Autor: Connie Willis Tytul: Śmierć na Nilu (Death on the Nile) Z "NF" 3/97 Rozdział pierwszy: Przygotowania do podróży - "Dla starożytnych Egipcjan - czyta Zoe - śmierć była krainą leżącą na zachodzie..." - Samolot przechyla się gwałtownie. - "...na zachodzie, krainą, do której przenosili się zmarli". Znajdujemy się w samolocie lecącym do Egiptu. Lot jest tak niespokojny, że przerażone stewardesy zajęły miejsca w fotelach i przypięły się pasami, my zaś pogrążyliśmy się w nerwowym, wypełnionym spoglądaniem przez okna, milczeniu. Zaniepokojona jest nawet Zoe, która siedzi po drugiej stronie przejścia i czyta na głos z przewodnika. Książka nosi tytuł "Egipt dla każdego". W kieszeni fotela przed Zoe tkwią "Kair" Fodora i "Przewodnik po zabytkach Egiptu" Cooke'a; kilka kolejnych tytułów upchnęła w bagażu, nie wspominając o "Grecji za 35 centów dziennie" Fommera, "Zwiedzajmy Austrię" oraz trzystu albo czterystu innych przewodnikach, które zdążyła już przeczytać nam na głos podczas tej wyprawy. Przez chwilę bawię się myślą, iż to właśnie połączony ciężar wszystkich tych dzieł sprawił, że samolot zatacza się jak pijany i zapewne już niedługo runie do morza, pociągając nas w objęcia śmierci. - "W grobowcach gromadzono zapasy żywności, meble i broń - czyta dalej Zoe - które miały stanowić zapa..." - Samolot gwałtownie opada, po czym wyrównuje lot. - "...zapasy na drogę". Zaraz potem następuje kolejne szarpnięcie, jeszcze gwałtowniejsze, ale Zoe zupełnie to nie przeszkadza. - "Po otwarciu grobowca Tutanchamona, w pomieszczeniu znaleziono skrzynie pełne ubrań, dzbany z winem, złotą łódź oraz sandały, w których zmarły władca miał przechadzać się po piaskach w zaświatach". Mój mąż Neil pochyla się nade mną i patrzy przez okno, ale niczego tam nie widać. Niebo jest bezchmurne, a powierzchnia morza zupełnie gładka. - "W zaświatach uczynki zmarłych oceniał Anubis, bóg z głową szakala - czyta Zoe - ważąc duszę człowieka na wadze o szalach ze złota". Tylko ja jej słucham. Lissa rozmawia szeptem z Neilem - ich ręce prawie stykają się na podłokietniku jego fotela - po drugiej stronie przejścia, obok "Egiptu dla każdego" i Zoe, drzemie jej mąż, mąż Lissy zaś gapi się przez okno, usiłując jednocześnie ocalić swego drinka przed rozlaniem. - Dobrze się czujesz? - pyta Neil Lissę współczującym tonem. "Zobaczysz, że będzie wspaniale"" - przekonywał mnie, kiedy wpadł na pomysł, żebyśmy razem, trzy małżeństwa, pojechali do Europy. "Z Lissą i jej mężem trudno się nudzić, a Zoe wie wszystko o każdym miejscu na Ziemi. To tak jakbyśmy mieli własnego przewodnika". Zgadza się. Zoe gna nas z kraju do kraju, zasypując informacjami o faktach historycznych i aktualnych kursach walut. W Luwrze jakiś francuski turysta zapytał ją o drogę do Mony Lizy; była zachwycona. - Wziął mnie za licencjonowanego przewodnika! Wyobrażacie sobie? Wyobrażamy. - "Przed wydaniem wyroku zmarły spowiadał się ze swoich czynów, największą uwagę poświęcając grzechom, których nie popełnił: Nie chwytałem w sidła świętych ptaków, nie kłamałem, nie cudzołożyłem..." Neil klepie Lissę po ręce i pochyla się w moją stronę. - Możesz zamienić się z nią miejscami? - pyta szeptem. Mam wrażenie, że już to zrobiłam. - Nie powinniśmy tego robić - odpowiadam, wskazując podświetlony napis na ściance działowej kabiny. - Pasy mają być zapięte. Zerka na nią z niepokojem. - Chyba ma mdłości... Chcę już powiedzieć, że ja też, ale powstrzymuję się, bo podejrzewam, że ta wyprawa została zorganizowana właśnie po to, żebym coś takiego powiedziała. - Jak chcesz. Rozpinam pas, a kiedy Lissa gramoli się po kolanach Neila, samolot pikuje gwałtownie, prawie wpychając mu ją w ramiona. Neil podtrzymuje Lissę. Przez chwilę patrzą sobie w oczy. - "...nie kradłem, nie zabijałem..." Nie mogę już tego wytrzymać. Sięgam po torbę, która została pod fotelem przy oknie, i wyciągam popularne wydanie "Śmierci na Nilu" Agaty Christie. Kupiłam tę książkę w Atenach. - Wszędzie jest mniej więcej taka sama - powiedział mąż Zoe, kiedy wróciłam do hotelu. - Kto taki? - Mówię o książce. - Uśmiechnął się, jakby właśnie opowiedział dowcip. - A raczej o jej tytule. Wydaje mi się, że śmierć na Nilu jest taka sama jak wszędzie. - To znaczy jaka? - Egipcjanie wierzyli, że śmierć prawie niczym nie różni się od życia - wtrąciła się Zoe. W tej samej księgarni kupiła "Egipt dla każdego". - Według starożytnych Egipcjan zaświaty były bardzo podobne do świata, który ich otaczał. Władzę sprawował tam Ozyrys, sądzący zmarłych i decydujący o ich dalszym losie. Nasze koncepcje nieba, piekła oraz Sądu Ostatecznego stanowią odbicie tamtych, dawnych wierzeń. Zaraz potem zaczęła czytać na głos fragmenty przewodnika, w związku z czym nie było mowy o dokończeniu rozmowy i dlatego wciąż nie wiem, jaka, zdaniem męża Zoe, jest śmierć na Nilu albo gdziekolwiek. Otwieram książkę w nadziei, że być może dowiem się tego od Herculesa Poirot, ale samolot za bardzo trzęsie. Niemal od razu robi mi się niedobrze, więc po przeczytaniu zaledwie pół strony daję za wygraną, chowam książkę do kieszeni fotela, zamykam oczy i zaczynam snuć plany zabójstwa. Sceneria jest jak z powieści Agaty Christie; autorka zawsze umieszczała swoich bohaterów w odosobnionym domu na prowincji albo na wyspie. W "Śmierci na Nilu" płyną parowcem po rzece, ale samolot jest jeszcze lepszy. Oprócz nas leci nim tylko załoga oraz grupa japońskich turystów, którzy chyba nie znają angielskiego, bo w przeciwnym razie już dawno otoczyliby Zoe ciasnym kręgiem, żądając wskazówek jak dotrzeć do Sfinksa. Na chwilę przestaje rzucać, więc otwieram oczy i sięgam po książkę. Ma ją Lissa. Trzyma ją otwartą, ale nie czyta. Obserwuje mnie, czekając na moją reakcję. Neil rozgląda się nerwowo. - Chyba nie jest ci potrzebna, prawda? - pyta z uśmiechem. - Myślałam, że śpisz. W kryminale Agaty Christie każdy ma motyw do popełnienia zabójstwa. Mąż Lissy pije bez przerwy już od Paryża, mąż Zoe ani razu nie zdołał dokończyć zdania. Policja może dojść do wniosku, że wreszcie nie wytrzymał albo że Zoe próbowała go zabić, ale chybiła i trafiła Lissę. Niestety, na pokładzie nie ma Herculesa Poirot, który wyjaśniłby, kto dopuścił się zbrodni, rozwiązałby zagadkę i wytłumaczyłby wszystkie tajemnicze zdarzenia. Samolot raptownie obniża lot. Dzieje się to tak nagle, że Zoe wypuszcza przewodnik z ręki. Spadamy dobre pięć tysięcy stóp. Przewodnik leży na podłodze dwa albo trzy rzędy przed nami. Zoe wyciąga nogę najdalej jak może i usiłuje dosięgnąć go stopą. Spogląda z wściekłością na podświetlony napis nakazujący zapięcie pasów, jakby miała nadzieję, że zgaśnie, dzięki czemu będzie mogła rozpiąć pas, wstać i podnieść książkę z podłogi. Nie teraz, myślę. Na pewno nie po takiej dziurze powietrznej. Jednak, ku mojemu zdziwieniu, rozlega się sygnał dźwiękowy i napis gaśnie. Mąż Lissy natychmiast wzywa stewardesę, żeby zamówić kolejnego drinka, ale dziewczęta zdążyły już uciec na tył samolotu. Wciąż mają mocno wystraszone miny, jakby spodziewały się, że lada chwila znowu zaczną się kłopoty. Mąż Zoe budzi się na chwilę, rozgląda dokoła, po czym znowu zasypia. Zoe podnosi "Egipt dla każdego" z podłogi, wraca na miejsce, odczytuje na głos kilka fascynujących informacji, po czym wstaje, kładzie książkę grzbietem do góry na fotelu i odchodzi na tył maszyny. Pochylam się nad Neilem, żeby spojrzeć przez okno, ale nic nie widzę. Lecimy w nieprzeniknionej bieli. Lissa rozciera sobie czoło. - Uderzyłam się o okno - mówi do Neila. - Krwawię? Mój mąż przygląda się jej z troską. Rozpinam pas i także idę na tył samolotu, ale obie łazienki są zajęte. Zoe przysiadła na podłokietniku fotela i oświeca grupę japońskich turystów. - W Egipcie płaci się funtami egipskimi - mówi. - Jeden funt egipski dzieli się na sto piastrów. Wracam na miejsce. Neil delikatnie masuje skroń Lissy. - Już lepiej? - pyta. Biorę do ręki książkę Zoe. Rozdział nosi tytuł "Najważniejsze atrakcje"; pierwsze na liście są piramidy. Piramidy w Gizie. Usytuowane na zachodnim brzegu Nilu, 9 mil (15 km) na południowy zachód od Kairu. Dojazd taksówką, autobusem albo wypożyczonym samochodem. Wstęp: 3 funty egipskie. Uwagi: Nie wolno ci ich ominąć, ale przygotuj się na rozczarowanie. Piramidy wyglądają zupełnie inaczej niż się spodziewasz, dokoła panuje ogromny ruch, a widok psują tłumy turystów, sprzedawców i dziesiątki stoisk z napojami. Otwarte codziennie. Zastanawiam się, jak Zoe może czytać coś takiego. Drugie miejsce na liście zajmuje grobowiec Tutanchamona; on również nie wywarł na autorze przewodnika zbyt wielkiego wrażenia. Grobowiec Tutanchamona. Usytuowany w Dolinie Królów w Luksorze, 400 mil (668 km) na południe od Kairu. Trzy niewielkie pomieszczenia, na ścianach mało interesujące malowidła. Obok znajduje się plan: długi prosty korytarz (podpisany Korytarz) i trzy niewielkie pomieszczenia w amfiladzie: Przedsionek, Komnata Grobowa, Sala Sądu. Zamykam książkę i odkładam ją na fotel Zoe. Mąż Zoe wciąż śpi. Mąż Lissy wystawia głowę nad oparcie fotela i spogląda w kierunku ogona maszyny. - Gdzie podziały się stewardesy? - pyta. - Napiłbym się czegoś. - Jesteś pewien, że nie krwawię? - Lissa wciąż rozciera skroń i czoło. - Czuję guza. Myślisz, że mogłam doznać wstrząśnienia mózgu? - Nie sądzę - odpowiada Neil, patrząc jej z bliska w oczy. - Źrenice reagują na światło. - Stewardesa! - woła mąż Lissy. - Co mam zrobić, żeby ktoś przyniósł mi drinka? Zoe wraca dumna i rozpromieniona. - Wzięli mnie za zawodową przewodniczkę! - mówi, zapinając pas. - Zapytali, czy mogą dołączyć do naszej grupy. - Otwiera książkę. - "Zaświaty zamieszkiwały potwory i półbogowie, którzy przybierali postaci krokodyli, pawianów i węży. Mogli zniszczyć zmarłych, zanim ci zdołali dotrzeć do Sali Sądu". Neil dotyka mojej ręki. - Masz aspirynę? - pyta. - Lissę boli głowa. Grzebię w torebce, daję mu fiolkę, a on wstaje i idzie na tył maszyny, po szklankę wody. - Neil jest bardzo troskliwy - rzuca Lissa, nie spuszczając ze mnie wzroku. - "Każdy zmarły otrzymywał Księgę Umarłych, która miała chronić go przed potworami i półbogami" - czyta Zoe. - "Księga Umarłych, której tytuł powinno się właściwie tłumaczyć: Księga o tym, co jest w zaświatach, stanowiła zbiór wskazówek na drogę oraz magicznych zaklęć". Zastanawiam się, jak sobie poradzę bez magicznych zaklęć, które mogłyby mnie chronić. Sześć dni w Egipcie, trzy w Izraelu, a potem jeszcze podróż do domu takim samym samolotem jak ten; piętnaście godzin lotu, podczas którego będę musiała patrzeć na Lissę i Neila, i słuchać Zoe. Postanawiam myśleć o czymś przyjemniejszym. - A jeśli wcale nie lecimy do Kairu, tylko jesteśmy martwi? Zoe posyła mi zirytowane spojrzenie znad przewodnika. - Ostatnio wciąż ktoś wysadza kogoś w powietrze, a to przecież Bliski Wschód - ciągnę. - Może ta ostatnia turbulencja to nie była żadna dziura powietrzna, tylko bomba? Może rozszarpała nas na strzępy i teraz spadamy do Morza Egejskiego w postaci miliona drobnych kawałeczków? - Do Morza Śródziemnego - poprawia mnie Zoe. - Już minęliśmy Kretę. - Skąd wiesz? - pytam. - Spójrz przez okno. - Wskazuję nieprzeniknioną biel za szybą. - Nie widać wody. Możemy być gdziekolwiek. Albo nigdzie. Neil wraca z wodą. Podaje Lissie szklankę i pastylkę aspiryny. - Chyba na lotnisku sprawdzają, czy ktoś nie ma bomby w walizce? - pyta go Lissa. - Mają tam jakieś wykrywacze metalu, czy coś w tym rodzaju? - Widziałam kiedyś taki film, w którym wszyscy nie żyli - mówię - ale nikt o tym nie wiedział. Byli na statku i wydawało im się, że płyną do Ameryki. Otaczała ich tak gęsta mgła, że nie widzieli wody. Lissa zerka niespokojnie przez okno. - Wszystko było jak na prawdziwym statku, ale stopniowo zaczęli dostrzegać coraz więcej dziwnych rzeczy. Na przykład okazało się, że oprócz nich prawie nie ma pasażerów ani załogi. - Stewardesa! - woła mąż Lissy, wystawiając głowę zza foteli. - Jeszcze jedną anyżówkę! Jego głos budzi męża Zoe, który mruga szybko i ze zdziwieniem spogląda na żonę, jakby nie mógł zrozumieć, dlaczego ta nie czyta z przewodnika. - Co się dzieje? - pyta. - Jesteśmy martwi - odpowiadam. - Zostaliśmy zabici przez arabskich terrorystów. Wydaje nam się, że lecimy do Kairu, ale naprawdę lecimy do nieba. Albo piekła. - Mgła jest tak gęsta, że nie widzę skrzydła - mówi Lissa, patrząc przez okno, po czym przenosi zaniepokojone spojrzenie na Neila. - A jeśli coś się stało ze skrzydłem? - Po prostu lecimy w chmurach - wyjaśnia Neil. - Przypuszczalnie zaczęło się podchodzenie do lądowania w Kairze. - Niebo było zupełnie czyste - przypominam im - a potem, ni z tego, ni z owego, wlecieliśmy w mgłę. Ludzie na statku też zauważyli mgłę. Zauważyli, że nigdzie nie ma świateł i nie mogli znaleźć nikogo z załogi. - Uśmiecham się do Lissy. - Zwróciliście uwagę, że nagle przestało rzucać? Zaraz po tamtej dziurze powietrznej. Dlaczego miałoby... Z kuchenki wychodzi stewardesa i zbliża się przejściem między fotelami ze szklanką w ręce. Wszyscy oddychają z ulgą, a Zoe otwiera przewodnik i zaczyna go na nowo wertować w poszukiwaniu fascynujących informacji. - Czy ktoś zamawiał anyżówkę? - pyta stewardesa. - Ja - mówi mąż Lissy i wyciąga rękę. - Kiedy wylądujemy w Kairze? - pytam. Stewardesa bez słowa rusza z powrotem ku tylnej części maszyny. Rozpinam pas i idę za nią. - Kiedy lądujemy? Odwraca się i uśmiecha, ale twarz wciąż ma bladą i przestraszoną. - Życzy sobie pani coś do picia? Anyżówkę? A może kawę? - Dlaczego przestało trząść? - pytam. - O której wylądujemy w Kairze? - Powinna pani usiąść i zapiąć pas. Właśnie zaczęliśmy podchodzenie do lądowania. Na miejscu będziemy za około dwadzieścia minut. Pochyla się nad Japończykami i prosi, żeby ustawili oparcia foteli w pozycji pionowej. - Na miejscu? Na jakim miejscu? O jakim lądowaniu pani mówi? Przecież jeszcze nie zaświeciły się napisy... Milknę, bo rozlega się donośne brzęknięcie i na ściance działowej pojawiają się wypisane czerwonymi literami ostrzeżenia. Wracam na fotel. Mąż Zoe znowu śpi. Zoe czyta na głos z "Egiptu dla każdego": - "Podróżując po Egipcie, turysta powinien przedsięwziąć środki ostrożności. Niezbędna będzie dokładna mapa, a w wielu miejscach przyda się latarka". Lissa wyciąga spod fotela torebkę, wkłada do niej moją "Śmierć na Nilu" i wyjmuje okulary przeciwsłoneczne. Patrzę w okno, na białą pustkę w miejscu, gdzie należałoby spodziewać się skrzydła. Nawet we mgle powinniśmy widzieć tam światła pozycyjne. Właśnie po to one są: żeby samolot był widoczny we mgle. Ludzie na statku początkowo nie zdawali sobie sprawy z tego, że są martwi. Zaczęli coś podejrzewać dopiero wtedy, kiedy ich uwagę zwróciły rozmaite zastanawiające szczegóły. - "Dobrze jest również korzystać z usług miejscowego przewodnika..." Zamierzałam nastraszyć Lissę, tymczasem nastraszyłam wyłącznie samą siebie. Po prostu schodzimy do lądowania, powtarzam sobie, i przelatujemy przez chmurę. Chyba to prawda, ponieważ oto jesteśmy w Kairze. Rozdział drugi: Port lotniczy - Więc to jest Kair? - pyta mąż Zoe, rozglądając się dookoła. Samolot zatrzymał się na końcu pasa startowego. Zeszliśmy na asfalt po metalowych schodkach. Terminal jest na wschód od nas; to niski budynek okolony palmami. Japończycy bezzwłocznie zakładają na szyje kamery i aparaty fotograficzne, biorą do rąk bagaż podręczny i ruszają do wyjścia. My, jeśli nie liczyć damskich torebek, nie mamy bagażu podręcznego. Oddajemy go do luku, ponieważ zawsze i tak musimy czekać aż zostaną odprawione przewodniki Zoe. Za każdym razem jestem prawie pewna, że omyłkowo wysłano je do Tokio albo znikły bez śladu, teraz jednak cieszę się, że nie przyszło nam taszczyć rzeczy do budynku dworca lotniczego. Wydaje się, że dzieli nas od niego kilka mil. Japończycy już zwalniają kroku. Zoe sięga po przewodnik, a reszta rozgląda się dookoła z coraz większym zniecierpliwieniem. Lissa opiera się na ramieniu Neila, ponieważ podczas schodzenia po metalowym trapie obcas jej pantofla dostał się między pręty. - Skręciłaś sobie nogę? - pyta zaniepokojony Neil. Po schodkach zbiegają stewardesy z granatowymi torbami podróżnymi. Wciąż mają zaniepokojone miny. Znalazłszy się na pasie startowym, rozkładają metalowe wózeczki, mocują na nich torby i żwawo ruszają w kierunku dworca. Po kilku krokach zatrzymują się raptownie, jedna z nich zdejmuje żakiet, kładzie go na wózku, po czym odchodzą, stąpając szybko na wysokich obcasach. Nie jest aż tak upalnie, jak się spodziewałam, chociaż odległy budynek wydaje się lekko kołysać w gorącym powietrzu unoszącym się nad płytą lotniska. Na niebie nie ma ani śladu chmur, przez które lecieliśmy; w górze rozpościera się tylko ledwo widoczna biaława mgiełka, która rozprasza promienie słońca w taki sposób, że nie sposób ustalić, z którego właściwie kierunku dobiegają. Wszyscy mrużymy oczy. Lissa na chwilę uwalnia z uścisku ramię Neila i wyjmuje z torebki ciemne okulary. - Co tu się pije? - pyta mąż Lissy, zaglądając Zoe przez ramię. - Golnąłbym coś sobie. - Najbardziej popularny miejscowy alkohol nazywa się zibib - informuje go Zoe. - To odmiana anyżówki. - Odrywa wzrok od przewodnika. - Wydaje mi się, że powinniśmy obejrzeć piramidy. - A co z odprawą celną? - pytam. - I bagażami? - A ja najpierw chętnie napiłbym się tego... zibaba, tak? - mówi mąż Lissy. - Moim zdaniem należy zacząć od piramid - odpowiada Zoe. - Odprawa zajmie co najmniej godzinę, a przecież nie pojedziemy na zwiedzanie z bagażami. Najpierw będziemy musieli zawieźć rzeczy do hotelu i zanim dotrzemy na miejsce, wszyscy już tam będą. Według mnie trzeba ruszyć od razu. - Wskazuje budynek dworca. - Obejrzymy wszystko i wrócimy, zanim Japończycy doczekają się na swoje bagaże. Odwraca się i rusza w przeciwnym kierunku. Pozostali posłusznie podążają za nią. Spoglądam na terminal. Stewardesy wyprzedziły Japończyków i są już prawie przy palmach. - Idziesz w niewłaściwym kierunku - mówię do Zoe. - Taksówki czekają zwykle przed dworcem. Zoe zatrzymuje się. - Taksówki? A po co nam taksówki? Do piramid nie jest daleko. Dojdziemy tam w piętnaście minut. - Piętnaście minut? - dziwię się. - Giza leży dziewięć mil na zachód od Kairu. Żeby tam dotrzeć, trzeba przeprawić się na drugi brzeg Nilu. - Nie bądź głupia - mówi. - Przecież są tutaj, całkiem blisko. Wskazuje przed siebie. Rzeczywiście, zaraz za płytą lotniska, otoczone pustynią, tak blisko, że nawet nie drżą w gorącym powietrzu, stoją piramidy. Rozdział trzeci: Poznawanie terenu Nie udaje nam się dotrzeć do nich w piętnaście minut. Piramidy są znacznie dalej niż się wydaje, a piasek jest bardzo grząski. Musimy zatrzymywać się co kilka kroków, żeby Lissa mogła oprzeć się o Neila i wytrząsnąć piasek z pantofli. - Powinniśmy byli wziąć taksówkę - mówi mąż Zoe, ale tutaj nie ma dróg ani stoisk z napojami ani nawet sprzedawców pamiątek, na których uskarżał się autor przewodnika, tylko wszechobecna pustynia, białe niebo, a w oddali trzy żółte, stojące w szeregu piramidy. - "Najwyższa jest piramida Cheopsa, wzniesiona w 2690 roku p.n.e." - czyta na głos Zoe, nie przerywając marszu. - "Jej budowa trwała trzydzieści lat". - Do piramid dojeżdża się taksówką - mówię. - Drogi są zatłoczone. - "Postawiono ją na zachodnim brzegu Nilu, gdzie, według wierzeń starożytnych Egipcjan, znajdowała się kraina umarłych". Daleko z przodu, między piramidami, dostrzegam jakiś ruch. Zatrzymuję się, osłaniam oczy przed blaskiem i wytężam wzrok w nadziei, że to sprzedawca pamiątek, ale niczego nie widzę. Ponownie ruszamy w drogę. Coś znowu się porusza; tym razem dostrzegam niską przygarbioną sylwetkę, prawie dotykającą ziemi rękami. Biegnie szybko i niknie za środkową piramidą. - Widziałam coś - mówię, doganiając Zoe. - To było jakieś zwierzę, chyba pawian. Zoe przerzuca parę stron. - Małpy... Zgadza się. W okolicach Gizy łatwo je spotkać. Odżywiają się tym, co wyżebrzą od turystów. - Tutaj nie ma żadnych turystów - zwracam jej uwagę. - Wiem - odpowiada Zoe z zadowoleniem. - Mówiłam wam, że zdążymy przed wszystkimi. - Nawet w Egipcie trzeba przejść przez odprawę celną i paszportową. Nie można ot, tak sobie, wyjść z lotniska. - "Budowla po lewej stronie to piramida Chefrena" - czyta Zoe. - "Zbudowano ją w 2650 roku p.n.e." - W tym filmie ludzie nie wierzyli, że są martwi, nawet kiedy ktoś im o tym powiedział - mówię. - Giza leży dziewięć mil od Kairu. - O czym mówisz? - pyta Neil. Lissa znowu opiera się o niego, stojąc na jednej nodze i wytrząsając piasek z pantofla. - O "Śmierci na Nilu"? - O filmie - odpowiadam. - Pasażerowie płynęli statkiem. Wszyscy nie żyli. - Widzieliśmy ten film, prawda, Zoe? - mówi mąż Zoe. - Grała tam Mia Farrow. I Bette Davis. I ten detektyw, jak mu tam... - Hercules Poirot - włącza się Zoe. - Grał go Peter Ustinov. "Piramidy są udostępnione do zwiedzania codziennie od ósmej rano do piątej po południu. Wieczoremi odbywa się spektakl "Światło i dźwięk" z narracją po angielsku i japońsku". - Było na to mnóstwo dowodów, ale oni woleli ich nie dostrzegać. - Nie lubię książek Agaty Christie - mówi Lissa. - Najpierw ktoś ginie, a potem wszyscy próbują ustalić, kto go zabił. Nigdy nie wiem, o co tam naprawdę chodzi. Tym pociągiem jedzie tylu ludzi... - Masz na myśli "Morderstwo w Orient Expressie" - mówi Neil. - Oglądałem. - Czy to ten film, w którym kolejno giną wszyscy bohaterowie? - pyta mąż Lissy. - Widziałem go - mówi mąż Zoe. - Moim zdaniem sami się o to prosili. Mogli się trzymać razem, a nie rozłazić każdy w swoją stronę. - Giza jest dziewięć mil od Kairu - powtarzam. - Trzeba tam jechać taksówką. Na drogach panuje duży ruch. - Zdaje się, że tam też grał Peter Ustinov? - pyta Neil. - W tym filmie z pociągiem? - Nie - odpowiada mąż Zoe. - To był ten drugi, jak mu tam... - Albert Finney - mówi Zoe. Rozdział czwarty: Najważniejsze atrakcje Piramidy są nieczynne. Pięćdziesiąt metrów od podstawy piramidy Cheopsa natrafiamy na łańcuch zagradzający nam drogę. Wisi na nim metalowa tabliczka z napisem ZAMKNIĘTE po japońsku i angielsku. - Przygotujcie się na rozczarowanie - mówię. - Mówiłaś chyba, że są otwarte codziennie - mamrocze Lissa, wytrząsając piasek z pantofla. - Widocznie dzisiaj jest jakieś święto - odpowiada Zoe, wertując przewodnik. - Mam: "Egipskie święta". - Zaczyna czytać. - "Wszystkie zabytki są zamknięte podczas Ramadanu, czyli muzułmańskiego Wielkiego Postu, który przypada w marcu, a także w piątki między jedenastą a pierwszą". Na pewno nie jest marzec ani piątek, a nawet gdyby był piątek, to już dawno minęła pierwsza po południu. Cień piramidy Cheopsa kładzie się na piasku długą smugą. Spoglądam w górę, żeby sprawdzić, gdzie jest słońce i ponownie dostrzegam poruszenie, tym razem blisko wierzchołka piramidy. To nie małpa. Jest za duże. - I co teraz zrobimy? - pyta mąż Zoe. - Możemy obejrzeć Sfinksa - odpowiada Zoe, kartkując przewodnik - albo zaczekać na "Światło i dźwięk". - Nie - mówię stanowczo, bo uświadamiam sobie, że musielibyśmy zostać tu po zmroku. - Skąd wiesz, że spektakl nie będzie odwołany? - pyta Lissa. Zoe po raz kolejny zagląda do książki. - Codziennie odbywają się dwa spektakle, o wpół do ósmej i dziewiątej wieczorem. Lissa nie daje się przekonać. - To samo mówiłaś o piramidach. Moim zdaniem powinniśmy wrócić na lotnisko po bagaże. Muszę zmienić pantofle. - A ja najchętniej pojechałbym do hotelu i zrobił sobie zimnego drinka - odzywa się mąż Lissy. - Idziemy zwiedzić grobowiec Tutanchamona - stwierdza stanowczo Zoe. - Jest otwarty codziennie, także w święta. Spogląda na nas z nadzieją. - Grobowiec Tutanchamona? - powtarzam. - Ten w Dolinie Królów? - Tak jest - odpowiada, po czym zaczyna czytać: - "W roku 1922 został odkryty w nienaruszonym stanie przez Howarda Cartera. Znajdowały się w nim..." Wszystkie rzeczy niezbędne zmarłemu do podróży w zaświaty, myślę. Sandały, ubrania i "Egipt dla każdego". - Wolałbym się napić - mówi mąż Lissy. - A ja chętnie się zdrzemnę - wtóruje mu mąż Zoe. - Spotkamy się w hotelu. - Wydaje mi się, że nie powinniśmy się rozdzielać - mówię. - Później będzie tłok - odpowiada Zoe. - Pójdę teraz. Idziesz ze mną, Lisso? Lissa spogląda błagalnie na Neila. - Chyba nie dam rady. Boli mnie kostka. Neil bezradnie rozkłada ramiona. - Musimy zrezygnować - mówi do Zoe. - A ty? - pyta mnie mąż Zoe. - Idziesz z Zoe czy z nami? - W Atenach powiedziałeś, że śmierć wszędzie jest taka sama, a ja zapytałam "To znaczy jaka?", ale nie dowiedziałam się, bo Zoe przerwała nam rozmowę. Co miałeś wtedy na myśli? - Nie pamiętam - mówi i patrzy na Zoe, jakby miał nadzieję, że znowu nam przerwie, ale ona jest zajęta swoją książką. Nie daję za wygraną. - "Wszędzie jest mniej więcej taka sama", powiedziałeś. To znaczy jaka? Jak, twoim zdaniem, wygląda śmierć? - Nie wiem... Chyba jest niespodziewana. I prawie na pewno cholernie nieprzyjemna. - Śmieje się nerwowo. - Chyba powinniśmy już ruszać, jeśli chcemy przed wieczorem dotrzeć do hotelu. Kto idzie z nami? Kusi mnie, żeby do nich dołączyć, żeby zasiąść w zaciszu hotelowego baru pod obracającymi się bezgłośnie wentylatorami i popijać zibib. I czekać. Tak właśnie postępowali ludzie na statku. Oprócz tego, mimo Lissy, chcę być blisko Neila. Spoglądam na wschód, na bezkres pustyni. Z miejsca, w którym stoimy, nie widać ani Kairu, ani dworca lotniczego. Tylko bardzo daleko, na samym horyzoncie, jakby coś biegło. Kręcę głową. - Chcę zobaczyć grób Tutanchamona. - Podchodzę do Neila. - Myślę, że powinniśmy pójść z Zoe. - Kładę mu rękę na ramieniu. - Bądź co bądź, jest naszą przewodniczką. Neil patrzy bezradnie na Lissę, po czym przenosi wzrok na mnie. - Nie wiem, czy... - Wy wracajcie we trójkę do hotelu - mówię do Lissy, wskazując ją i dwóch mężczyzn - a Zoe, Neil i ja pójdziemy zwiedzić grobowiec. Neil odsuwa się od Lissy. - Dlaczego chcesz pójść z Zoe? - pyta szeptem. - Bo wydaje mi się, że powinniśmy trzymać się razem - odpowiadam. - A w ogóle, to od kiedy trzymasz się Zoe? Tyle razy powtarzałaś, że nie znosisz, kiedy ktoś prowadzi cię jak dziecko. Zamierzam odpowiedzieć, że to dlatego, że ona ma książkę, ale właśnie wtedy Lissa podchodzi do nas i przygląda nam się przez swoje ciemne okulary. - Zawsze marzyłam o tym, żeby wejść do czyjegoś grobu. - Mówicie o Tutanchamonie? - upewnia się Lissa. - O tym, w którego grobowcu znaleziono naszyjniki, złoty sarkofag i mnóstwo innych skarbów? - Kładzie obie ręce na ramieniu Neila. - Ja też chciałabym to zobaczyć. - W porządku - mówi Neil z ulgą. - W takim razie idziemy z tobą, Zoe. Zoe spogląda pytająco na męża. - Beze mnie - mówi jej mąż. - Zaczekamy na was w barze. - Zamówimy wam drinki - dodaje mąż Lissy. Macha nam na pożegnanie, po czym obaj ruszają tak pewnym krokiem, jakby doskonale wiedzieli, dokąd idą, chociaż Zoe nie podała im nawet nazwy hotelu. - "Dolina Królów leży wśród wzgórz na zachód od Luksoru" - oznajmia Zoe. Chwilę potem maszeruje już po piasku z taką samą miną jak na lotnisku. Podążamy za nią. Czekam, aż Lissie nasypie się piasku do pantofli. Zostaje z tyłu, żeby go wysypać, a wtedy mówię cicho do Zoe: - Zoe, coś jest nie w porządku. - Aha - mruczy obojętnie, szukając czegoś w indeksie. - Dolina Królów leży czterysta mil na południe od Kairu. Nie da się dojść tam na piechotę. Odszukuje właściwą stronę. - Oczywiście, że nie. Popłyniemy łodzią. Wskazuje przed siebie. Widzę, że dotarliśmy do łanu trzciny, za którym zaczyna się rzeka. Z trzcin wyłania się łódź. Obawiam się, że jest ze złota, ale na szczęście to tylko jedna z licznych turystycznych łodzi, jakie kursują po Nilu. Czuję wielką ulgę, ponieważ okazało się jednak, że nie można dotrzeć na piechotę z Gizy do Doliny Królów, w związku z czym dopiero kiedy stoję na pokładzie pod płóciennym baldachimem, obok drewnianego koła napędowego, uświadamiam sobie, że to nie łódź, tylko parostatek ze "Śmierci na Nilu". Rozdział piąty: Imprezy fakultatywne i zwiedzanie z przewodnikiem Lissie nie służy kołysanie statku. Neil proponuje, że zaprowadzi ją do kabiny, ale ona, ku mojemu zdziwieniu, kręci głową. - Boli mnie kostka - mówi i siada na krzesełku. Neil klęka przy niej i troskliwie ogląda siniak wielkości małej monety. - Spuchła? - pyta z niepokojem Lissy. Nie ma ani śladu opuchlizny, niemniej jednak Neil ściąga Lissie pantofel i delikatnie, pieszczotliwie, ujmuje oburącz jej stopę. Lissa z westchnieniem odchyla się do tyłu na krześle. Przez głowę przemyka mi myśl, że mąż Lissy nie mógł już tego wytrzymać, pozabijał nas wszystkich, a na koniec popełnił samobójstwo. - Jesteśmy teraz na statku zupełnie jak ci ludzie z filmu - mówię. - To nie zwykły statek, tylko parowiec - stwierdza Zoe. - "Po Egipcie najprzyjemniej i najtaniej podróżuje się parowcem. Czterodniowa wycieczka kosztuje od 180 do 360 dolarów od osoby". A może zrobił to mąż Zoe, który wreszcie postanowił z nią skończyć, ponieważ w przeciwnym razie nigdy nie pozwoliłaby mu dokończyć zdania? Potem musiał załatwić pozostałych, żeby sprawa się nie wydała. - Oprócz nas nikogo tu nie ma - mówię. - Zupełnie jak w tym filmie. - Jak daleko stąd do Doliny Królów? - pyta Lissa. - "Dolina Królów znajduje się trzy i pół mili (5 km) na zachód od Luksoru" - czyta na głos Zoe. - "Luksor leży czterysta mil na południe od Kairu". - Skoro to aż tak daleko, to chyba mogę poczytać książkę - mówi Lissa, zsuwając okulary na czoło. - Neil, podaj mi torebkę. Neil wyjmuje z torebki "Śmierć na Nilu" i podaje Lissie, która przez chwilę przewraca kartki, niczym Zoe szukająca tabeli kursów wymiany walut, a potem zagłębia się w lekturze. - Mordercą jest żona - mówię. - Dowiedziała się, że mąż ją zdradza. Lissa piorunuje mnie spojrzeniem. - Wiem - odpowiada z udawaną obojętnością. - Widziałam film. Jednak chwilę potem kładzie książkę grzbietem do góry na sąsiednim krześle. - Nie mogę czytać - skarży się Neilowi. - Słońce mnie oślepia. Marszczy nos i spogląda w górę, na niebo przesłonięte mlecznobiałą mgiełką. - "W Dolinie Królów znajdują się groby sześćdziesięciu czterech faraonów" - informuje nas Zoe. - "Najsłynniejszy jest grobowiec Tutanchamona". Podchodzę do relingu i obserwuję piramidy niknące z wolna za porastającymi brzeg trzcinami. Wydają się zupełnie płaskie, jak żółte trójkąty wetknięte w piasek; nagle przypominam sobie, że w Paryżu mąż Zoe nie chciał uwierzyć, że widzi prawdziwą Monę Lizę. - To kopia - zdążył powiedzieć, zanim mu przerwała. - Prawdziwa jest znacznie większa. W przewodniku napisano przecież, żeby przygotować się na rozczarowanie, Dolina Królów leży czterysta mil od piramid, tak jak powinna, a porty lotnicze na Bliskim Wschodzie słyną z niedbałej kontroli. Dzięki temu terroryści nie mają żadnych kłopotów z umieszczaniem bomb na pokładzie. Chyba nie powinnam oglądać tylu filmów. - "Wśród skarbów ukrytych w grobowcu Tutanchamona znajdowała się złota łódź, w której dusza króla miała odbyć podróż do krainy zmarłych". Opieram się o poręcz i spoglądam w wodę. Spodziewałam się, że będzie mętna i żółta, ale ona jest doskonale przejrzysta i błękitna. W głębi świeci jasno słońce. - "Na łodzi wyryto cytaty z Księgi Umarłych - czyta dalej Zoe - chroniące duszę przed potworami i półbogami, którzy chcieliby zniszczyć ją, zanim dotrze do Sali Sądu". W wodzie coś jest. Przez powierzchnię nie przebiega ani jedna zmarszczka, nic się nie porusza, odbicie słońca nawet nie drgnie, ale ja wiem, że coś tam jest. - "Zaklęcia spisano także na papirusach, które włożono do sarkofagu". To coś jest długie i ciemne jak krokodyl. Zaciskam ręce na poręczy i wychylam się bardziej, usiłując sięgnąć wzrokiem jeszcze głebiej. Dostrzegam mignięcie łusek. Płynie prosto na statek. - "Zaklęcia miały formę rozkazów" - czyta Zoe. - "Odejdź, potworze! Zostaw mnie! Przeklinam cię w imieniu Anubisa i Ozyrysa". Woda migoce, waha się. - "Nie zbliżaj się do mnie. Chronią mnie zaklęcia. Znam drogę". Stwór zawraca. Statek powoli podąża za nim, zbliża się do brzegu. - To tam - mówi Zoe, wskazując wierzchołki wzgórz widoczne nad trzcinami. - Dolina Królów. - Założę się, że też będzie zamknięta - mamrocze Lissa, przy pomocy Neila schodząc z pokładu. - Grobowce są zawsze otwarte - mówię i patrzę na północ, na majaczące w oddali piramidy. Rozdział szósty: Zakwaterowanie Dolina Królów nie jest zamknięta. Czarne otwory grobów ciągną się u jej dna przez całą długość zbocza; przy wykutych w żółtej skale stopniach nie ma poręczy ani łańcuchów. U południowego wylotu doliny grupa japońskich turystów właśnie niknie w jednym z grobowców. - Dlaczego nie są jakoś oznaczone? - dziwi się Lissa. - W którym z nich pochowano Tutanchamona? Zoe prowadzi nas na północny koniec doliny, gdzie strome zbocze maleje do rozmiarów niskiej ściany. Daleko, za pustynią, na tle nieba ostro rysują się trójkąty piramid. Zoe staje przy wylocie szybu zagłębiającego się ukośnie w skały. W dół prowadzą schody. - Grobowiec odkryto przypadkowo, kiedy jeden z robotników zatrudnionych przy wykopaliskach natrafił na pierwszy stopień. Lissa zagląda w wypełniony mrokiem otwór. Widać tylko dwa stopnie, reszta niknie w ciemności. - Czy tam są węże? - Nie - mówi Zoe, która wie wszystko. - Grobowiec Tutanchamona jest najmniejszy w Dolinie. - Grzebie w torebce w poszukiwaniu latarki. - Składa się z trzech pomieszczeń: przedsionka, komory grobowej z sarkofagiem oraz Sali Sądu. W ciemności pod naszymi stopami coś się porusza z szelestem. Lissa cofa się o krok. - A gdzie jest towar? - Towar? - dziwi się Zoe, wciąż szukając latarki. Przerywa poszukiwania, otwiera przewodnik i zaczyna kartkować indeks, jakby miała nadzieję znaleźć tam to dziwnie brzmiące słowo. - Jaki towar? - No, rzeczy - odpowiada Lissa lekko drżącym głosem. - Meble, naczynia i cała reszta. Mówiłaś, że Egipcjanie wkładali to do grobów. - Skarb Tutanchamona - podpowiada Neil. - Ach, skarb! - Zoe nie kryje ulgi. - Chodzi ci o przedmioty, które dano królowi na drogę w zaświaty. Nie ma ich tutaj. Są w muzeum w Kairze. Lissa nie wierzy własnym uszom. - W Kairze? Są w Kairze? W takim razie co my tutaj robimy? - Jesteśmy martwi - mówię. - Arabscy terroryści wysadzili samolot w powietrze i zabili nas wszystkich. - Przyjechałam tu tylko po to, żeby zobaczyć skarby! - Został sarkofag, a w przedsionku są interesujące malowidła ścienne - próbuje ją uspokoić Zoe, ale Lissa już odciągnęła Neila na bok i coś tłumaczy mu szeptem. - "Malowidła przedstawiają kolejne etapy sądu nad duszą, jej ważenie oraz spowiedź zmarłego" - czyta Zoe z przewodnika. Spowiedź zmarłego. Nie kradłem. Nie zadawałem bólu. Nie cudzołożyłem. Wracają Lissa i Neil; Lissa opiera się na jego ramieniu. - Chyba odpuścimy sobie zwiedzanie grobowca - mówi Neil przepraszającym tonem. - Chcemy jeszcze zdążyć do muzeum. Lissie bardzo zależy na tym skarbie. - "Muzeum Narodowe jest czynne codziennie od dziewiątej rano do czwartej po południu, a w piątki od dziewiątej do jedenastej piętnaście i od pierwszej trzydzieści do czwartej" - informuje ich Zoe. - "Opłata za wstęp wynosi trzy funty egipskie". - Już czwarta - mówię, patrząc na zegarek. - Nie macie szans. Oni jednak już idą, nie z powrotem na statek, ale na przełaj przez pustynię, w kierunku piramid. Światło za piramidami pomału przygasa, niebo z mlecznobiałego robi się szaroniebieskie. - Zaczekajcie! - wołam i biegnę za nimi. - Może poczekacie trochę i potem wszyscy wrócimy? Zwiedzanie na pewno nie zajmie nam dużo czasu. Słyszeliście, co mówiła Zoe: w środku prawie nic nie ma. Patrzą na mnie w milczeniu. - Powinniśmy zostać razem - kończę niezręcznie. Lissa otwiera szerzej oczy. Zapewne myśli, że mówię o rozwodzie, że wreszcie powiedziałam to, na co czekała. - To znaczy, nie powinniśmy się rozdzielać - dodaję pospiesznie. - Bądź co bądź, to Egipt. Są tu węże, krokodyle i... Szybko obejrzymy grobowiec. Słyszeliście Zoe: jest prawie pusty. - To chyba nie jest dobry pomysł - mówi Neil, patrząc mi prosto w oczy. - Kostka Lissy zaczyna puchnąć. Przydałoby się obłożyć ją lodem. Przyglądam się kostce Lissy. Tam, gdzie przedtem widziałam niewielki siniak, teraz są dwa maleńkie punkciki przypominające ślad po ukąszeniu węża. Miejsce jest mocno spuchnięte. - Nie wydaje mi się, żeby Lissa mogła w takim stanie dojść do Sali Sądu - dodaje Neil. - Moglibyście zaczekać przy schodach - mówię. - Nie musicie tam wchodzić. Lissa ujmuje go za ramię, ale on się waha. - Co się stało z tymi ludźmi na statku? - pyta. - Chciałam was tylko nastraszyć - odpowiadam. - Na pewno istnieje jakieś logiczne wytłumaczenie. Szkoda, że nie ma wśród nas Herculesa Poirot, bo on z pewnością szybko by je znalazł. Piramidy przypuszczalnie zamknięto z okazji jakiegoś muzułmańskiego święta i z tego samego powodu nie poddano nas kontroli na lotnisku. - Co stało się z ludźmi na statku? - powtarza Neil. - Zostali osądzeni, ale to wcale nie było tak straszne, jak się spodziewali. Wszyscy bardzo bali się tego, co miało nastąpić, nawet duchowny, który nie miał na sumieniu żadnych grzechów, ale okazało się, że sędzią jest ktoś, kogo znał. Biskup. Był ubrany w biały garnitur, traktował ich bardzo łagodnie i większości nie stało się nic złego. - Większości? - Chodźmy już - mówi Lissa, szarpiąc go za ramię, ale Neil nie zwraca na nią uwagi. - Czy ktoś z nich popełnił jakiś okropny grzech? - Boli mnie kostka - jęczy Lissa. - Chodźmy! - Muszę iść - mówi Neil prawie z żalem. - Może pójdziesz z nami? Spoglądam na Lissę, myśląc, że zobaczę, jak przeszywa Neila morderczym spojrzeniem, ale ona spokojnie obserwuje mnie szeroko otwartymi oczami. - Tak, chodź z nami - mówi. Oboje czekają na moją odpowiedź. Okłamałam Lissę, jeśli chodzi o zakończenie "Śmierci na Nilu". Żona nie była morderczynią, tylko ofiarą. Wyobrażam sobie, że wspólnie popełnili okropny grzech, że leżę w hotelowym pokoju w Atenach ze skronią roztrzaskaną pociskiem i ziarenkami prochu wbitymi pod skórę. Jeśli tak jest w istocie, to jestem tu sama, a Lissa i Neil to półbogowie przebrani za ludzi. Albo potwory. - Lepiej nie - odpowiadam i cofam się powoli. - W takim razie idziemy. Brną przez piasek. Lissa mocno utyka. Zaledwie po kilku krokach Neil zatrzymuje się, pochyla i zdejmuje buty. Niebo za piramidami jest fioletowobłękitne, a piramidy płaskie i czarne. - Wracaj! - woła Zoe. Stoi u wejścia do grobowca z latarką w jednej ręce i przewodnikiem w drugiej. - Chcę zobaczyć ważenie duszy. Rozdział siódmy: Z dala od wydeptanych ścieżek Kiedy docieram do szczytu schodów, Zoe jest już w połowie tunelu i oświetla latarką jakieś drzwi. - Kiedy odkrywcy dotarli do grobu, zastali drzwi zamurowane i opieczętowane królewską pieczęcią Tutanchamona - mówi. - Wkrótce się ściemni! - wołam. - Może jednak powinniśmy wrócić do hotelu z Lissą i Neilem? Oglądam się na pustynię, ale nigdzie ich nie widzę. Zoe też znika. Kiedy ponownie kieruję wzrok do stromego tunelu, jest tam tylko ciemność. - Zoe! - wykrzykuję, po czym zbiegam po stopniach częściowo przysypanych piaskiem. - Zaczekaj! Drzwi grobowca stoją otworem. Wewnątrz, w wąskim korytarzu, dostrzegam krąg światła tańczący po ścianach, podłodze i suficie. - Zoe! - wołam ponownie i biegnę ku niej. Podłoga jest nierówna, więc natychmiast zwalniam kroku, ale mimo to potykam się; gdyby nie bliskość ściany, na pewno bym upadła. - Wracaj! Przecież masz książkę! Daleko z przodu snop światła latarki na chwilę wydobywa z ciemności fragment ściennej wnęki, po czym niknie, jakby rozdzielił nas zakręt korytarza. - Zaczekaj na mnie! - krzyczę, po czym zatrzymuję się, ponieważ nie widzę nawet ręki, którą trzymam tuż przed twarzą. Odpowiadają mi ciemność i cisza. Stoję nieruchomo, oparta jedną ręką o ścianę, nasłuchując kroków, ale niczego nie słyszę. Nawet bicia własnego serca. - Zaczekam na zewnątrz! - wołam, po czym odwracam się i ruszam w kierunku, z którego przyszłam. Odnoszę wrażenie, że korytarz jest znacznie dłuższy niż przed chwilą. Wyobrażam sobie, że będę tak szła w nieskończoność, albo że drzwi okażą się zamknięte, albo że ktoś zamurował wyjście i opieczętował je starożytnymi znakami, ale pod drzwiami dostrzegam szczelinę światła i bez trudu otwieram je lekkim pchnięciem. Stoję u szczytu stromych schodów prowadzących do obszernej długiej sali. Po obu stronach pomieszczenia ciągną się rzędy kamiennych kolumn; ściany za kolumnami są pokryte malowidłami w różnych odcieniach sjeny, żółci i żywego błękitu. Najprawdopodobniej jestem w przedsionku, ponieważ Zoe mówiła, że jego ściany zdobią malowidła przedstawiające sceny z podróży duszy w zaświaty: oto Anubis waży duszę, nieco dalej pawian pożera jakiś przedmiot, a dokładnie naprzeciwko miejsca, w którym teraz stoję, złota łódź żegluje po błękitnym Nilu. W łodzi stoją rzędem cztery dusze, wpatrzone szeroko otwartymi oczami w przeciwległy brzeg. Obok łodzi płynie Sebek, półbóg ukryty pod postacią krokodyla. Ruszam w dół po schodach. W drugim końcu sali widzę drzwi, więc jeśli istotnie trafiłam do przedsionka, to za nimi powinna znajdować się komora grobowa. Zoe twierdziła, że grobowiec składa się tylko z trzech pomieszczeń. W samolocie na własne oczy widziałam plan: schody, długi prosty korytarz, a potem trzy połączone ze sobą pomieszczenia - przedsionek, komora grobowa i wreszcie Sala Sądu. Tak, to na pewno przedsionek, chociaż znacznie większy niż wynikałoby z planu. Zoe z pewnością pobiegła do komory grobowej i teraz stoi przy sarkofagu Tutanchamona, i czyta na głos z przewodnika. Kiedy tam dotrę, oderwie wzrok od książki i powie: "W kwarcytowym sarkofagu wykuto obszerne ustępy ŻKsięgi Umarłych®". Zeszłam już do połowy schodów, dzięki czemu lepiej widzę malowidło przedstawiające ważenie duszy. Anubis, z głową szakala, stoi po jednej stronie wagi o żółtych szalach, po drugiej zaś zmarły, który odczytuje tekst spowiedzi ze zwoju papirusa. Dwa stopnie niżej, na równi z szalami, zatrzymuję się i siadam. Zoe z pewnością niedługo wróci - w komorze grobowej jest tylko pusty sarkofag - a nawet jeśli poszła od razu do Sali Sądu, to i tak będzie musiała tędy wracać. Do grobowca prowadzi tylko jedno wejście. Z pewnością nie zgubiła drogi, bo przecież ma latarkę. I przewodnik. Podciągam kolana pod brodę, obejmuję je ramionami i myślę o ludziach ze statku, którzy czekali na osądzenie. "To wcale nie było takie straszne", powiedziałam Neilowi, ale teraz, siedząc na schodach, przypominam sobie, że łagodnie uśmiechnięty biskup w białym garniturze rozdzielał kary proporcjonalne do grzechów. Jedna z kobiet została skazana na wieczną samotność. Zmarły ze ściennego malowidła wygląda na mocno wystraszonego. Ciekawe, jakie grzechy popełnił i jaką karę otrzyma od Anubisa. A może nie ma na sumieniu żadnych złych uczynków, jak tamten duchowny, więc niepotrzebnie się martwi albo po prostu czuje się niepewnie w nieznanym otoczeniu? Czy spodziewał się śmierci? "Śmierć wszędzie jest taka sama" - powiedział mąż Zoe. "Nieoczekiwana". I nic nie jest takie, jak myślałeś. Weźcie na przykład Monę Lizę albo Neila. Ludzie ze statku czekali na coś zupełnie innego: niebiańskie wrota, anioły, obłoki i tak dalej. Przygotujcie się na rozczarowanie. A co z Egipcjanami, zabierającymi w ostatnią podróż ubranie, wino i sandały? Czy śmierć na Nilu odpowiadała ich oczekiwaniom? A może autor przewodnika napisał nieprawdę? Może, na przekór wszystkiemu, uparcie wierzyli, że jeszcze żyją? Patrząc na zmarłego, ściskającego w ręku papirus, zastanawiam się, czy popełnił jakiś straszliwy grzech, na przykład cudzołóstwo. Albo morderstwo. Zastanawiam się, jak umarł. Ludzie na statku zginęli od wybuchu bomby, jak my. Próbuję przypomnieć sobie, kiedy nastąpiła eksplozja: Zoe czyta na głos z przewodnika, nagły błysk światła, gwałtowna dekompresja, książka wypada Zoe z rąk, Lissa spada, koziołkując, ku błękitnemu morzu... Nie potrafię. Być może to wcale nie zdarzyło się w samolocie. Być może terroryści zdetonowali ładunek na lotnisku w Atenach, kiedy przechodziliśmy przez odprawę. Świta mi podejrzenie, że to wcale nie była bomba, że zamordowałam Lissę, a potem popełniłam samobójstwo, jak w "Śmierci na Nilu". Może sięgnęłam do torebki nie po książkę, tylko po pistolet, który kupiłam w Atenach, i zastrzeliłem Lissę w chwili, kiedy patrzyła w okno. Neil pochylił się nad nią, zaniepokojony i współczujący, więc jego też zabiłam, a wtedy mąż Zoe rzucił się na mnie, żeby wyrwać mi broń z ręki, zaczęliśmy się szarpać, padł strzał i pocisk trafił w zbiornik paliwa w skrzydle. Moje pomysły coraz bardziej mnie niepokoją. Gdybym zamordowała Lissę, z pewnością bym to pamiętała, a przecież nawet w Atenach, gdzie nie przywiązuje się zbyt wiele wagi do bezpieczeństwa, nie wpuszczono by mnie na pokład samolotu z pistoletem w torebce. Poza tym chyba nie sposób popełnić tak strasznego czynu i zaraz o tym zapomnieć, prawda? Pasażerowie statku nie byli w stanie przypomnieć sobie swojej śmierci, nawet kiedy ktoś powiedział im, że są martwi, ale miało to związek z faktem, że wokół nich wszystko wyglądało jak prawdziwe: pokład, relingi, woda... W dodatku to była bomba. Ludzie nie pamiętają, że zostali wysadzeni w powietrze. Szok jest tak wielki, że wymazuje wspomnienia. Pamiętałabym jednak, że kogoś zamordowałam albo że sama zostałam zamordowana. Długo siedzę na schodach, czekając na błysk latarki Zoe. Na zewnątrz z pewnością zapadł już zmrok; pora na spektakl "Światło i dźwięk". Tutaj, w grobowcu, też jakby robiło się ciemniej. Muszę wytężyć wzrok, żeby zobaczyć Anubisa, żółte szale i zmarłego czekającego na wyrok. Papirus trzymany w ręku przez nieboszczyka jest pokryty długimi kolumnami hieroglifów; mam nadzieję, że to zaklęcia, które mają zapewnić mu bezpieczeństwo, a nie lista grzechów. Nikogo nie zabiłam, myślę. Nie cudzołożyłam. Są jednak inne grzechy. Wkrótce zrobi się zupełnie ciemno, a ja nie mam latarki. Podnoszę się ze stopnia. - Zoe! - wołam, po czym schodzę na dół i zbliżam się do kolumn. Wyrzeźbiono na nich rozmaite zwierzęta, głównie kobry, pawiany i krokodyle. - Robi się ciemno - mówię. Mój głos odbija się echem między kolumnami. - Będą się o nas martwić. Na ostatniej kolumnie znajduje się rzeźba przedstawiająca ptaka z rozpostartymi skrzydłami. Święty ptak. Albo samolot. - Zoe? - Schylam się, by przejść przez niski otwór drzwiowy wiodący do sąsiedniego pomieszczenia. - Zoe, jesteś tam? Rozdział ósmy: Specjalne atrakcje Nie ma jej w komorze grobowej. Komora jest znacznie mniejsza od przedsionka, pozbawiona ściennych malowideł i tak niska, że muszę pochylić głowę, żeby nie zawadzić o sklepienie. Jest tu również dużo ciemniej niż w przedsionku, ale i tak bez trudu mogę stwierdzić, że nie ma tu ani Zoe ani sarkofagu Tutanchamona z wykutymi w kamieniu cytatami z Księgi Umarłych. Pomieszczenie jest zupełnie puste, jeśli nie liczyć stosu bagaży piętrzących się na posadzce w kącie przy drzwiach prowadzących do Sali Sądu. To nasze bagaże. Rozpoznaję mojego poobijanego samsonite'a i podręczne torby Japończyków. Są tu również granatowe torby stewardes, przywiązane jak jeńcy do metalowych wózków. Na mojej walizce leży jakaś książka. To na pewno przewodnik, przemyka mi przez głowę, choć doskonale wiem, że Zoe nigdy by się z nim nie rozstała. Podchodzę szybko, żeby się przekonać. To nie "Egipt dla każdego", tylko "Śmierć na Nilu", otwarta i położona grzbietem do góry, tak jak Lissa zostawiła ją na statku. Biorę ją do ręki i szukam miejsca na ostatnich stronach, gdzie Hercules Poirot wyjaśnia zagadkę. Nie mogę go znaleźć. Wracam na początek, gdzie powinien być plan. Niemal w każdej powieści Agaty Christie jest plan, na którym zaznaczono, kto gdzie mieszka, ale jego również nie mogę znaleźć. Strony są pokryte długimi kolumnami niezrozumiałych hieroglifów. Zamykam książkę. - Nie będę czekać na Zoe - mówię głośno, patrząc na drzwi wiodące do następnego pomieszczenia. Są otwarte na oścież, jeszcze niższe niż te, przez które przed chwilą przeszłam, a za nimi zaczyna się ciemność. - Na pewno jest już w Sali Sądu. Przyciskam książkę do piersi i podchodzę do drzwi. Widzę wąskie kamienne stopnie prowadzące w dół. Myślę, że może nie będzie tak źle, że niepotrzebnie się boję, zupełnie jak tamten duchowny, bo być może to nie będzie żaden sąd tylko ktoś, kogo znam - na przykład uśmiechnięty biskup w białym garniturze. Miłosierdzie nie jest współczesnym wymysłem. Znano je także w przeszłości. - Nikogo nie zabiłam - mówię, ale nie odpowiada mi żadne, nawet najsłabsze echo. - Nie cudzołożyłam. Jedną ręką chwytam się klamki, żeby nie upaść, drugą jeszcze mocniej przyciskam książkę. - Odejdźcie, siły nieczyste! - wołam. - Nie zbliżajcie się do mnie. Przeklinam was w imieniu Ozyrysa i Herculesa Poirot. Chronią mnie zaklęcia. Znam drogę. Stawiam stopę na pierwszym stopniu. Przełożył Arkadiusz Nakoniecznik