień użytkowania zupełnie nam wystarczył. Ten dzień wart był całego czasu, który musieliśmy poświęcić, ten dzień zostanie w mojej pamięci, to był dobry dzień. Nauczyłem się czegoś, miałem nowe doświadczenie i kolejne już wspomnienie. Czy można chcieć czegoś więcej? Ja nie chciałem. Raz po raz przenosisz się w świat marzeń, Raz po raz oddajesz się snu na jawie, Raz po raz giniesz w swych pragnieniach, Raz po raz, ale jakby raz po dwa. Raz po dwa jesteś coraz, coraz dalej, Raz po dwa wciąż przekładasz czas, Raz po dwa uciekają nic nie mówiąc, Raz po dwa, ale jakby raz po trzy. Raz po trzy w końcu je zdobyłeś, Raz po trzy chcesz się cieszyć nimi, Raz po trzy to spełnienie marzeń, Raz po trzy, ale jakby raz po cztery. Raz po cztery niszczy w jednej chwili, Raz po cztery tworzy stos płomieni, Raz po cztery profesorem życia jest, Raz po cztery to jak raz po raz. Raz po raz przenosisz się w świat marzeń... 31 * Zastanawiam się jaką filozofię życia przyjąć, czasem czuję się bezsilny wobec środowiska, które mnie otacza. Jak mam uodpornić się na stres i przeciwności losu? Tyle zdrowia kosztuje mnie codzienne życie, czasem mam już dość. Ile można walczyć, ile można przegrać zanim przyjdzie jakaś zmiana. Ryzykujesz robiąc każdy krok, nawet kiedy stoisz ktoś przeciąga cię na swoją stronę. Mówię sobie dość, to jest koniec nieskończonej drogi, mówię stop, ale oni dalej kręcą światem. Chciałem ich poprosić - dajcie czas. Tak po prostu zatrzymajmy grę, chcę odpocząć i na chwilę zejść z boiska, ale tak się nie da, taki jest już świat. Dzisiaj chyba zwątpię, ale ile razy można wątpić, ile jeszcze takich dni. Wszystkie cele odsuwają się, nawet ich nie widzę, są za niewidzialną mgłą, coraz gęstszą mgłą. Szukam siły, która mnie podniesie, szukam siebie w tym niewdzięcznym świecie. Jestem przekonany o swej filozofii, czekać w coraz dłuższym świecie, tylko czekać mi zostaje, poddać się działaniu mocy, wiru zdarzeń, pętli dni i nocy. Nic nie zmienię, póki czas mi na to nie pozwoli. Pozostanę niewidoczny, obojętny, niezauważony. * W życiu spotykamy różnych ludzi zarówno tych dobrych jak i tych złych, doświadczamy odmiennych sytuacji czasem radosnych, a czasem smutnych. Kilkanaście lat życia nauczyło mnie obojętności wobec każdego z tych rodzajów. Nie cieszyłem się jak szalony, nie smuciłem kiedy byłem zawiedziony. Tak było dla mnie lepiej. Kryłem prawdziwe uczucia za żelazną maską, za sercem okrytym niewidoczną płachtą, bałem się krzyknąć, zaśmiać, bałem się spojrzeć prosto w mojej Ja, w świecie zła. Spotkałem ludzi, którzy niszczyli i chcieli zniszczyć nas. W końcu zacząłem zastanawiać się czy to nie jest naszą winą. Chciano wymierzyć nam sprawiedliwość, ich własną sprawiedliwość. Powiedzieli, że nie dopuszczą nas do matury przez biologię. Mieliśmy zbyt słabe oceny, z których nie wychodziła pozytywna ocena końcowa. Czy można komuś powiedzieć, że po czterech latach nagle jesteś do niczego, nic nie osiągniesz? Nam tak powiedzieli. Marzenia o studiach legły w gruzach w jednej chwili, na miesiąc przed końcem szkoły. Co czujesz, kiedy ktoś uderza prosto w twoją twarz? Ból, zagrożenie, może nawet strach, ale ja tego nie czułem. Nawet nie mogłem sobie wyobrazić, co to wszystko znaczy. Stałem i patrzyłem na naszą Panią dyrektor, na jej szerokie usta, które głośno i donośnie oznajmiały wesołą nowinę. Tak jakbym był na przystanku odjazdów. Przez głośnik wypływała informacja o moim autobusie. Tylko moment dzielił mnie od przyjazdu transportu. Spodziewałem się go lada chwila. Wsiadłem, a kierowca dał mi bilet w jedną stronę, w tą z której nie ma powrotu. Nie byłem wkurwiony, niemniej parę rzeczy zmieniło się. Tak mało czasu zostało na przemyślenia, na zmianę wartości. Pyzatym ja nie chciałem nic zmieniać, może dlatego postanowiłem powalczyć, może dlatego wysunąłem tak nierealny pomysł. Nie mogliśmy stracić więcej niż nam zabrali. Jak zawsze po ciężkim dniu spotkaliśmy się na piwie. - W związku z naszą sytuacją, obmyśliłem pewien plan - zacząłem. - Chyba nic nie da się zrobić - odparł Marek z rezygnacją. - Może masz racje, ale nie zaszkodzi spróbować, a co najwyżej stracimy parę godzin. Wiecie jaką mamy reputację. Jesteśmy chuliganami, dziećmi bez skrupułów, bandytami i Bóg wie jeszcze kim. Pewnie zapracowaliśmy na taką opinię - powiedziałem z uśmiechem na twarzy. - Ale właśnie tutaj widzę dla nas szansę. Stwórzmy obraz prześladowania, zróbmy z siebie ofiary, których jedyną winą jest to, że nie pasują do koncepcji tej szkoły. Marcin, zadaniem dla ciebie będzie opisanie całej naszej historii, na paru stronach papieru. Zbierzemy dowody na niesprawiedliwe traktowanie, nagramy lekcje biologii na ukrytym dyktafonie. Zrobimy zdjęcia naszym piątkowym klasówką. Pokażemy, że nie zasługujemy na taki los, jaki chcą nam ofiarować. - Czy wierzysz w to, że uda się? - spytał Damian. Zapadała chwila ciszy, zastanawiałem się. - Damian, wiara? W tym momencie chyba tylko ona nam została. Wyślemy wszystkie materiały do kuratorium i do gazety. Ktoś musi odpowiedzieć i zainteresować się całą sytuacją. Trzeba tylko przekonać ich, że padliśmy ofiarą nieczystej gry ludzi. - Damy radę, razem damy radę - stwierdził Damian. Wystawiłem dłoń złożoną w pięść do przodu, a moi przyjaciele po kolei uderzali w nią w geście przymierza. W ciągu tygodnia zdołaliśmy skompletować wszystkie potrzebne materiały. Włożyliśmy kopie do kopert, zakleiliśmy, zaadresowaliśmy i wysłaliśmy. Kiedy miała nadejść gwiazdka, nie byłem tak zniecierpliwiony, kiedy miał nadjeść koniec roku też. Cztery dni były jak wieczność, jak oczekiwanie na zbawienie, bardzo długie oczekiwanie. Chwile zwątpienia po drugim dniu, chwile rezygnacji po trzecim, nie było już żadnych pytań, to był koniec. Poszliśmy do szkoły, chociaż w sumie to nawet nie wiedzieliśmy dlaczego. Może z nudów, żeby spotkać się, a może mieliśmy jeszcze nadzieję. Na trzecich zajęciach weszła do klasy dyrektorka. Wywołała nasze nazwiska i zabrała do swojego gabinetu. Wtedy już wiedziałem, że coś zmieni się. W niedużym pokoju czekało dwóch mężczyzn, przedstawili się jako dziennikarze z gazety, do której wysłaliśmy nasze materiały. Przez trzy godziny rozmawialiśmy, bez obecności kogokolwiek z pedagogów o tym, co się wydarzyło. Później przeprowadzili wywiad z dyrektorką, niestety my w nim nie uczestniczyliśmy. Po wszystkim odnaleźli nas na korytarzu i byli przekonani, że znajdziemy się przynajmniej na drugiej stronie dziennika, jeżeli nie na pierwszej. Mieli już tytuł „Czego uczy szkoła?” Wywołaliśmy burzę, która miała dopiero zacząć się. Drugi dzień przyniósł kolejne niespodzianki. Od samego rana pojawiła się w szkole telewizja i przedstawiciele kuratorium. Siedziałem na ławce przed budynkiem, ale oni nie wiedzieli jeszcze, że to ja i moi przyjaciele jesteśmy powodem całej afery. Spokojnie przyglądałem się zgiełkowi jaki zapanował, w ręku trzymałem wizytówkę, którą obracałem między palcami. Uśmiechałem się, nie wiem czy byłem dumny czy tylko szczęśliwy, ale na pewno miałem satysfakcję. Kiedy ktoś mówi ci, że jesteś do niczego zrób wszystko żeby udowodnić, że tak nie jest. Używaj niedozwolonych chwytów, walcz jak gladiator na śmierć albo życie i nigdy, ale to nigdy nie poddawaj się. Kiedy grzebią Cię żywcem, uderzaj w wieko trumny jak grom spada z jasnego nieba, kiedy nienawidzą przejdź obok nich obojętnie. Nie ma nic cenniejszego niż wola walki, którą każdy z nas posiada, nie ma nic gorszego od własnej porażki. Ja nie przegrałem. - Dzień dobry. Powoli podniosłem głowę do góry, przede mną stał Obserwator. - Dzień dobry - odpowiedziałem i ponownie spuściłem głowę. - Widzę, że wizytówka nie przydała się - zaczął rozmowę. - Mówiłem, że nie będziemy potrzebować pomocy. Uśmiechnął się i ja również. Obaj wiedzieliśmy o co chodzi. - Chyba telewizja czeka na ciebie i twoich kompanów? - spytał, spoglądając na dziennikarzy. - Oni czekają na sensację, a nie na nas - powiedziałem spokojnie. - Pewnie masz racje, ale sami jesteście jej przyczyną. - To nie my, ale ludzie, którzy nie potrafili nas uszanować. Kiedy zobaczyłem w oddali Marcina zmierzającego w moją stronę wstałem z ławki. - Proszę żeby zajął się Pan wszystkim tak jak należy. Niech ludzie zobaczą swoje błędy i winę zwróciłem się do Obserwatora z wiarą, że jest on odpowiednią osobą. - Zrobię, co w mojej mocy. - Dziękuję. Podaliśmy sobie ręce na pożegnanie poczym podszedłem do Marcina. Razem weszliśmy do szkoły. Dziennikarze doskoczyli do nas, kiedy ktoś powiedział, że to my jesteśmy przyczyną zamieszania. Nie zwracaliśmy na nich uwagi, nie odpowiadaliśmy na żadne pytania, zrobiliśmy swoje i nic nie zostało nam do dodania. Nie mieliśmy zamiaru kogokolwiek pogrążać, to ludzie sami byli sobie winni. Niech teraz płacą za to, co uczynili. Dzień był nerwowy. Ciągłe nachodzili nas dziennikarze i przedstawiciele kuratorium, ale takie koszty musieliśmy ponieść. Chcieliśmy tego i nie żałowaliśmy naszej decyzji. Walczyliśmy o własny bieg wydarzeń, własne przekonania, o wiarę życia. Stałem na krawędzi losu patrząc w dół, Swoim wzrokiem chciałem sięgnąć dna, Lecz wzbudziłem w sobie tylko strach, Przerażenie, które paraliżowało mnie. Nie wiedziałem ile jeszcze będę stał, Nie wiedziałem czy nie spadnę w dół, Nie wiedziałem, w którą stronę iść, Nie wiedziałem lub nie chciałem wiedzieć. Zapaliłem jedno małe światło jak nadzieję, Ktoś pociągnął mnie za ramię w tył, Chwycił, bym nie zginął w tej otchłani. Jeden krok, drugi krok, jestem coraz dalej... Już nie spadnę. Przez tydzień napisano o nas sześć artykułów, zrobiono jeden reportaż, oddano dwa raporty. Sprawę nauczycielki od biologii zatuszowano, miała odpowiedni wiek by przejść na wcześniejszą emeryturę i kazano jej tak uczynić. Komisja kuratorium dopuściła nas do matury, która miała odbyć się za dwa tygodnie. Czas do egzaminu wykorzystałem na odpoczynek psychiczny. Zbyt wiele zdarzyło się, za wiele nosiłem na swoich barkach, potrzebowałem wyciszenia, chciałem uciec od wszystkich spraw. Dużo spacerowałem, myślami sięgałem w przyszłość, ale nie obyło się bez konfrontacji z przeszłością. Szedłem i na twarzy miałem mimowolny uśmiech. Byłem z siebie dumny, czułem jak wygrywam. Moje serce było spokojne, każde jego uderzenie miało swój powolny rytm. Brakowało mi tego, czasem tak bardzo. Omijałem każde słowo, omijałem własny świat, stałem z boku i patrzyłem na siebie tak jak teraz to robię. Pamiętam, że wtedy widziałem ten mały uśmiech, ten który gdzieś zgubiłem. Może to była tylko chwila, ale czasem czuję jakbym pamiętał tylko takie. Małe chwile, które nic nie znaczą, a może tak mało znaczą, że oprócz nich nic więcej nie liczy się. Na maturze obserwatorem był nasz najlepszy znajomy z kuratorium. Spokojni przystąpiliśmy do pisania, wszelka obawa znikła. Pozostała nam tylko formalność, zdać. Po miesiącu zmagań wyszliśmy z podniesionym głowami. Zaliczyliśmy, z mniejszymi bądź większymi problemami, ale było już po wszystkim. Zamknęliśmy za sobą drzwi szkoły, kończąc jeden z etapów. Chyba było to duże wydarzenie, bo w tym samym dniu bawiliśmy się jak nigdy. Grill u Damiana to jedna z najlepszych imprez na jakich byłem. Cały stres i wszelkie obawy zostały za nami, noc stała się dniem, nabrała życia. Czułem się taki lekki, jakby mój duch unosił mnie na swoich skrzydłach, miałem siłę i ochotę, więc korzystałem z wszelkich możliwości. Nie było oporów wiedziałem, że należy się nam ta chwila i nawet przez moment nie pomyślałem, że może być inaczej. Toczyliśmy grę o przyszłość, matura była tylko jednym z punktów kontrolnych, który musieliśmy przejść pomyślnie. Nadszedł czas by pokonać ten najważniejszy i dostać się na studia. Czasem przychodziły dziwne myśli, chciałem zrezygnować z tego wyścigu. Wydawało mi się, że walczę dla kogoś, a nie dla siebie. Oczekiwali ode mnie, wymagali, stawiali pod ścianą. Czułem presję i uginałem się pod nią. Teraz jednak wiem, że nie był to czas stracony. Kiedy dostałem się na studia zobaczyłem, że otwierają się przede mną różne możliwości. Mogłem wybierać, co chce robić i zawsze, ale to zawsze miałem przynajmniej dwie wyjściowe drogi. Spostrzegłem, że jest to bardzo ważne w moim życiu, by móc wybierać. Chociaż to los często decydował, którą drogą miałem pójść, dobrze było mieć zapas możliwości. Przychodzi czas na najtrudniejszą dla mnie część. Nie będzie ona o balowaniu, ani o szkole czy wspaniałych wakacjach, chociaż takie były. Przechodzę dalej, tam gdzie coś kończy się i zaczyna. Tam gdzie muszą paść słowa, gdzie trzeba podjąć decyzje. To wspomnienie, to retrospekcja. Tutaj ból będzie zabijał nasze serca, tutaj smutek dosięgnie ogromnej części świata. Zakłócę porządek swój i świata, zniszczę ciszę, która zapada. Będę krzyczeć i będę płakać, poruszę kamień i zmienię oblicze świata. Będę też błagać i będę się modlił, ty nas zostawiasz, ale proszę Cię!!! Chociaż nasze łzy otrzyj. Ostatnie dni wakacji spędziliśmy na wyjeździe, tylko nasza czwórka, ten ostatni raz przed pójściem na studia. Byliśmy w górach, by spędzić najwspanialszy wyjazd w życiu. Taki rzeczywiście był, najwspanialszy. Cztery dni zabawy, zapomnienia, odprężenia. Cztery ostatnie dni wakacji, cztery ostatnie dni w najlepszym składzie, jaki kiedykolwiek mógł być. Cztery dni, tak krótkie dni, które znikły zanim pojawiły się. Zapisane na kilku fotografiach, zapamiętane tylko w paru umysłach, tylko nasze ostatnie cztery dni. Pomimo końca września wieczorne powietrze było jeszcze ciepłe, do domów zawitaliśmy około godziny dwudziestej. Na fotelu przed domem, wygodnie ułożyłem swoje ciało i wpatrywałem się w gwiazdy. Patrzyłem na nie z nadzieją, teraz wszystko miało ułożyć się, miały nadejść w końcu lepsze czasy. Może to było tylko takie wrażenie po tych szczęśliwych dniach spędzonych z przyjaciółmi, ale jakaś siła mówiło mi, że jestem na dobrej drodze. Zamyślony, zagubiony pośród gwiazd, patrzyłem jak na niebie, ktoś zakreślał dla mnie szlak. Na tej ścieżce niewidzialnej było miejsce na marzenia, na każdego z nas. Nasza czwórka i nasz czas. Kiedy obudziłem się z głębokiego snu, dochodziła dziesiąta rano. Wstałem nie mając żadnych perspektyw na nadchodzący dzień, dlatego błąkałem się pod domu bez celu. Z otępienia wyrwał mnie dzwonek oznajmiający przybycie gościa. Poszedłem otworzyć drzwi. Przed furtką stał Damian. - Cześć, co Cię do mnie sprowadza? - spytałem radośnie. - Witaj, a mam małą sprawę - odpowiedział Damian. - Może zapalimy skoro przyjechałeś? Strasznie mi się nudzi - zapytałem w nadziei, że może wydarzy się coś ciekawego. - Niestety, ale nie mogę. Muszę dla dziadka załatwić pewną sprawę i będę prowadził auto. - A, no to w porządku, nie nalegam - powiedziałem ze zrezygnowaniem. - Tak w ogóle to chciałem, żebyś mi pożyczył płytę z muzyką, którą miałeś na wyjeździe. - Nie ma problemu, zaraz Ci przyniosę. Poszedłem do pokoju i szybko znalazłem pożądany przedmiot. Kiedy wróciłem Damian czekał w samochodzie, podałem mu compact. - Dzięki, oddam na dniach i spadam, bo spieszy mi się trochę, ale wieczorkiem możemy pokombinować trochę - uśmiechnął się do mnie. - Nie ma problemu, to się zdzwonimy i dogadamy ze szczegółami - odpowiedziałem. - Okej, to narazi e. Damian zamknął drzwi samochodu, odpalił silnik i odjechał. Stałem jeszcze chwilę patrząc jak znika za zakrętem, poczym poszedłem z powrotem do domu obijać się z kąta w kąt. Czas płynął wolno, minuty dłużyły się niczym godziny. Kolejnym przebudzeniem tego dnia był również dzwonek. Przez okno wychodzące na ulicę zobaczyłem Marcina z Markiem czekających przy samochodzie. Otworzyłem im pospiesznie. - Cześć, co wy tutaj robicie? - spytałem. - Gabriel ubieraj się, Damian miał wypadek i jest w szpitalu. - To niemożliwe - powiedziałem do siebie, chociaż od razu sięgnąłem po buty. Jeszcze nie wiemy dokładnie co się stało, ale podobno nie jest dobrze - dokończył Marek. Kiedy ubrałem się wybiegłem z domu i wsiadłem do samochodu Marcina. Jechaliśmy w ciszy, nikt nie miał nic do powiedzenia. Do głowy przychodziły mi różne myśli, czasem nawet te najgorsze. Po paru minutach, na szosie napotkaliśmy na korek. - No, co jest kurwa? - krzyknął pytająco Marek, pokazując prawą ręką przed siebie. - To może być przez wypadek - powiedziałem z obawą w głosie. Nie mieliśmy wyjścia, powolnym rytmem posuwaliśmy się do przodu. Po około piętnastu bardzo długich minutach zobaczyliśmy przed sobą dwa pojazdy, a raczej to co z nich zostało. Obawy potwierdziły się, Damian zderzył się z samochodem dostawczym. W naszych oczach zapanowało przerażenie. Oba auta wyglądały jak kupa złomu, gdzieś na poboczu leżało jedno koło, odłamki szyb odbijały się w słońcu niczym tysiące kryształków, kawałek drogi zabarwiony był na czerwono. Przejeżdżaliśmy powoli obok wraków. Nasze usta były otwarte z niedowierzania, żadne słowa w tej chwili nie mogły oddać naszego przerażenia i zmieszania. Każda myśl, która przechodziła przed naszymi oczami wydawała się być niedorzeczną. Marcin przyspieszył, wymijaliśmy nerwowo kolejne samochody, teraz liczył się tylko Damian. Po paru kolejnych minutach dojechaliśmy na miejsce i zaparkowaliśmy na placu szpitalnym. Wysiedliśmy i pobiegliśmy na oddział. W pierwszej chwili byliśmy zdezorientowani, nie wiedzieliśmy gdzie może być nasz przyjaciel i kto może nam udzielić informacji o nim. Poszliśmy przypadkowym korytarzem nie znając jego przeznaczenia. Błąkaliśmy się chwilę dopóki nie zobaczyliśmy mamy Damiana i jeszcze kilku nieznanych nam osób. - Dzień dobry - powiedzieliśmy równocześnie. Kobieta popatrzyła na nas, w oczach miała łzy. - Zabrali go i nie wiadomo, co z nim - jej głos drżał, ale w oczach było widać nadzieję. Staliśmy czekając na jakąś wiadomość, w myślach modliłem się żeby wszystko było dobrze, prosiłem Boga o dar życia dla mojego przyjaciela. Mówiłem, że on nie może odejść, że jeszcze za wcześnie, czy mnie słuchał? Nie wiedziałem, ale nie pozostało mi nic innego jak tylko modlić się. Czekaliśmy, ale czas zatrzymał się i przeniósł nas do wieczności. Przechodziły przeze mnie myśli i uczucia do tej pory nieodgadnione. Były jak niewypowiedziane sumienie, które dopuszczało różne możliwości. Stał i krzyczał mówił, że tu jest. Czułem jak dotykał, jak za ramię złapał mnie. Nie widziałem, nie słyszałem, ale wtedy już wiedziałem, że ta droga właśnie zmienia się. Powędrujesz dziś gdzie indziej, tam gdzie zaprowadzą Cię, nas tam nie zobaczysz, ale nie zapomnij, bo te serca nie zapomną Cię. Czułem jak dotykał, jak za rękę złapał mnie. Zamykałem oczy by zobaczyć, ty tu stałeś... uśmiechałeś się. Na korytarzu pojawił się lekarz, który skierował się w naszą stronę. Jego twarz była kamienna, nie można było nic z niej wyczytać. Pamiętam, że w ciszy jaka zapanowała można było usłyszeć ludzkie myśli, wszyscy stali nieruchomo czekając na nadejście sędziego. Wyrok 36 miał zostać ogłoszony lada chwila. Wyrok, tylko kto miał prawo do wydawania takich wyroków? Na pewno nie ten doktor. - Dzień dobry, czy państwo są rodziną Pana Damiana Szymajdy? - spytał, niewzruszony. - Tak - odpowiedziała mama Damiana. - Muszę państwu przekazać wiadomość, że Damian nie żyje. Zmarł pół godziny temu, żadna próba przywrócenia czynności życiowych nie powiodła się. Bardzo mi przykro - powiedział chyba z przymusu. Niektórzy zaczęli płakać, najbardziej mama Damiana, która przytuliła się do kogoś z rodziny. Nigdy w życiu nie czułem się dziwniej. Nie wiedziałem co powiedzieć, a pyzatym czy jakiekolwiek słowa mogły cokolwiek zmienić? Byłem zmieszany, chciałem uciec, chciałem coś zrobić, a tylko stałem. Patrzyłem na rozpacz, która ogarnęła wszystkich. - Muszę dodać jeszcze - zaczął ponownie lekarz - że jak otrząsną się trochę Państwo, to trzeba będzie załatwić parę formalności, dlatego zapraszam do pokoju 230 na drugim piętrze. Jeszcze raz składam wyrazy współczucia - dokończył i poszedł w górę korytarza. Damian odszedł, już nie czułem jego obecności, nie wiem dlaczego, ale spojrzałem w górę. Chociaż moim oczom ukazał się sufit wiedziałem, że on jest gdzieś dużo dalej i wyżej. Marcin podszedł do mamy Damiana niepewnym krokiem. Chyba sam nie wiedział, co ma powiedzieć. - Jeżeli będzie Pani potrzebować jakiekolwiek pomocy lub cokolwiek, zawsze może się Pani do nas zwrócić. Kobieta spojrzała na niego, lecz w oku nie było widać iskry, która jeszcze parę minut temu promieniała nadzieją. - Dziękuję wam chłopcy - opuściła głowę i skryła twarz w dłoniach. Marcin szedł pierwszy, zaraz za nim podążaliśmy my, tylko my. Korytarzami pełnymi bólu, ze ścianami tak białymi, że aż widać było na nich śmierć. Przerażeni, zagubieni, ciągle zaplątani, w myślach pogrążeni... tylko my trzej. Dopiero w domu, kiedy położyłem się zrezygnowany na łóżku dotarło do mnie, że już nigdy nie zobaczę Damiana, ale to nie o imię chodziło, tylko o człowieka. O wielkiego przyjaciela, z którym spędziłem pół swojego życia. Wszystkie myśli, które nachodziły mnie zaczynały się na nie. Nie zobaczę, nie usłyszę, nie pójdziemy już na piwo, ale także - nie umarłeś, nie zapomnę, zawsze pozostaniesz. Ciągle czułem jakbym miał spotkać się z nim. Dzieliła nas tylko chwila, która nigdy nie nadeszła. Telefon rozbłysnął zielonym kolorem, spojrzałem na ekran wyświetlający rozmówcę. Odebrałem. - Tak słucham. - Cześć, słyszałeś co się stało, podobno Damian nie żyje - zaczął z podnieceniem w głosie Piotrek. Chciałem rzucić słuchawką o ścianę, nie wiedziałem co powiedzieć, chciałem płakać, chciałem, by zostawili mnie samego. - Tak wiem, ale nie mam ochoty teraz do rozmów, więc... - W porządku rozumiem, trzymaj się - odpowiedział z zawodem. Wyłączyłem całkowicie telefon, przy kolejnej rozmowie po prostu nie wytrzymałbym, a ja nie chciałem płakać. Nawet teraz słyszę głos w mojej głowie „Damian nie żyje” Brzmią jak wyrok, jakby został skazany za najgorszy grzech, ale tak nie było. Zabrano nam człowieka, przyjaciela, wroga, ale przede wszystkim zabrano nam cząstkę uśmiechu, radości jaką dawał nam na co dzień, zabrali nam go za nic. Wołam o pomoc przyjacielu, wołam byś nie odszedł. Czuję w oczach krople czuję, że popłyną zaraz łzy. Pierwsza kropla spływa powoli, po mym lewym policzku. Krzyczę - nie, nie zabierzesz nam go. Twarz mi się napina i wykrzywia w bólu. Druga z pod przymkniętych powiek wymyka się na prawy policzek. Już chcę zamknąć oczy, ale jeszcze zdołam wydobyć dźwięk rozpaczy, mówię - Boże, wskrześ go z martwych. Teraz już się nie powstrzymam, łzy spływają jednym ciągiem, tak bolesne, tak palące. Skrywam twarz w swoich dłoniach, ale nie ocieram żadnej. Uświadamiam sobie, że to śmierć dosięgła mnie i swą mocą chce rozerwać moją dusze. Zbyt wielka melancholia towarzyszyła mi w moich czterech ścianach, dlatego wsiadłem na rower i pojechałem nad rzekę. Odkąd rozstałem się z Dominiką, nie byłem w tym magicznym miejscu. Usiadłem nad brzegiem, patrząc jak woda gna do przodu, jak ucieka, jak przedziera się przez każdą zaporę. Widziałem jej siłę, widziałem jej własne życie. Mówię, że rzeka ma własne życie, bo chociaż płynie tak jak nasze, to nie wysycha w ciągu jednego dnia. Patrzyłem w lustro wody, tak i teraz patrzę i próbuję znienawidzić. Gdzie tu szukać sensu? Gdzie był Bóg, kiedy Damian jechał samochodem? Dlaczego nikt nie pomógł mu? Po co pytać? - pytam. Eadna odpowiedz i tak nie przywróci tego, co stracone. Nic nie wróci życia, nic nie wróci czasu. Zasnąłem niespokojny, jakby zmieniony. Czułem jak przechodzę wewnętrzną burzę, jak wiele walki kosztuje mnie każde słowo. Kiedy myślałem, że wszystko ma swój porządek, nagle spadł na mnie ciężar, którego już nie mogłem unieść. Tyle planów, tyle weryfikacji, działań nieskończonych, wspólnych marzeń, nagle stanęło gdzieś pod dużym znakiem zapytania. * Dzień następny jest symbolem ludzkiej głupoty, to dzień, w którym ujawniła się nasza natura. Znajomi niby przyjaciele, co wyroki dziś wydają, gińcie w hańbie swego życia, nikt z was nie zasłużył na dar życia. Tak prawdziwi dziś fałszywi, bez szacunku, bez honoru, za plecami rzucający wyrokami, zamilknijcie! Niech spoczywa w niezmąconym ciszą domu. Nie chciałem być sam ze swoimi myślami dlatego poszedłem do Marcina. U niego w domu był także Marek i to właśnie tam przyszedł czas na rozmowę, która miała dać jakieś odpowiedzi. Dotąd zamknięci w sobie musieliśmy stawić czoło swoim uczuciom, pokazać to, co w nas najlepsze. Damian zginał, ale my wciąż żyliśmy i czuliśmy. - Wczoraj był najgorszy dzień mojego życia. Nigdy nie czułem się tak zagubiony - zacząłem, tą nieskończoną rozmowę. - Nie wiedziałem kompletnie, co z sobą zrobić. Różne dziwne myśli przychodziły mi do głowy, czasem aż bałem się ich - Marek wstał i podszedł do okna. Nie wiem czy chciał coś zobaczyć, ale na pewno sięgał wzrokiem gdzieś do pamięci - Odszedł nasz najlepszy przyjaciel, chociaż nie ma go dopiero jeden dzień czuję jakby minęło strasznie dużo czasu. Jakby brakowało mi go przez całe życie - dodał. - Ta śmierć była bez sensu, mamy dopiero 19 lat. Przecież nawet nie zaczęliśmy jeszcze żyć, a jeden z nas musiał już odejść. Kurcze nie wiem kogo za to winić, jak to się mogło stać? - w głosie Marcina słychać było jak bardzo przeżywa całą sytuację. Cisza, która zapadła po tych słowach nie była dowodem tego, że nie mieliśmy nic więcej do powiedzenia. Tych słów było tak wiele, że nie potrafiliśmy powiedzieć nic. Parę minut trwaliśmy w tej muzyce własnych dusz. - Jeszcze trzy dni temu, byliśmy wszyscy razem na wakacjach - przerwał głuchą ciszę Marek za dwa dni zaczynają się studia i nagle czuję, że to wszystko nie ma sensu. - Wiem, że nie jest łatwo, ale musimy zastanowić się nad jeszcze jedną sprawą. Zaczęliśmy handlować wszyscy razem, ale teraz zostało nas tylko trzech. Wydaje mi się, że skoro propozycja dealowania wyszła od Damiana, to razem z nim ta przygoda powinna się także skończyć. Wiem, że to nie będzie łatwa decyzja, nawet ja nie jestem pewien co robić, ale musimy zdecydować - zwróciłem się do nich. - Słyszałem, że Konrad ma wyjść z więzienia za parę dni. Pewnie będzie chciał znowu wejść w biznes - powiedział Marcin. - Nie zastanawiałem się nigdy nad tym, ale nie wiem czy poradzę sobie bez żadnego dochodu. Kasę mieliśmy z tego dużą, musicie przyznać - dodał Marek. - Masz rację, ale na razie mieliśmy szczęście. Policja przecież o nas wie, mogli zbierać dowody, a teraz pewnie czekają tylko na dobrą okazję. Wyciągnęliśmy maksimum korzyści, mieliśmy dobrą zabawę, ale myślę, że jeżeli mamy kiedyś z tego zrezygnować, to teraz jest najlepszy moment. Nie pozwólmy, by rządziła nami kasa - wstałem z kanapy i wziąłem do ręki piłeczkę tenisową, bawiłem się nią czekając na jakieś rozstrzygnięcia. - Teraz nic nie mogę powiedzieć - Marcin zawiesił głos na chwilę - Myślę, że potrzebuję paru dni, bo nie chcę podejmować decyzji pod wpływem chwili. - Rozumiem was, ja również mam różne obawy, ale z mojej strony to tylko propozycja - chwilę zastanawiałem się - Chyba najlepiej będzie jak damy sobie trochę czasu - dokończyłem. Wiele pięknych słów padło wtedy z naszych ust, pytań, deklaracji, wiele wspomnień przywróciliśmy do życia. Powracaliśmy do przeszłości, zatapiając swoje myśli w najpiękniejszych chwilach. Czuliśmy więź, którą nawet śmierć nie mogła przerwać. Gdzieś był uśmiech, gdzieś był smutek, gdzieś nadzieja i gdzieś wiara, ale wszystko było dla Damiana. To dla niego było to spotkanie, to dla jego chwały. Jemu wyznaliśmy przyjaźń i złożyliśmy hołd. Spoczywaj w pokoju nasz przyjacielu. Zostaliśmy sami, niezdecydowani, pełni niespokojnej ciszy. Eycie zmieniało się jak burza, gwałtownie, nie dając nawet chwili na reakcję. Wydawało się, że śmierć nas nie dosięgnie, byliśmy niezatapialni, niezniszczalni i po części tak zostanie. Jestem pewien, że gdzieś w życiu każdego z nas zarezerwowane jest miejsce na pozostałych trzech przyjaciół. Damian ma już jeden taki fragment serca przydzielony, na zawsze. Jeden z trzech, ale mit nieśmiertelności gaśnie powoli wraz ze śmiercią, która nas dotknęła. Chociaż ja żyję, czuję jakby część mnie umarła i to jest chyba prawidłowa reakcja. Człowiek nigdy sam nie tworzy swojego życia. Tworzą je ludzi, którzy nas otaczają, dom w którym mieszkamy i milion innych czynników. Moi przyjaciele mieli ogromny wpływ na mnie i moje życie, dlatego kiedy Damian zginął pozostała pustka, której nie da się wypełnić. Zmieniam się, ewoluuje, przechodzę przez burzę myśli i zdarzeń, a wszystko za sprawą moich przyjaciół, najlepszych przyjaciół. Nigdy nie byłbym tak bogaty, gdyby nie oni, dziękuję wam. Tuż przed szóstą wieczorem wyszedłem od Marcina z domu. Po drodze był blisko kościół dlatego postanowiłem pójść na mszę. Przekroczyłem próg świątyni, moim oczom ukazała się garstka ludzi, głównie starszych kobiet i jeszcze małych dzieci. Wszedłem między dwie ostatnie ławki, uklęknąłem i pogrążyłem się w modlitwie. Była to rozmowa, chociaż tylko ja mówiłem, a tak naprawdę milczałem. Tylko moje myśli rwały gdzieś do przodu, do Boga. Zadawałem mu pytania, mówiłem o wszystkim co się wydarzyło. On mnie słuchał, wiedziałem o tym. Słuchał mnie też Damian, ale on nie mógł nic powiedzieć, nie mógł rozwiać wszelkich wątpliwości. Widziałem jak Bóg marszczy brwi w zamyśleniu, jak uważnie analizuje wszystkie moje słowa. Przyszedł ksiądz, msza zaczęła się, ludzie wstawali i siadali, a ja wciąż klęczałem. Coraz głośniej myśli moje brzmiały, prawie mnie w kościele usłyszeli, ale nikt się nie odwrócił. Dokąd zmierza świat, gdzie ty jesteś, czemu nic nie robisz, wiem że nie byliśmy aniołami, ale czym zasłużyliśmy sobie? W końcu pytam gdzie są twoi wyznawcy, przecież kościół świeci pustkami? Milczeliśmy długo, próbowaliśmy zrozumieć się. Nagle zdałem sobie sprawę - to nie Bóg jest winny i nie on będzie sądzony. To my ludzie, słabi, nieudolni, grzeszni powodujemy wszystkie sytuacje, te dobre i te złe. Przecież tyle pozytywnych spraw dzieje się, ale wtedy nikt nie szuka Boga, wszystkie zasługi przypisujemy sobie. Bóg jest wielki, mało kto potrafi być tak obojętnym. Tyle nieszczęść i tragedii, tyle szczęścia i pokory, a on nawet nie zapłacze, nigdy nie uśmiechnie. Więc nie szukam w tobie winy, bo to wina była tylko nasza. Zrozumiałem klęcząc przed obliczem, snując swoje myśli tuż przed twoim nosem. Nie ma Boga, może kiedyś był, ale teraz nie ma. Jego miejsce nie jest 39 tutaj, może tylko w czyichś sercach, może w sercach starych kobiet, może w moim sercu, ale jego miejsce nie jest tutaj. Dziwnie czuję się w kościele, przecież mówię nie ma Boga, mówię takie słowa w twej świątyni. Nie słyszycie, czy nie chcecie? To nie ważne jego tutaj nie ma. On jest w niebie, siedzi na swym tronie, patrzy na nas z góry, wszystko widzi, ale tu nie schodzi. Po cóż schodzić między śmiertelników, też bym nie zszedł. Kiedyś był tu Jezus, ale dzisiaj nie ma Boga. Może kiedyś zejdzie, może za nas umrze i historia znów zatoczy koło. Wstałem wraz z wiernymi, wypowiadam słowa tak jak oni, bo ja wierzę, ale od dziś już nie proszę, nie dziękuję, nie przepraszam. Nie chcę byś mi pomógł, obdarzony wolną wolą dziś wybieram. Chcę przejść przez życie z Bogiem w sercu, chcę go mieć za towarzysza. Chcę byś szedł tuż obok, za mną i przede mną. Tylko nigdy nie pomagaj, zostaw los mój w moich rękach. Siadam w ławce, gra muzyka, ludzie wstają i podchodzą coraz bliżej ciebie. Klękają i do czystych serc przyjmują wiarę. Ja nie wstanę, nie podejdę, moje serce nie jest jeszcze gotów. Wiele spraw dziś wyjaśniłem powiedziałem to, co miałem Ci powiedzieć. Zrozumiałem gdzie jest twoje miejsce, a gdzie nasze. Daję rozgrzeszenie i wybaczam twoją obojętność, tylko ten ostatni raz Cię proszę, daj mu wieczność. Ocal go od zapomnienia i przygarnij, niczym zagubioną duszę. Słowami pięknej modlitwy, zmuszam do spojrzenia w moją stronę czy pomożesz twoja wola, ale na twą obojętność dzisiaj nie pozwolę. Wstałem, msza skończyła się pięć minut wcześniej. Byłem ostatnim, który pozostał. Podszedłem do wody święconej, zamoczyłem dłoń, przeżegnałem się i opuściłem kościół. Powoli zapadał zmrok, szedłem włócząc nogami do domu. Przy chodniku stał słup informacyjny. Nawet kiedy ciemność pochłaniała dzień mogłem dostrzec białe kartki z czarnym nadrukiem. Chociaż wiedziałem, co jest na nich napisane, podszedłem bliżej. W odległości metra rozpoznałem litery, imię i nazwisko, żył lat, dzień pogrzebu. Wszystko było pełne tobą, każda ulica wypełniona takimi kartkami, każda osoba miała na ustach jedno imię, twoje imię. Eyłeś, ale już tylko w świadomości ludzi. Jak długo? Sam zobaczysz. Mam tylko nadzieję, że gdybym kiedykolwiek zapomniał to ta książka będzie twoim pomnikiem, na tych stronach będziesz żył wiecznie. Kontynuowałem drogę powrotną dopóki na jednej z alei nie spotkałem znajomych siedzących na ławce. Śmiali się, ale kiedy zobaczyli mnie zamilkli. Podszedłem do nich. - Cześć - przywitałem się podając każdemu rękę. - Słyszeliśmy, że Damian zginął w wypadku samochodowym - powiedział Patryk, który siedział po środku - Ciężka sprawa, co? - dodał. - Niestety, ale nigdy nie wiem kiedy przyjdzie po nas śmierć - odpowiedziałem i usiadłem obok nich. - Szkoda mi go, ale sam jest sobie winny - zaczął Mateusz, robiąc mała pauzę - Jak się ćpa i prowadzi to niestety, ale takie mogą być skutki - dokończył po chwili. Coś zaczęło we mnie drżeć. Czułem przypływ gniewu, chciałem wstać i uderzyć go za te słowa. - Skąd wiesz, że był naćpany? - zapytałem ze złością w głosie. - Tak mi ktoś na mieście mówił - odpowiedział spokojnie, nie myśląc nawet, że powtarza bezmyślnie plotki. - Ja też tak słyszałem - dodał Patryk. - A skoro wspomniałeś o ćpaniu, to może masz jakieś palenie? - zapytał mnie Dominik. Eal mi zrobiło się tych chłopaków. Byli głupi, wręcz bezmyślni. - Nie, nie mam nic, pyzatym muszę iść do domu - skłamałem, wstałem i bez pożegnania poszedłem w swoją stronę. Nie miałem zamiaru przekonywać ich i odwodzić od tej teorii. My trzej wiedzieliśmy jak było naprawdę, Damian nie był naćpany, odmówił nawet na moją propozycję zapalenia. Ludzie dopisali sobie własny obraz, taki który byłby dla nich wygodny. Zamknęli za nim drzwi, lokując go między swoją wyobraźnią, a wiarygodną plotką. Czułem do nich odrazę, byli gorsi niż zabójcy, chcieli pogrzebać go bez honoru, który należał się mu. Szedłem wolno, nie spiesząc się, z głową zadartą do góry, patrząc na pojawiające się gwiazdy. Z zamyślenia wyrwał mnie głos należący do jakiejś dziewczyny. - Cześć Gabriel, co słychać? - powiedziała uradowanym głosem Natalia - Fajnie, że Cię widzę - dodała po chwili. Spojrzałem na nią. Siedziała na krawędzi chodnika, kiedy podszedłem do niej wstała i pocałowała mnie w policzek. - Dawno Cię nie widziałam, opowiadaj co u ciebie. - Nie słyszałaś, co się wydarzyło? - zapytałem głosem bez emocji. - Nie, dopiero wróciłam, a co się stało? - mówiła zdezorientowana. - Damian nie żyje, zginął wczoraj w wypadku samochodowym - mówiąc to zamknąłem oczy. Podeszła do mnie i objęła za szyję, jednocześnie wtulając się w ramię. - Boże tak mi przykro, aż nie mogę w to uwierzyć. Chociaż nie widziałem jej twarzy czułem, że płacze. Objąłem ją jeszcze silniej, także zbierały mi się łzy, z trudem powstrzymywałem się, by nie uronić żadnej. - Zderzył się z samochodem dostawczym, nie miał szans - mówiłem z bólem w sercu - zabrali go do szpitala, po pół godziny zmarł od rozległych obrażeń wewnętrznych. Jutro jest pogrzeb. Staliśmy tak, jakby czas się zatrzymał. Kamera obiegała nasze ciała, ale my nie ruszaliśmy się. Nawet dzieci grające obok wypuściły piłkę, która zatrzymał się w powietrzu, nie zwracając na nikogo uwagi. Cały świat zatrzymał się i oddał chwilowej refleksji. Tak mi się wydawało, dopóki nie usłyszałem muzyki, której na początku nie rozumiałem. - Tak mi... Obudziłem się do życia i spojrzałem na Natalię. Jej oczy były mokre, kiwała lekko głową to w lewo, to w prawo, jakby kręcąc nią z niedowierzaniem. - Tak mi przykro. To była ta muzyka, jej głos. Powtórzyła słowa kilkakrotnie. Nic nie odpowiedziałem tylko lekko wyszedłem z jej uścisku. Usiadłem na trawniku, odchyliłem głowę do góry i spojrzałem prosto w niebo. - Myślisz, że on tam jest? - spytała, poczym spoczęła obok mnie. - Wierzę w to, że jest w niebie - odpowiedziałem po dłuższym namyśle. Patrzyliśmy na gwiazdy, ogarniała nas magia tajemniczości i tego, co nieznane. - Wydaje mi się, że gdybyśmy wiedzieli jak jest na prawdę na tamtym świecie i czy w ogóle tamten świat jest, to stracilibyśmy bardzo wiele - po chwili namysłu kontynuowałem dalej - Bóg istnieje, niebo jest piękne, nikt nie idzie do piekła i nagle wszystko staje się takie bez znaczenia. Nagle rozumiemy wszystko, ale ta wiedza staje się jedynie przyczyną innych, gorszych myśli. Tajemnica jest życiem, nadaje mu sens i znaczenie - spojrzałem na Natalię, która położyła się teraz na trawie - Mamy cele, wartości, wiarę, nadzieję, mamy tak wiele, ale tego nie dostrzegamy. Teraz widzę jak bardzo Damian wpłynął na mnie, kiedy jeszcze żył i za to jestem mu wdzięczny, niemniej przez swoją śmierć otworzył wiele innych dróg i myśli. Stał się tajemnicą, która pobudza do refleksji i uczy. - To, co mówisz ma sens, ale chciałabym żeby był nadal z nami. Zerwał się lekki wiatr, było późno. Dzieci, które grały w piłkę poszły do domów. - Nikt nie cofnie czasu dlatego jedyne, co chcę teraz zrobić to wyciągnąć lekcję dla siebie. Może Damian musiał zginąć, by stać się przyczyną czegoś innego, większego - by pobudzić ludzkie serca i zmusić wszystkich do spojrzenia na własne życie, bo jutro możemy nie mieć szansy na jakiekolwiek zmiany. Mimo chłodu, rozmawialiśmy jeszcze bardzo długo, dopiero koło północy rozstaliśmy się i skierowaliśmy do swoich domów. Odprowadziłem Natalię wzorkiem, a kiedy zniknęła w 41 drzwiach mieszkania poszedłem w swoją stronę. Nie wiem dlaczego, ale zacząłem biec. Rozłożyłem ręce na boki jak ptak, który zbiera się do lotu i pędziłem łapiąc swoim ciałem wiatr. Niczym ptak. Świat zadziwiał mnie na każdym kroku, tworzył swoją historię, która zataczała koła nad każdym z nas. Stałem się obserwatorem. Chodziłem jak duch ulicami, dostrzegając różne dziwne wydarzenia. Tworzyłem obraz ludzi, otoczenia i siebie. Wydawałem opinie, odkrywałem nowy sens, poznawałem wrogów i przyjaciół, a wszystko przez śmierć. Koniec jednego życia dał początek tak wielu sprawą, ale koniec jednego życia to także pustka, która pozostaje nigdy niewypełniona. Można pójść w innym kierunku, ale nigdy więcej nie będzie tak jak wcześniej. Takie były moje wnioski z ostatnich dwóch dni i tak zakończył się ten dzień. Tą refleksją i tym trzeźwym snem. * Obudziłem się czując lęk, mimowolny strach. Na zegarze była godzina siódma rano. Mama zdążyła wyjść do pracy, a inni jeszcze spali. Usiadłem na brzegu łóżka i patrzyłem przed siebie. Pogrzeb zaczynał się o trzynastej w pobliskim kościele, a następnie mieliśmy przejść na cmentarz. Do tego czasu chciałem dojrzeć do całej sytuacji, o ile można mówić, że kiedykolwiek jest się gotowym na takie przeżycie. Ciągle przed oczami stawały mi różne wspomnienia związane z moim przyjacielem. Chciałem by mnie odwiedził ten ostatni raz, bym mógł powiedzieć to wszystko, czego nie zdążyłem wyrazić. Chciałem jeszcze raz przekonać go, że jest jednym z moich najlepszych przyjaciół, chciałem jeszcze raz zaśmiać się z nim, nawet ten ostatni raz zapalić trawkę. Mam nadzieję, że chociaż stoisz teraz obok mnie i słyszysz moje myśli. Chociaż ja Cię nie widzę, ty jesteś, gdzieś głębiej - w sercu i w moim umyśle. Wiem, że ludzie zapłaczą i parę dusz pożegna Cię z honorami. Ja pożegnam twoje ciało, ale twój duch zawsze pozostanie z nami. * Przechadzam się po pokoju pełnym wspomnień, pełnym zdjęć. Co krok zmieniają się obrazy, tak jak zmieniał się nasz świat. Jesteśmy niczym ptaki, szybujące pośród gwiazd. Eycie podcinało skrzydła, ale zapał wciąż do przodu rwał. Chcę pobudzić wiatr, niech przyniesie z sobą czas. Niech nam będzie dane w imię śmierci spojrzeć w przyszłość i niech śmierć zwróci życie nam. Błagam oddaj to, co nam zabrałaś. Oddaj wiarę, miłość i zwątpienie. Zwróć nam przebaczenie, bo tak wiele chcę wybaczyć. Oddaj i zwróć co nie twoje, przyjdziesz wtedy, kiedy ci pozwolę. Będę gotów ponieść straty, będę gotów nawet umrzeć, ale teraz zwróć nam życie, co zabrałaś. W tym pokoju nie ma śmierci, tu wspomnienia krążą między drzwiami, oknem, a ścianami, tutaj my żyjemy, my najlepsi przyjaciele. Za szybą segmentu, odnajduję fragment po fragmencie skok na bungee i wyjazd do Niemiec, wycieczkę w góry i wypad nad jezioro. Jak puzzle składam małe kawałki tworząc obraz życia, a teraz i śmierci. Spoglądam na ścianę i widzę dyplom, który dostałem na urodziny. Przesuwam oczy na półki, a na nich książki i jedno zdjęcie oprawione w srebrną ramkę. Cztery uśmiechnięte twarze, patrzą na mnie i wspominam. Nigdy już nie zabłyśnie w naszych oczach taka iskra, nigdy nie zagości taki uśmiech, tak jak wtedy gdy byliśmy na piwie. Wyglądam przez okno i spostrzegam mój rower. W pamięci coraz większy mętlik, wspomnienia przeplatają się między dobrem, a złem. Wydaje mi się, że tańczę, ale ja tylko obracam się w koło, próbując dostrzec każdy fragment, każdy szczegół naszego życia. Zdjęcie, książka, dyplom, rower, płyta, zdjęcie, album, obraz, płyta, zdjęcie, wieża, płyta i tak w koło jakby tańczę, jakbym popadł w wir pamięci, coraz szybciej, coraz więcej, aż upadłem. Jestem zmęczony, dyszę leżąc na łóżku, ale świat się nie zatrzymał, pokój ciągle krąży, teraz dookoła mnie. Już nie mogę i zamykam oczy, chcę się stąd wydostać. Wszystko nagle staje w miejscu, a ja znowu płaczę. Te wspomnienia przywołują to, co było w nas najlepsze, historię która nie kończy się i nie zaczyna. Zrezygnowany, zawiedziony światem, leżę i płaczę, bo wiem, że nigdy nie będzie tak jak było. Jestem gniewny, niczym młody gniewny, który nie wie co to znaczy stracić. Czuję, że straciłem, chociaż straty tej nie mogłem ponieść i to wzbudza we mnie gniew. Zastanawiam się co dalej, jak to będzie kiedy zaczną znikać teraz jeszcze świeże rany. Ile zniknie wiary, ile mniej uśmiechu na mej twarzy, ile..? - chyba tylko czas pokaże... chyba tylko czas. Ukląkłem na podłodze i otworzyłem w moich rękach katechizm, który dostałem na pierwszą komunię. Wertując jego kartki szukam czegoś, co pomogłoby mi modlić się za zmarłych. Różne pieśni i modlitwy, coś po filmie i koncercie, gdzieś modlitwa jest o zdrowie, ale nic dla zmarłych, nie ma tutaj śmierci przyjaciela, chociaż jest modlitwa za nas, to odnosi się do życia. Zrozpaczony szukam, czytam, chcę coś znaleźć i znajduję słowa napisane chyba przez samego Boga. „Wiele modlitw jest w tej książce, ale jeśli będziesz modlił się swoimi słowami, a nawet bez słów będę również szczęśliwy” Tylko klęczę, składam ręce, dłoń do dłoni, głowę swą pochylam i nie mówię nic. Eadne słowa nie przychodzą mi do głowy, to nie ważne, Bóg i tak już wszystko wie. W geście pokory i świadomości swej małości, nie ośmielam się powiedzieć słowa. * Powoli dom ożył, słyszałem krzątaninę poranka, a w sumie to zbliżało się popołudnie. Poszedłem wykąpać się, prysznic był mi bardzo potrzeby, woda koiła myśli i drżenie ciała. Stałem długo pod uderzającymi w moje ciało kroplami, stałem i próbowałem przestać myśleć. Nie wykonywałem żadnych ruchów, patrzyłem jak woda powoli spływa pomnie. Bóg jeden wie gdzie wtedy byłem, oderwany od rzeczywistości gdzieś miedzy niebem, a ziemią krążyłem. Po kąpieli poszedłem do swojego pokoju i podłączyłem żelazko do gniazdka, kiedy pomarańczowa lampka zgasła, mogłem prasować. Zdjąłem białą koszulę z wieszaka, rozłożyłem na desce i powolnymi ruchami wyrównywałem wszelkie zagniecenia. Czarne spodnie i marynarka były uprasowane. Założyłem garnitur i kiedy podszedłem do lustra przejrzeć się sobie, zauważyłem na twarzy wymalowany smutek. To rzeczywiście był koniec, za godzinę miał zacząć się pogrzeb, a ja byłem prawie gotowy do wyjścia. Usiadłem na krześle zrezygnowany, bezradny. Wziąłem do ręki moje czarne półbuty, nałożyłem pastę i zacząłem szorować szczotką, wcierając mocno gęsty płyn w skórę. Kolor czarny, tak jak czarny był ten dzień, widać było wszędzie. Nawet niebo było zachmurzone, zanosiło się na deszcz. Wszystko czarne, nawet prosta myśl nie mogła dziś zabłysnąć. Czarny piątek, czarny dzień, czarne słowa, czarny czar.. zaczarował mnie. Trudny czas, tam gdzie sens przeplata się ze zwątpieniem i gdzie łzy mówią więcej niż największe słowa. Stoję znów przed lustrem - chyba jestem gotów na ostatnią drogę, na ostatni marsz razem z tobą. Idę wolnym krokiem, za dwadzieścia minut mam się spotkać z Markiem i Marcinem. Zdążę, na pewno zdążę i pójdziemy razem, tak jak jeszcze parę dni temu. Ten ostatni raz wszyscy razem, tylko ty trochę z przodu, poprowadzisz do swojego domu, wiecznego domu. Wyglądaliśmy tak samo, każdy czarny garnitur i ten smutek, przytłaczający smutek, który nie pozwalał na rozmowę ani nikły uśmiech. Poszliśmy do kościoła trochę wcześniej, na miejscu zobaczyliśmy rodzinę Damiana czuwającą przy trumnie, która stał na środku świątyni. Weszliśmy między ławki i uklękliśmy. Każdy na swój sposób modlił się, nie pamiętam swoich słów, ani myśli, ale czułem wtedy bliski kontakt, czułem jak ktoś mnie słuchał. Powoli ludzie zbierali się w kościele, wypełniały się wszystkie ławki. Nie wiem ile dokładnie przyszło osób, ale wydawało się, że są ich setki. Niektórzy byli moimi znajomymi, innych widziałem po raz pierwszy. Zaczęła rozbrzmiewać muzyka z organów i zaczęto śpiewać pieśń pogrzebną. Przyszedł ksiądz, który zajął swoje stałe miejsce. To był godny pogrzeb. Modliliśmy się za dusze Damiana, ksiądz wspominał go jako swojego ucznia, niejednemu zakręciła się łza w oku. Przy słowach duchownego można było zapomnieć o śmierci, on mówił o życiu tym tutaj i tym w niebie. O bramie, którą przekroczymy wszyscy, by zapomnieć o tym co jest złe, by cieszyć się wiecznością. Mówił o radości i spotkaniu z Bogiem, bo to był godny pogrzeb, człowieka który nigdy nie zapłakał. Czułem, że żegnamy kogoś wielkiego i byłem dumny, bo Damian był moim przyjacielem. Czterech potężnych mężczyzn wyniosło trumnę przed kościół, począwszy od rodziny, później znajomi i także gdzieś my szliśmy za nią. Droga na cmentarz prowadziła ulicami, spokojnymi, pełnymi drzew, a niewielki ruch samochodowy zatrzymał się, kiedy przemierzaliśmy je. Wszystko nagle ucichło, nie było słychać żadnych rozmów, każdy szedł w jakimś zamyśleniu. Chwila refleksji, zadumy, sam na sam ze sobą, moment który stawia tak wiele pytań, skłania do szukania odpowiedzi. Chmury stały się gęste, zaczęło padać. Krople uderzały o liście i dokładnie pamiętam ich dźwięk, był taki kojący, jak muzyka nieba. Szliśmy dalej, ku nieuniknionemu przeznaczeniu. Tworząc czarny korowód, który mówił swoją barwą o żałobie i o żalu. Wydawało się, że niektórzy płaczą, chociaż może to tylko deszcz spływał po ich twarzach, ale to coś znaczyło. W takich momentach zapomina się o rodzinnych waśniach i o wszelkich sporach. Widzisz kruchość życia i dlatego może nie warto, nie warto tracić czasu na wszystkie zbędne sprawy. Przecież może nie być jutra, czemu nie obdarzyć przypadkowych ludzi swym uśmiechem, czemu nie pojechać dziś na koniec świata. Widać takie myśli, w tym pięknym dniu, chyba tylko w tym pięknym dniu, widać takie myśli, ale już jutro zapomnimy, czas uleczy rany, a my powrócimy do świata nienawiści. Położyli trumnę nad grobem na dwóch palach. To już są ostatnie słowa i ostatnie pożegnanie, ludzie coraz mocniej płaczą albo coraz mocniej pada. Ksiądz zamyka drogę, twoją ziemską drogę, teraz spoczniesz w tej mogile, byśmy mogli Cię odwiedzać i nigdy nie zapomnieć. Jeszcze tylko parę słów, opuszczają Cię do dołu, symbolicznym prochem posypują, zasypują. Teraz dobrze widać kto zapłakał, słychać szlochy twojej mamy, w oczach Marka żal, Marcin pochylony w rękach trzymał kwiaty, a w mojej głowie twoje słowa - ”Kiedyś przyjdzie taki dzień, że zwyciężymy. Usiądziemy wtedy wszyscy razem, kiedy noc zapadnie i wspomnimy całą drogę, którą musieliśmy przejść. Będzie to nasz wieczór, będzie to wieczór naszej historii, a przede wszystkim będzie to noc z przyjaciółmi” To chyba wtedy pierwszy raz przeszła przeze mnie myśl, która była zbyt odważna, bym mógł ją głośno wypowiedzieć. Dręczyłem się i próbowałem zrozumieć, widziałem wszystko innymi oczami, patrzyłem jakbym szukał swego serca i ta myśl, która mogła wiele zmienić, nawet mnie. Grabarze zakopali trumnę i przykryli ją marmurową płytą. W ziemię wbili tabliczkę oznaczającą miejsce spoczynku. Ludzie kładli wieńce, podchodzili i żegnali Damiana. Przyszła na nas kolej, złożyliśmy ten ostatni hołd, kładąc kwiaty powiedziałem - Eegnaj bracie. Wyszliśmy poza bramy cmentarza i zmierzaliśmy wąską alejką do domów. Było nas tylko trzech. - Zastanowiłem się nad tym, o czym rozmawialiśmy wczoraj - przerwał ciszę Marcin, a my zaczęliśmy uważnie słuchać - Trzeba skończyć z dragami. Miałeś rację, wraz z odejściem Damiana wiele spraw przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Nie możemy kontynuować walki, która straciła sens. Wcześniej walczyliśmy o coś razem, w czterech. Mieliśmy cele takie jak samochód, wakacje czy wypad wieczorem. Gdyby nasze życie nie zmieniło się teraz znaczyłoby to, że Damian nie był dla nas ważny. Robilibyśmy dalej swoje, ale tak nie jest dlatego z szacunku dla niego i tego by wiedział kim dla nas był, muszę coś zrobić. Marcin sięgnął do kieszeni marynarki, wyciągnął małe pudełeczko, w którym trzymał towar, wziął duży zamach i rzucił z całej siły w pobliskie zarośla. Marek nie mówiąc nic uczynił tak samo. Rzucając krzyknął tylko - Dla Damiana. Uśmiechnąłem się. - Wiecie, co kiedy szedłem spotkać się z wami, rozsypałem najpierw cały materiał na drodze, a później wyrzuciłem pudełko do kosza - na chwilę przerwałem i spojrzałem na uśmiechających się Marka i Marcina - Skończyliśmy to razem, razem w czterech - dokończyłem z dumą w głosie. Uczyliśmy się podejmować decyzje, te ważne i mniej ważne. Eycie często prowadziło nas na skrzyżowanie dróg i wtedy przychodził czas na przemyślenia i wybór. Czasem błądziliśmy i zataczaliśmy koła, często schodziliśmy z trasy, ale tego dnia podjęliśmy słuszną decyzję. Wybraliśmy przyjaźń i zmiany, które miały nastąpić już niebawem. Cóż by było warte życie gdybyśmy znali naszą przyszłość, nie byłoby wtedy marzeń, tylko oczekiwanie. My tworzyliśmy nasze życie - niepewne, kruche, z wielkimi ambicjami. To sprawiało, że mieliśmy siłę walczyć i podejmować decyzje. Rozstaliśmy się przy stacji, każdy poszedł w swoją stronę. Mieliśmy za sobą trudny i smutny dzień. Szedłem do domu z pomysłem w głowie i wspomnieniem słów Damiana. Trochę bałem się, ale miałem nadzieję, że Damian będzie teraz naszym aniołem stróżem. Czułe jakąś siłę, która pchała mnie do lepszego działania. Może to był on, a może to śmierć potrafiła tak bardzo zmienić życie, moje życie. Mijałem ludzi ubranych na czarno, stali i rozmawiali. Pewnie także byli na pogrzebie - pomyślałem. Miło było widzieć tyle osób, które przyszły ten ostatni raz spotkać się z Damianem i pożegnać go. Tak wyobrażałem sobie właśnie pogrzeb, mogę powiedzieć, że był nawet piękny. Deszcz przestał padać, a zza chmur zaczęło wyglądać słońce. Byłem na swojej ulicy, kiedy zobaczyłem w okolicy mojego domu samochód. Z daleka nie mogłem dostrzec marki, ale w miarę jak podchodziłem rozpoznałem, że jest to radiowóz policyjny. Czy coś się stało? - spytałem siebie w myślach. Natychmiast zacząłem biec, chciałem jak najszybciej dowiedzieć się o co chodzi. Kiedy wszedłem do domu tata rozmawiał z psami. - Dzień dobry - powiedziałem w progu. - Dzień dobry - odpowiedzieli niemal równocześnie. - Mamy tutaj nakaz przeszukania - policjant podał mi do ręki kartkę - Dlatego chcielibyśmy zobaczyć twój pokój. Czy masz coś przeciwko temu? - spytał. Rzuciłem okiem na kartkę i przeczytałem fragmentarycznie. Spojrzałem na tatę. - Twój tata już wszystko wie - powiedział jeden z nich spostrzegłszy moje niezdecydowanie. - Proszę bardzo, jeżeli Panowie sobie życzycie mogę nawet pokazać drogę. - Dobrze. Zdjąłem buty i poszedłem korytarzem do pokoju. Psy weszły do środka, a my z tatą czekaliśmy na korytarzu. Oglądali różne rzeczy, sprawdzali czy nie ma gdzieś skrytek, przejrzeli pluszowe miśki z dzieciństwa stojące na półce, nawet zdjęli zaślepki od prądu. Pokój był czysty, wiedziałem o tym, oni chyba zresztą też. - Myślę, że nie mamy czego szukać w pokoju, ale chcielibyśmy jeszcze zobaczyć, co masz w kieszeniach - powiedział chudszy. - Proszę bardzo, mogę nawet rozebrać się gdyż i tak miałem założyć coś wygodniejszego. Wracam z pogrzebu mojego przyjaciela. - Tak, a jak się nazywał? - spytał grubszy. - Damian Szymajda - odpowiedziałem. - Stasiu to chyba mamy jeden pokój mniej do przeszukania - zwrócił się do partnera. Zdejmowałem po kolei ubrania a oni patrzyli czy nie mam czegoś zaszytego lub gdzieś schowanego. - Dobra to chyba wystarczy, jesteś czysty jak łza - powiedział z ironicznym uśmiechem. Policjanci opuścili nasz dom, stałem z tatą chwilę w drzwiach patrząc jak odjeżdżają i czekałem aż coś powie, ale on nic nie powiedział. Może wiedział o co chodzi, a może nie było potrzeby nic mówić. Ta przygoda skończyła się, więc nie było sensu wyciągać na wierzch stare sprawy. Wziąłem mój telefon i zadzwoniłem do Marka i Marcina. Zapewne do nich także mieli nakazy dlatego lepiej było uprzedzić chłopaków. Kiedy mama wróciła z pracy, tata również nic nie powiedział o wizycie policji. Szanowałem go za to, przecież nic nie znaleźli, a tylko by zdenerwował mamę. Tak ja to sobie tłumaczyłem, ale co nim tak naprawdę kierowało, tego chyba nie dowiem się nigdy. Trudno było wrócić do rzeczywistości, oglądając głupi serial na szklanym ekranie telewizora czułem, że myślami jestem zupełnie gdzie indziej, gdzieś pomiędzy wspomnieniami. Tak bardzo bałem się, że zapomnę o tym wszystkim co się stało, bałem się zapomnieć o Damianie dlatego cały czas wspominałem. Chciałem by nasza historia była wieczna, przecież to były moje wspomnienia i moje życie, nie - to były nasze wspomnienia i życie dlatego nie mogłem pozwolić byśmy zapomnieli, by ktokolwiek zapomniał. Poszedłem do swojego pokoju, włączyłem komputer i otworzyłem edytor tekstu. Siedziałem tak chyba godzinę patrząc się w pusty ekran, powracałem do przeszłości do dni, w których wszystko zaczęło się. Moje myśli krążyły po odległych zakamarkach pamięci przypominając o bólu i radości. Kiedy w końcu napisałem pierwsze zdanie, zadałem sobie sprawę jak daleko jestem poza teraźniejszym światem. Byłem tam, gdzie byliśmy jeszcze wszyscy razem i na nowo przeżywałem każdy szczegół, każde słowo. Musiałem to zrobić, by teraz móc obiektywnie patrzeć na świat, który mnie otacza. Wiele zrozumiałem, nauczyłem się wyciągać wnioski, stałem się sędzią swego losu. Po tych paru miesiącach, które minęły od pogrzebu, znów spoglądam w okno, chcąc zobaczyć swoją twarz. Nikłe światło małej żarówki odbija się w szybie, ukazując całą prawdę mnie. Patrzę, lecz nie mogę uwierzyć. Moja twarz jest cała w zmarszczkach, siwa broda jak u starca i oczy pełne spokoju. Może to jest znak, może to jest moje wnętrze, które doświadczyło tylu przeżyć. Obraz zmienia się jak w kalejdoskopie, teraz jestem znowu młody szalony, widzę wyraźnie ten zapał i mały uśmiech, który rozumie, że już niedługo nadejdzie koniec, nadejdzie zrozumienie. Jestem tak blisko prawdy i odnalezienia swej historii, dlatego widzę swoją twarz, swoje serce i powoli znika strach. * Przedostatni dzień wakacji był jednym z tych, które pamięta się do końca życia. To był dzień, w którym poznałem smak życia i bliskość serca. Zdobyłem się na szczerość z samym sobą i nie tylko. Ostatnie promienie letniego słońca, nagrzały powietrze, pogoda była piękna, dlatego postanowiłem spędzić ten dzień z dala od domu. Spakowałem kartki papieru, długopis, cztery piwa i koc do plecaka, wziąłem rower i pojechałem nad rzekę. Chciałem pisać dalszy ciąg naszej niezapomnianej historii. Kiedy dojechałem, rozłożyłem koc i wygodnie ułożyłem się na nim. Otworzyłem piwo i zacząłem układać kolejne zdania. Myśli same tworzyły logiczną całość, a ja oddałem się przyjemności pisania. Po około godzinie usłyszałem odgłos jadącego roweru, odwróciłem się i zobaczyłem Dominikę. Stanęła tuż obok mnie, patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Była jeszcze piękniejsza niż ją pamiętałem. Miała na sobie obcisłe dżinsy, granatową bluzkę i rozpięty czarny sweter. Promienie słoneczne odbijały się od jej idealnie gładkiego ciała tworząc pryzmat duszy. - Cześć - powiedziałem z lekką obawą. Dominika uśmiechnęła się. - Cześć - odpowiedziała po chwili. Oparła rower o drzewo i podeszła do mnie. - Mogę usiąść obok ciebie? - spytała. Przesunąłem się trochę, by zrobić jej miejsce. Siedzieliśmy tak chwilę w ciszy, patrzyłem na nią, ale Dominika odwróciła głowę w stronę rzeki. - Przykro mi z powodu Damiana, byłam wczoraj na pogrzebie i widziałam Cię - przerwała milczenie, ale nadal nie odwracała wzroku w moją stronę. - Nawet nie wiesz jak bardzo to przeżyliśmy, ale miło z twojej strony, że przyszłaś go pożegnać, przyszło wiele osób - spojrzała na mnie i lekko zacisnęła zębami jedną wargę. - Tak w ogóle to, co tutaj robisz? - spytała z małym zdziwieniem. 46 - Nie mogę Ci powiedzieć - patrzyłem na nią, a ona znowu uśmiechnęła się tylko, że teraz szerzej. - I to chyba dlatego Gabriel zerwaliśmy z sobą. Nie potrafiłeś ze mną rozmawiać, miałeś same tajemnice. Sięgnąłem do plecaka i podałem jej piwo, przyjęła je bez żadnego słowa, otworzyła i zaczęła powoli pić. - Dobra jak chcesz to pytaj, dzisiaj nie mam żadnych tajemnic - powiedziałem wkurzony. - Zacznij, w którym momencie chcesz. Opowiedz o wszystkim, o czym nie chciałeś opowiedzieć i nie bój się, że Cię nie zrozumiem - dokończyła z małą nadzieją w głosie. Układałem przez chwile myśli, ale wiedziałem co chce powiedzieć. Wszystko zaczęło się tak jak zaczyna się ta historia. - Chyba muszę najpierw opowiedzieć o rodzinie. Dwa lata temu moja mama straciła pracę, pociągnęło to za sobą lawinę skutków. W domu zaczęło na wszystko brakować, kłótnie stały się codziennością, a ja... ja straciłem wiarę i nadzieję. Przeżywałem najgorszy okres w moim życiu. Bałem się, że jutro nie nadejdzie nigdy. Mając 17 lat bałem się, że nie wytrzymam tego ciężaru. Mówi się, że człowiek może przyzwyczaić się do wszystkiego, aleja nie miałem zamiaru biernie patrzeć na to, co dzieje się. Po jakimś czasie wpadliśmy z chłopakami na pomysł z narkotykami. Miała to być szansa dla nas, na lepsze jutro. Wiedzieliśmy, że postępujemy źle, ale byliśmy zaślepieni przez gorycz, złość i gniew. Nie mogłem patrzeć jak wszystko dookoła mnie sypie się i wtedy też poznałem ciebie Dominika - zawiesiłem na chwilę głos zastanawiając się, co powiedzieć dalej. Spojrzałem na nią i kontynuowałem - Pomyśl sobie jak mogłem Ci o tym wszystkim opowiedzieć. Musiałem zarobić żeby móc z tobą gdzieś wyjść, musiałem zarobić, by pomóc rodzicom. Chciałem być odpowiedzialny i musiałem być odpowiedzialny za siebie i rodzinę. Nawet nie wyobrażasz sobie ile kosztowało mnie podjęcie tych wszystkich decyzji, jak bardzo byłem zagubiony i nagle z małego dzieciaka nie zostało nic. Uproszczam to teraz do krótkiej historii, ale wyobraź sobie wszystkie myśli, które mi towarzyszyły. Chciałem Ci zaimponować, chciałem byśmy byli szczęśliwi, ale nie da się widocznie wszystkich uszczęśliwić - Dominika słuchała cały czas patrząc na mnie. - Codziennie pytałem siebie gdzie jest Bóg i dlaczego tak się dzieje, ale on nigdy nie odpowiadał. Byłaś dla mnie jedyną nadzieją - miejscem, w którym zapominałem o tym kim się stałem. Dla ciebie jestem teraz zwykłym chuliganem, który wciąga dzieciaki w narkotyki, który pobił jakiegoś ćpuna, ale czy ty kiedyś spytałaś siebie dlaczego? Dlaczego twój chłopak, który nigdy nie był agresywny czy bezwzględny nagle popadał w takie skrajne stany? - Pytałam się każdego dnia, czemu nic mi nie opowiadasz, czemu jesteś taki tajemniczy - przerwała mi próbując bronić się - Nie musisz się mnie obawiać i nigdy nie musiałeś. Wiem, że to nie jest takie proste i trudno Ci o tym mówić, ale ja zawsze chciałam Cię zrozumieć. Pamiętasz, kiedy rozmawiałam z tobą o kłótni z rodzicami, przyszłam wtedy do ciebie i ty mnie rozumiałeś. - Dominika sprzeczka z rodzicami to nie wstyd za to kim jesteś, a ja właśnie tak się czuję. Chociaż wiem, że robiłem wszystko to, co musiałem zrobić czasem jest mi wstyd. - Ale dlaczego mi o tym nie mówiłeś? - spytała z zawodem w głosie. - Dominika, jak tylko dowiedziałaś się o małej części mojej przeszłości od razu ze mną zerwałaś, a ty się pytasz dlaczego? Gdybym powiedział Ci to wszystko, nasza przygoda skończyłoby się dużo wcześniej, a ja nie chciałem jej kończyć, tak bardzo nie chciałem - popatrzyłem na nią, prosto w jej oczy i próbowałem zobaczyć, że mnie rozumie. - Ja też nie chciałam kończyć. - Ale skończyłaś - przerwałem jej w pół zdania - I nie mam do Ciebie o to żalu. Jestem zły, a na pewno byłem zły i miałaś prawo zrobić to, co zrobiłaś. Położyliśmy się na kocu, tak blisko siebie, ale zarazem tak daleko. Czułem jej ciepło, jak lekko dotykała mnie swoją skórą. - Eycie tak bardzo pierdoliło się. Ciągły strach, że nigdy nie nadjedzie jutro. Zginął uśmiech - mówiłem, bo chciałem mówić - Marcin, Marek, Damian i ty, byliście dla mnie jedyną przystanią, w której czułem się bezpiecznie. Później nie ma ciebie, teraz Damian zginął, tracę choć tak mało mi zostało. Chciałbym krzyczeć, ale nie ma mnie kto słuchać. Czasem nie mam sił dalej walczyć z całym światem. Chcę osiągnąć tylko jeden cel. Podniosłem się i podałem Dominice trzy zapisane kartki papieru. - Przeczytaj to, a zrozumiesz. Dominika zagłębiła się w słowach. Z jej twarzy mogłem wyczytać, że nie jest jej to obojętne. Mięśnie napinały się jakby w niedowierzaniu, ale to była prawda, moja prawda. - Tu jest tyle myśli i to jest takie żywe - jej głos był lekko podniecony - Jakbyś pisał list, a ja jestem jego adresatem, ale adresatem jest każdy, kto to czyta. - Chcę napisać książkę, chcę by nasza historia była wiecznie żywa i chyba chcę odnaleźć każdą myśl z tamtych wydarzeń - przerwałem na chwilę - Wczoraj przestaliśmy handlować i narkotyki przeszły do historii. Nie wiem na ile zmieni się nasze życie, ale zmiany są nieuniknione. Mam zamiar poświęcić się teraz nauce i pisaniu. - Ja też dostałam się na moje wymarzone studia, fajnie będzie poznać nowych ludzi. - Wiedziałem, że jesteś zdolna - spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się. Otworzyłem kolejne dwa piwa i jedno podałem Dominice. Czas płynął nam na rozmowie i wspomnieniach. Było tak jak przed rozstaniem, a nawet lepiej. Przez te parę godzin byliśmy w raju. Naszym, jedynym, niepowtarzalnym. Uśmiechałem się i patrzyłem na nią wzrokiem miłości. Zapomniałem, że to tylko chwila, która zaraz zniknie niczym zachodzące słońce zgaśnie gdzieś na horyzoncie. Chciałem by tak było zawsze, by ta szczerość i ta chwila co dzień powtarzały się. Dominika jako pierwsza poznała każdy szczegół, każde z uczuć, które wciąż trapiły mnie. Nie mogłem wymagać od niej by poczuła to co ja, ale widziałem w jej oczach, że już nie potępia mnie. Kiedy mówiła oparta na łokciu, włosy opadały jej na twarz. Odgarnąłem je, a ona zadarła jedną wargę do góry. Była cudowna, nigdy nie zapomnę tego uśmiechu, nigdy nie zapomnę jej. - Chodź, zbliża się dwudziesta - powiedziała wstając z koca. Złapała mnie za rękę i pomogła wstać. Pomimo wieczoru było ciepło, słońce dostatecznie nagrzało powietrze by nie odczuwać zimna. Poszliśmy na mostek i czekaliśmy w ciszy. Po chwili wielka woda zaczęła przeć do przodu. - Obrót - krzyknęła Dominika. I znów zatrzymał się czas. Można było patrzeć na wodospad godzinami. Staliśmy tak zaczarowani, niczym dzieci, które widzą po raz pierwszy płatki śniegu, otwierając usta ze zdziwienia. Czasem wierzę, że tak było, ale czasem to jest jak niespełniony sen. Obraz, który widzę jest magiczny, ale to iluzja tylko sztuczka by wyrazić to, co czuję kiedy stoję obok niej. Ten wodospad jest tak mały, a ta rzeka jak korytarz wije się, ale czy to ma znaczenie? To jest tylko miejsce, może piękne, ale piękno było tylko w niej. Nie ta rzeka mnie przywiodła tutaj, lecz nadzieja, że znów spotkam Cię. Chciałem wrócić i od nowa zacząć, spotkać swoje przeznaczenie, a tym przeznaczeniem jesteś ty. Dominika oparła się o barierkę, podszedłem do niej, włożyłem dłonie do jej dłoni i uniosłem nasze ręce do góry. Patrzyliśmy na siebie niepewnie, jakbyśmy nie wiedzieli, czego tak naprawdę chcemy. Odwróciła się, a ja objąłem ją i oparłem głowę na jej ramieniu. - Dziękuję Ci, że mnie dzisiaj wysłuchałaś - szepnąłem. - Mam nadzieję, że będę mogła przeczytać dalszy ciąg twojej historii, poznam myśli i zrozumiem Cię do końca. Daleka droga przede mną zanim skończę pisać, ale chcę byś była częścią tego. Ufam Ci - po chwili przerwy znowu mówiłem - Czasem tak bardzo chciałbym cofnąć czas i naprawić to, co było złe, ale nie mogę. Może to dobrze, bo pewnie jeszcze bardziej bym sobie zjebał życie. Tak wiele straciłem przez ostatni czas. Powiedz mi dlaczego? Czy ja naprawdę jestem taki zły? - Ale też sporo zyskałeś, dostałeś się na studia, pomogłeś wielu osobą i wiem to, bo ludzie mówią o tobie dobrze, że lubisz pomagać i zawsze znajdujesz czas. Masz przyjaciół i masz mnie. - Mam Ciebie? - spytałem zdziwiony. - Tak, bo zauważyłam, że kiedy opowiadasz o sobie zawsze innych stawiasz na pierwszym miejscu. Chciałbyś każdemu pomóc, nawet własnym kosztem bo wiesz, że gdyby inni byli bardziej szczęśliwi to ty też byłbyś szczęśliwy. Przepraszam także, że odeszłam od ciebie nie próbując tak naprawdę zrozumieć co tobą kieruje i nie jesteś zły, z pewnością nie jesteś zły. Przytuliłem ją jeszcze mocniej, moje ciało przechodziły dreszcze niepewności, zagubienia. - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz - mówiła słodkim głosem - Wierzę w ciebie i wierzę w nas. Jesteś wyjątkowy, ambitny, inteligentny, potrafisz mnie zawsze rozśmieszyć. Nie wiem czy będzie tak jak przed naszym rozstaniem, czy znajdziemy w sobie tyle siły by znów zacząć i dać się poznać na nowo - obróciła się w moją stronę i złapała za dłonie - Myślisz, że uda się nam? - spytała z obawą w głosie. Zamknąłem oczy, świat za szybko zaczął się kręcić, słowa odbijały się w mojej głowie nie chcąc ułożyć w jedną całość. Bałem się, drżałem, chciałem zostać sam. Ona stała i czekała, a ja nie miałem odwagi by otworzyć oczy. Czułem tylko jej ręce, które trzymały mnie i nie puszczały. Nie chcę Cię zranić, nie chcę byś cierpiała tak jak ja. Pokręcony świat wszystko komplikuje, staje się dziwniejsze, a ja ciągle nie wiem jak mam odpowiedzieć. Wyszedłem z uścisku jej dłoni, miałem odejść, ale serce nagle obudziło mnie. Otworzyłem oczy, drżącą rękę podniosłem ku najwspanialszemu uśmiechowi. Lekko dotknąłem Dominiki skóry, odgarnąłem włosy i spojrzałem w głąb najpiękniejszej duszy. Tylko krok dzielił nas od siebie, mały poligon między ziemią a niebem, w którym walczyliśmy z własnymi obawami. Niezdecydowani, zagubieni w tej przestrzeni, szukaliśmy wzrokiem odpowiedzi. Zatrzymani w jednej chwili, jak posągi diamentowe, porywani przez wichurę myśli, która niszczy i buduje, która tworzy, która psuje. To jest jedna taka chwila, która w życiu więcej się nie zdarzy, bo ten raz jest tylko jeden, tak jak jeden jest wczorajszy dzień. Więcej nie powtórzysz swoich pragnień, one znikną za rozmytym obrazem zachodzącego słońca. Pragnę, pragniesz i ty, niech pragnienia nasze spełnią się dziś. Patrzyliśmy każdy w inną stronę, jeden mały krok stał się niczym przepaść, ale podjęliśmy to ryzyko, dotknęliśmy swoich ciał, przekraczając tą przeszkodę. W pocałunku żądzy, zamknęliśmy wszystkie słowa, znikły granice wyznaczone przez niewidzialne wrota. Przenieśliśmy się w nieznane miejsc, gdzie rozkosz miesza się z bólem, gdzie szept jest jak kojąca woda. Po diamentowej ścieżce szliśmy złączeni nićmi brylantu, poznając nowe nie odkryte dotąd morza. Płynąc na fali widmo statku, oddaliśmy się przygodzie ducha, ciała dając sobie to, co można oddać tylko raz. Leżeliśmy pod przykryciem nocy, owinięci w ciepły koc. Czułem się bezpiecznie widząc uśmiech na jej twarzy, a zapach jej włosów był jak nektar, który zaspakajał każde pragnienie. Prosiłem by ta chwila trwała wiecznie, ale było to tylko moim marzeniem, niespełnionym marzeniem. Niemniej postawiliśmy bardzo duży krok i podjęliśmy decyzję, która związała nas ze sobą niewidzialnym węzłem, stała się końcem i początkiem. - Myślę, że uda się nam - powiedziałem, poczym znów oddaliśmy się... Byłem szczęśliwy, tak bardzo byłem wtedy szczęśliwy. Poczułem bliskość drugiej osoby, jak nigdy dotąd. Mówiłem o tym, co mnie bolało i ktoś mnie rozumiał. Zastanawiam się na czym polega fenomen miłości. Spotyka się dwoje niedoskonałych ludzi, jesteśmy tak bardzo inni, różnice między nami widać na każdym kroku, a jednak potrafimy rozmawiać jakbyśmy byli całością. Powoli moje życie staje się twoim, a twoje moim, przenikamy sobą wypełniając każdą wolną przestrzeń. I chyba to jest miłość, uczucie które sprawia, że między dwojgiem 49 zacierają się granice, a po pewnym czasie znikają zupełnie. Wtedy zaczęliśmy naszą wspólną podróż, która trwa do dzisiaj. Z każdą chwilą staje się coraz bardziej ekscytująca, intensywna i nieprzewidywalna, dlatego chcę ją przejść razem z tobą, chcę byś stała się mną, a ja tobą. Kiedy boję się patrzę na ciebie i to wystarczy bym uwierzył, że mały uśmiech może zmienić świat. Ty go zmieniasz, zawsze na lepsze. Tej samej nocy leżąc w łóżku myślałem o rachunku swojego życia o tym, co straciłem i zyskałem. Wyliczałem wyliczanką śmierci, bólu i pożegnań. Tylko taka wyliczanka przyszła mi do głowy. Zdałem sobie sprawę, że nikłe szczęście jest tylko po to by na chwilę zamazać prawdziwy obraz. Tak było do tej pory. Tyle gniewu, co nosiłem w sobie nie mogłem rozładować jednym jointem, tyle bólu nie mogłem uśnieżyć sztucznym śmiechem, wszystko jak kurtyna zasłaniało scenę życia i tworzyło sztukę, w której role każdy z nas pisze sam. To jest chyba dramat inne słowa nie chcą tu pasować. Ludzie giną, gaśnie światło, ktoś chce mnie pocieszyć, ale nikt nie może pomóc. Muszę zagrać główną rolę, jak bohater stawić czoło bestią świadomości i zrozumieć gdzie jest dobro, gdzie jest przyszłość. **** To ostatni taki dzień był, teraz jestem później, dalej, prawie osiem miesięcy od pierwszej strony. Przedostatnie słowa, w których przeszłość stała się przeszłością, tutaj nie ma już powrotu. Zrozumiałem wiele rzeczy, zobaczyłem kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. Swoje myśli ułożyłem w jedną całość. Odbyłem podróż tak daleką, jak pielgrzym powędrowałem do korzeni tej historii, poszukując tego czego nikt nie może dotknąć i stworzyłem to, co stworzyć chciałem. Odkryłem sens, wiarę i siebie na nowo. Dorosłem i dojrzałem, stałem się mężczyzną, wszystko z Bogiem wyjaśniłem, wiarę odnowiłem, otworzyłem drzwi do swego serca, odnalazłem pasję, odnalazłem spokój. Jeszcze tylko trochę i nie zaznam więcej strachu, ten sobotni wieczór na to mi pozwoli, bo to był ostatni taki wieczór, w którym całość staje się niewidzialną częścią, a cześć staje się całością. Tutaj łączą się przeszłość z przyszłością nadając bieg teraźniejszości i także tu staje w obliczu prawdy, poznania i wyboru. Nieuniknione są decyzje i zmiany, które nadadzą głębszy sens. Dominika siedzi na kanapie za mną, czyta jakąś książkę. Obok słyszę gwizdek gotowanej wody. Sięgam ręką i wyłączam gaz. Małe biurko tuż przede mną, małe radio, na małym stoliczku z małymi nóżkami, okno całkiem spore, chociaż tylko jedno. Wszystko takie małe się wydaje, ale to wystarczy, bo to moje. Jeden pokój, a w nim to, co mi potrzebne. Drugie piętro obleśnego bloku, dwa fotele i dwa krzesła, jeden większy stolik na środku mojego małego domu, nowego domu. Minęło już pół roku odkąd opuściłem rodziców i brata, ale nawet przez chwilę tego nie żałowałem. Jak jest? Na pewno jest ciężko. Chociaż nikt nie mówił, że będzie łatwo, ale czasem brakuje mi czasu na chwile poleżenia i nic nie robienia. Od rana szkoła, popołudniem praca w magazynie, a wieczorem... nie pamiętam, kiedy miałem jakiś wieczór dla siebie. Czas płynie szybko czasem myślę, że za szybko. Chwytam się czego tylko mogę, by nie stracić choć jednego dnia z mojego życia. Uczę się wykorzystywać każdy moment, który mi zostaje. Dominika podeszła i objęła mnie rękoma, patrzy na ekran i czyta, ale nie wydaje żadnych opinii. Mówi, że chce by słowa były do końca moje, bym sam doszedł do swojej prawdy. Ona o tym nie wie, ale bardzo pomaga mi swoją obecnością tym, że po prostu jest. Nie osądza mnie, choć tak wielu jeszcze wyda na mnie wyrok, ona nigdy nic nie powie źle, nawet jej twarz nic nie powie, bo ona wie, wie już wszystko. Często mnie odwiedza, chociaż teraz dzieli nas spora odległość. Poznajemy się na nowo, próbując ułożyć swoje życie razem i dlatego przychodzi do mnie myśl, że jestem szczęśliwy, ale co to tak naprawdę znaczy? Czuję to, kiedy uśmiech sam przychodzi na moje usta, kiedy jest ze mną Dominika, wtedy gdy mam małą chwilę dla siebie, kiedy coś kończę i coś zaczynam. Wiele jeszcze mógłbym wymieniać, chyba nauczyłem się patrzeć na świat z radością, ze spokojem. Jestem niezależny i dlatego już się nie boję. Tego samego wieczoru wyszliśmy z Dominiką na spacer, patrzyliśmy w gwiazdy, przyszłość, w tą samą stronę. Wytworzyła się między nami niewidzialna więź, chwile spędzone razem zmieniły nas i połączyły wspólnymi celami, zainteresowaniami, czymś czego słowami nie da się opisać. Moje myśli wciąż krążyły wokół niej, chciałem żeby tak było zawsze, do końca naszego życia. Znajdowaliśmy się w idealnym świecie i nie chcieliśmy by los go zmieniał. Wędrowaliśmy przez noc brnąc coraz dalej w poznanie swoich dusz. Tworzyliśmy własną krainę wolną od krzyku i niezrozumienia. Wykorzystywaliśmy każdą chwilę tak jakby jutro miało nie nadejść nigdy. Jest już pierwsza w nocy, Dominika śpi na łóżku obok, a ja znów oddaję się swojej pasji i wyzwalam wszystkie myśli spod ukrytych zakamarków mej pamięci. Czuję jakby każda z minut trwała wieczność, a jedna chwila przynosiła milion słów. Dziwne to uczucie, kiedy piszę - to jak mowa, która nie wydaje dźwięków. Czasem trudno coś powiedzieć, kiedy jesteś sam na sam, ale tutaj nie ma ludzi, jestem tylko ja. Zapisane słowa stają się moim życiem, stają się rozmową z samym sobą są odbiciem tego, co najtrudniej jest zrozumieć. Tutaj wszystko staje się jaśniejsze, nie ma nieporozumień, jestem tylko ja i mój świat. To jest jak bezludna wyspa, w której spędzasz czas na przemyśleniach, na codziennym pytaniu siebie, bo wokoło tylko puste drzewa stoją. Próbujesz nie zwariować, chociaż widać już szaleństwo w twoich oczach. Mówisz do siebie, coś bełkoczesz, ale to ma sens. Zdajesz sobie sprawę, jak bardzo jest Ci to potrzebne, być choć przez chwilę wariatem, by później nie zwariować w tym rzeczywistym, niby normalnym świecie. Tutaj jest magicznie, można zatrzymać chwilę, można zatrzymać czas. Nigdzie się nie spieszę, nawet zegar stanął w tej przestrzeni niezmierzonej żądną miarą. Jestem czarodziejem życia, czarownikiem słów i uprawiam magię czarną, białą i czerwoną. To co wydarzyło się jest jak sen, budzę się rano i nie wiem czy to prawda czy tylko zły koszmar, który żyje wtedy, kiedy śpię. * Czy jest idealny powód, czy istnieje takie coś? Dlaczego opuściłem swój rodzinny dom? Trudno na to odpowiedzieć, ale chyba przyszedł w końcu czas by kolejny raz stawić czoła wydarzeniom sprzed paru miesięcy. Jak to jest, że pakujesz swoje rzeczy, mówisz jadę, muszę wyprowadzić się. Nikt nie wierzy w to co mówisz, wyśmiewają Cię, a ty stoisz i uśmiechasz się. Całą rodziną odpoczywaliśmy wieczorem w salonie i oglądaliśmy jakiś głupi program rozrywkowy. Rzadko takie chwile miały miejsce, wszyscy razem, nawet teraz brzmi to dość dziwnie. Zawsze każdy w swoją stronę patrzył, a rozmowa zanikała niczym naturalną śmiercią. Nikt z nas nie rozumiał ani siebie, ani pozostałych, ale czasem były takie chwile, w których śmialiśmy się z tych samych żartów. Coś nas łączyło, może nawet więcej niż coś. - Za tydzień wyprowadzam się z domu - oznajmiłem jak tylko zaczęły się reklamy. Wszyscy spojrzeli na mnie, jak na jakiegoś wariata, który nie wie co mówi. Mama nawet uśmiechnęła się jak do jakiegoś małego dziecka, któremu wymsknęło się niedorzeczne głupstwo z ust. - Słucham, o czym ty mówisz? - spytała. - Znalazłem sobie mieszkanie, pracę i przemyślałem wszystko. To jest moja ostateczna decyzja. - Ale jak ty chcesz się utrzymać, pogodzić szkołę z pracą i w ogóle? - pytała dalej z ni edowi erzani em. - Normalnie, tak jak wy. Pracuję po południu, w dzień studiuję, w weekendy uczę się i nawet zostaje mi parę godzin na sen - mówiłem z przekonaniem o słuszności wyboru. - Mężu może zabrałbyś głos, wyraź swoją opinię - mama zwróciła się do taty. - Przecież jest dorosły, niech sam podejmuje decyzje. - Ale sobie wymyślił - skwitował moją decyzję brat. 51 - Tak będzie lepiej, nie będę tracił czasu na dojazdy, odciążę was bo będę zarabiał tyle, żeby móc się samemu utrzymać. Wszystko jest dograne, za tydzień już mnie tutaj nie będzie, a później sami zrozumiecie, że to była dobra decyzja. Poszedłem do swojego pokoju, nie miałem ochoty na żarty ani na ponowną analizę swoich słów. Słuchałem muzyki leżąc na łóżku. Byłem spokojny, wiedziałem że uda mi się. Myślałem o Dominice o tym, co powstało między nami i przyszłości, która miała nadejść razem ze zmianami. Każdego wieczoru nie mogłem spać przez nią, wypełniała wszystkie moje myśli, przyjemne myśli. Oddałem jej cześć swojego życia, a jeżeli będzie trzeba oddam całe, niech ogarnie mnie bezsenność, wszystko zniosę dla niej wszystko zniosę. W pokoju otworzyły się drzwi, przekręciłem się w ich stronę i w słabym świetle z korytarza dojrzałem mamę. Usiadła na łóżku i patrzyła się na mnie przez długą chwilę. - Idziesz spać? - spytała chyba nie wiedząc jak zacząć. - Słucham muzyki - odpowiedziałem. - Czy naprawdę chcesz się przeprowadzić? - Tak. - Ale dlaczego? To pytanie zadawałem sobie sam. Jak odpowiedzieć miałem, że nie chce z nimi już mieszkać, nie lubię ich i chce żyć na swoich śmieciach? Tak nie było, kochałem ich, byli moją rodziną i chyba dlatego tak trudno było sobie odpowiedzieć na to pytanie. - Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że tak będzie lepiej dla mnie, a przecież nie wyprowadzam się na zawsze, będę wracał na weekendy co jakiś czas. Zobaczymy jak to wszystko wyjdzie, ale chcę spróbować, chcę być samodzielny. Wiele czasu poświęciłem na przygotowania, dogranie szczegółów i teraz widzę, że to może się udać i nawet pomóc mi i wam. Nie martw się, będzie dobrze. Mama popatrzyła na mnie jak na małego chłopca, którym byłem nadal dla niej. Dla rodziców chyba nigdy nie stajemy się pełnoletni, dorośli czy odpowiedzialni. Zawsze będą spoglądać na nas jak na swoich małych synów i córki, które czasem broją, psocą i uśmiechają się niewinnie, ale pewnie taka jest kolej rzeczy, tak musi być i my pewnie też kiedyś tacy będziemy. Przytuliła mnie mocno przez chwilę, poczym wyszła z pokoju. - Dobranoc - powiedziała zamykając drzwi. Więc dlaczego opuściłem swój dom, dlaczego tak bardzo chciałem być samodzielny? Zadaje sobie te pytania od tygodnia, szukam słów, które mogłyby to wyrazić, ale ciągle waham się i boję ocenić. Co sprawia, że odchodzimy od swoich najbliższych, szukamy własnej drogi, wyruszamy w podróż, której celu nie znamy? Może to jest czas, który przychodzi i mówi nam, że teraz jest ten moment, może to jest biologiczny zegar, a może to Ja. Sam decyduję i wybieram, podążam za głosem serca i potrzeby, tylko skąd się ona bierze? To jest chyba sytuacja wokół, która podpowiada mi, że to właśnie jest ta chwila. Potrzebowałem wyciszenia, chciałem usiąść i otoczyć się ciszą. Tak bardzo mi tego brakowało - spokoju, chwili samotności. W domu, który zawsze pełen był hałasu, krzyku i ludzi nie mogłem tego odnaleźć. Teraz siadam w swoim fotelu i wsłuchuję się w dźwięki, których nie ma. Czasem budzę się o czwartej-piątej rano i patrzę przez okno z mojego małego pokoju na wschód słońca. To jest piękne, móc bez obaw spojrzeć w swoją duszę, porozmawiać z Bogiem o wczorajszym dniu, zaczynając nowy jeszcze lepszy niż wczorajszy. Wszystko nabrało innego znaczenia odkąd usamodzielniłem się. Wszedłem na strych po torby do pakowania, ale nigdzie nie mogłem znaleźć włącznika od światła. Wróciłem po latarkę i przygotowany znów poszedłem na poszukiwania. Kiedy nacisnąłem przycisk mały promień rozświetlił długi i bardzo ciemny pokój, był wieczór dlatego przez nieduże okienko, w dodatku zasłonięte nie wpadało żadne światło. Przesuwałem rękę rzucając snop promieni na różne zakamarki strychu. Zawsze wydawało mi się, że jest to takie magiczne miejsce, mało kto tu przychodzi, bo pewnie znajdują się tu same niepotrzebne graty. Nikt ich nie wyrzuca, tylko odkłada jak nieużywane zabawki, z których wyrasta się. Wchodziłem coraz głębiej napotykając na worki z niewiadomo jaką zawartością, małą szafkę, której nigdy nie widziałem, a w rogu na samym końcu stał stary drewniany kufer. Obok niego leżały moje torby. Mogłem już iść, ale coś trzymało mnie jeszcze przez chwilę w tym miejscu. Może była to historia, której nie znałem albo zwykła ciekawość, ale patrzyłem na ten świat jak zaczarowany. Wszędzie zalegał kurz, a gdzieniegdzie wisiały stare pajęczyny. Kręciłem się w koło rzucając światło na różne przedmioty, chciałem wszystko przejrzeć, dotknąć, poczuć, ale od zamiarów odwiódł mnie krzyk mamy. Zamykając drzwi, pomyślałem sobie tylko, że to jest fajne miejsce, takie które nie pozwala zapomnieć. Zszedłem na dół. Pakowałem ubrania do toreb i znów powróciły do mnie wspomnienia. Opuszczałem swój pokój, swoją twierdzę, w której zawsze chowałem się i zamykałem na klucz, kiedy chciałem być sam. Tutaj spędzałem większość swojego czasu, zajarałem pierwszego blanta, śmiałem się i płakałem. To właśnie tutaj zaczęła się ta historia, ale skończy się zupełnie gdzie indziej. Fotografie na półkach przypominały i wzruszały, chciałem wszystko zabrać z sobą, ale nie mogłem. Miałem tylko dwie torby. Tylko parę zdjęć, jeden resorak z dzieciństwa, książka to, co najważniejsze jednak tu zostanie. Krzyk rodziców i piwo na ścianie, głupi śmiech, słowa na wiatr rzucane i serce moje tu zostanie. W tych czterech ścianach zamknięte, jak ptak na uwięzi, będą czekały by zabrzmieć na nowo pewnego dnia, by muzyką swą wyj ść poza granice niewoli i oddać przysługę tym, którzy w swej duszy nie mogą odnaleźć spokoju. Wieczorem wyszedłem przed dom i patrzyłem oczami rozstania. Przeszedłem się po podwórku i ostatni raz zmysłami dotknąłem, to było pożegnanie z dzieciństwem i młodością, tutaj kończył się jeden etap mojego życia. Jeżeli kiedyś tu wrócę to tylko na chwilę, dlatego może tak bardzo chciałem zapamiętać każdy szczegół. Była już noc, a miała to być ostatnia spędzona w moim łóżku, pokoju, domu. Trudno się rozstać z rzeczami, ale jeszcze trudniej z ludźmi, których kochamy. Tak bardzo bałem się, że już nie wrócę, że więcej nie spotkam tych twarzy, bałem się zmiany. Zostałem sam ze swoimi myślami, na tym podwórku, którego drzewa rosły razem z nami. Patrzyłem ile walki przeszliśmy wszyscy razem i ile piętna odcisnęły na nas przegrane. Wszystko było tutaj wypisane, to podwórko prowadziło mnie po wydarzeniach życia niczym niewidzialna mapa. Tylko ja mogłem z niej korzystać i czytać, bo to moja pamięć wyznaczała każdą linię. Usiadłem na ławce przed domem, i patrzyłem przed siebie. Przy ulicy stał kosz, tutaj wieczorami rozgrywałem mecze sam na sam, a niedaleko obok boisko, gdzie graliśmy z chłopakami. Teraz już go nie ma, za to stoi jakiś dom, ale obraz pozostaje żywy. Widzę bramki, paru kumpli biegających z piłką i uśmiech na naszych twarzach. Nie wiem czy kiedyś znów zagram i poczuję smak beztroski, ten przepiękny smak. Ostatnie chwile, spojrzenie pełne spokoju i czas się rozstać, zacząć tworzyć nowe życie. * Przez cały czas trafiają nam się niewidzialne szanse. Każda z nich przychodzi do nas jak duch, a może anioł stróż i szeptem podpowiada gdzie postawić następny krok. Niektórzy z nas ignorują go, inni nie chcą słuchać, wydaje się to być szalone, ale tak nie jest. Boimy się uwierzyć w te niesłyszalne słowa, które uderzają w nasze serce, obawy nie pozwalają nam pójść za ich głosem, zaryzykować, czasem rzucić wszystko i zacząć od nowa. Dlatego większość z nas pozostaje w ciszy i opiera się każdej nucie nieznanego dźwięku. Ja słyszałem tą muzykę i odważyłem się zatańczyć do jej taktu. * Rankiem wraz z Marcinem zapakowaliśmy moje rzeczy do samochodu i pojechaliśmy do nowego mieszkania. Nie było czułego pożegnania, ale smutek i żal rozstania. Oczy rodziców były pełne niepokoju, ale to już nie miało znaczenia, jechałem tam skąd nie było powrotu. Patrzyłem przez boczną szybę samochodu na zmieniający się obraz, w tle cicho leciała muzyka, a ja myślałem o najbliższych dniach. Tak wiele miało się zmienić począwszy od dzisiaj. Własny schemat dnia, życie na swoim gruncie i Ja, czyli to, co najtrudniejsze. - O czym tak myślisz? - spytał Marcin przerywając rozważania. - O niczym - odpowiedziałem kłamiąc, ale on się tylko uśmiechnął i nie pytał dalej. Było zbyt oczywiste, gdzie w głębi duszy wędrowałem. Na miejscu czekała na nas właścicielka mieszkania. Zapłaciłem z góry za miesiąc i odebrałem klucze. Wchodząc przez próg pierwszy raz uśmiechnąłem się tamtego dnia. Wciągnąłem głęboko powietrze i poczułem się dumny z siebie i swojej decyzji. To było moje małe zwycięstwo. Pierwsze, ale nie ostatnie. Wnieśliśmy rzeczy do mieszkania, poczym Marcin odjechał zostawiając mnie samego. Rozejrzałem się po pokoju, patrzyłem na rozmieszczenie mebli. Po chwili zabrałem się do modyfikacji ustawienia. Starałem się wykorzystać maksymalnie tą małą przestrzeń, którą miałem do dyspozycji. Po około godzinie, kiedy skończyłem przemeblowanie zacząłem wypakowywać ubrania i układać je w szafie. Komputer ustawiłem na biurku, parę zdjęć na półkach i wszystko co miałem z sobą, by nie zapomnieć kim jestem. Usiadłem na kanapie rozkładając ręce wzdłuż oparcia, ogarniałem wzrokiem cały pokój. Pewnie nie wyglądało to za dobrze, ale jak dla mnie nie musiało. Wystarczyło, że mogłem znaleźć tu schronienie i poczuć, że żyję własnym życiem. Miesiące płynęły przeplatając się między teraźniejszością a przeszłością. Czasem popadałem w wir zdarzeń codziennych, czasem zamykałem się w niezwykłym świecie marzeń, ale zawsze byłem wolny, nieograniczony żadnym z zdarzeń. Wszystko szło po mojej myśli, szkoła, praca, z Dominiką byłem coraz bliżej. Osiągałem szczęście w każdej z dziedzin, teraz tylko pozostało mi dokończyć jedno z mych największych marzeń, poznać swoją przeszłość i zrozumieć o co w życiu tak naprawdę chodzi. Zamknę już niedługo wszystko w jednym miejscu, odgraniczę, ale nie zapomnę. Pozostawię tam gdzie słońce małym cieniem przedrzeć się nie może, na wieczne odnalezienie. Nieokreślonego wieczoru zaprosiłem do siebie Marka, Marcina i Dominikę na imprezę. Mieliśmy być tylko my, związani nicią tej samej historii najlepsi przyjaciele. Kupiłem dwa litry wódki, jedzenie, ogórki kiszone i wszystko to, co na takich imprezach schodzi najbardziej. Dawno nie mieliśmy podobnego spotkania tylko szkoda, że nie będzie z nami Damiana - pomyślałem sobie układając rzeczy na stole. Eycie biegło dalej nie pytając się o nic i dlatego chciałem znów spotkać się, opowiedzieć, wspomnieć i poczuć tak jak kiedyś. Chciałem żeby wrócił, choć na chwilę ten czas, kiedy uśmiech jednego z nas, powodował uśmiech każdego z nas. Byliśmy dużo dalej niż wtedy, kiedy zginął Damian, każdy przeszedł drogę przez las samotności, przez dzikie morze pustych myśli, twarzy, ale powrót był oczywisty - zawsze wracasz do swoich bliskich. Ostatnio widzieliśmy się sporadycznie tylko, że to ostatnio trwało strasznie długo, zbyt długo i dlatego chciałem przerwać ten niewdzięczny czas. Pierwsza przyszła Dominika. Myślała, że pomoże mi w przygotowaniach, ale wszystko zrobiłem sam. Usiedliśmy na kanapie i przytuliliśmy się. Nie rozmawialiśmy o niczym tylko czasem spoglądaliśmy na siebie i uśmiechaliśmy się. Kiedy w końcu rozległ się dzwonek wstałem i poszedłem otworzyć drzwi. Stali za nimi moim najlepsi przyjaciele. - Witaj ziomek - powiedzieli jednocześnie śmiejąc się, a w ręku trzymali zgrzewkę browaru. Patrzyłem na nich i mimowolnie rozszerzałem usta w grymasie szczęścia. - Wchodźcie do środka - zaprosiłem ich wystawiając rękę w kierunku pokoju. - Nie omieszkamy wstąpić - powiedział Marcin. Przywitali się z Dominiką poczym wszyscy razem usiedliśmy przy jednym stole. Tak jak za dawnych czasów, w tle leciała muzyka, a pośród niej krążył nasz śmiech. Ten jedyny, niepowtarzalny śmiech, który będzie zawsze kojarzyć mi się z tamtymi czasami, kiedy było nas czterech. Piliśmy kolejki jedną za drugą i rozmawialiśmy. - A, pamiętacie jak pojechaliśmy pierwszy raz pod namioty? - zdanie jakby wyrwane z środka, ale które utkwiło gdzieś w mojej pamięci. - Co tam się działo - dokończył potwierdzając, któryś z nas. - Może opowiecie jakieś szczegóły - poprosiła Dominika. - Chyba będzie lepiej dla mnie jak przejdziemy do innych wspomnień - szybko wtrąciłem śmiejąc się. - Co ty mówisz - oburzył się Marek - Dobry był motyw jak poszliśmy na mini- golfa i w pewnym przejściu pod ziemią zablokowała się piłka. Wsadziliśmy tam jakiś kij czy pręt, przepychamy tą rurę i z drugiej strony wylatuje żaba, a zaraz za nią nasza piłeczka - po chwili dodał - Głupia żaba schowała się tam - wszyscy momentalnie wybuchli śmiechem. To były takie proste historie, takie mało dramatyczne czy znaczące, ale czasem jest tak, że to właśnie one tworzą nasze życie, to lepsze życie. Zatracaliśmy się często w przeszłości, ale dzięki temu tworzyliśmy także przyszłość i teraźniejszość. Ten wieczór również staje się historią, ale dzięki temu, że mamy wspomnienia. Trudno jest znaleźć granicę między dniem a nocą, kiedy słońce nigdy nie zachodzi. Tak było właśnie z nami. Każdy z czasów, każda z myśli zachodziły jedna na drugą mieszając się, przeplatając, krążąc między sobą. - A jak zarwaliśmy te dwie laski na dyskotece - zaczął kolejna opowieść Marcin - One to dopiero były wykręcone. - Wykręcone, ale fajne - dodałem. - Jak to fajne? - Dominika spojrzała na mnie z wyrzutem, ale po chwili uśmiechnęła się. - Ja nie muszę tłumaczyć się, ale to co chłopaki z nimi robili to już inna sprawa - powiedziałem w swojej obronie. Wspomnienie za wspomnieniem powracały niczym przerzucane kartki papieru, układając się w historię pełną bólu, radości, szczęścia i nieszczęścia, śmiechu czy łez, ale przede wszystkim w obraz przyjaźni, młodości i walki, którą przechodził każdy z nas. Piękne chwile, których nie zabierze nikt, czas którego nie da się zapomnieć i my w swojej świadomości niczym królowie życia, których królestwem była chwila. Wędrowaliśmy zakamarkami zdarzeń, spoglądaliśmy oczami pełnymi fascynacji i nadziei. Zmierzaliśmy do odnalezienia własnych dróg, przy tym stole pełnym naszego uśmiechu, zmierzaliśmy ku... Około trzeciej w nocy, skończyły się rozmowy, Dominika poszła spać, ale my wytrwale popijaliśmy piwo siedząc naprzeciwko siebie. Nie czułem zmęczenia, chłopaki chyba zresztą też. Wstałem i podszedłem do szafki. - Idziesz spać? - spytał Marek. - Nie, mam coś dla was i chcę wam to teraz dać. Wyjąłem z segmentu dwa wydrukowane egzemplarze książki. - Chciałbym żebyście przeczytali to, nie ważne kiedy to będzie, ale przeczytajcie tych kilkadziesiąt stron, bo tworzą one naszą pamięć. Podałem im zbindowane strony, a oni otworzyli je i zaczęli czytać. Przez trzy godziny nikt nic nie powiedział, ja popijałem kolejne piwa i obserwowałem ich twarze, a oni zagłębiali się coraz bardziej w każdą stronę. W pewnym momencie na twarzy Marcina pojawiła się łza, jedna jedyna łza. Wypłynęła z lewego oka, nie otarł jej, zacisnął tylko jeszcze mocniej powieki i czytał dalej. Mogę się tylko domyślać, co spowodowało w nim taką reakcję, ale kiedy widzisz ból, który wymalowuje się na twarzy twojego przyjaciela, kiedy jedna jedyna łza spływa na którąś ze stron i kiedy wszystko układa się w jedną całość, dostrzegasz jak bardzo ważne stały się wspomnienia. Przeszywa mnie dreszcz, kiedy myślę o drodze jaką przeszedłem, przeszywa mnie dreszcz i boje się, czy do końca to zaakceptują, czy zaakceptują myśli swojego przyjaciela? Jesteśmy różni... inni.. jak płatki śniegu. Kiedy nie przyglądasz się im wszystkie wyglądają tak samo, ale tak naprawdę każdy jest inny i żaden się nie powtarza. Czasem jeden albo drugi, odkładał na chwile książkę i patrzył gdzieś, ale nie na mnie, patrzył pytającym wzrokiem jakby zagubił się w tym wszystkim i musiał uporządkować każdy szczegół. Pierwszy skończył czytać Marek, nic nie mówił, odłożył książkę na stolik i nic nie mówił, nawet jego twarz nic nie mówiła. Po chwili, która dłużyła się w moich oczach do tysiąca nocy wyciągnął swoją rękę nad stołem, Ja wyciągnąłem swoją, mocnym uderzeniem nasze dłonie zwarły się w jednym uścisku, przyciągnął mnie do siebie i popatrzył prosto w oczy, a potem uśmiechnął się. Czekaliśmy dalej w ciszy, po pół godziny skończył także Marcin. Po nim od razu było widać emocje. Jego twarz miała wyraz niedowierzania. - To jest stary niesamowite. To, co napisałeś jest tak magiczne, czułem się jakbym czytał kogoś wspomnienia, ale aż nie mogę uwierzyć, że one są nasze. Mogę to zabrać do domu, bo musze przeczytać jeszcze raz? - spytał ciągle mając ten sam wyraz twarzy. - Pewnie! Książki są wasze - odpowiedziałem. - Co masz zamiar z tym zrobić? - spytał spokojnym głosem Marek Ciągle się zastanawiam, ale chyba schowam to gdzieś i zostawię na wieczne odnalezienie. Kiedyś wrócę i przypomnę sobie jak kiedyś było. Może gdyby nasze drogi rozeszły się to ta książka nie pozwoli mi o was zapomnieć i mam nadzieję, że wy też o mnie nie zapomnicie. - Myślisz, że da się uchronić nas od zapomnienia? - spytał refleksyjnie Marcin. - Nie wiem, ale chciałbym by tak było. Może nigdy nie będzie takiej potrzeby, bo my sami nie pozwolimy, ale jest jeszcze Damian, a o nim nie możemy zapomnieć. Wstałem z fotela i podszedłem do okna, słońce wschodziło na niebie, tworząc piękny widok. Po chwili dołączyli do mnie moi przyjaciele, stanęli obok i razem patrzyliśmy przed siebie. Objęliśmy się ramionami, a słońce powolnym krokiem wschodziło coraz wyżej. - Nowy dzień nadchodzi - powiedział Marcin. Tak było - tego wieczoru, tej nocy i poranka wstał nowy dzień, taki w którym wszystko może się zmienić, ale i wszystko skończyć. Kiedy spoglądam na zdjęcie z pamięci, widzę nas oczami dojrzałości i zrozumienia. To było spotkanie, które zostanie zapisane jako jedno z ostatnich. Tutaj gdzieś skończy się nasza historia, a może po prostu zacznie nowa. Urywają się wszystkie pytania, nastaje cisza niezmąconego poznania. Jeden duch, trzy ciała i ona stają się bohaterami tej tragedii, przechodzą przez piekła i nieba, grzeszą i święcą, patrzą nie widząc, tworzą niszcząc, palą gasząc, a przede wszystkim mówią i nie boją się przegrać. Tak właśnie jest, stworzyliśmy świat - magiczny, jedyny, całkowicie nasz. Słowa Boga mówią - nie żałujcie, nasze słowa mówią - nadszedł piękny czas. Otwieramy nową przestrzeń zamykając świat, który patrzył oczami gniewu, ale to już przeszłość, to jest tamten czas. Spoglądamy do przodu, na horyzont nieba widząc światło, widząc uśmiech każdego z nas. **** Jutro pojadę do domu. Nie było mnie w nim kilka miesięcy i w końcu nadszedł czas, by ponownie stanąć twarzą w twarz z rodziną. Wejdę przez wrota przeszłości, ale wyjdę drzwiami przyszłości. Tam zamknę wszystko to, co zamknąć chciałem. Najpierw przywitam się, a potem spojrzę czy nie zapomniałem o czymś, czy nie zapomniałem czegoś spisać. Wejdę do swojego pokoju i jeszcze raz oczami wspomnień przejrzę każdą z kart historii, dotknę, obejrzę, poczuję. Już ze spokojem, bez żadnego pośpiechu jak stary człowiek, który wie co go czeka. Z albumu wyjąłem zdjęcie, jedno jedyne gdzie wszyscy jesteśmy razem. Każdy z nas ma uśmiech na twarzy, a w oczach błysk nadziei. Siedzimy przy jednym stoliku, w tle gra muzyka, chmury na niebie pędzą do przodu, a my tak po prostu jesteśmy szczęśliwi. Włożyłem fotografię do środka książki i zamknąłem między dwiema przypadkowymi stronami. Długo chodziłem po domu, obserwując ruchy powietrza sprzed laty. Widziałem rodziców w salonie, krzyk, którego nie słychać, widziałem Boga patrzącego z obrazu na ścianie i widziałem siebie. Przestraszony siedziałem w kącie, w narożniku ściany, z głową schowaną w swoje dłonie, płakałem. Niewidzialny, a może niezauważalny, samotny w swojej walce przez strach paraliżowany. Niezapominajki kwiat rósł między tymi ścianami i kiedy przechadzałem się używał swojej mocy, mienił się barwami. Nie dało się oderwać wzroku od przezroczystych duchów, nie było szans żeby zapomnieć. Tego chłopaka nienawidzę za jego walkę i upór, za ambicję i pierdolony uśmiech, który teraz mam na twarzy. - Z czego się tak śmiejesz? - spytał mama. - Coś mi się przypomniało. Zobaczyłem, że nie jest tak strasznie jak było, że wiele spraw się skończyło i najważniejsze, że zrozumiałem. Mimo tych chwil i obrazów z przeszłości, ducha płaczu i troski, mimo straconej godności warto było, warto tez będzie wrócić tutaj i wspomnieć te wszystkie historie, tych ludzi i słowa często tak bardzo zbędne. W końcu rozumiem po co to było, dlaczego i inne głupie pytania stawiamy sobie, dowiedziałem się kim jestem, doszedłem do prawdy swojego Ja. Nie widzę już twarzy rozmytej, nie słyszę głosów w mej głowie, stałem się samym sobą i właśnie dlatego warto było przejść całą tą drogę. Tylko po to żeby odkryć uczucia, które teraźniejszość zapominała wyryć na mojej twarzy, tylko dlatego by spokojnie patrzeć w lustro na korytarzu, żeby gniew, rozgoryczenie i strach znikły pozostawiając po sobie tylko mały ślad wyryty na stronach tego opowiadania. Teraz widzę, że dopóki nie pozna się przeszłości nigdy nie będziemy mogli pójść dalej. Jesteśmy niewolnikami wspomnień, które wyrzucamy z pamięci, ale one tkwią tam dalej. Podświadomie oddziaływają na nasze zachowanie, wpędzają w depresje, w dziwne wirowanie. Myślimy, że jesteśmy silni i pokonamy złe duchy, ale tak nie jest. To jest walka, której nie możemy wygrać. Stajemy na polu bitwy skazani na porażkę, na klęskę swego życia. Tutaj nie ma wojska, nie ma nawet ludzi, więc o jakiej walce mowa? O tej z samym sobą, z każdą chwilą życia, ze wspomnieniem, które zadaje ból, nie zadając nawet ciosu. Zło z dobrem ściera się... zaciera... znika. Nie wiesz, w którą stronę iść, kto ma rację a kto nie, kogo słuchać. Oczy desperacji ślepo patrzą w przyszłość, ale przyszłość nie istnieje. Nie ma przyszłości bez przeszłości i tu jest klucz, rozwiązanie. W tym słowie, które zmienia tylko jedną literę, ale ma zupełnie inne znaczenie. Prz e lub y szłość, dwa największe słowa świata żywych. Jak często słychać - co ja zrobiłem albo zrobię, pójdę do kina czy widziałem film, wokół tego toczy się nasze życie, co było albo co będzie. Zaczynasz walkę tam gdzie nie ma odwrotu, przytłoczony wydarzeniami z przeszłości, ogarnia cię pesymizm i brak wiary. Mówią, że nieszczęścia chodzą parami i pewnie mają rację, ale tylko dlatego, że nie potrafimy podnieść się i iść dalej bez ciężaru niszczącej porażki. W świadomości tworzymy obraz naszej nieudolności, niemocy i poddajemy się uczuciom, które niszczą przyszłość. Zrozumiałem, że nie chodzi o to żeby zapomnieć czy zrezygnować, tylko o to by przegrać z tym, co było. Nauczyłem się, że nie cofnę czasu i chyba nikt z nas go nie cofnie, trzeba umieć przyznać się i przestać walczyć z wiatrakami. Przeszłości nie pokonamy, jedyne co możemy zrobić to pogodzić się z naszymi duchami, mogą wiele nas nauczyć, mogą... jeżeli przegramy. Przejrzyjmy każdy dzień od nowa, wyciągnijmy wnioski i zostawmy przeszłość rachunkowi Boga, tamten czas już nie wróci, już nie wygramy. Jest też druga strona, ta lepsza, która tworzy życie bez obaw. To są wspomnienia uśmiechu, zabawy, gry czy spotkania ciepłego słowa. Ta cześć nadaje wszystkiemu sens, napędza nas i daje siłę, by tworzyć. Dla nich żyjemy i o to chodzi by było ich jak najwięcej, by przyćmiły nasze niepowodzenia i zapanowała zgoda miedzy przeszłością a przyszłością. Największy problem pojawia się wraz z niepowodzeniem, wtedy zapominamy o tym co dobre, usypiamy każde przyjemne wspomnienie. To właśnie tutaj znajduje się sztuka, której nauka trwa tylko chwilę. Ta sztuka to przegrać i iść dalej. Przeszłości wołam do ciebie - nie dręcz mych myśli tak jakbyś była przyszłość, pozostań w mej pamięci na wieczne poszukiwanie, ale pozwól spoglądać na nieznane wzrokiem niezaćmionym przez żadne ze zdarzeń. Chcę rodzić się co dzień na nowo, chcę patrzeć bez ciężaru jaki niosą za sobą noce nieprzespane, chcę i teraz mogę. Poznałem znaczenie tamtych wydarzeń i stałem się wolny. Wystarczyło rozegrać bitwę, którą prędzej czy później każdy z nas przejdzie. Walczyłem myśląc, że zmienię przeszłość - przegrałem, ale porażka jest jednocześnie zwycięstwem. Teraz wiem gdzie jest moje miejsce, wiem że wspomnienia żyją wciąż we mnie i stają się integralną częścią każdej chwili. Nauczyły mnie kim jestem, dlaczego gniew wzbiera we mnie... i uczą codziennie. Uczą miłość, przyjaźń i pasji - największych z naszych uczuć. Wiem, że warto o nie walczyć i zawsze będę ich szukał. Jest moment, w którym nic bardziej nie liczy się niż podtrzymywanie tych relacji. Kiedy odnajdujemy miłość, przyjaźń a później pasję przychodzą za nimi największe skarby świata, pieniądze i cokolwiek zapragniesz. Często to jednak nie jest już tak ważne i wiesz, że to co chciałeś - znalazłeś. Więc żyjmy małym wspomnieniem, uczuciem co budzi się o brzasku, chwilą z przyjacielem i pasją, która pragnie. Wszedłem po schodach prowadzących do korytarza na samym szczycie domu. W ciasnym pomieszczeniu były tylko jedne drzwi, które otworzyłem z małym lękiem. Moim oczom ukazał się obraz raz już widziany, może niewyraźny, ale znany. Zbliżyłem się do okna i odsłoniłem zasłony. Przez niewielki otwór wleciały promienie dnia oświetlając pokój. Wiedziałem, co chce zrobić. Podszedłem do kufra stojącego w rogu, zdjąłem niezamkniętą kłódkę i otworzyłem wieko. Był pusty w środku, ale jeszcze tylko przez chwilę. Wysunąłem drewniany przedmiot na środek strychu szurając o podłogę poczym zbiegłem na dół do mojego pokoju. Stojąc w drzwiach spojrzałem na niego ostatni raz, po chwili zawahania wszedłem dalej i zacząłem zabierać z sobą różne części przeszłości. Piłkę do gry z dzieciństwa, miśka stojącego samotnie na półce, kilkuletnie wino schowane gdzieś w szafce. Tyle ile mogłem unieść w dłoniach i z tymi wspomnieniami z powrotem na górę. Kilkakrotnie, tam i z powrotem, przebywałem maraton prowadzący mnie do zwycięstwa. Płyta z muzyką, jedno świadectwo ze szkoły, książkę którą lubiłem, kufel od piwa i domek z wycieczki. Wszystko w jednym miejscu położyłem, tuż obok mojej małej skrytki na strychu. Usiadłem przed wspomnieniami, a każdy przedmiot przypominał coś i przenosił do świata gdzie kolejne fragmenty były całkiem jasne. Trzymając w rękach pojedyncze obiekty przeszłości patrzyłem oczami zrozumienia, a mały uśmiech na twarzy przybierał na mocy i przebijał się przez najbardziej czarny z mroków. Na dnie układałem kolejne akordy pamięci, dźwięk do dźwięku wybrzmiewały lustrzane odbicia przeszłości, a moja historia zamykała się w miejscu, które nie pozwala zapomnieć. Chciałem przechować tutaj coś więcej niż tylko przedmioty, by to miejsce skrywało tajemnicę życia... moją tajemnicę. Na samym wierzchu położyłem książkę, kilkadziesiąt stron wspomnień, przemyśleń i jednej łzy spadającej z twarzy przyjaciela. Zamknąłem powoli kufer, założyłem symbolicznie kłódkę i zrozumiałem, że to jest miejsce początku i końca. Promienie słońca padały prosto na skrzynię memento, a ja miałem tylko nadzieję, że kiedyś ktoś tutaj zajrzy i zrozumie. Kiedyś może znów rozlegną się akordy pamięci i przypomną ludziom o tym, co ważne i co najważniejsze. Dźwięk do dźwięku, nuta do nuty, zagrają na ludzkich uczuciach, sumieniu i wierze. Przenikną przez ciało i ducha, pozostawią nieścieralne wrażenie. Jeżeli czytasz to drogi przyjacielu wiedz, że spełniają się moje marzenia. Odnalazłeś muzykę i wspomnienia, nie pozwoliłeś zapomnieć, więc zaopiekuj się duchem, który krąży między ścianami tego pomieszczenia i białą przestrzenią między słowami. EPILOG Wprowadziliśmy się do naszego nowego domu dopiero dwa dni temu i powoli przyzwyczajam się. Jest jeszcze dużo do zrobienia, ciągle jakieś przeróbki, pełno ludzi kręci się w pobliżu, ale już teraz widzę wszystko tak jakby było na swoim miejscu. Wreszcie mam swój pokój i nie muszę dzielić go z moją siostrą, a podwórko jest po prostu wspaniałe. Tyle przestrzeni wszędzie wkoło, aż chce się ruszać. Cieszę się, że w końcu przeprowadziliśmy się z naszego ohydnego mieszkania. - Sandra czy możesz przyjść na chwilę - zawołała mnie mama. - Oczywiście, już idę! - krzyknęłam. Poszłam do kuchni gdzie mama gotowała obiad. Zapachy unosiły się wkoło, aż poczułam się lekko głodna. - Podobno na strychu są jakieś nieuprzątnięte rzeczy, czy mogłabyś iść sprawdzić, co tam się znajduje? - spytała nie odrywając oczu od garnków. Nie mówiąc słowa poszłam na strych. Wchodząc po schodach zdziwiłam się, że do tej pory tutaj nie zajrzałam. Wydawało mi się, że byłam już wszędzie. Kiedy otworzyłam drzwi tylko lekki promyk rozświetlał małą cześć pomieszczenia. Podeszłam do okna i odsunęłam zasłonę. Słońce lekko raziło mnie, odwróciłam się, a przede mną ukazał się stary zakurzony pokój. Coś dziwnego w tym całym obrazie rzuciło mi się w oczy, światło nie rozchodziło się równomiernie, ale jakby skupiało na jednym przedmiocie. Było jasno, ale najjaśniejszy punkt skupiał się na środku strychu. Stał tam kufer, który jakby czekał żeby go otworzyć. Podeszłam do niego, ale kłódka wydawała się być zaporą nie do przebycia. Chwyciłam ją jedną ręką, a zaczep puścił ku mojemu zdziwieniu. Zdjęłam żelazną przeszkodę i podniosłam wieko do góry. Miałam przed sobą czyjeś prywatne przedmioty. Na wierzchu leżały jakieś szczepione kartki. Wzięłam je do rąk i przeczytałam napis z pierwszej strony. Akordy Pamięci. Odłożyłam na bok cały zwój i zaczęłam przeglądać kolejne rzeczy. Znajdowała się tu piłka, płyta i parę innych mało ważnych zabawek czy jakkolwiek je nazwać. Byłam zdziwiona po cóż ktoś tutaj to wszystko zostawił, jeżeli chciał się tego pozbyć mógł po postu wyrzucić. Przynajmniej ja bym tak zrobiła. Zamknęłam kufer i usiadłam na nim. W rękach trzymałam kilkadziesiąt kartek, przewróciłam pierwszą i zaczęłam czytać. Czas płynął na magicznej opowieści, kilka godzin zamieniłam na chwilę. Najdziwniejsze było jednak to, że czułam się jakbym znała podobną. Czyżbym gdzieś ją słyszała? - zadałam sobie pytanie w myślach. - Sandra chodź na obiad! - krzyknęła mama odrywając mnie od lektury. Kiedy tylko zjadłam posiłek, znów pobiegłam na górę dokończyć czytanie. Przeszukiwałam zakamarki pamięci próbując skojarzyć, czemu brzmi to tak znajomo, coraz bardziej zagłębiałam się w każde słowo. Z każdą chwilą i myślą byłam coraz bliżej, jakby ta historia po części zabierała mnie na strony opowiadania. Stałam się niewidzialnym bohaterem w tych zdaniach, które dotyczyły tego, co czuję. Coraz bliżej końca, ale ja nie chciałam stąd odchodzić, wciągnęłam się w świat myśli, które bałam się wyrazić, które krążą gdzieś wkoło, ale których nie rozumiem. Nagle wypadła jakaś kartka na ziemię, spojrzałam na podłogę, schyliłam się i podniosłam ją. Trzymałam w ręku zdjęcie. Widniało na nim czterech chłopców, wszyscy uśmiechali się i patrzyli na mnie. Czy to oni? Czy to jest możliwe? Trudno poznać kto jest kim, ale stają teraz w moich oczach niczym przyjaciele. Znamy się od lat jednak to tylko złudzenie. Znów wróciłam do czytania, nagle piorunuje mnie wrażenie. Otworzyłam kufer z powrotem, spojrzałam do książki i wszystko było tak jak napisane, nawet zdjęcie zgadzało się z opisem. Czytałam dalej siedząc na podłodze, a kiedy doszłam do końca rozległy się akordy pamięci i spełniłam twe marzenie. Zrozumiałam. * Dzwonek oderwał mnie od oglądania filmu. Poszłam otworzyć drzwi. Przed furtką stał mężczyzna, od razu rozpoznałam go, mimo iż był dużo starszy niż na zdjęciu. - Dzień dobry, moi rodzice sprzedali ten dom Państwu, ale znajdują się tu pewne rzeczy, które należą do mnie. - Domyślam się, że przyjechałeś po kufer, proszę wejdź. * Nie mogłem rozstać się z wspomnieniami, musiałem wrócić i poczuć ten ostatni raz całą drogę, którą przeszedłem. Dziewczyna pozwoliła mi zostać na strychu jakiś czas samemu. Cieszyłem się jak dziecko widząc przeszłość, zobaczyłem ile zmieniło się od czasu, kiedy napisałem ostatnią stronę i jak wiele można osiągnąć godząc się z samym sobą. Usiadłem na kufrze, a w rękach trzymałem j edną z naj ważni ej szych rzeczy w moim życiu. Tutaj było wszystko. Była miłość, przyjaźń i pasja, był początek i tu także będzie koniec. Zabrałem kufer, ale naszą księgę pozostawiłem dziewczynie, która wpuściła mnie. Podszedłem do mojego samochodu stojącego na ulicy, kiedy miałem otworzyć drzwi odwróciłem się jeszcze w stronę domu. Wyjąłem zdjęcie z kieszeni kurtki, spojrzałem ostatni raz, uśmiechnąłem się i rzuciłem do góry. Wiatr porwał fotografię, zabierając ją ku przeznaczeniu. Wsiadłem do samochodu czując, że czas stąd odjechać. Nic więcej nie mogłem zrobić, a przeszłość mimo wszystko wzbudzała we mnie lęk. Powracały obrazy, które przypominały o źle i krzywdach jakie miały miejsce. Niemniej byłem dumny z siebie, że przestałem brać i sprzedawać narkotyki. Odciąłem się i nie chcę tam wracać, do tego innego świata gdzie niema przyczyny i niema usprawiedliwienia. Zostawiam was moi przyjaciele na wieczne odnalezienie, ja was nie ocenię. Niech każdy z was zajrzy w swoje sumienie i rozgraniczy życie od śmierci, dobro od zła, świadomość od nieświadomości dokonując tym samym słusznego wyboru. Jechałem uliczkami swojego miasta spoglądając ukradkiem na zmiany jakie zaszły. Odwróciłem wzrok w stronę domu mojej koleżanki, wydawał się być pusty. Spojrzałem znów na drogę, ale było już za późno. Nacisnąłem hamulec automatycznie tylko, że było za późno. Za późno by cofnąć czas, za późno na rozgrzeszenie. Zatrzymałem się kilkanaście może kilkadziesiąt metrów dalej. Byłem przerażony, a szok nie pozwalał trzeźwo myśleć. Spojrzałem we wsteczne lusterko i zobaczyłem człowieka leżącego na drodze. Budząc się wyskoczyłem z samochodu. Podbiegłem do mężczyzny. Jego twarz ociekała krwią tworząc przerażającą mozaikę. Z lewej nogi wystawała kość piszczelowa, miał otwarte złamanie. Prawie zwymiotowałem, czułem, że nie jestem człowiekiem. Ukląkłem przy mężczyźnie. W oddali zatrzymał się samochód, wyszło z niego dwoje ludzi i podbiegło do mnie. - Dzwońcie na pogotowie! - krzyczałem w rozpaczy - dzwońcie na pogotowie. Przetarłem twarz mężczyzny własną kurtką oczyszczając ją z krwi. Spojrzałem na niego i rozpoznałem Rafała. Był starszy tak jak i ja jestem starszy, ale on wyglądał inaczej. Był zniszczony przez nałóg, wiedziałem o tym tak jak wiedziałem o tym, że od nas kiedyś brał towar, w lesie tam gdzie spotkałem Dominikę. Otworzył oczy, jego źrenice były powiększone, widziałem ten obraz tysiące razy. Chciał coś powiedzieć, otworzył usta, ja nachyliłem głowę nad nim, ale nie usłyszałem żadnego słowa. Kiedy podniosłem oczy na ciało zdałem sobie sprawę, że leży bezwładnie. Nie dawał znaków życia, dotknąłem szyi szukając nadziei, ale on zgasł jak świeczka gaśnie na wietrze i Ja byłem takim wiatrem. Tutaj zatrzymuję czas, jego dusza jest w połowie drogi do nieba, a moja zawisa na dłoniach szatana. Wiatr, który pobudziłem do życia, nie wieje jednak od dzisiaj, pojawił się wraz z narkotykami i to już wtedy zabiłem pierwszego człowieka. Zabiłem Rafała parę lat temu, nie kiedy go potrąciłem, tylko wtedy kiedy sprzedałem mu pierwszą działkę. Dlatego nie ośmielam się prosić o wybaczenie, bo spowodowałem, że z ludzkich twarzy zgasł uśmiech. Stałem się przyczyną zła, które chciałem by znikło z mojej twarzy. Więc wracam do myśli z początku ksiązki. - To co robimy nie ma żadnego usprawiedliwienia, a wszystko co jest konsekwencją będzie tylko naszą winą. Trzymałem jego głowę na kolanach i płakałem. Tak bardzo chciałem cofnąć czas, ale nie o dwie czy trzy minuty, chciałem cofnąć czas o parę lat, zacząć wszystko od nowa, nie popełnić tylu błędów. Chciałem, ale nie mogłem. Chcę, ale nie mogę. Nigdy nie otrzymam przebaczenia, a jedyne co mogę zrobić to zmusić was to spojrzenia na swoje życie, na zmianę drogi. Łatwo jest ulec czarowi złudzenia, ale zapytaj siebie czy warto, czy warto płacić całe życie, by spłacić dług, który zaciągniesz za młodu? - Czy on przeżyje? - zapytała kobieta stojąca nade mną. Spojrzałem na nią z bólem na twarzy. - Spotkałem go parę razy - mówiłem przez łzy - ale nie wiedziałem, że zmieni całe moje życie. Ostatnia refleksja przychodzi jak ostrzeżenie, Ukryte między wierszami, słowami, liniami, Próbując wywrzeć końcowe, niezatarte wrażenie, Tak jak Bóg wywiera je swoimi przykazaniami. Odwiedza nasze umysły drążąc myśli nieczyste, Mówi - pomyśl, zanim cyklicznie za późno będzie. Spójrz w przyszłość, odgadnij karty nierozdane, I dokonaj wyboru zgodnie ze swoim sumieniem. Tutaj nie znajdziesz odpowiedzi, a jedynie pytanie, Jedno jedyne pytanie, które staje się najmniejszym, A jednocześnie tym, bez którego niema godnego życia. Jak odnaleźć szczęście nie budząc krzywdy do życia? KONIEC