K.S.RUTKOWSKI ZABÓJCY Podjechali jak najbliżej się dało na wyłączonych światłach . Dwaj zabójcy. Zostawili samochód z jakimiś krzakami i dalej ruszyli na piechotę , przez łąkę. Był bezksiężycowy, letni, ciepły wieczór. Świerszcze dawały na całego. A stada komarów zwęszyły wyżerkę. Nim ci dwaj dotarli do celu, stali się bufetem dla dziesiątków z nich. Piętrowy dom był stary. Rozjebany. W mieście buldożery zrównałyby go z ziemią już dawno. Po wiochach, widać , nie jeździły. Na kryjówkę dla kogoś, na którego głowę wyznaczono cenę, nadawał się idealnie. Zakradli się pod drzwi, jeden pomajstrował chwilkę przy gównianym zamku i wsunęli się do środka. Było tam ciemno jak w dupie u murzyna. I cicho jak w filharmonii, do której ktoś zdrowy na umyśle wrzucił kilka granatów. Byli zawodowcami; od lat z powodzeniem wykańczali ludzi. A po za tym inteligentni; w mig skumali, że jeśli nie znaleźli ofiary na dole, to najpewniej znajdą ją na górze. Inteligencja ich nie zawiodła .Po omacku dotarli do schodów i ujrzeli gdzieś na piętrze nikłe światło. Obaj uśmiechnęli się w tym samym momencie, chociaż nie widzieli swoich twarzy. Szło im jak po maśle, co nie zdarzało się często w tej branży. Cicho wdrapali się na górę. Następnie ruszyli w kierunku światła. Dochodziło zza uchylonych drzwi. W tym fachu jak nic liczył się element zaskoczenia, więc gwałtownie wparowali do środka. Z gnatami w ręku. I choć osoba , na którą mieli zlecenie był tam, żaden do niej nie strzelił. Wiedzieli, że mieli wykończyć babkę, ale nie spodziewali się, że TAKĄ. Mierzyli do seks bomby z niesamowitymi zderzakami. Na widok tych nadzwyczajnych piersi, obydwóm podniosły się w spodniach batony .Ale nagle ujrzeli coś jeszcze. Znacznie poniżej cycków. Wyraźny, ciążowy brzuszek. Jak na komendę opadły im fiuty. Nie byli zboczeni i nie rajcowały ich takie klimaty. Laska wyglądała na przerażoną. Patrzyła na nich jak na śmierć z kosą , stojącą na progu. To było dobre porównanie , bo przecież obaj dla niej robili. Co prawda płacili im ludzie, ale to ona zbierała plony. Wlepiali w kobietę gały, nie wiedząc co zrobić. Sprawa nieco się skomplikowała. Obaj już rozwalali babki, ale nigdy żadnej w ciąży. I tu właśnie tkwił problem. W jej brzuchu. Obaj koncentrowali wzrok właśnie na nim. Wielkie, seksowne cyce, zeszły na plan dalszy. Całą ich uwagę zajmowało to, co nadmuchał jej kiedyś jakiś facet. Tak na oko przed sześcioma miesiącami, chociaż pewności nie mieli. W końcu nie byli lekarzami. Kiedyś załatwili pewnego ginekologa za niespłacone długi i to był ich jedyny kontakt z medycyną. Kobieta od razu wyczuła ich wahanie. Sporo żyła na świecie, poznała zbyt wielu facetów. Mogła napisać o nich niejedną książkę. Kilka pornosów i parę psychologicznych. Ci dwaj mieścili się w tej drugiej kategorii. Książka o nich nosiła by tytuł - MIĘCZAKI. Jeden był młody. Nie miał jeszcze 30 lat. Szczupły. Dobrze ubrany, opalony , z brylantyną na włosach. Typowy zbir z klasą . Drugi stanowił przeciwieństwo pierwszego. Dobrze po pięćdziesiątce, brzuchaty, niechlujny, blady jak pisuar, do którego nikt jeszcze nie naszczał. Typowy zbir bez klasy. No dobrze , pomyślała laska, sprawdzimy jak głęboka jest wasza zawodowa etyka. Należała do odważnych kobiet. Zawsze grała va bank. Zwłaszcza gdy gra toczyła się o największe stawki. Na przykład o jej życie. - No, na co czekacie?! Strzelajcie! - wrzasnęła, wstając z fotela- Przecież po to tu przyszliście!! ŻEBY ZAMORDOWAĆ BEZBRONNĄ, ĆIĘŻARNĄ KOBIETĘ! Wypuściła tę sondę z sercem w gardle. Ale gdy, po odliczonych w myślach kilkunastu sekundach nie padł strzał, serce powróciło na właściwe miejsce. Wiatr zadął w żagle. Okręt ponownie zaczął pruć fale. Wróciła na fotel. Trochę drżącymi rękami sięgnęła po papierosy ,leżące na w połowie spróchniałym stoliku i zapaliła jednego. Zaciągnęła się bardzo seksownie i wypuściła dym w ich stronę. Niczym kurwa ,próbująca złowić w barze upatrzonego klienta. To było dobre posunięcie. Musiała drażnić ich swym seksapilem, ale nie mogła pozwolić im zapomnieć ,że jest w ciąży. To był as w jej talii. Jedyny argument, który trzymał tych typków na wodzy. Same jej wspaniałe piersi nie wystarczyły. Gdyby były jej jedynym atutem w walce o życie, najpierw by ją zerżnęli, a potem pewnie i tak zabili. Ale był ten brzuch. W jej sytuacji - największy skarb. Barykada, która mogła uratować jej życie. Aby o nim nie zapomnieli, położyła na nim rękę. Zadziałało. Ich napalone ślepia, momentalnie opuściły obszar jej piersi i powróciły do smutnej rzeczywistości. -Oddaj rąbniętą kasę ,dziwko! - odezwał się młody. Uznał , że w końcu należy coś powiedzieć. Za długo, kurwa, gra toczyła się w ciszy z ich strony . Dziewczyna zaciągnęła się papierosem, wypuściła gęsty dym i nonszalancko wskazała na coś głową. Spojrzeli tam i ujrzeli torbę. Stała w kącie i wyglądała na pełną. Starszy dał młodszemu znak. Ten pochylił się nad torbą i rozsunął błyskawiczny zamek. Uśmiechnął się. Grube zwitki banknotów, które ją wypełniały, nie mogły wywołać innej reakcji. Połowa zadania wykonana, pomyślał stary, gdy młody zasygnalizował, że wszystko gra. I spojrzał z rozterką na drugą połowę. Niewykonaną. Siedziała w rozpierdolonym fotelu, pamiętającym pewnie czasy jakiegoś króla i jarała szluga. Wyglądała jakby miała wszystko w dupie. Ich dwóch, dziecko, życie które mogła stracić. Oni chyba przejmowali się bardziej. A przynajmniej on. Stary, zmęczony, gangsterski pies gończy. Morderca bez sumienia, który chyba jednak miał go trochę. Ten jej brzuch... Brzuch skrywający nowe życie. Małego człowieka. Kolejnego drania, lub następnego świętego. Od kiedy tylko go ujrzał , wiedział, że nie pociągnie za spust. I po raz pierwszy w życiu, poczuł obecność Boga. Zawsze myślał, że ten chory, ślepy i nieczuły skurwysyn , to tylko słowo, aż tu nagle stanął mu za plecami. I wyszeptał : JESTEM. Czuł , że ta ciężarna kobieta jest dla nich tym, czym dla tych dwóch zabójców z filmu PULP FICTION, były te wystrzelone naboje, które zamiast w głównych bohaterów, wbrew wszelkiej logice, trafiły w ścianę. Cudem, który, jeśli tylko zechcą, pozwoli im wszystko odmienić. Całe to gówniane życie usiane trupami. On chciał. Z minuty na minutę coraz bardziej. Zbyt wiele koszmarów śniło mu się nocami, aby wypiąć tyłek na tego gościa z tyłu. Drugiej szansy miało nie być, nawet się tym nie łudził. Kiedy oglądał tamten film Tarantino, stawiał na Travolte, ale mądrzejszym okazał się murzyn W porę złapał za linę i dał się wyciągnąć z przepaści. A biały olał znak od losu i w końcu dał się załatwić, wychodząc z kibla. Gówniane życie znalazło swój kres we właściwym miejscu. I tego właśnie się bał, jeśli chodziło o jego własne. Że jakiś koleś odstrzeli mu łeb, gdy będzie stawiał kloca .Kurwa mać , miał teraz szanse, żeby tak się nigdy nie stało. Młodszy też przeżywał dylemat. Ale ten nigdy nie ogląda PULP FICTION i miał w dupie Boga. Nie rozpoznał by go nawet , gdyby ten stanął mu za plecami i kopał po tyłku. Najpewniej od razu by się odwrócił i odstrzelił łeb fiutowi. Był erotomanem. I to takim największego kalibru. Próbował już wszystkiego, ale nigdy jeszcze seksu z kobietą w ciąży. Co prawda, gdy ujrzał to wielkie brzuszysko pod jej wspaniałymi cycami, odechciało mu się bzykania, ale im dłużej gapił się na tą szprychę, tym bardziej się napalał. Niewykluty bachor przeszkadzał mu coraz mniej. Stawał się nawet afrodyzjakiem. Z minuty na minutę ten ciążowy brzuszek podobał mu się w niej coraz bardziej. Najnormalniej ciekła mu na nią ślinka. I właśnie to powstrzymywało go, przed wpakowaniem jej kulki w łeb. To, że mimo ciąży, była taka seksowna. Że napaliła go już od pierwszej chwili. To nie zdarzało się każdej. Mimo, że nietrudno było go napalić. Ale zawsze potrzebował czasu. Co najmniej kilku minut. A tu wystarczyły sekundy. Temu właśnie zawdzięczała życie. Inaczej już dawno by ją kropnął. Gdyby była jakimś zwyczajnym pasztetem, nie uchroniła by jej ciąża. Chuj z nią. Fach ,który wykonywał, nie był zajęciem dla mięczaków. Ale za sprawą urody tej dziewczyny, jego palec na cynglu pozostawał nieruchomy. I jeszcze nie miał ochoty go nacisnąć. Dziewczyna wyczuwała to wszystko. Wyczuwała ,że młody najchętniej by ją wydymał , a stary przytulił i pogłaskał po głowie. Tak trzymać panowie, pomyślała, dobrze wiedząc, że złapała tych facetów za jaja. W dalszym ciągu trzymała się wymownie za brzuch. - I co dalej? - zapytał młodszy starszego. Torbę z forsą postawił przy nodze. - Nie wiem - padło w odpowiedzi. - Szkoda wysyłać do piachu takiego kociaka. - Szkoda - przyznał stary. -Ale jeśli jej nie rozwalimy, damy plamę - nawijał dalej młody - I jak nic, ktoś dobierze się nam za to do dupy. Zlecenie wyraźnie mówi o sprzątnięciu tej dziwki. Odzyskaniu kasy i wpakowaniu w nią kulki. - Dobrze wiem jakie jest zlecenie - odparł stary , drapiąc się po głowie. - Musimy coś postanowić- gęba młodego wciąż się nie zamykała - Nie możemy tak bez końca stać i gapić się na jej cycki. - Ty gapisz się na jej cycki - odparł stary. Młody uśmiechnął się. - Owszem - przyznał - Trudno się nie gapić na coś TAKIEGO. Z tymi gigantami mogą się równać jedynie balony. I to te, którymi latają ludzie. Sam mam wielka ochotę polatać sobie na tych dwóch. Stary spojrzał na młodego wrogo. -Zapomnij o tym - ostrzegł. -O czym? ,-O wyruchaniu tej małej. - Wcale nie mam ochoty jej wyruchać - zaoponował młody - No co ty?! Tak tylko sobie gadam. - Nie pierdol - odrzekł stary -Wyjebał byś nawet nieboszczkę, gdyby była młoda, ładna , jeszcze niezbyt zimna i miała pizdę na wierzchu. -E,e, nie rób ze mnie jakiegoś pierdolonego zboczeńca - obruszył się młody - Jakiegoś jebanego trupojeba! -Jeżeli masz ochotę wydymać kobietę w ciąży, to jesteś dla mnie zboczony - odrzekł szorstko stary. - Dobra, przeszło mi przez myśl, żeby jej wsadzić, co wcale nie znaczy, że to zrobię - młody powiedział pojednawczo, pod ciężarem spojrzenia kumpla. Spojrzenia, które widzieli ci, którzy już potem nie oglądali niczego więcej - Już w porządku? Tak tylko sobie gadałem. -Mam nadzieję - odparł stary - Mam nadzieję, że do końca roboty twój rozporek pozostanie zamknięty. - Zamknięty na klucz - przystał młody - Wychodzi na to mała, że przed śmiercią nie doświadczysz już przyjemności - zwrócił się do dziewczyny. Następnie wycelował w nią broń. Kobieta skuliła się odruchowo i spojrzała błagalnie na drugiego faceta. Wysłuchawszy ich rozmowy , wiedziała już , kto gra jaką rolę i gdzie szukać ratunku. Młody myślał fiutem, stary używał do tego głowy. Jej życie zależało więc od tego menela. - Co robisz?! ODŁÓŻ SPLUWĘ!!- menel nie zawiódł pokładanych w nim nadziei - ODŁÓŻ TĘ JEBANĄ BROŃ!!! Młody z wahaniem opuścił giwerę. I spojrzał pytająco na kumpla. - A to niby czemu, do kurwy nędzy? - Bo ja ci tak każe. - O co ci chodzi? To przecież nasz cel. - Nie mój. Przyjechałem tu rozwalić jedną osobę , nie dwoje. - Co ty pierdolisz?! Widzisz tu kogoś jeszcze?! - Widzę dziecko .- Ta, a gdzie? PYTAM SIĘ GDZIE DO CHUJA?! Wlazło pod stół? Schowało się za fotel? Jeśli czegoś nie widzę , to tego dla mnie nie ma! A JA TU NIE WIDZĘ, ŻADNEGO BACHORA!! - Naprawdę jesteś głupi, czy tylko udajesz? - Chcę dokończyć robotę. Nie będę narażał własnego tyłka , dla jakiejś pierdolonej złodziejki. Jak chciała długo żyć, mogła nie podpierdalać szmalu mafii. -Chcesz być, jak ci skurwiele na usługach Hitlera? Ci co z zimną krwią strzelali do dzieci? Ja nie. - Od lat pracujemy dla rozmaitych Hitlerów w pomniejszonym formacie. Nie rób z siebie niewiniątka. - To fakt. Ale żaden z nich nigdy nie kazał nam strzelać do dzieci. - Ja tu nie widzę żadnego dziecka. - Ale ja widzę. I dlatego jeżeli jeszcze raz wycelujesz w niego broń, to cię rozwalę. - stary uniósł spluwę i wymierzył ją w kumpla -Zrozumiałeś, czy mam ci powtórzyć? - Żartujesz? - wybełkotał młody, nie wierząc własnym oczom. Lata wspaniałej, bezkonfliktowej współpracy, a tu coś takiego - Żartujesz? - powtórzył. - Nie - padło w odpowiedzi. Młody zdobył się na uśmieszek. I wzruszył ramionami. - Dobra. Nie rozwalimy jej. I co dalej? Chyba masz jakiś plan? - Mam. Każdy z nas pójdzie w swoją stronę. My z forsą , ona z dzieckiem. Prawda, że genialny? .- Jestem pod wrażeniem. W Oksfordzie potrzebują takich łebskich facetów. Powinieneś się tam zgłosić. -Pomyśle. - Powinieneś, kurwa. Tylko się marnujesz biegając z giwerą po melinach. Stary uśmiechnął się. Czasami ten mały potrafił go rozbroić. Częściej jednak irytował. Kąpany w gorącej wodzie. Bezczelny. I zbyt rozrywkowy jak na ten fach .Dlatego nie wróżył mu w nim zbyt długiej kariery. Pewnie skończy kiedyś jak pan Vincent Vega z pamiętnego filmu. Rozwalony w jakimś sraczu, ze spuszczonymi portkami i nie wysranym do końca balasem. - A więc przystajesz na to? - zapytał młodego, nadal do niego mierząc. - A mam inne wyjście - odparł młody wskazując wymierzoną w siebie giwerę. - Z takim argumentem przy glacy, zgodzę się nawet na zrobienie ci laski. - To nie będzie konieczne. Stary opuścił gnata, na co młody odetchnął z ulgą. Pierwszy raz miał tak blisko przy głowie broń. Nie było to przyjemne. I nieźle go wkurwiło. Każdy kto odważył się wyciągnąć do niego broń, po chwili odwalał kitę. I teraz też nie miał zamiaru zmieniać swoich zasad. Nie dla jakiejś jebanej, brzuchatej kurwy. Zbyt długo pracował na swoją REPUTACJĘ .Nie mógł pozwolić, żeby jakaś pinda mu ją zszargała. Stary, jeśli chciał, mógł się błaźnić, jebał to pies , ale nie jego kosztem. Antyreklama w tej branży była zabójcza. A ta dziwka , po wspaniałomyślnym darowaniu życia, mogła pójść w świat i nadawać potem na lewo i prawo, jak to wycmokała ich z odwagi. A kto zaufa zbójcy, któremu podczas roboty zmiękła rura? Nikt. Nikt zdrowy na umyśle. W tym fachu nie ma litości. Zasada jest prosta. Jeśli masz sumienie, idziesz w odstawkę. A on nie miał zamiaru w żadną odstawkę iść. Czekała go piękna kariera. Zbyt piękna, aby przejmować się bachorami w czyichś brzuchach i podstarzałymi gangsterami, którzy zaczynali wymiękać. Chuj z tym wszystkim, pomyślał i podniósł spluwę. Nigdy nie miał się dowiedzieć w jaki sposób ten spasiony staruch , był od niego szybszy. Nabój kalibru 9 mm wszedł mu w środek czoła ,jak nóż w masło i wyszedł na potylicy. A on sam chwilę potem zaiwaniał już jakimś ciemnym tunelem, podążając w stronę światła. - Twoje myśli były aż nazbyt czytelne , gówniarzu - rzekł stary i dla pewności wpakował w niego jeszcze dwie kulki. Dobicie ofiary należało do żelaznych zasad w tej pracy. Dziewczyna nie wydała z siebie żadnego głosu. Nawet gdy padł strzał i mózg faceta rozprysł się po ścianie. Tylko patrzyła jak zafascynowana. Pierwszy raz ktoś zabił z jej powodu. I gdy stary odwrócił głowę w jej stronę, spojrzała mu w oczy z wdzięcznością. Wielką wdzięcznością. W każdym razie, miała nadzieję, że tak na niego spogląda. -Dziękuję, że uratowałeś mi życie - powiedziała po chwili - Mi i dziecku. - Ten fiut już dawno zasłużył sobie na kulkę - odparł stary. Dziewczyna zbliżyła się i nieśmiało dotknęła dłonią jego policzka. Nie odtrącił jej ręki. - Wiesz, że od teraz jesteśmy na siebie skazani - powiedział. - Wiem -odparła , gładząc go po kilkudniowym zaroście. - Teraz i ja mam przejebane. Odtąd dajemy dyla razem. - Zgoda - wyszeptała. - Z tym melonem, który zwinęłaś ruskim i moimi oszczędnościami w Szwajcarii, możemy ustawić się gdzieś na resztę życia. -Dobrze - zgodziła się. - Zaopiekuję się tobą. I dzieckiem. Nie będzie nam razem źle. - W porządku - wyszeptała i przytuliła do niego. Czule. Od razu poczuł się 20 lat młodszy. Ale że czas pracował na ich niekorzyść, odsunął ją od siebie po rozsądnej chwili. -Pozbieraj swoje rzeczy - nakazał - Musimy się stąd wynieść. Niedaleko przy drodze czeka samochód. Kluczyki są w kieszeni tego ścierwa. Odłożył pukawkę na stolik, nachylił się nad trupem i zaczął szperać w jego łachach. Nie trwało to długo. Nawet jeszcze nie odnalazł kluczyków, gdy TO do niego dotarło. Dźwięk, który słyszał prawie każdego dnia i którego nie mógł pomylić z niczym innym. Odgłos odbezpieczanej broni. Jego własnej broni. Z nadzieją rozejrzał się za spluwą zabitego, ale leżała na podłodze daleko po za jego zasięgiem. Powoli odwrócił się do dziewczyny. Wydała mu się odmieniona. I to nie dlatego, że trzymała wymierzony w niego pistolet. Przyczyna była inna. Po jej brzuchu nie było już najmniejszego śladu. Jakby bezgłośnie urodziła dziecko w ciągu ostatnich kilkunastu sekund. - Gdzie się podział twój dzidziuś , skarbie ? - zapytał. - Jest tutaj - odparła i rzuciła mu trzymaną w ręku poduszkę, którą złapał w locie.- Prawda, że bardzo ładny? -Śliczny jak mamusia - pochwalił. - Jezu, nie myślałam , że są na świecie kretyni, którzy dadzą się nabrać na tak badziewnie sfingowaną ciążę. A tu , proszę, znalazło się aż dwóch. Akurat stałam przy oknie, gdy ujrzałam was skradających się do domu. Musiałam coś szybko wymyślić, bo uciec nie miałam szans. Nie przygotowałam sobie żadnego planu na wypadek takiej niespodziewanej wizyty. Nie przypuszczałem , że ktoś namierzy mnie na takim zadupiu. - Błąd - odparł, koncentrując wzrok na broni.- Zawsze należy mieć jakieś wyjście awaryjne. - Tak. Ale teraz to już nieważne. Poduszka zagrała swoją rolę koncertowo. Nigdy, debilu, nie widziałeś kobiety w ciąży? - Wiele razy. Ale z daleka. Z bliska jakoś nigdy im się nie przyglądałem. - A trzeba było. Wtedy może byś się zorientował, że moja ciąża to pic na wodę. - Czyli, ze wspólnego wylegiwania się na plaży pod palmami, nic nie wyjdzie? -Jeszcze nie upadłam na głowę, żeby mieć coś wspólnego z takim zombi. -Może nie jestem ładny, ale jakoś potrafię sobie radzić w życiu. - Ja także, jeśli jeszcze tego nie zauważyłeś. - Zauważyłem. Wychodzi na to, że teraz ty masz w ręku wszystkie karty. -Aha. - I co zamierzasz z nimi zrobić? - Rozdać z korzyścią dla mnie. - A chociaż dobra w tym jesteś? - Najlepsza – odparła z dumą i przymierzyła się do strzału. Przekonamy się suko, pomyślał i skoczył zwinnie jak kot. Nie spodziewała się tego po takim staruchu. Z trzydziestoma kilogramami nadwagi. Ale wzbił się w powietrze , niczym lampart i runął na nią z całym impetem. Wystrzeliła w ostatniej chwili. Dwa razy. Kule wyhamowały napastnika. Zwalił się tuż u jej stóp, wznosząc z podłogi kurz. Jeszcze żył i próbował się podnieść. Ale trzeci strzał, który wymierzyła precyzyjnie w głowę, dokończył dzieła. A czwarty , który po chwili oddała do trupa, był już tylko wynikiem nerwowego naciśnięcia spustu. Pół godziny później jechała samochodem tych dwóch, polna drogą. Światła reflektorów wyłaniały z ciemności widma przydrożnych drzew i krzaków. A nocne owady kończyły swój żywot na przedniej szybie. Dziewczyna prowadziła pewnie i spokojnie. W skrytce, dokumenty z jej nową tożsamością , pachniały jeszcze drukarską farbą. Przyjemna woń wydzielały także dolary ,w otwartej torbie na siedzeniu pasażera. Podniecał ją ich widok i możliwości, które dawały. A ilekroć ich dotykała, była bliska orgazmu. Wkrótce wyjechała na asfalt i wrzuciła piąty bieg.” Nie wierz nigdy kobiecie…” jakiś przepity, męski głos śpiewał właśnie w radiu .- Masz świętą rację ,dupku – przyznała na głos , podkręciła muzę i dodała gazu.