Edward Guziakiewicz RECEPTA NA SUKCES Siedziała na perskim dywanie z podwiniętymi nogami i medytowała nad tym, co w natchnieniu przy pełni księżyca wymyśliła. Pomysł, żeby zacząć chodzić z Sebastianem, zakiełkował w jej głowie właściwie już wcześniej, co najmniej przed tygodniem, albo przed dwoma — ale dopiero tej nocy, podczas której czuła się Julią, oczekującą ukochanego na balkonie, skrystalizował się i nabrał barw. Sebastian był chłopcem jak z bajki i miał w sobie coś z udzielnego księcia — niezależny i powściągliwy, świadomy tego, co sobą reprezentuje, i spoglądający na kolegów nieco z góry. U jego boku, w czasie przerw między lekcjami, gdy zaczepiała go ze śmiechem ze swą szkolną przyjaciółką Lizą, czuła się jak prawdziwa aktorka, nieomal gwiazda, którą obsadzono główną rolę w głośnym romansie filmowym. Wprawdzie wiedziała, że chłopak ma dziewczynę, której nie odstępuje, ale nie wydawało jej się to przeszkodą. Takie pokonywała bez wysiłku i z gracją. Zdecydowanie górowała nad Aldoną, która była dosyć niską i raczej niepozorną brunetką. Sama miała piękne i długie blond włosy, niebieskie oczy, zgrabną sylwetkę, sto siedemdziesiąt trzy centymetry wzrostu — i nie było wątpliwości, że w przyszłości zostanie modelką. Podniosła się z dywanu i założyła zakupioną przed kilkoma dniami sukienkę. Przejrzała się w lustrze. Policzki miała śliczne i dbała o to, by nie przesadzać z kosmetykami. Nie używała rzucających się w oczy pudrów i szminek, cieni do powiek i tuszów do rzęs. Była zbyt ładna, by poprawiać urodę. Zaczesała włosy, mierząc klipsy i wybierając ze starej cepeliowskiej skrzyneczki bransoletę i broszkę. Zerknęła mimochodem na zegar, wiszący nad łóżkiem. Do wieczora miała jeszcze sporo czasu, ale nie szkodziło poddać się wcześniej próbie generalnej. Po raz pierwszy umówiła się z Sebastianem — i przygotowywała się do spotkania z biciem serca. Po kobiecemu czuła, że w pełni panuje nad sytuacją. Wiedziała, że musi się jej powieść, a jakąkolwiek porażkę zdecydowanie wykluczała. Czekał przed metalową bramką z rękami w kieszeniach, pozujący na znudzonego. Ubrany był nieco nonszalancko, ale starannie. Wyglądał trochę lepiej niż w szkole, do której przychodził często w wytartych dżinsach, bawełnianych bluzach i obciągniętych swetrach. Do jedwabnej koszuli założył krawat. Cmoknęła go w policzek, jak mogła najdelikatniej, i musnęła ciałem, niczym leśna nimfa. Rozsiewała zapach drogich perfum. Była ukontentowana. Wszystko działo się według dopracowanego starannie scenariusza, nad którym dumała kilka wieczorów i nocy. Ten musiał być realizowany stopniowo, punkt po punkcie, scena po scenie, bez żadnych potknięć i reżyserskich wpadek. Nie rozstrzygnęła jeszcze tego, czy zwiąże się z chłopakiem na stałe, czy nie, ale idąc przez park, przy widocznym na niebie księżycu, dochodziła do wniosku, że raczej wybierze pierwszą opcję. Mógłby przecież zostać jej mężem i ślicznie razem wyglądaliby przy ołtarzu: ona w ślubnej sukni z długim trenem, on w białym garniturze. Przechadzkę po parku uznała za udaną, bowiem chłopak wyznał, że zerwał z Aldoną, i że go nic więcej z nią nie łączy. Przyjęła to jako coś oczywistego i należnego. Z kim jak z kim — myślała — ale z nią, Magdaleną, Aldona nie mogła się mierzyć. I była skazana na przegraną. Poszli do kina i w czasie projekcji trzymali się za ręce. Sebastian miał ciepłe i mocne dłonie. Film należał do ckliwych i romantycznych, ale nie przejmowała się akcją, toczącą się na ekranie. Dumała nad sobą i była raczej zadowolona z tego, że jej zamiary się ziszczają. Mieściło się jeszcze w planie miłe rozstanie po powrocie z kina. Księżyc świecił, uśmiechając się do zakochanych, a słowik w ogrodzie, ukryty w krzewach, koncertował bez umiaru. Słodki zapach kwiatów wywoływał zawrót głowy. Mieli się już pożegnać, i podała chłopakowi dłoń do ucałowania, ale ten — o zgrozo — nie miał wcale ochoty odchodzić. Zachował się tak, jakby coś mu się jeszcze należało, przyciągnął ją nagle do siebie, objął i próbował pocałować. Tego nie było w scenariuszu. Poczuła na swych wargach jego usta i usiłowała wyrwać się z uścisku, ale to nie było łatwe. Chłopak był zbyt silny, by mogła mu się oprzeć. Wreszcie wyrwała się jakoś, lecz omal go przy tym nie podrapała. Rozeszli się więc zagniewani. Następnego dnia podczas szkolnych przerw traktował ją z ostentacyjnym chłodem, jakby nie było żadnej różnicy między nią a powietrzem. Lękała się, czy złym trafem nie stała się przypadkiem niewidzialną, ale przecież inni ją widzieli. Co więcej, podchodzili do niej i zagadywali. Liza poczęstowała ją soczystym jabłkiem, a Agata radziła się w związku z planowaną prywatką. Sebastian wystawał przy końcu korytarza w towarzystwie Aldony, z którą — jak się mogła naocznie przekonać — bynajmniej nie zerwał. To było ponad jej siły. Przemogła się jakoś i w czasie ostatniej przerwy podeszła do niego, uśmiechając się życzliwie. Akurat w pobliżu nie było Aldony. — Siema — rzekła ciepło. — Wygląda na to, że po wczorajszej randce pogniewałeś się na mnie. Jeśli coś schrzaniłam, to przepraszam! Nie pomogło. Spojrzał na nią z gniewem, jak na intruza. — Po co się ze mną umawiałaś — wyrzucił z siebie — skoro chcesz grać rolę zakonnicy? Wydaje ci się, że trafiłaś na idiotę, którym będziesz manipulować? Nie daję się nabierać na takie chwyty! Zamurowało ją na amen. Poczuła, że nogi jej zmiękły, a ktoś zły i zepsuty rzucił między nich niby w baśni zaczarowaną wstążkę, która natychmiast zamieniła się w szeroką rzekę. — Nie grałam żadnej roli... — próbowała oponować, ale bez wcześniejszej wiary w siebie. — Naprawdę cię!.. — wyrzekła impulsywnie, wszakże nie dokończyła. Czarowne słowo "kocham" nie chciało jej przejść przez usta, bo zupełnie nie pasowało do tej zwariowanej sytuacji, w której się niespodziewanie znalazła. — Naprawdę, co?! — złowrogo zapytał, podwijając rękawy u koszuli. — Odpowiem ci szczerze. Chciałaś utrzeć nosa Aldonie. I tyle!.. Odwróciła się na pięcie i szybko odeszła, nie chcąc, aby kręcący się w pobliżu byli świadkami jej totalnej klęski. Była zdruzgotana. Zwolniła się z ostatniej lekcji i załamana powlokła się do domu, a wieczorem wypłakała w puchową poduszkę morze łez. Nie sądziła, że udający się na pierwszą randkę chłopak może spodziewać się tak wiele. Nie dość, że posunął się za daleko, to jeszcze bezczelnie się obraził. "Jesteś chamem, świnią i podłym prymitywem!" — powtarzała w myślach, obrzucając go karczemnymi wyzwiskami. A gdy się już wypłakała i poddała go z zamkniętymi oczami najokrutniejszym torturom, zaczęła się chłodno zastanawiać nad tym, gdzie popełniła błąd. Gdzie był pies pogrzebany? Musiała zmienić swój scenariusz, albo przynajmniej go poprawić. Umyła zapłakane policzki i otworzyła drzwi na balkon. Księżyc znowu świecił, a słowik, który na dobre zadomowił się w ogrodzie, nie przestawał popisywać się miłosnymi trelami — jakby brał udział w ptasim majowym konkursie na najlepszego i najbardziej zalotnego tenora. Chwilę stała, chłonąc dźwięki nocy i nosząc się z absurdalną nadzieją, że drań pojawi się przed bramą i wszystko, co powiedział, odwoła, a potem kornie poczłapała do pokoju taty. Papcio wypoczywał w salonie na wersalce przy włączonym telewizorze i przeglądał gazetę sportową. Jak zwykle marszczył brwi, a na jego czole rysowały się dwie bruzdy. Miał przy sobie tabele rozgrywek piłkarskich. Odsunęła lampę nocną, tak aby światło nie raziło jej oczu i przysiadła przy nim, biorąc sobie ozdobną poduszeczkę na kolana. Westchnął ciężko, składając zadrukowane stronice i zdjął okulary. — O czym chcesz pogadać? — zapytał, uśmiechając się do córki. Bardzo kochał jedynaczkę. — O chłopcu, z którym próbowałam chodzić — odrzekła z powagą, nerwowo trąc palcami po zadartym nosku i z lekka się płoniąc. — Wolałabym z tobą o tym porozmawiać, bo lepiej od mamy znasz się na męskiej psychice. A Sebastian... to prawdziwy mężczyzna! Ponownie się uśmiechnął, jakby to naiwne wyznanie z czymś zabawnym mu się skojarzyło. Może przypomniała mu się durna i chmurna młodość? Wziął córkę pod brodę. — Pewnie się do ciebie dobierał, ale mu nie wyszło i w rezultacie się obraził... Z wrażenia omal się nie podniosła, a przez ułamek sekundy wydawało się jej, że rozmawia z jasnowidzem. — Dokładnie tak było — potwierdziła, choć przyszło jej to z pewnym trudem. Pokiwał z namysłem głową. Od dawna znaczyła się na niej siwizna. — Nie widzę w tym niczego dziwnego — wyjaśnił ze spokojem. — Chłopacy lubią sprawdzać, jak dalece mogą się posunąć. I to nie tylko w stosunku do dziewcząt... Uniosła się z wersalki i wyjęła pierwszą lepszą książkę z biblioteczki. Natrafiła na "Małego księcia" Antoine'a de Saint-Exupery'ego. — A więc o to chodzi... — wydukała, przeciągając zgłoski. — I pewnie się strasznie złoszczą, jeżeli się okaże, że źle wyliczyli swoje szanse. No i w rezultacie przeholowali... — z satysfakcją podsumowała Sebastiana, a wraz z nim cały wredny samczy świat. Już miała odchodzić i odstawiła książkę na półkę, ale jeszcze bezradnie zapytała: — A co ja teraz powinnam zrobić? — zatrzepotała długimi rzęsami. Tatko rozłożył z powrotem gazetę i poprawił nocną lampę. Był zapalonym kibicem i rozgrywki piłkarskie zawsze go ekscytowały. — Zacznij się z nim przyjaźnić, Magdalenko — rzucił i szeroko ziewnął, zasłaniając dłonią usta. Potem zerknął na zegar, stojący na telewizorze. Było już pół do jedenastej. Z ulgą się przeciągnął. — Nie traktuj go jak ładnego przedmiotu, który pragniesz posiąść, bo ci się nie powiedzie. Uszanuj go po kobiecemu, pokaż, że go cenisz, ale jednocześnie zachowaj pewien dystans, aby z kolei on nie zredukował cię do poziomu rzeczy. Daj mu odczuć, że go lubisz i że nim się zachwycasz. Wróciła do swego pokoju, zaglądając po drodze do łazienki, aby w ogromnym lustrze jeszcze raz obejrzeć nieco przygasłą twarz. Przytuliła do siebie pluszowego misiaczka, z którym nie rozstawała się od lat. Później znowu wyszła na balkon. Blady księżyc nadal świecił, a słowik wprost upajał się możliwościami swego gardziołka. Wciągnęła z rozkoszą do płuc chłodne powietrze, przesycone słodkim zapachem kwiatów. Pomyślała o Sebastianie. — Chyba nici z mojego starannie napisanego scenariusza — rzekła w zadumie do siebie. — Też mi recepta na sukces — prychnęła — narzucać innym własne plany! — A potem z błyskiem w oczach dodała: — Może powinniśmy napisać zupełnie nowy, ale wspólnie, we dwoje?! Ten pomysł jej się spodobał, z uznaniem klasnęła w dłonie i doszła do wniosku, że powinna już położyć się spać. Następnego poranka zbudziło ją złote słońce, zaglądające do jej sypialni przez nie do końca zasunięte kotary. Jak zwykle poszła przed ósmą do szkoły. Natknęła się na Sebastiana na półpięterku, jeszcze nim odezwał się dzwonek na pierwszą lekcję. Wyglądała świeżutko i ponętnie, nieomal jak boska Afrodyta, zrodzona z piany morskiej. Promiennie uśmiechnęła się do chłopca, najpiękniej jak umiała, a potem wspięła się lekko po schodach. — Hej, hej.. — krzyknął za nią. — Wracaj. Co jest?!.. Zawróciła, choć przez chwilę się wahała. Zeszła powoli do niego, nadal się uśmiechając. — Co to? Nagle zamieniłaś się w łagodną owieczkę? — zapytał. — A gdzie twój dystans? I wystudiowana poza modelki?.. Nie odpowiedziała. Stanęła na palcach i delikatnie musnęła ustami jego policzek. Zgrabnie się odwróciła i jak baletnica pobiegła w górę. — Spóźnię się na lekcje! — rzuciła na rozstanie.