WSTĘP i. Legendy o „biedaczynie bożym". Jules Michelet, wielki francuski historyk, który wykładał w College de France współcześnie z Adamem Mickiewiczem, traktował opowie­ści o świętych - „piękne i budujące" - jako wytwór lu dowej wyobraźni. Ona rodziła „marzenia dziwne, pełne cudów, szaleństw absurdalnych i czarujących". Lud w „czasach przemocy" - wieki średnie były niespokojne - pragnął otuchy i pewności. Ich poręczy­cielem stawał się „nowy święty", który chętnie i łatwo czynił „rzeczy cudowne". W takim niespokojnym czasie, gdy nie istniało poczucie pewnej przyszłości, powstał zbiór zatytułowany „Kwiatki świętego Franciszka". Opowieści z życia świętych, apostołów i męczenników krzewiących wiarę wprowadził do piśmiennictwa chrześcijańskiego Prudencjusz (około 400 r.). Zbiory pisane istniały równolegle do legend żyjących w tradycji ustnej. Ludowe przekazy narracyjne obficie czerpały z dawnych zapisów o procesach i egzekucjach świętych (acta mar-tyrum)1 oraz ze starych biografii pustelników i kanonizowanych Objętość: ark. wyd.: 13,35, ark. druk.: 14,5 Papier off. kl. III, 70 g, 61 cm rola Druk i oprawa: Z.G. TAMKA-S.A. 1 Acta martyrum - pisma sprawozdawcze z przebiegu procesu i egzekucji wyroku na pierwszych wyznawcach chrześcijaństwa, często w formie listów między gminami chrześcijańskimi albo protokołów sądowych. Tworzyły wzory bohaterów i postaw moralnych. 10016178 wyznawców (źródła hagiograficzne1 św. Atanazego, św. Hieronima). Jednocześnie lud wzbogacał wątki hagiograficzne o elementy fantas­tyki i cudowności. Uznawano je za prawdopodobne, nawet jeśli były szczególnie wymyślne, bo lud wziął dosłownie - pisał Michelet - „wzruszającą radę Kościoła: Bądźcie jako dziatki nowo narodzo­ne" i wszelką cudowność weryfikował wiarą w prawdziwość przekazu oraz przekonaniem o historycznoścł bohatera lub wydarzenia (mogło być realnie historyczne lub istnieć tylko intencjonalnie). Mnisi zapisywali takie opowieści o świętych. Co prawda, „trochę psuli" je „ozdobami" i „haftowali swą płaską retoryką" (Michelet). Ale niektórzy zdobywali się przecież na pokorę wobec ustnych przekazów narracyjnych i zapisywali je bez znaczniejszych upiększeń, jak to uczynił Jakub de Yoragine, tworząc „Złotą legendę", najsłyn­niejszy zbiór hagiograficzny XIII wieku. Z tradycji ustnej korzystał również w drugiej połowie XIV stulecia anonimowy autor „Kwiat­ków świętego Franciszka". Toskański mnich miał do dyspozycji starsze łacińskie źródła o życiu św. Franciszka z Asyżu. Tomasz z Celano zaraz po śmierci świętego spisał o nim „Legendę pierwszą", potem „Legendę drugą" oraz „Traktat o cudach" (dwa ostatnie teksty pochodzą z lat 1246-48). W roku 1246 uczniowie św. Franciszka zredagowali „Legendę trzech towarzyszy" (ocalał z niej zwój brata Leona). Byli oni rzecznikami radykalnego ubóstwa i pozostawali w opozycji do rygorystów, którzy chcieli zamknąć braci w klasztorach, narzucić im ścisłą regułę oraz wzorce życia uczonego. Ostateczną i oficjalną wersję życiorysu świę­tego spisał św. Bonawentura (po 1260 r.), opierając się na źródłach pisanych i relacjach żyjących jeszcze świadków. Żywot opracowany przez pobożnego generała2 (Bonawentura był nim od 1257 r.) został przedstawiony kapitule generalnej i przyjęty jako obowiązujący wszy­stkich oraz znoszący dotychczasowe różnice zdań. Kapituła nakazała | Źródła hagiograficzne - żywoty świętych, legendy o ich życiu i czynach; najsłynniejsze biografie świętych opracował św. Atanazy (IV w.), Paladiusz oraz anonimowy autor Vitae Patrum („Żywoty Ojców"), które z greki na łacinę przełożył św. Hieronim, tworząc wzorzec dla wielu pokoleń. Najsłyn­niejszy zbiór średniowiecza to „Złota legenda" Jakuba de Yoragine (XIII w.) 2 Generał - najwyższy przełożony zakonu. również zniszczenie wszystkich tekstów wcześniejszych. Tego nakazu na szczęście nie potraktowano dosłownie. Ocalała m.in. reszta materiałów, która pozostała z „Legendy trzech towarzy­szy"; obejmowała ona opowieści spisane przez brata Leona. Swego czasu odrzucono je wzgardliwie jako mało poważne (np. św. Fran­ciszek na łożu śmierci pragnie, aby mu dostarczono raków). Podobnie traktowano naiwne kroniki brata Salimbene, bo rygoryści nie mogli znieść jego rubasznej dosłowności w afirmacji życia (np. w opisie obiadu, jaki dla franciszkanów wydał Ludwik Święty, a kazał poda­wać różne ryby w „doskonałych sosach", pasztety z węgorza, ryż z mlekiem migdałowym i cynamonem). Na podstawie tzw. „Dzie­jów" (Actus) brata Leona oraz najstarszych rękopisów o zasadach funkcjonowania zakonu, zebranych w „Zwierciadle doskonałości" (Speculus perfectionis z lat 1313-38), anonimowy mnich z Toskanii opracował „Kwiatki", arcydzieło literackiego gotyku. 2. „Nowe piękno wieków średnich": wiek XIX odkrywa „poverella" „Poverello" - biedaczyna boży Franciszek z Asyżu - został odkryty dla współczesności w XIX wieku. W roku 1851 Fryderyk Ozanam, francuski historyk i założyciel Konferencji Św. Wincentego a Paulo, wydał głośne dzieło o poetach franciszkańskich w XIII stuleciu, w którym przypomniał legendy ze zbioru „Kwiatków". Ich urokowi nie mogli się oprzeć Hipolit Taine (choć - jak się deklarował - był contre le christianisme}1 oraz Ernest Renan (pozytywistyczny sceptyk i przeciwnik boskości Chrystusa ujrzał w świętym Franciszku „jedynego doskonałego chrześcijanina"). Ale dopiero Paweł Sabatier w wydanej w 1894 roku biografii „poverella" odsłonił nie znane dotąd najstarsze źródła „Kwiatków": odkrył zwoje brata Leona. Europa zaczęła przekładać i czytać te olśniewające teksty. Sabatier (zresztą protestant) ukazał, jak w ustnej tradycji mnichów Marchii Ankońskiej, spisanej przez brata Leona, rodziła się legenda św. Franciszka. Jej bohaterami byli również jowialny brat Juniperus (Jałowiec), pracowity brat Idzi i wierny w miłości do mistrza brat Contre le christianisme - przeciw chrześcijaństwu. Leon. W legendach o nich i św. Franciszku, a więc najstarszych przekazach zbiorowej pamięci, uwidoczniony jest proces kształtowa­nia się wartości franciszkańskich: doskonałego ubóstwa, pokory, miłosierdzia, ufnej miłości do Chrystusa i wszelkiego stworzenia, żarliwej modlitwy i radosnej śmierci. Uczony potwierdził romantycz­ne przekonanie o formowaniu się legendy w procesie ustnego przeka­zu, ale objaśnił także zjawisko dotąd mało znane: ludowej adaptacji elementów tradycji ewangelicznej i historycznej. Przebiega ona jak w micie, gdzie treści odnoszące się do rzeczywistych bohaterów i wydarzeń są sprawdzane jedynie przez wiarę narratora i słuchacza w prawdziwość przekazu. Możliwa jest więc ich redukcja, dowolne przekształcenie (np. pamięć o zbójcach z Gubbio przechowała się w legendzie o nawróceniu złego wilka), wyposażenie w elementy niezwykłe i fantastyczne (przenoszenie ludzi na odległość, rozmowy z aniołami, Matką Boską, Chrystusem, kłótnie z diabłem-kusicielem). O wszystkim decyduje niezachwiana wiara narratora i odbiorcy, którzy akceptują wszelką niezwykłość. Dzisiaj wiemy, iż pierwiastki cudowności w życiu św. Franciszka i pobożnych braci mniejszych (jak się nazywali) są też uzasadniane narracyjnie poprzez sugestię obiektywnej rekonstrukcji wydarzeń w naturalnej opowieści. Narracja, niechby najbardziej fantastyczna, zawsze odnosi się do historycznego czasu, miejsca i bohatera. Legen­da jako utwór epicki posiada więc wyraźne cechy autentyczności. Dodatkowo wzmocnione elementami sakralnymi przez odniesienia bohaterów i zdarzeń do postaci i sytuacji z ewangelii synoptycznych (tzn. Ewangelii Mateusza, Marka i Łukasza, które są zbieżne w ukła­dzie i treści). . Sabatier zauważył też, iż tylko ustna narracja pokazuje żywego człowieka w żywym działaniu. Prawda o cudotwórcy i wizjonerze zyskiwała więc w niej wymiar zespołu twierdzeń i opinii odczuwanych w świadomości społecznej jako zgodne z rzeczywistością, z przyjętymi przeświadczeniami o świecie, o wartościach obowiązujących człowie­ka i o symbolicznym sposobie ich przekazywania. Natomiast prawda, zapisana w celi klasztornej przez św. Bonawenturę w „naukowym" życiorysie św. Franciszka, okazała się tylko zimnym inwentarzem cudów, bez wpływu na formowanie tekstu „Kwiatków" i ich czytel­niczą recepcję. 3. Franciscus alter Christus - Franciszek albo Chrystus czyli jak się rodzi bohater legendy Papież Pius XI zwrócił uwagę, że św. Franciszek „kochał, żył, działał i mówił jak Chrystus". Syn bogatego sukiennika z Asyżu (ur. w 1181/82 - zm. 1226) i Francuzki z Prowansji (stąd przezwisko „Francuzik"; w stanach mistycznych mówił po francusku, w tym języku chętnie śpieał pieśni trubadurów i truwerów1 żył wesoło (miał mu to za złe Tomasz z Celano) i miał żyłkę awanturniczą (wojował i chciał być żołnierzem), poty nie zetknął się z mistyką za sprawą brata Eliasza. Po dwóch latach wewnętrznej walki, gdy po raz drugi ruszał na wojnę, przypadkowe spotkanie z trędowatym wywołało w nim gwałtowny wstrząs duchowy i w następstwie zwrot życiowy: choremu oddał sakiewkę, przezwyciężając wstręt i lęk, pocałował go w rękę z najwyższą pokorą. Potem zwrócił ojcu jego pieniądze, nawet szaty, i w dramatycznym sporze rozstał się z rodziną. Odszedł, aby pędzić życie ubogiego, wędrownego kaznodziei nawołującego do ubóstwa i życia zgodnego z ewangelią. Taki gwałtowny przełom i tak radykalna reorientacja - twierdzą znawcy psychiki człowieka średniowiecza - mieszczą się całkowicie w rejestrze owoczesnych zachowań: gwałtownych, nagłych, niespo­dziewanych zmian postępowania. Franciszek (właściwie Giovanni) Bernardone postąpił według wskazań ewangelicznych: wyrzekł się domu, a za swoją rodzinę uznał uczniów, braci zakonnych i oddane mu kobiety (św. Klara, bł. Agnieszka, ich towarzyszki, patrycjuszka rzymska Jakobina), które go kochają i wspomagają. Jak w Ewangelii, jego rodziną stają się wszyscy, którzy „pełnią wolę Bożą" i „słuchają słowa Bożego, i wypełniają je" (por. Mt. 3.35; Łk. 8.2i)2. W swoim 1 Truwerzy - poeci uprawiający epicką poezję oraz lirykę miłosną w pół­nocnej Francji; znajdowali się pod wpływem poetów z południa Francji (Prowansji), trubadurów, autorów liryków o treści erotycznej, mistycznej i satyrycznej. 2 Skróty: Mt., J., Łk., M. - odnoszą się do autorów Ewangelii, Mateusza, Jana, Łukasza, Marka; liczby wskazują rozdział i wiersze, np. Mt.3-35 - to Ewangelia wg. św. Mateusza rozdz. 3, wiersz 35 tego rozdziału. życiu realizuje odtąd bezwzględnie i całkowicie nakaz Chrystusa: „Nie jest godzien Królestwa Bożego ten, kto uchwyciwszy pług, ogląda się do tyłu" (Łk. 9.62). Przeto zostawia wszystko i idzie za swoim mistrzem duchowym. Legendy zebrane w„Kwiatkach" ukazują proces narodzin „nowe­go świętego". Wzorzec „renovatio", czyli odrodzenia i odnowienia w duchu chrześcijaństwa, nakazywał dosłowne potraktowanie na­kazów Ewangelii. Nie starcza słuchać i stać na straży „słowa Bożego", jak głosił instytucjonalny Kościół. Chrystus przecież mówił: „Moją matką i moimi braćmi są ci, którzy słuchają słowa Bożego i wypełniają je" (Łk. 8.21). O tym wypełnianiu Franciszek z Asyżu przypominał całym swoim życiem. Uznawał miłość Boga i miłość bliźniego za „największy i pierwszy nakaz" (Mt. 22. 37, 38). Pokładał w Bogu bezwzględną ufność i dlatego nawoływał do życia radośnie moral­nego, bez troski o jutro, wyrażającej się w zapobiegliwości o ziemskie dobra; na wzór ptaków, co nie sieją i nie gromadzą ziarna, oraz lilii, które „nie pracują ani przędą" (Mt. 6.26,28). Ufnie zapewniał, że żyjąc w zgodzie z Ewangelią, „wszystko inne będzie wam dodane" (Mt. 6.33). Za najważniejszą dyrektywę dla siebie i braci zakonnych uznał wezwanie, aby „gromadzić sobie skarby w niebie", to znaczy, żyć według przykazań, trwać w wierze i służyć innym. To była franciszkańska droga do zbawienia: wyrzec się wszystkiego, kochać wszystkich i wielbić Boga. Nagrodą było „życie wieczne w przyszło­ści". Dla ludzi wieków średnich nauka św. Franciszka przynosiła krze­piącą zachętę do doskonalenia się poprzez sprostanie wymogom ewangelicznym. Być miłosiernym, pokornym, ubogim, ufnym i peł­nym wiary, pomagać innym w prostowaniu ich ścieżek życiowych - to stanowiło według świętego gwarancję zbawienia. Droga prowa­dząca do niego była trudna, ale dla każdego dostępna. To było pocieszające w czasach, gdy wierzono, że ogromna większość ludzi będzie wieczyście potępiona; salvandorum paucitas, damnandorum multitudo - niewielu zbawionych, wielu potępionych, powtarzano przecież od Augustyna po Tomasza z Akwinu. A przy tym przykład świętego i jego braci był zachęcający: oni rzeczywiście nie znali rozdziału między słowem a czynem. Nawracali się przeto źli rycerze, zbójcy, niedowiarkowie, a nawet „wielce srogi wilk z Gubbio", jak starano się wierzyć. A natchnieni bracia wołali przez usta poety Jacopone da Todi: „Słuchajcie nowego szaleństwa!" (Udite nova pazzia!) i wielu rozumiało to wezwanie. Stulecia XIX i XX, które ponownie odkryły i silnie przeżyły spotkanie z „Kwiatkami" i nauką św. Franciszka, uznały za najważ­niejsze w moralnym przesłaniu legend przywrócenie chrześcijaństwu radości, odegnanie zmory pesymizmu i oddalenie ponurego widma śmierci. Równie ważna wydawała się sama postać naiwnego entuzja­sty, jednostki działającej pod wpływem irracjonalnych natchnień, ale konsekwentnej i czujnej w realizacji powziętych postanowień. Prosto­ta, bezpośredniość, piękna miłość do przyrody, wzruszające poczucie z nią jedności, tryumf natchnienia i indywidualizmu nad dogmaty-zmem i tyranią autorytetu (symboliczna rola kazania do ptaków i św. Antoniego kazania do ryb), odwaga i stanowczość w obronie ideałów - to wszystko wzbudzało podziw i szacunek, nawet sceptyków i niedowiarków. „Kwiatki" czytali i silnie przeżyli: Anatol France, wątpiący kpiarz i ironista, Paul Yerlaine, Charles-Pierre Baudelaire, który uznawał inne wartości niż te, które wyrażały „Kwiaty zła" i in. Stał się też św. Franciszek patronem licznych konwertytów1, by przypomnieć Jorisa Karla Huysmansa, Maxa Jacoba, Gilberta Keitha Chestertona, Fran-cisa Jammesa, Jeana Cocteau, Johanna Joergensena. Chesterton (w głośnym szkicu „Święty Franciszek i chwila obecna" z 1927 roku) dostrzegł w bohaterze „Kwiatków" prekursora wszelkiego konser­watywnego reformizmu. Święty w jego interpretacji stawał się rzecz­nikiem przeciwników rewolucji, bo ta wynosi zasadę eksperymentu i burzenia ponad stałość zasad i ideałów. Święty wzbudził również duże zainteresowanie teologów protestanckich i znalazł w środowis­kach wyznawców religii reformowanej wielu naśladowców (Niemcy, Anglia, Skandynawia). 1 Konwertyta - człowiek zmieniający jedno wyznanie chrześcijańskie na drugie; także nawrócony. 4. Niezrównane mysteriumfascians pokornego „biedaczy­ny"1 Bohater „Kwiatków" - nawrócony „syn marnotrawny" (porzucił życie w zbytku, uciechach, rzemiosło rycerskie, powściągnął bogaty temperament) - posiada swój własny styl istnienia. Wyodrębnia się w ten sposób od innych świętych średniowiecza i oddziaływa na myśli i rodzaj przeżywania świata ludzi epok późniejszych. Obok fas­cynującego misterium „biedaczka z Asyżu" mało kto przeszedł obojętny. Najczęściej zwraca się uwagę na jego niezwykły stosunek do przyrody. Przyroda nie jest dla niego bezdusznym i wrogim bytem materialnym, jakim musiała się wydawać we wczesnym średnio­wieczu, gdy Bóg był pojmowany jako niewidzialny i duchowy władca i stwórca świata. Św. Franciszek przywrócił wartości humanistyczne przyrody, uznając świat za całość o różnorodnych obliczach, ale jednako wypełniony boskim życiem. Bóg jest nie tylko Panem i Stwórcą wszystkich stworzeń, ale również ich ojcem, wskutek czego również dla człowieka każda inna istota staje się bratem i siostrą. Nie tylko człowiek, także osioł, ptak, ryba. Przyroda jest wielkim dieat-rum, na którym rozgrywa się wspólny dramat istnienia. Wszystkie stworzenia są tu jednakowo ważne. Bo jeśli Franciszek jest zwierciad­łem Chrystusa, Księżyc zwierciadłem Słońca, to kwiat, wół, osioł i ptak też posiadają swoje odpowiedniki w planie stworzenia. Zwierzę­ta, które Biblia zwie „kosmatymi", a człowiek im nie ufa, obawiając się, że wcielają się w nie demony (jak w ewangeliczne wieprze), zdobywają w „Kwiatkach" szacunek i miłość. Bohater legend prze­mawia do nich z kurtuazją i galanterią, uprzejmie, jak do ludzi. Człowiek jest bratem nie tylko dla człowieka, ale dla każdego stworzenia, w czym - jak pisał niemiecki socjolog i filozof, Max Scheler - znajduje wyraz przezwyciężenie przez św. Franciszka tradycyjnego europejskiego sposobu przedstawiania świata jako zbio- ru oddzielonych od siebie jednostek: ludzi i przyrody, przyrody żywej i martwej. Odtąd w legendach łania będzie ogrzewać i pocieszać św. Genowefę z Brabantu i nadal świętowane będzie Święto Osła, a ptaki i ryby staną się uważnymi słuchaczami nauk kaznodziejów bożych. Jeśli wszelka przyroda całkiem bezpośrednio wskazuje na Boga jako na Stwórcę i nie jest do tego potrzebna nasza interpretacja i rozumo­wanie, może się stać nie tylko odbiciem nadnaturalnej wielkości Boga, ale również odbiciem uczuć człowieka, świadectwem stanów jego duszy (jak łąka, wiosna, las, ranek, wieczór, lato, zima w literaturze i malarstwie średniowiecznym). Neoplatoński1 świat ducha, oddzielo­ny kiedyś od przyrody, teraz zlał się z nią w jedno. Przyroda przestała być państwem szatana i odtąd wolno jej wkraczać do kościołów - jak pisał wybitny filozof i etyk Stanisław Witwicki. Na wyżynach Umbrii, rodzinnego kraju św. Franciszka, dokonał się przewrót w sztuce: natura na obrazach Giotta i w rzeźbach Mikołaja z Pizy wyparła sztuczne i sztywne konwencje bizantyjskie. W hymnach św. Bonawentury i Jacopone da Todi ziemskie bóle i radości znalazły miejsce obok uczuć religijnych. „Kwiatki" są również obrazem dokonującej się rewolucji w spoj­rzeniu na człowieka. Święty nawet w najniższym i najgorszym dostrzega ostatki człowieczeństwa i ślad Bożego zamiaru. Pisano, że w swoim demokratyzmie jest aż do zgorszenia bezceremonialny i aż do anarchizmu wyzwolony od wszelkich konwencji społecznych. Legendy potwierdzają, że okazywał życzliwość tym, których nikt nie lubił. Chesterton pisał: „Słuchał tych, których sam Bóg nie chciał słuchać". Proponował radosny ascetyzm. Bohater „Kwiatków" poprzez „wszechwyrzeczenie wskazuje drogę do wszechradości", bo jest pewien swej oceny świata i życia. Dlatego może się zdobyć na tak imponująco bezwzględną akceptację umartwień. Pogardzany i ośmie­szany jako szaleniec właśnie poprzez to, z czego ludzie się śmieją, tworzy podstawę swej chwały. To staje się zrozumiałe, gdy przenika- 1 Mysterium fascians - misterium zaczarowane, fascynujące widowisko dramatyczne osnute na motywach religijnych, o luźnej fabule, składające się z licznych epizodów rozgrywanych w tym samym czasie, symultanicznie; tematy czerpano z Pisma Świętego lub żywotów świętych. 1 Neoplatonizm - odrodzony platonizm, system filozoficzny przyznający pierwszeństwo materii duchowej (absolutowi) i uważający materię za niedo­skonałą emanację ducha, schrystianizowany przez św. Augustyna. 10 11 my głębiej w sens prostych i naiwnych legend; mówią one o bez­względnej wierności i całkowitej ufności oraz zrodzonej z nich pewności i radości. Jedyny tekst poetycki, jaki po nim pozostał: pieśń będąca pochwałą stworzenia i słońca, została napisana przez ślepca oczekującego na śmierć, a jest najpiękniejszą akceptacją życia i od­chodzenia, idylli pięknego trwania na „matce ziemi", która rozgrywa się równocześnie z dramatem inscenizowanym przez „siostrę śmierć" (słynny obraz Giotta - Franciszek przemawiający do ptaków - umieszczony jest pod wielką sceną stygmatyzacji1; na symboliczną wymowę dzieła zwrócił uwagę poeta i eseista Jarosław Marek Rym- kiewicz). „Kwiatki" upowszechniały idee doskonałego ubóstwa, samozapar­cia i poświęcenia, miłosierdzia i bezwzględnej wiary w Ewangelię. Powszechnie się uważa, że św. Franciszek, tworząc nowe i czyste źródło religijności, dopomógł Kościołowi w chwili głębokiego kryzy­su, wskazując na szansę moralnego odrodzenia w jego obrębie. Był to czas wielkich herezji. Waldensi2 głosili życie czyste i ubogie poza strukturą Kościoła i bez pośrednictwa kleru. Katarzy3 (manichej- 1 Stygmatyzacja - pojawianie się stygmatów (znamion, śladów) przypo­minających rany na ciele ukrzyżowanego Chrystusa. 2 Waldensi - ubodzy z Lyonu, sekta religijna (zał. 1176) głosząca nawrót do prostoty i ubóstwa życia pierwszych chrześcijan, zalecająca wyrzeczenie się dóbr doczesnych; krytycy bogactwa instytucjonalnego Kościoła. Przy­znawali prawo głoszenia ewangelii wszystkim pobożnym, kobietom i męż­czyznom, a nie tylko kapłanom; prawo ich wyświęcania przyznawali sobie. Sami sobie udzielali sakramentów (spowiadali się, chrzcili itd.). 3 Katarowie - sekta religijna o charakterze manichejskim, a więc głosząca kosmiczny konflikt dobra i zła, ducha i światła z materią i ciemnością (od imienia perskiego twórcy, Persa Manesa, Manicheusza z III w.). Nazywali siebie katarami (czystymi), zobowiązywali wyznawców do wyrzeczenia się Zła, Ciała i Materii. „Doskonali", a więc ci, którzy zrezygnowali z niedo­skonałego świata ziemskiego, pragnęli wyzwolenia przez śmierć. Aby ją przyśpieszyć, wyrzekali się pożywienia, zjadali tłuczone szkło, skakali w prze­paście, podcinali sobie żyły. Wierzyli w wędrówkę dusz, więc śmierć otwierała drogę do doskonalszych wcieleń przez metempsychozę (reinkarna­cję). Wybierali też zbiorową śmierć w ogniu. „Doskonali" nie uprawiali życia seksualnego; czynili to „wierzący", ludzie prości; prokreacja przedłuża bowiem gatunek i uwięzienie duszy w ciele. Ich bogata kultura została czycy, którzy dobrą duszę uwalniali z okowów złego ciała przez endurę - dobrowolną śmierć głodową, i głosili pogardę dla niedo­skonałego świata) zyskiwali wielu zwolenników, (w 1201 r. burmist­rzem Asyżu był kacerz). Szymon de Montfort w krucjacie znosił krwawo ruch albigensów1, tę konfederację heretyków). Franciszek, głosząc czystą ewangelię nowemu, rozwijającemu się w gospodarce pieniężnej światu, ocalił instytucjonalny Kościół. Innocenty III („Bardziej król niż kapłan, bardziej papież niż święty" - pisał Sabatier) okazał zadziwiającą intuicję, kiedy uznał zakon i naukę św. Franciszka oraz szansę odrodzenia wartości moralnych w ruchu pozostającym wewnątrz kościelnej wspólnoty. 5. „Legenda chrześcijańskiego średniowiecza": św. Fran­ciszek w Polsce Znakomite studium Franciszka Bielaka i skrupulatne kwerendy Antoniego Bednarka ukazały miejsce i rolę „Kwiatków" i idei franciszkańskiej w Polsce. Nie jest ona imponująca, o czym decyduje - pisze Bielak - „niegłęboka kultura religijna naszego społeczeń­stwa". W drugiej połowie XVI i XVII wieku „biedaczynę" przy­tłoczył cień św. Franciszka Salezego i św. Franciszka Ksawerego. Saska pobożność rozmijała się z jego wielkością; studenci jezuickiego kolegium w Piotrkowie Trybunalskim w widowisku o nim raczej wielbili rodzinę Sapiehów, a kult uprawiany przez ks. Benedykta Chmielowskiego był zewnętrzny. Lekceważył go wiek oświecony. Ożywienie i pogłębienie zainteresowań wywołała dopiero książka zniszczona podczas licznych i okrutnych krucjat oraz przez Inkwizycję. Katarowie walczyli w armii albigensów wraz z innymi sekciarzami. Ich herezja żyła długo w ukryciu. 1 Albigensi - sekciarze z południa Francji (miasto Alba), wiedli życie ascetyczne i ubogie, praktykowali dobroczynność, uważali się za „doskona­łych" w porównaniu z rozwiązłymi biskupami i opatami, odrzucali organiza­cję kościelną, żądali doskonałości i czystości oraz gorliwości apostolskiej, głosili wiarę we współistnienie zła i dobra, materii i ducha. Mieli wpływy we wszystkich warstwach społecznych, nawet w arystokracji. Potępieni przez Innocentego III i sobory, zostali wyniszczeni przez krucjaty z północy Francji (posądzano ich o chęć oderwania południa kraju od Paryża). Ostatecz­nego zniszczenia południowych herezji dokonali dominikanie i Inkwizycja. 12 F. Ozanama. Jej przekład przyniosła w 1858 roku „Biblioteka War­szawska" wraz z głównymi tekstami poezji franciszkańskiej. Prze­kładał ją również Lucjan Siemieński (1877). Dzieła Sabatiera i Rena-na sprawiły, że św. Franciszkiem interesowało się pokolenie Bole­sława Prusa, Aleksandra Świętochowskiego, Elizy Orzeszkowej. Pod wpływem Sabatiera powstała poważna biografia Edwarda Porębowi-cza, odkrywcy „nowego piękna wieków średnich". Wpływy „Kwiat­ków" i nauk św. Franciszka odnajdujemy w twórczości Tadeusza Micińskiego, Jana Kasprowicza, Emila Zegadłowicza, Jerzego Liebe-rta, Beaty Obertyńskiej, Kazimierza Wierzyńskiego, Jana Twardo-wskiego, Anny Kamieńskiej i in. Interesował święty Stefana Żerom-skiego, Jana Wiktora, Zofię Kossak, Walerego Goetla i in. Por. F. Bielak: Motywy franciszkańskie 10 literaturze polskiej. W: „Przegląd Współczesny" 1927, nr 64; A. Bednarek: Franciszek z Asyżu wśród humanistów. Kalwaria Zebrzydowska 1986; W. Piecho­ta: Kwiatki z ogrodu świętego Franciszka. Wybór i opracowanie... Poznań 1990. 6. „Trubadur Pani Biedy" w opiniach Polaków Julian Klaczko (1825 - 1906) I ten człowiek chwyta, porywa, owłada duszą swego wieku, sprawia wstrząśnienie moralne, jakiego świat nie widział od czasów Jezusa Chrystusa, wywołuje, podług dosadnego wyrażenia de Maistre'a, wulkaniczny wybuch chrześcijaństwa [...] Gdzie się obróci, gdzie stąpi stygmatyzowany Święty, tam pod jego stopami puszcza się i rozwija sztuka, poezja, piękność [...] Dlatego i przez to, że św. Franciszek trapił i umartwiał stworzenie w sobie samym, ale poza sobą kochał stworzenie namiętnie, płomieniście [...] Szkice i rozprawy. Warszawa 1904, s. 5. Przeł. S. Tarnowski Eliza Orzeszkowa (1841 - 1910) Dobrowolne ubóstwo Franciszka z Asyżu, oddalenie, w jakim pozostawał od wszelkich zaszczytów kościelnych [...], nade wszystko jednak ta miłość powszechna, którą ogarniał on nie tylko ludzkość, ale i przyrodę, tkliwość serca, przez którą braćmi i siostrami nazywał gwiazdy i kwiaty, zwierzęta i ptaki, okrywają go glorią ducha stokroć wyższą niż nadnaturalny blask stygmatów [...] Z recenzji Ernest Renan. W: „Ateneum" 1866, t. 2, s. 304 - 305 Bolesław Prus (1847- 1912) Staff przełożył na nasz język niezwykłą książkę... Tyle wykrzyk­ników nasłuchałem się o tych kwiatkach, że wziąłem się do czytania ich z pewnym sceptycyzmem [...] Dopiero, przeczytawszy całość, zrozumiałem, że ten dziwak, jeżeli nie na pół obłąkaniec, był jednak nadzwyczajnym zjawiskiem. On naprawdę był świętym, on naprawdę był jednym z okien, które od czasu do czasu otwierają się na inny wyższy świat [...] Święty, podobnie jak człowiek zwyczajny, posiada z jednej strony powierzchowność, maniery, z drugiej - duszę. Otóż maniery Franciszka z Asyżu niekiedy godne były półwariata, ale duszę miał anielską, nad anielską [...] W tym organizmie dziwacznym, wychudzonym przez nędzę, sponiewieranym katuszami, żyła dusza serafina. Kochał on wszystkich i wszystko [...] i może najbardziej - kochał wszelkiego rodzaju biedaków, chorych, trędowatych, nawet zbójców [...] Ale dno duszy św. Franciszka, przepełnionej miłością i poświęceniem, okazuje się dopiero z jego poglądu na „radość doskonałą": albowiem ponad wszystkie łaski i dary Ducha Świętego jest pokonanie samego siebie [...] „Tygodnik Ilustrowany" 1910, nr 7, s. 130- 131 Edward Porębowicz (1868 - 1937) W Pieśni stworzeń św. Franciszek z Asyżu przyniesie wieść radosną, że natura nie jest człowiekowi wrogiem i pokusą, że wolno podziwiać jej urodę, miłować jak siostrę. Na przedświt Odrodzenia zabrzmi pierwszy hejnał... Nowe piękno wieków średnich. Kraków 1951, s. 83 Leopold Staff (1878 -1957) Nie był ascetą w okrutnym tego słowa znaczeniu. Smutnej i niepo­cieszonej klątwie, rzuconej przez zagorzalców na najgłębszy akt życia, przeciwstawił błogosławieństwo dane stworzeniom: płódźcie i mnóż- 14 15 łagodnego świętego rozmawiającego z ptaszkami. Jest demoniczny i udręczony. Chudy, fanatyczny i ze zmierzwioną brodą [...] w brud­nym habicie, umęczony, z płonącymi oczyma, dotknięty palcem Bożym. I to mocno. Hagiografowie twierdzą, że właśnie św. Fran­ciszek Cimabuego jest portretem rzeczywistym. Że tak właśnie wyglądał. Dzienniki i małe szkice. Warszawa 1966, s. 45 - 48 Witold Nawrocki cię się. Prosta i naturalna czystość jego serca miała głębokie i błogo­sławiące zrozumienie dla związków ludzi i zwierząt. Życie całe było dlań święte. Jakże daleki był mu dualizm katarów! - Nie miał też nic wspólnego z zaciekłymi pogromcami ciała. Najsurowiej przeciwny chutnym głodom ciała i dogadzaniu ich pokusom, widział w nim twór Boży, odblask piękności natury. Nazywał je: frater corpus.... Kwiatki świętego Franciszka. Wstęp. Warszawa 1978, s. 15 Jan Kott (1914) Franciszkanizm był zawsze dla mnie, jak i prawie dla całego mojego pokolenia, bardzo daleki. Wydawał się naiwny, sentymentalny i mo­dernistyczny. Pasował do secesji, nawet w swoim plastycznym kształ­cie [...] Ani demoniczny Breton, uprawiający tresurę wyobraźni [...] ani Maritain, ostatni z wielkich scholastyków - nie lubili św. Franciszka [...] Żółkiewski, oczywiście, także nie lubił św. Franciszka. Nikt z nas go nie lubił. I dlatego tak mnie zdumiał Cimabue. Na jego wielkim fresku w dolnej bazylice Franciszek nie ma nic w sobie z tego ZACZYNA SIĘ POCHWAŁA STWORZENIA1, KTÓRĄ WYŚPIEWAŁ ŚWIĘTY FRANCISZEK ZŁOŻONY CHOROBĄ U ŚWIĘTEGO DAMIANA2 Najwyższy, wszechpotężny dobry Panie, Twoja jest sława, chwała i cześć, i wszelkie błogosławieństwo. Jedynie Tobie, Najwyższy, przystoją, A żaden człowiek nie jest godzien nazwać Ciebie. Pochwalony bądź, Panie, z wszystkimi swymi twory, Przede wszystkim z szlachetnym bratem naszym, słońcem, Które dzień stwarza, a Ty świecisz przez nie; I jest piękne i promienne w wielkim blasku; Twoim, Najwyższy, jest wyobrażeniem. Pochwalony bądź, Panie, przez brata naszego, księżyc, i nasze siostry, gwiazdy; Tyś ukształtował je w niebie jasne i cenne, i piękne. Pochwalony bądź, Panie, przez brata naszego, wiatr, I przez powietrze, i czas pochmurny i pogodny, i wszelki, Przez które dajesz tworom swoim utrzymanie. Pochwalony bądź, Panie, przez siostrę naszą, wodę, Co pożyteczna jest wielce i pokorna, i cenna, i czysta. Pochwalony bądź, Panie, przez brata naszego, ogień, Którym oświecasz noc, A on jest piękny i radosny, i silny, i mocny. Pochwalony bądź, Panie, przez siostrę naszą, matkę ziemię, 1 Zaczyna się pochwała stworzenia - jest to jeden z najstarszych zabytków literatury włoskiej, stoi u początków poezji franciszkańskiej. Utwór w chwiej­nej rytmice, z rymami dokładnymi i asonansami, podyktował Franciszek w 1225 roku jednemu z braci. Zakończenie napisał przed śmiercią i kazał dołączyć do hymnu. Legenda mówi, iż chciał, aby pieśń po udoskonaleniu przez brata Pacifico (był kiedyś koronowany na księcia poetów) była śpiewana przez „trubadurów bożych"; zapłatą miało być czynienie pokuty. 2 U Świętego Damiana - w altanie ogrodu klasztoru Pań Ubogich św. Klary przy kościele Świętego Damiana leżał Franciszek przed śmiercią i stąd przeniesiono go do klasztoru Portiuncula, gdzie zmarł. 19 l Która nas żywi i chowa, I rodzi różne owoce z barwnymi kwiaty i zioły. Pochwalony bądź, Panie, przez tych, co przebaczają dla miłości Twojej I znoszą słabość i utrapienie. Błogosławieni, którzy wytrwają w pokoju, Gdyż przez Ciebie, Najwyższy, będą uwieńczeni. Pochwalony bądź, Panie, przez siostrę naszą, śmierć cielesną, Której żaden człowiek żywy ujść nie może; Biada tym, co konają w grzechach śmiertelnych; Błogosławieni, którzy znajdą się w Twej najświętszej woli; Bowiem śmierć wtóra zła im nie uczyni. Chwalcie i błogosławcie Pana, i czyńcie Mu dzięki, I służcie Mu z wielką pokorą. Zaczynają się1 Kwiatki Świętego Franciszka rozdział i W imię Pana naszego Jezusa Chrystusa ukrzyżowanego i Matki Jego, Dziewicy Maryi. Księga ta zawiera kilka kwiatków, cudów i przykładów pobożnych sławetnego biedaczyny Chrystusowego, świętego Franciszka i kilku jego towarzyszy świętych. Na chwalę Jezusa Chrystusa. Amen Na wstępie zważyć należy, że sławetny święty Franciszek we wszystkich czynach żywota swego podobien był Chrystusowi błogo­sławionemu. Jak Chrystus, kazać zaczynając, dwunastu wybrał apos­tołów, by wzgardziwszy wszelką rzeczą świecką naśladowali Go w ubóstwie i w innych cnotach, tak i święty Franciszek, zakładając Zakon, z początku dwunastu wybrał towarzyszy, którzy najwyższe posiedli ubóstwo. I jak jeden z dwunastu apostołów Chrystusowych, odtrąceń od Boga, obwiesił się w końcu2, tak jeden z dwunastu towarzyszy świętego Franciszka, któremu na imię było brat Jan z Kapelli, odpadł i obwiesił się w końcu. Jest to dla wybranych pouczenie wielkie i powód do pokory i bojaźni, jeśli się zważy, że nikt pewien nie jest wytrwania aż do końca w łasce Bożej. I jak owi apostołowie święci zgoła cudowni byli3 świętością, pokorą i pełnią Ducha Świętego, tak i ci prześwieci towarzysze świętego Franciszka 1 Zaczynają się kwiatki - utwory literackie różnych autorów zbierano w „ogrodach", „wirydarzach", „florilegiach", stąd przenośna nazwa legend, domyślnie: kwiatki z ogrodu św. Franciszka. 2 Jeden z dwunastu aspostołów... obwiesił się w końcu. Judasz Iskariota, „Jeden z Dwunastu", zdradził i wydal Chrystusa za 30 srebrników i potem się powiesił. 3 Apostołowie święci zgolą cudowni byli - Jezus obiecał apostołom pomoc Ducha Świętego, gdy go zabraknie; on umocni ich w wierze i pozwoli zrozumieć naukę Chrystusa (Jan 14.1-31). Duch Święty ingeruje też w postępowanie braci mniejszych. 21 byli ludźmi takiej świętości, że od czasu apostołów aż dotąd świat nie widział ludzi tak cudownych i świętych. Jednego z nich bowiem porwał zachwyt aż w trzecie niebo1, jak świętego Pawła, a był to brat Idzi. Innego, to jest brata Filipa Długiego, dotknął anioł węglem ognistym2 na wardze, jak proroka Izajasza. Inny, to jest brat Sylwes­ter, mówił z Bogiem, jak mówi przyjaciel z przyjacielem, podobnie jak Mojżesz czynił3. Inny wzlatał bystrością umysłu aż w światło mądro­ści Boskiej, podobnie orłu, Janowi Ewangeliście4, a był to brat Bernard przepokorny, który bardzo głęboko wykładał Pismo Święte. Inny, uświęcon od Boga, kanonizowany był w niebie, kiedy żył jeszcze na świecie, a był to brat Rufin, szlachetnie urodzony, z Asyżu. Tak oto wszyscy odznaczeni byli szczególną cechą świętości, jak okazuje to, co nastąpi. rozdział 2 O bracie Bernardzie z Kwintawalle, pierwszym towarzyszu świętego Franciszka Pierwszym towarzyszem świętego Franciszka był brat Bernard z Asyżu, który w taki nawrócił się sposób. Kiedy święty Franciszek świecką nosił jeszcze szatę - acz już pogardził był światem i chadza­jąc w pogardzie, umartwiał się pokutą, a choć wielu uważało go za 1 Pisze św. Paweł: „Znałem człowieka w Chrystusie, który... został unie­siony w zachwyceniu aż do trzeciego nieba" (Drugi list do Koryntian 12.2); kosmografia żydowska rozróżniała 7 nieb, w najwyższym znajduje się siedziba Boga i aniołów. 2 Dotknął anioł węglem ognistym - rozżarzonym węgielkiem serafin do­tknął ust Izajasza, aby usunąć winę i odpuścić grzech przed powołaniem go na proroka; węgielek „szczypcami wziął z ołtarza" (Księga Izajasza, 6.6-7). 3 Jak Mojżesz czynił - Bóg wiele razy rozmawiał z Mojżeszem; przema­wiając z ognistego krzaka, powołał go na przywódcę (Druga Księga Moj­żeszowa 3.1-17). 4 Podobnie orłu, Janowi Ewangeliście - orzeł w tradycji chrześcijańskiej symbolizuje modlitwę i łaskę, jest emblematem Jana Ewangelisty (czasem z piórem lub kałamarzem w dziobie). głupca i wyszydzało jako szaleńca, krewni zaś i obcy wyganiali go kamieniami i brudnym błotem, on mimo wszelkie lżenia i szyderstwa chadzał cierpliwy, jakby był głuchy i ślepy>- począł Bernard z Asyżu, jeden z najszlachetniej urodzonych, najbogatszych i najmędrszych w mieście, rozważać roztropnie tak ogromną świata pogardę, tak wielką wśród krzywd cierpliwość świętego Franciszka i to, że będąc już od dwóch lat u każdego we wstręcie i wzgardzie, zdawał się coraz stalszym. Zaczął tedy rozmyślać i mówić sobie: „Nie może być zgoła, by brat ten nie posiadał wielkiej łaski Boga". Przeto wieczorem zaprosił go na wieczerzę i na nocleg. Święty Franciszek przyjął zaproszenie i wiecze­rzał z nim, i został na nocleg. Wówczas Bernard postanowił w sercu jzbadać świętość jego. Przeto kazał przysposobić dlań łoże w swej własnej komnacie, gdzie nocą zawsze paliła się lampa. Święty Fran­ciszek, wszedłszy do komnaty, chcąc ukryć świętość swoją, rzucił się na łoże i przyjął pozór śpiącego. Podobnie i Bernard rzucił się po chwili na łoże i począł mocno chrapać, jak gdyby spał bardzo twardo. Święty Franciszek, sądząc prawdą, że Bernard śpi, wstał w czasie pierwszego snu z łoża i począł się modlić, podnosząc oczy i ręce ku niebu, i z ogromną pobożnością i żarliwością mówił: „Boże mój, Boże mój!" Mówiąc tak i płacząc rzewnie, trwał aż do rana, powtarzając ciągle: „Boże mój, Boże mój!" i nic więcej. A mówił to święty Franciszek, rozpamiętując i podziwiając wzniosłość Majestatu Boże­go, który raczył zejść do ginącego świata i kazał biedaczynie swemu, Franciszkowi, nieść lek dla zbawienia duszy swojej i innych. Tak oświecony Duchem Świętym, czyli duchem proroczym, przewidując wielkie sprawy, których Bóg dokonać miał przezeń i przez Zakon jego, i rozważając niedostateczność i słabość swoją, wzywał i prosił Boga, by dobrocią i wszechmocą swoją, bez której nic nie sprawi ułomność ludzka, spełnił, poparł i zdziałał to, czemu on sam nie podoła. Bernard, widząc przy świetle lampy pobożne czyny świętego Franciszka, rozważał pobożnie słowa, które mówił. Wtedy dotknął go i natchnął Duch Święty, by zmienił życie swoje. Przeto z nastaniem ranka przywołał świętego Franciszka i rzekł: „Bracie Franciszku, postanowiłem silnie w sercu swoim porzucić świat i słuchać ciebie we wszystkim, co mi rozkażesz". Święty Franciszek, słysząc to, ucieszył 22 .J® się w duchu i rzekł: „Bernardzie, to, co mówisz, jest tak wielkim i trudnym dziełem, że dobrze by było zasięgnąć w tej sprawie rady Pana naszego, Jezusa Chrystusa, i prosić Go, by raczył nam objawić wolę swoją i pouczyć nas, jak to w czyn wprowadzić. Przeto chodźmy społem do pałacu biskupa, gdzie jest ksiądz dobry, i każmy mszę odprawić. Potem będziemy modlić się do trzeciej, prosząc Boga, by przez trzykrotne otwarcie mszału1 objawił nam drogę, którą wybrać mamy". Odrzekł Bernard, że mu to wielce po myśli. Przeto ruszyli i poszli do pałacu biskupa. Kiedy wysłuchali mszy i przetrwali na modłach do trzeciej, ksiądz wziął mszał na prośbę świętego Franciszka i uczyniwszy znak krzyża świętego, otworzył go w imię Pana naszego, Jezusa Chrystusa, trzy razy. Za pierwszym otwarciem wypadło słowo, które rzekł Chrystus w Ewangelii do młodzieńca pytającego o drogę do doskonałości: „Jeśli chcesz być doskonały, idź, przedaj, co masz, rozdaj ubogim i pójdź za mną". Za drugim otwarciem wypadło słowo, które rzekł Chrystus do apostołów, posyłając ich, aby kazali: „Nie bierzcie nic z sobą w drogę, ni laski, ni sakwy, ni obuwia, ni pieniędzy", chcąc ich przez to pouczyć, że całą nadzieję życia winni pokładać w Bogu i starać się jedynie głosić ewangelię świętą. Za trzecim otwarciem mszału wypadło słowo, które rzekł Chrystus: „Kto chce iść za mną, niechaj się zaprze siebie i weźmie krzyż swój, i naśladuje mnie". Wówczas rzekł święty Franciszek do Bernarda: „Oto rada, którą Chrystus ci daje. Idź więc i uczyń ściśle, co słyszałeś. Błogosławiony niech będzie Pan nasz, Jezus Chrystus, który raczył pokazać nam, jak żyć wedle ewangelii". Usłyszawszy to, poszedł Bernard i sprzedał, co miał. A był bardzo bogaty. I w rozradowaniu wielkim rozdał wszystko wdowom, sierotom, więźniom, klasztorom, szpitalom i pielgrzymom. A we wszystkim pomagał mu święty Franciszek wiernie i mądrze. Człowiek niektóry, imieniem Sylwester, widząc, że święty Fran­ciszek daje i każe rozdawać tyle pieniędzy ubogim, opanowany chciwością rzekł do świętego Franciszka: „Nie zapłaciłeś mi wszyst­kiego za kamienie, które kupiłeś ode mnie, aby odbudować kościół. 1 Przez trzykrotne otwarcie mszału - nawiązanie do rzymskiego zwyczaju wróżebnego (w Rzymie do wróżb służyła „Eneida", wyroki Wergiliusza traktowano serio; w wiekach późniejszych do wróżb służyła Biblia). Zapłać mi więc, skoro masz pieniądze!" Wówczas święty Franciszek, dziwując się jego chciwości i nie chcąc się z nim spierać, jako prawdziwy naśladowca ewangelii świętej, włożył ręce w zanadrze Bernarda; i mając ręce pełne pieniędzy, włożył je w zanadrze Sylwest­ra, mówiąc, że jeżeli chce więcej, da mu więcej. Zadowolony atoli Sylwester odszedł i wrócił do domu. Rozmyślając wieczorem o tym, co czynił za dnia, i wyrzucając sobie chciwość swoją, rozważał / gorliwość Bernarda i świętość świętego Franciszka. Nocy następnej i podczas dalszych dwóch nocy miał takie od Boga widzenie: z ust świętego Franciszka wychodził krzyż złoty, którego szczyt dotykał nieba, a ramiona sięgały od wschodu do zachodu. Skutkiem tego widzenia oddał gwoli Bogu wszystko, co miał, i zostaL bratem mniejszym, i doszedł w Zakonie do takiej świętości i łaski, że mówił z Bogiem, jak mówi przyjaciel z przyjacielem, co święty Franciszek zauważył kilkakrotnie i o czym dalej jeszcze będzie mowa. Podobnie i Bernard doznał tyle łaski Bożej, że często wśród roz­pamiętywania porywał go zachwyt do Boga. Święty Franciszek mawiał o nim, że godzien był czci wszelakiej i że on założył ten Zakon. Bowiem pierwszy porzucił świat, nie zachowując dla siebie nic, lecz oddając wszystko ubogim Chrystusa. I dał początek ubóstwu ewangelicznemu, oddając się nago w ramio­na Ukrzyżowanego, który błogosławiony niech będzie im saecula saeculorum1. Amen. rozdział 3 Jak święty Franciszek gwoli zlej myśli, którą żywił przeciw bratu Bernardowi, rozkazał temuż bratu Bernardowi, by mu po trzykroć nastąpił stopami na szyję i na usta Pobożny sługa Ukrzyżowanego, święty Franciszek, oślepł prawie wskutek srogiej pokuty i ustawicznego płakania i ledwo widział. Pewnego razu wyszedł z klasztoru, kędy przebywał, i udał się do klasztoru, kędy przebywał brat Bernard, by mówić z nim o rzeczach 1 In saecula saeculorum - na wieki wieków (słowa z Listu św. Pawła do Galatów 1.5. odnoszące się do „Boga, Ojca naszego" i jego chwały. 24 25 Boskich. Doszedłszy na miejsce, dowiedział się, że ów modli się w lesie, zachwycony i zjednoczony z Bogiem. Wówczas święty Franciszek z drugim bratem poszedł do lasu i wołał owego: „Chodź - rzekł - i rozmawiaj ze ślepcem". Lecz brat Bernard nic nie odpowiedział, gdyż, oddany głębokim rozpamiętywaniom i porwany zachwytem, tonął w Bogu duchem. A że miał szczególny wdzięk mówienia o Bogu, przeto święty Franciszek, który kilkakrotnie to poznał, pragnął z nim mówić. Po krótkiej chwili zawołał nań raz wtóry i trzeci i w ten sam sposób. Żadnym razem nie słyszał go brat Bernard, zatem nie odpowiadał ani szedł do niego. Święty Franciszek odszedł nieco markotny, zdziwiony i obruszony, że brat Bernard, którego przecież po trzykroć wołał, nie przyszedł do niego. Odszedłszy z tą myślą, gdy oddalili się nieco, rzekł święty Franciszek do towarzysza swego: „Czekaj mnie tutaj". I udał się opodal na miejsce samotne, padł do modlitwy i prosił Boga, by mu objawił, czemu brat Bernard nic nie odpowiedział. Kiedy tak leżał, doszedł go głos Boga, który rzekł: „O biedny człeczyno, co cię wzburzyło? Winien że człowiek porzucać Boga dla stworzenia? Brat Bernard, kiedyś go wołał, zjednoczony był ze mną; przeto nie mógł przyjść do ciebie ani ci odpowiedzieć. Nie dziwuj się tedy, że odpowiedzieć ci nie mógł. Bowiem tak był zachwycony, że zgoła twych słów nie słyszał". Otrzymawszy tę odpowiedź Boga, święty Franciszek wrócił natychmiast z największym pośpiechem do brata Bernarda, by oskarżyć się przed nim kornie za myśl, którą żywił przeciw niemu. Kiedy brat Bernard ujrzał go idącego ku sobie, wyszedł naprzeciw i rzucił mu się do stóp. Wówczas święty Franciszek kazał mu powstać i opowiedział z wielką pokorą myśl i wzburzenie, które żywił przeciw niemu, i co mu Bóg odpowiedział. I tak zakończył: „Rozkazuję ci w imię posłuszeństwa świętego uczynić, co ci rozkażę". Brat Bernard, bojąc się, by święty Franciszek nie rozkazał mu jakiejś ostateczności, jak zwykł to czynić, chciał w sposób przystojny uchylić się od posłuszeństwa, więc rzekł: „Gotów jestem być wam posłuszny, jeśli mi obiecacie uczynić to, co ja wam rozkażę". Kiedy mu święty Franciszek obiecał, rzekł brat Bernard: „Powiedzcie tedy, ojcze, co mam uczynić". Święty Franciszek odparł: „Rozkazuję ci, w imię posłuszeństwa świętego, dla ukarania pychy mej i gniewu serca mego, kiedy na wznak rzucę się na ziemię, postawić mi jedną stopę na szyi, a drugą na ustach i przejść tak po mnie trzy razy, z jednej strony na drugą, hańbiąc mnie i ganiać, a zwłaszcza mówiąc mi: »Leż, nędzniku, synu Piotra Bernardone, skądże ci ta pycha, najpodlejsze stworzenie ty? « " Kiedy to brat Bernard usłyszał, choć bardzo srogim wydało mu się takie postępowanie, atoli w imię posłuszeństwa świętego spełnił, o ile mógł najgrzeczniej, co mu święty Franciszek rozkazał. A kiedy to uczynił, rzekł święty Franciszek: „Teraz rozkaż ty mnie, co mam uczynić tobie. Bowiem przyrzekłem ci posłuszeń­stwo". Rzekł brat Bernard: „Rozkazuję ci w imię posłuszeństwa świętego, każdym razem, kiedy społem będziemy, ganić mnie ostro i wieść do poprawy z błędów moich". Przeto święty Franciszek dziwił się wielce: bowiem taka była świętość brata Bernarda, że żywił dlań cześć wielką i uznawał, że w niczym na naganę nie zasługuje. Odtąd wystrzegał się święty Franciszek przebywać długo z nim razem, by nie musieć rzec słowa nagany temu, którego świętość znana mu była. Lecz kiedy zapragnął widzieć go lub słyszeć mówiącego o Bogu, oddalał się znów od niego, jak mógł najszybciej, i uchodził. I budujące było widzieć, z jaką miłością, czcią i pokorą święty Franciszek, ojciec, obcował i rozmawiał z bratem Bernafdem, synem pierworodnym. Na cześć i na chwałę Jezusa Chrystusa i biedaczyny Franciszka. Amen. rozdział 4 Jak Anioł Boży zadał pytanie bratu Eliaszowi, gwardianom klasztoru w dolinie Spoleta, a gdy mu brat Eliasz z pychą odpowiedział, odszedł i udał się w drogę do Świętego Jakuba1, gdzie zastał brata Bernarda i rzecz tę mu opowiedział Pierwszych czasów i na początku Zakonu, kiedy mało było braci i żadne nie istniały jeszcze klasztory, udał się święty Franciszek 1 Święty Jakub - św. Jakub Większy lub Starszy, apostoł, jeden z naj-pierwszych męczenników Kościoła; tradycja średniowieczna wiązała jego działalność z Hiszpanią. Jego relikwie cudownie odnaleziono w Compostelli - miejsce to wskazała święta gwiazda (campus stellae - pole gwiazdy); patron Hiszpanii i Portugalii. Compostella była w średniowieczu trzecim sank­tuarium chrześcijaństwa (po Jerozolimie i Rzymie). Galicja - kraina histo­ryczna w pn.-zach. Hiszpanii, nad Atlantykiem. 26 27 w pobożności swojej do Świętego Jakuba do Galicji. Wiódł z sobą kilku braci, wśród nich był także brat Bernard. Kiedy szedł z nimi drogą, ujrzał na ziemi biedaczynę chorego i zdjęty litością rzekł do brata Bernarda: „Synu, zostań tu i służ temu choremu". Brat Bernard ukląkł kornie i skłoniwszy głowę, usłuchał rozkazu świętego ojca i pozostał w tym miejscu. Święty Franciszek zasię z resztą towarzyszy poszedł do Świętego Jakuba. Kiedy tam przybyli i noc spędzili na modłach w kościele Świętego Jakuba, Bóg objawił świętemu Franciszkowi, że winien wybrać miejsc mnogo na świecie, gdyż Zakon jego ma wzmóc się i wzróść w wielką liczbę braci. Na rozkaz Boga święty Franciszek zaczął obierać w tych okolicach miejsca. I wracając tą samą drogą, odnalazł brata Bernarda i chorego, z którym go zostawił, już uzdrowionego. Przeto święty Franciszek pozwolił bratu Bernardowi udać się roku przyszłego do Świętego Jakuba. Święty Franciszek zaś wrócił do doliny Spoleta i przebywał w odludnym klasztorze, z bratem Maciejem, bratem Eliaszem i in­nymi. Wszyscy wystrzegali się bardzo narzucać mu się i przeszkadzać w modlitwie; a czynili to z wielkiej czci, którą dlań żywili. Bowiem wiedzieli, że Bóg objawiał mu rzeczy wielkie podczas modłów jego. Zdarzyło się dnia pewnego, że kiedy święty Franciszek na modłach trwał w lesie, przyszedł do bramy klasztoru młodzian piękny, zdający się być wędrowcem, i pukał tak niecierpliwie, mocno i długo, że bracia dziwili się wielce tak niezwykłemu pukaniu. Wyszedł brat Maciej, otworzył bramę i rzekł do młodziana: „Skąd przybywasz, synu? Zda się, że tu jeszcze nigdy nie byłeś, bowiem pukasz tak niezwykle". Odrzekł młodzian: „Jakże pukać należy?" Rzekł brat Maciej: „Pukaj trzykrotnie, raz po raz w odstępach, potem czekaj, póki brat nie odmówi »Ojcze nasz« i nie wyjdzie do ciebie. Jeśliby pod ten czas nie przyszedł, zapukaj po raz wtóry". Odrzekł młodzian: „Spieszno mi bardzo, przeto pukałem tak silnie. Czeka mnie bowiem długa jeszcze droga, a przyszedłem, by mówić z bratem Franciszkiem. Atoli trwa on teraz w lesie na rozpamiętywaniu, przeto mu nie chcę przeszkadzać. Lecz idź i przyślij mi brata Eliasza, któremu chcę zadać pytanie. Wiem bowiem, że wielce jest mądry". Idzie brat Maciej i mówi bratu Eliaszowi, by wyszedł do młodziana. Lecz ten oburza się tym i iść nie chce. Brat Maciej nie wie, co czynić ni co odpowiedzieć tamtemu. Jeśli bowiem powie, że brat Eliasz przyjść nie może, skłamie. Jeśli powie, że jest wzburzony i wyjść nie chce, to lęka się, że zgorszy owego. Kiedy brat Maciej marudził z powrotem, młodzian zapukał raz jeszcze, jak wprzódy. Bez namysłu wrócił brat Maciej do bramy i rzecze młodzianowi: „Nie słuchasz mojej nauki co do pukania". Odrzekł młodzian: „Brat Eliasz wyjść nie chce do mnie. Idź więc i powiedz bratu Franciszkowi, że przyszedłem, aby z nim mówić. Lecz jako że nie chcę przeszkadzać mu w modlitwie, rzeknij, by przysłał do mnie brata Eliasza". Poszedł tedy brat Maciej do świętego Franciszka, który modlił się w lesie z twarzą do nieba wzniesioną, i oświadczył mu zlecenie młodziana i odpowiedź brata Eliasza. A młodzian ten był aniołem Bożym w postaci ludzkiej. Święty Franciszek, nie ruszając się z miejsca ani nie zniżając twarzy, rzekł do brata Macieja: „Idź i rzeknij bratu Eliaszowi, by w imię posłuszeństwa natych­miast wyszedł do tego młodziana". Brat Eliasz, słysząc rozkaz świętego Franciszka, wyszedł wzburzony bardzo do bramy i otwarł ją z rozmachem wielkim i hałasem, i rzekł do młodziana: „Czego chcesz?" Odparł młodzian: „Bacz, bracie, i nie bądź tak gniewny, jak się wydajesz. Gniew bowiem przeszkadza i nie pozwala duszy rozpo­znać prawdy". Rzecze brat Eliasz: „Powiedz mi, czego chcesz ode mnie". Odparł młodzian: „Pytam cię, czy naśladowcom Ewangelii świętej wolno jeść wszystko, co im podadzą, jak Chrystus uczył uczniów swoich. I pytam cię jeszcze, czy człowiekowi wolno podać drugiemu rzecz przeciwną wolności ewangelicznej?" Qdparł z pychą brat Eliasz: „Wiem to dobrze, lecz nie chce mi się odpowiedzieć tobie". Rzekł młodzian: „Mógłbym odpowiedzieć na to pytanie lepiej niż ty". Wówczas brat Eliasz wzburzony i wściekły zatrzasnął drzwi i odszedł. Potem jął rozmyślać nad pytaniem i powątpiewać w sercu, a nie wiedział, jak rozwiązać pytanie. Był bowiem wikarym1 Zakonu i poza 1 Wikary - pomocnik, zastępca generała. 28 29 ewangelią i regułą1 świętego Franciszka zarządził i ustanowił, by żaden z braci Zakonu nie jadł mięsa. Więc pytanie owo było wyraźnie przeciw niemu zwrócone. A nie umiejąc sobie tego wyjaśnić i roz­ważając skromność młodziana i to, co mu rzekł, że mógłby na to pytanie lepiej niż on odpowiedzieć, powrócił do bramy i otwarł ją, by prosić młodziana o rozwiązanie pytania. Atoli ów już odszedł, gdyż pycha brata Eliasza niegodna była rozmawiać z aniołem. Kiedy się to stało, wrócił święty Franciszek, któremu Bóg wszystko objawił, z lasu i na głos cały ganił mocno brata Eliasza, mówiąc: „Niedobry bracie, pyszny bracie Eliaszu, który wypędzasz od nas anioły święte, przychodzące, aby nas nauczać. Powiadam ci, że lękam się, byś dla pychy swojej nie musiał skończyć poza Zakonem". I stało się też potem, jak mu rzekł święty Franciszek. Bowiem umarł poza Zakonem. Tegoż dnia i tejże godziny, kiedy anioł odszedł, zjawił się w takiej samej postaci bratu Bernardowi, który powracał od Świętego Jakuba i znalazł się na brzegu wielkiej rzeki. I pozdrowił go w swej Boskiej mowie: „Bóg darz cię pokojem, dobry bracie". A dobry brat Bernard, zdumiony wielce, dziwując się piękności młodziana i gwarze jego ojczyzny, jego pozdrowieniu pokojowemu i twarzy radosnej, zapytał: „Skąd idziesz, dobry młodzieńcze?" Odparł anioł: „Idę z miejsca, gdzie bawi święty Franciszek. A poszedłem tam, by z nim mówić; lecz nie mogłem, był bowiem w lesie i rozpamiętywał rzeczy Boskie, a jam mu nie chciał przeszkadzać. Przebywa tam także brat Maciej i brat Idzi, i brat Eliasz. Brat Maciej uczył mnie pukać do bramy sposobem braci. Ale brat Eliasz nie chciał mi odpowiedzieć na pytanie, które mu zadałem. Potem żałował tego i chciał mnie usłyszeć i widzieć, a nie mógł". Po tych słowach rzekł anioł do brata Bernarda: „Czemu nie przechodzisz na drugi brzeg?" Odrzekł brat Bernard: „Boję się niebezpieczeństwa, dla głębokości wody, którą widzę". Rzekł anioł: „Przejdźmy razem, nie wahaj się". I ujął jego dłoń i w mgnieniu oka postawił go na drugim brzegu rzeki. Wonczas brat Bernard poznał, że to anioł Boży, i z wielką czcią i radością rzekł głośno: „O błogosławio- 1 Reguły - normy postępowania ustalone dla zakonników przez założycie­la klasztoru i potwierdzone przez papieża lub biskupa. ny aniele Boży, powiedz mi, jakie jest imię twoje". Odparł anioł: „Przecz pytasz o imię moje, które jest cudowne?" I rzekłszy to, anioł znikł i zostawił brata Bernarda tak bardzo ucieszonego, że całą drogę przebył pełen wesela. I zapamiętał sobie dzień i godzinę, kiedy anioł mu się ukazał. Przybywszy na miejsce, gdzie bawił święty Franciszek z pomienionymi towarzyszami, opowiedział im wszystko po kolei. I poznali zaprawdę, że ten sam anioł dnia tego samego i tej samej godziny, zjawił się im i jemu. rozdział 5 Jak święty Franciszek posłał do Bolonii brata świętego Bernarda z Asyżu, który tam klasztor założył Jako że święty Franciszek i towarzysze jego byli wezwani i wybrani od Boga, by nieść w sercu i w dziełach krzyż Chrystusowy i głosić go mową, zdawali się i byli ludźmi ukrzyżowanymi, co do szat, życia surowego, czynów i dzieł swoich. Przeto pragnęli raczej znosić hańbę i obelgi dla miłości Chrystusa, niż zbierać w plonie zaszczyty świata lub cześć i pochwałę ludzką. Owszem, cieszyli się, kiedy ich lżono, a smucili się zaszczytami. I szli przez świat podobni pielgrzymom i cudzoziemcom, nie niosąc z sobą nic krom Chrystusa ukrzyżowa­nego. A będąc latorózgą prawdziwej winorośli, to jest Chrystusa, rodzili wielkie i dobre owoce, dusze pozyskane dla Boga. Zdarzyło się na początku Zakonu, że święty Franciszek posłał brata Bernarda do Bolonii, aby tam wedle łaski, której mu Bóg udzielił, zbierał żniwo dla Boga. Brat Bernard, uczyniwszy znak krzyża świętego, poszedł w imię posłuszeństwa świętego i przybył do Bolonii. A dzieci, ujrzawszy szatę jego zużytą i podłą, szydziły zeń wielce i lżyły go, jak zwykło się czynić z głupcem. Atoli brat Bernard znosił wszystko cierpliwie i radośnie dla miłości Chrystusa, a nawet, aby jeszcze bardziej go dręczono, usiadł z umysłu na placu miejskim. Kiedy tak siedział, zebrało się wokół niego wiele dzieci i mężów: ten ściągał mu kaptur w tył, ów naprzód, ten obrzucał kurzem, ów kamieniami, ten potrącał 31 30 tu, ów tam. Brat Bernard ciągle jednaki i cierpliwy, z pogardą w obliczu, nie skarżył się ni ruszał i przez dni kilka wracał na to samo miejsce tylko po to, by znosić to samo. A jako że cierpliwość doskonałości jest dziełem i siły dowodem, więc pewien mądry praw doktor, widząc i rozważając stałość i siłę brata Bernarda, że żadną nie oburzył się przez tyle dni krzywdą ni obelgą, rzekł sobie: „Niemoż­liwe, by człowiek ten nie był święty". I zbliżywszy się doń, zapytał: „Ktoś ty? i po coś tu przybył?" Brat Bernard miast odpowiedzi dłoń wsunął w zanadrze, wyjął regułę świętego Franciszka i podał mu ją do czytania. Gdy ów ją przeczytał i doskonałość jej poznał najwyższą, zwrócił się z największym zdumieniem i podziwem do towarzyszy i rzekł: „Zaprawdę, jest to najwyższy stan wiary, o jakim kiedykolwiek słyszałem. Przeto ten oto i towarzysze jego są z ludzi najświętszych na świecie i największy grzech popełnia, kto krzywdę mu czyni. Winni­śmy cześć mu najwyższą, gdyż jest prawdziwym Boga przyjacielem". I rzekł do brata Bernarda: „Jeśli chcecie obrać miejsce, gdzie byście, jak należy, Bogu służyć mogli, dam wam je chętnie gwoli zbawieniu duszy mojej". Odrzekł brat Bernard: „Panie, jako że natchnął was Pan nasz, Jezus Chrystus, przeto chętnie przyjmuję ofiarę waszą na chwałę Chrystusa". Wówczas ów sędzia z radością i miłością wielką zawiódł brata Bernarda do domu swego/1 oddał mu potem przy­rzeczone miejsce, urządziwszy całe i wykończywszy kosztem włas­nym. I odtąd stał się ojcem i obrońcą szczególnym brata Bernarda i jego towarzyszy. A brat Bernard, dzięki świętym mowom swoim, zaczai zyskiwać tak wielką cześć u ludu, że czuł się szczęśliwy, kto go mógł dotknąć lub widzieć. On jednak, jako prawdziwy uczeń Chrys­tusa i pokornego Franciszka, bojąc się, aby zaszczyty świata nie przeszkadzały pokojowi i zbawieniu duszy jego, odszedł dnia pew­nego i wróciwszy do świętego Franciszka, rzekł: „Ojcze, obrane jest miejsce w mieście Bolonii. Poślij tam braci, aby je wzięli w posiadanie i tam pozostali. Ja bowiem nic tam nie zyskałem. Raczej lękam się, że dla zbytku czci, którą mnie darzono, straciłem więcej, niż zyskałem". Wówczas święty Franciszek, usłyszawszy wszystko po kolei, co Bóg zdziałał przez brata Bernarda, złożył dzięki Bogu, który Zakon biednych uczniów Krzyża tak rozpowszechniać zaczął. I posłał wówczas kilku towarzyszy swoich do Bolonii i Lombardii, którzy mnogo klasztorów w różnych założyli miejscach. rozdział 6 Jak święty Franciszek, mając się rozstać z tym życiem, błogosławił świętego brata Bernarda i ustanowił go swoim zastępcą Brat Bernard był takiej świętości, że święty Franciszek oddawał mu cześć wielką i często go chwalił. Dnia pewnego, kiedy święty Fran­ciszek pobożnie trwał na modlitwie, objawił mu Bóg, że brat Bernard z dopustu Bożego ma stoczyć wiele walk srogich z czartami. Przeto święty Franciszek, współczując wielce z bratem Bernardem, którego kochał jak syna, modlił się dni wiele wśród łez, wstawiając się za nim do Boga i polecając go Jezusowi Chrystusowi, by dał mu zwycięstwo nad czartem. I kiedy święty Franciszek tak się modlił, odrzekł mu Bóg: „Franciszku, nie bój się. Bowiem wszystkie pokusy, z którymi walczyć ma brat Bernard, dopuścił Bóg, by mu były ćwiczeniem w cnocie i koroną zasługi. W końcu odniesie zwycięstwo nad wszyst­kimi wrogami, albowiem jest sługą królestwa niebieskiego". Święty Franciszek ucieszył się wielce z tej odpowiedzi i dzięki złożył Bogu. Odtąd darzył brata Bernarda coraz większą czcią i miłością. Okazywał mu to nie tylko za życia, lecz i w śmierci godzinie. Albowiem kiedy nadeszła chwila śmierci świętego Franciszka, a pobożni synowie otaczali go, jak patriarchę świętego, Jakuba, strapieni i płaczący, że odchodzi ojciec tak ukochany, zapytał: „Kędyż mój pierworodny? Pójdź do mnie, synu, by błogosławiła tobie dusza moja, zanim umrę". Wówczas brat Bernard rzekł tajemnie do brata Eliasza, który był Zakonu wikarym: „Ojcze, stań po prawej ręce świętego, by ci pobłogosławił". A kiedy brat Eliasz stanął po prawej ręce świętego, święty Franciszek, który stracił był wzrok od łez nadmiaru, położył prawą rękę na głowie Eliasza i rzekł: „To nie głowa pierworodnego mego, brata Bernarda". Wówczas brat Bernard stanął po lewej jego ręce, a święty Franciszek przełożył ramiona swoje na krzyż i oparł rękę prawą na głowie brata Bernarda, a lewą na głowie owego brata Eliasza i rzekł do brata Bernarda: „Błogosław ci Ojciec, Bóg nasz, Pan Jezus Chrystus, wszelkim duchowym i niebieskim błogosławień­stwem w Chrystusie, jako żeś jest pierworodny, wybrany wśród tego Zakonu świętego, by dawać przykład ewangeliczny, jak naśladować 33 32 Chrystusa w ubóstwie ewangelicznym, bowiem nie tylko to, co twoje, rozdałeś i rozdzieliłeś całkowicie i dobrowolnie między biednych dla miłości Chrystusa, lecz także siebie w tym Zakonie złożyłeś Bogu w powolnej ofierze. Bądź błogosławiony tedy przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa, i przeze mnie biedaczynę, sługę Jego, błogo­sławieństwem wiecznym, idąc i stojąc, czuwając i śpiąc, żyjąc i kona­jąc; a kto błogosławić ci będzie, niechaj błogosławieństwa będzie pełen, a kto ci kląć będzie, nie ostanie się bez kary. Bądź przełożonym braci swojej, a rozkazu twego niech wszyscy słuchają bracia. Niechaj ci wolno będzie przyjmować do tego Zakonu kogokolwiek zechcesz, a żaden z braci niech władzy nie ma nad tobą i niech ci wolno będzie iść i bawić, gdziekolwiek zechcesz". Po śmierci świętego Franciszka bracia kochali i szanowali brata Bernarda jak ojca czcigodnego. A kiedy miał umierać, przyszło doń wielu braci z różnych stron świata, a między nimi przybył ów Boski kapłan, brat Idzi, który, widząc brata Bernarda, z radością rzekł wielką: „Sursum cór da, bracie Bernardzie, sursum corda"1. A brat Bernard rzekł potajemnie do jednego z braci, by bratu Idziemu miejsce przyrządził do roz-pamiętywań sposobne. I tak się stało. A kiedy nadeszła ostatnia brata Bernarda godzina, kazał się podnieść i mówił z braćmi, którzy stali przy nim, i rzekł: „Bracia najdrożsi, nie chcę wam mówić słów wiele, atoli pamiętajcie, że jesteście w stanie wiary, w którym ja już byłem, i że w stanie, w którym jestem teraz, wy dopiero będziecie. I oto odkryłem w duszy swojej, że za cenę światów tysiąca, podobnych do tego, nie chciałbym innemu służyć Panu, jeno Panu naszemu Jezuso­wi Chrystusowi. Oskarżam się o wszystkie grzechy, które popełniłem, i winnym się uznaję przed Zbawicielem moim Jezusem i przed wami. Błagam was, bracia moi najdrożsi, miłujcie się wzajem". Kiedy po tych słowach i innych dobrych naukach położył się znowu na łoże, rozjaśniło się i rozradowało oblicze jego nad miarę, tak iż wszyscy bracia dziwowali się wielce. A wśród radości tej dusza jego najświęt­sza, chwałą uwieńczona, przeszła z żywota tego w żywot błogosławio­ny aniołów. 1 Sursum corda - w górę serca, wznieście serca; słowa odmawiane przez kapłana przed prefacją, tu w znaczeniu: odwagi! rozdział 7 Jak święty Franciszek odbywał post na wyspie jeziornej koło Perugii, gdzie pościł czterdzieści dni i czterdzieści nocy, nie jedząc nic kromia pół chleba Prawdziwego sługę Chrystusa, świętego Franciszka, który pod wieloma względy był prawie jak Chrystus wtóry, na świat zesłany dla zbawienia ludzi, chciał Bóg Ojciec w wielu czynach uczynić równym i podobnym Synowi swemu, Jezusowi Chrystusowi, jak to widać z czcigodnego zebrania dwunastu towarzyszy, z cudownej tajemnicy stygmatów świętych i z przedziwnego powstrzymania się od jadła podczas postu świętego, który się odbył w ten sposób. Kiedy raz, w zapusty, święty Franciszek bawił nad jeziorem koło Perugii, w domu jednego z sobie oddanych, u którego nocował, natchnął go Bóg, by udał się dla postu na wyspę jeziorną. Przeto święty Franciszek prosił owego oddanego sobie człowieka, aby dla miłości Chrystusa przeprawił go łodzią na wyspę jeziorną, kędy nikt nie mieszka, i aby uczynił to w noc popielcową, by nikt tego nie spostrzegł. Ów zaś dla czci wielkiej, którą żywił dla świętego Franciszka, uczynił troskliwie zadość prośbie jego i przewiózł go na ową wyspę. Święty Franciszek wziął z sobą jeno dwa chleby małe. Kiedy przybył na wyspę i gdy przyjaciel chciał wrócić do domu, prosił go święty Franciszek uprzej­mie, aby nie zdradził nikomu, że tu bawi, i aby przybył po niego dopiero w Wielki Czwartek. I tak się rozstali. Święty Franciszek pozostał sam. Nie mając zgoła mieszkania, kędy by mógł się ukryć, schronił się w gęste bardzo zarośle, złożone z tarniny i krzaków, niby w barłóg zwierzęcy lub szopę. W miejscu tym oddał się modlitwie i rozpamiętywaniu spraw niebieskich. Mieszkał tam przez post cały, nie pijąc i nic nie jedząc, prócz połowy jednego z owych chlebów małych, jak dowodzi to, co znalazł ów oddany mu człowiek, kiedy w Wielki Czwartek powrócił do niego. A znalazł z dwóch chlebów jeden cały i pół drugiego. Zda się, że święty Franciszek nie jadł, chcąc uczcić post Chrystusa błogosławionego, który pościł dni czterdzieści i czterdzieści nocy, nie przyjmując zgoła cielesnego pokarmu. Ową połową chleba wygnał z siebie truciznę próżności i wzorem Chrystusa 34 31.. pościł1 czterdzieści dni i czterdzieści nocy. Potem na miejscu tak cudownej wstrzemięźliwości świętego Franciszka dokonał Bóg dla zasług jego mnogo cudów, skutkiem czego ludzie budować zaczęli tam chaty i mieszkać. Wkrótce powstał tam gród mocny i wielki i jest tam klasztor braci, który się zowie klasztorem Na Wyspie. Dotąd jeszcze mężczyźni i kobiety z tej okolicy otaczają czcią wielką i nabożeństwem to miejsce, gdzie święty Franciszek ów post odbywał. rozdział 8 Jak święty Franciszek, wędrując z bratem Leonem, tłumaczył mu, co jest radość doskonała Kiedy święty Franciszek szedł raz porą zimową z bratem Leonem z Perugii2 do Świętej Panny Maryi Anielskiej, a ogromne zimno dokuczało im wielce, zawołał na brata Leona, który szedł przodem, i rzekł: „Bracie Leonie, choćby bracia mniejsi dawali wszędzie wielkie przykłady świętości i zbudowania, mimo to zapisz i zapamiętaj sobie pilnie, że nie to jest jeszcze radość doskonała". Kiedy święty Fran­ciszek uszedł nieco drogi, zawołał nań po raz wtóry: „O bracie Leonie, choćby brat mniejszy wracał wzrok ślepym i chromych czynił prostymi, wypędzał czarty, wracał słuch głuchym i chód bezwład­nym, mowę niemym i - co większą jest rzeczą - wskrzeszał takich, co byli martwi przez dni cztery, zapisz sobie, że nie to jest radość doskonała". I uszedłszy nieco, krzyknął znów głośno: „O bracie Leonie, gdyby brat mniejszy znał wszystkie języki i wszystkie nauki, i wszystkie pisma tak, że umiałby prorokować i odsłaniać nie tylko rzeczy przyszłe, lecz także tajemnice sumień i dusz, zapisz, że nie to jest radość doskonała". Uszedłszy nieco dalej, zawołał święty Fran- 1 Wzorem Chrystusa pościł - Jezus pościł przez czterdzieści dni na pustyni, gdzie był kuszony przez diabła i wystawiany na próbę (Ł.4.I. - 13). 2 Perugia - miasto położone w Umbrii, wyżynnej krainie środkowych Włoch; pejzaż umbryjski jest tłem akcji „Kwiatków". ciszek jeszcze głośniej: „O bracie Leonie, owieczko Boża, choćby brat niniejszy mówił językiem aniołów i znał koleje gwiazd i moce ziół, i choćby mu objawiły się wszystkie skarby ziemi, i choćby poznał właściwości ptaków i ryb, i zwierząt wszystkich, i ludzi, i drzew, i skał, i korzeni, i wód, zapisz, że nie to jest radość doskonała". I uszedłszy jeszcze nieco, zawołał święty Franciszek głośno: „O bracie Leonie, choćby brat mniejszy umiał tak dobrze kazać, że nawróciłby wszystkich niewiernych na wiarę Chrystusową, zapisz, że nie to jest radość doskonała". I kiedy, mówiąc tak, uszedł ze dwie mile, brat Leon z wielkim zadziwem zapytał: „Ojcze, błagam cię na miłość Boską, powiedz mi, co jest radość doskonała?" A święty Franciszek tak rzecze: «t,,Kiedy staniemy u Panny Maryi Anielskiej deszczem zmoczeni, zlodowaciali od zimna, błotem ochlapani i zgnębieni głodem i zapukamy do bramy klasztoru, a odźwierny wyjdzie gniew­ny i rzeknie: »Coście za jedni?«, a my powiemy: »Jesteśmy dwaj z braci waszej«, a on powie: »Kłamiecie, wyście raczej dwaj łotrzykowie, którzy włóczą się, świat oszukując, i okradacie biednych z jałmużny, precz stąd«, i nie otworzy nam, i każe stać na śniegu i deszczu, zziębniętym i głodnym, aż do nocy; wówczas, jeśli takie obelgi i taką srogość, i taką odprawę zniesiemy cierpliwie, bez oburzenia i szemrania, i pomyślimy z pokorą i miłością, że odźwierny ten zna nas dobrze, lecz Bóg przeciw nam mówić mu każe, o bracie Leonie, zapisz, że to jest radość doskonała. I jeśli dalej pukać będziemy, a on wyjdzie wzburzony i jak nicponiów natrętnych wypędzi nas, lżąc i policzkując, i powie: »Ruszajcie stąd, opryszki nikczemne, idźcie do szpitala, bowiem nie dostaniecie tu jedzenia ani noclegu«, jeśli zniesiemy to cierpliwie i pogodnie, i z miłością, o bracie Leonie, zapisz, że to jest radość doskonała. I jeśli mimo to, uciśnieni głodem i zimnem, i nocą, dalej pukać będziemy i wołać, i prosić, płacząc rzewnie, by dla miłości Boga otwarli nam chociaż i wpuścili do sieni, a ów, jeszcze wścieklejszy, powie: »A to bezwstydne hultaje; dam ja im, jak na to zasługują«, i wyjdzie z kijem sękatym, chwyci nas za kaptur i ciśnie o ziemię, i wytarza w śniegu, i będzie bić raz po raz tym kijem - jeśli to wszystko zniesiemy 36 pogodnie, myśląc o mękach Chrystusa błogosławionego, które winni­śmy ścierpieć dla miłości Jego, o bracie Leonie, zapisz, że to jest radość doskonała-f Przeto słuchaj końca, bracie Leonie. Ponad wszyst­kimi łaski i dary Ducha Świętego, których Chrystus udziela przyja­ciołom swoim, jest pokonanie samego siebie i chętnie dla miłości Chrystusa znoszenie mąk, krzywd, obelg i udręczeń. Z żadnych bowiem innych darów Bożych nie możem się chlubić, gdyż nie są nasze, jeno Boże. Przeto mówi Apostoł: »Cóż masz, co nie pochodzi od Boga? A jeśli od Niego pochodzi, przecz się tym chlubisz, jakby pochodziło od ciebie?« Lecz krzyżem udręki i utrapienia możem się chlubić; nasz bowiem jest. I przeto mówi Apostoł: »Będę się chlubić jedynie krzyżem Pana naszego, Jezusa Chrystusa«".» rozdział 9 Jak święty Franciszek odpowiadać uczył brata Leona, ten zaś mówił zawsze jeno przeciwnie, niż chciał święty Franciszek Kiedy święty Franciszek, na początku Zakonu, znajdował się raz z bratem Leonem w pewnej miejscowości, gdzie nie było ksiąg do mszy świętej, rzekł, gdy jutrzni nadeszła godzina, tak do brata Leona: „Drogi mój, nie mamy brewiarza, by odprawić jutrznię. Lecz aby spędzić czas, chwaląc Boga, ja mówić będę, a ty odpowiadać, jak cię nauczę. A bacz, byś nie odmienił słów, których cię nauczę. Ja powiem: »O bracie Franciszku, popełniłeś tyle zła i grzechów na świecie, żeś godzien piekła«. A ty, bracie Leonie, odpowiesz: »Zaprawdę, zasłużyłeś na najgłębsze piekło«". A brat Leon odrzekł z gołębią prostotą: „Chętnie, ojcze, zaczynaj w imię Boże". Wówczas święty Franciszek zaczął mówić: „O bracie Franciszku, popełniłeś tyle zła i tyle grzechów na świecie, żeś godzien piekła". A brat Leon odrzekł: „Bóg uczyni za ciebie tyle dobrego, że pójdziesz do raju". Rzekł święty Franciszek: „Nie tak masz mówić, bracie Leonie, lecz kiedy powiem: » Bracie Franciszku, dopuściłeś się tylu nieprawości wzglę- dem Boga, że godzien jesteś być potępiony od Boga« - odpowiedz tak: »Zaprawdę godzien jesteś być strącony między potępionych«". A brat Leon odrzekł: „Chętnie, ojcze". Wówczas święty Franciszek wśród wielu łez i westchnień, bijąc się w piersi, rzekł głosem silnym: „O, Panie nieba i ziemi, dopuściłem się względem Ciebie tylu nieprawości i grzechów, że godzien jestem Twego potępienia". A brat Leon odrzekł: „Bracie Franciszku, Bóg wśród błogosławionych szczególnie błogosławić ci będzie". A święty Franciszek, dziwując się, że brat Leon odpowiada przeciwnie, niż mu polecił, ganił go, mówiąc: „Przecz nie odpowiadasz, jak cię uczyłem? Rozkazuję ci w imię posłuszeństwa świętego odpowiadać, jak cię nauczę. Ja powiem tak: »O bracie Franciszku, szkaradniku, myślisz, że Bóg okaże ci miło­sierdzie, choć popełniłeś tyle grzechów przeciw Ojcu miłosierdzia i Bogu wszelkiej pociechy, iżeś niegodzien znaleźć miłosierdzia?« A ty, bracie Leonie, owieczko, odpowiesz: »Żadną miarą nie jesteś godzien znaleźć miłosierdzia«". Lecz potem, kiedy święty Fran­ciszek rzekł: „O bracie Franciszku, szkaradniku" i tak dalej, odrzekł brat Leon: „Bóg Ojciec, którego miłosierdzie nieskończenie większe jest od grzechu twojego, okaże ci miłosierdzie swoje, a nadto użyczy ci łask licznych". Na tę odpowiedź święty Franciszek, zagniewany łagodnie i obruszony cierpliwie, rzekł do brata Leona: „Przecz czynisz z umysłu wbrew posłuszeństwu i już tylekrotnie odpowiedzia­łeś przeciwnie, niż ci poleciłem?" Odparł brat Leon z wielką pokorą i szacunkiem: „Bóg świadkiem, ojcze mój, że każdym razem po­stanawiałem w sercu odpowiadać, jak mi kazałeś. Lecz Bóg każe mi mówić, jak On sobie życzy, nie zaś jak ja życzę sobie". Tedy zdziwił się święty Franciszek i rzekł do brata Leona: „Proszę cię w imię miłości, byś tym razem odpowiedział, jak ci rzekłem". Odparł brat Leon: „Mów w imię Boże, gdyż na pewno odpowiem tym razem, jak chcesz". A święty Franciszek, płacząc, rzekł: „O bracie Franciszku, szkaradniku, myślisz, że Bóg okaże ci miłosierdzie swoje?" Odrzekł brat Leon: „Raczej łaskę Bóg ci da wielką i wywyższy cię, i otoczy cię chwałą, gdyż kto się poniża, wywyższon będzie; a ja nie mogę mówić inaczej, gdyż Bóg przemawia przez usta moje". I tak w tym sporze pokornym, wśród wielu łez i pociech duchowych, czuwali aż do świtu. 38 rozdział 10 Jak brat Maciej, dworując sobie niby, rzekł do świętego Franciszka, że cały świat biega za nim. Ten zaś odpowiedział, że dzieje się to dla zawstydzenia świata i z łaski Bożej Święty Franciszek bawił raz w klasztorze Porcjunkuli1 z bratem Maciejem z Marignano, który był bardzo święty i mądrze a pięknie mówił o Bogu. Przeto kochał go bardzo święty Franciszek. Pewnego dnia wracał święty Franciszek z lasu z modlitwy. I kiedy wychodził właśnie z lasu, brat Maciej, chcąc doświadczyć, jak wielka jest pokora świętego Franciszka, stanął naprzeciw niego i niby dworując sobie, rzekł: „Czemu za tobą, czemu za tobą, czemu za tobą?" Święty Franciszek odrzekł: „Co chcesz powiedzieć?" Rzekł brat Maciej: „Pytam, dlaczego świat cały biega za tobą i każdy, zda się, pragnie cię widzieć i słyszeć, i słuchać? Nie jesteś piękny z ciała, nie jesteś bardzo uczony, nie jesteś szlachetnego rodu: czemuż więc za tobą biega świat cały?" Słysząc to, święty Franciszek rozradował się wielce w duchu i wzniósłszy twarz ku niebu, stał długo z myślą wzniesioną do Boga. A kiedy się ocknął, ukląkł i Bogu oddał cześć i dzięki. Potem z wielką żarliwością ducha zwrócił się do brata Macieja i rzekł: „Chcesz wiedzieć, czemu za mną? chcesz wiedzieć czemu za mną? chcesz wiedzieć, czemu za mną? czemu za mną świat cały biega? Wypatrzyły mi to oczy Boga najwyższego, które na każdym miejscu patrzą na dobrych i złych. Oczy te bowiem najświętsze nie widziały wśród grzeszników nikogo, kto by był nikczemniejszy, niedołężnie j szy, grzeszniejszy od mnie. I aby spełnić to dzieło cudowne, które Bóg spełnić zamierzył, nie znalazł podlejszego stworzenia na ziemi. Przeto mnie wybrał, aby zawstydzić szlachectwo i dumę, i siłę, i piękność, i mądrość świata, aby poznano, że wszelka siła i dobro wszelakie od 1 W klasztorze Porcjunkuli - kapliczka Portiuncula opodal Asyżu została naprawiona przez św. Franciszka niedługo po jego nawróceniu, a benedyk­tyni z Subiaco oddali ją świętemu i jego towarzyszom. Była kolebką zakonu franciszkanów, głośną z cudów. Niego pochodzi, a nie od stworzenia, i aby nikt nie mógł chlubić się w obliczu Jego. Kto jednak chlubi się, niech chlubi się w Panu; bo Jego jest cześć wszelka i chwała na wieki". Wówczas brat Maciej przeląkł się na tak pokorną i żarliwą odpowiedź i poznał zaprawdę, że święty Franciszek był utwierdzony w pokorze. rozdział u Jak święty Franciszek okręcił brata Macieja kilkakrotnie w kółko i potem poszedł do Sieny Kiedy święty Franciszek wędrował raz drogą z bratem Maciejem, szedł brat Maciej nieco przodem. Doszedłszy do potrójnego rozdroża, skąd można było iść do Florencji, do Sieny i do Arezzo, rzekł brat Maciej: „Ojcze, którą drogą pójdziemy?" Odrzekł święty Franciszek: „Tą, którą Bóg zechce". Rzekł brat Maciej: „A jakże poznamy wolę Bożą?" Odrzekł święty Franciszek: „Po znaku, który ci pokażę: przeto rozkazuję ci w imię posłuszeństwa świętego na tym rozdrożu, w miej­scu, kędy stoisz, obracać się w kółko i w kółko, jak czynią dzieci, i nie przestawać się obracać, póki ci nie powiem". Wówczas brat Maciej zaczął obracać się w kółko i obracał się dopóty, aż dostał zawrotu głowy, jak się to dzieje, gdy kto się tak obraca, i upadł kilkakrotnie na ziemię. A że mu święty Franciszek nie rzekł, aby przestał, a on posłuszeństwa wiernie chciał dotrzymać, podnosił się znowu. W koń­cu, kiedy obracał się szybko, rzekł święty Franciszek: „Stój i nie ruszaj się", a ów stanął. A święty Franciszek zapytał: „Gdzieś jest zwrócony twarzą?" Odrzekł brat Maciej: „Ku Sienie". Rzekł święty Franciszek: „Oto droga, którą Bóg iść nam każe". Idąc tą drogą, zdziwił się brat Maciej, że święty Franciszek kazał mu czynić, co czynią dzieci, i wobec ludzi świeckich, którzy przechodzili mimo. Jednak z szacunku nie śmiał nic rzec świętemu ojcu. Kiedy zbliżali się do Sieny, usłyszał lud miejski o przybyciu świętego i wyszedł naprzeciw. I z pobożności zaniósł go i towarzysza aż do pałacu 40 41 biskupa, tak że nogi ich nie tknęły zgoła ziemi. Tejże godziny kilku mężów ze Sieny biło się społem, a było już pośród nich dwóch zabitych. Święty Franciszek, przybywszy tam, zaczął kazać tak pobożnie i święcie, że przywiódł ich wszystkich do zgody, do wielkiej jedności i pojednania. Biskup sieneński, słysząc o świętym dziele, którego dokonał święty Franciszek, zaprosił go do domu i przyjął z czcią największą na dzień ten, a także na noc. Nazajutrz święty Franciszek, który był prawdziwie pokorny i w dziełach swoich szukał jeno chwały Bożej, wstał wcześnie z towarzyszem i odszedł bez wiedzy biskupa. Przeto brat Maciej szedł, mrucząc do siebie i mówiąc po drodze: „Cóż to uczynił ten poczciwiec? Kazał mi obracać się jak dziecku, a biskupowi, który mu taki zaszczyt uczynił, nie rzekł słowa ani nie podziękował". I zdało się bratu Maciejowi, że święty Fran­ciszek postąpił niegrzecznie. Lecz potem, z natchnienia Bożego, opamiętawszy się, ganił się w sercu swoim, mówiąc: „Jesteś zbyt pyszny, sądząc dzieła Boże, i jesteś godzien piekła dla pychy swej bezczelnej. Bowiem dnia wczorajszego dokonał brat Franciszek czy­nów tak świętych, że gdyby ich anioł Boży był dokonał, nie byłyby cudowniejsze. Przeto, gdyby ci był kazał rzucać kamieniami, winieneś był uczynić to i być mu posłuszny. Bo co uczynił w tej drodze, było dziełem Bożym, jak okazuje koniec, który dobrze wypadł. Gdyby nie był uspokoił bijących się z sobą, byłoby nie tylko wiele ciał, jak to już się zaczęło, padło od noża, lecz także dusz wiele byłby czart zawlókł do piekła. Przeto jesteś głupcem i pyszałkiem, szemrząc przeciw temu, co jawnie pochodzi z woli Boga". Wszystko, co brat Maciej mówił w sercu swoim, idąc przodem, Bóg odkrył świętemu Francisz­kowi. Więc święty Franciszek zbliżył się doń i rzekł: „Trzymaj się tego, o czym myślisz właśnie, bo dobre to i pożyteczne, i z natchnienia Bożego. To jednak, coś wprzódy mruczał było ślepe, próżne, pyszne i nasłane ci w duszę przez czarta". Wówczas poznał brat Maciej wyraźnie, że święty Franciszek znał tajemnice serca jego, i jasno zrozumiał, że Duch Mądrości Boskiej kierował wszystkimi czynami świętego ojca. rozdział 12 Jak święty Franciszek założył na brata Macieja urząd odźwiernego, jalmużnika i kucharza i jak go potem, na prośbę innych braci, od tego uwolnił Święty Franciszek chciał upokorzyć brata Macieja, by dla mnogich darów i łask, którymi Bóg go obdarzył, nie wbił się w próżność, lecz mocą pokory coraz bardziej bogacił się w cnoty. Kiedy raz bawił w miejscu samotnym z pierwszymi towarzyszami swymi, którzy byli prawdziwie święci i wśród których był brat Maciej, rzekł do brata Macieja wobec wszystkich towarzyszy: „O bracie Macieju, wszyscy towarzysze twoi posiadają łaskę rozpamiętywania i modlitwy. Ty jednak masz łaskę głoszenia słowa Bożego i radowania ludu. Przeto, by oni oddać się mogli rozpamiętywaniu, będziesz sprawował urząd odźwiernego, jałmużnika i kucharza. A kiedy inni bracia jeść będą, ty jeść będziesz za bramą klasztoru, byś tych, którzy do klasztoru przyjdą, uradować mógł kilkoma dobrymi słowy Bożymi, nim jeszcze zapukają. Nie będzie wówczas musiał wychodzić nikt inny prócz ciebie; a czyń to dla zasługi posłuszeństwa świętego". Wówczas ściągnął brat Maciej kaptur, skłonił głowę i przyjął pokornie ten rozkaz, sprawując przez kilka dni urząd odźwiernego, jałmużnika i kucharza. Przeto towarzysze, jako ludzie od Boga oświeceni, poczęli czuć w sercach swoich ciężkie wyrzuty, rozważając, że brat Maciej był mężem wielkiej doskonałości, jak i oni lub może jeszcze bardziej, a włożono nań całe brzemię klasztoru, nic zaś na nich. Przeto wszyscy, jedną poruszeni chęcią, poszli prosić świętego ojca, by zechciał między nich rozdzielić urzędy. Bowiem sumienia ich żadną miarą znieść nie mogły, by brat Maciej wszystkie dźwigał trudy. Święty Franciszek, słysząc to, skłonił się do ich rady i przystał na ich życzenie. Przyzwawszy brata Macieja, rzekł: „Bracie Macieju, towa­rzysze twoi chcą podzielić się urzędami, które ci powierzyłem, przeto rozdzielę te urzędy". Brat Maciej rzekł z wielką pokorą i cierpliwo­ścią: „Ojcze, cokolwiek mi nakażesz, wszystko czy część jeno, przyjmę jako w całości zlecone od Boga". Wówczas święty Franciszek, widząc ich miłość i pokorę brata Macieja, miał do nich cudowną przemowę 42 43 o świętej pokorze. Uczył ich, że im większe dary i łaski Bóg nam zsyła, tym winniśmy być pokorniej si, albowiem bez pokory nie masz żadnej u Boga cnoty. Skończywszy przemowę, rozdzielił urzędy z najwyższą miłością. rozdział 13 Jak święty Franciszek i brat Maciej położyli chleb, który użebrali, na kamieniu przy źródle, a święty Franciszek wielce sławił ubóstwo. Potem prosił Boga i świętego Piotra, i świętego Pawła, by mu kazali miłować ubóstwo święte. I jak mu się zjawili święty Piotr i święty Paweł Cudowny sługa i naśladowca Chrystusa, święty Franciszek, starał się być we wszystkim doskonale podobny Chrystusowi, który wedle słów Ewangelii posyłał uczniów swych po dwóch do wszystkich miast i miejsc, gdzie sam pójść zamierzał. Zebrawszy tedy na wzór Chrys­tusa dwunastu towarzyszy, wysłał ich w świat po dwóch, aby kazali. Chcąc dać im przykład prawdziwego posłuszeństwa, zaczął najpierw wędrować wzorem Chrystusa, który najpierw zaczął działać, niż uczyć. Przeznaczywszy więc towarzyszom inne strony świata, za towarzysza wziął sobie brata Macieja i ruszył ku Francji, do Prowan­sji. Kiedy przybyli raz do pewnej wsi bardzo zgłodniali, poszli, wedle reguły, żebrać chleba w imię miłości Boga. Święty Franciszek szedł jedną ulicą, a brat Maciej drugą. Że jednak święty Franciszek był człowiekiem zbyt niepozornym i małej postaci, ci zaś, którzy go nie znali, za lichego uważali go biedaczynę, użebrał tylko kilka kąsków i kawałków suchego chleba. Za to brat Maciej, który był okazały i pięknej postaci, otrzymał kawały dobre, wielkie i sowite, i całe chleby. Użebrawszy dosyć, zeszli się za wsią, by jeść społem, w miejscu, gdzie było piękne źródło, a obok piękny duży kamień, na którym każdy złożył jałmużnę użebraną. Święty Franciszek, ujrzawszy, że brat Maciej miał więcej kawałków chleba i że były piękniejsze i większe niż jego, rozradował się wielce i rzekł: „O bracie Macieju, niegodniśmy tak wielkiego skarbu". A kiedy kilkakrotnie powtórzył te. słowa, brat Maciej odrzekł: „Ojcze, jakże to skarbem zwać można, gdzie tyle ubóstwa i brak rzeczy potrzebnych? Nie masz tu ani obrusa, ni noża, ni talerza, ni misy, ni domu, ni stołu, ni sługi, ni służebnej". Rzekł święty Franciszek: „To właśnie uważam za skarb wielki, że nie ma tu nic ludzkim przyrządzonego przemysłem; lecz co jest, przygotowała Opatrzność Boska, jak to widać wyraźnie po chlebie użebranym, po stole tak pięknym jak ten kamień i po źródle tak jasnym. Przeto módlmy się do Boga, by pozwolił nam sercem całym miłować tak szlachetny skarb ubóstwa świętego, które ma Boga swym sługą". Po tych słowach i po modlitwie, pokrzepiwszy się cieleśnie tymi kawałkami chleba i wodą, powstali, by iść do Francji. Kiedy doszli do pewnego kościoła, rzekł święty Franciszek do towarzysza: „Wejdźmy pomodlić się do tego kościoła". I poszedł święty Franciszek za ołtarz, i zaczął się modlić. A wśród modlitwy tej nawiedził go Bóg niezmierną żarliwością, która tak potężnie rozpaliła mu duszę miłością świętego ubóstwa, że z gorącego oblicza i z ust, gdy je otworzył, zdawał się buchać płomień miłości. Tak rozpłomieniony przyszedł do towarzysza i rzekł: „A! A! A! Bracie Macieju, oddaj mi siebie"; i rzekł tak trzykrotnie. Za trzecim razem święty Franciszek podniósł tchnieniem swym brata Macieja i cisnął go od siebie na długość dużej dzidy. A brat Maciej zdumiał się niezmiernie. Opowiadał później towarzyszom swoim, że kiedy go święty Fran­ciszek tak podniósł i pchnął swoim tchnieniem, czuł taką słodycz w duszy i taką Ducha Świętego pociechę, jakiej nigdy nie czuł jeszcze w życiu. Uczyniwszy to, święty Franciszek rzekł: „Towarzyszu mój, chodźmy do świętego Piotra i świętego Pawła i prośmy ich, aby nauczyli nas i pomogli nam posiąść niezmierny skarb przeświętego ubóstwa. Jest to bowiem skarb tak bezcenny i tak boski, że niegodni­śmy mieścić go w tak lichych jak my naczyniach. Jest to Boska cnota, mocą której depce się wszystkie rzeczy ziemskie i doczesne, mocą której zrzuca się wszelką troskę z duszy, by mogła swobodnie złączyć się z Bogiem wiecznym. Jest to cnota Boska, która pozwala duszy mieszkającej jeszcze na ziemi mówić z aniołami w niebie. Jest to cnota, która towarzyszyła na krzyż Chrystusowi, która z Chrystusem pogrzebiona została, z Chrystusem zmartwychpowstała, z Chrys- 44 45 tusem w niebo wstąpiła; która jeszcze w tym życiu użycza duszom, w niej rozmiłowanym, takiej lekkości, że wzlatują w niebo. Bowiem strzeże ona oręża prawdziwej pokory i miłości. Przeto módlmy się do świętych apostołów Chrystusa, którzy byli doskonałymi miłośnikami tej perły ewangelicznej, by wyprosili nam łaskę u Pana naszego, Jezusa Chrystusa, iżby w najświętszym swym miłosierdziu pozwolił nam być miłośnikami, naśladowcami i pokornymi uczniami bezcen­nego, ukochanego, ewangelicznego ubóstwa". Tak mówiąc, doszli do Rzymu i weszli do kościoła Świętego Piotra. Święty Franciszek zaczął się modlić w jednym zakącie kościoła, a brat Maciej w drugim. Po długiej modlitwie, wśród wielu łez i westchnień pobożnych, zjawili się świętemu Franciszkowi prześwieci apostołowie Piotr i Pa­weł w świetności wielkiej i rzekli: „Jako że pragniesz i pożądasz czcić to, co czcił Chrystus i apostołowie święci, przysyła nas Pan nasz, Jezus Chrystus, byśmy ci zwiastowali, że modły twe wysłuchane i że Bóg daje tobie i naśladowcom twoim doskonały skarb przenajświęt­szego ubóstwa. A jeszcze od siebie powiadamy ci, że ktokolwiek, za przykładem twoim, cały za pragnieniem tym pójdzie, pewny jest szczęśliwości życia wiecznego. Tobie zaś i wszystkim, którzy ciebie naśladują, Bóg błogosławić będzie". Rzekłszy te słowa zniknęli, zostawiając świętego Franciszka w pełni pociechy. Wtedy powstał od modlitwy i wrócił do towarzysza swego, pytając, czy Bóg mu nic nie objawił. Ów odparł, że nic. Tedy święty Franciszek opowiedział mu, jak ukazali się mu święci apostołowie i co mu objawili. Więc obaj radości pełni postanowili wrócić do doliny Spoleta, zaniechawszy drogi do Francji. rozdział 14 Jak święty Franciszek rozmawiał z braćmi swoimi o Bogu, a Bóg wśród nich się zjawił Kiedy święty Franciszek na początku Zakonu zeszedł się z towarzy­szami swoimi, by mówić o Bogu, w żarliwości ducha rozkazał jednemu z nich, by w imię Boże usta otworzył i mówił o Bogu to, czym natchnie go Duch Święty. Kiedy brat usłuchał i przedziwnie mówił o Bogu, polecił mu święty Franciszek zamilknąć i innemu znów mówić rozkazał. Kiedy ten usłuchał i mówił mądrze o Bogu, święty Franciszek polecił mu znowu milczeć i rozkazał mówić o Bogu trzeciemu, który tak mówił głęboko o tajemnicach Bożych, że święty Franciszek poznał wyraźnie, że ten, jak i dwaj tamci, mówili z natchnienia Ducha Świętego. Okazało się to także na przykładzie i dowodnym znaku. Kiedy tak bowiem mówili, zjawił się wśród nich Chrystus błogosławiony w po­staci i w kształcie przepięknego młodziana i błogosławiąc im, napełnił wszystkich taką łaską i słodyczą, że w zachwycie stracili przytomność i leżeli jak martwi, nie wiedząc nic zgoła o świecie. Kiedy oprzytomnieli, rzekł im święty Franciszek: „Bracia moi najdrożsi, dziękujcie Bogu, który przez prostaczków raczył objawić skarby mądrości Boskiej; gdyż Bóg otwiera usta niemych i pozwala językom prostaczków przemawiać mądrością". rozdział 15 Jak święta Klara pożywała ze świętym Franciszkiem i towarzyszami jego, braćmi, u Panny Maryi Anielskiej Kiedy święty Franciszek bawił w Asyżu, odwiedzał często świętą Klarę1, udzielając jej nauk świętych. A jako że największym życze­niem jej było pożywać z nim raz społem, prosiła go o to kilkakrotnie. Atoli nie chciał jej wyświadczyć nigdy tej pociechy. Przeto towarzysze jego, spostrzegłszy życzenie świętej Klary, rzekli do świętego Fran­ciszka: „Ojcze, zda się nam, że ta surowość nie jest zgodna z miłością Bożą, skoro siostrze Klarze, dziewicy tak świętej i wybranej przez 1 Odwiedzał często św. Klarę - Klara pochodziła z zamożnej rodziny mieszczańskiej: Favaroha di Offreduccio i Ortolany, znacznej w Asyżu. W 1212 roku otrzymała habit z rąk Franciszka, po pewnym czasie przyłączyła się do niej siostra, błogosławiona Agnieszka. Została ksienią klasztoru przy kościele Świętego Damiana i założycielką Zakonu Pań Ubogich (potem klarysek). Kanonizowana w 1255 roku. 46 47 Boga, nie chcesz uczynić zadość w rzeczy tak drobnej jak pożywanie z tobą. Zwłaszcza jeśli się zważy, że wskutek kazań twoich porzuciła bogactwa i przepychy świata. Zaprawdę, gdyby cię prosiła o większą niż ta łaskę, winien byś uczynić po myśli swej odrośli duchowej". Wówczas odrzekł święty Franciszek: „Sądzicie, że winienem jej wysłuchać?" Odrzekli towarzysze: „Tak, ojcze, godzi się, byś jej uczynił tę łaskę i pociechę". Tedy rzekł święty Franciszek: „Skoro tak sądzicie, i ja tak sądzę. Aby jednak większą miała pociechę, pragnę pożywać u Panny Maryi Anielskiej. Była długo zamknięta u Świętego Damiana, więc uraduje się, widząc kościół Maryi Świętej, gdzie ostrzyżona została i poślubio­na Jezusowi Chrystusowi. Tam pożywać będziemy społem w imię Boże". Skoro nadszedł dzień oznaczony, opuściła święta Klara klasztor z towarzyszką, w otoczeniu uczniów świętego Franciszka, i przybyła do Świętej Maryi Panny Anielskiej. Kiedy pozdrowiła pobożnie Dziewicę Maryję przed ołtarzem, gdzie ostrzyżona została i okryta zasłoną, powiedli ją, by zwiedziła klasztor, zanim nadejdzie godzina posiłku. Tymczasem święty Franciszek kazał nakryć do stołu na gołej ziemi, jak to zwykle czynił. Kiedy nadeszła godzina posiłku, święty Franciszek i święta Klara usiedli razem społem, a jeden z towarzyszy świętego Franciszka z towarzyszką świętej Klary; potem wszyscy inni towarzysze usiedli pokornie do stołu. Przy pierwszym daniu zaczął święty Franciszek mówić o Bogu tak słodko, tak wzniosie, tak cudnie, że spłynęła na nich obfitość łaski Boskiej i wszystkich porwał zachwyt do Boga. Kiedy tak trwali w zachwycie z oczami i rękami wzniesionymi w niebo, ludzie z Asyżu i z Bettony, i z okolicy ujrzeli, że cała Panna Maryja Anielska i cały klasztor, i las, który wówczas stał obok klasztoru, potężnie płoną. Zdawało się, że pożar wielki objął kościół i klasztor wraz z lasem. Przeto asyżanie biegli w pośpiechu wielkim, by stłumić ogień, sądząc naprawdę, że wszystko płonie. Atoli przybywszy do klasztoru i nie zastawszy zgoła ognia, weszli do środka i ujrzeli świętego Franciszka i świętą Klarę, i tych, którzy z nimi byli, zachwyconych w rozpamiętywaniu Boga i siedzących wokół pokornego stołu. I poznali wyraźnie, że był to Boski, nie cielesny ogień, od Boga zesłany cudownie, dla ukazania i przedstawienia ognia miłości Bo­skiej, którą płonęły dusze tych świętych braci i świętych mniszek. Tedy odeszli z pociechą wielką w sercach i w zbudowaniu świętym. Po długiej chwili, kiedy święty Franciszek ze świętą Klarą i inni ocknęli się, uczuli się wielce pokrzepieni pokarmem duchowym, mało się troszcząc o pokarm cielesny. Święta Klara wróciła po tym błogosławionym posiłku w licznym towarzystwie do Świętego Damiana. Kiedy ją siostry ujrzały, ucieszyły się wielce. Bowiem lękały się, że święty Franciszek pośle ją rządzić jakim innym klasztorem, jak już był posłał świętą Agnieszkę, jej ukochaną siostrę, jako opatkę, by rządziła klasztorem Monticelli we Florencji. Święty Franciszek rzekł kilkakrotnie do świętej Klary: „Bądź przygotowana, że w razie potrzeby poślę cię do innego klasztoru". Ona zaś, córka świętego posłuszeństwa, odrzekła: „Ojcze, jestem zawsze gotowa iść, gdziekolwiek mnie poślesz". Przeto siostry cieszyły się wielce, kiedy znów ją miały u siebie. A święta Klara była odtąd wielce pocieszona. rozdział 16 Jak święty Franciszek otrzymał radę od świętej Klary i świętego Sylwestra, by każąc, nawrócił wiele ludzi. I założył Zakon Trzeci1, i kazał do ptaków, i zalecił pokój jaskółkom Pokorny sługa Chrystusa, święty Franciszek, już wnet po na­wróceniu swoim, zgromadziwszy i przyj ąwszy do Zakonu wielu towarzyszy, popadł w wielką troskę i wątpliwość, co czynić: czy 1 Zakon Trzeci - tzw. tercjarze (od łac. Tertii Ordinis - Zakon Trzeci), osoby świeckie zrzeszone w organizacji założonej przez Franciszka z Asyżu w 1221 roku dla ludzi szczególnie pobożnych, ale żyjących w rodzinach oraz czynnych zawodowo. Bracia i siostry wiązali życie świeckie z zakonnym poprzez modlitwę i wewnętrzne doskonalenie się. W Polsce, jeśli przy­wdziewali kolorowe suknie, to szare mieli pod spodem. 48 oddawać się jeno modlitwie, czyli niekiedy też kazać? I pragnął w tym względzie poznać wolę Boga. A jako że święta pokora nie pozwalała mu przypisywać wiele ani sobie, ani modlitwom swoim, umyślił poznać wolę Boga przez modlitwy innych. Przeto wezwał brata Macieja i rzekł: „Idź do siostry Klary i powiedz jej ode mnie, by wraz z kilkoma najbogobojniejszymi towarzyszkami prosiła Boga, aby raczył objawić mi, co lepiej: czy oddawać się kazaniu, czy tylko modlitwie. A potem idź do brata Sylwestra i powiedz mu to samo". Był to ów Sylwester, który, jeszcze jako człowiek świecki, widział wychodzący z ust świętego Franciszka krzyż złoty, sięgający wzdłuż aż do nieba, a wszerz po krańce świata. Brat Sylwester był takiej pobożności i takiej świętości, że o co Boga prosił, osiągał i bywał wysłuchany, i często mówił z Bogiem. Przeto święty Franciszek ufał mu wielce. Brat Maciej poszedł i wedle rozkazu świętego Franciszka był z poselstwem naprzód u świętej Klary, potem u brata Sylwestra. Ten, usłyszawszy je, natychmiast padł do modlitwy i modląc się, otrzymał odpowiedź Boską, i wrócił do brata Macieja, i rzekł: „To mówi Bóg, abyś rzekł świętemu Franciszkowi: że Bóg powołał go do tego stanu nie tylko gwoli niemu, lecz aby hodował owoce dusz i by wielu przezeń zostało zbawionych". Taką otrzymawszy odpowiedź, brat Maciej wrócił do świętej Klary, by dowiedzieć się, co zyskała od Boga. A ona odrzekła, że otrzymała wraz z towarzyszkami tę samą od Boga odpowiedź, którą otrzymał brat Sylwester. Brat Maciej wrócił z tym do świętego Franciszka. A święty Franciszek z największą przyjął go miłością, obmył mu nogi i przygotował posiłek. Po jedzeniu wezwał brata Macieja do lasu i uklęknąwszy przed nim, ściągnął kaptur, skrzyżował ramiona i spytał: „Co każe mi uczynić Pan mój, Jezus Chrystus?" Odrzekł brat Maciej: „Tak bratu Sylwestrowi, jak i siostrze Klarze wraz z innymi siostrami, odpowiedział Chrystus i objawił: że wolą Jego jest, byś chadzał po świecie i kazał, gdyż wybrał ciebie nie tylko gwoli tobie, lecz także ,dla zbawienia innych". Usłyszawszy tę odpowiedź i poznawszy w niej wolę Jezusa Chrystusa, święty Franciszek powstał z największym zapałem i rzekł: „Chodźmy w imię Boże". Wziął za towarzysza brata Macieja i brata Anioła, ludzi świętych. Idąc w ducha rozpędzie, nie dbając o drogę ni ścieżkę, doszli do grodu pewnego, który się zwie Sawurniano. I zaczął święty Franciszek kazać. Najpierw jaskółkom,.które świergotały, rozkazał się uciszyć, póki nie skończy kazania. I usłuchały jaskółki. A kazał z taką żarliwością, że wszyscy mężczyźni i kobiety tego grodu chcieli w pobożności iść za nim i gród ten opuścić. Atoli święty Franciszek nie pozwolił, mówiąc im: „Nie spieszcie i nie odchodźcie; a ja powiem wam, co dla zbawienia dusz waszych czynić macie". Wówczas umyślił założyć Zakon Trzeci dla zbawienia powszechnego. I zostawił ich wielce pocieszonych i do pokuty gotowych, i odszedł. I przybył w okolicę między Caunaio a Bevagno. Idąc z zapałem tym dalej, podniósł oczy i ujrzał drzew kilka obok drogi, a na nich mnóstwo nieskończone ptaków. Więc dziwił się święty Franciszek i rzekł do towarzyszy: „Czekajcie mnie tu na drodze, pójdę kazać do mojej braci ptaków". Wszedł na pole i tu zaczął kazać do ptaków, które siedziały na ziemi. I wnet te, które były na drzewach, zleciały ku niemu i wszystkie siedziały nieruchomo, póki święty Franciszek nie skończył kazania. Również i potem odleciały nie prędzej, aż im nie udzielił błogosławieństwa swego. Wedle tego, co opowiadał później brat Maciej i brat Jakub z Massy, święty Franciszek chodził pośród nich, dotykając ich suknią, lecz żaden się nie ruszył. Treść kazania świętego Franciszka była taka: „Ptaszki, braciszki moje, bądźcie bardzo wdzięczne Bogu, Stwórcy swemu. Zawsze i na każdym miejscu winnyście Go chwalić, bowiem pozwolił wam swobodnie latać wszę­dzie i dał wam odzienie podwójne i potrójne. I przeto jeszcze, że zachował wasz rodzaj w arce Noego, by nie ubyło rodzaju waszego. Bądźcie Mu również wdzięczne za żywioł powietrzny, który wam przeznaczył. Nadto, nie siejecie i nie żniecie, a Bóg was żywi i daje wam rzeki i źródła do picia; daje wam góry i doliny dla schrony i drzewa wysokie do budowania gniazd waszych. A chociaż nie umiecie prząść ani szyć, Bóg was odziewa i dziatki wasze, więc kocha was bardzo wasz Stwórca, skoro wam tyle zsyła dobrodziejstw; strzeżcie się, bracia moi, grzechu niewdzięczności i starajcie się zawsze chwalić Boga". Kiedy święty Franciszek mówił te słowa, wszystkie ptaki zaczęły otwierać dzioby i wyciągać szyje, i skrzydła rozwijać, i z czcią schylały głowy aż do ziemi, okazując ruchami i ćwierkaniem, że ojciec święty sprawia im rozkosz wielką. A święty Franciszek wraz z innymi cieszył się i radował; i dziwił się wielce takiemu ptaków mnóstwu, ich rozmaitej piękności, ich uwadze i oswojeniu. Przeto pobożnie chwalił w nich Stwórcę. Wreszcie, 50 skończywszy kazanie, święty Franciszek uczynił nad nimi znak krzyża i pozwolił im odlecieć. Wówczas wszystkie ptaki wzbiły się w powiet­rze wśród cudownych śpiewów. Potem, wedle znaku krzyża, który uczynił święty Franciszek, rozdzieliły się na cztery części; jedna poleciała na wschód, druga na zachód, trzecia na południe, a czwarta na północ, a każdy rój leciał śpiewając śpiewy cudne. Wyrażały tym, że jak święty Franciszek, chorąży krzyża Chrystusowego, kazał do nich i uczynił nad nimi znak krzyża, wedle którego rozleciały się na cztery świata strony, tak też kazanie o krzyżu, który Chrystus odnowił dla świętego Franciszka, ma roznieść się przezeń i przez braci po świecie całym. A bracia ci, podobni ptakom, nie mają nic na tym świecie, co by swoim zwać mogli, i jeno Opatrzności Boskiej powie­rzyli swe życie. rozdział 17 Jak pewien młodziutki braciszek, gdy święty Franciszek modlił się w nocy, widział Chrystusa i Dziewicę Maryję, i wielu innych świętych, którzy z nim mówili Pewne chłopię, pełne czystości i niewinności, przyjęte zostało do Zakonu za życia świętego Franciszka. Mieszkało w małym klasztorze, gdzie bracia z biedy sypiali na rogożach. Święty Franciszek przybył raz do tego klasztoru i wieczorem, odprawiwszy modły, poszedł spać, by wstać w nocy i modlić się, gdy inni bracia spać będą, jak to było jego zwyczajem. Chłopię owo postanowiło w sercu śledzić starannie drogi świętego Franciszka, by poznać świętość jego, a zwłaszcza dowiedzieć się, co czyni w nocy, kiedy wstaje. A iżby go sen nie zwiódł, chłopię położyło się spać obok świętego Franciszka i sznur swój związało z świętego sznurem, by poczuć, kiedy wstawać będzie. Święty Franciszek nie wiedział nic o tym. lLcz w nocy, czasu pierwszego snu, gdy wszyscy inni bracia spali, powstał i spostrzegłszy swój sznur tak związany, rozwikłał go cicho, by chłopię nie uczuło, i udał się sam do lasu, który leżał blisko klasztoru, i wszedł do celi, która tam była, i począł się modlić. po pewnym czasie chłopię się budzi i spostrzegłszy, że sznur rozwiązany, a święty Franciszek wstał, wstało także i poszło go szukać. Znalazłszy drzwi, które wiodły do lasu, otwarte, pomyślało, że święty Franciszek udał się do lasu, i poszło tam także. Przybywszy w pobliże miejsca, gdzie święty Franciszek się modlił, posłyszał chłopak głośne mówienie. I kiedy zbliżył się bardziej, by widzieć i rozumieć to, co słyszał, ukazało mu się światło cudowne, otaczające świętego Franciszka; a w świetle tym ujrzał Chrystusa i Dziewicę Maryję, i świętego Jana Chrzciciela, i Ewangelistę, i ogromne mnóstwo aniołów, którzy mówili z świętym Franciszkiem. Widząc to i słysząc, padło chłopię martwe na ziemię. Kiedy skończyło się misterium tego świętego widzenia, a święty Franciszek wracał do klasztoru, natrafił stopą owo chłopię leżące jak martwe. Z litości podniósł je i wziął na ramię, jak czyni dobry pasterz z owieczką swoją. A dowiedziawszy się odeń, że było świadkiem widzenia, nakazał mu nikomu nigdy nic o tym nie mówić, póki on żyć będzie. Chłopię zaś, wróciwszy w wielkiej łasce Boga i w czci dla świętego Franciszka, zostało dzielnym w Zakonie mężem, który po śmierci świętego Franciszka odkrył braciom owo widzenie. rozdział 18 O przedziwnej kapitule1, którą zwołał święty Franciszek do Panny Maryi Anielskiej, gdzie zebrało się przeszło pięć tysięcy braci Wierny sługa Chrystusa, Franciszek, zwołał raz kapitułę powszech­ną do Panny Maryi Anielskiej, a na kapitułę tę zeszło się przeszło pięć tysięcy braci. Przybył też święty Dominik2, głowa i kamień węgielny Zakonu braci kaznodziei, który szedł wówczas z Burgundii do Rzymu. Słysząc o zebraniu się kapituły, którą święty Franciszek 1 Kapituła - zgromadzenie przełożonych klasztorów lub prowincji zakon­nych. 2 Święty Dominik - założyciel zakonu kaznodziejskiego dominikanów, zasłużonego w walce z herezjami, żył współcześnie ze świętym Franciszkiem. 53 52 zwołał do Panny Maryi Anielskiej, poszedł zobaczyć ją z siedmioma braćmi swego Zakonu. Był jeszcze na kapitule owej pewien kardynał, który czcił świętego Franciszka i któremu ten przepowiedział, że zostanie papieżem, co też się stało. Kardynał ów przybył z umysłu z Perugii, gdzie bawił dwór, do Asyżu. Co dzień odwiedzał świętego Franciszka i braci jego i kilkakrotnie odprawiał mszę, i kilkakrotnie kazał do braci podczas kapituły. Kardynał ów doznawał wielkiej radości i zbudowania, odwiedzając owo zebranie. Widząc na równinie braci siedzących gromadkami wkoło Panny Maryi Anielskiej, tu czterdziestu, tam stu, ówdzie ośmdziesięciu społem, a wszystkich zajętych rozmową o Bogu, na modlitwach, wśród łez, w ćwiczeniach miłości, a tak cichych i pokornych, że nie było słychać zgoła wrzawy ni zgiełku, dziwił się, że takie mnóstwo w taką karność ujęto, i rzekł wśród łez, z czcią wielką: „Zaprawdę, obóz to i wojsko rycerzy Bożych". Nie było słychać w tym tłumie, by ktoś opowiadał baśnie lub krotochwile. Lecz gdziekolwiek zebrała się braci gromadka, tam modlono się lub odprawiano nabożeństwo, lub opłakiwano grzechy swoje, lub swych dobrodziei, lub rozprawiano o duszy zbawieniu. Były na tym polu namioty z wierzbiny i rogoży, rozdzielone na grupy, wedle braci z różnych prowincji, i przeto zwała się ta kapituła kapitułą wierzbin lub rogoży. Łożem była goła ziemia, a niektórzy mieli nieco słomy; poduszkami były kamienie lub kłody drzewa. Przeto ci, którzy słyszeli ich lub widzieli, czcili ich wielce, a sława świętości ich była tak wielka, że z dworu papieża, który bawił wówczas w Perudżii, i z innych ziem doliny Spoleta przybywało wielu hrabiów, baronów i rycerzy, i wielu ze szlachty i ludu, i kardynałowie, i biskupi, i opaci1, i wielu kleryków, by widzieć to tak święte i wielkie, a tak pokorne zgromadzenie, że świat nigdy nie widział tylu świętych ludzi razem. 1 Opat - przełożony klasztoru, w którym przebywało co najmniej 12 mnichów; w klasztorze żeńskim - ksieni.. Zwłaszcza przychodzili zobaczyć głowę i najświętszego ojca tego świętego ludu, który wyrwał światu tak piękny łup i zgromadził tak piękne i pobożne stado, aby wstępowało w ślady prawdziwego pasterza, Jezusa Chrystusa. Kiedy więc zebrała się kapituła powszechna, święty ojciec ich wszystkich i naczelnik Zakonu wygłosił słowo Boże i przemawiał do nich w zapale ducha głosem wielkim, co Duch Święty mówić mu kazał. Za przedmiot przemowy wybrał słowa: „Synowie moi, wiele przyrzekliśmy Bogu; zbyt wiele przyrzekł nam Bóg, jeśli dotrzyma­my, cośmy Jemu przyrzekli, a oczekujmy na pewno tego, co nam przyrzekł. Krótka jest rozkosz świata; męka, co następuje po niej, jest wieczna; drobna jest męka tego życia, lecz chwała drugiego żywota jest bez końca". W myśl tych słów kazał bardzo pobożnie, krzepił braci i nakłaniał do posłuszeństwa i czci dla świętej matki Kościoła, do miłości braterskiej, do wielbienia Boga w ludzkości całej, do cierpliwości w przeciwnościach świata, do umiarkowania w szczęściu, do prze­strzegania bieli i czystości anielskiej, do pokoju i zgody z Bogiem i z ludźmi, i z własnym ąumieniem, do kochania i przestrzegania ubóstwa przenajświętszego. Wtedy też rzekł: „Rozkazuję, dla zasługi posłuszeństwa świętego, wam wszystkim tu zgromadzonym, by żaden z was się nie troszczył ni starał o nic do jedzenia ani do picia, ani o rzecz żadną konieczną dla ciała, lecz oddawał się jeno modlitwie i chwaleniu Boga. Wszelką troskę o ciało wasze zostawcie Jemu, gdyż On ma szczególne o was staranie". Wszyscy przyjęli rozkaz ten z sercem wesołym i radosnym ob­liczem. A kiedy święty Franciszek skończył przemowę, wszyscy zaczęli się modlić. Atoli święty Dominik, który był przy tym obecny, dziwił się wielce rozkazowi świętego Franciszka i mienił go nierozumnym. Nie mógł bowiem pojąć, jak można władać takim mnóstwem, nie mając troski ni starania o rzeczy konieczne dla ciała. Lecz naczelny Pasterz, Chrystus błogosławiony, chcąc okazać, jak troszczy się o trzodę swoją i przede wszystkim kocha ubogich swoich, natchnął niezwłocznie ludzi z Peru- 54 . tjjjś^ gii, Spoleta, Foligno, Spelli, Asyżu i z innych okolic, by przynieśli jeść i pić temu zgromadzeniu świętemu. I oto wnet przyszli z miejsc pomienionych ludzie z osłami, z końmi, z wozami obarczonymi chlebem, winem, bobem, serem i innymi dobrymi do jedzenia rzeczami, jak tego trzeba było ubogim Chrys­tusa. Nadto przynieśli obrusy, dzbany, puchary, kielichy i inne naczynia, potrzebne takiemu mnóstwu. Szczęśliwy czuł się, kto najwięcej mógł przynieść lub służyć najpilniej. Nawet rycerze, baronowie i inni ze szlachty, którzy patrzeć przy­szli, służyli im z wielką pokorą i pobożnością. Święty Dominik, widząc to i poznawszy jasno, że Opatrzność Boska przez nich działa, uznał pokornie, że niesłusznie nierozumnym mienił rozkaz świętego Franciszka. Stanąwszy przed nim, ukląkł i wyznał pokornie swą winę, i dodał: „Zaprawdę, Bóg troszczy się szczególnie o świętych ubogich, a jam nie wiedział tego. Przyrzekam odtąd przestrzegać świętego ubóstwa ewangelicznego i przeklinam, Boga biorąc na sędzię, wszyst­kich braci mojego Zakonu, którzy ważą się w tym Zakonie mieć coś własnego". Tak się zbudował święty Dominik wiarą świętego Franciszka, przestrzeganiem ubóstwa w wielkim i karnym Zakonie, Opatrznością Boską i świętą obfitością dobra wszelakiego. Na tejże kapitule powiedziano świętemu Franciszkowi, że wielu braci nosi kolczaste pancerze na ciele i obręcze żelazne, od czego wielu chorowało i umierało, a wielu miało przeszkodę w modlitwie. Tedy święty Franciszek, jako ojciec najrozumniejszy, rozkazał w imię posłuszeństwa świętego każdemu, kto nosił pancerz kolczasty lub obręcz żelazną, zdjąć je i złożyć przed nim. I tak uczynili. I naliczono przeszło pięćdziesiąt pancerzy kolcza­stych i daleko więcej żelaznych obręczy na ramiona i biodra, tak że zbudowano z nich kopiec wysoki. Święty Franciszek kazał to tam ostawić. Po skończeniu kapituły święty Franciszek utwierdził wszystkich w dobru i uczył ich, jak mają żyć bez grzechu na tym złym świecie, i z błogosławieństwem Boga i swoim odesłał do ich prowincji, pocieszonych radością duchową. rozdział 19 Jak w winnicy księdza, w którego domu modlił się święty Franciszek, tłum liczny, który przybył do niego, pozrywał winogrona i jak potem winnica ta zrodziła cudownie więcej wina niż kiedykolwiek, wedle przyrzeczenia świętego Franciszka. I jak Bóg objawił świętemu Franciszkowi, że będzie uczestnikiem raju Kiedy święty Franciszek był raz ciężko chory na oczy, kardynał Ugolino1, opiekun Zakonu, napisał mu w wielkiej czułości, którą żywił dla niego, by przybył doń do Rieti, gdzie mieszkał znakomity lekarz chorób ocznych. Święty Franciszek, otrzymawszy list kar­dynała, poszedł najpierw do Świętego Damiana, gdzie bawiła święta Klara, oblubienica pobożna Chrystusa, by pocieszyć ją, a potem udać się do kardynała. Lecz skoro święty Franciszek tam przybył, pogorszyło mu się nocy następnej na oczy tak, że nie widział zgoła światła. Kiedy przeto nie mógł dojechać, sporządziła mu święta Klara namiot z trzciny, by w nim lepszego mógł zażywać wczasu. Lecz święty Franciszek nie mógł z powodu dolegliwości choroby i dla mnogości myszy, które go trapiły, odpocząć zgoła ni we dnie, ni w nocy. Doznając coraz więcej męki i udręki, jął myśleć i rozumieć, że był to bicz Boży za grzechy jego, i począł dziękować Bogu całym sercem i pełnymi usty, i krzycząc głosem wielkim, mówił: „Panie mój, godzien jestem i najgorszego. Panie mój, Jezu Chryste, Pasterzu dobry, któryś nam, grzesznikom, udzielał miłosierdzia swego w róż­nych udręczeniach i mękach cielesnych, udziel mnie, owieczce swojej, łaski i siły, by żadna choroba ni lęk, ni ból nie oddzieliły mnie od Ciebie". Kiedy się tak modlił, doszedł go głos z nieba, który rzekł: „Fran­ciszku, odpowiedz mi: gdyby ziemia cała była złotem, a morza wszystkie i źródła, i rzeki balsamem, a góry wszystkie i wzgórza, i skały drogimi kamieniami, a ty byś znalazł skarb inny, cenniejszy niż Kardynał Ugolino - protektor Franciszka we wczesnym okresie budo­wania zakonu i w czasie ciężkiej choroby u schyłku życia świętego. 56 57 zbiera jagody, kładzie je w kadź i wedle obietnicy świętego Franciszka zbiera dwadzieścia miar najlepszego wina. Cud ten dał jasno do poznania, że jak przez zasługę świętego x, Franciszka winnica z gron ograbiona obfitowała w wino, tak lud / chrześcijański, wyjałowiony grzechem z cnoty, przez zasługi i naukę / świętego Franciszka obfitował często w dobre owoce pokuty. te rzeczy, jako złoto cenniejsze jest od ziemi, a balsam od wody, a drogie kamienie od gór i skał; i gdyby ci dano za tę chorobę ten skarb szlachetniejszy, azali nie winien byś być wielce zadowolony i bardzo się radować?" Odrzekł święty Franciszek: „Panie, niegodzienem tak cennego skarbu". A głos Boga rzekł: „Raduj się, Franciszku, gdyż jest to skarb żywota wiecznego, który chowam dla ciebie i którym cię obdarzę, kiedy przyjdzie godzina; a choroba ta i udręka jest zadatkiem tego skarbu błogosławionego". Wówczas święty Franciszek wezwał towarzysza w największej radości z tej obietnicy wspaniałej i rzekł: „Chodźmy do kardynała". I pocieszywszy wpierw świętą Klarę słowy Bożymi, i pożegnawszy się z nią pokornie, ruszył w drogę ku Rieti. Kiedy już był blisko, wyległo naprzeciw niego takie mnóstwo ludzi, że skutkiem tego nie chciał wejść do miasta. Lecz poszedł do pewnego kościoła, który stał w pobliżu, może dwie mile od miasta. Skoro mieszkańcy dowiedzieli się, że jest w owym kościele, zbiegli się w takiej ilości, by go widzieć, że zniszczyli całą winnicę owego kościoła, a wszystkie grona zerwali. Przeto księdz bolał wielce w sercu swoim i żałował, że przyjął świętego Franciszka do swego kościoła. Jednak Bóg odsłonił myśl księdza świętemu Franciszkowi, który kazał go przyzwać do siebie i rzekł: „Ojcze najdroższy, ile miar wina daje ci ta winnica rocznie, jeśli najobficiej urodzi?" Odrzekł: „Dwa­naście miar". Rzekł święty Franciszek: „Proszę cię, ojcze, byś zniósł cierpliwie, że pobędę tu jeszcze dni kilka, bowiem mam tu wiele spoczynku. I pozwól rwać każdemu z winnicy swojej, dla miłości Boga i mojej, biedaczyny. Przyrzekam ci w imię Pana mego, Jezusa Chrystusa, że dawać ci będzie corocznie miar dwadzieścia". A czynił to święty Franciszek, by tam pozostać, gdyż widział, że zbierze wielkie żniwo z dusz ludzi, którzy tam przybywali; a wielu z nich odchodziło w upojeniu miłością Boską i wyrzekało się świata. Ksiądz, zaufawszy obietnicy świętego Franciszka, pozostawił chęt­nie winnicę tym, którzy przybyli. I dziw! Cała winnica była tak zniszczona i ograbiona, że pozostało ledwo kilka pnączy z jagodami. Lecz nadszedł czas winobrania: ksiądz rozdział 20 O wielce pięknym widzeniu pewnego brata młodego, który miał w takim wstręcie płaszcz mniszy, że zamierzał zrzucić szatę zakonną i wystawić z Zakonu Młodzieniec wielce szlachetny i delikatny wstąpił do Zakonu świętego Franciszka i po dniach kilku, za sprawą czarta, zaczął czuć taki wstręt do szaty zakonnej, którą nosił, że zdało mu się, że miał na sobie wór najpodlejszy. Odrazę miał do rękawów, czuł wstręt do kaptura, a długość i szorstkość sukni zdały mu się ciężarem nieznoś­nym. Kiedy niechęć jego do Zakonu wciąż rosła, postanowił w końcu zrzucić szatę mniszą i powrócić do świata. Już jednak nabrał był zwyczaju, którego mistrz go nauczył, klękać z czcią największą, ilekroć przechodził przed ołtarzem klasztornym, na którym przechowywano Ciało Chrystusa, i ściągać kaptur, i po­chylać się, skrzyżowawszy ramiona. Zdarzyło się, że w nocy, kiedy miał odejść i opuścić Zakon, musiał przejść przed ołtarzem klasztornym. I przechodząc, wedle zwyczaju, ukląkł i oddał pokłon. I nagle zachwycił się w duchu, a Bóg ukazał mu widzenie cudowne. Widział przed sobą nieskończone prawie mnó­stwo świętych, na podobieństwo pochodu, po dwóch, odzianych w przepiękne i kosztowne szaty. Oblicza ich i ręce lśniły jak słońce. Szli wśród śpiewów i dźwięków anielskich; a byli wśród świętych dwaj szlachetniej odziani i bardziej zdobni niż inni. Otaczała ich taka jasność, że przejmowali ogromnym zdumieniem tego, który na nich patrzył. 58 A prawie na końcu pochodu ujrzał kogoś taką zdobnego chwałą, że zdawał się świeżo pasowanym rycerzem i bardziej czczonym od innych. Widząc to, dziwił się młodzieniec, nie wiedząc, co miał ten pochód oznaczać. Nie śmiał jednak pytać i stał osłupiały słodyczą. Atoli skoro pochód cały minął, nabiera śmiałości, biegnie za ostatnimi i pyta z trwogą wielką, mówiąc: „O najdrożsi, proszę was, raczcie mi rzec, kto są męże tak cudowni, którzy idą w tym pochodzie czcigodnym?" Odrzekli owi: „Wiedz, synu, że wszyscyśmy bracia mniejsi i przy­bywamy właśnie z chwały raju". A on pyta: „Kto są ci dwaj, którzy promienieją nad innych?" Odrzekli owi: „To święty Franciszek i święty Antoni1; a ten ostatni, którego widziałeś w czci takiej, to pewien brat święty, który umarł niedawno. A że dzielnie zwalczał pokusy i wytrwał aż do końca, wiedziemy go w triumfie do chwały raju. A szaty te piękne, które nosimy, dane nam są od Boga w zamian za szorstkie płaszcze, które naszaliśmy cierpliwie w Zakonie. A chwalebna jasność, którą w nas widzisz, dana nam jest od Boga za pokorę i cierpliwość, i za święte ubóstwo, posłuszeństwo i czystość, których przestrzegaliśmy aż do końca. Przeto niech ci, synu, nie będzie twardo nosić wór Zakonu tak owocnego. Jeśli bowiem dla woru świętego Franciszka i dla miłości Chrystusa pogardzisz światem i umartwisz ciało, i dzielnie przeciw czartowi walczyć będziesz, posiędziesz wraz z nami szatę podobną i jasność chwały". Po tych słowach ocknął się młodzieniec. I pokrzepień widzeniem, odpędził od siebie pokusę wszelką, i wyznał winę swą przed gwar­dianem2 i innymi braćmi. Odtąd pożądał szorstkiej pokuty i szaty i zakończył żywot w Zakonie w świętości wielkiej. 1 Święty Antoni - najpierw augustianin, potem franciszkanin, słynny kaznodzieja walczący z herezją katarów, zmarł w pięć lat po śmierci Francisz­ka. 2 Gwardian - przełożony klasztoru franciszkanów (niekiedy bernardynów i reformatów). rozdział 21 r'» \ '•': O przeświętym cudzie, którego święty Franciszek dokonał, nawróciwszy okrutnie dzikiego wilka z Gubbio Kiedy święty Franciszek bawił w mieście Gubbio, zjawił się w okolicy ogromny wilk, straszny i dziki, który pożerał nie tylko zwierzęta, lecz i ludzi, tak że wszyscy mieszkańcy w wielkim żyli strachu, jako że często podchodził pod miasto. Wychodząc z miasta, wszyscy brali broń z sobą, jak gdyby szli do bitwy. Mimo to, kto z nim sam na sam się spotkał, nie mógł mu się obronić. Ze strachu przed tym wilkiem doszło do tego, że nikt nie ważył się za miasto wychodzić. Przeto święty Franciszek, litując się ludziom tego miasta, po­stanowił wyjść do wilka, acz mieszkańcy zgoła nie doradzali mu tego. I uczyniwszy znak krzyża świętego, wyszedł za miasto z towarzyszami swymi, pokładając ufność całą w Bogu. Kiedy inni wahali się iść dalej, ruszył święty Franciszek w drogę ku miejscu, gdzie wilk miał leże. I oto w obliczu wielu mieszczan, którzy przyszli na ten cud patrzeć, wyszedł wilk naprzeciw świętego Franciszka z otwartą paszczą. Święty Franciszek, zbliżając się doń, uczynił znak krzyża świętego i przywołał go ku sobie, i rzekł: „Pójdź tu, bracie wilku. Rozkazuję ci w imię Chrystusa nie czynić nic złego ni mnie, ni nikomu". I dziw! Ledwo święty Franciszek uczynił znak krzyża, straszliwy wilk za­mknął paszczę i stanął. A kiedy święty Franciszek wydał rozkaz, podszedł łagodnie jak baranek i położył się u stóp świętego Franciszka. Wówczas święty Franciszek rzekł: „Bracie wilku, wyrządzasz wiele szkód w tej okolicy i popełniłeś moc złego, niszcząc i zabijając wiele stworzeń bez pozwolenia Boga. A zabijałeś i pożerałeś nie tylko zwierzęta, lecz śmiałeś zabijać i ludzi, stworzonych na podobieństwo Boskie. Przeto zasłużyłeś na stryczek, jako złodziej i zbójca najgorszy, i lud cały krzyczy i szemrze przeciw tobie i cała okolica jest tobie wroga. Lecz 60 61 zawrę, bracie wilku, pokój między tobą a nimi, byś ich nie krzywdził więcej, a oni przebaczą ci wszelką urazę dawną i ani ludzie, ni psy nie będą cię już prześladować". Po tych słowach okazywał wilk ruchami ciała, ogona i oczu, że zgadza się na to, co mu rzekł święty Franciszek, i że będzie tego przestrzegał. Wówczas święty Franciszek powtórzył: „Bracie wilku, skoro po­stanawiasz zawrzeć i dzierżyć pokój, przyrzekam ci, że skłonię ludzi z tej okolicy, by żywili cię, dopóki żyć będziesz, tak że nie doznasz już głodu. Wiem bowiem, że skutkiem głodu popełniłeś zło wszelkie. Lecz wyświadczając ci tę łaskę, pragnę, bracie wilku, byś mi obiecał, że nie będziesz nigdy szkodził nikomu z ludzi ni zwierząt. Obiecujesz mi to?" Wilk skinieniem głowy dał znak wyraźny, że obiecuje. A święty Franciszek rzekł: „Bracie wilku, pragnę, byś dał mi porękę swej obietnicy, iżbym mógł jej zaufać". I kiedy święty Francis-zek wyciągnął dłoń, by przyjąć jego porękę, wilk podniósł w górę łapę i poufale położył ją na dłoni świętego Franciszka, dając mu znak wierności, jak umiał. Wówczas święty Franciszek rzekł: „Bracie wilku, rozkazuję ci w imię Jezusa Chrystusa pójść teraz ze mną, bez zwłoki. Chodź zawrzeć pokój w imię Boże". A wilk poszedł za nim posłusznie, wzorem łagodnego jagnięcia, co widząc, mieszczanie dziwowali się wielce. I wnet rozeszła się wieść o tym po całym mieście, więc wszyscy ludzie, mężczyźni i kobiety, wielcy i mali, młodzi i starzy, ciągnęli na plac, by widzieć wilka ze świętym Franciszkiem. Kiedy zeszła się ludność cała, powstał święty Franciszek, by kazać do nich, i rzekł między innymi, że skutkiem grzechów Bóg dopuszcza takie rzeczy i zarazy, i że ogień piekielny, który ma trwać wiecznie dla potępionych, jest daleko straszniejszy niż wściekłość wilka, który tylko ciało zabić może. Jakże więc bać się należy paszczy piekła, skoro paszcza małego zwierzęcia przejmuje strachem i drżeniem takie mnóstwo! „Powróćcie więc, najdrożsi, do Boga i czyńcie winną pokutę za grzechy wasze, a Bóg uwolni was od wilka w tym życiu, a w przyszłym od ognia piekielnego". Skończywszy kazać, święty Franciszek rzekł: „Słyszycie, bracia moi. Brat wilk, który tu stoi przed wami, obiecał mi i poręczył, że zawrze pokój z wami i nie ukrzywdzi was nigdy w niczym, a wy obiecajcie mu dawać co dzień, co koniecznej a ja zaręczam za niego, że przestrzegać będzie ściśle umówionego pokoju". Wówczas ludność cała przyrzekła jednogłośnie karmić go stale. A święty Franciszek rzekł wobec wszystkich do wilka: „A ty, bracie wilku, przyrzekaszli przestrzegać względem tych oto pokojowego układu, że nie ukrzywdzisz ani ludzi, ani zwierząt, ani żadnego stworzenia?" Wilk ukląkł, pochylił głowę i łagodnymi ruchy ciała, ogona i uszu okazywał, jak mógł, że będzie przestrzegać układu. Święty Franciszek rzekł: „Bracie wilku, jakeś mi dał porękę tej obietnicy za bramą, tak pragnę, byś mi wobec ludu całego dał jaki dowód przyrzeczenia, byś mnie nie okpił co do obietnicy i poręki, którą dałem za ciebie". Wówczas wilk podniósł prawe łapę i położył ją na dłoni świętego Franciszka. Zdarzenie to i opowiedziane powyżej wzbudziły taką radość i po­dziw wśród ludu, równie dla pobożności świętego, jak dla nowości cudu i pokoju z wilkiem, że wszyscy jęli krzyczeć ku niebu, chwaląc i błogosławiąc Boga, który im zesłał świętego Franciszka, by ich dla zasług swoich wyzwolił z paszczy okrutnego zwierza. Żył potem wilk wspomniany dwa lata w Gubbio; chadzał poufale po domach od drzwi do drzwi, nie czyniąc zła nikomu i nie doznając go od nikogo. A ludzie żywili go uprzejmie. Kiedy tak chadzał po okolicy i po domach, nigdy pies żaden za nim nie szczeknął. W końcu, po dwóch latach, brat wilk umarł ze starości, nad czym mieszczanie ubolewali wielce, bowiem widząc go chodzącego tak łagodnie po mieście, pamiętali lepiej o cnocie i świętości świętego Franciszka. 63 62 rozdział 22 Jak święty Franciszek oswoił dzikie turkawki Pewien młodzieniec nachwytał raz wiele turkawek. Kiedy niósł je na sprzedaż, spotkał go święty Franciszek, który miał zawsze litość szczególną dla stworzeń łagodnych i który, patrząc okiem miłosier­nym na turkawki, rzekł do młodzieńca: „O dobry młodzieńcze, proszę cię, daj mi je, by ptaki tak łagodne, które Pismo przyrównywa duszom czystym, pokornym i wiernym, nie dostały się w ręce okrutników, którzy je zabijają". Ów, natchniony od Boga, natychmiast dał wszystkie świętemu Franciszkowi; ten zasię, przygarnąwszy je do łona, jął słodko do nich przemawiać: „O siostrzyczki moje, turkawki proste, niewinne i czy­ste, czemu się schwytać dajecie? Ocalę was od śmierci i zbuduję wam gniazda, byście płodziły się i rozmnażały wedle przykazań Stwórcy naszego". I poszedł święty Franciszek, i pobudował im gniazda. One zaś, korzystając z nich, jęły płodzić i nieść się w obliczu braci. I tak się obłaskawiły i oswoiły ze świętym Franciszkiem i innymi braćmi, jak gdyby to były kury zawsze przez nich żywione. I nie odlatywały nigdy, póki im święty Franciszek błogosławieństwem odlecieć nie pozwolił. A młodzieńcowi, który mu je darował, rzekł święty Franciszek: „Synu mój, będziesz jeszcze bratem w tym Zakonie i służyć będziesz wdzięcznie Jezusowi Chrystusowi". I tak się stało, bowiem młodzian ów został bratem i żył w Zakonie w świętości wielkiej. rozdział 23 Jak święty Franciszek wyzwolił brata, który przez grzech był w mocy czarta Kiedy święty Franciszek modlił się raz w klasztorze Porcjunkuli, widział w objawieniu Boskim cały klasztor otoczony i oblężony przez czarty, niby przez wojsko wielkie. Atoli żaden z nich nie mógł się dostać do wnętrza klasztoru, jako że bracia byli takiej świętości, iż czarty nie miały wejść do kogo. Jednak podczas tego jeden z braci pokłócił się z drugim i przemyś-liwał w sercu swoim, jak by go oskarżyć i zemścić się na nim. Przeto, kiedy tę złą myśl żywił, diabeł, mając wnijście otwarte, wszedł do klasztoru i usiadł bratu owemu na karku. Skoro pasterz litosny i troskliwy, który czuwał zawsze nad trzodą swoją, ujrzał, że wilk wszedł, by pożreć owieczki jego, polecił zaraz owego brata przywołać do siebie i rozkazał mu odkryć natychmiast jad nienawiści, którą powziął przeciw bliźniemu i która wydała go w ręce nieprzyjaciela. Tedy ów, przestraszony, że święty ojciec przejrzał go, odkrył przed nim jad wszelki i urazę i wyznał winę swoją. I prosił pokornie o pokutę i miłosierdzie. Kiedy odpuszczon był mu grzech i zadana pokuta, czart odbiegł go natychmiast w obliczu świętego Franciszka. A brat ocalony z rąk bestii okrutnej, dzięki świętego ojca dobroci, dziękował Bogu i wró­ciwszy poprawiony i pouczony do trzody pasterza świętego, żył potem w świętości wielkiej. rozdział 24 Jak święty Franciszek nawrócił sułtana Babilonu Święty Franciszek, gnany gorliwością wiary Chrystusowej i żądzą męczeństwa, ruszył raz za morze z dwunastoma najświętszymi towa­rzyszami swymi, by udać się prosto do sułtana Babilonu. I przybyli do kraju Saracenów1, kędy przejazdów wszelkich tak okrutni strzegli mężowie, że żaden chrześcijanin przeciągający tamtędy ujść nie mógł i śmierć znachodził. Że jednak tak podobało się Bogu, nie zostali zamordowani, jeno schwytanych, zbitych i związanych stawiono ich przed sułtanem. Kiedy stali przed nim, święty Franciszek, pouczony przez Ducha Świętego, kazał tak bosko o wierze Chrystusowej, że Saraceni - tak w średniowieczu nazywano muzułmanów, z którymi walczyli krzyżowcy, zwłaszcza Arabów. 64 gwoli samej tej wiary byłby poszedł w ogień. Przeto sułtan powziął dlań cześć wielką, tak dla stałości wiary jego, jak i dla pogardy świata, którą w nim widział, że biedaczyną będąc, nie chciał żadnego przyjąć odeń daru, a również dla jego żądzy męczeństwa, którą w nim widział. Odtąd sułtan słuchiwał go chętnie i prosił, by często wracał do niego, pozwalając jemu i towarzyszom kazać swobodnie wedle upodobania swego. I dał im znak, dzięki któremu nikt obrazić ich nie mógł. Skoro więc święty Franciszek uzyskał wolność, wysłał towarzyszy swoich po dwóch do różnych krain pogańskich. Sam zaś ruszył z jednym towarzyszem i przybył do gospody, kędy dla noclegu zatrzymać się musiał. Zastał tam niewiastę, wprawdzie pięknego oblicza, ale obyczajów szpetnych. A ta niegodziwa pragnęła, aby zgrzeszył. Tedy odparł święty Franciszek: „Jeśli chcesz, bym po twej woli uczynił, pragnę, byś i ty po woli mi była". Rzekła: „Dobrze, chodźmy więc przygotować leże". Lecz święty Franciszek rzekł: „Chodź ze mną, pokażę ci pyszne łoże". I zawiódł ją do wielkiego ogniska, które podówczas w domu płonęło, i w zapale ducha rozebrał się i położył na tym płonącym ognisku niby na łożu. I zawołał, i rzekł: „Rozbieraj się! I spiesz cieszyć się tym iskrzącym, kwitnącym i cu­downym łożem; tu bowiem przyjść musisz, jeśli chcesz być ze mną". Ogień ten nie czynił świętemu Franciszkowi szkody nijakiej. Spoczy­wał na tym ogniu płonącym jak na kwiatach. Skoro jednak niewiasta cud ów ujrzała, przeraziła się i oczyściła nie tylko z błota grzechu, lecz nawróciła się z mroku pogaństwa do Pana Jezusa Chrystusa. I posiad­ła taką świętość i łaskę, że dla zasługi świętego Franciszka wiele dusz pozyskała Panu w krajach onych. W końcu, gdy święty Franciszek widział, że zebrać owoców już żadnych w tym kraju nie może, umyślił z nakazu Bożego powrócić z wszystkimi towarzyszami swymi do wiernych. Zgromadziwszy ich wszystkich, wrócił do sułtana, by go pożegnać. Wówczas sułtan rzekł: „Bracie Franciszku, nawróciłbym się chętnie na wiarę Chrystusową, atoli lękam się uczynić to teraz. Albowiem gdyby ci o tym się zwiedzieli, zabiliby ciebie i mnie wraz z wszystkimi towarzyszami twymi. Ponieważ zaś wiele dobrego czynić jeszcze możesz, ja zasię dokonać mam pewnych rzeczy bardzo wielkiej wagi, nie chcę sprowa­dzać teraz śmierci twojej i mojej. Atoli poucz mnie, jak bym mógł być zbawiony; gotów jestem uczynić, co mi rozkażesz". Wówczas święty Franciszek rzekł: „Panie, odchodzę od was ninie; jednak kiedy wrócę do kraju swego i pójdę do nieba z łaski Boga, poślę ci po swej śmierci, zgodnie z wolą Bożą, dwóch braci moich, od których otrzymasz święty chrzest Chrystusowy, i będziesz zbawiony, jak mi objawił Pan mój, Jezus Chrystus. Ty zaś wyzwól się tymczasem od spraw wszelakich, aby łaska Boża, kiedy przyjdzie do ciebie, zastała cię przygotowanego do wiary i pobożności". A ów przyrzekł tak uczynić i uczynił. Potem wrócił święty Franciszek z czcigodnym orszakiem swych towarzyszy świętych. I po latach kilku oddał, przez śmierć cielesną, duszę swą Bogu. A sułtan, zaniemógłszy, oczekiwał spełnie­nia obietnicy świętego Franciszka i kazał rozstawić straże na przejaz­dach, i polecił, jeśliby zjawiło się dwóch braci w szacie świętego Franciszka, wieść ich natychmiast do niego. Podówczas zjawił się święty Franciszek dwom braciom i rozkazał im udać się niezwłocznie do sułtana i nieść mu zbawienie, jak to był obiecał. Bracia ruszyli natychmiast i przebywszy morze, zaprowadzeni zostali przez straże owe do sułtana. Sułtan, ujrzawszy ich, uradował się wielce i rzekł: „Wiem teraz istotnie, że Bóg przysłał do mnie sługi swoje dla zbawienia mego, wedle obietnicy, którą święty Franciszek dał mi z objawienia Bożego". I pouczony o wierze Chrystusowej, otrzymaw-szy chrzest święty od braci owych, odrodzon w Chrystusie, zmarł podczas tej choroby i była zbawiona dusza jego przez zasługi i modły świętego Franciszka. rozdział 25 Jak święty Franciszek uzdrowił cudownie trędowatego na duszy i ciele. I co mu rzekła dusza jego, ulatując do nieba Prawdziwy uczeń Chrystusa, święty Franciszek, żyjąc tym nędz­nym życiem, starał się z sił wszelkich naśladować Chrystusa, mistrza doskonałego. Przeto zdarzało się często z zrządzenia Bożego, że gdy komu uzdrowił ciało, Bóg uzdrawiał i duszę tej samej godziny, jak to się czyta o Chrystusie. A służył nie tylko chętnie towarzyszom, ale nadto rozkazał braciom Zakonu swego, by gdziekolwiek pójdą lub osiądą na świecie, trędowatym służyli dla miłości Chrystusa, który 66 chciał, byśmy Jego w trędowatych czcili. I zdarzyło się raz w miejscu pewnym, w którego pobliżu święty Franciszek mieszkał wówczas, że bracia służyli w szpitalu trędowatym i chorym. A był tam trędowaty tak niecierpliwy, nieznośny i zuchwały, że wszyscy wierzyli na pewno, iż był opętany przez czarta. Tak też było. Bowiem tak nieprzystojnie lżył słowy i razami każdego, kto mu służył, a co gorsza, bluźnił tak haniebnie Chrystusowi błogosławionemu i najświętszej Matce Jego, Dziewicy Maryi, że za nic nie można było znaleźć nikogo, kto by mógł lub chciał mu służyć. I acz bracia starali się znosić cierpliwie krzywdy i obelgi własne, dla pomnożenia zasługi cierpliwości, jednak kiedy sumienia ich nie mogły znosić krzywd i obelg względem Chrystusa i Matki Jego, postanowili poniechać trędowatego. Nie chcieli jednak tego uczynić, nie dawszy wprzódy, jak należało, znać o tym świętemu Franciszkowi, który mieszkał wówczas w pobliskim klasztorze. Kiedy mu znać o tym dano, święty Franciszek udał się do złośliwego trędowatego. Przy­szedłszy, pozdrowił go i rzekł: „Niech Bóg cię obdarzy pokojem, mój bracie najdroższy". Trędowaty odrzekł: „Jakiegoż pokoju mam się spodziewać od Boga, który odebrał mi pokój i dobro wszelkie i uczynił mnie zgnilizną i smrodem?" Święty Franciszek rzekł: „Synu mój, bądź cierpliwy, bowiem dolegliwości ciała dane ci są na tym świecie od Boga dla zbawienia duszy i przeto są wielką zasługą, jeśli się je znosi cierpliwie". Chory odrzekł: „I jakżesz mogę znosić cierpliwie mękę ustawiczną, która mnie trapi dniem i nocą? A dręczy mnie nie tylko choroba moja; bo gorzej gnębią mnie bracia, których mi przydałeś, iżby mi służyli, i którzy nie służą mi, jak powinni". Tedy święty Franciszek, poznawszy z objawienia, że trędowaty ten opętany był przez złego ducha, poszedł się modlić i modlił się zań do Boga pobożnie. A po modlitwie powrócił doń i rzekł: „Synu mój, ja służyć ci będę, jeśli nie jesteś z tamtych zadowoleń". „Dobrze - rzekł chory - lecz cóż więcej uczynić dla mnie możesz niż oni?" Święty Franciszek odparł: „Uczynię, co zechcesz". Rzekł trędowaty: „Chcę, byś mnie obmył całego, ponieważ śmierdzę tak mocno, że sam znieść siebie nie mogę". Wtedy święty Franciszek kazał natychmiast nagrzać wody z wielo­ma wonnymi ziołami. Potem rozebrał go i zaczął myć rękoma swymi, a inny z braci lał wodę z góry. I gdzie święty Franciszek dotknął go rękoma świętymi, tam cudem Boskim trąd ustępował i pozostawało ciało zgoła uzdrowione. W miarę jak ciało goić się zaczęło, zaczęła goić się i dusza. Przeto trędowaty, widząc, że wracać zaczyna do zdrowia, czuł wielki żal i skruchę za grzechy swoje i płakał tak gorzko, że tak jak zewnątrz ciało jego z trądu się oczyszczało, oczyszczała się wewnątrz dusza z grzechu poprawą i łzami. Kiedy całkiem ozdrowiał na duszy i ciele, wyznał pokornie swą winę. I płacząc, rzekł głośno: „Biada mi, godnemu piekła dla nikczemności i lżeń, których czynem i słowem dopuściłem się względem braci, i dla niecierpliwości i bluźnierstw, które ciskałem przeciw Bogu". Dwa tygodnie trwał w płaczu gorzkim nad grzechami swymi, wzywając miłosierdzia Bożego, spowiadając się kapłanowi z wszystkiego. Święty Franciszek, widząc cud tak wyraźny, którego Bóg dokonał przez ręce jego, dziękował Bogu i odszedł stamtąd, udając się do krajów bardzo dalekich. Bowiem z pokory chciał unikać chwały wszelkiej, a we wszystkich czynach swoich szukał jeno czci i chwały Boga, nie własnej. Później jednak podobało się Bogu, że trędowaty ów, uzdrowiony na ciele i duszy, po dwóch tygodniach pokuty zaniemógł na inną chorobę. I pokrzepień sak­ramentami kościelnymi, skonał w świętości. A dusza jego, ulatując do raju, ukazała się w powietrzu świętemu Franciszkowi, który trwał w lesie na modlitwie, i rzekła doń: „Poznajesz mnie?" „Ktoś ty?" - rzekł święty Franciszek. „Jestem trędowaty, którego Chrystus błogosławiony uzdrowił1 dla zasług twoich, i oto idę w życie wieczne. Za to dzięki czynię Bogu i tobie. Błogosławiona bądź dusza i ciało twoje i błogosławione twoje słowa święte i czyny. Albowiem przez cię wiele dusz na ziemi zbawionych zostało. I wiedz, że nie ma dnia na ziemi, by aniołowie święci i inni święci nie dziękowali Bogu za owoce święte, które ty i Zakon twój rodzicie w różnych stronach świata. Przeto bądź dobrej myśli i dziękuj Bogu, i trwaj w błogosławieństwie Jego". Rzekłszy te słowa, uleciał ku niebu. A święty Franciszek został wielce pocieszony. 1 Jestem trędowaty, którego Chrystus... uzdrowił - o uzdrowieniu trędowa­tego, pełnego wiary w cudowną moc Chrystusa i zdjęciu z niego - jak uważano - kary nałożonej przez Boga, opowiadają Ewangelie (Mk. i .40 - 45; Mt.8.i-4; Łk.5.12-16). 68 rozdział 26 Jak święty Franciszek nawrócił trzech zbójców, tak że zostali braćmi. I o wzniosłym widzeniu jednego z nich, który został bratem przeświętym Święty Franciszek szedł raz puszczą Borgo di San Sepolcro. Kiedy przechodził grodem, który się zwie Monte Casale, przystąpił doń młodzian szlachetny i wytworny i rzekł: „Ojcze, chciałbym bardzo być z braci waszej". Święty Franciszek odparł: „Synu mój, jesteś młodzieńcem wątłym i z rodu szlachetnego. Nie zdołałbyś może znieść ubóstwa i surowości naszej", ów rzekł: „Ojcze, nie jesteścież ludźmi jako ja? Skoro więc wy to znosicie, podołam i ja z łaską Jezusa Chrystusa". Odpowiedź ta spodobała się bardzo świętemu Francisz­kowi. Przeto, udzieliwszy mu błogosławieństwa, przyjął go nie­zwłocznie do Zakonu i nadał mu imię brata Anioła. A sprawował się młodzieniec ów tak pięknie, że niedługo potem uczynił go święty Franciszek gwardianem klasztoru Monte Casale. Hulało wówczas w tej okolicy trzech zbójców osławionych, którzy wyrządzali wiele złego w tych stronach. Pewnego dnia przyszli do klasztoru braci i prosili owego brata Anioła, gwardiana, by dał im jeść. A gwardian odrzekł, ganiać ich szorstko: „Łotrzyki i zbójcy okrutni, nie wstydzicie się grabić plonu cudzych trudów, ba, nawet chcecie, zuchwali i bezczelni, pożerać jałmużny przeznaczone sługom Boga, wy, niegodni nawet, by was ziemia nosiła. Bowiem nie znacie zgoła czci ani dla ludzi, ani dla Boga, który was stworzył. Precz mi więc stąd, gwoli czynom waszym, i nie pokazujcie mi się już na oczy". Tedy tamci odeszli wzburzeni gniewem wielkim. I oto wraca właśnie z pola święty Franciszek, z sakwą chleba i dzbankiem wina, które wraz z towarzyszem użebrał. Kiedy mu gwardian opowiedział, jak wygnał owych, ganił go święty Franciszek wielce, mówiąc, że postąpił srogo. Grzeszników bowiem nawraca się do Boga łagodnością raczej niż naganami srogimi: „Przeto też Mistrz nasz, Jezus Chrystus, którego ewangelię przyrzekliśmy naśladować, rzekł, że nie zdrowym potrzeba lekarza, lecz chorym; i że nie przyszedł sprawiedliwych wzywać do pokuty, jeno grzeszników. Przeto też często jadał z nimi. A jako że postąpiłeś przeciw miłosier­dziu i przeciw świętej ewangelii Chrystusa, rozkazuję ci, w imię posłuszeństwa świętego, wziąć natychmiast tę sakwę z chlebem, który użebrałem, i ten wina dzbanek i pójść za nimi troskliwie, przez góry i doliny, póki nie znajdziesz ich i nie ofiarujesz im wszystkiego chleba i wina w mym imieniu. A potem klękniesz przed nimi i wyznasz pokornie winę srogości swojej. A potem poproś ich w imieniu moim, by nie czynili więcej zła, lecz aby lękali się Boga i nie obrażali Go już. Jeśli to uczynią, przyrzekam opatrywać ich potrzeby i dostarczać im zawsze jadła i napoju. A kiedy im to powiesz, wrócisz tu pokornie". Gwardian ów poszedł spełnić rozkaz, a święty Franciszek zaczął się modlić i prosił Boga, by skruszył serca zbójców i skłonił ich do pokuty. Doścignął ich gwardian posłuszny i ofiarował im chleb i wino, i uczynił, i rzekł, co mu święty Franciszek przykazał. A jako że tak podobało się Bogu, zbójcy owi, spożywszy jałmużnę świętego Franciszka, zaczęli mówić z sobą: „Biada nam, nędznym nieszczęś­nikom! Jakże srogie kary piekła czekają nas, którzy włóczymy się, nie tylko rabując, bijąc i raniąc swych bliźnich, lecz zabijając nawet. I mimo tyle zła i sprawy tak zbrodnicze, których się dopuszczamy, nie mamy wyrzutów sumienia ani nie znamy bojaźni Boga. I oto ten brat święty przybył do nas dla słów kilku, które rzekł słusznie o złości naszej, i wyznaje pokornie swą winę; co więcej, przyniósł nam chleb i wino, i tak szczodrą obietnicę świętego ojca. Zaprawdę są to święci bracia Boga, którzy na raj zasługują Boży. My zaś, potępienia wiecznego synowie, na kary zasłużyliśmy piekielne i pomnażamy co dzień potępienie nasze. I nie wiemy, czy po grzechach, które popeł­niliśmy dotąd, Bóg dopuści nas do miłosierdzia swego". Kiedy jeden z nich mówił te i tym podobne słowa, rzekli inni: „Zaiste prawdę rzekłeś, lecz cóż począć mamy?" „Chodźmy - rzekł jeden - do świętego Franciszka. Jeśli uczyni nam nadzieję, że po grzechach naszych Bóg nas dopuści do miłosierdzia swego, uczynimy, co nam rozkaże, i może ocalimy dusze nasze od mąk piekielnych". Podobała się ta rada i innym. I wszyscy trzej, jednomyślnie, poszli spiesznie do świętego Franciszka, i rzekli: „Ojcze, dla licznych zbrodni i grze­chów, które popełniliśmy, nie wierzymy, by Bóg dopuścił nas do miłosierdzia Boskiego. Lecz jeśli masz jaką nadzieję, że Bóg dopuści nas do miłosierdzia swego, jesteśmy gotowi uczynić, co nam powiesz, i pokutować z tobą". Wówczas święty Franciszek, zatrzymawszy ich miłośnie i dobrotliwie przy sobie, dodawał im otuchy licznymi 70 przykłady. I dawszy im poznać miłosierdzie Boże, obiecał im na pewno wyprosić je dla nich u Boga i ukazywał im nieskończoność miłosierdzia Bożego. Choćbyśmy mieli nieskończenie wiele grze­chów, miłosierdzie Boże jest jeszcze większe niż grzechy nasze, jak mówi Ewangelia. A apostoł święty Paweł rzekł: „Chrystus błogo­sławiony przyszedł na ten świat, by odkupić grzeszników". Skutkiem tych i tym podobnych pouczeń trzej zbójcy wyrzekli się czarta i spraw jego. A święty Franciszek przyjął ich do Zakonu. I zaczęli wielką czynić pokutę. A dwaj z nich żyli niedługo po nawróceniu i poszli do raju. Atoli trzeci, pozostawszy przy życiu i rozmyślając o grzechach swoich, oddał się takiej pokucie, że przez piętnaście lat bez przerwy - poza zwykłymi postami, które zachowywał z braćmi innymi - pościł prócz tego trzy dni w tygodniu o chlebie i wodzie i chodził zawsze bosy i w jednej szacie na grzbiecie, i nie sypiał nigdy po jutrzni. Podówczas rozstał się i święty Franciszek z tym nędznym życiem. Kiedy więc ów przez tak długie lata trwał w pokucie, opadła go pewnej nocy, po jutrzni, taka pokusa snu, że żadną miarą oprzeć się jej nie mógł i czuwać jak zwykle. W końcu, nie mogąc zwalczyć snu ani się modlić, położył się na łóżku, by spać. I ledwo ułożył głowę, został porwany duchem i zawiedziony na górę bardzo wysoką, obok której była przepaść głęboka, a tu i ówdzie skały pokruszone i połupane, i trzony zębate, ze skał wystające, aż strasznie było spojrzeć w tę przepaść. A anioł, który wiódł tego brata, pchnął go i strącił w tę przepaść. Ten zaś, padając w tył i odbijając się od trzonu do trzonu, od skały do skały, dostał się w końcu na dno przepaści, cały, jak mu się zdało, rozbity i połamany. Kiedy leżał tak zmiażdżony na ziemi, rzekł ten, który go wiódł: „Wstań, bo musisz odbyć jeszcze gorszą drogę". Odparł brat: „Zdajesz się być mężem szalonym i okrutnym. Widzisz, że konam z upadku, w którym tak się rozbiłem, a każesz mi powstać". Anioł zaś zbliżył się doń i dotknąwszy go, skrzepił wszystkie jego członki i uzdrowił go. A potem ukazał mu wielką równinę, pełną ostrych i raniących kamieni, cierni i ostów; i rzekł mu, że całą dolinę tę przebiec musi i przebyć ją boso, aż dojdzie do końca. Tam zaś widniał piec płonący, w który miał wejść. Kiedy brat przebył całą równinę w wielkiej trwodze i męce, rzekł anioł: „Wejdź w ten piec, bowiem tak masz uczynić". Ów odrzekł: „Biada, jakżeś okrutny, przewodniku; widzisz, że jestem bliski śmie­rci, przebywszy tę równinę straszliwą, a teraz dla odpoczynku wejść mi każesz w ten piec ognisty". I kiedy patrzył, ujrzał około pieca wiele czartów z żelaznymi w rękach widłami, którymi, kiedy ociągał się z wejściem, szybko popchnęli go do środka. Kiedy, wszedłszy, znalazł się w piecu, rozejrzał się i ujrzał człowieka pewnego, który raz z nim kmotrował, płonącego. I zapytał go: „O kmotrze nieszczęsny, jakżeś tu się dostał?" A ów odrzekł: „Postąp nieco naprzód, a znajdziesz mą żonę, kmotrę twoją, która ci powie przyczynę potępienia naszego". Kiedy brat postąpił nieco dalej, ujrzał ową kmotrę całą w ogniu, zamkniętą w miarze zboża całej z ognia. I zapytał: „O kmotro nieszczęsna i nędzna, za co popadłaś w tak srogą katuszę?" A ona odparła: „Gdyż czasu wielkiego głodu, który święty Franciszek przepowiedział, mąż mój i ja oszukiwaliśmy na ziarnie i zbożu, które sprzedawaliśmy na miarę, przeto płonę wtłoczona w tę miarę". A kiedy rzekła te słowa, anioł, który wiódł brata, wytrącił go z pieca, a potem rzekł: „Gotuj się do drogi straszliwej, którą jeszcze masz przebyć". A ten biadając, rzekł: „O przewodniku przesrogi, który nie masz zgoła dla mnie współczucia. Widzisz, że spaliłem się prawie cały w tym piecu, i chcesz mnie znowu wieść w drogę niebezpieczną i straszną". Tedy dotknął go anioł i uzdrowił go, i skrzepił. Potem go zawiódł do mostu, którego nie było można przejść bez wielkiego niebez­pieczeństwa, bowiem był bardzo słaby, wąski, śliski i bez poręczy po bokach. A pod nim płynęła rzeka straszliwa, pełna węży, smoków i skorpionów, ziejąca smrodem okropnym. I rzekł doń anioł: „Przejdź przez ten most, a musisz przejść cały". Ów odrzekł: „Jakże go zdołam przejść, by nie wpaść do tej rzeki niebezpiecznej?" Rzekł anioł: „Idź za mną i stawiaj stopę w ślady mojej stopy, a przejdziesz dobrze". Idzie brat za aniołem, jak ten go pouczył, aż doszli na środek mostu. Kiedy stali na środku, anioł odleciał. I porzuciwszy go, wzbił się na górę wysoką, daleko od mostu. Brat widział dobrze miejsce, gdzie anioł poleciał, lecz pozostawszy bez przewodnika i spojrzawszy w dół, ujrzał straszliwe zwierzęta z głowami nad wodą i otwartymi pasz­czami, gotowe pożreć go, gdyby upadł. I był w takim strachu, że 72 73 J żadną miarą nie wiedział, co począć ani co rzec. Nie mógł bowiem zawrócić wstecz ani iść naprzód. Widząc się w takim ucisku i nie mając innej ucieczki, prócz Boga, schylił się i obłapił most i całym sercem, ze łzami, polecił się Bogu, by wspomógł go miłosierdziem swym świętym. Kiedy skończył modlitwę, zdało mu się, że zaczynają mu puszczać się skrzydła. Przeto w radości wielkiej czekał, aż urosną, by z mostu mógł polecieć tam, gdzie poleciał anioł. Lecz po pewnym czasie, pragnąc gorąco przebyć ten most, spróbował wzlecieć. Lecz jako że skrzydła nie dość jeszcze urosły, runął na most, a pióra mu odpadły. Przeto znowu obłapił most i jak przedtem polecił się Bogu i znów zdało mu się, że puszczają mu się skrzydła. Jednak jak wprzódy nie zaczekał, by całkiem urosły: więc zerwał się przedwcześnie do lotu i runął znowu na most i pióra mu odpadły. Skoro tedy poznał, że spada, bowiem przedwcześnie do lotu się zrywa, zaczął tak mówić do siebie: „Na pewno, jeśli po raz trzeci puszczą mi się skrzydła, zaczekam, aż staną się wielkie, bym mógł latać, nie spadając". Kiedy tak pomyślał, uczuł, że po raz trzeci puszczają mu się pióra. Podczas gdy czekał, aż skrzydła urosną, zdało mu się, że na pierwsze, drugie i trzecie wyrośnięcie skrzydeł czekał dobrych lat sto pięć­dziesiąt lub więcej. W końcu podniósł się po raz trzeci, całą siłą wzbił się w lot i leciał w górę aż do miejsca, kędy poleciał był anioł. Kiedy zapukał do drzwi pałacu, w którym ów bawił, spytał odźwierny: „Ktoś jest, któryś tu przyszedł?". Ten odrzekł: „Jestem brat mniejszy"1. Rzekł odźwierny: „Czekaj, zawołam świętego Fran­ciszka i zobaczę, czy zna ciebie". Kiedy poszedł po świętego Franciszka, brat począł przyglądać się murom przedziwnym pałacu. I oto mury zdały mu się przejrzyste i takiej jasności, że widział wyraźnie chóry świętych i to, co wewnątrz się działo. I kiedy stał zdumiony tym widokiem, oto nadchodzi święty Franciszek i brat Bernard, i brat Idzi; a za nimi takie mnóstwo świętych mężów i niewiast, którzy naśladowali życie jego, że się zdawali bez liku. 1 Jestem brat mniejszy - Franciszek z Asyżu założył w 1210 Ordofratrum minorum - zakon braci mniejszych, zwanych też minorytami i od imienia świętego - franciszkanami (Franciscanus). Święty Franciszek przyszedł i rzekł do odźwiernego: „Pozwólcie mu wejść, bowiem jest z braci moich". I ledwo ów wszedł, uczuł taką pociechę i taką słodycz, że zapomniał o wszelkich mękach, które przebył, jak gdyby ich nigdy nie było. Wówczas święty Franciszek, zawiódłszy go do środka, pokazywał mu wiele rzeczy cudownych i rzekł doń potem: „Synu mój, musisz wrócić na świat i zabawisz tam dni siedem, podczas których przygotu­jesz się starannie z wielką pobożnością. Albowiem po dniach siedmiu przyjdę po ciebie i wówczas pójdziesz ze mną w to miejsce błogo­sławionych". Odziany był święty Franciszek w płaszcz cudowny, zdobny prze­pięknymi gwiazdami; a pięć jego stygmatów było jako pięć gwiazd przepięknych, takiego blasku, że oświecały cały pałac promieniami swymi. A brat Bernard miał na głowie wieniec z gwiazd przepięknych; a brat Idzi strojny był światłem cudownym. I poznał wielu innych braci świętych, których na świecie nigdy nie widział. Kiedy go święty Franciszek wypuścił, powrócił na świat, acz niechętnie. Skoro się obudził i ocknąwszy się, oprzytomniał, dzwonili bracia na prymę1: tak że pogrążony był w tym widzeniu tylko od jutrzni do prymy, acz jemu się zdało, że wiele lat przeszło. Opowiedziawszy gwardianowi po kolei całe widzenie, dostał w cią­gu dni siedmiu dreszczów, a ósmego dnia przyszedł doń święty Franciszek, wedle obietnicy, z ogromnym mnóstwem sławnych świę­tych i zawiódł duszę jego do królestwa błogosławionych na żywot wieczny. rozdział 27 Jak święty Franciszek nawrócił w Bolonii dwóch szkolarzy, że stali się braćmi. I jak później jednego z nich uwolnił od wielkiej pokusy Kiedy święty Franciszek raz przyszedł do miasta Bolonii, cały lud miejski wybiegł, by go widzieć. A tłok był taki, że ludzie z trudem wielkim dostać się mogli na plac targowy. I kiedy plac cały pełen był Pryma - pierwsza msza (łac. primare missd). 74 15 mężczyzn i niewiast, i szkolarzy, stanął święty Franciszek wysoko na środku placu i zaczął kazać, czym natchnął go Duch Święty. A kazał tak cudownie, że zdało się, iż mówi raczę] anioł niż człowiek, a słowa jego zdały się niebiańskie, podobne strzałom ostrym, przeszywającym serca słuchaczy, tak że po kazaniu tym wielkie mnóstwo mężczyzn i kobiet nawróciło się do pokuty. Wśród nich dwaj szlachetnego rodu żakowie z Marchii Ankońskiej1; jeden zwał się Pellegrino, drugi Rinieri. Obaj wspomnianym kazaniem tknięci w sercu, przyszli z natchnienia Bożego do świętego Franciszka, mówiąc, że nade wszystko pragną porzucić świat i wstąpić między braci jego. Wówczas święty Franciszek, poznawszy objawieniem, że posłani byli od Boga i mieli w Zakonie wieść życie święte, i zważywszy gorliwość ich wielką, przyjął ich radośnie, mówiąc: „Ty, Pellegrino, idź w Zakonie drogą pokory, a ty, bracie Rinieri, służ braciom". I tak się stało. Gdyż brat Pellegrino nie chciał nigdy uchodzić za uczonego, lecz za laika, acz bardzo dobrze znał się na księgach i biegły był w prawie. Przez pokorę tę doszedł do takiej doskonałości w cnocie, że święty Bernard, syn pierworodny świętego Franciszka, mawiał o nim jako o jednym z najdoskonalszych braci na tym świecie. Wreszcie ów brat Pellegrino, pełen cnoty, przeszedł z tego życia w żywot błogosławiony, dokonawszy wielu cudów, przed śmiercią i po niej. A wspomniany brat Rinieri służył pobożnie i wiernie braciom, żyjąc w wielkiej świętości i pokorze, i stał się zaufanym świętego Franciszka. Ustanowiony później ministrem zakonnej prowincji Ma­rchii Ankoriskiej, rządził nią długo w największym pokoju i mądrze. Po pewnym czasie dopuścił Bóg wielką pokusę na duszę jego. Przeto uciśniony nią i niepokojony umartwiał się wielce postami, biczowaniem, łzami i modlitwą, we dnie i w nocy. Jednakże nie mógł odegnać pokusy. Bowiem uważał, że skutkiem niej Bóg go opuścił. Pogrążony w rozpaczy, postanowił, ostatniego próbując ratunku, pójść do świętego Franciszka, myśląc: „Jeśli święty Franciszek twarz 1 Marchia Ankońska - region Włoch nad Morzem Adriatyckim, którego stolicą było miasto Ancona, nazywano marchią (samodzielny wojskowy ośrodek pograniczny); graniczyła z Królestwem Neapolu. ukaże mi dobrą i okaże mi przyjaźń, jak zwykł czynić, to uwierzę, że Bóg zlituje się jeszcze nade mną. Jeśli nie, będzie to znakiem, że Bóg mnie opuścił". Rusza więc i idzie do świętego Franciszka, który bawił podówczas w pałacu biskupa w Asyżu, ciężko chory. A Bóg objawił mu pokusę i rozpacz wspomnianego brata Rinieri, i jego zamysł, i przybycie. Natychmiast wezwał święty Franciszek brata Leona i brata Macieja i rzekł: „Idźcie prędko na spotkanie najdroższego syna mego, brata Rinieri, uściskajcie go ode mnie, pozdrówcie i rzeknijcie mu, że spośród wszystkich braci, którzy są na świecie, kocham go najbar­dziej". Poszli i spotkali w drodze brata Rinieri, uściskali go i rzekli mu, co im święty Franciszek polecił. Tedy uczuł taką pociechę i słodycz w duszy, że odchodził prawie od zmysłów; i dziękując Bogu sercem całym, poszedł i przybył na miejsce, gdzie święty Franciszek leżał chory. Aczkolwiek święty Franciszek ciężko był chory, mimo to, słysząc, że brat Rinieri przybywa, wstał i wyszedł na jego spotkanie, i uściskał go najmiłośniej, i rzekł: „Synu mój najdroższy, bracie Rinieri, spośród wszystkich braci, którzy są na świecie, kocham ciebie, kocham ciebie najbardziej". I rzekłszy to, uczynił znak krzyża świętego na jego czole i ucałował to miejsce, a potem rzekł: „Synu najdroższy, pokusę tę Bóg dopuścił, byś zyskał wielką zasługę; jeśli jednak nie chcesz jej zyskać, mieć jej nie będziesz". I dziw! Ledwo święty Franciszek wyrzekł te słowa, odeszła owego natychmiast pokusa wszelka, jak gdyby nie czuł jej nigdy w życiu. I był pełen pociechy. rozdział 28 O zachwyceniu, które naszło brata Bernarda, tak że od jutrzni aż do dziewiątej nieświadom był siebie Ile łaski Bóg użycza ubogim naśladowcom ewangelii, którzy po­rzucają świat dla miłości Chrystusa, okazuje się na bracie Bernardzie 76 77 z Kwintawalle, który, przyodziawszy szatę świętego Franciszka, w zachwycie często wznosił się do Boga, rozpamiętując rzeczy ; niebieskie. j Między innymi zdarzyło się raz, że słuchając mszy w kościele '( i tonąc myślami wszystkimi w Bogu, tak utonął w zachwycie, że w chwili podniesienia Ciała Pańskiego wcale tego nie spostrzegł i ani nie ukląkł, ani nie ściągnął kaptura, jak to uczynili inni. Lecz nie drgnąwszy powieką, patrząc nieruchomo, stał od jutrzni aż do dziewiątej bez czucia. A po dziewiątej, ocknąwszy się, chodził po klasztorze, krzycząc głosem podziwu: „O bracia! O bracia! O bracia! Nie masz człowieka w tym kraju tak wielkiego ni tak szlachetnego, któremu by nie było rzeczą lekką, gdyby mu obiecano pałac przepięk­ ny pełen złota, dźwigać wór pełen śmiecia dla zyskania tego skarbu tak szlachetnego". Do tego skarbu niebiańskiego, przyrzeczonego kocha­ jącym Boga, brat Bernard tak dążył myślą, że nieustannie przez lat piętnaście chadzał zawsze z myślą i twarzą wzniesioną do nieba. I przez ten czas nigdy nie jadał przy stole do syta, acz jadał nieco z tego, co przed nim stawiano. Albowiem mawiał, że doskonała nie jest wstrzemięźliwość od tego, co człowiekowi nie smakuje, lecz prawdziwą wstrzemięźliwością jest powściągliwość w rzeczach, które ustom smakują. W ten sposób doszedł do takiej jasności i światła rozumu, że nawet wielcy uczeni zwracali się doń o rozwiązanie najtrudniejszych pytań i zawiłych ustępów Pisma. A on wyjaśniał im wszystkie trudności. A jako że umysł jego był wyzwolony i oderwany od rzeczy ziemskich, tedy podobnie jaskółce bujał bardzo wysoko w rozmyślaniach. Przeto nieraz dni dwadzieścia, nieraz dni trzydzieści bawił sam na szczycie gór bardzo wysokich, rozpamiętując rzeczy niebieskie. Więc mawiał o nim brat Idzi, że nie dano żadnemu z ludzi tego daru, który dany był bratu Bernardowi z Kwintawalle: to jest żywić się w locie jak jaskółka. I gwoli tej łasce szczególnej, którą miał od Boga, rozmawiał z nim święty Franciszek chętnie i często, we dnie i w nocy. Stąd też nieraz zastawano ich razem, po upływie nocy, w Bogu zachwyconych wśród lasu, gdzie schadzali się obaj, by mówić społem o Bogu. rozdział 29 Jak diabeł w postaci Ukrzyżowanego zjawił się kilkakrotnie bratu Rufinowi, mówiąc mu, że dobro, które czyni, na próżno czyni, bowiem nie jest z wybranych do żywota wiecznego. Jak święty Franciszek dowiedział się o tym z natchnienia Bożego i dał poznać bratu Rufinowi błąd jego, w który wierzył Brat Rufin, jeden z najszlachetniej urodzonych miasta Asyżu i towarzysz świętego Franciszka, człowiek wielkiej świętości, był czasu pewnego silnie zachwiany i kuszony w duszy co do przeznacze­nia. Przeto był wielce posępny i smutny, jako że diabeł wszepnął mu w serce, iż jest potępiony i nie przeznaczony do żywota wiecznego i że stracone jest to, co czyni w Zakonie. A chociaż pokusa ta trwała coraz dłużej, ze wstydu nie wyznał jej świętemu Franciszkowi, mimo to jednak nie zaniedbywał modłów i zwykłych umartwień. Przeto począł mu nieprzyjaciel przysparzać smutku za smutkiem, nękając go poza walką wewnętrzną jeszcze kłamnymi zjawami. Więc zjawił mu się raz w postaci Ukrzyżowanego i rzekł: „O bracie Rufinie, czemu umartwiasz się pokutą i modłami, acz nie jesteś z przeznaczo­nych do żywota wiecznego? A wierzaj mi, że wiem, kogo wybrałem i przeznaczyłem, i nie wierz synowi Piotra Bernardone, gdyby ci rzekł przeciwnie, a nawet nie pytaj go o tę sprawę, bowiem ani on, ani nikt inny tego nie wie, prócz mnie, który jestem Synem Bożym. Przeto wierzaj mi na pewne, żeś z liczby potępionych. A syn Piotra Bernardone, który jest ojcem twoim, i ojciec jego są potępieni, a każdy, kto idzie za nimi, jest oszukany". Po tych słowach brat Rufin tak został omroczony przez księcia ciemności, że stracił wszelką wiarę i miłość, którą darzył świętego Franciszka, i postanowił nic nie rzec mu o tym. Atoli czego brat Rufin świętemu ojcu nie wyznał, to mu Duch Święty objawił. Tedy święty Franciszek, widząc w duchu niebezpieczeństwo owego arata, posłał poń brata Macieja, któremu brat Rufin odrzekł oprysk-iwie: „Cóż mnie i bratu Franciszkowi?" Wówczas brat Maciej, pełen mądrości Boskiej, poznawszy obłudę zarta, rzekł: „O bracie Rufinie, azali nie wiesz, że brat Franciszek 79 78 jest niby anioł Boży, on, który tyle dusz oświecił na ziemi i od którego łaskę otrzymaliśmy Bożą? Przeto pragnę, byś mimo wszystko poszedł doń ze mną, widzę bowiem jasno, że czart cię oszukał". Tak rzekł, a brat Rufin ruszył i poszedł do świętego Franciszka. Kiedy go święty Franciszek ujrzał z dala idącego, zaczął krzyczeć: „O bracie Rufinie, niedobry, komuż to wierzyłeś?" A kiedy brat Rufin się zbliżył, opowiedział mu po kolei całą pokusę wewnętrzną i zewnętrzną, której doznał od czarta, i wykazał mu jasno, że ten, który mu się zjawił, był czartem, nie Chrystusem, i że żadną miarą nie należało ulegać jego podszeptom: „Lecz gdyby czart mówił ci dalej, żeś potępiony, tak mu odpowiedz: »Otwórz pysk, bo chcę ci weń narobić«, a to będzie ci znakiem, że to diabeł, nie Chrystus. Bo kiedy mu taką dasz odpowiedź, ucieknie natychmiast. A również po tym winieneś był go poznać, że serce twe zatwardzał na dobro wszelkie, co jest jego właściwym urzędem. Chrystus zaś błogosławio­ny nie zatwardza nigdy serca człowieka wierzącego, raczej rozmiękcza je, jak mówi przez usta proroka: »Odbiorę wam serce z kamienia, a dam wam serce z ciała«". Wówczas brat Rufin, widząc, że święty Franciszek opowiada mu po kolei cały przebieg pokusy, skruszony słowy jego, zaczął płakać ogromnie i wielbić świętego Franciszka, i wyznał pokornie winę swą, iż ukrywał przed nim pokusę. I był do głębi pocieszon i umocnion napomnieniami świętego ojca, i do dna zmieniony na lepsze. W końcu rzekł mu święty Franciszek: „Idź, synu, i wyspowiadaj się, i nie zaniedbuj ćwiczeń zwykłej modlitwy. I wiedz na pewne, że pokusa ta będzie ci wielkim pożytkiem i pociechą i doświadczysz tego niedługo". Wraca brat Rufin do celi swej w lesie. I kiedy modli się wśród mnogich łez, oto przychodzi nieprzyjaciel w postaci Chrystusa, z pozoru zewnętrznego, i rzecze: „O bracie Rufinie, nie mówiłżem ci, byś nie wierzył synowi Piotra Bernardone i byś nie trudził się łzami i modłami, gdyż jesteś potępiony? Cóż ci pomoże umartwiać się, kiedyś żyw, skoro potępiony będziesz, gdy umrzesz?" Natychmiast odrzekł diabłu brat Rufin: „Otwórz pysk, bo chcę ci weń narobić". Tedy diabeł rozgniewany czmychnął wśród takiej burzy i wstrząśnie-nia głazów stojącej opodal góry Subasio, że zwaliska kamieni, które runęły, wielką pokryły przestrzeń. A uderzenie, które, staczając się, sprawiły społem, było tak silne, że skrzesały ogień straszliwy w doli­nie. Na łoskot, który wywołały, święty Franciszek z towarzyszami swymi wyszedł w zdziwieniu wielkim z klasztoru, by zobaczyć, co niebywałego się dzieje. I dziś jeszcze widać tam zwał ogromny kamieni. Wówczas przekonał się brat Rufin dobitnie, że był to czart, który go oszukał. I wróciwszy do świętego Franciszka, na nowo rzucił się na ziemię i wyznał winą swoją. Święty Franciszek umocnił go słowy słodkimi i pocieszonego do głębi odesłał do celi. Kiedy w niej trwał na modłach pobożnych, zjawił mu się Chrystus błogosławiony i ogrzał mu duszę miłością Boską, i rzekł: „Dobrześ uczynił, synu, żeś uwierzył bratu Franciszkowi, gdyż ten, który cię zasmucił, był diabłem; lecz jam jest Chrystus, twój mistrz. I aby upewnić cię o tym, ten znak ci daję: Póki żyć będziesz, nie zaznasz zgoła smutku ni posępności". Rzekłszy to, Chrystus oddalił się, zostawiając go w takim rozradowaniu, słodyczy ducha i podniesieniu myśli, że przez dzień i noc był pogrążony zachwytem w Bogu. I odtąd tak utwierdzony był w łasce i pewności zbawienia swego, że stał się innym człowiekiem. I byłby dzień i noc trwał na modlitwie i rozpamiętywaniu rzeczy Boskich, gdyby mu byli inni pozwolili. Przeto mawiał o nim święty Franciszek, że brat Rufin został już w tym życiu uświęcony przez Boga i że zarówno w nieobecności jego, jak i przy nim, nie wahałby się zwać go świętym Rufinem, chociaż on żyje jeszcze na świecie. rozdział 30 O pięknym kazaniu, które miał w Asyżu święty Franciszek i brat Rufin, kiedy kazali nago Rzeczony brat Rufin był skutkiem ustawicznych rozpamiętywań tak pogrążony w Bogu, że stawszy się prawie nieczuły i niemy, mówił ogromnie rzadko; nadto nie posiadał ani łaski, ani odwagi, ani płodności kaznodziejskiej. Mimo to święty Franciszek rozkazał mu raz pójść do Asyżu i kazać do ludu, jak go Bóg natchnie. Odparł brat Rufin: „Ojcze czcigodny, proszę cię, przebacz i nie posyłaj mnie, jak ci bowiem wiadomo, nie mam łaski kaznodziejskiej i jestem prostak i głupiec". Wówczas rzekł święty Franciszek: „Jako że nie usłuchałeś natych­miast, rozkazuję ci, w imię posłuszeństwa świętego, pójść nago, jak cię matka urodziła, w spodniach jeno, do Asyżu i wejść do kościoła nago1 i kazać do ludu". Na rozkaz ten rozebrał się brat Rufin i poszedł do Asyżu, i wstąpił do kościoła. Pokłoniwszy się przed ołtarzem, wszedł na kazalnicę i zaczął kazać. Tedy dzieci i ludzie śmiać się zaczęli, mówiąc: „Patrzcie, tak bardzo pokutują, że głupieją i rozum tracą". Tymczasem święty Franciszek, rozmyślając o chętnym posłuszeń­stwie brata Rufma, który był jednym z najszlachetniej urodzonych mężów w Asyżu, i o srogim rozkazie, który mu dał, zaczął ganić siebie, mówiąc: „Skądże ci ta zuchwałość, synu Piotra Bernardone, człowie­ku podły, rozkazywać bratu Rufinowi, który jest jednym z naj-szlachetniej urodzonych mężów w Asyżu, by szedł nago i kazał do ludu jak szaleniec? Dalibóg, doświadcz na sobie tego, co rozkazujesz innym". I niezwłocznie, w zapale ducha, rozbiera się również do naga i idzie do Asyżu, wiodąc z sobą brata Leona, by niósł szatę jego i szatę brata Rufina. Asyżanie, widząc go w podobnym stroju, szydzili zeń, mniemając, że on i brat Rufin oszaleli ze zbytku pokuty. Wchodzi święty Franciszek do kościoła, gdzie brat Rufin kazał w te słowa: „O najdrożsi, unikajcie świata i poniechajcie grzechu. Oddaj- Wejść do kościola nago - nagość symbolizuje szczerość, otwartość, czystość i prawdę; obnażenie górnej polowy ciała jest nawiązaniem do tradycji przedstawiania bóstw w Grecji i Rzymie (naga górna połowa ciała sym­bolizowała świat widzialny, dzienny, naturę, zakryta dolna - świat podziem­ny, urodzaj, płodność). Asceta odrzucał strój jako symbol próżności. Nagość w średniowieczu nie była jeszcze tak gorsząca (spano i kąpano się nago publicznie, do łaźni chodzono nago lub półnago); rygory obyczajowe zaostrza wiek XVI. cię dobro cudze, jeśli chcecie ujść piekła. Strzeżcie przykazań Bożych, kochając Boga i bliźniego swego, jeśli posiąść chcecie królestwo niebieskie". Wówczas święty Franciszek wszedł nago na kazalnicę i zaczął kazać tak cudownie o pogardzie dla świata, o pokucie świętej, o dobrowol­nym ubóstwie i o pragnieniu królestwa niebieskiego, o nagości i hańbie męki Pana naszego, Jezusa Chrystusa, że wszyscy, którzy byli na kazaniu, mężczyźni i niewiasty w wielkiej liczbie, zaczęli płakać ogromnie w przedziwnej pobożności i skrusze serca. I nie tylko tam, lecz i w całym Asyżu był dnia tego płacz taki nad męką Chrystusa, że nigdy podobnego nie było. I kiedy lud zbudował się tak, i pocieszył czynem świętego Francisz­ka i brata Rufina, święty Franciszek odział brata Rufina i siebie. I odziani wrócili do klasztoru Porcjunkuli, chwaląc i sławiąc Boga, że dał im łaskę pokonania samych siebie, pogardzenia sobą, zbudowa­nia owczarni Chrystusa dobrym przykładem i okazania, jak gardzić światem należy. Dnia owego cześć ludu dla nich tak wzrosła, że czuł się szczęśliwy, kto dotknąć mógł rąbka ich szaty. rozdział 31 Jak święty Franciszek znal najdokładniej tajemnice sumienia wszystkich braci swoich Jak Pan nasz, Jezus Chrystus, rzekł w Ewangelii: „Znam owieczki moje, a one mnie znają...", tak dobry ojciec, święty Franciszek, jako pasterz dobry, znał wszystkie zasługi i cnoty towarzyszy swoich z natchnienia Bożego i wiedział o ich błędach. Przeto umiał pomóc każdemu najlepszym lekarstwem, to jest upokarzając pysznych, wy­wyższając pokornych, ganiać błędy i chwaląc cnoty, jak wyczytać można z objawień cudownych, które miał o swojej pierwotnej rodzi­nie. Między innymi zdarzyło się, że gdy razu pewnego święty Fran­ciszek bawił z rodziną ową w pewnym miejscu na rozmowie o Bogu, a brat Rufin nie był przy tej rozmowie obecny, lecz trwał w lesie na 82 rozmyślaniu, oto kiedy rozmowa ta o Bogu dalej się toczy, wyszedł brat Rufin z lasu i przeszedł nie opodal mimo nich. Wówczas święty Franciszek, ujrzawszy go, zwrócił się do towarzyszy i zapytał ich, mówiąc: „Powiedzcie mi, która dusza, jak mniemacie, jest najświęt­sza, jaką Bóg posiada na ziemi?" A oni, odpowiadając mu, rzekli, iż sądzą, że to jego dusza. A święty Franciszek rzekł: „Bracia najdrożsi, wiem, że jestem najniegodniejszym i najpodlejszym człowiekiem, jakiego Bóg na tym świecie posiada. Lecz widzicież tego brata Rufina, który właśnie z lasu wychodzi? Bóg mi objawił, że dusza jego jest jedną z trzech najświętszych na świecie. I zaprawdę powiadam wam, nie wahałbym się nazywać go świętym Rufinem za życia jego, bowiem dusza jego utwierdzona jest w łasce i uświęcona w niebie przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa". Atoli słów tych nie mawiał nigdy święty Fran­ciszek w obecności brata Rufina. Że święty Franciszek znał również braki towarzyszy swoich, widać jasno na bracie Eliaszu, którego ganił często za pychę. I na bracie, którego diabeł dusił za gardło, kiedy się poprawił z nieposłuszeństwa swego. I na wielu innych braciach, których wady tajemne i cnoty znał z objawienia Bożego. rozdział 32 Jak brat Maciej zyskał od Chrystusa cnotę pokory Pierwsi towarzysze świętego Franciszka starali się z wszystkich sił swoich być ubodzy w dobra ziemskie, a bogaci w cnoty, przez które osiąga się prawdziwe bogactwa niebieskie i wieczne. Zdarzyło się raz, gdy zebrali się społem, by mówić o Bogu, że jeden z nich opowiedział ten przykład: „A był człowiek, który był wielkim przyjacielem Boga i obdarzon był łaską życia czynnego i rozpamiętywali. Zarazem tak nadzwyczajną posiadał pokorę, że za ogromnego uważał się grzesz­nika. Pokora ta uświęciła go i utwierdzała w łasce, i sprawiała, że nieustannie wzrastał w cnotę i w dary Boże, i chroniła go od grzechu". Brat Maciej, usłyszawszy tak cudowne o pokorze rzeczy i poznaw­szy, że była skarbem żywota wiecznego, począł tak płonąć miłością i pragnieniem tej cnoty pokory, że w zapale wielkim wzniósł do nieba oblicze, ślubując i postanawiając niezłomnie nie radować się nigdy na tym świecie, dopóki nie uczuje całkowicie tej cnoty w swej duszy. Odtąd żył ustawicznie prawie zamknięty w celi, umartwiając się postami, czuwaniem, modłami i płaczem wielkim przed Bogiem, by zyskać od Niego tę cnotę, bez której uznawał się godnym piekła, a którą tak uposażony był ów Boga przyjaciel, o którym był słyszał. Kiedy brat Maciej wiele dni spędził w tym pragnieniu, zdarzyło się, że wszedł raz do lasu i w zapale ducha chodził po nim, łzy lejąc, wzdychając i wołając, i w pragnieniu żarliwym prosząc Boga o tę cnotę Boską. A jako że Bóg chętnie słucha modłów pokornych i skruszonych, doszedł brata Macieja głos z nieba, który zawołał nań po dwakroć: „Bracie Macieju! Bracie Macieju!". On zaś, poznawszy duchem, że to głos Chrystusa, odrzekł: „Panie mój". A Chrystus rzekł: „Co dasz w zamian za łaskę, o którą prosisz?" Odrzekł brat Maciej: „Panie, dam oczy z głowy swojej". A Chrystus rzekł: „Miej tę łaskę i oczy swoje". I rzekłszy to, głos zamilkł. A brat Maciej pozostał pełen łaski Bożej, tak że odtąd żył zawsze w radości. I często, kiedy się modlił, gruchał radośnie głosem stłumionym, na podobieństwo gołębia: „U, U, U". I z twarzą radosną i sercem wesołym tonął w rozmyślaniu. A stawszy się zarazem najpokorniejszym, uważał się za najmniej­szego wśród wszystkich ludzi na świecie. Zapytany przez brata Jakuba z Fallerone, czemu w radości swej nie zmienia głoski, odparł wesoły wielce, że jeśli w jednej głosce wielkie mieści się dobro, nie ma potrzeby jej zmieniać. rozdział 33 '''- '•} Jak święta Klara z rozkazu papieża błogosławiła chleb, który był '">• na stole, i jak na każdym chlebie zjawił się znak krzyża świętego ; Święta Klara, naj pobożniej sza uczennica krzyża Chrystusowego i szlachetna roślina świętego Franciszka, była takiej świętości, że nie tylko biskupi i kardynałowie, lecz nawet papież pragnął z całego serca 84 85 widzieć ją i słyszeć i często odwiedzał ją we własnej osobie. Między innymi udał się raz papież do niej do klasztoru, by słyszeć ją mówiącą o rzeczach niebieskich i Boskich. Kiedy byli razem, roztrząsając niejedno, kazała święta Klara nakryć tymczasem stoły i położyć na nich chleb, by Ojciec Święty je pobłogosławił. Kiedy skończyli rozmowę duchową, święta Klara, ukląkłszy z czcią wielką, prosiła go, by raczył pobłogosławić chleb położony na stole. Odrzekł Ojciec Święty: „Najwierniejsza siostro Klaro, pragnę, byś ty błogosławiła ten chleb i uczyniła na nim znak najświętszego krzyża Chrystusowego, któremu oddałaś się cała". Święta Klara rzekła: „Ojcze najświętszy, wybacz mi, byłabym godna zbyt wielkiej nagany, gdybym w obliczu namiestnika Chrys­tusowego ja, któram tylko marna niewiastka, ośmieliła się takie dać błogosławieństwo". A papież odparł: „By to za zuchwalstwo poczyta­ne nie było, lecz za zasługę posłuszeństwa, rozkazuję ci, w imię posłuszeństwa świętego, na tym chlebie uczynić znak krzyża najświęt­szego i pobłogosławić go w imię Boże". Wówczas święta Klara, jako prawdziwa córka posłuszeństwa, pobłogosławiła pobożnie te chleby znakiem krzyża najświętszego. I dziw! Nagle na wszystkich chlebach ukazał się znak krzyża najpiękniej wyryty. Wówczas z chlebów tych część zjedzono, część zachowano gwoli cudu. A Ojciec Święty, widząc ten cud, wziął z chleba tego i dzięk­czyniąc Bogu, odszedł, pozostawiając świętej Klarze błogosławień­stwo swoje. Podówczas mieszkała w klasztorze siostra Ortolana, matka świętej Klary, i siostra Agnieszka1, jej siostrzyczka, obie, wraz z świętą Klarą, pełne cnót i Ducha Świętego, a z nimi wiele innych mniszek; a święty Franciszek przysyłał im wielu chorych. One zaś modły swoimi i znakiem krzyża świętego wszystkim wracały zdrowie. 1 Siostra Agnieszka - młodsza siostra św. Klary została uznana za błogosławioną; obecność w klasztorze matki sióstr nie jest potwierdzona historycznie. rozdział 34 Jak święty Ludwik, król francuski, przybył osobiście w postaci pielgrzyma do Perugii odwiedzić świętego brata Idziego Święty Ludwik, król Francji, ruszył w pielgrzymkę, by zwiedzić miejsca święte na świecie. Posłyszawszy o wielkiej sławie świętości brata Idziego, który był z pierwszych towarzyszy świętego Francisz­ka, wziął to sobie do serca i postanowił przede wszystkim odwiedzić go osobiście. Przeto przybył do Perugii, kędy wówczas mieszkał brat Idzi. Przybywszy do bramy klasztoru braci, jako pielgrzym biedny i nieznany, z nielicznymi towarzyszami, pytał z naleganiem wielkim o brata Idziego, nie mówiąc odźwiernemu, którego pytał, kim jest. Idzie tedy odźwierny do brata Idziego i mówi, że jest u bramy pielgrzym, który on pyta. A Bóg natchnął brata i objawił mu, że to król Francji. Natychmiast z gorliwością wielką wychodzi brat z celi i biegnie do bramy. A choć nie pytał o nic więcej i chociaż nigdy nie widzieli się z sobą, uklękli obaj w czci największej, padli sobie w ramiona i ucałowali się tak poufale, jak gdyby przez długi czas w wielkiej byli z sobą przyjaźni. Jednak przez cały czas nie mówił ni jeden, ni drugi, jeno trwali w uścisku wśród oznak miłości serdecznej, w milczeniu. Kiedy w sposób powyższy spędzili szmat czasu, nie rzekłszy sobie ni słowa, rozstali się z sobą. A święty Ludwik udał się w podróż, a brat Idzi wrócił do celi. Kiedy król odszedł, zapytał jeden z braci któregoś z jego towarzy­szy, kto to był, który tak długo ściskał się z bratem Idzim. A ów odrzekł, że to był Ludwik, król Francji, który przybył, by ujrzeć brata Idziego. Przeto, kiedy rzekł o tym innym braciom, ci bardzo się zmartwili, że brat Idzi nie rzekł doń ni słowa. I smucąc się, rzekli: „O bracie Idzi, czemuś był tak niegrzeczny, że do króla tak świętego, który przybył z Francji, aby cię widzieć i usłyszeć od ciebie kilka słów dobrych, nie rzekłeś nic zgoła?" Odparł brat Idzi: „Bracia najdrożsi, nie dziwujcie się temu. Dlatego nie mogliśmy, ani ja jemu, ani on mnie, rzec ni słowa, bo 86 87 światło mądrości Boskiej objawiło mi i ukazało serce jego, a jemu moje. I patrząc tak, za sprawą Boga, w serca swoje, poznaliśmy o wiele więcej, co ja chciałem rzec jemu, a co on mnie, niż gdybyśmy byli mówili ustami, i z większą pociechą, niż gdybyśmy byli chcieli głosem wyrazić, cośmy w sercu czuli. Dla niedoskonałości języka ludzkiego, który niezdolen jest jasno wyrazić ukrytych tajemnic Boga, byłoby nam to raczej zmartwieniem niż pociechą. Przeto wierzajcie, że przeciwnie, król odszedł ode mnie rad i pocieszony w swej duszy". rozdział 35 Jak święta Klara, będąc chora, w noc Narodzenia Bożego cudownie przez świętego Franciszka do kościoła zaniesiona, słuchała nabożeństwa Kiedy święta Klara ciężko raz była chora i nie mogła zgoła chodzić ni odprawiać nabożeństwa w kościele z innymi mniszkami, nadeszła uroczystość Narodzenia Bożego. Kiedy wszystkie poszły na jutrznię, ona została w łóżku, nierada, że nie mogła pójść z nimi i doznać pociechy duchowej. Lecz Oblubieniec jej, Jezus Chrystus, nie chcąc zostawić jej niepocieszonej, zaniósł ją cudem do kościoła świętego Franciszka i pozwolił uczestniczyć w całym nabożeństwie jutrzni i mszy nocnej, a nadto przyjąć komunię świętą, i zaniósł ją z po­wrotem na łoże. Kiedy po skończonym nabożeństwie u Świętego Damiana mniszki wróciły do świętej Klary, rzekły tak do niej: „O, matko nasza, siostro Klaro, jakże wielkiej doznałyśmy pociechy tej nocy Narodzenia Bożego! Gdybyż Bóg był zechciał, byś tam była z nami!" A święta Klara odrzekła: „Dzięki i cześć oddaję za to Panu naszemu, Jezusowi Chrystusowi błogosławionemu, o siostry moje i córki najdroższe, albowiem we wszystkich uroczystościach tej nocy najświętszej i w większych niż te, w których wyście uczestniczyły, uczestniczyłem z wielką pociechą dla duszy. Bowiem za sprawą ojca mojego, świętego Franciszka, i z łaski Pana naszego, Jezusa Chrys­tusa, obecna byłam w kościele czcigodnego ojca mego, świętego Franciszka, i uszyma ciała i ducha słyszałam całe nabożeństwo i dźwięki organów, które tam brzmiały. Tam również świętą przyję­łam komunię. Tedy cieszcie się użyczoną mi łaską i czyńcie dzięki Panu naszemu, Jezusowi Chrystusowi". rozdział 36 § Jak święty Franciszek tłumaczył bratu Leonowi piękne widzenie jego Pewnego razu, kiedy święty Franciszek ciężko był chory, usługiwał mu brat Leon, który, modląc się obok świętego Franciszka, wpadł w zachwyt i zawiedzion był w duchu nad rzekę ogromną, szeroką i rwistą. Kiedy stał, patrząc, kto ją przechodzi, ujrzał kilku niosących ciężary braci, którzy wchodzili w tę rzekę. I natychmiast porwani prądem rzeki utonęli. Kilku innych przebyło jedną trzecią, kilku aż połowę rzeki. Kilku prawie aż do brzegu doszło przeciwnego, lecz wszyscy, z powodu rwistości rzeki i ciężarów, które dźwigali na plecach, padli i potonęli. Widząc to, brat Leon współczuł z nimi wielce. I nagle, kiedy tak stoi, oto idzie wielkie mnóstwo braci, bez żadnego brzemienia ni ciężaru. A lśniło na nich ubóstwo święte. I weszli do rzeki, i przeszli na drugą stronę bez niebezpieczeństwa. Ujrzawszy to, brat Leon ocknął się. Wówczas święty Franciszek, czując w duchu, że brat Leon miał jakieś widzenie, przyzwał go do siebie i zapytał, co widział. A gdy mu brat Leon po kolei całe opowiedział widzenie, rzekł święty Franciszek: „Co widziałeś, jest prawdą. Wielka rzeka to świat ten; bracia, którzy utonęli w rzece, to ci, którzy nie przestrzegają ślubu zakonnego, zwłaszcza najwyższego ubóstwa; ci zaś, którzy przeszli bez niebezpieczeństwa, to bracia, którzy nie szukają ani nie posiadają na tym świecie żadnej rzeczy, ziemskiej ni cielesnej; lecz mając jeno umiarkowane pożywienie i odzież, są zadowoleni, naśladując nagiego na krzyżu Chrystusa. A ciężar i jarzmo łagodne Chrystusa i posłuszeństwa świętego noszą radośnie i chętnie. Przeto łatwo przechodzą z życia doczesnego do żywota wiecznego". 88 89 rozdział 37 Jak Jezus Chrystus na prośbę świętego Franciszka pozwolił nawrócić się i zostać bratem bogatemu i szlachetnemu rycerzowi, który okazywał świętemu Franciszkowi cześć i hojność wielką Święty Franciszek, sługa Chrystusowy, przybywszy raz późnym wieczorem do domu wielkiego i możnego szlachcica, został przyjęty przezeń na nocleg z towarzyszem swoim - z grzecznością i czcią wielką, niby aniołowie Boży. Przeto święty Franciszek umiłował go wielce, pomnąc, że kiedy wstępował do domu, ów uściskał go i ucałował przyjaźnie, a potem obmył mu nogi, otarł je i ucałował pokornie, wielkie rozpalił ognisko i zastawiwszy stół wieloma dob­rymi strawami, służył mu ciągle z obliczem wesołym, kiedy pożywał. Skoro święty Franciszek i towarzysz jego zjedli, co było, rzekł szlachcic: „Oto, mój ojcze, oddaję ci siebie i mienie me na usługi. Ilekroć trzeba wam będzie sukni lub płaszcza, lub czegokolwiek, kupcie, a ja za was zapłacę. I wiedzcie, że gotów jestem zaopatrywać was we wszystko, czego wam potrzeba. Mogę to bowiem z łaski Boga, opływając we wszystkie dobra doczesne. Przeto dla miłości Boga, który mi tego udzielił, czynię chętnie dobrze ubogim Jego". Tedy święty Franciszek, widząc w nim tyle grzeczności i miłości, i szczodrą hojność jego, tak go pokochał, że odchodząc potem, rzekł w drodze do towarzysza swego: „Zaiste człowiek ten szlachetny byłby dobry dla naszego Zakonu i naszej gromadki. Jest bowiem tak wdzięczny i obowiązany Bogu i tak pełen miłości i grzeczny dla bliźniego i biednych. Wiedz, bracie najdroższy, że grzeczność jest jednym z przymiotów Boga, który użycza słońca i deszczu sprawied­liwym i niesprawiedliwym z grzeczności. Grzeczność jest siostrą miłosierdzia, gasi bowiem nienawiść, a zachowuje miłość. Jako że poznałem w tym człowieku dobrym taką cnotę Boską, rad bym go mieć za towarzysza. Przeto pragnąłbym, byśmy kiedy wrócili do niego, by poznać, czy Bóg nie dotknie serca jego chęcią stowarzysze­nia się z nami w służbie Bożej. Tymczasem prosić będziemy Boga, aby wszczepił mu w serce to pragnienie i dał mu łaskę wprowadzenia go w czyn". I dziw! W kilka dni później, kiedy święty Franciszek skończył modlitwę, Bóg wszczepił to pragnienie w serce szlachcica. I rzekł święty Franciszek do towarzysza: „Chodźmy, bracie mój, do domu tego męża grzecznego. Bowiem pewną mam w Bogu nadzieję, że z taką samą grzecznością, jak rzeczy doczesne, odda nam siebie samego i będzie towarzyszem naszym". I poszli. Kiedy przybyli w pobliże domu jego, rzekł święty Franciszek do towarzysza: „Zaczekaj na mnie chwilę, bowiem pragnę wpierw poprosić Boga, aby drogę naszą uczynił owocną i aby podobało się Jezusowi Chrystusowi przyznać nam, ubogim i słabym, łup szlachetny, który wydrzeć zamierzamy światu, mocą Jego męki przena j ś więtsze j". I rzekłszy to, począł się modlić w takim miejscu, że mógł być widziany przez owego męża grzecznego. Tedy ów, jako że tak podobało się Bogu, pozierając tu i ówdzie, ujrzał świętego Franciszka w pobożnej modlitwie przed Chrystusem, który wśród modłów zjawił mu się w wielkiej światłości i stał przed nim. I widział przy tym, że święty Franciszek wzniesiony był ciałem dobry kawał nad ziemią. Przeto ruszony i natchniony od Boga, by świat porzucić, wyszedł natychmiast z pałacu i w zapale ducha pobiegł do świętego Francisz­ka. Przybywszy do pogrążonego w modlitwie, ukląkł u stóp jego i z naleganiem wielkim i czcią prosił, by raczył go przyjąć i wraz z nim czynić pokutę. Wówczas święty Franciszek, widząc, że Bóg wysłuchał modłów jego i że o to, czego on pragnął, szlachcic ów prosi z nalega­niem tak wielkim, powstał i w żarliwości i weselu ducha uścisnął owego, i ucałował, dziękując pobożnie Bogu, że takim rycerzem wzbogacił jego gromadkę. A szlachcic rzekł do świętego Franciszka: „Co czynić każesz, mój ojcze? Oto gotów jestem, na rozkazy twoje, oddać ubogim, co tylko posiadam, i uwolniony od wszelkiej rzeczy doczesnej naśladować z tobą Chrystusa". I tak uczynił wedle rady świętego Franciszka: rozdał swe mienie ubogim i wstąpił do Zakonu, i żył w pokucie wielkiej i świętości życia żywotem chwalebnym. 90 91 rozdział 38 Jak święty Franciszek poznał w duchu, że brat Eliasz był potępiony i miał U^rze^ Poza Zakonem> iJak przeto, na prośby brata Eliasza, modlił się zań do Chrystusa i został wysłuchany i rzeiu »»•-*-•' dońaniznirnobcowaL. :e^li zdarzyło się kiedy, że brat Eliasz szedł ku niemu, skręcał J 1-J-I--J _ __-_. i Kiedy święty Franciszek i brat Eliasz mieszkali raz w tym samym klasztorze* B°S obJawił świętemu Franciszkowi, że brat Eliasz był potępiony imiał odPaść od Zakonu, i w końcu umrzeć poza Zakonem. Przeto ścięty Franciszek powziął taką do niego odrazę, że nie mówił e , z drogi i przechodził na drugą stronę, aby się z nim nie spotkać, skutkieifl cze8° brat Eliasz zaczął coś miarkować i rozumieć, że święty Franciszek żywił doń odrazę. Chcąc tedy poznać przyczynę, przy­ stąpił raz do świętego Franciszka, by z nim pomówić. Kiedy mu święty Franciszek uniknął, brat Eliasz przytrzymał go grzecznie siłą ić skromnie, by raczył mu wyznać powód, dlaczego i począł g° Prosie skromnie, by rac; unika towarzystwa jego i rozmowy. A świ?^ Franciszek odrzekł: „Oto powód: Bóg mi objawił, że dla grzechów swoich odpadniesz od Zakonu. Zarówno objawił mi Bóg, żeś potfpiony"- Słysząc to, brat Eliasz rzekł: „Ojcze mój czcigodny, na miłość Jezusa Chrystusa, błagam cię, byś przeto mnie nie unikał i nie odp?dzał od siebie> Lecz iako pasterz dobry, wzorem Chrystusa, odnajdź i przyj"")' owieczkę, która zginie, jeśli jej nie przyjdziesz z pomocą- J módl si? za mną do B°8a> Jeśli to być może, aby odwołał wyrok potępienia mego. Bo napisano, że Bóg zmienia wyrok, jeśli grzesznik poprawi się z grzechu swego. A ja tak wierzę w twe modły, że gdybyi" był w Pośrodku piekła, a ty modliłbyś się za mną do Boga, uczułbym nieco ochłody. Przeto raz jeszcze cię proszę, byś mnie, grzesznik3' Polecił B°SU> ktory z«tąpił dla zbawienia grzeszników, iżby przy)3ł n™*6 do miłosierdzia swego". A rzekl to brat Eliasz z pobożnością wielką i ze łzami. Tedy święty Franciszek* jako ojciec litosny, przyrzekł modlić się zań do Boga. I tak uczynił. I modląc się zań pobożnie do Boga, poznał w objawieniu, że Bóg wyslucnal mo^itwy JeS° ° odwołanie wyroku potępienia brata Eliasza, że ostatecznie dusza jego nie będzie potępiona, lecz że na pewno wystąpi z Zakonu i umrze poza Zakonem. I tak się stało. Albowiem kiedy Fryderyk, król Sycylii1, powstał przeciw Kościołowi i został przez papieża wyklęty - on i wszyscy, którzy dawali mu pomoc i radę - wówczas ów brat Eliasz, którego uważano za jednego z najmędrszych ludzi świata, wezwany przez rzeczonego króla Fryde­ryka, przyłączył się doń i stał się buntownikiem Kościoła i odstępcą Zakonu. Przeto wyklął go papież i pozbawił szaty świętego Francisz­ka. A kiedy był pod klątwą, zaniemógł ciężko. Skoro usłyszał o choro­bie tej jeden z jego braci rodzonych, brat laik2, który pozostał w Zakonie i był człowiekiem dobrego i chwalebnego życia, poszedł go odwiedzić. I między innymi rzekł: „Bracie mój najdroższy, boleję wielce, że jesteś wyklęty i poza Zakonem i że tak umierasz. Lecz jeślibyś widział drogę lub sposób, którym mógłbym wydobyć cię z tego niebezpieczeństwa, chętnie dla ciebie wszelkiego podejmę się trudu". Odrzekł brat Eliasz: „Bracie mój, nie widzę innego sposobu, jak pójść do papieża i prosić go, by w imię miłości Boga i sługi jego, świętego Franciszka, dla którego nauk świat porzuciłem, zdjął ze mnie klątwę i oddał mi szatę zakonną". Odrzekł brat jego rodzony, że chętnie potrudzi się dla zbawienia jego. I opuściwszy go, udał się do stóp Ojca Świętego, prosząc go pokornie, by wyświadczył łaskę bratu jego, w imię miłości Chrystusa i sługi Jego, świętego Franciszka. I jako że tak podobało się Bogu, pozwolił mu papież wrócić i jeśli zastanie brata Eliasza przy życiu, zdjąć zeń w imieniu jego klątwę i oddać mu szatę; czym uradowany brat odszedł i z pośpiechem wielkim wrócił do brata Eliasza, i zastał 1 Fryderyk, król Sycylii - Fryderyk II (1194- 1250) z dynastii Staufów, cesarz, król Sycylii i Jerozolimy, starannie wykształcony i wychowany w tradycjach rzymskiej kultury. Dążył do zjednoczenia Włoch, w związku z czym popadł w zbrojny konflikt z papiestwem i miastami lombardzkimi. Na Sycylii oddzielił Kościół od państwa i zakazał księżom tropienia heretyków oraz przejmowania majątków osób skazanych za kacerstwo. 2 Brat laik - nie posiadający święceń brat zakonny, nieduchowny, w od­różnieniu od ojców, braci wyświęconych. 92 93 go przy życiu, lecz prawie konającego, i zdjął zeń klątwę. A gdy oddał mu szatę, brat Eliasz porzucił to życie, a dusza jego została zbawiona dla zasług świętego Franciszka i modlitwy jego, w której brat Eliasz tak wielką pokładał nadzieję. rozdział 39 O cudownym kazaniu, które święty Antoni z Padwy, brat mniejszy, miał przed konsystorzem Cudowne naczynie Ducha Świętego, święty Antoni z Padwy, jeden z wybranych uczniów i towarzyszy świętego Franciszka, którego święty Franciszek nazywał swym namiestnikiem, kazał raz przed konsystorzem w obliczu papieża i kardynałów. Na konsystorzu tym byli ludzie różnych narodowości, a to greckiej, łacińskiej, francuskiej, niemieckiej, Słowianie i Anglicy, i ludzie różnych języków świata. Spłomieniony Duchem Świętym wykładał słowo Boże tak dobitnie, tak pobożnie, tak przenikliwie, tak słodko, tak jasno, tak mądrze, że wszyscy obecni na konsystorzu, acz różnych byli języków, rozumieli jasno i wyraźnie wszystkie jego słowa, jakby mówił językiem każdego z nich. I wszyscy byli zdumieni, i zdało się, jakby odnowił się ów starożytny, w dniu Zielonych Świątek, cud apostołów, którzy mocą Ducha Świętego wszystkimi mówili językami. I mówili wzajem do siebie z podziwem: „Nie jestże z Hiszpanii ten kaznodzieja? I jakże to my wszyscy słyszym w jego mowie gwarę ziem swoich?" Podobnie mówił papież, rozważając i podziwiając głębokość słów jego: „Za­prawdę, ten ci jest arką przymierza i skrzynią Pisma Świętego". rozdział 40 O cudzie, którego Bóg dokonał, kiedy święty Antoni, bawiąc w Rimini, kazał do ryb morskich Chrystus błogosławiony, chcąc okazać wielką świętość najwierniej­szego sługi swego, świętego Antoniego, i z jakim nabożeństwem słuchać należy kazania i świętej nauki jego, zawstydził raz między innymi przez nierozumne zwierzęta - to jest ryby - głupotę icretyków niewiernych, jak ongiś w Starym Zakonie przez paszczę DŚlicy zawstydził niewiedzę Balaama1. Otóż kiedy święty Antoni bawił raz w Rimini, gdzie było wielkie mnóstwo heretyków, chcąc ich nawrócić do światła prawdziwej wiary i na drogę cnoty, kazał do nich przez dni wiele i rozprawiał o wierze Chrystusa i o Piśmie Świętym. Atoli, kiedy oni nie tylko nie godzili się na święte słowa jego, lecz zatwardziali i oporni nawet go słuchać nie chcieli, poszedł święty Antoni dnia pewnego, z Bożego natchnienia, na brzeg rzeki, nie opodal morza, i stojąc na brzegu między morzem a rzeką, jął przemawiać sposobem kazania do ryb w imię Boże: „Słuchajcie słowa Bożego, ryby morskie i rzeczne, bowiem heretycy niewierni nie chcą go słuchać". Kiedy to rzekł, przypłynęło doń nagle do brzegu takie mnóstwo ryb wielkich, małych i średnich, że nigdy ani w morzu, ani w rzece nie widziano takiej ilości. A wszystkie dzierżyły głowy ponad wodą, patrzyły uważnie w twarz świętego Antoniego, w największym spokoju, łagodności i porządku. Z przodu i bliżej brzegu zajęły miejsce rybki mniejsze, a za nimi ryby średnie, a w tyle dopiero, gdzie woda głębsza była, ryby wielkie. Kiedy więc ryby uszeregowały się w takim porządku i następstwie, zaczął święty Antoni kazać uroczyście i rzekł: „Siostry moje, ryby, jesteście wielce obowiązane, wedle możności waszej, dziękować Stwórcy naszemu, że dał wam żywioł tak szlachetny na mieszkanie wasze. Albowiem, wedle upodobania, macie wody słodkie i słone. I dał wam wiele kryjówek dla ochrony przed burzami. Dał wam też żywioł czysty i przejrzysty i pokarm, którym żyć możecie. Bóg, Stwórca wasz uprzejmy i dobrotliwy, stworzywszy was, przykazał wam róść i mnożyć się i udzielił wam błogosławieństwa swego. Potem, kiedy potop nastąpił powszechny, kiedy wszystkie inne zwierzęta zginęły, was tylko ustrzegł Bóg od szkody. Nadto dał wam 1 Zawstydził niewiedzę Balaama - biblijny Balaam, prorok mezopotam-ski, mial przekląć Izraelitów najeżdżających kraj Moabu. W drodze oślica, na której jechał, trzykrotnie zatrzymywała się przed aniołem zastępującym jej drogę, a niewidzialnym dla Balaama. Gdy prorok bił ją kijem, popędzając, przemówiła ludzkim głosem, pytając, czemu jest bita. Wtedy też anioł ukazał się Balaamowi, nakazując, by błogosławił, a nie wyklinał Izraelitów. 95 94 płetwy, byście pływać mogły, gdzie wam się podoba. Dane wam było, z rozkazu Bożego, ocalić proroka Jonasza, a potem, trzeciego dnia, zdrowego i całego na brzeg wyrzucić. Wyście przyniosły grosz czynszowy Panu naszemu, Jezusowi Chrystusowi, który, ubogi bę­dąc, nie miał czym płacić. Wyście pokarmem były króla wiecznego, Jezusa Chrystusa, przed zmartwychwstaniem i po nim, mocą tajem­nicy osobliwej. Za to winnyście wszystkie bardzo chwalić i błogo­sławić Boga, który wam tyle wyświadczył dobrodziejstw, więcej niż innym stworzeniom". Podczas tych i tym podobnych słów i nauk świętego Antoniego zaczęły ryby otwierać pyszczki i pochylać głowy, chwaląc Boga tymi i innymi czci oznakami, wedle możności swojej. Wówczas święty Antoni, widząc taką cześć ryb dla Boga, Stworzyciela swego, roz­radował się w duchu i rzekł głosem wielkim: „Błogosławiony Bóg wieczny, gdyż bardziej Go czczą ryby wodne niż ludzie heretycy. I pilniej słuchają słowa Jego nierozumne zwierzęta niż ludzie nie­wierni". A im dłużej święty Antoni przemawiał, tym bardziej rosło ryb mnóstwo, a żadna nie ruszyła się z miejsca, które zajęła. Na cud ten zaczęła zbierać się ludność miasta, a wśród innych przybyli też heretycy wspomniani. Skoro ujrzeli cud tak przedziwny i jawny, skruszeni w sercu swoim, padli do nóg świętego Antoniego, by słuchać słowa jego. Wówczas święty Antoni zaczął kazać o wierze katolickiej i kazał tak szlachetnie, że nawrócił wszystkich heretyków. I wrócili do prawdziwej wiary Chrystusowej. Kiedy się to stało, uwolnił święty Antoni ryby błogosławieństwem Bożym. I wszystkie oddaliły się wśród przedziwnych ruchów radości, tak samo i lud. Potem bawił święty Antoni w Rimini dni wiele i kazał, i zebrał wielkie żniwo dusz. rozdział 41 Jak czcigodny brat Szymon od wielkiej pokusy uwolnił brata, który z jej powodu chciał wystąpić z Zakonu W początkach Zakonu świętego Franciszka i za życia jego przybył do Zakonu młodzieniec z Asyżu, zwany bratem Szymonem, którego Bóg ozdobił i uposażył taką łaską i takim darem rozpamiętywania i wzniosłości myśli, że całe życie jego było zwierciadłem świętości, jak to słyszałem od tych, którzy długi czas z nim żyli. Widywano go bardzo rzadko poza celą, a jeśli bywał czasem z braćmi, zawsze mówił o Bogu. Nie uczył się nigdy gramatyki. Niemniej jednak tak głęboko i wzniosie mówił o Bogu i miłości Chrystusa, że słowa jego zdały się słowy nadprzyrodzonymi. Pewnego tedy wieczora, poszedłszy z bra­tem Jakubem z Massy, by mówić o Bogu i rozmawiać słodko o miłości Boskiej, spędził z nim noc całą na rozmowie. A rano zdało im się, że był to tylko krótki przeciąg czasu, jak mi opowiadał rzeczony brat Jakub. A tak miłe i słodkie były owemu bratu Szymonowi te Boskie przejaśnienia ducha miłością Bożą, że kiedy czuł, iż się zbliżają, kładł I się na łóżko; bowiem spokojna łagodność Ducha Świętego domagała j się w nim nie tylko spoczynku ducha, lecz i ciała. Podczas takich Boskich nawiedzeń tonął częstokroć zachwytem l w Bogu i stawał się zgoła nieczuły na rzeczy cielesne. Kiedy przeto raz, tak zachwycony w Bogu i na świat nieczuły, płonąc wewnątrz miłością Boską, bezwrażliwy był na wszystko, co zewnątrz, brat pewien, chcąc przekonać się o tym i widzieć, czy tak jest, jak się zdawało, poszedł i wziąwszy węgiel z ogniska, położył mu go na bosej nodze. A brat Szymon nie czuł zgoła nic i węgiel nie zostawił mu znaku żadnego na nodze, choć leżał na niej tak długo, że zgasł sam przez się. Kiedy rzeczony brat Szymon siadał do stołu, zanim po cielesną sięgnął strawę, przyjmował i podawał strawę duchową, mówiąc o Bogu. Dzięki jego pobożnym rozmowom nawrócił się raz młodzieniec z San Sewerino, który w świeckim stanie był młodzieńcem próżnym i światowym, a krwi szlachetnej i pieszczonego ciała. Kiedy święty Szymon przyjął owego młodzieńca do Zakonu, zachował szaty jego świeckie przy sobie. Ów zaś przebywał z bratem Szymonem, by uczyć się odeń przepisów reguły. Jednak czart, który stara się spaczyć wszelkie dobro, podżegnał go tak silną podnietą i tak płomienną pokusą cielesną, że ów żadną miarą 96 oprzeć się nie mógł. Tedy udał się do brata Szymona i rzekł doń: „Oddajcie mi moje suknie, które przyniosłem ze świata, bowiem nie mogę znieść dłużej pokusy cielesnej". A brat Szymon, współczując z nim wielce, rzekł: „Usiądź tu, synu mój, na chwilę koło mnie". I zaczął mówić mu o Bogu w taki sposób, że go wszelka pokusa odeszła. Lecz wkrótce pokusa wróciła, a ów zażądał znów sukien. I brat Szymon znów wygnał ją, mówiąc o Bogu. A kiedy stało się tak kilkakrotnie, pewnej nocy nareszcie opadła go tak mocno rzeczona pokusa, silniej niż zwykle, że za nic na świecie oprzeć się jej nie mógł. Więc poszedł do brata Szymona, żądając stanowczo swych sukien świeckich, bo żadną miarą dłużej tam zostać nie może. Wówczas brat Szymon, jak zwykł był czynić, kazał mu usiąść przy sobie. A kiedy mówił o Bogu, młodzian ów skłonił głowę na pierś brata Szymona z posępu i smutku. Wówczas brat Szymon z wielkiego współczucia, które miał dla niego, podniósł oczy ku niebu i począł się modlić. I modląc się za nim do Boga pobożnie, utonął zachwytem w Bogu i został wysłuchany. Kiedy młodzieniec się ocknął, uczuł się całkiem wolnym od pokus, jak gdyby nie był ich czuł nigdy. Tak też zmieniła się żarliwość pokusy w żarliwość Ducha Świętego; bo zbliżywszy się do węgla płomiennego, to jest do brata Szymona, zapłonął cały miłością Boga i bliźniego. Kiedy pojmano raz złoczyńcę, któremu miano wyłupić oboje oczu, brat Szymon poszedł z litości natychmiast do sędzi i w pełnej radzie, wśród licznych łez i próśb pokornych błagał, by wy łupiono mu jedno oko, a złoczyńcy drugie, iżby nie był obojga pozbawiony. Kiedy jednak sędzia i rada ujrzeli wielką żarliwość miłosierdzia w bracie owym, oszczędzili obu. Kiedy brat Szymon był raz w lesie na modlitwie i czuł wielką pociechę w duszy swojej, stado wron poczęło przeszkadzać mu krzykiem. Tedy rozkazał im w imię Chrystusa zabrać się precz i już nie wracać. Kiedy ptaki odleciały, nie było ich odtąd nigdy widać ni słychać, ani tam, ani w całej okolicy. A cud ten stał się znany w całej dzielnicy Fermo, gdzie leżała rzeczona miejscowość. rozdział 42 O pięknych cudach, których Bóg dokonał przez braci świętych, brata Bentiwolia, brata Piotra z Monticello i brata Konrada z Offidy; i jak brat Bentiwolio przeniósł trędowatego czterdzieści mil w bardzo krótkim czasie; i jak z innym rozmawiał święty Michał, a do innego znowu przyszła Dziewica Maryja i położyła mu Synaczka na ręku Prowincja Marchii Ankońskiej była ongiś, jak niebo gwiazdami, zdobna świętymi i przykładnymi braćmi, którzy jak niebios świecz­niki, opromieniali i zdobili Zakon świętego Franciszka i świat przy­kładami i nauką. Między innymi był przede wszystkim brat Lucido Stary, który zaprawdę świecił świętością i płonął miłością Boską, a język jego chwalebny, nauczony od Ducha Świętego, zbierał cudowne owoce w kazaniach. Drugi to brat Bentiwolio z San Sewerino, którego brat Maciej widział, jak wznosił się wysoko w powietrzu, modląc się w lesie. Skutkiem tego cudu pobożny brat Maciej, który był wówczas pleba­nem, rzucił plebanię i został bratem mniejszym; i był takiej świętości, że zdziałał wiele cudów za życia i po śmierci, a ciało jego spoczywa w Murro. Kiedy wspomniany brat Bentiwolio mieszkał raz sam w Trawę Bonanti, by doglądać pewnego trędowatego i służyć mu, odebrał od prałata rozkaz, by odszedł stamtąd i udał się do innego klasztoru, który oddalony był o mil piętnaście. Nie chcąc jednak opuścić trędowatego, wziął go, w wielkiej gorliwości miłosierdzia, na bary i przeniósł go, idąc od brzasku jutrzenki do wschodu słońca, całą tą drogą piętnastomilową, aż do miejsca, gdzie był wysłany, a które zwało się Monte Suncino. Drogę tę, gdyby był orłem, nie byłby w tak krótkim przeleciał czasie, a cud ten Boski wielkie zbudził zdumienie 1 podziw w całym onym kraju. Inny znów to brat Piotr z Monticello, którego brat Serwodio 2 Urbino (podówczas gwardian starego klasztoru w Ankonie) widział wzniesionego ciałem na pięć czy sześć łokci od ziemi aż do stóp krucyfiksu kościelnego, przed którym się modlił. 98 Kiedy ów brat Piotr odbywał raz post świętomichalski1 i ostatniego dnia postu modlił się w kościele, pewien brat młody (który ukrył się starannie pod wielkim ołtarzem, by ujrzeć jakiś czyn jego świętości) słyszał, jak mówił ze świętym Michałem Archaniołem. A słowa, które mówili, były takie. Rzekł święty Michał: „Bracie Piotrze, trudziłeś się wiernie dla mnie i rozlicznymi sposoby umartwiałeś swe ciało. Oto przyszedłem cię pocieszyć, byś żądał, jakiej jeno chcesz łaski, a ja ci ją wyjednam u Boga". Odrzekł brat Piotr: „Najświętszy książę wojska niebieskiego i najwierniejszy szermierzu czci Boskiej, i miłosierny opiekunie dusz, proszę cię o tę łaskę, byś mi wyjednał u Boga przebaczenie mych grzechów". Odparł święty Michał: „Proś o inną łaskę, bowiem tę wyproszę ci łatwo". A brat Piotr nie żądał innej łaski. A Archanioł skończył: „Dla wiary i pobożności, które mi okazujesz, wyrobię ci tę łaskę i wiele innych". Skończywszy rozmowę, która trwała czas długi, święty Michał Archanioł oddalił się, ostawiając go w najwyższym pocieszeniu. Za czasów tego świętego brata Piotra żył święty brat Konrad z Offidy, który mieszkał wraz z towarzyszami w klasztorze w Forano, w dzielnicy ankoriskiej. Rzeczony brat Konrad udał się raz do lasu rozmyślać o Bogu, a brat Piotr poszedł tajemnie za nim, by widzieć, co mu się zdarzy. Brat Konrad zaczął się modlić i prosić najpobożniej i najpokorniej Dziewicy Maryi, by u błogosławionego Synaczka swego tę wyjednała mu łaskę, iżby uczuł odrobinę tej słodyczy, którą czuł święty Szymon w dniu oczyszczenia, kiedy dzierżył na ręku Jezusa, Zbawiciela błogosławionego. Po tej modlitwie wysłuchała go miłosierna Dziewica Maryja: bo oto zjawiła mu się Królowa Niebios z Synaczkiem błogosławionym na ręku, w ogromnej światła jasności. Zbliżywszy się do brata Konrada, położyła mu Synaczka błogosławio­nego na ręku. A ów, wziąwszy go, uścisnął i ucałował, i przytulił do piersi, omdlewając i rozpływając się w miłości Bożej i w niewysłowio-nym pocieszeniu. Również brat Piotr, który wszystko widział z ukry­cia, czuł w duszy ogromną słodycz i pociechę. Kiedy Dziewica Maryja 1 Post świętomichalski - zaczyna się od Święta Wniebowzięcia, tj. 15 sierpnia i trwa do dnia ś w. Michała Archanioła, tj. do 29 września. I odeszła od brata Konrada, wrócił brat Piotr spiesznie do klasztoru, by nie był przez niego widziany. Atoli potem, kiedy brat Konrad wrócił do głębi rozradowany i wesoły, rzekł doń brat Piotr: „O, niebiański, wielkiej dziś doznałeś pociechy". Rzekł brat Konrand: „Cóż to jest, o czym mówisz, bracie Piotrze? I cóż wiesz o tym, czego doświad­czyłem?" „Wiem ja dobrze,wiem ja dobrze - rzekł brat Piotr - że nawiedziła cię Dziewica Maryja z Synaczkiem błogosławionym". Wówczas brat Konrad, który będąc prawdziwie pokorny, pragnął zataić, że jest w łasce u Boga, prosił go, by nie mówił o tym nikomu. I odtąd łączyła ich tak wielka miłość, że zdali się w rzeczy wszelkiej jedno mieć serce i duszę jedną. A raz w klasztorze Siruolo ów brat Konrad uzdrowił swoją I modlitwą kobietę opętaną od diabła, modląc się za nią noc całą. Kiedy zjawiła się jej matka, uciekł rano, by lud go nie znalazł i nie uczcił. rozdział 43 Jak brat Konrad z Offidy nawrócił brata młodego, który dokuczał innym braciom, i jak ów brat młody, pomarłszy, zjawił się rzeczonemu bratu Konradowi, prosząc go, by modlił się zań. I jak ów modlitwą swoją wyzwolił go od ogromnych mąk czyśćca Rzeczony brat Konrad z Offidy, przedziwnie przestrzegający ubó­stwa ewangelicznego i reguły świętego Franciszka, wiódł życie tak pobożne i tak wielką wobec Boga miał zasługę, że Chrystus błogo­sławiony zaszczycił go w życiu i po śmierci licznymi cudami. Między innymi, kiedy przybył raz do klasztoru w Offidzie, obcy tam jeszcze, prosili go bracia w imię miłości Bożej i miłosierdzia, aby napomniał pewnego brata młodego, który był w tym klasztorze, a zachowywał się tak dziecinnie, płocho i dziko, że starym i młodym w tym zgromadze­niu przeszkadzał w nabożeństwie, a o inne przepisy reguły nie troszczył się zgoła lub niewiele. Przeto brat Konrad ze współczucia dla tego młodzieńca i na prośbę braci odwołał rzeczonego młodzieńca na stronę i w zapale miłości dał 100 mu tak głębokie i pobożne napomnienia, że ów za sprawą łaski Bożej z dziecka stał się nagle starcem w obyczajach i tak posłusznym, dobrym, troskliwym i pobożnym, a nadto tak zgodnym, usłużnym i gorliwym we wszelkiej sprawie cnoty, że jak przedtem całe zgroma­dzenie niepokojone było przezeń, tak teraz wszyscy byli zeń zadowo­leni, mieli zeń pociechę i kochali go bardzo. Potem, jako że tak podobało się Bogu, zdarzyło się, że po zmianie tej młodzieniec ów umarł, ku boleści braci. W kilka dni po jego śmierci, zjawiła się dusza jego bratu Konradowi, kiedy modlił się pobożnie przed ołtarzem klasztornym, i pozdrowiła go pobożnie jak ojca. A brat Konrad zapytał: „Ktoś ty?" Ów odparł i rzekł: „Jam dusza owego brata młodego, który umarł w tych dniach". A brat Konrad rzekł: „O synu najdroższy, co się z tobą dzieje?" Ów odparł: „Z łaski Bożej i dzięki waszej nauce dobrze mi. Nie jestem bowiem potępiony; atoli dla niektórych grzechów moich, których nie miałem czasu zmyć do­statecznie, cierpię ogromne męki czyśćca. Lecz błagam cię, ojcze, abyś tak, jak wspomogłeś mnie litością swoją, kiedym żył jeszcze, raczył dopomóc mi wśród mąk moich, zmówiwszy kilka ojczenaszów, bowiem modlitwa twoja przyjemna jest wielce przed obliczem boga". Kiedy brat Konrad przystał dobrotliwie na prośby jego i zmówił zań „Ojcze nasz" z „Requiem aeternam", rzekła dusza owa: „O, ojcze najdroższy, jak dobrze, ileż ochłody czuję! Proszę cię więc, zmów ten pacierz raz jeszcze". I brat Konrad zmówił. A kiedy zmówił, rzekła dusza: „Ojcze święty, kiedy modlisz się za mnie, czuję ulgę. Przeto proszę cię, byś nie przestawał modlić się za mnie". Wówczas brat Konrad, widząc, że modlitwy jego tak pomagają tej duszy, zmówił za nią sto ojczenaszów. A kiedy je zmówił, rzekła dusza owa: „Dzięki ci, ojcze najdroższy, w imię Boga i miłosierdzia, które miałeś dla mnie. Bowiem dla modlitw twoich wolnym jest od mąk wszelkich i idę teraz do królestwa niebieskiego". Rzekłszy to, odeszła dusza owa. Wtedy brat Konrad, chcąc sprawić braciom radość i pociechę, opowiedział im po kolei całe to widzenie. Tak poszła do raju dusza owego młodzieńca przez zasługi brata Konrada. rozdział 44 Jak bratu Piotrowi zjawiła się Matka Chrystusa i święty Jan Ewangelista i rzekli mu, kto z nich dwojga bardziej bolał nad męką Pańską W czasie, kiedy w dzielnicy ankońskiej, w klasztorze Forano, mieszkali brat Konrad i wyżej wspomniany brat Piotr - dwie gwiazdy świecące w prowincji Marchii i dwaj ludzie niebiańscy, bowiem taka była między nimi serdeczność i miłość, że zdali się jednym być sercem i duszą jedną - związali się wzajem takim układem, że każdą pociechę, której miłosierdzie Boskie im użyczy, j mają sobie wzajem odsłaniać w miłości. Kiedy zawarli z sobą ten układ, zdarzyło się, że brat Piotr modlił się ! dnia pewnego i rozpamiętywał najpobożniej mękę Chrystusa i to, że najświętsza Matka Chrystusa i najmilszy uczeń Jego, Jan Ewangeli­sta1, i święty Franciszek wymalowani byli u stóp krzyża, bo boleścią duszy ukrzyżowani byli z Chrystusem. I naszło go pragnienie dowie-j dzieć się, kto z nich trojga najbardziej bolał nad męką Chrystusa: czy j Matka, która Go urodziła, czy uczeń, który spał na piersi Jego, czy j święty Franciszek, który z Chrystusem był ukrzyżowany. Kiedy trwał w tej myśli pobożnej, zjawiła mu się Dziewica Maryja ze świętym Janem Ewangelistą i świętym Franciszkiem, odziani w najszlachet­niejsze szaty chwały szczęśliwości. Atoli święty Franciszek zdał się odziany w szatę piękniejszą niż święty Jan. Kiedy Piotr stał przelęk­niony tym widzeniem, umocnił go Jan święty i rzekł: „Nie bój się, bracie najdroższy, bowiem przyszliśmy pocieszyć cię w wątpliwości twojej. Wiedz tedy, że Matka Chrystusa i ja boleliśmy ponad wszelkie stworzenia nad męką Chrystusa. Lecz po nas święty Franciszek bolał 1 Jan Ewangelista - Jan należy do trzech wybranych uczniów Chrystusa (obok Piotra i Jakuba był świadkiem wskrzeszenia córki Jaira, przemienienia na górze Tabor i konania w Ogrójcu); sam wyznał, że był uczniem umiłowa­nym Chrystusa (J.I3.23) i że podczas Ostatniej Wieczerzy zasiadał po prawej stronie Mistrza i spoczywał na jego piersi (J. 13.25); za bezwzględną wierność do końca nagrodzony opieką nad Matką Bożą. ,188 102 najbardziej. Przeto go widzisz w takiej chwale". A brat Piotr zapytał: „Najświętszy apostole Chrystusa, przecz szata świętego Franciszka zda się piękniejsza niż twoja?" Odrzekł święty Jan: „Taka tego przyczyna, że kiedy żył na ziemi, lichsze na grzebiecie nosił odzienie niż ja". Rzekłszy te słowa, dał święty Jan bratu Piotrowi szatę chwały, którą trzymał w ręce, i rzekł doń: „Weź tę szatę, którą przyniosłem, by ci ją dać". Jednak kiedy święty Jan chciał go odziać tą szatą, zdumiony brat Piotr upadł na ziemię i zaczął krzyczeć: „Bracie Konradzie, prędko na pomoc! Pójdź zobaczyć rzeczy cudowne!" I wśród tych słów świętych znikło widzenie święte. Potem, kiedy nadszedł brat Konrad, opowiedział mu wszystko po kolei. I dziękowali Bogu. rozdział 45 O nawróceniu, życiu, cudach i śmierci świętego brata Jana z Penny Kiedy brat Jan z Penny był jeszcze chłopcem i szkolarzem w pro­wincji Marchii, zjawiło mu się pewnej nocy dziecko przepiękne, zawołało nań i rzekło: „Janie, idź do Świętego Stefana, gdzie każe jeden z mych braci młodszych. Wierz nauce jego i bacz na jego słowa, bowiem ja go posłałem. Potem odbyć masz podróż wielką, a potem przyjdziesz do mnie". Tedy ów powstał niezwłocznie i uczuł wielką zmianę w duszy swojej. Przybywszy do Świętego Stefana, zastał tam wielkie mnóstwo mężów i niewiast słuchających kazania. A ten, który kazał, był to brat pewien, imieniem brat Filip, a był jednym z pierwszych braci przybyłych do Marchii Ankońskiej. A mało jeszcze było klasztorów założonych w Marchii. Wstępuje ów brat Filip na kazalnicę i każe bogobojnie, nie słowami mądrości ludzkiej, lecz mocą Ducha Chrys­tusowego, zwiastując królestwo żywota wiecznego. Po skończonym kazaniu chłopak wspomniany poszedł do owego brata Filipa i rzekł: „Ojcze, gdybyście raczyli przyjąć mnie do Zakonu, czyniłbym chętnie pokutę i służył Panu naszemu, Jezusowi Chrystusowi". Brat Filip, ujrzawszy i poznawszy w chłopcu owym niewinność cudowną i chętną gotowość służenia Bogu, rzekł: „Przyjdź do mnie tego i tego dnia do Recanati, a rozkażę cię przyjąć". A w dniu tym miała się odbyć kapituła prowincjonalna. Tedy chłopak ów, który był przeczysty, pomyślał, że to ta wielka droga, którą ma odbyć wedle doznanego objawienia, i że potem pójdzie do raju. I wierzył, że stanie się to niezwłocznie, skoro tylko przyjęty będzie do Zakonu. Poszedł więc i został przyjęty. Widząc, że myśli nie spełniały się jego, i kiedy minister kapituły zapowiedział, że każdemu, kto zechce pójść do Prowansji dla zasługi posłuszeństwa świętego, chętnie udzieli pozwolenia, przyszło nań wielkie pragnienie, by pójść tam, gdyż myślał w sercu swoim, że to ta wielka podróż, którą ma odbyć, by pójść do raju. Lecz wstydząc się rzec o tym, zwierzył się wreszcie wspomnianemu bratu Filipowi, który go przyjął do Zakonu, i prosił serdecznie, by mu wyjednał łaskę pójścia do Prowansji. Tedy brat Filip, widząc czystość jego i zamiar święty, wyjednał mu to pozwolenie. Wówczas brat Jan ruszył w drogę z radością wielką, mniemając, że odbywszy tę drogę pójdzie do raju. Lecz, jako że tak podobało się Bogu, pozostał w tej prowincji dwadzieścia pięć lat w oczekiwaniu i pragnieniu, żyjąc bardzo uczci­wie, święcie i przykładnie, wzrastając ciągle w cnoty i łaskę Boga i ludu, i ogromnie kochany przez braci i ludzi świeckich. Dnia pewnego, kiedy brat Jan modlił się pobożnie, płacząc i skarżąc się, że pragnienie jego się nie spełnia i że pielgrzymka jego w tym życiu zbyt się przedłuża, zjawił mu się Chrystus błogosławiony, na którego widok rozpłynęła się dusza jego, i rzekł doń: „Synu mój, bracie Janie, proś mnie, o co chcesz". A ów odrzekł: „Panie mój, nie mam o co innego Cię prosić, prócz Ciebie, bowiem nie pragnę żadnej innej rzeczy. Jednak o to tylko Cię błagam, byś mi przebaczył wszystkie moje grzechy i dał mi łaskę, iżbym Cię widział raz jeszcze, gdy mi Cię bardziej będzie potrzeba". Rzekł Jezus: „Wysłuchana jest prośba twoja". I rzekłszy to, odszedł, a brat Jan pozostał, bardzo pocieszony. 105 104 W końcu, kiedy braci z Marchii doszła sława jego świętości, nalegali tak na generała zakonu, że posłał mu rozkaz powrotu do Marchii. On zaś, otrzymawszy ten rozkaz, ruszył radośnie w drogę, sądząc, że odbywszy tę podróż, pójdzie do nieba, wedle obietnicy Chrystusa. Atoli wróciwszy do prowincji Marchii, żył tam trzydzieści lat i nie poznał go nikt z jego rodziny. I co dzień czekał miłosierdzia Boga, by spełnił swe przyrzeczenia. Czasu tego piastował kilkakrotnie urząd gwardiana z wielką mądrością, a Bóg zdziałał przezeń wiele cudów. Wśród innych darów, które miał od Boga, posiadał ducha proro­czego. Kiedy wyszedł raz z klasztoru, jeden z nowicjuszów jego, napadnięty przez diabła, kuszony był tak silnie, że ulegając pokusie, umyślił wystąpić z Zakonu, skoro tylko brat Jan wróci. Brat Jan, poznawszy duchem proroczym tę pokusę i zamysł, wrócił niezwłocz­nie do domu, wezwał do siebie owego nowicjusza i rzekł, że pragnie, by się wyspowiadał. Lecz zanim go wyspowiadał, opowiedział mu po kolei całe pokusę jego, którą mu Bóg objawił, i zakończył: „Synu mój, ponieważ zaczekałeś na mnie i nie chciałeś odejść bez błogosławień­stwa mego, Bóg tej udzielił ci łaski, że nigdy nie wystąpisz z Zakonu i umrzesz w Zakonie w łasce Bożej". Wówczas nowicjusz ów utwier­dził się w dobrej woli i pozostawszy w Zakonie, stał się świętym bratem. A wszystko to opowiadał mi brat Ugolino. Wspomniany brat Jan, który miał duszę wesołą i spokojną, mawiał bardzo rzadko i był mężem modlitwy i wielkiej pobożności. Po jutrzni nie wracał nigdy do celi, lecz aż do dnia trwał w kościele na modlitwie. Kiedy trwał pewnej nocy po jutrzni na modłach, zjawił mu się anioł Boży i rzekł: „Bracie Janie, skończona droga twoja, czego tak długo oczekiwałeś. Przeto zwiastuję ci w imię Boże, byś żądał, jakiej chcesz łaski. I zwiastuję ci jeszcze, byś wybrał, co wolisz: czy jeden dzień w czyśćcu, czy siedem dni na tym świecie". A że brat Jan wolał raczej siedem dni męki na tym świecie, zachorzał nagle na różne choroby: więc opadła go silna febra i gościec w rękach i nogach, i ból w boku, i wiele innych bólów. Lecz co mu gorzej dolegało, to diabeł, który stał przed nim i trzymał w ręce wielką kartę, zapisaną wszystkimi grzechami, które popełnił lub pomyślał, ii mówił mu: „Za wszystkie te grzechy, które popełniłeś myślą, słowem (i uczynkiem, skazanyś na dno piekła". A on nie przypominał sobie żadnego dobrego uczynku, który spełnił, ani że jest w Zakonie lub tam był kiedykolwiek; lecz sądził, że jest potępiony, jak mu diabeł mówił. Kiedy go więc pytano, jak mu jest, odpowiedział: „Źle, bom jest potępiony". Widząc to, bracia posłali po pewnego brata starego, imieniem brat Mateusz z Rubbiano, który był człowiekiem świętym i wielkim przyjacielem brata Jana. Kiedy doń przyszedł ów brat Mateusz, siódmego dnia jego udręki, pozdrowił go i zapytał, jak się miewa. Odrzekł, że źle, bowiem jest potępiony. Wówczas rzekł brat Mateusz: „Nie pomnisz, żeś wielokrotnie spowiadał się przede mną i że odpuściłem ci wszystkie twoje grzechy? Nie pomnisz i tego, że służyłeś zawsze Bogu w Zakonie tym przez lat wiele? Nie pomnisz nadto, że miłosierdzie Boże przewyższa wszystkie grzechy świata i że Chrystus błogosławiony, Zbawiciel nasz, zapłacił, by nas odkupić, nieskończoną cenę? Przeto miej ufną nadzieję, że będziesz na pewno zbawiony". Wśród tych słów, ponieważ dopełnił się czas oczyszcze­nia, pokusa znikła i przyszła pociecha. I w weselu wielkim rzekł brat Jan do brata Mateusza: „Ponieważ zmęczony jesteś, a godzina późna, proszę cię, idź spocząć". Lecz brat Mateusz nie chciał go opuścić. W końcu jednak, na usilne naleganie jego, odszedł i udał się na spoczynek. A brat Jan został sam z bratem, który mu służył. I oto Chrystus błogosławiony przybył w blasku ogromnym, wśród woni niezmiernie łagodnej, wedle obietnicy danej, że zjawi się po raz drugi, kiedy mu bardziej będzie Go trzeba, i uzdrowił go zupełnie z wszelakiej słabości. Wówczas brat Jan, złożywszy ręce, dziękował Bogu, że najlepszym kresem kończy długą drogę obecnego nędznego żywota, w ręce Chrystusa polecił duszą swoją i oddał ją Bogu. I przeszedł z tego życia śmiertelnego do żywota wiecznego z Chrystusem błogosławionym, którego tak długo pragnął i widzieć pożądał. A spoczywa wspomniany brat Jan w klasztorze w Penna di Santo Giovanni. 106 107 rozdział 46 Jak brat Pacyfik, modląc się, ujrzał duszę brata Umilę, brata swego, idącą do nieba samą ich kościom". Tedy bracia, widząc świętość jego i zamysł pobożny, zbudowali się nim pięknie i sławili Boga, który takie cuda świętym braciom czyni. W prowincji wspomnianej Marchii żyli po śmierci świętego Fran­ciszka dwaj bracia w Zakonie: jeden imieniem brat Umilę, drugi imieniem brat Pacyfik, którzy byli ludźmi ogromnej świętości i dos­konałości. A jeden z nich, brat Umilę, mieszkał w klasztorze w Soffia-no i tam umarł; drugi zaś mieszkał w innym zgromadzeniu, w klasz­torze dość odległym. Jako że tak podobało się Bogu, brat Pacyfik, modląc się \v miejscu odludnym, porwany zachwytem widział duszę brata swego, brata Umilę, idącą prosto do nieba bez powstrzymania i przeszkody, a która właśnie wtedy opuściła ciało. Zdarzyło się, że kilka lat później brat Pacyfik, który pozostał przy życiu, przeniesiony został do zgromadzenia wspomnianego klasztoru w Soffiano, gdzie umarł był brat jego. Podówczas zamienili bracia, na prośbę panów z Buforte, ów klasztor na inny i przenieśli przy tym, wśród innych rzeczy, szczątki braci świętych, którzy umarli w tym klasztorze. Kiedy przyszli do grobu brata Umilę, brat jego, brat Pacyfik, zabrał kości jego i obmył je w dobrym winie, a potem owinął białym obrusem i z czcią wielką i pobożnością całował je i płakał. Dziwili się temu inni bracia, nie uważając tego za dobry przykład. Albowiem - jakkolwiek był mężem wielkiej świętości - zdało się, jakby opłakiwał brata swego z miłości cielesnej i świeckiej i jakby szczątkom jego więcej czci okazywał niż szczątkom innych braci, którzy nie mniejszej jak brat Umilę byli świętości, i godne były czci takiej, jak szczątki tamtego. Brat Pacyfik, pozna wszy złą myśl braci, pokornie uczynił im zadość i rzekł: „Bracia moi najdrożsi, nie dziwujcie się, jeśli to uczyniłem kościom brata mego, czego nie uczyniłem innym. Bowiem niech będzie Bóg błogosławiony! - i nie uczyniłem tego z miłości cielesnej, jak mniemacie, lecz przeto, że kiedy brat mój opuścił to życie, widziałem, modląc się w miejscu odludnym i oddalo­nym od niego, duszę jego ulatującą prostą drogą do nieba. Przeto pewny jestem, że kości jego są święte i należą do raju. I gdyby Bóg mi użyczył takiej pewności co do innych braci, oddałbym był cześć taką rozdział 47 O tym bracie świętym, któremu zjawiła się Matka Chrystusa, kiedy był chory, i przyniosła mu trzy puszki powideł W wyżej wspomnianym klasztorze w Soffiano był niegdyś brat tak wielkiej świętości i łaski, że zdawał się Boski i tonął częstokroć zachwytem w Bogu. Kiedy brat ten porwany niekiedy duchem wznosił się do Boga, miał bowiem szczególną łaskę rozpamiętywania, przylatywały doń ptaki różnego rodzaju i obłaskawione siadały mu na głowie, na ramionach, na rękach i śpiewały przecudnie. Był samo­tnikiem i mawiał rzadko. Kiedy go jednak o co pytano, odpowiadał tak wdzięcznie i mądrze, że zdawał się raczej aniołem niż człowiekiem, a miał ogromną łaskę modlitwy i rozmyślania. Kiedy brat ten kończył bieg swego cnotliwego żywota, zachorzał z zrządzenia Boskiego śmiertelnie, tak że nie mógł nic przyjmować w siebie; a nadto nie chciał zażywać żadnego leku cielesnego, pokładając swą całą nadzieję w Lekarzu niebieskim, błogosławionym Jezusie Chrystusie, i Jego Matce błogosławionej. Przeto zasłużył z łaski Boskiej na miłosierne nawiedzenie i uleczenie. Kiedy leżał raz w łożu, sposobiąc się do śmierci pobożnie całym sercem, zjawiła mu się chwalebna Dziewica Maryja, Matka Chrystusa, z ogromnym mnóstwem aniołów i dziewic świętych, w blasku cudownym i zbliżyła się do łoża jego. Ujrzawszy ją, uczuł ogromną radość i pokrzepienie na duszy i ciele. I zaczął ją prosić pokornie, by błagała umiłowanego Syna swego, by mocą zasług swoich wyrwał go z więzienia nędznego ciała. I gdy trwał na modlitwie wśród mnogich łez, Dziewica Maryja, zawoławszy nań po imieniu, odpowiedziała i rzekła: „Nie lękaj się, synu, bowiem wy­słuchana jest modlitwa twoja. Przyszłam, by skrzepić cię nieco, zanim porzucisz to życie". A obok Dziewicy Maryi stały trzy dziewice święte, które trzymały w rękach trzy puszki powideł o niezmiernej 108 woni i słodyczy. Tedy Dziewica chwalebna wzięła jedną z puszek i otwarła ją, a dom cały napełnił się wonią. I łyżką nabrawszy powideł, podała je choremu. Skoro chory ich skosztował, uczuł takie po­krzepienie i rozkosz, że zdało mu się, iż dusza jego nie zdoła wytrwać w ciele. Przeto jął mówić: „Już dość, o najświętsza Matko błogo­sławiona, o Lekarko błogosławiona i Ratowniczko rodzaju ludzkiego, już dość, bowiem nie mogę wytrzymać takiej słodkości". Atoli Matka litosna i dobrotliwa, podając choremu kilkakrotnie z onych powideł i każąc mu ich zażyć, wypróżniła puszkę całą. Wypróżniwszy zaś pierwszą puszkę, wzięła Dziewica błogosławiona drugą i wetknęła w nią łyżkę, by mu z niej podać. Przeto ów biadał, mówiąc: „O Matko błogosławiona Boga, dusza moja cała rozpłynęła się prawie od woni i słodkości pierwszych powideł. Jakże zdołam znieść drugie? Proszę cię, Błogosławiona nad wszystkich świętych i nad wszystkie anioły, racz nie dawać mi ich więcej". Odrzekła chwalebna Dziewica Maryja: „Pokosztuj, synu, choć trochę powideł z tej drugiej puszki". I dawszy mu ich nieco, rzekła doń: „Ninie, synu, zażyłeś ich tyle, że ci wystarczy. Ufaj, synu, bowiem wkrótce przyjdę po ciebie i zawiodę cię do królestwa Syna mego, którego szukałeś i pragnąłeś zawsze". I rzekłszy to, pożegnała go i znikła. On zaś był tak pocieszony i skrzepiony słodyczą tego lekarstwa, że żył jeszcze dni kilka syty i silny zgoła bez pokarmu. A po dniach kilku, rozmawiając wesoło z braćmi, w wielkiej radości i pogodzie opuścił ten żywot nędzny. rozdział 48 Jak brat Jakub z Massy widział w widzeniu wszystkich braci mniejszych na świecie w postaci drzewa i poznał cnotę, zasługi i błędy każdego z nich Brat Jakub z Massy, któremu Bóg otwarł wrota swych tajemnic i dał doskonałą wiedzę i zrozumienie Pisma Świętego i rzeczy przyszłych, był takiej świętości, że brat Idzi z Asyżu i brat Marek z Montino, i brat Jałowiec, i brat Lucido mawiali o nim, że nie znają nikogo na świecie bliższego Bogu niż ów brat Jakub. Pragnąłem bardzo go ujrzeć. Bo kiedym prosił brata Jana, towarzysza pomienio- nego brata Idziego, by mi wyjaśnił pewne sprawy ducha, ten rzekł: „Jeśli chcesz dobrze pouczyć się o życiu duchowym, staraj się pomówić z bratem Jakubem z Massy. Albowiem brat Idzi pragnął uczyć się od niego; a słowom jego nic dodać ani ująć nie można, gdyż myśl jego przewędrowała tajemnice niebieskie, a słowa jego są słowy Ducha Świętego i nie masz człowieka na ziemi, którego bym tak widzieć pragnął". W początkach czasu, kiedy brat Jan z Parmy był przełożonym Zakonu, ów brat Jakub, modląc się, tonął zachwytem w Bogu i trwał w tym zachwyceniu trzy dni, próżen wszelkiego uczucia cielesnego, i był tak bezwrażliwy, że bracia lękali się, czy nie umarł. W za­chwyceniu tym objawił mu Bóg, co ma być i stać się z naszym Zakonem. Przeto, kiedym to usłyszał, wzrosło we mnie pragnienie usłyszenia go i mówienia z nim. A że tak podobało się Bogu, iż miałem sposobność pomówienia z nim, prosiłem go, jak następuje: „Jeśli prawdą jest, co słyszałem o tobie, proszę cię, byś tego nie taił przede mną. Słyszałem, że kiedyś leżał trzy dni niby martwy, wśród innych rzeczy objawił ci Bóg, co stać się ma z naszym Zakonem. A słyszałem to od brata Mateusza, ministra Marchii, któremu wyznałeś to dla posłuszeństwa". Wówczas brat Jakub przyznał z pokorą wielką, że co rzekł brat Mateusz, jest prawdą. Opowiadanie zaś brata Mateusza, ministra Marchii, było takie: „Znam brata, któremu Bóg objawił, co stać się ma z naszym Zakonem. Bowiem brat Jakub z Massy oznajmił mi i rzekł, że po wielu rzeczach, które mu Bóg objawił co do stanu Kościoła wojującego, widział w widzeniu drzewo piękne i bardzo wielkie, którego korzeń był ze złota, a owocami byli ludzie, a wszyscy byli braćmi mniejszymi. Główne jego konary odpowiadały liczbą prowincjom Zakonu, a każdy konar miał tylu braci, ilu ich było w prowincji wyobrażonej przez tę gałąź. Wówczas poznał liczbę wszystkich braci w Zakonie i w każdej prowincji, a również i imiona ich, wiek, warunki, wielkie urzędy, godności i łaski wszystkich i ich winy. I widział brata Jana z Parmy na szczycie środkowej tego drzewa gałęzi. A na końcach gałęzi, które rosły wokoło owej gałęzi środkowej, byli ministrowie wszystkich prowincji. A potem widział siedzącego na ogromnym i białym tronie Chrystusa, który ku sobie wołał świętego Franciszka. I Chrystus podał mu kielich pełen ducha żywota i posyłał 110 111 go, mówiąc: »Idź i odwiedź braci swoich, i daj im z tego kielicha pić ducha żywota. Bowiem duch szatana podniesie się przeciw nim i wstrząśnie nimi, a wielu upadnie i nie podniesie się«. I przydał Chrystus świętemu Franciszkowi dwóch aniołów, by mu towarzyszy­li. Wówczas jął święty Franciszek podawać kielich żywota braciom swoim. A zaczął, podając go bratu Janowi z Parmy, który go ujął i wypił do dna w pośpiechu i pobożności. I nagle stał się świetlany jak słońce. A po nim podawał go święty Franciszek wszystkim innym, lecz niewielu było, którzy wzięli go z należną czcią i pobożnością i do dna wypili. Którzy ujęli go pobożnie i do dna wypili, stali się nagle świetlani jak słońce. A którzy wszystko rozlali i nie ujęli pobożnie, stali się czarni i ciemni, i niekształtni, i straszni na wejrzeniu. Którzy go częścią wypili, a częścią rozlali, stali się częścią świetlani, a częścią mroczni, mniej lub więcej, w miarę wypicia i w miarę rozlania. Lecz ponad wszystkich innych jaśniał rzeczony brat Jan, który najzupełniej wypił kielich żywota i przeto głębiej wniknął w bezdeń nieskończo­nego światła Boskiego. I w świetle tym poznał złowieszczość i burzę, która miała się podnieść przeciw rzeczonemu drzewu i połamać, i wstrząsnąć jego gałęzie. Przeto rzeczony brat Jan opuścił wierz­chołek gałęzi, na której się znajdował, i zstąpiwszy poniżej wszystkich gałęzi, ukrył się w tęgim pniu drzewa i ostał tam cały w zadumie. A jeden z braci, który część kielicha wypił, a część rozlał, wstąpił na tę gałąź i na to miejsce, skąd zstąpił brat Jan. Kiedy tam usiadł, stały się paznokcie rąk jego z kończastego żelaza i ostre jak brzytwy. I ruszył się z swego miejsca, na które się wspiął, i w pędzie, i wściekłości chciał rzucić się na rzeczonego brata Jana, by go ukrzywdzić. Atoli brat Jan, widząc to, krzyknął głośno i polecił się Chrystusowi siedzącemu na tronie. Na krzyk jego Chrystus zawołał świętego Franciszka i dał mu ostry kamień ognisty, i rzekł: »Idź z tym kamieniem i obetnij paznokcie owego brata, którymi chce drapać brata Jana, iżby mu szkodzić nie mógł«. Wówczas święty Franciszek przyszedł i uczynił, jak mu Chrystus rozkazał. A kiedy się to stało, nadciągnęła wichura burzliwa i wstrząsnęła drzewem tak silnie, że bracia spadli na ziemię. A najpierw spadli ci wszyscy, którzy rozlali cały kielich ducha żywota, i uniosły ich diabły w miejsca ciemne i pełne udręki. Atoli brata Jana wraz z tymi, którzy cały kielich wypili, przenieśli aniołowie na miejsce żywota i światłości wiecznej, i blasku błogosławionego. A pomieniony brat Jan, który widział widzenie, pojął i zrozumiał wyraźnie i dokład­nie to, co widział jasno, stosownie do imienia, warunków i stanu każdego z nich. A tak potężna była owa burza przeciw drzewu, że l padło i wiatr je uniósł. Natychmiast jednak, kiedy burza ustała, ze j złotego korzenia drzewa strzeliło inne drzewo, całe ze złota, które puściło liście i owoce złote. O drzewie tym i rozprzestrzenieniu jego, I głębokości, piękności, woni i sile lepiej jest milczeć, niż mówić o tym l obecnie". rozdział 49 Jak Chrystus zjawił się bratu Janowi z Alwerno Wśród innych mądrych i świętych braci i synów świętego Francisz-, którzy wedle słów Salomona są chwałą ojca, żył w naszych czasach w prowincji Marchii czcigodny i święty brat z Fermo, który dlatego że mieszkał czas długi w świętym klasztorze Alwerno i tam dokonał żywota, zwał się tylko bratem Janem z Alwerno. Był też człowiekiem niezwykłego życia i wielkiej świętości. Brat Jan, będąc chłopakiem świeckim, pożądał sercem całym drogi pokuty, która w czystości dzierży ciało i duszę. Przeto, będąc bardzo małym dzieckiem, zaczął nosić pancerz kolczasty i obręcz żelazną na ciele i zachowywał wielką wstrzemięźliwość. A zwłaszcza kiedy przebywał z kanonikami ze Świętego Piotra w Fermo, którzy żyli świetnie, unikał rozkoszy cielesnych i umartwiał ciało wstrzemięźliwością surową. Że jednak towarzysze jego byli bardzo temu przeciwni i zabrali mu pancerz, i różnymi sposoby udaremniali wstrzemięźliwość jego, on, natchnio­ny przez Boga, umyślił porzucić ten świat i miłośników jego i oddać całego siebie ramionom Ukrzyżowanego w szacie ukrzyżowanego świętego Franciszka. I tak uczynił. Przyjęty dzieckiem do Zakonu i powierzeń pieczy mistrza nowicjuszów, stał się tak uduchowiony i pobożny, że czasem, kiedy słyszał mistrza rzeczonego mówiącego o Bogu, serce jego topniało jak wosk w pobliżu ognia. I tak wielką błogością łaski rozgrzewał się w miłości Boskiej, że nie mogąc 113 112 usiedzieć na miejscu i znieść błogości tyle, wstawał i jak pijany duchem biegał po ogrodzie lub po lesie, lub po kościele, wedle tego, gdzie go gnał pęd i ogień ducha. Potem, z postępem czasu, łaska Boska pozwoliła temu mężowi anielskiemu wzbogacić się tak w siłę cnoty i w dary niebieskie, i w Boskie podniesienia i zachwyty, że umysł jego wzbijał się niekiedy w żary serafinów, niekiedy w radość błogosławio­nych, niekiedy w miłosne i zapamiętałe uściski Chrystusa, nie tylko w odczuciu duchowym, lecz nawet wśród wyraźnych znaków ze­wnętrznych i w odczuciu cielesnym. Zwłaszcza raz ponad miarę wszelką zażegł serce jego płomień miłości Boskiej, w którym trwał dobre trzy lata. W czasie tym doświadczył cudownych pociech i odwiedzin Boskich i częstokroć tonął zachwytem w Bogu; słowem, zdawał się podówczas płonąć i palić się cały miłością Chrystusa; a było to na świętej górze Alwerno1. Że jednak Bóg szczególnie troska się o syny swoje - zsyłając im w różnych czasach już to pociechy, już to udręki, już to pomyślność, już to przeciwności, wedle tego, czy widzi, że trzeba im trwać w pokorze, czy też, by zażec w nich bardziej pragnienie rzeczy niebiańskich - spodobało się dobroci Boskiej po tych trzech latach odebrać rzeczonemu bratu Janowi ów promień i płomień miłości Boskiej i pozbawić go wszelkiej pociechy duchowej. Pozostał tedy brat Jan bez światła i miłości Boga, niepocieszony zgoła, przybity i zbolały. Przeto w trwogach wielkich snuł się po lesie, biegając tam i sam, wzywając głosem, płaczem i wzdychaniem wybranego duszy swojej Oblubieńca, który ukrył się i odszedł odeń, i w którego nieobecności dusza jego nie znajdowała spoczynku ni spokoju. Atoli w żadnym miejscu ni żadną miarą nie mógł odnaleźć Jezusa słodkiego ni odzyskać tych błogich rozkoszy duchowych, do których przywykł. A trwała ta jego udręka dni mnogo, podczas których trwał w ustawicznym płaczu i wzdychaniu i modlił się do Boga, by przez litość oddał mu wybranego Oblubieńca duszy jego. W końcu, kiedy Bóg uznać raczył, że dość doświadczył cierpliwości jego i rozpalił jego pragnienie, dnia jednego brat Jan, który snuł się po 1 Alwerno - górę Alverno podarował Franciszkowi z Asyżu w 1224 roku hrabia Orlando da Chiusi; stała się ulubionym miejscem modłów świętego, który tutaj otrzymał stygmaty.. Franciszkanie zbudowali tu klasztor. lesie przybity i strapiony, usiadł znużony i oparł się o buk, patrząc skąpanym łzami obliczem ku niebu. I oto nagle zjawił się Jezus Chrystus koło niego na ścieżce, którą przyszedł brat Jan: lecz nie rzekł nic. Kiedy brat Jan Go ujrzał i poznał, że to był Chrystus, rzucił Mu się do nóg i z płaczem niezmiernym błagał Go najpokorniej i mówił: „Pomóż mi, Panie mój, bowiem bez Ciebie, najsłodszy mój Zbawicie­lu, jestem w ciemności i płaczę; bez Ciebie, Jagnię łagodne, żyję w trwodze i męce, i strachu; bez Ciebie, Synu Boga najwyższego, stoję I w pomieszaniu i wstydzie; bez Ciebie jestem pozbawień wszelkiego dobra i oślepion, Tyś bowiem jest Jezus Chrystus, dusz Światło prawdziwe; bez Ciebie jestem zagubiony i potępiony, Tyś bowiem jest żywot dusz i żywot żywotów; bez Ciebie jestem jałowy i suchy, Tyś jest bowiem źródło wszelkiego daru i wszelkiej łaski; bez Ciebie jestem niepocieszon zgoła, Tyś bowiem jest Jezus, nasze zbawienie, miłość i pragnienie, chleb, który krzepi, i wino, co rozwesela serca aniołów i serca wszystkich świętych. Oświeć mnie, Mistrzu najłas­kawszy i Pasterzu najlitościwszy, bom ja owieczka Twoja, chociaż niegodna". Aby jednak mężów świętych pragnienie, którego wy­słuchać Bóg zwleka, rozpłonęło większą miłością i zasługą, Chrystus błogosławiony odchodzi, nie wysłuchawszy go i nie rzekłszy doń ani słowa, i kroczy tą samą ścieżką. Wówczas porywa się brat Jan i bieży za Nim i na nowo rzuca Mu się do stóp, z natręctwem świętym zatrzymuje Go i błagając wśród łez pobożnych, mówi: „O Jezu Chryste najsłodszy, miej miłosierdzie nade mną strapionym; wy­słuchaj mnie przez ogrom miłosierdzia Twego i prawdę Twojego zbawienia i oddaj mi radość oblicza Twego i Twego litosnego spojrzenia, bowiem miłosierdzia Twego pełna jest ziemia cała". A Chrystus idzie wciąż dalej i nic doń nie mówi, ani żadnej nie daje pociechy; i czyni, jak matka czyni z dzieckiem, kiedy każe mu pożądać lalki i biec za sobą z płaczem, by tym ochotnie) potem ją chwyciło. Tak i brat Jan z większą jeszcze żarliwością i upragnieniem idzie za Chrystusem i kiedy Go doścignął, Chrystus błogosławiony odwrócił się doń i spojrzał nań obliczem wesołym i łaskawym. I otwarłszy najświętsze swe i najmiłosierniejsze ramiona, uściskał go przesłodko. A wśród tych ramion otwarcia ujrzał brat Jan wychodzące z najświęt­szej piersi Zbawiciela lśniące światła promienie, które rozjaśniły las 114 cały, jemu zaś duszę i serce. Wówczas brat Jan ukląkł u stóp Chrystusa, a Jezus błogosławiony, podobnie jak Magdalenie, podał mu dobrotliwie stopę do ucałowania. Brat Jan, ująwszy ją z czcią najwyższą, skąpał ją tyloma Izami, że zaprawdę zdał się nową Magdaleną, i rzekł pobożnie: „Proszę Cię, Panie mój, nie patrz na grzechy moje, lecz przez mękę Twoją najświętszą i przelanie cennej Twojej Krwi najświętszej, obudź duszę moją dla łaski Twojej miłości. Jest bowiem przykazaniem Twoim, byśmy kochali Ciebie całym sercem i uczuciem całym; a przykazania tego nikt bez pomocy Twojej wypełnić nie zdoła. Pomóż mi więc, najukochańszy Synu Boga, abym Cię kochał z całego serca swego i wszystkich sił swoich". I kiedy brat Jan trwał wśród tych słów u stóp Chrystusa, został wysłuchany przezeń i odzyskał łaskę pierwotną, płomień miłości Boskiej, i czuł się pocieszonym i odnowionym. Skoro poznał, że dar łaski Boskiej powrócił doń, jął dziękować Chrystusowi błogosławionemu i całować pobożnie stopy Jego. A potem, kiedy podniósł się, by spojrzeć w oblicze Chrystusa, Jezus Chrystus wyciągnął doń swe ręce naj­świętsze i podał mu je do pocałowania. Brat Jan, ucałowawszy je, zbliżył się i przytulił do piersi Chrystusowej, i uściskał Go, i ucałował. Wśród tych uścisków i pocałunków uczuł brat Jan taką wonność Boską, że wszystkie czary woni i wszystkie rzeczy wonne na świecie zjednoczone społem zdałyby się smrodem, z tą wonnością porównane. Wśród niej doznał brat Jan zachwycenia i pociechy przejaśnienia. I trwała ta woń w duszy jego mnogie miesiące. Odtąd z ust jego, napojonych u źródła mądrości Boskiej na świętej piersi Zbawiciela, wychodziły słowa cudowne i niebiańskie, które przemieniały serca i zbierały żniwo dusz słuchających. A na ścieżce leśnej, na której stały błogosławione stopy Chrystusa, i na wielkiej przestrzeni wokoło, czuł brat Jan potem przez długi czas wonność tę i widział tę światłość, przechodząc tamtędy. Kiedy brat Jan ocknął się z tego zachwycenia i kiedy znikła obecność cielesna Chrystusa, zachował w duszy swojej tyle światła, utopiony w bezdni Jego boskości, że acz nie był mężem uczonym przez badania ludzkie, niemniej cudownie rozwiązywał i tłumaczył najzawilsze i wzniosłe zagadnienia o Trójcy Świętej i głębokie tajnie Pisma Świętego. I często potem, mówiąc wobec papieża i kardynałów i z królem, i baronami, i mistrzami, i doktorami, wprawiał wszystkich w zdumienie wielkie wzniosłością słów i głębią zdań, które wygłaszał. rozdział 50 Jak brat Jan 2 Alwerno, odprawiając mszę w dzień Wszystkich Świętych, widział dusz mnogo wyzwolonych z czyśćca Kiedy wspomniany brat Jan odprawiał raz w dzień zaduszny mszę za dusze zmarłych, wedle nakazu Kościoła, sprawował ten najwyższy sakrament (którego, dla skuteczności jego, dusze zmarłych pożądają ponad wszystkie dobra, jakie wyświadczyć im można) z takim uczu­ciem miłości i z tak litosnym współczuciem, iż zdawał się rozpływać cały w słodyczy litości i miłości bratniej. Podnosząc tedy podczas mszy pobożnie Ciało Chrystusa, ofiarując Je Bogu Ojcu i prosząc Go, by przez miłość dla błogosławionego Syna swego, Jezusa Chrystusa, który zawisł na krzyżu, chcąc odkupić dusze, uwolnił dusze zmarłych od mąk czyśćcowych, ujrzał nagle jakby niezliczone dusze wychodzą­ce z czyśćca, niby niezliczone iskry ogniowe wyskakujące z płonącego pieca. I widział, jak wstępowały do nieba, przez zasługę męki Chrystusa, który co dzień ofiaruje się za żywych i umarłych w tej Hostii najświętszej, godnej uwielbienia in saecula saeculorum. rozdział 51 O świętym bracie Jakubie z Fallerone; i jak po swojej śmierci zjawił się bratu Janowi z Alwerno Czasu, kiedy brat Jakub z Fallerone, mąż świętości wielkiej, był ciężko chory w klasztorze w Moliano, w dzielnicy Fermo, brat Jan z Alwerno, który przebywał wtedy w klasztorze w Massie, usłyszał o chorobie jego. A że go kochał jak ojca drogiego, począł się modlić zań, prosząc pobożnie Boga w modłach myśli swojej, by dał rzeczo­nemu bratu Jakubowi zdrowie ciała, jeśli to służyć będzie dobru 116 duszy. I trwając w tych modłach pobożnych, wpadł w zachwyt i widział w powietrzu wojsko wielkie aniołów i świętych nad celą swoją, która stała w lesie, i taki blask, że cała okolica była nim oświecona. A wśród aniołów widział chorego brata Jakuba, za którego się modlił, stojącego w szatach białych, całego lśniącego. Widział też wśród nich błogosławionego ojca, świętego Franciszka, zdobnego świętymi stygmatami Chrystusa i chwałą wielką. Widział też i poznał brata Lucida świętego i brata Mateusza Starego z Monte Rubbiano, i wielu innych braci, których nigdy nie widział ani poznał w tym życiu. Kiedy brat Jan patrzył tak, z wielką oczywistą rozkoszą, na ten rój błogosławiony świętych, było mu objawione pewne zbawienie duszy owego brata chorego i to, że na tę chorobę ma umrzeć, lecz nie zaraz po śmierci pójdzie do raju, musi bowiem nieco oczyścić się w czyśćcu. W objawieniu tym miał brat Jan tyle radości ze zbawienia duszy, że nie smucił się zgoła śmiercią ciała, lecz w wielkiej słodyczy ducha wykrzykiwał sobie, mówiąc: „Bracie Jakubie, słodki mój ojcze! Bracie Jakubie, towarzyszu aniołów i druhu błogosławionych!" W tej pewności i radości ocknął się. I natychmiast opuścił klasztor, i poszedł odwiedzić rzeczonego brata Jakuba z Moliano. Zastawszy go tak ciężko chorego, że ledwo mógł mówić, oznajmił mu śmierć ciała, a zbawienie i chwałę duszy, wedle pewności, którą miał z objawienia Bożego. Tedy brat Jakub, rozradowany w duszy i na twarzy, przyjął go z weselem wielkim i z uśmiechem uciechy, dziękując za dobre nowiny, które mu przyniósł, i polecając mu się czci pełen. Wówczas brat Jan prosił go serdecznie, by po śmierci wrócił do niego i powie­dział mu o swym stanie. Brat Jakub przyrzekł mu to, jeśli tak spodoba się Bogu. Po tych słowach, jako że zbliżała się godzina odejścia, brat Jakub zaczął odmawiać pobożnie ten wiersz Psalmu: In pace in id ipsum dormiam et reguiescam1, co znaczy: „W pokoju zasnę życiem wiecznym i spocznę". Wyrzekłszy ten wiersz, opuścił z radosnym i pogodnym obliczem ten żywot. Kiedy pogrzebion został, brat Jan wrócił do klasztoru w Massie i czekał spełnienia obietnicy brata Jakuba, że wróci dnia, który oznaczył. Lecz dnia oznaczonego, kiedy 1 In pace in id ipsum dormiam... - W pokoju pospołu będę spał i od­poczywał (Psalm 4, 9). się modlił, zjawił mu się Chrystus w wielkim orszaku aniołów i świętych, wśród których nie było brata Jakuba. Przeto brat Jan, dziwując się wielce, polecił go pobożnie Chrystusowi. Nazajutrz, kiedy brat Jan modlił się w lesie, zjawił mu się brat Jakub w towarzy­stwie aniołów, cały w chwale i radości. I rzekł brat Jan: „Ojcze najdroższy, czemuś nie wrócił do mnie dnia obiecanego?" Odrzekł brat Jakub: „Bowiem musiałem się nieco oczyścić; lecz tej samej godziny, kiedy Chrystus ci się zjawił, a ty poleciłeś mnie Jemu, Chrystus wysłuchał cię i uwolnił mnie od wszelkiej męki. A potem zjawiłem się bratu Jakubowi z Massy, świętemu bratu świeckiemu, który służył do mszy i widział, jak Hostia poświęcona, kiedy ją kapłan podniósł, zmieniła się i przeistoczyła w postać przepięknego żywego dziecka. I rzekłem doń: »Dzisiaj idę z tym dzieckiem do królestwa żywota wiecznego, kędy nikt wejść nie może bez niego«". Rzekłszy te słowa, brat Jakub znikł i poszedł do nieba z błogosławionym orszakiem aniołów. A brat Jan był wielce pocieszony. Umarł rzeczony brat Jakub z Fallerone w wigilię świętego Jakuba apostoła, w miesiącu lipcu, w wymienionym klasztorze w Moliano, gdzie przez zasługi jego dobroć Boska zdziałała po jego śmierci mnogo cudów. rozdział 52 O widzeniu brata Jana z Alwerno, w którym poznał porządek Trójcy Świętej Jako że pomieniony brat Jan z Alwerno wyrzekł się zgoła wszyst­kich rozkoszy i pociech światowych i doczesnych i w Bogu położył całą swą rozkosz i całą nadzieję, dobroć Boska użyczyła mu cudow­nych pociech i objawień, zwłaszcza w święta Chrystusa. Przeto, kiedy zbliżała się raz uroczystość Narodzenia Chrystusa, w którą oczekiwał na pewne pocieszenia od Boga, dla słodkiego uczłowieczenia Chrys­tusa, Duch Święty przejął duszę jego tak wielką i ponadmierną tęsknotą i pożądaniem miłości Chrystusa, mocą której zniżył się On do przyjęcia człowieczeństwa naszego, iż zdało się zaprawdę, że dusza jego wyjęta została z ciała i jako piec płonie. Nie mogąc znieść tego 119 118 rozpłomienienia, lękał się i omdlewał, i krzyczał głosem wielkim. Bowiem skutkiem naporu Ducha Świętego i nadmiernego żaru miłości nie mógł się powstrzymać od krzyku. Tej samej godziny, co ten żar niepomierny, przyszła nań wraz z nim tak silna i pewna nadzieja zbawienia, że zgoła nie wierzył, żeby miał doznać kary czyśćca, gdyby wówczas był umarł. A miłość ta trwała w nim dobrych sześć miesięcy, acz tego żaru niepomiernego nie czuł nieustannie; lecz nachodził go on w pewnych dnia godzinach. Czasu tego doświadczył potem cudownych odwiedzin i pociech Bożych i często wpadał w zachwyt, jak to widział ów brat, który najpierw spisał te rzeczy. Między innymi, pewnej nocy był tak podniesiony do Boga i Nim zachwycony, że widział w Stworzycielu wszystkie rzeczy stworzone, i niebieskie, i ziemskie, i wszystkie ich doskonałości, i przedziwne szeregi, i stopnie. I wówczas poznał jasno, jak rzecz każda stworzona przedstawia się swemu Stwórcy i jak Bóg jest ponad i wewnątrz, i zewnątrz, i wkoło wszystkich rzeczy stworzo­nych. Potem pojął jednego Boga w trzech Osobach i trzy Osoby w jednym Bogu; i miłość nieskończoną, która wcielić się kazała Synowi Bożemu z nakazu Ojca. A w końcu poznał w tym widzeniu, że nie ma zgoła innej drogi, którą by dusza dojść mogła do Boga i posiąść żywot wieczny, jak tylko przez Chrystusa błogosławionego, który jest drogą, prawdą i żywotem duszy. rozdział 53 Jak brat Jan z Alwerno, mszę odprawując, padł niby martwy Rzeczonemu bratu Janowi, w wyż pomienionym klasztorze w Mo-liano, zdarzył się raz, wedle tego, co opowiadają bracia, którzy tam byli obecni, taki wypadek: że pierwszej nocy po oktawie1 świętego Wawrzyńca i w ciągu oktawy Wniebowzięcia Pani naszej, kiedy odprawił jutrznię w kościele z innymi braćmi, spadło nań pomazanie 1 Po oktawie - po ósmym dniu; nabożeństwo po święcie kościelnym trwało osiem dni. łaski Bożej. I udał się do ogrodu rozpamiętywać mękę Chrystusa i przygotować się z całą pobożnością do odprawienia mszy, którą właśnie rano miał śpiewać. Kiedy utonął w rozpamiętywaniu słów o przeistoczeniu Ciała Chrystusowego, to jest, gdy rozważał nieskoń­czone miłosierdzie Chrystusa, dzięki któremu raczył nas nie tylko Krwią swoją cenną odkupić, lecz nawet pozostawić nam, jako pokarm dla duszy, swe Ciało i Krew czcigodną, zaczęła jego miłość Chrystusa wzrastać z taką żarliwością i taką słodyczą, że nie mógł dłużej znieść duszy swojej: taką czuł słodycz. I krzyczał głośno, i jak pijany duchem nie przestawał mówić sobie: Hoc est corpus meum1. Bowiem, mówiąc te słowa, zdał się widzieć Chrystusa błogosławionego z Dziewicą Maryją i mnóstwem aniołów. I mówiąc to, został oświecony przez Ducha Świętego we wszystkich głębokich i wzniosłych tajemnicach tego najwyższego sakramentu. Kiedy rozbłysła jutrzenka, wszedł do kościoła w owej żarliwości ducha i z ową tęsknotą, i z owymi słowy, mniemając, że nikt go nie słyszy ni widzi. Jednak na chórze modlił się brat pewien, który widział i słyszał wszystko. Ów jednak, nie mogąc opanować się z powodu nadmiaru łaski Boskiej, krzyczał głosem wielkim i krzyczał tak, aż nadeszła godzina mszy. Tedy poszedł ubrać się do ołtarza i kiedy rozpoczął mszę, rosła w nim, w miarę jak postępował, miłość Chrys­tusa i ta żarliwość pobożna, a wraz z nią dane mu było niewymowne poczucie Boga, którego on sam później nie doświadczył ni mógł wyrazić językiem. Bojąc się więc, by ta żarliwość i poczucie Boga nie wzrosły tak, że musiałby mszy zaniechać, był w wielkim kłopocie i nie wiedział, czego się trzymać, czy dalej mszę odprawiać, czy też czekać. Lecz ponieważ już dawniej zdarzył mu się taki wypadek, a Pan ukrócił tę żarliwość, że nie musiał mszy zaniechać, więc ufając, że będzie mógł i tym razem tak uczynić, podjął mszę z lękiem wielkim w dalszym ciągu. Kiedy jednak doszedł do prefacji2 Pani naszej, 1 Hoc est corpus meum - To jest ciało moje; słowa Chrystusa wypowiedzia­ne podczas ustanowienia Eucharystii (Mt.26.26). Od początku chrześcijań­stwa powtarzane podczas ceremonii przemienienia chleba i wina; słowa poprzedzające komunię wiernych podczas mszy. 2 Prefacja - pieśń śpiewana przez kapłana przed modlitwami kanonu, które towarzyszą najważniejszej części mszy św. - Przeistoczeniu; tu prefacja o Najświętszej Marii Pannie na jej święto. 120 zaczęło tak róść oświecenie Boże i łaski pełna słodycz miłości Boskiej, że doszedłszy do Qui pridie1, zaledwie mógł znieść tyle błogości i słodyczy. W końcu doszedłszy do konsekracji i wymówiwszy połowę słów o Hostii, to znaczy Hoc est, nie mógł żadną miarą mszy dalej odprawiać, jeno powtarzał te same słowa, to znaczy Hoc est; a przy­czyną, że nie mógł dalej postąpić, było to, że czuł i widział obecność Chrystusa z mnóstwem aniołów i nie mógł znieść Jego majestatu. I widział, że Chrystus nie wchodził w Hostię, lecz że Hostia przeistacza się w Ciało Chrystusa, póki nie wyrzeknie drugiej słów połowy, to jest corpus meum2. Kiedy więc trwał w tym zalęku i nie mógł postąpić dalej, gwardian i inni bracia, nawet liczni świeccy obecni w kościele i mszy słuchający, zbliżyli się do ołtarza i stali strwożeni, widząc i oglądając ruchy brata Jana. A wielu z nich płakało z pobożności. Wreszcie, po pewnym czasie, kiedy spodobało się Bogu, brat Jan wymówił głośno enim corpus meum i nagle postać chleba znikła, a w Hostii ukazał się błogosławiony Jezus Chrystus ucieleśniony i w chwale. I ukazał mu pokorę i miłość, przez które ucieleśnił się w Dziewicy Maryi i oddaje się co dzień w ręce kapłana, który przeistacza Hostię. Przeto ów jeszcze bardziej uniesion był słodyczą rozpamiętywania. Kiedy podniósł Hostię i kielich poświęcony, zapa­miętał się w zachwycie. A że dusza jego wyzbyła się uczuć cielesnych, ciało jego upadło wstecz. I gdyby go nie był podtrzymał gwardian, który stał z tyłu, byłby padł na wznak na ziemię. Nadbiegli tedy bracia i świeccy obecni w kościele, mężowie i nie­wiasty, i zanieśli go do zakrystii jak martwego, gdyż ciało jego było zimne, a palce rąk zaciśnięte tak silnie, że nie dały się prawie naprostować ni poruszyć. W stanie tym leżał nieprzytomny lub zachwycony aż do trzeciej. A było lato. A jako że ja, który byłem temu obecny, pragnąłem dowiedzieć się, co Bóg z nim uczynił, poszedłem doń natychmiast, skoro się ocknął, i prosiłem go na miłość Boską, by opowiedział mi wszystko. Tedy on, jako że wielce mi ufał, opowiedział mi wszystko po kolei, a wśród rzeczy, które mi mówił, i to, że kiedy widział przed sobą Ciało i Krew Jezusa Chrystusa, serce jego było płynne jak wosk silnie ogrzany, a ciało zdało mu się jakoby bez kości, tak że prawie nie mógł podnieść ramion ni rąk, by uczynić znak krzyża nad Hostią i kielichem. Rzekł mi też, że zanim został księdzem, Bóg mu objawił, że omdleje podczas mszy; lecz jako że wiele już mszy odprawił, a to mu się nie zdarzyło, myślał, że objawienie nie pochodziło od Boga. I nie mniej jak pięćdziesiąt dni przed Wniebowzięciem Pani naszej, w której to święto zdarzył rnu się rzeczony wypadek, Bóg objawił mu znowu, że wypadek ten spotka go około rzeczonego święta Wniebowzięcia; lecz potem nie pomniał tego widzenia czy objawienia, którego mu Pan nasz użyczył. k 1 Qui pridie - słowa rozpoczynające modlitwę o Przeistoczenie. Qui pridie ąuam patretur - Który w przeddzień męki swojej. 2 Enim corpus meum - zaprawdę to ciało moje. 122 O PRZENAJŚWIĘTSZYCH STYGMATACH ŚWIĘTEGO FRANCISZKA I ICH ROZPAMIĘTYWANIACH W części tej widzieć będziemy, w rozważaniu pobożnym, chwaleb­ne, poświęcone i święte stygmaty błogosławione ojca naszego, święte­go Franciszka, które otrzymał od Chrystusa na świętej górze Alwerno. A że pięć było rzeczonych stygmatów, wedle pięci ran Pana naszego, Jezusa Chrystusa, rozprawa ta zawierać będzie pięć rozpamiętywań. Pierwsze rozpamiętywanie mówić będzie o tym, jak święty Fran­ciszek przybył na górę świętą Alwerno. Drugie rozpamiętywanie mówić będzie o życiu jego i rozmowach, które miał i wiódł z towarzyszami swymi na rzeczonej górze świętej. Trzecie rozpamiętywanie mówić będzie o zjawieniu się serafina1 i otrzymaniu stygmatów najświętszych. Czwarte rozpamiętywanie mówić będzie o tym, jak święty Fran­ciszek zstąpił z góry Alwerno, otrzymawszy stygmaty święte, i wrócił do Świętej Maryi Anielskiej. Piąte rozpamiętywanie mówić będzie o niektórych widzeniach i objawieniach Boskich, które mieli po śmierci świętego Franciszka bracia święci i inne osoby pobożne, co do rzeczonych stygmatów świętych i chwalebnych. O pierwszym rozpamiętywaniu stygmatów przenajświętszych Co do pierwszego rozpamiętywania, wiedzieć trzeba, że w roku tysiąc dwieście dwudziestym i czwartym, kiedy święty Franciszek czterdzieści trzy lata liczył, natchnął go Bóg, by ruszył z doliny Spoleta i udał się do Romanii2 z bratem Leonem, towarzyszem swoim. Idąc, przechodzili mimo zamku Montefeltro. W zamku tym 1 Schodzącego z nieba serafina - anioł ognisty, sześcioskrzydły (na dwóch lata, dwoma zakrywa twarz, dwoma nogi - pisze Izajasz 6.2.), serafini wyśpiewują chwalę Bożą. 2 Romania - kraina historyczna w pn.-wsch. Włoszech z Bolonią jako głównym miastem, część Państwa Kościelnego. odbywała się wówczas wielka uczta i obchód przepyszny na cześć świeżo pasowanego rycerza, jednego z hrabiów Montefeltro. Święty Franciszek, słysząc o odbywającej się tam uroczystości i że zebrało się mnogo mężów szlachetnych z różnych krajów, rzekł do brata Leona: „Chodźmy na tę uroczystość, bowiem z pomocą Boga zbierzemy tam może piękne owoce duchowe". Wśród innych mężów szlachetnych, którzy z okolicy na obchód ten przybyli, był pewien możny i bogaty szlachcic z Toskany1, imieniem pan Orland z Chiusi w Casentino, który dla cudownych rzeczy słyszanych o świętości i cudach świętego Franciszka żywił cześć wielką dla niego i pragnął gorąco go widzieć i słyszeć każącego. Przybywa święty Franciszek do tego zamku, wchodzi do środka i udaje się na miejsce, gdzie zgromadziło się mnóstwo tych mężów szlachetnych. I w żarliwości ducha wstąpił na podmurowanie, i zaczął kazać, obierając za treść kazania te słowa w języku ludowym: Dobro, którego czekam, tak jest wielkie, że rai rozkoszą są męczarnie wszelkie. I na podstawie tych słów, za podszep­tem Ducha Świętego, kazał tak pobożnie i głęboko, dowodząc ich różnymi udrękami i męczarniami apostołów świętych i świętych męczenników, srogą pokutą wyznawców, mnogimi cierpieniami i po­kusami dziewic świętych i innych świętych, że wszyscy oczyma i myślą na nim zawiśli, słuchając, jakby przemawiał anioł Boży. Między innymi ów pan Orland, cudowną mową świętego Franciszka przez Boga w serce tknięty, postanowił po kazaniu uładzić z nim i rozpatrzyć sprawy swej duszy. Więc po skończeniu kazania odciąg­nął na bok świętego Franciszka i rzekł: „Ojcze, chciałbym z tobą rozpatrzyć zbawienie duszy mojej". Odparł święty Franciszek: „Cie­szy mnie to wielce; lecz dzisiaj idź i uczcij przyjaciół swoich, którzy zaprosili cię na tę uroczystość, i obiaduj wpierw z nimi". Po obiedzie wraca ów do świętego Franciszka i rozpatruje, i omawia z nim dokładnie sprawy swej duszy. W końcu rzekł ów pan Orland do świętego Franciszka: „Mam w Toskanie górę uświęconą, która zwie się górą Alwerno i jest bardzo samotna, i nadaje się niezmiernie dla 1 Toskania - kraina historyczna w środkowych Włoszech nad Morzem Liguryjskim i Tyrreriskim, z głównymi miastami: Florencją, Livorno, Arez-zo, Carrarą i in. 124 125 chcących czynić pokutę w miejscu odludnym i dla pragnących życia samotnego. Jeśli chcesz, dam ci ją chętnie i towarzyszom twoim dla zbawienia mej duszy". Kiedy święty Franciszek usłyszał, że mu tak szczodrze ofiarują to, czego pragnął tak bardzo, uczuł radość wielką. I oddając cześć i dzięki wpierw Bogu, a potem panu Orlandowi, rzekł: „Panie Orlandzie, kiedy wrócicie do domu, poślę wam towarzyszy moich, a wy pokażecie im tę górę. Jeśli wyda się im, że sprzyja modłom i pokucie, wówczas przyjmę waszą z miłości płynącą ofiarę". Rzekłszy to, święty Franciszek odszedł. I skończywszy podróż, wrócił do Świętej Maryi Anielskiej. Tak samo pan Orland, kiedy skończyła się uroczystość owego obchodu, powrócił do zamku swego, który zwał się Chiusi i leżał o milę od Alwerno. Kiedy więc święty Franciszek wrócił do Świętej Maryi Anielskiej, posłał dwóch towarzyszy swoich do rzeczonego pana Orlanda. A ci, przybywszy doń, przyjęci zostali z największą radością i miłością. A ów, chcąc pokazać im górę Alwerno, wysłał z nimi pięćdziesięciu ludzi zbrojnych, by ich bronili od dzikich zwierząt. Pod taką strażą weszli owi bracia na górę i szukali pilnie. W końcu znaleźli część góry pełną ciszy pobożnej i sprzyjającą rozpamiętywaniu. A w miejscu tym było nieco równiny. Miejsce to wybrali na mieszkanie sobie i święte­mu Franciszkowi. I z pomocą owych ludzi zbrojnych, którzy im byli przydani, zbudowali cel kilka z gałęzi drzewnych. I tak przyjęli w imię Boże, i wzięli w posiadanie górę Alwerno, i obrali miejsce braciom na tej górze, i odeszli, i wrócili do świętego Franciszka. Przybywszy doń, opowiedzieli mu, jak i w jaki sposób obrali na górze Alwemo miejsce sprzyjające modlitwie i rozmyślaniom. Kiedy święty Franciszek usłyszał nowinę, ucieszył się wielce i oddając cześć i dzięki Bogu, mówił do braci onych z twarzą wesołą i rzekł: „Synowie moi, zbliża się post świętomichalski. Wierzę silnie, że jest wolą Boską, byśmy odbyli ten post na górze Alwerno, którą przysposobiła dla nas łaska Boska, byśmy na cześć i chwałę Boga i Jego Matki chwalebnej, Dziewicy Maryi, i aniołów świętych pokutą wysłużyli sobie u Chrys­tusa pociechę uświęcenia tej góry błogosławionej". Rzekłszy to, wziął święty Franciszek z sobą brata Macieja z Marignano pod Asyżem, który był mężem wielkiego rozumu i wielkiej wymowy, brata Anioła Tancredi z Rieti, który był mężem szlachetnego rodu i za czasów świeckich rycerzem, i brata Leona, który był człowiekiem wielkiej prostoty i czystości, gwoli czemu święty Franciszek kochał go bardzo. Z tymi trzema braćmi zaczął święty Franciszek się modlić, polecił siebie i rzeczonych braci modłom tych braci, którzy pozostali, i ruszył z owymi trzema w imię Jezusa Chrystusa ukrzyżowanego w drogę na górę Alwerno. Kiedy ruszyli, zawołał święty Franciszek jednego z tych trzech towarzyszy, brata Macieja, ł rzekł: „Ty, bracie Macieju, będziesz naszym gwardianem i naszym przełożonym w tej drodze, to jest, czy będziem iść, czy bawić razem, czy przestrzegać swego zwyczaju; czy będziemy odmawiać modlitwy, czy rozprawiać o Bogu, czy milczeć; i nie będziemy myśleć b przyszłości ni o jedzeniu, ni o piciu, ni o spaniu; lecz, kiedy nadejdzie pora noclegu, użebrzemy nieco chleba i pozostaniemy, i odpoczniemy w miejscu, które nam Bóg przygotuje". Wówczas owi trzej towarzysze pochylili głowy i przeżegnawszy się znakiem krzyża, poszli dalej. Pierwszego wieczora doszli do pewnego klasztoru braci i tu przeno­cowali. Drugiego wieczora, wśród niepogody, ponieważ byli znużeni i nie mogli znaleźć klasztoru braci ni zamku, ni miasta, i kiedy z niepogodą noc nadciągała, ukryli się dla noclegu w opuszczonym i pustyni kościele i tam ułożyli się na spoczynek. Kiedy towarzysze spali, święty Franciszek zaczął się modlić. I oto w porze pierwszej straży nocnej przyszło wielkie mnóstwo dzikich czartów, z ogromnym hałasem i łoskotem, i zaczęli wojować go silnie i nękać. Jeden szarpał go tu, drugi tam, jeden ciągnął go w dół, drugi w górę; jeden groził mu tak, inny lżył go owak, i tak na różne sposoby starali się przeszkadzać mu w modlitwie. Lecz nie mogli, bowiem Bóg był z nim. Kiedy święty Franciszek wytrzymał dosyć napaści czartowskich, zaczął krzyczeć głosem wielkim: „O duchy potępione, które nic nie możecie, chyba co wam ręka Boska pozwoli. Przeto mówię wam w imieniu Boga wszechmogącego, byście czyniły z ciałem moim, co Bóg wam pozwolił. Bo zniosę to chętnie, gdyż nie mam wroga większego nad ciało moje. Jeśli więc za mnie mścicie się na wrogu moim, wyrządzacie mi zbyt wielką przysługę". Wówczas czarci z największym szałem i wściekłością chwycili go i jęli wlec po kościele i sprawiać mu daleko więcej udręki i męki niż wprzódy. Tedy święty Franciszek zaczął krzyczeć i mówić: „Panie mój, Jezu Chryste, dzięki Ci za taki zaszczyt 126 127 i miłość, które mi okazujesz. Gdyż znak to wielkiej miłości, jeśli Pan karze sługę swego za wszystkie grzechy jego na tym świecie, by na tamtym nie był karany. I gotów jestem znieść wszelką karę i wszystkie przeciwności, które, Ty, Panie mój, zesłać mi raczysz za moje winy". Wówczas czarci, zwyciężeni i zmieszani jego stałością, odeszli, a świę­ty Franciszek w żarliwości ducha wyszedł z kościoła i wstąpił do gaju, który był blisko, i zaczął się modlić. I wśród próśb i łez, i bicia się w piersi szukał Pana Jezusa Chrystusa, Oblubieńca i Wybrańca duszy swojej. I w końcu, znalazłszy Go w tajemnicy duszy swojej, już mówił doń jak do Pana swego, już to odpowiadał Mu jak sędziemu swemu, już to prosił Go jak ojca, już to gawędził jak z przyjacielem. Nocy tej w tym gaju towarzysze jego, którzy się obudzili i słuchali, i przy­glądali się temu, co czynił, widzieli i słyszeli, jak słowami i łzami błagał pobożnie Boga o miłosierdzie dla grzeszników. Słyszano wówczas i widziano, jak biadał głosem wielkim nad męką Chrystusa, jakby ją widział był cieleśnie. Tej samej nocy widzieli go, jak modlił się ze złożonymi na krzyż ramiony, zawieszony wysoko nad ziemią i spowity w chmurę świetlaną. I tak na tych świętych ćwiczeniach spędził noc całą bezsennie. Potem zaś, rano, kiedy towarzysze poznali, że święty Franciszek z powodu trudów nocy, którą spędził bezsennie, był zbyt słaby na ciele i trudno by mu było iść pieszo, udali się do pewnego biednego rolnika z tej okolicy i prosili go przez miłość Boga, by pożyczył osiołka swego bratu Franciszkowi, ich ojcu, który nie może iść pieszo. Kiedy ten usłyszał imię brata Franciszka, zapytał: „Czyście z braci owego brata z Asyżu, o którym tyle mówią dobrego?" Odparli bracia, że tak i że dla niego zaprawdę żądają zwierzęcia. Wówczas ów cny człowiek z wielką czcią i gotowością osiodłał osiołka i zawiódł go do świętego Franciszka, z czcią wielką pomógł mu dosiąść go i ruszyli dalej; ów z nimi za osiołkiem swoim. Kiedy uszli sporo, rzekł ów wieśniak do świętego Franciszka: „Powiedz mi, zali tyś jest brat Franciszek z Asyżu?" Odparł święty Franciszek, że tak. „Tedy staraj się - rzekł ów wieśniak - być tak dobry, jak cały świat mniema o tobie, bowiem wielu wierzy w ciebie. I upominam cię, by nic nie było w tobie innego, jeno to, w co ludzie wierzą". Kiedy święty Franciszek usłyszał te słowa, nie gniewał się, że napomina go chłop, i nie mówił w sercu swoim: „Cóż to za bydlę, co mnie tu napomina", jakby dziś rzekł niejeden pyszałek noszący habit. Lecz niezwłocznie zsiadł z osła na ziemię, ukląkł przed nim i ucałował stopy jego. I dziękował mu kornie, że raczył go tak miłośnie napomnieć. Wówczas wieśniak, wraz z towarzyszami świętego Franciszka, z czcią wielką podniósł go z ziemi, usadowił go znowu na ośle i poszli dalej. Gdy doszli może do połowy wysokości góry, jako że upał był ogromny, a stromość przykra, wieśniak ów uczuł wielkie pragnienie, tak że zaczął wołać za świętym Franciszkiem, mówiąc: „Biada mi, umrę z pragnienia. Jeśli nie dacie mi pić czego, zginę natychmiast". Tedy zsiada święty Franciszek z osła i zaczyna się modlić. I klęczał tak długo z rękoma wzniesionymi w niebo, aż poznał objawieniem, że Bóg go wysłuchał. Wówczas rzekł święty Franciszek do wieśniaka: „Spiesz, biegnij tylko do tej skały, a znajdziesz tam wodę żywą, którą Jezus Chrystus w tej chwili, mocą miłosierdzia swego, wywiódł z tej skały". Bieży ów na to miejsce, które mu święty Franciszek wskazał, i znajduje źródło piękne, mocą modlitwy świętego Franciszka wynikłe z głazu twar­dego. Pił obficie i był pokrzepiony. I okazało się jawnie, że źródło to Bóg wywiódł cudownie na prośby świętego Franciszka, bowiem ani wprzódy, ni później nie było widać w tym miejscu nigdy źródła wody, ni wody żywej w pobliżu tego miejsca w wielkim okolu. Kiedy to się stało, święty Franciszek z towarzyszami i z wieśniakiem dziękował Bogu za cud okazany. I poszli dalej. Kiedy zbliżyli się do stóp właściwej skały Alwerno, podobało się świętemu Franciszkowi od­począć nieco pod dębem, który stał przy drodze i jest tam do dzisiaj. Stojąc pod nim, zaczął święty Franciszek przyglądać się położeniu miejscowości i okolicy. I kiedy tak patrzył, oto nadciąga z różnych okolic wielkie mnóstwo ptaków, które śpiewem i trzepotem skrzydeł okazują wszystkie ogromną radość i wesele. Otoczyły świętego Fran­ciszka w ten sposób, że niektóre usiadły mu na głowie, niektóre na barkach, niektóre na ramionach, niektóre na piersi, a niektóre wokoło stóp. Kiedy to towarzysze jego i wieśniak ujrzeli i dziwili się, święty Franciszek, rozradowany cały w duchu, rzekł: „Wierzę, bracia naj­drożsi, że podoba się Panu naszemu, Jezusowi Chrystusowi, byśmy zamieszkali na tej górze samotnej, bowiem taką radość z naszego przybycia okazują siostrzyczki nasze i braciszki, ptaki". Po tych 128 129 słowach powstali i poszli dalej. Wreszcie przybyli na miejsce, które przedtem obrali towarzysze jego. Tyle co do pierwszego rozpamięty­wania, to jest, jak święty Franciszek przybył na górę Alwerno. O drugim rozpamiętywaniu stygmatów przenajświętszych Drugie rozpamiętywanie tyczy się życia świętego Franciszka z to­warzyszami na rzeczonej górze Alwerno. A co do tego, wiedzieć trzeba, że pan Orland, usłyszawszy, iż święty Franciszek wstąpił z trzema towarzyszami na górę Alwerno, by tam mieszkać, ucieszył się wielce i nazajutrz ruszył z licznymi mężami ze swego zamku, i przy­szedł odwiedzić świętego Franciszka, niosąc chleb i wino, i inne środki żywności, dla niego i towarzyszy. Przybywszy na górę, zastał ich na modlitwie. I zbliżywszy się ku nim, pozdrowił ich. Wówczas święty Franciszek powstał i z największą miłością i radością przyjął pana Orlanda i orszak jego. Potem usiadł, by gwarzyć społem. Kiedy pogwarzyli społem, a święty Franciszek podziękował za górę pełną nabożeństwa, którą mu ów darował, i za przybycie jego, prosił go, by mu kazał zbudować celkę ubogą u stóp przepięknego buka, na rzut kamieniem od zamieszkania braci, bowiem miejsce to zdało mu się wielce przyjazne modłom i pełne nabożeństwa. A pan Orland natych­miast kazał ją zbudować. Kiedy się to stało, a wieczór się zbliżał i czas było odejść, święty Franciszek kazał nieco, zanim odeszli. Po kazaniu i błogosławieństwie otrzymanym, pan Orland odwołał na odchodnym świętego Franciszka i towarzyszy na stronę i rzekł im: „Bracia moi najdrożsi, nie jest zamysłem moim, byście na górze tej dzikiej cierpieli niedostatek cielesny, który by wam przeszkadzał oddawać się cał­kowicie sprawom duchowym. Przeto pragnę i mówię wam to raz na zawsze, byście do domu mego posyłali po wszystko, czego wam trzeba, a jeśli uczynicie przeciwnie, wielce za złe mieć wam to będę". I rzekłszy to, odszedł z orszakiem swoim i wrócił do zamku. Wówczas święty Franciszek kazał usiąść towarzyszom swoim i pouczył ich o postępowaniu i życiu, które wieść winni oni i każdy, kto wedle reguły żyć chce pustelniczo. Między innymi nakazywał im szczegól- nie przestrzegać ubóstwa świętego, mówiąc: „Nie myślcie zbytnio o pełnej miłości szczodrości pana Orlanda, byście nie obrazili pani i władczyni naszej, świętej cnoty ubóstwa. Bądźcie pewni, że im bardziej unikać będziemy ubóstwa, tym bardziej świat nas unikać będzie i tym więcej niedostatku cierpieć będziemy. Atoli jeśli silnie ujmiemy w ramiona ubóstwo święte, świat pójdzie za nami i będzie nas żywił obficie. Bóg wezwał nas do tego świętego Zakonu dla zbawienia świata i ustanowił ten układ między nami a światem: mamy dawać światu przykład dobry, a świat zaopatrywać ma potrzeby nasze. Trwajmy więc w ubóstwie świętym, ono bowiem jest drogą doskonałości, zadatkiem i rękojmią bogactw wieczystych". Po mno­gich i pięknych słowach pobożnych i pouczeniach w tej sprawie zakończył, mówiąc: „Taki jest sposób życia, który nakładam na siebie i na was. A jako że bliskim widzę się śmierci, pragnę być samotny i skupić się przed Panem, i wypłakać mu grzechy swoje. A brat Leon, kiedy uzna, poda mi nieco chleba i nieco wody. Żadną miarą nie przypuszczajcie do mnie nikogo świeckiego, lecz odpowiedzcie mu za mnie". Rzekłszy te słowa, udzielił im błogosławieństwa i udał się do celi pod bukiem. A towarzysze zostali na miejscu z postanowieniem silnym przestrzegania rozkazów świętego Franciszka. W kilka dni potem, kiedy święty Franciszek przed rzeczoną stał celą i przyglądał się otoczeniu, dziwując się ogromnym pęknięciom i szczelinom skał olbrzymich, zaczął się modlić. Wówczas Bóg objawił mu, że te szczeliny tak przedziwne otwarły się cudem w godzinę męki Chrystusa, kiedy wedle słów ewangelisty góry pękały. Bóg chciał, by okazało się to szczególnie na górze Alwerno, bowiem tu miała się odnowić męka Pana naszego, Jezusa Chrystusa, w duszy jego przez miłość i współczucie, a w ciele jego przez otrzymanie stygmatów przenajświętszych. Doznawszy tego objawienia, zamknął się święty Franciszek niezwłocznie w celi i cały skupił się w sobie, sposobiąc się do tajemnicy, która mu objawiona została. Odtąd zaczął święty Franciszek, dzięki ustawicznej modlitwie, doznawać coraz częściej słodyczy rozpamiętywania Boskiego i często tonął wśród niego takim zachwytem w Bogu, że towarzysze widzieli go cieleśnie wzniesionego nad ziemią i nieprzytomnego. W takich zachwytach rozpamiętywania objawił mu Bóg nie tylko rzeczy obecne i przyszłe, lecz nawet 130 tajemnice myśli i pragnień braci, jak tego za dni owych na sobie samym doświadczył brat Leon, towarzysz jego. Kiedy brat Leon kuszony był srogo przez czarta, nie cieleśnie, lecz duchowo, zapragnął wielce posiadać słowo pobożne, napisane ręką świętego Franciszka. Myślał, że gdyby je miał, odeszłaby go ta pokusa całkiem albo częściowo. Żywiąc to pragnienie, nie śmiał ze wstydu i czci wyznać go świętemu Franciszkowi, któremu jednak, acz mu nic nie rzekł brat Leon, objawił to Duch Święty. Tedy wezwał go święty Franciszek do siebie i rozkazawszy mu przynieść kałamarz, pióro i papier, ręką własną napisał pieśń na chwałę Chrystusa, wedle życzenia brata, i na końcu nakreśli znak Tau1, i dał mu ją, mówiąc: „Weź, bracie najdroższy, ten papier i aż do śmierci swojej strzeż go pilnie. Bóg ci błogosław i chroń cię od wszelkiej pokusy. Nie lękaj się, jeśli kuszony będziesz. Bowiem uznam cię tym bardziej przyjacielem i lepszym sługą Boga i tym bardziej kochać cię będę, im więcej będziesz kuszony. Zaprawdę powiadam ci, że nikt zwać się nie może doskona­łym Boga przyjacielem, póki nie przebył wielu pokus i udręczeń". Kiedy brat Leon otrzymał to pismo z największą czcią i wiarą, natychmiast znikła pokusa wszelka. Wróciwszy na miejsce swoje, opowiedział braciom swym z radością wielką, ile łaski Bożej doznał, otrzymawszy to pismo świętego Franciszka. I schował je, i strzegł go pilnie, bracia zaś dzięki niemu czynili potem wiele cudów. Odtąd rzeczony brat Leon zaczął z czystością wielką i z dobrym zamiarem badać i rozważać życie świętego Franciszka i dzięki czystości swej zasłużył sobie, że widział coraz częściej świętego Franciszka za­chwyconego w Bogu i wzniesionego nad ziemią, niekiedy na trzy łokcie wysoko, kiedy indziej na cztery, kiedy indziej aż na wysokość buka, a kilkakrotnie widział go tak wzniesionego wysoko nad ziemią i takim otoczonego blaskiem, że ledwo mógł go dojrzeć. A cóż czynił ten brat pełen prostoty, kiedy święty Franciszek tak mało był wzniesiony nad ziemią, że ów mógł go dosięgnąć? Podchodził cicho, 1 Krzyżem w kształcie litery greckiej Tau, zwanym też krzyżem św. Antoniego (crux commissa - belka poprzeczna nałożona na pionową), podpisywał Franciszek pisma i listy. Ojcowie Kościoła uważali ten krzyż za znak odkupienia, pieczęć wybranych, pustelnicy nosili laski w tym kształcie. ujmował nogi jego, całował je i mówił ze łzami: „Boże mój, miej litość nade mną grzesznikiem i przez zasługi tego człowieka świętego pozwól mi znaleźć Twą łaskę". A między innymi, razu pewnego, kiedy stał pod stopami świętego Franciszka, który tak wysoko unosił się nad ziemią, że ów dosięgnąć go nie mógł, ujrzał kartę zapisaną głoskami złotymi, zstępującą z nieba, która zatrzymała się na głowie świętego Franciszka, a napisane na niej były te słowa: Tu jest łaska Boska. Kiedy przeczytał to, ujrzał, jak wróciła do nieba. Dzięki darowi tej łaski Boskiej, która w nim mieszkała, święty Franciszek nie tylko tonął zachwytem w Bogu wśród rozpamiętywań, lecz doznał także kilkakrotnie pokrzepienia przez odwiedziny anielskie. Święty Franciszek, rozmyślając o śmierci swojej i o losie Zakonu swego, kiedy dokona żywota, mówił: „Panie Boże, co stanie się po śmierci mojej z Twoją trzódką ubogą, którą w dobroci swojej poruczyłeś mnie grzesznikowi? Kto krzepić ją będzie? Kto poprawiać? Kto za nią do Ciebie modlić się będzie?" Kiedy mówił te słowa, zjawił mu się anioł przysłany od Boga i pokrzepiwszy go, rzekł: „Mówię ci w Boga imieniu, że Zakon twój nie ustanie aż do dnia sądu; i nie będzie tak wielkiego grzesznika, który by, kochając z serca Zakon twój, nie znalazł miłosierdzia u Boga; i nikt, kto by złością prześladował Zakon twój, nie zdoła żyć długo. Nadto żaden zły wielce w Zakonie twoim, który by nie poprawił życia swego, nie pozostanie długo w Zakonie. Przeto nie smuć się, widząc w Zakonie swym kilku braci niedobrych, którzy nie przestrzegają reguły, jak powinni, i nie myśl, że Zakon ten upada. Bowiem zawsze będzie w nim wielu, wielu, którzy doskonale przestrzegać będą życia wedle ewangelii Chrystusa i czystości reguły. Ci natomiast po życiu cielesnym osiągną żywot wieczny, nie prze­chodząc zgoła przez czyściec. Niektórzy przestrzegać jej będą, lecz niedoskonale, i ci, zanim pójdą do raju, będą w czyśćcu; lecz czas ich oczyszczenia Bóg powierzy tobie. Atoli o owych, którzy nie prze­strzegają zgoła reguły, nie troskaj się, mówi Bóg, skoro On nie troska się o nich". Rzekłszy te słowa, anioł znikł, a święty Franciszek pozostał pokrzepiony i pocieszony. Kiedy zbliżało się potem święto Wniebowzięcia Pani naszej, szukał święty Franciszek sposobnego miejsca, bardziej odludnego i skrytego, w którym by mógł w jeszcze większej samotności odbyć post święto-michalski, zaczynający się w rzeczone święto Wniebowzięcia. Wezwał 132 tedy brata Leona i rzeki doń tak: „Idź i stań w drzwiach kaplicy, koło której mieszkają bracia, i kiedy cię zawołam, wróć do mnie". Idzie brat Leon i staje w drzwiach. A święty Franciszek oddalił się nieco i zawołał głośno. Usłyszawszy wołanie, brat Leon wraca doń, a święty Franciszek mu mówi: „Synu, szukajmy innego miejsca, tajemniej-szego, skądbyś nie mógł słyszeć, gdy na cię zawołam". I szukając, spostrzegli w części góry od strony południa miejsce tajemne i nie­zmiernie sposobne dla jego zamiaru. Atoli nie można doń było się dostać, bowiem widniała przed nim straszliwa i groźna rozpadlina skalna, bardzo wielka. Tedy z trudem wielkim umieścili ponad nią drzewo na kształt mostu i przeszli na drugą stronę. Wówczas święty Franciszek posłał po innych braci i rzekł im, że zamierza odbyć post świętomichalski w tym miejscu samotnym. Przeto prosi ich, by zbudowali mu tam celę tak, by żadnego wołania jego słyszeć nie mogli. Kiedy cela stanęła, rzekł im święty Franciszek: „Idźcie na miejsce swoje i zostawcie mnie tu samego, albowiem z pomocą Bożą zamierzam odbyć tu post bez zgiełku i zamieszania umysłu. Przeto niech nikt z was nie przychodzi do mnie ani nie dopuszczajcie do mnie nikogo świeckiego. Jedynie ty, bracie Leonie, przychodzić do mnie będziesz raz na dzień z odrobiną chleba i wody, a drugi raz w nocy o godzinie jutrzni. Lecz wówczas przychodzić do mnie będziesz w milczeniu; i kiedy staniesz na skraju mostu, rzekniesz mi: Domine, labia mea aperies1; a kiedy ci odpowiem, przejdź i wejdź do celi mojej i odmówimy razem jutrznię. Jeśli zaś nie odpowiem, odejdź natych­miast". Rzekł to święty Franciszek, bowiem bywał tak zachwycony w Bogu, że nie słyszał ani nic nie czuł zmysłami cielesnymi. Rzekłszy to, udzielił im święty Franciszek błogosławieństwa, a oni wrócili na swoje miejsca. Kiedy nadeszło święto Wniebowzięcia, święty Fran­ciszek rozpoczął post święty, z największą wstrzemięźliwością i suro­wością, umartwiając ciało i wzmacniając ducha żarliwymi modłami, czuwaniem i ćwiczeniem. I wzrastając wśród modłów tych coraz bardziej w cnoty, sposobił duszę swoją do przyjęcia tajemnic Boskich i blasków Boskich, a ciało do zniesienia okrutnych walk z czartami, z którymi zmagał się często cieleśnie. Między innymi zdarzyło się raz podczas tego postu, że święty Franciszek wyszedł z celi w żarliwości Domine, labia mea aperies - Panie, otwórz me usta. ducha i udał się na modlitwy w pobliże, do pewnego grobu wyżłobio­nego w skale, który znajdował się ogromnie wysoko nad ziemią, a przed nim leżała przepaść straszna i okropna. Nagle przybywa diabeł z burzą i okropnym hałasem, w postaci przerażającej, i uderza nań, by go w dół strącić. Tedy święty Franciszek, nie mając gdzie uciec i nie mogąc znieść przeokropnego widoku czarta, odwrócił się nagle rękoma, twarzą i całym ciałem do skały i poleciwszy się Bogu, macał dłońmi, czyby się nie mógł czego uchwycić. Lecz jako że tak podobało się Bogu, który nie pozwala nigdy kusić sług swoich więcej, niźli znieść mogą, skała, do której się tulił, wklęsła się nagle cudem wedle kształtu ciała jego i przyjęła go w siebie, jakby był włożył ręce i twarz w wosk płynny, tak że w skale rzeczonej odbił się kształt twarzy i rąk świętego Franciszka. I tak z pomocą Boską umknął czartowi. Lecz to, czego diabeł nie mógł wówczas uczynić świętemu Fran­ciszkowi, to jest strącić go w dół, zdarzyło się później, w długi czas po śmierci świętego Franciszka, innemu drogiemu i pobożnemu bratu, który w tym samym miejscu umieścił drzew kilka, by móc tam chodzić bezpiecznie z nabożeństwem do świętego Franciszka i cudu, który się tam dokonał. Kiedy pewnego dnia niósł na głowie drzewo, które chciał tam położyć, czart strącił go tak, że ów upadł z drzewem na głowie. Lecz Bóg, który uchronił i ustrzegł świętego Franciszka od upadku, dla zasług jego uchronił i ustrzegł jego brata pobożnego od niebezpieczeństwa upadku. Kiedy bowiem brat padał, polecił się z największą pobożnością i głosem wielkim świętemu Franciszkowi, ten zaś zjawił mu się natychmiast i chwyciwszy go, posadził w dole na skale, tak że ów nie doznał żadnego wstrząsu ni obrazy. Więc bracia, usłyszawszy krzyk padającego, sądząc, że jest martwy i zmiażdżony upadkiem z wysoka na skały ostre, wzięli z wielkim bólem i płaczem nosze i poszli szukać po drugiej stronie góry cząstek ciała jego i pogrzebać je. Kiedy zeszli już z góry, brat ów, który upadł, spotkał ich z tym drzewem na głowie, z którym był upadł, i śpiewał Te Deum laudamus1 głosem wielkim. Kiedy bracia wielce się temu dziwili, 1 Te Deum laudamus - Ciebie, Boże, chwalimy - pierwsze słowa hymnu ambrozjańskiego (przypisywanego św. Ambrożemu), tekst pochodzi z ok. VI wieku. 135 114 opowiedział im po kolei wszystko, jak upadł i jak święty Franciszek ocalił go od wszelkiego niebezpieczeństwa. Wówczas wszyscy bracia poszli z nim społem do klasztoru, śpiewając pobożnie psalm Te Deum laudamus i chwaląc Boga, i dziękując Jemu i świętemu Franciszkowi za cud, dokonany na bracie ich. Kiedy więc święty Franciszek trwał dalej w poście rzeczonym, chociaż wiele walk toczył z czartem, nie mniej doznawał wiele pociech od Boga, nie tylko dzięki nawiedzeniom anielskim, lecz także dzięki ptactwu leśnemu. Albowiem podczas całego postu sokół, który gnieź­dził się w pobliżu jego celi, budził go co nocy nieco przed jutrznią swym krzykiem i dobijaniem się do celi i nie odlatywał, póki ów nie wstał odmówić jutrzni. A jeśli święty Franciszek był czasem bardziej niż zwykle znużony czy osłabiony, czy chory, sokół ów, niby człowiek wyrozumiały i współczujący, wołał nań później. I tak miał święty Franciszek wiele radości z tego budziciela, gdyż wielka gorliwość sokoła odpędzała odeń gnuśność wszelką i pobudzała go do modlitwy. Nadto za dnia przebywał czasem łaskawie u niego. Wreszcie co do tego rozpamiętywania wtórego: kiedy święty Franciszek był bardzo osłabiony na ciele skutkiem wielkiej wstrzemięźliwości i walk z czar­tem, chcąc duchową strawą duszy pokrzepić ciało, zaczął myśleć o niezmiernej chwale i radości błogosławionych w żywocie wiecznym. A nadto zaczął prosić Boga, by mu użyczył łaski zakosztowania nieco tej radości. Kiedy trwał w tych myślach, zjawił mu się nagle anioł w blasku ogromnym, mający w lewej ręce skrzypce, a smyczek w prawicy. I kiedy święty Franciszek stał zdumiony widokiem tego anioła, ten pociągnął raz smyczkiem po skrzypcach ku górze. I nagle uczuł święty Franciszek tak wielką słodycz melodii, co rozmiękczyła duszę jego i pozbawiła wszelkiego czucia cielesnego, że zdało mu się - jak to potem opowiadał towarzyszom swoim - iż dusza jego byłaby uszła z ciała, gdyby anioł był w dół smyczkiem pociągnął. Tyle co do wtórego rozpamiętywania. O trzecim rozpamiętywaniu stygmatów najświętszych Doszedłszy do trzeciego rozpamiętywania, to jest o zjawieniu się serafina i otrzymaniu stygmatów przenajświętszych, zważyć należy, że kiedy zbliżało się święto Krzyża Najświętszego, miesiąca września, brat Leon poszedł raz na zwykłe miejsce o zwykłej godzinie, by odmówić jutrznię ze świętym Franciszkiem. I kiedy rzekł u początku mostu, jak było zwyczajem: Domine, labia mea aperies, a święty Franciszek nie odpowiadał, brat Leon nie zawrócił, jak święty Franciszek mu rozkazał, lecz w dobrym i świętym zamiarze przeszedł most i wszedł cicho do celi jego. Nie znalazłszy go, myślał, że był może gdzieś w lesie na modlitwie. Przeto wyszedł i w świetle księżyca poszedł cicho szukać go po lesie. I w końcu usłyszał głos świętego Franciszka. Zbliżywszy się, ujrzał go klęczącego w modlitwie, z twa­rzą i rękoma wzniesionymi w niebo i mówiącego w duchu żarliwości: „Ktoś Ty jest, najsłodszy Boże mój? I któżem ja, najpodlejszy robak i bezużyteczny sługa Twój?" I ciągle powtarzał te same słowa, i nie mówił nic innego. Przeto brat Leon, dziwując się temu, podniósł oczy i spojrzał w niebo. I patrząc, ujrzał schodzącą z nieba przepiękną i jaśniejącą ogromnie pochodnię ognistą, która, zniżając się, osiadła na głowie świętego Franciszka; i słyszał wychodzący z płomienia tego głos, który rozmawiał ze świętym Franciszkiem. Atoli brat Leon nie rozumiał słów. Słysząc to i czując się niegodnym stać tak blisko tego miejsca świętego, gdzie dział się cud taki, i bojąc się zarówno przeszkadzać świętemu Franciszkowi i zamącić mu jego rozpamięty­wania, jeśliby ten go spostrzegł, cofnął się cicho wstecz i stojąc opodal, czekał końca. I patrząc uważnie, widział, jak święty Fran­ciszek wyciąga trzykrotnie ręce do płomienia, który w końcu, po długim przeciągu czasu, powrócił do nieba. Tedy ruszył ufny i urado­wany widzeniem i wrócił do celi swojej. Kiedy szedł pewnie, święty Franciszek usłyszał go dzięki szelestowi stóp po liściach i rozkazał mu zaczekać i nie ruszać się. Wówczas brat Leon, posłuszny, stanął i czekał z takim strachem, że - jak to potem opowiadał towarzyszom - byłby raczej wolał, by ziemia go po­chłonęła, niż czekać świętego Franciszka, który zdał mu się gniewny na niego. Albowiem usilnie wystrzegał się obrazić ojca swego, aby święty Franciszek dla winy jego nie pozbawił go towarzystwa swego. Święty Franciszek, zbliżywszy się doń, zapytał: „Ktoś ty jest?" A brat Leon, drżąc cały, odparł: „Jam jest brat Leon, ojcze mój". A święty Franciszek rzekł: „Przecz przyszedłeś tu, bracie owieczko? Azalim ci 136 l nie rzekł, byś mnie nie śledził? Powiedz mi w imię posłuszeństwa świętego, czyś co widział lub słyszał?" Odrzekł brat Leon: „Ojcze, słyszałem cię mówiącego i powtarzającego kilkakrotnie: »Ktoś Ty jest, najsłodszy Boże mój? I któżem ja, najpodlejszy robak i bezuży­teczny sługa Twój?«" Potem ukląkł brat Leon przed świętym Franciszkiem i uznał się winnym nieposłuszeństwa, bo uczynił wbrew rozkazowi jego, i prosił go o przebaczenie wśród łez mnogich. Potem prosił pobożnie, by wytłumaczył mu słowa, które słyszał, i powiedział owe, których nie rozumiał. Wówczas święty Franciszek, widząc, że Bóg pokornemu bratu Leonowi, dla prostoty i czystości jego, objawił i pozwolił słyszeć i widzieć niektóre rzeczy, zgodził się objawić mu i wytłumaczyć to, o co prosił, i rzekł tak: „Wiedz, bracie owieczko Jezusa Chrystusa, że kiedym mówił owe słowa, które słyszałeś, wówczas ukazane mi były w duszy dwa światła: jedno świadomości i poznania samego siebie, drugie świadomości i poznania Stwórcy. Kiedym mówił: »Ktoś Ty jest, najsłodszy Boże mój?«, wówczas znajdowałem się w świetle rozpamiętywania, w którym widziałem bezdeń nieskończonej dobroci i mądrości, i potęgi Boga. A mówiąc: »Któżem ja i tak dalej«, znajdowałem się w świetle rozpamiętywa­nia, w którym widziałem opłakaną głąb mej podłości i nędzy. Przeto mówiłem: »Ktoś Ty jest, Panie nieskończonej dobroci i mądrości, raczący nawiedzić mnie, który jestem robakiem podłym i obrzyd­liwym?« A w tym płomieniu, który widziałeś, był Bóg, który rozmawiał ze mną w ten sposób, jak ongiś rozmawiał z Mojżeszem. Wśród innych rzeczy, które mi mówił, spytał, czy Mu daruję trzy rzeczy. A ja odrzekłem: »Panie mój, cały Twój jestem. Wiesz dobrze, że nic innego nie mam, prócz płaszcza, sznura i spodni na nogach, i że także te trzy rzeczy są Twoje; cóż więc mogę ofiarować lub darować Majestatowi Twemu?« Wówczas Bóg rzekł do mnie: »Poszukaj w zanadrzu i ofiaruj mi to, co tam znajdziesz«. Szukałem i znalazłem kulę złotą; i ofiarowałem ją Bogu. I tak uczyniłem trzykrotnie, wedle trzykrotnego rozkazania Boga. A potem ukląkłem trzy razy i bogos-ławiąc, dziękowałem Bogu, który mi pozwolił coś ofiarować. I natych­miast dane mi było zrozumieć, że te trzy dary oznaczają posłuszeń­stwo święte, ubóstwo najwyższe i czystość przejasną, których Bóg z łaski swojej pozwolił mi przestrzegać tak doskonale, że sumienie nic ii nie wyrzuca. I jak mnie widziałeś wkładającego ręce w zanadrze l ofiarującego Bogu te trzy cnoty, oznaczone trzema kulami złotymi, ttóre mi Bóg włożył w zanadrze, tak też Bóg dał siłę mej duszy, bym *a wszystkie dary i za wszystkie łaski, których mi udzielił w swej dobroci najświętszej, chwalił Go i wielbił całym sercem i całymi usty. Oto słowa, które słyszałeś, kiedy trzykrotnie ręce wznosiłem, jakeś to widział. Lecz wystrzegaj się, bracie owieczko, śledzić mnie, wróć do celi swojej z błogosławieństwem Boskim i miej o mnie pilne staranie. Bowiem niedługo Bóg sprawi rzeczy tak wielkie i cudowne na tej górze, że świat cały dziwować się im będzie; gdyż uczyni coś niebywałego, czego nie uczynił żadnemu stworzeniu na świecie". Rzekłszy te słowa, kazał przynieść sobie księgę Ewangelii, gdyż Bóg objawił'mu w duszy, że przez trzykrotne otwarcie Ewangelii ukazane mu będzie, co z nim uczynić podoba się Bogu. A kiedy przyniesiono mu księgę, święty Franciszek zaczął się modlić. Skończywszy modlit­wę, kazał otworzyć trzykrotnie księgę ręką brata Leona, w imię Trójcy Najświętszej. I jako że tak podobało się woli Boskiej, wypadł mu wszystkie trzy razy ustęp o męce Chrystusa. Przeto dane mu było rozumieć, że jak naśladował Chrystusa w czynach życia swego, tak też ma Go naśladować i być Mu podobien w cierpieniu, bólu i męce, zanim porzuci to życie. Odtąd zaczął święty Franciszek jeszcze obficiej czuć i miłować słodycz rozpamiętywania Boskiego i Boskich nawiedzeń, wśród których doświadczył bezpośredniego, przysposa­biającego do otrzymania stygmatów przenajświętszych i to w tej postaci. Na dzień przed świętem Krzyża Najświętszego, miesiąca września, kiedy święty Franciszek modlił się tajemnie w swej celi, zjawił mu się anioł Boży i rzekł doń w imieniu Boga: „Umacniam cię i napominam, byś przygotował się i przysposobił pokornie, z całą cierpliwością, przyjąć to, co Bóg dać ci raczy i spełnić na tobie". Odrzecze święty Franciszek: „Jestem gotów cierpliwie znieść wszyst­ko, co Pan mój mi zechce uczynić". Po tych słowach anioł znikł. Nadszedł dzień następny, to jest dzień Krzyża Najświętszego. Święty Franciszek zaczął się rano, o świtaniu, modlić przed drzwiami swej celi i zwrócony twarzą ku wschodowi modlił się tak: „O, Panie mój, Jezu Chryste, proszę Cię, byś mi uczynił dwie łaski, nim umrę. Pierwszą, bym za życia uczuł w duszy i w ciele moim, o ile można, tę 138 boleść, którą Ty, Panie słodki, wycierpiałeś w godzinie gorzkiej swej męki. Drugą, bym uczuł w sercu swoim, o ile można, tę miłość niezmierną, którą Ty, Synu Boży, tak zapłonąłeś, że ochotnie zniosłeś taką mękę za nas grzeszników". Modląc się długo, zrozumiał, że Bóg go wysłucha i że dane mu będzie doznać pomienionych uczuć, o ile to możliwe prostemu stworzeniu. Mając taką obietnicę, zaczai święty Franciszek rozpamiętywać najpobożniej mękę Chrystusa i Jego miło­sierdzie nieskończone. A żar pobożności rósł w nim tak, że z miłości i współczucia zmienił się cały w Jezusa. Płonąc w rozpamiętywaniu, ujrzał tego samego rana, schodzącego z nieba serafina o sześciu skrzydłach lśniących i ognistych, który w szybkim locie zbliżył się do świętego Franciszka tak, że ten mógł spostrzec i poznać dokładnie, iż miał postać Ukrzyżowanego. A skrzydła Jego taki miały układ, że dwa skrzydła rozpościerały się ponad głową, dwa otwierały się do lotu, a dwa trzecie okrywały całe ciało. Widząc to, święty Franciszek przeląkł się wielce, a zarazem pełen był radości, bólu i podziwu. Czuł radość ogromną z drogocennego widoku Chrystusa, który pojawiał mu się tak poufale i patrzył nań łaskawie. Lecz z drugiej strony, widząc Go ukrzyżowanego, doznawał nadmiernej boleści współczu­cia. Nadto dziwował się wielce zdumiewającemu i niezwykłemu widzeniu, wiedząc dobrze, że cierpienie męki nie godzi się z nieśmier­telnością ducha serafickiego. Kiedy tak się dziwował, objawił mu Ten, co mu się zjawił, że Opatrzność Boska ukazała mu widzenie to w tej postaci, iżby zrozumiał, że nie męczeństwo cielesne, lecz pożar duchowy przemieni go całego w wyraźne podobieństwo Chrystusa ukrzyżowanego w tym widzeniu przedziwnym. Wówczas cała góra Alwerno zdała się gorzeć przejasnym płomie­niem, który lśnił i oświecał wszystkie wokoło góry i doliny, jakby słońce lśniło nad ziemią. Tedy pasterze, czuwający w tej stronie, widząc górę płonącą i takie światło wokoło, strachali się wielce, jak potem opowiadali braciom, zapewniając, że płomień ten trwał na górze Alwerno godzinę lub dłużej jeszcze. Podobnie poganiacze mułów, idący do Romanii, porwali się na blask tego światła lśniącego w okna gospod okolicznych, sądząc, że słońce już wstało, i siodłali, i objuczali zwierzęta swoje. A idąc, widzieli gaśniecie tego światła i wschód prawdziwego słońca. W owym zjawisku serafickim, Chrys- tus, który się ukazał, mówił do świętego Franciszka rzeczy tajemne i wzniosłe, których święty Franciszek za życia swojego nie chciał wyjawić nikomu. Lecz dokonawszy żywota swego, objawił je, jak to się okaże później. A słowa były takie: „Czy wiesz - rzekł Chrystus - co uczyniłem? Dałem ci stygmaty, które są znakiem mej męki, abyś chorążym był moim. I jako dnia śmierci swojej zstąpiłem do piekieł i wszystkie dusze, które tam zastałem, wydobyłem mocą swych stygmatów, tak też tobie pozwalam, corocznie dnia śmierci twojej, zstępować do czyśćca i wszystkie dusze trzech twoich Zakonów, to jest braci mniejszych, klarysek i tercjarzy, a nawet innych, którzy cię wielce czcili, jeśli je tam znajdziesz, wydobywać mocą stygmatów swoich i wieść je do chwały raju, byś był mi w śmierci podobien, jako nim byłeś za życia". Kiedy po długim czasie i tajnej rozmowie znikło widzenie cudowne, pozostał w sercu świętego Franciszka żar niezmierny i płomień miłości Boskiej; a na ciele jego pozostał cudowny obraz i ślad męki Chrystusa. Bowiem natychmiast na rękach i nogach świętego Fran­ciszka zaczęły ukazywać się znaki gwoździ, jak widział je wówczas na ciele Jezusa Chrystusa ukrzyżowanego, który zjawił mu się w postaci Serafina. I oto ręce i nogi zdawały się przebite w środku gwoździami, których główki widniały na 'dłoniach rąk i na podeszwach stóp, wystając z ciała, a ostrza sterczały nad grzbietem rąk i stóp, i zdawały się zakrzywione i zagięte, tak że pod ich zakrzywienie i zagięcie, znajdujące się tuż przy ciele, włożyć było można łatwo palec ręki, jak gdyby w pierścień; a główki gwoździ były okrągłe i czarne. Podobnie na prawym boku ukazał się od dzidy znak nie zagojonej rany, czerwonej i krwawej. Rana ta często potem broczyła krwią ze świętej piersi świętego Franciszka i krwawiła mu płaszcz i spodnie. Tedy towarzysze jego, spostrzegłszy, zanim się o tym odeń dowie­dzieli, że nie odkrywa rąk ni nóg i że podeszew stóp nie może stawiać na ziemi, i ujrzawszy tunikę i spodnie skrwawione, kiedy je prali, zrozumieli zaprawdę, że ma na rękach i stopach, jak i na boku, wyciśnięty znak i podobieństwo ukrzyżowanego Pana naszego, Jezusa Chrystusa. I chociaż starał się bardzo zataić i ukryć te chwalebne stygmaty przenajświętsze, tak wyraźnie na ciele jego wyciśnięte, to jednak widząc, że nie zdoła ich ukryć przed codziennymi towarzysza- 140 141 mi swymi, niemniej zaś bojąc się ogłosić tajemnice Boskie, popadł w wątpliwość wielką, czy ma wyjawić widzenie serafickie i otrzymanie stygmatów przenajświętszych. W końcu, z pobudki sumienia, przy­wołał do siebie kilku braci najbardziej zaufanych i przedstawiwszy im wątpliwość w słowach ogólnych i nie zdradzając, co się zdarzyło, prosił ich o radę. Wśród braci tych był jeden wielkiej świętości, imieniem Illuminato. Ten, oświecony prawdziwie przez Boga, po-znawszy, że święty Franciszek musiał widzieć rzeczy cudowne, odrzekł mu tak: „Bracie Franciszku, wiedz, że nie tylko gwoli tobie, lecz także gwoli innym Bóg ukazuje ci czasem swoje tajemnice. Słusznie się tedy obawiasz, czy ukrywając, co ci Bóg ukazał dla pożytku drugich, nie jesteś godzien nagany". Wówczas święty Fran­ciszek, poruszony tym słowem, z obawą największą opowiedział im cały przebieg i postać pomienionego widzenia, dodając, że Chrystus, który mu się ukazał, rzekł mu rzeczy pewne, których nie powie nigdy za życia swego. A chociaż rany te najświętsze, jako że Chrystus wycisnął je na nim, darzyły serce jego radością wielką, to jednak sprawiały one ciału jego i czuciu cielesnemu boleść nieznośną. Przeto koniecznością zmuszony wybrał brata Leona, ze wszystkich najprost­szego i najczystszego, i jemu wyjawił wszystko; i pozwolił mu widzieć te rany święte i dotykać ich, i przewiązywać je kilkoma chustkami, by ukoiły ból i wchłonęły krew, co z ran tych płynęła i ciekła. A chustki te czasu choroby kazał zmieniać sobie często, nawet co dzień, prócz dni od czwartku wieczór do soboty rana. Nie chciał bowiem w tym czasie żadnym człowieczym środkiem lub lekiem łagodzić bólu męki Chrys­tusowej, którą nosił w swym ciele. W czasie tym bowiem Zbawiciel nasz, Jezus Chrystus, był za nas pojmany, ukrzyżowany, umarł i został pogrzebion. Zdarzało się niekiedy, że gdy brat Leon zmieniał mu przewiązkę na ranie w boku, święty Franciszek z bólu, który czuł przy zdejmowaniu tej krwawej przewiązki, kładł rękę na piersi brata Leona; a za dotknięciem tych rąk świętych czuł brat Leon taką słodycz pobożności w sercu swoim, że omal nie padał na ziemię pół martwy. W końcu, co do tego rozpamiętywania trzeciego: Kiedy święty Franciszek ukończył post świętomichalski, postanowił, z ob­jawienia Bożego, wrócić do Panny Maryi Anielskiej. Przywołał tedy do siebie brata Macieja i brata Anioła i po mnogich słowach i naukach świętych polecił im usilnie, jak tylko umiał, tę górę świętą, mówiąc, że musi wraz z bratem Leonem wrócić do Panny Maryi Anielskiej. Rzekłszy to, pożegnał się z nimi, pobłogosławił ich w imieniu Jezusa ukrzyżowanego i ustępując ich prośbom, podał im swe ręce najświęt­sze, ozdobione chwalebnymi i przenajświętszymi stygmatami, by na nie spojrzeli, dotknęli ich i ucałowali. I zostawiwszy ich pocieszo­nych, odszedł od nich i zstąpił z góry świętej. O czwartym rozpamiętywaniu stygmatów przenajświętszych Co do czwartego rozpamiętywania, to wiedzieć należy, że praw­dziwa miłość Chrystusa całkowicie w Bogu przemieniła świętego Franciszka w prawdziwy obraz Chrystusa ukrzyżowanego. Skoń­czywszy post czterdziestodniowy na chwałę świętego Michała Ar­chanioła, na świętej górze Alwerno, zstąpił mąż ewangeliczny, święty Franciszek, po uroczystości świętego Michała z góry, z bratem Leonem i pewnym pobożnym wieśniakiem, na którego ośle siedział, jako że z powodu gwoździ u nóg nie mógł iść pieszo. Kiedy więc święty Franciszek zszedł z góry, sława świętości jego rozeszła się już była po kraju i przez pasterzy rozniosło się, że widzieli całą górę Alwerno w płomieniach i że był to znak jakiegoś cudu wielkiego, którego Bóg dokonał na świętym Franciszku. Skoro więc lud okolicz­ny usłyszał, że przechodzi, wylegli wszyscy, by go ujrzeć, mężczyźni i niewiasty, wielcy i mali, i wszyscy, z wielkim nabożeństwem i pragnieniem, starali się tknąć i ucałować ręce jego. Nie mógł tego odmówić pobożności ludu. Jednakże, choć obwiązane miał dłonie, owinął je jeszcze i schował w rękawy, by bardziej jeszcze ukryć stygmaty przenajświętsze, i jeno palce odkryte podawał im do całowa­nia. Atoli mimo że starał się ukryć i schować świętość stygmatów swoich, chcąc uniknąć wszelkiej sposobności do chwały świeckiej, podobało się Bogu dokonać dla chwały jego wiele cudów mocą rzeczonych stygmatów przenajświętszych, a szczególnie w drodze z Alwerno do Panny Maryi Anielskiej, a potem bardzo wiele innych w różnych stronach świata, za życia jego i po chwalebnej jego śmierci, 142 143 żeby ich moc ukryta i cudowna, i niezmierna miłość, i miłosierdzie Chrystusa względem tego, któremu stygmatów cudownie udzielił, ukazały się całemu światu w jasnych i wyraźnych cudach. Przytacza­my tu z nich niektóre. Kiedy święty Franciszek zbliżał się wówczas do wsi pewnej, leżącej na granicy hrabstwa Arezzo1, zjawiła się przed nim z płaczem wielkim kobieta, niosąc synaczka na ręce, który liczył lat ośm, a od czterech cierpiał na wodną puchlinę. Miał brzuch tak strasznie nadęty, że stojąc prosto, nie mógł widzieć nóg swoich. Kiedy kobieta owa postawiła przed nim syna swego, prosząc go, by modlił się zań do Boga, święty Franciszek zaczął się wprzódy modlić, a potem, skończywszy modlitwę, położył ręce swe święte na brzuchu tego chłopięcia. I nagle znikła wszelka nabrzmiałość, a chłopię było całkiem uzdrowione. I oddał je matce jego, która przyjęła je z radością największą i prowadząc dziecię do domu, dziękowała Bogu i świętemu Franciszkowi. I chętnie pokazywała dziecię uzdrowione wszystkim z okolicy, którzy przychodzili do domu jej, by je widzieć. Tego samego dnia przechodził święty Franciszek koło Borgo San Sepolcro. Zanim doszedł do zamku, wyszły naprzeciw niego tłumy z zaniku i wsi, a wielu szło przed nim z gałęźmi oliwnymi w rękach, wołając głośno: „Oto święty, oto święty". Z pobożności i z chęci dotknięcia go, która żyła w ludzie, uczynili wielki ścisk i tłok wkoło niego. Atoli on, idąc z myślą wzniesioną i tonącą zachwytem w Bogu wśród rozpamiętywania, nie czuł, chociaż go ludzie dotykali i za­trzymywali, i ciągnęli, nic zgoła, co się wokoło niego działo czy mówiło, jak człowiek niewrażliwy. Nawet nie spostrzegł, że prze­chodził przez ten gród i przez tę okolicę. Kiedy więc przeszedł przez gród, a tłumy wróciły do domów, przybył do pewnej chaty trędowa­tych, dobrą milę za grodem. Ocknąwszy się, jakby wrócił z innego świata, spytał ten jasnowidz niebieski towarzysza swego: „Jak daleko mamy do grodu?" Zaiste, dusza jego zatopiona i zachwycona w roz­pamiętywaniu rzeczy niebieskich nie czuła nic ziemskiego, ni zmiany miejsca, ni czasu, ni osób spotykanych. A zdarzyło się jeszcze kilkakrotnie, jak to z jasnych postrzeżeń poznali towarzysze jego. : Hrabstwa Arezzo - jedna z prowincji Toskanii, z głównym miastem Arezzo. Owego wieczora przybył święty Franciszek do klasztoru braci w Monte Casale, w którym to klasztorze znajdował się brat pewien chory, tak strasznie i okropnie nękany chorobą, że choroba jego zdała się raczej katuszą i udręką czarta niż chorobą zwyczajną. Niekiedy bowiem rzucał się cały na ziemię z drżeniem strasznym i pianą na ustach. Przy tym już to drętwiały mu wszystkie mięśnie ciała, już to się naprężały, już to się kurczyły, już to się wykrzywiały; i dosięgał piętami karku, i rzucał się w górę, i natychmiast na wznak upadał. Święty Franciszek, siedząc przy stole i słysząc od braci o tym bracie tak nędznie i nieuleczalnie chorym, zlitował się nad nim. Wziął kawałek chleba, który jadł, i uczynił nad nim znak krzyża najświęt­szego swoimi dłońmi świętymi, naznaczonymi stygmatem, i posłał go bratu choremu, który, zjadłszy chleb, był zupełnie uleczony i nigdy więcej na tę nie cierpiał chorobę. Nazajutrz rano święty Franciszek wysyła dwóch z owych braci, którzy przebywali w tym klasztorze, by zamieszkali na Alwerno, i odsyła z nimi wieśniaka, przybyłego z nim za osłem jemu pożyczo­nym, pragnąc, by z nimi powrócił do domu swego. Ruszyli bracia z owym wieśniakiem i kiedy weszli do hrabstwa Arezzo, ujrzeli ich ludzie niektórzy miejscowi i cieszyli się wielce, myśląc, że to święty Franciszek, który przed dwoma dniami przechodził tamtędy. Jedna bowiem z ich kobiet, która od trzech dni czekała połogu i nie mogła urodzić, konała. Sądzili, że odzyskają ją zdrową i całą, jeżeli święty Franciszek położy na nią swe ręce. Skoro jednak zbliżyli się bracia owi, a ci poznali, że nie było świętego Franciszka, sposępnieli wielce. Lecz gdzie świętego nie było cieleśnie, tam nie brakło jednak jego mocy, bo nie brakło ich wiary. I dziw! Kobieta konała i zdradzała już ślady śmierci. Owi pytają braci, czyli nie mają rzeczy, której dotknęły dłonie najświętsze świętego Franciszka. Bracia myślą i szukają pilnie i na ogół nie znajdują nic, czego dłońmi swymi dotknął święty Franciszek, prócz wodzy osła, na którym był przybył. Biorą tamci tę wodzę z czcią i pobożnością wielką i kładą ją na ciele tej kobiety brzemiennej, wzywając pobożnie imienia świętego Franciszka i pole­cając mu się z wiarą. I cóż się dzieje? Skoro tylko kobieta owa uczuła na sobie rzeczoną wodzę, natychmiast uwolniona od niebezpieczeń­stwa porodziła z radością, łatwo i w zdrowiu. 144 Kiedy święty Franciszek pobył dni kilka w rzeczonym klasztorze, opuścił go i udał się do Citta di Castello. I oto wielu mieszczan przywiodło doń kobietę opętaną od czasu długiego i prosiło go kornie, by ją wyzwolił; niepokoiła bowiem okolicę całą już to wyciem bolesnym, już to wrzaskiem okrutnym, już to szczekaniem suczym. Wówczas święty Franciszek, pomodliwszy się wprzódy i uczyniwszy nad nią znak krzyża najświętszego, rozkazał wyjść z niej diabłu. I wyszedł z niej diabeł natychmiast, ostawiając ją zdrową na ciele i duszy. Kiedy cud ten rozgłosił się wśród ludu, inna kobieta przyniosła doń z wiarą wielką dziecko swe ciężko chore na srogą ranę; i prosiła go pobożnie, by raczył je przeżegnać rękoma swymi. Wówczas święty Franciszek, uznając jej pobożność, wziął dziecko owo i podniósł przewiązkę rany jego, i pobłogosławił je, czyniąc trzykrotny znak krzyża najświętszego nad raną, a potem rękoma swymi obwiązał je znowu i oddał matce jego. A że był wieczór, położyła je ona natychmiast do łóżka, by spało. Następnego dnia idzie, by pomóc wstać dziecku, i znajduje je bez przewiązki; i patrzy, i widzi, że jest całkiem zdrowe, jak gdyby nigdy na nic nie cierpiało; jeno w miejscu rany narosło ciało, na kształt róży rumianej, i to raczej na świadectwo cudu niż jako znak rany. Bowiem róża ta, zostawszy mu na życie całe, pobudzała je często do czci dla świętego Franciszka, który je uleczył. W mieście tym, na prośby mieszczan pobożnych, pobył wówczas święty Franciszek miesiąc i w czasie tym uczynił wiele innych cudów. Potem odszedł stamtąd i udał się do Panny Maryi Anielskiej z bratem Leonem i z pewnym dobrym człowiekiem; ten pożyczył osła swego, na którym święty Franciszek jechał. Zdarzyło się, że idąc przez dzień cały złymi drogami wśród zimna wielkiego, nie mogli znaleźć miejsca, gdzie by przenocować mogli. Przeto zmuszeni nocą i niepogodą schronili się pod ścianę skały, by skryć się przed śniegiem i nadchodzącą nocą. A że ów człowiek dobry, którego własnością był osioł, cierpiał niewygodę i nadto, źle będąc okryty, nie mógł spać z zimna, a nie można było zgoła zaniecić ognia, tedy zaczął biadać cicho w sobie i płakać, i szemrać niemal przeciw świętemu Franciszkowi, że w takie zawiódł go miejsce. Wówczas święty Franciszek, czując to, zlitował się nad nim; i w żarliwości ducha wyciągnął rękę swą wzdłuż grzbietu jego i dotknął go. I dziw! Ledwo go dotknął ręką rozpaloną i przebitą ogniem Serafina, znikło zimno wszelkie; i takie ciepło przejęło go wewnątrz i zewnątrz, jak gdyby stał koło otworu płonącego pieca. Przeto natychmiast, skrze­piony na duszy i ciele, usnął i - jak to mówił - słodziej spał onej nocy wśród skał i śniegu aż do rana, niż kiedykolwiek we własnym spał łóżku. Szli potem dnia następnego i przybyli do Panny Maryi Anielskiej. Kiedy byli już blisko, brat Leon wzniósł oczy w górę i spojrzał ku rzeczonemu klasztorowi Panny Maryi Anielskiej i ujrzał krzyż przepiękny, na którym była postać Ukrzyżowanego, idący przed świętym Franciszkiem, który szedł przed tym bratem; a krzyż rzeczony tak stosował się do oblicza świętego Franciszka, że kiedy ten przystawał i on przystawał, a kiedy szedł, szedł także. A był ów krzyż takiego blasku, że olśniewał nie tylko twarz świętego Franciszka, lecz i cała droga wkoło była oświecona. I trwał dopóty, póki święty Franciszek nie wszedł do kościoła Panny Maryi Anielskiej. Skoro więc święty Franciszek przybył z bratem Leonem, przyjęli ich bracia z radością i miłością najwyższą. Odtąd spędzał święty Franciszek najwięcej czasu w owym klasz­torze Panny Maryi Anielskiej, aż do swej śmierci. A coraz bardziej rozchodziła się po Zakonie i po świecie sława świętości i cudów jego, acz w najgłębszej swej pokorze ukrywał, jak tylko mógł, dary i łaski Boże, nazywając się największym grzesznikiem. Dziwował się raz temu brat Leon, myśląc głupio w sercu swoim: „Patrzcie, ten zwie się jawnie grzesznikiem największym, a stał się wielkim w Zakonie i tak jest czczony przez Boga; i nawet w tajemnicy nie spowiada się nigdy z grzechu cielesnego; byłżeby naprawdę dziewiczy?" I zaczęła go w tym względzie nachodzić ogromna ochota, by dowiedzieć się prawdy. Atoli nie śmiać się pytać o to świętego Franciszka, zwrócił się do Boga, prosząc Go usilnie, by go upewnił w tym, co wiedzieć pragnął; i dla mnogich modłów, i dla zasługi świętego Franciszka, został wysłuchany i upewniony w następującym widzeniu, że święty Franciszek był istotnie dziewiczy cieleśnie. Bowiem w widzeniu ujrzał świętego Franciszka, stojącego na miejscu wysokim i wyniosłym, gdzie nikt nie mógł wejść ani się dostać. I oznajmione mu było w duchu, że to miejsce wysokie i wyniosłe oznacza wzniosłość czystoty dziewiczej świętego Franciszka, która słusznie przystoi ciału, 146 przeznaczonemu nosić ozdobę stygmatów przenajświętszych Chrys­tusa. Kiedy święty Franciszek spostrzegł, że skutkiem stygmatów Chrys­tusa moc ciała jego słabnie stopniowo i że nie może dłużej troskać się o rząd Zakonu, zwołał szybko kapitułę powszechną. A kiedy się zebrała, wyznał braciom pokornie niemoc swoją, skutkiem której nie mógł dłużej troskać się o rząd Zakonu, o ile wykonywania urzędu generała dotyczy1. Acz nie zrzekł się godności generała, bowiem nie mógł - jako że generałem uczynił go papież, więc nie mógł złożyć urzędu ani ustanowić następcy bez wyraźnego pozwolenia papieża - jednakże ustanowił namiestnikiem swym brata Piotra Cattani, polecając Zakon, jak mógł najgoręcej, jemu i ministrom prowincjonal­nym. Uczyniwszy to, podniósł święty Franciszek, pocieszony na duchu, oczy i ręce do nieba i rzekł: „Tobie, Panie Boże mój, tobie polecam gromadkę Twoją, którą aż po tę chwilę mnie powierzyłeś i o którą teraz, dla słabości moich, które znasz, Panie mój najsłodszy, już troskać się nie mogę. Rozkazuję też ministrom prowincjonalnym: niechaj obowiązani będą zdać Ci sprawę w dzień sądu, jeśliby brat jaki zginął przez ich niedbałość lub skutkiem ich złego przykładu, lub zbyt surowej kary". Po tych słowach, jako że tak podobało się Bogu, zrozumieli wszyscy bracia z kapituły, że tłumacząc się chorobą, mówił o stygmatach przenajświętszych. I z pobożności żaden z nich wstrzy­mać się nie mógł od płaczu. Odtąd zdał troskę wszelką o rząd Zakonu w ręce namiestnika swego i ministrów prowincjonalnych i rzekł: „Teraz, kiedy musiałem złożyć rząd Zakonu dla słabości mojej, obowiązany jestem nadal modlić się jeno do Boga za Zakon nasz i przykład dobry dawać braciom. I wiem też zaprawdę, że gdyby mnie nawet słabość opuściła, nie mógłbym Zakonowi bardziej pomagać, niż modląc się zań ustawicznie do Boga, by go bronił, strzegł i nim rządził". Aczkolwiek święty Franciszek, jak rzekło się wyżej, starał się, jak 1 Urzędu generała dotyczy - tytuł najwyższego przełożonego w zakonie złożył Franciszek po 1219 roku, gdy dowiedział się, że bez jego wiedzy zwołano kapitułę w Asyżu; na tejże kapitule mianował swoim następcą Piotra z Katanii, a po jego śmierci brata Eliasza. mógł, ukryć stygmaty przenajświętsze i odkąd je otrzymał, chodził zawsze z rękoma obwiązanymi i obuty, nie mógł jednak zapobiec temu, że bracia liczni w różny sposób widzieli je i ich dotykali, zwłaszcza stygmatu na boku, który najusilniej ukryć się starał. Otóż raz brat pewien, który mu służył, skłonił go w troskliwości pobożnej zdjąć płaszcz, by otrzepać go z pyłu. Kiedy ów zdjął płaszcz w jego obecności, brat ujrzał wyraźnie ranę w boku. I włożywszy mu szybko dłoń w zanadrze, dotknął jej trzema palcami i poznał jej jakość i wielkość. W podobny sposób ujrzał ją podówczas namiestnik jego. Lecz wyraźniej upewnił się o niej brat Rufin, który był mężem głębokich rozpamiętywari. Rzekł raz o nim święty Franciszek, że nie ma na świecie świętszego nadeń człowieka i dla świętości jego kochał go serdecznie i był powolny każdej jego chęci. Ów brat Rufin trzema sposoby upewnił siebie i innych o styg­matach przenajświętszych, a szczególnie o owym w boku. Pierwszy raz było to, kiedy prał spodnie, które święty Franciszek nosił tak wielkie, że podciągnąwszy je w górę, zakrywał nimi ranę prawego boku. Ów brat Rufin widywał je i oglądał pilnie i każdym razem znajdował je krwawe na prawym boku. Przeto przekonał się pewnie, że była to krew cieknąca z rany rzeczonej. Za to ganił go święty Franciszek, spostrzegłszy, że ów rozkłada zdjęte spodnie, by widzieć znak pomieniony. Drugi raz było to, kiedy ów brat Rufin, trąc świętemu Franciszkowi lędźwie, w prawdziwej gorliwości zabłądził ręką i włożył trzy palce w ranę boku. Wtedy święty Franciszek, uczuwszy ból, krzyknął głośno: „Bóg przebacz ci, bracie Rufinie, żeś to uczynił". Trzeci raz było tak, że z naleganiem wielkim prosił świętego Franciszka, jako o łaskę największą, by dał mu swój habit, a wziął habit jego w dowód miłości. Godząc się na tę prośbę, acz niechętnie, zdjął ojciec miłujący swój habit i dał mu go, a wziął habit jego. I wówczas, podczas zdejmowania i wdziewania, brat Rufin ujrzał wyraźnie rzeczoną ranę. Podobnie brat Leon i liczni bracia inni widzieli stygmaty przenaj­świętsze świętego Franciszka za życia jego. Bracia owi, acz dla świętości swojej byli ludźmi wiarygodnymi i wierzyć można im było na proste słowo, niemniej, by usunąć z serc wszelką wątpliwość, przysięgli na Pismo Święte, że je widzieli wyraźnie. Widziało je 149 148 również kilku kardynałów, którzy z nim w wielkiej byli zażyłości] i z czci dla rzeczonych stygmatów przenajświętszych świętego Fran­ciszka ułożyli i napisali piękne i pobożne hymny, antyfony i prozy1. Kapłan najwyższy, papież Aleksander, każąc do ludu w obecności wszystkich kardynałów, wśród których był święty brat Bonawentura2, będący kardynałem, rzekł i stwierdził, że widział na oczy własne stygmaty przenajświętsze świętego Franciszka za życia jego. Także pani Jakobina di Settensoli z Rzymu, która była czasu swego najwięk­szą panią w Rzymie i miała nabożeństwo wielkie do świętego Fran­ciszka, widziała je, zanim umarł, i po jego śmierci widziała je i całowała kilkakrotnie z czcią wielką, gdy przybyła z objawienia Bożego z Rzymu do Asyżu, by być przy śmierci świętego Franciszka. A stało się to w ten sposób. Kilka dni przed śmiercią swoją leżał święty Franciszek chory w Asyżu, w pałacu biskupim, mając przy sobie kilku towarzyszy swoich i mimo choroby swojej śpiewał często pieśni na chwałę Chrystusa. Pewnego dnia rzekł doń jeden z towarzy­szy jego: „Ojcze, wiesz, iż mieszczanie wielce wierzą w ciebie i uważają cię za męża świętego. Przeto mogą myśleć, że jeśli jesteś ten, za kogo cię uważają, to winieneś w tej chorobie swojej myśleć o śmierci i raczej płakać niż śpiewać, gdyż jesteś tak ciężko chory. I wiedz, że śpiewanie twoje i nasze, które nam nakazujesz, słyszą liczni w pałacu i na dworze. Bowiem pałacu tego strzegą gwoli tobie liczni ludzie zbrojni, którzy mogą brać z tego zły przykład. Przeto sądzę - rzekł ów brat - że uczyniłbyś dobrze, gdybyś stąd odszedł i gdybyśmy wszyscy wrócili do Panny Maryi Anielskiej, bo nie jest nam dobrze wśród świeckich". Odrzekł mu święty Franciszek: „Bra- 1 Hymny, antyfony i prozy - hymn - uroczysta i podniosła pieśń pochwalna na cześć bóstwa, bohatera, idei uznanej za powszechną wartość; antyfona - modlitwa rozpisana na dwa recytujące chóry; prozy - najpewniej utwory o świętym, narracyjne, rymowane lub rytmizowane. 2 Święty brat Bonawentura - św. Bonawentura (ok. 1218 - 1274), filozof, teolog, minister generalny zakonu, który znalazł złoty środek pomiędzy dwiema frakcjami zakonnymi: zelantami (gorliwymi, chcącymi utrzymać pierwotną twardą regułę) a zwolennikami reguły lżejszej. W 1260 roku ułożył pierwsze konstytucje wykładające regułę św. Franciszka i doprowadził zakon do niebywałego rozkwitu; biskup, kardynał, .doktor Kościoła. cię najdroższy, wiesz, że to dziś dwa lata temu, jakeśmy byli w Foligno, a Bóg objawił mi kres życia mego i objawił mi jeszcze, że za dni kilka czas oznaczony się dopełni. W objawieniu tym obiecał mi Bóg odpuszczenie wszystkich grzechów moich i szczęśliwość w raju. Przed objawieniem tym opłakiwałem śmierć i grzechy moje. Lecz po tym objawieniu jestem tak pełen radości, że nie mogę już płakać. Przeto śpiewam i śpiewać będę Bogu, który mi dał dobro łaski swojej i obiecał mi dobro raju. Odejść stąd zgadzam się i przystaję na to, atoli znajdźcie sposób, jak nieść mnie będziecie, gdyż iść z powodu choroby nie mogę". Wówczas bracia wzięli go na ramiona i ponieśli w orszaku licznym mieszczan. Kiedy doszli do szpitala, który był po drodze, rzekł święty Franciszek do tych, co go nieśli: „Połóżcie mnie na ziemi i zwróćcie mnie ku miastu". Kiedy go położyli twarzą ku Asyżowi, błogosławił miastu błogosławieństwy licznymi, mówiąc: „Błogosławione bądź przez Boga, miasto święte, gdyż wiele dusz przez cię będzie zbawionych i wiele sług Bożych mieszkać w tobie będzie, i wielu z ciebie będzie wybranych do królestwa żywota wiecznego". Rzekłszy te słowa, kazał się nieść dalej do Panny Maryi Anielskiej. Kiedy przybyli do Panny Maryi Anielskiej, zanieśli go do izby dla chorych i położyli, by spoczął. Wówczas święty Franciszek przywołał jednego z towarzyszy i rzekł doń: „Bracie najdroższy, Bóg objawił mi, że za tyle i tyle dni od początku tej choroby pożegnam się z tym życiem. I wiesz, że gdyby pani Jakobina di Settensoli, najdroższa służebnica Zakonu naszego, dowiedziała się o śmierci mojej, a nie była przy niej obecna, zmartwiłaby się wielce. Przeto donieś jej, by przybyła natychmiast, jeśli mnie zastać chce żywego". Odrzekł brat: „Bardzo słusznie, ojcze. Gdyż wobec wielkiego nabożeństwa, które ma do ciebie, byłoby jej bardzo przykro, gdyby nie była przy śmierci twojej". „Idź więc - rzekł święty Franciszek - i przynieś mi kałamarz, papier i pióro i napisz, jak ci powiem". Kiedy ów wszystko przyniósł, święty Franciszek podyktował list w ten sposób: „Pani Jakobinie, słudze Bożej, brat Franciszek, biedaczyna Chrystusowy, pozdrowienie i uczestnictwo Ducha Świętego w Panu naszym, Jezu­sie Chrystusie! Wiedz, najdroższa, że Chrystus błogosławiony objawił mi z łaski swojej koniec żywota mego, który nastąpi niedługo. Przeto, jeśli mnie zastać chcesz żywego, wyrusz, przeczytawszy ten list, 150 til i przybądź do Świętej Maryi Anielskiej. Jeśli bowiem nie przybę-dziesz do tego i tego dnia, nie zastaniesz mnie żywego. Weź z sobą włosiennicę, by spowić nią ciało moje, i gromnicę potrzebną do pogrzebu. Proszę cię też, byś mi przyniosła te potrawy, które mi dawałaś, kiedym był chory w Rzymie". Kiedy brat list ten pisał, objawił Bóg świętemu Franciszkowi, że pani Jakobina przybywa i jest w pobliżu klasztoru i niesie wszystko z sobą, o co ją prosił w liście. Otrzymawszy tedy to objawienie, rzekł święty Franciszek do brata, który list pisał, by nie pisał dalej, bo nie trzeba, i aby list odłożył. A bracia wielce dziwili się temu, że nie skończył listu i nie chciał go wysłać. Ledwie minęła chwila, zapukano silnie do bramy klasztoru i święty Franciszek wysłał odźwiernego, by otworzył. Kiedy ten otworzył, stała w bramie pani Jakobina, najszlachetniejsza pani w Rzymie, z dwoma synami swymi, senatorami rzymskimi, i z licznym jeźdźców orszakiem. I weszli do środka. A pani Jakobina udała się prosto do izby dla chorych, do świętego Franciszka. Z przybycia jej miał święty Franciszek radość i pociechę wielką, tak samo i ona, widząc go żywego. I mówiła z nim. Wówczas opowiedziała mu, jak Bóg objawił jej w Rzymie, kiedy się modliła, niedaleki kres życia jego i to, że miał posłać po nią i prosić ją o rzeczy, które - jak mówiła - przyniosła. I przyniosła je świętemu Franciszkowi, i dała mu, by jadł. I kiedy zjadł i pokrzepił się wielce, pani Jakobina uklękła u stóp świętego Franciszka i ujęła te stopy najświętsze, naznaczone i ozdobione ranami Chrystusa. I z tak niezmierną pobożnością całowała i zlewała łzami stopy, że uczniom stojącym wokoło zdawało się, iż widzą Magdalenę samą u stóp Jezusa Chrystusa. I żadną, miarą nie mogli jej od nich oderwać. W końcu po długim czasie podnieśli ją i odwiedli na stronę. I pytali, jak mogła przybyć tak w sam czas, zaopatrzona we wszystko, co służyć miało do życia i pogrzebu świętego Franciszka. Odrzekła pani Jakobina, że modląc się nocą w Rzymie, usłyszała głos z nieba, który rzekł: „Jeśli chcesz zastać świętego Franciszka żywego, idź niezwłocznie do Asyżu i weź z sobą to, co zwykłaś mu dawać, kiedy jest chory, i rzeczy, które potrzebne będą do pogrzebu". „I uczyniłam tak" - rzekła. Bawiła tam tedy rzeczona pani Jakobina, póki święty Franciszek nie rozstał się z tym życiem i nie został pogrzebion. I oddała pogrzebowi jego cześć najwyższą z całym orszakiem swym, i poniosła koszty wszystkiego, czego było trzeba. Kiedy potem ta pani szlachetna wróciła do Rzymu, umarła tam wkrótce śmiercią świętą. A z czci dla świętego Franciszka postanowiła i zarządziła, by przyniesiono ją i pogrzebano u Panny Maryi Aniel­skiej. I tak się stało. Jak pan Hieronim, który wątpił wprzódy, tknął i widział stygmaty przenajświętsze świętego Franciszka Przy śmierci świętego Franciszka nie tylko rzeczona pani Jakobina z synami i orszakiem swym widziała i całowała jego chwalebne stygmaty święte, lecz także wielu mieszczan z Asyżu, wśród których rycerz pewien wielce sławny i pan wielki, imieniem pan Hieronim, który wątpił i nie wierzył w nie, jak święty Tomasz apostoł w rany Chrystusa. I aby upewnić siebie i innych, poruszał śmiało wobec braci świeckich gwoździami rąk i nóg i dotykał jawnie rany w boku. Przeto był potem stałym świadkiem prawdy, przysiągłszy na Pismo Święte, że tak było i że tak widział i dotykał. Widziała też i całowała stygmaty przenajświętsze świętego Franciszka święta Klara i jej mniszki, które były pogrzebowi obecne. O dniu i roku śmierci świętego Franciszka Chwalebny wyznawca Chrystusa, święty Franciszek rozstał się z tym życiem roku Pańskiego tysiąc dwieście dwudziestego szóstego, w sobotę, dnia czwartego października i był pogrzebion w niedzielę. Rok ten był dwudziestym rokiem jego nawrócenia, to jest odkąd zaczął czynić pokutę, a drugim rokiem od otrzymania stygmatów przenajświętszych. A liczył czterdzieści pięć lat od urodzenia swego. O kanonizacji świętego Franciszka Potem kanonizowany był święty Franciszek, roku tysiąc dwieście 152 dwudziestego ósmego, przez papieża Grzegorza Dziewiątego, który przybył osobiście do Asyżu i kanonizował go. Tyle, co do roz­pamiętywania czwartego. O piątym i ostatnim rozpamiętywaniu stygmatów przenajświętszych Piąte i ostatnie rozpamiętywanie mówi o pewnych zjawieniach, objawieniach i cudach, które Bóg zdziałał i ukazał po śmierci świętego Franciszka dla potwierdzenia stygmatów przenajświętszych i za­znaczenia dnia i godziny, kiedy Chrystus mu ich udzielił. Co do tego, zważyć należy, że roku tysiąc dwieście dwudziestego drugiego, dnia... miesiąca października, brat Filip, minister Toskany, z polecenia brata Jana Buonagrazia, ministra generalnego, pytał w imię posłuszeństwa świętego brata Mateusza z Castiglione Aretino, męża wielkiej poboż­ności i świętości, by mu powiedział, co wie o dniu i godzinie, kiedy Chrystus wycisnął stygmaty przenajświętsze na ciele świętego Fran­ciszka. Słyszał bowiem, że było mu to objawione. Ów brat Mateusz, zmuszony posłuszeństwem świętym, odrzekł mu tak: „Przebywając w zgromadzeniu w Alwerno, miesiąca maja roku przeszłego, zacząłem się dnia pewnego modlić w celi, która się w tym miejscu znajduje, gdzie, jak sądzę, zdarzyło się to objawienie serafickie. W modłach swych prosiłem Boga pobożnie, by raczył objawić komu dzień i godzinę, i miejsce, w którym stygmaty przenajświętsze wyciśnięte zostały na ciele świętego Franciszka. Kiedym trwał w modlitwie i w tej prośbie poza czas pierwszej straży, zjawił mi się święty Franciszek w światłości ogromnej i rzekł do mnie: »Synu, o co prosisz Boga?« A ja mu rzekłem: »Ojcze, proszę o to i o to«. A on rzekł do mnie: »Jestem ojciec twój, Franciszek, czy znasz mnie?« »Ojcze - rzekłem - tak«. Wówczas pokazał mi stygmaty przenaj­świętsze rąk i nóg, i boku i rzekł: »Czas przyszedł, że podobało się Bogu, by objawione ci było na chwałę Jego, czego bracia dotychczas nie starali się wiedzieć. Wiedz, że ten, który mi się objawił, nie był aniołem, lecz Jezusem Chrystusem w postaci Serafina; rękoma swymi wycisnął na ciele moim te rany tak, jak je otrzymał na ciele swoim na krzyżu. A było to tak. W dzień przed Wywyższeniem Krzyża Świętego przyszedł do mnie anioł i rzekł mi od Boga, bym przy- sposobił się do cierpliwości przyjęcia tego, co mi Bóg chce zesłać. Odrzekłem, że jestem przygotowany do przyjęcia i zniesienia wszyst­kiego, co spodoba się Bogu. Nazajutrz rano, to jest w dzień Krzyża ^Świętego, który roku tego przypadł w piątek, wyszedłem o jutrzence celi w zapale ducha ogromnym i udałem się na modlitwę w to liejsce, gdzie jesteś teraz i gdzie modliłem się często. Kiedym się ^modlił, zstąpił powietrzem z nieba Młodzieniec ukrzyżowany, w po­staci Serafina o sześciu skrzydłach, z szybkością wielką. Na ten widok cudowny ukląkłem pokornie i zacząłem rozpamiętywać pobożnie niezmierzoną miłość Jezusa Chrystusa ukrzyżowanego i niezmierzoną boleść Jego męki. I na widok Jego zrodziło się we mnie takie współczucie, że zdawałem się sam czuć mękę tę samą w swym ciele, a w obecności Jego cała ta góra świeciła jak słońce. I tak zstępując, zbliżył się do mnie. Stanąwszy przede mną, rzekł mi pewne słowa tajemne, których nie objawiłem jeszcze nikomu; lecz czas bliski, kiedy objawione będą. Potem, po pewnym czasie, Chrystus odszedł do nieba. A ja ujrzałem się naznaczony tymi ranami. »Idź więc - rzekł święty Franciszek - i powiedz o tym na pewno ministrowi twemu, gdyż jest to dzieło Boga, nie człowieka«. Rzekłszy te słowa, po­błogosławił mnie i wrócił do nieba z wielkim mnóstwem młodzieńców świetlanych". Wszystko to rzekł pomieniony brat Mateusz, jak widział i słyszał nie we śnie, lecz czuwając. I przysiągł, że tak rzekł osobiście pomienionemu ministrowi we Florencji, w celi jego, kiedy ten go pytał o to w imię posłuszeństwa. Jak pewien brat święty, czytając w legendzie świętego Franciszka, w ustępie o stygmatach przenajświętszych, o słowach tajemnych, które Serafin rzekł świętemu Franciszkowi, gdy mu się zjawił, prosił Boga tak bardzo, aż mu je święty Franciszek objawił Innym razem brat pewien pobożny i święty, czytając w legendzie świętego Franciszka rozdział o stygmatach przenajświętszych, zaczął z niepokojem wielkim ducha rozmyślać, jakie to mogły być owe słowa tak tajemne, o których święty Franciszek powiedział, że nie wyjawił ich nikomu za życia swego, a które rzekł mu Serafin, gdy mu się zjawił. I mówił brat ten w sercu swoim: „Słów owych nie chciał 154 155 święty Franciszek rzec nikomu za życia swego. Jednak teraz, po śmierci swojej, rzekłby je może, gdyby go o to poprosić pobożnie". I odtąd zaczął brat pobożny modlić się do Boga i świętego Franciszka, by mu raczyli słowa te objawić. Kiedy ów brat ośm lat nieustannie modlił się o to, roku ósmego zasłużył, by był wysłuchany w ten sposób. Pewnego dnia po jedzeniu, gdy złożywszy dzięki, modlił się gdzieś w kościele, prosząc o to Boga i świętego Franciszka, pobożniej niż zwykle i wśród łez mnogich, zawołał go inny brat i rozkazał w imieniu gwardiana, by towarzyszył mu na wieś w sprawie potrzeb klasztoru. Przeto ten, nie wątpiąc, że posłuszeństwo jest zasługą większą niż modlitwa, usłyszawszy rozkaz przełożonego, natychmiast przerywa modlitwę pokornie i idzie z bratem, który go wołał. I jako że tak podobało się Bogu, tym czynem gotowego posłuszeństwa zasłużył na to, czego nie zasłużył długim czasem modlitwy. Skoro więc tylko znaleźli się poza bramą klasztoru, spotkali dwóch braci obcych, którzy zdawali się przybywać z krajów dalekich. Jeden zdawał się młody, drugi stary i chudy, a z powodu niepogody byli obłoceni i przemok­nięci. Tedy ów brat posłuszny, współczując z nimi bardzo, rzekł do towarzysza, z którym szedł: „O bracie najdroższy, gdybyż sprawę, w której idziemy, można odwlec nieco, należy bowiem braci tych obcych przyjąć z miłością wielką. Proszę cię, byś mi pozwolił wprzódy pójść, obmyć im nogi, zwłaszcza temu bratu staremu, który bardziej tego potrzebuje, a wy możecie obmyć je młodszemu. A potem pójdziemy za sprawą klasztoru". Wówczas brat ów ustąpił miłości towarzysza swego i wrócili do klasztoru. I przyjąwszy braci onych obcych z miłością wielką, zawiedli ich do kuchni ku ognisku, by się ogrzali i oschli. A przy tym ogniu grzało się ośmiu braci klasztornych. Pobywszy nieco przy ogniu, odwiedli owych na stronę, by obmyć im nogi, wedle tego, jak obaj ułożyli. I kiedy ów brat posłuszny i pobożny mył nogi onemu bratu staremu i usunął z nich błoto, gdyż były wielce obłocone, ujrzał, patrząc, że nogi jego naznaczone były stygmatami przenajświętszymi. I nagle z radości i zdumienia, ściskając je silnie, zaczął wołać: „Alboś ty Chrystus, alboś święty Franciszek". Na ten głos i na te słowa powstali bracia siedzący przy ognisku i tłoczyli się tam z drżeniem wielkim i czcią, by ujrzeć owe stygmaty chwalebne. Wówczas ów brat stary, na prośby ich, pozwolił zobaczyć je dokład- nie, tykać i całować. I kiedy z radości dziwili się jeszcze więcej, rzekł im: „Nie wątpcie i nie bójcie się bracia, najdrożsi synowie. Jestem ojciec wasz, święty Franciszek, który wedle woli Bożej założył trzy Zakony. A ponieważ od ośmiu już lat prosił mnie brat ten, który mi nogi myje, a dzisiaj żarliwiej niż kiedy indziej, bym mu objawił te słowa tajemne, które mi rzekł Serafin, kiedy mi udzielał stygmatów, a których to słów nie chciałem nigdy wyjawić za życia mego, więc dziś z rozkazu Boga, gwoli wytrwałości jego i gotowego posłuszeństwa, dla którego porzucił słodycz rozpamiętywania, posłany jestem od Boga, bym wyjawił wobec niego i was to, o co on prosi". I zwracając się do brata owego, rzekł święty Franciszek tak: „Wiedz, synu najdroższy, że kiedym bawił na górze Alwerno, cały zatopiony w rozpamiętywa­niu Chrystusa podczas tego zjawienia serafickiego, Chrystus na­znaczył mnie stygmatami na ciele moim i rzekł do mnie: »Wieszli, coc uczyniłem? Dałem ci znaki męki mojej, abyś był moim chorążym. I jako ja dnia śmierci mojej zstąpiłem do piekieł i wszystkie dusze, które tam znalazłem, wydobyłem mocą stygmatów moich i zawiodłem je do raju, tak też tobie w tej chwili pozwalam zstępować, kiedy rozstaniesz się z tym życiem, corocznie dnia śmierci twojej, do czyśćca i wszystkie dusze twoich trzech zakonów, to jest braci mniejszych, klarysek i tercjarzy, a nadto tych, którzy nabożeństwo mieli do ciebie, jeśli je tam znajdziesz, wydobywać mocą stygmatów twoich, które ci dałem, wieść je do raju, byś był podobien mi w śmierci, jako nim byłeś za życia«. A słów tych nie rzekłem nigdy, dopóki żyłem na świecie". Po tych słowach święty Franciszek i towarzysz jego znikli nagle. Wielu braci słyszało to potem od tych ośmiu braci, którzy byli obecni temu widzeniu i słowom świętego Franciszka. Jak święty Franciszek zjawił się po śmierci swojej bratu Janowi z Alwerno, kiedy ten się modlił " Na górze Alwerno zjawił się raz święty Franciszek bratu Janowi z Alwerno, mężowi wielkiej świętości, kiedy ten się modlił. I był z nim, i mówił przez długi przeciąg czasu, a w końcu, chcąc odejść, rzekł tak: „Proś mnie, o co chcesz". Rzekł brat Jan: „Ojcze, proszę 156 157 cię, byś mi rzekł, co od dawna wiedzieć pragnę: coście czynili i gdzieście byli, kiedy się wam zjawił Serafin?". Odrzekł święty Franciszek: „Modliłem się w tym miejscu, gdzie jest teraz kaplica hrabiego Szymona z Battifolle, i prosiłem o dwie łaski Pana mojego, Jezusa Chrystusa. Pierwszą było, by mi za życia mojego pozwolił uczuć w duszy mej i w ciele moim, o ile to możliwe, całą boleść, którą czuł w sobie samym czasu swej męki najgorszej. Drugą łaską, o którą prosiłem, było podobnie, bym czuł w sercu swoim tę miłość niezmier­ną, którą płonął, by znieść taką mękę za nas grzeszników. Wówczas Bóg powiadomił mnie w sercu, że mi pozwala uczuć i jedno, i drugie, o ile to możliwe dla zwykłego stworzenia. I spełniło mi się to, kiedym otrzymał stygmaty". Wówczas brat Jan zapytał, czy owe słowa tajemne, które mu rzekł Serafin, brzmiały w ten sposób, jak opowia­dał ów pomieniony brat święty, który zapewniał, że słyszał je od świętego Franciszka w obecności ośmiu braci. Odrzekł święty Fran­ciszek, że tak było istotnie, jak rzekł ów brat. Wówczas brat Jan nabrał odwagi pytania, wobec łaskawości tego, który mu na to pozwalał, i rzekł: „Ojcze, proszę cię najusilniej, byś mi pozwolił ujrzeć i ucało­wać twoje chwalebne stygmaty przenajświętsze, nie jakobym w nie wątpił, lecz jedynie dla pocieszenia; bowiem zawsze tego pragnąłem". Kiedy święty Franciszek okazał się łaskawym i podał mu je, brat Jan ujrzał je wyraźnie i tknął, i ucałował. I w końcu zapytał: „Ojcze, jakiej pociechy doznała dusza wasza, widząc Chrystusa błogosławionego, przychodzącego ku wam i dającego wam znaki swej męki najświęt­szej? Chciałby Bóg, bym doznał nieco tej słodyczy!" Odrzekł wówczas święty Franciszek: „Widzisz te gwoździe?" Rzekł brat Jan: „Tak, ojcze". „Dotknij raz jeszcze - rzekł święty Franciszek - tego gwoździa, który jest w ręce mojej". Wówczas brat Jan z czcią wielką i lękiem dotknął tego gwoździa. I nagle przy dotknięciu tym wyszła z gwoździa, niby wstęga dymu, taka woń jak z kadzidła i wnikając w nozdrza brata Jana, taką słodyczą napełniła jego duszę i ciało, że natychmiast utonął w Bogu zachwytem i stał się nieczuły. I trwał w zachwyceniu tym od tej godziny, a była godzina trzeciej straży, aż do nieszporu. A o widzeniu tym i poufałej rozmowie ze świętym Franciszkiem nie rzekł brat Jan, prócz spowiednika swego, nigdy nikomu, aż kiedy miał umierać. Atoli będąc bliskim śmierci, objawił je braci licznej. O pewnym bracie świętym, który w widzeniu cudownym widział pewnego towarzysza swego, kiedy ten już umarł W prowincji rzymskiej brat pewien, wielce pobożny i święty, widział to widzenie cudowne. Kiedy nocy pewnej zmarł, a rano przed zaczęciem kapituły pogrzebion został pewien brat najdroższy i towa­rzysz, dnia tego samego brat tamten usunął się po jedzeniu w kąt kaplicy, by modlić się pobożnie do Boga i świętego Franciszka za duszę owego brata zmarłego, towarzysza swego. Kiedy trwał na modlitwie wśród próśb i łez, oto słyszy o południu, kiedy wszyscy inni spać poszli, hałas wielki w klasztorze. Natychmiast więc ze strachem wielkim zwraca oczy ku grobowi owego towarzysza swego i widzi świętego Franciszka stojącego u wejścia do kapituły, a za nim wielkie mnóstwo braci wokoło rzeczonego grobu. Patrzy dalej i widzi na środku krużganka ogromne ognisko płomienne i w środku płomienia stojącą duszę owego zmarłego towarzysza swego. Patrzy wokół kruż­ganka i widzi Jezusa Chrystusa, idącego wkoło krużganka w orszaku wielkim aniołów i świętych. Przypatrując się temu z wielkim zdumie­niem, widzi, że kiedy Chrystus przechodzi przed kapitułą, święty Franciszek z wszystkimi braćmi owymi klęka i mówi tak: „Proszę Cię, najdroższy Ojcze mój i Panie, w imię tej miłości bezcennej, którą okazałeś plemieniu ludzkiemu przez wcielenie Twoje, miej miłosier­dzie dla duszy tego brata mojego, który płonie w tym ogniu". A Chrystus nie odrzekł nic, lecz poszedł dalej. Kiedy wrócił raz wtóry i przechodził przed kapitułą, święty Franciszek klęka znowu z braćmi swoimi jak wprzódy i prosi Go tak: „Błagam Cię, litościwy Ojcze i Panie, w imię niezmierzonej miłości, którą okazałeś plemieniu ludzkiemu, umierając na drzewie krzyżowym, miej miłosierdzie dla duszy tego brata mego". A Chrystus tak samo przechodzi, nie wysłuchawszy go. I okrążając znowu krużganek, wraca trzeci raz i przechodzi przed kapitułą. Wówczas święty Franciszek, ukląkłszy jak wprzódy, pokazuje mu ręce i nogi, i pierś i mówi tak: „Błagam Cię, litościwy Ojcze i Panie, w imię tej wielkiej boleści i wielkiej pociechy, której doznałem, kiedyś wycisnął stygmaty te na ciele moim, miej miłosierdzie dla duszy tego brata mojego, który jest w ogniu czyśćcowym". I dziw! Kiedy święty Franciszek trzeci raz 158 wezwał Chrystusa w imię stygmatów swoich, Chrystus natychmiast powstrzymał krok i spojrzał na stygmaty, i wysłuchał prośby, i rzekł tak: „Tobie, Franciszku, oddaję duszę brata twego". Chciał tym zapewne uczcić i potwierdzić stygmaty chwalebne świętego Francisz­ka, i zaznaczyć otwarcie, że dusz braci jego, idących do czyśćca, nic łatwiej wyzwolić nie może i zawieść do chwały raju, jak moc stygmatów jego, wedle słów, które - naznaczając go - rzekł Chrystus do świętego Franciszka. Natychmiast przeto po tych sło­wach znikł ogień w krużganku i wyszedł zeń brat umarły do świętego Franciszka. I wraz z nim, i z Chrystusem cały ten orszak błogosławio­ny podążył z chwalebnym Królem swoim do nieba. Przeto brat ów, towarzysz jego, który się modlił zań, widząc go wyzwolonego od mąk i wiedzonego do raju, uczuł radość ogromną. I opowiedział potem innym braciom po porządku całe widzenie, i wraz z nimi chwalił Boga, i dziękował Mu. Jak pewien rycerz szlachetny i pełen nabożeństwa do świętego Franciszka upewniony został o śmierci i stygmatach przenajświętszych świętego Franciszka Pewien rycerz szlachetny z Massa di San Piętro, imieniem pan Landolf, który czcił wielce świętego Franciszka i w końcu z rąk jego otrzymał szatę Trzeciego Zakonu, został w ten sposób upewniony o śmierci świętego Franciszka i chwalebnych jego stygmatach prze­najświętszych. Czasu, kiedy święty Franciszek bliski był śmierci, opętał czart kobietę pewną w owym grodzie i dręczył ją srogo, a nadto kazał jej mówić tak umiejętnie i bystro, że pokonywała wszystkich uczonych i mędrców, którzy przybywali, by z nią rozprawiać. Zdarzy­ło się, że czart, wyszedłszy z niej, pozostawił ją wolną przez dwa dni. Atoli dnia trzeciego, wróciwszy w nią, nękał ją daleko srożej niż wprzódy. Słysząc to, pan Landolf udał się do tej kobiety i zapytał czarta, który w niej mieszkał, jaki był powód, że opuścił ją na dwa dni i wróciwszy potem, dręczy ją srożej niż wprzódy. Odrzekł czart: „Jeślim ją opuścił, to przeto, że z wszystkimi towarzyszami mymi, którzy są w tych krajach, zebraliśmy się społem i w sile wielkiej poszliśmy do konającego żebraka Franciszka, by rozprawiać z nim i pochwycić duszę jego. Lecz jako że otaczały ją i broniły jej mnóstwa aniołów większe niż nasze i uniosły ją prosto do nieba, odeszliśmy zawstydzeni. Wróciłem więc i oddaję tej nędznej kobiecie to, czegom przez te dwa dni zaniedbał". Wówczas zaklął go pan Landolf w imię Boga, by mu powiedział, ile jest prawdy w świętości świętego Franciszka, o którym rzekł, że umarł, i świętej Klary, która żyła. Odrzekł czart: „Powiem ci, chcąc nie chcąc, prawdę. Bóg Ojciec był tak rozgniewany za grzechy świata, że zdawał się chcieć wkrótce wydać wyrok ostateczny na mężów i niewiasty i wytępić świat, jeśli się nie poprawią. Lecz Chrystus, Syn Jego, wstawiając się za grzesz­nikami, przyrzekł odnowić życie swoje i mękę swoją w człowieku, to jest w Franciszku biedaczynie i żebraku, który życiem swym i nauką przywieść miał wielu z świata całego na drogę prawdy, a wielu też do pokuty. I aby pokazać światu, co zdziałał przez świętego Franciszka, chciał, by stygmaty męki Jego, które mu wycisnął na ciele za życia, były teraz po śmierci widziane i dotykane przez wielu. Podobnie i Matka Chrystusa obiecała odnowić swą czystotę dziewiczą i pokorę swoją w niewieście, to jest w świętej Klarze, by przykładem swoim wyrwała tysiące niewiast z rąk naszych. I tak Bóg Ojciec, ułagodzony obietnicami tymi, odroczył swój wyrok ostateczny". Wówczas pan Landolf, chcąc wiedzieć, czy czart, który jest naczyniem i ojcem kłamstwa, w sprawach tych mówi prawdę, a zwłaszcza co do śmierci świętego Franciszka, posłał jednego z giermków swoich wiernych do Asyżu do Panny Maryi Anielskiej, by dowiedział się, czy święty Franciszek żyje, czy umarł. Giermek, przybywszy na miejsce, dowie­dział się istotnie i wróciwszy, zdał sprawę panu swemu, że właśnie dnia i godziny, które czart podał, święty Franciszek rozstał się z tym życiem. Jak papież Grzegorz Dziewiąty, wątpiąc o stygmatach świętego Franciszka, został o nich upewniony Pomijając wszystkie cuda stygmatów przenajświętszych świętego Franciszka, o których się czyta w legendzie o nim, należy wiedzieć na 161 160 zakończenie tego rozpamiętywania piątego, że papieżowi Grzegorzo­wi Dziewiątemu, który wątpił nieco o ranie w boku świętego Fran­ciszka, jak to sam potem opowiadał, zjawił się nocy pewnej święty Franciszek i podnosząc nieco w górę prawe ramię, odkrył ranę w boku i zażądał łagwi. Kiedy ów polecił ją przynieść, kazał święty Franciszek umieścić ją pod raną w boku. I zdało się papieżowi istotnie, że napełniła się aż do góry krwią zmieszaną z wodą, która płynęła z rzeczonej rany, i odtąd odeszło go wszelkie zwątpienie. I potem, po naradzie z wszystkimi kardynałami, potwierdził stygmaty przenaj­świętsze świętego Franciszka i dał w tej sprawie braciom przywilej osobny wraz z bullą. A uczynił to w Witerbo, jedenastego roku swego papiestwa, a potem roku dwunastego dał wtóry, szerszy. Także papież Mikołaj Czwarty i papież Aleksander dali w tym względzie szerokie przywileje, wedle których z każdym, który by przeczył stygmatom przenajświętszym świętego Franciszka, postąpić można jak z kace-rzem. Tyle co do rozpamiętywania piątego chwalebnych stygmatów przenajświętszych ojca naszego, świętego Franciszka, którego żywot naśladować Bóg daj nam łaskę na tym świecie, abyśmy mocą jego stygmatów chwalebnych zasłużyli na zbawienie z nim w raju. Na chwałę Jezusa Chrystusa i świętego Franciszka biedaczyny. Amen. ZACZYNA SIĘ ŻYWOT BRATA JAŁOWCA rozdział i Jak brat Jałowiec obciął nogę świni, by dać ją choremu Jednym z najukochańszych, wśród najpierwszych uczniów i towa-tzyszów świętego Franciszka, był brat Jałowiec, mąż pokory głębo-dej, żarliwości i miłości wielkiej, o którym święty Franciszek, mówiąc ze świętymi towarzyszami swymi, rzekł: „Ten będzie dobrym jratem mniejszym, kto tak przezwycięży siebie i świat, jak brat Jałowiec". Pewnego dnia, jakby spłomieniony miłością Bożą, od-[ wiedził pewnego brata chorego u Panny Maryi Anielskiej i spytał go z współczuciem wielkim: „Mogęż wyświadczyć ci przysługę jaką?" Odrzekł chory: „Byłoby mi wielką pociechą, gdybyś mógł przynieść mi nogę wieprzową". Niezwłocznie rzekł brat Jałowiec: „Pozostaw mi to, zdobędę ją natychmiast". Idzie, bierze nóż, zda mi się, kuchenny. I w zapale ducha idzie do lasu, gdzie pasło się świń kilka, rzuca się na jedną, obcina jej nogę i ucieka, pozostawiając świnię z nogą obciętą. I wraca, obmywa, sprawia i gotuje tę nogę; i z wielkim staraniem przyrządziwszy ją dobrze, przynosi ową nogę choremu z miłością wielką. A chory ów je z dużą chciwością, nie bez pociechy wielkiej i radości brata Jałowca, który mocno uszczęśliwiony, że sprawił gody temu choremu, powtarzał ruchy napadu, dokonanego na świnię ową. Tymczasem ów, który strzegł świń i widział brata tego, jak obcinał nogę, z wielką goryczą opowiedział rzecz całą po kolei panu swojemu. Ten powiadomiony o wypadku idzie do klasztoru braci i Izy ich od obłudników, łotrów, oszustów, opryszków i hul-tajów: „Czemuście obcięli nogę świni mojej?" Na lament, w który uderzył, wychodzi święty Franciszek z braćmi wszystkimi i z pokorą największą usprawiedliwia braci swoich, mówiąc, że nie wie nic o wypadku, i obiecując mu, by go ułagodzić, wynagrodzenie całej szkody. Atoli ów, niezadowolony tym zgoła, z gniewem wielkim, z łajaniem i groźbą odszedł wielce wzburzony od braci, wykrzykując ciągle, jak to niecnie obcięli nogę świni jego. I nie przyjąwszy przeproszenia żadnego ni obietnicy, odszedł zgorszony. I kiedy wszyscy bracia osłupieli, święty Franciszek, pełen mądrości, rozmyś­lał i mówił w sercu swoim: „Nie uczyniłże brat Jałowiec tego z nierozumnej gorliwości?" I kazał potajemnie przyzwać brata Jałow­ca do siebie, i zapytał go, mówiąc: „Tyżeś obciął nogę świni w lesie?" Na co brat Jałowiec, nie jak ten, co popełnił coś złego, lecz jak człowiek, który, jak sądzi, wielkiego dobra dokonał, odparł zgoła zadowolony: „Ojcze mój słodki, ja to istotnie obciąłem nogę owej świni. A przyczyny tego, ojcze mój, jeśli chcesz, słuchaj łaskawie. Poszedłem z miłości odwiedzić tego i tego brata chorego". I po kolei opowiedział całe zdarzenie, a potem dodał: „Powiadam ci, że widząc pociechę, której doznał ów brat nasz, i pokrzepienie, które sprawiła mu noga owa, sądzę, że gdybym był stu świniom obciął nogi, jak tej jednej, Bóg miałby mi to z pewnością za dobre". Odrzekł mu święty Franciszek w gorliwej sprawiedliwości i z goryczą wielką: „O bracie Jałowcze, czemuś sprawił tak wielkie zgorszenie? Nie bez słuszności biada ten człowiek i jest tak przeciw nam wzburzony. Być może, że jest teraz w mieście i Izy nas za takie przestępstwo, i ma słuszność wielką. Przeto rozkazuję ci, w imię posłuszeństwa świętego, pobiec za nim tak, byś go doścignął, i paść przed nim na ziemię, i wyznać mu winę swoją, obiecując mu dać zadośćuczynienie takie i w ten sposób, by nie miał powodu użalać się na nas. Bowiem, zaprawdę, to zaszło już zbyt daleko". Brat Jałowiec zdumiał się wielce powyższymi słowy. I stał osłupiały, dziwując się, że można się zgoła nie zachwycać czynem tak wielkiej miłości. Gdyż zdawało mu się, że rzeczy doczesne są niczym, chyba że miłośnie udziela się ich bliźniemu. I odrzekł brat Jałowiec: „Nie wątp, mój ojcze, że natychmiast uczynię mu zadość i zadowolę go. Lecz czemuż mam tak się tym wzruszać, gdyż przecie świnia, której nogę obciąłem, jest raczej Boga niż jego, i stał się z niej taki czyn miłości?" I puścił się pędem, i doścignął owego człowieka, który wzburzony był, i to już zgoła bez miary, a nie zostało w nim nic cierpliwości. I powiada mu, jak i dlaczego obciął nogę świni, a to z takim zapałem i radością, jak ktoś, kto mu wyrządził przysługę wielką, którą zasłużył sobie u niego na wielką nagrodę. Ów, pełen gniewu i zaślepiony wściekłością, rzekł bratu Jałowcowi wiele obelg, nazywając go szaleńcem, głupcem, łotrem i najgorszym opryszkiem. A brat Jałowiec, zdziwiony, nie troszczył się zgoła o tak niecne słowa, bo czuł radość wielką, gdy go lżono. Atoli sądził, że ów go niedobrze zrozumiał, bowiem zdało mu się to powodem raczej do radości niż do gniewu. I powtórzył na nowo rzecz całą, i rzucił się owemu na szyję, i uściskał go, i ucałował. I rzekł mu, że stało się to tylko gwoli miłości i z taką miłością, i prostotą, i pokorą zachęcał go i prosił, by oddał podobnie i to, co zostało, że człowiek ów, ochłonąwszy, nie bez łez mnogich rzucił się na ziemię, wyznając obelgę wyrządzoną i powie­dzianą braciom, poszedł i wziął świnię tę, i zabił ją, i ugotowawszy, zaniósł z pobożnością wielką i z płaczem wielkim do Panny Maryi Anielskiej, i dał ją do zjedzenia braciom świętym, żałując krzywdy, którą im uczynił. Święty Franciszek, rozważając prostotę i cierp­liwość w przeciwnościach rzeczonego brata Jałowca, rzekł do uczniów innych stojących wokoło: „Chciałby Bóg, bracia moi, bym miał wielki las takich Jałowców". rozdział 2 Przykład wielkiej mocy brata Jałowca przeciwko czartu Że czarci znieść nie mogli czystoty, niewinności i głębokiej pokory brata Jałowca, okazuje się stąd, że raz pewien opętany przez czarta, wbrew wszelkim swoim nawykom, w zgoła innym kierunku zboczyw­ szy z drogi, uciekał szybkim biegiem rozmaitymi ścieżkami mil siedem. Schwytany przez swych rodziców, którzy ścigali go z goryczą wielką, i zapytany, czemu uciekł w tak innym zgoła kierunku, odpowiedział: „Ta jest tego przyczyna, że ten głupi Jałowiec prze­ chodził ową drogą. Nie mogąc znieść obecności ani widoku jego, uciekłem w te gaje". Dochodząc prawdy, dowiedzieli się, że brat Jałowiec przybył owej godziny, jak to rzekł czart. Przeto święty Franciszek, kiedy przyprowadzano doń opętanych, by wypędził z nich czarty, mawiał, jeśli nie oddalały się na rozkaz jego: „Jeśli nie wyjdziesz natychmiast z tego stworzenia, wezwę przeciwko tobie brata Jałowca". Wówczas czart, bojąc się obecności brata Jałowca i nie mogąc znieść cnoty i pokory świętego Franciszka, oddalał się natychmiast. ' ; sfy tB»i!?4v<. 181 rozdział 5 Jak brat Idzi żył z pracy własnej Kiedy brat Idzi przebywał w Rzymie jako brat zakonny, pragnął - jak to zwykł zawsze czynić, odkąd wstąpił do Zakonu - żyć, trudząc się cieleśnie, i trzymał się tego sposobu. Wczas rano słuchał mszy z nabożeństwem wielkim; potem szedł do lasu, który leżał ośm mil od Rzymu, i przynosił na barkach wiązkę drzewa i sprzedawał je za chleb i inne pokarmy. Pewnego razu między innymi, kiedy wracał drzewem obarczony, kobieta pewna zapragnęła je kupić. Kiedy umówili zapłatę, zaniósł jej drzewo do domu. Niewiasta jednak, widząc, że to zakonnik, mimo umowy chciała mu dać więcej, niż obiecała. Rzekł brat Idzi: „Dobra niewiasto, nie chcę, by mną owładnął grzech chciwości. Przeto nie chcę większej zapłaty, niż umówiłem się z tobą". I nie tylko nie wziął więcej, lecz jeno połowę zapłaty umówionej, i odszedł. Skutkiem czego niewiasta owa powzięła dlań cześć wielką. Brat Idzi podejmował się wszelkiego zarobku, bacząc zawsze na świętą uczciwość. Pomagał robotnikom zrywać oliwki i zbierać wino. Kiedy był dnia pewnego na placu, ktoś, kto chciał zbijać orzechy, prosił drugiego, by mu je zbił za zapłatę. Ten jednak wymawiał się, ponieważ był z bardzo daleka i bardzo ciężki do wspinania się w górę. Rzekł brat Idzi: „Jeśli mi zechcesz, przyjacielu mój, dać część orzechów, pójdę zbijać je z tobą". I ugodziwszy się, poszedł. I uczyniwszy wprzódy znak krzyża najświętszego, wylazł z trwogą wielką na orzech wysoki zbijać owoce. I zbiwszy je, otrzymał ich tyle, że nie mógł ich zabrać w podołek. Tedy zdjął płaszcz i związawszy rękawy i kaptur, uczynił z płaszcza worek, pozostawszy nago, tylko w spodniach. Wziąwszy na ramię płaszcz swój pełen orzechów, zaniósł je do Rzymu i z radością wielką rozdał wszystkie ubogim dla miłości Boga. Kiedy żęto zboże, szedł brat Idzi z innymi ubogimi zbierać kłosy, a jeśli mu kto ofiarował garść ziarna, od­powiadał: „Bracie mój, nie mam spichlerza, gdzie bym je schował". I kłosy te darował najczęściej dla miłości Boga. Rzadko kiedy pomagał brat Idzi drugim przez cały dzień, gdyż zwykł był wymawiać sobie czas pewien, by móc odmówić godzinki i nie zanied­bywać modlitwy wewnętrznej. Pewnego razu szedł brat Idzi do źródła Świętego Sykstusa po wodę dla owych mnichów, kiedy człowiek pewien prosił go, że chce pić. Odrzekł brat Idzi: „Jakże zaniosę braciom dzban nadpity?" Ów, oburzony, rzekł bratu Idziemu wiele słów obelżywych i niskich. A brat Idzi wrócił do mnichów wielce zmartwiony. Potem uprosił sobie dzban wielki i wraca znowu do źródła po wodę, odnajduje owego człowieka i rzecze: „Przyjacielu mój, weź i pij, ile dusza zapragnie, i nie gniewaj się - gdyż zdało mi się, że uczynię źle, przynosząc nadpitą wodę tym mnichom świętym". Ów zaś, zawstydzony miłością i pokorą brata Idziego, poznał winę swoją i od tej godziny miał dlań cześć wielką. rozdział 6 Jak brat Idzi cudownie zaopatrzony został w wielkiej potrzebie, kiedy z powodu wielkiej śnieżycy nie mógł pójść prosić jałmużny Kiedy brat Idzi mieszkał w Rzymie u pewnego kardynała, a wielki post się zbliżał, on zaś nie mógł znaleźć duchowego spokoju, którego pożądał, rzekł do kardynała: „Ojcze mój, pragnę za pozwoleniem twoim, a dla spokoju swego, udać się z towarzyszem swoim dla odbycia postu tego w jakieś miejsce samotne". Odrzekł kardynał: „Ach, bracie mój najdroższy, i gdzież chcesz odejść? Drożyzna wielka, wyście zaś mało jeszcze znani. Ach, gdybyś zechciał zostać na dworze moim, gdyż będzie dla mnie łaską szczególną móc dawać wam, dla miłości Boga, czego potrzebować będziecie". Atoli brat Idzi pragnął odejść i poszedł za Rzym na górę wysoką, gdzie niegdyś stał zamek, i znalazł tam kościół opuszczony, pod wezwaniem Świętego Wawrzyńca. I wszedł tam z towarzyszem i zostali dla modlitw i rozpamiętywań mnogich. Byli nie znani, więc okazywano im mało czci i szacunku. Przeto cierpieli nędzę wielką. A na dobitek spadł śnieg gruby i trwał dni wiele. Nie mogli wyjść z kościoła, a nie przysłano im żadnego pożywienia, choć nic z sobą nie mieli. I byli tak zamknięci trzy doby. Kiedy brat Idzi widział, że z pracy żyć nie może ani też wyjść po jałmużnę, rzekł do towarzysza: „Bracie mój najdroż­szy, wołajmy głośno do Pana naszego, by w miłosierdziu swoim opatrzył nas w tym niedostatku i nędzy. Bowiem kilku mnichów, będąc w wielkim niedostatku, wołało do Boga i Opatrzność Boska zaspokoiła ich potrzeby". I wzorem tamtych zaczęli modlić się, 182 prosząc Boga sercem całym, by dopomógł im w tej nędzy. Bóg, który jest litością największą, wejrzał na wiarę, pobożność, prostotę i żar­liwość w taki sposób. Człek pewien, poglądając ku kościołowi, gdzie znajdował się brat Idzi i towarzysz jego, natchniony od Boga rzekł w sercu swoim: „Może jacy ludzie dobrzy czynią w tym kościele pokutę, a z powodu tak ogromnej śnieżycy brak im, czego potrzeba, i przeto umrzeć mogą z głodu". Pobudzony przez Ducha Świętego rzekł: „Zaprawdę, pójdę się dowiedzieć, czy przypuszczenie moje prawdziwe, czy nie". Wziąwszy kilka chlebów i dzban wina, ruszył w drogę. Z trudem ogromnym przybył do rzeczonego kościoła, gdzie znalazł brata Idziego i towarzysza jego, modlących się najpobożniej. Byli tak strawieni głodem, że z wyglądu podobni byli raczej umarłym niż żywym. Współczuł z nimi wielce i pokrzepiwszy ich i posiliwszy, wrócił. I opowiedział sąsiadom swoim o nędzy i niedostatku braci onych, i namówił, i uprosił, by ich w imię Boga zaopatrzono. A ci tak ułożyli się z sobą, że przez post cały zaopatrywali owych we wszystkie potrzeby. Brat Idzi, rozważając wielkie miłosierdzie Boga i miłość tamtych, rzekł do towarzysza: „Bracie mój najdroższy. Do tej chwili prosiliśmy Boga, by opatrzył nasze potrzeby, i zostaliśmy wysłuchani. Przeto należy Mu oddać dzięki i chwałę i modlić się za tych, którzy żywili nas jałmużną swoją, i za cały lud chrześcijański". I za wielką żarliwość i pobożność Bóg użyczył bratu Idziemu takiej łaski, że liczni za przykładem jego porzucili ten świat ślepy, a liczni inni, którzy nie byli powołani stać się zakonnikami, czynili w domu swym pokutę wielką. rozdział 7 O dniu śmierci świętego brata Idziego W wigilię świętego Jerzego, w godzinę jutrzni, kiedy w lat rachubie minęło lat pięćdziesiąt dwa, odkąd brat Idzi otrzymał szatę świętego Franciszka, Bóg przyjął duszę jego do chwały raju, to jest w święto świętego Jerzego. rozdział 8 '>' Jak człek pewien, modląc się, widział duszę ! brata Idziego idącą do żywota wiecznego Człek pewien, modląc się, kiedy brat Idzi rozstał się z tym życiem, widział duszę jego z mnóstwem dusz, które wyszły wówczas z czyśćca, idącą do nieba; i jak Chrystus wyszedł naprzeciw duszy brata Idziego i z mnóstwem aniołów i wszystkimi duszami owymi, wśród wielkiego śpiewu, wstąpił do chwały raju. rozdział 9 Jak przez zasługi brata Idziego dusza przyjaciela pewnego brata kaznodziei uwolniona została od mąk czyśćcowych Kiedy brat Idzi był chory, skutkiem czego umarł w kilka dni potem, pewien brat z zakonu świętego Dominika zachorował śmiertelnie. Miał on przyjaciela brata, który widząc go bliskim śmierci, rzecze do tego brata chorego: „Bracie mój, pragnę, byś, jeśli Bóg pozwoli, wrócił do mnie po śmierci i rzekł mi, w jakim znajdujesz się stanie". Chory obiecał wrócić, jeśli to będzie możliwe. Umarł tego samego dnia, co brat Idzi. Po śmierci swej zjawi! się zmarły brat kaznodzieja owemu bratu żywemu i rzekł: „Bóg zechciał, bym ci dotrzymał obietnicy". Rzecze żyjący do zmarłego: „Co dzieje się z tobą?" Odparł umarły: „Dobrze mi, gdyż umarłem tego samego dnia, kiedy rozstał się z tym życiem pewien święty brat mniejszy, imieniem brat Idzi. Dla wielkiej świętości jego Jezus Chrystus pozwolił mu zawieść do raju wszystkie znajdujące się w czyśćcu dusze, z którymi i ja cierpiałem wielkie męki. Lecz przez zasługi świętego brata Idziego jestem uwolnion od nich". I po tych słowach znikł natychmiast, a brat ów widzenia tego nie wyjawił nikomu. Kiedy jednak brat ten za­chorzał i natychmiast powziął przypuszczenie, że Bóg go uderzył, iż nie objawił mocy i chwały brata Idziego, posłał po braci mniejszych, 185 184 ZACZYNAJĄ SIĘ ROZDZIAŁY NIEKTÓRYCH NAUK I GODNYCH UWAGI ZDAŃ BRATA IDZIEGO których doń przyszło dziesięciu. I zwoławszy ich wraz z braćmi kaznodziejami, wyjawił z pobożnością wielką owo widzenie. I zba rozdział 10 Jak Bóg udzielił łask szczególnych bratu Idziemu i o roku jego śmierci Opowiadał o bracie Idzim brat Bonawentura z Benioregio, że Bóg udzielił mu łask szczególnych dla siebie i tych wszystkich, którzy polecali mu się w sprawach duchowych w pobożnym zamyśle Zdziałał on wiele cudów za życia swego i po śmierci, jak to się okazuje Z J,eg°pleg