Jarosław Zadencki LEWIATAN I JEGO WROGOWIE Szkice postkonserwatywne Biblioteka Uniwersytecka w Warszawie |AR Ina 7p*< j"i ¦¦* w "*i T9a * 7 © Copyright by Jarosław Zadencki i Wydawnictwo „Atcana" Redakcja Zuzanna Dawidowicz Projekt graficzny Marek Pawłowski Na okładce wykorzystano grafikę z 1651 roku z pierwszego wydania Thomasa Hobbesa Leviathan or the Matter, Form and Power of a Commonweatth Ecclesiasticai and dvii (wyd. polskie — Lewiatan czyli maieńa, forma i władza Państwa kościelnego i świeckiego) Vv,>; „..,-;¦ „Mądrość dawnych czasów nie nadaje się do czasów obecnych; jest ona obca; mądrość czasów nowych nadaje się jeszcze mniej: jest ona zdeprawowana." Franco is-EHiminique-Rcyn and de Mont łosi er , Optymizm jest tchórzostwem." Oswald Spengler ISBN 83-86225-91-2 Wydanie pierwsze. Kraków 1998 Wydawnictwo „Arcana'" ul. Dunajewskiego 6, 31-133 Kraków tel./fax (0-12) 422-84-48 Druk i oprawa; Zakłady Graficzne „Drogowiec" Kielce BUW-EO- 00 i lat* ¦ 2.H M.Ah Spis treści Przedmowa................................... 7 W poszukiwaniu straconego Suwcrcna.................. 11 Ragnarók.................................. 13 Niech więc dobrym będzie dobrze, a złym źle............ 34 Tylko bohaterowie są nieśmiertelni.................. 50 Przeciw dehumanizacji człowieka i świata................. 73 O naglącej potrzebie nie-histerycznej historii............... 83 Baczność! Faszyzm w branży meblowej.................. 89 W zasadzie — powiedział filozof — ja jestem za socjalizmem...... 97 Skandynawskie spory............................. 103 Wolność czy władza? Dylematy kontrrewolucyjnego liberała...... 113 Sydney Dcrncy nie żyje!........................... 121 Lewiatan i jego wrogowie.......................... 127 O liberalnej hipokryzji i komunitarnej utraconej cnocie........ 139 Zamiast zakończenia............................. 149 Przedmowa Na tę niewielką książkę, której rozmiar, mam nadzieję, usprawiedliwia drożyzna papieru, składają się teksty publikowane już wcześniej w periodykach krajowych: w krakowskich Arca-nach i Arce, wrocławskim Stańczyku, gdańskim Przeglądzie Politycznym i w Czasie Krakowskim. Rozumie się, że ich „książkowy" kształt wymagał dokonania pewnych, niezbędnych korektur. Naturalnie, zdaję sobie sprawę z ryzyka, na jakie tego rodzaju składanki artykułów mogą być narażone, a z których głównym jest z pewnością groźba tematycznych rozbieżności, groźba wewnętrznego chaosu. Ryzyko to jednak chętnie podejmuję w głębokim przekonaniu, że jednostronność moich zainteresowań i poglądów jest wystarczającym gwarantem elementarnej spójności niniejszego tomu. Książka ta jest świadectwem poszukiwań — niczym więcej. Czytelnik oczekujący definitywnych odpowiedzi i rozstrzygnięć w kwestiach publicznych powinien darować sobie jej lekturę i sięgnąć raczej po inne publikacje, których jest dużo. Podobnie rzecz się ma z Czytelnikiem, który nie odczuwa duchowego dyskomfortu przebywania we współczesności i jest mu ogólnie rzecz biorąc w tym świecie dobrze. Temu potencjalnemu Czytelnikowi radzę, aby w ramach higieny psychicznej nadal czytał gazety i bynajmniej nie psuł sobie humoru opiniami niepoprawnych malkontentów. Ponieważ niedawno dowiedziałem się ze źródeł dobrze poinformowanych, że nie żyjemy już dzisiaj w (obcym mi, przyznaję) świecie modernistycznym, a w jakimś innym, postmodernistycznym, to z radości, tak ze zgonu modernizmu, jak i z nadejścia nowej, „post" epoki, oraz z zadawnionego przywiązania do konserwatyzmu jako formacji intelektualnej, nadałem książce tej podtytuł: Szkice postkonserwutyw-ne. Brzmi to może odrobinę ekscentrycznie, ale oddaje, jak mi się zdaje, moją główną intuicję czy też, właściwie mówiąc, pewną obawę 10 Lewiatan i jego wrogowie połączoną z niewielką, nieśmiałą nadzieją. Tą mianowicie, że choć wiele wskazuje na to, że w naszych czasach nawet wieczność przemija, to jednak nadal wszystko jest możliwe, w tym również tak śmiertelny, jak i nieśmiertelny Bóg. W poszukiwaniu straconego Suwerena (Notatnik metapolityczny) „Są lo rzeczy, które inteligent netpu człowiekowi mogą przyjść do głowy, ale na których drukowanie człowiek stateczny nie powinien sobie pozwolić." [TArgenson Ragnarok P-4-J Słyszy się często twierdzenie, że żyjemy obecnie w ,,post" epoce, w epoce, w której właściwie zanikły wszelkie wielkie spory i konflikty, w której panuje wszechpotężny consensus. Zgodnie więc z tą tezą żyjemy dzisiaj, w 1998 roku, w epoce, którą, trochę paradoksalnie, nazwać można epoką posthistoryczną. Wielu ludzi z tej teorii się śmieje — uważają, poniekąd logicznie, że dopóki istnieją ludzie historia musi nadal się toczyć i o żadnej post-historii czy końcu historii mowy być nie może. Uważam jednak, że nie ma się z czego śmiać. Pomyślmy bowiem, cóż to tak naprawdę znaczy, że po upadku komunizmu historia się skończyła, a my, tu i teraz, żyjemy w epoce pohistorycznej? Jaki jest prawdziwy sens tej konstatacji? Otóż, moim zdaniem, sens jest taki: koniec historii oznacza w praktyce koniec człowieka. Nie ma historii, więc nie ma już i ludzi. Oczywiście stwierdzenie takie brzmi trochę niepoważnie, ale wcale nie aż tak bardzo, jakby się na pierwszy rzut oka wydawało. Mamy bowiem w rzeczywistości do czynienia ze smutnym faktem zaniku człowieczeństwa. (Na marginesie warto zauważyć, że już w latach 20. tego wieku Oswald Spengler zdawał sobie doskonale sprawę z tego związku przyczynowego pisząc w drugim tomie Upadku Zachodu m.in.; „Gdy państwo ulega rozkładowi kończy się również historia. Człowiek powtórnie staje się podobny do rośliny.") Naturalnie przez człowieka nie rozumiem tylko i wyłącznie istoty biologicznej. Takich ludzi jest przecież ponad 6 miliardów. Myślę przede wszystkim o człowieku jako istocie duchowej, podmiocie historii, podmiocie kultury, istocie realizującej wartości nie tylko utylitarne, ale i przede wszystkim transcendentalne. Taki człowiek, niestety, należy dzisiaj do rzadkości. W mitologii nordyckiej istnieje pojęcie Ragnarok — okres zmierzchu bogów i ludzi. W takiej właśnie epoce, w epoce „Ragnarok" obecnie żyjemy. 14 Lewialan i jego wrogowie W poszukiwaniu straconego Suwerena 15 Aby przybliżyć nam ten „Ragnarok" końca XX wieku odwołam się do tekstu Ulricha Schrade zatytułowanego Idea narodu w myśli konserwatywnej, zdecydowanie jednej z najciekawszych publikacji ostatnich kilku lat w Polsce. Prof. Schrade pisze: „Człowiek jest człowiekiem, a nie zwierzęciem tylko wtedy, gdy realizuje jakieś wartości transcendentne. (...) Niestety człowiek jest z natury istotą o słabej woli. Powoduje ona, że wbrew wiedzy na temat dobra i zła, człowiek często przedkłada wartości utylitarne nad transcendentne, stając się wobec nich nie tylko obojętnym, ale często wrogim. (...) Potrzeby duchowe człowieka tworzą trwałą przestrzeń duchową. W przestrzeni tej istnieją wartości transcendetne. Jednostka ludzka nie jest w stanie sama zapełnić przestrzeni duchowej wartościami transcendentnymi. Przestrzeń tę może zagospodarować tylko jakaś wspólnota duchowa i to w dłuższym okresie czasu. (...) Wartości transcendentne mogą już tylko realizować osoby zanurzone w tej przestrzeni duchowej. W okresach rozchwiania się wspólnot duchowych przestrzeń aksjologiczna jałowieje i pustoszeje. Na takiej pustyni aksjologicznej jednostka jest zdezorientowana i zagubiona. Musi nie tylko sama poszukiwać i odkrywać wartości transcendentne, ale brak jej również bodźców do ich realizacji. W pustyni aksjologicznej panuje stan nieważkości duchowej. Tylko geniusz byłby w stanie dokonać tu czegoś sensownego. Geniusze pojawiają się jednak rzadko. Najczęściej ludzie zapełniają wówczas przestrzeń duchową różnymi pseudo-wartościami w rodzaju paranauki, parareligii, wszystkim co ma jakieś pozory duchowości." {podkreślenie moje — JZ) Gdy Uirich Schrade pisze o wspólnocie duchowej, Ernst Jiingcr używa pojęcia „formy" przedstawiając w gruncie rzeczy bardzo podobny obraz pustyni aksjologicznej. Posłuchajmy: „Bywają epoki upadku, w których zaciera się forma stanowiąca najbardziej immanentny wzorzec życia. Wtrąceni w nie zataczamy się na prawo i lewo jak istoty pozbawione równowagi. Z tępych przyjemności wpadamy w tępy ból, a świadomość straty, ożywiająca nas ciągle, ponętniej rysuje przed nami przyszłość i przeszłość. Poruszamy się w minionych epokach lub odległych utopiach, podczas gdy teraźniejszość przemija." Jednostka nic może realizować wartości transcendentnych bez uczestnictwa we wspólnotach duchowych wartości te przechowują- cych. Cały wysiłek wyznawców ideologii końca historii jest skierowany na to, aby te wspólnoty duchowe, jeśli przypadkiem jeszcze gdzieś istnieją, zniszczyć. Wspólnotę rodzinną osłabia się poprzez tworzenie praw umożiiwijących rozpad rodziny. Wspólnotę narodową osłabia się przez teorię i praktykę multikulturalizmu. Wspólnotę religijną osłabia się poprzez ekumenizm i prywatyzację kultu. Wspólnotę państwową natomiast przez ideologię globalizmu, czyli likwidacji suwerennych państw narodowych. Carl Schmitt, niemiecki filozof polityki, który dokonał nie lada sztuki, bycia jednocześnie tak Thomasem Hobbes'em, jak i Donoso Cortes'em XX wieku, przez całe swoje życie niczego bardziej się nie obawiał jak właśnie takiego zunifikowanego, zharmonizowanego, „zneutralizowanego" świata. Taki świat to dla niego rządy Antychrysta, królestwo Szatana, próba zbudowania wieży Babel. Świat bez polityki, państw, narodów, Grossraume. Świat gwarantujący „pokój i bezpieczeństwo", ale tylko w sensie podanym przez Św. Pawła w pierwszym liście do Tesaloniczan: „Kiedy bowiem będą mówić: Tokój i bezpieczeństwo' tak niespodziewanie przyjdzie na nich zagłada, jak bóle na brzemienną, i nie ujdą." Ktoś może zarzucić, że interpretowanie teorii końca historii jako teorii końca człowieczeństwa jest wielką literacką przesadą i że koniec historii może po prostu oznaczać pokojową współpracę opartą na handlu i nowoczesnej technologii. Zgoda, globalna cywilizacja handlowa jest dzisiaj nie tylko ideą przyszłości, ale i twardą rzeczywistością. Ale to właśnie nic kto inny jak ona zakłada, że tylko człowiek pozbawiony marzenia metafizycznego może być pełnowartościowym jej uczestnikiem, tylko człowiek realizujący wyłącznie wartości utylitarne jest w stanie docenić jej zalety. Warunkiem jej powodzenia jest właśnie brak „formy", jest powszechna akceptacja pustyni aksjologicznej. Produkujący, handlujący, a przy tym pilnie kontrolowany przez nowoczesną technikę „człowiek bez właściwości" jest jej ostatecznym celem. Oto globalna cywilizacja handlowa, oto internacjonalny kapitalizm oligopoii — Krieg, Handel und Piraterie. Dreieinig sind sie, nichl zu trennen. (Goethe, Faust II) Przypomina się też Aleksander Pope: „Żaden płomień nie waży się ożyć, Nie ma świateł ni ludzkich, ni Bożych. 16 Lewiatan i jego wrogowie W poszukiwaniu straconego Suwerena 17 Chaos włada i rządzi tu znowu, Jałowemu ulega blask słowu. Ręka twoja, Anarchii, wyzwała Mrok, co wszystko pochłonie jak fala." Wykład doktryny liberalnej z Króla Ubu Jarry'ego: „zrobię szybko majątek, wszystkich pozabijam i wyjadę". Nawet najobrzydliwszc poglądy nic są tak groźne dla cywilizowanego życia, jak fanatyzm najszlachetniejszych przekonań. Zwykle zresztą, te szlachetne pobudki stają się mniej godne podziwu, gdy im się bliżej przyjrzeć. W polityce, z każdego Schweizcra wyłazi z czasem Al Capone. OJj Ciekawa metafora francuskiego monarchisty Piotra Boutan-ga: wiek XX odwrócił porządek stworzenia i zbawienia poprzez system, w którym to nie Chrystus osądza Historię, ale jest przez nią sądzony. A to doprowadzić musiało do ukrzyżowania Historii. yj Zbliża się przepowiadany przez filozofów okres wiecznego pokoju, czyli w języku bardziej precyzyjnym, światowego rządu. Teraz już tylko wystarczy skłonić niewielu opornych do uznania faktu, że najświętszym przekonaniem człowieka współczesnego jest właśnie brak przekonań. Fundamentalizm we wszelkich swych postaciach zniknie wtedy jak kamfora z powierzchni ziemi. Gdy już nikt w nic nie będzie wierzył, wtedy ludzie uwierzą we wszystko. A o to przecież chodzi. Krótki traktat z zakresu antropolgii socjalizmu: „W domu przy ulicy Madeleine, który wówczas zamieszkiwaliśmy, portierem byi człowiek mający dość złą sławę w dzielnicy, dawny żołnierz, trochę zwariowany, pijaczyna i wielki nicpoń, który spędzał czas w knajpie, jeśli nie był zajęty tłuczeniem swojej żony. Można powiedzieć, że człowiek ten byl socjalistą z urodzenia, a raczej z temperamentu." (A. de Tocqueville) Wynalazek spółki akcyjnej zniszczył cywilizacje kapitalizmu i zdezawuował jej ideologiczny wyraz objawiający się w postaci liberalizmu. Wielkie miast a-molochy dokonały natomiast totalnej destrukcji wiary w prawdziwe rządy ludu, czyli skorumpowały szlachetną ideę demokracji. Ten, kto dzisiaj głosi triumf liberalnej demokracji jest w najlepszym wypadku niepoprawnym fantastą, w najgorszym zaś cynicznym politrukiem. Czyż może być coś bardziej niebezpiecznego niż pochwała nicości? I czyż nie brzmią jak złowieszcze ostrzeżenie słowa markiza de Custinc: „Społeczeństwo zginie, bo zaufało słowom pozbawionym sensu lub sprzecznym — a wówczas zwodnicze echa opinii, dzienniki, chcąc za wszelką cenę utrzymać czytelników, popchną do przewrotu, choćby po to, by mieć coś do opowiadania jeszcze przez miesiąc — zabiją społeczeństwo, żeby żywić się jego trupem." Czy jeżeli Boga nic ma. to nic ma też boga śmiertelnego? Czy konsekwencją atcizmu jest zinstytucjonalizowany stan nalury? Postępy komputeryzacji — zwycięstwo zza grobu leninowskiego ideału „zelektryfikowanej ziemi". Tzw. polityczna poprawność jest symptomem nie tyle choroby (jak się powszechnie sądzi), ile dobrego zdrowia i świetnego samopoczucia klasy ludzi wykształconych. Stan ten, fałszywie zwany permanentną zdradą klerków, jest ich naturalnym stylem życia i dlatego żadną miarą zdradą czy to przekonań, czy to powołania, być nie może (chyba, że przez zdradę rozumiemy nadmiar ambicji). W XX wieku intelektualiści byli komunistami i nazistami, socjalistami z ludzką i nieludzką twarzą, faszystami z powybijanymi zębami i z ich pełnym garniturem, demokratami i monarchistami, syndyka!istami i anarchistami, liberałami i konserwatystami, rewolucjonistami i tradycjonalistami, nacjonalistami i internacjonalistami, ateistami i religiantami. I, oczywiście, każdy z nich głosił to, co było zgodne z jego głębokimi przemyśleniami i z jego, jeszcze głębszym, poczuciem obowiązku poszukiwania i przekazywania prawdy. Zwolennicy politkał correetness w ten nurt poszukiwań się wpisują. Nie należy więc ich potępiać ani ubolewać nad ich przewrotnością. Należy jednak, po chrześcijańsku, zdać sobie sprawę z rozterek tych nieszczęśliwców, a zatem zrozumieć ich motywy. Posłuchajmy: „Inną duszy udręką, szkodliwą dla państw, jest ta, jakiej doznają ludzie, którzy rozporządzają wolnym czasem, a nie posiadają dostojeństw. Z natury r/cczy przecież wszyscy ludzie dążą 18 Lewiatan j jego wrogowie do zaszczytów i sławy, najbardziej zaś ci, których najmniej naciska troska o rzeczy niezbędne. Tych bowiem wolny od zajęć czas skłania z jednej strony do tego, iż rozprawiają między sobą o sprawach publicznych, z drugiej zaś strony do tego, że czytają książki historyczne, krasomówcze, polityczne i inne. A stąd uważają oni, iż ze względu na swoje uzdolnienia intelektualne i na swoją wiedzę są przygotowani do zarządzania sprawami największego znaczenia. Że zaś nie wszyscy są tym, czym zdają się być we własnych oczach, i że gdyby byli nawet, to przecież ze względu na swą ilość nie mogliby być wszyscy powołani na urzędy publiczne, przeto z konieczności wielu z nich zostaje pominiętych. Ci więc uważają, iż ich spotkała zniewaga, i ze względu na swą zazdrość w stosunku do wyróżnionych i ze względu na nadzieję, iż się wydostaną na wierzch, nie mogą pragnąć niczego bardziej niż tego, iżby sprawy publiczne wzięły najgorszy obrót. Stąd też nie jest dziwne, jeśli pożądliwie chwytają się sposobności do zmiany." Oto prawdziwy charakter tzw. zdrady klerków, podany przed ponad 350 laty przez Tomasza Hobbesa. W poszukiwaniu straconego Suwerena 19 Prymat ekonomii nad polityką oznacza w praktyce zwycięstwo materii nad duchem, tego, co przeciętne, nad tym, co wyjątkowe, światowego rządu nad suwerennym państwem, darwinizmu nad solidaryzmem, Mafii nad Agonem, egoizmu nad poczuciem wspólnoty, dyskusji nad decyzją, kunktatorstwa nad heroizmem. W cywilizacji ekonomicznej człowiek jest tak naprawdę tylko człowiekiem statystycznym, czyli de facto fikcją, niczym. I bardzo sobie przy tym ten stan nicości chwali, a nawet jest czasami z niego dumny. JLyJ W Europie zanikł już prawie zupełnie duch przygody, tak ziemskiej, jak i pozaziemskiej. Jego miejsce zajął handlowy spryt. Nastąpił paneuropejski triumf zadowolonych z siebie i pewnych swych przewag kramarzy. Nawet politycznego przywódcę określa się mianem: To ten, od klórego bez obawy oszustwa mogę kupić używany samochód. Również kiedyś tak dumni europejscy monarchowie służą głównie do reklamy towarów własnego kraju lub stanowią co najwyżej, i to w czasie letnim, atrakcję turystyczną. Dzisiejsza Europa to jedno, wielkie, orientalne targowisko, n;i którym prym wiodą handlarze wzniosłym towarem, handlarze idei. I czy tak naprawdę nie doświadczamy obecnie prawdziwego „końca historii", prawdziwego panowania liberalno-demokratycznej doktryny, słowem, czy przypadkiem nie doświadczamy ostatecznego zwycięstwa Wschodu nad Zachodem? Władza pogardzająca sama sobą —¦ oto konsekwencja in-fatylizacji dyskusji publicznej. Ludwik XV zwykł był mawiać: „Gdybym ja był na miejscu moich poddanych, zbuntowałbym się." Cynizm dawnych władców zastąpiony został moralizującym frazesem i intelektualnym zagubieniem władców dzisiejszych. Raz jeszcze świat pomys-tów Sławomira Mrożka triumfuje nad rzeczywistością. Posłuchajmy fragmentu rozmowy z wysokim funkcjonariuszem (dyrektorem departamentu) Urzędu Ochrony Państwa z 1992 roku: P. A teraz wyobraź sobie: stoją ludzie, naprzeciw nich staje policja i zaczyna do nich strzelać, mając powody takie czy inne. (...) O. No, nie wiem, co zrobiłbym w takiej sytuacji. P. Nie rozważasz takiej możliwości? O. Mam nadzieję że nic takiego się nie stanic. W każdym razie nie stało się na szczęście. P. Ale teoretycznie załóżmy taką sytuację. O. Rzucam tę posadę w diabły i przyłączam się do tego tłumu. Tak więc podoficerska wdowa raz jeszcze się sama wychłostała. Problemem dzisiejszej Europy jest zinstytucjonalizowana anarchia: brak państwa sensu stricto, zastąpienie go przez „wspólnoty rozbójnicze", czy, używając sformułowania św. Augustyna, przez „zorganizowane bandy zbójeckie", brak duchowego wymiaru współczesnego człowieka, społeczeństwo ufundowane na racjonalizmie i agresywnym materializmie przejawiającym się w prymacie produkcji i technologii. Taki rodzaj społeczeństwa musi z konieczności, aby zachować samo siebie, przybrać totalitarny charakter, przejawiający się najwyraźniej w powszechnej i quasi-dobrowolnej uniformizacji. (Pomyślmy tylko, że kilkaset milionów Europejczyków ogląda jednocześnie w telewizji czy w kinie jakąś hollywoodzką szmirę. I nikt ich nie musi, jak przepowiadał naiwny Orwell, przed ekrany telewizorów zapędzać.) Dzisiaj na szczęście nic mamy państw totalitarnych — ich miejsce zajęły jednak olwarte społeczeństwa totalitarne z ich totalnym brakiem poczucia tragiczności życia: wielkie i przeludnione miasta 20 Lewiatan j jego wrogowie W poszukiwaniu straconego Suwerena 21 z ich negatywnymi moralnymi, psychologicznymi i fizjologicznymi konsekwencjami dla mieszkańców, dezintegracja życia rodzinnego związana z warunkami życia w dobie przemysłowej, patologie społeczne, proletaryzacja klasy średniej będąca wynikiem prymatu produkcji nad zdrowymi zasadami własności prywatnej. „Jeśli naprawdę chcemy dokonać poważnej analizy naszych trudności ekonomicznych i załamania się zasad cywilizacji humanistycznej to musimy pamiętać, że jedną z najważniejszych przyczyn tego stanu rzeczy jest powszechne przeświadczenie (dzielone na równi przez liberałów i socjalistów) o nadrzędności produkcji w życiu społecznym wyrażające się w doktrynie ckonomizmu. Ale jeśli to prawo produkcji zdominuje wszelkie inne wartości — co jest charakterystyczne dla naszych czasów -— to mamy de facto do czynienia z katastrofą, gdy/ żadna ludzka cywilizacja nie może opierać się na tym prawie jako swym podstawowym fundamencie." (Jacques Ellul) ŁO Historiozofia cynicznego bolszewika Karola Radka: od matriarchatu poprzez patriarchat do sekretariatu. Rzeczywiście, dzisiaj wszędzie rządzą sekretariaty — partii, banków, koncernów, związków zawodowych, gazet. Dostojcwski w Wielkim Inkwizytorze: „Najbardziej lo męczący i nieustanny frasunek człowieka: mając wolność szukać czym prędzei tego, przed kim można się pokłonić. (...) Wiedz, że teraz, właśnie teraz, ludzie są bardziej niż kiedykolwiek przeświadczeni, że są całkowicie wolni, a tymczasem oni sami ofiarowali nam swoją wolność i potulnie złożyli nam do stóp." Władza pieniądza i władza mass-mediów to dzisiaj jedynie realnie istniejące rodzaje niewidzialnego panowania. Nic miał co do tego wątpliwości Gustaw Lc Bon, który na początku tego wieku w swojej książce Psychologu socjalizmu tak argumentował: „Dotykamy tu jednego z najtrudniejszych problemów czasów współczesnych, dla którego rozwiązania socjaliści proponują środk infantylne. Problemem do rozwiązania byłoby uchronienie społe czeństw przed rosnącą potęgą wielkich finansistów. Przez gazety które kupują, przez polityków, których mają na żołdzie, stają się córa/ bardziej jedynymi panami kraju i stanowią rząd rym bardziej niebezpieczny, że ich władza jest zarazem potężna i tajna. Ten tworząca się rząd — pisze Faguct — nie ma żadnego ideału ani moralnego, ani intelektualnego. Nie jest ani dobry, ani zfy. Uważa ludzkość za stado, które trzeba skłonić do pracy, które trzeba żywić, któremu trzeba przeszkodzić w bijatykach i które trzeba strzyc... Nie troszczy się o postęp intelektualny, artystyczny czy moralny. Jest międzynarodowy, nie ma ojczyzny i zmierza bez wahań i niepokojów do usunięcia idei ojczyzny ze świata. Trudno przewidzieć, jak współczesne społeczeństwa będą mogły uchronić się przed potężną tyranią, która im zagraża. (...) Ale o ile iatwo jest buntować się przeciw despocie, jak się buntować przeciwko władzy tajnej i anonimowej? Jak dosięgnąć fortun zręcznie rozmieszczonych po całym świecie? Jest jednak pewne, że trudno dłużej tolerować bez sprzeciwu sytuację, w której jednostka może dla wzbogacenia się zadekretować głód lub ruinę tysięcy z większą łatwością niż Ludwik XIV wypowiada! wojnę." yj| Malthus, czyli prawdziwy sens materialistycznego, indywidualistycznego liberalizmu: „Ten, kto przychodzi na świat już będący w posiadaniu innych i nie posiada środków do życia z pracy swoich rąk lub od rodziny, nie ma po prostu prawa do zapomogi i jest naszemu światu zbędny. Wielki stół natury nie dla niego jest zastawiony. Natura nakazuje mu, aby sobie poszedł, i nie zaniedbuje obowiązku, aby ten rozkaz został rzeczywiście wykonany." Oto triumf prawa popytu i podaży nad ludzkim losem! Co za obrzydliwość w ustach chrześcijańskiego kapłana! Malthus miał jednak na tyle zdrowego rozsądku lub resztek sumienia, aby z trzeciego wydania z 1806 roku jego dzieła An Essay on the Principle oj Population ten nieszczęsny passus definitywnie usunąć. LUI W dzisiejszych czasach idealizm ludzki, w obawie przed śmiesznością, zejść musiał do katakumb i ukryć się w zakamarkach świata, gdyż intelektualna błazenada uznana została przez opinie publiczną za jedynie dozwolony rodzaj kapłaństwa. Już od ponad dwustu lat la błazeńska sekta filozofów drąży umysły skutecznie i wytrwale w celu totalnej destrukcji jakiegokowick idealizmu. W pięknym eseju Chrześcijaństwo, czyli Europa, który notabene stać się winien lekturą obowiązkową dla wszystkich zwolenników Pan-Europy. 22 Lewiatan i jego wrogowie Novalis notuje: „Pracowali bez wytchnienia, żeby naturę, ziemię, dusze ludzkie i nauki oczyścić z poezji — wymazać każdy ślad świętości, sarkazmem obrzydzić wspomnienie o wszystkich wzniosłych wydarzeniach i postaciach i pozbawić świat całej jego barwnej ozdoby." Prawdziwy duch totalitaryzmu to (ak naprawdę nieobecność jakiegokolwiek ducha. I dzisiaj znów, tak jak kiedyś, Judzie czekają na cud, na kontrreformację, na pojawienie się nowego Ignacego Loyoli, który raz jeszcze wypowie świętą, duchową wojnę rządom błaznów i obrzydzi człowiekowi życie zwierzęce i puste. UJ Najsubtelniejsza i obecnie bardzo popularna w Europie forma ucieczki od wolności — ucieczka od suwerenności państwowej. (LjJj To prawda, jak chcą niektórzy, że komunizm, oprócz swej skostniałej formy biurokratyczno-despolycznej, posiadał również aktywny pierwiastek prometejsko-mesjański. Mylą się oni jednak co do charakteru tego pierwiastka. Sprowadzał on się bowiem w praktyce do żarliwej, fanatycznej nienawiści do religii, do chrześcijaństwa. Komunizm w tym wydaniu byl w całym tego słowa znaczeniu prometejskim antychrystianizmem, satanizmem. Pisał o tym mądrze nasz Zdziecho-wski, pisali Rosjanie: Bierdiajew i Miereżkowski, pisał Pius XII (stąd jego drastyczna decyzja o ekskomunikowaniu wszystkich członków i współpracowników partii komunistycznych). Pokoleniu znającemu brutalność komunizmu z jego fazy schyłkowej, biurokratyczno-despotycznej, trudno doprawdy zrozumieć prawdziwy sens marksistowskiego prometeizmu. Aby, choć odrobinę, ten sens nam przybliżyć posłużmy się cytatem ze wspomnień rumuńskiego pastora luterańskiego Richarda Wurmbranda, który od roku 1948 przez 14 lat przebywał w więzieniach komunistycznych (In God's Underground. The Wurmbrand Story, 1968): „Widziałem chrześcijan poddanych takim torturom, przy których wszystkie biblijne opisy piekła czy dantejskiego 'Infcrna' są niczym. Ani autorzy Biblii, ani Dante, ani ci wszyscy księża, którzy w czasie kazań przedstawiali męki piekielne, nie potrafili sobie wyobrazić ludzi przymocowanych do krzyża i położonych na podłodze tak, aby inni więźniowie, zmuszeni torturami, mogli zaspokoić swe naturalne potrzeby na ich twarze i ciała — jak to miało miejsce w więzieniu rumuńskim, gdzie sam W poszukiwaniu straconego Suwerena 23 przebywałem. Poczem, gdy krzyże podniesiono stojący wokół komuniści zaczęli krzyczeć: 'Patrzcie na waszego Chrystusa, patrzcie na waszego Chrystusa! Jaki on jest piękny! I jaki ładny zapach przyniósł ze sobą z nieba!' Albo przypadek pastora torturowanego tak, że omal nie popadł w obłęd i zmuszonego do odprawienia 'satanicznej mszy': konsekracji kału i moczu i rozdawania takiej 'komunii' współwięźniom. Ten fakt miał miejsce w komunistycznm więzieniu Pitesti, w Rumunii. Gdy później, spotkawszy tego pastora, spytałem go, dlaczego nie wybrał śmierci, zamiast brać udział w tak okropnym bluźnierstwie, odpowiedział: 'Proszę cię, nie osądzaj mnie, bo cierpiałem gorzej niż Chrystus!'" Tylko taki właśnie, prometejski komunizm, wyjaśnia tak naprawdę sens zoologicznego antykomunizmu. yJ| Permanentne pomiesznie pojęć: do opisu przemysłowych armii--organizacji używa się języka własności prywatnej; do opisu liberalno--stanowego rządu przedstawicielskiego, używa się języka demokracji. Ten pojęciowy galimatias potwierdza tezę czy też raczej hipotezę, o panującej dzisiaj dyktaturze anarchii. Świat chaosu, nieuporząd-kowania znajduje bowiem swoje lustrzane odbicie w intelektualnym surrealizmie. Ludziom zaczyna się od tego bałaganu po prostu mącić w głowach. UJ Powszechna konsumpcja jako religijna metafizyka. Hasło z wystawy Barbary Kruger: „I shop, thercfore I am." Jedyny pluralizm, jaki dzisiejszy człowiek zna z własnego doświadczenia, to dualizm uniwersalnego producenta i uniwersalnego konsumenta. Reszta to nic chciany, groźny i sprawiający kłopot przesąd. Ten rodzaj sterylnego ckonomiz-mu znajduje swój głęboki sens w zabawnym powiedzonku Aleksandra Fredry: „Interesy uporządkowane, wszystkie folwarki sprzedałem." ™, Dla współczesnego człowieka tzw. dążenie do wolności oznacza w praktyce pragnienie władzy, ale rozumianej przede wszystkim jako dostęp do tych rejonów życia społecznego, gdzie panuje bezkarna swawola (zwana korupcją, mafią, państwem partyjnym czy po prostu wolnym rynkiem). „Wolność nic znaczy nic, jeśli wszyscy ludzie na świecie są wolni: ale jest rzeczą piękną samemu być wolnym i widzieć 22 Lewiatan i jego wrogowie Novalis notuje: „Pracowali bez wytchnienia, żeby naturę, ziemię, dusze ludzkie i nauki oczyścić z poezji — wymazać każdy ślad świętości, sarkazmem obrzydzić wspomnienie o wszystkich wzniosłych wydarzeniach i postaciach i pozbawić świat całej jego barwnej ozdoby." Prawdziwy duch totalitaryzmu to tak naprawdę nieobecność jakiegokolwiek ducha. I dzisiaj znów, tak jak kiedyś, ludzie czekają na cud, na kontrreformację, na pojawienie się nowego Ignacego Loyoli, który raz jeszcze wypowie świętą, duchową wojnę rządom błaznów i obrzydzi człowiekowi życic zwierzęce i puste. [yj Najsubtelniejsza i obecnie bardzo popularna w Europie forma ucieczki od wolności — ucieczka od suwerenności państwowej. fyj To prawda, jak chcą niektórzy, że komunizm, oprócz swej skostniałej formy biurokratyczno-despotycznej, posiadał również aktywny pierwiastek prometejsko-mesjański. Mylą się oni jednak co do charakteru tego pierwiastka. Sprowadzał on się bowiem w praktyce do żarliwej, fanatycznej nienawiści do religii, do chrześcijaństwa. Komunizm w tym wydaniu byl w całym tego słowa znaczeniu prometejskim antychrystianizmem, satanizmem. Pisał o tym mądrze nasz Zdziecho-wski, pisali Rosjanie: Bierdiajcw i Miercżkowski, pisał Pius XII (stąd jego drastyczna decyzja o ekskomunikowaniu wszystkich członków i współpracowników partii komunistycznych). Pokoleniu znającemu brutalność komunizmu z jego fazy schyłkowej, biurokratyczno-despotycznej, trudno doprawdy zrozumieć prawdziwy sens marksistowskiego prometeizmu. Aby, choć odrobinę, ten sens nam przybliżyć posłużmy się cytatem ze wspomnień rumuńskiego pastora luterańskiego Richarda Wurmbranda, który od roku 1948 przez 14 lat przebywał w więzieniach komunistycznych (In God's Underground. The Wunnbrand Story, 1968): „Widziałem chrześcijan poddanych takim torturom, przy których wszystkie biblijne opisy piekła czy dantejskiego 'Infcrna' są niczym. Ani autorzy Biblii, ani Dante, ani ci wszyscy księża, którzy w czasie kazań przedstawiali męki piekielne, nie potrafili sobie wyobrazić ludzi przymocowanych do krzyża i położonych na podłodze tak, aby inni więźniowie, zmuszeni torturami, mogli zaspokoić swe naturalne potrzeby na ich twarze i ciała — jak to miało miejsce w więzieniu rumuńskim, gdzie sam W poszukiwaniu straconego Suwerena 23 przebywałem. Poczem, gdy krzyże podniesiono stojący wokói komuniści zaczęli krzyczeć: 'Patrzcie na waszego Chrystusa, patrzcie na waszego Chrystusa! Jaki on jest piękny! I jaki ładny zapach przyniósł ze sobą z nieba!' Albo przypadek pastora torturowanego tak, że omal nie popadł w obłęd i zmuszonego do odprawienia 'satanicznej mszy': konsekracji kału i moczu i rozdawania takiej 'komunii' współwięźniom. Ten fakt miał miejsce w komunistycznm więzieniu Pitesti, w Rumunii. Gdy później, spotkawszy tego pastora, spytałem go, dlaczego nie wybrał śmierci, zamiast brać udział w tak okropnym bluźnierstwie, odpowiedział: 'Proszę cię, nie osądzaj mnie, bo cierpiałem gorzej niż Chrystus!'" Tylko taki właśnie, prometejski komunizm, wyjaśnia tak naprawdę sens zoologicznego antykomunizmu. „_, Permanentne pomiesznic pojęć: do opisu przemysłowych armii--organizacji używa się języka własności prywatnej; do opisu libcralno--stanowego rządu przedstawicielskiego, używa się języka demokracji. Ten pojęciowy galimatias potwierdza tezę czy też raczej hipotezę, o panującej dzisiaj dyktaturze anarchii. Świat chaosu, nieuporząd-kowania znajduje bowiem swoje lustrzane odbicie w intelektualnym surrealizmie. Ludziom zaczyna się od tego bałaganu po prostu mącić w głowach. |JJ) Powszechna konsumpcja jako religijna metafizyka. Hasło z wystawy Barbary Kruger: „1 shop, ihcrefore I am." Jedyny pluralizm, jaki dzisiejszy człowiek zna z własnego doświadczenia, to dualizm uniwersalnego producenta i uniwersalnego konsumenta. Reszta to nie chciany, groźny i sprawiający kłopot przesąd. Ten rodzaj sterylnego ekonomiz-mu znajduje swój głęboki sens w zabawnym powiedzonku Aleksandra Fredry: „Interesy uporządkowane, wszystkie folwarki sprzedałem." yj Dla współczesnego człowieka tzw. dążenie do wolności oznacza w praktyce pragnienie władzy, ale rozumianej przede wszystkim Jako dostęp do tych rejonów życia społecznego, gdzie panuje bezkarna swawola (zwana korupcją, mafią, państwem partyjnym czy po prostu wolnym rynkiem). „Wolność nie znaczy nic, jeśli wszyscy ludzie na d są wolni; ale jest rzeczą piękną samemu być wolnym i widzieć 24 Lewiatan i jego wrogowie W poszukiwaniu straconego Suwerena 25 ludzkość całą. jak jęczy i wzdycha w łańcuchach, pod jarzmem niewoli-" — pisał Corncille. Takie rozumienie wolności i takie rozumienie władzy to przejaw nie tylko degeneracji rzeczywistości (z tym już się przecież dawno pogodziliśmy), ale przede wszystkim degeneracji języka. To prawda, jak chcą niektórzy, że wolność jest wolą mocy, ale aforyzm ten należy rozumieć następująco: wolność tak naprawdę niczym innym nie jest jak władzą nad samym sobą, jak poczuciem obowiązku, nakazem moralnym czy w bardziej tradycyjnym języku — sans Dieu point de liberie (bez Boga nic ma wolności). Sam autor tej, jakże często powtarzanej, maksymy o wolności jako woli mocy tak egzemplifikuje jej sens: „Wartość jakiejś rzeczy polega w pewnych razach nie na tem, co się przez nią osiąga, lecz na tem, co się za nią zapłaciło — co nas kosztuje. Przytoczę przykład. Instytucje liberalne przestają być liberalnymi, skoro się je osiągnie: nie masz później gorszych i zawziętszych szkodników wolności od instytucji liberalnych. (...) Też same instutucje, dopóki wre o nic walka, wywołują objawy wręcz odmienne; są wówczas istotnie potężnymi czynnikami wolności. Przyjrzawszy się dokładniej, widzimy, że to walka wywołuje te następstwa, walka o instytucje liberalne, podtrzymująca tem samym trwanie instytucji nieliberalnch. Walka jest wychowawczynią wolności. Gdyż co to jest wolność? To pragnienie samoodpowiedzialności. To zobojętnienie na trudy, niedostatki, srogość, nawet na życic. (...) Najwyższego typu wolnego człowieka należałoby szukać tam, gdzie wciąż największe pokonywa się opory: o pięć kroków od tyranii, tuż u progu grożącego niewolnictwa." (F. Nietzsche, Zmierzch bożyszcz) Wolność to raczej myśl, ideał, gwiazda przewodnia, duch niż fakt. raczej „powinienem", a nic „chcę". „Bywa, że posłuszeństwo czyni wolnym" — pisał przed z górą 100 laty Carlyle. I chyba należy posłusznie się z wielkim Szkotem zgodzić, choć oczywiście należy być świadomym i tego, że w naszych czasach i w naszym świecie, w tym co się tak czasami nazywa „królestwem wolności" końca XX wieku, ludzie idei tej kompletnie nic roz.umieją. I to nawet nie dlatego, że jej nie chcą zrozumieć, ale dlatego, że jej po prostu pojąć nic potrafią. W przeszłości było tak, że człowiek nie miał odwagi myśleć swobodnie, krytycznie, bez skrępowania. Dzisiaj natomiast tej odwagi ma pod dostatkiem, ale w zamian za to zatracił całkowicie tę jakże cenną umiejętność swobodnego myślenia. Człowiek bowiem pragnie obecnie myśleć tylko tak, jak myśleć się powinno. Trzeba być ślepcem, aby nie widzieć, że nic żyjemy dzisiaj w okresie triumfu państwa, a wręcz przeciwnie — żyjemy w czasach triumfu anty-państwa; nic dyktatury rządu, a dyktatury wspólnot rozbójniczych; nic zimnej, stanowczej decyzji, a ataków masowej histerii. Wielu ludzi faktu tego jednak nie dostrzega, a to, jak się zdaje, z prostego powodu: zdolność percepcji rzeczywistości współczesnego człowieka została poważnie osłabiona tak przez przebiegle manipulacje językowe, jak i zalew nowomowy w życiu publicznym. Osobiście zaczynam się dusić, gdy siyszę po raz tysięczny pochwały „wolności", „demokracji", „państwa prawa", „praw człowieka", „gospodarki rynkowej", ctc. I to bynajmniej nie dlatego, że jestem tych wspaniałości zagorzałym przeciwnikiem. Nic podobnego. Ale cóż te puste, bez znaczenia słowa, słowa ludzi wypchanych, wydrążonych ludzi mają wspólnego ze światem realnej władzy, realnych interesów, realnej nienawiści, realnej żądzy panowania? Po prostu nie. Język jest po to, by ukrywać myśli. 1 czyż nic jest tak, dodajmy, że proste, bezpretensjonalne kazanie starodawnego ks. Skargi powie nam więcej o naszym wspaniałym, poprawionym świecie od setek uczonych rozpraw pisanych zresztą we wszelkich możliwych językach, a rozważających nieśmiertelny problem wyższości demokracji nad dyktaturą czy wolności nad niewolą? Czyż nie świeżo i proroczo brzmią słowa kapłana nic kształconego, na szczęście, w duchu tzw. filozofii dialogu: „Nadto namnożyło się w tym królestwie ludzi złych barzo, którzy, posmakowawszy sobie interregna, w których mogli o królestwo targować, pożytków swoich z oszukania miłej ojczyzny i rozerwania jej szukać jeszcze nie przestają (...) na urząd Boży szemrząc i polwarzy zmyślając (...) niespokojni, łakomi, niesprawiedliwi, sieją wszędzie niezgody, nic na dobre pospolite nic pomniąc, a tą łódką, w której się wszyscy wiezieni, swoim bieganiem chwiejąc, do zanurzenia ją i utopienia przywodzą." Oto rzeczywistość demokratyczno-libcralnego państwa prawa, rzeczywistość niby-pańslwa AD 199S, oto nasza nieszczęsna łódka w której się wszyscy wiezicm. lyj To co się popularnie nazywa ateizmem czy agnostycyzmem jest w rzeczywistości niczym innym jak teofobią, czyli chorobliwym lękiem przed Bogiem, lękiem, któiy bynajmniej nie ma nic wspólnego 7- bojaźnią Bożą, z tradycyjnym i poczciwym „Bój się Boga!" 26 Lewiatan i jego wrogowie W poszukiwaniu straconego Suwerena 27 yj Modernizm, jako wielki europejski prąd kulturowy mający już swoje prapoczątki w późnym średniowieczu, w nominalizmie Wilhelma Ockhama, jest nie tyle z samej swej istoty, co ze swych ostatecznych konsekwencji, ruchem destrukcyjnym, samodestrukcyjnym nawet. Modernistyczny Bóg przestaje być Bogiem, modernistyczne państwo przestaje być państwem, modernistyczny Kościół przestaje być Kościołem, modernistyczna rodzina przestaje być rodziną, modernistyczna Europa przestaje być Europą, modernistyczne życie przestaje być życiem. Niszczycielska siła modernizmu jest tak wielka, że nawet antymodernistyczna rewolta (jaką chociażby był romantyzm) nie może wyzwolić się od tej destrukcyjnej dynamiki. So erscheint der Setbstmord a!s die Qu'mtessenz der Modernę (I tak samobójstwo ukazuje się jako kwintesencja nowoczesności) notował w swoich Pasażach Walter Benjamin. UJ Człowiek współczesny rozmaicie upiększa sobie swoją marną, nudną egzystencję. Przeczytałem oto w pewnym periodyku, że obecnie dużą estymą wśród polskiej wykształconej publiczności literackiej cieszy się pewna pisarka, w której powieści znaleźć można następujący passus: „Wolfgang gryząc Bebę czuł dreszcze jej spazmów. Jeszcze jedno mocniejsze ugryzienie, zachłyśnięcie rozkoszą i odgryziona łechtaczka potoczyła się w głąb jego gardła. Okrzyk ulgi nieprzytomnej Beby pozwolił mu zrozumieć, że była szczęśliwa, przełknął więc odgryziony strzępek. Wymazany krwią całował jej wijące się z rozkoszy ciało." Oto co czyni modernizm z miłością. Tristan i Izolda, Romeo i Julia, Don Kiszot i Dulcynea — a dzisiaj, proszę, Wolfgang i Beba. ULU! Czasami nawet u Bcrtranda Russella znaleźć można uwagę godną zastanowienia. Np. gdy pisze, że zadaniem naszych czasów nie jest walka klasy robotniczej przeciwko kapitalizmowi, a walka ludzkości przeciwko cywilizacji industrialnej. W rzeczy samej, cywilizacja przemysłowa oprócz wielkiego dobrobytu stwarza też jeszcze większą, nieprawdopodobną wręcz, nie znaną w historii nudę. Nudę, będącą efektem kompletnej kulturowej próżni, którą, aby nie oszaleć, człowiek wypełniać musi czymkolwiek, zwykle śmieciem. Prawo do buntu w imię barwnego życia, do buntu przeciwko szarej nudzie — oto podstawowe, naturalne i niezbywalne prawo człowieku i obywatela. Powiedziałbym więcej — to nie tylko prawo, ale i obowiązek. |yj To prawda, że człowiek dzisiejszy przeżywa często horror metafizyczny, ale jeszcze częściej odczuwa on także horror vacui, czyli przerażający strach przed pustką, nicością. Dlatego nihilizm na dłuższą metę nigdy nie jest możliwy. To co się czasami nazywa rewolucją nihilizmu jest więc w istocie nie tyle agresywnym cynizmem, ile zastąpieniem wartości anty-wartościami. Ludzie bowiem boją się nicości, a natura nie znosi próżni. Tak więc Boga zastępuje diabeł, kulturę prymitywny instynkt, dobro ustępuje miejsca złu, piękno brzydocie, miłość nienawiści, skromność pysze, idealizm materializmowi, szlachetność podłości, a wierność zdradzie. „A więc cóż pozostaje (w czasach takich jak nasze)? Przyjaciel i wróg pozostają. Rozróżnienie pozostaje. Distinguo ergo sum." — pisał Carl Schmitt w swoim Gtossarium. Bcnthamowska zasada: „jak najwięcej szczęścia dla jak największej liczby ludzi" była w przeszłości często krytykowana, i słusznie, za swój niwelatorski charakter. Szczęście bowiem dla człowieka, który posiada duszę, nawet jeśli przez głupotę lub nieuwagę posiada tylko duszę śmiertelną, może przybierać tak różne formy, że żadną miarą „ilości szczęścia" nie da się policzyć czy zmierzyć. Dzisiaj jednak krytyka ta jest nieuzasadniona, gdyż ilość ludzi posiadających jakąkolwiek duszę tak potwornie zmalała, że w skali makro można ją z powodzeniem zaniedbać. „Szczęście" bezdusznego człowieka zaś zawsze było łatwo wymierzalne. Obecnie „szczęście" to po prostu nic innego jak stan, w którym błogi spokój przeżuwającej krowy łączy się harmonijnie z nerwową ruchliwością nadpobudzonego hormonalnie królika. W sytuacji takiej utylitarystyczna inżynieria socjalna znajduje więc swe uzasadnienie, usprawiedliwienie i powszechną akceptację. Nareszcie, po wiekach niepowodzeń, żyjemy w świecie wielkiej liczby wielce szczęśliwych ludzi. Ly Entuzjazm, jaki wzbudzają różnorakie widowiska sportowe. ma charakter kompensacyjny, gdyż nuda i monotonia zwykłej codzienności mieszkańców wielkich miast zabija autentyczną radość życia, niszczy osobowość i osłabia zdolności duchowe. Sport jako masowy fenomen nic był znany ani w średniowieczu, ani w epokach Późniejszych, aż do wieku XIX, czyli triumfu cywilizacji przemysłowej. 28 Lewiatan i jego wrogowie Ludzie kiedyś żyli po prostu barwniej i nic potrzebowali narkotycznych oduizeń. Przede wszystkim zaś — żyli barwniej wewnętrznie. W poszukiwaniu straconego Suwerena 29 Hipokryzja tzw. praw dziecka. Dzieci nie mają praw, dzieci mają przywileje. jjj Przejęcie przez pewną społeczność nie znanego sobie, obcego czy wręcz wrogiego tzw. stylu życia (np. słynne the umerkan way oj Iive) jest nieomylnym znakiem, że społeczność ta zatraciła jeden z najważniejszych atrybutów samodzielności, a co za tym idzie również tożsamości, że zatraciła instynkt samozachowawczy, że dokonał się proces duchowego, a więc także i politycznego podboju. Tego rodzaju podbój jest przez dzisiejszych ludzi przyjmowany z entuzjazmem, gdyż będąc bezkrwawym, gwarantuje jednocześnie korzystanie ze zmysłowych przyjemności. A, jak wiadomo, nictzschcański ostatni człowiek 0 wiele bardziej boi się jakiegokolwiek cierpienia niż utraty duszy. 1 doprawdy nic wymagają wielkiego wysiłku podboje krajów, w których powszechnie panuje mentalność niewolnika, krajów zaludnio nych przez „ostatnich ludzi". Imitacja jest jedną z form niewolnictwa — notował w Dialogacli politycznych Leopold von Ranke. w Niemczech orkiestra wojskową. Rzeczywiście, było to ze wszech miar żenujące widowisko, i doprawdy nie dziwi mnie taka reakcja u rosyjskiego patrioty. Ale, jak wiadomo, wszystko jest relatywne. Jak bowiem zareagować mają Amerykanie, czy właściwiej mówiąc ci Amerykanie, którym nieobce jest pojecie dumy narodowej, gdy dowiadują się o przygodach ich własnego prezydenta w pewnym hotelu w Arkansas albo, dlaczego nie, u siebie we własnym domu. czyli w Białym Domu. Tu już przecież nawet zwykły ludzki wstyd nie wystarcza! Nie pozostaje im więc chyba nic innego, jak tylko uzbroić się w półautomatyczny karabin Ruger Mini-14, wstąpić do Teksań-skiej Milicji Konstytucyjnej i ukryć się gdzieś wysoko w górach. Chyba rzeczywiście Fukujama miał rację — obecnie przeżywamy prawdziwy koniec historii. Nic ma bowiem historii, gdy ludzie zamiast być dumni ze swych przywódców, bać się ich lub nienawidzić muszą z konieczności nimi pogardzać lub ich się wstydzić. Żyjemy po prostu w czasach, w których „najlepszym brak pewności, gdy najgorsi pełni są namiętnej mocy" (W.B. Ycats). Psychologicznie rzecz biorąc antymodernizm jest przede wszystkim reakcją na poniżenie wywołane powszechnym i bezapelacyjnym triumfem modernizmu. Fakt ten wyjaśnia, dlaczego tak niewielu intelcklualislów-opiniotwórców uczestniczy dzisiaj w antymoderni-stycznej rewolcie. Życie bowiem w permanentnym poniżeniu (pod butem politycznej poprawności) to dla nich stan naturalny, stan, klon sobie nie tylko bardzo chwalą, ale i polecają gorąco innym. Kot rodzi się kotem i nie może żyć według praw lwiej natury — zauważył celnk1 przed 300 laty Baruch Spinoza. yj Aleksander Zinowicw, wojowniczy logik-dialcktyk i, jak gn teraz nazywają oburzeni demokraci, „czerwono-brunatny, faszystów ski filozof-wieszacier, w swojej ostatniej książce Rosja postkomu nistyczna (Moskwa, 1996), będącej zbiorem lekslów publicystyczny cl) z lat 1990-1996, wyznaje, że nigdy w życiu tak się nie wstydził, jak wtedy, gdy nietrzeźwy prezydent Jelcyn dyrygował podczas wizyh 1-jJj Jak wiadomo, pojęcia „wolność" należy używać bardzo ostrożnie i z rozwagą, szczególnie w kontekście politycznym. Ci, którzy pojęcia tego nadużywają nie z głupoty, a z premedytacją, winni być otoczeni daleko posuniętą powszechną nieufnością, gdyż przez „wolność" rozumieją oni pewnie wolność dla samych siebie i swych kompanów. Zawsze bowiem godne zapamiętania jest ostrzeżenie Goethego: Freihcil isl die leise Parole heitnlich Yerschworener, das laitte Feldgeschrei der Óffentlidi Umwalzcnden, ja, das Losungswort der Despotie selbst. („Wolność to cicho wypowiadane hasło tajemnie stowarzyszonych, to głośne zawołanie bojowe jawnie dążących do przewrotu, ba, to słowo-kluez samej despoqi.M) Popularna od upadku realnego komunizmu i podawana w duchu heglowskiej filozofii dziejów teza o końcu historii nie jest tak naprawdę niczym innym jak wyrazem nadziei kasty kapłanów-wlad-ców na wieczne panowanie, czyli na całkowite poddanie człowieka jarzmu sytuacji i na natychmiastowe zakucie przyszłości w kajdany. Wiedzą bowiem oni doskonale, że w opresji ludzie często, aby wykluczyć siebie samych z działania, poddają się losowi, cioranowskiej metafizyce okoliczności. 30 Lewiatan i jego wrogowie Niewykluczone nawet, że lud ochoczo potwierdzi to wieczne władztwo wołając radośnie: „Niech żyje nasza śmierć! Niech zginie nasze życie!" Zresztą, co tu dużo mówić, jeśli się dobrze wsłuchać, to już tak woła. |Q3 Oto wreszcie, po blisko pięćdziesięciu latach, mamy polski przekład książki Richarda M. Weavera Idee mają konsekwencje (Kraków 1996). Książki doprawdy znakomitej. Proszę mi wierzyć, nie przesadzam. Tego rodzaju książki to po 1945 roku doprawdy rzadkość. Posłuchajmy zatem co o naszym świecie sądził niepoprawny idealista Południa, prof. Weaver. Oto garść cytat, w dużej mierze o aforystycznym charakterze, które powinny zachęcić każdego komu bliskie są ideały prawicy do sięgnięcia po tę książkę: „W społeczeństwach, w których panuje wolność słowa i w których wynagradza się popularność, ludzie czytają głównie to, co ich deprawuje, i ciągle narażeni są na manipulacje ze strony tych, którzy kontrolują drukarnie." „Ludzie nie wiedzą, czego oczekiwać od siebie nawzajem. Przywódcy nie chcą przewodzić, a słudzy nic chcą być posłuszni." „Kiedy odszedł szlachcic, dama również musiała odejść." „Poważne traktowanie Nietzschego, Kierkegaarda, Peguy, Speng-lera jest dla dziennikarza niemożliwe. Istnienie tych dwóch grup ludzi wyklucza się wzajemnie." „Jeśli prawda istnieje i jest dostępna dla człowieka, nie należy oczekiwać zgodności między tymi, którzy pozostają na różnych stopniach dotarcia do niej. Jest to jeden z najboleśniejszych warunków istnienia, dlatego też mieszczaństwo pragnie go usunąć ze swej świadomości. (...) Było posłannictwem proroka przyniesienie metafizycznego miecza pomiędzy ludzi, miecza, który odtąd ich dzielił, czynił różnicę, który umacnia wartości. Ale pośród lego podziału może istnieć miłość — i na niej bardziej można polegać w zapobieganiu gwałtoni niż na politycznych ncofantazmatach, w które nasz wiek tak obfituje." „Wiele wyjaśni nam uświadomienie sobie faktu, że u swych źródeł socjalizm nie jest wymysłem proletariatu, lecz klasy średniej. Klasa średnia, z powodu swego usytuowania w społeczeństwie, przejawia szczególne przywiązanie do bezpieczeństwa i samozadowolenia. Chroniona z obu stron przez klasy, klóre amortyzują wszelkie etosy, W poszukiwaniu straconego Suwerena 31 wkrótce zapomina o niebezpieczeństwie istnienia. Niższa klasa, bliższa realności potrzeb, rozwija mężny hart ducha i często posiada pewien stopień godności — pomimo niepewności swego bytu. Klasa wyższa ponosi odpowiedzialność i nie może unikać życia — dramatu, ponieważ wiele zostało jej dane. Błyskawice aprobaty lub niezadowolenia sięgają ku niej, a człowiek stojący na szczycie hierarchii — bez względu na to, czy opartej na prawdziwych wartościach, czy nic — wie, że gra toczy się o jego głowę. Pomiędzy nimi tkwi ogłupiała klasa średnia, nienormalnie rozrośnięta na skutek zmiany w poglądach człowieka Zachodu, kochająca komfort, niewiele ryzykująca, przerażona myślą o zmianie. Ma na celu jedynie ustabilizowanie materialistycznej cywilizacji, która zlikwiduje wszystko, co grozi jej samozadowoleniu. Posiada ona konwencje, a nie ideały; jest umyta raczej niż czysta." I na koniec: „Możemy czcić ducha w człowieku, a nie ducha człowieka." Tyle prof. Weaver. Jedyne co nam dzisiaj tak naprawdę pozostaje, to nadzieja, że ludzie prędzej czy później przekonają się nie tylko o rzeczywistym istnieniu zła, ale i realności, i potędze metafizycznego marzenia. I, że być może, nadejdzie z czasem jakaś żarliwa reakcja, podobna do tej kwitnącej w czasach rycerstwa i duchowości średniowiecza — i takie jest właśnie przesłanie książki Idee mają konsekwencje Richarda Weavcra. ,. .,, W jednym z numerów z lat 90. „RRR — Rothbard-Rockwell Report" (periodyku wydawanego m.in. przez nieodżałowanego Mur-ray'a N. Rothbarda) amerykański konserwatysta Justin Raimondo pyta zaniepokojony: czemu rząd amerykański zajmuje się zaprowadzaniem porządku na ulicach Mogadiszu, kiedy nie potrafi tego porządku utrzymać w Los Angeles czy Waszyngtonie? Odpowiedź jest prosta: rząd amerykański przestał już od jakiegoś czasu być rządem Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, a stal się rządem światowym, rządem Stanów Zjednoczonych Globu Ziemskiego. Do jego obowiązków nie należy już realizacja partykularnych interesów narodu. Jego głównym zadaniem dzisiaj jest kontrola polityczna, ideologiczna, ekonomiczna i militarna nad ludami wszystkich kontynentów w imię uniwersalnego totalitaryzmu Pieniądza. 32 Lewiatan i jego wrogowie Mądry Chesterlon zauważył już w latach 20.: „Problem ze współczesnymi rządami jest taki. że tak naprawdę nie wiemy, kto rządzi, i te nie tylko de jurę, ale przede wszystkim de facto. Widzimy polityków ale nic widzimy tych, którzy za nimi stoją. I jeszcze mniej widzimy tych, którzy stają za tymi, którzy stoją za politykami. I co najważniejsze, nic widzimy tych bankierów, którzy stoją za tymi ostatnimi." W poszukiwaniu straconego Suwerena 33 Pytanie: Czy w demokracji wolno mieć przesady? Odpowiedź. Wolno, ale lepiej ich nic mieć. A już na pewno, jeśli się je ma, nie jest wskazane dzielić się ich treścią z innymi ludźmi. Można wtedy popaść w poważne tarapaty. W demokracji bowiem panuje następując;: zasada: poglądy-przesądy są tolerowane tylko wtedy, gdy nic są onu publicznie lub prywatnie ujawniane, mówiąc krótko: gdy w ogóle nic są artykułowane. Na wszelki wypadek więc najlepiej jest milczeć alb< przynajmniej być małomównym, szczególnie w kawiarni. Oto pouczający przykład: Rzecz dzieje się w okolicach Wenecji, w 1996 roku tuż pn zabójstwie premiera Izraela Rabina. Simon X., francuski przedsiębiorca około pięćdziesiątki odwiedza swych włoskich partnerów handlowych. Jednym z nich jest Angclo Y. czterdziestoletni zaopatrzeniowiec, i jak sam twierdzi, dobry katolik i człowiek lewicy. Po załatwieniu interesów panowie Simon X., Angelo Y. i kilku innych dyskutują przy kawie o ostatnich wydarzeniach politycznych. W czasu tej prywatnej rozmowy Angclo Y. wypowiada się krytycznie o Żydach, mówi m.in. tak: „Lud żydowski jest ludem przeklętym, nie zasługującym ani na pokój, ani na swe własne państwo. Żydzi odrzucili i zamordowali Chrystusa. Żydzi rządzą całym światem, a głównie USA. Jzraei jest międzynarodowym centrum ciemnych interesów, etc." Następnego dnia Simon X. wysyła list do swych włoskich dostawców. W liście tym konstatuje, że z powodu szerzącego się wśród nich antysemityzmu, zmuszony jest przerwać z nimi jakąkolwiek współpracę. Okazuje się bowiem, że Simon X. jest nie tylko francuskim biznesmenem, ale i Żydem. W odpowiedzi na ten list szet włoskiej firmy w imieniu swoim, przedsiębiorstwa i Angela Y. solennie przeprasza i obiecuje poprawę. Ale wyrazy skruchy Włochów bynajmiej nie satysfakcjonują Francuza-Żyda. Poprzez swego weneckiego adwokata Scrgio Camerino żąda on postawienia Angela Y przed sądem. Okazuje się, że we włoskim prawie karnym istnieje przepis, 654/1975, zgodnie z którym „rozpowszechnianie idei mających swe źródło w nienawiści rasowej" jest zagrożone karą od 1 do 4 lat więzienia (na marginesie warto przypomnieć celny aforyzm Gomeza Dayili — „Gdy tyranem jest anonimowa ustawa, człowiek nowoczesny czuje się wolny")- Angelo Y. zostaje więc postawiony przed sądem pod zarzutem szerzenia rasizmu. Wszysko wskazuje na to (są przecież świadkowie), że nieszczęsny, gadatliwy zaopatrzeniowiec pójdzie siedzieć. Nieoczekiwanie jednak dia wszystkich, reprezentant Simona X., adwokat Camerino, w czasie procesu nie domaga się uwięzienia Angela. Przedstawia za to sędziemu i oskarżonemu inną, wysoce oryginalną propozycję, na którą obaj ochoczo przystają. Camerino twierdzi bowiem, że fałszywe i szkodliwe poglądy Angela Y. nie są wynikiem złej woli oskarżonego, ale ciemnoty, w jakiej jest on pogrążony. Aby temu zaradzić trzeba przede wszystkim Angela na nowo odpowiednio edukować. Ostatniego dnia procesu sędzia ogłasza wyrok. Angelo Y. zostaje skazany na przeczytanie 12 książek. Aby jednak mieć pewność, że książki te dobrze zrozumiał, sędzia żąda przedstawienia mu przez oskarżonego w terminie półrocznym wypracowania opartego na zadanej lekturze. Pośród obowiązkowej lektury Angela Y. znajdują się: Mit aryjski Leona Poliakowa, Eichmann w Jerozolimie Hanny Arendt, Antysemityzm J. P. Sartre'a, Historia Żydów Paula Johnsona i Zagłada Żydów w Europie Raula Hilberga. Tyle zatem o niezwykłych przygodach zaopatrzeniowca Angela Y. w słonecznej Italii. Jedyny komentarz, na jaki one tak naprawdę zasługują, jest następujący: Nawet Orwell do spółki z Mrozkiem nie umyśliliby takiej groteski! A postulat polityczny z nich wynikający powinien bez wątpienia hyc taki: Prawo do posiadania i wyrażania przesądów (nawet jeśli są one skierowane przeciwko Eskimosom z Singapuru) musi zostać uznane przez społeczność międzynarodową za jedno z podstawowych, niezbywalnych praw człowieka i obywatela. Cóż to bowiem za człowiek czy obywatel, który nic hołduje jakimś, sobie tylko właściwym, oryginalnym przesądom? 32 Lewialan i jego wrogowie Mądry Chesterton zauważył już w latach 20.: „Problem ze współczesnymi rządami jest taki, że tak naprawdę nic wiemy, kto rządzi, i to nie tylko de jurę, ale przede wszystkim de facto. Widzimy polityków, ale nie widzimy tych, którzy za nimi stoją. 1 jeszcze mniej widzimy tych, którzy stają za tymi, którzy stoją za politykami. I co najważniejsze, nie widzimy tych bankierów, którzy stoją za tymi ostatnimi." |j=J Pytanie: Czy w demokracji wolno mieć przesądy? Odpowiedź: Wolno, ale lepiej ich nic mieć. A już na pewno, jeśli się je ma, nie jest wskazane dzielić się ich treścią z innymi ludźmi. Można wtedy popaść w poważne tarapaty. W demokracji bowiem panuje następująca zasada: poglądy-przesądy są tolerowane tylko wtedy, gdy nie są one publicznie lub prywatnie ujawniane, mówiąc krótko: gdy w ogóle nic są artykułowane. Na wszelki wypadek więc najlepiej jest milczeć albo przynajmniej być małomównym, szczególnie w kawiarni. Oto pouczający przykład: Rzecz dzieje się w okolicach Wenecji, w 19% roku tuż po zabójstwie premiera Izraela Rabina. Simoii X., francuski przedsiębiorca około pięćdziesiątki odwiedza swych włoskich partnerów hanc.1-lowych. Jednym z nich jest Angelo Y. czterdziesloletni zaopatrzeniowiec, i jak sam twierdzi, dobry katolik i człowiek lewicy. Po załal-wieniu interesów panowie Simon X., Angelo Y. i kilku innych dyskutują przy kawie o ostatnich wydarzeniach politycznych. W czasie tej prywatnej rozmowy Angelo Y. wypowiada się krytycznie o Żydach, mówi m.in. tak: „Lud żydowski jest ludem przeklętym, nie zasługującym ani na pokój, ani na swe własne państwo. Żydzi odrzucił, i zamordowali Chrystusa. Żydzi rządzą całym światem, a głównie USA. Izrael jest międzynarodowym centrum ciemnych interesów, ctc." Następnego dnia Simon X. wysyła list do swych włoskich dostawców. W liście tym konstatuje, że z powodu szerzącego sit wśród nich antysemityzmu, zmuszony jest przerwać z nimi jakąkol wiek współpracę. Okazuje się bowiem, że Simon X. jest nic tylk; francuskim biznesmenem, ale i Żydem. W odpowiedzi na ten list szc włoskiej firmy w imieniu swoim, przedsiębiorstwa i Angela Y. solcn nie przeprasza i obiecuje poprawę. Ale wyrazy skruchy Włochóv bynajmicj nie satysfakcjonują Francuza-Żyd a. Poprzez swego wene^ kiego adwokata Sergio Camcrino żąda on postawienia Angela "l przed sądem. W poszukiwaniu straconego Suwerena 33 Okazuje się, że we włoskim prawic karnym istnieje przepis. 654/1975, zgodnie z którym „rozpowszechnianie idei mających swe źródło w nienawiści rasowej" jesi zagrożone karą od 1 do 4 lat więzienia (na marginesie warto przypomnieć celny aforyzm Gomeza Davili — -,Gdy tyranem jest anonimowa ustawa, człowiek nowoczesny czuje się wolny"). Angelo Y. zostaje więc postawiony przed sądem pod zarzutem szerzenia rasizmu. Wszysko wskazuje na to (są przecież świadkowie), że nieszczęsny, gadatliwy zaopatrzeniowiec pójdzie siedzieć. Nieoczekiwanie jednak dla wszystkich, reprezentant Simona X., adwokat Camerino, w czasie procesu nic domaga się uwięzienia Angela. Przedstawia za to sędziemu i oskarżonemu inną, wysoce oryginalną propozycję, na którą obaj ochoczo przystają. Camerino twierdzi bowiem, że fałszywe i szkodliwe poglądy Angela Y. nic są wynikiem złej woli oskarżonego, ale ciemnoty, w jakiej jest on pogrążony. Aby temu zaradzić trzeba przede wszystkim Angela na nowo odpowiednio edukować. Ostatniego dnia procesu sędzia ogłasza wyrok. Angelo Y. zostaje skazany na przeczytanie 12 książek. Aby jednak mieć pewność, że książki te dobrze zrozumiał, sędzia żąda przedstawienia mu przez oskarżonego w terminie półrocznym wypracowania opartego na zadanej lekturze. Pośród obowiązkowej lektury Angela Y. znajdują się: Mit aryjski Leona Poliakowa, Eichmann w Jerozolimie Hanny Arendt, Antysemityzm J. P. Sartre'a, Historia Żydów Paula Johnsona i Zagłada Żydów w Europie Raula Hilbcrga. Tyle zatem o niezwykłych przygodach zaopatrzeniowca Angela Y. w słonecznej Italii. Jedyny komentarz, na jaki one tak naprawdę zasługują, jest następujący: Nawet Orwell do spółki z Mrozkiem nie wymyśliliby takiej groteski! A postulat polityczny z nich wynikający powinien bez wątpienia oyć taki: Prawo do posiadania i wyrażania przesądów (nawet jeśli są °ne skierowane przeciwko Eskimosom z Singapuru) musi zostać uznane przez społeczność międzynarodową za jedno z podstawowych, niezbywalnych praw człowieka i obywatela. Cóż to bowiem za człowiek czy obywatel, który nie hołduje jakimś, sobie tylko właściwym, "ryginalnym przesądom? W poszukiwaniu straconego Suwerena 35 Niech więc dobrym będzie dobrze, a złym zie UJ Niech więc dobrym będzie dobrze, a złym źle, oto najgłębsza zasada filozofii polityki. Podstawowym zadaniem państwa jest karanie złych i nagradzanie dobrych, a to znaczy, że nikt inny poza władzą zwierzchnią nie jest w stanie rozstrzygnąć, co jest dobre, a co złe dla społeczności. Ten, kto twierdzi inaczej nic tyle powątpiewa w państwową zdolność do rozstrzygania pomiędzy złym a dobrym, ile pragnie narzucie' swą własną wolę i swe własne przesądy innym. To dążenie do dominacji trzeba zawsze ważyć na szali z pragnieniem pokoju poczciwych obywateli. Władza ma zawsze rację, nawet jeśli jej być może, tak naprawdę, nic ma. „O, iluż by było tyranów, gdyby było dozwolone ich zabijać." — pisał słusznie Jan Bodin. Każda demokracja korumpuje, demokracja masowa korumpuje masowo. Z maksymy tej wyciąga się czasami wniosek, że ograniczając demokrację ograniczamy korupcję. Słusznie. Problem jednak w tym, że ograniczona władza suwerenna przestaje automatycznie być najwyższym arbitrem. Kto zatem przejmuje jej rolę? J| To co się powszechnie nazywa kontrolą władzy jest w rzeczywistości dążeniem ludzi ambitnych do tejże władzy sprawowania. Władza państwowa ma skłonność do nadużyć, szczególnie wtedy, gdy jest niepewna swej pozycji, związana prawami, przesądami czy ideologią, skrępowana i niezdolna do podjęcia decyzji. Reaguje ona wtedy histerycznie na nieprzewidziane okoliczności, ciągle obawia się zamachów na swój stan posiadania i aby utrzymać się w siodle odrzuca nie tylko prawa ludzkie, ale i boskie. „Machtlosigkcit kor-rumpiert und absolute Machtlosigkeit korrumpiert absolut," (Arnold Gehlen). Lord Acton pomylił się całkowicie — Każda władza korumpuje, władza absolutna korumpuje absolulnie najmniej. jyyj Im bardziej wolne społeczeństwo, im bardziej wolni obywatele, tym większy musi być zakres arbitralności władzy politycznej, a więc nie związanej prawem decyzji suwerena. A więc im bardziej wolni obywatele, tym bardziej absolutna władza publiczna. Gdy zakres inicjatyw obywatelskich jest niewielki, przewidywalny zakres konfliktów pomiędzy nimi jest również ograniczony, a więc równie dobrze może być konstytucyjnie czy prawnie ograniczony. Np. komunizm, szczególnie po rewolucyjnym zamęcie, miał charakter rządów prawa, tzn. monopartia związana była swym ugruntowanym ideologicznie prawem. Gdy ilość inicjatyw obywatelskich niepomiernie wzrasta, wzrasta nie tylko ilość konfliktów między nimi, ale i ilość konfliktów pomiędzy żądaniami z tych inicjatyw wynikających a samą istotą państwa, czyli zachowaniem bezpieczeństwa i pokoju. W takim wypadku wielka różnorodność okoliczności i sytuacji kryzysowych wyznacza pole działania suwerena w granicach zachowania stabilności, a nie zgodności z abstrakcyjnym prawem. Im większa, choć związana prawem, wolność, tym bardziej woluntarystyczny musi być charakter władzy zwierzchniej. Jeśli w wolnych społecznościach brak władzy tego atrybutu to doprowadza to do zaniedbania istoty państwa (poprzez jej przedefiniowanie w kategoriach prawa jako interesu), samolikwidację suwerena i powrót do stanu natury, gdzie zinstytucjonalizowana permanentna walka podmiotów ekonomicznych przybiera, aby dodać sobie splendoru, postać pań-stwa-fikcji. Nie ma bowiem państwa bez suwerena, a więc władzy najwyższej stanowiącej prawa, ale im nic podlegającej. y=| Tzw. rządy prawa są jedną z najprzcbieglcjszych form politycznego panowania. Są to oczywiście tak naprawdę rządy ludzi, ale tak skonstruowane, aby posiadanie maksimum przywilejów z władzą związanych nie wymagało ponoszenia odpowiedzialności. Czy za ruinę kraju obarczyć można odpowiedzialnością abstrakcyjny zapis prawny 1 pozbawić go honoru lub głowy? Co to znaczy, że jakieś państwo żąda uznania swej egzystencji w bezpiecznych granicach? Przecież dopóki nie zapanuje się nad odpowiednio wielkim terytorium, dopóty żadne granice nie mogą być bezpieczne. Żądanie bezpieczeństwa i skłonność do aneksji jest często ty samym. Tak jak w starożytnym dowcipie: Pytanie: z kim graniczy Radziecki? Odpowiedź: z kim chce. 36 Lewiatan i jego wrogowie B-j-Ą Obowiązkiem władzy jest dbanie o dobro ludu. Cóż sk jednak dzieje, gdy zamiast ludu mamy do czynienia z bezkształtny masą? Władza dba wtedy o samą siebie. Rząd się sam wyżywi — oto ostateczna konsekwencja marksistowskiego eksperymentu przekształcenia ludu w masę. W poszukiwaniu straconego Suwerena 37 Kara śmierci jest przestarzałym instrumentem sprawowania władzy. Dzisiejsi zbrodniarze bardziej boją się mąk doczesnych niz piekielnych. Dobra nowina dla pragnących żyć wiecznie. Należy spełnić tylko dwa warunki: posłuszeństwa i wiary. Posłuszeństwa wobec władzy politycznej i wiary w to, że Jezus jest Chrystusem. Ta prosta hobbesowska recepta oburza wielu. Ale pomyślmy: czy do zbawieni;, aspirować mogą tylko krnąbrni destruktorzy porządku spolecznegi i osobnicy mający skłonność do wiary we wszystko, oprócz właśnie wiary w to, że Jezus jest Chrystusem? Aibo ludzie spełniający tyUV jeden z warunków? Pouczająca jest przygoda Emmanuela Mouniera. filozofa — personalisty i postępowego katolika, którego żarliwa wiara nie uchroniła od odmowy udzielenia mu komunii przez więziennego kapelana. Uzasadnieniem tej decyzji kapłana był fakt, że Mouniei. przebywając w roku 1942 kilka miesięcy pod aresztem rządu Vich>. przeprowadził na znak protestu przeciwko swemu uwięzieniu strajk głodowy. Akt ten ocenieniony został jako akt buntu przeciwka prawowitej władzy, akt świadomego nieposłuszeństwa zasługujący na naganę, i to nawet wieczną. UJ Himalaje myśli politycznej XX wieku — absolutne rząd} prawa zamiast absolutnych rządów ludzi. Nareszcie człowiek nic podlega człowiekowi, a stałym, abstrakcyjnym zasadom, sprawiedliwym dla wszystkich. Absolutne rządy nieludzkiego prawa — oto pożałowania godna konsekwencja tych szlachetnych intencji. Jedno z najważniejszych praw człowieka i praw narodów: prawo identyfikacji wroga. jjIQ| Immunitet poselski w dzisiejszych systemach parlamentarnych jest smutną reminiscencją dawnej świetności suwerennej rzc-czypospolitej z jej dumnym rozgraniczeniem porządku władzy i porządku prawa. |2j Dlaczego tak wielu ludzi obawia się tyranii jednostki, a tylko niewielu tyranii ludu, czyli wielu jednostek? Ponieważ wielu pragnie być tyranem, choćby odrobinę. yj Prawdziwa definicja totalitaryzmu: „Kiedy podli triumfują, parodiują oni społeczeństwo; mają swój rząd, swoje prawa, swoje trybunały, a nawet swoją religię i swojego boga; nadają oni prawa nieładowi, ażeby go utrwalić — oto jak głęboka i naturalna jest idea porządku." (L. de Bonald) Ly Sancho Pansy filozofia dobrego rządu: „Niech mówią, co chcą, ale ja nie dam sobie w kaszę dmuchać, od tego mam wiatr pod nosem i sam wiem dobrze, z której strony wieje; to znaczy, że dobrzy łatwo się ze mną porozumieją, a złych to ja nauczę rozumu." Wróg i przyjaciel. Ci, którzy brzydzą się tym rozróżnienem już dawno wroga zidentyfikowali i go namiętnie zwalczają. Ale tegt' prawa odmawiają innym. Ich arcy-wrogiem są ci, którzy tę dystynkcje pojęciową traktują jako konieczny instrument opisu rzeczywistości politycznej i biorą ją na poważnie. Dla Gumplowicza związek teorii państwa praworządnego L socjalizmem i komunizmem był wyraźny i oczywisty. Pisał m.in.: .,Teoria państwa praworządnego pragnie wykreślić kompromis pomiędzy zasadami zwierzchnictwa władców i zwierzchnictwa ludu. Miarodajną ma być nic wola mniejszości ani wola większości, ale sprawied-iwosć; absolutne prawo ma być w państwie urzeczywistnione. Teoria państwa praworządnego polega na uznaniu zasady równości. Każ-emu powinno i ma przypaść w udziale równe prawo. Ale równe prawo jest nieprawdą, jest przeciwieństwem państwa. Jako „porządek adzy , jako konieczność podporządkowania panujących i rządzo-ch państwo wyklucza wszelkie równe prawo, czyni |e w swojej ziedzinie niemożliwym. Jako władza, jako panowanie jest państwo konieczności prawem nierówności." W poszukiwaniu straconego Suwerena 39 „Suwerenem jest ten, kto decyduje o stanie wyjątkowym " T>n°Polu władzy. Co więcej, taki „pluralizm" może mieć fanatyczny 1 eologu politycznej Karol Schmitt, a Bodin dodaje' Jedmharaktcr' gdyz swych PTzeciwnikow politycznych i ideologicznych i zawsze było rozstrzyearraJctuJe nie ^ako konkurcritów w walce o władzę, ale jako niemoral- lych uzurpatorów. Tak więc szczytny ideał pluralistycznego państwa prowadza się do rzeczywistości państwa partyjnego, na które wielu L,ię godzi, ale które niewielu nisz z i'h pyJ aro1 Sch g ownych praw suwerenności jest a meJ instancji." S55SS3SL? Ale przecież parlament jest już aż nadto nodz' 1 p T a niezawodna recepta na ustrojową saffiodestnika"^ władz isea Niech rząd będzie dobry, ale nie za bardzo. „Państwo . mądrą instytucją do wzajemnej obrony jednostek przed s~' przesadzimy w uszlachetnianiu go, w końcu indywiduum przezeń osłabione, nawet rozpuszczone w nim — """ ¦ pierwotny cel państwa całkowicie ¦—¦'—-' Pokusa totalitaryzmu wolności — nie ma wolności. „Także i ochrona wolności może — ze względu na su rodzaj i formę -— zagrażać wolności. Objęcie obowiązującymi waru karni przekonań, weryfikacja przekonań, itp. wiodą niezmiennie I granicom wolności i poza nie wykraczają. Niebezpieczeństwo to istnic zwłaszcza wtedy, gdy wolność uznawana jest za wartość najwyższ. ponieważ wówczas agresywność tkwiąca w roszczeniu do obowiązyw:i ności wartości, zaczyna służyć obronie wolności, co prowadzi do te^ że niezależnie od form i procedur najbardziej liczy się unicestwień tego, co dla wolności jest antywartością." ( E. W. Bóckenfórde) e=^s.1 Ci, co uczciwie wierzą w polityczny pluralizm, muszą być świad1-mi tego, że w ich pluralistycznym społeczeństwie rację bycia mają róv nież ci, którzy pluralizm uważają za szkodliwy i go odrzucają. Co wica1 ci ostatni mogą całkiem legalnie zdobyć władzę i heroldom pluralizm zamknąć' usta albo przynajmniej dostęp do władzy. Taki pluralizm byfr samodestrukcyjny, a więc z politycznego punktu widzenia nonsensowi!1 Pluralizm natomiast zarezerwowany wyłącznie dla zwolennik^1 pluralizmu ma taki sam charakter jak każda inna doktryna dążąca J1 Czy tak naprawdę państwo prawa jest sprawiedliwym państwem? OJ Według Dumezila cała indoeuropejska tradycja mitologiczna "zawiera w sobie specyficzne, dualistyczne rozumienie suwerenności. Z jednej strony mamy do czynienia z władcą — magikiem, kont- roluJ3cym przestrzeń polityczną poprzez związki zależności, poczucie iny i wynikające z niej zobowiązania, oraz „zaczarowującym" wroga. drUgiej ZaŚ Z wtadca ~~ SCdzią> dec>'tieiltem rozstrzygającym w ostatccznej instancji, dysponentem praw, gwarantującym ważność umów wzajemnych i operującym w swej roli społecznej kontraktem jako środkiem zapewniającym pokój. Do grupy pierwszej należy Varuna w Indiach, Romulus w Rzymie i germański Odyn, do drugiej natomiaSt Mltra' Numa [ ^ Niestety, nasz wiek XX po zapoczątkowanych przez Machiavcla, Bodina ' Hobbcsa' kilkusetletnich próbach odczarowywania władzy suwerennej powrócił do jej magicznego, ideologicznego uzasadniania. ZaStąpił na P°WfÓt Definicja parlamentu podana przez jednego z najwybitniejszych polskich filozofów prawa —¦ „parlament — produkowana na jarmarkach świata zabawna kukła, grająca rolę woli ludu." (C. Znamierowski) ty Karol Popper twierdzi, że nie powinniśmy pytać: „Kto powi-nien rządzić?" czy: „W jaki sposób wyłonić najlepszych do zarządzania sprawami państwa?", a ograniczyć się do min imał istycznego Pytania: „Jak zorganizować instytucje polityczne, aby w czas przeszkodzić złym czy niekompetentnym przywódcom w możliwości czynienia zbyt wielkich szkód?" Teza Poppera jest przykładem skrajnego liberalnego formalizmu, "rzypomina się Carlyle i jego odpowiedź na pytania ciekawskich 40 Łewiatan i jego wrogowie o przyczyny jego bojkotu wyborów: „Nie widzę żadnego powodu, aby wybierać pomiędzy złymi rządami p. Disraeli'ego i złymi rządami p. Gladstone'a." Nawet najlepsza konstytucja jest tylko kawałkiem zapisanego papieru i na nic się ona nie zda, gdy krajem zaczną rządzie ludzie pozbawieni skrupułów lub wyobraźni. Nasz znakomity Karol Zbyszewski w rozdziale „Nonsens praworządności" zawartym w książce Niemcewicz od przodu i tylu tak komentuje ten popperowski dylemat: „Filozofom francuskim XVIII wieku zdawało się, iż kraj może być potężny dopiero gdy ma dobrą konstytucję. Nie rozumieli, że istotą rzeczy jest, kto rządzi, a nie, jakie prawa obowiązują. Przy swym dawnym, fatalnym ponoć ustroju Polska była za Batorego i Władysława IV mocarstwem. Żona i za wielki brzuch spowodowały niepowodzenia Sobieskiego — nic zły ustrój. Najgłupsza konstytucja będzie doskonała podczas rządów mądrych ludzi, a najmądrzejsza będzie okropna podczas rządów głupców," W poszukiwaniu straconego Suwerena 41 Polybiusz jest najprawdopodobniej pierwszym myślicielem, który sformułował teorię o demokracji jako fazie przejściowej pomiędzy dwoma różnymi rodzajami panowania monarchicznego (księga 6, rozdziały 7-9 jego Historii). W wieku XX jego śladem podążaj;) Pareto, Spengler, Kjellcn (szwedzki filozof polityki, twórca geopolityki). Polybiusz przepowiadał, że rządy ludowe upadają, gdy „synowie synów" przyzwyczaiwszy się do życia z grosza publicznego zapominają 0 dobrodziejstwach równości i wolności. Tak więc przeciętny okre? życia demokracji obejmuje trzy pokolenia („synowie synów"), mniej więcej 75-100 lat. Zaznaczyć jednak wypada, że Polybiusz miał na myśli prawdziwe rządy ludowe, czyli to co dzisiaj nazwalibyśmy demokracją plebiscytar-ną. Demokracja parlamentarna natomiast ma skłonność do krótszego żywota, gdyż grosz publiczny jest w niej trwoniony o wiele szybciej 1 z o wiele większym zapamiętaniem, [Ly Przywódca polityczny nie powinien być zbyt inteligentny i przebiegły, gdyż te właściwości sprawiają, że myśli on zbyt wiele. Nie powinien być też zbyt głupi, bo głupota skłania do apatii. Z ludźmi głupimi na co dzień większego problemu nie ma, gdy/ zwykle nie pragną oni władzy ani nie dążą do jej zdobycia, gdyż sa świadomi swoich słabości. Ludzie inteligentni natomiast, przekonani o swoich intelektualnych zaletach, a nic pomni swych wad charakteru, żądni są zawsze wielkości i władzy. Dlatego też, w pewnych warunkach mogą być bardzo niebezpieczni, a z czasem nawet sprowadzić na kraj bolesne nieszczęścia. Ibn Khaldun opowiada w swoim wstępie do historii świata (Al-Muąaddima) historię Ziyada ibn Abi Sufyan, którego Umar pozbawi! godności gubernatora Iraku nie z powodu indolencji czy zdrady, ale z obawy, aby lud nie stał się ofiarą jego błyskotliwej inteligencji. Umar był bowiem przekonany, że wysoka inteligencja idzie w parze z tyrańs-kim i złym przywództwem, a więc ze zmuszaniem ludzi do czynienia rzeczy, które nie leżą w ich naturze. __ Chyba niesłusznie konserwatyści współcześni tak po macoszemu traktują Jana Jakuba Rousseau. (chociaż skądinąd wiadomo, że Rousseau był rzeczywiście nieukiem). Pouczył on nas przecież, że prawdziwa demokracja, demokracja sensu stricto jest ze swej natury totalna, plebiscytarna i że tak naprawdę jest ona możliwa tylko w małych republikach. Ostrzegał także, że przyjęcie jej, jako zasady ustrojowej przez wielkie narody, musi z konieczności zdegenerować podstawy ich egzystencji, ponieważ instytucja permanentnego referendum i uczestnictwa w nim olbrzymich mas ludzkich, jeśli w ogóle jest możliwa, oznacza w praktyce permanentną rewolucję. Stąd brały się jego zachwyty nad Spartą, a niechęć do Aten. Stąd pochwała życia wiejskiego i autarkii, a pogarda dla wielkich miast i „Philosophes". Naturalnie, XX-wieczna parto-pluto-mcdio-kracja, zwana demokracją parlamentarną, nie ma nic wspólnego z russowskhni rządami ludowymi. W systemie przedstawicielskim bowiem tylko władza i interesy mogą być reprezentowane, nigdy wola. W czystej demokracji przedstawicielskiej lud jest wolny wyłącznie w chwili wyborów. Po wybraniu reprezentantów zostaje mu narzucona obca wola, a tym samym lud przestaje czuć się wolnym. Wola przedstawicieli jest nt>wiem ich własną wolą, a nie wolą ludu. _ Podobno w maju 1917 roku, gdy nastąpiła eskalacja działań niemieckich łodzi podwodnych, angielska najwyższa rada wojenna dyskutowała warunki przyszłego pokoju w oparciu o gruntowne studia wojny pdopnncskiej Tukidydesa. Bardzo rozumnie. Nie ma bo- 42 Lewiatan wiem w całej literaturze .światowej głębszej analizy problemu pokoju a więc uwieńczenia i zakończenia aktów wrogości: czy należy oprze^ go na pokonaniu i unicestwieniu przeciwnika, czy też poprzestać m-. chwalebnym nad nim zwycięstwie i następującym po nim obopólnym porozumieniu? Starożytni pisarze przyznawali ustrojowi demokratycznemu wiek zalet, ale dostrzegali też jedną, choć bardzo poważną wadę, a mianowicie skłonność państw demokratycznych do ideologicznego fanatyzmu, a więc raczej do totalnego zniszczenia, unicestwienia przeciwnika niż do uznania i zaakceptowania jego odmienności. W poszukiwaniu straconego Suwerena 43 __Singapur jest bardzo ciekawym krajem, który świadomie rzucił wyzwanie panującemu powszechnie liberał no-indywidualistycznemu paradygmatowi i, ku zaskoczeniu wielu, osiągną! sukces. Sukces ten spowodował, że zachodni komunitarianic spoglądają z nadzieją n;i jego dalszy rozwój. Nawet tropiący wszędzie spisek konfucjańsko-muzuimański harvardzki profesor Samuel Huntington musiał niedawno przyznać, że silny człowiek Singapuru. Lec Kuan Yew, jest najwybitniejszym mężem stanu ostatnich kilkudziesięciu lat na świecie. Przez ostatnie trzydzieści lat klasa polityczna Singapuru po prostu nie marnowała czasu na akademickie rozważania o przewagach różnych form rządu, wychodząc ze słusznego założenia, źe nawet najdoskonalsza instytucja szybko się degeneruje, gdy przewodzą jej ludzie marni i pospolici. Twierdzi się czasami, że singapuriańska recepta na sukces jest typowym azjatyckim, konfucjańskim produktem, z grunlu obcym duchowi Zachodu. Zgoda, jeśli przez duch Zachodu rozumie się idee roku 1789 czy 1918, a więc duch buntu, rewolucji, permanetnego niepokoju. Ale przecież Zachód to nie tylko ostatnie 200 lat, Zachód to również chrześcijańskie poczucie harmonii, wcale nie gorsze od konfucjańskiego. Czyż Lee Kuan Yew nie podpisałby się obiema rękami pod aforyzmem Aleksandra Pope'a: „Let fools on forms of government contest; whatcvcr is best administerd, is best."? Aksjomat liberałów: uznanie autarkii jednostki, a odrzucenie autarkii państw czy narodów. To ich stanowisko łatwo wyjaśnić -— di;i liberała jedynie indywiduum jest rzeczywistością, państwo i naród U1 dla niego byty fikcyjne. |QQ| Tzw. nauki ekonomiczne są w rzeczywistości szczegółowym rozpisaniem liberalnego i indywidualistycznego credo. Prawdziwa nauka ekonomii jest natomiast zawsze wyłącznie funkcją szeroko rozumianej nauki o państwie. Othmar Spann, zwany przez swych zwolenników Fichtcm XX wieku, nazywa takie stanowisko uniwersalizmem, inni zaś, i chyba słuszniej, romantyczną ekonomią polityczną. |TQl Czy pośród wielu znanych nam praw człowieka i obywatela istnieje prawo do buntu przeciw władzy państwowej, nawet nielegalnej? Oczywiście nie, ale pod warunkiem, że władza ta jest rzeczywiście władzą państwową, a więc dbającą o dobro wspólne i wymagającą posłuszeństwa w zamian za gwarancje bezpieczeństwa. Sytuacja zmienia się radykalnie, gdy pod dumnym pojęciem władzy państwowej kryje się w rzeczywistości zawistna rewolucja ideologicznie legitymizująca swe panowanie i realizująca partykularne interesy. Ten rodzaj uzurpacji jest raczej obcą okupacją niż rodzimą tyranią. Prawo buntu ma wtedy charakter naturalnej samoobrony wspólnoty przed żądnym panowania intruzem. Dobrą ilustracją jest tutaj przykład insurekcji w Wandci. UJ Zdrowie i władza. Szlachetna władzo, nikt się nie dowie jako smakujesz, aż się zepsujesz. __, Z Lutni Andrzeja Morsztyna: Wiesz i to, że ta u nas w Polsce wolność bywa / że się jeden drze, drugi beczy, trzeci śpiewa. L0 W wydanej po raz pierwszy w 1951 roku książce Państwo i człowiek J. Maritain postuluje usunięcie pojęcia Suwerenności ze sfery politycznej, gdyż, jak twierdzi, jest ono w rzeczywistości tożsame z pojęciem Absolutyzmu. Nawet Lud-Suweren okazuje się więc groźny i zbyteczny. Postulat ten jest kwintesencją panującej niepodzielnie od 1945 roku na Zachodzie filozofii politycznej, a po 1989 roku znalazł prawie powszechne zastosowanie i akceptację. W praktyce oznacza on jednak totalną depolityzację życia ludzkiego, czyli albo zachętę do „dar-winowskiej" anarchii, albo, co bardziej prawdopodobne, pokorne "znanie zwierzchnictwa potężnej, ale trywialnej władzy pieniądza (i stowarzyszonych z nią filozofów) nad ludzkim losem. 44 Lewiatan i jego wrogowie Można zrozumieć motywy Maritain'a reagującego na okropności wojen światowych. Nic zmienia to jednak faktu, że w obu wypadkach jego postulat jest funkcją materializmu i ateizmu czasów dzisiejszych. Polityka bez Suwercna przypomina Religię bez Boga. Polityka bez osobowego Suwcrena przypomina Religię bez osobowego Boga. lyj Cromwellowski dylemat człowieka współczesnego: rządy łajdaków czy durniów? W poszukiwaniu Straconego Suwerena 45 Jak wiadomo, reprezentować można wyłącznie interesy, a nigdy wolę. Wola wyrażać się może tylko w sposób bezpośredni, a nie poprzez zapożyczenie. System przedstawicielski jest więc zatem systemem reprezentacji partykularnych korzyści par exellence, w żadnym wypadku zaś nie jest odzwierciedleniem tzw. powszechnej woli ludu. Jedyna „wola", jaka w tym systemie może się publicznie i bez skrępowania wyrażać, to wola robienia interesów i dbania o nic. Dzisiejszy system reprezentacji parlamentarnej bowiem, kreując bezwzględny prymat kalkulacji ekonomicznej, dokonuje całkowitej depo-lityzacji życia społecznego. UJ W państwie panują dobre obyczaje i lud nie jest zepsuty tylko wtedy, gdy ludzie bardziej obawiają się złamania przysięgi niż przekroczenia prawa. Czy ktoś dzisiaj jeszcze potrafi rozpoznać różnicę pomiędzy złożeniem przysięgi a jej złamaniem? Wolności obywatelskie są raczej metaforą niż rzeczywistością. Jedyna wolność, jaką obywatel naprawdę posiada, to wolność sumienia, natomiast wszystkie inne „wolności" przysługują nie tyle obywatelowi, co suwerenowi — czy to będzie państwo, organizacja międzynarodowa czy też kapitał. Zwrot ., Polska jest wolna" ma w sobie powagę i patos rzeczywistości; „wolny Kowalski" — to surrealistyczny kabaret. Wolnym jest ten, kto nic ma nad sobą żadnej innej woli (pomijając oczywiście wolę boską), a więc wolnym mógł być tylko Robinson Crusoe, ale nie człowiek będący członkiem jakiejkolwiek społeczności. W całym naszym życiu społecznym o naszych działaniach decyduje nic nasza, a obca nam wola — kiedyś Państwa i Kościoła, dzisiaj Pieniądza i Massmcdiów. Ludzie czasami zdają sobie z tego sprawę i buntują się. Nie na długo jednak, bo czyż buntownik może być szczęśliwy? Jedyne co im w końcu pozostaje to wybór między smyczą a dybami. lOJ Przykazanie: nie zabijaj! ma współcześnie następującą wykładnię — nie zabijaj samego siebie, jak również nie zabijaj innych, o ile „ci inni" nie pragną ciebie zabić, i o ile ich zabicia nie żąda od ciebie władza państwowa (czy, właściwiej mówiąc, władza zwierzchnia). jyj Po przeszło dwustu latach ukazał się wreszcie pierwszy polski przekład Refleksji o rewolucji francuskiej E. Burke'a. Książka ta zaliczana jest, i słusznie, do libcralno-konserwatywnej klasyki. Ponieważ jednak już od dwóch wieków czerpią z niej bogatą inspirację zarówno liberałowie, jak i przekonani konserwatyści, to czasami, niestety, bywa tak, że ta konkurencja o wpływy rodzi jakiś dziwaczny interpretacyjny galimatias. Oto ostatnio (1992) na przykład, były wysoki urzędnik ONZ Irlandczyk Conor Cruise O'Bricn w obszernej monografii zatytułowanej The Great Melody: A Thematic Biography of Edmund Burkę twierdzi, że Burkę był tak naprawdę dzieckim Oświecenia, spadkobiercą liberalnej tradycji Johna Locke'a i, gdyby przez przypadek urodził się we Francji, stałby się z pewnością francuskim rewolucjonistą. Co więcej, O'Brien oskarża konserwatywnych interpretatorów Burke'a takich jak Pcter Stanlis czy Russell Kirk, o propagandowe wykorzystywanie intelektualnego dorobku autora Refleksji o rewolucji francuskiej w zimnowojennej krucjacie antykomunistycznej i w obronie amerykańskiego zaangażowania w Wietnamie! O'Brien dodaje jednak uczciwie, że największą szkodę w recepcji myśli Burke'a w XX-wicku wyrządziły historyczne opracownia czasów Jerzego III i jego gabinetu dokonane przez Sir Lewisa Namiera i jego grupę w latach 30. W książkach tych, całkowicie niesprawiedliwie, przedstawiono Burkc'a jako pozbawionego jakiegokolwiek wpływu notorycznego oportunistę i politycznego intryganta. Kiedyś było jednak inaczej. Na początku naszego wieku prezydent USA Woodrow Wilson napisał był piękny esej pt. Intepreta-łor angielskiej wolności, w którym Burkę sportretowany zoslał, jak najbardziej zasłużenie, jako jeden z najwybitniejszych, ciągle aktualnych i w całym tego słowa znaczeniu konserwatywnych myślicieli 46 Lewiatan i jego wrogowie naszych czasów. Zdaniem Wilsona, Burkę w żadnym wypadku za liberała uznanym być nie może, a to z tego prostego i rozstrzygającego powodu, że cały jego światopogląd i cafa jego socjologiczna wyobraźnia zbudowane były w oparciu o organiczną, a nic indywidualistyczna wizję społeczeństwa. Każdy z wielkich pisarzy politycznych jest oczywiście na tyle wieloaspektowy i wielowątkowy, że nawet ludzie o bardzo odmiennych przekonaniach potrafią zawsze w jego pisarstwie znaleźć coś interesującego, zapładniającego i w konsekwencji wzbogacającego ludzką wiedzę o rzeczywistości politycznej. Podobnie rzecz się ma z Edmundem Burke'cm. Dla dzisiejszego czytelnika na przykład ma niezaprzeczalnie wymiar aktualności podkreślana silnie przez Wilsona kapitalna burke'owska konstatacja, będąca naturalnie pochodną jego antyindywidualizmu, że celem i zadaniem rządu i władz państwowych nie jest wolność, ale sprawiedliwość. Mówiąc w skrócie i bardzo ogólnie najważniejszy spór ideologiczny czy filozoficzno-polityczny, z jakim mamy do czynienia w historii naszej cywilizacji, to spór wolności ze sprawiedliwością, czy, posiłkując się dystynkcją Othmara Spanna, indywidualizmu z uniwersalizmem. (Na marginesie należy zauważyć, że tak żywo w ostatnich kilkudziesięciu latach dyskutowany spór wolności z równością, indywidualizmu z egalitaryzmem ma w gruncie rzeczy w praktyce drugorzędne znaczenie i zastępczy charakter, i jest raczej wewnętrzną dyskusja w ramach samego indywidualizmu niż rzeczywistym egzystencjalnym sporem światopoglądowym). Zasadą polityczną indywidualizmu jest jednostkowa wolność, gdyż tylko jednostka stanowi tak naprawdę fundament państwa. Zasadą polityczną uniwersalizmu jest natomiasl sprawiedliwość, gdyż państwo jest w nim postrzegane jako wspólnota czy też zrzeszenie wspólnot, które z kolei konstytuują duchowo-moralny charakter jednostki. Formy indywidualizmu są następujące: ekstremalne — socjaldar-winizm, anarchizm, marksizm; oparte na teorii umowy społecznej czy prawa naturalnego (nie-tomistycznego) — monarchia oświecona, konstytucyjny libcralizjn, demokracja; ekonomiczne — wolna konkurencja, wolny handel, wolność gospodarcza {Smith, Ricardo. Guesnay). Uniwersalizm przyjmuje natomiast takie oto formy: teokratyczne pojęcie państwa, organiczne pojęcie państwa, państwo stanowe, kon- W poszukiwaniu slraconego Suwerena 47 serwatyzm, solidaryzm, korporatywizm, katolicka nauka społeczna; ekonomiczne — protekcjonizm, bariery celne, polityka socjalna, reforma rolna, w pewnym stopniu merkantylizm. Ten, kto posiada monopol na identyfikację wroga, posiada dzisiaj w praktyce przywilej podawania ludności jedynie słusznej wykładni pojęć z arsenału panującej obecnie teologii politycznej, takich, jak na przykład demokracja czy prawa człowieka. Wrogiem jest bowiem ten, kto pojęcia te rozumie inaczej lub je całkiem odrzuca. Q3 Warto pamiętać, że tzw. święte, absolutne i nienaruszalne prawo własności jest owocem i niejako uwieńczeniem rewolucji francuskiej. Jedną z ostatnich bowiem decyzji konwentu było unieważnienie prawa konfiskaty mienia spełniającego przecież w ancien regunk. ważną i moralnie budującą rolę. August Comte na przykład, podkreślając pozytywne konsekwencje tego prawa zauważa, że własność jest nie tylko atrybutem jednostek czy rodzin, ale spełnia poza tym istotną funkcję społeczną. Jeśli jakaś osoba zaniedbuje swoje obowiązki związane z posiadaniem majątku, to już sam ten fakt sprawia, że jest ona niegodna wypełniania swojej funkcji społecznej, czyli bycia możnym i wpływowym. W języku rewolucji prawo to nazywane było smutną resztówką dawnej barbarii. Teraz, po likwidacji tej prawnej skamieliny, własność stalą się wreszcie tym, czym dla rewolucjonistów ona naprawdę jest: łupem wojennym, którego posiadanie nic związane jest już żadnymi staroświeckimi, moralnymi zobowiązaniami. SUJ Zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy kary śmierci używają wielu, pewnie zasadnych, argumentów teologicznych, psychologicznych, etycznych, socjologicznych czy filozoficznych na poparcie swej tezy (warto tutaj na marginesie zaznaczyć, że jednym ze zdecydowanie "ajciekawszch głosów w tej dyskusji w Polsce są artykuły prof. Bogusława Wolniewicza Filozoficzne aspekty kary głównej „Edukacja Filozoficzna", vol. 20 1995 i Jeszcze parę tez o karze głównej ,.Edu-kacja Filozoficzna", vol. 21 1996). Rzadko natomiasl słyszy się argu-mentacJę czysto polityczną, na pierwszy rzut oka może trochę abstrak-^ną, ale w rzeczywistości jak najbardziej przyziemną, praktyczną. Prowadzić ją można do następującego rozumowania: państwo jako Podmiot polityczny posiada swą własną wolę opartą na nagromadzo- W poszukiwaniu straconego Suwerena 49 48 Lewiatan i jego wrogowie nym przez wieki doświadczeniu historycznym wyrażającym się w postaci pewnej „energii moralnej" (Ranke) usprawiedliwiającej, niejaki! m blanco, stosowanie w razie konieczności środków państwowego przymusu. Ilość tej energii maleje jednak w dramatyczny sposób niemal do zera w chwili, gdy wtadza państwowa jest gotowa wysłać na tamten, miejmy nadzieję lepszy, świat tysiące uczciwych i spolegliwych synów robotniczych, chłopskich czy inteligenckich (np. w wypadku wojny), nie jest natomiast gotowa do wysłania w te same rejom patentowanych okrutników i zbrodniarzy, którzy, jakby nie było wypowiedzieli poprzez swe czyny wojnę spokojnym obywatelom W konsekwencji państwo pozbawione tej energii moralnej zanika — następuje więc śmierć państwa, której nieomylnym znakiem jesi likwidacja kary śmierci. Nawet, jeśliby odrzucić jako metafizyczne pojęcie „energii moralnej" to i tak aktualnym pozostaje pytanie: jak usprawiedliwić fakt, że państwo w pewnych wypadkach żąda śmierci od poczciwców mających przecież świadomość tego, że to samo państwo zawsze gwarantuje życie różnorakim zbójom? Dla uczciwych przeciwników kary śmiem jedynym logicznym i moralnie zasadnym wyjściem z tej sytuacji byłol^ przecież żądanie likwidacji wojska, policji i straży pożarnej, a wie> instytucji, których przedstawicielom władza państwowa może wydiu rozkaz śmierci. Wtedy byłoby rzeczywiście sprawiedliwie — państw, t nie żądałoby od nikogo poświęcania życia. Podejrzewam jednak, że wystarczyłyby nie więcej jak 24 godzin) pobytu w takim właśnie sprawiedliwym, nie nastającym na życic żadnej osoby ludzkiej, państwie (jeśli w ogóle ten dziwny twór godzi się tak nazywać), aby naszym dobrodusznym humanitarystom błyskawicznie przeszła ochota na publiczne eksponowanie urbi et orbi swe; nadwrażliwości. Zrozumieliby bowiem wtedy szybko, że natura tai naprawdę nigdy nie znosi próżni i że śmierć można zadawać na różni sposoby. 1, że naszym rzeczywistym dylematem na tym nieszczęsnym padole płaczu nie jest konieczność wyboru pomiędzy życiem a śmier cią, ale pomiędzy toporem kata a sztyletem wroga. Zarówno reakcjonistom, jak i rewolucjonistom często zdarz:1 się podać podobny opis rzeczywistości i wynikających z niego altcr natyw politycznych. Naturalnie, opowiadają się za diametralnie róż' nymi rozwiązaniami, ale przecież już sam fakt uczciwego postawieni problemu zasługuje na szacunek. Oto przykład: u hiszpańskiego kontrrewolucjonisty Donoso Cortesa znajdziemy takie sformułowane — „Jeślibyśmy zmuszeni byli do wyboru pomiędzy wolnością a dyktaturą to najprawdopodobniej nie byłoby między nami żadnych różnic w poglądach. Problem jednak w tym, że w rzeczywistości wybierać musimy pomiędzy dwoma rodzajami dyktatury: dyktaturą rewolucji albo dyktaturą rządu". Francuski rewolucjonista Robespicr-re twierdził natomiast, że „rząd rewolucyjny to despotyzm wolności skierowany przeciw tyranii". Diagnoza obydwu tych ideowych adwersarzy do dzisiaj nic straciła nic na aktualności. Ludzie współcześni nadal muszą przecież wybierać między rewolucyjnym despotyzmem wolności a reakcyjną tyranią rządu. UJ Pochwała antywładzy wistej władzy. najlepszy sposób na zdobycie rzeczy- yj Swego czasu Napoleon słusznie zauważył, że poza obrębem władzy rodzą się tylko polityczne iluzje. Od czasów Napoleona jednak to i owo się zmieniło i, jak trafnie twierdzi prof. Bronisław Łagowski w eseju Apolityczna polityka („Nowe Życie Gospodarcze" nr 16, 1996) dzisiaj także rządy znajdują się poza obrębem władzy. Oznacza to rzecz jasna, że także one, a może one przede wszystkicm, błądzą po omacku w świecie politycznych iluzji. Zdaniem Łagowskicgo bowiem jednym z najbardziej niepokojących faktów naszego życia publicznego jest degradacja polityki do partyjnictwa, a co za tym idzie kompletna kompromitacja tego pojęcia. Dochodzi już do tego, że sfery przynajmniej nominalnie rządzące odżegnują się od polityki jako takiej i pragnas prowadzenia tzw. apolitycznej polityki. W takiej sytuacji nic tyle polityka rozumiana jako waśnie stronnictw, ale przede wszystkim polityka rozumiana jako podejmowanie samodzielnych decyzji i ponoszenie za nie odpowiedzialności, popada w dyskredyl. Łagowski pisze: "Rządowe deklaracje apolityczności mogą wyrażać odmowę przyjęcia r°ii przywódczej i związanej z nią odpowiedzialności." 1 dodaje dalej: -Społeczeństwo potrzebuje nic tylko partii, które wyrażają przeciwstawne opinie, nie tylko parlamentu, gdzie ścierają się konfliktowe Interesy, ale także władzy, która te sprzeczności interesów prze-zvvycięża i która myśli w perspektywie sięgającej poza horyzont 50 Lewiatan i jego wrogowie egoizmów grupowych. Polityka nie kończy się na parlamencie. Rząd jest instytucją par excellence polityczną, jeżeli ma co do tego wątpliwości, to znaczy, że czegoś mu brakuje, i to czegoś bardzo istotnego. Czego brakuje rządowi w Polsce? (...) Brakuje mu podmiotowości." Jeżeli władza polityczna rezygnuje dobrowolnie z podmiotowości poprzez prowadzenie apolitycznej polityki to należy być pewnym, że zaraz pojawi się wystarczająco dużo „podmiotów", które z wielkim entuzjazmem wybawią ją od nieznośnego i uciążliwego obowiązku bycia władzą. „Podmiotów" tak krajowych, jak i zagranicznych. I „podmiotów", którym pojęcie odpowiedzialności jest z gruntu obce. Władza bez odpowiedzialności — czyż może być coś bardziej atrakcyjnego? W poszukiwaniu straconego Suwerena 51 Dostojewskiego Wielki Inkwizytor jest niezaprzeczalnym dowodem na to, że autor Biesów nigdy tak naprawdę nie wyzwolił się z tkwiącego w nim anarchicznego instynktu i potencjalnego ateizmu (jedno idzie zresztą z drugim w parze — anarchizm jest ex dejinitione ateizmem). Ten swój nie do końca wyleczony anarchizm i atcizm projektuje on tylko na Kościół katolicki, głęboko przekonany o tym, że każda forma władzy {w tym kościelnej i imperialnej) jest z gruntu czymś złym i nieludzkim. Niemcy powiedzieliby, że jest to typowy przykład na sentymentalną, słowiańską „Christus-Schwarmeri". W rzeczywistości jest bowiem tak, że ład, porządek jest dziełem boskim, chaos zaś diabelskim. A ten pojawiający się w Sewilli On (a może on?) niesie przecież ze sobą ryzyko rebelii! Jedyne co tak naprawdę człowiekowi w takiej sytuacji pozostaje to uznać powagę i potęgę autorytetu, czyli zrealizować swą prawdziwą wolność zgodnie z maksymą Gomcza Davili: „Jeśli zapomnimy, że być wolnym to poszukać sobie pana, któremu powinniśmy służyć, wówczas wolność nie będzie niczym innym jak tylko absolutną pewnością, że rozkazywać nam będzie pan najbardziej nikczemny." A reszta jest w rękach Tego, który wszystko widzi. |=U) W latach 70. i 80. dużą karierę zrobił, głównie dzięki F. Hayek'owi, tzw. anty-konstruktywizm, czyli przekonanie że prawdziwy ład społeczny tworzy się spontanicznie, ewolucyjnie, organicznie, anonimowo, „niewidzialnie" niejako; poprzez permanenlny proces prób i błędów, a nic intelektualne pomysly-konstrukcje. To zdroworozsądkowe, jakby się wydawało, stanowisko zakłada jednak że historia odbywa się tylko i wyłącznie na płaszczyźnie horyzontalnej a zatem wyklucza wertykalny wymiar dziejów, ich decyzjo nistyczny wolicjonalny charakter. Antykonstruktywiści popełniają więc, jeśli można się tak wyrazić, fatalny błąd fatalizmu. Bowiem państwo Kościół, naród, rodzinę, osobę ludzką — a więc podmioty historii tworzące tenże właśnie porządek socjalny, zachować można jedynie poprzez ultymatywne, autorytatywne, odgórne rozstrzygnięcie, poprzez, posłużmy się tutaj językiem teologii, nawet wątpiących przekonywujący cud, a nie poprzez ciągłe eksperymentowanie, wieczną dyskusję, nieustanny sceptycyzm, konsensusy, kompromisy, kontrakty. Bez rozstrzygającej decyzji, spadającej niejako jak grom z jasnego nieba — ex machina Deus, nadającej kształt rzeczywistości i przywracającej elementarny ład, niewidzialna, spontaniczna ręka Adama Smitha będzie tylko i wyłącznie groźnym roznośnikiem łupieżczej anarchii. Tylko bohaterowie sq nieśmiertelni Już od jakiegoś czasu nie mogę się oprzeć wrażeniu, i chyba nie jestem w tym uczuciu osamotniony, że większość ludzi nie posiada duszy, mniejszość zaś posiada wyłącznie duszę śmiertelną, a na życie wieczne poprzez nieśmiertelną duszę może liczyć tylko niewielka garstka śmiałków. Smutne to, ale chyba prawdziwe, bo przecież niebo wypełnione takim tłumem, jak na Marszałkowskiej przed świętami, musi odstraszać nawet najbardziej pobożnych. Zresztą, mówiąc szczerze, kogo dziś tak naprawdę interesuje życic wieczne, gdy nawet doczesne jest nie do wytrzymania. Ot, i żyć się nie tylko wiecznie, ale i docześnie nie chce. Może tylko nomenklaturowo-mafijno-interna-cjonalny biznes ma takie aspiracje, ale oni i tak nic mają na co liczyć — nawet jeśli kiedykolwiek duszę mieli, to i lak już ją dawno temu sprzedali. A bez duszy do nieba się niestety nie trafi. Najwyżej, i to po wielu trudach, można zawędrować na giełdę. Sytuacja jest doprawdy poważna. Aby zdać sobie sprawę z grozy położenia dokonajmy pewnego eksperymentu myślowego. Wyobraźmy sobie mianowicie, że w Europie AD 1998 pojawia nagle św. Bernard z Clairvaux z wezwaniem do krucjaty w imię Chrystusa, do krucjaty w obronie zagrożonego, nie tyle nawet zewnętrznie co wewnętrznie, chrześcijaństwa. Wezwanie św. Bernarda miałoby naturalnie dzisiaj formę notarialnie poświadczonej umowy handlowej: w razie śmierci w czasie wyprawy krzyżowej — całkowita gwarancja nieśmiertelności. Św. Bernard mógiby na przykład odezwać się słowami arcybiskupa Turpina z Pieśni o Rolandzie, który notabene nakazywał Francuzom za pokutę tęgo walić wroga (trzeba przyznać, że byłaby to dzisiaj bardzo oryginalna, pożyteczna i jakże aktualna forma sprawowania tego sakramentu): '„Panowie barony, (...) pomóżcie bronić chrześcijaństwa! Czeka nas bitwa, możecie być pewni, bo oto własnymi oczyma widzicie Saracenów. Kajajcie się za grzechy, proście W poszukiwaniu straconego Suwerena 53 Boga o przebaczenie; ja was rozgrzeszę, aby ocaiić wasze dusze. Jeśli pomrzecie, będą z was święte męczenniki, będziecie mieli miejsca na najwyższym piętrze raju." Propozycja wydawałoby się nie do odrzucenia dla każdego rozsądnego człowieka. Umrzeć przecież i tak kiedyś trzeba i to zwykle bez jakichkolwiek gwarancji, że człowiek znajdzie się po śmierci w jakimś przytulnym miejscu. Wręcz przeciwnie, można na przykład wylądować w piekle, gdzie wszyscy nowi przybysze ze zdziwieniem powtarzają za poetą: „Nie myślałem, że śmierć zgubiła tak wielu." A tu, proszę, nie tylko zapewnione niebo, ale jeszcze i jego najwyższe piętro (z którego zresztą można z uzasadnionym poczuciem wyższości spoglądać na tłumy przeciętniaków). To się nazywa czysty zysk, złoty interes, wygrana na loterii. Pomyślmy jednak chwilę i uczciwie spytajmy — ilu znalazłoby się w dzisiejszej Europie takich „baronów", którzy by taki kontrakt ze św. Bernardcm zawarli? Pięć tysięcy, dziesięć, no może dwadzieścia. Maksimum. Mało to, czy dużo? Naturalnie bardzo mało, jeśli się zestawi z kilkuset milionami mieszkańców Europy. Ale tak naprawdę to nic w tej niewielkiej ilości tkwi główny problem. Polega on bowiem raczej na tym, że dzisiejsi „baronowie", jeśli tacy jeszcze rzeczywiście istnieją, nic tyle pragną zasiadać wysoko w niebie (bo ani w niebo, ani w piekło nie wierzą), ile raczej w Valhalli. I to jest doprawdy spory kłopot. Cóż, jak powiada mój przyjaciel, wspominając położenie Bolesława Piaseckiego w czasie pogawędek z generałem Sierowem w 1945 roku, znaleźliśmy się bez wątpienia w trudnej sytuacji. Książę Metternieh, po przeczytaniu tekstu wystąpienia, jakie wygłosił w hiszpańskim parlamencie 30 stycznia 1850 roku Juan Donoso Cortes, zanotował w swoim dzienniku: ,.Po przeczytaniu Cortesa jedyne, co człowiekowi pozostaje, to odłożyć pióro, gdyż nikt nie jest w stanie wspiąć się samemu na wyższy poziom." Tylko ten, kto wic, jakim autorytetem dla ludzi swojej epoki był Metternieh, potrafi w całej pełni docenić wagę tej pochwały. W naszym wieku natomiast jednym z naprawdę bardzo nielicznych, którzy docenili głęboki sens teologii politycznej Donoso Cortesa, był Carl Schmilt. Ten jeden z najsubtelniejszych umysłów prawniczych XX wieku miał zawsze, do końca swych dni, trzech prywatnych, domowych świętych: Bodina, Hobbesa i właśnie Cortesa. 54 Lewiatan i jego wrogowie A dzisiaj oczywiście nikt, oprócz rzecz jasna hobbystów-antyk-wariuszy i zawodowych tropicieli wrogów ludu i wolności, o wielkim Hiszpanie nawet nie słyszał. Bo i po co? Przecież całkowicie wystarczy, gdy człowiek sobie od czasu do czasu poduma nad pasjonującymi analizami Jiirgcna Habermasa o „konstytucyjnym patriotyzmie". Albo nad jednym z jakże obecnie popularnych monologów o zaletach dialogu. Albo, dla odmiany, nad chroniczną nienawiścią do inaczej myślących zwaną filozofią spotkania. Albo nad totalną uniformizacją świata-bazaru, noszącą miano pluralizmu. Albo, najlepiej, nad histerycznym strachem przed potęgą ludzkiego ducha, strachem ochrzczonym komicznym imieniem „końca historii". Co tu zresztą dużo mówić. W epoce, gdy słowo „człowiek" brzmi dumnie, dumać sobie można bez końca i z pożytkiem, bez jakiejkolwiek potrzeby szukania inspiracji u przestarzałego myśliciela, dla którego słowo „człowiek" brzmiało nie tylko mniej dumnie, ale nawet groźnie. Dnia 4 stycznia 1849 roku Donoso Cortes wygłosił w parlamencie mowę, opublikowaną później pod tytułem Discurso sobre la dictatlura, będącą bez wątpienia jednym z najwspanialszych tekstów politycznych ostatnich dwustu lat. Aby więc zrozumieć niechęć współczesnego świata do Donosa Cortesa wystarczy tylko głęboko wsłuchać się w jej prorocze przesłanie: „Wolność umarła. I nie powstanie z martwych ani trzeciego dnia, ani po trzech stuleciach... Świat zmierza szybkimi krokami do ustanowienia despocji o takiej sile zadawania gwałtu i takiej sile niszczenia, jakiej ludzie dotąd nie doświadczyli. Jeden jest tylko środek, który mógłby powstrzymać katastrofę, jeden jedyny. Nic powstrzyma jej stanowienie dalszych praw, konstytucji czy gwarantowanie nowych wolności. Można byłoby jej natomiast uniknąć, gdybyśmy my wszyscy, każdy podług własnych sił, dążyli do wywołania ożywczej religijnej reakcji. Czy reakcja taka jest możliwa? Tak, jest możliwa. Czy jest jednak również prawdopodobna? Na to pytanie odpowiadam z najgłębszym żalem: nie uważam jej za prawdopodobną. Widziałem i znałem wprawdzie wiele osób, które powracały do wiary raz ją porzuciwszy, niestety jednak nie widziałem nigdy ludu, który, gdy już raz straci! wiarę, ponownie by się na nią nawrócił." Podzielając pesymizm autora Ensayo sobre el aitolicismo, el libe-ralismo y el socialismo chciałbym tylko dodać, że tak, jak nadzieja nic W poszukiwaniu straconego Suwerena 55 jest konieczna do tego, aby być aktywnym i działać, tak również sukces nie jest konieczny, aby człowiek wytrwał na posterunku i wytrzymał przeciwności losu. Tylko trupy nie reagują — oto jedyna, godna prawdziwego reakcjonisty, reakcja na zaczepki fanatycznych modernistów i pro-gresistów. Nienawiść do reakcjonistów jest bowiem w rzeczywistości nie tylko, jak chcą niektórzy, nienawiścią do wiecznego, ale także i do doczesnego życia. UJ Ten, kto bardziej obawia się tyrana od anarchii, jest człowiekiem odważnym, choć pewnie pysznym. Ten, kto bardziej obawia się anarchii od tyrana, jest człowiekiem poczciwym, choć pewnie tchórzliwym. ŁLJ W krajach, gdzie ciągłość instytucji państwowych nie podlega dyskusji, wychowanie publiczne opierać się w równej mierze winno na kształceniu umysłu i na ćwiczeniu woli. Instytucje te bowiem mają na yle dyscyplinującą moc, że nawet pewne braki charakteru u ich przedstawicieli są zwykle rekompensowane ich organizacyjnymi czy intelektualnymi talentami, a przez to nie stanowią zagrożenia dla integralności państwowych ośrodków decyzyjnych. Inaczej sprawa wygląda w krajach o zachwianej ciągłości instytucjonalnej, a więc de facto w większości czy nawet we wszystkich krajach teraźniejszej Europy (częściowe zerwanie ciągłości tradycji europejskiej nastąpiło w 1918 roku, a całkowite w roku 1945). Nabywanie wiedzy winno w nich spełniać drugorzędną rolę w stosunku do kształcenia charakteru, gdyż w tym wypadku to właśnie ludzie tworzą wiarygodność instytucji, a nie odwrotnie. Nie trzeba chyba dodawać, że nic chodzi tutaj o kształcenie poczciwych głupków, ale o odpowiedzialnych obywateli świadomych tego, że talenty i zdolności, podobnie jak majątek, nic znaczą nic, jeśli są źle użyte. Każdy widzi, że obecnie mamy do czynienia z sytuacją całkowitego braku zrozumienia tej problematyki. System edukacyjny jest tak skonstruowany, że szkoła zajmuje się wyłącznie przekazem fragmentarycznej, specjalistycznej wiedzy, mass-media zaś znajdują swoje posłannictwo w powszechnej deprawacji charakterów młodzieży. Efekt jest taki, że ludzie o stosunkowo dużej wiedzy, ale bez 54 Lewiatan i jego wrogowie A dzisiaj oczywiście nikt, oprócz rzecz jasna hobbystów-antyk-wariuszy i zawodowych tropicieli wrogów ludu i wolności, o wielkim Hiszpanie nawet nie słyszał. Bo i po co? Przecież całkowicie wystarczy, gdy człowiek sobie od czasu do czasu poduma nad pasjonującymi analizami Jiirgcna Habermasa o „konstytucyjnym patriotyzmie". Albo nad jednym z jakże obecnie popularnych monologów o zaletach dialogu. Albo, dla odmiany, nad chroniczną nienawiścią do inaczej myślących zwaną filozofią spotkania. Albo nad totalną uniformizacją świata-bazaru, noszącą miano pluralizmu. Albo, najlepiej, nad histerycznym strachem przed potęgą ludzkiego ducha, strachem ochrzczonym komicznym imieniem „końca historii". Co tu zresztą dużo mówić. W epoce, gdy słowo „człowiek" brzmi dumnie, dumać sobie można bez końca i z pożytkiem, bez jakiejkolwiek potrzeby szukania inspiracji u przestarzałego myśliciela, dla którego słowo „człowiek" brzmiało nic tylko mniej dumnie, ale nawet groźnie. Dnia 4 stycznia 1849 roku Donoso Cortes wygłosił w parlamencie mowę, opublikowaną później pod tytułem Discurso sobre la dictadura, będącą bez wątpienia jednym z najwspanialszych tekstów politycznych ostatnich dwustu lat. Aby więc zrozumieć niechęć współczesnego świata do Donosa Cortesa wystarczy tylko głęboko wsłuchać się w jej prorocze przesłanie: „Wolność umarła. I nic powstanie z martwych ani trzeciego dnia, ani po trzech stuleciach... Świat zmierza szybkimi krokami do ustanowienia despocji o takiej sile zadawania gwałtu i takiej sile niszczenia, jakiej ludzie dotąd nic doświadczyli. Jeden jest tylko środek, który mógłby powstrzymać katastrofę, jeden jedyny. Nie powstrzyma jej stanowienie dalszych praw, konstytucji czy gwarantowanie nowych wolności. Można byłoby jej natomiast uniknąć, gdybyśmy my wszyscy, każdy podług własnych sił, dążyli do wywołania ożywczej religijnej reakcji. Czy reakcja taka jest możliwa? Tak, jest możliwa. Czy jest jednak również prawdopodobna? Na to pytanie odpowiadam z najgłębszym żalem: nie uważam jej za prawdopodobną. Widziałem i znałem wprawdzie wiele osób, które powracały do wiary raz ją porzuciwszy, niestety jednak nic widziałem nigdy ludu, który, gdy już raz stracił wiarę, ponownie by się na nią nawrócił." Podzielając pesymizm autora Ensayo sobre e! aitoiicismo, ei libe-ralismo y el socialisrno chciałbym tylko dodać, że tak, jak nadzieja nie W poszukiwaniu straconego Suwerena 55 jest konieczna do tego, aby być aktywnym i działać, tak również sukces nic jest konieczny, aby człowiek wytrwał na posterunku i wytrzymał przeciwności losu. Tylko trupy nic reagują — oto jedyna, godna prawdziwego reakcjonisty, reakcja na zaczepki fanatycznych modernistów i pro-gresistów. Nienawiść do reakcjonistów jest bowiem w rzeczywistości nie tylko, jak chcą niektórzy, nienawiścią do wiecznego, ale także i do doczesnego życia. ULU Ten, kto bardziej obawia się tyrana od anarchii, jest człowiekiem odważnym, choć pewnie pysznym. Ten, kto bardziej obawia się anarchii od tyrana, jest człowiekiem poczciwym, choć pewnie tchórzliwym. yj} W krajach, gdzie ciągłość instytucji państwowych nie podlega dyskusji, wychowanie publiczne opierać się w równej mierze winno na kształceniu umysłu i na ćwiczeniu woli. Instytucje te bowiem mają na tyle dyscyplinującą moc, że nawet pewne braki charakteru u ich przedstawicieli są zwykle rekompensowane ich organizacyjnymi czy intelektualnymi talentami, a przez to nie stanowią zagrożenia dla integralności państwowych ośrodków decyzyjnych. Inaczej sprawa wygląda w krajach o zachwianej ciągłości instytucjonalnej, a więc de facto w większości czy nawet we wszystkich krajach teraźniejszej Europy (częściowe zerwanie ciągłości rradyqi europejskiej nastąpiło w 1918 roku, a całkowite w roku 1945). Nabywanie wiedzy winno w nich spełniać drugorzędną rolę w stosunku do kształcenia charakteru, gdyż w tym wypadku to właśnie ludzie tworzą wiarygodność instytucji, a nie odwrotnie. Nie trzeba chyba dodawać, że nie chodzi tutaj o kształcenie poczciwych głupków, ale o odpowiedzialnych obywateli świadomych tego, że talenty i zdolności, podobnie jak majątek, nic znaczą nic, jeśli są źle użyte. Każdy widzi, że obecnie mamy do czynienia z sytuacją całkowitego braku zrozumienia tej problematyki. System edukacyjny jest tak skonstruowany, że szkoła zajmuje się wyłącznie przekazem fragmentarycznej, specjalistycznej wiedzy, mass-media zaś znajdują swoje posłannictwo w powszechnej deprawacji charakterów młodzieży. Efekt jest taki, że ludzie o stosunkowo dużej wiedzy, ale bez L 56 Lewiatan i jego wrogowie charakteru korumpując siebie, korumpują jednocześnie cały system państwowy. I to do tego prawie całkowicie bezkarnie. Q3l Z pragmatycznego punktu widzenia nie są istotne mechanizmy wyłaniania się władzy. Samo już jej istnienie jest dla ludzi spokojnych wystarczające. Czy nie byłoby lepiej uznać za obowiązującą konstytucję krótką przysięgę: „Przysięgam w imię Boga wszechmogącego i przyrzekam rządzić dobrze i gorliwie poddanymi powierzonymi mej pieczy, oraz czynić z całej mojej mocy sąd, sprawiedliwość i miłosierdzie"? A potem ewentualnie karać za krzywoprzysięstwo? Wielu lewicowych intelektualistów sympatyzowało z komunizmem z obawy przed faszystowskimi okrucieństwami. Nie ma powodu, aby wątpić w szczerość ich uczuć. Wielu prawicowych intelektualistów sympatyzowało z faszyzmem ze strachu przed bolszewickimi obrzydliwościami. Jakie są powody, by wątpić w to, że uczucia ich były równie szczere? (2J Ludzie, którym nie znana jest cnota dumnego posłuszeństwa, są w rzeczywistości wielce tragicznymi postaciami, choć prawdopodobnie nie zdają nawet sobie z tego sprawy. Z jednej strony bowiem nie mają jakiegokolwiek prawa {a już najmniej, rzecz jasna, moralnego) do wydawania rozkazów, z drugiej zaś nic potrafią wiernie służyć. Oto źródło neurotycznej osobowości naszych czasów — człowiek skazany na pokorny, permanentny bunt. Ly Indywidualista to człowiek, który przedkłada polityczną władzę jednostki nad władzę zbiorowości czy ponadindywidualnego abstraktu. yj Przy opisie rzeczywistości społecznej czy politycznej stosowanie metod ilościowych, tak obecnie rozpowszechnione, jest zabójcze. Nauki społeczne i humanistyczne kompromitują same siebie, używając procedur typowych dla nauk przyrodniczych, gdyż nie są one zdolne do przewidywania przyszłego ciągu wydarzeń. Kompromitują również rzeczywistość, gdyż obraz świata przez nie przekazywany jest całkowicie pozbawiony człowieczeństwa, a zatem nieludzki, masowy, statystyczny. W poszukiwaniu straconego Suwerena 57 Jcśii się jednak naprawdę pragnie zrozumieć otaczający nas świat należy nade wszystko zwracać uwagę na to co wyjąikowe, odbiegające od normy, niepospolite. Dobry esej psychologiczny jest więcej wart niż całe tomy socjologii. Przypadek Tymińskiego więcej nam powie o polskiej rzeczywistości politycznej niż analizy politycznych osiągnięć Wałęsy, Mazowieckiego i Jaruzelskiego razem wziętych. „Wyjątek wyjaśnia jednocześnie siebie sam i to, co ogólne. Jeśli się chce zbadać gruntownie to, co ogólne, wystarczy odszukać rzeczywisty wyjątek. (...) A jeśli nie potrafi się go wyjaśnić, tym bardziej nie jest się w stanie wyjaśnić tego, co ogólne." (S. Kicrkegaard) Zmarł Karol Rajmund Popper, filozof wolności, autor popularnej w swoim czasie książki Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie. Książkę tę oryginalnie i przekornie scharakteryzował w wydanych w latach 60. wspomnieniach Sir Oswald Mosłey, twórca brytyjskiego faszyzmu: „Kilka lat temu Dr Popper wniósł na uniwersytet londyński środkowo-europejską przedsiębiorczość i erudycję i w swojej książce Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie zdemaskował właściwie kolejno wszystkich wybijających się myślicieli od Platona do Hcgla jako faszystów. Z radością przyjąłem ten podarunek tudzież wyraziłem uznanie dla tej opinii. Potwierdza bowiem ona od dawna już żywione przeze mnie podejrzenia." [UJ Ataki Nictzschego na chrześcijaństwo są rzeczywiście czasami obrzydliwe. Nie zmienia to jednak faktu, że znaleźć również można u niego refleksje tak celne, że człowiek na chwilę zapomina o tej. jakże przecież usprawiedliwionej, odrazie. „Chrześcijanie, uznający powszechną służbę wojskową, parlamentarne prawo głosowania, kulturę gazet — a wśród tego wszystkiego mówiący o grzechu, o zbawieniu, o tamtym świecie, o śmierci na krzyżu —jakże można wytrzymać w takiej niechlujnej gospodarce!" Konserwatywna rewolta przeciw współczesnemu światu jes! właśnie przejawem niezgody konserwatywnych rewolucjonistów na powszechne panowanie nietzscheańskicj niechlujnej gospodarki, A poza tym, do czegóż to doszło i cóż to doprawdy za czasy, w których zachowawca, jeśli nie stracił szacunku dla samego siebie, musi byc buntownikiem? Praesens penersitas mumii L 58 Lewiatan i jego wrogowie COl Znane jest powiedzenie kardynała Newroana, że gdyby miał wznieść toast za religię to podniósłby swój kielich przede wszystkim za papieża, wcześniej jednak — za sumienie. Katoliccy moderniści interpretowali i interpretują nadal ten newmanowski postulat całkowicie w duchu subiektywizmu, a więc prymatu jednostkowej decyzji, rozróżniającej dobro od zła, nad zewnętrznym, autorytatywnym rozstrzygnięciem. Autonomia prywatnego sumienia nic może być bowiem ograniczona instytucjonalnym nakazem. Dozwolony jest zatem niekiedy bunt tegoż sumienia wobec papieskiej uzurpacji, wobec nieusprawiedliwionego papieskiego dyktatu. Nietrudno zauważyć, że taka interpretacja toastu kardynała New-mana, będąca wynikiem skrajnego i źle pojętego indywidualizmu, grozi prywatyzacją religii i protestantyzacją rzymskiego katolicyzmu. Stąd też jej potępienie przez papieży. Ale nie jest bynajmniej tak, że ten newmanowski toast musi być, z konieczności niejako, zarzewiem rewolty wobec Stolicy Piotrowej. Można go przecież również rozumieć w zgodzie z katolicką ortodoksją, a to tym bardziej, że najprawdopodobniej takie właśnie były intencje tego wielkiego angielskiego antyliberała. Takiej właśnie, w całym tego słowa znaczeniu nowoczesnej, interpretacji toastu Newmana dostarcza na przykład niedawno wydana książka Wielkiego Inkwizytora, kardynała Ratzingcra (który bynajmniej nie jest, jak głosi propaganda, jakimś arcy-tradycjonalistą; Ratzinger jest raczej umiarkowanym modernistą, przerażonym postępami dzisiejszej duchowej destrukcji) Wahrheit, Werte, Macht. Prufsteine der pluralistischen Gesellschaft (Herder 1995). Cała władza, jaką papież tak naprawdę posiada, jest, zdaniem kardynała Ratzingera, właśnie „władzą sumienia", a więc bez sumienia nic mogłaby w ogóle istnieć, nie mogioby istnieć papiestwo jako instytucja. Papież nie narzuca niczego z zewnątrz, a tylko chroni wewnętrzną chrześcijańską pamięć (anamnes) wiernych przed pokusą zapomnienia. Tak więc papież rozwija, rozszerza i broni sumienie chrześcijańskie przed groźbą destrukcji mogącej być wynikiem zarówno histerycznego subiektywizmu, jak i społecznego czy kulturowego konformizmu. Wznosząc więc toast za sumienie wznosimy jednocześnie toast za papieża. Dzisiejszemu człowiekowi trudno ten fakt zrozumieć, gdyż autorytet jawi mu się wyłącznie jako coś całkowicie zewnętrznego, obcego, W poszukiwaniu straconego Suwerena 59 narzuconego. Hermetycznie izolowane „ja" nie dostrzega odbicia świata w swym własnym jestestwie, nic widzi mostu pomiędzy podmiotem i przedmiotem, między subiektem i obiektem. I, co najgorsze, jest na tyle pyszne, że nawet odmawia przyjęcia braterskiej pomocy podczas swych nieudolnych prób odróżnienia duchów dobrych od złych. W Krakowie, po promocji interesującej książki Adama Mich-nika i Józefa Tischnera Rozmowa między Panem a Plebanem, spalono publicznie, ku uciesze intelektualnej gawiedzi, kukłę „nietolerancji". Dziwi, że dokonano tego aktu tolerancji tylko na kukle. Był przecież pod ręką, zawsze gotów do poświęceń dla dobra publicznego, filozof krakowski, Ryszard Lcgutko — autor książki Me lubię tolerancji. Jak to się bowiem dzisiaj mówi: Nie ma tolerancji dla wrogów tolerancji. Nie ma wolności dla wrogów wolności. Nie ma równości dla wrogów równości. Nie ma sprawiedliwości dla wrogów sprawiedliwości. Nie ma miłości dla wrogów miłości. Nie ma pokoju dla wrogów pokoju. Unicestwić, zabić wroga — oto przesłanie ludzi, którzy sami wyznaczywszy wroga, odmawiają innym prawa do jego identyfikacji. Wiedzą bowiem doskonale, że ten, kto posiada monopol na identyfikację, tak wewnętrznego, jak zewnętrznego, wroga, ma prawdziwą władzę w państwie. A ludzie, jak wiadomo, są żądni władzy. I w przepysznych autodafe Złych palono heretyków. Jeżeli zasady polityczne reprezentują tylko obawy i zakazy, nawet jak najbardziej wskazane i pożądane, a nie inspirują do działania, to muszą one szybko stracić swą twórczą i duchową moc i zostać z czasem zastąpione przez wolę polityczną reorganizującą życie społeczne tak. aby ideały były dopasowane do potrzeb praktycznych. Pojedynczy człowiek może mieć wtedy o wiele większe znaczenie niż najbardziej subtelny korpus zasad ideowych i prawnych. Jest to zjawisko typowe dla okresu radykalnych przemian społecznych. Konstytucja chroni wtedy przed bezbożnymi dążeniami, ale nic wytycza drogi wyjścia z impasu. Niestety, nasze myślenie w kategoriach wielkich jednostek paraliżowane jest przykładami z najnowszej historii. Ale czy dzieje nasze nie 1 60 Lewiatan i jego wrogowie dowodzą również i tego, że nie tylko nikczemnicy potrafią odegrać wielką społeczną rolę? Styl Nietzschego jest aforystyczny, gdyż na jego oczach rozpadał się, tracił elementarną spójność świat, a wtedy, jak wiadomu na nic się zdaje wszelka systematyka. Chaos to nieuporządkowany ciąg epizodów. Opisywać go można wyłącznie metodą impresjonistyczną, artystyczną; w innym wypadku bowiem wymóg wewnętrznego ładu i koherencji zadaje gwałt rzeczywistości. Żadna witalna, twórcza cywilizacja nie może obyć się bez ducha przygody, idealizmu, wiary. „Pomagaj słabym i bezbronnym, a grom pysznych" — oto rycerskie zawołanie godne człowieka przygody, buntownika nie przeciw, a w imię ładu, konserwatywnego anarchisty, czasami z cudzoziemska zwanego „Der Abenteurcr". Dzisiaj często bywa jednak tak, że ludzie pyszni udają słabych i bezbronnych. Albo, co konsternuje jeszcze bardziej, pycha ludzka przybiera czasami trudną do rozpoznania postać faryzejskiego miłosierdzia. Kogo więc gromić, a komu pomagać? „Trzeba mieć to czucie i trzeba mieć ten smak." — jak głosił przed laty Krukowski w jednym ze swoich wierszyków. |Q3] Czyste sumienie intelektualisty — broń potężniejsza od stalinowskich dywizji i władzy papieskiej razem wziętych. UJ Pan Lewis E. Lawcs był w latach 20. i 30. dyrektorem słynnego amerykańskiego więzienia Sing Sing. We wspomnieniach opowiada o procedurze przyjmownia do swego zakładu nowych podopiecznych, w czasie której nowo przybyli zbrodniarze, gwałciciele, mordercy i rabusie odpowiadali na zadawane im przez kierownictwo więzienia różnorakie pytania. Ostatnie z nich brzmiało: „Jak to się stało, biedny synu, że znalazłeś się w tak ponurym miejscu?" Wszyscy delikwenci, bez wyjątku, odpowiadali zgodnie — „Złe towarzystwo". Rzeczywiście, należy unikać złego towarzystwa, w tym, co istotne, również intelektualnego. Higiena moralna, psychiczna i umysłowa jest bowiem naglącą koniecznością w dzisiejszym świecie skorum- W poszukiwaniu straconego Suwerena 61 powanej opinii publicznej, w świecie dyktatury frazesu. Jakże jednak, pylą wielu, odróżnić obecnie złe od dobrego towarzystwa? Gdzie znaleźć kryterium dobrego smaku? De Maislre, przestrzegając w Wieczorach petersburskich przed obcowaniem z wykwintna sofisterią filozofów Oświecenia, podaje, przy okazji charakterystyki mędrca z Ferney, takie oto uniwersalne kryterium: „Bezgraniczny podziw, jakim otacza go nazbyt wielu ludzi, jest nieomylną oznaką skażonej duszy." De Maistre dodaje przy tym, za Cyceroncm, że ten, kto z premedytacją odmawia wesołej kompanii Platonowi, skazuje się sam, poprzez osłabienie swej własnej intelektualnej bariery immunologicznej, na obcowanie z myślą destrukcyjną i prostacką. fcUl Komentarz ciekawego XIX-wiecznego jezuity do odwiecznego polskiego dylematu: papuga czy zaścianek? — „Chronić się należy dwu ostateczności: domatorstwa i ślepego wielbienia zagranicy. Domatorstwo, jeżeli jest powszechne, wydaje idiotów, ale znów długi a bezczynny pobyt za granicą rodzi śmiesznych dziwaków i nikczemników." (Stanisław Załęski SJ, Czy Jezuici zgubili Polskę?) JUJJ Ten, kto nic wierzy w istnienie ludzi podłych, stracił rozum. Ten, kto nie wierzy w istnienie ludzi szlachetnych, nic nie stracił, bo nic nic miał. JLjJJ Wbrew wielu przekonanym i poczciwym konserwatystom należy uznać, że tyranobójstwo jest dzisiaj nie tylko dozwolone, ale i jak najbardziej pożyteczne i wskazane. Żyjemy bowiem w świecie tak niesłychanej wręcz tyranii nic-rzeczywistości (przejawiającej się między innymi lym, że, jak pisze amerykański duchowny Gcorge William Rutler w książce A Crisis of Saints, ludzic-banalni optymiści pomylili Ducha Świętego z UNICEF-em i Eleonorą Roosevclt), że nakaz tyranobójstwa staje się dla współczesnego człowieka nic tylko praktyczną koniecznością, ale i nieodpartym nakazem sumienia. Zdecydowanie najskuteczniejszą bronią, jaką dzisiejszy tyranobójca dysponuje, jest bez wątpienia bezwzględny, heroiczny realizm. Nic tize a chyba dodawać, że praktykowanie tego rodzaju realizmu wymaga całkiem sporej dozy idealizmu. 62 Lewiatan i jego wrogowie Na prywatny użytek tych, którzy, nie zadawalając się gazetowymi frazesami, pragną zrozumieć prawdziwy charakter XX wieku, a jednocześnie nic mają czasu wgłębiać się w detale, pozwalam sobie polecić trzy nickontrowersyjne książki; G, Orwelła Rok 1984 (warto może przy tym pamiętać, że oryginalny tytuł książki Orwella brzmiał tak naprawdę Rok 1948 i że powieść ta wcale nie była, jak chcą niektórzy, jakąś futurologiczną projekcją autora, ale, podanym w literackiej formie, wiernym opisem powojennej rzeczywistości politycznej), H. Thomasa The Spanish Civil War i T. W. Arnolda The Folk-lore of Capitaltsm. Jedną z niewielu, jakie jeszcze zostały, form wyrażania niechęci do wszechpanującej, agresywnej, intelektualnej moderny i związanym z nią serdecznym przymierzem semantycznym chaosem jest autentyczne, proste milczenie. Milczenie, które jest niezgodą, negacją, odrzuceniem i buntem, ale nie tylko. Jest również egzystencjalnym potwierdzeniem, pozytywnym programem, hasłem bojowym i okrzykiem zwycięstwa. To asceza potęgi i mężna bezosobowość. To właśnie miał chyba na myśli Heidegger, gdy pisał w San und Zeit: „Aby móc milczeć, jestestwo musi mieć coś do powiedzenia, tzn. musi dysponować właściwą i bogatą otwartością samego siebie. Wtedy dopiero zamilknięcie ujawnia i utrąca 'gadaninę'. Jako modus mówienia, zamilknięcie artykułuje zrozumiałość jestestwa tak źródłowo (podkreślenie moje — JZ), że rodzi się z niego rzeczywista możność słyszenia i przejrzyste wspólne bycie." Nie zwracaj więc uwagi, drogi Przyjacielu, na zewsząd otaczający Cię ocean frazesu, na paplaninę, wrzawę, gwar, na gadaninę — wsłuchaj się natomiast głęboko w cichy szum potoku milczenia. Usłyszysz być może wtedy prawdę o naszej epoce, epoce, w której duch ludzki, aby uniknąć całkowitej zagłady, musiał schronić się za kulisami świadomego milczenia. jLJj Nareszcie po upadku komunizmu można z powrotem stać się prawdziwym socjalistą. „Sens socjalizmu polega na tym, by życiem władało nie przeciwieństwo bogactwa i ubóstwa, lecz ranga, którą nadaje czyn i zdolności. Oto nasza wolność, wolność od ekonomicznej samowoli jednostki". (O. Spengler) W poszukiwaniu straconego Suwerena 63 Mówi się, że jeden jedyny człowiek wypełniony miłością jest w stanic zniszczyć nienawiść milionów. Owszem, ale pod warunkiem, że jest on jednocześnie Bogiem. W innym wypadku prawdziwa jest zasada odwrotna — nienawiść jednego człowieka niweczy nakazy miłości milionów. UJ Otwarta przemoc nic zawsze jest równoznaczna ze złem, co więcej, często zresztą mu zapobiega. Okrucieństwo jest natomiast zawsze ze złem tożsame. UJ Postępująca infantylizacja dyskusji publicznej. Przejawia się ona głównie panowaniem nad umysłami dyktatury frazesu. Nic omyli! się hiszpański jezuita Baltazar Gracian, gdy pisał w swoim El Oraculo, że „wszyscy ci, którzy wyglądają na głupków są giupkami, jak również połowa tych, którzy na takich nie wyglądają". Etyka odpowiedzialności: czy czasami litość może okazać się bardziej szkodliwa od bezwzględności? UJ Prawdziwy konserwatyzm jest zawsze rodzajem antyindywidu-alizmu, komunitaryzmu, gdyż zbudowany jest na przekonaniu, że jednostka ludzka jest w rzeczywistości w dużej mierze funkcją różnorakich relacji społecznych. Tak rozumiany, nie pomniejsza bynajmniej roli i wagi indywiuum w życiu społecznym, jak się to czasami mniema. Wręcz przeciwnie — wielkość twórczej jednostki polega bowiem na oryginalnej interioryzacji doświadczenia społeczno-histo-rycznego. na oryginalnej kombinacji, kompozycji poszczególnych elementów wpływu. „I am a Tory of the sternest sort, a socialist, a communist." —-pisał przewrotnie przed laty John Ruskin. fjJj Niezapomniane anegdoty wesołego grabarza imperium brytyjskiego W. Churchilla: „Panowie, mam dla Was wesołą nowinę — Nie będzie wojny! Kiedy p. Smith był ministrem opału, nic było opału. Teraz p. Smith jest ministrem wojny." 64 Lewiatan i jego wrogowie „P. Atlee jest skromnym i pokornym człowiekiem i ... ma ku temu słuszne powody." Q3 Mędrca z Malmesbury definicja religii przez negację. Jak wiadomo przeciwieństwem religii jest nie tylko ateizm, ale i zabobon. Ateizm zaś wypływa z sądu o rzeczach, jakie wydaje rozum bez udziału strachu, gdy przesąd bierze swój początek w strachu, którego nie powściąga zdrowy rozum. Nic ma prawdziwej religii bez racjonalnie ugruntowanej bojaźni. iJJ Seminarium Polskiego Towarzystwa Filozoficznego i Instytutu Goethego w Warszawie na temat „Źródła konserwatyzmu w Polsce i w Niemczech" zaowocowało książką zredagowaną przez p. Barbarę Markiewicz a zatytułowaną Konserwatyzm ¦— projekt teoretyczny (Warszawa, 1995). Na książkę tę składają się referaty polskich i niemieckich autorów, jak również tłumaczenia kilku tekstów Carla Schmitta i Arnolda Gehlena — inicjatywa szczególnie cenna, bo jak wiadomo nic jesteśmy przecież rozpieszczani nadmierną znajomością myśli tych wybitnych XX-wiecznych filozofów. Co do samej zawartości treściowej referatów to obawiam się, że czytelnik będzie miał mieszane uczucia. Zamieszanie to wynika przede wszystkim z faktu, że książka ta, będąca dosyć luźnym zbiorem artykułów o bardzo szerokiej tematyce, musi, z góry niejako, być skazana na lekturę w dużej mierze wybiórczą. Wysoce abstrakcyjny rozdział poświęcony antropologii filozoficznej A. Gehlena autorstwa Karla-Siegberta Rehberga niekoniecznie bowiem musi zainteresować czytelnika szukającego, np. w tekście Bronisława Łagowskicgo, całkiem praktycznej odpowiedzi na nieśmiertelne pytanie: czy i jak w Polsce można być konserwatystą? Ale taki już urok tego rodzaju składanek i nic na to nie poradzimy, tym bardziej że przecież obowiązku czytania wszystkiego nie ma. Każdy może dowoli wybrać to, co go naprawdę interesuje, resztą się specjalnie nic przejmując. Niestety, książka Konserwatyzm — projekt teoretyczny wywołuje zamieszanie uczuciowe nie tylko rozpiętością tematyczną poszczególnych rozdziałów. Jest w niej bowiem, obok tekstów oryginalnych i zmuszających do myślenia, kilka wypowiedzi zdecydowanie pogłębiających chaos pojęciowy i w żaden sposób nic przyczyniających się do teoretycznej klarowności i jasności. Przyznaję, że jeden z nich W poszukiwaniu straconego Suwerena specjalnie mnie oburzył. Co ma bowiem wspólnego z projektem teoretycznym konserwatyzmu artykuł Michacla Wolffsohna „Sytuacja współczesnych Niemiec — rewolucja konserwatywna", w którym autor dowodzi, zresztą w sposób wysoce niezdyscyplinowany, istnienia obecnie jakichś tajemniczych pięciu rewolucji, których celem jest sprowadzenie Niemiec (czy, jak chce radykalna prawica — republiki bońs-kiej) do stanu przedcywilizacyjnego, których celem jest ni mniej, ni więcej tylko powrót do średniowiecza. Pomijając już cały ten rewolucyjny nonsens (sprowadzający się najprawdopodobniej do tego, że autor spotyka czasami na ulicy skinheadów i ogląda w domu za dużo telewizji), to pomyślmy tylko — średniowiecze jako czasy przed-cywilizacyjne! I to pisze uniwersytecki, europejski profesor o epoce która wydała ot, chociażby Dantego Boską komedię — dzieło którego jeden wers jest więcej wart niź setki ton XX-wieczncgo grafomaństwa zwanego przez Wolffsohna i jemu podobnych literaturą. Doprawdy, nie wiadomo, co bardziej podziwiać: tupet czy ciemnotę. Ale Wolf-fsohn nie poprzestaje na skonstatowaniu groźby nowego średniowiecza — on wie również, jak tej groźbie zaradzić. Trzeba przyznać, że recepta nie jest wyszukana — kąsać, pisze profesor akademii Bundeswchry, kąsać, tropić, chwytać, zamykać i jeszcze raz kąsać. Obrzydzić tym strasznym rewolucyjnym konserwatystom życie raz na zawsze. Nie ma wolności dla wrogów wolności. Dosyć pobłażania średniowiecznym barbarzyńcom. Cywilizacja musi zwyciężyć. Taka oto żałosna karykatura myślenia politycznego stanowi wkład niemieckiego naukowca do „teoretycznego projektu — konserwatyzm". Bogiem a prawdą, Niemcy mogą sobie pisać, co im się tylko żywnie podoba, ale po co ten bełkot na gwałt tłumaczyć i serwować polskiemu czytelnikowi? Tego towaru mamy przecież aż nadto i to w eleganckim, krajowym wydaniu, i bynajmniej na żaden deficyt w tym względzie narzekać nie powinniśmy. Zgłaszam więc postulat do ministra handlu zagranicznego: Ekselencjo, w zaistniałej sytuacji nie ma innego wyjścia, jak tylko natychmiastowe wprowadzenie ceł zaporowych na zachodnie produkty intelektualne. Jeśli „postmodernizm" jest takim hipermodernizmem, czy, jeśli można się tak wyrazić, takim modernistycznym modernizmem, który w siebie samego powątpiewa, a nawet sam siebie neguje, to należy jego pojawienie się na światowej scenie intelektualnej powitać 66 Lewiatan i jego wrogowie z radością. Bo cóż bowiem znaczą różne postmodernistyczne szaleństwa, dziwactwa i nonsensy w porównaniu z tym potężnym i jakże orzeźwiającym ładunkiem anty-modernistycznej destrukcji, jaki on tak naprawdę ze sobą niesie? Trzeba przyznać, że doprawdy niewiele. Po prostu jeden absurd wykazuje dowodnie absurdalność absurdu drugiego. I może, paradoksalnie, właśnie dzięki postmodernizmowi ludziom nagle otworzą się oczy, a wtedy, być może, człowiek ujrzy wreszcie cały ten dzisiejszy bałagan w jego absurdalnej okazałości. I, niewykluczone, że efektem tej, trzeba przyznać dosyć smętnej, poznawczej iluminacji będzie nieskomplikowana, ale za to jakże zbawienna, chestertonowska refleksja: „Czy jest poważny ten cały bałagan? Przychodzimy, gadamy dużo od rzeczy, a niekiedy trochę do rzeczy, lecz nie szacowałbym wysoko człowieka, który by nie miał w swym życiu jakiegoś zaplecza, czegoś poważniejszego od całej tej gadaniny, czegoś naprawdę poważnego, jak religia lub chociażby pijaństwo." Hj-jj Nonkonformista to człowiek pragnący władzy dla niej samej, a więc dla chwały. Konformistą zaś jest ten, kto pragnie jej dla korzyści z jej posiadania wynikających. Dlatego tych pierwszych jest tak niewielu. Najważniejsze przykazanie wszystkich nonkonformistów — odwaga jest lepsza od szczęścia. yj Nie ulega wątpliwości, że Nie-Boska komedia Zygmunta Krasińskiego jest jednym z najgłębszych europejskich dzieł literackich traktujących o problemach filozoficzno-politycznych. Po cóż zresztą ta ostrożność — jest to zdecydowanie najwspanialsze myślowo, a przy tym prorocze niejako, osiągnięcie polskiego romantycznego konserwatyzmu. Jarosław Iwaszkiewicz w szkicu Aktualność „Nie-Boskiej" („Twórczość", 1959) zauważa (odetchnąwszy z pewnością głęboko z ulgą po przebudzeniu z koszmaru rewolucji stalinowskiej), że przenikliwy umysł Krasińskiego widział, że nawet jeśli rewolucja jest koniecznością dziejową (tu od siebie dodam, że pod pojęciem tym należy rozumieć sytuację, w której demoralizująca słabość rządzących współistnieje na zasadzie sprzężenia zwrotnego z jeszcze bardziej demoralizującą siłą buntowników), to nie może ona trwać wiecznie, nie może być stanem permanentnym. W poszukiwaniu straconego Suwerena 67 Słowa konającego Pankraccgo: „Galilaee, vicisti!" oznaczają więc po prostu koniec rewolucji, cud — a więc zwycięstwo Boga nad diabłem, ładu nad anarchią, państwa nad rewolucją, ducha nad materią. I na nic się zdają okrzyki zdesperowanego Leonarda, kapłana nowej wiary: „Bracia — demokraty, na pomoc, ratunku!" Nikt jednak nie przybywa, nikt nic ratuje. I nic w tym dziwnego. Bo cóż bowiem poradzić mogą biedne demokraty, gdy On sam we własnej osobie, tam — hen, wysoko, wysoko „jak słup śnieżnej jasności stoi ponad przepaściami — oburącz wspart na krzyżu, jak na szabli mściciel. — Ze splecionych piorunów korona cierniowa."? LLJl Konfucjańska relacja wzajemności: dobroć księcia — oddanie poddanego jest rzeczywiście podstawą harmonijnego życia społecznego. Przekładając ją na język współczesności powiemy: dobroć parlamentu — oddanie obywatela. Nieprawdaż, że brzmi to zabawnie? (A tak na marginesie — czyż nie miał racji mądry Ezra Pound zalecając Europejczykom lekturę Konfucjusza?) LUfl Przestroga z Objawienia św. Jana (3, 15-16) dla wiecznie dyskutującej klasy politycznej: „Obyś był zimny albo gorący! A tak, żeś letni, a niegorący ani zimny, wypluję cię z ust moich." UJ Wielu ludzi rozsądnych zasadnie pyta: dlaczego, zamiast pogodzić się z dzisiejszym światem, należy, wręcz przeciwic, temu światu się oprzeć, przeciwstawić albo nawet go totalnie odrzucić? Dlaczego nie zaakceptować go jako nieuniknioną konieczność historycznego rozwoju, jako prawdziwy koniec dziejów, jako ostateczne zwycięstwem techniki nad naturalną słabością ludzkiego gatunku? I, pytają dalej, czy bunt przeciw współczesnemu światu nie jest przypadkiem tylko i wyłącznie symptomem frustracji i konsternacji osobników, którym się w życiu nie powiodło, osobników społecznie niedopasowanych, nie znajdujących swego miejsca w świccie--bazarze? Odpowiadam. Niepogodzeni z dzisiejszym światem konserwatyści nie są zawodowymi frustratami czy permanentnymi malkontentami, ponieważ wiedzą, że choć świat widzialny zawsze ma wiele wad i braków, to jednak człowiek nimi znużony, a poszukujący jednocześnie harmonii i wytchnienia, znajdzie je, jeśli tylko chce i potrafi, Lewialan i jego wrogowie w świecie duchowym, niematerialnym, niewidzialnym. Ta stoicka postawa nie przeszkadza im jednak w podawaniu poważnych powodów ich niechęci do świata, który, ich zdaniem, nie tyle otwarcie wypowiedział wojnę europejskiej kulturze duchowej, ile stale prowadzi przeciw niej partyzancką wojnę podjazdową. A przy tym, co jeszcze bardziej pogłębia zamęt i zamieszanie, stosuje chwyty sprzeczne z elementarnymi zasadami prowadzenia działań wojennych, czyli używa mundurów strony przeciwnej, jej symboli i form, a to w celu całkowitego zdezorientowania opinii publicznej. Orwell się cały czas aktualizuje: Destrukcja jest Twórczością, Materia Duchem, Instynkty Kulturą, Azja Europą, Ateizm Chrześcijaństwem. Nie wiedzą czy ten świat się zmieni, czy uda się go zmienić. Przyszłość jest im nie znana. Jedyne, co mogą zrobić, to powtórzyć mężnie za Spcnglerem: „Urodziliśmy się w tej epoce i musimy dzielnie iść do końca drogą nam wyznaczoną. Nie pozostaje nam nic innego. Jest naszym obowiązkiem wytrwać na straconej pozycji bez nadziei i ratunku. Wytrwać jak ów rzymski żołnierz, którego szkielet znaleziono przed bramą w Pompei, a który zginął, ponieważ podczas wybuchu Wezuwiusza zapomniano odwołać go z posterunku. Oto wielkość, to się nazywa być rasowym. Ten honorowy koniec jest jedyną rzeczą, której nie można ludziom odebrać." Takie są ich racje. (2Qj Ludzie zainteresowani życiem publicznym powinni zawsze pamiętać o następującej zasadzie: wiedza bez działania rodzi frustrację; zaś działanie bez wiedzy prowadzi często do fanatyzmu. |2 W swojej masie uczeni nie nadają się do prowadzenia działalności politycznej, gdyż intelektualna spekulacja opiera się na generalizacji, normie, analogii. Polityka jest zaś życiem samym, tym co wyjątkowe, nieprzewidywalne, oryginalne, niepowtarzalne, niesprowa-dzalne do naukowych matryc. Trening naukowy faworyzuje struktury i instytucje, a zapoznaje tragiczny i bohaterski wymiar człowieka samotnie zanurzonego w historii. Polityka jest egzystencjalną wolą won, działalność naukowa zaś csencjalną rutyną. Tylko byli uczeni, ^S'1' ^"T*™ "^ P^edurą, potrafią'naprawdc ić witalny charakter polityki W poszukiwaniu straconego Suwerena 69 Żyj szczęśliwie! — oto zawołanie spokojnego obywatela; Żyj niebezpiecznie! — oto zawołanie prawdziwych artystów i prawdziwych mężów stanu — „Das Abenteuer ist ein Konzentrat des Lcbens; wir atmen schncllcr, der Tod riiekt naher heran" (E. Jiingcr). Obecnie zaś doszło już do tego, że tylko gangi motocyklowe rozumieją, choć, rzecz jasna, w jakiś perwersyjny sposób, ten nakaz ciągłego samopo-twierdzania swej społecznej roli. LLJ Są ludzie, którzy ze śmiertelną powagą twierdzą, że nienawiść i pogarda kosmopolity do nacjonalisty są szlachetniejszego gatunku niż te same uczucia skierowane w przeciwnym kierunku. yj Sir Oswald Mosley, niepoprawny faszysta brytyjski, w swojej autobiograficznej książce z 1964 roku zatytułowanej My Life podaje ciekawą informację dla polityków przygotowujących się do większych wystąpień publicznych. Otóż, zdaniem Mosley'a, polityk ma wtedy do wyboru; albo rozpocząć trzeźwym, a skończyć pijanym, albo odwrotnie — rozpocząć pijanym, a skończyć trzeźwym. Mosiey, powołując się na długoletnie doświadczenie zawodowe, poleca wariant pierwszy jako zdecydowanie praktyczniejszy. Ale, jak wiadomo, czas nie stoi w miejscu. I w tej dziedzinie dokonał się obecnie olbrzymi postęp. Na przykład prezydent Jelcyn dokonał bardzo oryginalnej i twórczej syntezy obu wariantów, a więc zarówno rozpoczyna, jak i kończy w tym samym stanic. Ciekawe jednak, za którym z wariantów optuje nasz prezydent Kwaśniewski? ILLJI Trcitschke o Cavourze: rozumiemy gniew na niego, ale nie zapominamy, jak łatwy jest sąd, a jak ciężki czyn. Oczywiście, ta usprawiedliwiająca ocena dotyczy tylko i wyłącznie wybitnych mężów stanu. Q3 Ostatnio zdarza się dosyć nagminnie, że tak samozwańczy, jak i koncesjonowani obrońcy publicznej moralności groźnie kiwają palcem w stronę członków, mało znanego i oficjalnie nie zarejestrowanego, Klubu Poszukiwaczy Straconego Suwerena i z naganą w głosie prawią: pamiętajcie o Iwanie Groźnym, Wielkim Inkwizytorze, Sparcie i katolickich ateistach spod znaku Maurrasa; idee mają konsekwencje! 70 Lewiatan i jego wrogowie Owszem, zgoda — różne idee mają różne konsekwencje, w tym często takie, jakich w ogóle przewidzieć się nie da, lub takie, które w oczywisty sposób zaprzeczają pierwotnym intencjom ich twórców. Czyż, na przykład, ma większy sens oskarżanie Nowego Testamentu o pożałowania godne ekscesy Świętej Inkwizycji (których zresztą rozmiar jest przez wrogów katolicyzmu porządnie przesadzony)? Albo Fichtego, Hegla i romantyków niemieckich o zbrodnie Hitlera? To prawda, każda idea niesie w sobie pewne ryzyko, ale przecież ryzyka z życia ludzkiego nie da się całkowicie wyeliminować. I, co najważniejsze, czyż ryzyko to jest wystarczającym powodem, aby usunąć z dusz ludzkich wszelki idealizm? W rzeczywistości jest jednak tak, że ryzyko idei nic stanowi dla świata współczesnego żadnego zagrożenia, gdyż jeśli jeszcze jakieś idee dzisiaj istnieją, to raczej w karykaturalnej formie. Wydaje się nawet, że jest wręcz przeciwnie — podjęcie tego ryzyka poprzez aktywność ideotwórczą może mieć dla cywilizacji ozdrawiającą moc. Bowiem należy pamiętać, że nie tylko idee mają konsekwencje, ale również ich brak nie jest od nich wolny. A w tym wypadku już o żadnym ryzyku mowy być nie może, gdyż brak idei, materializm, „filozofia eksportu" są same ze swej natury zawsze, a nie tylko niekiedy, na dłuższą metę destrukcyjne. Goszyści mają ten niesympatyczny zwyczaj oskarżania ludzi prawicy o faszystowskie ciągoty i to zwykle w chwilach, gdy ich, lewicowy, ideowy monopol ulega, niewielkiemu nawet, rozkruszeniu czy osłabieniu. Wiedzą bowiem, że szantaż moralny jest najlepszą bronią w walce z politycznym przeciwnikiem. A prawica, wystraszona tym czysto przecież propagandowym zarzutem, jedyne co potrafi, to odpowiedzieć tym, jakże specyficznym dla niej, godnym pożałowania, defetystycznym żargonem: „To niesłychane! Jak oni śmią! My? Faszyzm? Nigdy! Przenigdy! Za Boga!" Jedyna natomiast odpowiedź, na jaką lewica naprawdę zasługuje, jest taka: „Drodzy Koledzy! Naprawdę nie macie powodu obawiać się z naszej strony, jak to nazywacie, 'faszyzmu'. Takich skłonności ani nic mieliśmy, ani nie mamy. Pamiętajcie jednak o jednym — jeśli przyjdzie wam do głowy zafundowanie faz jeszcze ludziom jakiegoś nowego pomysłu, nowego jakobinizmu, bolszewizmu czy innego satanizmu, to nie dziwcie się przy tym, że wtedy wszystko stanie się W poszukiwaniu straconego Suwerena 71 możliwe. A zatem, jeśli na nowo zapragniecie fizycznie czy duchowo nas unicestwić, to nie liczcie na to, że potulnie i bez szemrania czwórkami pójdziemy do nieba. Wybór należy więc do was." UJ Do Klubu Poszukiwaczy Straconego Suwerena (prezes-zało-żyriel: Tomasz Hobbes) dołączył niedawno Tomasz Mann. Oto fragment mowy, którą wygłosił inaugurując swe honorowe członkostwo: „Żadna państwowość nie da się pogodzić z zasadami utylitarys-tycznego oświecenia. Zasady te produkują owo błędne koło, w którym anarchia styka się z dyktaturą. (...) Ani anarchia, ani despotyzm nie są w ogóle państwem, a w przypadku despotyzmu doprawdy już wszystko jedno, czy 'władza' wspiera się na bagnetach czy, jak w Rosji Kiereńskiego, na 'wolności', a raczej 'wolność' utrzymuje 'krwią i żelazem'. Jakiekolwiek rozróżnienia w tej materii są jednym z najosobliwszych przejawów ludzkiej głupoty." Na zakończenie swego wystąpienia Tomasz Mann zaapelował do tych członków Klubu, którzy, jeśli się można tak wyrazić, jeszcze żyją, a więc do tych, którzy nadal są w stanie wyciągać nauki z błędów przeszłości: „ Koledzy, polityka (a mam tu na myśli to, co się dzisiaj zowie polityką, czyli politykę partyjną) przyprawia o zdziczenie, pospolituje, ogłupia. Zawiść, arogancja, pożądliwość — oto wszystko czego uczy. Tylko kształcenie duszy wyzwala. Od instytucji zależy niewiele, od charakterów wszystko. Stań się sam lepszy — a wszystko będzie lepsze." lyj Jest taki fragment w Awanturniczym sercu Jiingcra, który, za każdym razem, gdy go czytam, przyprawia mnie o jakiś przedziwny zawrót głowy i pewien rodzaj melancholijnej pewności. Armin Mohler opowiada w którejś ze swoich książek, że nawet dzisiaj, gdy wyjmuje z półki Robotnika, drżą mu ręce. Tak, jest coś elektryzującego w twórczości Jiingera, coś co przekazuje tak głębokie doświadczenie egzystencjalne, że nie razi nas wcale jej, być może, czasami nadmierny patos. „Podobnie jak gwiazdy rozpoznajemy łatwiej z obserwatoriów pośród lodowca, tak i na straconej pozycji wyraźniej jawią się nam porządki, w jakich żyjemy. Wówczas nawet to, co zwykłe i codzienne zyskuje szczególną godność, wyższą rangę. (...) Na straconej pozycji rozstrzyga się życie podobne do materii, która pod wysokim ciś- 72 _ewiatan i jego wrogowie nieniem objawia się w krystalicznych formach. Tu również wyraźniej ujawnia się nikczemność, na przykład załoga tonącego statku piratów wprawia się dzikimi ekscesami w stan odurzenia. Stąd dążenie w czasach porządku, by przygotować jednostkę do kryzysu, któremu zobowiązana jest sprostać na podobieństwo ostatniego człowieka, bez rozkazu i bez pomocy. (...) Reprezentacyjna moc jednostki może działać przemożnie, a historia zna procesy, podczas których przy milczeniu milionów jeden dobry świadek jest w stanie odwrócić wyrok. (...) Do wielkich kursów, jakie na podobieństwo tajnej akademii skrywa w sobie historia, należy sztuka zawładnięcia umiejętnością umierania." Obcowanie z duchem, który potrafi tak odczuwać i rozumieć świat, jest bez wątpienia jednym z największych przywilejów, jakie nam zostały dane. A o stanie naszej epoki niech zaświadczy fakt, że dzisiaj z równym powodzeniem można wyobrazić sobie Jiingcra otrzymującego literacką nagrodę Nobla, tak jak w latach 60. można sobie było wyobrazić Wańkowicza (jak to proponował w ramach eksperymentu myślowego Cat-Mackiewicz) spalającego się publicznie w Warszawie na znak protestu przeciwko rządom komunistycznym w Polsce. UJ Pełną piersią odetchnąć będzie można dopiero wtedy, gdy ktoś wreszcie zamiast końca historii ogłosi światu koniec histerii. , Liberałowie z ich upartym negowaniem egzystencjalnego wymiaru polityki, a więc konieczności rozróżniania pomiędzy wrogiem a przyjacielem, są doprawdy samodestrukcyjni. „Libera! — co lo takiego? Czy to przypadkiem nie taki osobnik, który wierzy, że jego przeciwnik ma rację?"(Generał dc Gaullc) mi 3 „Ci, którzy nie potrafią ani służyć, ani rządzić, są obywatela-(Stefan George). tUl Jakub Burckhardt nie był z pewnością apologetą władzy. Stwierdził był nawet kiedyś, że sama w sobie jest ona czymś złym. Pod koniec życia jednak zaczęły nachodzić go wątpliwości. Zanotował wtedy: „Władza może mieć na ziemi wysokie powołanie; być może W poszukiwaniu straconego Suwerena 73 tylko na niej, na gruncie przez nią stworzonym wzrastać mogą kultury najwyższej rangi." Ten kulturotwórczy charakter władzy czy szerzej, państwa jest często pomijany w rozważaniach o naturze porządku publicznego. Zadowalamy się bowiem zwykle opisem państwa jako instytucji raczej gwarantującej bezpieczeństwa obywateli niż ich kulturową tożsamość. Zaniedbanie to wynika najprawdopodobniej z faktu, że nadal wierzymy w teorię umowy społecznej, w ten rewolucyjny przesąd, ant-ropomorfizm, zgodnie z którym instytucja państwa została wynaleziona i stworzona przez ludzi. W rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie — to państwo tworzy człowieka, a nie człowiek państwo. Naturalnie przez człowieka należy rozumieć istotę będącą podmiotem kultury, istotę pragnącą mieć swój, nawet choćby niewielki, udział w rozumie i sprawiedliwości — człowieka religii, sztuki, prawa, języka, wiedzy. „Człowiek" w stanic przedpaństwowym jest natomiast raczej człowiekiem w sensie metaforycznym. Przypomina on bowiem to skargowskie „bydlęcie", które ktoś kilka wieków później naukowo nazwał: bestia miserrima. UJ] Staraniem prof. Andrzeja Piskozuba ukazała się książka Władysława Studnickiego Tragiczne manowce (Gdańsk, 1995). Ma ona charakter w dużej mierze wspomnieniowy — Studnicki opisuje swoje losy tuż przed i podczas drugiej wojny światowej, swoje nieudane próby wpłynięcia na polskie koła opiniotwórcze w celu uniknięcia wojny polsko-niemieckiej, swoje daremne memoriały do okupacyjnych władz niemieckich, swoje rozczarowanie poczynaniami polskiego podziemia. Jak sam pisze, jego pragnieniem było stać się polskim Guislingiem. Niestety, Studnicki nie został polskim Cjuislin-giem. Może to i dobrze, bo jakby mu się to udało, to pewnie by go po wojnie przykładowo powieszono, a to w celu, aby w przyszłości nikomu do głowy nic przyszły podobne pomysły. W zamian za to natomiast Polska stała się krajem, którego honor nic doznał żadnego uszczerbku i który do dzisiaj może tytułować się dumnym mianem „kraju bez Quislingów". Rozwój wydarzeń od 1939 roku do 1945 uważał Studnicki dla Polski za tragiczny. Krótko podsumowuje jego nastawienie tytuł rozdziału XII: „Coraz głupiej w moim kraju było". Przewidywał, że totalna klęska Niemiec oznaczać musi m.in. sowietyzację Polski. 74 Lewiatan i jego wrogowie Naturalnie w swojej przepowiedni się nie pomylił (nawiasem mówiąc, w większości swoich przewidywań tak przed wojną, jak i w jej czasie Studnicki się nie mylił). Ale autora Sprawy polskiej nie słuchano, co zresztą, mówiąc szczerze, nie dziwi — u nas przecież zawsze oryginalni myśliciele polityczni otoczeni są daleko posuniętą nieufnością ogółu, szczególnie tzw. wykształconego ogółu. Ale nie tylko analizy polityczne zawarte w Tragicznych manowcach zasługują na baczną uwagę. To co czyni tę książkę tak pożyteczną to przede wszystkim postawa jej autora — indywidualisty na tle wojennego, partyzanckiego kolektywizmu. Postawa tak u nas rzadka, chociaż tak dużo się przecież mówi, całkowicie niesłusznie, o wybujałym polskim indywidualizmie. Studnicki miał odwagę nie tylko sprzeciwiać się otwarcie władzom niemieckim, ale i polskiemu podziemiu. Bardzo charakterystyczny jest tu pewien przykład. Gdy w zimie 1942 roku zastrzelono komendanta polskiej policji umundurowanej Re-szczyńskiego (najpierw organa Delegatury rządu podały, że Reszczyń-ski został zastrzelony przez polskie podziemie za współpracę z Niemcami, później zaś zaprzeczono tej infonnacji} Studnicki nie bacząc na konsekwencje udał się na pogrzeb i wygłosił nad trumną Reszczyńs-kiego mowę. „Chowamy tu dziś człowieka honoru" — mówił — „Wziął on na siebie ciężkie i przykre zadania, gdyż byl zdania, że musimy uratować to, co jeszcze jest do uratowania, nie skala! polskiego munduru haniebnym czynem. Zamordowały go ciemne elementy, uzurpujące sobie prawo decydowania o życiu i śmierci naszego narodu. Cześć jego pamięci!" Oto przykład godnej naśladowania niezależności ducha. Oto wyzwanie dla naszego, jakże umiłowanego przecież, instynktu stadnego. Przeciw dehumanizacji człowieka i świata ¦ Czyż można tak naprawdę, ze szczerym przekonaniem i bezwzględną pewnością być czy też czuć się konserwatystą w końcu drugiego tysiąclecia po Chrystusie? Oto pytanie, które stawia sobie wielu ludzi poważnie zaniepokojonych zupełnym, wydawałoby się, triumfem modernizmu. I, jeśli tak, jeśli rzeczywiście jakaś forma konserwatyzmu jest możliwa, to cóż takiego można tak naprawdę konserwować dzisiaj, a więc po destrukcyjnych ekscesach no-minalizmu, Wilhelma Ockhama, Marsyliusza z Padwy, reformacji, „Les philosophes" i rewolucji francuskiej, rewolucji przemysłowej, XIX-wiecznych liberałów i demokratów, rewolucji bolszewickiej, międzynarodowych i narodowych socjalistów, dwóch wojen światowych, Soboru Watykańskiego II i socjal-kapitalizmu finansowego końca wieku? Chyba nie bezpłodne marzycielstwo o średniowiecznym transcendentnym, niezachwianym, boskim porządku? 1 chyba nie wiarę w ozdrawiającą moc cnót mieszczańskich? Wydawałoby się także, że trudno wyobrazić sobie konserwatystę z pietyzmem konserwującego jakąś współczesną formę destrukcji, chociaż i tacy, jak wiadomo, się zdarzają. Co więcej, zjawisko to jest obecnie dosyć rozpowszechnione. Słowa bowiem dzisiaj znaczą tak mało, że w rzeczywistości każdy może być liberałem, konserwatystą, socjalistą, nacjonalistą, kosmo-politą, czy czymkolwiek innym, bo i tak nikt w nic na serio nie wierzy. Rzecz jasna mędrcy się z takiej sytuacji cieszą, bo stan ten gwarantuje unikanie przez ludzi pokus fundamentalizmu. A te, jak wiadomo, są zgubne i groźne. Ale pomyślmy, czy człowiek, który w nic nie wierzy jest jeszcze człowiekiem, czy nie jest raczej tym „bydlęciem , o którym tak przejmująco pisał ks. Skarga: „Bydlęca zaś mądrość jest, która ciała tyło pilnuje, a pokarmy i wczasy, i rozkoszy jego opatruje, wszytek swój dowcip i prace na to obracając, aby ciału i rodzajowi 78 Lewiatan i jego wrogowie dobrze było, żadnego o duszy nieśmiertelnej i niedelesnej obmyślania nie czyniąc, jako bestyje, które dusze rozumnej nie mają, o strawie tyło a rodzaju myśląc." I czyż nie jest właśnie naszym największym problemem fakt, że za zewnętrznymi nalepkami, etykietkami, strojami ukrywa się zdezorientowana, a przez to agresywna, wewnętrzna próżnia? I czyż przypadkiem nie jest tak, że, dla przykładu, cała ta niesamowita pstrokacizna europejskich miast jest tylko i wyłącznie przejawem totalnej i dobrowolnej uniformizacji intelektualnej i duchowej współczesnego człowieka? Naturalnie, w sensie formalnym, konserwować można wszystko, nawet czysty nihilizm. Ale zostawmy na boku kłopoty definicyjne i przystąpmy do rzeczy, bo przecież, między nami mówiąc, jakoś ten konserwatyzm dzisiejszy po swojemu rozumiemy i jakoś się z nim, w mniejszym lub większym stopniu, identyfikujemy. Podaję więc kilka wybranych powodów mego „konserwatyzmu na prywatny użytek", konserwatyzmu doprawdy bardzo osobistego (nie mnie przy tym sądzić czy jest on zgodny, czy też nie z konserwatywną ortodoksją). Powodem pierwszym, najważniejszym i z którego logicznie wynikają wszystkie inne, jest niezgoda na świat zastany, świat końca historii. Niezgoda ta, czy raczej jej nakaz oznacza w praktyce: odrzucenie świata zredukowanego do szaleńczej maszyny, samorealizującego się monstrum, bez celu, sensu i bez zadań, bez przyszłości i bez przeszłości, bez tradycji i ze zdeformowaną wiedzą. Świata, gdzie wszystko widzi się oddzielnie, fragmentarycznego, zmielonego i pociętego, bez wielkości, religii, polityki i historii, świata bez Boga, świętego, bohatera, męczennika, męża stanu. Takiego, który uznaje za realną tylko anonimową jednostkę-atom, a nie instytucje i korporacje z zanurzonymi w nich osobami. Który desakralizuje wzajemne związki międzyludzkie i prywatyzuje religię. Świata, gdzie poczucie wspólnoty zastąpił czasowo ważny, zuniformizowany, prawnie gwarantowany kontrakt handlowy. Świata chronicznej niepewności i permanentnego stresu, paraliżującego, egzystencjalnego strachu i orwellowskiego języka, technologicznego postępu, funkcjonalizmu, bezwartościowego gadulstwa. Świata z wysoce przewidywalną najbliższą przyszłością — nudą, starością, śmiercią. Świata eunuchów apersonalnej władzy: biurokratów, technokratów, eurokratów; słowem świata, w którym człowiek zastąpiony został przez swą własną, nieudaną i powierzchowną, afe przy tym pewną siebie i buńczuczną imitację. Przeciw dehumanizacji człowieka i świata 79 To właśnie niechęć do świata-targowiska, gdzie wszystko jest na sprzedaż i gdzie jednocześnie nic tak naprawdę nie ma wartości, jest podstawowym źródłem mego konserwatywnego i zarazem rewolucyjnego (czy jak ktoś chce, kontrrewolucyjnego) impulsu. Argumentem drugim na rzecz konserwatywno-rewolucyjnego światopoglądu jest nieodzowna potrzeba autorytetu w życiu społecznym. Dla ludzi dzisiejszych, wychowanych na filozofii wolności i równości, słowo „autorytet" budzi na przemian grozę lub pogardę. Zwolennicy równości, jak wiadomo, takiego pojęcia w ogóle nie znają, a jeśli nawet znają, to okropnie się go boją; sympatycy wolności natomiast sprowadzają w praktyce, choć rzecz jasna nie w teorii, możliwość wyboru pomiędzy alternatywnymi autorytetami do konieczności poniżenia każdego z nich, a to zgodnie ze znaną maksymą Montaigne'a, że „skoro nie możemy dosięgnąć wielkości, pomścijmyż się obmową". W konsekwencji prowadzi to rzecz jasna, wcześniej lub później, do totalnego zaniku jakiegokolwiek autorytetu. A z kolei ta niechęć do uznania wybitności człowieka rodzi permanenty sceptycyzm w stosunku do różnorakich instytucji społecznych, politycznych czy religijnych, będących przecież niczym innym, jak sublimacją ludzkiego dążenia do porządku i pragnieniem, świadomym lub nie, uczestnictwa, choćby odrobinę, w doskonałości. Intelektualny czy też „naukowy" wyraz tym tendencjom dali przedstawiciele szkoły frankfurckiej w przygotowanej w czasie ostatniej wojny w Ameryce olbrzymiej, wypełnionej danymi statystycznymi, pracy Studies in pre-judice, której bezpośrednim i namacalnym celem była zmiana systemu wychowawczego ludów europejskich ( głównie chodziło rzecz jasna o Niemców) z „autorytarnego" na „demokratyczny", gdyż to właśnie tak zwana osobowość autorytarna, zdaniem Theodora Adorno et cons., było główną przyczyną wojen, dyktatur, fanatyzmu i wszelkiej innej ludzkiej nieprawości. A ponieważ za osobowości tej rozwój odpowiedzialne są przede wszystkim trzy podstawowe instytucje, a więc: rodzina, naród, kościół, to naczelnym zadaniem humanistycznych reformatorów jest natychmiastowe przekszałcenie instytucji tych w duchu racjonalistycznego atomizmu, co z czasem prowadzić musi, drogą socjologicznej konieczności, do ich rychłej samolikwidacji lub co najmniej poważnego samookaleczenia. Zwalczanie autorytaryzmu rozumianego jako nakaz ślepego posłuszeństwa jest nie tylko zrozumiałe, ale i jak najbardziej pożyteczne, 80 Lewiatan i jego wrogowie szczególnie w czasach Hitlera i Stalina. Wylano jednak nieostrożnie dziecko razem z kąpielą. Negując bowiem samą zasadę autorytetu dokonujemy wielkiego socjalnego eksperymentu — niszczymy mianowicie najwrażliwszą tkankę każdej wspólnoty ludzkiej zbudowaną na poczuciu wzajemnego zaufania. Gdy zanika zaufanie między rodzicami a dziećmi, nauczycielami i uczniami, kapłanami a wiernymi, pracodawcą a pracobiorcą, mistrzem a czeladnikiem, rządzącymi a rządzonymi to nie tylko poddany zostaje w wątpliwość sam naturalny porządek społeczny, ale dokonuje się również destrukcja ludzkiej osobowości. Bez zaufania bowiem człowiek staje się bezradny wobec otaczającego go świata — nie potrafi go nawet opisać, bo stracił zaufanie do języka jako instrumentu poznania; rzeczywistość staje się nicoswojona, obca, często wroga lub po prostu bezsensowna, absurdalna. Wolność od autorytetu przekształca się w ucieczkę od rzeczywistości, ucieczkę w świat spreparowanych mitów i marzeń. Człowiek zamieszkujący ruiny sam się coraz bardziej do nich upodabnia, staje się cieniem, ruiną człowieka. Dokonuje się proces dehumanizacji człowieka. My próżni ludzie My wypchani ludzie Podpieramy się wzajem Niestety w głowach stoma Kiedy do siebie szepczemy Ciche i bez znaczenia Są nasze wyschłe glosy (...) Kształty bez formy cienie bez koloru Zastygła siła i gesty bez ruchu Ci którzy weszli nie spuszczając oczu W inne Królestwo śmierci Wspomną jeżeli wspomną Nie dusze gwałtowne Lecz ludzi wydrążonych Lecz wypchanych ludzi (T. S. Eliot) I to właśnie taki, pozostawiony Sobie samemu, miotający się od skrajności w skrajność, bezradny i bezbronny człowiek staje się z czasem łatwym łupem dla nieposiadających skrupułów, bezwzględnych. _Przeciw dehumanizacji człowieka i świata 81 cynicznych, i operujących najnowocześniejszą technologią i propagandą macherów od świata fikcji, handlarzy polityczną, moralną, estetyczną czy duchową nicością. Biedny, wolny człowiek! Tak bardzo pragnął wyzwolenia spod władzy autorytetu, że w końcu stał się bezwolnym narzędziem anonimowych techników władzy, panowania i kontroli. Krótko mówiąc: bez cnoty nie ma autorytetu, bez autorytetu nic ma zaufania, bez zaufania nie ma wspólnoty, bez wspólnoty nie ma pełni człowieczeństwa. Tak więc raz jeszcze potwierdza się stara prawda, że warunkiem doskonalenia się wielu jest wielkość czy wybitność (wynikająca z krzewienia cnót moralnych, intelektualnych, politycznych) przynajmniej niektórych. Argument trzeci sprowadza się do przekonania, że jednym z największych zagrożeń w sferze politycznej życia zbiorowości jest tech-nokratyzm, a więc odrealnienie fenomenu władzy poprzez techniczne, prawnicze, statystyczne i propagandowe manipulacje. Władza technokratyczna, anonimowa, wszechpotężna i totalna używa do ukrycia swego zachłannego charakteru maski „nauki", aby stać się, niejako in blanco, bezkarną. Jakżesz bowiem można, w wypadku poważnych krzywd, jakie narodom zostały wyrządzone, pociągnąć do odpowiedzialności abstrakcyjne pojęcie? Czy dane statystyczne można obciążyć winą za katastrofę gospodarczą? Czy technikę audiowizualną można ukarać za demoralizację młodzieży? Czy procedurom prawnym można zasadnie zarzucić sprzyjanie panoszącemu się bezprawiu? Władza technokratyczna jest więc w rzeczywistości ostatecznym zwycięstwem szeroko rozumianej techniki (w tym socjo-techniki) nad człowiekiem. Ale przecież nic trzeba wielkiej przenikliwości, aby stwierdzić, że ktoś przecież tych technik używa, ktoś nimi steruje, ktoś przez nie narzuca swą własną wolę innym, ktoś, krótko mówiąc, rządzi. Ale kto? That is the ąuestionl Technokratyzm jest więc plagą przede wszystkim dlatego, że zastępuje władzę widzialną — władzą niewidzialną, a otwartą przyłbicę — konspiracyjnym kostiumem. A czyż władzę, obawiającą się odsłonięcia swego prawdziwego oblicza, nie należy nazwać władzą w całym tego słowa znaczeniu nieprawomocną? Jedynym, jak się zdaje, remedium na postępujące zakusy totalitarnego technokratyzmu jest indywidualizm polityczny (nie myhc z anty-politycznym liberalnym indywidualizmem) optujący za humanizacją 82 Lewiatan i jego wrogowie sfery politycznej, za władzą konkretną, widzialną, jednostkową. Prawdziwy bowiem polityczny indywidualista przedkłada zawsze władzę jednostki nad władzę kolektywu czy abstraktu, gdyż wie, że władza to nie tylko panowanie, ale i odpowiedzialność, a jak wiadomo odpowiedzialne mogą być tytko jednostki, nigdy zbiorowość czy idee (jak mądrze pisał przed z górą 100 laty Fryderyk Nietzsche: „gromady wynaleziono po to, żeby robić rzeczy, do których jednostce brak śmiałości"). Szeroki zakres władzy jednostki (np. prezydenta) ze związanym z nim poczuciem odpowiedzialności jest z pewnością lepszą gwarancją pomyślności ludów (bo konkretny człowiek boi się utraty honoru lub głowy) niż wszystkie możliwe konstytucyjne zapisy ograniczające tę władzę. Dobrym przykładem takiej właśnie filozofii politycznej jest stanowisko rządu Singapuru zawarte w wydanej w 1991 roku Białej Księdze zatytułowanej Shared values. Posłuchajmy: „Rządy ludzi honoru (junzj), zobowiązanych do dbania o dobro ludu i posiadających zaufanie i respekt ludności, lepiej nam odpowiadają niż zachodnie idee o jak najbardziej ograniczonej władzy państwa i podejrzliwości w stosunku do niego, aż do chwili, gdy jego niewinność nie zostanie udowodniona." Wynikiem bowiem tej podejrzliwości musi być w końcu stworzenie systemu, w którym obawa przed wyimaginowanym asolutyzmem jednostki przemieni się w jak najbardziej realny absolutyzm kolektywu. A ten nie zna takich ludzkich uczuć, jak litość, miłosierdzie, pokora, przyjaźń, wierność, honor. Z indywidualizmem politycznym wiąże się również przekonanie o wyższości Don Kiszota nad Sanczo Pansą, a więc tego, co wyjątkowe, oryginalne, twórcze nad tym, co statystyczne, zwykłe, powtarzalne, normalne. Tego, co idealne, duchowe, wzniosłe, nad tym, co materialne, płaskie, zwierzęce. Dumna, piękna władza to wyjątek. Ale tylko dzięki niemu potrafimy tak często pogodzić się ze światem i żyć spokojnie pod rządami pospolitej, nudnej reguły. Powód czwarty i ostatni to próba odpowiedzi na pytanie: cóż czynić ma człowiek, aby ten obcy mu, dzisiejszy świat na powrót oswoić? I gdzie znaleźć trwały punkt oparcia, gdy klimat duchowy naszych czasów jest taki, że nawet władza, która ewentualnie takim oparciem dla konserwatywnej rekonstrukcji mogłaby być, pogardza ludźmi, którzy szczerze pragną jej wzmocnienia? Jak odtworzyć ład i harmonię, gdy nawet instytucje do ich utrzymania powołane anar- Przeciw dehumanizacji człowieka i świata 83 chizują życie społeczne, gdy dyktatura wspólnot rozbójniczych zastąpiła dyktaturę rządu? No cóż, brodaty mędrzec z Trewiru swego czasu słusznie twierdzi!, że filozofowie różnie interpretowali świat, chodzi jednak o to, aby go zmienić. Odpowiedź więc na podane wyżej pytania jest w gruncie rzeczy dosyć prosta, może nawet trywialna — świat jest taki, jacy są ludzie go zamieszkujący. Jeśli więc nie cenimy sobie zbyt wysoko świata ludzi wypchanych, wydrążonych, to trzeba jak najszybciej wyrzucić słomę z głów naszych, na powrót odkryć potęgę przekonań i charakteru, przestać obawiać się moralnego szantażu ludzi małych, głupich lub cynicznych, nauczyć się „toczyć nasze własne wojny nawet wówczas, gdy maszerujemy w szeregu", odrzucić raz na zawsze pychę agresywnego materializmu i biologizmu, i, gdy nadejdzie taka pora, umieć spojrzeć w stalowe, zimne i bezwzględne oczy ludzkiej nieprawości i nienawiści, oczy śmierci. A gdy na tym naszym nieszczęsnym padole płaczu znowu pojawią się eliotowskie „dusze gwałtowne", gdy zapełni się on na powrót jiingerowskimi „anarchami", „leśnymi wędrowcami" i „awanturniczymi sercami", gdy duch samotności, samodyscypliny i przygody zastąpi gwar orientalnego targowiska próżności i gdy za Carlylem będzie można w zgodzie z prawdą powtórzyć, że valuur is stlłl value, to wtedy, być może, nie od rzeczy będzie konserwowanie również cnót mieszczańskich dorobkiewiczów. Bo w oswojonym, ludzkim świecie jest miejsce nawet na cnoty handlowe. Ale... to już późniejsza i całkiem inna historia. Takie więc są, naturalnie podane w olbrzymim skrócie, całkiem prywatne powody mego konserwatyzmu AD 1998, konserwatyzmu, jak mniemam, z ludzką twarzą, tzn. konserwatyzmu, któremu bliższe są raczej prawa matematyki życia od praw popytu, podaży i ciążenia razem wziętych — „matematyka życia ma swoje własne prawa: zgodnie z nią całość jest czymś więcej niż sumą swoich części, małżeństwo czymś więcej niż mężczyzną i kobietą, przyjaźń czymś więcej niż dwojgiem ludzi, naród czymś więcej niż może to wyrazić wynik powszechnego spisu ludności. To dziwne Więcej, ta irracjonalna wielkość życia nie dająca się zważyć, zmierzyć, policzyć lub w jakiś inny sposób wykalkulować, wydaje się być tym, co naprawdę czyni życie wartym życia." (E. Jiingcr) 84 Lewiatan i jego wrogowie Przykro mi tylko, że konserwatyzm ten nic tak naprawdę dzisiaj nie konserwuje oraz, że brakuje mu tej niezbędnej, natychmiastowej politycznej przekładni stwarzającej szansę na przekształcenie idei w rzeczywistość. Ale ja już na to nic poradzić nie mogę. Taki bowiem jest nasz świat, takie nasze życie... O naglącej potrzebie nie-histerycznej historii „Ten, kto kontroluje przeszłość, kontroluje przyszłość. Ten, kto kontroluje teraźniejszość, kontroluje przeszłość." George Orwell Jedną z najbardziej popularnych maksym naszej historiografii jest XIX wieczna dewiza Józefa Szujskicgo mówiąca o tym, że mistrzynią fałszywej polityki jest często fałszywa historia. Bez wątpienia jest to spostrzeżenie celne i raczej powszechnie akceptowane, chociaż jak to zwykle bywa nie zawsze i nie wszędzie. Prawda nawet gorzka jest przecież o wiele więcej warta od iluzji. chciejstwa, samookłamywania się. Ale jest tak głównie na planie teoretycznym. W praktyce bowiem ludzie bardzo często boją się prawdy, prawdy o sobie i prawdy o historii. Dlatego właśnie papież pielgrzymując po Polsce za każdym razem głosi: „Prawda Was wyzwoli" i „Nie bójcie się!" Niewiele to pomaga, bo ludzie nie tylko nadal się prawdy boją, ale mają elementarne trudności z jej rozpoznaniem. Nic w tym zresztą dziwnego — w XX wieku bowiem rzetelnego i uczciwego poszukiwacza prawdy zastąpił agresywny i hałaśliwy propagandysta. Z histerycznym zacietrzewieniem głosi on swoje nauki, wątpiących zaś zmusza do milczenia szantażem moralnym. Ci, którzy nie są z nim — są nie tylko automatycznie przeciwko niemu. Oni są przede wszystkim wrogami całej ludzkości, a to zgodnie z podstawową zasadą hisłoryka-histeryka: „ludzkość to ja". Nic tedy dziwnego, że do prawdy w tym rwetesie trudno dotrzeć, i że coraz częściej ludzie zaczynają podejrzewać, że tak naprawdę to różnego rodzaju mitologie zajmują miejsce historii. Historia stała się po prostu terenem, gdzie toczy się cały czas walka polityczna. Nikogo przy zdrowych zmysłach nie ma potrzeby dzisiaj przekonywać, że komunistyczna historiografia operowała kłamstwem i, że obraz dziejów przez nią wytworzony jest z gruntu fałszywy. Ale trzeba również pamiętać, że komunizm wcale nie miał i nic ma monopolu na nadużycia w kreowaniu historii. Również kraje nim nie dotknięte dbają o to, aby przy pomocy historii legitymizować system sprawowania władzy w nich panujący. Dzieje się to oczywiście nie tak 88 Lewiatan i jego wrogowie nachalnie jak w byłym ZSRR. Ale proces ten ma oczywiście miejsce — jak inaczej bowiem wytłumaczyć fakt, że 50 lat po drugiej wojnie światowej brytyjskie i amerykańskie archiwa są w dużej mierze nadal niedostępne dla badaczy? A przy tym niedostępne są właśnie najważniejsze archiwa, czyli archiwa służb specjalnych. Dla nikogo nie jest nowością fakt, że to zwycięzcy piszą historię. Ale przecież fakt ten nie oznacza, że tylko zwycięzcy manipulują i ubarwiają. Również pokonani mają dobre powody, aby coś dodać lub coś przemilczeć. W historii bowiem rzadko zdarza się, aby absolutne dobro starło się z absolutnym złem. Raczej jest tak, że każdy ma coś do ukrycia. A więc każda ze stron może zasadnie zarzucić innym złą wolę i nadużycia. Ale właśnie tylko tego rodzaju uczciwa dyskusja, dyskusja pokonanych ze zwycięzcami jest płodna intelektualnie, gdyż potrafi ona wzbogacić naszą wiedzę o rzeczywistości, o mechanizmach wojny, pokoju i polityki, o mechanizmach porażki i Wiktorii. Monolog tylko jednej ze stron jest apńori niejako niewystarczający. I to nawet jeśli stronę przeciwną reprezentują takie niesympatyczne, wywołujące odrazę XX-wieczne fenomeny jak komunizm czy narodowy socjalizm. Dodać należy, że w tym procesie poszukiwania historycznej prawdy wielką rolę odgrywają jednostki zdolne do wyzbycia się przesądów partyjnych czy narodowych, i nie obawiające się ostracyzmu politycznego czy towarzyskiego (w Polsce przykładem takich właśnie oryginalnych jednostek mogą być bracia Mackiewiczowie — Józef i Stanisław, czy Władysław Studni-cki). To właśnie nie kto inny jak ten ostatni, W. Studnicki, potafił na przykład napisać w swojej książce Tragiczne manowce: „W owym czasie (koniec roku 1939) gazety niemieckie pełne były głosów odwetowych za gwałty na volksdeutschach na początku wojny. Informacje te rozdmuchano. W odpowiedzi na to napisałem, że mądra polityka powinna mieć na względzie przyszłe stosunki i dlatego powinna zarzucić myśl o odwecie i zemście, mimo że rzeczywiście dokonano wielu okrutnych aktów przemocy (podkreślenie moje — JZ)." Kogo jak kogo, ale Studnickiego o świadome łgarstwo posądzać nie można — byłoby więc ciekawe dowiedzieć się, kiedyż więc wreszcie pojawią się polscy historycy, którzy przedstawią nam prawdę o tych „okrutnych aktach przemocy"?'Tym bardziej że o okrutnych aktach przemocy dokonanych przez drugą stronę, przez agresorów, wiemy aż nadto dobrze. O naglącej potrzebie nie-histerycznej historii 89 Dobrą ilustracją pokazującą konieczność takiej dyskusji była sytuacja po Traktacie Wersalskim. Państwa centralne, a głównie Niemcy uznane zostały przez opinię światową za sprawców i winnych rozpętania I wojny światowej. Historycy strony zwycięskiej potwierdzali z zapałem tezę o odpowiedzialności militaryzmu pruskiego za wybuch wojny. Naturalnie, co zrozumiałe, wielu niemieckich historyków miało całkowicie odmienną opinię. Co jednak ciekawe w latach 20. ukazała się olbrzymia, licząca osiemset stron książka, o dziwo, Amerykanina, zatytułowana Who Started the First World War?, analizująca, zgodnie z tytułem, przyczyny wybuchu I wojny światowej, w której autor konstatował, opierając się na materiałach, źródłach dyplomatycznych, że głównym i jedynym winowajcą nie był Kaiser i państwa centralne, ale intrygi rosyjsko-francuskie. Tym Amerykaninem nie był kto inny jak jeden z największych intelektualnych gigantów USA w XX wieku prof. Harry Elmcr Barnes ( w Polsce znany m.in. z tłumaczonej przez Jerzego Szackiego jego pracy Rozwój myśli społecznej od wiedzy ludowej do socjologii). Barnes, izolacjonista, przeciwnik amerykańskiej interwencji w Europie, Korci i Wietnamie, doskonale wiedział, że istnieje różnica pomiędzy propagandą a faktami, i że wilsonowskie dążenie do wiecznego pokoju równie dobrze oznaczać może wieczną wojnę. Stąd też jego niezależność sądu nie znajdująca bynajmniej uznania u „dworskich" historyków. Ale to właśnie dzięki niemu dzisiejsi studenci historii mogą z pożytkiem ćwiczyć swą wyobraźnie historyczną porównując jego argumenty z tezami historyków dworskich, najlepiej rozwiniętymi w książce Bernadotte Schmitt z lat 30. The Corning of the War. Podobną rolę do pracy Barnesa spełniła w latach 60. książka słynnego angielskiego historyka A. J. P. Taylora The Origins of the Second World War. Taylor, lewicowy liberał i germanofob, skonstatował w niej, źe do wybuchu drugiej wojny światowej doszło nie tyle w wyniku bezwzględnego realizowania agresywnych planów niemieckich (chociaż oczywiście takie istniały), ile w konsekwencji różnorodnego splotu wydarzeń, często o przypadkowym charakterze. Książka ta wywołała prawdziwą burzę. Odpowiedział na nią Trevor Roper (autor Ostatnich dni Hitlera), żądając m.in. wykluczenia Taylora z grona poważnych historyków. Ale i tym razem, pomimo uczuciowej gorączki, argumenty obydwu adwersarzy są świetnym materiałem seminaryjnym pozwalającym na lepsze zrozumienie XX-wiecznych perypetii. 90 Lewiatan i jego wrogowie To samo z powodzeniem powiedzieć można o pracach Suworowa (Lodołamacz i Dzień M), Topitscha (Wojna Stalina), Posta (Kryptonim Barbarossa) Kliivera (Uderzenieprewencyjne 1941), Stolfie'ego (Hitler's Panzers East: World War II Reinterpreted) czy Hoffmanna (Stalins Vemichtungskrieg 1941-1945) analizujących i rewidujących obraz wojny niemiecko-sowicckiej w duchu strategicznych konieczności obydwu stron konfliktu, a nie wojennych, propagandowych frazesów. Czy też o amerykańskich historykach — izolacjonistach takich jak Wiiliam Henry Chambcrlin, John Toland, czy Georg Morgenstern, którzy przedstawiają Pearl Harbor w świetle intryg Roosvelta i jego dążenia do amerykańskiego uczestnictwa w II wojnie światowej. Naturalnie trzeba pamiętać, że nonkonformizm tych autorów nie jest jeszcze wystarczającą gwarancją historycznej prawdy. Ale ich wysiłki, nawet wtedy gdy błądzą, nie mogą w żadnym wypadku być kompromitowane moralnym szantażem. Oszczerstwo nie powinno należeć do narzędzi typowych dla warsztatu historyka. (Zainteresowanych problematyką rewizjonizmu historycznego odsyłam do nr. 31 (1997) wrocławskiego „Stańczyka", a szczególnie do zawartego w nim obszernego opracowania autorstwa Tomasza Gabisia.) Nie trzeba być specjalnie przenikliwym, aby skonstatować, że mitologie nadal będą odgrywać wielką rolę w obrazie świata XX wieku. Są one bowiem nieodzowne nie tylko w uprawomacnianiu interesów, potęgi i władzy, ale i ludzkiej słabości. Ale wfaśnie dlatego na jak największy szacunek zasługują ci, którzy i z potęgą władzy się nie liczą, i nie pragną folgować swoim słabościom. Być może to dzięki tym destruktorom fikcji, dzięki ich odwadze prawdy, ale też ich odwadze błędu będziemy w stanie w przyszłości unikać pokus fałszywej polityki opartej na zmitologizowanej przeszłości. Baczność! Faszyzm w branży meblowej Jak wiadomo jedną z największych bolączek naszych czasów jest powszechny oportunizm warstw wykształconych zwany polityczną poprawnością. Objawia się on głównie bohaterską i bezkompromisową obroną swobody słowa i równie wielką nienawiścią do jakiejkolwiek cenzury. Byłoby to zaiste godne podziwu stanowisko, gdyby nie fakt, że w rzeczywistości wolność wypowiedzi sprowadza się, no właśnie, do pochwały wolności słowa. Głosić chwałę nieskrępowanej wolności wypowiedzi można wszędzie, gorzej jest natomiast z bardziej prozaiczną i w gruncie rzeczy elementarną tolerancją dla odmiennych opinii. Ci sami ludzie bowiem tak bardzo miłują wolność, że uważają za stosowne kiyminalizowanie wypowiedzi z ich wykładnią wolności niezgodne. Przy czym, jak to zwykle bywa, ich ideowy fanatyzm znakomicie współgra z ich jak najbardziej przyziemnymi interesami. Nie będzie chyba przesadą stwierdzenie, że ta nowa kasta kapłańska, wyposażona w przywileje, a pozbawiona odpowiedzialności i rozstrzygająca, co jest prawdą a co fałszem, co jest dobrem a co złem, co jest słuszne, a co nie, jest jedną z największych bolączek współczesności. A zlikwidowanie jej monopolu na formułowanie i rozstrzyganie problemów należy bez wątpienia do najważniejszych zadań intelektualnych. Ten bowiem kto ma monopol na wskazywanie, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem i jednocześnie czyni to w sposób bezwzględny, agresywny i fanatyczny ma de facto monopol władzy. Kwestia tzw. political correctness jest więc kwestią w całym tego słowa znaczeniu polityczną. W językowym arsenale wyznawców politycznej poprawności znaleźć można wiele słów-kluczy, czy właściwiej mówiąc, słów-wytrychów, przy pomocy których nie tylko łatwo można zaczarować rzeczywistość, ale i, co ważniejsze, rozbroić moralnie politycznych adwersarzy. 94 Lewiatan i jego wrogowie Pojęcia te bowiem nie są używane w zbożnym celu opisu świata widzialnego- Nie, ich podstawowym zadaniem jest wytworzenie pewnej intelektualnej i uczuciowej aury, wytworzenie atmosfery grozy, ciągle czyhającego niebezpieczeństwa, atmosfery niepewności i egzystencjalnego strachu. Ludzie mają się po prostu bać, i to nawet nie czegoś konkretnego czy namacalnego, ale po prostu tak w ogóle, rzec można metafizycznie. I to nie tylko innych ludzi, ale i, o dziwo, również samych siebie. Istny, jakby powtórzyć za prof. Kołakowskim, horror metaphyskus. Nakaz permanentnej czujności, tropienie wrogów i dywersantów, jak również przezwyciężanie własnych przesądów staje się więc z czasem jednym z kardynalnych obowiązków „światłego" i „wyzwolonego" obywatela. Metoda zaś do tego celu prowadząca sprowadza się do nieskomplikowanej, propagandowej formuły: guilt by association, czyli winny poprzez proste skojarzenie. Wydawałoby się, że po upadku komunizmu spokojny człowiek tak na Wschodzie, jak i na Zachodzie powinien nareszcie odetchnąć pełną piersią. Koszmar minął, czas więc na odrobinę optymizmu. Ze zdziwieniem jednak tenże spokojny obywatel czytając prasę, oglądając telewizję i słuchając radia odkrywa, że według kół opiniotwórczych wróg nie tylko nic zniknął, nie tylko nie zasnął, ale wciąż czuwa — gotów w każdej chwili do agresji na demokratyczne, obywatelskie swobody. Kimże jednak on, ten straszny potwór, tak naprawdę jest? O odpowiedź nietrudno, bo imion ma on wiele i to powszechnie znanych. Oto jawi się on pod takimi postaciami jak: populizm, nacjonalizm, rasizm, antysemityzm, prawicowy ekstremizm, fundamentalizm, zoologiczny antykomunizm, czyli krótko, a dosadnie mówiąc, nie jest on niczym innym jak po prostu — faszyzmem. Faszyzm więc znowu jest na ustach wszystkich, przeżywa na nowo zawrotną, oszałamiającą karierę. Tak, dowiaduje się nasz stateczny obywatel, to nic innego jak właśnie ten stary, zmurszały, rozgromiony podczas ostatniej wojny faszyzm jest dzisiaj tym największym zagrożeniem dla narodów i ludów Europy, i którego zwalczanie staje się nie tylko coraz bardziej naglącą koniecznością, ale i moralnym obowiązkiem wszystkich ludzi dobrej woli. Faszyzm nie przejdzie! Nigdy, przenigdy, za Boga! — grzmią międzynarodowe mas-media. Po naszym (a właściwie mówiąc — po'waszym) trupie! Non possumus! Im dalej w przeszłość odchodzi pamięć komunizmu, z tym jeszcze większą siłą wzmaga się antyfaszystowska histeria. Lud wychodzi na Baczność! Faszyzm w branży meblowej 95 ulice, aby zademonstrować swą nienawiść dla ludzi chorych z nienawiści. Intelektualiści rytualnie palą kukły Nietolerancji. Politycy żądają stanowczych kroków sił porządkowych. Prawnicy licytują się w wynajdywaniu coraz nowych paragrafów, na podstawie których można osadzać w zamkniętych aresztach przeciwników otwartego społeczeństwa. Nie ma wołności dla wrogów wolności — głoszą wszem i wobec autorytety moralne. A wróg okazuje się jest wszędzie, czai się za każdym rogiem ulicy, kryje się za każdym krzakiem, może nawet przybrać postać osiemdziesięcioletniego wujka albo najlepszego kolegi z wojska. A nowe depesze ciągle nadchodzą: Jean Marie Le Pen morduje we Francji Arabów i wywraca żydowskie nagrobki cmentarne, Franz Schónhuber wskrzesza w zjednoczonych Niemczech Waf-fen-SS, Gianfranco Finni brutalnie kontroluje punktualność włoskich kolei żelaznych, Saddam Hussein podkłada bomby w Nowym Jorku, Włodzimierz Żyrynowski moczy nogi w Oceanie Indyjskim, Jórg Haider dokonuje czystek etnicznych w Wiedniu, ajatollach Chomeini, choć podobno zmarły, nadal poluje na pisarza Rushdiego, Pat Buchanan chroni w Ameryce hitlerowskich zbrodniarzy, ojciec Ry-dzyk goli w Warszawie głowy libertyńskim posłom, filozof Roger Garoudy bezcześci w Paryżu pamięć kilku milionów ofiar rasistowskiego ludobójstwa, a hrabia Wachtmeister podpala w Szwecji meczety. 0 zgrozo, obywatele, zgrozo! Faszyzm! Baczność! Faszyzm! Nasz Kowalski, Schmid, Dubois czy Svenson jest wstrząśnięty 1 przerażony. Z grobu wstają upiory przeszłości gotowe mordować, gwałcić, torturować i poniżać. Trzeba natychmiast coś robić — myśli — trzeba działać, protestować, demonstrować, dawać odpór siłom zła i przemocy. Nie ma chwili do stracenia, jutro może być za późno. Już, już ... ma Svenson ze Schmidcm chwycić za, zawsze będące w pogotowiu w piwnicy, drzewce z powiewającą dumnie banderolą „Precz z niewolą! Niech żyje wolność!" i wylec na ulicę, by wyrazić swą nieskończoną pogardę dla ludzi pogardzających człowiekiem, gdy nagle ... jakimś dziwnym trafem, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ... następuje chwila opamiętania. Kowalski rozgląda się wokół, patrzy uważnie, obserwuje podejrzliwie, rozmawia z przyjaciółmi i rodziną, wypytuje sąsiadów i kolegów z pracy, słucha kazań w Kościele, dyskutuje w kawiarni, na meczach piłki nożnej i w pociągu, i .. cóż? Przeciera ze zdumienia oczy i ... nic. Z wyjątkiem paradującego od czasu do czasu po ulicach Warszawy w mundurze Gestapo poety 96 Lewiatan i jego wrogowie Brzóski-Brzoskiewicza żadnego faszysty zidentyfikować nie jest w stanie. Tak, to prawdą — myśli — widziałem kilka miesięcy temu takiego jednego łysego młodzieńca w wysokich buciorach i dziwnej kurtce, ale nie powiem, abym się go specjalnie obawiał. Mówiąc szczerze to już bardziej strach ogarniał na widok tych rozczochrańców, którzy tego wygolonego osobnika gonili. I tak, nasz spokojny i wstrzemięźliwy Niemiec, Francuz, Szwed czy Polak opuszcza z ulgą świat orwellowskiego języka, surrealizmu, histerycznej wrzawy i powraca szczęśliwie na łono rzeczywistości. Podziwia na powrót przyrodę, ludzką głupotę traktuje pobłażliwie i z pogodą ducha, nie zmienia czasu z letniego na zimowy, gazety i czasopisma czyta tylko niskonakładowe, w telewizji ogląda tylko mecze piłkarskie, a w radiu słucha wyłącznie prognozy pogody. Książki czyta z pasją, ale głównie te sprzed roku 1945, kontempluje malarstwo i muzykę, ale najchętniej to sprzed 1918 roku. I nie myli już więcej szlachetnego idealizmu z fanatyzmem czy fundamentalizmem, radykalnej krytyki rządzących z populizmem, dumy narodowej z prawicowym ekstremizmem, surowej polityki imigracyjnej z rasizmem, a kontrowersyjnych badań historycznych ze szczuciem na inne nacje. I przede wszystkim nie obawia się już „faszyzmu", bo wie, że pojęcia tego wcale nie używa się obecnie w celu opisu jakiegoś, być może niebezpiecznego, fenomenu ideologicznego, a raczej z oczywistym zamiarem moralnej dyskredytacji przeciwnika politycznego zgodnie ze znaną taktyką lewicy lat 60.: „Gen. De Gaulle — czołowym faszystą Europy". Groźbą faszyzmu straszone są dzisiaj ludy europejskie przez ludzi potężnych i wpływowych, ludzi, których potęga zasadza się właśnie na propagandowej, socjotechnicznej manipulacji masami. Pod koniec 1995 roku ukazała się w prasie światowej sensacyjna wiadomość. Amerykańska Anti-Defamation League (Liga przeciw zniesławianiu i oszczerstwom) zażądała 200 tysięcy dolarów odszkodowania, przeprosin i publicznego wyrażenia skruchy od przedstawicieli wielkiego, szwedzkiego koncernu meblowego IKEA. Zdaniem ADL koncern IKEA posiadał w przeszłości bliżej niesprecyzowanc, groźne, faszystowskie powiązania. ADL zagroziła także, że w wypadku nie Baczność! Faszyzm w branży meblowej 97 spełnieniu jej żądań ogłoszony zostanie przez nią bojkot towarów IKEA w całych Stanach Zjednoczonych. Co skłoniło, pytają dociekliwi, organizację o tak przecież szlachetnej, budzącej zaufanie nazwie do przedsięwzięcia doprawdy spektakularnych działań przeciwko firmie meblowej? Czyżby IKEA wykorzystywała w czasie ostatniej wojny pracę niewolniczą albo też wspomagała niemiecki przemysł zbrojeniowy? Otóż, nic podobnego. Okazuje się bowiem, że powodem tej zdecydowanej reakcji amerykańskich obrońców czci i honoru był fakt, że założyciel i właściciel koncernu IKEA, szwedzki przedsiębiorca Ingvar Kamprad w czasach studenckich, pod koniec lat 40. i na początku 50., uczęszczał w Malmó na prelekcje Pera Engdahla, przywódcy mikroskopijnej partii prawicowej — „Ruch Nowo-szwcdzki", która przed wojną rzeczywiście nic kryła swych wyraźnych sympatii faszystowskich. W tym też czasie Ingvar Kamprad napisał dwa listy do Engdahla, w których wyrażał swoje zainteresowanie ideą korporacyjną i podziw dla intelektu Engdahla. Listy te trafiły 45 lat później w ręce kilku szwedzkich dziennikarzy, którzy nie omieszkali ich odpowiednio wykorzystać. I właśnie tylko do tego sprowadza się cała afera, cały „faszyzm" koncernu IKEA. W grudniu 1996 roku Ingvar Kamrad publicznie wyraził skruchę z powodu grzechu młodości, a kierowany przez niego koncern wypłacił żądaną sumę „Lidze przeciw zniesławianiu i oszczerstwom". Tak więc po pięćdziesięciu latach od zakończenia II wojny światowej faszyzm raz jeszcze zoslał chwalebnie zwyciężony. Tym razem jednak nic na polach bitewnych, ale w magazynach meblowych. W zasadzie — powiedział filozof — ja jestem za socjalizmem. W okresie powojennym, przez wiele lat Szwecja była krajem modelowym, utożsamianym powszechnie ze szczęśliwym, bo bezkonfliktowym połączeniem kapitalistycznej efektywności z socjalistycznym poczuciem bezpieczeństwa. Eksperyment szwedzki był na ustach wszystkich, bo unikając negatywnych stron tak kapitalizmu, jak i komunizmu, czyli brutalnej pogoni za zyskiem i państwowego monopolu własności, wskazywał on na inną, trzecią drogę rozwoju społeczności. Trzeba przyznać, że szczególnie w latach 1945-1970 był to eksperyment ze wszechmiar udany. Nie spotykany w historii dobrobyt szerokich warstw ludności stał się faktem. Marzenie austriackiego marksisty-rewizjonisty z początku wieku, Karola Kautskiego, o robotniku posiadającym willę, samochód, żaglówkę i podróżującego po wszystkich kontynentach świata stało się rzeczywistością. Nic więc dziwnego, że sukces Szwedów był powodem podziwu, a czasami i zazdrości ze strony innych ludów europejskich. Od jakiegoś czasu jest jednak inaczej. O szwedzkim modelu mówi się niewiele, bez entuzjazmu i z wysoce zaawansowanym sceptycyzmem. Jednych on odstrasza, innych niepokoi. Nikogo jednak nie przekonuje, nikt nie wierzy w jego stabilność. Cóż więc takiego się stało, co wyjaśnia, że ten kwitnący swego czasu przykład do naśladowania popadł w prawie powszechną niełaskę? Turysta odwiedzający Szwecję znajdzie kraj, w którym spokój, czystość i dobrobyt widoczne są gołym okiem, i w którym zasobność ludzi idzie niejako w parze z zamiłowaniem do ładu i porządku. Wrażenia przygodnego przybysza muszą być z całą pewnością bardzo pozytywne również i dlatego, że nigdzie tak naprawdę nie widać dzielnic nędzy, tak przecież często spotykanych w innych krajach 102 Lewiatan i jego wrogowie europejskich. Nic ulega wątpliwości więc, że turysta nasz po krótkim pobycie w Szwecji musi skonstatować — państwo, któremu udało się w tak wysokim stopniu zlikwidowanie ubóstwa jest z pewnością godne szacunku i uznania, a system polityczny w nim panujący jest wart naśladownictwa. Wrażenia te jednak są dzisiaj w pewien sposób mylące i mogą wprowadzić w błąd niezorientowanego, choć życzliwego obserwatora. Za wspaniałą fasadą kryją się bowiem bardzo poważne problemy natury tak ekonomicznej, jak i politycznej, których rozwiązanie zdaje się jak na razie przerastać zdolności szwedzkiej klasy rządzącej. Okrutne fakty zaś są takie: Szwecja znajduje się obecnie na pograniczu depresji porównywalnej z katastrofą ekonomiczną z lat 30., następuje proces „odprzemysłowie-nia" — w ciągu ostatnich kilku lat zniknęło 250 tysięcy miejsc pracy w przemyśle, masowe bezrobocie może osiągnąć w najbliższej przyszłości 25% przy jednoczesnej imigracji z biednych rejonów świata sięgającej tylko w latach 90. 200 tysięcy osób, deficyt budżetowy spędza sen z oczu polityków, korona traci na wartości, a oprocentowanie kredytów wzrasta. To jest, bez jakiejkolwiek przesady, wielka tykająca bomba podłożona pod gmachem tzw. państwa dobrobytu, która w każdej chwili może wybuchnąć i unicestwić dorobek pokoleń! Ale kto w takim razie jest za jej konstrukcję odpowiedzialny, gdzie szukać winnego? — pyta dziś wielu zawiedzionych i zdezorientowanych obywateli. Prawica szwedzka na powyższe pytanie odpowiada bez wahania; winna jest partia socjaldemokratyczna na czele z jej przywódcą, zamordowanym w 1986 roku, Olofem Palmę. On to właśnie odpowiedzialny był za dokonanie w 1969 roku cichej, prawie niezauważonej rewolucji — a więc przekształcenia socjaldemokracji z partii prag-in stycznej i narodowo zorientowanej w doktrynerską sektę o globalni: ambicjach wyrażających się przede wszystkim w moralnym patosie jej przywódców. Ale nie tylko. Od tego czasu bowiem uuKonuje się w Szwecji wielu eksperymentów socjalizacyjnych i wychowawczych, prowadzących w prostej linii do zaniku dynamizmu i witalności szwedzkiej gospodarki. Konsekwencje są znane. Jeden z najbogatszych krajów świata pomału, ale sukcesywnie marnieje. W zasadzie — powiedział filozof — ja jestem za socjalizmem... 103 Bez wątpienia ta prawicowa hipoteza wyjaśnia wiele, ale najprawdopodobniej nie wszystko. Okres bowiem wielkiego sukcesu socjaldemokratycznych rządów, czyli lata 1945-1970, też przecież nie był wolny od różnorakich pomysłów całkowicie sprzecznych z fundametal-nymi zasadami gospodarki rynkowej, a jednak przyniósł pozytywne rezultaty — największą ekspansję ekonomiczną w historii Szwecji. Gdzie zatem szukać przyczyny tego pozornego paradoksu? Oczywiście tam, gdzie najłatwiej znaleźć odpowiedź — czyli nie w doktrynach czy ideologiach, a w człowieku, gdyż jak słusznie już przed wiekami zauważył nieśmiertelny Tukidydes, to nie mury obronne i okręty bojowe stanowią o potędze państwa, a jakość ludzi to państwo zamieszkujących. A człowiek sprzed 1945 roku był człowiekiem starej kultury, tradycyjnych instytucji, trwałych wartości. Mając do dyspozycji takiego człowieka nawet socjaliści potrafili osiągnąć sukces. Ale, rzecz jasna, tylko do czasu. Dzisiaj bowiem sytuacja przedstawia się tak, że na miejsce człowieka starej kultury wkroczył człowiek kultury nowej — bałwochwalca modernizmu, herold pseudo-wartości, propagator brzydoty, handlujący gdzie się tylko da agresywną nicością, anty-, niby- człowiek. A z takim osobnikiem do dyspozycji nawet konserwatyści nie są w stanie osiągnąć sukcesu. Świetny rosyjski satyryk, M. Zoszczenko, piszący o ekscesach rewolucji bolszewickiej, zdał sobie sprawę z tego ponurego dylematu polityki XX wieku, pisząc, proroczo niejako, w Niebieskiej księdze: „W zasadzie — powiedział filozof — ja jestem za socjalizmem, tylko nie za mojego życia. Po mnie choćby potop. A ja jestem człowiekiem starej kultury i pozwólcie panowie, że już do końca zostanę przy moim starym Rzymie." Po XX-wiecznym potopie niewiele pozostało z dawnej kultury. Nasz stary, kochany Rzym zastąpiony został cywilizacją na zewnątrz pewnej siebie i zuchwałej, a w rzeczywistości strachliwej i potulnej pospolitości. „This is the way the world ends / This is the way the world ends / This is the way the world ends / Not with a bang but a whimper." (Oto jak kończy się świat / Oto jak kończy się świat / Oto jak kończy się świat / Nie z trzaskiem lecz ze skomleniem.) Skandynawskie spory \ j Rok 1997 przyniósł dwie ciekawe dyskusje, jedną w Szwecji, drugą w Norwegii, a dotyczące granic przyzwoitości w wypowiedzi publicznej. Same w sobie nie są to może kontrowersje szczególnie pasjonujące, ale ich rozmiar i natężenie mówi wiele o klimacie duchowym i intelektualnym naszych czasów. I choć w sensie politycznym mają one całkowicie marginalny charakter, to jednak poruszają problemy naprawdę żywotne dla obecnie panującego w Europie systemu politycznego, systemu chlubiącego się przecież nie od dzisiaj gwarancjami wolności myśli i wypowiedzi danymi swym obywatelom. Zanim zajmiemy się dokładniej skandynawskimi sporami nie od rzeczy chyba będzie zacząć nasze rozważania od krótkiej dygresji terminologicznej. Bez niej bowiem trudno byłoby zrozumieć właściwy charakter tych kontrowersji. Chodzi mianowicie o samą zasadę demokratycznej metody wyboru przywództwa politycznego i związanej z nią możliwości artykułowania przekonań. Doświadczenie historyczne poucza nas, że z demokracją w prawdziwym sensie tego słowa mamy do czynienia wówczas, gdy jest ona bezprzymiotnikowa. Znana nam z autopsji demokracja socjalistyczna, czy ludowa demokracją w sensie właściwym nie była z tego prostego powodu, że lud, demos, nie miał możliwości wyboru rządzących krajem. Demokracja socjalistyczna była monopartyjnym socjalizmem, nie demokracją. Co do tzw. demokracji ludowych wątpliwości raczej nie ma. Ale zaczynają się one pojawiać, gdy przedmiotem refleksji stają się tzw. demokracje Zachodu. Coraz częściej bowiem obywatele tak w Europie, jak i w Ameryce Północnej stawiają sobie dzisiaj niepokojące pytania: czy system polityczny Zachodu, a więc i dzisiejszej Polski, nazwany być może demokracją par excellence, czy rzeczywiście system ten gwarantuje ludowi prawo nieskrępowanej decyzji. Innymi słowy nurtuje ich następujące zagadnienie związane z legitymizacją władzy: 108 Lewiatan i jego wrogowie czy klasa polityczna Zachodu naprawdę ufa naszej politycznej mądrości, naszej, czyli ludu? I czy naprawdę jest ona gotowa odejść na historyczny cmentarz elit, gdy powiemy jej jasno i wyraźnie -— nic! Problem komplikuje się jeszcze bardziej, gdy w odniesieniu do demokracji Zachodu używa się zamiennie pojęć „demokracji" i „demokracji liberalnej", a więc gdy utożsamia się sprawną, funkcjonującą, generującą dobrobyt i wolność demokrację z demokracją liberalną. Demokracja ta, zdaniem jej zwolenników, jest optymalnym rozwiązaniem demokratycznego dylematu — owszem, w pewien sposób ogranicza możliwości wyboru (np. poprzez konstytucyjne restrykcje i prawo karne), ale w zamian za to redukuje w znacznym stopniu ryzyko pojawienia się na scenie politycznej demokracji totalnej (w której większość realizuje swoje prawo dominacji, czyli nakazuje mniejszości bezwarunkowe posłuszeństwo). Nietrudno zauważyć, że tak rozumiana demokracja z demokracją sensu stricto ma niewiele wspólnego. Demokracja liberalna jest, podobnie jak demokracja socjalistyczna demokracją przymiotnikową, jest raczej wielopartyjnym liberalizmem, nie demokracją. I co więcej, tu jeszcze jedno podobieństwo, przeznaczona jest ona bardziej dla całej rasy ludzkiej, niż dla świadomych swych odrębności, opartych na poczuciu tożsamości wspólnot. Demokracja liberalna, świadoma lub nie swych wewnętrznych sprzeczności, ma jednak ambicje reprezentowania jedynej, prawdziwej formy demokracji, a więc demokracji bezprzymiotnikowej. Ambicja ta powoduje, że od czasu do czasu pojawiają się wątpliwości co do jej charakteru i warunków funkcjonowania. Wątpliwości, których sednem jest kwestia dostępu obywateli do informacji, informacji nawet fałszywych czy budzących moralną odrazę. Słowem, wątpliwości co do tego, czy obywatel jest w stanic wypełniać swą funkcję społeczną, a więc decydować o wyborze klasy kierowniczej państwa w warunkach, gdy tzw. opinia publiczna wyraża tylko pewne, daleko nie wszystkie, poglądy, a z premedytacją dyskryminuje inne? I to nie tylko poglądy polityczne, ale i opinie w kwestiach gospodarczych, estetycznych, historycznych, naukowych. Krótko mówiąc: czy masowa demokracja liberalna jest systemem zbudowanym na zaufaniu do obywatela? Po tych kilku, krótkich refleksjach teoretycznych przedstawmy teraz przykłady, i przejdźmy do zapowiadanych skandynawskich dyskusji. Po pierwszą z nich sięgnijmy do Szwecji. Skandynawskie spory 109 Rzecz dzieje się na początku grudnia 1997 roku, na północy Szwecji, w niewielkiej miejscowości Umea\ Miasto to od względnie niedawna posiada uniwersytet będący naturalnie jego chlubą. W instytucie socjologii tego uniwersytetu pracuje 26-letnia doktorantka, Carolina Matti, zajmująca się subkulturami młodzieżowymi, głównie skinami i neonazistami. Zaprasza ona na odczyt, bez porozumienia z dyrekcją instytutu, młodego, przekonanego narodowego socjalistę. Decyzję swą motywuje tym, że studenci mają prawo do bezpośredniego kontaktu z poglądami różnych ugrupowań politycznych, bez pośrednictwa massmediów czy innych, powiedzmy, „autorytetów". Na spotkanie z krótko ostrzyżonym neonazistą, Danem B., przychodzi 8 osób, z których jedna już po chwili wychodzi. Przez około dwie godziny Dan B. wykłada swą filozofię polityczną. O czym w czasie tego wykładu mówi niewiele, jak dotąd, wiadomo, ale sądząc z relacji prasowych referuje on m.in. stanowisko historyków-rewizjonistów w sprawie Holokaustu, propaguje ideę konspiracji żydowskiej, nierówności ras (Murzyni są zdolnymi sportowcami, ale nic potrafią budować sprawnych struktur społecznych) i homelandów dla świadomych rasowo białych. Po zakończeniu odczytu prowadząca spotkanie Carolina Matti dziękuje za uwagę i pozostawia treść odczytu bez komentarza. Następnego dnia wybucha burza. Media prześcigają się w wymyślaniu dramatycznych tytułów: „Nazizm na uniwersytecie", „Doktorantka propaguje faszyzm", „Rasistowski wykład w Uinea". Nazwisko Caroliny Matti pojawia się na czołówkach gazet. Spotkanie młodego skina z ośmioma studentami na prowincjonalnym uniwersytecie staje się wydarzeniem na miarę czystek etnicznych w byłej Jugosławii czy kryzysu ekonomii azjatyckich. Rektor uniwersytetu powołuje komisję dyscyplinarną mającą za zadanie wyciągnięcie służbowych konsekwencji w stosunku do kontrowersyjnej doktorantki. Nie czekając jednak na jej wyniki, w trybie natychmiastowym, zakazuje jej jakichkolwiek kontaktów ze studentami. Na tym jednak nic koniec. Zarówno media, jak i pracodawca żądają od Caroliny Matti złożenia samokrytyki i potępienia poglądów głoszonych przez jej prelegenta. Carołina odmawia. Motywuje swą decyzję m.in. tym, że w dzisiejszym klimacie intelektualnym każda politycznie niepoprawna wypowiedź może zostać uznana, a priori niejako, za faszystowską. Powołuje się przy tym na swe konstytucyjne prawa i na 110 Lewiatan i jego wrogowie fakt, że w Szwecji, odmiennie niż w innych krajach takich np. jak Niemcy, nie istnieje instytucja Berufsverbot, a więc zakazu wykonywania zawodu z powodów politycznych. Twierdzi ona również, że jej poglądy są jej prywatną sprawą, że nie ma zamiaru ich obecnie głosić całemu światu, i że naturalnie odmowa potępienia wcale nie oznaczać musi pochwały czy sympatii (przypomina się westchnienie, żyjący na początku XVI wieku, hiszpańskiego pedagoga Juana Luisa Vivesa zaniepokojonego nadużyciami Świętej Inkwizycji: „żyjemy w tak ciężkich czasach, że niebezpiecznie jest zarówno mówić, jak zachowywać milczenie"). Dodaje przy tym, że jeśli nawet na uniwersytecie, będącym przecież z zasady bastionem wolnej wymiany myśli, nic wolno dyskutować kontrowersyjnych opinii podanych z pierwszej ręki, to gdzie w takim razie wolno to czynić? Co oznaczają w takim razie takie pojęcia jak akademicka czy demokratyczna wolność? Albo jest wolność, albo jej nie ma, albo jajko jest świeże, albo zepsute, albo jest się w ciąży, albo nie? Tak jak nie można być odrobinę w ciąży, tak jak jajko nie może być tylko w pewnym stopniu świeże, tak też nie można być odrobinę wolnym. Czy zatem konstytucyjne wolności to tylko puste frazesy? Afera Matti toczy się dalej, obecnie głównie w różnych instancjach sądowych. Minister oświaty zapowiedział zaostrzenie przepisów dotyczących możliwości wystąpień publicznych „ekstremistów" w szwedzkich szkołach wyższych. (Jak zauważył jeden z oponentów ministra, prof. uniwersytetu w Lundzie, Svantc Nordin, po takich zmianach prawnych ani Platon, ani Heidegger, ani Sdimitt, ani Sprengler, ani Sartrc nie mieliby szans na wykłady na szwedzkich uniwersytetach) Szykany ze strony pracowników uniwersytetu spowodowary, że Caro-lina rzadko odwiedza swój instytut i przygotowuje swą pracę doktorską w domu. Wszystko wskazuje na to, że naiwny, młody człowiek naprawdę wierzący w szczytne hasła Demokracji i Akademii został brutalnie pozbawiony złudzeń. Carolina Matti wie teraz zapewne, że nie dane jej jest żyć w wymarzonym królestwie wolności, ale w orwel-lowskim świecie fikcji. Przykładu drugiego dostarcza nam natomiast Norwegia. Ma on jeszcze bardziej niż przykład szwedzki, kuriozalny charakter. Bohaterem tej przygody jest znany norweski histoTyk, specjalista od II wojny światowej, Hans Frederik Dahl. Jest on m.in. autorem, wydanej na początku lat 90., znakomitej dwutomowej biografii politycznej Vid- Skandynawskie spory 111 kuna Quislinga, dzięki której zdobył w Skandynawii szeroką popularność. Major Ouisling, choć przedstawiony w tej książce bez sympatii, jawi się w analizach Dahla jako postać złożona, zmuszona do ciężkich yborów, nierozumiana przez rodaków, marzycielska i zdyscyplinowana zarazem, popełniająca poważne błędy, ale i postać, której nie sposób odmówić szlachetnych intencji. Raczej działający w niezmiernie trudnych czasach tragiczny patriota niż zdrajca. Ot, można powiedzieć, raczej taki nasz Wielopolski, a nie Marchlewski. Jednak to nie umiarkowany i pozbawiony zacietrzewienia osąd I Dahla w kwestiach politycznych wyborów w czasie II wojny światowej spowodował kontrowersje wokół norweskiego historyka. Również jego krytyka procesu norymberskiego i pewnych aspektów prześladowań „kolaborantów" i „faszystów" w Norwegii tuż po zakończeniu wojny była w dużym stopniu tolerowana. Publicystyczny sztorm wywołało natomiast zdanie zawarte w jednym z jego artykułów prasowych, zdanie o następującej treści: „David Irving jest obecnie najwybitniejszym specjalistą w zakresie krytyki źródłowej nazizmu". Histeryczny, massmedialny tumult, będący konsekwencją tego jednego, jedynego zdania, zaowocował takimi m.in. epitetami pod adresem Dahla jak: „rewizjonista historyczny", „sympatyk narodowego socjalizmu" czy „pseudo-historyk szkalujący norweską partyzantkę antyhitlerowską". Nagle, z dnia na dzień, z renomowanego historyka przekształca się Dahl w niebezpiecznego szarlatana. Jaka jest przyczyna tej całkowicie nieproporcjonalnej reakcji na konstatację norweskiego historyka. Jest nią naturalnie postać samego Davida Irvinga, brytyjskiego historyka, autora wielu bestsclerów związanych z historią II wojny światowej. Obecnie na półkach księgarskich w Polsce znajduje się jego opasła Wojna Hitlera z końca lat 70., w księgarniach Wielkiej Brytanii, Ameryki, Australii i Skandynawii można natomiast kupić jego świeżą biografię Goebbelsa. Irving napisał również m.in. monografie Churchilla, Goeringa, powstania węgierskiego z 1956 roku i zniszczenia Drezna, a przygotowuje biografię polityczną F. D. Roosvelta. I choć jego książki są momentami kontrowersyjne, to jednak nie one powodują tak wielką do Irvinga niechęć. Wywołuje ją raczej jego działalność publicystyczno-polityczna, a więc związki z różnymi ugrupowaniami skrajnej prawicy oraz, od czasu tzw. procesu Zundela w Kanadzie w 1988 roku, bliskie kontakty ze środowiskami rewizjonistów historycznych. Ta jego aktyw- 112 Lewialan i jego wrogowie ność przysparza mu wielu kłopotów i nieprzyjemności, w tym, jak to elegancko, z wdziękiem i z wyraźną aprobatą ujął felietonista katolickiego „Tygodnika Powszechnego" Jerzy Pilch, „zdarza się, że za swoje pisanie dostaje od czasu do czasu po ryju." Człowiek o takich politycznych koneksjach i o takim światopoglądzie nie może być po prostu tolerowany, a każda próba przedstawienia go w odrobinę jaśniejszym świetle musi być traktowana jako bluźnierstwo, zbrodnia obrazy majestatu, crimen laeme maiestatis. Hans Frederik Dahl odpowiada swym polemistom, oskarżającym go o sympatie dla neonazisty, w sposób następujący: Znane mi są ideologiczne i polityczne afiliacje Irvinga. Poglądów jego nie podzielam, co więcej uważam je za nieodpowiedzialne i głupie. Nie znaczy to jednak, że Irving w swoich pracach historycznych opartych na rzetelnej krytyce źródłowej, jest tylko bezwartościowym propagan-dystą. Jego tezy, choć dyskusyjne, zasługują na uwagę i rozważny rozbiór. Jego pozanaukowe sentymenty mają w tym kontekście drugorzędne znaczenie. Wielu znaczących myślicieli, naukowców, pisarzy miało w dziejach bardzo ekscentryczne poglądy, nie wynika z tego jednak, że z tego właśnie powodu musimy odrzucać ich cały duchowy czy intelektualny dorobek. Nie przestaniemy przecież czytać Hamsuna Błogosławieństwa ziemi czy Pounda Cantos tylko dlatego, że zaangażowali się po stronic Niemiec i Włoch w czasie ostatniej wojny. Ich dzieła mają ponadpolityczną wartość i znaczenie. Dahl podaje jeszcze jeden ciekawy przykład, z własnego naukowego podwórka. Chodzi mianowicie o angielskiego historyka Erica HobsbawrrTa, którego książki są wszędzie dostępne i wielokrotnie wznawiane i omawiane; są one również lekturą obowiązkową na wielu uniwersytetach całej Europy. Ale przecież dla nikogo nie jest tajemnicą, że Hobsbawm przez całe swe dorosłe życie był nie tylko członkiem brytyjskiej partii komunistycznej, ale i aktywistą jej stalinowskiego skrzydła. Czemu, pyta retorycznie Dahl, stosuje się podwójną miarę przy ocenie osiągnięć tych dwóch brytyjskich historyków o totalitarnych sympatiach? Czemu nagradza się jednego, a bojkotuje i prześladuje drugiego? Na pytania te odpowiada Dahf sam sobie pewną hipotezą. Otóż. jego zdaniem, jest to dziedzictwo II wojny światowej, czy właściwiej mówiąc, spadek po jej wyniku i jego politycznych konsekwencjach. Zwycięstwo koalicji anglo-amerykańsko-radzieckicj zaowocowało na Skandynawskie spory 113 płaszczyźnie ideologicznej uznaniem komunizmu za dopuszczalną formę interpretacji rzeczywistości społecznej. Komunizm, jako przydatny sojusznik lub jako były sojusznik, zyskał dzięki temu, jeśli można tak się wyrazić, wyższy od innych XX wiecznych ideologii totalnych status ontologiczny. Ale, dodaje Dahł, dzisiaj komunizmu już nie ma, a poza tym to, jakby nie było, minęło już ponad 50 lat od zakończenia wojny. Czy nic nadszedł wreszcie czas na próby zmian, czy przynajmniej pewnych adjustacji, powszechnie obowiązujących do tej pory perspektyw poznawczych? Czy nie nastał wreszcie czas na definitywne zakończenie II wojny światowej? Przykładów podobnych do opisanych tutaj skandynawskich można znaleźć w dzisiejszej Europie wiele. Wskazują one przede wszystkim na dwa bardzo ważne problemy związane z tożsamością współczesnych liberalnych demokracji. Pierwszy z nich sprowadza się do pytania: jeżeli liberalna demokracja odrzuca, neguje i administracyjnie zakazuje propagowanie pewnych idei, np. anty-liberalnych i anty-demokratycznych to na czym polega w takim razie jej wyższość nad innymi systemami politycznymi? Jeżeli wolność idei jest w niej ograniczona, to co tak naprawdę stanowi o jej tzw. wolnościowym charakterze? Czy w demokracji rację bytu mają tylko ci, którzy głoszą pochwałę demokracji, naturalnie w praktyce pochwałę tylko ich własnej interpretacji demokracji? Problem drugi natomiast, z którym chyba od zawsze tzw. rządy ludowe zmuszone są borykać się, to kwestia funkcjonowania demokratycznej zasady suwerenności ludu, czy właściwiej mówiąc, suwerenności większości ludu. Nawet jeśli przyjmiemy, że norweski dramaturg Henryk Ibsen porządnie przesadził twierdząc swego czasu, że w przeciwieństwie do demokratycznego wyznania wiary, to tylko mniejszości mają zawsze rację, to bez wątpienia nadal pozostaje otwartym pytanie: czy rzeczywiście większość jest w stanie dokonać autentycznego wyboru, a zatem decydować i rządzić, bez wysłuchania wpierw opinii mniejszości, nawet tej, do której można czuć uzasadnioną niechęć, czy nawet wstręt? I czy może być coś bardziej irracjonalnego niż oddanie władzy ludowi przy jednoczesnym nic dopuszczaniu go do wszelkich informacji pozwalających mu tę władzę rozumnie i z pożytkiem dla 114 Lewiatan i jego wrogowie dobra wspólnego sprawować? I to dosłownie wszelkich informacji, bo przecież nikt nie jest w stanie zadekretować tylko przyjemny i zawsze zgodny z naszymi pragnieniami i oczekiwaniami charakter tychże informacji. Wolność czy władza? Dylematy kontrrewolucyjnego liberała Bronisław Łagowski, profesor UJ i wykładowca filozofii społecznej, jest bez wątpienia jednym z najbardziej intrygujących polskich pisarzy politycznych. W swoich dwóch ostatnich książkach: Liberalna kontrrewolucja (Centrum im. Adama Smitha, 1994) i Szkice antyspołeczne (Księgarnia Akademicka, 1997) raz jeszcze stawia pytania i diagnozy wysoce żywotne dla poziomu i rozwoju dyskusji publicznej w Polsce. Zabiera głos w sprawach istotnych, fizycznie chyba niezdolny do zajmowania się politycznym i ideologicznym folklorem. Nie moralizuje, nie poucza, nic handluje wzniosłym towarem. Podobnie, jak jego ulubiony autor Brzozowski, jest przede wszystkim krytykiem kultury niepoważnej. Łagowski nic należy bowiem do tej jakże popularnej u nas ponurej sekty urzędowych dostawców ideałów, i chwała mu za to. I, co jeszcze bardziej chwalebne, jest przy tym uderzająco konsekwentny. Po książki te winni więc sięgnąć ludzie poczciwi i stateczni, a krytyczni zarazem, którym obce jest wszelkie partyjniactwo i buntownicze marzycielstwo. „A good book, a very good book and every gentleman ought to read it", jak pisał Jerzy III po przeczytaniu Edmunda Burke'a Refleksji 0 rewolucji francuskiej. Łagowskiego zaliczyć należy, obok Kisielewskiego, Korwina-Mikke 1 Dzielskiego, do pionierów myśli liberalnej w PRL. Będąc członkiem partii publikował w latach 70. na łamach „Tygodnika Powszechnego" pod pseudonimem Jan Demboróg i Piotr Myszkowski artykuły przyswajające polskiej publiczności dorobek intelektualny liberalizmu, neolibcra-lizmu i konserwatyzmu (von Misesa, von Hayeka, Rauschninga). Pisał również o masowej i postępującej dekapitalizacji aksjologicznej, anomii, o upadku kultury, irracjonalizmie naszych czasów, a wydana w dziesięciu tysiącach egzemplarzy Archeologia wiedzy M. Foucaulta skłoniła go do refleksji, że „dziesięć tysięcy polskich inteligentów nad tą książką to triumf groteskowych pomysłów Sławomira Mrożka nad rzeczywistością". 118 Lewiatan i jego wrogowie W okresie Solidarności Łagowski publikuje świetne studium analityczne „Filozofia polityczna Maurycego Mochnackiego", żywo dyskutowane i recenzowane w czasie owych 16 miesięcy, które wstrząsnęły światem. Interesował go głównie Mochnacki jako ideolog powstania i teoretyk stanu wyjątkowego zarazem, Mochnacki aktualny, nie antykwaryczny. I nic dziwnego, że nie tylko jak przestoga, ale i jak proroctwo brzmiał wtedy dla nas wielu aforyzm autora Powstania narodu polskiego — „Nikt nie miał racji, bo ws2yscy byli słabi". Łagowski niepokornymi syndykalistami się nie zachwycił, gdyż nie tylko nie potrafili wystawić choćby pół szwadronu jazdy, ale i nie znali nawet „całej księgi o rękojmiach Beniamina Constant". A poza tym, nieskory do rewolty i kolektywnych uniesień, argumentował, że na głębszym planie „etyka solidarności... zachęca jednoskę do tego, do czego i bez zachęty ma ona przesadną skłonność, to jest do identyfikacji zbiorowej, do rezygnowania z podmiotowości indywidualnej na rzecz iluzorycznej podmiotowości grupowej. Podmiotowość niczym innym realnie ontologicznie nie jest, jak byciem istotą odpowiedzialną. Nie może być taką istotą zbiorowość. Etyka wspólnotowa sprzyja osłabieniu indywidualnego poczucia odpowiedzialności, a inne nie istnieje. Ponieważ odpowiedzialność jest warunkiem moralności, nie odwrotnie, wszystko, co osłabia odpowiedzialność indywidualną grozi moralnym regresem." Po wprowadzeniu stanu wojennego Łagowski zaprzestaje współpracy z „Tygodnikiem Powszechnym" i staje się doradcą księcia, czyli intelektualnym animatorem liberalnego skrzydła władzy. Głosi pochwalę wolnej ekonomii w „Polityce" i krakowskim „Zdaniu". Apeluje o zdrowy konserwatyzm władzy i ostateczne odrzucenie rewolucyjnego jej legitymizmu, zastąpienie ideologicznych zaklęć nakazem cywilizacyjnego rozwoju (np. w tekście „Filozofia rewolucji czy filozofia państwa" porównywanym do listu Sołżenicyna do przywódców sowieckich). Redaguje „Antologię Myśli Społecznej XX wieku" (suplement „Zdania"), w której ukazują się m.in. polskie tłumaczenia prac F. Hayeka, J. Schumpetera, A. Gehlena i C. Schmitta. W 1987 roku ogłasza tom esejów Co jest lepsze od prawdy? gdzie z przekorą konstatuje, że od prawdy nic nie ma lepszego. Problem jednak w tym, że w dotarciu do niej w sposób wręcz nachalny przeszkadzają nam za pomocą przebiegłej językowej manipulacji i upiększania składni „Bali-bary i inne Lukaczki". _______Wolność czy władza? Dylematy kontrrewolucyjnego liberała 119 Ta jego postawa spotkała się z ostrą krytyką opozycyjno-solidar-nościowego środowiska. Swoim byłym jak i obecnym oponentom odpowiada tak: „Fakt, że rząd jest nieprawowity, nie jest wystarczającym powodem, aby odmawiać udziału we władzy. (...) Relatywizm w polityce nie jest błędem; jedynie własny kraj i własny naród są realnościami, których nie można relatywizować. Wszystko inne w polityce jest względne." Przypomina Talleyranda: „proszę sobie wyobrazić taki rząd z nagła wzgardzony przez wszystkich, jakich kraj posiada, ludzi zdolnych, szlachetnych, oświeconych, sumiennych, a wszystkie jego urzędy z nagła zalane szumowiną i mętami", jak również argumenty XIX-wiecznych ugodowców: „W ramach istniejących praw nic uprawiamy polityki, lecz pracujemy. Jeżeli w tym jest jakaś polityka, to można ją nazwać polityką narodowego instynktu zachowawczego. Rozróżniamy mianowicie ucisk od eksterminacji. Zakładając, że warunki niepodległości kiedyś zaistnieją, trzeba się starać dotrwać do tego czasu jako naród i w możliwie najlepszych warunkach cywilizacyjnych. Radykaliści mówią o zaborcach z jadowitą złośliwością, ale tak naprawdę, to mają o nich dość optymistyczne wyobrażenia. W swoich rachubach zdają się wcale nie brać pod uwagę, że eksterminacja jest możliwa. My, lojaliści, jesteśmy pesymistami i uważamy, że w krytycznym momencie od zaborców należy spodziewać się wszystkiego najgorszego i jeszcze być przygotowanym na to, że rzeczywistość może przejść nasze najgorsze obawy. Mówicie, że nami powoduje strach? Udowodnijcie jeszcze, że nie ma czego się bać." Jak widać, Łagowski podaje argumenty ważkie, choć znane, ale na pewno nie dla wszystkich przekonywujące. Tym bardziej że radykalistom chyba udało się udowodnić, że tak naprawdę nie było czego się bać. Albo, być może, ktoś inny zamiast nich tego dowodu dostarczył? Ale to już doprawdy stara i nieciekawa historia. Schody zaczynają się bowiem dopiero teraz, po definitywnym upadku komunizmu, gdy na szali zaczyna się ważyć ustrojowy kształt III Rzeczypospolitej. Łagowski, zwolennik szybkiej transformacji ustrojowej, publikuje od 1989 roku w wielu krajowych periodykach, głównie jednak współpracuje z „Życiem Gospodarczym" (później „Nowym Życiem Gospodarczym") i „Przeglądem Politycznym". Tak jak był, tak i pozostał przekonanym liberałem. Ale liberałem o tyle nietypowym, ze dostrzegającym nie tylko zagrożenia wynikające z dominacji sfery politycznej nad ekonomiczną, ale i zagrożenia powodowane paraliżem 120 Lewialan i jego wrogowie władzy i przejęciem funkcji państwa przez wspólnoty rozbójnicze. Wie bowiem, źe ludzie mając do wyboru „Gułag" albo „Mafię" zawsze wybiorą to drugie rozwiązanie. Liberałowi chodzi jednak o to, aby nie tylko za wszelką cenę unikać tych dwóch skrajności, ale również by tworzyć podwaliny pod budowę cywilizacji honorowego i uczciwego współzawodnictwa, „Agonu", którego istnienie gwarantowane jest decyzją neutralnego arbitra, państwa. Takie właśnie rozpoznanie rzeczywistości dnia dzisiejszego skłania Łagowskiego do zwrócenia centralnej uwagi na problem państwa, czy szerzej na dialektykę władzy i wolności, demokracji i liberalizmu, woluntaryzmu i prawa. Jest przy tym świadomy poważnej ułomności liberalizmu, a mianowicie tej, że „nie ma polityki liberalnej aa geneńs; istnieje tylko liberalna krytyka polityki." (Carl Schmitt). (Stąd tytuł jednego z esejów pomieszczonych w „Przeglądzie Politycznym" — Samokrytyka liberalna). Aby ułomność tę przezwyciężyć muszą liberałowie wszelkich odcieni wreszcie zdać sobie sprawę z faktu, że ich nieprzyjacielem nie są autokracje Habsburgów, Hohenzollernów czy Burbonów, ale współczesne agregaty ideologiczne i zinstytucjonalizowane rewolucje podszywające się pod miano państwa. I że tylko odbudowując klasyczne instytucje władzy państwowej będziemy w stanie zapewnić elementarne wolności obywatelskie. Liberał myślący wyłącznie w kategoriach wolnego rynku i praw człowieka, a zapoznający autorytet władzy przypomina bowiem, i słusznie, znaną karykaturę Ch. Maurrasa — „Liberał jest to anarchista, który troszczy się o węzeł swojego krawata." Nie tylko liberalizm posiada dzisiaj poważny handikap. Również demokracja nie jest od niego wolna. Demokracja oznacza władzę ludu. Cóż jednak począć, gdy lud przestał już być rzeczywistością, gdy go po prostu nie ma? Gdy został zastąpiony przez bezkształtną, sproletaryzowaną masę? Prawdziwa demokracja, prawdziwe rządy ludowe dają się przecież zaprowadzić tylko tam, gdzie rzeczywiście istnieje lud, gdzie istnieje ludność rolnicza, gdzie niezależni obywatele żyją z uprawy roli i chodowli bydła. Pisał o tym Arystoteles, pisał i Jefferson. Dzisiaj, w masowym społeczeństwie przemysłowym, demokracja z natury rzeczy musi być kaleka. Ułomności tej zaradzić może tylko zdolna klasa przywódcza pojmująca władzę nic jako dostęp do przywilejów, ale jako cywilizacyjny i narodowy obowiązek, stale w swych działaniach pamiętająca, że „państwo należy budować przede ______ Wolność czy władza? Dylematy kontrrewolucyjnego liberała 121 wszystkim z myślą o stanie natury, a dopiero na końcu myśleć o stanie świadomości społecznej." Krótko mówiąc pojęcie demokracji należy odrobinę przedefiniować zgodnie z zaleceniem wybitnego staropolskiego demokraty Sebastiana Petrycygo z Pilzna: „Demokracja, którą pospólstwo przez dobre, baczne i mężne herszty albo starosty panuje". Problem jednak w tym, twierdzi Łagowski, że obecnie w Polsce nasze dobre, baczne i mężne herszty i starosty mają poprzewracane w głowic, jeśli chodzi o poglądy na temat państwa i władzy, gdyż tak naprawdę „cała nasza klasa polityczna zakłada, że państwo istnieje samo przez się, chodzi tylko o to, aby władzę wziąć." A tak rozumiana władza, zamiast neutralizować konflikty, co jest jej obowiązkiem, pogłębia tylko anarchizację życia społecznego. Ale przecież na dłuższą metę tak krajem rządzić się nie da. „Sytuacja wymaga władzy kontrrewolucyjnej, zdolnej przywrócić pełnię życia klasycznym instytucjom państwa, stworzyć instytucje nowe, odpowiadające sytuacji porcwolucyjnej i wreszcie opanować anarchię. Broń nas Panie Boże przed rewolucjonistami, oni chcą zniszczyć to, co w Polsce istniało pod komunizmem, obok komunizmu, i mimo komunizmu. Potrzebna jest władza, która chroni i otacza opieką, a nie burzy; która liczy się z opinią, ale tylko oświeconą i która się pyta, ale tylko tych, co wiedzą. Gdyby przymiotnik „napoleoński" można było uwolnić od skojarzeń z wojną, powiedziałbym, że potrzebna jest nam władza napoleońskiego typu, to znaczy działająca w sprawach krajowych po linii oczywistości, kładąca kres rewolucji socjalistycznej, ale nic siląca się na restrykcję, przy tym pewna siebie i dominująca" — konstatuje w jednym z wywiadów autor Szkiców antyspołecznych. Bronisław Łagowski nie jest zwykłym czy nawet konserwatywnym liberałem. Jest liberałem autorytarnym, kontrrewolucyjnym, może nie tyle z przekonania co z temperamentu, inspirowanym w swoim pisarstwie politycznym zarówno przez de Maistre'a, jak i Montes-kiusza, przez Schmitta, jak i Haycka. Liberałem, dla którego wolność jest zawsze cenna, choć nie zawsze pożądana; dla którego dyscyplinująca władza, choć często godna pogardy, zawsze jest jednak niezbędna- Gdyby żył kilkaset lat wcześniej powtórzyłby pewnie za Francois Le Jay'em: „Lepiej znosić sto lat tyranii niż przeżyć jeden dzień cierpień wojny domowej". Ale w wieku XX aforyzm ten 122 Lewiatan i jego wrogowie niestety stracił wiele na znaczeniu i jego powtarzanie na niewiele się zdaje. W naszych czasach bowiem nawet tyrani zachęcają do wojny domowej, do permanentnej rewolucji, do burzenia porządku publicznego. Sydney Dernley nie zy|e! „Czy jest on w ogóle człowiekiem? Tak, jest nim; Bóg pozwala nam przekraczać progi swych świątyń i wysłuchuje jego modlitw." Joseph de Maistre Kilka lat temu, w 1996 roku, gazety wielu krajów europejskich podały, że w wieku 73 lat zmarł w miejscowości Mansfield w Anglii Sydney Dernley, spawacz z kopalni Shcrwood, powszechnie lubiany w rodzinnej okolicy opowiadacz żartów i stały bywalec okolicznych pubów. Jak wiadomo wesołych spawaczy jest na świecie sporo i odnotowywanie zgonu każdego z nich byłoby zajęciem zgoła beznadziejnym. Naturalnie współczujemy rodzinom wszystkich zmarłych spawaczy, ale w wypadku śp. Sydney'a nasze sentymenty muszą mieć z konieczności odrobinę odmienny charakter. Dernley był mianowicie ostatnim brytyjskim katem. Do roku 1969, kiedy to zlikwidowano w Wielkiej Brytanii karę śmierci, zdążył Dernley powiesić 23 osoby, w tym jedną, która z czasem została pośmiertnie ułaskawiona. Wynik to oczywiście nie specjalnie imponujący, szczególnie gdy się zważy, że jego szef, główny kat Brytanii, zmarły w 1992 roku Albert Pierrepoint powiesił 450 judzi. Różnica pomiędzy tymi dwoma katami nie polegała tylko i wyłącznie na liczbie ofiar — tak jak Pierrepoint na emeryturze stał się gorącym przeciwnikiem kary głównej, tak Dernley aż do śmierci był jej gorącym zwolennikiem. Może rzeczywiście rację mają dialek-tycy, gdy twierdzą, że ilość przechodzi w jakość i że tylko wystarczająco wielka ilość trupów może zmienić przekonania kata? Demley w swojej książce The Hangman's Tale wyznaje, że już w dzieciństwie marzył o zawodzie, czy też właściwie mówiąc powołaniu, kata. W wieku lat jedenastu po przeczytaniu książki Edgara Wallace'a postanowił, że zostania katem. Był dumny ze swojej profesji. W wywiadzie dla gazety „News of the World'T powiedział: „Byłem profesjonalistą i pragnąłem wieszać tak szybko, 126 Lewiatan i jego wrogowie jak to tylko było możliwe. W 1953 roku pozbawiłem życia Jamesa Inglisa, skazanego na karę śmierci za zamordowanie prostytutki, w ciągu siedmiu sekund. Fakt ten winien być odnotowany w księdze Guinnessa." Wbrew temu, co można by sądzić po tego rodzaju wypowiedziach, Dernley nie był typem zimnego, sadystycznego łotra znajdującego przyjemność w zabijaniu innych. Ponieważ uważał, że ludzie nie powinni niepotrzebnie cierpieć, więc wyrok wykonywać należy szybko i sprawnie. Czy miał wyrzuty sumienia? Najprawdpodobniej, nie. Społeczeństwo wyznaczyło mu zadanie niewdzięczne, ale konieczne. Nie on wydawał wyroki, on je tylko wykonywał. W okresie gdy aktywnie pełnił funkcję kata Dernley miał zakaz informowania kogokolwiek o swoich obowiązkach. Nawet najbliżsi koledzy z Mansfield nie mieli pojęcia, z kim tak naprawdę przestają. Na kacie bowiem tkwi przedziwne piętno ludzkiej hipokryzji. W dawnych wiekach kat nie mógł przebywać razem z innymi członkami społeczności. Mieszkał poza miastem, izolowany od swych współobywateli. Budził strach lub pogardę, a najczęściej jedno i drugie. Twierdzi się, że będąc aniołem śmierci zabijającym ludzi łamał odwieczne tabu, co skazywało go na samotność, odrzucenie ze wspólnoty ludzkiej. Był godnym potępienia, choć niezbędnym wyrzutkiem. Czy rzeczywiście? Przecież ci, którzy ponosili faktyczną odpowiedzialność za wymierzanie kary śmierci, a więc sędziowie, prokuratorzy, ustawodawcy, królowie byli w tym samym czasie szanowanymi i posiadającymi wysoki autorytet członkami społeczności? Wyobraźmy sobie, za de Maistre'em, że przybysz z obcej planety o filozoficznych skłonnościach zostaje poinformowany, że na ziemi istnieją dwa rodzaje licencjonowanych zabójców, którym ludzkość nadała prawo do uśmiercania innych. Wie on również, że pierwszy z nich — żołnierz — zabija niewinnych, gdy drugi wykonuje wyroki na winnych. Dowiaduje się też, że tych pierwszych jest bez porównania więcej niż tych drugich. Wtedy poproszono by naszego pozaziemskiego gościa o odpowiedź na następujące pytanie: który z tych dwóch zabójców cieszy się większym szacunkiem wspólnoty ludzkiej — żołnierz czy kat? Jego odpowiedź byłaby bez wątpienia fałszywa — uznałby pewnie kata za bardziej godnego szacunku i uznania. My jednak, istoty ziemskie, wiemy, że bohaterami stają się żołnierze lub ofiary niesprawiedliwości, nigdy kaci. Sydney Derney nie żyje' 127 Sydney Dernley nie był bohaterem, był katem. Ludzie z jego śmierci cieszyć się nie będą. Trudno też sobie wyobrazić, aby wielu go opłakiwało. Irracjonalne poczucie obcości jest i pozostanie jego losem. Kat to jedna z największych tajemnic naszej cywilizacji. Lewiatan i jego wrogowie W premierowym numerze krakowskiego dwumiesięcznika „Ar-cana" pp. Chudy, Miszalski i TCwieciński polemizują z moim artykułem zamieszczonym w tymże samym numerze, a zatytułowanym „Pochwała Lewiatana". Czynią to spokojnie, bez niepotrzebnych uniesień i histerii oraz z dobrą intencją zrozumienia adwersarza, co już samo w sobie jest wielką i nie często spotykaną zaletą, tym bardziej że mój tekst, chętnie to przyznaję, ma momentami charakter intelektualnej prowokacji. Stawiany mi często przez nich zarzut braku oryginalności przyjmuję z pokorą, gdyż pretensji takich nie żywię. Rzeczowy ton wypowiedzi pozwala poza tym sądzić, że nawet w materii tak podatnej na działanie ludzkich namiętności, jaką jest polityka, można, jeśli się oczywiście chce, zachować elementarną wstrzemięźliwość. Jedynym może niesympatycznym chwytem w całej tej wymianie zdań są p. Wojciecha Chudego bardzo osobiste skojarzenia siły politycznej z postaciami Hitlera czy Żyrynowskiego. Zestawień takich celem może być albo zaprezentowanie swojej własnej historycznej erudycji, a więc zdolności czytania książek historycznych i wypisywania z nich różnych imion i nazwisk, co nic jest zajęciem szkodliwym. Albo też celem tym być może próba nastraszenia oponenta poprzez moralny szantaż, zgodnie z przesianiem starego dowcipu „a u was to Murzynów biją". Pragnę jednak zaznaczyć, że zastraszyć się nie dam —ja, owszem, czasami bardzo się boję, ale jak można się chociażby z mego artykułu domyśleć, boję się Lewiatana, czyli władzy zwierzchniej, natomiast p. Chudego, z całym należnym szacunkiem, wcale się nie boję. Pomijając więc tylko to niefotunne intermezzo p. Chudego, repliki pp. Miszalskiego, Kwiecińskiego i Chudego przeczytałem z wielkim zainteresowaniem i z uczuciem, że aż tak wielkich różnic, jak by się to na pierwszy rzut oka wydawało, między nami nic ma. Już same tytuły ich artykułów nastrajają koncyliacyjnie: „W obronie demokracji", 132 Lewiatan i jego wrogowie „Lewiatan w poszukiwaniu sensu swej potęgi" i „Pochwała umiaru". Umiarkowana demokracja poszukująca swej własnej tożsamości — oto konstatacja zgoła niekontrowersyjna i władna pojednać nawet zagorzałych polemistów. Istnieje jednak w rozumowaniu moich oponentów pewien rodzaj percepcji rzeczywistości politycznej, który uważam za fałszywy i z którym pragnę polemizować. Jest to rodzaj wykrzywienia perspektywy poznawczej polegający na uznaniu totalnej hegemonii kategorii podmiotowości społecznej czy podmiotowości jednostki nad kategorią podmiotowości władzy. Zanim jednak przejdę do omówienia tego błędu perspektywy, który, jak mi się zdaje, jest wspólny wszystkim trzem dyskutantom, pragnę pokrótce odpowiedzieć każdemu z nich z osobna, gdyż w swych wypowiedziach podkreślają problemy różnego charakteru i różnej wagi. Zacznijmy więc nasze porachunki od p. Chudego. W swoim artykule Wojciech Chudy broni demokracji, i to nie byle jakiej demokracji, a tylko tej prawdziwej. Przed kim czy przed czym on jej broni, przed jakimi potężnymi, wszechświatowymi siłami? Otóż, on jej broni przede mną, jak również przed Kaliklesem, Pareto i Arnoldem. Przyznać trzeba, że jest to postawa odważna, bezkompromisowa i zdecydowanie nicoportunistyczna. Mało kto się dzisiaj bowiem waży na tak ryzykancki akt jak obrona demokracji i to do tego przed tak wpływowymi czterema ludźmi, z których notabene trzech już nie żyje (co prawdopodobnie jeszcze bardziej świadczy o ich potędze). Muszę przyznać, że choć bardzo zaimponowało mi zaliczenie do tak dostojnego grona, to jednak ze wstydem wyznaję, że ja aż tak wielkim antydemokratą nie jestem, jak się p. Chudemu zdaje. Demokracji ani nie lubię, ani lubię (podobnie rzecz się ma z monarchią i arystokracją). Jeśli pokazuję jej słabości, a nie słabości np. monarchii, to wynika to z oczywistego faktu, że obecnie dyskutowanie słabości monarchii byłoby zajęciem antykwarycznym i bezpłodnym. Demokracja natomiast ma dla współczesnego człowieka bezsprzecznie walor aktualności. Ale tak naprawdę jest mi całkowicie obojętne, pod jaką formą rządów żyję, gdyż w każdej z nich mogą być stworzone warunki, aby dobrym było dobrze, a złym źle. Ale w każdej z nich mogą też być stworzone warunki, aby dobrym było źle, a złym dobrze. Ja jednak optuję — przyznaję, arbitralnie — za tym pierwszym rozwiązaniem. Państwo, które nie karze występku i nie nagradza cnoty, jest godne pogardy bez względu na nazwę ustroju, Lewiatan i jego_wrogowie 133 który w nim panuje. A to, czy lepiej jest oddać mniejszość pod jarzmo większości, czy też większość pod jarzmo mniejszości interesuje mnie tylko w niewielkim stopniu. Jest to bowiem raczej problem dla uczonych politologów. Według p. Chudego konsekwencją tego stanowiska jest dominacja siły nad racją w życiu społecznym, a to się autorowi „Obrony demokracji" nie podoba. Wolałby, aby było odwrotnie — aby racja górowała na siłą. Bardzo to szlachetne ze strony p. Chudego, że ma taką opinię, ale jest doprawdy zarozumiałością uważać, że jest się panem losu w tej samej mierze, co panem własnych poglądów. W polityce niestety radykalnego oddzielenia racji od siły nie da się po prostu dokonać. Często bywa tak, że racja już sama w sobie jest potężną siłą, jak również, że siła jest gwarantem racji. Poza tym wydaje się, że Wojciech Chudy przez siłę rozumie brutalną przemoc, co jest bardzo staroświeckim punktem widzenia. Obecnie siła to przede wszystkim zdolność propagandowej mobilizacji (a więc to co p. Chudy nazywa racją), jak również potęga pieniądza. Po co rozpoczynać wojny, gdy przy pomocy sankcji gospodarczych można całe narody zagłodzić na śmierć? Ażeby tego dokonać z czystym sumieniem ludzie zawsze jakąś rację sobie wynajdą. A co zrobić, gdy polityczni przeciwnicy mają równie dobre racje na poparcie swoich roszczeń? Rozwiązać ten problem poprzez losowanie? A może po prostu jest tak, że „ponieważ idee jako takie rzadko oddziaływują na stan równowagi społecznej i na ogół niewielki mają wpływ na wielkie przemiany struktur czy zaledwie na ich konsolidację, dlatego też poszukują jak gdyby same z siebie formy krytycznej, ażeby działać przynajmniej jako czynnik zakłócający. Ostatecznie dochodzi do krańcowych polaryzacji, które likwidują umożliwiające życie kompromisy, połowiczność i rutynowe formy codzienności; na końcu pojawia się agresja, która już incognito tkwiła w ideale. Gołąb jest symbolem miłości i pokoju, ale biolodzy wiedzą, że nie ma on najmniejszych zahamowań przed uśmiercaniem swoich współplemicń-ców." (A. Gehlcn, Morał und Hypermaral). Racja stanu jest zawsze racją istnienia, a przez to znajduje się poza dobrem i złem. Problem ostatnich dwóch wieków polega na tym, że miłujący wojnę domową Behemot podszywa się pod dobroczynnego opiekuna ludzi poczciwych — Lewiatana, i rozdziela na prawo i lewo laurki czerpiąc z autorytetu, który do niego nie przynależy. Behemot może być 134 Lewiatan i jego wrogowie oczywiście dobry (dla pewnych ludzi) albo zły (dla innych). Lewiatan istnieje poza tym podziałem. Nieszczęście naszych czasów wynika z pożałowania godnego pomieszania pojęć — ludzie nazywają rewolucyjnego potwora z jego wrogością do wszelkiego cywilizowanego życia — Państwem. Wojna jest pokojem, niewola wolnością, prawda kłamstwem, nienawiść miłością — Orweliowska wizja jest cały czas aktualna. Tak więc, czy się to p. Chudemu podoba, czy też nie, siła w takiej czy innej postaci (obecnie najczęściej pod pozorem racji) decyduje 0 rozstrzyganiu sporów politycznych. Pogodzić się z tym — to uznać rzeczywistość, a równocześnie ją poniekąd oswoić, bowiem ciągłe powoływanie się na jakieś racje ianatyzujc stosunki między ludźmi 1 między państwami. Niech nam wystarczy minimalistyczna zasada Greków — silniejszym okazać szacunek, równym nieustępliwość, a słabszym umiar. Ręcz jasna dla poszukiwaczy ustroju godnego człowieka formuła ta musi wydawać się zdecydowanie niewystarczająca. Wietrzą oni wszędzie zamordyzm nieświadomi tego, że to właśnie ich chorobliwe fantazje przyczyniają się w dużym stopniu do jego zwycięstwa. I ponieważ swego wymarzonego ustroju nigdy nie znajdują, stają się więc z czasem permanentnymi buntownikami, zawodowymi malkotentami i rewolucjonistami burzącymi zawsze niedoskonały porządek społeczny. 1 cierpnie im skóra, gdy słyszą wezwania do praktykowania cnoty dumnego posłuszeństwa. Bo dla nich cnotą jest swawola racji i z jej posiadania rozpiera ich duma. Etos służby może u nich wzbudzić co najwyżej śmiech. Bo przecież tylko jakaś konformistyczna, tchórzliwa zakała może być dumna z posłuszeństwa wobec władzy państwowej. P. Miszalski twierdzi, że chwaiić Lewiatana nie ma potrzeby, gdyż jest on dzisiaj już wystarczająco chwalony. Współczesne państwo podatków jest już dzisiaj tym okropnym monstrum, zwanym Lewiata-nem. To prawda, dzisiejsze państwo socjalne jest wszechpotężne i wścibskie, ale jednocześnie niesuwerenne. Nie jest więc władne podjąć decyzji politycznej niezależnej od różnorakich grup interesu obrazowo przez p. Miszalskiego określanych jako „wspólnoty rozbójnicze". Forsthoff pokazuje na przykładzie Niemiec Zachodnich („Verfassung und Vcrfassungwirklichkeit der Bundesrepublik"), że „pod panowaniem ustawy zasadniczej za kryterium społecznego podziału dóbr — wszelkie działanie socjalne państwa polega na podziale — Lewiatan i jego wrogowie 135 przyjęto nie finansową wypłacalność państwa, lecz rozmiary dochodu narodowego brutto. Oznaczało to po prostu zdanie decyzji państwowych na warunki gospodarowania. Tym samym Republika Federalna po zewnętrznej utraciła także suwerenność wewnętrzną: w jakim sensie określają jeszcze można jako państwo, jest kwestią nazewnictwa." Władza państwowa uległa więc rozkruszeniu, a jej prerogatywy przejmują instytucje chroniące partykularne korzyści. Jest to być może kwestia tylko terminologiczna, ale dla mnie podstawowym atrybutem Lewiatana jest suwerenność, czyli posiadanie niepodzielnej władzy zwierzchniej. Dzisiaj natomiast istnieją różnorakie rodzaje władzy, ale zidentyfikować Suwcrena jest niezmiernie trudno (jeśli w ogóle jest możliwe), co z kolei powoduje, że mamy do czynienia z czarodziejskim trickiem — jakaś władza jest, ma przywileje i to niemałe, nie ma natomiast odpowiedzialności. Władza bez odpowiedzialności — wynalazek na miarę lampy Edisona. Jak słusznie zauważa p. Miszalski tak rozumiana władza nic stabilizuje, a anar-chizuje życie społeczne. Marian Miszalski powątpiewa też, czy po okresie rozpadu państwa, jakiego dzisiaj doświadczamy, nastąpi wzmocnienie autorytetu władzy zwierzchniej. Stan ten może przecież utrzymywać się długo, a nawet pogorszyć. Ja naturalnie nie jestem prorokiem i nie wiem, co się stanie w przyszłości. Stawiam jednak hipotezę (rzecz jasna nie oryginalną), że ludzi z czasem zmęczy stan przypominający stan natury i obudzi się drzemiący w nich państwowy instynkt samozachowawczy. Państwo stanie się więc na powrót narzędziem neutralizacji konfliktów społecznych. Proces ten nazwać można za V. Parcto procesem transformacji demokracji, a więc przechodzenia od demagogicznej plutokracji do jej formy militarno-autorytarnej. W książce Wobec despotyzu wolności opisywałem ten proces. Tu ograniczę się tylko do jego głównych wyróżników: Przemiany form demokracji mają charakter cykliczny i w dużej mierze uniwersalny. Demokracja nieograniczona jest formą politycznej emancypacji ludu. Każdy, bez względu na pozycję społeczną czy zasługi oddane krajowi, posiada tej samej wartości głos wyborczy. Władza demokratyczna, aby zadowolić roszczenia elektoratu rozszerza wpływy państwa na dziedziny tradycyjnie państwu obojętne. Pozornie zwiększając swą potęgę poprzez wszędo-bylstwo, władza państwowa kruszeje, gdyż nie jest w stanie efektywnie spełniać zadania przez naturę jej przeznaczonego, tzn. ochrony 136 Lewiatan i jego wrogowie obywateli przed przymusem wewnętrznym i zewnętrznym, oraz nadużyciami. Co za tym idzie, władza ta z czasem traci swą prawomocność. Bez względu bowiem na to, czy władza ta została wybrana zgodnie z demokratycznymi regułami, czy nie, zasada jej legitymizacji polega na tym (i tu władza demokratyczna nie różni się od jakiejkolwiek innej władzy), że jednostka czy obywatel ma prawo oczekiwać z jej strony pomocy w wypadku nieusprawiedliwionego przymusu. Kiedy władza centralna nie spehria swych funkcji i traci swą prawomocność następuje decentralizacja władzy, czyli funkcje rządu przejmują inne instytucje. Ponieważ jednostka nie znajduje oparcia w państwie jest więc zmuszona do szukania gwarancji bezpieczeństwa w innych organizacjach: związkach zawodowych, organizacjach pracodawców, kościołach, kartelach, koncernach. Grupy interesu przejmują rolę państwa. Demokratyczna zasada rządów dla dobra wspólnego przekształca się w plutokratyczną zasadę rządów niewielu dla dobra niewielu. (Lawrence Dennis w swojej książce Dynamika wojny i rewolucji tak sformułował ten problem: Istotą efektywnej demokracji jest zasada: subsydia dla niewielu, a podatki i prawa wyborcze dla wszystkich). Różnorakie lobbies dbałe o własne interesy zaniedbują nadrzędne interesy kraju. Ich żądania przywilejów rujnują państwo, przy całkowitym paraliżu władzy centralnej. Ludzie zaczynają wierzyć, że można się bogacić bez potrzeby ciężkiej pracy. Cała energia społeczna zostaje zużyta na transfer już istniejącego bogactwa, a nie na konstruktywną aktywność i produkcję nowych dóbr. Wszystkie klasy społeczne czują zapach łatwego pieniądza: pracobiorcy żądają ciągłych podwyżek płac bez wzrostu wydajności, kapitaliści zajęci zaś są spekulacją lub działalnością pasożytniczą. Rząd przedstawicielski przekształca się w demagogiczną plutokrację: vestcd interests lak manipulują sentymentami mas, że opinia publiczna nie rozróżnia retoryki dobra wspólnego i rzeczywistości prywatnego zysku kosztem całości. Konsekwencją demagogicznej plutokracji jest bankructwo rządu, nieufność do klasy politycznej i rozkład gospodarczy. Wynikają one z samego charakteru demagogicznej plutokracji. A więc nie tworzenie nowego bogactwa i rozwój, a podział już istniejącego i zastój oraz, co najważniejsze, propagandowa sprawność" w sztuce utrzymywania się przy władzy. Dzięki tym cechom system ten potrafi tak długo funkcjonować, aż doprowadzi do całkowitej ruiny kraju. I wbrew Lewiatan i jego wrogowie 137 temu, co się powszechnie sądzi, nie ma on wbudowanych mechanizmów samokorekcyjnych, pozwalających na zatrzymanie się w pół drogi. Jest jak lawina śnieżna — gdy nabierze rozpędu możliwości jego zatrzymania poprzez różnorakie środki perswazji są znikome. Reakcją na efekt końcowy demagogicznej plutokracji jest pojawienie się szybko nabierających na sile uczuć konserwatywnych wśród ludności. Prawo, porządek, dyscyplina, moralność, wiara, autorytet, zastępują zasady społeczeństwa permisywnego. Dzieje się to równolegle ze wzrostem niezadowolenia społecznego, nieufności do klasy politycznej i rządu, sytuacji gospodarczej, nagminności korupcji i spekulacji. Wszystko to prowadzi do tego, że demagogiczna plutokracja przekształca się w militarną plutokraq"ę, czyli w jakąś formę autorytaryzmu, cezaryzmu, dyktatury, niekoniecznie zresztą o wojskowo-policyjnym charakterze. Ponieważ militarna plutokracja ma skłonność do nadużywania przemocy, napotyka ona relatywnie szybko na opór społeczny, który ją władzy pozbawia. Ponieważ ta forma władzy nic trwa specjalnie długo, to, mimo jej uciążliwości, szkody przez nią wyrządzone są prawdopodobnie mniejsze niż konsekwencje demagogicznej plutokracji. Oczywiście koszty militarnej plutokracji niepomiernie wzrosną, gdy ogarnia ją mesjanistyczny szał. Jej upadek zapoczątkowuje nowy cykl przemian demokracji. Historia raz jeszcze się powtarza. Obecnie zaś do zadań ludzi rozumnych należy sprawienie, aby ten proces transformacji nie miał wyniszczających dla kraju skutków, a więc aby wspólnoty rozbójnicze nie zastąpione zostały przez cynicznego tyrana. P. Kwieciński jest z kolei zwolenikiem arystotelesowskiego złotego środka, chwali umiar i Fukuyamę, a potępia absolutyzm i skrajny liberalizm. Rzecz jasna ludzie rozsądni słusznie boją się skrajności, powinni jednak pamiętać również o starożytnej maksymie: umiarkowanie we wszystkim, a głównie w umiarkowaniu. Jak dotąd bowiem głoszenie zalet umiaru nie utemperowało ludzkiej bezwzględności i zachłanności. Dokonały tego natomiast całkowicie nicumiarkowane wydające polecenia i oczekujące posłuszeństwa instytucje. Jak pisał Taine w liście do Guizota: „Historia dowodzi, że rządy, religie i kościoły, wszystkie wielkie instytucje są jedynymi środkami, dzięki którym dzikie zwierze w człowieku zyskało swój niewielki udział rozumie i sprawiedliwości." Nasze umiarkowanie w życiu codzien- \v 136 Lewiatan i jego wrogowie obywateli przed przymusem wewnętrznym i zewnętrznym, oraz nadużyciami. Co za tym idzie, władza ta z czasem traci swą prawomocność. Bez względu bowiem na to, czy władza ta została wybrana zgodnie z demokratycznymi regułami, czy nie, zasada jej legitymizacji polega na tym (i tu władza demokratyczna nie różni się od jakiejkolwiek innej władzy), że jednostka czy obywatel ma prawo oczekiwać z jej strony pomocy w wypadku nieusprawiedliwionego przymusu. Kiedy władza centralna nie spełnia swych funkcji i traci swą prawomocność następuje decentralizacja władzy, czyli funkcje rządu przejmują inne instytucje. Ponieważ jednostka nie znajduje oparcia w państwie jest więc zmuszona do szukania gwarancji bezpieczeństwa w innych organizacjach: związkach zawodowych, organizacjach pracodawców, kościołach, kartelach, koncernach. Grupy interesu przejmują rolę państwa. Demokratyczna zasada rządów dla dobra wspólnego przekształca się w ptutokratyczną zasadę rządów niewielu dla dobra niewielu. (Lawrence Dennis w swojej książce Dynamika wojny i rewolucji tak sformułował ten problem: Istotą efektywnej demokracji jest zasada: subsydia dla niewielu, a podatki i prawa wyborcze dla wszystkich). Różnorakie lobbies dbałe o własne interesy zaniedbują nadrzędne interesy kraju. Ich żądania przywilejów rujnują państwo, przy całkowitym paraliżu władzy centralnej. Ludzie zaczynają wierzyć, że można się bogacić bez potrzeby ciężkiej pracy. Cała energia społeczna zostaje zużyta na transfer już istniejącego bogactwa, a nie na konstruktywną aktywność i produkcję nowych dóbr. Wszystkie klasy społeczne czują zapach łatwego pieniądza: pracobiorcy żądają ciągłych podwyżek płac bez wzrostu wydajności, kapitaliści zajęci zaś są spekulacją lub działalnością pasożytniczą. Rząd przedstawicielski przekształca się w demagogiczną plutokrację: vested interests tak manipulują sentymentami mas, że opinia publiczna nie rozróżnia retoryki dobra wspólnego i rzeczywistości prywatnego zysku kosztem całości. Konsekwencją demagogicznej plutokracji jest bankructwo rządu, nieufność do klasy politycznej i rozkład gospodarczy. Wynikają one z samego charakteru demagogicznej plutokracji. A więc nie tworzenie nowego bogactwa i rozwój, a podział już istniejącego i zastój oraz, co najważniejsze, propagandowa sprawność w sztuce utrzymywania się przy władzy. Dzięki tym cechom system ten potrafi tak długo funkcjonować, aż doprowadzi do całkowitej ruiny kraju. I wbrew Lewiatan i jego wrogowie 137 temu, co się powszechnie sądzi, nie ma on wbudowanych mechanizmów samokorekcyjnych, pozwalających na zatrzymanie się w pól drogi. Jest jak lawina śnieżna — gdy nabierze rozpędu możliwości jego zatrzymania poprzez różnorakie środki perswazji są znikome. Reakcją na efekt końcowy demagogicznej plutokracji jest pojawienie się szybko nabierających na sile uczuć konserwatywnych wśród ludności. Prawo, porządek, dyscyplina, moralność, wiara, autorytet, zastępują zasady społeczeństwa permisywnego. Dzieje się to równolegle ze wzrostem niezadowolenia społecznego, nieufności do klasy politycznej i rządu, sytuacji gospodarczej, nagminności korupcji i spekulacji. Wszystko to prowadzi do tego, że demagogiczna plutokracja przekształca się w militarną plutokrację, czyli w jakąś formę autorytaryzmu, cezaryzmu, dyktatury, niekoniecznie zresztą o wojskowo-policyjnym charakterze. Ponieważ militarna plutokracja ma skłonność do nadużywania przemocy, napotyka ona relatywnie szybko na opór społeczny, który ją władzy pozbawia. Ponieważ ta forma władzy nic trwa specjalnie długo, to, mimo jej uciążliwości, szkody przez nią wyrządzone są prawdopodobnie mniejsze niż konsekwencje demagogicznej plutokracji. Oczywiście koszty militarnej plutokracji niepomiernie wzrosną, gdy ogarniają mesjanistyczny szał. Jej upadek zapoczątkowuje nowy cykl przemian demokracji. Historia raz jeszcze się powtarza. Obecnie zaś do zadań ludzi rozumnych należy sprawienie, aby ten proces transformacji nie miał wyniszczających dla kraju skutków, a więc aby wspólnoty rozbójnicze nie zastąpione zostały przez cynicznego tyrana. P. Kwicciński jest z kolei zwolenikiem arystotelcsowskiego złotego środka, chwali umiar i Fukuyamę, a potępia absolutyzm i skrajny liberalizm. Rzecz jasna ludzie rozsądni słusznie boją się skrajności, powinni jednak pamiętać również o starożytnej maksymie: umiarkowanie we wszystkim, a głównie w umiarkowaniu. Jak dotąd bowiem głoszenie zalet umiaru nie utemperowało ludzkiej bezwzględności i zachłanności. Dokonały tego natomiast całkowicie nieumiarkowanc, wydające polecenia i oczekujące posłuszeństwa instytucje. Jak pisał Taine w liście do Guizota: „Historia dowodzi, że rządy, religie i kościoły, wszystkie wielkie instytucje są jedynymi środkami, dzięki którym dzikie zwierze w człowieku zyskało swój niewielki udział w rozumie i sprawiedliwości." Nasze umiarkowanie w życiu codzien- 138 Lewiatan i jego wrogowie nym nie jest wynikiem naszej dobrej woli, ale konieczności, czyli wynika ze strachu przed utratą życia wiecznego lub doczesnego. P. Kwicciński, podobnie jak W. Chudy, optuje za demokracją prawdziwą, a odrzuca fałszywą, czyli bliskie mu są raczej idee Jcffcrsona, a nic Robespierre'a. Jest to rzecz jasna pogląd powszechnie akceptowany, co jest dowodem nie tyle na jego prawdziwość, co na silny związek z panującą obecnie modą na cstetyzm polityczny. Jeffersonowska demokracja zakłada bowiem istnienie ludu jako politycznego suwerena. Ludu, a wiec wolnych producentów, głównie związanych z ziemią rolników, a nie sprolctaryzowanych mas miejskich. W nowoczesnych państwach Zachodu taki lud można już teraz oglądać tylko w skansenach. Tenże Jefferson pisał: „Motłoch wielkich miast tyleż przyczynia się do poparcia czystych i uczciwych rządów, co wrzody do zachowania silnego i zdrowego ciała." (Notes on Virginia). A to właśnie on jest przecież dzisiaj „suwerenem". Cóż więc się dzieje, gdy ludu nie ma lub istnieje w stanie szczątkowym? Czy mogą istnieć rządy ludowe bez ludu? Odpowiadam: jak najbardziej — mogą. To jest właśnie nasz wkład do teorii demokracji — władza nieistniejącego ludu. Cóż, wiek XX kocha paradoksy, a my, poszukując możliwości ich rozwiązania, powinniśmy sięgać raczej do Aleksandra Hamiltona, a nie do Tomasza Jeffersona, bo, jak uczy ten pierwszy: nie ma szczęścia, wolności i moralności bez porządku i stabilności. Również dla pogardzanego przez Jeffersona miejskiego „motlochu". W artykułach pp. Kwiccińskiego, Chudego i Miszalskiego znaleźć można jeszcze wiele ciekawych uwag godnych dyskusji. Tu, ograniczę się tylko do, moim zdaniem, sprawy podstawowej, która nas, przynajmniej w jakimś stopniu, różni. Sprowadza się ona do zasadniczego dylematu: czy państwo jest tylko funkcją społeczeństwa, czy też, przeciwnie, ma względem niego relatywnie autonomiczny charakter. Jeśli dobrze rozumiem, stanowisko moich oponentów najlepiej oddaje konstatacja p. Miszalskiego (za Ortegą y Gassetem): „Porządek nic jest naciskiem wywieranym na społeczeństwo z zewnątrz, lecz równowagą ustanowioną od wewnątrz". Opowiadają się więc oni za pierwszym rozwiązaniem, które zasadnie nazwać można liberalną samodestrukcją. Najpoważniejszą przyczyną tej liberalnej sarnodestrukcji jest zapoznanie dwóch podstawowych faktów (o konsekwencjach zaś tego Lewiatan i jego wrogowie 139 stanowiska piszę szerzej w artykule „O liberalnej hipokryzji i komuni-tarnej utraconej cnocie"): po pierwsze, w liberalno-indywidualistycznych społecznościach spokój publiczny zagwarantować może tylko silna władza, ale władza zewnętrzna w stosunku do społeczeństwa obywatelskiego; po drugie zaś, współczesne państwo, czy się tego chce, czy też nie chce, jest nie tylko źródłem prawa, ale i moralności. Podsumowując: etos państwa jest gatunkowo odmienny od zasad samorealizacji jednostki, współżycia rodzinnego czy konkurencji różnorakich grup społecznych, gdyż „trzeba mieć władzę, ażeby w ogóle móc działać, zwłaszcza w sferze moralnej. Trzeba być potężnym, by czynić dobro, oraz silnym, by dostarczać opieki. Poszukiwanie dobra przy jednoczesnym odrzuceniu siły opiera się na płaskim i samowolnym wyobrażeniu, że życie nie stawia żadnych warunków." (Irenę Coltman, Private Man & Public Causes). Lewiatan nie jest, jak chcą niektórzy, mleczną krową, zapewniającą materialny komfort. Jest raczej nieestetycznym, ale dostarczającym dobra i opieki potworem. A strach przed nim, notabene całkiem naturalny, bo ludzie przecież boją się potworów, jest gwarantem wypełniania przez niego jego dobroczynnej misji. Dzisiaj natomiast ludzie wygrażają nie tylko nieśmiertelnemu, ale i śmiertelnemu Bogu, płaszcząc się jednocześnie przed partyjnym politrukiem, dziennikarzyną, związkowym bosem czy finansowym spekulantem. I dziwią się przy tym szczerze, że moralność i duch obywatelski upada. O liberalnej hipokryzji i komunitarnej utraconej cnocie „Liberalizm to wolność nie posiadania żadnego przekonania i jednocześnie utrzymywanie, że wolność ta jest najmocniejszym przekonaniem." Moeller van den Bruck W zeszycie krakowskiego periodyku „Arka" (51) ukazał się bardzo ciekawy artykuł poznańskiego filozofa Piotra Przybysza zatytułowany „Dwa modele człowieka. O sporze liberalizm — komunitaryzm." Tekst ten ma wiele zalet, a do najważniejszych z nich należy jasność i klarowność wywodu, co sprawia, że czytelnik jest w stanie śledzić rozumowanie autora nawet bez wkładania w ten proces jakiegoś nieludzkiego, intelektualnego wysiłku. Ten pedagogiczny walor artykułu trzeba docenić, gdyż dzięki niemu polska czytająca publiczność ma możliwość zapoznać się z problematyką znaną głównie specjalistom z zakresu filozofii politycznej, i to w dodatku nie wszystkim. Szczególnie komunitarianie są mało znani, co wynika z wielu przyczyn, z których może najważniejsza jest ta, że ich myślowy dorobek jest, w porównaniu z liberałami, zdecydowanie skromniejszy. Tak więc Przybysz poprzez swoją elegancką analizę liberalnego i komu-nitarnego konceptu, poprzez rekonstrukcję przesłanek i wskazanie konsekwencji, wypełnia lukę w naszym piśmiennictwie. Ale nie tylko. Jego artykuł zachęca również do refleksji i rozmyślań, gdyż problemy, o których mówi, mają nie tyle czysto teoretyczny, ale i bardzo praktyczny charakter. Ich rozwiązanie może nawet decydować o politycznym kształcie społeczeństw. A to powinno zainteresować już nie tylko filozofa, ale również zwykłego obywatela. Przybysz zabrał głos w dyskusji ważnej. Ja ze swej strony pragnę podzielić się kilkoma uwagami na marginesie jego artykułu z odrobinę odmiennej perspektywy, a więc nie tyle filozoficznej, ile właśnie obywatelskiej. O liberalnej hipokryzji „Wśród wpływowych egalitarnych liberałów panuje opinia, że najbezpieczniejszym powiernikiem i strażnikiem jednostek będzie ze względu na swoją neutralność światopoglądową i niezależność — pań- 144 Lewiatan i jego wrogowie stwo. (...) Człowiek jest wolny, kiedy wyrzeknie się wszelkich dóbr i ocen wartościujących. Im jest bardziej przejrzysty, mniej określony, nie przypisany do konkretnej grupy społecznej, narodu, wyznania, tym bardziej jest wolny i niezależny. Z drugiej strony dobra i wartości muszą do kogoś należeć; a że nie mogą należeć do jednostki, bo ta, aby być wolna, musi być ponad wszystkim, to najlepiej, jak plenipotentem jednostki w sferze moralności, posiadanych dóbr i praw będzie państwo (bo rzekomo jest neutralne)." — pisze trafnie Przybysz wskazując jednocześnie na jeden, czy właściwie mówiąc dwa z najpoważniejszych problemów współczesności. Pierwszy z nich sformułować można następująco: liberałowie zdają sobie sprawę, że utrzymanie stabilności społecznej przy ich założeniach antropologicznych wymaga silnego państwa, ale nie są skorzy do uznania suwerenności tego państwa i jego nadrzędności w stosunku do społeczeństwa obywatelskiego, gdyż zgodnie z ich własną doktryną, władza jest tylko jedną z form tegoż społeczeństwa albo jego funkcją. Albo, innymi słowy, posiłkując się sformułowaniem angielskiego historyka Jonathana C. D. Clar-ka („Arka" nr 49, 1994) „społeczeństwo obywatelskie jest nowoczesnym, to jest XIX i XX-wiecznym sposobem konceptualizacji państwa". Tak więc porządek władzy jest dla nich tożsamy z porządkiem społecznym. Konsekwencją tego rodzaju przesłanek jest pomieszanie państwa ze społeczeństwem cywilnym znane obecnie w postaci wścibskiego, a przy tym całkowicie niesuwerennego państwa socjalnego (b. państwo dobrobytu), które z kolei, powodowane swą własną logiką, preferuje rozwiązania kolektywistyczne nad indywidualistycznymi. Dokonuje się liberalna samolikwidacja. Najpoważniejszą więc przyczyną liberalnej samodestrukcji jest zapoznanie podstawowego faktu: w liberalno-indywidualistycznych społecznościach spokój publiczny zagwarantować może tylko silna władza, ałe władza zewnętrzna w stosunku do społeczeństwa obywatelskiego. To chyba nie przypadek, że za największe osiągnięcie rzymskiej jurysprudencji uznaje się połączenie indywidualistycznego ius prwatum z absolutys-tycznym ius pubiieum. Problemem drugim, i jak się zdaje jeszcze ważniejszym, jest kwestia neutralności światopoglądowej liberalnego państwa, czy, jak zauważa Przybysz, „rzekomej neutralności". Aby zdać sobie sprawę z problemu tego pilnej aktualności należy bowiem spróbować odpowiedzieć sobie na następujące pytanie: czy panujący obecnie ideo- O liberalnej hipokryzji j komunitarnej utraconej cnocie 145 logiczny monopol w postaci różnych form political correctness jest logiczną konsekwencją założeń związanych z neutralnym światopoglądowo państwem liberalnym? Zilustrujmy najpierw dzisiejszą sytuację dobrym przykładem. Szwajcaria jest jednym z niewielu cywilizowanych krajów bardzo odpornych na zakusy uniwersalnej politycznej poprawności. 25 września 1994 roku Szwajcarzy wzięli udział w referendum dotyczącym zaakceptowania przez nich „antyrasistowskiej" konwencji ONZ. 55% opowiedziało się za jej przyjęciem, 45% zaś za jej odrzuceniem. Ponieważ większość wyraziła aprobatę, konwencja ta stała się prawem szwajcarskim. I choć oznacza ona de jurę zakaz dyskryminowania z powodów rasowych, to de facto jej akceptacja posiada dużo dalej idące konsekwencje, wysoce pouczające dla zrozumienia funkcjonowania nowoczesnych państw. Rasizm jest doktryną zakładającą, że po pierwsze istnieją różne rasy ludzkie; po drugie, że są one różnej wartości; po trzecie, że rasa, do której sam należę, jest zdecydowanie wyższa w hierarchii wartości od innych ras. Konsekwencją takiego stanowiska jest pogarda, nieufność czy nienawiść do innych ludzi. Nikt nic zaprzeczy, że rasizm jest światopoglądem. Ale jest nim również antyrasizm ze swym przekonaniem o moralnej ułomności czy wręcz amoralności doktryny rasistowskiej. Tak więc, w wypadku Szwajcarii, liberalne, demokratyczne i neutralne państwo, poprzez swoje procedury decyzyjne, opowiada się za jednym światopoglądem przeciw innemu i identyfikuje się ze światopoglądem „mocnym", czyli opartym na bardzo silnym przekonaniu moralnym. Państwo to przestaje być państwem światopoglądowo neutralnym, co więcej staje się ono nie tylko źródłem prawa, ale i źródłem moralności. Neutralny arbiter przekształca się w strażnika moralności i staje się jedną ze stron światopoglądowego sporu. Proces ten (opisany doskonale przez Przybysza) paradoksalny na pozór, jest w gruncie rzeczy logiczną konsekwencją założeń liberalnego modelu człowieka. Warunkiem koniecznym do zaistnienia jakiejkolwiek wspólnoty ludzkiej jest pojawienie się zestawu wartości wspólnotę tę konsolidujących do wewnątrz i wyróżniających na zewnątrz. Wspólnota warunku tego nie spełniająca przestaje być automatycznie wspólnotą. Państwo jest rzecz jasna rodzajem wspólnoty i bez takiego zespołu wartości obyć się nie może. Musi mieć więc zawsze i niejako a priori 146 Lewiatan i jego wrogowie światopoglądowy charakter. Problem jednak w tym, kto i na jakich podstawach decyduje o kształcie tego światopoglądu? W obowiązującej dzisiaj nieomal powszechnie pluralistycznej koncepcji państwa zakłada się wolną konkurencję w walce o władzę. Władzę zdobywa więc ta grupa czy sojusz różnych grup (mogą to być partie polityczne, potężne organizacje finansowe, kartele, związki zawodowe, stowarzyszenia pracodawców, kościoły, massmedia, wojsko), która dysponuje najsprawniejszą socjotechniką. Pokonując rywali i przejmując ster rządów grupa ta otrzymuje również specjalną nagrodę za swoje trudy w postaci prawnej i moralnej premii (gdyż państwo jest źródłem prawa i moralności), którą nazwać by można, parafrazując Marksa, polityczną wartością dodaną. Premię tę wykorzystuje się później do ugruntowania swej dominującej pozycji. Liberalne państwo pluralistyczne nie istnieje jednak jako forma zewnętrzna w stosunku do społeczeństwa obywatelskiego i mitygująca kombatantów w walce o władzę. Pojawiają się zatem tendencje odśrodkowe, grożące w każdej chwili społeczną destabilizacją. Aby zażegnać to niebezpieczeństwo władza wykorzystuje swą prawną i moralną premię w sposób nieumiarkowany i „totalny". Neutralne państwo dobra wspólnego przemienia się w ideologiczne niby-państwo partykularnego interesu. Polityczna poprawność jest widomym wyrazem tych przemian. Podsumowując: państwa neutralne światopoglądowo nic mogą istnieć, gdyż zestaw wartości tworzący światopogląd stanowi raison d'etre każdej ludzkiej wspólnoty. Państwo realizujące ideał światopoglądowej neutralności musiałoby więc z konieczności przestać być wspólnotą, a więc de facto przestać istnieć. Tak więc zwolennicy teorii państwa neutralnego światopoglądowo są albo utopijnymi anarchistami szerzę wierzącymi w zalety bezpaństwowości (a tych jest niewielu), albo też ludźmi żądnymi władzy i pewnymi swych socjotechnicz-nych przewag na tyle, by złudzenie neutralności przekształcić w służącą ich interesom orwellowską kontrolę myśli. Likwidując więc państwo, budują jednocześnie na gwałt jego atrapę, przekonani o tym, że status i autorytet państwa są wygodnymi i właściwie niezastąpionymi narzędziami w realizacji partykularnych interesów. Ponieważ jednak tak naprawdę państwo to nie istnieje, lojalność wobec tego nowego tworu musi opierać się na zasadach odmiennych od klasycznych. W państwach historycznych najistotniejszym przejawem lojalności (będącym _________O liberalnej hipokryzji i komunitarnej utraconej cnocie 147 niezbędnym warunkiem przetrwania wspólnoty) w stosunku do państwa jako takiego, a nie tylko jakiejś jego formy — był patriotyzm. W nowej sytuacji, czyli istnienia niby-państwa, nie może on być w pełni wykorzystany, bo ludzie mają problemy, i słusznie, z identyfikacją przedmiotu swoich patriotycznych uczuć. Miłość ojczyzny zastąpiona więc zostaje para-religijną mieszanką miłości ludzkości (uniwersalizm praw człowieka i demokracji) i miłości rządu niby--państwa (patriotyzm konstytucyjny). Jak widać tak ugruntowana lojalność przypomina bardziej zasady dyscypliny wewnątrz rewolucyjnej sekty (łącznie z regularnym praniem mózgów jej członków) niż wymogi obywatelskiej odpowiedzialności w cywilizowanym państwie. O komunitarnej utraconej cnocie Zasadniczą intuicję komunitarnej reakcji na postępy indywidualistycznego liberalizmu oddaje John Gray w antypopperowskim twierdzeniu, że wolne społeczeństwo nie może być jednocześnie społeczeństwem otwartym. Co więcej, aby swą wolność na dłuższą metę zachować musi ono mieć w dużej mierze zamknięty, zdeterminowany przez kulturową tradycję charakter (John Gray Beyund the New Right London 1993). Tradycja ta wyraża się przede wszystkim przez instytucje, ale instytucje nicabstrakcyjne, nie sztuczne. Te naturalne instytucje to tradycyjne wspólnoty: rodzinne, sąsiedzkie, zawodowe, lokalne, narodowe gwarantujące przechowanie jednoznacznego kodu moralnego i wzbogacające jednostkę poprzez zakorzenienie w historii. Burkę, Hegcl, Ranke, Colcridge, Disracli, Eliot głosili wyższość wspólnot etycznych i duchowych nad wykorzenionym społeczeństwem cywilnym, którego jedynym spoiwem jest jedność interesu. Te anty-modernistyczne sentymenty najlepiej wyeksplikował Otto von Gierkę w rozróżnieniu pomiędzy jednoczącym i sotidarystycznym Genossens-chaft a dzielącym i egoistycznym Herrschaft. Dla człowieka współczesnego jednak tego rodzaju preferencje, choć z pewnością sympatyczne, wydają się być raczej politycznym cstetyzmem czy nostalgią za utraconą niewinnością, a nie wizją dobrego życia. Postulowanie odbudowy naturalnych więzi międzyludzkich poprzez oddolną jednostkową aktywność zakłada bowiem, że, używając terminologii Zygmunta Bau-mana, we współczesnym turyście zostały jeszcze jakieś resztki z pielg- 148 Lewiatan i jego wrogowie O liberalnej hipokryzji i komunitarnej utraconej cnocie 149 rzyma. A towaru tego, jak wiadomo, coraz bardziej brakuje. 1 bynajmniej nie z powodu złej woli turysty. Brak ten jest bowiem wynikiem wewnętrznej logiki kapitalizmu. Rozumiał to F. Tónnies pisząc Geme-inschaft und Gesellschaft. Darząc dużą sympatią ideę Genossenschaft Gierkego, zdawał sobie jednak Tónnies sprawę z faktu, że sukces cywilizacji kapitalizmu z jej specyficznymi wartościami opiera się na odrzuceniu tradycyjnego wspólnotowego myślenia i że w warunkach kapitalizmu wspólnot takich odtworzyć się nie da. Podstawą rozwoju nowoczesnego przemysłu jest bowiem Gesellschaft ze swą racjonalną, krytyczną inteligencją i formalnym, legalistycznym i kontraktualnym charakterem. Poprzez swój racjonalistyczny i biurokratyczny charakter miesza się z państwem i niszczy Gemeinschaft, tworząc apersonalne substytuty tradycyjnych wspólnot w postaci ubezpieczeń socjalnych, co z kolei sprawia, że nie tylko utrzymanie elementarnego lądu społecznego, ale i ładu moralnego staje się zadaniem państwa. Liberalni krytycy komunitarnych idei traktują z należną powagą nawoływania tych ostatnich do odbudowy tradycyjnych wspólnot. Jest to dla nich przejaw ciągot kolektywistycznych i reakcyjnych {R. Dah-rendorf) ciągle obecnych w spoleczeństach Zachodu. Do języka filozoficznej propagandy wchodzi pojęcie communitańtm trap (wspólnotowa pułapka). Dobrym przykładem takiej postawy liberałów jest książka S. Holmesa The Anatomy of Antiliberalism (Cambridge: Harvard University Press, 1993), w której autor ostrzega przed wpływami takich myślicieli jak de Maistre, C, Schmitt, L. Strauss, A. Maclntyrc, Ch. Lasch, gdyż, jak pisze, ich retoryka jest właściwie nieodróżnialna od retoryki filozofów faszystowskich. Największe zagrożenie dla indywidualnej wolności stanowią dzisiaj nie mesjanisty-czni rewolucjoniści czy teoretycy inżynierii społecznej, a członkowie ponurej sekty DAC (dead authońtańan Catholics). Jakby się jednak sprawy z komunitarianami nie miały, stoją oni de facto przed takim samym problemem co liberałowie, a mianowicie problemem państwa jako źródła moralności w świecie współczesnym. Liberałowie prawdę tę doskonale rozumieją, komu nit arianie się jej boją. Na zakończenie dwie uwagi polemiczne. Nic jestem w stanic ocenić czy filozoficzna krytyka historyzrńu dokonana przez Przybysza (idącego, jak się zdaje, śladem L. Straussa) jest słuszna, czy nie. Osobiście historyzm bardzo sobie cenię, a to z jednego, ale zasad- , niczego, bo politycznego powodu. Polityczna wartość historyzmu polega bowiem na przeświadczeniu, że każde państwo ma prawo rozwijać się według własnej politycznej logiki, że ma prawo różnić się od liberalnych standardów. Formuła ta ma bez wątpienia minimalis-tyczny charakter i wiele można by jej zarzucić, a przede wszystkim oskarżyć ją można o zachęcanie do relatywizmu, do pasywnej akceptacji aktualnego stanu rzeczy. Ale, prawdę mówiąc, nie widzę innego sposobu unikania fanatyzmu w stosunkach międzynarodowych. Naturalnie, życzyć by sobie można, aby istniał jakiś uniwersalny, oparty na sprawdzonej tradycji kod polityczno-moralny, który by ten relatywizm temperował i ograniczał (np. triada: grecka wolność, rzymskie prawo, chrześcijańskie przykazanie miłości). Jednak życzenie to nic jest jeszcze faktem. Potrzeba takiego kodu jest rzeczywiście wielka, problem jednak w tym, jak ją zaspokoić? I kto ewentualnie otrzyma mandat na jej zaspokajanie? ONZ, UE, GATT, suwerenne państwo narodowe, Kościół, massmedia, Wall Street czy może straussowska międzynarodówka filozofów? Należy rzecz jasna ubolewać na utratą klasycznej tradycji (związaną bez wątpienia z reformami edukacji), ale czy naprawdę pomoże nam to w rozwiązywaniu dzisiejszych, bardzo aktualnych problemów? Uwaga ostatnia ma charakter terminologiczny i żartobliwy zarazem. Przy dyskusji koncepcji Rawlsa Przybosz używa wyrażenia najmniej uprzywilejowani mając chyba na myśli najbardziej potrzebujących. Jest to prawdopodobnie kalka z angielskiego, w którym często używa się zwrotu underpńvileged. Nie wiem, jak to brzmi po angielsku, ale po polsku najmniej uprzywilejowani brzmi trochę dziwacznie. Jeżeli wszyscy są uprzywilejowani, to nikt nie jest uprzywilejowany — albo posiada się jakiś przywilej, albo nie. W każdym razie, jeżeli moja intuicja jest słuszna i rzeczywiście Przybysz pod pojęciem najmniej uprzywilejowani rozumie najbardziej potrzebujących, a więc słabych, ubogich, chorych i starych, to nasuwa się nieuchronnie pytanie: jakiego to, nie znanego im z pewnością, przywileju są ci nieszczęśliwcy szczęśliwymi posiadaczami? Podejrzewam, że czekają oni z utęsknieniem odpowiedzi na to pytanie, bo przecież świadomość posiadania nawet najmniejszego przywileju wzbudzić musi wśród nich wiele radości oraz dodać otuchy w ich nierównej walce z okrutnym losem. Zamiast zakończenia Drogi Kolego, 10 porad praktycznych na domowy użytek europejskiego, rewolucyjnego „post"-konserwatysty w końcu drugiego tysiąclecia po Chrystusie. Pamiętaj, że choć los tak szczęśliwie sprawił, że to Fryderyk Nictzsche, a nie Bóg, umarł, lo jednak nadai żyjemy i najprawdopodobniej nadal żyć będziemy w czasach, w których obowiązuje zasada sformułowana w 1704 roku przez brytyjskiego żołnierza podczas bitwy pod Blenheim; O Boże, jeśli w ogóle istniejesz, zbaw mą duszę, jeśli w ogóle mam jakąś duszę! Pamiętaj, że prawdę szybciej znajdziesz wsłuchując się w dumne milczenie niewielu niż w histeryczną wrzawę tłumu. Pamiętaj, że jedyna wolność, jaka naprawdę istnieje, to Twoja wolność wewnętrzna, wolność ducha, wolność ofiary i obowiązku. Reszta to ułuda. Pamiętaj, że Twoja niechęć do dążenia do władzy nic jest wspólna rodzajowi ludzkiemu, i że jest wielu ludzi bez skrupułów namiętnie pragnących narzucić swą własną wolę Tobie. Odwaga władzy jest więc jednym z Twoich podstawowych obowiązków. LQ Pamiętaj, że ośmieszanie teorii spisku jest jedną z najlepszych metod ugruntowania wpływów spiskowców. Drwij więc w najlepsze z konspiracyjnych teorii historii i świata. Stań się sam spiskowcem, spiskowcem ducha. 152 Lewi aten i jego wrogowie UJ Pamiętaj, że zawsze gdy zanika naga władza miecza to na jej miejsce, nieodwołalnie, pojawia się zdradliwa i skryta władza sztyletu, a nie, jakże upragniona przez poczciwych obywateli, władza lemiesza. JUJj Pamiętaj, że każda władza korumpuje, ale brak władzy korumpuje w stopniu wcale nie mniejszym. UJ Pamiętaj, że Twoja wiara i Twoje przekonania są wystarczającym powodem na to, aby Cię publicznie i prywatnie oczerniać. Pamiętaj też, że Twoi wrogowie nigdy nie oddadzą Ci sprawiedliwości. Nie oczekuj więc jej od nich. Was mich nicht umbńngt, macht mich stdrker. Łfcl Pamiętaj, że Twoje romantyczne poczucie nieskończoności musi, aby się nie zdegenerować, wyrażać się w klasycznej, dyscyplinującej formie. (UJ Zawsze pamiętaj, że dopóki nie zdasz sobie sprawy z potęgi kłamstwa, dopóty żył będziesz beztrosko w świecie iluzji. Bądź więc uważny, staraj się być szczęśliwy. Be just and fear not... O poprzedniej książce Jarosława Zadenckiego Wobec despotyzmu wolności (Wyd. Platan, Kraków 1995) pisano m.in.: „Klasa Zadenckiego — myśliciela politycznego jest wyśmienita właśnie przez to, że wznosi się ponad ekonomiocentryczny redukcjonizm i potrafi dostrzec głębsze przyczyny demokratycznej destrukcji autorytetu państwa ". Jacek Bartyzd ¦— ,,Arcana" „Zadencki, uważany za czołowego przedstawiciela polskiej „nowej prawicy", jest rzeczywiście człowiekiem nowym. Chce się wyrwać z zaklętego koła schematów i iluzji, w jakich zaplątana była polska myśl polityczna, chce jej nadać pewnego biologicznego żywiołu. To ona może okazać się kamieniem milowym na drodze do konserwatywnej rewolucji (rekonstrukcji?) i już choćby dlatego nie może jej pominąć ten, kto poważnie chce myśleć o problemach politycznych." Piotr Tryjanowski — „Nowa Res Publica" „Od «Listu o tolerancji" Locke'a, a przez esej «O wolności» Johna S, Milla, a na ^Społeczeństwie otwartyrm Poppera wcale jeszcze nie kończąc, w ciągu ostatnich trzech stuleci rozwija się filozoficzna apologia wolności politycznej jako fundamentalnej wartości życia zbiorowego i indywidualnego. Ten nurt ideowy jest na tyle silny, że jego antagoniści mogą odczuwać wręcz pewien dyskomfort, czy nawet dyskryminację. Jak wiadomo, nie ma bowiem wolności dla wrogów wolności. Jarosław Zadencki, należący do konserwatywnej formacji krytyków płynących pod prąd dominujących poglądów i przekonań, nazwał to ^despotyzmem 154 Lewiatan i jego wrogowie wolności*. Jego książka stanowi próbę zasadniczego i bezkompromisowego przeciwstawienia się mu." Janusz A. Majcherck — „Przegląd Polityczny" „Kiedy więc autorzy wzorujący się na Schmitcie — tacy jak Za-dencki — mówią o potrzebie odbudowania «cnoty dumnego posłuszeństwa» jako podstawowej cechy obywatelskiej, to oczywiście muszą Uczyć się, iż reakcją na te słowa będzie pogardliwe wzruszenie ramion. Współczesny obywatel ani nie lubi, żeby mu mówić o cnocie, bo sum wie, jakie zachowanie jest dla niego dobre, ani nie jest dumny, bo bez oporów i żenady korzysta z opieki państwowej, ani nie cechuje go posłuszeństwo, bo gdzie może to patistwo to oszukuje (np. na podatkach) i na nim pasożytuje." Ryszard Lcgutko — „Nowe Państwo" „Zadencki nie pozwolił się zastraszyć kapłanom demokratycznej wiary, zapewniającym szeroką publiczność, iż ten, kto nie dostrzega piękna tkaniny, z której utkano szaty demokratycznego Księcia (czyt. Komitetu Większości Parlamentarnej) musi być człowiekiem o twardym sercu autokraty. Nie waha się on, niczym dziecko ze znanej bajki, zawołać — "Książe jest nagi». Z dużą dozą pewności można przewidywać, iż przysporzy mu to więcej wrogów niż przyjaciół politycznych." Piotr Barlula — „Tygodnik Powszechny'" Czasy wielkiej imitacji lo kolejny tom lelieionow, tym lazem poświeconych zjawiaku naśladownictwa, jakie charakteryzuje znaczną częSĆ polskiego Życia I polskiej kultury. Autor wyśmiewa manię amerykanizacji języka i obyczaju, snobizm zachowań, powielanie schematów myślowych i wzorów kultury masowej. Przede wszystkim jednak slawia on pytanie, czy popadając w powszechną imitacje nie marnujemy wielkiej szansy, Jaką zdobyliśmy dzięki odzyskane; wolności^ Zamówienia molna składać pisemnie lub telefonicznie 31-133 Kraków, ul. DunajewskiegoS . tel./faks (012I1Z2 Bł 4B e-mail arcana@kki krakow.pl Można również wptaeae na konto: AHCArli BPH SA IV 0/ Kiabów 10601309-721979-27000-420101 dlaczego czujemy strach przed imigrantami? czy tolerancja jest represyjna? czy europejskim wartościom zagrażają Arabowie? czy należy zakazać rocka, aby chronić kulturę? czy antyrasizm jest biznesem? co to jest Potiomki-nowskie leczenie? jak KGB walczyło z „białą śmiercią"? czy zagraża nam nowa walka klas? Zamówienia można składać pisemnie, telefonicznie, e-mailem lub wpłacając na konto. 31-133 Kraków, ul. Dunajewskiego 6, tel./fax(12)422 S4 48 e- maił :arcana- kki.krakow.pl ARCANA, BPH SA IV O/Kraków 10601389-721875-27000-420101 Cenal egz. 14 zł plus opłata pocztowa. NAGRODA IM. ANDRZEJA KIJOWSKIEGO - Ca nam została z antykomunfcmu - Pnedmwoezesność, poslnowociesnosc i lać liberalni ¦ Spór o Platona ¦ Eros, Sokrates, Alkibiadet - Trzy konserwatyimy - Śmierć i polityka - O tolerancji ¦ Refleksje o kontrkultune ¦ Koniec świata westernu Tom •••Iow stanowiący krytyczną analiz* niektórych wątków kultury llb«raln«| z pozycji konserwatyzmu I klasycznej filozofii ABSOLUTNA iP.OŁECZENSTWO OTWARTE Zamówiena można składać pisemnie lub telefonicznie 31-133 Kraków, ul. Dunajewskiego 6, tel./lai (012) 22 84 48 Można równie; wpłacać na konto ARCANA BPH SA IV 0/ Kraków 10GD13B9-721B75-Z7DIKM20101-Cena 1 eg?. 10 :l plus oplata poczluwa 1.30 d.