Zbowid'ek Raaszida Upał był niemiłosierny. Zmęczone konie stawiały kopyta na kamienistych zboczach w znudzonej pokorze. Tylko świerszcze pochowane w chłodnych szczelinach skalnych trzeszczały i zgrzytały na dobre. Wiedźmin jechał w milczeniu. Spływający pot znaczył na jego przyszarzonej skalnym pyłem twarzy jaśniejsze smugi. Czasem tylko brzęknął któryś metalowy element uprzęży. Bucefał parsknął z cicha, z wyrzutem. Jaskier sapał, jakby to on niósł konia i siodło, a nie odwrotnie. - Geralt, czy my musimy jechać w taki upał - jęknął. - Musimy. Chyba że wolisz nocą. Znasz drogę przez te piargi? Ja nie. Tak tylko pytam - zasapał poeta - wcale nie uśmiechało mu się błądzenie po nocach pośród wysuszonych jak pieprz gór. I jeszcze ci dziwni mieszkańcy, jacyś ciemni, czarnowłosi, zawsze w długich do ziemi błękitnych jeela-ba, o zasłoniętych często twarzach, o małych, całkowicie czarnych jak dno chłodnej, omszałej studni oczach bez źrenic. Stanowczo wolał się pocić raczej z powodu upału niż... Jechali tak już trzeci dzień. Przez suche, pozbawione jednego krzaka góry Attalaas, przez piarżyska przecinane wąwozami, przez które musiała kiedyś wartko płynąć woda, przez czerwonobrunatne doliny pocięte głębokimi bruzdami, niczym szramami pozostawionymi przez pazury smoków. Smoki. A właściwie jeden. Smoczyca. Sam nie wiem gdzie Geralt usłyszał tę głupią legendę - pomyślał Jaskier - o księżniczce zaklętej w smoka, czy jakoś tak. Pies ją kąsał. Ale podobno wiedziała jak pomóc Yennifer, jak ją wyleczyć z... Wiedźmin uczepił się tego jak giez końskiego tyłka. Rankiem minęli ostatnią osadę, Tirmill, pełną jedynie smętnych dzieciaków i jeszcze smętniejszych czarnych kóz. Koło południa przebili się przez mleczną mgłę. Byli nad linią chmur. Jeśli to w ogóle możliwe, zrobiło się jeszcze goręcej. Bezlistne, pokręcone kikuty drzew gdzieniegdzie dawały namiastkę cienia. Zbliżali się do Bel Tupkal , Najwyższego w języku Babaarów. Nagle z pokręconej mgły u ich stóp wyłoniły się złocone pomarańczowym słońcem skrzydła. Czarne skrzydła. Dokładnie, błoniaste skrzydła czarnej smoczycy. - Raaszida - wyszeptał wiedźmin - smoczyca z legendy. - A ja naiwny, zwykłego bobołaka czy innej kikimory miałem się spodziewać! Smoki - Jęknął trubadur starając się bezskutecznie nadrabiać miną i powstrzymywać drżenie łydek. Ech, wilkołaki, wampiry, dawne spokojne czasy... Raaszida majestatycznie złożyła skrzydła przysiadając na sąsiedniej turni, pośród kłębiącej się mgły. Zachodzące słońce błysnęło w jej wielkich, migdałowych oczach. I jakby smutnych. ***** Mrok już gęstniał, gdy smoczyca odezwała się po raz ostatni. Żaden z was, zakutych łbów, taszczących kilogramy żelastwa na ten szczyt, nie potrafi zrozumieć najprostszego. Miłość i cierpienie. Zło i dobro. Mrok i jasność. Dwa końce miecza. Czy jedno da się pokonać drugim? - Zastanów się nad tym, Bałowłosy-bez-łuski. Zrozumiesz, pomożesz sobie, jej i mnie. - Tylko nie zrozum zbyt gwałtownie... Często przelatuję nad tymi wąwozami. **** Długo później, u stóp Mahakamu, Wiedźmin zrozumiał. Migdałowooka Raaszida nie spadła. Yenn i Geralt żyli dość długo i burzliwie. I często prawie szczęśliwie. I tylko Bel Tupkall, Najwyższy, jest jeszcze bardziej suchy i pusty. Zbowid, Atlas Wysoki, sierpień'98 I z powrotem na Geraltową półoficjalną Czy jest coś nowego w Sapkowej Zonie u Johna ? last updated 22.08.98 18:53 GŁOSUJ na tę stronę w SONIK.net Ta strona wyświetla polskie znaki w światowym standardzie ISO-8859-2 Może czas już na swiom Windowsie zainstalować czcionki ISO ? (Cały świat pracuje w ISO !!!)