Barbara Wood Ulica Rajskich Dziewic Przełożył Andrzej Milcarz Wydawnictwo Dolnośląskie Wrocław 1995 Tytuł oryginału Virgins ofParadise Copyright © 1993 by Barbara Wood Copyright © for Polish edition by Wydawnictwo Dolnośląskie, Sp. z o.o., 1995 Reprodukcja na okładce: Jean-Auguste Dominique Ingres, Odaliska i niewolnica Projekt okładki Ryszard Puchała Redaktor Izabela Piechocka UIML Redaktor techniczny Natalia Wielęgowska Marek Krawczyk Printed in Poland Wydawnictwo Dolnośląskie, Sp. z o.o. pl. Solny 14a 50-062 Wrocław ISBN 83-7023444-5 Były drzwi, klucza do nich znaleźć nie zdołałam. I była zasłona - nieprzejrzysta cała, Trochę rozmowy o Mnie i także o Tobie, Potem ani Ciebie, ani Mnie - złuda nietrwała. Omar Chajjam - Rubajaty Kobiety mają prawa równe swoim obowiązkom, zgodnie z uznanym zwyczajem. Mężczyźni mają nad nimi wyższość, Bóg jest potężny, mądry! Koran 11:228 Ahmedowi Abbasowi Ragabowi od serca z wdzięcznością PROLOG - Czy moglibyśmy pojechać najpierw na ulicę Rajskich Dziewic? - spytała taksówkarza wiedziona impulsem Jasmine. - Tak, miss - odpowiedział Arab, patrząc na odbicie pasa żerki w lusterku wstecznym. Zatrzymał na chwilę oczy na jej złotych włosach. Jasmine dziwiła się sama sobie. Jadąc z kairskiego portu lotniczego i wcześniej, podczas długiego lotu non stop z Los Angeles, przyrzekała sobie, że nie będzie się nawet zbliżać do ulicy Rajskich Dziewic. Że uda się prosto do hotelu Nile Hil-ton, dowie się, dlaczego została wezwana do Egiptu, załatwi, co będzie do załatwienia, i pierwszym samolotem odleci do Kalifornii. Zatrwożona własną impulsywnością, chciała powiedzieć kierowcy, by jechał prosto do hotelu, bo zmieniła zamiar. Jednak nie mogła. Bała się zajrzeć na ulicę Rajskich Dziewic, ale jeszcze bardziej bała się ominąć to miejsce. - Bardzo miła ulica, miss, bardzo piękna - zachęcał tak sówkarz i trąbił, przebijając się przez korki starego miasta. Jasmine widziała ciekawość na jego twarzy. Turyści rzadko pewnie zahaczają o ulicę Rajskich Dziewic - pomyślała. Mały, dychawiczny samochód ozdabiały sznury kolorowych frędzli, papierowe kwiaty i egzemplarz Koranu, świętej księgi muzuł manów, ułożony na aksamicie ponad deską rozdzielczą. Jas mine z niepokojem wpiła palce w dżinsową bluzę. Była zwo lenniczką dżinsu, nosiła go nawet w klinice pediatrycznej i kiedy ruszała na szpitalny obchód. - Tak nie ubiera się lekarka, doktor Van Kerk - powiedział jej kiedyś uszczypliwie ordynator chirurgii. Taksówka objeżdżała w żółwim tempie plac Wyzwolenia, a Jasmine obserwowała pieszych na chodniku. Tylko paru młodych mężczyzn miało na sobie dżinsowe spodnie. Królowały niemodne dzwony i nylonowe koszule, ale też i tradycyjne galabije. Kobiety nosiły się różnie: niektóre w europejskich spódnicach i bluzkach, z bufiastymi fryzurami, inne, także i młode, w długich szatach i z zasłoniętymi twarzami -w islamskich strojach nowego fundamentalizmu. Wieśniaczkom czarny materiał opinał ciasno pośladki i zamiast ukrywać powaby, zwracał na nie uwagę. Jasmine usiłowała wypatrzyć w tłumie dziewczynkę, taką, jaką kiedyś była, o jasnej skórze i włosach blond, hasającą w towarzystwie ciemniejszych dzieciaków, beztroską, nieświadomą burzliwej przyszłości, która ku niej pędziła. Przysunęła się do szyby: czy ta mała jest tu jeszcze w jakiś sposób obecna? Gdyby ją zobaczyła, zatrzymałaby taksówkę i powiedziała: „Chodź ze mną, pojedziemy daleko stąd, daleko od niebezpieczeństwa i zdrady, które na ciebie czyhają". Samochód, pokasłując silnikiem, wydostał się z centrum, zostawił za sobą przechodniów i wjechał w ulicę tak uderzająco znajomą i bliską, że Jasmine przez chwilę nie mogła oddychać. Taksówkarz zwolnił, w spacerowym tempie mijali drzewa i mury okalające ogrody. Jasmine zdawało się, że opuściła Egipt zaledwie wczoraj. Narastał w niej lęk. Parę dni temu do jej gabinetu w Los Angeles przyniesiono list o zagadkowej treści: „Dr Jasmine Van Kerk, proszę o natychmiastowe przybycie do Kairu, sprawa pilna. Omówienia wymagają kwestie spadkowe". Podpisał się pod tym pewien prawnik z Kairu. Pamiętała go z dzieciństwa spędzonego tutaj, przy ulicy Rajskich Dziewic. To był prawnik rodziny, pewnie nadal pełnił tę funkcję. - Powinnaś pojechać - powiedziała jej najlepsza przyjaciół ka Rachela, również lekarka. - Nigdy nie uda ci się uporząd- 8 kować życia, dopóki nie dojdziesz do porozumienia z własną rodziną. To może być dobry znak, szansa na uporanie się z demonami. - Przykro mi, doktor Van Kerk - wykręcał się prawnik, do którego zadzwoniła z prośbą o szczegóły - ale sprawa jest bardzo skomplikowana. Musi pani tu przyjechać. - Proszę stanąć - powiedziała do kierowcy i taksówka za trzymała się pod baldachimem wiekowych topól. Ich konary wychodziły zza wielkiego, kamiennego ogrodzenia. W głębi można było dostrzec okazały dom. Taka rezydencja, otulona zacisznym ogrodem, to rzadkość w tym przeludnionym, peł nym zgiełku i tłumów mieście. Jasmine patrzyła na dwupię trową willę o różowych ścianach, ozdobnych balkonach, drewnianych okiennicach i nagle ogarnęło ją wzruszenie. W tym miejscu się urodziła, tu zapłakała i roześmiała się po raz pierwszy. I tu została wypędzona z rodziny, przeklęta i skazana na śmierć. Wpatrywała się w kamienny monument olśniewającej i dekadenckiej przeszłości Egiptu. Te zasłonięte okna mogły się otworzyć i ukazać znajome twarze, które kiedyś kochała, cieszyła się ich widokiem, albo też bała się i nienawidziła ich. Twarze należące do pokoleń potężnej, arystokratycznej rodziny Raszidów. Niewyobrażalnie bogatych, blisko zaprzyjaźnionych z królami i paszami, pięknych i błogosławionych, ale pod tym splendorem kryjących ponure tajemnice obłędu, cudzołóstwa, morderstwa. Natrętne pytanie powracało: czy rodzina żyje tu nadal? - Kobieta w ciągu swojego życia może mieć więcej niż jed nego męża - słyszała wciąż słowa, które Amira wypowiedzia ła tak dawno - może mieć wielu braci i wielu synów, ale zawsze będzie miała tylko jednego ojca. - Proszę zawieźć mnie do hotelu Hilton - poleciła nagle, odsuwając od siebie wspomnienie ojca i tego strasznego dnia, gdy po raz ostatni byli razem. - Kiedy taksówka powracała na ruchliwe ulice, Jasmine zdała sobie sprawę, że płacze. Na lotnisku, wychodząc z samolotu, starała się osłonić niewidocznym kokonem, z niezłym skutkiem zresztą. Nie czuła żadnych emocji, nawet lekkiego dreszczyku; jakby wylądowała w miejscu obcym i obojętnym. Widok domu przy ulicy Rajskich Dziewic, spojrzenie w krainę dzieciństwa sprawiło jednak, że kokon prysł jak bańka mydlana. Kair po tych wszystkich latach! Mimo łez Jasmine widziała zmiany, które zdumiewały ją. Wiele ze starych domów arystokratów wykupiły wielkie firmy. Na eleganckich, szacownych fasadach wisiały neony. Gęsto strzelały w górę wieżowce. Z licznych placów budowy dobiegał huk kafarów i ryk spychaczy. Wyglądało, jakby Kair podnosił się ze zniszczeń po jakiejś wojnie. Ale mimo wszystko był to wciąż jej ukochany Kair. Pyszniący się jarmarcznymi kolorami, zuchwały. To było miasto, które przetrwało dziesięć stuleci najazdów, okupacji, wojny przeplatanej z zarazą i zniosło tylu ekscentrycznych władców. Taksówka podskakiwała na wybojach ronda Tahrir Square, rozkopanego w związku z budową metra. Wreszcie ukazał się Nile Hilton. Nie wydawał się już tak szalenie nowoczesny jak podczas wesela, które urządzono Jasmine w tym hotelu. Ciekawa była, czy brązowe popiersie Nasera nadal króluje w holu. A tu, obok biura American Express, przycupnął sklepik z lodami o smakach wszelkich, ale zawsze waniliowych, do którego wpadała kiedyś tak często z Kamelią, Tahią i Zachariaszem. Nie opodal sprzedawcy jaśminu, niemal niewidoczni pod girlandami kwiecia. Dalej, na chodniku, kucały wiejskie kobiety, opiekając kolby kukurydzy, nieomylny znak początku lata. Jasmine odsunęła twarz od szyby samochodu. Dawno temu powiedziała sobie, że nigdy już nie pojedzie do Kairu, i naprawdę zamierzała dotrzymać tego przyrzeczenia. Jej ciało przybyło tu wprawdzie na spotkanie z mecenasem Abdelem 10 Rahmanem w sprawie spadku, ale serce i dusza pozostały bezpieczne w Kalifornii. Taksówka zatrzymała się na hotelowym podjeździe. - Witamy w Kairze - odźwierny patrzył na jej jasne włosy z taką samą admiracją jak taksówkarz, a wcześniej celnicy i bagażowi na lotnisku. No tak, a miała przecież kupić chustę do okrycia głowy. Pamiętała na szczęście o narzuceniu swe terka na gołe ramiona przed zejściem na terytorium tego is lamskiego kraju. Podszedł boy, rozglądając się za bagażem, ale Jasmine miała tylko jeden mały neseser, nie zamierzała zostać tu długo. Jedną noc tylko, jeśli się uda. I na pewno nie zajrzy już więcej na ulicę Rajskich Dziewic. W holu rozbrzmiewała muzyka, śmiech, radosne okrzyki. Orszak ślubny z tancerzami i orkiestrą na czele sunął przez rozbawiony tłum. Na młodą parę sypały się gęsto drobne monety. Na szczęście. Jasmine zatrzymała się, by spojrzeć na pannę młodą w białej sukni, za którą dwie małe dziewczynki niosły długi tren. Słodkie wspomnienia wyroiły się z pamięci: kiedyś to na nią spadał deszcz monet w tym samym holu, bo tu przecież miała wesele, gdy hotel był nowiutki. Rozpierało ją wtedy szczęście. A teraz? Teraz wyjęła garść dziesięcio-centówek i ćwiartek i sypnęła je na nowożeńców, mrucząc: „Niech się wam szczęści. Mabrnk". - Witamy w Kairze - pozdrowiono ją ciepło w recepcji. - Czy jest jakaś wiadomość dla mnie? - spytała przystojne go, młodego recepcjonistę. Uśmiechnął się do niej, zerkając pod kontuar, w ciemnych oczach błysnęło pochlebstwo, a mo że podziw; Egipcjanie są niezrównani w strojeniu takich min, wiedziała o tym. - Przykro mi, doktor Van Kerk, nie ma nic dla pani. Podała przecież prawnikowi godzinę przylotu i poinformowała, że zatrzyma się w Nile Hilton, była więc pewna, że mecenas powita ją na lotnisku lub tutaj, w holu. Boy hotelowy odprowadził ją do pokoju. U - Od strony Nilu - zaznaczył, że pamiętano o jej życzeniu. Napiwek, jaki mu wręczyła, banknot jednofuntowy, był za du ży. Widziała to wyraźnie w uśmiechniętej twarzy. Jasmine była zmęczona i głodna, bo w samolocie nie spała i jadła bardzo mało. Przed pójściem do łóżka chciała jeszcze zadzwonić do Los Angeles i powiedzieć, że wszystko jest w porządku. Gdy sięgnęła po aparat ustawiony na stoliku obok łóżka, rozległo się pukanie do drzwi. Otworzyła i cofnęła się zszokowana. W drzwiach stała kobieta ubrana w szatę niewiasty, która odbyła już pielgrzymkę do Mekki: w długą, białą suknię i również białą woalkę na głowie. Dolną połowę twarzy miała przysłoniętą, w jednej ręce trzymała skórzaną torbę, w drugiej laskę. Kiedy Jasmine spojrzała w oczy kobiety, wstrząsnęły nią sprzeczne uczucia. Amira! W pamięci ujrzała ten moment, kiedy widziały się po raz ostatni. Teraz nie było już sprzecznych uczuć. Tylko gniew i smutek. - Pokój tobie i zmiłowanie boskie - powiedziała po arab- sku Amira. Jasmine ogarnęło nagle wonne wspomnienie drzewa sandałowego i bzu, usłyszała muzykę starej fontanny w ogrodzie przy ulicy Rajskich Dziewic, poczuła niebiański smak moreli w cukrze. Szczęsne chwile, przesłonięte bolesną pamięcią gorszego czasu. - Pokój i z tobą - odwzajemniła pozdrowienie. Miała wra żenie, że zwraca się do zjawy. - Pokój, zmiłowanie i błogosła wieństwo Boga. Proszę do środka. Gdy Amira weszła do pokoju, rozsnuwając zapach migdałów, Jasmine zdumiała się, jak łatwo jej samej powrócić do tamtego świata. Niewiarygodne: może mówić płynnie po arabsku, jakby to był jej język codzienny przez ostatnie lata. I jak miło sięgnąć znów do tej mowy. Amira zaczekała, aż Jasmine poprosi ją, by usiadła. Spoczęła w fotelu ze swobodą kobiety nawykłej do udzielania czegoś w rodzaju audiencji. 12 Jasmine zauważyła jednak, że ruchy jej stały się sztywniejsze. Cóż dziwnego, była po osiemdziesiątce. Jasmine przysiadła na krawędzi łóżka i syciła oczy widokiem swojego gościa. A więc Amira odbyła w końcu pielgrzymkę do Mekki. - Chwalić Boga, czuję się dobrze - starsza kobieta zsunęła welon, ukazując śnieżnobiałe włosy. - Skąd wiedziałaś, że tu jestem? - To ja wezwałam cię tutaj, Yasmino. - Jak mnie znalazłaś? - Napisałam do Itzaka Misrahiego, do Kalifornii, a on po dał mi twój adres. Dobrze wyglądasz - głos Amiry drżał lek ko. - Jesteś teraz lekarką? To pięknie. Wielka odpowie dzialność - uniosła ramiona. - Nie chciałabyś mnie uściskać? Ale Jasmine czuła jakiś lęk. Ta kobieta była akuszerką przy jej narodzinach. Te ręce o zapachu migdałów trzymały ją, dotykały jako pierwsze. A jednak patrząc w ciemne oczy, które zdawały się błyskać takim samym ogniem, jaki kiedyś widziała w sercu czarnego opalu, Jasmine nie mogła ruszyć ku wyciągniętym do niej ramionom. Coś odgradzało ją od tej kobiety o wyrazistych beduińskich rysach i arogancji w linii podbródka, charakterystycznej dla wszystkich Raszidów. Nawet Jasmine Van Kerk miała taki podbródek. Bo przecież ta starsza kobieta była jej babką. - Nie możemy być wrogami, Yasmino. Jesteś moją wnucz ką, jesteś 2? mojej krwi i kocham cię. - Wybacz mi, babciu, ale wciąż pamiętam tę chwilę, gdy widziałam cię po raz ostatni. - Tak. To był smutny dzień dla nas wszystkich. Yasmino, dziecko kochane, coś wydarzyło mi się, gdy byłam małą dziewczynką. Przez to płakałam i płakałam, myślałam, że wszystko ze mnie wypłynie i wtedy umrę. Nie umarłam, ale została mi w pamięci ta głęboka udręka i przysięgłam, iż nie pozwolę, by któreś z moich dzieci doświadczyło takiego bólu. Chociaż Ibrahim to mój syn, jest równocześnie twoim ojcem 13 i ja nie mogłam nic zrobić. Według prawa mężczyzna może uczynić co chce z własnymi dziećmi, jest panem swojej rodziny Bardzo jednak martwiłam się z twojego powodu, Yasmino. A teraz jesteś z powrotem. - Proszę, babciu, powiedz mi, dlaczego kazałaś panu Abde- lowi Rahmanowi ściągnąć mnie tutaj? Czy mój ojciec zmarł? - Nie, Yasmino, twój ojciec żyje. Ale właśnie ze względu na twojego ojca chciałam, abyś przyjechała do domu. Jest bar dzo chory, Yasmino, on umiera. Potrzebuje ciebie. - Więc to on prosił cię, abyś mnie wezwała? - Twój ojciec nie wie o tym, że tu jesteś - Amira potrząsnęła głową. - Bałam się. Gdyby wiedział, że napisałam do ciebie z prośbą o przybycie, a ty byś nie przyjechała, to by go zabiło. - Na co umiera? - Jasmine powstrzymywała łzy. - Co to za choroba? - To nie jest choroba ciała, Yasmino, ale ducha. Jego dusza umiera. On nie chce już żyć. - A jak ja mogę go uratować? - On umiera z powodu ciebie. W dniu, w którym opuści łaś Egipt, opuściła go również wiara. Nabrał przekonania, że Bóg go porzucił, i teraz, na łożu śmierci, nadal myśli to samo. Posłuchaj mnie, Yasmino. Nie możesz pozwolić ojcu umrzeć bez wiary, bo wtedy Bóg rzeczywiście odwróci się od niego i mój syn nie zamieszka w raju. - To jego własna wina... - głos Jasmine załamał się. - Och, Yasmino, czy ty myślisz, że wiesz o wszystkim? Myślisz, że wiesz, dlaczego twój ojciec postąpił właśnie tak? Czy znasz wszystkie sprawy rodziny? Na Proroka, niech po kój będzie z Nim, nikt nie ujawnił ci tajemnic. Ale nadszedł czas, byś poznała sekrety do końca. Amira położyła skórzaną torbę na kolanach i wyjęła z niej drewniane pudełko inkrustowane kością słoniową. Na wieczku widniał arabski napis: „Bóg - szafarz miłosierdzia". - Pamiętasz rodzinę Misrahich, która mieszkała obok nas przy ulicy Rajskich Dziewic? Wyjechali z Egiptu, bo byli Ży- 14 darni. Maryam Misrahi była moją najlepszą przyjaciółką. Powierzałyśmy sobie wzajemnie wszystkie tajemnice. Teraz chcę o tych naszych tajemnicach powiedzieć tobie, bo jesteś moją wnuczką, z mojej krwi. A także dlatego, że chcę cię pojednać z ojcem. Opowiem ci nawet o największym sekrecie Maryam; ona już nie żyje, więc to nie ma znaczenia. A na koniec zdradzę ci moją straszną tajemnicę, o której nie wie nawet twój ojciec. Ale to dopiero wtedy, gdy usłyszysz wszystko inne, co mam ci do powiedzenia. Jasmine patrzyła na drewnianą szkatułkę jak zaczarowana. Story zasłaniające przeszklone drzwi balkonowe poruszał lekki poranny wietrzyk, który niósł odgłosy ruchu ulicznego z Corniche. Jasmine uświadomiła sobie nagle, że kiedyś nie było w ogóle tej nadrzecznej alei Corniche, nie było też hotelu. Tutaj nad Nilem znajdowały się brytyjskie koszary. Patrzyła, jak jej babcia otwiera szkatułę z pamiątkami przeszłości dumnej rodziny. Ruszały we dwie w daleką podróż w czasie. - Chcę ci teraz wyjawić wszystkie tajemnice, Yasmino - mądre, onyksowe oczy Amiry jaśniały, gdy mówiła cicho. - A ty zdradzisz mi swoje, bo przecież też masz sekrety. A więc zamienimy się nimi i kiedy Bóg to usłyszy - modlę się o jego miłosierdzie - natchnie cię mądrością. Będziesz wie działa, co musisz zrobić. Pierwsza tajemnica dotyczy lata przed twoim narodzeniem, tego czasu, gdy wojna w Europie właśnie się zakończyła i świat wiwatował na cześć pokoju. Zdarzyło się to w ciepłą noc, pełną nadziei i obietnic. To była noc, od której rozpoczął się upadek naszej rodziny... - CZĘŚĆ I 1945 ROZDZIAŁ 1 - Księżniczko, popatrz tam, na niebo! Czy widzisz skrzyd latego konia w galopie? Dziewczynka przeszukiwała nocny firmament, ale widziała na nim tylko bezmierny ocean gwiazd. Potrząsnęła głową. W ciepłych objęciach opiekunki wypatrywała nadal latającego rumaka pomiędzy gwiazdami, gdy nagle usłyszała huk w oddali, jakby grzmot. - Boże, pomóż nam! - krzyknęła kobieta trzymająca dziew czynkę. Ktoś zaczął jęczeć i w tym momencie niesamowite, mroczne postacie wyłoniły się z ciemności: jeźdźcy w czerni na gigantycznych koniach. Dziecko było pewne, że zstąpili oni z nieba, patrzyło więc, gdzie mają pierzaste skrzydła. Po tem kobiety i dzieci biegły w popłochu, próbując ukryć się w namiotach, miecze błyskały w blasku ogniska, a jęk rozpa czy wznosił się ku zimnym, bezdusznym gwiazdom. - Cichutko, księżniczko, ani słowa - szepnęła kobieta, cho wając się z dziewczynką za wielki kufer podróżny. Strach. Przerażenie. Brutalne ręce wyrwały dziecko z objęć opiekunki. Płacz. Amira obudziła się. W pokoju było ciemno, ale wiosenny księżyc rozpostarł srebrzysty woal ponad jej łóżkiem. Usiadła i zapaliła lampę. Ciepłe światło działało kojąco. Przycisnęła ręce do piersi, by uspokoić rozdygotane serce. Znowu zaczęły się te sny - pomyślała. Wstawała przez nie zmęczona, senne 16 majaki były przykrymi wspomnieniami, być może. Nie miała pewności, czy to odbicie realnych zdarzeń, czy dziwne twory wyobraźni. Za każdym razem gdy powracały, wiedziała, że będą ją dręczyć przez cały dzień i będzie zmuszona wraz z teraźniejszością przeżywać strzępy koszmarów z przeszłości, jeśli naprawdę był to ślad rzeczywistych wydarzeń. I tak te dwie biografie momentami biegły równolegle: jedna należąca do wystraszonej, małej dziewczynki, druga do kobiety, która szuka porządku i sensu w nieprzewidywalnym świecie. To dlatego, że niebawem ma się narodzić dziecko - powiedziała sobie Amira, usiłując policzyć godziny snu, które miała tej nocy. Było dziwnie cicho. Ile razy dziecko miało przyjść na świat w wielkim domu przy ulicy Rajskich Dziewic, tylekroć te majaki zabierały sen Amirze. By uspokoić się, weszła do eleganckiej, marmurowej łazienki, którą dzieliła kiedyś z mężem Alim Raszi-dem, od pięciu lat spoczywającym w grobie. Nie zapalając światła puściła zimną wodę ze złotego kurka. Zatrzymała się przed lustrem i patrzyła na odbicie swojej twarzy w bladej, księżycowej poświacie. Amira nie uważała siebie za piękną, choć inni mówili, iż jest urodziwa. „Przyrzeknij mi, że wyjdziesz ponownie za mąż - domagał się Ali na łożu śmierci, tuż przed wybuchem wojny. - Jesteś wciąż młoda, Amiro, i tak pełna życia. Wyjdź za Skourasa, kochasz go". Amira zwilżyła twarz wodą. Andreas Skouras! Skąd Ali wiedział, że go kochała? Wydawało jej się, że tak dobrze kryje swoje uczucia. Nawet najlepsza przyjaciółka nie powinna odgadnąć, jak serce skacze jej w piersi na widok przystojnego Skourasa. „Wyjdź za Skourasa". Takie to proste? A czy minister kultury w rządzie królewskim coś do niej czuje? Poprawiła włosy i rozprostowała suknię - nie rozbierała się na tę noc, gdyż synowa mogła zacząć rodzić lada moment. Wróciła do sypialni i z szafki nocnej podniosła fotografię; po srebrnych ramkach błąkały się księżycowe r-efleksy. - Co znaczą te sny, mój mężu, serce moje? - wyszeptała wpatrując się w wąsatą twarz o orlim nosie. Po to zdjęcie się- 17 gała zawsze, gdy potrzebowała pociechy. Pomagało. Ogromny dom, zwykle pełen gwaru i odgłosów życia wielopokoleniowej rodziny, o tej porze był cichy. Amira oczekiwała jednak, że usłyszy coś z dołu, gdzie synowa miała wydać na świat pierwsze dziecko. - Powiedz mi - szeptała do fotografii Alego Raszida, boga tego i potężnego, ostatniego z niknącej generacji - dlaczego te sny wracają zawsze, gdy ma się narodzić dziecko? Czy to jakiś omen, czy mój lęk je sprowadza? Och, mój mężu, co takiego zdarzyło się w moim dzieciństwie, że muszę doświad czać tej grozy za każdym razem, gdy w rodzinie pojawia się nowe życie? Amirze śniła się czasem mała dziewczynka pogrążona w wielkim płaczu i szlochach. Nie wiedziała jednak, kim było to dziecko. - Czy to ja? - przemawiała znowu do zdjęcia. - Tylko ty znasz tajemnicę mojej przeszłości, mężu, serce moje. Wiesz może nawet więcej, ale nigdy mi nie powiedziałeś. Byłeś męż czyzną, a ja zaledwie dzieckiem, gdy sprowadzono mnie do tego domu. Jaki sekret zostawiliśmy za sobą, kiedy zabrałeś mnie z haremu przy ulicy Perłowego Drzewa? I dlaczego nie pamiętam nic sprzed ósmego roku życia? Jedyną odpowiedź dawały topole, szeleszcząc gałęziami w ogrodzie. Wiosenny wietrzyk przefruwał nad śpiącym Kairem. Postawiła fotografię na miejsce. Wyjaśnienia, których Ali mógł udzielić, leżały z nim razem w grobie. Amira pozostała ze swoimi pytaniami o rodzinę, z której wyszła, o własne pochodzenie, a nawet nazwisko. Kiedy małe dzieci Amiry były ciekawe tego wszystkiego, udzielała wymijających odpowiedzi. Mówiła zwykle, że jej życie rozpoczęło się w chwili, gdy poślubiła ich tatę i jego rodzina stała się jej rodziną. Bo nie miała żadnych wspomnień z dzieciństwa, którymi mogłaby się podzielić z własnymi dziećmi. Były jednak te sny... - Proszę pani? - dobiegł głos od drzwi. 18 - Czy już? - odwróciła się do służącej, starszej kobiety, obecnej w domu Raszidów jeszcze przed przyjściem Amiry na świat. - Młoda pani jest bardzo blisko. Zostawiając za sobą sny i myśli o Andreasie Skourasie, Amira pośpieszyła na dół poprzez cichy hol. Nocne pantofle zdawały się szeptać, gdy sunęła po głębokich dywanach, kryształowe lustra i złocenia lśniących kandelabrów odbijały jej sylwetkę, powietrze wypełniał aromat olejku cytrynowego. Synową otaczały ciotki i kuzynki mieszkające w domu. Mówiły jej słowa otuchy, uspokajały, modliły się. Stara Qettah, która czytała z gwiazd, była tam również. Siedziała w kącie, ślęcząc nad swoimi mapami i instrumentami. Była gotowa do dokładnego oznaczenia chwili narodzin dziecka. Amira podeszła do łóżka, by stwierdzić, czy akcja porodowa już się rozpoczęła. Wciąż nie mogła otrząsnąć się z wrażenia, jakie zrobiły na niej widziadła senne. To wydawało się czymś więcej niż sen. Czuła się, jakby zaledwie przed momentem naprawdę siedziała w obozowisku na pustyni i patrzyła w gwiazdy, a potem ktoś brutalnie wyrwał ją z objęć kobiety szukającej dla niej kryjówki. Kim była ta opiekunka z powracającego snu? Czy te kochające ramiona należały do jej matki? Amira nie pamiętała matki, śniła tylko to dziwne, pełne gwiazd niebo. Czasami zastanawiała się, czy w ogóle urodziła ją kobieta, a może ona, Amira, wzięła się wprost z tych odległych, mrugających gwiazd? Jeśli jednak ten sen jest naprawdę strzępem pamięci - myślała kładąc zimny kompres na czole synowej - to co zdarzyło się potem, kiedy już nas rozłączono? Czy ta kobieta została zabita? Czy widziałam jej śmierć? Czy dlatego pamiętam przeszłość tylko we śnie? - Jak się czujesz córeczko, serce moje? - spytała młodą mę żatkę, która miała powić dziecko. Biedna dziewczyna miała bóle porodowe od połowy nocy. Amira przygotowała herbatę ziołową według antycznej receptury, którą ponoć stosowała 19 i matka proroka Mojżesza, kiedy sama była w połogu. Zachęcając synową do picia, Amira badała jednocześnie jej rozdęty brzuch pod satynową narzutką i nagle zatrwożyła się: coś było nie w porządku. - Mamo - wyszeptała młoda kobieta, odsuwając herbatę. Jej rozgorączkowane oczy błyszczały jak czarne perły. - Ma mo, gdzie jest Ibrahim? Gdzie jest mój mąż? - Ibrahim jest przy królu i nie może przyjść. Napij się her baty, w niej jest moc boskiego błogosławieństwa. Nadeszły kolejne skurcze i dziewczyna przygryzła wargę, próbując powstrzymać się od płaczu, bo kobieta, która okazuje słabość podczas porodu, przynosi dyshonor rodzinie. - Ja chcę Ibrahima - wyszeptała. Kobiety w pokoju miały ciała namaszczone drogimi perfumami, nosiły kosztowne suknie i jedwabne welony na głowach, bo wszystkie żyły w domu bogatego mężczyzny. Dwadzieścia trzy osoby - kobiety i dzieci - mieszkały w żeńskim skrzydle rezydencji Raszida. To były osoby od ośmiu do osiemdziesięciu sześciu lat, wszystkie spokrewnione, a więc sami Raszidowie. Siostry, córki i wnuczki pierwszych żon Alego Raszida, także wdowy po jego synach, bratankach i kuzynach. Jedynymi osobami płci męskiej w skrzydle żeńskim byli malcy przed dziesiątym rokiem życia. Kiedy mijali ten wiek, zgodnie z islamskim zwyczajem odchodzili od matek i przeprowadzali się na stronę męską. Amira królowała w kobiecej części domu, kiedyś nazywanej haremem, gdzie nadal unosił się duch Alego Raszida. Nad łóżkiem rodzącej wisiał wielki obraz ukazujący go w otoczeniu żon, konkubin i licznych dzieci. Kobiety w kwefach, z rękami zdobnymi w złote pierścienie, a on, Ali Raszid Pasza, na krześle czy raczej na tronie, zwalisty, potężny mężczyzna, w fezie i szatach przywodzących na myśl magnata z poprzedniego stulecia. W pięć lat po śmierci imię jego padało tu wciąż często. Amira była jego ostatnią żoną. W wieku trzynastu lat poślubiła pięć-dziesięciotrzyletniego mężczyznę. 20 Synowa otworzyła usta w bezgłośnym jęku. Amira zamieniła jej mokrą od potu poduszkę na suchą i wytarła czoło. - Bismillach! Na Boga! - szepnęła jedna z kobiet o twarzy białej jak kwiaty migdałowca zdobiące pokój. - Co złego się z nią dzieje? Amira odrzuciła satynową narzutkę i zdumiała się widząc, że dziecko nie leży już w normalnej pozycji porodowej, lecz jakimś sposobem obróciło się poprzecznie. Przyszła jej na pamięć inna noc, przed trzydziestu laty, zaraz po tym, jak sprowadzono ją do tego domu jako pannę młodą. Rodziła wówczas jedna ze starszych żon Raszida, a dziecko również ułożyło się poprzecznie. I matka, i dziecko zmarły wówczas - przypominała sobie Amira. Aby ukryć swoje przerażenie, Amira powiedziała do synowej parę uspokajających słów i skinęła na jedną z kuzynek, zajętą paleniem kadzideł, które powinny przepłoszyć od łoża rodzącej niedobre dżiny i inne złe duchy. Trzeba zmienić położenie płodu, ustawić dziecko w normalnej pozycji: głową do dołu. Poród nastąpi lada moment, jeżeli dziecko uwięźnie w drogach rodnych, może być stracone, podobnie jak i matka. Jak wiele kobiet w domu, kuzynka miała bogate doświadczenie akuszerskie, ale patrząc na zniekształcony brzuch rodzącej - zmartwiała. Z której strony jest głowa dziecka, a z której nogi? Amira sięgnęła po amulet, który położyła chwilę wcześniej przy łóżku synowej, obok medykamentów. Był to obiekt ogromnej mocy; pobrał ją z gwiazd, leżąc przez siedem nocy na dachu. Amira ujęła amulet w dłonie, by tę magiczną siłę sobie przyswoić. „Zapisane jest, iż nie może się nam przydarzyć nic, co nie byłoby zgodne z wolą Boga. On jest naszym opiekunem. Niech wierni ufają w Bogu" - wyrecytował głos z radia nastawionego na nocne czytanie Koranu. Drogą delikatnych manipulacji Amira zdołała ustawić dziecko we właściwej pozycji, ale gdy tylko cofnęła ręce, 21 wszystko zaczęło wracać do poprzedniego, fatalnego położenia. - Módlmy się - powiedział ktoś cicho. - Bóg jest naszym przewodnikiem - Amira próbowała po krzepić kobiety, widząc strach na ich twarzach. - Musimy utrzymywać dziecko w prawidłowej pozycji aż do chwili po rodu. - Ale gdzie jest głowa? Co będzie, jeśli ustawimy dziecko nóżkami do przodu? Amira próbowała pilnować właściwego położenia, ale przy każdym skurczu dziecko uparcie ustawiało się poprzecznie. W końcu zorientowała się, co trzeba zrobić. - Przygotujcie haszysz - poleciła. Gdy nowy, ostry aromat wypełniał pokój, mieszając się z aromatem perfum, kwiatów i kadzidła, Amira recytowała fragmenty Koranu i starannie szorowała ręce. Wytarła je w czysty ręcznik. Miała zamiar posłużyć się wiedzą przejętą od swojej teściowej, matki Alego Raszida, która była uzdrowicielką i przekazała wiele sekretów młodej żonie syna. Część tajemnic poznała jeszcze wcześniej, w haremie przy ulicy Perłowego Drzewa. Patrzyła, jak synowa wciąga haszysz z fajki, a oczy zasnu-wa jej mgła. Następnie, delikatnie nakierowując dziecko z jednej strony, Amira próbowała równocześnie sięgnąć po nie drugą ręką. - Dajcie jej więcej haszyszu - powiedziała cicho, usiłując odgadnąć, jak naprawdę ułożony jest płód. Dziewczyna chciała wciągnąć głębiej haszyszowy dym, ale ból stał się nie do zniesienia. Rzuciła głową i zawyła. Nie mogła się powstrzymać. - Zatelefonuj do pałacu - Amira cichym i spokojnym gło sem poleciła jednej z kobiet. - Powiedz im, że Ibrahim musi natychmiast przybyć do domu. 22 - Brawo! - krzyknął król Faruk. Akurat wygrał „konia" przy stawce siedemnaście do jednego i cała świta skupiła się z gratulacjami wpkół stołu ruletkowego. - Trzeba wykorzystać szansę. Szczęście dopisuje tej nocy Waszej Wysokości! - powiedział Ibrahim Raszid, ale zabawa nie była mu w głowie. Kiedy król patrzył w inną stronę, Ibra him zerknął ukradkiem na zegarek. Robiło się późno, bardzo chciał zatelefonować do domu i dowiedzieć się, co z żoną. Nie mógł jednak wyjść: jako osoba z najbliższego otoczenia króla, jego lekarz osobisty, musiał być u boku Faruka. Ibrahim pił szampana cały wieczór, co zdarzało mu się rzadko, ale tego dnia musiał w czymś utopić swój niepokój. Jego młoda żona miała urodzić pierwsze dziecko. W ciągu dwudziestu ośmiu lat życia Ibrahim nigdy jeszcze nie był tak zdenerwowany. Zamiast jednak podnieść go na duchu, na co liczył, szampan wywołał odwrotny efekt. Z każdą kolejną lampką, z każdym wybuchem wesołości przy ruletce stawał się posępniej-szy. Zastanawiał się, co on tu robi, dlaczego traci czas na zabawę, która go wcale nie bawi. Spojrzał na królewskich dworzan i ujrzał gromadę młodych mężczyzn, niemal dokładnie takich jak on sam. Ależ jesteśmy podobni - pomyślał biorąc kolejny kieliszek od krążącego z tacą kelnera. Wiadomo było dobrze, że Faruk dobiera sobie świtę, kierując się przede wszystkim wymaganiami co do urody i poloru towarzyskiego. Wszyscy mieli więc - tak jak Ibrahim - oliwkową cerę, brązowe oczy i czarne włosy. Wszyscy tuż przed trzydziestką lub tuż po, bogaci i raczej rozpróżniaczeni, w smokingach zamawianych w londyńskim Savile Row. Wszyscy w sposób afektowany mówili po angielsku, uczyli się tego języka w szkołach w Wielkiej Brytanii, dokąd wysyłała większość swoich synów kairska arystokracja. Na głowach - zauważył Ibrahim z rzadkim u niego cynizmem - mieli czerwone fezy, 23 zazdrośnie strzeżony znak przynależności do egipskich wyższych sfer. Zsuwali je tak daleko na czoło, że opierały się na brwiach. Arabowie, którzy usiłują nie być Arabami - pomyślał gorzko Ibrahim - Egipcjanie pozujący na angielskich dżentelmenów. Przez usta nie przechodzi im słowo w ojczystym języku, bo przecież arabski nadaje się tylko do wydawania poleceń służbie. Chociaż pozycja Ibrahima była przedmiotem zazdrości, czasami męczyła go, czego nie dawał po sobie poznać. Był wprawdzie osobistym medykiem monarchy, ale nie mógł uważać tego za własne osiągnięcie. Wysokie stanowisko na dworze królewskim załatwił mu wpływowy ojciec. Piastowanie godności osobistego lekarza króla Faruka miało również swoje minusy, jak choćby właśnie trwonienie czasu w ten sposób: przy orkiestrze, wśród lowelasów w smokingach, tańczących rumbę z kobietami w wyzywających strojach. Jako nadworny lekarz, Ibrahim miał obowiązek towarzyszyć koronowanemu podopiecznemu niemal stale i zawsze być w gotowości na wypadek wezwania. Telefon, połączony bezpośrednio z pałacem, stał w sypialni domu przy ulicy Rajskich Dziewic. Ibrahim piastował wysoką godność przez pięć lat i poznał Faruka lepiej niż ktokolwiek inny, lepiej nawet niż królowa Farida. Król miał mieć bardzo małego penisa i bardzo dużą kolekcję pornograficzną. Tak mówiły plotki, z których jednak tylko jedna była bliska prawdy, a Ibrahim wiedział, że dwudziestopięcioletni dynasta ma przede wszystkim naturę dużego dziecka. Uwielbiał lody, dowcipy nie wychodzące ponad pułap Flipa i Flapa i komiksy „Uncle Scrooge", które sprowadzał regularnie z Ameryki. Wśród upodobań panującego było jeszcze oglądanie filmów z Katharine Hepburn i hazard. No i dziewice, jak ta siedemnastolatka o mlecznej skórze, uwieszona tego wieczoru u królewskiego ramienia. Wokół stołu z ruletką robiło się coraz tłoczniej. Każdy chciał zażyć splendoru pokazania się w monarszym kręgu: egipscy bankierzy, tureccy biznesmeni, brytyjscy oficerowie w wykrochmalonych mundurach i różnego kalibru arystokraci, którzy musieli uciekać z Europy przed Hitlerem. Groźba 24 marszu Rommla na Kair odeszła w przeszłość, miasto świętowało z zapamiętaniem. W tym hałaśliwym klubie nocnym nie było miejsca na niechęć do nikogo, nawet do Anglików, których siły okupacyjne opuszczą Egipt - jak sądzono - skoro wojna się skończyła. - Voisins! - krzyknął król, kładąc żetony na dwadzieścia sześć i trzydzieści dwa, a Ibrahim ponownie zerknął ukradkiem na zegarek. Żona mogła rodzić lada minuta, on powinien być przy niej, dodawać otuchy. Był jeszcze jeden powód niepokoju Ibrahima, którego nieco się wstydził. Niezmiernie pragnął spełnić zobowiązanie nałożone przez ojca. Tej nocy, kiedy zmarł, Ali Raszid powiedział: „To jest twoja powinność wobec mnie i naszych przodków. Jesteś moim jedynym synem, cała odpowiedzialność spoczywa na tobie. Mężczyzna, który nie powołał na świat syna - napomniał Ali - nie jest prawdziwym mężczyzną. Córki się nie liczą. Stare przysłowie mówi, że «to, co pod welonem, przynosi smutek»". Ibrahim pamiętał, jak strasznie Faruk pragnął, by królowa Farida dała mu syna: w tajemnicy pytał nawet swojego lekarza o nalewki na płodność i o afrodyzjaki. Nigdy nie zapomni tej chwili, gdy zagrzmiał salut armatni oznajmiający narodziny królewskiego dziecka: cały Kair wstrzymał oddech i liczył wystrzały. Po czterdziestej pierwszej salwie nastała cisza. Gorzkie rozczarowanie - gdyby narodził się chłopiec, strzelano by sto jeden razy. Nade wszystko jednak Ibrahim chciał być ze swoją żoną, kobietą-dziewczynką, którą nazywał swoim małym motylkiem. Królowi znowu powiodło się w ruletce, tłumek wokół niego wiwatował, a Ibrahim wpatrywał się w lampkę szampana, ale z pamięci przywoływał obraz tego dnia, kiedy po raz pierwszy zobaczył żonę. To było podczas garden party pod murami jednego z królewskich pałaców. Stała w gronie młodych, pięknych kobiet otaczających królową. Uderzyła go jej uroda i jakaś kruchość, ale zakochał się dokładnie w momencie, gdy na nosie dziewczyny usiadł motyl. Krzyknęła, a Ibra- 25 him przepychał się ku niej z solami trzeźwiącymi. Myślał, że płacze, a ona się śmiała. Powiedział sobie wtedy: pewnego dnia ten mały motylek będzie mój. Zerknął jeszcze raz na zegarek i zastanawiał się, jak mógłby się stąd ulotnić, gdy podszedł kelner ze złotą tacą w ręku. - Proszę wybaczyć, doktorze Raszid - powiedział - to jest wiadomość dla pana, która nadeszła właśnie z pałacu. Ibrahim przebiegł wzrokiem krótki tekst. Szepnął parę słów królowi do ucha i pośpiesznie wybiegł z klubu, omal nie zapominając odebrać płaszcza z szatni. Przerzucił jedwabny szal wokół szyi, siadł za kierownicą mercedesa i nagle pomyślał, że żałuje, iż wypił tak dużo szampana. Gasząc silnik na ulicy Rajskich Dziewic, Ibrahim popatrzył uważnie na fronton dwupiętrowej, dziewiętnastowiecznej willi. Nasłuchiwał przez chwilę, po czym - rozpoznawszy nadciągające z budynku odgłosy - przebiegł przez ogród, wielkie schody, hol i wpadł do żeńskiego skrzydła domu, gdzie kobiety lamentowały wniebogłosy. Zatrzymał się na widok pustej kołyski u stóp wielkiego łoża. Siostra Ibrahima podbiegła, oplotła go ramionami i krzyknęła szlochając: - Ona odeszła! Nasza siostra odeszła! Wyzwolił się delikatnie z uścisku kobiety i przysunął się bliżej łóżka, na którym siedziała jego matka z noworodkiem na ręku. W jej ciemnych oczach ujrzał łzy. - Co się stało? - spytał przeklinając w duchu szampana, który wciąż mącił mu myśli. - Bóg uwolnił twoją żonę od ziemskich trudów - powie działa Amira odsłaniając twarz noworodka. - Ale dał ci to piękne dziecko. Och, Ibrahimie, synu, serce moje... - Rodziła? - Ibrahimowi nadal szumiało w głowie. - Niedługo po twoim wyjściu. 26 - I umarła? - Przed chwilą. Telefonowałam do pałacu, ale było już za późno. Młoda żona Ibrahima leżała z zamkniętymi oczami, na twarzy koloru kości słoniowej malował się spokój, można było pomyśleć, że śpi tylko. Satynowa narzutka osłaniała ją aż po brodę, kryjąc ślady przegranej walki o życie. Ibrahim upadł na kolana i ukrył twarz w satynie. - W imię Boga litościwego, Boga miłosiernego - odezwał się cicho. - Nie ma innych bogów oprócz Boga, a Mahomet jest Jego wysłannikiem. Amira położyła rękę na głowie syna i powiedziała: - Taka była wola Boga. Twoja żona odeszła właśnie do raju. Mówiła po arabsku, językiem domu Raszidów. - Jak ja to przeżyję, matko? - wyszeptał. - Zostawiła mnie i nawet nie wiedziałem, że odchodzi - podniósł zalaną łzami twarz. - Powinienem być tutaj. Może uratowałbym jej życie. - Uratować mógł ją tylko Bóg, którego chwałę głosimy. Po ciesz się, mój synu, myślą, że żona twoja była pobożną kobie tą, a Koran obiecuje nam, iż prawdziwie nabożni po śmierci otrzymają najwyższą nagrodę: będą oglądać oblicze Boga. Podejdź tutaj i spójrz na swoją córkę. Jej gwiazdą jest Wega, w ósmym domu księżycowym - to dobry znak, jak zapewnia mnie astrolog. - Córkę? - wyszeptał. - Czy jestem po dwakroć przeklęty przez Boga? - Bóg cię nie przeklina - Amira pogładziła Ibrahima po twa rzy. Wspomniała, jak wzrastali razem: trzynastoletnia dziew czynka i dziecko w jej łonie. - Czyż to nie Bóg, wspaniały i wszechmogący, stworzył twoją żonę? Czyż nie ma On prawa wezwać jej do siebie, kiedy zechce? Bóg nie robi niczego, co nie byłoby mądre, mój synu. Wyznaj wiarę w jednego Boga. - Wierzę w Boga jedynego. Aminti billach. Ufam w Bogu - wstał, zawahał się, spojrzał jeszcze raz zbolałym wzrokiem 27 w stronę łóżka i pośpiesznie wyszedł z pokoju. Parę minut później siedział w samochodzie i mknął w stronę Nilu. Przejechał przez most i skręcił w gruntową drogę, biegnącą wzdłuż pól trzciny cukrowej. Nie widział wielkiego wiosennego księżyca, który zdawał się patrzeć na niego z drwiną. Nie czuł też gorącego wiatru, siekącego piaskiem o samochód. Pędził niemal na ślepo, pełen złości i bólu. Nagle stracił panowanie nad kierownicą. Wóz zsunął się z drogi i utknął w trzcinowym gąszczu. Ibrahim wygramolił się z samochodu, od szampana i przeżyć ostatniej godziny kręciło mu się w głowie. Przeszedł, potykając się, parę metrów, nie widząc ani najbliższego otoczenia, ani nieodległej wioski. Przez chwilę wpatrywał się w nocne niebo. W końcu, z gorzkim szlochem, uniósł zaciśniętą pięść i głośno po trzykroć przeklął Boga. ROZDZIAŁ 2 Nadszedł blady świt, Ibrahim otworzył oczy i zobaczył słońce przesłonięte mgłami, jak kobieta w woalce. Leżał nieruchomo, próbując myśleć, przypomnieć sobie, co się stało. Był obolały, głowa mu pękała i zżerało go straszne pragnienie. Kiedy spróbował się ruszyć, stwierdził, że siedzi w przechylonym samochodzie, w gęstwie wysokiej, zielonej trzciny cukrowej. Co się stało? Jak się tutaj znalazł? I gdzie to właściwie jest, to tutaj? Wreszcie przypomniał sobie wszystko: wezwanie przyniesione do- kasyna, jazdę do domu, twarz zmarłej żony, desperacką ucieczkę poprzez noc, samochód zsuwający się z drogi... Ibrahim jęknął. 28 Bóg - pomyślał. - Przekląłem Boga. Pchnął drzwi samochodu i wypadł na wilgotną ziemię. Nie mógł przypomnieć sobie niczego po tym, wypowiedzianym w furii, przekleństwie, ale pewnie po prostu wrócił do mercedesa i usnął na przednim siedzeniu. A teraz zbierało mu się na mdłości i czuł takie pragnienie, że mógłby chyba wypić cały Nil. Oparł się o samochód i wymiotował. Zauważył i jakoś go to skonsternowało, że wciąż jest w smokingu, a wokół szyi ma owinięty biały, jedwabny szal. Jakby tylko wyskoczył na chwilę z kasyna, by odetchnąć świeżym powietrzem. Nie pamiętał, by kiedykolwiek w życiu myślał o sobie z takim obrzydzeniem. Okrył hańbą swoją zmarłą żonę, matkę, ojca. Kiedy poranne mgły zaczęły niknąć, Ibrahim zobaczył nad sobą ogromne, błękitne niebo i poczuł wzrok ojca, potężnego Alego Raszida, skierowany ku niemu z niebios - gęste brwi marszczyły się w potępieniu. Ibrahim wiedział, że ojciec pił czasem alkohol, ale nigdy nie doprowadziłby się do takiego stanu, by wymiotować. Niemal przez całe dwadzieścia osiem lat życia Ibrahim usiłował zadowolić ojca, sprostać jego wielkim oczekiwaniom. „Będziesz studiował w Anglii" - powiedział Ali do syna i Ibrahim ruszył do Oxfordu. „Zostaniesz lekarzem" - zakomenderował ojciec, a syn zastosował się do życzenia. „Przyjmiesz stanowisko na dworze królewskim" -polecił Ali, wówczas minister zdrowia, więc Ibrahim dołączył do świty Faruka. I w końcu: „Będziesz kontynuował tradycje honoru w naszej rodzinie i przysporzysz mi licznych wnuków". Jednak w tym upokarzającym momencie wszystkie próby zdobycia aprobaty ojca wydawały się daremne. Runął na tłustą ziemię i z całego serca przepraszał Boga. Prosił o wybaczenie swojej słabości, o odpuszczenie tego, że zostawił tam matkę, że nie modlił się nad ciałem zmarłej żony, że uciekł w to pustkowie i że przeklął Wszechmogącego. Ibrahim nie mógł jednak znaleźć w sobie pokory. Kiedy usiłował się modlić, pojawiała się przed nim nieprzejednana twarz 29 ojca i wpadał w pomieszanie. Czy wszyscy synowie - zastanawiał się próbując wyobrazić sobie oblicze Boga - widzą twarz ojca? Gdy patrzył w stronę Nilu - wszystko domagało się w nim wody - słyszał głos ojca, przetaczający się jak grzmot nad łanami wysokiej trzciny: „Córka! Nie umiesz nawet zrobić tego, co potrafi najtępszy wieśniak!" Ibrahim próbował krzyczeć ku niebiosom: Czyż nie próbowałem spłodzić syna? Czy nie skakałem z radości, gdy mój najdroższy, mały motylek powiedział, że jest w ciąży? Czy nie pomyślałem wówczas: Oto wreszcie coś, czego nie dał mi ojciec, lecz ja sam powołałem do życia? Trzymając się błotnika, długo wymiotował. Gdy w końcu, wyprostowany, nabrał powietrza do płuc, jego umysł rozjaśnił się i w jednym olśnieniu ujrzał korzenie swojej udręki: To nie jej śmierć doprowadza mnie do szaleństwa, ale fakt, że nie sprawdziłem się w jego oczach! Ibrahim pragnął się wypłakać, ale - tak jak w wypadku modlitwy o przebaczenie - łzy nie chciały płynąć. Patrzył, jak głęboko samochód wrył się w ziemię. Nie miał pojęcia, jak go wyciągnąć. Usiłował dojrzeć wioskę lub studnię w pobliżu. W odległości zaledwie paru metrów zauważył postać, która go obserwowała. Przysiągłby, że jeszcze przed chwilą jej tu nie było. Ciemna, wyrosła chyba z ciemnej ziemi, w długiej, brudnej sukni czy koszuli, z glinianym dzbankiem na głowie. Przyglądał się jej i widział, że jest fellachą, wiejską dziewczyną. Nie mogła mieć więcej niż dwanaście, trzynaście lat, w jej oczach niewinna ciekawość przeważała nad lękiem i ostrożnością. Wzrok Ibrahima przykuł wysoki dzban, który trzymała na głowie. - Niech Bóg sprowadzi na ciebie pokój i miłosierdzie -odezwał się ochrypłym głosem, ledwie słysząc sam siebie poprzez huk w głowie. - Czy użyczysz trochę wody nieznajomemu w potrzebie? 30 Ku jego zaskoczeniu podeszła, zdjęła dzban z głowy i pochyliła go. Gdy wyrzucił ręce do przodu, by chwytać tę świeżą wodę z rzeki, przypomniał sobie parę wizyt na swoich wielkich plantacjach bawełny w delcie Nilu. Jak wystraszeni byli pracujący dla niego chłopi, a dziewczyny uciekały biegiem na widok nadchodzącego pana. Boże, ta woda miała niebiański smak! Podstawił dłonie i pił łapczywie, a następnie zmoczył sobie twarz i głowę. Mokrymi rękami gładził włosy i powiedział: - Próbowałem najdroższych win na świecie i jestem pe wien, że nie mogą się równać z tą cudowną wodą. Napraw dę, dziecino, uratowałaś mi życie. Wyraz jej twarzy świadczył, że nic nie rozumie, a Ibrahim zdał sobie sprawę, że mówi po angielsku. Stwierdził, że się uśmiecha, dziwne uczucie przy tej całej rozpaczy. Jeszcze raz zmoczył ręce, spryskał twarz zimną wodą i ciągnął dalej po angielsku: - Przyjaciele mówią, że jestem szczęśliwy. Ponieważ nie mam braci, odziedziczyłem cały spadek po ojcu, co uczyniło mnie bardzo bogatym człowiekiem. Kiedyś miałem braci, mój ojciec miał kilka żon, zanim poślubił Amirę, moją matkę. Te żony dały mu trzech synów i cztery córki. Epidemia grypy, jeszcze przed moim narodzeniem, zabrała dwóch synów i jed ną córkę. Mój najmłodszy brat zginął na wojnie, jedna z sióstr zmarła na raka, a dwie pozostałe, starsze siostry, mieszkają w moim domu przy ulicy Rajskich Dziewic, bo nigdy nie wy szły za mąż. Tak więc, jestem jedynym synem mojego ojca. To wielka odpowiedzialność. Ibrahim popatrzył w niebo, ciekawy, czy mógłby zobaczyć twarz Alego Raszida w tym nieskończonym błękicie. Gdy wdychał świeże powietrze poranka, poczuł, że serce zaciska się w nim jak pięść i narasta ból. Zmarła. Jego mały motylek nie żył. Wyciągnął ręce, dziewczyna znowu lała w nie wodę z dzbanka. Potarł piekące oczy i przeczesał mokrymi palcami włosy. Popatrzył przez chwilę na fellachę i pomyślał, że mimo brudu jest ładna. Wiedział jednak, iż ciężkie warunki życia 31 wieśniaków znad Nilu zamienią ją w staruszkę, nim dobiegnie trzydziestki. - A więc mam córkę - podjął znowu, tłumiąc rozpacz. - Mój ojciec uważałby to za przegraną. Według niego można wątpić w prawdziwą męskość tych, którzy płodzą córki. Nie zauważał moich sióstr. Jedna z nich, młoda wdowa z dwójką małych dzie ci, mieszka nadal w domu rodzinnym. Nie pamiętam, by ojciec choć raz ją przytulił. A przecież córeczki są miłe. Małe dziew czynki są czasem takie jak ich matki... - głos mu się załamał. - Nie wiesz, co mówię - powiedział cicho do dziewczyny. - Nawet gdybym mówił po arabsku, nie zrozumiałabyś. Two je życie jest proste i z góry wytyczone. Poślubisz mężczyznę wybranego przez rodziców, urodzisz dzieci, zestarzejesz się i może nawet będziesz żyć dostatecznie długo, by zdobyć so bie szacunek we wsi. Ibrahim zasłonił twarz dłońmi i zaczął płakać. Dziewczyna czekała cierpliwie z pustym już dzbanem. Ibrahim w końcu uspokoił się. Być może we dwoje zdołaliby wyciągnąć samochód z błota. Po arabsku poinstruował dziewczynę, jak popychać samochód, napierając na maskę, kiedy on wrzuci bieg wsteczny. Gdy samochód stał już na suchej drodze, silnik pracował miarowo, zapraszając w drogę powrotną do domu, Ibrahim uśmiechnął się smutno do dziewczyny i powiedział: - Bóg wynagrodzi twoją dobroć. A ja chciałem ci coś dać. Przeszukał kieszenie, ale okazało się, że nie ma przy sobie pieniędzy. Zauważył jednak zachwyt w spojrzeniu dziewczyny patrzącej na jego biały, jedwabny szal. Zdjął go z ramion i wręczył jej. - Bóg da ci długie życie - w oczach Ibrahima znowu błys nęły łzy - dobrego męża i dużo dzieci. Gdy samochód zniknął za zakrętem, trzynastoletnia Sahra obróciła się i popędziła w kierunku wioski, zapominając o tym, że w dzbanie nie ma ani kropli wody. Myślała tylko o nagrodzie, o długiej wstędze materiału tak białego, czystego 32 i miękkiego jak piórka na gęsiej piersi. Nie mogła się doczekać chwili, gdy odnajdzie Abdu, opowie mu o spotkaniu z nieznajomym i pokaże szal. Potem powie wszystko matce, a później całej wsi. Ale najpierw Abdu, bo - co najcudowniejsze w tej historii z nieznajomym - czyż nie był on podobny do jej kochanego Abdu? Sahra wbiegła w wąską uliczkę wioski, gdzie powietrze wczesnego ranka przyprawiał cierpko dym z kuchennych palenisk, i myślała, jaka jest szczęśliwa. Niemal żadna dziewczyna nie ma pojęcia, jakiego męża dostanie; panna młoda poznaje pana młodego w dniu ślubu. A ile dziewcząt męczy się potem w życiu pełnym cierpień znoszonych w milczeniu, bo żona, która się skarży, okrywa hańbą swoją rodzinę. Ale Sahra wiedziała, że ona nie będzie nieszczęśliwa po ślubie z Abdu. On się tak pięknie śmieje i układa wiersze, a ją ogarnia takie miłe ciepło, gdzieś tam w środku, gdy Abdu spogląda na nią tymi swoimi oczami, zielonymi jak Nil. Znała go chyba zawsze, był o cztery lata starszy, ale dopiero od ostatnich żniw zaczęła patrzeć na niego innym wzrokiem, a on też okazuje jej od tej pory szczególnego typu zainteresowanie. Wszyscy we wsi wiedzieli, że Abdu ożeni się z Sahrą. Byli w końcu ciotecznym rodzeństwem. Rozglądała się za nim na placyku targowym wioski, gdzie chłopi wystawiali na sprzedaż swoje plony. Abdu czasem pomagał nosić towar. Obok - śmiejąc się i plotkując - przeszły gromadą kobiety w czarnych kaftanach, stroju mężatek. Sahra ze zdziwieniem spostrzegła wśród nich swoją siostrę. Oglądała cebulę i Sahra stwierdziła, że bardzo jest odmieniona. Jeszcze wczoraj była dziewczyną, taką jak Sahra, a tego ranka to już kobieta. Siostra wyszła za mąż poprzedniego wieczoru. Sahra przypomniała sobie, jak przed ślubem sprawdzano dziewictwo panny młodej. „To najważniejsza chwila w życiu dziewczyny" - powiedziała matka Sahry. Taka ważna, że towarzyszyła jej wielka uroczystość, na którą zeszła się cała wioska. Ale jak to jest, kiedy traci się 33 dziewictwo? Sahra zastanawiała sie nad tym, dziwiąc się zmianie, jaka zaszła w jej siostrze. A wtedy, gdy kobiety ułożyły dziewczynę na pościeli i zadarły jej sukienkę odsłaniając nogi, Sahra wspomniała trochę podobne, własne przeżycie. Miała wtedy tylko sześć lat i spała na materacu w kącie izby. Nagle dwie ciotki ściągnęły z niej galabiję. Matka przytrzymywała od tyłu. Zanim Sahra zdążyła krzyknąć, pojawiła się wioskowa akuszerka z brzytwą w dłoni. Jeden szybki ruch i dziewczynka poczuła, jak palący ból przeszywa jej ciało. Potem, kiedy leżała ze związanymi nogami i nie wolno jej było się ruszać ani nawet siusiać, dowiedziała się, że została właśnie obrzezana. Ten zabieg przechodziły wszystkie dziewczynki, zrobiono to jej matce i babci, i wszystkim kobietom, od Ewy poczynając. Matka wyjaśniła jej łagodnie, że podczas obrzezania wycina się nieczysty fragmencik ciała, dzięki czemu, gdy dziewczyna staje się kobietą, mniej męczą ją żądze i może dochować wierności mężowi. Bez tej operacji nie ma szans na zamążpójście. Ostatniej nocy jednak akuszerka, ani brzytwa, nie była potrzebna. Dziewictwo panny młodej sprawdzał pan młody palcem owiniętym w białą chusteczkę, a goście weselni przyglądali się z uwagą. Siostra Sahry krzyknęła, a jej oblubieniec podskoczył, wymachując zakrwawioną chusteczką. Wszyscy zaczęli wiwatować, kobiety wyśpiewywały świdrującą uszy zaghareetę, wprawiając języki w szczególną wibrację. Była to uroczysta pieśń radości. Panna młoda okazała się dziewicą, honor rodziny nie został splamiony. A teraz, tego ranka, siostra Sahry cudownie przekształciła się w kobietę. Sahra ruszyła do gospody z nadzieją, że tam znajdzie Ab-du, który często pomagał szejkowi Hamidowi podawać do stołów. Starsi mężczyźni z wioski siedzieli już w środku, pociągając z wodnych faj i kontemplując nad naczyniami z czarną herbatą. Sahra usłyszała skrzekliwy głos szejka Hamida, mówiącego o tym, jak bogacze z Kairu świętują koniec wojny. 34 Los wieśniaków wcale się jednak nie poprawił - narzekał karczmarz - oni nie mają czego świętować. Ściszył głos, przechodząc do tematu niebezpiecznego - Bractwa Muzułmańskiego, milion członków liczącej tajnej organizacji, która dążyła do odsunięcia od władzy klasy paszów. Szejk Hamid twierdził, że paszów było nie więcej niż pięciuset. - Jesteśmy najbogatszym krajem na Bliskim Wschodzie -karczmarz, jedyny posiadacz radia, cieszył się respektem wśród chłopów, bo umiał czytać i pisać, stanowił główne źródło informacji we wsi. - Ale kto korzysta z tego bogactwa? Paszowie stanowią nie więcej niż pół procenta wszystkich właścicieli ziemskich, lecz należy do nich trzecia część ziemi! Sahra nie lubiła szejka Hamida. Nie dość, że bardzo stary, to jeszcze prawdziwy brudas. Chociaż - jako piśmienny - zyskał zaszczytny tytuł szejka, nosił poplamioną galabiję, a zmierzwiona, długa, biała broda była popstrzona zaschniętymi kroplami kawy i tytoniem. Czterokrotnie się żenił i czterokrotnie zostawał wdowcem. Kobiety we wsi szeptały, że dosłownie zabijał swoje żony pracą ponad siły. Sahrze nie podobał się sposób, w jaki wlepiał wzrok w jej piersi, ile razy posłano ją na zakupy do gospody. Nagle przypomniała sobie o szalu, który dostała od bogatego nieznajomego. Ukryła swój skarb w fałdach nędznej sukienki. Nieznajomy na pewno był paszą, panem, jednym z tych pięciuset, co mają trzecią część całej ziemi - jak mówił szejk Hamid. Wreszcie spostrzegła Abdu i - słysząc jego charakterystyczny śmiech i patrząc na szerokie barki pod pasiastą galabiją -zastanawiała się, jak to będzie w ich noc poślubną. Czy on zada mi ból? Siostra krzyczała, gdy jej mąż sprawdzał, czy jest dziewicą. Sahra wiedziała, że ta próba musi zostać przeprowadzona, bo jak inaczej rodzina miałaby wykazać swoją zacność, której najlepszym przecież dowodem jest nie tknięta cześć córki? Przypomniała sobie biedną dziewczynę z sąsied- niej wioski, którą znaleziono martwą w polu. Zgwałcił ją miejscowy chłopak, hańbiąc w ten sposób rodzinę swojej ofiary. Dziewczynę zabił własny ojciec i wujowie. Mieli do tego prawo, bo - jak mówi stara zasada - „tylko krew zmywa hańbę". Sahra ukradkiem dała znak Abdu i zniknęła pośpiesznie, zanim zauważyli ją inni mężczyźni. Weszła do obory na tyłach małej chałupy, w której mieszkała z rodzicami. Pomieszczenie miało ściany z bambusa, liści palmowych i słomy, klejone gliną. W bardzo gorące dni leżała tu bawolica i przeżuwała pokarm, bez przerwy ruszając szczękami. Sahra często siadywała koło zwierzęcia, to było jej ulubione miejsce. Teraz skryła się w oborze, by ochłonąć po spotkaniu z nieznajomym, napatrzeć się na szal i delektować się gładkością jedwabiu. Siadła na słomie. Słońce na zewnątrz wspinało się coraz wyżej, we wsi wstał już na dobre nowy dzień i Sahra uświadomiła sobie, że powinna czym prędzej pójść nad rzekę i ponownie napełnić dzban wodą. Chciała jednak być sama, tylko przez chwilę, ze swoim pięknym wspomnieniem. Ten bogacz powiedział, że Bóg jej pobłogosławi! Strasznie chciała, żeby Abdu już tu był i słuchał opowieści o jej niezwykłej przygodzie. Od kiedy zaczął pracować w polu z ojcem, a ona coraz rzadziej mogła wychodzić z domu, nastąpił kres radości ich wspólnego dzieciństwa. Nie pozwalano im już na wspólne zabawy, zamiast tego musieli uczestniczyć w odrębnych spotkaniach mężczyzn i kobiet. Jeszcze nie tak dawno włóczyli się razem, na brzegu rzeki zawsze było tyle atrakcji, jeździli na osiołku, Sahra siedziała za Abdu, obejmując go cienkimi ramionami. Dorosłość, w którą wchodzili, odmieniła to wszystko. Regularna miesiączka oznaczała dla Sahry długi strój, włosy ukryte pod chustką i wymóg skromnego zachowania. Koniec gonitw i pokrzykiwania; i nie należy pokazywać nogi powyżej kostki. Po latach wolności takie zakazy, nagle wprowadzone, wydawały się nie do zniesienia, zwłaszcza podczas 36 rodzinnych spotkań; Abdu i Sahra musieli już siedzieć daleko od siebie. Dlaczego rodzice tak boją się o swoje córki? - zastanawiała się Sahra. Czemu matka ciągle jej pilnuje i każe się wyliczać z każdej minuty poza domem? Dlaczego nie wolno jej już chodzić, kiedy ma na to ochotę, do piekarni albo do sklepiku z rybami? A ojciec, kiedy siadają do stołu, by jeść chleb i fasolę, patrzy na nią groźnym okiem, aż czasem ogarnia ją strach. Czemu? Co to złego - pogadać z Abdu albo pohasać z nim nad rzeką? Przecież nikt im tego nie bronił przez całe dzieciństwo. Czy wiązało się to z dziwnym samopoczuciem, które miewała ostatnio? Osobliwy głód, powodujący niepokój. Prała nad kanałem, szorowała garnki, rozkładała na dachu kostki nawozu do wysuszenia i nagle zapominała o tym, co robi, i pogrążała się w snach na jawie o Abdu. Zwykle w takich chwilach strofowała ją ostro matka, czasami jednak zamiast złościć się, wzdychała tylko ciężko i kręciła głową. Wreszcie w oborze pojawił się Abdu. Sahra zerwała się, w pierwszym odruchu chciała mu się rzucić na szyję, ale przystanęła zawstydzona, tak jak i on zresztą. Chłopcom i dziewczętom w tym wieku nie pozwalano się wzajemnie dotykać. Lepiej, żeby nawet nie rozmawiali ze sobą, z wyjątkiem spotkań rodzinnych z udziałem starszych. Skromność zamiast wspólnego figlowania, swoboda zamieniona na posłuszeństwo. A tak było fajnie! Sahra stała w promieniach porannego słońca, które wpadało przez szpary w ścianach obórki, słuchając brzęczenia much i pomruków bawolicy. Patrzyła w zielone oczy Abdu i myślała, że przecież nie dawniej jak wczoraj ganiał za nią i ciągnął za warkocze. Dzisiaj warkocze były schowane pod chustką, a Abdu zachowywał się grzecznie i powściągliwie, jak jakiś nieznajomy. - Ułożyłem nowy wiersz. Chcesz posłuchać? - Abdu był analfabetą jak wszyscy we wsi i swoje utwory zapisywał tylko w pamięci. Przez kilka ostatnich lat stworzył ich parę tuzinów, a najnowszy brzmiał tak: 37 Moja dusza pragnie pić z twojej, Moje serce chce zasmakować twych skarbów. Z dala od ciebie zmarnieję i zemrę, Jak gazela zbłąkana na pustyni. Przecież to - była prawie pewna - o niej i do niej, więc Sahra tak się wzruszyła, że nie mogła słowa z siebie wydobyć, a ogromnie chciała wyrecytować mu: „Och, Abdu, jesteś taki piękny, jesteś podobny do bogatego człowieka!" Kiedy jednak szli w stronę Nilu, by napełnić dzban wodą, opowiedziała mu o spotkaniu z nieznajomym i pokazała biały jak obłoki szal, który dostała. Dziwne, Abdu okazał niewielkie zainteresowanie. Głowę miał pełną wzniosłych myśli, ale nie mógł podzielić się nimi z Sahrą. Ona nie zrozumiałaby tych wielkich idei. Liczył na to, że nowy wiersz pomoże jej pojąć, jakie sprawy wypełniają duszę Abdu, poczuć tę żarliwą miłość ojczyzny, bezgraniczne oddanie Egiptowi. Widział jednak po niej, że zupełnie opacznie pojęła tę patriotyczną strofę. Abdu był w stanie dziwnego podniecenia i niepokoju od chwili, gdy w wiosce pojawił się człowiek z Bractwa Muzułmańskiego. Chłopcy z wypiekami na twarzach słuchali namiętnych mów przybysza o tym, że Egipt musi powrócić do islamu, na proste ścieżki wytyczone przez Boga. Dusze zapalały się w młodych ludziach. Siedzieli późno w noc i dyskutowali. Zapytywali się wzajem, jak długo jeszcze chłopi jak woły będą harować na pańskich polach i czy oni, młodzi, też potulnie zegna się pod uciskiem buciora brytyjskich możnowładców. Czy z tego, że jesteśmy fellacha-mi, wynika, że nie jesteśmy ludźmi? Czy nie ma w nas duszy? Czy nie zostaliśmy stworzeni na boskie podobieństwo? Nagle pojawiły się problemy sięgające daleko poza granice wioski i tutejszy, krótki odcinek rzeki. Abdu już wiedział, że został stworzony do wyższych celów. Wszystkie te myśli zachował jednak dla siebie. Odprowadził Sahrę pod dom rodziców i zatrzymali się na zalanej słońcem dróżce. Przemawiał do Sahry oczami, bez słów. Czuł, jak 38 wzbiera w nim miłość do tej dziewczyny i nasila się walka wewnętrzna w jego duszy: czy ożenić się, żyć i doczekać starości wraz z nią, czy pójść za wezwaniem Bractwa Muzułmańskiego i oddać się na służbę Bogu i Egiptowi? Sahra była taka piękna w tych promieniach słonecznych, jej twarz tak doskonale okrągła, usta takie śliczne. Całą siłą woli powstrzymał się, by jej nie pocałować. Ciało Sahry dojrzewało teraz szybko, galabija opinała się obiecująco na zaokrąglonych biodrach. - Allach ma'aki. Niech Bóg będzie z tobą - zamruczał i od szedł, pozostawiając ją w złotym blasku słońca. Sahra pośpieszyła do chałupy, chciała jak najprędzej opowiedzieć o nieznajomym. Postanowiła już, że szal podaruje matce, która nigdy w życiu nie miała czegoś równie pięknego, choć niejeden raz Sahra miała okazję widzieć, z jakim zachwytem i pragnieniem w oczach patrzyła na ładne materiały sprzedawane czasem na targu. Bała się trochę, że matka skrzyczy ją, bo tak długo nie wracała z wodą, wymyśliła więc bajeczkę o poszukiwaniu zbłąkanej kozy. Ku jej zdumieniu powitanie było radosne. - Mam cudowne wiadomości! - promieniała matka. - Dzię ki Bogu, za miesiąc będziesz mężatką! Wydam cię jeszcze le piej niż twoją siostrę, choć wszyscy mówili, że to była najle psza partia we wsi od lat! Sahra klasnęła w ręce. Matka rozmawiała z rodzicami Ab-du! Wreszcie zgodzili się! - Chwalić Boga to szejk Hamid prosi o ciebie. Szczęśliwa, szczęśliwa dziewczyna. Piękny, jedwabny szal wysunął się z rąk Sahry. 39 ROZDZIAŁ 3 - Czym się martwisz, Amiro? - spytała Maryam patrząc, jak jej przyjaciółka obcina liście rozmarynu i wkłada je do ko szyka. Amira wyprostowała się i zsunęła welon z głowy, od słaniając lśniące, czarne włosy. Chociaż zajmowała się akurat zbieraniem ziół w zalanym słońcem ogrodzie, miała na sobie kostium jak do przyjmowania gości. Kosztowna jedwabna bluzka i spódnica były czarne, przez pamięć męża Alego i zmarłej ostatnio synowej. Jak każdy jednak, tak i ten strój Amiry został uszyty według najnowszych nakazów mody obowiązującej w Paryżu i Londynie. Wiele czasu i starań po święcała Amira swojej twarzy. Namalowane brwi, zgodnie ze stylem egipskim, zastępowały naturalne. Powieki uczerniła antymonem, a na wargi nałożyła pąsową szminkę. Była przy gotowana również na wypadek, gdyby wizytę złożył jej męż czyzna. Podałaby mu dłoń okrytą krajem czarnej pelerynki, a wcześniej zasłoniła dolną połowę twarzy kwefem. - Martwię się o mojego syna - odpowiedziała po chwili, dokładając parę kwiatków do koszyka. - Od pogrzebu zacho wuje się dziwnie. - Ibrahim przeżywa śmierć żony. Takiej młodej i pięknej. Był w niej zakochany. Minęły dopiero dwa tygodnie, on po trzebuje czasu. - Mam nadzieję, że się nie mylisz. Królestwo Amiry, ziołowe poletko ogrodu, założyła dawno temu matka Alego Raszida, kierując się opisem upraw króla Sulejmana. Rosły tam więc drzewa kamforowe, aralia, szafran, tatarak, cynamon, mirra, aloes. Amira wprowadziła jeszcze inne rośliny o właściwościach leczniczych: kasje, koper, żywo-kost, rumianek, z których sporządzała uzdrawiające wywary, syropy, eliksiry i maści. Była to pora południowej sjesty, kiedy wszystkie sklepy, warsztaty i urzędy Kairu są zamknięte. Amira w tym właśnie I 40 czasie przyjmowała gości i wtedy też zaglądała do niej zwykle Maryam Misrahi, mieszkająca w wielkim domu tuż obok. Wyższa od Amiry, Maryam nie okrywała niczym swoich gęstych, rudych włosów, a jej jaskrawożółta, lekka sukienka wabiła ciekawskie kolibry. - Ibrahim dojdzie do siebie, z bożą łaską - powiedziała po hebrajsku, bo Maryam, której nazwisko Misrahi znaczyło „Egipcjanka", była Żydówką. - Ale jest coś jeszcze, czym się trapisz, Amiro. Za długo cię znam, by tego nie zauważyć. - Nie chcę obarczać cię moimi problemami, Maryam - Amira machnęła ręką, odganiając pszczołę. - Czyż nie dzielimy się wszystkim od dawna, każdą rado ścią, każdym świętem, ale i każdą tragedią? Pomagałyśmy so bie wzajemnie, gdy nasze dzieci przychodziły na świat, Ami ro, my jesteśmy siostrami. Amira podniosła koszyk pełen cierpkich ziółek i wonnego kwiecia. Spojrzała ku bramie w murze ogrodu: była otwarta, zapraszała gości. Amira nigdy nie wychodziła do miasta. Od chwili, gdy Ali wprowadził ją do tej posiadłości jako pannę młodą, nie wychynęła za mur ani na krok. Ktokolwiek chciał się z nią widzieć, musiał przyjść tutaj, do domu przy ulicy Rajskich Dziewic. Dawno temu, współczując młodziutkiej żonie, którą mąż tradycjonalista trzymał w całkowitym zamknięciu, Maryam wprowadzała do rezydencji Amiry i przedstawiała swoich licznych przyjaciół. Krąg znajomych był coraz szerszy, a sława Amiry jako uzdrowicielki znającej starodawne, na pół cudowne leki - coraz większa. Do wyjątków należały popołudnia, w które nikt do Amiry nie zaglądał. - Nie mogę ukryć przed tobą żadnej tajemnicy - uśmiech nęła się Amira, krocząc obok Maryam po kamienistej ścieżce. Była w tym jednak odrobina nieprawdy, bo jednego sekretu Amiry Maryam nie znała: nie wiedziała o haremie przy ulicy Perłowego Drzewa. - Źle spałam. Męczą mnie sny - wyznała Amira. 41 - Sny o obozowisku na pustyni, o czarnych jeźdźcach? Śnią ci się za każdym razem, gdy dziecko przychodzi na świat w tym domu, Amiro. - Nie - Amira potrząsnęła głową, zatrzymała się i obróciła twarzą do przyjaciółki - mówię o nowych snach, Maryam, których nigdy dotąd nie miewałam. Śni mi się Andreas Skou- ras, minister kultury. Maryam patrzyła zdumiona, a potem roześmiała się i otoczyła Amirę ramieniem. Szły teraz w cieniu starych drzew. Przed laty Ali Raszid posadził w tym ogrodzie drzewa cytrynowe, pomarańczowe, oliwne, limony, mandarynki, figowce, granaty, a nawet pierzaste kazuaryny. Turecka fontanna dominowała nad ogrodem kwiatowym, pełnym dzikich lilii, maków i papirusu. Dekoracyjny zegar słoneczny opatrzono wersem Omara Chajjama o czasie, który mija tak szybko. Mury zdobiła pnąca się winorośl. - Pan Andreas Skouras! - powtórzyła Maryam z rozmarze niem. - Gdybym nie była zamężna, sama bym o nim śniła! Czemu cię to martwi, Amiro? Wystarczająco długo byłaś wdo wą. Przecież Ali jasno wyraził swoją wolę, żebyś powtórnie wyszła za mąż. Jesteś wciąż młoda, możesz jeszcze rodzić dzieci. Pan Skouras! Świetna perspektywa. Amira nie umiała wyrazić w słowach powodów swojego lęku w związku ze snami o atrakcyjnym ministrze. Jej niepokój brał się z powątpiewania: jaki mężczyzna ożeni się z kobietą, która nie wie, gdzie się urodziła, z jakiej rodziny ani nawet z jakiej sfery społecznej pochodzi? Patrząc uważnie w swoje serce, Amira musiała jednak dostrzec jeszcze jedną przyczynę zatrwożenia: cień winy, bo zakochała się w Andre-asie Skourasie jeszcze za życia Alego. - A on, co on czuje do ciebie? - Maryam, on nic do mnie nie czuje. Jestem po prostu wdową po jego przyjacielu. Od śmierci Alego, niech Bóg uczyni raj jego mieszkaniem, widziałam pana Skourasa zale dwie cztery razy. Ostatnio przed dwoma tygodniami, kiedy 42 przybył na pogrzeb mojej synowej, niech Bóg da jej wieczne odpoczywanie. Wcześniej spotkaliśmy się na weselu Ibrahima, a jeszcze wcześniej Nefissy, oraz na pogrzebie Alego. Cztery razy w ciągu pięciu lat, Maryam. Trudno powiedzieć, że stara się o moje względy. - Może po prostu szanuje wdowieństwo i ma respekt dla twojej reputacji. Widziałam go dwa tygodnie temu i wydawa ło mi się, że zwraca na ciebie szczególną uwagę, Amiro. - Straciłam akurat synową. - Niech Bóg da jej wieczne odpoczywanie. Ale Skouras ca ły czas wodził za tobą oczami. Amira poczuła, jak skacze w niej serce, a równocześnie cień winy gęstnieje. Dopiero co pochowała synową, syn nie może wydobyć się z nieszczęścia, nowo narodzone dziecko nie ma matki, a ona myśli o romansie? Wspomniała dzień pierwszego spotkania ze Skourasem, kiedy Ali przyprowadził go do domu. Amira uścisnęła wtedy rękę gościa i chociaż dłoń miała okrytą krajem szaty, jak nakazuje obyczaj, poczuła przenikający przez materiał silny impuls. A oczy Skourasa, czy zatrzymały się niezwyczajnie długo na jej twarzy, czy tylko odniosła takie wrażenie? Wówczas pojawił się ten cień winy - że plami cześć męża, aczkolwiek tylko w myślach. Teraz - spacerując po wspaniałym ogrodzie Alego ze swoją najlepszą przyjaciółką - wyrzucała sobie, że jest o krok od narażenia na szwank czci własnych dzieci. Nie wolno jej myśleć 0 Skourasie. I musi znaleźć sposób na przepędzenie tych niepo kojących snów. Stado spłoszonych gołębi poderwało się nagle z dachu 1 przefrunęło na gałęzie topól rosnących wzdłuż ulicy Raj skich Dziewic. Amira przysłoniła oczy, spojrzała ku górze i zobaczyła jakąś postać na tle słońca. - To Nefissa - zdziwiła się Maryam. - Co twoja córka robi na dachu? Nie po raz pierwszy Amira widziała swoją dwudziestoletnią córkę tam u góry, pomiędzy gęstwą winorośli i pobielonym gołębnikiem. 43 - Pewnie - uśmiechnęła się Maryam - jest spod tej samej gwiazdy co matka. Czyż Nefissa nie zachowuje się ostatnio jak zakochana? Bardzo romantyczne są kobiety z rodu Raszi- dów! Ech, miłość za młodych lat, jak ja to dobrze pamiętam! To możliwe, że córka jest zakochana - przyznała Amira -ale w kim? Owdowiała po tragicznym wypadku młodego męża podczas wyścigów samochodowych, Nefissa żyła w nakazanym przez obyczaj osamotnieniu. Kogo więc - dziwiła się Amira - mogła poznać? I jakim sposobem miała w ogóle okazję do kontaktów z mężczyzną? Może to jakiś przyjaciel księżniczki, z którym Nefissa zetknęła się na jej dworze - Amirze odpowiadałby ktoś dobrze urodzony, z pozycją. Mężczyzna podobny do Andreasa Skourasa... - Wiesz, czego ci trzeba? - zbliżyły się do altanki, w której Amira przyjmowała zwykle gości. - Powinnaś opuścić ten dom na jakiś czas. Pamiętam, kiedy zobaczyłam cię po raz pierwszy, byłam wtedy dopiero miesiąc po ślubie z Sulejma- nem i on przyprowadził mnie tutaj, do ogrodu przy ulicy Raj skich Dziewic. Twój Ibrahim miał pięć lat, a mojego Itzaka nie było jeszcze na świecie. Zaprosiłaś mnie na herbatę i wstrząs nęła mną wiadomość, że nie wychodzisz ani na krok poza ten mur. Oczywiście wówczas wiele kobiet wiodło taki tryb życia, ale Amiro, siostro moja, to było przeszło dwadzieścia lat te mu. Czasy się zmieniają! Harem stał się niemodny, kobiety chodzą teraz po mieście same, kiedy mają na to ochotę. Sulej- man i ja wybieramy się na wakacje do Aleksandrii. Pojedź z nami. Morskie powietrze dobrze ci zrobi. Amira była w Aleksandrii któregoś lata, kiedy Ali Raszid zabrał rodzinę do willi nad Morzem Śródziemnym. Wyjazd z rozpalonego Kairu na północne wybrzeże z jego chłodnym powietrzem wprawił wszystkich w podniecenie. Po kilku dniach przygotowań przeprowadzono całkowicie zakwefione kobiety z domu do samochodu. Po przybyciu na miejsce, nadal z zasłoniętymi twarzami, pośpiesznie przeszły z samochodu do willi. Amirze nie podobało się w Aleksandrii. Z balko- 44 nu letniskowego domu patrzyła na brytyjskie okręty wojenne i amerykańskie liniowce oceaniczne. Podejrzewała, że Egiptowi nic dobrego ich obecność przynieść nie może. - Dom i wszyscy jego mieszkańcy z pewnością przeżyją twoją nieobecność. Amira uśmiechnęła się i podziękowała za zaproszenie, ale to nie była pierwsza rozmowa obu kobiet na temat wyjazdu i jej wynik był z góry wiadomy. Co roku Maryam usiłowała przekonać Amirę do odejścia od niedzisiejszych, surowych zwyczajów, roztaczała powaby, wymyślała pokusy, ale odpowiedź była zawsze taka jak teraz: - W życiu kobiety są tylko dwa momenty stosowne do opuszczenia domu: gdy od rodziców odchodzi do męża i gdy umiera i z domu męża wynoszą ją w trumnie. - W trumnie! Daj spokój! - wykrzyknęła Maryam. - Jesteś wciąż młodą kobietą, Amiro, a za tym murem jest cudowny świat. Nie ma już twojego męża, nikt nie więzi cię dłużej w tym domu, jesteś wolną kobietą. Jednak to nie Ali Raszid więził żonę. Amira pamiętała, jak któregoś dnia powiedział jej: „Amiro, żono moja, żyjemy w czasach wielkich zmian, a ja jestem człowiekiem postępowym. Kobiety w całym Egipcie przestają już zakrywać swe twarze i wychodzą z domów według swojego życzenia. Masz moje zezwolenie na swobodne poruszanie się po mieście, bez kwefu. Jeden tylko warunek: nigdy nie wychodź sama". Amira podziękowała mu, ale nie korzystała z tej wolności. Dziwiło to Alego, tak jak teraz Maryam. Dlaczego Amira Raszid, kobieta wciąż młoda, tryskająca zdrowiem i wigorem, dobrowolnie wybierała surowe ograniczenia, przeciw którym tyle kobiet w Egipcie występowało przez długie lata? Korzenie tego zaskakującego konserwatyzmu sięgały aż po niewiadome lata dzieciństwa, wyrastały z nieokreślonego, ale uprzykrzonego strachu, którego Amira nie umiała nazwać. Gdzieś tam - wiedziała to - wśród pogubionych wspomnień z czasu, gdy nie miała jeszcze ośmiu lat, tkwiła przyczyna 45 wyboru niemal klasztornego trybu życia. Do czasu odzyskania straconych wspomnień i zapanowania nad strachem przeszłości wolała pozostawać w osłonie murów rezydencji przy ulicy Rajskich Dziewic. - Masz gościa - Maryam wskazała na postać w bramie. Pszczoły brzęczały przy liściach winorośli, gruchanie gołębi dobiegało spod okapu. Nefissa patrzyła z dachu na złote kopuły i minarety stolicy, na iskrzący się w słońcu Nil i pomyślała: tym razem, kiedy przyjdzie, zbiegnę na dół i porozmawiam z nim. Naprawdę! Z dachu okazałej willi Raszidów widziało się cały Kair, od rzeki po cytadelę, a w jasne noce księżycowe nawet kontury piramid, widmowe ostrosłupy na odległej pustyni. Tego popołudnia jednak, gdy miasto drzemało w czas sjesty, Ńe-fissa skupiła całą uwagę na ulicy biegnącej wzdłuż ogrodowego muru. Ilekroć podkowy dzwoniły o bruk, bo wtaczał się tam wóz, dziewczyna wychylała się podniecona. Czy to on przejeżdża? Gdyby pojazd wojskowy skręcił w ulicę Rajskich Dziewic, serce Nefissy chybaby oszalało. Nigdy nie wiedziała, kiedy może się pojawić, ani też czy będzie pieszo, czy samochodem. Kiedy zobaczyła matkę i Maryam Misrahi na dole, w ogrodzie, cofnęła się szybko. Miała nadzieję, że jej nie spostrzegły. Na pewno nie podobałoby im się to, co robiła! Nefissa owdowiała przed paroma miesiącami. Niewiele później urodziła dziecko, już drugie. Zasady islamu nakazywały jej wieść ciche życie w czystości. Ale przecież miała dopiero dwadzieścia lat. Męża ledwie znała, był to playboy uwielbiający nocne kluby, utracjusz. Rozbił się samochodem. Poślubiła człowieka obcego, z obcym żyła przez trzy lata, urodziła mu dwójkę dzieci, a teraz oczekiwano od niej, że przez rok będzie chodzić w żałobie po nim. 46 Nie, nie mogła. Nie teraz. Chciała się zakochać i - była pewna - to pragnienie się właśnie spełniało. Po raz pierwszy zobaczyła go przed miesiącem. Gapiła się na ulicę, wyglądała przez zakratowane okienko zwane ma-szrabiją. Na chodniku koło latarni zatrzymał się oficer brytyjski i zapalił papierosa. Spojrzał ku górze, ich oczy spotkały się. Najpierw myślała, że przypadkowo, kiedy jednak popatrzył na nią po raz drugi, Nefissa była pewna, że to nie przypadek. Siedziała bez ruchu, przytrzymując kwef, tak że tylko oczy było widać. On stał na tym chodniku raczej długo, wyglądał na zaintrygowanego. Od tej pory wyglądała go. Pojawiał się o różnych porach, nieoczekiwanie. Stał koło latarni, palił papierosa i patrzył na nią przez smugi dymu. Miał włosy blond, jasną cerę i był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego Nefissa kiedykolwiek widziała. Gdzie mieszka? Dokąd zmierza mijając jej dom? Skąd idzie? Co robi w armii brytyjskiej? Jak się nazywa i co myślał patrząc w okno Nefissy i widząc oczy ponad kwefem? Gdyby przyszedł dzisiaj, nie zobaczyłby jej w oknie - pomyślała czując lekki dreszczyk. Dzisiaj czekała go niespodzianka. Powtarzała w duchu swój plan i próbowała odgadnąć, co ten oficer może myśleć. Czy on również, tak jak ona, dziwił się, że wojna w Europie dobiegła jednak końca? Czy tak jak wszyscy w Kairze spodziewał się, iż walki potrwają jeszcze dwadzieścia lat? Nefissa ledwie mogła uwierzyć w koniec bombardowań i zaciemnienia. Naprawdę nie trzeba będzie już zrywać się nocą z łóżka i pędzić do schronu? Ibrahim wybudował schron na terenie posesji przy ulicy Rajskich Dziewic. Nie do pomyślenia było, by kobiety z rodziny musiały chować się do jakichś publicznych podziemi. A te urzekające oczy Anglika, czy nie kryje się za nimi strach? Przecież teraz, kiedy wojna się skończyła, narastają w Kairze nastroje anty-brytyjskie, coraz głośniej rozbrzmiewają hasła usunięcia z Egiptu obcych wojsk, które tak długo okupowały kraj. 47 Nie chciała myśleć o wojnie ani o polityce. Wyrzucała z wyobraźni scenę wydalenia jej pięknego oficera z Egiptu. Chciała wiedzieć, kim jest, chciała z nim rozmawiać, nawet... kochać się z nim. Musiała jednak być ostrożna. Gdyby tajemnica jej flirtu wydała się, kara byłaby pewnie surowa. Czyż starsza siostra Nefissy, Fatima, nie została wypędzona z rodziny za jakiś straszny grzech, o którym nawet wspominać nie wolno? Mimo wszystko nie chciała martwić się ewentualną karą. Wykorzystać szansę - o to tylko dbała. Dzisiaj nie miała zamiaru siedzieć w oknie z twarzą zasłoniętą kwefem, zdecydowała się zrobić śmiały krok. Z radością w oku obserwowała ulicę. Czegoś się jednak w końcu dowiedziała o swoim oficerze. Poprzedniego dnia po południu poszła na zakupy z siostrą króla Faruka, która była jej przyjaciółką. Po zajrzeniu do najmodniejszych sklepów Kairu, wraz z normalną świtą i ochroną księżniczki, weszły do Groppiego na herbatę. Wyproszono z lokalu wszystkich gości, by towarzystwo dworskie delektując się aromatycznym napojem i ciastkami nie było narażone na spojrzenia ciekawskich. Siedząc przy stoliku Nefissa ujrzała za oknem dwu brytyjskich oficerów z takimi samymi dystynkcjami jak „jej" Anglik. Spytała kogoś, od niechcenia, co to za ranga i już coś wiedziała. Nie było to wiele, nie znała nawet jego imienia, ale wiedziała więcej niż poprzedniego dnia. Był porucznikiem. Żołnierze musieli zwracać się do niego Sir" Patrzyła na ulicę bez przerwy, spoglądając ponad czubkami drzew tamaryndy i kazuaryny. Modliła się, żeby przyszedł. Taki piękny dzień, taka dobra pogoda na spacer! Sąsiednie rezydencje, ukryte za wysokimi murami i rzędami kwitnących właśnie drzew, kąpały się w promieniach słońca. Od strony Nilu lekka bryza niosła aromat pomarańczowego kwiecia. Słychać było tylko śpiew ptaków i plusk fontanny. Spragniona romansu Nefissa pomyślała, że cieszy się, iż z jej ulicą wiąże się legenda o miłosnej namiętności. 48 Według podania przed wiekami sekta świętych mężów przybyła z Arabii. Wędrowali przez pustynie kompletnie nago. Gdy pojawiali się w pobliżu osad ludzkich, biegły ku nim wszystkie kobiety. Wierzono bowiem, że uprawianie miłości z tymi przybyszami, lub choćby ich dotknięcie, uleczy mężatki z niepłodności, a dziewczynom zapewni jurnych małżonków. W piętnastym stuleciu jeden z tych świętych mężów pokazał się w gaju palmowym tuż koło Kairu. Jak mówią przekazy, w ciągu zaledwie trzech dni zaznała z nim rozkoszy setka kobiet, po czym niestety zmarł. Świadkowie powiadają, że w momencie jego zgonu zstąpiły z obłoków ciemnookie dziewice Allacha, które według obietnicy Koranu będą w raju nagrodą dla wiernych. Hurysy uniosły zwiotczałe członki świeżo zgasłego świętego męża wprost do niebios. W ten sposób podmiejski lasek palmowy stał się znany jako „gaj rajskich dziewic". Czterysta lat później, gdy Brytyjczycy w roli „protektorów" okupowali Egipt, tu właśnie dla swoich starszych oficerów budowali wille w obrębie nowo tworzonej dzielnicy Garden City. Historię sprzed wieków utrwalili nazywając krótką, łukowatą aleję ulicą Rajskich Dziewic. Przy niej Ali Raszid wzniósł rezydencję o różowych ścianach i otoczył ją bujnym ogrodem oraz wysokim murem dla osłony swoich kobiet. W oknach kazał osadzić kraty i maszrabije, dzięki którym żony i siostry mogły patrzeć na świat, a z zewnątrz nie były widziane. Pokoje umeblował z przepychem, a nad frontowym wejściem umieścił sentencję wyciętą w polerowanym drewnie: TY, KTÓRY WCHODZISZ DO TEGO DOMU, ODDAJ CZEŚĆ PROROKOWI. Ali Raszid Pasza zmarł w przeddzień drugiej wojny światowej i pozostawił wdowę Amirę, która była jego najmłodszą żoną, syna - doktora Ibrahima, córki poprzednich żon i gromadę innych krewnych. A także Nefissę, najmłodsze swoje dziecko, które śniło teraz o miłości. Nefissa spostrzegła gościa wchodzącego przez ogrodową bramę. Przyjaciółki często odwiedzały jej matkę w porze sjesty, sporo też przybywało osób nieznajomych, kobiet, które 49 słyszały o medycznej wiedzy Amiry. Poszukiwały porady, amuletów, lekarstw. Nefissę fascynowały te pytania, często prośby o napoje miłosne, afrodyzjaki, środki antykoncepcyjne, lekarstwa na kłopoty z menstruacją, bezpłodnością kobiet, impotencją mężczyzn. Niekiedy Nefissa stawała obok matki podczas udzielania porad i rozmów z gośćmi, podobnie jak inne kobiety, dziewczęta i dzieci mieszkające przy ulicy Rajskich Dziewic. Tym razem jednak nie miała takiego zamiaru. Zbiegnie do ogrodu, jeżeli nadejdzie jej porucznik. I nie zawaha się zrobić mu prawdziwej niespodzianki. Amira i Maryam siedziały w altanie, która była wybornym dziełem sztuki kowalskiej. Filigranowe elementy metalowe nasuwały skojarzenia z koronkami, zwłaszcza że każdej wiosny ażurowa konstrukcja była malowana na biało. Jej zwieńczenie, o kształcie wzorowanym na kopule meczetu Mohammeda Alego, błyszczało w słońcu. W dekoracji wejścia do altanki zwracała uwagę wyraźna asymetria. Ten „feler" był wszakże zamierzony: islamscy artyści zawsze wykonują błędnie jakiś element dzieła, bo tylko Bóg jest twórcą doskonałym. Do altany podeszła służąca z wiadomością: - Przyszedł gość, proszę pani. Tej kobiety Amira nie widziała jeszcze nigdy wcześniej. Elegancka, torebka starannie dobrana do skórzanych butów, kapelusz importowany z Europy, delikatna siateczka lekko przesłaniająca oczy - z pewnością była to osoba zamożna. - Niech ten dzień przyniesie ci powodzenie, sajjida - ko bieta pozdrowiła Amirę, używając grzecznościowego słowa, które znaczy tyle co „pani". - Jestem Safeja Ragebowa. Strój, sposób wysławiania się w języku arabskim, liczebność służby, pozycja męża - to wszystko wiele mówiło o sytuacji kobiety. Istotną informacją był też sposób, w jaki kobie- 50 ta nazywała samą siebie. Z prezentacji nowo przybyłej wynikać mogło tylko to, że jest zamężna. Amira zauważyła jednak, że nie padło słówko „Urn" - matka, po którym powinno zostać podane imię syna. Większy respekt przynosi bowiem kobiecie syn niż córka. Amira więc do swojego nazwiska dodawała Um Ibrahim, a nie Um Nefissa. - Niech ten dzień przyniesie ci pomyślność i błogosławień stwo, pani Safejo. Proszę usiąść - Amira nalała herbaty do filiżanek. Następnie powiedziała coś o pogodzie, o dobrych zbiorach pomarańczy i poczęstowała panią Rageb papierosem. Tak nakazywała etykieta: gdyby gość w pierwszych słowach wyjawił cel wizyty, obraziłby gospodarza, a gdyby gospodarz zapytał o powód odwiedzin, zachowałby się niegrzecznie. Amira spostrzegła na szyi kobiety ciekawy amulet z błękitne go kamienia na cienkim, złotym łańcuszku. Niebieski był ko lorem chroniącym przed złym okiem. Ta osoba musi się cze goś bać - pomyślała Amira. - Proszę wybaczyć, sajjida - Safeja Rageb z trudem ukry wała zdenerwowanie - przyszłam tu, bo słyszałam, że pani posiada niezwykłą wiedzę i mądrość. Mówi się, że potrafi pa ni wyleczyć z każdej choroby. - Z każdej choroby - uśmiechnęła się Amira - z wyjątkiem tej, na którą zgodnie z przeznaczeniem musimy umrzeć. - Nie wiedziałam, że straciła pani ostatnio kogoś z bli skich. - Takie były wyroki. Jak mogę pani pomóc? Safeja Rageb spojrzała na Maryam, strapienie było wyraźnie widoczne w jej przygasłych oczach, Amira podniosła się więc i powiedziała: - Maryam, wybacz, że cię zostawimy. Pani Safejo, pospa cerujemy po ogrodzie? 51 Nefissa posuwała się wzdłuż ogrodowego muru, oglądając się raz po raz na altankę w obawie, czy jej ktoś nie spostrzegł. Ogrodzenie miało dwie bramy: dla pieszych mniejszą, ta była otwarta, i dwuskrzydłowe wrota dla pojazdów, od których wiodła jezdnia ku garażom w tylnej części posesji. Tam właśnie śpieszyła Nefissa, wzdłuż ściany, i przywarła do szpary obok wierzei. Wstrzymała oddech - a jeśli nie przyszedł? Ale on tam był! Stał i wpatrywał się w okna na górze. Nefissa czuła, jak tłucze się w niej serce. Teraz miała szansę, zanim on odejdzie. Ale musiała mieć pewność, że nikt jej nie zobaczy. Najpierw zastanawiała się - może rzucić mu liścik? Podać imię i zapytać, kim on jest? A jeśli Anglik nie zauważy, a list znajdzie sąsiadka? Więc może jakiś osobisty drobiazg, rękawiczkę, szal? Ta sama sprawa co z listem: trafi w niepowołane ręce. Nefissa męczyła się tymi pytaniami przez cały ranek, aż w końcu wymyśliła. I teraz... Zmartwiała. Głos matki! Gdzieś niedaleko i jeszcze się zbliża! Nefissa w popłochu schowała się za krzakiem. A jeżeli on już sobie poszedł? Jeśli pomyślał, że jej to już nie obchodzi? Och, matko! Ruszaj się szybciej! Idźże stąd! Ledwie odważyła się oddychać zerkając na Amirę, która przechadzała się w towarzystwie jakiejś kobiety. Nefissa nigdy wcześniej nie widziała tej osoby. Rozmawiały ściszonymi głosami i chyba Amira nie spostrzegła Nefissy. Kiedy wreszcie zniknęły za drzewkami mandarynkowymi, Nefissa ponownie przyłożyła oko do szpary przy wielkiej bramie. On wciąż tam był! Szybko zerwała kwiat hibiskusa i przerzuciła ponad murem. Wstrzymała oddech. Nie zauważył! Ciężarówka wojskowa przetoczyła się ulicą, wielkie, zakurzone opony omal nie zgniotły hibiskusa. Pojazd zniknął, a on 52 wyszedł na środek jezdni i podniósł gałązkę. Wodził wzrokiem po ogrodowym murze i wreszcie wypatrzył Nefissę za szparą obok bramy. Nigdy nie była tak blisko niego. Miał jasnoniebieskie, opałowe oczy i pieprzyk na brodzie z lewej strony - był taki przystojny! I teraz zrobił coś zdumiewającego: patrzył na nią bez przerwy tymi urzekającymi oczami, a kwiat hibiskusa podniósł do ust i ucałował. Nefissa była bliska omdlenia. Żeby poczuć te wargi na swoich wargach i znaleźć się w jego ramionach! Z pewnością przeznaczone im było coś więcej niż spozieranie na siebie przez szparę w murze. Ale jak mogli się spotkać? Ukłucie strachu wstrząsnęło nią. Jak zareaguje, kiedy dowie się, że ona była już zamężna i ma dwójkę dzieci? Wdowy i rozwódki nie były w Egipcie cenionymi kandydatkami na żony. Uważano, że kobiety z pewnym doświadczeniem seksualnym będą porównywać sprawność nowego męża jako kochanka z poprzednim, a to nie prowadzi do niczego dobrego. Czy Anglicy mają do tego takie samo podejście? Nefissa niewiele wiedziała o jasnoskórych Europejczykach, od stulecia niemal okupujących Egipt. Mieli być „protektorami" kraju, ale wielu uważało ich za imperialistów. Czy oni również przywiązują wielką wagę do dziewictwa? Czy okaże się mniej pociągająca dla swojego przystojnego porucznika, gdy pozna on jej biografię? Nie - pomyślała - proszę, niech on nie będzie taki. Między nimi musi być cudownie. Spotkają się ze sobą, muszą się spotkać. - Nefissa? Obróciła się na pięcie. - Ciocia Maryam. Ciocia mnie wystraszyła! - Wydawało mi się, że przerzuciłaś coś za mur. I pewnie ktoś złapał to po drugiej stronie? Gdy Nefissa zarumieniła się, Maryam otoczyła ją ramieniem i powiedziała ze śmiechem: 53 - Ach, żeby tak znowu być młodą! Nefissa poczuła ucisk w piersi. Chciała zostać sama, chciała patrzeć na swojego porucznika, być blisko niego jeszcze przez chwilę, może usłyszałaby jego głos. Zamiast głosu słyszała jednak oddalające się kroki po drugiej stronie muru, coraz cichsze. Maryam dyskretnie pachniała imbirem, a jej rude włosy lśniły jak kasztany w słońcu. Pomagała przy porodzie, gdy Nefissa przychodziła na świat, i zawsze miała do niej matczyny stosunek. - Kto to jest? - spytała z uśmiechem. - Ktoś, kogo znam? Młoda kobieta bała się odpowiedzieć. Wszyscy wiedzieli, że Maryam Misrahi nienawidziła Anglików, bo zabili jej ojca w czasie rewolty 1919 roku. Należał do grupy intelektualistów i działaczy politycznych straconych za „mordowanie" Brytyjczyków. Maryam miała wtedy szesnaście lat. - Brytyjski oficer - wydobyła z siebie w końcu Nefissa. Kiedy zauważyła, że Maryam marszczy brew, dodała szyb ko: - Ale on jest taki przystojny, ciociu, taki elegancki i wy tworny. Ma co najmniej metr osiemdziesiąt i włosy koloru pszenicy! Wiem, że ciocia tego nie pochwala, ale przecież oni wszyscy nie mogą być źli, prawda? Muszę się z nim spotkać! Tylko że wszyscy mówią, iż Brytyjczycy niedługo opuszczą Egipt. Ja nie chcę, żeby wyjeżdżali, bo wtedy i on wyjedzie! Maryam uśmiechnęła się trochę smutno, wspominając, jak przed dwudziestu dwu laty też miała tylko dwudziestkę i była zakochana. - Z tego co słyszałam, Brytyjczycy nie zamierzają się tak grzecznie wycofać. - Mam nadzieję, że nie dojdzie do walki - strapiła się Ne fissa. - Krążą takie pogłoski. Wszyscy mówią, że jeśli Brytyj czycy nie wyjdą, może wybuchnąć rewolucja. Maryam nie odpowiedziała, również słyszała takie przypuszczenia. 54 - Nie martw się - pocieszała, gdy szły w kierunku altanki - jestem pewna, że twojemu oficerowi nic się nie stanie. Nefissa rozjaśniła się. - Wiem, że on i ja musimy się spotkać. To jest nasze prze znaczenie, ciociu. Czuła ciocia kiedyś coś takiego? Że jest się dla kogoś przeznaczonym? Czy tak było z wujkiem Sulejma- nem? - Tak - cicho zgodziła się Maryam. - Kiedy poznaliśmy się z Sulejmanem, wiedzieliśmy od razu, że przeznaczone jest nam być razem. - Zachowasz moją tajemnicę, ciociu? Nie powiesz mamie? - Nie powiem twojej mamie. Nie możemy zdradzać powie rzonych nam tajemnic - zapewniła Maryam myśląc o swoim kochanym Sulejmanie i sekrecie, który ukrywała przed nim przez te wszystkie lata. - Mama nie ma żadnych tajemnic - stwierdziła Nefissa. - Jest zbyt uczciwa, by cokolwiek ukrywać. Maryam patrzyła w dal. Największa ze wszystkich była tajemnica Amiry. - Muszę znaleźć sposób, żeby się z nim spotkać! - oświad czyła Nefissa, gdy podeszły do altanki, w której kobiety z do mu Raszidów zebrały się właśnie na herbatę i pogaduszki, a ich dzieci bawiły się obok. - Oczywiście mama nigdy by na to nie pozwoliła. Ale jestem przecież dorosłą kobietą, ciociu. Sama będę decydować, czy mam chodzić w kwefie, czy bez. Teraz już mało kto nosi kwef. Mama jest taka staroświecka. Czy nie widzi, że czasy się zmieniają? Egipt jest już nowo czesnym krajem! - Twoja matka widzi doskonale, jak czasy się zmieniają, Nefisso. I może właśnie dlatego trzyma się starych porząd ków. - Co to za kobieta, z którą widziałam ją przed chwilą? Wyglądało, jakby chciały rozmawiać na osobności. ~ Tak - uśmiechnęła się Maryam. - Znowu sekrety... 55 - Nikt o tym nie wie, pani Amiro - wyjaśniała Safeja Ra- geb. - To ciężar, który noszę sama - miała na myśli sprawę, która ją tu sprowadziła: jej czternastoletnia, niezamężna córka zaszła w ciążę. Safeja słyszała gdzieś, że Amira Raszid zna mikstury i inne środki użyteczne w takiej sytuacji. Nagle Amira przypomniała sobie, że - będąc dzieckiem w haremie - widziała niekiedy, jak zdrowym, na oko, kobietom podawano leczniczą herbatę. Po wypiciu chorowały. Starsze konkubiny nazywały ten napój pennyroyal. Dowiedziała się, że powoduje on przerwanie ciąży. - Pani Safejo - Amira zaprosiła swojego gościa gestem ręki do zajęcia miejsca na marmurowej ławce, w cieniu drzewa oliwnego - wiem, o co przychodzi pani mnie prosić, doskona le rozumiem to zmartwienie, współczuję pani, ale żadnego środka dać nie mogę. Kobieta zaczęła płakać. Amira skinęła na służącą, która dyskretnie dyżurowała w pobliżu, by podała herbatę z rumianku, uprawianego tu w ogrodzie. Zachęcając do picia, Amira czekała, aż pani Ra-geb uspokoi się nieco. - A ojciec dziewczyny? - spytała łagodnie. - Czy on wie? - Mój mąż i ja pochodzimy z wioski w Górnym Egipcie. Miałam szesnaście lat, kiedy się pobraliśmy, on miał siedem naście. Pierwsze dziecko, córka, urodziło się nam w rok później. Pewnie wciąż żylibyśmy w tej wiosce, gdyby mój mąż nie dowiedział się, że akademia wojskowa przyjmuje również synów z rodzin chłopskich. Uczył się z zapałem i przyjęli go. Teraz ma już stopień kapitana. Jest bardzo dum nym mężczyzną, pani Amiro, ceni honor ponad wszystko. Nie, nic nie wie o hańbie naszej córki. Trzy miesiące temu został przeniesiony na placówkę w Sudanie. W tydzień póź niej chłopak z sąsiedztwa zgwałcił naszą córkę, kiedy szła do szkoły. 56 To są naprawdę niebezpieczne czasy - pomyślała Amira -kiedy dziewczynki chodzą do szkoły bez żadnej opieki. Obiły jej się o uszy pogłoski o projekcie nowego prawa, zakazującego zawierania małżeństw przed osiągnięciem szesnastu lat. Amira była temu przeciwna. Matki mają jeden sposób na uchronienie córek przed nieszczęściem: gdy tylko dziewczyna dojrzeje płciowo, rozpocznie miesiączkowanie, trzeba oddać ją pod nadzór męża. On przypilnuje, by młoda żona nie miała pozamałżeńskich okazji i by nie rodziły się wątpliwości, kto jest ojcem przychodzących na świat dzieci. Ale ludzie naśladują teraz we wszystkim Europejczyków i dziewczęta czekają z zamążpójściem aż do ukończenia osiemnastu, dziewiętnastu lat. Skutkiem tego przez sześć albo nawet siedem lat nie ma nad nimi naprawdę właściwej opieki ani kontroli, a cześć rodziny jest wystawiona na wielkie ryzyko. - Sąd otoczenia jest często nadmiernie surowy - współczu jąco tłumaczyła Amira - i matka powinna to swojej rodzinie uświadomić. Pomyślała o Fatimie, własnej córce, wypędzonej z rodziny, ponieważ Amira nie była zdolna jej uratować. - Kiedy mąż pani wraca z Sudanu? - Ma tam być przez cały rok. Pani Amiro, mój mąż i ja kocha my się bardzo i pod tym względem jestem szczęśliwa. Często pyta mnie o zdanie i słucha moich rad. Ale w tej sytuacji myślę, że on zabije naszą córkę. Czy może mi pani pomóc? Amira zadumała się. - Ile pani ma lat, pani Rageb? - Trzydzieści jeden. - Kiedy ostatni raz spała pani z mężem? - W noc przed jego wyjazdem. - Czy miałaby pani gdzie wysłać córkę? Do krewnych, któ rym pani ufa? ~ Do siostry w Assjut. - To jest to, co trzeba zrobić. Niech pani wyśle tam córkę, a sąsiadom powie, że ona pojechała opiekować się chorą 57 krewną. Potem musi pani zacząć nosić poduszeczkę na brzuchu, pod suknią, co miesiąc trochę większą. Wszystkim dookoła powie pani, że jest w ciąży. Kiedy córka pani urodzi, trzeba ściągnąć ją z powrotem wraz z dzieckiem. Wtedy wyrzuci pani poduszkę i obwieści wszem wobec, że znowu została pani matką. Safeja była zdumiona: - Czy to się uda? - Z bożą pomocą, tak. Gdy pani Rageb podziękowała i odeszła, Amira ruszyła ku altanie i zaraz stanęła jak wryta na widok postaci na ścieżce. W słonecznym blasku, tuż przed nią, Andreas Skouras, mężczyzna, który przychodził do niej w snach. Była tak zdumiona, że zapomniała przykryć włosy welonem i owinąć rękę jedwabiem. Już kiedyś poczuła prąd przebiegający pomiędzy ich dłońmi mimo warstewki materiału, a teraz od ciepła jego skóry nie dzieliło Amiry nic. Oprócz Alego, Ibrahima i najbliższych krewniaków Amira nigdy nie dotykała żadnych mężczyzn, i choć połączyły się tylko dłonie, doznanie było nadzwyczaj intymne. - Moja droga sajjida - pozdrowił ją tradycyjnym zwrotem. - Niech błogosławieństwo i hojność Boga zstąpi na ten dom. Szanowany członek gabinetu rządowego króla Faruka, Andreas Skouras nie był szczególnie przystojnym mężczyzną, ale Amirze wydawało się, że plamki słońca w piękny sposób układają się na tej uśmiechniętej twarzy i srebrnych włosach. Grek z pochodzenia, Skouras był tylko odrobinę wyższy od Amiry, ale dzięki krzepkiej budowie emanowała z niego wielka siła. - Witam w moim domu - Amira ledwie wierzyła, że on naprawdę tu jest. Patrzył na nią tak, że chciało jej się śpiewać. - Sajjida, zawsze będę czcić pamięć i przyjaźń męża pani, niech Bóg uczyni raj jego mieszkaniem. Przyszedłem tu, bo chcę wręczyć pani prezent na znak mojego szacunku. Amira otworzyła małą szkatułkę wyścieloną w środku aksamitem i oniemiała na widok złotego pierścienia. W jego 58 oczku tkwił karneol z wyciętym krzewem morwy, symbolem wieczystej miłości i wierności. Ogarnęło ją wzruszenie. - Sajjida - zaczął i dokończył ciszej - Amiro, proszę cię, abyś mnie poślubiła. - Poślubiła! Na Allacha! Panie Skouras, pan mnie tak za skoczył! - Wybacz mi, droga pani, chciałem to zrobić już od dłuż szego czasu i uznałem, że najlepiej powiedzieć wprost. Niech będę przeklęty, jeśli panią obraziłem. Amira walczyła o odzyskanie mowy. - Jestem zaszczycona, panie Skouras, bardziej niż umiem wyrazić. Naprawdę, trudno mi mówić. - Wiem, że to zaskoczenie, droga pani, i że prawie mnie pani nie zna... Kochałam się z tobą we śnie - pomyślała Amira - ale o tym nie dowiesz się nigdy. - Proszę tylko, aby zastanowiła się pani nad tym. Mam wielki dom, teraz, kiedy córki powychodziły za mąż, miesz kam w nim sam. Moja żona zmarła osiem lat temu, niech spoczywa w Bogu. Jestem w dobrym zdrowiu i w dobrej sy tuacji finansowej. - Ale jak mogę zostawić moje dzieci? Jak mogę opuścić ten dom? - Droga Amiro, nie można spędzić całego życia w haremie. Teraz są inne czasy. Była oszołomiona. Czy on coś wiedział o haremie, w którym żyła jako dziecko? Czy Ali mówił mu o przeszłości? Odezwała się ostrożnie: - Nic o mnie nie wiesz, o moim życiu, zanim spotkałam Alego. - To nie ma żadnego znaczenia, moja droga. Właśnie że ma - chciała powiedzieć. Nie pamiętam - myślała - mojego życia przed haremem, z którego uratował mnie Ali, jedyne wspomnienia z dzieciństwa, jakie mam, wiążą się 2 tym strasznym miejscem. 59 Zbierało się jej na płacz: może matką była jedna z tych tragicznych rezydentek haremu, konkubin, kobiet bez czci! Czy nie powiedzieć mu, że była już prawie zdecydowana na wizytę w domu przy ulicy Perłowego Drzewa w poszukiwaniu informacji o swoim rodowodzie? Okazało się jednak, że dom dawno został zburzony, a harem rozpierzchł się jak stado ptaków. - Mój syn nie ma żony, panie Skouras - odezwała się w końcu - a córka męża. Moją powinnością jest pomóc, by ułożyli sobie życie. - Ibrahim i Nefissa nie są już dziećmi, Amiro. - Zawsze będą moimi dziećmi - powiedziała. Nagle wróciły do niej wyraziście natrętne koszmary: obozowisko na pustyni, czarne sylwetki jeźdźców, dziewczynka wyrywana z ramion matki. Czy to dlatego boję się odejść od moich dzieci? - zastanawiała się. Dlatego że sama zostałam odebrana matce? Andreas przysunął się tak blisko, że Amira poczuła jego oddech na skórze. Gdyby jej w tym momencie dotknął, w tym ogrodzie pełnym owoców i kwiatów, uległaby. Powiedziałaby: Tak, wyjdę za ciebie za mąż. Ale Skouras jej nie dotknął, wyznał tylko: - Jesteś piękną kobietą, Amiro. Niech Bóg wybaczy mi, że mówię tak otwarcie, ale urzekłaś mnie w chwili, gdy cię zoba czyłem po raz pierwszy. Wiem, że Ali, patrząc na nas z raju, nie ma pretensji o to, co mówię. On i ja byliśmy czymś więcej niż przyjaciółmi, byliśmy braćmi. Była już bardzo bliska płaczu i wstydziła się, że łzy smutku zmieszają się ze łzami radości. Pomyślała o wszystkim, co Ali zrobił dla niej: wprowadził ją do tego domu, poślubił. A teraz ona stała w ogrodzie stworzonym przez niego, w drogich szatach i biżuterii, którą jej szczodrze darował, i pragnęła objęć i pocałunków najlepszego przyjaciela Alego! - Zawdzięczam mojemu mężowi więcej, niż umiem ci po wiedzieć. Wydobył mnie z otchłani niedoli i wprowadził do domu pełnego szczęścia. 60 - Czczę jego pamięć i mam uwielbienie dla ciebie, Amiro. Jesteś kobietą bez skazy. Spojrzała gdzieś w bok. Więc jednak nie znał jej przeszłości. Nie wiedział, że Ali Raszid nie był jej pierwszym mężczyzną. Przed poślubieniem Skourasa musiałaby mu to powiedzieć. Takie wyznanie splamiłoby cześć Alego. Powtórzyła więc tylko: - Moim pierwszym obowiązkiem są dzieci, panie Skouras. Ale ta propozycja jest wielkim zaszczytem i bardzo mi po chlebia. - Czy czujesz do mnie chociaż sympatię, Amiro? Mogę mieć wciąż nadzieję? Chciała odpowiedzieć: To nie sympatia, Andreas. Miłość jest tym, co czuję do ciebie od pierwszego dnia, kiedy się spotkaliśmy. Zamiast tego powiedziała jednak tylko: - Proszę, daj mi czas na przemyślenie wszystkiego. A zwracając mu pierścionek, dorzuciła: - Przyjmę go, gdy zdecyduję się przyjąć twoje oświad czyny. Odprowadziła go do bramy ogrodu i patrzyła, jak wsiada do długiej, czarnej limuzyny oczekującej przy krawężniku. W tym momencie podeszła do niej służąca. - Proszę pani, pan jest w domu i pyta o panią. Amira patrzyła na znikającą za zakrętem limuzynę, a potem podziękowała służącej i odwróciła się od bramy. Gdy wchodziła do domu, zaczęła robić sobie wyrzuty. Jak bliska była przyjęcia oświadczyn Andreasa Skourasa! Tak łatwo opuściłaby bezpieczny dom i poszła żyć z obcym człowiekiem, po prostu dlatego, że go pragnęła. Kobiety, jak kruche jesteśmy, jak łatwo padamy łupem naszych namiętności -pomyślała. Amira wiedziała jednak, że musi kierować się rozumem, a nie sercem. Jeżeli przeznaczone jest jej żyć z An-dreasem, to tak będzie, ale na razie musi zajmować się dziećmi: Nefissą, którą zwodzą te same niebezpieczne tęsknoty romantyczne, i Ibrahimem. W oczach syna widniało oprócz 61 smutku coś jeszcze, coś, co niepokoiło Amirę, czego nie umiała jednak nazwać. W końcu pomyślała o swojej drugiej córce, Fatimie, którą Ali wypędził z domu, młodszej od Ibrahima, a starszej od Nefissy. Nie mogę stracić córki, którą jeszcze mam - powiedziała sobie Amira wchodząc na okazałe schody dzielące męskie skrzydło domu od części dla kobiet. Znajdę sposób na uratowanie Nefissy przed namiętnościami, które ją opanowały. Które opanowały nas obie. Kiedy znalazła się w ciemnych, eleganckich pokojach męża, Amira wróciła myślą do pierwszych lat spędzonych tutaj, do młodości. Czekała zawsze na powrót Alego do domu, szykowała mu kąpiel, robiła masaż, służyła, kochała się z nim i odchodziła na żeńską stronę, by oczekiwać następnego wezwania. Za parę lat Omar, trzyletni synek Nefissy, odejdzie od matki i przeniesie się tutaj, kiedyś będzie przyjmował wizyty mężczyzn, tak jak teraz Ibrahim, a wcześniej Ali. Sprawy, w których kobiety nie mają udziału. Amirę uderzył widok Ibrahima, tak bardzo się zmienił w ciągu zaledwie dwóch tygodni. Schudł przerażająco. Odezwał się po arabsku: - Zdecydowałem się wyjechać na jakiś czas, matko. Wzięła jego dłonie w swoje ręce. - Czy wyjazd pomoże ci? Rozpacz przypomina nam o ra dości, mój synu. Czas zrównuje z ziemią góry, czy nie są dzisz, że pochłonie również twój smutek? - Myślę o mojej żonie, jakby była wciąż żywa. - Posłuchaj mnie, synu mojego serca. Pamiętasz, co powie dział Abu Bakr, gdy umarł prorok Mahomet, pokój mu, a lu dzie stracili wiarę? Abu Bakr napominał: „Dla tych spośród was, którzy oddawali cześć Mahometowi, jest on martwy, ale dla tych, którzy oddawali cześć Bogu, jest żywy i nigdy nie umrze". Miej wiarę w Boga, mój synu. On jest mądry i miło sierny. - Muszę wyjechać. 62 _ Dokąd? _ Na Riwierę francuską. Król wybiera się tam na wakacje. Amira czuła się jak zasztyletowana. Chciała jakoś do niego dotrzeć, do swojego dziecka, do cząstki jej serca, wyzwolić go od bólu, przekonać, by pozostał w miejscu, do którego przynależy. Spytała jednak tylko: - Jak długo cię nie będzie? - Nie wiem. Ale w mojej duszy nie ma pokoju. Muszę go na nowo odnaleźć. - No dobrze. Taka jest wola Boga. Jednak nawet gdy od chodzisz tylko o krok, sercu wydaje się, że to cała mila. Niech pokój i miłość Boga będą z tobą. Pobłogosławiła go po matczynemu, całując w czoło. Gdy wróciła do kobiecego skrzydła domu, serce miała pełne obaw. Te widziadła senne... Dziecko wyrywane z osłaniających je ramion. To wspomnienie czy przeczucie? Dlaczego tak przeraża ją wyjazd Ibrahima? Skąd nagle taki irracjonalny strach, że straci swoje dzieci? Nefissa niespokojna, żądna miłości. Ibrahim wyjeżdża. Musi ich chronić, trzymać rodzinę przy sobie. Ale jak? Jak? Nie wróciła do ogrodu, o tej porze służba zamyka już bramę. Amira zawsze kończyła przyjmowanie wizyt o czwartej, by nie spóźnić się z popołudniową modlitwą. Wstąpiła najpierw do łazienki i dokonała rytualnych ablucji wymaganych przed modlitwą. Potem przeszła do swojej sypialni, w której umarła niedawno młoda żona Ibrahima, rodząc Kamelię. Amira rozścieliła na podłodze matę, zdjęła buty i zwróciła się twarzą na wschód, w stronę Mekki. Gdy usłyszała głosy mu-ezzinów, z licznych minaretów Kairu wzywających wiernych do modlitwy, oczyściła swój umysł ze wszelkich ziemskich myśli i skoncentrowała na Bogu. Zakryła twarz dłońmi i recytowała: - Allach Akbar. Bóg jest wielki. Następnie odmawiała Fatihę, pierwszy ustęp Koranu: - W imię Boga najłaskawszego, najmiłosierniejszego... 63 Jednym płynnym ruchem, wyćwiczonym przez lata modłów, codziennie pięć razy, pochylała się, prostowała, osuwała na kolana, dotykała czołem podłogi po trzykroć i powtarzała: - Bóg jest największy. Wielbię doskonałość Pana, który jest najwyższy. Wreszcie podniosła się i zakończyła modlitwę słowami: - Nie ma innych bogów oprócz Boga, a Mahomet jest Jego wysłannikiem. Amira czerpała pociechę z modlitwy i wszystkim domownikom wpoiła wiarę w jej siłę. Kobiety w domu Raszidów miały nakazane pięciokrotne modlitwy w ciągu dnia, na każde wezwanie muezzina: tuż przed świtem, niedługo po południu, po godzinie czwartej, zaraz po zmierzchu i późnym wieczorem. Nigdy nie modliły się dokładnie o świcie, równo w południe ani wraz z zachodem, bo w tych chwilach poganie oddają cześć słońcu. Amira czuła się teraz duchowo odświeżona i wzmocniona, miała mniej wątpliwości i obaw o przyszłość. Bóg ustrzeże -zapewniała sama siebie idąc do kuchni, by wydać polecenia kucharce. Nagle poczuła bożą iluminację w sercu i natychmiast stało się dla niej jasne, co ma zrobić. Znaleźć nową żonę Ibrahimowi, a męża Nefissie. A potem, być może, jeżeli taka będzie wola Boga, zastanowi się nad oświadczynami pana Skourasa. ROZDZIAŁ 4 Sahra, trzynastoletnia dziewczynka, doiła bawolicę, tuląc się do jej wielkiego, ciepłego cielska. Twarz przyciskała do szorstkiej skóry i w ten sposób szukała ukojenia. Na chwilę 64 przynajmniej zapomniała o siniakach, o bolesnych uderzeniach ojcowskiej ręki, zapomniała o swoim nieszczęściu i strasznym małżeństwie, do którego ją zmuszano. Jutro ma poślubić szejka Hamida. Z piersi wyrwał jej się stłumiony szloch. - Moja stara - płacząc pytała bawolicę - co ja mam robić? Od spotkania ze spragnionym nieznajomym przy samochodzie dwa tygodnie temu Sahra widziała Abdu tylko raz. Kiedy powiedziała mu, że chcą ją wydać za Hamida, był wstrząśnięty i oburzony. - Jestem twoim kuzynem! Powinienem ożenić się z tobą! - Będziesz pracować w sklepie Hamida - mówiła z pod nieceniem matka Sahry. - Będziesz rozmawiać z klientami, przyjmować pieniądze i wydawać resztę. Będziesz ważną oso bą, Sahra! Dziewczyna widziała jednak troskę w oczach matki, która bardzo chciała znaleźć jakieś jaśniejsze strony losu czekającego córkę. Praca sklepowej była prestiżowa i Sahra mogłaby się z niej cieszyć, ale każdy wiedział, że Hamid nie ma ani jednego służącego. Hamid siedzi rozparty w knajpie Hadżi Fari-da i zabawia się trik-trakiem, a żona musi robić wszystko: pracować cały dzień w sklepie, zajmować się domem, gotować mężowi, opierać go. Wiedziała, dlaczego ojciec chciał tego małżeństwa. Zadłużył się przygotowując przyjęcie weselne jej siostry. Rodzina Sahry należała teraz do najbiedniejszych w wiosce. Wiedziała, że nie może liczyć na nową suknię na dzień urodzin Proroka. Wyszła ze stajenki i patrzyła na zielone pola zawoalowane mgłą wczesnego poranka. Gdy słońce wyjrzało ponad klejone błotem dachy, woda w kanałach rozbłysła refleksami. Wioska zaczynała się ożywiać, pojawiły się dymy kuchennych palenisk, w powietrzu rozsnuł się zapach gorącego chleba, muezzin nawo-tywał od strony meczetu: „Modlitwa jest lepsza niż sen". Sahra rozglądała się za Abdu. Od czasu, gdy podała mu tę straszną nowinę, już go nie widziała, ani w wiosce, ani w po- 65 lu. Gdzie on się podział? Nagle zobaczyła kogoś wysokiego i barczystego. To Abdu! Szedł wzdłuż kanału, rozciągając stopami przygruntowe pasma mgły. Podbiegła do niego, kiedy jednak spostrzegła, że ma na sobie świąteczną galabiję, a w ręce tobołek, zatrzymała się zaniepokojona. Patrzył na nią dłuższą chwilę zielonymi jak Nil oczami i powiedział: - Odchodzę stąd, Sahro. Zdecydowałem się wstąpić do Bractwa. Skoro nie mogę mieć ciebie, nie będę miał żadnej kobiety, a moje życie poświęcę walce o powrót ojczyzny do Boga i islamu. Wyjdź za szejka Hamida, Sahro, on jest stary, niedługo umrze. Wtedy odziedziczysz sklep i radio. I wszys cy we wsi będą cię szanować. - Gdzie pójdziesz? - broda jej drżała. - Do Kairu. Tam jest człowiek, który mi pomoże. Nie mam żadnych pieniędzy, dlatego idę piechotą, ale mam ze sobą je dzenie. - Dam ci szal - powiedziała łamiącym się głosem. Ponieważ szeroka wstęga białego jedwabiu musiała mieć znaczną wartość, Sahra nosiła ją cały czas przy sobie, pod koszulą. Bała się, że ojciec sprzeda jej skarb. - Dostaniesz za to sporo pieniędzy. - Zatrzymaj ten szal, Sahro. Włóż na swoje wesele. Kiedy zaczęła płakać, wziął ją w ramiona. Wzajemny kontakt, ciepło i jędrność złączonych ciał - to wszystko było oszałamiające. - Och, Sahro! - wymruczał. - Nie zostawiaj mnie, Abdu! Umrę bez ciebie! - Pamiętaj o naszej miłości i bądź dobrą żoną. Dbaj o ho nor nas obojga - czuł, jak Sahra drży w jego objęciach. Odsu nął ją i ruszył. Kierował się na północ. Uszedł jednak niewiele metrów wzdłuż kanału, gdy zaczęła krzyczeć za nim: - Moja dusza idzie z tobą, Abdu. Zabierasz moją duszę, serce, moje łzy. Szejk Hamid nie będzie miał nic oprócz tego pustego ciała. 66 Abdu odwrócił się. Podbiegł, a ona znowu skoczyła w jego objęcia. Parka spłoszonych siewek, które mościły sobie gniazdo w trzcinach, zerwała się z piskiem do lotu. Abdu przyciągnął Sahrę bliżej ku sobie i poczuł wielką moc. Wydawało mu się, że żył tylko po to, by doczekać tego właśnie momentu, źe jego ciało zostało stworzone specjalnie po to, by złączyć się z ciałem Sahry. Odszukał wargami jej usta, palce zanurzył we włosach. Wdychał woń Egiptu - życiodajnego Nilu, gorącego chleba, piżma bawołu - i młody, dziewiczy zapach Sahry. Osunęli się na wilgotną ziemię, bujne zielsko było im miękkim materacem, a mgła dookoła układała się w łagodne zawijasy. Abdu okrył Sahrę swoim ciałem, ona objęła go czule. Podciągnął do góry jej sukienkę i dotykając nagiego, jędrnego uda chciał krzyknąć: „Allachu! Sahra jest moją żoną, moją duszą". O zachodzie słońca Sahra zeszła z matką nad brzeg Nilu, gdzie wiele kobiet z wioski nabierało wodę. Inne prały, tłukąc kostkami mydła o szmaty, myły ramiona i nogi, rozglądając się, czy w pobliżu nie ma mężczyzn. Napełniały dzbany i plotkowały, a gromada dzieciaków pluskała się na płyciźnie i zaczepiała stojącego w pobliżu bawołu, chlapiąc wodą. - Jutro wielki dzień, Um Hussein! - wołały kobiety do matki Sahry. - Następne wesele! Szykujemy się długo, nie jed liśmy już od tygodnia! Przyjaciółki Sahry, dziewczyny jak ona, które wkraczały właśnie w napawający lękiem świat dorosłych kobiet, chichotały, rumieniły się i robiły docinki na temat nocy poślubnej. - Szejk Hamid jest nienasycony - powiedziała jedna, choć nie bardzo wiedziała, co to znaczy „nienasycony", po prostu powtarzała coś zasłyszanego w komentarzach starszych. - Bę dziesz miała sporo zajęcia! 67 ^ Kobiety śmiały się i wkładały sobie na głowy dzbany pełne brudnej wody z rzeki. - Sahra, staraj się, żeby Hamid zawsze czuł głód, wtedy będzie w domu co wieczór! - Ja mam sposób na to, żeby mąż siedział w domu - chwaliła się Um Hakim. - Kiedyś wracał po północy i miałam już tego dość. Słysząc, jak tarabani się w ciemnościach nocy, zaczęłam go witać pytaniem: czy to ty, Ahmed? - I to pomogło? - Pomogło, bo mój mąż ma na imię Gamal! Śmiejąc się kobiety ruszyły w stronę wioski. Dzieci biegały obok, a kilkoro starszych prowadziło spętanego bawołu. Sahra została sama z matką nad rzeką ubarwioną na czerwono promieniami zachodzącego słońca. - Jesteś taka milcząca, córko mojego serca. Co ci jest? - Nie chcę wyjść za szejka Hamida. - Co ty opowiadasz! Żadna dziewczyna nie wybiera sobie męża. Twojego ojca zobaczyłam po raz pierwszy w dniu na szego ślubu. Wydawał mi się straszny, ale przyzwyczaiłam się. Ty przynajmniej znasz Hamida. - Nie kocham go! - Miłość! To są bzdury, Sahro! Jakiś zły duch nakładł ci tego do pustej głowy! Posłuszeństwo i szacunek - tylko to liczy się w małżeństwie. - Dlaczego nie mogę wyjść za Abdu? - Bo on jest biedny, tak samo biedny jak my. A szejk Ha mid jest najbogatszy w całej wsi. Będziesz miała buty, Sahro! Może nawet złotą bransoletę! Nie zapominaj, że on płaci za wesele. Jest szczodrym człowiekiem i będzie dobry dla nas, kiedy zostaniesz jego żoną. Musisz myśleć o rodzinie, nie tyl ko o sobie. Sahra zdjęła dzbanek z wodą i rozpłakała się. - Stało się coś strasznego! Matka zamarła. Po chwili chwyciła Sahrę za ramiona. - O czym ty mówisz? Sahro, co zrobiłaś? 68 Wiedziała już jednak, co się stało. Obawiała się tego stale od chwili, gdy Sahra zaczęła miesiączkować. Widziała, jak córka i Abdu patrzą na siebie wielkimi oczami w cielęcym zachwycie. Nie mogła spać długo w noc, rozpamiętywała swoje strachy, że nie upilnuje najmłodszej córki do czasu zawarcia małżeństwa. A teraz ten największy koszmar stał się rzeczywistością. - Czy to Abdu? - spytała cicho. - Uległaś mu? Pozbawił cię dziewictwa? Sahra kiwnęła głową, a matka zamknęła oczy i szepnęła: - Inszallach, taka jest wola boża. Przyciągnęła córkę ku sobie i powtarzała wersety Koranu: „Pan stwarza, rozsyła i prowadzi. Wszystkie wielkie i małe rzeczy, które robimy, zostały już zapisane w księgach Boga. To Jego wola". Trzęsącym się głosem dodała: - Według swej woli jednych posyła na manowce, a innym pokazuje drogę. Otarła łzy Sahrze. - Nie możesz tu dłużej zostać, córko mojego serca. Musisz zniknąć. Ojciec i wujowie zabiliby cię, gdyby dowiedzieli się, co zrobiłaś. Szejk Hamid nie zobaczy krwi dziewiczej jutro w nocy i będzie wiadomo, że zhańbiłaś nas. Musisz ratować swoje życie, Sahro. Bóg jest miłosierny. Zatroszczy się o ciebie. Dziewczyna przełknęła łzy i patrzyła na matkę, którą kochała, która ją uczyła i wprowadzała w życie. - Zaczekaj tu - powiedziała matka. - Nie idź ze mną do domu. Przyjdę tutaj z powrotem, jak tylko ojciec zje. Mam bransoletę i pierścionek, ślubne podarunki od twojego ojca, mam też welon, który dała mi ciocia Alja. Możesz to sprze dać, Sahro. Przyniosę jedzenie i moją chustę. Uważaj, żeby cię ktoś nie zobaczył, nie mów nikomu, dokąd idziesz. Nie bę dziesz już mogła wrócić do wioski. Sahra pomyślała o szalu nieznajomego bogacza, który miała owinięty wokół talii pod koszulą. Szal również sprzeda. 69 Odwróciła się od matki i popatrzyła na Nil. Parę mil w dół rzeki przez most biegła droga do miasta. Tą drogą odszedł Abdu. Sahra pójdzie za nim. ROZDZIAŁ 5 Nefissa wysiadła z dorożki, pośpiesznie zasłoniła twarz i wmieszała się w tłum pieszych, przesuwających się przez starożytną bramę Bab Zuweila. Ponieważ była osłonięta od stóp do głów czarną melają - wielkim prostokątem jedwabiu, okrywającym nawet ręce - nikt nie mógł jej odróżnić od bardzo licznych w tej części miasta kobiet wiejskich. Mijając zabytkową budowlę, świadka wielu krwawych egzekucji, Nefissa weszła w minioną epokę. W ciasnych zaułkach kairskiego starego miasta mnóstwo kobiet nakładało melaje na modne, europejskie ciuszki. Te czarne, jedwabne płachty miały ukrywać kształty niewieście, ale młode kobiety umiały robić z nich uwodzicielskie rekwizyty. Z głowy i pleców zwisały swobodnie, ale niżej, przytrzymywane zręcznie jedną ręką, opinały się na pośladkach i biodrach i nie tylko nie maskowały wdzięków Egipcjanek, ale wręcz je uwydatniały. Lekki materiał wymagał nieustannego poprawiania i podciągania, z czego wiele kairek uczyniło sztukę wymyślnej prowokacji. Nefissa nie przystawała przy straganach ze wszystkim -od jarzyn po maty do modlitwy, nie patrzyła na ciemne wejścia do warsztatów, w których od stuleci uprawiano te same rzemiosła. Zdecydowanym krokiem kierowała się ku prostej bramie w murze pozbawionym jakichkolwiek szyldów. Zapukała, drzwi się otworzyły, weszła do środka. 70 Wręczyła banknot funtowy kobiecie w długiej szacie, która poprowadziła ją korytarzem o marmurowych, wilgotnych ścianach. Woń pary, potu, chloru, rozmaitych perfum, zmieszana z parą wodną, uderzała lekko do głowy. Nefissa weszła najpierw do szatni, gdzie zdjęła z siebie wszystko, odzież oddała łaziebnej, otrzymując w zamian wielki, gruby ręcznik i gumowe chodaki. Potem przeszła do ogromnej sali, w której sklepieniu świetliki przepuszczały część promieni słonecznych. Łagodne światło padało na kąpiące się i masażystki. Obsługa roznosiła szklanki z zimną herbatą miętową i półmiski świeżo obranych owoców. Znaczną część sali zajmowała wielka sadzawka z fontanną pośrodku. Kobiety brodziły w niej, leżały na wodzie, śmiały się, opowiadały sobie ploteczki. Niektóre okrywały się ręcznikami, inne były goluteńkie. Nefissa zauważyła parę stałych bywalczyń, sporo odwiedzających odprawiało rytualną kąpiel, nakazaną każdorazowo po miesiączkowaniu. Wiele zwolenniczek miały też zdrowotne inhalacje i okłady ziołowe. Grupa weselnic, częsty obrazek w łaźni, szykowała pannę młodą do uroczystości, przeprowadzano właśnie depilację przy użyciu wosku. Nefissa przybyła tu jednak w zupełnie innym celu - zdrożnym i zakazanym. Łaźnia ta, jedno z setek tego typu miejsc w Kairze, zwanych hammam, miała barwną historię. Sto lat temu chciał je podobno spenetrować amerykański dziennikarz, żądny zaspokojenia ciekawości - co naprawdę dzieje się we wschodniej łaźni tylko dla kobiet. Przebrał się i udało mu się dostać do środka. Tam go wszakże rozpoznano i wściekłe kobiety wykastrowały pechowca. Przeżył jednak i w dostatku osiągnął podeszły wiek. Na starość zajął się pisaniem pamiętników, w których krótko skwitował swoją wpadkę w żeńskiej łaźni: „Wszystkie kobiety były nagie. Kiedy zorientowały się, że jestem mężczyzną, natychmiast zasłoniły twarze, innych wdzięków natomiast nie miały zamiaru zakrywać". Nefissa przeszła do sali masażu. Odrzuciła ręcznik i - wy-C13gnięta swobodnie na brzuchu - poddała się silnym palcom 71 masażystki. Nie przyszła tu jednak dla zabiegów oferowanych przez hammam w wielkim wyborze. Liczyła na to, że kolejna wizyta w łaźni zakończy się wreszcie spotkaniem z angielskim porucznikiem. Zamknęła oczy i modliła się, by to nastąpiło właśnie w tym dniu. W ciągu miesięcy, jakie minęły od dnia, w którym rzuciła gałązkę hibiskusa za mur ogrodowy, widywała porucznika tylko sporadycznie. Nie było żadnej regularności w jego pojawianiu się na ulicy Rajskich Dziewic. Nie zaglądał tam przez kilka tygodni, a potem nagle dostrzegała jego sylwetkę. Aż pewnej nocy, gdy żółty jesienny księżyc wisiał nad Kairem, Nefissa stwierdziła, że jej porucznik stoi na ulicy i patrzy na jej dom. Trzymał coś w ręce i podsuwał pod światło latarni. Następnie podszedł do żebrzącej nie opodal dziewczyny i coś jej powiedział, wskazując na bramę w murze ogrodu Raszi-dów. Podał jej to, co trzymał w ręce, i jeszcze chyba parę monet, podniósł wzrok ku Nefissie, popukał palcem w zegarek, dając znak, że nie ma już czasu. Zanim odszedł, posłał Nefis-sie całusa. Nefissa zbiegła na dół i popędziła do ogrodowej bramy. Żebraczka wręczyła jej kopertę. Nefissa była zaskoczona: nędzarze Kairu rzadko szukali wsparcia w dzielnicy bogaczy. Ta fellacha ledwie zaczęła wchodzić w dorosłość i próbowała ukryć pod łachmanami zaawansowaną ciążę. Nefissa wzięła kopertę i powiedziała: Zaczekaj. Pobiegła do domu, wskoczyła do kuchni, gdzie ku zdumieniu kucharki w czystą serwetę zawinęła chleb, kawał zimnej baraniny, jabłka i ser. Z magazynku za ścianą porwała jeszcze gruby koc wełniany i popędziła z powrotem ku żebraczce. Wręczyła wszystko zdumionej dziewczynie, dodała jeszcze trochę drobnych, powiedziała, żeby Bóg o niej pamiętał, i zamknęła bramę. Nie mogła już dłużej czekać z otwarciem koperty. Podbiegła do altany, która w świetle księżyca wydawała się usnuta ze srebrnych nitek. Cały list stanowiło jedno tylko pytanie: „Kiedy możemy się spotkać?" Poza tym czysta kartka papieru, bez 72 nazwiska, bez czegokolwiek, co mogłoby ściągnąć na niego lub na nią kłopoty, gdyby list trafił w niepowołane ręce. Tak mało, a jednak czuła się wniebowzięta. Nefissa niemal odchodziła od zmysłów, obmyślając plan randki. Rzadko bywała poza domem sama. Matka nalegała, by wychodziła na zakupy i do kina koniecznie w towarzystwie którejś z licznych kuzynek lub ciotek. Nagle wpadła na pomysł. Przypomniała sobie, jak jedna z dworek księżniczki Faizy opowiadała o błogosławionych dla zdrowia rezultatach wizyt w jednej z publicznych łaźni. To wtedy zaczęły Nefissę męczyć „bóle głowy". Najpierw musiała bez sprzeciwu łykać domowej roboty mikstury matki, następnie zaczęła przebąkiwać, że być może pomogłyby jej kąpiele. Początkowo chodziła do łaźni z kuzynkami, ale codzienne wyjścia do łaźni nudziły je, toteż po pewnym czasie Nefissa uwolniła się od przyzwoi-tek. I wtedy napisała taki liścik: „Kochana Faizo, ponieważ cierpię na bóle głowy, uczęszczam na kurację w łaźni koło bramy Bab Zuweila. Spędzam tam godzinę codziennie, tuż po południowej modlitwie. Jestem pewna, że wizyty w łaźni zrobiłyby dobrze także tobie i - naturalnie - twoje towarzystwo sprawiłoby mi największą przyjemność". Podpisała się pod tym, a kopertę zaadresowała: „Jej Królewska Wysokość Fai-za", i ukradkiem podała ciężarnej żebraczce, często teraz pokazującej się na ulicy Rajskich Dziewic. Poinstruowała ją, by list przekazała przy najbliższej okazji wojskowemu. Co będzie potem - jeśli on pójdzie za jej sugestią i pojawi się pod łaźnią Nefissa nie miała pojęcia. Z pewnością nie mogli być widziani razem na ulicy. Gdyby ktoś stwierdził, że angielski żołnierz zaczepia szanowaną muzułmankę, Brytyjczyk nie uszedłby z życiem. Każde spotkanie, choćby najstaranniej zaplanowane, było niebezpieczne. Niebezpieczeństwo jednak przydawało tylko upojnego dramatyzmu ich romansowi. Ne-issa była młoda i po uszy zadurzona. Teraz jednak zaczynała sie martwić. Przychodziła do łaźni niemal codziennie, a on się 73 jeszcze nie pojawił. Czyżby odesłano go już z Egiptu? Powrócił do Anglii? A jeśli zdarzyło się coś jeszcze gorszego? Dowiedział się o niej całej prawdy? Może po otrzymaniu listu zaczął się rozpytywać i usłyszał: „Ma na imię Nefissa. To przyjaciółka księżniczki Faizy. Wdowa z dziećmi". Na pewno tak właśnie było! I on już nigdy nie przyjdzie! Po wcieraniu olejku różanego, migdałowego i fiołkowego -co podobno było sekretem urody samej Kleopatry - Nefissa zakończyła wizytę zabiegiem, który wielu Egipcjankom pozwala długo zachować powab i świeżość. Łaziebna sięgnęła po słoik i nałożyła na czoło Nefissy czerwony puder. Chwilę później ostrożnie usunęła jej pincetą wszystkie włoski nad oczami: brwi muszą być w całości namalowane kredką. Przyszła kolej na halawę - sok z cytryny, gotowany z cukrem aż do zgęstnienia, bardzo skuteczny, choć bolesny, depilator. Wreszcie Nefissa wsunęła się do wanny z wonną kąpielą, by zmyć z siebie te wszystkie cudowne środki. Wynurzyła się gładka i bezwłosa, prawie marmurowa. Ubrała się i wyszła na słońce, wymyta i świeżutka. Spojrzała w prawo, potem w lewo i nagle zmartwiała. Był! Stał wsparty o land rovera zaparkowanego pod łukiem Bab Zu-weila. Nefissa z trudem go poznała, bo nie miał na sobie munduru. Z kołaczącym sercem ruszyła, ich spojrzenia spotkały się na moment, ale jednak pośpiesznie wsiadła do swojego samochodu. Poprosiła kierowcę, by na straganie w głębi ulicy kupił jej trochę prażonych nasion dyni. To polecenie nie mogło wydać się dziwne, a pozbywała się przyzwoitki na jakieś dziesięć minut. Natychmiast po zniknięciu szofera podszedł porucznik. Spojrzał na nią pytająco przez okno. Przesunęła się, by zrobić mu miejsce na siedzeniu. Życie tętniło dookoła, ulicę wypełniał hałas, słychać było przechodniów, samochody i zwierzęta, ale oni mieli dla siebie mikrokosmos, do którego nie miał wstępu nikt inny, tylko ich 74 w Nefissa przyglądała mu się uważnie, studiowała go wręcz, widmowego kochanka z trotuaru. To on w marzeniach sennych przychodził co noc do jej łóżka. Oboje patrzyli na siebie. Wymieszały się aromaty: płyn po goleniu z olejkiem różanym i fiołkowym. Spostrzegła ciemną plamkę na jednym z jego jasnoniebieskich oczu. Tysiące pytań cisnęło jej się na usta. Odezwała się w końcu, po angielsku, z żarem, który ją samą zaskoczył: - Nie mogę uwierzyć, że jestem tu naprawdę. I że ty jesteś tu ze mną. Myślałam, że cię tylko wyśniłam. Serce skoczyło w niej, gdy sięgnął z wahaniem do woalki. Nie protestowała, odrzucił leciutki materiał. - Mój Boże, jesteś piękna. Oszałamiające słowa. Nefissa poczuła się naga, jakby ją całkiem rozebrał. Nie była jednak zawstydzona ani zmieszana, płonęło w niej pożądanie. Tyle chciała mu powiedzieć, to wszystko, co wypełniało jej serce. I wtedy z przerażeniem usłyszała własne słowa, ciśnięte bez ogródek: - Byłam mężatką. Jestem wdową. Mam dwoje dzieci. Najlepiej wyrzucić to z siebie od razu - uznała - niech odepchnie mnie natychmiast, zanim sprawy pójdą naprzód. On jednak uśmiechnął się: - Wiem. Słyszałem, że są równie piękne jak matka. Nie mogła mówić z podniecenia. - Mieszkam niedaleko od ciebie - miał taką staranną, bry tyjską wymowę. - Przy sąsiedniej ulicy, obok Rezydencji, ale moje dowództwo mieści się w Cytadeli. Często nas ostatnio przerzucają. Bałem się, że mogłaś o mnie zapomnieć. Nefissie kręciło się w głowie, z przerażeniem myślała, że to musi być sen. - Byłam już prawie pewna, że wyjechałeś na zawsze - zdumiewające, jak łatwo się z nim rozmawia. - Te straszne rzeczy, kiedy studenci poszli pod brytyjskie koszary. Tylu za- Uych i rannych! Bałam się o ciebie, modliłam się za ciebie. 75 - Niestety, sytuacja może się tylko pogorszyć. To dlatego nie jestem dziś w mundurze. Czy moglibyśmy spotkać się gdzieś we dwoje? Żeby porozmawiać - dodał pośpiesznie. - Albo napić się kawy lub herbaty. Nie mogę przestać o tobie myśleć. A teraz jesteś tu naprawdę, tuż obok mnie... - Mój szofer zaraz wróci. - Czy mogłabyś pomyśleć o następnym spotkaniu? Nie chcę narobić ci kłopotów, ale muszę się z tobą widzieć. - Księżniczka Faiza jest moją przyjaciółką, ona nam pomoże. - Czy wolno ci przyjąć podarunek? Stacjonuję w Kairze już jakiś czas, ale niewiele wiem o tutejszych zwyczajach. Nie myślałem o czymś tak osobistym jak biżuteria czy perfumy. Nie chciałbym cię obrazić. Mam jednak nadzieję, że to nie może zaszkodzić. Należała do mojej matki... Wręczył jej chusteczkę z cienkiego płótna, z koronką i małymi, niebieskimi niezapominajkami. Nefissa wpatrywała się w delikatny haft. - To takie trudne - powiedział cicho. - Być przy tobie, tak blisko... Nie wiem, co powiedzieć, co wolno mi powiedzieć. Czasem ledwie cię widać za okiennicami, często masz zasło niętą twarz. Chcę cię dotykać, całować. - Tak - szepnęła. - Tak. Księżniczka mogłaby nam pomóc. A może znajdę takie miejsce, gdzie moglibyśmy być sami. Po dam ci liścik przez tę dziewczynę, która często stoi pod naszą bramą. Przez chwilę patrzyli na siebie. Pogładził ją po policzku i powiedział: - Więc do następnego spotkania, moja piękna Nefisso. Wyszedł z wozu i zniknął w tłumie, zanim uświadomiła sobie, że nie powiedział jej, jak ma na imię. Maryam Misrahi snuła opowieść: „Pewnego dnia Farid wyruszył na targ, by kupić owcę. Zabrał ze sobą synka. Każdy 76 wie, że cena owcy zależy od tego, jak tłusty zwierzę ma zadek. Farid obmacywał więc liczne owieczki, a synek, widząc to spytał: «Ojcze, co ty robisz?» Farid wyjaśnił: «Jak pomacam, to wiem, którą owcę warto kupić». Parę dni później Fa-rjd wraca do domu z pracy, a synek wita go słowami: «Szejk Gama był tu dzisiaj! Myślę, że on chce kupić mamę!»" Śmiały się kobiety i muzykanci, których - jako mężczyzn -zasłaniała kotara. Po chwili ucięli jeszcze jedną, żywą melodię. Przyjęcie odbywało się w domu Amiry, w wielkim salonie. Mosiężne lampy rzucały intrygujące plamy światła na pięknie ubrane kobiety siedzące na niskich sofach i jedwabistych poduchach. Po smakołyki sięgano do stołu wyłożonego masą perłową. Tureckie dywany na podłodze i grube tapety chroniły przed chłodem grudniowej nocy. Miłe ciepło, śmiech i muzyka wypełniały pomieszczenie. Służba wniosła pachnące aromatycznymi przyprawami pulpety, jaja w skorupkach gotowane w gęstym gulaszu z baraniny, wielkie tace ze świeżymi owocami i konfitury z płatków róży - z konfitur tych słynęła Amira. Do tego słodką, mocną herbatę miętową, uwielbianą przez Egipcjan. Przyjęcie odbywało się tylko i wyłącznie dla czystej przyjemności biesiadowania. Kobiety goszczące u Amiry, w sumie ponad sześćdziesiąt osób, miały na sobie najlepsze stroje i klejnoty. Woń zimowych róż mieszała się z egzotycznymi kadzidłami i aromatem drogich perfum. Dzięki nagłemu wzrostowi popytu na bawełnę na Dalekim Wschodzie oraz sprzedaży pszenicy i kukurydzy do odżywiającej się na kartki Europy Egipt przeżywał powojenny boom ekonomiczny. Panie zgromadzone u Amiry, których mężowie cieszyli się z bezprecedensowej prosperity, chętnie okazywały swoją zamożność. Również Amira miała na sobie diamenty i złoto, tak szczodrze darowane przez Alego. ~ Amiro! - zawołała kobieta z końca sali. - Gdzie twoja kucharka kupuje kurczaki? 77 Zanim Amira zdążyła się odezwać, Maryam pośpieszyła z odpowiedzią: - Nie u tego oszusta Abu Ahmeda przy ulicy Kasr El-Aini! Wszyscy wiedzą, że napycha drób kukurydzą przed ubojem, żeby kurczaki były cięższe! - Matko Ibrahima, posłuchaj mnie - włączyła się kobieta w średnim wieku, z licznymi złotymi bransoletami na obu rę kach. Jej mąż posiadał tysiące akrów żyznej ziemi w delcie i był bogaczem. - Znam świetnego mężczyznę, zadbanego, wykształconego, zamożnego wdowca, wielce pobożnego. Bar dzo chciałby cię poślubić. Amira roześmiała się. Jej przyjaciółki zawsze próbowały kogoś wyswatać. Ale nie wiedziały o Andreasie Skourasie, którego ujmującą twarz podsunęła jej teraz pamięć. Od popołudnia, kiedy się oświadczył, przychodził do tego domu jeszcze trzykrotnie, często dzwonił, posyłał bukiety kwiatów i importowane bombonierki. Był cierpliwy, tak jak ją zapewniał, nie nalegał na szybką odpowiedź. Co noc jednak, wciąż śniąc o jego objęciach i pocałunkach, czuła, że jej opór słabnie. - A co u twojego syna? - zapytała żona kustosza Muzeum Egipskiego. Na wzmiankę o synu Amirze przypomniał się sen z poprzedniej nocy, w którym z lampą oliwną przemierzała ciemne i ciche korytarze męskiej części domu. Kiedy weszła do apartamentu męża, a obecnie Ibrahima, ujrzała złe duchy kłębiące się wśród pajęczyn na dawno nie używanych meblach. Co ten sen oznaczał? Czy mówił, co przyniesie przyszłość, czy tylko, co może być w przyszłości? - Mój syn przebywa wciąż w Monako - odpowiedziała ku- stoszowej. - Dostałam jednak ostatnio wiadomość, że jest już gotów do powrotu, chwała Bogu. Amira myślała, że zemdleje z radości, gdy zadzwonił telefon i usłyszała tę wieść. Przez niemal siedem miesięcy nieobecności Ibrahim odzywał się do niej bardzo rzadko. Modliła się co noc, by Bóg uśmierzył ból syna i sprowadził go do domu, 78 miejsce. Znalazła Ibrahimowi idealną kandydatkę żonę: osiemnastoletnią dziewczynę, spokojną i posłuszną, dna i schludną. I do tego krewniaczkę, prawnuczkę kuzynki Alego Raszida. Niestety, do tej pory nie szło Amirze równie dobrze w poszukiwaniach męża dla córki. Nefissa nie była dziewicą, wydanie jej za mąż nastręczało trudności. Dziewczyna była jednak piękna i bogata, co bardzo pomagało. Mężczyzna może przymknąć oko na ten mankament, że narzeczona miała już doświadczenia seksualne, pod warunkiem, że wnosi majątek do małżeństwa. Amira spojrzała ku Nefissie, która siedziała na sofie pod przeciwległą ścianą, piastując trzyletniego syna. Dwa niemowlaki baraszkowały u jej stóp: własna ośmiomiesięczna córeczka, drobna i delikatna, i Ibrahimowa Kamelia -o miesiąc młodsze, egzotycznie wyglądające dziecko o oliwkowej skórze i miodowobrązowych oczach, krzepkie na przekór dramatycznym narodzinom, podczas których zmarła jej matka. Amira wyczuwała na odległość niepokój wypełniający Nefissę, po raz kolejny zgadywała, że córkę trawi pragnienie miłości. Gdy ponownie pomyślała o Andreasie Skourasie, o swoim skrywanym uczuciu, doznała przypływu solidarności z Nefis-są. To cudowne - kochać się! Nie chciała jednak, by Nefissę spotkało nieszczęście. Czyż miłość do nieodpowiedniego mężczyzny nie była przyczyną niełaski, w którą popadła jej druga córka, Fatima? Orkiestra zaczęła grać popularną melodię pod tytułem Pro-meń księżyca i jedna z kobiet poderwała się nagle do tańca. Rzuciła buty i przesunęła się na środek sali. Reszta zgromadzonych śpiewała w takt muzyki. Tekst mówił o miłości, jak Wlekszość egipskich piosenek, o namiętnych pocałunkach Zakazanych pieszczotach. Jako małe dziewczynki uczyły się PJewać te pieśni, nucąc w ogrodzie i na huśtawce: „Całuj nie, całuj, o ukochany. Leż przy mnie aż do brzasku. Wnieś 79 ciepło do mojego łoża i daj żar moim piersiom..." Wówczas te słowa nic dla nich nie znaczyły. Tancerka usiadła po kilku minutach, a jej miejsce zajęła inna kobieta, w butach na wysokich obcasach i nowej sukni od Diora, która była jednym z głównych tematów wieczoru. Zamknęła oczy i rozrzuciła ramiona, a audytorium śpiewało wesoło o męskości. Przy szczególnie zręcznych zwrotach rozlegał się zaghareeł uznania. Po chwili znowu nastąpiła zmiana tancerki. Ten rodzaj zabawy, nazywany beledi, był żelaznym punktem programu spotkań w żeńskim gronie. W tańcu znajdowały ujście tłamszone emocje, w swoisty sposób ujawniały się sekrety, wyzwalały zakazane pragnienia. Ponieważ taniec stanowił bardzo osobistą ekspresję, nikogo nie oceniano ani nie porównywano. To nie konkurs, nikt nie był lepszy ani gorszy. Choćby tancerce nogi się plątały i nie miała za grosz poczucia rytmu, nie spotkała ją żadna krytyka czy drwina. Wygłaszano tylko zachęty i pochwały. Gdy Amira, wiedziona impulsem, skoczyła na środek zrzucając buty i wspinając się na palce, kobiety krzyknęły. Ubrana w obcisłą czarną spódnicę i czarną, jedwabną bluzkę, poruszała się ze zdumiewającą zręcznością. Najpierw był to szalony shimmy. Potem zwolniła, układając się w coś podobnego do ósemki i wibrując nieustannie biodrami. Skinęła na Ma-ryam Misrahi, która podniosła się, zrzuciła buty i dołączyła do Amiry. Przyjaciółki tańczyły razem od czasów panieńskich i były doskonale zgrane. Niebawem rozległy się ogłuszające zaghareety podziwu. Amira czuła, jak rośnie w niej duch. Taniec beledi, zwany przez turystów tańcem brzucha, uwalniał duszę i dawał uniesienie, przez niektórych wiązane z euforią po zażyciu haszyszu. Jak w zwierciadle widziała tę samą radość w oczach Ma-ryam, która ostatnio obchodziła czterdzieste trzecie urodziny. Tydzień po urodzinach najstarszego syna, z którym wiązała się wielka tajemnica Maryam, nie znana mężowi Sulejmanowi, lecz wiadoma Amirze. 80 Maryam była krótko mężatką w wieku lat osiemnastu, ale • młody niąż i malutkie dziecko zmarli podczas epidemii W pustoszącej Kair. Samotna, pogrążona w smutku, spotkała przystojnego Sulejmana Misrahiego, bogatego handlowca, • zakochała się od pierwszego wejrzenia. Misrahi należeli do najstarszych żydowskich rodzin w Egipcie. Kiedy Sulejman wprowadził pannę młodą do domu przy ulicy Rajskich Dziewic, modlił się, by Bóg obdarzył go gromadą dzieci. Minął jednak rok, potem drugi, trzeci i Maryam zamartwiała się na śmierć. Chodziła po lekarzach i wszyscy mówili jej, że z pewnością może rodzić następne dzieci. A więc problem wiązał się nie z nią, lecz z Sulejmanem. Wiadomość o tym unicestwiłaby jednak męża, tego była pewna. Opowiedziała o swoich obawach Amirze Raszid, która właśnie urodziła Ibrahima i Fatimę. Przyjaciółka zapewniła: Bóg wspomoże. Wspomożenie, skuteczne rozwiązanie, poznała Amira we śnie. Przyśnił jej się brat_ Sulejmana, Moussa. Uderzyło ją podobieństwo obu mężczyzn, mogli uchodzić za bliźniaków. Amira opowiedziała o swoich wizjach sennych Maryam, która zbierała się na odwagę przez kilka tygodni, aż w końcu poszła do Moussy. Wysłuchał jej z zaskakującym zrozumieniem. Również uważał, że Sulejman na wieść o własnej niepłodności załamałby się kompletnie. Maryam i Moussa zdecydowali się więc. Maryam przychodziła po kryjomu do Moussy i sypiała z nim, aż zaszła w ciążę. Kiedy urodziło się dziecko, Sulejman był pewien, że jest ojcem. Dwa lata później znowu poszła do Moussy i owoc tej wizyty, córeczka, ponownie był ykapanym Sulejmanem. W sumie pięcioro dzieci wniosło zczęście do domu Sulejmana Misrahiego przy ulicy Rajskich 2iewic. Kiedy Moussa przeniósł się na stałe do Paryża, Ma-ryam powiedziała Sulejmanowi, iż lekarze radzą jej nie rodzić więcej. Tylko Amira i Moussa, hen za morzem, znali wiel-Ka tajemnicę Maryam. 81 Kiedy Amira powróciła na sofę, śmiejąca się i zdyszana, podeszła służąca z wiadomością o przybyciu gościa - mężczyzny. Amira udała się do holu i nie zaskoczył jej widok Andre-asa Skourasa, w gruncie rzeczy miała nadzieję, że ją odwiedzi. Tak wiele myślała o nim ostatnio. Aż pytała siebie, czy to nie znak, iż naprawdę go poślubi. - Witaj i niech Bóg obdarzy cię pokojem. Wejdź i korzystaj z mojej gościnności, bo rada cię widzę. - Przychodzę powiedzieć do widzenia, sajjida. - Do widzenia! - Jak wiesz, Jego Wysokość dokonał zmian w gabinecie w ubiegłym miesiącu. Nie jestem już ministrem kultury. Mo gę wyglądać na ofiarę nowej koniunktury politycznej, ale czyż nie kryje się w tym raczej boże błogosławieństwo? Od jakiegoś czasu przysługuje mi prawo własności kilku hoteli w Europie, po wuju, którego prawie nie znałem. Europa się teraz odbudowuje i są widoki na nową prosperity. Pojawią się turyści i będą potrzebować miejsc na nocleg. Dzisiaj rano wyjeżdżam do Rzymu, sajjida, stamtąd do Aten, mojego ro dzinnego miasta. Nie sądzę, bym rychło znalazł się ponow nie w Kairze. Ujął jej rękę, podniósł do warg i ucałował. - Nie wiem, co powiedzieć. Zasmuciła mnie ta nowina, ale z drugiej strony cieszę się, że podejmujesz nowe przedsię wzięcie i modlę się, by Bóg ci błogosławił i zapewnił powo dzenie. Powiedz mi jednak, proszę, gdybym przyjęła twoją propozycję, czy nadal trwałbyś w tym zamiarze? Uśmiechnął się. - Nie byliśmy sobie pisani, sajjida. Miałem nadzieję, ale to złuda. Należysz do tego domu, do swojej rodziny. Chciałem, abyś zaspokoiła moje egoistyczne potrzeby, w końcu jednak zdałem sobie sprawę, że moje oświadczyny były dla ciebie raczej strapieniem niż radością. Zawsze jednak pozostaniesz w moim sercu, Amiro. Nigdy cię nie zapomnę. 82 Wejdź do środka, proszę - bała się, że zaraz wybuch-? płaczem. - Zanim odjedziesz, korzystaj z gościny w tym Spojrzał ku otwartym, ozdobnym drzwiom, za którymi • rzyły sie światła wielkiego salonu i rozbrzmiewała muzyka. _ Obawiam się, że jeśli tam wejdę, sajjida, nigdy stąd nie wyjadę. Niech pokój i błogosławieństwo boże będzie z tobą. Ponownie chwycił jej ręce i wcisnął w nie małe pudełko, zawierające pierścień z chalcedonem. - Noś go na dowód przyjaźni, Amiro - powiedział cicho. - Tak, byś zawsze o mnie pamiętała. Patrzyła za nim przez łzy, a gdy odszedł, wyjęła pierścień z pudełka i zaczęła wsuwać na palec. Nagle zawahała się. Nosić ten pierścień Andreasa? W tym byłby fałsz, bo przecież nigdy nie myślała o nim tylko jako o przyjacielu. Schowa pierścień i włoży w dniu, kiedy Andreas powróci do niej -nie jako przyjaciel, lecz jako kochanek. Kiedy z małym złotym pudełkiem w kieszeni wchodziła do salonu, usłyszała za sobą męski głos: - Ya Allach! Ya Allach! - tradycyjne ostrzeżenie mężczyzny, który zamierza wejść do kobiecej części domu. Ibrahim? Widząc go w drzwiach nie próbowała już powstrzymać płaczu. Chwycił ją mocno w ramiona, na policzkach również miał łzy. - Tęskniłem za tobą, matko! Och, jak bardzo za tobą tęsk niłem! Gdy weszli do salonu, poderwała się Nefissa, a za nią kuzynki i dzieci, reszta zaś kobiet rozmawiała z podnieceniem: Wrócił doktor Raszid! Jaka szczęsna noc! Bóg jest dobry, Bóg jest wspaniały! odeszła Maryam Misrahi i objął ją szczególnie serdecznie, c według wskazań religijnych nie powinien dotykać kobie- . która n'e była krewną. Ale przecież Maryam to jak matka; Pakowała się nim, gdy Amira rodziła Fatimę i Nefissę. Wzrastał razem z dziećmi Maryam, bywał na uroczystościach bar miewa u jej synów, szabasowe posiłki jadał w domu Mis-rahich. - Matko - powiedział do Amiry z rozjaśnioną twarzą - chcę ci kogoś przedstawić. Gdy odsunął się na bok, zapanowała cisza, bo oczom zebranych ukazała się młoda kobieta, wysoka i szczupła, promiennie uśmiechnięta, w zgrabnym stroju podróżnym, ze skórzaną torbą przewieszoną przez ramię i w kapeluszu z szerokim rondem. Zebrane były jednak przede wszystkim pod wrażeniem jej opadających na ramiona włosów, które jaśniały - blond! - Przedstawiam ci moją rodzinę - powiedział do blondynki po angielsku, a do Amiry zwrócił się po arabsku: - Matko, to jest Alicja. Moja żona. Alicja wyciągnęła rękę i powiedziała po angielsku: - Miło mi, pani Raszid. Tak czekałam na spotkanie z panią. Więcej szeptów rozbiegło się po sali. Jedno słówko powta rzało się najczęściej: Angielka! Amira patrzyła na wyciągniętą ku niej rękę, a potem otworzyła ramiona i wygłosiła powitanie po angielsku: - Witaj w naszym domu, moja nowa córko. Chwała bądź | Bogu, bo błogosławi nam zsyłając ciebie. Po wymianie uścisków Amira spostrzegła to, co inne kobiety zauważyły już wcześniej: Angielka była w ciąży. - Alicja ma dwadzieścia lat, tyle samo co ty - Ibrahim poinformował z przejęciem Nefissę. - Jestem pewien, że bę- ? dziecię wielkimi przyjaciółkami. Dziewczyny objęły się, a po chwili podeszły pozostałe kobiety. Dreptały wokół nowej żony Ibrahima, dotykały jej włosów, wykrzykiwały, jaka jest piękna. - W ogóle nas nie uprzedziłeś, Ibrahimie! - Nefissa śmiała się, wsuwając rękę pod ramię Alicji. - Mogłyśmy przecież przygoto wać wielkie powitanie! Amira jeszcze raz wzięła syna w ramiona. Trwali tak chwilę, po czym popatrzyła na niego przez łzy radości i spytała: 84 _ jesteś' szczęśliwy, synu mego serca? - Nigdy nie byłem szczęśliwszy, matko. _ pójdź, córko. Witaj w swoim nowym domu. Amira przygarnęła Alicję i pomyślała: niech będzie po-hwalony Wiekuisty za błogosławieństwa, które na nas zsyła, za to, że wrócił mi syna. W końcu wspomniała Andreasa Skourasa i podziwiała bożą łaskawość: Bóg zabrał mężczyznę, którego mogłaby poślubić, ale odesłał syna. ROZDZIAŁ 6 Sahra ustawiła się przed eleganckim hotelem Continental--Savoy, gdzie pełno było bogatych turystów, i wtedy właśnie poczuła pierwsze bóle porodowe. Myślała o dziennej normie, którą musi wyżebrać, i o tym, że madame Nadżiba się na nią wścieknie, i w tym momencie ją ścisnęło - jakby ostra obręcz wokół talii. Najpierw pomyślała, że to falafel, który kupiła u ulicznego handlarza. Nie powinna wydawać pieniędzy, madame Nadżiba liczyła każdego piastra, ale tak strasznie była gfodna. Tyle godzin już jednak minęło od chwili, gdy jadła, że ból brzucha nie mógł się chyba z tym wiązać? Kiedy nadszedł drugi skurcz, silniejszy niż pierwszy i pro-roieniujący ku nogom, zrozumiała, że to dziecko. Ale przecież jeszcze nie pora! Kiedy zaszłaś w ciążę? - spytała madame Nadżiba po Przyłączeniu się Sahry do bandy żebraków. Nie umiała powiedzieć, bo całkowicie straciła poczucie cza-^ szukając Abdu w Kairze. Pamiętała tylko, że gdy kochali ę z Abdu, pola bawełny żółciły się od kwiatów. 85 Madame Nadżiba porachowała na swoich brudnych paluchach i oświadczyła: - Urodzi się w końcu lutego, może w marcu, kiedy wieje chamsin. Dobrze. W porządku, możesz zostać z nami. Słuchaj, pewnie ci się zdaje, że ciężarna dostanie więcej grosza? To nieprawda. To stara sztuczka i ludzie podejrzewają, że pod szmatami masz melona. Ale dziewczyna z niemowlakiem zgarnia niezłą forsę, zwłaszcza takie wychudzone chu-chro jak ty. Sahra nie miała za złe madame Nadżibie, że skąpi jej jedzenia, by wyglądała na zagłodzoną. Bo jednak miała jakieś miejsce, matę do spania i towarzystwo ludzi, których mogła nazywać przyjaciółmi. Niektórzy żebracy mieli o wiele cięższy los niż ona. Na przykład mężczyźni, którzy kiedyś byli zupełnie zdrowi, ale kazali się okaleczyć, by łatwiej wzbudzać litość i otrzymywać hojniejsze datki. Albo dziewczyny, które handlowały swoim ciałem. Choć prostytucja była legalna, stanowiła haniebny proceder. Po pierwszych przerażających tygodniach w mieście, kiedy Sahra myślała, że umrze z głodu, znalezienie ochrony nawet kogoś o tak kamiennym sercu jak madame Nadżiba wydawało się szczęściem. Kiedy poczuła ból po raz trzeci, wyszła z tłumu i próbowała zorientować się, jak wysoko jest słońce. We wsi bez trudu określała porę dnia, ale tutaj, między tymi wszystkimi wysokimi budynkami, kopułami i minaretami, trzeba było szukać słońca. Ponad dachem Turf Club niebo czerwieniało. Zbliżał się więc wieczór; urodzi dziecko tej chłodnej, styczniowej nocy. Nagle podniecona - wieki czekała chyba na urodzenie dziecka Abdu - ruszyła taszcząc swoje brzemię, najszybciej jak mogła, w stronę Nilu. By nie zwracać niczyjej uwagi, wybrała boczną ulicę. Zaułek, przy którym banda kieszonkowców i żebraków gnieździła się pod kuratelą madame Nadżiby, był w przeciwnym kierunku, w starym Kairze, Sahra nie wybierała się tam jednak na razie. Musiała najpierw zrobić coś 86 z czym wiązała się konieczność przejścia przez najno- 1 część miasta - dzielnicę lśniących aut mknących szeroki- leiami, dzielnicę kobiet w krótkich sukniach i w butach a wysokich obcasach. Brudne, wiejskie dziewczyny nie były tam chętnie widziane. Gdy zbliżała się do rzeki, słońce zniknęło za horyzontem ? nastąpił egipski zmierzch, ta krótka chwila pomiędzy dniem i nocą. Sahra musiała się pośpieszyć. Bóle powtarzały się coraz częściej. Trzeba się uwinąć tutaj i wracać do madame Nadżiby. Musi uważać obok tych angielskich koszar na tyłach wielkiego muzeum, już zamkniętego. Zadrżała, temperatura spadała gwałtownie. Gdyby była w swojej wiosce, wprowadzałaby właśnie starą bawolicę do małej stajenki na noc. A potem pośpieszyłaby do lepianki rodziców, wypełnionej ciepłem pieca kuchennego. Ciekawa była, co się działo w wiosce po jej odejściu. Czy szejk Hamid wpadł we wściekłość straciwszy narzeczoną? Czy ojciec i wujowie przetrząsali okolicę, by schwytać i zabić uciekinierkę? Czy bili matkę, by wydobyć z niej prawdę? A może życie po prostu toczyło się dalej, a zniknięcie Sahry Bint Tewfik stało się tylko jeszcze jedną wiejską historią? Sahra nie lubiła wspominać tych pierwszych, strasznych dni w Kairze, kiedy była taka pewna, że odnajdzie Abdu. Nie wyobrażała sobie, iż miasto jest takie wielkie, takie zatłoczone, pełne obcych, którzy w ogóle jej nie zauważali, samochodów, które na nią trąbiły. Odźwierni przeganiali ją ze stopni, na których układała się do snu, uliczni handlarze ścigali ją, gdy próbowała ukraść coś do zjedzenia. Policjant powiedział, 2e ją aresztuje, ale przez trzy noce trzymał w swoim mieszka-niu, aż zdołała uciec. A potem dotarła do tego osobliwego mostu, pełnego kalek i żebraków. Usiłowała wybłagać jakąś jałmużnę u przechodniów, ale dopadła ją kobieta z beduiń-'m tatuażem na brodzie i wrzeszczała, że to jest ich most J cnce na nim pracować, musi mieć zezwolenie madame adżib 87 Zaczęła więc Sahra pracować dla tej strasznej Nadżiby, której imię znaczyło „cwaniara". Musiała oddawać jej codziennie połowę tego, co wyżebrała, a czasem nie wystarczało to nawet, by kupić jedną cebulę na kolację. Sahrze marnie szło żebranie i raz prawie ją już wyrzucono z bandy. Wtedy jednak ta piękna kobieta z wielkiego różowego domu, której przekazywała list, wyniosła koc, jedzenie i trochę pieniędzy. Toteż Nadżiba zadecydowała, że Sahra może zostać, zwłaszcza iż jest w ciąży, więc za parę miesięcy będzie z niej korzyść. Jakoś w tych dniach minęły jej czternaste urodziny. Nie obchodziła. Wciąż szukała Abdu. Kiedyś stała przed wielkim różowym domem tej hojnej pani i patrzyła na podjeżdżający samochód. Wysiadł z niego ów mężczyzna, któremu dała pić nad kanałem pamiętnej nocy po weselu siostry. On wręczył jej wtedy jedwabny szal. Niestety, ta piękna rzecz dostała się w końcu w łapska madame Nadżiby. Sahra zdumiała się ponownie, jak bardzo nieznajomy przypominał jej ukochanego Abdu. Chodziła więc pod różowy dom, kiedy tylko mogła, w nadziei, że zobaczy tę twarz, twarz Abdu. Następny atak bólu był tak silny, że ugięły się pod nią kolana. Kuliła się na skraju jezdni, samochody i autobusy sunęły obok niej po łuku ronda przed brytyjską bazą wojskową. Musi znaleźć drogę nad Nil. Niknęły resztki światła dziennego, zapaliły się lampy uliczne. Sahra obchodziła rondo w cieniu wielkich budynków 0 licznych oknach i dotarła wreszcie do mostu, od którego zaczynała się trasa wiodąca ku Piramidom. To była również droga do jej wioski, ale Sahra nigdy tam nie wróci. Skierowa ła się w dół, ku wodzie, przystając, gdy ból był nie do znie sienia. Bosymi stopami poczuła mokrą ziemię, opadła na nią 1 zsunęła się nad samą wodę. Leżała wśród trzcin, śmieci i rozkładająch się ryb. Po lewej rybacy gotowali kolację na dziobie przycumowanej do brzegu feluki. Na prawo, za mu zeum, jachty bogaczy unosiły się na łagodnej fali, latarnie 88 ' ietlały pokłady, a z otwartych bulajów dobiegały dźwięki vki wybuchy śmiechu. Za wodą na dużej wyspie zapala- n ie światła w klubach wodniackich, nocnych lokalach, wil- Sahra nie bała się. Bóg się nią zaopiekuje i wkrótce będzie trzymać w ramionach dziecko Abdu, tak jak kiedyś, krótko, trzymała w ramionach jego samego. A potem, kiedy odzyska siły będzie go znowu szukać, bo ani na chwilę nie straciła nadziei, że kiedyś odnajdzie ukochanego. Sahra przyszła rodzić nad wodą, kierując się odwiecznym zwyczajem. Wieśniaczki wierzyły, że rodzącej pomaga zjadanie mułu rzecznego - Nil miał moc uzdrawiającą i chronił nie narodzone dzieci przed złym okiem. Sahra miała jednak tak silne bóle, że ledwie mogła oddychać. Poniewczasie zrozumiała, iż powinna była iść prosto do Nadżiby. Dziecko zabierało się już do wyjścia na świat. Leżała na plecach i patrzyła na nocne niebo. Tyle gwiazd! Abdu mówił jej, że gwiazdy to oczy bożych aniołów. Tłumiła w sobie krzyk, by nie ściągnąć niełaski. Wspomniała Hagar na pustyni, próbującą znaleźć wodę dla dziecka. Jeżeli będzie chłopiec, dam mu na imię Ismail - pomyślała. Wpatrzyła się w światła na przeciwległym brzegu - złote, mieniące się różnymi odcieniami blasku. A między nimi ludzie w bieli, jak anioły, nad tym wszystkim roje gwiazd. Tak musi wyglądać raj. Raj! To właśnie pomyślała lady Alicja wychodząc na taras ubu Cage d'Or. Kair, tak rzęsiście oświetlony, tak jasne gwiazdy, refleksy na falach Nilu - z pewnością jest to raj! rzepełniało ją szczęście, gotowa była tańczyć na wodzie. No-e życie przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Słyszała, jak °Wiono o Kairze - Paryż nad Nilem. Nie przypuszczała jed-ak że będzie tak wyglądał! A jej nowy dom był jak mały 89 pałac przy ulicy ambasad i pięknych rezydencji zagranicznych dyplomatów. Ulica Rajskich Dziewic mogłaby spokojnie znaleźć się gdzieś w Neuilly - modnej dzielnicy Paryża. Dobrze, że wojna się już skończyła. Nie w tym rzecz, iżby wojna w jakikolwiek sposób wpłynęła na jej życie. Mieszkała na wsi, w starej posiadłości rodzinnej. Ojciec, earl Pembertonu, oferował miejsce w tej obszernej rezydencji dzieciom z bombardowanych miast, ale nikogo nie przysłano. Całe szczęście, Alicja nie miałaby pojęcia, co robić z tymi dzieciakami. Nie lubiła myśleć o takich nieprzyjemnych rzeczach jak wojna i sieroty, nie chciała słyszeć tego gadania o wycofaniu wojsk brytyjskich z Egiptu. To niemożliwe. Co będzie po ich wyjściu? Czyż to nie Brytyjczycy zrobili z Egiptu takie cudowne miejsce? Jedną z rzeczy, która spodobała jej się u Ibrahima od razu, gdy tylko poznała go zeszłego roku w Monte Carlo, był brak zainteresowania nieprzyjemnymi sprawami. Wszyscy inni spierali się zażarcie na tematy polityczne i społeczne, a on w ogóle nie brał w tym udziału. Oczywiście to tylko jedna z wielu cech, które sprawiły, że nowy mąż stał się jej bardzo drogi. Był po prostu dobry, szczodry, mówił do niej tak delikatnie i na pewno odznaczał się skromnością. Myślała, że to strasznie ekscytujące - sprawować obowiązki osobistego doktora królewskiego. Ibrahim wyznał jej jednak, że niewielką jest sztuką pełnić tę funkcję i wiąże się z nią niewiele pracy ściśle lekarskiej. W gruncie rzeczy - powiedział - został lekarzem tylko dlatego, że był nim również jego ojciec. Chociaż dobrze sobie radził na studiach medycznych, a jako stażysta wybijał się ponad przeciętność, oszczędzono mu kłopotów z podejmowaniem prywatnej praktyki. Ojciec wprowadził go na dwór królewski, a Faruk od razu polubił młodego Raszida. Ibrahimowi bardzo się podobało, że jako medyk królewski ma bardzo mało roboty: zmierzyć monarsze ciśnienie krwi dwa razy dziennie i od czasu do czasu przepisać coś na rozstrój żołądka. Alicji nie przeszkadzało, że Ibrahim „nie zagłębiał się zbytnio" - jak to sam określał. Mówił o sobie, że jest zrównoważony, bez szczególnych fobii czy namiętności, bez szalonych 90 . .j pragnął tylko zapewnić wygodne życie sobie i rodzi- ! Kochała go za to oraz z tej przyczyny, że rozumiał po- be przyjemności i rozrywki. Był dobrym kochankiem, choć Zmogła robić w tej materii porównań, gdyż była dziewicą, kiedy się poznali. Tak bardzo chciałaby, żeby matka wciąż żyłą! Lady FrariCes zaaprobowałaby wybór męża, bo fascynowała ją egzotyka, zwłaszcza wszystko co orientalne. Czyż nie szczyciła się tym że oglądała Szejka szesnaście razy, a Syna szejka rekordowe dwadzieścia dwa razy? Cierpiała jednak na depresję o nieznanej przyczynie; „melancholia" - napisał lekarz na świadectwie zgonu. Pewnego zimowego ranka lady Frances włożyła głowę do kuchni gazowej. Ani earl, ani córka Alicja, ani syn Edward nigdy na ten temat nie rozmawiali. Słysząc śmiech w nocnym klubie, Alicja odwróciła się i zajrzała przez przeszklone drzwi. Faruk jak zwykle siedział za stołem do gry, otoczony kibicującą mu świtą. Chyba właśnie wygrał - pomyślała Alicja. Lubiła króla Egiptu, którego uważała za wyrośniętego chłopca gustującego w opowieściach do śmiechu i niewymyślnych kawałach. Biedna królowa Farida, nie może dać mu syna. Krążyły plotki, że z tej przyczyny może dojść do rozwodu. W Egipcie mężczyzna jest w stanie załatwić to błyskawicznie. Powtarza tylko trzykrotnie formułkę „rozwodzę się z tobą" i już jest po małżeństwie. Bardzo szczególna była - zdaniem Alicji - ta narodowa obsesja na punkcie posiadania syna. Pewnie, że wszyscy mężczyźni chcą mieć synów; czyż jej własny ojciec, earl Pem-ertonu, nie był rozczarowany, iż pierwsze dziecko nie było ' ci męskiej? Egipcjanie jednak naprawdę oszaleli na tym Punkcie. Alicja odkryła, że w języku arabskim nie było nawet ^Powiednika dla słowa „dzieci". W pytaniu o liczbę dzieci ro\vanym do mężczyzny używano wyrazu awlad, co znaczy -synowie". Córki nie liczyły się i biedaka, który miał tylko 'Wczęta, często określano pogardliwym epitetem abu banat - „ojciec córek". 91 Alicja pamiętała, jak jeszcze w Monte Carlo Ibrahimowi zaświeciły się oczy, gdy mówiła mu o bracie, wujach i kuzynach i dodała, śmiejąc się, że Westfallowie specjalizują się w produkcji chłopców. Oczywiście, to nie był główny powód zainteresowania Ibrahima. Nie pokochałby jej, nie ożenił się z nią, nie sprowadził do domu rodzinnego tylko z powodu dużych szans na syna. Niezliczone były te momenty, gdy mówił jej słowa uwielbienia, adorował, zachwycał się nią, błogosławił drzewo, które dało materiał na jej kołyskę, całował stopy! Gdyby tylko ojciec mógł zrozumieć! Gdyby zdołała go przekonać, że Ibrahim naprawdę ją kocha i będzie dobrym mężem. Czemu ojciec zareagował tak wrogo? Dwutygodniowy miodowy miesiąc w Anglii był katastrofą. Earl odmówił spotkania z nowym zięciem i odgrażał się, że wydziedziczy córkę. Straci swój tytuł - ostrzegał. Była lady Alicją Westfall, ponieważ jej ojciec był earlem. Odpowiedziała, że nie przejmuje się tymi groźbami, bo poślubiając paszę i tak będzie lady. Ale earl zmięknie - była pewna - gdy urodzi się dziecko, i Bardzo chciał doczekać się wnuka! Alicja tęskniła jednak za ojcem. Zdarzały się chwile, gdy ogromnie brakowało jej domu rodzinnego, zwłaszcza w pierwszych dniach po zamieszkaniu w willi Raszidów, w tym zupełnie odmiennym świecie. Pierwszy posiłek, śniadanie tego ranka po przyjeździe wprawiło ją w osłupienie. Przywykła do ciszy i wytwornych manier nie narzucającego się ojca i brata, i a tu, przy ulicy Rajskich Dziewic, jakieś ogromnie hałaśliwe zamieszanie. Cała rodzina siedzi na poduchach na podłodze i nieustannie sięga po tace pełne Jedzenia. Wszyscy mówią i wszyscy łapią te wiktuały, jakby to miał być ich ostatni posiłek. Do każdego kęsa wygłasza się komentarz, każde użycie przyprawy wywołuje dyskusje. I te nalegania: „spróbuj to skosztuj tamto". A samo jedzenie! Smażona fasola, jajka, gorący chleb, ser, cytryny, pieprz. Gdy Alicja sięgnęła po coś, Ne-fissa zamruczała cicho: 92 _ Jadamy prawą ręką. _ Ale ja jestem leworęczna - powiedziała Alicja. Nefissa uśmiechnęła się współczująco: _ Nie wypada tak jeść, bo lewą ręką... - zaszeptała coś do ucha Alicji. Tyle rzeczy trzeba było poznać, przyswoić sobie pogmatwaną etykietę, by nie popełniać co krok nietaktów i niechcący nie obrażać nikogo. Kobiety w domu Raszidów były jednak uprzejme i cierpliwe, wydawały się nawet uszczęśliwione tą wyjątkową okazją edukowania Angielki, dużo się śmiały i często opowiadały żarty. Ulubienicą Alicji była Nefissa. Już pierwszego dnia nowa szwagierka zabrała Alicję na spotkanie z księżniczką Faizą i wytwornymi damami dworu, które -choć Egipcjanki - miały bardzo europejskie maniery i kreacje. To wtedy Alicja doznała wielkiego szoku. Po ubraniu się do wyjścia Nefissa przyoblekła się cała w długi, czarny welon, który - jak powiedziała - nazywa się melaja. Widać było tylko jej oczy. - Przykazania Amiry! - zaśmiała się. - Moja matka uważa, że ulice Kairu wypełnia kłębowisko żądz i pokus, a mężczyźni czyhają na biedną dziewczynę na każdym rogu, by pozbawić ją czci. Ale nie bądź taka przerażona, Alicjo! Te nakazy ciebie nie dotyczą, nie jesteś muzułmanką. Trzeba było przyzwyczaić się do wielu innych rzeczy. Brakowało Alicji boczku na śniadanie, przepadły wieprzowe bitki 1 szynka, islamskie prawo zabraniało picia alkoholu, a więc mogła tylko powspominać wino do obiadu i popołudniową ^andy. Krewniaczki Ibrahima przez cały czas rozmawiały, naturalnie po arabsku, i tylko niekiedy przypominały sobie, że wypadałoby coś Alicji przetłumaczyć. Szczególnie trudno jed-ak było przywyknąć do tego szczególnego podziału domu część męską i żeńską. Ibrahim mógł wchodzić swobodnie ° każdego pokoju, kiedy tylko zechciał, ale kobiety, nawet go matka, musiały prosić o pozwolenie na przejście na mę-SK3 stronę. 93 I wreszcie kwestia religii. Amira pośpieszyła z informacją, że w Kairze jest wiele świątyń chrześcijańskich i Alicja może uczęszczać tam, gdzie chce. Alicji nie wychowano jednak w duchu nazbyt religijnym i do kościoła chodziła tylko przy specjalnych okazjach. Gdy Amira spytała grzecznie, dlaczego jest tyle różnych kościołów chrześcijańskich, Alicja odpowiedziała: - Mamy różne odcienie wiary. Czy nie ma odmiennych sekt muzułmańskich? Amira przyznała, że są, ale ich wyznawcy, ponieważ wszyscy są muzułmanami, modlą się w tych samych meczetach. Pytała jeszcze, dlaczego Biblia ma wiele wersji, a Koran tylko jedną, ale synowa nie potrafiła odpowiedzieć. Alicja została przyjęta do rodziny; wszyscy nazywali ją siostrą albo kuzynką i traktowali tak, jakby była z nimi przez całe życie. A z pewnością po urodzeniu dziecka akceptacja będzie absolutnie pełna. Ibrahim wyszedł na taras: - Ach, tu jesteś! - Chciałam odetchnąć świeżym powietrzem - powiedziała myśląc, jaki on jest przystojny w tym smokingu. - Boję się, że szampan uderzył mi do głowy! Okrył jej ramiona futrzaną etolą. - Na dworze jest chłodno. A teraz muszę się troszczyć o was dwoje. Włożył jej pomiędzy wargi czekoladowego trufla i pocałował, odgryzając kawałek cukierka. - Szczęśliwa, kochanie? - przyciągnął ją do siebie. - Nigdy nie byłam szczęśliwsza. - Tęsknisz za domem? - Nie. No, troszeczkę. Brakuje mi mojej rodziny. - Przykro mi, że ty i twój ojciec nie jesteście w przyjaźni. Przykro mi, że mnie nie zaaprobował. - To nie twoja wina, a ja nie mogę żyć tylko po to, by mu i dogadzać. 94 A wiesz, Alicjo, ja przez całe życie próbowałem zadowo-r'mojego ojca i nigdy mi się to naprawdę nie udało. Nigdy lC mu tego nie mówiłem, ale zawsze czułem się trochę jak prZ_ Nie jesteś przegrany, kochanie! _ Gdybyś znała mojego ojca, niech Bóg pozwoli spoczywać u w pokoju, wiedziałabyś, o czym mówię. Był bardzo szanowany, bardzo wpływowy, bardzo bogaty. Rosłem w jego cieniu. Nie pamiętam, by miał dla mnie kiedykolwiek jedno dobre słowo. On nie był złym człowiekiem, Alicjo, ale należał do innej generacji, należał do ery, w której wierzono, że okazywanie uczuć synowi wypaczy jego charakter. Czasami myślę, że ojciec oczekiwał, iż będę dorosły od dnia narodzin. Nie miałem dzieciństwa oprócz czasu spędzonego z matką. A kiedy byłem już mężczyzną, cokolwiek zrobiłem, nigdy nie mogłem go zadowolić. To jeden z powodów - dotknął jej policzka, oczy mu błyszczały - że tak bardzo chcę mieć syna. Kiedy dam ojcu wnuka, to będzie moje pierwsze osiągnięcie, powód do dumy. Syn przyniesie mi w końcu miłość ojca. Alicja pocałowała go czule i weszli do budynku. Nie spostrzegli nawet poruszenia na przeciwległym brzegu rzeki, gdzie rybacy krzyczeli, że coś znalez'li. ROZDZIAŁ 7 ~ Masz nadzwyczajne szczęście, moja droga - powiedziała lra do synowej. Kobiety siedziały na dachu pod gwiazdami Pr2y8lądatec się listkom herbaty w filiżankach. - Qettah cj . r. Zl/ ze dziś jest najodpowiedniejsza noc do rodzenia 95 Alicja spojrzała na astrolożkę pochyloną nad kartami i grafami rozłożonymi na stole obok gołębnika. Qettah zerkała czasem również na wyiskrzone nocne niebo. Alicja roześmiała się. Była w dziewiątym miesiącu i właściwie już o tydzień spóźniona. - Spróbuję wykorzystać tę okazję! - powiedziała. Nefissa, usadowiona pod jasnoniebieską wistarią, uśmiechnęła się do bratowej. Każdym narodzinom w domu Raszidów towarzyszyło przepowiadanie przyszłości, studiowanie gwiazd i innych znaków na niebie i ziemi, całej stosownej magii. Dzięki temu wydarzenie stawało się jeszcze bardziej ekscytujące, niż było z natury. Konfundowało to Alicję, która powiedziała Nefissie, że w jej własnej rodzinie dzieci przychodziły na świat niemal w tajemnicy i chwile te były prawie ponure. Na dachu zgromadziło się więcej kobiet, które cieszyły się! wiosenną nocą i chłonęły dramaturgię mistycznych przepowiedni Qettah. Były więc ciotki i kuzynki, niezamężne lub owdowiałe i pozostające pod opieką Ibrahima. Teraz jadły i plotkowały, a Amira i Qettah odczytywały omeny. Nefissa pilnowała dwóch brzdąców figlujących na kocu -rocznej Kamelii, której matka zmarła przy porodzie, i własnej, czternastomiesięcznej Tahii. Czteroletni syn Omar poszedł tego wieczoru z wujami do kina. Nefissa nie mogła jednak skoncentrować się ani na dzieciach, ani na zbliżającym się porodzie bratowej. Zwracała przede wszystkim uwagę na upływający czas i starała się nie wyglądać na wystraszoną. Tej nocy, w pałacu księżniczki, miała się spotkać ze swoim angielskim porucznikiem. Będą sami. Kobiety na dachu domu Raszidów umilały sobie oczekiwanie herbatą, cukierkami i pogawędką po arabsku i - ze względu na Alicję - po angielsku. Alicja bardzo lubiła słyszeć arabski, zaczęła się nawet uczyć mówić w tym języku. Qettah wskazała na jasną gwiazdę pomiędzy dwoma minaretami i powiedziała: - To Rigel, bardzo mocny znak. 96 Al hamdu liliach - Alicja odezwała się na to niepewnie po h ku i spojrzała na Nefissę, która puściła do niej oko. ^Kobiety prawiły komplementy Alicji, zapewniając, że mówi absku jak Egipcjanka, a Nefissa znowu zerknęła na zega-0, gyja tak podniecona, że chciało jej się krzyczeć z tego TĄ chu- By*a też niePewna' bała się kolejnego rozczarowania. Od rozmowy w samochodzie przed czterema miesiącami mawiali się już kilkakrotnie na randkę, zawsze za pośrednictwem księżniczki. Dwa razy jednak on nie przyszedł, raz Nefissa musiała zostać w domu i kiedyś zawiodła księżniczka. Czy tej nocy się uda? Czy dowódcy go wypuszczą, czy księżniczka dotrzyma słowa? Jeśli nie będę z nim, jeśli nie poczuję, jak mnie dotyka, jeśli nie poznam jego pocałunków, umrę - pomyślała Nefissa. - Już czas na mnie - podniosła się w końcu. - Gdzie ty idziesz? - spytała Amira. - Księżniczka mnie oczekuje. - Alicja będzie niedługo rodzić. - W porządku, niech idzie - Alicja wiedziała o romantycz nej randce i cieszyła się, że dopuszczono ją do sekretu. Amira patrzyła na wychodzącą córkę trochę zdziwiona. Wpajała dzieciom posłuszeństwo, ale one robią zwykle po swojemu. Fatima taka była. Gdzie się teraz obraca jej stracona córka? - pomyślała Amira po raz nie wiadomo który. Dokąd poszła, gdy Ali wygnał ją z domu? Kiedyś próbowała nawet odnaleźć córkę poprzez przyjaciół i znajomych, ale Ali jej za-azał. Chociaż cierpiała, nie sprzeciwiła się woli męża. Och! - krzyknęła Alicja i wszyscy obrócili się ku niej. Ułożyła ręce na brzuchu i powiedziała: ~ Myślę, że to chyba już. Chwała Bogu - zamruczała Amira i pomogła synowej c do budynku. Qettah wpatrywała się w gwiazdy. 97 Jako bliska przyjaciółka księżniczki, dobrze znana na dvv0 rze, Nefissa została wprowadzona do pałacu przez wys< milczącą Nubijkę w białej galabii, czerwonym kaftanik i czerwonym turbanie. Pałac o dwustu komnatach zbudowa no w sercu Kairu za czasów Otomanów. Był to labirynt k< tarzy, sal, dziedzińców, mieszanka stylu perskiego i mauretaB skiego. Nefissa szła pod kunsztownymi łukami z marmur™ słysząc odległe dźwięki wiedeńskiego walca. Księżniczka i \M mąż przyjmowali gości. Wreszcie dotarła do części pałacu, w której do niedawna niej bywała w ogóle: do obszernej sali z olbrzymią fontanną pośrocB ku. Piękny, stary harem. Wypolerowana marmurowa posadzlB niebieściła się tak intensywnie, że Nefissa miała wrażenie, iż fl nie kamień, lecz głęboka woda. Bała się wręcz po niej stąpać i poH myślała, że jeśli spojrzy w dół, ujrzy ryby sunące w toni. PoB ścianami stały niskie sofy okryte aksamitnymi i satynowymi ni rzutami, setki mosiężnych lamp zwieszały się z sufitu, wszystkiB zapalone, rzucając refleksy na marmurowe łuki i kolumny. Sklfl pienie zdobiła mozaika z gęstwą detali. Pod sufitem były też zafl słonięte balkoniki, z których - wyobrażała sobie Nefissa - dawnł temu sułtan patrzył ukradkiem na swoje kobiety. Nefissa oglądała osobliwe malowidła na ścianach, pokazu-ł jące nagie kobiety podczas kąpieli w fontannie, niektóre na wet splecione w miłosnych uściskach. Młode i stare, szczupłł i tłuste, zdawały się osnute tą samą smętną melancholią: piekł ne uwięzione, jak ptaki w klatce. Dla dogodzenia jednemB mężczyźnie. Czy były to portrety realnych osób? - zastanaB wiała się Nefissa patrząc na sarnie oczy i zmysłowe kształt™ Czy spoglądała na twarze kobiet, które miały kiedyś imionał marzyły o swobodzie i prawdziwej miłości? W tle każc^B z namalowanych scen był mężczyzna, o skórze ciemniejszB od skóry kobiet, ubrany na niebiesko. Zdawał się w ogóle niB zainteresowany gromadą pięknych ciał. Kto to? Z pewnościB 98 L bo ten byłby nadnaturalnie wielki, w szatach ka-n'6 SUh złotem i otoczony nimfami. Co artysta chciał powie-Sfdodając te osobliwą postać? M fissa odwróciła się od dziwnie niepokojących malowideł żuła że serce bije jej jak szalone. Całe życie czekała na ' P QC jak będzie wyglądał jej angielski porucznik? W jej fan- ? ach był czułym i delikatnym kochankiem. W otoczeniu księżniczki słyszała jednak opowieści kobiet prowadzących wobodne i bujne życie. Słyszała o ich doświadczeniach z obcokrajowcami. Anglicy nie cieszyli się opinią namiętnych kochanków. Czy kochając ją będzie tak nieobecny jak ten dziwny mężczyzna na freskach? Wejdzie, obali ją, zaspokoi swoją potrzebę i powie do widzenia? Kiedy gdzieś z ogrodu dobiegł ponury krzyk pawia, Nefis-sa wystraszyła się. Robiło się późno. Już dwukrotnie w ostatnich miesiącach czekała w tym haremie wśród duchów smutnych, uwięzionych kobiet. Dwa razy nadaremnie. Jej obawa zamieniała się w panikę. Czas się kończył. Nie czas tej nocy, lecz czas jej wolności. Nefissa starała się nie myśleć o mężczyznach, których raiła jej matka: bogatych, na stanowiskach i nie takich znowu nieatrakcyjnych. Jak długo potrafi jeszcze wymyślać powody, by odrzucić tego czy tamtego? Na jak długo starczy cierpliwości Amirze? Kiedyś wreszcie oświadczy: „Pan X jest najodpowiedniejszy dla ciebie, Nefisso, i jest sza-lowanym człowiekiem. Musisz ponownie wyjść za mąż, twoje dzieci potrzebują ojca". Ale ja nie pragnę ponownie wyjść za mąż - chciałaby od- owiedzieć - jeszcze nie teraz, bo skończy się moja wolność nigdy nie będę miała okazji dowiedzieć się, jak smakuje noc cudownej, zakazanej miłości. enssa usłyszała drzwi otwierające się gdzieś za nią, a po- m kroki na marmurowej posadzce, k oruszyły się aksamitne zasłony, jak pod tchnieniem lekkiej i' i nagle pojawił się on. Zdjął czapkę oficerską, jasne sy lśniły w blasku lamp. 99 - Co to za miejsce? - To harem. Zbudowany trzysta lat temu. - Jak w Księdze tysiąca nocyl - roześmiał się. - Jak w Księdze tysiąca i jednej nocy - poprawiła go Nefissa ledwie wierząc, że jest tu obok niego i że w końcu znaleźli się sami we dwoje. - Okrągłe liczby są nieszczęśliwe - dodała dziwiąc się, że znajduje głos i śmiałość do mówienia - toteż Szeherezada po tysięcznej baśni opowiedziała jeszcze jedną. Przypatrywał się jej. - Mój Boże, jesteś piękna. - Bałam się, że nie przyjdziesz. Podszedł bliżej, ale nie dotykał jej. - Nic nie mogło mnie powstrzymać - powiedział cicho. Gdy Nefissa spostrzegła, że obraca w rękach swoją wojsko wą czapkę, jej serce uleciało ku niemu. - Szczerze mówiąc, nie wierzyłem, że spotkamy się w ta kiej sytuacji. Jesteś... gdzieś za barierami, pod strażą. Jak jedna z tych... - wskazał na malowidła. - Ciągle w zasłonach, uwię-1 zioną za drewnianymi okiennicami. - Moja matka bardzo tego pilnuje. Myśli, że stare porządki] były lepsze. - A gdyby się dowiedziała o nas? - Nie mogę o tym nawet myśleć. Miałam siostrę, coś zro-j biła. Nie wiem, co. Miałam wtedy zaledwie czternaście lat, nia rozumiałam, co się dzieje, ale słyszałam, jak ojciec krzyczał, wyzywał ją. Wyrzucił siostrę z domu jak stała, bez jednej wal lizki, a nam nie wolno było nawet wspominać jej imienial Jeszcze i teraz nikt nie mówi o Fatimie. - Co się z nią stało? - Nie wiem. - Boisz się? -Tak. - Nie bój się - dotknął jej, poczuła jego palce na ramieniu.! - Jutro opuszczam Egipt. Wysyłają nas z powrotem do An-J glii. 100 f hvła przyzwyczajona do uwodzicielskich spojrzeń Kferissa vy™ r J J . , • . • • w ich ciemnych oczach pobłyskiwały obietnice i mę- fpTówj Natomiast oczy tego Anglika były jasne bieskie jak morze latem, niewinne i ufne. To podniecało niezwykle- _ Co więc nam pozostało? - spytała. - Ta jedna godzina? - Mamy całą noc. Nie muszę wracać do rana. Zostaniesz ze mną? Podeszła do okna i popatrzyła w głęboki granat nocy, której kwitły białe róże, a słowik śpiewał słodką, smutną pieśń. - Czy znasz opowieść o słowiku i róży? Stał za nią tak blisko, że czuła jego oddech na szyi. - Opowiedz mi. - Dawno, dawno temu - zaczęła płonąc ogromnym żarem; gdyby jej dotknął, chyba zamieniłaby się w płomień - wszy stkie róże były białe, bo były dziewicami. Ale jednej nocy sło wik zakochał się w róży i kiedy zaczął śpiewać pieśń miłos ną, serce róży zadrżało. Słowik podfrunął bliżej i wyszeptał: kocham cię, różyczko. Kwiat się od tego spłonił i stał się ró żowy. Ale słowik podfrunął jeszcze bliżej, róża rozchyliła płat ki i ptaszek odebrał jej dziewictwo. Ponieważ jednak Bóg przykazywał, że róże mają pozostać niewinne, kwiat poczer wieniał ze wstydu. Tak oto pojawiły się róże różowe i czer wone; i po dziś dzień, gdy śpiewa słowik, drżą płatki róży, a'e się nie rozchylają, bo Bóg nigdy nie powiedział, że ptaki 1 kwiaty mają łączyć się w pary. ołożył ręce na jej ramionach i obrócił Nefissę ku sobie. ~ A co z mężczyzną i kobietą? Co dla nich Bóg przewi- J matka, niezamężna siostra i troje ci, większość czasu spędzał w tym pływającym domu na U/ gdzie podejmował przyjaciół i kobiety. Teraz żałował, że Sów C^ n'e sProwadził prostytutek zamiast młodszych kole- 6 w ze swojej firmy prawniczej. 103 - Przepraszam de, stary - powiedział do Ibrahima, zapala. jąc dunhilla. - Już tu ich nigdy nie wpuszczę. Nie miałem pojęcia, że są tak rozpolitykowani. Powiedziałbym, że wyglą. dasz na raczej szczęśliwego. Uśmiechnięta twarz Ibrahima była zwrócona ku Garden Ci-1 ty. Myślał właśnie, że Nil płynie tak samo wolno jak czas. - Jestem szczęśliwy, bo spotkałem Alicję. Hassanowi również podobała się Alicja, od razu gdy zobaczył ją po raz pierwszy jako narzeczoną Ibrahima. Zawsze wolał blondynki. - Bóg prawdziwie ci pobłogosławił, przyjacielu - powie dział patrząc z wielkim upodobaniem na swoje odbicie w ok nie nadbudówki. - Przy okazji, kuzyn szwagra chciałby znaleźć jakąś posadę w ministerstwie zdrowia. Mógłbyś zrobić mi przysługę, użyć swoich wpływów? - Gram z ministrem w golfa w sobotę. Powiedz szwagro- i wi, żeby zadzwonił do mnie pojutrze. Powinienem coś zna leźć. Służący Hassana, poważny Albańczyk, ukazał się na pokła- j dzie. - Był telefon z pańskiego domu, doktorze Raszid. Pańska żona rodzi. - Chwała Bogu! - wykrzyknął Ibrahim. - Syn, mam na- ? dzieję! Ibrahim zamknął za sobą cicho drzwi sypialni, w której spała spokojnie zmęczona porodem Alicja. W wielkim salonie astrolożka Qettah wciąż studiowała gwiezdne mapy, a nowo! rodek leżał w kołysce, czujnie obserwowany przez Amirę. | Ibrahim ukląkł obok dziecka, przepełniony miłością i uwi^ bieniem. Była jak cherubinek na tych europejskich obrazach,, aniołek. Na głowie jaśniały delikatne, platynowe włoski. Ya^ mina - pomyślał. Dam ci imię Yasmina. 104 arneły go nagłe wyrzuty sumienia, że nie witał z równą ^ narodzin swojej pierwszej córki Kamelii. Wtedy jednak da n Hk zdruzgotany śmiercią młodej żony, że ledwie spojrzał na • ko Zresztą nawet teraz, po roku, Ibrahim nie mógł odnaleźć bie tyle miłości do starszej córki, ile od razu czuł do młod-f ' lego radość została jednak szybko zwarzona wizją ojcowskiego oblicza. Zagrzmiał głos Alego: „I znowu mnie zawiodłeś, 'ześć lat leżę w grobie i nie doczekałem się jeszcze wnuka, by pokazać, że w ogóle kiedyś byłem żywy". Proszę, nie niszcz mojej miłości do tego dziecka - w niemej rozpaczy błagał Ibrahim. Wydawało mu się jednak, że słyszy tylko tę odpowiedź Alego: „Ojciec córek - oto wszystko, czym jesteś". Amira położyła rękę na ramieniu syna. - Twoja córka urodziła się pod piękną żółtą gwiazdą Mi rach w gwiazdozbiorze Andromedy, w siódmym domu lunar- nym. Qettah mówi, że to zapowiada jej urodę i bogactwo. Umilkła, a wyczuwając wewnętrzne miotanie się Ibrahima, dodała: - Nie rozpaczaj, moje serce. Następnym razem będzie syn, inszallach. - Będzie, mamo? - Nigdy nie możemy być pewni, Ibrahimie. Tylko Bóg w swojej mądrości zsyła synów. Przyszłość została zapisana w Jego księdze dawno temu. Musisz czerpać pociechę z Jego współczucia i nieskończonego miłosierdzia. Słowa matki o Bogu zmartwiły Ibrahima; przeklął Boga w nocy, gdy urodziła się Kamelia. - Może ja nigdy nie będę miał syna, matko. Może ściąg nąłem na siebie niełaskę. - Co ty mówisz? ę ee, beaięte spojzenie Choć stara kobieta bywała w domu Raszidów od lat, OPH- u ma skierowało się ciemne, beznamiętne spojrzenie ; i- Choć stara kobieta bywała w domu Raszidów od lat nawet obecna przy jego własnych narodzinach, m zawsze czuł się w jej pobliżu nieswojo. jba a 105 - Tej nocy, gdy matka Kamelii umarła przy porodzie. Nie wiedziałem, co robię. W rozpaczy przekląłem Boga - nie śmiał podnieść oczu na matkę. - Czy nie jestem teraz przeklę ty za to? Czy nigdy nie będę miał syna? - Przekląłeś Boga? - Amirze przypomniał się nagle sen, który miała przed powrotem Ibrahima z Monako. Sen o złych duchach kłębiących się w ciemnej, zakurzonej sypialni. Czy była to zapowiedź strasznej przyszłości? Przyszłości bez żad nego syna w rodzinie Raszidów? Był jeden sposób poszukania odpowiedzi na to pytanie. Według instrukcji Qettah Amira zaparzyła gęstą kawę, bardzo mocno ją osłodziła i kazała synowi wypić. Następnie Qet-tah odwróciła filiżankę do góry dnem i odczekała, aż fusy spłyną na spodek. Mrużąc oczy czytała z fusów przyszłość Ibrahima. Widziała córki, tylko córki. Ale była jeszcze inna informacja w kawowych fusach. - Sajjid - przemówiła Qettah głosem pełnym szacunku, ale j zdumiewająco młodym jak na dziewięćdziesiąt lat, które da wał jej Ibrahim - w rozpaczy przekląłeś Boga, ale Bóg jest miłosierny i nie karze tych, którzy są w utrapieniu. A jednak na tym domu ciąży przekleństwo, sajjid. Skąd ono pochodzi, nie potrafię wszakże powiedzieć. Ibrahim boleśnie przełknął ślinę. Ojciec - pomyślał. Mój oj-1 ciec mnie przeklął. - Co to znaczy? - Ród Alego Raszida zniknie z ziemi. - Przeze mnie? Czy tak będzie na pewno? - To tylko możliwa przyszłość, sajjid. Ale Bóg jest miłosier-j ny i pokazuje nam sposób, w jaki możesz z powrotem spro-f wadzić błogosławieństwo dla twojej rodziny. Musisz wyjść na ulicę i dokonać aktu wielkiego miłosierdzia i poświęcenia Bóg kocha ludzi miłosiernych, mój synu. Przez wielkoduszny akt może zdjąć klątwę, ponieważ jest miłosierny i pełei współczucia. Idź natychmiast. Spróbuj. 106 ny Tbrahim spojrzał na matkę, a potem wybiegł z domu, gna-i iekłością na ojca, pamięcią człowieka, który mówił do snego syna „ty psie", bo uważał, że tak się hartuje cha-Ze łzami w oczach wsiadł do samochodu, nie wiedząc d jechać i jakiego aktu miłosierdzia dokonać. Jedyne, zvm był w stanie myśleć, to ten słodki aniołek, Yasmina leżąca w kołysce. Chciał ją kochać, ale nie mógł ze strachu :>rzed szyderstwem ojca. I Kamelia, urodzona w noc, kiedy nrzeklął Boga. I wszystkie dziewczynki, które mają się narodzić z biegiem lat, a syna, który przedłużyłby ród Raszidów, nie będzie. Rodzina przepadnie. Wyjechał na ulicę, a potem gwałtownie zahamował i położył głowę na kierownicy. Dobry Boże, co ma zrobić? Kiedy podniósł wzrok, ujrzał wiejską dziewczynę trzymającą dziecko. Widział ją już wcześniej, patrzyła tak, jakby go pamiętała. Nigdy z nią nie rozmawiał, ale teraz, gdy stała w świetle księżyca, przypomniała mu się podobna noc rok temu. Czy to tamta dziewczyna? Nie, to nie ona podała mu wodę nad kanałem i pomogła przeżyć te straszne nudności i rozpacz. - Jak ci na imię? - spytał. - Sahra, panie - oczy miała ogromne, a głos cichy i zalęk niony. - Twoje dziecko nie wygląda dobrze. - Nie ma co jeść, panie. Ibrahim patrzył na dziewczynę pustymi oczami, na dziec- 'm słyszeć. Jeżeli ktoś' powinien się bać, to oświadczył. On nie ma żadnego powodu do obaw. 115 Król nigdy nie wyglądał na szczęśliwszego. Ponieważ Iowa Farida nie urodziła syna, Faruk się z nią rozwiódł, p licznie recytując trzy razy formułkę „rozwodzę się z tobą" Następnie poślubił szesnastoletnią dziewicę, którą uwodził z ekstrawagancją opisywaną skrzętnie przez kroniki high-ij. fe'u popularnych magazynów na całym świecie. Codziennie Narriman dostawała prezencik: bransoletkę, czekoladę szwajcarską, ulubioną orchideę, kocię itp. Ani masakra, ani pogłoski o rewolcie nie mogły zepsuć fety w pałacu Abdin. Ibrahim siedział tylko o parę krzeseł od Faruka, by być pod ręką, gdyby królewskie ciało odczuło nagły atak niestrawnośj Smukły i przystojny jeszcze szesnaście lat temu, tego stycznij wego popołudnia Faruk ważył sto dwadzieścia kilo i jadł z żafl łocznością, która wciąż zdumiewała jego przyjaciół: potrójne porcje i dziesięć razy sok pomarańczowy, jak do tej pory. Kiedy król skinął, by podać mu rybę, Hassan pochylił się do Ibrahima i powiedział: - Ciekaw jestem, jak oni to robią z Narriman. Znaczy się: w łóżku. Przecież brzuch naszego monarchy musi sterczeB dużo bardziej niż jego... - Co to było? - przerwał mu Ibrahim. - Słyszałeś? - Co? - Nie wiem. Chyba wybuch. Hassan rozejrzał się po wielkiej sali bankietowej, w której sześćset osób delektowało się wschodnim przepychem. Przez okna przysłonięte brokatowymi kotarami wpadało trochę światła dziennego, iluminując ogromne marmurowe kolumr™ aksamitem okryte ściany i obrazy w złotych ramach. Nie v/m glądało na to, by kogokolwiek z obecnych, oprócz IbrahimB zaniepokoiły jakieś hałasy z zewnątrz. - To pewnie petardy na cześć księcia - orzekł Hassaiw - Nie sądzisz chyba, że mogą się zacząć większe rozruch* z powodu wypadków w Ismailii? Hassan był jednak zaniepokojony rozwojem wydarzeń podróży do Anglii. Tęskniła bardzo za swoją rodziną, wiedział o tym, zwłaszcza za bratem, 1 którym była kiedyś ogromnie zżyta. Od czasu utraty ich rugiego dziecka na skutek tej letniej gorączki Alicja była bar- 0 rozbita. Ibrahim próbował podnieść ją na duchu na wszelkie sposoby. Zabrał nawet w tę królewską podróż po- "ą' ogłoszoną najbardziej ekstrawaganckim miesiącem owym w dziejach. Sześćdziesięcioosobowa świta podró- nych Z ™onarszą Para- flagowym jachtem. Zawijali do róż- hot j.P^ów, skąd rolls-royce'y odwoziły ich do najlepszych wał aru^ obsypał nową żonę bezcenną biżuterią, obdaro- W ]< naJdroższymi strojami i wciągnął w nałóg hazardu. ynie w Cannes, w pojedynczej grze, królewska para 117 straciła 150 tysięcy dolarów, które powędrowały do kieszeń1' Darryla F. Zanucka. To było jak podróż latającym dywanem mówił o niej cały świat, ale nadzieje Ibrahima, że w rezultacie żona zajdzie w ciążę, nie ziściły się. - Patrz, królewiątko - powiedział cicho Hassan. Niania wniosła niemowlę otulone w szynszylowy kocyk Sześciuset oficerów i dygnitarzy poderwało się, by okazać szacunek dla następcy tronu Egiptu, a Ibrahim pomyślał o własnym synu, Zachariaszu. Nikt nie był specjalnie zdziwiony nagłym pojawieniem się Ibrahimowego potomka. Mężczyźni często mieli żony, o których nikomu nie mówili. Nawet Hassan nie wytrzymał i pM ślubił blondynkę, która bez ślubu nie pozwalała mu się di tknąć. Trzymał ją teraz w swoim domu na wodzie, a egiJ ska żona w mieście o niczym nie wiedziała. A Ibrahim po prostu poinformował wszystkich, że z matką dziecka wziął rozwód. Amira zaś po cichu zatrudniła Sahrę w domu jako służącą. Mały Zakki miał już sześć lat i był czarującym, lec« słabowitym chłopcem o marzycielskiej naturze. Zdumiewało Ibrahima ich pewne wzajemne podobieństwo. Utwierdzało go to w przekonaniu, iż Bóg rzeczywiście kierował nim w m noc, gdy dokonał adopcji na przekór obawom Amiry. Uzna« że nie musi się przejmować jej ostrzeżeniami. Nic nie wsksB zywało na to, by nad rodziną Raszidów rzeczywiście wisiała klątwa: ceny bawełny poszły ostro w górę, produkcja na plantacjach Ibrahima również, a w ślad za tym rosło ogronł nie jego konto bankowe. Nie bez powodu bawełnę nazywarfl „białym złotem". Rodzina była szczęśliwa i zdrowa, a Ibrł him żył w większym komforcie i dostatku niż nawet jegfl ojciec. A niedługo on i Alicja będą już w drodze do Anglii. Możl zabiorą ze sobą Yasminę. Ma tam przecież w końcu dziaakw ciotki, kuzynów. Tak, koniecznie trzeba ją wziąć - pomyślał Uśmiechnął się wyobrażając sobie, jak bawi się z pięcioletnS córeczką na pokładzie statku. 118 wszedł na salę bankietową i długo szeptał coś kró-t 'lewskiemu głównodowodzącemu. Ibrahim zastana-czv chodzi o wydarzenia na mieście. A jeśli antybry->Jtochu, wpadając na meble i na wielkie donice z roślinami ozdobnymi. Nawet tubylcza obsługa usiłowała uciec z budyn- °d frontowe wejście podjechał jeep, z którego wyskoczy- mężczyźni z kanistrami. Oblali benzyną pół holu i podłoży- ko ^Ien- Druga grupa metalowymi prętami rozbijała wszyst- Ed° ° W zasięSu- Rozległy się jęki, popłynęła krew. by nj Ward Próbował przebić się przez kłęby dymu, kuląc się, baru 'eptrafiły §° odłamki butelek eksplodujących na półkach rzed klub zajechały wozy strażackie, ale gdy tylko 119 trysnęła woda, tłum natychmiast pociął węże nożami i Ogiei: rozprzestrzeniał się bez przeszkód. Anglicy w modnych spOr towych strojach zaścielali posadzkę holu, krew sączyła się r>a terakotę. Edward usiłował nie ulec panice. Frontowe drzwi blokuje wściekły tłum, ściany stoją w ogniu, ale jest jeszcze przejście na tyły. Edward dotarł już prawie na taras, za którym widać było basen kąpielowy. Drogę zagrodził mu jednak młodzieniec w długiej galabii. W zielonych oczach Egipcjanina jarzyły się nie tylko refleksy pożaru. Ale może da się mu coś wytłumaczyć? Przecież Edward nie jest Anglikiem stąd, dopiero dzisiaj przyjechał. Dwie brązowe dłonie chwyciły g0 jednak za szyję, zaczął walczyć myśląc, jakie to wszystko absurdalne. W końcu napastnik złapał wazę i rozbił ją na głowie Edwarda. Alicję może spotkać rozczarowanie - zdołał wydedJ kować jej brat. Kuchnia była obszernym, słonecznym pomieszczeniem j 0 marmurowych ścianach. Kucharka, Libanka z czerwonynł policzkami i rozwianym włosem, miała cztery pomocnic™ Liczba mieszkańców domu przy ulicy Rajskich Dziewic zmi™ niała się z roku na rok: dziewczęta wychodziły za mąż i zrM kały, starsi umierali, przybywały nowe żony i nowo narodzoB ne dzieci. W tę pogodną sobotę styczniową rodzina liczyła dwudziestu dziewięciu członków i dwanaście osób służbfl Dla tak licznej gromady kuchnia pracowała właściwie dzieM 1 noc. Kucharki umilały sobie czas pogaduszkami i ^ niem radia, z którego płynęły właśnie miłosne strofy, j wywane charakterystycznym głosem Farid Latrache. Była taił również Amira, zajęta przygotowywaniem lemoniady dla Krdecycj0wanej próby przejęcia władzy ani detronizacji Fanie ulegało jednak wątpliwości, że rozruchy były starannie Snowane i miały prowadzić do konkretnego celu. 1 - Co król zamierza zrobić? Ibrahim milczał. Wiedział, że polityka Faruka polega na m by nie robić nic. Przecież - jak monarcha często mówił -rozruchy nie były skierowane przeciwko niemu, lecz przeciw Brytyjczykom. Faruk był pewien, że w porównaniu ze znienawidzonymi Anglikami wypada bardzo dobrze, i oczekiwał, iż w końcowym rezultacie okaże się bohaterem. Z odbiornika płynął grobowo poważny głos lektora odczytującego wersety Koranu. Cytaty z Księgi radio nadawało zwykle, gdy umarł jakiś wielki dostojnik. Wszyscy w salonie Amiry słuchali myśląc o swoich problemach. Edward zdecydował, że zabierze siostrę z powrotem do Anglii. Ibrahim myślał o biletach na statek do Anglii, którymi miał sprawić taką niespodziankę Alicji. Ale Faruk nie pozwoli mu teraz na żaden wyjazd. Trzeba będzie zaczekać, aż sytuacja się unormuje. Sulejman ujął żonę za rękę. Martwił się, bo posiadłości ży-owskie również podpalano w czasie tych zamieszek. ira zastanawiała się, co się stanie z jej synem i całą ro-ną' Jesn buntownicy zwrócą się przeciw królowi. 127 ROZDZIAŁ 9 Powietrze w upalny czerwcowy wieczór wypełniały aromatv licznych ogrodów Kairu i żyzny zapach wolno płynącego Nilu Kairczycy spacerowali po chodnikach wysypując się z kin, gdzie właśnie dobiegły końca ostatnie seanse, i z restauracji, które zamykano już na noc. Jedna z wielu rodzin po filmie i lodach wróciła wśród śmiechów i żartów do domu. Tu jednak czekało nj młodego ojca pilne wezwanie. Ubrał się w mundur, ucałował nj pożegnanie żonę i dzieci i prosił, by się za niego modlić, nie wi* czy kiedykolwiek ich jeszcze zobaczy. I odszedł w noc na niebeJ pieczne spotkanie planowane już od dawna. Nazywał się AnwaB Sadat. I w ten sposób rewolucja się zaczęła. Nefissa próbowała znaleźć ochłodę zanurzając się w marmurowej wannie swojej łazienki, spowita cudownym obłokiem migdałowych i różanych aromatów. Po raz pierwszy w życił musiała znosić żar letnich nocy w Kairze. Od rozruchó™ w styczniu - w Czarną Sobotę, jak często nazywano tefl dzień, napięcie narastało coraz bardziej i raz po raz wybuchł ły jakieś zamieszki. Ibrahim uznał, że w tej sytuacji podróż™ wanie z całą rodziną byłoby niebezpieczne. Zostawił wij wszystkich w domu, a sam musiał udać się z Farukiem do letniego pałacu w Aleksandrii. Nefissa była jednak zdecydfB wana na wyjazd do Aleksandrii, czy to się Ibrahimowi poi doba, czy nie. I nie zamierzała wyruszyć tam samotnie. Odrzuciła głowę do tyłu, zamknęła oczy i wdychając woń migdałów i róż myślała o Edwardzie Westfallu, który właśnS miał być następnego dnia towarzyszem jej samochodowej p było w to uwierzyć po tylu latach egzystowania u króla. Czy naprawdę nie będzie już więcej telefonów czytał P WzywaJących g° do pałacu Abdin? Faruk nigdy nie rywk ^Slążek/ nie słuchał muzyki, nie pisał listów. Jego roz- tymi ą ° °Slądanie filmów i nocne plotki przez telefon, ca- ny w ,° ami- Do piętnastego roku życia był wychowywa- teg0 aremie pod nadzorem despotycznej matki i na skutek ^stał już na zawsze dziecinny. Zdecydowanie wolał 137 zabawki niż politykę. To nie był ktoś przygotowany do radź nia sobie w kłopotach. Kiedy parę dni wcześniej ostrzega* go przed możliwą akcją Wolnych Oficerów, zbył to lekceważ ° co, nazywając ich „alfonsami". Nawet w noc przewrotu wia" domość o niezwykłych ruchach wojsk w Kairze uznał za nie ważną. Ibrahim zrozumiał, że to nie jest człowiek odpowiedn' do rządzenia krajem tak wielkim jak Egipt. Zbuntowani oficerowie mieli rację, nadszedł czas, by na czele Egiptu stanął prawdziwy przywódca. Więc jeśli król odchodzi, kto będzie na jego miejscu? I Co się stanie z królewskim lekarzem? Ibrahim wlepił wzrok w ciężką kotarę z czarnego aksamitu, zwieszającą się spod łuku drzwi wejściowych, i stęknął: oto jak wygląda moja przyszłość. Przyniesiono akt abdykacji i w wielkim marmurowym holu pałacu wzniesionego na wzór budowli rzymskich Faruk za stoickim spokojem oglądał dokument. Zawierał on dwa zdania w języku arabskim: „My, Faruk pierwszy, kierując się zawsze szczęściem i dobrem narodu..." Gdy sięgał po złote pióro, był już bliski łez, a gdy podpisywał, ręka zadrżała mu taki mocno, że podpis był nieczytelny. Kiedy zaś składał drugii podpis, po arabsku, zrobił błąd we własnym nazwisku, bo nigdy nie nauczył się pisać w języku kraju, w którym panował. Ibrahim pomógł Farukowi wziąć ostatnią monarszą kąpiel i ubrać się w biały mundur admirała floty. Potem Farua usiadł po raz ostatni na wysadzanym klejnotami tronia w królewskim pałacu Ras-el-Tin i żegnał bliskich przyjaciół i doradców. Do Ibrahima powiedział po francusku: „Będzifl mi ciebie brakowało, mon ami. Jeżeli ty lub twoja rodzinJ zostaniecie w jakikolwiek sposób skrzywdzeni z powoda twoich powiązań ze mną, będę się modlił do Boga o przerw czenie. Służyłeś mi dobrze, przyjacielu". Ibrahim odprowadzi go po marmurowych schodach na dziedziniec, gdzie króleWl ska orkiestra grała egipski hymn narodowy. Opuszczono ział 138 z półksiężycem. Płótno zostało złożone stał przy trapie, patrząc jak Faruk wchodzi na !L" Monarcha dołączył do oczekujących na pokła-Ml i . sjóstr - księżniczek - i swojej siedemnastoletniej ii kh dzie trzech królowej z sześciomiesięcznym synem na rękach. odnością posłał na nabrzeże gest pożegnania. Oddano cu-i królewski jacht odpłynął wśród huku dwudziestu jeden "Yw z dział okrętowych pobliskiej fregaty wojennej. Spoglądając na oddalającą się „Mahroussę", Ibrahim wracał vślą tylko do dobrych wspomnień. Jak pokazywał królowi w pałacu kolejne dzieci Raszidów: Tahię, Kamelię, Yasminę, Zachariasza, a Faruk częstował cukierkami i śpiewał im swoją ulubioną piosenkę - The Eyes of Texas Are Upon You. Wspominał królewskie wesele, gdy do Kairu ściągnął milion wieśniaków. Wszyscy tak kochali króla, że kieszonkowcy dali ogłoszenia w gazetach, iż na cześć królewskiej młodej pary nie będą w ogóle kraść w dniu jej ślubu. Albo tę noc, jeszcze wcześniej, w 1936 roku, Raszidowie byli wtedy na wakacjach w Aleksandrii, gdy Faruk dopiero przybył, by zasiąść na tronie. Elegancki, przystojny młodzieniec na okręcie jarzącym się w blasku dziesiątków tysięcy świec zapalonych na pokładach ogromnej powitalnej flotylli łodzi i feluk. Faruk - „ten, który odróżnia zło od dobra" - takie było znaczenie królewskiego imienia. „Mahroussa" wychodziła już z portu, Ibrahim wrócił n do dnia, kiedy ojciec przedstawił go młodemu królowi, ar"k natychmiast obdarzył sympatią i powierzył godność ornego doktora. Smutek ogarnął Ibrahima. Łzy cisnęły od ,Slę 3 °czu, bo zdał sobie sprawę, że na „Mahroussie" 3 w siną dal nie tylko wygnany egipski monarcha, ale bytu p JeS°' Ibrahima, wspomnienia, przeszłość, sama racja °wrócił obraz ciężkiej kotary z czarnego aksamitu. 139 ROZDZIAŁ 10 Alicja nie wierzyła własnym oczom. Wyszła właśnie w kapeluszu słomkowym do ogrodu, z szykiem i narzędziami, i zaraz to zobaczyła pod murem wschodniej strony. Krzyknęła głośno i klęknęła, by się nić, napatrzeć z bliska. To nie było złudzenie. Małe pączki na końcach ciemnozielonych łodyg rozchylały się, trzy rozwinęły się już w wielkie szkarłatne kwiaty. Nareszcie! Po czterech latach nawożenia \ podlewania, walki z chwastami, zacieniania, analizy niepowodzeń - po wielkiej pracy, nadziei i obawach, że nigdy nie wy-* rosną w tym gorącym, egipskim ogrodzie angielskie kwiaty,) Po tym wszystkim Alicja miała swoje ulubione szkarłatne cyJ klameny. Nie mogła się doczekać, by powiedzieć o tym Edwardowi. By-; ły takie same jak w Anglii. Biegnąc do domu przypomniała sobie jednak, że brat z Ibrahimem i Hassanem pojechał rano na mecz; piłki nożnej. Wrócą dopiero po południu. Alicji oczywiście nie. wzięli ze sobą, bo w tym kraju kobiety nie chodzą na mecze. Nic nie szkodzi. Przywykła już do wielu zwyczajów od czasu zamieszkania przy ulicy Rajskich Dziewic, choć czasem zastanawiała się, czy wysoki mur wokół tutejszego ogrodu nie jest bardziej p« to, by odcinać mieszkanki od świata, niż je przed nim chronić. Zdarzały się momenty, że złościło ją pozostawanie w kobiecej części domu, gdy Ibrahim i Eddie byli po drugiej stronie, genSj ralnie stwierdziła jednak, że przystosowanie się do życia tutaj jest łatwiejsze, niż myślała. „Dobrze mi się powiodło - pisała wlfl ście do przyjaciółki w Anglii - wyszłam za mąż za cudowne?"} człowieka i mieszkam w pięknym domu, gdzie jest więcej słu« by, niż było u nas!" Z ogrodu dobiegał śpiew Kamelii. To dziecko urodziło si z muzyką w głowie - pomyślała Alicja próbując uchwyOj słowa piosenki. Po siedmiu latach pobytu w Egipcie zrobi" 140 we władaniu arabskim. Tekst był oczy- iv.f7vrrue p ... już ow-y ^ż „j.owe tu na piersi, ogrzej mnie i prze- • 1/ała twojej miłości". 7 iewU dołączyła się Yasmina, co nie zdziwiło Alicji. )0 0P różnicy jednego roku siostry przyrodnie były jak vi tr7vmały się zawsze razem i zdarzało się nawet, bliźniaczKi, u^y J •Tąpały w jednym łóżku. ' Zdziwiło natomiast Alicję, że głos córeczki wywołał przypływ knoty za Anglią. Chciałaby ujrzeć znowu ten wzniesiony jesz-?eza Tudorów dom rodzinny Westfallów, zieleń zamglonej okolicy chciałaby pogalopować wierzchem do sąsiadów, pójść na zakupy do Harrodsa, dostać rano jajka na bekonie, a później pud-ding, patrzeć na deszcz padający tygodniami, przejechać się piętrowym autobusem. Tęskniła za przyjaciółkami, które najpierw obiecywały, że odwiedzą ją w Egipcie, lecz wspominały o tym coraz rzadziej w swoich listach. Jedna z nich, Madeline, napisała w końcu: „To zbyt niebezpieczne podróżować obecnie do Egiptu. Zwłaszcza dla brytyjskich poddanych". Ale przecież jestem tu szczęśliwa - przypomniała sobie Alicja. Dobrze mi jest z Ibrahimem i mam piękną córeczkę. A to, że łbrahim sypia w innej części domu? Jej rodzice też mieli oddzielne sypialnie. Mecze piłki nożnej i inne okazje, na óre nie była zabierana? Nie cierpiała z tego powodu. Coś jednak męczyło Alicję. nie biodrami w Zobaczyła Kamelię i Yasminę bawiące się długimi płatami ornego jedwabiu. Robiły z nich melaje, czyli szaty do samej -m>, oraz chusty na głowę i kwefy przesłaniające dolną >c twarzy- Wyglądały w tym jak typowe kobiety z Kairu. nie °~.atek.doskonale naśladowały sposób chodzenia, kręce- 10 rami * to nieustanne poprawianie stroju, tak charak- la dorosłycn kobiet muzułmanek. Ale te dziew- dopiero - jedna sześć, a druga siedem lat. w SVv . .u Alicjo! - Kamelia zamaszyście zakręciła się dała! ^ melai- ~ Ale ładna, prawda? Ciocia Nefissa to nam 141 Nefissa zrezygnowała z kwefu w ostatnich latach. Zdum1 ła Alicję spokojna reakcja Amiry. Nefissa powiedziała o swojej decyzji i dodała jeszcze, że chce być wolną kobiet' Amira w ogóle się z nią nie spierała. A więc dziewczynki bawiły się teraz w przebieranki, tak jak kiedyś Alicja ubierała się w dorosłe stroje swojej matki Ale to nie to samo: niemodne kreacje lady Frances nie byh symbolami ucisku i zniewolenia. Od dnia obalenia Faruka słyszało się częściej żądania usunięcia Anglików z Egiptu, by kraj mógł powrócić do starych dobrych porządków. Powrót do starych porządków! W licznych pokojach rezydencji Raszidów widziała portrety zmarłych członków rodu: ważnych mężczyzn w turbanach i fe-zach, za każdym stała gromada kobiet bez twarzy, gromada kwefów. Kobiety bez własnej tożsamości - pomyślała Alicja. Istniały tylko warunkowo, poprzez tego mężczyznę przed nimi. A gdy brał sobie inne żony, po prostu przeczekiwały cichutko. To był fatalny moment, gdy rankiem po urodzeniu Yasmi-ny dowiedziała się, że Ibrahim miał jeszcze inną żonę! Tłumaczył się, że tamta nic dla niego nie znaczy, że rozwiedli się za obopólną zgodą, że kochał tylko ją, Alicję, nikogo więcej. Alicja próbowała wytłumaczyć sobie, iż to nie jego wina, lecz sprawa kultury, w której wzrastał i żyje. Powiedziała jednak Ibrahimowi: żadnych innych żon więcej, tylko ja jedyna. Zgodził się. Ale często, gdy widziała Zachariasza albo słyszała jego śmiech, odzywał się stary ból - Ibrahim miał już żonę, gdj prosił mnie o rękę! Pomyślała o herbatkach, na których spotykała się z innym1 angielskimi żonami, o potańcówkach i balach, na które chj dziła z Ibrahimem, o ogródkach jordanowskich, gdzie b/wal z Yasminą i spotykała angielskie nianie pilnujące dzieci t» podobne do jej córeczki. A jeśli Brytyjczycy opuszczą Egip*^ Czy zniknie również wszystko co angielskie? 142 • a przyszłość: kobiety znowu w kwefach, poza- przerażaja ^ch Ąijcja pogodziła się z różnymi ogranicze- mykar ! w nie wolno jej nigdzie samotnie wychodzić, że nie ^ chać z kraju bez zgody męża, że kiedy Ibrahim ^H^swoich egipskich przyjaciół, ona zostaje w domu fmi Jakoś znosi nawet tę świadomość, że Ibrahim • ™np frdv brali ślub w Monte Carlo. Ale powrót do miał iuz zont?, &<*y r trvch porządków był nie do pomyślenia. A co byłoby z Yasminą? Jaka byłaby przyszłość tej dziewki jak byłaby traktowana, jakie miałaby szansę w kultu-=, w której język tym samym słowem - fitna - nazywa chaos i piękną kobietę? Alicja usiadła na kamiennej ławce, przygarnęła Yasminę do siebie i powiedziała po angielsku: - Pracowałam właśnie w ogrodzie i przypomniała mi się zabawna opowieść z czasów, kiedy sama byłam dziewczynką. Chciałybyście posłuchać? - Och tak - obie zaciekawione dziewczynki usiadły obok na trawie. Będę opowiadać Yasminie o Anglii - pomyślała Alicja szukając w pamięci szczegółów historyjki. Wypełnię jej wyobraźnię moimi wspomnieniami, może dzięki nim lepiej przeżyje powrót starych porządków, jeśli taki nastąpi. - Kiedy byłam małą dziewczynką - zaczęła - mieszkałam w wielkim domu w Anglii. To był piękny dom, podarowany set- kUat temu naszej rodzinie przez króla Jakuba. Ponieważ miał 'leci, było w nim pełno myszy. Pewnego dnia twoja babcia, 5mmo, zauważyła, że nocą w kuchni musiała być mysz i... h, A ° znaczy Umma? - przerwała Yasmina. Ummą nazywa-fy d2ieci Amirę. Westf j1,6' kocnar>ie. Twoja druga babcia. Moja mama, babcia I ^ °na jest teraz? w nieb' Urnar^a' kochanie. Poszła mieszkać u Pana Jezusa e- A wiec babcia Westfall była przerażona i kazała 143 dziadkowi i wujowi Eddie'emu złapać te mysz. Gdzie ona chowała? Szukali, szukali i nie mogli znaleźć małej myszi Aż pewnego ranka babcia pije herbatę i co widzi? Długi, r-żowy ogonek wystaje spod okrycia na czajnik. Babcia krzyk' nęła i padła zemdlona na podłogę! Yasmina i Kamelia piszczały i klaskały w dłonie. - Myszka mieszkała w okryciu na czajnik! - A babcia co rano brała ten czajnik do ręki i nie wiedzia ła, że w okryciu jest myszka! Dziewczynki śmiały się, a Kamelia zaczęła udawać, że jest myszką. Alicja usłyszała czyjeś pozdrowienie: „Halo! Dzień dobry!" Najpierw ujrzała rude włosy Maryam Misrahi, a potem całą osobę. - Ciocia Maryam! - krzyknęły dziewczynki, a Kamelia na tychmiast udrapowała czarny jedwab w najprawdziwszą me- laję. - Zawsze przedstawienie! - Maryam śmiała się, poklepując po policzkach Kamelię i Yasminę. - Jak się miewasz dzisiejszego ranka? Tak pięknie wyglą dasz. Odpowiadając na pozdrowienie, Alicja spostrzegła nagle, jak różne są dwie stare przyjaciółki: Maryam i Amira. Znały się od tylu lat, widywały niemal codziennie, ale wcale nie były podobne do siebie. Maryam otwarta i może nieco nawet hałaśliwa - pomyślała Alicja - a matka Ibrahima opanowana i bardziej konserwatywna. Maryam prowadziła ożywione żyj cie towarzyskie poza domem, Amira - ku nieustannemu zdu» mieniu Alicji - nie zdecydowała się jeszcze postawić nogi poj za bramą własnego ogrodu. Jak można być szczęśliwą prZj tak klasztornym trybie życia? I - co najdziwniejsze - Amira była uwięziona w domu dobrowolnie. Wyznała to Alicji * jutrz po otrzymaniu listu z Aten od starego przyjaciela, dreasa Skourasa. Informował o swoim ślubie z jakąś Grecj ką. Amira była w tamtym dniu niezwyczajnie skłonna i zwierzeń. Powiedziała synowej, że żałuje czasem, iż nie 144 sa kiedyś, gdy były minister kultury prosił ją o re-3 opatrzyła na Amirę innym wzrokiem: to była ke- 'AliC{aHa kobieta! Tym bardziej zaskakujący był jej wybór: wdaŻ^olne zamknięcie w rodzinnej rezydencji. postałam wczoraj list od mojego syna Itzaka - powie- . ja jvtaryam. Od syna, który mieszka w Kalifornii? I Przysłał mi parę zdjęć. To jego córeczka, Rachela. Czy nie jest śliczna? ' Alicja popatrzyła na grupę uśmiechniętych ludzi na plaży. w tle widać było palmy. - Ona jest o rok młodsza od twojej Yasminy. Jak ten czas leci - westchnęła Maryam. - Nigdy nie widziałam tego dziecka. Kiedyś musimy tam pojechać z Sulejmanem. Jest jeszcze jedno zdjęcie, które pewnie chciałabyś zobaczyć. Poprosiłam Itzaka, żeby je przysłał, bo to jedyna odbitka. Zostało zrobione przed laty u Itzaka podczas uroczystości bar miewa. Poznajesz kogoś? To też była grupa ludzi, stojąca pod starymi drzewami oliwnymi. Alicja rozpoznała Maryam i Sulejmana Misrahich, byli dużo młodsi, ich syna Itzaka. Poza tym Alego Raszida. Jego portrety wisiały na poczesnym miejscu niemal w każdym pokoju, więc Alicja od razu wiedziała, kim jest ten męż-yzna z potężną klatką piersiową, dominujący i w tym nie-ficjalnym zgromadzeniu pod oliwkami. Poznała też Ibrahima, m'odego, może osiemnastoletniego. lecz z Uderzyło Alicję, jak bardzo Yasmina jest podobna do ojca. c»a też uwagę, że Ibrahim nie patrzy w stronę aparatu, 7 na swojego ojca Alego. Kim jest ta dziewczynka? To Fatima, siostra Ibrahima. }0? ka "na! Nigdy nie widziałam jej zdjęcia. Co się z nią sta-*nim nie chce mówić na ten temat. cia ? kiedyś ci opowie. Mam zamiar skopiować te zdję-wszyscy chcemy je mieć: Itzak, ja i Amira. Amira 145 chciałaby wkleić do któregoś ze swoich albumów. y była tak systematyczna jak ona! A ja wciąż trzymam fotoer fie w pudełkach. - Maryam, w tych albumach Amiry nie ma żadnych zdi - jej rodziny, rodziców, braci, sióstr. Dlaczego? - A pytałaś Amirę? - Pytałam. Zawsze odpowiadała, że kiedy poślubiła Aleeo jego rodzina stała się jej rodziną. Nigdy też nie mówi o swo' ich rodzicach. - No, wiesz, jak to czasem bywa pomiędzy rodzicami i dziećmi. Nie wszystko idzie gładko. Myśląc o ojcu, earlu Pembertonu, który do tej pory nie chciał rozmawiać z córką, Alicja skinęła głową. - Tak, masz rację. Wcześniej miała nadzieję, że ojciec zmięknie po urodzeniu się Yasminy, ale to nie nastąpiło. Earl przysyłał prezent dla dziewczynki na Boże Narodzenie, przyzwoity czek lokowany w funduszu powierniczym. Poza tą jedną w roku okazją nie przyjmował do wiadomości, iżby miał jeszcze jakieś dzieci oprócz syna Edwarda. Czy coś podobnego zaszło pomiędzy Amirą i jej rodzicami? Zapytała jeszcze o coś, o czym nie śmiała rozmawiać z n kim z rodziny, ale z Maryam tak łatwo się mówi o wszystkim: - Nie ma również zdjęć matki Zachariasza w żadnym z al bumów. Znałaś ją? - Nie, nie znałam. Nikt z nas nie znał. Ale ta sytuacja n jest wyjątkowa wśród muzułmanów. - Wiesz, jak się nazywała albo gdzie jest teraz? Maryam pokręciła przecząco głową. - Maryam - zaczęła Alicja czując, że to może jedyna ok< zja, kiedy tak rozmawia z kimś spoza rodziny, ale z kimś V wszystkim zorientowanym i godnym zaufania - czy dić że ja tu jestem na miejscu? 146 ty myślisz, moja droga? Nie jesteś szczęśliwa? Z^ to nie o to chodzi. Rzecz w tym... to trudno wy-?Czasami czuje się jak zegarek, który pokazuje trochę laŚnlC dzinę niż pozostałe zegary, jak lekko rozstrojony forte-3 ^°khm nie była zsynchronizowana z otoczeniem. Jestem l ikid y ^ęśiiw, Maryam, ale niekiedy... Maryam uśmiechnęła się i powiedziała: Czego ty chcesz, Alicjo? Mówisz, że jesteś szczęśliwa, wyglądasz na szczęśliwą, ale może chcesz czegoś więcej? To e jest Anglia, ja wiem. I wiem, że musiałaś tu przywyknąć do wielu odmiennych rzeczy. Ale coś musi cię gryźć, nawet jeśli nie umiesz powiedzieć, co to jest. Alicja spojrzała na różową ścianę domu i wyobraziła sobie, co się w tej chwili dzieje w środku. - W tym momencie - powiedziała tak cicho, jakby mówiła do siebie - Amira chodzi po domu, wszystko liczy i spraw dza, pościel, porcelanę. Maryam roześmiała się. - Nie znam innej kobiety, która wiedziałaby równie do kładnie, gdzie co ma, i to w całym tym wielkim domu! Cza sem proponuję jej, by wpadła do mnie i policzyła mi przeście radła. Mój Boże, ja nawet nie pamiętam, co mam w tej czy innej garderobie! Tak, Maryam, ale to jest właśnie to, co sama chciałabym robić. s}uAllcJa widziała, jak Amira chodzi z pokoju do pokoju ze *C3 i z notesem, wszystko ogląda, odkłada na bok rzeczy naprawy, zapisuje, co należałoby zmienić. wj c roszczę jej - to właśnie ją gryzło: nie miała swojego bnego domu. i ibrau- uJrza*a źródło swoich ostatnich obaw o Yasminę gdyby L. ^yby Brytyjczycy rzeczywiście opuścili Egipt, t0 ^szy^0^ tu w Pełni stare porządki, Alicji łatwiej byłoby nym dQ Przetrzymać, gdyby miała własny dom. We włas-1 byłoby jej łatwiej oprzeć się powrotowi starych 147 porządków, nie pozwolić, by ona sama i jej córka stały niewolnicami powracającego starego układu. Kiedy Mary ^ odeszła, Alicja pomyślała podniecona: porozmawiam dziś w' czorem z Ibrahimem. Musimy mieć swoje własne miejsce! Cały Kair huczał od ostatnich wiadomości o wygnanym królu. Rodzina Ibrahima, zgromadzona po kolacji w salonie nie była wyjątkiem. - Kto mógł Ich Wysokości o to podejrzewać? - odezwała się jedna ze starych panien znad swojej robótki. Ponieważ król z rodziną musiał opuścić kraj nagle, zabierając tylko to, co się dało zabrać z rezydencji w Aleksandrii, nie tknięta zawartość pięciuset komnat w kairskim pałacu Abdin i czterystu w Qubbah pozwoliła poznać stopę życiową i gust monarchy oraz jego rodziny. Podziwiano więc obszerne, malachitowe wanny, wielkie szafy z tysiącami szytych na miarę strojów, kolekcje szlachetnych kamieni i złotych monet, piwnice pełne amerykańskich filmów, komiksów, wydawnictw erotycznych. Był również przemyślnie ukryty komplet kluczy do pięćdziesięciu mieszkań w Kairze. Każdy klucz miał blaszkę, a na niej żeńskie imię zamiast numeru i zwięzłą informację o seksualnych talentach gospodyni. Pozostało również mnóstwo dobytku królowej: suknia ślubna błyskająca dwudziestoma tysiącami diamentów, sto koszul nocnych z ręcznie robionych koronek, pięć futer z norek, pantofle na złotych obcasach. Rada Rewolucyjna sprowadziła ekspertów od Sotheby'eg° z Londynu, by wycenili to wszystko i zorganizowali aukcję z której wpływy miały być przeznaczone na pomoc dla biedny^1 Wstępnie szacowano, że skonfiskowany majątek królewski art jest ponad siedemdziesiąt milionów funtów egipskich. - Nie lubię tego gadania - zamruczała Nefissa do ma, który siedział obok niej na sofie. - Księżniczka była m°J przyjaciółką. 148 nie odpowiedział, miał głowę pełną myśli, yrzuconym z własnego domu, a potem mieć rze-^ wystawione na widok publiczny. Ciekawa jestem, czy oSO jest Wciąż w Egipcie. Nie mogłam jej odnalez'ć. >"2 V * ł_* B._a m-m i~t/~t V^ł"\T Lyt*r\f*k\/~\ ^MrłTiTII TiTCt^*^1*^! nW Z myślami o księżniczce powróciło znowu wspomnienie „ i róży", jak Nefissa zaczęła swoje wielkie prze-^ zywać. A za słowikiem i różą wyłonił się brat Alicji, Ż^Cie d dzięki włosom blond i niebieskim oczom tak podobny do porucznika. Czv tak jak ona był rozczarowany, że nie pojechali do Aleksandrii dwa tygodnie temu? Czy chciał spróbować raz jesz-ze? Nefissa nie straciła ochoty ani trochę. Jeżeli nie można było pojechać samochodem na północ, zawsze pozostawało południe. Wiedziała, że Edward interesował się starożytnymi zabytkami i pragnął zobaczyć piramidy w Saqqara, trzydzieści kilometrów od Kairu. Może uda jej się dziś wieczorem zaproponować Edwardowi całodzienną wycieczkę we dwoje. Ibrahim nie odpowiadał na uwagi siostry, chociaż sam również nie lubił tych plotek o królu. Poza tym kto znał króla lepiej niż on? Trudno było nie rozmawiać o dziwnej, spokojnej rewolucji, która wydarzyła się, kiedy Egipt spał, pod przewodem ludzi do tej pory nie znanych. Najbardziej zaskoczyło brahima - i nie jego jednego - to, że król Faruk nie został gładzony, lecz pozwolono mu na prośbę Gamala Abdela Na-opuścić kraj. Teraz jednak rozpoczęły się aresztowania, szystkich podejrzanych o jakiekolwiek powiązania z byłym nonarchą wzywano na przesłuchania. Krążyły plotki o tortu-' potajemnych egzekucjach i wyrokach dożywocia. Co m5 sytUacJi - myślał Ibrahim - może spotkać osobistego lekarz? królewskieg0? Któż mógł być bliżej Faruka niż jego Czv ' • * Posad ^ ! m°^a roc*zma jesteśmy teraz zagrożeni z powodu sie njey' ^k3 miałem na dworze królewskim? Posady, o którą Ma ublegatem, lecz załatwił mi ją ojciec? 8 e m«ski głos rozległ się w holu: 149 - Y'Allach! Czy jest ktoś w domu? ass k Ibrahim z radością powitał swojego przyjaciela Ha al-Sabira, ubranego w czarny smoking i fez lekko na Dzieci podbiegły do niego krzycząc: - Wujek Hassan! wSW . Śmiał się, podniósł Yasminę do góry i nazwał ją małą morelą". Powitał kobiety, poczynając od Amiry: - A kim jest ta piękność, która zawstydza księżyc swoja urodą? - Witamy w naszym domu - odrzekła grzecznie na tak dworski komplement. - Niech Bóg ci błogosławi. Ibrahim spostrzegł jednak, nie po raz pierwszy, że matka z dobrze skrywaną rezerwą patrzy na Hassana, po prostu go nie lubi. Dlaczego? Mimo wentylatorów pod sufitem i otwartych okien w salonie był sierpniowy żar. Ibrahim wziął więc gościa na balkon, gdzie docierała łagodna bryza znad Nilu. - Jakie nowiny? - spytał Ibrahim. - Czy to prawda, że nowy rząd zamierza konfiskować duże posiadłości ziemskie I i dzielić je pomiędzy wieśniaków? Moi przyjaciele z Cotton Exchange, handlujący bawełną, mówili o takich planach. - Myślę, że to tylko plotki - majątek Hassana pochodził zf spadku. - Może. No i te aresztowania. Słyszałem, że fryzjer Faruka dostał piętnaście lat ciężkich robót. - To był drań zamieszany w jakąś dworską aferę łapówkarską. Ty byłeś lekarzem Faruka. Marny kandydat na przestępcę p0"' tycznego. Słuchaj - Hassan strzepnął popiół z papierosa prze balkon - ci tak zwani Wolni Oficerowie, w ogóle się ich nie boj& Znam ich, to wszystko wieśniacy. Przywódca, Naser, jest syne"1 listonosza. Drugi w hierarchii, Sadat, to fellach, urodzony i Wi chowany w wiosce tak biednej, że nawet muchy nie chciały taW latać. A poza tym jest czarny jak noc - dodał Hassan z pogarc1' - Oni nie będą w stanie ruszyć z miejsca. Król wróci. Zobaczy8 - 150 L że się nie mylisz - Ibrahim martwił się od Mam nadj Hv król wyjechał. ila Saynie mia} żadnych wątpliwości: trzeba płynąć z prą- anwZgIędu na to, w którą stronę. A jako prawnik zy- dem, ° !Z jucjj Nigdy nie miał tylu spraw co teraz i żaden a • skarżył się na jego mocno wywindowane honoraria. ^" ci coś, mój przyjacielu. Musisz się zabawić. Mo- powiem bralibyśmy się na ulicę Mohammeda Alego? - Hassan '? Tna myśli zakątek Kairu znany z lokali o specyficznym arakterze, chętnych tancerek, łatwych kobiet. - Znam tam Ina taką, która jest prawdziwą akrobatką w łóżku. Może być twoja tej nocy, jeśli chcesz. Ibrahim pokręcił głową. - Tu jestem w pełni szczęśliwy - powiedział zaglądając przez otwarte drzwi do salonu, gdzie światło zdawało się tworzyć aureolę nad włosami Alicji. Nie potrzebował ulicy Mohammeda Alego. Zdecydował, że zaprosi Alicję dziś na noc do swoich apartamentów. - Ale czy Alicja może ci wystarczyć? Jesteśmy ludźmi, którzy odznaczają się apetytem, Ibrahimie. Dlaczego nie wziąć drugiej żony, tak jak ja to zrobiłem? Nawet Prorok, niech Bóg pobłogo sławi mu wiekuistym pokojem, rozumiał potrzeby mężczyzn. Na balkon wbiegła Yasmina, krzycząc: Tatusiu! Ibrahim natychmiast skupił na niej uwagę i cały się rozpromienił. Hassan uświadomił sobie w tym momencie, że Ibrahim bardzo często owi o córeczce - o tym, co zrobiła, co powiedziała - w taki M>/ w jaki ojcowie mówią tylko o synach. Ze zdumieniem nerdził, że mu zazdrości. Sam niewiele kontaktował się ze j™ córkami rozesłanymi do szkół gdzieś w Europie. Cza-bieskjcartka alb» krótki list i to wszystko. A ta Yasmina o nie-ność T ,°C2ac^' z Jasnymi włosami, wyrośnie kiedyś na pięk-lat, Wv a ^ matka. Wyobraził sobie dziewczynę za dziesięć Do s i ał°Wą szesnastke> gotową do małżeństwa. trząc naa,^nu wszedł Edward i zatrzymał się przy drzwiach, pa-efissę tak łakomie, że Hassan omal nie parsknął śmie- 151 o chem. Biedny Edward, uwiódł go Egipt. Na dole ktoś wo do drzwi. Wystraszona służąca podbiegła do Amiry i coś jej S2 tała. Amira zbladła i skinęła głową. Służąca wprowadziła Q,1 rech mężczyzn w mundurach, z karabinami. Przyszli aresztowa Ibrahima Raszida, powiedzieli, że za zbrodnie przeciwko naro. dowi egipskiemu. - Dobry Boże - westchnął Hassan podążając za przyjacie. lem z balkonu do wnętrza. - To na pewno jakaś pomyłka - Ibrahim zwrócił się d0 dowodzącego oficera. - Nie wiecie, kim jestem? Nie wiecie kim był mój ojciec? Wyrazili ubolewanie, ale powiedzieli, że musi z nimi iść. Ibrahim ucałował Amirę. - Nie martw się, matko. Następnie zwrócił się do Alicji: - Wszystko będzie w porządku - pocałował żonę. - Będę na ciebie czekać - pobladła Alicja patrzyła, jak żoł nierze wyprowadzają męża, i przypomniała sobie poranną za bawę Yasminy i Kamelii w przymierzanie czarnych mahome- tańskich strojów. Przeszedł ją dreszcz. ROZDZIAŁ 11 We śnie Ibrahim patrzył, jak Sahra, dziewczyna z kuchi wchodzi do męskiej części domu. Za rękę prowadzi Zachana sza. Po raz pierwszy zauważył, że jest ładna. I to już nie jeS dziewczyna, to kobieta. - Co ty tu robisz? - spytał. Otworzyła usta, ale nie ona przemówiła, lecz Bóg: - Próbowałeś mnie oszukać, Ibrahimie Raszid, a oprócz go przekląłeś mnie. To dziecko nie jest twoje, lecz g' 152 wolno ci było brać tego chłopca. Złamałeś %L prawa. moje sj"c rhjm krzyknął: Nie rozumiem! - obudził go włas- K' Wracając do świadomości poczuł najpierw ostry ból ny gł°s- Następnie smród. Próbował usiąść, ale nudności w tyle g ^ ^^ yj głowie mu się kręciło, starał się roze-6 ^kształty dookoła, lecz widzenie miał rozmazane. Jęknął. C ' ł myśleć. Wreszcie uświadomił sobie, że siedzi na go-^h "kamieniach, jest gorąco, w uszach mu dziwnie huczy, abrał głębiej powietrza i zatkało go. Smród był straszny: pot, uryna, fekalia. Ale gdzie był? Przypomniał sobie w końcu: żołnierze aresztowali go w domu, potem wieźli do dowództwa w centrum. Protestował, że jest niewinny, aż któryś uderzył go kolbą. Spodziewał się przesłuchania, rozmowy z którymś z Wolnych Oficerów, tymczasem wepchnęli go do brudnej kanciapy, gdzie spocony sierżant zadał mu dwa pytania: o akcje wywrotowe w pałacu i o nazwiska innych sprawców. Próbował przekonywać sierżanta, że to wszystko pomyłka, wreszcie stracił cierpliwość i zażądał widzenia się z kimś starszym. Nagle poczuł mocne uderzenie w głowę i... nic. » chwili widział już wyraźnie. Był w celi więziennej wysokich kamiennych ścianach, pozbawionej jakichkolwiek tów z wyjątkiem wiader przepełnionych fekaliami. Cela >Iezała do dużych, ale i tak miejsca w niej brakowało. obie *ing, natomiast nie miał już butów z krokodylej mi ^ ani zł°tego zegarka, ani dwóch pierścieni z diamenta-nawPfmuPerłowych sPinek. Portfel zupełnie pusty. Nie miał a^J chusteczki do nosa. gdzieś dalZ^ mieJsce? Cytadela na obrzeżach Kairu? Czy jest a od i y nadal mu się śniło? Jeżeli tak, był to koszmar bardziej 1tyCZn lŻ wszystkie majaki do tej pory. Miał wciąż na ul'cv Ra- i od miasta, na pustyni? Może być wiele mil od h Dziewic. 153 Ibrahim podniósł się z wysiłkiem i dowlókł do zakrato nego wejścia. głąb - Halo, jest tam kto? - krzyknął po angielsku mrocznego korytarza. Rozległo się podzwanianie kluczami i podszedł odi mężczyzna w przepoconym mundurze khaki, z rewolwerem u pasa. Patrzył na Ibrahima z najszczerszą obojętnością. ibra him powtarzał swoje parę razy po angielsku, aż brodaty wie zień w brudnej galabii trącił go i pouczył: - Oni tu nie mówią po angielsku. Nawet jeśli umieją, to i tak nie mówią. Koniec z angielskim po rewolucji. To pierw sza rzecz, której powinieneś się nauczyć. Ibrahim przeszedł więc na arabski: - To pomyłka, trafiłem tu przez pomyłkę. Jestem doktor Ibrahim Raszid i żądam rozmowy z komendantem. Strażnik odszedł jednak ze swoją idealną obojętnością. Brodaty więzień przedstawił się Ibrahimowi: Mahzouz, co po arabsku znaczy „szczęściarz". Brodacz uśmiechnął się: - Nadali mi imię w lepszych czasach. - Dlaczego tu jesteś? - Tak jak ty. Jestem niewinny. - Znasz jakiś sposób na dotarcie do kogoś poprzez straże? - Bóg wybierze moment twojego uwolnienia. Los zależy tylko od Wiekuistego. Po jakimś czasie straż przyniosła trochę chleba i fasoli Więźniowie wyrywali sobie jedzenie, na co Ibrahim patrzy z boku. Mahzouz podszedł do niego ze swoim kawałki^ chleba i fasolą, w której Ibrahim dostrzegł wijące się robaki' - Powinieneś zjeść trochę, przyjacielu - poradził Mahzoi - Upłynie wiele godzin, nim przyniosą następny pos»e I pozwól mi zwrócić uwagę na coś jeszcze: pilnuj swojeg smokinga. Masz lepsze ubranie niż komendant tego więzi011 Na pewno mu się to nie spodoba. 154 ał jeszcze jedno ciężkie doświadczenie tego wie-01 "ł załawić potrzebę fizjologiczną w celi więziennej. swojemu zaskoczeniu Ibrahim obudził się dopiero ;Uje Mahzouz, który siedział obok, przywitał go słowami: ^Nie wyglądasz na bardzo zmartwionego, mój przyjacielu. " To tylko kwestia czasu. Rodzina mnie stąd wyciągnie. I Jeżeli tak jest zapisane w księdze Boga. Ibrahim zastanawiał się, czy brodacz z niego kpi. W celi nie było słychać muezzinów wzywających wiernych do porannej modlitwy. A więc więzienie znajdowało się poza miastem. Czy kierownictwo więzienia oczekiwało, że ludzie zapomną o obowiązku modlitwy? Ibrahim podniósł się na duchu i powiedział sobie, że nie ma nic wspólnego z tym brudem, ze szczurami w słomie, z mężczyzną, który zadarł galabiję i przystąpił do łapania wszy, i z tym drugim, wymiotującym w kącie. Przyniesiono poranne porcje chleba i fasoli. Ibrahim nie ruszył się z miejsca. Czuł nieprzyjemny zapach własnego, nagrzanego brudu. Miał zwyczaj kąpać się dwa albo trzy razy dziennie w ciągu lata. Ogromnie mu doskwierał brak szczoteczki do zę-xw, brzytwy, ciepłej wody i mydła. Gdy zgasł ostatni blask dnia o w oknie, Ibrahim odprawił czwarte modły, przeprasza- B°ga, że nie zdołał wcześniej dokonać rytualnych ablucji. ° zdjął marynarkę smokinga i zrobił sobie było nP^duszke Pod głowę. Kiedy się obudził, marynarki nie Dierńc_. miast dwaj więźniowie delektowali się kawą i pa- ty ę y ę , y ^ wi^niowie delektowali się kawą i pa- ustach him czui dotkliwy głód. Ostatni raz miał coś włac Przec* dwudziestoma czterema godzinami, jeszcze y aomu. Żałował, że nie zjadł wówczas więcej. 155 Ty. Przecisnął się do kraty wejściowej i krzyknął w mrok k tarza: - Hej, wy tam! Wiem, że mnie słyszycie. Mam wiadom dla waszego szefa. Powiedzcie mu, że pożałuje tego, że tu trzyma. Kiedy pojawił się strażnik, obojętny jak zawsze, Ibrahj zawołał: - Słuchaj! Ja nie jestem jednym z tych tutaj. Powiedz two jemu szefowi, żeby się skontaktował z Hassanem al-Sabirem To mój adwokat. On wyjaśni to całe nieporozumienie. Nje wiesz, kim ja jestem? Chciał dodać: „Kiedy król o tym usłyszy..." Ale nie było już króla. Strażnikowi nie ubyło obojętności ani na jotę. Odwrócił się i odszedł. Ibrahim, zrezygnowany, oparł się o kratę. Próbował wyobrazić sobie Hassana w takiej sytuacji. Wrodzona arogancja przyjaciela wymuszała posłuch. Ibrahim nie umiał być arogancki. Musi w końcu wyjść za parę godzin. Oczywiście rodzinie zajmie trochę czasu dotarcie do właściwych władz, ustalenie, w którym więzieniu go osadzono, utarczki z biurokracją. C Alicja robi w tym momencie? Musi być strasznie zmartwiona. A co z malutką Yasminą? Czy pyta o niego? Czy przeraziła się widząc żołnierzy zabierających tatusia? Strażnicy przynieśli jedzenie, co wywołało kolejną szamota ninę pod kratą. Żołądek domagał się pokarmu, ale Ibrahiir wciąż nie mógł patrzeć bez obrzydzenia na psującą się, rob« czywą fasolę. Jeżeli zna swoją matkę, szykuje ona już ucztę i jego powrót. Dziś wieczór powinien rozkoszować się ty"11 smakołykami. Może nawet pozwoli sobie na odrobinę brand Eddie'ego. Dla wzmocnienia. - Można się załamać, prawda? - odezwał się łykając ostami kęs chleba. - Bez względu na to, co tym nikom się powie, nie reagują. Te psy znają tylko jedną - potarł kciukiem palec wskazujący. 156 - C° iTTnie mam pieniędzy. Zabrali mi. est piękna koszula, mój przyjacielu. Założę się, że nie ma nawet nasz nowy lider, Naser. ta ^ u-.,, w oeóle nie zdawał sobie z tego sprawy. Rachunki Ibranim vv >^& H krawca rozliczał księgowy. po paru minutach straż podeszła do kraty i otworzyła ją. Ibra-r\ był pewien, że przyszli go wypus'cić, ale zabrali całkiem in-^o więźnia, który uśmiechnął się, szczęśliwy. Mahzouz powie-ział, że pewnie go zwalniają albo przenoszą do lepszej celi. Prawdopodobnie rodzina przekupiła władze więzienne. A co robi moja rodzina? - rozmyślał Ibrahim. A jeśli ich wszystkich aresztowali? Nie, to niemożliwe. Za dużo jest Ra-szidów. Poza tym były kobiety, zwłaszcza jego matka, których na pewno nie uwięziono. I mogą starać się o jego zwolnienie. Przed nadejściem nocy Ibrahim usiłował się pocieszyć, ale wiara w rychłe odzyskanie wolności nieco się nadwątliła. Gdy nastał trzeci świt w więzieniu, Ibrahim miał stanowczo i Nic nie jadł od aresztowania i na siłę powstrzymywał się d wypróżnień, bo skorzystanie z tutejszej „toalety" wydawało ™u się równoznaczne z mordem na własnej godności osobistej. -Wdawał jedynie mocz w kącie, bo nie miał wyboru. °MSzedł do kraty j zaczął krzyczeć: 1 paniki. Gdzie jest rodzina, przyjaciele? Gdzie są Jak mogli dopuścić do czegoś takiego jak ta parodia ;icie mnie wypuścić! Dobry Boże, ludzie, jestem sta-Byf^acielem Premiera! ?« "T Was skończy, jeśli mnie nie wypuścicie, mied2ii cfm" Rozstrzelają was wszystkich! Ześlą do kopalni '• dyszycie? 157 Odwrócił się od kraty i napotkał rozbawione, ale współczujące spojrzenie Mahzouza. - To nic nie da - powiedział brodacz. - Oni się nie nr mują twoimi przyjaciółmi. Mówiłem ci, co tu się liczy: tvlJ bakszysz. I radziłbym ci coś zjeść. Każdy na początku próW głodować. Ale jak się zdechnie, to się na pewno już nic wskóra. Gdy następnym razem przyniesiono jedzenie, Ibrahim p0H niósł kawałek chleba. Była w nim zapieczona słoma. - Chyba nie myślicie, że będę jadł coś takiego? - Możesz to sobie wsadzić do d..., jak wolisz - powiedział strażnik i odszedł. Ibrahim rzucił chleb na posadzkę. Natychmiast złapały g( czyjeś ręce. Nawiedzały go koszmary, ale kiedy się obudził, stwierdził, że nadal tkwi w środku koszmaru. Przy pierwszej okazji rzucił się na jedzenie. Niedługo potem nie mógł już wytrzymać i wypróżnił się do jednego z wiader. Siódmego dnia strażnicy przyszli po jednego z więźniów ale ten się nie uśmiechał. Wrócił do celi nieprzytomny. Strażnicy rzucili go na kamienną posadzkę. Mahzouz podszedł c Ibrahima. - Mówiłeś, że jesteś lekarzem. Możesz mu pomóc? Ibrahim przypatrzył się z bliska. Ten człowiek był tortufl wany. - Możesz mu pomóc? - powtórzył Mahzouz. - Ja... ja... nie wiem - Ibrahim nigdy nie widział takich fl Poza tym lata minęły od czasu, gdy zajmował się rar»a i chorobami. 158 I irzał na niego pogardliwie i burknął: n Gdy w orzyszli strażnicy, by zabrać ciało, Ibrahim ko- Proszę musicie mnie wysłuchać. " strzegł, że jeden z klawiszów wpatruje się w jego Ściągnął ją natychmiast i wcisnął mężczyźnie. Weź to, jest warta tyle, ile twoja miesięczna pensja. Za-" Haśsana al-Sabira. To jest adwokat. Ma kancelarię a. Powiedz mu, gdzie jestem, i niech mnie stąd wy- ciągnie. Strażnik odszedł z koszulą bez słowa, a kiedy Hassan nie pojawił się przez parę dni, Ibrahim zrozumiał, że łapówka poszła na marne. Przy następnej okazji mówił strażnikom, że jest bardzo bogaty i jeśli pomogą mu wyjść, dostaną, co zechcą. Ich jednak interesowało tylko to, co mogliby dostać od razu. A Ibrahim miał już tylko spodnie od smokingu, pas i bieliznę. Śniło mu się, że trzyma Alicję w objęciach, a dzieci bawią bok. Dziwne, każde występowało jako smak. Alicja jako iak lodów waniliowych, Yasmina moreli, Kamelia miodu, Mariasz czekolady. Kiedy się obudził, stracił pewność co ^Dzisiaj trzydziesty - czy trzydziesty był już wczoraj? czy już prawie październik? W każdym razie mi- sierpniowe gorąco. 1 potarł brodę i usiłował wyłapać wszy. A potem Wi-że nie ma Mahzouza- wany J2 8° nocą? Zwolnili, kiedy Ibrahim spał? Był torturo- Wiein • ' ^ie wiał I.ęzn'ow zabierano na przesłuchania, a jego nigdy, -""ahim 'i?C ^adneg° kontaktu z nikim oprócz strażników. x pomóc poranionym po przesłuchaniach, ale 159 stu. nie był pewien, czy pamięta jeszcze dostatecznie wiele ze diów medycznych. Ciekaw był, czy Faruk powrócił do Egiptu. Czy cała rod nr7vrm<;7r7;i 7P nn iii7. nip żvip? Czv Aliria rlinH^i .._ czer. na przypuszcza, że on już nie żyje? Czy Alicja chodzi w ni? Czy wyjechała do Anglii z Edwardem? Ibrahim rozpłakał się. Nikt nie zwrócił na to uwagi. Kaj załamuje się wcześniej czy później. Czy mógł przypuszczać, że będzie mu brakowało brudne go Mahzouza? I jeszcze jeden nocny koszmar: ojciec, Ali Raszid, besztający go za kolejne rozczarowanie. Przybywający więźniowie mówili, że przed paroma dniami świętowano urodziny Proroka. Znaczyło to, że Ibrahim był już za kratami całe cztery miesiące. I w tym czasie nikt po niego nie przyszedł, o nic nie pytał, nie przysłał żywności, odzieży czy papierosów. Ibrahim ani razu nie opuścił swojej celi. Był zupełnie odrętwiały. Od dawna już nie modlił się pifl razy dziennie. Życie upływało mu na kawałeczku więzienne posadzki, na którym ktoś przed laty wyskrobał słowo „Allach". Za materac służyła garstka słomy. Nie myślał o swoi! jedwabnym szlafroku ani o fajce wodnej, nie pragnął znale się znowu w Hassanowym domu na wodzie i grać w kar'! w wesołym towarzystwie, nie brakowało mu papierosów ai kawy. Natomiast marzył o tym, by zobaczyć niebo, p°cZ pod stopami bujną trawę nad Nilem, kochać się z Alicją/ z brać Yasminę do parku i pokazywać jej cuda natury. Pewnego dnia do celi wrzucono młodego mężczyznę. Ty1 Ibrahim się nim zainteresował, może usłyszy coś o zewne.' nym świecie? 160 krótko. Chłopak cały czas leżał, bo nie miał powiedział Ibrahimowi nic o sytuacji na ze- bj noWym więźniem. Aresztowano go b° b°zruchów w Czarną Sobotę. Przez niemal rok prze- a\\ Ho celi i torturowano. Był członkiem Bractwa noszono z cen u Muzułmańskiego. Wiem że niedługo umrę. Ale nie martw się o mnie, "yjadelu-dodał.-Ja idę do Boga. Ibrahim zastanawiał się, jak to jest, kiedy umiera się za coś, w co się wierzy. Zielone oczy młodzieńca spoczęły na Ibrahimie. _ Masz syna? Tak - szepnął Ibrahim myśląc o małym Zachariaszu. - Piękny chłopiec. - To dobrze. Dobrze jest mieć syna. Jedyne, czego żałuję, niech Bóg mi wybaczy, to to, że opuszczam tę ziemię nie po zostawiając syna. Wydając ostatnie tchnienie Abdu widział oczami wyobraźni wioskę, w której spędził dzieciństwo, i Sahrę - dziewczynę, z którą się kochał. Ciekaw był, czy kiedyś połączą się w raju. Ibrahim położył dłoń na ramieniu umierającego i wyszeptał: - Bóg jest jeden, a Mahomet jest Jego wysłannikiem, rzypomniał mu się sen o Sahrze i Zachariaszu, jaki miał erwszej nocy w więzieniu. I nagle zrozumiał. To była kara a to, ze nazwał Zachariasza swoim synem. Nie trafił ic tutaj przez pomyłkę. On musiał tu trafić. Tu przynależał, ^rozumieniem przyszła zgoda i szczególny spokój. y właśnie przyszli po niego strażnicy. 161 ROZDZIAŁ 12 Się Rozległy się wezwania do modłów. Pierwszy odezwał muezzin z minaretu przy meczecie Al Azhar, a za nim i coraz liczniejsi. Ich głosy zlały się razem ponad kopu}a i dachami miasta pod porannym, zimowym niebem. Zgromadzeni w domu Raszidów, także mężczyźni, nie w dzieli w tym nic dziwnego, że kobieta przewodniczy modli twie. To nie była zwykła kobieta, lecz Amira, wdowa po Alb i - w czasie czterech miesięcy od tajemniczego aresztowania syna - głowa klanu Raszidow. Amira ściągnęła ich wszystkich tu, do domu przy ulicy Rajskich Dziewic. Wielki salon został zamieniony w centrum kryzysowe. Każdy członek rodziny miał tu swoje zadanie: odbieranie telefonów, dzwonienie, pisanie petycji, przygotowywanie artykułów i oświadczeń dla prasy oraz listów do wszelkich osób, które mogłyby udzielić pomocy w sprawie Ibrahima Raszida. Amira kierowała wszystkim i wydawała' polecenia: „Dowiedziałam się właśnie, że ojciec redaktora «A1 Ahram» był bliskim przyjacielem dziadka Alego. Chalil, idź do redakcji i opowiedz o naszym nieszczęściu". Mężczyźni wypełniali misje zlecane przez Amirę, kobiety gotowały i wykonywały prace domowe w niezwykle obecnie zaludnionej rezydencji. Wszystkie sypialnie były zajęte, bc zjechała się rodzina z Luksoru i nawet z Asuanu, by pomó wyciągnąć Ibrahima z celi więziennej. Gdy tylko pierwsze promienie słońca pokazywały ponad wzgórzami po wschodniej stronie, dzwonił telefoi i stukała maszyna do pisania. Wnuczek ciotki Zou Zou, przf stojny mężczyzna, pracujący na giełdzie, podszedł do Amiry - Czasy się zmieniły, matko Ibrahima. Nazwisko niewiel już teraz znaczy. Wszyscy biurokraci czekają na bakszy# Marni urzędnicy, którzy kiedyś nie mogli usiąść z nami prz jednym stole, paradują w mundurach, puszą się jak w i żądają wielkich pieniędzy za swoje usługi. 162 co widziała w jego oczach to samo, innych członków rodziny: zagubienie, frustrację, ta sie cała struktura społeczna; arystokraci, tacy " ie nie nosili już fezów, do niedawna dumnego ich statusu. Przepadł tytuł „pasza", związany z klasą Vrzedawcy gazet i taksówkarze byli niegrzeczni wo-Tdzi którym kiedyś kłaniali się w pas. Wielkie latyfun-: U ez' pokolenia własność bogatych posiadaczy ziemskich, Glorio pomiędzy chłopów. Potężne instytucje, również ban-' j nacjonalizowane. Krajem rządzili wojskowi i nikt nie 5eł im się przeciwstawić, nawet Brytyjczycy, którzy zbierali , do opuszczenia Egiptu. O socjalizmie słyszało się w każdej kawiarni Kairu. Amira tego nie rozumiała i nie udawała, że rozumie. Jeżeli Bóg dopuścił do takich zmian, widocznie tak ma być. Ale gdzie jest Ibrahim? Dlaczego on padł ofiarą tych wstrząsów? I dlaczego nie może go odnaleźć? Zmartwienie i bezsenność zostawiły ślad na twarzy Amiry. Musiała sprzedać część biżuterii i sięgnąć po osobiste oszczędności, by zgromadzić pieniądze na łapówki. Kuzyn Mohssein wpadł w wielkim pośpiechu: - Ibrahim żyje! Trzymają go w Cytadeli! - Al hamdu liliach - wyskandowała Amira. - Chwalmy Pa- na. szyscy skupili się wokół Mohsseina Raszida, studenta ersytetu, który przestał uczęszczać na zajęcia i poświęcił Sle Poszukiwaniom Ibrahima. ą, iirad^' ~ - Mohssein, dlaczego trzymają go tam? Co było powodem aresztowania? '?erd rci że mają dowody zdrady, ciociu! "^mira zamknęła oczy. Za zdradę grozi kara śmie i W'.ą' Że ma^ą swiadków, którzy pod przysięgą złożyli __ K}Ia obciążające Ibrahima. mcy' - rozległ się chóralny okrzyk. - Płatni kłamcy! 163 Amira podniosła rękę i powiedziała spokojnie: - Chwała Wiekuistemu, że odnaleźliśmy Ibrahima. Moh in, idź do Cytadeli i spróbuj się jeszcze czegoś dowied Salah, idź z nim. Tewfik, ruszaj natychmiast do kance] Hassana al-Sabira w Ezbekija. On potrzebuje tych informa Przybył Sulejman Misrahi. Wyglądał starzej, włosy mil ' przerzedziły, oczy zapadły. Chociaż jego firmę importem rewolucjoniści zostawili na razie w spokoju, nacjonalizar wielu fabryk i przedsiębiorstw zmieniła warunki uprawian handlu. Przede wszystkim nie było pewności jutra. - Dziękuję ci, że przyszedłeś, Sulejmanie - Amira wprowa dziła go do pokoiku obok salonu. Bardzo ceniła i szanowała Sulejmana, bo był dobrym, uprzejmym i delikatnym człowie kiem. Zastanawiała się czasem, czy Sulejman mógłby się roz gniewać, gdyby dowiedział się, że prawdziwym ojcem jego dzieci jest brat Moussa. - Sytuacja jest opłakana, Amiro. Byłem na paru procesach. Procesy! To cyrk! Każdy oskarża każdego. Jeżeli obwiniony poda nazwisko kogoś, kto popełnił poważniejsze przestęp stwo, puszczają go wolno. Rewolucja została sprowadzona do farsy i czasem wstydzę się, że jestem Egipcjaninem - potrząs nął głową w rozpaczy. To były okropne czasy. Amerykański film Quo vadis, który był wcześniej zakazany, bo Neron za bardzo przypominał Fa-ruka, powrócił na ekrany i stał się przebojem Kairu. Tysiące ciągnęły do kin i za każdym razem, gdy pojawiał się Fetet Ustinov, grający Nerona, widownia krzyczała: „Na Capri! I Capri!" - bo Faruk przebywał na wygnaniu na Capri. Sulejman wyjął kartkę z kieszeni na piersi. - Potrzeba było trochę czasu i łapówek, ale w końcu z byłem to, o co prosiłaś, Amiro. Oto adres tego oficera z Rad3 Rewolucyjnej. W sierpniu, kiedy Ibrahim został aresztowany i próby od' łezienia go normalnymi kanałami spełzły na niczym, Amira f prosiła o listę członków Rady Rewolucyjnej, ludzi, którzy naZ5 164 Wolnymi Oficerami. Dowiedziała się, że wszyscy byli •żer czterdziestki, i gdy Sulejman czytał nazwiska, 11Q Zdobycie również adresu pewnego oficera z Rady. ła.S°bvj0 łatwe, bo oni wiedzą, że mogą być obiektem "kontrrewolucjonistów. pOSzedłem jednak do przyja- ZaTaCktoremu wyświadczyłem kiedyś przysługę, on zaś jest , brata tego oficera. Co zrobisz z tym adresem? g,TZa człowiek, Amiro? _ Może jest znakiem nadziei, danym przez Boga. - Amiro - nalegała Maryam - musisz pozwolić mi pójść razem z tobą. Nie wychodziłaś z tego domu przez trzydzieści sześć lat. Zgubisz się! - Znajdę drogę - oponowała Amira układając czarną melaję na głowie. Bóg mnie poprowadzi. - A dlaczego nie samochodem? - Bo to jest misja tylko dla mnie. Nie mogę narażać na ryzyko innej osoby. - Dokąd idziesz? Czy przynajmniej tyle możesz mi powie dzieć? Czy pod ten adres, który dał ci Sulejman? - Lepiej, żebyś nie wiedziała. Czy przynajmniej masz pojęcie, jak się dostać w to miejsce? Sulejman powiedział mi, jak tam trafić. Boje się, Amiro - powiedziała cicho Maryam. - Te czasy rzerażają. Znajomi pytają mnie, kiedy Sulejman i ja -siemy się do Izraela. Taka myśl nie postała mi nawet owie! - patrzyła smutno. Przed trzema laty, kiedy 45 ty- /dów wyjechało z Jemenu do Izraela w ramach opera- 0 wvT'HdZl^Ski Dywan' zaczęły się te pytania: czy myślą Dlaczego mieliby to zrobić? Egipt był ich do- Wet nazwisko Al Misrahi znaczyło „Egipcjanie". Ale J °PUS2czali Kair i już teraz synagoga świeciła pu- 165 - Maryam, nic mi się nie stanie. Moja siła jest w Zanim wyszła, Amira zatrzymała się na chwilkę przv ciu Alego, które stało na szafce nocnej. - Idę do miasta - powiedziała do fotografii. - Jeżeli ' jakaś szansa na uratowanie naszego syna, to właśnie ta R/f' mnie natchnął i pokieruje moimi krokami. Ale boję się n dom był moim schronieniem. Byłam tu bezpieczna. Wreszcie stanęła przy bramie ogrodowej, zimowe słoń ogrzewało jej plecy. Przy drzewach pomarańczowych widać było Alicję pracującą nad wydobyciem odrobiny angielskiego kolorytu z egipskiej ziemi. Niedaleko bawiły się dzieci, ale bez fajerwerków wesołości. Z powodu uwięzienia Ibrahima niedawne święto urodzin proroka Mahometa obchodzono w domu Raszi-dów w nastroju smutku, co doskonale czuły dzieci. Także święto narodzin proroka, którego czciła Alicja, Jezusa, przypadające za dwa tygodnie, nie zapowiadało się inaczej. To jest dom w żałobie - pomyślała Amira, okryła się szczelniej melają i ruszyła. Proszę, Boże - modliła się Alicja kopiąc w twardej ziemi -wróć mi Ibrahima. Będę dobrą żoną. Będę go kochać, służyć i dam mu wiele dzieci. Nie będę pamiętać, jak oszukał mni co do matki Zachariasza. Tylko sprowadź go całego do domu Nawet Edward nie był pociechą w tych dniach. Wydawało się Alicji, że im dłużej brat jest w Egipcie, tym bardziej n się markotny. Stał się taki milczący. Zrazu myślała Alicja, # to sprawa miłości, tak się zadurzył w Nefissie i to go zżei Teraz już jednak nie wiedziała, co o tym myśleć. Stale I przy sobie rewolwer, dla bezpieczeństwa, bo Brytyjczycy o wali obiektem napaści ekstremistów. Czy to jednak była pra dziwa przyczyna? Podeszła Yasmina z oczami jak niebieskie glorie, które skadą spadały po murze. - Mamo, kiedy tatuś wróci do domu? Tęsknię za nim- I 166 i ?eż za nim tęsknię, kochanie - Alicja wzięła ją ' !a r°Wzobaczyła obok Kamelię i Zachariasza. Wyglądali 1 Twych, nie mieli teraz ani matki, ani ojca. Przytu- na "^wnież tę dwójkę. ' właśnie zabrać dzieciaki do kuchni i sprawdzić, a tało tam od wczoraj trochę lodów mango, gdy uj-16 hodzącego do ogrodu Hassana al-Sabira. Przyjaciel wydawał się najmniej ze wszystkich przejęty sytua- Sum y cją Alicja podbiegła _ Masz wieści od Ibrahima? W ciągu ostatnich czterech miesięcy witała go zawsze tym samym pytaniem - zauważył. - Widziałem wychodzącego Smoka. Dokąd ona poszła? Alicja ściągnęła ogrodowe rękawice. - Smoka? Hassan podejrzewał, że Amira go nie lubi, choć nie domyślał się, dlaczego. - Matka Ibrahima. Nie wiedziałem, że czasem opuszcza ten dom. - Skądże! Nigdy. Jak sądzisz, dokąd matka Amira mogła pójść? Dzieci, idźcie do domu, muszę porozmawiać z wuj kiem Hassanem na osobności. Hassan rozejrzał się. - Gdzie jest Nefissa i Edward? Nefissa usiłuje się zorientować, czy księżniczka Faiza %wa w Egipcie, czy też wyjechała z resztą rodziny krótkiej. Jeżeli Faiza jest tutaj, być może pomogłaby wydobyć cz lma z więzienia. A Edward - westchnęła - przypusz- ^Bał Ze Edward Jest w swoim pokoju. do A V'5' Że ^ brat P^e za ciużo' obawiała się też, że wyjedzie 8"1- Nie mogła znies'ć myśli o utracie i brata, i Ibrahima. wiadomości? Zask Zask oci W*OSÓ\A C ^ wyciągając rękę i odsuwając kosmyk jasnych ™ 2 Jej policzka. Pf2ygoto C1VTie. m°wiąc, moja droga, myślę, że powinnaś c sie na najgorsze. Nie przypuszczam, by Ibrahim 167 kiedykolwiek wrócił do domu. To bardzo niepewne Ludzie, którzy wczoraj byli przyjaciółmi, dziś są Wro Wiesz, jak ciężko pracowałem dla uwolnienia Ibrahirna bując ustalić, gdzie jest i kiedy będzie miał proces. Ale wet ja jestem bezsilny, a należę do tej małej grupki w ma ście, która wciąż ma wpływy. Obawiam się, że obywat f którzy byli lojalni wobec króla, nie będą traktowani }aeo nie. Łzy napłynęły do oczu Alicji. Otoczył ją ramieniem. - Nie masz się czego bać, kiedy jestem w pobliżu. - Chcę, żeby Ibrahim wrócił do domu! - Wszyscy chcemy. Ale człowiek nie może zrobić nic wię cej, reszta jest w rękach Boga - odchylił jej głowę lekko do tyłu. - Musisz być bardzo samotna, Alicjo - przysunął się próbując ją pocałować. Zszokowana, cofnęła się. - Hassan! - Piękna Alicjo. Pragnąłem cię zawsze od chwili, gdy spot kaliśmy się w Monte Carlo. Ty i ja byliśmy przeznaczeni dla siebie. Poślubiłaś jednak Ibrahima. - Hassan, przestań. Kocham Ibrahima. Chwycił ją za ramię. - Ibrahima nie ma, moja droga Alicjo. Pora, byś spojrzała prawdzie w oczy. Jesteś już właściwie wdową, młodą i piękną wdową. Potrzebujesz mężczyzny. - Proszę, nie! - odepchnęła go i oparła się o pień drzewa granatowego. Przyskoczył i znowu próbował ją pocałować Wyrywała się i krzyczała. - Pragniesz mnie tak samo jak ja ciebie - próbował wsun< rękę pod jej bluzkę. - Ja cię nie chcę - zaszlochała - przestań! Zaśmiał się. - Czekałem na tę okazję przeszło osiem lat. Wyrwała się, złapała grabie i podetknęła mu pod nos. - Użyję tego, Hassan, przysięgam. Zostaw mnie w 168 ostre stalowe zęby i uśmiech zgasł mu na twarzy. ;mówisz poważnie. ' telnie poważnie. Jesteś obrzydliwy. Jesteś potworem. 'r oglądał jak potwór przez resztę życia, jeśli mnie ? dotkniesz, zapewniam dę. j na grabie, potem na Alicję, wreszcie uśmiechnął się, lał i podniósł ręce do góry. Wysoko się cenisz, moja droga. Za wysoko. Nie sądzę, by - rto było oszpecić się dla ciebie. Smutne, że nie wiesz, co • z Kochałbym się z tobą w taki sposób, że nie chciałabyś Tbyć z mężem, nawet gdyby wrócił. Po godzinie ze mną nie obchodziłby cię żaden inny mężczyzna. Śmiał się, nie był to miły śmiech. - Biedna Alicjo. Nie wiesz tylko, że któregoś dnia przyjdziesz do mnie błagać, żebym cię wziął, ale szansa się nie powtórzy. Zapamiętasz sobie to popołudnie. I pożałujesz. Amira zgubiła drogę. Miała dotrzeć do domu przy Shari el-Azhar. Sulejman kazał jej iść przez rondo koło koszar brytyjskich. Miejsce to nazywało się zawsze placem Ismaila, ale teraz Ismaila zamieniono na Wyzwolenia. Koło sklepu z wa-*mi miała skręcić z ronda w ulicę, która prowadzi do oczty głównej. Na następnym rondzie skręcić w kierunku lodnim i iść aż do Wielkiego Meczetu. Naprzeciw świąty-* mała uliczka. Drzwi mają być niebieskie, a na schod- 3 SłudhniCZki Z czerwonym geranium. któr ych Uc ając instrukcji Sulejmana nie wzięła jednak pod uwa-ebo będzie za chmurami i ustalenie stron świata oka-swoje niełatwe- Tyle czasu spędzała wprawdzie na dachu 8°łcbie omu' gdzie pielęgnowała winobluszcz i hodowała w pam- a r°dzinny stół; panoramę miasta miała doskonale któ C1 Ale teraz sta*a w środku, pomiędzy budynkami, tarasu w ogóle nie było widać. 169 A w Kairze było tyle ludzi! Czołgi na ulicach, nierze. Wydawało jej się, że wszyscy przechodnie są nią z^'' sowani. Mhm, Amira Raszid tutaj. Jej mąż Ali patrzył na nia ju marszcząc brew! Szczególnie bała się skrzyżowań z zielo ^ i czerwonymi światłami i policjantów kierujących ruch Sprzedawcy jarzyn, kurczaków, przypraw pod tykali jej Sw wyroby pod nos. Mijała mężczyzn kłócących się, targującv śmiejących się z dowcipu. Widziała tyle kobiet zajętych oelad niem wystaw sklepowych. Była zafascynowana. A jej syn tkwił gdzieś w więzieniu, może już nie żył. Jvju siała go odnaleźć. Nagle ujrzała pomiędzy budynkami coś, co dało jej nadzie ję: metaliczny błysk wody w Nilu. Ruszyła w tamtą stronę Zbliżała się do mostu. Ogarnął ją potok wieśniaków pchających wózki z warzywami, kobiet z tobołkami na głowach, studentów w europejskich strojach, z książkami pod pachą. Amira nie zwracała na nich uwagi. Patrzyła cały czas na rzekę, nie mogła od niej oderwać oczu. Widziała ją do tej pory tylko z dachu - jedwabistą wstęgę o zmiennych kolorach. Wydawała się daleka, sztuczna. Teraz, gdy patrzyła z mostu, była urzeczona. Kiedyś jednak widziała rzekę z bliska! Gdzie? Kiedy? Dawno temu. Rzeka hipnotyzowała ją. Zapach jakby żyznej gleby kazał jej myśleć o porodzie. Sądząc po powierzchni, była nieśpies; na i niegroźna. Amira przysięgłaby jednak, że widzi głębi a w niej szybki, niebezpieczny nurt. Przywędrowało skądś i ne wspomnienie: ona sama, czternastoletnia z wielkim brz chem pierwszej ciąży, z dzieckiem, któremu da na imię 1 him. I jej mąż Ali, mówiący mądre rzeczy: „Nil jest \ wy, płynie z południa na północ. Poza tym jest Matką Matką Rzek. Bez Nilu nie byłoby tu życia". - Ale to Bóg daje nam życie. - Bóg dał nam Nil, a Nil nas karmi. Amira patrzyła na szeroką, potężną rzekę i znowu słysZt słowa Alego: „Nil płynie z południa na północ". Popatrzyła1 170 ? t północ - ustaliła. Natomiast po lewej musi Tvo prawej wschód. Uznała rzekę za znak od Boga. być zachód' a p k^ wahań. Z Nilem wróciła w okolice ^koszarach brytyjskich, potem skręcała według in-da P^ ana^ nie tracąc orientacji w stronach świata, jjrzała niebieskie drzwi i doniczki z czerwonym ge-• m na schodkach. nira zadzwoniła i powiedziała służącej, że przybywa do nitana Rageba. Została wprowadzona do salonu, tro-c3!przypominającego jej własny, ale mniejszego. Gdy weszła ona oficera, Amira odsłoniła twarz i spytała: _ Safejo, czy pani mnie pamięta? - Naturalnie, pamiętam, sajjida. Proszę siadać. Podano herbatę i ciastka, a pani Rageb poczęstowała papierosem, którego Amira z wdzięcznością przyjęła. - Miło znowu panią widzieć, sajjida. - Panią również. Jak pani rodzina? Safeja wskazała na zdobiącą salon kolekcję fotografii młodych dziewcząt. - Moje dwie córki - powiedziała z dumą. - Starsza ma dwa dzieścia jeden lat, jest mężatką. Młodsza - popatrzyła na swojego gościa porozumiewawczo - niedługo będzie miała siedem lat. }ałam jej na imię Amira. Urodziła się, gdy mój mąż, kapitan, stacjonował w Sudanie. Ale pani wie o tym wszystkim. Anura przypomniała sobie naszyjnik, jaki pani Rageb miała adając wizytę w domu przy ulicy Rajskich Dziewic przed 11 laty - amulet z błękitnego kamienia na cienkim złotym szku, strzegący przed nieszczęściem. Przypomniała też so- a pani Rageb była wówczas zrozpaczona. A teraz nie no- Slła juz amuletu. dem i L PamiCta pani naszą rozmowę w moim ogrodzie sie- 2avvsze ^ ^ nie zaPomne- Powiedziałam wówczas, że na 2 próśb ^°ZOstanC pani dłużniczką. Jeżeli przychodzi pani 1 3, zrobię wszystko, by ją spełnić. lmu? tł A 171 - Pani Safejo, czy mąż pani to kapitan Youssef Rageh nek Rady Rewolucyjnej? - Tak, to on. - Mówiła pani kiedyś, że mąż bardzo panią kocha, trak po partnersku i słucha pani rad. Czy jest tak w dalszym cia - Bardziej niż kiedykolwiek. - W takim razie rzeczywiście będę panią prosić o przy \ gę - powiedziała Amira. ROZDZIAŁ 13 Alicja leżała przez moment spokojnie, zastanawiając się, co ją obudziło. Zegar koło łóżka pokazywał, że było już dobrze po północy. Słyszała kroki wielu osób schodzących na dół, ale żadnych rozmów ani krzyków. Wstała, uchyliła drzwi i zobaczyła Nefissę i jedną z kuzynek. Zaczęła szukać szlafroka. Kamelia nie lubiła budzić się wcześnie. Lubiła spać, ś lubiła przytulne łóżeczko. Kiedy poczuła poruszającą ją del katnie rękę, myślała, że to siostra Miszmisz, która czasatf budziła się w nocy, bo miała złe sny albo bała się bardzo, « tatuś już nigdy nie wróci. Kiedy jednak otworzyła oczy, I wiła się - to nie siostra, lecz babcia. - Chodź, Liii - powiedziała łagodnie Amira. - Chodź mną. )a Kamelia przetarła oczy, spojrzała na Yasminę, która s spokojnie w swoim łóżeczku, i posłusznie poszła z babcią łazienki. 172 , . tf0 raziło w oczy. To dziwne, tyle SW',nria Nefissa, kuzynki Doreja i Rają, a było osób a nawet sta- jasne f i0 Zou Zo ra c: ytrzymam - powiedziała Nefissa uśmiechając się /Jelif- Będę dzisiaj jej mamusią. do /aż była bardzo śpiąca, Kamelia nie pytała, co tu się Tlecz grzecznie usiadła na grubym ręczniku, który ciocia j rozścieliła na posadzce. Dopiero gdy Doreja i Rają hvliłv iej szeroko nogi, zaczęła się opierać. Co ty robisz, babciu? - spytała. Amira ruszała się szybko. Yasmina obejmowała pluszowego misia, którego przysłał kiedyś wujek Edward z Anglii, i śniła, że tatuś wrócił z długich wakacji i w domu jest przyjęcie i jest bardzo wesoło. Mamusia jest w białej satynowej sukni i ma diamentowe kolczyki, a babcia niesie z kuchni lody, morele i brązowy cukier. A potem zobaczyła tańczącą Kamelię, która śmiała się i wołała do niej: Miszmisz! Miszmisz! Yasmina otworzyła oczy. W sypialni było ciemno, tylko wstążki księżycowej poświaty wysuwały się ze szpar w okien-ucach. Nasłuchiwała. Czy to był sen, że woła ją siostra? Czy naprawdę... Krzyk rozdarł powietrze. ismina skoczyła i podbiegła do łóżeczka siostry, ale ono byto puste. ~ Llh? - zawołała. - Gdzie jesteś? do nicrfd™ Zobaczyła światło pod drzwiami do łazienki. Gdy Kameij ° $a' otworzyły się i babcia wyniosła szlochającą I ^żSię stało? ~ spytała Yasmina. ° ~ uciszała Amira układając dziewczynkę Głaskała i ocierała łezki. - Już wszystko dobrze. 173 - Ale co... - Chodź, Yasmino - powiedziała łagodnie Nefissa. ~ p się do łóżeczka. Drzwi do sypialni otworzyły się nagle i stanęła w nich A cja z rozrzuconymi jasnymi włosami. - Co się stało? Słyszałam krzyk. To chyba Kamelia. - Wszystko będzie dobrze - Amira głaskała Kamelie głowie. - Ale co się stało? - Alicja zauważyła, że wszystkie kobiet były ubrane jak w dzień, choć już dawno po północy. - Wszystko w porządku. Kamelia wydobrzeje w ciągu pa. ru dni. Alicja patrzyła zdezorientowana, kobiety uśmiechały I i zapewniały ją, że nie ma się czym niepokoić. - Wydobrzeje? Ale co się jej stało? - To było jej obrzezanie - wyjaśniła Nefissa. - Za parę dni zapomni o tym. Chodź, napijesz się z nami herbaty. - Jej co? - nie zrozumiała Alicja. I usłyszała czyjąś uwagę: W Anglii tego nie robią. Amira położyła rękę na ramieniu Alicji. - Chodź, moja droga, wyjaśnię ci to. Nefisso, zostań z Ka- melią, dobrze? Gdy kobiet już nie było, a Nefissa weszła na chwilę d łazienki, Yasmina wstała z łóżeczka i podbiegła do siostry, która płakała cichutko, wtulona w poduszkę. - Co to jest, Liii? Co się stało? Jesteś chora? Kamelia otarła łzy. - Boli mnie, Miszmisz. Yasmina weszła do łóżeczka i przytuliła Kamelie. - Nie płacz. Słyszałaś, co mówiła babcia. Będziesz zdro - Proszę, zostań ze mną - szepnęła Kamelia, a Yasffli okryła jednym kocem siostrzyczkę i siebie. 174 alała herbatę do filiżanek i spytała: "a w?ja, że obrzezanie nie jest praktykowane Anrhłopcy czasami tak, myślę - Alicja była nieco zakłopo-le matko Amiro, jak dziewczynka może zostać ob- śii bi? na? Co ty właściwie robisz? nira wyjaśniała, a Alicja patrzyła na nią zszokowana. Ale to nie to samo co obrzezanie chłopca. Czy to nie jest szkodliwe? - Ani trochę. Kiedy Kamelia dorośnie, będzie miała tylko drobniutką bliznę. Usuwam jedynie malutką część. Wszystko inne pozostaje nie tknięte. - Ale po co to robicie? - Robi się to, by ocalić cześć dziewczyny, gdy dorośnie. Nieczystość została usunięta, dziewczyna będzie czystą i po słuszną żoną. Alicja zmarszczyła brwi. - Ale czy będzie mogła czerpać przyjemność z seksu? Oczywiście, że tak - uśmiechnęła się Amira. - Żaden czyzna nie chce mieć w łóżku kobiety, której nie sprawia to przyjemności. Akcja popatrzyła na zegar, była już prawie druga. Dom, i ulica Rajskich Dziewic - wszystko było pogrążone "emności i ciszy. ^dlaczego robicie to w nocy, po kryjomu? Z okazji ob-achariasza odbyło się przyjęcie, święto. chłopca ma inne znaczenie niż dziewczynki. 1 ozriacza to wprowadzenie do rodziny islamu. być dok02^^1 wiąze sie t0 z rzeczą wstydliwą, dlatego musi każda m ne w sekrecie. Temu rytuałowi jest poddawana c'ane/ bv U ka dziewczyna. Kamelia ma teraz wszelkie obr2e2ana " Z<^ dobrego męża, bo on będzie wiedział, że żona nie pobudza się seksualnie nazbyt łatwo, to- 175 też można jej ufać. Z tego powodu żaden przyzwoit czyzna nie poślubi nieobrzezanej kobiety. - Ale twój syn poślubił? Amira uścisnęła rękę Alicji. - Tak, poślubił. I ponieważ zostałaś żoną syna mojego ca, jesteś córką mojego serca. Naprawdę mi przykro, * niepokoisz. Powinnam cię na to przygotować, wyjaśnić', z sić do wzięcia udziału, tak by na przyszły rok, kiedy nr2 dzie pora na Yasminę... - Yasmina! Nie zamierzasz chyba zrobić czegoś takie mojej córce! - Zobaczymy, co powie Ibrahim. Alicja nagle straciła ochotę na herbatę. - Zajrzę do dziewczynek. Nefissa siedziała obok łóżeczka i wyszywała. - Obie śpią - uśmiechnęła się do wchodzącej Alicji. Ciemne kosmyki Kamelii mieszały się na poduszce z jasnymi lokami Yasminy. Alicja położyła dłoń na czole córki i przypomniała sobie zabawę dziewczynek w przebieranie się w czarni muzułmańskie melaje. Wydało jej się to wizją złowrogiej przyszłości, powrotu Egiptu do starych porządków, powrotu świata zakwefionych kobiet i obrzezanych dziewczynek. Nie pozwolę, by tobie to zrobiono, kochanie - przyrze milcząco Yasminie. Obiecuję ci, że zawsze będziesz mogła b sobą. Nagle zapragnęła porozmawiać z bratem. Ucałował dziewczynki, powiedziała dobranoc szwagierce i przez wie' cichy dom przeszła do męskiego skrzydła. Eddie mnie zr° mie - pomyślała. Pomoże znaleźć apartament i we trojf dziemy w nim mieszkać aż do powrotu Ibrahima. Wyciągnęła rękę, by zapukać do pokoju Edwarda, ale pj* pomniała sobie, jak twardo brat sypia, i weszła bez z^ 176 . zapalone i zobaczyła dwóch mężczyzn. Doili uświadomiła sobie, co oni robią. Edward po-pjero P° c xm nim Hassan al-Sabir. Obydwaj mieli spodnie chylOny'nne aż do kostek. li na nią zaskoczeni. Alicja krzyknęła, obróciła się i wybieg a. ^ ^ wypolerowanej podłodze holu i upadła. vstała zapłakana, poczuła chwytającą ją rękę. To był S A więc nie wiedziałaś o braciszku - powiedział uśmiechając się. - Sądząc po twojej minie, nigdy nawet nie podejrzewałaś. - Jesteś potworem - wystękała. - Ja? Eee, moja droga. To twój brat jest potworem, to on był ciotą, niech się wstydzi. - Musiałeś go przekupić! - Ja go przekupiłem? - Hassan roześmiał się. - Moja droga Alicjo, jak myślisz, czyj to był pomysł? Edward pragnął mnie od chwili, gdy tu przyjechał. Myślałaś, że jemu chodzi o Ne- fissę, prawda? Wyglądasz na zazdrosną, Alicjo. Ale o kogo z nas jesteś zazdrosna? Ciekawe. - Obrzydzenie mnie bierze na twój widok! o już mi mówiłaś. Doszedłem do wniosku, że skoro nie 'ogę mieć siostry, to zadowolę się braciszkiem. Myślę, że je-ście dość podobni pod tym względem. Wyrwała się i uciekła. 177 ROZDZIAŁ 14 Ibrahim wracał do domu! Kuchnia pracowała pełna bo w domu zgromadziła się cała rodzina i wielu przyjąć' Sahra przygotowywała jagnięce mięso na sposób p02l podczas największych uroczystości w wiosce. Cieszyła ją ta, ca. Pan wracał do domu! Człowiek, który uchronił ją i jei ^ przed żebraczą dolą i głodem, który uznał jej syna za swoje syna i podarował Zachariaszowi książęce życie. A sama Sahr przez minutę była żoną doktora. To piękniejsze, niż być ż sklepikarza przez pół wieku. I mogła karmić syna piersią prze2 trzy lata, brać go na ręce i kołysać, choć nie wolno jej było mówić że jest matką. Niedawno obchodzili kolejne urodziny pod tym dachem: ona dwudzieste pierwsze, on siódme. Wiedziała, że to wszystko musiało być częścią boskiego planu - poczęcie syna Abdu nad kanałem, ucieczka z wioski i wreszcie miejsce w tym wspaniałym domu, który był prawdziwym pałacem. Czyż w tę noc, gdy uciekała przed gniewem ojca i wujów, matka nie powiedziała jej, że znajduje Ą w rękach Boga? Abdu, gdziekolwiek jest, byłby zachwycony,. gdyby się o tym wszystkim dowiedział. A teraz wraca pan i ten dom będzie znowu szczęśliwym miejscem. Goście zebrali się w wielkiej sali recepcyjnej: Raszidowie, przyjaciele Ibrahima z nocnych klubów i kasyn, wszyscy » świetnie ubrani i niecierpliwie czekający chwili powrotu, b) wziąć uwolnionego w objęcia. Dał się słyszeć warkot saff chodu, potem samochód strzelił z rury wydechowej, dzi rzuciły się do okna i zaczęły podskakiwać do góry, krzycz-Jest tatuś! Jest tatuś! wW Nikt nie widział Ibrahima od sierpnia, nie zezwolon żadne odwiedziny, nawet po nadejściu przed paroma dniami listu z zawiadomieniem, że zostanie wypuszcZ z więzienia. Toteż wszyscy umilkli i patrzyli zaszokować w tę obcą postać, która ukazała się w drzwiach, na siwe 178 Raszid wyglądał jak szkielet. Pod oczami ^"czarne sińce. deszła, wzięła go w ramiona i powiedziała: irahP będzie błogosławiony Wiekuisty, który sprawił, że T Powrócił do domu. mój S7n j. . innj ze łzami w oczach, usiłując się uśmiechnąć. •e próbowała nawet powstrzymać rzęsistych łez. Ali- 53 sunęła się powoli, twarz miała niemal tak bladą jak jej ina suknia. Kiedy objęła Ibrahima, nie wytrzymał i roz- ^ dzieci były zalęknione, nie do końca pewne, kim jest ten człowiek. Kiedy zawołał je używając domowych przezwisk zdrobnień: Miszmisz, Liii, Zakki, poznały go po głosie. Uścisnął obydwie dziewczynki, gdy przyszła jednak kolej Zachariasza, odsunął się i ujął Amirę za ramię. - Nie mam pojęcia, jak to się stało, że jestem w domu, matko - powiedział słabym głosem. - Wczoraj myślałem, że zostanę w więzieniu na zawsze. Dziś rano obudziłem się i po wiedzieli mi, że idę do domu. Nie wiem, dlaczego się tam znalazłem, i nie wiem, dlaczego mnie wypuścili. - Wolą Boga było, abyś odzyskał wolność - Amira miała łzy w oczach. Nawet Ibrahim nie powinien nigdy dowiedzieć o jej sekretnym układzie z żoną Wolnego Oficera. - Jesteś teraz w domu i tylko to się liczy. Matko. Król Faruk nigdy nie wróci. Egipt jest już innym 0 też jest w rękach Boga. A teraz siadaj i jedz. radziła go na honorowe miejsce, całe w złotych bro- 1 czerwonych aksamitach. Nie dała po sobie poznać, JaK- zatrwa7aJr* * ? ctto ją ogromne wychudzenie i strach w oczach sy- . a °d Safei Rageb, że był torturowany w tym stra-^jscu. Ale Amira nigdy go o to nie zapyta i wie-był0 tcr. syn mgdy nie będzie o tym mówił. Jej zadaniem m°c w zn- !>rZ^Wroc^ mu zdrowie, podnieść na duchu i po-Jzieniu swojego miejsca w tym nowym Egipcie. 179 - Gdzie jest Eddie? - Alicja spojrzała dookoła. - Przyprowadzimy go tu, śpiocha - poderwały się H,- Po chwili były z powrotem. - Nie możemy obudzić wujka Eddie'ego - powiedział 7 chariasz. - Potrząsaliśmy nim, ale się nie obudził! - Wujek ma ranę na czole. Tutaj - Yasmina wskazała miejsce między oczami. Amira wyszła, a za nią Alicja i Nefissa. Znalazły Edwarda w fotelu, ubranego w nieskalany nieb' ski blezer i białe spodnie. Był świeżo ogolony i staranni uczesany. Kiedy zobaczyły otwór po kuli pomiędzy oczami i rewolwer w ręce Edwarda, zrozumiały, że to, co się wydawało wystrzałem z rury wydechowej samochodu, który przy. wiózł Ibrahima, było wystrzałem z broni palnej. W momencie gdy jedno życie powróciło do domu przy ulicy Rajskich Dziewic, inne stamtąd ulatywało. Alicja pierwsza spostrzegła kartkę. Czytała głośno zdania, które miały ją straszyć przez resztę życia: „To nie wina Has-sana. Kochałem Hassana i myślałem, że on mnie kocha. Teraz wiem, że byłem narzędziem zemsty na tobie, droga siostro. Aby zranić ciebie, Alicjo, on zniszczył mnie. Ale nie płacz po mnie. Byłem już skazany w dniu, kiedy tu przybyłem. Opuściłem Anglię z powodu mojego zboczenia. Nie miałem wątpliwości, że rodzina byłaby zniszczona, gdyby ojciec dowiedział się o tym", Jedna linijka adresowana była do Nefissy: „Wybacz, jeśli cię zawiodłem". Amira wyjęła jej kartkę z ręki i podpaliła zapalniczką E warda. Kazała Nefissie odnaleźć pudełko z nabojami i rozi cić je po biurku, dokładając do nich to, co potrzebne do < szczenią broni. - Nikt nie powinien się dowiedzieć, jak to było napraw Nie wolno wam powiedzieć nikomu. Ani Ibrahimowi, Hassanowi, nikomu. Alicja? Nefissa? Rozumiecie? To ma glądać na wypadek. Czyścił rewolwer i przypadkowo strzelił. Tak wszystkim powiemy. A teraz obiecajcie mi t( 180 jefissa skinęła głową, a Alicja wyszeptała: Tak, matko AmiTeraz zawiadomimy policje. Przed wyjściem Amira położyła delikatnie rękę na głowie Fdwarda, zamknęła mu oczy i zamruczała: . Wierzę, że Bóg jest jeden, a Mahomet wysłannikiem Jego. CZĘŚĆ III 1962 ROZDZIAŁ 15 Omar Raszid miał tylko jedno w głowie, gdy patrzył I uwodzicielski taniec na ekranie: pójść do łóżka ze swoją kuzynką. Tancerka miała na imię Dahiba i sposób, w jaki poruszała się na wysokich obcasach, w sukni a la Rita Hayworth, jej biodra, piersi, długie nogi zamieniały krew w żyłach Omara w płynny ogień. Spodziewał się, że za moment eksploduje. Nie Dahiba była obiektem jego młodzieńczego pożądania, lecz młodsza od niego o cztery lata siedemnastoletnia Kamelia. Siedziała obok w tym ciemnym kinie, dotykał jej ramieniem, piżmowe perfumy dziewczyny odurzały go. Omar pożąda! kuzynki od wieczora, gdy z całą rodziną oglądał popis je szkoły baletu. Kamelia tańczyła w trykocie, kryzowej spódniczce i białych rajstopach. Miała wtedy piętnaście lat i C zauważył wówczas, że to nie jest już mała dziewczynka. - Czyż Dahiba nie jest cudowna? - westchnęła Karne z oczami wlepionymi w ekran. Omar nie był w stanie odpowiedzieć. Kochać się z kobi - nie miał pojęcia, jak to jest, bo islam zakazuje seksu p0^ małżeństwem. Z rozpoczęciem życia płciowego trzeba wstrz mać się do nocy poślubnej, a to oznacza zwykle, jak w padku Omara, że najpierw należy ukończyć szkołę i znal pracę. To może potrwać do dwudziestego piątego roku if Omar od czasu do czasu szukał ulgi w gronie podobnie i 182 eksualnie młodzieńców, którzy spotykali się blicznych. To pomagało na krótko. Chciał ko- ilach! Dahiba jest boginią - znowu westchnęła Ka- meFilm , j typową egipską muzyczną komedią miłosną. Lypełniająca widownię publiczność zachowywała odnie i hałaśliwie, śpiewała z muzyką, wyklaskiwała anczącej Dahibie, jadła i piła, kupując łakocie i napoje ^'kursujących wzdłuż przejść handlarzy. Kiedy na ekranie ywał się czarny charakter, z cienkimi wąsikami i w fezie y każdy mógł go poznać - rozlegały się wyzwiska. Natomiast gdy dostawał nauczkę od Dahiby w roli dziewicy Fati-mV/ entuzjazm wstrząsał ścianami kairskiego kina Roxy. Był to czwartek, a więc wieczór przed dniem wolnym. W piątki nie chodziło się do pracy ani do szkoły. Egipt stał się wówczas drugim na świecie producentem filmów: można było chodzić do kina codziennie przez okrągły rok i nie oglądać żadnego filmu dwa razy. Toteż w czwartek wieczór do kina szedł prawie każdy. Omar i Zachariasz ubrani byli odświętnie i pachnieli wodą kolońską. Tahia i Kamelia, również wyperfumowane, miały na )bie bluzki z długimi rękawami i spódnice sięgające poniżej an. Kiedy film się skończył, cała czwórka - wraz z dwoma pacami pozostałych widzów - powstała, by odśpiewać egip-mn narodowy. W tym czasie z ekranu uśmiechał się do ™ prezydent Naser. Po chwili wyszli na ulicę, w wonną, >senną noc, śmiejąc się i rozprawiając o filmie. Każde niało jednak myśl, której nie dzieliło z innymi. Zacha-tował odtworzyć dokładnie słowa lirycznej piosenki, Przeko ler0 C° usłyszał- Siedemnastoletnia Tahia doszła do 1Ia/ że romans jest najpiękniejszą rzeczą na świecie, ^decydowała, iż zostanie pewnego dnia sławną tan-d ? ^a- O™31" zaś zastanawiał się, gdzie by tu dziewczynę, która chciałaby uprawiać z nim seks. 183 Widząc swoje odbicie w witrynie sklepowej, Ornar większej pewności siebie. Był przystojny. Teraz kształci • inżyniera na uniwersytecie kairskim, ale kiedy zrobi dv I dostanie pracę w państwowej firmie, uniezależni się f[S wo, wtedy - wiedział to - w całym Egipcie żadna mu ś oprze. To jednak muzyka przyszłości. Na razie był tylko student wciąż mieszkał z matką przy ulicy Rajskich Dziewic i pieniad na wydatki otrzymywał od wuja Ibrahima. Jaka kobieta na nie spojrzy? Ale przecież obok niego szła kuzynka Kamelia, ciepj pachnąca perfumami, i odrzucając czarne włosy słała mu spój rżenia miodowobrązowych oczu. Mając nikłe szansę u innych kobiet w Egipcie, u Kamelii może coś wskórać. - Umieram z głodu! - krzyknął, gdy doszli do skrzyżowania. - Może przegryziemy coś przed powrotem do domu? Wszyscy czworo złapali się za ręce, dziewczyny w środku, i śmiejąc się pobiegli ku ulicznym handlarzom czekającym n kinomanów z kebabami, lodami i owocami. Omar, jego siostra i Kamelia poprosili o szwarmę - gorące mięso jagnięce z pomidorami, a Zachariasz kupił słodkie ziemniaki i szklankę soku tamaryndowego. W święto Aid el-Adha, upamiętniające gotowość proroka Ibrahima do złożenia w ofierze syna I: maiła, Zachariasz napatrzył się na rzeźnika oprawiającego jagnię. Od tamtej pory nie mógł jeść mięsa. Zachariasza męczyła jedna myśl związana z filmem. Występowała w nim postać „złej kobiety", niemoralnej rozwód stereotyp bardzo pospolity w egipskiej produkcji ekranoi Zachariasz myślał o własnej matce, o której wciąż nic nie dział, ponieważ ojciec nie chciał rozmawiać na ten temat. ? chariasz nie wierzył, by matka mogła być kimś w rodzaju mowej rozwódki. Przecież w końcu stara ciotka Zou Zou, ra umarła przed rokiem, też rozwiedziona, pozostała naft kobietą przez większą część życia. Zachariasz nie miał wątpliwości, jaka była jego matka, jej zdjęć próżno by szukać w rodzinnych albumach. Mu 184 stwierdził - religijna i czysta, podobna do świę- 1 kt'rej meczet rodzina odwiedzała co roku w dniu tej Zeinaby/achariasz lubił snuć marzenia o tym, jak ruszy na j świeta- matki, uwieńczone wspólnym wylewaniem łez ")mar zapytał go kiedyś: „Jeżeli twoja matka jest sZCZęŚCdowną kobietą, dlaczego nigdy cię nie odwiedza?" Za- dparł, iż widocznie nie żyje, i pomyślał, że umarła ^"męczennica i święta. Kiedy ruszyli dalej, Zachariasz ujął Tahię za ramię. Ku-)Wi było to dozwolone. Poczuł ciepłe ciało pod palcami było to doznanie bratersko-siostrzane. W odróżnieniu d Omara, który zauważył Kamelię dopiero przed dwoma laty Zachariasz kochał się w Tahii od zawsze, od czasu dziecięcych zabaw w ogrodzie. Wprawdzie starsza o rok, ale niewysoka i delikatna, mimo ośmiu lat edukacji w prywatnej szkole dla dziewcząt była wciąż niewinna i nie znająca szerszego świata. I znowu inaczej niż w wypadku Omara, któremu chodziło o szybkie seksualne spełnienie, myśli Zachariasza krążyły wokół małżeństwa i szlachetnych, duchowych aspektów miłości. On i Tahia, jako kuzyn i kuzynka, byli przeznaczeni do małżeństwa. Gdy szli chodnikiem, trykający młodością i szczęściem Zachariasz ułożył wiersz: "a, gdybyś tylko była moja! Sprawiłbym, by rzeki radości płynęły do twych stóp! Księżycowi kazałbym robić sre-bransoletki dla ciebie! A słońcu naszyjniki ze złota! Zielna trawa pod twoimi pantoflami zamieniałaby się w szma-Y> a krople deszczu padające na twoją skórę obracałyby ry j ,perty Robiłbym dla ciebie czary, moja ukochana. Cza-auzo, dużo więcej". śmiała • ° ! S ysza*a oczywiście tego poematu, a poza tym RosJanach? akurat z czegoś, co Omar powiedział o posępnych czasU/ gd SJ^Jących się po ulicach. Widać ich było często od w Asuani ^ Wieci zaczeH pomagać w budowie wielkiej tamy ry' a nawet airslcich sklepach pojawiły się rosyjskie towa-napisy cyrylicą, Egipcjanie zachowywali jednak 185 rezerwę wobec przybyszów, mówili, że im za wolno krew w żyłach. Zachariasz zaintonował piosenkę miłosną Ya HH Va Jesteś moimi oczami, pozostała trójka podchwyciła. Latarń*" no oświetlały ulice, muzyka płynęła niemal z każdych H i okien, kwitnące drzewa odurzały zapachami. To cud I być młodym na wiosnę w Kairze. Gdy doszli do placu Wyzwolenia, przy którym na miejscu d nych koszar brytyjskich wznosił się- z pretensjami, by dorów budowlom faraonów - hotel Nile Hilton, Kamelia nie zwrac uwagi, jak Omar trzyma ją pod rękę. A trzymał tak, jakby nalf żała już do niego. Kamelia myślała o wielkiej Dahibie. CałyEgj, uwielbiał Dahibę. To fantastyczne być tak utalentowaną i sławną! Kamelia była pewna, że sama również urodziła się, by tańczyć Z jaką łatwością naśladowała jako małe dziecko taniec brzucha w wykonaniu kobiet goszczących na przyjęciach u babci. Po dziesięciu latach w szkole Kamelia była gwiazdą akademii tańca i mówiło się o jej rychłym wejściu w skład zespołu Baletu Narodowego. Ale Kamelia Raszid nie pragnęła poświęcić się tańcowi klasycznemu. Miała w sekrecie inne, cudowne plany. Zdecydowała się powiedzieć o nich Yasminie po przyjściu do domu. Omar spostrzegł, jakie spojrzenia rzucają ukradkiem mto dzi mężczyźni na Kamelię, a potem - widząc, że dziewczyna jest pod opieką krewniaków - szybko przenoszą wzrok gd; indziej. Nachalne spojrzenie, może jakiś bezczelny komp ment i Omar z Zachariaszem mieliby obowiązek odpow dzieć słowem i pięścią. Tak było przed miesiącem/ $1 w sklepie jakiś mężczyzna złapał Yasminę za pierś. W duC Omar go rozumiał, ścisk w miejscu publicznym, na przy*' na targu albo w autobusie, to jedyna okazja, by młody c pak mógł dotknąć kobiety. Sam z niej korzystał niejeden # Jak do tej pory bez przykrych następstw. Ach, Kamelia! Z melią warto by spróbować. W końcu był jej kuzynem. * mogłaby się poskarżyć? Na pewno nie ojcu, bo Omar sekret wuja Ibrahima. Uśmiechnął się na tę myśl. 186 A masz te blizny? • odsunął się od kobiety i sięgnął po papierosy. Każ-to, kiedy nasycił się już miłością, a ona miała da pyta . ° , sj„ jeg0 ciału. Początkowo go to drażniło, a po-^ wiadał już automatycznie: „Podczas rewolucji". tem kle na tym się kończyło. ZX, była jednak bardziej dociekliwa. _ Nie pytałam kiedy, tylko jak. _ Nożem. - Tak, ale... Usiadł i przykrył się do pasa, by ukryć ślady więziennych tortur. Jego oprawcy zabawiali się udając, że zamierzają go wykastrować. Przerywali cięcie nożem o centymetry od jego narządów płciowych, kiedy jęczał i błagał, by przestali. Nikt, ani matka, ani Alicja, nie wiedział o sposobach przesłuchiwania go. Kobieta objęła go w pasie i pocałowała w ramię, ale Ibra-him wstał, naciągnął na siebie prześcieradło jak togę i podszedł do okna. Trzy piętra niżej kotłowało się uliczne życie Kairu. Mimo zamkniętego okna słyszał kakofonię klaksonów, muzykę uliczną i radiową, śmiechy, kłótnie. dumiewało Ibrahima, jak ogromnie zmienił się Egipt u tych dziesięciu lat od rewolucji. Pamiętał: po wojnie "ej, w której Izrael, wspomagany przez Francję i Anglię, Egipt, nastąpił paradoksalny wybuch narodowej du-kZ A'^an> Has*° "Egipt dla Egipcjan" przetoczyło się przez i Sp ^udanu po Deltę jak olbrzymia fala powodziowa Nilu ni zmien°rWał° masowy exodus obcokrajowców. Oblicze Kai-własno'-10 S'ę Wszystkie restauracje, sklepy i firmy były Pracownik . PcJan' urzędnikami, kelnerami, wszelkiego typu »»i publicznymi byli Egipcjanie. Zaznaczyły się też 0 ,Zmiany: nikt nie naprawiał chodników, w których Sle coraz więcej dziur, tynk płatami odpadał z fa- 187 sad, sklepy straciły swój szyk i europejskość. EginCja . nak nie przejmowali się tym. Cieszyli się nowym zied niem i wolnością; byli upojeni narodową dumą. Bohate szczególnej, wielopoziomowej rewolucji był Gamal Abd* ser. Portrety Nasera widniały w sklepowych witr w kioskach, na przyulicznych tablicach, nawet na frOni kina Roxy, naprzeciw gabinetu Ibrahima. Po jednej stroni tułu filmu uśmiechnięte oblicze Nasera, po drugiej twarz nego bohatera - amerykańskiego prezydenta Johna Ker dy'ego. Na Bliskim Wschodzie kochano go, bo zwrócił uwa świata na wtrącanie do więzień i torturowanie algierskie} działaczy przez Francuzów. Ibrahim dostrzegł w tłumie przechodniów członków nowej arystokracji: wojskowych i ich żony. Paszowie w fezach przepadli, nowi władcy Egiptu nosili mundury i prowadzili żony które bardzo chciały wyglądać jak amerykańskie gwiazdy fil mowę. Ta nowa klasa mówiła z pogardą o starej arystokracji, ale równocześnie tłoczyła się na publicznych aukcjach, gdzie wyprzedawano jej mienie. Żony ważnych oficerów wyrywały sobie z rąk porcelanę, kryształy, meble i garderobę, do n dawna własność najznakomitszych rodzin. Im szacowniejsze i „starsze" nazwisko, w tym większej cenie był majątek. Ibr< him zastanawiał się czasem, co stałoby się z dobytkiem Rasz dów, gdyby on pozostał w więzieniu, został stracony, altu gdyby opuścili Egipt, jak doradzali im przyjaciele. Czy b teria jego matki, przechowywana w rodzinie od dwustu zdobiłaby którąś z tych kobiet w butach na wysokich o sach? Czy futro Nefissy okrywałoby ramiona córki serowa" Ibrahim dziękował Bogu, że natchnął go, by nalegał na zostanie w kraju, bo po niepewności i strachu lat rewo uspokoiło się i Raszidowie weszli w okres nowej prosf*' Nie pognębiła ich nawet rządowa sekwestracja wielkich jątków ziemskich i ograniczenie prywatnych areałów do stu akrów. Ibrahim i podobni mu właściciele ziemscy p°st li się kruczkiem prawnym. Dwieście akrów? Zgoda, a 188 . rodziny. Dzięki liczebności Raszidów rozległe *y/ełny Ibrahima prawie się nie zmniejszyły. Toteż kobiety w domu wciąż miały służbę, klejnoty 0 o lata po wyjściu z więzienia Ibrahim wiódł nie-iZ icze życie. Nigdzie nie chodził, nie kontaktował się mi przyjaciółmi, lecz przekopywał się przez książki, 'ryskaj wiedzę medyczną utraconą przez lata asystowa-' karukowi. Kiedy był gotowy, wynajął ten niewielki lokal, łożony z malutkiej poczekalni, gabinetu przyjęć, pokoju biu-,ego i apartamentu, w którym mógł odpocząć. Przez pe~ czas ruch był tu minimalny, a potem ironia losu zrządziła niespodziewany zwrot: doktor Raszid stał się modny. Patrzył na mrugające światła kina Roxy po drugiej stronie ulicy i na odbijającą się w szybie postać kobiety, która ubierała się w głębi pokoju. Wzięła pieniądze, które dla niej zostawił, przeliczyła i wsunęła za sweter. Spojrzała jeszcze raz na Ibrahima i wyszła. W przyszłym tygodniu będzie nowa prostytutka. Kiedy nieśmiało powracał do świata i cichutko otwierał tę praktykę niedaleko od placu Wyzwolenia, utrzymywał swoją zeszłość w tajemnicy; nikt nie powinien wiedzieć o jego związkach z monarchą. Jakoś się jednak rozniosło po Kairze, osobisty lekarz króla Faruka otworzył prywatny gabinet s'cie. Wbrew obawom wcale mu to nie zaszkodziło, ?cz przeciwnie: stał się znakomitością. Te same żony ofice-tóre wykupywały dobra wygnanej arystokracji, zgłaszałam' n byłeg0 królewskiego medyka ze swoimi dolegliwo-'j- Doktor Ibrahim Raszid miał wielkie wzięcie. Nie dla-chał m I ta^ ^°^ryrn lekarzem lub nagle ogromnie uko- w czasa h nę. ^a Pro^esJa byk1 mu tak samo obojętna jak do medu Studiów' które odbywał na życzenie ojca. Powrócił Mag]e ^J/ bo nadawała jakiś kierunek jego życiu. Ibrahim (f Roxy wYroił sie tłum widzów, wśród których strzegł czworo Raszidów i przypomniał sobie, że 189 jest czwartek. Patrzył na nich, rozprawiających, roześrrr i wspomniał swoją młodość - dawno temu, przed wieź' i przed królem Farukiem. Był młody, szczęśliwy, pełen mizmu. Jak ci, tam na dole: piękne dzieci Nefissy, DC Omar, delikatna Tahia i jego własna słodka córka Ka Rozglądał się za Yasminą, ale przecież w czwartki praco jako ochotniczka w Czerwonym Półksiężycu. Na Zachariasza nie patrzył długo, chłopiec był teraz niego źródłem bólu. Zachariasz, bękart fellachy, którego Ib ' him uczynił swoim synem. Czy Amira miała rację, że prób wał oszukać Boga? Nie było dnia, by Ibrahim nie marzył o cofnięciu zegara i naprawieniu błędów tej fatalnej nocy. Yasmina wpadła bez tchu do wielkiego salonu, w którym zgromadziła się rodzina, by wysłuchać recitalu Um Chalsoum, nadawanego przez radio co miesiąc. - Przepraszam za spóźnienie! - powiedziała wstrząsając jasnymi włosami. Pocałowała najpierw Amirę, potem matkę. - Jesteś głodna, kochanie? - spytała Alicja. - Straciłaś kolację, - Mieliśmy przerwę na kebab - Yasmina usadowiła się r kanapie pomiędzy Kamelią i Tahią. Czwartkowe wieczory były jedyną okazją w ciągu tygodnia do wspólnych zgromadzeń obu płci w wielkim salon ale mężczyźni i chłopcy oraz kobiety i dziewczęta siedzieli przeciwnych stronach. Wokół radioodbiornika, przy ciast kach i herbacie, zebrało się dziewiętnastu członków ro< Raszidów. W oczekiwaniu na koncert Amira porządko\ fotograficzne albumy rodzinne. Nie było już w nich p^si miejsc po zdjęciach córki, która popadła w niełaskę, Fat* Amira wypełniła je fotografiami innych osób. Pomyślała ma ma teraz trzydzieści osiem lat. - Miszmisz - zawołał Zachariasz z drugiego końca 9J - widzieliśmy dzisiaj nowy film Dahiby! 190 na Yasminę wyniośle. rwonym Półksiężycu. Przecież wiesz. Podprowadził cię do domu? nie miała nic przeciw tym pytaniom Omara. Miał "prawo jako krewny płci męskiej, a ona była zobowią-3 odpowiadać. Mona i Aziza. Odprowadziły mnie aż do bramy, smina nie myślała nawet o chodzeniu po ulicy samotnie, chłopcy uważali, że dziewczynę, która idzie bez opieki, ? a obrzucać wyzwiskami i kamykami. Ciekawiło ją, czy o°prawda, co mówiła babcia, że takie rzeczy nigdy nie zdarzały się w czasach kwefów. - Och, Miszmisz! Szkoda, że nie widziałaś tego tańca Dahiby! -Kamelia poderwała się, splotła ręce za głową i powoli zakręciła biodrami. Omarowi oczy omal nie wyszły na wierzch. - Dlaczego przyszłaś tak późno, kochanie? - spytała Alicja. - Poszliśmy do szpitala! - Yasmina była podekscytowana. Kończyła szkołę średnią w czerwcu, a we wrześniu miała roz począć studia na uniwersytecie. Ale nie na Uniwersytecie Kairskim, gdzie studiował już Omar i gdzie niebawem miał ię zacząć kształcić Zachariasz. Yasmina wybierała się na pre- zowy American University, który - chociaż koedukacyjny - maty i dawał dziewczętom większe poczucie bez- ?czenstwa. Dobrze Yasmina wiedziała, co będzie studiować: nauki ścisłe. z us Ibranim wszedł do salonu, rodzina pozdrowiła go meliga"owaniern- Ucałował najpierw matkę, potem Alicję. Ka- a rozczarowana, że nie ma z nim Hassana al-Sabira. Um Ch ,CZasem zapraszał przyjaciela na słuchanie koncertu ło się ' '°ym. w d°mu Raszidów. Ponieważ jednak wydawa-^go vvi2vt mira Zawsze źle się czuje w obecności Hassana, dzieJę. W ^ ? ^ k^ty cz?ste. Kamelia wciąż jednak miała na-dz'ecku a2enie' jakie przyjaciel ojca zrobił przed laty na 0Zvvinęł0 się w dojrzałą miłość. 191 - Poszliśmy dzisiaj do szpitala - Yasmina pochwa] \ ojcu, przysunąwszy się bliżej. - Naprawdę? - uśmiechnął się do niej serdecznie. - Byliśmy na oddziale dziecięcym. Kiedy spytano o ników do demonstracji, podniosłam rękę! - Moja mądra dziewczynka. Dokładnie tak, jak cię u łem. Jeżeli chce się zdobyć wykształcenie, nie wolno być śmiałym. Może kiedyś przyjdziesz popracować ze mną w ! binecie. Chciałabyś? - Och, bardziej niż czegokolwiek! Kiedy mogę zacząć? Roześmiał się. - Kiedy skończysz szkołę! Zrobię z ciebie dobrą pielęgniar kę. O, zaczyna się recital. Um Chalsoum była tak popularną pieśniarką, że cały świat arabski, od Maroka po Iran, zasiadał przy radioodbiornikach i telewizorach w czwarty czwartek każdego miesiąca, by jej słuchać Popularność tę doceniał prezydent Naser i swoje wystąpienia radiowe często polecał nadawać na parę minut przed recitalem. Kiedy rozległ się jego głos, Amira odłożyła na bok album ze zdjęciami. Podobał jej się charyzmatyczny prezydent Egiptu. Głosowała na niego przed sześciu laty nie dlatego, by wiele o nim wiedziała, ale po prostu wtedy po raz pierwszy kobiety mogły w Egipcie brać udział w wyborach. Amira dumna poszła do ur ny. Lubiła go nie za politykę, bo tym się nie interesowała, ale za to, że był Egipcjaninem, a do tego skromnym człowiekiem. G< mai Naser, syn listonosza, jadł na śniadanie fasolę jak wszyscy i modlił się co piątek w meczecie. Tego wieczoru jednak prezydent zadziwił świat czymś, co mogło być historyczną mową: Naser zajął się kontrower; nym tematem planowania rodziny. Dzięki realizowanemu przez socjalistyczny rząd progi"aI1 wi usprawnienia służby zdrowia śmiertelność niemov spadła, mniej ludzi umierało na cholerę i ospę. Ale rezuiw poprawy zdrowia narodu była też alarmująca eksplozja dei graficzna. Liczba ludności wzrosła - informował Naser z i 192 z 21 milionów w roku 1956 do 26 milionów W ^Q?2 Jeżeli tempo wzrostu się utrzyma, Egipt pójdzie gnieciony ciężarem własnego narodu. Przyszedł na dn0' powadzenie kontroli urodzeń, środka, który - za-3 ł chaczy - radykalnie poprawi położenie rodziny, naj-P^Lzei instytucji na Bliskim Wschodzie. waŻn' a popatrzyła dookoła na rodzinę, która była jej dumą. Tchu podziękowała Bogu za swój szczęsny los: miała V 'dziesiąt osiem lat, cieszyła się doskonałym zdrowiem eła się spodziewać, że niebawem zostanie prababcią, "słuchając przemówienia prezydenta, Ibrahim pomyślał zno-u o swoim „synu" i poczuł wstyd. Zachariasz był miłym chłopcem, ogólnie lubianym, a jednak bardzo przeszkadzał Ibrahimowi. Im więcej Naser mówił o antykoncepcji, tym większą Ibrahim czuł frustrację. Prezydent opowiadał się za oszczędzaniem cierpienia matkom, nawet jeśli jest to tylko lęk przed następną ciążą. Podparł się nawet cytatem z Koranu o tym, że Bóg nie wymaga cierpienia od człowieka; przeciwnie, pragnie, by człowieka spotykała ulga. A co z mężczyzną, który nie ma syna? - pomyślał Ibrahim. Popatrzył na Alicję, na jej smukłe białe ręce i dziwił się, że są tak miękkie i nieskalane, bo przecież w ciągu ostatnich ;iewięciu lat nie było chyba dnia, by nie pracowała w ogro- :ie. Wyobraził sobie, że te delikatne palce go pieszczą i ze Jmieniem poczuł ukłucie pożądania. Nie spał z żoną od wyjścia z więzienia. tedy też doznał niemal olśnienia: przecież on, czterdziestoletni, jest w kwiecie wieku, a Alicja ma tylko trzy-ledem lat, mogą mieć jeszcze jedno dziecko. Dlaczego syna' n- a* ° ^m wcześniej/ może jeszcze powołać na świat niechnął się, bo mowa Nasera apelującego o ograni-zrodczości natchnęła go myślą o przysporzeniu świa-Tah.eg0 Egipcjanina więcej. ^ ^ UcłlaJąc Prezydenta myślała, jaki jest on przystojny, r romansu. A jego żona, czyż nie miała na imię Ta- 193 hia? To bardzo miłe. Yasmina nie miała wątpliwości 7 kobieta powinna swobodnie decydować o antykoncepc-cierzyństwie. Nie wszyscy jednak słuchali prezydenta riasz układał następny wiersz dla Tahii, a Kamelia zd * wanie postanowiła, że znajdzie sposób, by spotkać wspaniałą Dahibą. Omar frustrował się coraz bardziej \ dzieci się rodzi, a jego nikt nie może oskarżyć, że m w tym palce! Patrzył wygłodniały na Kamelię, która zrzu buty i błyskała czerwienią lakierowanych paznokci. Nie ma wątpliwości. Tak czy inaczej, będzie ją miał. ROZDZIAŁ 16 Nefissa przypuszczała, że ten przystojny kelner mógł mieć około dwudziestu lat, tyle samo co jej syn, nie zamierzał więc chyba z nią flirtować. Wyraz ciemnych oczu był wszakże jednoznaczny. Gdy odszedł od stolika, patrzyła za nim, mieszając cukier w herbacie. Był piękny czerwcowy dzień, jeszcze bez zabójcze upału lata, taki dzień odpowiedni do posiedzenia na tarasie t bu Cage d'Or, gdzie czas nie płynie szybciej niż rzeka obok. Cały dzień spędziła na zakupach w tych paru przyzwoitych salonach damskich, które jeszcze pozostały w Kairze. triotyczne hasło, by kupować produkty egipskie, miało skutek, że coraz trudniej było znaleźć cokolwiek przyzv jakości. Na dodatek na zakupy jeździło się teraz taksowi Raszidowie musieli zwolnić szofera, by nie razić socjali nego społeczeństwa reliktem minionej epoki. To miejsce też się zresztą zmieniło. Cage d'Or był e żywnym klubem arystokracji i rodziny królewskiej. I 194 tu wraz z dworem księżniczki Faizy. Żył wtedy 1 • a Omar dopiero co się urodził. Byli młodzi, kni' Hazardowali się całą noc przy ruletce. A teraz ogaci i Pie kaWjarnią w dzień i salą taneczną w nocy. Wejść f kto miał trochę grosza, a najczęściej bywali, zdaje A 7 żonami. Nikt ze sfery Raszidów tu już nie wi z żonami sie, zaglądał , ła łyk herbaty i westchnęła. Te stare dobre czasy wyż-Psfer i przywilejów minęły bezpowrotnie. Naser poił wszystko dla publiczności: królewskie ogrody zamie-a miejskie parki, a pałace Faruka na muzea. Człowiek "'ulicy mógł teraz zajrzeć do prywatnego saloniku, w którym ^Jefissa spędzała kiedyś czas z księżniczką Faizą. Księżniczka wyjechała jak większość starych znajomych, którzy ruszyli szukać lepszych perspektyw w Europie lub Ameryce. Grono przyjaciółek Nefissy bardzo się zmniejszyło. Nawet Alicja się odsunęła. Więź, która łączyła Nefissę z bratową w pierwszych latach, zerwało samobójstwo Edwarda. - Czy życzy pani sobie czegoś jeszcze, madame? - kelner zaskoczył ją, nie widziała, że podchodzi. Przysuwał się zbyt blisko, uśmiechał zbyt poufale. Patrzyła wcześniej, jak obsługuje gości przy innych stolikach. Tam był rzeczowy i powściągliwy, prawie szorstki. Jaki interes miał do niej? ? Nie, dziękuję - trochę za długo nie odpowiadała. Wyjęła bki złotą papierośnicę ze swoimi inicjałami. W stopce ysnął malutki diament. Zanim zdążyła sięgnąć po za- zkę, kelner, w ukłonie, podawał jej ogień. Przyłapała Jmą na pytaniu, jak to by było - kochać się z takim ™ym młodzieńcem. wu nie mogła zapomnieć o tej samotności. 1 Tania byli już niemal dorośli. Potrzebowali jej coraz Pr2Vszłń" ^CI swo'mi sprawami, przyjaciółmi, planami na u fryziera spędzała całe dni na zakupach, wizytach dz'ała pr2 P°§aduszkach przez telefon. Całymi godzinami sie- lustrem, wymyślając makijaż, próbując kosmety- 195 ki, perfumy. Dbałość o urodę stała się dla niej świętą s Nie chciała przyznać się przed samą sobą, że to Ws z powodu pragnienia, by przeżyć miłość jeszcze raz. Odrzuciła wiele propozycji małżeńskich, które aranżo dla niej matka. Sporo kandydatów było bogatych i ja Cajk atrakcyjnych, ale Nefissa chciała zaznać powtórnie tego zdarzyło jej się wiele lat temu z angielskim porucznikie prawdziwej miłości. Romans nie nadchodził, a lata mijały T~ raz, gdy ma trzydzieści siedem lat, jaki mężczyzna ją zechce - Dahiba będzie tu tańczyć - informował młody kelne z uśmiechem bywalca. - Zaczyna dziś wieczorem. Nefissa chciałaby, żeby poszedł precz. Sama jego obecność ten uśmiech-propozycja... Nefissa czuła się tak, jakby ktoś z niej drwił. - Kto to jest Dahiba? Przewrócił oczami. - Bismillach! Nasza najbardziej uwielbiana tancerka! Chyba prawie nigdzie pani nie chodzi, ma-dame. Jestem zdumiony - i dodał cicho - taka bogata dama jak pani. Ach, to w tym rzecz. Jemu chodzi nie o nią, lecz o jej pieniądze. Ale czy przynajmniej uważa mnie za piękną? Mam nadzieję. - Wieczorami też pracuję - kontynuował - to znaczy dziś wieczorem. Kończę o trzeciej nad ranem, potem idę do moje go mieszkania, niedaleko stąd. Patrzyła na niego, zastanawiając się, dlaczego toleruje taks zuchwałość. Tak bezczelnie oferować siebie za pieniądze-Sięgnęła po pieniądze, by zapłacić za herbatę. Musi parni?1' kim jest, przyjaźniła się z osobami z królewskiego rodu. K biety z domu Raszidów nigdy nie płaciły za miłość. Od wieczoru, kiedy przemawiał Naser, a Omar przys sobie, że będzie miał Kamelię nie tym, to innym sposot" 196 tygodnie. Wciąż czekał stosownej chwili. mineł0 ^Z^u mieszkało tyle osób, że zaaranżowanie „przy-" spotkania na osobności nie było łatwe. Omar nie padkovve?°j wjeie czasu, wiedział, że potrafi być szybki. Gdy-' aść ją na schodach albo za krzakami w ogrodzie... W takzejrnował się też jej oporem. Chociaż po dziesięciu la-balecie jest silna i zwinna, on sobie z nią poradzi. jak sie zabierze do rzeczy, ona nie będzie taka prze- Jabcia Amira, cała zawinięta w czarną melaję, poszła właś-)J dół ulicy Rajskich Dziewic. Tej okazji nie można zmar-ować - pomyślał Omar. Wprawdzie od czasu uwięzienia wujka Ibrahima babci zdarzało się wychodzić z domu, ale byty to wyjątkowe dni. Nigdy nie chodziła na zakupy, do restauracji, do kina - w odróżnieniu od ciotek i kuzynek. Odwiedzała natomiast meczety świętego Husseina i świętej Zei-naby w dni ich świąt i raz do roku szła na cmentarz modlić się przy grobie dziadka Alego. Dzisiaj natomiast przypadał dzień jej wizyty, również składanej raz na rok, na moście łączącym wyspę Gezirę z miastem. Nikt nie wiedział, dlaczego babcia szła tam sama i rzucała kwiaty z mostu do rzeki. Dla Omara ważne było jednak to, że przynajmniej przez pół go-Iziny nie musiał się obawiać zawsze czujnych oczu Amiry. e potrzebował więcej niż piętnaście minut. Kamelia wchodziła właśnie w bramę ogrodu! °™ar miał wszystko obmyślone. Zwabi ją za altanę, zatka 1 już. Jeżeli go potem oskarży, wyprze się. Każdy uwie-ac2ej jemu, bo świadectwo kobiety waży o połowę mniej Jdectwo mężczyzny, tak jest napisane w Koranie. ci coś,amelia! ~ zawołał z głębi dróżki. - Chodź tutaj! Pokażę -Co? Pot?? P°dfć i baczyć. Książki na trawie i poszła za altanę, gdzie kwitły 197 - Co takiego? Obalił ją na ziemię i przygniótł sobą. - Y'Allach! - krzyknęła. - Złaź ze mnie, ty idioto! Usiłował zatkać jej usta, ale ugryzła go w rękę. Kiedy nął do spodni, by je zdjąć, zepchnęła go. Podnosiła się mi wściekła, że ma poplamioną bluzkę, gdy rzucił się na'? znowu i usiłował zadrzeć spódnicę. Grzmotnęła go w ni ! aż zawył i siadł na tyłek. Stała nad nim i wrzeszczała: - Czy ty zwariowałeś, Omar Raszid? Złe duchy odebrały ? rozum? - Na litość boską, co tu się dzieje? Obrócili się i zobaczyli Amirę wychodzącą zza altany, cafc w furii. - Omar! Co ty robisz? Cofał się niezdarnie. - Babciu! Ja...eee... - Och, wstań, ty ośle - powiedziała Kamelia wygładzając spódnicę. Następnie klepnęła go po głowie. - Mahalabeja. Ryż na sypko. Nie jesteśmy narzeczonymi i nigdy nie będziemy. Więc nigdy już nie próbuj - pozbierała książki i odeszła. Omar podniósł się na nogi i stał z durną miną przed obliczem babci. - Z całym uszanowaniem babciu, myślałem, że poszłaś nad rzekę. - Poszłam, ale na ulicy spostrzegłam, że nie mam kwiató Amira nic nie mówiła, a on nadal stał przed nią ogłupiaty Przypomniał sobie, jak w tym samym ogrodzie oberwał od samej babci za urywanie skrzydełek motylowi. Miał te' osiem lat. Przełknął ślinę i wystękał: - Przebacz mi, babciu. - Przebaczanie to sprawa Boga. Omar, to, co zrobiłeś, - Ale ja płonę, babciu - powiedział cicho. - Wszyscy mężczyźni płoną, Omar. Musisz nauczyć nować nad tym. Nie wolno ci więcej dotykać Kamelii- 198 m Chce , Nie- _ Dlaczego z nią ożenić! nie? Jesteśmy kuzynami. Kto się bardziej na- ś o czym nie wiesz. Kiedy zmarła pierwsza żona brahima, twoja matka karmiła piersią Kamelię. I w tym ?zasie'nadal karmiła piersią ciebie. Koran zakazuje ^małżeństwie tym, którzy ssali tę samą pierś'. !y Patrzył na Amirę rozczarowany. wjedziałem o tym! Kamelia jest w takim razie moją daje mleczną siostrą! - I nie możesz się z nią ożenić. Łzy pokazały mu się w oczach. - Bismillach! Co ja zrobię? Położyła mu rękę na ramieniu i uśmiechnęła się. - Twój los jest już zapisany w księdze Boga. Zmów modli twę do Wiekuistego. Ufaj jego wyrokom. Omar odklepał modlitwę, ale gdy tylko Amira wyszła z ogrodu, zaczął wściekle kopać kępę lilii, aż wyrzucił kwiaty z korzeniami na dróżkę. Potem pobiegł do domu i wpadł bez pukania do apartamentu matki. - Chcę się ożenić. W tej chwili. Nefissa, obracając się od toalety, spojrzała zdumiona. ~ A co to za dziewczyna, kochanie? -Żadna dziewczyna. Nie mam dziewczyny. Znajdź mi - A co ze studiami? Chce h C'C Slę °^en^- Nie powiedziałem, że rzucę uniwersytet. \°.yc studentem i mężem jednocześnie. 8J!!0ŻeSZ zaczekac'/ aż zrobisz dyplom? trzy lata! Ja zdechnę przez ten czas! te. Czy ona też taka była, kiedy miała dwadzie- ~ W n nią po vVrządku' kochanie - podeszła i przejechała mu dło- 199 W wyobraźni zobaczyła kelnera z Cage d'Or. AM. w desperacji, jej najdroższy syn związał się z jakąś bogatą kobietą? - Porozmawiam z Ibrahimem. Hassan pogwizdywał idąc za służącym do męskiej domu Raszidów, czuł się świetnie. Tę wizytę u Ibrahirna nował od dawna, momentami zdawało mu się, że nie mo' już dłużej czekać, ale perswadował sobie, że rzecz wyma? ostrożności. Jego przyjaciel nie był już tym Ibrahimem z dworu królewskiego. Sześć więziennych miesięcy bardzo go odmieniło. Kiedyś Hassan bezbłędnie odgadywał każdą jego reakcję, z góry wiedział, co Ibrahim zrobi i powie w każdej sytuacji. Teraz było inaczej - te okresy depresji, melancholii, kiedy nie chciał widzieć nikogo... Z Ibrahimem trzeba postępować delikatnie. Zwłaszcza w tak delikatnej z natury sprawie. Co, do licha, stało się w tym więzieniu? Ibrahim nie chciał mówić na ten temat. Minęło już dziewięć i pół roku od uwolnienia, a nie powiedział ani słowa. I jak to się stało, że wyszedł na wolność? Wydawało się, że próbowano wszystkich sposobów wyciągnięcia go, bez rezultatu, a potem nagle wyszedł. Sam też twierdzi, że nie wie, dlaczego. Ibrahim ciepło powitał Hassana i zaproponował mu fi żankę kawy. Lepiej byłoby napić się whisky, ale wraz śmiercią Edwarda odeszła również whisky. Biedny stary Eddie. Czy to naprawdę był wypadek? facet, czyszcząc broń, może niechcący strzelić sobie dokładi między oczy? Ale tak twierdzi policja i Amira. Hassan je) wierzył. Podejrzewał, że coś ukrywa dla ocalenia honoru dziny. - Miło cię widzieć - powiedział Ibrahim niemal pog01 i Hassan uznał, że szczęście mu tym razem dopisuje-pewno Ibrahim zgodzi się na jego propozycję. 200 pierosy. Angielskie - zauważył z aprobatą gość. Zapali P^je widzieć również. Niech Bóg błogosławi ci, da ! długie życie. ie i » ę minut o cenach bawełny i postępie w bu- a Asuańskiej. Tamy Asj e ^ przedstawić cel mojej wizyty, drogi przyjacie- 'przybywam ze szczególną sprawą. To dzień wyjątkowy s obu, Ibrahimie. Jestem tu, by prosić cię o rękę twojej "zupełnie mnie zaskoczyłeś. Nie miałem pojęcia, że możesz mieć takie zamiary. Jestem rozwiedziony od blisko trzech miesięcy. Mężczyźnie potrzebna jest żona, sam często mi to powtarzałeś. Tym bardziej w sytuacji, gdy piastuję wysokie stanowisko w rządzie, mam tyle obowiązków i brakuje mi czasu na sprawy prywatne. Odczekałem, oczywiście, do jej urodzin, które przypadały parę tygodni temu. Wcześniej byłaby za młoda. - Hm? Tak, za młoda. No, nie wiem. Masz czterdzieści pięć lat, Hassan. - Więc jestem tak samo młody jak ty, mój przyjacielu! - Myślę, że możemy przynajmniej przedyskutować sprawę, 'ozmawialiśmy o wstąpieniu Kamelii do zespołu baletowego, ale ja nigdy... - Kamelia! Chodzi mi o Yasminę! tesmina! Ale ona ma dopiero szesnaście lat! •czywiście, zaczekamy z weselem, aż będzie miała ascie, ale nie widzę powodu, żeby nie uzgodnić narze- C2enstwa już teraz. 7 Jbrahim zmarszczył brwi. Has mma? Nie' nie mogę się na to zSodzić-nieść e ^ °Panowa^ zniecierpliwienie. Nie można dać się po- Promień10^0™' MuSi Ją mieć! Yasmina! piekna jak księżycowy ce iść na uniwersytet - powiedział Ibrahim. 201 - Teraz wszystkie dziewczyny chcą. Nie pamiętają go są stworzone. Ale gdy tylko zajdą w ciążę Zai ° o edukacji. - Dlaczego Yasmina? Hassan nie mógł odpowiedzieć szczerze, że zawsze mieć Alicję, ale nie udało się, więc zagarnie przynajmniej c' - A czemu nie Yasmina? Jest młoda i piękna, rozs pełna wdzięku, z dobrymi manierami. I posłuszna. Wspan- materiał na żonę. W duchu dodał, że nie żeni się, by mieć synów, bo doczek się już przecież pięciu. Tym razem chodzi mu o uciechę w łóżku Seksualne edukowanie Yasminy - to musi być frajda. Ibrahim zastanawiał się i doszedł do wniosku, że podoba mu się nieoczekiwana propozycja Hassana. Yasmina musi przecież kiedyś wyjść za mąż. A kto może być lepszym kandydatem niż przyjaciel od czasów szkolnych? - To nie jest pochopny krok z mojej strony - przekonywał Hassan. - Myślę o niej już od dłuższego czasu. Ty i ja jeste śmy jak bracia, mój przyjacielu. Ile to już lat trzymamy się razem? Zawsze czułem się jak członek tej rodziny. Pamiętasz, jak wzięliśmy z Nefissą felukę, a potem łódź wywróciła się na środku rzeki? Ibrahim roześmiał się, nieczęsty widok ostatnio. Hassan nalegał: - Dlaczego nie miałbym zostać rzeczywistym członkiem rodziny? Ta dziewczyna nie poślubi obcego. Myślę, że ona n do mnie słabość. Nie będzie żyła na poziomie gorszym n tej pory. Wiesz, że jestem bogatym człowiekiem. Poza tyff osoba na moim stanowisku musi bardzo starannie wb żonę, bo przecież chodzi o reprezentację, spotkania z łem najwyższych dostojników państwowych. Żona musi v ż i g0* być, że użyję zakazanego słowa, arystokratką. Toteż możliwości wyboru są bardzo ograniczone, jak wiesz. - Tak - potwierdził zamyślony Ibrahim. - No to Trzeba będzie podpisać dokument... 202 z zadowoleniem na Ibrahima sięgającego i pomyślał: ^ t US: M fissa już miała zapukać do drzwi apartamentu brata, gdy }a że ktoś wymawia jej imię. Rozpoznała głos Hassana. wil o tym, jak kiedyś wszyscy troje wypłynęli na rzekę feluką ywrócili się. Nefissa była wtedy mężatką dopiero rok. Że też f-tassan pamięta takie rzeczy. Słuchała dalej za drzwiami i serce zaczęło jej łomotać. Nie mogła uwierzyć. Hassan prosił Ibrahima, by brat wyraził zgodę na jego małżeństwo z nią, Nefissą! Słyszała wyraźnie zdanie o tym, że żona Hassana musi być arystokratką, bo chodzi o spotkania z udziałem najpoważniejszych dostojników państwowych. A więc czasy wyższych sfer i przywilejów jeszcze tak całkiem nie minęły. Zmieniły się tylko tytuły. Wszyscy wiedzieli o karierze Hassana, mówiło się nawet o powołaniu w skład Sądu Najwyższego. Potrzebna jest mu żona o odpowiednim statusie - arystokratką, kobieta zaprzyjaźniona niegdyś z rodziną królewską. °oczuła się znowu jak młoda dziewczyna, sfrunęła do swo-ej toalety, zaczesała włosy, uszminkowała usta i wyperfumo-ta się na jas'minowo. Potem pośpieszyła do ogrodu, a kiedy ukazał się Hassan, podeszła do niego. e mogłam powstrzymać się od podsłuchiwania. Mam ż nie gniewasz się, że słuchałam za drzwiami, zdezorientowany. do gieg0 - śmiała się. - Nie musiałeś chodzić z tym uż sama decyduję o sobie - zarzuciła mu szyje. - Och, Hassan, pragnęłam cię od tak dłu-Będę dobrą żoną, obiecuję ci. - wybuchnął śmiechem. - Nie mówiliśmy o tobie! y ° Yasminie! Kiedyś mogłem brać cię pod uwagę, 203 Nefisso, byłaś wtedy młoda i atrakcyjna. A teraz stara baba, skoro mogę mieć młodą dziewicę najwVh w Kairze? V °n Patrzyła na niego w przerażeniu. - Hassan! Jak ty możesz! Poszedł, a ona wróciła wspomnieniem do tej jedyne' nej nocy w życiu, kiedy była prawdziwie kochana. ]J stojny porucznik, który zniknął, niechżeż przybędzie tu wu. Ktoś musi kochać ją tak, jak była kiedyś kochana. ROZDZIAŁ 17 Sny zaczęły się od nowa, bardziej wysycone szczegółami i wyraziste niż kiedykolwiek. Te od lat powracające obrazy obozowiska na pustyni i osobliwej, graniastej wieży. Teraz jednak pojawił się nowy element: mężczyzna o hebanowej skórze, w szkarłatnym turbanie. Kto to był i dlaczego dopiero teraz ukazał się we śnie? Czy przynależał do domu przy u Perłowego Drzewa, czy też do domu, którego nie może & przypomnieć, z okresu sprzed porwania z karawany? Jeszcze dziwniejsze było to, że sny powróciły w tym mencie. Przecież nie spodziewano się w rodzinie przyjści świat żadnego nowego dziecka. Co te sny miały wyrazić - Co to jest impotencja, babciu? - spytała Yasmina. Wkładały właśnie filiżanki i spodki do kuchennego Było po popołudniowej herbatce, którą Amira urząd w każdy piątek, gdy mężczyźni wychodzili do meczei tem sprzątała razem z wnuczkami. Mogła to równie < zrobić służba, ale Amira uważała, że praca w donu wskazana dla dziewczyn. 204 nie i ł zała pytania Yasminy. Myślała nad rozwią- problemu. Wychodząc do meczetu Ibrahim i Pilne}g°Aniire o kontrakcie, który podpisał dzień ifofl«o^ san al.Sabir dostanie za żonę Yasminę. Amira -działa synowi, ale odebrała to jako straszną wia- y mnie? spojrzała na jasne kosmyki włosów swojej ślicznej n\ pomyślała: to jedno muszę zrobić koniecznie. Nie !vs hv to dziecko wpadło w łapska Hassana al-Sabira. puścic, y _ Co mówisz, Miszmisz? Słyszałam, jak dziadek Hussein pytał cię o lekarstwo na impotencję. Co to jest impotencja? _ To niezdolność mężczyzny do wykonywania obowiązków małżeńskich. Yasmina zmarszczyła się, nie całkiem pewna, jakie są te obowiązki. Koleżanki w jej żeńskiej szkole średniej często szeptały o chłopcach i małżeństwie, ale na ich wiedzę w tym zakresie składały się głównie domysły. - Jak się leczy impotencję? Zanim Amira zdążyła odpowiedzieć, Badawija, stara libańska kucharka, wypaliła znad swoich rondli: - Bierze się młodszą żonę! Wszystkie kobiety w kuchni roześmiały się. Amira objęła Yasminę ramieniem. i Bóg pozwoli, Miszmisz, nigdy nie będziesz się ta-klmi sprawami martwić. iszczę wiele lat minie, zanim będę mężatką! Najpierw -tudiować na uniwersytecie. Wiem dokładnie, co chcę 2martwie S^rzała na Maryam Misrahi. Ukrywała swoje tvvornym i powiedziała jeszcze przyjaciółce o tym po- ' °ntrakcie narzeczeńskim, który Ibrahim podpisał, ia. chciałabym zajrzeć w przyszłość! - westchnęła Ka- 205 Maryam podeszła do niej. - A wiesz, jak odgadywałyśmy przyszłość, kiedy tyle lat co ty? Brało się jajko i ogrzewało w dłoniach**' siedem minut. Potem rozbite wylewało się na wodę unosiło się na wodzie, to mąż będzie bogaty, jeżeli s dno, to biedny, a jeśli żółtko się rozlazło, mąż... - Ale ja nie mówię o mężach, ciociu Maryam. Ta chciała wiedzieć... - urwała. Przy babci lepiej tego nie p Badawija podsunęła na tacy świeżutki placek mali Yasmina wzięła kawałek. Był cudownie słodki i ciepły. - Babciu, dlaczego kobiety, kiedy chorują, przychodzą ciebie, a nie do prawdziwego lekarza, takiego jak tato? - Przychodzą do mnie, bo się wstydzą lekarza mężczyzny - Ale tatuś ma przecież dużo pacjentek. - Nie znam tamtych kobiet, Miszmisz. Te, które przycho dzą do mnie, nie chcą obnażać się przed obcym mężczyzną. - Dlaczego wobec tego nie ma więcej kobiet lekarek? Czj nie powinno być tyle samo kobiet i mężczyzn wśród lekarzy? Maryam patrzyła na Amirę z zazdrością. Tyle młodych osób wokół niej i na pewno za jakiś czas będą kolejne naro dziny. Własne dzieci Maryam opuściły dom dawno temu i rozjechały się po całym świecie, nawet aż hen, do Kaliforni Maryam widziała swoje wnuki tylko raz, a teraz będ; pierwszy prawnuczek. Być może czas na długie wakacje i wiedziny u dzieci. Ona i Sulejman byli już po sześćdziesiąte Jak długo można to jeszcze odkładać tłumacząc się, że ir sy idą źle i Sulejman musi pracować dzień i noc? Czy n na nie jest ważniejsza niż biznes? Powiem mu to dzisiaj « czorem - postanowiła - kiedy wróci na szabas. Po kuchni krzątała się również Sahra. Dobiegła trzydzie i robiła się pulchna. Nie była już prostą pomocą kuch Badawija prowadziła kuchnię u Raszidów od nieparnie1 czasów, jeszcze przed narodzeniem się Ibrahima. Lada r< dzie ją musiał zastąpić ktoś młodszy. Wiadomo było, z stępczynią starej Libanki będzie Sahra. 206 ddaniem służyła dzieciom pana, tak jak i panu. ° ajemny związek paru wydarzeń z przeszłości. Znała już *V p0 raz pierwszy nad kanałem w noc, gdy u się Kamelia. Z kolei gdy przyszła na świat Yas-«perowany pan adoptował jej syna Zachariasza. film «perowy p sposób Sahra czuła się jak matka całej trójki. Cn Maryam, czy widziała ciocia ten ostatni Sulejman nie ma czasu chodzić ze mną do kina. I OcrTpowinnaś zobaczyć. Może poszłybyście z babcią. Ą ja'mam czas na kino? - roześmiała się Amira. - Yasmi-dzwonił rano pan Abdel Rahman i prosił o przyniesienie nójego specjalnego syropu hysopowego do domu jego siostry przy ulicy Fahmy Paszy. Dzieci się pochorowały. Pójdziesz ze mną, Miszmisz? - Z największą chęcią, babciu. Zamówię taksówkę. Pojawił się Zachariasz i natychmiast odwrócił twarz na widok ptaka assafir, patroszonego energicznie przez jedną z podkuchennych. Ależ on jest podobny do Abdu - pomyślała Sahra. Tak samo lituje się nad każdym biednym stworzeniem. Przypominał Abdu także dlatego, że układał wiersze, stale myślał o Bogu i Koranie. Był też podobny fizycznie. Te e zielone oczy, szerokie barki, miły uśmiech. Prawie tak ovvin ^ ^ ^ ^Q pOWietjzema w Sprawie wyboru i córki? To naszą sprawą jest znaleźć mężczyznę dla a twoją tylko podpisać kontrakt małżeński. "Tle co to za obiekcje wobec Hassana? Nigdy nie rozumiałem, dlaczego go nie lubisz. To małżeństwo po prostu nie może zostać zawarte. _ Nie złamię słowa, które dałem mojemu przyjacielowi. Odwrócił się do okna i patrzył znowu na Alicję. Amira podeszła i stanęła obok niego. Po chwili powiedziała: - Między tobą i twoją żoną coś jest nie w porządku. - Nic takiego, o czym syn powinien dyskutować ze swoją matką. - Kto wie, czy nie mogłabym pomóc. Zwrócił ku niej zmęczone oczy. Przypomniała sobie słowa Zachariasza: „Tatuś budzi się w nocy z krzykiem, słychać go na całym korytarzu". Ibrahim milczał przez chwilę, potem przyznał: - Nie wiem, jaki problem jest pomiędzy mną i Alicją, mat ko. Ale jest, a oprócz tego ja chcę mieć syna. ?c posłuchaj mnie. Mogę dać ci miksturę, którą wlejesz gl na Przykład do herbaty. 1 °Patrzył wątpiąco. ~ Miksturę? C widziała kiedyś jak ta nalewka działa, w haremie Perłowego Drzewa. mi'to skuteczny środek. Alicja będzie ci powolna - Żad A terazC teraz' atko. To nie jest to, cz tem zmęczony. Chcę odpocząć chwilę. y rozstrzygnąć sprawę narzeczeństwa Yasminy. bdi Wola boska " urodzl ci syna- mikstur' matko. To nie jest to, czego szukam. 211 - Na Proroka, niech Bóg błogosławi mu jeszcze ho" jest już rozstrzygnięte! Ona jednak zaprzeczyła: - Nie jest. To, co chcę ci powiedzieć, synu mojego sprawia mi wielki ból. Przez te wszystkie lata trzymała w tajemnicy, by oszczędzić ci cierpień, ale teraz Bóg ka; _^ s • <» r> . _ • . i _ ? ' i i i - s_ : • -ii.* i_.?i T» i— — Li.* _ i . >tó mówić. Synu mojego serca, którego kocham nad własne 1 mówię ci, że nie masz żadnej umowy z Hassanem al-Sabir On nie jest twoim przyjacielem ani bratem. - Co mówisz? Serce biło jej jak szalone. Słowo raz wypowiedziane ni może już zostać cofnięte. - To Hassan jest sprawcą twojego aresztowania i uwięzienia - Nie wierzę ci. - Na litość Boga, to jest prawda. - To nie może być. - Przysięgam na Boga jedynego, Ibrahimie. - Skąd to wiesz? Ktoś ci nakłamał! Amira obiecała Safei Rageb, że jej wstawiennictwo za Ibra-himem pozostanie tajemnicą. - Wiem o tym, to wszystko. W twoich aktach osobowych jest adnotacja: Hassan al-Sabir wskazał go jako spiskowca działającego na szkodę narodu egipskiego. Możesz to spraw dzić, jeżeli chcesz. - Zrobię co innego. Zapytam Hassana. - Yasmina i Tahia z trudem powstrzymywały chichot wając się za pustymi kartonami po napojach w rodzaji vas Regał i Johnnie Walker. Ukrywały się obok gospodar wejścia do klubu Cage d'Or, czekając na Zachariasza, miał wszystko załatwić w środku. Kamelia nie chicl drżała wręcz pod płaszczem mimo łagodnego ciepła cze wego wieczoru. 212 J dotrzeć do Dahiby w jej mieszkaniu, ale to się *iedy Juz przebrnęła Przez bariere odźwiernego, i, wszystkim oczywiście dając w łapę, sekre- nie udało- ^„dziarza, ^Vnformował Kamelię, że gwiazda nie przyjmuje s'ci nie ocenia zdolnych amatorów i nie zajmuje h leniem uczniów. Wobec tego Zachariasz opracował Powiedział Amirze, że zabiera dziewczyny na ja-a a tak naprawdę ruszyli wszyscy do nocnego klubu, którym tańczyła Dahiba. Biedny Zakki - pożałowała go Tahia. - Nienawidzi okłamywać babci. _ Wcale nie kłamał - uśmiechnęła się Yasmina. - Zakki powiedział, że zabiera nas na show, no i co, czy to nie jest show? O, już idzie. Zachariasz wbiegł za kartony i wyszeptał: - Wszystko przygotowane, Liii. Za tymi drzwiami jest kobieta. To jest babcia klozetowa. Ona przeprowadzi cię przez kuchnię aż pod samą scenę, od tyłu. Nikt cię tam nie zobaczy. Na Boga, ależ musiałem jej wybulić! Wycałowali ją, życzyli szczęścia i Kamelia ruszyła do środka, starając się, by kostium nie wystawał jej spod płaszcza. Babcia klozetowa zostawiła ją przy samej kurtynie i przydała nie ruszać się. Kamelia zerknęła na widownię i poczu-2 serce bije jej jak oszalałe. Sala pełna była kobiet w naj-szych kreacjach i mężczyzn w mundurach obwieszonych lalami. Zamarła, gdy dostrzegła przy jednym z najbliż-* stolików niskiego, pucołowatego jegomościa. To Hakim Ork-Slynny rezyser filmowy i mąż Dahiby. wido ra Stro^a instrumenty, potem przygasło oświetlenie ^rozjarzyły się natomiast światła rampy. Przez kilka w nas. P. y^a tylko muzyka, wprowadzając publiczność hiba. B >' '• Wreszcie przy gromkim aplauzie ukazała się Daremnie ^eszcze bardziej elektryzująca niż Dahiba filmowa. 'etu klasv SZtu^ było niezwykłe połączenie elementów ba-nego z tańcem nowoczesnym. Widownia wpadła 213 niemal w szał, gdy Dahiba unosząc rękę rozpoczęła pisowy numer falowania biodrami. Kamelia patrzyła na Dahibę z bliska i stwierdziła wcale nie jest piękna. Czy w ogóle jest choćby ładna? 1 nak natychmiast podbija widzów, manipuluje nimi, klaskać, śmiać się, smucić. Ona nie bawi publiczności6 sprawia, że ludzie zaczynają odczuwać, implantuje im J °r wosc. Kamelia wstrzymała oddech czatując na dogodną chw'l Wreszcie Dahiba podeszła do krawędzi sceny, tak jak robiła -wsze, by nawiązać bezpośredni kontakt z widzami. Orkiestra n milkła i kiedy przeszła ponownie do podkładu muzycznego pc beledi, taniec brzucha, Kamelia ruszyła na scenę. Publiczność najpierw była zdezorientowana, ale niemal natychmiast zaczęła klaskać do rytmu tańczącej Kamelii. Dahiba obróciła się, zobaczył, dziewczynę i skinęła orkiestrze, by grać dalej. Kamelia tańczyła tylko na małym kawałku obszernej sceny. Bez zamaszystych gestów, ograniczała się głównie do intrygujących, intensywnych ruchów piersi i bioder, trzymając ramiona uniesione. Nie patrzyła na Dahibę, lecz na publiczność, która klaskała coraz głośniej i wznosiła okrzyki Y'Allach! Dahiba znowu skinęła ku orkiestrze. Ucichły wszystkie ii strumenty oprócz fletu, który wypełnił zadymioną salę muz ką zaklinacza wężów. Kamelia nie zmyliła kroku, zmienił tempo ruchów, na moment znieruchomiała, a następnie bawiła się rytmem przechodzącym przez jej ciało od bioder ramiona i z powrotem do dołu. Widownia oszalała. Kiedy stało się oczywiste, że tego było w programie, że dziewczyna o miodowych oczach prostu wdarła się na scenę i pokazała taką klasę, mężc weszli na krzesła i krzyczeli: O słodki, boski aniele! GwiZ' śmiali się, posyłali całusy oszołomionej tancerce. Gdy orkiestra skończyła, Kamelia skłoniła się i zbiegi kulis, gdzie kierownik klubu złapał ją za rękę. Odgraża że wezwie policję. 214 się Dahiba. N*S f^tTZeliło ci do głowy? ' l • i dwie mogła mówić. Patrzyła z bliska na Dahibę, ll%, makijaż, spostrzegła jakąś twardość nie do za- Jj gfUI « J nI film oroszę pani, ja tylko chciałam, by pani zobaczyła, (Próbowałam dostać się do pani, ale... jakpadszedł roześmiany Hakim Raouf. °Na głowę sajjida Husseina, Boże mu błogosław. To był p! chodź, chodź, dziewczynko. Napijemy się herbaty! - sem. Hł palcami zdezorientowanemu kierownikowi przed no- Przeszli do garderoby Dahiby. Tancerka i reżyser zapalili papierosy. - Jak się nazywasz? - Kamelia Raszid, proszę pani. Błysk pojawił się w oczach Dahiby. - Czy jesteś krewną doktora Ibrahima Raszida? - To mój ojciec. - Ile masz lat? - Prawie osiemnaście. - Uczyłaś się tańczyć? - W szkole baletowej. - I chciałabyś zostać moją uczennicą? Och, tak. Niczego bardziej nie pragnę. ! wpuszczam nikogo ze sobą na scenę. Żadnych in-ch tancerek. Powinnaś o tym wiedzieć. Mogłaś wylądować szcie za swoją zuchwałość. No, ale publiczności bardzo S'C podobałaś. ałkiem niezły numer - powiedział Hakim rozluź- czyć rlr,0 nierzyk na grubej szyi. - Może powinniśmy go włą- Vr8Ia b «ua mu sójkę w bok. - I jeszcze do tego dodamy Do tWlana- Nie chcesz wziąć jego roli? Kamelii zaś powiedziała: 215 - Jesteś zbyt umięśniona. Masz barki mężczyzny i w dra. Powinnaś nabrać trochę wagi. Chuda tancerka n"S oka, nie jest dostatecznie zmysłowa. Poza tym twój stvl ?' przestarzały i trąci amatorszczyzną. Nie tańczy się jU2 j2 beledi. Taniec orientalny czerpie ze wszystkich dyscyr dobrze się zapowiadasz. Przy dobrym szkoleniu może świetna - uśmiechnęła się - może nawet tak dobra jak ja - Och, dziękuję... Dahiba uniosła rękę. - Zanim jednak zgodzę się przyjąć cię, muszę ostrzec. Tw ja rodzina na pewno tego nie zaaprobuje. Tancerki orientalr są uważane za kobiety niemoralne. Gardzą nami, bo kieruje my uwagę mężczyzn na kobiecą seksualność. Odrywamy myśli od Boga i nabożności, której wymaga islam. Mężczyźni nas pożądają i za to właśnie spotyka nas wzgarda z ich stro ny. Rozumiesz, o czym mówię? Pożądać będzie cię mnóstwo mężczyzn, ale szanować niewielu. Jeszcze mniej będzie chciało się z tobą ożenić. Potrafisz z tym żyć? Kamelia popatrzyła na rumiane oblicze Hakima Raoufa i oświadczyła: - Co do męża, nie poszło pani najgorzej. Hakim chwycił jej dłoń i ucałował. - Błogosławione niech będzie drzewo, z którego zrobio twoją kołyskę! Na Boga, zakochałem się w tej dziewczynii Dahiba śmiała się, a Kamelia dodała: - Chcę tańczyć, to wszystko, co wiem. - Powiem, dlaczego przyjmę cię na uczennicę, Kamelio szid. Moją pierwszą uczennicę. Występ nie jest nic wart, f składa się nań tylko wyuczona biegłość. Ale na Boga, n może wyrazić tylko poprzez swoją osobowość. Ty mai charyzmę, Kamelio. Twój taniec był zaledwie poprawnj podbiłaś publiczność swoją zdumiewającą odwagą. P°sl umiejętność panowania nad widownią, a to jest połowa cesu. Czy twoja rodzina wie, że tu jesteś? 216 zaWahała się. . źechodZe na lekcje do pani. musiała przychodzie do mojego mieszkania co ^ C i i? Nie- m t0 nie zgodzą. Ale nie dbam o to! Nie m p ^Trzy razy w tygodniu. Co im powiesz? eJ . J babci, że mam dodatkowe lekcje tańca. Ona po-PoJf!o balet. Więc to nie będzie kłamstwo. myŚlA jeżeli się dowie? meiia nie zamierzała się zastanawiać, co wtedy będzie. Właściwie mogła myśleć tylko o tym, że Dahiba będzie jej zycielką i pewnego dnia ona również, tak jak Dahiba, stanie się sławna. Ibrahim zapukał do drzwi Hassanowej łodzi mieszkalnej, odepchnął służącego, który mu otworzył, i ruszył prosto do Hassana. - Mój przyjacielu! Jak to dobrze, że do mnie wpadłeś. Sia daj i... - Czy to prawda, Hassan, co słyszałem? Podałeś moje nazwi sko Radzie Rewolucyjnej? Przez ciebie siedziałem w więzieniu? Hassan wciąż się uśmiechał. - Na Boga, gdzieś ty usłyszał takie bzdury? Oczywiście, że me. - Moja matka to powiedziała. Jśmiech zniknął z twarzy Hassana. Znowu ten smok! ięc powiedziała ci nieprawdę. Twoja matka nigdy mnie e 'ubiła, wiesz o tym. ~ Moja matka nie kłamie. - On^ k*°^ Poda* jej fałszywe informacje. a mówi, że to jest w aktach. Mogę to sprawdzić. - Cd PrZejechał r^ P° włosach. Przyjaci l ° 6/ Pow*em "• To były niebezpieczne czasy, mój '• Nikt nie wiedział, czy doczeka następnego wscho- 227 du słońca. Zostałem aresztowany. Żeby się ratować im parę nazwisk. Może było wśród nich twoje, nie ń Zrobiłbyś to samo, Ibrahim, klnę się na Boga, zrobiłby-mo. - Chcieli, żebym podał im nazwiska, Hassan, nie z tego. Cierpiałem piekielne tortury, ale nie zdradziłem h Nie masz pojęcia, co ty mi urządziłeś, Hassan al-Sabir - n him mówił cicho, łzy pokazały mu się w oczach. - TP <,. miesięcy w więzieniu zrujnowało moje życie. Ty i ja jesteśmy już więcej braćmi. I nie poślubisz mojej córki. Hassan podskoczył i chwycił Ibrahima za ramię. - Nie możesz złamać naszej umowy, na Boga! - Bóg mi świadkiem, że mogę i złamię. - Jeżeli zrobisz to, Ibrahimie, zapowiadam ci, że pożałujesz. Ibrahim zastał Amirę w salonie. Słuchała odczytywanych przez radio fragmentów Koranu. - Miałaś rację, matko. Hassan al-Sabir nie jest już moim bratem. Zorganizuj zaręczyny Yasminy i Omara. Wesele odbę dzie się, gdy tylko dziewczyna skończy szkołę średnią. Po chwili dodał: - I daj mi miksturę dla Alicji. Muszę mieć syna. ROZDZIAŁ 18 - Skąd ten zwyczaj usuwania wszystkich włosów, n Amiro? - spytała Alicja przypatrując się, jak kobiety wd1 cukrowocytrynową masę w skórę Yasminy. 218 sie od przyjazdu królowej Saby do króla Salo- ^ 1o zacze? mówity/ że królowa, choć bardzo piękna, ma • *Dla sprawdzenia tych plotek król rozkazał zro- Aoch*te n^glze szkła, pod którym płynęła woda. Królowa 1 zieła chodnik za sadzawkę i uniosła suknię, by jej przybyć' v^ wtedy ukazały się włochate nogi. Ponieważ Z na nogach uważano za istotną przeszkodę przy za- ^małżeństwa, król sam wymyślił depilator. Jest to e"ta mieszanina cukru i cytryny. Król poślubił królową Wbezwłosych nogach i od tej pory każda panna młoda jest °rzed ślubem poddawana temu zabiegowi. - Ale dlaczego również brwi? - Alicja z podziwem patrzy ła na zręczność kuzynki Hanei w wykonywaniu zabiegów kosmetycznych. - Namaluje sobie brwi, tak jak my wszystkie to robimy. Dzięki temu kobieta jest dużo piękniejsza. w pobij jj , p p po Ojcu , rzeW. Otrzymawszy swoją, znaczną, część spadku kani? i' °SWladczył, że może sobie pozwolić na własne miesz-^^l .^^S cukru Yasmina wykąpała się, "omaściły jej swędzącą skórę olejkiem migdałowym Rytuałowi depilowania towarzyszyło przyjęcie dla wszystkich kobiet z rodziny Raszidów. Przybyły w najpiękniejszych strojach do domu przy ulicy Rajskich Dziewic, by obsypać pannę młodą pochwałami, podarunkami i dobrymi radami, a także by pojeść, poplotkować i potańczyć. Wśród nich była również biegła w astrologii wiekowa Qettah, która studiowała o przy narodzinach Yasminy. Teraz, jeszcze starsza, garbi-się nad mapami i tablicami, by odczytać horoskop dla ra i Yasminy, zbadać, co wynika ze skojarzenia okrutnej Jlnej gwiazdy Hamal z konstelacji Barana z jaśniejącą Ptym, żółtym światłem Mirachą w Andromedzie. wla asmina była podniecona. Już jutro zostanie żoną, i to we domu! Łamiąc tradycję, zgodnie z którą syn sprowa- je d° domu swojej matki, Omar kupił apartament rzeW Ot 219 i różanym. Następnie ubrano ją, uczesano i wprowad salonu. Alicja uścisnęła córkę. - Jestem szczęśliwa, kochanie. Mam dla ciebie jesz domość, że z chwilą zamążpójścia otrzymujesz snad swoim angielskim dziadku, earlu Pembertonu. - Ale mówiłaś mi, że on nigdy nie zaaprobował tw małżeństwa z tatą! - Mój ojciec był bardzo surowym człowiekiem, ale silne poczucie obowiązku. Umierając dwa lata temu, zapisał część majątku. To są pieniądze na twoje nazwisko, do dysr nowania po wyjściu za mąż. Zapisał ci też jeden z domó\ należących do rodu. Alicji earl nie pozostawił nic. Amira podeszła i poprosiła Yasminę do sypialni. Zamknęła drzwi, by muzyka i śmiechy nie przeszkadzały im w rozmowie. Musiała powiedzieć Yasminie, czego ma się spodziewać w noc poślubną, kiedy zostanie sam na sam z Omarem. - Czy twoja mama powiedziała ci to wszystko, kiedy wy chodziłaś za dziadka Alego? - spytała Yasmina wysłuchawszy pierwszej porcji pouczeń babci. - Żona - kontynuowała Amira puszczając mimo uszu kło potliwe dla niej pytanie wnuczki - kiedy kładzie się wiec; rem do łóżka, powinna pięknie pachnieć. Zanim uśniesz, sisz zapytać męża trzy razy: „Czy masz jakieś życzenie?" żeli nie ma, wolno ci spać. Ale pamiętaj, to nie ty masz i mówić, czego pragniesz. Kobieta, która przejmuje inicjatyw jest podejrzaną żoną. Rozsądne jest opierać się początko Pokażesz w ten sposób nowemu mężowi, że nie podnie się i on może cię szanować. Nigdy nie okazuj, że sprawia to przyjemność, bo mąż może cię oskarżyć o niemoral O ile jednak stawianie oporu jest rzeczą mądrą, to odro< nie mężowi jest zakazane. A kiedy już będzie w tobie, w imię Boga, bo inaczej złe duchy mogą cię posiąść jako p1 sze. 220 nie obawiała się spełniania powinności ak ak sfliina ^R Ą7\e przecież ze swoim kuzynem Omarem, więc Cztery do ście białe konie wciągnęły ukwiecony powóz przed wej-iotelu Nile Hilton. Młoda para wysiadła. Wielu gości 0 wcześniej i teraz włączali się do zeffy, procesji wesel-marei powoli do sali balowej, gdzie miało się odbyć - ecie. Wśród wiwatów i zaghareełow Omar w czarnym mfkingu i Yasmina w białej sukni z długim trenem kroczyli a tancerzami w mieniących się kostiumach i muzykami grającymi na lutniach, fletach i bębenkach. Rodzina i przyjaciele rzucali na młodą parę drobne monety, by zapewnić im szczęście. Omara i Yasminę posadzono na przystrojonych kwiatami tronach. Pieśniarze, komedianci i tancerze zabawiali zebranych niemal bez przerwy. Alicja, siedząc po żeńskiej stronie sali balowej, myślała, jakie to dziwne, że nie było żadnej ceremonii ani w kościele, ani nawet w meczecie. Nie było żadnej ceremonii w ogóle. Religia najwyraźniej nie grała żadnej roli w tym ślubie. Zwyczaje egipskie wymagały jedynie dwóch świadków, mężczyzn najbliższej rodziny, reprezentujących pannę młodą i pana iego. W tym wypadku był to Ibrahim i sam Omar, ponie-ojciec Omara nie żył. Podpisali kontrakt i uścisnęli sobie nnę młodą, oczekującą w sąsiednim pomieszczeniu, mowano, że jest już mężatką. Żadnych przysiąg przed re™' żadnych pocałunków. Ia jeszcze z wielu dziwnych rzeczy - myślała Alicja: kuzyn^°lna Preferencja Egipcjan do małżeństw pomiędzy .orientowała s^> ze jest tu nawet ściśle uregulo- dziewC2°ejnoś^ koJarzenia. Pierwszym kandydatem do ręki 2 )akich/ny był ,Syn stryJa- Dopiero jeśli takiego nie było lub P°wodów się nie nadawał, pod uwagę brany był syn 221 siostry ojca, jako numer drugi. Sami młodzi nie mi i-do powiedzenia. Matka wydająca córkę za mąż typOvv dydata i udawała się do jego matki. W trakcie ser° obie strony dyskutowały walory młodzieńca jako głowy rodziny oraz stan zdrowia dziewczyny i jej pra ' dobne możliwości w zakresie rodzenia dzieci. Najważni jednak tematem spotkań był honor i godność obu r W finale ustalano, ile rodzina pana młodego ma zapłac' narzeczoną. Jej zaś rodzice informowali o darach, które o ją młodym. Wreszcie opiekunowie chłopca i dziewcz! mężczyźni, siadali do stołu i podpisywali kontrakt. Dopje wtedy informowano bezpośrednio zainteresowanych. Bardzo to mało romantyczny, wykalkulowany sposób dobi ranią małżonków - pomyślała Alicja. Ma jednak tę wyższość na małżeństwami z miłości, że istotne sprawy materialne rodzin' są tu omawiane na początku. Bo w końcu, jak długo trwa miłość? Popatrzyła na Ibrahima siedzącego po męskiej stronie sali. Oi pobrali się z miłości i co z tego przetrwało? Ale dlaczego właściwie miłość zniknęła z ich małżeństwa? Alicja nie potrafiła jasno odpowiedzieć, ani też dokładnie wskazać momentu, kiedy szczęście opuściło ich związek. Może to w noc obrzezania Kamelii albo jeszcze wcześniej, kied zobaczyła, jak dziewczynki bawią się czarnymi melajami, u< ją stare, nabożne muzułmanki. Wtedy zaczęła się obawiać przyszłości po wyjściu Brytyjczyków z Egiptu. I rzeczywift po ich ewakuacji stare porządki w części wróciły. Jed uwiąd ich małżeństwa był również następstwem zmiany, J< zaszła w Ibrahimie. Po wyjściu z więzienia był jakiś zin: Alicja czekała i miała nadzieję, że dawne uczucie powroj Mijał dzień za dniem, spodziewała się, że Ibrahim poprc by przyszła do łóżka, ale to nie następowało. Coraz < myślała o tym, że Ibrahim miał już żonę, gdy ją, Alicję, P0' biał w Monte Carlo. Ten fakt kiedyś była zdolna wyt>a| a teraz widziała w nim przeszkodę, która unier" okrzepnięcie ich miłości. 222 trzył w jej stronę i nawet ich oczy spotkały Ibrahi"1 P°P^ ^jaj o afrodyzjaku, który dała mu Amira. się na krótk°da^ go dyskretnie Alicji dziś wieczorem. trnierzał p° ^^ na yasminę, swojego pięknego złotego >S ko które zawojowało serce ojca już w pierwszej 6cia.' Modlił się, by była szczęśliwa z Omarem, by b ło pełne doskonałości i spełnienia. Był szczęśliwy, dzi za syna siostry, a nie za obcego. A szczególnie iż nie została żoną Hassana, który go zdradził Utóremu nigdy nie wybaczy. mira, siedząca na honorowym miejscu tuz obok młodej 3 raz pierwszy w życiu pojawiła się publicznie bez dai Należała do najbardziej elegancko i kosztownie ubra- ych kobiet. Miała na sobie czarną, jakby perlistą suknię z długimi rękawami i piękną lamówką. Za radą Alicji swój zwykły kok zastąpiła mniej anachronicznym uczesaniem. Widok Yasminy i Omara napełniał Amirę taką radością, że wyrecytowała w duchu swoją ulubioną surę z Koranu: „Bóg wynagrodzi ich ogrodami Raju, zraszanymi przez szemrzące strumienie. Będą tam mieszkać na zawsze". Następnie zaczęła obmyślać partie dla pozostałych dzieci. To niełatwe i będzie wymagać wielu starań. Dobrze sytuowani rodzice mają z tym zawsze więcej kłopotu niż reszta ludności. Każdy chce się „wżenić", ale nikt nie chce popełnić mezaliansu. 'tego cieszyła się widząc, że Jamal Raszid wodzi oczami Kamelią prZez cały wieczór. Niedawno owdowiały, z szó-<ą dzieci, zamożny właściciel kilku kamienic w Kairze, •tryja Alego Raszida. Doskonała partia. Zdecydowała, zszych dniach złoży mu wizytę. Kamelia nigdy nie e cnce pójść na uniwersytet, więc na pewno chętnie 2a mąż. to Tahia, która też ma siedemnaście lat i właśnie ż sieSWladectwo ukończenia szkoły, a na uniwersytet rów-f1Onialnv wybiera- Z pewnością posłusznie przyjmie matry-V wVbór matki i babci. 223 Z kolei Zachariasz, wprawdzie z krwi obcej, ale w obowiązku z taką samą starannością zadbać i o ie szłość. Amira kochała go i szczyciła się nim. ParniJ cała rodzina świętowała niezwykłe osiągnięcie zaledw nastoletniego chłopca: nauczył się na pamięć wszyst czternastu rozdziałów Koranu Co do aranżoi czternastu rozdziałów Koranu. Co do aranżowania jeg ' żeństwa miała jednak trochę wątpliwości. Nie był taki j I!^ ni, duchowe aspekty życia znaczyły dla niego dużo wiece wszystko inne. Być może najpierw mógłby wyuczyć s imama i wygłaszać piątkowe nauki w meczecie. Yasminę męczyło trochę długotrwałe siedzenie, chciałahi znaleźć się w nowym mieszkaniu i rozpocząć nowe życie ] ła już mężatką. A za miesiąc rozpocznie studia na uniwersytecie! Z Omarem będą jeździć na zajęcia tym samym tramwajem, wracać razem, uczyć się wieczorami przy tym samym stole. Pewnego dnia on dostanie pracę w firmie państwowej, bo prezydent Naser obiecał, że wszyscy absolwenci uniwersytetu dostaną, a ona urodzi dzieci. Będą mądrymi, wykształconymi, nowoczesnymi rodzicami, którzy równo dzielą obowiązki. Życie jest takie piękne. Pomachała ręką siostrze zerkającej ku niej z głębi sali. Kamelia nakładała sobie solidną porcję kebabu i ryżu Zgodnie z zaleceniem Dahiby starała się nabrać wagi. Myślała jednak o czym innym. Dziwiła i smuciła ją nieobecność wujl Hassana. Miała nadzieję, że tu będzie, że porozmawiają. Moi zauważyłby, że ona nie jest już dzieckiem. Dlaczego nie prz szedł na wesele? Tancerka wyszła na estradę i Kamelia cofnęła się myślą ostatnich ośmiu tygodni intensywnej nauki, pobieranej w t< mnicy u Dahiby. Często musiała tańczyć w żądanym ryW bez muzyki. Dahiba uczyła ją również dobierania stro kosmetyków, nawiązywania kontaktu z publicznością- 1 południa były fascynujące, nauczycielka stwierdziła, że c czyna robi ogromne postępy i za rok, po ukończeniu nastu lat, może pojawi się w jej programie scenicznym- 224 do przechodzącego obok Zachariasza. Dzięki Lja Kamelii stawały się rzeczywistością. Zakki „iernu &*rze nie uśmiechnął się do niej. Przypomniała sobie, dnak naW^oWiedział się o samobójstwie przyjaciela z klasy. ,e właśnie ^ ^ matkę, o ojcu nic nie było wiadomo. Za-v dziewczynie z sąsiedztwa, ale jej matka oświad-ię bękarta nie wyjdzie dziewczyna z najuboższej na-. jaka porządną dziewczyna poślubi chłopaka, któ-ie kim był jego ojciec? Nie mogąc żyć godnie, wybrał śmierć. Zachariasz w końcu pomyślał o sobie, może :°róbuje poprosić babcię, by zgodziła się na jego zaręczyny Tahią. Ale babcia powie pewnie, że jest za młody, bo ma dopiero szesnaście lat. Sulejman Misrahi też należał do smutniejszych weselników. Codziennie rząd wprowadzał nowe ograniczenia importowe, by wspomóc sprzedaż produktów egipskich. Zyski firmy Su-lejmana skurczyły się tak bardzo, że musiał zwolnić wielu starych, lojalnych pracowników. Zastanawiał się nawet nad sprzedażą wielkiego domu przy ulicy Rajskich Dziewic i przeniesieniem się do mieszkania. Z przykrością poinformował Maryam, że nie mogą pojechać w odwiedziny do dzieci. A najmocniej doskwierał mu brak wina na przyjęciu weselnym, miał wielką ochotę porządnie się napić. statnim z licznych pokazów na sali weselnej był taniec cha w specjalnej aranżacji, symbolizujący przekształcenie rzeczonej, czystej dziewicy, w żonę dającą mężowi również pełne rozkosze seksu. na j?^ goście zaczęli się rozchodzić, a najbliższa rodzi nkami towarzyszyła młodej parze do nowego miesz- eżczyźni zostali w salonie, a kobiety poprowadziły ieyvę ° SyPialni- Tam rozebrały ją z sukni ślubnej i przy- łóżku u^e nocną. Amira przytrzymała pannę młodą ił tes/ri mar Palcem owiniętym w chusteczkę przeprowa-dziewictwa. Yasmina krzyknęła, ukazała się krew. 225 Gdy Ibrahim wszedł z Alicją do domu, rozluźni i powiedział: - Piękne wesele, prawda? - Nie podoba mi się ten barbarzyński zwyczaj sprawn dziewictwa. Ujął ją za ramię. - Wpadniesz do mojego pokoju na parę minut? - Jestem zmęczona, Ibrahimie - tak mówiła zawsze - Wypijmy toast za szczęście naszej córki. Mam trocł brandy. Zastanowiła się. Wesele nastroiło ją nieco sentymentalnie myślała o własnym ślubie, wiele lat temu, z przystojnym mężczyzną, któremu ślubowała miłość i posłuszeństwo aż < śmierci. Poszła z Ibrahimem do jego sypialni. Obserwował ją uważnie, sączącą brandy, i z ulgą stwierdził, że nie wyczuła zmiany smaku, mimo że w alkoholu był rozpuszczony afrodyzjak Amiry. Efekt był prawie natychmiastowy, ale nie całkiem taki, jakiego oczekiwał Ibrahim. - Nie jestem przyzwyczajona do picia - powiedziała śmie jąc się. Zamiast nabrać apetytu na seks, Alicja po prostu się upiła Całował ją, ale nie odwzajemniała pocałunków. Nie odpychała go też jednak, zsunął więc ramiączko sukni z jej pleców. N protestowała, toteż rozebrał ją. Zwieszała mu się bezwładi przez ramię, zdawała się zupełnie nieobecna, chichotała. To nie było to, czego chciał. Spodziewał się, że będą ? kochali oboje, bo oboje będą mieli na to chęć. Ale chciał nież mieć syna. Dokonując tego aktu, nazywanego mitos wstydził się bardziej niż wtedy, gdy szukał zapomr w objęciach prostytutek. 226 z nie mógł spać. Cały czas myślał o przyjacielu, ił się w Nilu. Czy został przyjęty do raju? ltOfasz wstał i zszedł do ogrodu, by znaleźć ochłodę sierpniową noc. Czy Latif patrzy już dziś w ob- pSUg umiał się na widok Tahii siedzącej w świetle księżyca, zapomniał o Latifie w raju. - Mogę usiąść obok ciebie? Uśmiechnęła się i zrobiła mu miejsce na marmurowej ław-Zaczął nucić popularną piosenkę Ya noori - Jesteś moim światłem. - Dlaczego? Co się stało? - spytał widząc, że Tahia płacze. - Tęsknię za Miszmisz! Och, Zakki! Rozpierzchniemy się wszyscy i nigdy już nie spotkamy! Minie nasze szczęście! Ni gdy już nie będziemy się razem bawić w tym ogrodzie! Niezgrabnie wyciągnął do niej ręce. Ku jego wielkiemu zaskoczeniu zarzuciła mu ramiona na szyję, głowę złożyła na piersi i płakała. Przycisnął ją mocno do serca i mówił jej kojące słowa, nazywał Qatr ał-Nana, czyli piękną kroplą rosy, lotykał włosów, dziwił się, że są takie miękkie. Ogarnęła go niezmierna czułość. Kocham cię. Sami aniołowie musieli się radować z two->* narodzin. Znalazł wargami jej usta, były miękkie i spragnione. Bar-j Z^ chciał więcej, ale poprzestał na jednym pocałunku. On 73/1 "a nasyc?* się miłością dopiero w małżeństwie, jak Bóg dekretował w Koranie. w d} orozinawiam z babcią - powiedział ujmując jej twarz - gęj . * P°dziwiając, jak księżyc zamienia łzy w diamenty. 'my tak szczęśliwi jak Omar i Yasmina. 227 Yasmina patrzyła na śpiącego Omara i myślała dziwne - leżeć w jednym łóżku ze swoim kuzynem' ; cem, z którym spędziła dzieciństwo. Noc była miła n C nie jest się kochać, śmiali się nawet, było zabawnie, ale nawiała się, kiedy przyjdzie romantyczne uczucie opie' w piosenkach i filmach. Cichutko wyszła z łóżka, przysunęła się do okna i wvi ła. Nigdy nie była taka szczęśliwa. Wesele wypadło wsp, le, a teraz była we własnym domu. Inna jednak myśl p0VVr cała uparcie w tę wonną, letnią noc. Słowa ojca, które pad] przed paroma tygodniami, kiedy wróciła do domu z Czerwt nego Półksiężyca. „Być może kiedyś będziesz pracować razei ze mną,' w moim gabinecie - powiedział wtedy Ibrahim. - Zrobię z ciebie dobrą pielęgniarkę". Teraz jednak Yasmina, ciepła jeszcze od objęć Omara, pomyślała: Nie, nie pielęgniarkę. Ja będę lekarzem. ROZDZIAŁ 19 Kiedy Kamelia zobaczyła tego mężczyznę, pomyślała pierw, że jest bardzo przystojny. Zaraz potem stwierdziła ciekawi ją, czy jest żonaty. y j kazany pępek Dahiby. Już po raz czwarty Dahiba P Był to cenzor państwowy oddelegowany do studia by asystować przy zdjęciach do nowego filmu Hakima fa. Jego obecność gwarantowała, że w filmie nie będzu zów nędzy, niezadowolenia w kraju oraz że nie zostar b zaP kazany pępek Dahiby. Już po raz czwarty Da Kamelię na zdjęcia i wciąż robiły one ogromne wraże 228 W ten piękny dzień grudniowy dziewczyna podekscytowana, bo trwał właśnie Mulid ° "ęciodniowy festiwal urodzin Proroka. Ludzie t\.Ha\n, dZieQWe ubrania, wymieniali prezenty, zapalali zimne dali góry słodyczy. Mąż Dahiby kazał ustawić cały bufet dla ekipy filmowej. Kamelia patrzyła, jak v cenzor państwowy częstuje się w fym bufecie gar-> li zmieszanych z kandyzowanymi skórkami poma-sypie ogromne ilości cukru do swojej filiżanki kawy. y^tanawiała się, czy on ją zauważył. Nie do pomyślenia było, by sama podeszła i zaczęła z nim rozmawiać. Z kolei, gdyby on to zrobił, jej powinnością było oznać szoku i obrazić się z powodu zniewagi. Chciała jednak, żeby na nią popatrzył. Gdyby chociaż mogła się trochę bardziej wystroić! Niestety, babcia Amira bardzo pilnowała skromności w strojach dziewcząt: długich rękawów, sukienek poniżej kolan, bluzek zapiętych pod szyją. Sprawdzała, czy Kamelia ma chustę do przykrycia swoich wspaniałych, czarnych włosów, które - orzekła babcia - mogą być pokusą dla mężczyzn. Kamelia i tak zawsze ściągała chustkę za pierwszym rogiem. Uważała to za niesprawiedliwe, że jej brat i kuzyni mogą się ubrać, w co chcą, tak jakby tylko kobiety mogły kogoś kusić. A poza tym, czy mężczyźni są tacy słabi, że acą głowę na widok paru loczków? Amira pozwalała przy-nniej na makijaż, toteż Kamelia starannie rysowała wę-brwi ponad swoimi bursztynowymi oczami i dobierała mir>kę o czerwieni odpowiedniej do cery oliwkowej. Czy nstwowy cenzor uważa ją przynajmniej za ładną? » Raouf krzyknął: Akcja! Dahiba zaczęła tańczyć, na w ^ , .Or Patrzył z wytężoną uwagą. Scena rozgrywała się le nocnym, Dahiba grała tancerkę, która udaje, że nie ^ swojego męża kobieciarza, siedzącego w przebra-i. Jeszcze jedna komedia. Raouf wyrzekał kie-ii/ że tak inteligentny człowiek jak Naser, na-s y nadzór nad produkcją filmową, zagwarantował 229 T jej w praktyce finansową klapę. Chyba trzeba wziąć i ruszyć do Libanu, gdzie jest więcej wolności i baJT ceni twórczość artystyczną - powiedział wtedy reżys To była wyjątkowa para: Dahiba i Raouf. uwielbiała na nich patrzeć. Ona wysoka, zgrabna i ' cka, a on mały, gruby i nieco niechlujny. Ale oni * siebie wybrali. Rodzice Dahiby zginęli w wypadku r ce, kiedy miała siedemnaście lat. Bez rodziców, sama cydowała o swoim zamążpójściu. Żyła z Hakimem Ra fem już dwadzieścia lat. To jest to, czego chcę - pomyślała Kamelia patrząc na cen zora. Sama wybiorę sobie męża i będziemy razem szczęśliwi i trochę zwariowani. I będą dzieci - obiecała sobie Kamelia - bo Dahiba zapewniła ją, że da się połączyć macierzyństwo z karierą. Wreszcie dzienny program zdjęć został zakończony. Kamelia wzięła płaszcz, torebkę, książki z biblioteki i spostrzegła, że Dahiba rozmawia z cenzorem. Spytał ją o coś, roześmiała się i pokręciła głową. A potem on popatrzył na zegarek i pokiwał głową. z - Co myślisz o tej scenie? - zapytała Dahiba podchodząc do Kamelii. - Byłaś cudowna! Nie mógł oderwać od ciebie oczu - K melia wskazała na cenzora. - Oczywiście, że nie mógł, moja droga. Za to mu płacą Musiał nabrać pewności, że nie tańczę zbyt prowokująco. Za prosiłam go na herbatę dziś po południu. - Naprawdę? Przyjdzie? - Spytał mnie, czy jesteś moją córką. Powiedziałam uczennicą. - Ale przyjdzie na herbatę? - Zapytał, czy ty będziesz. Kiedy powiedziałam, że dziesz, przyjął zaproszenie. - Chyba zwariuję z radości! - O czwartej, moja droga. Nie spóźnij się. 230 do domu prawie biegiem i robiła w myśli wracała , fV zastanawiając się, w co się ubrać. Wiedziała, ^bić herbatka On okaże pewne zdziwienie ig herbatka. On okaże pewne zdziwienie, obecna i _ jak nakazuje zwyczaj - starannie będzie bę ^ obecna i jak naje wyaj ae •nteresowanie jej osobą. Jeżeli przyjmie zaproszenie a' t ż i odba i ted U nteres a'ną herbatkę, to znaczy, że mu się podoba i wtedy ? pędzie zamienić parę słów pod czujnym okiem Da-'V" może za trzecim razem to już będzie kolacja, będzie-jby'iedzieć obok siebie i mówić trochę o sobie. A może wy-S'my na piknik lub koncert z Dahibą i Raoufem w roli nrzyzwoitek. Kiedy Kamelia wchodziła do domu, padał deszczyk. Większość kobiet kręciła się po wielkiej kuchni, rozmawiając, śmiejąc się i kucharząc. Amira kierowała wyrobem cukrowych lalek, tradycyjnych łakoci dla dzieci na urodziny Proroka. Była tam również ciocia Ali-qa, z rumieńcami na policzkach, z jasnymi włosami zebranymi w tyle głowy, zajęta przyrządzaniem puddingu śliwkowego na Boże Narodzenie. Ponieważ urodziny proroka Mahometa zbiegają się z narodzeniem proroka Jezusa jedynie raz na trzydzieści rzy lata, w domu było podwójne ożywienie. Ciocia Alicja ustawiła nawet małą choinkę obwieszoną świecidełkami. Wszyscy w tym domu znali historię narodzin Jezusa; o narodzinach dzie-icy jest mowa w Koranie, a w Kairze rośnie stare drzewo, pod v odpoczywała Maria z Józefem podczas ucieczki do Egip-edy Kamelia zobaczyła w kuchni Maryam Misrahi, przy-a sobie, że jeszcze jedno święto się zbliża: żydowska Cha-1 tę okazję Maryam przygotowywała między innymi de-d2yn^aiyy charoset, na który składały się głównie daktyle i ro-Vidząc tę niezwykłą krzątaninę w kuchni, Kamelia podusi b*'-26 Sk°r0 Jest tyle największych świąt naraz, to chyba S lwifzy *yd2ieA roku- i Wzięta z głowy chustkę, którą zawiązała dopiero docho- iC RaJskicn Dziewic, pozdrowiła wszystkich kawałek placka morelowego. 231 - A, jesteś, Liii - przysunęła się do niej Amira te książki, których potrzebowałaś? Kamelia powiedziała babci rano, że będzie w h'k nie wspominając nic o tym, że wybiera się również d filmowego Saba. - Znalazłam dwie, dzięki Bogu. Mam dzisiaj straszni zadane! - Wzięłaś taksówkę, jak prosiłam? Kamelia westchnęła. Babcia dopiero ostatnio zaczęła dz' czynom pozwalać na chodzenie po mieście bez męskiej esk* ty krewniaków. Zgadzała się na to niechętnie. Ponieważ nak do szkoły uczęszczała Kamelia, Tahia, dwie dziewczynl Hanidy, córka Rai, a bliźniaczki Zubaidy pracowały jako maszynistki w gazecie „Al Ahram", organizacja męskiej opieki dla wszystkich była po prostu niemożliwa. - Jest tak chłodno i rześko na dworze, babciu! Zdecydowa łam się na spacer. Ale nic się nie stało. Tak naprawdę to jednak wiejscy chłopcy w galabijach rzucali w nią kamykami i brzydko się odzywali, kiedy wracała ;ze studia filmowego. Zignorowała ich, jak zawsze. A poza tyrn rzeczywiście nic się nie wydarzyło. Co w końcu miało si( 5tać na ulicy pełnej ludzi w biały dzień? -? Mam dla ciebie cudowną wiadomość. Chcę żebyś dzwoniła do nauczycielki w szkole baletowej i odwołała cje dzisiaj po południu. Będziemy miały zaszczyt przyjąć ważnego gościa. Kamelia zmartwiała. Dziś, pod pretekstem wyjścia na li W szkole baletowej, miała być u Dahiby na herbacie z t] cenzorem! - Ale madame będzie niezadowolona - powiedziała i fco, zasłaniając się dyrektorką szkoły baletowej. - Mad gniewa się, gdy... - Nonsens - przerwała jej Amira. - W tym roku nie ani jednej lekcji. Nic się nie stanie, jak dzisiaj zostań domu. Chcesz, żebym sama zadzwoniła? 232 • ct ten gość, babciu? 'm śmiechnęła się dumnie. Ai USI ]eki kuzyn, Jamal Raszid. I przychodzi tu, że- ' T° "Mawiać z tobą, serce moje. przypomniała sobie, że Jamal Raszid odwiedzał kamena p Ąmirę. Teraz dopiero z przerażeniem zrozu-kildlczego chce ją zobaczyć. trz jaka zaskoczona - odezwała się Maryam ze Masz szczęście, dziewczyno. Liii, Jamal Raszid to "atyCzłowiek. Znany jest z pobożności i dobroci. Tlle ciociu, ja nie chcę wyjść za mąż! Amira uśmiechnęła się. _ Gadanie. Jamal Raszid jest przyzwoity i finansowo bardzo dobrze stoi. Ma nawet niańkę dla swoich dzieci, więc nie będziesz się musiała nimi zajmować. - Nie w tym rzecz, że to akurat Jamal Raszid, babciu! Nie chcę teraz wychodzić za mąż, za nikogo! - Na Boga, dlaczego? - Nie mogę, to wszystko! Nie teraz! - Co się z tobą stało? Oczywiście, że wyjdziesz za pana Raszida. Twój ojciec i on podpisali już wstępny kontrakt mał żeński. - Och, babciu! Jak mogłaś! Ku zdumieniu wszystkich Kamelia wyskoczyła z kuchni trzaskając drzwiami, a potem wybiegła z domu. JZiła całą drogę w deszczu, aż do budynku, w którym eszkała Dahiba. Wpadła do holu i minęła bez słowa zdu- nego portiera. Widząc, że dziewczyna kieruje się ku scho- n< krzyknął: Zaczekaj... Było już jednak za późno. Kamelia ły l Zlała kobiety szorującej marmurowe stopnie, które by- micj Pośliznęła się i upadła. Jedna noga uwięzła jej po- Wsz pfętami żelaznej barierki, a druga opadła na dół. ^° Dah yf^ rzuc^' s^ na pomoc, ktoś zadzwonił na poddasze a ^' * ^° ?aru cnwuach Kamelia sama dokuśtykała do ma sw«jej nauczycielki, łykając łzy. 233 - Drogie dziecko - Dahiba posadziła ją na sofie stało? Mam wezwać lekarza? - Nie, nic mi nie jest. - Ale co się stało? Portier powiedział, że gnałaś nr jakby goniły cię złe duchy. hol - Jestem taka zrozpaczona. Babcia powiedziała mi szę wyjść za mąż za starego faceta, który ma sześcioro d A ja chcę być tancerką! Dahiba objęła Kamelię ramieniem. - Siądź' przy stole. Napijemy się herbaty i porozmawia^ 0 wszystkim. Kiedy jednak dziewczyna wstała, Dahiba spostrzegła pia my krwi na sofie. - Masz miesiączkę? -Nie. - Idź do łazienki i obejrzyj się. Wyszła po minucie. - To nic. Taka mała ranka. - Powiedz mi, jak się czujesz. Kamelia wykonała ruch palcami, naśladując nożyczki. - Posłuchaj, dziecko. Musisz natychmiast pójść do domu 1 powiedzieć o tym babci. Powiedz jej, co się stało. Powiedz jej, jak się czujesz. - Nie mogę jej powiedzieć, że tu byłam! - To powiedz jej, że upadłaś na ulicy. Ale musisz to powie dzieć, zaraz. Idź już, pośpiesz się. - Ale dlaczego? Nic mi nie jest. Nie czuję żadnego ból I ten cenzor niedługo przyjdzie tu na herbatę! - Mniejsza o niego. Zrób, co powiedziałam. Twoja baw musi wiedzieć. Kamelia poszła do domu zmartwiona i zmieszana. Za Amirę w ogrodzie z parasolką. Szukała wnuczki wśród dtf i krzewów. - Przepraszam, babciu, nie powinnam tak uciekać. F przebacz mi. 234 e to sprawa Boga. Wejdź do środka, jesteś fnauczyłaś się takiego braku szacunku? jszam, babciu. Ale nie mogę wyjść za Jamala Ra- szidaForoZmawiamy o tym. I Babciu, miałam wypadek. ' wypadek? Co za wypadek? Siedziała o tłoku na mokrym chodniku. • r0Zeszły mi się jakoś tak - pokazała palcami. A potem zobaczyłam trochę krwi. Amira, podobnie jak Dahiba, zapytała o miesiączkę, a kiedy usłyszała, że do okresu jest jeszcze dwa tygodnie, zmartwiła się. - Co jest babciu? Co mi się stało? - Ufaj w Bogu, moje dziecko. Jest na to rada, ale nie wolno nic mówić ojcu. Ibrahim był w tak głębokiej depresji po wyjściu na jaw postępku Hassana, że Amira chciała oszczędzić mu innych zmartwień. Wiedziała, co musi zrobić. Byli chirurdzy w Kairze, którzy specjalizowali się w takich przypadkach i umieli dochować tajemnicy. Za sowitą opłatą. * dom przy ulicy 26 Lipca. Amira została poinstr zez telefon, że mają przyjść z gotówką po wieczornej le" Weszły po schodach na czwarte piętro. Otworzyła średnim wieku, w czystym, rzeźnickim fartuchu, cicho: truo- powiedzieć doktorowi al-Malakim, że jesteśmy, ktor al M ,Z ale na przykład Zou Zou podtrzymywała czeKo UCllU wsPommeniami o cygańskim kochanku. A do z przys^a wracać pamięcią Kamelia, do rojeń o herbatce aw?nym cenzorem państwowym i o dalszym ciągu? jtw. ah*m odczytujący Koran nie był skupiony na • Robił to mechanicznie, a jego myśl krążyła wciąż 239 wokół męskiego potomka, którego nie mógł się do dzieje na to, że Alicja zajdzie w ciążę, jak do tej! spełniły się. Ale pojawiła się nowa szansa: Yasmina z urodzi dziecko. Czy Ibrahim zostanie pobłogosławić/ ściem na świat wnuka? Modlitwa się skończyła i przyszedł czas na opowied7 ... _ ? «_i. _i JI_I__ i r i Ł _i * M t storii o tym, jak skrzydlaty koń wyniósł Mahometa do gdzie Bóg przykazał, by wierni modlili się pięćdziesiąt r dzień. Za radą proroka Moussy Mahomet uprosił Boga, by 211 wypadkach patrząc na Alicję, która trzymała na kolanach Bib] Wstyd i poczucie winy z powodu oszołamiania Alicji afrodyz-kami doprowadziły Ibrahima do cichego ślubowania: żadnyc podstępów więcej, pozostawia sprawę syna w boskich rękach. Rozległo się gwałtowne pukanie do drzwi wejściowych i po chwili służąca wprowadziła do salonu Yasminę, która opadła ciężko na kanapę. Alicja podbiegła i wzięła córkę w ramiona. - Moja dziecina, moja dziecina. Co się stało? - Omar - Yasmina skrzywiła się z bólu. Amira zwróciła się do Ibrahima: - Poślij po Omara. - Nie! Nie wzywajcie Omara! Proszę... Ibrahim usiadł obok niej. - Powiedz mi, co się stało. Co on ci zrobił? Kiedy Yasmina zobaczyła wściekłość w oczach ojca, n zaczęła bać się o Omara i zmieszała się. - Nie... to nic. To moja wina. Teraz, kiedy była już bezpieczna, Yasmina zaczęła n że to może rzeczywiście jej wina. Spierała się z Or a nie powinna. Oświadczyła, że chce kontynuować studia/ mo iż on, ze względu na dziecko, nie zezwalał jej. działa, że go nie posłucha. Wtedy ją uderzył. - Wszystko w porządku, tatusiu - uspokajała Ibr« - Pozwól mi tu tylko trochę posiedzieć. 240 otem pojawiła się policja, by aresztować Yasmi- ' Ucieczkę od męża. wali buchła hałaśliwa sprzeczka. Jedni wykrzyki-pod adresem policjantów, którzy w świętą noc ' paskudnym zamiarem. Inni byli zda- yschodzz mina nje miała prawa uciekać, bez względu na to, nia' ż' ' aktował ją Omar. Ale i tak nie miała wyboru, mu- jak z1 do ktow j ić do domu. Według Beit el-Ta'a, czyli prawa posłu-a domowego, policja mogła dosłownie zaciągnąć żonę, ekła, z powrotem do męża. Na to się właśnie zanosi-iomu Raszidów, bo Yasmina nie chciała pójść z policjantami dobrowolnie. - Musimy to zrobić - usprawiedliwiali się funkcjonariusze i jeden z nich sięgał już po Yasminę. Upadła na kolana i jęczała. - Módlmy się! Ta dziewczyna będzie rodzić! - krzyknęła Haneja. - Teraz, w czas Boga - powiedziała cicho Amira pomagając Yasminie powstać - nie jest zbyt wcześnie. Chodź, musimy się pośpieszyć. Poślijcie po Qettah. uro- Ahc— j naste urodziny. - iśjf ' Ibrahim uśmiechali się i mieli łzy w oczach. ~ Mam 6 T°§ę uwierzyć' ze jestem babcią - cieszyła się Alicja. d m°ją ta ie trzydzieści osiem lat i jestem babcią! Zdradzę ~ Och)6mnicę' kochanie. Będę znowu matką. Jestem w ciąży. ma S2cześl' °^e ^ocnan^e ~ Ibrahim wziął ją w ramiona - nie ' 1Wszego mężczyzny ode mnie! Poród nie trwał długo. Dziecko przyszło na świat pod wspartym na czterech drzewcach baldachimem olbrzymiego a Amiry, na którym rodziły się pokolenia Raszidów. Był to :Mopiec, urodzony pod Antaresem - obwieściła Qettah -wiazdą podwójną w gwiazdozbiorze Niedźwiadka. Wszyscy jeszyli, Ibrahim był uśmiechnięty po raz pierwszy od oni- Yasmina zapomniała o pobiciu i patrzyła na swoje wielką miłością: Miałam nad m°je siedemnaste urodziny. i 241 Usiadł na skraju łóżka, ścisnął dłoń córki i powiedział: - Prawdziwie Bóg uśmiechnął się do mnie w noc twoicu narodzin. A teraz dałaś mi wnuka. I - z wolą boską - nieba Wem będę miał również syna. Sięgnął po rękę Alicji. - Obie uczyniłyście mnie szczęśliwym. Yasmina siedziała przy otwartym oknie swojego mieszkania, patrząc jak chamsin marszczy wodę na Nilu. W objęciach trzymała dziecko, co pozwalało jej zapomnieć o zmartwieniu. Chociaż Omar zgodził się, by pozostała w domu rodziców na czas odzyskiwania sił po porodzie, to jednak potem znowu ją bit Ale od tego czasu minęły już dwa tygodnie i nic takiego się więcej nie zdarzyło. Yasmina miała nadzieję, że to z powodu dziecka; Omar jako ojciec stał się odpowiedzialniejszy. Może też szanuje żonę bardziej, bo dała mu syna. Popatrzyła na zegarek, Omar nie wróci jeszcze przez wiele godzin, może więc zawinie dziecko i pojedzie taksówką na ulicę Rajskich Dziewic. Złoży tam pierwszą oficjalną wizytę jako matka. Przygotowała dziecko i siebie i ruszyła do drzwi. Były jednak zamknięte na klucz. Omar musiał zamknąć wychodząc rano na zajęcia. Zaczęła więc szukać swojego klucza. W torebce nie znalaz-fa, ani w żadnym miejscu, gdzie - jak przypuszczała - mógłby leżeć. Nie potrafiła sobie w żaden sposób przypomnieć, c( zrobiła z kluczem. Zła na siebie o to roztargnienie, zdecydowała się zadzwonić do dozorcy, który powinien mieć zapas0' we klucze. Podniosła słuchawkę, ale telefon był głuchy. Nag'e przeszło ją mrowie. Czy Omar nie zamknął jej umyślnie, oduczając równocześnie telefon? Nie, to niemożliwe. By^ał okrutny, ale nie posunąłby się chyba do tego. Po prostu z mknął bezmyślnie drzwi, a co do telefonów, to w Kairze * 242 J one, z powro delikatnie mówiąc, zawoctfc»t»dne. Położyła Mohammeqg tem do łóżeczka i zajęła \» się przygotowaniem obiady ^pewno, kiedy Omar wróci, wy*fwytłumaczy się i będą się ob^ śrniać z tej głupiej sytuacji. Post; 3^stanowiła przygotować to, ^ !?n najbardziej lubi: duszoną pierś ssTŚ jagnięcą. Ku jej zaskoczeniu Omar nie pi^przyszedł na obiad, nie szedł tego dnia do domu w ogólofle. Czekała na niego do nej nocy. Następnego dnia nie b;«;dlbyła już zaniepokojona, le przerażona. Zamknął ją i zniknął, „t Próbowała rozkręcić zamek, aleallfle zrezygnowała z obawy, rozdzieli go na dwie części, które w ! wypadną na przeciwne ny, a drzwi i tak się nie otworzą ij#3- Usiłowała dużym krętem podważyć drzwi na zawia:i;&;8asach. Bez rezultatu. Pukały tłukła, wzywała pomocy. Jednak w*nfi'w dwóch pozostałych mies^' kaniach na tym najwyższym pi«?t:::j#trze przeważnie nikogo ni^ było. Gdyby ktoś był, też by pewmrtnie nie pomógł. Nikt się ni^ wtrąca, gdy mąż karze swoją żonęg#e- Kiedy Omar wreszcie pojawił ss ' sie na trzeci dzień wieczos rem, Yasmina już prawie odchodsiijtdziła od zmysłów ze zmars twienia i strachu. Omar urwał klsBl^amkę, którą ona częściowy odkręciła. - Co zrobiłaś z tymi drzwiami? flii? - Nie było cię, bałam się... - Musisz dostać nauczkę, Yasirr.-.rtfnina. Najpierw się stawias:^ zachciewa ci się uniwersytetu, kieoo9Ńedy ja mówię, że masz sieN izieć w domu. Potem plamisz móipó) honor uciekając. Wszyscy sąsiedzi o tym wiedzą. Śmieją się $& za moimi plecami. Zrobią 2 ciebie posłuszną żonę. Ruszył przez mieszkanie, wykreetfręcając żarówki i tłukąc je, Iafa nadzieję, że dziecko się nie o ; obudzi. ~ Omar, co robisz? ^Daję ci lekcję, której nie zapomn<«i>mnisz- telewizor od ściany, wTł#*vynvał sznur z aparatu. TQ z radiem, po czym sbols^kierował się w stronę wyjv 243 - Zaczekaj - błagała Yasmina. - Nie odchodź p zostawiaj mnie. Mamy mało jedzenia. Dziecku potr Trzasnął drzwiami. Usłyszała klucz obracający sie Kiedy obudziło ją walenie w drzwi, w pierwszej ch •? wiedziała, gdzie jest. Ciemno, jest głodna i boli ją g}0Wg tem zrozumiała, że musiała usnąć na podłodze w pokoiu łowym. Wreszcie przypomniała sobie: Omar ją zamknął dni temu? Dlaczego jej to robił? Czym zasłużyła na takie traktowanie? Podeszła po omacku do łóżeczka i wzięła Mohammeda i ręce. Natychmiast przyssał się do piersi. Na jak długo wystarczy jej pokarmu? Nie jadła od przedwczoraj. Kiedy znowu rozległo się łomotanie, podeszła do drzwi. - Zamknięte. Kto tam? - Odsuń się na bok - usłyszała głos Zachariasza i w chwilę później uderzone potężnie drzwi otworzyły się. Weszła Kamelia i Tahia. - Bismilłach! - krzyknęły widząc Yasminę. - Co się tu dzie- je? - On mnie zamknął. - Próbowałyśmy się do ciebie dodzwonić - opowiadała K melia rozglądając się po ciemnym mieszkaniu. - Omar prz szedł do nas do domu. Powiedział, że masz zbyt dużo zajęci przy dziecku, by nas odwiedzić. Wiedziałam, że coś jest i w porządku. - Idziesz z nami - zakomenderował Zachariasz. - F"r; tuj dziecko. Śpieszyli się, ale gdy mieli już schodzić na dół, f drzwiami pojawił się rozjuszony Omar. - Co wy tu robicie? - Zabieramy siostrę do domu - odparła Kamelia- próbuj nas powstrzymać. 244 mojego domu, wszyscy! Moja żona zostaje wycił Yasminę za ramię, Kamelia ściągnęła panto-Ki^y .Cj grzmotnęła Omara w głowę. Zawył i zasłonił się, fel '.tmczasem szybko zbiegli na dół. u przy ulicy RaJskicn Dziewic, w salonie, gdzie po-W Yasminę z dzieckiem, wszyscy z oburzeniem komen- "ekscesy Omara. Pytano o Nefissę, jego matkę. t0Wa ogień piekielny pochłonie to chłopaczysko - zawo- łała Hanida. Gdzie jest wuj Ibrahim? To jego obowiązek załatwić tę Kiedy minęło podniecenie, Amira powiedziała łagodnie do Yasminy: - Musisz wrócić do domu i pogodzić się z mężem. Jesteś teraz żoną, musisz być posłuszna mężowi. - On mi robi takie straszne rzeczy, babciu. Dlaczego? Jak on może być taki? - Omar zawsze był niegrzecznym chłopcem. Tak jak jego ojciec, który umarł, zanim się urodziłaś. Może więc Omar ma a we krwi, nie wiem. Ale pamiętaj zawsze, że dobra żona jest jak welon osłaniający tajemnice rodziny. yszedł Omar i powiedział, że chce widzieć Yasminę. Ibrahim 0 d° małego pokoju recepcyjnego i zamknął drzwi. Popa-yinu w oczy i spokojnym głosem zakazał więzienia żony. ^jjar roześmiał się. 0 moje prawo, wuju. Zgodnie z kodeksem mężowi wol-wtrąc / ac ^one> by nie mogła odejść. A tobie nie wolno się - PraIbrahima zdawały się rzucać gromy, nję. je^ i° moze n*e chronić w pełni Yasminy, ale ja ją chro-skrzywdzisz ją jeszcze raz, jeżeli ją zamkniesz, bę- 245 dziesz jej groził, uczynisz ją nieszczęśliwą, przekln wyklnę cię z rodziny, nie będziesz już dłużej moin-cem, nie będziesz już Raszidem. Omarowi zrobiło się zimno. Wiedział, że Ibrahim zrobić, mógł zmienić Omara w nikogo. Dziadek Ali z ciocią Fatimą, której imię zostało zakazane, a fotoe f szczone. Ali wypowiedział słowo, a ona właściwie r istnieć. To samo może się stać z Omarem. Zatrząsł się z wściekłości i strachu. - Tak, wuju - wystękał. - A ponieważ nie wierzę ci, będę dzwonił do Yasminy dziennie i będę ją odwiedzał raz na tydzień. Ona może prz chodzić do tego domu z dzieckiem, kiedy zechce. Nie wolr ci jej zatrzymywać. Jasne? Skłonił głowę. - Tak, wuju. Kamelia doszła do wniosku, że jej położenie nie różni się tak bardzo od sytuacji Yasminy. Też jest w pewien sposót uwięziona na skutek uprzedzeń i dyskryminacji. Obserwowała, jak rozwijają się w niej nowe uczucia. Było jak przebudzenie, jakby spała przez ostatnie cztery miesiące i piero teraz otwierała oczy. Chciała biec za siostrą i sprowad; ją z powrotem, ale prawo było po stronie Omara. Nie mogąc godzić się z bezsilnością, pragnęła szukać pociechy u babci. Amira miała właśnie zamiar pójść do łóżka. - Mogę porozmawiać z tobą, babciu? Martwię się o V nę i Omara. Amira westchnęła. Te problemy rodzinne! - Jakoś się do siebie dopasują, z wolą boską. - Ale prawo krzywdzi kobiety, babciu. To nie jest w rządku zmuszać kobietę do pozostawania w nieszczęsl małżeństwie. 246 stały stworzone dla obrony kobiet. Z 2 całym szacunkiem, babciu, gazety codziennie „ Obrona- ^ ^ dyskryminacji kobiet. Dzisiaj czytałam Secie, której mąż wziął sobie drugą żonę i wyje-eranicę. A tę pierwszą zostawił tu, w Kairze, ^dzieckiem i nie chce jej dać rozwodu, chociaż nie owrócić do Egiptu. Próbowała uzyskać rozwód ale odpowiedziano jej, że najpierw musi się na to maż I ta młoda kobieta jest skazana na samotne ży-fpowodu egoizmu mężczyzny. ° _ Odosobniony wypadek. _ Ależ skąd, babciu. Popatrz do gazet. Ty słuchasz jedynie radia, ale w gazetach roi się od takich historii. Inna sprawa, lężcźyzny, który niedawno zmarł. Dopiero na pogrzebie okazało się, że miał cztery żony w różnych dzielnicach miasta. One nic o sobie nie wiedziały. A teraz każda z czterech wdów otrzymała tylko czwartą część niewielkiego spadku. - To nie był dobry człowiek. - Nie o to mi chodzi, babciu. On nie był dobrym człowie kiem, ale mógł całkowicie legalnie ożenić się cztery razy i nie poinformować żadnej z kobiet o pozostałych żonach! Prawo jest niesprawiedliwe dla kobiet. Tak jak jest niesprawiedliwe Yasminy. A co z tymi biednymi kobietami, które nie mają dej rodziny jak nasza? Kto powstrzyma bijącego męża sady- - Na litość boską, Kamelio. Nigdy nie słyszałam cię mó- "] takie ^eczy. Kto ci to włożył do głowy? dobro. na słowa h ia uświadomiła sobie w tym momencie, że powtarza argumenty zasłyszane od Dahiby, która nie tylko anczyć, ale dużo rozmawiała z nią na różne tematy. >zystko rozumiesz, Liii. Jesteś za młoda. Nasze pra-°a prawach boskich, a Bóg może czynić jedynie ° Pos^uszenstwie domowym nie opiera się , babciu! Prorok mówi nam, że żadna kobieta 247 nie powinna być przymuszana do małżeństwa, chce. - Napisane jest, że żona ma być posłuszna mężów' - To prawo dotyczy kobiet. Są też prawa dla rr\p- babciu, ale nie przestrzega się ich. - O czym ty mówisz? - Na przykład: każesz nam się skromnie ubierać i &i nie zachowywać, bo tak jest napisane w Koranie. A kied ° rastamy, to Omar i Zakki mogą ubierać się, jak chcą, i 2! wywać, jak chcą. - To jest ich prawo jako mężczyzn. - Naprawdę? - Kamelia zdjęła egzemplarz Koranu z drew nianego pulpitu pod portretem Alego Raszida i przewróci parę stron. - Proszę, tutaj, babciu. Rozdział dwudziesh czwarty, wiersz trzydziesty. Amira popatrzyła w księgę. - Widzi babcia, o co mi chodzi? - Nie. • - No przecież napisane jest wyraźnie: „Powiedz wiernym mężom, by spuszczali wzrok i byli skromni". To jest takie sa mo przykazanie jak dla kobiet, ale wymaga się skromności tylko od kobiet. Ten cytat Kamelia znała również dzięki Dahibie. - Mam jeszcze jeden przykład. Wertowała księgę szukając, ale Amira zaprotestowała: - Nie, nie szukaj. Ja nie mogę. - Podać babci okulary? - Nie mogę, Kamelio, ja nie umiem czytać. Nigdy r>ie' uczyłam się czytać. Kamelia usiadła z wrażenia. - To wstyd - przyznała Amira. - Ale twój dziadek i mnie słów Boga i dzięki temu, nie umiejąc czytać, znam 1 Wa B°?a- v nie* - Nie umieć czytać to nie jest wstyd. Nawet ProroK, Bóg mu błogosławi, nie umiał czytać ani pisać, ale - z ( 248 babciu - może dziadek Ali nie nauczył cię wszy- stjdch Pra^' zmów modlitwę, dziecko. Plamisz honor twojego - Szyyi6ry był dobrym człowiekiem. dziadka, * sz^cunek j cześć dla praw Boga, ale prawa stano- ' ^al z ludzi są złe. Mam zaledwie osiemnaście lat i zo- wi°ne Pkazana na żywot, który jest bardziej śmiercią niż ży- 111A ta kara spada na mnie dlatego, że nie mogę mieć Testem karana za coś, co nie zależy ode mnie. Za coś, e ma związku z czcią, lecz jest fizyczną ułomnością. Za- l uczyłaś nas, że Wiekuisty jest pełen współczucia i mą- 3ści. Pan powiedział: „Niech dane wam będzie doznać ul- i" Babciu, Yasmina powinna mieć prawo do rozwodu z Omarem. - Kiedy kobieta rozwodzi się z mężem, bezcześci swoją ro dzinę. - Ale ciocia Zou Zou się rozwiodła, ciocia Doreja i ciocia Ajesza. - To tylko dalsze krewne. Nie są w prostej linii potom stwem Alego Raszida. To na wnukach i wnuczkach Alego Ra- szida spoczywa obowiązek obrony czci rodu. Kamelia uścisnęła rękę babci i powiedziała z przejęciem: - A więc musimy cierpieć w imię czci? Yasmina musi po- )stawać w strasznym małżeństwie ze względu na cześć ro- ? A ponieważ ta kobieta przy ulicy 26 Lipca zainfekowała «e, muszę wieść bezsensowne życie, by cześć rodu nie "cierpiała? rvJuCześć iest wszystkim - powiedziała cicho Amira; drżał jej Podbródek. - Bez niej jesteśmy niczym. '"u, byłaś mi matką, która mnie wychowała, która Nji„d a mi ° B°gu, która uczyła mnie odróżniać zło od dobra, być ^ nie.W{*tprtam w to, co słyszałam od ciebie. Ale musi Nie ^ takie sje m°8ę uwierzyć, że wnuczka Alego Raszida mówi (Va- Boję się tych sprzedajnych czasów, w których ^1" C°Ś Wi^ niŻ ŚĆ 249 sł0 dziewczęta przeciwstawiają się starszym i Boga jak im wygodnie. Kamelia zagryzła wargi. - Proszę cię o przebaczenie i błogosławieństwo Muszę znaleźć swoją własną drogę w życiu. Opuszć2 dom dziś wieczorem. Muszę znaleźć swoje miejsce. M'HI za mnie. Później Amira patrzyła przez okno na niknącą w cy sylwetkę dziewczyny z walizką, swojej wnuczki, o dzieciątku, które powitała na tym świecie w taką samą' trzną noc jak ta, osiemnaście lat temu. Wtedy, kiedy Ibrahim przeklął Boga. ROZDZIAŁ 21 Zachariasz widział anioły. Przynajmniej myślał, że widzi. Te wdzięczne istoty, któri zdawały się lewitować koło niego w złotej poświacie, to naprawdę była tylko Amira i Sahra, kobieta z kuchni. Był I ostatni tydzień ramadanu, miesiąca postu, i rzeczą, którą Zachariasz najlepiej zapamiętał, był nieznośny żar w kuchni. Poczuł czyjąś rękę pod głową oraz coś ciepłego o słodki zapachu na wargach. Na- - Wypij to - usłyszał głos babci. Po paru łykach Zachariaszowi rozjaśniło się w głowie-potkał zatroskane spojrzenie Amiry i zapytał: - Co się stało? - Zasłabłeś, Zakki. Kiedy uświadomił sobie, że wypił herbatę, podniósł z trudem. 250 _ jać>ra g° ^ofoTze _ powiedziała łagodnie babcia. - Her- vVszyst ^o)ona słońce już zaszło. Wszyscy jedzą w salo- źdosią się. » zorientował się, że jest we własnym pokoju. Wi"e: "\laje? w kuchni, paniczu - wyjaśniła Sahra - ale • śliśmy cte tutaj. nie za dużo pościsz, Zakki? - spytała Amira. iadł na poduszki. Nie poszczę wystarczająco - pomyślał, iałby powstrzymać się nawet od herbaty, przed zachodem ) zachodzie słońca. Nie poszczę wystarczająco, a niedługo ?uż koniec ramadanu. W każdym dniu miesiąca postu, od wschodu do zachodu słońca, Zachariasz starał się wypełnić nakazy czwartego filaru wiary, nie przyjmując pożywienia, wody. Nie brał też do ręki papierosów ani nawet wody kolońskiej. Wszystko po to, by pokonać żądze, które są bronią szatana. Ale powstrzymywanie się od jedzenia i picia to jeszcze nie wszystko, co należy praktykować podczas ramadanu - uważał Zachariasz. Należy również umartwiać ducha, wyzbyć się wszelkich ziemskich myśli i skoncentrować całkowicie na Bogu. - Jesteś zbyt gorliwy, dziecko - przekonywała Amira. - Nie >lno pościć bez przerwy. Bóg żąda od nas, abyśmy się oczy-Kzali jedynie od świtu do zachodu słońca, po czym możemy sc do syta. Pamiętaj, że Bóg jest miłosiernym karmicielem. chariasz odwrócił się. Babcia nie jest w stanie zrozumieć: « być nabożny, pragnął, by Bóg napełnił go łaską, ale nie zepędzić ze swojej głowy pożądliwych myśli o Tahii. iować z jedzenia i picia to nic trudnego, ale rozum przyr ,a ^° Za każdym razem, gdy spojrzał na Tahię lub niał sobie ich jedyny pocałunek w noc wesela Yas- ~Co coś 2 tobą, mój drogi? - troskała się Amira. - Widzę, że pod "yfle- M°że jakieś problemy w szkole? Osł ziel°ne oczy na babcię. 251 - Chcę się ożenić. Amira zdumiała się. - Nie masz jeszcze nawet osiemnastu lat, Zakki Kr zawodu, jak utrzymasz żonę i rodzinę? - Pozwoliłaś ożenić się Omarowi, chociaż wciąż jes- uczy. - Omar ma spadek po ojcu. Już za rok skończy i dostanie państwową pracę jako inżynier. Twoja svhiar' inna. )a )est - Wobec tego Tahia i ja moglibyśmy mieszkać tutaj, u bie; aż skończę naukę. Przysiadła. - Tahia? To z nią chcesz się żenić? - Och, babciu - powiedział z namiętnością - palę się dc niej! Amira westchnęła. Ci chłopcy, zawsze się palą! - Jesteś za młody - powtórzyła. I nagle przypomniała so bie, że Zachariasz nie jest w gruncie rzeczy Raszidem. Czy można mu pozwolić na ożenek z Tahią? Amira wyszła na taras na dachu i wpatrzyła się w mrugające gwiazdy. Któraś z nich jest gwiazdą Zachariasza, ale n nie wie która. Tak jak i ja nie wiem, pod jaką urodziłam gwiazdą. Jak możemy odgadnąć naszą przyszłość, jeżel znamy naszych gwiazd? Pomyślała o snach, które wciąż ją trapiły, o niezwyk" ostrości szczegółów - w obozowisku na pustyni, w ( z matką, której odbierają dziecko, w postaci wysokiego N czyka w szkarłatnym turbanie. Co to wszystko znaczy-wiek czuje się bardziej osamotniony, jeśli nie zna ' przodków. Zachariasz pragnie ożenić się z Tahią, ale czy to )es sądne zezwolić na taki związek? Czy w ten sposób nie 252 f/hwątpliwości. wiedziała dokładnie, który to będzie mężczyzna, bo ra }a sję już, co mówią gwiazdy o Jamalu Raszidzie, yybrała go nie tak dawno na męża Kamelii. ? Syn nieznanego ojca, chłopak, którego los nie cię Wiić Złewepowiedziany. Było jej żal Zakkiego, chciałaby ' ale nie mogła zapomnieć o powinnościach c^zki' Tahii potrzebny był odpowiedzialny męż-"órym wszystko wiadomo, którego cześć nie budzi cZfna/°śi Huk dział przewalał się ponad miastem, transmitowany przez radio Kair jako oficjalny znak końca ramadanu. Ludzie wyszli na ulice w odświętnych ubraniach, wybierając się w odwiedziny do krewnych, wielu niosło prezenty dla dzieci. Rozpoczęło się radosne trzydniowe święto Eid al-Fiłr. Zachariasz i Tahia siedzieli w ogrodzie, na tej samej marmurowej ławce, na której niemal przed rokiem skosztowali, jak smakuje pierwszy pocałunek. Nie brali udziału w ogólnym świętowaniu. Tahia miała zostać żoną Jamala Raszida cze przed końcem miesiąca i przeprowadzić się do jego Siedzieli u na Zamaleku. Nie cieszyło jej to wcale, ale w odróżnie-' Kamelii i Yasminy nie było w jej naturze przeciwstawiać się woli babci. w milczeniu pod gwiazdami i cienkim, młodym S1ezycem, trzymając się za ręce. Pachniał jaśmin i kapry-V końcu Zachariasz powiedział: |vsze będę cię kochać, Tahio. Nigdy nie pokocham in-/• Nigdy się nie ożenię, lecz poświęcę moje życie Nie wiedział ? d0 c r, powtarza słowa własnego ojca, wypowie- anry nad brzegiem Nilu prawie osiemnaście lat 253 To będzie ostatnia prostytutka, jaką widzę -Ibrahim patrząc na kobietę, która leżała obok niego" Trzy różne wróżki przepowiedziały mu, że dziecko, kr bawem urodzi mu Alicja, będzie płci męskiej. A więc odpokutował już za wszystko w więzieniu, Bóg wybacz ce Najpierw Nefissa zwróciła uwagę na włosy. Nieco rzec ^.j, ale bez wątpienia blond. Za każdym razem, gdy napotyfc ła jego wzrok, starała się odgadnąć kolor oczu: szare czy niebieskie? Było to na spotkaniu ze znanym dziennikarzem, które urządzała dobra znajoma Nefissy jeszcze z czasów król Faruka. Wytrawna specjalistka w kojarzeniu par szybko spostrzegła zainteresowanie przyjaciółki i szepnęła jej do uchj To profesor, który wykłada na American University. Całkiem przystojny i na dodatek samotny. Chcesz, abym przedstawiła mu ciebie, kochanie? Za sceną w klubie Cage d'Or Kamelia poprawiała na s bie białą, satynową galabiję, w której miała wykonać det tancki taniec. Przeszła jej przez głowę myśl, że szkoda, i rodzina nie zobaczy jej występu. Ale w noc, kiedy opu! dom przy ulicy Rajskich Dziewic, została przygarnięta { Dahibę i Hakima, to była teraz jej rodzina. Stanęła na 9 obok Dahiby, dusza skakała w niej z rados'ci. Widownia brawo i krzyczała Y'Allach1. Uśmiechnęła się i zaczęła taniec. 254 ciskała yyiohammeda do piersi, nie przerywając D znika biologii, który dostała od Zachariasza na lektury P°J^wie rzuciła okiem na Omara wynurzającego się Rozsnuwał zapach wody kolońskiej. Kiedy powie- .wychodzi, skinęła głową i przewróciła kartkę. Już się Co ojciec powiedział Omarowi - nie wiedziała, ale 'ardzo skuteczna perswazja. Mąż spędzał teraz noce poza ° lecz Yasmina nie dbała o to. Miała Mohammeda, czyli ni wszechświata, i miała swoje książki. Pewnego dnia - ? działa na pewno - powróci na studia. Stanie się niezależna. Dlatego właśnie była przygotowana na te momenty, kiedy Omar wracał do domu pijany i żądał, by szła z nim do łóżka. W jednym z centrów kontroli urodzin, stworzonych przez prezydenta Na- sera, otrzymała środki antykoncepcyjne. Alicja dekorowała salon kwiatami w wazonach: piwoniami różami ściętymi w ogrodzie. Myślała, czy dobry efekt dają ?ukiety żółte obok różowych, wsłuchując się równocześnie w nowe życie, które się w niej rozwijało. Miała nadzieję, że to TOwy, mały Eddie. Będzie blondynem o niebieskich oczach jak brat. Zabierze go do Anglii, gdzie pozna swoje brytyjskie dziedzictwo. We wn'ra Przyglądała się, jak ostatnie meble Maryam znikają ciężarówki, która odwiezie je do małego mieszka lni nr* placu Talaat Harb- Sulejman sprzedał wielki Amir/ UHCy Rajskich Dziewic. i i s PatrZyła na kobietę, która była jej najlepszą przyja-Sladką od czasów młodości. Razem wychowywały 255 dzieci, dzieliły się tajemnicami, pocieszały wzajernrf ły beledi. Gdzie te lata odfrunęły? - Będziesz nas często odwiedzać? Nie pozwolisz głość nas rozłączyła? - pytała Maryam. - Kiedyś - odrzekła Amira - długo zastanawiała przed zrobieniem jednego choćby kroku za bramę ogrodu. Prawdę mówiąc, bałam się wychodzić. Ale to przeszłość. Oczywiście, będę cię odwiedzać, jesteś m«- strą. °)ą si°- Uścisnęły się i Amira zdała sobie sprawę, że właściwi ka już na tę chwilę, gdy złoży Maryam wizytę w jej nov\ mieszkaniu przy placu Talaat Harb. CZĘŚĆ IV 1966-1967 ROZDZIAŁ 22 _ Musimy teraz bardzo uważać, Yasmino. Rany tak głębokie bywają kłopotliwe - Ibrahim mówił po angielsku, by matka dziecka, fellacha, która niedawno przywędrowała do miasta, nie mogła zrozumieć. - Co się stało? - spytała Yasmina, która właśnie przyszła do gabinetu ojca, by zastąpić nieobecną pielęgniarkę. - Schody runęły - Ibrahim przerzucił się na arabski. - Bądź dzielny, chłopcze. Jeszcze minuta i będzie po wszystkim. W tej okolicy takich dzieciaków było mnóstwo. Wieśniacy porzucali swoje gospodarstwa i masowo przenosili się do miasta w poszukiwaniu lepszego życia. Liczba lokatorów wie-imów często dziesięciokrotnie przewyższała dopuszczalne my. Mieszkali na dachach, w korytarzach, piwnicach, pró-»wali tam nierzadko trzymać również kury i kozy. Wypadki ały się często: urywały się stare, drewniane balkony, na-ewaliły się całe budynki, albo - jak to było z młodym pa-ktora Raszida - załamywały się spróchniałe schody, gwóźdź rozpruł łydkę, go. - ju^°rZ1dlcU/ Yasrr>ino - Ibrahim powrócił do angielskie-Jak tyjec! ^ Już Wszystko oczyszczone, teraz zdezynfekujemy. jest szcz ' -, . rana/ która nie krwawi obficie, tak jak ta, ście, maft ^ podatna na infekcje. Ten chłopak miał szczęknie. ga , y*a na tyle rozgarnięta, że przyniosła go do 3 często, kiedy nie ma wiele krwi, ludzie myślą, 257 rana jest niegroźna i nie przejmują się nią. tego posocznica i tężec, po czym chory umiera ze z tego posocznica i tężec, po czym chory umiera bandażować, a ja zrobię mu jeszcze zastrzyk penicyr Po zakończonym zabiegu Ibrahim poinstruował^ chłopca, zakutaną w czarną melaję: - Przyprowadź do mnie chłopca za trzy dni. Tym sprawdzaj, czy nie ma gorącego czoła. Jeżeli będzie m' ?' rączkę, przyprowadź go od razu. Jeżeli noga stanie się tWa i sztywna albo chłopak będzie ruszał bez przerwy s\ również go przyprowadź. Rozumiesz? Fellacha skinęła głową i wyciągnęła spomiędzy fałdo czarnego materiału garść półpiastrowych monet. Ibrahim n chciał ich wziąć. - Modlitwa jest więcej warta niż pieniądze, matko. Pomód się za mnie w święto. Gdy kobieta z chłopcem zniknęła, Ibrahim podszedł d zlewu i zaczął myć ręce. - Prawdopodobnie nie zobaczymy ich więcej, Yasmino. Je żeli w ranie rozwinie się infekcja i dzieciak zachoruje, matka weźmie go raczej do czarodzieja, żeby przepędził złe duchy. Ibrahim popatrzył na córkę, która czyściła instrumenty i j go serce napełniło się dumą. To była własna idea Ibrahima -udzielanie bezpłatnej pomocy medycznej imigrantom ze wsi, żyjącym w sąsiedztwie. Wyznał, że ta praca daje mu głębo satysfakcję u schyłku każdego dnia. Nie spodziewał się nak, że Yasmina będzie mu w tej gratisowej praktyce dla t daków tak ochoczo pomagać, myślał, że lepiej się czuje i do czynienia z zamożnymi pacjentami. - Na pewno chcesz się tym zajmować do końca życia/ szmisz? Nie lepiej wypełniać szlachetne funkcje żony i Dlaczego chcesz być lekarzem? Jak widzisz, to może byc strująca praca. - A dlaczego ty zostałeś lekarzem, tato? - Ja nie miałem wyboru. Twój dziadek, niech Bóg c pokój, dyktował, jak ma wyglądać moje życie. - 258 innego wolałbyś robić? - ^ niógł zacząć jeszcze raz - odpowiedział Ibrahim „ Gdyby ^ Osiadłbym na jednej z naszych farm baweł- vVycieraj3c T^elcie Kiedyś przez pewien czas marzyłem, by rzem. Byłem wtedy młody. Czy nie każdy marzył Z°Stt bvazostać pisarzem? patrzyła, jak starannie zaczesywał włosy, szerokim gniecieni nad każdą skronią, gdzie dystyngowane sre-ypierało już kolor szary. Pomyślała, że jej ojciec dobie-/pięćdziesiątki wciąż był przystojny i nawet lekkie za-aelenie w talii nie przeszkadzało - może powinien je mieć człowiek zamożny? Nie dziwiła się matce, że zakochała się w tym mężczyźnie. A obecnie Ibrahim wchodził w wiek, który Yasmina uważała za najbardziej twarzowy dla Arabów, kiedy otrząsają się już oni z pretensji lat młodych, a wykształcają nobliwe cechy pory prawdziwej dojrzałości. Dostrzegała te rysy u swoich uniwersyteckich profesorów, u starszych panów wysiadujących w kawiarniach, a nawet u niektórych żebraków. Zastanawiała się, czy to właściwość narodowa czy rasowa ta odrobina majestatu, która w końcu pojawiała się u większości Arabów. Nawet jej mąż, zaledwie dwudziestocztero-Omar, zdradzał już wczesne objawy tej okazałości, może a skutek częstego przebywania w towarzystwie lokalnych przywódców i prominentnych biznesmenów. Wyobraziła sobie Ibrahima pozującego do rodzinnego por-iu' jak pozował dziadek Ali siedząc w fotelu wielkim ni-™ tron w otoczeniu poddanych, czyli rodziny. Yasmina za-_ ^a sieb'e w tej grupie, po prawicy ojca. y , j y ę dostałbyś wyrzucony ze swojego pisarskiego raju. ah 6dy TObił? liczniej P°°S2edł do okna i patrzył na zapalające się coraz na uliCe e°ny ^odz'ny sjesty skończyły się, ludzie wylęgali ^'asto ń; 6SZ*a w'eczorna pora interesów i rozrywki. Kair! n*spokojnych dusz. I co . / Ibrah- W e m^my już tych farm w Delcie, ojcze - droczyła się 259 y 2 k Ibrahim odwrócił się. Yasmina kończyła porządkou di i tiłó Zdjł bił htk kó - Prawdopodobnie sprzedawałbym ziemniaki -widząc, jak starszy handlarz wtacza swój wózek 2 ziemniakami w strumień widzów wychodzących 2 k' ' Ibrhim odrócił się Yasmina kończł rzędzi i materiałów. Zdjęła białą chustkę, którą - tak lęgniarka Ibrahima - miała zawsze na głowie podcza mowania pacjentów. Jasne włosy opadły jej na plecy R przypominała Alicję. Ten sam wdzięk, te same staranne r Ambicji Yasmina nie miała jednak po matce, to musiała u ode mnie - pomyślał Ibrahim, chociaż nie był w pełni ś domy tej swojej cechy. W przyszłości, gdy Yasmina będzie już lekarzem, można dla niej urządzić tu gabinet. Ibrahim myślał o przyległym p( koju, w którym kiedyś odprężał się w ramionach prostytutek. Yasmina przyjmowałaby kobiety i dzieci, a on mężczyzn, konsultowaliby się wzajemnie. Przychodziłaby tu codziennie, wnosząc tę swoją szczególną świetlistość. - Masz syna, Yasmino. Czy nie powinnaś poświęcać mu więcej czasu? - Spędzam z nim dużo czasu. Ciocia Nefissa również lubi się nim zajmować. W tej chwili są w teatrzyku lalkowym. - Tak, do chwili, kiedy Tahia urodzi dziecko, Mohamm będzie jedynym wnukiem Nefissy. - Tato, za parę lat Mohammed pójdzie do szkoły. Ukońi wtedy studia medyczne. - Nie jesteś za młoda, by być lekarzem? - Kiedy skończę studia, będę miała dwadzieścia sześć - Piękny wiek. Nie jestem pewien, Miszmisz, czy ' medyczna jest odpowiednim miejscem dla młodej ' z twoim pochodzeniem i wychowaniem. Chyba nie 1 Może raczej urodziłabyś mi więcej wnuków? Mohamme już prawie cztery lata. Potrzebuje braci i sióstr. Roześmiała się. - Mój syn ma tylu kuzynów, że mu się mylą- J albo siostrą jeszcze trudniej byłoby mu się w tym 260 wiedziała, że rodzina oczekuje jej następnego dziec-•e powiedziała przecież, że stosuje środki antykon-U lata temu myślała o rozwodzie z Omarem. Prze-;' ^rozwodu, tak bajecznie proste dla Egipcjanina, dla •• st niezmiernie trudne. Kobieta może uzyskać roz-.0 w wypadku, gdy mąż odbywa wieloletnią karę wię-est nieuleczalnie chory, uznany za niezdrowego na umyta po^je żone' PowoduMc H trwałe ka^ctwo. 7ubaida, starsza kobieta, z którą Yasmina pracowała jako liczka' w Czerwonym Półksiężycu, twierdziła wprawdzie, rozwiodła się dwa razy, uwalniając się od mężów, którzy -teden i drugi - byli egoistycznymi osłami. Jej sposób polegał na doprowadzeniu męża do stanu, w którym on sam marzy wprost o rozwodzie. Żona osiąga to nie sprzątając w ogóle mieszkania, hałasując, gdy do męża przychodzą koledzy, częstując gości męża niejadalnymi potrawami, rozpuszczając dzieci. Jeśli te sposoby nie działają, poskutkuje szyderczy śmiech w łóżku, kiedy mąż zabiera się do uprawiania seksu. Yasminie nie zależało jednak na rozwodzie aż tak bardzo, by uciekać się do tego typu metod. Poza tym Omar po ukoń- :eniu studiów i podjęciu pracy w firmie państwowej bardzo esto wyjeżdżał za granicę, nawet na kilka miesięcy. Wyda- się, że okazuje jej więcej szacunku, z podróży przywoził podarunki. a chcę czegoś więcej, tato. To cudowne być matką, ale J]aęJ|Ię w teJ roli ograniczona. Na wykładach na uniwersyte-tutaj, gdy pomagam ci przy pacjentach, staję się inną zdros' bym się budzite, odkrywała samą siebie. Jakżeż za-- TwZę Kamelii Je| kariery/ tańca! A^°) dziadek nie był entuzjastą kobiet lekarek. Alim. D Ciebie Prosze o pomoc, a ty nie jesteś dziadkiem ~ Nie n" - jestem nim, niech Bóg da mu odpoczywanie. *nisz. Kiedy wrócimy z mamą z wycieczki do o tym. 261 sPra- Uścisnęli się. Ibrahim stwierdził, że ambicje Yasnr wiają mu przyjemność, jak i to, że rozmawia z n; n-otwarcie. Gdyby on miał taką odwagę... Rozległo się pukanie do drzwi. Ibrahim otworzy} i się na widok męża siostrzenicy, Jamala Raszida. Q wyraźnie podenerwowany. Yasmina myślała, że coś dz' z Tahią, która usiłowała zajść w ciążę, jak do tej pory k tecznie. Powód wizyty był jednak inny. - Ibrahimie, żandarmeria rozpytuje o ciebie. - Żandarmeria? O co pytają? - O poglądy polityczne, o konto bankowe, zainwestowani kapitały. - Co? Dlaczego? - Nie wiem. Ale powiedział mi właśnie przyjaciel, nie mo gę zdradzić kto, że nazwisko Raszidów jest na pewnej liście. - Jakiej liście? - Na liście należącej do Gości o Świcie. - Jak mogliśmy trafić na tę listę? Rodzina nie ma żadnych konfliktów z urzędnikami Nasera. Jesteśmy spokojnymi ludź mi, Jamalu. - Przysięgam, że to prawda. Musisz uważać, mój bracie. Żandarmeria jest potężna, wszyscy boją się ministra Ame Teraz armia decyduje o wszystkim i wystarczy skrytykować łączność telefoniczną w Kairze, a już ląduje się w wiezie majątek zaś staje się własnością państwa. - Posłuchaj, Ibrahimie - ciągnął Jamal. - Twoja rodzina j< w niebezpieczeństwie. Nikt nie jest poza zasięgiem tych leńców. Przychodzą w nocy, wyłamują drzwi i ares wszystkich mężczyzn. O wielu zatrzymanych słuch z To nie jest to samo, co podczas rewolucji, kiedy ciebie atf wali. Jest o wiele, o wiele gorzej, bo zabierają domy, Pie dze z kont bankowych, wszystko, co masz. Ibrahimie, I moją siostrę Munirah, która wyszła za bogatego przem) ca? Przyjechali pod jej dom wczoraj późnym wieczory i dzieci wyprowadzili na ulicę, a sami przekopywa' 262 y jej pierścionki z palców i nawet naszyjnik, który fti. 2^arl1 ^ sobiS/ zerwali i wzięli. Zabrali męża i najstar-' w- O tym się nie słyszy, bo gazety boją się pisać na ^Obiektem ataku są ludzie zamożni, i temagoga, jest jakiś sposób obrony? - spytał Ibrahim. m ci, co ja zrobiłem. Przepisałem moje kamienice ? kuzynki. Wyjąłem wszystko z banku, zamknąłem ^pieniądze ukryłem. Jeżeli Goście o Świcie przyjdą do Jamala Raszida, niewiele znajdą. Wierz mi, Ibrahimie, sie do kogo zwrócić, nikomu nie można ufać. 1I6- Ale dlaczego moje nazwisko na tej liście? Na Boga, prowadziłem takie ciche życie od wyjazdu Faruka z Aleksandrii. Moja rodzina i ja jesteśmy bez zarzutu! Co minister Amer ma do mnie? - Ibrahim, to nie Amer cię prześladuje. To jego podsekre tarz, człowiek mało znany, ale bardzo wpływowy. Kiedy ko goś wciągnie na tę listę, nie ma już ucieczki. - Kto to jest? - To twój były przyjaciel, Hassan al-Sabir. Biedny Ibrahim - powiedziała Alicja biorąc filiżankę ka wy z rąk Maryam Misrahi. - Obawiam się, że jedyne, co za- Ctal z Anglii, to to, jak mój ojciec krył się przed nami, my przyjechali na miesiąc miodowy. Eddie był wspaniały iima, bo uwielbiał Wschód, tak jak moja matka. Ale c był przekonany, że popełniłam mezalians - prze- bych d'ź słuchafa dochodzących z sąsiedniego mieszkania sła- Vlękow muzyki arabskiej, do której nigdy nie zdołała dróż ~ ^aka Jestem zadowolona, że jedziemy w tę po- 'uż Po libyśmy Ważna rzecz ~ powiedział Sulejman, który - esiatce ~ był emerytem. - Maryam i ja chcie- ować i odwiedzić dzieci, ale one rozpierzchły 263 się po całym świecie. Obawiam się, że nie odbed takiej odysei. Popatrzył na Amirę i dorzucił: - Twój syn jest dobrym człowiekiem, przerywa lekarską i zabiera żonę do jej ojczyzny. Powinienem r gdy byłem młodszy, podróżować dookoła świata i Od dzieci. któ ry - Dziękuję Bogu za Ibrahima - Amira ukrywała lek ęczył ją zawsze gdy syn wyjeżdżał; cz ' męczył ją zawsze, gdy syn wyjeżdżał; czy na pewno cze zobaczy? Powiedziała cicho do Alicji: - Niech Bóg da wam bezpieczną podróż i rychły pwi Ozdobą mieszkania Maryam i Sulejmana był balkonik łen geranium i marigoldów, z którego rozciągał się widok j Nil. - Słyszałam gdzieś, że lotos jest nazywany oblubienicą Ni lu. Skąd to się wzięło? - spytała Alicja. - Ali opowiadał mi, że dawno, dawno temu, za czasów faraonów, co roku przed wielkimi wylewami składano w ofie rze młodą dziewicę. Wrzucano ją do wody. Jeśli utonęła, sta wała się narzeczoną Nilu, a rzeka odwdzięczała się żyznym mułem nanoszonym na pola przez fale powodzi. Dzięki temu były potem dobre żniwa. Teraz jednak tylko kruchy kwiat tosu jest narzeczoną Nilu. Czy wiesz o duszach, które kryją się tam, w rzecznej toni? Dusze tych, którzy utonęli, nie tylkc dziewic składanych w ofierze, ale również rybaków, pływa ków, samobójców. Nil nie tylko daje życie, ale i zabiera. - Ale daje też mnóstwo ryb - wtrącił się Sulejman. - Od czasu przejścia na emeryturę mój mąż najczęściej ff śli o jedzeniu - skomentowała Maryam. Jakby dla potwierdzenia Sulejman westchnął: - Alicjo, już wkrótce będziesz delektować się angie przysmakami. Na przykład dżem truskawkowy. Próbo gdy byłem w Anglii w 1936 roku. Do dziś pamiętam ten S Maryam roześmiała się i wyszła do kuchni. Alicja z^ się do teściowej: 264 jr0/ dlaczego nie jedziesz z nami do Anglii? ' Matfbvłaś za granicą. dróż dla ciebie i Ibrahima. Zróbcie z niej drugi To P° jesjąc _ uśmiechnęła się Amira. I niech Alicja wy- m t dojść do siebie pomyślała jesją m okaZjC/ t>y dojść do siebie - pomyślała. korzysta ęza rOpOnOwał podróż wkrótce po poronieniu Alicji. l_x) chciała mieć syna, że po tym nieszczęściu wpadła depresję. Perspektywa podróży w rodzinne strony tała na nią jak cudowne lekarstwo, Alicja wyraźnie odżyła. .Amira nie myślała o wyjeździe z nimi do Anglii, ale plano-la inną podróż: do Mekki, świętego miasta w Arabii. _ Nie mam już żadnych bliskich krewnych w Anglii. Tylko jedna starsza ciocia. Ale mam wiele przyjaciółek - Alicja spoglądała z balkonu na miasto nad rzeką, dziwaczną mieszaninę Wschodu i Zachodu, która od czasu do czasu wydaje jej się zupełnie obca. Bywa, że kupuje buty w sklepiku, targuje się po arabsku i nagle, w jednym momencie wszystko wydaje jej się obojętne. Powraca natrętne pytanie: co ja tu robię? Po chwili odzyskiwała jakąś synchronizację z Kairem, ale z kolei ten upał i piasek wchodzący w skórę... Chyba tylko w angielskiej mgle i mżawce zdoła się oczyścić. Była jednak pilniejsza, sekretna sprawa do załatwienia w Anglii. Od poronienia czuła coraz silniejszą depresję. Zastawiała się, czy jej matka również miała w sobie takie nara-e zimno. Co popchnęło lady Frances do popełnienia sa-ojstwa? Akt zgonu podaje, że melancholia. a zdecydowała się poszukać odpowiedzi w Anglii. Staja Penelopa była najlepszą przyjaciółką matki. Może A1'cja hnny Wie' dlaczeS° lady Frances odebrała sobie życie. lała siedzieć, czy to sprawa jakichś przeżyć, czy też tanie, bo ^ Senetyczr>ej. Potrzebowała odpowiedzi na to py- n3ć wiek ^ r°k miała mieć czterdzieści dwa lata, czyli osiąg- - pr2 W którym matka się zabiła. *Clele to dobra rzecz - powiedział Sulejman podno-ywno. - Tylu naszych znajomych opuściło Egipt. 265 Wiedzie im się nieźle w Europie i Ameryce. Wciąż prezydent Naser ma dobre zamiary wobec Egiptu P^ mi o tym miejscu, gdzie się urodziłaś, Alicjo, może 0^ dżałem tamtędy w 1936. Amira weszła do kuchni, gdzie Maryam wyjmow nie świeżą baklawę z piekarnika. - Sulejman coraz bardziej żyje przeszłością. Czy wsze dzieje się ze starymi ludźmi, Amiro? Przyszłość je żo skromniejsza od przeszłości, więc oglądają się do tylu? - Być może w ten sposób Bóg przygotowuje nas na spotka z wiecznością. Ja również myślę ostatnio o przeszłości coraz I cej. To dziwne, Maryam, ale im bardziej się starzeję, tym wiec przypominam sobie szczegółów z tych dawno minionych di jakbym się ku nim zbliżała, zamiast odchodzić coraz dalej. - Być może pewnego dnia, z wolą boską, przypomnisz sc bie wszystko i jak wszyscy będziesz się cieszyć wspomnienia mi dzieciństwa. Cieszyć się wspomnieniami dzieciństwa! Tak, musi odbyć tę podróż wstecz, dowiedzieć się, skąd pochodzi, kim naprawdę jest. Czy moja matka została zabita tamtego dnia i pozostawiona na pustyni, czy również porwano ją i umieszczono w innym te remie? Może jeszcze żyje? Jeśli ja mam sześćdziesiąt dwa lata, ona może być koło osiemdziesiątki lub nawet młodsza. Jeżeli u dziła mnie tak wcześnie jak ja Ibrahima, w wieku lat czternast to może gdzieś teraz patrzy w gwiazdy i myśli o małej dziewczynce, którą wydarto jej z ramion. Amirze nie dawał spokoju ten graniasty minaret, * szczególnie często pojawiał się w jej snach. Gdzie on jest dobne wieże w Kairze miały ornamenty na ścianach, a t; Za każdym razem, gdy się pokazywała, zdawała się sze odnajdź mnie, a dowiesz się wszystkiego, jak nazywa się ja matka, gdzie się urodziłaś, pod jaką gwiazdą. Odbędę pielgrzymkę do Mekki i - z wolą boską - odn' drogę, która sprowadziła mnie do Egiptu. Tą drogą dotrę moich początków, może nawet do matki. 266 Amira wróciły z kuchni do salonu, Sulej- Gdy^f^Yasminie: ian nl° hce być lekarką? Czemu nie? Rachela, córka moje-j^ajjfornii, wybiera się do szkoły medycznej. To 3 ód dla dziewczyny. Kobiety rozumieją ból i cierpie-^yźni nie rozumieją. Maryam, pojedźmy do Kalifor-Cdzić Itzaka. Amira, pamiętasz mojego Itzaka? Na itasz przecież przyjmowałaś jego poród. On pi- pamiętasz, przecież przyjmowałaś jego poród. On pi-o mnie po angielsku, nie uczy dzieci arabskiego, bo one powiada - Amerykanami. A ja mówię, że one są Egipcjanami i, na Boga, jeżeli tam pojadę... Rozległo się głośne pukanie do drzwi. Kto to może być? - zdziwiła się Maryam wycierając ręce w fartuch. Zanim zdążyła podejść, trzasnęły wyłamywane deski i mężczyźni w mundurach wskoczyli do mieszkania. Sulejman zerwał się na nogi. - Kim jesteście? Czego chcecie? - Sulejman Misrahi? - spytał oficer. - To ja. - Jesteś oskarżony o wygadywanie zdradzieckich słów przeciw rządowi. Amira złapała się za serce. Znowu ten koszmar. Wszyscy słyszeli o nocnych najściach żandarmerii Nasera i o zesła- do obozów bez żadnego procesu. Ale aresztowano zwy- łonków wywrotowego Bractwa Muzułmańskiego lub in- •ntyrządowych organizacji. Czego mogli chcieć od pary Jarych Żydów? lcr,^-jJa P°myłka - zaczęła Maryam, ale odepchnięto ją na Porcelaną. Poczuła ostry ból pomiędzy żebrami. Podbiegła do niej, a Amira podeszła do oficera. Nikt6 maae Prawa- To jest spokojny dom. Wszvstk ^ n'e s*ucnał- Patrzyła, jak żandarmi wyrzucają enia h SZa^ * szu1ad, upychają pieniądze i biżuterię po 2e -Jeden z nich wyrwał fotografie dzieci i wnucz-rnych ramek, rzucił je na podłogę, a ramki wraz 267 z innymi srebrnymi rzeczami zapakował do jutow który potem wyciągnął na schody. - Alicjo - powiedziała szeptem Amira - zadzwo' hima, szybko. W końcu żandarmi chwycili Sulejmana. w ka - Nie! - krzyknęła Maryam. - Jesteś aresztowany - szczeknął oficer - za działalność przeciwko rządowi i narodowi egipskiemu - Proszę - błagała Maryam - to jest jakaś pomyłk zrobiliśmy nic... Żandarm brutalnie wypchnął Sulejmana z mieszkania ry człowiek nagle chwycił się za pierś, krzyknął i osuną}' na podłogę. Maryam podbiegła do niego. - Sulejman? Sulejman! ROZDZIAŁ 23 Ibrahim najpierw musiał ostrzec Amirę i Alicję. Były w di mu rabina z synagogi, do której uczęszczała Maryam. P waż wdowa została wyrzucona z mieszkania, które jej sl skowano, dosłownie tak jak stała, uroczystości żałobne wały się właśnie w domu rabina. Amira błagała, by Ł*5 na Maryam przeniosła się do rezydencji Raszidów. Ta nie chciała. Teraz, kiedy odszedł Sulejman - powiedz powrót na ulicę Rajskich Dziewic, gdzie przeżyli tyle sz< wych lat, byłby bardzo bolesny. -^ Nikt nie wiedział, dlaczego Misrahi padł ofiara o Świcie. Nie słyszano o aresztowaniu żadnego innego Poza tym Sulejman nie należał do bogaczy. Sprzedał 268 importową, utrzymywał się razem z Ma-nmnej emerytury, ?kies wiadomości? - Amira spytała wchodzącego iałem ze wszystkimi, których znam, matko, j^i urzędnikami, którym wyświadczyłem kiedykol- ' przysługę, ale oni nic nie mogą zrobić, boją się 3 osady Wątpię, byśmy się dowiedzieli, co się stało żytkiem Sulejmana i Maryam. nira też próbowała zebrać informacje na własną rękę, by- ,awet u Safei Rageb, która kiedyś wyciągnęła Ibrahima aienia. To prawie dwadzieścia pięć lat temu. Kapitan Ra- b nie miał już jednak wpływów we władzach. Został po cichu odesłany na „emeryturę". - Przyszedłem z innego powodu. Nasza rodzina jest w niebezpieczeństwie, matko. Żandarmeria może przyjść do nas. Chcę, żebyś wróciła z Alicją jak najszybciej do domu. Musicie ukryć wszystkie kosztowności i powiedzieć kobietom, żeby zachowały spokój, gdy przyjdą żołnierze. - Przykro mi, moja droga - Ibrahim zwrócił się do Alicji, ale musimy na krótko odłożyć nasz wyjazd do Anglii. Czy chcesz pojechać sama? Nie, zostanę. Pojedziemy, kiedy się uspokoi. Co się stało, Ibrahimie? - podeszła Maryam. Allach ma'aki, ciociu Maryam. Proszę wybaczyć, ale matka Fst potrzebna w domu. ak, oczywiście. W tych niebezpiecznych czasach trzeba jak tylko będę mogła. » Położyła rękę na ramieniu przyjaciółki. ?' ze próbowałaś się dowiedzieć, co się stało z na-'tkiem, moja droga siostro. Nie trudź się więcej. • decyzję: wyjadę z synem do Kalifornii i będę żyć tam J-6" dzieciach. Wyjeżdżamy, gdy tylko - głos się - zakończy się pożegnanie Sulejmana. 269 - Matko - powiedział Ibrahim - zabierz się 2 AI- samochodem, ja pojadę taksówką. Musimy się poś - Czy niebezpieczeństwo jest już tak blisko? - Modlę się do Boga, by nie było. - A ty dokąd się wybierasz? - Jest jeszcze jeden człowiek w Kairze, który m ] uratować. Módl się matko, żeby mnie wysłuchał. Nieskalanie białe ściany domu przy Drodze ku Piramid przezierały pomiędzy starymi palmami daktylowymi, fjg0 cami, drzewami oliwnymi, krzewami w kwiatach. Wokół rozciągały się pola trzciny cukrowej i gaje palmowe. Ibrahim zapukał do drzwi rzeźbionych tak kunsztownie, jakby prowadziły do meczetu. Służący w bieluteńkiej galabii wprowadził go do salonu. Kilimy i skóry dzikich zwierząt przykrywały część lśniącej podłogi, wentylatory u sufitu nawiewały chłodne powietrze. Po chwili pojawił się Hassan. Ibrahim pomyślał, że jego były przyjaciel niewiele się zmienił przez te cztery lata od ostatniej rozmowy. Chyba tylko jeszcze bardziej rzucała się w oczy jego pewność siebie. Na ręce miał złoty zegarek, a na palcach grube, złote pierścienie. - Witam w moim skromnym domu. Oczekiwałem ciebie. - Skromnym? Człowiek Nasera w swojej surowej kwater; - Zdobycz wojenna, mój przyjacielu. Gratyfikacja za s bę w sprawie socjalizmu. Służący przyniesie kawę. Chyba wolisz herbatę lub whisky? - Hassan podszedł do mahoi wego barku z kryształowymi karafkami i kieliszkami- r sobie. Ibrahim przeszedł od razu do rzeczy, bez wymagan-etykietą paru zdań o sprawach obojętnych: - Ostrzeżono mnie przed wizytą Gości o świcie. aktualne? 270 rozpoczynasz rozmowę ze starym przyjacielem? ' nie maniery? sego moja rodzina jest na tej liście? I 30% wpiłem. ałem twoje nazwisko na listę z jednego powodu. h Ś mSiał mnie przekupywać- ahim wskazał na wspaniałe meble w salonie. I Nie sądzę, bym był bogatszy od ciebie. _ Nie chcę pieniędzy. _ A czego chcesz? _ Nie zgadniesz? Ibrahim patrzył na potężne kły słoniowe skrzyżowane nad kominkiem, skóry zebr rozścielone na podłodze. Starożytna statuetka egipska, na pewno autentyczna i na pewno nielegalnie zdobyta, stała na podeście pod pięknymi szkockimi kobzami, które ozdabiały ścianę. Łupy Hassana - pomyślał - ciekawe, czy są tutaj również srebra zrabowane u Maryam i Su-lejmana. - Pragnę innego trofeum - Hassan zauważył, że Ibrahim przygląda się jego kolekcji. - Co masz na myśli? Chcę tylko tego, co jest właściwie moje, a co zabrałeś mi miąć umowę. Daj mi to, a twoja rodzina będzie bezpieczna. - Co to jest? - Yasmina, oczywiście. hamrn ° ' Jesteśmy, kochanie - powiedziała Yasmina do Modo w Tj'a'^d^ taksówka zatrzymała się przed domem Raszi-wyjech ł "ec a s'e do dziecka, próbując ukryć lęk. Omar ares?^ Vcz°raj do Kuwejtu, a ponieważ w Kairze trwały u*vania nai_ ., .;. .... .. naiegai, by przeniosła się z dzieckiem na ulicę Do domu Lajli Azmi, koleżanki szkolnej 271 Yasminy, żony bogatego człowieka, wtargnęła nied darmeria i spisała wszystko, do ostatniego lichtarz-dzieli jej, że ma trzy dni na wyprowadzenie się, ale °^-zabrać żadnej ze spisanych rzeczy. I pojechali biorą * męża, po którym od tamtej chwili słuch zaginął. Nefissa zbiegła do bramy i wzięła chłopczyka z rąk v - Chwała Bogu, teraz jest tu cała rodzina. A jak sie dzisiaj mój wnuczek, serce moje? Służące z niezwykłym pośpiechem wniosły bagaż Yas Strach - widziała - zmącił również spokojną zwykle atmos domu przy ulicy Rajskich Dziewic. Gdy z wrześniowego żaru przeszły do chłodnego wnętrz Nefissa powiedziała: - Ibrahim kazał nam ukryć wszystko. Jeśli masz, Yasmino ze sobą jakąś biżuterię, lepiej ją też schowajmy. W domu wszyscy się krzątali; cenniejsze obrazy zdejmowano ze ścian, porcelanę i kryształy zabierano z półek i kredensów. Wszystkim dyrygowała Amira. Yasmina ucieszyła się widząc w salonie Tahię z Jamalem Raszidem. Po chwili wszedł Zachariasz, zdjął okulary w oprawkach ze złotego drutu, przetarł oczy i zwrócił się do Amiry: - Nie miałem szczęścia, babciu. Straciłem już drugie przed południe w ministerstwie obrony, próbując dowiedzieć i czegoś o rzeczach Sulejmana i Maryam. Tym razem powie dziano, że minister wyjechał z miasta! Nie można się do r go dopchać. Setki ludzi tłoczą się w poczekalni i na korytarz z takimi petycjami jak nasza! Zachariasz spojrzał na Tahię, ale nie mógł patrzeć na Jar la. Od ich wesela cierpiał, a tu jeszcze tego ranka Jamal z mą obwieścił, że Tahia oczekuje pierwszego dziecka. do-in- - Zakki - powiedziała cicho Amira - nie próbuj już w Maryam powiedziała mi dzisiaj, że wyjeżdża z synem o lifornii. Mamy inne, pilniejsze sprawy. Zachariasz dopiero teraz zauważył niezwykły ruch w mu. Alicja zbierała biżuterię po wszystkich sypialniach 272 Basima do worków po mące i ziemniakach garderobę: rzeczy z jedwabiu, futra, buty skóry. Pełne wory chłopcy taszczyli do kuchni, "^ o prostu ustawiała je na widoku pod ścianą. Nie gdzie Sahraz^,ucjzić podejrzeń. Rają pomagała Dorei zdejmo-powinny x ' ^ gcian i pakować je. Haneja kopała doły fe w których umieszczały z Alicją garnki pełne bi-ufeźyscy pracowali szybko, w milczeniu, zasmuceni, "'ła się noc, żandarmi mogli nadejść lada chwila. * to się uda, babciu? - spytał Zachariasz. - Wszyscy wiedzą, że jesteśmy bogaci Pomyślą, że zbiedniehsmy w ciężkich czasach. Nasze plantacje bawełny skurczyły się do małego poletka, twój ojciec przyjmuje pacjentów w dzielnicy, w której mieszka coraz więcej fellachów. Amira zlikwidowała również swoje własne konto bankowe, a gotówkę schowała w gołębniku. - Gdzie jest ojciec? - Yasmina spytała Zachariasza. - Nie wiem. Wyszedł z domu zaraz po śniadaniu. Babcia i ciocia Alicja były w domu rabina, u cioci Maryam. Ojciec tam je znalazł, kazał wracać do domu i ukryć wszystkie cen niejsze rzeczy. Nie poszedłem dzisiaj na wykłady. Miszmisz, co się dzieje? Co nam grozi? Myśląc o wczorajszej wieczornej wizycie Jamala Raszida abinecie ojca, Yasmina chciała powiedzieć Zachariaszowi, 'zagrożenie pochodzi od Hassana. Ale Zakki był taki °ny. Yasmina, chociaż o pięć miesięcy młodsza, zacho- » s'ę w stosunku do niego jak starsza siostra. Uśmiech- Sle i powiedziała tylko: 1 się. To wkrótce minie i wszystko będzie nV ch wzięła syna od Nefissy i poszła na górę. 1 Slę piĆ ~ Powiedział Mohammed. otwartą r, \-W^C ™e rozpakowane walizki w sypialni, jedną a ł°zku, i wzięła synka do łazienki. Nalała szklankę 273 wody, a potem, siedząc na krawędzi wanny, dzi i ten mały chłopiec to jej dziecko. Uśmiechała się w' całkowicie skupia się na piciu: paluszki mocno za •'ZąC/ R szklance, oczy spuszczone, pionowa zmarszczka brwiami. Yasmina zauważyła tę koncentrację równi ? nych sytuacjach, nawet podczas zabawy klockami 7 V wiała się, jaki będzie, kiedy dorośnie. Na pewno prz' jak wszyscy Raszidowie, trochę próżny, choć się jUz r śmiać sam z siebie na sposób egipski. Choćby teraz-strzegł, że oblał sobie koszulę wodą, piszczał więc i śmiał nazywał siebie beznadziejnym osłem. Potem jeszcze zasko matkę bardzo dorosłą uwagą, zasłyszaną od któregoś z jów: - Bóg musi kochać niezgrabnych ludzi, bo stworzył ich tak dużo. Bardzo to Yasminę ubawiło. Wrócili do sypialni. Pojawiła się tam również Nefissa i powiedziała: - Kuzyn Ahmed z żoną i dziećmi przyjeżdża z Asjut. Dom będzie pełny tej nocy. - A ja muszę wyjść na krótko. Posiedzisz trochę z Moham- medem, ciociu? - Żadne inne towarzystwo nie sprawia mi większej przyje mności. Yasmina sięgnęła po torebkę i upuściła ją na podłogę. - Jeżeli tak bardzo jesteś tym wszystkim wystraszone Nefissa spostrzegła, jak Yasminie trzęsą się ręce przy 1 raniu zawartości torebki - to może lepiej zostałabyś w c mu? - Ale to jest spotkanie, którego nie mogę odkładać, ci Zainteresowanie Nefissy gwałtownie wzrosło. - Co... Yasmina jednak już wybiegła. Nefissa poszła do Mohammeda i postanowiła p°; bratanicy w rozpakowaniu się. Gdy zdejmowała z otwartą walizkę, wysunęła się z niej kosmetyczka. 274 plastykowego woreczka leżał specjalny typ frag"^^ tvkOncepcyjne? Nic dziwnego, że po Mohamme-grodk* a" 7 -uż więcej dzieci. Omar z pewnością nie wie cizie nie by'0 kartka. Chyba musiała wypaść Yasminie z torebki. 16 bv\ zapisany na tym kawałku papieru ręką brata-jakiś adres uy nicy- Co powiedziałeś? - Ibrahim zrobił krok w stronę Hassa- na. _ powiedziałem, że chcę Yasminę. Jeśli mi ją oddasz, wykreślę nazwisko twojej rodziny z tej listy. - Jak śmiesz! - Ona jest moja! Obiecałeś mi ją, a potem złamałeś przy rzeczenie. Jesteś człowiekiem bez honoru. Od tamtego dnia przestaliśmy być braćmi. Ale nie musimy być wrogami. Po wiedz Yasminie, żeby zadzwoniła do mnie i możemy... - Idź do diabła. - Nie przypuszczałem, że będziesz taki oporny. W końcu stawką jest dobro całej twojej rodziny. I będziemy walczyć wszyscy, cała rodzina - Ibrahim za-sł pięści. - Nazwałeś mnie człowiekiem bez honoru. To e znasz. Raczej zobaczę całą moją rodzinę na ulicy, niż stracę honor. n'ętaj, mój przyjacielu, że w aktach masz już odnoto-siadkę w więzieniu za zbrodnie przeciwko narodowi 1 tkniesz moją córkę... Trzymaj się z dala od mojej ~ Gro1 Z°Staw w sPokoJu Yasminę, bo pożałujesz. 2 mi Ibrahimie? - Hassan uśmiechnął się. - To ja wię2jen. adze, a nie ty. Pamiętaj, że już raz wtrąciłem cię do 275 - Pamiętam - powiedział cicho Ibrahim. - Według akt oni... przesłuchiwali cię, prawda? - Nie sprowokujesz mnie do bójki, nie tutaj i n; - Nie chcę się z tobą bić. Chcę Yasminę. - Nigdy nie będziesz jej miał. - Tak czy inaczej, na pewno będzie moja, a ty sobie raz na zawsze, że ze mną nie ma żartów. Ni^ zawiera się umowy, żeby je później łamać. Upokorzyłeś Ibrahimie, a teraz ja zrobię to samo z tobą. Gdy Yasmina podjechała taksówką pod dom przy Drod ku Piramidom, nie wiedziała, że chwilę wcześniej opuściła t miejsce inna taksówka, z jednym pasażerem. Yasmina zastanawiała się, co ma powiedzieć. Dlaczego wuj Hassan to robi? Kiedy Jama] wymienił jego imię w gabinecie ojca wczoraj wieczorem, pomyślała, że to pomyłka. Czy może w tym być odrobina prawdy? Przed drzwiami wejściowymi, które były wielkie i onieśmielające, poczuła, że traci odwagę. To nie może być prawdą. Nie wuj Hassan. Ale... Nie był w ich domu przez cztery lata. Nie przyszedł na jf wesele, na urodziny KameJii ani na przyjęcie po maturze Zachariasza. Dziwne, że jako bliski przyjaciel ojca, którego c nazywają wujkiem, Hassan al-Sabir nie uczestniczył w ich ciu ostatnimi laty. Wzięła głęboki oddech i zapukała. Służą poprowadził ją do salonu, który wyglądał jak muzeum. I san podniósł się z sofy i Yasmina zdała sobie sprawę/ z raz pierwszy w życiu jest z nim sam na sam. - Yasmina.' Moja droga. No proszę, a to niespodzii Urosłaś. Jesteś teraz kobietą - klasnął w ręce i uśmiechną - Witaj i niech boski pokój zstąpi na ciebie. - Boski pokój i błogosławieństwo niech zstąpi na c wujku Hassanie. 276 hnał sie Jeszcze szerzeJ- - nadal jestem twoim wujkiem, tak? Proszę, siadaj. " f przykrtą lamparcią skórą i na - sofę przykrytą lamparcią skórą i na noirzate n meble. dzisz, moja droga, dobrze mi się wiedzie w tych żvła fotografię w ramce, ustawioną na płycie kominki wsparci o siebie, roześmiani mężczyźni w białych, fortowych strojach. To twój ojciec i ja w Oxfordzie, wiele lat temu - powiedział Hassan podchodząc do niej. - Nasza drużyna wygrała o dnia. To był jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu. - Wuju Hassanie, przyszłam porozmawiać z tobą o moim ojcu. - O, wtedy - wskazał na fotografię - byłbym zupełnie sam, gdyby nie twój tato. Nie miałem nikogo na świecie, mój ojciec właśnie umarł, matka zmarła już wiele lat wcześniej, nie mia łem braci ani sióstr. Gdyby Ibrahim Raszid nie zaprzyjaźnił się wówczas ze mną, musiałbym być bardzo nieszczęśliwy. Kochałem twojego ojca bardzo, myślę, że nawet nie wie, jak bardzo. Wydawało jej się, że w tym momencie twarz Hassana złagodniała, wyglądał młodziej. Wuju Hassanie, czy wiesz, dlaczego przyszłam do ciebie? Najpierw powiedz mi o rodzinie. Czy wszyscy zdrowi? 2 mi, jak twoja babcia przeżyła nieszczęście Misrahich? ahich? Babcia, jak my wszyscy, jest bardzo przygnę- 3>°na oczywiście. Ale dlaczego...? iac ™-ySZałem' że miota się wkoło jak kura bez głowy, próbu-M <-os wskórać. 2mars2czyla * Yasmina 6 zawsze P° cichu nazywałem twoją babcię y mnie nie lubiła. Od pierwszego dnia, kiedy Wyprowadził mnie do domu po powrocie z Oxfor- ~ Proszę? ~C2y fokiem? 277 du. To było na wiele lat przed twoimi narodź' piękna Yasmino - uniósł szerokie pasmo jej jasnv i przeczesał je palcami. - Widziałem to w jej ocza 1 W*01 dy Ibrahim mnie przedstawiał. Uśmiechała się, a z pojawił się nagły chłód. Bez żadnego powodu, m ł misz. A wiesz o tym, że chciałem się z tobą ożenić? T ciec i ja podpisaliśmy nawet kontrakt. Ale smok kazał n mówi zerwać umowę. Powiedziała, że nie jeste^ dl dostatecznie dobrym kandydatem. - Wuju Hassanie, słyszałam wczoraj wieczorem coś nie mogę uwierzyć. O Gościach o Świcie i o pewnej liścia - I co z tą listą? - Powiedziano mi, że moja rodzina jest na tej liście. - A jeżeli jest? - Wuju Hassanie, masz coś do czynienia z Gośćmi o Świ- cie? - Ależ oczywiście, słodka Miszmisz. Zuwwar el-Fagr są pod bezpośrednią komendą ministra obrony Hakima Amera, a j; jestem jego prawą ręką. Oni po prostu wykonują moje rozka zy. Z mojego polecenia na przykład zajęli się Misrahimi. Ja wysłałem tam żołnierzy. - Ty! Ale dlaczego? Co oni zrobili? - Nic, byli zupełnie niewinni. Użyłem ich jako przynęty, że tak powiem. - Przynęty? - Chcę czegoś i tą drogą to zdobędę. To ja wpisałem na zwisko Raszidów na listę. Na mój rozkaz żołnierze złożą w wizytę przy ulicy Rajskich Dziewic i, zapewniam cię, bardzo drobiazgowi. Ogołocą dom kompletnie, a potem skonfiskują. Twoja babcia i pozostali wylądują na ulicy- <- że dostanę to, czego chcę. Yasmina zaczęła drżeć. - Co takiego? - Ciebie oczywiście. Mogę usunąć nazwisko Raszidów listy. Mogę wasz dom uczynić bezpiecznym przed - L 278 le t0 wymagałoby pewnej, powiedzmy, zapłaty 0 śvvide\rony. Tutaj, w tej chwili, z tv°# V na niego zszokowana. patrzy{a .g^ pretensje do swojego ojca, Yasmino. To on , Możes ^ prZyjaźń wydając cię za Omara zamiast za i o czekałem na okazję do zemsty i teraz ją mam, lie' uŁ Twoi ojciec nie powstrzyma mnie tym razem, bę-jzjęki toDie- ) i 1 ię wreszcie miał. ^ Osłoniła się ramionami, drżała. _ A jeśli się nie zgodzę? Wtedy wyślę żołnierzy na ulicę Rajskich Dziewic. I zapewniam cię, że nikogo nie oszczędzą. _ Nie dam ci tego, czego chcesz. _ Owszem, dasz - złapał ją i przyciągnął do siebie. Próbowała go odepchnąć, ale jedną dłonią ścisnął jej obie ręce w nadgarstkach, a drugą rozerwał bluzkę i chwycił młodą, jędrną pierś. Wyrwała się i uciekała biegając po salonie, obijając się 0 stół, strąciła wazę, która roztrzaskała się na podłodze. Do padł ją szybko, obrócił i przycisnął do ściany. - Musisz wiedzieć, że w takich wypadkach to kobieta traci czes'ć, a nie mężczyzna. Pamiętaj, że przyszłaś tu własnej, nieprzymuszonej woli. Zrobisz wszystko, co po- !m/ i sprawi mi to wielką przyjemność. Kto wie, może 1 tobie też? >sa Zatrzymała samochód w miejscu, gdzie - jak wi-&*brał~ Yasmina wysiadła z taksówki. Był z nią wnuczek. c'ekaw . ammeda na lody, a potem, nie mogąc oprzeć się wypadł l> ruszy*a P°d adres wypisany na karteczce, która ni°ną wif t0rel:)lci Yasminy. Patrzyła przez chwilę na odosob- ar. ?ę,Za drzewaini, następnie podjechała do kobiety za- iem. ąceJ dróżkę przed budynki 279 - Pokój Boga niech zstąpi na ciebie, matko. Czy powiedzieć, kto mieszka w tym domu? - Bój się Boga, sajjida, tu mieszka Hassan al-Sab" wiedziała kobieta ściszonym głosem - bardzo ważn Hassan al-Sabir! Ale co, do licha, Yasmina robiła z Hassanem? osoba. ROZDZIAŁ 24 Publiczność w zatłoczonym klubie nocnym Cage d'O poderwała się na nogi krzycząc: - Y'Ałłach! Kamelia! Dahiba! Nadeszła pora na gwóźdź programu, solowy taniec Dahiby przy akompaniamencie bębna, Kamelia posłała więc ręką całusy w stronę widowni i zeszła ze sceny. Choć była już jesień, upał utrzymywał się do późnego wieczora. Kamelia chciała czym prędzej zdjąć kostium, którym była prosta, biała galabija wełniana, przepasana wstążką na biodrach. Ze względu obowiązującą w nowym Egipcie Nasera skromność Kame i Dahiba, podobnie jak inni artyści Kairu, zrezygnowały z jecznie kolorowych strojów i włączyły do repertuaru wię< wartości ludowych. Mimo tych ograniczeń widownia była i wsze pełna i entuzjastyczna. W kulisach Kamelia zdziwiła się na widok Yasminy. W i gu ostatnich kilku miesięcy siostry nie kontaktowały się sto. Kamelię zaniepokoiły czarne sińce pod niebieskimi o< mi Yasminy. Jeszcze bardziej zaalarmowała ją nieobecność hammeda, do tej pory wszędzie towarzyszył swojej Ą Yasmina uśmiechnęła się, uściskała Kamelię i zapewniła ] z każdym dniem tańczy coraz lepiej. 280 to Liii? Przeczytaj! - Yasmina podała sio- ^Kamelia, nowość kairskiej estrady, jest tancerką CZitą posiada giętkość węża, wdzięk gazeli i urodę mo- L' podpisany recenzent przepowiada, że pewnego -'melia przewyższy kunsztem nawet wielką Dahibę, Jfll3 rtip" ^Artykuł napisał Yacob Mansour, którego recenzji Kamelia niyy wcześniej nie czytała. On się w tobie zakochał, Liii! - śmiała się Yasmina. _ Masz następnego wielbiciela! Kamelia miała już paru adoratorów, którzy podpytywali Hakima Raoufa o protegowaną jego żony i czasem posyłali kwiaty i liściki za kulisy. Ale Kamelia, która kończyła już dwadzieścia jeden lat, ani myślała o miłości. Zamierzała poświęcić się całkowicie jednemu celowi: zostać najwspanialszą tancerką, jaką kiedykolwiek znał Egipt. Ani mąż, ani kochanek nie figurował w jej planach. Kiedy Kamelia dostrzegła cień pod uśmiechem siostry oraz drżące ręce, zaprosiła ją do garderoby, podniosła słuchawkę i zamówiła herbatę. Spytała: Co cię trapi? Wyglądasz na bardzo zmęczoną. ? Nie, nic. Po prostu... siedzi mi coś w głowie. - Za wiele na siebie bierzesz - powiedziała Kamelia spina- togie, czarne włosy. - Opieka nad Mohammedem, zajęcia « uniwersytecie, praca w gabinecie ojca w charakterze pie^ -M- ~ Popatrzyła uważniej na Yasminę. * hszmisz, wiem, że jest jakiś problem. Proszę, powiedz asnie nie wiem, jak to powiedzieć - zaczęła cicho Yas-__ • ~ Straszna rzecz się wydarzyła. Zrobi mÓwisz? coś naz .' am c°ś/ to znaczy, chciałam powiedzieć, stało się o tym n- ^Utrf P° śmierci Sulejmana Misrahiego. Nikomu ^owiłam, nawet mamie. Nie ma nikogo, komu mo- i ' am ć ^ 281 głabym sie zwierzyć, oprócz ciebie, Liii. i nawet wiem, jak to powiedzieć. - Po prostu powiedz, tak jak kiedyś mówiłys'm wszystko. Przecież nie miałyśmy przed sobą tajemn' - Kamelio, jestem w ciąży. Najpierw Kamelia poczuła ukłucie zazdrości, jak 2 taką radosną wiadomość, o sobie nigdy tego nie Prawie natychmiast się skruszyła. - Ale to cudownie! - Nie Liii, wcale nie jest cudownie. Wiesz, że stosuję śrOd antykoncepcyjne, tylko ty wiesz o tym. - Nie ma pewnych środków. To się zdarza. Wiem chcesz skończyć studia medyczne, więc potrwa to trochę dłu żej. - Nie rozumiesz, Liii. To nie jest dziecko Omara. - Jeżeli nie Omara, to czyje? Yasmina opowiedziała Kamelii o wizycie Jamala Raszida w gabinecie ojca, o liście i o tym, kto wpisał na nią rodzinę Raszidów. - Pojechałam do jego domu. Myślałam: wujek Hassan? To nie może być! Ale on do wszystkiego się przyznał i powie dział, że zrobił to, bo chciał mieć mnie. I jeszcze, że on i oj ciec podpisali kontrakt małżeński, ja byłam już narzeczoną Hassana, a ojciec tę umowę zerwał. - Na wszystkich świętych - zamruczała Kamelia - to 1 możliwe, Yasmino. I co było potem? * - Wtedy zrozumiałam, jakie straszne głupstwo zrobi przychodząc tam. Próbowałam uciec, bić się z nim, ale silniejszy. Kamelia zamknęła oczy. - Niech się spali w piekle. Och, Yasmino! Nie powiedzi o tym nikomu? Yasmina pokręciła przecząco głową. - Wujek Hassan... - Kamelia nie mogła uwierzyć- - myśleć, jak ja go uwielbiałam będąc dzieckiem! Nawet 282 • ze mną ożeni! A teraz okazuje się, że to syn &***'?» nosze jego dziecko. - A ]a . posłuchaj. Nie wolno ci nikomu o tym mówić. '"1I cJc bardzo surowo. Pamiętasz o cioci Fatimie, któ- • nie mogliśmy nawet wymawiać? Nie wiemy, co r6J ""łaśdwie zrobiła, ale dziadek Ali nigdy jej nie przeba- , zuci} i nawet własny brat i siostra nie chcieli o tym mówić- _ I zrobią to samo ze mną. Na Allacha, Yasmino! A co ty myślisz? Weszłaś do domu -żczyzny z własnej woli, najgorsza rzecz, jaką może zrobić kobieta. Hassan nie zmusił cię do przyjścia. - Przyszłam, żeby z nim tylko porozmawiać. A on wziął mnie siłą. - Jesteś ofiarą, Yasmino, a ukarzą cię jak sprawcę. Tak to jest. Teraz słuchaj, Omar uwierzy, że znowu został tatą, jest tak zaro zumiały. Jego próżność uczyni go ślepym na brak wszelkiego po dobieństwa dziecka do ojca. I wszyscy inni uwierzą, że dzieciak jest jego. Nie wolno nam nikomu powiedzieć prawdy, Miszmisz. Ty byłabyś skończona, a rodzina rozbita. Dla dobra wszystkich, a twojego najbardziej, musimy trzymać to w tajemnicy. Yasmina westchnęła. - Zaczynasz mówić jak babcia. Gdybyś do niej poszła, pewnie powiedziałaby ci to samo. Jaj, po występie idę na kolację z przyjaciółmi. Chcę, żebyś ze mną. Nie kręć głową, za mało bywasz poza domem, dzie i? bardzo mili, porządni ludzie. Będziesz miała śliczne al-Sab' ' C widzieć, że zupełnie zapomniałaś o Hassanie nocą, gdy Kamelia leżała w łóżku, a księżycowe nV: „Zar ° P° satynowej pościeli, wróciły te słowa Yasmi-ynasz mówić jak babcia". Ze zdumieniem musiała dó l^6 c^a często miała rację. Czasem koniecznie ICr»ować tajemnicy, by ocalić honor rodziny. 283 „Kalifornia to takie dziwne miejsce - pisała Marv wiem, czy kiedykolwiek się przyzwyczaję. Ale jakie zwykłe i cudowne chodzić do synagogi pełnej ludzi s byłby szczęśliwy. Moje serce pozostaje w Egipcie z tob siostro, i z Sulejmanem". Amira wzięła list z rąk Zubaidy, która go jej czytała ciąż była niepiśmienna, starała się wypatrzyć coś z ducha ryam w pasemkach atramentu i załamaniach papieru. Goście o Świcie nie wtargnęli jeszcze do domu Raszidó ale rodzina była cały czas w gotowości: salon ogołocony, biety bez makijażu, biżuterii i drogich strojów, a skromne posiłki przyrządzała Sahra według siermiężnych, wioskowycl przepisów. Wszyscy jednak sypiali źle i sztywnieli na każde pukanie do drzwi. Amira schowała list Maryam do kieszeni i zdziwiła się widząc Kamelię w drzwiach salonu. - Babciu? - Moja wnuczka, serce moje! Chwalić Boga! - Och, babciu! Bałam się, że nie zechcesz mnie widzieć! Przepraszam za to wszystko, co kiedyś powiedziałam! Amira uśmiechnęła się przez łzy. - Miałaś osiemnaście lat i wszystko wiedziałaś, jak wszy stkie osiemnastolatki! Urosłaś, zaokrągliłaś się. - Jestem teraz tancerką, babciu. - Tak, Yasmina mi mówiła. - To bardzo przyzwoita sztuka, babciu! Występuję w F nej galabii. Ma długie rękawy i sięga do samych kostek. dy tańczę beledi, och, babciu, żebyś widziała, jak ludzi szczęśliwi! - Jestem zadowolona, że Bóg znalazł miejsce dla <- Może, w swoim nieskończonym miłosierdziu, kiedy za ci coś jedną ręką, natychmiast dawał co innego drugą- ^s 284 ziwie • sprawiać, by ich serca śpiewały, to prawdziwi I żebyś poznała Dahibę, moją nauczycielkę. Jetę, u którei mieszkasz? ;est bardzo szanowana. Widziałaś jej filmy? ' A byłam młoda, twój dziadek zabrał mnie raz do iA/'wczas kobiety mogły siedzieć tylko na specjalnych h zasłonięte przed okiem mężczyzn kotarami. Byłam ' matką Alego, jego dwiema siostrami i pierwszą żoną, chorowitą. Mężczyźni znajdowali się na głównej wi-i Film był o cudzołóstwie, zszokował mnie. To pierwszy i jaki widziałam w życiu, i ostatni. Nie, nie oglądałam filmów Dahiby. - Chcę, żebyś ją poznała, babciu. Chodź ze mną, pozwól mi pokazać, gdzie mieszkam. Pokochasz ją, wiem, że pokochasz! Jak wszyscy bogaci mieszkańcy Kairu Dahiba i jej mąż Ha-kim Raouf zaczęli ukrywać swoją zamożność. Choć mieli przyjaciół i entuzjastów w kręgach bliskich władzy, nie czuli i? bezpieczni, bo nikt się nie czuł. Dahiba przestała więc no-?kstrawaganckie kostiumy i drogą biżuterię, a Raouf zwol-zofera i sam siadał za kierownicą swojego szewroleta. Pili kawę w salonie, gdy wpadła Kamelia. - Przyprowadziłam wam gościa! - Al hamdu liliach! - krzyknął Raouf. - To chyba musi być Prezydent Naser! K°ześmiała się. J Ceka w holu. to był d^h °^a ~ Daniba podniosła się z sofy - nie sądzę, by ma (0 . TY Porryysł. Twoja babcia nie zaakceptuje mnie, sa-niOwiłaś. trzy- Daj ; awiałam z nią długo, chyba już inaczej na to pa-'' ] S2ansę, bardzo mi na tym zależy. ^' t0 moJa babcia. Czeka w holu. . 285 jest Dahiba spojrzała na męża, który powiedział trzebny w studio, i wyszedł. - Ale muszę uprzedzić, że moja babcia jest bard modna. Nie chodzi do kina ani do nocnych klubów gdy nie słyszała o tobie. Mam nadzieję, że nie pocźu' urażona. Wprowadziła Amirę. - Dahibo, mam zaszczyt przedstawić cię mojej babci i ciu, to jest Dahiba, moja nauczycielka. Przez chwilę panowała absolutna cisza, a potem ze sm nym uśmiechem Dahiba powiedziała cicho: - Witaj w moim domu. Pokój z tobą i zmiłowanie boskie Amira stała jak posąg i nie odpowiadała. Dahiba westchnęła. - Nie pozdrowisz mnie nawet, matko? Amira odwróciła się, popatrzyła na Kamelię i wyszła bez słowa. - Zaczekaj! - krzyknęła Kamelia podbiegając. - Babciu, nie odchodź! - Pozwól jej odejść, dziecko - powiedziała Dahiba. - P zwól jej odejść. - Nie rozumiem. Dlaczego wyszła? Co się stało? - Chodź tutaj i usiądź. - Dlaczego nazwałaś ją matką? - Bo Amira jest moją matką. Naprawdę mam na imię Fat1' ma. Jestem Fatima Raszid, twoja ciocia. - Dahiba nalała Kamelii miętowej pachnącej herbaty. - Gniewasz się na mnie, że ci nie powiedziałam? - Nie wiem. Wszystko jest takie pogmatwane. Mówi" że twoi rodzice zginęli. - Nikomu oprócz Hakima nie powiedziałam ° n prawdziwych rodzicach. Tobie też nie, bo nie wiedziała 286 d mojej matki o jej wyklętej córce. Bałam się, że nie °e mna tańczyć, wiedząc kim naprawdę jestem. Zrem American University i przerwanym flircie z an- • v Matka powinna być z synem i wnukami, to "rnalne, że wciąż mieszkam przy ulicy Rajskich j jest n0TdomU moich rodziców. Zasługuję na własny dom". Qz\etf'lC wdnje powie, ale nie tutaj, w tym rozgardiaszu na a kiedy będą już tylko we dwoje w samochodzie, ^odzi naturalnie. To było marzenie Nefissy opieko-fornarem i Mohammedem. Po krótkim epizodzie afesorem n biznesmenem pogodziła się z brakiem widoków na Stórne przeżycie miłości, jakiej doświadczyła w tę cudow-noc kiedyś za młodu. To daremne - powiedziała sobie -lizukiwać angielskiego porucznika w innych mężczyznach. Do tego doszło, że widzi go na lotnisku! Zrezygnowała więc z tego marzenia. I zastąpiła je innym. - Jestem taka zadowolona, że wróciłeś do domu, synu - powiedziała w samochodzie. - Czy wszyscy zdrowi, mamo? Yasmina, jak się czuje? Dziecko będzie niedługo, chwalić Boga. Wydostali się z korków wokół lotniska i jechali szosą przez pustynię. W przeciwnym kierunku, w stronę Synaju, toczyły się czołgi. Nefissa nie powiedziała nic o Yasminie. Bratanica stanowiła jedyny słaby punkt doskonałego planu. momentu, gdy zdecydowała, że jest za stara, mając terdzieści dwa lata, by wciąż żyć w domu matki i być za- w jej cieniu, obmyślała szczegóły. Znalazła większe anie w Kairze, wybrała nową porcelanę i srebrną zasta- ędzie się tego, co mają teraz Omar i Yasmina, nowe próbie' ZaSłony' dywany, obrazy. Wszystko było znakomite, Neefm ty1^0 z Yasmina. assan i c-bawem urodzi Yasmina, nie jest Omar, lecz iny, jei- .a Środki antykoncepcyjne w kosmetyczce Yas- ypyj y u2ka u^if ^nicza wizyta w rezydencji Hassana, nowiuteńka to Wsyy f.°re^ Stamt^d wróciła, inna niż ta, w której wyszła ystko byty istotne poszlaki. ^podejrzewała, choć nie miała dowodów, że ojcem - niebawem urodzi Yasmina, nie jest Omar, lecz I 293 Nefissa zatrzymała te domysły dla siebie. Gdyh dała, zniszczyłaby plan zamieszkania z Omarem r rozwiódł się z Yasminą, przeniósłby się pewnie na skich Dziewic, gdzie pomieszkiwałby pomiędzy w-a Nefissa żyłaby nadal w cieniu Amiry. ?ala. Chciała mieć własny dom i rodzinę, którą by u Yasminie da do zrozumienia, że zna prawdę o d °' I obieca, że zatrzyma ją dla siebie, jeśli Yasmina przystań to, by Nefissa była głową rodziny. Kiedy pojawiły się pierwsze brudnoszare bloki tani mieszkań, Nefissa już miała ujawnić Omarowi swój plan l on odezwał się pierwszy. - Wiesz co, mamo? Tęskniłem za Yasminą. Wiele się na uczyłem pracując za granicą, między innymi zrozumiałem, ż dobra żona to skarb. Byłem niecierpliwy wobec niej na po czątku. Nie rozumiała moich potrzeb i musiałem ją co nieco nauczyć. Ale teraz będzie nam dobrze razem. Yasmina jest w ciąży, a już zaczynałem się zastanawiać, czy wszystko je z nią w porządku. Mamo, mam wspaniałe nowiny. Kompania naftowa, do której byłem oddelegowany, oferuje mi stałą pra cę w charakterze jednego z naczelnych inżynierów! - To cudownie, Omar - zauważyła wypielęgnowane wąsy, drogą, dobrze skrojoną koszulę. W pamięci i w sercu miała wizerunek małego chłopca, a przecież jej syn był dojrzałym mężczyzną. - A co powiesz o tej wojnie z Izraelem? - A ile ona może potrwać, jeżeli w ogóle do niej dojdź w co wątpię. W każdym razie kompania obiecała zatrzyi tę posadę aż do mojego powrotu. Znalazłem już mieszk. w Kuwait City i zapłaciłem za nie, żeby ktoś inny nie pod moją nieobecność. Jest małe, ale dla mnie, Yasr i dzieci na razie wystarczy. W kompanii obiecali mi a Wte- my yy p tak że za pewien czas będzie mnie stać na kupno domu. dy będziesz przyjeżdżać na dłuższe wizyty. Co o tm ślisz? 294 i zamiar zostać w Kuwejcie? Rezygnujesz z pracy ^państwowej? ? płacą w prywatnym biznesie, mamo. I chcę mieć dom z żoną i dziećmi. ze Roześmiał się. idziesz przyjeżdżać i odwiedzać nas. A za każdym ra-dzieci się na ciebie rzucą i tak cię umęczą, że będziesz -m^kać czym prędzej do Kairu! czy się jej rozszerzyły z przerażenia. On wyjeżdża? A ona pozostanie w domu przy ulicy Rajskich Dziewic, dołą-zając na dobre do grona starych panien i wdów na utrzyma-i Ibrahima. To popołudnie, które zaczęło się w słońcu i jasności, stało się mroczne i chłodne. Jej plan runął, przed nią puste lata bez miłości i bez syna pod opieką. Nie może do tego dopuścić. Yasmina pomagała matce dekorować kwiatami salon na przyjęcie z okazji powrotu Omara. Dziecko w jej brzuchu niekiedy mocno już kopało, do porodu było coraz bliżej. Chcia-aby, żeby Kamelia tu była, ale ona pojechała z Dahibą Raoufem do Port Saidu na zdjęcia. Yasmina kilkakrotnie C13gu ostatnich miesięcy zamierzała wyznać ojcu tajemnicę ^°jej ciąży, ale Kamelia zawsze ją od tego odwodziła. I całe I - myślała Yasmina, kiedy asystowała Ibrahimowi ^ecie. Z taką dumą patrzył na nią i obiecywał pomoc idiach medycznych. Zniweczyłaby to wszystko, gdyby niejS2; \ P°wit l mne kobiety z kuchni wynosiły specjalne dania na GOŚÓ ? Przyjecie, ale pogotowie na wypadek wtargnięcia °RoW Wicie wcale nie zostało odwołane. Salon nadal był 2mniejS2; \ ? e§anckicn sprzętów. Strach przed żandarmami Sle jednak znacznie, bo minister obrony Amer mu- 295 siał się teraz zajmować groźbą agresji izraelskiej dowaniem feudalizmu. Tahia przyszła już ze swoim dwumiesięcznym d o imieniu Asmahan. Amira stała przy oknie z praw Mohammedem, wypatrując jego ojca powracającego z tu. Pokazywała chłopcu gwiazdy, które zaczynały się n( na czystym, majowym niebie. - Widzisz? Tam jest Aldebaran, który podąża za Plejad a tam Rigel na lewej stopie Oriona. Tyle gwiazd nosi arab3]! nazwy, mój prawnuczku, serce moje, bo twoi przodkowii odkrywali. Czy jesteś z tego dumny? - Pod jaką gwiazdą się urodziłaś, prababciu? - Pod bardzo szczęśliwą - uścisnęła go. Ibrahim wszedł do salonu. - Prędko, włącz telewizor, mamo. Przemawia Naser. Wszyscy skupili się przy telewizorze. Prezydent Naser wzywał naród egipski do zwarcia się w obliczu ataku Izraela. „Nie chcę wojny - mówił - ale będę walczył o honor wszystkich Arabów. Europa i Ameryka mówią o prawach Izraela, a gdzie są prawa Arabów? Nikt nie mówi o prawach narodu palestyńskiego do ziemi ojczystej. My jedni staniemy w obronie naszych braci". Na ekranie pojawiła się twarz Um Chalsoum, która zaczęta śpiewać egipski hymn narodowy; „Kraju mój, kraju mój, tob; serce i miłość moja. Egipcie, matko wszystkich lądów, ciebie s: kam i pragnę". Kilka kobiet w salonie Raszidów popłakało się. Kuzyn Tewfik podskoczył: - Powinniśmy uderzyć pierwsi, zanim izraelscy agresor, nas zaatakują! Wuj Karim, który z powodu podeszłego wieku sie najbliżej telewizora, obruszył się i uderzył laską o podłogę- - Wojna to nie jest rozwiązanie, ty szczeniaku! Wojna i następną wojnę! Pokój jest drogą Boga. - Ale wuju, z całym uszanowaniem, czyż Izrael nie za' w kował Syrii zaledwie przed miesiącem? I czyż nie p° 296 gotowani, by bronić honoru wszystkich Arabów? ^?Łć Izrael do morza! I _ włączyła się wyszczekana Doreja. - Jak my ^?tchnąć Izrael do morza? Amerykanie uzbroili ich Z jiniejsi od nas. Śmieją się z nas. Golda Meir mówi, iety arabskie więcej pieniędzy wydają na pachnidła żek°hv niż na to, co naprawdę potrzebne. 'roszę, proszę - uspokajała Amira - nie wszczynajmy JL, we własnym domu. Kiedy mały Mohammed zaczął płakać, Amira wyłączyła te-izor: Straszymy dzieci. A potem pomyślała, że jeżeli wojna st rzeczywiście nieunikniona, trzeba się na nią przygotować. jutro weźmie kobiety i dziewczęta do Czerwonego Półksiężyca, by oddały krew, a potem trzeba pociąć prześcieradła i pozwijać bandaże. Wreszcie Amira poszła do swojej sypialni i zamknęła drzwi. Wysunęła dolną szufladę komody, uniosła białą szatę pielgrzyma, przygotowaną na ten dzień, gdy wyruszy do świętej Mekki, i wydobyła drewnianą szkatułkę wykładaną kością słoniową. Na wieczku był napis: „Bóg - szafarz miłosierdzia". Chociaż wiele klejnotów zakopanych w ogrodzie zostało wyjętych i oddanych do Czerwonego Półksiężyca na indusz wojenny, Amira przechowywała parę precjozów, do •órych szczególnie się przywiązała. Był tam perłowy naszyj-"k, prezent od Alego po urodzeniu Ibrahima. Była starożytna 'soletka z lazurytu i złota, kiedyś podobno własność fa-nau^ Ramzesa IL Te dostała od króla Faruka w zamian za • z ziół uprawianych przez Amirę w ogrodzie. Faruk Trze ^ ' Że te^ na^ewce zawdzięczał swojego jedynego syna. wiek" S^arl:>em był pierścionek od Andreasa Skourasa, czło-by. ^ którego kiedyś kochała i mało brakowało, a poślubiła-z r0(j . nie szkatułki leżała koperta ze zdjęciami usuniętymi Patrmne8° albumu wiele lat temu. ślała 0 i?C,na m^°dą, uśmiechniętą twarz Fatimy, Amira my-r°tkim spotkaniu z nią jako z tancerką Dahibą, sześć 297 miesięcy temu. Ogarnęła ją wówczas wściekłość zaprzyjaźniła się z Kamelią nie mówiąc jej, kim nan/ A potem runęła na nią fala miłości i współczucia ^ gnienie, by sprowadzić Fatimę z powrotem do rodzin^ Ha błagała Amirę o przebaczenie dla Fatimy. Amir^ działa jednak: To Fatima musi przyjść i poprosić o nr nie. Dahiba była nie mniej uparta niż jej matka i nie n ' A teraz Amira żałowała swojej zawziętości. Rozległo się delikatne pukanie do drzwi. Wszedł ? riasz w mundurze wojskowym. - Jak to? - zdziwiła się Amira. - Przecież nie chcieli przyjąć? - Spróbowałem jeszcze raz i tym razem się udało. Zachariasz nie powiedział prawdy. Po prostu, tak jak można było za łapówkę nie pójść do wojska, tak on zapłacił, by go przyjęto. - Zrobiłem to dla ojca - wyjaśnił. - Żeby mógł być ze mnie dumny. Wyglądał na tak strasznie zawiedzionego, kiedy mu powiedziałem, że z powodu słabego zdrowia nie mogę służyć w wojsku! Dlaczego, babciu, on nie jest nigdy ze mnie zadowolony? Pamiętam, kiedy byłem mały, tatuś brał mnie na kolana i opowiadał mi różne historie, tak jak teraz Moham medowi. A obecnie tylko go rozczarowuję. - Więzienie zmienia człowieka, Zakki. - I ojciec przestaje kochać syna? - Twój ojciec w taki sposób był traktowany przez swój* go ojca. Ali uważał, że dzieci trzeba trzymać krótko | dystans. Widziałam, jak czasami Ibrahim cierpiał. Byłam matką, ale nie mogłam się wtrącić. Teraz, Boże przebacz, g . patrzę wstecz, myślę, że mój mąż nie miał racji. Bo cza& dostrzegam Alego w moim synu, zwłaszcza gdy mówi ciebie z takim chłodem. Wybacz mu, Zakki, on nie inaczej. - Jest Omar! - usłyszeli głos Zubaidy z salonu. - Al » liliach! Chwalmy Boga, bo przyprowadził do nas Omara- 298 • iec będzie z ciebie dumny, Zakki - powiedziała „ 1W°J > cn0(jziii z sypialni - nawet jeśli tego nie okaże. icho, & piskali i całowali Omara, a gdy w salonie ukazał • ż umundurowany Zachariasz, rozległy się okrzyki ^ . co za cudowny dzień, w którym Bóg wybrał entuzJa^ zic}ow na bohaterów Egiptu. a nie uczestniczyła w tym fetowaniu kandydatów na ' 'W ojczyzny. Podeszła do Ibrahima i powiedziała: dusimy porozmawiać. Teraz. To ważne. Yasmina zauważyła wyjście ojca i ciotki. Trochę się zanie-koiła Ale skąd mieliby się dowiedzieć o Hassanie i dziec-k? Kiedy jednak ojciec ukazał się po chwili w drzwiach 5 dziwnym wyrazem twarzy, zadrżała. Przywołał ją gestem ręki, a potem wezwał Amirę i Omara. Przeszli do niewielkiego pokoju obok schodów. Ibrahim cicho zamknął drzwi, obrócił się do Yasminy i zapytał: - Czy chciałabyś mi o czymś powiedzieć? W oczach ojca zobaczyła coś, co ją przeraziło. - O co ci chodzi? - Na Boga, Yasmino, powiedz mi prawdę. Amira nie rozumiała. - Ibrahimie, co to jest? Po co nas tu ściągnąłeś? On nie spuszczał oczu z Yasminy. Widziała, że z trudem panuje nad sobą. - Powiedz mi o dziecku - zażądał. spojrzała na Nefissę i wyszeptała: ? Skąd się dowiedziałaś? zamknął oczy. ~ Boże, uwolnij mnie od tej godziny. ' y° się dzieje? Matko? Wuju? - dopytywał się Omar. I JSmina wyciągnęła rękę do ojca. ~ M°gę wyjaśnić. Proszę... Osunął się. ^ "10^'^'" ~ zagrzmiał, aż wszyscy się wystraszyli. COrko, czy wiesz, co uczyniłaś? 299 - Poszłam do Hassana, bo miałam nadzieję nakł usunięcia naszego nazwiska z listy... - Ty poszłaś do niego? Dobry Boże, dziewczyno • łaś zostawić tej sprawy mnie? Nie wierzysz we mńi ? tem... pozwolić mu... Błagalnie złożyła ręce. - Nie! On to zrobił siłą! Próbowałam się z nim bić wałam uciec! - To nieważne, Yasmino. Ty sama poszłaś do domu H na. Do tego nikt cię nie zmusił. - Ibrahim! - krzyknęła Amira. - Co tu się dzieje? - Mój Boże - Omar nagle wszystko zrozumiał. - Och, dziecko - łzy pokazały się w oczach Ibrahima. - Co ty mi zrobiłaś? Już lepiej, gdybyś mi wbiła nóż w serce. On wygrał, nie widzisz tego? Załatwiłaś Hassanowi al-Sabirowi zwycięstwo. A własnemu ojcu utratę twarzy! - Próbowałam ocalić rodzinę - szlochała Yasmina. Odwró ciła się do Omara: - Nie chciałam cię oszukać. - Więc dziecko nie jest moje? - Przepraszam cię, Omar - Yasmina zaczęła się trząść. - Skąd się dowiedziałaś? - wyszeptała do Nefissy. A potem pomyślała: tylko Kamelia znała tajemnicę, Kamelia, która przyrzekła milczeć. Łzy popłynęły z oczu Omara. - Więc takie powitanie czekało mnie w domu. O Boże, Yasmino - przycisnął chusteczkę do oczu i zaszlochał - ] wodzę się z tobą... Ibrahim odwrócił się do wszystkich tyłem i jakby cudz; głosem powiedział: - Hassan odgrażał się, że mnie upokorzy i udało rnu i Straciłem honor. Nasze nazwisko zostało zhańbione. - Ale ojcze - łkała Yasmina - dlaczego? Hassan nie p° dział ci o mojej wizycie. Nie przechwalał się tobie ani ni*( innemu. 300 zebował! Mój Boże, dziewczyno, to jest właśnie siła, | _7 siedząc cicho, pokazuje, jaki jest mocny. Hassan w'i moje upokorzenie będzie o wiele większe, jeśli do-tvm od kogoś innego. Cały czas siedział cicho z za-miną, czekając na ostateczne zwycięstwo. -f nie musi wiedzieć, ojcze. To nie musi wyjść poza te f to wiem, córko. Ja wiem. To wystarczy - zwrócił bladą ' do sufitu. - Co myślisz teraz o mnie, ojcze - zamru-f Następnie opuścił wzrok na Yasminę i powiedział: Przekleństwo spadło na ten dom w noc twoich narodzin. Przekleństwo od Boga, za które tylko mnie można winić. Boleję nad godziną twojego przyjścia na świat. - Nie, ojcze! - Nie jesteś już moją córką. Amira wpatrywała się w niego, widząc nie syna, lecz swojego męża Alego. A potem miała inną wizję, koszmar w pełnej grozie: dziecko odbierane matce. Jakby tej nocy spełniało się proroctwo... - Mój synu - ujęła Ibrahima za ramię - proszę, nie rób tego. Ale Ibrahim powiedział do Yasminy: Od tej chwili jesteś haram, wyklęta. Nie należysz do na->zej rodziny. Twoje imię nigdy już nie będzie w tym domu wypowiedziane. Będzie tak, jakbyś umarła. ROZDZIAŁ 26 Yas sca w a 1 Alicja tkwiły w tłumie ludzi walczących o miej-statnich rejsowych samolotach opuszczających Egipt. 301 Powietrze wypełniał strach i hałas. Obcokrajowcy pośpiesznie spakowane walizy i podtykali pod nos nym urzędnikom paszporty i bilety, pchając się w ]<•• korytarzy odlotowych. Yasmina szła na ostatni samol ^K do Londynu. Nikt z rodziny jej nie żegnał, Yasmina nie kontaktował z nikim przez te trzy tygodnie, które minęły od wyped Bóle porodowe rozpoczęły się jeszcze tamtego wieczoru i i Zachariasz umieścili ją w szpitalu, gdzie po ośmiu an ją w szpitalu, gdzie po ośmiu g nach obudziła się z narkozy. Obok łóżka była matka i n0, działa jej, że dziecko urodziło się martwe. I Bogu dzięki mówiła Alicja przez łzy - bo było zdeformowane. Następne dni rozmazywały się w pamięci Yasminy. Jednostka Omara została zmobilizowana. Yasmina miała więc mieszkanie dla siebie i powoli jej ciało dochodziło do zdrowia, a duch popadał w odrętwienie. Teraz jednak, kiedy była coraz bliżej samolotu, czuła, jak ochronna skorupa odrętwienia pęka i odpada. Wzmaga się dotkliwy ból. Mohammed miał pozostać z ojcem przy ulicy Rajskich Dziewic, a więc dwoje dzieci, jej mały chłopiec i to nieszczęsne nowe, było dla niej straconych. Myślała, że umrze ze smutku. To Alicja zdobyła paszport i bilet. ale - Nadchodzi wojna, kochanie - przekonywała. - Tu byłabyś jak w pułapce. Jesteś wypędzona z rodziny, ogłoszona zmarła.-Nie masz nazwiska, tożsamości, schronienia. Musisz wyjech Yasmino. Znajdziesz inne życie i uratujesz siebie. W Anglii masz dom i pieniądze zdeponowane dla ciebie przez mojego w funduszu powierniczym. Ciocia Penelopa pomoże ci - Jak mogę opuścić mojego syna? - spytała Yasmina, odpowiedź była oczywista: Omar nigdy już nie pozwoli/ zobaczyła chłopca. Gdy dochodziły do barierki, przy której sprawdzano na .Patrzy*a na Alicję przez łzy. wrócę H ^iem' kiedy się zobaczymy, matko. Nigdy nie po- Muszę Yń ^1Ptu" Zostałam ogłoszona umarłą, jestem duchem. ęc stworzyć nowe życie dla siebie gdzieś indziej. Ale 303 - ""«* dumnej Wreszcie Yasmina weszła do samolotu i zagłębiła telu. Piersi miała obolałe, czekające na niemowlę, I^M ę W *c nie będzie nimi karmione. Zamknęła oczy. Chyba rn usnąć na zawsze - pomyślała. ^ Nie widziała gazety, którą trzymał pasażer po nie przejścia. Przez pierwszą sh-«-»r.^ ui~-< CZONA RRPTro"1" CZĘŚĆ V 1973 ROZDZIAŁ 27 Dom Qettah, która czytała w gwiazdach, przycupnął za sanktuarium świętej Zeinaby w zapuszczonym zaułku, który nazywał się ulicą Różowej Fontanny. Nie było tam żadnej fontanny ani w ogóle niczego różowego. Przeważał brudnobrązo-wy kolor cegieł. Przed setkami lat zbudowano z nich Stare Miasto. Kiedyś były tu chodniki i bruk, ale śmieci dawno przykryły wszystko warstwą grubą na parę stóp. Mieszkańcy chodzili w wytartych galabijach i zakurzonych melajach, dzieci bawiły się w brudzie, kobiety plotkowały stojąc na balkonach. W tej uliczce Amira miała pilną sprawę do załatwienia, przechodziła pod kamiennym łukiem, który był jedną m Starego Miasta, nikt nie zwrócił na nią uwagi. Ot, :e jedna kobieta w czerni od stóp do głów, widać tylko lczy i ręce. Pełno tu takich od stuleci. Modliła się, by Qet-tahp^j^a jej pomóc. ?rość Amiry odezwała się do niej w dziwnym, no-• Wieści o nadnaturalnych zdarzeniach rozchodziły Sudańsk raZ ^° ^a*rze' ukazywały się duchy, na granicy frafialo P^ SPac^ deszcz, co się nigdy w tej okolicy nie przy-vvana ^ r^fz Pare tygodni postać Dziewicy Marii była widy- \t naJstarszym i najszacowniejszym kościołem kop-j '!'rU' Tysią_ce ciągnęły, by ją ujrzeć. Patriarchowie e Ponieważ Izraelczycy zajęli Jerozolimę i chrześci- 305 jańscy Koptowie nie mogą pielgrzymować tam Świętą Matkę, ona sama przychodzi do nich. M c złych omenów po sromotnie przegranej przez Es-sześciodniowej. Zginęło w niej piętnaście tysięcy p W°!nif a kilka razy więcej odniosło straszne rany. Nasten '^ sześć lat trwał trudny czas ni to wojny, ni pokoju j incydentami w Strefie Kanału. Nawet teraz samoloty'^ skie bombardowały cele w Górnym Egipcie, aż koło A n zagrażając tamtejszej wielkiej tamie. Gdyby ją znjS2 czterometrowa fala runęłaby w dolinę Nilu, zmywając w' i zalewając sam Kair. Ludzie się bali, stracili serce i d Wszyscy mówili, że Bóg odwrócił się tyłem do Egiptu. Amira myślała o swoim nowym śnie, powtarzającym * w ostatnich tygodniach. Pojawił się w nim piękny chłopiec mógł mieć czternaście lat. Przyzywał ją do siebie. Ten sen zawsze napełniał ją spokojem i radością. To z pewnością dobry znak. p lek Tłum wokół meczetu świętej Zeinaby był tak gęsty, że wózki ciągnięte przez osiołki nie mogły się poruszać. Pod tą świątynią przez całe stulecia gromadzili się licznie żebracy, ślepcy, sieroty, wdowy w nadziei na łaskę świętej, ale po wojnie sze ściodniowej te zgromadzenia stały się o wiele większe. W całym Egipcie frekwencja w meczetach wzrosła o sześćset prc cent. Gorszy jeszcze niż klęska Egiptu był fakt, że Żydzi zajęli jedno z najświętszych miejsc islamu: wzgórze Moria ze świfl skałą, z której Mahomet wzniósł się do nieba. By hańba i została zmazana, imamowie nawoływali lud do powrotu Boga. Rzucali gromy na amerykańskie telewizory i jap01 i lk radia w sklepach nowoczesnego Kairu, tej wylęgarni radia w sklepach nowoczesnego Kairu, tej wyęg obyczajów, gdzie kobiety robią kariery zawodowe, same bierają sobie mężów albo - co jeszcze gorsze - żyją same To znaki bezbożności - grzmieli imamowie. Izraelczycy grali, bo są narodem pobożnym. A co z Egipcjanami? Przebijając się przez tłum, Amira pomyślała, że św& wraca się do góry nogami. W czasach jej młodości zasłoi 306 dowodem bogactwa. Kobieta, która ją nosiła, mia-męża i służbę, nie musiała wykonywać najdrob-\ bogateg^wet prac. Przy pracy bowiem kwef przeszkadzał, tyW A n kobiety, wieśniaczki nigdy go nie nosiły. Teraz na lie te demonstrują swoje nadążanie za nowoczesno-**! ., twarzą, a ubogie usiłują dorównać bogatym ą. ^onych czasów i chodzą w kwefach. zcie Amira dotarła na miejsce. Zapukała i po chwili a się znajoma twarz. Nie była to już ta sama Qettah, 'prawie trzydzieści lat temu identyfikowała gwiazdę ro-|Cej się Kamelii, lecz jej córka, też zresztą stara. Sekretną 'tuke czytania w gwiazdach przekazywano sobie w tym rodzie od niepamiętnych czasów i astrolożka zawsze nazywała się Qettah. Nawet ta, która zajmowała się tajemnicami nieba jeszcze za panowania faraonów. Amira weszła do mrocznego wnętrza i zamruczała: - Pokój i błogosławieństwo boskie temu domowi. Qettah odpowiedziała: -1 tobie Jego błogosławieństwo i łaska. Robisz zaszczyt temu domowi, sajjida, niech będzie i twoim domem, może znajdziesz w nim pociechę. Amira była tu po raz pierwszy i jej wyobrażenie o tym iiejscu zgadzało się z rzeczywistością: pełno map nieba, 'rządów astrologicznych, piór i kałamarzy, starożytnych iletów. Spodziewała się jednak również kotów, bo Qettah maczy p0 arabsku „kot", a poza tym wróżka wspominała, że 'ma wywodzi się od kota. Nie było ich wszakże w pracowni widać. !7 , Arrrir h ra siedz' ł Parzyła się w nieprzejrzystym naczyniu, a kobiety Rłarit• prZy stole> Qettah uniosła ręce Amiry. Oglądała płonie i spytała: Arrrir , p rahj, „ra Zawahała się. Tę tajemnicę znała tylko Maryam Mis- '. IesZkaiaca hor. „, f-,i;f™.„;j hen, w Kalifornii. Nie w>em, czcigodna. gwiazdą się urodziłaś, pani? 307 - W którym domu księżycowym? - Nie wiem. - Jaka jest gwiazda twojej matki? - Nie wiem. Nie wiem, kim była moja matka. Qettah odchyliła się do tyłu, a jej kos'ci zatrzeszcz z fotelem. y ^fc - Nie znając przeszłości, nie możemy nigdy pozna' szłości, pani. Wszystko w rękach Boga. Twój los zapisań?' w Jego wielkiej księdze. Ale nie mogę jej dla ciebie odczyt - Ja nie przyszłam tu, by poznać przyszłość, czcigodi Przyszłam prosić o wyjaśnienie snu i może po informa 0 mojej przeszłości. - Opowiedz mi ten sen. Qettah słuchała z zamkniętymi oczami. Amira starała ś podać wszystkie szczegóły: - Widzę przystojnego, młodego chłopca, jeszcze nie męż czyznę, wysokiego i wyprostowanego, o wielkich, pięknych oczach i pełnych ustach. Uśmiecha się. Jest elegancko ubrany 1 wdzięcznym gestem wyciąga do mnie ręce. We śnie nie mó wi, ale czuję, że chce mnie dotknąć, chce mi coś powiedzieć Sen trwa tylko parę sekund, potem chłopiec znika. - Czy wiesz, kto to jest? -Nie. - Czy sen się powtarzał? - Kilka razy. - Czy boisz się tego chłopca? - To jest właśnie szczególne, czcigodna. Czuję do niego łość. Kto to jest? Czy to jest ktoś uwięziony w mojej utracc pamięci? Daje mi znak, jakby zachęcał, żebym go szukała, o< nalazła go. Cjettah przyglądała się Amirze bystrymi oczami. - Myślisz, że to jest ktoś z twojej przeszłości? - Tak czuję. Ale nie odnajduję go w moich wspomniei Czy on może być kimś z domu przy ulicy Perłowego I gdzie mieszkałam jako dziewczynka? A może jest duche 308 nie miałam? Może moim bratem i należy do tej na, ktÓrSzej sfery mojej pamięci, tej utraconej? > ' że to nic takiego, sajjida. Może on jest symbolem ~ ^lf twoim życiu. Zobaczymy. była gotowa. Qettah nalała trochę do małej, wy-• nej filiżanki i kazała Amirze pić. Gdy pozostało nie • „iż łyżeczka, Qettah chwyciła filiżankę lewą ręką i zro-C^ powietrzu trzy wielkie kręgi. Następnie wylała resztkę Ty na spodek i przystąpiła do czytania z fusów. To prawdziwy chłopiec, sajjida. Ktoś z twojej przeszłości. _ Czy on żyje? Gdzie jest? - Czy śniło ci się kiedyś miasto albo budynek, sajjida? Coś, c0 pomogłoby znaleźć miejsce, gdzie jest? - Graniasty minaret. - Może meczet al-Nasir Mohammed przy ulicy Al Muizz? - Nie, nie ten. Minaret, który mi się śni, nie jest w Kairze, lecz daleko stąd. Cjettah zbadała fusy ponownie i pokiwała głową. - Jesteś wdową, sajjida? - Od wielu lat. Kim jest chłopiec? Czy to mój brat? - Sajjida - powiedziała Qettah ze zdziwieniem w głosie - to nie brat, to twój narzeczony. Amira zmarszczyła brwi. - Nie rozumiem. Nie byłam zaręczona. ~ To jest chłopiec, za którego zamierzałaś wyjść dawno te-nu- Byłaś z nim zaręczona. ~Ale... jak to możliwe? Nic nie pamiętam! tan odstawiła filiżankę i spodek, sięgnęła natomiast po mosiężny flakonik. Kazała Amirze potrzymać go w dło- C2a ' Policzyć do siedmiu. Następnie wlała zawartość do k>ś w ,Vvoc',ą' P° pokoju rozszedł się zapach róż i jeszcze ja- Vyr?n' któreJ Amira nie umiała zidentyfikować, wierzch l Patrzyła w skupieniu na smugi olejku na powody i p0 chwili powiedziała: : w podróż, Sajjida. 309 - Dokąd? - Na wschód. Ach, narzeczony jest tu znowu Amira zerknęła do czary, ale widziała tylko wstp • wodzie. ^gl oleJu na - Sajjida - powiedziała Qettah kładąc ręce na stole stko wskazuje, że zostałaś jakoś zawrócona z drogi pje ci przeznaczonej. - A więc moje sny o napadzie na karawanę t0 wsp0 nia prawdziwych przeżyć. Tak myślałam, ale nie byłam na. Może mama i ja jechałyśmy na spotkanie tego chło gdy zdarzył się napad i zostałam porwana. - To nie powinno tak być, sajjida. Inaczej miało biec twoje życie. - W imię Wiekuistego, co mam robić? - Młodzieniec przyzywa. Idź ku niemu. Idź na wschód. - Na wschód, ale dokąd? - Wybacz mi, ale nie wiem. Udaj się na pielgrzymkę do Mekki, sajjida. Kiedyś. Bóg oświeca nas przez modlitwę. Amira opuściła kręte uliczki Starego Miasta bardzo podekscytowana. Wyszła na plac Wyzwolenia. Tu już tylko nieliczni przechodnie mieli na sobie tradycyjny strój muzułmański. Rzucała się w oczy wielka tablica reklamująca coca-coli z blondynką w białym kostiumie kąpielowym. Na innej tabl cy mężczyzna w smokingu mierzył z pistoletu, a za nim wyłaniała się sylwetka ponętnej kobiety. W ten sposób zachęca do obejrzenia nowego filmu Hakima Raoufa z Dahibą i melią Raszid w rolach głównych. Amira patrzyła na reklar ale nie umiała przeczytać tych paru słów. Zatrzymała się, by spojrzeć na Nil. Jutro pierwszy c wiosny, Szamm el-Nessin, jedyne święto obchodzone wszystkich: muzułmanów, chrześcijan koptyjskich, a l ateistów. Mnóstwo rodzin urządzi sobie piknik na brzeg ki. Pewnie przynajmniej jedna osoba się utopi. Amira wpatrywała się w wodę i miała zmieszane l tacją przeczucie nadciągającej katastrofy. Wszyscy mov* 310 Sadat prowadzi Egipt do następnego konfliktu prezydeIit jezeli tak, ilu zginie tym razem? Którzy spośród ( lzfaeleI^asZidów pójdą wykrwawić się na pustynię? niłody011 my^ią do chłopca ze swoich snów. Była pewna, że klucz do jej przeszłości i do jej tożsamości. Ale ^n, świecie może go odnaleźć? gdzie w ty ia pomogę, Sahro - Zachariasz przeniósł ciężki garnek len jaj gotowanych na twardo z kuchenki do zlewu. "* Nie okazując w pełni, jak wielką radość sprawiała jej chętna pomoc Zakkiego, podziękowała: - Niech Bóg cię błogosławi, paniczu. Nie czuję się za dob rze dzisiaj rano, ale do jutra mi przejdzie, jak Bóg pozwoli. W kuchni było tłoczno i głośno, bo dzieci malowały jajka i wiązały wstążki czekoladowym królikom. Tahia, pilnująca dzieciaków, spojrzała na Sahrę i przypomniała sobie, że również ciocia Doreja skarżyła się na złe samopoczucie przy śniadaniu. Oby to nie była jakaś mała epidemia, na przykład grypa - pomyślała Tahia - bo dzieci miałyby zepsute jutrzejsze święto powitania wiosny. Nagle rozbeczała się sześcioletnia Asmahan, zawtórowały dwa inne maluchy, a do nich dołączyły jeszcze najmłodsze, ośmiomiesięczne bliźniaki Omara. 'zieci, dzieci - Tahia próbowała przywrócić porządek, mmed, nie powinieneś tego robić. Taki duży chłopiec >Je ma}3 dziewczynkę - wyprostowała się z trudem, była o mym miesiącu d ż Nefissa Ł-f - N" K a teŻ siedziała Przy stole' wtrąciła się: namrned eSZtaJ §0/ Tahia, to wina Asmahan - pociągnęła Mo- i przytui-i ° za włosy, podała mu kawałek czekolady że iesie " ac^a"asz wymienili spojrzenia. Oboje uważali, ^oletniego Mohammeda należałoby trzymać krócej. 311 Do chłopca trudno mieć pretensje, ojciec jest prze za Kairem, a macocha Nala, druga żona Ornara wychowuje pozostałą czwórkę, ale Mohammedem z Nefissa. Rozpuściła go tak samo jak kiedyś Oma/ - Kiedy byłam dziewczynką - powiedziała Sahra następną partię jajek - Hamid, najbogatszy człowiek - sce, rozdawał dzieciom na święto wiosny kaczuszki i k W'° z cukru i migdałów. Nikt nie pracował. We wsi było rodzin chrześcijańskich i to jedyne święto obchodziliśm ' zem z nimi - odwróciła się do zlewu, położyła rękę na b ' chu, a twarz wykrzywiła jej się z bólu. Zachariasz pokazywał małemu Abdulowi, jak malować jaj ko woskiem. - Sahra, odwiedzałaś kiedyś swoją rodzinę? - spytał pa trząc równocześnie kątem oka na Tahię. Fala pożądania ogar niała go na widok jej bujnego, ciężarnego ciała. Kiedyś wyda wało mu się, że czystość jest pociągająca, teraz był zafascyno wany płodnością. - Nie, paniczu - odpowiedziała Sahra pijąc łapczywie wo dę. Nie pamiętała, by kiedykolwiek ją tak suszyło. - Nie by łam w wiosce ani razu. - Nie tęsknisz za rodziną? Pomyślała o ukochanym Abdu, który począł w niej Zachariasza. - Moja rodzina jest tutaj. - Mamo! - krzyknął jeden z maluchów. - Chcę kupę. - Znowu? - Ja go wezmę - Basima złapała dzieciaka i wybiegła- Fadilla, córka Hanei, była wciąż niezamężna, co wszyst dziwiło, bo bardzo przypominała swoją prababcię, piękną - Całą noc mnie męczyło - powiedziała. Ciekawa ] czy coś się nie przyniosło do rodziny. - To już sześć osób z biegunką w tym domu - 1 Tahia. - Myślę, że babcia ma na to jakieś lekarstwo. - 312 . szafkę i patrzyła na rzędy słoików i buteleczek, oznaczone tajnymi symbolami Amiry. Zachariasz oderwać od niej wzroku. W dniu wesela Tahii frzałym Jamalem Raszidem przyrzekł jej, że nigdy nie ' ej kobiety. I słowa dotrzymywał. Dochowywał 1ie. g0 ślubowania, o którym nawet Tahia nie wiedzia-aczeka, aż ona będzie znowu wolna. Bo wiedział na l3' %no że przeznaczone im jest być razem. ^Miał taką wizję, gdy umarł na pustyni Synaj. Czując spojrzenie, Tahia zerknęła na Zachariasza i uśmiechnęła się. Biedny Zakki - pomyślała. Straszne rzeczy ta wojna sześciodniowa z nim zrobiła. Włosy mu się przerzedziły, zgarbił się, w okularach ma grube soczewki. Mając dwadzieścia osiem lat, wyglądał na mężczyznę w sile wieku, jedno z dzieci zwracało się do niego „dziadku Zakki". Gdyby chociaż mógł się utrzymać w pracy. Codzienne obcowanie z młodzieżą w klasie powstrzymałoby może to przedwczesne starzenie się. Raz jednak Zachariasz miał jeden ze swoich transów w obecności uczniów, strasznie ich to przeraziło i dyrektor musiał go zwolnić. Teraz Zakkim opiekowała się cała rodzina, zwłaszcza kobiety skakały wokół niego, czujne, czy nie nad-xizi kolejne zamroczenie. Te nie zdarzały się często, od ostatniego minął już rok. Kiedy jednak nadchodziło, był bezbronny jak niemowlę. a nie wiedziała dokładnie, co Zachariasz widzi, kiedy niego spada. Tylko raz, w pierwszych miesiącach po du" ^T Z Synaiu' próbował opisać „krajobraz swojego obłę-to sam nazwał. Była to więc groza nagiej pustyni, °drzuh Wra^am' wypalonych czołgów, zwęglonymi ciałami, gej2e °Wce wypadające z nieba, które pozostawiają za sobą dzieli ż ? U Ponad bombowymi lejami. Lekarze powie-Ce prźesh 7actlariasz naprawdę skonał na polu bitwy, jego ser-chwiii a° ^' nie oddycna*/ uznali go za zmarłego. A po Orzył oczy, co musiało być cudem, i był znowu ży- 313 wy. Gdzie poszedł na te długą chwilę pomiędz i pierwszym uderzeniem serca, nikt nie wie. Ale Zachariasz wiedział. Poszedł do raju. I dlatego powrócił z wojny napełniony tak uszcz i cym pokojem, cichością, że wszyscy w jego obecności^ jali się i wyciszali. Wszystko w nim - tak wydawało - było nadnaturalnie łagodne: oczy, głos, ręce. Jakby H ludzka opuściła ciało, a jej miejsce zajęła dusza anielska sem budził w niej lęk, wydawał się tak bardzo nie z świata, ale w sercu Tahii wzbierała miłość do niego. Woin odmieniła, tak jak odmieniła Egipt i Tahię również: w v\ dwudziestu siedmiu lat po raz pierwszy skrywała sekret- f mai Raszid był jej mężem, ale Zachariasz jej miłością. Amira po powrocie od Qettah przeistoczyła się w inną kobietę. Włożyła zgrabną spódniczkę z czarnej wełny i czarną, jedwabną bluzkę, buty na wysokim obcasie, złote bransoletki pierścienie z diamentami i szmaragdami oraz prosty naszyjnik perłowy. Była teraz bint al-zawat - córą arystokracji. Zawsze powtarzała dziewczętom, że piękny wygląd jest drugim atutem kobiety, zaraz po cnocie. Toteż zrobiła również staranny makijaż; piękną linią zaznaczyła brwi, szminka na wargach uwydatniała regularny rysunek pełnych ust. Odrobina różu na policzkach sprawiała, że jej cera, znająca tylko najdelikatniejsze kremy i olejki, zdawała się niemal dziewczęca. Wtosy, niegdyś czarne, dzięki cotygodniowemu płukaniu w hen; nabrały barwy kasztanowej. Błyskały między nimi diament we klipsy. Amira poruszała się krokiem pewnym, ale ruchy J' miały kobiecą miękkość. Zgodnie z nakazami mody odznacz ła się pulchnością, cechą dojrzałych kobiet, które zaznały n cierzyństwa i żyły w dostatku. Z pewnością nie wyglądała swoje niemal siedemdziesiąt lat. Weszła do kuchni, pozdrowiła wszystkich i przyglądała dzieciom malującym jajka, a i siebie przy okazji. Myślała o jak o cennych gałązkach wyrastających z konarów drzewa I wego Raszidów. Dziewięcioro z nich, jej prawnuczki, odzM 314 kterystyczną cechę zewnętrzną Amiry - oczy o kształ- '^ e spotykać wcześniej u Raszidów. Co to za przodek je liścia — j^im ten rys? Czyją krew przekazałam młodszym 7 Może znajdę odpowiedź, kiedy dowiem się, kim dopiec wzywający mnie we śnie. ?\0 w tej kuchni. Dom pełen radosnych, dziecięcych ha-Wby tak m0§*° ^ codziennie. Ale teraz młode pary się do swoich gniazd, a nawet niezamężne kobiety de-f^sie rnjeszkać same. Dom przy ulicy Rajskich Dziewic miał nie dużo mniej młodych lokatorów niż kiedyś. Pięcioro dzie-'• Omara - prawie już dziesięcioletni syn Yasminy Mohammed młodsza czwórka z drugiej żony Omara, dzieci Tahii - sześcioletnia Asmahan i młodsza trójka - oni wszyscy tu nie mieszkali. Podobnie młode kobiety pomagające dzieciom przy malowaniu jaj: wdowa po synu Ajeszy poległym podczas wojny sześciodniowej - Salma, Nasrah i Sakinna. Piękne dziewczyny - pomyślała Amira - ale z nowoczesnymi ideami. Tylko Narjis, siedemnastoletnia córka kuzynki Zubaidy, opowiadała się za tradycyjną skromnością. Niektórzy docinali jej nawet, że jest zacofana, ponieważ zaczęła nosić nowy „strój islamski", upowszechniający się wśród niektórych studentek uniwersytetu. Zadbanie o przyszłość wszystkich tych dzieci i panienek, i względu na to, czy mieszkały w tym domu czy gdzie "dziej, Amira uważała za swój obowiązek. Złożyła już wizytę e pana Abdela Rahmana, mieszkającego nieco dalej przy samej ulicy, by porozmawiać o skojarzeniu Sakinny i syna nanów, który w tym roku kończy uniwersytet. Z myślą m>e, zbyt długo pozostającej wdową, Amira patrzyła na auda, dobrze zarabiającego urzędnika w ministerstwie C co zrobić z Fadillą, dwudziestoletnią pięknością, , ,-? * uc *_(_) ^r, °!apf wiadczyła, że sama znajdzie sobie męża? działa A °*^° w'ęceJ będzie dzisiaj na kolacji, Sahra - powie-ra oglądając kurczaki przygotowane do pieczenia. " kuzyn Ahmed. Przyjeżdża z Hosneją i dziećmi. svvięto razem z nami. 315 A więc razem będzie już ponad pięćdziesiąt osób dzenie godziwej wielkości. Drzewa morelowe, widoczne za kuchennym oknem tego ranka. Chyba będzie dużo owoców, które lubimy' miszmisz - pomyślała Amira. A co z tą inną Miszmisz wygnaną z domu? Tak jak kiedyś Ali, który nigdy nie wv imienia wypędzonej Fatimy, tak teraz Ibrahim nie wsn o Yasminie ani razu. Mój syn powiedział, że nie będziemy wać, iż odeszłaś, wnuczko, serce moje. Ale mi jest żal codzie od pierwszego dnia po tej strasznej nocy. - Usiądź', nie wyglądasz dobrze - powiedział Zacharias; do Sahry. Słysząc to, Amira pomyślała, jak zdumiewająco długo ich tajemnica nie została ujawniona. Przed dwudziestu ośmiu laty kiedy Ibrahim przyprowadził żebraczkę do tego domu, Amira obawiała się, że rychło wygada ona prawdę o dziecku. Sahra jednak była zawsze dyskretna i pozostała kucharką, a Zachariasz spadkobiercą Raszidów. W kuchni ukazała się Alicja, ubrana do wyjścia na miasto. Ucałowała swojego wnuczka Mohammeda. - Popatrz, co mam dla ciebie, kochanie - wręczyła mu kopertę. - Właśnie przyszła. Kartka wielkanocna od twojej mamy. Dzieci przysuwały się, by zerknąć na ładną kartkę z Arm ryki. - Wiesz, kiedy byłam małą dziewczynką w Anglii - dodała - wstawaliśmy w Wielkanoc bardzo rano i szliśmy nad staw, by zobaczyć, jak tańczy wschodzące słońce. Popatrzył na nią wielkimi oczami. - Jak słońce może tańczyć, babciu? - Tańczy z radości, że Jezus zmartwychwstał. Nefissa wzięła kartkę z rąk chłopca. - Chodź, dzieciaku. Babcia ci coś da. Alicja spojrzała na siostrę Ibrahima i pomyślała: dawn< mu były z nas dwie przyjaciółki, a teraz jesteśmy babć rywalkami. 316 dze, matko Amiro. Idę na zakupy z Kamelią. - fyyc ° mOja droga, wyglądasz blado. Dobrze się czujesz? - AUCJ^ lekką biegunkę. W daje się, jakby całeJ rodzinie coś dolegało. Przygotuję bym liści cząbru. Alicjo, mogę zamienić z tobą słowo? 1 łv na bok i Amira zdradziła Alicji swoje postanowienie: Zdecydowałam się na pielgrzymkę do Mekki. Chciała-I żebyś wyruszyła ze mną. la? Chcesz, żebym pojechała z tobą do Arabii Saudyjskiej? 1 Od dawna chciałam wybrać się w tę podróż, ale nigdy e było odpowiedniej chwili. Dziś rano radziłam się Cjettah j wiem, że teraz jest właściwy moment. Chciałabyś mi towarzyszyć? - Czy to jest długa podróż? - Może trwać długo albo krótko, jak zaplanujemy. Chcę pomodlić się przy Kaabie. Pomyśl o tym w każdym razie. Pragnę wyruszyć jak najszybciej. A teraz muszę zobaczyć się z Ibrahimem. Audytorium Kairskiego Związku Kobiet było szczelnie wy-Jone. Na spotkanie z prezydentem Libii Muammarem Wafim, który miał mówić o przyszłości kobiet arabskich, było ponad tysiąc słuchaczek. Wchodząca na salę Kamelia -'3gała liczne spojrzenia. Dzięki smukłej sylwetce i obca-wydawała się bardzo wysoka. Makijaż uwydatniał blask rsztynowych oczu, bujne, czarne włosy tworzyły burzo-2 za rT^ Wokół ie) gł°wy- Kobiety zwykle patrzyły na nią Rasz., rosc'a' a mężczyźni z pożądaniem. Nazwisko Kamelii z 2acj ' SZer°ko znane już od kilku lat, nie wiązało się jednak cej Ur V1 s^andalem ani też romansem, mimo jej zniewalają-iść iai/' K"ryształowa reputacja potęgowała jeszcze tak za-')ak l Pożądanie. 317 Usiadła w jednym z pierwszych rzędów, pomied torką Czerwonego Półksiężyca a żoną ministra zd ^ ^t&k-raz, gdy prezydentem był Sadat, Egipt znowu stał się0, artystycznym świata arabskiego, a Kamelia jedną z ? komitości. Kobiety podchodziły do niej, gratulując na' crn filmu Rnryyina muci h\/r 7 nani r?itTYi«r»" „ ^ go filmu. „Rodzina musi być z pani dumna" -mówił" jednak Kamelia się orientowała, nikt z rodziny nie chód jej filmy ani na występy w klubie nocnym. Amira nadal' ' szidów - takie było jej zdanie - nie tańczą przed obcymi n czyznami". Nie doszło też, na co miała nadzieję Kamelia c pojednania pomiędzy Amirą i Dahibą. Kamelia chciałaby widzieć tutaj Dahibę. Pojechała ona ied nak do Libanu na spotkanie z wydawcą. Jej wiersze powinny się ukazać za granicą. Inne autorki miały mniej szczęścia. Zaledwie przed rokiem dr Nawal al Saadawi, najwybitniejsza literatka z kręgu feministek, trafiła na rządową czarną listę. Jej teksty zostały skonfiskowane. Kamelia wiedziała, że na tej sali jest wiele feministek i wiele kobiet niezdecydowanych. Sama jasno określała swoje stanowisko. Uważała, że prawa kobiet egipskich muszą zostać w pełni zrównane z prawami mężczyzn. Wreszcie spotkanie zaczęło się. Prezydent Sadat przedstawił gościa, a Kaddafi zaskoczył wszystkich, bo - zamiast powitać słuchaczki - odwrócił się tyłem do audytorium, po< szedł do tablicy i napisał na niej trzy słowa: Dziewictwo. Menstruacja. Macierzyństwo. Następnie wyjaśnił, że równouprawnienie kobiet nie możliwe z powodu ich anatomii i fizjologii. Kobiety, tak krowy, zostały zesłane na ten świat, by rodzić dzieci i kan je własnym mlekiem, a nie pracować obok mężczyzn. Widownia eksplodowała. Obrażone kobiety poderwały się z krzykiem oburzei Mówca bronił swojego zdania argumentując, że kobiety słabsze i nie są w stanie sprostać wymogom na stanowis 318 ogą dźwigać ciężarów, nie wytrzymują wysokich racy: n'e w fabrykach i tak dalej. Jedna z najbardziej zna-teinperatU j^arek zdołała uciszyć salę i zwróciła się do Kadrach dz'^n"en sposób: Panie prezydencie, czy „urodził" pan S° ień nerkowy? Mężczyźni przysięgali, że jest to nie-^e^S b leśne, właściwie nie do zniesienia. Więc proszę so-zVvyk e j^ panie prezydencie, rodzenie kamienia setki ra-kszeeo, powiedzmy rozmiaru arbuza. Czy pan byłby Solny t0 wytrzymać? K biety biły brawo i krzyczały, Kamelia obawiała się, że zaraz runie dach. Popatrzyła na zegarek. Impreza zaczęła się opóźnieniem. Kamelia zastanawiała się, czy Alicja już czeka na zewnątrz. Podjeżdżając taksówką pod siedzibę Kairskiego Związku Kobiet, Alicja myślała o Arabii Saudyjskiej. Z zaskoczeniem stwierdziła, że perspektywa odbycia z Amirą podróży do Arabii bardzo ją ekscytuje. Może to szansa na wewnętrzne wzmocnienie? Depresja Alicji pogłębiła się po wyjeździe Yasminy z Egip- J- „Wysokie ciśnienie krwi" - konstatował dr Sanky, angiel- lekarz przy ulicy Ezbekija, i przepisywał jej jakieś pigułki, órych nigdy nie brała. Alicja wiedziała, że to nie ciśnienie, ecz me'ancholia, staromodna przypadłość, wpisana w pozycji czyna zgonu" w ostatnim dokumencie jej matki. Podróż in°§ aby okazać się dobrą terapią na melancholię. Parę tygo- stanZ' a °d Ulicy RaJskicl1 Dziewic, od Ibrahima, okazja, by 2 boku i uważnie popatrzeć na swoje życie. Mc z ' ynek zajechała długa, czarna limuzyna, wzbudza-Pf2ed . eresowame przechodniów. Od śmierci Abdela Nasera rno2na uZema ^aty ' usunięcia Rosjan przez Sadata znowu leża}a d ^ ° W ^S'Pc'e chwalić się bogactwem. Limuzyna na-' która była większą gwiazdą niż kiedykol- 319 wiek, owacje na stojąco nagradzały jej występy ciągnęły olbrzymie tłumy. Dahiba była boginią, a t lubili widzieć, jak ich boginie pławią się w luksusi To nie Dahiba jednak, lecz inna, miniaturowa z warkoczykami i luką w przednim uzębieniu wy i, z długaśnego auta na chodnik, krzycząc: ciocia Alici i Alicja! - Wybierasz się dzisiaj na zakupy, kochanie? - spyta} cja biorąc dziecko w objęcia. Zeinab trzymała rękę Alicji i podskakiwała. - Mogę kupić sobie nową sukienkę, tak powiedziała mama! Mogę, ciociu Alicjo? Mamą nazywała dziewczynka Kamelię, bo była pewna ż to jej mama. Mała, kulawa Zeinab była jednak naprawdę córeczką Yasminy, a Alicja nie była jej ciocią, lecz babcią. - Niech boski pokój będzie z tobą, moja śliczna damo - Hakim Raouf również wydostał się z limuzyny. Lata i powo dzenie pozwoliły rozwinąć się tuszy reżysera, ale nosił ją z elegancją. Ubierał się u drogich, włoskich krawców. Jego kroki poprzedzała fala aromatu wody kolońskiej, kubańskich cygar i - choć nie było jeszcze południa - szkockiej whisky. - Dzień dobry, panie Raouf. Mam nadzieję, że się panu wie dzie. Wyciągnął ręce. - Jak widać, moja piękna damo! Ale jestem coraz bard^ sfrustrowany. Władza nie pozwala mi robić filmów o praw dziwych sprawach. Może powinienem ruszyć w ślad za ż do Libanu, gdzie jest więcej wolności. Raouf próbował nakręcić film o kobiecie, która zamor wała swojego męża i kochanka. Władza wstrzymała jed zdjęcia. Mężczyzna może zabić kobietę i uniknąć kary. Za ką samą zbrodnię kobieta jest karana z całą bezwzględni To właśnie chciał Raouf pokazać w swoim filmie. Cenzo-wiedział jednak: Mężczyzna zabija kobietę, by ocalić swój nor. A kobiety honoru nie mają. 320 do nas ciocia Dahiba! - poinformowała Zeinab - Aż z Bejrutu! ^bolało Alicję, gdy patrzyła na tę dziewczynkę, tak ce. yk piękną, z wyjątkiem tej nogi, na którą fatalnie ' zeinab była kopią sześcioletniej Yasminy, ale była cie-bo choć miała niebieskie oczy matki, karnację odzie- Hassanie al-Sabirze. przwir budynku uchyliły się, było słychać panującą we-trz wrzawę. Wyszła Kamelia. Witaj ciociu - pocałowała Alicję. - To spotkanie zaczęło się opóźnieniem, więc wymknęłam się wcześniej. Słyszysz te kobiety w środku? Chcą usmażyć prezydenta Kaddafiego na rożnie! Kamelia wzięła Zeinab na ręce i ucałowała w policzek. - A jak się miewa moja dziecina? Zeinab chichotała i popiskiwała. - Widziałaś mnie zaledwie godzinę temu, mamo! Ciocia Alicja powiedziała, że kupi mi jajko z czekolady. Mogę je do stać, mamo? Sześć lat temu, kiedy Kamelia wróciła z Port Saidu, Amira opowiedziała jej, jak Ibrahim wypędził Yasminę i że Yasmina •irodziła kalekie dziecko. Kamelia próbowała bronić siostrę: lassan ją zgwałcił. Ona poszła tam, by ratować rodzinę". >dy jednak Kamelia zobaczyła biedne, kalekie dziecko, odrzu- e przez Yasminę, zamiast współczucia pojawił się gniew. * tę dziewczynkę - powiedziała Amira. - Sama nigdy nie 'rodzisz dziecka, a tu Bóg daje ci córkę". Kamelia adoptowała siostrzenicę i nadała jej imię I ) Zejnaby, Matki Chromych. me'ia"tak Wypehliała teraz JeJ życie j ze względu na nią Ka- strzegła swojej nieskalanej reputacji. Nie miała ko- Ciekaw y w'dziana sam na sam z mężczyzną. ic. pOrz ylata o swoim kłamstwie o Yasminie, która rzeko-1 a kalekie dziecko, i wcześniejszym, jakoby dziec- o swoim kłamstwie o Yasminie, która rzeko- wojny s ' wyJaśniała, że ojciec dziewczynki zginął podczas Aliri Zesciodniowej śmiercią bohatera. 321 ko urodziło się martwe. Musiała brnąć dalej. W lista h ki pisała o rodzinie, ale ni słowem nie wspominał dziewczynce. Robiła to w jednym celu: by dać Yasrrf ° s; dobre. Szansę, której sama nigdy nie miała. Stwierdź' y asrrf sę uwolnienia się od tutejszej rodziny, ucieczki z P '' ź' umiejętność zachowywania tajemnic zawdzięcza pcT Amirze. - Dahiba dzwoniła z Bejrutu - powiedział Hakirrt ?d szyli w stronę limuzyny - z wiadomością, że jej książka t że się w październiku. - A zgadnijcie, co zaproponowała mi matka Amira - Ali - była coraz bardziej podekscytowana perspektywą podróży d! Arabii. - Żeby towarzyszyć jej w pielgrzymce do Mekki. - A więc w końcu pojedzie. Jak sięgam pamięcią, babcia zawsze planowała tę pielgrzymkę. Chyba się cieszysz, Alicjo? - zapytała Kamelia. Alicja jednak nie odpowiedziała, lecz oparła się ciężko o samochód i stęknęła: - Och, dobre nieba. - Co jest, moja droga? - Hakim podtrzymał ją za łokieć - Nie czułam się dobrze całe rano, a teraz - dotknęła brzi cha i skrzywiła się - zbiera mi się na wymioty! - Zawieziemy cię do szpitala. Wsiadamy, szybko. - Nie! Nie do szpitala... Tutaj, przy tej ulicy, trochę dalej jest gabinet Ibrahima. Prędko. Dopiero gdy pielęgniarka Ibrahima wyszła z gabineti sąsiedniego pomieszczenia, Amira powiedziała o swojej o zji odbycia pielgrzymki. - Muszę natychmiast zacząć się szykować. Ibrahim zdjął i powiesił biały fartuch. - Cieszę się, że w końcu wyruszysz, matko, ale chyt" jedziesz sama? 322 iście, że nie. Ibrahimie, poprosiłam Alicję, by mi i ona na to? Siedziała, że musi przemyśleć propozycję, ale ' • ma ochotę, ja to czuję. To jej dobrze zrobi, Ibrahi-^Od odejścia Yasminy nie byliście z Alicją szczęśliwi. Być ielgrzymka do najświętszego miejsca na ziemi pokrzepi 6 duchu. A może ty również zabrałbyś się z nami? 'ą W ciągu sześciu lat od wyjazdu Yasminy - pomyślał Ibra-_ Alicja niewiele się zmieniła. Jest tylko jeszcze cichsza. , ,aj pielęgnuje angielski ogródek pod prażącym słońcem ; jptU/ nadal raz w tygodniu chodzi do Fifi układać jasne włosy. Podtrzymywała też zażyłość z małym kręgiem przyjaciółek: żoną profesora American University, rodem z Michigan, Angielką Madeline, trwającą, w bezbarwnym małżeństwie z Egipcjaninem, i owdowiałą Kanadyjką Flornoy, która osiedliła się w Kairze, kiedy mąż Amerykanin zmarł na malarię. Cztery panie wiodące żywot na obczyźnie spotykały się dwa razy w tygodniu, by nostalgicznie rozegrać partyjkę brydża. Karty pozwalały zapomnieć na moment o wdzierającej się wszędzie i zewsząd egipskości. Ibrahim wiedział jednak, że te wszystkie zewnętrzne rytuały i zwykłe, codzienne czynności ronią Alicję przed silnym doznawaniem bólu i gniewu, któ-v niej tkwią. On sam zresztą też osłaniał się taką rutyną inności: wstawał o wschodzie słońca, modlił się, jadł adanie, wychodził do gabinetu, badał pacjentów, przesypiał es c' budził się, odprawiał modły, jadł, przyjmował następ-w L ? PacJentów, a późnym wieczorem godzinami siedział siążkach, załatwiał korespondencję, słuchał radia. Rzadko ?J^/Wcłł Gl& AT ' ani 0|c z Alicją i nie poprosił jej o przyjście do sypialni _j " od wygnania Yasminy. w prz 7 nie rozrnawiali o tych strasznych chwilach w czerwcu, ia ten t uPokarzającej klęski Egiptu, Ibrahim nawet myśli at odpędzał od siebie. Czasami myślał jednak o swoim -u z dawnych lat - Hassanie, który zakończył życie 323 w tajemniczych okolicznościach. Gazety podawały n Hassan został zamordowany, nie było wzmianki o tym ' to mu genitalia. Policja nigdy nie ustaliła sprawcy. - Nie mogę pojechać z tobą do Arabii Saudyjskiej ale jeśli Alicja chce, ma moje zezwolenie. - Pielgrzymka dobrze by ci zrobiła, mój synu łacu, „ uzdrowiłaby cię. Ibrahim zobaczył oczami wyobraźni bezkresne i niebo Arabii. Za dużo przestrzeni i pewnie nie można u nić się od różnych natrętnych myśli przebywając w tak pustce. Poza tym udział w pielgrzymce musi być równie bez owocny jak odklepywanie modlitw pięć razy na dzień. M Bóg może zesłać łaskę na człowieka, który stracił wiarę? Który Go kiedyś przeklął... Pielęgniarka wróciła do gabinetu i sprawdzała, czy wszystko jest w porządku, jak zawsze przed wyjściem. Miała n imię Huda, była niebrzydka, skończyła dwadzieścia jeden lat i codziennie bardzo się śpieszyła do domu, by przygotować jedzenie dla ojca i pięciu młodszych braci. Śmiejąc się powiedziała kiedyś Ibrahimowi: „Kiedy się urodziłam, ojciec byi okropnie wściekły, bo jego pierwsze dziecko było dziewczynką, i zagroził matce, że się rozwiedzie, jeśli następne nie b dzie chłopcem. Musiała się strasznie przerazić, gdyż nigdy więcej nie urodziła dziewczynki!" Ibrahim spytał wtedy, ci robi jej ojciec, a kiedy usłyszał, że sprzedaje kanapki na pJaci-Talaat Harb, pozazdrościł ulicznemu handlarzowi. Patrzył, jak Huda kończy porządki, i słuchał wiadoir radiowych. Docierały aż do gabinetu z okien kawiarni na t le. Dowiedział się więc, że ostatni rosyjski doradca WOJSK* został wydalony z Egiptu, policja uśmierzyła kolejne zarni' ki studenckie na Uniwersytecie Kairskim, a dwie osoby! sonelu Białego Domu oskarżono o powiązania z włam, czarni do Watergate. Ibrahim zamknął okno. Nigdy ^ dobrych wiadomości. To samo w gazetach, codziennie ] cych o spadku eksportu bawełny. Ibrahim będzie miał jes 324 edzy z resztek swoich plantacji w Delcie. Marne flinie) Pl6wet Naguib Mahfouz, największy z żyjących litera- kich, pisze wyłącznie o śmierci i rozpaczy. Ibrahim t5vv eSJP . Myślał o dawnych latach, epoce Faruka. Czy na- minęło już dwadzieścia osiem lat od tych dni, kiedy nem pędzili od kasyna do kasyna, beztroscy towarzy- 'Jtabaw mojego króla? 7 rócił uwagę ku matce, która zrobiła mu niespodziankę oiT wizyta- Była tu po raz pierwszy. lak chcesz dotrzeć do Arabii, matko? Statkiem? Samolotem? - Przepraszam, doktorze Ibrahimie, ale już muszę iść - Hu- da narzuciła sweter. Mimo pielęgnowania sześciu wymagających mężczyzn uważała się za kobietę nowoczesną i wyzwoloną. I było oczywiste, że podkochuje się w swoim pracodawcy. Nagle znieruchomiała i wskazała na drzwi: - Co to za odgłosy? Do gabinetu weszła Alicja, podtrzymywana przez Hakima Raoufa i Kamelię. - Co się stało? - podbiegł Ibrahim. - Nic mi nie jest, Ibrahimie... Muszę tylko do toalety. Szyb ko... Huda - zanim Ibrahim zdążył wypowiedzieć jej imię, -'Cgniarka już prowadziła Alicję gdzie trzeba. Co ci powiedziała? - zwrócił się do Kamelii. - Czy ma gorączkę? Stor h ' ^ j ~ Nie' gorączki nie. Powiedziała, że miała przez całą noc ef"nkę- Kilka osób z rodziny też się na to skarżyło. WbległaHuda. Storze, proszę prędko. Pani Raszid wymiotuje. ' ^ Z ^a^'mem czekali chwilę w napięciu, aż wrócił Pobrałe co to jest. Straciła ogromnie dużo płynów. - Wstępne badanie pod mikroskopem może Powiedzieć. 325 W malutkim pomieszczeniu, służącym jako ] Ibrahim w skupieniu przywarł do okularu. Amira ' nim. Syn pochylony nad mikroskopem skojarzył s' tah czytającą z fusów. cie - Co jest Alicji? - Modlę się, by to było zwykłe zatrucie pokarmowe Widział jednak wyraźnie charakterystyczne pałeczki przecinków, niezwykle ruchliwe. Odchylił się w fotelu - O mój Boże - wyszeptał. - ROZDZIAŁ 28 - Co ja mam robić? Brakuje mi tylko trzech miesięcy do ukończenia studiów. Czy to w porządku odsyłać mnie teraz? Jasmine patrzyła w przerażone oczy sąsiadki, młodej studentki syryjskiej, i widziała własne zmartwienie odbite jak w lustrze. Stany Zjednoczone zerwały stosunki dyplomatyczne z kilkoma krajami Bliskiego Wschodu i teraz unieważniały wizy i kazały studentom wracać do Syrii, Jordanii, Egiptu. Jasmine nie otrzymała jeszcze pisma, ale bała się, że dokument przyjdzie lad; dzień. Nie mogła wrócić.do Egiptu. Rodzina uważała ją za zm łą; w ciągu sześciu lat nie odezwali się do niej ani słowem. Jec nie matka regularnie przysyłała listy. - Znasz Husseina Sukry? - spytała Syryjka. - Mieszkał raz za mną. Wyjechał tydzień temu. Miał nadzieję, ź skończy studia, będzie inżynierem chemikiem, utrzyma trudu rodzinę. A teraz jest z powrotem w Ammanie i n ani dyplomu, ani pracy. Co robić? Jasmine nie miała czasu na dłuższe rozpamiętywać sytuacji, musiała załatwić parę spraw. Przeprosiła sasi< 326 to złap1 i za bke sweter, kluczyki do samochodu, zatrzasnęła r ua i ruszyła w stronę windy, by zjechać do pod-arażu. Mżyło. Nad tym kawałkiem lądu przy sa-zjemneS>0 ° pacyfiku, a pewnie i nad całą południową Kali-Z a\y ołowiane chmury. Pogoda jakby dostosowała się u niewielkiej grupy muzułmańskich słuchaczy pobli-r wersytetu. Dlaczego studentów karze się za decyzje ^°v'w? A w Egipcie musi już wiać chamsin, burze pia-» zawsze pojawiały się przed jej urodzinami. I Kamelii. ? e skończy wkrótce dwadzieścia siedem lat, Kamelia Kzieścia osiem. Wychodząc z windy do garażu, zderzyła się z młodym mężczyzną. - Bardzo przepraszam! - pomagała zbierać książki i papie ry, które mu wytrąciła. - Nie widziałam! - Nie szkodzi. A, to Jasmine, prawda? Mieszkasz w tym frontowym apartamencie? Odgarnęła jasne włosy. Rozpoznała tę uśmiechniętą twarz w oprawie czerwonozłotej czupryny i takiejż brody, w okularach. Do tego łatane dżinsy i sandały. To Greg Van Kerk. - Tak, Jasmine Raszid - potwierdziła. Pięć lat wcześniej, wypełniając w Anglii wniosek o wizę amerykańską, literę ;rek na początku swojego imienia zastąpiła jotą. - Przepraszam, omal cię nie obaliłam. Roześmiał się. - Trudno o lepszy początek dnia. No, chyba żeby mój sa- J ruszył - wskazał na poobijanego volkswagena za so- Nlgdy nię zawodzi, gdy pada. Ale też nigdy nie zapala ucz 1'• u" ^ dzisiaj jest jedyny dzień, kiedy muszę być na ^patrzył na kluczyki w ręce Jasmine. Zaw yPuszczarn' ze jedziesz na uniwersytet? siedzi ^ Się" Mieszkali z Gregiem Van Kerkiem po są-Po sze'° rOlcU/ mowili sobie „cześć", ale jednak był to obcy. -u latach pobytu na Zachodzie Jasmine wciąż nie 327 umiała czuć się swobodnie w towarzystwie mężczv nie był jej krewnym. Była jednak w innym kraju nych obyczajach, temu człowiekowi trzeba było no - wiedziała więc nieśmiało: Oc' Po- - Podwiozę cię, jeśli chcesz. Dwie minuty później byli już na Pacific Coast Hi mknąc w stronę zielonego półwyspu, z którego uniwe z dwudziestoma tysiącami studentów spoglądał na fale nu, malowniczo rozbijające się o skały. Się - To z pewnością nie wygląda na wiosnę - odezwał Greg po chwili ciszy. - Kiedy tak lało w Kalifornii? Wiosna - pomyślała. Szamm el-Nessim. Rodzina pewnie wyru szy na piknik nad Nilem. A za trzy dni jej syn Mohammed będzie obchodził dziesiąte urodziny. Ona też je obchodziła co roku, na smutno. Wysłała mu prezent, długi list i swoją fotografię. - Ładny samochód - powiedział Greg kładąc rękę na desce rozdzielczej nowego szewroleta. Jasmine przypomniała sobie, że Greg Van Kerk wynajmował najtańsze mieszkanie w całym kompleksie i zatrudniał się na pół etatu jako konserwator, żeby zarobić na czesne. Do tego poobijany volkswagen, łatane dżinsy. W porównaniu z nim Jasmine opływała w dostatki. Dom i kapitalik, który zostawił jej w Anglii dziadek, dawały niewielki, ale stały dochód. Stary earl tak odkupywał swoją winę za wydziedziczę nie córki po poślubieniu Araba. Samochody zwolniły, błysnęły światła ambulansu. - Jak z< wsze - powiedział Greg. - Południowi Kalifornijczycy dun ją, kiedy pada. - Bismillach! - Co? - Powiedziałam „w Imię Boga". To po arabsku. - Tak jest, ktoś mi mówił, że jesteś z Egiptu, ale nie wyg 3 dasz na osobę z Bliskiego Wschodu. Po roku spędzonym w Anglii Jasmine przybyła do S Zjednoczonych na zaproszenie Maryam Misrahi i stwierc 328 łódko być Egipcjanką w Ameryce. Po wojnie sze- 5 ? sytuacja stała się wybuchowa, dochodziło do V njwersytetach pomiędzy studentami żydowskimi bójek na . na mUrach pojawiły się antyegipskie hasła. Już 7 ' h dniach pobytu w domu Misrahich w dolinie do Jasmine słyszała przypadkiem kłótnię Racheli, ki Maryam, z bratem syjonistą. Był oburzony, że miesz- vvnUCd ;ednym dachem z Egipcjanką. Jasmine opuściła więc dom i wynajęła apartament. A teraz, wobec pobrzękiwa- szabelką po obu stronach Kanału Sueskiego, sytuacja za- 111 niła się ponownie. Jasmine cieszyła się więc, że aparycja nie zdradza jej pochodzenia. - Słyszałem, że Departament Stanu odsyła studentów z Bli skiego Wschodu do domu. Czy ciebie też odeślą? - spytał Greg. - Nie wiem. Mam nadzieję, że nie. - Musisz czuć się tutaj obco. To znaczy: Egipt nie jest po dobny do Ameryki, prawda? Stwierdziła, że lubi głos Grega. Nie czuła z jego strony najmniejszego zagrożenia, żadnego niebezpieczeństwa dla swojej cnoty. Pamiętała ulubione ostrzeżenie Amiry: „Gdy mężczyzna i kobieta są sam na sam, szatan dołącza do ich towarzystwa", jdzie może być szatan w tym samochodzie? - Został w Egipcie, z moim ojcem i jego klątwą. - Nie, Ameryka nie jest podobna do Egiptu - zgodziła się. e mówiła nic więcej, a Greg przyglądał się jej i dopiero stwierdził, że oczy ma bardzo intensywnie niebieskie, 'osy nie dokładnie blond, lecz ciemnomiodowe. datk' °d°ba mi sie twó) akcent - powiedział. - Brytyjski z do-Jf™ czegoś w rodzaju przypraw. łam d 16SZ am Przez jakiś czas w Anglii, zanim przyjecha-~ Co rykL J moJa matka Jest Angielką. - B' °Za zak'ęc*e wypowiedziałaś przed paroma chwilami? wS2e ^millach to nie zaklęcie. Koran nakazuje nam, by za- c »mię Boga na ustach i stale myśleć o Bogu. A poza 329 tym złe duchy boją się boskiego imienia, więc wym żeby złe duchy trzymały się od nas z daleka. Popatrzył na nią zdumiony. - Wierzysz w złe duchy? - Większość Egipcjan wierzy - zarumieniła sie ? ' uśmiech Grega. - Kiedy będziesz lekarką, gdzie chciałabyś pracować? - Myślę o leczeniu ludzi, którzy mają najtrudniejszy d do opieki medycznej. Mój ojciec ma praktykę w Kairze no ludzi przychodzi do niego, bo boją się lekarzy państw wych. Personel w państwowych szpitalach zwykle domaga łapówek. Ojciec wielu pacjentów bada za darmo, czasem d staje honorarium w postaci kury albo kozy. - Chcesz wrócić i pracować razem z nim? - Nie, pojadę gdzieś indziej. Lekarze są potrzebni na całym świecie. Chyba mówię za dużo - uśmiechnęła się lekko zakło potana. - Skądże! A poza tym bardzo mnie to interesuje. Jestem antropologiem, to znaczy piszę pracę dyplomową. - Czuję się trochę nieswojo - powiedziała głosem ledwo słyszalnym przez bębnienie deszczu. - Tam, skąd pochodzę, niezamężna kobieta nie rozmawia swobodnie z mężczyzną, z którym nie jest spokrewniona. Reputacja kobiety to w Egip cie bardzo krucha rzecz. Spojrzała na wzburzony, szary ocean. Czuła, że Greg chce, by mówiła dalej. - W Ameryce, jeśli kobieta zamierza żyć samotnie, nie wy chodzić za mąż, to jej sprawa. Natomiast w Egipcie me, czyźni są pewni, że wszystkie kobiety pragną zostać mężatt mi - pomyślała o Kamelii, która, jak wynikało z ostatnie listu Alicji, wciąż nie była zamężna. - Tu w Kalifornii widzi łam kobiety w pogoni za mężczyznami, którzy ich interes W Egipcie może być tylko odwrotnie. Egipt to świat r czyzny. - Czy bardzo tęsknisz za domem? 330 w j jej ulicznych handlarzy na rogach hałaśliwych kair-*V Tak tęskniła za ludźmi, którzy dużo się ś jej *Vc Tak, tęskniła za ludźmi, którzy dużo się śmiali, znacznie więcej niż zwykła tęsknota za Egiptem. ! w rodzaju nieustannego głodu. Brakowało jej włas- :oS w której modlitwy dzieliły dzień na pięć części, d h hśl "łatwo wpadali w złość. Mieszkając samotnie w apar- 'e dostrzegła w pełni stracone uroki życia w wielkim, ame ^'cieniowym domu. Tutaj była odcięta od większej ca- /ie. ? moCno zredukowana, niemal do niepewnej egzystencji ciejś zjawy- Jakby ogłoszony przez ojca wyrok śmierci rze- fzywiście został wykonany. _ A więc jesteś tu zupełnie sama? Twoja rodzina jest wciąż w Egipcie? Jak mogła wyjaśnić Gregowi klątwę ojca? Opowiedzieć mu, że gdyby żyła na wsi, ojciec i wujowie zabiliby ją za aprobatą ogółu, bo jako ofiara gwałtu nie dochowała wierności mężowi? Jak przedstawić mu grozę powrotu do Egiptu, gdzie czekała ją niechybnie samotność i izolacja dużo dotkliwsza niż w Anglii czy Ameryce? Była tam jej rodzina, był syn. Poprzez Alicję utrzymywała z nim wątłą więź. Posyłała kartki i prezenty, a w przeciwną stronę Alicja słała fotografie: Moham-ned w zoo, Mohammed w ubranku szkolnym, Mohammed i koniu pod piramidami. Ale naskrobanego dziecinną ręką stu z nagłówkiem „Najdroższa Mamo" nigdy w skrzynce n'e znalazła. y pg do Omara i do Raszidów. - Tak -* Egipcie. Gre Mohammed nigdy nie był naprawdę mój - pomyślała skrę-j^tfc na uniwersytecki parking - nigdy nie należał do mnie. >ł do Omara i do Raszidów powiedziała gasząc silnik - moja rodzina jest patrzył na nią. Kiedy po raz pierwszy przed rokiem apart y mtodą blondynkę wynajmującą drogi, frontowy baset1- ^^ n*e uczestmcZ?lc3 w życiu towarzyskim ani na ' J*m Przy barbecue, ani nigdzie - pomyślał, że to 3 kilku zdawkowych kontaktach w pralni i w ga- 331 razu uznał, iż jest raczej po prostu nieśmiała A H'"1 *° ••« "io fr> ^ł13 jest skromna. Uderzyło ze do tej pory nikogo nie określił w ten sposób. TruH wiedzieć, by naprawdę sprawiała wrażenie zakonni *" zachowanie, konserwatywny strój, nawet włosy ugrz nadmiarem spinek - to wszystko przywodziło mu"-" Tr siostrzyczki uczące w katolickiej szkole, do którei nr? m^ jako chłopiec. Bardziej jednak niż wyjątkowy sposób noszenia się h ski akcent, tajemniczość zastanawiało w niej Grega coinn ^ smutek, którym była spowita, jakby trwała w głębokiej ż bie. - Poszłabyś gdzieś któregoś wieczoru? Do kina? Na pizzę? Spojrzała zaskoczona. - Dziękuję, ale to chyba nie będzie możliwe. Uczę się cały czas. - Rozumiem. Dziękuję za podwiezienie. A jeśli każą ci wy jechać, to co zrobisz? - Umówiłam się na spotkanie z dziekanem wydziału me dycyny. Ponieważ przyjęli mnie na semestr zimowy, może po mogą w takiej sytuacji, inszallach. - Inszallach - zamruczał patrząc za nią, jak kroczy przt trawnik w stronę masywnego budynku z czerwonej cegły, w którym mieścił się wydział lekarski. Jasmine szła długim korytarzem, mijając śpieszące się z ' guły osoby w białych fartuchach. Na otwartych drzwiacl laboratoriów, sal wykładowych, gabinetów widniały tabli PARAZYTOLOGIA, ORGANIZACJA PUBLICZNEJ SŁUŻBY ZDROWIA, CYNA TROPIKALNA, GERIATRIA. Czuło się, Że tu SUbStanCJ dzienności są sprawy naprawdę ważne i wielkie. Wiec że to świat, do którego ona też należy. 332 v że jeśli dziekan nie jest w stanie jej pomóc, mo-poifly5 .Lg inny. Oczywiście z wszystkimi nie będzie roz-żezrobl tOle nauczycieli warto zapytać. „iaWiaC', u korytarza obok otwartych drzwi była przyklejona lasmine zatrzymała się, bo dostrzegła w ręcznie pisa-kartka- J sjowo „arabski". Chodziło o mającą pewne pod-1 edyczne asystentkę do pracy nad tłumaczeniem pod-^ z zakresu elementarnej opieki zdrowotnej w krajach świata. Podpisał się pod tym dr Declan Connor Medycyny Tropikalnej. Pokój był malutki. Na biurku, fotelu i szafkach z kartotekami leżało mnóstwo czasopism, książek, dokumentów. Jedy-ia obecna osoba - doktor Connor, jak przypuszczała Jasmine - zajęta była przekonywaniem kogoś przez telefon o konieczności użycia komputera. Kiedy spostrzegł Jasmine, kiwnął na nią, by weszła, zakrył dłonią słuchawkę i powiedział: Znowu mnie blokują. Wszystko wyjaśnię za moment. Obawiam się, że musimy przyśpieszyć, wydawca chce mieć wszystko wcześniej. A Światowa Organizacja Zdrowia informuje o wielkiej liczbie zamówień na książkę na Bliskim Wschodzie. Jasmine uderzyły dwie rzeczy: mężczyzna mówił z brytyjskim akcentem i był bardzo atrakcyjny. GRĄCE Czekając proszę na to zerknąć - przytrzymał słuchawkę nędzy brodą i ramieniem i podał jej księgę wielką jak spis 2fonów, zatytułowaną Kiedy ty sam musisz zastąpić lekarza. w - Ce ~ Murzynka z dzieckiem przed prymitywną cha-środku były ilustracje pokazujące chorych, rany, mikro-soby bandażowania itp. Mimo użytych terminów me-1 tekst sformułowano prostym i jasnym językiem. Na święco eSac^ zdarzały się dopiski ołówkiem. Na stronie po-tygr'J °°rze ktoś napisał „mazla" ze znakiem zapytania. Papierzysk na biurku zwracała uwagę fotografia kobiety i dziecka przed bramą z napisem MISJA Za bramą wznosiły się betonowe budynki 333 z blaszanymi dachami. Przez dziedziniec szły MUr sące kosze na głowach. Jasmine przyglądała się doktorowi Connorowi, kt' rozmawiał przez telefon. Oceniała go na nieco pon^ dziestkę, ale konserwatywny sposób ubierania się i trąd fryzura sprawiały, że wyglądał na nieco więcej. Próbowała zwrócić uwagę na siebie, ale pokazał gęste ki, by zaczekała jeszcze chwilę. Spojrzała na zegarek mż ' winna pukać do gabinetu dziekana, ale jakoś nie mogła z t pokoju wyjść. Doktor Connor wciąż mówił do słuchawk Równocześnie przerzucał jakieś papiery. Należy do katem ludzi, którzy zawsze robią dwie rzeczy jednocześnie - pomy. ślała Jasmine. Poruszył się zbyt gwałtownie i strącił parę książek na podłogę. Uśmiechnął się z zakłopotaniem do Jasmine aż - nie wiedzieć czemu - zrobiło jej się bardzo miło. Wreszcie odłożył słuchawkę i odetchnął głęboko. nazla' - Och, ta biurokracja! Ale to moje zmartwienie. Jeżeli nie dostaniemy czasu komputerowego, zrobimy to jak nasi dzia dowie: piórem na papierze. No więc, co o tym myślisz? - wskazał ręką książkę. - Napisała ją jeszcze w latach czter dziestych wspaniała dama, dr Grace Treverton, w Kenii. Oczywiście aktualizowana wiele razy, ale wciąż jest tylko wersja angielska i w języku swahili. Treverton Foundatioi zwróciła się do mnie o przygotowanie przekładu arabskiego dla bliskowschodniej opieki zdrowotnej. Jak widzisz, zaczałer już robić notatki na marginesach. - Tak - Jasmine wyłowiła rozdzialik o trychinozie - niektóre rzeczy chyba nie będą potrzebne. Bliski Wschód } muzułmański, tam nie jada się wieprzowiny. - Wiem, ale pracujemy też w wioskach chrześcijańskich. - A taki drobiazg - otworzyła na stronie o odrze. - Tu jest I pisek na marginesie „mazla". Odra po arabsku piszemy - Wielkie nieba. Nie powiedziałaś mi, że znasz arabsl momencik - nałożył okulary. - Ależ ty nie jesteś studei którą zaangażowałem. 334 , przepraszam, doktorze Connor - oddała ale nie miałam możliwości wyjaśnić. r zuwam akcent rodaczki. Z której części Anglii po- c Z\- jestem z Anglii. Ale jestem na pół Angielką. Urodzi- "się w Kairze. K ir! Fascynujące miasto! Wykładałem tam przez rok na ican University. Koszule do prasowania nosiłem na ulicę "cpfa El Gendi do specjalisty nazwiskiem Habib. Nabierał j w usta, zraszał koszulę, a potem prasował trzymając • lazko nogą! Zawsze namawiał mnie, żebym się ożenił z jego córką. Mówiłem mu: jestem już żonaty, a on na to, że lepiej mieć dwie żony niż jedną! Ciekawe, czy on jest tam nadal. Nasz syn o mały włos nie urodził się w Kairze. Ze wszystkich miejsc za najbardziej odpowiednie wybrał jednak lotnisko w Atenach. To było pięć lat temu. Później nie byliśmy już na Bliskim Wschodzie. Jaki mały świat! W czym mogę pomóc? Opowiedziała o swoim problemie z Immigration Service. - Tak - pokiwał głową Connor - fatalna historia. To zupełnie bez sensu. Straciłem do tej pory troje studentów. Dostałaś już pismo o wyjeździe? Może znajdziesz się wśród szczęściary, którzy prześlizną się przez sieć? Spojrzał na zegarek. Studentka, którą zaangażowałem, jest już spóźniona czter-esci pięc' minut. jest szansa, że się nie pojawi. Tak bywało, °ze znalazła coś lepszego. Jeżeli nie przyjdzie, weźmiesz tępra-ę' e Znajomością arabskiego byłabyś idealna. rrune zdała sobie sprawę, że bardzo chciałaby pracować dla doktora Connora. mu i mnie nie odeślą - powiedziała. - Wlem ci coś. Jeżeli dostaniesz pismo z Immigration, Wać • n'c^ ^s^ w twojej sprawie. Nie mogę gwaranto-prac'y , Pornoże, ale na pewno nie zaszkodzi. Co do tej awiam się, że zarobek będzie mizerny. Fundacja nie 335 sprzedaje tej książki, lecz rozdaje bezpłatnie wszęd jest potrzebna. Ale powinniśmy dostać jakieś pjen- 5'e' 8d2jf Kiedy z pewną miną dodał: módlmy się, byś odesłana, inszallach, ma salaama - mało nie parskn &i 2°stafa chem. Wymowę miał potworną. Rachela Misrahi, przepychając się pomiędzy demonstrai tkami przed siedzibą Związku Studentów, pluła sobie vi dę, że doradziła Jasmine korzystanie z adresu Misrahich T raz czeka ją ta paskudna misja doręczenia listu polecone? który nadszedł z Immigration and Naturalization Service in Washington, D.C. Nie miała czasu przyjrzeć się uważniej, jak i przeciw czemu protestują tym razem feministki. Weszła do kafeterii, w której Jasmine jadała lunch w każdy poniedziałek i środę pomiędzy zajęciami z biochemii i ekonomii. Kupiła herbatę oraz kawałek sernika i usiadła przy zaśmieconym stoliku, skąd mogła widzieć wejście. Patrzyła na manifestantki na zewnątrz, które mimo gęstniejącego deszczu skandowały hasła i rozdawały ulotki. Rachela nigdy nie zdołała wciągnąć Jasmine w feministyczną dyskusję. „Przecież pochodzisz z kraju, w którym sytuacja kobiety jest wyjątkowo zła - dziwiła się - myślałam więc, że szybko znajdzies; się w awangardzie ruchu". Jasmine była jednak dziwnie milcząca w tej sprawie. Zresztą nie tylko w tej. Nigdy nie mówiła o swojej rodzinie ani o Kairze. Pojawiła się w końcu. - Nie mogą mi pomóc - powiedziała siadając przy stoi Racheli. - Dziekan powiedział, że po otrzymaniu pisma z Imr gration o cofnięciu mojej wizy nie będę mogła uczęszczać na ui nię. Jeden z profesorów zaoferował pomoc, doktor Connor... - Z medycyny tropikalnej? - Tak. Powiedział, że napisze list, ale nie robił większy nadziei. 336 łay Pomoc/ Jas/ naprawdę. Mój ojciec rozma-nrZyjaźnionym prawnikiem, ale podobnie: nikła na-i ^eii znowu wybuchnie wojna pomiędzy Egiptem rnożesz być pewna, że nie będą cię tu chętnie wi-^ridlmy się o pokój. rńzac strach w oczach Jasmine, Rachela zastanawiała A] czego ona tak się boi powrotu do domu. W ogóle ta wana kuzynka, z którą Rachela czuła serdeczną więź, zagadką. Najprawdopodobniej kompletny brak życia fvcznego. Rachela wiedziała o małżeństwie Jasmine synu, który pozostał w Egipcie. Jak rozwiedziona kobieta może żyć w tak ascetycznej czystości? Kiedyś przedstawiła jej dwoje przyjaciół mieszkających razem w Malibu. Jasmine była autentycznie zszokowana, dowiadując się, że ta para nie jest małżeństwem. Jeżeli to naprawdę jest sprawa wychowania, jak wyjaśniła Racheli babcia Maryam, i być może Jasmine nigdy nie przystosuje się do życia w Ameryce, to skąd to przerażenie perspektywą powrotu do domu? Rachela chciała właśnie postawić takie pytanie, gdy do stolika podszedł uśmiechnięty mężczyzna z plecakiem. Zdumiał Rachelę zwracając się do Jasmine z pytaniem: No i jak poszło? Jasmine przedstawiła Grega Van Kerka Racheli i to zdu-niało ją jeszcze bardziej. Od kiedy Jasmine utrzymuje taką zażyłość z mężczyzną? - Mogę się przysiąść? Więc dziekan jest bezsilny? I co te- raz zrobisz? - Modlę się, by to pismo nie nadeszło. - Ojej - westchnęła Rachela i wyjęła z torebki list z Immi- W- ~ Prosze' nie zabiJaJ posłańca. Wlec jednak przyszło - powiedziała cicho Jasmine. 2e m°że to nie jest zła wiadomość. Może informują cię, Ra hŻySZ d° SZCZ(?śliwcow? ~ spytał Greg. stów otworzyła kopertę, wyjęła z niej kartkę i rozpro- _ J1' Jasrnine przeczytała tekst, nie biorąc listu do ręki. 'estety, nie należę do szczęśliwców. ? łabym 337 y, któ wet nie znała, niszczą jej plany i życie. Nie chciała by/d} bezsilna i dlatego postanowiła studiować medycynę. Lęka siadają władzę, rzeczywistą władzę nad życiem i śmiercią r nego dnia ona też posiądzie tę władzę i nigdy wij i "' Patrzyła ponuro na demonstrantki za oknem. W P ? manifestacja nie mogłaby się odbyć, choćby dlatego i bracia wyłapaliby te wszystkie dziewczyny i zagon']' tem do domu. Bezsilność, Jasmine znała jej smak. To b al-Sabir, który wziął ją siłą, to był ojciec, który karał ofi mocy. A teraz reguły ustanowione przez mężczyzn, któP i ł i jj l i żi N / " cią r nego dnia ona też posiądzie tę władzę i nigdy więcej nie bed już ofiarą mężczyzn, ich przemocy i klątw. - Słuchaj, Jas. Równie dobrze możesz się z tym pogodzie Jak zawsze mawia babcia Maryam: inszallach, wola boska Wracaj do Egiptu, a kiedy poprawi się klimat polityczny, przyjedziesz tu znowu. - Nie mogę wrócić. - Jest pewien sposób na pozostanie - powiedział Greg wy ciągając długie nogi. - Jest furtka, z której możesz skorzystać - Jaka? - spytały równocześnie Rachela i Jasmine. - Wyjdź za mąż za Amerykanina. - I oni wtedy dadzą mi spokój? To możliwe? - Trzeba to zrobić z sensem. Nie pędzić od razu do Las Vegas, a tam do ślubu z pierwszym napotkanym mężczyzną. Urzędnicy z Immigration będą trochę węszyć, podpytywać znajomych przyjaciół, czy to nie jest czysto papierowe małżeństwo. No i r siałabyś wytrzymać przynajmniej dwa lata w tym związku, b gdybyś rozwiodła się wcześniej, odzyskałabyś status quo ani osoby zobowiązanej do opuszczenia Stanów. Jasmine zwróciła się do Racheli: - Sądzisz, że powinnam wyjść za obcego człowieka, by { zostać w USA? - Czemu nie? Mówiłaś, że w Egipcie zawsze wychodzi za obcych mężczyzn. - Ale to co innego, Rachelo. A poza tym, kto by ' mnie zrobił? 338 się, az koszula wyszła mu z dżinsów. ia tam z Powrotem' powiedział: ie mam nic lepszego do roboty w ten weekend. Ja . popatrzyła na niego uważnie, a widząc, że mówi . spytała: r v to się może udać? Jednego dnia dostaję nakaz wyjaz-iuż następnego jestem żoną Amerykanina. Będą coś po- Nie mogą ci udowodnić, że list dostałaś wcześniej. _ Ąie dostałam, nie będę kłamać. _ Na litość boską, to żadne kłamstwo. Dostałaś jakiś list? Przeczytałaś mi przez ramię, w ogóle ci go nie dałam. A poza tym słuchaj, Jas, ze wszystkich powodów do zawierania małżeństwa ten, jak się zdaje, ma najwięcej sensu. - Czy masz opory, dlatego - spytał Greg - że małżeństwo jest dla ciebie świętą instytucją... - Nie, w Egipcie małżeństwo nie jest sakramentem. Nie za wiera się go w świątyniach, jak tutaj. To po prostu kontrakt między dwiema stronami. - To jest właśnie to, co proponuję: kontrakt. - No a ty? Pozbędziesz się swojej wolności. Roześmiał się. - Kobiety nie wydeptują ścieżki do moich drzwi. ^ przede wszystkim muszę się skoncentrować na moim yplomie, a potem zająć się pracą doktorską. Nie zamie- 1 być studencikiem bez grosza przy duszy przez całe P A D°bra, chcesz wiedzieć, jaki mam w tym interes? a rni się twój samochód. Biorę go co drugi weekend 1 )esteśmy kwita. - poważnie... a m . °^lę Poważnie. Wyglądasz na materialnie niezależną, korzyć ^uje pieniędzy. Wydaje się, że umowa może być dla nas obojga. Mój czynsz opłacony, a ciebie nie s^° Pan -Ze ^tanow- Jeżeli chcesz, możesz zachować nazwi- enskie, chociaż lepiej byłoby zmienić. 339 Jasmine odpowiadało pozbycie się nazwiska R jakby pozbywała się kwefu. Ale wciąż się wahała ' 2' widział. Greg to - Okay, nic o mnie nie wiesz. Więc parę inforrnać dziłem się w St. Louis, we wczesnej młodości sióstr ^ Theresa powiedziała mi, że nigdy do niczego nie d ^ Umknąłem przed poborem i Wietnamem dzięki cukrzyc rą poskramiam zastrzykami. Lubię koty i dzieci, a moirr rżeniem jest odkryć na Nowej Gwinei rasę ludzi, o które' nieniu nikt nie wiedział. Nie potrzebuję gospodyni, sam ję i sprzątam. Moi rodzice są geologami, podróżują p0 Cafyn świecie, nie wychowałem się w tradycyjnym domu, gdzie ż< na tkwi w kuchni. Wierzcie mi, moja sympatia jest z nimi -wskazał na feministki, których niewiele już pozostało przed kafeterią, bo deszcz lał coraz mocniej. Może tak właśnie powinno wyglądać małżeństwo - pomyślała Jasmine - rozsądnie ustalone przez dwoje równych partnerów, bez dominacji i podporządkowania, bez ceny za pannę młodą, bez groźby rozwodu, jeśli nie narodzi się syn. Po raz pierwszy czuła, że mężczyzna nie patrzy na nią jak na obiekt seksualny lub maszynkę do rodzenia dzieci. - Zanim się na to zdecydujemy, muszę ci powiedzieć że byłam już mężatką. Mój syn mieszka w Egipcie, a drugie dziecko urodziło się martwe. Tym razem Greg Van Kerk nie krył zaskoczenia. arr - Nigdy jednak nie wrócę do Egiptu. Syn, według orze< nia sądowego, nie jest już moim dzieckiem. - Nie przeraża mnie to. - Rodzina zerwała ze mną całkowicie, wyjechałam z ?gIF tu i nigdy nie mogę tam wrócić. Przybyłam do Anglii/ g czekał na mnie spadek po ojcu matki. Krewni w Anglii/ V fallowie, byli dla mnie dobrzy i próbowali pomóc, ale < wałam tam. Leczyłam się... z depresji. Zamilkła i myślała o klinicznej depresji matki i stwie babki, lady Westfall. 340 ciocia Maryam, babcia Racheli, zaprosiła mnie tu- lifornii. Muszę ci uczciwie powiedzieć, jeżeli mamy W' że ta depresja wciąż tkwi we mnie. f. m' _ powiedział Greg, który poczuł się nagle jak szla-cerz na białym koniu - wyczułem w tobie pewien smutku. Może jest ci potrzebny ktoś, by pomógł ci to rodzaj »" _ I jeszcze jedna rzecz - zaczęła ostrożnie. - W świetle pra-a będziemy mężem i żoną, ale ja nie mogę... ^_ Nie przejmuj się tym. Będziemy po prostu dwójką studentów dzielących wspólne mieszkanie, bardzo zajętych na-jką. Lubię spać na sofie. I nie przypuszczam, by ci z Immi-gration wysyłali szpiegów do sypialni! - Mam pomysł - powiedziała nagle podekscytowana Ra-chela. - Przyjdźcie dziś wieczorem oboje do mojego domu. Mam dużą rodzinę i zaproszę jeszcze paru przyjaciół. Obwieścimy o weselu. Dzięki temu, jeśli agenci Immigration zaczną węszyć, będą najpierw musieli mieć do czynienia z moją mamą i z babcią Maryam! Możecie wziąć ślub w sobotę w małej kaplicy pod wezwaniem Czegoś Tam. ROZDZIAŁ 29 > mocnych porywów chamsinu namiot pogrzebowy dzień UStawiony na końcu ulicy Fahmy Paszy i przez cały wOgromny Potok ludzki przechodził tamtędy, słuchał od-anych fragmentów Koranu i oddawał hołd zmarłemu. CesJa ?a cmentarz nie była mniejsza niż pochody 6 męzow stanu i gwiazd filmowych. Nawet Sadat mojego przedstawiciela, by idąc w żałobnym orsza- 341 ku ulicą Al Bustan reprezentował prezydenta 7 podtrzymujący na ramieniu jeden z narożników tru wił się, że Jamal Raszid był tak popularny. Z rodziny wdowy na pogrzeb przyszli tylko Ibrahim i 7 riasz. Tahia nie była w stanie wziąć udziału w uroczyst dy wiadomość o ataku serca Jamala Raszida dotarła na ul' skich Dziewic, jego ciężarna, młoda żona walczyła z chol ? łożu boleści. Prawie wszyscy w domu byli chorzy. Z jakiejś tajemniczej przyczyny Zachariasz nie zaraził się 1 oprócz Ibrahima - był jedynym członkiem rodziny, który pozostał za zamkniętymi drzwiami domu, gdzie ministerst zdrowia zarządziło kwarantannę. Zbadano go, okazało się nie jest nosicielem choroby, mógł więc przyjść na pogrzeb! Nie chciał odchodzić od Tahii, ale nie wypadało przecież uchylać się od towarzyszenia krewnemu w jego ostatniej drodze. Pochylony pod ciężarem trumny, zmęczony po tylu godzinach przy łóżku Tahii, Zachariasz zastanawiał się, jak to jest, że z taką czcią niesie ciało człowieka, który zabrał mu ukochaną. W ciągu niemal dziewięciu lat przeżytych z Jama-lem Tahia była jednak naprawdę szczęśliwa, nawet kochała go w pewien sposób i wyznała to Zachariaszowi. Z całym więc przekonaniem oddawał ostatnią posługę Jamalowi. Ale Tahia została z czwórką małych dzieci i piątym w drodze, teraz trzeba pomyśleć o niej. Zaopiekuję się nią - przyrzekł sobie Zachariasz - teraz dy wolno nam się już pobrać. W końcu nadszedł czas spel nia obietnicy danej mu przez Boga, podczas tej krótkiej cni wglądu w życie pośmiertne na pustyni Synaj, że jemu ii przeznaczone jest być razem. Muszą zawrzeć małżen jeszcze przed następnym ramadanem - zdecydował. Również Ibrahim niósł trumnę ze szczątkami swojego kiego krewnego. Usiłował rozgryźć zagadkę pojawien cholery. . r0. Choroba w całym mieście zdarzyła się w jednej jeayn dzinie Raszidów. Objawy wystąpiły u czterdziestu • 342 trzy dni od zidentyfikowania dolegliwości Alicji, osób i Pr .g ibrahima, inspektorzy sanitarni ministerstwa tv Sa^in •_ byli w stanie znaleźć źródła zakażenia. z?jrovvia gjgicł ostrym piaskiem w trumnę i niosących. Lu- wywali twarze chusteczkami, rozległo się pokasływa- 16 Dlaczego cholera wystąpiła tylko w naszej rodzinie? - ? • ibrahim. Dlaczego zachorowała moja siostra, żona, i wszystkie kobiety, a ja i Zachariasz nie? "oracy wiatr pustyni jakby próbował im wyrwać trumnę. Ibrahim wpatrzył się w plecy idącego przed nim Zachariasza. Postać chłopaka ciągle przypominała mu o sprawach, o któ-vch chciałby zapomnieć. Młody dureń nie umiał nawet przejść przez wojnę jak trzeba, jak choćby Omar, który walczył dzielnie i odniósł rany. Nie, Zachariasz powrócił z zuchwałą opowieścią o tym, że umarł i został wzięty do nieba, cała rodzina była zażenowana. Kondukt pogrzebowy dotarł w końcu na cmentarz i Jamal został złożony w grobowcu obok swoich rodziców i braci. Kiedy zatoczono wielki głaz, zamykając grób, posypano ziemią, skropiono wodą, a imam odczytywał Koran, Ibrahim napomniał siebie, że na pogrzebie należy myśleć o sprawach nabożnych. Wspomniał więc o nieboszczyku i o wdowie Tahii, która żalą chora w domu przy ulicy Rajskich Dziewic, nie wie-ząc nawet o tym, że mąż jej już w grobie. Powinnością Ibra-było zanieść jej tę wiadomość, zrobi to, gdy tylko sio-enica poczuje się lepiej. A potem trzeba się nią zaopieko-' ' dziećmi. A to oznacza pięć następnych osób do wykar-mai *' SZ°sta w drodze. Rosnące dzieci potrzebują ubrań, Skąd C°raZ większy apetyt, wydatki na naukę są olbrzymie. gotówk3 t0 Wszystko wziąć? Dochody z bawełny i inne źródła 3 SpOrzZaCZęly wysychać już za Nasera. \vidyWa a w niebo podziwiając osobliwe „niebieskie" słońce, zrobić Od niekiedy w porze chamsinu. Wiedział już, co należy a Potem 'CZelca god2iwy czas po pogrzebie, ale nie za długo, ' Jeszcze przed ramadanem, znajdzie Tahii męża. 343 Grupa reporterów oczekiwała na kairskim W ? przybycie Dahiby, uwielbianej egipskiej tancerki. Nikt dział, w jakim celu podróżowała do Libanu, ale n0 krążyły różne pogłoski: o poddaniu się w tajemnicy1*-operacji, o romansie pozamałżenskim. Prawdziwa była HI trzecia odpowiedź, że w Bejrucie znalazła odważnej dawcę, który zdecydował się opublikować jej kontrowersyfo wiersze. Poezja Dahiby - tego wszyscy byli pewni - w Ee cie będzie zakazana. Zbywała pytania dziennikarzy uśmiechem i kokieteryjnymi żarcikami, sunąc prosto do Kamelii stojącej z Hakimem i Z nab. Najpierw pocałowała i uścisnęła męża, a potem małą Zeinab. Wreszcie zwróciła się do Kamelii: - Co się stało, mówiłaś przez telefon o jakichś wielkich kło potach w rodzinie? Kamelia opowiedziała jej krótko o cholerze i dodała: Ibra- - Pielęgniarka ojca, Huda, jest przy ulicy Rajskich Dziewic razem z inną pielęgniarką z ministerstwa zdrowia. Babcia nie wpuszcza jednak nikogo więcej. Ciocia Nazirah z córkam przyjechała aż z Asjut, aby pomóc w pielęgnowaniu rodziny, ale Amira odesłała je z powrotem. Kuzynka Hosneja prób wała, i to samo. Babcia nawet mnie nie wpuściła. Mówi, żi nie chce, by jeszcze ktoś się zaraził. - Tak, to typowe dla mojej matki, że wszystko chce zro sama - powiedziała Dahiba, gdy szli pośpiesznie w strc czekającej limuzyny. - A ona również jest chora - podkreśliła Kamelia. - działam ją krótko przy frontowym wejściu. Zmusza i wstawania z łóżka. Znasz babcię. - Znam moją matkę aż za dobrze. A gdzie jest teraz him? - Tato poszedł rano na pogrzeb Jamala Raszida. Mo ci przez telefon o tym nagłym ataku serca... 344 powiedział, że potem chce odwiedzić ciocie Alicję. ^ternu, kiedy taka chora dotarła do jego gabinetu, tato Trzy °nl . w prywatnym szpitalu. Natomiast reszta rodziny kwarantannę w domu. Prawie wszyscy są chorzy, i Rodzina zebrała się, by razem świętować Szamm d^. Wszystkie łóżka są zajęte! Który szpital? - spytała Dahiba i powtórzyła kierowcy za _ Na ulicę Kanału Sueskiego proszę, szybko. Alicja otworzyła oczy, ale wydawało jej się, że śni nadal, bo obok stał Ibrahim, uśmiechał się i gładził ją po włosach. Byta bardzo słaba, czuła się jak po długiej, męczącej podróży, z której pamiętała tylko strzępy: pielęgniarkę podającą basen, kogoś myjącego gąbką jej ciało, cichy, rytmiczny głos recytujący wersety Koranu. Spojrzała na męża. Na garnitur miał nałożony biały fartuch lekarski, a na ręce gumowe rękawiczki chirurgiczne. Ibrahim wydał jej się nagle starszy; czyżby spała całe lata? - Co... - zaczęła. - Niebezpieczeństwo minęło, moja droga - powiedział ci cho. - Jak długo tu jestem? Trzy dni. Ale już jest lepiej. Ta choroba trwa zwykle do sześciu dni. patrzyła na butelkę powieszoną nad łóżkiem i wężyk 31e§"ący do jej ramienia. J C° mi jest? Na co choruję? - r^Cllolera'ale Juz idzie ku dobremu. Dostajesz antybiotyki. - A • ° a' ~ próbowała się podnieść, ale nie miała siły. Zcjro ° z rodziną? Mohammed! Czy mój wnuczek jest 345 - Nasz wnuk ma się dobrze, Alicjo. Wszyscy w d ją, jedni lżej, inni poważniej. Jeden Zachariasz ' rują 2}apa| tego w ogóle. - Ale skąd cholera? - Jeszcze nie wiemy. Ministerstwo zdrowia próbuje źródło zakażenia. Badali naszą wodę i pobrali z kuch ki żywnos'ci. Tą drogą, poprzez skażone bakteriami chol" jedzenie i picie, przenosi się choroba. Do tej pory i ^ wszystkie badania laboratoryjne dały wynik negatywny, i^ jeszcze dziwniejsze, choroba wystąpiła tylko w naszej rodC° nie. Uniósł jej rękę i ścisnął. - Al hamdu liliach. Bogu dzięki, rozpoznaliśmy ją szybko Jeżeli cholerę rozpozna się wcześnie i natychmiast zastosuje właściwe leczenie, nie stanowi ona zagrożenia dla życia. - Kiedy wrócę do domu? - Gdy tylko nabierzesz trochę sił - pogłaskał ją po głowie, żałując, że nie może zdjąć gumowych rękawiczek i poczuć dłonią miękkości jasnych włosów. Wtedy w gabinecie, gdy Alicja resztką sił dowlokła się do toalety i męczyła się, a Ibra- him rozpoznał bakterie cholery, przeraził się. Sam był zdu miony, jak mocno uderzyła go obawa o utratę żony. Umieścił ją więc w prywatnej, drogiej klinice, gdzie miała znakomitą opiekę, o niebo lepszą niż w wielkich szpitalach państwo wych, w których pielęgniarki nie dbają w ogóle o pacjentów, dopóki nie dostaną łapówki. Kiedy zapomniał, jak wiel wciąż znaczy dla niego Alicja? Przytrzymała jego rękę w milczeniu przez dłuższą chwil?/ szczęśliwa, że jest przy niej. Dopiero teraz zdała sobie spr< wę, że znajduje się w izolatce, trzy pozostałe łóżka stoją pu ste, odwiedzin tu zasadniczo nie ma. Były jednak kwiat) i kartki. - Od twoich przyjaciółek - powiedział Ibrahim. - Madel) i pani Flornoy koczowały w holu. W końcu udało mi się kłonić je do powrotu do domu. Róże są od, jakżeż ona ? nazywa? Ta pani z Michigan? Matka też chciała ci przys' 346 odu, ale bała się, że bakterie cholery powędrują na g Mój Boże, Alicjo, namartwiłem się o ciebie. kivia!a I hneła sie słabo, przypominając sobie więcej momen- ' tatnich trzech dni: Ibrahima przy łóżku, wydającego '°lV Z • pielęgniarce, Ibrahima robiącego zastrzyk, popra- ! o poduszkę, zatroskanie na jego twarzy. Taki staranny troskliwy, mogłaby zakochać się w nim jeszcze raz. Taki a, • wł przed laty w Monte Carlo. Zapomniała. A teraz 'zdziwieniem stwierdzała, że miłość odradza się w niej !e, as choroby jak feniks z popiołów. Ale czy Ibrahim ko- ją, czy jest taki dobry dla swoich wszystkich pacjentów? - Teraz pozwolę ci odpocząć. Niech Bóg cię strzeże i po krzepia - pocałował ją w czoło i wyszedł. W holu zdumiał się na widok Dahiby i Kamelii. Z otwartymi ustami patrzył na siostrę. Cała rodzina wiedziała, że Kamelia zamieszkała u wyklętej trzydzieści trzy lata temu Fatimy, ale Ibrahim nie widział siostry od dnia, gdy Ali wypędził ją z domu. Dahiba podwinęła rękaw i powiedziała: - No, co stoisz jak osioł, Ibrahimie? Musisz mnie zaszcze pić przeciw cholerze. -hamsin gnał przez ulice Kairu tumany piachu, z których sniały się jakby nierealne kolumny minaretów. Muezzini z tych wieżyc wezwania do modlitwy, tak jak to przez kilkanaście stuleci od czasów Mahometa. s .u a' niosąc spiesznie basen, zerknęła w otwarte drzwi w , |V' g^zie Amira gorliwie biła modlitewne pokłony, choć wrażć na bliską zasłabnieda- Nie zrobiło to wielkiego 1 na młodej pielęgniarce. Nie każdy, kto odprawia jej bra -'^ Prawdziwie pobożny, czego przykładem mogą być 1 ojciec. Huda pod jednym względem była zadowo- Y uacji: chwilowo nie musiała spełniać nie kończących 347 się żądań sześciu mężczyzn, którzy całe popołudn' dywali po kawiarniach. Potem przychodzili do dom gdy ona wracała z pracy w gabinecie Ibrahima. o ' * że natychmiast przygotuje im jedzenie. Uśmiechała wyobrażając sobie, jak ojciec i jego pięciu leniwych synj zawierają bliższą znajomość z garami. Rodzina dokto hima będzie jej tu potrzebować na pewno przez tvd •' a może i dłużej, mężczyźni Hudy będą więc mieli dość cz by docenić wszystko, co dla nich codziennie robiła. Mohammed siedział na łóżku z rozeźloną miną. Chór h nie dotknęła chłopca mocno, szybko dochodził do zdrowi' i coraz energiczniej złościł się, że nie będzie żadnych obchodów jego dziesiątych urodzin. Huda - widząc, że nie tkną} jeszcze śniadania - usiłowała zachęcić go miłymi słówkami. Żądał jednak, by karmiła go babcia Nefissa. - Twoja babcia jest chora - powiedziała oburzona. Wyczerpana Huda marzyła o odpoczynku. Kierowanie tym „szpitalem" przy ulicy Rajskich Dziewic było ciężką pracą. Wiele kobiet czuło się na tyle dobrze, że mogły uczestniczyć w pielęgnowaniu ciężej chorych, ale osoba fachowa musiała je nieustannie instruować i kontrolować. Należało zachować reżim izolacyjny, by uniknąć powtórnych zakażeń, nawet właściwe opróżnianie basenów było sprawą istotną, zabrudzoi prześcieradła należało palić bądź gotować. Dożylne podawanie płynów zapobiegających odwodnieniu Huda wykonywała osobiście, bo do tego przygotowanie fachowe było niezbędne. Miała satysfakcję z prowadzenia tej zaimprowizowanej leczm cy, czuła się jak przełożona pielęgniarek w szpitalu, gazie uczono ją zawodu. Ale nie brakowało też uciążliwości. Wszyscy chorzy mieli biegunkę i wymiotowali. Po zmieniało się nieustannie, w pokojach panował strasi smród. Z powodu chamsinu Amira nie pozwalała otwi okien, bo złe duchy pustyni mogłyby przynieść jeszcze WH nieszczęścia. Doktor Ibrahim zaś nie zgodził się, by Huda P dawała chorym lomotil lub antybiegunkowe środki Amiry- 348 choroba musi zostać wydalona z organizmu. vfl wydalaniu powoduje nasilenie choroby. Huda pro- ^ PŻ doktora Ibrahima o przysłanie fachowych pieleg-5jja ró^n ^na z ministerstwa odznaczała się spektakularnym Ale matka doktora nie wpuszczała żadnych in-uparta kobieta dosłownie zamykała drzwi przed nad-pomocą. Było to głupie, bo dla osób szczepionych nie stanowiła niebezpieczeństwa. Mimo wszystko Huda cieszyła się, że tu jest. Kiedy Ibra-poprosił ją o zajęcie się rodziną, nie była zdolna odmó-ć Kochała się w nim, a to była szansa zobaczenia, jak lieszka. Młoda pielęgniarka przypuszczała, że Ibrahim ma przyzwoity dom, ale nie sądziła, iż willa będzie tak wypełniona pięknymi rzeczami. Dom doktora Ibrahima to właściwie pałac. W związku z tym była pewna, że zapłaci jej sowicie za poświęcenie, może nawet da jakiś elegancki podarunek. Próbując zachęcić Mohammeda, by zjadł trochę fasoli i jajko, patrzyła na fotografię nad jego łóżkiem, portret bardzo ładnej blondynki. Huda wiedziała, że to córka doktora Ibrahima, ta która wyjechała do Ameryki. Chociaż Mohammed miał ciemniejszą skórę, Huda spostrzegła podobieństwo do matki w kształcie twarzy, dołeczki w policzkach, widoczne nawet gdy się nie uśmiechał, również były takie same. oczy w tym samym odcieniu błękitu, atrakcyjne zestawie-le z czarnymi włosami i smagłą cerą. Nie ulegało wątpli-3°' że ten dziesięciolatek będzie w przyszłości przystoj-^m mężczyzną. - No więc dobrze! - podniosła się. - Nie chcesz jeść, nie ** cię zmuszać ądk ^ P° tace stojącą na stoliku, poczuła silny skurcz żo- rniot na s*e P°d nią ugięły, upadła na podłogę i zwy- piele arnmec* zawołał po pomoc, przyszła Amira. Pomogła Smaice wstać i spytała: Miałaś nudności? 349 Huda ponuro pokręciła głową. Wymioty bez szych nudnosci były jednym z objawów choroby. jl^l miała cholerę. °na Czarna limuzyna, którą kurz niesiony chamsinem pozb blasku, zatrzymała się przed frontem domu, mimo że tah informująca o kwarantannie zakazywała postoju. Dahiba i v' melia wysiadły pośpiesznie, a Hakim powiedział, że zaon' kuje się Zeinab. Dahiba nawet nie dzwoniła od bramy oero dowej. Przemaszerowała przez ścieżkę i już była w drzwiach budynku, jakby dopiero wczoraj stamtąd wyszła. „Bismillach! - powiedziała. - Ale tu śmierdzi!" W holu ujrzały stosy czystych prześcieradeł, mydła, fartuchów i masek chirurgicznych. Intensywna woń środka dezynfekującego nie była w stanie zlikwidować odoru choroby. Amira zmagała się z wielkim tobołem brudnej pościeli. Na czarnej sukience miała biały fartuch lekarski, a na głowie również białą chustkę. Dahiba westchnęła i potrząsnęła głową: Moja matko, święta Zeinabo z ulicy Rajskich Dziewic. Amira spojrzała zdumiona, przez chwilę patrzyła na córkę w milczeniu, a potem powiedziała: - Fatima, chwała Bogu. - Brat mówił mi, że nie pozwalasz otwierać okien, matko. - Tę chorobę niesie wiatr. Złe duchy pustyni sprowadzi cholerę do tego domu. - Cholerę powodują bakterie, matko, małe organizmy, k rych nie widać. - A złe duchy widać? Proszę, córko, odejdź stąd, zanl zachorujesz. - Ibrahim podał nam szczepionkę. - Szczepił również swoją pielęgniarkę, a mimo to zachoroi - Nie u wszystkich skutkuje. Ja ufam w Bogu. Teraz < żebyś poszła do łóżka. 350 stąd odejść - upierała się Amira, ale już bez prze- ' kiedy to rodzinie nie wolno opiekować się chorymi? h chwilach musimy być wszyscy razem, inaczej kim byli? ~ Dahiba podwinęła rękawy i poprowadziła mat-^T łóżka. - Teraz ja się wszystkim zajmę, mamo, a zacznę ?ebje. I nie ma żadnej dyskusji na ten temat. Amira już nie protestowała. Złożyła głowę na poduszce, kneła oczy i pomyślała: chwała Wiekuistemu, moje dziecko wróciło do domu. Po przybyciu do domu Ibrahim najpierw zrobił obchód sypialni, badając wszystkie chore osoby. Zmartwił się widząc zarażoną Hudę. Uprzedzał ją, że szczepionka jest skuteczna tylko w 80 procentach. Trzymała się jednak dzielnie i znosiła wszystko po stoicku. Potem wszedł do kuchni, gdzie odbywała się sterylizacja wody pitnej, a służące prasowały wielki stos świeżo wypranych prześcieradeł. Sahra, szara i zmęczona, przygotowywała jedzenie dla chorych. To było frustrujące: Ibrahim rozmawiał chwilę wcześniej inspektorem sanitarnym, który nadal nie mógł nic powie-:ieć o źródle zakażenia. Doktor Cheir poinformował tylko, e stwierdzono cholerę w sześciu innych rodzinach w są-vvie. Ibrahim czuł, że wyjaśnienie źródeł epidemii może f związane z odpowiedzią na pytanie, dlaczego w domu O°Wa^ wszyscy oprócz niego samego, Zachariasza i ma- 2leci- Musiało z tej kuchni wyjść coś, czego nie jadły iem°Wlęta' Zachariasz i on. 2tych ff ^ S*ę P° kucnni'' jakby szukał sprawcy, może tych - SahChÓW' W ktÓre wierzy*a matka- . r0/ czy zawsze myjesz ręce mydłem przed przygoto- Iem Rdzenia, tak jak ci mówiłem? 351 - Tak, panie. Myje ręce sto razy dziennie. Spojrzał na miskę, z której zamierzała właśnie nakł ń na talerze dla chorych. - Co to jest? - To jest kibbeh, panie. Bardzo dobry, jak ktoś choruj sam bardzo lubi. ' ' Pai - Tak, ale kibbeh jest zawsze gotowany, prawda? - Jest nowy przepis, panie, według którego mięsa nie trz ba gotować. Rzeźnik mi podał. Powiedział, że to jest ba popularne w Syrii. Ale mięso jest świeżutkie, przecież wid Ibrahim podsunął sobie miskę do nosa. Pachniało jagnię cym mięsem, cebulą, pieprzem. - To wszystko dobre, panie - zapewniała wystraszona § hra. - Wszystkim smakowało. Nikt nie .zostawił ani trochę. - O czym ty mówisz? Robiłaś to już wcześniej? - Cztery dni temu, panie. Ponieważ rodzina przyjechała na święto, chciałam podać coś specjalnego... - Wieczorem, przed chorobą mojej żony? Kiedy kiwnęła głową, Ibrahim cofnął się myślą do tamtego wieczoru. Z powodu czegoś pilnego w szpitalu nie było go wtedy w domu i nie jadł kolacji. A Zachariasz miał wstręt do mięsa. Ibrahim rzucił się do telefonu i zadzwonił do ministerstwa zdrowia. ktoś - Doktorze Raszid, właśnie miałem do pana telefonować- usłyszał głos doktora Cheira. - Znaleźliśmy źródło zarażę To syryjski rzeźnik z pańskiej okolicy. Przed tygodniem n był z Damaszku. Bakterie znajdują się w mięsie. Czy z domu kupował ostatnio u niego? Ibrahim wyrwał z rąk Sahry miskę z kibbehem i skał ją o posadzkę. - Nie mówiłem ci tysiąc razy, że mięso zawsze musi gotowane? Mogłaś zabić nas wszystkich! - Ja... ja przepraszam, panie. Nowy rzeźnik... - To jest nosiciel, Sahro. Od niego pochodzi choroba. - 352 Ale rzeźnik... Gamal nie był chory! , iciel nie musi chorować, on tylko przenosi chorobę na rozumiesz, że mogłaś zabić nas wszystkich? Opła przepraszam, panie. Na Boga, nie chciałam zrobić żadnej włosy dłonią, poczuł się nagle ogromnie zmę- się. Mój Boże, popatrz, ile kosztowało nas twoje niedopatrze-. Ą teraz moja pielęgniarka jest chora i moja matka. - Sajjida chora? - Módl się za nią. W jej wieku ta choroba może być śmier telna. - Tak, panie - wyszeptała Sahra z twarzą zalaną łzami. Zachariasz obudził się przed świtem, nie mógł spać. Dzisiaj Tahia dowie się o śmierci męża. Tak, ojciec zamierza jej o tym powiedzieć, ale Zachariasz chciał przynieść wiadomość osobiście. Poszedł do kuchni, żeby zabrać śniadanie dla chorej. Służące były zdezorientowane, kuchenki wygaszone, ciasto na ileb nie zostało zostawione na noc do wyrośnięcia. Sahra, jako szefowa, lubiła te rzeczy robić sama i codzien-1 Ma z rana pierwsza w kuchni. Może zaniemogła? Zacha-zajrzał do jej pokoiku obok. Zdumiewające! Sahry nie an' jej ubrań, ani nawet fotografii rodziny, które zawsze y na ścianie. Sahry nigdzie nie można było znaleźć. 353 ROZDZIAŁ 30 okno. - Ależ się wyludniło.' - Declan Connor wyjrzał prz - Nie widziałem tu jeszcze takiej pustki. Ciepły wieczorny wiatr niósł uschnięte liście oświetlonych ścieżek, pomiędzy sosnami i olchami pOr cymi z rzadka teren wydziału medycznego. Chociaż d u^' loween pozostało jeszcze trochę czasu, czaszka Judzka małowana na pomarańczowo, żeby przypominała dynie' siała w oknie laboratorium anatomicznego. Ot, studen t wybryk. Jasmine patrzyła na Connora. Pracowała z nim już sześć miesięcy. - Dobrze.' - odwrócił się od okna. - Gdzie jesteśmy? Ostat ni rozdział, prawda? Ostatni rozdział. Dla Jasmine brzmiało to smutno. Oznaczało koniec wspólnej pracy z Connorem. - To był znakomity pomysł - Connor stanął za nią, by widzieć, co pisze na maszynie. - Zamierzam dodać podobny rozdział do wersji afrykańskiej. Nowy rozdział był pomysłem Jasmine. Nosił tytuł Znaczenie lokalnych obyczajów i był adresowany do osób narodowości niearabskiej. Zaczynał się od raczej oczywistych zaleceń typu: „Bądź przyjazny i pomocny", „Nie spieraj się z miejscowym uzdrawiaczem". Potem następował wykaz specyficznie arabskich reguł obyczajowych, na przykład: nigdy nie pytać r czyzny o jego żonę, nigdy nie jeść lewą ręką, nie mówić biecie komplementów na temat jej dzieci... - Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę - powiedział po( lając się, z ręką na oparciu jej fotela, tak że czuła Old Sp'c na tubylca- - jak poważne problemy mogą powstać, gdy takiego zwyC' ju niechcący, nieświadomie się nie uszanuje. Na przykład I mię Kikuju uważa za wielki komplement położenie głowie dziecka. Jeśli się tego nie zrobi, można obrazie 354 ten twój przykład, Jasmine, by nie prawić komple-.4 te^ jebiecie na temat jej dzieci... śniate mu skomplikowaną naturę zawiści u egipskiej h nv Pragn3c caty czas/ by ręka zsunęła mu się z oparcia 3 by' dotknął jej przypadkiem. ^,' „ _ pomyślała. Powinna myśleć o swoim mężu, Gregu. et jeśli Greg Van Kerk, którego poślubiła dla uniknięcia rtacji, nie był takim prawdziwym mężem. Tak jak się spodziewali, urzędnicy z Immigration and \Jaturalizati°n Service gorliwie badali sprawę, rozmawiali jCh przyjaciółmi, nauczycielami, z rodziną Racheli. Ale nic nje wywęszyli. Prawnie Greg i Jasmine byli mężem i żoną od prawie siedmiu miesięcy, ona nazywała się Jasmine Van Kerk. Wbrew jednak aktowi małżeństwa byli jedynie współlokatora-mi. Jak powiedział Greg, nawet Immigration nie może zainstalować szpiega w sypialni. Przez sześć i pół miesiąca mówiła wieczorem dobranoc i zamykała drzwi sypialni, słysząc jak w dużym pokoju sprężyny sofy skrzypią pod ciężarem Grega. Spokojne sześć i pół miesiąca z mężczyzną inteligentnym i delikatnym, który uratował ją przed deportacją i zasługiwał na jej szacunek. Gdyby tylko mogła zakochać się w Gregu. Ale problem w tym, że poślubiła jednego mężczyznę, a zakochała się w drugim. te mogła powstrzymać się przed porównywaniem ich obu. . an Peten energii i zapału, na dodatek zaraźliwego, i Greg -Q Pleszny, jakby wyznawał arabską filozofię bokra, czyli jutro. |" ut)rany starannie, Greg byle jak. Declan odnoszący sukces tvvo esem' arnbitny, Greg, który na pewno nie nadwerężał się śmj , swoją pracę dyplomową. Ale obydwaj byli mili, często w ,jru SIę w *Cn towarzystwie. Lubiła pierwszego i kochała się Nie8lm' akurat odwrotnie, niż być powinno. ż miała P°tecia' co Declan myśli o niej, ale to przecież nin nnor był żonaty, miał życie ułożone. Tak jak 355 Nie wiedziała, jaka będzie jej przyszłość z Gre • wiedziała, ku czemu zmierzają, ale wiedziała dobrze mu zmierza ona sama. Będzie studiować medycynę swoje umiejętności zabierze tam, gdzie będą potrzebne T° ność zawdzięczała w dużej mierze Declanowi Con ^ Pracując z nim, czując jego energię, widząc precyzję w ° czaniu celów, Jasmine skonkretyzowała własne plany i I ła większej determinacji w dążeniu do ich wypełnienia Ch ła uprawiać ten typ medycyny, który poznała pomagając o w jego kairskim gabinecie, łbrahim Raszid, były osobisty ) ^ karz królewski, wciąż kazał sobie płacić wysokie honorar-Ale równocześnie leczył za darmo coraz więcej miejskiej biedoty. Tam, w kairskim gabinecie ojca, zrodziło się marzenie Jasmine. Tu, podczas pracy z Connorem, marzenie przekształciło się w jasno wytyczony cel. Wiedziała, że musi się na tym dążeniu koncentrować, zwłaszcza w chwilach, gdy zaczynała się smucić przypominając sobie o rychłym wyjeździe Connora. - Sybil i ja nie siedzimy długo w jednym miejscu - powie dział to jeszcze w marcu, na początku ich współpracy. - My śmy się nawet poznali na pokładzie pływającego szpitala. Dobrze mi się pracowało na tym uniwersytecie, lubię uczyć przyszłych lekarzy, ale pora wrócić do normalnego świata. Gdy tylko zakończymy ten przekład, Sybil i ja wyjeżdżamy do Maroka. Jasmine poznała jego żonę, profesora immunologii. Kiedyś przyszła na uniwersytet z pięcioletnim Davidem, chłopczykiem w krótkich spodniach i z poobijanymi kolanami. Jasn ne natychmiast pomyślała o Mohammedzie. Zazdrościła żon Connora. Przewrócił ostatnią stronę maszynopisu z objaśnienia^ podstawowych słów arabskich i powiedział: - Wygląda na zrobione! Al hamdu liliach! Roześmiała się jak zawsze, gdy odzywał się po arat> z tym wybitnie brytyjskim akcentem. Kiedyś opowiedział 356 njjskiej misji, na przyjęciu dla współpracujących du- poproszono go o wygłoszenie modlitwy, ale ko- c[io jaCjnie. Ponieważ nie znał żadnego świętego tek- njeczni F ^ Wymienił tylko nazwę małego mięśnia twarzy: /flfrn superiońs alaeqne nasi. Zebrani odpowiedzieli ^len" * zaJęli Się Jedzeniem" "A wiec skończyli pracę nad książką. Pozostało tylko włą- ' nowy rozdział Jasmine i wysłać maszynopis do londyńskiego wydawcy. - Mam myśl - powiedział nagle. - Chciałbym cię zaprosić a kolację. Nie zapłaciłem ci nawet w przybliżeniu tyle, na ile zasłużyłaś. Poczuję się lepiej, jeśli przynajmniej postawię ci kolację. Jasmine wpatrzyła się w swoje palce na klawiaturze maszyny. Pracowali przez sześć miesięcy razem w tym pokoiku, czasem do późnej nocy, i choć stali się sobie bliscy, przez całe pół roku była to więź profesjonalna i pewien dystans został zachowany. Kolacja to wypłynięcie na inne, niebezpieczne wody. - Nie możesz mi odmówić. Wiem, że nie jadłaś nic od świtu, bo teraz jest ramadan - uśmiechnął się i dodał: - Nie mam pojęcia, jak wy to robicie. Żydzi mają więcej rozsądku w sprawie postu: tylko jeden dzień na Jom Kippur. oscić przez trzydzieści dni wydaje się szaleństwem. Ramadan trudniej przetrwać latem, kiedy dni są dłuższe! " Tak, pamiętam. Nawet ten wesoły stary Habib złościł się ?dy prasując. Wówczas powiedziałem sobie, żeby nigdy nie P zyjeżdżać do Egiptu podczas ramadanu. No, a teraz wy-lerz restaurację. Może być najdroższa. ? Czy twoja żona będzie z nami? - Sybil ma dzisiaj wykład. czy ku nig^Smme wahała się. W Egipcie reguły były jasne: kobieta Ąje e nie chodzi z obcym mężczyzną, zwłaszcza mężatka. °na '6St naPrawdę mężatką? Podpisała z Gregiem do-1 Przyjęła jego nazwisko. To wszystko. Z drugiej stro- 357 ze SVVi 0- ny bała się, że przy stoliku, w restauracji, zdradzi im uczuciem do Connora. °czach - Poza tym mam dla ciebie niespodziankę - w błyskiwała mu taka sama figlarność jak wtedy, gdy'] wal doktorowi Millerowi z parazytologii. - Niespodziankę? Sięgnął za siebie po dużą kopertę z naklejonymi bryty-1 mi znaczkami. - Trzymałem to na specjalną chwilę. Otworzyła i wyjęła fotokopię obwoluty. Wielkimi, czarnym literami biegł tytuł książki: Dr. Grace Treverton's When Yo Have to Be the Doctor. A Rural Health Care Handbook for th Middle East. - Zamówiłem nowe ilustracje. Jak widzisz, matka i dziecko na okładce mają rysy arabskie. To ostateczna wersja. Zdumiona Jasmine spostrzegła na dole pod obrazkiem informację: Przetłumaczone i aktualizowane przez doktora De-clana Connora i Jasmine Van Kerk. - Obawiam się, że nie przyniesie ci to żadnych pieniędzy, ale twoje nazwisko będzie widzieć mnóstwo ludzi. Korpus Pokoju już przysłał zamówienie, francuska organizacja Leka rze Bez Granic również. - Nie wiem, co powiedzieć - patrzyła wciąż na okładkę, nie mogła podnieść wzroku na niego. - Nic nie musisz mówić. A ja chcę powiedzieć, że dziękuję Bogu, iż ta studentka, którą najpierw zatrudniłem, nigdy się już nie pokazała. No i oczywiście - dodał ciszej - to było rozsądne, że wyszłaś za mąż. Jasmine nie mówiła mu o szczegółach, że Greg i ona ] bierając się byli właściwie nieznajomymi. Musiał sądzie, byli kochankami. I dobrze, to pomagało zachować dyst między nią i Connorem. - Więc jak? Kolacja w mieście? - Tak, z przyjemnością - poczuła, jak jej serce wp w galop. 358 wychodzili, gdy zadzwonił telefon. To była Rachela. "przepraszam, że cię niepokoję, Jas. Na pewno pracujesz. . hvś przyjechać do nas teraz? Babcia Maryam pyta o cie- "ieSpojrzała na Connora. Ale jest Jom Kippur, Rachelo. Chcesz mieć gości? ' Ona nie czuje się dobrze, Jas. Nie wstaje z łóżka od tygo- . i mówi, że to ważne, żeby mogła z tobą jak najprędzej porozmawiać. Możesz przyjść? Jasmine zawahała się. _ Momendk - zasłoniła słuchawkę dłonią. - Doktorze Connor, moja przyjaciółka jest chora i prosi, że bym przyszła jak najprędzej. - Ale oczywiście, musisz iść. Wybierzemy się na kolację w inny wieczór. - Dobrze Rachelo, powiedz cioci Maryam, że zaraz będę. Odłożyła słuchawkę i poczuła ulgę a zarazem żal, bo wie działa, że nigdy się już nie umówią na kolację. - Zaczekaj minutę, Jasmine. Chcę ci coś powiedzieć, zanim wyjdziesz. Zamierzałem powiedzieć ci to w czasie tej kolacji, ale lepiej zrobię to teraz, bo może nie będzie już więcej okazji - przerwał i wsadził ręce do kieszeni. - Praca z tobą nad tą książką bardzo dużo dla mnie znaczyła, więcej niż potrafię powiedzieć. Będziesz znakomitą lekarką, Jasmine, i wiem, że swoje umiejętności oddasz tym najbardziej potrzebującym. arn nadzieję... no, po prostu mam nadzieję, że będziemy kiedyś mieli szansę pracować razem. "Dziękuję ci, doktorze Connor. Ja też mam taką nadzieję. Kledy odwróciła się do wyjścia, zatrzymał ją. ~ Jasrr>ine - podszedł i położył rękę na jej ramieniu. hal a ^^ °b°ie na siebie, słysząc jak październikowy wiatr a . uJe za oknem suchymi liśćmi. Connor pochylił głowę, lr>e z sercem rozdygotanym uniosła twarz ku niemu. H * nie pocałowali się, bo on zrobił nagle krok do tyłu. rzepraszam, Jasmine. Gdybyś tylko wiedziała... 359 - Proszę, nie. Może kiedyś nasze ścieżki skrzyżui cze raz, doktorze Connor. Taka jest wola boska. Ma - Ma salaama. - Rachela czekała na nią u wejścia. - O co chodzi? - spytała Jasmine. - Nie wiem dobrze. To raczej tajemnicze. Babcia mówi ma coś dla ciebie. Musiało chyba przyjść pocztą parę dni t6 mu. Serce Jasmine zadrżało. Coś od rodziny! List? Ojciec pros ją o powrót do domu? Kiedy weszły do środka, Jasmine zaburczało w brzuchu. - Przepraszam, pościłam. - Dziś jest żydowskie święto. Dlaczego ty pościsz? - Dzisiaj jest dziesiąty dzień ramadanu. Rachela nic nie powiedziała, dziwnie nie lubiła tych momentów, gdy mowa była o tym, że Jasmine jest muzułmanką. W domu panowała cisza. - Wszyscy poszli do synagogi. Ja zostałam z babcią Ma- ryam. Bardzo osłabła w ostatnich miesiącach, Jas. Ma dopiero siedemdziesiąt dwa lata i nie mogę znaleźć żadnej przyczyny takiego osłabienia. Wszyscy się martwimy. Nie Jasmine po raz pierwszy wchodziła do sypialni Maryam, ale niektóre przedmioty pamiętała jeszcze z kairskiego domu Misrahich. Jednak tego wielkiego portretu Maryam i Amiry nigdy nie widziała. Jej własna babcia młoda, o gładkiej twa rzy i wielkich, gorących oczach gwiazdy kina niemego f była w żałobnej czerni, w której zawsze widywała ją Jasmi lecz w białej sukni z materiału cieniutkiego jak pajęczyna. v nie] blond - Wiesz, że jesteś bardzo podobna - dobiegł głos z ióż - Tylko zakryć jasne włosy i cała Amira. Jasmine nie zdawała sobie sprawy, jak dominują zewnętrzne cechy egipskie. Po matce miała tylko włosy 360 e oczy. Ta młoda kobieta na portrecie, Amira, pra-2j bliźniaczka. a do łóżka i nie wierzyła oczom, jak bardzo Ma-° nstarzała się w ciągu zaledwie kilku miesięcy. Patrzyła ryaf! je wjosy i przypominała sobie rudą kobietę, stale obe-na * świecie jej dzieciństwa. , Co się dzieje, ciociu? Podoba ci się na medycynie? - spytała Maryam po arab- _ Jest mnóstwo nauki, ciociu. To pochłania cały czas. fasmine chciałaby powiedzieć o Connorze, ale przecież nie wyznała tego sekretu nawet Racheli. - Będziesz dobrą lekarką. Jesteś przecież córką Ibrahima Raszida i wnuczką Amiry. Masz jakieś wieści od rodziny? Twoja babcia już dość długo do mnie nie pisała. Jasmine powiedziała o ostatnim liście od Alicji, o cholerze w domu Raszidów. - Obawiają się, czy dziecko Tahii nie będzie miało odbar wionych zębów, bo takie mogą być uboczne skutki podawania tetracykliny podczas ciąży. Poza tym Sahra, nasza kucharka, zniknęła. Nikt nie wie, gdzie i dlaczego. Po co mnie wezwa łaś, ciociu? - Nie wyrzucaj przeszłości ze swojego serca, Yasmino. Wi- jzę to w twoich oczach, nie chcesz rozmawiać o rodzinie. Po prosiłam, byś przyszła, bo dzisiaj jest Dzień Pokuty. Musisz pojednać się z ojcem. Rodzina jest wszystkim, Yasmino. Amira e mi, to znaczy jej wnuk Zachariasz pisze pod dyktando lry, o wszystkich w rodzinie i pyta o ciebie. Nie wiem, co ' o między tobą i ojcem, Yasmino, ale musisz się pojednać. m. ?IOC1U Maryam, ojciec i ja nigdy nie będziemy przyjaciół- mi-°n mnie nie kocha... ry Jtość! Och, dziecko, nie wiesz, czym jest miłość - Ma-wyciła ją za rękę. - Moja droga, wiem, czemu poślu-o Amerykanina. Wiem, że chciałaś zostać w Stanach 2°nych. Ale proszę, posłuchaj mnie, to nie jest twoje 361 miejsce, tak jak nie jest ono moje. Ty i ja powinnyś tam, gdzie są nasze serca, przy ulicy Rajskich Dzie masz tam syna, małego chłopca, który potrzebuje matk^ ^ - Nigdy nie pozwolą mi go zobaczyć. Omar odebrał Mohammeda i według prawa nie mogę go oglądać - A co prawo ma do powiedzenia o matczynym Wracaj, Yasmino, a Bóg pomoże ci znaleźć drogę. Maryam sięgnęła do nocnego stolika i podała Jasnv książkę. - Przysłała to moja siostra z Bejrutu. Na okładce widniał arabski tytuł Wyrok na kobietę i nazw sko autorki: Dahiba Raouf. - To twoja ciocia Fatima, wiedziałaś o tym? - Tak - Jasmine w zdumieniu przerzucała strony. Na koń cu, po wszystkich wierszach, zamieszczono esej podpisany przez Kamelię Raszid. Nieprawdopodobne. Maryam westchnęła. - Wy, kobiety z domu Raszidów, zawsze miałyście swoje zdanie. Ciekawam, czy Amira wie o tej książce. Jasmine jak zahipnotyzowana czytała słowa siostry, następujące po nagłówku W kwestii płci: „Mężczyzna jest w pełni uzbrojony. Jego bronią jest społeczna aprobata wszystkiego, co robi, jego bronią są przepisy prawa. Kobieta nie ma nic, nie ma nawet tarczy. Jest skazana na przegraną. Mężczyźni są jedynymi właścicielami planety. Do nich i leży trawa i morza, i gwiazdy, historia, i cała przeszłość, s< posiadaczami kobiet, i powietrza, którym oddychamy-własnością są nawet krople nasienia, które w nas pozostawię ją, do nich należą owoce zrodzone w łonie kobiety. My r mamy nic". Zaskoczenie Jasmine nie miało granic. Kiedy Kamelia szła do takich wniosków? Jak w społeczności egipskiej p° fiła myśleć w taki sposób, znaleźć takie sformułowania- 362 ? yzna ma swobodę w sprawie uznania dziecka za i ,h cudze. Może oświadczyć: to dziecko nie jest moje. °}e arogancja tkwi w nadaniu sobie takiej władzy. To 'ż • 2 w ciele kobiety wzrasta nowe życie, z jej krwi, tle- Prze, omórek. Ona je nosi, czuje, śpiewa mu, karmi nowego 'U'h swoim duchem. A mężczyzna, dla którego akt seksu- był tylko chwilą przyjemności, może ogłosić się właści- a im nowego życia w ciele innej osoby. On jest władny mać je i pozwolić żyć lub odrzucić, godząc się nawet na jego śmierć". Nie mogła oderwać oczu od tych słów. Czy Kamelia pisze o Jasmine i jej synu? A może formułując to myślała o Hassa-nie al-Sabirze, o potępieniu, jakie ściągnął na Jasmine, swoją ofiarę? Zamknęła oczy i przywołała z pamięci obraz czarnowłosej siostry o bursztynowych oczach. Ile odwagi wykazała Kamelia pisząc w ten sposób! Taka szlachetna w tych słowach, a jednak zdradziła siostrę? Czyżby kochała się w Has-sanie i z zazdrości odkryła sekret Jasmine przed Nefissą? Wycinek z gazety wypadł spomiędzy kart książki. Wywiad z Kamelia pod tytułem Najnowsza wschodząca gioiazda Egiptu. Przedruk z „Paris Match" w piśmie bejruckim. - Możesz mi to przeczytać? - poprosiła Maryam. - Źle widzę, a w tym domu nikt już nie potrafi czytać arabskiego pisma. "Nie jest łatwo być samotną kobietą w Egipcie - czytała nine wypowiedź Kamelii dla paryskiego reportera. - Tutaj, nieznajomy mężczyzna odzywa się do kobiety na ulicy, ch -?°W'nna mu w ogóle odpowiadać. Jeśli powie cokolwiek, 0. , y fylko «proszę mnie zostawić w spokoju», zostanie to dale' ^ ^k° Przyzw°lenie i mężczyzna będzie się posuwał VVJH7- Jecłyna właściwa reakcja to udawanie, że się nikogo nie l nic m'e słyszy. Wtedy intruz odstąpi, bo wie, że ma do '8 kobietą prowadzącą się moralnie. Gdyby tak za-Slę paryżanka, pewnie uznano by ją za nieuprzejmą, 363 ale w świecie arabskim między innymi na tym po]e wychowanie". ga dobri - Yasmino, dlaczego nie jesteś ze swoją w przyjaźni? Siostra to skarb, Yasmino. ociąga. - Kamelia zdradziła tajemnicę - odpowiedziała z niem. - Na skutek tego zostałam wypędzona z rodziny brano mi syna. - Ach, tajemnice - westchnęła staruszka myśląc o sw synu, ojcu Racheli. Był pewien, że jego ojciec to Sulejman A% rahi, a do rzeczywistego ojca, Moussy Misrahiego, zwracał si per „wuju". - Rozumiem tajemnice, Yasmino, ale posłuchaj dzisiaj jest Dzień Pokuty. I ramadan jest miesiącem pokuty' Wróć do Egiptu. Ibrahim przyjmie cię z powrotem. Wybaczy ci. - Późno jest, ciociu. Lepiej już pójdę. Niedługo znowu zaj rzę. Maryam potrząsnęła głową. - Za długo kazałam Sulejmanowi czekać. Pora, żebym do niego dołączyła. A te nowe czasy, kiedy Arab nienawidzi Ży da, ja tego nie mogę zrozumieć. Nie chcę na to patrzeć. Żeg naj Yasmino. Ramadan mubarak aleikum. Bądź błogosławiona w ramadanie. Gdy weszła, Greg siedział przy stole nad swoją pracą. Wszędzie dookoła rozłożone były książki, papiery i nie dopit filiżanki kawy. - Hej! - powitał ją. - Książka skończona? Oparła się o ścianę, skutki całodziennego postu dawa o sobie znać. - Zatrzymałam się u Racheli. Ciocia Maryam chciała SIĘ mną zobaczyć. - Choruje? - Chciała mi coś dać. 364 u fU byli agenci z Immigration... - zauważył, że ' słania się na nogach. - Nic ci nie jest? JaSmPrzepraszam. Ciocia Maryam... to przygnębiające. Maś już? Chętnie coś przygotuję. Mam ochotę na chili. tworzę dzisiaj dwie puszki zamiast jak zwykle jednej? 'hciała wracać na uniwersytet. Może Declan jest tam jesz-,? Chciała iść z nim na kolację, być przy nim, płakać w je-!f ramionach. Powiedziała jednak: ^°- Dziękuję ci, Greg. Mam na to ochotę. __ Chodź, siadaj. Kolacja będzie gotowa za parę minut. przeszedł do kuchni i zaczął otwierać konserwy. Czuł, że patrzy na niego przez otwarte drzwi. Robiła to ostatnio często, nieświadoma, że Greg zauważa jej spojrzenia. Wyczuwał jej zagubienie, niepokój i ciekaw był, czy ona również doświadcza pożądania, które w nim narastało. Jasmine miała seksualne doświadczenie, a równocześnie robiła wrażenie dziewicy, to był dla Grega potężny afrodyzjak, jej smutek i bezbronność wzbudzały w nim pragnienie roztoczenia opieki. „Nie wiem, gdzie ja właściwie przynależę - wyznała kiedyś. - Moja matka i ja byłyśmy jedynymi jasnowłosymi osobami w całej rodzinie. Ludzie zatrzymywali się na nasz widok. W Anglii jednak też nie czułam się u siebie. Moja powierz-lowność wskazywałaby, że jestem kobietą Zachodu, ale serce mam arabskie. A mimo to nie mogę tam powrócić. Czy jest a świecie miejsce dla mnie?" Greg chciałby pomóc jej znaleźć takle miejsce, może nawet mógłby być tym miejscem. 3 raz pierwszy w życiu doświadczał takich uczuć. Jedy- ziecko rodziców naukowców, którzy nigdzie się nie za- «'i, Greg Van Kerk wychowywany był przez obojętne zakonnice. Nigdy nie dowiedział się, co to znaczy być nym, być czyjąś radością. Karmiono go chłodną wie- Boże?i\jUr°Wą reliSią- "Rodzina" oznaczała tylko kartki na rych aroc*zenie, przychodzące z egzotycznych miejsc, któ- ftiż ui ° ^ia by*a najwyraźniej o wiele bardziej fascynująca - w'asny syn. 365 Telewizor w pokoju był włączony. Nagle spiker gram i podał wiadomość z ostatniej chwili: Odd^ł ' zepchnęły żołnierzy izraelskich z linii Bar Lev na wsr brzegu Kanału Sueskiego". Jasmine ukryła twarz w i zaczęła płakać. - Oj, co jest? - Greg wyłączył telewizor i usiadł koło - Martwisz się o rodzinę? IeJ' Nie mógł znieść widoku jej pleców, którymi wstrząs-płacz. Była taka krucha i bezbronna. Otoczy} ją ramieni i zdziwił się, bo odwróciła się ku niemu i położyła twarz jego piersi. Przyciągnął ją mocno do siebie. Wargi ich spotkały się, pocałunek był słony od łez, ale namiętny. Książki medyczne i antropologiczne posypały się z sofy. Greg rzucał urywane zdania w przerwach między pośpiesznymi pocałunkami: - Już nie mogłem wytrzymać... Tak bardzo cię pragnę... Jasmine milczała, wyobrażając sobie, że Greg kończy poca łunek, który rozpoczął Declan. Zsunęli się na podłogę. Nad Jasmine wirował sufit i zdała sobie sprawę, że myśli o Connorze. ROZDZIAŁ 31 Ludzie tańczyli na ulicach, rozlegały się salwy armatni strzelały race. Wszyscy krzyczeli: „Niech żyje Sadat, niech żyją bohaterowie Kanału!" Natychmiast po zakończeniu wojny w której Egipt był zwycięzcą, plac Wyzwolenia zdominowa olbrzymia tablica z malunkiem egipskiego czołgu przetacz jącego się przez Kanał, egipskich żołnierzy zatykających gif skie flagi na wschodnim brzegu i z wielkim profilem 366 ceg° dają na to wszystko Sadata. Wybawił Egipt, zwrócił lu-;6p0Czucie dumy. ^ inędzniejszych lepiankach i najwspanialszych pałacach ^ r°dz'ny ^y świętować rozejm pomiędzy Egip- dzify Izraelem. Bóg znowu był łaskaw dla Egiptu. W ogro- , DrZy ulicy Rajskich Dziewic wieszano lampiony, a przez i okna w balsamiczną listopadową noc płynęła z domu gwar i śmiech. Mężczyźni siedzieli w salonie, paląc tytoń, dyskutując lityce j opowiadając dowcipy. Kobiety raz po raz przynosiły z kuchni herbatę i jedzenie. Była cała rodzina z wyjątkiem Ibrahima, którego wezwano do syna sąsiadów, któremu petarda eksplodowała w ręce. Zachariasz słuchał wyrzekania kuzyna Tewfika na fatalną politykę rządu wobec producentów bawełny: - Plan Nasera nie zdał egzaminu. Rząd płaci plantatorom tak mało, że przerzucają się na uprawę koniczyny, bo jej ceny nie są regulowane. Bawełny jest więc mniej, ale państwo chce mieć wciąż duże dochody z eksportu, toteż winduje ceny w handlu międzynarodowym. Nasza bawełna jest dwa razy droższa od najlepszej amerykańskiej. Nic dziwnego, że niedługo zbankrutujemy! Zachariasz skosztował kawałek prażonej dyni i stwierdził, e gdyby Sahra nadal prowadziła kuchnię, smakowałoby to użo lepiej. Co się stało z Sahrą? Nikt nie wiedział, czemu -szła tak nagle i gdzie jest. Brakowało mu jej smakołyków opowieści o życiu na wsi. Czy wystraszyła się cholery? akim Raouf tubalnym głosem reżysera opowiedział dow- '? "^ó) przyjaciel Farid chwalił się kiedyś, że jego feluka < wysoka, iż nie może przepłynąć pod mostem Tahrir. tódź rZ^ac*e' Salah stwierdził, że on nie jest gorszy, bo jego rnos, ybacka jest taka wielka, iż również nie mieści się pod pyyn , Tahrir. Na to ja oświadczyłem, że usiłowałem prze- Diacz lectyś wpław pod mostem Tahrir i też nie mogłem. eS°/ Raoufie - spytali. - Bo płynąłem na plecach!" 367 Mężczyźni ryknęli śmiechem, a kobiety w kuch ' oczy. - Słyszeliście tego mojego męża? - spytała Dahiba - ph się, jaki wielki ma nos! Teraz śmiali się wszyscy. W kuchni oprócz kobiet b dzieci bawiące się na podłodze, a Zeinab siedziała przv < oglądając album z wycinkami prasowymi Kamelii. Sześcioiet°le' dziewczynka ledwie umiała czytać. Odszukała pierwszą kłą już notatkę z 1966 roku i czytała pojedyncze słowa: „wdzięk gazela... motyl". I jeszcze podpis autora: Yacob Jakiśtam. Uderzyła dłonią w papier i oświadczyła: - Pewnego dnia będę tancerką, tak jak mamusia. - A nie będziesz, bo masz uschniętą nogę - przypomniał jej brat cioteczny, Mohammed. Łzy pokazały się w jej oczach, co sprawiło mu sporą przyjemność. Mohammed lubił doprowadzać kuzynki do płaczu, zwłaszcza Zeinab. Uważał, że baby są do niczego, chociaż pod pewnymi względami go fascynowały. Bardzo mu się podobały wielkie piersi ciotki Basimy, miło było też zobaczyć kawałek gładkiego uda, gdy kobiety tańczyły. Niestety robił się coraz starszy i już wkrótce zostanie skazany na męskie towarzystwo. Skończy się dotykanie dziewczynek, kiedy ma się na to ochotę, i wysiadywanie na grubych, krągłych kolanach. Dostęp do kobiet odzyska dopiero, kiedy dorośnie, a to kupa czasu. Kamelia weszła do kuchni i od razu zauważyła łzy na po liczkach Zeinab i triumfujące spojrzenie Mohammeda. Przyklękła obok dziewczynki i wytarła jej twarz chusteczką. - Naprawdę, Mohammed - powiedziała do siostrzeńca paskudnie odnosisz się do swojej siostry ciotecznej. Popatrzyła w stronę Nefissy, która z reguły stawał w obronie chłopca, ale tym razem, zajęta układaniem cuki ków na paterze, nie zauważyła zajścia. Kamelia spostrzegła, że kąciki ust jej ciotki opuszczają coraz niżej. W wieku czterdziestu ośmiu lat Nefissa 368 L kobieta obrażoną o to, że życie przemija. O rok starsza wyglądała świetnie i o wiele młodziej, tiała się cz zgorzkniałość a zastanawiała się, czy zgorzkniałość Nefissy nasiliła powrocie Dahiby na łono rodziny. Czy tę wiecznie nie-S'? woloną minę miała już dużo wcześniej? Kamelii było •Homo, ze t0 Nefissa powiedziała rodzinie o Yasminie ^u ssanie al-Sabirze. Amira kazała potem Nefissie przysię-' ' że nigdy nie będzie mówić na ten temat, zwłaszcza ze zeledu na Zeinab. Tajemnica została zdradzona, ale potem a nowo zapieczętowana. Zeinab i inne dzieci nie wiedziały, ;e Yasmina jest jej prawdziwą matką. Zeinab była pewna, że Mohammed to jej brat cioteczny, a nie przyrodni. Kamelia przysłuchiwała się pogodnym kuchennym pogawędkom. Kto by pomyślał, że te kobiety mają tyle sekretów? Nawet Dahiba: tylko kilka osób w rodzinie wiedziało o jej śmiałej książce, zakazanej w Egipcie. Jedynie wykształcone i mniej hołdujące tradycji kuzynki widziały Wyrok na kobietę i po cichu podziwiały odwagę Dahiby i Kamelii. Alicja, która pomagała Nefissie przy cukierkach, poszła do swojego pokoju odpocząć. Najświeższy list Yasminy wciąż leżał na wierzchu. „Jakaż w tym ironia, matko - pisała -dowiadywać się, że sperma mężczyzny decyduje o płci dziecka. I pomyśleć, iż mężczyzna w Egipcie może rozwieść Sle z żoną, jeśli nie urodzi mu syna. A przecież to tylko jego wina!" pomyślała: jak potoczyłoby się wszystko, gdybyś by-ła synem... Ibrahim wszedł nagle do pokoju, zaskakując ją ogromnie, ^edy był tu ostatni raz? "Alicjo, widziałaś sztuczne ognie? Chodźmy na dach! Kair Ogląda, jakby wirował wśród gwiazd! da ?Provvadził ją po schodach, opowiadając o chłopcu sąsiada' ^e^a Rahmana, który „teraz już będzie uważał z petar-i Sr , ' tarasu na szczycie domu podziwiali deszcz złotych nych ogni spadających na kopuły i minarety Kairu. 369 jest nydo ,sltwd)?Podob 370 hra powiedziała mi, że jest podobieństwo między mną chłopca. Może to przyczyniło się trochę do mojego i °fe 0 Czynu. Wiedziałem, że to, co robię, jest przeciwne k°rn prawom, ale ja Boga przekląłem i myślałem, że on mnie ukarać. Teraz głęboko tego żałuję. Nie nam mieszać lC , boskich wyroków, Alicjo. Cokolwiek On przeznaczył c'hrze i jeJ synowi, nie moją sprawą było porywać się na ianę ich losu. Ale wierzę, że zostało mi to już odpuszczo- . tak jak Egiptowi zostało wybaczone i przyszłość będzie wypełniona nową nadzieją. _ Z kim... - zaczęła, ale nie mogła z siebie wydobyć głosu. _ Z kim się żenisz? - Z Hudą. Z moją pielęgniarką. Pochodzi z rodziny obfitu jącej w synów, dlatego ją wybrałem. Wie, że nie kocham jej. Wyjaśniłem, po co chcę się żenić. Zgodziła się. Położył ręce na jej ramionach i pocałował czule. - Proszę, nie smuć się kochanie. Nagle wydało się Alicji, że nie stoi na dachu wśród fajerwerków, ale jest na dole w ogrodzie i w zdumieniu patrzy na rozchylające się pączki cyklamenów. Ibrahim i Eddie poszli na mecz z Hassanem, Alicji nie zabrali, bo jest kobietą. Dwie małe dziewczynki, Kamelia i Yasmina, bawią się melajami, czarnymi szatami Nefissy. Zakrywają sobie ciała i twarze, chcą wyglądać jak prawdziwe Egipcjanki. Bawią się, ale Alicja pa-rzy na to poważnie. Brytyjczycy opuszczają Egipt, mówi się o powrocie starych porządków. btare porządki - pomyślała - kwefy, obrzezanie kobiet, uga żona. A więc przyszłość, której się bała, nadeszła. Dobrze, kochanie - powiedziała do Ibrahima. - Nie ^owiam się. Potrzebujesz syna, naturalnie. A ja nie mogę nuf ' Ze)dź na dół' do rodziny. Ja tam będę za mi- . ranirn zniknął, a Alicja niedługo po nim. Z zasłoniętej ^ ]*arasu wyszedł Zachariasz, który podziwiał stamtąd fa- 371 Tahia patrzyła na Zachariasza z przerażeniem. Sied te; same; marmurowej ławce, na której wyznałi sobie w dniu wesela Yasminy i Omara. - Jak to, odchodzisz? - pytała. - Dlaczego? Dokąd? - Tahio, dzisiaj wieczorem dowiedziałem się, że mój • • nie jest naprawdę moim ojcem, że całe moje życie opierało na kłamstwie. Opowiedział jej, co podsłuchał na dachu. - Na Allacha/ Czy to może być prawda? Pewnie źle słyszą łeś! Zachariasz nie był w gruncie rzeczy przygnębiony czuł zadziwiające uspokojenie, jakby wreszcie zakończyła się długa i ciężka wałka. - Teraz dopiero wiele rzeczy rozumiem. Dlaczego ojciec ni gdy mnie nie kochał. Dlaczego czasami wyczuwałem nawet jego wyraźną niechęć ł czemu Sahra stale na mnie patrzyła. Zawsze myślałem, że opowiada te wiejskie historie po prostu, aby nas zabawić, a ona chciała w ten sposób powiedzieć mi 0 mojej prawdziwej rodzinie. Tahio, kocham cię całym moim sercem, ale nie mogę się z tobą ożenić, dopóki nie poznam prawdy o samym sobie, łdę szukać mojej matki. Chcę znaleźć wioskę, w której zostałem poczęty. Może mam tam braci 1 siostry, całą drugą rodzinę czekającą na mnie. - Ale jak znajdziesz tę wioskę, Zakki? Przecież nad Nilem są setki wiosek! Sahra nigdy nie powiedziała, skąd pochodzi! Tahia była pełna obaw. Zaledwie przed miesiącem, podczas ramadanu, Zachariasz pościł tak gorliwie, że odezwała się jego stara, tajemnicza choroba. Upadł, miotał się bezładnie, po zbawiony świadomości. Co będzie, jeśli to samo zdarzy * podczas jego tułania się od wioski do wioski? - Błagam! Poproś Tewfika albo Ahmeda, aby poszedł z t bą... - To wędrówka, w którą muszę ruszyć sam. 372 • } jej rękę w swoje dłonie i powiedział z uśmiechem: Wie bój się o mnie, idę z Bogiem. Być może to właśnie ał JC hm0gącego, że wyruszę na poszukiwanie. Nikt nie mo- 'jść ze mną w drogę, Tahio. Nawet ty, którą kocham bar-ie?- niż bicie mojego serca. Proszę, bądź szczęśliwa, dla J ało n10)6 objawienie na pustyni. Może to był znak C J Powinienem uściskać Sahrę jako moją matkę. Powinienem odnaleźć mojego ojca i pokłonić mu się. - A potem wrócisz do mnie, mój kochany Zakki? - szlo chała. - Wrócę, najdroższa Tahio. Przed Bogiem, Prorokiem, świę tymi i aniołami przysięgam ci, że wrócę. W pokoju Amiry Qettah jeszcze raz wróżyła z herbacianych fusów i oliwy na wodzie. - Całkowicie wydobrzałaś z choroby, sajjida. Fortuna ci sprzyja, tak jak sprzyja Egiptowi. To pomyślny czas na podróż. Pora, byś udała się z pielgrzymką do Mekki. Odnajdziesz chłopca, który wzywa cię w twoich snach. Amira odprowadziła wróżkę do frontowej bramy, zapłaciła za wizytę, a następnie, zbyt podniecona, by czekać do rana, pobiegła do Alicji. Niech wie, że trzeba się szykować do drogi bo niedługo ruszają do Arabii Saudyjskiej. Di było ''cja, pachnąca po kąpieli esencją migdałową i różami, ra a się w elegancką białą suknię, jeszcze z czasów Cage • Kiedy ostatni raz miała ją na sobie? Uśmiechnęła się. ^Presja, męcząca ją tak długo, ustąpiła o dziwo. Nigdy nie w niej tak pełnego spokoju wewnętrznego, dyś -^ a z sypialni, minęła drzwi, za którymi mieszkał kie-) brat. Z bolesną wyrazistością pamiętała dwie sytuacje, 373 w których widziała go po raz ostatni. Najpierw z H al-Sabirem podczas tego obrzydliwego aktu seks i później z kulą w mózgu. Nie zdziwiła się teraz, wid? warda w holu, w białych flanelach i z kijem do krykiet ° postarzał się nawet o jeden dzień przez te ponad dwadz' lat. Oczywiście. Widziała ducha. - Ciepły wieczór jak na listopad - powiedział do n' - Idealny na spacer. - Tak, Eddie - zgodziła się. Zeszła po schodach na dół, potem podążała jakimiś ulica mi, pomiędzy rozbawionymi ludźmi i gromadkami skupionymi przy telewizorach. Z ekranów przemawiał prezydent Sa-dat. Wszędzie był duży ruch i nikt nie zwracał uwagi na samotną kobietę w białej sukni, zmierzającą w stronę rzeki. Zobaczyła światła po drugiej stronie, odbijające się na wodzie. Cage d'Or - domyśliła się. Próbowała wyobrazić sobie tę śliczną dziewczynę, którą kiedyś była, stojącą na tarasie tego klubu, oczarowaną tajemniczą, ekscytującą atmosferą opowieści Szeherezady. Odnalazła pusty kawałek brzegu, daleko od feluk i domów na wodzie, z dala od hałaśliwej przystani hotelu Hilton, gdzie cumowały statki spacerowe. Zaskoczyło ją, że woda była zimna, a muł nieprzyjemny pod bosymi stopami. Zawsze jej się wydawało, że Nil musi być ciepły, czyż Amira nie nazywała Nilu matką rzek? Suknia Alicji uniosła się koliście na wodzie, biała meduza. Kiedy woda sięgnęła jej do piersi, nasiąknięty materiał poszedł jednak w dół i przywarł do nóg. Drobne fale łaskotały ją pod pachami, a potem pod brodą. Schodząc głębiej zaobserwowała dziwaczne złudzenie optyczne: wydawałc się, jakby to Cage d'Or się topił, a nie ona. Kiedy woda zamknęła się nad jej głową i zobaczyła swo jasne włosy w falujących pasmach, usłyszała głos Ibrahima- - Czy nienawidzisz mnie za uznanie naszej córki za zmar i wypędzenie jej z domu? Alicja odpowiedziała szczerze: 374 „ Mie, przeciwnie, bo w ten sposób umożliwiłeś jej wyjście tego wiezienia, w którym ja pozostałam zniewolona. Dziękuje ci> Ibrahimie, za uwolnienie mojej córki. y y pję rakiety na cześć zwycięstwa Egiptu. Otworzyła usta, woda wdarła się. Alicja rozpostarła ramiona, uniosła stopy i poczuła łagodne kołysanie nurtu rzeki. Wydawało jej się, że frunie, obracała się powoli, a woda płynęła jej do gardła. Potem uderzyła głową o coś twardego. Poczuła ostry ból i zobaczyła eksplozję gwiazd. Pomyślała, kiety na cześć zwycit Ei to CZĘŚĆ VI 1980 ROZDZIAŁ 32 Państwowi cenzorzy nie ingerowali w kręcony właśnie przez Hakima Raoufa film, ale przyglądali się tej produkcji bardzo uważnie. Czy przejrzą sztuczkę Hakima? „To film 0 naszej chwalebnej przeszłości - przekonywał. - Co zdrożne go może być w filmie o naszych faraonach? Żadnej polityki 1 obiecuję, że sceny z tańcem będą bardzo niewinne". Cenzorzy nie znali jednak głębszego przesłania filmu. Jego warstwa powierzchniowa to historia o młodej mieszkance współczesnego Kairu, która zasypia w Muzeum Egipskim, śni się jej, że jest królową Hatszepsut, jedyną kobietą na tronie faraonów Egiptu. Ale sen jest przypowieścią. W realnym życiu ka-irkę męczy mąż sadysta, któremu w świetle prawa nic nie można zarzucić. We śnie kobieta, jako potężna monarchini, ma również władzę karania i jednego z mężczyzn skazuje na kastrację. Cenzorzy nie znali jednego szczegółu dotyczącego obsady: męża sadystę i wykastrowanego skazańca grał ten sam aktor. Kręcili sekwencję snu obok Muzeum Egipskiego listopadowym rankiem, by wykorzystać względną ciszę wczesnych godzin. Miejsce było już jednak odgrodzone linami broniącym gapiom wstępu na plan. Tłum narastał wszakże zdumiewająco szybko i trzeba było wezwać umundurowanych strażnikov z pałkami dla zapewnienia bezpieczeństwa. Hakim i jego ekipa byli bardzo ostrożni. Twórcy filmowi w Kairze stali się ostatnio celem ataku grup islamskich funda 376 listów, protestujących przeciwko „niemoralnym filmom 1 ^je sprzecznej z nauką Koranu". Sam Hakim otrzy- k k fó d ^je sprzecznej z nauką Koranu. Sam Hakim otrzy } listy z pogróżkami jako autor filmów o odważnych, W[eżnych kobietach, które decydowały się na samotne ży-miast małżeństwa. Od egipskiego zwycięstwa w wojnie CI ńczas ramadanu w 1973 roku narastała fala fundamenta-Mycznych wezwań do przywrócenia tradycyjnej i „natural-" roli kobiecie. Filmy Hakima Raoufa - oskarżali konserwatyści islamscy - zasiewają zgubne idee w głowach dziewcząt. Nie tylko jednak wśród muzułmanów Hakim i inni reżyserzy mieli zaciętych wrogów. Chrześcijanie koptyjscy oburzali się twierdząc, że przedstawiciele ich społeczności pojawiają się w filmach wyłącznie jako postacie negatywne. Raouf stał się obiektem szczególnie zaciekłego ataku zarówno chrześcijan jak i islamistów po nakręceniu filmu o miłości muzułmanki i Kopta. Obie strony czuły się obrażone. - Nie można wszystkim dogodzić - mówił Hakim. - Jestem odpowiedzialny przed Bogiem i swoim sumieniem. Nie chcę poprzestać wyłącznie na komediach muzycznych i melodramatach. Pragnę, by moje dzieła niosły jakieś idee. Dahiba kochała go za odwagę, ale tego dnia ze szczególną obawą patrzyła na gromadzących się gapiów. Poprzedniej nocy w chrześcijańskiej dzielnicy Kairu wybuchły rozruchy, gdy rozeszła się wiadomość, że pięcioletnia dziewczynka muzułmańska została zgwałcona przez Kopta. Kilka osób zginęło, paliło się sporo domów i trzeba było ściągnąć ponad stu policjantów, by przywrócić porządek. Hakim, myślę, że powinniśmy przerwać zdjęcia. Niektóre irze w tłumie bardzo mi się nie podobają, a przed paroma arni grozili, że cię zabiją. Przecież pamiętasz te listy z kop-i krzyżami. na rowr"ez w związku z książką Dahiby Wyrok ę, wciąż zakazaną w Egipcie, która wywołała wielką Cer,avvę w świecie arabskim. Dahiba zakończyła karierę tan-Przed sześciu laty po przekroczeniu pięćdziesiątki 377 i skoncentrowała się na propagandzie feministycznej \r ło się jej wydać żadnego z nowych tekstów, nawet w r - Czy musimy żyć jak krety? - zaoponował Hakim ' dał nam rozum i swobodę wypowiadania myśli. Jeże!" zrezygnujemy, inni zrobią to samo i nikt już w Egipcie i nie piśnie. Dahiba nie nalegała, ale bała się bardzo. W przyczepie samochodowej, zaparkowanej przy dworcu autobusów miejskich koło hotelu Hilton, Kamelia kończyła charakteryzację, grała w filmie główną rolę królowej Hatszepsut. Przez okienko spostrzegła ciężarówki pełne agresywnie wyglądających młodych mężczyzn, które podjeżdżały do tłumu gapiów. Tu i ówdzie widziało się koptyjskie krzyże. Zmarszczyła brwi i odwróciła się do córki, która odrabiała lekcje przy stoliku. Na widok usztywniających nogę szyn, które wystawały spod szkolnego fartuszka, Kamelia poczuła wzbierającą miłość i przypomniała sobie ten dzień, czternaście lat temu, gdy przygarnęła niechciane niemowlę. Pomyślała też o Yasminie. Jej gniew na siostrę nie minął z upływem lat, przeciwnie - nasilał się w miarę, jak rosła Zeinab. Jak Yasmina mogła porzucić dziecko? „Mówi, że jej nie chce - powiedziała Alicja, gdy Yasmina opuszczała Egipt. - Próbowałam ją przekonać, ale tłumaczy, że dziecko za bardzo przypomina jej Hassana". BismiUach! jak można karać dziecko za grzechy ojca? Gniew Kamelii był zmieszany z obawą, że pewnego dnia Yasmina jednak upomni się o córkę i będzie próbowała ją odebrać. - Zeinab, kochanie - powiedziała widząc, jak młodzi mężczyźni zeskakują z ciężarówek - zawołaj, proszę, Radwa na. Szybko, kochanie. Radwan, potężny Syryjczyk, należał do ochrony osobist" Kamelii, był przy niej od siedmiu lat. Gdy wszedł do przycz py, Kamelia zwróciła się do niego: 378 Rwanie, mógłbyś zawieźć Zeinab do domu mojej babci ' ulicy Rajskich Dziewic? ^ Ale mamo, dlaczego nie mogę zostać i patrzeć na zdję- ia' meiia uścisnęła córkę. Śliczna Zeinab, mała jak na swój ek! włosy jaśnieją jej z każdym rokiem. To będzie bardzo długi dzień, kochanie, i tyle rzeczy bę-. cjc tu rozpraszać przy odrabianiu lekcji. Zwróciła się znowu do Radwana: - Lepiej tędy - wskazała w stronę Nilu. - I trzeba się po śpieszyć. Kamelia w szatach starożytnej monarchini wyszła z przyczepy i patrzyła na niezwykle gęsty tłum za sznurowymi barierkami. Nieszczęście wisiało w powietrzu. - W imię Boga - wyszeptała. - Dlaczego tak się dzieje w momencie, gdy Egipt robi krok w dobrą stronę? Dzięki wytrwałości pani Sadat parlament przyjął w końcu ustawę gwarantującą kobietom większe prawa i liczniejszą reprezen tację w rządzie. Ale, niestety, równocześnie nastąpił ten niepo kojący nawrót konserwatyzmu, nawet młode kobiety dobro wolnie noszą kwefy. był nie lii: Kamelia spojrzała w lewo i zobaczyła Radwana wsiadającego do jej białej limuzyny. Ciekawe, czy przystojny goryl jest wciąż w niej zakochany, co kiedyś zuchwale wyznał. Kamelia ęsto słyszała miłosne deklaracje, była teraz gwiazdą wystę-Du)ącą z towarzyszeniem dwudziestoosobowej grupy tanecz-1 ' orkiestry w pełnym składzie. Ale nie chciała mieć ko-nków. Nigdy nie była zakochana, chociaż dzienniki kair-tvlk °ZęSt0 nazywały ją „egipską boginią miłości". To był tytuł honorowy, dziennikarze wiedzieli, że Kamelia prowadzi moralne życie. Oczywiście o pewnych rzeczach nie »: że Zeinab nie jest jej córką, że Kamelia nigdy nie ?fmężna, żaden poległy bohater wojny sześciodniowej jej mężem. Nie znali też największej tajemnicy Kame-Wleku lat trzydziestu pięciu była wciąż dziewicą. 379 Tłum zgromadzony na tej ulicy, groźnie szemrzący ? mi barierek, nie wyglądał jednak na grono wielbicieli - Wujku Hakimie - powiedziała cicho, podchodź Raoufa i Dahiby - nie podoba mi się atmosfera na tej °r Jakieś zbiry przyjechały ciężarówkami. - Powinniśmy skończyć na dzisiaj - poparła ją Dahiba - Dobrze, moje anielice - zgodził się Hakim widząc str w ich oczach. - Nie będziemy ryzykować. W końcu im chwalszy ptak, tym tłustszy kot. Odeślę ekipę do domu. Moż nakręcimy tę scenę w studio. tłumu W momencie gdy dawał znak kamerzyście, ktoś z krzyknął: Śmierć pomiotowi szatana! Barierka runęła pod napierającymi szeregami. Nieliczna ochrona wobec miażdżącej przewagi napastników nie mogła nic zrobić. Uderzenia potężnych pał spadły na kamery, reflektory i wszelki sprzęt. Kilku młokosów okładało kijami głównego operatora, co widząc Hakim rzucił się na pomoc. Do-padnięto i jego. Ktoś nałożył mu grubą linę na szyję, dołączyli się inni i ciągnęli Hakima na powrozie po ziemi. Potem zaczepili wolny koniec liny na ramieniu żurawia i zaczęli windować reżysera w górę. Twarz Hakima spurpurowiała, oczy wyszły mu na wierzch. - Stop! Stop! - krzyczała Kamelia przebijając się przez tłum. - Wujku Hakimie! O mój Boże, Hakim! Mohammed czuł wzrastające podniecenie, widząc tak wieli młodych, ubranych w białe galabije, którzy bili modlitewni pokłony. Ilu ich tam było? Kilkuset? To i tak garstka w po równaniu z tymi tysiącami, które modlitewnym szykiem zablokowały przejście przez teren uniwersytetu. - To się teraz zdarza codziennie - powiedział ktoś z bo - Wypełniają centralny dziedziniec i modlą się. Przecież i można ich rozgonić. A musimy się dostać na zajęcia. 380 , mmed też musiał dostać się do sali wykładowej. Za-"l \ właśnie naukę na Uniwersytecie Kairskim. Ale podoba-ia się ta studencka blokada. Właściwie to chciałby się do ^ Trlołaczyć- I wyglądać tak jak oni: wciągnąć na siebie bia-' labije, zapuścić brodę i nałożyć myckę. Jakżeż zazdrościł religijnym młodzieńcom, którzy biegali po uniwersytec-y, budynkach i stukali w drzwi sal wykładowych, przypo-naiąc o porze modlitwy. A profesorowie się złościli, studen-• zaś nie wiedzieli, co robić. Tak, oni występowali w szlachetnej sprawie, mieli wielki cel. Modlitwa się skończyła i Mohammed ruszył dalej, mijając stoiska z nabożną literaturą, kazaniami fundamentalistycznych imamów na taśmach dźwiękowych. Kto przystanął i słuchał agitacji gorliwych młodzieńców, mógł nawet dostać za darmo galabiję lub kwef. Inni aktywiści zatrzymywali pary, mężczyznę idącego z kobietą, by sprawdzić, czy mają akt małżeństwa. Jeszcze inni bili kijami dziewczyny, którym spódnice nie sięgały do kostek. Domagali się wprowadzenia segregacji płciowej na uniwersytecie: dziewczęta nie powinny mieć zajęć razem z młodzieżą męską. Ekstremistyczni fundamentaliści wśród studentów medycyny odmawiali zapoznawania się z anatomią drugiej płci. Mohammed podziwiał fundamentalistów i wydawało mu SIC/ że jest do nich podobny, bo też czuje w sobie zapał. Palił S1C jednak nie do praktyk religijnych, lecz do dziewczyny z uniwersytetu, która miała oczy jak dwa kałamarze. Jak chło- Pak może mieć nabożne myśli, jeżeli dziewczyny mają takie |czy, takie kaskady włosów, taką zachętę w szerokich bio- rach? Fundamentaliści mają rację: studentki trzeba odizolo- ac' tak żeby ich wybujały seksualizm nie stanowił zagroże- nia dla studentów. ^ohammed myślał o tym wszystkim po powrocie z zajęć, ząc na kanapie w wielkim salonie domu przy ulicy Raj- Pi W z*ewic- Tak, kobietom nie można ufać, zwłaszcza tym nym. Jego matka, taka piękna, a zdradziła go i porzuciła. 381 Nigdy nie napisał do Yasminy, nie chciał mieć z nia rl nienia. Skoro rodzina ogłosiła, że uznaje ją za umarła czy, iż matka musiała popełnić straszliwy grzech, A' ' d** kiedy tylko przychodził list z Kalifornii, Mohammed czvt-po kryjomu wiele razy, a potem płakał nad jej fotografia w łóżku marzył o dotknięciu tej białej skóry i jasnych sów. I przeklinał ją. Patrzył na macochę Nalę. Siedziała cicho na kanapie i wyszywała. Znowu była w ciąży. Omarowi, ojcu Mohamm da, dała siedmioro dzieci, raz poroniła, jedno niemowlę zmar ło z powodu wady serca. Nala nosiła ciążę za ciążą nie skarżąc się. Mohammed uważał, że to prawidłowe i naturalne. Zeinab podała mu herbatę. Unikał jej wzroku. Biedna dziewczyna, której matka wykonuje lubieżne tańce przed obcymi mężczyznami. Ale jak to jest, że Zeinab tak bardzo przypomina jego własną matkę, Yasminę? Rozkoszując się aromatem miętowej herbaty, Mohammed wracał myślą do tych czarnych oczu i krągłych bioder. Nagle stwierdził, że wie, co powinien zrobić. Jutro na uniwersytecie wymieni dżinsy na długą, białą galabiję Bractwa. To będzie jego tarcza przed bronią kobiet. W ogrodzie Amira popatrzyła na słońce i uznała, że pora iść do domu, bo chyba wszyscy młodzi powracali już ze szkół i gromadzą się w salonie na modlitwę o zmierzchu. Wzięła więc ziółka i skierowała się do budynku. Mijała poletko, któr< kiedyś było angielskim Edenem Alicji. Ślad po nim nie pozo stał, papirus, dzikie lilie i inne egipskie rośliny odbiły całkowicie terytorium utracone czasowo na rzecz begonii, cyklami nów i tym podobnych. Przez siedem lat Amira nie przestała smucić się losem Alicji i Zachariasza. Amira weszła do kuchni, położyła na stole zioła i wsłucha ła się w kobiece pogaduszki. Pomyślała, jak szczęśliwą JeS osobą: mimo siedemdziesięciu sześciu lat w pełni władz < leśnych i umysłowych, otoczona gromadą osiemnastu Pr< wnuków. I dwoje następnych w drodze. Niech będzie p° 382 Inne imię Boga! Dom znowu był pełny, teraz, kiedy Tahia ' 'riorgiem dzieci zamieszkała tutaj. Plus ósemka Omara '. żona, która zawsze się tu przenosi, kiedy mąż wyjeżdża A legacie zagraniczną, tak jak obecnie. Amira uważała po W emu, że pożenienie i powydawanie za mąż tych wszy- •ch dzieciaków i gromadki starszych kuzynek we właści-S vm czasie jest jej osobistym obowiązkiem. Z kilkoma nastolatkami, które z własnej woli zaczęły chodzić w kwefach, nie powinno być problemu, przyjmą każdy wybór Amiry, a Amira wybierze najlepiej. Parę może się opierać ale największe zmartwienie to Sarnia, córka Jamala z pierwszego małżeństwa, która jest po prostu za chuda, by znalazł się jakikolwiek kandydat. No i sama Tahia, wdowa od ponad siedmiu lat. Jest wciąż piękna, choć ma dobrze po trzydziestce i mogłaby dać komuś szczęście. Jednak kiedy tylko Amira zaczynała rozmowę na ten temat, Tahia spokojnie, ale stanowczo oświadczała, że ona czeka na Zakkiego. Przez siedem lat nikt nie słyszał słowa o Zachariaszu, a Tahia trwała w niewzruszonej wierze, że pewnego dnia jej kochany wróci. Amira weszła do salonu, gdzie parę osób oglądało wiadomości telewizyjne. Mowa była o narastającym konflikcie między chrześcijańskimi Koptami i muzułmanami. W odwecie za zabicie muzułmańskiego szejka w wiosce w Górnym Egipcie •kstremiści islamscy wrzucili bombę zapalającą do kościoła koptyjskiego. Zginęło dziesięć osób. Mohammed i Zeinab, przyrodni brat i siostra, przekonani, sa. tylko ciotecznym rodzeństwem, byli niepodobni do sie-e charakterami jak koper i miód. Amira martwiła się o Mo- ^eda, niepokoiło ją, że patrzy na kuzynki okiem jastrzę- • en chłopak miał w głowie seks, nie inaczej niż jego oj-ham W ^m wieku- Może dobrze byłoby młodo ożenić Mo-sda, zanim - zaspokajając ten wielki apetyt na seks -***** w jakieś tarapaty. r»ab. Tu, niestety, trudno planować małżeństwo. 383 Tyle spraw do pilnowania.' A równocześnie Amir silniej niż kiedykolwiek wezwanie do Arabii. Miała snów, więcej wspomnień powracało. Dziwne, sen o nj i, młodzieńcu już się nie powtarzał. Może, kiedy się snł"^ chłopiec żył jeszcze, a teraz jest już wśród zmarłych? p0'. się natomiast głos z przeszłości z instrukcją: „Podążymy ? kiem proroka Mojżesza, który wyprowadził Izraelitów z E tu. Zatrzymamy się przy studni, gdzie poznał swoją żonę " To chyba droga, którą wędrowała karawana matki, gdy n padli na nią handlarze żywym towarem. A oaza w jej śnip czy to była studnia Mojżesza? Mozaikowy obraz przeszłości stawał się coraz bardzif kompletny. Wciąż jednak Amira nie mogła sobie przypomnieć momentu przybycia do domu przy ulicy Perłowego Drzewa ani pierwszych dni w haremie. Nie pojechała do Mekki siedem lat temu, jak planowała, z powodu śmierci Alicji. Potem rodzina poszukiwała Zachariasza i Amira czekała na wiadomości. Następnie epidemia letniej gorączki rozprzestrzeniła się wśród kairskich dzieci. Kolejny rok Qettah uznała za nieodpowiedni. Ale teraz - zapewniała wróżka - wszystkie znaki są pomyślne, można jechać. Ruszy do świętej Mekki. A wracając podąży szlakiem Izraelitów. Może znajdzie ten graniasty minaret i grób matki... Na dole, na podjeździe, Ibrahim ociężale wychodził z samochodu, napominając sam siebie, że mężczyzna, który ma sześćdziesiąt trzy lata, nie powinien się czuć jak zgrzybiały staruszek. Może poczucie przegranej postarza przedwcześnie ludzi. Bo mężczyzna, który nie ma syna, jest przegrany, f czucie winy też dodaje lat. Od samobójstwa Alicji jego sumie nie nie miało chwili spokoju. Powinien jej pilnować, znając historię rodziny: matka, brat, dwa samobójstwa. I ta pomy» z Hudą. Dała mu cztery dziewczynki i poczucie przegran stało się jeszcze bardziej dojmujące. Rocznica śmierci Alicji przypada za cztery dni, jej °^tl wciąż go prześladuje: biała twarz, zamknięte, czerwone p 384 ? jasne włosy obklejone mułem rzeki. Jacyś turyści wy-lV'e ']j ją z Nilu na felukę. Ponieważ Ibrahim poszedł sam C'3^ stnicy zidentyfikować zwłoki, mógł utrzymać w tajemni-1° eCZywistą przyczynę śmierci. Tylko Amira znała prawdę, ^ rodziny myśli, że Alicja zginęła w wypadku samochodowy11''• T Yasmina, owoc związku z Alicją. Z nią też mu się nie wiodło. Obiecywał sobie, że napisze do Kalifornii, poprosi, wróciła. Ale nigdy nie mógł znaleźć właściwych słów. Przebacz mi, Yasmino, gdziekolwiek jesteś. Największa jednak przegrana dotyczyła ojca. Ali Raszid patrzy z niebios i widzi tylko jednego wnuka, syna swojej córki Nefissy. Ibrahim zawiódł. Do tego zaczynały dochodzić problemy materialne. „Białe złoto", jak kiedyś nazywano bawełnę, na skutek niefortunnej polityki gospodarczej rządu przynosiło coraz mniej pieniędzy. A wydatki przy tak ogromnej rodzinie stale rosły. Wszedł przez wielkie, rzeźbione drzwi, sprowadzone z Indii sto lat temu. Gdy stanął na marmurowej posadzce przed monumentalnymi schodami, przyszedł mu do głowy pomysł. - Tu jesteś, synu mojego serca - powitała go Amira. Patrzył na matkę z podziwem. Tyle lat, a wciąż taka pięk-na i jak zawsze sprawnie kieruje całą wielką rodziną. Uśmiechnęła się, wargi miała starannie uszminkowane, a włosy kunsztownie spięte. Ujmując jej rękę, poczuł - wydawało mu S1twie mężczyzn oraz zakazu brutalnych praktyk obrzezania dziewcząt. Gdy dotarł do końca, powiedział: - Postulaty twojej cioci są słuszne, ale mężczyźni będą im zeciwni. Wielu twierdzi, że feminizm jest bronią, za pomocą ^ °rej imperialistyczny Zachód destabilizuje społeczeństwo ' skie i niszczy naszą tożsamość kulturową. - Wierzysz w to? dzj ykym wierzył, nie opublikowałbym wtedy, w listopa-VVjc' fw°jego eseju. Wiesz, że ten numer rozszedł się błyska-e i musieliśmy tekst wydrukować jeszcze raz? 405 Zamilkł, a ponieważ ona nic nie mówiła, odezwał wu: - Dlaczego bijemy się miedzy sobą? Muzułmanie czy v towie, wszyscy jesteśmy Arabami. - Przepraszam - Kamelia wciąż nie chciała mu spójrz w oczy. - Mój wujek został pobity przez chrześcijan. pr<5K ' wali go powiesić, to było straszne. - Zli ludzie są wśród wyznawców każdej religii. Czy mv ślisz, że wszyscy jesteśmy mordercami? Panno Raszid, chrze ścijaństwo jest religią dobroci, religią pokoju... - Muszę iść. Proszę, przebacz mi, ale... Nagle pod drzwi redakcji podbiegło dwóch młodych mężczyzn w białych galabijach, krzycząc: Precz z chrześcijanami! Rozległ się brzęk tłuczonego szkła. Kamienie rozbiły szyby w oknach, tym razem już doszczętnie. Kamelia krzyknęła, Ya-cob odciągnął ją na bok, jak najdalej od ostrych odłamków, i osłonił sobą. Kroki w uliczce oddaliły się, nastała cisza. - Nic ci się nie stało? - Yacob wciąż obejmował ją mocno. - Nie - wyszeptała. Słyszała bicie jego serca. A potem przywarł ustami do jej warg. Kamelia odwzajemniła pocałunek. Nagle wyrwała się. - Zeinab! Moja córka tam jest! I dodała w pośpiechu: - Ja tu już więcej nie zajrzę. I proszę, nie przychodź na moje występy. Ty i ja, nic z tego nie będzie. To zbyt niebez pieczne i... - głos jej się załamał. - Muszę myśleć o córce. Zostań z Bogiem Yacobie Mansour. I niech cię Pan ochrania. 406 ROZDZIAŁ 35 mogę już wytrzymać z ciekawości - powiedziała Ra-hela, gdy nac* pustynią w Nevadzie zaczęło świtać. - Powiedz mi, proszę, dokąd jedziemy? Uśmiechając się Jasmine mocniej nacisnęła pedał gazu. _ Zobaczysz. Jesteśmy już prawie na miejscu. Na miejscu, ale gdzie? Kiedy przed dwiema godzinami zbliżały się do świateł Las Vegas, Rachela myślała, że może Jasmine wywiozła ją na pół dnia do jaskini hazardu! Okazało się jednak, że Las Vegas to tylko przystanek na śniadanie. Pokrzepione ruszyły znowu w drogę, na północ, przez nagie pustkowia. Za wzgórzami po prawej stronie brzask stawał się coraz jaśniejszy, rozświetlając czerwoną pustynię z kaktusami o dziwacznych kształtach. Było pięknie, ale i strasznie. - Ostatnio zachowujesz się jak szalona, Jas - stwierdziła Rachela. - I ja jestem szalona, że z tobą pojechałam. Jasmine śmiała się. - A kto powtarzał od tygodni, że chce wyrwać się gdziekol wiek, choćby na jeden dzień? No przyznaj, że ci się podoba. Rachela nie przeczy, miało to walor terapeutyczny, gdy nocą pędziły thunderbirdem tą ekspresową drogą do Las Vegas. Na początku, mknąc przez plątaninę autostrad Los Angeles, rozmawiały o pacjentach i medycynie. Potem, kiedy zniknęły zabudowania, a wokół rozciągało się czarne pustkowie, Rachela pomyślała, że dobrze, iż wyruszyła na tajemniczą eskapadę. Mort obiecał zająć się dziećmi, a Jasmine twierdzi, że Późnym wieczorem będą z powrotem. Wreszcie słońce wyłoniło się zza wzgórz. Wielki, żółty ba-"• W mgnieniu oka świat zalało światło dnia. Rachela spo-Zegła biegnące wzdłuż szosy ogrodzenie z łańcuchów na upkach i powtarzające się tablice: WŁASNOŚĆ PAŃSTWOWA. WZBRONIONY. Pokazały się inne samochody. 407 Jasmine postawiła auto wśród innych, zaparkowanych piasku, i wskazała Racheli napis po lewej: POLIGON DOŚWI CZALNY NEVADA. - Jas, co my tu, do licha, robimy? Kim są ci ludzie? - Jesteśmy na manifestacji. Manifestacji antynuklearn • Przeczytałam zapowiedź w gazecie. Dzisiaj ma być podzierJ na próba nuklearna. Ci wszyscy ludzie, którzy tu są, domaga ją się wstrzymania wybuchów. Jedna z furgonetek demonstrantów rozerwała łańcuch i drut kolczasty ogrodzenia. Przez dziurę w płocie przesuwały się grupy ludzi, Rachela przypuszczała, że jest ich kilkuset. Niektórzy mieli transparenty z napisami DOŚĆ BOMB albo NIE CHCEMY BRONI NUKLEARNE/. Panował spokój, nie było żadnego zamieszania. Może dlatego - domyślała się Rachela - że wśród manifestantów przeważają intelektualiści i naukowcy. Widziało się też ekipy telewizyjne, dziennikarzy z gazet i stacji radiowych. Wszystkich obserwowali licznie zgromadzeni policjanci stanowi i żandarmi sił powietrznych. Wojskowe helikoptery brzęczały nad głowami. Jasmine zatrzymała Racheię przy dziurze w ogrodzeniu. - Musisz wiedzieć, że od tego miejsca zaczyna się strefa bezpieczeństwa, która jest własnością federalną. Nie wolno tam wchodzić. Jeżeli wejdziemy, mogą nas aresztować. - Ale wszyscy wchodzą. - Niektórzy z tych ludzi chcą być aresztowani, żeby mani festacja nabrała większego rozgłosu. Próba nuklearna nie mo że zostać przeprowadzona, jeżeli gdziekolwiek w obrębie stre fy bezpieczeństwa znajdują się nie upoważnieni ludzie. Stąd jest jeszcze bardzo daleko do miejsca wybuchu, ale wejście parę metrów za płot wystarczy, by wstrzymać próbę. - O, ile tu znakomitości - Rachela zauważyła parę znanych twarzy: astronoma Carla Sagana, doktora Spocka, laureata Na grody Nobla Linusa Paulinga. - A za kim ty się rozglądasz, Jas? Czy nie za doktorem Connorem, który tam stoi? - Tak. Nie widziałam się z nim przez siedem lat. 408 Qzy ze względu na niego tu przyjechałyśmy? _ A tam jest Sybil, jego żona. Connor spojrzał w ich stronę, twarz rozjaśniła mu się radością- Podszedł. _ Jasmine! Zastanawiałem się, czy możesz być tu dzisiaj. Nic się nie zmienił - pomyślała jasmine - jest chyba tylko eszcze przystojniejszy. W ciągu siedmiu lat dostała od niego dziewięć listów, z dziewięciu różnych krajów. _ A gdzie syn, doktorze Connor? - Nie wzięliśmy Davida. Sybil i ja mamy nadzieję trafić do aresztu - uśmiechnął się jeszcze szerzej - to jedyny sposób na nadanie sprawie większego rozgłosu. - Przyjechałaś z mężem? - Nie jestem już mężatką. Greg i ja rozwiedliśmy się na początku tego roku. Doktorze Connor, wiedziałam, że tu bę dziesz, twoje nazwisko było w gazecie. Dlatego przyjechałam, żeby zawiadomić cię o czymś. I ciebie też, Rachelo. - To ta wielka niespodzianka, którą mi obiecałaś? - spytała Rachela. - Jestem w Treverton Foundation. - Ach, to absolutnie cudownie! - wykrzyknął Connor i przez moment Jasmine bała się, że chwyci ją w ramiona. Zamiast tego jednak powiedział: - Sybil i ja jesteśmy tylko przejazdem w USA, po drodze do Iraku. Nie miałem kontaktu z Fundacją przez kilka tygo dni, toteż nic o tym nie wiem. Więc teraz w drogę do Egiptu, prawda? Mamy ambitny program szczepień w rejonie Nilu. - O nie - zaprzeczyła pośpiesznie. - Nie wybieram się do giptu. Jadę do obozów dla uchodźców w Libanie. Tam mają wielkie potrzeby. - Tak, potrzeby są wszędzie wielkie - w jego oczach zoba- 2y>a przez chwilę coś jakby troskę czy zmartwienie. - Cieszę ^' że dołączyłaś do nas. Konkurencja mogła nam ciebie sprzątnąć sprzed nosa. Któryś z tych pływających szpitali, Zo atrakcyjnych. Jesteś nam potrzebna. 409 - Zaczyna się impreza - zwróciła im uwagę Rachela - Losowaliśmy kolejność wystąpień, bo wiadomo, że t IŁ- pierwsi zdążą! - roześmiał się Connor. Skrzynia trucka służyła jako zaimprowizowane podiu Najpierw mikrofon dostała kobieta. - To doktor Helen Caldicott - powiedział Connor. - Zał żyła stowarzyszenie lekarzy na rzecz odpowiedzialności spn łecznej. Według jej teorii pociski są symbolami fallicznymj a dowódcy wojskowi współzawodniczą na zasadzie zawiści pocisków. Ciekawe rozwinięcie Freuda, prawda? - Na tę planetę trzeba patrzeć jak na chore dziecko - krzy czała Caldicott. - Dziecko, u którego rozpoznano białaczkę. I trzeba wyobrazić sobie, że to jest nasze dziecko. Czy nie poruszylibyśmy wszystkiego na niebie i na ziemi, by urato wać własne chore dziecko? - Teraz kolej na mnie - powiedział Connor, gdy Caldicott skończyła i dostała brawa. - Trzymaj kciuki, żebym zdążył powiedzieć choć dwa słowa. Connor wskoczył na furgonetkę i zaczął mówić tak sugestywnie, że nawet policjanci i agenci CIA zdawali się słuchać. - Obecny rozrost broni nuklearnej jest nie tylko owocem braku odpowiedzialności, lecz także świadectwem zdumie wającego szaleństwa. Hańbą tego kraju jest fakt, że wydatki na publiczną służbę zdrowia nie stanowią nawet siedemnastu procent tego, co wydaje się na cele wojskowe. Co to wróży naszej planecie? Jakie dziedzictwo pozostawimy naszym dzie ciom? Bomby, skażenie radioaktywne, strach? Kiedy popatrzył prosto na nią ponad głowami tłumu, Jas-mine poczuła, jak przyśpiesza jej puls. - Dzieci świata są odpowiedzialnością nas wszystkich.' To nie jest tylko zmartwienie rodziców, by synowie i córki odzie dziczyły zdrową, spokojną planetę, to sprawa i zadanie dla każdego z nas. Jasmine wstrzymała oddech. Kochała go tak bardzo, mocniej już chyba nie można. 410 jsjagte/ używając potężnej tuby, wtrącił się policjant: - To zgromadzenie jest nielegalne. Wszyscy muszą natych- •aSt opuścić strefę bezpieczeństwa, która jest własnością rzą- . wą Kto nie zastosuje się do polecenia, będzie aresztowany. Connor zignorował funkcjonariusza i kontynuował mowę. Policjant powtórzył ostrzeżenie, po czym jego koledzy przystąpili do aresztowań. Jasmine była pod wrażeniem porządku i spokoju. Nie było żadnej szarpaniny ani wyzwisk. Connor zszedł z furgonetki, a żandarm odprowadzał go do wozu policyjnego. Declan kroczył z godnością. Sybil Connor szła za nim. - Udało mu się, jest aresztowany - powiedziała Rachela. Reporter telewizyjny podsunął Connorowi mikrofon: - Poproszę o komentarz dla naszych widzów. Connor rzucił gniewne spojrzenie. - To horrendalne, że w naszych czasach dzieci w wielu miejscach świata wciąż umierają na polio. Biednemu, choremu dziecku z Kenii można powiedzieć tylko, że pozostanie kale ką na całe życie. Tu nie ma żadnych usprawiedliwień. Te przeklęte głowice nuklearne produkuje się wielkim kosztem, stwarzając zagrożenie dla całej planety, a tymczasem codzien nie umiera w trzecim świecie czterdzieści tysięcy niewinnych dzieci. Umierają na choroby, którym można łatwo zapobiec poprzez szczepienia. - Ale to chyba niemożliwe, doktorze Connor, zaszczepić każde dziecko na świecie? - Z zasobami i kadrą... - wepchnięto go do samochodu policyjnego. Drzwi zostały zatrzaśnięte. Miałaś rację, jestem zadowolona, że pojechałam - mówiła c e'a, gdy szły do samochodu po rozproszeniu demonstra-Mort będzie zadowolony, że jednak nie zachciało mi s'e Pójść do aresztu! 411 - Jas, dlaczego nie chcesz wracać do Egiptu? - spytała mknęły już w stronę Las Vegas. - Przyrzekłam sobie, Rachelo, że nigdy nie wrócę. - Ale dlaczego? - Rachelo, powiem ci coś, czego nie mówiłam nikomu, na wet Gregowi. Zostałam wypędzona z Egiptu, z mojego domu przez ojca, bo zaszłam w ciążę z mężczyzną, który nie by} moim mężem. To nie był kochanek, to był mój wróg. Zmusił mnie. Groził, że zniszczy moją rodzinę, jeżeli mu się nie od dam. Broniłam się, ale był silniejszy. - A rodzina nie wie, że to nie była twoja wina? - W ich oczach to była moja wina. W Egipcie honor jest wszystkim. Kobieta powinna raczej wybrać śmierć, niż zhań bić siebie i rodzinę. Odebrali mi syna i powiedzieli, że uwa żają mnie za zmarłą. Nie chcę do nich wracać. - A skąd wiesz, że nie żałują tego, co zrobili? Skąd wiesz, że nie czekają na twój powrót? Powinnaś się przynajmniej zo rientować co do tego. Nie możesz nienawidzić ich do śmierci. Jasmine patrzyła na mijające ich samochody policyjne. Ciekawe, dokąd zabiorą Connorów. Pomyślała o radości na twarzy Declana, gdy powiedziała mu o swojej pracy dla Fundacji. I może naprawdę chciał ją wziąć w ramiona, tylko się powstrzymał? - Tęsknisz za rodziną, Jas? - Tęsknię za synem. I za siostrą. Kamelia i ja bardzo się kochałyśmy w dzieciństwie. Zjemy coś w Las Vegas? - Chętnie. Jasmine myślała o tym, że nie pracuje razem z Connorem, może nigdy nie będzie. Ale oboje pracują dla tej samej sprawy, dla tej samej Fundacji. Chciała wjechać na jedno z pobliskich wzgórz i krzyczeć ze szczęścia na cały świat. Zamiast tego jednak mocniej chwyciła kierownicę i stwierdziła, że koniecznie musi napisać list do Kamelii. 412 ROZDZIAŁ 36 VV domu trwała niezwykle ożywiona krzątanina w związku z oczekiwanym powrotem Kamelii z Europy. Służące nrzez cały ranek zamiatały, czyściły, pucowały, Amira zaś komponowała bukiety i menu. Tylko Nefissie nie udzieliło się ogólne podniecenie. W holu przeglądała dostarczoną właśnie pocztę. Uważnie oglądała każdą kopertę i pocztówkę, zapamiętując, kto z domowników i skąd dostał korespondencję. Robiła to codziennie i traktowała jako przywilej należny jej jako córce Amiry i matce jej jedynego wnuka. Ucieszyła się na widok kartki z Bagdadu od Omara z zapowiedzią, że przyjedzie najdalej za tydzień. Al hamdu liliach! Chwała Bogu. Powrót wnuka oznaczał, że Nefissa, Nala - żona Omara - 1 dzieci przeniosą się do mieszkania w ogrodzie w Bulaq. Tam Nefissa rządziła domem jak królowa, dyrygowała ósem ką dzieci, nadzorowała służbę, układała jadłospis i wydawała polecenia zgodnej Nali. Szczególnie radowała ją perspektywa ponownego matkowania Omarowi, a także wnukowi Moham- medowi, oczywiście również jadącemu z nimi do Bulaq. Ne fissa martwiła się, że Amira zaczęła ostatnio myśleć o ożenie niu Mohammeda. Przecież chłopak miał dopiero osiemnaście lat, studiował na uniwersytecie, a poza tym Nefissa uważała, że znalezienie żony dla wnuka jest jej sprawą. Oglądała w dalszym ciągu listy, a tymczasem służąca wprowadziła do wielkiego salonu bogatego przyjaciela Amiry, Nabiła el-Faheda. Nefissę ciekawiło, co za sprawy łączą matkę 2 tym mężczyzną. Wydawał się znakomitym kandydatem na meża, bardzo przystojny - pomyślała - doskonale sytuowany, czerpiący wielkie zyski, jak słyszała, z handlu antykami. Ale andydat na męża dla kogo? Którą z licznych dziewcząt od aszidów chciała Amira podsunąć temu panu po pięćdziesiąt- Na widok ostatniej rzeczy w poczcie zmartwiała. Zaadre wany do Kamelii, ze znaczkami amerykańskimi i stemple kalifornijskim, następny list od Yasminy. Wiedziała, co je w tej kopercie. Na pewno to samo, co w liście przysłanym wraz z kartką urodzinową w maju, który Nefissa otworzy}a przeczytała i zniszczyła. Yasmina nie napisała tego wyraźnie' ale nie ulegało wątpliwości: planowała powrót do Egiptu. Nefissa nie pragnęła powrotu bratanicy. Ciężko pracowała nad wymazaniem matki z pamięci i serca Mohammeda. Chciała żeby był wyłącznie jej. Ulubiony wnuczek, bo syn Omara. Skoro życie sprawiło jej zawód, miłości zaznała tylko przez jedno mgnienie, teraz ma lat pięćdziesiąt sześć, jest sfrustrowana i męczy ją uczucie niespełnienia, to chce przynajmniej wnuka dla siebie. Nie zamierzała dzielić się nim z matką, która przysyłała kartkę urodzinową raz do roku, a teraz miała się tu nagle pojawić po czternastu latach. Ibrahim ogłosił, że Yasmina jest martwa, niech martwą pozostanie. Włożyła pocztę z powrotem do koszyka, list Yasminy schowała do kieszeni i weszła do salonu, gdzie Amira podawała herbatę panu Fahedowi, komentując sierpniowe upały oraz wspominając rodzinne wakacje w Aleksandrii „za czasów króla Faruka". Przy oknie siedziała Zeinab, wpatrzona w ulicę. Nefissa pomyślała o tym, jak sama wpatrywała się w tę ulicę, ileż to już lat temu? Jak potoczyłoby się jej życie, gdyby mogła poślubić angielskiego porucznika? Zeinab nie wypatrywała mężczyzny tego parnego popołudnia, nie mogła się doczekać na swoją mamę. Kamelia przez prawie pięć miesięcy objeżdżała ze swoją orkiestrą Europę i miała wrócić właśnie dzisiaj. Zeinab, patrząc na każdy samochód na ulicy, bawiła się naszyjnikiem, który pan Fahed dał jej na urodziny: srebrnym łańcuszkiem z perłową łezką. Dziewczynka peszyła się w związku z nowymi doznaniami. Nagle zaczęła na niej robić wielkie wrażenie muskularnośc chłopców, a za każdym razem, gdy zbliżał się kuzyn Mustafa/ serce Zeinab biło trzy razy mocniej niż zwykle. 414 dlatego tak się z nią dzieje, że nie przeszła tej sekret-• op'eracji, o której koleżanki czasem szeptały w szkole, tego czyszczającego cięcia w dzieciństwie? Zeinab nie zapomni, • je kiedyś - miała wtedy pięć lat - obudził ją krzyk w nocy, nodeszła do drzwi łazienki i przez szparę zobaczyła kuzynkę Asmahan na podłodze. Trzymała ją ciocia Tahia, a babcia Amira miała w ręce chyba brzytwę. Co one robiły pięcioletniej Asmahan? I czemu nie zrobiły mi tego również? Zawsze czuła się inna niż reszta rodziny, i to nie tylko z powodu chromej nogi. Wszyscy Raszidowie, nawet jej matka Kamelia, mieli smagłą skórę, a ona jedna białą. Włosy jej stawały się jaśniejsze z każdym rokiem i teraz już były koloru włosów cioci Yasminy, której nigdy nie widziała, ale oglądała jej fotografię nad łóżkiem kuzyna Mohammeda. Czasem Amira i dziadek Ibrahim patrzyli na nią tak dziwnie, jakby była jakimś problemem do rozwiązania. Dlaczego w rodzinnych albumach nie było fotografii jej ojca, który zginął na wojnie? Ani zdjęć jego rodziny? Co z drugimi dziadkami, z kuzynami? Przez szacunek dla zmarłych należy powstrzymać się od wypytywania o te rzeczy - powiedziała jej kiedyś łagodnie Amira. Ale teraz pojawiły się nowe pytania, „pchli targ pytań", jakby powiedział wujek Hakim. Pytania o chłopców, miłość i seks. Z ulicy wchodziła właśnie do ogrodu kuzynka Asmahan. Zeinab poczuła ukłucie zazdrości. Asmahan też miała piętna-scle lat i była piękna, wszyscy mówili, że wygląda tak jak babcia Nefissa w jej wieku. Ale - zdumiewające - Asmahan zdecydowała się ukrywać swoją urodę. Nawet w największy uPał chodzi w sukni do kostek, rękawiczkach, chuście na gło-Wle i w welonie, kompletnie zasłaniającym twarz! Czy ona °góle coś widzi przez ten materiał? A czy tę piękną i na-°zną kuzynkę również niepokoją natrętne myśli o chłopcach? - tylko zresztą o młodych chłopcach - stwierdziła Zeinab męski śmiech w salonie. Pan Nabił el-Fahed, bogaty 415 kupiec antyków, zabawiał Amirę żartami. Zeinab zadurz gdy się w nim po uszy. Nastąpiło to dokładnie w momencie dał jej ten naszyjnik z perłową łezką i powiedział, że jest <1 czna. Toteż ile razy marzyła o zamążpójściu, zawsze mężem był ktoś podobny do pana Faheda. Wreszcie taksówka zatrzymała się przed domem i wysiadła z niej Kamelia. Zeinab odwróciła się od okna i krzyknęła: - Y'Allach! Już są! Wrócili z Europy! Po chwili wszyscy obecni, a więc głównie starsze kobiety i młode dziewczęta, skupili się wokół Kamelii, Dahiby i Haki-ma, dziękując Bogu za ich szczęśliwy powrót. Wieczorem, gdy z pracy wrócą mężczyźni, a chłopcy ze szkół, w domu odbędzie się wielkie powitalne party, po którym Kamelia da specjalny występ w hotelu Hilton. Gdy Zeinab skoczyła w objęcia matki, wwąchała się w znajome, cudowne perfumy Kamelii, ugryzła się jednocześnie w język, by nie zadać pewnego pytania. Dlaczego wyjechała do Europy tak nagle? Kamelia powiedziała, że wyrusza w podróż, krótko po wizycie w tej małej redakcji koło ulicy Al Bustan. Zeinab nie wiedziała, co się tam stało, jacyś ludzie wybiegli z zaułka, słychać było brzęk tłuczonego szkła, ochroniarz Radwan wyskoczył z limuzyny ku mamie, która wróciła jakaś blada, chyba nawet drżała. Trzy godziny później mama oświadczyła, że wyjeżdża w tournee po Europie. Ale to już nieważne, dlaczego pojechała tak nagle, liczy się to, że wróciła, jest w domu. Kamelia ściskała córkę i stwierdziła, że Zeinab wyrosła przez te parę miesięcy. Jest już prawie kobietą! Taką piękną, gotową, by dać komuś miłość. Tu myśli Kamelii spochmurnia-ły. Jaki mężczyzna będzie chciał mieć kulawą żonę? Który nie będzie się obawiał, że defekt odziedziczą dzieci? Od godziny narodzin Zeinab wszyscy znali jej los, dlatego też nie poddano jej obrzezaniu w dzieciństwie. Celem tego zabiegu jest zredukowanie potrzeb seksualnych, dzięki czemu żona jest wier-niejsza mężowi. W wypadku Zeinab operacja była zbędna. 416 O ile jednak Kamelia nie musiała myśleć o znalezieniu me-. dla adoptowanej córki, to bardzo potrzebny był jakiś męż-zyzna opiekun. Kamelia wiedziała aż za dobrze, jakie niebezpieczeństwa czyhają w świecie na samotne kobiety. Ni- Rodzina wycałowywała Kamelię na powitanie, nawet Ne-fissa ją ściskała, z listem od Yasminy w kieszeni, który zniszczy później, tak jak zniszczyła poprzedni. Wszyscy usiedli, podano herbatę i słodycze, a Amira przedstawiła Kamelii, Da hibie i Hakimowi Nabiła el-Faheda, „starego przyjaciela". Ni gdy o nim wcześniej nie słyszeli. - Pan Fahed jest ekspertem od rzeczy pięknych. - Naprawdę? - Kamelia zastanawiała się, czy jakieś rodzin ne antyki nie idą czasem na sprzedaż. - To musi być intere sujące zajęcie. - To zajęcie, które, Bogu dzięki, wprowadza mnie w towa rzystwo tak znakomitych i pełnych wdzięku osób jak sajjida Amira. Lubię zajmować się wyceną rzeczy pięknych, to roz kosz dla oka. Jestem również zbieraczem. Staram się, by moje życie upływało w otoczeniu piękna, panno Kamelio. Dlatego tak często miałem przyjemność oglądać pani występy. Nastał moment ciszy, w którym dorośli, w tym zszokowana Nefissa, zaczynali rozumieć rzeczywisty cel wizyty konesera antyków. - Pan Fahed powiedział mi właśnie, że dziwi go fakt, iż nie wyszłaś powtórnie za mąż, moja droga. Po tych słowach Amiry Hakim Raouf uznał za konieczne włączyć się do rozmowy. Obowiązek strzeżenia czci kobiety Podczas negocjacji matrymonialnych spoczywa normalnie na JeJ ojcu, Ibrahima jednak nie było. Toteż Raouf, jako wuj, wziął na siebie tę rolę. ~ Niestety, panie Fahed, mężczyźni lubią oglądać taniec P^knych kobiet, ale nie chcą się z nimi żenić. Spojrzenie Faheda powędrowało ku Dahibie, która wycofa- Sle ze sceny, ale w wieku lat pięćdziesięciu siedmiu wciąż ła piękna. 417 - Zdaje się, że jest pan wyjątkiem, panie Raouf. I ja na] żałbym do wyjątków, gdybym poślubił tancerkę, którą U\vj ' bia cały Egipt. Nie byłbym samolubem chowającym ją pr2 ." wielbicielami. Kamelia doświadczała czegoś zupełnie nowego. Przez lat raz po raz słyszała o uzgodnieniach kontraktów małżeńskich swoich kuzynek, a teraz, dziw nad dziwami, sama byJa przedmiotem takich negocjacji! Pan Fahed naprawdę ubiega się o jej rękę, normalnym trybem, omawiając rzecz z rodziną Jak by to było, gdyby została żoną kogoś takiego? Jest z pewnością atrakcyjny, zamożny i - sądząc po uśmiechu Zeinab -podbił już córkę. Hakim zręcznie, z całą dyplomacją, wydobywał z Faheda istotne dane: adres w bogatej dzielnicy Heliopolis, dwóch pa-szów i jednego beja wśród starszych krewnych, solidne walory finansowe, imponujące nawet Raoufowi. A Kamelia kątem oka obserwowała konesera pięknych przedmiotów. Czy chciałaby takiego męża? Wyjechała do Europy, by usunąć ze swojego życia Yacoba Mansoura. Tańcząc przez cztery miesiące przed entuzjastyczną widownią w hotelach i klubach Paryża, Monachium, Rzymu, nie była jednak zdolna zapomnieć jedynego ich uścisku, gdy przywarł do niej mocno i osłaniał przed wandalami niszczącymi redakcję. Pachniał mydłem i tytoniem. Nawet teraz, wyobrażając go sobie, trochę korpulentnego, z rzednącymi włosami, w okularach, czuła jak jego pocałunek pali jej wargi. Nie uwolniła się więc od niego. Ale podjęła decyzję: nigdy się z nim nie zobaczy. Zwłaszcza obecnie, gdy zamieszki religijne wstrząsają Kairem. Podczas jej nieobecności konflikt pomiędzy muzułmanami i Koptami jeszcze się zaostrzył. Policja musiała wystawić posterunki pod wszystkimi kościołami koptyjskimi. Taksówkarz mówił im w drodze z lotniska o licznych aresztowaniach w mieście. Dla dobra wszystkich należy zapomnieć o Yacobie Mansourze. 418 Kiedy negocjacje zdawały się zmierzać do końca, satysfakcjonującego zarówno Hakima jak i Faheda, Kamelia zwróciła sie do gościa babci: - Czy przyjdzie pan na mój specjalny występ dziś wieczo rem w hotelu Hilton, panie Fahed? _ Na brodę Proroka, niech Bóg mu błogosławi! Nie mogę stracić czegoś takiego! A czy pani z przyjaciółmi zrobi mi zaszczyt i zechce później zjeść kolację w moim towarzystwie? Zawahała się przez ułamek sekundy, w oczach miała twarz Yacoba Mansoura z okularami wędrującymi lekko ku górze, gdy się uśmiechał. Potem powiedziała: - Będzie to dla nas zaszczyt cieszyć się kolacją w pańskim towarzystwie. Publiczność, która zebrała się na dwie godziny przed występem, na widok swojej ukochanej Kamelii wpadła w szał radości. Ona, w tym kostiumie złotosrebrnym, w perłach, była boginią. Zdawała się szybować po scenie, welon rozpościerał się za nią w powietrzu, łowił błyski światła. Mężczyźni na widowni poderwali się i krzyczeli: Allach! Och, jak miód słodka! Kamelia śmiała się i otworzyła ramiona, jakby pragnęła objąć ich wszystkich. Chciała wypatrzyć Nabiła el-Faheda i posłać mu specjalny uśmiech. Nie będzie natomiast wypatrywać Yacoba. Odrzuciła welon i rozpoczęła bardziej zmysłową sekwencje; każdy mięsień pod ścisłą kontrolą, brzuch faluje, biodra wirują w ciasnych kręgach, ramiona płyną bez wysiłku ku gó-rze i na boki. Bawiła się z widownią, flirtowała, a potem cofała się do arabskiego ideału kobiecości: pożądanego i nieprzystępnego. Przy jednym z najbliższych stolików dostrzegła eleganckiego pana Faheda w granatowym garniturze, błyska-ącego złotym rolexem i złotymi pierścieniami. Posłała mu Pijalny uśmiech. Przebiegła przez scenę, jej wzrok omiótł 419 pełne uwielbienia twarze i - jednak nie mogła się powstrz mać - spojrzała w koniec sali. Yacoba tam nie było. Muzyka nagle urwała się i w ciszy odezwał się solo flet stary, drewniany nai z Górnego Egiptu o intensywnym, n0.' sępnym dźwięku instrumentu zaklinacza węży. Lampy przygasły, pozostał tylko snop światła otulający Kamelię. Jej powolne, hipnotyzujące ruchy kazały widzom myśleć o kobrze i smudze dymu, narzuciła sali swoją nagłą melancholię. Numer się skończył, opuściła scenę wśród ogłuszającego aplauzu. Na deski wbiegła jej dwudziestoosobowa grupa, by pokazać żywy taniec ludowy, a Kamelia przeszła do garderoby. Wzburzony Hakim przywitał ją wstrząsającą wiadomością: - Bomba wybuchła pod redakcją Mansoura godzinę temu! - Co? Był ktoś w redakcji? A jemu coś się stało? - Nie wiem. Niech Bóg ma nas w swojej opiece, to strasz ne.' Wydrukował artykuł Dahiby, a teraz... - Muszę iść - Kamelia sięgnęła po czarną melaję, którą wkładała do swojego ludowego numeru. Zaopiekuj się Zeinab, weź ją do siebie i powiedz Radwanowi, żeby był przy niej, nie wolno jej zostawiać samej. - Kamelio, zaczekaj! Pójdę z tobą! Ale jej już nie było. W uliczce panował chaos, samochody policyjne nie mogły się przebić przez tłum. Kamelia zaparkowała za rogiem i z wielkim trudem przecisnęła się do rozbebeszonego budynku. Wszędzie leżało potłuczone szkło, gruz i papiery. Yacob był w środku, przekopywał tlące się resztki. - Chwała Bogu! - krzyknęła biorąc go w ramiona. Przez tłum gapiów przeszedł szmer. Rozpoznano J3 i wszyscy zdziwili się: co uwielbiana Kamelia ma wspólnego z tym wywrotowym dziennikarzem? 420 przyjrzała mu się. Okulary miał stłuczone, krew ciekła z rany na czole. - Kto to zrobił? - Nie wiem. - Och, czemu nie możemy wszyscy żyć w pokoju! - Nie można uścisnąć dłoni, która jest zaciśnięta w pięść - popatrzył na nią, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jest przy nim. - Wróciłaś z Europy! - spostrzegł perły i złote nitki pod jej czarną szatą. - Twój występ! To dziś wieczór! Co ty tu robisz? - Kiedy usłyszałam... - dotknęła jego czoła. - Jesteś ranny. Zabiorę cię do lekarza. On jednak chwycił ją za ręce i powiedział z naciskiem: - Kamelio, posłuchaj mnie. Musisz stąd odejść. Teraz, szyb ko. Zaraz po twoim wyjeździe rozpoczęły się aresztowania. Ludzie Sadata przeczesują Kair w poszukiwaniu intelektuali stów i liberałów, których się oskarża o rozniecanie sekciar- skich konfliktów. Zamyka się ich w oparciu o nowe Prawo o Ochronie Wartości przed Zbezczeszczeniem. Każdy może trafić za kraty na czas nieograniczony. W zeszłym tygodniu aresztowano mojego brata, wczoraj przyszli po Youssefa Had- dada, pisarza. Nie wiem, kto podłożył bombę pod moją redakcję, Kamelio. Może Bractwo Muzułmańskie, a może zro biono to na polecenie władz. Wiem tylko, że pokazując się ze mną ściągasz na siebie niebezpieczeństwo. - Na Boga, nie zostawię cię! Nie możesz iść do domu, to ry zykowne. Chodź ze mną. Mam samochód zaparkowany przy Al Bustan. Szybko. Tajna policja może tu być lada minuta. iacob stał na balkonie luksusowego mieszkania Kamelii wdychał orzeźwiającą bryzę znad Nilu. Niepokoił się jednak. T P°winien tu przychodzić. Cały tłum pod redakcją widział razem. Teraz również i ona jest w niebezpieczeństwie. 421 KameJia - po przemyciu i zabandażowaniu rany Mansou - włączyła radio, by wysłuchać wiadomości. - W dziennikach nic nie ma na ten temat - powiedział wychodząc do Yacoba na balkon. Zmieniła strój sceniczny na białą, płócienną galabiję, wyszywaną złotą nitką na rękawach i kołnierzyku, rozpuściła włosy, zmyła makijaż. Odświeżona przysunęła się do Yacoba. Patrzyli na niebo. Pokazywał jej Oriona i trzy gwiazdy w jego pasie, zwane Trzema Mędrca mi. Opowiadał o wpisanej w gwiazdozbiory greckiej mitolo gii. Przez moment pomyślała o wytwornym, bogatym Nabilu el-Fahedzie i stwierdziła, że wzbudza on w niej taką samą namiętność, jak którykolwiek z jego meblarskich antyków. Natomiast Yacob Mansour, któremu wciąż brakuje guzika u koszuli... Co teraz? Patrzyła na jego profil. Przychodząc tu tylko we dwoje, zrobili rzecz ryzykowną i nieodwracalną. Przeniósł wzrok z gwiazd na Kamelię. Spoglądał na nią dłuższą chwilę. - Kocham cię, Kamelio. Chcę cię dotykać. - Proszę, nie. Nie wszystko o mnie wiesz. - Wiem wszystko, co potrzeba. Chcę się z tobą ożenić, Ka melio. - Posłuchaj, Yacob - mówiła szybko, żeby zdążyć, zanim straci odwagę. - Zeinab nie jest moją córką, lecz siostrzenicą. Ale nikt o tym nie wie. Nie jestem wdową. Nigdy nie byłam mężatką. Nigdy... nie kochałam się z mężczyzną. - Czy to powód do wstydu? - Kobieta w moim wieku, którą Egipcjanie nazywają bogi nią miłości? - Czego się wstydzić, wszystkie święte kobiety w historii były dziewicami. - Nie jestem świętą kobietą. - Kiedy byłaś w Europie, każdy dzień był dla mnie tortu rą. Kocham cię, Kamelio, i chcę się z tobą ożenić. O nic inne go nie dbam. 422 Weszli do salonu. Z radia płynął uwodzicielski głos Farid al-Attrach. _ I jeszcze coś ?* dodała Kamelia. - Nigdy nie wyszłam za mąż, ponieważ nie mogę mieć dzieci. Chorowałam w młodo* ści- - Nie chcę dzieci - położył ręce na jej ramionach - chcę ciebie. - Ale wyznajemy różne religie! - odsunęła się. - Nawet Prorok miał żonę chrześcijankę. - Yacob, to nie jest możliwe, żebyśmy się pobrali. Twoja rodzina nigdy nie zaakceptuje tancerki jako twojej żony, a moja nie pogodzi się z wyborem człowieka innej wiary na ojca Zeinab. A co pomyślą moi fani i twoi czytelnicy? Jedni i drudzy oskarżą nas o zdradę! - Czy zdradą jest iść za głosem serca? - spytał cicho, przy ciągając ją ponownie do siebie. - Przysięgam, że kochałem cię od chwili, gdy napisałem pierwszą recenzję z twojego wystę pu, przed laty. Pragnąłem cię od tamtego dnia i teraz, kiedy cię mam, moja najsłodsza, nie pozwolę, byś powiedziała „nie". Pocałował ją i już się więcej nie opierała. Przycisnęła się do niego. Kochali się najpierw na podłodze, tam gdzie stali, na miękkim dywanie, który zdobił kiedyś salon w pałacu króla Faruka. Kochali się najpierw zachłannie i w ogromnym pośpiechu. Potem poprowadziła go na ogromne, satyną przykryte łoże w swojej sypialni. Tam kochali się powoli, każde dotknięcie, każdą pieszczotę dosładzając świadomością, że od tej chwili będą już zawsze razem. Później, po kąpieli, ubrali się i wyszli na balkon, by odetchnąć powietrzem nocy. Właśnie gdy Yacob przyciągnął ku sobie Kamelię, by kochać się z nią Po raz trzeci, rozległ się łomot na korytarzu. Zanim zdążyli zrobić cokolwiek, drzwi wejściowe runęły trzaskiem i do mieszkania wpadli umundurowani Mężczyźni z bronią. Kamelia i Yacob zostali skuci i areszto- Wani na podstawie Prawa o Ochronie Wartości przed Zbez czeszczeniem. * 423 ROZDZIAŁ 37 Gdy Jasmine usłyszała wezwanie do modlitwy, poczuła takie bezpieczeństwo i domowe ciepło, że roześmiała się głośno I własny śmiech ją obudził. Chwilę jeszcze leżała w łóżku, usiłując odtworzyć ten sen: mglisty ranek w Kairze, ptaki na dachach cieszą się nowym dniem, ulice wypełniają coraz liczniejsze fiaty i osiołki ciągnące wózki. I to wszystko przenika ziemisty zapach Nilu. Choć tu, nad Pacyfikiem, nie było muezzina wzywającego do modlitwy, Jasmine dokonała rytualnych ablucji w łazience, a potem uklękła w bladym świetle świtu i biła pokłony. Kiedy skończyła, pozostała jeszcze na klęczkach i wsłuchiwała się w symfonię pisku mew i rozbijających się fal, którą niosła wrześniowa bryza. Nigdy nie dostała żadnej wiadomości od Kamelii. Dla rodziny była wciąż zmarłą, nawet siostra jej nie przebaczyła. Niech już tak będzie. Chociaż jednak nie mogła wrócić do Egiptu, opuszczała Stany Zjednoczone. Musi właśnie spakować się do końca, bo Rachela będzie tu lada minuta, by zawieźć ją na lotnisko. Jasmine pakowała się bardzo starannie, ściśle według wskazówek podanych przez Treverton Foundation. Ponieważ miała być na Bliskim Wschodzie, brała lekkie rzeczy bawełniane, filtry słoneczne, środki przeciw insektom, solidne buty. Do tego wszystkiego dołożyła fotografię siedemnastoletniego Mohammeda oraz dwie książki: Wyrok na kobietę, egzemplarz od Maryam Misrahi, i arabską wersję poradnika medycznego, opracowaną wspólnie z Connorem. I jeszcze wycinek z „Los Angeles Times" z artykułem o demonstracji na poligonie w Nevadzie i zdjęciem doktora Declana Connora w momencie aresztowania. Zamknęła walizkę, akurat gdy Rachela pojawiła się w drzwiach. 424 _ Gotowa? - Wezmę tylko torebkę i kapelusz. W salonie w kartonach tkwiły garnki, talerze, inne przybory kuchenne, a także adapter. - Co robisz ze swoimi rzeczami? - spytała Rachela. - Zostaną przekazane Armii Zbawienia. Tam, dokąd jadę, na pewno nie będę ich potrzebować. Rachela popatrzyła na jedną walizkę i dziwiła się bardzo, że trzydziestopięcioletnia kobieta, lekarka, może się ograniczyć do tak skromnego dobytku. Dom Racheli i Morta był już tak przepełniony, że zaczęli myśleć o przeprowadzce do większego. - Liban! - pokręciła głową. - Dlaczego, do licha, wybrałaś Liban? I obozy dla uchodźców? - Bo uchodźcy palestyńscy są ofiarami niesprawiedliwości, a ja wiem, co to znaczy być ofiarą. W Egipcie, gdy ktoś jest ? wyklęty z rodziny, to tak jakby dostał wyrok śmierci. A naj cięższe życie ma kobieta bez rodziny. Palestyńczycy są wypę dzeni, a najgorszy jest los palestyńskich kobiet i dzieci. Kiedy dowiedziałam się, że Fundacja rozpoczyna tę akcję pomocy wspólnie z agendami ONZ, zgłosiłam się na ochotnika. Ale nie martw się. Nic mi się tam nie stanie. Z torebki Jasmine wypadła fotografia. Rachela podniosła. Patrzyła na piątkę roześmianych dzieci w ogrodzie. - Ty jesteś wśród nich, Jas. A reszta? - Tak, ja tutaj, a to Omar, mój brat cioteczny i pierwszy mąż, Tahia, jego siostra. Ona i mój brat Zakki mieli się po brać, ale babcia z jakichś powodów wydała Tahię za starszego krewnego o imieniu Jamal. To jest Kamelia... Rachela patrzyła na ciemnowłosą piękność na zdjęciu, któ-ra obejmowała Jasmine ramieniem. - A to twój brat? ~ Tak, Zachariasz. Zakki. Byliśmy ze sobą bardzo blisko. azywał mnie Miszmisz, ponieważ uwielbiałam morele. - Czy nie mówiłaś mi kiedyś, że on zniknął? 425 - Wyruszył na poszukiwania naszej kucharki, która ła wcześniej. Nikt nie wie, co się z nim stało. Jasmine włożyła fotografie do torebki, obok Koranu. - Na pewno chcesz tam jechać? - Nigdy niczego nie chciałam bardziej. - Jasmine, musisz zrobić porządek ze swoją przeszłością Jest w tobie dużo gniewu. Naprawdę trzeba porozumieć sie z rodziną. - Jesteś ginekologiem, Rachelo, a nie psychiatrą. Uwierz mi, jestem pogodzona z przeszłością. Kamelia nie odpowie działa na moje Jisty. - Może męczy ją to, że zdradziła sekret i spowodowała twoje nieszczęście. Może powinnaś spróbować jeszcze raz. - Jakikolwiek jest powód jej milczenia i milczenia całej mo jej rodziny przez czternaście lat, ja pójdę przez świat swoją drogą. Wiem, co robię, i wiem, dokąd idę. - Ale... do Libanu? Mogą cię zastrzelić.' Jasmine uśmiechnęła się. - Pomyśl, Rachelo. Na moje urodziny mogło przyjść na świat dziecko i gdyby żyło, miałoby już cztery miesiące. Rozmawiałybyśmy o pieluchach, a nie o strzelaniu do ludzi. - Naprawdę sądzisz, że Greg zostawiłby cię samą z dziec kiem? Przecież to porządny facet. - Tak, porządny, ale nie widziałaś przerażenia w jego oczach, kiedy powiedziałam mu, że jestem w ciąży. - Ach, na pewno kogoś w końcu znajdziesz - Rachela schyliła się po walizkę. Już kogoś znalazłam - pomyślała Jasmine. Declan był właśnie w Iraku - niósł pomoc medyczną Kurdom. Declan, którego nigdy nie będzie miała. - Dziękuję ci, Rachelo. Tak przejmujesz się moimi sprawami- - Wiesz? Będę strasznie za tobą tęsknić - łzy pokazały si? w oczach Racheli. - Nie zapomnij mnie, Jas. I zawsze pamię taj, że masz przyjaciółkę, gdybyś kiedykolwiek była w kłopo tach i potrzebowała pomocy. Liban! Dobry Boże/ 426 Objęły się i Jasmine powiedziała: - Lepiej się ruszmy. Musze zdążyć na samolot! ROZDZIAŁ 38 Ibrahim wpadł do salonu. - Znalazłem je! - krzyknął. - Znalazłem moją siostrę i cór kę. Te trzy tygodnie poszukiwań Dahiby i Kamelii były koszmarne, przywodziły na myśl jego własną gehennę w więzieniu trzydzieści lat temu. Reszta rodziny również dawała z siebie wszystko. Na wieść o aresztowaniach krewni z daleka, z Asuanu i Port Saidu, przybyli do Kairu, do domu przy ulicy Rajskich Dziewic, tak jak to już bywało w przeszłości. Wszyscy próbowali wykorzystać wszelkie kontakty i znajomości, by najpierw zdobyć informacje. Trzy tygodnie minęły jednak bezowocnie, bakszysz płacono obficie i na darmo, godziny wystane w poczekalniach u ważnych urzędników nic nie dały. Basima podała Ibrahimowi lemoniadę. Otarł pot z czoła i zaczął mówić: - Jeden z moich pacjentów, pan Ahmed Kamal, wysoko postawiony w ministerstwie sprawiedliwości, przedstawił mnie swojemu szwagrowi, którego żona ma brata pracującego w zarządzie więziennictwa - Ibrahim szybko wypił lemoniadę ponownie otarł pot z czoła. Mocno odczuwał wrześniowe uPaty i swoje sześćdziesiąt cztery lata. - Kamelia i Dahiba Przebywają w kobiecym więzieniu El Kanatir. Prawie wszyscy jęknęli z wrażenia. Każdy znał sylwetkę tego oteznego, żółtego gmaszyska na obrzeżach Kairu. Ponura bu- 427 dowla, jakby dla szyderstwa postawiona wśród zielonych n-? i kwitnących ogrodów. Znali też straszne opowieści o tym miejscu. Amira również słyszała, że niektóre kobiety siedzą w gi Kanatir latami, bez wyroku, bez żadnego procesu, „zatrzyma-ne z powodów politycznych". Tak też musiały być zakwalifikowane Kamelia i Dahiba. Amira natychmiast zaczęła organizować akcję: przygotowano kosze z jedzeniem, walizki z odzieżą i pościelą, pieniądze na bakszysz dla straży więziennej. Amira ruszała się z wściekłą energią - jej córka i wnuczka w tak potwornym miejscu! - Matko, jest jeszcze jedna sprawa - Ibrahim rozejrzał się, czy ktoś jeszcze go nie słyszy. - Matko, moja córka została aresztowana z mężczyzną. - Z mężczyzną? - Amira uniosła starannie narysowane brwi. - Jakim mężczyzną? - Z redaktorem gazety. To znaczy on jest właścicielem, pi sze artykuły, organizuje druk. Małe, radykalne pismo. Opubli kował w nim kilka tekstów Kamelii i Dahiby. - O czym ty mówisz? Tekstów? - Pisywały artykuły i poezje. Z tego powodu je uwię ziono. - Kamelia została aresztowana w redakcji? - Nie - zagryzł wargę. - Kamelia była z tym mężczyzną w swoim mieszkaniu. Tylko we dwoje, po północy. Zanim Amira zdążyła odpowiedzieć, usłyszeli gromki głos wchodzącego Omara: - Gdzie jest wuj? Mam wiadomości. Wyruszamy do El Ka natir, na Boga? Na widok Amiry Omar wykrzyknął: - Niech Bóg da ci łaski i błogosławieństwo! Nie obawiaj się, babciu, wyciągniemy Kamelię i Dahibę z tego parszywego więzienia! Po osiemnastu latach wydawania poleceń robotnikom na polach naftowych Omar krzyczał nawet w domu. 428 - Gdzie jest mój syn? Pora, żeby mieć z niego jakiś poży cie. Chce go wysłać do kancelarii pana Samira Szoukri, najle pszego prawnika w Kairze... Osiemnastolatek wyłonił się ubrany w długą, białą galabije i myckę Bractwa Muzułmańskiego, organizacji zdelegalizowanej ostatnio przez prezydenta Sadata. - Co to za kostium? - Omar szarpnął syna za ramię. _ Chcesz, żeby aresztowali nas wszystkich? Na Boga, twoja matka musiała spać, kiedy zostałeś poczęty! Ubierz się w coś porządnego! Nikogo nie zdziwiła szorstka reakcja Omara, a już najmniej samego Mohammeda. Jak inaczej może ojciec zdobyć szacunek w oczach syna? Tylko pokazując, kto tu jest szefem. Ileż to razy - pamiętał Ibrahim - jego ojciec Ali tłukł go i wyzywał. Amira wzięła syna na bok i poprosiła: - Dowiedz się czegoś więcej o tym mężczyźnie, którego aresztowano z Kamelią. I musi to być zachowane w tajemni cy, zwłaszcza fakt, że byli sami w jej mieszkaniu podczas are sztowania. To sprawa czci Kamelii. Kamelia i Dahiba wraz z sześcioma innymi kobietami siedziały w celi przewidzianej dla czterech osób. Historia pięciu are-sztantek była bardzo podobna: porzucone przez mężów, pozbawione środków do życia, musiały zacząć żebrać, kraść, sprzedawać swoje ciało. Jedna, osiemnastoletnia prostytutka o imieniu . uhija, miała na sumieniu zabójstwo swojego alfonsa. Zostałaby )uz stracona, gdyby nie apelacja więziennego psychiatry do pre--ydenta, która przyniosła zamianę wyroku na dożywocie. ahibę i Hakima zabrano najpierw, z mieszkania. Chociaż P° Kjanri wtargnęli brutalnie i wybebeszyli wszystko w poko- J książki i pisma, pozwolili na odesłanie Zei- Pod opieką Radwana na ulicę Rajskich Dziewic. Dahiba 429 widziała męża po raz ostatni na komisariacie, gdzie zdjęto i odciski palców, ale nie przedstawiono powodu zatrzymani O świcie Dahiba została zawieziona do więzienia, musiała sie przebrać w zgrzebną, szarą tunikę, dostała jeden koc i wepchnięto ją bezceremonialnie do celi, gdzie było już kilka kobiet. Przez dwadzieścia dni nie dotarło do niej z zewnątrz ani jedno słowo, nie rozmawiała z adwokatem ani z żadnym urzędnikiem więziennym. Kąmelię i Yacoba przewieziono na policję oddzielnymi samochodami. Kamelia również musiała włożyć szarą, zgrzebną tunikę. Jedynym pocieszeniem była dla niej myśl, że córka jest bezpieczna z rodziną. Ale co z Yacobem? Czy także zamknięto go w kamiennej celi, w której nie ma nic oprócz kilku pryczy? A może miał już proces i został skazany na dożywocie za zdradę? Czy w ogóle żyje? A co się stało z wujkiem Hakimem? W tych pierwszych, przerażających godzinach czerpały pociechę z tego, że są razem. Zapewniały się wzajemnie, że wyjdą lada moment. Rodzina nie pozwoli na to, by trzymano je tu długo, Ibrahim i Amira mają wielu wpływowych przyjaciół. Potem wszakże z godzin zrobiły się dni, a jedna z więźniarek w celi, zatrzymana również z powodów politycznych, powiedziała im, że siedzi już ponad rok i nie miała żadnego kontaktu ze światem zewnętrznym. Pozostało pokładać ufność w Bogu i wierzyć w skuteczność wysiłków rodziny. W nocy, gdy strach i gniew nie pozwalały zasnąć, kobiety wypełniały ciemność cichymi rozmowami. Kamelia i Dahiba stopniowo poznawały współwięźniarki, wyrzutki społeczne, pozbawione opieki prawa z tego tylko powodu, że były kobietami. Zgodnie z prawem kobieta, która zabiła męża w samoobronie, idzie na śmierć. A mężczyzna, który zabił kobietę, rzadko bywa w ogóle aresztowany, bo on bronił swojego honoru. 430 Prawo jest ślepe, gdy mąż porzuca żonę i rodzinę, ale karze opuszczoną kobietę za to, że kradła jedzenie, by nakarmić dzieci. Prawo jest surowe dla kobiety, która odchodzi od męża, ale pozwala mężczyźnie bez ostrzeżenia pozostawić żonę na pastwę losu, jeśli ma taki kaprys. Według prawa dziewięcioletnia córka i siedmioletni syn stają się własnością ojca, nawet jeśli nie jest on już mężem matki dzieci. Może jej zabronić nawet spotykania się z nimi. Prawo zezwala mężowi na bicie żony i stosowanie wszelkich środków, by zmusić ją do posłuszeństwa. Z sześciu kobiet, stłoczonych z Kamelią i Dahibą w jednej celi, pięć nie umiało czytać. Nie umiały też pojąć, dlaczego gwiazdy filmowe siedzą z nimi w więzieniu. Zgrzyt klucza w drzwiach wzbudził uwagę wszystkich. To nie była pora posiłku ani spaceru. Fellacha w poplamionym mundurze wskazała na Dahibę i Kamelię: - Wy dwie. Ze mną. - Niech Bóg ma was w swojej opiece! - żegnały je współwięźniarki. Ku swojemu wielkiemu zdziwieniu zostały wprowadzone do pustej celi na końcu korytarza, w której wystarczyłoby miejsca dla czterech osób. Były tam dwa czysto zaścielone łóżka, stół, krzesła i okno z widokiem na palmy i zielone pola. »Dzięki Bogu, rodzina nas odnalazła!" - powiedziała Dahiba. 0 chwili strażniczka przyniosła koszyki z jedzeniem, ubra-ma, prześcieradła, przybory toaletowe, papeterię i Koran. Pomiędzy kartki świętej księgi była włożona koperta z dziesię-"o- i pięćdziesięciopiastrowymi banknotami oraz listem od Ibrahima. onieważ żywności było dla nich dwu za dużo, Dahiba a>a bochenek chleba, ser, kurczaka i trochę owoców do 431 celi, w której przebywały poprzednio. Przekazując to wszv stko strażniczce, dała jej pięćdziesiąt piastrów i poprosiła, bv również zawiadomiła rodzinę, że obie czują się dobrze. Ibrahim donosił w liście, że aresztowany Hakim Raouf jest zdrowy, a mecenas Szoukri zabiega o jego uwolnienie. Co się stało z Yacobem Mansourem, zatrzymanym razem z Kamelią, nikt nie wiedział. Rodzina przyjeżdżała pod więzienie codziennie po zachodzie słońca, ale nawet przyjmując większe banknoty, urzędnicy więzienni informowali, że „zatrzymani z powodów politycznych nie mają prawa do odwiedzin". Prawo wstępu za bramę miało tylko jedzenie dla aresztantek, opatrzone oczywiście odpowiednim bakszyszem dla straży. Ibrahim i Omar wydeptywali ścieżki do przeróżnych urzędów w sprawie uwolnienia kobiet, wydzwaniali, spotykali się z ludźmi, „którzy może coś mogą", w kawiarniach i w ich domach. Ponieważ Kamelia i Dahiba zostały aresztowane z powodów politycznych, osoba występująca w ich interesie sama narażała się na niebezpieczeństwo. Wszyscy słyszeli o prawnikach stających w obronie więźniów politycznych, którzy kończyli za kratami. Niełatwo było znaleźć kogoś, kto chciałby i mógł udzielić pomocy. Nawet pan Nabił el-Fahed, bogaty kupiec handlujący antykami i przyjaciel możnych oficjeli, stał się podejrzanie nieuchwytny po aresztowaniu Kamelii. Rozścieliły małe kilimy na wybrukowanym parkingu pod murami więzienia i pod przewodem Amiry odprawiały południową modlitwę. Dwadzieścia sześć kobiet z domu Raszi-dów, w wieku od lat dwunastu do osiemdziesięciu, zwróci- 432 się w stronę Mekki, zgodnym rytmem bilo pokłony. Dwie miały na sobie stroje islamskie, Amira tradycyjną, czarną melaję, reszta spódnice i bluzki lub sukienki. Najstarsza córka Omara i Nali klęczała w niebieskich dżinsach i koszulce z napisem „Nike". Po modlitwie powróciły do samochodów i foteli pod parasolami, wzięły się znowu do robótek ręcznych i ploteczek. Amira usiadła pod topolą i utkwiła wzrok w ponurej ścianie więzienia. Mijał czterdziesty szósty dzień od chwili, gdy córkę i wnuczkę Amiry zamknięto za tymi murami. Rozpoznała auto wjeżdżające na parking. - Znalazłem Mansoura - powiedział cicho Ibrahim, tak, by inne kobiety nie słyszały. - Jest w tym samym więzieniu, w którym trzymano mnie w 1952 roku. Podniosła się. - Zabierz mnie tam. Chcę z nim porozmawiać. Kamelia była chora. Leżała na łóżku, zmagając się z nud-nościami. Natrętnie powracało nieznośnie wyraziste wspomnienie cholery. Unikała wprawdzie jedzenia więziennego, ale ręce strażniczki, która przynosiła żywność podawaną przez rodzinę, nigdy nie były czyste. Dahiba usiadła na łóżku i położyła dłoń na czole siostrzenicy. - Chyba masz gorączkę - z jej oczu wyzierała troska; rów nież wracała pamięcią do cholery. - Cokolwiek to jest - powiedziała z trudem Kamelia - dla czego ty nie zachorowałaś? Przecież... - nagle zwinęła się i zwymiotowała. Dahiba podbiegła do drzwi. ~ Potrzebujemy lekarza! Szybko! Spodziewając się bakszyszu, strażniczka otworzyła w po-Plechu celę. Kamelię zabrano na izbę chorych. 433 Naczelnik męskiego więzienia przy szosie ismailskiej dopuszczał możliwość odwiedzania penitencjariuszy w pewnych okolicznościach. W wypadku Yacoba Mansoura pewną okolicznością była łapówka wpłacona przez Ibrahima Raszida. Amira poprosiła syna, by pozostał w biurze naczelnika, a sama, pod eskortą strażnika, przeszła do surowej sali widzeń. Były tam jakieś napisy po arabsku na ścianach, ale nie umiała ich przeczytać. Wprowadzono bladego, bosego mężczyznę w łachmanach, z kajdanami na rękach i nogach. Twarz miał poobijaną, niektóre rany ropiały. Na ten widok łzy napłynęły jej do oczu. - Sajjida Amira - powitał ją ochrypłym od krzyku lub pra gnienia głosem. - Jestem zaszczycony. Niech Bóg błogosławi. - Znasz mnie? - Tak, sajjida, Kamelia mówiła mi o tobie. I widzę podo bieństwo, tę samą siłę w oczach, choć widzę z trudem, bo stłukli mi okulary. - Źle traktują cię tutaj. - Proszę, co z Kamelią? Czy zdrowa? Zwolnili ją? Amirę zdumiała łagodność tego cierpiącego człowieka, dobroć bijąca z jego oczu. Na nadgarstku jednej ręki miał skórę wypaloną papierosami. Widoczne były resztki tatuażu wymazanego w ten sposób. - Moja wnuczka jest w więzieniu El Kanatir. Staramy sti o jej uwolnienie. - Ale czy traktują ją dobrze? - Tak. Pisze do nas w listach, że wszystko jest dobrze. Ona... pytała o ciebie. - Twoja wnuczka jest odważną i inteligentną kobietą, sajji da. Pragnie naprawiać niesprawiedliwość na tym świecie. Choć wie, że to niebezpieczne, uważa, że musi mówić głośno. Kocham Kamelię, sajjida, i ona mnie kocha. Zamierzamy się pobrać. Gdy tylko... 434 - Jak możesz mówić o małżeństwie, kiedy to, co oferujesz rnojej wnuczce, to życie w niebezpieczeństwie, w strachu przed aresztowaniem i policją? I, co więcej, jesteś chrześcijani nem, a ona muzułmanką. - Mówiono mi, że twój syn ożenił się z chrześcijanką. - To prawda. - Czyż wszyscy nie jesteśmy ludźmi Księgi, sajjida? Twój Prorok, pokój mu, mówi w Koranie o moim Panu. Opowiada o tym, jak anioł zstąpił do Maryi i powiedział jej, że ona, któ rej nigdy nie dotykał mężczyzna, urodzi dzieciątko. Otrzyma ono imię Jezus i będzie Mesjaszem. Jeżeli wierzysz w słowa spisane w Koranie, sajjida, czyż nie znaczy to, że wierzymy w te same rzeczy? Dahiba chodziła nerwowo po celi, nasłuchując co chwilę, czy nie wraca Kamelia. W pewnej chwili weszła jednak sama strażniczka. - Czy moja bratanica czuje się dobrze? - spytała Dahiba. - Zabieraj swoje rzeczy. - Gdzie mnie prowadzisz? - Wychodzisz na wolność. - Naprawdę? - Z rozkazu prezydenta. Zostałaś uniewinniona. - Ale to przecież właśnie Sadat kazał nas aresztować! Teraz ułaskawia? - Sadat został zamordowany. Nowy prezydent Mubarak uwalnia wszystkich więźniów politycznych. Szybko pozbierała rzeczy swoje i bratanicy. Na korytarzu zderzyła się z Kamelią idącą z izby chorych. ~ Już dobrze? Co powiedział lekarz? Co ci było? ~ Ciociu, co tu się dzieje? Dokąd niesiesz te rzeczy? - Wypuszczają nas! Pośpiesz się, zanim stwierdzą, że się Pomylili! 435 Na zewnątrz, przed bramą, czekała cała rodzina. Wciąż nieufne więźniarki witano okrzykami i uściskami. - Hakim! - krzyknęła Dahiba. - Mój Boże, nic ci nie jest? Amira objęła Kamelię, ale kiedy podeszła do niej Zeinab Dahiba powstrzymała dziewczynkę i powiedziała do wszystkich: - Kamelia jest chora. Musimy natychmiast jechać do leka rza. - Nie, jestem zupełnie zdrowa - ku zdumieniu Dahiby za przeczyła Kamelia. - Jestem w ciąży! Babciu, ci lekarze, daw no temu, mylili się. Ja mogę mieć dzieci! Kobiety patrzyły na nią zszokowane, a potem wszyscy zwrócili oczy ku Amirze, ona zaś przytuliła Kamelię i powiedziała: - Wnuczko serca mojego, taka jest Jego wola, iriszallach. - Babciu, jest mężczyzna, Yacob Mansour... W tym momencie samochód Ibrahima zajechał przed więzienie. Gdy Kamelia zobaczyła w nim brodatego Yacoba, podbiegła śmiejąc się i płacząc równocześnie. - Skąd się tu wziąłeś? - To dzięki twojemu ojcu. Gdyby nie on, mógłbym scze- znąć w więzieniu. - Mamy zamiar się pobrać, babciu - powiedziała Kamelia. Wszyscy podchodzili z gratulacjami, a Amira cicho podziękowała Bogu i pomyślała też o drugiej wnuczce, Yasminie, modląc się, by ona również, gdziekolwiek jest, znalazła szczęście i miłość. CZĘŚĆ VII 1988 ROZDZIAŁ 39 Toyota land cruiser pędziła gruntową drogą wzdłuż kanału, płosząc kozy i kury. Wzbijała za sobą chmurę czerwonego pyłu. Wieśniaczki idące od rzeki z wysokimi dzbanami na głowach zwracały twarze w stronę znajomego samochodu z wyblakłym znakiem Treverton Foundation. Nubijczyk Nasr pędził autem jak szalony, toteż myślały, że jedzie po doktora, by zabrać go do jakiegoś wypadku. Z werandy małej rezydencji, zwróconej ku zielonym polom i błękitnemu Nilowi, doktor Declan Connor słyszał zbliżający się wóz. Zajęty był opatrywaniem stopy mężczyzny, który skaleczył się motyką. Spojrzeli obydwaj ku nadjedżającemu samochodowi. - Temu człowiekowi śpieszy się do raju! - skomentował fellach. - Zaraz przyleci samolot, sajjid! - wykrzyknął Nasr zatrzy- mując toyotę w tumanie kurzu. - Al hamdu liliach! Wreszcie jest aprowizacja! - Dzięki Bogu! Jedź natychmiast na lądowisko! Nie pozwól nikomu dotykać ładunku! Nasr zapalił samochód i odjechał. ? W porządku, Mohammed - powiedział Connor. - Skoń--zone. Tylko postaraj się utrzymać to w czystości. kalend Connor wszedł do środka po kapelusz, który wisiał obok arza z wykreślanymi dniami. Znaczek X na bieżącej da- 437 cie mówił, że pozostało mu jeszcze dokładnie jedenaście tyg0. dni do pożegnania z Egiptem i praktyką lekarską, na zawsze Włożył kapelusz i ruszył do drugiego land cruisera, zaparkowanego za domem. Fellach kuśtykał za nim i nagabywał szczerząc zęby: - Przyjeżdża ktoś do pomocy? Może to będzie ładna pie lęgniarka, Wasza Łaskawość. Z wielkim zadkiem. Connor roześmiał się i pokręcił głową. - Żadnych pielęgniarek więcej, Mohammed - powiedział wsiadając do toyoty. - Dostałem nauczkę. Obiecali mi lekarza tym razem. Mężczyznę, który tu zostanie po moim wyjeździe. Jasmine zastanawiała się, czy złe samopoczucie to skutek turbulencji wstrząsających samolotem, czy może nawrót malarii. W Londynie ostrzegano ją, że może za wcześnie jeszcze na podejmowanie podróży, ale przecież miała wreszcie pracować ponownie razem z doktorem Connorem. Nie chciała tracić ani chwili. Dawno temu przyrzekła sobie, że nigdy nie wróci do Egiptu. Kiedy jednak, podczas rekonwalescencji w londyńskim szpitalu po zachorowaniu w Gazie, przyszedł do niej przedstawiciel Fundacji i powiedział, że potrzebny jest lekarz ze znajomością arabskiego do pomocy doktorowi Connorowi w Górnym Egipcie, zdecydowała się odstąpić od postanowienia sprzed lat. To było dziwne uczucie: sunąć dwusilnikowym samolotem nisko ponad żyznymi polami i kanałami, przy których woły chodziły bez końca w kieratach. Osobliwe: siedzieć w nowoczesnej maszynie nad tą starożytną i ponadczasową ziemią-Jakby z zaczarowanego dywanu spoglądać na wioski z małymi kopułami i minaretami meczetów pośrodku. Wcześniej, kiedy samolot z Londynu zbliżał się do międzynarodowego portu lotniczego w Kairze, oczekiwała szoku, być może na- 438 wrotu gniewu i depresji. Schodząc na płytę lotniska i po raz pierwszy od dwudziestu jeden lat oddychając egipskim powietrzem, szykowała się na wstrząs. Nic takiego jednak nie odczuła. Wraz z innymi pasażerami przeszła przez punkt kontroli celnej i odebrała bagaż, jakby to było najzupełniej jej obojętne miejsce na ziemi. Wciąż, jednak wszystko wydawało się trochę surrealistyczne, nie do końca miała pewność, że nie leży gdzieś w łóżku i nie śni. Wróciłam? Dziwiła się, gdy rzuciło nagle dwusilnikowym de Havillandem. Naprawdę wróciłam? Czy to tylko następna halucynacja podczas choroby? W Londynie, gorączkując, widziała siebie znowu na studiach medycznych, w prosektorium, gdzie robiła sekcję zwłok Grega. Choć lutowy dzień niósł chłód, Jasmine czuła gorąco. Wachlowała się gazetą kupioną na lotnisku kairskim z wielkim tytułem BUSH PRZYSYŁA NOWEGO AMBASADORA DO EGIPTU. Przejrzała dziennik wcześniej, przeczytała recenzje filmowe, rzuciła okiem na nowość w tutejszej prasie: ogłoszenia matrymonialne kobiet. Na pierwszej stronie rzecz o młodym człowieku, który powrócił z podróży i w sypialni niezamężnej siostry znalazł butelkę z jakimś lekarstwem. Od farmaceuty dowiedział się, że to środek wywołujący poronienie, wobec czego zabił siostrę. Sekcja zwłok wykazała jednak, że dziewczyna nie tylko nie była w ciąży, lecz była wciąż dziewicą. Stwierdzono, że miała kłopoty z miesiączkowaniem, na które w aptece dostała ten właśnie medykament. Podczas procesu o morderstwo adwokat przekonywał, że jego klient jest niewinny, ponieważ motywem jego działania było ratowanie czci rodziny. Sąd uniewinnił sprawcę. Jasmine odłożyła gazetę i kontemplowała krajobraz za oknem: ogromny, żółty ocean Sahary, przecięty zieloną wstęgą °nny Nilu. Granica pomiędzy pustynią i pasem roślinności 'y a tak ostra, że - wydawało się - można jedną nogę posta- c na piasku, a drugą w gęstej trawie. Jasmine przypomina-0 )ei wewnętrzne rozdarcie: z jednej strony chciała powro- 439 tu do Egiptu, z drugiej obawiała się tego. Bardzo starała sie odsunąć od siebie okrutne wspomnienia. Czy powrót tutaj przyniesie rozdarcie starych ran? Samolot zniżył się jeszcze bardziej, ukazały się jakieś skałki, ruiny, które mogły być cmentarzem, licha droga, wreszcie szopa, rękaw pokazujący kierunek wiatru i za nim lądowisko. Jasmine zobaczyła dwa pojazdy posuwające się w chmurze pyłu ku szopie z ledwie czytelnym napisem AL TAFLA po angielsku i po arabsku. Kierowcy obu toyot wyskoczyli z samochodów i biegli ku kołującemu samolotowi. Obydwaj w strojach koloru khaki, ale jeden to chyba czarny Nubijczyk, a drugi opalony biały. Connor! Serce zaczęło jej bić szybciej. - Al hamdu liliach! - krzyknął Connor do pilota machające go ręką przez okno kokpitu. - Salaamał! - Salaamat! - odkrzyknął pilot. Connor podszedł do drzwi dla pasażerów, modląc się, by na pokładzie był zmiennik. Kie dy zobaczył młodą kobietę w dżinsach, z jasnymi włosami lśniącymi w słońcu, zmarszczył brwi. A potem, zaskoczony, zrobił wielkie oczy. - Jasmine? - Doktorze Connor, jak miło się znowu spotkać. - Mój Boże - podał jej rękę. - Jasmine Van Kerk! Co ty tu robisz? - Londyn nie uprzedził o moim przyjeździe? - Obawiam się, że łączność tu, w górę doliny Nilu, jest zawodna. Przypuszczam, że dostanę zawiadomienie o twoim przewidywanym przybyciu za tydzień lub dwa! To cudowne! Ile to już czasu? - Sześć i pół roku. Spotkaliśmy się ostatni raz w Nevadzie, na poligonie, pamiętasz? 440 - Jak mógłbym zapomnieć? Tak, przepraszam, teraz muszę przypilnować przeładowania dostawy. Mam nadzieję, że jest wszystko, co zamawiałem. Connor pomagał Nasrowi przenosić aluminiowe pojemniki z napisem ŚWIATOWA ORGANIZACJA ZDROWIA do jednego z samochodów, a Jasmine zwróciła się na wschód, w stronę Nilu, i zamknęła oczy. Czuła na twarzy chłodny wiatr. Są osiemset kilometrów stąd - powiedziała sobie. Są hen, w Kairze, nie mogą mi nic zrobić. Wrócił do niej Connor. - To twój cały bagaż? - Tak, tylko jedna walizka. Wstawił ją do toyoty. - Jedźmy. Trzeba włożyć szczepionki do lodówki. - A więc jesteś w końcu w Egipcie - powiedział, gdy pod skakiwali na nierównościach marnej drogi. - Pamiętam, że nie chciałaś tu wracać. Rodzina musiała się ucieszyć na twój wi dok. - Nie wiedzą, że tu jestem. Nie zatrzymywałam się w Kai rze. - Ach tak? Kiedy widziałem się z tobą ostatni raz, wybie rałaś się do Libanu. Jak tam było? - To było frustrujące. Potem obóz dla uchodźców w Gazie, jeszcze gorzej. Wydaje się, że świat zapomniał o Palestyńczy kach. - Świata nie obchodzi wiele rzeczy. która Jasmine spojrzała na Connora ze zdziwieniem. Mówił w sposób, jaki zapamiętała: z brytyjskim akcentem i z przekonaniem, ale w jego głosie pojawiła się nowa nuta. Zmienił się fizycznie - stwierdziła patrząc na jego profil na tle żółtej Pustyni. Miała wrażenie, jakby od ostatniego spotkania minęło więcej niż siedem lat i ten czas nie był dla Connora łaskawy, awsze był wysoki i szczupły, ale teraz wyglądał na wręcz c udego. Wciąż dostrzegało się w nim witalność i energię, wydawała jej się kiedyś taka zaraźliwa. Czy temu wszy- 441 stkiemu nie towarzyszyła obecnie domieszka złości lub gniewu? - Nie masz pojęcia, jak się cieszę widząc cię znowu, Jas- minę. I jak zadowolony jestem, że zdecydowałaś się przyje chać tutaj. Miałem piekielne trudności z personelem. Londyn przysyła mi tu ciągle niezamężne kobiety i kończy się to za wsze odprawianiem ich do domu. One same nie powodują kłopotów, rozumiesz, ale wiesz, jacy są fellachowie. Samotne kobiety to zawsze problem. - A mężczyźni? - Miałem dwu asystentów. Pierwszy był Egipcjaninem, stu dentem medycyny, który zgłosił się tu dla odbycia obowiązko wej praktyki po studiach. Okazywał fellachom szczerą pogardę i po miesiącu odszedł symulując chorobę. Drugi, egzaltowany ochotnik amerykański, miał nadzieję nawrócić fellachów na chrze ścijaństwo itrzeba go było odesłać do domu już po tygodniu. - Nie mam do nich pretensji - potrząsnął głową. - Praca z fellachami nie jest łatwa. Są jak dzieci, trzeba ich pilnować. Często myślą, że jeśli zażyje się lekarstwo od razu w większej ilości, zadziała ono dużo lepiej niż przyjmowane systematycz nie. Podobnie jeśli jedna iniekcja szczepionki pomaga, to pięć naraz powinno pomóc pięć razy skuteczniej. Skierował toyotę na drogę gruntową, biegnącą granicą zielonej doliny i pustyni. - W zeszłym roku jeden z fellachów przywiózł świętą wo dę z Mekki i wlał ją do studni, żeby wszyscy doznali łaski Allacha. W świętej wodzie były niestety przecinkowce cholery. Groziła nam lokalna epidemia i musieliśmy szybko szczepić wszystkich w okolicy. Ludzie tutaj bardzo boją się jednak za strzyków i na wszelkie sposoby próbują ich uniknąć. Jeden nieszczęsny głupek nie miał stracha przed igłą i wpadł na pomysł, żeby dzięki temu trochę zarobić. Za garść piastrów zastępował innych, gdy trzeba było podstawić ramię w punk cie szczepień. Zanim się zorientowaliśmy, dostał szczepionkę przeciw cholerze dwadzieścia razy i zmarł. 442 - Cieszę się, że będę mogła ci pomagać. - Nie jesteś tu tylko do pomocy, Jasmine. Zajmiesz moje miejsce. - Jak to? - Nie powiedzieli ci o tym? Zajmiesz moje miejsce, gdy wyjadę. - Nic mi nie powiedzieli. Kiedy wyjeżdżasz? - Przepraszam, myślałem, że wiesz. Wyjeżdżam za dwa i pół miesiąca. Firma Knight Pharmaceuticals zaproponowała mi posadę dyrektora działu medycyny tropikalnej. - To jest praca badawcza? - Administracyjna. Biurowa. Dokładnie od dziewiątej do piątej, żadnych pacjentów, żadnych szpitali w buszu z dwo ma pacjentami na jedno łóżko. Chcę być z tobą szczery, Jasmi ne, bokami wychodzi mi już pomaganie ludziom, którzy nie chcą sobie pomóc. Mam też dość słońca i palm. Większość ludzi marzy, by przenieść się w tropiki po przejściu na eme ryturę, ja wybieram się tam, gdzie leje i jest mgła. Wpatrywała się w niego. - A twoja żona, co będzie robić? - Sybil nie żyje. Umarła trzy lata temu w Tanzanii. - Och, bardzo mi przykro. Odsunęli się od pustyni i jechali wśród pól pszenicy i lucerny, strzeżonych przez łachmaniaste strachy na wróble. - A jak David, twój syn? - Ma już dziewiętnaście lat. Studiuje w Anglii. Mądry chło pak. Jestem zdumiony, że idzie mu tak dobrze, biorąc pod uwagę dotychczasowy tryb życia rodziny. Ale to się teraz zmieni. Gdy podejmę nową pracę, zamieszkamy razem. Bę dziemy łowić pstrągi. - Odchodzisz z Fundacji na dobre? ~ Tak. Zdejmuję szyld i chowam pieczątkę, Jasmine. Pomiędzy polami wysokiej trzciny cukrowej napotkali sta-_uszka na ośle. Uniósł rękę w pozdrowieniu i zapytał po 443 - Czy to twoja nowa narzeczona, Wasza Szlachetność? A kiedy noc poślubna? - Bokra fil miszmisz, Abu Aziz! - odpowiedział Connor a staruszek roześmiał się. - Bokra fil miszmisz - zamruczała Jasmine myśląc o Zacha riaszu, który pierwszy nazwał ją Miszmisz. Co się z nim sta ło? Jasmine wiedziała, że wyruszył na poszukiwanie kucharki Sahry. Czy powrócił? Czy ją znalazł? Declan powtórzył jakby do siebie: - Jutro, gdy zakwitną morele. Jasmine widziała w nim napięcie, którego kiedyś nie było. Chciała zapytać go, jak umarła Sybil. - Twój arabski brzmi lepiej, doktorze Connor. - Pracowałem nad tym. Pamiętam, jak śmiałaś się z mojego akcentu, kiedy siedzieliśmy nad tłumaczeniem. - Mam nadzieję, że nie czułeś się obrażony. - Nie, skąd! Lubiłem, kiedy się śmiałaś. A mój akcent był straszny. Mimo wszystko zawsze lepiej po arabsku mówiłem, niż czytałem i pisałem. Urodziłem się w Kenii, w młodości nauczyłem się swahili, języka, w którym wpływy arabskie są bardzo silne. To mi pomagało. Piękny język. Czy nie powie działaś kiedyś, że arabski brzmi jak woda spływająca po ka mieniach? - Ja tylko cytowałam czyjeś porównanie. Czy nadal recytu jesz nazwy mięśni, kiedy masz się pomodlić? Śmiał się, rozluźnił się nieco, był przez moment taki jak kiedyś. - Jeszcze to pamiętasz, Jasmine? Chciała powiedzieć: pamiętam bardzo dużo z tych miesięcy nad przekładem, pamiętam zwłaszcza nasz ostatni wspólny wieczór, kiedy niemal się pocałowaliśmy. Dotarli do wioski. Wiele domów miało niebieskie drzwi albo odcisk dłoni utrwalony niebieską farbą - symbol szczęścia wiązany z Fatimą, córką Proroka. Niektóre chaty zdobiły malunki statków, samolotów lub samochodów, mówiące, że 444 szczęśliwy mieszkaniec odbył już pielgrzymkę do Mekki. Niemal wszystkie domostwa były opatrzone napisem „Allach", który odstraszał złe duchy i złe oko. Mijali wielką tablicę z napisem DZIECKO RODZI SIĘ CO DWADZIEŚCIA SEKUND. To memento ustawiło przy drodze Kairskie Stowarzyszenie Planowania Rodziny. - To nasz największy problem - powiedział Connor. - Przeludnienie. Dopóki nie zmniejszy się wyraźnie liczba dzieci, nie poradzimy sobie z nędzą i chorobami. To uświada mianie nie przynosi widocznych efektów, choć telewizja i ra dio co półtorej godziny nadają odrobinę propagandy świado mego rodzicielstwa. W ubiegłym roku szpitale rozprowadziły w całym Egipcie cztery miliony prezerwatyw. Powszechnie nie były jednak używane zgodnie ze swoim przeznaczeniem. Ludzie kupowali je na baloniki dla dzieci, bo kondom kosztu je tylko pięć piaśtrów, a balon trzydzieści! Wyjechali na plac, z którego otwierał się widok na Nil w pomarańczowej glorii zachodu. Connor zatrzymał land cruisera przed małym, kamiennym domem otoczonym figowcami. - Dalej za tym budyneczkiem jest przychodnia, w której się zatrzymasz. Potem, po moim wyjeździe, przeniesiesz się do tego domku. Jest własnością Fundacji. Są tu trzy pokoje, jest prąd i służący. Milczał chwilę. - Miło widzieć cię znowu, Jasmine. Szkoda tylko, że nie ma wiele czasu do mojego wyjazdu. Teraz przejdziemy do przychodni. Samochód musi tu zostać. sku LAN. Stały też gary z gorącą fasolą, tace pełne warzyw owoców, dzbany z sokiem lukrecjowym i tamaryndowym. Gdy doszli do przychodni, która była wciśnięta między mały, pomalowany na biało meczet i zakład fryzjerski, słońce znikało już za czerwonymi wzgórzami po przeciwnej stronie Nilu. Był to centralny punkt wioski. Ustawiono tam ławki, wisiały kolorowe światła i transparent z napisem po angiel-i po arabsku: WITAMY NOWEGO DOKTORA, AHLAN WAH SA- 445 - Przygotowali przyjęcie na twoją cześć - powiedział Connor. Tłumek wieśniaków rozsuwał się, by zrobić im przejście. Widziała zdziwienie na ich twarzach. Fellach o byczej posturze, ubrany w czystą, niebieską galabiję, krzyknął na wszystkich, by się uciszyli. Potem zwrócił się po angielsku do nowego lekarza: - Witamy w Egipcie, sajjida. Witamy w naszej skromnej wiosce, która nabierze blasku dzięki twojemu przybyciu. Niech Bóg ześle na ciebie pokój i swoje błogosławieństwa. Jasmine widziała niepewność i rozczarowanie w jego oczach. Słyszała wieśniaków szemrzących wokół niej: Co to jest? Na miejsce doktora przyjechała kobieta? Patrzcie, jaka ona młoda.' Gdzie jest jej mąż? - Dziękuję bardzo. Czuję się zaszczycona, że jestem tutaj - odpowiedziała Jasmine na powitanie i zwróciła się do Chali- da, fellacha o byczej posturze, po arabsku: - Z całą czcią i szacunkiem, panie Chalid, słyszę tu dokoła, że jestem młoda. Jak myślisz, ile mam lat? - Sajjida! Jesteś młoda, bardzo młoda! Nie możesz mieć więcej niż moja najmłodsza córka! - Panie Chalid, skończę czterdzieści dwa lata, kiedy zacz nie wiać chamsin. Szmer przeszedł przez tłum, a Declan powiedział: - Zabieram doktor Van Kerk do środka, Chalid. Ona ma za sobą długą podróż. Izba przyjęć przychodni była świeżo pomalowana białą farbą. Stała w niej lodówka Ideał, pamiątka po kampanii Nasera pod hasłem „Kupuj produkty egipskie". Na ścianie wisiała mapa Bliskiego Wschodu z 1986 roku; część państwa Izrael opisano jako „okupowane terytoria palestyńskie". W pokoju było również trochę książek medycznych, między innymi Kiedy ty sam musisz zastąpić lekarza. Wysoki Nubijczyk wkładał właśnie ostatni pojemnik ze szczepionkami do lodówki. Wyprostował się wypełniając sobą niemal cały pokoik. - Witaj, lekarka. Ahlan wah sahlan. 446 - To Nasr - przedstawił Connor. - Jest naszym kierowcą i mechanikiem. Chalid, ten krzepki fellach w niebieskiej gala- bii, który cię witał, również należy do zespołu. Skończył sześć klas i mówi po angielsku. Jest naszym pośrednikiem, gdy ob jeżdżamy okoliczne wioski. Nasr skłonił się i wyszedł. - Tu będziesz miała kwaterę. Niezbyt luksusową, obawiam się. - To pałac w porównaniu z... - Jasmine zachwiała się na gle. - Co to? - chwycił ją za ramię. - Jesteś chora? - Nic mi nie będzie. Zachorowałam na malarię w Gazie. Leczyłam się w szpitalu w Londynie. - Wyjechałaś za wcześnie. - Śpieszyłam się tutaj, doktorze Connor. Uśmiechnął się. - Nigdy nie mówisz mi po imieniu. Poczuła jego rękę na ramieniu. Stał tak blisko, że dostrzegła małą bliznę powyżej brwi, ciekawe, po czym ten ślad. - Będę zdrowa - zapewniła i dodała: Declan. Sprawiło jej przyjemność wymówienie tego imienia. Patrzyli sobie w oczy przez jedno uderzenie serca, a potem on odszedł do drzwi i powiedział: - Wieśniacy czekają na ciebie. - Powiedz im, proszę, że przyjdę za minutę. Zmienił się - pomyślała Jasmine. Ale jak? Dlaczego? Ostatni list, który dostała od niego cztery lata temu, był jeszcze pisany przez tamtego Connora: zabawnego, ambitnego zdobywcę. Potem musiało się coś stać. Czuła jakąś gorycz, kiedy mówił, jego słowa były przyprawione pesymizmem, którego nigdy nie łączyłaby z Declanem Connorem. Czy miało to coś wspólnego ze śmiercią żony? Rozejrzała się po przychodni, myśląc od razu, co byłoby tu LSZcze potrzebne. Pewnie parę krzeseł więcej, może kwiaty? agle przyszedł jej na myśl ojciec. Czy nadal praktykuje, czy 447 ma jeszcze gabinet naprzeciw kina Roxy? Ze zdziwieniem stwierdziła, że marzy, by ojciec pojawił się w tym małym pokoiku. Pytałaby go o radę. Dlaczego myślę o nim teraz - zastanawiała się. Wiem: bo jestem z powrotem w Egipcie. Jestem w domu. Jasmine przeszła do sypialni i otworzyła walizkę. Na wierzchu leżały dwa listy, na które chciała odpowiedzieć w pierwszej wolnej chwili. Od Grega z Australii Zachodniej, gdzie zamieszkał z matką po śmierci ojca. Pisał do Jasmine, że wciąż o niej myśli. Drugi list był od Racheli, z fotografią dwu córeczek. Przez otwarte okno słyszała fellachów nękających Declana Connora pytaniami: Mamy szacunek dla nowej lekarki, Wasza Łaskawość, ale kobieta po czterdziestce bez męża, bez dzieci, co to za jedna? Coś musi być z nią nie w porządku. Potem rozpoznała głos Chalida: Ta kobieta w niebieskich dżinsach, na Boga, sajjid! Przez nią młodzi mężczyźni nie będą chcieli chodzić do pracy w polu, a każda żona będzie zazdrosna. To bardzo źle, sajjid. Declan próbował ich uspokoić. Mówił, że doktor Van Kerk jest znakomitym lekarzem i będzie się nimi troskliwie opiekować. Ale oni bali się zagrożenia moralnego i zaburzeń w codziennym życiu wsi. Tych paru, którzy - jak Chalid - mieli telewizory i magnetowidy, wiedziało wszystko o Amerykankach: z wyjątkiem czystych niewiast z serialu Domek na prerii wszystkie kobiety w USA są rozpustne i nie można im wierzyć. Kiedy jednak Jasmine wyszła do nich chwilę później, wieśniacy umilkli i patrzyli na nią w skupieniu. Zmieniła niebieskie dżinsy na kaftan, włosy schowała pod chustką, w ręce trzymała Koran i jakąś fotografię. Zwróciła się do zebranych po arabsku: - Miałam ten honor, że wybrano mnie, abym tu przyjechała i żyła pomiędzy wami. Modlę się do Boga Jedynego - położyła rękę na Koranie, a wieś słuchała z okrągłymi oczami - 448 aby darzył nas zdrowiem i pomyślnością. Nazywam się Yas-mina Raszid, mój ojciec był paszą. Ale mówią do mnie Um Mohammed, matko Mohammeda - podniosła zdjęcie do góry _ to jest mój syn. Okrzyki BismiUach! wypełniły powietrze wieczoru, w oczach wieśniaków zalśniło uwielbienie. Taki piękny syn -szeptały między sobą kobiety, a ona sama córka paszy! Staruszka w białych szatach kobiety, która odbyła już pielgrzymkę do Mekki, spytała: - Z całym szacunkiem, Um Mohammed, czy twój mąż zo stał w Kairze? - Miałam dwóch mężów, ostatni rozwiódł się ze mną, gdy poroniłam. Jestem matką tego syna i dwójki dzieci, które nie przeżyły. - Allach! - kobiety pośpieszyły z wyrazami współczucia. Nowa lekarka zna smak wszystkich kobiecych bólów i rozpa czy. Ujęły ją pod ramiona i poprowadziły na honorowe miej sce; posadziły w fotelu z poduchą o licznych frędzlach. Przy niesiono następne porcje jedzenia, pojawili się muzykanci. Mężczyźni, skupieni po jednej stronie placyku, zapalili fajki i zajęli się opowiadaniem dowcipów, kobiety otoczyły nową lekarkę, nalegając, by spróbowała tego i tego jeszcze przysma ku. Mówiły, jak doskonale rozumieją jej rodzinne nieszczęścia, powtarzały, że mężczyźni są okropni i okrutni. Fotografię Mohammeda podawano sobie z rąk do rąk, trafiła w końcu do Declana. Stwierdził, że jest to twarz młodego, przystojnego Araba, który ma problemy. W linii ust coś mówiło o niezgodzie i krnąbrności, oczy zdradzały niepewność, a zrr>arszczki na czole niezadowolenie. Było też wyraźne podobieństwo do Jasmine. Chalid usiadł obok Connora i powiedział: ~ Na Boga, sajjid, ale to jest niespodzianka, ta nowa dok- ~ Tak, naprawdę - zgodził się Declan. Patrzył, jak rozma-1 wieśniaczkami. Uśmiechała się i robiły jej się te dołecz- 449 ki, które zapamiętał piętnaście lat temu. Nigdy nie wspominała mu o synu; młody Arab na zdjęciu był dla niego wielką niespodzianką. Ciekaw był, czy jedyną. ROZDZIAŁ 40 Trucizna zatruła organizm Mohammeda Raszida. Trucizna o imieniu Mimi miała jasne włosy, niebieskie oczy, tańczyła w klubie Cage d'Or i nie wiedziała o istnieniu Mohammeda. On natomiast siedział w małym biurowym pokoiku, zastawionym stertami papierzysk od podłogi po sufit, i cierpiał. Nie o takiej pracy Mohammed myślał uczęszczając na uniwersytet. Wszyscy teraz obwiniali Nasera, że rozbudował szkolnictwo wyższe, a miejsc pracy dla absolwentów nie przybyło. W czasach ojca Mohammeda było inaczej: Omar od razu dostał prestiżową, dobrze płatną posadę. Była jego obsesją. Gdyby chociaż mógł się ożenić, może uwolniłby organizm od tej trucizny, zneutralizował ją. Małżeństwo jednak było niemal równie nieosiągalne jak sama Mimi. Mohammed, jak każdy młody człowiek w Kairze, musiał najpierw zaoszczędzić pieniądze i w ten sposób pokazać, że jest w stanie utrzymać rodzinę. A potem czekać bez końca na mieszkanie w tym mieście, coraz bardziej zatłoczonym. Ze swoją lichą pensyjką jakie miał perspektywy? Nie mógł prosić ojca o pomoc, bo Omar miał całą chmarę dzieci do wyżywienia. Wuj Ibrahim też nie wchodził w grę, musiał przecież utrzymać ten cały tłum mieszkający w domu przy ulicy Rajskich Dziewic. Mohammed pomyślał, że poświęciłby chyba wszystko, gdyby mógł tylko potrzymać Mimi w ramionach... 450 Kiedy zadzwonił telefon, wyrywając go ze snów na jawie, odepchnął papiery i powiedział do słuchawki: Biuro sajjida Youssefa. Gotowy był poczęstować petenta sakramentalnym „sajjid Youssef jest bardzo zajętym człowiekiem", a potem dać do zrozumienia, że dodatkowa opłata mogłaby sprawę przyśpieszyć. Bakszysz był jedyną szansą na podratowanie kieszeni nędznie opłacanego urzędnika. Ku jego zdumieniu był to jednak wuj Ibrahim, który wydawał się ogromnie czymś zatroskany: Mohammedzie, próbuję skontaktować się z Dahibą, ale telefony w jej budynku znowu chyba nie działają. Zajrzyj do niej wracając do domu i powiedz, żeby natychmiast przyszła do mnie, do gabinetu. To bardzo ważne. Ibrahim odłożył słuchawkę i wyjrzał przez okno. Ulice były pełne samochodów, oślich zaprzęgów i ręcznie pchanych wózków, po chodnikach bez przerwy sunął tłum mężczyzn w garniturach i galabijach, kobiet w sukniach jak z Paryża i w czarnych melajach. Ibrahim słyszał, że liczba ludności Kairu sięgała już piętnastu milionów i w ciągu najbliższych dziesięciu lat podwoi się: trzydzieści milionów w mieście zbudowanym na potrzeby może dziesiątej części tej ogromnej rzeszy. Wspomniał ze smutkiem piękne dni panowania Faruka, kiedy ruch uliczny był niewielki, na chodnikach luz, a Kair robił wrażenie przestronnego 1 eleganckiego miasta. Skąd się wzięli ci wszyscy ludzie? Odwrócił się tyłem do tego przygnębiającego widoku. Ponury nastrój Ibrahima nie wiązał się jednak z problemami miasta, które mimo wszystko wciąż kochał, lecz z otrzymanym właśnie wynikiem badania laboratoryjnego. Wynik był pozytywny. Jak powiadomić o tym rodzinę? opatrzył na fotografie na biurku: młodej, tryskającej zdro-m/ zakochanej Alicji i Yasminy, która - jak się zdaje - 451 przyszła na świat zaledwie wczoraj. Ze wszystkich swoich dzieci Ibrahim wciąż najbardziej kochał Yasminę. Jej wypędzenie z rodziny było naprawdę jak śmierć, czuł się, jakby pochował córkę. Była pewna pociecha, gdy Alicja pisywała listy do Kalifornii i regularnie odbierała odpowiedzi. Samobójstwo Alicji przecięło tę wątłą nić. Ibrahim od czasu do czasu podnosił wzrok ku górze i zastanawiał się, jakie niebo ma nad sobą Yasmina, w której części świata przebywa. Wciąż jednak życie nie było złe. Napomniał siebie, że rozpamiętywanie nieszczęśliwej przeszłości niczego nie poprawi. A przecież jemu, Ibrahimowi Raszidowi, wiedzie się o wiele lepiej niż większości ludzi dokoła. Był człowiekiem szanowanym i zamożnym. W kraju, gdzie ubóstwo i eksplozja demograficzna musiały łączyć się z niewydolnością opieki zdrowotnej, dobrzy lekarze, troskliwi i biegli w swej sztuce, byli ogromnie w cenie. Codziennie dziękował Bogu za nadal dobre zdrowie i siły. Jak na siedemdziesięciolat-ka miał wciąż dużo wigoru. Najlepszym tego świadectwem był fakt, że jego nowa żona zaszła w końcu w ciążę. Krótko cieszył się tą myślą. Przypomniały mu się wyniki z laboratorium. Jeszcze raz wykręcił numer Dahiby. Znowu nie było połączenia. ( - Niech muzyka spływa na ciebie jak światło słoneczne, niech wniknie w twoje żyły i kości, aż sama będziesz jak światło. To bardzo trudna sekwencja, musisz ją czuć, żebyś umiała zatańczyć. Dahiba z uczennicą słuchały i patrzyły na grający magnetofon, jakby chciały zobaczyć nutki ulatujące z aparatu. Nikogo więcej nie było w studiu; Dahiba nie prowadziła już szkółki tańca, dawała tylko indywidualne lekcje starannie wybranym dziewczętom. Mimi uważała, że ma wyjątkowe szczęście. - Tutaj - Dahiba zatrzymała taśmę i cofnęła. - Poczułaś? Potrafisz to zatańczyć? 452 - Och tak, proszę pani! - Mimi miała dwadzieścia osiem * lat, przez ostatnie osiem żyła z tańca orientalnego, a wcześ niej, przez dziesięć lat, uczęszczała do szkoły baletowej. Była dobra, była ambitna. Chociaż wciąż występowała jedynie w klubach, w pięciogwiazdkowych hotelach jeszcze się nie pojawiła, była notowana coraz wyżej. Prawdziwe nazwisko Mimi brzmiało Afaf Fawwaz, ale zmieniła je zgodnie z pa nującą w świecie tancerek modą na francuszczyznę. Dahiba przycisnęła klawisz „play" na magnetofonie i w tym momencie zobaczyła swojego siostrzeńca Mohamme-da. Stał w drzwiach i pożerał wzrokiem Mimi, aż oczy wychodziły mu na wierzch. - Zabieraj się stąd, chłopcze! - krzyknęła zamierzając za trzasnąć mu drzwi przed nosem. - Wstydu nie masz? Cofnął się o krok, oszołomiony. Mimi. W czerwonym trykocie i czarnych rajstopach. - O co chodzi? - spytała Dahiba. - Uch... dzwonił wuj Ibrahim... musisz pójść do niego na tychmiast. Powiedział, że to ważne... Odwrócił się i wyleciał z obrazem Mimi przed oczami. Kawiarnia Fejrouza znajdowała się przy małym placyku na końcu ulicy Fahmy Paszy, niedaleko od budynków rządowych, gdzie pracował Mohammed. Był to mały, stary budynek z glazurową fasadą, ozdobioną elegancko wykaligrafowanymi napisami arabskimi. We wnętrzu panował pół-mrok, mężczyźni siedzieli na ławach i zabijali czas pijąc s'odką kawę, grając w kości albo w karty, naśmiewając się przywódców rządowych, szefów w pracy, a nawet z samych siebie. Fejrouz był klubem młodych urzędników, jed- z setek kairskich lokali goszczących wyłącznie mężczyzn. 453 Kiedy Mohammed wchodził na placyk, nie widział wykaligrafowanych arabskich napisów na frontonie kawiarni ani nawet czerwonego skutera, którym jechało aż czterech chłopaków. Widział tylko dołeczki w uśmiechniętej twarzy Mimi. Na własne oczy oglądał ją wcześniej tylko dwukrotnie, i to przez moment. Poza tym jedynie w telewizji; grywała małe role w popularnych operach mydlanych. To mu wystarczyło, żeby się zakochać. A teraz ujrzał ją z bliska. W trykocie i rajstopach. Praktycznie nagą. Gdy był już przed knajpką Fejrouza, znalazł się za plecami dorodnej Egipcjanki ubranej po europejsku. Nie mógł się powstrzymać i pełną garścią uchwycił pulchny pośladek. Kobieta krzyknęła oganiając się torebką. Przechodnie wygrażali pięściami Mohammedowi, ale jego przyjaciele śmiali się i bili brawo patrząc na wszystko z wnętrza kawiarni. Fejrouz, jednoręki weteran wojny sześciodniowej, podał bezwstydnemu młodzieńcowi herbatę, a jego masywna żona, tkwiąca cały dzień za kasą, zawołała: - Na Boga, Mohammed Pasza! Tobie trzeba chyba uciąć rękę! Koledzy opowiadali najświeższe plotki i dowcipy, ale myśli Mohammeda wracały do Mimi. Bismillach! Bierze lekcje u cioci Dahiby! Więc może to nie jest niemożliwe poznać się z nią? Aż kręci się od tego w głowie! - Ej, Mohammedzie Paszo! - wąsaty Habib wymawiał sta roświecki tytuł z udawaną czołobitnością, podobnie jak żona knajpiarza. - Mam dla ciebie gratkę - wyciągnął z kieszeni popularny tygodnik poświęcony filmowi i rzucił w stronę Mohammeda. Mohammed w pośpiechu przewracał kartki, aż dotarł do kolorowego zdjęcia Mimi w uwodzicielskiej szacie. Patrzył w fotografię jak urzeczony. - Ale kobieta! Prawdziwa bomba! - westchnął Salah. Mohammed nie mógł oderwać oczu od jasnych włosów, długich i jedwabistych, które muszą doprowadzić mężczyznę 454 do szaleństwa. Na Boga - pomyślał - te stare zwyczaje, nakazujące niewiastom przykrywać włosy, miały sens. Kiedy przestały obowiązywać, mężczyznom coraz trudniej wieść życie czyste, nabożne. Platynowe loki Mimi przypomniały mu o matce, którą z jakichś powodów rodzina traktowała jako zmarłą. Nie odzywała się do niego z wyjątkiem urodzin, na które zawsze przysyłała kartkę. Przechowywał je wszystkie, nazbierał do tej pory dwadzieścia. Dlaczego wyjechała? Dlaczego nie wraca? Dlaczego nikt z rodziny o niej nie mówi? To były naturalnie nasuwające się pytania, ale nie pozwalał sobie na odgadywanie odpowiedzi. - Wiecie co? - wykrzyknął Salah. - Chodźmy do kina, zo baczymy ten film z Mimi! - Grają go w Roxy - Habib dopił herbatę i położył na sto liku pięciopiastrowy banknot. Gdy wychodzili, Mohammed zauważył przed kawiarnią mężczyznę, który wyraźnie go obserwował. Mohammed zmarszczył brwi; chyba znał tę twarz. Ale skąd? Przypomniał sobie te dni, kiedy krótko należał do Bractwa Muzułmańskiego, zanim ojciec kazał mu z tym zerwać. Tak, ten człowiek był z Bractwa. Jak on miał na imię? - Idziemy! - Salah pociągnął go za rękaw. Kiedy skręcali za rogiem, Mohammed wciąż kątem oka widział obserwującego go mężczyznę i nagle przypomniał sobie to imię: Hussein. To był ktoś, kogo Mohammed się bał. Dahiba dała parę groszy chłopcu, który pilnował jej samochodu, gdy była w gabinecie Ibrahima. Po drugiej stronie uli-/ cały tłum ludzi wchodził do kina Roxy. Rozpoznała sio-zeńca Mohammeda, chciała za nim zawołać, ale powstrzy-a się. Usiadła za kierownicą mercedesa, zatrąbiła, wcisnęła w sznur pojazdów. Niewiele dalej utknęła w korku pod 455 tablicą reklamującą rolexy. Oparła głowę na kierownicy i rozpłakała się. Większość kobiet z domu Raszidów spędzała czas w ogrodzie, delektując się miłym chłodem i przysmakami z kuchni Amiry. Ona sama pilnowała zbioru świeżo rozkwitłego rozmarynu. Delikatne, niebieskie kwiatki i szarozielone liście wypełniały powoli dwa kosze. Jeden trzymała prawnuczka, średnia, trzynastoletnia córka Nali, drugi też prawnuczka, dziesięcioletnia dziewczynka Basimy. Tylko ta młodsza interesowała się ziołami. Tajniki ziołolecznictwa przekazała Amirze matka Alego Ra-szida, ale gdzie było pierwotne źródło tej wiedzy? Mówiono, że niektóre receptury wymyśliła jeszcze Matka Ewa na początku dziejów. - Czy wiecie - spytała Amira - że rozmaryn nie urośnie w ciągu trzydziestu trzech lat wyżej niż na sześć stóp, tak iż nie przekroczy wzrostu proroka Jezusa? - A na co jest rozmaryn, babciu? Zanim odpowiedziała, Amira popadła na moment w zadumę: Yasmina zawsze była żądna tej wiedzy, tak często pytała, na jaką dolegliwość pomagają poszczególne zioła. Yasmina, którą opłakuję za każdym razem, gdy wspominam naszych najdroższych zmarłych. - Z kwiatów rozmarynu robi się maść, a z liści nalewki, które pomagają przy niestrawnościady7 Popatrzyła w niebo, zastanawiając się, czy nie zacznie padać. Czy w dawnych latach bywało tyle deszczów? Ktoś w telewizji powiedział, że nie przewidywane efekty zbudowania Tamy Asuańskiej, ukończonej w roku 1971, dopiero teraz zaczyna się odczuwać. Jednym z nich jest wzrost opadów w dolinie Nilu, związany z parowaniem wód sztucznego Jeziora Nasera, spiętrzonych po południowej stronie zapory. Pa- 456 L da teraz w miejscach, które nigdy nie znały kropli deszczu; wilgoć i grzyb zjadają malowidła w starożytnych grobowcach. Nie tylko czasy się zmieniają - pomyślała - ale nawet fizyczny świat jest już inny. Dni zdawały się pędzić jak szalone. Narodziny Zeinab to jakby wczoraj, a Tahii i Omara nie dalej jak tydzień temu. Mimo artretyzmu w rękach i sporadycznego kłucia w piersi z wdziękiem weszła w dziewiąty dziesiątek lat. Ale duch jej -czuła to - starzał się. Ile stronic pozostało jej jeszcze w księdze Boga? Więcej wspomnień powracało ostatnio, więcej snów. Im bardziej zbliżała się do końca życia, tym bliższa była również jego początków. Widziała teraz szczegóły tej, tak wiele lat temu wędrującej, karawany: frędzle przy uprzęży wielbłądów, obszerne namioty sterczące szczytami ku gwiazdom, mężczyzn śpiewających przy ogniu. Obrazowi graniastego minaretu towarzyszyło obecnie wspomnienie aromatu, czegoś słodkiego i niebiańskiego. Czy stała przy wonnym krzewie, patrząc na tę skromną wieżyczkę? Czy były to czyjeś perfumy? Kiedy to się wyjaśni? Przez lata powtarzała sobie: „tego roku pojadę do Arabii". I „wyruszę jutro", aż dni jutrzejszych zrobiło się o wiele mniej niż wczorajszych. kład - Rozmaryn pomaga również na skurcze - powiedziała Ka-melia, siedząca w altanie ze swoim sześcioletnim Nadżibem, dobrodusznym chłopczykiem, który po matce odziedziczył bursztynowe oczy, a po ojcu pucołowatość. Chociaż chłopiec miał na nadgarstku tatuaż koptyjskiego krzyża, był wychowywany jednocześnie w tradycji chrześcijańskiej i muzułmańskiej. Ponieważ Kamelia kontynuowała karierę tancerki, nie zdecydowała się na następne dzieci. Yacoba zadowalał zresztą sYn i adoptowana Zeinab. Obawy o przyszłość okazały się Przesadne. Chociaż konflikt Koptów i muzułmanów trwał, pa i jej mąż przeżywali okres powodzenia. Wzrósł na- gazety Mansoura i ugruntowała się jego pozycja jako pi- 457 sarza. Kamelia zaś stała się tancerką numer jeden w Egipcie. Wielbiciele nie porzucili jej z powodu małżeństwa z chrześcijaninem, a czytelnicy Yacoba nie mieli mu za złe poślubienia tancerki. Kamelia spojrzała na Zeinab siedzącą pod zielonymi kaskadami wistarii. W wieku lat dwudziestu była śliczną, młodą kobietą o ujmującym uśmiechu. Tylko noga w ortopedycznym usztywnieniu... Zeinab cudownie przyjęła małego braciszka. Od narodzin Nadżiba była dla niego jak matka. Na pewno gdzieś w Egipcie jest mężczyzna, który uzna fizyczną ułomność Zeinab za nie najbardziej istotną i odkryje jej kochające serce. Od czasu do czasu, gdy Zeinab śmiała się lub odrzucała ruchem głowy jasnobrązowe włosy, Kamelia dostrzegała w niej przebłysk czegoś z Hassana al-Sabira i wtedy przypominała sobie o rodowodzie dziewczyny. Czuła to dawne ukłucie strachu, że któregoś dnia pojawi się nagle Yasmina i opowie prawdę. Zeinab dowie się, że jest owocem gwałtu, a ojca jej zamordowano, matkę zaś wypędzono. Po tylu latach niewielka już zachodziła obawa, że rzecz zostanie ujawniona w zwykłych okolicznościach: młodsi Raszidowie byli przekonani, że Kamelia jest prawdziwą matką dziewczyny, starsi dochowywali tajemnicy. Ale gdyby stanęła tu Yasmina, wszystko by się wydało, a prawda mogłaby się okazać dla Zeinab zabójcza. Nefissa, zawsze gotowa z kimś się nie zgodzić, zaprotestowała: - Rozmaryn? Każdy wie, że najlepszym środkiem na skur cze jest rumianek. ( Uśmiechnęła się do dziecka, które trzymała na kolanach, swojej nowej prawnuczki, córki Asmahan. Nefissa miała sześćdziesiąt dwa lata i kąciki jej ust obniżyły się tak trwale, że nawet kiedy się uśmiechała, niewiele wznosiły się ku górze. Myśl o tym, że Tahia jest już babcią, nie była dla Nefissy miła; ona sama czuła się w związku z tym taka wiekowa. Dokąd odpłynęła jej młodość? Przecież to jakby zaledwie wczoraj 458 płonęła w objęciach angielskiego porucznika! Tahia babcią! I na dodatek nie wyszła powtórnie za mąż po śmierci Jamala Raszida. Wciąż wierzyła uparcie, że Zachariasz pewnego dnia wróci do domu. Jak mogła się tak łudzić, skoro przez piętnaście lat nie było o nim żadnych wieści? Może utopił się w Nilu - pomyślała Nefissa kołysząc w ramionach malutką Fahi-mę. Może dołączył do potępionej Alicji. Kiedy Nefissa usłyszała śmiech Zeinab, spojrzała na dziewczynę, której włosy chwytały słoneczne promienie, a oczy natychmiast przywodziły na myśl Yasminę. Było w niej również coś z Alicji, w tych długich, gładkich ramionach i w sposobie zginania ręki w nadgarstku. A kiedy zobaczyła dołeczki w policzkach uśmiechniętej Zeinab, zobaczyła Hassana al-Sabira. Jak to dawno było, jej zadurzenie w Hassanie i ten upokarzający moment, kiedy roześmiał się i powiedział: dlaczego miałbym żenić się z tobą? Jego morderca nigdy nie został ustalony. Taki człowiek - mówili detektywi - musiał mieć wielu wrogów. Lista osób, które mogły mu życzyć śmierci, była zbyt długa, by ją wykorzystać. Niewiele krótsza - zdawali się sugerować policjanci - niż spis mieszkańców Kairu. Kiedy dziecko zaczęło płakać, oddała je Asmahan. Schodząc po stopniach z altany, spostrzegła mercedesa siostry, stojącego na ulicy przed otwartą bramą. Ciekawe, dlaczego Da-hiba i jej mąż tkwią w samochodzie i nie wysiadają? - Pojedziemy do Ameryki - mówił cicho Hakim Raouf, a łzy spływały mu po twarzy. - Pojedziemy do Francji, do Szwajcarii. Znajdziemy specjalistów, znajdziemy terapię. Ale, na Proroka, jeśli ty umrzesz, ja też umrę. Jesteś moim życiem, Dahibo. Rozszlochał się, a ona wzięła go w ramiona i szeptała: Jesteś najcudowniejszym mężczyzną, jaki żył kiedykolwiek. Nie mogłam mieć dzieci, nie dbałeś o to. Chciałam tań- 459 czyć, pozwoliłeś mi. Pisałam odważne artykuły, popierałeś mnie. Czy Bóg stworzył kiedyś doskonalszego człowieka? - Czy powinienem pójść z tobą do Amiry? - Chcę rozmawiać z matką sama. Będę w domu później. Dahiba weszła do ogrodu i ze ścieżki dała matce znak ręką. Amira zdumiała się. Taki brak uprzejmości nie był w stylu córki. Gdy były już w domu, Dahiba powiedziała głuchym głosem: - Badałam się u Ibrahima, mamo. Zrobił testy. Mam raka. - W imię Boga miłościwego! - Ibrahim obawia się, że jest już późno. Potrzebna będzie operacja, ale nie robi mi wielkich nadziei. Amira otoczyła ją ramieniem. - Fatimo, córko mojego serca. Dahiba mówiła o operacjach, chemioterapii, naświetlanii a Amira myślała o innym leczeniu. Bożym leczeniu. Mohammed wbiegł do domu z nadzieją, że wejdzie na górę nie zauważony. Usłyszał wielki gwar w salonie; kobiety mówiły tam głośno, wszystkie naraz. Coś musiało się chyba stać, ale jego to nie obchodziło. W paru susach doskoczył do drzwi swojego pokoju w męskiej części domu. Po dwóch godzinach siedzenia w ciemnym kinie, na widowni pełnej podochoconych mężczyzn, Mohammed był cały w ogniu. Mimi u góry na ekranie, taka piękna, taka kusząca! Usiadł na łóżku, położył fotografię Mimi obok zdjęcia matki i zdumiał się. Zdjęcie matki było stare, kobiety wyglądały więc na rówieśniczki i było między nimi zaskakujące podobieństwo, którego wcześniej nie zauważył. Patrzył na te piękne twarze i myślał: dlaczego uroda może być tak niszcząca? Jak ktoś tak piękny może powodować taką biedę? Czyż jego 460 matka nie uczyniła go nieszczęśliwym na prawie całe życie? A teraz, dlaczego ta druga blond piękność pognębia go również? - Łzy przesłoniły mu oczy, dwie fotografie zlały się w jedną i Mohammed nie mógł już rozdzielić obu kobiet. ROZDZIAŁ 41 - Na brodę Proroka, mężczyzna potrzebuje kobiety - oświadczył Hadżi Tajeb, gdy Declan Connor przystąpił do ba dania. Stary fellach Tajeb w białej mycce z perełkami na gło wie i w białym kaftanie na kościstym ciele zyskał sobie tytuł Hadżi, czyli pielgrzym, po odbyciu podróży do Mekki. - Nie jest dobrze zatrzymywać w sobie nasienie - ciągnął skrzekli- wym głosem. - Mężczyzna musi ulżyć sobie co noc. - Co noc! - krzyknął Chalid, który jako członek objazdowej ekipy medycznej zajmował poczesne miejsce obok doktora. Reszta mężczyzn siedziała na krzesłach i ławkach przed go spodą, przy głównym placu wioski. - Eee - wątpił Chalid - jak mężczyzna może robić to co noc? - Ja robiłem - zapewnił Hadżi Tajeb. - To dlatego zamęczyłeś cztery żony! - krzyknął Abu Hos- ni z wnętrza gospody i wszyscy się roześmiali. - Naprawdę, sajjid - zaskrzeczał Hadżi Tajeb - powinieneś ożenić się z doktorką. Inni mężczyźni go poparli i pośpieszyli z sugestiami, jak Powinna wyglądać noc poślubna. Declan Connor popatrzył 1 Jasmine badającą dzieci po przeciwnej stronie placu uświadomił sobie, że myślał ostatnio o kochaniu się z doktorką. 461 Było niebieskie i złote południe, pełne much, kurzu i upału, fellachowie szykowali plac na wieczorną uroczystość z okazji urodzin Proroka. Na imprezę złożą się opowieści, tańce, kukiełki i dużo, dużo jedzenia. Wszystko zacznie się po modlitwie o zachodzie słońca. Członkowie objazdowego zespołu medycznego Treverton Foundation będą podejmowani jako goście honorowi. Plac stanowił centralny punkt tej małej, bezimiennej wioski nad Nilem. Znajdowała się na nim studnia, której otoczenie było królestwem kobiet, gospoda należąca do mężczyzn oraz mały, wybielony meczet, zakład rzeźnika i piekarnia. Do piekarni wieśniacy przynosili co rano własne, zagniecione ciasto, na którym wyciskali swój znak. Wieczorem odbierali upieczone. Na placu sprzedawano miejscowe płody rolne: pomarańcze, pomidory, ogórki, sałatę. Wędrowni handlarze rozkładali się z plastykowymi sandałami, komiksami, myckami i kopczykami przypraw: szafranem, kolendra, bazylią i pieprzem. Po placu kręciły się i hałasowały kozy, osły, psy, dzięki czemu unosił się nad nim bogaty bukiet zapachów. Podniecone dzieci przebiegały raz po raz, a starsi patrzyli z zaciekawieniem na dwoje zagranicznych doktorów. - Masz jaglicę, Hadźi Tajeb. To się da wyleczyć, ale musisz brać lekarstwo dokładnie, jak ci pokażę, codziennie przez trzy tygodnie. - Na Proroka, Wasza Szlachetność - odezwał się knajpiarz Abu Hosni - Hadżi Tajeb dobrze mówi, ożeń się z doktorką. - Nie mam czasu na żonę - powiedział Declan sięgając do torby z medykamentami. - Jestem tu, żeby pracować, podob nie jak i doktor Van Kerk. - Z całym szacunkiem i czcią, sajjid - zapytał Hadżi Tajeb - ilu masz synów? Declan zakroplił oczy staremu fellachowi i wręczył mu butelkę z kroplami. - Mam jednego syna, jest studentem. - Tylko jednego? Eee, sajjid! Mężczyzna musi mieć wielu synów! - 462 Declan skinął ręką na następnego pacjenta, młodego fella-cha, który uniósł galabiję, pokazując okropnie zainfekowaną ranę. Declan oglądał ją uważnie, a knajpiarz zadał następne pytanie: - Powiedz mi, sajjid, co to za gadanie o tej kontroli uro dzeń? Nic z tego nie rozumiem. - Na świecie robi się coraz ciaśniej, Abu Hosni. Rodziny powinny być mniejsze. Ty i żona macie pięcioro dzieci, praw da? - Prawda, chwalić Boga. - I pięcioro wnucząt? - Bóg nam pobłogosławił. - No widzisz: najpierw było dwoje ludzi, a teraz jest dwa naścioro. Wyobraź sobie, że do każdych dwu osób na świecie dochodzi dziesięcioro nowych ludzi, masz pojęcie, jak ciasno będzie? Knajpiarz wyciągnął rękę w stronę pustyni. - Tam jest pełno miejsca, sajjid! - Ale twój kraj nie może nawet wykarmić ludzi, którzy żyją w nim w tej chwili. Co będzie z twoimi wnukami? Jak będą żyć w tym zatłoczonym świecie? - Nie trzeba się martwić, sajjid. Bóg nakarmi. Hadżi Tajeb, pykając z wodnej fajki, zaskrzeczał: - Pielęgniarka rejonowa przychodzi i robi lekcje dla dziew cząt. To niebezpieczna rzecz uczyć dziewczęta. - Kiedy uczysz mężczyznę, Hadżi Tajeb - argumentował Declan - kształcisz jednego człowieka. Ucząc kobietę, kształ cisz całą rodzinę. Skupił się znowu na tej paskudnej ranie młodego fellacha 1 próbował uciszyć własne zniecierpliwienie, powtarzając sobie, że za pięć tygodni wyjeżdża. Nie mógł przestać myśleć o Jasmine. Ostatnie sześć tygodni spędzili w rejonie pomiędzy Lukso-*n i Asuanem, wędrując od wioski do wioski. Przede wszy- lm szczepili dzieci przeciw gruźlicy, polio, żółtej febrze. 463 Ciężarnym kobietom robili zastrzyki przeciwtężcowe ze względu na wysokie ryzyko infekcji podczas przecinania pępowiny po porodzie. Zespół składał się z Connora, Jasmine, Nasra i Chalida. Akcja nie należała do łatwych; pierwszym problemem było przekonanie mężów, by pozwolili żonom powychodzić z domów, drugim wytłumaczenie matkom, że niemowlęta płci żeńskiej również zasługują na szczepienia. Po szczepieniach Jasmine i Declan udzielali wszelkiego typu porad lekarskich i wykonywali drobne zabiegi. W każdej wiosce wszystko to odbywało się na centralnym placu, przy czym kobiety badała Jasmine przy studni, a mężczyzn Connor w gospodzie. - To poważna rana - powiedział Declan młodemu fellacho- wi. - Musisz zgłosić się do szpitala rejonowego. Trzeba ją ko niecznie oczyścić. Jeżeli tego nie zrobisz, możesz umrzeć. - Śmierć przychodzi po nas wszystkich - oznajmił Hadżi Tajeb. - Napisane jest: „Gdziekolwiek byś był, śmierć cię od najdzie, nawet za murami zamku, cokolwiek byś robił, nie przedłużysz życia nawet o jedną minutę". - To prawda, Hadżi Tajeb - zgodził się Declan. - Ale pamiętaj też o odpowiedzi Proroka na pytanie, czy na czas modlitwy w meczecie uwiązać wielbłąda pod świątynią, czy ufać, że Bóg upilnuje. Prorok powiedział: „Przywiąż wielbłąda i ufaj Bogu". Hadżi Tajeb mruknął i powrócił do fajki wodnej, a inni roześmiali się. - Mówię to poważnie, Mohssein - napominał Declan mło dego fellacha. - Musisz iść do szpitala. Fellach powiedział jednak Connorowi, że zapłacił dziesięć piastrów szejkowi wioski, który wypisał na kawałku papieru magiczne zaklęcie i przykleił mu na piersi. - Zostałeś oszukany, Mohssein. Ten kawałek papieru nie zagoi twojej rany. To jest zacofane myślenie, rozumiesz? Żyje my w dwudziestym wieku. Musisz pójść do szpitala, tę ranę trzeba odpowiednio oczyścić, bo inaczej trucizna rozejdzie się po całym ciele. 464 Badając następnego pacjenta, Declan zerkał ku Jasmine, której kobiety pokazywały właśnie najmodniejszy sposób wiązania chustki na głowie. Jasmine próbowała zrobić to sama przed chichoczącym tłumkiem wieśniaczek. Podniosła ramiona i Declan ze swojego miejsca mógł widzieć kontur jej ciała pod kaftanem: szczupłe biodra i jędrne piersi. Ukłucie seksualnego pożądania przeszyło go jak strzała. Przypomniały mu się wieczory spędzone z nią nad przekładem. Byli wtedy piętnaście lat młodsi, Jasmine bardzo dziewczęca, niewinna, on sam idealista, nadal wierzący, że świat może być zbawiony. Pamiętał chwilę, gdy ujrzał ją po raz pierwszy, w marcu, w deszczowy dzień. Od razu zwrócił uwagę na jej egzotyczną urodę, zanim jeszcze powiedziała, że jest Egipcjanką. Była trochę wystraszona, a zarazem pewna siebie. Nieśmiałość, a pod spodem niezwykła determinacja. Potem, kiedy pracowali we dwoje w jego ciasnym gabinecie, rozśmieszali się wzajemnie, dzielili chwile powagi, wyczuwał w Jasmine to rozdwojenie, jakby dwie dusze walczyły o zamieszkanie w jednym ciele. Chętnie mówiła o Egipcie i czasem nawet o własnej przeszłości, jeśli jednak próbował skierować rozmowę na sprawy rodziny, milkła. Widział w jej oczach miłość do Egiptu i jego kultury, a równocześnie zdawała się zaprzeczać własnym więziom z tym krajem i narodem. Nie wiedziała, gdzie przynależy. Declanowi przypominał się tytuł książki, popularnej wówczas w kręgach studenckich: Cudzoziemiec na obcym lądzie. dal, Kiedy ukończyli tłumaczenie, zorientował się, że niewiele wie o młodej kobiecie, która była jego współpracownicą w tym przedsięwzięciu i w której - ku swojemu zdumieniu -zakochał się. Listy, wymieniane z rzadka w następnych latach, nie powiedziały mu nic więcej; Jasmine pisała o studiach "medycznych, potem o stażu, wreszcie o pracy w klinice. Na- po przylocie do Al Tafla, była dla niego tajemnicą. We wszystkich wioskach kobiety zadawały Jasmine te same Pytania: czy jest mężatką, czy ma dzieci, czy ma synów? Z po-Zą u odpowiadała nie najchętniej, z ociąganiem sięgała po fo- 465 tografię syna, krótko wspominała dwóch mężów - pierwszego, który bił, i drugiego, który odszedł, gdy poroniła. Czasem dodała coś o wielkim domu w Kairze, gdzie się wychowała, o szkole, sławnych ludziach, znanych osobiście jej ojcu. Tak było na początku. Po paru tygodniach zmieniła się: wymieniała imiona, mówiła o babci Amirze, cioci Dahibie, kuzynce Dorei. Z każdym dniem śmiała się więcej i serdeczniej. Znowu staje się Egipcjanką - pomyślał Connor podnosząc strzykawkę i próbując uspokoić wystraszonego pacjenta. Jest jak kobieta, która wróciła do domu. A jednak co za paradoks - dodał w myśli Declan, patrząc na nią poprzez plac - do domu nie powróciła. O ile wiedział, Jasmine nie zadzwoniła ani nie napisała do swojej rodziny w Kairze, nie planowała odwiedzin. Pamiętał jej przerażenie perspektywą odesłania z USA do Egiptu piętnaście lat temu. Co sprawiło, że była tak oddana obcym wieśniakom, a równocześnie odwracała się od krewnych? Jasmine również spoglądała czasem na Connora. Chociaż wciąż przypominał tego człowieka, który wołał z mównicy na furgonetce, by budzić sumienie społeczne, którego uśmiech porywał jej serce piętnaście lat temu, wiedziała, że jest jednak inny. Co cię odmieniło? Dlaczego mówisz, że przestało cię obchodzić, że twoja praca, tu w Egipcie, nic nie daje? Wieczorami, gdy patrzyła, jak w samotności pali papierosa za papierosem i wpatruje się w smużki dymu, może szuka w niqh odpowiedzi, chciała mu powiedzieć: „Proszę, nie odchodź> Zostań tu". Za pięć tygodni straci go. Pragnęła mu pomóc nie tylko dlatego, że go kochała od pierwszego spotkania w to deszczowe popołudnie na uniwersytecie. Była jeszcze jedna przyczyna. Declan Connor sprawił, że wróciła do Egiptu. A za to zawsze będzie wdzięczna. Bo chyba zdarzył się cud. 466 - Powiedz mi, sajjida doktorka - prosiła Um Tewfik kar miąc niemowlę piersią - czy ta wasza nowoczesna medycyna naprawdę pomaga? - Nowoczesna medycyna może pomóc, Um Tewfik, ale wiele zależy od pacjenta. Kiedyś przyszedł do mnie fellach nazwiskiem Ahmed. Strasznie kaszlał. Dałam mu lekarstwo w butelce i kazałam brać codziennie dużą łyżkę. Kiedy przy szedł po tygodniu, kaszlał jeszcze bardziej. Spytałam go, czy brał lekarstwo. Ahmed powiedział, że nie, bo nie mógł wsa dzić łyżki do butelki. Kobiety śmiały się z mężczyzn, którzy potrafią być takimi fujarami. Jasmine nie pamiętała, kiedy czuła się równie szczęśliwa. I to był cud. Pomyślała o pierwszych dniach w Anglii, ponad dwadzieścia lat temu, gdy załatwiała sprawy spadkowe i poznała jedyną żyjącą osobę z rodziny matki, siostrę starego earla. Lady Penelope Westfall przyjęła ją ciepło i powiedziała przy herbacie: „Twoja matka odziedziczyła fascynację Bliskim Wschodem po twojej babce, lady Frances. Byłyśmy z Frances najlepszymi przyjaciółkami, wyciągnęła mnie na Szejków chyba ze sto razy. Biedactwo, wyszła za mojego pozbawionego wyobraźni, zupełnie niero-mantycznego brata! Frances popełniła samobójstwo, jak wiesz". Jasmine jednak do tej pory nie wiedziała i był to dla niej wstrząs. Matka nigdy nie mówiła o tym, jak zmarła babcia Westfall, że „pewnego dnia wsadziła głowę do kuchenki i odkręciła gaz". Od rozmowy z ciocią Penelopą zaczęła się zastanawiać nad wydarzeniami, których wcześniej nie analizowała: śmiertelnym i - jak stwierdzono - przypadkowym postrzele-em się wujka Edwarda podczas czyszczenia broni oraz me-ancholiami Alicji, a potem jej śmiercią w wypadku samocho-owym. Czy tak było naprawdę, czy prawdę ukrywano? Czy w ChW rodzinie se"a depresji i samobójstw? ier °ClaŻ Jasmine nigdy nie myślała o samobójstwie, w tych r^yCh miesia-cach po wyjeździe z Egiptu znalazła się iej depresji. Było to przerażające. Teraz - przyjeżdża- 467 jąc do Egiptu po latach - obawiała się nawrotu gniewu, żalu, uczuć tłamszonych od czasu, gdy Ibrahim ogłosił ją zmarłą. Ku jej zdumieniu nic takiego nie nastąpiło. Doświadczyła natomiast cudownego odrodzenia, szczęścia i radości. Jak dobrze było mówić znowu po arabsku, delektować się przysmakami pamiętanymi z dzieciństwa, patrzeć na Nil w promieniach słońca i w blasku księżyca. Odżyła fizycznie i duchowo. Ale co za ironia, z jej odrodzeniem zbiegło się odkrycie, iż coś chyba umarło w Declanie Connorze. - Na serce błogosławionej Ajeszy, sajjida! - powiedziała Um Tewfik odsuwając niemowlę od piersi. - Czy mogłabyś dać mi nalewkę na ciążę? Moja siostra jest mężatką od trzech miesięcy i nadal nie spodziewa się dziecka. Boi się, że mąż straci cierpliwość i poszuka sobie innej żony. Kobiety dokoła pokiwały głowami ze współczuciem. Te, które mają szczęście, zachodzą w ciążę zaraz w pierwszym miesiącu małżeństwa. - Twoja siostra musi przyjść na badanie do lekarza. Trzeba znaleźć przyczynę kłopotów. - Sajjida, czy widzisz, jak sajjid patrzy na ciebie? - po sło wach Um Jamal wszystkie kobiety zwróciły głowy ku Conno- rowi po drugiej stronie placu. - Niech się rozwiodę, na Boga, jeżeli ten mężczyzna nie jest w tobie zakochany! Kobiety śmiały się. - Wieczorem, podczas uczty na cześć Proroka, rzucę na sajjida miłosne zaklęcie dla ciebie, doktorko - obiecała Um Jamal. - To na próżno - odpowiedziała Jasmine. - Doktor Connor wkrótce wyjeżdża. - Zrób coś, żeby został, sajjida. To zależy od ciebie. Mężczyźni myślą, że przychodzą i odchodzą, kiedy zechcą, ale im się tylko tak zdaje. Tańczą, jak im zagramy, choć o tym nie wiedzą. Młodsze kobiety, które dopiero zaczynały zdawać sobie sprawę ze swojej ukrytej siły, zachichotały. 468 - Doktorka powinna wyjść za sajjida i urodzić mu dzieci - oświadczyła Um Tewfik. - Jestem za stara na rodzenie dzieci. Niedługo będę miała czterdzieści dwa lata. - Możesz wciąż rodzić dzieci, sajjida - zapewniła Um Ja- mal, kobieta okazałej postury. - Kiedy miałam moje ostatnie, dobiegałam pięćdziesiątki. Niech się rozwiodę, jeśli nie dałam temu chłopu dziewiętnaściorga dzieci, licząc tylko te, które przeżyły! Nigdy nie spojrzał nawet na inną kobietę! Jasmine pomyślała z bólem o dwóch straconych dziewczynkach i o swoim synu. To był już mężczyzna, a ona w sercu nadal miała wizerunek chłopczyka. Czy był podobny do Omara? Zepsuty i samolubny? Nie, na pewno nie. Przecież był w części z niej samej i w części z Alicji, nie mogło w nim zabraknąć dobroci. Um Jamal powiedziała z powagą: - Z całym szacunkiem i czcią, sajjida, powinnaś wyjść za doktora. Jesteście bez przerwy ze sobą. To nic dobrego: nieza mężna kobieta z mężczyzną. - Nie ma żadnych powodów do niepokoju - zapewniła ją Jasmine. W gruncie rzeczy niewiele przebywali razem, a już bardzo mało na osobności: w każdej wiosce ona zajmowała się kobietami, on mężczyznami. Jasmine nocowała w innym domu, a De-clan w innym. Naprawdę blisko siebie, tak że mogli się dotknąć, byli jedynie w toyocie, podskakując na wyboistych drogach pomiędzy polami bawełny i trzciny cukrowej. Popatrzyła ku przeciwnej stronie placu i napotkała spojrzenie Declana. Spuścił wzrok. Zatrzasnął swoją torbę lekarską i powie-Zlał do mężczyzn zgromadzonych przed gospodą Abu Hos-aego: Do zobaczenia wieczorem, na święcie. 469 Nagle stanął przed nim fellach w obszarpanej galabii z kamiennym skarabeuszem w rękach. - Sprzedam ci go, sajjid - zaproponował radośnie Declano- wi. - Jest starożytny, ma cztery tysiące lat. Znam grobowiec, z którego pochodzi. Jak dla ciebie, pięćdziesiąt funtów. - Przykro mi, przyjacielu. Nie interesują mnie starocie. - Nowiuteńki! - fellach wciąż pod tykał tego samego skara beusza. - Znam osobiście człowieka, który go wyrzeźbił! To naj lepszy rzemieślnik w całym Egipcie. Trzydzieści funtów, sajjid. Declan roześmiał się i ruszył przez plac ku Jasmine. - Obiecałem Hadżi Tajebowi, że go podwiozę na cmentarz. Chce odwiedzić grób ojca. Podrzucić cię do klasztoru? Klasztor, w którym Jasmine korzystała z gościnności katolickich zakonnic, znajdował się poza granicami wioski. - Chętnie się zabiorę. Słyszałam, że w pobliżu cmentarza są jakieś interesujące ruiny. Toyota, podskakując na wyboistej drodze, zostawiła za sobą ostatnie domy, minęła najdalsze pola uprawne i wydostała się na martwą, bezkresną pustynię. Hadżi Tajeb siedział pomiędzy Jasmine i Declanem, pokazywał drogę. Słońce na bezchmurnym niebie chyliło się ku zachodowi, zalewało pustynię żółciami i oranżami, skały i głazy rzucały długie, czarne cienie. W końcu zobaczyli przed sobą coś podobnego do małej wioski. Gdy zbliżyli się, nie było tam jednak żadnych śladów życia. Wysiedli z samochodu. Stary fellach poprowadził Jasmine i Connora wąską uliczką pomiędzy kamiennymi „domami". Wszystkie miały kopuły, drzwi i okna pod kruszącymi się łukami. Jasmine wydało się, że to szeregi wielkich uli z wypalonego mułu, przysypanych warstwą kurzu i piasku. Gdy dotarli do rodzinnego grobowca Tajebów, stary Hadżi wyciągnął trzęsącą się rękę. - Ruiny są tam, sajjid, przy starym szlaku karawan. 470 Zostawili go na modłach i ruszyli we wskazanym kierunku. - Wieśniaczki powiedziały mi - przypomniała sobie Jas mine - że te ruiny mają magiczne właściwości uzdrawiające. Fellachowie chodzą tam od czasu do czasu, by odłupać kawa łek kolumny i zrobić z niego lekarstwo. Niewiele zostało ze świątyni, przy której zatrzymywali się pustynni wędrowcy tysiące lat temu; stały tylko dwie kolumny, reszta leżała potrzaskana wśród głazów i gruzu. W miejscach, gdzie wiatr wydmuchał piasek, widać było parę płyt chodnika wiodącego do czegoś, co wyglądało jak kapliczka. - Był to kiedyś bardzo uczęszczany szlak karawan - po wiedział Declan. Panowała głęboka cisza, zachodzące słońce rozpalało rdzawe żółcie na kolumnach sterczących w lawendowe niebo. - Wyobrażam sobie kupców stających tu, by pomodlić się o bezpieczną podróż. Może obozowali w pieczarach, o tam. - Chyba i teraz ktoś tu czasem nocuje - Jasmine wskazała ślady ognia na kamieniach. - Te odosobnione miejsca przyciągają świętych ludzi pusty ni. Głównie mistyków. Sufi. Chrześcijańskich pustelników. Jasmine podeszła do pozbawionego głowy kamiennego barana. Usiadła na nim i patrzyła na Connora, na którego skroniach pokazywały się pierwsze nitki siwizny. - Declan, dlaczego wyjeżdżasz? - Muszę wyjechać. Muszę, żeby przeżyć. - Jesteś tu tak potrzebny. Proszę, posłuchaj mnie. Kiedy przybyłam do obozu uchodźców w Gazie, byłam tak przera żona warunkami, sposobem traktowania Palestyńczyków, że myślałam, iż nie wytrzymam. A potem poszłam do bazy Tre- verton Foundation, zobaczyłam, ile dobrego zrobili... - Jasmine - Declan stanął przed nią w cieniu ogromnej ko- umny - Wjem WSZyStko 0 obozach. Wiem wszystko o warun kach, w jakich żyją tam ludzie, na całym świecie. Ale ty i ja ™e zmienimy tego, ani trochę. Patrz - odwrócił się do kolum- pokrytej płaskorzeźbami; wiatr i piasek zniszczyły je 471 w wielkim stopniu, ale niemal poziome promienie zachodzącego słońca wydobywały z kamienia linie rysunku. - Widzisz to? - wskazał na sylwetki mężczyzn pracujących w polu, wołów obracających kierat, kobiet rozgniatających ziarno. - Te obrazki wykuto prawdopodobnie trzy tysiące lat temu, ale równie dobrze mogłyby być zrobione dzisiaj, bo każdy fellach żyje nadal tak jak jego przodkowie. Nic się nie zmieniło. Do tej wiedzy doszedłem po dwudziestu pięciu latach praktyki medycznej w trzecim świecie. Bez względu na to, co zrobimy, ty i ja, ludzie pozostaną tacy sami. Nic się nie zmienia. - Z wyjątkiem ciebie. Ty się zmieniłeś. - Powiedzmy, że się przebudziłem. Widzę teraz, że to, co robimy tu, w Egipcie, w obozach dla uchodźców, jest tylko daremnym ćwiczeniem. - Kiedyś tak nie myślałeś. Kiedyś myślałeś, że można oca lić dzieci na całym świecie. - Tak, miałem wtedy wielkie mniemanie o sobie i myśla łem, że nie jest mi wszystko jedno. - Nadal nie jest ci wszystko jedno. Rozległ się odgłos kroków i po chwili ukazał się zasapany Hadżi Tajeb. - Uff! Niech Bóg wezwie mnie do siebie czym prędzej, bo inaczej będę zupełnie nieużyteczny w raju! A, te ruiny! Moja wio ska mogłaby zarabiać pieniądze na turystach, gdyby tu przyjeż dżali. Ale gdy zobaczą Karnak i Kom Ombo, patrzą na to i po wiadają: tylko dwie kolumny? Mamy płacić pieniądze za obej rzenie dwóch kolumn? Abu Hosni, knajpiarz z wioski, i ja my ślimy o zrobieniu nowych kolumn. Tak żeby wyglądały jak stare. Na Boga, ale się zmachałem. Ooo? Co to za dźwięk? - To wiatr, Hadżi Tajeb - uspokajał go Connor. - Dla mnie to brzmiało jak zły duch. Na Boga, chodźmy lepiej z tego miejsca, sajjid. W nocy wychodzą duchy, a patrz, słońce już zachodzi. - Zaczekajcie chwilę - zatrzymała ich Jasmine. - Ja też coś słyszałam. 472 Wszyscy troje stali chwilę bez ruchu, słuchając żałobnych lamentów wiatru w ruinach. Po chwili jednak rozpoznali również inny, przeciągły cichy jęk. - Ktoś tam jest! - krzyknęła Jasmine. Po chwili jęk powtórzył się wyraźniej. - Masz rację - potwierdził Declan. - Ktoś tam jest. Chyba w tej kapliczce. Wejście było po stronie wschodniej, akurat najciemniejszej. Najpierw stanęli więc w progu i nasłuchiwali. Rozległ się następny jęk. - Allach! - szepnął Hadżi Tajeb, by odstraszyć złe duchy. Connor wszedł do środka i odnalazł mężczyznę opartego 0 resztki ołtarza. Oczy miał zamknięte, oddychał z trudem. Miał na sobie szatę poplamioną krwią i turban mistyka sufi. Długa broda sięgała mu do pasa. Declan przyklęknął i powiedział cicho: - Już dobrze, staruszku, przyszliśmy z pomocą - otworzył torbę lekarską, wyjął stetoskop i ciśnieniomierz. Jasmine uniosła kraj wełnianej szaty mężczyzny i zobaczyła kość nogi wystającą z przeżartych gangreną mięśni. - Musiał upaść i wczołgać się tutaj w poszukiwaniu schro nienia. W półmroku kapliczki wypatrzyła w swojej torbie strzykawkę i ampułkę z morfiną. - To złagodzi ból - powiedziała do mężczyzny, choć nie była pewna, czy on w ogóle zauważył ich przybycie. Declan osłuchał go pośpiesznie stetoskopem. - Puls bardzo słaby. Ten człowiek jest skrajnie odwodniony 1 prawdopodobnie cierpi bardzo silne bóle. Podłączymy mu kroplówkę i zabierzemy do szpitala. Ku ich zdumieniu wydał z siebie chrapliwy szept: - Nie! Nie ruszajcie mnie stąd. - Zaopiekujemy się tobą, ojcze. Jesteśmy lekarzami. 3patrzył na nią, zdumiała się zielenią jego oczu. Skrzywił le z bólu, ujrzała mocne zęby. 473 - Ten człowiek nie jest stary - powiedziała do Declana. - Tak. Bardzo niskie ciśnienie krwi. Musimy nawodnić go natychmiast, tutaj. Hadżi, przynieś aluminiową skrzynkę, jest w samochodzie, z tyłu - Declan wysłał staruszka po zestaw kroplówkowy. Jasmine i Declan obejrzeli nogę i doszli do tej samej konkluzji: konieczna amputacja powyżej kolana. Wrócił Hadżi Tajeb. Declan ustawił ampułę na ołtarzu, wbił igłę w żyłę i roztwór glukozy zaczął płynąć przezroczystym przewodem do śmiertelnie wycieńczonego organizmu. Potem Declan powiedział: - Posłuchaj mnie, ojcze. Musimy usztywnić ci nogę i za nieść... - Nie - zaprotestował pustelnik nieco mocniejszym głosem. - Nie możecie mnie ruszać. - Co ci się stało? - Modliłem się, tam, na skale. Straciłem równowagę na wietrze i spadłem. Doczołgałem się tutaj. - Jak długo tu leżysz? - Parę godzin, parę dni... Powoli morfina zaczynała działać, mógł wypić kilka łyków z manierki, którą mieli ze sobą, oprzytomniał. - Wyzdrowiejesz - zapewnił Declan. - Musimy tylko zawieźć cię do szpitala. Pustelnik jednak nie słuchał, nagle z wielką uwagą zaczął się wpatrywać w Jasmine. Zmarszczył brwi. Wyraz zdumienia pojawił się na nieprawdopodobnie wychudzonej twarzy. - Miszmisz? - wyszeptał. - Co? Co mówisz? - Czy to ty, Miszmisz? Westchnęła. - Co? Co powiedziałeś? - Myślałem, że śnię. To ty, Miszmisz. - Zachariasz? Och, Boże, Zakki! - spojrzała na Declana. - To mój brat! Ten człowiek jest moim bratem! 474 - Co? - To mój brat. Och, Boże... - Szukałem jej, wiesz. Szukałem Sahry, ale nigdzie nie zna lazłem. - O czym on mówi? - spytał Declan. - Szedłem od wioski do wioski, Miszmisz. Rozpytywałem o nią... ale znikła. Nie było moim przeznaczeniem odnaleźć ją. - Cicho, Zakki, nie męcz się - łzy pojawiły się w jej oczach. - Uratujemy cię. Ale on uśmiechnął się i potrząsnął głową. - Miszmisz... Po tych wszystkich latach jesteś tutaj. Chwal my Jego imię, Wszechmogący pozwolił mi zobaczyć cię, za nim pójdę do Niego. - Tak, chwalmy imię Jego. Ale, Zakki, nie mogę w to uwie rzyć! Co ty tu robisz? Jak zawędrowałeś tak daleko od domu? - Pamiętasz, Miszmisz... fontannę w ogrodzie? - Pamiętam. Proszę, oszczędzaj siły. - Tam, dokąd idę, siły nie są potrzebne. Miszmisz, widzia łaś się z rodziną, potem jak... - skrzywił się nagle - jak ojciec cię wypędził? Byłem taki zrozpaczony, Miszmisz, kiedy wyje chałaś. Jej łzy kapały na jego ręce. - Nie mów już, Zakki. Zatroszczymy się o ciebie. - Bóg jest z tobą, Yasmino. Widzę Jego rękę na twoim ra mieniu. Dotyka cię leciutko, ale On tu jest na pewno. - Och, Zakki - zaszlochała. - Nie mogę uwierzyć, że cię odnalazłam. To musiało być okropne dla ciebie, sam tutaj. - Bóg był ze mną... - Musimy go zabrać natychmiast, bo będzie za późno - powiedział Declan. - Miszmisz... ból ustępuje. - Dałam ci coś na ból. ~ Bądź błogosławiona za to, siostro mojego serca. Spojrzał na Declana i zwrócił się do niego: - Ale ty cierpisz, mój przyjacielu. Widzę w tobie ból. 475 - Nie mów teraz, ojcze, oszczędzaj siły. Ale Zachariasz ujął dłoń Declana i patrząc mu uważnie w twarz mówił dalej: - Tak, cierpisz. Ale ciebie nie można winić. To nie była twoja wina. - Co? - Ona mówi, że jest w niej pokój i chce, żebyś ty również odnalazł pokój. - Pozwól mi teraz odejść do Boga - Zachariasz mówił zno wu do Jasmine. - Wybiła moja godzina. A ciebie Bóg sprowa dził do domu, Miszmisz. Dni twojej tułaczki po obczyźnie są skończone. Uśmiechnął się i dodał: - Powiedz Tahii, że ją kocham i czekam na nią w raju. Zamknął oczy i umarł. Jasmine trzymała go w ramionach i mruczała: - W imię Boga łaskawego, Boga miłosiernego. Nie masz innych bogów, a Mahomet wysłannikiem Jego. Trzymała Zachariasza przez długi czas, siedząc w ciszy pustyni, aż ciemności nocy spowiły kaplicę. Samotny szakal zawył gdzieś na pobliskich wzgórzach. Hadżi Tajeb zalewał się łzami. W końcu odezwał się Declan: - Musimy go pogrzebać, Jasmine. - Moja matka pisała mi dawno temu, że Zachariasz prze żył mistyczne doświadczenie na Synaju podczas wojny sze ściodniowej. Mówił, że zmarł, naprawdę zmarł na polu bitwy, a potem powrócił do życia. Pisała, że po tym wszystkim był odmieniony. Twierdził, że widział raj. Stał się jeszcze bardziej pobożny, a babcia powiedziała, że on należy do wybranych przez Boga. A potem ruszył na poszukiwanie Sahry, naszej kucharki, choć nie wiem, dlaczego. - Jasmine, robi się bardzo ciemno. Musimy go pochować. Zaczekaj z Tajebem w samochodzie. Wykopię grób. - Nie. To mój obowiązek pochować brata. Ja muszę włożyć go do ziemi. 476 Była już ciemna noc, gdy skończyli układać kopiec kamieni nad grobem Zachariasza. Jasmine wypisała imię Allacha na jednym z głazów. Hadżi Tajeb wytarł nos rękawem i powiedział: - Chwalić Boga, sajjida, twój brat będzie odpoczywał w dwóch niebiosach, bo to miejsce jest również poświęcone starożytnym bogom. Jasmine rozpłakała się, a Declan wziął ją w ramiona i trzymał bardzo długo. ROZDZIAŁ 42 Kiedy Amira wysiadła z samochodu, wszyscy ucichli z wrażenia. W Kairze chamsin rzucał w twarz rozgrzany piach, a tu, w Suezie, od turkusowych wód Zatoki Sueskiej niosła się rześka bryza. Cała rodzina Raszidów zebrała się na nabrzeżu Hadż, skąd odchodziły promy na wschodni brzeg Morza Czerwonego, do Arabii Saudyjskiej, pełne pielgrzymów zdążających do Mekki. Do świętego miasta, miejsca narodzin Proroka, gdzie od czternastu wieków wstęp mają tylko wierni, udawała się również Amira. W tę podróż wyruszała cała w bieli, jak nigdy dotąd. Z rodziny brakowało tylko Nefissy, która zwichnęła nogę w kostce, i Mohammeda. Pozostał w Kairze, aby dotrzymać babci towarzystwa. Była natomiast córka Nefissy, Tahia, pa- ząca z dumą na swoją córkę, Asmahan, która dzień wcześ- leJ skończyła dwadzieścia jeden lat i była już po raz drugi Cla-ży. Obok niej szła niewiele tylko młodsza Zeinab. Córka im le miała jednak widoków na rychłe zamążpójście aaerzyństwo. Ale nie można tracić nadziei. Wszakże Bóg 477 naprawdę czyni cuda. Wiara w miłosierdzie boże czyni życie możliwym do zniesienia. Ileż to już razy Tanie kusiło, by zostawić rodzinę i ruszyć na poszukiwanie Zachariasza. Ale ufność w Bogu powstrzymała ją. Kiedy Zakki osiągnie zbożny cel, powróci. I wtedy będą mogli sie kochać i połączyć w małżeństwie. Za Tahią szła żona Ibrahima Huda z pięcioma dorodnymi córkami w wieku od siedmiu do czternastu lat. Nie poczuła się nieszczęśliwa, gdy Ibrahim przyprowadził do domu kolejną żonę - małą, cichą Atiję. Uwolniło to wreszcie Hudę od wypełniania nudnych seksualnych obowiązków małżeńskich. Gdyby ją ktoś zapytał, odpowiedziałaby oczywiście, że lubi kochać się z Ibrahimem, ale w głębi serca nie cierpiała tej powinności. Parę razy sugerowała Ibrahimowi, że wstrzemięźliwość seksualna wyszłaby mu na zdrowie, ale on był przeciwnego zdania i wykazywał wielką aktywność. Zwłaszcza że zbliżał się do siedemdziesiątych urodzin, a wciąż nie miał syna jako dowodu swojej męskości. No, ale teraz niech się martwi tym Atija. Ibrahim, wprowadzając matkę do hałaśliwego terminalu morskiego, zerknął na Atiję, której ciąża - zdawało mu się -powinna już być widoczna z drugiego brzegu Zatoki Sueskiej. Ona po prostu musi dać mu syna. Siedem córek, a właściwie dziewięć, licząc tę malutką, zmarłą w lecie 1952 roku, i tę, którą poroniła Alicja w 1963 roku. Ale pocieszał się, że Bóg jest miłosierny. Nie mieć syna - na tak straszną karę żaden mężczyzna nie zasługuje. Czy jego ojciec Ali wciąż patrzy na niego z raju i czeka, kiedy Ibrahim obdarzy go wnukiem? Co lata znaczą dla duszy w niebie? Może całe życie ziemskie jest dla niej jak jedno mgnienie. Toteż złość Alego na Ibrahima nie mogła jeszcze ostygnąć. Ale ten wielki brzuch, który dźwiga Atija, to wielka nadzieja. Dahiba wspierała się na ramieniu Hakima. Chociaż Ibrahim powiedział, że podczas operacji-nowotwór został całkowicie usunięty, zdecydowano się jednak również na chemioterapię i na- 478 świetlanie. Dahiba była po tym wszystkim bardzo osłabiona, ale jej duch pozostał silny. Cztery minione tygodnie wniosły nowy sens w życie jej i męża. Zgodzili się z wolą Boga i poddali Jego najwyższym wyrokom. Przyjmując jednak to przypomnienie. 0 własnej śmiertelności i o tym, że godziny każdego człowieka są policzone, uznali, iż muszą w pełni twórczo wykorzystać czas, który im pozostał. Dla Hakima najważniejszą sprawą był teraz film o tematyce społecznej, jeszcze nie skończony, a już wywo łujący wrzenie w Kairze. Historia kobiety maltretowanej przez męża, która nie znajduje żadnej obrony w prawie i zabija swoje go oprawcę. Dahiba oddała do druku rękopis powieści, ukoń czonej przed laty, pod tytułem Poszukhvacz na pustyni. W liberal- niejszym klimacie Egiptu za prezydentury Mubaraka książka po winna się niebawem znaleźć w księgarniach. Mimo osłabienia 1 bólów Dahiba przybyła więc na pożegnanie Amiry w dobrym nastroju. Kamelia cieszyła się świeżym, morskim powietrzem i widokiem wielkich statków sunących po roziskrzonej w słońcu zatoce na tle fiołkoworóżowego Synaju, ale zerkała ukradkiem na Da-hibę. Żółta chusta, którą ciocia miała na głowie, zakrywała spustoszenie, jakie w jej włosach zrobiła chemioterapia. Kamelia szykowała Dahibie cudowną niespodziankę. Wszyscy znali sekret oprócz Dahiby i Hakima. Kamelia wiedziała, że pod tym względem może liczyć na rodzinę - dochowają tajemnicy. Nadeszła chwila rozstania. Amirze towarzyszyła w pielgrzymce Zeinab i dwie równie młode kuzynki. Wszystkie ubrane na biało. Amira objęła Dahibę i Hakima. - Pielgrzymuję do Mekki, by wymodlić zdrowie dla mojej córki. Bóg jest miłosierny. A kiedy ściskała Kamelię, mrugnęła do niej porozumiewawczo i szepnęła: ~ Nle martw się, wrócimy na czas. sła' rii m dlu?° Przyciskał matkę do serca. Chciał z nią wy- C/ a bezpieczeństwa, któregoś z młodych Raszidów, może 479 Mohammeda. Omar też był za tym. Amira jednak wybrała asystę trzech dziewcząt. Nie sama pielgrzymka do Mekki niepokoiła Ibrahima, lecz plany Amiry na drogę powrotną. „Chcę wracać szlakiem, którym wędrowałam z matką jako dziecko" - obwieściła. Ibra-him nie mógł zrozumieć po co i męczyły go obawy, czy w ogóle zobaczy jeszcze Amirę. - Ciesz się wraz ze mną, synu mojego serca. To radosna wędrówka. Odwróciła się w stronę statku. Była ciekawa, czy połyskujące, niebieskie morze, po którym miała żeglować, było lazurowym morzem jej ostatnich snów. Mimi w najmodniejszym kostiumie orientalnej tancerki. Mohammed nie mógł oderwać oczu od jej oszałamiającego wizerunku przed wejściem do klubu Cage d'Or. Ona mogłaby chyba pożreć mężczyznę, zjeść go żywcem, a on błagałby, by zrobiła to raz jeszcze. Mohammeda mijali goście klubu: bogaci turyści, nadziani arabscy biznesmeni. Płonął z miłości do Mimi. Ale nie śmiał wejść do środka. Gdyby ciocia Dahiba nie zachorowała... Tamtej nocy, po spotkaniu Mimi w studiu ciotki, Mohammed spał z fotografią tancerki w głowie i obmyślał plan. Ale potem ciocia poszła do szpitala, jej studio było zamknięte i plany Mohammeda wzięły w łeb. W ciągu ostatnich czterech tygodni przychodził pod ten klub prawie co wieczór i wpatrywał się w malowidło z Mimi. Dlaczego nie miał odwagi wejść do środka? Miał pieniądze na bilet i był pełnoletni. Dwa dni temu obchodził dwudzieste piąte urodziny. Rodzina urządziła mu z tej okazji wielkie party, dostał mnóstwo prezentów, ale mało pieniędzy. A pieniędzy potrzebował najbardziej. Mimi nie może zainteresować się 480 urzędnikiem bez grosza. Kartka urodzinowa od matki przyjdzie pewnie lada dzień, ciekawe, z której części świata. - Dekadencja zachodniego imperializmu - usłyszał za sobą. Obrócił się i ujrzał Husseina, znajomego z czasów, kiedy przystał na krótko do Bractwa Muzułmańskiego. Hussein obserwował go niedawno pod kawiarnią Fejrouza, a tydzień temu wpadł na niego na chodniku. Przypadkowo? - Kiedyś byłeś z nami, bracie - chamsin siekł w twarz go rącym piachem, w oczach Husseina błyskało coś niebezpiecz nego. - Pamiętam cię z naszych spotkań. Ale potem znik nąłeś. - Ojciec... - zaczął Mohammed, nagle wystraszony. - Czy nadal wierzysz, mój przyjacielu? - w uśmiechu Hus seina było coś złowrogiego. - Czy wierzę? Hussein wskazał postać Mimi na wielkiej tablicy. - To plugastwo podminowuje egipskie wartości i niszczy wiarę wyznawców islamu. Słychać było orkiestrę z klubu. Za chwilę ona wyjdzie na scenę, jego ukochana Mimi, i będzie tańczyć przed tymi wszystkimi obcymi mężczyznami. Pożądał jej. I nienawidził. Mohammed zaczął się pocić. - Jak mężczyzna może myśleć o Bogu - burczał Hussein - jak może pozostać wierny żonie i rodzinie, jeżeli szatan kła dzie takie pokusy na jego drodze? Te nocne kluby zostały zbudowane za zachodnie dolary. To jest wszystko spisek, oni chcą obedrzeć Egipt z dumy, czci i wiary. Mohammed wpatrywał się w portret Mimi, w bujne piersi 1 biodra, i nagle zobaczył w jej uśmiechu drwinę. Chamsin skórę tysiącami igieł, pot spływał po twarzy, za kołnierz, Pomiędzy łopatkami. Mohammed czuł się, jakby stanął w og- j ~ M^sirny oczyścić Egipt z tej zarazy - mruczał Hussein -powrócić na święte ścieżki wytyczone przez Boga. Musimy to "obić wszelkimi sposobar imi. 481 Mohammed popatrzył na niego wystraszony, odwrócił się i uciekł. Nefissa była zadowolona, że skręciła nogę, bo nie mogła pojechać z resztą rodziny do Suezu, a Mohammed musiał zostać z nią i nie mógł towarzyszyć Amirze w pielgrzymce do Mekki. Była wściekła na brata i syna, że w ogóle przyszedł im do głowy taki pomysł. Mogłaby stracić kontrolę nad Mo-hammedem, dostałby się pod wpływy Amiry, a przecież on należał do niej. Miała plany związane z nim i nikt - ani Ibrahim, ani Omar, ani nawet Amira - nie mógł się do nich wtrącać. Szczęście mogło ją omijać przez te wszystkie lata, ale teraz nadeszła jej godzina: ożeni wnuka z dziewczyną, którą już wybrała, i wszyscy troje wprowadzą się do nowego mieszkania, za które w tajemnicy zapłaciła. Wreszcie był w domu, pocałował ją na powitanie. Natychmiast zauważyła, że jest blady i zdenerwowany. Wziął do ręki listy z ostatniej poczty. Zesztywniał na widok jednej z kopert. - Co to jest? - spytała. - Chyba kartka urodzinowa dla mnie. Nefissa obserwowała, jak otwiera kopertę. Kiedyś prze-chwytywała listy Yasminy do Kamelii, ale nigdy nie robiła tego z kartkami urodzinowymi dla Mohammeda. Wnuk czekał na nie co roku i przechowywał wszystkie. Wiedziała nawet, w której szufladzie. Gdyby mu je odebrała, postawiłaby Yasminę na piedestał. Owoc, po który można sięgnąć - powiedziała sobie Nefissa - kusi dużo słabiej niż ten zakazany. Mohammed patrzył na kopertę marszcząc brwi. - Nie rozumiem, babciu. Na kopercie są egipskie znaczki. - Więc to nie jest od niej. - Ale to jej pismo! I stempel pocztowy jest z Egiptu. Bis- miłlach! Ona jest w Egipcie! 482 _ Coi _ Nefissa sięgnęła po kopertę. - Al Tafla - przeczytała ze stempla. - W imię Boga. Yasmina? W Egipcie? Gdzie jest Al Tafla? Mohammed porwał atlas z półki i gorączkowo przerzucał kartki. Odnalazł stronicę, na której zielony pas doliny Nilu rozdzielał dwa żółte płaty pustyni. Y'Allachl Tu jest! To na południe od Luksoru. - Wnuczku mojego serca, proszę... - Jak ona mogła? - płakał. - Przyjechać tutaj i nie zobaczyć się ze mną? Co to za matka? Och, Boże, babciu, jak ona mogła? Widząc, jak konwulsyjne szlochy wstrząsają szczupłym ciałem wnuka, Nefissa przeraziła się. Yasmina w Egipcie! A co będzie, jeśli przyjedzie po syna? Dziecka nie miała prawa tknąć, ale Mohammed jest już mężczyzną. Jedno czułe słówko matki i pójdzie za nią. Nikt go nie zatrzyma. Na zawsze ukradnie Nefissie chłopaka. - Posłuchaj mnie, kochanie - chwyciła go za rękę. - Pomóż mi usiąść. Dziękuję ci. Muszę ci coś powiedzieć. Przyszedł czas, żebyś usłyszał prawdę o swojej matce. To nie będzie dla mnie łatwe, wnuczku mojego serca. Rodzina przez lata milczała na temat twojej matki, od czasu jej wyjazdu. Proszę, usiądź tutaj. Ale on był zbyt wzburzony, by siedzieć w jednym miejscu. Chodził nerwowo po pokoju. - Powiedz mi, babciu, co się stało z moją matką? - Biedny chłopcze, twoja matka została przyłapana na cu dzołóstwie. Zdradziła twojego ojca z najlepszym przyjacielem wuja Ibrahima. Nefissa była nieco zakłopotana przyjemnością, jaką sprawiało jej wypowiadanie tych słów. - Nie... Nie wierzę ci - łzy wypełniły mu oczy. Zapytaj wuja, kiedy wróci z Suezu. Ibrahim powie ci PraWMę',Ch°daŻ tO JeS° corka- Nie miała wstydu. >e! - krzyknął. - Nie wolno ci tak mówić o mojej matce! teeo vb°li mnie również' bo Jest hańb4 naszej rodziny. Dla-n>kt o niej nie mówi. Ibrahim wypędził ją w przeddzień 483 wojny sześciodniowej. To był czarny dzień dla Egiptu, dla nas wszystkich. Nefissa zacisnęła wargi. Nie powie mu reszty. Nie powie, jak Yasmina błagała o litość, jak prosiła, by mogła zatrzymać syna. I jak Omar zabrał Mohammeda tej nocy, by nigdy już nie mógł oglądać swojej matki. Młody człowiek stał chwilę na środku pokoju, na dywanie, który był kiedyś własnością księżniczki Faizy. Potem nagle wybiegł i Nefissa słyszała, jak wymiotuje w łazience. Kiedy wszedł z powrotem, Nefissa wyciągnęła ręce ku niemu, ale rzucił się do drzwi i zniknął. Pędził przez miasto, roztrącając ludzi na chodnikach. Gnał do kawiarni Fejrouza. Miał nadzieję, że zastanie tam swoich przyjaciół, z którymi wśród żartów i śmiechu uwolni się od myśli o tym, co właśnie usłyszał. W knajpce nie było jednak ani Salaha, ani Habiba. Był natomiast Hussein ze swoimi groźnymi oczami i niebezpiecznymi ideami. Od razu zaczął mówić o potrzebie uwolnienia Egiptu od bezbożników. Mo-hammedowi zdawało się, że widzi czarną chmurę toczącą się ku niemu, która zamienia się w paszczę złego ducha i zaraz go pożre. „Tak" - odpowiadał na wszystko, co mówił Hussein, a w duchu przysiągł sobie: pojadę do Al Tafla i ukarzę ją tak, jak powinna zostać ukarana dwadzieścia jeden lat temu. ROZDZIAŁ 43 Jasmine szukała na niebie swojej gwiazdy w konstelacji Andromedy. Chciała wzmocnić się jej widokiem. Zmówiła cicho modlitwę, odwróciła się od Nilu i poszła w kierunku 484 śnionej wioski Al Tafla, do domu szeiki i zarazem wróżki. Musiała działać szybko. Za trzy dni Declan Connor wyjeżdża. Declan chodził tam i z powrotem po skrzypiących deskach werandy. Nie mógł spać. Przystawał co chwilę i wypatrywał chmur na niebie. Przez cały dzień wieśniacy mówili, że słyszą dalekie grzmoty, powietrze było naelektryzowane, ptaki pokazywały się w niezwykle wielkich stadach. Czy nadciągała burza? Burza? Bez chmur? Declan wyciągnął paczkę papierosów. Zapalił. Burza była w nim. Wyjeżdżał z Egiptu, a nie mógł przestać myśleć o Jasmine. Wciąż miał w pamięci ten moment, gdy była w jego objęciach. Tam, w ruinach, kiedy pocieszał ją po śmierci brata. Jej ciepłe ciało złączone z nim, te dwa wzgórki piersi, łzy kapiące z oczu, które moczyły jego koszulę. Nigdy w życiu tak nie pragnął żadnej kobiety i przeklinał siebie za to. Nie miał prawa czuć takiego pożądania. Sybil leżała w grobie. Coś usłyszał, ale nie był to odległy grzmot, lecz... bębny. Z pewnością bębny. Ale gdzie, o tej porze? Wolno wyszedł ze swojego domku nad Nilem i ruszył w kierunku wioski. Odgłos bębnów stawał się coraz wy-raźniejszy, wybijały jakiś rytm. Przyjęcie w środku nocy? W Al Tafla wszystko było pozamykane. Żadnego światełka, nawet w gospodzie Walida. Nikt z fellachów nie błąkał się mgdy po nocy, bo oni przecież byli pewni, że w ciemności roi się od dżinów i wszelkich złych duchów. Mimo gorąca wszystkie drzwi i okna zamykano szczelnie, żeby nie wkradły się emony i nie trafiły do środka przekleństwa rzucane przez zawistnych sąsiadów. w przychodni również ciemno, nie widać światła w oknie Jas- -' ale - ku zaskoczeniu Declana - jakieś blaski pełgały po szoru h*a tyłach Przychodni. Przecisnął się wąskim przejściem, uJ3c barkami po ścianach. Na podwórku byli mężczyźni z in- 485 strumentami. Declan zauważył drewniane flety, skrzypki o dwóch strunach i szerokie, niskie bębny, trzymane nad rozpalonymi węglami. To one dawały dźwięk, który Declan usłyszał na werandzie. Były również kobiety: żona Chalida, siostra Wali-da, szanowana, leciwa Bint Omar. Wszystkie podsuwały się do zapalonych kadzideł i cofały się, mrucząc jakieś inkantacje. Declan nie rozumiał ani słowa, to nie było po arabsku. Nagle zrozumiał, co się tu dzieje: to było przygotowanie do zaar, rytualnego tańca, służącego do wypędzania demonów. Uczestnicy tego obrzędu wpadali w trans i tracili nad sobą kontrolę. Cudzoziemcom normalnie nie pozwalano brać udziału w zaar, nawet obserwować, ale Declan raz widział to z ukrycia w Tunezji. Wtedy tancerz padł nieżywy - nastąpiło nagłe zatrzymanie akcji serca. Declan zaniepokoił się. Gdzie jest Jasmine? Podsunął się bliżej, ale jakaś kobieta zagrodziła mu drogę. - Haram! - powiedziała. - Tabu! Ale inna, szeika wioski, z którą Declan starł się kiedyś w związku z barbarzyńskim zabiegiem obrzezania dziewczynek, popatrzyła badawczym wzrokiem i łaskawie przyzwoliła: - Możesz wejść, sajjid. Parę osób, które siedziały na ławkach na skraju podwórka, powitało Declana uśmiechami i ukłonami. Pośrodku kobiety obracały się powoli w ciasnym kręgu, podnosząc i opuszczając ramiona, tupiąc, rzucając głowami. Dobosze nagrzewali bębny nad ogniem, a skrzypek stroił instrument. Szeika w zwiewnej, czarnej szacie kręciła się przy świecach i kadzidłach, aż powietrze wypełniły smużki dymu i bukiet intensywnych aromatów. Declan rozglądał się za Jasmine. Wiedział, że nie powinien przeszkadzać w tym obrzędzie, ale chciał wiedzieć, dlaczego odbywa się to wszystko akurat pod przychodnią i czy Jasmine jest w to wciągnięta. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że tańce zaar mogą być niebezpieczne, bo wiążą się z wypędzaniem złych duchów, a te niechętnie opuszczają miejsca i oso- 486 bv raz opanowane. Dla Declana utrata świadomej kontroli nad sobą była sednem niebezpieczeństwa. Czy ktoś był chory i będzie to zaar uzdrawiający? Decian zastanawiał się nad tym, siadając obok kobiety, którą pamiętał jako Rajat. Szeika dała znak i jeden bębnista w długiej, białej galabii i w białym turbanie zaczął chodzić dokoła podwórka, bijąc rytmicznie w instrument. Kobiety zamknęły oczy i zatrzymały się tam, gdzie były. Kołysały się tylko powoli na boki. Po chwili rytm uderzeń w bęben zmienił się, następnie odezwał się drugi bęben w jeszcze innym rytmie. Decian wiedział, o co tu chodzi. Fellachowie wierzyli, że każdy duch ma jakąś melodię albo kadencję i przychodzi, kiedy się ją zagra. Na tym podwórku zastawiano więc na duchy muzyczne sidła. Wreszcie jedna z kobiet zaczęła bardzo żywo tańczyć, dokładnie w rytmie jednego z bębnów, jakby sama złapała się w sidło tej sekwencji dźwięków. Decian podziwiał żonę Chalida, o okazałej tuszy, która pląsała z wdziękiem i zwinnością. Ale nie była w transie. Jeszcze nie. Dołączyły pozostałe bębny, więcej kobiet ruszyło do tańca, każda w swoim rytmie z własną choreografią. Każda prowadzona przez innego ducha? Decian spostrzegł, że szeika idzie na tyły przychodni, gdzie mieszkała Jasmine. Patrzył z napiętą uwagą w tamtą stronę. Kiedy zobaczył wychodzącą Jasmine, zerwał się na równe nogi. Jasmine prowadziły dwie kobiety, oczy miała zamknięte, a głowę pochyloną na bok. Czy podano jej jakieś środki odurzające, czy sama wprawiła się w ten stan? Miała na sobie niebieski kaftan. Ten kolor - Decian wiedział o tym - uciszał i dobrze usposabiał duchy. Jasmine znalazła się w kręgu bębnów. Szeika wykrzykiwała przenikliwym głosem. Decian nie miał pojęcia co ani w ja- wd ^^f Ch.yba jakieś imiona. Może wzywała kogoś, pra- °podobnie duchy. Szeika uniosła ramiona, jej wielki cień 487 padł na ścianę i miotał się gwałtownie, choć kobieta stała nieruchomo. Jasmine opadła na ziemię, Declan chciał podejść do niej, ale powstrzymało go silne ramię Rajaty. Kobiety rozsunęły się nieco, Jasmine klęczała z zamkniętymi oczami wewnątrz kręgu. Zaczęła powoli ruszać się z boku na bok. Do bębnów dołączyły pozostałe instrumenty. Muzyka stała się donośna, melodyjna, hipnotyzująca. Jasmine wyciągnęła poziomo ramiona, głowa opadła jej do tyłu, turban zsunął się, złote włosy rozsypały się swobodnie. Kobiety tańczyły wokół. Declan usłyszał, że od czasu do czasu któraś z nich rzuca Jasmine uspokajające słowo: że jest bezpieczna wśród przyjaciół. Muzyka brzmiała jeszcze donośniej, ktoś zaczął śpiewać. Jasmine wychylała się głębiej i głębiej, omiatając włosami piasek. Declan czuł, że jego własny puls przyśpiesza wraz z rytmem bębnów. Szeika piskliwym głosem wykrzykiwała nadal dziwne słowa, jakby żądając, by ktoś się pojawił. Jasmine robiła coś dziwnego. Trzymała ramiona wyciągnięte i nieruchome, zdawało się, że zawieszone na niewidocznych sznurkach. Równocześnie zataczała coraz szersze i coraz szybsze kręgi głową. Muzyka dyktowała tempo, przy- ? śpieszając nieustannie. Włosy Jasmine ułożyły się w pobłysku-jący złotem wir. Szeika wykrzykiwała dziwaczne słowa tak szybko, że zlały się w jeden nieprzerwany pisk. Muzyka pulsowała Declanowi w głowie, nie mógł oderwać oczu od wirującego złotego kręgu włosów Jasmine. Spojrzał na jej twarz. Zdecydowanie blada, krople potu na skórze, usta rozchylone, a oczy... Jej oczy były otwarte, ale całe białe, obróciły się do środka. Wpadła w trans. Była nieprzytomna. - Dość! - krzyknął Declan i wskoczył w środek kręgu. - Stop! Szeika zagrodziła mu drogę: - Haram, sajjid. 488 Odepchnął wróżkę, porwał Jasmine na ręce i wyniósł z podwórka, z duszących, kadzidlanych dymów. Zwieszała się bezwładnie z jego ramion, ale gdy dotarł nad brzeg Nilu i kładł ją delikatnie na trawiastym brzegu, zaczynała przytomnieć. - Declan... - Co ty, do licha, tam wyrabiałaś? - przyklęknął przy niej. - Nie wiesz, że taki stan transu w tańcu jest niebezpieczny? Napędziłaś mi stracha. - Zrobiłam to dla ciebie, Declan. - Dla mnie? Czy ty straciłaś rozum? Wiesz, jaki byłem przerażony? - Ale chciałam... Nagle przygarnął ją i pocałował. - Jasmine - mruczał całując twarz, włosy, szyję. - Tak się bałem. Mogło ci się coś stać. Jasmine zarzuciła mu ramiona na szyję, przytuliła się i zachłannie pocałowała. - Nie powinienem siedzieć i patrzeć na to - powiedział. - Trzeba było przerwać wszystko, zanim się jeszcze zaczęło. - Declan, mój kochany... - Dobry Boże, mogłem cię stracić, Jasmine. Wtulił twarz w jej włosy, przyciągnął do siebie, ledwie mogła oddychać. Zobaczyła wokół siebie trzciny sięgające aż do gwiazd, wdychała piżmowy aromat Nilu. - Kocham cię, Jasmine. Potem nie było już żadnych słów. Szh wzdłuż rzeki trzymając się za ręce. Księżyc zaczynał zstę-P.°™a^ ku horyzontowi. Jasmine pomyślała, że Nil nigdy nie wyglądał piękniej. Lubiła czuć dłoń Declana w swojej ręce. Był tylkoT™ mężczyzną' z którym przeżyła akt seksualny. Jednak ' mm doznała tak wspaniałego i pełnego zjednoczenia. 489 - Declan, mogłeś oglądać zaar tej nocy, bo ja urządziłam go dla ciebie. Nic mi nie groziło. Oni wiedzą, co robić, jeśli to idzie za daleko. - Byłem taki niespokojny - powiedział cicho, bojąc się za kłócić spokój rzeki. - Dlaczego, do licha, chciałaś robić coś takiego dla mnie? - To miał być dar dla ciebie w zamian za to, co zrobiłeś dla mnie. - A co ja zrobiłem dla ciebie? - Gdyby nie ty, mogłam nigdy nie powrócić do Egiptu i nie byłabym z Zakkim w jego ostatniej godzinie. Ponieważ jednak tu się znalazłam, nie umarł sam w boleściach. Muszę ci za to podziękować. - Ale ja nie ściągnąłem cię tu, do Egiptu, Jasmine. Nie miałem z tym nic wspólnego. - Jak tylko pogrzebaliśmy Zachariasza, zaczęłam się zasta nawiać, jak ci pomóc. Zapamiętałam słowa Zachariasza o bó lu, który jest w tobie. I pomyślałam sobie, że mogłabym cię od tego bólu uwolnić. To byłby mój dar. - I próbowałaś uwolnić mnie od złych duchów? Uśmiechnęła się. - Wszyscy ludzie, którzy przyszli na obrzęd zaaru dzisiaj w nocy, szanują cię i poważają. I zebrali się, żeby wytworzyć pozytywną energię i przekazać ci ją. Westchnął. - Obawiam się, że to nie wyszło. Nie czuję się zbyt pozy tywnie. Powiedziałaś kiedyś, że się zmieniłem, chciałaś wie dzieć, dlaczego. To się wiąże ze śmiercią mojej żony. Sybil nie umarła śmiercią naturalną, Jasmine. Została zamordowana. - Mój brat powiedział, że nie jesteś niczemu winien. - Zabiłem jej mordercę. Wykonałem egzekucję. Jasmine wdychała woń kwiatów pomarańczy. Czekała na dalsze słowa Declana. - Sybil i ja pracowaliśmy koło Arushy w Tanzanii. Wie działem, kto ją zabił. Syn kacyka. Sybil miała mały aparat 490 fotograficzny, który mu się podobał. Miesiąc wcześniej ukradł Ogłosiłem wtedy, że czarownik przeklnie złodzieja, ale je-fli złodziej zwróci aparat, nie będzie ani kary, ani żadnych pytań. Następnego dnia aparat leżał w naszym samochodzie. Miesiąc później znaleziono Sybil z poderżniętym gardłem na ścieżce do naszej misji. W aucie brakowało tylko aparatu. Poprosiłem lokalną starszyznę o krótkie spotkanie. Zgodzili się na to, co chciałem zrobić. Czterech silnych mężczyzn trzymało złodzieja, a ja zrobiłem zastrzyk. Powiedziałem im, że to jest specjalny odczynnik do rozpoznawania winnych i niewinnych. Jeśli nie jest winny śmierci mojej żony, nic mu nie będzie, jeśli jest, umrze przed zachodem. Declan zrobił pauzę i dokończył po chwili: - Dokładnie o zachodzie umarł. - Co mu wstrzyknąłeś? - Wysterylizowaną wodę. Absolutnie nieszkodliwą. Nie myślałem, że może umrzeć. Przypuszczałem, że się wystraszy i przyzna. Miał szesnaście lat. Położyła rękę na jego ramieniu. - Zakki miał rację. To nie twoja wina. Chcę ci pomóc, De clan. Dźwigasz swój ciężar. Ja również. Pytałeś mnie, dlaczego nie wracam do rodziny w Kairze. Powiem ci. Mój ojciec wy pędził mnie z rodziny. Odebrał mi syna i wyparł się mnie. Uczynił tak, ponieważ miałam stosunek płciowy z mężczyzną, który nie był moim mężem, i zaszłam w ciążę. Nie kochałam tego człowieka, byłam jego ofiarą. Hassan al-Sabir groził, że zniszczy moją rodzinę. Poszłam błagać go, by tego nie robił, a w rezultacie okryłam hańbą rodzinę. Wiem, że powinnam pojśc do ojca. Chyba to go najbardziej rozgniewało, że nie wierzyłam, iż może pokonać Hassana, uważałam go za bez- ego. Nie wiem- Tamtej nocy ojciec powiedział mi, że ciągnęłam przekleństwo na rodzinę w momencie swoich na-oozin. To dlatego nigdy nie mogę wrócić. 5"1106 ale P° tylu latach naPrawde nadal boisz sie P°- 491 - Po prostu nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Moja ro dzina się ode mnie odcięła. Nie należę już do Raszidów. - Jasmine, powiedziałaś, że chcesz mi pomóc. Zapomnij o mnie. Pomóż sobie. Wypędź własne demony. Mówisz, że jesteś wdzięczna, bo przyciągnąłem cię do Egiptu. To nie ja, ty sama chciałaś tu być. Ja byłem tylko pretekstem, którego po trzebowałaś. - To nieprawda... - Ale jeszcze naprawdę nie wróciłaś. Pracujesz w Libanie, w Gazie i tu, za Luksorem. Jakbyś chodziła dokoła śpiącego olbrzyma i bała się go obudzić. - Och tak, Declan. Boję się. Naprawdę chcę ujrzeć moją rodzinę. Tak tęsknię za nimi, za moją siostrą Kamelią, za bab cią Amirą. Ale nie wiem, jak wrócić! Uśmiechnął się. - Trzeba robić krok po kroku i nie rezygnować. - Ale ty zrezygnowałeś - zauważyła cicho. - Tak, ja zrezygnowałem. Tu jestem bezsilny. Tym lu dziom można szczepić dzieci, oni i tak bardziej wierzą w magiczną moc koralików na sznurku. Można im mówić o pasożytach, a oni biorą amulety i wchodzą do skażonej wody. Nawet ty, Jasmine, wierzyłaś, że taniec zaar może mi pomóc. Nie widzisz, jak bezowocne były moje wysiłki? Tak, poddaję się. I dlatego muszę wyjechać, zanim kompletna da remność tego wszystkiego zniszczy mnie, tak jak zniszczyła Sybil. - Ale to nie zabobony i magia zabiły twoją żonę. - Nie, ale zabiły chłopca, który zamordował ją dla zdoby cia taniego aparatu. Jasmine, Sybil i ja przekonywaliśmy ludzi w tej wiosce o konieczności szczepienia dzieci. Już właściwie się zgodzili dzięki wytrwałości Sybil. A nieco potem ja posłu żyłem się dokładnie takimi gusłami, jakie zwalczaliśmy! Cof nąłem wioskę o stulecie, po tym wszystkim, co osiągnęła Sybil. Zniszczyłem jej trud, Jasmine. Obróciłem jej śmierć w farsę. 492 _ Nie, to nieprawda - dotknęła jego policzka. - Och, De-lan chcę uwolnić cię od bólu. Powiedz mi, co mam zrobić. Mam jechać z tobą? - Nie. Musisz tu zostać, Jasmine. To twoje miejsce. - Nie wiem, gdzie jest moje miejsce. Kocham cię, to wszy stko, co wiem, Declan. Tyle wiem. - W tej chwili - pocałował ją - to jest wszystko, co potrze bujemy wiedzieć. ROZDZIAŁ 44 - Nie martw się, mój przyjacielu - powiedział Hussein łącząc mechanizm zegarowy z bombą. - Nikomu nic się nie stanie. Poniedziałek, klub dzisiaj zamknięty - popatrzył na bladego Mohammeda, który trząsł się na tylnym siedzeniu. - To tylko przestroga, niech wiedzą, że jesteśmy zdecydowani uwolnić Egipt od tej bezbożnej dekadencji. Nastawiam zegar na dziewiątą. Samochód Husseina był zaparkowany niedaleko od klubu Cage d'Or. Mohammed mógł widzieć nawet tablicę z tańczącą Mimi. Zerknął na bombę w rękach Husseina. Poczuł suchość w gardle. Co on tu robi z tymi niebezpiecznymi ludźmi? Co on, Mohammed Raszid, niski rangą urzędnik, ma z nimi wspólnego? -z sie zagubiony. Parę ostatnich tygodni rozmazywało mu ię ^ Pamięci: wszystko od momentu, gdy zorientował się, że ka jest w Egipcie. Co rano budził się z nadzieją, że może iaj przyjedzie go zobaczyć. Dzień mijał, nadzieja gasła. Co Z°r -SZedl Więc do mieszkania Husseina i słuchał młodych mówiących namiętnie o Bogu t rewolucji. Nie lubił Hus- 493 seina ani jego przyjaciół, ale przy nich mniej dotkliwie odczuwał swoje nieszczęście. Mówili, że bezwstydne i niemoralne kobiety muszą zostać wypędzone z Egiptu. Zgadzał się. Kiedy wyjawili, że dla zademonstrowania swoich dążeń planują zniszczyć lokal, w którym tańczy Mimi, pomyślał: dostanie nauczkę. W swoim pogubieniu nie bardzo wiedział, którą z dwu kobiet ma na uwadze, ciesząc się tą nauczką. A teraz siedział w samochodzie, nie tak daleko od klubu i patrzył na Husseina, który majstrował przy bombie. Był przerażony, chciał uciekać. Wykręcał sobie palce. Jak matka mogła nie spotkać się z nim, skoro była w Egipcie? Czy nadal jest w Al Tafla, czy już wyjechała z kraju, nie dbając zupełnie o syna? - Powierzamy to odpowiedzialne zadanie tobie, mój przyjacielu - Hussein wręczył skrzynkę Mohammedowi. - Wykażesz swoje oddanie sprawie i Bogu. To jest klucz do tylnego wejścia. Skrzyneczkę połóż przy samej scenie, jak ci pokazałem na rysunku. Bóg będzie z tobą, mój przyjacielu. Z drugiej strony klubu, przed głównym wejściem, Kamelia witała się właśnie z właścicielem. Wszystko na dzisiejszą niespodziankę dla Dahiby, wielkie przyjęcie na jej cześć, było przygotowane: rodzina zaraz pojawi się w komplecie, a także przyjaciele, muzycy z jej dawnej orkiestry, filmowcy, dziennikarze, nawet przedstawiciele ministerstwa sztuki i kultury z jakąś nagrodą. Kamelia podziękowała właścicielowi i wsiadła do oczekującej limuzyny. Tymczasem jej siostrzeniec wślizgiwał się właśnie do klubu tylnym wejściem. Pod pachą miał skrzynkę. Patrząc na lazurowe morze na lewo od drogi, złote plaże, palmy, Amira myślała o rodzinie w Kairze. Już pewnie zbierają się na to wielkie przyjęcie na cześć Dahiby. Amira żałowała, że nie będzie obecna, podobnie jak towarzysząca jej Zeinab. Obiecała Kamelii wrócić na czas z pielgrzymki do Mekki, ale nagłe bóle 494 w piersi zatrzymały ją w Medynie. Tamtejszy lekarz radził lecieć bezpośrednio do Kairu, lecz Amira koniecznie chciała znaleźć się na szlaku karawany, z którą wędrowała w dzieciństwie - drugiej takiej szansy mieć już nie będzie. Widok pobłyskujących, błękitnych wód zatoki Akaba podniecał ją. Czuła się oczyszczona, bliższa Bogu po tej pielgrzymce do Mekki, najświętszego miejsca na ziemi. Modliły się z Zeinab i dwiema kuzynkami przy Kaabie, wielkim, czarnym kamieniu, piły świętą wodę ze studni Hagary, rzucały kamykami w kolumnę symbolizującą szatana, by wypędzić diabła z siebie samych. Potem popłynęły statkiem wzdłuż wybrzeża do Akaby, gdzie wynajęły samochód i ruszyły na półwysep Synaj. Na lewo palmy, plaże, lawendowy brzeg Arabii za wodami zatoki, a po prawej nagie, granitowe skały. - Czy tędy prorok Mojżesz prowadził Żydów z niewoli egipskiej? - spytała kierowcę Amira. - Tą drogą wędrują wszyscy, sajjida. Mnisi w klasztorze Świętej Katarzyny najlepiej opowiedzą ci o wszystkim. Jeśli Bóg pozwoli, staniemy tam dzisiaj na noc. Samochód zjechał z szosy biegnącej wzdłuż wybrzeża na węższą drogę poprzez kamieniste przestrzenie obfitujące w brązowe, pustynne skowronki, drozdy, przepiórki, zające pustynne i małe, zielone jaszczurki. Mijali Beduinów, którzy podnosili ręce w geście pozdrowienia. Roślinność była coraz uboższa, bardzo rzadko widziało się nieliczne palmy. Amira cały czas szukała czegoś znajomego w tym surowym krajobrazie. Góra Synaj, zwana również Górą Mojżesza - kierowca wskazał wyniosły, poszarpany szczyt. Amira wpatrywała się uważnie w urwiste turnie w róż- °dCleniach brązu' szarości i czerwieni. Serce biło coraz 1^ C gdzieś u podnóża tych nagich grzbietów nasza została napadnięta? Czy tutaj wyrwano mnie z ob- w i -a V Moze ona jest pochowana niedaleko i znajdę koncu jej grób? w k 495 - Tutaj - jak powiadają - prorok Mojżesz po raz pierwszy rozmawiał z Bogiem - powiedział kierowca, gdy mijali malut ką, białą kapliczkę. Wreszcie zajechali pod klasztor Świętej Katarzyny, położony u podnóża góry Synaj. - Zeinab, pomóż mi wspiąć się po tych stopniach - popro siła Amira, gdy wysiadły - muszę sama porozmawiać ze świę tymi ojcami. Kiedy dotarły pod bramę w starych murach, Amira musiała przystanąć dla złapania oddechu. Proszę, Boże, nie pozwól, bym umarła, zanim nie znajdę odpowiedzi na moje pytania. Zeinab uderzyła w dzwon przy furcie i pojawił się brodaty mnich w ciemnobrązowym habicie greckich ortodoksyjnych zakonników. - Proszę cię, świątobliwy ojcze - powiedziała Zeinab po arabsku - zechciej wpuścić moją babcię, która potrzebuje od poczynku. Przebyłyśmy długą drogę. Nie rozumiał, musiała powtórzyć po angielsku. Wtedy skinął głową, powiedział, że widzi, iż odbywają pielgrzymkę religijną, i zaprosił do środka. Weszły na podwórzec chrześcijańskiego klasztoru, a Amira - krocząc za mnichem po kamiennych płytach wydeptanego chodnika - pomyślała: już tu kiedyś byłam. Cienie wydłużały się w Al Tafla, gdy Jasmine kończyła ostatnią z wizyt domowych. - Sajjid wyjeżdża dzisiaj, doktorko? - spytała Um Jamal, gdy Jasmine mierzyła jej ciśnienie krwi. - Tak, doktor Connor musi jechać. - Doktorko, to źle. Powinnaś go tu zatrzymać. - Albo jechać razem z nim - zapiszczała Rajat. - Taka mło da kobieta jak ty. Jeszcze nie pora, żeby być starą i samotną jak ja! 496 Jasmine odwróciła się od kobiet i starannie spakowała aparat do mierzenia ciśnienia do torby lekarskiej. Nie mogła skoncentrować się na pracy. To było tak cudowne, kiedy kochali się z De-clanem dwie noce wcześniej. Potem długo rozmawiali i znowu się kochali. I wtedy Jasmine zaczęła się wahać. Tak, ma rację Um Jamal: jak może pozwolić mu odjechać? Ale Declan nie zostanie. Powiedział przecież: „Kocham cię, Jasmine, ale jeśli pozostanę, przepadnę. Tyle tym ludziom dawałem, że nie pozostało mi już nic. Nie mam już nic, co mógłbym dać. To tak, jakby zjedli moją duszę, i mogę się ocalić, tylko jeśli wyjadę. Muszę wyjechać, Jasmine, a ty musisz zostać". Pożegnała Um Jamal i szła w słońcu późnego popołudnia, perswadując sobie, że widocznie jest jej przeznaczona samotność, że Bóg ma inne plany dla Declana, rozstali się przecież tamtego ranka i nie zobaczy go już nigdy. Zamiast do przychodni nogi zaniosły ją jednak nad rzekę, pod dom Fundacji, gdzie Declan pakował bagaże do toyoty, przygotowując się do nocnej jazdy do Kairu. - Zaczekaj! - krzyknęła. Odwrócił się, skoczyła mu w ramiona. - Kocham cię, Declan. Kocham cię tak bardzo i nie chcę cię stracić. Całował ją i głaskał. Wtuliła się w niego. - Straciłam wszystkich. Kogo kochałam, straciłam, nawet syna. Ale nie stracę ciebie. Chcę jechać z tobą, Declan. Chcę być twoją żoną. Mohammed był przerażony. Wszystko szło tak cholernie g adko, dokładnie jak obiecywał Hussein: nikogo nie napotkał, ™W go nie widział, kiedy kładł skrzynkę przy krawędzi sce- z d Z6d wyJściem sprawdził jeszcze raz zegar połączony "atorem. Był ustawiony na dziewiątą, a więc za trzy- 497 dzieści minut. Czując zimny strach, śpieszył w stronę ulicy Rajskich Dziewic. Dobry Boże, co ja zrobiłem? - pytał sam siebie nieco później na schodach dziwnie cichego i pustego domu. Jak będę mógł z tym żyć? A jeśli ktoś zostanie zraniony, albo nawet zabity? Niewinny przechodzień! Na Boga, gdyby tak można odkręcić to wszystko, co zrobiłem! - Mohammed! - krzyknęła kuzynka Asmahan, wystrojona w połyskującą suknię wieczorową i owiana chmurą perfum. - Dlaczego nie jesteś ubrany? - Ubrany? Z jakiej okazji? - Przyjęcie na cześć cioci Dahiby! Przecież jesteś wtajemni czony już od paru tygodni. Wszyscy już poszli. Jeżeli się po śpieszysz, możesz jechać ze mną. Przyjęcie? Tak, niespodzianka dla cioci Dahiby. To dzisiaj? - Zapomniałem, Asmahan. Pośpieszę się i zabiorę się z to bą. Gdzie ma być to przyjęcie? - W klubie Cage d'Or. Amira obudziła się z bólem i przez długą chwilę zastanawiała się, gdzie jest. Wreszcie przypomniała sobie, że przyjęto je na nocleg w klasztorze Świętej Katarzyny. Popatrzyła na śpiącą Zeinab i kuzynki, wstała, ubrała się i wyszła w zimną, pustynną noc. Miała nadzieję, że ból to skutek nazbyt obfitej kolacji, na którą wczoraj zaprosili mnisi, a nie kolejny sygnał niedoma-gań jej serca. Musiała jeszcze chwilę pożyć. Niczego nowego sobie na razie nie przypomniała. Zakonnicy oprowadzili wczoraj Amirę i dziewczęta po całym, obszernym kompleksie klasztornym. Zobaczyły piękny kościół, ogrody, katakumby ze stosami kości mnichów zmarłych w ciągu stuleci. Teraz znowu była na skąpanym w świetle księżyca dziedzińcu i patrzyła na skromniejsze budowle na obrzeżach ze- 498 nołu klasztornego. Ujmowało Amirę to, że w obrębie chrze-iiańskiego monasteru mieścił się również meczet. Mnisi wy- aśniali, że zbudowano go wieki temu, by chronić miejsce przed najeźdźcami arabskimi, a obecnie korzystają ze świątyni grupy Beduinów podczas ramadanu i przy innych okazjach. Amira drżała z zimna, zdecydowała się wracać do celi klasztornej, w której nocowały. Coś ją jednak powstrzymało. Popatrzyła na czarne niebo usiane gwiazdami. Czując, jakby ktoś inny, nie ona sama, kierował jej krokami, ruszyła w kierunku murów. Dahiba patrzyła na miasto przez szyby sunącej wolno limuzyny i myślała, jak cudownym miejscem jest świat. Otrzymała dar życia na nowo. Wyniki ostatnich badań laboratoryjnych były negatywne. Rak się wycofał. za - Życzę sobie, żebyś powiedział mi, dokąd jedziemy, Ha- kim! - nalegała śmiejąc się. - Zobaczysz, kochanie. To niespodzianka - ścisnął ją rękę. Mohammed spojrzał na zegarek. Bomba wybuchnie za piętnaście minut. Oblał go zimny pot, wściekle nacisnął klakson i usiłował przebić się przez ten potworny korek. Kiedy Asmahan powiedziała, że przyjęcie odbędzie się w Cage d'Or, Mohammed próbował dodzwonić się do klubu, ale linia była zajęta. Potem myślał o zawiadomieniu policji, ale nie było czasu, wybiegł więc z domu i wskoczył do samochodu Asmahan. Miał nadzieję, że zdąży rozbroić bombę albo wrzucić ją do Nilu. Ale ten parszywy korek nie dawał mu żadnych szans. MóJ Boże, mój Boże, ratuj mnie! 499 W końcu, w panicznym strachu, porzucił samochód z pracującym silnikiem i pobiegł w stronę rzeki. Declan cały wieczór instruował Nasra i Chalida, co mają robić do przyjazdu nowego kierownika placówki Fundacji. Następnie ruszył do Jasmine. Kochali się wcześniej u niego po południu, potem ona pobiegła pakować się. Mieli wyjechać razem rano. Kiedy doszedł do przychodni, usłyszał z sąsiedniego meczetu głos muezzina wzywającego wiernych do modlitwy. Jasmine nie było w mieszkaniu. Zobaczył ją na podwórku za domem. Klęczała na dywaniku w blasku księżyca. Nigdy nie widział modlącej się Jasmine i teraz był tym urzeczony. W białym kaftanie i białym turbanie płynnie powtarzała serię ukłonów i wyprostów jak wymyślny układ choreograficzny. Szeptała strofy arabskiej modlitwy, na twarzy jej malowało się całkowite oddanie i coś jeszcze - może smutek, może prośba o wybaczenie. Nagle rzucił papierosa, zadeptał go butem i odszedł. Hakim wkroczył do klubu głównym wejściem, prowadząc pod ramię zdumioną żonę. „Niespodzianka!" - krzyczeli wszyscy. Dawna orkiestra Dahiby, ustawiona na scenie, zaczęła grać melodię, która kiedyś rozpoczynała występy tancerki. Mohammed wpadł do budynku kuchennymi drzwiami, roztrącając kelnerów dobiegł do głównej sali i ujrzał całą rodzinę: wuja Ibrahima, babcię Nefissę, macochę Nalę, wszystkich kuzynów i kuzynki, od najstarszych po małe brzdące, nawet ciężarną żonę Ibrahima Atiję. Kamelia zapraszała Dahi-bę na scenę, zebrani wiwatowali i bili brawo, błyskały flesze. - O Boże - jęknął Mohammed i natychmiast krzyknął: - Uciekajcie! Wszyscy uciekajcie! 500 Amira szła wzdłuż muru, zimny wiatr przewiewał jej białą szatę. Patrzyła na sylwetki poszarpanych szczytów sterczące w gwiaździste niebo, zarysy klasztornych dachów i nagle spostrzegła szczególny kontur: minaret tutejszego meczetu. Graniasta wieża - minaret z jej sennych wizji. To tu było nasze obozowisko. I od razu ten słodki aromat, który również powtarzał się w snach, to krzewy gardenii pod murem. Usłyszała wyraźny, czysty głos matki: „Popatrz w niebo, córeczko mojego serca. Widzisz Oriona i tę jasną, piękną gwiazdę? To Rigel, gwiazda, pod którą się urodziłaś". W jednym momencie wróciło to wszystko, jakby nowe słońce zajaśniało nad Synajem, a w jego blasku kolorowe namioty i proporce, śpiewy i tańce przy ogniu, wizyty beduiń-skich szejków w pięknych, czarnych strojach, ich dudniący śmiech. Amira musiała oprzeć się o mur, przeszłość zalewała ją jak potop: Mamy dom w Medynie, dokąd właśnie wracamy z Kairu po odwiedzinach u cioci Saany, która spodziewa się drugiego dziecka. Babcia mówi, że tata ucieszy się widząc nas z powrotem, bo nie lubi rozłąki z rodziną. Tata, mój ojciec, który jest arystokratą, księciem z największego rodu w Arabii. A ja jestem zaręczona od dnia narodzin z księciem Abdulla-hem, który pewnego dnia stanie na czele naszego rodu. - Allach! - krzyknęła ku gwiazdom. Gdy Mohammed biegł w kierunku sceny, ojciec złapał go Spojrzeli sobie w oczy. sta kufe WraZ Z °SluszaJ3cym hukiem ogarnęła ich płomieni- 501 Gdy Amira patrzyła zdumiona na minaret skąpany w księżycowym świetle i chłonęła nowe wspomnienia - ogród i fontannę w Medynie, imiona braci i sióstr - poczuła nagły, ostry ból za mostkiem i zobaczyła oślepiające światło... Jasmine obudziła się nagle. Wsłuchiwała się w ciszę, a potem, czując coś niedobrego, wstała, ubrała się i wyszła w mrok nocy. Zbliżyła się do domu Declana. Drzwi otwarte. Nie było go w środku, nie było jego rzeczy. Miejsce, gdzie stała zwykle toyota, ziało pustką. Dalej ciemniał cichy Nil. EPILOG Jasmine rozsunęła story. Ponad Nilem w opalach rozjaśniał się świt. Miasto budziło się właśnie na wezwanie muezzina. Rybacy rozpinali trójkątne żagle feluk, a pod samym hotelem, na Corniche, w kolejce ustawiały się biało-czarne taksówki. W ciągu dobiegającej końca nocy Amira i Jasmine przeżyły życie raz jeszcze. Jasmine przyklękła przy fotelu Amiry. - Tak mi bardzo żal, babciu. Byłam taka samotna. Chcia łam wrócić, ale nie wiedziałam, jak. Amira przycisnęła ją do piersi. - Przez długie lata miałam sny o dziecku zabieranym mat ce. Martwiłam się, bo myślałam, że to zapowiedź wypadków, które nastąpią. Teraz już wiem, że w ten sposób odkrywałam wydarzenia z przeszłości. Bo to mnie odebrano matce i po rwano. Ale, Yasmino, w tę noc, kiedy wygnał cię twój ojciec, byłam pewna, że to ten zły sen staje się rzeczywistością. Amira uniosła zroszoną łzami twarz Jasmine i spytała: - Wróciłaś do Egiptu, a potem pojechałaś znowu do Ame ryki - dlaczego? - Zaraz po wyjeździe Declana zachorowałam. To był pa skudny atak malarii. Odesłano mnie dó Londynu, gdzie bar- o wolno powracałam do zdrowia. Potem Fundacja dała mi ty °taiThrekonwalescenc)e- Pojechałam do Kalifornii, aby po- A P°tem nadal nie wracałaś do Egiptu. 503 - Wyruszyłam z grupą lekarzy do Ameryki Południowej. Chodziło o opanowanie epidemii cholery. Z powrotem w Sta nach znalazłam się dopiero parę miesięcy temu. - A doktor Connor? Gdzie jest? - Nie wiem. Kiedy doszłam do siebie w Londynie, napisa łam list do Knight Pharmaceuticals w Szkocji. Odpowiedzieli mi, że nigdy nie podjął pracy u nich. W Treverton Founda tion też nie wiedzieli, gdzie jest, a on sam nie próbował skon taktować się ze mną. - Kochasz wciąż tego mężczyznę? - Kocham. - To musisz go odnaleźć. Jasmine wiedziała już to sama. Kiedy nie mogła do niego dotrzeć po chorobie w Anglii, pomyślała sobie, że on nie chce być odnaleziony, pragnie, by zostawić go w spokoju. Ale po tej nocy spędzonej na rozmowie z babcią o życiu, miłości i prawdziwych wartościach stwierdziła, że jej uczucie do Declana jest rzeczą najważniejszą. Tym razem będzie go szukać, aż znajdzie. Sięgnęła po gazetę sprzed prawie pięciu lat, którą Amira wyjęła ze swojej szkatułki z pamiątkami. Na pierwszej stronie tytuł: TERRORYŚCI PODŁOŻYLI BOMBĘ W KLUBIE NOCNYM. - Byłam wtedy chora - powiedziała Jasmine - nie czytałam gazet, nie słuchałam radia, nie wiedziałam o niczym. - Bóg sprawił, że nie było tam ani mnie, ani Zeinab, bo po drodze z Mekki zachorowałam w Medynie i wróciłyśmy do Kairu później. Może w ten sposób ocaliłyśmy życie? To po tym wybuchu twój ojciec się załamał - Amira wstała z fotela. - Jemu w ogóle już nie zależy na życiu, Yasmino. Lekarze mówią, że nic mu nie jest, ale on niknie w oczach i umrze wkrótce, bo nie chce żyć. Jasmine patrzyła, jak babcia podchodzi do okna i spogląda na miasto. W świetle poranka wydawała się podobna do anioła. - Nikt z rodziny nie wie, że tu jestem, Yasmino, oprócz Zeinab... 504 Zeinab. Wiec moje dziecko nie urodziło się martwe. Miałam córkę i nie wiedziałam o tym. _ Myśleliśmy, że ją zostawiłaś, Yasmino. Alicja powiedziała, że nie chcesz tego dziecka. Przypuszczam, że moja matka bardzo pragnęła, abym opuściła Egipt, a była pewna, że tego nie zrobię, jeśli będę wiedzieć, że dziecko urodziło się żywe. Straciłam syna, ale Bóg dał mi córkę. - Mohammed zginął po bohatersku, Yasmino. Rodzina opowiadała, że próbował ratować innych. Musiał albo zauwa żyć bombę, albo dowiedzieć się o niej, bo biegł prosto w jej kierunku, krzycząc do wszystkich, żeby uciekali. Twój syn mógł ocalić życie, ale najpierw chciał ratować innych. - Niech Bóg da mu szczęście w raju. I to nie Kamelia zdradziła moją tajemnicę - w głosie Jasmine była wielka ulga. - Moja siostra mnie nie zdradziła. - Nie, nie zdradziła. Pytałam później Nefissę, skąd dowie działa się o tobie i o Hassanie. Wyznała mi, że pojechała za tobą pod dom Hassana. Kamelia zachowała tajemnicę, Yas mino. - Kto zabił Hassana? - Nie wiem. Amira patrzyła zamyślona na wnuczkę, potem usiadła. - Yasmino, pozostał mi jeszcze jeden sekret do wyjawienia: czego w monasterze Świętej Katarzyny dowiedziałam się • swojej własnej przeszłości. Nie jest mi łatwo o tym mówić. Jasmine spoglądała na babcię i czekała. - Po napadzie na karawanę mojej matki pod klasztorem ?) Katarzyny zostałam zabrana do domu bogatego kupca lrZe ktÓ §ustował w bardzo młodych dziewczętach, Kobiety w haremie nakarmiły mnie, wykąpały, sypiał ły mi włosy * wProwadziły nagą do bajecznej mnie "do 8dZie ^ tr°nie siedział olbrzymi grubas. Głaskał Byłam " ń mówił, że nie stanie mi się żadna krzywda, jednak przerażona. Potem kobiety podniosły mnie 505 •? i posadziły mu na kolanach. Bardzo bolało. Jęczałam. Miałam sześć lat. Amira popatrzyła na swoje ręce. - Przynoszono mnie potem do tego bogatego kupca co noc. Czasem wypożyczał mnie swoim przyjaciołom albo dys tyngowanym gościom i patrzył, jak ich „zabawiam". Miałam trzynaście lat, kiedy pewnego dnia przyszedł Ali Raszid, przyjaciel kupca, i pozwolono mu odwiedzić harem. Spodoba łam się i powiedział, że chce mnie kupić. Bogaty kupiec zgo dził się, bo rosły mi piersi i zaokrągliły się biodra; już go nie interesowałam. Uprzedził jednak Alego Raszida, że nie jestem dziewicą. Ali powiedział, że to nieważne. Więc kupił mnie i zabrał do swojego domu przy ulicy Rajskich Dziewic. Amira odkaszlnęła. - Niewolnictwo już wtedy było nielegalne, obydwaj mogli zostać aresztowani, bo pieniądze za żywy towar przeszły z rąk do rąk. Ali, kiedy przyprowadził mnie do domu, wy zwolił mnie, potem się ze mną ożenił. W rok później urodzi łam Ibrahima. - Och, babciu - westchnęła Jasmine - okropne. To musiało być straszne dla ciebie. - Tak straszne, że ja to wyrzuciłam z pamięci. A wymazu jąc wszystko, co nie do zniesienia, wymazałam z pamięci wszelkie inne szczegóły z wcześniejszego dzieciństwa. Ale miałam sny... i dziwne wrażenia. Yasmino, czy pamiętasz, jak pojechałyśmy kiedyś na ulicę Perłowego Drzewa? Wtedy twój ojciec podpisał kontrakt przedmałżeński: miałaś zostać żoną Hassana. Tam, przed domem przy ulicy Perłowego Drzewa, powiedziałam ci, że to małżeństwo nie może zostać zawarte. - Dlaczego? - Bo ten bogaty kupiec, który mnie, dziecko, wykorzystywał seksualnie, nazywał się al-Sabir. Hassan był jego synem. Kazałam Ibrahimowi zerwać kontrakt i wydałam cię za Omara. - Te przeżycia podczas napadu, a zwłaszcza potem, w ha remie, w dużej mierze mnie ukształtowały. Bałam się opusz- 506 ' dom przy ulicy Rajskich Dziewic, bałam się zdjąć kwef, za gię nawet puszczać dzieci i wnuczki na ulicę. Może f tego nie poślubiłam Andreasa Skourasa, chociaż serce się io niego rwało, że wyczuwałam coś haniebnego w mojej przeszłości. _ A teraz odzyskałaś całą pamięć o dzieciństwie? - Tak cudownym zrządzeniem Boga. Mogę ci teraz powie dzieć, jak wyglądała moja matka, mogę ci opisać mojego pięk nego ' narzeczonego, księcia Abdullaha, który przez pewien czas nawiedzał mnie nawet po latach w snach. Słyszę głos mojej matki, jak mówi: „Pamiętaj zawsze, córko mojego serca, że jesteś z Szarifów, potomków Proroka". - Czy będziesz szukać swojej prawdziwej rodziny, babciu? Braci i sióstr? Amira pokręciła głową. - Ja mam tutaj swoją prawdziwą rodzinę. Jasmine uśmiechnęła się. - Chciałabym teraz pójść do ojca. - Kiedy Jasmine znalazła się na ulicy Rajskich Dziewic, wydawało jej się, że minęła wrota do przeszłości, bo nic się nie zmieniło. Ogród, altana, masywne, rzeźbione drzwi domu były takie same jak przed laty. W holu spotkała Nefissę. - Witaj, ciociu - serce Jasmine zabiło szybciej; to ta kobieta spowodowała jej wypędzenie, to przez nią odebrano jej syna. Yasmina! - krzyknęła Nefissa, łzy pokazały się w jej oczach, mocno objęła bratanicę. - Chwalmy Wiekuistego! ' wysyła nam ciebie z powrotem! to °Phtffyły na siebie- Jasmir»e dostrzegła we wzroku ciotki i^M ° W sP°irzeniu Grega w noc, kiedy poroniła: błaga- zdrowił- T da °* PokóJ i błogosławieństwo, ciociu - po-a J3 Jasmine. też prosiła: przebacz mi- 507 W tym momencie otoczyły ją twarze znane i obce, uśmiechy, łzy, ramiona wyciągnięte do uścisku. Serdecznie objęła Tahię, która rozpromieniła się: - Chwała Bogu. Nareszcie jesteś znowu z nami. Jasmine przypomniała sobie, że musi jej niebawem opowiedzieć o Zachariaszu, jak umierał z imieniem Tahii na ustach. Na razie jednak spytała tylko: - Co z moim ojcem? - Nie je, nie pije, z nikim nie rozmawia. Tak jest zawsze w rocznicę zamachu... Wiesz o tej bombie? Jasmine skinęła głową. Wie o bombie, która zabiła jej syna, jej byłego męża Omara, dwóch muzyków, kelnera i nie narodzone dziecko Atii. - Ale w tym roku jest gorzej - mówiła Tahia prowadząc Jasmine do apartamentu ojca. - Zwykle ta depresja trwała kil ka dni, a potem jakoś dochodził do siebie. Tym razem to już będzie dwa tygodnie. Ja myślę, że on chce umrzeć, Boże broń. Jasmine weszła do sypialni sama i zamknęła drzwi za sobą. Ibrahim strasznie podupadł. Wyglądał starzej niż jego matka Amira. Usiadła na krawędzi łóżka i chwyciła go za rękę. Przy pierwszym dotknięciu poczuła, jak niknie w niej wszelkie wahanie, wątpliwości, gniew. Wszystko, co zaszło pomiędzy nią i tym starcem, jest zamkniętą przeszłością. Było zapisane i wydarzyło się. Teraz muszą razem patrzeć w przyszłość. - Tato - powiedziała cicho. Cieniutkie, papierowe powieki uniosły się. Przez moment patrzył w sufit, potem przeniósł wzrok na Jasmine. Oczy mu się rozszerzyły. - Bismillach! Czy ja śnię, czy już umarłem? Alicjo, to ty? - Nie, tato. To nie Alicja, to Jasmine. Yasmina - poprawiła się. - Yasmina? Och - zakaszlał. - Yasmina? Córka mojego ser ca? To naprawdę ty? Wróciłaś do mnie? 508 - Tak, tato. Wróciłam. A rodzina mówi mi, że ty nie jesz i wpędzasz się w chorobę. _ Testem przeklęty, Yasmino. Bóg mnie porzucił. - Z całym szacunkiem, tato, to nonsens. Popatrz wokół sie bie na ten wspaniały dom, na ludzi, którzy się zebrali za tymi drzwiami. Czy tak wygląda otoczenie człowieka przeklę tego? - Doprowadziłem Alicję do samobójstwa i nie mogę sobie wybaczyć! - Moja matka cierpiała na chorobę zwaną depresją klinicz ną. Nie wiem, czy ktokolwiek z nas mógł jej pomóc. - Ja już się do niczego nie nadaję, Yasmino. - Leżenie tu i zamartwianie się na pewno w niczym nie pomoże, tato. Jest napisane, że Bóg odmienia tych, którzy zmieniają sami siebie. Dlaczego Boga miałby obchodzić czło wiek, który leży w łóżku i nie chce jeść? - To są bluźnierstwa i brak szacunku - powiedział, ale uśmiechnął się i łzy zalśniły mu w oczach. - Wróciłaś, Yasmi no - pogładził jej twarz drżącą ręką. - Jesteś teraz lekarzem? - Tak, tato. I to dobrym lekarzem. Wyprostował się na poduszkach. - To dobrze, Yasmino - sięgnął do jej rąk. - Wiesz, dużo myślałem teraz o moim życiu. Pamiętasz króla Faruka? - Pamiętam grubasa, który dawał nam cukierki. - To był taki niewinny czas, Yasmino. A może nie tak cał kiem. Nie byłem wtedy dobrym lekarzem. Ale później stałem się dobrym lekarzem. Czy wiesz, kiedy się tak zmieniłem? To było wtedy, gdy zaczęłaś mi pomagać w gabinecie. Chciałem, żebyś była ze mnie dumna. Chciałem nauczyć cię porządnie. - Uczyłeś mnie bardzo dobrze. - Wiesz, całe życie próbowałem zadowolić mojego ojca, na wet gdy umarł. Już niedługo się z. nim zobaczę. Ciekaw je stem, jak mnie powita. . ^ Jak ojciec zawsze wita syna. Tato, musisz pogodzić się z Bogiem. 509 Boję się, Yasmino. Boję się, że Bóg mi nie wybaczy. Uśmiechnęła się i pogładziła jego białe włosy. - Wszystko, co robimy, zostało już dawno zapisane. Cokol wiek się zdarza, było przesądzone, zanim jeszcze przyszliśmy na ten świat. Pocieszaj się tą myślą i nie smuć się, bo Bóg jest łaskawy i miłosierny. Proś Go w pokorze, a On da ci pokój. - Czy On mi przebaczy, Yasmino? Czy ty mi przebaczysz? - Przebaczanie należy do Boga. Po sekundzie dodała łagodnie: - Tak, tato, przebaczam ci. Pochyliła się i wtuliła twarz w jego pierś. Płakali. Potem wyprostowała się i powiedziała: - Chcę widzieć, że jesz. Płakał, ale i śmiał się przez łzy. - Gdzie jest Nefissa z moją zupą? Gdzie jest ta kobieta? Gdy Jasmine podniosła się, drzwi się otworzyły i do sypialni weszły trzy osoby. Najpierw Dahiba przywitała Jasmine serdecznie. Za nią stała Kamelia, na której twarzy widać było radość, ale i niepokój. Jasmine stwierdziła, że siostra nic się nie zmieniła, nadal wyglądała jak gwiazda filmowa. Jako trzecia, utykając na jedną nogę, zbliżała się młoda kobieta. Jasmine musiała podeprzeć się o krawędź łóżka - to Zeinab, jej córka. - Witaj, Zeinab - Jasmine poszukała wzrokiem oczu Kame- lii. Potem uśmiechnęła się do córki i powiedziała: - Jestem twoja ciocia Yasmina. - Chwała Bogu! - Dahibie łzy ciekły po policzkach. - Jeste śmy znowu rodziną! Trzeba to uczcić, musimy urządzić przy jęcie! Ale była jedna rzecz, którą Jasmine musiała zrobić najpierw. 510 Stała w jednym ze starszych budynków Kairu, przed drzwiami ze skromną tabliczką TREVERTON FOUNDATION. W środku zobaczyła biurko, fotele, plakaty WHO i UNICEF. Czym mogę służyć? - spytała po angielsku młoda, elegancka Egipcjanka. - Szukam lekarza, byłego członka Fundacji, doktora Decla- na Connora. Pracowaliśmy razem w Górnym Egipcie. - Doktor Connor ponownie jest w Górnym Egipcie. - Gdzie dokładnie? - W Al Tafla, proszę pani. Ponieważ Fundacja nie planowała w najbliższym czasie lotu do Al Tafla, Jasmine zastanawiała się przez chwilę nad skorzystaniem z linii lotniczej do Luksoru. Ale nigdy nie ma gwarancji, że rejs nie zostanie odwołany, a z Luksoru jest jeszcze spory kawałek samochodem. Zdecydowała się na nocny pociąg. Jasmine przeszła przez plac ze studnią, meczetem i gospodą Walida. Nic się tu nie zmieniło przez pięć lat. Po chwili była pod przychodnią. Wieśniacy czekali cierpliwie na ławkach na zewnątrz - kobiety po jednej stronie, mężczyźni po drugiej. Jasmine stanęła w otwartych drzwiach. Connor osłuchiwał stetoskopem dziecko, które siedziało na biurku. Z boku czujnie obserwowała je matka. Declan traktował małego pacjenta z wielką delikatnością. Powiedział matce, ze to tylko niezbyt poważne zatrucie pokarmowe i radził bar- ieJ dbać o higienę przy karmieniu domowników. Fellacha wyprowadziła chłopca. Jasmine stwierdziła, że Declan prawie się nie zmienił. Rów-ez jego arabska wymowa nic się nie poprawiła, co rozbawi-0 Jasmine. Zauważył ją. 511 - Jasmine! - Cześć, Declan. Byłam... Zamknął jej usta namiętnym pocałunkiem. - Mój Boże, Jasmine! Ciekaw byłem, kiedy wrócisz. Próbo wałem cię znaleźć. - Pisałam do ciebie, do Knight Pharmaceuticals... - Nie pojechałem do Szkocji - odsunął Jasmine na odle głość ramienia i cieszył oczy jej widokiem. - Przez rok byłem zaokrętowany na pływającym szpitalu w Malezji. Kiedy wró ciłem do Egiptu, powiedziano mi, że zostałaś odesłana z ma larią do Londynu. Pojechałem do Anglii i dowiedziałem się o twoim czasowym odejściu z Fundacji i wyjeździe do Kali fornii. Nie mogłem przypomnieć sobie nazwiska twojej przy jaciółki Racheli. Próbowałem cię odszukać przez California Medical Association, a potem przez AMA. Byłem nawet w domu przy ulicy Rajskich Dziewic, gdzie dostałem adres Itzaka Misrahiego w Kalifornii. Odpisał mi, że przeszłaś do Lathrop Organization. - Nie. Pojechałam do Peru z ponadorganizacyjną grupą le karzy zwalczać epidemię cholery. Lathrop finansował akcję, ale nigdy nie należałam do tej organizacji. Declan, ja również próbowałam cię znaleźć. Napisałam nawet... - To już nieważne. Całował ją znowu, a Um Tewfik, Chalid i stary Walid zaglądali przez drzwi, śmiali się i powtarzali, że była już na to najwyższa pora. Wesele odbyło się w domu przy ulicy Rajskich Dziewic. Wszyscy Raszidowie przybyli na uroczystość, która składała się z procesji zeffa i bardzo obfitego przyjęcia. Jasmine wystąpiła w sukni z morelowych koronek, a Declan w smokingu. Przyjechał syn Connora, dwudziestopięcioletnia kopia ojca, świeżo upieczony absolwent Oxfordu. Żywo dyskutował 512 Ibrahimem, który ukończył te samą uczelnię pięćdziesiąt lat wcześniej. Rachela przybyła aż z Kalifornu w towarzystwie ojca Itza-ka Stary Misrahi obejrzał sąsiedni dom, w którym się urodził, obecnie mieszczący ambasadę jednego z krajów afrykańskich. Potem godzinami wspominali z Ibrahimem wspólnie przeżyte lata chłopięce, a Rachela ze zdziwieniem słyszała po raz pierwszy ojca mówiącego po arabsku - płynnie. Kamelia i Dahiba tańczyły w duecie, na co z dumą patrzył Yacob z przystojnym, choć pękatym, jedenastoletnim już Na-dżibem. Zeinab nie mogła się skoncentrować na podziwianiu popisów matki z powodu uśmiechów, jakie posyłał jej z przeciwnej strony salonu kuzyn Samir. Qettah również była obecna, by przepowiedzieć przyszłość młodej parze. Nie była to Qettah z lat króla Faruka, ani nawet ta, którą Amira odwiedzała na kairskim starym mieście. To musiała być wnuczka albo nawet prawnuczka starej wróżki. Ze starą Qettah przyszła młodsza kobieta, która oczywiście też nazywała się Qettah. Dwóch mężów patrzyło na uroczystość z portretów w złoconych ramach: Ali Raszid Pasza ze wspaniałym wąsem, srogim wejrzeniem, fezem na głowie, otoczony przez kobiety i dzieci, oraz król Faruk - młody, przystojny, samotny. Pod tymi portretami Ibrahim klaskał w dłonie i krzyczał Y Allach! patrząc na taniec brzucha w wykonaniu siostry i córki. Jego żona Atija znowu była w ciąży i Ibrahim raz jeszcze żywił nadzieję, że Bóg da mu syna. Myślał, że nie oże być szczęśliwszego człowieka od niego, patrzył na uśmiechniętą Zeinab i te dołeczki w policzkach przypomniały u Hassana al-Sabira, jej ojca, a niegdyś przyjaciela i brata Jbrahima. rahim pozwolił sobie nawet na wspomnienie tej nocy, wygnał Yasminę z domu. Świat się wtedy wywrócił do ^ry a zrozpaczony Ibrahim ruszył do domu Hassa- rstwo nie było przypadkowe. Ibrahim szedł z za- 513 miarem zgładzenia człowieka, który zdradził przyjaźń i naraził na hańbę imię Raszidów. I nawet w ostatnim momencie, umierając, Hassan śmiał się Ibrahimowi w twarz. To wtedy Ibrahim sięgnął po nóż i - wykorzystując swoją biegłość medyka - usunął narzędzia zbrodni, którymi Hassan skrzywdził Yasminę. Amira również klaskała w rytm tańca beledi. Dawno nie Czuła się tak szczęśliwa i młoda. Zgodna rodzina w komplecie wokół niej, a widok Itzaka Misrahiego, któremu pomagała przyjść na ten świat, to trochę jak powrót Maryam. Przypominała sobie niedawny sen, w którym anioł powiedział jej, że umrze niedługo. Co znaczy „niedługo" w ustach anioła? Bo tu jeszcze jest wiele do zrobienia. Córka Nali, na przykład, dojrzała do małżeństwa, a wnuk Abdela Rahmana, poważnego człowieka, który ma pod sobą dwunastu pracowników, byłby dla niej doskonałą partią. Córka Hosnei, owdowiała z dwójką dzieci, potrzebuje opiekuna. Amira ma dla niej na uwadze pana Gamala, wdowca na dobrym stanowisku w ambasadzie, po sąsiedzku. A czy ten młody Samir nie uśmiecha się do Zeinab w raczej wymowny sposób? Ostatnio zagląda tu do domu często, pod śmiesznymi pretekstami, na widok Zeinab robi się czerwony jak burak. Jutro porozmawiam z jego matką - postanowiła Amira. I pomogę im z mieszkaniem, jeśli chłopaka nie stać na kupienie lokalu. Wreszcie pomyślała Amira o wspomnieniach z dzieciństwa, które niedawno odzyskała, o gwieździe, pod którą przyszła na świat, o swoim rodzie. I przyrzekła sobie, źe kiedy pozałatwia sprawy, dołączy do matki w raju. Ale teraz jeszcze nie może tam wyruszyć, bo tu rodzina nadal jej potrzebuje. Za rok lub może za dwa lata pójdzie do raju. w SPIS TREŚCI Prolog 7 Część I. 1945 16 Część II. 1952 111 Część III. 1962 182 Część IV. 1966-1967 257 Część V. 1973 305 Część VI. 1980 376 Część VII. 1988 437 Epilog 503 i !i^^^_ Druk i oprawa: Wrocławska Drukarma N.uko.a .-