Jan Lechoń W mym sercu jak w bursztynie Wybór wierszy i przekładów poetyckich oraz dramaty poetyckie Wybór i wstęp Beata Dorosz Jana Lechonia legenda bogata w sprzeczności „Lechonia znałem od dziecka — wspominał przyjaciel i poeta, Stanisław Baliński. — Byli tak biedni, że mówiło się u państwa Wasiutyńskich (Aleksander Wasiutyński był rektorem Politechniki), a przychodzili tam wieczorem na lekcje śpiewu synowie różnych ludzi, wśród nich dwóch braci Serafinowi-czów — że mieli jedną parę butów na dwie osoby"1. Później też nie było lepiej, skoro około 1917—18 roku rodzina „z braku funduszy" zmuszona była stołować się w miejskiej garkuchni2. Urodzony w rodzinie o szlacheckich korzeniach, kultywującej żywe tradycje patriotyczne, sięgające dziada — oficera w armii napoleońskiej, nie zaznał już splendorów wynikających z pochodzenia czy posiadanego majątku. Przeciwnie, oboje rodzice — urzędnik i nauczycielka — borykali się z codziennymi kłopotami, zwłaszcza finansowymi, by utrzymać i należycie wykształcić trzech synów (Leszek miał starszego brata, Zygmunta, i młodszego - Wacława). Po latach złożył poeta wzru- szające świadectwo tego trudu rodziców w wierszu Mokotowska piętnaście: 1 S. Baliński: Moją prawdą jest moja pamięć, „Twórczość" 1983 nr 5. 2 J. A. Kosiński: Album rodzinne Jana Lechonia, Warszawa 1993. Beata Doros^ [...] mnie zdaje się tylko, Że znowu się otworzy nasz pokój dziecinny I powiem: „Ja stąd przecież wyszedłem przed chwilką". To przecież moja Matka szyje ręką drobną I widzę pochylony cień Ojca na ścianie, Co nocami odrabia robotę osobną, Za którą dla nas wszystkich ma kupić ubranie. I właśnie wtedy - między wyprawami do garkuchni i rozmowami o codziennych problemach — powstawały wiersze, które złożyły się później na debiutancki tom Karma^ynouy poemat, zwłaszcza Mochnacki, który „powtarzany na niezliczonych wieczorach poetyckich w Warszawie, budził za każdym razem taki sam dreszcz wśród słuchaczy jak ten, co w wierszu «szedł po sali» słuchającej koncertu w Metzu"3. To właśnie wtedy rodziła się legenda Lechonia, w której prawdziwe fakty z życia poety z biegiem lat obrastały dodatkowo plotką i zmyśleniem, pośrednio wpływając także na żywsze zainteresowanie jego twórczością i czyniąc ją jeszcze bardziej atrakcyjną. Za sprawą fascynującej osobowości młodziutkiego poety ten nader skromny dom jego rodziców wpisał się w towarzyską panoramę Warszawt' jako stały i ważny jej element. W niewielkim mieszkaniu na Przyrynku, gdzie — jak złośliwie wspominają niektórzy goście — trzeba było od stróża pożyczać klucz do wygódki w podwórku, odbywały się co najmniej raz w roku przyjęcia, które przeszły do towarzysko-literackiej legendy, bo „młodociany Lechoń [...] umiał tak oczarować sobą ludzi (i to nieraz luminarzy sztuki i nauki), że wyprawa do jego domu na przedmieściu Warszawy wydawała im się warta fatygi"4. A korowód znakomitych gości bywał naprawdę impo- nujący. „Na przyjęciach spotykali się pisarze obu pokoleń, artyści i sfery rządowe"5. 3 J. Sakowski: Żałobny pas lity. W: Pamięci ]ana Lechonia. Londyn, „Wia- domości" 1958. 4 Z. Czermański: O Lesiku. Tamże. 5 A. Słonimski: Lechoń)an. W tegoż: Alfabet wspomnień. Warszawa 1975. 6 Jana Lechonia legenda bogata w sprzeczności Czy pasowali do tego miejsca? Nie bardzo pasował tam chyba i sam poeta, który „sunął przez Starówkę jak wyniosły duch. Nędza, [...] pospolitość, choćby poczciwa, przerażały go. On musiał być też pewnego rodzaju straszydłem dla staromiejskiego ludku. Pewnego wieczoru szedł przez Starówkę na przyjęcie zamkowe w czarnym paltociku i cylindrze na głowie. — Jezusie Nazareński! - krzyknęła jakaś babina, ujrzawszy niezwykłe dziwadło - jakie to ludzie są na tym świecie!"6 Adresem przypisany do Starego Miasta, faktycznie żył w innej rzeczywistości, w której „zawsze interesowali go ludzie sławni, ludzie na świeczniku i w ogóle ludzie publiczni"7 i w której mógł zaspokoić, przypisywany mu przez wielu, „nienasycony głód snobizmu". Jego olśniewający debiutancki tom także pełen był sprzeczności. „Nie było chyba cieńszego w dziejach księgarstwa wszystkich epok: liczył kilkanaście stronic i zawierał siedem wierszy"8, a mimo to przyjęty został z entuzjazmem — nieporównywalnym do żadnego innego ówczesnego wydarzenia literackiego — i zadecydował o sławie autora już na początku jego twórczej drogi. Podkreślano mistrzostwo i dojrzałość; w równym stopniu zachwycał wielbicieli poezji tradycyjnej, jak i tych, którzy od wchodzącego na scenę nowego pokolenia literackiego oczekiwali rewolucyjnych zmian. A Lechoń, choć należał później do „pierwszej linii «Skamandra»", nie pisał tak jak inni skamandryci. „Wywracał pojęcia o tym, co jest «na czasie». Wyłamywał się z ram. W jednej osobie: anarchista i prekursor"9. Okrzyknięty został następcą wielkich romantyków, w chwili gdy wydawało się, że bieg historii Polski pozwala nareszcie zrzucić z ramion „płaszcz Konrada". W nieodwracalny sposób przylgnęło doń wówczas słowo „legenda". A z biegiem lat złożyło się na nią wiele, w najwięk- 6 F. Goetel: Lechoń. W: Pamięci... 7 Z. Czermański: op. cit. 8 J. Sakowski: op. cit. 9 J. Sakowski: op. cit. Beata Doros^ szym skrócie wymieniając: Karma^ynouy poemat właśnie — za- chwycający debiut zaledwie 20-letniego autora, aktywny udział w życiu najwyższych kręgów politycznych, artystycznych i to- warzyskich II Rzeczypospolitej, potwierdzony dodatkowo karierą dyplomatyczną w latach 30. we Francji, nimb niezwykłości i atmosfera skandalu związane i z próbą samobójstwa, i z homoseksualizmem, które były tajemnicą poliszynela, wojenna tułaczka, polityczna emigracja w Stanach Zjednoczonych, a w konsekwencji — przez lata literacka nieobecność w kraju, wreszcie... samobójcza śmierć w Nowym Jorku. Do utrwalenia tej legendy przyczyniły się też trzy wyjątkowe książki: Pamięci Jana Lechonia [Londyn 1958], gromadząca wspomnienia najbliższych przyjaciół i znajomych i będąca jedynym w swoim rodzaju portretem autora Karma^ynowego poematu; Strofy o Janie Lechoniu [Łódź 1985], w których kilkudziesięciu polskich poetów paru generacji daje wyraz fascynacji twórczością, a nade wszystko osobowością i tragiczną śmiercią Lechonia; Album rodzinne Jana Lechonia [Warszawa 1993] pióra Józefa Adama Kosińskiego, który wnikliwie i z pietyzmem, na szerokim de rodzinnym, kreśli sylwetkę Leszka Serafinowicza, zanim stał się Janem Lechoniem. W sposób naturalny więc legenda i leżąca u jej źródeł fascynacja poetą rozwijały się równolegle z jego biografią. Po tak niezwykłej inauguracji kariery spodziewano się po Lechoniu później wiele, na tym samym poziomie i zapewne w tym samym tonie. Tymczasem oczekiwania te zahamowały jego inwencję twórczą na kilka lat. Gdy pojawił się tom Srebrne i czarne, czytelnikom ukazała się zupełnie odmienna postać poety. Tam — „zapatrzony w gest romantyczny", tu - „schyłkowiec, dandy literacki, przeżarty zwątpieniem do szpiku kości, a umiejący swoją zgorzkniałość zawrzeć w nieskazitelnie doskonałej formie"10. „Narodowości", „historyczności", „publiczności" Karmasynowego poematu został przeciwstawiony 10 T. Terlecki: Dwa profile Jana Lechonia. W: Pamięci... — 8 — Jana Lechonia legenda bogata w sprzeczności głęboki dramatyzm i absolutnie osobisty ton czy wręcz „prywatność" Srebrnego i czarnego. Że były one nowym spojrzeniem na świat i poetycką postrefleksją po pierwszej próbie samobójczej — to zapewne tylko jedna z wielu możliwych interpretacji. A także jedna z wielu niespodzianek, jakie kryje w sobie i twórczość, i biografia Lechonia. Bo czyż nie było zaskoczeniem, że w 1930 roku wyjechał Lechoń do Paryża, by w Ambasadzie RP „objąć tak łakome stanowisko dyplomatyczne, nie posiadając żadnych ku temu kwalifikacji"?11 To wydarzenie - choć z pewnością w oficjalnych papierach ministerialnych jest w formalny sposób udokumentowane — stanowi także cząstkę legendy Lechonia, bo — jak wspominał Jarosław Iwaszkiewicz, „kiedyś wyznał mi Lechoń, że ostateczna decyzja wyjazdu na stałe za granicę nastąpiła po nieprzespanej nocy, podczas której wyliczał osoby w całej Warszawie, z którymi jest na «ty». Gdy doszedł do trzystu nazwisk, postanowił porzucić Warszawę"12, poeta zaś tę decyzję sam chyba nieco mistyfikował, pisząc po latach: „naraz ni stąd, ni zowąd powiedziałem na półpiętrze w «Zie-miańskiej», że jadę do Paryża. Nieoczekiwanie wzięto to na serio i tak mnie zaczęto o ten wyjazd dopytywać, że zdecydowałem, iż muszę choćby na parę miesięcy pojechać"13. Pojechał więc do ówczesnej światowej stolicy kultury i sztuki bez znajomości języka francuskiego, by po 10 latach opuszczać Paryż jako przyjaciel tamtejszej elity intelektualnej. „Ak od samego początku [...] wżył się w nowy krajobraz, w nowe otoczenie. Cieleśnie i umysłowo stał się jego częścią składową. Kelnerzy w «Deux Magots», stare hrabiny po salonach, uginający się pod ciężarem wawrzynów pisarze z Palais Mazarin i awangardziści z Montparnasse'u witali się z nim jak z dobrym znajomym"14. Spotkania u Lechonia gromadziły 1111 . 11 A. Słonimski: op. cit. 12 I. Iwaszkiewicz: Książka moich wspomnień. Kraków 1957. 13 1. Lechoń: Dziennik, t. 3 [25 kwietnia 1953]. Warszawa 1993. 14 K. Morawski: Podzwonne. W: Pamięci... 9 Beata Doros^ najwybitniejszych przedstawicieli świata literatury, sztuki i polityki, by wymienić tylko Louisa Ferdinanda Celine'a, Benjamina Cremieux, Jeana Cocteau, Daniela Halevy, Serge'a Lifara, Misie Sert, Paula Valery. O rozległości jego kontaktów towarzyskich i „salonowej fantazji" najdobitniej świadczyć może prowadzona przez niego właśnie od czasów paryskich Księga Gości. „Kto zna Paryż i sądzi go bez jakichkolwiek złudzeń, wie dobrze, że nie rozstrzygnęła o tym tylko magia urzędowego stanowiska i reprezentacyjnych apanaży, ale także i przede wszystkim magia nieprzeciętnej osobowości, uderzającej inteligencji"15. W Paryżu zajęty był Lechoń nie tylko „światowościami" — choć później oceniał, że były to „zmarnowane lata życia" i „ze zgrozą myślał, ile lat przegadał z tymi salonowymi durniami"16. Zabiegał też o promowanie kultury polskiej we Francji, a ukoronowaniem tych starań było wystawienie w kwietniu 1936 roku w Operze Paryskiej Harnasiów Karola Szymanowskiego. Nie miał zatem czasu, a może raczej — paradoksalnie, właśnie w tym mieście żyjącym kulturą i sztuką— czuł się wypalony emocjonalnie, intelektualnie zniewolony, niezdolny do konty- nuowania własnej twórczości. Paryskie 10 lat Lechonia to w zasadzie okres poetyckiego milczenia. I jakby znów chcąc zaskoczyć świat, zaprzeczył popularnemu przysłowiu: inter arma silent musae — wybuch II wojny światowej bowiem obudził w nim na nowo potrzebę twórczości. Był zatem najpierw wzruszającym interpretatorem historii literatury polskiej w sześciu wykładach wygłoszonych zimą 1940 roku na tzw. Uniwersytecie Polskim za Granicą, które, niczym Sienkiewiczowska Trylogia, pisane były „ku pokrzepieniu serc" — choć samemu Lechoniowi bardziej przypadało do gustu i zaspokajało jego wieszcze ambicje kojarzenie ich z wykładami Adama Mickiewicza na Sorbonie w okresie Wielkiej Emigracji. Później, już za oceanem, w Brazylii, obudził się Lechoń poeta. Z goryczy klęski i nędzy emigracji oraz bezgra- 15 T. Terlecki: op. cit. 16 J. Lechoń: Dziennik, t. 3 [2 października 1953], op. cit. ^BfiJtej*^ Jana Lechonia legenda bogata u> sprzeczności nicznego zauroczenia polskością zrodził się więc wojenny tom wierszy Lutnia po Bekwarku (1942). Oddalony o tysiące kilometrów od kraju, „niezłomny i nie- przejednany" wobec powojennego porządku w Polsce - jej poświęcał wiersze, audycje radiowe w radiu Voice of America i Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa, ale nade wszystko -myśli i uczucia. Bo „on właściwie nigdy nie wyjechał z Warszawy. Zawsze, aż po ostatnie dni w niej tylko mieszkał. I wtedy, kiedy zatrzymywał się w Paryżu, w Lizbonie, w Rio de Janeiro, w Nowym Jorku, nie opuszczał swego miasta. Dokądkolwiek w tej swej nieudanej wędrówce po świecie zawitał, ze ścian jego mieszkania spoglądały na niego reprodukcje Canaletta, na półkach leżały tomiki Or-Ota i Lenartowicza, na etażerce widniał album o starej Warszawie, błyszczała płyta gramofonowa Wandy Landowskiej, grającej na klawesynie. Może nawet nieco pozował na staroświeckość, do której ani z wieku, ani z temperamentu nie miał prawa, ale jeśli wśród wielu rzeczy nieprawdziwych była choć jedna ponad wszelką wątpliwość szczera, aż do łez najprawdziwsza, była nią miłość do Warszawy"17. Obrazy Polski, Mazowsza, Warszawy, Starego Miasta zostały zamknięte w jego wierszach, bo — jak wyznawał sam poeta: w mym sercu jak w bursztynie na zawsze przetrwały... Wystarczy przypomnieć choćby tylko niektóre tytuły utworów: Wiersz^ mazowiecki, Teatr na Wyspie, Stara Warszawa, Stare Miasto, Bajka warszawska, Wiersz^ dla Warszawy... Ale i w innych, o tytułach „nie naznaczonych polskością", dominują głównie polskie tematy, często też następuje szczególne zespolenie np. motywów religijnych i „polskich" - święci opiekują się polskimi żołnierzami {Męczennicy}, pejzaż nieba do złudzenia przypo-mina krajobraz mazowiecki [Niebo], Matka Boska śpiewa małemu Jezusowi polskie piosenki... [Kolęda]. Po Lutni po Bekwarku pojawiła się pełna tęsknoty za oj- 17 T. Nowakowski: Ryba na piasku. W: Pamięci... 11 Beata Doros^ czyzną Aria ^kurantem (1945), a później Marmur i rója (1954), gdzie wiecznie żywe uczucia patriotyczne dochodzą do głosu na przemian z wyznaniem osobistego dramatu emigranta, poety, człowieka... We wszystkich powojennych wierszach prowadził więc Lechoń sobie tylko właściwą, przejmującą i subtelną, Rozmowę ? aniołem: Dziś we śnie mnie nawiedził anioł polskiej doli I płakał, szumiąc w mroku skrzydłami srebrnemi, Jak gdyby chciał powiedzieć: „Umierasz powoli, Samotny, tak daleko od rodzinnej ziemi". - „Daleko? Co ty mówisz? Mnie wszystkie zapachy Ogrodów i pól naszych co dzień niosą wiatry, We mnie, we mnie jest wszystko: mazowieckie piachy I jeziora litewskie, i Wisła, i Tatry!" Jednocześnie pracował nad powieścią Bal u senatora, zmagał się z trudnym tworzywem dramatycznym w Godzinie przestrogi, a od 1949 roku z zadziwiającą sumiennością i systematycznością prowadził swój Dziennik. Napisał w ostatnich dziesięcioleciach, zwłaszcza w Ameryce, wielokrotnie więcej niż w okresie przedwojennym, a mimo to nieustannie - choćby na kartach Dziennika właśnie, ale i w listach do przyjaciół — wyrażał przekonanie o znikomości swojego dorobku literackiego i gorzki żal, że „nie ma, niestety, klasztorów, gdzie by tacy jak ja zapóź-nieni pisarze mogli coś niecoś ze swych zaległości odrobić i jako tako polepszyć swój nekrolog"18. Nekrolog jest w pewnym sensie najbardziej zwięzłą i najkrótszą formą podsumowania cudzego życia. Poeta jednak podejmował próby takiego rozrachunku z samym sobą. Latami paraliżowała go niemoc twórcza w obawie, że nie spełni oczekiwań. Sam stawiał sobie zawsze najwyższe wymagania, pragnąc dorównać niedościgłemu wzorowi, jakim był 18 J. Lechoń: [z listu do T. Terleckiego z 20 lutego 1955]. W: T. Terlec- ki: op. cit. 12 Jana Lechonia legenda bogata w sprzeczności dlań Mickiewicz — tym bardziej że w wielu kołach Drugiej Emigracji obdarzono go mianem jej wieszcza. Nie mogąc im sprostać, żył w nieustannym przytłaczającym go samokrytycyzmie. To życie, z pozoru tak pełne sukcesów i tak błyskotliwe, w rzeczywistości pełne było udręki. A bogactwo „zewnętrznego" zaangażowania Lechonia — wcielającego się w różne role: dyplomaty, aktywnego uczestnika zebrań politycznych, mówcy na wiecach polonijnych, działacza społecznego, wreszcie bywalca i ozdoby salonów — było desperacką próbą ucieczki od samego siebie, od rozdzierającego jego osobowość konfliktu między oszałamiającą inteligencją a ultrawrażliwą uczuciowością, od dręczącego go poczucia skrajnego pesymizmu, spychającego go nieustannie w obsesyjne myślenie o śmierci. Ten dramat wewnętrzny rozgrywał się niczym w wierszu Erynie: Wszystko na ochach lud^i, lec^ wszystko iv milczeniu, ale przyjaciele z jego otoczenia nie rozumieli, co naprawdę kryje się za tą poetycką formułą. W pokonywaniu kolejnej jeszcze sprzeczności bowiem Lechoń stał się mistrzem. „Zbierał ciągle anegdoty, bo nie tylko je lubił i lubił je powtarzać, ale potrzebował ich także na taką godzinę, kiedy nieusposobiony do mówienia będzie musiał mówić. A technikę opowiadania i żartowania doprowadził do takiego majsterstwa, że będąc w najgorszym nawet stanie ducha, mógł ubawić swym mono- logiem, a także swój niepokój wewnętrzny zagadać"19. Ile kosztowała go ta „gra" prowadzona z otoczeniem, zapewne tylko po części poświadczyć może notatka w Dzienniku, sporządzona na niecałe dwa miesiące przed śmiercią: „Na wierzchu spokój, opanowanie, nawet dowcip — wiem, co trzeba robić, co należy czuć — ale w środku bunt, szaleństwo i to, co czuję naprawdę. Trzymać się, udawać do końca — w nadziei, że Bóg mnie uspokoi i pozwoli być sobą i mieć twarz, jaką trzeba, dla ludzi"20. Owa jedyna w swoim rodzaju „gra" z ludźmi odbywała się 19 Z. Czermański: op. cit. 20 J. Lechoń: Dziennik , t. 3 [22 kwietnia 1956], op. cit. 13 Beata Doros% też i w innych wymiarach. Wydawało się przecież, że pogodził się z nową rzeczywistością i z życiem emigranta, skoro ogłosił esej Aut Caesar aut nihil (1955), będący gorliwym wyznaniem wiary w potęgę Ameryki i jej posłannictwo wobec reszty świata — wyznanie tak subiektywnie żarliwe, jak gorące mogą być tylko modlitwy neofity. Także tylko pozornie silny psychicznie, stał się pomocą i oparciem dla stojącego na krawędzi samobójstwa malarza i pisarza, Rafała Malczewskiego. Nie znajdując lekarstwa dla siebie, w wysublimowany sposób wyczuwał jego stan i — jak wspomina artysta - „był lekarzem znającym się na rzeczy. Wyszarpnął mnie z mroków lęku. Był przyjacielem prawdziwym, dobrym chrześcijaninem, ratującym duszę bliźniego"21. Zwiódł więc wszystkich - i najbliższych przyjaciół, i tłum okazjonalnych znajomych, którymi był w polskim Nowym Jorku otoczony. Osaczyły go jednak bez reszty choroba, rozpacz, pustka i samotność, gdy skoczył z 14 piętra hotelu „Henry Hudson". Niewyrażalna w słowach musiała być ta ostatnia walka poety z samym sobą i z Bogiem... I z kart Dziennika, i z relacji przyjaciół wiadomo, że w ostatnich latach szukał dla siebie ratunku w żarliwej modlitwie i w praktykach religijnych. Nie tylko poetycką, ale przede wszystkim duchową potrzebą było wykreowanie Madonny Nowojorskiej, której oddawał się w opiekę i wyznawał: Ja modlę się o cudy dla siebie i świata [Do Madonny nowojorskiej. Te jednak się nie stały... Kościół zaś nauczał wówczas, że samobójstwo jest aktem buntu wobec Boga, uznawał samobójców za skazanych na potępienie i odmawiał im katolickiego pogrzebu. Tak „nieortodoksyjny" w swej wymowie list kardynała Stefana Wyszyńskiego do brata Lechonia, Zygmunta Serafinowicza, wydaje się wobec tego kolejnym paradoksem w meandrach biografii poety: „Bardzo drogi Zygmuncie. Odprawiłem Mszę św. za poetę Jana Lechonia i ufam spokojnie, 21 R. Malczewski: Śpiew. W: Pamięci... Jana Lechonia legenda bogata w sprzeczności że Dobry Bóg da mu jak Hiobowi wszystkiego siedmiokroć. Przecież pozwolił ongiś nieprzyjaznemu, by uderzył ciało Hiobowe, ale do duszy prawa nie dał. Ufajmy, że z tej strasznej męki życia dusza wyrwała się z tęsknotą za Prawdziwym Ojcem. Komańcza 1 VII 56"22. Z chwilą śmierci poety okazało się, że ci, którzy nie zdołali go obronić przed nim samym, nie umieli go także uratować dla siebie. „Oto w naszej biedzie, nędzy i klęsce, staliśmy się jeszcze niezmiernie biedniejsi, świecący w tej czarnej godzinie klejnot - przepadł. Może najlepiej wyraził to później Wacław Lednicki: «Jego obecność była niezbędna dla nas wszystkich, nawet gdy milczał». Ot, po prostu myśleliśmy w chwilach, kiedy niedola osaczała nas niemiłosiernie coraz ciaśniej szym kręgiem, a bezhetmańskość naszych dni stawała się coraz bardziej rozpaczliwa, myśleliśmy wtedy: jest Lechoń. A teraz zdarzyło się nieszczęście"23. Wobec takiej straty umilkły wszystkie - tak typowe dla roz- politykowanej polskiej emigracji — spory i swaty. Pogrzeb tragicznie zmarłego stał się wielką manifestacją patriotyczną. Trumnę okrytą biało-czerwonym sztandarem nieśli na swoich barkach, poczytując to sobie za honor, przyjaciele pisarze, politycy, dyplomaci, generałowie... „Patrząc na smutne fotografie z żałobnego obchodu — wyznawał Kajetan Morawski — nie mogłem powstrzymać się od myśli, że Leszek, tak niegdyś głęboko przejęty reżyser przeniesienia zwłok Słowackiego, byłby lubił taki pogrzeb. Ten hołd poezji, który sobie ubogi wygnaniec wymarzył"24. Paradoksalnie powtórzyła się więc po latach scena opisana przez poetę w wierszu Włosy Słowackiego: Tę trumnę całą w kwiatach, tę drogę wspaniałą, Bicie dzwonów i blask ten, co kościół rozjarzył, Kiedyś sobie ubogi suchotnik zamarzył. 22J.A. Kosiński: op. cit. 23 J. Fryling: Tren. W: Pamięci... 24 K. IVlorawski: op. cit. 15 Beata Doros^ W czerwcu 1956 roku żegnali i opłakiwali go wszyscy. Ale już w listopadzie, choć Polski Instytut Naukowy w Nowym Jorku urządził wieczór ku jego czci, Józef Wittlin powątpiewał „czy ktoś z jego licznych przyjaciół odwiedził w Dzień Zaduszny jego grób"25. Wiersz Cytata zdaje się mieć zatem niemal proroczy wydźwięk: Na cóż laur ci pochlebczy i kuszące brawa? Na cóż szumnej gawiedzi oklask wielokrotny? Zwiędną, przebrzmią, umilkną. Ale twoja sprawa Jeszcze nie jest skończona, poeto samotny. Pierwszy potwierdził to już wkrótce Tadeusz Nowakowski: „Gdy po dwuletniej nieobecności w Nowym Jorku znowu znalazłem się w tej kamiennej dżungli, postój pośród tamtejszej kolonii polskiej, pozbawionej Lechonia, wydał mi się nagle pozbawiony większego sensu. Po odejściu «pana Leszka» wiele spraw i kilku ludzi odmieniło się nie do poznania. Tamtejszy świat, polski świat urojony, nie ma się wokół czego obracać. Dotychczasowy system planetarny, z Lechoniem-słońcem pośrodku, rozpadł się w kawałki. Banalny, dziennikarski frazes o ((niepowetowanej stracie», o (duce nie do wypełnienia» po raz pierwszy zabrzmiał w moich uszach szczerze. Nieprawda, że nie ma ludzi niezastąpionych. Lechoń, zjawisko równie złożone, jak jednorazowe i niepowtarzalne, był, jest nadal i zawsze będzie nie do zastąpienia"26. „Lechoniowe paradoksy" nie skończyły się wraz z jego życiem... Na nowojorskim cmentarzu postawiono na jego grobie tablicę z błędną datą śmierci — zamiast 8 VI napisano 8 VII; po latach, gdy już prochy zakochanego w Polsce i polskości tragicznego emigranta mogły wrócić do kraju, bo padły państwa olbrzymie, aby tak się stało [Włosy Słowackiego] i mogły zostać złożone tam, gdzie pragnął tego poeta i dał temu wyraz 25 J. Wittlin: Śmierć i śmiech. W: Pamięci... 26 T. Nowakowski: op. cit. Jana Lechonia legenda bogata w sprzeczności w wierszu: chciałbym le^eć j Tam, gd^ie mój ojciec — pod Warszawą \To, w co tak trudno nam uwierzyć...], sporządzono mu nową tablicę nagrobną - znów z błędną datą: 8 V. Ale Twoja sprawa jeszcze nie jest skończona, Poeto... Beata Doros^ Poezje W kraju (1917-1939) Karmazynowy poemat (1920) Herostrates Czyli to będzie w Sofii, czy też w Waszyngtonie, Od egipskich piramid do śniegów Tobolska Na tysiączne się wiorsty rozsiadła nam Polska, Papuga wszystkich ludów - w cierniowej koronie. Kaleka, jak beznodzy żołnierze szpitalni, Co będą ze łzą wieczną chodzili po świecie, Taka wyszła nam Polska z urzędu w powiecie I taka się powlokła do robót - w kopalni. Dziewczyna, na matczyne niepomna przestrogi, Nieprawny dóbr sukcesor, oranych przez dzieci, Robaczek świętojański, co w nocy zaświeci, Wspomnieniem dawnych bogactw żyjący ubogi. A dzisiaj mi się w zimnym powiewie jesieni, W szeleście rdzawych liści, lecących z kasztanów, Wydała kościotrupem spod wszystkich kurhanów, Co czeka trwożny chwili, gdy ciało odmieni. O! zwalcież mi Łazienki królewskie w Warszawie, Bezduszne, zimnym rylcem drapane marmury, 23 Jan Lechoń Pokruszcie na kawałki gipsowe figur}', A Ceres kłosonośną utopcie mi w stawie. Czy widzisz te kolumny na wyspie w teatrze, Co widok mi zamknęły daleki na ścieżaj? Ja tobie rozkazuję! W te słupy uderzaj I bij w nie, aż rozkruszysz, aż ślad się ich zatrze. Jeżeli gdzieś na Starym pokaże się Mieście I utkwi w was Kiliński swe oczy zielone, Zabijcie go! — A trupa zawleczcie na stronę I tylko wieść mi o tym radosną przynieście. Ja nie chcę nic innego, niech jeno mi płacze Jesiennych wiatrów gędźba w półnagich badylach; A latem niech się słońce przegląda w motylach, A wiosną — niechaj wiosnę, nie Polskę zobaczę. Bo w nocy spać nie mogę i we dnie się trudzę Myślami, co mi w serce wrastają zwątpieniem, I chciałbym raz zobaczyć, gdy przeszłość wyżeniem, Czy wszystko w pył rozkruszę, czy... Polskę obudzę. Duch na seansie Oto firanka u okna się słania. Komety wlokąc za sobą liliowe, On idzie. Księżyc znad czoła odgania, Co seledynem oblewa mu głowę, Nieme z ust naszych biorący pytania, 24 Poezje Wieczystych tęsknot podźwięki echowe. Na płaszczu jego gwiazd srebrnych tysiące, Przystanął. Z płaszcza otrząsa je drżące. Znieruchomieliśmy wtenczas słuchacze Mów pięknobrzmiących i dysput wygodnych, Bo się nam zdało, że oto już płacze Harfa, co wężów usypia głód głodnych, Że oto trąbią na trąbach trębacze, Szwedów gotowi gnać z Rusi precz, szkodnych. Woń się fijołków rozlała po sali — On stał. A myśmy na Słowo czekali. Spirytystyczne pogasły wnet krzyże I sznur rąk opadł z stolika bezradnie. Łowimy uchem, jak serca nam niże Na bicz korali krwawiący, jak zdradnie Wszystkie zamilkłe porusza w nas spiże I ból prawdziwy niemocy w nie kładnie, Jak się w nas samych z nas samych zaśmiewa, Tłukąc nam w serce — poezji ulewa. Więceśmy w pierwszej tej chwili myśleli, Że widmo pragnie obudzić w nas — siebie, Że on nam wstąpi do duszy — Anhelli, Płaczący, milcząc, na matki pogrzebie, Że ból na tysiąc nas w Polsce rozdzieli, Duchem rosnących w Ojczyzny potrzebie, I z naszych wątpień nam ołtarz postawi, Przez klucz strzeżony swych — z wierszy - żurawi. 25 Jan Lechoń I tak poczęło w nas męką coś gadać, Ofiarną chustą z Chrystusa odbiciem, Gdy z jego płaszcza jął tysiąc gwiazd spadać, W doniczkach kwiatów rodzący się życiem. Kłosy porosły, z ziarn których chleb zjadać Będziem, a które nawożą się gniciem, I Balladyny z nich malin rósł dzbanek, Które ma żywy zjeść wieczór kochanek. Drzwi biblioteki żelazem okute Pchnął cicho, wchodząc do ciemnej izdebki, I książki począł przerzucać: zatrute I te, od których szedł w naród duch krzepki, I te żołnierskie, pisane na nutę Bojowej w polu Moskala zaczepki, I wszystkie książki przepalał rękami, Uśmiechem strojny — stojący przed nami. Oto nad szablą zawisnął na ścianie Księcia Józefa konterfekt sczerniały — Ku niemu idzie! Ma w oczach kochanie, Żar niewygasły pochodni, zapały, I kiedy w gardle się zrywa nam łkanie Żołnierskich pieśni — drze portret w kawały I w onych pieśni przepada nam jęku, Czującym pęki kwitnących ziół w ręku. Patrzajcie! Patrzcie! Skroś okno odpływa, Na rydwan siada ciągniony przez pawie, Aloes koła mu wozu okrywa, Drogę sznurami wskazują żurawie, -26 — Poezje Firmament nocą na niebie przerywa Biczem, świecącym w gwiazd srebrnej siklawie - Jedzie gdzieś, myśli płomieniem objęty, Ten, co chciał z czynu na ziemi być święty. Którzyśmy Słowa czekali stęsknieni, Kłosy widzimy ubogie a żytnie, Z lamp rozświetlonych w pokoju promieni, Jak słońce jasne, pszeniczny dzień kwitnie, Z łąk Horsztyńskiego kosiarze strudzeni Idą ze śpiewką radośnie a bitnie. Księcia Józefa konterfekt sczerniały Na ziemi leży podarty w kawały. przypisane Mieczysławowi Gryd^ęwskiemu Jacek Malczewski Srebrzyste mają skrzydła, kąpane w zórz tęczach, Nabrzmiałe mlekiem piersi i jurną pogodą, W południa ciche, letnie, po łąkach tan wiodą, Wirując lekko, sennie w ogromnych obręczach. Przychodzą do mnie latem przez okna otwarte, Popsutych koła młynów ruszają z chichotem, Muskają twarz mi skrzydłem i włosów swych złotem, Z żołnierzy szydząc moich stawianych na wartę. Parobków przewalają leniwych po łąkach, Spętane karę konie roznoszą pastwiskiem, Do dziewuch — starych faunów rozśmieją się pyskiem, - 27 - Jan Lechoń Umilkną zasłuchane w podniebnych skowronkach. Skoszonym pachną sianem, kwiatami i miętą, W czuprynach mają brudnych okruchy ze słomy, Gdzie mogą, wszystko kradną — i rzadkie są dom}7, Jak dom mój niegościnny — strojone na święto. Jak moja skąpa chata, gdzie w kątach się smuci Swój brud i swoja podłość, a ściany powleka Grzech wielki malowany narodu, i czeka Dom pusty gospodarza, co kiedyś powróci. W żołnierskim przyjdzie palcie, podszytym zgnilizną, Przez oczy patrząc ślepe, promienne tęsknicą. Da wiatrom siwą brodę — a wiatry ją chwycą, W jej każdy włos się siwy wgryzając Ojczyzną. Nie będziesz do mej chaty wstępował, Derwidzie, Jak pielgrzym, dziad ubogi, co przyszedł do zdroju. Złocistą lamą ściany obiję w pokoju I nawet psom z łańcucha dziś powiem: „Król idzie". Zamknąłem wszystkie okna, przez które się wkrada Srebrzyste skrzydło jurnej dziewuchy o świcie, Cykanie szarych świerszczów, ukrytych gdzieś w życie, I faun obrosły, głupi, co bajki mi gada. Zielone zgonię żuki, drzemiące na różach, Motyle porozganiam i ptaki wypłoszę; Niech cicho będzie u mnie. Tę ciszę przynoszę, Mój ból, chorobę w polskich nabytą podróżach, Mój pierwszy dzień — mą wiosnę, gdy z traw się podnosi Niepokój letnich skwarów od ziemi gorącej, Mój drugi dzień — me lato, mój zegar bijący, Mój trzeci dzień — mą jesień, co zeschły łan kosi, Mój czwarty dzień — mą zimę, gdy wszystko minione - 28 Poezje Swym szklistym patrzy wzrokiem i mówi ci zdradnie: „Błogosław życie swoje z oddali, co kradnie Nadzieje młode wiosny, jesienią skoszone!" Prastare wyjmę miody, zostałe po tryźnie, Chowane po piwnicach na Twoje tu przyjście. Hej słyszę! Już w ogrodzie otrąca wiatr liście I Derwid idzie ślepy, wrócony Ojczyźnie. Po drodze tupią fauny, trzaskają z kopyta, Taraszą miękką trawę i gościa w dom wiodą. Derwidzie! Hej! Derwidzie! Złe czeka nad wodą. Bezmyślna, jurna dziewka bezwstydnie odkryta Tęczami sennych skrzydeł po czole go muska, Do ust mu lepkie wargi przykłada czerwone. Hej! Młyny! Idą młyny - i woda w nich pluska. Na dzień dla żywych, dla mnie — na wszystko skończone. Sejm Gdy do sali wszedł sejmowej z wielkim animuszem, Gwałt uczynił pan Zagłoba białym swym kontuszem. Za pas słucki rękę włożył, srebrną ma deliję, Drzwi otwarły się z hałasem. Łuna! Łuna bije! Powciskani w ław szeregi zerwą się posłowie I spojrzeli na się wzajem, w krzyżach czując mrowie, Gdy tymczasem on, wylotów odrzucając, stąpa, Aż zadrżała, zaskrzypiała polska chata skąpa. Poszedł cichy szmer po frakach, poszedł po żakietach, 29 Jan Lechoń Rozglądają się biskupi strojni w fijoletach, Elektryczność w żyrandolach zaświeciła jasno, Pan Zagłoba, niby w tańcu, drogą idzie własną. Pomarańcze po doniczkach poruszyły liście Przed tem słońcem nadchodzącem, skrzącem się srebrzyście, Oniemieli dziennikarze w swej prasowej loży, Nikt nie wiedział, że on przyjdzie i że kontusz włoży. Rusza warta wojsk, mająca straż przy Majestacie, Bo się boją, że on zechce zabrać głos w debacie. Że coś powie, co obrazi sal sejmowych ściany; Ustępują z drogi wszyscy: myślą, że pijany. Upiłże się, upił miodem, upił miodnym złotem, Całą wychlał dziś piwnicę, spał przez chwilę potem. Rankiem szatnych kazał wołać, w tabakierkę trzasnął, „Na sejm jadę, na królewski! Kontusz dajcie!" — wrzasnął. Czeka czwórka zaprzężona przed bielonym dworem, Dwór przeżegnał pan Zagłoba zacnych ojców wzorem. Bat zaświstał, kurz się podniósł, zaskrzypiały koła, Czwórka pędzi, wicher gędzi, śmieją mu się sioła. Zasępionych zastał w sali, zagadanych górnie, Wieńce kokot na galeriach, posłów na koturnie, Budżetowej gwar dyskusji, szelest enuncjacji. „Racja!" — izba zawołała. „Nie ma - krzyknął - racji!" Potracili głowy wszyscy, veto słysząc w sali, Jeszcze jeden krok postąpił: wprost do tronu wali. Pobielały posłom wargi, poszedł chrzęst po straży: Zerwał król się na swym tronie, twarz mu ogień żarzy. 30 - Poezje Wziął pod ramię go Zagłoba, dał tabaki niucha I coś szepcze, mruga okiem — cały sejm go słucha. Co to? Co to? Śmiech zatrzasnął miłościwym panem; Coś powiedział kanclerzowi z licem roześmianem, Coś powiedział senatowi kanclerz jak w sekrecie, Gruchnął gromem śmiech biskupów strojnych w fijolecie. Usłyszeli go posłowie. Stanów zniknął przedział, Śmiechem jurnym się zbratali nad tym, co powiedział: Staropolską zwykłą fraszką, sprośnym, tłustym wicem, Powiedzianym roześmianym i pijanym licem. Tynk obleciał na suficie: śmiech o szyby bije, Z ław się zerwał sejm i krzyknął: „Polska niechaj żyje!" Aż za oknem podskoczyły u pojazdów koła, I coś pędzi, i coś gędzi, w głos się śmieją sioła. Polonez artyleryjski To major Brzoza kartaczami w moskiewskie pułki wali! Siew pada w ziemię szrapnelami, I dym, i grom, i burza z nami, Piekielny deszcz ze stali. Na firmamencie chmury chmurzą Brunatne z armat dymy 31 — Jan Lechoń Raz po raz ziemia jęknie burzą, Ślepia się dziko armat mrużą, Przy których my stoimy. Od ognia czarni, dymem syci I wiecznie czuwający. Armaty — grom i ból, i wici - Bateria ryknie w głos, gdy chwyci Wasz szept zmartwychwstający. Miarowo dudni, z cicha, z cicha, Bez przerwy, bez ustania! Na miły Bóg!! Czy ziemia wzdycha? To artyleria nasza licha Dziś puka od świtania... To major Brzoza kartaczami w moskiewskie pułki wali! Czy przeciw nam wy, czy też z nami? Gadamy do was kartaczami; Nie dusi dym i krew nie plami, I jeno ogień pali. Za nami będą mówić ciszą I łzami, i modlitwą... Armatom ognia!! Niechaj dyszą! Hej! ognia! ognia! Słyszą, słyszą, Że w bitwie idziem bitwą. Konnicy koniem, zbrojną ręką Po swoje iść piechocie. Jaką grał Bem pod Ostrołęką, Taką nam zagrać dziś piosenką 32 Poezje I w putk moskiewski rozwinięty Chrzest słać, piekielny chrzest i święty, Kapłanom przy robocie. Dudni nam ziemia, dudni, dudni, Radujcie się, majorze! Tako się Polska nam rozcudni, Gdy skwarny przyjdzie czas południ Na nasze krwawe zboże. Słyszycie! Z cicha, z cicha, z cicha, Warkotem, bez ustania... Na miły Bóg! Czy ziemia wzdycha? Pułk się za pułkiem w śmierć przepycha. To artyleria nasza licha Dziś puka od świtania. Ani się pyta kto dziś z nami Bateria wścieklej stali. To major Brzoza kartaczami w moskiewskie pułki wali! Mochnacki W r. 1832 Maurycy Mochnacki koncertował w Metzu. Mochnacki jak trup blady siadł przy klawikordzie I z wolna jął próbować akord po akordzie. Już ściany pełnej sali w żółtym toną blasku, A tam w kącie kirasjer w wyzłacanym kasku, 33 Jan Lechoń A tu bliżej woń perfum, dam strojonych sznury, A wyżej, na galerii — milcz serce! — mundury. Tylko jeden krok mały od sali go dzieli, Krok jeden przez wgłębienie dla miejskiej kapeli — On wie, że okop hardy w tej przepaści rośnie, Więc skrył się za okopem i zagra o wiośnie. Rozpędził blade palce świergotem w wiolinie I mały, smutny strumień spod ręki mu płynie. Raz w raz rosa po białej pryska klawiaturze I raz po raz w wiolinie kwitną polne róże. Rosną. Większe, smutniejsze, pełniejsze czerwienią, Coraz niżej i niżej, uschną, w bas się zmienią! Nie. Równo, równo rosną w jakiś smutny taniec, Rozdrganą klawiaturę przebłagał wygnaniec I nagle się rozpłakał po klawiszach sztajer, Aż poszedł szmer po sali, sali biedermeier. Głupio, sennie, bezmyślnie kręci się i kręci. Jakieś myśli chce straszne wyrzucić z pamięci, Do piersi jakąś białą przytulił pierś drżącą I czuje tuż przy piersi nieznośne gorąco, I tysiąc świateł w oczach, w czyjejś twarzy dołki, I zapach białej sukni, ubranej w fijołki. Nagle złoty kirasjer poruszył się w kącie. Sto myśli jak kanonier stanęło przy loncie, Stu spojrzeń obcej sali przeszyły go miecze, Wstyd idzie ku estradzie — czuje, jak go piecze. Więc do basu ucieka i tępo weń tłucze, Po tym tańcu szalonym niech ręce przepłucze, Z tych czerwonych, duszących róż otrząsa płatki, - 34 Poezje Rozsypuje po sali w tysiączne zagadki, W sto znaków zapytania, sto szmerów niechęci, Nie pyta. Już jest w basie. Już tam się wyświęci. Raz, dwa, trzy, cztery — wali. Niechaj mu otworzą, Niechaj wyjdą z chorągwią, wyjdą z Matką Bożą, Niech mu końskie kopyta przelecą po twarzy I niechaj go postawią gdziekolwiek na straży: Na ulicy stać będzie z karabinem w dłoni... ...Słyszy sala: ktoś idzie, ostrogami dzwoni - Ostrogą spiął melodię, a akompaniament Szaleje, krzyczy w basie, rośnie w straszny zamęt -Ku sali bagnetami już mierzy, już blisko -I ton jeden uparcie wybija - nazwisko!!! Wciąż czyste, w rozszalałe wplątuje się głosy I wali, wali w basie murem Saragossy, Oszalałych Hiszpanów wyciem, darciem, jękiem I znów wraca ku górze załzawionym dźwiękiem — W mazurze - nie - w mazurku idą wszystkie pary, By całą klawiaturę owinąć w sztandary. Zatrzymali się wszyscy w srebrzystych kontuszach, A klawikord im ducha rozpłomienia w duszach I wzdłuż długich szeregów przewija pas lity, Tysiąc głów podgolonych podnosi w błękity I wszystkie karabele jedną ujął dłonią, I uderzył w instrument tą piekielną bronią, Aż struna się ugięła, ta w górze, płaczliwa. I cisza jest w wiolinie. Cisza przeraźliwa. Po martwej, głupiej strunie, po fijołków woni, Po czyichś smutnych oczach, jakiejś białej dłoni, 35 Jan Lechoń Jakichś światłach po nocy i szeptach w komorze, Po księżycu, po gwiazdach - mój Boże! mój Boże! — Gdzieś się gubi i zwija, przeciera pas lity, Po księżycu, po gwiazdach, po Rzeczpospolitej. Po sali idzie cisza przeraźliwa, blada I obok tęgich boszów w pierwszym rzędzie siada. Wzrok wlepia martwy, ślepy w jakiś punkt na ścianie I patrzy w Mochnackiego, kiedy grać przestanie. A on, blady jak ściana, plącze, zrywa tony I kolor spod klawiszy wypruwa — czerwony, Aż wreszcie wstał i z hukiem rzucił czarne wieko I spojrzał - taką straszną, otwartą powieką, Aż spazm ryknął, strach podły, i z miejsc się porwali: „Citoyens! Uciekać! Krew pachnie w tej sali!!!" Piłsudski Czarna Rachel w czerwonym idzie szalu drżąca I gałęzie choiny potrąca idąca — Nikogo nie chce budzić swej sukni szelestem, I idzie w przód jak senna, z rąk tragicznym gestem, I wzrokiem, błędnym wzrokiem gasi mgieł welony, I świt się robi naraz. I staje zlękniony. Pobladłe Robespierry, cisi, smutni, czarni, Wychodząc, z hukiem drzwiami trzasnęli kawiarni. Na rogach ulic piszą straszną ręką krwawą, Uśmiechają się dziwnie i giną na prawo. Tylko słychać nóg tupot na ulicy pustej I szept cichy. Trup jakiś z zbielałymi usty - - 36 - Poezje I gdzieś kończy muzyka jakiś bal spóźniony. Pod lila abażurem mrugają lampiony. Białych sukni w nieładzie senność, ciepło, zmiętość I piersi, krągłych piersi obnażona świętość, I mazur, biały mazur w ogłupiałej sali: Dziś! dziś! dziś! Wieś zaciszna i sznury korali. Roztańczyła się sala tęgim nóg tupotem. Hołubce o podłogę walą, biją grzmotem, Białe panny i panny niebieskie, różowe Przelotnie a zalotnie przechylają głowę I mówią czarnym frakom: „Przyjdźcie do nas jutro" I podają im usta za podane futro. A kiedy świt różowy przez żaluzje wnika, Dla siebie, nie dla gości, gra jeszcze muzyka. Menuetem się cichym wiolonczela żali, I białe margrabiny przychodzą z oddali. Na liliowych oparach spływają bez słowa, I panier rozłożyła markiza liliowa, Kawaler podszedł blady. Pani tańczyć każe! I tańczą hafty, sprzączki, koronki, pliumaże. A w klarnet, flet i skrzypce, w ukłony margrabin Czerwoną, rozwichrzoną wpada nutą Skriabin. Drze ciszę dysonansem, wali w okiennice, Muzykę wyprowadza przed dom, na ulice, Na place, rozkrzyczane w potępieńcze ryki, I rzuca w twarz akordom zgłodniałe okrzyki, Na ziemię je obalił i kopie z rozpaczą: Otworzyć wszystkie okna! Niech ludzie zobaczą!! Wielkimi ulicami morze głów urasta - 37 — Jan Lechoń I czujesz, że rozpękną ulice się miasta, Że Bogu się jak groźba położą przed tronem I krzykną wielką ciszą... lub głosów milionem. A teraz tylko czasem kobieta zapłacze - Aż nagle na katedrze zagrali trębacze!! Mariackim zrazu cicho śpiewają kurantem, A później, później bielą, później amarantem, Później dzielą się bielą i krwią i szaleństwem, Wyrzucają z trąb radość i miłość z przekleństwem, I dławią się wzruszeniem, i płakać nie mogą, I nie chrypią, lecz sypią w tłum radosną trwogą — A ranek, mroźny ranek sypie w oczy świtem. A konie? Konie walą o ziemię kopytem. Konnica ma rabaty pełne galanterii. Lansjery-bohatery! Czołem kawalerii! Hej, kwiaty na armaty! Żołnierzom do dłoni! Katedra oszalała! Ze wszystkich sił dzwoni, Księża idą z katedry w czerwieni i złocie, Białe kwiaty padają pod stopy piechocie, Szeregi za szeregiem! Sztandary! Sztandary! A On mówić nie może! Mundur na nim szary. przypisane Helenie Sulimie 38 Poezje Srebrne i czarne (1924) ^c %. ^ Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzeczą główną, Powiem ci: śmierć i miłość — obydwie zarówno. Jednej oczu się czarnych, drugiej - modrych boję. Te dwie są me miłości i dwie śmierci moje. Przez niebo rozgwieżdżone, wpośród nocy czarnej, To one pędzą wicher międzyplanetarny, Ten wicher, co dął w ziemię, aż ludzkość wydała, Na wieczny smutek duszy, wieczną rozkosz ciała. Na żarnach dni się miele, dno życia się wierci, By prawdy się najgłębszej dokopać istnienia — I jedno wiemy tylko. I nic się nie zmienia. Śmierć chroni od miłości, a miłość od śmierci. przypisane Wacławowi Zyndramowi-Kościałkowskiemu 39 — Jan Lechoń Toast Nic nie ma prócz tych liści, co na drzewach zmarły, Nic nie ma prócz tych wichrów, którymi przewiało, Nic prócz śladów świetności, co się już zatarły. Nie stanie się nic więcej. Już wszystko się stało. Jest jeszcze tylko księżyc, który cicho spływa Na czarną, krepę nocy i srebrzy ją dumną Jako brylant — baldachim, rozpięty nad trumną, W której ziemia zmęczona na wieki spoczywa. Kielichy wznieśmy w górę i pijmy na stypie, Bo żal nasz byłby śmieszny, a skarga daremna. Niech nas trupio spokojnych pochłonie noc ciemna, A łopata grabarza milczących zasypie. Ach! ileż jest spoczynku w tym słowie: tak trzeba! Jak nam ziemi, tak ziemi trzeba naszych kości. Szaleńcy, wzrośniem kiedyś kłosami mądrości, Powszednim, czarnym chlebem dla zjadaczy chleba. Spotkanie Dzisiaj nocą samotną spędzoną bezsennie, Po promieniach księżyca, jakimś dziwnym tchnieniem, Sam nie wiem, jak się nagle ocknąłem w Rawennie I z dawno utęsknionym spotkałem zwidzeniem. 40 Poezje Przez otwarte ktoś okno grał cicho na flecie I wiatr lekki woń przyniósł duszącą, upojną — Jak w mistycznym w nią szedłem wplątany bukiecie, Pod nieba wyiskrzoną kopułą dostojną. „Będziecie wysłuchani tęskniący, więc proście!" Jak przez Boga zaklęty przymknąłem powieki — I tylkom jakiś dziwny posłyszał szum rzeki, A później, później Danta ujrzałem na moście. „Tyżeś to, ty, mój mistrzu! Dlaczego tak blady I czemu taki dziwny niepokój cię żarzy? Przychodzę cię ubłagać o sekret twej twarzy. Nic nie wiem. Zabłądziłem. I proszę twej rady". On to rzekł, czy rzekł księżyc, czy woda to rzekła, Padłem, głowę ukrywszy rękami obiema: „Nie ma nieba ni ziemi, otchłani ni piekła, Jest tylko Beatrycze. I właśnie jej nie ma". przypisane Marii Brydińńskiej Śmierć Albo jak boski Goethe, jak stary pan włości, Gdy zimą kryje pola biała śniegu warstwa, Do domu poniechawszy wracać gospodarstwa, Albo jak słodki Shelley umierać w młodości. O! nie dożyć tych zmarszczek, które brużdżą czoło, I tej zgody na wszystko, co nam w serce wrasta: 41 Jan Lechoń Odejść raczej stąd całkiem, niż wyszedłszy z miasta, Martwym jeszcze się cieniem włóczyć po nim w koło. O! mój blady hoplito! Napnij swoje nerwy Wszystkim wrogów naporom i losu pociskom, Wichrom, które w nie sieką, błyskawic rozbłyskom -Zrób je lirą auzońską, drgającą bez przerwy. Za żadne skarby nieba nie oddam mej świętej Pogardy dla wszystkiego, co wzrosło z tej ziemi: Do końca bić się będę z falami wściekłemi, A śmierć niech mnie potarga jak żagiel rozpięty. Modlitwa Gwiazd siewco i księżyców, co w eterze wiszą, O! Panie nad deszczami i Panie nad skwarem! Porównaj nas zmęczonych z milczącym obszarem, Niebiosa ku nam nachyl i napój nas ciszą. O! utop nas w Twych światów bezmiernej głębinie, Posrebrzaj nas jak gwiazdy, rozpuszczaj jak morze, Nalewaj nas powietrzem w błękitne przestworze, Nastrajaj nas jak echo i słuchaj, jak ginie. Bladym uczyń nas rankiem, wschodzącym na niebie, Obłokiem, co w południe leniwo przepływa, Woalem czarnej nocy, co ziemię nakrywa — Oswobodź nas od duszy i wybaw od siebie. przypisane Karolowi Hubertom Rostworomkiemu 42 Poe^e Na Boskiej komedii dedykacja Im głębiej idziem w życie, coraz większa troska, Coraz większa nas nęka obawa tej chwili, Gdy wreszcie się ostatnia zasłona rozchyli: Biedna ludzka komedia — okaże się boska. I serce zakochane raz po raz rozrywa Sieć złotą, którą samo splątało niebacznie, I zanim dla wieczności jak gwiazdy drgać zacznie, Dla książek, jak ta mądrych, swe wnętrze odkrywa. I radość w tym znajduje, że bije weń wściekła Ulewa Bożych przestróg, i modłów dziecinnych Za siebie nie odmawia. Już tylko dla innych: Chce, by weszli do raju, nie schodząc do piekła. Proust W półmroku sennej lampy jakieś dziwne cienie, Zapach lekarstw duszący, twarz blada jak chusta. To nic. To tylko zwykłe ostatnie zdarzenie, I trudno, by dziwiło Marcelego Prousta. Jak słońce, gasnąc w pysznych promieni efekcie, Zachodzić się nie wzbrania i świecić nie żąda, Tak on powoli opis poprawia w korekcie Tej śmierci, którą widzi i wie, jak wygląda. 43 Jan Lechoń To nic. I może jutro siądą po wieczerzy I książkę tę czytając ciszą nocnych godzin Poczują nagle ciepło jak szczęście narodzin. Albo wierzy się w życie, albo w śmierć się wierzy. przypisane Franciszkowi Fiszerowi Sprzeczka Już zimny dzień jesienny zaczyna omdlewać I w myślach szukam kształtu twej drogiej postaci, I ból, co mną nurtuje, wszechwładną moc traci. Pójdziemy do ogrodu. Nie warto się gniewać. Patrz, księżyc nad jezioro zza chmury wypływa, W milczeniu stoi ogród jak mlekiem oblany, I tylko czasem z trzaskiem pękają kasztany. Wsłuchajmy się w tę ziemię; jest chyba szczęśliwa. W akacje płynie fala zimnego przewiewu — Ach! niechaj nas przepływa, ach! niechaj w nas wieje I niechaj nas oczyszcza, jak z liści aleje — - 44 - Nas, ślepych na swą miłość, pobladłych od gniewu. Poezje * * * O! jak strasznie się wloką te długie godziny, O! jak dzień pełen trwogi, o! jak noc milcząca. Do dania mam tak wiele - połowę mej winy, A dłoń mi ją kochana ze wzgardą odtrąca. Lecz wierzę, że jak wszystko i miłość się znuży, Jak dzieciństwo mgłą wspomnień zasnuje błękitną, Gdzieś w kącie utkwi serca, jak kolec od róży, Bolesne przypomnienie, że kwiaty gdzieś kwitną. * * * Na niebo wypływają białych chmurek żagle, Od twojej płynie strony niebieska fregata Nie do mnie, nie od ciebie. I poczułem nagle, Że już nigdy nie będzie, jak zeszłego lata. Noc przyjdzie księżycowa i w twoim ogrodzie Na srebrnej trawie cienie ułoży ogromnie. A później będzie koła rysować na wodzie, Gdy będziesz szła ogrodem nie ze mną, nie do mnie. przypisane Wandzie 45 - Jan Lechoń * * * Co noc, gdy już nas nuda bezbrzeżna ogarnia, Gdy czczość jałową w myśli, w sercu pustkę mamy, Wypluwa nas na miasto knajpa lub kawiarnia I błądzimy bez celu po zamknięciu bramy. A potem: łomotanie, czasem półgodzinne, Nim wreszcie stróż zaspany obudzić się raczy. I myśl: zabłądzić w końcu przed drzwi jakieś inne, Co prowadzą do „Lepiej" lub choćby „Inaczej". * * * W złotych strzępach liści drzewa nocą stoją, Księżyc srebrne smugi po ziemi rozwlóczy. Nic mi nie pomoże na tęsknotę moją, Już mnie żadne szczęście od niej nie oduczy. Pobielały domy od srebrnej poświaty, Jesienny przymrozek słabe ciało krzepi. Tylko zeschłe liście, tylko zwiędłe kwiaty! Może być, jak było, może nie być lepiej. - 46 Poezje Siedem grzechów głównych * * * Stargany męką straszną zapasów nierównych, Nie znając kresu żądzy, kres znając możności, Jak w lekkim szumie skrzydeł aniołów ciemności — W piekielnej śpię rozkoszy siedmiu grzechów głównych. Wyszedłem za wątpienie, cierpienia, rozprawy I idę tam, gdzie rzeczy się ludzkie nie liczą, I patrzę w owe grzechy, milczące jak stawy, I wiem już obojętnie, com wiedział z goryczą. Znam ciebie, wciąż się rwąca, jak pies, furio wściekła, Co kąsasz na wolności, a wyjesz pod batem — I dzisiaj pomyślałem, gdym myślał nad światem, Że przecież są i tacy, co pójdą do piekła. Pycha Z ogrodów, z których płyną fale dziwnych woni, Z pałaców o przepyszne opartych kolumny, Z twoich oczu błękitnych i twej białej dłoni, Ze siebie, ze wszystkiego, jak Bóg jestem dumny. Pod kołdrą się gwiaździstą do snu dzień ułożył, Patrzę w ogród przez okno: w ogrodzie jest ciemno. 47 Jan Lechoń I myślę: jestem człowiek, którego Bóg stworzył, O każdej dnia godzinie śmierć wisi nade mną. Zła ziemia będzie żarła moje białe kości, Lecz gdzież odejdzie dusza, ten człowiek prawdziwy? Jeśli Bóg jest nicością, pójdzie do nicości, Do nieba - jeśli dobry; do piekła - gdy mściwy. Łakomstwo Na zło się i na siebie darmo człowiek godzi. Wciąż w nim męka istnienia jako morze wzbiera I patrzy w tajemnicze oczy Lucyfera, Jak w gwiazdy, które świecą zabłąkanej łodzi. Na takie jeszcze miłość nie stać słodkie dreszcze, Jeszcze dziwnych się pieszczot długo uczyć musi, Nim głód ten nienazwany w naszych sercach zdusi, Abyśmy, mając wszystko, nie pragnęli jeszcze. O! boskie, o tragiczne łakomstwo Adama! O! grzechu pierworodny, mądry i głęboki! Czyż jest jaśniejsze słońce niż te wieczne mroki, Gdzie nie ma ukojenia, tylko żądza sama? 48 - Poezje Nieczystość Jedno długie spojrzenie, ach! ileż potrafi Rzucone w moją stronę prawie nieostrożnie. Ach! jakąż jest rozkoszą oglądać bezbożnie To wszystko, czego nie ma na twej fotografii. Wszystkie dnia mego sprawy są tylko marzenia, Które noc porozprasza, sen z myśli wypłoszy; Bo cóż da rozkosz wargom, gdy pragną rozkoszy, Cóż może olśnić oczy, gdy pragną olśnienia? Noc z tobą- to jest jedno, co jak haszysz działa, Tylko jedno, w co można wierzyć bezprzytomnie. I nie wiem, czy jest miłość oprócz twego ciała, I wiem, że mnie nie kochasz, że zapomnisz o mnie. Zazdrość Jest mi dzisiaj źle bardzo, jest mi bardzo smutno, Myśli mam zwiędłe, chore, jak kwiaty na grobie, Za oknem wisi niebo niby szare płótno. Nie mogę cię dziś kochać i myśleć o tobie. Między nami jest przepaść, przepaść niezgłębiona, I choćbyśmy wykochać po brzeg dusze chcieli, To wszystko, co nas łączy, jest miłość szalona, A wszystko, co jest prawdą, na wieki nas dzieli. 49 Jan Lechoń Wiem teraz: to jest jasne jak słońce na niebie, I musi skonać serce pod ciężką żałobą, Bo nigdy cię nie wezmę na wieczność dla siebie. Ty nigdy mną nie będziesz, a ja nigdy tobą. Obżarstwo i pijaństwo Od wspaniałych się zastaw ciężko stół ugina, Białe strzępy chryzantem pośród gorsów bieli. Nalewam wciąż kieliszek, choć nie lubię wina, Ale będę pił dzisiaj, aby mnie widzieli. Jutro przyjdę tu także. Nic mnie to nie męczy: Już trzecią noc się bawię bez zmrużenia powiek, Nie tańczę, ale słucham, jak muzyka brzęczy. Nie jestem gorszy od nich. Jestem zwykły człowiek. Lecz nagle myśl jak piorun: „Skąd tu ja we fraku?" Z hukiem pęka butelka, ciśnięta o ścianę. Idioci! Wasze wino - wszystko fałszowane. Żeby pić takie świństwo — trzeba nie mieć smaku. Gniew Ty masz różne miłości, ja tylko — otchłanie, W które coraz mnie głębiej twa nieczułość strąca. A jednak tyś jest światłość, tym mrokom świecąca. Gdy cię kochać przestanę — co się ze mną stanie? - 50 - Poezje Złe myśli w moim sercu jak zgłodniała lwica, Jak pod wzrokiem pogromcy cichną pod twym wzrokiem. O! wstępuj w moje serce kochaniem głębokiem, W dzień jak słońce palące, w noc - jak blask księżyca. Mówisz, że gniew mam w oczach. Bo po nocy błądzę I darmo wzrok mój światła w ciemnościach wygląda. Bo tyś jest razem piekło, gdzie rodzą się żądze, I niebo, w którym miłość niczego nie żąda. Lenistwo Bezmyślna moich grzechów nikczemność mnie nudzi, Nie mogę nimi zapić mej duszy goryczy, Nie umiem sam być z sobą, uciekam od ludzi. A nuż jest Pan Bóg w niebie i wszystko to liczy? Jak ptak chcę lekko złożyć poranione skrzydła, Przeklinam mój początek, a nie pragnę końca. O! połóż mnie przed sobą na promienie słońca, Ciało moje mnie męczy, dusza mi obrzydła. Ach! Pan Bóg jest na pewno i nikczemnych sądzi, A ufnych wyprowadza na gwiaździstą drogę. I nie wie nikt, gdzie zajdzie, gdy po ziemi błądzi. Lecz teraz chcę spoczynku. Modlić się nie mogę. Jan Lechoń Z wierszy rozproszonych Przy j d z i e p o ś m i e r c i d o n a s ż y c i e Przyjdzi e po śmierci do nas życie Na elizejski e asfodele I wszystki e nasze sny w rozkwici e Jasną przed oczy mgłą rozścielę . Spod wyboist ych, spod kamieni Nie pozbiera ne macierz anki, Powyzła cane od promien i W długie pozwija kwietne wianki. Nie dośpiew ane ujmie tony W swoje przejrzy ste ze mgieł dłonie I w dawno zmilkłe będzie dzwony Żywe kłaść dźwięki — ton po tonie. Ukryte kwiaty z traw kobierca , Powoje, zwiędłe w żywej bieli Poszepc ą cicho nam do serca, Żeśmy ich szukać nie umieli. 52 Poezje Dogasający żar w popiele, Opadły latem owoc w sadzie Na elizejskie asfodele Umarłe życie nam pokładzie. Nasze młodzieńcze sny o wiośnie, Zaprzepaszczone pośród drogi, Kwiat, co bezkwietną trawą rośnie, Jak plon położy nam pod nogi. W cierniowym krzaku skromnie skryte, Krwawiące barw się pełnią róże I wschody słońca mgłą spowite, I księżycowe tarcze duże. Wszystkie nieszczęścia niepłakane, Wszystkie radości nieradosne W krwawą się serca zmienią ranę, Wspominać będą dawną wiosnę. I wyminięte wszystkie szlaki, I podeptane każde serce... Przylecą — smutne, czarne ptaki Na elizejskich pól kobierce. Czarnymi skrzydły załopocą W tę nieśmiertelną naszą ciszę 1 elizejską gwiezdną nocą Sennie się trawa zakołysze. - 53 - Jan Lechoń Czekane długo zapomnienie Zmąci nam trwożne serca bicie. Skroś elizejskich pól przestrzenie Cicho umarłe idzie życie. (1917) Z cyklu „Polonia resurrecta" Da Bóg nam kiedyś zasiąść w Polsce wolnej, Od żyta złotej, od lasów szumiącej. Da Bóg, a przyjdzie dzień nieustający Dla srebrnych pługów udręki mozolnej. Jeszcze oddźwiękną kamienie na młoty I z twardym ziemia pogada lemieszem, I z wszystkich jeszcze krzemieni wykrzeszem Iskier snop złoty. Więc gdy wiosennym oglądam wieczorem W mgły otuloną zagonów szarzyznę, Ktoś w moim sercu wykuwa toporem Moją ojczyznę. (1917) 54 Poezje Stare Miasto Kiedyś nocą milczącą i ciszą, ze drżeniem, Bo coś się zaczaiło pod każdym kamieniem I cicho szło coś za mną drobniutko przy murze, I księżyc się raz po raz ukrywał we chmurze, Szedłem na Stare Miasto przez długie ulice. Domy na nich milczące, śpiące kamienice. Latarnie tylko świecą srebrnymi rzędami, Spóźniony ktoś przebiegnie i cichy bruk dudni, Jak gdyby ciężki kamień wpadł nagle do studni. To tylko ja! Me myśli. Ktoś trzeci za nami I bije w moje serce, i serce już drżące. To te sklepy milczące, kamienice śpiące. Nagle się u wylotu ulica rozszerza I powiał zimną Wisłą wiatr od prawej strony, Więceśmy przystanęli, a księżyc zmęczony Rzucił snop srebrnych świateł koronie rycerza I wydłużył kolumnę w obelisk ze spiżu, Że wydał jak kolumna Vendóme się w Paryżu. Nikomu nie zagraża — ni krzyżem, ni spiżem, Śpi tylko. I jest cisza nad małym Paryżem. I cisza jest nad Zamkiem, co się w cieniu wstydzi, I cisza jest nad placem, co płacz zdusił w krtani. I stoją tak jak ludzie w swą przeszłość wsłuchani, Jak bardzo stary człowiek, co nic już nie widzi. A tam dalej ulice ciasne, brudne, wąskie I zimno idzie od nich, błoto na nich grząskie. I jakiś cień się ślizga od drzwiczek do drzwiczek, Co duszą w sobie sienie z sklepieniem sprzągnięte. Cicho sobie gadają jakieś rzeczy święte 55 - Jan Lechoń Od ludzi zasłyszane z tych dziwnych uliczek, Do których tylko czasem coś z świata się wedrze. Gazowa śpi latarnia przy śpiącej katedrze I domy jak historii stalaktyt, przez który Przeciekły łzy i rzeki, pieniące się życiem. Kościoły, w które wilgoć już wkrada się gniciem, Już wszystko powiedziały! Nie rzekną raz wtóry. Więc wiem, że będzie cisza, gdy wszystko to zemrze, Więc słucham, jak się rodzi od Wisły i szemrze, Podchodzi bliżej, bliżej i płomień gazowy W latarni z lekka trąca, i wieje po twarzy, Potem znów chwilę milczy, jak gdyby coś waży I nagle dziwną myślą się skrada do głowy. Już wiem! Już wiem! Już słyszę! To ulica gada! Jakby żwir przesypuje w klepsydrze. Deszcz pada! Zadrżała Świętojańska. Drobniutki piach sączy, Brzozowa odpowiada i w akord się łączy, 0 bruk leciutko bije, powoli oddycha, Lecz coraz prędzej, prędzej, ni chwili nie ścicha, 1 Rynek wpadł w melodię przeciągłym westchnieniem, Usłyszała go Celna, coś mówi ze drżeniem, Coś mówią wszystkie do mnie — to wyżej — to niżej! Do drzwi, do ulic, domów, do siebie, do krzyży, Od ścian się tynk odrywa i sypie się, kruszy I wdziera mi się siłą do serca przez uszy, I w myśl mi dziwną rośnie i w przestrach szaleńczy, W gwar jakiś, zgiełk i lament, i krzyk potępieńczy, W myśl złą, upartą, straszną, co mąci mi duszę — ...Co teraz powie Zamek? ...Usłyszeć go muszę!! (ok. 1917-1918) - 56 - Poezje Bajka o miłości Z myślenia długich godzin, wypatrzeń zachwytnych, Z dławiących piersi, tęsknych spoglądań po niebie, Moja wielka się miłość zrodziła do ciebie, Jak lotna mgła eteru w przestrzeniach błękitnych. Nic jeszcze nie wiedzących pożądań zadatkiem Na oczy rozkochane w powietrzu się kładła, Rzucając srebrny tuman na wodne zwierciadła, Z tajemnych leśnych gęstwin patrząca ukradkiem. Płynęła lekka, senna, rozlana po ciszach, Płacząca, smutna, tęskna, zaklęta we grzmotach, Jak bajka wciąż się rwąca w wieczornych chichotach, Jak światło, co w klasztornych przyczaja się niszach. Piastunka snów i marzeń, majaczeń na jawie, Świetlików świętojańskich zielone miriady — Cyt! Słyszę! Ponad wodą przechodzi cień blady I coś się poruszyło, i żyje coś w trawie. Nie miała żadnych kształtów, kolorów i woni I kędy się zwróciłem, widziałem ją wszędzie, Jak srebrne babie lato w powietrzu rozprzędzie, Jak wieczór chodzi lasem, na łące w dzień dzwoni. Jak nocą po księżycu na ziemię się zsuwa I srebrny warkocz poświat nad skały rozplata, Jak w młynach bezrobotnych jękliwie kołata I razem z tajemnicą mnie także wykuwa. 57 Jan Lechoń Zacząłem do niej tęsknić i chciałem ją zdradnie Wieczorem zadumanym lub nocą świedistą W ramiona obolałe od tęsknot wziąć czystą I tulić, aż z niej rosa jak perły opadnie. Aż trawa się roz srebrzy perłami drogiemi I księżyc jej pod głowę podścielę się drżący, 1 nic nie mówiąc, wszystko opowiem, tęskniący, 0 wszystkim, co mi dziwne się zdało na ziemi. 1 miałem oczy we mgłach i małej pasterce, Co łąką idącemu zaśmiała się płocha, Rzuciłem kwiat, spojrzałem jak człowiek, co kocha, I miłość zabłąkaną przyjąłem w me serce. To była ona właśnie! W tej jednej zaklęta, Tej jednej ufająca, że wszystko mi zdradzi, I odtąd szedłem za nią, gdy rankiem prowadzi Na dawne moje łąki - srebrzyste jagnięta. I nawet nie wiedziałem, że oczy ma piwne, Że idzie od jej włosów gorącość dusząca, Że kiedy wiatr o białą koszulę jej trąca, Potrąca odsłonione jej piersi oliwne. I byłem dziwnie cichy radością spokojną, Wierzący, żem ją posiadł, z tajemnic skradzioną, I lilie raz przyniósłszy, nazwałem ją żoną, I woń poczułem w głowie od kwiatów upojną. A moja się pasterka zaśmiała srebrzyście I w wodzie z lekka maczać poczęła swe stopy, - 58 - Poezje Aż woda jak zaklęta sypnęła ukropy I z wierzby na tę wodę rozsuły się liście. Tak całą moją wiedzę ujrzałem znów kłamną I zamęt dzikich myśli rozpętał się we mnie, Więc padłem w trawy płacząc, zdradzony nikczemnie, Przez miłość, co jak złodziej powlokła się za mną. Że nic nie chciałem więcej, niż tylko powrócić Jedynej mojej prawdy odbicie na świecie, I lilie postawiłem na stole w bukiecie, A rankiem, gdym je poczuł — kazałem wyrzucić. A nocą wiatr potrącił firanki przy oknie I deszcz uderzył w szyby, i cicho zadzwonił: Wiem teraz, że z firanką i pierś jej odsłonił, I czułem, że nad stawem usiadła i moknie, Że czeka i wygląda przez oczy mnie piwne I śmieje się do wody jak deszcze cichutko, Więc w deszcz i w wiatr, i w burzę porwałem ją łódką - Drgające, rozszalałe stworzenie oliwne. Na brzeg rzuciłem nagą, we włosy zwikłaną, Krwawiącą moje wargi krwią bioder i łona, I świt mnie od niej zabrał. Leżała zmęczona, Bezmyślnie zapatrzona w pogodę rozlaną. Z płynącej szarym niebem różowej zórz wstęgi, Gdy ptaki obudzone poczęły świergotać, Jak cisza, która smutek przychodzi omotać, Tajona wstała radość mej młodej potęgi. 59 Jan Lechoń I nowa moja wiedza o szczęściu zgubionym Tajemnic mi odkryła zaklęcia nieznane, Rozśmiałem się, dziewuchy ujrzawszy rumiane, Pachnące czarnym chlebem i sianem skoszonym. Tak wszystko mi w tej chwili przestało być tajne I wszystkie odróżniałem - kolory i wonie, Wsłuchany w glos ze stajni, gdzie rżały me konie, Pieniące się radością na siano zwyczajne, Powietrzem upojony, rozśmiany do słońca, Wtulony w miękkie trawy z cichutkiej muzyki, Zielonych, polnych świerszczów łowiłem ton dziki Miłości bez pamięci, początku i końca. Aż tamtą znów poczułem godziną zazdrosną, Znużony zimnym wiatrem i żarem kochania, Że jest mi jak mgławica, co wszystko przesłania, Jak tuman, co znad stawu podnosi się wiosną. I w własnych mych ogrodach począłem się gubić, Oparem opętany, co zmącił mi duszę, Poczułem, że na nowo odnaleźć ją muszę, By żywą jak tę pierwszą, marzoną poślubić. jak pierwszą, rozpryśniętą w tysiącznych przebłyskach, Rozlaną po eterach, pierzchliwą i lotną, I świat mi się tą jedną wydawał stokrotną. Czającą się we wszystkich miłości nazwiskach. - 60 - Poezje Więc serce mi poczęło zalewać się łzami I jakąś mi nie znaną nadzieją dziecięcą, Żem w dłoniach twarz ukrywał, gdy koła się kręcą Po stawie, co jak skarga się rozlał przed nami. Aż oczy jej poczęły też łzami zachodzić I czułem, że ją dusza wypięknia i niesie Ku rękom mym tęskniącym, jak echo, co w lesie Powraca tam, skąd wyszło, by piękniej się zrodzić. Poczułem, że mi ręce położy na skronie, Przystanie środkiem ścieżki i spojrzy się smutnie I powie coś tak cicho, jak kiedy o lutnię Potrąci róża, schnąca w jesiennym wazonie. Nadeszła. Popołudnia cichością jesienna, Gdy krwawe jarzębiny poczęły z drzew spadać, Spojrzała w moje oczy, nie chcąca nic gadać, I wtenczas zobaczyłem, że była brzemienna. Do ust mych przycisnąłem czerwone jej wargi, Aż włosy spadły z ramion, pachnące jabłkami, A jam z jej oczu drogich wypijał ze łzami Jej smutek, co mi mądrość powrócił bez skargi. I odtąd chodzi cicha po moim ogrodzie, Błękitne karmi łątki lub stanie przy stawie I długo, milcząc, patrzy, jak pasą się pawie, Jak jesień liść pożółkły rozrzuca po wodzie. Więc ledwie dojrzę szatę z oddali błękitną — A cichość mi skroś serce przepływa jak strumień Jan Lechoń Tajemnic odgadnionych i wielkich zrozumień, Tych rzek, co w kwiatach płyną i kwiaty z nich kwitną, I wiem, że ty nią jesteś, jak byłaś tęsknotą Powietrzną, lotną falą, nieznaną z nazwiska I jabłek czuję zapach, gdy drżąca i bliska Do ust się moich tulisz z dziecinną pieszczotą. (1918) Rozmowa z weteranem Z sześćdziesiątego roku siwym weteranem, Kiedy w świetle się lampy blask dzienny rozpłynie I głośniej cyka zegar w nakryciu swem szklanem, Rozmawiać lubię czasem o szarej godzinie. Ma dla mnie jakiś urok rozkosznie leniwy Poduszek białych sterta na łóżku w izdebce, Kot szary cicho mruczy lub mleko wychłepce, Figurki z porcelany gadają mi dziwy. Weteran mój powiada, że liczne brał rany, Że w bitwie padł pod konia pokłuty lancami, A wtenczas, jak mgłą, oczy zachodzą mu łzami; Wiem, że w czasie tej bitwy spał w karczmie pijany. I cieszę się, że jeśli w nim także się zbudzi Nieufność dla tych cudów, co co dzień mu kłamię, Pozwoli, bym mu łzy swe wypłakał na ramię, A jutro znów w niezwykłych zabawim się ludzi. 62 Poezje Zasiądziem. Stół włóczkową przykryty serwetą, Raz po raz cyka zegar w nakryciu swem szklanem. I czujem się: staruszek — prawdziwym ułanem, Ja, biedny, głupi kłamca — prawdziwym poetą. (1920) Apokryf Twych ust przeciągła słodycz, smak nie do nazwania, Twych oczu głąb bezdenna, smutek przeraźliwy, I głos twój monotonny, głęboki a tkliwy, To wszystko mnie ku tobie, zwątpiałego, skłania. I kiedy twoje usta ustami otwieram, Czuję, jakbym mej duszy znów otwierał blizny, I piję z nich te słodkie, duszące trucizny Z których moc mam do życia, od których umieram. Lecz czego chcę najwięcej, umykasz mi zdradnie I kiedy jestem z tobą o szarym wieczorze, Całuję twoje oczy i widzę w nich morze. Serce twe jest jak perła. Leży w morzu na dnie. (1923) 63 - Jan Lechoń O rzeczach Tomasza Manna Idziemy w życiu na przebój — w gorączce walki i zmian -I gardła mamy ściśnięte od spazmu wielkich słów. Zapomnieć to, o czym smutnie wciąż myśli Tomasz Mann — ...Te oczy, kiedyś widziane, śniły mi w nocy się znów. Ach! Któż by śmiał to pomyśleć: „Ciąży mi życia już pług" — Jest mądre słowo: powinność, niech każdy święci się dzień. ...Tylko te szmery na schodach to nie jest odgłos Twych nóg I co się snuje w ogrodzie — wiem, że to nie jest Twój cień. Jak Tonio Kroger powrócę kiedyś do dawnych mych lat, Gdy żar się stanie popiołem. I wtenczas ręką ubogą Zieloną poruszę furtkę, na której Twej ręki był ślad I za którą nie będzie nikogo. (1926) 11 listopada Kiedy nocą śpi scena, śnią maszyny huczne I umilkły pioruny, burze, deszcze sztuczne, Kiedy teatr bez widzów, jak kościół bez wiernych, Jest tylko świętym domem tajemnic niezmiernych -Ci, co słońcem zrobili blask ramp migodiwy I świat stworzyli bardziej niż życie prawdziwy, Których wiecznie trwać będą miłość i cierpienie, Schodzą się jako duchy i stają na scenie. 64 Poezje Was wzywam! Nasze bowiem słowa są ułomne I nie dosyć są wielkie, i za mało skromne, Nie dość, żeśmy cierpieli, za mało walczyli, Byśmy mogli cośkolwiek powiedzieć w tej chwili. Ale ty, któryś poszedł za granicę świata Wezwać pomsty na przemoc, co naród przygniata, I słowa znalazł takie, żeś temi samemi Od nas mówił do nieba, od nieba do ziemi, I ty coś nie znał ziemskich pożądań marności, Tylko cuda początku i słońce przyszłości, Coś nad w grobie leżącą stał jak anioł złoty I krew i łzy jej wszystkie przemieniał w klejnoty - Wy mówcie! Ty, o którym nie wierzymy sami, Jak to? On żył naprawdę i był między nami, Ty, który w czas bez wiary i na wszystko głuchy Przyszedłeś dać świadectwo, że są jeszcze duchy, Patrz! Mroki się rozpierzchły i w otchłani giną, Jakaś ręka spuszczoną targnęła kurtyną, Konrada jakaś postać prowadzi bezgłosa. Kto to? Może robotnik albo dziewka bosa. We wszystkich domach światła rozbłysły wśród nocy. Uradujcie się w grobach, wolności prorocy! Gdzie kat zaciskał stryczek wkoło dumnej głowy, Gdzie stała szubienica, jest krzyż Chrystusowy! Płyniesz teraz, przeszłości niewstrzymana falo! Oto się nad Krakowem złote blaski palą, Król Zygmunt milcząc patrzy, jak Wisła się wije, I wtedy dzwon uderzył! Ten sam, co dziś bije! Bij! I porwij nas w swoje chyboty ogromne, Wołaj: „Bądźcie jak tamci, to was nie zapomnę, A wtedy ci, co przyjdą, gdy się wiek wasz prześni, 65 Jan Lechoń 0 was także pomyślą, słuchając mej pieśni, A Ty, który jedyny możesz stać w tym dźwięku 1 w Tobie jednym serce nie zadrży od lęku, Bo kiedyś Ty go słuchał — to nie nadaremno, I sam jeden powstałeś w niewoli noc ciemną, Budź ospałych: niech głosem Twoim mówi cały Tysiąc lat krwi i potu, i tej ziemi chwały, I marzenia poetów, mogiły żołnierzy!" Niech więc głowę pochyli, kto w cuda nie wierzy. Ten, który umiał cierpieć, a radość go trwoży, Kto nie stargał na szyi niewoli obroży I kto chce przyszłość wstrzymać, i kto przeszłość plami, Niechaj wyjdą tą nocą. Bo dziś pod gwiazdami Jakieś cienie po polach, po mieście się snują I wśród płaczu padają. I ziemię całują. (1928) Hymn Polaków z zagranicy Jedna jest Polska, jak Bóg jeden w niebie, Wszystkie me siły jej składam w ofierze. Na całe życie, które wziąłem z Ciebie, Cały do Ciebie, Ojczyzno, należę. Twych wielkich mężów przykład doskonały, Twych bohaterów wielbię święte kości, Wierzę w Twą przyszłość pełną wielkiej chwał)1, Potęgi, dobra i sprawiedliwości. 66 Poezje Wiem, że nie ucisk i chciwe podboje, Lecz wolność ludów szła pod Twoim znakiem, Że nie ma dziejów piękniejszych niż Twoje I większej chluby niźli być Polakiem. Jestem jak żołnierz na wszystko gotowy I jak w Ojczyźnie, tak i w obcym kraju Czuwam i strzegę skarbu polskiej mowy, Polskiego ducha, polskiego zwyczaju. Z narodem polskim na zawsze związany, O każdej chwili to samo z nim czuję. Do wspólnej wielkiej przyszłości wezwany, Wszystkim Polakom braterstwo ślubuję. (1936) Na emigracji (1940-1956) Lutnia po Bekwarku (1942) Lutnia po Bekwarku Jakże mocno w południe pachną lipy w parku I jaki chłód od rzeki, jak jej rzeźwość wabi! Teraz siano skoszone na łące się grabi. Na starej ławce leży lutnia po Bekwarku. Świerszcz zagrał, i na lutni drgnęła struna czysta, Widzę, że padł na ławkę złoty słońca promień. 0 lutnio! Nie chcę szczęścia, ani oszołomień, Lecz chcę cię dotknąć ręką, niegodny lutnista. Już zmilkły sarabanda i włoska pawana, Wzeszły gwiazdy na niebo, jest cisza dokolna. 1 wtedy Jan cię dotknął. I pod ręką Jana Zadrgałaś jak plusk rzeki, jak muzyka polna. W lasach zwierz się przemyka, w wodach od ryb czarno, Pełne ludu gościńce, słońca biją łuny, Organami brzmi kościół, rynki - ciżbą gwarną, A on pogląda w niebo i stroi twe struny. 71 - Jan Lechoń Kto jesteś, o młodzieńcze, który oto nocą, Strząsając pył księżyca z uwieńczonej głowy Jak senny suniesz, w struny bijesz z całą mocą, Goniąc znikły w alei cień sukni balowej? Ktoś bzu gałąź pod oknem poruszył liliową. To powiał wiatr wiosenny i okno odmyka. Stoję w oknie i słucham, jak płynie muzyka. Myślałem, że zapomnę. Pamiętam na nowo. przypisane Ludwikowi Hieronimowi Morstinowi Kolęda Myślał wczoraj coś Pan Bóg z zasępionym czołem, A potem się zamknęli z wielkim Archaniołem I w największym sekrecie coś radzili o świecie: Archanioł wracał z nieba z obliczem wesołem. Pyta więc Archanioła ten i ów z aniołów: „Zali może Bóg ruszy po gwiazdy na połów? Może nowe zakwitną oceany błękitno, Albo nowe Karpaty wydźwigniemy z dołów?" Archanioł długo milczał, nic im nie chciał gadać, Jeno kazał fornalom sześć koni zakładać, I pomknęli po szosie, rankiem szarym o rosie, Zadudniło, aż gwiazdy jęły z nieba spadać. 72 Poezje Wieźć się kazał Archanioł o milkę do wioski, Przed dworem, przed bielonym stanął Matki Boskiej, Patrzy w okno komnaty: w oknie kwiaty i kwiaty! Matka Boska przy krosnach haftuje bez troski. Stanął we drzwiach i rzeknie głośno: „Pochwalony! Witaj cudna Waćpanno! Z górnej idę strony! Wielka Tobie nowina! Będziesz Panno mieć syna! Bóg każe Ci Królową polskiej być Korony!" Upuściła Panienka haft, zmieszana srodze, Archanioł pomógł usiąść na krześle niebodze. Srebrnym skrzydłem Jej skronie dla ochłody owionie, A Panna dała słodkim łzom radości wodze. Święty Józef chciał gościa prosić na kusztyczek, Na miód stary, z rodowych wyjęty piwniczek, I mówi o splendorze: „Gość taki w biednym dworze!" Panna szyje pieluszki z bielutkich spódniczek. Rano Pan Bóg jej posłał pereł pełną skrzynię, Na dwór dać Chrystusowi kazał ochmistrzynię. Matka Boska giezłeczko szyje złotą igłeczką I śpiewa Chrystusowi: „Płynie Wisła, płynie". przypisane Cecylii Burr 73 Jan Lechoń Ballada o lordzie Byronie Nadchodzi noc bezrozumna, w której się nawet nic nie śni. Wkoło nas same są cienie, lampy mdły płomień już kona. Usta niegodne całować i usta niegodne pieśni! Zapomnieliśmy zbyt rychło bladego lorda Byrona! Już gwiazdy nocy pogasły, dzień się z niej jakiś wytaszcza I koń już bije na bruku podkową mocno podkutą. 0 dzieci! Czyż te ciemności to nie jest cień jego płaszcza? On tego konia popędza swoją angielską szpicrutą. O! nie jedź tędy! Fontanny zatrute wszystkie w twych zamkach, Koniom wydarto wnętrzności, a klawikordom klawisze! W twoich komnatach są ludzie, co się wieszali na klamkach! Ach! myśmy liście jesienne, którymi wicher kołysze. Tylko w nas pamięć została jakichś umarłych niebiosów, Gdzie chrzęści wata obłoków i pieśni płyną kastratów, Szelestu sukni niemodnej i pukla jedwabnych włosów, Które czesałaś przy lampie, owiana muzyką światów. Zmurszałe świętych posągi schodzą z katedry wieżycy, Głaszczą po pyskach chimery i patrzą w dół zamyśleni, Skąd dzikie wycie Murzynów bucha gardzielą ulicy 1 miasto w niebo wystrzela słońcem ze sztucznych promieni. Wstąpmy do sklepu po suknie, po jakieś dobre uczynki, A później, ciepłym wieczorem, pełnym Maneta koloru, Idźmy posłuchać, jak czarny Hamlet, pobladły od szminki, Woła stu nagim tancerkom: „Ofelio! Idź do klasztoru!" 74 Poezje W kącie kaplicy więziennej, gdzie dyszy nędza i zbrodnia, Przyklęknął święty Franciszek i pierś mu łkanie rozdziera. Patrz! Rzeka płynie! Wyrzuca trup nieznanego przechodnia, Który nikogo nie kochał ani nie czytał Wertera. Na chwałę świętej Teresy przed damą śpiewa ktoś pean. To najmodniejszy poeta, co róż jej szczyci się listkiem. Chodź. Z młodym, pięknym lotnikiem, który przeleciał Ocean, Pójdziemy opium zapalić i zapomnimy o wszystkiem. Już klony żółkną i buki stoją w czerwonym pożarze, Na wody stawów zeschniętych liści osypał się wieniec. W taką to noc, jak ta właśnie, kiedyś w ogrodzie w Weimarze Człowiek, co wszystko zrozumiał, zatęsknił niby młodzieniec. Pod burz chmurami, na fali mórz wichurami pędzonej, Czeka cię czarny twój okręt, któremu dość już przystani. Do Grecji płyńmy! Do Fedry i do Kasandry szalonej, Przez morze bite rózgami i w głosy syren wsłuchani. Ten grzmot kamieni — to Syzyf! Ten ryk — to Hekuba szczeka. „To tu jest Grecja! — wołają. — Ten stadion, gdzie tłumy biega. A tam jest Muza Tragiczna". Krzyczą: „Tam nic cię nie czeka!" Więc płyńmy! Nic mnie nie straszy. Bo człowiek powstał z niczego. Jan Lechoń Na śmierć Conrada Twój ojciec też miał pogrzeb wspaniały i chmurny, Szli za nim mrocznym miastem, dostojni i prości, 0 bruk stukały buty jak greckie koturny, 1 wiedli go z niewoli do wiecznej wolności. Mową twardą i prostą chropowatą mową Mówili doń Polacy i cicho płakali, Nakryli go ojczyzną jak czapką wojskową A później się rozeszli i bili się dalej! A teraz ciebie wicher zaświatów ogarnia, I ten tułacz bezsenny, zorany przez blizny, Twój ojciec, tam cię woła językiem Ojczyzny, Gdzie wszystkim świeci morzom ta sama latarnia. Norwid Imię twoje jak czarne i strzeliste cyprysy, A wkoło — greckie kolumny. Słowa twe — odskrobane starożytne napisy, Ty — dumny! Gdzie idziesz - głęboki aksamit traw Malachitowy, W ręku twoim — księga praw, Sowa u głowy. 76 Poezje Historia układa fałdy swych szat Nad wodami potoku. Kraj nasz — ziemia, Tysiąc lat - Jednego roku. Skąd masz róże? Ziemia leży Śniegiem pokryta. Idziesz, gdzie Kopernik w szubie, w mróz na wieży Z gwiazd czyta. Włosy Słowackiego W gumowych rękawiczkach, jak trupie rękami, Profesor śrut wsypywał w puste oczodoły, Ażeby mógł być z tego pożytek dla szkoły I pragnąc zmierzyć ciebie ziemskimi miarami. Szuflami oto sypią w trumnę hebanową Grudy ziemi francuskiej, co jest twym popiołem, I tylko pukiel włosów nad kościanym czołem Ten sam jest, który lśnił się nad twą żywą głową. Patrzymy nań w milczeniu, bo żadna cię tkliwość Jak za życia i teraz po włosach nie gładzi, Lecz gdzie chciałeś, tam wracasz. Bierzemy cię bladzi I wiemy. Nie ma śmierci i jest sprawiedliwość. 77 Jan Lechoń Tę trumnę całą w kwiatach, tę drogę wspaniałą, Bicie dzwonów i blask ten, co kościół rozjarzył, Kiedyś sobie ubogi suchotnik zamarzył. Padły państwa olbrzymie, aby tak się stało. Czerwone wino Bardzo wcześnie jest jesień. Coraz wcześniej słońce Za jezioro z ołowiu w drżące spada trzciny. Dzień jest po to, by sennie płynęły godzin}7, A wieczór, by oglądać gwiazdy spadające. Renoir chyba w sadzie pomalował śliwy, Tak ich skórka zielona, a brzegiem liliowa, I wszystko tu coś znaczy, tylko brak nam słowa. Ach! jak tu odpowiedzieć: czy jestem szczęśliwy? Jak nurek schodzi w mroki tajemniczych głębin, Gdzie się przepych koralu bogato rozpina, Tak ja wypijam wzrokiem czerwoność jarzębin, Lub próbuję wargami czerwonego wina. Do malarza Oto już spływa na platany I wodą snuje się świetlistą Liliowy welon. Znad Sekwany Mgła się podnosi. Patrz, artysto! 78 Poezje Patrz, kiedy w górze się rozrasta Blask niby zorzy borealnej I wszystkie światła tego miasta Pod Łuk wpływają Tryumfalny. Poczekaj ranka. Mgły się przedrą, Blask w górę wzbije się różow}? I ponad chimer szare głowy Słońce rozbłyśnie nad katedrą. I tak dzień cały w gwarze, chrzęście, Ty myśl o jednym: szukaj wzoru! I goń jedynie pewne szczęście Boskiego kształtu i koloru. Don Juan Ciężki brąz po nocy dzwoni, Głucho chrzęszczą miecz i kask: Niepotrzebny Colleoni Przez miesięczny wjeżdża blask. Stoję w oknie i laurami Na ten wieczór zdobię skroń. Uciekajcie! Cień za wami Wyciągniętą wznosi dłoń! Kto to krzyknął: „Już jest pora!" Świeca zgasła, słychać stuk. O! posągu Komandora Wejdź nareszcie za mój próg! 79 Jan Lechoń Ponad wino, dźwięk gitary Wolę płaszcza twego gest. Oto czekam twojej kary, Abym wiedział, żeś ty jest. Idy marca Na niebo, dotąd czyste, nagle płyną chmury, Ponad tłumu oklaski głos się wznosi starca. Oto rękę wróżącą podnosi do góry, Woła: „Wielki Cezarze! Strzeż się Idów marca!" Nad ogród, który marzy w jesiennej tęsknocie, Ptak jakiś rozpiął skrzydła, gotów do podróży. Ach! nie spuszczaj go z wzroku! Może w jego locie Dostrzeżesz jakieś znaki, odczytasz, co wróży. Już złota kula słońca za ogród upadła I niebo nabijają gwiazd srebrzyste ćwieki, Nie wracaj do pokoju, nie patrz do zwierciadła I rąk nie składaj w trwodze, wzywając opieki. To może twoje gwiazdy na niebie rozbłysły I twoje jutro słońce nareszcie zadnieje, Jeżeli wosk, co teraz na wodę się leje, Na niwecz nie obróci twe wszystkie zamysły. 80 Poezje Grób Agamemnona Czarna cyprysu dłoń wzniesiona I rozkruszonych kolumn piach, Grobowe płyty potrzaskane I księżyc, który padł na ścianę. Czy widzisz grób Agamemnona? Elektrę nad nim całą w łzach? Oto żołnierze bez nadziei, Co krwią zbroczeni padli w pyle, Pobladłą, trupią kryjąc twarz. Ty, któryś szedł na Termopile, Czy słyszysz wicher Cheronei, Którego odtąd słuchać masz? Siądź tutaj ze mną w cząbrów woni, Trzymaj Elektry dłoń w twej dłoni, Wsłuchany w łąki nocny śpiew! Na tego grobu usiądź płyty — Patrz! Jakiś orzeł znakomity Ze srebrnych skrzydeł trzęsie krew. O, nie myśl teraz: „To kto inny!" Padnij i wołaj: „Jam jest winny! Ja, którym marzył, którym spał". I tylko wtedy w gąszczu pinii Zobaczysz kształt klasycznych linii, Atenę złotą pośród skał. Patrz! Oto światła smuga drżąca Ginie i schodzi w mroczny Ereb. 81 Jan I^echoń Niech cię nie straszy jego głąb! I niechaj stopa twa potrąca Na drodze twej rubaszny czerep I na dno samo śmiało zstąp! Wielkanoc Droga, wierzbą sadzona wśród zielonej łąki, Na której pierwsze jaskry żółcieją i mlecze. Pośród wierzb po kamieniach wąska struga ciecze, A pod niebem wysoko śpiewają skowronki. Wśród tej łąki wilgotnej od porannej rosy, Drogą, którą co święto szli ludzie ze śpiewką, Idzie sobie Pan Jezus wpółnagi i bosy Z wielkanocną w przebitej dłoni chorągiewką. Naprzeciw idzie chłopka. Ma kosy złociste, Łowicka jej spódniczka i piękna zapaska. Poznała Zbawiciela z świętego obrazka, Upadła na kolana i krzyknęła: „Chryste!" Bije głową o ziemię z serdeczną rozpaczą, A Chrystus się pochylił nad klęczącym ciałem I rzeknie: „Powiedz ludziom, niech więcej nie płaczą, Dwa dni leżałem w grobie. I dziś zmartwychwstałem''. 82 Poezje * * * Od żalu nie uciekniesz, nie ujdziesz goryczy, I każda twa pociecha — to widmo przeszłości. Ach! czegóż się spodziewa i na cóż to liczy Każdy z nas, co na tyle patrzał nikczemności? I tylkoś jest zdziwiony, że jeszcze cię wzrusza To drzewo całe w kwiatach, różowy wschód słońca, I żyjesz, aby twoja nieśmiertelna dusza, Co dane jej przecierpieć, cierpiała do końca. Cóż z tego, że, coś kochał — przemija jak dymy, Że po tych, co odchodzą, żal serce ci tłoczy. My z starym Sofoklesem spokojnie patrzymy Na ten widok, na który chciałbyś zamknąć oczy. przypisane Stanisławowi Balińskiemu * * * To, w co tak trudno nam uwierzyć, Kiedyś się przecież stanie jawą. Więc pomyślałem: chciałbym leżeć Tam, gdzie mój ojciec — pod Warszawą. Niech ci ta myśl się nie wydaje Ani małością, ni znużeniem, Z największym kocha upojeniem, Kto się z miłością swą rozstaje. 83 H J a n L e c h o ń I n a g l e w i d z i s z : j e s t n o c c h m u r n a I n i e b o p o l s k i e p o n a d n a m i , I s t a r y o g r ó d . A w n i m u r n a Z n a s z e g o ż y c i a p o p i o ł a m i . Pieś ń o Stefa nie Starz yńsk im Jakże Ciebie, Warsza wo, dosięgną ć przez pieśnie, Ażeby Twoich murów nie dotknąć boleśnie , Gdy każda droga nazwa jest teraz jak rana? Oto dach potrzask any od Święteg o Jana I mury Zamku w gruzach, i stropy paradne, A Zygmun t trzyma w ręku miecz i krzyż bezwład ne. Ale ja Cię nie widzę okrytą żałobą I nie płaczę nad Tobą, nie płaczę nad sobą, Ani nad zostały mi w niewoli bliskiem i. I za każde bogactw a i rozkosz e ziemi, Za spełnion e marzeni a i pałace w chmura ch Nie dałbym tego szczęści a, żem mieszka ł w Twych m urach. Złota jesień po parkach liście z drzew już łuska I śmieszni e zapłonęł y latarnie gazowe. Patrz! Oto szare mury. Słyszysz ? Wisła pluska, A zimny wiatr jesienny owiewa ci głowę. Ach! przytul ją do szarych twego miasta murów Jak do piersi matczyn ej, co tuli twe łkanie, I wsłuchaj się w dalekie, potężne wezwani e, Piękniej sze i prawdzi wsze od klasyczn ych chórów! Oto pieśń zmartwy chwstała ! Liście już opadły, Kamien ne bóstwa skrzydła po sobie pokładły I łuna od pożaru ogromne go błyska. 8 4 Poezje Tylko tych, którzy teraz martwe czoła chylą, Żywych, tobie podobnych, widziałeś przed chwilą. I wszystkie w tej legendzie znajome nazwiska! Czy widziałeś Ordona? O mój przyszły wieszczu! Będzieszże ciągle śpiewał o koniach i zbroi? Kto jest ten mały człowiek, co w ognistym deszczu Śród murów, co się walą, jako posąg stoi? 0 to imię tragicznej zapytaj się Muzy! To on te domy wznosił, co padają w gruzy, Posągi roztrzaskane i — któż by je zliczył? — Te ulice w płomieniach — to on je wytyczył. 1 on, gdy miasto było pochodnią czerwoną, Powiedział: „Nie ustąpię. Niech te domy płoną, Niech dumne moje dzieła na proch się rozpękną! I cóż, że z marzeń moich wszystkich rośnie cmentarz? Ale ty, co tu przyjdziesz kiedyś, zapamiętasz, Że jest coś piękniejszego niźli murów piękno". A ty co? Myślisz pewno, że to dziejów krater Wciąż tę samą wyrzuca romantyczną lawę I że to jeszcze jeden szalony bohater Nieopatrzną, ułańską opętał Warszawę. I tobie jeszcze ciągle marzy się o cudzie I o owych nadludziach, co się biją chrobrze. Cudów chcesz? Pomyśl tylko, że są zwykli ludzie, jak on, co zawsze wszystko chcą wypełnić dobrze. Cicho, pieśni! Bo bracia nasi w grobach leżą. Powrócisz, ach, powrócisz, gdy w bębny uderzą I wojsk naszych znów kroki posłyszysz miarowe! Na mury potrzaskane, na ulice wolne Jako liście wawrzynu rzucisz kwiaty polne I tych, co tam zostali, obejmiesz za głowę. - 85 Jan Lechoń Pożegnanie Marsy Hanki Jak to? Więc te zwycięskie z ciężkich spiżów działa W dziedzińcu Inwalidów nieruchomo stały I Dziewica z chorągwią, co rwie się do chwały, Na te wojska, wchodzące u stóp jej, patrzała, Nienawistne, ciągnące w ciężki dzień upalny? Jak to? I nic? I cisza w Inwalidów grobie? I słońce pada ciągle na Łuk Tryumfalny? I nic? I każdy śpieszy i myśli o sobie? Więc jak żegnasz się z pierwszych dni twoich kochanką, Którejś szeptał i wzajem jej słuchał zaklęcia, Tak ja w ten dzień czerwcowy, dzień nie do pojęcia, Przez łzym zdławione krzyknął: „Żegnaj, Marsyliankol Ty, coś zawsze znad nędzy, rozpaczy i grzechu Wznosiła dreszcz budzącą twą strofę zwycięską, A nad śmierć i cierpienie - blask twego uśmiechu, Żegnaj, pieśni cudowna, podeptana klęską!" Już ostatniej orkiestry cichnie w dali granie I za bramą Paryża ostatni pułk znika, Jeszcze chwila i skona twa boska muzyka. Żegnaj, piękna wolności, wolności kochanie! Nie! Jeszcze chwilę zostań! Niech w twym blasku stanę, Mgłę liliową odgarnę, co sennie się snuje, Jeszcze chwilę popatrzę na Luwr i Sekwanę I tobie, jakże grzesznej, niech powiem: „Dziękuję". Bo ja wierzę, że w ciszy, co teraz nastała, Z której dojdzie cię tylko głos, co cię przeklina, Krzyk „Hańba!", co pod twoje pomniki się wspina, 86 Poezje Ty we łzach, wstydu pełna, będziesz przecież trwała. Noc, noc teraz! Więc śpijcie, gotyckie katedry, Sarkofagi rycerzy, co bili się górnie! Gasną światła w teatrze i milknie głos Fedry, Co staje, skamieniała, na swoim koturnie. Księżyc cienie w dziwaczne kształty powyginał I srebrną smugą płynie przez sale zamkowe, Przez Luwr śpiący przechodzi ogromny kardynał I w swym płaszczu czerwonym kryje dumną głowę. Ach! tylko jeszcze jeden krótki krzyk rozpaczy I miliona nóg tupot już słychać w pobliżu, I święta Genowefa, spłakana, zobaczy Zwycięskich barbarzyńców w twych murach, Paryżu. Gdy dźwięk twój poza miastem coraz się oddala, Na plac Zgody bez końca wojsk ciągną kolumny. Patrz! Oto wjeżdża człowiek, co kościoły kala I wielkim bohaterom zagląda do trumny. On bluźni: „Cóż się teraz oprze mojej mocy, Gdy to miasto uklękło wśród mych armat huku?" I tylko twoje echo rozbrzmiewa po nocy I budzi jakieś mary na paryskim bruku. pnę/pisane Ewie Curie Ostatnia scena z Dziadów Oto znów zachrzęściło konopne powrósło I płaczem się zanosi jesienna ulewa, I dawno zapomniane przyzywa mnie gusło. Chodź ze mną! Naród ginie, a poeta śpiewa. 87 Jan Lechoń Trzebaź więc znowu nocą włóczyć się na cmentarz, Znów ten cień, co z daleka przystanął bez ruchu, Na pierś położył rękę. Ruszył się. Pamiętasz? I idzie, nic nie mówiąc. Ktoś ty? Ktoś ty, duchu? Wiem, każesz znowu w dawne wgryzać się wspominki I jakieś zapomniane przywoływać rysy, Byś potem twarz swą bladą odbarwił ze szminki I płaszcz swój bohaterski rzucił za kulisy. Skąd znam cię? Ach! to przeszłość, przysypana pyłem. Pamiętasz słońce rzymskiej Kampanii na scenie. Ja chłopcem przechylonym przez galerię byłem, A ty synem kapłanki. Wspomnienie, wspomnienie. Kto to nocą o mury uderza więzienne I czyja na nich ręka: „Umarł Gustaw" — pisze? Kto do Cara sypialni wszedł jak widmo senne? I czyj to głos „Do broni!" w noc śnieżystą słyszę? To teatr. Tylko teatr. Odstawiają płótna. Cóż to? Konrad na scenie? Do domu już pora! Musiała cię wymęczyć ta scena pokutna, A jutro musisz przyjąć posąg Komandora. Z wieńców liście się sypią i szarfy spłowiały. Melpomena odchodzi. Żegnaj, piękna różo! Te mury papierowe, to przecież świat cały. Reżyserze! Co widzę? Zamek! Zamek burzą! I nagle śnieg na scenie i rampa zgaszona, I łuna ponad miastem. Widzisz owe kruki? Słyszysz wycie? To krzyczy Matka Rollisona, Tylko że to już z innej i straszliwszej sztuki. Tego księdza, patrz, żołnierz uderzył po twarzy 88 Poezje Za to, że nie chciał bluźnić Bożemu imieniu. Ach! po twoim teatrze już popiół się żarzy. Co to, drogi Konradzie? Naprawdę w więzieniu? I tylko blask mu bije, jak nigdy, z oblicza, Ta rana jest prawdziwa, nie pytaj, czy boli. Ach, ten Konrad! Tak wierzył słowom Mickiewicza, Że zagrał nawet więcej, niźli było w roli. 89 przypisane Józefowi Węgrzynowi Jan Lechoń Aria 2 kurantem (1945) Aria 2 kurantem Smutek taki mnie chwycił, że zda się, aż skomli, Ani przed kim się żalić, kto wie, kiedy minie, Gdybyż to było można usiąść przy kominie I czytać sobie stare wiersze Syrokomli! I marzyć, jakbyś pocztą wędrował podróżną 0 owych lasach, rzekach, tych dworach, tym zdroju, 1 myśleć, że są wszyscy w przyległym pokoju, Od których ciągle listów wyglądasz na próżno. Cóż znajdę, jeśli wyjdę takiego wieczoru? Tu wszyscy przecież obcy i każdy gdzieś śpieszy. Ach, żadna mnie muzyka dzisiaj nie pocieszy, Chyba Aria ^ kurantem ze Strasznego dworni 90 Poezje Legenda Wszystkie słowa podniosłe, któreś znał ze szkoły, Muzyka starych pieśni, wolności anioły, Książę Józef na koniu, wiszący nad biurkiem I olbrzymi Batory w małej czapce z piórkiem, I młodzieniec z Grottgera, co żegna swą miłą, Pocztówka z Białym Orłem — wszystko to ożyłol I oto między nimi jako brylant krwawy Świeci mur zburzonego Katedry ołtarza, Leży kamień zwyczajny z ulicy Warszawy, Stara chustka służącej, czapka gazeciarza. Wśród stalowych husarzy skrzydlatego szyku Widzisz pana niskiego w czarnym meloniku. A dalej, gdzie więzienia gruby mur i wieże, Generała Kłeeberga podniesiona głowa I słyszysz — (czyś mógł myśleć?) - równie piękne słowa Jak tamte, które kiedyś umilkły w Elsterze. Nie-Boska komedia Płynie włoskie jezioro lazurową wodą, Piosenka gdzieś zabrzmiała wśród ciasnej uliczki, Hrabia Zygmunt ubrany romantyczną modą Krwawą różę przez białe zrywa rękawiczki. A za nim zachód słońca i żółte ruiny, I nagle od lekkiego zefiru powiewu 91 Jan Lechoń Jedwabny szal się z ramion osunął Delfiny I zaplątał w gałązkach cierniowego krzewu. I wtedy on wyszeptał: „Ach, to koniec lata". I więcej już w ten wieczór nie mówili z sobą. A w nocy ujrzał nagle okryte żałobą Okopy Świętej Trójcy i ruiny świata. przypisane Juliuszowi Sakowskiemu Matka Boska Częstochowska Matka Boska Częstochowska, ubrana perłami, Cała w złocie i brylantach, modli się za nami. Aniołowie podtrzymują Jej ciężką koronę I Jej szaty, co jak noc są gwiazdami znaczone. Ona klęczy i swe lice, gdzie są rany krwawe, Obracając, gdzie my wszyscy, patrzy na Warszawę. 0 Ty, której obraz widać w każdej polskiej chacie 1 w kościele, i w sklepiku, i w pysznej komnacie, W ręku tego, co umiera, nad kołyską dzieci, I przed którą dniem i nocą wciąż się światło świeci. Która perły masz od królów, złoto od rycerzy, W którą wierzy nawet taki, który w nic nie wierzy, Która widzisz z nas każdego cudnymi oczami, Matko Boska Częstochowska, zmiłuj się nad nami! Daj żołnierzom, którzy idą, śpiewając w szeregu, Chłód i deszcze na pustyni, a ogień na śniegu, Niechaj będą niewidzialni płynący w przestworzu I do kraju niech dopłyną, którzy są na morzu. 92 Poezje Każdy ranny niechaj znajdzie opatrunek czysty I od wszystkich zagubionych niechaj przyjdą list}7. I weź wszystkich, którzy cierpiąc patrzą w Twoją stronę, Matko Boska Częstochowska, pod Twoją obronę. Niechaj druty się rozluźnią, niechaj mury pękną, Ponad Polską, błogosławiąc, podnieś rękę piękną I od Twego łez pełnego, Królowo, spojrzenia Niech ostatnia kaźń się wstrzyma, otworzą więzienia. Niech się znajdą ci, co z dala rozdzieleni giną, Matko Boska Częstochowska, za Twoją przyczyną. Nieraz potop nas zalewał, krew się rzeką lała, A wciąż klasztor w Częstochowie stoi jako skała. I Tyś była też mieczami pogańskimi ranną, A wciąż świecisz ponad nami, Przenajświętsza Panno. I wstajemy wciąż z popiołów, z pożarów, co płoną, I Ty wszystkich nas powrócisz na Ojczyzny łono. jeszcze zagra, zagra hejnał na Mariackiej wieży, Będą słyszeć Lwów i Wilno krok naszych żołnierzy. Podniesiemy to, co legło w wojennej kurzawie, Zbudujemy Zamek większy, piękniejszy w Warszawie. I jak w złotych dniach dzieciństwa będziemy słuchali Tego dzwonka sygnaturki, co Cię wiecznie chwali. Wieczór w Salamance Jeszcze wczoraj ostatnie żegnały mnie wonie Lata, co lekkim wiewem róż rabaty muska, I słuchałem fontanny, co w klasztorze pluska, I widziałem znajome, załamane dłonie: Widzę Burgos jak stary grobowiec uśpione 93 - Jan Lechoń I księżyc jak trup srebrny, co stał w murów blance, I nagle oto dzisiaj — wieczór w Salamance — Pojąłem, że to prawda. Że wszystko skończone. A jednak nawet teraz, na dalekim bruku, Jakby stolic gnębionych aż tu doszłe dreszcze, Czujesz drżenie podziemne i łudzisz się jeszcze, Że mówi ktoś do ciebie w dział milknących huku. Ręką sunąc po liściach, co nie znały rosy, Śnisz cienie i ten strumień, co się wije w jarze, Nad którym o tej porze siedzi chłopiec bosy I gra prostą piosenkę na wiejskiej fujarze. Oto dym długą smugą podniósł się z ogniska I widzisz swe dzieciństwo tym dymem zasnute; Dziewuchy motykami biją w kartofliska I czujesz wonne zioła: lawendę i rutę. Jakżeż się to te wszystkie polne kwiaty zwały? Te drzewa, co wieczorem za oknem szumiały? Gdzież się owe podziały zapomniane krzewy, Co się gięły i chwiały śród letniej ulewy? To właśnie twoja ziemia, gdzieś chciał spocząć w końcu Pod liśćmi zbutwiałymi, co pachną tak mocno. Ktoś cię wola: „Poczekaj! Przetrwaj porę nocną, A jutro ujrzysz Rynek i Wawel we słońcu!" Ileż to razyś patrzał, gdy, zdało się, płoną Dachy łuną zachodu zalane czerwoną, I wtedy z Panny Marii, spod złotej korony Dźwięk zrazu przyciszony starego hejnału, Coraz czystszy, pełniejszy szedł na wszystkie strony, A ty, milcząc, słuchałeś, jak ginął pomału. Jak cicho! Nikt nie przejdzie przez puste krużganki 94 Poezje I żadna się nie bieli koronkowa kreza, Ani żadna Infantka w stroju z Velazqueza Nie zjawi się na starych murach Salamanki. I tylko powiew nocy, co cicho się zbliża, Zaledwo pożegnane przypomniał platany I patrzysz na plac pusty, księżycem oblany, Tym samym, który płynie po niebie Paryża. Co teraz śni to niebo, co marzą, te mury? Kto idzie pośród parku aleją uśpioną? I jakie teraz burze wstrząsają twe łono, 0 miasto, któreś było jak siła natury? Znów wraca zapach wiosny i siła twych czarów, Jak kiedyś, moje serce na nowo odmienia. Zrzuć z głowy swojej popiół spalonych sztandarów. Czy słyszysz tę muzykę? I moje westchnienia? Pójdź ze mną w świat prawdziwy, na zawsze umarły, Patrz, kwiaty z drzew otrząsa wiosenna ulewa, Małego się hotelu drzwi nagle otwarły, A z okna naprzeciwko walc stary rozbrzmiewa. Niech tylko cień ten w oknie zamglony popieszczę, Co teraz ponad lampą gasnącą się słania: „Nie dałaś mi na jutro godziny spotkania, Czy będziesz o mnie myśleć? Spotkamy się jeszcze?" 1 nagle dzwon jak w studnię o ciszę uderzył I tylko palma cicho szeleści jak pióro. O! weź mnie w swe ramiona, milcząca naturo, Ażebym znów pokochał i znowu uwierzył! - 95 - Jan Lechoń Naśladowanie Or-Ota Jakbyś nagle sypnął mąką Dziurę robiąc w wielkim worku, Tyle śniegu napadało Dzisiaj wieczór w Nowym Jorku. Mróz nie daje ci odetchnąć, Biegniesz szybko i trzesz uszy, I w tej chwili pomyślałem: „To Warszawa i śnieg prószy". Przystanąłem przy drapaczu, Skąd melodia jakaś płynie. To ślizgawka! I muzyka Jak w Szwajcarskiej gra Dolinie. Cóż, że pięter masz pięćdziesiąt Obok, z przodu, z każdej strony? Ja tam patrzę tylko w górę Na strop nieba roziskrzony! I od razu się Rockefeller, Empire Building jak w mgle chowa. Tylko został śnieg i gwiazdy, I noc wielka, granatowa. I za chwilę ci się zdaje, Że znajome światło zerka, Widzisz domy trzypiętrowe I muzyka gra sztajerka. 96 Poezje Wszystko wraca w jednej chwili: Piec kaflowy, domy w Rynku, Łukasz, woźny mego ojca, I głos drogi: „Śpij już, synku". Słyszysz zegar na ratuszu I zza murów się wyłania Szewc, przekupka, stary wiarus Z dawnych książek do czytania. Świeci drzewko, chłopcy z szopką, A nad nimi gwiazda złota, Wszystko dawne, śmieszne, rzewne, Jak naiwny wiersz Or-Ota! Jeszcze chwila, a przysiągłbyś Na Starówce, na placyku, Jego ujrzysz i zawołasz: „Czołem, panie pułkowniku!" On zaś, robiąc styl marsowy, Jakby jechał na armacie, Będzie wołał, salutując: „Jak różyczka wyglądacie!" O! ty cieniu z dobrych czasów, Nie jest rzecz to bez znaczenia, Żem w dalekim, gęstym mroku Właśnie twego szukał cienia. I choć szumne umiem słowa, Znam poezji wielkiej dymy, 97 Jan Lechoń Gdy dziś piszę o Warszawie, Naśladuję twoje rymy. W nich to bowiem, w tej piosence, Która uśmiech rzewny budzi, Jest zaklęty7 duch Warszawy, O! poeto prostych ludzi! Tyś ich poznał: takich samych, Kiedy na śmierć pewną biega, Kiedy idą do ataku I „wstępują na jednego". Zakochanych (choć nie wiedzą) W swych ulicach, Wiśle lśniącej, Co, gdy trzeba, za swe miasto Umierają śpiewający. I dlatego od tych murów, Przed którymi Polska klęka, Nie żałobna pieśń dziś płynie, Tylko zrywa się piosenka. Z murów Zamku się podniosła, Poprzez które śnieg dziś wieje, Z ruin, nędzy i męczeństwa Niesie wiarę i nadzieję. Woła do nas: „Wszystko minie, To są tylko próby Boże, Szewców z Piwnej i bab z Rynku, Gazeciarzy nic nie zmoże!" 98 Poezje A pan Artur gdzieś z zaświatów, Wznosząc teraz w górę szklankę, Woła do nas: „Już niedługo! Wszyscy chórem Warszawiankę?' Wiersz mazowiecki Cóż to przyszło ci do głowy? Cały Łowicz kolorowy, Białe włosy małych dzieci I jabłoni biały pąk, Raźny powiew z tamtej strony, Baby niosą feretrony. Cóż to w oczach twoich świeci? Książka leci z drżących rąk. Nie gardenie ani lilie, Nie Itakę, nie Brazylie, Tylko jaskry, tylko mlecze Wśród zielonych trawy smug. Chcemy, chcemy, utrudzeni, Tamtych kwiatów i zieleni I tej drogi, co się wlecze Pod ubogi, stary próg! jak patrzało kiedyś dziecko Na wieś biedną, mazowiecką, Na zorane kartofliska, Na wiślany biały piach, — 99 - Jan Lechoń Tak i dzisiaj - jak daleki! -Spod znużonej mej powieki Widzę ciebie, widzę z bliska W każdej myśli, wszystkich snach. „Czemuż to o tym pisać nie chcecie, panowie?" Do mnie, do was, do ciebie, których mniej czy więcej, Dwustu, tysiąc, czy dziesięć, czy też sto tysięcy Polaków zamęczonych i mrących w niewoli, Już więcej nie poruszy, bardziej nie zaboli, Którzy dobrze żyjemy, choć o każdej chwili Winniśmy płonąć wstydem, żeśmy jej dożyli, Do nas wszystkich ta zwrotka czy też nic nie powie: „Czemuż to o tym pisać nie chcecie, panowie?" Czy widzisz? Tam Eloe w gwiazd ubrana diadem I Anioł z prawej strony, co stał nad Konradem, I ten, jak Święty Jerzy, w srebrną zdobny zbroję, Co więzień mamertyńskich otwierał podwoje, I inny Anioł, z skrzydłem owiązanym kirem, A z drugim połamanym przez wiatr pod Sybirem, Wśród śniegu i księżyca spływają po niebie, Podnieśli w górę miecze i coś chcą od ciebie! Gdzieś nam drogę wskazują! Idźmy tam za niemi! Jak Dante za Wirgilim schodźmy do podziemi Słuchać jęków w ciemnościach, gdzie się rozum traci, 100 Poezje Śród murów, obryzganych przez krew naszych braci, Przez które zda się jeszcze wołają do siebie, Idźmy szukać tych kości, których nikt nie grzebie. 0 grobach zatopionych w pustynię ogromną, Jeżeli nawet wszyscy na świecie zapomną, Gdyby żadna ich pamięć ludzka nie dostrzegła, Ty jedna nie zapomnij — pieśni niepodległa! Weź z swojego dziedzictwa to płomienne słowo, Co trafi jak pochodnia w noc podbiegunową 1 tam, gdzie nie dostrzeżesz śladów ludzkiej stopy, Na samym końcu świata, już nie Europy, Tam, gdzie ziemia znużona śpi u nieba brzegu, Odnajdziesz ślad wolności - polską krew na śniegu! Tam czekaj na tę chwilę, gdy dział zmilkną gromy, Raźne pieśni powrotu poderwą się wszędzie I na oścież stęsknione otworzą się domy Przed tymi, co powrócą, a tamtych nie będzie. I wtedy ty z Eloą gwiazdami ubraną Uklękniesz na tym śniegu wśród wiecznej ciemności I będziesz go odgarniać i wołać do kości: „Tutaj byli żołnierze jacyś! Niechaj wstaną!" 101- Jan Lechoń Manon Wśród burz, co już szaleją i co grożą z dali, Kiedy wszystkie się siły rozprzęgły w naturze, Ocalić można wszystko, jeśli się ocali To, co nas robi ludźmi: nasze własne burze. Więc patrzaj nieulękły, jak czyha zatrata Na tyle miast wspaniałych i świat cały płonie I nie łam rąk, gdy widzisz, że się łączą dłonie I usta, niepamiętne ginącego świata. Czy słyszysz? Gdy w gruz pada, co wznosiły wieki, W Weronie pod bombami, w ogromnym płomieniu Do Julii Capuletti Romeo Montecchi Wśród nocy, utęskniony, woła po imieniu. Szimeno! Której szarfa bohaterów wieńczy, Jak nic cię nie zmieniły te wojny wciąż krwawsze! O Fedro, Mario Stuart, o Beatriks Cenci! Wśród świata, co się pali, cierpicie jak zawsze. Więc ty, na nic nieczuła, zawsze nieostrożna, Manon, której się serce co chwila odmienia, Spójrz na mnie, ty, dla której jednego spojrzenia Przebaczę, czego nigdy przebaczyć nie można! 102 Poezje Duch Boya Poezja to wyzłoci, czas wszystko to zatrze I zniknie w końcu wszystko, co jeszcze was dzieli: Ciebie, coś go oglądał wygodnie w teatrze, Od niego, więzionego w Bazyliańskiej celi. I wtedy ktoś cierpieniem papierowym wzgardzi I myśląc, jak okrutnie byłeś nieszczęśliwy, 0 tobie może powie: „Ach! on cierpiał bardziej, Poznał wszystko, co ludzkie. Oto człowiek żywy]" Ty jeden, jak to dziwne, spośród nas tak wielu, Coś strzegł się słów podniosłych jak skazy, co plami, Ty najmniej patetyczny, drogi przyjacielu, Jesteś właśnie, jak Konrad, za pan brat z duchami. Oto wstajesz znad biurka w warszawskim pokoju jak wczoraj! Ale co to? Skąd ta rana krwawa? Chciałbym tobie powiedzieć: „Jak się masz, mój Boyu", Lecz czuję, że już teraz nie mam tego prawa, 1 słyszę cię, jak mówisz słowami cichemi: „Żadna nie jest mi obca małość i pokusa, Zmierzyłem to, co wzniosłe i nędzne na ziemi, Jak Piotr, co kiedyś przecież zaparł się Chrystusa". Lecz jemu powiedziano: „Będziesz z prawej strony Przed tym, co nie znał wahań i skruchy, i lęku!" I stoisz oto, Boyu, bardzo zawstydzony, Trzymając pióro w jednym, palmę w drugim ręku! 103- Jan Lechoń Nokturn Cóż ja jestem? Liść tylko, liść, co z drzewa leci. Com czynił - wszystko było pisane na wodzie. Liść jestem, co spadł z drzewa w dalekim ogrodzie, Wiatr niesie go aleją, w której księżyc świeci. Jednego pragnę dzisiaj: was, zimne powiewy! Więc nieś mnie, wietrze chłodny, nie pytając, po co, Pomiędzy stare ścieżki, zapomniane krzewy, Które wszystkie rozpoznam i odnajdę nocą. W ostatniej woni lata, w powiewie jesieni Niech padnę pod strzaskany ganek kolumnowy, By ujrzeć te, com widział, podniesione głowy Wśród teraz pochylonych, zamyślonych cieni. Uciszaj, srebrna nocy, całą ziemię śpiewną! A ja padnę na trawę, wilgotną od rosy, Lub będę muskał cicho niegdyś złote włosy, Których dziś już koloru nie poznałbym pewno. Goplana Cóż to? Więc to naprawdę? Więc to jutro rano Już znikasz: nasz kraj smutny opuszczasz, Goplano? I zanim babie lato swe nici rozprzędzie, Nim będą jarzębiny — już ciebie nie będzie? Tak jak stado żurawi, co wysoko płynie, 104 Poezje Jak jaskółki przez pierwsze chłody wystraszone, Ty także nie chcesz zostać w tej smutnej krainie I, tęskniąc do nas ciągle, lecisz w obcą stronę. Jak to? Nie chcesz zobaczyć, jak liść spada z klonów, Jak buki na czerwono będą płonąć w górze, Ni mgieł, co snuć się będą wśród pustych zagonów, Ani słuchać tej ciszy jesiennej w naturze? Nie chcesz, śpiąca pod lodem u jeziora brzegu, Słyszeć przez sen jak wichry wieją na mogiły, Ani dzwonków od sanek, ni skrzypienia śniegu, Ani dzwonów, co będą na Pasterkę biły. Ach! odejść chcesz od zbrodni straszliwszych niż baśnie, Od których by zadrżało serce Balladyny, Lecz krew, co tu spłynęła, nie z naszej jest winy. Poczekaj! Wszystko przejdzie, uciszy się, zaśnie. Zostań z nami, Goplano! Wypłyń nocą, biała, Nad srebrem oświecone granatowe tonie I rozpleć swoje włosy, i połóż swe dłonie Na wierzbie, którąś przecież tak bardzo kochała. Wśród woni, co się leją taką nocą ciepłą, Przejdź cicho po ogrodzie i idź wśród rabatów I z bratków, i z nasturcji, i ze wszystkich kwiatów Zmywaj wodą z jeziora naszą krew zakrzepłą. Kniaźnin i żołnierz W czarnym stroju, kwiatkami dziwacznie przybrany, Nad wodą, w starym parku, przy pasterskiej chacie, Snuł się niegdyś w Puławach Kniaźnin obłąkany, Który rozum postradał po Ojczyzny stracie. 105 Jan Lechoń Goniąc wzrokiem motyle świecące się w słońcu, Wpatrzony w małe ziółka i ślimaków różki, Dożywał dni, nieświadom, co było na końcu, Ani cierpień rodaków, ni losu Kościuszki. Aż kiedyś powracając z dalekiej swej drogi, Gdy tamten oszalały po alejach błądził, Ujrzał młody go żołnierz, co sunął bez nogi, Popatrzał nań i szepnął: „Dobrześ się urządził". przypisane Kajetanowi Morawskiemu Iliada Czytelniku wybredny, który śnisz o Troi I chciałbyś widzieć wszystko na miarę Homera! Ślepy człowiek w Warszawie na ulicy stoi I śpiewa Warszawiankę, i grosz w czapkę zbiera. Cóż tobie po Hekubie? Ilion dawno minął. Spójrz na tego staruszka, który stanął w bramie. Podaj dłoń mu i powiedz: „O, dobry Pryjamie, Znałem syna twojego, co we Wrześniu zginął". Lecz wtedy w jego oku nie błyski rozpaczy, Ale ujrzysz nadzieję i szepnie po chwili: „Na końcu będzie wszystko wyglądać inaczej. Ja dawno już mówiłem: Kasandra się myli". 106 Poezje Jabłka i astry Ileż razy tak samo wychodziłeś w pole, Wdychałeś mocny zapach z już wygrzanej błoni! Ten wiatr, to przecież dawne, znane ci Eole, Ten sam, co i przed laty, daleki Favoni! Tak samo bije para znad wilgotnej uzdy I szumią stare klony nad kamienną bramą, Wielkie ptaki jesienne skaczą poprzez bruzdy, A przecież nic w tej chwili już nie jest to samo. I wiedz, że kiedy wrócisz w te jedyne strony, By tamte ujrzeć liście jak wiatr je porywa, Tak samo będziesz chodził jak tu zamyślony I słuchał tej jesieni, co już jest prawdziwa. Co kiedyś twe spojrzenie muskało przelotnie, Tym dzisiaj się napieścić nie może twe oko, Te same mógłbyś kwiaty oglądać stokrotnie I zieleń, co wciąż bardziej zda ci się głęboką. Z odmętu niepamięci jakiś powiew żenię Dźwięk słów na pozór błahych jak pożółkłe wstążki, Których teraz dopiero rozumiesz znaczenie, Jak za wcześnie czytanej bardzo mądrej książki. Więc patrząc na zniszczenie, co święci swe dzieło, Na drzewa już bez liści i na chmury czarne, „Wszystko — mówisz — com kochał, jak wichry minęło, Lecz przecież nic w mym sercu nie poszło na marne". 107 Jan Lechoń Wokoło tylko trwogi i troski tak liczne, Ale ty się nie buntuj przeciw przeznaczeniu: Spokojnie pisz do końca swe wiersze klasyczne, Które wtedy są dobre, gdy cierpisz w milczeniu. B-moll Wieje między aleje wiatr listopadowy, Zawiewa śnieg, co zimnem do głębi przenika, Ach! ileż mi to razy już przyszło do głowy, Że to jest właśnie polska prawdziwa muzyka. I czuję was jak wczoraj, o powiewy wiatru, Widzę płomień czerwony i trójnóg ozdobny, I słyszę, jak z balkonu Wielkiego Teatru Orkiestra gra powoli polski marsz żałobny. I jego ton ostatni przypominam sobie, Ten akord przeraźliwy, co chwilę wyraża, Gdy wszyscy się powoli rozchodzą z cmentarza I tylko jeden człowiek zostaje przy grobie. Skowronek Padł granat i rozburzył ten stary kantorek, Przy którym płakał Gustaw po stracie kochanki, Spłonął w Września płomieniach kolumnowy dworek, Ten z czarnym fortepianem dworek z Warszawianki. -108- Poezje Ciche domy dzieciństwa, gdzie się błogo śniło, Książki niegdyś czytane z płomieniem na twarzy, Wszystko, wszystko, co nasze, do kości z cmentarzy, Wydane na zagładę lub w proch się zmieniło. I tylko tak jak zawsze, kiedy błyśnie dzionek, Nad rolę we mgłach całą i nad stare drzewa, Wysoko, aż do nieba wznosi się skowronek I tę samą co zawsze piosnkę swoją śpiewa. O! ptaszku, który śpiewasz w Żelazowej Woli! Niech głos twój dzwoni ciągle nad wiosenną ciszą, Nad każdym, który cierpi, nad wszystkim, co boli — Szczęśliwi, ach, szczęśliwi, którzy ciebie słyszą! Męczennicy Wszyscy święci z ołtarzy, z obrazów, z pomników, Ze światłami nad głową i z ranami w boku, Wszystkie święte o cudnym panieńskim uroku Wychodzą na spotkanie naszych męczenników. Wśród śpiewów gregoriańskich idą mleczną drogą Anieli w złotych zbrojach z srebrnymi skrzydłami, Pomagają iść rannym, co sami nie mogą, I mówią do nich cicho: „Módlcie się za nami". I oto wśród trąb grania pękają lazury, I widać Matkę Boską przy Świętej Dziecinie, A oni przystanęli, aby spojrzeć z góry, Jak idzie polskie wojsko i jak Wisła płynie. 109- Jan Lechoń Mokotowska piętnaście Nad obce wielkie miasto zmrok zapada obcy, Stoję w oknie i patrzę, jak wolno śnieg prószy. Ach! było to tak dawno, kiedy, mali chłopcy, Biegliśmy przez Warszawę, rozcierając uszy! Po tylu odtąd latach czyż jestem tak inny? Gdy wszystko leży w gruzach, mnie zdaje się tylko, Że znowu się otworzy nasz pokój dziecinny I powiem: „Ja stąd przecież wyszedłem przed chwilką". To przecież moja Matka szyje ręką drobną I widzę pochylony cień Ojca na ścianie, Co nocami odrabia robotę osobną, Za którą dla nas wszystkich ma kupić ubranie. Do Wielkiej Osoby 0 Ty, coś się na chwilę nie rozstawał z chwałą! Pamiętam maj w Paryżu i wieczór upalny, Gdy nie chciał nikt uwierzyć w to, co już się stało, 1 kiedy szedłem płakać pod Łuk Tryumfalny. Jam odtąd nigdy Twego nie wzywał nazwiska, Lecz jak Cię dziś nie wołać, gdy Wilno się pali I milion znów bagnetów wśród dróg naszych błyska, I słychać znów w Warszawie armaty Moskali. 110 Poezje Więc znowu idź przed nami, Ogromna Osobo, I patrzaj w ciemną przyszłość przez swe oczy siwe, A my znowu w nieszczęściu idziemy za Tobą, Ażeby znowu czynić rzeczy niemożliwe. Rejtan Kiedy wszystko struchlało z obawy Moskali, On na progu się sali jako kłoda wali Z tą jedną myślą w głowie: „Ja wszystko ocalam", Rozdziera swoje szaty, krzycząc: „Nie pozwalam!" Sto ramion niezlękłego uchwyciło męża, I oszalał, i umarł. Lecz to on zwycięża. Bo parę lat zaledwie — jest to chwila prawie — I oto się nad polem chwieje piórko pawie, Hurmem chłopi z kosami biegną polną steczką I nakryli armaty krakowską czapeczką. I oto wszyscy naraz wznieśli wolne głowy, Spójrz! Oto idą boso, lecz przez gaj laurowy, Dłoń twarda, co pług dotąd prowadziła w polu, Niesie sztandar wolności do bram Kapitolu, I idą, idą nasi, bijąc w tarabany I myśląc o swej Basi, w kraju zapłakanej. Samotnik, który wtedy oszalał z rozpaczy, Nie ujrzy ich, to prawda, ale cóż to znaczy? Bo on odżył i wpośród śnieżnych drzew szpaleru To on wali bagnetem w wrota Belwederu I w ciemną noc styczniową wolność widzi jaśnie. Ten człowiek z brwią krzaczastą, to przecież on właśnie. /// Jan l^echoń Dziś, kiedy na świat cały grzmią moskiewskie spiże, Gdy niejedno poselstwo stopy w Moskwie liże, A oklask dla przemocy brzmi na wszystkie strony - Ten Rejtan znów podnosi nie łeb podgolony, Lecz głowę wychynioną z dantejskiego piekła, Z której, zda się, krew cała narodu wyciekła. Bo on, co myślą swoją szedł przed naród przodem, Teraz stał się już całym świadomym narodem I gdy wszystko przemocy gotuje owację, On woła: „Nie pozwalam!" I to on ma rację. Mickiewicz zmęczony Powróciwszy do domu od Sekwany strony, Mickiewicz się rozebrał z splamionej czamary I położył na łóżku. Nie był jeszcze stary, Lecz bardzo wiele cierpiał i był już zmęczony. I oto ledwo zasnął, a w tej samej chwili Zobaczył starą ławkę nad srebrnym jeziorem I w sukni, którą miała pamiętnym wieczorem, W lekkiej woni akacji spłynął cień Maryli. Jej wargi wyszeptały: „Nasza miłość - cmentarz, Między nami jest morze rozlane ogromnie, I za dnia tylko bitwy i wodzów pamiętasz, Lecz kiedy zamkniesz oczy, zawsze myślisz o mnie". 112 Poezje Marsz Drugiego Korpusu Przez te same doliny, tymże Tybru brzegiem Znów idą jak przed laty ściśniętym szeregiem I płynie ta, co tutaj kiedyś się zrodziła, „Piosenka stara, wojsku polskiemu tak miła". Jakąż drogę odbyłaś, aby raźnym chórem Znów dźwięki Twe zabrzmiały pod włoskim lazurem, By mógł Cię żołnierz tułacz na nowo 2anucić, Przez ileż przeszłaś granic, ażeby tu wrócić? Od śniegów szłaś Sybiru do pomarańcz gaju I teraz z żołnierzami powracasz do Kraju, I żadna siła złego ni przemoc olbrzyma, Stająca Ci na drodze — dojść Cię nie powstrzyma. Nowe kości się kładą na tych, co już leżą Przesiąknięta krwią ziemia krwią nasiąka świeżą, Ktoś upadł i do Kraju wyciąga swą rękę, Lecz inni idą dalej, śpiewając piosenkę. I kiedy trakt Cezara pod ich krokiem dudni, Słyszą dzwonek na nieszpór i żuraw u studni, I niosą dniem i nocą sztandary niezdarte, I przejdą, przejdą Tyber i Wisłę, i Wartę. 113- Jan Lechoń Monte Cassino Turyści przyjechali zwiedzać Somosierra, Pytają, czy nie można kupić polskich kości, I szybko obejrzawszy, chcą nowej wzniosłości I nowego oglądać jadą bohatera. Jeszcze widzą, jak czako płynie z prądem rzeki, I słyszą okrzyk „Honor!" stłumiony przez fale, Więc, stanąwszy na brzegu, wołają: „Wspaniale! Jakże zginął wspaniale! Pokój mu na wieki!" I teraz do Włoch jadą. Zakupili kwiaty, Chcąc na groby je rzucić poetyczną dłonią. Lecz nocą pękły groby i Polacy z bronią Ruszyli, aby żądać za swą krew zapłaty7. Laur Kapitolu Na schodach Kapitolu z ręką na temblaku Stał żołnierz, co był całe cztery lata w polu, I patrzał w wschodnią stronę. O! młody Polaku! Ileż rzeczy jest droższych niż laur Kapitolu. Widziałeś Colosseum i kościół Piotrowy I wszystkim cudom sztuki przyjrzałeś się pilnie, A przecież wciąż pamiętasz pochylenie głowy7 Matki Boskiej, co świeci na ulicy w Wilnie! 114 Poezje Ledwo słuchasz, choć nocą ktoś tak pięknie śpiewa, Nie patrzysz, choć w księżycu Rzym utonął stary, Nad laury Kapitolu - wolisz nasze drzewa, Co szumią jak podarte zwycięskie sztandary. Wielki Piątek Kobieta, której nie stać na kir i żałoby, Lecz z której twarzy czytasz całą Mękę Pańską, Jak senna w Wielki Piątek idzie Świętojańską I dziecko wynędzniałe prowadzi na Groby. I nagle zobaczyła: zamiast kwiatów — skała I nie pachną hiacynty, nie widzi przybrania. I wtedy ta kobieta kamienna zadrżała, Ze może po tej śmierci nie być zmartwychwstania. Lecz oto dźwięk przecudny spłynął w ciszę głuchą I z chóru lekko zstąpił anioł urodziwy, I tej trupiej kobiecie powiedział na ucho: „Im cud jest bardziej trudny, tym bardziej prawdziwy". przypisane Stanisławie Kus^elewskiej 115 Jan Lechoń Teatr na Wyspie Jeżeli z twoich ruin coś jeszcze zostało W tym mieście, które całe jest ruiną nową, Jeżeli groźną chmurną ocieniony chwałą Stoisz jeszcze na wyspie w noc listopadową I jeśli greckie bóstwa tych dni się nie zlękły, Jeśli Niki w przestrachu nie złożyły skrzydeł I Ares od podniebnych nie zadrżał straszydeł, A Kora i Demeter przed wrogiem nie klękły, To ja wiem, co się teraz gra na twojej scenie: Widzę łunę i milion podniesionych dłoni I słyszę chór, co woła przy Pallas Atenie: „Przekleństwo tym, co Polsce odmówili broni!" Przypowieść Żołnierz, który zostawił ślady swojej stopy Na wszystkich niedostępnych drogach Europy, Szedł naprzód, gdy nie mogli najbardziej zajadli I wdzierał się na szczyty, z których inni spadli, Zdobywszy wolność innym dłońmi skrwawionemi, Dowiedział się nareszcie, że sam nie ma ziemi. I wtedy ktoś rozumny, nie rozumny szałem, Powiedział mu: „Od dawna wszystko to wiedziałem, Wiedziałem, że nikt twoich ran ci nie odwdzięczy, Bo niczym krew, co płynie, przy złocie, co brzęczy, I nigdy nikt nie liczył leżących w mogile, Bo czym jest duch anielski przy szatańskiej sile? 116 — Poezje Jak żal mi, że ci oczy nareszcie otwarto! I powiedz sam mi teraz, czy to było warto". A żołnierz milczał chwilę i ujrzał w tej chwili Tych wszystkich, co wracali i co nie wrócili, Tych wszystkich, którzy legli w cudzoziemskim grobie, Co mówili: „Wrócimy", nie myśląc o sobie. I widzi jakichś jeźdźców w tumanach kurzawy, I słyszy dźwięk mazurka i tłumu wołanie. Dąbrowski z ziemi włoskiej wraca do Warszaw}7. „Czy warto?"... Odpowiedział: „Ach! śmieszne pytanie!" 117 Jan Lechoń Marmur i róża (1954) Mędrca szkiełko Trawy takiej zielonej, chmur tak czarnych nie ma, jeżeli na nie spojrzeć zwykłymi oczyma, Ni świętych barokowych jak z pogiętej blachy, Nie znajdziesz Berniniego płaczącej Teresy, Jak łamie swoje ręce w mistyczne floresy, I nigdy się nie chwiały jak z El Greca gmachy. Nie było go: Adama cudnego bez winy, Co wznosi dłoń bezwolną znad stropu Sykstyny, Ni jeńców zapatrzonych w swoje boskie ciało. A są tacy, co wątpią, czy w najpierwsze rano Płynął nad nami starzec z brodą rozechwianą, I mówią że to wszystko samo tak się stało. Wszystkoś mi wytłumaczył w tej wyższej algebrze, Że Adam na Zatybrzu, dłoń podnosząc, żebrze, Że domy stoją prosto z odwiecznego planu, Że nie ma żadnych cudów, zmarły wszystkie święte. Ale są jeszcze przecież rzeczy niepojęte Jak zapach heliotropu i kolor szafranu. przypisane Zofii Kochańskiej 118 Poezje Pan Twardowski Raz, dwa, cztery, dwanaście. Cóż to dziś się dzieje? Zegary biją północ, a tu kogut pieje, Jest kogut. Jaki wielki! Grzebień ma jak grzywę I pióra szmaragdowe, ostrogi prawdziwe. Zapiał przed samym domem. Trzeba z tym się zgodzić: Lepiej jeździć kogutem niż piechotą chodzić. Widzę cię. Widzę znowu! Ty jesteś jak zdrowie! Te same baby wiejskie na Rynku w Krakowie. I dziad przed Panną Marią siwą chyli głowę. Masz tu, dziadku, dolara! Za dusze czyśćcowe, Za wszystkich, którzy umrą od otwartej blizny I za tych, co nie wrócą nigdy do Ojczyzny. Kogoś tu miałem spotkać! Jakieś ważne sprawy... To było już tak dawno!! Jegomość kulawy, Któremum coś obiecał, więc będzie się zżymać, Bo właśnie nie mam żadnej ochoty dotrzymać. No! Nie trzaskaj kopytem! To nie żadna sztuka. O! biedny polski diable! Każdy cię oszuka. O! rozpustny Kmicicu, naj mężniej szy z mężnych! Widziałem ja na świecie szatanów potężnych, Nie nadętych pyszałków, ale bosko dumnych I niczym nie ugiętych i bardzo rozumnych. Tobie z nimi się mierzyć - toż komedia czysta! Nigdy z ciebie, Boruto, nie będzie Mefista. Jedno, co możesz czynić — to gusła i czary We mgle błękitno-srebrnej, którą ja tak lubię. Ale chcę coś nowego. Nie wzywaj Barbary, Ni Zygmunta Augusta w sobolowej szubie, — 119- Jan Lechoń Ni Janów, ni Batorych z starych sarkofagów, Bo na to nie potrzeba żadnych wielkich magów. Tylko ze świeżych grobów, z dołów śmierci tajnych, Gdzie nikt nawet ich imion nie umiał oznaczyć, Wywołaj paru ludzi zupełnie zwyczajnych, 0 których ja wciąż myślę i chcę ich zobaczyć. Nie chcesz? Jak to? Nie możesz? Takież twoje sztuki? Na toż skrycie świętoszek wciąż ku tobie zerka? 1 wartoż było takiej zasięgać nauki, Ażeby się okazać głupim jak ekierka? Chodź do karczmy na wino! Ja za ciebie płacę. A tamci... Jieęuiescant! Requiescant inpace! Dziewczyno, która tęsknisz w półmroku szynkwasu I zwracasz ku mnie teraz swoje oczy łzawe, Pytasz o wielkie miasta? Ogromnie ciekawe, Lecz podróże mnie męczą od pewnego czasu. Znam zorze nad dalekich oceanów głębią I puszcze storczykowe o duszącej woni, Stolice, gdzie się tłumy jak mrowiska kłębią, I znam wieczór nad Wisłą. I powracam do niej. Jaśminów woń z ogrodu bije mi do głowy, Jak mleko blask księżyca leje się na drogę. Ta karczma „Rzym" się zowie? Nie bądź drobiazgowy! Nic nie mam oprócz duszy. Więc dać jej nie mogę. Mój kogut zapiał znowu! Lećmy, mój koniku! Leć tam, nad Pannę Marię! Na tym rogaliku, Którego srebrne smugi tak zawsze mnie nęcą, Co teraz wszedł na nieba wielką płachtę ciemną, Będę siedział i patrzał, jak się gwiazdy kręcą, Będę widział Warszawę i Kraków pode mną. 120 Poezje I wpośród woni z dołu i wśród nocy cienia Będą ku mnie, ku górze płynęły wspomnienia, Jak mgły się będą snuły w księżycowej bieli, A ja, w niebo wpatrzony, do świata ostatka Będę mówił pacierze, jak uczyła Matka. A resztę, co tu gadać, wszystko diabli wzięli. przypisane Kazimierzowi Wierzyńskiemu Stara Warszawa Dobra Parka raz jeszcze nawleka swą igłę I jeszcze wciąż nie wierzysz, że w końcu nić przetnie. Nic jeszcze nie chcę żegnać, lecz już widzę świetnie To wszystko, co stracone i co niedościgłe. Jedną mgłą więc zachodzą: miłość nie dzielona, Mnie tylko znane winy, śmieszna złuda sławy. I tylko złote słońce, co nade mną kona, Żywszym blaskiem oświeca dach starej Warszawy. Czuję, płynie przez okno zapach dawnych kwietni, Widzę meble pluszowe, jedwabne poduszki, A ja, z Stasiem Balińskim, obaj siedmioletni, Śpiewamy w chórze dzieci piosenkę Moniuszki. 121 Jan Lechoń Śmierć Mickiewicza Gdy przyszli, by jak co dzień odebrać rozkazy, Zaszli drogę im ludzie, co umarłych strzegą, I rzekli: „Nie możemy wpuścić was do niego, Bo ten człowiek umiera od strasznej zarazy". Więc wtedy oni płakać zaczęli jak dzieci I szeptali z przestrachem: „Przed nami noc ciemna! Ten księżyc, który teraz nad Stambułem świeci, Patrzcie, jaki jest inny niż ten nasz znad Niemna". A on w tej samej chwili myślał: „Jak to blisko! Słyszę pieśń, co śpiewano nad moją kołyską, Widzę zioła i kwiaty nad Świtezi tonią I jeszcze tylko chwila, a dotknę je dłonią". Niki Nike Grunwaldu, rosła krakowska dziewczyna, Wyszła nocą na pole pod skłębione chmury, Za zbroję szmelcowaną modre chabry wpina I podniósłszy przyłbicę, wzniosła się do góry. A za nią lekką stopą wznosząc się od ziemi Płynie Nike spod Wiednia skrzydły husarskiemi. Słuckie pasy jak wstęgi wkoło niej się plotą, A ona dmie przeciągle w długą surmę złotą. I kiedy przelatują nad laurów szpalery, Nagle szum w wawrzynowej podniósł się gęstwinie, 122 Poezje Srebrny orzeł wypłynął i wysoko płynie Na wzniesionym ramieniu Nike Somosierry. We świetle księżycowym to świecą, to giną, Aż wreszcie nad Italią swe skrzydła rozchwiały I teraz sypią kwiaty ze wszystkich pól chwały Na groby i na Nike spod Monte Cassino. Matejko Ach! nic się nie zmieniło. Wszystko jest tak samo, Tak samo stoi Wawel wśród śnieżnej zamieci I wieczorem tak samo nad Floriańską bramą Na niebie granatowym srebrny księżyc świeci. Ten sam, co tyle razy, powiew wiatru świeży Nagle w Rynek powionął, wiosnę wróżąc rychłą. Więc, pełna jeszcze wspomnień, każesz, by ucichło Sercu, co ciągle kocha i w nic już nie wierzy. Nie chcesz, by mógł je złudzić jakiś hejnał chmurny, Jakiś z brązu bohater, owinięty w bluszcze, Nie chcesz trąb słuchać hucznych ni widzieć koturny, Pod którymi jak zawsze spieniona krew pluszcze. I tylko czasem nocą trzeszczą stare graty I jakieś wielkie płótno blask rzuca złotawy, I widzisz: mały człowiek, Matejko garbaty, Maluje „Starzyńskiego na murach Warszawy". przypisane Nimi 123 Jan Lechoń Niebo Śniło mi się dziś niebo: zaraz je poznałem Po zapachu koniczyn i śpiewie skowronka. Cykały w trawie świerszcze, falowała łąka, I wiem, że był tam Pan Bóg, choć go nie widziałem. Nie widziałem aniołów, ale nad ugory Z szumem białe swe skrzydła podniosły bociany, I były jeszcze jakieś buki i jawory, Które w wiatru poszumie grały jak organy. A później, niby wielki robak świętojański, Srebrny księżyc rozświedił Akropolu gruzy, Nad którymi wysoko stał Paweł Kochański I grał w tej boskiej ciszy Źródło Aretuzy. przypisane Zosi Burza Skąd Szekspir? Ot, po prostu z pamięci mej nagle Wpierw słowo, potem obraz i myśl się wynurza, I oto wonna wyspa, wiatr dmie, hucząc w żagle, I myślę: jaki piękny tytuł sztuki: Bur^a. Ach! to ja wypłynąłem na morską głębinę Szukać kraju, gdzie zorza fantastyczna wschodzi, To ja, w zdanej na łaskę huraganów łodzi, Wpośród światła błyskawic, w graniu gromów płynę. -124 Poezje Wyruszaj razem ze mną każdy, który marzy Lazury mórz dalekich, ląd nieodgadniony! I ty ze smutkiem wiecznym na kamiennej twarzy Otwartymi tę burzę powitaj ramiony! Oto głąb granatowa, gdzie się ona leże, Jako wrota olbrzymie z hukiem się otwarła I jak z głowy Meduzy oderwane węże, Spływają błyskawice do morskiego gardła, Morze wstało i wielką, srebrną grzywą wstrząsa, Jak zwierz Apokalipsy z paszczą, co się pieni, I jak głodny lew wściekły, gdy pustynię kąsa, Opada z dzikim wyciem bezmiernej przestrzeni. Czy czujesz, że i w tobie, jak w łonie natury, Moc, co myśli urąga, wije się i kłębi, I w twoim także sercu śpią ukryte chmury, I wichry i pioruny drzemią w twojej głębi. Więc niechaj cię nie łudzi spokój twoich myśli I błogość, gdy w niej serce znużone się grąży, Bo kiedy mądry kompas łatwą drogę kreśli, Nie wiesz nigdy na pewno, gdzie łódź twoja dąży. Żądze, które na darmo chcesz w twym sercu stłumić, Nawałnice, za nieba ukryte pogodą I gwiazdy, których mowy nie możesz zrozumieć, Jedną mocą sprzęgnięte, żagle twoje wiodą. Podaj więc pierś wichurze, co chmur kłęby miecie, Patrz w niebo nieulękły, choć nie wiesz, co wróży, 125 Jan Lechoń I płyń, płyń ciągle naprzód! Ty też spoczniesz przecie, Wielki, cichy, spokojny, jak morze po burzy. Harfa w nocy Ażeby mnie umocnić w wierze, Wzbudzić marzenie, złamać lęk, Przez całą noc w kaloryferze Dzwonił dziś cudny harfy dźwięk. Nikt nie dociecze, z jakich przyczyn Tajemnych sił przyrody mózg W najdoskonalszy sztuki wyczyn Zmienił rytmiczny wody plusk. Więc któż uwierzyć mi zabroni, Że to był dla mnie koncert ten, Że to Stróż Anioł z harfą w dłoni Przerwał mi graniem groźny sen? Jan Kazimierz Chwalcie usta Pannę Marię! Już więcej nie wierzę Ani w działa, ni w husarię, W zbroje ni w pancerze. 126 Poezje Za nic wszystkie mi potęgi, Wojsk ogromnych chmura, Za nic perły, złoto, wstęgi I strusiowe pióra. Padłem krzyżem, zapłakałem, Złożyłem koronę I pas słucki przewiązałem Na żałobną stronę. * * * Powstałem nagi z mego snu, Biegłem, nie mogąc złapać tchu, W księżycu, przez manowiec. Lodowiec cicho spływał ze skał, Fijoletowy Giewont spał I srebrne stada owiec. Daleko dzwonią z gotyckich wież, Dokąd tak biegniesz, czego chcesz? Chrystusa widzieć w chwale? Świeci się pstre witraży szkło, Paru umarłych do czyśćca szło, Śpiewając gorzkie żale. — 127 Jan Lechoń Sąd Ostateczny Szczytne cnoty, dla których gwarny świat nas chwali, Czyny, których przykładem przyszłość ma się ćwiczyć I nasz honor kamienny, i wola ze stali Na Sądzie Ostatecznym nie będą się liczyć. Odpadną z nas, pokryte przez tłumu oklaski, Uczynki miłosierne, co sławę nam szerzą, I tylko pozostaną te mroki i blaski, O których nikt z nas nie wie, czy od nas zależą. Wtedy wyda głąb nasza, nareszcie odkryta, Grzech, który cię przeraża, cnotę, co cię wstydzi. Gdy wokół szumi życie, nikt o nie nie pyta. Tylko miłość w nie patrzy, tylko Bóg je widzi. przypisane Irenie Wiley Wiersz dla Warszawy Kiedy śnieg cicho prószył zimową pogodą I smutnie nad dachami gasło słońce krwawe, Z pomnika, wzniesionego za najeźdźcy zgodą Mickiewicz zamyślony patrzał na Warszawę. Owiany zimnym wiatrem, wiejącym od Wisły, Wonią liści zeschniętych i trupiego gnicia, Przenikał wszystkich ludzi najskrytsze zamysły I mury, których nigdy nie widział za życia. 128 Poezje Patrząc w Zamku królewską, potrzaskaną głowę, W kościotrupy kościołów jak potworne sztolnie, Mierzył to, co zrobiło Herculanum nowe, Które na śmierć męczeńską poszło dobrowolnie. Ujrzał łunę nad miastem i więzienne kraty, Okrucieństwa nie znane ludzkiej wyobraźni I słyszał, kiedy cichły moskiewskie armaty, Ażeby swym milczeniem dopomóc tej kaźni. I jako Bóg w dzień Sądu mieczem Archanioła, Wodząc wieszczą swą ręką na lewo i prawo, Oddzielił tych, co milcząc nie ugięli czoła, Od tych, co są narodu skorupą plugawą. I wtedy w sercu z brązu zadrgał wielki temat, Którego nikt poza nim godnie nie wypowie I w tym wichrze od Wisły rozpoczął poemat: „Warszawo wiecznie wolna, Ty jesteś jak zdrowie". przypisane Zofii i Stefanowi Korbońskim Piosenka Droga Warszawo mojej młodości, W której się dla mnie zamykał świat! Chcę choć na chwilę ujrzeć w ciemności Dobrej przeszłości Popiół i kwiat. 129 — Jan Lechoń Zanim mnie owa ciemność pochłonie, Twoich ogrodów chcę poczuć woń. Niechaj Twych ulic wiatr mnie owionie, Połóż Twe dłonie Na moją skroń! Jak kiedyś zapach bzowych gałązek Wśród kropli rosy i słońca lśnień, Tak inny z Tobą marzę dziś związek: Starych Powązek Głęboki cień. Marzę, że Ty mi zamkniesz powieki, Lecz choćbym z ciężkich nie wrócił prób, Będę Ci wierny, wierny na wieki Aż po daleki Wygnańczy grób. Spowiedź wielkanocna Czyż nie cud to, czyś jeszcze nie zdał sobie sprawy, Że to Bóg ciebie wybrał, że On cię ocalił, Żeś jak tylu nie zginął na murach Warszaw)', Nie rozszarpał cię granat i mur nie przywalił? Żeś później nie utonął we krwi polskiej rzece, Żeś nie szedł przez Europę o żebranym chlebie I że cię ominęły Oświęcimia piece, Choć tylu w nich zginęło? I lepszych od ciebie. 130 Poeye Żeś własnymi rękami dzieci swych nie chował, Że ciała ci moskiewskie nie szarpały kleszcze? Jak to? I za to wszystko Bogu-ś nie dziękował? Jakże musisz weń wierzyć, że Go prosisz jeszcze! * * * Chorału Bacha słyszę dźwięki, Na niebo ciągną szare mgły I wszystko mi już leci z ręki: Miłość i rozkosz, prawda, sny. I w którąkolwiek pójdę stronę, Wszędzie jesienny chrzęści chrust. A jeszcze nic nie załatwione I nie odjęte nic od ust. Patrz! Dzikiej róży krzak serdeczny W wichurze zeschły traci liść. Ach! I Sąd jeszcze Ostateczny, Na który trzeba będzie iść. Romantycżność Już pożar złotych liści noc jesienna gasi I charty zasypiają na starym arrasie, Prababki na portretach i królowie Sasi Znikają wpośród zmierzchu. Smutno w takim czasie. 131 Jan Lechoń Nad wodą wiatr przegina wierzb garbatych pałki, Za oknami zawieja i rozmokła droga. Biedni ci, co nie mogą uwierzyć w rusałki, Ani w duchy, we wróżby, ani w Pana Boga! Hosanna Nie w tym pierwsza chwała Panu, Że mu dzwonią z Watykanu, Że w Piotrowej bazylice Pyszną ma stolicę. I nie temu Pan odwdzięczy Co nad świętą księgą ślęczy, I nie temu się pokaże Matka Boska w tęczy. Ale temu, który w trwodze Widzi ciemność na swej drodze, Temu wskaże srebrną gwiazdę, Temu poda wodze. Bo dopiero niebo pęka, Kiedy wielki grzesznik klęka; Wtedy radość wśród aniołów, Wtedy Pańska ręka. 132 Poezje Sielanka Rozwalony opłotek i stary kołowrotek, Na trawie suszą len. Na łące aż różowo od malutkich stokrotek, A wszystko to jak sen. Ktoś tam płacze nad nami, ach! prawdziwymi łzami I strugi słychać chlup. Idę między kwiatami, czerwonymi malwami, Gdzie przy kościele grób. Święty Antoni Ty masz wysoko oczy Tam, gdzie śpiewa skowronek, Więc widzisz, gdzie się toczy Zagubiony pierścionek, A że trzymasz na ręku Maleńkiego Chrystusa, Dojrzysz, kto kona w lęku I skąd czyha pokusa. Twój brunatny samodział Widzę: idziesz po niebie. Popatrz, gdziem się zapodział, Bo zgubiłem sam siebie. — 133 Jan 'Lechoń „Niech się święci chwała Twoja, Niech się znajdzie zguba moja!" Amen! Cytata Na cóż kur ci pochlebczy i kuszące brawa? Na cóż szumnej gawiedzi oklask wielokrotny? Zwiędną przebrzmią, umilkną. Ale twoja sprawa Jeszcze nie jest skończona, poeto samotny. W jedyną zbrojny słuszność jako rycerz w męstwo, Idź pomiędzy aleje, gdzie w ubogich grobie Leżą ci, co wierzyli w za grobem zwycięstwo, A umarli, pobici i podobni tobie. Jak oni, wzgardź wawrzynem z kusicielskiej dłoni: Niech w wieniec twój się plotą róże wraz z cierniami, Abyś kiedyś mógł śmiało powiedzieć jak oni: „Żyłem z wami, cierpiałem i płakałem z wami". Poezja Ogród, z którego jesień wszystkie zdarła wdzięki, Drzew wierzchołki strzaskane, bielejące kości, Marmurowy Apollo bez głowy i ręki I podarte sztandary szumiące w ciemności. 134 — Poezje Miłość, która jak wicher przez dusze przewiała, Łzy piła, jak zwierz była, co krew naszą chłeptał, Wiarołomne przysięgi, któreś mi szeptała, Zaklęcia, w którem wierzył i sam je podeptał. A nad ową otchłanią, gdzie się razem stacza Zło i dobro i w trupiej rozkłada się pleśni, Głos się wznosi, co wszystko wskrzesza i przebacza: „Ach! musi umrzeć w życiu, co ma powstać w pieśni". Plato Śniegi drogi zaniosły, gdzieśmy się spotkali, Łzy nasze dawno oschły, przeminęły szały. Jak przez mgłę widzę tylko z coraz większej dali Te, którem niegdyś kochał, które mnie kochały. Lecz nigdy nie zgodzony z miłości utratą, Patrzę, jako powoli obraca się scena I zamiast tych straconych przychodzą: Erato, Kalliope, Polihymnia, Talia, Melpomena. Arcybiskup Cieplak Jakbyś wpośród letniej spieki Wyszedł furtką z swej pasieki I z brewiarzem na cienistym Twej plebanii ganku stał, -135 — Jan 'Lechoń Tak Cię widzę uśmiechniętym Przed zjawionym Ojcem Świętym, A nad nami jako burza Drży Sykstyny boski szał. I przed większym teraz Panem Jesteś zawsze tym plebanem, Co przechodzi, nie widzący Złota, blasku, pysznych szat. Jakżeś drogi Marii Pannie W wyniszczonej Twej sutannie, Co otartej Twoją dłonią Krwi męczeńskiej chowa ślad! Wobec Pana jakimż grzechem Iść inaczej niż z uśmiechem, Tak jak Tyś zstępował właśnie W mroczną kaźni Twojej głąb. Bo gdy ufasz — wtedy także, Mrąc w dalekim, mroźnym łagrze, Wpośród wycia wichru słyszysz Archanielskich granie trąb. Wśród okrzyków hord pogańskich Trzeba, trzeba świętych Pańskich, Więc niech łoskot się rozlegnie Wpośród nocy tej bez gwiazd. Płytę grobu weź w ramiona I jak Książę z Calderona Idź od Wilna do Warszawy, Stań na murach naszych miast! 136 Poezje „Sen srebrny Salomei" Ach, Ukrainy nie będzie... (Słowacki) Pyszny kołpak soboli nad zuchwałą głową, Czaple pióra z ogromną broszą brylantową, Rząd diamentów, co żupan z atłasu zapina, I wielka krwawa łuna jak morze z koralu, I jęki konających powoli na palu. Moja wina i twoja, nasza wielka wina! Dzisiaj w sadzie wiśniowym, od słowików drżącym, W ogrodzie o zapachu narcyzów duszącym, Nikt ciebie nie powita, nikt stamtąd nie woła. Więc marzą ci się razem duchy dawnych panów I groźnie powstająca znad starych kurhanów Chorągiew malinowa z mieczem Archanioła. I nie wiesz, czy to z nowej czy z dawnej ruiny Głos się wznosi, co woła: „Nie masz Ukrainy!" I czy to gruz Warszawy, czy tamte chutory, Lecz kiedy wszystko wkoło powleka się w kiry, Nagle słyszysz z daleka granie wiejskiej liry I widzisz podniesioną rękę Wernyhory. przypisane Andrzejowi Bujalskiemu -137- Jan Lechoń Rymy częstochowskie Wszystko mi się dziś wydało jak z dziecinnej bajki. Niebo modre jak uszyte z niezapominajki. Organista gra nietęgo, ale tak jak czuje, Przy nim dziad kościelny stęka, ale kalikuje. Dwie jaskółki pod sklepieniem krążą lotem chyżym I siąkają nosem baby, które leżą krzyżem. O! wy kwiaty mej młodości, prosto z łąki zioła, Co na Matkę Boską Zielną znoszą do kościoła I stawiają Częstochowskiej, by podniosła rączkę Nad firletkę, macierzankę i nad srebrną drżączkę, Nad rozchodnik i lawendę, nad rutę i miętę, Bo to wszystko przecież Boże, bo to wszystko święte Jak stajenka betlejemska z prostym polskim bydłem. Więc zrównane są te zioła z mirrą i kadzidłem. Matka Boska najpiękniejsza z gwiazdami przy skroni, Ale piękni są też polscy w ołtarzach patroni, Których szaty sam pan cieśla pięknie odmalował I zielonej i czerwonej farby nie żałował. Wpośród dzbanków, w których pachną róża i rumianek, Twarz odwraca swą od ziemi Stanisław Młodzianek, Zaś Stanisław Szczepanowski stoi z drugiej strony I ma pięknie odrobiony ornat krwią zbroczony, Święty Kaźmierz w gronostajach i z chłopięcą grzywką, A Królowa Kunegunda zaraz naprzeciwko Trzyma pierścień, co go Pan Bóg zmienił w sól Wieliczki, I tak słucha, jak jegomość śpiewają kantyczki. -138- Poezje Oj jegomość! Macie wy tu też urwanie głowy, Chłopcy ciągle piją w karczmie, dach trza stawiać nowy, Zapaliła się krasula, konie poszły w szkodę, Jutro żniwa, a jaskółki wróżą niepogodę. Więc od gradu i od suszy, od pomoru dziecka Niechaj Pan Bóg cię ochrania, ziemio mazowiecka! Idźmy drogą, gdzie jarzębin szumi czub czerwony, I każdemu spotkanemu mówmy: „Pochwalony", Bo to przecież wszystko swoi: biedą przyciśnięci, Albo wiara do wybitki, albo Pańscy święci. Już ich mało, lecz się jeszcze czasem jakiś zdarza, By wciąż nowych Ojciec Święty miał do kalendarza. Matko Czacka, która kijkiem szukasz sobie drogi I masz w oczach niewidzących niebios spokój błogi I wśród głodu, nędzy, zbrodni wciąż uśmiech panieński, Której modłów chętnie słucha Jezus Nazareński, Między Polską a Chrystusem Ty arko przymierza, Włącz nas wszystkich, i mnie także, do twego pacierza. przypisane Irenie Cittadini Chełmoński Kaczki ciągną, grążele kwitną na jeziorze, Jakby wypisz, wymaluj Chełmońskiego płótno. Pachnie łąka skoszona i myślę: „Mój Boże! Jak dobrze jest mi tutaj i jak bardzo smutno!" 139 Jan Lechoń Jak w Polsce płyną skądciś swędy spalenizny, Zając przemknął przez drogę, piesek obok człapie. Wiem, czego mi potrzeba: tęsknię do ojczyzny, Której nigdy nie było i nie ma na mapie. Preludium Za oknami świt czerwony, Jeszcze sennych szelest drzew, Słońce wraca z drugiej strony, Ptak zbudzony zaczął śpiew. Ach! dzień dobry wam kasztany, Wodo pełna srebrnych lśnień! Jeszcze jeden darowany Cudownego życia dzień! Vides ut alta stet... 0 Tobie myślę dzisiaj, w ten czas bezrozumny Wrzasków tłuszczy bezbożnej i pochlebców szumu, Coś uszedł między mirty i białe kolumny Od nadętych pyszałków i tępego tłumu. 1 tylko co najlepszych wokół siebie zwołał I licząc złote strofy i sącząc płyn złoty, Wśród tylu burz i pokus wolnym zostać zdołał I nie zrzekł się rozkoszy, nie zdradzając cnoty. 140 Poezje Więc chociaż wielkim klęskom muszę dotrwać wiernie I choć mi nie przystoi rozstać się z żałobą, W ten jeden letni wieczór chciałbym przy falernie Na Soracte pod śniegiem - patrzeć razem z Tobą. „Soból i panna" Pójdę teraz do lasu, już wieczór zapada I pierwsza wśród tysiąca wschodzi gwiazda blada Nad drzewa rozszumiałe wielką nocną sagą. Posłucham krzyku ptactwa, co tutaj się roi, A może też wypatrzę, jak starszym przystoi, Kąpiącą się w jeziorze jakąś piękność nagą. Za dużo na mnie naszło rzeczy zapomnianych! Wśród woni nocnych kwiatów pod gankiem rozsianych Będę chodził, aż mgły się znad wód wzniosą ranne, I w ciemnym, obcym lesie, jak w naszej dąbrowie, Będę wołał i słuchał, czy echo odpowie, A później będę czytał Sobola i pannę. Alina Wiatr wiosenny z ulicy porwał garstkę śmieci I niesie strzępy gazet z otwartych lufcików. Nad ściekiem, gdzie się z krzykiem bawią brudne dzieci, Przystanął biedny wózek z pękami goździków. 141 Jan Lechoń Jak welon płynie za mną smuga lekkiej woni I staje się znów żywe, co spało tajemnie. Powracasz znów, umarła, i widzę w twej dłoni Goździki, któreś wtedy dostała ode mnie. W mym sercu jak w bursztynie na zawsze przetrwały, Choć ziemią przywalone: twych włosów ozdobny Kask złoty i kształt cudny twojej ręki białej, I głos twój, do żadnego w świecie niepodobny. Z La Manczy Z kopią w ręku, ogromny, w stalowym szyszaku, Raz wraz głowę ku niebu podnosząc wyniośle, Jechał nocą przez Paryż de Gaulle na rumaku, A obok Sanszo Pansa truchcikiem na ośle. Giermek zerka na sklepy, o sukniach coś prawi, 0 perfumach wonniej szych od pysznych bukietów, A tamten ciągle patrzy, czy rychło się zjawi Joanna, Napoleon lub któryś z Kapetów. 1 mówi do pachołka: „Musi w tej godzinie Powstać z grobu dziewica lub gwardzista stary, Bo wszystko to, co widzisz, we mgle się rozpłynie, Wszystkie cuda Wersalu, wszystkie Luwru czary. Nie wierz uszom i oku, bo zawsze cię złudzi, I zawsze czytaj z ręki i wróż z lotu ptaków". 142- Poezje I, spiąwszy Rosynanta, odjechał od ludzi, By szukać za Paryżem - ostatnich wiatraków. przypisane Uonowi Noe/owi Rekrutacja W wojnie, którą Ci wydał, szturmując do nieba Ażeby tron Twój posiąść, Archanioł strącony, Wiem, Panie, że każdego żołnierza Ci trzeba, I dlatego w tej chwili staję z Twojej strony. Weź mnie do Twych szeregów, choć wyznać Ci muszę, Żem nieraz Cię odstąpił, bo mnie wróg Twój łudził I po różnych manowcach prowadził mą duszę, Nimem głos Twój rozpoznał i wreszcie się zbudził. Nie nęciły mnie nigdy laury wojownicze I od pierwszych szeregów będę stronił z dala, Lecz gdybym miał uchodzić, wtedy, Panie, liczę Na potężny kuksaniec Anioła-kaprala. Rozchyl tylko raz zasłonę Rozchyl tylko raz zasłonę Z niewidzialnej bieli, A zobaczysz taką stronę, Od której wzrok dzieli. Ręką, z ciała uwolnioną, -143— Jan Lechoń Tkniesz umarłej drżące łono, Ciężką bramę pchniesz zamknioną Mamertyńskiej celi. W twojej tylko, twojej mocy, Byś zobaczył siebie, Byś doczekał Wielkanocy Na twym własnym niebie, Ujrzał świętych, twarz przy twarzy, Którzy zstąpią z swych witraży I roztrącą ci grabarzy Na twoim pogrzebie. Sarabanda dla Wandy Landowskiej Nagle w okno wiatr uderzył. Białe kartki poleciały. Niechaj lecą! Nie chcę pisać! Nie chcę wierszy! Chcę muzyki! Idziesz, widzę, śród ogrodu drobnym kroczkiem, w sukni białej. A za tobą tamburyna, sarabandy i słowiki. Gdzież tu wieszać gobeliny? Gdzie postawić kandelabry? Dla pasterek z laseczkami, z róż koszyczkiem, brak parkietu. Jak żyrandol księżyc świeci, a w wazonach polne chabry. Tu jest miejsce, na murawie, dla twojego menuetu. Kiedy taka noc nadchodzi, to już koncert rozpoczęty. Niewidzialni chłopcy młodzi cicho stroją instrumenty. Jeszcze nikt z nas nic nie słyszy, lecz na pewno ucho twoje Rozpoznaje w nocnej ciszy skrzypce, flety i oboje. -144 Poezje Wszystko już jest w tej przestrzeni księżycową mgłą zasnutej. Już jest wszystko wśród tych cieni: każdy akord, wszystkie nuty. Lecz nikt tego nad nutami, nad książkami nie wyślęczy. Musim dobrze słuchać sami owej nocy, kiedy dźwięczy. Teraz słuchaj, jak z strumieniem szepce Narcyz zakochany, Jeszcze czekaj, by na brzozach mogły liście poucichać, Aby przebiegł przez polanę zapóźniony faun bułany. Zagrasz wtedy, gdy już tylko jego echo będzie słychać. Patrz! Na wieko klawecynu srebrny kwiat akacja strąca, Śpi w śnie srebrnym pogrążona rozmarzona Wenus drżąca. Co się tobie przypomina pod tych kwiatów wonną chmurą, Gdy akacja się nagina nad kościaną klawiaturą? Ty już czujesz, gdy przechodzisz trawą miękką, alejami, Że pogodzisz swoją ręką wszystkie liczby z twymi snami. Ich zasłona się rozchyli, z łona szarfy się rozluźnią Jeśli tylko ani chwili twoje palce się nie spóźnią. Jak wśród greckich Akropoli, pod topoli kolumnadą Przystanęłaś uśmiechnięta, bo już jasno widzisz całość, Rozpuszczają nimfy włosy i w muzyczną łódź się kładą, I już tylko ci zagraża marmurowa doskonałość. Ale na to schylasz głowę jak Cecylia, kiedy klęka, Bo znasz rzeczy lazurowe, co odczynia złe uroki, I Carrary złom nieczuły w tysiąc dźwięcznych iskier pęka, I już pieści twoja ręka Galatei złote loki. 145 Jan 'Lechoń Cóż jest sprzeczne - kiedy wszystko w tej muzyce się pomieści? Razem, razem rzeczy wieczne obok zdarzeń zwykłej treści. Razem niosą laur i róże, w znikłych bogiń dążąc tropy I po białej klawiaturze lekko biją bose stopy. Niechaj teraz w sen się zmienia to, do czego myśl się wzniosła. Niechaj ginie wśród strumienia, ponad którym pluszcza wiosła, Niech zanurzy się w głębinie, niech zapłacze wśród grążeli, A spod ręki twej wypłynie jak Ofelia cała w bieli. Wyżej, niżej nuty przędziesz, rzucasz ziarno w dwa rabaty I plon zaraz wydobędziesz, bo od razu kwitną kwiaty. Ze mgieł niebo się odkrywa, coraz wyżej gwiazda płynie, Gdy, samotna i szczęśliwa, nocą grasz na klawecynie. Ojców Coś we mnie mówi ciągle: „Zbieraj wreszcie plony, Rządź się w końcu mądrością jużeś się wyszumiał". Nie słucham tego głosu. Wciąż bardziej zdziwiony, Żyję tylko tą myślą żem nic nie zrozumiał. I na dnie każdej prawdy widzę rzeczy ciemne, I w każdej słyszę ciszy okrzyk nieprzebrzmiały. Wszystko wciąż mi się zdaje wielkie i tajemne, Jak pagórki Ojcowa, kiedy byłem mały przypisane Jerzemu Krzywickiemu 146 — Poezje Z wierszy rozproszonych Rio de Janeiro Natura jako słońce stanęła w zenicie, Ziemia, niebo i morze razem wznoszą pean. Jak dywan srebrnej piany, błyszczący w błękicie, Rozwija się i zwija przepyszny ocean. Pośród kwiatów jak drzewa i ptaków jak kwiaty Zapachów tajemniczych tren płynie bogaty, W powietrzu różnobarwnych rój zawisł motyli. Więc wzrok swój utęskniony podnosisz do góry I wtedy widzisz niebo, prawdziwe, bez chmury, I wszystko, coś przecierpiał, zapomnisz w tej chwili. A wieczór, kiedy zmroku zapada zasłona, Otwarte widzisz nagle ogromne ramiona, Co z nieba błogosławią smugami srebrnemi Tę ziemię czarodziejską, jak ogród zaklęty, To miasto fantastyczne i błędne okręty, Co wiozą smutnych ludzi, wygnanych z swej ziemi. (1942) 147 Jan Lechoń Poniedziałek Bije dwunasta. Zaczyna się dzień Mego planety księżyca. Wkoło ta sama co zawsze ulica, Koło mnie codzienny mój cień. Do domu idę w księżycowej smudze, Ale to nie jest mój dom, ja wiem; Bóg jak do Pawła powie do mnie: „Twoje życie jest snem, I ja cię z niego obudzę". (1942) Grobowiec na Harendzie Kto sny miewa, ten wszystkie granice przekroczy. Zaczęły szumieć drzewa, ledwom zamknął oczy: Brzozy drżące pod liści sypiących się worem, Wielkie buki płonące czerwonym kolorem I złotymi pieniędzmi osypane klony. Tak przez sen usłyszałem szum z dalekiej strony, Jak kiedy tum się wielkim chorałem rozśpiewa. Szczęśliwy, pomyślałem, ten który sny miewa. A teraz iść mam kładką nad rwącym potokiem. Cóż z tego, żem tak rzadko i niechętnym wzrokiem Patrzał dotąd na wiry, co się w dole kłębią? Cóż z tego, żem przechodził nad huczącą głębią Nie słysząc nic prócz dźwięku balowej kapeli -148 — Poezje I jęku wiolonczeli, co milknie za ścianą, Nie widząc nic prócz sukien wirujących bieli? Jeszcze czas jest - myślałem. -Jeszcze bardzo rano. Ktoś trudny do nazwania, co sny nam wybiera, Kto z nędznego posłania budzi bohatera, Że złote serafiny wiodą go i strzegą, Chce, bym szedł nad tą wodą, nie mówiąc dlaczego. To on chciał, abym w górze, choć nie wznosząc głowy, Zobaczył, jak w lazurze śpi wirch granatowy A nad nim śnieg, gdzie głowa od słońca się studzi, Więc powiedział te słowa: „Niech nikt go nie budzi". Jak las ardeński chmurnie, w bojowej kolumnie, Te turnie i te smreki idą teraz ku mnie I nagle liście z ziemi wiatr porywa srogi, I spotykam się z niemi na połowie drogi. Balów szumnych z mazurem i podkówek trzaskiem, Imienin z życzeń chórem i hucznym oklaskiem, Spotkań skrytych z poufnym pochyleniem głowy, Spowitych jak w woń kwiatów w zapach waniliowy Liry z cukru i chwili, kiedyśmy łabędzie Razem w parku karmili, już więcej nie będzie. Zaraz zwiną chorągwie po przebrzmiałym święcie I za chwilę orkiestry zginą na zakręcie, Tylko wolno po hali cień od skały sunie I z oddali ktoś cicho gra na jednej strunie. W to granie, gdzie on gędzie, idę górską drogą Na spotkanie, na którym nie będzie nikogo, Prócz zeschłych słoneczników, co grobowca strzegą, Puszczyków, co się tłuką, i prócz mnie samego. Ciężkie chmury się kłaczą i mgieł morze płynie, I ktoś szepnął z rozpaczą: „Co jest tej lawinie?" 149 Jan Lechoń Jakieś głuche pacierze szeleszczą w piwnicy, Spłoszyłem nietoperze, gdym schodził w tę ciemnię, Lecz wierzę, że iść muszę, by sięgnąć granicy, Co dzieli dziś od jutra i innych ode mnie. Ach! Balsamy z piramid, chroniące od czasu, Kadzidła, których płynie woń z Halikarnasu, Co śmierci wstępu bronią przez grobowców mury, I wyschłą dłonią lane tajemne tynktury Na oczy, z których wreszcie już łzy ci nie cieką, I wielki pogrzeb w mieście, i więcej daleko, Bo obłok, który wstaje ponad ciałem zgniłem. Przyznaję, tak, przyznaję: nieraz o tym śniłem. I to, że w dni pozgonne jeden wschodzi taki, Gdy Cheops zrzuca z siebie wonne powijaki, Mocna dziewka z Samarii ciężką ciągnie stągiew I nagle wielkanocna powiewa chorągiew. Lecz teraz cicho o tern, bo wciąż nie wiadomo, Gdzie górskim błotem dojdę i tą ścieżką stromą I może owa postać, com myślał, że wskrześnie, Zostać w martwych na długo, gdybym chciał za wcześnie Drogę, co mam przemierzyć, sam sobie zakreślić. Więc muszę razem marzyć i wierzyć, i myśleć Nad skał bryły ze srebrnym granatem u szczytu, Gdzie jak węże się wiją żyły chryzolitu I żadna nie dosięże ludzka ich budowa Ani żadne muzyki, cóż dopiero słowa. Chyba wiatru okrzyki, gdy z gór wiosną zedrze Czapę chmur, tak że padnie jak chłop przy katedrze, I krokus wyjdzie biały wśród dzwonienia owiec. Więc któż by nad te skały mógł wznieść swój grobowiec? I Tobie cóż dziś po nim i po cóż Ci laury, 150 Poezje Gdy widzisz, niewidzialny, a w słońc pierwszych złocie, Jak o krok stąd olbrzymie ciągną ichtiozaury, Tratując od gór wyższe skrzypy i paprocie, I z uchem przyłożonym do szumiącej muszli, Co wyschłe oceany swym echem powtarza, Jak my żywych zza ściany słuchasz tych, co uszli, Nie tknąwszy płyt grobowych, spod głazów cmentarza. Przez potok rozszalały rwą jodłowe kloce I starego Sabałę widzę w tej pomroce, Jak włosy wiatr mu gmatwa, z rąk wiosło wyrywa. Ach! to twoja, Charonie, już tratwa nadpływa! W wyciu wiatru, co teraz targa twoją gunię, Jako płótna teatru za chwilę świat runie, Jak lichtarze przy trumnie gwiazd błysną lampiony I wtedy się pokaże, co jest z tamtej strony Światło lampy naftowej gaśnie w szarej próżni I jak próchno się sypie miedź laurowych kiści. Gwiazd przecież nam nie zdmuchną. I jest coś, co różni Nas, niesionych jak liście — od wiatru i liści. (1954) Malczewski W jarze światło zabłysło. W ogrodzie, w altanie Ktoś skryty tęskną dumkę gra na teorbanie. Pachną sady wiśniowe w stepu bujnym szumie. Konia mego karego podaj mi, Kozacze! - 151 Jan Lechoń Nikt tutaj mnie nie kochał, więc nikt niech nie płacze. Nikt ze mną tu nie cierpiał, nikt mnie nie rozumie. Pędź koniu! Zobaczymy, czy jest inne życie, Czy bliżej jest do nieba na Mont Blancu szczycie? Czy Ocean nieczuły jak Dniestr u nas płynie? Czy można coś zapomnieć nocą na gondoli? Czy zawsze się wspomina, wszędzie serce boli I pusto, smutno, tęskno, jak na Ukrainie? (1955) Oedipus Rex Przypomniał mi się nagle, zasypany w piachu, Sfinks stary, z którym przecież znamy się od dziecka. I znowu pomyślałem, lecz teraz bez strachu: Wszystko może się skończyć jak tragedia grecka. Bo chociaż zawsze przy mnie rozbrzmiewa głos tkliwy I stoi dom spokojny pod laurów ozdobą, Sfinks stary mi powiedział: „Nie będziesz szczęśliwy I musisz wszystko rzucić, ażeby być sobą". Pod niebem dotąd czystym, co nagle się mroczy, Nie skazany przez Boga, nie wyzuty z ziemi, Rozsądziłem sam siebie i jak Edyp oczy, Wyrywam z siebie serce rękami własnemi. (1955) 152 Poezje Tuwim Widzę włosy Twe siwe i twarz Twoją ostrą, I rękę, co jak wiosło odbija od jawy. Snujesz oto się nocą, nieszczęsny Cagliostro, Pustymi ulicami nie Twojej Warszawy. Od wichury wieczności porwanymi zmysły Chcesz wchłonąć z nowych ulic czas zmarłych zapachów, Wśród świateł nowych latarń, co na nich rozbłysły, Wznosisz wzrokiem szalonym cienie dawnych gmachów. I płaczesz, bo deszcz, słyszysz, ciecze z starej rynny, I sam jeszcze nie wierząc, że nikt Ci nie wzbroni — Wyciągasz dłoń swą w mroku, przestępco niewinny, Do podanej z daleka znowu bratniej dłoni. (1955) Wymówki Józefom Wittlinowi Nigdym nie mógł się oprzeć wojskowej muzyce, Więc i teraz wybiegam, choć wiersze mam w głowie, Bo znów wojsko z orkiestrą jedzie przez ulicę: Joanna d'Arc z chorągwią i szwoleżerowie. 153 Jan Lechoń Potem patrzę, z kasztana jak liście wiatr zgania, Jak przed bramą latarnia na wietrze się tłucze. Masz ci los! Znów nie mogę wrócić do mieszkania, Bo gdzieś mi się podziały wiolinowe klucze. (1955) Erynie Wiedziałem, o Erynie, że kiedyś przyjdziecie, Lecz myślałem, że takie jak wiedźmy w Makbecie, Spodziewałem się gromów, wichrów dzikich świstu, A tutaj nagle z kartki zapomnianej listu, W kapeluszach z wstążkami, w rękach niosąc cynie, Pod ogrodu drzewami stajecie, Erynie! To mojego dzieciństwa jarzębiny krwiste I te już nie noszone szale powłóczyste, I owo romantyczne głowy pochylenie, 0 którym nie ma mowy już nawet na scenie; Z klonów liście się sypią, a wy w moją stronę Idziecie, o Erynie, wołając: „Stracone!" Stracone, choćby jeszcze dni przyszły łaskawsze, Pogrzebane, stracone, stracone na zawsze. Coraz bardziej zamglone, z coraz większej dali, Wiem z korali jarzębin, z powłóczystych szali, Z granej w dali gdzieś starej francuskiej muzyki, Z gęsi lotu, co teraz podniosły krzyk dziki, 1 (skąd one się wzięły?) z żurawi, co sznurem Płyną teraz nad wami, gdy wołacie chórem: „Stracone, więc nadzieję porzuć bezrozumną!" I ruszacie powoli jak za moją trumną. 154 Poezje O! dobrze, żeście w kwiatach, żeście się przybrały, Bo przecież tak niedawno, przykuty do skały, 0 dwa palce od serca czułem sępa szpony! Jeszcze widzę tę chwilę, gdy padłem zemdlony Pod głazem, którym darmo wtoczyć chciał pod górę. To przecież ledwo wczoraj na całą naturę Padła groza mnie strasznej przypisanej zbrodni 1 idąc wpośród blasku płonących pochodni, Przez puste oczodoły widziałem noc ciemną, I tylko Antygona jedna była ze mną. I wszystko to, pomyślcie, w pysznych kolumn cieniu, Wszystko na oczach ludzi, lecz wszystko w milczeniu. Choć wszystkie razem brzękły gitary Grenady, Ja jeden w czarnym płaszczu przechodziłem blady I wśród masek tańczących szedłem w gaj oliwny, Słysząc tylko za sobą: „Co za człowiek dziwny!" Patrząc w lustro na twarz swą, zrytą wieczną troską, Ten człowiek mówił sobie: „Milcz, na miłość boską, Dociskaj tej przyłbicy, którąś wdział dla świata I trzymaj mocno konia, o Gattamelata, A tylko czasem nocą, gdy wszystko śpi wokół, Mów o sobie tym wichrom, co biją w twój cokół!" Piasek skrzypi i grabarz idzie między pinie, Ale kto tyle milczał, co ja, o Erynie, Tego żadne milczenie więcej już nie straszy, A zresztą widzę z szalów, nawet z twarzy waszej, Z uśmiechu, z ukwieconych waszych kapeluszy, Że jeśli teraz pochód z mego domu ruszy I złoży pod cyprysem ciężką czarną skrzynię, Będzie ona tam leżeć przez dwa dni jedynie. (1955) 155 Jan Lechoń Do Madonny nowojorskiej Madonno nowojorska, mniej znana od innych, Bo nie masz swych posągów i swoich ołtarzy, Przed którą nie brzmią chóry sopranów niewinnych I oliwne, mistyczne światło się nie żarzy. Do której polnych kwiatów dobra woń nie płynie, Przed którą prosty człowiek nie upada czołem, Nie znana kalendarzom — też masz swą świątynię: Stu wież podniebnych miasto jest Twoim kościołem! Jak na szczytach gotyckich starej Europy, Głoszących Twoją chwałę spiżowymi dzwony, Na domach stupiętrowych opierasz swe stopy I kominów fabrycznych słuchasz antyfony! Z dna potwornych kanionów huczy Ci ulica, Której głos ginie w górze jak dalekie gęśle, A nocą Twoja szata poprzez sierp księżyca Na mostów fantastycznych lekko spływa przęśle. Nie każdy Cię zobaczy, bo Cię kryje nocą Jako dymy kadzideł czerwonych łun szaniec, Lecz ja widzę po gwiazdach, kiedy się trzepocą, Że to Ty Twój wieczorny przebierasz różaniec. I zanim dzień zamglony noc czarną zwycięża I księżyc blednie z wolna za fabrycznym dymem, Widzę stopę Twą małą, która ściera węża, Dłoń świętą, co krzyż czyni nad miastem-olbrzymem. -156 Poezje I w ciszy, kiedy tylko spóźnio nych przecho dni Krok pośpiesz ny jak dzwone k na alarm kołata, Wśród przepyc hu i nędzy, miłości i zbrodni, Ja modlę się o cudy dla siebie i świata. (1955) Bajka warszawska Wczoraj nocą (wszystko ściśle Z najlepszego źródła wiem) Szedł jegomość przez Powiśle Za Starego Miasta tłem. W meloniku, kurtka krótka, Wśród nadbrzeżnych zniknął traw. Wzrok zamglony, siwa bródka: Krótko mówiąc: Poldzio Staff. Senna Wisła nagle drgnęła I w księżycu, z srebrnych wód Cudna panna wypłynęła Z rybią łuską koło ud. I szepnęła: „Mój chłopczyku, Nic się nie bój! Daj mi dłoń! Tak jak stoisz, w meloniku Pójdź, gdzie mieszkam, w Wisły toń. Co się wahasz? Nikt cię nie zji, Znasz mnie przecież z twoich snów. 157 Jan Lechoń Pogadamy o poezji I do miasta wrócisz znów. Pomarzymy o przeszłości, Co pod gruzem miasta śpi. Nie mam, widzisz, znajomości Wśród tych ludzi z nowych dni". Chlupnął Poldzio, i spod fali Wyjrzał tylko jego nos. Po czym całą noc gadali Zaplątani w nimfy włos. A nad ranem, gdy świt ściera Mroki z sennych nieba lic, Poldzio znów był u Fukiera Suchy jakby nigdy nic. (1955) Biografia Z mych marzeń nie spełnionych, z mej dumy dziecięcej, Z łez wylanych ukradkiem, o których nikt nie wie, Ze wszystkiego, com kochał — zostanie nie więcej Niż imię, scyzorykiem wyryte na drzewie. Więc czegom nie powiedział — niech będzie ukryte, Mych listów i pamiątek niech płonie stos cały! I tylko jeszcze wytnę me serce przebite I przy moim imieniu - twoje inicjały. (1955) 158 Poezje Emigracja Witoldowi Makuigńskiemu Na paryskim poddaszu huczy wiec wygnańczy, Siedzą starzy wodzowie w wspomnień dym zasnuci, Podkówki krzeszą ognia, cała sala tańczy, Biała panna wspomina kogoś, kto nie wróci. Za oknem deszcz mży cicho, listów z Kraju nie ma, W oddali kulawego milknie krok żołnierza. I tylko to zostaje, co w dźwiękach zatrzyma Ten, co teraz u krawca modny frak przymierza. (1955) Ostatnia miłość Dawno zmarli mych marzeń wierni towarzysze: Poeci romantyczni, zapatrzeni w ciemnie, Egerie w czarnych lokach — teraz nocą słyszę, Bez zbytecznych pożegnań odchodzą ode mnie. Już wczoraj mnie opuścił Wajdelota stary, Ostatnim dyliżansem odjechał Fantazy, Na dziedzińcu ułani zwijają sztandary, Książę Józef już wydał odmarszu rozkazy. Księżycowa poezji niech Was noc pochłania! Za wszystko Wam dziękuję, lecz na nic tu płacze, Choć z nową mą Marylą nie będzie spotkania, Bo teraz kocham przyszłość, której nie zobaczę. (1955) - 159- Jan Lechoń Poeta niemodny Mówią mi: „Nic nie wskrzesi czasu, co przeżyty, Wkrótce o nim i pamięć wśród młodych się zatrze. Zabieraj sobie swoje stare rekwizyty, Bo nową będą. grali sztukę na teatrze". Cóż robić? Trzeba upić ambrozji się flachą, Co jeszcze mi została z młodzieńczych bankietów. Wychodzę z różą w ręku, z księżycem pod pachą A resztę pozostawiam dla nowych poetów. (1955) Rozmowa z aniołem Dziś we śnie mnie nawiedził anioł polskiej doli I płakał, szumiąc w mroku skrzydłami srebrnemi, Jak gdyby chciał powiedzieć: „Umierasz powoli, Samotny, tak daleko od rodzinnej ziemi". — „Daleko? Co ty mówisz? Mnie wszystkie zapachy Ogrodów i pól naszych co dzień niosą wiatry, We mnie, we mnie jest wszystko: mazowieckie piachy I jeziora litewskie, i Wisła, i Tatry!" (1955) 160 Poezje „Bzy w Pensylwanii" Przed domem uschły biały bez, Ulica szarą zaszła mgłą. Smutek bez sensu i bez łez. ...You know, you know... Lokomotywy nocą gwizd Gdy się w tej mgle powoli szło. I szary dzień, i smutny list. ...You know, you know... -161 Potem pod ziemią węgiel wierć I sennie w barze patrz we szkło. Co dzień to samo. I już śmierć. ...You know, you know... Jan Lechoń Z wierszy późno odnalezionych Hektor z Milo Nie ułan z czerwonymi rabaty jak maki, Co mu kwiaty dziewczyna wpina do kułbaki, A on jak na paradzie śle jej całus ręką, A tu śpiew słychać w sadzie: „Wojenko! Wojenko!", Lecz żołnierz, który płynie ku księżyca tarczy. Już wzbił się, w górze ginie, już pod niebem warczy, Już Wielkiej Niedźwiedzicy srebrną sunie drogą I z podniebnej strzelnicy teraz grzmi złowrogo. Ten spod chmur młody żołnierz, co w blasku miesiąca Ponad gór srebrny kołnierz planety roztrąca, Pozdrawia Wenus senną i wita Oriona, Zapadł w przepaść bezdenną i w szpitalu kona. Nie umarł, lecz jak kukłę wyjęli z bandaży Smagłe ciało wysmukłe, nad którym się żarzy Wzrok, co jeszcze od śmierci i gwiazd nie odwyknął, Co się sali szpitalnej ludzkim twarzom dziwi, I taki, że wolałbyś, by ten żołnierz krzyknął, Bo zda się smagać wzrokiem, co mówi: „Szczęśliwi!" Szczęście skryte dla tylu już zna — bo jedynie Poznasz je pustką serca, kiedy miłość minie, Po rozpaczy, co zmarłych, gdy idą w swe ciemnie, 162 Poezje Błagając przebaczenia, chce wstrzymać daremnie, Po tęsknocie, gdy wspomnisz wieczór nad laguną. Nad Świętym Markiem księżyc, gdy gondole suną, I płaszcz z gwiazd nad Wenecją, co srebrzy te dziwy, Wspominasz i pojmujesz, żeś tam był szczęśliwy. Więc on wie, co jest szczęście, gdy się na pościeli Jako tors z pysznej rzeźby odrąbany bieli, A kiedy wzrok odwracasz, to patrzy po sobie, Jakby jeszcze wciąż wierzył, że ma ręce obie, I chociaż wie już wszystko, jeszcze wciąż się łudzi, Że go minie najgorsze: litość innych ludzi. Więc od snów nie chce odejść, woła nieprzytomny, Że mu znów nów oświeca niebo Europy, I krzyczy, by zakryto krucyfiks ogromny I nie bito tak mocno w Chrystusowe stopy. Teraz szarpiąc rękami oderwie je z krzyża, Już jest ponad łąkami, nad domem się zniża. Ktoś w świecie w ręce klaszcze: „Powiedzcie panience". I wtem ten popłoch w czaszce: „Gdzie są moje ręce?" * * * Sam jestem dziś Guślarzem u siebie w pokoju. Nie mam laski wróżebnej i wiejskiego stroju, Ni kadzideł, ni wosku, ni ziarna gorczycy. Nawet jeszcze nie ucichł hałas na ulicy I radia brzęczącego sąsiad jeszcze słucha, Ale północ już biła, więc czekam na ducha. Jeśli raz się ukazał i teraz przyjść może, Choćby nawet gdzie indziej był w tej samej porze. 163 Jan Lechoń Że jest duchem naprawdę, poznasz właśnie po tern. Nie musi drzwi bez klucza otwierać z łoskotem Ani głośno zagadać z portretu na ścianie. Co do mnie — to mi starczy zwyczajne czytanie, Gdy z książki, jak ze skały, zdrój przejrzysty chlusnie: „Już wstążkę pawilonu — wiatr zaledwie muśnie". Pan Twardowski W dole Kraków w mlecznej bieli. Gdzież ta młodość, miłość, bitwy? Wszystko, panie, diabli wzięli, Prócz wspomnienia i modlitwy. Moje serce! Zrzuć katankę. Co za włosy! Złoto kapie! Całowałem Morawiankę I trzymałem flaszkę w łapie. Ani chwili oprzytomnieć! Jeszcze całus! Wszystko mało! Grzech pomyśleć, słodko wspomnieć, Co się wtedy wyprawiało! 164 Poezje * * * I oto wszystko milknie, rozchodzą się mroki. Słyszę chrupki chrzęst śniegu, lekki powiew wiatru I na małej uliczce znajome mi kroki. Ach! To ja znowu wracam do mego teatru. Ten sam poznaję księżyc z Świętokrzyskiej wieży, Jeszcze zakręt, już teatr i światło się pali. Przyciskam mocno serce, co szczęściu nie wierzy. To Warszawa! Warszawa. I nie ma Moskali. Więc budzę się jak ze snu: „Gdzie ja dotąd byłam?" Starej woźnej drżą usta, z oczu płynie łezka, Więc chwytam ją w ramiona: „Widzicie! Wróciłam". A ona: „Rany Boskie! Pani Modzelewska". * * * Weroniko, nie myj plamy Z twojej krwawej chusty. Po niej tylko Go poznamy, Gdy grób będzie pusty. 165 Jan Lechoń Poemat dla dzieci Historia o jednym chłopczyku i o jednym lotniku Był raz sobie jeden chłopczyk, Grzeczny, cichy niby trusia. Mieszkał chłopczyk ten w Warszawie, Miał Mamusię i Tatusia. I zabawek miał on tyle, Ile może przyjść do głowy: Kolej, siatka na motyle, Był tam także miś pluszowy. Wszystko zawsze ma w porządku, Nic nie niszczy, nic nie gubi, A z zabawek tych najwięcej Ołowiane wojsko lubi. Tyle wojska nie ma żaden Inny chłopczyk w kamienicy: Są tam strzelcy, szwoleżerzy, Marynarka i lotnicy. 166 Poezje Już od rana maszerują, Bębny biją, trąbki grają, A zaś armat, samolotów Ile trzeba — wszystko mają. Żadnym ludziom żadnej krzywdy Nie chcą nigdy zrobić oni, Lecz jak kogo kto napadnie, To to wojsko jego broni. Więc na przykład bolszewicy Raz podeszli pod Warszawę. Chłopczyk zaraz kazał wojsku, Żeby poszło na wyprawę. I tak szybko się sprawili Od śniadania do obiadu, Że z tych całych bolszewików Nie zostało ani śladu. Aż Piłsudski z portreciku (Co to tatuś go postawił), Mówił: „Dobrze, mój chłopczyku, Bardzo dobrześ mi się sprawił". Wszyscy w wojsku byli dzielni (Ile ich tam jest tysięcy), Ale jeden mały lotnik To już chyba był najwięcej. Już od rana coś majstruje, Coś naprawia, coś sposobi, 167- Jan Lechoń I nie trzeba nic mu mówić — Bo sam zawsze wszystko zrobi. Na noc zawsze do pudełek Chłopczyk składał swych żołnierzy, Bo wiadomo — dobre wojsko Już o ósmej w łóżku leży. Gdy zaś rano chłopczyk idzie Na dzień dobry do Mamusi, Czy generał, czy też kapral -Wszystko jedno: wstawać musi. Aż tu kiedyś jedna, druga, Potem trzecia noc upływa, A ten chłopczyk nie przychodzi, Ani nawet się odzywa. Wojsku nie dał do jedzenia, Wszystko głodne i pośnięte: Musztry żadnej być nie może, Bo pudełka są zamknięte. I dopiero kiedy wszyscy Utracili już nadzieję, A generał bał się, że mu Całe wojsko zardzewieje — Otworzyły się pokrywki, Znowu słońce pięknie świeci, I to wojsko na wyrywki Na pozycje swoje leci. 168 Poe^e Ci samolot naprawiają, Ten przynosi znów kartacze, A wtem widzą, że ten chłopczyk Przy stoliku siadł i płacze. Całe wojsko pomyślało, Że to chyba nie należy, Żeby taki chłopczyk płakał, Który tylu ma żołnierzy. Ale widzą, że on w oczki Włożył prawie piąstkę całą, Więc prosili generała, By go spytał, co się stało. I dopiero tu się bardzo Smutnych rzeczy dowiedzieli: Że ci Niemcy nas napadli I że Polskę nam zajęli. Że ponieważ każdy chłopczyk Za tę Polskę bić się gotów, Więc do takich małych dzieci Też strzelali z samolotów. Opowiada o tym chłopczyk, Jak to w naszej się stolicy Bił nie tylko polski żołnierz, Ale nawet ulicznicy. I czy biedny, czy bogaty, Każdy walczył w naszym mieście, 169 Jan "Lechoń I że dzieci o tym w szkołach Będą uczyć za lat dwieście. Ze zburzyli Świętokrzyską, I Wierzbową, plac Krasińskich, I że wielki jest bohater Taki jeden pan Starzyński. Że się przy tym okazało, Że ci Niemcy to wygrali, Bo im z tyłu bolszewicy Bić się z Polską pomagali. A Warszawa była sama I nie mogła się obronić, Więc ci Niemcy ją zajęli I ktoś musi ich wygonić. Na to wojsko w jednej chwili Jak nie zacznie maszerować, Jak nie krzyknie cała wiara Ołowiana: „Wodzu, prowadź!" Jak nie pójdą do ataku, Jak nie ruszą wszyscy w pole! Nawet miejsca na to wszystko Nie starczyło już na stole. Ale chłopczyk przestał płakać I powiada im: „Rodacy! Zawszem wiedział, żeście dzielni, Bo byliście zawsze tacy. — 170- Poezje Że za Polskę umrzeć chcecie Ani trochę mnie nie dziwi, Ale bić się nie możecie, Bo jesteście nieprawdziwi. A prawdziwe polskie wojsko Już się robi za granicą, Samolotów mają pełno, Wszystkie nowe — aż się świecą. I podobno takie bomby Tym lotnikom polskim dali, Że jak jedną taką rzuci, Cały Berlin się zawali. Już do tego wojska poszły Po kryjomu ludzi masy. Nawet uciekł swojej mamie Jeden chłopczyk z wstępnej klasy. Ja się mamy też pytałem, Gdzie to wojsko się znajduje, Ale kto ma sześć lat tylko, To generał nie przyjmuje. Więc dobranoc wam, żołnierze, Już nie płaczmy, w górę głowa, Dziś mi Tatuś opowiadał, Co to była Częstochowa. Jak się wszyscy umówili I zaczęli Polski bronić, 171 Jan Lechoń To tak wrogów wypędzili, Że ich nie mógł nikt dogonić". Znowu wojsko jest w pudełkach (Zawsze śpi już o tej porze), Ale dzisiaj - nie ma mowy: Oczu zmrużyć nikt nie może. Żadna szarża dziś nie chrapie, Warta wzdycha ze swej budki, A ten młody, dzielny lotnik Chyłkiem wyszedł z swej przegródki. Spod pokrywki się wysunął, W hełm lotniczy swój ubrany, I powiada sam do siebie: „Cóż, że jestem ołowiany? Jak nie przyjmą, to nie przyjmą, Na to nikt już nie poradzi, Ale zrobię co należy, A spróbować nie zawadzi". I od razu co się dzieje? No, zgadnijcie tylko sami: Naraz sama się otwiera Jedna książka z obrazkami. Jedna pani z niej wychodzi, Tak ubrana jak królowa, I do tego się lotnika Odezwała w takie słowa: -172 Poezje „Ja nie jestem żadną wróżką, Ani nie wiem, co to czary Lecz nad wszystko kocham Polskę, Szarą Wisłę, Wawel stary. Kocham wszystkich w Polsce ludzi, I nie zrobi nikt z was kroku, Żebym tego nie widziała, Płynąc cicho na obłoku. Więc ci powiem, że gdy Niemcy Polskie dzieci mordowali, Wszyscy święci się na niebie Z lazurowych miejsc porwali. Święty Michał miecz wyciągnął, Wszystkie święte zapłakały, A zaś Wojciech i Stanisław Wznieśli w górę pastorały. Och, nie będzie w Polsce Niemiec Ani Moskal długo siedział, Możesz wszystko to powtórzyć, Co mi Pan Bóg sam powiedział. I to powiedz, ża kazała Matka Boska nasza słodka, By każdemu Polakowi Pomógł anioł, jak go spotka". Poznał lotnik, że ta pani, To królowa polska była, 173- Jan Lechoń Ta Jadwiga, co to kiedyś Tak do Boga się modliła, Ażeśmy tych Niemców zbili, Że nie mogli już nas męczyć, A ich książę musiał nawet Na krakowskim rynku klęczeć. „Wiem — powiada ta królowa - W jaką chciałeś ruszyć drogę. Ja polskiemu żołnierzowi Żeby nie wiem co - pomogę". I podniosła oczy w górę, I od razu lotnik czuje, Że jest coraz grubszy, większy, A ubranie wciąż pasuje. Słyszy tylko, że Jadwiga Zawołała: „Bóg cię prowadź!" Już go nie ma. Ledwo zdążył Świętą w rękę pocałować. Idzie teraz dniem i nocą Przez deszcz, burzę i zawieję, Idzie sobie borem, lasem, I wciąż śpiewa, wciąż się śmieje. Czasem tylko, jak zobaczy Jakiś polski dom spalony, To zaciska zaraz ręce I od razu jest czerwony. 174 Poezje Czego w drodze on nie widział, Tego ja wam nie powtórzę, Jakie polskie cudne wioski, Jakie miasta piękne, duże. W każdym chciałoby się zostać, Ludziom pomóc i pocieszyć, Lecz ten lotnik szedł do wojska, Więc się musiał bardzo śpieszyć. I nareszcie zawędrował, Wygłodzony, ubłocony, I zobaczył. Jezus, Maria! Polskie wojsko z każdej strony. Samolotów naszych tyle, Że ja nie wiem, czy kto zliczy, I prawdziwy polski kapral Na żołnierzy strasznie krzyczy. Zapisali go do wojska, I od razu do roboty: Jak ten motor nie zawarczy, Jak nie furknie, Boże złoty! Jak nie wzięci ponad morzem (Motor warczy wciąż zawzięcie). Lotnik patrzy na dół. Co to? Polska flaga na okręcie! Jeden okręt, drugi, trzeci — Co za radość! Jeszcze chwila, 175 Jan Lechoń A tu nasza łódź podwodna Naraz z morza się wychyla. „Ach, wy Niemcy — krzyknie lotnik — Zapłacicie wy nam drogo!" I powiedział jedno słowo, Co go dzieci znać nie mogą. Bił się lotnik nasz w Norwegii (Choć mróz straszny, Niemców kropił), Bił się w Grecji, gdzie się mało Od gorąca nie roztopił. Bił we Francji i tam Niemcom Sprawił istny koniec świata, Teraz w Anglii szósty miesiąc Nie ma nocy — że nie lata. Ledwie trochę je i pije, Chociaż może - nie śpi prawie, Ciągle gładzi swój samolot I wciąż myśli o Warszawie. A że prawda jak oliwa, Choćbyś nie chciał, to wypłynie, O lotniku naszym wreszcie Dowiedzieli się w Londynie. Pan Prezydent sam mu przypiął Piękny order narodowy, Choć ten lotnik był tak mały, Że mu sięgał do połowy. 176 Poezje Wódz naczelny zaś zawołał: „Dawać mi tu tego smyka!" Machnął piórem i rozkazał Zrobić z niego porucznika. A pan Churchill, grubas, wyjął Jakieś pismo z swojej teczki I powiedział: „Goddam, goddam" I zapykal z swej fajeczki. (W piśmie było powiedziane, Że angielski król jest pewny, Iż ten lotnik kiedyś przyjdzie Na kakao do królewny). Ale lotnik nasz tej nocy W górę wzbił się wyżej, dalej, Nad te domy, gdzie szyb nie ma, W których światło się nie pali. Spojrzał z góry na Warszawę, Jeden, drugi raz zawrócił I nad jednym biednym domem Taką krótką kartkę zrzucił: „Mój chłopczyku, powiedz wszystkim, Żeby więcej nie płakali. Przyjdzie wojsko, co wypędzi Wszystkich Niemców i Moskali. 177 Jan Lechoń Więc patrz dobrze, czy nie płynie Samolotu w górze mgiełka" — I podpisał: „Józio Nowak, który zginął ci z pudełka". (1941) 178 Poezje Z przekładów poetyckich Z Mirry Łochnickiej * * * Ten za szczęściem goni, inny pragnie sławy, Tamten śni zaszczyty i zwycięskie bitwy, Tego nęcą bale, maski i zabawy, Tego rozmyślania, cisza i modlitwy. Ja zaś? Jak marzenia, które się prześniły, Przeszłość, co już niczym mnie nie może złudzić, Wszystkie skarby świata oddam, o mój miły, Byle na twej piersi rankiem się obudzić. (1921) * * * Zasnąć, zasnąć, ach zasnąć! Milkną uderzenia Zegara, co czas liczy. Czymże jest piekło jawy i jad przebudzenia Przy snu słodyczy? 179 Jan Lechoń Więc kiedy dzień powróci i naszą, mój miły, Myśl zbudzi lichą, Chcę ciebie, uśmiechnięta, objąć z całej siły I umrzeć cicho. (1921) W sarkofagu Śniłam, że w sarkofagu leżeliśmy razem Wsłuchani, jak o kamień fala się rozpryska, A nasze dwa imiona są jednym wyrazem I jedną gwiazdą, co błyska. Przechodzą po nas wieki i mrą pokolenia, Wichry nas w rozpalone rzuciły pustynie, Lecz pieśń się rodzi z dźwięku naszego imienia I gra, i płynie. I przeszła śmierć koło nas. A myśmy jej szaty Ledwo rąbek dostrzegli przez oczy przymknięte I dźwięczy nasze imię, pachnące jak kwiaty, W miłosne pieśni zaklęte. (1921) -180- Poezje * * * Będzie burza — czuję z drżenia Liści topól, z wiewu łąk, Z tego cienia i półcienia, Co aleją pełzną w krąg. Z ciężkich chmur, niosących deszcze, Z wiatru, który w sadzie ścichł, Z błyskawicy. Ach! I jeszcze... Z ukochanych oczu twych. (1921) Do rywalki Wolny przekład Wierzę, że jesteś piękna, piękniejsza ode mnie. Lecz nawet w archanielskich zdobna włosów sploty, Jeszcze byś się urokiem siliła daremnie Nad głowę mą wyrosnąć w laur spowitą złoty. Bo mam kościół wspaniały. Z marmuru kolumny. Jak słońce błyszczą w słońcu pyszne jego dachy I dzień cały obrządek sprawuję w nim dumny, Jak w mgły wtulona srebrne w tymianku zapachy. Jam jest pieśń nad pieśniami i słowo me władnie Rymami niby podłą niewolników zgrają. Wiersz jak bicz trzymam w dłoni, a kiedy opadnie, Słuchajcie, jak me rymy za dźwiękiem dźwięk dają! 181 Jan Lechoń Me jamby pełne żaru zmieniają jak fale Daktyli rozedrganych szemrania upojne, Za wrzącym anapestem jak rznięty w krysztale Chorejów lśniący szereg wysyłam na wojnę. I strofy z lekkim drżeniem, wiedzione mą dłonią, Posłuszne i powolne zwijają się w skręty, I ciebie, mój kochanku, błagają swą wonią, Byś wziął je na twe czoło, jak wianek zaklęty. Po stokroć choćbyś była czarowną i piękną, Uroda twoja zwiędnie jako kwiaty w ręku. Nad gruzami marmurów, co w pył się rozpękną, Zostanie błękit nieba i lira w rozdźwięku. (1926) Z Aleksandra Błoka Dolor antę lucern Co wieczór, skoro tylko złote gasną zorze, Żegnam życie i cały żądzą śmierci gorzę, I znów zaledwie chłodny poranek zaświta, Życie, tak mnie dręczące, na nowo mnie wita. Żegnam dobre me czucia, żegnam się ze złemi, Czuję rozkosz i rozpacz odejścia z tej ziemi, Aż znów przychodzi ranek w życie mnie pogrążyć, Bym znów mógł zło przeklinać, znów ku dobru dążyć. 182 O Boże! pełen mocy i pełen potęgi, Czy to wszystkich praw twoich przepisały księgi, Czy wszyscy, mając pełne snów i rojeń dusze, Tak muszą iść ku tobie — jako ja iść muszę. (1923) Głos Zwiodła ciebie tajemnica, Choćbyś wiecznie o niej śnił. Nie odsłoni swego lica, Które święty woal skrył. Niech się żądza twa umniejsza. Wejdź w twej duszy mroczny gmach. A zrozumiesz, żem piękniejsza Od pieszczonej w twoich snach. (1923) Starzec Minęły bujne lata moje — Już starość. Patrzę na ten świat. Kiedyś tam... gdzieś... nas było dwoje, Lecz to jest sen. Zatarty ślad. Patrzę, jak więdnie kwiat jesienią, Słucham pamięci cichych słów; 183 Jan Lechoń Ale czyż można wierzyć cieniom, Co błysną śród młodzieńczych snów. Byłoż to jawą, czy snem było. Gdy zapominam o złych dniach — Znów długo śni mi się, jak śniło, To niewyśnione, skryte w mgłach. Lecz wiem. To bajka, co mnie zwodzi. To zima — ten mój siwy włos... Niech odszukają inni, młodzi, Drzwi, w które wejść mi nie dał los. (1923) * * * Szłaś przede mną dzisiaj długo, O, wiośniana, o, kochana, Blaskiem słońca wyzłacana Przepłynęłaś jasną smugą. Ach! I byłaś w mojej mocy, I daleką cię widziałem. I bez lęku wyglądałem Księżycowej przyjścia nocy. O! widziana bezcieleśnie, Przepłynęłaś jasną smugą. Czekam ciebie, tęsknię, długo: Przyjdź na jawie — tak jak we śnie. (1923) -184 — Poezje * * * Złowrogi jest wieczorny chłód, Ten wiatr, wyjący jakby w trwodze I tajemniczy słychać chód, Jak trwożny tupot nóg na drodze. Dogasającej zorzy pas Jak przypomnienie bólów życia, Widomy znak, że zamknął nas Fatalny krąg, nie do rozbicia. (1923) * * * W dni, co minęły, blasku niegasnącym Stoi ma dusza w ogniach zórz. Ale już jesień zwiewa płatki róż I na mnie tchnieniem powiała mrożącym. Pora się rozstać. Noc zapada już. A jak w młodości mej, wciąż w dali dźwięczą tej — „O grzechach moich w świętych twych modlitwach, Ofelio, nimfo pomnieć chciej". I marzy dusza wciąż bezwolna, cicha, trwożna, O tamtych dawnych dniach, że wrócić ich nie można. (1923) 185 Jan Lechoń * * * Jak przedtem, tak i teraz wciąż jesteś daleka, A już drogi powrotnej nie znajdę w tej głuszy. Przed smutkiem mym wyniosła twoja myśl ucieka I wiem, że twoja dusza nie kocha mej duszy. Surowy chłód, wiem teraz, to właśnie twa siła, Śród ogni żądz jak bóstwo z dumnym idziesz czołem. Więc niechaj moją miłość przysypie mogiła, Nad którą ty wyrośniesz podniebnym kościołem. (1923) Z Anny de Noailles * * * Dom, pokój, łoże już niczyje Nie zmienią mego osłupienia, Że ty umarłeś, a ja żyję. W ziemi, gdzie zimno, ciasno, ciemno Będzie spotkanie twoje ze mną. (1935) 186 Poezje Z Paula Valery * * * Snu ciężka brama wciąż nie ukończona, Dziwacznie się wznosząca z rubinu zasłona Przed złym spojrzeniem posępnej planety. Czasy się wypełniły, zgasło pożądanie I oto w złotych ustach, stłumiwszy ziewanie, Czarodziejskie się słowa zapadły poety. Czasy się wypełniły, zgasło pożądanie. (1935) Z Josepha Auslandera Do Polaków 0 Polsko umęczona, o dzielni Polacy! Narodzie wielkoduszny i o sercach czystych, Narodzie wierszy, pieśni i katedr strzelistych, 1 odwagi, i piękna, honoru i pracy, I historii, co tyle kart szlachetnych liczy, O tragiczny Narodzie, smutny, tajemniczy, W którego dziejach ileż ciemnych godzin płynie! Oto w tej najciemniejszej ze wszystkich godzinie, Gdy Hunn, żądzą krwi wściekły, zgrozę wokół szerzy — 187 Jan Lechoń I kwiat Twojej młodzieży połamany leży Wśród ruin i wśród zgliszczy, wtedy Ty, walczący, Wzniosłeś sobie ogromny monument płonący Dla duszy nieugiętej i Twej myśli chwały. I oto ten monument rozbito w kawały, Ołtarze Twojej wiary potrzaskano wszędzie I wróg szaleje na nich w bezbożnym obrzędzie. Gdzie Bóg jeszcze własnymi mówił wczoraj usty, Tam teraz biegną wściekłe rydwany rozpusty, Gdzie kościoły pamiętne, gdzie krzyż zawsze tkwił, Tam wiatry obojętne szary miotą pył. To wyście pierwsi nieugiętym wzrokiem Patrzyli w kłamstwo. To waszym wyrokiem Najpierw są jego osądzone zbrodnie. Wyście wołali o nich z całej mocy, Gdy się paliła Polska jak pochodnie, Warszawa w łunach stała dniem i w nocy. Dni dziewiętnaście jako piekło górze I już Warszawa bronić się nie może. Nowy porządek leże sobie ściele I w tę płonącą wchodzi cytadelę. Z podziemi, z piwnic lud wypełza blady, Z dziur rytych bombą i zza barykady, Ten się słaniając o ścianę opiera, Tamtemu z oczu szaleństwo wyziera. Pomyśl: pięćdziesiąt tysięcy zabito! A trzy dni dano, by krew po nich zmyto. Zwał końskich trupów wieje dech zatruty, Przestrach nad głową i piekło pod Tobą I o ulice pokryte żałobą 188 Poezje W marszu zwycięskim ciężkie walą buty. I gdy po domach grabież się zaczyna Chleb wam zjełczały wróg dawać rozpocznie, Co będzie zaraz zdejmował do kina I wszędzie walce rozbrzmiewają skocznie. Fiihrera przecież rozczula muzyka I dźwięk przeciągły jego ucho głaszcze, A więc Chopina zwalono z pomnika I wlano metal w szwabskich armat paszcze, Co wciąż żelazo muszą nowe pić. Zapisz to sobie i wciąż naprzód idź. Zapisz ten cały potworny inwentarz Mordów i kaźni, zbrodni i grabieży, Każdy ich szczegół, póki je pamiętasz, Bo może przyszłość już w nie nie uwierzy. Każdego domu złupione pokoje, Wszystkich bibliotek i każdej wszechnicy, Wszystkie kościoły, wszystkie książki Twoje, Pościel co leży w błocie na ulicy, I ciężkie wozy dudniące o bruk, I trupy wszędzie, trupy krwią zbluzgane, I krew co chlusta strumieniem na ścianę, I przeraźliwy nocą do drzwi stuk. Zapisz te rzeźnie, tych, co padli razem W już wykopany przez nich grób gotowy, Zabitych prądem i zatrutych gazem I zastrzelonych podle z tyłu głowy. Wspomnij ginących jako pies bezpański I krzyk zhańbionych kobiet przeraźliwy, I niebywały cały plan szatański, By żaden Polak nie pozostał żywy. 189 Jan Lechoń Pamiętamy to wszystko, o Polski Narodzie! I wkrótce głos z daleka dźwięki potężnemi Do najdalszych zakątków dotrze Twojej ziemi, Za stalową zasłonę, gdzie trwasz w głodzie, chłodzie, Wśród ciągłej grozy śmierci, okrutnego losu. My, czając się, Twojego nasłuchujem głosu I choć wciąż nowych ofiar słyszycie nazwisko Słuchajcie! Już idziemy! Już jesteśmy blisko! Słychać śpiew wojsk w bojowej idących kolumnie! I przez miłość Jadwigi, przez Jagiełły męstwo, Przez to, co Paderewski w snach swych marzył dumnie I co wielki Piłsudski widział poprzez mrok, Oto już się zbliżają Wolność i Zwycięstwo — I słychać już ich krok! (1945) Dramaty poetyckie (rachowane fragmenty) Z nie napisanego dramatu „Król Stanisław August" Scena w pałacu w Łui^ienkach. Noc % dnia 2 na 3 maja 1791. Okno do parku otwarte. Za sceną muzyka. Król i pani Grabowska Pani Grabowska Skroś okno płynie bzów woń cicha, A w krzach słowika słychać śpiew. Czy słyszysz, Królu? Park oddycha Świeżością kwiecia, ciszą drzew. Czy widzisz, Królu, blask miesiąca, Jak się na sennym stawie lśni? Król Jesień z drzew liście pootrąca Za parę dni, za parę dni. Pani Grabowska Jeszcze kłosiane przyjdzie lato. Jeszcze jesienny przyjdzie skwar. Król A zimą płacić będziem za to, Za wiosny woń, za lata czar. — 193 Jan Lechoń Pani Grabowska Srebrne na brzegach śpią łabędzie, Fontanna cicho rosi bzy. Tak się to życie nasze przędzie W te szare prawdy, złote sny. Król Tak się to życie nasze plecie, Które stroimy w tęczę kras, A razem szarość tę i kwiecie Idący jutro zwieje czas. Pani Grabowska Czy słyszysz, Królu? W lip szeregi Wiosenny z lekka trąca wiew. Król Tak nam o zimie zwarzą śniegi Stojący dzisiaj w kwiatach krzew. Tak się nam jutro w mgły rozwieje To, cośmy śnili w cichą noc, I nasze wiary, i nadzieje, Naszych miłości złudną moc. Dzisiaj nam pachną bzy w ogrodzie I w blaskach nocy drzemie staw. Popłynie jutro liść po wodzie, Zadzwonią kosy kośbie traw. Pani Grabowska Tak przecież, Królu, wszystko w świecie Śmiercią istnienia znaczy kres, -194- Dramaty poetyckie A wam więdnące w sadzie kwiecie Po twarzy perłą spływa łez. Król Wszystkiemu w świecie kres przychodzi I wszystko spływa jako z mgłą, A przecie każdy, gdy odchodzi, Patrzy, czy plony za nim są. Pani Grabowska Za cóż mieć ziemskie, Królu, plony, Które o zimie zwarzy mróz. Na ścierniach w jesień dziobią wrony Siew, co z twardego siania wzrósł. Toć nic nie kocha nas tu wiernie, Toć wszystkim twardy rządzi los. Król Rad bym ja teraz szedł na ściernie I z moich łanów zbierał kłos. Rad bym ja teraz szedł po łanie W jesienny plonów żrałych czas. Pani Grabowska Także, o Królu, to zbieranie Smuci i smęci czegoś Was? Król Rad bym ja teraz szedł przez pole Jak najpoddańszy, biedny chłop I radość dałby mi w stodole Złożony ciężki żytni snop. 195 Jan Lechoń I zbóż bym upić chciał się wonią I widzieć idąc poprzez łan, Że mi się złote kłosy kłonią I mówią „siewca", szemrzą „Pan". Pani Grabowska Że też tak, Królu, Was to smęci, Gdy wokół wiosna, kwiecie, śpiew? Król Chciałbym ja przecie być w pamięci, Żem jakiś w życiu posiał siew. Pani Grabowska Jednym upływa w znoju sianie, A innym plony znaczy Bóg, Toć za to Wasze królowanie Przyniosą wieniec z poła w próg. Król Przyniosą w wieńcu kwiat z ogrodu, Róże i jaśmin, lilie, bzy, A ja chcę ziarna na czas głodu, Na ogień wielki chocia skry. Pani Grabowska Dla jednych starczą kęsy chleba, A inni inne jadła chcą. Król A przecież wszystkich karmić trzeba, Którzy tej Polski dziećmi są. -196 Dramaty poetyckie Pani Grabowska Gdy wspólne dobro niszczą burze, Wspólna jest troska, wspólny ból. Król A wtenczas przecie nie w purpurze, Jeno w pancerzu chodzi król. Pani Grabowska Tobie dał, panie, Bóg talenta, Jak innym twardą daje dłoń. Król A każdy w kraju tym pamięta, Że mi koroną zdobił skroń. A każdy w kraju tym rozumie, Że mi pospołu z nimi iść. Pani Grabowska W jesiennych wichrów spada szumie Zeschnięty z drzewa w wodę liść. Małości ludzkie, złe zawiści Jak one liście zwieje czas. Król Z mych drzew łańcuchy lecą liści, Którem śnił wiosną w tęczach kras. Pani Grabowska Kobiercem złotym liść się ściele, A zimą tuli ziemię śnieg. 197 Jan Lechoń Król I mnie zadzwoni dzwon w kościele Na ten wołając drugi brzeg, Mnie, com wyminął szlak radosny Dla wymarzonych złudnych snów. Pani Grabowska Tak się Wam ckłiwi od tej wiosny, Od tych kwitnących w sadzie bzów, Tak że Wam za nic te miłości I w tych miłościach szczęsne dni. Król Głuszyłemć nimi me małości, A może właśnie pora mi. Pani Grabowska Pewno Was bolą zło i swary, Małych to ludzi mały ból. Król Widzisz, kochana. Takim stary I taki dziwnie smutny król. Gdybyć mi jakiś głos, tam z dołu, Żem przecie ojciec, żem im rad, A może poszedłbym pospołu Jak niesłuchany starszy brat I może stałoby mi siły Na długi jeszcze życia znój. Pani Grabowska Jak dziecko jesteś, Królu miły, Marzące z wrogiem w polu bój. 198 Dramaty poetyckie Widzisz, to późna taka pora I z utrudzenia w smętkuś legł. Król Gdybyć powrócić można wczora, Jaki by cudny był mój wiek. Nie mnie wymawiać się brzemieniem Dla mych za ciężkim słabych sił. O! Mogłem królem być kamieniem, Na którym gmachy wzniosą z brył. O! Mogłem skały być ja złomem I opór gradów biciu dać. Pani Grabowska Jak burze trzęsły słabym domem, Cóż było czynić? Król Było trwać. Pani Grabowska Przestańcie, Królu! Coś Was żali Jako w trapiących nocą snach. Król Strażnikom górze, gdy się pali Pod strażowanie dany gmach. Strażnikom górze, gdy się wdarto Do nie strzeżonych zamku bram. Pani Grabowska Czyże się o to smucić warto I jeno siebie winić Wam. 199- Jan Lechoń Przestańcie gadać o tym, panie, A mnie do siebie odejść czas. Może ten ranek, który wstanie, 0 lepszej myśli zbudzi Was. Bije druga. Król Raz... Dwa. Słyszałaś? Druga bije 1 zaróżowi się wnet świt. Pani Grabowska odchodzi, spogląda pr^e^ okno Cyt. Bez z fontanny wodę pije, A słowik śpiewa. Cicho. Cyt. [Wchodzi książę Jo\ef Poniatowski] Król Widzisz, tak sobie marzę, Pepi, U tego dnia nowego wrót, Że padający gmach się krzepi I przeciw burzom idziem wprzód. Książę Pepi Usłyszeć Polsce jutro w sali Z miłości wielkiej zrodzon czyn. Król O! dajże Boże, byśmy siali Na odkupienie dawnych win. Książę Pepi W takiej Ojczyznę widzę wiośnie, W jaką się teraz odział sad. -200- Dramaty poetyckie Król Niechaj plonuje plon i rośnie Za przemarnionych tyle lat. Na moich siałem dni jesieni I nie obejrzę żytnich żniw, Ale się może siew rozpleni Na dobro swoim, cudzym w dziw. Każdy z nas, Pepi, w dniach młodości Marzy zwolnienie wszystkich pęt, A my tu przecie jeno w gości I nie wesele nam, a smęt. A to, czym wpierw się człowiek głuszy, Powoli jadem wsiąka w krew, Że nie poznajesz swojej duszy, Kiedy jesienią żółknie krzew. To, czemeś pierwej chronił ducha Od tej szarości ziemskiej skaz, Jak wichr ci w oczy dzisiaj dmucha W obrachowania z sobą czas. Za przepomniany dług człowieczy, Za wielkich uczuć marny kłam, Za skarb strwoniony, coś miał w pieczy, Za zagubiony klucz od bram. O! Wierz mi, Pepi, wracać trudno Gdy czucie drzemie, słabnie czyn. Książę Pepi Pójdziemy życia drogą żmudną Odkupiciela Waszych win. Jednym trza ocknąć się z niemocy, A czyny innych ująć w dłoń, 201 Jan Lechoń Nie pójdziem ciemni jako w nocy Na tę bitewną jutro błoń. O! popatrz, Królu, jak się rano W perłowej szacie budzi ros. Król Z tego nam ziarna, co dziś siano, Daj, Panie, jutro szczęsny los. W dni moich przeszłych daję testamencie Ludowi memu na wieczne wspomnienie Śpiewów w czas burzy gromowej przeklęcie I zapomnienie. Przez losy sami wróceni dla siebie, Winni w win ojców i dziadów puściźnie, Deklarujemy dać życie w potrzebie Miłej ojczyźnie. Dług ten na wszystkich wkładając dziś święty I między wszystkich go dzieląc po równo Rzeczpospolitej każemy lamenty Troską mieć główną. Jako zaś matce i ojcu jest jedno Dziecko li starsze, czy małe pacholę, Do praw podnosim mieszczańską czerń biedną Dając jej wolę. Z którego pracy na kraj nasz obfitość Bogactw i płodów a chlebnych ziarn płynie, Lud będzie polski przez rozum i litość Brat nasz w rodzinie. Pielgrzymom wszystkim z zachodu czy wschodu Na ścieżaj bramę czynimy otwartą, — 202- Dramaty poetyckie Niechaj jak inni synowie narodu Będą jej wartą. Nie czynim żadnej w wierzeniu różnicy I w tym za przykład stawiamy Wiek Złoty, Jedno niech wszyscy w tej pańskiej winnicy Patrzą roboty. Większością prawa stanowim sejmowe Jako nas uczą narody ościenne, Zwiększamy, krzepiąc ojczyzny budowę, Siły wojenne. Na ziem je polskich stawiając kres żyzny Nie lennych krajów śnim kraniec daleki, Jeno ślubujem obronę ojczyzny Dziś i na wieki. A jako szatą zieleni radosną Kwiat w sadzie wonny o maju rozkwita, Tako nam może zakwitnie z tą wiosną Rzeczpospolita. (1916) 203 Jan Lechoń Z komedii groteskowej „Pani Walewska" Akt I Wieczór letni. Roza Weneda, Lilia Weneda i Zosia siedzą przed dworem pani Walewskiej i skubią gęsi. Dwór pani Walewskiej stoi na wysokim wzniesieniu; za parę chwil obleje go srebrny księżyc i kiedy zaczną śpiewać słowiki, będzie, jak może być najpiękniej w Polsce. Historyk —jest w sile wieku, jest sławny i ma znaczenie, może być ubrany choćby średniowiecznie, najlepiej jednak współcześnie. SCENA I Historyk, Roza Weneda, Ulla Weneda, Zosia Historyk Panie tu skubią ptaki? Roza Weneda Tak pani nam każe. Historyk A z tych piór oskubanych co będzie? Roza Weneda Husarze. W sztandary się owinie srebrzystych ich skrzydeł, — 204 Dramaty poetyckie Ustawi na granicach, jak wojsko mamideł, I miecze da do ręki hartowne ze stali. Historyk A potem co? Roza Weneda Na krańcach się stosy zapali. Oświeci się husarskie widziadła skrzydlate: Słup strzeli krwawych dymów nad naszą obiatę, Nad światem jak Piotr Święty będziemy nad Rzymem. My Polska... Historyk I z tych stosów rozpryśniem się dymem? Roza Weneda Świt wróżę... Historyk Pani wróżka? Roza Weneda Z gwiazd czytam, z kart wieszczę, A zresztą jestem medium. Historyk A jeszcze? Roza Weneda A jeszcze Oddaję się codziennie na oknie w księgarni, 205 Jan Lechoń Z przypisem — jestem Polska dla szkolnej dzieciarni, Na papierze czerpanym — poezji rozkwitem. Teraz się już najczęściej oddaję petitem. Historyk do Ulli A pani jasnowłosa, skąd pani się bierze Tutaj? Lilia Weneda Wieczorem grywam na harfie w operze I trącam w złote struny przy scenach lirycznych — Mój ojciec ślepy... Historyk Biedny. do Zosi A pani z dziedzicznych Swych folwarków na Litwie, na cały kraj słynnych, Pszenicą malowanych, od złotych kruż płynnych, Wzniesionych ponad Polską w legendy lazurach, Pani tu też? Zosia Pracuję dzień cały przy kurach, Znam przecież ich hodowlę z mych czasów panieńskich. Zresztą z piór będzie Polska. Historyk Traktatów wiedeńskich. Jeżeli ma być Polska, przystoi jej postać, 206 Dramaty poetyckie Którą by mogła nieba jak stropów sal dostać, O srebrne grzbiety Karpat opiera swe dłonie, A w Morzu Czarnym rąbek purpury jej tonie, W amarant swej potęgi wpatrzona, w przód kroczy. Roza Weneda Widzę ją! Widzę! Idzie. Zamknięte ma oczy, Prowadzi ją ościennych narodów śmiech pusty, Bo depcze długie grzędy sadzonej kapusty. Jak burza śmiech wybucha w stolicach Europy, Jak trawę marną zboże tratują jej stopy, A przed nią nagi rycerz na koniu mknie cwałem. Książę Józef! Historyk Milcz pani! Roza Weneda Pan wiedział? Historyk Milczałem. Roza Weneda Historyk! Historyk Jestem książka. Niech pani się spyta W księgarni, ile ludzi tysięcy mnie czyta, Schronionych do historii przed deszczem i burzą! 207 Jan Lechoń Roza Weneda Pan pali Polską w piecu. Historyk Niech oczy się mrużą Na małą ludzką małość, a wielką dostrzegą. Roza Weneda Metoda naukowa! Historyk Ja jestem od tego, By tam, gdzie polskie serce znękane się garnie, Nim słońcem wzejdą wiersze, zapalać latarnie. Roza Weneda Gdy wpada smuga światła i szary kurz złoci, O kurzu wiesz, że kurz to śród pyłków jest kroci, Nie gubi brudu słońce, lecz złotem go święci: To właśnie jest poezja — mówienie z pamięci. SCENA V Królowa Bona, Poeta Królowa Bona schodki powoli po schodach tarasu. Królowa Bona A waszmość niechaj koniom zajechać rozkaże. Zimno tu u was strasznie, w mej długiej podróży 208 Dramaty poetyckie Zagrzeje mnie myśl może o italskim skwarze. Tutejsze mi już, waszmość, powietrze nie służy. Poeta Ach, więc italskie skwary? O późnej jesieni Drgające złotym światłem nad cichym konaniem Pąsowych róż, co senne, jak ludzie zmęczeni, Żegnają jesień śmiercią. Królowa Bona Już my tam dostaniem I słońca nieskąpego, i nieba w błękicie, Serenad nocą ciemną, a we dnie szalonych Florenckich karnawałów, falernem spienionych. Poeta Jak w teatrze wesoła komedia. Królowa Bona Jak życie. Poeta Jak życie? Niechże ono w szaleństwie tej sprosta Intrydze, co w tysiączne zakręty się kręci, I pędzi ślepa, zmienna, niepomna pamięci, Komedia sceny zwiewna, jak strofy Ariosta — Kurtyna w dół opada, i milknie na chwilę Muzyka cichych zaklęć, czar słowa, a potem Porywa się na nowo i płynie z chichotem, Muskając życie wierszem, jak skrzydłem — motyle. 209 Jan Lechoń Królowa Bona Waszmość, mówisz, znasz życie? Poeta Czytałem je w księdze Wiecznego lądowania i wiecznej tęsknoty, Jak wino piłem słodycz miłosnej pieszczoty I sny prześniłem twarde o czynów potędze. Królowa Bona Trza było, jak my dawniej, z marzeniem na tarczy Na podbój iść ze szpadą i we krwi czerwonej Spryskiwać, jak w ros perłach, staccata canzony. Jak pies jest życie ludzkie: na pana nie warczy. Zimno mi tutaj, waszmość. I głucha, i pusta Ta wieś jest i ten stary trzęsący się dworzec, Na wiatrach zdarł się w strzępy Zygmunta proporzec I minął czas miłostek Zygmunta Augusta. Po nocach, kiedy wiatr się w aleje zapędzi I zagra po sztandarach grabowych przy oknie, I lunie deszcz — to myślę, że świat się rozmoknie W tym deszczu, co go siecze, w tym wietrze, co gędzi. Podaj mi waszmość rękę. Już odejść mi pora, Na moim mediolańskim powrócę żyć chlebie. Wchodzi ^poetą do dworu, skąd po chwili wybiega poeta. Poeta Hej! Służba! Służba! wbiegają wszyscy Wszyscy Co to? -210- Dramaty poetyckie Poeta Doktora! Doktora! Królowa Bona zmarła. Wszyscy Wracajmy do siebie. SCENA VII Poeta i Natchnienie Poeta To ty, droga? Natchnienie Rozsnuwa noc się nad wodami I księżyc płynie stawem srebrzysty i drżący, Kochanek-samobójca na schadzkę idący. Godzina jest poezji. Poeta Chodź, droga! Natchnienie Za nami Utkane z gwiazd warkocze, jak ślubne welony, Po niebie czarnym płyną i szepcą nam z cicha: „Godzina jest poezji", i wszystko oddycha Pragnieniem pocałunków i nocy szalonej. Poeta Szalejmy! Złote włosy na piersi rzuć falą, Rozerwij, odkryj szaty i pokaż się naga 211 Jan "Lechoń Tęsknocie mglistych oczu, co wstydem cię smaga, Mym słowom zachłyśniętym, co w gardle się palą. Daj usta! Natchnienie Puść mnie! Puszczaj! Poeta O, daj mi swe oczy, Tajemnic niezgłębionych zielone otchłanie — Pościeram karmin z ust twych, a złoto z warkoczy, Godzina jest poezji - niedługo świt wstanie. Kochajmy! Natchnienie Zanim dzień się obudzi różowy, Nim rannej rosy kropla ocuci z snu róże — Daj rękę! Pójdziem cisi w dalekie podróże, By z laurów napotkanych pleść wieńce na głowy. Więc mów! Poeta Wczorajszą lekcję? Natchnienie Gdy zachód? Poeta To krwaw}7. Natchnienie Gdy oczy ma niebieskie? -212- Dramaty poetyckie Poeta To morze. Natchnienie Gdy błyska? Poeta Błysk nagły przedarł niebo. Natchnienie Gdy rano? Poeta Czar pryska. Natchnienie Jak trzeba zwać Łazienki? Poeta Salonem Warszaw)'. Natchnienie Gdy mgły nad ranem wstają, co powiesz o świcie? Poeta Że mgłami otulony. Natchnienie O nocy? -213- Jan Lechoń Poeta Milcząca. Natchnienie Co świeci w noc na stawie? Poeta Łzy srebrne miesiąca. Natchnienie Tłum zamilkł? Poeta Tysiąc ludzi zamarło w zachwycie. Natchnienie O szabli? Poeta Pradziadowska, szczerbiona szablica -Na karkach podłych wrogów w rycerskiej potrzebie. Natchnienie Rusałki z starych jezior? Poeta Wzywają do siebie. Natchnienie A Litwa jest Koronie? 214 Dramaty poetyckie Poeta Jak młodsza siostrzyca. Natchnienie Wiersz pisać? Poeta Zakląć w słowa uczucia najszczersze I słowa wiązać w strofy, jak kwiaty we wieńce, Na blady rzucić papier różane rumieńce. Natchnienie Godzina jest poezji. I napisz mi wiersze. SCENA VIII Poeta i Żyd Poeta Pan obok mnie ma pokój? Żyd Tak, drogi sąsiedzie. Poeta Jak zawsze, tak i teraz jesteśmy o miedzę; Nudzę się tu po trosze, a jeśli tu siedzę, To z lenistwa. Żyd I obu dobrze nam się wiedzie. -215 - Jan Lechoń Poeta Czary są tu prawdziwe dla głów poetycznych. Od różowych poranków do krwawych zachodów, Poezja po szpalerach tłucze się ogrodów, Naręcze rozsypując kwiatów elektrycznych. Rano pachną jabłonie, a nocą hiacynty, A wieczorem pod gankiem kwiat pomarańczowy Marzy cicho i słodko uderza do głowy. O, kwiaty, które sączą miody i absynty! Żyd Wsi polska, zakochana w swojej własnej biedzie, Bezmyślnie zapatrzona w jutrzejszą pogodę, O, wsi polska, bezmyślna, czy są pędy młode W twej roli urodzajnej! A jeśli przyjedzie Tak nagle, niespodzianie? Poeta O mój przyjacielu, Jeśli złotą podkowę wyorzemy z roli, I jeżeli przyjedzie - to chleba i soli Wyniesieni mu na tacy, prosić do kasztelu — Ale my. Żyd A, przepraszam. Myślałem: poeta. Poeta Nikt jeszcze nie był w Polsce Polakiem bezkarnie, To grzech mój, że mi siłą do gardła się garnie Dziesięć procent Goethego, dziewięćdziesiąt getta? — 216 Dramaty poetyckie Mam milczeć, gdy mi kwiat ktoś w nagie ciało wpina, Gdy mnie wczoraj jak belę spił literaturą? Kocham cię obok siebie, ale nie pod skórą. Żyd Panie! Zwracam uwagę, że to pan zaczyna. SCENA IX Rosca Weneda, Oscar Wilde Roza Weneda Dobrze, że pana widzę, mam do pana słówko. Oscar Wilde O pani! Roza Weneda Wstyd doprawdy, że pan tu w gościnie. Oscar Wilde O, zagaś w oczach błyski. Nie będę wymówką Drażniącego kradł wdzięku mej ciężkiej przewinie -Pod każdą się podpiszę spełnioną tu zbrodnią Wczorajszej białej nocy przy blasku księżyca. Dziś jeszcze mnie wczorajszych rytm dreszczów zachwyca. Roza Weneda O trzeciej was przyłapał stróż nocny z pochodnią. Oscar Wilde Różowa się już zorza budziła na skłonie, Po nieba przecierała znudzonym się licu, 217 Jan Lechoń Stróż nocny zakochanych przyłapał w księżycu, Co odszedł niewyspany po drugiej spać stronie. Roza Weneda Stróż nocny opowiedział dziś Pani ze wstrętem I jutro się nam pułap pod plotką zawali. Dziś ganku nie zamkniemy i będziem czekali: Ładne do nas zwyczaje zjeżdżają okrętem. Oscar Wilde O pani, cóż jest zwyczaj? Że tutaj się pości Dziesięć w roku miesięcy — to wcale nie znaczy, By ludzie żyć i tutaj nie mogli inaczej. Roza Weneda Pan, widzę, najwyraźniej żartuje z miłości. Oscar Wilde To chyba wszystko jedno. Jeżeli jest warta, Obmowa i złość ludzka niewiele jej szkodzi, A jeśli jest kłamana, co kogo obchodzi, Że ktoś ją demaskuje, dowcipnie, do czarta. Roza Weneda Dotychczas wiem jedynie o stróżu z pochodnią Co nocą zdemaskował sentyment dość dziwny. Oscar Wilde A czy mnie kto zapytał, czym nie jest przeciwny Amorom Balladyny z Szekspirem, że zbrodnią Nazywam to gruchanie dziewczyny przystojnej 218 Dramaty poetyckie Z mym starym przyjacielem, że myślę ze wstrętem 0 pannie, której ojciec jest jej konkurentem, Że ani jednej chwilki tu nie mam spokojnej Od obaw, że się mogą połączyć w kościele 1 jeszcze w pierwszą parę drużbować poproszą. A o tych, co mych dziwnych zwyczajów nie znoszą, Sam mógłbym, daję słowo... Roza Weneda Nie gadaj tak wiele, Lecz tylko zapamiętaj, że u nas jest inny Porządek i zwyczaje, że tutaj we dworze Od dziewięciu stuleci! Oscar Wilde Dziewięciu! Mój Boże! Dziewięć wieków zaścianka, dziewięćset lat gminnej, Parafialnej, mieszczańskiej, zatęchłej zgnilizny, W którą wstawia się knotek, a potem się pali Tę lampkę przed obrazem i Boga się chwali Śmierdzącą moralnością. Wyście z tej ojczyzny Wykuli dla fantazji i żądz, i zachcianek, Dla człowieczeństwa w Polsce złocone kajdany. 0 biedne panny, które zapłodnią kurhany! Wiadomo, co się z takich urodzi szlachcianek: W Sparcie by je, w Londynie, nie mówię w Paryżu, Galeria przywitała gwizdaniem i wyciem. To, co u was się tutaj szumnie zowie życiem, Pod najpiękniejszym niebem na świecie! Na krzyżu Rozpięliście się sami narodów Chrystusem 1 sami sobie pchacie w bok śmiertelnym pchnięciem 219 Jan Lechoń Fałszywą deklamację, co was przed zaśnięciem Chroni. - O kraju! który płyniesz miodem oraz spirytusem, Ziemią zieloną, niebem, błękitna Rzeczpospolito babińska, Ojczyzno Reja! słodka macierzy najpiękniejszych w świecie fraszek, Cóż teraz pozostało z twoich sielanek, twoich bajek i igraszek! Moralność? Po ludzkich grzechach — moralność świńska! Zajadacie się każdym ochłapem, co z naszego stołu spadnie, Swoich tonów grać nie chcecie, a źle gracie każdy inny! U was kobiety grzeszą na cel dobroczynny!! Roza Weneda Muszę iść, bo tam pewno znowu Szekspir jabłka kradnie. (1920) 220 Dramaty poetyckie Z „Godziny przestrogi" [1] Pogrzeb Stanisława Augusta Scena przedstawia teatr na wyspie w Łazienkach w noc letnią. Melpomena Skąd ty przychodzisz, zapomniany I niepotrzebny już nikomu, Któryś się zjawiał w blaskach gromu I któryś siadał na kurhany. Gdzie idziesz? Słyszysz, jak gra fletnia, Widzisz, jak kwiat się lekko chwieje. Nic tu po tobie. To noc letnia, W której się tutaj nic nie dzieje. Konrad Księżyc był krwawy jak na wojnę, Smutne mi owej fletni granie. Sny miałem jakieś niespokojne I wiem, że coś się tutaj stanie. Czy ty nie widzisz tego cienia, Co jakby snuł się ponad sceną, A ten plusk wody jak westchnienia? Tu ktoś dziś przyjdzie, Melpomeno... 221 Jan Lechoń Melpomena Pamiętam, jakeś o zachodzie Zjawił się wtedy w noc majową, Jakeś się snuł tu po ogrodzie Z ukrytą w bladych dłoniach głową. I nagle w jednym mgnieniu powiek Księżyc swój srebrny tren rozwinął, Z tego pałacu wyszedł człowiek I w owym blasku się rozpłynął. Konrad Bezchmurne niebo się błysnęło, Zegar gdzieś w mieście bić poczyna. Oto wybija znów godzina, W której wykonam moje dzieło I przed tym, który w nic nie wierzy Prócz w to, że świat ten jest bez duszy, Ożywię marmur, co się kruszy, I posąg, który w gruzach leży. Melpomena Patrz! Jaka woda pomarszczona, Z daleka wioseł plusk dochodzi, Czy widzisz, płynie łódź Charona I jakiś człowiek stoi w łodzi. W alei ciepły podmuch wiatru Pierwszy gna zeschły liść po ziemi, A on z rękami wzniesionemi Płynie tu prosto do teatru. Konrad Poprawcie szaty swe kamienne I schodźcie tutaj się pospołu. 222 Dramaty poetyckie O, przetrzyj, Wenus, oczy senne, Różaną stopą zejdź z cokołu. Gwiazdę wiszącą pod tym stropem We włosy wepnij nad twym czołem. I ty przyjdź, Ceres, z pełnym snopem, Ze zbożem, kwieciem, wonnym ziołem. Tobie się zsunął wian z wawrzynu, Więc go umocuj. A ty, szczytny, Rozwiń swe zwoje pergaminu, Gdzie śpi heksametr starożytny. Ten zaś we złotą zbroję zdobny Mieczem o tarczę niech uderzy I niechaj zabrzmi, niech się szerzy Powoli, cicho marsz żałobny. Melpomena Ktoś jest, że wznoszą dłonie bóstwa Z gałęźmi lauru i choiny, Żeś śród pałaców pysznych mnóstwa Wybrał te gruzy i ruiny? Skąd wiesz, że serc tragicznych rany, Które krwawiły niewidocznie, Ten teatr widział potrzaskany I teraz właśnie grać rozpocznie? Stanisław August Charonie! Wiosło rzuć! Poznaję Zapach tych lip, łabędzie pióra. W powietrzu kwietnej woni chmura. To ja sadziłem owe gaje, Te bóstwa, co w księżycu świecą, 223 Jan Lechoń Ode mnie skrzydła mają dane, To moje drzewa, z których lecą Liście, jak ja przez wichry gnane. To przecież od was chciałem wieści, Blade posągi, czułe drzewa. Jak was nie poznać po boleści, Co dzisiaj serce mi zalewa? Świat, który płynie przed mym wzrokiem, Niech tu choć chwilę się zatrzyma, Bym upił jego się widokiem Pełnymi gorzkich łez oczyma. Pallas Nie do otarcia łzy twe krwawe I rozpacz twa nieukojona, Bo tutaj echo, co nie kona, Powtarza bitwy zgiełk i wrzawę. Widzę ich jeszcze, jako idą W mgłę otuleni listopada, I słyszę krok ich, co się skrada, Miarowy krok pod mą egidą. Nie słuchaj tego nocy szmeru. Patrz! Lśni w księżycu moja tarcza, Więc naprzód, naprzód, co tchu starcza! I wal o bramę Belwederu! Melpomena O bezlitosna, o krwi głodna! Czemu zasmucasz ową duszę, Co wszystką gorycz piła do dna, Czemuż to serce krwawisz? 224 Dramaty poetyckie Pallas ...Muszę. Muszę, gdy sen żołnierzy zmorzy, Stawać nad młodym pułkiem śpiącym I wiać powiewem gorejącym We młode serce, co się trwoży. Muszę, gdy chwała go upoi I próżna duma moc odbiera, Egidy chrzęstem, dźwiękiem zbroi Na nowo budzić bohatera. Muszę bić w bębny, dąć w litaury, Strzec, by ich granie nie ucichło, Ledwieś je zdobył, gdzież te laury? O! Jakże one więdną rychło. Melpomena Oto, bogini, twarz ci pała I więź wężowa lśni w twej dłoni, Jak w tę noc śnieżną, gdyś tu stała, A krzyk przed tobą szedł: „Do broni!" Oto znów stajesz w złotym kasku, Zdobna w miecz, tarczę i pawęże. Czemuż się zjawiasz w takim blasku? Pallas Jestem tu z wami i zwyciężę. (1938) 225 Jan Lechoń [2] Scena z dramatu „Dziadów część piąta" Jest to fragment jednego ^ obrazów początkowych, dziejącego się w Teatrze Polskim w Warszawie, rano w czasie próby. Na scenie Dyrektor, Zajęty próbą, wciąi? zapytywany o rozkazy, maszyniści uprzątający scenę Z dekoracji poprzedniego dnia. Wchodzi Jan. Dyrektor Jak się masz? Pokażże się! Niech ci się napatrzę. Ledwo od dwu dni u nas i już dziś w teatrze? Ani trochę zmieniony! Trochę tęższy! Brawo! No i cóż? Wciąż nie tęskno 2a naszą Warszawą? Jan Doprawdy, ile razy stoję na tej scenie, Czuję może jak nigdzie tak proste wzruszenie, Wszak tutaj, co tu skrywać, chodziłem od dziecka. Ta kurtyna, Arnoldzie, jest już staroświecka, A zda mi się to wczoraj, te nad Rzymem chmury, Gdym widział ją raz pierwszy, kiedy szła do góry. Dyrektor Ja tutaj, chwała Bogu, wśród tego hałasu Nie wspominam, nie czuję płynącego czasu. Teatr, jak dziennik, ciągle chce czegoś nowego I czy wiesz, że w tym roku jest nawet dość tego? Jan Coś nowego? To znaczy Miłaszewski przestał Nasze cnoty szlagońskie ciągnąć na piedestał I ludzi Kiedrzyńskiego nie czuć wreszcie wódką, -226— Dramaty poetyckie A wszyscy inni mówią wyraźnie i krótko, Jak pisarze francuscy, o co w sztuce chodzi. No więc mów! Gdzież ten nowy Szekspir, co się rodzi? Dyrektor Zaraz Szekspir! Czemużeś taki dla nas twardy, A czyż twoje Bernsteiny, Giraudoux, Achardy W prostej linii z Moliera i Szekspira idą? U ciebie, w twym Paryżu, także jedną, z biedą Sztukę na rok wyłowisz, co może zostanie! Jan Sam widzisz, że żartuję. To samo mam zdanie, Tylko mam głupi nałóg, że wciąż mi się roi, Jak Poecie w Weselu, ten Rycerz we zbroi, Faust jakiś czy też Hamlet, lecz zupełnie nowy, Zarazem bardzo ludzki i nasz narodowy. Dyrektor Nie chciałbym ci pochlebiać, lecz powiem: „Czekamy!" Jan To nie jest takie proste. My, widzisz, dość mamy Koturnów romantycznych i cały ten szumny Nasz teatr patetyczny, i greckie kolumny, Gontyny prasłowiańskie, żurawie wśród tęczy — Któż przeczy, że to wszystko jak pusty dźwięk brzęczy, A jednak... Dyrektor I cóż jednak? 227 Jan Lechoń Jan Ty właśnie pamiętasz W Krakowie po raz pierwszy na scenie ten cmentarz Z płóciennych dekoracji, co śmiesznie się chwiały, Guślarza i te duchy, co z grobów powstały, Skarżące się na piekło wśród wycia wichury. I zemsty pieśń młodzieńczą płynącą przez mury Więzienne, i wołanie anioła i czarta. A potem ten cudowny menuet Mozarta, Co bólem cię i czarem zarazem przenika, A później bije piorun i milknie muzyka. Dyrektor No dobrze! Lecz właściwie... Jan Ja także chcę przecie, By u nas było wszystko jak wszędzie na świecie, By chmur się romantycznych rozpękła kopuła I Polska swe tragiczne koturny rozzuła, I kiedy będzie naszej poezji zdrój szumiał, Ażeby go nie tylko sam Polak rozumiał, Lecz aby świat mógł cały z naszego pić źródła. Tak myślę — ale wierz mi, nie całkiem wychłódła Tajemna, wulkaniczna głębina tej ziemi I nieraz pod beztroską i siłą naszemi Ja czuję jakieś drżenia podziemne i wróżę, Że jeszcze będą zmiany w tej polskiej naturze. Dyrektor Powtarzam: wracaj do nas! bo marzysz na jawie. Wiesz, co nam jest potrzebne: ot! Balzak w Warszawie, 228 Dramaty poetyckie Wzrok jasny, który wielkość widzi w życiu wszędzie W tym, co żyje, jest, nie zaś w tym tylko, co będzie, Którego tak jak wojna, sklep i bank porusza. Dziesięć lat jest w Paryżu i wciąż mówi „dusza"! Siedź z nami, patrz na życie, to może cię skruszy. Konrad - Józef Węgrzyn zjawiając się na scenie „Jak to? Więc nie ma duchów? Ten świat jest bez duszy?" Jan Słowo ciałem się stało! Józek! I w tej szacie! Ach, Arnold! Klniesz poezję i grasz Driady, bracie! Konrad -Józef Węgrzyn To Schiller Mickiewicza chciał nieco odświeżyć, Lecz boję się, że sztuka na pysk będzie leżeć. Dyrektor Ten człowiek mnie dobija! Że ci wciąż tak chce się, I to przed nim, co wszystko na miasto rozniesie. Jan Ja na miasto? Doprawdy! Co ten człowiek gada! Ja, który jeden jeszcze w czar teatru wierzę? I teraz czuję właśnie, że wieczór zapada, Ksiądz stary w swej pustelni ukończył wieczerzę, Przed Matką Ostrobramską oliwny knot płonie, Sufler z budki powiedział głośniej jakieś słowo, Drzwi się z trzaskiem otwarły: to ty! Irydionie! Wchodzisz, wlokąc za sobą gałąź choinkową. 229 Jan Lechoń Słyszysz! Oto na zamku północ zegar bije, Car rzuca się na łożu i złe widma marzy. Gustawie! Nie chodź tędy! Nadepniesz na żmiję. Poznałem cię od razu po głosie i twarzy. Już ostatni się dymi wystrzał z Belwederu I Nike po ramionach srebrne skrzydła kładzie, Tylko wpośród jesiennych kasztanów szpaleru „Do broni!" słyszę głos twój, Gustawie-Konradzie! A teraz rampa gaśnie, pusto na teatrze, I gdy ty w podłej knajpie pijesz kiepskie wino, Ja w cień twój bohaterski ze łzami się patrzę, Co z wolna się rozwiewa za spadłą kurtyną. Konrad - Józef Węgrzyn Kiepskie wino! Patrzajcie! Jaki mi artysta! Dawniej dobra bywała Baczewskiego czysta, Śledź albo żabi kawior, bigos przy bufecie! Co też to czasem z ludzi robi się na świecie! Dyrektor A teraz do roboty! Chcesz na wieczór lożę? Głosy Światło! Światło! Chłopiec podchodzi do Dyrektora Telefon, panie dyrektorze! (1942) 230 Dramaty poetyckie [3] „Godzina przestrogi". Scena z dramatu Scena przedstawia zP0CK.e Wawelu w chwili pogrzebu Piłsudskiego. Tłum (chłopi w sukmanach i miejska ciżba marynarkowa, w której z rzadka widać kogoś znacznego), zgromadzony pod pomnikiem Kościuszki, patrzy w dół na zbliżający się pogrzeb. Co chwila słychać dochodzące z dołu szumy, co chwila ktoś wychyla się, by lepiej widzieć. Pierwszy z tłumu 0 tam, patrz, Petain idzie! Ten mundur błękitny. Patrz dobrze, bo to jakby jakiś starożytny Bohater przeszedł tędy, i nie wiem czy wielu Jest wśród tych, którzy tutaj leżą na Wawelu, Co by mogli mu zrównać swymi zwycięstwami. Drugi z tłumu A ten za nim, patrz, Laval. Mówiąc między nami, Francja co ma najlepsze dziś do nas przysłała, Ale cóż! nam tak pycha rozum pomieszała, Że na wszystkich wokoło zadzieramy głowę 1 nic nie jest nam dobre, co nie jest krajowe. Trzeci z tłumu Że też pan nawet teraz bajać ma ochotę. Czwarty z tłumu Patrz w dół na tę płynącą jak morze piechotę I pomyśl, czemu patrzysz załzawionym wzrokiem. Czyś ty kiedy pomyślał przed czternastym rokiem, Gdyś płakał, Wyspiańskiego odczytując karty, Czy pamiętasz ten okrzyk: „Anno, to pułk czwarty"? Pragnąłeś, lecz czyś wierzył, że to jest możliwe, 231 Jan 'Lechoń Że zobaczysz to wojsko tak jak teraz — żywe, Jakby z pieśni poetów naszych zmartwychwstałe? Za szybko ci się wszystko zdaje zrozumiałe Co jest, kiedy pomyślisz, nad ludzkie pojęcie! Patrz na tę kawalerię, o tam! na zakręcie! To pierwszy szwoleżerów! To ułański trzeci! Te wszystkie w wolnej Polsce wychowane dzieci, To przecież ożywiona książka dla młodzieży. Czy myślisz, że to wszystko tobie się należy? Trzeci z tłumu Tak myślę, i to znaczy, że ja wolność czuję. Pierwszy z tłumu Cicho, panowie! Kondukt na Wawel wstępuje. Głosy Proszę się nie pchać! — Trudno. Miejsca więcej nie ma. Czwarty z tłumu Tak samo jak my dzisiaj, przed wiekami trzema Tu pod zamkiem wawelskim ludzie jak my stali, Czekając aż się działa odezwą z oddali I obwieszczą na całe wielkie polskie państwo, Że Jan trzeci pod Wiedniem zbawił chrześcijaństwo, I jak my dziś, tak stali tu kiedyś w żałobie — Teraz tom nagle oto uświadomił sobie — Ci, co nieśli na Wawel Batorego trumnę I spod Pskowa w milczeniu wiedli znaki dumne Tą samą co my nasze spod Warszawy drogą. Nieszczęśliwi, co tego teraz czuć nie mogą 232 Dramaty poetyckie Biedny ten, co tu stoi jako zimny świadek I myśli, że to tylko niezwykły wypadek, I nie czuje przeszłości i przyszłości w sobie. Nigdym, naprawdę nigdy nie był mniej w żałobie Niż w tej chwili, gdy dzwony w całej Polsce biją. To wielka, prosta prawda, że umarli żyją. Piąty z tłumu Oby się tak tym razem i na zawsze stało. Widzę przecież jak wszyscy, że to martwe ciało Jest, jaką żywy nie był, obdarzone władzą, Lecz gdy już je piwnicom wawelskim oddadzą, Gdy łzy oschną i przebrzmią wiersze obchodowe, 0 serca się nie boję, lecz czy widzisz głowę W której by myśl się owa potężna zamknęła? Bo choć wszyscy mówimy, że te wielkie dzieła Płynęły z Jego serca, co dla Polski biło, Wszystko by to już dawno smutno się skończyło, Gdyby nie kazał sercu zamilknąć i krwawić. Ja się lękam, że będziem Jego błogosławić, Czcić, odchodzić i robić po dawnemu swoje. Trudno! To są już takie wieczne niepokoje Tego, co nasze dzieje dokładnie pamięta. Trzeci z tłumu Ja myślę, że ta sprawa już jest rozstrzygnięta 1 że naszych przeznaczeń nic wstrzymać nie zdoła, I że ci wszyscy zmarli spod tego kościoła Jest to tylko hymn piękny, w świąteczne dni brzmiący, A my jesteśmy wielki kościół wojujący, Który naszą historię każdej chwili tworzy. 233 Jan Lechoń Może być i na pewno będzie nieraz gorzej, Ale przez to czyż mamy zwątpić w Polskę samą? Nic się tutaj nie kończy za wawelską bramą: To tylko jedna gwiazda fantastyczna gaśnie, Lecz są i mniejsze światła i one to właśnie Swym blaskiem równomiernym w codzienne dni świecą, Lecz gdy trzeba - jak piorun po niebiosach lecą. Z nich to, z owych miliona serc i duchów skromnych Rodzi się święty ogień w tych duszach ogromnych I sen wielki, co w noce samotne ich budzi. To są właśnie marzenia owych prostych ludzi, Same przez się się w czynach wyzwolić niezdolne. Uwierz wreszcie w Polaków! To są duchy wolne, Co nie zadrżą, gdzie inni ugną się stokrotnie. To oni, bezimienni, ginęli samotnie, Nie wiedząc, czy gdy wolność powróci znów dumna — W tej Polsce dla ich kości będzie jakaś trumna. Niech tedy umęczony po trudach i wojnie Ten, którego tu niosą, zasypia spokojnie, T ? T , . . . I można nawet Jego nie wzywać imienia, Bo on teraz w każdego Polaka się zmienia I każdy Jego ducha w swoją duszę bierze. Nie patrz teraz na wojsko. My wszyscy żołnierze. Czwarty z tłumu Widzisz! czoło orszaku już katedry sięga, Już zwija się na wzgórzu biała księży wstęga, Widzisz trumnę! Patrz, trumna! Biorą ją w ramiona, I płynie jak monstrancja nad tłumem wzniesiona, I wpływa jako orzeł do katedry bramy. 234 Dramaty poetyckie Piąty z tłumu Żegnaj, żegnaj na zawsze! My Ci przysięgamy Tak czynić, jakeś pragnął, abyśmy czynili, I naszą nędzną małość odpuść nam w tej chwili, A reszta już do Boga, nie do nas należy. Pierwszy z tłumu Słyszycie! To armaty! Trzeci z tłumu I Zygmunt gra z wieży. Głosy Proszę się cofnąć! Proszę! Panowie na prawo! Pierwszy z tłumu Patrz! Patrz! To Goering! Goering! ten gruby z buławą. Szósty z tłumu Że też takiego gościa nikt teraz nie przegna. Siódmy z tłumu Ja radzę, niech się każdy trzy razy przeżegna. (1941) 235 Jan Lechoń [4] „Godzina przestrogi". Scena z dramatu Noc, ^awieja śnieżna na granicy Polski w czasie tej wojny. Konrad walczy Z %aspami i daremnie stara się wydostać ? pamięci. Konrad Już nie mogę. Ziąb straszny na wskroś mnie przenika. Śnieg coraz mi zasłania ową światłość kłamną, Co świeci i za chwilę w śnieżnym pyle znika. Nie widzę sam, gdzie idę. Znów błysło. Głos Chodź za mną! Konrad Gdzie jesteś? Hej, człowieku! Daj mi dłoń, bo padnę. Zgubiłem wszystkie ślady, wciąż krążę dokoła. Tak zostać w tej zamieci — to nie żarty żadne. Znów jakiś rów przeklęty! Głos Chodź za mną! Konrad Kto woła? Głos Chodź za mną! Konrad Nic nie widzę! Ach, ten ziąb straszliwy! Nie widzę cię. 236 Dramaty poetyckie Głos Chodź za mną! Konrad Czyś jest człowiek żywy, Czyli też duch trapiony przez czyśćcową mękę, Co się tłucze po nocy, by swe grzechy zgładzić? Jeśli nie mam tu zmarznąć, to mi podaj rękę. Na Boga! Kto mnie dotknął? Głos Będę cię prowadzić. Konrad Co to? Kto to? Gdzie jestem? Skąd bije to ciepło? Prowadzić mnie? Gdzie? Dokąd? Głos Poprzez krew zakrzepłą I takie, jakich dotąd nie było, ohydy, Poprzez kości zbielałych pójdziem piramidy, Przez jęki mordowanych, ryki mordujących, Pośród samych umarłych i umierających, Gdzie dusza ludzka wyje, jak psy wściekłe, wściekła, Gdzie ją wreszcie zobaczysz. Konrad Gdzie mam iść? Głos Do piekła! Dante wyłania się c pamięci śnieżnej. 237 Jan 'Lechoń Konrad To ty? Jak to? Ty tutaj, w tej strasznej zamieci? Ty ze mną? Gdzie ja jestem? Skąd te wichry gonią? Ach! ta głowa! Te laury nad kamienną skronią! Jak to? Więc nie ma czasu? Przeszłości? Stuleci? Dante Nie ma. Nie ma. Jest tylko dusza nieśmiertelna I tylko róża niebios, i brama piekielna, I my wśród wielkiej burzy na wątłym okręcie. Jest wszystko tak jak pisze w Nowym Testamencie. I dokąd na tę ziemię sen nie spłynie wieczny, Po dzień bożego gniewu, po sąd ostateczny, Będą z tobą, czy czuwasz, czyli marzysz senny, Stać zawsze smutny szatan i anioł promienny. Konrad Do piekła! Dante To nie będzie piekło, gdzieśmy byli Z poczciwym moim mistrzem. O, dobry Wirgili! Zejdziemy w kręgi głębsze, widzieć rzeczy nowe, Które szatan dopiero w tym roku wymyślił. Pamiętaj, byś raz po raz znak krzyża nakreślił. Gdy krzykniesz, dam ci płaszcz mój, abyś zakrył głowę. Potknąłeś się? Konrad Mój mistrzu! To strachy dla dzieci! Albo bajki dla gminu! Krzyż jakiś spróchniały! 238 Dramaty poetyckie Tam dalej mur cmentarza, rozbity w kawały! I tylko jeszcze patrzeć, a księżyc zaświeci! Dante Przypomnij sobie dobrze! Spojrzyj na te drzewa! Na cmentarz opuszczony! Słyszysz? Wicher śpiewa! Pamiętasz? Kiedyś nocą lud schodził się skromny. O, teraz! Spojrzyj w górę! Widzisz? Kruk ogromny! Wpadł z szumem do kaplicy w ciężkich skrzydeł stuku! Konrad Poznaję! Byłem tutaj! Ktoś ty? Ktoś ty, kruku? Dozorca I to pan, co tak zda się z teologią zbratani Jak to? Pan mnie nie poznał? Lukrecy, Lewiatan, Alter Fritz, Legio sum. Dante W tak skromnej postaci? Dozorca Jest nas teraz tak wielu. Sam mam licznych braci. Standard, standard, jak mówią. I zarobki liche. Byłoby dzisiaj śmieszne, bym się wbijał w pychę, Którą mi Pismo Święte ciągle za złe bierze. Jezuityzm! Co prawda, przyznam się wam szczerze, Że w pracy zespołowej są wyniki lepsze. Jeden diabeł nie może — drugi go podeprze. Solidaryzm! I przy tym wszystko według planu, I wszystko w wielkich liniach! Wszystko — racja stanu! 239 — Jan Lechoń Władza wgląda we wszystko, więc każdy się stara I za wszystko nagroda, i za wszystko kara. Sprawiedliwość - to piękne! Czy to panów nudzi? Konrad Przeciera się na wschodzie. Za chwilę się zbudzi Jezioro za ogrodem, przed domem park stary. To nie są czary Umbrii i Florencji żary. Ale ty mnie zrozumiesz, coś był też wygnany. ...Na wzgórzu stał dwór z drzewa, lecz podmurowany. Dante Obudź się! Czas nam w drogę! Konrad Zanim pójdę dalej, Chcę wejść do jednej izby. Tam się światło pali, Tam jest matka. Ja poznam! Tu gdzieś dwór ten stoi! Dante Jesteśmy o dwa kroki od piekła podwoi! (1948) 240 Dramaty poetyckie [5] „Godzina przestrogi". Scena z dramatu W początkach maja 1944. Nocą w przeddzień wejścia Drugiego Korpusu do akcji, mającej za gadanie zdobycie Monte Cassino, jest ciszą, czasem tylko przerywana odgłosami armat, motorów samochodowych, min pękających i echami, które one budzą.. Ciemność, którą rozświeca księżyc raz_po raz wyglądający zza chmur, rakiety sygnałowe i na pierwszym planie sceny odblask papierosów zapalanych przez młodzież K, Drugiego Korpusu, siedzącą w rozwalonym domu i rozprawiającą namiętnie, jak zawszę i wszędzie czynią Polacy. Są to przeważnie chłopcy z inteligencji, głównie Z Kresów. Rzadko między nimi ktoś starszy. Telefon umieszczony na kulawym stole raz po raz dzwoni i wtedy jeden z debatujących podbiega i odbiera nadawane rozkazy. Stefan No, panowie! tym razem to już sprawa serio. Tutaj już, bez urazy czcigodnej przeszłości, Cały Bem legendarny z swoją artylerią Zanim by zdołał strzelić, już by liczył kości. Andrzej Dzisiaj jeszcze Anglikom dali łupnia zdrowo. Jak tu kogo rozłożą, nie będzie co zbierać. Dobry sobie nasz Stary z Górą Legionową! Zdaje się, co tu gadać, przyjdzie się umierać. Jan Tylko ty po swojemu nie zaczynaj czule, Bo nigdy nie wiadomo, który pierwszy z brzega. Co do przeczuć zaś wszystkich: gwiżdż na nie, kolega. Ja wierzę po staremu: Pan Bóg nosi kule. Stefan Toteż nic nie zostaje, jak zdać się na Boga. Tutaj sam Alexander nawet nie poradzi. 241 Jan Lechoń Kamil A jednak nieraz myślę: diablo długa droga I kręta, co nas teraz do Polski prowadzi. Stefan I on nam takie rzeczy mówi w żywe oczy, Ten szczęściarz, że podobnych szukać by ze świcą. Mieszka chłop pod Zbąszyniem, pod samą granicą I ledwo ją przejdziemy - on do domu skoczy! Kamil To są takie marzenia! Czas nas z nich uleczy. Więc choć ciężko nam tutaj, ciesz się z każdej chwili. Bo możemy, wróciwszy, takie ujrzeć rzeczy, Że będziemy żałować, żeśmy powrócili. Stefan Ten jak usta otworzy, zawsze głupstwo palnie. Ta cała filozofia to są babskie nerwy. Ja wierzę, że ci w Kraju, choć cierpią bez przerwy, Dziwne to jest powiedzieć: żyją naturalnie. Gdyś w domu, jak pod rękę chodzisz z każdą troską. Krzysztof U mnie dziś już nietęgo z bogami greckiemi. Lecz pamiętam: był taki, który moc miał boską, Dopiero kiedy stopą dotknął własnej ziemi. Jan I miał rację! Bo weźmy, czymże są Łazienki Przy niejednym tutejszym niby zwykłym domu? 242 Dramaty poetyckie I spytam was, koledzy, ale po kryjomu: Czym są przy takich Włoszkach warszawskie panienki? Głosy Zamknąć gościowi usta! Panowie! To zdrada! Jan Pozwólcie mi dokończyć! Morał jest na końcu. ...A przecież mimo tego niech mi nikt nie gada O Rzymie, czy o Krymie, czy o włoskim słońcu. Kicham na wszystkie razem weneckie piękności, Siadam na ich historię, skrytą wieków pyłem. Niech żyje sztuka mięsa, byleby przy kości! Wiwat ulica Krucza! Panowie! Skończyłem. Andrzej Dobrześ zrobił! Warszawa to nie jest Ojczyzna. Jan Ale jest to na pewno, co w Polsce najlepsze. Kto uczciwy — choć Lwowiak, rację mi w tym przyzna. Stefan A niechby ci nie przyznał - już ja go opieprzę. Głosy Panowie! Dać mu spokój! Gość wyraźnie chory! Krzysztof A czy ty znasz wileńskie, wiosenne wieczory, Zachód słońca, słowiki, te wody, z któremi Żadne inne się równać nie mogą na ziemi, Ta chwila, gdy kasztany zaczynają szumieć. 243 Jan l^echoń Nie myślcie, że tak mówię, bo nam je wydarto, Ja naprawdę bez Wilna nie mogę zrozumieć I Polski, i wolności. I żyć by nie warto. Kamil Ja czasem gdy pomyślę, co z nami zrobili, Naprawdę zdaje mi się, że skończę u czubków. A dranie! A łajdaki! Gdy myśmy się bili, Mołotow z Ribbentropem jedli sobie z dzióbków! Jan Najgorsze, że to wszystko nie jest po raz pierwszy. Któż to był Napoleon, ten bóg polskich wierszy? Inny Churchill, co przecież też się o nas stara. Bardzo lubił Polaków, lecz nie tak jak cara. Krzysztof Tych rzeczy nawet z sobą równać się nie godzi, Bo wtedy przecież sami szukaliśmy guzów, Ginęliśmy na kredyt, nam to nic nie szkodzi, Mając prawo jedynie do łaski Francuzów. Ale teraz to było obiecane święcie, Były wszystkie podpisy, klauzule, pieczęcie, Nie mówiąc o frazesach! Wszystko, aby potem Zmienił Churchill siekierkę — ale na sierp z młotem. Kamil Od wczoraj wciąż mi dziwnie w oczach Adolf stoi, On, taki zawsze zimny, skupiony, spokojny. Wiecie, co nam powiedział? „Myślę, drodzy moi, Że wstyd będzie każdemu, kto wróci z tej wojny". 244 Dramaty poetyckie I to on, co tak zawsze i naprawdę wierzył, Tyle w życiu go trzyma: pisanie, nauka. Ja czasami to myślę, że on śmierci szuka. Naprawdę robi wszystko, by wojny nie przeżył. Feliks Lepiej sobie przypomnij nasze dawne piekło, Głód i wszy, i te mrozy, i to szczucie psami. A przecież żywe kości tutaj się przywlekło. Ja tam jestem już pewny: najgorsze za nami. Kamil Kto znalazł tę pociechę, ten w gnuśności zaśnie. Nic nie wie, kto na łatwą nagrodę tu liczy, Bo kogo Bóg prowadzi, doświadcza go właśnie I jeśli da nagrodę — to kielich goryczy. Teraz znów jest jak kiedyś za czasów pogańskich, Więc jeśli mamy zetrzeć Szatana z tej ziemi, Przyjdzie czas męczenników i czas świętych pańskich. Niektórzy z naszych zmarłych już są między niemi. Feliks To wszystko bardzo piękne: hermetyczne tajnie, Zapach lilii męczeńskich i mistyczne chmury. Lecz ja jestem jak chłopi, ja wierzę zwyczajnie I to jest właśnie wiara, co przenosi góry. Być może, z niej nie wstaną święci i anieli, Lecz jakże to jest wiele, gdy ludźmi są ludzie. Pamiętam jeden wieczór w syberyjskiej budzie, Gdzie nas trzystu w zaduchu jak bydło zamknęli. I nagle pękły tamy, co od zbrodni strzegą 245 Jan ~Lechoń I wszystko co najgorsze buchnęło z każdego. Chwila jeszcze, a każdy z pięścią by się rzucił, Każdy patrzał, żeś myślał: drugiego zabije. I wtedy jeden człowiek starą pieśń zanucił. Kamil „Vivat Polonus, unus defensor Mariae". Andrzej Telefon. Głosy Ty odbieraj! Kamil Rzeczywistość dzwoni. Krzysztof Nie żartuj! To są właśnie historyczne chwile. Kiedyś jakiś Godebski od pancernej broni Opieje nas idących w tym cholernym pyle. Andrzej powraca od telefonu, kolęda ^wróceni do niego. Głosy No jakże? Andrzej Najwyraźniej, że na coś się zbiera. Stefan Na te palmy męczeńskie i anielskie chóry. 246 Dramaty poetyckie Andrzej Wszystkie prawie narody już spadły z tej góry, Więc kolej na Polaków. Vivat Somosierra! Stefan Co tu gadać: jak trzeba, to się ją powtórzy. Lecz pod jednym warunkiem o! rycerze wściekli! Nie mamy co dowodzić, że Polak nie tchórzy I Anglicy dać muszą wszystko, co przyrzekli. Niech się jakiś romantyk przy tym zarumienia. A ja wołam: „Krew polska jest też do kupienia" I powiem Churchillowi: dawaj Kresy, chłopie, A będziem ci tu ginąć jak raki w ukropie! Jan Dekoracje, przyznacie, są tutaj wspaniałe, Robota nie jest łatwa — ale raz się ginie. Stefan Ja bym kazał tym naszym mądralom w Londynie Choć jeden dzień się drapać na tę gołą skałę. Krzysztof Już widzę Strasburgera, jak z moździerza wali! Kazimierz Przestańcie o nich gadać, bo mnie furie trzęsą. My tutaj co dzień bardziej idziemy na mięso, A oni coraz bardziej boją się Moskali. I mają tylko jedno: klucz partyjny w głowie, I myślą wciąż o jednym: co pan Churchill powie. -247 Jan Lechoń Cóż z tego, że ty wyjesz po nocach z rozpaczy, Jeśli do nich pan Roosevelt uśmiechnąć się raczy. Feliks Gdy nie ma wielkich ludzi, my pójdziemy przodem, Bo my jesteśmy naród, czujemy z narodem. I niechaj cudza małość woli nam nie ziębi. „Plwajmy na tę skorupę i schodźmy do głębi". Są potęgi na ziemi, są gwiazdy na niebie, Co wesprą tych, co nie chcą niczego dla siebie, Co mogą odejść szczęścia, bo ta myśl ich krzepi, Że jeśli oni zginą, innym będzie lepiej. Andrzej Znów telefon! Metan Ja radzę skończyć te romanse I choć parę się godzin nacieszyć piwnicą. Bo jak widać z wszystkiego, mamy wielkie szanse, Że jutro będzie ciepło. Lepiej spać póki-co. Jan Good night! Buona notte! Dobranoc, panowie! Niech się wam śnią kołduny i litewska strzecha, Albo Wały Hetmańskie i Szkowron we Lwowie. Krzysztof A tobie Modzelewska i felieton Wiecha! Wszyscy powoli ro^chod^ą się do piwnicy pod domem, ^o stają tylko Feliks i młodziutki Lukasa parę żołnierzy w mroku. 248 Dramaty poetyckie Łukasz do Feliksa Patrz jak niebo się dymi od gwiazd srebrnych dymu! Jednak jakie to cudo jest ta droga mleczna! I ciągle sobie myślę: „Co za rzecz bajeczna, Że to my, polskie wojsko, idziemy do Rzymu!! Nasz los był wywróżony w słowach prostej pieśni, Co kiedyś po raz pierwszy wśród tych dróg zabrzmiała. Ach! Ledwo mogę wierzyć, że to się nam nie śni! Wszystko to jest jak książka groźna lecz wspaniała. Widzę trupy skrwawione, oczy ich otwarte, Lecz myślę tylko jedno: «Przejdziem, przejdziem Wartę»". I wierzę: ci, co krwawią i leżą pokotem W ostatniej swej godzinie — myślą tylko o tem. Ktoś w ciemnościach się poruszył. Kto idzie? Kubik (młody żołnierz) To ja, Kubik. Feliks Czego tu chcesz, smyku? Kubik Ja tak panów słuchałem, panie poruczniku, I widzę, że coś bardzo krucho z naszą sprawą. Więc myślałem o moich, co są pod Warszawą. Ja rozumiem: to straszne, nasi chłopcy giną, Lecz my musimy zdobyć - to Monte Cassino. Kurtyna. (1945) 249 Jan l^echoń [6] „Godzina przestrogi". Scena z dramatu Akt III Na scenie teatru krakowskiego r. 1945 po przedstawieniu, przed północą. Już uprzątnięto dekoracje, aktorzy i maszyniści rozchodził się powoli. Zostało ich tylko paru i Karol, dyrektor teatru. Karol do sekretarza Jutro wszystkie pan wzmianki da do załatwienia. Niech pan styl ich podrabia, jak tylko pan umie. I tak przecież się zaraz każdy dorozumie, A inaczej nam cenzor wszystko poprzemienia. do elektrotechników Gasić światło, panowie! A jutro czytana! Woźny do zbliżającego się Konrada A pan kogo uważa? Konrad do Karola Ja właśnie do pana! Karol Pozwoli pan na górę. Tutaj zaraz gaszą, I przy tym diablo zimno. Co za czas fatalny! Konrad Co do mnie, przyznam szczerze, chłody mnie nie straszą, A przy tym, jeśli można, chcę być niewidzialny. 250 Dramaty poetyckie Karol Więc dobrze! Ale najpierw: „Z kimże mam przyjemność?" Konrad Pan ma pamięć tak świetną. Niech ją pan wytęży! Zapadła wieś na Litwie. Jak teraz, jest ciemność. To właśnie ja przyszedłem do jednego z księży Karol Tak teraz o żart trudno, że szczerze się bawię. Więc to pan? Jak mi miło! Witam cię, Gustawie! I nie chcąc twego czasu drogiego nadużyć, Choć musiałeś niezwykłe przechodzić koleje, Nie pytam cię, jak chciałbym: „Co się z tobą dzieje?" Lecz zaraz, prosto z mostu: „Czym ci mogę służyć?" Konrad Z odpowiedzią, doprawdy, nie będę mieć biedy. Jest to cytat po prostu z mej znanej tyrady, Więc powiem teraz panu, co mówiłem wtedy Staruszkowi w pustelni: „Wróć nam, wróć nam Driady". Karol Niczego nie chcę bardziej. Ciągle o tym marzę. Na razie pozwolili dać w repertuarze. Ale widzisz: minęło już sto lat z okładem, Odkąd, drogi Gustawie, stałeś się Konradem, I różnych takich rzeczy przybyło na świecie, Przy których Nowosilców jest niewinne dziecię. 251 Jan Lechoń Konrad Widzę, żeś mnie nie pojął, drogi przyjacielu, I nie wierzysz, że byłem ciągle między wami, Że jestem duch, jak w Driadach albo jak w Weselu, I żem dostał się tutaj zamkniętymi drzwiami. Skąd idę? To na teraz sprawa zbyt zawiła. Powstałem, tak jak wszystko, na dwa słowa: „Stań się!" Wysłała mnie tu do was tajemnicza siła, Co się nigdy na żadnym nie zjawi seansie, 0 której się niewielu śniło filozofom, Bo tak bardzo jest prosta, wystarczy w nią wierzyć: Ktoś wieki może przetrwać dzięki paru strofom 1 dzięki paru nutom wielkie państwa przeżyć. Coś temu podobnego i ze mną się stało. Widzisz przecie, żem żywa i zwykła osoba. Dotknij tylko mnie mocno: czujesz żywe ciało! Lecz mówię ci: przepadnę, gdy mi się spodoba. Karol Trochę jest to dziwaczne, przyznam ci się szczerze, Lecz teraz tyle grobów. Nie widzę sposobu, By teraz właśnie zmarli nie wstawali z grobu. Ja znałem Wyspiańskiego. Więc prawie ci wierzę. Konrad Teraz czuję naprawdę, żem wrócił do domu: Te ściany, sufler w budce — to druhowie moi. Jakże do was tęskniłem, idąc w blaskach gromu. To dobrze, jak to dobrze, że ten teatr stoi! Słychać kroki spóźnione. I chwila się zbliża, Kiedy zegar uderzy u Świętego Krzyża, 252 — D r a m a t y p o e t y c k i e I wsz ystk o to, co za dnia gwa r czy ni i dąż y, I szu mi, wsz ystk o żyw e w mro ku się pog rąży . A to, co nie ma ciał a, bo jest sztu ką czy stą, To, co jedn o jest tylk o pra wdą ocz ywi stą, Cze mu czas ani życi e gra nic nie zakr eśli, Nie pod legł e znis zcz eniu , bo zro dzo ne z myś li, Z mar zeń ciał o wys nuje i wyb ierz e sobi e, Jaki ch będ zie mu trze ba stro jów w gar der obie . Będ ę cze kał tu tera z, aż zeg ar ude rzy I wej dzie ten, co w gro bie na Wa wel u leży . K arol Cóż to, drogi Konradz ie? Znowu te tradycje ? Myślałe m, żeś tu przyszed ł głosić rzeczy nowe. Wybacz mi niepopra wną moją erudycję , Lecz chciałby m ci twą własną przypom nieć rozmow ę. Tyś to przecież rozpętał patetycz ną chmurę, Z której burza bezwolę papiero wą siekła I tych, co chcieli uciec od sumieni a piekła, Jak gdyby pod parasol - pod literatur ę. Tyś powiedz iał nam pierwsz y: „Bije wam do głowy Z poezji romanty cznej — zimny wiew grobowy ", I nawet ci w tym miejscu zrobiono owację (Pamięta m, bo to były moje dekoracj e). Gdybyż w naszym szaleńst wie choć rozsądk u szczypty , Może by się męczeńs twa czas naszego skrócił! I oto, widzę teraz, żeś po to powrócił , Ażeby sam zaglądać pod wawelsk ie krypty. K o n r a d Z n a s z t y l k o p ó ł m e j m y ś l i ! — 2 5 3 - Jan Lechoń 1 słychać nagłe brawa Karol Skąd ten szum? Konrad Oklaski. Karol Lecz przecież sala pusta.. Konrad Czy widzisz te maski? W każdym kącie jest jakaś w swej czarnej opończy. Człowieku małej wiary! Teatr się nie kończy, Gdy odpływa publiczność, sufler z budki znika. To estetyzm zbyt łatwy! słychać cichą muzykę Karol A to co? Konrad Muzyka! Ta sama, na dźwięk której zlatują się duszki. Po prostu stara, rzewna melodia Moniuszki. Ta sama, którą zawsze w Wyzwoleniu grali. Czy chcesz innych dowodów? Bo może w tej sali Nagle się zapach malin rozejść niespodzianie I żywa Balladyna tu przed tobą stanie, Albo też Lady Macbeth w swej szacie królewskiej. 254 Dramaty poetyckie I usłyszysz, że mówi głosem Modrzejewskiej, Ujrzysz szafę z Kordiana. Wiesz, ta wzmianka mała: „A gdzież się owa piękna Angielka podziała?" Czy widzisz maski w kątach? Karol ...Tak. To oczywiste! Gdzie inspicjent? Niech biegnie zbudzić altarystę. Konrad Wstydź się, panie Karolu! Ciebież to przeraża, Który wiesz, jak nasz rozum jest ślepy i kruchy? Myślałem, że masz więcej danych na Guślarza. To dyrektor teatru, a nie wie, co duchy. Karol Raz po raz jakaś maska gdzieś z kąta wyrasta. Konrad Niech czekają! Dopiero za kwadrans dwunasta! Koniec sceny pierwszej aktu trzeciego (1945) Nota biograficzna Waięniejs^e fakty Z Życia Jana Lechonia i wybrane opinie 1899: 13 marca — w Warszawie urodził się Leszek Serafino-wicz (późniejszy pseudonim literacki: Jan Lechoń). Jego ojciec, Dionizy Władysław Serafinowicz, był urzędnikiem i działaczem społecznym, matka, Maria z Niewęgłowskich, nauczycielką. 1912: grudzień - ukazał się (nakładem autora, a faktycznie jego ojca) tom poetycki Na złotympolu. Zbiorek wierszy. „W wierszach tych pobrzękują nuty zasłyszane u Wyspiańskiego, Konopnickiej, Asnyka, ale uderza w nich doskonałość formy i nikt zapewne nie domyśliłby się, że pisało je dziecko". (J. Styczeń: U progu twórczości Lechonia, „Stolica" nr 36/1956]. „[...] można określić Na %łotym polu jako debiut udany. A czy zapowiada on poetykę dojrzałego Lechonia? Wydaje się, że tak. Zawiera on te elementy, które będą stanowić podstawowe założenia Lechoniowej muzy: kult rodzimej przeszłości, zaangażowany patriotyzm, mocne osadzenie się w tradycji narodowej poezji, urzekająca sprawność formalna". [W Łukszo: Debiut poetycki Jana Lechonia, „Pra- ce Polonistyczne", ser. XXVI, 1970]. 1914: wszedł w druku tom poetycki Po równych ścierkach. Zbiór wierszy (podobnie jak poprzedni: nakładem własnym ro- dziny). 257 Nota biograficzna „Uważna lektura tych 19 wierszy przekonuje nas [...] o wielkim dystansie artystycznym dzielącym drugi tomik od debiutanckiego. Podstawowym dowodem «dojrzewa-nia» poetyckiego autora Po równych ścierkach jest odrzucenie pozy, otrząśnięcie się z konwencjonalizmu, odżegnanie od dekadenckich nastrojów smutku i przygnębienia. Miejsce ich zajmują akcenty mocy, świadomie przejęte od Staffa, którego patronat jest tu przywołany patetyczną dedykacją: «Leopoldowi Staffowi, poecie myśli i czynu»". [W. Łukszo: op. cit.]. W ankiecie „Wiadomości Literackich" Jak się uchyli współcześni wybitni pisarce polscy Jan Lechoń pisał: „Literaturą zacząłem się interesować bardzo wcześnie. Mając lat 13 wydałem pierwszy zbiorek wierszy, po roku drugi; oba są rzadkością bibliograficzną, której poszukiwać można by tylko w najgorszych względem mnie zamiarach". [„Wiadomości Literackie" nr 3/1926]. 1916: 27 maja — na scenie warszawskiego Teatru w Pomarańczami został wystawiony obrazek dramatyczny W pałacu królewskim. „Łazienkowska impreza patriotyczna miała niecodzienną reklamę. Od 18 maja «Kurier Warszawski* zamieszczał codziennie notatki o tym «jedynym w swoim rodzaju» wi- dowisku. Otworzył je artykuł Rulikowskiego Teatr w Po- marańczami, donoszący też o powołaniu i działalności ko- mitetu organizacyjnego. W prasie pełno było zachęcających zapowiedzi: wielkie zainteresowanie inauguracyjnym widowiskiem, wróżby niezwykłego powodzenia, udział pierwszorzędnych sił artystycznych, pomoc dyrekcji teatrów i «obywatelska ochoczość», atrakcyjny program". [E. Krasiński: Debiut dramatopisarski Lechonia, „Dialog" nr 6/1984]. „Salwa oklasków, jaka rozległa się w sali, trwała długo, a potem wielokrotnie zrywała się podczas wieczoru wśród wzruszonych i zadowolonych widzów". [A. Dobro- 258 Nota biograficzna wolski: jak wi^ja... (inauguracja teatru w Pomarańczami), „Ku- rier Warszawski" nr 147/1916]. 1916: maj—czerwiec - poeta zdał maturę w Gimnazjum im. E. Konopczyńskiego w Warszawie. 1916-1918: studiował polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim (studiów nie ukończył). 1917—1918: był członkiem redakcji czasopisma studenckiego „Pro Arte et Studio". 1918: listopad - 1919: marzec — należał do współorganizatorów i następnie był uczestnikiem wieczorów kawiarni poetów „Pod Picadorem". „Jesienią 1918 roku, w pamiętny dzień 29 listopada, kiedy Warszawa wrzała, gdy tłumy snuły się po mieście, w go- rączkowym uniesieniu, w tych dniach, gdy słowa «wol- ność», «niepodległość», «Polska», «komunizm» i «rewolu- cja» nie miały w sobie odcienia szarej codzienności, lub nawet rozczarowania albo zniechęcenia — byliśmy pełni zapału, siły i nadziei. Wieczorem, w dniu otwarcia «Pika- dora» zebrała się cała elita współczesnej Warszaw}7. [...] Tego wieczora Lechoń czytał Mochnackiego. Ten blady wy- soki młodzieniec, w mocno podniszczonym ubranku żakietowym, wygłaszający wzruszonym głosem swój wiersz w natłoczonej kawiarni — to jeden z piękniejszych widoków, jakie oglądałem w życiu". [A. Słonimski: Historia „Pikadora", „Wiadomości Literackie" nr 51-52/1926]. „[...] mówić zaczął Lechoń. Kiedy drżący i blady skończył czytanie Mochnackiego zerwała się pierwsza w Polsce burza oklasków na cześć poezji. Poczuli ludzie, że się tu bania z poezją rozbiła, i że pójdą z niej «dymy po całej literatu-rze»". Q. Tuwim: Nas^pierws^y wieczór, tamże]. 1918: wydał tom satyr poetyckich Królewskopolski kabaret 1917- 1918 [Warszawa]. 1919: był redaktorem naczelnym pisma „Pro Arte" (będącego kontynuacją „Pro Arte et Studio"). 1919: wydał tom satyr wierszem i prozą Facecje republikańskie [Warszawa]; współautorem był Antoni Słonimski. 259 Nota biograficzna 1919: grudzień - był współtwórcą grupy poetyckiej Skaman-der i następnie czasopisma „Skamander". 1920: wydał tom wierszy Karma^ynowy poemat Q. Mortkowicz, Warszawa, Kraków; wyd. nast. m.in.: Ignis, Warszawa 1922; J. Mortkowicz, Warszawa 1930; Ossolineum, Wrocław 1988]. „18-letni autor Karma^inowego poematu zaczął pisać jak ge- niusz. Nie chce się wierzyć, że wiersze Piłsudski albo Mochnacki powstały w młodocianym wieku, kiedy najwięk- szym utrapieniem pisarstwa bywają jeszcze błędy ortogra- ficzne. Napięcie uczuciowe tego zbiorku, treść ideowa, którą wnosił, fuga poetycka - były czymś oszałamiającym [...]. Karma^ynouy poemat, zdumiewający zbiorek siedmiu wierszy [...] był fundamentem, a niektórzy sądzą, że także i szczytem poezji Lechonia. W każdym razie objawiła się tu najpełniej ideomotoryczna siła poety: ubóstwienie Polski, jej apoteoza, która stała się właściwie treścią nie tylko jego poezji, ale całego pisarstwa". [K. Wierzyński: O poezji Lechonia. W: Pamięci Jana Lechonia, Londyn 1958]. „Rzecz jasna, o wartościach i znaczeniu Karmayynowego poematu rozstrzygała nie ideologia, temat, czy tradycyjne motywy. Był to nabój poezji, czystej i wysokogatunkowej, snutej a zagęszczonej, porywającej rozmachem a jednolitej w tonie. Od substancji poetyckiej przelewało się po brzegi w każdym zdaniu, w każdej linijce wiersza. Płynęły one, w przepychu obrazów, porównań, metafor, równym tokiem, aż do brawurowych spięć końcowych [...]. I było w tych wierszach tak, jak może być najpiękniej w Polsce. Lśniły się, skrzyły, mieniły blaskiem mowy, owianej mgłą rozmarzeń. Jak pani Słowacka w wierszu Lechonia zlewa mu się w końcu z Polską, tak na pytanie, czym jest poezja, chciałoby się, po Karma^ynowym poemacie, odpowiedzieć znowu: «A to Polska właśnie»". Q. Sakowski: Żałobny pas łity, tamże]. 1920: wydał tom satyr wierszem i prozą Rscec^pospołita Babińska. Śpiewy historyczne Pgnis, Warszawa]. -260- Nota biograficzna „Jeden z krytyków literackich napisał o [...] Lechoniu, po wyjściu w druku jego Rzeczpospolitej Babińskiej: «Cza-sem aż dziwne, że młodzieniec dwudziestoletni ma tu sąd bystrzejszy, niż dygnitarze i dostojnicp" Q. Styczeń: op.cit.]; po latach określano ten tom „zbiorem namiętnych filipik" [K. Wierzyński: op. cit.] lub „zbiorem jadowitych pamfletów poetyckich". [S. Baliński: hechoń-poeta, tamże]. „Ale było też w Rzeczpospolitej Babińskiej, zwłaszcza w jej wierszach, i coś więcej: namiętna, nieustępliwa, maksyma- listyczna pasja patriotyczna, nie uznająca żadnych układów z państwami zaborczymi, żadnych racji politycznych, żadnych «orientacji», równą nienawiścią darząca zwolenników tak prorosyjskiej, jak proniemieckiej polityki. Było dużo młodzieńczego zawadiactwa i dużo typowo polskiego, romantycznego patriotyzmu w namiętnym i trochę na ślepo rozdzielaniu razów na prawo i lewo". [W. Wein-traub: Karma^ynowe i czarne, tamże]. „[...] cudowna książka satyr, składająca się z dwóch części, przedtem wydanych oddzielnie: Krókwskopolski kabaret 1917-1918 i Facecje republikańskie [...]. Dla sztubaka była przewodnikiem po wydarzeniach politycznych i literackich owego czasu. Książka ostro polemiczna, niesprawiedliwa, jaskrawa, była subiektywna w najlepszym tego słowa znaczeniu i przez to niezmiernie żywa. Istnieje opinia, że satyry te, oparte najczęściej na parafrazach literackich, a biorące za przedmiot wydarzenia sezonu, są dziś już często niezrozumiałe. Mnie się zdaje, że na równi z Kar-ma^nowym poematem są doskonałą dokumentacją tamtych dni, literackim pomnikiem wydarzeń, nic nie szkodzi, że stronniczym". Q. Zagórski: Wiersze Lechonia, „Twórczość" nr 12/1957]. 1921: marzec — podjął pierwszą próbę samobójczą; leczył się następnie w szpitalach i sanatoriach, m.in. w Krakowie i w Rabce. 1922: w cukierni „Ziemiańska" w Warszawie została wysta- -261 Nota biograficzna wioną Pierwsza skopka warszawska. Revue w 3 odsłonach; obok Lechonia — jej twórcami byli Antoni Słonimski i Julian Tuwim; zapoczątkowała ona cykl słynnych szopek politycznych, przedstawianych w następnych latach z dużym powodzeniem publiczności warszawskiej: 1924 — Skopka Pikadora, której współautorami byli Lechoń, Słonimski, Tuwim i Wincenty Rzymowski, wystawiona w teatrze „Qui Pro Quo"; 1926 — Skopka Pikadora, spółki autorskiej w tym samym składzie, zaprezentowana również w teatrze „Qui Pro Quo"; 1927 — Polityczna skopka Cyrulika Warszawskiego, współau- torstwa Lechonia, Słonimskiego, Tuwima i Mariana He- mara, z premierą w kawiarni „Duża Ziemiańska"; 1930 — Skopka polityczna tej samej spółki autorskiej, wysta- wiona w kinie Colosseum, wydana osobno drukiem na- kładem „Cyrulika Warszawskiego"; 1931 — Szopka polityczna 1931, którą wraz z Lechoniem napisali Hemar, Tuwim oraz Konstanty Ildefons Gałczyński, Jerzy Paczkowski i Światopełk Karpiński, wystawiona podobnie jak poprzednia w kinie Colosseum i wydana osobno drukiem. „Ciętością i celnością dowcipu w kozi róg zapędzał naj- bardziej zawołanych jego mistrzów, w szopkach «Pikado-ra» jego piosenki, takie jak o Askenazym, Boyu, Skrzyńskim, wyróżniały się smakiem i stylem, trafnością i poziomem satyry. W satyrze politycznej nikt mu nie dorównał, włącznie z Tuwimem. Złośliwością górował nawet nad Słonimskim. Poczuciem humoru, spostrzegawczością i pamięcią- chyba nad wszystkimi". Q. Sakowski: op.cit.]. 1922: Teatr Polski w Warszawie wystawił sztukę Leonida Andre jewa Ten, którego biją po twarzy. Widowisko w 4 aktach w przekładzie Lechonia. 1924: wydał tom wierszy Srebrne i czarne Pgnis, Warszawa; wyd. nast. m.in.: J. Mortkowicz, Warszawa 1928; Polskie Towa- rzystwo Wydawców Książek, Warszawa 1987 (reprint z 1924)]. 262 Nota biograficzna „Gdy po jego przeczytaniu spoglądamy ku Karma^ynowe- mupoematowi [...], wydaje się nam [...] że wszystko tamto to genialne wprawki. Tak uczą się latać ci, którym los dał mocne skrzydła. Ale to, co tu widzimy, to nie próba sił, ani grzmiąca fanfara: to powaga i zaduma, to walka i ob- rachunek, to spowiedź świadcząca, że się naprawdę zaczęło żyć". [W. Horzyca: Między niebem a ciernią, „Wiadomości Literackie" nr 46/1924]. „[...] Srebrne i czarne, niespodziewany wybuch liryzmu i przejmująca spowiedź ludzkiej niedoli . [...] Rzeczy nazy- wane są po imieniu, jakby na dowód, że prawda nie po- trzebuje metafor. Zwykłe słowa mają jakiś majestat i wydają się nienaruszalne. Można by te wiersze wykuć w kamieniu, a nie straciłyby życia. Monumentalność ich przypomina sonet Michała Anioła. [...] są to najsmutniejsze w Polsce wiersze i nie wiadomo, jak czytać je dzisiaj, kiedy znany nam jest koniec życia Lechonia. Można by podejrzewać je o młodociany werteryzm, gdyby człowiek, który je napisał, nie wlókł swojej rozpaczy za sobą przez tak długie lata. Można domyślać się, ile jest w nich najbardziej intymnego, osobistego doświadczenia, powiedziałbym «personalizmu», i wtedy piękno ich nabiera cech okrucieństwa. Jakkolwiek je przyjąć, tragizm ich przykuwa nas i unieruchamia. Poeta, który miał tyle siły, że w pierwszym swoim słowie przemówił za wszystkich i oddał uniesienie narodu, w drugim mówił tylko za siebie i nieustraszenie schodził w przepaść samotnego człowieka". [K. Wierzyński: op. cit.]. 1925: otrzymał nagrodę Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek. 1926: brał udział w sesji Ligi Narodów w Genewie w charakterze korespondenta dziennika „Głos Prawdy". 1926—1928: był redaktorem naczelnym tygodnika satyrycznego „Cyrulik Warszawski". 1928: Teatr Polski w Warszawie wystawił komedię w 4 aktach -263- Nota biograficzna Gastona Armanda de Caillaveta i Roberta de Flersa Zielony frak w przekładzie Lechonia. 1928 —1929: był sekretarzem generalnym Polskiego PEN Clubu. 1929: pełnił funkcję sekretarza redakcji „Pamiętnika War- szawskiego". 1930: otrzymał Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski. 1930: kwiecień — wyjechał do Paryża. 1931: maj — został zatrudniony w Ambasadzie Rzeczpospolitej Polskiej w Paryżu, formalnie na stanowisku referenta propagandowego, faktycznie w roli attache kulturalnego. 1933: Teatr Polski w Warszawie wystawił komedię w 4 aktach Marcela Pagnola Marius^ w przekładzie Lechonia. 1935: otrzymał Złoty Wawrzyn Polskiej Akademii Literatury. 1936: przetłumaczył dramat w 2 aktach Jeana Giraudoux Wojny trojańskiej nie będsje; sztukę nadało Polskie Radio w 1937; po raz pierwszy została wystawiona na scenie w 1956 w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Warszawie. O przedstawieniu tym pisał krytyk teatralny Roman Szyd- łowski: „Obejrzałem program przedstawienia szukając starannie nazwiska autora przekładu, który wydal mi się znakomity. Nie znalazłem. Kiedy zaś zacząłem badać tę sprawę, okazało się, że studenci grają sztukę Giraudoux w uzupełnionym przekładzie Jana Lechonia. Nie uwidocznili tego jednak w programie. Działo się to wprawdzie przed śmiercią wielkiego poety i przed oddaniem mu należnych hołdów przez prasę polską. Nie usprawiedliwia to jednak tych, którzy nie wahali się korzystać z doskonałego tekstu Lechonia, natomiast lękali się otwarcie do tego przyznać". [„Świat" nr 28/1956]. 1939: wrzesień - po wybuchu II wojny światowej pozostał w Paryżu, częściowo zajmując się referatem prasowym w Ambasadzie RP. 1940: styczeń — marzec — wygłosił w Bibliotece Polskiej w Paryżu cykl wykładów o literaturze polskiej w ramach Uniwersytetu Polskiego za Granicą; zostały wydane O literału- 264 Nota biograficzna r%e polskiej [M. I. Kolin, Londyn; wyd. nast.: Roy Pu- blishers, Nowy Jork 1946; Oficyna Wydawnicza Interim, Warszawa 1993]. „Pisane są stylem pełnym żaru i napięcia, graniczącym często z patosem, na przemian barokowym i dramatycznym. Wyrażają w skrócie rzeczy najistotniejsze o naszej li- teraturze". [S. Baliński: op. cit.]. „[...] dają świadectwo, jak ściśle łączył Lechoń sztukę z życiem narodu i w jak wynalazczy sposób interpretował wzajemną zależność tych elementów. Pisane z pewnością «ku pokrzepieniu serc», pełne też były twórczej wiedzy, dawały natchnione skróty epok, idei i charakterów [...]". [K. Wierzyński: op. cit.]. „[...] jest to książka antyprofesorska. Ta jej intencja, choć dyskretna, przewija się przez prelekcje Lechonia zupełnie wyraźnie. Autor chętnie czyni wypady przeciw naukowej historii literatury, nie zaniedbując żadnej okazji, nawet najłatwiejszej, do przeprowadzenia polemiki z polonistyką uniwersytecką. Zapewnia to tym kartom ton bojo-wości intelektualnej, szczególnie cennej w nauce, która dąży do spokoju. [...] Zasadnicza tonacja książki prowadzi gdzie indziej. Te prelekcje o literaturze polskiej pełne są nostalgii. W lekturach i rozmyślaniach autora emigranta, który znalazł się poza krajem na długo przed r. 1939, pobrzmiewa i szuka wyrazu tęsknota za Polską. Na tych pięknych stronicach mówi się o literaturze polskiej z tym samym uniesieniem, z jakim Latarnik Sienkiewicza cytuje Pana Tadeusza. [...] Lechoń przywołuje całą skalę środków stylistycznych, by tęsknotę za krajem wyrazić jako tęsknotę do jego literatury". [T. Mikulski, „Zeszyty Wrocławskie" nr 2/1947]. 1940: czerwiec - opuścił Paryż i przez Hiszpanię udał się do Lizbony. 1940: lipiec — wypłynął statkiem do Brazylii; tu, głównie w Rio de Janeiro i Sao Paulo, uczestniczył w życiu poli- 265 Nota biograficzna tycznym i artystycznym środowiska polskiej emigracji wojennej oraz Polonii brazylijskiej. 1941: sierpień — przypłynął do Nowego Jorku, gdzie osiadł na stałe. 1941-1942: razem z Kazimierzem Wierzyńskim i Józefem Wittlinem współredagował, wychodzący w Nowym Jorku, „Tygodniowy Serwis Literacki Koła Pisarzy z Polski", przekształcony następnie w „Tygodniowy Przegląd Literacki Koła Pisarzy z Polski". 1942: wrzesień — został wybrany na wiceprzewodniczącego Komisji Historii Literatury Polskiej Polskiego Instytutu Naukowego w Ameryce; aktywnie uczestniczył w pracach tegoż Instytutu, wygłaszając cykle wykładów i pogadanek o literaturze oraz organizując liczne imprezy kulturalno-artystyczne. 1942: wydał tom wierszy Lutnia po Bekwarku \M. I. Kolin, Londyn]. 1943-1947: był redaktorem „Tygodnika Polskiego" wychodzącego w Nowym Jorku. 1945: wydał tom wierszy Aria ę kurantem [Biblioteka Polska, Nowy Jork]. 1946: wydał wierszowaną opowiastkę dla dzieci Historia o jednym chłopczyku i o jednym lotniku [Światowy Związek Polaków z Zagranicy, Londyn; wyd. nast. m.in.: Hamtramck, Michigan 1993].' od 1948: stale współpracował z redagowanym przez Mieczysława Grydzewskiego i wydawanym w Londynie tygodnikiem „Wiadomości". 1949: sierpień - rozpoczął pisanie dziennika, który prowadził niemal do ostatnich dni przed śmiercią; wybrane fragmenty Kartki ? dziennika drukowane były w londyńskich „Wiadomościach" w 1951, 1954 i 1955 (a po śmierci poety - w 1957-1959 i 1973); w wydaniu książkowym Dziennik ukazał się już pośmiertnie w Londynie, nakładem „Wiadomości" i Polskiej Fundacji Kulturalnej: t.l - -266 Nota biograficzna 1967, t. 2 - 1970, t. 3 - 1973; wydanie krajowe: PIW, t. 1-3, Warszawa 1992-1993. Mieczysław Grydzewski, planując wydanie tego dzieła, oceniał, że „Dzienniki pisarzy w postaci książek były lekturą popularną we Francji, ale w Polsce nie przyciągały publiczności. Tę niechęć należało przezwyciężyć i właśnie Dziennik Lechonia, dzięki swej żywej treści, śmiałym wypadom polemicznym, bezlitosnej walce ze szmirą, z pretensjonalnością i tandetą, świetnie się do tego nadawał. Ponadto mogły mu zapewnić poczytność wspomnienia, wspominki i anegdoty, od których się roiło". [Słowo wstępne, t. 1]. Pierwsza interpretatorka, Maria Danilewiczowa, opatrując 1. tom przedmową, pisała: „Warto zwrócić uwagę, iż już wtedy prześladowała go -i to obsesyjnie — myśl o samobójstwie. 20 października 1949 zapisuje wspomnienie o dawnym paryskim przeżyciu, gdy myśl o skoku z okna narzucała mu się z taką siłą, iż w nocy zadzwonił do lekarza, szukając ratunku. Zapis ten, odczytywany obecnie, jest kluczem do rozumienia sensu Dziennika. Była to wielka i szlachetna «walka z sobą», prowadzona przez lata, oddalająca powracające wielokrotnie napady rozpaczy, zniechęcenia i słabości. Jeśli przyjmiemy, iż - chory na manię samobójczą - musiał odebrać sobie życie, przyznać trzeba, że oddalał tę chwilę, szukając ratunku w praktykach religijnych, u lekarzy, przyjaciół - i w Dzienniku. Jest on, tak odczytany, wstrząsającym i straszliwym dokumentem. Jest także - pierwszą powieścią o Lechoniu". od 1949: uczestniczył w audycjach radiowych (głównie literackich, ale także i o charakterze politycznym) sekcji polskiej rozgłośni Voice of America, a od 1952 współpracował z Rozgłośnią Polską Radia Wolna Europa, m.in. prowadząc cykliczną audycję pt. „Głos Wolnych Pisarzy". 1952: otrzymał nagrodę Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie. -267- Nota biograficzna 1954: wydał tom Poesge zebrane 1916—1953 [„Wiadomości", Lon- dyn]. „W Lutni po Bekwarku, w Arii % kurantem i w wierszach dodanych do tych zbiorów w tomie Poezje zebrane zamknął Lechoń drugi i niestety ostatni okres twórczości. Nie do- równywa on pierwszemu, aczkolwiek jest bardziej obfity, nie ma uderzenia tamtych zwarcie skomponowanych całości, zawiera wiersze mniej szczęśliwe, ale jednocześnie nagradza to arcydziełami z kręgu najwyższych wzniesień poety. Mam na myśli krótkie, najczęściej trzystrofowe utwory, które — odnosi się wrażenie — tylko przez przypadek są wierszami. Dzięki niepojętej sile skrótu mieszczą się w nich właściwie całe dramaty i tragedie. Mają one swoją akcję, chciałoby się powiedzieć — fabułę, a także klasyczne jej rozprowadzenie: zawiązek dramatyczny, punkt kulminacyjny i wstrząsający finał". [K. Wierzyński: op. cit.]. „Sądzę, że to przebudzenie się, a więc nareszcie zredago- wanie po osiemnastu latach i wydanie Lutni po Bekwarku (1942), zbiór wierszy wojennych Aria % kurantem (1945), cykl wierszy powojennych Marmur i Ró^a w Poezjach zebra- nych (1954) dowodzą tylko, że wielkie przeżycia dobyły iskrę także spod popiołu. Te wszystkie wiersze cechuje nadal niepokalanie książkowe zdanie poetyckie, refleksyj-ność, patetyczny patriotyzm, zdolność reagowania na malarstwo narodowe, co znamy już z jego wcześniejszych dzieł. [...] Te późne wiersze Lechonia wyróżnia od twórczości dziecinnej i młodzieńczej pogłębiony ton rozmowy z wiecznością. Wzbogaca się także rytmika poety, a męski rym, tak zawodny w liryce opisowej, odnajduje swoje zastosowanie jako sejsmograf niepokojów duszy". [J. Zagórski: op. cit.]. 1954: wydał szkic publicystyczny na tematy amerykańskie Aut Caesar aut nihil [Oficyna Poetów i Malarzy, Londyn]. Przekład angielski American Transformations ukazał się w 1959 roku [Yoyages Press, New York]. 268 Nota biograficzna „The essays [...] voice the thoughts of a European who saw in America a champion and the hope of ciyilization and the culture of free men. In the way, it is the testament of the immigrant of western orientation who died recently in tragic circumstances. Perhaps it is morę than that. Perhaps it is a warning that should be" [Eseje wyrażają myśli Europejczyka, który widział w Ameryce przywódcę i nadzieję cywilizacji oraz obszar kulturowy wolnego człowieka. Tym samym jest to testament emigranta orientacji zachodniej, zmarłego ostatnio w tragicznych okolicznościach. Być może jest to coś więcej. Być może jest to ostrzeżenie, na które trzeba zwrócić baczną uwagę - K. Wierzyński, z przedmowy do wydania amerykańskiego]. „Szafował zdumiewającymi oświadczeniami na temat swojej miłości do Ameryki, chociaż musiał wiedzieć, że Ameryka, o której mówił z entuzjazmem, była Ameryką jego marzeń i spodziewań, jego wyobraźni i jego nadziei. Studium jego Aut Caesar aut nihilposiada w związku z tym tytułem znaczenie własnej jego dewizy życiowej. Była w nim samym potrzeba takich skrajności [...]". [ A. Jan-ta-Połczyński: O dwa palce od serca ciulem sępa szpony..., tamże]. 1955: wydał szkic historyczno-literacki Mickiewicz [nakładem autora pod patronatem Muzeum A. Mickiewicza, Paryż]. „W roku mickiewiczowskim Lechoń żył w aurze Mickiewicza jak niewielu z nas, jak może nikt. Znamiennie jego ostatnia książka, wydana w Paryżu, pożegnalna, testamentowa jakby książka nazywa się po prostu — Mickiewicz- Ten tytuł brzmi trochę jak wołanie o ratunek. Książka zaś, zwłaszcza w swojej części końcowej, zawiera najpiękniejsze karty, jakie Lechoń napisał w swoim życiu i jedne z najpiękniejszych, jakie kiedykolwiek napisano o arcy-poecie". [T. Terlecki: Dwa profile Jana Lechonia, tamże]. 1956: 8 czerwca — zmarł śmiercią samobójczą, wyskakując z 14. piętra nowojorskiego Hotelu „Henry Hudson"; -269- Nota biograficzna 12 czerwca został pochowany na Calvaria Cemetery w dzielnicy Qeens w Nowym Jorku. 1991: maj — ekshumowane prochy poety zostały złożone w grobie rodzinnym na cmentarzu przy Zakładzie dla Ociemniałych w Laskach pod Warszawą. Nota bibliograficzna Ważniejsze publikacje utworów Jana Lechonia po roku 1956 1957: Poezje, wyboru dokonał i życiorysem poety poprzedził M. Toporowski, Czytelnik, Warszawa 1963: Poezje, oprać. T. Burzecki, PIW, Warszawa 1977: Listy do Anny Jackowskiej, oprać. R. Loth, Czytelnik, Warszawa 1977: Poezje wybrane, wyboru dokonał i wstępem opatrzył W. Natanson, LSW, Warszawa 1978: Fragmenty dramatyczne, oprać. T. Januszewski, Czytelnik, Warszawa 1979: Poezje, wyboru dokonała W. Nowakowska, posłowie: R. Matuszewski, Czytelnik, Warszawa 1981: Bal u senatora. Fragmenty nie ukończonej powieści, opracował T. Januszewski, Czytelnik, Warszawa 1981: Cudowny świat teatru. Artykuły i recenzje 1916—1962, zebrał i oprać. S. Kaszyński, PIW, Warszawa 1990: Poezje, oprać. R. Loth, Ossolineum (seria: Biblioteka Narodowa), Wrocław 1994: Poezje, oprać, i posłowie: W Smaszcz, Łuk, Białystok 1995: Poezje zebrane, oprać, i wstępem opatrzył R. Loth, Algo, Toruń 1996: Anioł polskiej doli, wybór i posłowie: W. Smaszcz, Pax, Warszawa -271 - Nota bibliograficzna 1997: Portrety lud^i i %dar%eń, oprać. R Kądziela, Biblioteka „Więzi", Warszawa 1999: Lechoń Nowojorski, wiersze wybrał i ułożył M. Patkowski, teksty inne wybrała i opracowała oraz przedmową, uwagami edytorskimi i dokumentacją fotograficzną opatrzyła B. Dorosz, Oficyna Wydawnicza „Piast", Nowy Jork, Warszawa 1999: Księga Gości Jana Lechonia, oprać. B. Dorosz, Algo, Toruń Nota edytorska Tom prezentuje utwory Jana Lechonia zebrane w dwu częściach: Poezje i Dramaty poetyckie — wskazując tym samym, że liryka i dramat pisany wierszem stanowiły domenę jego pisarstwa. W części Poezje pomieszczone zostały także utwory wybrane z twórczości przekładowej Lechonia, dopełniając jego wizerunek literacki jako poety. Podział Poezji na dwa okresy: W kraju (1917—1939) i Na emi- gracji (1940—1956) wydaje się uzasadniony — nie tylko w wymiarze artystycznym, różnicującym dwa etapy twórczego rozwoju poety, ale nade wszystko w wymiarze jego biografii, wyznaczającej odmienną poetykę, a zwłaszcza tematykę i wymowę powojennych utworów. Wiersze ułożone są według pierwotnej, dokonanej przez autora, kompozycji poszczególnych tomów, te zaś - według dat ich wydania. W tym względzie zatem prezentowany wybór nosi znamiona najbardziej typowej i najbardziej powszechnie konstruowanej antologii utworów Lechonia. Kuszący często i atrakcyjny dla autorów wszelkich wyborów i antologii układ tematyczny został odrzucony a priori — takiemu bowiem układowi, jako co najmniej dyskusyjnemu i nieprecyzyjnemu, zdecydowanie sprzeciwił się poeta, pracując z Mieczysławem Grydzewskim nad przygotowaniem swoich Poezji zebranych 1916-1953 [„Wiadomości", Londyn 1954], Utwory zebrane w tej książce w znakomitej większości po- 273 Nota edytorska chodzą z tomów opublikowanych za życia poety i zachowują przyjętą tam formę. Wiersze rozproszone, drukowane przez Lechonia w prasie, podano na podstawie pierwodruków w wersji ustalonej w wydaniu Poezji w opracowaniu Romana Lotha [Ossolineum, Wrocław 1990, seria: Biblioteka Narodowa]. Rozdział Z wierszypóźno odnalezionych przedstawia 5 z 10 nie- znanych utworów Lechonia, których wersje rękopiśmienne odkryłam w archiwum poety w Polskim Instytucie Naukowym w Nowym Jorku w 1998 oraz w Houghton Library na Harvard University w Cambridge w 2000. Precyzyjne określenie daty ich powstania — na obecnym etapie badań twórczości Lechonia — nie jest możliwe, niecelowe wydało mi się jednak podanie datowania przybliżonego. Pisownia i interpunkcja w wierszach zostały uporządkowane i zmodernizowane. Pierwodruki ukazały się w „Pamiętniku Literackim" z. 3/1999 oraz w „Przeglądzie Polskim" w Nowym Jorku nr z dn. 8 VI 2001. Brzmienie tekstu zachowanych fragmentów dramatów poetyckich podano na podstawie pierwodruków, a ich układ — według ustaleń R. Lotha w wydaniu Poezji zebranych [ALGO, Toruń 1995]. / incipitów Alina 141 Apokryf 63 Arcybiskup Cieplak 135 Aria z kurantem 90 Bajka o miłości 57 Bajka warszawska 157 Ballada o lordzie Byronie 74 *** (Będzie burza — czuję Z drżenia...) [przekład z Mirry Łocłi wickiej] 181 Biografia 158 B-moll 108 Burza 124 „Bzy w Pensylwanii" 161 Chełmoriski 139 *** (Chorału Bacha słyszę dźwięki...) 131 *** (Co noc,gdyju^nas nuda bezbrzeżna ogarnia...) 46 Cytata 134 „Czemuż to o tym pisać nie chcecie, panowie?" 100 Czerwone wino 78 Do Madonny nowojorskiej 156 Do malarza 78 Do Polaków [przekład z Josepha Auslandera] 187 Do rywalki. Wolny przekład [z Mirry Łochwickiej] .... 181 275 Alfabetyczny spis tytułów i incipitów Do Wielkiej Osoby 110 Dolor antę lucern [przekład z Aleksandra Błoka] 182 *** (Dom, pokój, łoigjui^ niczyje...) [przekład z Anny deNoailles] 186 Don Juan 79 Duch Boya 103 Duch na seansie 24 Emigracja 159 Erynie 154 Głos [przekład z Aleksandra Błoka] 183 Gniew [z cyklu „Siedem grzechów głównych"] 50 „Godzina przestrogi". Sceny z dramatu 250 Goplana 104 Grobowiec na Harendzie 148 Grób Agamemnona 81 Harfa w nocy 126 Hektor z Milo 162 Herostrates 23 Historia o jednym chłopczyku i o jednyrm lotniku 166 Hosanna 132 Hymn Polaków z zagranicy 66 *** (I oto wszystko milknie, ro^fhod^ą się mroki...) 165 Idy marca 80 Iliada 106 Jabłka i astry 107 Jacek Malczewski 27 *** (Jakprzedtem, tak i tera^wcią\jesteś daleka...) [przekład z Aleksandra Błoka] 186 *** (Jak się mas%? Pokaże się!...) [scena z dramatu „Dziadów część piąta" z „Godziny przestrogi"] 226 Jan Kazimierz 126 [Jedenasty] 11 listopada 64 *** (Jutro wszystkie pan wzmianki da do załatwienia...) [scena z dramatu „Godzina przestrogi"] 250 *** 0UŻ nte m°gi- Ziąb straszny...) [scena z dramatu „Godzina przestrogi"] 236 276 Alfabetyczny spis tytułów i incipitów Kniaźnin i żołnierz 105 Kolęda 72 Król Stanisław August. Fragmenty z nie napisanego dramatu 193 Laur Kapitolu 114 Legenda 91 Lenistwo [z cyklu „Siedem grzechów głównych"] 51 Lutnia po Bekwarku 71 Łakomstwo [z cyklu „Siedem grzechów głównych"] ... 48 Malczewski 151 Manon 102 Marsz Drugiego Korpusu 113 Matejko 123 Matka Boska Częstochowska 92 Męczennicy 109 Mędrca szkiełko 118 Mickiewicz zmęczony 112 Mochnacki 33 Modlitwa 42 Mokotowska piętnaście 110 Monte Cassino 114 Na boskiej komedii dedykacja 43 *** (Na niebo wypływają białych chmurek i^agle...) 45 Na śmierć Conrada 76 Naśladowanie Or-Ota 96 Niebo 124 Nie-Boska komedia 91 Nieczystość [z cyklu „Siedem grzechów głównych"] ... 49 Niki 122 *** (No, panowie! Tym ra^em tojui^ sprawa serio...) [scena z dramatu „Godzina przestrogi"] 240 Nokturn 104 Norwid 76 *** (O! Jak strasznie sie wloką te długie godziny...) 45 O rzeczach Tomasza Manna 64 277 Alfabetyczny spis tytułów i incipitów *** (O tam, patn§ Petain id^ie.L.) [scena z dramatu „Godzina przestrogi"] 231 *** (Od %alu nie uciekniesz nie ujd^ies^goryc^y...) 83 Obżarstwo i pijaństwo [z cyklu „Siedem grzechów głównych"] 50 Oedipus Rex 152 Ojców 146 Ostatnia miłość 159 Ostatnia scena z Dziadów 87 Pan Twardowski (Ra^ dwa, cztery, dwanaście..?) 119 Pan Twardowski (Wdole Kraków w mlecznej bieli..?) 164 Pani Walewska. Fragmenty z komedii groteskowej 204 Pieśń o Stefanie Starzyńskim 84 Piłsudski 36 Piosenka 129 Plato 135 Poeta niemodny 160 Poezja 134 Pogrzeb Stanisława Augusta [scena z dramatu „Godzina przestrogi"] 221 Polonez artyleryjski 31 Poniedziałek 148 *** (Powstałem nagi ^mego snu...) 127 Pożegnanie Marsylianki 86 Preludium 140 Proust 43 Przyjdzie po śmierci do nas życie 52 Przypowieść 116 Pycha [z cyklu „Siedem grzechów głównych"] 47 *** (Pytasz co w moim życiu ę wszystkich ręęcęągłówną...) ... 39 Rejtan 111 Rekrutacja 143 Rio de Janeiro 147 Romantyczność 131 Rozchyl tylko raz zasłonę 143 Rozmowa z aniołem 160 278 Alfabetyczny spis tytułów i incipitów Rozmowa z weteranem 62 Rymy częstochowskie 138 *** (Sam jestem dzfś Guślarzęm u siebie w pokoju...) 163 Sarabanda dla Wandy Landowskiej 144 Sąd Ostateczny 128 Sejm 29 „Sen srebrny Salomei" 137 Siedem grzechów głównych [cykl wierszy] 47 Sielanka 133 *** (Skąd ty przychodzisz; zapomniany...) [Pogrzeb Stanisława Augusta, scena z dramatu „Godzina przestrogi"] .... 221 Skowronek 108 *** (Snu ciężka brama wciąż nie ukończona...) [przekład z Paula Valery] 187 „Soból i panna" 141 Spotkanie 40 Spowiedź wielkanocna 130 Sprzeczka 44 Stara Warszawa 121 Stare Miasto 55 *** (Stargany męką straszną zapasów nierównych...) [z cyklu „Siedem grzechów głównych"] 47 Starzec [przekład z Aleksandra Błoka] 183 *** (Szjaśprzędę mną dzisiaj długo...) [przekład z Aleksandra Błoka] 184 Śmierć 41 Śmierć Mickiewicza 122 Święty Antoni 133 Teatr na Wyspie 116 *** (Ten Zfi szczęściem goni, inny pragnie sławy...) [przekład z Mirry Łochwickiej] 179 *** (To, w co tak trudno nam uwierzyć...) 83 Toast 40 Tuwim 153 Vides ut alta stet 140 279 Alfabetyczny spis tytułów i incipitów *** (W dni, co minęły, blasku niegasnącym...) [przekład z Aleksandra Błoka] 185 W sarkofagu [przekład z Mirry Łochwickiej] 180 *** (W\łotych strzępach liści drzewa nocą stoją...) 46 *** (Weroniko, nie myj plamy...) 165 Wieczór w Salamance 93 Wielkanoc 82 Wielki Piątek 115 Wiersz dla Warszaw}7 128 Wiersz mazowiecki 99 Włosy Słowackiego Wymówki 153 Z cyklu „Polonia resurrecta" 54 ZLaManczy 142 *** (Zasnąć, gasnąć, ach gasnąć!...) [przekład z Mirry Łoch wickiej] 179 Zazdrość [z cyklu „Siedem grzechów głównych"] 49 *** (Złowrogijest wieczorny chłód...) [przekład z Aleksandra Błoka] 185 Spis treści Jana Lechonia legenda bogata w sprzeczności. Beata Dorosz Poezje W kraju (1917-1939) Karmazynowy poemat (1920) Herostrates 23 Duch na seansie 24 Jacek Malczewski 27 Sejm 29 Polonez artyleryjski 31 Mochnacki 33 Piłsudski 36 Srebrne i czarne (1924) *** (Pytasz co w moim życiu z wszystkich rzeczą główną...) 39 Toast 40 Spotkanie 40 Śmierć T^TY . 41 Modlitwa 42 Na Boskiej komedii dedykacja 43 281 Spis treści Proust 43 Sprzeczka 44 *** (O! Jak strasznie się wloką te długie godziny...) .... 45 *** (Na niebo wypływają białych chmurek Żagle.-) 45 *** (Co noc,gdyju^nas nuda bezbrzeżna ogarnia...). ... 46 *** (W ^łotych strzępach liści drzewa nocą stoją...) 46 Siedem grzechów głównych 47 *** (Stargany męką straszną popasów nierównych...) . ... 47 Pycha 47 Łakomstwo 48 Nieczystość 49 Zazdrość 49 Obżarstwo i pijaństwo 50 Gniew 50 Lenistwo 51 Z wierszy rozproszonych Przyjdzie po śmierci do nas życie 52 Z cyklu „Polonia resurrecta" 54 Stare Miasto 55 Bajka o miłości 57 Rozmowa z weteranem 62 Apokryf 63 O rzeczach Tomasza Manna 64 11 listopada 64 Hymn Polaków z zagranicy 66 Na emigracji (1940-1956) Lutnia po Bekwarku (1942) Lutnia po Bekwarku 71 Kolęda 72 282 Spis treści Ballada o lordzie Byronie 74 Na śmierć Conrada 76 Norwid 76 Włosy Słowackiego Czerwone wino 78 Do malarza 78 Don Juan 79 Idy marca 80 Grób Agamemnona 81 Wielkanoc 82 *** (Od żalu nie uciekniesz nie ujdęies^goryt^y...) .... 83 *** (To, w co tak trudno nam uwierzyć...) 83 Pieśń o Stefanie Starzyńskim 84 Pożegnanie Marsylianki 86 Ostatnia scena z Dziadów 87 Aria z kurantem (1945) Aria z kurantem 90 Legenda 91 Nie-Boska komedia 91 Matka Boska Częstochowska 92 Wieczór w Salamance 93 Naśladowanie Or-Ota 96 Wiersz mazowiecki 99 „Czemuż to o tym pisać nie chcecie, panowie?" ... 100 Manon 102 Duch Boya 103 Nokturn 104 Goplana 104 Kniaźnin i żołnierz 105 Iliada 106 Jabłka i astry 107 283 Spis treści B-moll 108 Skowronek 108 Męczennicy 109 Mokotowska piętnaście 110 Do Wielkiej Osoby 110 Rejtan 111 Mickiewicz zmęczony 112 Marsz Drugiego Korpusu 113 Monte Cassino 114 Laur Kapitolu 114 Wielki Piątek 115 Teatr na Wyspie 116 Przypowieść 116 Marmur i róża (1954) Mędrca szkiełko 118 Pan Twardowski 119 Stara Warszawa 121 Śmierć Mickiewicza 122 Niki 122 Matejko 123 Niebo 124 Burza 124 Harfa w nocy 126 Jan Kazimierz 126 *** (Powstałem nagi ^mego snu...) 127 Sąd Ostateczny 128 Wiersz dla Warszawy 128 Piosenka 129 Spowiedź wielkanocna 130 *** (Chorału Bacha słyszę dźwięki...) 131 Romantyczność 131 284 Spis treści Hosanna 132 Sielanka 133 Święty Antoni 133 Cytata 134 Poezja I34 Plato 135 Arcybiskup Cieplak 135 „Sen srebrny Salomei" 137 Rymy częstochowskie 138 Chełmoński 139 Preludium 140 Vides ut alta stet 140 „Soból i panna" 141 Alina 141 ZLaManczy 142 Rekrutacja 143 Rozchyl tylko raz zasłonę 143 Sarabanda dla Wandy Landowskiej 144 Ojców 146 Z wierszy rozproszonych Rio de Janeiro 147 Poniedziałek 148 Grobowiec na Harendzie 148 Malczewski 151 Oedipus Rex 152 Tuwim 153 Wymówki 153 Erynie 154 Do Madonny nowojorskiej 156 Bajka warszawska 157 Biografia 158 285 Spis treści Emigracja 159 Ostatnia miłość 159 Poeta niemodny 160 Rozmowa z aniołem 160 „Bzy w Pensylwanii" 161 Z wierszy późno odnalezionych Hektor z Milo 162 *** (Sam jestem d^iśGuślar^em u siebie w pokoju...). ... 163 Pan Twardowski [wersja inna] 164 *** (I oto wszystko milknie, roęchodęą się mroki...) .... 165 *** (Weroniko, nie myj plamy...) 165 Poemat dla dzieci Historia o jednym chłopczyku i o jednym lotniku . . 166 Z przekładów poetyckich Z Mirry Łochwickiej *** (Ten %ą s^c^idem goni, inny pragnie sławy...) 179 *** (Zasnąć, gasnąć, ach gasnąć!...) 179 W sarkofagu 180 *** (Będzie bur^ą— c%u/ę ? drżenia...) 181 Do rywalki 181 Z Aleksandra Błoka Dolor antę lucern 182 Głos 183 Starzec 183 *** (S\łaśprzede mną dzisiaj długo...) 184 *** (Złowrogi jest wieczorny chłód...) 185 *** (W dni, co minęły, blasku niegasnącym...) 185 *** (Jakprzedtem, tak itera^wcią^Jesteśdaleka...) . ... 186 286 Spis treści Z Anny de Noailles *** (Dom,pokój, łożęju^ niczyje...) ig^ Z Paula Valery *** (Snu ciężka brama wciągnie ukończona...) 187 Z Josepha Auslandera Do Polaków 187 Dramaty poetyckie (rachowane fragmenty) 1. Z nie napisanego dramatu „Król Stanisław August" 193 2. Z komedii groteskowej „Pani Walewska" 204 3. Z „Godziny przestrogi" 221 [1] Pogrzeb Stanisława Augusta 221 [2] Scena z dramatu „Dziadów część piąta" 226 [3] Scena z dramatu *** (O tam, patr^ Petain id^ie!...) . 231 [4] Scena z dramatu *** (Ju% nie mogę. Ziąb straszny...) . 236 [5] Scena z dramatu *** (No, panowie! tym raąem toju^sprawa serio...) 241 [6] Scena z dramatu *** (Jutro wszystkie pan wzmianki da do załatwienia...) 250 Nota biograficzna 257 Nota bibliograficzna 271 Nota edytorska 273 Alfabetyczny spis tytułów i incipitów 275