Tadeusz Patulski Pieśń Różowej Skały rzybyliśmy tutaj tydzień temu. Wszystko ziemskie - powietrze, woda, rośliny. Brakowało jedynie zwierząt i owadów. Jest nas tuzin: dwunastu śmiałków nie myślących oficjalnie o tym co było tutaj przed nami. Analizatory podświadomości w centrum kosmicznym uznały, że, spełniamy wszystkie wymagania stawiane przed Zespołem Wyjaśniającym. Greg wyruszył ze mną przed godziną. Ciągle mamy kłopoty z Czasem. Cała planeta przesuwa się, a my zostajemy w tej samej sekundzie. Powrót jest oczywiście możliwy. Wystarczy odwrócić pojazd o 180°. Czasami odnoszę wrażenie, że z tym zjawiskiem zetknęliśmy się na Ziemi. Wtedy jednak nikt się nad tym nie zastanawiał. Greg dostrzegł je pierwszy. Trącił mnie łokciem. Widziałem lustro. Nadzwyczajne lustro wyrastające pionowo z różowej skały. Tutaj też kończyły się wszystkie ślady poprzednich ekip. Kończyły się na zawsze. - Fenomenalne. Przełknąłem ślinę. Widziałem w życiu wiele rzeczy, ale czegoś tak doskonałego nie było nawet na planecie Krystalicznych Słów. - Analizator cząstkowy podaje, że lustro jest zbudowane z nieznanych materiałów - wydusił z siebie Greg. - A skała? - Skała... w skład skały wchodzą najprostsze aminokwasy i swobodne atomy węgla. - Temperatura? - 36,6... zdrowy człowiek. - Co mówisz? - zapytałem patrząc bezwiednie na lustro. - Temperatura zdrowego człowieka. Nie zaskoczyło mnie to. Wszystkie fakty podane przez Grega były tak oczywiste, tak jedyne z możliwych, że teraz inaczej być nie mogło. - Tom - Greg chwycił mnie za ramie - Tom, lustro odwraca się w naszą stronę ! - Spokojnie Greg, włączam pole odblaskowe. Lustro zaczęło jarzyć się milionami barw. Wśród nich dominował kolor, którego nigdy w życiu nie widziałem, nawet nie wiem jak go nazwać. To nie była jakaś tam tysięczna wersja któregoś z palety barw. Inny, niemożliwy kolor. Nagle wszystko zgasło i lustro znieruchomiało. Zobaczyliśmy odbicie krajobrazu i naszego pojazdu, a w nim dwóch facetów z rozdziawionymi gębami. Po sekundzie zamknąłem usta i na zimno rozpatrywałem genialność odbicia. Było o wiele dokładniejsze niż rzeczywistość. W myśli przebiegły słowa: Równacz Złudzeń; Równacz Subiektywizmu. - Fenomenalne - powtórzył Greg i znowu trącił mnie łokciem stary, zobacz, tamci szykują się do odjazdu! - Czas największy wracać do bazy - usłyszałem z lustra własne słowa. - Mamy czas - odezwał się obok Greg. - Rzeczywiście. - Różnie jest z tym czasem, jedziemy - tym razem mówił Greg z lustra. Spojrzeliśmy po sobie. Przekręciłem kierownice o 180° i ruszyłem pełnym gazem. - Zobacz, pojechali - wykrzyknął Greg. - Tamci zostali, to my jedziemy - odpowiedziałem spokojnie wciskając przełącznik mocy. - To niemożliwe - dodałem. - Zaprzeczasz sam sobie - zdenerwował się dziwnie szybko Greg. - Nie wierz w to - przekonywałem wpatrując się w odjeżdżające odbicie. - Stój ! - Greg szarpnął wyłącznik mocy. Pojazd zarył się przednimi kołami. - Czekaj chwile, bo się pogubimy, już tracę orientacje co do stron lustra. - Jesteśmy przed lustrem. - To fakt - przyznał Greg - ale z której strony? - Myślisz, że jest druga strona? - Jasne, przed chwilą staliśmy i jednocześnie jechaliśmy. Dopiero teraz zacząłem kapować. Rzeczywiście, przestałem widzieć na pewno co się ostatnio wydarzyło. Najprawdopodobniej stoimy dalej przed lustrem, ale przysiągłbym, że przed chwilą jechaliśmy. - To proste Greg, wywołajmy bazę - nacisnąłem guzik falowy. - Tu baza, co się stało, macie jakieś kłopoty? Milczeliśmy. Słyszeliśmy bazę będąc tu i tu. Nie było żadnego tam. - Hej, chłopcy, co się dzieje?! - szef wrzeszczał do mikrofonu. - Nic, mamy jakieś kłopoty, nie wiemy gdzie jesteśmy. - Jak to nie wiecie, wysiadły przyrządy? - Nie o to chodzi szefie, sprawa jest delikatna, dotarliśmy do tego osławionego lustra i jest nas teraz czterech, to znaczy dwóch, ale razy dwa. - Mów jaśniej Tom, nic z tego nie rozumiem, czyżby rozdwojenie świadomości? - To nie całkiem tak, po prostu jesteśmy tu i tu, rozumiesz? - Chłopaki, zostańcie tam, wysyłam Codę, najlepiej odprężcie się, pomyślcie o czymś miłym, puszczę wam jakąś muzykę... nie wyłączajcie odbiornika, Coda za chwile do was doleci. Łatwo powiedzieć, odprężcie się... Greg był spokojny, udzielał mi się ten jego spokój. Pomyśleć, że zawsze był cholerykiem. Nareszcie zobaczyliśmy Code. Nad tamtym pojazdem jej nie było. To znaczy, że tam jest odbicie, że tu jest odbicie. Lustro rozjarzyło się i nareszcie zobaczyliśmy Codę. Greg trzasnął pięścią - niech to szlag trafi. Coda lądowała tu i Coda lądowała tu. I w tym momencie lustro bezszelestnie pogrążyło się w różowej skale. Podbiegli do nas Steve i Jan, otworzyli bezpieczniki zewnętrzne. . - Co jest? Wyszedłem półprzytomny, przygarnąłem w ramiona Steva - nareszcie jesteście, co za cholerny koszmar, czy ty wiesz stary co znaczy naprawdę żyć podwójnie?! - Dobra, dobra, pakujcie pojazd i wracamy do bazy, należy się wam odpoczynek. Greg zaczął rżeć ze śmiechu - no widzisz Tom, zrobiono z nas wariatów, a niech to szlag trafi! Wgramoliliśmy się do Cody, krajobraz zachwiał się i polecieliśmy. Siedziałem z zamkniętymi oczami i raz jeszcze analizowałem całą sytuację. - Co jest do cholery! - wykrzyknął nagle Steve. Spojrzałem. - Nie ma bazy! Rzuciliśmy się do okien. W miejscu naszego lądowania nie było promu. Co więcej, nie było nawet śladu jakiegokolwiek lądowania. Czysta gładka łacha piasku, idealnie nie naruszone rośliny. Z punktu widzenia wszelkich praw sytuacja zupełnie niemożliwa. Przyrządy na dodatek nie sygnalizowały obecności żadnego metalu. - Janie, nadaj sygnał. Niskie buczenie wypełniło kabinę Cody. Nic, żadnego odzewu. Tymczasem Greg spokojnie zapalił papierosa. - Baza jest, stoi tutaj gdzie stała, to tylko nas nie ma. - Jak to nas nie ma? - wkurzył się Steve - co znaczy nas nie ma?! - Zwyczajnie - mruczał Greg - jesteśmy po prostu odbiciem w lustrze. - A co w takim razie z nami? - rzucił ironicznie Jan. - Nas pochłonęła ziemia, razem z tym przeklętym lustrem. - To może być prawdopodobne - poparłem Grega - musimy wrócić do różowej skały i czekać na wyłonienie się lustra, ono zbiera wszystko co rzeczywiste i zapełnia planetę tym co niematerialne. Nagle dostałem od Steva w żołądek, ból przeszył mnie do szpiku, gdyby nie Greg upadłbym na podłogę. . - Przepraszam cię, Tom - Steve zaczął masować mój żołądek chciałem po prostu wbić ci raz na zawsze do głowy, że o żadnej niematerialności nie może być mowy, jesteśmy tutaj z krwi i kości. - To jak to wszystko wytłumaczysz? - z trudem łapałem powietrze. - Baza pewnie poleciała za nami. - Steve, zapominasz o punkcie 5 regulaminu ratunkowego, baza nie miała żadnego prawa ruszać się stąd, to karalne. - Ale jest klauzula wyjątkowa. - Przestańce się licytować - przerwał Jan - wracamy! Coda odwróciła się i ląd nabrał szybkości. Skała stała nienaruszona. Kilka razy przelecieliśmy nad jej grzbietem. Żadnej szczeliny, żadnego załamania, pustka. - Siadamy - Steve przesunął dźwignię na zero. Coda osiadła w miejscu swego poprzedniego lądowania. Spojrzałem na zegarek, czas bił ten sam, ten sam, w którym przybyliśmy tutaj z Gregiem. Cóż w tym dziwnego, nic, normalka - Patrzcie - Greg stanął przy szybie. Skała zaczęła dzielić się na szkło. Nie można było wymyślić innego porównania, to było najbliższe prawdy. Lewa część wystrzeliła w górę i oto nad nami zawisła biała katedra dźwięku. Tymczasem prawa poszybowała w odległy horyzont tworząc przenajświętszą pajęczynę. Dźwięk uderzał o ściany Cody, przesuwał się po szybach i znowu wystrzelał pionowo w stronę jedynej gwiazdy. Z tego odmętu, z tego pomieszania białego dźwięku wolno, milimetr po milimetrze rodziło się lustro. Zobaczyliśmy naszych starych znajomych z czterech poprzednich wypraw, właśnie szykowali się wspólnie do powrotu, gdy nadjechałem pojazdem razem z Gregiem. Przywitali nas serdecznie, coś tam rozmawiali, coś gestykulowali. Wszyscy tam byliśmy szczęśliwi, a tutaj niespodziewanie pękły szyby Cody. - Greg, co to było? - rączka mocy uwierała mnie w biodro. Greg siedział pochylony z twarzą na tablicy przyrządowej. - Hej, Greg! - szarpnąłem go za ramię. Opadł bezszelestnie na kolana. - Greg! - chwyciłem go za włosy i zobaczyłem, że śpi. Spokojnie, jak niemowlę. Delikatnie oparłem go o podgłówek fotela, uśmiechnął się... - Słuchaj Tom, dzisiaj zobaczysz kryształowe jezioro, jako pierwsza istota z tego kosmicznego śmietnika zostałeś przeze mnie wyróżniony, czekaj... później będziesz zadawał pytania, jeżeli oczywiście uznasz, że można w ogóle pytać o cokolwiek... wasza ekspedycja nie podobała mi się tak samo, jak wszystkie do tej pory. , gubi was największa wada, jaką jest wścibskość... ciekawość świata powinna kończyć się na zaspokojeniu ciekawości... czekaj... nie skończyłem, jesteś pierwszą istotą, która jeszcze żyje, wszyscy do tej pory byli martwi... może kiedyś byli jeszcze żyjący na waszej Ziemi, ale nie mieli rakiet... Tom, wyjdź z pojazdu, czeka ciebie tutaj największa prawda... Greg nie mógł tego powiedzieć. Dźwięk był wszędzie - circulofonia doskonała. Nie miałem czasu, aby pomyśleć chociaż przez chwilę o jakimkolwiek niebezpieczeństwie. Wyskoczyłem z pojazdu i podszedłem do lustra. Dopiero teraz mogłem przekonać się o ogromie tej nieskazitelnej powierzchni. Wyciągnąłem rękę. Trafiła na ciepło i zniknęła po drugiej stronie. Przeszedłem ją i znalazłem się w tym samym miejscu, tyłem do lustra. Przede mną stał pojazd ze śpiącym Gregiem. Odwróciłem się zdziwiony i znowu straciłem poczucie rzeczywistości. Nie wiedziałem, która strona lustra jest prawdziwa. Gdzie to kryształowe jezioro? - Tom... musisz wejść we mnie, to szalenie trudne, jestem zbudowana z czegoś, co wy nazywacie tlenem... tutaj nie można myśleć, to zbyt brudne, myśleć, przestań myśleć... - To niemożliwe - powiedziałem spokojnie - jestem człowiekiem. - Nie, to ja jestem człowiekiem. - Jakże ty możesz być człowiekiem - zadrwiłem. - A kto to jest człowiek, czyż ten, który ma ciało i myli, skąd wiesz, że to właśnie ty jesteś człowiekiem, ze słownika? - Załóżmy, że mówisz prawdę. - Zawsze mówię prawdę - głos był czysty. - Dobrze, niech będzie, powiedz jak przestać myśleć. - Zwyczajnie, uwierz, że nie jesteś człowiekiem. - Spróbuję - usiadłem przed lustrem. Patrzyłem na swoją zmęczoną twarz, na bruzdy zmarszczek rozsadzające skórę, na włosy wyrastające dziko ze skór, na gałki oczne pływające w sieciach rzęs. To był obraz, który nosiłem w spojrzeniu, czyżby zawsze to był tylko obraz? Jakim człowiekiem widzi się ślepiec, czy widzi się człowiekiem? Moje ręce zwisały bezwładnie z kolan. Były pięciopalczaste, pokryte potem i brudem, na końcu każdego palca wyrastały rogowate paznokcie. Nogi zgięte przez mięśnie opierały się o grunt, nie było w nich nic oprócz obrazu i oto lustro zmieniło się w elipsę, która zamknęła mnie do środka. Z horyzontu wylało się kryształowe jezioro, wysoką falą biegło w moją stronę i kiedy już miałem zerwać się do ucieczki fala opadła i szerokim głosem odbiła się od podeszew. Wstałem. Nowy kolor smutowy (jak się ten kolor nazywa!) przejrzał mnie na wylot. Widziałem nasze loty w kosmos, naszą dumę, naszą dumę z potęgi tego wszystkiego, co kazało nam wierzyć w te nasze mikroheroizmy. Kryształowe jezioro było tak blisko nas i nikt nad nim nie był, to za blisko, za łatwo nie być człowiekiem. Żadnej walki z sobą, zawsze walka z kimś innym. Tragiczne! Lustro pękło i różowe skały zaczęły śpiewać. Greg obudził się - hej Tom, dlaczego klęczysz? Zobacz, znaleźliśmy zaginionych. Tom, krzyknij do nich! Nie trzeba. Zauważyli nas, biegli tutaj z szaloną radością. Całowali się, przewracali, obrzucali piaskiem i chlapali najprawdziwszą wodą. - Tom - wrzasnął Greg - podnieś się wreszcie, masz minę, jak dzikus. - Przepraszam, Greg. Wracaliśmy całą gromadą. Już z daleka baza powitała nas snopem kolorowych rakiet. Nazajutrz zostawiliśmy pojemnik z wiadomością o ludziach, którzy już tutaj byli i wzięli na własność tę planetę. Baza mknęła w stronę Ziemi z szybkością trójświetlną. Steve podszedł do mnie ze szklaneczką koktajlu - napijesz się Tom? Wziąłem szklankę. - Skończyłeś raport? - Tak, chcesz posłuchać? - wyjąłem z pudełka płytę foniczną. - Jasne. Światło heliofonu błysneło dwa razy na odtwarzaniu: „Raport wyprawy XCV 1430. Po siedmiu dniach podroży wylądowaliśmy na planecie oznaczonej w katalogu znakami BNK 3987465. Warunki biologiczne - zero, glebowe - zero; możliwość życia człowieka. Zjawiska: różowa skala dźwiękowa z efektem przemieszczania echa cząsteczek budulcowych; lustro zbudowane z nieznanego materiału, już nie istniejące bez wyjaśnienia przyczyn. - Znakomicie Tom, ci ludzie na Ziemi dopiero powariują, masz lusterko? - Mam, Steve - uśmiechnąłem się gorzko - jestem tylko człowiekiem, musiałem zrobić wszystko, aby żyć. - Głowa do góry, wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, nikomu nie zależy na głupiej śmierci, żal mi tylko... - Z czystym sumieniem mogę się wreszcie zrewanżować - i z całej siły uderzyłem Steva w żołądek. Steve dopił spokojnie koktajl. - Właśnie dokończył - to okropne nie czuć bólu, no, Tom, przygotuj się, za pięć minut lądujemy, nie myślałem, że tak prędko staniemy się doskonali, nie myślałem... - jeszcze przez chwilę kołysał się na nogach.