Ksiądz Jan Twardowski dzieciom STUKNĄĆ W KAMIEŃ SERCA… Nie pierwsze to spotkanie ks. Jana Twardowskiego z dziećmi: zaczęło się od słynnych kazań w kościele ss. Wizytek w Warszawie, potem pojawił się nie mniej słynny tom gawęd /Zeszyt w kratkę… Takie były początki. Niniejszy tomik jest już tylko dopełnieniem tego twórczego dzieła: bo przecież tak naprawdę ks. Jan Twardowski zawsze pisał dla dzieci — może rzadziej dla tych rzeczywistych, częściej dla tych, które każdy z nas nosi w sobie: dla dzieci… ukrytych w nas samych. Od pierwszych swych utworów poeta odkrywał wielką przestrzeń dzieciństwa zagubioną gdzieś pośród labiryntów pamięci i w niej właśnie znajdywał ewangeliczną pełnię człowieczeństwa. Poezja ks. Jana Twardowskiego dotyka najprostszych, codziennych, zwyczajnych doświadczeń człowieka, w nich pozwala odnaleźć to, co tworzy sens i głęboką perspektywę życia. Poeta nie podejmuje wielkich dylematów moralnych, nic roztrząsa zagadek teologicznych, nie pyta. skąd świat i po co wielkie dzieło stworzenia. Jego poezja jest zapisem drogi, jaką przebywa człowiek w poszukiwaniu dzieciństwa utraconego wraz z wchodzeniem w dojrzałość. Jest to dosłownie próba realizacji ewangelicznego wezwania, by „stać się jako dzieci”. Cóż to jednak znaczy? Jaki jest sens wezwania człowieka, by powrócił do swych źródeł? Podstawowym wyznacznikiem dziecięcej postawy człowieka jest ufność sprowadzona do wymiarów bezpośredniej relacji wobec Boga, pozwalającej na intensywny, bezpośredni modlitewny dialog. Wokół tej dziecięcej ufności zbudowany został sam fundament wiary; wiara bez ufności staje się martwa. Ufność wyraża i uobecnia dziecięcość człowieka i ojcostwo Boga. Wiersze ks. Jana Twardowskiego w sposób naturalny znajdują czytelników także wśród dzieci. Może zresztą są bliższe dzieciom niż dorosłym, bliższe małym niż dużym? Humor ks. Twardowskiego — to humor typowo dziecięcy, chwilami naśladujący dziecięcą beztroskę w postrzeganiu paradoksów życia, chwilami znowu lak bardzo bezpośredni, że niemal przekraczający granice ukształtowane przez kulturę i tradycję — na przykład wtedy, gdy poeta drwi z uczonych teologów, przeciwstawiając ich „dogmatycznemu niebu” dziecięcą jasną i uśmiechniętą, pełną radości mądrość serca. Poeta jest przekonany. że do nieba prowadzi bezradny szczebiot wiary Ten poetycki humor, chyba najbardziej jednoznacznie decydujący o bliskości świata poezji światu dzieciństwa, wydobywa paradoks życia rozpiętego między sprzecznościami: życiem i śmiercią, radością i cierpieniem, miłością, i oddaleniem… Humor len pozwala poecie na dystans wobec, życia, własnego poetyckiego powołania, ale też na ciepłą, delikatną ironię z uczonych, co „wąchają teologię”, ze świętych, co słoja w kolejce do nieba, subtelne żartowanie z Matki Boskiej, co „załamała ręce nad sucharkiem katechizmu”, nawet z Boga, co ..tak wszechmogący że nie stworzył siebie”. W tym uśmiechu znajduje wyraz radość: życia, radość stworzenia: uśmiech ten ogarnia świat, czyni go bliższym, serdeczniejszym, cieplejszym. Poeta afirmuje wszystko, co towarzyszy dzieciństwu: nie tylko humor i radość, także prostotę w stosunku do życia, prostotę pozwalającą dojrzeć w otaczającym świecie prawdę, wyrazić ją może nieporadnie, ale przecież autentycznie, z głębi dziecięcego serca. Panno Święta rysowana w zeszycie dziecięcymi rączkami — piękna jak jedna kreska módl się za nami W dziecięcym rysunku kryje się prawda serca, bliższa poecie niż wszystkie kościelne ozdoby, tandetne świecidełka, które oddalają od prostej, delikatnej i czystej materii kontaktu człowieka z Bogiem. Ten autentyzm dziecięcego przeżywania obecności Boga, jakże subtelnie oddany w uroczym wierszu niewidoma dziewczynka, pozwala dostrzec świat sacrum twarzą w twarz, stanąć w obliczu prawdy, dobra i piękna, zakrytych przed ludzką wiedzą, teologicznymi dogmatami, tradycją religijną, kulturą duchową. Mały Jezus widzi Maryję nic jako Królową, lecz zwykłą, codzienną Matkę w „szarej bluzce”: — Nim Ci Mamusiu — myślał Jezus kupią koronę lepiej Ci w zwykłej szarej bluzce w kropki zielone Można chyba potraktować te słowa jako poetyckie wyznanie wiary. Jeśli tak. to widać wyraźnie, jak bardzo choćby w kategoriach estetycznych — poeta utożsamia się z postrzegającym świat dzieckiem. Obcy są mu filozofowie, prorocy, dogmatycy, uczeni — zachęca, by wrócić do postawy dziecięcej ufności i w tej postawie odnaleźć pełną prostoty drogę do Boga. — dopiero wtedy można naprawdę uwierzyć kiedy się to wszystko zawali To właśnie dlatego rozdokazywane, rozbrykane i niesforne dzieci — Jezus brał z powagą na kolana”: za tym dokazywaniem, w radości i śmiechu kryje się mądrość, ufność i prostota. Dziecięcość to droga do prawdy. Dla dorosłych czytelników lektura wierszy ks. Jana Twardowskiego jest szansą powrotu do tych wartości, które zagubiły się w biegu dni i gonitwie lat: dla dzieci jest to lektura odkrywcza, bo otwiera metafizyczne perspektywy radości życia, bogactwa’ świata, zmienności czasu. Gdy razem z dziećmi będziemy czytali te wiersze, stworzymy szansę zbudowania wspólnoty przeżyć i doznań, wspólnoty pokoleniowej, więzi mądrej i głębokiej. Kto raz naprawdę przeżył spotkanie z poezją księdza Jana Twardowskiego, kto choć raz znalazł w niej wyraz własnych przeżyć i doświadczeń egzystencjalnych, ten właściwie nigdy o tych wierszach nie zapomni. Będą towarzyszyły mu przez lata. będzie do nich powracał, odnajdując wciąż nowe pokłady refleksji poetyckiej. Dobrze jest spotkać się z wielką poezją w latach dziecięcych — bo powroty do niej staną się powrotami w świat dzieciństwa, dziecięcej wiary, ufności i pięknej prostoty. A więc — miłej lektury małym i dużym! Grzegorz Leszczyński BOCIAN Bocian nas przynosi szara gęś zabierze anioł jak grzeszną świnkę ucałuje szczerze O MALUCHACH Tylko maluchom nie nudziło się w czasie kazania stale mieli coś o roboty oswajali sterczące z ławek zdechłe parasole z zawistnymi łapkami klękali nad upuszczonym przez babcię futerałem jak szczypawką pokazywali różowy język grzeszników drapali po wąsach sznurowadłem dziwili się że ksiądz nosi spodnie że ktoś zdjął koronkową rękawiczkę i ubrał tłustą rękę w wodę święconą liczyli pobożne nogi pań urządzali konkurs kto podniesie szpilkę za łepek niuchali co w mszale piszczy pieniądze na tacę odkładali na lody tupali na zegar z którego rozchodzą się osy minut wspinali się jak czyżyki na sosnach aby zobaczyć co się dzieje w górze pomiędzy rękawem a kołnierzem wymawiali jak fonetyk otwarte zdziwione „O” kiedy ksiądz zacinał się na ambonie — ale Jezus brał je z powagą na kolana WESTCHNIENIE Aniele Boży nie budź mnie niech ja najdłużej śpię * * * Dobry chleb każdy żytni razowy rogal jak jamnik zawsze skrzywiony dobra jest bułka przylepka z makiem sucharek co się w chorobie chrupie ze smakiem placek z powidłem i na ostatek baranek z ciasta święty opłatek — pomyślał chłopiec co roztargniony zgubił swe całe drugie śniadanie biegnąc jak zając z domu do szkoły OBIECANKI CACANKI Będę mądry — obiecuje lecz w zeszycie przyniósł dwóje nie chcę plotek — obiecuje znowu wujka obgaduje być rozsądnym obiecuje łyka lody i choruje ciocię kochać obiecuje znów jej język pokazuje być porządnym obiecuje lecz skarpetek nie ceruje jeść najpiękniej obiecuje krem z talerza wylizuje być na piątkę obiecuje lecz z piątego piętra pluje być aniołem obiecuje wszedł na stołek i wariuje będę grzeczny obiecuje lecz mamusi swej pyskuje będę wdzięczny obiecuje lecz dziadkowi życie truje kochać ludzi obiecuje koleżance nie daruje piękne drzewa deklamuje lecz gałęzią wymachuje reperować obiecuje czego dotknie to popsuje być dentystą obiecuje zęby lalkom wyłamuje iść do nieba obiecuje Matkę Boską denerwuje PIERWSZA KOMUNIA Pierwsza Komunia z białą kokardą jak w śniegu z ogonem ptak ufaj jak chłopiec z buzią otwartą Bogu się mówi — tak Nie rycz jak osioł nie drzyj jak żaba wytrwaj choć nie wiesz jak choćby się cały kościół zawalił Bogu się mówi — tak Miłość zerwaną nieś jak gorączkę z chusteczką do nosa w łzach święte cierpienie pocałuj w rączkę Bogu się mówi — tak MODLITWA SYNA MARNOTRAWNEGO PO POWROCIE DO OJCA O Panie Boże jak to dobrze uciec czasami od dziewczynek i mieć radosną wreszcie minę jedząc z tatusiem cielęcinę MAMUSIA Święty Józef załamał ręce, denerwują się w niebie święci, teraz idą już nie Trzej Mędrcy, lecz uczeni, doktorzy, docenci Teraz wszystko całkiem inaczej, to, co stare, odeszło, minęło, zamiast złota niosą dolary, zamiast kadzidła — komputer, zamiast mirry — video — Ach te czasy — myśli Pan Jezus — nawet gwiazda trochę zwariowała ale nic się już nie zawali, bo wciąż mamusia ta sama. CZY WIECIE ŻE Żubr jęczy jeleń beczy lis skomli wiewiórka pryska drozd lamentuje sarna wrzeszczy gołąb bębni i grucha derkacz skrzypi kawka blekoce jaskółka piszczy kurka gdacze jakby się jąkała pobożna bo jak chodzi stawia krzyżyki na ziemi POWIEDZ Kopciuszku tobie się udało oddzielić mak od popiołu przez jedną noc powiedz jak oddzielić kota od kotki ból od miłości łzę od doświadczeń smutek od czasu mądrość od starości i nie mieć już słonia lat NAUCZ SIĘ DZIWIĆ Naucz się dziwić w kościele, że Hostia Najświętsza tak mała, że w dłonie by ją schowała najniższa dziewczynka w bieli, a rzesza przed nią upada, rozpłacze się, spowiada — że chłopcy z językami czarnymi od jagód — na złość babciom wlatują półnago — w kościoła drzwiach uchylonych milkną jak gawrony, bo ich kościół zadziwia powagą I pomyśl — jakie to dziwne, że Bóg miał lata dziecinne, matkę, osiołka, Betlejem Tyle tajemnic, dogmatów, Judaszów, męczennic, kwiatów i nowe wciąż nawrócenia Że można nie mówiąc pacierzy po prostu w Niego uwierzyć z tego wielkiego zdziwienia KTÓRY Który stworzyłeś pasikonika jak szmaragd z oczami na przednich nogach czerwoną trajkotkę z wąsami na głowie bociana gimnastykującego się na łące kruka niosącego brodę z dłuższych piór barana znającego tylko drugą literę łacińskiego alfabetu kolibra lecącego tyłem słonia wstydzącego się umierać może dlatego że taki duży osła tak miłego że głupiego kowalika chodzącego do góry ogonem zresztą wszystkich co nie wiedzą dlaczego ale wiedzą jak kanciaste orzeszki buku co pękają tylko na czworo anioła po nieobecnej stronie — bez własnego pogrzebu z braku ciała żabę grającą jak nakręcony budzik nieśmiertelniki wiodące — więc prawidłowe i nieprawdziwe dyskretną rozpacz jak pogodne krakanie logiczną formułkę nad przepaścią niezawinioną winę psiaka z półopadniętym uchem łzę jak skrócony rachunek chyba jeszcze nie powstał na serio świat jaszcze trwa Twój uśmiech niedokończony DRZEWA NIEWIERZĄCE Drzewa po kolei wszystkie niewierzące ptaki się zupełnie nie uczą religii pies bardzo rzadko chodzi do kościoła naprawdę nic nie wiedzą a takie posłuszne nie znają ewangelii owady pod korą nawet biały kminek najcichszy przy miedzy zwykłe polne kamienie krzywe łzy na twarzy nie znają franciszkanów a takie ubogie nie chcą słuchać mych kazań gwiazdy sprawiedliwe konwalie pierwsze z brzegu bliskie więc samotne wszystkie góry spokojne jak wiara cierpliwe miłości z wadą serca a takie wciąż czyste WSZYSTKIEGO Indyczek którym głowy nagle czerwienieją leszczynowej ścieżki dzięcioła co nie śpiewa tylko woła koguciego ogona w którym jest pięć kolorów zielony granatowy czarny biały i żółty bażanta którego wiek poznasz po pazurach motyla co porusza skrzydłami pięć tysięcy razy na minutę pstrych ptaków co przylatują najpóźniej demonów duszy i ciała psa co radości nie zna gdy nie ma ogona tych co będąc dla siebie pozostają obok i w ogóle wszystkiego nie można zrozumieć do końca O MĘDRCACH Przybyli Mędrcy plackiem padli złożyli dary odjechali wół miał pretensje: powinni zaraz wziąć Jezusa ukryć ratować Go przed wrogiem przed panem diabłem i Herodem Kasprze Melchiorze Baltazarze wół dyskutował tupał szurał puknij się w głowę rzekł osiołek bo przecież Matka Boska czuwa NAJŚWIĘTSZA RODZINA Żeby mamusia budziła co rano żeby ustawiała kubek mleka na stole żeby tatuś nie wracał zmęczony żadna pani nie straszyła w szkole żeby w albumach niemodne ciotki ożyły modlę się do Najświętszej Rodziny ARKA W Arce Noego była małpa słoń i żyrafa smutny kruk i gołąbek biały kaczki które kwakały mamut czyli słoń w futrze ubrał się ciepło bo myślał że będzie zimno pojutrze wrony czarne z każdej strony gawron jak zwykle na gawrona obrażony patrzy wujek na ciotkę jak na wróbelka własnego i obmyśla jak ją wpakować choć na rok do Arki Noego BÓG Kto Boga stworzył uczeń zapytał ksiądz dał się przyłapać poczerwieniał nie wie A Bóg chodzi jak po Tatrach w niebie tak wszechmogący, że nie stworzył siebie WIZYTACJA Dzieci usiadły w ławkach ostrzono ołówki do religii za oknami stukał trójwymiarowy choć ogładzony deszcz jak piechota wyćwiczonych aniołów ksiądz czarny jak kos tylko bez żółtego dzioba rozwiązywał spadochron mózgu podlizywał się swemu sumieniu wszystko byłoby jak najlepiej tylko nagle weszła Matka Boska załamała ręce nad sucharkiem katechizmu W KLASIE Ryczą w klasie dokazują najgrzeczniejszych kotem szczują ryczą biją się po łapie chcą położyć się na mapie na przyrodzie lepsza draka wypchanego szczypię ptaka nogi skaczę skrzypią ławki kogoś biorą za nogawki piszczą wyję głośno chrapię, książkę do religii drapię Nagle sfrunął anioł biały mówi — lubię te kawały. ANIOŁ POWAŻNY I NIEPOWAŻNE PYTANIA Czy zostałeś aniołem dopiero po dłuższym namyśle czy zamiast palca serdecznego masz tylko wskazujący czy spowiadasz tylko z grzechów ciężkich bo lekkie trudno udźwignąć czy klaszczesz w dłonie patrząc na konanie jak na sytuację przedbramkową czy nigdy nie płaczesz, żeby się nigdy nie uśmiechać czy umiesz uważnie bez powodu słuchać czy nie przytulasz się żeby odejść czy nie tęsknisz za ciałem za ludzkim uśmiechem za dłońmi złożonymi w kominek za ziębą co we wrześniu opuszcza ogrody za źrebakiem zamykającym powieki za chrząszczem o nogach żółtoczerwonych za każdą sekundę zawsze ostatnią za tym co nietrwałe i dlatego cenne ZMIENIŁY SIĘ CZASY Nazywamy go brzydko stróżem każemy mu nas pilnować używamy jak chłopca na posyłki kto z nas mu rękę poda pożałuje że ma skrzydła za duże sumienie tak czyste że niewygodne kolor biały raczej niepraktyczny życie obce bo bez pomyłek miłość niecała — bo bez umierania kto z nas obejmie go za szyję słuchaj — powie — zmieniły się czasy teraz ja cię przed światem ukryję CHRZEST W JORDANIE Ilu ludzi do rzeki przybiegło, ilu się razem kąpało, czy chcieli umyć tylko uszy, ręce, nogi, całe ciało, czy chcieli umyć tylko plecy, potem szyję, ramiona, zęby, czy wszyscy chórem wołali: święty Janie, umyj nam gęby, podbródki, chudszym wystające żebra wodą błyszczącą w słońcu, jakby była ze srebra. Tylu ludzi się zbiegło do rzeki, tak jak gęsi powchodzili do wody, może chcieli bez szamponu, taniej, umyć na święta brody. Tym, co teraz tu powiem, wszystkich na pewno wzruszę: chcieli umyć nie tylko ciało, ale brudne serca i dusze. Nagle Jezus w rzece przystanął wśród brudasów, czystszy niż anioł. Gdy przyjdzie nam się kąpać w rzece, wannie, morzu, jeziorze, Ty, co mówisz wprost z nieba, obmyj nam serca, Boże. A serce najpierw wiedzieć musi, by nigdy nie dokuczać mamusi. KOGO ZOBACZYŁ TEN, KTÓRY NIE WIDZIAŁ? Kogo i co zobaczył ten, który nie widział od urodzenia, a któremu wzrok przywrócił Jezus? Nie widział ani mamusi, ani tatusia, ani nawet jednej stryjenki. Nie widział tego, że pomarańcze są pomarańczowe, a cytryny — żółte, nie widział, czy dzień, czy noc, czy chrapać, czy się obudzić, czy jeść, czy marudzić. Kiedy Fan Jezus położył mu na oczach swoje ręce, zaczął widzieć. Najpierw zobaczył uśmiechniętego Jezusa, potem uśmiechniętych Jego uczniów, każdy uśmiechał się inaczej: Piotr od ucha do ucha, Jan od nosa do brody, Filip od policzka lewego do prawego, Tomasz — od czasu do czasu, Bartłomiej od zaraz do wieczora, Jakub od siebie samego do Jakuba innego — bo było ich dwóch. POWITANIE Matka Boska się dziwi. Także Józef nie wie Tereska uczy francuskiego w niebie — żeby „u” dobrze mówić — wszystkim pokazuje — ściągnij usta w dzióbek tak jak się całuje Florian już się nie spieszy, bo Pan Bóg ustalił — nic polewaj, nie dmuchaj gdy się miłość pali Anioł przestaje fruwać, bo nagle z wzruszenia pragnie uczcić roztropność minutą siedzenia Tomasz poznał, że z prawdą jest tak i inaczej jak z skowronkiem co chodzi i wróblem co skacze Wszyscy kręcą głowami Wszedł M. Kolbe — Gwarzą — — Jak można wejść do raju z taką smutną twarzą W KOLEJCE DO NIEBA Powoli nie tak prędko proszę się nie pchać najpierw trzeba wyglądać na świętego ale nim nie być potem ani świętym nie być ani na świętego nie wyglądać potem być świętym tak żeby tego wcale nie było widać i dopiero na samym końcu święty staje się podobny do świętego NA RĘKACH Kiedyś owcę wziął Jezus na ręce, więc dziś każda ze wzruszenia beczy i z radości daje wełnę na sweter, rękawiczki, kożuch, ciepłe rzeczy. Strzyc się daje, bo wciąż myśli sobie: z mojej wełny skarpetki zrobi Matka Boska leżącemu w żłobie. POMYŚL Pomyśl czy przyszło ci kiedy do głowy że błękit jest czasem siny czasem granatowy bywa jak lazur lub jak kraska modry cieszą się święci w niebie na dole pies z pieskiem że nawet niebo nie bywa niebieskie DO ŚWIĘTEGO FRANCISZKA Święty Franciszku patronie zoologów i ornitologów dlaczego żubr jęczy jeleń beczy lis skomli wiewiórka pryska kos gwiżdże orzeł szczeka przepiórka pili drozd wykrzykuje słonka chrapi sikorka dzwoni gołąb bębni i grucha kwiczoł piska derkacz skrzypi kawka plegoce jaskółka piskocze żuraw struka drop ksyka człowiek mówi śpiewa i wyje tylko motyle mają wielkie oczy i wciąż tyle przeraźliwego milczenia które nie odpowiada na pytania O ŚWIĘTYM TOMASZU Jak wyglądał Tomasz, kiedy nie wierzył, że Pan Jezus wstał z grobu? Siedział smutny z wychudzonym brzuchem, z nerwowym paluchem, z nosem spuszczonym, zrozpaczony. Wszystko pozapominał: że Jezus przemienił kiedyś wodę w wino, że z trędowatego zrobił czystego, z głuchego — muzykalnego, z kulawego — sportowca na całego. Marudził, mądrzył się, wściekał, na jedenastu narzekał. A jak wyglądał, gdy zobaczył Jezusa: oczy otworzył szeroko, odetchnął z ulgą głęboko i wołał na wszystkie strony: Niech będzie pochwalony! Przedtem zły i zawzięty, teraz radosny i święty. Przedtem stale się jeżył, teraz — we wszystko uwierzył. O ŚWIĘTYM WOJCIECHU Święty Wojciech Polski pilnuje nawet bocian biało—czerwony w dniu imienin Jemu salutuje Wiatr od morza kroniki stare wiedzą jak zginąłeś za wiarę O ŁASCE BOŻEJ W BRZYDKIM KOŚCIELE Kościółek był tak brzydki, ze nie powiem który, brzydota wprost się lała z każdej większej dziury Dobry święty Antoni miał twarz wykrzywioną, inny święty był lepszy, lecz przed wojną spłonął Została po nim broda na pace przy murze, wota i dwie donice na fikusy duże Barankowi z chorągwi popruły się zebra, a za oknem drżał deszczyk z jaskółek i srebra, o cały cmentarz dalej, gdzie już las wysoki kolory czarnych jagód składał na obłoki W samym rogu świątyni baldachim jak szczudło łowił mole na frędzle, tuż — ambony pudło I nagle cud się zdarzył, że w to straszne wnętrze — szły na mnie jakieś dłonie od winnic gorętsze — i uniosły mą duszę nad rude aniołki pod Matki Bożej oczu szafirowe pąki Wtedy sercem ukląkłem. I płakałem wiele W OKULARACH Narysowałem Cię Matko Najświętsza w okularach w grubych i ciężkich taka jesteś w nich ludzka jak urzędniczka na poczcie zmęczona naszymi listami jak babcia nad pasjansem który nie wychodzi jak przyszywana ciocia tak bliska że samotna jak nauczycielka nad klasówką z zielonym kleksem jak pewna niewierząca która dużo czyta i mniej widzi czasem bezdomna jak popielata kukułka bez rodziców teraz wymazuję oczy gumą i kawałkiem białego chleba żeby nie było śladu tylko tych łez to ja nie rysowałem jak to się stało O PEWNYM CHŁOPCU, KTÓRY CZYTAŁ W CZASIE MSZY ŚWIĘTEJ LEKCJĘ Mówiono, że czyta nie za głośno, nie za cicho, nie za wolno, nic szybko; nawet, kiedy się zaziębił, czytał jeszcze piękniej z chrypką. DWA OSIOŁKI Dominice Smaszcz na dziewiąte urodziny Przyszedł osiołek z Niedzieli Palmowej trącił mnie nosem pytał oczami — Osiołku — mówię — podaj mi łapę byśmy z radości razem płakali Tłumaczył: — Jezus tłum dookoła pod kopytkami przy palmie palma — Osiołku — mówię — nie wiem co dalej bo mi łza twoja do gardła spadła Ksiądz i osiołek klękają razem palmy jak rybki w słońcu się złocą potem umilkną uszy swe stulą jak dwa osiołki przed Wielkanocą O UKRYTYM Nawet niebo z nocami czarnymi uśpi dzieci z buldogami groźnymi nawet burza nas oczyści umyje matka poda garnuszek obszyje tylko często Jezusa biednego na ołtarzu zostawiamy samego W KROPKI ZIELONE nie malujcie Matki Bożej w stajence betlejemskiej stale tylko na niebiesko i różowo z niebieskimi oczami ni to ni owo Tyle było wtedy w Betlejem złotego nieba aniołów białych w oknie pstrokatych pastuszków za progiem Założę się, że ktoś świece zapalił przed brązowym żłóbkiem jak czerwoną lampkę przed Bogiem Osiołek podskakiwał na czarnych kopytkach wół seplenił w fioletowym cieniu święty Józef rudych proroków kąpał w srebrnym strumieniu — Nim Ci Mamusiu — myślał Jezus — kupią koronę lepiej Ci w zwykłej szarej bluzce w kropki zielone MODLITWA Święta Dziewczynko z zapałkami chroń nas przed staruchami co płaczą, że wszędzie zło martwią się, że nas okłamują nie mówiąc nam o tym a nas cieszy pole różowe kiedy wschodzi zboże nagietek który przekwita w październiku pszczoły dokładnie złote leszczyna co wydaje jednocześnie kwiaty i orzechy spotykamy się z Matką Boską w ogrodzie żyjemy z kundlem na co dzień czujemy niewidzialne ręce widzimy dalej i więcej PORZUCILI WSZYSTKO I POSZLI ZA NIM Ile trzeba rzeczy porzucić, od ilu zajęć się oderwać, odłożyć czytaną książkę, zostawić w domu wierne psisko, przerwać rozmowę z koleżanką - gdy zegarek na Mszę woła, trzeba porzucić dla niej wszystko. DZIECIŃSTWO WIARY Moja święta wiaro z klasy 3b z coraz dalej i bliżej kiedy w kościele było tak cicho że ciemno a w domu wciąż to samo więc inaczej kiedy święty Antoni ostrzyżony i zawsze z grzywką odnajdywał zagubione klucze a Matka Boska była lepsza bo przedwojenna kiedy nie miała pretensji do nikogo nawet zmokła kawka a miłość była tak czysta że karmiła Boga wielka i dlatego możliwa kiedy martwiłem się żeby Pan Jezus nie zachorował boby się komunia nie udała kiedy rysowałem diabła bez rogów - bo samiczka proszę ciebie moja wiaro malutka powiedz swojej starszej siostrze - wierze dorosłej żeby nie tłumaczyła - dopiero wtedy można naprawdę uwierzyć kiedy się to wszystko zawali LIST DO MATKI BOSKIEJ W pierwszych słowach donoszę nic się nie zmieniło żółta pliszka się cieszy swoim czarnym dziobem łosoś wraca do rzeki w której się urodził mrówki się oblizują jak na nie przystało sarna leczy się ślazem więc mniej pokasłuje las tak rzeczywisty że zdaje się zjawą pszczoła nie zna Szopena ale jest muzyką śmierć jak zwykle niziutko układa na ziemi świętym można tu zostać nawet na podwórku rzucając kurom ziarno staroświecką modą znów najpiękniejszy w Polsce jest lipiec nad wodą a piękno jest najbliżej gdy czas się oddala żadna ryba nie traci nawet jednej łuski sroka z wąskim ogonem powtarza dowcipy rzeczy mają własną po umarłych pamięć więc pamięta mą matkę czajniczek rozbity dla słowika w czerwcu każda noc za mała ponieważ wierzy w miłość nie boi się ciała śpiewa że serce całe a już nieśmiertelne bocian dalej podnosi tylko lewą nogę piszę list bo Cię przecież zobaczyć nie mogę myślę jednak że chyba czasem Ciebie słyszę bo skąd się nagle bierze ten szept kiedy zasnę PODZIĘKOWANIE Dziękuję ci że nie jest wszystko tylko białe albo czarne za to że są krowy łaciate bladożółta psia trawka kijanki od spodu oliwkowozielone dzięcioły pstre z czerwoną plamą pod ogonem pstrągi szaroniebieskie brunatnofioletowa wilcza jagoda złoto co się godzi z każdym kolorem i nie przyjmuje cienia policzki piegowate dzioby nie tylko krótkie albo długie przecież gile mają grube a dudki krzywe za to że niestałość spełnia swe zadanie i ci co tak kochają że bronią błędów tylko my chcemy być wciąż albo - albo i jesteśmy na złość stale w kratkę