W serii Niezwykli Nieprzeciętni Niezapomniani dotychczas ukazały się: Gudrun Ziegler, Tajemnice rodu Romanowów S. Fischer-Fabian, Aleksander Wielki Norbert von Frankenstein, Raspuńn - demon w szatach mnicha Carolly Erickson, Henryk VIII Carolly Erickson, Elżbieta I Carolly Erickson, Anna Boleyn Philipp Yandenberg, Neron Pat Southern, Marek Antoniusz Pat Southern, Kleopatra Pat Southern, Juliusz Cezar Margaret Crosland, Madame de Pompadour S. Fischer-Fabian, Karol Wielki Philipp Yandenberg, Nefertiti Donald Thomas, Markiz de Sade Sebastian Haffner, Winston Churchill W przygotowaniu: Paolo Cesaretti, Teodora Laurent Lemire, Maria Sklodowska-Curie Philipp Yandenberg, Ramzes II Wielki Claude Dufresne, Pani Walewska David Bates, Wilhelm Zdobywca Pat Southern, Pompejusz Wielki Roland Mara, Królowa Wiktoria NIEZWYKLI • NIEPRZECIĘTNI • NIEZAPOMNIANI Georges Bordonove oanna d\ Z francuskiego przełożyła Bella Szwarcman-Czamota K/1' gifrs,*!>ftr!.<* Świat Książki Tytuł oryginału JEANNE D'ARC ET LA GUERRE DE CENT ANS Projekt okładki i stron tytułowych Michał Sosnowski Redaktor prowadzący Tomasz Jendryczko Redakcja Kazimierz Stembrowicz Indeks Małgorzata Dehnel-Szyc Redakcja techniczna Mirosława Kostrzyńska Korekta Maria Szymaniak Bożenna Burzyńska Copyright © 1994 Editions Pygmalion/Gerard Watelet, Paris Ali rights reserved lis book is published by arrangement with Literary Agency „Agence de 1'Est" Copyright © for the Polish translation by Bertelsmann Media Sp. z o.o. Warszawa 2003 Świat Książki Warszawa 2003 Skład i łamanie FELBERG Druk i oprawa Drukarnia Naukowo-Techniczna S.A., Warszawa ISBN 83-7311-667-2 Nr 3807 . - Mówiono o tym, ale jeszcze za mało Delacroix Historia owych czasów spleciona jest z cudami - zarówno w nieszczęśliwych, jak i pomyślnych wydarzeniach. Niezwykłe wizje odjęły rozum Karolowi VI, cudowne objawienia uzbroiły Dziewicę, królestwo Francji zostało odebrane rodowi Ludwika Świętego z nadprzyrodzonej przyczyny i zwrócone mu - za sprawą cudu. Chateaubriand (Etudes historiąueś) Była żywą legendą. Jednak jej siła życiowa była skondensowana i twórcza. Młoda dziewczyna nieświadomie „tworzyła", by tak rzec, i „realizowała" swoje własne idee, kreowała inne, wyposażała je w skarby swego panieńskiego żywota, wspaniałego i potężnego, przy którym blednie cała pospolitość świata tego. Jeśli tworzenie jest poezją, to tutaj stykamy się z najwyższą formą poezji. Michelet (Histoire de France) Postać Joanny, trwająca na pograniczu dwóch epok, oświetlona jest podwójnym blaskiem skąpanym w ostatnich promieniach zachodzącego średniowiecza, ozłoconego pierwszymi promieniami wschodzącego słońca renesansu. Jej życie jest wspaniałą pieśnią trubadurów. Gabriel Hanotaux (Jeanne d'Arć) Któż by jej nie kochał? Kto nie odczuwałby dumy z jej rodu i ludu? Kto mógłby się powstrzymać od podziwu, ale również zapytania - z bezbrzeżnym szacunkiem - o tajemnicze, lecz rzeczywiste źródła takiej wielkości duszy, tak doskonałej równowagi, naiwnej skuteczności, a zarazem odwagi, śmiałości i nieśmiałości, siły charakteru i subtelnej a gorącej pobożności, tak niezawodnego osądu, żelaznego zdecydowania - u młodziutkiej i bez reszty kobiecej istoty? Jawi się nam ona jako nadzwyczaj udany twór zarówno co do wdzięku, jak i do natury. R.R Michel Riąuet Spis treści Różne oblicza Joanny......................................... \\ CZĘŚĆ PIERWSZA Wojna zwana stuletnią (1337-1428) Rozdział l Małżeństwo Eleonory ......................................... 17 Rozdział 2 „Król-znajdek"........................................... 24 Rozdział 3 Sluis i Crćcy ......................................... 29 Rozdział 4 Bitwa pod Poitiers............................................ 33 Rozdział 5 Traktat z Brćtigny....................................... 45 Rozdział 6 Wielka odbudowa ............................................ 50 Rozdział 7 Obłąkany król ............................................... 55 Rozdział 8 Armaniacy i burgundczycy..................................... 64 Rozdział 9 Azincourt..................... 70 Rozdział 10 Dziura, przez którą Anglicy przeszli do Francji .................... 75 Rozdział 11 Dwóch królów w jednym królestwie................ 83 JOANNA D'ARC CZĘŚĆ DRUGA Epopeja Joanny d'Arc (1429-1430) Rozdział l Miasteczko nad Mozą......................................... 93 Rozdział 2 Wczesna młodość Joanny...................................... 98 Rozdział 3 W ogrodzie mego ojca.......................................... 104 Rozdział 4 Robert de Baudricourt......................................... 109 Rozdział 5 Sto pięćdziesiąt mil........................................... 116 Rozdział 6 Spotkanie w Chinon .......................................... 122 Rozdział 7 „Proces" w Poitiers........................................... 128 Rozdział 8 Miecz i sztandar.............................................. 134 Rozdział 9 Orlean...................................................... 139 Rozdział 10 Wyzwolenie................................................. 147 Rozdział 11 Odwet za Azincourt........................................... 154 Rozdział 12 Koronacja................................................... 160 Rozdział 13 Brama Saint-Honorć .......................................... 169 Rozdział 14 Targowisko złudzeń............................................175 Rozdział 15 Compiegne.................................................. 182 xx CZĘŚĆ TRZECIA Męczeństwo Joanny (1430-1431) 3 Rozdział l Sprzedano Joannę ............................................ 191 8 Spis treści Rozdział 2 Pierwsze uchybienia .......................................... 200 Rozdział 3 Wstępne konsultacje .......................................... 206 Rozdział 4 Proces z urzędu.............................................. 216 Rozdział 5 Dalszy ciąg procesu z urzędu (w więzieniu Joanny) ................ 229 Rozdział 6 Proces zwyczajny............................................. 238 Rozdział 7 Proces zwyczajny (ciąg dalszy). Opinie sędziów ................... 255 Rozdział 8 Ostatnie dni procesu .......................................... 266 Rozdział 9 Odstępczyni................................................. 271 Rozdział 10 30 maja 1431................................................ 278 CZĘŚĆ CZWARTA „Gujennę i Normandię na nowo ci daję..." (1431-1453) Rozdział l Okólniki.................................................... 285 Rozdział 2 Koronacja Henryka VI ........................................ 292 Rozdział 3 Pokój w Arras ............................................... 299 Rozdział 4 Wyzwolenie Paryża........................................... 304 Rozdział 5 „Nasz dobry wujaszek z Francji..." .............................. 310 Rozdział 6 Odzyskanie Normandii i Gujenny ............................... 318 CZĘŚĆ PIĄTA Ostatni proces Joanny (1452-1456) Rozdział l Śledztwo oficjalne............................................ 329 JOANNA D'ARC Rozdział 2 Śledztwo kościelne ........................................... 334 Rozdział 3 Prośba Isabelle Romee ........................................ 345 Rozdział 4 W rodzinnych stronach Joanny.................................. 352 Rozdział 5 W Orleanie.................................................. 358 Rozdział 6 W Paryżu................................................... 363 Rozdział 7 W Rouen ................................................... 368 Rozdział 8 7 lipca 1456................................................. 374 Rozdział 9 Dla potomności .............................................. 378 Rozdział 10 Święta Joanna d'Arc.......................................... 385 Aneks.......................................................387 Bibliografia selektywna.........................................399 Indeks.......................................................403 Różne oblicza Joanny Epopeja Joanny d'Arc trwała zaledwie dwa lata: rok walk i rok więzienia. Była olśniewająca, więc się zapomina, że trwała tak krótko. Tymczasem można ją zrozumieć w pełni tylko wtedy, gdy umieszczona zostanie na właściwym tle. To meteor, który przemyka przez burzliwe niebo wojny stuletniej, raptem rozbłyśnie, zanim ostatecznie pogrąży się w mroku gdzieś na horyzoncie. Zapamiętano tylko tę olśniewającą jasność! Joanna zalśniła i pierzchła jak sen, jednak rzuciła iskrę na proch - była pierwszym detonatorem, jak apel* z 18 czerwca 1940 roku. Oczywiście zwyciężała, ale przede wszystkim uzbroiła walczących, ludowi przytłoczonemu nędzą i upokorzeniami przywróciła nadwątloną nadzieję. Swoim poświęceniem przygotowała triumfalną drogę do wyzwolenia Królestwa Kwiatu Lilii**. Zarówno w kościele w Domrćmy, jak i pod murami obronnymi Orleanu czy w posępnych kazamatach, gdzie Anglicy przykuwali ją co noc, była uosobieniem danej chwili w dziejach Francji. Ona była jak Francja! Nie ta pełna pretensji i wyrzeczeń, nie „ten kraj", dyskredytowany przez demagogów i teorety- * Tego dnia generał Charles de Gaulle wygłosił z Londynu historyczną mowę do rodaków, wzywając Francuzów do kontynuowania wojny aż do zwycięstwa u boku aliantów. Mowa była swoistą odpowiedzią na radiowe przemówienie marszałka Pćtaina z 17 czerwca, informującego społeczeństwo, że „trzeba zaprzestać walki" z Niemcami (red.). '* Lilia stanowiła godło królów francuskich wszystkich linii dynastii Kapetyn-gów. Od XIV w. w herbie figurowały trzy stylizowane lilie (red.). 11 JOANNA D'ARC ków, dla których polityka jest areną, a ponieważ nie potrafią strzec ani tworzyć, podkopują i rujnują. Jest ona uosobieniem Francji głębokiej, w której przyszłość i przeszłość łączą się w jedno, Francji czynnej i milczącej, jest solą tej ziemi, na której każde miasto, każda wioska, każda ścieżka i wąwóz opowiadają długą, wspaniałą historię. W roku 1429 Joanna była żywym obliczem tej właśnie Francji. Była jak pierwszy uśmiech, który pojawił się po płaczu. Aby wyjaśnić rolę, jaką odegrała, misję, którą wypełniła, musimy pokazać przede wszystkim, w jakim chaosie znajdowało się piękne królestwo Francji, jak ta potęga, która zarówno pod względem zaludnienia, jak i bogactw naturalnych zajmowała pierwsze miejsce w Europie, w czasie jednego tylko panowania podupadła do tego stopnia, że uległa najeźdźcy i została niemal doszczętnie unicestwiona. Wydawać się mogło, że Wale-zjusze zrujnują dzieło swoich poprzedników - Kapetyngów. Stwierdzenie to uczyni wyraźniejszą przemianę, jakiej dokonała Joanna w ciągu kilku miesięcy. Było rzeczywiście tak, jakby po długiej, pełnej koszmarów nocy zaświeciło słońce. A jednak trudno jest określić osobowość Joanny. Oczywiście można -i tak też postępowano - podkreślać jeden z aspektów jej osobowości, ale nie jest istotne, czy określi się ją jako patriotkę, bojowniczkę czy mistyczkę. Była tym wszystkim naraz. Przede wszystkim cechowała ją prostota i autentyczność. Nie uważała się ani za bohaterkę, ani za świętą, nie była próżna, powtarzała od czasu do czasu, a nawet przed obliczem sędziów, że była tylko narzędziem Opatrzności. Wierzący i niewierzący starali się opisać zagadkę jej życia, tę tajemną siłę, która sprawiła, że stała się dowódcą wojskowym. A przecież na polu i w domu, w Domrćmy, była samą miłością, pokorą i łagodnością. Próbowano opisać także tę wewnętrzną pewność siebie, która pozwoliła niepiśmiennej dziewczynie stawić czoło całemu areopagowi teologów, tyleż doświadczonych, co wrogich, a nawet zdołała wprawić ich w zakłopotanie. Na próżno oszczercy starali się zniekształcić jej obraz. Zapewne w naszym kraju nie brak było bohaterskich kobiet: jeśli o mnie chodzi, znam jedną - uczestniczkę ruchu oporu, która przeżyła Auschwitz. Kobiety te stawiały czoło wszelkim przeciwnościom i zarażały innych energią. A jednak żadna z nich nie dorównała Joannie, nie zbawiła ojczyzny sama, w pojedynkę! Gdyby Joanna pozostała na zawsze w swej wiosce i przędła wełnę, albo gdyby teologowie z Poitiers ją zdyskwalifikowali, czy gdyby Karol VII nie zaufał jej, lub gdyby przegrała pod murami Orleanu -nie byłoby koronacji w Reims. Najprawdopodobniej oznaczałoby to koniec niepodległości królestwa. Zanim się pojawiła, wszystko było stracone -i wszystko stało się znów możliwe po Orleanie; wyzwolenie Francji było 12 Różne oblicza Joanny owocem jej męczeństwa. Politycy różnej maści odwoływali się do niej, w zależności od sytuacji, ale nie zdołali wykoślawić jej intencji ani postaci, ani też jej wielkości. Joanna nie jest ani prawicowa, ani lewicowa. Jest człowiekiem z krwi i kości, a jednak wykracza poza zwyczajne człowieczeństwo. Uwzniośla wszystko, z czym się zetknie. Niekwestionowalna prawdziwość łączy się w niej z legendą, jej krótkie życie jest rzeczywiście ostatnią z naszych chansons de gęste* - tłumaczy jej sukces i miejsce, jakie wyznaczyła jej potomność. Historycy z całego niemal świata - z Ameryki, Rosji, Japonii, Anglii, Niemiec - pochylają się nad jej losem, dlatego że jest jedyna w swoim rodzaju. Zainspirowała plejadę poetów i artystów. Jednakże dla nas, Francuzów, jest ona świętym wspomnieniem. Mamy obowiązek odtworzyć ją taką, jaka była - właśnie teraz, gdy tylu podłych ludzi uprawia demistyfikację dla realizacji celów, o których nie warto wspominać. Jednakże Joanna nie jest mitem. Nie sfabrykowano jej dla doraźnych potrzeb. Sama w sobie jest ona wspaniała, silna, rzeczywista, a wywodzi się z prastarej Lotaryngii, w której bije serce Europy. Minęło ponad czterdzieści lat od chwili, w której zapragnąłem napisać tę książkę. Poprzez celowe poszukiwania i przypadkowe lektury, gromadziłem dokumenty związane z nią w taki czy inny sposób, zbierałem notatki i fotokopie, przeglądałem zapisy obu jej procesów (skazującego i kasacyjnego), bez których nasza wiedza o niej byłaby niepełna, numerując i klasyfikując jej odpowiedzi sędziom, świadectwa tych, którzy ją znali, porównując te odpowiedzi i te świadectwa z opowieściami kronikarzy. Portret Joanny powstał na podstawie tego ogromu dokumentów techniką pointylistycz-ną, punkcik obok punkciku. Ale czyż nie wolno historykowi posunąć się dalej, ożywić - jeśli się da - tę, która była istotą z ciała i krwi, z kości i nerwów, jej głos, spojrzenie, uśmiech, myśl? Można po prostu iść śladami Joanny, odtworzyć szlak, jakim przeszła -od Yaucouleurs do Chinon, od Orleanu do Reims, od Compiegne do Rouen, gdzie dokonała się jej ofiara. A jednak to w Domrćmy jej obecność jest najbardziej namacalna, są bowiem takie miejsca, w których czuje się tchnienie ducha. Również w Yaucouleurs, gdzie czekała na zgodę Baudricourta. A także w dolinie Mozy, gdzie się urodziła, wzrosła, przyjęła mężnie straszliwą misję, jaką jej powierzono. Zapewne święci i bohaterowie wymykają się regułom, przychodzą z jakiegoś innego miejsca, są obcy dla siebie samych, a ze swą ojczystą ziemią są związani tylko przez przypadek, bo tam się urodzili. Jest to jednak ekscytujące doświadczenie i niemal konieczność - spojrzeć uważnie na to, co „dobra Lotarynka" widziała * Francuskie średniowieczne poematy epickie o heroicznych, często legendarnych czynach bohaterów epoki Karola Wielkiego (red.). 13 JOANNA D'ARC w latach dziecięcych i młodzieńczych, odetchnąć powietrzem i zapachem kwiatów, którym ona oddychała, stąpać po ziemi, którą ona przemierzała. Z tych krajobrazów czerpie się łagodność, równowagę i skupienie. Łąki nad brzegami Mozy wznoszą się stopniowo ku szachownicy pól, łącząc się z sadami, które wyrosły na miejscu niegdysiejszych winnic. Pagórki, na których buki, dęby i jodły splatają swe gałęzie, wytyczają linię horyzontu. Rozciągające się w oddali zagajniki ożywiają te przestrzenie. Wszędzie ludzie pracują w mozole, z szacunkiem dla ziemi-ży wicielki. W innej książce przywołałem wizję domu Joanny i wioskę Domrćmy, młodą, szumiącą Może, Bois-Chenu i jego źródełka. Będę do nich powracał w tej książce, ale chcę tu, od razu, powiedzieć jedno, jako wprowadzenie do akcji: jakże łatwo jest wyobrazić sobie Joannę w tym ogrodzie, w tym wiejskim domostwie ani biednym, ani bogatym, w tej izbie, w której gromadziła się cała rodzina, w skromnym alkierzu, w którym sypiała. Wszystko tu opowiada o niej - kamienie i drzewa. To tu, w tych promieniach słońca, przebijających się przez listowie, pojawia się jej twarz, w tej ciemności-jasności widać ją, jak na kolanach opłakuje nieszczęsny los ludu francuskiego, odczuwając zarazem żywiej nadzieję młodym sercem. Niechaj turysta zamieni się w pielgrzyma i poświęci na Domrćmy dzień i noc. Niechaj zobaczy stada powracające z pastwiska, zmierzch, który złoci dachy domów stłoczonych nad Mozą, i mrok nad wzgórzem Juliana (Apostaty), na którym niegdyś Rzymianie rozbili obóz. Niechaj posłucha szmeru liści Bois-Chenu, a kiedy już nadejdzie późna godzina, ujadania psów, które odpowiadają sobie nawzajem, i dzwonu, który rozdzwonił się w wieczornej mgle. Niechaj odnajdzie, w ciszy jednej chwili, swoją duszę z dzieciństwa i usłyszy przytłumiony głos rzeczy nieożywionych, a jednak także żyjących na swój sposób, i kontempluje przez otwarte okno ogrom rozgwieżdżonego nieba. Ale jeszcze lepiej byłoby wrócić tu w zimowy wieczór, gdy uśmiech lata ustępuje miejsca surowości zimy, a niskie, ciężkie niebo wisi nad ziemią. Niechaj ten podróżny, jeśli zdoła, puści wodze wyobraźni przy ogniu płonącym na kominku, niechaj posłucha świstu wiatru, który odpowiada na skargi płonących polan. A potem - niech wyjdzie przed dom i spojrzy na czarne sylwetki drzew i domów odcinających się od śniegu, na Może wijącą się między ostami i wzgórkami. I niech nad tym niepokalanym śniegiem, wiecznie świeżym, rozścielonym aż po horyzont i noc, opowie, na swój sposób tajemniczą historię Joanny. CZĘŚĆ PIERWSZA Wojna zwana stuletnią (1337-1428) ROZDZIAŁ l Małżeństwo Eleonory Wojna stuletnia rozpoczęła się formalnie w 1337 roku wypowiedzeniem hołdu lennego przez Edwarda III, króla Anglii, Filipowi VI, pierwszemu władcy z dynastii Walezjuszy, zakończyła się zaś w 1453 roku zwycięstwem pod Castillon, za panowania Karola VII. Przebieg wojny wyznaczyło kilka wielkich bitew, ale zasadniczo polegała ona na obleganiu miast i zamków, drugorzędnych potyczkach przypominających operacje komandosów, na zwykłych pomocniczych akcjach, o których kronikarze zaledwie napomykali. Gdyby trwała rzeczywiście sto lat, królestwo Francji przestałoby istnieć. W rzeczywistości wojna przerywana była dość długimi okresami rozejmów. Jednakże nawet wtedy żołnierze nękali lud. Łupiestwo, zabójstwa, gwałty, zbrodnie popełniane przez zbójców i zbrojne bandy „obłupiaczy" (ecorcheurś) przyczyniały się do zwiększenia nędzy, a nawet, w pewnych regionach, głodu. Epidemia dżumy („czarna śmierć") doprowadziła do wyludnienia niektórych miast i miasteczek w trzech kolejnych falach (1347-1351,1360-1363,1373-1374). Wojna domowa między arma-niakami a burgundczykami omal nie doprowadziła do zagarnięcia królestwa przez Anglików. Istniała jak gdyby podwójna monarchia. Pojawienie się Joanny d'Arc i upór Karola VII pogorszyły sytuację, tak że wszystko wydawało się stracone. Konflikt - zrazu dynastyczny, a pod pewnymi względami po prostu feudalny - przeistoczył się w wojnę narodową. Na ogół jako przyczynę podaje się elekcję Filipa VI Walezjusza na tron Francji, po wygaśnięciu głównej linii Kapetyngów, a co za tym idzie -wyeliminowanie Edwarda El, króla Anglii. Ale powody jej są bardziej 17 JOANNA D'ARC złożone i o wiele bardziej odległe, związane ściśle z systemem feudalnym. Aby rozpoznać jej źródła, musimy cofnąć się do roku 1066. W tym właśnie roku Wilhelm, książę Normandii, zorganizował nadzwyczajną operację, zwyciężył króla Harolda pod Hastings i zagarnął Anglię. Baronowie i rycerze normandzcy, którzy wzięli udział w wyprawie, w sposób naturalny objęli urzędy w królestwie Wilhelma. Stali się seniorami angielskimi, ale zachowali włości w Normandii. Co się zaś tyczy Wilhelma, nowego króla, to pozostawał on wasalem króla Francji z Normandii. Królem Francji był wówczas Filip I. Od tej pory państwo anglo-normandzkie stanowiło zagrożenie dla słabej monarchii Kapetyngów. Domena królestwa ograniczała się do Ile-de-France. Król był co prawda suzerenem dla wielkich feudałów, ale była to władza bardziej teoretyczna niż rzeczywista. Jednakże, kiedy następcy Wilhelma Zdobywcy spierali się o dziedzictwo, Kapetyngowie stale poszerzali zasięg swojej władzy, domena królewska systematycznie się powiększała i zyskiwała na jednolitości. W 1137 roku Ludwik VII dokonał mistrzowskiego posunięcia. Poślubił Eleonorę Akwitańską, jedyną córkę i dziedziczkę Wilhelma X, księcia Ak-witanii. Wniosła ona we wianie Poitou, Owemię, Limousin, Perigord i Gaskonię - cały południowy zachód Francji, od Loary do Pirenejów, od Oceanu Atlantyckiego po Garonnę i Masyw Centralny. Ściśle rzecz biorąc, Ludwik VII tylko administrował tymi terytoriami, gdyż to Eleonora zachowała prawo własności. Była wasalką swego męża. Niezależnie jednak od tych uwarunkowań, małżeństwo uczyniło Ludwika VII najbogatszym i najpotężniejszym seniorem królestwa. Miał on jednak zaledwie szesnaście lat, a jego małżonka piętnaście. Kochali się czule, jednak wszystko ich dzieliło. Surowość Kapetyngów rozczarowała Eleonorę. Wychowana na dworze akwitańskim, pośród trubadurów i muzyków, chciała żyć w przepychu i niewiele dbała o sprawy religii. Odsuwając od wpływów doradcę króla, Sugera, zadała cios swemu małżonkowi. Nieporozumienia stopniowo ostudziły ich namiętność. W tym czasie między pretendentami do tronu angielskiego: Matyldą, jedyną córką Henryka I, króla Anglii i księcia Normandii, a Stefanem, hrabią Blois, toczyła się wojna domowa. Henryk I stracił syna i dziedzica, który utonął wraz ze statkiem „Blanche-nef" w 1120 roku. Jego córka Matylda została wówczas uznana za spadkobierczynię królestwa anglo-nor-mandzkiego. Wdowa po cesarzu, Henryku V, wyszła powtórnie za mąż w 1128 roku za Gotfryda Plantageneta, syna Fulka V, księcia Akwitanii. Kiedy w 1135 roku zmarł Henryk I, Matylda zakwestionowała roszczenia do tronu Stefana z Blois, który swoje prawa odziedziczył po matce, córce Wilhelma Zdobywcy. Gotfryd Andegaweński poparł oczywiście prawa swojej małżonki. Udało mu się zawładnąć Normandią, ale Anglia pozostała 18 Małżeństwo Eleonory w rękach Stefana z Blois. Ludwik VII skorzystał na tej sytuacji. Nie mogąc się przeciwstawić planom Gotfryda Plantageneta, był na tyle roztropny, że pertraktował i uzyskał w ten sposób normandzkie Vexin i zamek Gisors, strategiczny punkt o pierwszorzędnym znaczeniu. Sam fakt, że zrezygnował ze zbrojnej konfrontacji z Gotfrydem, pokazał jasno, jakie są jego ograniczenia. Tymczasem w Boże Narodzenie 1145 roku oznajmił, że ma zamiar przyłączyć się do wyprawy krzyżowej. Jego poprzednicy z dynastii Kapetyngów unikali „wzięcia krzyża": ich władza była jeszcze zbyt niepewna, stan własnych zasobów nie pozwalał im wyekwipować armii ani łożyć na jej utrzymanie w czasie świętej wyprawy. Ludwik VII czuł się wystarczająco bogaty i potężny. Marzył zwłaszcza o tym, że zostanie legendarnym rycerzem, który swoimi wyczynami podbije serce Eleonory. Wiemy, jakie były losy tej pożałowania godnej drugiej wyprawy krzyżowej, do której nawoływał święty Bernard z Clairvaux, a skupiającej Niemców i Francuzów. W Ziemi Świętej Eleonora spotkała się po latach ze swym młodym wujem, Rajmundem Akwitańskim, księciem Antiochii. Należy mniemać, że oboje nieco zbyt ostentacyjnie okazywali radość z powtórnego spotkania, gdyż Ludwik VII zaczął wątpić w wierność żony. Jest prawdopodobne, że młodej królowej zabrakło dyskrecji i rozwagi; czując się podejrzewana, zachowywała się prowokująco. Plotki wzmogły zazdrość Ludwika VII. Eleonora i Rajmund niemal się nie rozstawali, mówili tym samym językiem, jednakowo wielbili uczty. Krążyły pogłoski, iż Eleonora niczego nie odmawia młodemu wujowi, gwałcąc prawo naturalne i prawo boskie. Ludwik VII zmusił ją do opuszczenia Antiochii i udania się do Jerozolimy. Książę Rajmund próbował niezręcznie opóźnić jej wyjazd. Nie trzeba dodawać, że potem szydzono z niego jeszcze bardziej. To, co nieodwracalne, już nastąpiło. Ironiczna i wyniosła Eleonora - która nigdy nie zapominała o swoim tytule księżniczki Akwitanii - oznajmiła, że małżeństwo nie było prawomocne, ponieważ z Ludwikiem VII łączy ją powinowactwo w stopniu zakazanym. Na co król mógł odpowiedzieć, że ślubu udzielił im Kościół, bez żadnych obiekcji... Po oblężeniu Damaszku, które nie miało żadnego sensu, Ludwik VII, urażony i zawstydzony, wrócił do Europy. Małżonkowie po drodze zajechali do Rzymu. Papież przyjął ich po ojcowsku, próbował pogodzić i oświadczył, że małżeństwo jest najzupełniej prawomocne. Tak bardzo chciał im okazać troskę, że pobłogosławił nawet łoże, które im przygotował. Stracone zachody - do Paryża wrócili już jako ludzie zupełnie sobie obcy. Stary doradca, Suger, rządził królestwem podczas ich nieobecności i zaopatrzył i nowo skarb państwa. Podobnie jak papież, starał się podtrzymać choćby zory zgodności między małżonkami. Na próżno! Piękna Eleonora nie dłużej znieść bigoterii Ludwika VII - winą za klęskę krucjaty 19 JOANNA D'ARC obarczyła króla i jego grzechy; poddał się za wcześnie, gdyż uważał, że jest niegodny i niezdolny do kierowania wojskami. Król obawiał się intryg swojej żony i cierpiał z powodu lekceważenia, jakie okazywała przedstawicielom Kościoła. Po śmierci Sugera w 1151 roku sytuacja nadal się pogarszała. Jeszcze jednym przewinieniem Eleonory było to, że nie zdołała dać mężowi syna. W ciągu czternastu lat małżeństwa urodziła tylko dwie córki. Tymczasem obowiązkiem królowej było zapewnienie ciągłości dynastycznej przez wydanie na świat potomka płci męskiej. Eleonora nie wypełniła więc swej misji: był to fakt niepodważalny o wielkiej doniosłości. Nie było rzeczą trudną przekonanie zgromadzenia prałatów i baronów co do konieczności odtrącenia Eleonory. To niemądre czy też uległe gremium, argumentując, że małżonków łączy bliskie pokrewieństwo, pospiesznie orzekło rozwód. Eleonora nie pragnęła niczego innego; nie mogła się bowiem doczekać wolności i powrotu do zarządzania swoim księstwem. W kilka miesięcy później poślubiła Henryka Plantageneta, syna Gotfry-da, późniejszego króla Anglii. Była szaleńczo zakochana w tym porywczym i ambitnym młodzieńcu. Jeśli chodzi o niego - choć Eleonora była bardzo piękna - było to małżeństwo raczej z rozsądku, jedna z kombinacji matrymonialnych, tak lubianych przez wielkich feudałów. Był już hrabią Andegawenii i księciem Normandii, teraz został księciem Akwitanii, a jego władza rozciągała się od Cherbourga po Bayonne. W myśl prawa feudalnego małżeństwo nie było legalne, gdyż nie zostało zaakceptowane przez króla. Ale cóż mógł uczynić Ludwik VII? Biedaczek nadal nosił fikcyjny tytuł księcia Akwitanii, jako opiekun dwóch córek, które miał z Eleonorą. Ośmielił się wezwać przed swoje oblicze występnych małżonków! Nie raczyli nawet odpowiedzieć. Henryk Plantagenet miał zresztą inne problemy. Śmierć Stefana z Blois, który uznał go za swego dziedzica, dała mu tron angielski. To, co nazwano „państwem Plantageneta", obejmowało anglo-normandzkie królestwo Wilhelma Zdobywcy, hrabstwo Andegawenii i księstwo Akwitanii. Inaczej mówiąc, Henryk Plantagenet (odtąd Henryk II, król Anglii) został panem terytorium rozciągającego się od rzeki Tweed między Anglią i Szkocją do Pirenejów. Krucha monarchia Kapetyngów, która z winy Ludwika VII wróciła do stanu wyjściowego, trzymała się na włosku. Henryk II miał oczywisty zamiar wcześniej czy później pod jakimś pretekstem zagarnąć całość. Jednakże Ludwik VII wciąż ufnie spoglądał w przyszłość. Ożenił się powtórnie - pojął Konstancję Kastylijską, w nadziei, że będzie miał syna. Aby nie drażnić Henryka II, zrzekł się tytułu księcia Akwitanii. Król Anglii znajdował się u szczytu władzy. Zawładnął księstwem Bretanii. Domagał się zwierzchnictwa nad hrabstwem Tuluzy. Następnie skierował się w stro- 20 Małżeństwo Eleonory nę Ile-de-France i w 1158 roku wezwał Ludwika VII z Paryża do Gisors. Wymusił na nim traktat, na mocy którego jego starszy syn poślubić miał Małgorzatę, trzecią córkę Ludwika VII, która dostałaby w posagu Gisors i normandzkie Vexin. Ludwik VII dał się oskubać. W następnym roku Henryk II wtargnął do Langwedocji. Ludwik VII powinien był interweniować, w przeciwnym razie utraciłby resztki swego prestiżu, tym bardziej że hrabia Tuluzy był jego szwagrem. Henryk II mimo wszystko nie odważył się zaatakować króla Francji, swojego suzerena. To był początek antagonizmu między Kapetyngami i Plantagenetami. Dla monarchii kapetyńskiej sąsiedztwo wasala, który był zarazem królem Anglii, stanowiło ciągłe zagrożenie, a ponadto umniejszało jej prawa suzerena. Być może nieśmiały Ludwik VII prawidłowo ocenił sytuację tak dla niego niebezpieczną. Ale, jeśli uwzględnimy środki, którymi dysponował, i nikłe zdolności militarne, cóż mógł uczynić innego niż starać się przetrwać, podtrzymując pozory władzy, kupować pokój za cenę kolejnych ustępstw? Jego wielkim problemem nadal był brak syna. Po śmierci Konstancji Kasrylijskiej pośpiesznie poślubił Adelę z Szampanii, która dała mu tak wyczekiwanego potomka: Filipa Dieudonne", przyszłego Filipa Augusta. Jego narodziny (1165) zirytowały króla Anglii. Od dawna żywił nadzieję, że Ludwik VII umrze bez męskiego potomka i tym się kierował w swych manewrach. Liczył jednak zanadto na naiwność króla Francji. Popełnił w dodatku dwa błędy, które przyniosły fiasko znacznej części jego zamierzeń. Wszedł w konflikt z Tomaszem Becketem, arcybiskupem Canterbury, i królową Eleonorą. Zamordowanie Tomasza - za co nie do końca ponosił odpowiedzialność - pozbawiło go poparcia Kościoła. Nigdy nie podźwignął się już z upokorzenia mimo publicznie wyrażonej skruchy. Natomiast królowa, poniżona przez Henryka, podburzyła swych trzech synów, by się zbuntowali przeciw własnemu ojcu. Ten opanował sytuację druzgocącym )dwetem, w czym się specjalizował. Przebaczył synom, lecz wtrącił do więzienia ich matkę. Ludwik VII próbował wykorzystać możliwie najlepiej 5 komplikacje. Opowiedział się za Tomaszem Becketem, a następnie za synami Henryka H; nie miał jednak odwagi wejść w zbrojny konflikt •ólem Anglii. Stracił zatem wszystkie punkty. Henryk przygotowywał się o zadania ostatecznego ciosu monarchii kapetyńskiej, gdy papież zagroził klątwą, jeśli natychmiast nie zawrze pokoju z Ludwikiem VII. Hen-I uległ - ponieważ zbyt świeże było jeszcze wspomnienie tragedii eta, nie mógł sobie pozwolić na dalsze prowokowanie Stolicy Apostolej™ • Już i tak - wbrew pozorom -jego wszechwładza przyblakła. Zapisał ? starszemu synowi, Henrykowi Młodemu, z wyjątkiem Andegawenii g J Tnandii, a księstwo Akwitanii przyszłemu Ryszardowi Lwie Serce, to zupełna fikcja, gdyż nie nadał im w istocie żadnej władzy ani na- 21 JOANNA D'ARC wet tytułu. Nadal rządził despotycznie. Było oczywiste, że jego bardzo rozległe i niespójne państwo nosi w sobie zalążek destrukcji. Trzeba by żelaznej ręki, aby utrzymać w ryzach nacje i obszary tak różnorodne. Fakt, że Normandia była w pewnym sensie filarem tego imperium, nie zmieniał tu nic. Filip August doskonale to pojął. Pod wpływem Eleonory Plantageneto-wie stali się nowymi Atrydami. Synowie nienawidzili ojca i nienawidzili się nawzajem. Filip August znakomicie wygrywał te nieporozumienia. Henryk II się starzał. Być może popełnił największy błąd w swej karierze, pomagając Filipowi Augustowi stłumić bunt jego baronów. Osobowość młodego króla Francji fascynowała go. Czy przeczuwał, że synowie już wkrótce zrujnują jego dzieło? Ale czyż nie uczynił wszystkiego, by podsycić ich gniew? Filip August, przy poparciu Ryszarda Lwie Serce, zadawał mu cios za ciosem. Zdradzony przez wszystkich, Henryk II zmarł w 1189 roku. Ryszard Lwie Serce koronował się na księcia Normandii, a następnie na króla Anglii. Był już księciem Akwitanii. Imperium Plantagenetów zostało odtworzone pod berłem suwerena, który uważał się za księcia rdzennie francuskiego i układał poezję w języku langwedockim. Była to klęska dla Filipa Augusta, ale miał on w odwodzie Jana bez Ziemi. Co więcej, Ryszard Lwie Serce złożył mu hołd lenny z włości we Francji. Próbował też odwrócić uwagę brata, nadając mu wiele hrabstw angielskich, wszelako Jan bez Ziemi uważał się nie bez racji za niesprawiedliwie ograbionego. Było rzeczą łatwą podsycić jego nienawiść. Obaj królowie wzięli udział w trzeciej krucjacie w 1190 roku i zdołali zdobyć Akkę. Jednakże Ryszard Lwie Serce, który miał więcej odwagi niż mądrości, popełnił błąd, przedłużając pobyt w Ziemi Świętej. Własne wyczyny przewróciły mu w głowie. Jego podróż powrotna była niepomyślna -statek zatonął. Książę austriacki Leopold wziął Ryszarda do niewoli i sprzedał cesarzowi Henrykowi VI, który wyznaczył za niego okup. Teoretycznie dobra uczestnika krucjaty znajdowały się pod opieką Kościoła. Filip August uznał Ryszarda Lwie Serce za zwyczajnego jeńca wojennego i skorzystał z jego nieobecności. Dokonywał cudów przemyślności, aby tylko przedłużyć nieobecność rywala. Dopiero stara królowa Eleonora uratowała syna, zdołała bowiem zapłacić za niego olbrzymi okup. Filip August zawarł w 1194 roku z Janem bez Ziemi umowę, przewidującą okrojenie większej części Normandii i Touraine, jak również hrabstwa Angouleme. Co więcej, Jan bez Ziemi zobowiązał się zostać wasalem króla Francji i nie zawierać odrębnego pokoju z Ryszardem Lwie Serce. Kiedy ten ostatni wylądował w Sandwich, Filip August rzekł: „Teraz miejcie się na baczności! Diabeł został wypuszczony z pudełka!". I tak było w istocie. Ryszard łaknął tylko zemsty. Jan bez Ziemi poniósł porażkę i był 22 Małżeństwo Eleonory szczęśliwy, że uzyskał przebaczenie brata. Filip August odniósł pierwszą klęskę pod Fre"teval (1194), po czym z trudnością stawiał czoło swemu rywalowi. Kościół zdecydował się pośredniczyć. Obaj królowie podpisali zawieszenie broni w 1195 roku. Ryszard Lwie Serce skorzystał z tego, by wznieść ogromną fortecę Chateau-Gaillard, która broniła dostępu do Sekwa-ny. Walki rozgorzały na nowo w następnym roku. Ich wynik był niekorzystny dla króla Francji. Papież Innocenty III uratował go, narzucając pokój. Filip August musiał zwrócić wszystko to, co odebrał Janowi bez Ziemi. W kilka lat później Ryszard Lwie Serce zginął podczas oblężenia zameczku Chalus w Limousin. Jan Bez Ziemi został królem Anglii, księciem Normandii i Akwitanii (l 199). Filip August mógł jedynie czekać i mieć nadzieję. Teraz miał do czynienia nie z Lwim Sercem, lecz Sercem Lalki, takie bowiem przezwisko nadano Janowi bez Ziemi. Ten popełnił zresztą wszystkie możliwe błędy. Wywołał powstanie baronów Poitou, dostarczając w ten sposób prawnego pretekstu Filipowi Augustowi. Zraził do siebie Bretończyków, skazując na śmierć ich księcia, który był jego siostrzeńcem. Poróżnił się nawet z możnymi Andegawenii. Rozbiór imperium Plantageneta stał się możliwy. Zdobycie Chateau-Gaillard otworzyło królowi Francji drogę do Normandii. Jan bez Ziemi bez sprzeciwu dał się obłupić z kilku prowincji. Udało mu się zawiązać koalicję z cesarzem Ottonem IV i Ferrandem, hrabią Flandrii. Został jednak pokonany pod La Roche-aux-Moines przez przyszłego Ludwika Vin, a członkowie koalicji ponieśli klęskę pod Bouvines (1214). Gdy Jan Bez Ziemi zmarł w 1216 roku, miał we Francji jedynie Gujennę* i Saintonge. Imperium Plantagenetów zostało zmniejszone o dwie trzecie, a także poważnie osłabione. Ale ich hipotetyczne prawa do utraconych ziem, a zwłaszcza Normandii, nadal istniały. Był to dopiero pierwszy etap bezlitosnego pojedynku, który rozegrał się między dwiema dynastiami. 'Terminem Gujenna określano począwszy od Xffl w. całość angielskich po- =1 na kontynencie (gł. w Akwitanii), łącznie z Gaskonią (red.) -»\ / ROZDZIAŁ 2 , Król-znajdek" Ludwik VIII kontynuował politykę ojca i przyłączył Saintonge. Umarł zbyt wcześnie, aby zaatakować Gujennę i pozbyć się ze swojego królestwa Anglików. Syn Jana bez Ziemi Henryk III uporczywie domagał się dziedzictwa Piantagenetów. Próbował odzyskać Poitou i Saintonge, wspierając bunt baronów obu tych prowincji na czele z Hugonem hrabią Lusig-nan. Był równie marnym strategiem jak Jan bez Ziemi, więc przegrał bitwę pod Saintes-Taillebourgiem w 1242 roku i o mało nie dostał się do niewoli. Ludwik IX Święty nie wykorzystał tego zwycięstwa - tyle przynajmniej da się o tym powiedzieć. Gdy został arbitrem Europy, postanowił położyć kres odwiecznemu konfliktowi między Kapetyngami a Plantagenetami. Podboje Filipa Augusta, jego dziada, sztuczki, jakie stosował, ciążyły mu na sumieniu. Nie chodzi bynajmniej o to, że uznał konfiskaty, jakie ogłosił jego przodek, za bezprawne i przesadne. Uważał nawet, że Jan Bez Ziemi został słusznie pozbawiony swoich ziem we Francji. Zastanawiał się jednak, czy było rzeczą sprawiedliwą ukarać Henryka III za zdradę, jakiej dopuścił się jego ojciec. Ponadto Henryk in poślubił siostrę królowej Małgorzaty z Prowansji. Był zatem jego szwagrem, a ich dzieci kuzynami. Stopniowo doszedł do wniosku, że między obydwoma rodami powinna zapanować miłość i że należy uczucia rodzinne przekładać nad politykę. Święty król nadal marzył o ziemskim Jeruzalem i uważał, że daje dobry przykład. Jednakże - jak to było do przewidzenia - spotkał się z oporem ze strony baronów. Trudno zrozumieć, czemu nie wykorzystał słabości Henryka El, aby zawładnąć Gujenną: byłaby to niewielka przejażdżka wojskowa, krótka 24 „Król-znajdek" i owocna! Święty król był uparty. Wydał rozkaz rozpoczęcia negocjacji. Zakończyły się one traktatem w 1258 roku*, na mocy którego Ludwik Święty zwracał Henrykowi in Pćrigord, Quercy, część Saintonge i Agenais. W zamian za to Henryk III ostatecznie zrzekał się Normandii, Andegawenii, Maine, Touraine i Poitou. Zobowiązywał się ponadto do złożenia hołdu ze swych dóbr francuskich, inaczej mówiąc do uznania się za wasala króla Francji. Król Francji nie spodziewał się aż tyle! Jest oczywiste, że ten traktat, oparty na obopólnej dobrej woli, był zawarty naprędce i mógł przysporzyć wielkich kłopotów w przyszłości, gdy „miłość" ustąpi miejsca tradycyjnej rywalizacji obu dynastii. Traktat z 1258 roku ponownie określił sytuację króla Anglii wobec króla Francji. Teraz nie miał już księstwa Gujenny i jej aneksów jako spadkobierca Piantagenetów, lecz jako wasal króla Francji. Nie mógł więc zatem domagać się całkowitego i pełnego tytułu własności ani dysponować obszarem według własnego uznania. Miał rangę i prerogatywy para Francji, ale miał też wobec swego suzerena takie obowiązki jak każdy wasal: posłuszeństwo, pomoc wojskowa i rada przewidziane feudalnym obyczajem. Akty prawne i administracyjne dotyczące jego księstwa miały być podpisywane nie przez niego, lecz przez króla Francji. To pozwala zrozumieć, dlaczego ta sytuacja była tak nieznośna. Ludwik Święty był przekonany, że łagodzi konflikt, podczas gdy go zaostrzył, i to w dobrej wierze! Co więcej, traktat z 1258 roku był nie do końca wprowadzony w życie. Edward I (syn Henryka III), wykorzystując kłopoty Filipa ni Śmiałego zmagającego się z Aragończykami, Kastylijczykami i Włochami, odzyskał Agenais. Gdy na tron wstąpił Filip Piękny (1285), Edward dobrowolnie złożył mu przysięgę lenną, ale zażądał odstąpienia Quercy na mocy tego samego traktatu. Nastąpiły negocjacje, które były niesłychanie zaciekłe, choć toczyły się w białych rękawiczkach. Po sześciu miesiącach Edward ostatecznie zrezygnował z Quercy w zamian za roczną rentę, gdyż potrzebował pieniędzy. Jako dobry władca, Filip Piękny przyznał autonomię, względną i tymczasową, księstwu Gujenny w kwestiach prawnych. Była to skórka za wyprawkę, gdyż Edward miał poważne kłopoty z Walijczykami i Szkotami, na czym skorzystał Filip. Oba królestwa żyły w pokoju. Były to jednak tylko pozory. W rzeczywistości przepaść między Francuzami i Anglikami systematycznie się zwiększała. Wszystko zaczęło się od potyczek między marynarzami obu nacji, po których nastąpiły akty piractwa. Edward I musiał jakoś zareagować. Wystawił swoje eskadry, które konały Normandczyków na pełnym morzu, na wysokości przylądka Saint-Matthieu i zdobyły La Rochelle. Filipowi Pięknemu nie pozostawało Ratyfikowany przez obu władców w 1259 roku. 25 JOANNA D'ARC nic innego, jak rzucić mu wyzwanie. Edward wysłał swego brata, hrabiego Lancastera. Król Francji postawił niesłychane warunki. Zażądał tymczasowego zajęcia przez wojska królewskie kilku miast: Bordeaux, Agen, Bayon-ne i najważniejszych zamków Gujenny. Co więcej, ustalono, że Edward poślubi Małgorzatę, jedną z sióstr Filipa Pięknego. Obaj królowie mieli się spotkać w Amiens, aby przypieczętować pokój. Na wszelki przypadek Filip pospiesznie wysłał swego konetabla z armią do Bordeaux. W ten sposób spotkanie w Amiens nie doszło do skutku, a król Francji ogłosił (1294) konfiskatę księstwa Gujenny. Liczył - pewnie zanadto - na niepokoje wśród Walijczyków i Szkotów. W następnym roku Gujenna niemal w całości została zaanektowana przez Francuzów. Jednakże Anglicy zawładnęli morzem od czasów walki wokół przylądka Saint-Matthieu. Na próżno Filip Piękny wydał ogromne sumy na pospieszne stworzenie floty wojennej. Źle dowodzone eskadry ponosiły klęskę za klęską. Edward starał się zawiązać obszerną koalicję przeciwko królowi Francji. Ten ostatni ubiegł rywali, zajął Flandrię, dotarł aż do Brugii i Courtrai, dokąd wkroczył, nie napotykając na opór. Papież Bonifacy VIII został rozjemcą. Narzucił obu monarchom „wieczne" zawieszenie broni. Edward miał objąć większą część ziem, które posiadał przed panowaniem Filipa Pięknego. Dwa małżeństwa miały przypieczętować ich ugodę. Traktat w Montreuil przywrócił Edwardowi Gujen-nę, z wyjątkiem Bordeaux. Dla jego rywala było to niewiele. Mimo wszystko Flandria została wyłączona z negocjacji. Filip Piękny postanowił przyłączyć ją do korony. Wspaniała armia królewska została starta na proch pod Courtrai („bitwa ostróg") w 1302 roku. Trudne zwycięstwo pod Mons-en--Pevele (1304) zmazało hańbę spod Courtrai, ale nie pozwoliło Filipowi ostatecznie pozbyć się hrabiów Flandrii. Co najwyżej traktat w Athis podporządkował bardziej bogate hrabstwo królowi Francji. Z powodu handlu wełną Edwardowi I bardzo zależało na niezależności flamandzkiej. Jest rzeczą jasną, że wojna o Flandrię była po prostu przedłużeniem konfliktu angielsko-francuskiego, ale i tym razem nie było ani zwycięzcy, ani pokonanego. Filip Piękny zmarł w 1314 roku. Tron objął po nim jego starszy syn Ludwik X Kłótnik, który nagle zmarł w 1316 roku. Królowa Klementyna Węgierska była w ciąży. Starszy brat zmarłego króla, Filip Długi, obwołał się regentem. Z jego poduszczenia baronowie postanowili, że regencja będzie trwała osiemnaście lat, jeśli królowa Klementyna wyda na świat potomka płci męskiej. Gdyby się urodziła dziewczynka, królem zostałby Filip Długi. Była to niesłychanie doniosła decyzja, nie oparta na żadnych regulacjach prawnych, bez żadnego precedensu. Jest prawdą, że od roku 987 (objęcia tronu przez Hugona Kapela) aż do roku 1316 Kapetyngowie następowali po sobie - tron przechodził z ojca na syna... Zgromadzenie 26 „Król-znajdek" baronów i prałatów postanowiło wydziedziczyć kobiety, a tymczasem w wielu królestwach i lennach francuskich mogły być one następczyniami. Królowa Klementyna urodziła syna, Jana I, który zmarł po kilku dniach, zatem królem został obwołany Filip. Król Anglii, Edward Ó, nie był obecny na koronacji, lecz wyraził na piśmie swą aprobatę jako książę Gujenny -jest to fakt, który zasługuje na uwagę. Jednakże los nie sprzyjał potomkom Filipa Pięknego. Filip V Długi również zmarł przedwcześnie, w 1322 roku. Pozostawił po sobie jedynie córki. Jego młodszy brat, Karol IV Piękny, bez sprzeciwu baronów objął po nim tron, a król Edward II uznał go chętnie za suzerena. Karol IV Piękny pod nieistotnym pretekstem zaostrzył konflikt francusko-angielski. Jego wojska zajęły księstwo Gujenny, a administrowanie księstwem król powierzył francuskiemu seneszalowi. Wówczas królowa Anglii, Izabela Francuska, przy pomocy swego kochanka, Mortimera, odsunęła słabego Edwarda n od władzy i prawdopodobnie kazała go zamordować. Była ona siostrą Karola IV. Nie miała trudności w odzyskaniu Gujenny i przekazaniu jej synowi, małemu Edwardowi El. Karol IV zachował wszelako Agenais. Był to znowu zły interes, i nie wiadomo co by się stało, gdyby król Francji nie zmarł w 1328 roku, w wieku trzydziestu czterech lat. Królowa Joanna d'Evreux była w ciąży. Do tej pory rodziła mu tylko córki. Chlubna, główna linia Kapetyngów wygasała, chyba żeby królowa wydała na świat syna, co było raczej nieprawdopodobne. Powstał problem jeszcze poważniejszy niż w 1316 roku. W istocie regent, którego miano desygnować, automatycznie zostałby królem, gdyby królowa wydała na świat córkę. Prawnicy nie potrafili dostarczyć istotnych argumentów. W myśl prawa naturalnego najbliższą spadkobierczynią wydawała się Joanna, córka Ludwika X. Ale, cofając się o jeden szczebel, należałoby uznać, że królowa angielska Izabela, córka Filipa Pięknego, siostra trzech ostatnich królów, ma największe prawa. Co więcej, miała syna, Edwarda in, którego praw nie można było zakwestionować. Jest rzeczą oczywistą, że ani prałaci, ani baronowie francuscy nie chcieli króla angielskiego - choć w jego żyłach płynęła krew Kapetyngów. „Dowodzono - czytamy w zapiskach kronikarza z Saint-Denis - że nie zdarzyło się nigdy, by Królestwo Francji zostało poddane Królowi Anglii, a nawet że rzeczony Król Anglii jest człowiekiem i wasalem Króla Francji, i dziedziczy po nim znaczną część ziemi, którą rzeczony Król Anglii posiada za morzem". Kandydatura młodego Edwarda III została zatem odrzucona. I to właśnie stanowi punkt wyjścia wojny stuletniej, a przynajmniej jest to pretekst, który posłużył do tego, by przekształcić w otwartą wojnę konflikt, tlący się od podbicia Anglii przez Wilhelma Zdobywcę. Do konfrontacji stanęli dwaj konkurenci: Filip hrabia Valois (Walezjusz) d'Evreux. Pierwszy był synem Karola hrabiego Valois, młodszego 27 JOANNA D'ARC brata Filipa Pięknego. Drugi był synem Ludwika, hrabiego Evreux i Etam-pes, również brata Filipa Pięknego, ale zrodzonego z drugiego małżeństwa. Obaj byli zatem kuzynami trzech ostatnich bezpośrednich Kapetyngów. Wybór był trudny i wywołał liczne spory. Wreszcie wybór padł na Wale-zjusza. Kandydatura Filipa d'Evreux została odrzucona z tego tylko powodu, że jego ojciec był młodszy od Karola Walezjusza. Aby załagodzić trudności, ustalono, że odstąpi się Nawarrę Filipowi d'Evreux i Joannie, jego małżonce. Szampania i Brie miały zostać związane z koroną, z przyrzeczeniem odszkodowania. Ten dziwny podział spowodował poważne komplikacje w następnym pokoleniu. Filip Walezjusz przyjął zatem tytuł regenta. Jako hrabia Yalois, Maine, Andegawenii, Perche, Alen9on i Char-tres był wielkim seniorem lubiącym przepych i rozrzutnym. Musiał się podobać feudałom, gdyż miał taką samą, anachroniczną już, mentalność jak oni; i był pozbawiony realizmu. W kwietniu 1328 roku królowa powiła dziewczynkę. Filip został ogłoszony królem Francji, Filipem VI. Wreszcie to on zrealizował ambitne marzenia ojca, który przez całe życie na próżno dążył do tytułu królewskiego. Nie został on jednak wychowany na władcę. Co więcej, nie był królem dziedzicznym o niekwestionowanej władzy, lecz królem wybranym, „królem-znajdkiem", jak go wkrótce przezwano. To przeniesienie korony nie odbyło się bez obietnic i koncesji z jego strony. Królowa Izabela Angielska złożyła formalny protest, przypominając o prawach Edwarda III. Oczywiście nie miała ona środków po temu, by zmienić sytuację w najbliższej przyszłości. ROZDZIAŁ 3 Sluis i Crecy Koronacja Filipa VI miała oprawę na miarę jego próżności. Przepychem przyćmiła wszystkie poprzednie. Nie szczędzono wydatków. Nowy monarcha pragnął wszystkich olśnić. Szczerze religijny, wierzył naprawdę, że ta ceremonia wyposaży go w cnoty wielkiego króla, ojca ludu i namiestnika Bożego. Wierzył również, że to ona czyni jego „elekcję" ostateczną. Co więcej, czasy sprzyjały optymizmowi. Filip był przekonany, że przyszło mu rządzić najpiękniejszym królestwem na ziemi i dysponować armią uważaną za najlepszą. Jego skarbiec był pełny, gdyż skonfiskował majątek Piotra R6my'ego, skarbnika Karola IV Pięknego. Był królem feudalnym w pełnym znaczeniu tego słowa, królem seniorów, a jego głównym problemem było narzucenie władzy szlachcie, z której sam wyszedł i której kaprysy znał lepiej niż ktokolwiek inny. Bynajmniej nie martwił się paraliżem ekonomicznym, wynikłym w znacznej mierze z rosnących podatków, czy buntami, które przyćmiły koniec panowania Filipa Pięknego, wzrostem znaczenia mieszczaństwa, duchem oporu, który tlił się pod popiołami i przede wszystkim powszechną nieufnością wobec mocno niepewnej władzy. Ludwik de Nevers, hrabia Flandrii, był obecny na koronacji Filipa jako Francji. To jego spotkał zaszczyt niesienia miecza. Był teraz zaledwie anem inpartibus swego hrabstwa. Brugia i większość miast flamandzkich Jowstały przeciwko niemu. Zarzucano mu, że oparł się wyłącznie na itrycjuszach, lekceważył przedsiębiorców i rzemieślników, a co gorsza - oglądał się na rozkazy z Paryża. Podczas rebelii zniszczone zostały zamki, 29 JOANNA D'ARC brutalnie złupione piękne posiadłości. Nadszarpnęło to władzę Ludwika de Nevers. Poprosił Filipa VI, żeby pomógł mu stłumić rebelię. W myśl prawa feudalnego ta prośba była całkowicie uzasadniona. Każdy suzeren miał obowiązek chronić swego wasala. Nowy król wykorzystał tę okazję. Spieszno mu było rozpocząć swoje panowanie jakąś błyskotliwą akcją. Nie zastanawiał się prawie, jakie były motywacje zbuntowanych i jakie skutki mogły spowodować jego własne działania, tymczasem we Flandrii istniało stronnictwo proangielskie, a zatem antyfrancuskie. Warsztaty tkackie potrzebowały bowiem angielskiej wełny. Zbyt ścisłe podporządkowanie hrabiego Flandrii królowi Francji groziło zatem negatywnymi skutkami dla przemysłu i handlu. Stąd zmienna polityka poprzedników Ludwika de Nevers i wątpliwe kampanie Filipa Pięknego. Opowiadając się za Ludwikiem de Nevers, Filip zapominał, że był królem Francji i lekkomyślnie ryzykował przyszłość. Zgodnie ze starym obyczajem poradził się baronów. Uważali oni, że trzeba odłożyć kampanię na rok następny, gdyż rozpoczęła się już pora deszczowa. Konetabl Gaucher de Chatillon odparł: - Kto ma waleczne serce, temu zawsze pora sprzyja! Ta replika wprawiła króla w entuzjazm i postanowiono natychmiast rozpocząć wyprawę. Dość dobrze charakteryzuje to mentalność Filipa, który wychował się na opowieściach rycerskich. Armia zebrała się pod Arras pod koniec lipca 1328 roku. Ograniczała się do kawalerii. Filip nie chciał „obarczać się" piechurami. Obłożył miasta kontrybucjami, lekceważąc ich milicję. Rycerze byli w euforii. Cieszyli się wszyscy, że wreszcie zadadzą bobu tym mieszczuchom i rzemieślnikom poprzebieranym za żołnierzy. Flamandowie dygotali ze strachu i rychło w ich szeregi wkradła się niezgoda. Mieszkańcy Gandawy odcięli się, gdyż zazdrościli mieszkańcom Brugii. Ci ostatni, choć sprzyjali buntowi przeciwko Ludwikowi de Nevers, uznali, że roztropniej będzie zamknąć się w swoich murach. Jednakże rebelianci mieli do dyspozycji około 15 tysięcy ludzi. Wybrali na przywódcę niejakiego Colina Zanneąuina, któremu nie brak było ani zręczności, ani energii. To nie była bagatela stawić w szczerym polu czoło groźnej jeździe francuskiej. Właśnie z tego powodu Zanneąuin rozstawił swoją armię na górze Cassel, która uchodziła za pozycję nie do zdobycia. W swym zuchwalstwie posunął się tak daleko, że rozwinął wielki sztandar, na którym widniał namalowany kogut oraz następujący napis: Kiedy ten kogut zapieje jak szalony, Do bram miasta wejdzie król znaleziony. Była to dla Filipa obelga. Ugodzony do żywego, umiał jednak powściągnąć gniew i odłożył atak na później. Miał nadzieję, że buntownicy znużą 30 Sluis i Crćcy się oczekiwaniem i zejdą w dolinę. Tymczasem wysłał swoich dowódców z częścią oddziałów w celu spustoszenia okolic Brugii. Mieszkańcy Brugii przyglądali się bezsilnie burzeniu domostw i młynów. Po wykonaniu tego zadania wodzowie wrócili do obozu królewskiego. Zanneąuin zauważył, że obóz nie był strzeżony. Podzielił swoją armię na trzy kolumny, które zeszły po cichu z góry Cassel i uderzyły na rozstawione namioty. Niczego nie podejrzewający rycerze francuscy gawędzili, śmiali się lub grali w szachy. Rycerski kodeks honorowy nie przewidywał przecież nagłych ataków. Ale dowódcy ze swymi ludźmi byli jeszcze w zbrojach. Słysząc okrzyk wojenny Flamandów, Francuzi szybko chwycili za broń i uderzyli. Filip rzucił się do walki jak oszalały: nie brak mu było brawury. Flamandowie ustępowali, na próżno utworzyli koło. Dalszy ciąg był jedną wielką masakrą. Tego dnia zginęło 12 tysięcy żołnierzy, a wśród nich Zanneąuin. Brugia, Ypres i inne zbuntowane miasta skapitulowały bezwarunkowo. Filip wrócił do Paryża jako triumfator. Jego rządy rozpoczęły się błyskotliwą akcją. Zwycięstwo pod Cassel miało groźne skutki. Oczywiście, wydawało się, że zatarło ono okrutne wspomnienie spod Courtrai i niepewne zwycięstwo spod Mons-en--Pevele. Filip VI mógł nawet się chełpić, że podczas jednej wyprawy dokonał tego, czego Filip Piękny nie zdołał dokonać podczas dwóch. Mógł nawet wierzyć w to, że armia francuska, nawet ograniczona tylko do jazdy, była niezwyciężona. Nie odmówił sobie tej przyjemności, gdyż miał zgubną skłonność do brania swoich życzeń za rzeczywistość. Porażka pod Crćcy zrodziła się właśnie ze zwodniczego zwycięstwa pod Cassel. Po zniszczeniu partii proangielskiej Filip zobowiązał Edwarda do złożenia hołdu z Gujenny i Ponthieu. W istocie zawiadomiono go, że królowa Izabela napisała, w imieniu syna, do najważniejszych seniorów Gaskonii, Langwedocji i Nawarry, iż młody król ma zamiar odzyskać swoje dziedzictwo. Zachęcała ich do przygotowania opinii publicznej, by mu sprzyjała. Ponadto odważyła się zarekwirować towary francuskie. To postępowanie graniczyło z prowokacją. Filip ponowił wezwanie do spotkania. Przemawiał jak władca i wydawało się, że nie zrezygnuje ze swych praw suzerena. Nie lękał się Anglii, królestwa, którego ludność (3 czy 4 miliony mieszkańców) nie stanowiła nawet jednej piątej populacji francuskiej i którego zasoby były ograniczone. Spotkanie odbyło się w Amiens. Była to dla Filipa okazja do wspaniałych kawalkad i olśniewających bankietów. Upojony sukcesem, król, które-° przezwano „Szczęśliwym" zapomniał o swych wymaganiach. Stanow-°ść ustąpiła miejsca uprzejmości, by nie rzec głupocie. W tym czasie jego gocjatorzy spierali się z Anglikami co do charakteru hołdu, jaki miał >tać złożony. Rezygnując z walki, ustalono, że Edward złoży przysięgę ko z angielskiej Gujenny i że nie chodzi tu o przysięgę lenną. Edward 31 JOANNA D'ARC nie chciał zostać „człowiekiem" króla Francji. A zatem ceremonia złożenia hołdu niewiele różniła się od parodii. Następnie odbyły się turnieje i tańce. Mimo wszystko Edward w końcu uznał w 1331 roku, że złożył hołd lenny oraz zapewnił ukochanego seniora i kuzyna o swojej lojalności. Był to naturalnie tylko podstęp. Edward pozbył się uciążliwej opieki swojej matki i Mortimera. Rządził samodzielnie, ale jego władza była niepewna. Nawiasem mówiąc, składając hołd, uznał implicite Filipa za króla Francji, a w każdym razie powstrzymał się od roszczeń hipotetycznych praw po matce. Wtedy właśnie nastąpiła nieoczekiwana komplikacja: sprawa Roberta d'Artois. Dziadek Roberta d'Artois, brat Ludwika Świętego, zginął w bitwie pod Courtrai. Jego ojciec został zabity w bitwie pod Furnes. Hrabstwo Artois oddano ciotce, Mahaut z Burgundii. Robert uważał, że go wyzuto z własności. Trzykrotnie próbował wyrwać hrabstwo z rąk Mahaut. Parlament odrzucił jego żądania. W 1328 roku uzyskał poparcie prałatów i baronów dla kandydatury Filipa Walezjusza na króla. Nie było to całkowicie bezinteresowne. Robert wmówił sobie, że wydziedziczenie księżniczek królewskich dostarczy mu dodatkowego argumentu. Skorzystał ze spotkania w Amiens, żeby formalnie domagać się sprawiedliwości. Filip darzył go szacunkiem. Wiedząc, że jego prawa były wątpliwe, wynagrodził go mimo wszystko uprzednio, wynosząc hrabstwo Beaumont do rangi parostwa. Czymże jednak było to nędzne terytorium w porównaniu z rozległym i żyznym hrabstwem Artois? Filip nie mógł wszelako odrzucić prośby. Wyznaczył komisarzy, którzy mieli zbadać prawa własności obu stron. Robert przedstawił sfałszowane papiery. Niejaka Joanna de Divion przyznała, że je sfabrykowała. Skazano ją na stos. Na próżno król apelował do Roberta, by się wycofał. Nie mógł zabronić parlamentowi orzeczenia, iż dowody były sfałszowane: to zbrodnia obrazy majestatu! Robert wybrał ucieczkę. Znalazł schronienie w Brabancji, potem przebrany za kupca przekradł się do Anglii. Edward III przyjął go - nie jak przestępcę, lecz jako ofiarę. Ulokowano go na dworze i traktowano jak wielkiego pana, Robert uznał więc za swój obowiązek i przyjemność zdradzić Francję. Lepiej niż ktokolwiek inny znał słabostki Filipa VI: jego niezdolność do przewidywania, brak rozwagi i rozsądku. Znał również jego anachroniczne pomysły w dziedzinie militarnej, jego brak realizmu w zarządzaniu królestwem, pustkę w skarbcu, rozrzutność wykraczającą poza granice zdrowego rozsądku, intrygi dworskie, krnąbrną szlachtę. Dostarczył Edwardowi najbardziej precyzyjnych wskazówek i z pewnością pomógł mu stworzyć sieć szpiegów. Powodowany chęcią zemsty, podburzał go do odzyskania dziedzictwa. Często wyolbrzymiano jego rolę. Edward z pewnością mógł się obejść bez jego porad! Nie można jednak zaprzeczyć, że Robert dostarczył mu bardzo użytecznych informacji. 32 Sluis i Crócy W owych czasach najlepszym przyjacielem Filipa był Jan Luksemburski, król Czech, władca ekstrawagancki i rozrzutny, który czuł się dobrze wyłącznie w Paryżu. Monarcha ten pretendował do tronu cesarstwa niemieckiego i był pewien, że zostanie wybrany przy wsparciu ze strony króla Francji. Krótko mówiąc, zwierzali się sobie nawzajem ze swych marzeń. Byli także niestrudzonymi uczestnikami turniejów. W dodatku Filip VI ożenił swego syna, przyszłego Jana n Dobrego, z Jutą (Boną), córką tego dziwnego monarchy czeskiego, wiecznego podróżnika, poszukującego przygód niczym Don Kichot. Małżeństwo to nie dawało żadnych korzyści, ani terytorialnych, ani politycznych... Po drugiej stronie kanału La Manche Edward in przygotowywał się do wojny, strojąc się w szaty pacyfisty. Filip VI nie wyczuł niebezpieczeństwa. Czuł się przygotowany na każdą ewentualność. Tymczasem Edward wprowadził obowiązkową służbę wojskową oraz zapewnił sobie liczną i sprawną zaciężną piechotę, a przede wszystkim groźnych łuczników. Mógł teraz wywołać nowy bunt przeciwko Ludwikowi de Nevers: zwycięstwo pod Cassel wzmogło bowiem nienawiść Flamandów do Francuzów. Jako książę Gujenny i hrabia Ponthieu mógł zaatakować Francję jednocześnie od północy i od południowego zachodu, dlatego Filip musiał dokonać podziału armii. Co więcej, do Edwarda należała inicjatywa przeprowadzenia operacji. Zamiast grać na zwłokę, Filip przyjął postawę prowokującą. Jego agenci wzniecali zamieszanie w Gujennie, gwałcąc podjęte zobowiązania. Udzielił schronienia Dawidowi Bruce'owi, pretendentowi do tronu szkockiego. Wzywał Szkotów do stawiania oporu królowi Anglii, wysyłał im nawet posiłki. Edward poprzestał na proteście. Starał się zawiązać koalicję przeciwko Francji, zanim zrzucił maskę. Filip miał jeden prawdziwy talent - dyplomatyczny. Oderwał cesarza od koalicji. Pod koniec 1337 roku Edward przesłał Filipowi wypowiedzenie wojny. Ten nie przejął się zbytnio. Był pewien, że zniszczy armię angielską podczas pierwszego starcia i podbije resztę Gujenny, a ponadto zagarnie hrabstwo Ponthieu. Zapewne wiedział, że Edward dysponował przede wszystkim dobrą piechotą. Ale właśnie bitwa pod Cassel dowiodła, że ta piechota niewiele była warta w porównaniu z jazdą francuską. Jak należało oczekiwać, Flandrię ogarnęło wrzenie. Mieszkańcy Gandawy, urabiani przez angielskich emisariuszy, zbuntowali się pierwsi. Wybrali na przywódcę Jakuba van Artevelde, piwowara. Ich przykład dolał oliwy do ognia. Ludwik de Nevers musiał schronić się we Francji. Panem hrabstwa został więc Artevelde. Buntownikom zagrażało ogromne niebezpieczeństwo: mogli się spodziewać energicznej i szybkiej interwencji ze strony Filipa. Wezwali na pomoc króla Anglii, en przybył do Flandrii dopiero w 1339 roku i jął oblegać Cambrai. Filip Pospiesznie zmobilizował swoje siły. Edward wolał przerwać oblężenie. Filip 33 JOANNA D'ARC manewrował tak, żeby go napotkać i zadać mu ostateczny cios. Obie armie zmierzyły się w Buironfosse (w departamencie Aisne). Wyperswadowano Filipowi natychmiastowe przystąpienie do walki. Anglicy zwinęli obozowisko po cichutku, w nocy. Edward wrócił do Anglii, a Filip VI do Paryża, w przekonaniu, że jest zwycięzcą, ponieważ jego przeciwnik zrobił unik. Jest rzeczą niepojętą, że porywczemu Filipowi nie przyszło do głowy udać się w pościg za Anglikami. Nie pomyślał też o tym, że poświęcając nieszczęsnego Ludwika de Nevers zostawił Flandrię w rękach Jakuba Arte-velde. Natomiast zachowanie Edwarda jest zrozumiałe. Nie miał zamiaru tracić pieniędzy i poświęcać swych żołnierzy bez możliwości odwetu. Niebawem zażądał od Flamandów prawdziwego traktatu sojuszniczego, rzeczywistego akcesu. Artevelde zaprotestował, argumentując, że Flamandowie nie mogą podpisać tego traktatu bez zerwania przysięgi wierności złożonej Filipowi. Ten zręczny polityk zasugerował zatem, by Edward ogłosił się królem Francji. Czyż jego prawo do dziedziczenia po Kapetyngach nie było mocniejsze niż prawa Filipa VI? Edward przystał na to. Umieścił lilie i lwy na swym herbie i kazał sporządzić nową pieczęć, a potem jako „król Francji" objął przewodnictwo w parlamencie, który zebrał się w Gandawie (1340). Przyznał Flamandom monopol na wełnę angielską, restytucję miast zagarniętych przez Filipa Pięknego, pewną autonomię administracyjną i finansową. Obiecał im pomoc, po czym wrócił do Anglii. Filip nie mógł tolerować takiego afrontu. Wysłał swego syna Jana, by spustoszył Hainaut, którego hrabia był sojusznikiem Anglików. Odtąd słowami, które najczęściej pojawiają się w kronikach są: ardoir (palić) i gater (niszczyć). Poza oblężeniem miast i paroma większymi bitwami, rytm tej nieszczęsnej wojny stuletniej wyznaczają akcje represyjne lub prewencyjne. Po przejściu uzbrojonych band nie pozostawało dosłownie nic z miast, zbiorów, stad, winnic i warzy wników. Za szczęściarzy mogli się uważać wieśniacy, którzy zdołali uniknąć masakry, a ich żony i córki gwałtu. Filip wprowadził modę na taktykę spalonej ziemi. Kiedy połączył się ze swoim synem Janem, sytuacja Flamandów stała się tragiczna. Wezwali oni na pomoc Anglików. Ale tym razem Filip przewidział atak. Ponieważ potęga jego rywala polegała na przewadze na morzu, postanowił zorganizować potężną flotę wojenną. Zgromadził 200 okrętów, a ich dowódcą uczynił nie człowieka morza, lecz skarbnika Behucheta, którego wspomagali dwaj zawodowi marynarze: Quićrot i Barbavera z Genui. Behuchet otrzymał rozkaz zagrodzenia cLrogi flocie angielskiej. Edward dysponował zaledwie 150 okrętami, lecz dowodzili nimi wytrawni marynarze, a na ich pokładach znajdowały się 4 tysiące zbrojnych i 11 tysięcy łuczników. Eskadra francuska miała przewagę liczebną, jednakże Behuchet oszukiwał podczas rekrutacji, aby uzyskać znaczne oszczędności, a przede wszystkim nie znał się na taktyce morskiej. 34 Sluis i Crćcy Gdy Anglicy ukazali się na horyzoncie (24 czerwca 1340 roku), flota francuska znajdowała się w porcie Sluis, u ujścia rzeki Zwiń, dziś całkowicie zasypanej piaskiem. Nie słuchając rad Quićrota i Barbavery, Behuchet kazał połączyć ze sobą duże jednostki, przekształcając flotę w pływający bastion, by to, co miało być bitwą morską, stało się bitwą na lądzie! Gdyby zachował mobilność, zwycięstwo byłoby niemal pewne. Anglicy okrążyli bastion. Około dziewiątej rano rozpoczęły się zaciekłe walki, które trwały do piątej po południu. Edward został ranny: ugodzono go w udo strzałą. Nieco spóźnione posiłki Flamandów przyniosły mu zwycięstwo. Flota francuska już nie istniała, zatem Anglicy mogli wylądować bez przeszkód. Opanowali kanał La Manche i Atlantyk na najbliższe trzydzieści lat. Klęska pod Sluis była dla Francji równie bolesna, co ta pod Crćcy, a może nawet bardziej. Filip nie zdawał sobie sprawy z tego, że przegrał wojnę. Edward przystąpił do oblężenia Tournai, a Robert d'Artois, który został jego gorliwym dowódcą, oblegał Saint-Omer. Jednakże Szkoci ponownie się zbuntowali, a wojska angielskie z Gujenny doznały wielu porażek. Edward musiał pospiesznie wracać do Anglii. Filip mógł poszczycić się tym, że uratował Tournai i Saint-Omer, jednakże był i tak skazany na defensywę. Dzięki zniszczeniu floty francuskiej Edward mógł lądować na terytorium Francji, gdzie chciał i kiedy chciał. Zresztą fortuna mu sprzyjała. Zmarł książę Bretanii. Jego bratanica, Joanna de Penthievre i jego młodszy brat, Jan hrabia Montfort, spierali się o prawo do sukcesji. Jak to wówczas praktykowano, powierzyli arbitraż Filipowi VI. Joanna poślubiła Karola de Blois, który był siostrzeńcem króla. Jan Montfort zląkł się, że szala przechyli się na korzyść Joanny. Przeszedł więc do czynów -zajął Nantes i kluczowe pozycje księstwa bretońskiego, wreszcie ruszył do Anglii. Złożył hołd Edwardowi i uzyskał jego pomoc w walce przeciwko Walezjuszom. Tak postępowali niektórzy seniorzy wobec swoich prawowitych władców! Parowie przyznali księstwo Joannie. Przyszły król Jan H Dobry został wysłany do Bretanii z dziesięciotysięczną armią. Wziął do niewoli Jana Montforta, ale ruszył w drogę powrotną, nie kończąc dzieła podboju księstwa. Skorzystał z tego Edward i wylądował na miejscu z trzynastotysięcznym wojskiem. Jan ponownie wkroczył do Bretanii. Dwaj legaci papiescy byli medianami. Niefortunne zawieszenie broni podpisano w Malestroit (1343). Uratowało ono armię angielską, zdziesiątkowaną głodem i chorobami, od niemal pewnego zniszczenia. To był dopiero początek wojny o sukcesję Bretanii. drada Montforta niepokoiła Filipa. Doszedł do wniosku, że padł ofiarą spisku kazał ściąć bez sądu Clissona, prześladował Harcourtów. Te okrucieństwa, awdopodobnie nieuzasadnione, zniechęciły do niego część szlachty. tMi -^^ r°ku Edward HI znów wypowiedział wojnę „rzekomemu" >lowi Francji. Filip VI wysłał pospiesznie swego syna Jana do Langwe- 35 JOANNA D'ARC docji, żeby postawić swoje siły w stan alarmu. Młody książę dobrze wywiązał się z zadania. Mimo to w lipcu tego samego roku hrabia Derby, jakby dla zabawy, stoczył kilka potyczek z wojskami francuskimi, zagarnął kilka miast i dotarł aż do Angouleme, łupiąc i niszcząc wszystko po drodze. Niechęć szlachty z południa do walki była uderzająca. Rozwścieczony Filip posłał tam syna z misją odbicia fortec zdobytych przez Derby'ego. Przyszły Jan Dobry stracił cenny czas na obleganie Aiguillon w miejscu, gdzie Lot łączy się z Garonną. W tym czasie Edward wypływał z Portsmouth z tysiącem okrętów. Obrał kurs na Bordeaux, zamierzając odbić Akwitanię należącą niegdyś do jego przodków. Burza zmusiła go do nadłożenia drogi. Wreszcie zszedł na ląd w Cotentin, nie napotykając niemal na opór. Jego przewodnikiem był Gotfryd de Harcourt. Okrucieństwo Filipa zaowocowało. Edward zagarnął Caen, które zostało doszczętnie złupione. Szacuje się, że wysłał do Anglii 40 tysięcy sztuk prześcieradeł! Armia angielska ruszyła z biegiem Sekwany, łupiąc i niszcząc ten bujny region. Tak dotarła do Poissy. Filip umiał mobilizować, ale jako kiepski strateg nie wiedział, czy ma przepędzić Anglików, czy raczej ochraniać Paryż. Edward miał nie więcej niż 20 tysięcy ludzi. Chciał uniknąć konfrontacji z armią francuską i wycofał się nad Sommę. Filip nagle odzyskał zdolność podejmowania decyzji. Postanowił dopaść Anglików za wszelką cenę i ich unicestwić. Francuzi mieli znaczną przewagę liczebną. Edward czuł zbliżającą się porażkę, więc przyspieszył marsz. Jakiś zdrajca wskazał mu przejście przez rzekę w Blanchetaąue. Anglicy przeprawili się przez Sommę; mieli więc jeden dzień przewagi. Edward pojął, że bitwa jest nieunikniona. Wybrał sprzyjające miejsce: wzgórze w pobliżu Crćcy. Podzielił swoje wojsko na trzy kolumny i czekał na Francuzów. Oni zaś galopowali w ulewnym deszczu, który rozmiękczył kredową glebę. Siły ludzi i koni były na wyczerpaniu. Filipowi VI doradzono, by odłożył bitwę do następnego dnia. Wydano rozkaz postoju, rozstawiono namioty. Jednak pierwsze chorągwie francuskie natarły, a po nich ruszyły kolejne - w nieopisanym zamieszaniu. Filip nadaremnie próbował wydać rozkaz wysunięcia do przodu kopijników. Rycerze tratowali z furią „tych nicponi". Do akcji wkroczyły długie łuki angielskie, kosząc pierwsze rzędy. Tej żałosnej bitwy nie da się nawet szczegółowo opisać. Była ona ciągiem bezładnych szarż, jednostkowych, najzupełniej bezsensownych wyczynów. Przetrwała legenda o śmierci ślepego już wtedy Jana Luksemburskiego, który poprosił swoich giermków, by poprowadzili go w sam środek działań i aby się nie pogubili, kazał powiązać lejce koni. Kiedy zapadł wieczór, armia francuska już nie istniała. Szlachetna jazda z tarczami, pod różnobarwnymi sztandarami, leżała zdziesiątkowana strzałami w krwawym błocie. Filip zdołał uciec z niewielką eskortą. Zapukał do drzwi zamku, krzycząc: 36 Sluis i Crócy - Otwórzcie, otwórzcie, tu nieszczęsny król Francji! Gdy przyszły Jan Dobry dowiedział się o tej klęsce, udał się w pośpiechu do Paryża, zostawiając południe odsłonięte. Skorzystał z tego hrabia Derby i zorganizował błyskawiczny najazd na Saintonge; dotarł aż do Niort Nieszczęścia chodzą parami! W Bretanii rozgorzała wojna, a Karol de Blois dostał się do niewoli. Pretendent do tronu szkockiego został pobity i uwięziony. Edwardowi się powiodło. Oblegał Calais, które skapitulowało gdyż Filip nie zdołał przerwać blokady. 28 września 1347 roku obaj królowie podpisali trzyletnie zawieszenie broni. Królestwo Francji pozostało nienaruszone (z wyjątkiem utraconego Calais), ale przyszłość była niepewna. Brak autorytetu i niekompetencja Filipa mogą wyjaśnić powtarzające się klęski, ale przyczyniło się do nich również niezdyscyplinowanie szlachty oraz anachroniczne metody walki Crćcy oznaczało koniec wojny „kurtuazyjnej", przewagę łucznictwa nad kawalerią. Była to lekcja do rozważenia, ale godziła w ducha kasty i była pogwałceniem obyczaju i przyzwyczajeń. ROZDZIAŁ 4 — Bitwa pod Poitiers Koniec panowania Filipa VI był żałosny. Pierwsza fala epidemii, tzw. Czarnej Śmierci, zalała Francję i Europę po bitwie pod Crćcy. Nadeszła z Azji Środkowej - dotarła do Morza Czarnego poprzez Samarkandę, a statki genueńskie przywiozły ją do Europy. Najpierw zaatakowała na południu, a potem postępowała ku północy. Nie oszczędziła nawet Anglii. Była to choroba bardzo zaraźliwa, wywołana bakterią Yersinia pestis, a przenosiły ją wszy i szczury. Objawiała się powiększonymi węzłami chłonnymi na szyi, w pachwinach i pod pachami. W osiemdziesięciu przypadkach na sto powodowała śmierć. Tak zwana biała dżuma, która była odmianą gruźlicy, występującą wskutek niedożywienia, przyczyniła się do natężenia epidemii głównej. Ponieważ brak dokładnych danych statystycznych, nie da się wyliczyć, jaka była śmiertelność. Szacuje się, że ta podwójna epidemia zabrała życie czterdziestu procentom populacji. Jednakże dżuma nie uderzała wszędzie z jednakową siłą, oszczędzała niektóre regiony i z oczywistych powodów siała spustoszenie przede wszystkim w aglomeracjach miejskich. Wywołała kryzys siły roboczej, zwłaszcza w rolnictwie, i wzrost cen. Całe włości stały się ugorami, a dochody szlachty znacznie się obniżyły. Gospodarka, już i tak chwiejna, zamarła. Zapewne te problemy dotyczyły nie tylko Francji, ale ponieważ była ona najbogatszym królestwem Europy, kryzys był tu wyraźniejszy i boleśniej odczuwany przez ludność przywykłą do pewnej zamożności. Klęski wojenne kładły się jeszcze większym cieniem na nastroje społeczne. Do tej pory zawsze zwyciężano. Ufano szlachcie, dla której wojna była profesją, królowi, którego zadaniem nie było trwonienie 38 Bitwa pod Poitiers pieniędzy ludu - pieniędzy, które stały się taką rzadkością! - ale obrona królestwa. Podawano w wątpliwość kompetencje pierwszego władcy z dynastii Walezjuszy i potępiano jego zachowanie, kwestionowano także lojalność szlachty. Jan H Dobry wstąpił na tron w 1350 roku. Odziedziczył królestwo bez Calais, powiększone o Montpellier i Delfinat, lecz o osłabionej władzy. Miał wówczas trzydzieści jeden lat i nie brak mu było ani doświadczenia, ani wyobraźni. Ojciec od dawna włączał go w swoje sprawy, powierzał mu trudne i odpowiedzialne misje. Król Jan nie był z pewnością prostakiem -jak zbyt często odmalowują go podręczniki historii. Był wart więcej niż jego reputacja. Można nawet powiedzieć, że dokonał obiektywnej analizy sytuacji. Wszelako, zgodnie z duchem swego rodu, nie mógł nie zorganizować, z okazji swej koronacji, uroczystości, które przyćmiły koronację ojca. Aby je sfinansować, po prostu dokonał dewaluacji waluty! Wkrótce po koronacji kazał ściąć konetabla Raoula de Guinesa w niejasnych okolicznościach i z nieznanej przyczyny. Ten akt okrucieństwa zniechęcił do niego część szlachty, tym bardziej że ofiara nie była nawet sądzona. Jan spowodował jeszcze większe niezadowolenie, mianując na konetabla Karola de La Cerdę (którego nazywano Karolem Hiszpańskim), swego przyjaciela. Konetablem zostawało się zazwyczaj w nagrodę za długoletnią służbę i wybitne zasługi. Do tego tytułu pretendowali rycerze starsi i bardziej waleczni. Mieli oni swoich zwolenników. La Cerda był uważany za niebezpiecznego intryganta, niekompetentnego i chciwego. Surowo osądzono także nepo-tyzm króla. Jan wybrał się na południe, by wzmocnić autorytet królewski i spotkać się w Awinionie z papieżem Klemensem VI. Podobnie jak ojciec, miał prawdziwy talent dyplomatyczny, więc udało mu się pozyskać Klemensa dla spraw Francji. Papież zaczął więc działać na rzecz przywrócenia pokoju między Francją a Anglią. Po tym niewątpliwym sukcesie Jan zebrał Stany Generalne języka d'oil*. Spotkał się z nieprzejednaną postawą baronów i mieszczaństwa, domagających się reform. Tylko przedstawiciele kleru opowiedzieli za żądanymi subsydiami. Chodziło bowiem i tym razem o napełnienie kiesy państwowej. Jan musiał uciec się do pomocy Stanów Prowincjonalnych, podobnie jak za Filipa Pięknego. Zawieszenie broni z Anglią wygasało. Negocjacje pokojowe przedłużały się. Jan przejął inicjatywę w działaniu. Zmobilizował jazdę Poitou, Sainton- ge, Touraine i Andegawenii. Armią kierowali dwaj wodzowie - de Beaujeu de Mello. Jan nakazał im oblegać Saint-Jean-d'Angćly. Dlaczego wybrał Mówili nim w średniowieczu mieszkańcy Francji na obszarze na północ od y (red.). 39 JOANNA D'ARC to małe miasto o drugorzędnym znaczeniu i całkowicie nieistotne pod względem strategicznym? Była to dla niego tylko próba. Testował rycerstwo Zachodu. Tymczasem Beaujeu i de Mello poprzestali na blokadzie. Hrabia Albret - który był na żołdzie Anglików - nie miał odwagi zmierzyć się z armią francuską, jednak zdołał pojmać de Mello i około sześćdziesięciu rycerzy. Gdy Jan dowiedział się o tym, pospieszył na miejsce. Stwierdził, że nawet nie rozstawiono machin oblężniczych. Miasto poddało się po kilku dniach. Ten znamienny epizod dowiódł miernoty dowódców lub ich braku lojalności, a także niechęci żołnierzy do walki. Jan wyciągnął wnioski, jakie się narzucały. Należało pilnie zreorganizować wojsko i to gruntownie, a to wymagało czasu i pieniędzy. Na szczęście Edward III zmagał się z potężnymi trudnościami. Brakowało mu ludzi i pieniędzy. Dżuma szerzyła spustoszenie także w Anglii. Obu królom nie pozostało więc nic innego jak negocjacje. Ich ambasadorowie spotkali się w Guines i podpisali porozumienie, które oznaczało przedłużenie rozejmu aż do 1355 roku. Jan II chciał skończyć z tym niezdyscyplinowanym i bezładnym kontyngentem seniorów, którym dowodzili rycerze o wątpliwej niekiedy lojalności. W tej epoce, jeszcze feudalnej, nie było zdradą przejście do innego obozu (przy zachowaniu form wymaganych przez kodeks rycerski) czy opuszczenie pola bitwy: to właśnie nastąpiło pod Crćcy. W 1351 roku król wydał tzw. wielki ordonans dotyczący armii. Zwiększył żołd, aby zrekompensować podwyżkę cen, a przede wszystkim położył podwaliny pod „nowoczesną" armię. Utworzył kompanie dowodzone przez kapitanów. Rekrutowali się oni z wyższych dowódców kierujących „batalionami" (szwadronami), oni zaś otrzymywali rozkazy od marszałków, ci podporządkowani byli konetablowi, a ten stał przy boku króla. Wzrosnąć miała rola łuczników oraz kuszników. Każdy kapitan miał obowiązek prowadzić staranny rejestr imion i przydomków swoich ludzi. Konie również musiały być spisane, a co więcej - mieć znak na zadzie. Jazda i piechota składała przysięgę królowi. Ordonans był pierwszym z francuskich dekretów wojskowych. W tym samym celu Jan założył bractwo Orderu Gwiazdy - poprzednik krzyża Świętego Ludwika i Legii Honorowej. Członkowie tego bractwa zobowiązywali się służyć wyłącznie monarsze. Te słuszne dyspozycje pozostały jednak martwą literą. Nie dało się jednym pociągnięciem pióra znieść odwiecznych obyczajów, zmienić mentalności, wprowadzić ducha wojskowego na miejsce ducha przygody. Co więcej, finanse państwowe pozostawały nieuporządkowane. Jan nie przebierał w środkach, „zmieniał" walutę. W ciągu pięciu lat obiegowa moneta srebrna straciła trzy czwarte swej wartości. Jednak król nie umiał zmniejszyć swoich wydatków ani wyrzec się umiłowania luksusu, uczt i turniejów. 40 Bitwa pod Poitiers Wówczas to, na nieszczęście dla królestwa, wkroczył do polityki Karol Zły, król Nawarry. Był synem i spadkobiercą owej Joanny z Nawarry, którą wydziedziczono w 1316 roku i wyzuto z Szampanii i Brie w zamian za hipotetyczne odszkodowanie. W chwili wstąpienia na tron Jana n Dobrego Karol z Nawarry miał osiemnaście lat. Ubolewał nad tym, że jego matka nie była mężczyzną, gdyż wówczas to właśnie on byłby królem Francji. Aby go uspokoić i lepiej usposobić do rodziny królewskiej, Jan dał mu za żonę swoją córkę i przyrzekł wiano, którego na razie nie wypłacał. Karol z Nawarry odczuwał prymitywną radość z kłopotów teścia, z jego daremnych wysiłków poprawienia swej sytuacji, żałosnej wyprawy na Saint-Jean-d'Angćly. Lekceważył też zagrożenie ze strony Anglii. Gdy król podarował hrabstwo Angouleme La Cerdzie, wpadł w gniew i postanowił się zemścić. Trzeba podkreślić, że hrabstwo Angouleme zostało niegdyś obiecane Joannie z Nawarry. Karol Zły zwabił konetabla w pułapkę i kazał go zamordować. Utrata jedynego przyjaciela wprawiła Jana w rozpacz. Chciał wezwać zięcia przed Izbę Parów, ten jednakże znalazł sobie sojuszników wewnątrz rady królewskiej. Jan n uległ, co z pewnością było błędem. Co więcej, zniżył się do negocjacji z przestępcą, przyznając mu niesłychane awantaże: hrabstwo Beaumont-le-Roger, zamki w Breteuil, Conches i Pont-Audemer, Cotentin z Cherbourgiem itd. Karol z Nawarry obiecywał złote góry. Był teraz panem Cotentin i części Normandii. Oczywiście niezwłocznie zdradził swego teścia. Udał się do papieża i poskarżył się na rzekome kary, jakimi obłożył go król. Poselstwa angielskie i francuskie przebywały wówczas w Awinionie, próbując pod patronatem papieża po raz kolejny przekształcić zawieszenie broni w traktat pokojowy. Na czele delegacji angielskiej stał książę Lancaster. Za dnia mówił on o pokoju, w nocy - o wojnie: układał się on bowiem z Karolem. Podróż tego ostatniego do Awinionu miała ten sam cel. Karol oferował swemu sojusznikowi swobodne przejście przez Cotentin. Zgadzał się na podział królestwa, jeżeli Edward in pozostawi mu księstwo Normandii, Szampanię, hrabstwa Chartres i Bigorre, a także całą Langwedocję. Gdy Jan H Dobry dowiedział się o postępkach swego zięcia, zarekwirował jego dobra i pospieszył do Normandii. Większość fortec, które przypadły Karolowi, nie zgodziła się jednak na otwarcie bram. Jan, poinformowany przez swych szpiegów, wiedział, że wkrótce Edward wyląduje w Cotentin. Naka-u swemu synowi, przyszłemu Karolowi V Mądremu, wyasygnować nad-wyczajne subsydium, aby opłacić obronę zamków i przeprowadzić rekru- ję do wojska. Przeciwne wiatry zatrzymały flotę angielską w Portsmouth. Było to niekorzystne dla Karola z Nawarry, który właśnie wylądował Cherbourgu na czele dwóch tysięcy ochotników i rozpoczął walki. Kró- ve, część doradców królewskich i sam papież interweniowali ponownie 41 JOANNA D'ARC w jego sprawie. Janowi zasugerowano, żeby pertraktował z zięciem, który był przecież mniej groźny niż Anglicy. Król Francji z bólem serca podpisał traktat w Yalognes. Karol z Nawarry odzyskał swoje dobra i prerogatywy. Ten nieoczekiwany zwrot obrócił wniwecz plany Edwarda. Wysłał starszego syna, słynnego Czarnego Księcia, do Gujenny. Karol z Nawarry nie mógł usiedzieć spokojnie. W celu pognębienia swego teścia, starał się za wszelką cenę podburzyć przeciwko niemu delfina. Ten ostatni ujawnił spisek. Jan osobiście zaaresztował winowajcę i wtrącił go do więzienia. Wspólnicy Karola z Nawarry zostali ścięci bez sądu. Szeptano, że król Jan postąpił jak tyran. Karol Zły miał coś wspólnego z tymi pogłoskami. W więzieniu był jeszcze bardziej niebezpieczny niż na wolności. Czarny Książę wylądował w Bordeaux 20 września 1355 roku. Miał dwadzieścia pięć lat, nazywał się Edward - jak jego ojciec - i nosił tytuł księcia Walii. Chrzest bojowy przeszedł pod Crćcy i doskonale znał słabości wspaniałej jazdy francuskiej. Gdy tylko wylądował, zaczął przygotowywać wyprawę, która miała okryć go ponurą sławą. W Gujennie zawieszenie broni między obydwoma monarchami nigdy nie było przestrzegane. Francuzi, którymi dowodził hrabia Armagnac, stale atakowali stronnictwo pro-angielskie, dowodzone przez pana z Buch. Czarny Książę miał za zadanie ukarać hrabiego Armagnaca. Jan wiedział o zamiarach Edwarda. Natychmiast podjął niezbędne środki ostrożności, które wydawały się aż nadto wystarczające do powstrzymania Anglików. Oddział jazdy w otoczeniu kuszników skierowano na południe pod dowództwem konetabla Jacques'a de Bourbon i marszałka de Cler-mont. Ze swej strony hrabia Armagnac miał dosyć ludzi, by zagrodzić drogę Czarnemu Księciu. Ale ten był zręcznym strategiem. Uniknął zasadzki, następnie podzielił swoje wojska na trzy oddziały, by zdezorientować przeciwnika. Francuzi szukali go na próżno. Jest też prawdą, że niezbyt o to zabiegali. Co się zaś tyczy hrabiego Armagnaca, uznał on za roztropne ukryć się w Tuluzie. Czarny Książę spustoszył bezkarnie hrabstwo Armagnac, a potem Astarac. Przemierzył następnie Langwedocję aż do Carcassonne. Wszędzie wojska podpalały wsie, po uprzednim ich złupieniu. Klejnoty, materie, kufry wrzucano na wozy. Na horyzoncie nie było widać wojsk francuskich! Jednakże Czarny Książę obawiał się zmasowanego ataku i wrócił do Bordeaux. Bogata i pracowita Langwedocja potrzebowała wielu lat, by podnieść się z ruin. Właśnie to jest najważniejszym aspektem wojny stuletniej. Zamiast doprowadzić do wielkich bitew między rycerzami, metodycznie dewastowano ziemie wroga. Nie zastanawiano się nad tym, w jakiej nędzy pogrąży to zwyczajnych ludzi. Gdy król Jan dowiedział się o akcji Czarnego Księcia, wpadł w straszliwy gniew. Nie mógł liczyć na nikogo, oprócz siebie samego. Bitwa pod Poitiers Wówczas Filip z Nawarry, godny brat Karola Złego, przeszedł na stronę Anglii- Uznał Edwarda III za króla Francji i księcia Normandii. Wielu baronów poszło w ślad za nim. Zdrada czaiła się wszędzie. Król Jan H musiał się oglądać na wszystkich, wystrzegał się nawet ludzi z najbliższego otoczenia: Karol Zły zasiał w rodzinie królewskiej niezgodę, podsycaną jeszcze zawiścią. Najgorsze było to, że nie wiedział, gdzie i kiedy zaatakuje Edward III! W 1356 roku książę Lancaster wylądował w Bretanii z korpusem ekspedycyjnym. Połączył się z partyzantami z Nawarry. Jan II próbował go przechwycić. Zaskoczył go w okolicach Laigle. Jego żołnierze odmówili jednak walki: domagali się jednej nocy na wypoczynek. Książę Lancaster miał więc czas na ucieczkę. Wówczas Jan postanowił odzyskać Breteuil, opanowane przez Nawarczyków. Breteuil poddało się 10 sierpnia 1356 roku. Tymczasem Czarny Książę opuścił Bordeaux 4 sierpnia. Skierował się w stronę Perigord i Limousin, z zamiarem powtórzenia w prowincjach centralnych i zachodnich owocnej wyprawy z 1355 roku. Przez Argenton-sur--Creuse i Issoudun pomaszerował w kierunku Loary, na której mosty zostały zniszczone. Dotarł do Tours, gdzie schronił się Clermont. Jan postanowił położyć temu kres. Miał nadzieję, że w wyniku jego obecności ustąpią nastroje defetystyczne, uważał się bowiem za dobrego wodza. Początkowo działał zręcznie i szybko. 10 września 1356 roku był już w Blois. Przeprawił się przez Loarę i dotarł do Amboise. Jego armia, podzielona na kilka kolumn, połączyła się, by razem podążyć do Poitou. Pozycja Czarnego Księcia stawała się krytyczna z powodu dysproporcji sił. Jan przyspieszył marsz. 12 września Anglicy byli w Montbazon. Nieoczekiwane przybycie dwóch legatów papieskich opóźniło ich o jeden dzień. 13 września byli w La Haye-Descartes. Jan dotarł do Chauvigny 15 września, stawiając przeciwnika w niebezpiecznej sytuacji. Czarny Książę zatrzymał się na dwa dni w Chatellerault - nie wiedział, w którą stronę ma się udać. Armia francuska wciąż się rozrastała. Czarny Książę zdecydował się obrać drogę na Poitiers. Król Jan go wyprzedził. Pewny zwycięstwa, bawił się z nim w kotka i myszkę. Ponieważ wydawało się, że bitwa jest nieunikniona, Czarny Książę przyjął taktykę swego ojca spod Crćcy. Szukał sprzyjającego miejsca. Tym razem był to lasek w Nouaille", wystarczająco duży, by mieściły się w nim wozy z łupem. Francuzi rozbili obozowisko na okoli-*nych wzgórzach. Patrole obserwowały Anglików, aby się nie wymknęli, hnęła noc z 18 na 19 września. O świcie wysłuchano mszy i zebrano się naradę. Jan uczyniłby lepiej, gdyby zaufał raczej swemu instynktowi niż nadmiernej wojowniczości baronów. Czarny Książę znalazł się w pułapce, starczyło zablokować lasek Nouaille" i wziąć Anglików głodem. Wkrótce staliby się do niewoli. Baronom ta metoda wydawała się niegodna, niemal 43 JOANNA D'ARC haniebna. Zapomnieli o lekcji spod Crćcy! Król Jan uczynił niesłusznie, ustępując ogólnemu nastrojowi. Rycerze skończyli przywdziewać zbroje i dosiedli koni, tymczasem król wysłał ludzi na rekonesans w celu rozpoznania sił nieprzyjaciela. Kronikarz Froissart naszkicował wspaniały obraz tej armii przygotowującej się do walki: sztandary łopotały na wietrze, król wygłosił krótką mowę. Nagle przybyli dwaj legaci papiescy. Błagali króla, by nie walczył w dniu Pańskim (18 września wypadał w niedzielę); usilnie zabiegali o zawieszenie broni. Bitwę odłożono do następnego dnia. Przez cały dzień obaj prałaci krążyli od jednego obozu do drugiego, nie osiągnąwszy niczego. Entuzjazm Francuzów opadł. Niektórzy surowo oceniali tchórzliwość króla. Inni mówili o zdradzie. Nazajutrz Czarny Książę zaczaj się wycofywać. Zauważono ten manewr - Francuzi rzucili się do ataku. Jan popełnił podwójny błąd. Interpretując porażkę pod Crćcy na swój sposób, zmienił swych jeźdźców w piechurów i kazał skrócić ich kopie, aby były skuteczniejsze. Ponadto podzielił wojsko na trzy korpusy, które kolejno ruszały do boju, zamiast otoczyć Anglików. Ta zaimprowizowana ciężkozbrojna piechota poruszała się z trudem po grząskiej ziemi. Łucznicy angielscy walczyli tak jak pod Cre"cy. Pierwszy korpus zaczął się wycofywać, zmuszając kolejne dwa do ustąpienia. Skuteczne natarcie angielskiej jazdy zmieniło to cofanie się w ucieczkę. Jan mógł się wycofać z walki - było to nawet jego obowiązkiem jako monarchy. Walczył aż do ostatecznego wyczerpania swoich sił. „Ojcze, trzymaj się prawej strony! Ojcze, trzymaj się lewej!" -wołał jego młodszy syn Filip. Był to wspaniały obraz, a heroizm króla zasługuje na szacunek. Ale w końcu, wieczorem 19 września, przyszła całkowita klęska. Francja nie miała już żadnej armii, poza gromadami dezerterów, z których większość nawet nie zdążyła rozpocząć walki! I nie miała już króla! , ROZDZIAŁ 5 Traktat z Bretigny Delfin (przyszły Karol V Mądry) miał zaledwie osiemnaście lat Spadła na niego ogromna odpowiedzialność: musiał ubiegać się o subsydia w celu zapełnienia skarbca, pertraktować w sprawie uwolnienia ojca, który dostał się do angielskiej niewoli, odtworzyć armię, przywrócić zaufanie. Aby dodać sobie powagi, obwołał się „Karolem, księciem Normandii, delfinem, starszym synem i namiestnikiem królestwa". Jan zwołał Stany Generalne na 30 grudnia 1356 roku. Ściślej rzecz biorąc, data ta została wyznaczona przez samych deputowanych, gdyż chcieli oni regularnych zgromadzeń. Delfin był więc zmuszony przesunąć tę datę na 15 października. Deputowani żądali odwołania i osądzenia dwudziestu dwóch doradców i piastujących najważniejsze stanowiska. Delfin zwietrzył pułapkę: chcieli odebrać mu najlepszych doradców, odizolować go. Obiecywano mu złote góry, pod warunkiem wszakże, że zaakceptuje kontrolę czy raczej dyktat dwudziestu dwóch komisarzy mianowanych przez Stany. Młody książę, pozbawiony doświadczenia, lecz subtelny, zdolny polityk, umiał swoje żądania wyrazić uprzejmie, a czasem w sposób przebiegły, maskując gniew uśmiechami - a więc udaremnić każdy manewr. Jednak Karol z Nawar-ry pociągał za sznurki z głębi swoich kazamatów. Jego zaufanym i rzecznikiem był biskup Le Coq, który dążył do objęcia urzędu kanclerza Francji, oraz Stefan Marcel, mer i jeden z przywódców Stanów Generalnych, którego ambicje J1?gały jeszcze wyżej, choć ich nie formułował. Po wygraniu pierwszej rundy, Przekonany, że uspokoił wzburzone umysły, delfin wykazał się taką odwagą, 5 opuścił Paryż i udał się do Metzu na spotkanie z cesarzem Karolem IV. nim a królem Francji istniał poważny konflikt Delfin był na tyle 45 JOANNA D'ARC zręczny, że zdołał go rozwiązać i zyskać poparcie cesarza. Karol IV nie udzielił mu pomocy wojskowej, ale pozwolił mu rekrutować najemników niemieckich. Po tym niewątpliwym sukcesie delfin wrócił do Paryża 14 stycznia 1357 roku. Prefekt, biskup i inni przywódcy nie martwili się zbytnio życzliwą neutralnością cesarza. Chwycili się pierwszego lepszego pretekstu, by wywołać powszechny protest. Było rzeczą nieuniknioną, że ten ruch przerodzi się w bunt Delfin ugiął się pod presją. Poświęcił nawet swoich dwudziestu dwóch doradców, dając im jednak czas na ucieczkę. Stany Generalne zebrały się ponownie 5 lutego 1357 roku. Przedstawicieli Stanów było jednak mniej niż poprzednio - nie tylko z powodu niebezpiecznej sytuacji na drogach, lecz również podejrzanego zachowania Stefana Marcela i jego przyjaciół. Ci ostatni wymusili na delfinie „pomoc" stałej rady, złożonej z trzydziestu sześciu członków, i regularne posiedzenia Stanów. 30 kwietnia było jeszcze więcej nieobecnych. Stronnicy Stefana Marcela nie dotrzymali obietnic, za to stanowczo przebrali miarę. W lipcu tego samego roku przedstawiciele kleru, szlachty i części mieszczaństwa opowiedzieli się przeciwko radzie trzydziestu sześciu i reformatorom. Zwolenników delfina było coraz więcej. Karol zbyt wcześnie jednak uznał, że jego zwycięstwo jest pewne - odebrał władzę trzydziestu sześciu doradcom oraz oznajmił, że od tej pory rządzi sam. Następnie opuścił stolicę i udał się do Normandii, zabierając ze sobą całą kancelarię i najważniejszych doradców. Ten wyjazd obezwładnił Stefana Marcela. Paryżanie nie przystaliby na to, żeby w jakikolwiek sposób przejął władzę. Stawiając wszystko na jedną kartę, udał, że się poddaje. Delfin uwierzył w jego obietnice i zgodził się nawet na zwołanie Stanów 7 listopada. Przybyło tak niewielu przedstawicieli, że zgromadzenie odłożono na 14 stycznia następnego roku. Nagle okazało się, że Karol z Nawarry uciekł z zamku w Arles, gdzie był uwięziony. Ucieczkę zorganizował biskup Le Coq, jego człowiek do wszystkiego. Sytuacja delfina stawała się tragiczna. Stefan Marcel zmusił go do dostarczenia listu żelaznego Karolowi z Nawarry. Ten ostatni stanął u wrót Saint-Denis z dwustu ludźmi pod bronią. Przemówił do paryżan na Pre"-aux--Clercs, w pobliżu Saint-Germain, otwarcie domagając się korony francuskiej. Nastąpił moment, w którym Historia się jakby zawahała. Wystarczyło, by Karol Zły ruszył na pałac la Cite. Powstrzymał się jednak. Jego trudne usposobienie skłaniało go ku niszczeniu, a nie ku budowaniu. Umiał burzyć, a nie korzystać z owoców swych działań. Być może chciał „zalegalizować" swoją uzurpację, dać się „wybrać" na tron lub skłonić delfina do ustąpienia. Le Coq i Marcel zmusili delfina do pogodzenia się z rywalem. Karol z Nawarry sądził, że to on decyduje o wszystkim. Jednakże Stefan Marcel miał zamiar posłużyć się nim, a perfidny biskup lawirował pomiędzy 46 Traktat z Brćtii rywalami. Było oczywiste, że pójdzie za sprytniejszym, mimo swego przywiązania do Nawarry. Rozpoczęto pertraktacje. Karol Zły domagał się odszkodowania za to, że przetrzymywano go w więzieniu, oraz aktu łaski dla swoich wspólników. Jeśli zaś delfin nie może dać mu odszkodowania, niechaj odstąpi Szampanię i Normandię! Wówczas rozeszła się wieść o rychłym podpisaniu traktatu pokojowego z Anglią. Nawarra obawiała się powrotu króla Jana. Po wyjeździe Karola Marcel zrzucił maskę. Próbował wprowadzić w stolicy dyktaturę. Na czele tysiąca buntowników wtargnął do pałacu la Cite*. Marszałkowie de Clermont i de Conflans chcieli interweniować. Zostali zarąbani siekierą. Ich krew spryskała tunikę delfina. Mógł pomyśleć, że nastawano na jego życie. Stefan Marcel ograniczył się do włożenia mu czapki w barwach Paryża - czerwonym i błękitnym. Ta tragiczna scena dziwnie przypomina moment, w którym Ludwik XVI przywdział czerwoną czapkę frygijską. Jednakże były to inne czasy. Już w następnych dniach Marcel przywrócił radę trzydziestu sześciu, a reformatorzy wrócili do władzy. Co więcej, Karol Zły znowu się pojawił i osiadł w zajeździe Nesle. Wydawało się, że opór delfina został złamany. W rzeczywistości przygotowywał się on potajemnie do opuszczenia Paryża. Chociaż jeden z ludzi delfina został pojmany i ścięty na rozkaz Marcela, udało mu się dostać do Senlis. Seniorzy z Beauvaisis i Pikardii dołączyli do niego bez wahania. Compiegne i Meaux otworzyły mu bramy. Delfin zwołał Stany Generalne w Provins, aby je odizolować od zbuntowanych. Los sprzyjał teraz drugiemu obozowi. Delfin zablokował stolicę. Zaczynało brakować żywności. Stefan Marcel i Karol Zły postanowili wpuścić do Paryża armię angielsko-nawarską, dowodzoną przez Filipa z Nawarry. To była kropla wody, która przepełniła kielich. Paryżanie znienawidzili Anglików. Stefan Marcel, oskarżony o zdradę, został stracony. Karola z Nawarry omal nie spotkał ten sam los, gdyby nie to, że pozostał w Saint--Denis: negocjował podział królestwa z wysłannikami Edwarda ni. W tym samym czasie pertraktował z Janem H, którego uprowadzono do Londynu jako jeńca. Projekt pokoju z 1359 roku został narzucony królowi wziętemu do niewoli. Ale ten przekazał synowi wiadomość, że , jego wolą było nie ustąpić ani piędzi ziemi królowi Anglii". Delfin, który przyjął tytuł regenta, zwołał Stany Generalne w kwietniu 359 roku. Uzyskał to, czego chciał: z oburzeniem odrzucono projekt angielski. Ta reakcja nie zaskoczyła Edwarda III. Dążył on jedynie do tego, by zyskać na czasie i zakończyć przygotowania. Poinformowany doskonale braku środków delfina, postanowił zadać ostateczny cios królestwu pobawionemu króla. Nie ukrywał nawet swojej intencji zagarnięcia Reims, iby tam doprowadzić do swej koronacji. Nie chodziło już o kilka prowincji, e o całą Francję! Delfinowi udało się oderwać Karola z Nawarry od 47 JOANNA D'ARC stronnictwa proangielskiego. Poniósł klęskę w negocjacjach z Danią, lecz uzyskał od Dawida Bruce'a, króla Szkocji, obietnicę, że rozpocznie wojnę i w ten sposób unieruchomi część wojsk angielskich. Książę Lancaster wylądował w Calais l października 1359 roku. Spustoszył Artois i Pikardię. Edward m przybył 28 października z zasadniczą częścią armii. Ruszył na Szampanię, omijając fortece i miasta. Nie mogąc postąpić inaczej, delfin wynalazł nową taktykę: nie spalonej ziemi, lecz ziemi pustej, jeśli można się tak wyrazić. Wydał rozkaz mieszkańcom miasteczek, aby skryli się w obronnych miejscach ze swymi stadami i zapasami żywności. Łupieżcy angielscy zastali tylko puste domy i stodoły. Jazda wkrótce odczuła brak owsa i paszy. W końcu Edward przybył pod mury Reims. Mieszczanie nie chcieli otworzyć bram miasta. Ulepszyli swoje fortyfikacje. Edward musiał podjąć decyzję o oblężeniu zuchwałego miasta. Jego armia cierpiała z powodu chłodu i deszczu, zapasy się zmniejszały. Łupieżcy musieli wyprawiać się coraz dalej, wystawiając się na większe ryzyko. Nawet weterani, przyzwyczajeni do błyskotliwych i szybkich zwycięstw, zaczęli narzekać. W nocy 11 stycznia 1360 roku przystąpiono do wycofywania się. Edward poprowadził armię w stronę żyznej Burgundii, aby spędziła tam resztę zimy, nabrała sił i napełniła kieszenie. W marcu Edward zgodził się odstąpić w zamian za okup w wysokości 300 tysięcy złotych florenów. Następnie skierował się w stronę Paryża, Jego wojska pustoszyły i podpalały wsie na peryferiach. Były jednak zbyt małe, aby całkowicie otoczyć stolicę przekształconą w twierdzę. Edward 10 kwietnia zaprzestał oblężenia i skierował się do Beauce, ale 13 kwietnia Anglików zaskoczyła straszliwa burza. Grad zabił wielu żołnierzy i konie. Znaczna część zapasów uległa zniszczeniu. Przemoczeni do suchej nitki, skurczeni i dygocący Anglicy skręcili do CMteaudun i Yendóme. Legat papieski przybył przed oblicze Edwarda Dowodził, że ta burza była karą Bożą i wezwał go do negocjacji. Edward wyraził zgodę -nie mógł zdobyć ani Reims, ani Paryża, a jego armia nie była w stanie dłużej walczyć. Prawie natychmiast rozpoczęły się negocjacje w wiosce Brćtigny, położonej blisko miasteczka Sours. Traktat zawarty w Brćtigny był twardy, mniej jednak katastrofalny niż projekt z 1359 roku. Edward otrzymał (już nie jako lenno Francji, lecz suwerenną własność) nie tylko Gujennę, Gaskonię i Ponthieu, ale i Saintonge, Poitou, Angoumois, Agenais, Quercy, Limousin, PeYigord, Rouergue, Tarbes i wiele hrabstw o mniejszym znaczeniu. Więcej niż jedna trzecia królestwa przeszła pod rządy angielskie. Edward miał się w zamian zrzec Normandii, Andegawenii, Maine i Touraine, a przede wszystkim swoich „praw" do tronu francuskiego. Okup za króla Jana zmniejszono do 3 milionów złotych ócu*. Traktat z Brćtigny * Ścu, skud (od łac. scutum) - złota moneta francuska bita od czasów Ludwika IX Świętego, zawierająca ok. 4 g złota (red.). I tym razem pominięto Karola z Nawarry. Edward in wsiadł na okręt 18 maja 1360 roku. Co się zaś tyczy delfina, gdy tylko podpisał traktat z Brćtigny, myślał już o tym, jak zniweczyć jego skutki. Stało się to jedyną i wielką ideą jego rządów. Miasta La Rochelle i Guines miały zostać przekazane Anglikom jako gwarancja traktatu. W La Rochelle kapitulacja przerodziła się w dramat. W utraconych prowincjach (Poitou, Angoumois, Rouergue i Quercy i innych) przekazanie kluczy i złożenie hołdu odbyło się w atmosferze niechęci i smutku. Niemal wszędzie władze miejskie i szlachta stawiały opór aż do końca. Jan, hrabia d'Armagnac, zawiązywał opozycję. Dopiero gdy Czarny Książę objechał wszystkie nowe włości, zdołał narzucić im swoją władzę. Uginano się przed siłą, ale w regionach południowych nikt nie zapomniał ponurej kawalkady z 1356 roku. Było rzeczą oczywistą, że jeśli składano przysięgę nowemu panu, to była to tylko formalność. Gorąco dążono do rewanżu. Anglik pozostawał tylko okupantem. Nie można jednak nazywać tego patriotyzmem. To była tylko anglofobia. Wszystkie nadzieje zwróciły się ku delfinowi, o którym wiedziano, choć mgliście, że uratował to, co najistotniejsze. Zasłużył na zaufanie swego ludu. W ciągu czterech lat ten delikatny młody człowiek uniknął podwójnej katastrofy: wojny domowej i całkowitego opanowania królestwa. Cierpliwością i sprytem zwyciężył spisek Stefana Marcela i Karola z Nawarry oraz wyczerpał siły Edwarda z braku możliwości przezwyciężenia go. Traktat w Brćtigny usankcjonował wycofanie się króla angielskiego, tylko Czarny Książę odniósł korzyści. Miał złudzenie, że panuje nad obszernym terytorium. Na razie regent-delfin starał się zebrać okup, jaki miał zapłacić jego ojciec. Izabela, siostra delfina, została „sprzedana" Galeasowi Yiscontiemu z Mediolanu. Galeas zapłacił 600 tysięcy ecu za zaszczyt zostania zięciem króla Francji. Króla Jana zabrał do Calais Edward. Między obydwoma monarchami panowało, jak się zdawało, zrozumienie. Były to jednak tylko pozory. Jan nie miał zamiaru tracić tylu pięknych prowincji, a Edward ani myślał zrzekać się francuskiej korony. Prawnicy francuscy wprowadzili klauzulę, na którą ich koledzy angielscy nie zwrócili uwagi. Klauzula ta przewidywała, że to zrzeczenie się nabędzie ostatecznego i nieodwołalnego charakteru dopiero po zrealizowaniu wszystkich pozostałych klauzul traktatu. Niemniej jednak obaj królowie przysięgli sobie wieczny pokój i się rozstali. Wielka odbudowa ROZDZIAŁ 6 Wielka odbudowa Czy przyszły Karol V Mądry, gdy przestał być regentem, przestał też wywierać dobroczynny wpływ? Wydaje się, że nie. Zresztą król Jan bardzo się zmienił. Stracił swoją wyniosłość. Zdał sobie sprawę z niedoli ludu. W drodze z Calais do Paryża widział wsie i miasteczka spalone przez Anglików. Opowiedziano mu też, jak dramatyczne były koleje losu delfina i jak wspaniale umiał się z tym uporać. Zapewne poczuł, że nie może go nie podziwiać, tym bardziej że z pewnością wolał mieć za syna księcia-ry-cerza na swój obraz i podobieństwo. Wszelako delfin był delikatnego zdrowia, nie znosił wytężonych ćwiczeń, turniejów, wojny. Był to człowiek nauki, miłośnik prawa, a nie pięknych cięć mieczem. Siłą rzeczy Karol stał się jego najważniejszym doradcą - doradcą wysłuchiwanym. Miał jeszcze przed sobą zadanie gigantyczne, niemal nadludzkie. Tymczasem królestwo wracało do życia. Chłopi optymistycznie nastrojeni, znów ochoczo pracowali. Jednak zły los niweczył ich wysiłki. Mówiliśmy już wcześniej, że w roku 1360 zbiory były marne. W latach 1362, 1363 i 1364 późne przymrozki poczyniły ogromne szkody. Znów pojawiła się dżuma. Druga epidemia nie była taka groźna jak w roku 1347. Atakowała sporadycznie. Całe regiony kraju pozostały zupełnie nią nietknięte. Mimo to zdołała zabić 17 tysięcy mieszkańców Awinionu. W Paryżu umierało około 100 osób dziennie. Dżuma dotarła też do Anglii, gdzie spowodowała poważne straty. Królowa Francji, Joanna de Boulogne, zmarła na dżumę. Jej pierwszym 50 mężem był książę Burgundii, z którym miała syna, zwanego Filipem de Rouvres. Jej drugim mężem był Jan II Dobry. Tymczasem Filip zmarł dwa miesiące po swej matce, nie pozostawiając testamentu: miał piętnaście lat. Jan przyłączył księstwo Burgundii do Korony, zapominając o tym, że Karol z Nawarry mógł rościć prawa do dziedzictwa Filipa. 27 czerwca król wysłał swego czwartego syna, Filipa Śmiałego, do Dijon, z tytułem głównodowodzącego, 6 września nadał mu Burgundię. Czyż uprzednio nie dał on Andegawenii Ludwikowi, drugiemu ze swych synów, a Berry Janowi, trzeciemu synowi? Filip Śmiały wykazał się pod Poitiers niezwykłym męstwem. Mimo młodego wieku został wzięty do niewoli wraz ojcem. Wydawało się rzeczą sprawiedliwą, by król Jan wynagrodził mu to, przyznając mu tę ziemię. Nikt nie mógł przewidzieć, że jest to zalążek konfliktu, który po raz kolejny zagrozi królestwu. Był to ostatni doniosły akt Jana Dobrego. Teraz musiał ponownie wyruszyć do Anglii. W Londynie przebywali jako zakładnicy czterej książęta krwi: Andegawenii, Berry, Orleanu i Bourbonu. Edward pozwolił im wrócić do Francji, pod pewnymi warunkami, gorszymi niż przewidywał traktat z Brćtigny. Ponieważ je zaakceptowali, poczuł się na tyle pewnie, że kazał ich odwieźć do Calais. Młodzi książęta zobowiązali się wrócić do Anglii, gdyby ojciec odrzucił te warunki. Jak łatwo było przewidzieć, Jan rzeczywiście je odrzucił. Jednak młody książę Andegaweński, bardzo zakochany w swojej żonie, spotkał się z nią w zamku Guise i nie wrócił do Calais. Król Jan oświadczył, że splamił on honor rodu i zajął jego miejsce. Było to eleganckie posunięcie, mające uśmierzyć gniew króla Anglii, któremu był winien jeszcze milion ecus. Edward musiał przyjąć go z honorami, a nawet uprzejmie. Król Jan położył się do łóżka 6 kwietnia 1364 roku, a 8 kwietnia już nie żył. 16 kwietnia delfin został Karolem V. W najbliższej przyszłości musiał rozwiązać trzy poważne problemy: niepokoje, by nie rzec zagrożenie ze strony Nawarczyków w dolnym biegu Sekwany, wojną o sukcesję bretońską i plagą tzw. wielkich kompanii. Panowanie nad dolną Sekwaną oznaczało kontrolowanie, w znacznej mierze, zaopatrywania w żywność i gospodarki Paryża. Karol miał dobrą rękę w doborze dowódców i współpracowników. Przyjął na służbę pewnego szlachcica bretońskiego, nazwiskiem Bertrand du Guesclin, którego czyny były powszechnie znane. Du Guesclin pobił armię Karola Złego pod Cocherel 13 maja 1364 roku. Następnie z łatwością opanował Mantes, Rosny i Yetheuil. Yalognes, klucz do Cotentin, padło 10 lipca. Karol Zły zaproponował negocjacje. Rozmowy zakończyły się podpisaniem traktatu w Awinionie (1365), na mocy którego Nawarczyk zrzekał się swoich włości w Normandii w zamian za Montpellier (kupione niegdyś przez Filipa VI od króla Majorki). 51 JOANNA D'ARC Edward El nie uczynił nic, by pomóc swemu dawnemu sojusznikowi. Karol z Nawarry uprzykrzył się wszystkim swoją złą wolą, niekończącymi się intrygami i zdradami. Edward natomiast interesował się Bretanią. Hrabiowie Montfort i Blois zażarcie walczyli o godność książęcą. Edward popierał Montforta, a Karol -Stefana de Blois. Była to właściwie wojna między dwoma monarchami, ale prowadzona pośrednio, przez inne osoby. Hrabia Blois prosił o pomoc Bertranda du Guesclina. Karol przystał na to z żalem. Du Guesclin zrazu stawił czoło Robertowi Knowlesowi i Janowi Chandosowi, kapitanom angielskim zaciągniętym przez Edwarda. Przegrał jednak bitwę pod Auray za sprawą Stefana z Blois, który zginął w walce. Du Guesclin został wzięty do niewoli. Dyplomacja Karola naprawiła tę porażkę - traktat w Gućrande (12 kwietnia 1365) dał Koronie hrabstwo de Penthievre. Montfort został przez króla uznany za księcia Bretanii, ale zobowiązywał się złożyć mu hołd lenny. Runęły więc nadzieje króla Anglii! Pozostały jeszcze „wielkie kompanie", smutna pozostałość po wojnie. Kompanie tworzyli zawodowi żołnierze, najemnicy różnych nacji, łowcy przygód wszelkiej maści, sprzedający swe usługi temu, kto lepiej płacił i dla których zawieszenie broni i pokój oznaczały brak okazji do zarobków i -bezrobocie. Nie rozpraszali się oni jednak, lecz grupowali się w bandy, w „kompanie", i nadal żyli z łupiestwa. Pustoszyli wsie, nakładali kontrybucje na miasta, przechodząc bez trudu ze strefy okupacji angielskiej na teren Francji. Kierowali nimi dowódcy bezlitośni i chciwi. Dzięki swoim talentom wojskowym i wszechobecności byli, praktycznie rzecz biorąc, nieuchwytni. W końcu trzeba było wysłać przeciw nim wojsko, a i wtedy większość z nich zdołała się wyniknąć. Karol V postanowił usunąć tych bandytów z królestwa. Pod pretekstem krucjaty przeciw Turkom wysłał ich na pewną śmierć na Węgry. Papież Urban V sfinansował częściowo tę wyprawę. Jednakże bandyci nie zamierzali dotrzeć dalej niż do Lotaryngii. Węgry wydawały się im za odległe, a stawka w tej krucjacie zbyt niepewna. Karol wpadł na inny pomysł. Henryk z Trastamare i Piotr Okrutny spierali się wówczas o tron Kastylii. Karol V popierał Henryka, podczas gdy Edward III udzielił wsparcia jego rywalowi. Była to kolejna wojna per procura\ Karol poniósł trzecią część kosztów wyprawy, wraz z papieżem i królem Aragonii, który był sojusznikiem Henryka z Trastamare. Tym razem najemnicy przystali na warunki. Papież obiecał im odpuszczenie grzechów, a król Francji bogate łupy. Przywództwo nad tą armią złoczyńców powierzono Bertrandowi du Guesclin. Aby nie pozostać w tyle, Czarny Książę wysłał również armię najemników, by wspomogli Piotra Okrutnego. W ten sposób „wielkie kompanie" rzekomo dobrowolnie opuściły terytorium królestwa Francji. Ich uczestnicy zostali 52 Wielka odbudowa po prostu zmasakrowani, albowiem walka między obydwoma pretendentami do tronu kastylijskiego była zaciekła - jak mało która. Du Guesclin doznał porażki pod Najerą - prawdopodobnie stało się tak na skutek błędu popełnionego przez Henryka z Trastamare, który cudem uniknął niewoli. Du Guesclina, jeńca kompanii angielskich, wydano Czarnemu Księciu. Ten nałożył na niego horrendalny okup. Du Guesclin wziął go za słowo i rzekł: „Nie ma takiej prządki we Francji, która nie chciałaby prząść, żeby dać pieniądze na wykupienie mnie". Tak to przynajmniej ujął poeta Owelier. Karol zapłacił okup, a du Guesclin dołączył do Henryka z Trastamare. Tym razem odniósł on błyskotliwe zwycięstwo pod Montiel (14 marca 1369). Osadzony w więzieniu, Piotr Okrutny został zasztyletowany w nocy z 22 na 23 marca. Henryk wstąpił na tron kastylijski. Pozostał wiernym sojusznikiem Francji i umiał się odwdzięczyć za przysługę. Była to kolejna porażka Anglii. Tymczasem Karol płacił regularnie zaległości z okupu za ojca. Udawał, że uznaje za ostateczne te ustępstwa terytorialne, do jakich zobowiązywał traktat w Brćtigny i traktat uzupełniający w Calais. Tymczasem przygotowywał się do konfrontacji, jaką miał zamiar sprowokować. Kiedy uznał, że nadeszła sprzyjająca chwila, posłużył się słynną klauzulą zrzeczenia się, wprowadzoną przez jego prawników podczas negocjacji w Calais. Z jego poduszczenia hrabia Armagnac odmówił pobierania podatków nałożonych przez Czarnego Księcia, a ponieważ uznawał Karola za prawdziwego su-werena Gujenny, zwrócił się doń o arbitraż. Jest oczywiste samo przez się, że wygrał. Był to casus belli; pośrednie, lecz zupełnie jasne wypowiedzenie traktatu z Bretigny. Du Guesclin, mianowany konetablem, odbił w trakcie błyskawicznej kampanii Rouergue, Limousin oraz Poitou. Potem zwrócił się przeciwko Gujennie. Czarny Książę zatracił swoją wojowniczość. Zaczynała mu doskwierać choroba, która miała zabrać go przedwcześnie. Du Guesclin unikał większych potyczek, prawdopodobnie na rozkaz Karola, który był może nadmiernie ostrożny, jednakże zachował bolesne wspomnienie z Poitiers. Czarny Książę organizował wypady we wszystkie strony kraju, pustosząc królestwo i rujnując odradzającą się gospodarkę - proceder dobrze wówczas znany. Du Guesclin nie starał się ich powstrzymać. Pozwalał mu wyczerpać siły i czyhając na jego błędy, zaskakiwał go i niszczył. Właśnie to przydarzyło się słynnemu Robertowi Knowlesowi, którego kolumna poniosła druzgocącą klęskę pod Pontvallain w 1370 roku. Tymczasem Czarny Książę mógł zaspokoić swe instynkty, łupiąc bezlitośnie Limoges. Był to jego ostatni wyczyn, gdyż, nękany puchliną, musiał wrócić do Anglii, Sdzie miał nadzieję wyzdrowieć. Jednak zmarł w 1376 roku, co oznaczało dla Anglii niepowetowaną stratę. 53 JOANNA D'ARC Po jego wyjeździe z Bordeaux księstwo Akwitanii podupadło. Flota angielska została zniszczona w 1372 roku przez flotę kastylijską, a w kilka dni później La Rochelle wróciła do rąk francuskich. Najazd księcia Lanca-stera w 1373 roku również zakończył się porażką. Podczas dwóch kolejnych lat du Guesclin z Janem de Bueil i Olivierem de Clisson ponawiali ofensywy. Edward III, lękając się, że straci wszystko, zwrócił się do papieża. Rozmowy prowadzono w Brugii. Śmierć Edwarda w 1377 roku uniemożliwiła podpisanie traktatu pokojowego. Musiano poprzestać na zawieszeniu broni. Poza Calais i Ponthieu, Anglikom pozostała tylko Gujenna - nie dawne księstwo, lecz dwie strefy wpływów: wokół Bordeaux i Bajonny. Do króla Francji uśmiechnęło się zresztą szczęście, które można by uznać za niewiarygodne, gdyby on sam się do niego walnie nie przyczynił. Karol z Nawarry nie mógł zaprzestać intryg. Wykryto kolejny spisek. Karol V z pewnością nie był tak wyrozumiały jak jego ojciec. Skonfiskował temu wiecznemu intrygantowi wszystko, co miał jeszcze z ziem francuskich, przejął Montpellier - przedmiot traktatu z Awinionu. Nie musiał oszczędzać Nawarczyka - przemawiał teraz z pozycji pana. Niezadowolony z traktatu z Guórande, Montfort zagrał kartą angielską. Karol skonfiskował księstwo Bretanii. Liczył na ukrytą opozycję dawnych stronników Stefana z Blois. Jednakże konfiskata, choć prawomocna, spowodowała zjednoczenie Bretończyków. Du Guesclin odmówił walki z rodakami. Zmarł w tajemniczych okolicznościach podczas oblężenia Chateauneuf--de-Randon. Karol V Mądry zmarł niedługo po nim - 16 września 1380 roku - na serce. Miał dopiero czterdzieści dwa lata. Jego siedemnastoletnie panowanie było jednym z najtragiczniejszych w historii Francji. Ponoć lubił mawiać: „W pośpiechu nie wydaje się dobrych rozkazów", jak zaświadcza Krystyna de Pisań. Można to wyrazić również inaczej: „Nie da się dobrze rządzić w pośpiechu". Wielki polityk, prawie całkowicie odzyskał swoje królestwo. Miał niesłychany talent do wyszukiwania sobie pomocników skutecznych i lojalnych. Konetabl du Guesclin był jego mieczem. Podważano niejednokrotnie jego zasługi, podkreślano, że był on w istocie miernym strategiem. Możliwe, że dla potrzeb propagandowych jego zasługi wyolbrzymiono. A jednak obciął Gujennę angielską o trzy czwarte jej terytorium i uwolnił królestwo od „wielkich kompanii". Był to żołnierz pozbawiony osobistych ambicji, wykonujący rozkazy królewskie z całkowitą lojalnością, można by nawet rzec - z patriotyzmem. Pod niejednym względem stanowi prefigurację Joanny d'Arc. ROZDZIAŁ 7 Obłąkany król V Mądry pozostawił po sobie piętnastoletniego syna. Przyszły arol VI miał starszego brata Ludwika, który miał dać początek gałęzi Orleańskiej, i siostrę Katarzynę. Tylko oni trzej pozostali z licznego potomstwa zmarłego króla i królowej Joanny, również już nieżyjącej. Chorowity i obawiający się przedwczesnej śmierci Karol V precyzyjnie uregulował sprawy sukcesji i wyznaczył wiek dojrzały swego następcy na lat czternaście. Regentem miał być Ludwik Andegaweński. Opiekę nad przyszłym królem powierzono książętom Burgundii i Bourbon. Rada złożona z dwunastu członków, będących zarazem najwybitniejszymi współpracownikami Karola V, miała wspomagać obu książąt. Jan, książę Berry i Owernii, został wyłączony z tych dyspozycji. Był jednak bratem zmarłego króla, podobnie jak Ludwik Andegaweński i Filip Burgundzki. Natomiast Ludwik de Bourbon był bratem królowej. Czterej wujowie młodego Karola VI mieli sprzeczne charaktery i interesy. Zgadzali się tylko pod jednym względem: należy pominąć wolę Karola V! Ludwik Andegaweński był rycerzem nieco chimerycznym i całkowicie mylącym się co do swoich uzdolnień. Zaadoptowany przez królową Joannę z Neapolu, myślał tylko o tym, żeby objąć swoje dziedzictwo. Do tej pory Karol V mu w tym przeszkadzał. Ludwik Andegaweński osiągnął w 1380 roku wiek czterdziestu lat Był już najwyższy czas, ty zaczaj wreszcie zaspokajać swoje ambicje. Jan de Berry był młodszy od niego o rok. Nie marzył o podbojach ani 1 bitwach. Był człowiekiem wykształconym i estetą, ubóstwiał piękne księ- 1 klejnoty. Nie wahał się wykorzystywać biednych ludzi w celu zaspoko- 55 JOANNA D'ARC jenia swej pasji zbieracza; Godzinki (Tres riches heures), które noszą jego nazwisko, każą nieco bardziej wyrozumiale potraktować takie szczegóły. Zupełnie inny był Filip Śmiały, książę Burgundii, mający trzydzieści osiem lat, zdolny administrator i polityk. Ożeniony ze spadkobierczynią Ludwika de Maele, hrabiego Flandrii, był o krok od tego, by zostać najbogatszym i najpotężniejszym z książąt Kwiatu Lilii. Kto wówczas mógł przypuszczać, że Flandria wkrótce wchłonie Burgundię i wciągnie ją w politykę antyfrancuską? Natomiast Ludwik de Bourbon miał czterdzieści trzy lata i wspaniałą kartę wojskową. Niezbyt biegły w intrygach, nie mógł stanowić przeciwwagi dla Ludwika Andegaweńskiego i Filipa Burgundzkiego. Ci książęta bowiem, którzy bez wahania posłuszni byli rozkazom Karola V, zapomnieli raptem o służbie na rzecz królestwa i oddali się własnym sprawom. Ludwik Andegaweński skorzystał z prawa starszeństwa i objął regencję. Domagał się również sprawowania opieki nad młodym królem. Zaprotestowali trzej pozostali książęta, którzy zaproponowali przyspieszenie emancypacji Karola VI. Tę różnicę zdań poddano arbitrażowi rady złożonej z prałatów i baronów. Poprzednie ustalenia utrzymano. W oczekiwaniu na koronację Ludwik Andegaweński miał być regentem, książęta Burgundii i Bourbon mieli „pilnować" młodego króla. Niektórzy kronikarze przypuszczają, że Ludwik Andegaweński wykorzystał to, by przywłaszczyć sobie „oszczędności" Karola V zdeponowane w zamku Yincennes. Karol VI w niczym nie przypominał swego ojca. Był to śliczny chłopiec 0 jasnych włosach, dobrze zbudowany, średnio inteligentny, raczej naiwny, zainteresowany wyłącznie bronią. Pewnego listopadowego dnia wsadzono go na konia i poprowadzono z wielką pompą do Reims. Był uśmiechnięty 1 ładny. Wszystkich wzruszała jego młodość. Witano go oklaskami we wszystkich miasteczkach, które mijał po drodze. Mężnie zniósł niekończącą się ceremonię koronacyjną, ale czy był świadom odpowiedzialności, jakie ona na niego nakłada? Oczywiście jego wujowie spierali się o błahe kwestie pierwszeństwa. Ludwik Andegaweński uważał, że ma pierwszeństwo wobec Filipa Burgundzkiego. Zwyciężył jednak Filip. Ta pozbawiona pozornie znaczenia kwestia spowodowała poważne konsekwencje. Paryż przyjął młodego króla z honorami, obawiano się jednak o przyszłość. Domyślano się, że prawdziwymi władcami królestwa są wujowie, a on będzie tylko udzielał swego imienia. Poddani byli nastawieni do nich podejrzliwie, lecz nie mniej nienawidzono doradców zmarłego króla, których uważano za odpowiedzialnych za nałożenie podatków. Wujowie zorganizowali rząd. Książę de Berry zgodził się zrezygnować z roszczeń w zamian za rządy nad Langwedocją i francuską Gujenną. Ludwik Andegaweński zachował regencję, książęta Burgundii i Bourbon nadal 56 Obłąkany król sprawowali opiekę nad królem. Groziło to poważnymi konfliktami w najbliższej przyszłości. Pierwszym posunięciem tego dziwnego rządu było usunięcie współpracowników Karola V, którzy stworzyli nie mający sobie równych zespół prawników, administratorów i dyplomatów. Mimo wszystko mieli na tyle rozumu, by mianować na konetabla Oliviera de Clissona, dawnego towarzysza du Guesclina. Na szczęście dla nich Anglia nie interesowała się wówczas kontynentem. Rada regencyjna starała się sprawować rządy w imieniu Ryszarda H, wnuka Edwarda. Poszczególne frakcje wyszarpywały sobie władzę przed głową tego dziesięcioletniego dziecka. Zaczął się bunt chłopów pod wodzą Wata Tylera. W rzeczywistości zarówno w Anglii, jak i we Francji, we Flandrii, w Italii, w Niemczech czy w Czechach lud chciał zrzucić kajdany. Zmęczony był ciągłym finansowaniem wojen, ponoszeniem wydatków państwowych, opłacaniem turniejów i uczt, nie chciał pozostawać ofiarą ekstrawagancji panów i ich najemników. Na łożu śmierci Karol V zniósł podymne. Rozpuszczono pogłoskę, że zniósł wszystkie podatki. Paryż był o krok od rewolty, zatem rząd musiał naprawdę znieść wszystkie podatki bezpośrednie i pośrednie, by uniknąć najgorszego. Była to może decyzja skuteczna, lecz niemądra, król bowiem nie mógł rządzić bez pieniędzy. Ludwik Andegaweński próbował wysondować zgromadzenia prowincjonalne, ale spotkał się tam z takim samym duchem buntu. Mieszczaństwo było pozornie neutralne. Nie czyniło jednak nic, by powstrzymać rebelię, gdyż miało nadzieję, że na niej skorzysta. Langwedocją zaczęła się burzyć jeszcze przed przybyciem księcia de Berry. We Flandrii powstano przeciwko Ludwikowi de Maele. Ciompi, robotnicy manufaktur we Florencji usiłowali obalić podestę. Bunty wybuchały niemal wszędzie, także w Czechach i w Niemczech. Można by dojść do wniosku, że rebelianci raptem zdali sobie sprawę ze swej siły albo że działali na rozkaz. Ludwik Andegaweński, który przygotowywał się do wyprawy na królestwo Neapolu, był zniecierpliwiony. Filip Burgundzki chciał jak najprędzej wspomóc teścia, Ludwika de Maele. W Rouen wybuchło powstanie tzw. Herelle. Miało ono niesłychanie burzliwy przebieg. Wujowie Karola VI postanowili ukarać zbuntowane miasto. Ledwie zdążyli opuścić Paryż, a w mieście rozszaleli się maillotins, rzemieślnicy uzbrojeni w berdysze (maillots, stąd nazwa), ale mieszczaństwo paryskie, obawiając się najgorszego, natychmiast ich unieszkodliwiło. Wujowie króla odłożyli zemstę na później i podążali w stronę Rouen na czele silnej armii. Miesz-•^ńcy Rouen szybko skapitulowali. Król obłożył ich surowymi karami, likwidował komunę i kazał ściąć przywódców Herelle. Paryż także musiał zapłacić wysoką cenę za przebaczenie. Główni maillotins położyli głowy Pod topór lub zostali w workach wrzuceni do Sekwany. Sprzeciw wobec 57 JOANNA D'ARC podatków trwał jednak nadal, pozostając wciąż dojmującym problemem dla rządu. W tym samym czasie w Kościele dojrzewała tzw. wielka schizma: jeden papież był w Rzymie, drugi zaś - w Awinionie. Ludwik Andegaweński, nie troszcząc się zanadto o przyszłość swego siostrzeńca, ruszył na Italię. Przy swoim braku realizmu chełpił się, że podbije królestwo Neapolu i położy kres schizmie, usuwając papieża z Rzymu. Oczywiście nie zdołał uczynić ani jednego, ani drugiego. Jednak swoim wyjazdem zostawił pole dla rywala, Filipa Burgundzkiego, który mniemał, że będzie przykładem zbawcy, tłumiąc powstanie flamandzkie. Przewodził mu Filip Artevelde, syn sławnego Jakuba van Arteveldego. Wprowadził on rządy terroru i rychło ogłosił się regentem Flandrii. Ludwik de Maele zachował tylko kilka miast z Flandrią francuską. Filip Burgundzki zabrał ze sobą Karola VI, szczęśliwego, że przechodzi chrzest bojowy, najeżdżając zbuntowane ziemie. Artevelde miał do dyspozycji 25 tysięcy ludzi, lecz był marnym strategiem. Zamiast pozwolić Francuzom błąkać się po bagnach i grząskiej ziemi, zaatakował ich pod Roosebek (26 listopada 1382). Na szczęście konetabl de Clisson wsparł Filipa Burgundzkiego. Dwa skrzydła jego armii zaatakowały raptem z flanki Arteveldego. Wzięci w kleszcze, Fłamandowie polegli, a wraz z nimi ich wódz. Złupiono Courtrai, korzystając z pretekstu, że złote ostrogi zebrane na polu bitwy pod Courtrai umieszczono w katedrze jako trofea. Karol VI wrócił do Paryża w styczniu 1383 roku. Stał na czele 12 tysięcy zbrojnych. Wysunięto przypuszczenie, że paryżanie przygotowywali nowy spisek w porozumieniu z Flamandami. Zaczęły się aresztowania, a za nimi nastąpiło wieszanie na szubienicy i publiczne egzekucje oraz skrytobójcze mordy. Paryż znowu został obłożony wysokimi karami. Miasta langwedoc-kie musiały wypłacić 800 tysięcy franków księciu de Berry. Wszyscy byli świadomi sytuacji i nie potępiali Karola. Jednakże autorytet królewski nie wyszedł z tego kryzysu bez szwanku. Zagrożony przez Ludwika Andegaweńskiego Urban VI, papież rzymski, ogłosił krucjatę przeciwko zwolennikom Klemensa VI, który rządził w Awinionie, a ściślej rzecz biorąc - przeciwko Francuzom. Anglicy chwycili się tego pretekstu i wylądowali we Flandrii, chociaż Ludwik de Maele uznawał papieża rzymskiego. Było im łatwo zająć wiele miast, jako że znowu rozgorzały bunty. Nastąpiła kolejna interwencja Karola VI i Filipa Burgundzkiego. Francuzi zmusili Anglików do zakończenia oblężenia Ypres i odbili utracone miasta. W sumie Karol pracował na rzecz księcia de Berry! Ludwik de Maele zmarł w styczniu 1384 roku. Filip Burgundzki objął swoje dziedzictwo. Narzucił władzę wszystkim miastom flamandzkim, z wyjątkiem Gandawy. Można było mieć pewność, że zdoła uporać się i z tym ostatnim bastionem oporu. 58 Obłąkany król W Italii sprawy Ludwika Andegaweńskiego przybrały zły obrót. Walczył naraz z Urbanem VI i Karolem z Durazzo, drugim pretendentem do tronu neapolitańskiego. Został pokonany przez swego rywala i udał się do Bari, gdzie umarł z żalu (21 września 1384 roku). Jego starszy syn, Ludwik H Andegaweński, przyjął tytuł króla Neapolu i czekał na możliwość zdobycia tronu. Karol VI rozpoczął siedemnasty rok życia. Miał tak niewielkie upodobanie do rządzenia, że zadowalał się kuratelą wujów. Szarą eminencją królestwa pozostawał oczywiście Filip Burgundzki. Troszcząc się tylko o przyszłość państwa burgundzkiego, poszukiwał sojuszników w Niemczech, niektóre bowiem z jego lenn pochodziły od cesarza. Wydał już córkę za mąż, a syn, przyszły Jan bez Trwogi, wraz z Wittelsbachami posiadał Hainaut, Holandię i Zelandię. Jego wpływy rozciągały się teraz aż po Może. Karol VI nie zwracał na to uwagi. Zakochał się bez pamięci w piętnastoletniej Izabeli Bawarskiej, którą poślubił 17 lipca 1385 roku. Musiał jednakże skrócić miesiąc miodowy, żeby pomóc swojemu dobremu wujowi zawładnąć Gandawą. Następnie Filip Burgundzki przekonał go do najazdu na Anglię. Monarchia angielska przeżywała upadek. Co więcej John Lan-caster zgromadził w Plymouth dwieście okrętów. Miał zamiar przejąć tron kastylijski, ponieważ uważał, iż ma do niego prawo. Wydawało się, że nadeszła sprzyjająca chwila, by podjąć próbę desantu. Karolowi woda sodowa uderzyła do głowy. Widział już oczami duszy, że dorównuje Wilhelmowi Zdobywcy! W pośpiechu i wielkim nakładem kosztów zgromadzono w Sluis tysiąc okrętów. Konetabl de Clisson, zainspirowany tkaniną z Bayeux*, wydawał rozkazy w duchu wyobrażeń utrwalonych w tym arcydziele. Przeprowadzono mobilizację. Książę de Berry przybył z opóźnieniem, a wraz z nim - kontyngent langwedocki. Książę Bretanii porwał konetabla, aby uniemożliwić mu dotarcie do Sluis. Nadchodziła pora deszczowa. Obawiając się burz, porzucono nierealny projekt. W 1388 roku Filip Burgundzki zebrał 6 tysięcy ludzi, by ukarać księcia Geldrii. Karol dostrzegł wreszcie, że Filip Burgundzki wykorzystuje go i manipuluje nim. Za radą swego brata Ludwika Orleańskiego postanowił rządzić samodzielnie. Filip Burgundzki i jego ludzie byli znienawidzeni przez lud, natomiast Karol zdobył sobie niesłychaną popularność. Kronikarz z Saint-Denis pisał o nim: „Był taki łagodny i taki życzliwy, że zatrzymywał się przed każdym, kto doń przemówił: nie odmawiał nikomu audiencji, gdziekolwiek się znalazł, i czerpał przyjemność spotkań z najmniej ważny- Haftowany wełną w ośmiu kolorach pas z płótna (70 m na 0,5 m) przypisywany królowej Matyldzie, żonie Wilhelma Zdobywcy. Przedstawione na nim Ceny wyobrażają podbój Anglii przez Normanów (red.). 59 JOANNA D'ARC mi z ludzi; witał ich niezmiernie grzecznie i żeby jeszcze bardziej się do nich zbliżyć, zwracał się do nich po imieniu. Tak bratał się ze swym ludem, co dało mu miłość i powszechne przywiązanie, a żadne z nieszczęść, jakie spotkały królestwo, nie zdołały tego zatrzeć". Te piękne cechy kazały zapominać o wadach króla: rozrzutności, zamiłowaniu do ucztowania, braku rozwagi, umiaru i konsekwencji, szkodliwej skłonności do budowania zamków na piasku, a przede wszystkim braku realizmu - podobnie jak to było w przypadku Filipa VI Walezjusza. Jednak rządy, które zaprowadził, być może pod wpływem Ludwika Orleańskiego, mogły na krótko stwarzać pewne iluzje. Zwołał doradców swego ojca, dołączył do nich grupę prawników i administratorów wywodzących się z mieszczaństwa i drobnej szlachty. Raźno zabrali się oni do „czyszczenia" wymiaru sprawiedliwości, administracji, finansów zarówno w Paryżu, jak i na prowincji, zdołali też zmniejszyć podatki. Bynajmniej nie aprobując ich działań sanacyjnych, przezwano ich „karzełkami" (marmousets). Karol pozwolił im działać, aż nadto szczęśliwy, że pozbył się kłopotów z rządzeniem. Myślał tylko o swoich przyjemnościach, a królowa Izabela podzielała jego upodobania. Odciągała go nawet od obowiązków. Dworzanie ją wielbili, gdyż nieustannie wymyślała nowe rozrywki. Wkrótce na dworze zapanowała rozwiązłość i brak poszanowania dla tradycji. Król, królowa i ich wykwintny orszak przemienili dzień w noc. Rozlegały się głosy, że to skandal, lecz król był jeszcze taki młody, taki wesoły, miał takie miłe maniery, że wybaczano mu te wybryki. Wierzono, że zapewne z wiekiem nabierze rozsądku. Tymczasem uroczystości następowały jedna po drugiej - wszystkie coraz bardziej wystawne i rozrzutne. Wjazd królowej w 1389 roku do Paryża przewyższył je wszystkie, a lud, zawsze spragniony olśniewających widowisk, chętnie wziął w nim udział. Karol udał się w wielką podróż do Langwedocji w zimie 1389-1390. W Awinionie spotkał się z papieżem Klemensem VI. Papież chciał uzyskać obietnicę interwencji Francuzów w Italii. Koronował uroczyście Ludwika n Andegaweńskiego na króla Neapolu, a północną Italię oddał Karolowi. Obietnice, jakie mu złożono, pozostały martwą literą. Jedynym pozytywnym rezultatem podróży było odsunięcie księcia de Berry od rządów w Langwedocji: łapownictwo rozpowszechnione wśród jego urzędników było już nie do wytrzymania. Karol wrócił do Paryża. Znowu zaczęły się uczty, uroczystości i turnieje. Izabela nie zdawała sobie nawet sprawy, że żyje ponad stan. Pierwszy alarm miał miejsce wiosną 1392 roku. Karol udał się do Amiens, gdzie na nowo rozpoczęły się negocjacje z Anglikami. Zaatakowała go gorączka, która zagrażała jego życiu. Gdy wyzdrowiał, udał się na polowanie z nagonką i wrócił do swej pełnej zamętu egzystencji. 60 Obłąkany król Książę Bretanii intrygował z Anglikami. Hrabstwo Richemont w Anglii, które było jego własnością, zostało skonfiskowane przez Edwarda III. Próbował je odzyskać. Zawarto porozumienie w kwestii pozbycia się kone-tabla de Clissona. Zabójstwa podjął się Piotr de Craon, wielki możny wypędzony z dworu. 14 czerwca 1392 roku, przy wyjściu z zajazdu Saint--Pol, gdzie spożywał posiłek z królem, konetabl został otoczony na ulicy Francs-Bourgeois przez bandę złoczyńców. Spadł z konia i znalazł się w sklepiku z pieczywem. Jego służba pospieszyła do zajazdu Saint-Pol. Wzburzony monarcha przybiegł na miejsce wypadku. Clisson nie był martwy. Otrzymał tylko cios w głowę, na oko groźny, ale płytki. Karol przysiągł ukarać winowajców z jak największą surowością. Craon znalazł schronienie u księcia Bretanii, który jednak odmówił wydania go. Karol postanowił ukarać księcia Nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji wojny z Bretanią, nie przewidział interwencji Anglików. Marmousets nie zdołali go powstrzymać: zebrał armię i wyruszył w drogę. Kiedy przechodzili przez las Mans, jakiś pustelnik - a przynajmniej ktoś, kogo wzięto za pustelnika -podbiegł do króla i złapał uzdę jego konia, mówiąc: - Królu, dokąd zmierzasz? Wracaj! Jesteś zdradzony! Chcą cię wydać twoim wrogom! Zmuszono go, by puścił uzdę. Karol nie zareagował. Wydawał się obojętny albo przybity. Przy wyjściu z lasu jeden z giermków przez nieuwagę potrącił włócznią kask sąsiada. Karol wydobył wtedy nagle miecz i zaatakował go. Kilku rycerzy, którzy nie mieli odwagi się bronić, zrzucił z siodeł - padli zranieni lub zabici. Szaleńca poskromiono. Ułożono go na pryczy i zarządzono odwrót. A może raczej wujowie króla, którzy wracali z podróży, postanowili natychmiast przerwać tę wyprawę. Tkniętego obłędem króla przetransportowano do Creil, gdyż uważano tamtejszy klimat za korzystny. Wujowie wrócili w sposób zupełnie naturalny na swoje miejsca w rządzie i pospiesznie odwołali marmousets. Konetabl Clisson musiał uciekać. Po trzech tygodniach lekarze uznali, że Karol może już wracać do Paryża. Książę Orleański na pewno pomógłby swemu nieszczęsnemu bratu odzyskać władzę, lecz wujowie odsunęli go od rządów. Ponownie zapanowała anarchia. Zastanawiano się tylko, czy Karol był nieuleczalnie chory, czy też miał jakiś atak. Z braku precyzyjnej diagnozy nie można tu sformułować ostatecznej odpowiedzi. Lekarze zalecili mu odpoczynek i rozrywki. Czy posterowali według instrukcji książąt Burgundii i Berry, którym zależało przede vszystkim na tym, by nie mieszał się do niczego? Czy miał wolę zająć się prawami królestwa i czy był w stanie to uczynić? Obłęd, którym był lety, miał - jak się zdaje - charakter napadowy i postępujący. Był prze-tywany długimi okresami remisji. Jednak nieszczęsny monarcha stopniowo 61 JOANNA D'ARC popadał w apatię i stał się cieniem samego siebie: był jak zjawa z koroną na głowie, jak na urągowisko. Królowa Izabela starała się go zabawiać, co stanowiło dla niej pretekst do organizowania uroczystości. Na początku 1393 roku zorganizowała maskaradę, która przerodziła się w tragedię. Król i młodzi dworzanie przebrali się za dzikusów: zaszyto ich w płótno pokryte smołą. Pojawili się, bełkocąc, wśród tańczących. Wszyscy się śmiali! Książę Orleański podszedł nieco za blisko do jednego z nich z pochodnią. Pakuły i smoła zajęły się ogniem, od którego zapalili się inni obecni. Biesiadnicy w maskach zginęli. Króla uratowano cudem. Dał się rozebrać i położyć bez słowa. Wkrótce potem nastąpił nowy atak obłędu, który zakończył się tak naprawdę dopiero w 1394 roku. Następnie okresy świadomości przeplatały się z coraz ostrzejszymi atakami. Kiedy król odzyskiwał rozum, błagał, aby położono kres jego cierpieniom. Mówił: „Wolę umrzeć niż wyrządzić komuś krzywdę!". Ale kiedy jego rozum znów pogrążał się w mroku, zapominał, kim jest i niszczył wszystko, co znalazło się w jego zasięgu. Lud jednak nadal go kochał i modlił się o jego wyzdrowienie. W tym czasie jego wujowie prowadzili negocjacje z Anglikami. Król Ryszard II był usposobiony pokojowo. Poprosił o rękę córkę króla Francji: dano mu Izabelę, która liczyła wówczas sześć lat. W zamian zadeklarował zwrot Cherbourga, portu, który niegdyś został oddany w zastaw przez Karola Złego. Króla zawieziono do Arches, aby mógł spotkać się z Ryszar-dem H. Podpisano zawieszenie broni na dwadzieścia osiem lat, co było równoznaczne z zawarciem pokoju. Anglicy nie wybaczyli Ryszardowi zwrotu Cherbourga ani jego pobłażliwości dla Francji. Jego władza była już mocno zachwiana, ale monarcha nie zdawał sobie z tego sprawy. Zresztą niemal w całej Europie sytuacja ulegała pogorszeniu. Schizma wciąż dzieliła świat chrześcijański. W Rzymie Bonifacy IX nastąpił po Urbanie VI. Klemens VII nadal jednak rządził w Awinionie z poparciem Francji. Uniwersytet Paryski włączył się do sporu. Gdy Aragończyk Pedro de Luna nastąpił po Klemensie VII, przybierając imię Benedykta XIII, nie przejawiał zamiaru abdykacji i opierał się usiłowaniom króla Francji, by skłonić obu rywali do rezygnacji. Kler z południa pozostał wierny Benedyktowi XIII. Wydawało się, że z konfliktu nie ma wyjścia. Tymczasem jedność chrześcijan była konieczna bardziej niż kiedykolwiek. Bajazyt i jego Turcy zagrażali Węgrom. Zaimprowizowano krucjatę. Kontyngent francuski, nad którym dowództwo objął Jan bez Trwogi (syn księcia Burgundii), był najliczniejszy. Bajazyt odniósł druzgocące zwycięstwo pod Nikopolis 25 września 1396 roku i zarządził masakrę jeńców. W 1399 roku Ryszard II, skompromitowany swoimi błędami i nadużyciami, został zdetronizowany przez Henryka Lancastera. Jego rywal zmusił 62 Obłąkany król go do abdykacji, uwięził w londyńskiej Tower i prawdopodobnie kazał za- mordować. Rozpoczęło się panowanie dynastii La^casterów. Ta zmSia bWa brzemienna w konsekwencje dla Francji. Wiek XIV kończył się niepokojami' i zamieszkami. Dwóch papieży dwóch cesarzy, król morderca w Anglii, król obłąkany we FhmdUlS grozi najazd turecki. Podczas gdy Historia oliwiła swoje kKSo Karola grą w karty która wówczas była nowością. Francuzi uskarS na coraz wyższe podatki i złorzeczyli księciu Burgundii. JednaSzeż? wab właśnie swoje ostatnie spokojne lata. Wkrótce armaniacjTbS czycy mieli rozpocząć krwawą walkę, a Anglicy skorzystali z S we wnętrznego rozdarcia. Trzeba było Francji Filipa Pięknego czy Karola Mądrego - zamiast tego miała króla pogrążającego ca, nocapom.edzy żywych, by uderzać w lament nad nowego ROZDZIAŁ 8 — Armaniacy i burgundczycy Obłęd bynajmniej nie studził miłosnych zapałów Karola, a raczej je zaostrzył. Królowa Izabela wciąż była przy wiązana, przynajmniej zmysłowo, do swego męża. Dała mu dwanaścioro dzieci, z których większość żyła krótko. Przyszły Karol VII, urodzony 1403 roku, był przedostatni. Król i królowa podejmowali współżycie, ilekroć szaleństwo króla łagodniało. Począwszy od 1407 roku zbliżenia stały się niemożliwe. Król nie chciał się myć, golić, zmieniać bielizny. Był pokryty robactwem i wrzodami spowodowanymi jego brakiem higieny. Aby zmusić go do zmiany koszuli, trzeba było uciekać się do podstępów albo stosować siłę. Izabela nie miała odwagi się do niego zbliżyć, po prostu podsunęła mu kochankę - Odinette de Champdivers. Ta kobieta była na tyle mężna, że dzieliła męki szalonego króla; tylko ona jedna potrafiła go uspokoić. Może nawet w końcu pokochała go, mimo jego degradacji. Kto się wówczas troszczył o małego Karola? Była to zresztą nieważna osoba, na którą nie zwracano uwagi, gdyż nie przeznaczono go do panowania. We Francji było wówczas trzech królów, jak mawiał zawiedziony kone-tabl Clisson: książęta Orleanu, Burgundii i Berry. Ludwik Orleański miał rządzić królestwem w imieniu swego brata. W rzeczywistości dzielił władzę z Filipem Burgundzkim. Ludwik Orleański był równie błyskotliwy jak Karol VI w początkach swego panowania. Stąpał jednak twardo po ziemi i był równie ambitny, jak chciwy. Wykorzystując obłęd swego brata, stale powiększał majątek. Jego dochody były niewystarczające, zatem czerpał pełnymi garściami ze skarbca. Filip Burgundzki wydawał się bardziej 64 Armaniacy i burgundczycy ostrożny, a jednak także działał na rzecz powiększenia swej fortuny. Ponieważ potrzebował pieniędzy na realizację swoich projektów, postępował tak, aby to skarbiec uzupełniał jego deficyty. Książę de Berry nie gustował w interesach, ale też czuwał nad napełnianiem swoich kufrów. Co się zaś tyczy księcia de Bourbon, nie brak mu było ani zdrowego rozsądku, ani doświadczenia, ale jego rad nikt nie słuchał. Opinie burgundczyków i orleańczyków różniły się od siebie niemal w każdej kwestii. Jedni byli wrogo usposobieni do papieża z Awinionu, drudzy go popierali. Burgundia była po stronie Henryka IV Lancastera, Orlean uważał go za uzurpatora i opowiadał się za Ryszardem II. Pierwszy brał stronę Wacława, władcy złożonego z urzędu przez część elektorów, drugi - Ruprechta Wittelsbacha. Obaj spierali się nieustannie, pozyskiwali zwolenników, którym starali się zapewnić stanowiska. Ich ugody były tylko pozorne. Nagle Filip Burgundzki zmarł (1404) po krótkiej chorobie. Jego syn i następca, Jan bez Trwogi, pozwolił sprawować rządy księciu Orleanu. Nie pojawił się nawet na dworze. Orleańczyk wykorzystał to i obwołał się naczelnym dowódcą Normandii i Pikardii. Wszczynał coraz to nowe akcje wymierzone w Henryka IV, króla Anglii, o którego kłopotach wiedział. Jan bez Trwogi pojawił się nagle i zażądał wejścia do rady królewskiej. Gdy dostał to, czego chciał, ruszył na Flandrię. Następnie wrócił do Paryża z eskortą, która bardzo przypominała wojsko. Książę Orleanu otrząsnął się i obawiając się uderzenia, zebrał swoich zwolenników. Opuścił stolicę z królową Izabelą i dziećmi (m.in. z przyszłym Karolem VII). Jan bez Trwogi wkroczył do stolicy. Uważał się za obrońcę sprawiedliwości i reformatora. Paryżanie drżeli. Obu książąt pogodzono. Rozpoczęła się ukryta wojna z Anglią: porwanie okrętów handlowych, złupienie kilku portów, pomoc militarna dla zbuntowanych Walijczyków. Książę Orleanu uznał, że nadeszła stosowna chwila, by odzyskać angielską Gujennę. Jan bez Trwogi chciał ugłaskać Henryka IV. Nie obchodziło go to, że był to uzurpator i prawdopodobnie zbrodniarz. Chciał chronić tkaczy z Flandrii i zachować monopol na wełnę. Obłąkany król „wysłał" księcia Orleanu do Gujenny. Nie zdziałał on tam niczego dobrego. Dyzenteria zdziesiątkowała jego armię, a deszcz zmusił go do wycofania się. Ta porażka zwiększyła wrogość między obydwoma książętami. Orleańczycy obrali sobie jako godło sękaty kij, a za dewizę „Nękam go". Burgundczycy obrali hebel, a za dewizę: „Mam cię". Ta dziecinada z obu stron była tragiczna w skutkach. Udało się po raz ostatni pogodzić rywali. Zgodzili się przyjąć komunię tą samą hostią, a następnie w wesołym nastroju spożyli obiad. W trzy dni po tej komedii, listopada 1407 roku, Jan bez Trwogi kazał zamordować swego rywala •lemnastu zbirom czyhającym nań przy ulicy Vieille-du-Temple. Ludwik 65 JOANNA D'ARC Orleański spożył kolację z królową w zajeździe Barbette. Uchodził wówczas, nie wiadomo czy słusznie, za jej kochanka. Poruszenie było ogromne, gdyż chodziło o królewskiego brata. Podejrzenia najpierw skierowały się ku panu de Cany, mężowi pięknej Mariette d'Enghien, kochanki zmarłego księcia: dała mu nawet syna, „Bastarda Orleańskiego", przyszłego hrabiego Dunois. Jednakże wyrozumiały mąż bez trudu oczyścił się z podejrzeń. Zresztą Jan z godnością przyznał się do winy. Mimo to uznał, że lepiej będzie uciec wraz ze wspólnikami. Paryżanie wzruszyli się, gdy księżna Orleanu, Yalentine Yisconti, przybyła w grubej żałobie błagać króla o wymierzenie sprawiedliwości. Karol VI był wtedy raczej przytomny. Zapłakał razem z tą wielką damą, ale były to raczej łzy bezsilności! Agenci Jana zdołali wkrótce wpłynąć na opinie: rozdawali złoto wraz z dobrym słowem. Krążyła pogłoska, że perfidna księżna zaczarowała obłąkanego króla. Jan bez Trwogi wrócił do Paryża i nie tylko nie okazywał skruchy, lecz chlubił się wręcz swoją zbrodnią. Znalazł się nawet doktor teologii z paryskiej Sorbony, Jan Petit, który w rozprawie o „tyranobójstwie" pospieszył z usprawiedliwieniem tego czynu, oświadczając, iż Ludwik Orleański był odrażającym tyranem, winnym obrazy majestatu, a ponadto czcicielem diabła. Królowa Izabela, która zawarła potajemny pakt z Ludwikiem Orleańskim, przeraziła się represji i wraz z dziećmi opuściła Paryż. Inni książęta krwi również poszukali sobie bezpiecznego schronienia. W tych okolicznościach mieszkańcy Liege się zbuntowali. Jan bez Trwogi musiał ich przykładnie ukarać, i to jak najrychlej, jeśli chciał uniknąć rozszerzenia się buntu. Królowa wróciła do stolicy; uzyskała od Karola rozkaz, na mocy którego miała objąć regencję. Nie mogła jej wszelako sprawować w takich okolicznościach! Żywiono nadzieję, że Jan poniesie klęskę. Ten zdusił bunt i wrócił do Paryża, bardziej niż kiedykolwiek zdecydowany przechwycić władzę. Królowa przewidziała jego powrót. Wycofała się do Tours, zabierając Karola. Był to poważny cios dla księcia Burgundii. Tylko podpis królewski mógł uczynić decyzje wykonalnymi. Tymczasem księżna Orleanu umarła, prawdopodobnie ze zgryzoty, gdyż uwielbiała Ludwika Orleańskiego, mimo jego kochliwości. Nic już nie stało na przeszkodzie pogodzeniu się obu rodów. Wtedy właśnie wtrącił się książę de Berry: nie wiadomo w jakim celu i przez jaki kaprys. Ta nowa komedia rozegrała się w katedrze w Char-tres 9 marca 1408 roku. Rozanielony król rozkazał młodemu księciu Karolowi Orleańskiemu (przyszłemu poecie) przebaczyć zabójcy ojca. Jan bez Trwogi sprawował od tej pory całkowitą władzę. Brutalnie „oczyścił" kręgi administracji podatkowej i kazał ściąć Jana de Montagu, podczaszego króla. Realizując swój plan, zdołał uśmierzyć obawy królowej i ściągnąć ją do Paryża. Aby usunąć delfina spod jej wpływów, przejął nad nim opiekę -w ten sposób jeszcze jeden zakładnik znalazł się w jego rękach. 66 Armaniacy i burgundczycy Despotyzm Jana bez Trwogi trwał rok. Karol Orleański, mimo iż był młody, zdobył się na odwagę i spiskował przeciwko niemu. Książęta de Bourbon i de Berry byli po jego stronie. Jego ludzie podsycali wśród paryżan nieufność wobec Jana bez Trwogi. Poprosił też o wsparcie Bernarda VII, hrabiego d'Armagnac, który przyjął entuzjastycznie tę propozycję i zaproponował, że dostarczy kontyngent Gaskończyków. Książę Bretanii postąpił podobnie. Karol Orleański zaręczył się z Bonne, córką Bernarda VII i stanął na czele całej koalicji. Jego zwolennicy byli odtąd znani pod nazwą armaniaków. Machina działała i wydawało się, że nic nie zdoła jej zatrzymać. Stary Berry znowu zaczął mediację. Podpisano kompromis, który nazwano pokojem z Bicetre. Jednak był to pokój pozorny. Karol Orleański nie rezygnował z pomszczenia śmierci swego ojca, a Jan bez Trwogi także nie chciał się wycofać. Tymczasem upłynął jeszcze jeden rok względnego spokoju. W rzeczywistości nienawiść między armaniakami a burgundczykami rosła z każdym dniem. Królestwo podzieliło się na dwa wrogie obozy. Podziały przebiegały nawet w ramach rodzin. Na przykład, książę Bretanii był „burgundczykiem", podczas gdy jego brat Arthur de Richemont „armania-kiem". Każdy z nich był gotów do walki. Królestwo, na obraz swego nieszczęsnego króla, pogrążało się w szaleństwie. W lipcu 1411 roku obaj rywalizujący ze sobą książęta w obelżywych słowach wypowiedzieli sobie wojnę. W swym odrażającym zapale posunęli się nawet do tego, że poprosili o pomoc Anglików. Henryk IV oczywiście opowiedział się za księciem Burgundii. Tymczasem armaniacy opanowali terytorium burgundzkie. Odnieśli sukcesy, a następnie, z niewyjaśnionego powodu, zmienili trasę i ruszyli na stolicę. Paryżanie pozostawali w większości „burgundczykami". Wezwali na pomoc Jana bez Trwogi i oczekując na jego przybycie masakrowali wszystko, co „armaniackie" lub co za takowe uważali. Wreszcie przybył Henryk IV, ale w towarzystwie hrabiego Arundela i 3 tysięcy Anglików. Entuzjazm opadł, gdyż zwietrzono zdradę. Aby nie pozostać w tyle, armaniacy zaproponowali, że oddadzą Akwitanię Henrykowi IV w zamian M jego poparcie. Ten wysłał im księcia Clarence'a z kontyngentem żołnierzy. Jan na próżno próbował opanować Bourges. Na mocy porozumienia zawieszono działania wojenne i podpisano w Auxerre pokój, który wart był niewiele więcej niż pokój z Bicetre. Wszelako wyjazd Arundela i Claren-L'a drogo kosztował. Książęta pozostawili na miejscu konia trojańskiego. Dla Anglików korzystny był rozłam wśród Francuzów, gdyż była to oznaka słabości władzy królewskiej, a nawet braku władzy. Ponieważ skarbiec był pusty, zwołano Stany Generalne, by zebrać „pełną icsę". Zgromadzenie w większości opowiedziało się za burgundczykami. łowcy zarzucali książętom haniebną rywalizację, nieudolne zarządzanie 67 JOANNA D'ARC finansami i spekulacje monetarne. Jan bez Trwogi był zasadniczo odpowiedzialny za te nadużycia. Uniwersytet Paryski opowiadał się po jego stronie. Jednak jego rzecznik, karmelita Eustachy de Pailly, wymienił głównych winowajców, prawdziwych lub domniemanych, a wśród nich mera Paryża, Piotra Desessartsa. Zaproponował odważne reformy. Utworzono komisję odpowiedzialną za ich ostateczny kształt. Tekst przedłożony zgromadzeniu znany jest pod nazwą Ordonnance Cabochienne. W stolicy panował już terror wprowadzony przez Jana bez Trwogi. Simon Caboche, rzeźnik, syn handlarki podrobami, wyszedł na ulicę z bandą pospólstwa. Buntownicy zawładnęli rezydencją delfina, następnie zajazdem Saint-Pol, gdzie obłąkany król musiał założyć białą czapkę. Nastąpiła niekontrolowana fala aresztowań, morderstw, kradzieży i łupiestw. Ordo-nans został wprowadzony przez Karola VT, lecz nie wcielono go w życie. Paryżanie wzięli się w garść. Caboche wraz z całą bandą zostali postawieni poza prawem i wypędzeni. Książęta jeszcze raz przystąpili do negocjacji i podpisali pokój w Pontoise. Jan bez Trwogi, tymczasowo zdyskredytowany, uznał za roztropne opuścić stolicę. Paryż przeszedł więc w ręce arma-niaków. Ordonans zniesiono. Nastąpił odwet, który spowodował tyle ofiar, ile poprzednie akcje „oczyszczania". Wojna z Anglią wisiała na włosku. Przyszły Karol VII miał wówczas dziesięć lat. Widział, jak stronnicy Caboche'a opanowali jego rezydencję, mordowali niewinnych ludzi na ulicach, a potem jak armaniacy wydawali podobne okrzyki nienawiści i popełniali takie same morderstwa. Jego sytuacja uległa gwałtownej śmianie. Jolanta Aragońska, którą przez uprzejmość tytułowano królową Sycylii, spotkała się z Izabelą w zajeździe Barbette. Była żoną Ludwika H Andegaweńskiego. Jako hrabia tej prowincji, Ludwik II był również właścicielem Maine i Prowansji. Domagając się praw swego ojca, uwikłał się, nie mając ku temu podstaw prawnych, w podbój królestwa Neapolu. W czasie jego nieobecności Jolanta Aragońska zarządzała sprawnie hrabstwami. Dotychczas lawirowała między rywalizującymi stronnictwami. Gdy Ludwik H wrócił z Italii, gdzie poniósł druzgocącą klęskę, Jolanta przekonała go, by przyłączył się do armaniaków. Postanowiła wydać za mąż swoją córkę, Marię Andegaweńską, za przyszłego Karola VII, który wówczas nosił skromny tytuł hrabiego Ponthieu. Ze zdaniem Karola nie liczono się tak dalece, że królowa Izabela udzieliła natychmiast zgody. Zaręczyny odbyły się wkrótce, pod nieobecność króla, który był zajęty. Narzeczona nie miała jeszcze dziewięciu lat. Następnie Jolanta Aragońska zabrała obydwoje dzieci do Angers. Był to szczęśliwy zbieg okoliczności. Oddalony od trujących wyziewów i niepokojów stolicy, Karol VII wrócił do zdrowia. Odkrył również, czym jest zgodna rodzina. Jolanta Aragońska kochała go i traktowała jak rodzonego syna. Zajęła się jego edukacją, dała mu znakomitych 68 Armaniacy i burgundc nauczycieli. To jej zapewne zawdzięczał fakt, że stał się jednym z najlepiej wykształconych książąt swoich czasów, człowiekiem uczonym - podobnie jak Karol V Mądry, jego dziadek. Historia przyspieszyła biegu. W styczniu 1412 roku w miasteczku lota-ryńskim przyszła na świat nieznana nikomu dziewczynka - miała ona stać się Joanną d'Arc. W 1413 roku Henryk IV angielski umarł wyczerpany zgryzotami i chorobą. Nie zdołał nigdy naprawdę zaistnieć dla swego ludu. jego syn, Henryk V, zajął miejsce ojca. Miał serce twarde jak lód i bezlitosne, ducha pragmatycznego, demonstrował głęboką wiarę, by ukryć swe apetyty. Od samego początku panowania chciał odzyskać imperium Planta-genetów. Bez trudu uzyskał środki, których potrzebował na wyposażenie armii. Następnie rozpoczął rozmowy z Janem bez Trwogi. Traktat sojuszniczy podpisano w Leicester, w 1414 roku. Jan, powodowany pragnieniem zemsty i chciwością, zobowiązał się pomagać królowi Anglii w odzyskaniu terytoriów zajętych przez armaniaków. Po zakończeniu przygotowań Henryk V wysłał swoich posłów. Mieli zmusić obłąkanego króla do oddania Henrykowi Jego dziedzictwa", to znaczy królestwa Francji. Zapomniał, że wywodził się z rodu Lancasterów i był synem uzurpatora, a co za tym idzie - nie miał do Francji żadnych praw. Karol kazał mu odpowiedzieć, że wyśle poselstwo do Londynu. To dziwaczne poselstwo miało składać się nie mniej niż z 600 osób. Zaofiarowało ono Henrykowi rękę córki Karola VI, Katarzyny wraz z posagiem w wysokości 800 tysięcy ecus oraz restytucję części Akwitanii. Henryk odrzucił tę propozycję. Domagał się całego królestwa. Zresztą jego przygotowania do wyprawy dobiegały końca. 11 sierpnia 1415 roku wyruszył z Southampton z 1400 okrętami i 30 tysiącami ludzi. ROZDZIAŁ 9 Azincourt Henryk V wylądował bez przeszkód we Francji 13 sierpnia i 19. rozpoczął oblężenie Harfleur, którego bronił pan de Gaucourt. Chcąc okazać łaskawość, pozwolił oblężonym zwrócić się o pomoc do Karola VI. Wiedział o obłędzie króla i anarchii, jaką to spowodowało. Był świadom tego, że Francja nie przygotowywała się na wypadek najazdu. Harfleur skapitulowało 22 września, nie doczekawszy się pomocy. Henryk, demonstrując swą pobożność, udał się do kościoła świętego Marcina, by podziękować Bogu za to pierwsze zwycięstwo. Planował następnie przemarsz do Paryża, gdzie wciąż panował zamęt. Raptem jego armię zaatakowała dyzenteria. Zostawił chorych i jeden silny garnizon w Harfleur, po czym - zmieniając cel - postanowił udać się do Calais, łupiąc, niszcząc i paląc wszystko po drodze. Krótko mówiąc, chciał powtórzyć wyczyn Edwarda III spod Crócy. Francuzi, w imieniu Karola VI, rozpoczęli mobilizację. Armia, którą armaniacy zdołali zorganizować, była jedynie zbieraniną wielbicieli turniejów. Poproszono o pomoc miasta, lecz odrzucono oferty piechurów i kuszników. Dowódcy byli przeciętni. Zupełnie zapomnieli o lekcji, jakiej udzielił im du Guesclin. Druzgocące porażki pod Crócy i Poitiers były dla nich jedynie mglistym wspomnieniem. Ta wspaniała jazda w każdym razie nie miała za sobą należytego treningu wojskowego. Jest zrozumiałe samo przez się, że nie obawiała się wcale Anglików. Chciała tylko dokonać wielkich czynów zbrojnych. Jan bez Trwogi był na tyle nieprzyzwoity, że zaproponował swoje usługi, mimo że był sojusznikiem Anglików. Najprawdopodobniej zdradziłby w trakcie działań wojennych. Jego propozycję wzgard- 70 Azincourt li\vie odrzucono, więc zabronił swoim wasalom odpowiedzieć na wezwanie królewskie. Ale - należy przypuszczać - nie popierano go jednomyślnie, albowiem niektórzy z nich, łącznie z jego rodzonym bratem, na swoje nieszczęście, walczyli w szeregach francuskich. Henryk skrupulatnie realizował swój plan zniszczenia, choć w każdej chwili mógł się obawiać ataku ze strony francuskiej. Naśladując Edwarda III, próbował przeprawić się przez Sommę w Blanchetaąue, ale przejście było strzeżone. Musiał wobec tego w ulewnym deszczu przedostać się w kierunku ujścia rzeki Ham. Następnie kontynuował marsz na Calais. Francuzi byli już blisko. Oni również z trudem posuwali się naprzód po ziemi rozmiękłej od wody. Galopowali bezładnie w osobnych kolumnach. 25 października 1415 roku obie armie spotkały się pod Azincourt. Francuzów było około 50 tysięcy, Anglików niewiele ponad 15 tysięcy. Konetabl Karol d'Albret stawiał na przewagę jazdy. Uformował swój własny oddział, zbierając konnych w czterdziestu szeregach. Jego dwa skrzydła miały nierówną siłę, a przede wszystkim znajdowały się za blisko trzonu wojska, by móc skutecznie manewrować. Kierując się ostrożnością, za swoim oddziałem ustawił oddział rezerwowy. Liczył na efekt uderzenia, uważając, że łucznicy angielscy zostaną pokonani w pierwszej szarży. Henryk rozstawił swoje wojska w czterech szeregach, ochronę stanowili łucznicy. Ci ostami wbili długie, zaostrzone pale, by powstrzymać atak konnicy. Zapowiadało się na powtórkę katastrofy pod Crćcy. Konetabl d'Albret nie pomyślał nawet o rym, by okrążyć armię angielską. Zapomniał też, że ziemia nasiąknięta wodą spowolni zmasowany atak, po którym spodziewał się cudów. Ziemia zapadała się pod kopytami opancerzonych koni obciążonych dodatkowo metalem i zbrojami jeźdźców. Francuzi i Anglicy obserwowali się nawzajem przez chwilę w ulewnym deszczu. Na krótko wyszło słońce. Łucznicy angielscy nałożyli strzały na cięciwy i wystrzelili jak na ćwiczeniach. Awangarda francuska, mocno przetrzebiona, cofnęła się w stronę trzonu armii. Skrzydła nie zdołały się rozwinąć. Nastąpiło przerażające zamieszanie, rżące konie zrzucały z siebie jeźdźców. Napór był tak silny, że wielu walczących zostało po prostu stratowanych, zanim zdążyli dobyć miecza. Henryk V miał oko prawdziwego wodza. Kazał zatrąbić do ataku. Rozproszeni Francuzi cofnęli się w stronę korpusu, który nie był zdolny do interwencji. Nie była to bitwa, lecz nieopisana masakra. Jeńców było więcej niż Anglików. Henryk kazał ściąć tych, którzy nie mogli zapłacić okupu, czyli wykłych żołnierzy. 1500 ocalało, a wśród nich Karol Orleański i książę de 'Ourbon. Po stronie Francuzów było 7 tysięcy zabitych, Anglików - zaled-400. Miejscami trupy piętrzyły się na wysokość człowieka. Wieczorem, tej rzezi, podejmując przy stole Karola Orleańskiego, król Anglii rzekł: 71 JOANNA D'ARC - Drogi kuzynie, jedz z apetytem. Przyznaję, że Bóg obdarzył mnie łaską zwycięstwa nad Francuzami, ale nie dlatego, że na to zasługuję. Jestem jednak pewny, że chciał ukarać Francuzów i jeśli jest prawdą to, co słyszałem, nie był to cud, gdyż powiadają, że takiego bałaganu, rozpasanych żądz, grzechów i występków nikt we Francji jeszcze nie widział... Wszelako obawiał się on kolejnej ofensywy, więc dał rozkaz odwrotu do Calais, gdzie wsiadł na okręt i odpłynął do Anglii. Przyjęto go jak triumfatora, choć jego podbój ograniczył się tylko do Harfleur, a było to niewiele. Odniósł przecież zwycięstwo pod Azincourt, ale Anglicy czuli, że koło fortuny się odwróciło. Tymczasem dla Francji sytuacja nie byłaby jeszcze stracona, gdyby miała prawdziwego króla. Zapewne niewiele było domów, w których nie opłakiwano by zabitych czy jeńców. Jednak pod Azincourt 40 tysięcy walczących przeżyło. Zapewne galopowali oni na złamanie karku, myśląc, że Anglicy ich ścigają. Można było przegrupować uciekających, utworzyć na nowo armię, która miałaby szansę zwyciężyć. Jednak nie uczyniono nic, by naprawić sytuację. Klęska pod Azincourt wywołała potężny wstrząs psychiczny. Opinia uznała, że odpowiadają za nią armaniacy. W istocie była ona owocem niezgody Francuzów i obłędu Karola VI. Bandy burgundczyków pustoszyły bezkarnie Beauce oraz Ile-de-France. Jan bez Trwogi przygotowywał w ten sposób swój powrót do Paryża. Panem stolicy był wówczas Bernard hrabia Armagnac. Król mianował go konetablem na miejsce d'Albreta, zabitego pod Azincourt. Znienawidzony przez ludność, Bernard utrzymywał się przy władzy dzięki terrorowi. Paryżanie całowali rękę, której nie mogli uciąć, lecz agenci Jana nie próżnowali. Przyszły Karol VII żył sobie szczęśliwie w Angers, w towarzystwie Marii Andegaweńskiej. Wykorzystał najpierw to, co najlepsze. Wydarzenia kazały mu wyjść z pustelni i wypchnęły go na pierwszy plan. Delfin Ludwik nagle zmarł, w dziwnych okolicznościach, 18 grudnia 1415 roku. Jego starszy brat, Jan de Touraine, umarł 6 kwietnia 1417 roku w okolicznościach nie mniej zastanawiających. Karol został zatem delfinem. Królowa Izabela próbowała go złowić w swoje sieci, jednakże Bernard hrabia Armagnac czuwał. Prefekt Tanguy du Chatel zatrzymał głównych przybocznych królowej. Została zesłana do strzeżonej rezydencji w Tours, a jej majątek skonfiskowano. Tego nie wybaczyła nigdy ani Karolowi, ani arma-niakom. W maju 1417 roku delfin został mianowany głównodowodzącym królestwa, co dawało mu prawo zastąpienia ojca w razie „utrudnień". W sierpniu książę Burgundii, brnąc w zdradzie, ogłosił manifest, wzywający paryżan do wprowadzenia sprawiedliwości w królestwie, co oznaczało bunt przeciwko Bernardowi. Wkroczył z 49 tysiącami ludzi, a w tym samym czasie 72 Azincourt Anglicy wylądowali w Normandii. Rozzuchwalony zwycięstwem pod Azincourt, Henryk V postanowił podbić Normandię. Rozpoczął oblężenie Caen, które poddało się 20 sierpnia z braku pomocy. Henryk wybił do nogi cały garnizon. Wielu mieszczan wymordowano, pozbawiono dóbr i wypędzono. Czyż Henryk nie był mieczem Bożym, narzędziem karzącym grzesznych i zepsutych Francuzów? Bayeux, Argentan, Alen?on, Falaise poddały się. Henryk wszędzie siał przerażenie. Raptem zmienił taktykę - Normandczy-kom, którzy zgodzili się przyłączyć do niego, to znaczy zostać Anglikami, nic już nie zagrażało. Opornych prześladowano i wypędzono w pohańbieniu: rozdawano ich majątki i zamki. Jan bez Trwogi działał równolegle. Uwolnił królową Izabelę i - ponieważ wciąż dążyła do tego, by być regentką - utworzył w jej imieniu marionetkowe władze. Potem jego wojska zagroziły Paryżowi. W nocy z 28 na 29 maja 1418 roku Villiers de L'Isle-Adam, kapitan burgundzki, podstępem wkroczył do stolicy. Miał 800 ludzi, ale zwolennicy Jana wyszli z ukrycia, żeby udzielić mu pomocy. Villiers de L'Isle-Adam zajął miejsca strategiczne. Pospieszył do zajazdu Saint-Pol, żeby wydostać stamtąd Karola VI. Obłąkanego króla wsadzono na konia i kazano mu defilować jak w koszmarnym orszaku. Villiers popełnił gruby błąd: zapomniał o delfinie, który rezydował w zajeździe Petit Musc z Marią Andegaweńską, swoją narzeczoną. Prefekt Tanguy du Chatel naprawił to przeoczenie, lecz na swój sposób. Porwał go, zawiózł od razu do Bastylii, a stamtąd do Melun. Ten lojalny sługa uratował następcę tronu. Jednak Maria Andegaweńska pozostawała na łasce burgundczyków. W godzinach, jakie nastąpiły po porwaniu delfina, rozszalał się bunt -potworny, bezlitosny. Typy spod ciemnej gwiazdy łupiły, gwałciły i mordowały. Bernard hrabia Armagnac został poddany straszliwym torturom. Tej nocy i w ciągu następnych dni zginęło 5 tysięcy armaniaków. Jan bez Trwogi i Izabela wkroczyli uroczyście, tratując cuchnące zwłoki. 29 lipca, po zakończeniu podboju Cotentin, Henryk V rozpoczął oblężenie Rouen, stolicy Normandii. Tymczasem powstał ruch oporu, choć nieśmiały i sporadyczny. Opactwo-twierdza Mont-Saint-Michel odmówiło poddania się, a delfin, który uosabiał jedyną legalną władzę, znalazł się w bezpiecznym miejscu w Bourges. Obłąkany król miał już tylko rzadkie przebłyski świadomości. Gdy Jan bez Trwogi przywiózł Izabelę do Paryża, Karol VI wybełkotał: - Drogi kuzynie, miło cię powitać, dziękuję ci za dobro, jakie uczyniłeś królowej... Jan odniósł Pymisowe zwycięstwo. Uważał się za triumfatora, ale takiej rewolucji z łamaniem struktur państwa, odwołaniem tysiąca jego najlepszych sług, niszczeniem instytucji i opróżnianiem kasy za pomocą demago- 73 JOANNA D'ARC gicznych chwytów nie przeprowadza się bez ryzyka. Jan pobierał trudną lekcję rządzenia. Wykorzystał Capeluche'a i jego rzeźników, aby obalić swoich przeciwników. Capeluche trzymał go jednak w szachu. Niezadowolony, rozpętał zamieszki 21 sierpnia 1418 roku. Uderzono w bogatych, niezależnie od stronnictwa, do jakiego należeli. Złupiono ich domostwa, mordowano bezlitośnie, nie oszczędzając nawet kobiet w ciąży. Jan bez Trwogi z największym trudem zdołał przywrócić coś na kształt porządku. Udało mu się pojmać Capeluche'a i kazał go ściąć. Następnie wysłał swoje bandy, by oblegały twierdzę armaniaków w Montlhćry. Buntownicy ginęli tam masowo, zgodnie z jego przewidywaniami. Jednakże ich zbrodnie i kradzieże spowodowały znaczny wyłom w stronnictwie burgundzkim. Oblężenie Rouen przedłużało się mimo talentów i „boskiej" misji Henryka V. Francja nie była zatem jeszcze pokonana, mimo klęski pod Azin-court i podboju Normandii. Wystarczyłoby pogodzić wreszcie armaniaków z burgundczykami i stworzyć wspólny front przeciwko najeźdźcy. Jolanta Aragońska i książę Bretanii dokładali wszelkich starań. Podpisano nawet traktat pokojowy w Saint-Maur 16 września 1418 roku i Maria Andegaweńska została uwolniona. Delfin odrzucił projekt. Zrozumiał, że Jan bez Trwogi chce po prostu znów nad nim zapanować i wykorzystać władzę, jaką dysponował. A przede wszystkim nie zapomniał o sojuszu angielsko--burgundzkim. Jan odpowiedział mu, wprowadzając podpisany przez szalonego króla rozkaz, który odbierał delfinowi tytuł naczelnego dowódcy królestwa. , ROZDZIAŁ 10 Dziura, przez którą Anglicy przeszli do Francji Nie wszystko jeszcze było stracone. Delfin zwołał wojskowych. Przybyli tłumnie. Tanguy du Chatel został mianowany marszałkiem. Fortece kontrolowane przez armaniaków otrzymały potężne wsparcie. Wiele twierdz burgundzkich znalazło się w rękach obozu królewskiego. W owych czasach przyszły Karol VII chętnie przywdziewał zbroję. Nie wzdragał się przed osobistym udziałem w walce; sypiał też na słomie. Wychwalano jego męstwo. Po przyjęciu tytułu regenta zdołał sformować zalążek rządu i administracji. Sędziowie, administratorzy, ludzie uniwersytetu, którzy nie chcieli należeć do stronnictwa burgundczyków, teraz przyłączyli się do niego. Utworzył parlament z siedzibą w Poitiers oraz Izbę Obrachunkową, którą umieścił w Bourges. Uformował radę królewską, w której z pewnością zasiadali lepsi i gorsi, ale w której Jolanta Aragońska grała pierwsze skrzypce. Byli mu oddani potężni panowie, tacy jak Jakub de Bourbon, hrabiowie Tonnerre i Penthievre, marszałek de Rieux, panowie Mortemar i de Barba-zan, Jean de Torsay, dowódca kopijników. Można łatwo pojąć, dlaczego delfin „zawadzał" księciu Burgundii. Oblężenie Rouen wciąż trwało. Karol, wzięty w kleszcze angielsko-bur-gundzkie, nie mógł ruszyć na odsiecz. Gdyby spróbował przerwać blokadę, Jan bez Trwogi natychmiast zadziałałby w odwrotnym kierunku. Rouen oddało się 19 stycznia 1419 roku. Wierny swoim obyczajom, Henryk V ł ściąć głównego obrońcę (Alaina Blancharda) i tych mieszkańców n, którzy nie chcieli uznać go za króla. Od tego czasu Normandia była 75 JOANNA D'ARC angielska, z wyjątkiem Mont-Saint-Michel, które jeszcze stawiało opór. Henryk był skłonny do pertraktacji. Wyznaczył delfinowi spotkanie w Śvreux na 16 marca, co nie przerwało jego marszu na Paryż. Jest prawdą, że Karol, obawiając się nie bez podstaw, że zostanie po prostu porwany, nie udał się do Śvreux. Anglicy opanowali Yernon, Mantes i Meulan. Oblegali La Roche-Guyon, którego broniła Perette de La Riviere, owdowiała po bitwie pod Azincourt. Ta bohaterska kobieta wolała w biedzie i nędzy odejść wraz z dziećmi, niż uznać władzę Henryka. Opierała się przez dwa miesiące, by potem honorowo skapitulować. Paryżan ogarnęła panika, gdy Anglicy przybliżyli się do miasta. Jan bez Trwogi wymógł na Henryku rozejm, który zaczął obowiązywać 7 kwietnia 1419 roku. Uratował twarz. Henryk nie odmówił negocjowania warunków pokoju. Przemawiał z pozycji siły, w każdej chwili gotów podjąć działania wojenne. Ustalono, że spotkanie odbędzie się między Meulan a Mózy. Królowa Izabela ofiarowała wspaniały pawilon królowi Anglii, ten zaś uroczyście powitał królową, która przyprowadziła swoją córkę, Katarzynę Francuską. Jan bez Trwogi reprezentował Karola VI, który miał „trudności". Henrykowi V towarzyszyli bracia - książęta Gloucester i Clarence - oraz hrabia Warwick i arcybiskup Canterbury. Doradcy Jana nie byli jednomyślni co do taktyki, jaką należało obrać. Bankietowano i bawiono się na turniejach, jak to było w zwyczaju. Henryk domagał się ścisłego przestrzegania traktatu z Bretigny, to znaczy zwrotu królestwa Plantagenetów takiego, jakim było w swoim apogeum. Żądał także panowania całkowitego i pełnego - nie chciał być wasalem króla Francji. Jednakże, aby podpisać pokój, nieodzowna była zgoda regenta. Ustępstwo w istocie dotyczyło znacznej części prowincji, które pozostały mu wierne. Tymczasem Karol nie respektował nawet zawieszenia broni! Jego dowódcy opanowali Bonneval i Beaumont-sur-Oise, zbliżali się do Yincennes, zaskakując wojsko angielskie w Brie. La Hire i Kaintrailles zadebiutowali w Pikardii. Ostatnie bandy burgundczyków przepędzono z Poitou. Książę Burgundii miał jednak poważniejszy problem. Jolanta Aragońska, bliska krewna kardynała-hrabiego Louisa de Bar, oderwała go od stronnictwa burgundzkiego. Co gorsza, zaręczyła syna Renć Andegaweńskiego (przyszłego króla Renć) z Izabelą, dziedziczką księstwa Lotaryngii. W ten sposób Barrois i Lotaryngia wymykały się spod wpływów Jana bez Trwogi, on zaś miał jeszcze inne powody do niepokoju. Henryk powiedział mu: - Drogi kuzynie, chcemy, abyś wiedział, że będziemy mieli córkę twego króla i wszystko, o co poprosiliśmy wraz z nią, albo wyrzucimy jego i ciebie z królestwa. Jan zraniony do żywego odparł: - Sire, mówisz co chcesz. Ale zanim wyrzucisz mego pana i mnie poza 76 Dziura, przez którą Anglicy przeszli do Francji granice królestwa, będziesz miał kłopoty, nie mam co do tego żadnej wątpliwości. Rozmowy skończyły się fiaskiem. Jan zrozumiał wreszcie, że oszukując innych, oszukał samego siebie. Ale czy był zdolny do szczerości? Wobec pogróżek Henryka zbliżył się do delfma-regenta. Nie miał zresztą innego wyjścia. 8 lipca 1419 roku Jan bez Trwogi i Karol spotkali się w Pouilly. Byli tak dalece nieufni wobec siebie, że każdy z nich przybył z niewielką grupką żołnierzy w charakterze eskorty. Wymieniono grzeczności i postanowiono zjednoczyć wysiłki do walki z Anglikami. Podpisano nawet 11 lipca prawomocny traktat sojuszniczy oraz uzgodniono następne spotkanie w Mon-tereau w celu uregulowania szczegółów. Na dowód dobrej woli Jan podzielił się z regentem opłatkiem. Nikt jednak nie zapomniał o tym, że odegrał tę samą komedię przed zamordowaniem księcia Orleanu w 1407 roku. Powiadomiony o nagłym zwrocie swego sojusznika, Henryk zerwał zawieszenie broni. Jego oddziały rozpoczęły oblężenie Gisors i Chateau--Gaillard. Yilliers de L'Isle-Adam oddał Pontoise po parodii obrony. Jan bez Trwogi starał się uspokoić paryżan. Wysłał emisariuszy do króla Anglii, zbierając jednocześnie armię w Troyes. Rezydowała tu królowa Izabela. Obłąkany król przebywał tam razem z nią. Jan najwyraźniej prowadził podwójną grę. Tanguy du Chatel, wódz armii regenta, przypomniał mu o spotkaniu w Montereau. Nieufny książę Burgundii wahał się. Jego kochanka, pani de Giąć, skłoniła go do wyjazdu. Insynuowano potem, że pracowała dla Jolanty Aragońskiej. Wiele osób było podwójnymi agentami; zapewniali sobie w ten sposób przyszłość. Można również przypuszczać, że Jan kazał się prosić, by zamaskować swoje rzeczywiste intencje. W każdym razie jego pogodzenie się z delfinem nie było z pewnością bezinteresowne. Cel pozostał ten sam: ściągnąć Karola do Paryża i w taki czy inny sposób zniweczyć jego wpływy. Karol kazał skonstruować galerię na środku mostu Montereau. Była ona podzielona na trzy części. Spotkanie miało się odbyć w części środkowej. O września 1419 roku obaj książęta przybyli na brzeg Sekwany wraz ze swymi eskortami. Uzgodniono, że każdemu z nich będzie towarzyszyło dziesięciu zbrojnych ludzi. Karol i Jan wreszcie się spotkali. Książę ukląkł przed delfinem, który uprzejmie podniósł go z ziemi. Wymieniono grzeczności i namaszczone słodyczą słowa. Książę uroczyście oddał swoją osobę, dobra i wasali do dyspozycji delfina w celu walki ze wspólnym wrogiem. Uamstwa i zaprzeczenia nic go nie kosztowały. Delfin zarzucił mu delikatne, że odkładał spotkanie w Montereau i że wycofał się z kilku fortec ewidzianych traktatem z Pouilly. Zgodził się jednak wybaczyć mu zwło-?• Następnie wszedł in medias res - wspólny opór wobec najeźdźcy 77 JOANNA D'ARC angielskiego. Podkreślał ciężkie położenie ludu, zerwanie rozejmu przez Henryka i jego dalszą inwazję. Jan milczał. Delfin przypomniał mu, że zobowiązał się zerwać swój sojusz z Anglikami i wypowiedzieć im wojnę. Książę wpadł w gniew, odparł, że podczas nieobecności Karola VI nie mógł podejmować decyzji. Było rzeczą konieczną, aby regent udał się do Troyes, do swego ojca. Zaczęli mówić podniesionymi głosami. Pan de Navailles, jeden z osobistych strażników Jana bez Trwogi, zbliżył się do Karola z mieczem do połowy wyjętym z pochwy. Położył mu rękę na ramieniu i zakrzyknął: - Panie, dołączysz teraz do swego ojca! Jan bez Trwogi również jął wydobywać miecz. Regent wpadł w pułapkę. Jednak Tanguy du Chatel zaciągnął go za galerię. Francuzi rzucili się z mieczami w garści, by ratować swego pana. Jan padł z rozpłataną czaszką. Kim był zabójca? Nikt tego nie wie, a relacje różnią się, w zależności od tego, czy ich autorami są armaniacy, czy burgundczycy. Było oczywiste, że odpowiedzialność za to zabójstwo przypisano regentowi. Oskarżono go o to, że wciągnął Jana w zasadzkę. Jest jednak rzeczą znamienną, że nie próbował on wyrwać burgundczykom swego ojca, korzystając z ich nieuwagi. Trzeba też podkreślić, że w 1419 roku miał niewiele ponad 16 lat. Makiawelizm, jaki mu przypisywano, był w jego wieku niemożliwy! Co się zaś tyczy jego doradców, byli skonsternowani, gdyż zdali sobie sprawę z błędu politycznego, popełnionego przez kilku zapaleńców z ich własnej inicjatywy. Sądząc, że uratują delfina, postawili go w niemożliwej do rozwiązania sytuacji, być może nawet utraty królestwa. Gdy Franciszek I przybył do Dijon w 1521 roku, mieszkaniec Chartres pokazał mu czaszkę Jana bez Trwogi, mówiąc: - Sire, to jest dziura, przez którą Anglicy przeszli do Francji. Nie było to zupełnie ścisłe, ponieważ AJiglicy we Francji już byli. Henryk V i tak nie miał już zaufania do Jana bez Trwogi, lecz zabójstwo w Montereau dostarczyło mu nieoczekiwanie pretekstu, a przede wszystkim otworzyło pole do działania. Jan był również zdyskredytowany w opinii paryżan. Mimo to wszechpotężna partia burgundczyków zamówiła nabożeństwo żałobne godne nawet nie króla, lecz cesarza. Trzy tysiące funtów wosku płonęło pod sklepieniem Notre Damę. Rektor uniwersytetu, Jan U Archer, wygłosił laudację. Wszystkie kościoły w stolicy pokryto kirem. Filip Dobry przebywał w Gandawie, gdy się dowiedział, że zabito jego ojca. Omal nie umarł z wrażenia, ale dość szybko się opanował. Musiał bezzwłocznie działać. Sprawa Montereau niemal automatycznie pchała stronnictwo burgundczyków w objęcia Anglików. Jednakże decyzja należała do Filipa. Regent wysłał mu obiektywne i szczegółowe sprawozdanie ze sprawy Montereau, przypominając o traktacie z Pouilly. Filip nie mógł 78 dopuścić, że zabójca jego ojca był niewinny. Jednakże nie miał odwagi zwrócić się ku Anglikom. Bardzo różny od swego ojca, zachował ducha rycerskiego. Inteligencja nie naruszyła w nim zalet serca. Mniej ulegał pragnieniu zemsty niż uwarunkowaniom politycznym. Sojuszu z Anglią domagali się z zapałem paryżanie, powodowani nienawiścią do armania-ków, a także niegodna królowa Izabela w imieniu obłąkanego króla. Izabela nigdy nie stała się Francuzką. Pozostała Bawarką. Przyszłość królestwa Francji nie była dla niej ważna. Liczyły się tylko jej interesy i przyjemności. Nie wybaczyła armaniakom, że deportowali ją do Tours i odsunęli od spraw państwa. Ośmieliła się napisać królowi Anglii, że regent, jej rodzony syn, rozmyślnie pogwałcił traktat z Pouilly, że to na nim spoczywa całkowita odpowiedzialność za zabójstwo w Montereau. Domagała się przykładnego ukarania winowajcy: „W tym potwornym i godnym potępienia przypadku, bardzo dostojny i doskonały książę, nasz kuzyn, rzeczony pan [obłąkany król] i my, mamy zamiar uwiadomić co do tego naszego ojca, świętego Papieża, Cesarza i innych Królów katolickich, którzy ocenią potworność zdarzenia i jego wielką ohydę, i wspomogą mego pana i pasierba z Burgundii, który pragnie pomścić okrutną i bezsensowną śmierć naszego kuzyna...". Wielka musiała być radość Henryka, gdy otrzymał to posłanie. W ten sposób dostarczyła mu legalnego sposobu usunięcia jedynego rywala, złamania nędznego młodzika, który uważał się za regenta królestwa. Izabela nie zatrzymała się w połowie drogi! Wymusiła na nieszczęsnym Karolu VI oświadczenie, w którym określił swego syna jako „zabójcę winnego zbrodni obrazy majestatu, niszczyciela i wroga publicznego, wroga Boga i sprawiedliwości". Ten nieszczęsny obłąkaniec radził swym poddanym, aby przestali być posłuszni pseudoregentowi. Uznawał go za niegodnego tronu, gdyż złamał słowo książęce i honor. Zapowiadał również zamiar połączenia się sojuszem z królem Anglii i oddania mu córki Katarzyny za żonę. Regent wiedział o wszystkich tych przetargach swej matki i Filipa Dobrego z królem Anglii, ale się z tym nie liczył. Jego sytuacja wydawała się beznadziejna. Miał mimo wszystko odwagę stawić jej czoło. Najpierw wyposażył swoje miasta i miejsca graniczne w solidne garnizony, udał się w objazd propagandowy, pojechał do Lyonu i Tuluzy. Jego młodość i odwaga podbijały serca. Wszędzie przyjmowano go jako prawowitego władcę. Tymczasem 2 grudnia 1419 roku w Arras Filip Dobry podpisał prelimi-naria traktatu przewidującego, że Henryk V otrzyma tytuł dziedzica króla "rancji po ślubie z księżniczką Katarzyną i że to on będzie regentem "ólestwa. Co więcej, nowy książę Burgundii zobowiązywał się do walki jego boku. Królowa Izabela brała udział w niechlubnej kampanii, mającej ^dyskredytować jej syna i przygotować jego ostateczne odsunięcie od wła- 79 JOANNA D'ARC dzy. Rozpowszechniano pogłoskę, że jest on bękartem i z tego powodu nie ma żadnych praw do korony. Obłąkany król nie mógł go bronić. Czy pamiętał w ogóle, że ma syna? Rezydował w Tours w towarzystwie perfidnej Izabeli. Był to już tylko strzęp człowieka bełkocącego jakieś słowa bez związku. A zatem właśnie w Troyes podpisano 21 maja 1420 roku ostateczny traktat i tu odbyła się podniosła ceremonia, podczas której królestwo Francji przeszło z rak do rąk. Henryk V ukląkł przed Karolem VI, który ze szklanym wzrokiem i błogim uśmiechem próbował go podnieść i ucałować. Byli przy tym obecni: Izabela, Filip Dobry, książę Clarence, tłum doradców i notabli. Nazajutrz haniebny traktat z Arras został zatwierdzony w katedrze w imieniu obłąkanego króla. Jego najważniejsze postanowienia były następujące: 1) Karol VI miał oddać Henrykowi V za żonę swoją córkę, Katarzynę Francuską. Henryk miał zapewnić swemu teściowi użytkowanie królestwa i przyrzekał, jeśli ten ostatni umrze, przyznać królowej-wdowie stanowisko oraz rentę odpowiednią do jej stanu; 2) Karol VI oświadczał, że po jego śmierci królestwo Francji na zawsze przejdzie w ręce Henryka i jego spadkobierców. Z uwagi na „trudności", jakie przeżywa, powierza natychmiast regencję swemu przyszłemu zięciowi, bez żadnych ograniczeń; 3) traktat obligował Henryka do zmuszenia „buntowników" do posłuszeństwa: chodziło najwyraźniej o stronników delfina; 4) szlachtę stanowczo zachęcano do tego, by złożyła przysięgę Henrykowi V i lojalnie mu służyła; 5) Henryk miał chronić Kościół. Najbardziej odrażający artykuł był wymierzony bezpośrednio w delfina: ,,/fem, uznając straszne i okropne zbrodnie i występki uczynione wobec rzeczonego Królestwa Francji przez tak zwanego delfina Karola, zostało postanowione, że my, nasz syn Król [Henryk V], jak również nasz drogi syn Filip, książę Burgundii, nie będziemy pertraktować o pokój ani zgody z rzeczonym Karolem...". Tak oto obłąkany król nie tylko wypowiadał nieubłaganą wojnę swemu synowi, ale go wydziedziczał. Wyrażenie „tak zwany delfin" stanowiło potwierdzenie pogłoski o jego nieślubnym pochodzeniu. Niektórzy szeptali, że był w rzeczywistości synem pięknego księcia Orleanu, zamordowanego przez Jana bez Trwogi. 2 czerwca Henryk V poślubił Katarzynę Francuską, zachwyconą, że będzie rychło panować nad dwoma królestwami, l grudnia uroczyście wkroczył do Paryża. Był tam oklaskiwany i podejmowany z pompą mimo nędzy, w jakiej żył lud. 6 grudnia zwołał Stany Generalne. To zgromadzenie Francuzów, „zaprzańców", poparło jednomyślnie decyzję obłąkanego króla. 80 Dziura, przez którą Anglicy przeszli do Francji przegłosowało również pożyczkę, przeznaczoną w zasadzie na utrwalenie monety, a faktycznie - na sfinansowanie wojny przeciwko delfinowi. Henryk i jego małżonka zamieszkali w Luwrze. Wydali wielkie przyjęcie z okazji Bożego Narodzenia. Przybyły tłumy. Znaczący szczegół: królowa Izabela nie została zaproszona, została w Saint-Pol wraz z królem-szaleńcem. Wszelako, na dwa dni przed Bożym Narodzeniem i w tym samym pałacu, Henryk V zwołał posiedzenie parlamentu. Nicolas Rolin, kanclerz Burgundii, poprosił o sprawiedliwość w imieniu swego pana w sprawie zabójstwa Jana bez Trwogi. Karol VI podpisał listy stwierdzające, że sprawca zabójstwa i jego zbrodniczy wspólnicy winni obrazy majestatu niegodni są honorów i prerogatyw. Delfina wezwano do stawienia się. Parlament osądził go pod jego nieobecność, wypędził z królestwa i wydziedziczył. Traktat z Troyes nie miał tych skutków, na które liczył Henryk. Wprost przeciwnie -podsycił tylko opór armaniaków. Wielu Francuzów wszystkich stanów, wszystkich regionów, nawet z Paryża, nie mogło uznać króla Anglii za króla Francji. Rzeczywistą konsekwencją traktatu z Troyes było przebudzenie się - ma się rozumieć nieśmiałego - nacjonalizmu francuskiego. Za nieszczęścia, które dotknęły lud, zaczęto obwiniać Anglików. Jednakże trzeba było jeszcze dziesięciolecia, żeby chęć „wyparcia ich poza granice Francji" stała się prawie powszechna! Co się zaś tyczy Karola VII, bynajmniej nie opuszczał on głowy, bardziej niż zwykle zdecydowany bronić swoich praw. Henryk V musiał się pogodzić z faktem: jeszcze nie wygrał tej partii. Pojechał do Anglii, zabierając ze sobą młodą żonę. W jego imieniu rządził książę Clarence. Otrzymał on ścisłe instrukcje, ale był to człowiek lekkomyślny. Nie wiedział, że stany prowincjonalne nie szczędziły pomocy delfinowi, iż zaopatrzony w pieniądze mógł rekrutować nowych najemników. Dowiedział się też, że John Stuart, hrabia Buchan, właśnie wylądował w La Rochelle z 6 tysiącami Szkotów. Ci niezmordowani żołnierze mieli zresztą osobiste powody, by ścigać Anglików. Można było polegać na ich lojalności i wojowniczości. Książę Clarence zmobilizował armię i łamiąc formalny zakaz wydany przez Henryka V, rozpoczął kampanię. Przeszedł przez Beauce, pustosząc J4 według znanego schematu, i przystąpił do oblężenia Angers. Nadejście Szkotów i armaniaków zmusiło go do zwinięcia ataku. Schronił się w Baugć, gdzie rozbił obozowisko. Nie rezygnował ze starcia, ale chciał, •eby pole bitwy znalazło się w miejscu korzystnym dla niego: podobnie jak Jego brat postąpił pod Azincourt. Rzekomi dezerterzy zasygnalizowali mu, ' Wr<^g jest w pobliżu i posuwa się naprzód w bezładnym szyku. Ten postrzeleniec wpadł w zastawione sidła - wskoczył na konia i popędził, nie tkając na główne siły. Szkoci i Francuzi zdecydowali się rozpocząć wcę. Clarence poległ. Zginęło 2 tysiące Anglików, 600 wzięto do niewoli. 81 JOANNA D'ARC To zwycięstwo (21 marca 1421) odbiło się szerokim echem. Po raz pierwszy od Azincourt Francuzi odnotowali sukces w otwartym polu. Henryk musiał się zemścić za ten afront. Sprowadził do Francji posiłki -4 tysiące jeźdźców i 24 tysiące łuczników. Był bardziej niż kiedykolwiek zdecydowany skończyć z „tak zwanym delfinem". Jednakże armaniacy, roztropnie zgromadzeni nad Loarą, unikali starcia. Z nastaniem upałów psujących zapasy i wodę w stawach i rzekach choroba zaatakowała wojska angielskie. Śmiertelność była znaczna. Henryk zarządził odwrót. Wrócił w następnym roku z dużą armią zebraną na koszt okupowanych prowincji. Skierował się w stronę La Charitó-sur-Loire, z zamiarem rozpoczęcia oblężenia. Jednak Anglicy nagle zwinęli obóz i znikli. Co się wydarzyło? Henryk V nie mógł utrzymać się na koniu, ponieważ ciężko zapadł na zdrowiu. Korona Francji wymknęła mu się razem z życiem. Zmarł 31 sierpnia 1422 roku, zostawiając zaledwie rocznego syna: ów Henryk VI miał, przynajmniej na razie, nosić dwie korony. Zmarły monarcha zdążył powierzyć regencję królestwa Anglii księciu Gloucester. Regencję królestwa Francji sprawować miał książę Burgundii, a w przypadku niemożności - Jan książę Bedford. Filip Dobry odmówił. A więc to Bedford po śmierci Karola VI proklamował małego Henryka VI „królem Francji i Anglii". Obłąkany król uwolnił się od życia 20 października 1422 roku. Panował czterdzieści dwa lata, z których trzydzieści trzy - w stanie choroby, a resztę - w głębokiej nieświadomości. Lud opłakiwał Karola. Pozostał ukochanym królem. ROZDZIAŁ 11 Dwóch królów w jednym królestwie O f\ października 1422 roku delfin nadał sobie tytuł „Karola VII, z Łaski J} \J Bożej króla Francji". Była to jego dumna odpowiedź na decyzję pseudorady królewskiej, obradującej w Paryżu, która przyznała koronę Francji Henrykowi VI, królowi w kołysce. Czy Karol VII, tymczasowy „król z Bourges", był tak wyzuty ze wszystkiego, jak się wydawało? Kontrolował Berry, Turaine, Poitou, Aunis, Saintonge, część Owernii i Limou-sin, Langwedocję, Lyon i Delfinat, Agenais, Quercy i Rouergue. Ande-gawenia, Maine, Bourbonnais i Vendómois również były mu podległe, zwłaszcza że ich panowie byli nieobecni lub uwięzieni od czasu bitwy pod Azincourt. Ludwik III Andegaweński wojował w Italii, dążąc wciąż do zdobycia królestwa Neapolu. Karol Orleański i książę Bourbon przebywali pojmani w Londynie: na łożu śmierci Henryk V stale zalecał swoim braciom, żeby ich nie uwalniali. ^ Regent Bedford rządził Bordeaux i Gujenną angielską, Paryżem i He-de--France, Normandią, częścią Szampanii i Pikardii, a także nieokreślonym obszarem nad Loarą. Ponieważ Filip Dobry uznał zwierzchność Henryka VI, wpływy angielskie rozciągały się na Artois, Burgundię i Flandrię. Bretania tyła bardziej wątpliwa, gdyż jej książę zmieniał stronnictwa jak koszule. Jążył do zachowania niezależności, jednakże większość jego poddanych 'yte po stronie francuskiej. Panem sytuacji był w rzeczywistości Filip. Re-Bedford rozumiał to doskonale. Nie ufał mu i to nie bez powodu. Jeśli (14zę Burgundii uważał Karola VII za odpowiedzialnego za zamordowanie Ca» z trudem zapominał o tym, że pochodził również od Jana Dobrego 83 JOANNA D'ARC i w jego żyłach płynie krew Kapetyngów. Czy w razie konieczności Bedford mógł liczyć na jego pomoc mimo podjętych zobowiązań? Bedford nie przypominał Henryka V. Nie czuł się obarczony misją. Był to realista, subtelny polityk, zręczny administrator, a ponadto utalentowany dowódca wojskowy. Przede wszystkim dążył do tego, by stworzyć wokół siebie stronnictwo zdecydowanie proangielskie. Obłaskawiał Francuzów, uśmierzając ich podejrzliwość. Zgodnie z radą zmarłego brata, potwierdził przywileje miast i korporacji, szanował obyczaje i zwyczaje, obsypał dobrami i stanowiskami Francuzów „zaprzańców". Zreformował sadownictwo i dążył do ustabilizowania pieniądza. Przekształcił Normandię w bastion angielski, który mógłby ewentualnie służyć jako schronienie. Nie mógł jednak żądać od Gloucestera, regenta Anglii, by wysłał mu środki. A jednak potrzebował pieniędzy, między innymi po to, by wypłacić żołd żołnierzom. Musiał wywierać nacisk na ludność pozostającą pod jego władzą. Zapewne strefa angielska była bardziej zasobna niż francuska. Jednak wojna czyniła spustoszenie już od zbyt dawna - zarówno w Ile-de-France, Artois, Beauce, jak i w Normandii. Pełno tam było opuszczonych pól zarośniętych chwastami, wyludnionych gospodarstw, spalonych miasteczek, zrujnowanych kościołów, stodół ogołoconych ze zbiorów. Hordy wilków atakowały ludzi i wygrzebywały z ziemi zwłoki, aby je pożreć. Prowincje wierne Karolowi VII najwyraźniej oszczędzano, mimo ekscesów, jakich dopuszczali się żołnierze. Odchodząc od pojednawczej polityki, Bedford skorzystał z podatków przegłosowanych przez stany prowincjonalne. Były to sumy ściągane bezlitośnie, co wywoływało protesty i bunty. Zniszczenia i nędza były powszechne, nawet w Normandii. Bedford oszukał nawet Kościół na dziesięcinie wyznaczonej przez papieża Marcina V. W Paryżu wykryto spiski, a ich sprawców ukarano z bezwzględną surowością. Utrzymywano surowy porządek, siejąc terror. Wszyscy musieli złożyć przysięgę podległości. Kto odmawiał, tracił dobra, a niekiedy i życie. Niektórzy wybierali wygnanie i powiększali szeregi armaniaków. Bedford praktykował politykę, którą czasami określa się jako „kolonialną", lecz był to raczej system okupacyjny, opresyjny, chwiejny i oparty donosach. Sytuacja Karola VII, dwudziestoletniego króla, nie była łatwiejsza. Próbował on, krótko, rządzić sam, zapominając o tym, że jest zakładnikiem stronnictwa armaniaków. Musiał znosić swoich przyjaciół, wysłuchiwać ich porad, niekoniecznie bezinteresownych. Nie mógł dokonywać swobodnego wyboru i poddany był sprzecznym wpływom. Niektóre jego inicjatywy zakończyły się fiaskiem. Tracił stopniowo zaufanie do samego siebie i stał się igraszką w rękach doradców. W każdym razie takie stwarzał pozory, gdyż żaden z władców francuskich nie był bardziej skryty niż on. Tymi doradcami byli: Tanguy du Chatel, Pierre Frotier i Jean Louvet. Frotier był niegdyś pomocnikiem koniuszego, potem dzięki intrygom i pochlebstwom 84 Dwóch królów w jednym królestwie został koniuszym, a wreszcie dowódcą straży Karola VII. Czuwał nad jego bezpieczeństwem. Poślubił zamożną pannę, co wyniosło go jeszcze w hierarchii. Był nienasycony i stał się osobistością, którą należało obłaskawić. Louvet przejął finanse i zbił fortunę. Tanguy du Chatel wymienił swoją godność marszałka wojennego na szarżę marszałka dworu, także atrakcyjną i przynoszącą korzyści. Podobnie jak Bedford, Karol VII odwoływał się do stanów prowincjonalnych, aby zebrać pieniądze. Jego doradcy roztrwonili fundusze publiczne. Był zmuszony zbyć dobra Korony albo poświęcić swoje diamenty na opłacenie żołnierzy! Bedford był zdecydowany podbić ziemie „króla z Bourges". Doceniał on Karola VII. Dowodzi tego fakt, że starał się go najpierw odizolować, zanim przystąpił do ataku. Zawarł sojusz z Filipem Dobrym i księciem Bretanii. Po wygaśnięciu tego traktatu miał poślubić Aiinę Burgundzką, a Artur Richemont -Małgorzatę Burgundzką. Obie były siostrami Filipa Dobrego. Bedford sądził, że więzy uczuciowe wzmocnią więzy polityczne. Było to nieporozumienie! Książę Bretanii i Filip pozostawali niepewnymi sojusznikami. Negocjując małżeństwo Artura de Richemonta, jego brat - książę Bretanii - zobowiązywał się tylko częściowo, a Filipa wymagania Bedforda zaczęły irytować. Karol VII wyprzedził ofensywę angielską. Miał ambicję objąć dowodzenie swoją armią, ale doradcy wyperswadowali mu to. Jego dowódcy, bardzo nierównej wartości i zazdrośni o Szkotów, opanowali Cravant, niewielkie miasto w pobliżu Auxerre. Anglicy i burgundczycy je odbili. Szkoci dali się zaskoczyć i zostali pokonani l lipca 1423 roku. Francuzi zdobyli przewagę w Maine i porwali hrabiego Suffolka. Kampania przebiegała dalej w taki sam sposób, bezładnie; był to ciąg zwycięstw bez przyszłości oraz ograniczonych klęsk. Kontyngent Szkotów, pod rozkazami hrabiego Douglasa, wylądował w La Rochelle. Karol ponownie ogłosił, że ma zamiar objąć dowodzenie, a jego doradcy znowu go przekonali, by tego nie czynił. Armia królewska, którą dowodził Douglas, maszerowała zuchwale na Normandię. Dotarła aż do Nonancourt, potem skręciła w kierunku Verneuil i znalazła się twarzą w twarz z Anglikami. Francuzi wahali się, czy rozpocząć walkę, ale Szkoci podjęli decyzję. Nie czekając na rozkaz, rzucili się pierwsi. Była to powtórka spod Azincourt. Zamieszanie było takie, że widziano nawet Bedforda z toporem w ręku. Anglicy stracili 4 tysiące ludzi, a Francuzi Szkoci - 9 tysięcy. Ta klęska (17 sierpnia 1424) załamała Karola. Nie miał ż armii ani pieniędzy. Nie miał nawet czym zapłacić dostawcom dwor-'tarn. Nie wiadomo, jakim cudem zachował wiarę w swoją misję królewską. Uratowały go dwa wydarzenia. Książę Gloucester był uwodzicielem, ałał gwałtownym uczuciem do Jacąueline Bawarskiej, siostry Filipa Tego. Wydano ją za mąż niemal siłą za Wilhelma Bawarskiego, hrabiego ainaut i Holandii, wasala księcia Burgundii. Ponieważ Wilhelm był impo- 85 JOANNA D'ARC tentem, pojawiła się nadzieja przejęcia jego dziedzictwa. Ale Jacąueline była z natury kochliwa. Co więcej, zachęcano ją, by nie ulegała dyktatowi burgun-dzkiemu i poszukała sobie protektora w Anglii. Dopięła tego, że papież Benedykt Xm anulował jej małżeństwo z Wilhelmem, a Gloucester, cały wyelegantowany, wylądował w Holandii z 50 tysiącami żołnierzy. Ponieważ poślubił Jacąueline, pretendował do podbicia Holandii. Filip Dobry był wściekły! Zagroził Bedfordowi, że zerwie sojusz. Konflikt rozwiązał się samorzutnie, ponieważ niestały Gloucester zakochał się w kolejnej kobiecie i anulował małżeństwo z Jacąueline. Ta wróciła do Holandii. Filip Dobry zmienił wówczas swoją linię polityczną. Aby przysporzyć kłopotów Glouce-sterowi, przystał na siedmiomiesięczne zawieszenie broni z Karolem VII. Drugim wydarzeniem był przewrót pałacowy. Podczas gdy Gloucester wojował w Holandii, jego wuj Beaufort, biskup Winchestera, przechwycił władzę. Wojska rywala okupowały londyńską Tower. Gloucester zdecydował się wywołać bunt przeciwko biskupowi. Bedford musiał wrócić do Anglii, by zaprowadzić porządek. Przebywał tam od grudnia 1425 do marca 1427 roku, co wyjaśnia względny brak działań ze strony Anglików. Nie bez powodu Karol VII nazywał Jolantę Aragońską swoją „dobrą matką". Zawdzięczał jej wiele i to nie tylko w zakresie edukacji. Wspomagała go we wszelkich przedsięwzięciach. Miała skuteczną i ostrożną umysłowość szachi-stki. Co więcej, wiedziała, że Bedford ma zamiar przywłaszczyć sobie Maine i Andegawenię. Tymczasem ona pragnęła oddać swemu synowi Ludwikowi El Andegaweńskiemu jego dobra nietknięte. Ludwik nie wrócił jeszcze z Italii. Sojusz zawarty przez Bedforda z Filipem i księciem Bretanii zaalarmował Jolantę. Postanowiła rozerwać go i w tym celu odbyła dwukrotną podróż do Nantes. Zaproponowała księciu Janowi V Bretońskiemu, żeby zaręczyć Ludwika z Izabelą Bretońską, a jego bratu, Arturowi de Richemont—miecz konetabla. Karol VII zobowiązał się wypłacić posag Izabeli, ale jej teściowa wyłożyła zaliczkę. Negocjacje były trudne, tym bardziej że król Anglii przyznał niegdyś hrabstwo Richemont księciu Bretanii. Jan V dał to hrabstwo swemu bratu, tak więc Artur był wasalem korony angielskiej. Zgodził się jednak pójść na służbę do Karola VE. Przyjął miecz konetabla w Chinon 7 marca 1425 roku i pomógł królowi pozbyć się doradców: Tanguy du Chatela, Frotiera, Louveta i paru innych. De Richemont niefortunnie przyjął poparcie Pierre'a de Giaca, totumfackiego finansisty Louveta. Giąć był awanturnikiem najgorszego autoramentu. Utrudniał przeprowadzanie reform, przeszkadzał konetablowi w jego wysiłkach reorganizacyjnych. Wywierał coraz większy wpływ na młodego króla. „Dobra matka" znów interweniowała. Zachęcony przez nią konetabl schwytał Giaca i kazał go utopić. Karol miał za złe Richemontowi, że zlikwidował jego konfidenta Giaca zastąpił Le Camus de Beaulieu, który nie był więcej wart, a w końcu Georges de la Trćmouille, który - bardziej zmyślny niż jego po- 86 Dwóch królów w jednym królestwie przednicy - utrzymał się sześć lat Był to prototyp dworaka, krasomówcy, pochlebcy i chciwca. Podsycał słabostki Karola. Przechwycił finanse i za publiczne pieniądze utworzył własne stronnictwo. Miał w głowie tylko jedno: zgubić Artura de Richemonta, i wciąż intrygował przeciwko niemu. Próbował przekonać króla, że nie zdoła zwyciężyć Anglików orężem. W marcu 1427 roku wrócił Bedford. Zwiększył się nacisk angielski na granice „królestwa z Bourges". La Hire i Dunois zdołali jednak ocalić Montargis i w tym samym tygodniu odzyskali Marchenoir i Mondoubleau. W sierpniu eskadra angielska została pokonana pod La Rochelle. Kłócono się zażarcie o zamki Maine i Andegawenii: Garlande, Reineford, Malicorne, Le Ludę, Laval... Jolanta Aragońska drżała, a Karol tracił grunt pod nogami. Królestwo Francji było jak okręt bez steru. John Salisbury wylądował w Calais w czerwcu 1428 roku z 6 tysiącami ludzi i miał za zadanie kontynuowanie podboju Francji pod rozkazami Bedforda. Ten ostatni zaproponował, żeby zagarnąć najpierw Maine i Andegawenię. Wybór padł na Orlean, z pogwałceniem praw honorowych. Karol Orleański był jeńcem, zatem obyczaj rycerski zakazywał naruszania jego dóbr. Nader niezadowolony Bedford przestał się interesować całym przedsięwzięciem i pozostawił dowodzenie Salisbury'emu. Ten ostatni dysponował armią złożoną z 12 tysięcy ludzi, łącznie z Francuzami „zaprzańcami". Skierował się w stronę Beauce, wziął m.in. Chartres i Nogent-le-Roi. Jednakowoż Chateaudun, którego bronił pan d'Illiers, stawiało opór. 5 września Salisbury wszedł do Meung-sur-Loire. W następnych dniach Beaugency, Marchenoir i Notre-Dame-de-Clćry otworzyły swoje bramy. Pod koniec miesiąca prawie całe Gatinais znalazło się pod jego władzą. Przybył pod Orlean 12 października. Rozpoczęło się pamiętne oblężenie. W obliczu niebezpieczeństwa Karol wziął się w garść i na l października zwołał w Chinon Stany Generalne. Uzyskał pomoc w wysokości 400 tysięcy liwrów „w celu stawienia oporu Anglikom, którzy wówczas byli potężni nad rzeką Loarą i na ratunek miasta Orlean". Tak często piętnowano apatię Karola, tak często pisano, że nie uczynił nic, by uratować orleariczyków przed przebyciem Joanny d'Arc, że należy ustalić, co było prawdą. Karol P°jął, że strata Orleanu pociągnęłaby za sobą w sposób nieunikniony utratę "królestwa z Bourges", więc nie przestał wysyłać posiłków. Jako miejsce strategiczne pierwszej wagi, Orlean zamykał dostęp do Loary. Gdyby Anglicy go zdobyli, wykorzystaliby miasto jako bazę. A wówczas już nic nie stałoby im na przeszkodzie. Miasta bronił jego bajlif Raoul de Gaucourt. 51 dodał mu panów de Graville'a, Etienne'a de Yignolles (zwanego La >e), Potona de Xaintrailles, Rajmunda de Yillarsa, Jeana de Bomaire'a, l°is'a i innych znanych kapitanów, „artylerzystów", a wśród nich Mon-•lerca, mistrza kanonierów w Angers, i własnego chirurga, Jeana de 87 JOANNA D'ARC Jardvigne'a. Miasta Tours i Chinon obłożono kontrybucjami, podobnie jak wielmożów. La Trćmouille dał przykład, wpłacając wielką sumę, choć jest prawdą, że nie kosztowało go to wiele! Karol zaręczył swego starszego syna, przyszłego Ludwika XI, z Małgorzatą, córką Jakuba I, króla Szkocji, aby uzyskać przysłanie posiłków. Wykorzystywał wszelkie możliwości. Orleańczycy bronili się energicznie, ale Anglicy zawładnęli fortem des Tourelles. Ich bombardy spowodowały ciężkie straty, jednakże nie naruszyły one morale ludności ani fortyfikacji. 24 października Salisbury został zabity odłamkiem kamienia. Bedford zastąpił go hrabią Suffolkiem oraz lordami Scalesem i Talbotem jako dowódcami. Sam ulokował się w Chartres jako obserwator. Anglicy nie byli tak liczni, by całkowicie zablokować miasto. W styczniu 1429 roku Dunois wyruszył do Blois, gdzie przebywał Karol Vn. Opracowano plan. Polegał on na tym, by wziąć oblegających z tyłu, doganiać i przechwytywać konwoje z zaopatrzeniem. Król opróżnił kasę. Dunois wrócił do Orleanu ze znacznymi posiłkami. Poprzez szpiega uzyskano informację, że kolumna złożona z 300 wozów opuściła 9 lutego Chartres. Towarzyszyło jej 1500 Anglików pod komendą Falstaffa i mera Paryża, Francuza „zaprzańca". Wiele tysięcy żołnierzy opuściło Orlean wraz z Dunoisem. Mieli zamiar połączyć się z hrabią Clermontem, który był na zewnątrz. Clermont nie nadciągał, choć go powiadomiono. Falstaff zdążył więc zorganizować obronę. Kazał ustawić wozy w koło i czekał na atak Francuzów. Ponadto Stuart, który dowodził Szkotami, nie zgadzał się z Dunoisem w kwestii sposobu walki. Francuzi ponieśli krwawą klęskę. La Hire i Xaintrailles nie dopuścili do tego, by odwrót przerodził się w ucieczkę. Ta bitwa (12 lutego 1429) została nazwana szyderczo „dniem śledzi", gdyż konwój Falstaffa przewoził beczki z rybami. Kiedy Karol dowiedział się o porażce, popadł w rozpacz i odciął się od świata. Wyrzucał sobie, że pozwolił La Trćmouille'owi odsunąć Richemonta od działania: konetabl walczył w Poitou, zamiast organizować obronę orleańczy-ków. Książęta wyczuli wiatr i zaczęli opuszczać dwór. Karol był bliski rezygnacji. La Trćmouille i doradcy królewscy zasugerowali mu, żeby opuścił Del-finat i pojechał do Szkocji, ukrył się w Kastylii czy zamienił swoje królestwo na księstwo, którego Bedford z pewnością mu nie odmówi. Taka podłość go wzburzyła. Czy on, potomek Kapetyngów, mógł zrezygnować z królestwa Francji i zdać się na łaskę Bedforda, pozostawić swój lud na pastwę Anglików? Nagle odnalazł w sobie tyle siły, że zdołał wytrwać. Nikt nie wie, jakie niepokoje go dręczyły, jakie tragiczne chwile przeżył, jakie niepewności starał się przezwyciężyć. Prawdopodobnie zastanawiał się niekiedy, czy był zdolny do panowania. Zapewne zadawał sobie pytanie, czy ma prawo nosić koronę, ponieważ niektórzy uważali go za bękarta. Sam w swej kaplicy, we łzach, błagał Boga, aby mu zesłał znak. Tym znakiem było przybycie Joanny d'Arc do Chinon. 88 Franca w 1429 r. w chwili pojawienia się Joanny d'Arc Kanał La Manche f^źCambrai ^Y ^ PIKARDIA c* DlVfcV Trewir M°9uncia Clermont Soissons oReims Ui f—* V / HRABSTWO Chartres Paryż Alengon MAINE Chateaudun v°:- ..-.Orlean ' x . '•••. Auxerre BRETANII Rennes, Nantes Bouraes N HRABSTWO o„.. o t// an a0s \ NEVERS SfDijon VJ»* Besangon KSIĘSTWO ;^Nevers I f// KSIĘSTWO N. & BURBONÓW ' \\ ^ ^ HRABSTWO GOULEHI o Angoufeme t- Li6ourne Ocean Atlantycki Morze Śródziemne ROZDZIAŁ l — Miasteczko nad Mozą W moich stronach nazywano mnie Joasią; a gdy przybyłam do Francji, nazwano mnie Joanną. Nie znam mego drugiego imienia. Urodziłam się w miasteczku Domrćmy, które połączone jest z miasteczkiem Greux, gdzie znajduje się główny kościół... Tak mówi Joanna d'Arc. Tak odpowiada biskupowi Pierre'owi Caucho-nowi 21 stycznia 1431 roku, podczas pierwszego przesłuchania. Domrćmy (które dziś nosi nazwę Domrćmy-la-Pucelle) to miasteczko położone nad Mozą, 12 kilometrów od NeufchSteau, 35 od Toul i 75 od Yerdun. Neufchateau, miasto kupieckie, leży na skrzyżowaniu dróg. Kontrolowało drogę prowadząca na północ do Metz, Treves i Kolonii, na południe - w stronę Lyonu, na zachód - do Troyes i Paryża, przecinającą Szampanię, i na wschód - do Miluzy, Szwajcarii i Włoch. To ziemia bogata w Historię, a nawet - miałoby się ochotę powiedzieć - przepełniona Histo-ną. Przez stulecia czy raczej tysiąclecia przemierzali ją kupcy, ale przede wszystkim - najeźdźcy. Okupowali ją Leuci, którzy mieli swoje oppidum w Toul. Rzymianie ją skolonizowali, pozostawiając tu swoje piętno: miasto Grand było znaczącym miastem galijsko-rzymskim, poświęconym Apolli-1Qwi, o czym świadczą wspaniałe pomniki przeszłości. W miasteczkach w pobliżu Domrćmy czczono wielu męczenników: świętego Elophe'a i jego 'ostre, świętą Libaire, świętego Encaire. Wskutek wielkich najazdów tereny były stale pustoszone, ruinie ulegał dorobek Rzymian. Tutaj, jak i gdzie "dziej, chrześcijaństwo przetrwało zawieruchę i ucywilizowało Merowin- w- Chlodwig zatrzymał się w Toul, po słynnym zwycięstwie, jakie odniósł 93 JOANNA D'ARC pod Tolbiac (496) nad Alamanami. Tradycja głosi, że biskup Toul dał mu jako katechetę jednego ze swych biskupów. Jak wiadomo, był to święty Remigiusz, biskup Reims, który ochrzcił pierwszego monarchę z dynastii Merowingów, wspierając działania królowej Klotyldy, co było wydarzeniem znaczącym, poszerzało bowiem sferę wpływów Kościoła. Święty Remigiusz został później patronem Francji. Należy podkreślić, że Domrćmy i trzydzieści parafii diecezji Toul obrało tego świętego za swego patrona. Ta bardzo rozległa diecezja stanowiła część dawnego królestwa Lotaryngii, przypisanego Lotarowi I podczas podziału cesarstwa karolińskiego na mocy traktatu z Verdim (843). Rodzinne strony Joanny d'Arc w pewnym sensie stanowiły granicę między cesarstwem niemieckim a królestwem Francji, jeśli w ogóle można mówić o granicach w odniesieniu do owych odległych czasów! Załóżmy, że wpływy francuskie dawały się odczuć zwłaszcza w dolinie Neufchateau-Domrćmy. Rozdrobnienie władzy centralnej pozwoliło hrabiom i książętom przywłaszczyć sobie regiony, którymi mieli administrować i których mieli bronić. Tak właśnie w 959 roku powstało księstwo Górnej Lotaryngii. Było ono związane z cesarstwem. Wszelako wiele domen, w tym Yaucouleurs, podlegało Francji. Później potęga książąt lotaryńskich uległa rozdrobnieniu. Ich terytorium zostało pozbawione biskupstw Toul, Metz i Verdim, a następnie hrabstw Bar i Vaudćmont. Było to nieuniknione następstwo systemu feudalnego. Stąd zazębianie się seniorii o nierównym znaczeniu, zależnych od księcia Lotaryngii, hrabiego Baru czy króla Francji. W ten sposób Neufchateau zależało od księcia Lotaryngii, ale miasteczko Domrćmy, odległe o jakieś dziesięć kilometrów, podlegało hrabiemu Baru, który został księciem w 1354 roku. Kasztelania Vaucouleurs była francuska, podobnie jak miasteczko Greux, w pobliżu Domrćmy. Trzeba jednak zróżnicować ten osąd. W 1301 roku hrabia Henryk III de Bar wystąpił zbrojnie przeciwko Filipowi Dobremu. Zwyciężony i wzięty do niewoli, odzyskał wolność, składając królowi hołd ze wszystkiego, co posiadał na lewym brzegu Mozy. Domremy znajdowało się wówczas w tej części księstwa Bar. Było to władztwo będące lennem seniorów Bourlćmont, którzy pełnili najwyższą władzę sądowniczą. Posiadali oni zamek na dziś już nieistniejącej wyspie położonej na Mozie. Ostatni z nich zmarł w 1412 roku, a jego spadkobiercy opuścili ten zamek, zapewne zbyt skromny dla nich. W 1420 roku mer Domrćmy, Aubry, zwany Jannel, wynajął tę niewielką fortecę na dziewięć lat: miała stanowić schronienie dla mieszkańców wraz z ich stadami w razie niebezpieczeństwa. Ojciec Joanny, Jacąues d'Arc, figuruje wśród notabli, którzy podpisali ten akt. Począwszy od ślubu Filipa Pięknego z Joanną, królową Nawarry i hrabiną Szampanii, zaczęły się umacniać wpływy francuskie. Vaucouleurs, które było własnością panów Joinville, zostało w 1365 roku przyłączone do Korony. 94 Miasteczko nad Mozą W 1412 roku, kiedy urodziła się Joanna d'Arc, Domrćmy należało do kapitana Vaucouleurs i bajlifa ChaumonL Widać więc, jak jałowe są dysputy uczonych spierających się o to, czy Joanna pochodziła z Lotaryngii, Baru czy Szampanii! W swoim czasie uważano ją za Lotarynkę. Pewne jest jedno - mówiła po francusku z akcentem lotaryńskirn, takim, jaki zachował się do dziś. Wojna stuletnia przyniosła znaczne szkody tym regionom nad Mozą. Kiedy zaczął się spór między armaniakami i burgundczykami, książę lota-ryński należał do stronnictwa Jana bez Trwogi, a książę de Bar pozostał wierny królowi Francji. Lotaryńczycy i mieszkańcy Baru starli się pod Champigneulles w 1407 roku. Zwycięski książę Lotaryngii krwawo stłumił rewoltę mieszkańców Neufchateau. Jan bez Trwogi i królowa Izabela Bawarska wręczyli mu w 1418 roku miecz konetabla w imieniu obłąkanego króla. Ale burgundczycy jeszcze nie zwyciężyli. Książę Baru został zabity pod Azincourt. Księstwem zarządzał jego brat, kardynał Louis de Bar, biskup Chaumont. Jego siostrzenicą była Jolanta Aragońska, księżna Ande-gawenii. Jak już powiedzieliśmy, po to, aby księstwo Bar nie znalazło się w burgundzkiej sferze wpływów, zaproponowała wujowi, aby zaadoptował jednego z jej synów, Renć Andegaweńskiego. Następnie udało się jej przekonać księcia Lotaryngii, Karola II, który nie miał spadkobiercy płci męskiej, żeby wydał za niego starszą córkę. W latach 1419 i 1420 księstwa Bar i Lotaryngia przeszły pod panowanie armaniaków, a raczej - Francuzów. Było to ze strony „dobrej matki" mistrzowskie posunięcie. Jednakże w tym samym roku delfin Karol został wydziedziczony na mocy traktatu z Troyes, a królestwo Francji przeszło pod panowanie angielskie, przynajmniej na papierze! Kapitan Vaucouleurs, Robert de Baudricourt, pozostał wierny delfinowi. Tymczasem w okolicy grasowały bandy burgundczyków. Baudricourt deptał im po piętach, one zaś mściły się na ludności. Książę Lotaryngii ponownie zmienił stronnictwo. Porzucił delfina i złożył przysięgę Henrykowi V, królowi Anglii, który wkrótce potem zmarł. Kardynał de Bar zaangażował La Hire'a i jego bandę do obrony księstwa. Ci odbierali sobie sami zapłatę, łupiąc i zdzierając okup z mieszkańców. Ludność z Greux i Domrćmy kupiła sobie w 1423 roku ochronę pana de Commercy. Ten zmienił front i rozpoczął służbę u księcia Burgundii, aby ratować swoje dobra. La ™re sam porzucił kardynała-księcia de Bar w 1424 roku, a potem zaciągnął 'S do armii Karola VII: na razie był tylko awanturnikiem, hersztem bandy równie niebezpiecznym i chciwym jak inni dowódcy. Bedford skonfiskował •ampańskie włości Baudricourta. Oddał je panu de Vergy, seneszalowi Burgundii. Vergy i Baudricourt weszli w otwarty konflikt. W 1427 roku Bedford postanowił skończyć z tym siedliskiem oporu. °wierzył dowodzenie korpusem armii Janowi Luksemburskiemu, hrabie- 95 JOANNA D'ARC mu de Ligny (temu, który później sprzedał Joannę d'Arc Anglikom), z zadaniem zmniejszenia liczby fortec opanowanych przez armaniaków. W 1428 roku Jean de Yergy i jego wuj Antoine, zarządca Szampanii, przybyli pod mury Yaucouleurs z silnym oddziałem. Czy był to początek oblężenia? Wydaje się, że nie. Baudricourt musiał przystać na kapitulację warunkową, ale uzależnioną chyba od jakiegoś zdarzenia? Z braku dokumentów nie da się odpowiedzieć na to pytanie. W każdym razie Yaucouleurs miało lada chwila przejść w ręce angielskie. Miasto otoczone było solidnym murem z trzydziestoma wieżyczkami i umocnione fortecą. Miało wystarczająco silny garnizon, zaopatrzony w machiny miotające i amunicję. Nie brakowało zapasów żywności, Baudricourt zaś był wytrawnym dowódcą. Oblężenie mogło się przeciągnąć i dużo kosztować - zarówno pod względem finansowym, jak i istnień ludzkich. Wynik był niepewny. Należy sądzić, że Jean de Yergy i jego wuj przedstawili łagodne warunki Baudri-courtowi i wyznaczyli mu termin, którego nie znamy. Wszelako, oczekując na kapitulację, Baudricourt miał pozostać neutralny i powstrzymać się od walki z Anglikami i burgundczykami. Pozostawał jednak pod rozkazami Karola VII i był z nim w kontakcie listownym. Historycy często źle go oceniali, trudno więc było przyznać to, co mu się należy: pozostał wiemy swemu królowi. Trzeba jednak podkreślić, że w całej Francji Wschodniej tylko Yaucouleurs pozostało francuskie! Baudricourt aż do tej chwili chronił mieszkańców Domrćmy. Kiedy zaatakowali go Anglicy i burgundczycy, musiał się zamknąć w Yaucouleurs. Żołnierze rozprzestrzenili się na całą okolicę, łupiąc i grabiąc —jak zwykle. Gdy nadciągali, przerażeni mieszkańcy Domrćmy uciekli na południe, by nie stracić dobytku lub przynajmniej ocalić życie. Znaleźli schronienie w Neufchateau, mieście należącym do księcia Lotaryngii. Zabrali swoje nędzne mienie: parę groszy, trochę zwierząt, żywność na kilka dni. Joanna przeżyła ten exodus wraz z ojcem, który był zwierzchnikiem miasteczka, matką - Isabelle Romće, braćmi i siostrą. Rodzinę d'Arc przygarnęła kobieta zwana lub przezwana La Rousse, oberżystka. Joanna jej pomagała, co było rzeczą naturalną. Stąd późniejsze insynuacje, że była córką oberżystki czy nawet służącej z oberży. Pobyt w Neufchateau był krótki. Następnie mieszkańcy Domrćmy, Greux, Burey, Coussey wrócili do swych miasteczek. Była pełnia lata. Wszędzie nad horyzontem unosiły się dymy pożarów. Joanna widziała pola dojrzałej już pszenicy, stratowane końskimi kopytami lub spalone na popiół. Słyszała jęki kobiet wzywających miłosierdzia i złorzeczenia mężczyzn na burgundczyków i Anglików. Potworny żal wyciskał jej łzy z oczu. Kiedy dotarli do Domrćmy, zobaczyli zrujnowany kościół i zniszczone domy. Wkrótce dowiedzieli się, że Yaucouleurs przeszło w ręce wroga, a Baudricourt podpisał kapitulację. Dla tych chłopów, Miasteczko nad Mozą sercem oddanych Francji, Yaucouleurs pozostało jedynym ratunkiem. Nie mogło być innego prawomocnego króla niż Karol VII, syn nieszczęsnego obłąkanego króla, mimowolny sprawca tych wszystkich nieszczęść! Czuli się jak sieroty porzucone przez ojca. Dla Joanny było to jeszcze gorsze. Przeżywała osobisty dramat. Prześladowały ją jakieś głosy i wyrzucała sobie brak odwagi. Joanna miała wówczas siedemnaście lat i słyszała o wszystkich tych wydarzeniach. Niektóre z nich przeżyła sama. Słuchała komentarzy Jac-ques'a d'Arc, jego synów i ich sąsiadów. Czuła współczucie dla nieszczęsnego ludu francuskiego, stale poniżanego, łupionego i maltretowanego przez rozwścieczonych żołnierzy. Powoli budziło się w niej owo niezwykłe poczucie misji. Modliła się za delfina, o którym wiadomo było, jak jest osamotniony i ile niebezpieczeństw nań czyha! A ponieważ była dziewczyną niezwykle szlachetną, modląc się, płakała. W okolicy zaczęła krążyć przepowiednia, że Francja będzie zgubiona za sprawą kobiety i ocalona przez dziewicę przybyłą z Lotaryngii. Tą, która zgubiła królestwo, mogła być tylko królowa Izabela. Ale kto miał być dziewicą z Lotaryngii? 96 ROZDZIAŁ 2 Wczesna młodość Joanny Od tamtych czasów upłynęło niemal sześćset lat, ale rytm życia w Lotaryngii, w okolicach Domrćmy, w zasadzie się nie zmienił. Dokoła ten sam krajobraz i egzystencja odmierzana według następujących po sobie pór roku. Ta ciężka, gliniasta gleba rodzi wysoką trawę, pszenicę o ciężkich kłosach. Winnice znikły ze wzgórz, a na ich miejscu pojawiły się sady, w których złocą się mirabelki. Moza, niezmiennie młoda, wije się wśród szachownicy pól i łąk. Wzgórza są niewielkie, zaokrąglone upływem czasu i pokryte laskami. Na zachód od miasteczka rozciąga się głęboki las: to las Domrćmy, połączony z lasem Vau i lasem Mureau, rozpościerającyn się na wzgórzu wysokości 425 metrów. Mechanizacja przyspieszyła pracę na roli, siew i zbiory, ale tryb życia chłopskich rodzin zmienił się niewiele. Prace na polu wciąż jeszcze wymagają udziału wszystkich - dzieci i rodziców. W taki sam sposób też się mieszka. Domy o grubych murach są zwieńczone szerokimi dachami rzucającymi cień na fasadę. Stoją stłoczone wokół kościoła z kwadratowymi dzwonnicami, nakryte dachówką. Każdy dom otaczony jest ogródkiem. Wszystko jest surowe, a raczej poważne, skupione na życiu wewnętrznym, którego możemy jedynie się domyślać. Jednak na skraju dróg kwitnie oset, a powietrze przesycone jest zapachem lasu. Kiedy nadchodzi zmierzch i mgła rozmywa zarysy drzew w lesie, wypełnia wąwozy i snuje się na brzegach Mozy, widać - jak niegdyś - wracające do gospodarstw stada, prowadzone przez młodzież - chłopców i dziewczęta -co przywodzi na myśl Joannę i jej towarzyszy. Moza, która obok Domremy 98 Wczesna młodość Joanny jest wciąż jeszcze żwawa, później zwalnia swój bieg, jak gdyby miło jej było dłużej przebywać w tej dolinie, którą użyźnia. Miasteczko utraciło swoje winnice, podobnie jak miasteczka okoliczne. Domy przebudowano lub zmieniono. Ale jak dawniej, przytulone do siebie, tłoczą się wzdłuż drogi prowadzącej od Neufchateau do Yaucouleurs. Niektóre z nich są chyba bardzo stare. Kościół z pewnością jest ten sarn, do którego chodziła Joanna, ale zmieniono jego orientację i otwarto drzwi dzwonnicy obniżonej ze względów bezpieczeństwa. Jej dom, będąc częścią gospodarstwa, prawdopodobnie przylegał do obory. Dawny dragon armii cesarskiej sprzedał go w 1818 roku departamentowi Wogezów. Dom został wspaniale odremontowany. Ma trójkątną fasadę z otworem drzwiowym i trzema oknami, z których jedno znajduje się na piętrze. Nad drzwiami znajduje się tympanon, na którym widnieją trzy herby: lilia francuska, herb Joanny (miecz podtrzymujący koronę z dwoma kwiatami lilii) i herb Thies-selinów - spokrewnionej rodziny, przedstawiający trzy lemiesze pługa i ostrogi. Są też dwie wyryte gotykiem inskrypcje: „Niech żyje król Loys" (chodzi o króla Ludwika XI) i napis na łuku: „Niech żyje praca", z wieńcem z kłosów i krzewem winorośli. W niszy znajduje się szesnastowieczny posąg Joanny w zbroi. Ogród odtworzono najlepiej, jak się dało. Posadzono drzewa, które z upływem lat urosły i stały się oprawą tej posiadłości, będącej czymś więcej niż zwykłym domem chłopskim, lecz mniej niż dworem. Obok szerokiego spadzistego dachu wiąz wyciąga swoje dziwacznie skręcone gałęzie. Pchnijmy lekko drzwi. Oto pokój rodzinny, w którym odtworzono kominek z jasnego kamienia. To tu rodzina d'Arc zbierała się na posiłki i czuwania. Zamiast podłogi było wówczas klepisko. Joanna spała z Catherine, swoją siostrą, w pokoju rozjaśnionym okienkiem wychodzącym na kościół. Bracia mieli pokój z kominkiem. Drewniane schody prowadziły na piętro, gdzie gromadzono paszę i worki z owsem i gdzie suszyły się owoce. Bois-Chenu znajduje się niedaleko stąd. Czarodziejskie drzewo, które tak intrygowało Cauchona i sędziów z Rouen, już nie istnieje. To był kilkusetletni wiąz o gałęziach rozwidlonych jak korona królewska. Naoczny świadek opowiadał, że był „piękny jak lilia". Wdać źródło Groseilliers, którego woda leczyła gorączkę. Jest też studnia, przy której ochrzczono Joannę, oraz nowoczesne witraże ilustrujące jej życie i męczeństwo. Łatwo wyobrazić ją sobie modlącą się w czerwonej sukni przed posągiem świętej Małgorzaty, który wciąż znajduje się na swoim miejscu. Prawdę mówiąc, można ją sobie wyobrazić wszędzie - w ogrodzie i w domu, który z takim smutkiem opuściła, w kościele, gdzie medytowała, i na tych polach, na których pomagała swojemu ojcu. Wystarczy mieć odrobinę serca i otwartą duszę, aby zrozumieć, kim była, i zachwycić się jej błyskawicznym wzlotem. 99 JOANNA D'ARC W czasach, w których Joanna żyła, Domrćmy liczyło jakąś setkę dusz podlegających prawu martwej ręki. Co oznacza to barbarzyńskie wyrażenie? Chodzi tu o prawo seniora do przejęcia dóbr zmarłego wasala, inaczej mówiąc do wydziedziczenia jego dzieci. Mieszkańcy Domrćmy byli chłopami poddanymi - jedni rolnikami, inni zaś pracownikami najemnymi. Zaczynała się też kształtować grupa przedsiębiorców miejskich. Oprócz domu Jacąues d'Arc posiadał jakieś dwadzieścia hektarów ziemi ornej, winnic, pól i lasu. Nie był to więc ubogi wieśniak; żył dość skromnie, ale miał niewielki majątek. To tłumaczy jego funkcję doyen, nieco podobną do roli zastępcy mera, i jego podpis u dołu pewnych aktów dotyczących całej ludności: położenia dworu L'Isle w Domrćmy czy też umowy z Rogerem de Saarebriick. Cieszył się powszechnym szacunkiem, a jego żonę poważano w nie mniejszym stopniu. „Dzielni i wierni chrześcijanie, uczciwi rolnicy. Dobra opinia, dobra postawa jako wieśniaków". Oto wypowiedzi, które powtarzają się podczas procesu rehabilitacyjnego Joanny. Jacąues d'Arc (to nazwisko czasem jest pisane Darc albo Daix) pochodził prawdopodobnie z Arc-en-Barrois albo z Art-sur-Meurthe. Pierre Marot (w doskonałej książeczce Jeanne, la bonne Lorraine a Domremy) odnotowuje, że potomek Jacques'a, nie popierając swoich stwierdzeń dowodami, wywodził ród tego skromnego wieśniaka ze szlacheckiej rodziny de Cef-fonds. Często się zdarza, że ludzi nie satysfakcjonuje sam akt nobilitacji, ale szukają sobie wcześniejszych przodków i - w miarę możliwości -chlubnych! Jacąues d'Arc poślubił Isabelle Romee z Youthon i osiedlił się w Domremy. Mieli pięcioro dzieci: Jacąuemina, najstarszego, po którym przyszli na świat kolejno Jean, Pierre, Catherine i Joanna. O Jacąueminie mało wiadomo, wydaje się, że pozostał rolnikiem. Catherine poślubiła syna mera Greux. Jean został, dzięki swej siostrze, stajennym, bajlifem Yerman-dois, potem kapitanem Chartres, wreszcie mianowano go prefektem Yau-couleurs. Pierre był rycerzem, szambelanem Karola VII i panem L'Isle-aux--Boeufs w regionie Orleanu. Nic nie wiadomo o krewnych Jacques'a. Wiadomo natomiast, że jego żona miała brata, Jeana, dekarza w Youthon, oraz siostrę Aveline, teściową Duranda Laxarta, który poprowadził ją do Yaucou-leurs na spotkanie z Robertem de Baudricourt. Podczas procesu skazującego (1431) Joanna d'Arc oświadczyła sędziom, że ma dziewiętnaście lat. Urodziła się zatem w 1412 roku. Kiedy wyzwoliła Orlean, opowiadano, że urodziła się na Trzech Króli. Zmyślano też inne nieprawdopodobne historie, mające przydać blasku jej narodzinom i życiu. Miały one wykazać, że Joanna była postacią legendarną jeszcze przed koronacją w Reims, zanim jej męczeństwo się dopełniło. Ochrzcił ją w kościele w Domremy ksiądz Jean Minet, proboszcz tej parafii. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem, miała kilku ojców i matek chrzest- 100 Wczesna młodość Joanny nych. Byli to: Jean Lingue", Jean Barrey, Jean Morel, Jean Renguesson, Jeannette Thćvenin, Jeanne Aubry (żona mera), Agnes i Sybille. Podczas pierwszego przesłuchania w Rouen nie wymieniła ich wszystkich - zapewne zapomniała niektóre nazwiska. „Od mojej matki - powiedziała swym sędziom - nauczyłam się Pater Noster, Ave Maria, Credo. Religii nauczyłam się wyłącznie od matki". Isabelle Romće była z pewnością wyjątkowo pobożna. Jej nazwisko wskazuje, że odbyła długą pielgrzymkę do Rzymu lub gdzie indziej. Po wyjeździe córki do Chinon udała się błagać o obronę Najświętszą Pannę z Puy. Kiedy rozpoczął się proces rehabilitacyjny, powiedziała: „Wychowałam ją w bojaźni Bożej i w zgodzie z tradycją Kościoła, wedle jej stanu, który nakazuje pozostawać wśród łąk i prac polowych". Joanna nie była mistyczką, a tym mniej - teologiem. Nie miała zamiaru zamknąć się w klasztorze, a przynajmniej nigdy o tym nie wspominała. Wykształcenie religijne odebrała od matki, podobnie jak inne dziewczęta z Domrćmy. Przyswoiła sobie najwyżej parę pojęć i kilka formuł, słuchając kazań księdza Jeana Mineta i franciszkanów, których w tamtej okolicy było wielu. Nie umiała nawet czytać. Jej wiara była wiarą prostych ludzi, tym bardziej żywa, że pełna prostoty. Była dziewczynką jak inne; nic nie pozwalało przypuszczać, że jest predestynowana do niezwykłych czynów. Zdrowa i roześmiana, szanowała rodziców. Bawiła się z rówieśnicami na brzegu Mozeli. Bardzo wcześnie nauczyła się nienawiści do burgundczyków. Nie da się o niej powiedzieć więcej. Nikt nie wie, jaki kwiat wyrośnie z pączka. W miarę, jak dorastała, matka i Catherine, starsza siostra, uczyły ją prac domowych: gotowania, zmywania naczyń, reperowania bielizny. Mijały lata, szczęśliwe mimo złych nowin, które nadchodziły z Francji, i niepokojów. W Domremy praktykowano wspólny wypas bydła. Joanna pasła krowy i barany, kiedy nadchodziła kolej jej ojca. Jednakże nigdy naprawdę nie była „pasterką". „Pasterka z Lotaryngii" to tylko poetyckie określenie. Umiała bardzo dobrze szyć pościel i tkać. Wszystko robiła chętnie i była usłużna dla sąsiadów, miłosierna dla biednych, mocna na ciele i duchu. Wiodła żywot stosowny do swej kondycji i z pewnością nie marzyła o tym, żeby W porzucić. Miała towarzyszy w swoim wieku - chłopców i dziewczęta. Chodziła razem z nimi w niedzielę Laetare Jeruzalem* śpiewać i tańczyć pod „drzewem wróżek", zgodnie z odwiecznym obyczajem. Każdy przynosił orzechy, bułeczki. Gaszono pragnienie przy źródełku Groseilliers. Te niewinne igrasz- Czwarta niedziela Wielkiego Postu, nazwa od słów „Wesel się, Jerozolimo..." r°zpoczynających Mszę św. (red.). 101 JOANNA D'ARC ki sędziowie z Rouen wykorzystali przeciwko Joannie. Opowiadano w Dom-rćmy, że to wspaniałe, stare drzewo nawiedzały niegdyś wróżki, i stąd wzięła się jego nazwa. Było ono widoczne z domu Joanny. W czasach pogańskich stanowiło z pewnością przedmiot kultu. Na procesie rehabilitacyjnym wystąpiło wielu świadków z dziecięcych lat Joanny. Przesłuchiwano ich bardzo uważnie. Wszyscy oświadczyli, że była „dobrą dziewczyną, o dobrych obyczajach, bardzo czystą i o dobrym obejściu". Jeden z nich oznajmił, że jego zdaniem „nie było lepszej dziewczyny" w Domrómy i w Greux. Wychwalano jej pobożność. Ile mogła, dawała biednym, czasami odstępowała im nawet swoje łóżko, a sama spała na ziemi, przed kominkiem we wspólnej izbie. Pielęgnowała chorych i pocieszała ich jak umiała najlepiej. Wszystko to czyniła z radością i z dobrej woli. Przyjmowała życie takie, jakim było, ale przyszedł taki czas, że nie mogła zaakceptować siebie samej i zarzucała sobie małoduszność. Z przyjemnością opowiadam o tej młodej wieśniaczce, energicznej i zdrowej, pobożnej i dobrej, tak bliskiej przyrodzie, która wiedziała, ile kosztuje metr zboża i że codzienny mozół jest modlitwą. Kochała ziemię, na której rośnie gęste zboże, brała w ręce ciężkie kłosy, umiała upiec chleb, ciasto, robić sery, doić krowy, leczyć zwierzęta i cały czas emanowała z niej uprzejmość, która niegdyś tak zdobiła nasz kraj! Taka jest bowiem najważniejsza prawda o Joannie. Jej pobożność stopniowo przybierała na sile; stawała się poważniejsza, lecz nie przerodziła się w bigoterię. Wiara Joanny brała się tyleż z serca, ileż z głowy. Była to prosta, gorąca wiara. Teologów z Rouen uraziła swoją spokojną siłą, niezachwianą pewnością, którą ujawniała. Obchodziła Wielkanoc, spowiadała się i przyjmowała Komunię świętą również podczas innych uroczystych świąt. Nie odróżniało jej to zapewne od rodaczek - w owych czasach wiara ludu była przecież jeszcze żywa i walcząca, a nadzieja, jaką budziła w sercach prostych, wynagradzała im nieszczęścia wojenne. Joanna nie opuszczała mszy i beształa kościelnego, Perrina Drappiera, gdy ten zapomniał bić w dzwony. Co sobotę udawała się z siostrą Catherine do kaplicy w Bermont, aby zanieść tam bukiet kwiatów i zapalić świece. Kiedy była w polu i słyszała dzwony kościelne, przerywała pracę i przyklękała. Pokpi-wano z niej, ale łagodnie. Nikt nie podejrzewał, że rozwija się jej życie duchowe. Nawet Hauriette, jej najlepsza przyjaciółka, oświadczyła: „Często chodziła do kościoła i do świętych miejsc z własnej woli. Nie było jej przyjemnie, gdy ludzie jej mówili, że jest dewotką". Mamy również opinię księdza, Etienne'a de Sionne, proboszcza z Ron-ceaux i dziekana Neufchateau: „Wielokrotnie słyszałem, jak pan Guillaume Front, proboszcz Domremy, mówił, że Joasia, zwana Dziewicą, była dziewczyną prostą i dobrą. Jej 102 Wczesna miodość Joanny obyczaje były bez zarzutu i była przepełniona bojaźnią Bożą i nikt nie mógł się z nią w tym względzie równać w całym Domrćmy. Często chodziła do niego się spowiadać. Mówił, że gdyby Joanna miała własne pieniądze, dałaby je swemu proboszczowi, aby odprawiał msze. Ten sam proboszcz mówił, że codziennie, gdy odprawiał mszę, ona była obecna". Jak już mówiliśmy, chłopcy pokpiwali z jej gorliwości religijnej. Ale żadnemu z nich nie przyszłoby do głowy, że nie stanowiła materiału na doskonałą żonę, kochającą i łagodną, mogącą urodzić wspaniałe dzieci i dobrze je wychowywać. Może i ona marzyła o takim prostym życiu i nie pragnęła innego. Nikt nie rodzi się bohaterem, lecz nim się staje. Podobnie jest ze świętymi. To, co w sobie noszą, jest im objawiane stopniowo. Należy sądzić, że w młodości Joanna nie chciała bynajmniej zostać bohaterką czy świętą, a jeszcze mniej i jedną, i drugą. Nie uważała się za osobę niezwykłą - i najwyraźniej nią nie była. Była to dziewczyna z pól, o jasnej duszy. Kiedy szła z ojcem i braćmi za pługiem, kiedy z widłami pomagała przy zwózce, kiedy wymachiwała sierpem i wiązała snopy, nie wiedziała, że ćwiczy mięśnie po to, aby w przyszłości utrzymać miecz i włócznię i jeździć konno całymi dniami. Nie obawiała się ani dni spędzonych na powietrzu, ani orki. W zimowych chłodach i w upale, jakie zdarzają się w tym surowym klimacie, przyzwyczajała się też do innych niewygód. Zapewne myślano, że nie boi się ciężkiej pracy i umiałaby poprowadzić dom. Jean-nette Thćvenin, jedna z jej matek chrzestnych, zauważyła jednak, że przestała tańczyć, że czasem, gdy inne dziewczęta śpiewały, ona udawała się do kościoła. To była jedyna szczególna cecha Joanny. W ogrodzie mego ojca... ROZDZIAŁ 3 W ogrodzie mego ojca... Dotykamy tajemnicy. Komentarze są zbyteczne, a próby wyjaśnienia bezowocne. Wszelkie teorie są tylko arbitralnymi konstrukcjami i są całkowicie nieprzydatne. To, co jedni nazywają przesądami i złudzeniami, dla innych jest prawdą. Historyk konstatuje fakty i notuje słowa, które wypowiedziano. Taki jest jego sposób przybliżenia osób, które przywołuje, a troszczy się jedynie o to, by się im nie sprzeniewierzyć. Nie ocenia -inaczej niż trybunał (chociaż media ubóstwiają określenie „trybunał Historii"), próbuje zrozumieć. Zanim będę kontynuował i oddam słowo Joannie, muszę podkreślić, że nie była ona osobą, która doznała iluminacji, ani też nie była chora. Wprost przeciwnie - była zupełnie zrównoważona. Gdyby wykazywała jakąś anomalię, była nękana przez patologiczne ataki, czy była nadmiernie wrażliwa, wiedzielibyśmy o tym, gdyż mamy wiele świadectw na temat jej zachowania. Sześćdziesięciu sędziów obserwowało ją bezlitośnie od 8 stycznia do 30 maja 1431 roku. Odpowiadała w krzyżowym ogniu pytań, często perfidnych, rozumnie. Jej spokojna i silna wiara oraz pewność siebie zrażały chłodne umysły. Przed Karolem VII, pod murami Orleanu i w czasie krótkiej kariery wykazywała tę samą pewność. Co dla jej rozmówców było znakiem zapytania, dla niej było oczywiste. Jej postawa zbijała ich z tropu; budziła nieufność sprytnych rezonerów i intrygantów. Natomiast od razu rozumieli ją prości ludzie, u których pogoń za bogactwem i honorami nie stłumiła świeżości odczuć. Jedynym stanowiskiem możliwym do przyjęcia jest zaakceptowanie jej en bloc, takiej, jaka była, w swej przyrodzonej 104 przejrzystości, olśniewającej czystości i złożoności. Przeżyła bowiem zapewne jedyną w swoim rodzaju przygodę - przejście od stanu zwykłej wiejskiej dziewczyny do dowódcy wojskowego, a potem - od uwielbienia ludu i sławy aż do uwięzienia i stosu. I - co jeszcze bardziej niezwykłe dla kogoś, kto zna niepewności duszy - przez cały czas pozostała taka sama, akceptując jednakowo uśmiech i łzy, jakie przynosi los, tak niewzruszona w swych przekonaniach, że złożyła najwyższą ofiarę. Joanna miała jednak niezniszczalną moc. Miała niewidzialnego przewodnika i niewidzialnych towarzyszy. Wiedziała, że została wybrana, wyznaczona. Musiała być posłuszna, a nie zawsze było to łatwe! Dnia 22 lutego 1431 roku oświadczyła swoim sędziom: „Gdy miałam trzynaście lat, usłyszałam głos pochodzący od Boga, który miał mi pomóc w kierowaniu sobą. Gdy to się zdarzyło pierwszy raz, bardzo się przelękłam. A ten głos przyszedł do mnie około południa, w lecie, w ogrodzie mojego ojca. Nie pościłam poprzedniego dnia. Usłyszałam głos, który dochodził z prawej strony, od kościoła. Towarzyszyła mu wielka jasność". Dodała jeszcze: „Wydawało mi się, że to był dostojny głos. Myślę, że był wysłany od Boga. Kiedy usłyszałam go trzy razy, wiedziałam, że to był głos anioła. Towarzyszył mi zawsze i dobrze go rozumiałam". Jak szybko ta dziewuszka wróciła do równowagi po pierwszym zdumieniu, zaakceptowała to, co się jej przydarzyło, uznała to za wydarzenie naturalne, nie pytając o radę ani rodziców, ani proboszcza, zachowując tajemnicę. „Pierwszy głos, który dotarł do mnie - dodała - gdy miałam trzynaście lat, należał do świętego Michała, którego widziałam na własne oczy. Nie był sam, ale towarzyszyły mu anioły niebieskie... Widziałam je na własne oczy tak dobrze, jak widzę was. Kiedy odchodziły, płakałam, chciałam, aby zabrały mnie z sobą". Osaczona pytaniami, oświadcza, że święty Michał zalecał jej, by była dobrym dzieckiem. Mówił, że Bóg ją wesprze. Opowiadał o nieszczęściach, jakie spotykały Francję i chciał, aby pomogła królowi. Nie wolno jej było jednak wyruszyć bez nakazu Bożego. Sędziowie zadali jej wtedy podchwytliwe pytanie: po czym poznała świętego Michała. „Od razu tak pomyślałam i miałam wolę uwierzenia w to. Kiedy przyszedł do mnie, powiedział, że święta Katarzyna i święta Małgorzata przyjdą do mnie i żebym postępowała według ich rady. Że otrzymały misję kierowania mną i doradzania mi w tym, co miałam do zrobienia. Że muszę w to, co mi mówią, dlatego że taki jest nakaz Boży". Chcąc zaspokoić ciekawość sędziów, którzy czyhali tylko, by ją przyła-na błędzie, dodała, że obie święte miały korony - „piękne korony, 105 JOANNA D'ARC bardzo bogate i cenne". Przedstawiły się jej. Padła im do stóp i ucałowała ziemię, gdy odeszły. Nisko się pokłoniła świętemu Michałowi i aniołom. Zjawy nazywały ją „córką Bożą",,Joanną Dziewicą, córką Bożą". Opowiadając o aniołach, dodała zdanie, które zaskoczyło przesłuchiwanych: „Oni przychodzą często do chrześcijan, ale ich nie widzą; widziałam ich wielokrotnie pośród chrześcijan". Ich interesowała jednak najbardziej jej misja. Odpowiedziała im bez ogródek: „Głos kazał mi panować nad sobą i chodzić do kościoła. Powiedział mi, że muszę udać się do Francji... Mówił mi dwa lub trzy razy na tydzień, żebym wyruszyła w drogę do Francji... Nie mogłam już przebywać tam, gdzie się znajdowałam. Mówił mi także, że oblężenie Orleanu się skończy, że ja, Joanna, muszę się udać do Roberta de Baudricourt, do miasta Vau-couleurs, którego był kapitanem i że on da mi ludzi, którzy będą mi towarzyszyli. Odpowiedziałam, że jestem tylko biedną dziewczyną, która nie umie jeździć konno ani prowadzić wojny...". W Domremy Joanna nic nie mówiła o głosach ani o pojawieniu się świętej Katarzyny i świętej Małgorzaty, świętego Michała. Wyjaśniła to sędziom: „Co się tyczy mego ojca i mojej matki, głosy byłyby raczej zadowolone, gdybym im powiedziała, mimo że oni martwiliby się o mnie. Ale ja za nic na świecie bym im tego nie powiedziała. Głosy pozostawiły mi do uznania, czy mam powiedzieć wszystko rodzicom, czy też przemilczeć". Jacąues d'Arc miał wieszczy sen, jakieś dwa lata przed pierwszym widzeniem. Widział we śnie, że Joanna wyrusza z żołnierzami. W owych czasach wojsku towarzyszyły tylko dziewczęta „zgubione". Powiedział wtedy swoim synom: „Gdybym wierzył, że tak się stanie, chciałbym, abyście ją utopili, a gdybyście tego nie uczynili, utopię ją sam". Matka wiele razy powtarzała jej to złowrogie zdanie. Może w ten sposób chciała ją łagodnie wypytać, nie uzyskując jednak w zamian żadnych wyjaśnień? Joanna kochała rodziców i była im posłuszna we wszystkim, ale nie ujawniała wobec nich misji, którą głosy ją obarczyły. Obawiała się, że ojciec nie pozwoli jej wyjechać i że burgundczycy utrudnią jej podróż do Francji. Sąsiednie miasteczko Maxey było po ich stronie. Dzieci z Domremy czasami biły się z dziećmi z Maxey na kamienie i kije; czasami wracały „ranne i zakrwawione". W Domremy był nawet człowiek sprzyjający burgundczykom - jeden! - o nazwisku Ge-rardin d'Epinal. „Chciałam, aby mu ścięto głowę, gdyby zechciał tego Bóg!". 106 W ogrodzie mego ojca... Nie życzyła mu jednak aż tak źle, gdyż kilka dni przed swoim wyjazdem z Domremy powiedziała do niego: „Przyjacielu, gdybyś nie był burgundczykiem, powiedziałabym ci coś...". Pomyślał, że chodzi o jakiegoś chłopca, którego chciała poślubić! Gćrar-din dość szybko nawrócił się na słuszną drogę. Jego nazwisko widnieje wśród świadków procesu rehabilitacyjnego. Rodzina Joanny, sąsiedzi, przyjaciele, chłopcy w jej wieku - nie wiedzieli, że przyrzekła świętym, którzy ją nawiedzili, że zachowa dziewictwo. Nie żądali tego od niej. Obietnicę tę złożyła spontanicznie, bez namysłu. Dla Joanny było to oczywiste. Rodzice chcieli, aby wyszła za mąż. Być może szykowali jakieś małżeństwo, żeby przyspieszyć sprawę. Joanna opierała się tak długo, jak tylko mogła. Niby-narzeczony powołał ją w Toul przed sąd kościelny diecezji. Stanowczo przeznaczone jej było stanąć przed sędziami Kościoła. Była bardzo przestraszona, ale głosy ją uspokajały. Odpowiadała zuchwale i wygrała proces. Nie obiecywała zresztą niczego - i nie bez powodu - chłopcu, który chciał ją poślubić. Można się zastanawiać, czy Jacąues d'Arc, zaniepokojony nadmierną pobożnością Joanny i dziwnymi pogłoskami, jakie zaczęły krążyć po okolicy o tym, że do Francji przybyła dziewica-zbawczyni, nie zachęcał zawiedzionego zakochanego, by odwołał się do trybunatu. Jak już mówiliśmy, Joannie nie było łatwo. Musiała stoczyć podwójną walkę: z ojcem i matką, których kochała, i z sobą samą. Wyjazd do Francji nie nastąpił nagle. Zabrało jej to cztery lata, ponieważ po raz pierwszy usłyszała głosy w 1425 roku, gdy miała około trzynastu lat. Uważała, że nie zdoła wypełnić misji, która została jej powierzona. Sądziła, iż jest do tego niezdolna, lecz nie niegodna. Nie zaskoczyło jej bynajmniej to, że została wybrana. Ale zastanawiała się, jak ma się do tego zabrać, by zacząć dowodzić żołnierzami i wyzwolić Orlean. Co więcej, perspektywa pozostawienia bliskich, domu, wioski, ściskała jej serce. To trudna próba - porzucić wszystko, co się ukochało, porzucić na pastwę innych zwyczajne przedmioty, świadków życia codziennego: zwykły dzbanek, stół, wiejskie łóżko, haki na naczynia przy dużym kominku, narzędzia, bydło i konie! Zaczynała żałować tych ciężkich prac i długich, zimowych okresów wytchnienia. Jakaś dziewczyna przejmie jej kądziel i będzie tkać przy świetle kaganka. Czy zobaczy jeszcze Domremy, gdy ukończy swoje dzieło? Głosy milczały na ten temat. Nie mówiły, czy ich protegowana zginie w śmiertelnej przygodzie, podczas walki, czy wróci, by wieść życie wieśniaczki. Zapewne, jak oświadczała wielokrotnie, była smutna, gdy anioły odchodziły. Chciała >jść za nimi, chciała, by ją zabrały z sobą i odczuwała gorycz porzucenia. Ldnak była człowiekiem. Miała ciało z krwi i kości, swoje słabostki i upo-'bania. Nie była eteryczną istotą pogrążoną w ciągłej ekstazie, lecz żywą 'bietą. Miała swoje obowiązki i codzienne zajęcia. Pragnęła zwyczajnego 107 JOANNA D'ARC szczęścia. Świętość nie jest czymś danym. Jest to powolna droga usiana przeszkodami, potknięciami, wahaniem. Joanna miała zbyt wiele zdrowego rozsądku, by się czasami nie zastanawiać, czy jej się to wszystko aby nie przyśniło. Ale głosy przywoływały ją do porządku. Wstawała i kontynuowała swą tajemną drogę. O wątpliwościach, jakie żywiła, starała się nie mówić sędziom. A jednak jej niepokój, niepewność przebijają tu i ówdzie. Wszelako gdy podjęła decyzję, podążała do swego celu i to tak konsekwentnie, że graniczyło to z obsesją. Szalała z niepokoju, kłamała rodzicom, żeby móc udać się do Yaucouleurs. Sędziom, którzy pytali ją, czy naprawdę uważa, że dobrze uczyniła, nie żegnając się z rodzicami, odpowiedziała w niezrównany sposób: „Ponieważ był to nakaz Boski, należało tak postąpić. Gdybym miała sto ojców i sto matek, gdybym nawet była córką króla - wyruszyłabym". Nikomu - ani matce, ani najlepszej przyjaciółce Hauriette - nie zwierzyła się z dramatu, jaki przeżywała. Nic nie zdradzało trudnej decyzji, jaką podjęła - być posłuszną tylko Bogu, poświęcić mu wszystko, co ma najdroższego. Nikt nic nie zauważył, chyba to tylko, że nie tańczyła, że przerywała pracę, aby przyklęknąć, gdy zaczynały bić dzwony Domrćmy, że płakała, modląc się pod figurą świętej Małgorzaty, a zwłaszcza gdy przyjmowała Komunię św. Te łzy i całą resztę kładziono na karb pobożności i kobiecego sentymentalizmu. Zresztą nadal była pracowita i wesoła. Dla niej medytacja była formą lenistwa. Na wsi praca nie czeka! Niezgodne z prawdą byłoby, gdybym napisał, że chciała wszystkich zmylić. Tajemnica była pierwszym warunkiem powodzenia jej misji. Wiedziała teraz, że nie tylko wyzwoli Orlean, ale poprowadzi Karola VII do Reims, żeby otrzymał tam koronę królewską. Głosy ujawniły przed nią aktualny stan królestwa. Określiły jej misję. To powtarzała bez końca. Czasami, jakby dla zabawy, gdy sekret zanadto jej ciążył, uchylała rąbka tajemnicy. W olzień świętego Jana Chrzciciela (1428) powiedziała Michelowi Lebuinowi, jednemu ze swych towarzyszy: „Między Coussey a Yaucouleurs jest Dziewica, która przed upływem roku sprawi, że król zostanie koronowany". Nie dodała nic więcej, a on nie śmiał wypytywać. Ale przecież pomiędzy Coussey a Yaucouleurs znajdowało się właśnie Domrćmy. Lebuinowi zawierzyła, gdyż był pobożny i często towarzyszył Joannie, gdy udawała się do pustelni Bermont. ROZDZIAŁ 4 Robert de Baudricourt W styczniu 1456 roku - to znaczy dwadzieścia pięć lat po męczeńskiej śmierci Joanny - komisarze procesu rehabilitacyjnego przybyli do Domrćmy, przesłuchali ludzi, którzy ją znali. Durand Laxart oświadczył wtedy: .Poszedłem po Joannę do jej ojca, chciałem ją zabrać do siebie; mówiła mi, że chce udać się do Francji przed oblicze Delfina, aby go koronowano. Mówiła: «Czyż nie przepowiedziano niegdyś, że Francja zostanie zniszczona przez kobietę i odnowiona dzięki dziewicy?» i oświadczyła, że pójdzie do Roberta de Baudricourt i poprosi go, żeby ją zaprowadził do pana Delfina. Ale Robert powiedział mi parę razy, żebym ją odprowadził do ojca i spuścił jej lanie". To lakoniczne zeznanie zadowoliło śledczych. Nie pisali Historii, lecz gromadzili informacje na temat przeszłości Joanny w Domrćmy. Wręczono im spis pytań, poza które nie musieli wykraczać. Robert de Baudricourt z całą pewnością lepiej pamiętałby spotkania z Joanną niż Durand Laxart, ale już e żył. Tylko on mógłby opowiedzieć dokładnie, w jakich okolicznościach, o wielu odmowach, pozwolił dziewczynie z Domrćmy jechać, dał jej przewodnika i eskortę. Ponieważ nie mamy jego świadectwa, możemy jedynie ć domysły. Oświadczenia Joanny w niewielkim stopniu uwzględniają ^onologię. Krzyżują się, zmieniają kierunek, a czasami zawierają sprzecz-p°ś( Są one natomiast całkowicie przejrzyste w najważniejszej kwestii, obnie poplątane są zeznania zebrane w Domrćmy. Są one skądinąd tak resujące, że pozwalają lepiej przybliżyć fenomen Joanny. 109 JOANNA D'ARC Od dawna badacze spierają się o to, ile było spotkań w Yaucouleurs i kiedy się one odbyły. Niektórzy - na podstawie pozornie bardziej dokładnych zeznań Bertranda de Poulengy, żołnierza garnizonu Yaucouleurs -twierdzą, że pierwsze spotkanie Joanny z Baudricourtem odbyło się 28 maja 1428 roku. Inni, argumentując, że Joanna wyruszyła do Francji 13 lutego 1429 roku, uważają za niemożliwą i niedopuszczalną jej nieobecność w Domrćmy przez osiem czy dziewięć miesięcy. Tak więc datują pierwsze spotkanie na grudzień 1428 roku. Pora ta zbiega się mniej więcej z sześcioma tygodniami spędzonymi w domu Duranda Laxarta i trzema tygodniami, podczas których Joannę gościło małżeństwo Le Royer z Yaucouleurs. Nie chciałbym zajmować się szczegółowo tym sporem, choć zapewne zasmucę tym HenrTego Bataille'a i paru przyjaciół. W gruncie rzeczy istotne jest to, że Joanna kilkakrotnie prosiła Baudricourta i opuściła Yaucouleurs prawdopodobnie około 13 lutego. Ponaglana przez głosy, ale świadoma tego, że napotka silny opór, czy nawet groźby ze strony ojca, uciekła się do podstępu. Wtajemniczyła we wszystko Duranda Laxarta, którego nazywała wujkiem, a który był w istocie jej kuzynem; ożenił się bowiem z córką Aveline, siostry Isabelle Romće. Nie wiemy, w jakich okolicznościach go spotkała i porozumiała się z nim. Mieszkał w Burey-en-Vaux, pięć kilometrów od Yaucouleurs. W każdym razie przybył do Domrćmy, żeby zabrać Joannę do siebie. Jako pretekst posłużył mu zbliżający się poród jego żony, która potrzebowała pomocy. Tego rodzaju przysługi na wsi się nie odmawia. Jacąues i Isabelle d'Arc „wypożyczyli" zatem wielkodusznie swoją córkę. Wiadomo, że matka Joanny była niezmiernie przywiązana do swojej rodziny i że łączyły ją z bratem i siostrą ścisłe więzy. Niezależnie więc od wszystkiego Durand Laxart nadużył zaufania tych dzielnych ludzi. Wszelako Joanna zdołała przekonać go, że jej misja jest pilna i stłumiła wszelkie wątpliwości i skrupuły. On uwierzył w nią pierwszy. A przecież nie był człowiekiem naiwnym ani niezrównoważonym. Dowodzi tego powściągliwy ton zeznań. Zapewne niełatwo popadał w entuzjazm. To zapewne Joanna była płomienna i przekonująca. Pozyskała więc Duranda dla swojej sprawy. Było to jej pierwsze zwycięstwo. Zabrał ją zatem do Burey, gdzie uprawiał rolę. Przebywała tam sześć tygodni, „nie unikając pracy, przędąc, chodząc za pługiem, doglądając bydła, wykonując inne prace przypadające kobietom", jak zawsze w dobrym humorze, mimo przygnębienia i niecierpliwości. Podczas pierwszej wizyty Robert de Baudricourt powitał ją bowiem kpinami i stanowczo zniechęcał. Nie pojmowała postawy kapitana Yaucouleurs. Czy święte nie kazały jej prosić go o zgodę? Czyż nie obiecywały, że Baudricourt pozwoli jej jechać, a nawet da jej eskortę? 110 Robert de Baudricourt Baudricourt znał Jacques'a d'Arc, doyen Domrćmy, co najmniej z nazwiska. Niemniej jednak wzdragał się nieco przed udzieleniem posłuchania jego córce. Gdy Joanna, przedstawiona przez swego wuja, oświadczyła od razu, że wysłał ją Bóg, aby wyzwoliła Orlean, doprowadziła do koronacji w Reims i usunęła Anglików z królestwa, osłupiał. A ponieważ ta młodziutka wieśniaczka była niemal natarczywa, mówiła o głosach, wizjach, przepowiedni krążącej po Lotaryngii, roześmiał się i rozkazał Laxartowi, aby odwiózł ją do ojca i dał jej klapsa. Odeszła z płaczem, ale wydaje się, że te dziewczęce łzy nie wzruszyły go wcale. Stąpał twardo po ziemi i nie dawał się zagadać. Pomyślał sobie, że ta zacietrzewiona dziewczyna jest egzaltowana, a swoje marzenia bierze za rzeczywistość. Zresztą nie tylko ona jedna głosiła, że jest zbawicielką nieszczęsnego królestwa. Po tym spotkaniu nastąpiło kolejne, a może i wiele innych. Nie można powiedzieć na ten temat nic pewnego, co już podkreślałem powyżej. Joanna nie rezygnowała. A nawet wprost przeciwnie - porażki, niemiłe słowa i drwiny umacniały jej wolę. Durand Laxart robił wszystko, co chciała, zabierał ją tam, gdzie chciała i kiedy chciała. Kiedy byli w Yaucouleurs, zatrzymywali się u HenrTego i Catherine Le Royerów. Henri Le Royer był z zawodu kowalem. Oświadczył później śledczym: „Przędła z moją żoną, chodziła do kościoła, a moja żona często jej towarzyszyła. Słyszałem na własne uszy, jak Joanna mówiła, że musi iść do szlachetnego Delfina, gdyż jej Pan, Król Niebios, tego chciał, a ona miała Jego rozkaz. Gdyby miała tam pójść na kolanach, poszłaby! Gdy przyjechała do mnie, była ubrana w szatę kobiecą, czerwonego koloru...". Świadectwo Catherine Le Royer potwierdza wszystko, co powiedział jej mąż: „Widziałam, że była dobra, prosta, łagodna i bardzo skromna, miała należyte maniery; chodziła do kościoła i chętnie się spowiadała. Wiem o tym, ponieważ zaprowadziłam ją do kościoła i widziałam, jak się spowiada księdzu Jeanowi Fournierowi, proboszczowi w Yaucouleurs; lubiła prząść i dobrze to robiła; tkała razem ze mną [...]. Przebywała u mnie trzy tygodnie z odstępami [...]. Kiedy zobaczyła, że Robert [de Baudricourt] nie chce jej zabrać, powiedziała mi, że musi iść do Delfina i dodała: «Czy wiesz, że jest taka przepowiednia, że Francję zgubi kobieta, a ocali dziewica Lotaryngii?». Wtedy przypomniałam sobie, że słyszałam o tym i byłam bardzo zdziwiona. Jednakże Joanna była pełna niepokoju; czas się jej dłużył k ciężarnej kobiecie, że nie prowadzą jej do Delfina. Dopiero po tym wszystkim ja i wielu innych uwierzyło w jej słowa...". Coraz głośniej mówiono o tym, że Król Niebios obarczył Joannę misją pcalenia królestwa i udania się do Karola VII. Z każdym dniem przybywało ;J zwolenników. Lud ją rozumiał, zachwycał się nią, ale nikt inny! Baudri- 111 JOANNA D'ARC court pozostał nieugięty. Wiedział lepiej niż ktokolwiek w Lotaryngii, jaki dramat przeżywał Karol VII i ogromne niebezpieczeństwo, jakie zagrażało królestwu Bourges od początku oblężenia Orleanu, o tym, że zbliżają się Anglicy i burgundczycy. Jedyną fortecą, jaką król jeszcze zachował na wschodzie swego dawnego królestwa, było Yaucouleurs. Można było teraz uznać je za zgubione. Zapewne Baudricourt uzyskał kapitulację warunkową, zależną od jakiejś nieprawdopodobnej zmiany sytuacji, za cenę jakiegoś wsparcia dla biednego króla. W istocie wydarzenia, jakie miały nastąpić, nie pozostawiały cienia nadziei. Wcześniej czy później trzeba będzie ustąpić przed burgundczykami - była to perspektywa tym bardziej bolesna, że Baudricourt został pozbawiony części swych dóbr przez Filipa Dobrego. Oczywiście była ta Joanna d'Arc, która zdołała przekonać wszystkich do swej sprawy! Ale jeśli się jest doświadczonym kapitanem, trudno uwierzyć, że taka dziewczyna może zwyciężyć i doprowadzić do koronacji króla. Nie potrafiła nawet trzymać miecza. Co więcej, akt kapitulacji, który Baudricourt podpisał, zakładał całkowitą neutralność. Czy wysłanie Joanny do Karola VII nie byłoby pogwałceniem zobowiązania? Ale nie wy słanie jej, jeśli naprawdę miała misję od Boga, byłoby chyba zdradą króla? Rycerze, koniuszy garnizonu naciskali go, by podjął decyzję. Ich także zdołała przekonać. Posłuchajmy Alberta d'Ourches: „Widziałem Joannę w Yaucouleurs, gdy prosiła, aby ją zaprowadzono do Króla. Słyszałem kilka razy, jak powtarzała, że chce iść przed oblicze Króla. Pragnęła, aby jej towarzyszyło parę osób, dla jak największego dobra Delfina. Wydawało mi się, że ta Dziewica ma dobre obyczaje. Chciałbym mieć taką córkę! [...] Mówiła dobrze...". Jean de Novelonpont, zwany Jeanem de Metz, służył w garnizonie Yaucouleurs. Zauważył Joannę w czerwonej sukni: „Moja droga, co tu robisz? Czy Król ma być wygnany z królestwa? Czy będziemy należeli do Anglii?". .Przyszłam do tego królewskiego miasta porozmawiać z Robertem Bau-dricourtem, aby raczył mnie zaprowadzić albo kazał zaprowadzić mnie do Króla. Nie zważał na mnie ani na moje słowa. A jednak w półpoście muszę stanąć przed obliczem Króla, nawet gdybym miała schodzić sobie nogi do kolan. Nikt na świecie - ani królowie, ani książęta, ani córki króla Szkocji nie mogą zbawić Francji*. Tylko we mnie jest ratunek! Wolałabym prząść u boku mojej biednej matki, bo to nie należy do mojego stanu, ale muszę iść, muszę to uczynić, ponieważ tak się spodobało mojemu Panu". „Kto jest twoim Panem?". „Król Nieba". * Aluzja do zaręczyn przyszłego Ludwika XI z córką króla Szkocji. 112 Robert de Baudricourt Spojrzał na nią zafascynowany. A potem powiedział: „Ja, Jean, przyrzekam, że mając Boga za Pana, zaprowadzę cię do Króla". I podał jej rękę, co było pewnego rodzaju hołdem feudalnym. „Kiedy chcesz wyruszyć?". „Lepiej dziś niż jutro; raczej jutro niż później". Bertrand de Poulengy złożył takie samo oświadczenie: „Widziałem, że rozmawia z Robertem de Baudricourt, który wówczas był kapitanem [Yaucouleurs]. Mówiła, że przyszła do niego za sprawą swego Pana, aby rozkazał Delfinowi, aby się pilnował i nie podejmował działań przeciwko swoim wrogom, gdyż jej Pan przyśle ratunek przed półpościem. Ona, Joanna, mówiła, że Królestwo nie należy do Delfina, ale do jej Pana. Że jednak jej Pan chce, aby Delfin został królem i żeby miał Królestwo pod swoim zarządem* i wbrew wrogom Delfin zostanie Królem; to ona poprowadzi go na koronację. Robert zapytał, kim jest jej Pan; ona odpowiedziała: Król Niebios...". Podobnie jak Jean de Metz, Poulengy uwierzył we wszystko od pierwszej chwili i zobowiązał się zaprowadzić ją do Karola VII. Obaj byli w pewnym sensie , jej wasalami". Starali się przekonać Roberta de Baudricourt, ale na próżno. Książę Karol H Lotaryński usłyszał o Joannie. Zapragnął ją poznać, gdyż wyobrażał sobie, że to jakaś czarodziejka czy prorokini. Kazał jej wydać przepustkę. Joanna poradziła mu, żeby się rozstał ze swoją kochanką, Alison May, i od nowa żył z żoną, Małgorzatą Bawarską. Powiedziała mu o swej misji: „Daj mi, Panie, syna i zbrojnych ludzi, aby poprowadzili mnie do Francji, a ja będę się modlić u Boga o wasze zdrowie". Dał jej cztery franki na podróż do Nancy. Nie miał najmniejszego zamiaru użyczać jej swego syna, którym był Renć Andegaweński, jego zięć, ani nawet dać eskortę, by mogła udać się do Chinon. Renę" Andegaweński wiedział już o istnieniu Joanny. Baudricourt radził się go w tej kwestii, zwierzył mu się ze swego kłopotu. Jest nawet prawdopodobne, że pytał króla o pozwolenie, aby móc wysłać doń Joannę. Tymczasem jej pobożność stale rosła. Chodziła na mszę do kościoła świętego Wawrzyńca w Yaucouleurs i modliła się w kaplicy ufundowanej przez Gotfryda de Joinville i Mahaut de Lacy, jego żonę, w 1266 roku. Widywano ją często w krypcie tej kaplicy, leżącą przed posągiem Najświęt- Panny albo z uniesioną twarzą, wpatrującą się w statuę. Istnieje ona do dziś, choć okaleczona przez oddziały Karola V - pozbawiona Dzieciątka, upoważnienia. 113 JOANNA D'ARC które trzymała w ramionach. Przetrwał także piękny Chrystus z dębu, pochodzący z pustelni Saint-Nicolas-de-Sept-Fonts. Joanna była tam z pielgrzymką, podobnie jak w Saint-Nicolas-de-Port, podczas swej podróży do Nancy. Kiedy udała się do Sept-Fonts, Catherine Le Royer, u której gościła, myślała, że Joanna wybiera się do Francji. Są podstawy, by przypuszczać, że podróżowała konno, że był to trening nieodzowny dla jej misji, i że już wtedy miała na sobie męskie ubranie. Jean de Metz spytał ją: „Masz zamiar jechać w tym stroju?". Chodziło o czerwoną suknię, którą zazwyczaj nosiła. Odpowiedziała z prostotą, nie wiedząc, do jakich wniosków jej słowa doprowadzą sędziów z Rouen: „Chętnie założę męskie ubranie". Durand Laxart pożyczył jej jedno ze swych ubrań, ale nie pasowało na nią. Założyła więc strój jednego z ludzi Jeana de Metza: było jej w nim źle. Wreszcie mieszkańcy Yaucouleurs złożyli się i kupili jej całkowity ekwipunek: kaftan, ciżmy i całą resztę. Kupili jej także konia, za którego zapłacili dwanaście franków, choć był wart dwa razy tyle. Joanna kazała sobie ściąć włosy „na okrągło", jak żołnierz. Poświęciła swoje piękne włosy, by móc założyć hełm. Jednakże Robert de Baudricourt nie mógł podjąć decyzji. A przecież zaczynał wierzyć, że Joanna naprawdę miała do wypełnienia misję, o której mówiła bez wytchnienia. Szacunek dla ludzi i obawa przed narażeniem się na śmieszność powstrzymywały go. Oczywiście Joanna mogła wyruszyć do Chinon z własnej inicjatywy. Jean de Metz, Bertrand de Poulengy towarzyszyliby jej. Ale wypełniała ściśle zalecenia głosów. Mówiła, że święta Małgorzata i święta Katarzyna chciały, aby uzyskała najpierw pozwolenie kapitana Yaucouleurs, gdyż taka była wola Boska. Nie starała się zrozumieć, dlaczego to pozwolenie stało się konieczne - była posłuszna. Baudricourt miękł pod wrażeniem sukcesów, jakie Joanna odnosiła wszędzie, entuzjazmu i żaru, jaki budziła. Obawiał się, czy nie ma aby konszachtów z szatanem, wbrew temu, co o niej opowiadano. Podjął więc ostatni środek ostrożności. Catherine Le Royer: „Pewnego dnia zobaczyłam, że do mego domu wchodzi Robert de Baudricourt, wówczas kapitan Yaucouleurs, z księdzem Jeanem Fournie-rem. Joanna wyznała mi, że ksiądz przyniósł stułę i egzorcyzmował ją w obecności kapitana, mówiąc, że jeśli ona jest złym duchem, usunie się, a jeśli jest dobrym duchem - podejdzie do nich. A Joanna podeszła do księdza i do jego kolan". Egzorcyzmy uraziły ją. Nie mogła się powstrzymać od uwagi, że ksiądz źle postąpił, ponieważ wiele razy ją spowiadał. Zgodziła się jednak na tę 114 Robert de Baudricourt próbę, która była niczym w porównaniu z tym, na co naraził ją Baudricourt przez zwlekanie z podjęciem decyzji. W niedzielę 13 lutego 1429 roku rozzuchwaliła się tak, że wtargnęła do sali i jęła czynić mu wyrzuty z powodu opóźnienia: „W imię Boże, za dużo czasu zwlekacie z wysłaniem mnie. Dziś szlachetny Delfin poniósł wielką klęskę pod Orleanem i poniesie jeszcze większą, jeśli wkrótce mnie nie wyślecie". Zapowiadała „dzień śledzi". Skąd mogła wiedzieć, że Dunois, Clermont i Szkot Stuart, myśląc, że zaskoczą strzeżony konwój Falstaffa, zostali sromotnie pokonani. Zanim ta zła wiadomość została potwierdzona, Baudricourt podjął wreszcie decyzję. Trzeba podkreślić, że wysłannik króla, Colet de Yienne, właśnie przybył do Yaucouleurs. Przywiózł przesłanie od Karola VII. List króla nie zachował się. Jednak Baudricourt działał od tej chwili szybko i przewidująco, jakby otrzymał dokładne rozkazy i wziął na siebie ogromną odpowiedzialność. Nie poprzestał na wydaniu Joannie pozwolenia na podróż. Dał jej eskortę złożoną z Jeana de Metza, Bertranda de Poulengy (obu jako ochotników) i ich służących: Jeana de Honnencourta i Juliena. Dołączył też do nich Colet de Yienne, który miał wrócić do Chinon i być ich przewodnikiem, a także łucznika Richarda. Obecnie traktował Joannę z szacunkiem i dał jej w upominku miecz. Zwrócił także pieniądze za pięknego konia, jakiego jej kupiono. W dzień wyjazdu do Chinon odprowadził oddziałek aż do granic Francji i rzekł: „Idź i niech się dzieje co chce!". Słowa te odpowiadają zawołaniu Dieu vat marynarzy, to znaczy „Szczęść Boże", ale interpretowano to inaczej. Dla niektórych autorów okrzyk ten wyrażał wątpliwości Baudricourta i miał wymowę ironiczną. Można jednak zadać sobie pytanie, co by się stało, gdyby Baudricourt uparcie trwał przy swoim niedowierzaniu i odmowie. Jakie byłyby losy Joanny, Orleanu i Karola VEI? Drobiazg może zmienić bieg dziejów. Szorstki i nieufny Baudricourt był właśnie tym drobiazgiem. Spoczywała na nim straszliwa odpowiedzialność, ale nie był tego świadom. Nie należy zapominać, że dowodził on ostatnią twierdzą wierną królowi. Gdyby burgundczycy zdobyli Yaucouleurs, nie byłoby Joanny d'Arc. Nie zdołałaby też bez przewodnika i współtowarzyszy dotrzeć do Chinon. ROZDZIAŁ 5 — Sto pięćdziesiąt mil Wszyscy mieszkańcy Yaucouleurs zgromadzili się, by asystować przy jej wyjeździe; towarzyszyły jej ich życzenia i modlitwy. Ci dzielni ludzie o otwartych sercach, którzy złożyli się na zakup jej ekwipunku, byli w swej wzruszającej naiwności pewni, że król Karol VII ją przyjmie i ona ocali królestwo. Mieli pewność płynącą z głębi duszy, że tę misję powierzył jej, tak jak mówiła, Król Nieba. Nie zastanawiali się nawet, jak zdoła przemierzyć tyle krain zajętych przez Anglików i burgundczyków i nękanych przez bandy, zanim wreszcie dotrze do Chinon. Kobiety i ich dzieci, Catherine Le Royer i jej mąż-kowal, ich sąsiedzi i sąsiadki, sklepikarze i rzemieślnicy z czeladnikami - wszyscy naprawdę patrzyli, jak Joanna przekracza bramy Francji. Dla tego małego miasteczka było to wydarzenie bez precedensu, w którym niebo miało takiż udział jak Baudricourt i jego otoczenie. Przyjęto z uznaniem fakt, że kapitan Yaucouleurs odprowadził ją aż do tego miejsca, choć tak długo przedtem z niej szydził. Jego postawa wzbudziła plotki. Szeptano, że przeszedł na stronę burgundczyków, tak niezrozumiała wydawała się jego zwłoka w podjęciu decyzji. Zgromadzeni widzieli, jak drobna sylwetka Joanny, otoczona sześcioma jeźdźcami eskorty, oddala się i maleje. Widzieli na własne oczy to, co tylu historyków starało się opisać. Nie istnieje bowiem żaden dokument ikonograficzny z czasów Joanny, z wyjątkiem rysunku piórem figurującego w rejestrach Fauąuem-bergue. Nie jest to portret, co najwyżej rysunek naprędce naszkicowany, przedstawiający Dziewicę w zbroi, dzierżącą swój sztandar - ledwie dostrzegalna postać, może nawet odtworzona z wyobraźni. Podobizny, tak jak 116 Sto pięćdziesiąt mil posągi, pochodzą z czasów już po jej śmierci i nie starały się zachować podobieństwa. Można opisać jej męski strój poprzez odwołanie się do ówczesnej mody. Na szczęście sędziowie z Rouen uznali za stosowne wyliczyć, ze swoją zwykłą skrupulatnością, sztuki, jakie się na jej ubiór składały. W spisie inwentarza, opracowanym w marcu 1431 roku, czytamy, co następuje: „Rzeczona Joanna odrzuciła i porzuciła całkowicie niewieści ubiór: włosy obcięte na okrągło, wzorem paziów, przywdziała koszulę, spodnie, kaftan, spodnie długie i związane z wymienionym kaftanem dwudziestoma szpilami, wysokie buty, sznurowane od zewnętrznej strony i szata krótka do kolan lub nieco krótsza, wycięty z materiału kapelusz, obcisłe buty i sztyl-py, długie strzemiona, miecz...". Strój, jaki nosiła Joanna, opuszczając Yaucouleurs, musiał być podobny; był to strój noszony zazwyczaj przez jeźdźców: obcisły kaftan, do którego przyczepiano szpilami długie spodnie, sznurówki, tunika do kolan, kapelusz z materiału w kształcie czepka, chroniący szyję i uszy; buty ze sznurowanymi cholewami i sztylpy, chroniące przed błotem i zimnem. Miecz przytroczyła do szerokiego pasa. Joannie pozostawało tylko przejechać sto pięćdziesiąt mil dzielących Yaucouleurs od Chinon. Nie znamy jeszcze szczegółów tej trasy ani objazdów, jakie musiała robić, aby uniknąć patroli wroga, podejrzanych miasteczek. Nie miała do dyspozycji mapy, a drogi były w bardzo złym stanie z powodu wojny. Obecność Coleta de Yienne była niezbędna. Małą eskortę Baudricourt przekazał pod rozkazy Bertranda de Poulengy, który był starszy od Jeana de Metza. Miał trzydzieści sześć lat, a Jean de Metz około trzydziestu. Baudricourt kazał im złożyć przysięgę, że uczciwie odprowadzą Joannę do Chinon. Pierwszy etap ich drogi prowadził do Saint-Urbain-les-Joinville, gdzie jeszcze teraz można zwiedzić opactwo romańskie, które było świadkiem ich przejazdu. Joanna chciała wysłuchać mszy, ale jej towarzysze odwiedli ją od tego. Woleli się nie zatrzymywać i nie zwracać na siebie uwagi, wiedzieli bowiem, że szpiedzy węszyli wszędzie. Przeprawa przez rzekę była trudnym zadaniem. Mosty bywały częstokroć strzeżone, a co najmniej - obserwowane. Mogli przejść brodem, jeśli poziom wody był niski, a pogoda niesprzyjająca. Jechali nocą, żeby uniknąć patroli. Odpoczywali w zagajnikach i w laskach. Posilali się chlebem, dzieląc się zapasami, które zabrali. Joanna d'Arc była przyzwyczajona do szerokich przestworzy. Nie obawiała się wiatru, deszczu ani śniegu i przyjmowała wszystko z humorem. Pewna Boskiej opieki, nie lękała się niczego. Jej towarzysze dygotali ze strachu, że napotkają Anglików i burgundczyków, zwłaszcza na początku podróży. Przerażała ich ta misja. 117 JOANNA D'ARC Podczas jazdy Jean de Metz zapytał Joannę: „Joanno, czy naprawdę uczynisz to, o czym mówiłaś?". Odparła: ,,Nie bój się, panie, mam misję, by to uczynić; moi bracia z Raju mówią mi, co mam robić: cztery lub pięć lat temu moi bracia z Raju i mój Pan Bóg powiedzieli mi, że muszę wyruszyć na wojnę, aby odzyskać Królestwo Francji". Ale w końcu była piękną dziewczyną sam na sam z żołnierzami, a obyczaje epoki nie skłaniały do powściągliwości; były nawet mocno swobodne. Co więcej, wszyscy spali „na sianie", obok koni. Oto co opowiadał Jean de Metz: „Co noc Bertrand i ja spaliśmy razem z nią. Ona leżała obok mnie, a kaftan i spodnie miała zasznurowane. Budziła we mnie taki respekt, że nigdy nie śmiałbym jej pożądać. Przysięgam, że nigdy nie miałem wobec niej żadnej chęci ani pociągu cielesnego". Świadectwo Bertranda de Poulengy jest jeszcze bardziej wymowne: „Co noc Joanna spała z Jeanem de Metzem i mną, nie zdejmując ani wierzchniej odzieży, ani pludrów i zawsze była mocno zasznurowana. W owym czasie byłem młody, ale - no cóż, nie odczułem wówczas ani pożądania, ani pociągu cielesnego; nie śmiałbym jej pożądać z powodu tej dobroci, jaką w niej widziałem". Kiedy mówiono jej o delfinie, twierdziła, że ten powita ich serdecznie. W końcu zaraziła ich swoją ufnością. Działało na nich promieniowanie, jakie wokół roztaczała. Poulengy: „Zapewniam was, że byłem rozpłomieniony tymi słowami, ponieważ pojąłem, że wysłał ją Bóg. Nigdy nie dostrzegłem w niej niczego złego, była taka dobra, rzekłbyś, że święta". A Jean de Metz: „Wierzyłem w słowa Dziewicy. Byłem rozpalony jej słowami i jej umiłowaniem Boga. Myślę, że wysłał ją Bóg: nigdy nie przeklinała, chodziła chętnie na mszę, a gdy chciała przysiąc, żegnała się...". Żaden z nich nie był już młodzieńcem. Obaj przekroczyli trzydziestkę! Baudricourt wybrał ich, bo byli dojrzali i sprawni. Mieli delikatne i niebezpieczne zadanie - przejechać przez ziemie burgundzkie, aby dotrzeć do niepewnego Bourges. Podróż trwała jedenaście dni i przebiegała bez żadnych przeszkód. Bywały jednak trudne sytuacje, może zdarzyła się próba ucieczki w obliczu wroga - prawdziwego lub domniemanego. „Nie uciekajcie, w imię Boże, krzyknęła Joanna. Nie zrobią wam nic złego". Tak przynajmniej zeznał świadek, ale on nie brał udziału w tej wyprawie. 118 Sto pięćdziesiąt mil Siódemka jeźdźców przeprawiła się przez Sekwanę w Saint-Urbain, Aube w Bar-sur-1'Aube i Sekwanę w Pohieres. Trasa, jaką podążali, nie jest dobrze znana, choć była przedmiotem szczegółowych badań. Uważa się, że przebiegała następująco: z Yaucouleurs do Auxerre, przez Saint-Urbain, Ceffonds, Bar-sur-1'Aube, Clairvaux, Pohieres. Joanna wysłuchała mszy w pięknej katedrze w Auxerre. Następnie wyruszyli w stronę Chinon, przez Saint-Far-geau, Gien, Selles-sur-Cher, Loches i Sainte-Catherine-de-Fierbois. Jest to trasa bardzo przybliżona i podawana z wszelkimi zastrzeżeniami. Wydaje się oczywiście niecelowe przenosić ją na dzisiejszą mapę i to z dwóch powodów: drogi przebiegały inaczej, a niektóre w ogóle znikły. Joanna i jej towarzysze unikali niebezpiecznych miejsc, burgundzkich miast, obierali ścieżki bardziej dyskretne i pewniejsze niż szerokie trakty, szukali brodów dających się przebyć zamiast długich objazdów. Od Auxerre w zasadzie znajdowali się na terytorium przyjaznym, a podróż zapewne przebiegała szybciej. Jednak trzeba było dobrze się rozglądać, wciąż wystrzegać się możliwych pułapek: wielu żołnierzy ciągnęło drogami w poszukiwaniu jakiegoś łupu! Siódemka jeźdźców dotarła w końcu do Sainte-Catherine-de-Fierbois. Był to ostatni postój przed Chinon. Joanna wysłuchała mszy w małym kościółku wiejskim, pod wezwaniem jednej z dwóch świętych, które czciła i od których otrzymywała rady. Następnie podyktowała list do delfina, gdyż sama nie umiała pisać. Colet de Yienne miał zanieść to przesłanie do Chinon. Był 3. dzień marca 1429 roku, czwartek. Nazajutrz, około południa, Joanna dotarła do Chinon. Wyprzedziła ją sława. Odkąd przeszła przez Gien, wiedziano, że dziewica lotaryńska zmierza do króla i że starodawna przepowiednia właśnie się spełnia. Było rzeczą niesłychaną, graniczącą z cudem, że przemierzyła taki szmat drogi przez obszary burgundczyków, nie będąc przez nikogo zatrzymana! Prości ludzie roztkliwiali się nad jej młodością, wdziękiem i z uwagi na jej niewielki orszak - odwagą. Już teraz budziła entuzjazm, rozpalała nadzieje. Była wysłanniczką Boga, jednym z jego aniołów! Królestwo zostało ocalone. Podziwiano ją i kochano, zanim jeszcze przedsięwzięła cokolwiek -poza tą niebezpieczną podróżą. W Chinon oczekiwano jej z ciekawością połączoną z respektem. Zawiadomiono króla. Najprawdopodobniej to Bertrand de Poulengy, jako szef tej małej eskorty, wziął na siebie zadanie zaanonsowania przybycia Joanny i ubiegania się o posłuchanie dla niej. Karol Vn nie od razu się zgodził. On także wystrzegał się prorokiń. Wysłał więc kilku swych doradców oraz księży, by wybadali Joannę. ^trzymała się w jakimś zajeździe. Zrazu sceptyczni, musieli jednak przy- ać, że Joanna bynajmniej nie była jedną z tych poszukiwaczek przygód, orych pełno było na drogach, lecz dobrą chrześcijanką. Chcieli wiedzieć, 1 czym dokładnie polegała jej misja. Opowiedziała im pokrótce. Poprosili 119 JOANNA D'ARC Sto pięćdziesiąt mil o szczegóły, dowód czy jakiś zaczątek dowodu, a przynajmniej, żeby sprecyzowała, czego mianowicie chce od króla. Odparła, że powie mu to osobiście. Zdali sprawozdanie Karolowi VII i można było być pewnym, że ich świadectwo było złagodzone. Niektórzy uznali ją za nieco szaloną. Nie mieściło im się w głowach, że ta młodziutka wieśniaczka, przebrana w strój pazia, mogłaby wyzwolić królestwo, skoro wątpili nawet, czy zdoła utrzymać miecz. Georges de La Trćmouille i jego ludzie byli takiego właśnie zdania. Na ogół defetyści uważali Orlean za stracony. Jedni oświadczyli królowi, że widzieli w niej tylko dobro i że nie ma żadnych przeszkód, by ją przyjąć; opowiadali zauroczeni, jaki entuzjazm budzi wśród ludzi. Inni utrzymywali, że jest czarownicą, którą kieruje diabeł i tym bardziej niebezpieczną, że stroi się w szaty osoby wielce cnotliwej i pobożnej. Arcybiskup Regnault de Chartres był sceptyczny; badał grunt. Karol VII wahał się. Colet de Vienne przekazał mu nie tylko list podyktowany przez Joannę z Sainte-Catherine-de-Fierbois, ale także przesłanie od Baudricourta, który zapowiadał przybycie Dziewicy Lotaryńskiej. Obawiał się jednak, że wpadnie w diabelską pułapkę albo stanie się ofiarą szalbierstwa. Mieszkańcy Chinon tłoczyli się wokół oberży, w której Joanna zamieszkała wraz z towarzyszami swej podróży. Wszyscy chcieli podejść bliżej, porozmawiać, czy choćby popatrzeć na nią. Sama jej obecność usuwała wątpliwości. Podobnie jak w Vaucouleurs i w Gien, przywracała nadzieję biednym ludziom, więc spontanicznie opowiadali się za nią, wywierając nacisk na polityków, „decydentów" zaplątanych w wieczne skrupuły. Jej towarzysze, Jean de Metz, Poulengy, ich słudzy, łucznik Richard opowiadali cuda o ich podróży, wygłaszali peany na temat czystości i dobroci Joanny, a także jej odwagi. Mówili, że była wieśniaczką, dziewczyną z ludu, a nie jakąś wysoko urodzoną damą, i że ożywiała nawet najbardziej zbolałe serca. Zachwycano się tym, że odnosiła sukces tam, gdzie aroganccy panowie ponieśli porażkę i przybyła na ratunek królowi, który miał tak złych doradców! Byli pewni, że uratuje Orlean, tak jak zapowiadała, i wyrzuci Anglików precz z królestwa. A przecież niczego jeszcze nie dokonała! Jednak zwykli ludzie wierzyli naprawdę, że jest wysłanniczką Boga. Nie pojmowano, dlaczego Jego Wysokość tak zwleka z przyjęciem jej. Czy Joanna wiedziała wówczas, że jej matka znajdowała się w drodze do Le Puy-en-Velay? Isabelle Romće udała się w pielgrzymkę, kiedy jej córka wyruszyła do Chinon. Cicha i wzniosła, podążała do Notre-Dame-du--Puy, aby błagać Najświętszą Panienkę o opiekę nad Joanną. Jest tu jednak pewien problem. Joanna miała odpowiedzieć swoim sędziom w 1431 roku, że napisała do rodziców, a oni jej przebaczyli. Nie ma powodu, by w to wątpić, gdyż była ona uosobieniem szczerości. Ale gdzie i kiedy podykto- 120 wała ten list do nich i jaką drogą uzyskała przebaczenie? Jest to zagadka nie dająca się rozstrzygnąć, gdyż i w tym przypadku chronologia zawodzi. I nie tylko tu, gdyż życie Joanny znamy przede wszystkim ze śledztwa z obu procesów, a, powtarzam raz jeszcze, sędziowie i komisarze interesowali się faktami, a nie datami, i zaniedbywali wiele szczegółów, które dla nas byłyby cenne. Joanna nie przestała nigdy czcić swych rodziców. Do chwili, gdy ujęto ją w Compiegne, nosiła dwa pierścienie: jeden, który dostała od brata, drugi, który ofiarowali jej ojciec i matka, z wyrytym napisem Jhesus Maria. Ten sam napis kazała umieścić na swoim sztandarze. ROZDZIAŁ 6 Spotkanie w Chinon Zamek królewski w Chinon góruje swoją potężną sylwetką nad dachami domów. Składał się z trzech części: na wschodzie znajdowała się wieża Saint-Georges, w środku - to, co nazywano wieżą Środkową, na zachodzie - wieża Caudray. Umocnienia miasta, których fosę stanowiła rzeka Vienne, zastąpiły dziś nabrzeża. Do zaniku wchodziło się przez wieżę zwaną Zegarową. Główna część mieszkalna - ta, w której rezydował król -leży obecnie w ruinach na skutek karygodnego zaniedbania. Nic nie pozostało z sali tronowej, poza jedną ścianą, przy której jeszcze teraz stoi kominek i wspierające go kolumienki. Czegóż to nie uczyniłyby inne kraje, gdyby posiadały taki zabytek, dla zachowania go i odnowienia! Ale Francja lubi zapominać. A przecież to właśnie w tej sali, 6 marca 1429 roku, decydowały się losy Francji i nikt nie może temu zaprzeczyć. Minęła szósta wieczorem - o tej porze roku dni są dość krótkie. Zapalono pochodnie. Damy i panowie skupili się wokół króla. Według słów Joanny - trzysta osób. Jest to liczba, która wydaje się przesadzona, ale rozumiemy dobrze, że w takiej sytuacji mogła się z wrażenia mylić. Wprowadził ją hrabia de Yendóme, wielki szambelan. Raoul de Gaucourt zeznaje: „Byłem w Chinon, kiedy Dziewica przybyła, i byłem tam i widziałem ją, kiedy stanęła przed Jego Królewską Wysokością, pokornie i z prostotą -taka uboga, mała pastereczka. Słyszałem słowa, jakie wypowiedziała do Delfina: «Bardzo sławny Panie Delfinie, przybyłam tu, wysłana przez Boga, żeby przynieść ratunek tobie, a także Królestwu Francji»". 122 Spotkanie w Chinon Jego wersja różni się nieco od zeznań brata Jeana Paąuerela, spowiednika Joanny: „Król na jej widok zapytał ją o imię; odpowiedziała: «Łaskawy Delfinie, na imię mi Joanna Dziewica, a Król Niebios nakazuje, przeze mnie, żebyś został ukoronowany i namaszczony w Reims i został Dowódcą Króla Niebios, który jest Królem Francji». Po kilku pytaniach zadanych przez Króla, Joanna odezwała się znowu: «Powiadam ci, od Pana, że jesteś prawdziwym dziedzicem Francji i synem Króla; i Pan posyła mnie do ciebie, żebym cię zaprowadziła do Reims, abyś tam otrzymał koronę i namaszczenie, jeśli tego pragniesz*. Na te słowa Król powiedział obecnym, że Joanna objawiła mu sekret, którego nikt inny nie zna i nie może poznać, chyba że sam Bóg. To dlatego miał do niej wielkie zaufanie. Wszystko to wiem od Joanny, dlatego że nie byłem przy tym obecny". Słowa, które przytoczył, są ścisłe, jako że sama Joanna powtórzyła je podczas ich rozmów. A jednak pominął pewien szczegół. Dnia 22 lutego 1431 roku oznajmiła swoim sędziom: „Kiedy weszłam do pokoju mego Króla, rozpoznałam go wśród innych za sprawą porad i objawień moich głosów". 27 lutego dodała nawet, że w liście wysłanym z Sainte-Catherine-de--Fierbois dowodziła Karolowi VII, że rozpoznała go „pośród wszystkich innych". Można zatem przypuszczać, że król rzeczywiście poddał ją takiej próbie. Zgodnie z legendą, usiadł on między mniej ważnymi seniorami, pozostawiając z przodu tych, którzy mieli na sobie najpiękniejsze szaty, po to aby wprowadzić ją w błąd. Tymczasem pasterka lotaryńska, w stroju pazia i z włosami obciętymi na okrągło, podeszła odważnie i pomijając wielkich panów zatrzymała się przed królem i wykonała trzy głębokie ukłony, zgodnie z etykietą panującą na dworze. Alain Chartier upiększył tę scenę w swej Kronice: „Wtedy Joanna przyszła przed Króla i ukłoniła się tak, jak przystoi wobec Króla, jakby była wychowana na dworze i po tym powitaniu rzekła, zwracając się do niego: «Niech Bóg da ci życie, łaskawy Królu», chociaż nie znała go i nigdy go nie widziała; a było tam wielu panów, strojnie odzianych i nawet bardziej bogato niż Król. Na co on odpowiedział Joannie: «Ależ ja nie jestem Królem, Joanno!». I wskazał jej palcem jednego z panów, mówiąc: «Oto Król». Na co ona odpowiedziała: «W imię Boże, łaskawy Książę, to ty nim jesteś, a nie tamten»". W tym, że uczyniła trzy ukłony przed monarchą, nie ma nic niezwykłego. Wystarczyłoby, żeby hrabia de Yendóme poinstruował ją przed wejściem na salę. Joanna szybko pojmowała i nie trzeba jej było dwukrotnie Powtarzać tego samego. Miała też niesłychany zmysł adaptacyjny. Z pew- 123 JOANNA D'ARC Spotkanie w Chinon nością, kiedy Joanna - mały paź-kobieta - weszła na pokoje szambelana, powitały ją szepty i ironiczne uśmieszki. Dziwiono się, że tak łatwo rozpoznała króla, a wszyscy wręcz oniemieli, kiedy zrobiła trzy ukłony, jakby była damą dworu, jakby ta wieśniaczka odebrała taką samą edukację jak córka szlachecka! Jeszcze większe zdziwienie zapanowało, gdy Karol poprowadził Joannę na bok i przeprowadził z nią prywatną rozmowę, z dala od swej świty, po czym nagle ukazał promienne oblicze. Jego twarz, zazwyczaj ponura czy raczej melancholijna, odbiła w jednej chwili światło Joanny. To spojrzenie, tak często smutne, przymglone upokorzeniami i klęskami, rozjaśniło się - jakby rozświetlone promieniem, który dotarł z innego świata. Nie wiadomo, co Joanna opowiedziała mu przez te parę chwil. La Trćmouille i jego przyjaciele nadstawiali uszu. Nie śmieli podejść bliżej. Nie uchwycili ani jednego słowa z tej rozmowy. Według brata Jeana Paąuerela odsłoniła monarsze „sekret, którego nikt nie znał albo nie mógł znać, chyba że sam Bóg". On znał ten sekret, ale go nie ujawnił. Czy była to przepowiednia czy formalna obietnica całkowitego wyzwolenia królestwa? Czy też, jak się przypuszcza, jakieś rewelacje na temat jego pochodzenia? Wiadomo, że Anglicy i burgundczycy bez żenady rozpuszczali pogłoski, że nie był synem nieszczęsnego Karola VI, obłąkanego króla, lecz bastardem księcia Orleanu i niegodnej królowej Izabeli. To straszne oskarżenie zostało w pewnym sensie potwierdzone traktatem z Troyes, ponieważ wydziedziczał on Karola VII. Czasami, zwłaszcza od czasu krwawej klęski pod Verneuil, stawało się to niemal jego obsesją: skoro wszystkie jego inicjatywy wydawały się skazane na porażkę, czyż nie był to dowód na to, że okazał się niezdolny do rządzenia, gdyż nie miał żadnego prawa do sukcesji po swym ojcu? Tymczasem Joanna właśnie mu powiedziała, w imieniu Boga, że jest „prawdziwym dziedzicem Francji i synem króla". I rzeczywiście wydaje się, że Joanna, od której zażądano na to dowodu, objawiła mu sekret, który tylko znał on jeden. Później zwierzył się z tego Guillaume'owi Gouffierowi, który był wówczas jego szambelanem. Była to konfidencja, którą powtórzył w swej kronice Pierre Sala. Król, zamknięty w dawnej kaplicy, pewnego ranka „złożył pokorną prośbę i modlitwę do Naszego Pana, z głębi swego serca, nie wypowiadając słów na głos, w której prosił usilnie -jeśli naprawdę zostanie prawdziwym następcą, pochodzącym od naszego szlachetnego Domu Francji, a Królestwo rzeczywiście doń należy, żeby raczył go strzec i ochraniać, albo - w najgorszym razie - ...żeby udało mu się uciec do Hiszpanii lub Szkocji, które od dawien dawna łączyło braterstwo oręża i sojusze z Królami Francji". W końcu Joanna przyniosła mu odpowiedź Boga na to dojmujące zasadnicze pytanie. Zdjęła z ramion straszliwe brzemię. Odtąd mógł spoglądać z uftiością w przyszłość i bronić swoich słusznych praw. Nie ma 124 powodu kwestionować wiarygodności Pierre'a Sali i odrzucać tę tezę*. Wyjaśnia ona doskonale nagły zwrot Karola VII. W jednej chwili bowiem jego nieufność i uprzedzenia znikły. On także uwierzył w misję Joanny. Przez chwilę ten zwyczajnie pobożny człowiek wzniósł się na duchowe wyżyny Joanny. Natychmiast postanowił, że zatrzyma ją przy sobie. Nie chciał, żeby mieszkała w oberży i przydzielił jej mieszkanie w zamku, w baszcie Coudray. Na parterze tej wieży skuto łańcuchami Jakuba de Molay, wielkiego mistrza templariuszy, i wielu dygnitarzy tego zakonu w 1308 roku. Zabrano ich z więzienia w Paryżu i przywieziono do Poitiers, gdzie chciał ich wysłuchać papież Klemens V. Ale wskutek niekorzystnego zbiegu okoliczności wszyscy się rozchorowali i nie mogli dotrzeć dalej niż do Chinon. Tam Nogaret i Plaisians, oprawcy Filipa Pięknego, poddali ich straszliwej próbie. Nieszczęśnicy, przesłuchiwani przez dwóch kardynałów przysłanych przez Klemensa V, mogli tylko powtórzyć zeznania, które wydobyto z nich poprzednio. Czy Joanna d'Arc zauważyła napisy, które pozostawili na miękkich wapiennych ścianach, te krucyfiksy, te zagadkowe inskrypcje? Umieszczono ją w pokoju znajdującym się powyżej, skąd widać było ostro zakończone dachy miasta, Vienne obsadzoną topolami i wieś andegaweńską, która swą łagodnością przypominała jej dolinę Mozy. Król powierzył Joannę pieczy swego intendenta („Pana jego domu"), Guillaume'a Belliera, bajlifa Troyes, i jego małżonce, „kobiecie wielkiej pobożności i bardzo godnej"**. Prawdopodobnie ich zadaniem było obserwowanie jej. Louis de Coutes, który miał wówczas czternaście czy piętnaście lat, był na służbie Raoula de Gaucourta, kapitana Chinon. On także był zafascynowany Joanną. Przyglądał się, jak chodzi tam i z powrotem. Dotrzymywał jej towarzystwa i całe dnie spędzał blisko niej. „W nocy były przy niej kobiety. Pamiętam, że wtedy, gdy przebywała w Coudray, przychodzili mężczyźni wysokiej rangi, by z nią rozmawiać; ale nie wiem, co robili, o czym mówili, bo odchodziłem, kiedy ich widziałem i nie wiem, kim byli. W tym samym czasie często widywałem Joannę klęczącą i, wydaje mi się, pogrążoną w modlitwie; nie słyszałem co mówiła; czasami płakała..."***. Płakała, ponieważ król jeszcze się zastanawiał. Chętnie z nią rozmawiał i nie szczędził jej dobrych słów. Ale kiedy błagała go o żołnierzy, którzy towarzyszyliby jej do Orleanu, nie odpowiadał. Nie dlatego, że naprawdę 1 Teza ta, co jest znamienne, powtórzona jest w Le Mystćre d'0rlćans. * Zeznanie Louisa de Coutes z 1456 roku. *** Zeznanie Louisa de Coutes. 125 JOANNA D'ARC zmienił zdanie, ale La Trćmouille i defetystycznie usposobieni doradcy, być może opłacani przez księcia Burgundii, przekonali Karola, iż ta kobieta mogła zastawić jakąś diabelską pułapkę. Uparcie powtarzali, że jest to prorokini sprytniejsza niż inne i tym bardziej niebezpieczna. Czy monarcha mógł dać się zaprowadzić do Reims czarownicy? Przede wszystkim obawiali się, że stracą kredyt zaufania. Co ich czeka, jeśli ta wariatka zdoła wyzwolić Orlean i koronować króla w Reims? Co stanie się z zyskownymi kombinacjami, które przeprowadzali, mimo że skarbiec był pusty? Wydawało się, że król ulega wpływom; w rzeczywistości nie otwierał się łatwo, zachowując dla siebie swoje zamiary i poglądy. Jego doradcy chełpili się nieco na wyrost, że go wystrychnęli na dudka, lecz on dokładnie orientował się w ich grze. Jest prawdą, że czasami poddawał się, bo był zniechęcony. W tej sytuacji wątpliwości, jakie wysuwali, zwiększały jego obawy. Karol nie był człowiekiem impulsywnym. Doświadczenie nauczyło go, że jest rzeczą ryzykowną podejmować decyzję w porywie serca, uczuć. To, co wyjawiła Joanna, dodało mu otuchy. Przeżył wspaniałą chwilę. Ta dziewczyna sprawiła, że wzniósł się ponad siebie samego. W krótkim momencie sięgnął wiecznej chwały. Ale właśnie tej chwili obawiał się najbardziej. Jego rozsądek pokonał zbyt silne uczucie, jakiego doznał: jakby uległ jakiemuś czarodziejskiemu urokowi, omamiony przez dziwną istotę przybyłą z daleka! Jeśli nawet przyjąć, że jest ona wysłanniczką Niebios, czy wolno mu powierzyć armię tej siedemnastoletniej dziewczynie, pozbawionej doświadczenia wojskowego? Jak mogłaby skłonić do posłuszeństwa takich doświadczonych kapitanów jak Dunois, La Hire i Poton de Xaintrailles? Jakże szydzić będą i prawić sprośności ci najemnicy, z których wielu nie było wartych nawet sznurka, na którym by ich powieszono? Podobnie jak w Yaucouleurs, gdy oczekiwała na pozwolenie Baudricour-ta, Joanna i teraz aż kipiała ze zniecierpliwienia, czekając na decyzję Karola VII. Wiedziała, że otaczają go źli doradcy i była świadoma zgubnej roli La Trćmouille'a. Jednak jej modlitwy i łzy nie skutkowały. Mimo to nadeszła nieoczekiwana pomoc. Książę Jean d'AlenLon rezydował w Saint-Florent, w pobliżu Saumur. Polował na przepiórki, gdy jeden z jego wysłanników zawiadomił go, iż dziewica, wysłana przez Boga, jest przy królu. Zapewnia, że sprawi, iż zakończy on oblężenie Orleanu i przepędzi Anglików z królestwa. Nazajutrz już był w Chinon. Joanna rozmawiała z Karolem VEL Spytała go, kim jest ten pan. Odparł, że to książę d'Alen9on. Wtedy podeszła bliżej i rzekła: „Bądź pozdrowiony. Im więcej przybędzie ludzi krwi królewskiej, tym lepiej". Przybysz, nowa postać w historii Joanny, był wybitną osobistością. Jego ojciec zginął pod Azincourt, on sam został uznany za martwego i uwięziony 126 Spotkanie w Chinon w Yerneuil. Anglicy uwolnili go na słowo, w zamian za duży okup, którego zapłacił tylko jedną trzecią. Zobowiązał się do nieuczestniczenia w walkach. Ale Bedford skonfiskował księstwo d'Alen9on. W „pięknym księciu", jak go Joanna lubiła nazywać, od razu znalazła pełne oparcie, a potem stał się jej najwierniejszym przyjacielem. Tego wielkiego pana i lotaryńską pasterkę połączyła głęboka przyjaźń od pierwszego wejrzenia. „Nazajutrz - opowiadał d'Alen9on - Joanna była obecna na mszy z udziałem Króla; kiedy go zobaczyła, ukłoniła się, a Król poprowadził ją do innego pomieszczenia; byłem razem z nim, podobnie jak pan de La Trćmouille; Król nas zatrzymał, a innych poprosił, żeby się oddalili. Wtedy Joanna wyraziła kilka próśb: między innymi, żeby [król] darował swoje królestwo Królowi Nieba i że po złożeniu tego daru Król Nieba postąpi z nim tak, jak to uczynił z jego poprzednikami i przywróci je do stanu poprzedniego. Mówiono jeszcze o wielu innych rzeczach, których nie pomnę, aż do posiłku"*. Po posiłku król pojechał z nimi za miasto. Książę zaproponował Joannie, aby poćwiczyła posługiwanie się włócznią. Prawdopodobnie poddał ją tej próbie zachęcony przez Karola VII. Zachowała się z taką godnością i zręcznością, że wprawiła w entuzjazm „pięknego księcia". Był uszczęśliwiony i podarował jej wierzchowca. Jest rzeczą prawdopodobną, że koń z Yaucouleurs nie nadawał się do walki na kopie. Ten szczegół może się wydawać nieistotny, jednak nabrał wielkiego znaczenia. Karol VII sprawdził, że była dobrym jeźdźcem i umiała walczyć jak rycerz. Kazał ją dyskretnie obserwować w dzień i w nocy. Wiedział, że modliła się gorąco i nie opuszczała ani jednego nabożeństwa. Przejechała sto pięćdziesiąt mil, żeby być do jego dyspozycji. Zdjęła zeń to, co było jego zmorą i hańbą. Dowiodła, że mogła w razie konieczności być dobrym żołnierzem - rzecz zdumiewająca. Ale i tego nie było dosyć. Baudricourt kazał odprawić nad nią egzorcyzmy. Król chciał czegoś więcej: nie angażować się w to przedsięwzięcie, które graniczyło z cudem, bez uzyskania gwarancji ze strony Kościoła. I to nie zdania paru duchownych pozostających pod wpływem opinii publicznej, ale szczegółowej opinii zgromadzenia prałatów i teologów. * Zeznanie z 3 maja 1456 roku, przełożone przez Raymonda Oursela. „Proces" w Poitiers ROZDZIAŁ 7 ,Proces" w Poitiers Dwór przeniósł się do Poitiers, podczas gdy do Yaucouleurs wysłano komisarzy w celu zbadania przeszłości Dziewicy. Król traktował Joannę d'Arc po ojcowsku, ale był niespokojny. Radził się świątobliwego arcybiskupa Embrun, Claude'a Gćlu, który pozostawał pełen rezerwy i przestrzegał go przed sztuczkami szatana. Jednak wkrótce Claude Gćlu zmienił poglądy i zaczął bardziej sprzyjać Joannie. La Trćmouille starał się wywierać presję na duchownych. Kanclerz Regnault de Chartres przyjął postawę wyczekującą: cechowała go rozwaga dyplomaty. Było jednak stronnictwo przyjazne Joannie, a jego przywódcą był „łaskawy książę"-Dziewczyna przyjęła nowe próby ze spokojem, choć odczuwała oczywiście delikatną rezerwę niektórych duchownych i subtelne intrygi La Trćmouil-le'a. Ufała mimo to swoim głosom. Czyż nie pokonała najtrudniejszej przeszkody, czy nie odniosła zwycięstwa, przekonując Karola VII? Rozumiała jego wahania, chociaż ubolewała z ich powodu. Niewiele czasu upłynęło od jej przesłuchania przed trybunałem w Toul. Ale była to tylko jurysdykcja biskupstwa. W Poitiers miała zostać postawiona przed trybunałem złożonym z najwyższych autorytetów kościelnych, wybitnych teologów. Oczywiście było to tylko zgromadzenie kościelne, które król obarczył zadaniem przedstawienia opinii duchownych. Jest jednak oczywiste, że gdyby Joannę uznano za heretyczkę lub gdyby podejrzewano ją o herezję, zostałaby skazana i spalona na stosie. Należy zauważyć, że przypadek Joanny d'Arc był badany trzykrotnie: • w 1429 roku - przez komisję z Poitiers; 128 • w 1431 roku - przez sąd w Rouen (proces skazujący); • w latach 1455-1456 - przez trybunał mający ponownie rozpatrzyć sprawę od samego początku (proces kasacyjny, powszechnie nazywany „rehabilitacyjnym"). Poitiers było wówczas intelektualną stolicą królestwa Karola VII. Znaleźli tam schronienie prałaci i uczeni uniwersyteccy, którzy nie pogodzili się z dyktatem angielskim. Bedford skonfiskował ich urzędy i dobra, aby je oddać Francuzom-„zaprzańcom". Regnault de Chartres mógł zatem z łatwością powołać komisję kościelną, jakiej pragnął król. Choć jego postawa względem Joanny nacechowana była rezerwą, trzeba przyznać, że wykazał się obiektywizmem w ustalaniu składu tego zgromadzenia - liczba zwolenników Joanny nawet przewyższała niechętnych jej osobie. Zapewne dyskretna Jolanta Aragońska miała w tym swój udział. Komisji z Poitiers przewodniczył kanclerz Regnault de Chartres, arcybiskup Reims. Jej członkami zaś byli: Gćrard Machet, biskup Castres i spowiednik króla, Simon Bonnet, przyszły biskup Senlis, biskupi Poitiers (Hugues de Cambaret) i Maguelonne, Pierre de Versailles (przyszły biskup Meaux), Jean Morin, Jean Lombart, profesor teologii na Uniwersytecie Paryskim, Guillaume Le Maire, kanonik z Poitiers i bakałarz teologii, Guillaume Aymeri, profesor teologii, dominikanin, brat Pierre Turrelure, Jacąues Maledon, brat Seguin Seguin, profesor teologii itd. Ta lista nie jest wyczerpująca. Ustaliłem ją na podstawie zeznań Seguina Seguina i księcia d'Alen9ona. Sprawozdanie z tego zgromadzenia (to, co Joanna nazywała podczas swego procesu w 1431 roku „Księgą z Poitiers") zaginęło. Od ponad stulecia poszukuje się go nadaremnie. Byłoby tym bardziej interesujące zapoznać się z nim, ponieważ z pewnością zawiera nieznane szczegóły. Joanna nie była uwięziona w Rouen, poniewierana przez najgorszych żołdaków angielskich ani osaczona pytaniami sędziów o zatwardziałych sercach. Była wolna i mogła się swobodnie wypowiadać. Sędziowie z Poitiers byli czujni, ale nienajgorzej do niej usposobieni. Próbowali ją zrozumieć, określić tę dziwną siłę, jaka z niej emanowała, ocenić jej wiarę. Nie było to przesłuchanie sensu stricto - trwało trzy tygodnie. Nie wiedzielibyśmy njc o tym pierwszym procesie, gdyby nie świadectwo brata Seguina Seguina. Miał około siedemdziesięciu lat, kiedy złożył zeznania przed prowadzącymi śledztwo w 1456 roku (14 maja), ale pamięć mu dopisywała. Joanna mieszkała w domu Jeana Rabateau, dawnego adwokata Parlamentu Paryskiego. Oczywiście kobiety miały za zadanie śledzić jej działa-lla» skłaniać ją do zwierzeń i zapamiętywać je. Na pierwszą rozmowę Komisja udała się właśnie do Jeana Rabateau. Jean Lombard zapytał Joannę: nW jakim celu przybyłaś? Król chciałby wiedzieć, co skłoniło cię do Przybycia przed jego oblicze". 129 . JOANNA D'ARC Odpowiedziała „zdecydowanie": „Gdym wypasała bydło, usłyszałam głos. Powiedział mi, że Bóg lituje się nad Królestwem Francji i że ja, Joanna, muszę jechać do Francji. Na te słowa zaczęłam płakać. Wtedy głos powiedział mi, że muszę iść do Vau-couleurs. Znajdę tam kapitana, który z pewnością zaprowadzi mnie do Francji i do Króla. Żebym się nie lękała. Tak właśnie uczyniłam i bez przeszkód przyszłam przed oblicze Króla". Guillaume Aymeri postawił jej bezpośrednie pytanie: .Powiedziałaś, że głos objawił ci, że Bóg chce wyzwolić lud francuski z niedoli, w jakiej się znajduje. Jeśli [On] chce go wyzwolić, to niepotrzebni są żołnierze". Odparła: „W imię Boże ludzie zbrojni będą wojować, a Bóg da zwycięstwo". Tą wspaniałą odpowiedzią dumna dziewczyna udzieliła godnej lekcji Guillaume'owi Aymeri, który aż przycichł z wrażenia. Seguin Seguin zaczął teraz zadawać pytania: ,Jakim językiem mówi głos?". „Lepszym niż wy!". Miał akcent z Limousin; odpowiedź Joanny była ostra. Jednak Seguina to nie speszyło. Spytał: „Wierzysz w Boga?". „Bardziej niż wy". Tutaj jednak muszę przytoczyć fragment zeznania Seguina: „Powiedziałem jej wtenczas, że Bóg nie chce, aby jej uwierzono, jeśli nie da jakiegoś innego znaku, przez który wszyscy zobaczą, że trzeba jej uwierzyć; nie mogliśmy radzić Królowi, żeby jej dał zbrojnych ludzi i narażać ich na niebezpieczeństwo, chyba że [ona] dostarczy innego dowodu. Odpowiedziała: «W imię Boże, nie przybyłam do Poitiers po to, by dać znak, ale poprowadźcie mnie do Orleanu i ja wam pokażę znak, dla którego zostałam wysłana. Niechaj dostarczą mi ludzi zbrojnych, tylu, ilu uznacie za stosowne, a ja pójdę do Orleanu!». Przepowiedziała nam wtedy - mnie i innym - cztery wydarzenia, które nastąpią, i które się mniej więcej sprawdziły. PrimOy że Anglicy zostaną pobici, oblężenie Orleanu przerwane, miasto Orlean uwolnione od Anglików; przedtem jednakowoż ona im wyśle wypowiedzenie wojny. Secundo, że Król zostanie namaszczony w Reims. Tertio, że miasto Paryż wróci do Króla. Wreszcie, że książę Orleanu powróci z Anglii. Widziałem, że wszystkie te rzeczy się dokonały". Jednocześnie komisarze badali życie i obyczaje Joanny. Kobiety wyznaczone do tego celu przekazywały każde jej słowo, wszystkie uczynki i gesty. „Stwierdziliśmy - ciągnął Seguin - że jest dobrą chrześcijanką i prowadzi żywot katoliczki, i że nie jest bynajmniej gnuśna. [...] I ja 130 „Proces" w Poitiers osobiście wierzę, że Joanna jest wysłanniczką Boga, zważywszy że Król i jego poddani nie mieli żadnej nadziei; wprost przeciwnie, myśleli, że muszą się poddać". Jean d'Aulon, który miał odegrać tak ważną rolę w karierze Joanny, był obecny w chwili, gdy Regnault de Chartres i komisja przedstawiły Karolowi VII raport na temat Joanny:„Nie dostrzegli, nie wiedzieli ani nie poznali w rzeczonej Dziewicy żadnej rzeczy, której nie miałaby dobra chrześcijanka i prawdziwa katoliczka i za takową ją uznali; ich opinia była taka, że jest to bardzo dobra osoba". Joanna miała przed sobą jeszcze jedną próbę - nie mniej upokarzającą. Inicjatywę w tej sprawie podjęła królowa Sycylii (Jolanta Aragońska). Panie de Gaucourt i de Treves, dworki królowej Jolanty, sprawdziły wraz ze swoją panią dziewictwo Joanny. Jean d'Aulon: „Po tym, jak widziały i obejrzały wszystko, co należało w takim przypadku, rzeczona dama powiedziała mi i sprawozdała Królowi, że ona i rzeczone damy znalazły, iż była ona prawdziwą, całkowitą dziewicą, u której nie było żadnego zepsucia ani gwałtu". Po co to badanie? Z dwóch powodów. Pierwszy - ponieważ Joanna nazwała się, Joanną Dziewicą", uznając tym samym, że dziewictwo poświęciła Bogu: było więc rzeczą logiczną sprawdzić jej słowa. Drugi - według wierzeń owych czasów i ludowych przesądów diabeł nie imał się dziewic: czystość ciała stanowiła gwarancję czystości duszy. Niezależnie od wszystkiego, gdyby Joanna skłamała, mówiąc, że jest dziewicą, nie ufano by jej również w innych kwestiach; nie pozostałoby jej nic innego jak wrócić do Domrćmy w pohańbieniu. Karol VII zwołał radę królewską. Po raz ostatni zastanawiano się nad celowością wykorzystania Joanny. Przeważyła opinia, że w danej sytuacji nie ryzykuje się wiele, stawiając na nią. Orlean można było uważać za stracony, i była jakaś szansa, niewielka - że jeśli prawdą jest to, co mówi Dziewica, to podniesie ona morale obrońców; pozostawała właściwie ostatnią szansą, trzeba było więc ją wykorzystać - z braku lepszej. W razie porażki sytuacja nie będzie ani lepsza, ani gorsza niż przedtem, ale przynajmniej można będzie powiedzieć, że wykorzystano wszystkie możliwe środki. Król, jak zwykle, wysłuchał wszystkich. Oczywiście rozumował podobnie jak jego doradcy; wszelako teraz wierzył w misję Joanny i w cichości ducha wystawiał się na osąd Boży, wiedząc doskonale, że upadek Orleanu pociągnie za sobą w sposób nieunikniony upadek jego panowania. Postanowił zatem zaufać Joannie, dać jej oddział i wysłać ją na ratunek miastu. Wyznaczył Jeana d'Aulona „dla jej ochrony i zachowania". Podczas swego pobytu w Poitiers Dziewica napisała do króla Anglii. Ściślej rzecz biorąc, podyktowała ten list Jeanowi Eraultowi, profesorowi 131 JOANNA D'ARC teologii, w obecności Goberta Thibaulta, koniuszego królewskiego, który nie bez humoru opisał tę scenkę: „Tak jak już mówiłem, mieszkała u Rabateau, dokąd przybyli Yersailles i Erault porozmawiać z nią w mojej obecności; gdy nadchodzili, Joanna podeszła do nich i poklepując mnie po ramieniu powiedziała, że chciałaby mieć wielu mężczyzn mego pokroju. Yersailles powiedział na to, że zostali wysłani przez Króla; ona odpowiedziała: «Myślę, że jesteście wysłani, żeby mnie przesłuchać*. I dodała: «Nie umiem ani A, ani B»". Zapytali ją, po co przybyła; odpowiedziała: «Przybyłam z woli Króla Niebios, aby przerwać oblężenie Orleanu i poprowadzić Króla do Reims na namaszczenie i koronację». Zapytała, czy mają papier i atrament, i powiedziała do pana Jeana Eraulta: «Piszcie, co wam powiem...»". Ten list, z 22 marca 1429 roku, jest niezmiernie ważnym dokumentem. Oddaje dokładnie myśl Joanny i jej sposób wyrażania się, świeżość i dynamizm stylu. Odzwierciedla także jej serce: „Królu Anglii i ty, książę Bedfordzie, który mienisz się regentem królestwa Francji, ty, Williamie Pole, hrabio Suffolk, Johnie Talbocie, i ty, Tomaszu, lordzie Scales, którzy mienicie się rzecznikami wzmiankowanego księcia Bedforda, uznajcie rację Króla Nieba; oddajcie Dziewicy posłanej tu przez Boga, Króla Nieba, klucze wszystkich dobrych miast, które gwałtem odebraliście Francji. Ona tu przyszła z woli Boga, aby upomnieć się o królewską krew. Jest gotowa zawrzeć pokój, jeśli zechcecie przyznać jej rację, abyście tylko opuścili Francję i zapłacili za to, że ją przetrzymywaliście. A wy, łucznicy, ludzie zbrojni, szlachta i inni, którzy stoicie pod miastem Orlean, idźcie sobie stąd z woli Boga do waszego kraju; a jeśli tego nie uczynicie, spodziewajcie się wieści od Dziewicy, która niebawem przybędzie do was i poniesiecie wielkie straty. Królu Anglii, jeśli tak nie uczynisz, będę dowódcą i w każdym miejscu Francji, w którym dosięgnę twoich ludzi, sprawię, żeby sobie poszli, czy tego chcą, czy nie; a jeśli nie zechcą usłuchać, wszystkich ich każę uśmiercić. Jestem tu wysłana przez Boga, Króla Nieba, ciało za ciało, aby was usunąć z całej Francji. A jeśli zechcą usłuchać, okażę im łaskę. I nie sądźcie, że będzie inaczej, gdyż nie zatrzymacie królestwa Francji należącego do Boga, Króla Nieba, syna Świętej Marii; lecz otrzyma je Król Karol, prawowity dziedzic; albowiem Bóg, Król Nieba, tak chce i zostało to objawione przez Dziewicę, a on [Karol] wejdzie do Paryża w dobrym towarzystwie. Jeśli nie chcecie wierzyć w te wieści od Boga i Dziewicy, gdziekolwiek się znajdziecie, uderzymy na was i zadamy tak wielkie hahay [klęskę], że od tysiąca lat we Francji takiej nie widziano, jeśli nie przyznacie nam słuszności. I musicie wierzyć niezłomnie, że Król Nieba ześle więcej siły Dziewicy i jej dobrym żołnierzom niż wy wszyscy razem macie; i po ciosach zobaczymy, kto będzie 132 „Proces" w Poitiers miał większe prawa u Boga Niebios. Ciebie, książę Bedfordzie, Dziewica prosi i żąda, żebyście nie spowodowali swojej zguby. Jeśli przyznacie jej rację, możecie w jej towarzystwie przybyć tam, gdzie Francuzi dokonają najpiękniejszego czynu świata chrześcijańskiego. I udzielcie odpowiedzi, czy chcecie pokoju w mieście Orlean; a jeśli tak nie uczynicie, niedługo poniesiecie wielkie straty. Napisane we wtorek, w Wielkim Tygodniu...". Widać z listu, że nie jest to wypowiedzenie wojny rzucone przez odważnego dowódcę pewnego swoich racji, ale odwołanie się do sprawiedliwości, przedstawienie propozycji porozumienia i pokoju. Joanna żałuje tych, którzy zginą za niesłuszną sprawę; myśli o duszach straconych i błaga rabusiów, uzurpatorów, by zwrócili to, co niesłusznie przetrzymują, aby uniknąć rozlewu krwi. Oczywiście formułuje pogróżki, ale chce przemówić przeciwnikowi do rozsądku. W 1431 roku ten list został umieszczony w akcie oskarżenia i zinterpretowany w najbardziej niekorzystny sposób. Miecz i sztandar ROZDZIAŁ 8 Miecz i sztandar Toanna wróciła do Chinon wraz z dworem. Czy to właśnie wtedy wydarzył J się incydent przytoczony przez brata Jeana Paąuerela? Kiedy Joanna zbliżała się do zamku królewskiego, mężczyzna na koniu zawołał do niej ze śmiechem: „Czyż to nie jest Dziewica? Na Boga, przysięgam, że gdybym miał choćby jedną noc, nie pozostałaby dziewicą!". Joanna zatrzymała się i rzekła ze smutkiem: ,Ach, mój Boże, zapierasz się Go, a jesteś tak blisko śmierci!". W niecałą godzinę potem mężczyzna wpadł do Yienne i utonął. O tym fakcie Paąuerel dowiedział się od Joanny i wielu świadków, którzy byli obecni przy tej scenie, a których oburzyło zuchwalstwo tego nieznajomego. Zapewne była to tylko wypowiedź tępego zupaka. Tymczasem niedowiarków nie brakowało, mimo udanej próby przeprowadzonej w Poitiers. La Trćmouille i jego kompani spuścili z tonu, nadal pozostawali jednak wrogo usposobieni, a było to tym bardziej niebezpieczne, że tego nie ujawniali. Joanna nie przebywała długo w Chinon. Spieszno jej było poprowadzić pod mury Orleanu żołnierzy, których obiecał jej Karol VII. Skierowano ją do Tours, miasta należącego do Jolanty Aragońskiej. Joannę umieszczono u Elćonore de Paul (przezywaną Lapau), żony Jeana Dupuy, zaufanego królowej Jolanty. Wykorzystała ona obecność Dziewicy. Odsunięta od władzy przez La Trćmouille'a, odzyskała wpływ na zięcia za mimowolnym pośrednictwem Joanny. Skoro wróciła do polityki, można było mieć pewność, że zdoła zachęcić ludzi dobrej woli i wstrząsnąć tymi, którzy się wahali. Na własny koszt zebrała oddział składający się z żołnierzy z Ange-vins, Manceaux i Bretonii. Ci ochotnicy zebrali się w Blois, jednym z miast, które znajdowały się pod kontrolą Jolanty. Nie chcę bynajmniej sugerować, że królowa Sycylii miała zamiar posłużyć się Joanną do własnych celów i wykorzystać ją jako atut polityczny. Ale jedno nie wyklucza drugiego. Jolanta była kobietą mądrą, a poza tym żywiła z pewnością dla Joanny szczery podziw i wierzyła w jej misję. Czekając, aż armia będzie gotowa, by ruszyć na Orlean, Karol VII powołał „sztab" wojskowy Dziewicy: Jeana d'Aulon („dla jej straży i prowadzenia"), dwóch giermków: znanego nam już Louisa de Coutes, i Rajmunda, który zginaj podczas oblężenia Paryża, dwóch heroldów: Amblevil-le'a i Guyenne'a, do przenoszenia oficjalnych listów. Należy zauważyć, że król traktował Joannę nie jako osobę drugorzędną, jak pionka, lecz jak wodza wysokiej rangi. Mała wieśniaczka z Domrćmy została nagle zrównana z wielkimi panami. Ponieważ nie miała pieniędzy, król zamówił zbroję na jej miarę - „dla bezpieczeństwa jej ciała". Została wykonana przez płatnerza z Tours. Wiele dyskutowano o tej zbroi. Nie była ona niczym nadzwyczajnym, wystarczy przyjrzeć się ikonografii z epoki. W owym czasie zbroje osiągnęły doskonałość. Sporządzona z płyt stalowych, chroniła tors, osłaniała talię, brzuch i kończyny. Uzupełniał ją hełm. Ten zestaw, połączony nitami, sporo ważył: około dwudziestu pięciu kilogramów. Trzeba było mieć solidną budowę i wyćwiczone mięśnie, aby całymi dniami galopować w tej skorupie, na którą padał deszcz lub którą nagrzewało słońce. Istniały różne rodzaje hełmów. Wydaje się, że Joanna nosiła przyłbicę. Ta całość z błyszczącego metalu (bo mocno wypolerowanego) składała się na to, co nazywano „białą zbroją". Do tej pory Joanna miała tylko miecz podarowany jej przez Roberta de Baudricourt. Poprosiła, aby poszukano jej miecza, który znajdował się w Sainte-Catherine-de-Fierbois. Później ów miecz niezmiernie intrygował sędziów z Rouen. Czyż nie był to czarodziejski miecz taki jak ten, który należał do Lancelota z Jeziora? Chcieli wiedzieć, jak się dowiedziała o istnieniu tego miecza? Odpowiedziała im (27 lutego 1431 roku): „Był w ziemi, zardzewiały, a na nim było pięć krzyży. Wiedziałam, że si§ tam znajdował dzięki moim głosom i nie widziałam, żeby jakiś człowiek poszedł po ten miecz. Napisałam do ludzi z tamtejszego kościoła, żeby byli |ak uprzejmi i mi go wysłali. I oni go wysłali. Nie był za bardzo w ziemi, jak mi się wydaje - lecz za ołtarzem, ale nie wiem dokładnie, czy był przed ołtarzem, czy za. Myślę, że był za ołtarzem. Gdy tylko go znaleźli, ludzie tego kościoła oczyścili go i rdza zeszła bez trudu. Posłał po niego pewien kupiec, płatnerz z Tours. Ludzie z kościoła dali mi pochwę. Ci z Tours również kazali zrobić dwie pochwy. Jedną ze lśniącego aksamitu, a drugą 135 JOANNA D*ARC ze złotej materii. Ja natomiast kazałam zrobić pochwę z trwałej skóry [...]. Nosiłam ten miecz stale, odkąd go dostałam, aż do wyjazdu z Saint-Denis, po natarciu na Paryż". Kazała również wymalować sztandar, który oczywiście wzbudził niechęć sędziów z Rouen: „Zapytana, Czy miała sztandar lub proporzec, kiedy szła na Orlean, i w jakim był kolorze, odparła, że miała sztandar w lilie; był na nim przedstawiony świat i dwa anioły - po obu stronach. Był koloru białego, z białego płótna albo podszewki. Były też wypisane imiona Jhesus Maria, jak się zdaje, i były też przy nim jedwabne frędzle [...]. Zapytana, czy kochała bardziej sztandar, czy miecz, odpowiedziała, że lubi o wiele bardziej, jakieś czterdzieści razy bardziej, swój sztandar niż miecz. Zapytana, kto go pomalował, odpowiedziała: «Powiedziałam wam już wiele razy, że czyniłam wszystko według nakazu Boga»". Powiedziała również, że sama niosła swój sztandar, kiedy szarżowała na przeciwnika, aby uniknąć zabijania. Dodała, że nigdy nie zabiła człowieka" (posiedzenie trybunału w Rouen z 27 lutego 1431 roku). Po południu 17 marca sędziowie znowu wypytywali ją o sztandar. Chcieli wiedzieć, czy dwaj aniołowie, którzy byli na nim odmalowani, to święty Michał i święty Gabriel: „Byli tam tylko ku czci Pana Naszego. Kazałam namalować dwa anioły tylko ku czci Pana Naszego, który był przedstawiony jako władający światem". Zapytali ją, dlaczego były tylko dwa anioły. „Tak nakazał mi Nasz Pan głosami świętej Katarzyny i świętej Małgorzaty, które mi powiedziały: «Weź sztandar w imię Króla Nieba». I ja kazałam zrobić tę podobiznę Pana Naszego i anioły, i te kolory. Zrobiłam wszystko według ich nakazu". Hauves Poulnoir właśnie malował ten sztandar, kiedy do Tours przybył brat Paąuerel z kilkoma towarzyszami. Wracał z Puy-en-Velay: „Joanno - powiedział do niej - sprowadziliśmy tego dobrego ojca; gdybyś go znała, bardzo byś go lubiła. „Bardzo jestem z tego rada - odpowiedziała. - Już słyszałam o tobie i chciałabym, abyś mnie jutro wyspowiadał". Najpierw zatrzymał się w Chinon. Jego współtowarzysze należeli do tych - jak sprecyzował - „którzy przyprowadzili Joannę przed oblicze Króla": de Metz, Poulengy, ich służący czy łucznik Richard. Była z nimi bardzo zaprzyjaźniona. Brat Jean Paąuerel, z zakonu świętego Augustyna, był lektorem w jednym z klasztorów Tours. Udał się do Notre-Dame-du--Puy, aby tam się pomodlić. Spotkał tam Isabelle Romće i innych pielgrzymów z Lotaryngii. Ta poprosiła go od razu, żeby czuwał nad Joanną. Wrócił 136 Miecz i sztandar więc pospiesznie do Tours, został jej spowiednikiem i nie opuścił jej już aż do Compiegne. Czy należy przyjąć tezę Rćgine Pernoud, która twierdzi, że podczas podróży z Yaucouleurs do Chinon jeden z towarzyszy Joanny sam się udał do Notre-Dame-du-Puy i nawiązał kontakt z Isabeile Romće? Czy przywiózł wieści od Joanny? To jeszcze jedno pytanie bez odpowiedzi. Natomiast jest rzeczą pewną, że brat Paąuerel został przez Isabelle Romće wyznaczony na opiekuna duchowego Joanny. Armia zebrała się w Blois. Na jej czele stali: admirał de Culant, Gilles de Rais ze wspaniałym orszakiem, La Hire, Poton de Xaintrailles, pan de Gaucourt, pan de Boussac i Ambroise de Lorę*. Kanclerz Regnault de Chartres pojawił się niebawem, w towarzystwie zbrojnych. Rycerstwo francuskie budziło się do życia - ale nie tylko ono, także zwyczajni ochotnicy, mieszczanie i wieśniacy. Cudowna wieść podziałała piorunująco. Królestwo Francji przezwyciężało marazm, nabierało samoświadomości i ufności we własną przyszłość. W Blois organizowano się z inspiracji królowej Sycylii. Na wozy i wózki ładowano zboże, zapasy żywności, barany, świnie: trzeba było przecież wyżywić siedem czy osiem tysięcy osób. Te liczby zapewne przyprawią niejednego o uśmiech; a jednak tak wyglądało wojsko w owej epoce. Należy zresztą zachować rezerwę wobec liczb podawanych przez kronikarzy. Na przykład, kiedy mówią o sześciuset włóczniach, to w istocie oznacza to dwa tysiące czterystu ludzi. Joanna przebywała w Blois zaledwie dwa lub trzy dni. Nic nie wiemy o jej pierwszym spotkaniu z dowódcami oddziałów i ich żołnierzami, oprócz tego, że wzbudziła powszechny szacunek. W swej białej zbroi i ze sztandarem, na którym widać było Boga między kwiatami lilii, sama wyglądała na istotę niebiańską czy zjawę. Ci szorstcy żołdacy zostawili dla siebie swawolne uwagi, którymi chcieli ją obdarzyć. Nagłe pojawienie się tego anioła w hełmie obudziło w ich stwardniałych sercach zapomniany smak dzieciństwa, niewinność pierwszych lat życia. Ale - jako znawcy - podziwiali też, jak wspaniale trzymała się na koniu i jej wojskową postawę. Tymczasem jej spojrzenie nie było z tej ziemi. To wszystko daje się wyczytać pośrednio z zeznań Joanny. Dała rozkaz bratu Paąuerelowi, swemu obecnemu spowiednikowi z urzędu, aby zamówił proporzec, na którym ma być wymalowany Jezus na krzyżu. Ten proporzec miał być sygnałem dla księży, którzy postępowali za wojskiem. Dwa razy dziennie, rano i wieczorem, zwoływał ich brat Paąuerel. Śpiewali antyfony i hymny do Najświętszej Panny, a Joanna im towarzyszy-l- Żołnierze mieli zakaz uczestniczenia w tych zgromadzeniach, jeśli się przednio nie wyspowiadali. Wielu z nich podporządkowało się temu wymogowi. Wiara umacniała się w nich, tak jak ukryte źródło nagle wydostaje się na powierzchnię. 137 JOANNA D'ARC 27 kwietnia (1429) armia opuściła Blois i ruszyła na Orlean. Joanna umieściła grupkę księży na czele kolumny, gdzie skupieni byli wokół swego proporca. Po nich szła Joanna ze swym wojskowym orszakiem. Zaintonowali Veni Creator Spiritus. To rycerstwo maszerujące z piechurami uzbrojonymi w łuki, kusze, poprzedzające wozy z żywnością i bydłem, przynosiło Francji szczęście. Ale tak naprawdę to Joanna - w swej białej zbroi, bez hełmu i ze sztandarem w dłoni, przyciągała spojrzenia. Wszystkie serca biły w jednym rytmie. Armia przeszła przez Sologne. Pierwszego wieczoru stanęła w polu i żołnierze spali pod gołym niebem. Podobnie uczyniono nazajutrz. Trzeciego dnia przybyli pod Orlean. ROZDZIAŁ 9 Orlean Orlean był jedną z głównych twiedz królestwa. Tworzyła ona zaokrąglony na końcach czworobok. Wzniesiony na prawym brzegu Loary, opasany był murem obronnym długości około trzech kilometrów, zaopatrzonym w trzydzieści osiem baszt. Ten system umocnień był niezmiernie nowoczesny. Na północy bramy Bannier i Parisis otwierały drogę do Paryża. Od zachodu brama Renart - drogi do Chateaudun i Blois. Od wschodu brama burgundzka, zwana tymczasowo Saint-Aignan - drogę do Gien i Pithiviers. Na południu brama du Pont czy Sainte-Catherine otwierała dostęp do mostu przez Loarę, skąd brała początek droga na Tours. Poza katedrą Świętego Krzyża było dwadzieścia jeden kościołów intra muros i dwadzieścia kościołów extra muros. Te ostatnie zostały celowo zniszczone przez mieszkańców, podobnie jak otaczające je domy, które, jeszcze podczas pierwszych miesięcy oblężenia, w listopadzie i grudniu 1428 roku utrudniały obronę, gdyż mogły stanowić punkty oparcia dla wroga. Anglików nie było aż tylu, aby mogli zablokować całkowicie miasto. Ażeby je wziąć głodem, zbudowali bastylie połączone bastionami. Na północy basrylia Paryska, Rouen i Londyńska zamykały przejście w kierunku bram Parisis i Renart. Na zachodzie - bastylie La Goix-Basse"e i Saint-Lau-rent zagradzały drogę do Blois. Na południu most na Loarze był niedostępny dzięki bastionowi Tourelles i bastylii Augustins; dwie inne bastylie - Champ--Saint-Prive i Saint-Jean-le-Blanc - wznosiły się na lewym brzegu rzeki. Na wschodzie, w kierunku Gien, stanęła bastylia Saint-Loup. Wreszcie bastylia Charlemagne broniła samej Loary. Tylko wyjście przez bramę Bourgogne- 139 . JOANNA D'ARC -Saint-Aignan pozostało wolne. Trzeba jeszcze było przeprawić się przez rzekę lub zrobić duży objazd, aby do niej dotrzeć. Anglicy opanowali bastion Tourelles, ale orleańczycy wznieśli mały fort na wyspie Saint-Antoine i przerwali łuk od strony miasta. Salisbury podobnie przerwał łuk za Tourelles, aby uniknąć zajścia od tyłu. Obroną kierował Dunois, jako głównodowodzący królewski. Nie brak mu było ani bombard, ani ładunków, ani żołnierzy. Zręcznie rozstawił żołnierzy zawodowych i podzielił na bataliony ludzi będących w stanie posługiwać się bronią. Do tej pory zaopatrzenie mogło docierać do miasta. Ale warunki stawały się coraz trudniejsze. Można było przewidzieć, że Anglicy dokończą okrążenia, gdy tylko dotrą posiłki. Wówczas wszyscy byli rzadko zaopatrywani; jadano konie, psy i szczury - jak to czynili nieszczęśnicy oblężeni w Rouen w 1419 roku. Po śmiesznym, choć katastrofalnym „dniu śledzi" orleańczycy zrozumieli, że nie mogą liczyć na znaczne posiłki ze strony króla. To dlatego - w ostatecznym rachunku, a nie z powodu zdrady - wysłali delegację do księcia Burgundii, aby go błagać o wstawiennictwo u Bedforda. W przeciwnym razie woleli oddać miasto burgundczykom niż Anglikom. Obawiali się bowiem słusznie kary, jaka ich spotka za stawianie zaciekłego oporu - najłagodniejszą mogło być złupienie! Perspektywa zdobycia tak niewielkim kosztem takiego pięknego miasta uśmiechała się Filipowi Dobremu. Interweniował zatem u Bedforda, który mu odpowiedział: - Nie lubiłbym ścinać krzaków po to, żeby innym dostały się ptaszki! Filip Dobry przełknął tę odpowiedź i urażony wydał burgundczykom z wojska oblegającego Orlean rozkaz bezzwłocznego odwrotu. Było ich co prawda zbyt mało, aby to rzeczywiście osłabiło siły Anglików, ale rozkaz ten wydany w toku działań był znaczący sam w sobie. Co się zaś tyczy orleańczyków, nie pozostało im nic innego, jak trzymać się najdłużej, jak się da, w nadziei na pomoc - teraz już niemal nieprawdopodobną. Sami Anglicy nie podejmowali poważniejszych akcji. Dni upływały usiane potyczkami bez znaczenia, oprócz utraty paru ludzi, zabitych, rannych czy schwytanych. Salisbury został zabity, lecz zastąpił go Suffolk wraz z doskonałymi dowódcami - lordem Scalesem i Talbotem. Niektórzy francuscy kapitanowie opuścili swe stanowiska pod różnymi pretekstami. W istocie uważali, że sytuacja jest bez wyjścia i ratowali własną skórę. Powiedzieliśmy już wyżej, że sporo znakomitych panów opuściło w tym samym czasie Karola. Jednak Dunois, zwany Bastardem Orleańskim, pozostał na swoim stanowisku, powodowany lojalnością wobec króla, którego uważał za prawowitego, jak również chęcią obrony majątku rodzinnego - Orlean był stolicą księstwa o tej samej nazwie. Nagle w oblężonym mieście rozeszła się pogłoska o przybyciu Joanny d'Arc do Chinon. Z ust do ust krążyła wiadomość, że zesłał ją Bóg w celu 140 JOANNA D'ARC wyzwolenia Orleanu. Ta Joanna Dziewica była aniołem z Nieba i miała moc nadprzyrodzoną. Bóg wreszcie wejrzał na królestwo Francji i orleańczyków. To przywróciło im nadzieję, więc wyczekiwali zdarzeń z ufnością. Dunois chciał się dowiedzieć czegoś więcej. Posłał dwóch swoich rycerzy do Chinon: Archambaulta de Yillars i Jameta du Tilly. Po powrocie złożyli raport: Dziewica przekonała króla, który wysłał ją do Poitiers, aby przesłuchali ją duchowni. Dunois był bardzo pobożny, ale był też niezmiernie doświadczonym dowódcą. Nie wątpił w dobre zamiary Joanny, ale zastanawiał się, jakim cudem ta młoda wieśniaczka może stać się w jednej chwili wodzem, jak skłoni do posłuszeństwa tych rozbisurmanionych żołnierzy i jak będzie żyła wśród nich. Oczywiście, była to cudowna przygoda, jednak posługując się Joanną, Karol VII postawił wszystko na jedną kartę. Nie mógł sobie pozwolić na przegraną! A jednak Dunois, kiedy oddawał się marzeniom albo gdy pozwalał dojść do głosu swojej intuicji, zaczynał wierzyć w misję Joanny. Doszedł do wniosku, że to, co nadprzyrodzone, staje się częścią historii, choć jest niewytłumaczalne, sprzeczne z rozsądkiem, cudowne... Dunois był wzorem rycerza, człowiekiem szlachetnego serca. Zresztą nie mógł nie zauważyć zmian. Pomniejsi panowie opuszczali swoje siedziby i przybywali do Orleanu ze swymi ludźmi. Co kazało im tak postąpić? A przede wszystkim obrońcy, jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej, odzyskali waleczność, a orleańczycy dobry humor. Oczekiwali miesiąc, po czym nadeszła wieść, że armia zbiera się w Blois wokół Dziewicy, a potem - że awangarda dotarła do Sologne wraz z konwojem z żywnością. To Dunois wraz ze swymi kapitanami wybrał tę trasę. Ludzie króla przeprawili się przez rzekę w Jargeau i zebrali się w miasteczku Chćcy, na prawym brzegu. Dunois rozkazał rozsądnie przeprowadzić atak dywersyjny na bastylię Saint-Loup w celu unieruchomienia Anglików. Aby przejść przez bramę du Pont, trzeba by najpierw opanować bastion Tourelles. Dunois miał zatem zamiar wysłać barki do Crćcy, by załadować zapasy żywności. W tym celu statki musiały popłynąć pod prąd, przy przeciwnym wietrze. Dunois stanął wielce zaciekawiony przed Joanną: - To ty jesteś Bastardem Orleańskim, panie? - To ja i cieszę się z twego przybycia. - To ty, panie, radziłeś mi przybyć tym brzegiem, a nie zmierzać prosto tam, gdzie jest Talbot i Anglicy? - Ja i jeszcze inni, mądrzejsi ode mnie, którzy uważali, że tak będzie lepiej dla całej operacji. - W imię Boże, porada Boga, Naszego Pana, jest pewniejsza i mądrzejsza niż wasza. Myśleliście, że mnie zmylicie, a wy pomyliliście się jeszcze bardziej, albowiem przynoszę wam pomoc lepszą, niż miał jakikolwiek 142 Orlean kapitan czy miasto: pomoc Króla Nieba. Nie z miłości do mnie, ale ku zadowoleniu samego Boga, który za sprawą modlitw świętego Ludwika i świętego Karola Wielkiego użalił się nad Orleanem i nie chciał, aby wrogowie dostali pana Orleanu i jego miasto. Dunois osłupiał. Nagle wiatr zmienił kierunek. Barki postawiły żagle. Załadowano je pospiesznie. Flotylla przedefilowała przed nosem Anglików. Operacja się powiodła i była bardziej udana, niż przewidywały nawet najbardziej optymistyczne prognozy. „Począwszy od tej chwili - powiedział później Dunois - pokładałem wielkie nadzieje w Dziewicy". Nagła zmiana kierunku wiatru sprawiła, że zaczaj myśleć inaczej. Jednak Joanna była uparta. Jako osoba niedoświadczona, miała zamiar walczyć z Anglikami, gdy tylko dotrze do Orleanu. Tymczasem Dunois powtarzał jej, że nie ma tylu statków, aby przetransportować wojsko do Orleanu. Powiedział, że Anglicy opanowali Meung-sur-Loire i Beaugency. Przewidywał powrót do Blois, gdzie lada dzień spodziewano się nadejścia oddziałów zebranych przez króla. On sam szacował, że armia, którą przyprowadziła Joanna, nie była dostatecznie silna, by stawić czoło Anglikom. Zaproponował, by wróciła razem z nim i La Hire'em do Orleanu. W końcu dała się przekonać. Było jej smutno zostawić swoich żołnierzy, ponieważ byli „po spowiedzi, skruszeni i pełni dobrej woli". Sądziła, że bez niej powrócą do swych grzechów i bluźnierstw. Dunois nigdy nie widział takiego wodza, który by się tak troszczył o dusze swoich ludzi! Tego samego wieczoru (29 kwietnia) Joanna, w towarzystwie Dunoisa i La Hire'a, wkroczyła jak królowa do Orleanu. Była uzbrojona od stóp do głów i niosła swój sztandar - „białego koloru, a na nim przedstawiony Nasz Pan z kwiatem lilii w dłoni". Mieszczanie, ich żony, dzieci, żołnierze, którzy akurat nie pełnili służby na umocnieniach, panowie, wszyscy, którzy mogli, przybiegli na jej spotkanie, wiwatowali na jej cześć, krzyczeli Noel [okrzyk wznoszony w dawnej Francji przez lud z okazji pomyślnych wydarzeń politycznych] i otaczali ją gęstym tłumem. W kontakcie z nimi nie okazywała próżności. Po prostu czuła, że przepełnia ją miłość do tego ludu, który chciała zbawić. Orleańczycy, u szczytu emocji, czuli się już teraz tak, jakby przerwano oblężenie. I sycili oczy tą białą zjawą, która uosabiała ich nadzieje! Na znak radości i żeby lepiej ją widzieć, zapalono pochodnie. Dotykano zbroi oraz uzdy i grzywy jej konia. Nieroztropni podeszli tak blisko, że dotknęli pochodnią frędzli jej sztandaru. Natychmiast ugasiła ogień. W dwadzieścia pięć lat po tym wydarzeniu wszyscy w Orleanie jeszcze pamiętali jej cudowne pojawienie się. Jeden ze świadków, Jean Luillier, mieszczanin z Orleanu, powiedział: „Witali ją wszyscy, mali i duzi obojga płci, z takimi honorami i w takiej atmosferze, jakby była aniołem Bożym!". 143 JOANNA D'ARC Umieszczono ją w domu Jacques'a Bouchera, skarbnika księcia Orleanu. Giermek Louis de Coutes pomógł jej zdjąć zbroję. Opowiadał, że była zmaltretowana, ponieważ od wyjazdu z Blois spała w pełnym rynsztunku. Z łatwością dajemy mu wiarę. Joanna nie nawykła przecież do chodzenia w tym żelaznym stroju. Musiała być bardzo obolała. Nie przeszkadzało jej to wszakże z niecierpliwością wyczekiwać walki. Nazajutrz poszła do Dunoisa i wróciła z tego spotkania „bardzo poirytowana". Bastard Orleański bynajmniej nie podjął decyzji o natarciu. Przygotowywał się do wyjazdu do Blois. Kapitanowie zgodzili się zostawić mu Joannę; zobowiązali się przekroczyć Loarę w Blois i wrócić możliwie najszybciej. Jednak Dunois nie ufał ich obietnicom, a jeszcze bardziej Regnaultowi de Chartres i La Trćmouille'owi. Fałszywy, pozorny manewr armii, na poły jedynie zrekompensowany przez dostarczenie żywności, zapewne nie zasmucił ich zanadto! Uznał, że lepiej będzie, gdy sam dopilnuje połączenia armii Joanny z kontyngentem króla, przeprawy przez Loarę i marszu na Orlean. Obawiał się zwłaszcza dezercji niektórych zaufanych ludzi La Tre"mouille'a. Do tej pory epopeja Joanny była ciągiem oczekiwań i mimowolnych opóźnień. Dunois zatroszczył się przed wyjazdem o los heroldów Dziewicy. Zostali oni wysłani z Blois, aby przedłożyć Anglikom drugą prośbę Joanny, i zostali zatrzymani jako jeńcy - wbrew obyczajom wojskowym i honorowi rycerskiemu. Dunois zażądał ich wydania, grożąc - w przeciwnym razie -egzekucją więźniów. Anglicy odparli, że „spalą Dziewicę i rozpalą ogień i że jest diablicą i powinna wracać do swych krów". Proces w Rouen był więc spełnieniem tej obietnicy. Anglicy wiedzieli wszystko o misji Joanny, o wydarzeniach w Chinon i Poitiers. Jednak nie obawiali się jej... jeszcze nie. Prośby, jakie do nich kierowała „w imieniu Boga", wywoływały ich wesołość i szyderstwa. W czasie nieobecności Dunoisa Joanna nie próżnowała. Nie można jej było utrudnić dojścia na mury obronne od strony bramy Renart. Należy przypuszczać, że Anglicy byli niedaleko, gdyż krzyczała do nich, aby wycofali się w imię Boże, a jeśli nie - to ich przegoni. Pewien „zaprzaniec" -Normandczyk, którego zwano bastardem de Granville, obrzucił ją przekleństwami, mówiąc, że nigdy nie podda się kobiecie, i określając Francuzów, którzy podążali za nią, jako „niewiernych alfonsów". Po południu przeszła przez most na Loarze i odważnie zbliżyła się do bastionu Tourelles. Wezwała Glasdale'a, który dowodził fortem, aby się poddał, a ocali swoje życie. Glasdale wulgarnie ją zwymyślał, wyzywając ją od nieokrzesanych pastuszek i przyrzekając jej śmierć na stosie. Złościło ją, że nie może rozpocząć działań przeciwko tym gruboskórnym osobnikom, a ich nikczemność dorównywała, jej zdaniem, ich pysze. Była bowiem bardziej niż zazwyczaj pewna, że zostaną pokonani. Jednakże to 144 Orlean Dunois był dowódcą wojskowym orleańczyków i nie mogła nie być mu posłuszna. Rzeczywiście zakazał jej surowo wszelkich akcji w czasie jego nieobecności. Nie chodziło o to, że wątpił w jej misję - z pewnością nie. Od czasu, gdy wiatr zmienił kierunek w Chćcy, był już do niej całkowicie przekonany. Uważał jednak, że brak jej doświadczenia oraz cierpliwości, i nie chciał, aby bez potrzeby narażała życie. l maja, w niedzielę, przed domem skarbnika Jacques'a Bouchera zebrał się tłum. Bębniono w drzwi, burząc spokój gospodarzy. Ludzie chcieli zobaczyć Dziewicę! Chcieli, żeby się pokazała, żeby przemówiła. Postanowiła wsiąść na konia i w towarzystwie dwóch rycerzy przejechała ulicami. Powtórzyła się scena z jej wjazdu: wszyscy zbiegli się, żeby dotknąć Joanny, wywoływano bez końca jej imię, podnoszono ku niej małe dzieci. Z trudem torowała sobie drogę wśród tego tłumu, ponad którym łopotał biały sztandar. „Wydawało się wszystkim, że było wielkim cudem, iż zdołała tak dobrze utrzymać się na koniu. I prawdę mówiąc trzymała się tak dumnie, jakby była żołnierzem biorącym udział w wojnach od najmłodszych lat" (Journal de Się g e). Pytano ją, kiedy Orlean zostanie wyzwolony. Odpowiadała, że trzeba z ufnością modlić się do Boga. We wtorek, 3 maja, w mieście odbyła się wielka procesja dla uczczenia odnalezienia Świętego Krzyża. Zapał Joanny wyciskał łzy z oczu nawet najbardziej zatwardziałym. Zauważono, że La Hire już nie „myśli o przemocy", że się wyspowiadał - zarówno on, jak i inni kapitanowie, którzy do tej pory bynajmniej nie uchodzili za świętych. Ich przykład spowodował konwersję wielu żołnierzy, którzy także do tej pory nie byli dobrymi chrześcijanami. Zresztą ona sama nie krępowała się i karciła żołnierzy, apelowała do nich, aby już nie grzeszyli, nie bluźnili, byli w porządku względem Boga. Pani Renaud Hure była świadkiem sceny, która utkwiła jej w pamięci. Pewien wielki pan, przechadzając się po ulicy, potwornie przeklinał. Joanna usłyszała to, podeszła bliżej, złapała go za kark i powiedziała: „Ach, panie! Czy śmiesz się zapierać naszego Pana i Władcy? W imię Boże, cofniesz swe słowa, zanim się stąd ruszę!". Człowiek ten natychmiast padł na kolana i okazał skruchę. Giermek Louis de Coutes nie opuszczał jej ani na chwilę, co należało do jego obowiązków. Dziwił się, że gardziła dobrymi winami i wyszukanymi daniami, które stawiano na stole. „Była bardzo wstrzemięźliwa; wiele razy przez cały dzień nic nie jadła, tylko kawałek chleba... Kiedy była u swego gospodarza, spożywała tylko dwa posiłki dziennie". 4 maja zapowiedziano, że Dunois wraca. Joanna, uszczęśliwiona, wsko- yła na konia i w towarzystwie swego intendenta Jeana d'Aulona, La «re'a i niewielkiej grupki ludzi, popędziła mu na spotkanie. Anglicy nie 145 JOANNA D'ARC ruszyli się z miejsca. Dunois mógł bez przeszkód wkroczyć do Orleanu z armią, którą sprowadził z Blois. Następnie wszyscy udali się na swoje miejsca, a Joanna spożyła posiłek w towarzystwie Jeana d'Aulona. Nagle pojawił się Dunois. Właśnie został poinformowany przez szpiega, że nadciąga angielski dowódca Falstaff. Wraz z posiłkami i żywnością znajduje się już na wysokości Joinville. Ta nowina wprawiła Dziewicę w dobry humor. ,3astardzie - rzekła wesoło. - Bastardzie, w imię Boże rozkazuję ci, gdy tylko dowiesz się o przybyciu Falstaffa, żebyś mnie o tym zawiadomił. Albowiem jeśli stanie się tak, że nie będę o tym wiedziała, obiecuję, że każę ci ściąć głowę!". Dunois odparł ze śmiechem, aby się nie niepokoiła, gdyż z pewnością jej o tym powie. Po czym Jean d'Aulon, który był bardzo zmęczony, położył się i od razu usnął. Joanna położyła się na innym łóżku z panią Boucher. Zerwała się jednak nagle, potrząsnęła d'Aulonem, aby go obudzić. Zaskoczony, zapytał, co się stało. „W imię Boże - odparła - moja Rada powiedziała mi, żebym ruszyła na Anglików. Nie wiem, czy mam iść na ich bastylie, czy na Falstaffa, który ma im dostarczyć żywności". Następnie dodała, napominając giermka: „Ach, okrutny chłopcze, nie powiesz mi, że krew Francji została przelana!". I posłała go po swego konia. Jean d'Aulon, pani domu i jej córka, pomogły jej zapiąć zbroje. Giermek wrócił. Joanna wsiadła na konia. „Mój sztandar!". Giermek podał go jej przez okno. D'Aulon zakładał zbroję w ogromnym pośpiechu. Tymczasem Dziewica już wjeżdżała w ulicę Burgundzką. Ledwie ją dogonił. Wszyscy krzyczeli, że Francuzi ponieśli wielką klęskę. ROZDZIAŁ 10 Wyzwolenie Kiedy Joanna dotarła do bramy Burgundzkiej (czyli Saint-Aignan), zobaczyła, że niosą rannego i wtedy się otrząsnęła. Powiedziała, że zawsze, gdy widzi francuską krew, „włos jeży się jej na głowie". Na zewnątrz było mnóstwo żołnierzy. Co się takiego działo? Francuzi atakowali bastylie Saint-Loup. Joanna spięła konia ostrogami i unosząc wysoko sztandar, dołączyła do tłumu. Bastylie szybko odbito, a Anglicy stracili wielu żołnierzy. Ci, którzy nie zostali zabici, trafili do niewoli. Joanna patrzyła na martwych. Raptem odczuła bezbrzeżne współczucie. Oto słowa brata Pa-ąuerela: „Powiedziała, że wszyscy oni umarli bez spowiedzi i zasługują na litość. Ona sama wyspowiadała mi się natychmiast. Poprosiła mnie, abym zalecił wszystkim żołnierzom wyznanie grzechów i podziękowanie Bogu za zwycięstwo: w przeciwnym razie nie pozostanie z nimi i porzuci ich". Było to jednak niewielkie zwycięstwo, a Joanna miała w nim nieduży udział. Przybyła, kiedy bastion był już niemal zdobyty. Nie uprzedzono jej o ataku. Któż mógł uwierzyć, że żołnierze działali z własnej inicjatywy, bez rozkazów swoich dowódców, a w pierwszym rzędzie Dunoisa? Dlaczego odsunięto ją na bok? Czy Dunois ją zdradził? Nie wiadomo, czy robiła mu wyrzuty, czy też - wśród powszechnej radości - powstrzymała się od reprymendy. Tegoż wieczoru zapowiedziała nagle poważnym tonem, że oblężenie Orleanu zostanie zakończone przed upływem pięciu dni i że w^ mieście nie pozostanie ani jeden Anglik. Następnie oświadczyła bratu paquerelowi, że ani nie będzie walczyła, ani też nie uzbroi się w dniu lastępnym - w dniu Wniebowstąpienia - z szacunku dla święta. I kazała 147 JOANNA D'ARC wydać żołnierzom rozkaz, żeby nie wychodzili z miasta bez spowiedzi, nie zadawali się z kobietami zgubionymi, gdyż Bóg ukarze ich za grzechy przegraną bitwą. 5 maja podyktowała list do oblegających: „Was, ludzi Anglii, którzy nie macie żadnego prawa do tego Królestwa Francji, Król Niebios napomina i wydaje rozkaz przeze mnie, Joannę Dziewicę, abyście porzucili swoje bastylie i schronili się u siebie albo ja przyczynię się do waszej klęski tak, że popamiętacie to na zawsze. Piszę do was po raz trzeci i ostatni, i więcej do was nie będę pisać". Podpisano: J hę sus Maria, Joanna Dziewica. Dodała niżej: „Mogłam wam bardziej uczciwie wysłać list, ale zatrzymacie moich heroldów jako jeńców; i rzeczywiście zatrzymaliście mojego herolda Guyen-ne'a. Zechciejcie mi go odesłać, a ja zwrócę wam wielu z waszych ludzi pojmanych w Saint-Loup, ponieważ nie wszyscy oni zginęli". Udała się na mury, przymocowała list do strzały i powiedziała łucznikowi, aby wysłał go do obozu angielskiego. „Czytajcie, to są wiadomości!" - krzyknęła. Przeczytali list i zaczęli wyć: „To są wiadomości od kurwy armaniackiej!". Gdy Joanna usłyszała tę zniewagę, nie mogła powstrzymać łez, ale szybko się uspokoiła, gdyż - jak powiedziała bratu Paąuerelowi - głosy ją pocieszyły. Po wieczerzy poprosiła go, aby nazajutrz wstał wcześniej. Potem na krótko zebrała się rada wojenna. Postanowiono zaatakować bastylie Augustins, forpocztę bastionu Tourelles. Joanna była dumna z tego, że to jej pogląd zwyciężył. Dumna i szczęśliwa! Czuła, że zwycięstwo jest tuż, tuż. Piątek, 6 maja, zaczął się dla niej źle. Miała ostre starcie z panem de Gaucourtem, zarządcą miasta. Po wyspowiadaniu się i wysłuchaniu mszy przywdziała zbroję i radosna dołączyła do żołnierzy. We wszystkich dzielnicach ogłoszono zbiórkę: wszyscy mieli w pełnym rynsztunku stawić się na swoich stanowiskach. Spotkała ją jednak przykra niespodzianka: Gau-court zakazał opuszczania miasta i wszelkich akcji. Z jakiej przyczyny? Otóż kapitanowie zmienili zdanie i uznali, że lepiej będzie odłożyć atak. Joanna wpadła w gniew: „Czy chcecie tego, czy nie, żołnierze pójdą! Zdobędą to, co zdobyli gdzie indziej!". Poparto ją i Gaucourt musiał ustąpić. Żołnierze wyszli z Orleanu. Na ich twarzach malowała się nieustępliwość. Przez bramę Burgundzką skierowali się ku Loarze, na wprost wyspy Saint-Aignan. Ten sektor był pusty od czasu zniszczenia bastylii Saint-Loup. Nie zachodziło już ryzyko, że zostaną 148 Wyzwolenie zaatakowani z flanki: proszę czytelnika, aby zechciał spojrzeć na plan Orleanu. Francuzi przeprawili się przez rzekę i wylądowali na wyspie Saint-Aignan. Skonstruowali most ze statków i przeszli na lewy brzeg. Skręcili w lewo w zamiarze zdobycia bastylii Saint-Jean-le-Blanc. Zastali ją pustą. Gdy jej obrońcy uznali, że nie zdołają stawić oporu, wycofali się do bastylii Saint-Augustins. To była świetna taktyka: zniszczyć mały fort Saint-Jean-le-Blanc, po czym przystąpić do oblężenia Augustins, po to, by nie dać się zaskoczyć od tyłu. Zadanie to było już wykonane. Anglicy się nie ruszali - obserwowali ruchy Francuzów. Nagle wyszli z bastylii Augustins. Myśleli, że zaskoczyli przeciwnika, który nie zdążył jeszcze podjąć żadnych kroków i z łatwością go rozbiją. Podstępy zawsze im się udawały. Ale Joanna i La Hire, który był obok niej, zauważyli ich. Pochyliwszy kopie, przeszli do ataku, pociągając za sobą swoich ludzi. Otoczeni ciasno Anglicy ustąpili, a potem wycofali się w popłochu w stronę Augustins. Gdy przyszli do siebie, próbowali stawiać opór. Jednak Francuzi, zagrzewani do walki przez Joannę, prawie wpadli za nimi do bastylii. Wielu Anglików zginęło, kilku zdołało schronić się w forcie Tourelles. Było to nieoczekiwane zwycięstwo i bardzo korzystne, gdyż duża bastylia chroniła Tourelles od strony lądu. Zwycięstwo to zawdzięczano Joannie, która szybko oceniła sytuację i odważnie zachęciła do ataku. Zostawiła załogę w Augustins i wróciła do Orleanu. Żołnierze i mieszkańcy miasta nie posiadali się z radości. Joanna po prostu podziękowała Niebiosom za to zwycięstwo, które stanowiło dla niej tylko jeden etap. Miała zwyczaj pościć w każdy piątek. Ale ten dzień był zbyt ciężki. Uczyniła wyjątek i spożyła kolację z bratem Paąuerelem: „Po obiedzie przyszedł do niej waleczny i sławny rycerz, którego imienia nie pomnę*. Powiedział, że dowódcy i ludzie Króla odbyli naradę; uznali, że w porównaniu z Anglikami było ich niewielu i że Bóg obdarzył ich wielką łaską. Ponieważ w mieście jest dużo żywności, dodali, możemy ją zatrzymać, oczekując na wsparcie Króla. Członkom Rady nie wydaje się stosowne, aby żołnierze wyszli nazajutrz". Na Joannie te mizerne argumenty nie zrobiły wrażenia. Z wściekłością „Wy odbyliście swoją Radę, a ja odbyłam swoją; i wierzcie mi, że Rada mojego Pana się utrzyma, a wasza poniesie klęskę!". I rozkazała bratu Paąuerelowi: „Wstań jutro bardzo wczesnym rankiem, jeszcze wcześniej niż dzisiaj 1 Postępuj najlepiej jak zdołasz. Trzymaj się cały czas blisko mnie, gdyż Prawdopodobnie celowe pominięcie - chodzi zapewne o Gaucourta. Jest nie-, aby Dunois był po stronie defetystów. 149 JOANNA D'ARC jutro będę miała wiele roboty, więcej niż kiedykolwiek... Jutro z mego ciała, ponad piersią, wytryśnie krew". W sobotę 7 maja Joanna wstała bardzo radosna i po mszy oznajmiła bratu Paąuerelowi: „W imię Boże, tej nocy wejdziemy do miasta przez most!", co oznaczało, że bastion Tourelles zostanie wzięty. Bladym świtem wojsko wyszło z miasta w zwartym szyku i skierowało się w stronę Tourelles. Przez całą noc żołnierze, których pozostawiono w na wpół zburzonej bastylii Augustins, czuwali. Obawiano się kontrataku ze strony Anglików. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Orleańczycy zdołali dostarczyć im żywność. Teraz można było swobodnie się poruszać w obrębie wschodniej części miasta. Było zatem łatwo dostarczać amunicję walczącym. Atak rozpoczął się wczesnym rankiem. Do murów przystawiono drabiny, użyto siekier, dwusiecznych toporów, młotów. Ci, którzy podeszli do wieżyczek, przewracali się i spadali do fosy, ale na ich miejsce natychmiast pojawiali się nowi. Anglicy stawiali zaciekły opór. Bastion, którym dowodził William Glasdale, obsadził elitarny garnizon. Sam Glasdale był jednym z najlepszych dowódców Suffolka. Jest doprawdy zadziwiające, że ten ostatni nie próbował ataku dywersyjnego. Oprócz Tourelles pozostało mu jeszcze pięć bastylii, rozstawionych na całym zachodnim obszarze Orleanu, dobrze obsadzonych ludźmi: Charlemagne na wyspie, pośrodku rzeki, Saint-Laurent, która była największa, Londyńska, Rouen i Paryska. Zapewne Suffolk uznał, że Tourelles był nie do zdobycia i ufał talentom Glasdale'a. Rzekome cuda Dziewicy wydawały mu się śmieszne. Oczywiście nie pojmował, czemu ten nibykról z Bourges przebrał pasterkę w strój rycerza. W tej sytuacji nie mógł kazać swoim żołnierzom, by opuścili bastiony. Nie sposób też przyjąć twierdzenia Dunoisa*, zgodnie z którym po liście Joanny do Talbota „Anglicy, którzy dotychczas w dwustu zmuszali do ucieczki osiemset do tysiąca ludzi z armii królewskiej, teraz -czterystu czy pięciuset naszych żołnierzy, stawiających czoło, by tak rzec, całej potędze angielskiej, zwyciężyło ich, gdyż Anglicy nie odważyli się wyjść ze swych okopów i bastylii". Sądzę, że Suffolk popełnił błąd w ocenie. Opór obrońców fortu Tourelles dowodzi, że Anglicy jeszcze nie utracili swego morale. W południe nic jeszcze nie było ostatecznie rozstrzygnięte, a obie strony poniosły poważne straty w ludziach. Joanna walczyła w pierwszym szeregu. Strzała ugodziła ją miedzy ramieniem a piersią. Ranną wyniesiono. Z bólu pociekły jej łzy. Gdy chirurg wyjął strzałę, ktoś zaproponował cudowną maść. Odparła: * Zeznanie z 22 lutego 1456 roku. 150 Wyzwolenie „Wolałabym umrzeć, niż uczynić coś, o czym wiem, że jest grzechem czy wbrew woli Bożej". Założono jej tymczasowy opatrunek z oliwy z oliwek i słoniny. Paąuerel był przy niej; nie opuszczał jej ani na chwilę, nie dbając o grożące mu niebezpieczeństwo. Wyspowiadała się, potem wstała i wróciła do walczących. W kulminacyjnym momencie walk zauważyła Williama Glasdale'a, który dodawał odwagi swoim ludziom. Krzyknęła doń: „Clasdas, Clasdas, poddaj się, poddaj się Królowi Niebios. Nazwałeś mnie kurwą; żal mi bardzo twej duszy i duszy twoich ludzi". Minęło popołudnie, a Anglicy jeszcze się trzymali. Francuzów ogarnęło zmęczenie i zniechęcenie. Dunois podszedł do Joanny. Powiedział jej, że trzeba trąbić do odwrotu, że lepiej odłożyć walkę do następnego dnia. Prosiła go, aby nic nie robił, i poradziła, by zezwolić żołnierzom na chwilę wytchnienia, rozdać im picie i jedzenie. Kiedy się pokrzepiali, ukryła się w winoroślach, dość daleko od oddziałów i modliła się „przez pół kwadransa". Podczas jej nieobecności Jean d'Aulon powierzył biały sztandar baskijskiemu stajennemu, słynnemu z brawury. Kiedy Joanna wróciła, zobaczyła swój sztandar w rękach tego stajennego, który znalazł się w fosie. „Hej, mój sztandar, mój sztandar!" - zakrzyknęła. Złapała go za drzewce, by wyrwać z rąk Baska. Żołnierze zobaczyli poruszający się materiał. Myśleli, że to sygnał do ataku i ruszyli do walki. Joanna znajdowała się wśród nich. Otoczeni z przodu i z tyłu Anglicy nie mogli stawiać oporu. Cofnęli się w stronę mostu, lecz orleańczycy podpalili część platformy, przylegającej do fortecy. Ustąpiła ona pod ciężarem obleganych, którzy - naciskani ze wszystkich stron - wpadli do Loary. William Glasdale utonął. „Nazwałeś mnie kurwą - krzyknęła doń Joanna - ale żal mi twej duszy i twoich ludzi". Bastion Tourelles został zdobyty i nie trzeba było nawet całego dnia, aby uporać się z garnizonem. Anglicy z innych bastylii nie zareagowali, ale spodziewano się kontrataku, być może jeszcze w nocy. Wydano niezbędne dyspozycje. Silny kontyngent żołnierzy zajął bastion. Do bastylii wroga wysłano patrole konne. Joanna spędziła tę noc wśród dowódców, uzbrojona po zęby. Opłakiwała duszę Glasdale'a i innych zmarłych, angielskich i francuskich, ale współczucie nie umniejszyło jej zmysłu taktycznego. Na wieść o zdobyciu Tourelles rozdzwoniły się wszystkie dzwony. Cała ludność szła w procesji, intonując Te Dewn Laudamus. Dziękowano pokornie Bogu za wielkie zwycięstwo, które dał prawdziwym Francuzom. Dziękowano też z głębi serca Joannie i jej walecznym kapitanom. Słońce wstawało, kiedy wkroczyła do Orleanu... przez most, tak jak ^powiedziała bratu Paąuerelowi. Cieśle zbudowali prowizoryczne ruszto- 151 JOANNA D'ARC wanie i rzucili deski na łuki. W ten sposób przywrócony został ruch między obydwoma brzegami Loary. Joannę odprowadzono do jej kwatery. Chirurg zmienił jej opatrunek. Zjadła kilka kawałków chleba umoczonych w winie, wsiadła znów na konia i pogalopowała ku zachodnim murom, znajdującym się naprzeciwko bastylii angielskich. Wydawało się, że rana jej nie doskwiera. Była czujna, zastanawiała się jaki będzie ten dzień, gdyż miała pewność, że Anglicy nie będą biernie wyczekiwać i podejmą próbę odbicia Tourelles, żeby się zrehabilitować. Ten dzień, 8 maja, wypadał w niedzielę. Joanna zauważyła nagle, że Anglicy zaczynają rozbierać swoje bastiony i zwijać obozowisko. Od razu pojęła ich zamiary. Chcieli stoczyć bitwę. Sądzili, że będzie im łatwiej zwyciężyć w szczerym polu. Zanadto zapatrzeni w przeszłość, nie zdawali sobie sprawy z bitności Francuzów, zaostrzonej przez niedawno odniesione zwycięstwo. Joanna zebrała dowódców. Który z nich obecnie odważyłby się jej przeciwstawić? Było wystarczająco dużo czasu na to, żeby zebrać armię, w należytym porządku wyprowadzić ją z Orleanu i ustawić naprzeciwko Anglików, którzy sami zaplanowali przebieg walki. Wkrótce obie armie stanęły na wprost siebie. Francuzi niecierpliwie czekali na rozpoczęcie bitwy. Jednakże Joanna stanowczo zabroniła im przeprowadzić atak „z miłości i czci dla świętej niedzieli". Był to stary zwyczaj narzucony niegdyś przez Kościół, który nakazywał rycerzom przestrzegania pokoju w niedzielę. Wszelako Joanna pozwoliła, a nawet zaleciła, bronić się zażarcie, jeśli Anglicy pogwałcą pokój i podejmą atak. Wielu Francuzów złorzeczyło, gdyż wydawało się, że zwycięstwo jest w zasięgu ręki. Jednakże Joanna miała taki posłuch, że nikt się jej nie sprzeciwił. Przez godzinę obie armie stały tak naprzeciw siebie, obserwując się nawzajem i czyhając na najdrobniejszy ruch przeciwnika. Następnie, bez pośpiechu, Anglicy odwrócili się i wycofali się w stronę Meung-sur-Loire. Joanna, zapewne w obawie przed jakimś podstępem wojennym, zabroniła pościgu za nimi i prawdopodobnie miała rację. Zresztą osiągnęła już cel, którym było wyzwolenie Orleanu; dotrzymała więc obietnicy. Anglicy nie tylko zrezygnowali z oblężenia, ale porzucili w swoich rozebranych bastionach część zapasów żywności i artylerii. Radość orleariczyków była ogromna. Wierni wypełnili kościoły, przez miasto przeciągały procesje. Śpiewano, pito, śmiano się i w powszechnej euforii całowano nawet żołnierzy, choć jeszcze poprzedniego dnia budzili oni obawę. Wielu z nich, trzeba to sobie powiedzieć, było zwykłymi bandytami, którzy zaciągnęli się pod szlachetne sztandary równie wątpliwych moralnie seniorów. Joanna w jednej chwili przekształciła ich w krzyżowców. Dla niej bowiem nie była to zwyczajna wojna, ale prawdziwa 152 Wyzwolenie krucjata o wyzwolenie świętego królestwa Francji. Ale równocześnie -jako że była wieśniaczką przywiązaną do swej ziemi - chodziło także o odebranie dobra niesprawiedliwie odebranego, o zwrócenie Karolowi VH jego dziedzictwa i korony, gdyż miał do tego prawo. Delfin - tak nazywała go Joanna, gdyż nie był jeszcze namaszczony -niespokojnie czekał w Chinon. Już przed dwoma miesiącami obiecała mu, że wyzwoli Orlean. Wieści, jakie dotąd otrzymywał, nie były ani złe, ani dobre. Nagle zaroiło się od wiadomości, przywożonych przez coraz bardziej spieszących się jeźdźców. Karol VII dowiedział się, że bastylie upadały po kolei, potem - że forteca główna została wzięta szturmem, wreszcie -cudowne wydarzenie - niewiarygodne lub mało prawdopodobne; Anglicy nie odważyli się wszcząć bitwy, rezygnując ze zdobycia Orleanu. Podyktował list obiegiem do swoich miast i bajlifów, obwieszczając, że Francuzi odnieśli pierwsze wielkie zwycięstwo. Konsekwencje tego zwycięstwa były jeszcze większe niż sobie wyobrażał. Sytuacja uległa odwróceniu. Teraz Anglicy znajdowali się w defensywie, nie mogli nic przedsięwziąć poza próbą utrzymania się na stale na zmniejszającym się niczym skóra jaszczurcza terytorium. ROZDZIAŁ 11 Odwet za Azincourt Joanna nie rozkoszowała się dłużej zwycięstwem, nie została w Orleanie. Już 11 maja przybyła do Loches, gdzie rezydował król. Towarzyszył jej Dunois wraz z orszakiem wojskowym, do którego dołączyli jej bracia Jean i Pierre d'Arc. Nie wiadomo, kiedy dokładnie przyjechali do Orleanu, ale brali udział w walkach, nie opuszczając siostry ani na krok! Joanna ukłoniła się nisko Karolowi VII. Pomógł jej wstać i przez chwilę wszyscy myśleli, że ją ucałuje. Jego twarz promieniała. Jednakże po pochwałach i serdecznościach polityka i strategia wysunęły się na pierwszy plan. Karol VII podziwiał Joannę; darzył ją prawdziwą sympatią. Nie był to jednak człowiek skłonny do roztkliwiania się. Zresztą miał znowu trudny dylemat i to on musiał go rozstrzygnąć, ponieważ był władcą. Joanna chciała wykorzystać osłabienie Anglików, aby poprowadzić króla do Reims. Zapowiadała, że po koronacji potęga wroga będzie słabła. Karola korciło, by jej zawierzyć. Czyż wydarzenia, które przepowiedziała, nie nastąpiły? Jednak podroż do Reims wydawała się trudna, niepewna. Trzeba było przejechać przez ziemie Burgundii. Co więcej, większość książąt i dowódców była zdania, że należy zaatakować Normandię jeszcze przed wyruszeniem do Reims. Był to pogląd częściowo uzasadniony. Rozprawiano, ale nie podejmowano żadnej decyzji. Joanna wiedziała, że entuzjazm ludu jest przelotny. Wyzwolenie Orleanu zyskało olbrzymi, nieoczekiwany rozgłos. Należało wykorzystać odzyskane na nowo poczucie dumy, powszechny zapał. Joanna była zmartwiona, ale - wbrew wysuwanym racjom - upierała się przy swoim. Król wiedział, że Bedford 154 Odwet za Azincourt znajdował się w trudnym położeniu, że musiał błagać o pomoc Anglię i wywierać nacisk na Francuzów-„zaprzańców". Mimo to nie zdołał podjąć decyzji. Musiał się liczyć z opinią swoich dowódców - Dunoisa i księcia d'Alen9on. Żaden z nich nie kwestionował zasług Dziewicy. Wszyscy przyznawali, że wykazała talent wodza. Czy nie było jednak szaleństwem jechać do Reims, zważywszy wrogość Filipa Dobrego i zapał bitewny jego wojsk? Jednak przygoda orleańska była równie nierozsądna. Trzeba podkreślić, że mimo tych wahań ochotnicy nie przestawali napływać ze wszystkich stron; chcieli uczestniczyć w epopei Joanny, zobaczyć ją z bliska, z krwi i kości, wielbić ją, słuchać jej i podążać za nią. Była to prawdziwa wiosna, rozkwit odwagi! Ale król nie ulegał tak łatwo powszechnemu entuzjazmowi. Był to człowiek rozsądny, ważący starannie wszystkie za i przeciw, nie poddający się impulsom i - w końcu - sobie samemu. Pewnego dnia, nie mogąc już dłużej tego znieść, Joanna zapukała do drzwi pokoju, w którym rozmawiał ze swoimi bliskimi: Robertem Le Mac,onem, Gćrardem Machetem, biskupem Castres i Christophe'em d'Har-courtem. Przyklękła pokornie i obejmując króla pod nogi, rzekła: „Szlachetny Delfinie, nie naradzaj się tak bardzo i tak długo, lecz jak najszybciej udaj się do Reims, by otrzymać godną koronę". Christophe d'Harcourt był pewien Boskiej inspiracji Joanny; dostarczyła na to wielu dowodów. Chciał wiedzieć, w jaki sposób objawiają się jej głosy i zapytał bez ogródek: „Czy nie zechcesz powiedzieć tu, w przytomności Króla, jak czyni twoja Rada, kiedy do ciebie przemawia?". Potrząsnęła głową, ale Karol VII łagodnie nalegał. Odparła, że w razie trudności wycofa się i będzie błagać Boga o pomoc. Słyszała głos, który jej powiedział: „Córko Boża, idź, idź", będę ci służyć pomocą, idź!". Powtarzając te słowa, uniosła oczy do nieba - wyglądała jak rozmodlony anioł. Wreszcie król podjął decyzję. Zanim wyruszył do Reims, uznał, że należy koniecznie odebrać Anglikom twierdze nad Loarą, które jeszcze zajmowali: Meung i Beaugency. W ten sposób zostanie wyeliminowane niebezpieczeństwo inwazji od strony rzeki. Jeszcze raz trzeba było zabiegać o pieniądze. Zgłaszający się ochotnicy byli na ogół źle uzbrojeni i nie mieli środków na utrzymanie. Trzeba było ich wyekwipować, dać im żołd i wyżywienie. Nad tym właśnie Karol VII i jego doradcy pracowali. W tym •zasie Joanna udała się do Saint-Florent, aby spotkać się z „łaskawym gięciem". Księżna d'Alen?on właśnie zapłaciła resztę okupu, choć poniosła Clężkie i bolesne ofiary. Nie pragnęła bynajmniej, aby jej mąż wyruszył na 155 JOANNA D'ARC Odwet za Azincourt wojnę. Uważała, że już nie ma związanych rąk*, więc po cóż miałby ryzykować, że zostanie zabity lub wzięty do niewoli. Joanna pocieszała ją nieco ironicznie: „Wielmożna pani, nie obawiaj się, zwrócę ci go w dobrym zdrowiu i w takimż stanie, a nawet w lepszym niż teraz!". Następnie wyruszyła z Alen9onem do Selles-en-Berry, gdzie poznała młodego Guy de Lavala, który wrócił z Chinon. Odczuł dla niej szczery podziw i napisał do matki: „Widziałem jak wsiada na konia, cała w białej zbroi, z głową odsłoniętą, z toporkiem w ręku, na dużym rumaku, który pod drzwiami jej mieszkania rzucał się mocno, tak że nie mogła go dosiąść. Powiedziała do mnie wtedy: «Zaprowadź go do krzyża». Ten krzyż znajdował się przed kościołem, w pobliżu drogi. I wtedy wsiadła na konia, a koń nawet nie drgnął, jakby był związany. Następnie, odwracając się do drzwi kościoła, który był tuż obok, powiedziała dość łagodnym, kobiecym głosem: «Wy, księża i ludzie Kościoła, wyruszajcie w procesjach i módlcie się do Boga!». I wtedy odjechała, mówiąc: «Naprzód! Naprzód!» ze swym sztandarem rozpostartym, niesionym przez wdzięcznego giermka, a ona trzymała swój toporek". Jak wielką wdzięczność powinniśmy żywić dla Guy'a Lavala za to, że w młodzieńczym porywie zechciał przywołać tę scenę odjazdu! Sprawia ona wrażenie szkicu na gorąco, a z każdego słowa wręcz bije entuzjazm. Z Selles-en-Berry Joanna udała się do Romorantin, a stamtąd do Orleanu. Armia skoncentrowała się w Gien. Joanna pojechała do Jargeau, dokąd po oblężeniu Orleanu wycofał się Suffolk z częścią Anglików. Francuzami dowodził książę d'Alen9on. Po drodze dołączyły do nich kontyngenty Dunoisa i kapitana Chateaudun, Florenta d'Illiersa. Armia liczyła odtąd w przybliżeniu 1200 kopijników, czyli siedem tysięcy ludzi. Jednak orleań-czycy użyczyli im swych największych bombard, swoich drużyn artyleryjskich, a zapewne także również części tych żołnierzy, którzy strzegli miasta. Dowiedziano się też, że regent Bedford zgromadził w Beauce silny oddział, którym dowodził John Falstaff. Pierwszym celem Francuzów było zdobycie Jargeau. Dowódcy posprzeczali się po raz kolejny, gdyż niektórzy z nich byli zdania, że armia nie jest wystarczająco silna i ma za mało artylerii, aby oblegać miasto. Również i tym razem interweniowała oburzona Joanna, powtarzając, że to nie ona, lecz Bóg kieruje armią; zagroziła, że wróci do Domrćmy wypasać owce. Kapitanowie udali, że ustępują, ale w istocie nie mieli zamiaru nic robić, a poprzestać jedynie na zajęciu przedmieść Jargeau. W ten sposób Dziewica musiałaby sama zorientować się, że są w trudnej sytuacji. Wydarzenia * Właśnie dlatego, że zapłacił cały okup. potoczyły się jednak inaczej niż przewidywali. Przede wszystkim, wbrew ich prognozom, Anglicy wyszli całą siłą z Jargeau, gdy tylko zauważyli Francuzów. Ich energiczna szarża zmusiła przednią straż do cofnięcia się. Joanna schwyciła sztandar i ruszyła naprzód, pociągając za sobą główny trzon wojska. Anglicy zawrócili do Jargeau, by schronić się za umocnieniami. Francuzi zajęli przedmieścia i spędzili tam spokojnie noc. Nazajutrz rano Joanna nie zostawiła czasu kapitanom na dyskusję. Wsiadła na konia i rzuciła księciu d'Alengon: „Naprzód, łaskawy książę!, do ataku!". „Ależ Joanno, jest za wcześnie!". „Nie powątpiewaj w to, panie, dobra jest ta godzina, która podoba się Bogu... Och, łaskawy książę, czyżbyś się lękał? Obiecałam twej żonie przyprowadzić cię całego i zdrowego". Tę krótką wymianę zdań przytoczył on sarn. Dodał, że w ogniu walki krzyknęła, by się wycofał z jakiegoś miejsca, pokazując mu machinę oblęż-niczą. Pan de Ludę został zabity na miejscu. Suffolk, widząc, że jest zgubiony, zażądał zawieszenia broni. Odmówiono mu. Natarcie trwało. Joanna właśnie wspinała się na drabinę, ze sztandarem w dłoni, kiedy kamień roztrzaskał się o jej hełm. Upadła. W jednej chwili jednak podniosła się z ziemi: „Przyjaciele, przyjaciele, naprzód! Nasz Pan wydał wyrok na Anglików. Teraz są już w naszych rękach. Bądźcie dobrej myśli!". Jargeau zostało zdobyte. Suffolka wzięto do niewoli. Bedford nie miał szczęśliwej ręki, powierzając mu armię angielską po śmierci Salisbury'ego. Był dzień 12 czerwca. Nazajutrz Joanna zatrzymała się w Orleanie, podczas gdy jej oddziały skierowały się w stronę Meung i Beaugency. Zapewne przybyła, żeby prosić orleańczyków o posiłki artyleryjskie, Beaugency było bowiem potężną fortecą. W każdym razie największą bombardę miasta, ciągniętą przez dwadzieścia osiem koni, skierowano ku Beaugency. Meung padło 14 czerwca, nie stawiając większego oporu. Garnizon w Beaugency bronił się lepiej, ale jedna z głównych wież zawaliła się po trzecim wystrzale z dużej bombardy z Orleanu. Beaugency zostało zdobyte 17 czerwca. Oczyszczanie drogi odbywało się metodycznie. Francuzi szli nieubłaganie do przodu. Obecność Joanny dodawała im odwagi. John Talbot i lord Scales zebrali resztki swoich armii. Spieszyli się, by dołączyć do Falstaffa, który sprowadził posiłki. Mieli nadzieję, że stawią czoło Francuzom w otwartym terenie. Liczyli na swoje zdyscyplinowanie i przewagę, jaką im ono da. Spodziewali się też, iż powtórzą dawne wyczyny. Lecz ich morale podupadło. Wodzowie mieli wrażenie, ze ciąży nad nimi złowrogie fatum, odbierając żołnierzom chęć do walki. Czy to nie ta pasterka Lotaryngii, ta czarownica armaniaków swoimi czarami zmieniła lwy w bo-jagniątka? Nastąpiły pierwsze dezercje. 156 157 JOANNA D'ARC Strona francuska uzyskała nieoczekiwane wsparcie, dla niektórych -niepożądane. Konetabl de Richemont przybył na miejsce bitwy z czterema setkami kopii i ośmiuset łucznikami. Pamiętamy, że stracił łaski Karola VII i został odsunięty od polityki na skutek intryg La Trćmouille'a, zazdrosnego o wpływy. Richemont zachował stopień konetabla, ale już nie sprawował naczelnego dowództwa. Dowiedziawszy się o wyzwoleniu Orleanu, o nadzwyczajnej roli, jaką odegrała Joanna, zawstydził się swej bezczynności. Złamał zakaz królewski, spiesząc na odsiecz z elitarnym oddziałem. Przyjęto go raczej chłodno. Książę d'Alen9on zagroził, że opuści armię. Inni kapitanowie wahali się, chociaż tytuł Richemonta robił na nich wrażenie. , Ach, szlachetny konetablu - powiedziała Joanna - nie przybyłeś tu dla mnie, ale skoro przybyłeś, jesteś mile widziany". „Joanno - odparł Richemont - powiedziano mi, że chcesz mnie zwalczyć. Nie wiem, czy zesłał cię Bóg, czy też nie. Jeśli zesłał cię Bóg, nie obawiam się ciebie, gdyż Bóg wie, że mam dobre intencje. A jeśli zesłał cię Diabeł, to lękam się jeszcze mniej". Joanna zgodziła się chętnie, przekonując z łatwością księcia d'Alen9ona i innych dowódców, że „istnieje potrzeba, by sobie pomagać". Anglicy podchodzili coraz bliżej. Nie wiadomo było, w którą stronę się skierują i jak daleko się znajdują. Konetabl miał za zadanie wysłać patrole, żeby się dowiedzieć, którędy podążają. Uzyskano informację, że zgromadzili wszystkie siły, żeby utworzyć jedno wojsko i dotarli do Patay, między Beaugen-cy i Meung. Francuzi stanęli w bitewnym szyku: Dunois, Xaintrailles i de Saint-Se"vere dowodzili awangardą; La Hire miał pod sobą główne siły, Joanna znajdowała się w ariergardzie wraz Gilles'em de Rais, młodymi seniorami Lavalem i Graville'em, dowódcą kuszników. Ruszyli w drogę. Wszyscy czuli, że nadchodzi decydująca chwila. Książę d'Alenc,on poprosił Joannę o radę, a ona odpowiedziała: „Wszyscy musicie mieć dobre ostrogi". „Co chcesz przez to powiedzieć? Czy będziemy uciekać?". „Nie, Anglicy nie będą się bronić i zostaną pokonani, a wy będziecie potrzebowali ostróg, by pędzić za nimi". Rozległy się szepty. Warknęła: „Na Boga, trzeba ich pokonać! Kiedy będą bujać w obłokach, dostaniemy ich. Bóg nam ich zesłał, aby ich pokarać!". Następnie, już uspokojona i promieniejąca, oznajmiła czystym głosem: „Łaskawy Król będzie dziś miał największe zwycięstwo w życiu. A moja Rada powiedziała mi, że dostaniemy ich!". Niektórzy dowódcy, niezadowoleni, że zostali w ten sposób przywołani do porządku, złorzeczyli. W istocie rzeczy byli zmartwieni, gdyż nie lubili 158 Odwet za Azincourt wielkich bitew w szeregu i obawiali się jakiejś niemiłej niespodzianki. Nie wiedziano, gdzie jest wróg i jakie ma zamiary. Anglicy szli w zdyscyplinowanym szyku. Za awangardą Talbot, Rame-ston i Falstaff prowadzili oddziały bojowe. Droga do Patay była ogrodzona wysokim żywopłotem. Kiedy zasygnalizowano, że Francuzi się zbliżają, Talbot rozstawił awangardę razem z wozami i artylerią. On sam zajął pozycję w miejscu, przez które - jak sądził - Francuzi musieli przejść, i spokojnie czekał. Inne oddziały dołączyły później, by go wesprzeć i przyczynić się do ostatecznej porażki Francuzów. Była to pułapka dość dobrze obmyślona, lecz oznaczała rezygnację ze zwykłej taktyki Anglików, którzy ustawiali swoich łuczników za rzędem ostrych pali, a jazdę trzymali w rezerwie. Mimo to John Talbot być może nie popełnił jakiegoś nie dającego się naprawić błędu. Po prostu zdarzył się wypadek, którego nie mógł przewidzieć. Francuzi, którzy byli już blisko, zobaczyli nagle jelenia wychodzącego z lasku i uciekającego drogą do Patay. Dostał się między szeregi żołnierzy Talbota. Anglicy krzyknęli, tym samym dając znak, gdzie się znajdują. Francuzi z energią zaatakowali. Szyki Talbota zostały przerwane, zanim dołączyły do nich inne. Uciekający siali panikę. Falstaff zawrócił, sądząc że wszystko stracone. Anglicy porzucili artylerię i wozy i podążyli w jego ślady. Francuzi puścili się za nimi w pogoń: rzeczywiście okazało się, że niezbędne były dobre ostrogi! Z trudem zdołano im uniemożliwić przejście. Dwa tysiące zabitych (cyfrę te podał kronikarz burgundzki) pozostały na polach Patay. Dwustu jeńcom darowano życie i pozwolono im się wykupić. Talbota doprowadzono do księcia d'Alenfona, w obecności Joanny i konetabla, który powiedział: „Jeszcze dziś rano nie sądził pan, że tak się stanie". „Takie są koleje wojny" - odparł filozoficznie Talbot, który widział już niejedno podczas swej długiej kariery. Dzień Patay (18 czerwca 1429) zatarł wspomnienie po Azincourt. Było to wielkie zwycięstwo. Armia angielska długo potem nie mogła rozpocząć żadnych działań; utraciła najlepszych dowódców; została nie tylko upokorzona, ale i zdezorganizowana. Gdy Falstaff pojawił się przed Bedfordem, próbował na próżno podać swoją ucieczkę za strategiczny odwrót. Rozwścieczony regent zerwał zeń order Podwiązki. ROZDZIAŁ 12 Koronacja T\ yf owi Dunois: „Pamiętam również, że po tych zwycięstwach książęta lVlkrwi i kapitanowie chcieli, aby Król udał się do Normandii, a nie do Reims; ona, Dziewica, wciąż uważała, że trzeba iść do Reims, aby ukoronować Króla, i podawała powody, dlaczego tak uważa: kiedy Król zostanie ukoronowany i namaszczony, potęga jego przeciwników będzie się stopniowo zmniejszać, aż w końcu nie zdołają zaszkodzić ani jemu, ani Królestwu. Wszyscy na to przystali". Rzeczywiście przystali, ale nie bez dysput i trudności. Od Patay uważali się za niezwyciężonych. Armia, która stacjonowała w Gien, stale się powiększała i liczyła już dwanaście tysięcy ludzi. Bedford próbował zebrać kilka oddziałów; ponownie wezwał Anglię na pomoc. Wydawało się zatem logiczne zaatakować Normandię, bazę logistyczną Anglików, i odebrać im najbardziej dostępne porty. Droga do Reims natomiast była usiana przeszkodami. Zapewne Filip Dobry wycofał swoich żołnierzy oblegających Orlean, pozorując neutralność - była to jednak neutralność zbrojna, niebezpieczna. Co by się stało, gdyby ludzie króla weszli na terytoria przez niego kontrolowane? Można się było spodziewać, że zareaguje na to bardzo zdecydo wanie. Burgundczycy, którzy dotąd nie ponieśli żadnej poważniejszej klęski, nie byli tak zniechęceni, jak ich angielscy sojusznicy. Co więcej, miasta, które znalazły się na przewidywanej trasie przemarszu, a także Reims, znajdowały się pod okupacją angielsko-burgundzką. Czy należało je obl gać, wlec machiny oblężnicze, tracić cenny czas i dać przeciwnikom sposobność do przegrupowania sił? 160 Koronacja Joanna, świadoma tych trudności, miała jednak inny plan - mistyczny. Jej celem było namaszczenie króla, po którym miało nastąpić poddanie się Paryża. Dla niej - jak również dla większości Francuzów - koronacja była ostateczną konsekracją, wybraniem przez Boga. Na próżno przekonywano ją, że to nie ceremonia w Reims czyniła go królem, ale prawo naturalne, dziedziczne prawo do korony. Dla niej Karol VII był tylko delfinem, a królem miał zostać po namaszczeniu i otrzymaniu korony z rąk arcybiskupa. Potem, jako że zostanie dowódcą z wyboru Boga, będzie rządził królestwem i nic już mu się nie oprze, a miasta natychmiast otworzą swe bramy. Zresztą Joanna uważała, że nie może sprzeniewierzyć się swej misji, a było nią poprowadzenie króla do Reims. Zwyciężyła, ponieważ wszystko, co zapowiedziała, spełniło się, a lud, żołnierze popierali ją, wierzyli tylko w nią! Karol VII długo zwlekał, zgodnie ze swym obyczajem. Zwycięstwo pod Patay, choć było znaczące, nie upoiło go. Ważył siły przeciwnika. Joanna powtarzała mu: „Łaskawy Delfinie, wytrwam rok, niewiele dłużej". Była już u kresu cierpliwości, gdy Karol VII wyznaczył datę wyjazdu do Reims na 29 czerwca, po zwołaniu 22 czerwca ostatniej rady w Cha-teauneuf-sur-Loire. Podyktował listy wzywające parów Francji do swoich miast, jak to było w zwyczaju. Joanna sama wysłała kilka listów, z których jeden adresowała do mieszczan Tournai: „Jezus Maria [zwykła inwokacja Joanny], mili lojalni Francuzi z miasta Tournai; Dziewica podaje wam do wiadomości, że w osiem dni przepędziła Anglików z wszystkich miejsc, które zajmowali nad rzeką Loarą, szturmem lub innym sposobem. Uwierzcie, że hrabia Suffolk, John Pole, jego brat, John Talbot, pan de Scales i pan Falstaff zostali ujęci w Jargeau i Patay. Brat hrabiego Suffolka, Aleksander, i William Glasdale nie żyją, utonęli w Loarze. Trzymajcie się dobrze, lojalni Francuzi, proszę was o to, i zalecam wam, abyście byli gotowi przybyć na konsekrację łaskawego Króla Karola do Reims, gdzie będziemy wkrótce". Wrócił jej dobry humor. Można zauważyć, że tym razem nie zawahała się przypisać sobie zwycięstwa, oczywiście nie przez próżność czy pychę! Miała jednak świadomość, że reprezentowała wielką partię: Francuzów, którzy nie byli „zaprzańcami". Może nawet za bardzo zdawała sobie z tego sprawę, gdyż Karol VII był bardziej nachmurzony i zazdrosny o jej autorytet, niż można by wnioskować z jego uprzejmego zachowania. Dworzanie zauważyli pewne ochłodzenie jego stosunku do Joanny. Po bitwie pod Patay, w której wielką rolę odegrał Richemont, Joanna prosiła monarchę, aby zechciał mu wybaczyć. Zaskoczony i rozzłoszczony, zgodził się wybaczyć konetablowi, jednak uczynił to niechętnie. La Trćmouille, który znał go dobrze, zaczął odzyskiwać nadzieję. Stanowczo dla niego i jego stronników 161 JOANNA D'ARC ta partia nie była jeszcze całkowicie przegrana. Joanna być może była natchniona, ale brak jej było przenikliwości. Król nie lubił, gdy go do czegoś zmuszano. Za kogo ta wieśniaczka w zbroi się uważa? A zatem wojsko ruszyło w drogę 29 czerwca. Dotarło do Auxerre przez Montargis i Chateaurenard. Pierwsza przeszkoda: miasto okupował garnizon angielsko-burgundzki, natomiast ludność nie kryła swej lojalności wobec Karola VII. Pertraktowano trzy dni. Ludziom króla dostarczono żywność, a władze miasta zobowiązały się być posłuszne królowi, jeśli podda się Troyes, Chalons i Reims. Podróż ku konsekracji zaczęła się nienajlepiej. Jednak kontynuowano ją w kierunku Troyes, przez Brinon, Saint-Florentin i Saint-Phal. 4 lipca Joanna zwróciła się do mieszkańców Troyes: „Lojalni Francuzi, przybądźcie przed oblicze Króla Karola i nie obawiajcie się o siebie i o wasze dobra, jeśli tak uczynicie, a jeśli tego nie uczynicie, obiecuję wam i zaświadczam na wasze życie, że wkroczymy z Bożą pomocą do wszystkich miast, które powinny należeć do Świętego Królestwa, i zaprowadzimy tam dobry, mocny pokój. Polecam was Bogu, aby miał was w swej opiece, jeśli taka będzie Jego wola. Odpowiedzcie rychło". W Troyes znajdował się silny garnizon burgundzki. Po otrzymaniu ultimatum od Dziewicy mieszczanie podzielili się. Zastanawiali się, czy ich współbracia z Chalons i Reims otworzą bramy Karolowi VII. Przystąpiono do pertraktacji, gdy pewien franciszkanin wystąpił z zadziwiającą inicjatywą. Był to świątobliwy człowiek, zwany bratem Ryszardem. Nie bez obaw -jako że wszędzie widział Antychrysta, zbliżył się do Joanny, czyniąc znak krzyża i kropiąc dokoła wodą święconą. Powiedziała doń: „Zbliż się... zbliż się śmiało, nie ucieknę ci!". Była przyzwyczajona do egzorcyzmów. W obozie francuskim opinie były podzielone. Dowódcy uznali, że nie warto przystępować do oblężenia, gdyż nie mieli dość artylerii, a garnizon burgundzki był silny. Ponadto kończyły się zapasy żywności. Król obradował ze swymi doradcami, gdy Joanna wtargnęła na naradę i powiedziała: „Szlachetny Delfinie, rozkaż, by twa armia przybyła i oblegała miasto Troyes, a nie przeciągajcie tych narad, gdyż - w imię Boga - zanim upłyną trzy dni, wprowadzę cię do miasta Troyes miłością, siłą czy też odwagą, a fałszywa Burgundia będzie zdumiona". Należy przypuszczać, że Karol VII, odzyskując raptem zaufanie do Joanny, przystał na to. Zgromadziła ludzi pod bronią, rozkazała im sporządzić mnóstwo wiązek chrustu, rozstawiła artylerię, słowem, przygotowywała oblężenie. Mieszczanie z Troyes zaczęli się bać, a żołnierze burgundzcy przestali być tacy pewni siebie. Nazajutrz Joanna kazała wrzucić chrust do fosy, szykując szturm. Zachowywała się jak prawdziwy dowódca. Mieszczan ogar- 162 Koronacja nęła panika. Natychmiast się poddali. Król wydał im listy „abolicyjne", to znaczy udzielił powszechnej amnestii. Wkroczył do miasta 10 lipca, a u jego boku kroczyła Joanna, dzierżąc swój sztandar. Był to zaszczyt zasłużony, gdyż zdobyła Troyes bez rozlewu krwi. To triumfalne wejście było dla Karola VII odwetem. Zawdzięczał go w znacznej mierze Joannie. Czy to nie w Troyes, w 1420 roku, obłąkany król, Izabela Bawarska, Filip Dobry i król Anglii Henryk V podpisali haniebny traktat, który go wydziedziczał i znieważał? Wyzwolenie Orleanu, zwycięstwa pod Jargeau, Meung, Beaugency i Patay - dzięki Joannie unieważniły ten traktat. 14 lipca dotarli do Chalons-sur-Marne. Stało się to samo: mieszczanie, zapewnieni o uzyskaniu amnestii, skwapliwie oddali królowi klucze od miasta. Tuż przed Sept-Saulx Joanna z radością spotkała się z mieszkańcami Domremy: ojcem, Jacques'em d'Arc, matką, Isabelle Romee, „wujem" Du-randem Laxartem, Jeanem Moreau, któremu dała w prezencie swój czerwony strój, i Gćrardinem d'Epinalem, byłym „burgundczykiem". Przybyli na uroczystość koronacji wraz z delegacją z Chalons. Zresztą, w miarę jak zbliżano się do Reims, spotykali coraz więcej podróżnych zmierzających w tym samym kierunku. 16 lipca, w zamku w Sept-Saulx, Karol VII przyjął delegację mieszczan Reims. Przyszli sami oddać mu klucze. Trzeba podkreślić, że garnizon burgundzki niezbyt był chętny do walki i francuscy „zaprzańcy" opuścili miasto, a między nimi biskup Pierre Cauchon, rektor Uniwersytetu Paryskiego i jeden z najważniejszych negocjatorów traktatu z Troyes. Wieczorem tego samego dnia Karol VII wkroczył do Reims. Radosny tłum, zgodnie z obyczajem, wznosił okrzyki: Noel! Noel! Koronacja miała się odbyć nazajutrz, można powiedzieć, że przygotowywano się do niej w pośpiechu. Normalnie przygotowania trwały kilka dni, a czasem nawet tygodni. W nocy mieszkańcy Reims przystąpili do działania. Ustawili rusztowania, udekorowali je tkaninami, flagami i herbami, przyozdobili pod kierunkiem Regnaulta de Chartres katedrę. Jako arcybiskup Reims ceremonii miał przewodniczyć kanclerz Francji. Dla niego również była to sprawiedliwa nagroda. Anglicy i burgundczycy wypędzili go z miasta, którego jako arcybiskup-książę był najważniejszą osobistością. W nocy Karol VII, zgodnie z obyczajem, medytował w katedrze. Nazajutrz rano, w niedzielę 17 lipca 1429 roku, wszystko było gotowe. Przystrojono domostwa. „Było to cudowne - pisał anonimowy kronikarz -gdyż znaleziono w mieście potrzebne rzeczy, które są wspaniałe, a nie ożna było mieć tych, które są przechowywane w Saint-Denis we Francji". Rzeczywiście trzeba było zastąpić czymś przedmioty potrzebne do koronacji, przechowywane przez zakonników z Saint-Denis; improwizowano. Na 163 JOANNA D'ARC ta partia nie była jeszcze całkowicie przegrana. Joanna być może była natchniona, ale brak jej było przenikliwości. Król nie lubił, gdy go do czegoś zmuszano. Za kogo ta wieśniaczka w zbroi się uważa? A zatem wojsko ruszyło w drogę 29 czerwca. Dotarło do Auxerre przez Montargis i Chateaurenard. Pierwsza przeszkoda: miasto okupował garnizon angielsko-burgundzki, natomiast ludność nie kryła swej lojalności wobec Karola VII. Pertraktowano trzy dni. Ludziom króla dostarczono żywność, a władze miasta zobowiązały się być posłuszne królowi, jeśli podda się Troyes, Chalons i Reims. Podróż ku konsekracji zaczęła się nienajlepiej. Jednak kontynuowano ją w kierunku Troyes, przez Brinon, Saint-Florentin i Saint-Phal. 4 lipca Joanna zwróciła się do mieszkańców Troyes: „Lojalni Francuzi, przybądźcie przed oblicze Króla Karola i nie obawiajcie się o siebie i o wasze dobra, jeśli tak uczynicie, a jeśli tego nie uczynicie, obiecuję wam i zaświadczam na wasze życie, że wkroczymy z Bożą pomocą do wszystkich miast, które powinny należeć do Świętego Królestwa, i zaprowadzimy tam dobry, mocny pokój. Polecam was Bogu, aby miał was w swej opiece, jeśli taka będzie Jego wola. Odpowiedzcie rychło". W Troyes znajdował się silny garnizon burgundzki. Po otrzymaniu ultimatum od Dziewicy mieszczanie podzielili się. Zastanawiali się, czy ich współbracia z Chalons i Reims otworzą bramy Karolowi VII. Przystąpiono do pertraktacji, gdy pewien franciszkanin wystąpił z zadziwiającą inicjatywą. Był to świątobliwy człowiek, zwany bratem Ryszardem. Nie bez obaw -jako że wszędzie widział Antychrysta, zbliżył się do Joanny, czyniąc znak krzyża i kropiąc dokoła wodą święconą. Powiedziała doń: „Zbliż się... zbliż się śmiało, nie ucieknę ci!". Była przyzwyczajona do egzorcyzmów. W obozie francuskim opinie były podzielone. Dowódcy uznali, że nie warto przystępować do oblężenia, gdyż nie mieli dość artylerii, a garnizon burgundzki był silny. Ponadto kończyły się zapasy żywności. Król obradował ze swymi doradcami, gdy Joanna wtargnęła na naradę i powiedziała: „Szlachetny Delfinie, rozkaż, by twa armia przybyła i oblegała miasto Troyes, a nie przeciągajcie tych narad, gdyż - w imię Boga - zanim upłyną trzy dni, wprowadzę cię do miasta Troyes miłością, siłą czy też odwagą, a fałszywa Burgundia będzie zdumiona". Należy przypuszczać, że Karol VII, odzyskując raptem zaufanie do Joanny, przystał na to. Zgromadziła ludzi pod bronią, rozkazała im sporządzić mnóstwo wiązek chrustu, rozstawiła artylerię, słowem, przygotowywała oblężenie. Mieszczanie z Troyes zaczęli się bać, a żołnierze burgundzcy przestali być tacy pewni siebie. Nazajutrz Joanna kazała wrzucić chrust do fosy, szykując szturm. Zachowywała się jak prawdziwy dowódca. Mieszczan ogar- 162 Koronacja nęła panika. Natychmiast się poddali. Król wydał im listy „abolicyjne", to znaczy udzielił powszechnej amnestii. Wkroczył do miasta 10 lipca, a u jego boku kroczyła Joanna, dzierżąc swój sztandar. Był to zaszczyt zasłużony, gdyż zdobyła Troyes bez rozlewu krwi. To triumfalne wejście było dla Karola VII odwetem. Zawdzięczał go w znacznej mierze Joannie. Czy to nie w Troyes, w 1420 roku, obłąkany król, Izabela Bawarska, Filip Dobry i król Anglii Henryk V podpisali haniebny traktat, który go wydziedziczał i znieważał? Wyzwolenie Orleanu, zwycięstwa pod Jargeau, Meung, Beaugency i Patay - dzięki Joannie unieważniły ten traktat. 14 lipca dotarli do Chalons-sur-Marne. Stało się to samo: mieszczanie, zapewnieni o uzyskaniu amnestii, skwapliwie oddali królowi klucze od miasta. Tuż przed Sept-Saulx Joanna z radością spotkała się z mieszkańcami Domremy: ojcem, Jacques'em d'Arc, matką, Isabelle Romee, „wujem" Du-randem Laxartem, Jeanem Moreau, któremu dała w prezencie swój czerwony strój, i Gćrardinem d'Epinalem, byłym „burgundczykiem". Przybyli na uroczystość koronacji wraz z delegacją z Chalons. Zresztą, w miarę jak zbliżano się do Reims, spotykali coraz więcej podróżnych zmierzających w tym samym kierunku. 16 lipca, w zamku w Sept-Saulx, Karol VII przyjął delegację mieszczan Reims. Przyszli sami oddać mu klucze. Trzeba podkreślić, że garnizon burgundzki niezbyt był chętny do walki i francuscy „zaprzańcy" opuścili miasto, a między nimi biskup Pierre Cauchon, rektor Uniwersytetu Paryskiego i jeden z najważniejszych negocjatorów traktatu z Troyes. Wieczorem tego samego dnia Karol VII wkroczył do Reims. Radosny tłum, zgodnie z obyczajem, wznosił okrzyki: Noel! Noel! Koronacja miała się odbyć nazajutrz, można powiedzieć, że przygotowywano się do niej w pośpiechu. Normalnie przygotowania trwały kilka dni, a czasem nawet tygodni. W nocy mieszkańcy Reims przystąpili do działania. Ustawili rusztowania, udekorowali je tkaninami, flagami i herbami, przyozdobili pod kierunkiem Regnaulta de Chartres katedrę. Jako arcybiskup Reims ceremonii miał przewodniczyć kanclerz Francji. Dla niego również była to sprawiedliwa nagroda. Anglicy i burgundczycy wypędzili go z miasta, którego jako arcybiskup-książę był najważniejszą osobistością. W nocy Karol VII, zgodnie z obyczajem, medytował w katedrze. Nazajutrz rano, w niedzielę 17 lipca 1429 roku, wszystko było gotowe. Przystrojono domostwa. „Było to cudowne - pisał anonimowy kronikarz -»dyż znaleziono w mieście potrzebne rzeczy, które są wspaniałe, a nie można było mieć tych, które są przechowywane w Saint-Denis we Francji". Rzeczywiście trzeba było zastąpić czymś przedmioty potrzebne do korona-y*. przechowywane przez zakonników z Saint-Denis; improwizowano. Na 163 JOANNA D'ARC szczęście najważniejszy z nich - Święta Ampułka ze świętymi olejami - był przechowywany przez zakonników z Saint-Rćmy. O dziewiątej rano wszyscy uczestnicy i goście zajęli miejsca zgodnie z rangą i rolą. Czterej „zakładnicy Świętej Ampułki ze świętymi olejami" wyruszyli do klasztoru Saint-Rćmy. Mieli oni zaszczyt eskortować Świętą Ampułkę do samej katedry. Karol VII wyznaczył do tego celu marszałka de Boussaca, Gilles'a de Rais, Graville'a, dowódcę kuszników, i admirała de Culanta. Przysięgli strzec nadzwyczajnej relikwii. Niósł ją pod okazałym baldachimem Jean Canart, przeor Saint-Rćmy. Czterej strażnicy Świętej Ampułki jechali konno po obu jej stronach. Wszyscy mnisi z Saint-Rćmy i Saint-Nicaise szli za nimi w orszaku, śpiewając psalmy. Czterej „zakładnicy", a był to specjalny przywilej, wjechali konno do katedry, witani entuzjastycznie. Obszerna świątynia była wypełniona po brzegi, a i przed nią cisnął się tłum. Drzwi były szeroko otwarte i wierni mogli przyglądać się przebiegowi ceremonii. Pośród sztandarów z kwiatami lilii widać było biały sztandar Joanny. Brak miejsca na szczegółowy opis koronacji Karola VII. Uczyniłem to w innej książce. Ponadto, ta ceremonia nie różniła się pod żadnym istotnym względem od poprzednich koronacji. Zastosowano bez żadnych modyfikacji stare Ordo coronationis, którego kilka egzemplarzy znajdowało się w bibliotece arcybiskupa. Pragnę przytoczyć tu jedynie przyrzeczenie, potwierdzone przysięgą, jakie król złożył przed ceremonią: „Obiecuję wam i przyznaję każdemu z was i kościołom wam podporządkowanym, że utrzymam w mocy przywilej kanoniczny, prawo i sprawiedliwość i że moją władzą, z Bożą pomocą, będę was bronił, jak Królowi przystoi, na mocy prawa w jego Królestwie, każdego biskupa i Kościół mu poddany. Obiecuję, w imię Jezusa Chrystusa, ludowi chrześcijańskiemu, mnie poddanemu, co następuje: Po pierwsze, że cały lud chrześcijański zachowa w Kościele Bożym przez cały czas prawdziwy pokój poprzez naszą potęgę. Item, że będę bronił przed wszelką grabieżą i nieprawością każdego rodzaju. Item, że we wszystkich osądach wydam wyrok sprawiedliwy i miłosierny, po to, by Bóg łaskawy i miłosierny udzielił mnie i wam swego miłosierdzia. Item, że w dobrej wierze będę działał wedle mej władzy, by usunąć poza moje ziemie i jurysdykcję wszystkich heretyków, ogłoszonych za takowych przez Kościół". W koronacji królów Francji wszystko było symboliczne i tak też było odbierane. Nie była to koronacja taka jak innych monarchów. Od czasów 164 Koronacja Chlodwiga wymowa religijna tego aktu brała górę nad ideą polityczną. Modlitwy, zmówione przez króla poprzedniego dnia w katedrze, nawiązywały do pasowania na rycerzy. Zgodnie z tradycją miecz przekazywano królowi, który następnie składał go na ołtarzu, co symbolicznie dawało mu władzę nad rycerstwem królestwa. Arcybiskup namaszczał króla olejami ze Świętej Ampułki, zmieszanymi z krzyżmem, co czyniło króla dowódcą Bożym w królestwie Francji: „Namaszczam cię - mówił - świętymi olejami dla Królestwa, w imię Ojca, Syna i Ducha Świętego". Następnie przekazywał królowi pierścień, berło i tzw. rękę sprawiedliwości. Pierścień, który noszono na czwartym palcu prawej ręki, wyrażał związek króla z jego królestwem. Berło, które miało sześć stóp długości (około 2 metrów), przypominało pastorał biskupi - była to oznaka przywódcy ludu. „Ręka sprawiedliwości" długości około pięćdziesięciu centymetrów, zakończona rączką z kości słoniowej, stanowiła symbol sprawiedliwości. Korona zaś, z ciężkiego złota wysadzanego klejnotami, przypominała o świętości osoby króla. Ważyła ponad 4 kilogramy i spoczywała na czepku z purpurowego aksamitu. Na głowę Karola VII nałożył tę koronę arcybiskup Regnault z Chartres, parowie duchowni i świeccy podtrzymywali ją w tym czasie palcami. Wszelako, z uwagi na okoliczności, parowie duchowni byli nieobecni, z wyjątkiem arcybiskupa Reims i biskupa Chalons, Jeana de Sarrebriick. Nieobecnych trzeba było zastąpić biskupami Orleanu i Sćes oraz dwoma prałatami, których imiona nie zachowały się. Parowie świeccy zawiedli całkowicie, zwłaszcza książę Burgundii, który był najważniejszy. Zamiast nich wystąpił książę d'Alen9on, hrabiowie de Clermont i de Yendóme, panowie de Laval, de La Trćmouille i de Beaumanoir. Karol VII nie chciał, aby konetabl de Richemont był obecny podczas ceremonii, choć mu przebaczył. Miecz niósł pan d'Albret. Król nie życzył sobie także, aby królowa i delfin (przyszły Ludwik XI) byli obecni podczas ceremonii. Podróż do Reims wydawała mu się tak niepewna i ryzykowna, że uznał za roztropne zostawić ich w pewniejszym miejscu. Podobnie było z Jolantą Aragońską, którą sprowadził z Bourges. Obok Karola znajdowała się Joanna ze swym sztandarem. Przeżywała każdą chwilę koronacji intensywnie, w uniesieniu i z uczuciem ogromnej radości, która odbijała się na jej obliczu. Gdy po pięciu godzinach król zasiadł na tronie w całym majestacie i gdy biskupi oraz wielcy panowie przybyli, by odnowić przysięgę pocałunkiem, wypowiadając słowa: „Niech Król żyje wiecznie!", Joanna padła na kolana, objęła go pod nogi i powiedziała: „Łaskawy Królu, a więc spełnione zostało pragnienie Boga, który chciał, abym przerwała oblężenie Orleanu i żebym sprowadziła cię do tego miasta 165 JOANNA D'ARC Reims, byś otrzymał Święte namaszczenie, pokazując, że to ty jesteś prawdziwym królem, tym, do którego powinno należeć Królestwo...". Po jej policzkach spływały łzy cenniejsze niż diamenty korony. Zarówno dla niej, jak i dla mieszkańców Reims, Karol VII, cudem ukoronowany, stał się „Królem duchowym i kapłańskim"*. Pod sklepienie obszernej nawy wzbiły się wypuszczone na wolność gołębie. Rozległ się dźwięk trąbek. Lud Reims wznosił okrzyki: „Niech Król żyje wiecznie! Noel! Noel!". Król pozostał w Reims cztery dni - nie tyle z powodu festynów i uroczystości, ale prowadzonych w wielkiej tajemnicy pertraktacji z wysłannikami księcia Burgundii. On sam oczekiwał na ich wynik w swojej rezydencji w Laon. Joanna radowała się spotkaniem z rodziną i wieśniakami z Dom-rćmy. Można mieć pewność, że nie zapomniała oddać hołdu relikwiom przechowywanym w katedrze i klasztorze Saint-Rćmy, odwiedzać duchownych z innych klasztorów i odmówić wraz z nimi modlitwy dziękczynne? Chodziła także po ulicach. Najchętniej rozmawiała ze zwykłymi ludźmi, zwyczajnie i wesoło. „Nigdy - zakrzyknął ktoś - nie było takiej historii, jak twoja; w żadnej książce nie jest opisana!". Odparła z uśmiechem: „Pan [Bóg] ma taką księgę, której nie czytał nigdy żaden duchowny, nawet najbardziej uczony w teologii!". Wieczorem, po koronacji, która była wielkim wydarzeniem jej życia, a zarazem apogeum błyskawicznej akcji, podyktowała list do księcia Burgundii: „Wysoki i groźny książę Burgundii, błagam Pana i domagam się jak najpokorniej, tak pokornie, jak tylko to jest możliwe, abyś nie walczył już, Panie, ze Świętym Królestwem Francji i kazał wycofać bez zwłoki i jak najrychlej swoich ludzi, którzy znajdują się w jakimkolwiek miejscu rzeczonego Świętego królestwa i proszę cię, Panie, i błagam, składając dłonie, abyś nie wywoływał żadnej bitwy ani walczył przeciwko nam. A co się tyczy łaskawego Króla Francji - jest gotów zawrzeć z tobą pokój honorowy. I powiadamiam Pana, w imieniu Króla Nieba, mojego prawowitego i najwyższego Władcy, dla twego, Panie, dobra i honoru, abyś nie wywoływał wojen z lojalnymi Francuzami i wszyscy ci, którzy walczą z wzmiankowanym Świętym Królestwem Francji, będą walczyć przeciwko Królowi Jezusowi, Królowi Nieba i całego świata, mojemu prawowitemu i najwyższemu Władcy. I błagam Cię, i domagam się z dłońmi złożonymi, żebyś nie wszczynał bitwy ani nie zwalczał nas, siebie, Twoich ludzi i poddanych, i wierzaj mi, że ile byś ludzi nie sprowadził przeciwko nam, nie wygrają i będzie to * Określenie użyte przez teologa Jeana Gersona. 166 Koronacja straszna walka i przelana będzie krew tych, którzy staną przeciw nam. I trzy tygodnie temu pisałam do Ciebie, Panie, i wysłałam dobry list przez herolda, abyś przybył na koronację Króla, która dziś w niedzielę siedemnastego dnia tego miesiąca lipca dokonała się w mieście Reims: nie miałam nań żadnej odpowiedzi ani nic nie słyszałam żadnych wieści poprzez rzeczonego herolda. Polecam Cię Bogu i niechaj czuwa nad Tobą, jeśli taka będzie Jego wola; i proszę Boga, aby zapanował Jego pokój. Pisano w rzeczonym mieście Reims, rzeczonego siedemnastego dnia lipca". Filip Dobry wzgardził pokojem zaofiarowanym przez Dziewicę. Nie odpowiedział nawet na ten list. Ale jako doświadczony polityk wiedział, że pismo Joanny wzmacnia działania Karola VII. Jeśli Król domagał się z takim naciskiem pokoju z Burgundią, oznaczało to, iż wciąż obawia się Anglików. Ponieważ Anglicy bali się Francuzów, a jeszcze bardziej tej wojowniczej Dziewicy, Filip mógł spodziewać się wszystkiego. Bardziej niż kiedykolwiek był teraz arbitrem w sporze francusko-angielskim. Jego poparcie mogło przyczynić się do pogrążenia jednego z adwersarzy. Nie chciał bynajmniej, żeby Karol VII urósł w potęgę, ale nie ufał Bedfordowi. Co się zaś tyczy Dziewicy, budziła w nim raczej zdziwienie niż podziw i nie chciał uwierzyć w jej Boską misję. W oczach księcia Burgundii była tylko biedną młodą wieśniaczką, która znalazła się na pierwszym planie dzięki uśmiechowi losu, ale Filip nie wątpił, że jej sukces będzie krótkotrwały. Jednocześnie miał kłopot z Joanną - chodziło o wpływ, jaki wywierała na króla. Świat, w którym Joanna się obracała, miał charakter mistyczny, a świat Filipa Dobrego był polityczny. Karol VII oscylował między jednym a drugim. Sława Joanny przekroczyła w tym czasie granice Francji. Prawie wszystkie kraje Europy pasjonowały się nią, wychwalały ją bezgranicznie, niektórzy jednak zastanawiali się, co natchnęło ją do tych działań. Antonio Morosini, armator wenecki z rodziny dożów Najjaśniejszej Republiki, kopiował listy, które przysyłali mu jego agenci. W jego kronice można przeczytać: „Chcę wam powiedzieć o miłej pannie z Francji, czy raczej, lepiej się wyrażając, o aniele, który został zesłany przez Boga, aby zaprowadzić odnowę w pięknej Francji, która była już zgubiona; ta panna, którą nazywają Joanną, najpierw była w wielu miastach zbuntowanych przeciwko Anglikom, udała się do ziemi Beaugency...". Po opisaniu zwycięstwa pod Patay, autor tego listu dodaje: „Można łacno poznać, że to nie może się dokonać za sprawą cnót ludzkich, ale że tak chciał Bóg, zważywszy długotrwałe niepowodzenia najszlachetniejszego kraju świata, gdyż oni są bardziej chrześcijańscy niż ktokolwiek na całym świecie, wierzą, że Bóg odpuścił mi grzechy i pychę, zechciał - tuż przed ich ostatecznym zniszczeniem, pomóc im swym ramieniem, co nie było możliwe w przypadku innych. 167 JOANNA D'ARC I przysięgam, że gdyby tak się nie stało, nie upłynęłyby dwa miesiące, a delfin musiałby uciekać, porzucając wszystko". Niemcy nie pozostawali w tyle - epopeja Joanny przypominała im bowiem walczące boginie i walkirie z panteonu germańskiego. Podobnie Szkoci, zaprzysięgli wrogowie Anglików; podobnie Włosi. Joanna stała się żywą legendą. A przenośnia często zniekształca prawdę. Można to ocenić, czytając zakończenie listu poety Alaina Chartiera: „Oto jest ta, która wydaje się przybywać nie z jakiegoś zakątka tego świata, lecz wysłana przez Niebo, aby podtrzymać głowę i ramiona Galii wdeptanej w ziemię, ta, która wprowadziła do przystani i na brzeg Króla zmagającego się z otchłanią burz i nawałnic i która doprowadziła umysły do tego, że odzyskały nadzieję na lepsze czasy; ta, która powstrzymała ftirię Anglików, wspierała odwagę galijską; która powstrzymała ruinę, w jaką popadała Galia; która wygasiła pożar Galii. O dziewico osobliwa, godna wszelkiej chwały, wszelkich pochwał, boskich honorów, jesteś wielkością Królestwa, jesteś światłem lilii, jesteś jasnością, jesteś chwałą nie tylko Francuzów, ale wszystkich chrześcijan. Niechaj Troja przypomni sobie o Hektorze, ku pocieszeniu, niechaj Grecja sławi imię Aleksandra, Afryka -Hannibala, Italia - Cezara i wszystkich wodzów rzymskich, Galia, nawet jeśli mogłaby wymienić wiele starożytnych nazwisk, uradowana jednak tylko samą Dziewicą, odważy się sławić siebie samą i porównywać się z innymi narodami na chwałę wojny, i doprawdy, jeśli tego trzeba, przewyższyć je wszystkie". Czcigodna Krystyna de Pisań, która już od jedenastu lat żyła w zaciszu klasztoru, znów schwyciła za pióro, aby uczcić imię Joanny. Poemat ten warto by zacytować w całości. Ale ja podam tylko dwa wersy, które go podsumowują i przemawiają do serca: W roku tysiąc czterysta dwudziestym i dziewiątym na nowo zajaśniało słońce. ROZDZIAŁ 13 Brama Saint-Honore Po koronacji euforia opadła. Nawet Joanna była mniej radosna. Zwierzyła się swemu przyjacielowi Gćrardinowi d'Epinalowi, chłopu z Domrćmy, że nie lęka się niczego oprócz zdrady. Była wówczas u szczytu chwały i Gćrardin nie przywiązywał wielkiej wagi do tych słów. A jednak przechowały się w jego pamięci, ponieważ przypomniał je sobie podczas procesu rehabilitacyjnego w dwadzieścia siedem lat później. Król wyjechał z Reims 21 lipca i, zgodnie z tradycją, udał się do Corbeny, ażeby dotknąć skrofułów, jako że koronacja wyposażyła go w moce magiczne*. Stąd pojechał do Soissons, gdzie ludność powitała go entuzjastycznie, z wyjątkiem biskupa, który musiał uciekać: był to Pierre Cauchon! W Cha-teau-Thierry przyjęto monarchę równie gorąco. Król - namaszczony i koronowany tak jak jego przodkowie - stał się częścią tradycji, kontynuacją rodu Kapetyngów, którzy przez wiele wieków byli uosobieniem wiernej Francji, odnawiającej się i umacniającej z każdym nowym władcą. Joanna zaś, sprawczyni owego cudu, żywym świadectwem miłości Boga do tego, co ona sama nazywała Świętym Królestwem. Podobnie w Provins, Coulommiers i La Fertó-Milon. Karol VII pojął wreszcie, że koronacja uczyniła z niego prawowitego władcę, króla w pełnym tego słowa znaczeniu - o czym Joanna zapewniała go wiele razy. Pojmował to, ale już kłopotał się inną sprawą: Joanna z całego serca pragnęła uwolnić Paryż od Anglików i burgundczy- * W średniowiecznej Francji wierzono, że król leczy ze skrofułów (gruźlicze zapalenie węzłów chłonnych), dotykając ich (red.). 169 JOANNA D'ARC ków. Król miał inne cele. Wystarczy porównać jego marszrutę z mapą, by zrozumieć, że nie spieszyło mu się do Paryża. Chwilami Joanna zadawała sobie pytania, poddawała się nawet melancholii, a może przeczuwała los, który ją czekał. Gdy król zbliżał się do Crćpy-en-Valois, lud wyległ na jego spotkanie, wznosząc okrzyk Noel i demonstrując swoją miłość do niego. Joanna galopowała miedzy Dunoisem a arcybiskupem Reims. „Oto dobry lud - zakrzyknęła. - Nigdy nie widziałam, żeby lud się tak cieszył z przybycia szlachetnego Króla...". I dodała: „Jakże byłabym szczęśliwa, gdybym po dokonaniu żywota została tutaj pochowana!". Regnault de Chartres zadał jej pytanie: „O Joanno, gdzie zatem spodziewasz się umrzeć?". „Gdzie spodoba się Bogu; nie znam ani chwili, ani miejsca, podobnie jak ty, panie; oby Bogu, memu Stwórcy, spodobało się pozwolić mi wyjechać stąd, rzucić broń i wrócić do ojca i matki, pomóc im w hodowli owiec, wspólnie z siostrą i braćmi, którzy byliby bardzo szczęśliwi, mogąc być ze mną!". Ten dialog przytoczył Dunois, wierny przyjaciel Joanny. Z całej tej wspaniałej eskorty on jeden był człowiekiem na jej miarę i był jej godzien. W owym czasie Joanna przekonywała samą siebie, że wkrótce podporządkuje sobie Paryż. Nie byłą świadoma przetargów, jakie odbywały się za jej plecami. Dunois również o nich nie wiedział. Arcybiskup Reims mógł im otworzyć oczy, objawić prawdę. Nie uczynił tego jednak, gdyż obawiał się reakcji Joanny. Tak więc pozostała przy swoich złudzeniach aż do nieudanego oblężenia Paryża. Była to jednak chwila, w której trzeba było działać, wykorzystać nastrój, jaki zapanował po koronacji, a także przygnębienie Anglików. „Imię i sława Dziewicy - pisał Thomas Basin - czczone powszechnie w całej Francji, wystarczyły, by wzbudzić przerażenie w Anglikach, tak że wydawało się im, że nie ma już dla nich nadziei na obronę i że jedynym wyjściem jest ucieczka... Takie przerażenie ogarnęło ich dusze na sam dźwięk imienia Dziewicy, iż wielu z nich zapewniało pod przysięgą, że gdy tylko usłyszeli to imię lub zobaczyli jej sztandar, nie mogli odnaleźć sił ani odwagi do walki...". Jest to stwierdzenie poruszające, ale podważone listem regenta Bedforda, który starał się ratować twarz: „Wszystko wam się udawało* aż do czasu oblężenia Orleanu, powziętego na podstawie Bóg jeden wie jakiej opinii**, w którym to czasie, po * List zaadresowany do Henryka VI, ale przeznaczony dla regenta Anglii. ** Opinia Salisbury'ego przeważyła nad poglądem Bedforda. 170 Brama Saint-Honorć przygodzie mego kuzyna de Salisbury'ego, Boże odpuść mu, z ręki Boga, jak się wydaje, spotkała wielka sromota waszych ludzi, którzy zgromadzili się tu w wielkiej liczbie, a w znacznej mierze zdarzyło się to, jak mniemam, wskutek fałszywych przekonań i szalonych obaw, które żywili za sprawą ucznia i agenta Wroga zwanego Dziewicą, która użyła fałszywych zaklęć i czarów. Które to sromoty i porażki nie tylko zmniejszyły znacznie liczbę waszych ludzi, ale również odebrały odwagę pozostałym w czarodziejski sposób i zachęciły przeciwników i wrogów do zebrania się natychmiast w wielkiej liczebności". Ten list jest bardzo ważny, gdyż podsumowuje sytuację Anglików w lipcu 1429 roku i zwycięstwo Joanny przypisuje szatanowi. Teraz, zarówno dla Anglików, jak i ich wspólników z Uniwersytetu Paryskiego, Dziewica jest tylko czarownicą, której złe uroki wyjaśniają te zuchwałe zwycięstwa. Bedford kierował te oskarżenia pod adresem Joanny, lecz czy naprawdę w nie wierzył? Jest prawdą, że jego żołnierze opuszczali masowo i po cichu armię. Jednak służyło w niej wielu Francuzów, którzy byli w mniejszym lub większym stopniu „zaprzańcami", a ich przekonaniom brakowało stanowczości. Bedford musiał się uciec do najsurowszych środków, by zapobiec dezercjom. A ponieważ stał twardo na ziemi, podjął dwie inicjatywy, które mogły naprawić sytuację. Jego wuj Beaufort, kardynał Winchesteru, zebrał armię ochotników, aby walczyć z heretykami husyckimi w Czechach. Uzyskał i wykorzystał w tym celu olziesięciny nałożone przez papieża. Była to więc prawdziwa krucjata. Armia wylądowała w Calais. Ruszyła na rozkaz Bedforda na Paryż. Ten ostatni miał w nosie husytów. Uznał, że lepiej będzie wykorzystać uczestników krucjaty przeciwko Francuzom i ich diablicy w hełmie. Jednocześnie zaprosił swego szwagra, Filipa Dobrego, do Paryża. Książę Burgundii spędził w jego towarzystwie pięć dni - od 10 do 15 lipca. Odjechał z dwudziestoma tysiącami funtów otrzymanych w prezencie. Bedford kupił jego neutralność. Wszelako w tym samym czasie Filip Dobry pertraktował z Karolem VII za pośrednictwem swych wysłanników. Ze strony francuskiej w negocjacjach wzięli udział Regnault de Chartres i wszechobecny La Trć-mouille. Obaj byli wciąż zdecydowanymi rzecznikami sojuszu z Burgundią. Był to w istocie jedyny sposób na to, by skończyć z okupacją angielską. Jednak, nie wyczuwając pułapki, jaką dla nich przygotowano, źle wybrali chwilę. Najgorsze było to, że Karol VII ulegał ich manipulacjom. Zamiast pokoju uzyskali piętnastodniowe zawieszenie broni. To pozwoliło Filipowi Dobremu śledzić rozwój wypadków i wybrać obóz korzystniejszy dla siebie. Karol VII, który przecież znał dwulicowość swego partnera, rozpuścił pogłoskę, że niebawem nastąpi podpisanie traktatu pokojowego z Burgundią. Może nawet w to wierzył. W każdym razie podpisał kilka zobowiązań, które 171 JOANNA D'ARC z góry przekreślały marsz na Paryż. Tymczasem nawet jeśli Joanna także chciała pokoju z Filipem Dobrym, miała zamiar kontynuować kampanię przeciwko Anglikom i w najbliższym czasie odbić Paryż. Król nie zmienił swego stosunku do niej. Przeciwnie - zwolnił wszystkich mieszkańców Domrćmy i Greux z podatków, ponieważ ona go o to prosiła i nie chciała nic dla siebie. Mimo to zaczynała wątpić w jego szczerość. 5 sierpnia napisała z Bray-sur--Seine list do mieszkańców Reims, swoich „drogich i dobrych przyjaciół": , Jest prawdą, że Król zawarł z księciem Burgundii zawieszenie broni na piętnaście dni, tak więc on [książę Burgundii] ma mu zwrócić miasto Paryż pokojowo w ciągu piętnastu dni. Nie bądźcie wszelako zdziwieni, jeśli nie wkroczę tam tak rychło; ileż to rozejmów tak zawarto, z których nie jestem zadowolona żadną miarą i nie wiem, czy ich dotrzymam. Ale jeśli dotrzymam, to tylko po to, by zachować honor Króla...". A zatem Dziewica była bardziej przenikliwa niż jej „łaskawy Król". W istocie, zamiast ułatwić poddanie się Paryża władzy Karola VII, książę Burgundii dał się Bedfordowi obwołać jego zarządcą. Jak łatwo było przewidzieć, ten drugi skorzystał z oporów Karola, jego opóźnienia w dotarciu do stolicy, ażeby dokończyć przygotowania. 4 sierpnia wypowiedział królowi wojnę w obelżywych słowach, oskarżając go o nadużycie wiary biednych ludzi, opieranie się na kobiecie w męskim przebraniu o straconej reputacji i rozwiązłej: oto się narodziła kontrlegenda o Joannie d'Arc, a on był jej twórcą. W dziesięć dni później obie armie stanęły twarzą w twarz w Montepil-loy, wiosce w pobliżu Senlis. Anglicy uszykowali się za swymi ostrymi palami, czekali cały dzień i w końcu uciekli. Bedford stawiał wszystko na ostatnią kartę, gdyby bowiem został pokonany, oznaczałoby to kres okupacji angielskiej. Karol VII miał niemal zwycięstwo w garści; nie miał jednak odwagi albo też nie chciał ryzykować utraty swej wspaniałej armii. Negocjacje prowadzone w jego imieniu i za jego zgodą paraliżowały go. Nie mógł jednak przeszkodzić swoim miastom, by mu się poddały. 21 sierpnia wkroczył uroczyście do Compiegne, niemal wbrew sobie. Czekał niecierpliwie na wieści od Regnaulta de Chartres, szefa posłów wysłanych do Arras, gdzie przebywał tymczasowo Filip Dobry. Regnault de Chartres miał za zadanie ponownie przedstawić księciu Burgundii propozycję pokoju i ofiarować mu odszkodowanie za zabójstwo w Montereau. Książę odpowiedział perfidnie, że nie sprzeciwi się zwołaniu konferencji mającej na względzie pokój powszechny. Następnie wysłał Jana Luksemburskiego do Compiegne, żeby poinformował Karola VII o swoich żądaniach. Zgodził się przedłużyć rozejm o cztery miesiące, ale pod tym warunkiem, że miasta Compiegne, Senlis, Creil i Pont-Saint-Maxence zostaną mu przekazane jako zastaw. Karol wyraził zgodę. Tymczasem właśnie w Compiegne, które nie chciało otworzyć bramy burgundczykom, ujęto Joannę d'Arc. Karol VII zdołał, opie- 172 Brama Saint-Honorć rając się na dyplomacji i lojalności Regnaulta z Chartres, złamać ducha Francuzów. Zwykli żołnierze, jeśli można użyć tego wyrażenia, szemrali. Armia chciała kontynuować walkę, uwielbiała Joannę. Dwór objął pozornie kierowanie działaniami i przeciwstawił się Joannie. Król sądził, że nie dysponuje siłami wystarczającymi do zdobycia Paryża, gdzie Bedford powiększył garnizon. Nie brał pod uwagę francuskiego stronnictwa stolicy, dawnych armaniaków, których nie pobili Anglicy i burgundczycy. Zapomniał również o Dziewicy. Sprawiał nawet wrażenie niezadowolonego z szybszego tempa zdarzeń. Zapewne nie podobało mu się, że nie kontroluje już sytuacji, nie jest jej panem. Nie chciał się zastanawiać, czy to nie Dziewicę koronowano w Reims! W miastach, do których wkraczali, witano ją owacjami i niekiedy stawała się obiektem uniesień nieprzystojnych, niemal bałwochwalczych. Uczucie, które trzeba określić jako zazdrość, kiełkowało w nim i -jako niewypowiedziane głośno - tym bardziej było szkodliwe. Kronikarze współcześni - co prawda najczęściej z obozu przeciwnika - podkreślali jego „niestałość", nie zastanawiając się, czy nie jest to myśl polityczna, której sens im się wymykał. W sytuacji, w której król się znalazł, zapewne nie mógł otwarcie wyrazić swych zamiarów i musiał się liczyć z opinią. Tymczasem właśnie opinia sprzyjała Joannie, która była żywym cudem, ucieleśnieniem woli Boskiej. Lud nie wątpił, że Dziewica wkroczy niebawem do stolicy. Sami paryżanie - w ogromnej większości - wyczekiwali jej, a francuscy „zaprzańcy" zaczynali się bać, zwłaszcza wykładowcy Uniwersytetu Paryskiego. Ponadto w Normandii panowało niebezpieczne wrzenie, tak że Bedford musiał udać się do Rouen, żeby przywrócić porządek - zorganizować polowanie na partyzantów i ich zlikwidować. Karol VII wraz z wojskiem zatrzymał się w Compiegne. Dziewica była radosna; liczyła na rychłe przybycie króla i głównych sił armii. „Mój piękny Książę - rzekła do d'Alen9ona - każ uzbroić swoich ludzi i tych od innych dowódców. Do kroćset, chcę zobaczyć Paryż z bliska, bo jeszczem go nie widziała". 26 sierpnia znaleźli się w Saint-Denis, które stało się ich kwaterą. Karol VII opuścił Compiegne i ulokował się w Senlis. Książę d'Alen9on krążył między Saint-Denis a Senlis. Czy przejrzał zamiary króla? Czy próbował wpłynąć na zmianę jego zdania? Entuzjazm żołnierzy sięgał zenitu. Ich zaufanie do Joanny było tak wielkie, że w swej naiwności wyobrażali sobie, iż Dziewica wkroczy do Paryża nawet wbrew woli króla i ostrzyli broń. Przez kilka dni nie wydarzyło się nic godnego uwagi. Szpiegowano, żeby wybadać intencje przeciwnika. Anglicy, burgundczycy i paryżanie widzieli z wyżyn swoich wieżyczek Joannę i jej dowódców, badających system obrony, szukających słabych miejsc. Chwilami Dziewica, stając w strzemionach, krzyczała do nich, żeby się poddali. Wtedy rechotali i obrzucali ją obelgami. Działo się to pod nieobecność Bedforda 173 JOANNA D'ARC i kanclerza Henryka VI we Francji, który zorganizował obronę i był naczelnym dowódcą obozu angielsko-burgundzkiego. A kanclerzem tym był nie kto inny, jak Ludwik Luksemburski, biskup Thćrouanne. Dysponował silnym garnizonem, ale niepokoił się poruszeniem panującym wśród ludności i defetystycznymi pogłoskami krążącymi w uboższych dzielnicach. W czwartek 8 września - w dniu Bożego Narodzenia, a jest to szczegół godny zapamiętania - rozpoczął się atak na bramę Saint-Honore", o drugiej po południu. Wprowadzono do akcji bombardy i śmigownice. Dziewica ze swym sztandarem wkroczyła pierwsza do fosy, a za nią najdzielniejsi z jej współtowarzyszy. Niewiele wiemy o tym pechowym dniu, poza tym, że walki trwały aż do zmierzchu. Joanna walczyła zaciekle, choć nie miała żadnych szans. Zraniono ją w udo strzałem z kuszy. Pozostała jednak na swym stanowisku, krzycząc, że należy kontynuować walkę, zbliżyć się do murów i że miasto zostanie zdobyte. Ale żołnierze byli wyczerpani. Gdy zapadła noc, pan de Gaucourt i inni dowódcy niemal siłą zaciągnęli Joannę do obozu La Chapelle. Nazajutrz, mimo swej rany, wsiadła na konia i miała wyruszyć do Paryża wraz z księciem d'Alenconem. Wówczas pojawili się książę de Bar i hrabia de Clermont. Król nakazał odwrót. Nakazał również zniszczyć most, który z inicjatywy d'Alen?ona przerzucono przez Sekwanę. Joanna na próżno protestowała i błagała Karola VII. Nie rozumiała, dlaczego „łaskawy Król" zrezygnował z chwały zdobycia stolicy z bronią w ręku, odrzucał dar otrzymany od Boga w Reims. Jej dusza uczestniczki krucjaty, jej czułe i prawe serce buntowało się. Myślała w swej prostoduszności, że Karol VII będzie jak Ludwik Święty, przypisywała mu cnoty, których nie posiadał. Jeszcze bardziej była jednak zaniepokojona jego biernością. Pozostał on bowiem w Saint-Denis aż do 13 września z gotową do walki armią, nienaruszoną potęgą. Bedford nie wrócił do Normandii. Anglicy i burgundczycy kryli się w swych twierdzach; nie mieli odwagi ich opuścić. Historia jakby się zatrzymała. Karol VII liczył wciąż na podpisanie odrębnego traktatu pokojowego z księciem Burgundii. Przyjmował ambasadorów, którzy usypiali go fałszywymi obietnicami. Natomiast Bedford i Filip Dobry przygotowywali się do zacieśnienia sojuszu. Nie podjęto jeszcze żadnej decyzji, kiedy Karol opuścił Saint-Denis i udał się do Gien. Joannę ogarnęła rezygnacja. Przed wyjazdem udała się do opactwa Saint--Denis. Złożyła opiekunowi* królestwa ofiarę ze zbroi jeńca. Taki był zwyczaj rycerski. W tym geście dopatrywano się symbolu zaniechania. Jednak mimo swego rozczarowania i bólu, Joanna nie mogła w duchu pogodzić się z oddaniem w ręce wroga ludu, który ukochała i dla którego zbawienia miała odwagę opuścić Domrćmy. Nadzieja w niej jeszcze nie zgasła. * Św. Dionizy, patron Francji (red.). ROZDZIAŁ 14 Targowisko złudzeń VII przybył do Gien 21 września i rozwiązał armię koronacyjną. pewne utrzymanie tak wielu żołnierzy przekraczało jego możliwości. Czemu jednak potrzebował aż trzydziestu sześciu dni na dotarcie z Reims do Paryża, czyżby zatrzymał się w Compiegne i Saint-Denis, niszcząc narzędzie swego zwycięstwa i przez to opóźniając o trzydzieści lat wyzwolenie królestwa? Dlatego że pod wpływem La Trómouille'a i Regnaulta de Chartres dał się wystrychnąć na dudka księciu Burgundii. Oczywiście, mógł teraz negocjować z Filipem Dobrym i próbować odizolować Bedforda, gdyż miał silną pozycję. Jakie zaślepienie kazało mu zaufać Filipowi i słuchać kłamstw posłów i wykrętnych stwierdzeń La Tremouille'a? Rraw-dę mówiąc, ta postawa wprawia w zakłopotanie nawet najbardziej życzliwych mu historyków. Jak już mówiliśmy, nie wierzył, iż odzyskanie królestwa mogłoby się dokonać „na bagnetach" (jak powtarzała mu Joanna); ufał raczej środkom dyplomatycznym. Nie był to król walczący - wolał zacisze swego gabinetu, studiowanie akt, refleksję. Szczęk broni i niepewność nie leżały w jego naturze. Rola Joanny i jej zuchwałych towarzyszy była już skończona. Filip Dobry poprosił go o glejt, gdyż chciał się udać do Paryża. Karol Vn wydał mu go bez wahania. Wierzył, że książę Burgundii będzie rozmawiał z Bedfordem o pokoju. Tymczasem chcieli oni opracować plan wojny. Filip Dobry został mianowany głównodowodzącym królestwa w dniu 13 października. W ten sposób oficjalnie przechodził na służbę do angielskiego. W kilka miesięcy później Bedford podarował mu hrab- 175 JOANNA D'ARC stwa Szampanii i Brie. „Wielki książę Zachodu" zwiększył zatem swój stan posiadania bez jednego wystrzału. Ale czy naprawdę opowiedział się po stronie angielskiej? Możemy się tego domyślać. Wydaje się nawet, że uprawiał raczej odrażający szantaż, a jako pretekst posłużyło mu morderstwo dokonane na jego ojcu. Jego prawdziwym celem było utworzenie niezależnego państwa. Najwyraźniej zapomniał o swoim kapetyńskim pochodzeniu i pysznił się splendorem, pogardzając zarazem Anglikami i Francuzami, regentem Bedfordem i regentem z Bourges, czyli niby koronowanym królem Francji. Karol VII miał wszelkie powody do niepokoju. Jednakże wysłannicy Filipa Dobrego uspokajali go. Twierdzili, że ich pan opowiada się nadal za konferencją walczących stron i także pragnie tylko pokoju. Joanna przyjęła postawę wyczekującą. Przyjęto ją na dworze z honorami, ale odebrano dowództwo. Rozdzielono ją także z wiernym przyjacielem, Jeanem d'Alen9onem. „Piękny książę" utracił nawet dowództwo armii. Kolejno, jeden po drugim, wczorajsi jej towarzysze, La Hire, Xaintrailles i inni odsuwali się od niej z żalem i ze ściśniętym sercem. Jej chwała przygasała. Tylko lud otaczał ją niezmiennym uwielbieniem. Wszędzie, dokąd udawał się król i jego dwór - w Selles-en-Berry, w Montargis, Loches, Yierzon, Jarge-au, Issoudun - podejmowano go uroczyście, ale Joannie też przypadła część splendoru. La Trćmouille, który nie ufał jej inicjatywom, skłonił Karola VII, by oddał ją pod opiekę panu d'Albretowi, namiestnikowi Berry. D'Albret był jego przyrodnim bratem. Jego prawdziwa misja polegała na obserwowaniu Joanny. Ten dobry apostoł odprowadził ją do Bourges, aby tam odpoczęła. Zamieszkała u Renćgo de Bouligny'ego, doradcy króla do spraw finansowych. Jego żona, Marguerite La Touroulde, została w 1456 roku przesłuchana w śledztwie w kwestii pobytu Joanny. Oto fragment jej zeznania: „Tymczasem Joannę zobaczyłam dopiero po powrocie z Reims, gdzie odbyła się koronacja Króla; przybył do Bourges, gdzie przebywała Królowa, a ja byłam wraz z nią, podczas gdy Królowa zmierzała do Króla aż do Selles-en-Berry, a ja jej towarzyszyłam. Joanna, która jechała przed nią, powitała Królową i została odprowadzona do Bourges, gdzie na rozkaz pana d'Albreta zamieszkała u mnie, chociaż mój mąż powiedział, że miał ją przyjąć niejaki Jean Duchesne; pozostawała u nas trzy tygodnie - spała u nas, piła i jadła. Niemal codziennie spałam obok niej i nie widziałam ani nie stwierdziłam w niej niczego złego; zachowywała się jak dobra i uczciwa katoliczka, spowiadała się bardzo często, chętnie chodziła na mszę i wiele razy prosiła mnie, abym z nią poszła na poranne nabożeństwo; na jej życzenie prowadziłam ją tam wielokrotnie. Opowiadano o niej bajki. Ludzie przychodzili do niej i mówili, że nie bała się iść do ataku, bo wiedziała, że nie zostanie zabita; odpowiadała, że nie wiedziała więcej niż inni żołnierze! 176 Targowisko ńudzeń Nie cierpiała gry w kości. Była prosta i nieuczona. Myślę, że nie znała się na niczym oprócz walki. Pamiętam, że kiedy Joanna mieszkała u mnie, przychodziły kobiety i przynosiły jej modlitwy i inne święte obrazki do dotykania. Ona się śmiała i mówiła do mnie: „Same ich dotknijcie, wasze palce są takie same jak moje!". Była bardzo szczodra w dawaniu jałmużny i bardzo pomagała ubogim. Mawiała, że została zesłana ku pocieszeniu biednych i prostych ludzi. Widziałam ją wiele razy w kąpieli i w łaźni; z tego, co wiem, na pewno była dziewicą. Była wcieloną niewinnością, ale gdy wykonywała żołnierskie rzemiosło, siadała na konia i dźwigała kopię tak jak najlepszy żołnierz; oni sami byli tym zdumieni". Umiejętności żołnierskie były już niepotrzebne. Skończyły się czasy, gdy Joanna żartowała ze swymi towarzyszami, aby dodać im odwagi do walki, gdy nawracała ich niemal siłą, aby w chwili walki znajdowali się w stanie łaski, albo karciła bluźnierców czy przeganiała płaskim mieczem kobiety złych obyczajów, gdy brat Paąuerel i jego grupa księży szli przed kolumnami wojska, intonując psalmy. Sen o walce sięgnął bruku i roztrzaskał się. Mimo to Joanna nie popadała w rozpacz. Modliła się coraz gorliwiej, zachowując w sercu złudną pewność, że jej misja nie dobiegła jeszcze końca. Przez chwilę mogła wierzyć, iż król weźmie się w garść. W rzeczywistości Karol VII nie zmienił zdania, ale La Trćmouille znalazł wygodny sposób na pozbycie się Joanny, załatwiając zarazem osobiste porachunki z niejakim Perrinetem Gressartem. Był to herszt jednej z wielu band, które burzyły spokój w królestwie, w przerwach między walkami, w których brali udział już to po jednej, już to po drugiej stronie. Gressart sprzedawał się zarówno Anglikom, jak burgundczykom i Francuzom. Ale, sprytniejszy niż większość jego kompanów, opanował na stałe kilka twierdz, między innymi w Saint-Pierre-le-Moutier i La Charitć-sur-Loire. Należało pozbyć się tego niepożądanego gościa. Co więcej, popełnił on niegdyś tę niezręczność, że porwał szlachetnego pana La Trćmouille'a i zażądał za niego wysokiego okupu. La Trćmouille zaciągnął pożyczkę, ale zanadto lubił bogactwo, żeby dać się oskubać zwykłemu rozbójnikowi. Joanna pojęła, że chodziło o znalezienie jej zajęcia. Przystała na to użyteczne zadanie bez entuzjazmu. Czyż unieszkodliwienie bandy Perrineta Gressarta nie było równoznaczne ze służbą biednym ludziom? Rozpoczęto więc przygotowania. Było ustalone, że pan d'Albret, przy pomocy hrabiego de Montpensier i pana de Boussac, będzie odpowiedzialny za operację. Oczekując odjazdu do Saint-Pierre-le-Moutier (była to pierwsza forteca, którą należało oblegać), wydarzyło się coś, co sędziowie z Rouen starali się później wykorzystać przeciwko Joannie. Gdy przebywała w Mont-faucon-en-Berry, złożyła jej wizytę wróżbitka Catherine de La Rochelle. Została przysłana przez poczciwego brata Richarda, który odprawił, jak 177 JOANNA D'ARC pamiętamy, śmieszne egzorcyzmy podczas poddania Troyes. Choć ta nieoczekiwana wizyta wyglądała na podstęp ze strony owego świątobliwego człowieka, nic mu z tego nie przyszło. Może zresztą nie miał on złych zamiarów, był bowiem człowiekiem prostodusznym. Catherine powiedziała Joannie, że ukazała się jej biała dama w złotej szacie, która kazała wróżbitce zażądać od króla heroldów i trąbek, by ci, którzy mają ukryte skarby, musieli je natychmiast zwrócić. Biała dama obiecała, iż będzie umiała rozpoznać opornych. Dzięki tym skarbom król zapłaci żołnierzom. Catherine twierdziła, że biała dama ukazuje się jej co noc. Joanna chciała wiedzieć, jak jest naprawdę, więc spała obok wróżbitki przez dwie noce, ale nie widziała niecodziennego gościa. Odesłała Catherine do domu, radząc jej posprzątać i dać dzieciom jeść. I na wszelki wypadek napisała do króla, uprzedzając go, że Catherine , jest całkiem szalona i nic nie warta". Mimo wszystko poradziła się jej, czy ma udać się do La Charitó-sur-Loire. Wróżbitka odpowiedziała, że nie, ponieważ ,jest zbyt zimno...". Przytaczam tę anegdotę dlatego, że sędziowie z Rouen uznali ją za tak ważną oraz dlatego, iż świadczy o mentalności panującej w owych czasach, pod tym względem zdumiewająco zbliżonych do naszych, w których ludzie spragnieni są horoskopów i wszelkiego rodzaju przepowiedni. Armia wyruszyła do Saint-Pierre-le-Moutier w październiku. Nie była liczna i niewiele miała artylerii. Ponadto pora roku była niesprzyjająca: deszcz, wiatr, a niebawem przymrozki miały jeszcze bardziej utrudnić oblężenie. Można było się zastanawiać, czy La Trómouille nie chciał narazić Joanny na jakąś niemiłą przygodę po to, aby ją zdyskredytować albo nawet wystawić na śmierć. Czy to z oszczędności zredukował liczebność wojska, katapult i pocisków? Jaki rozkaz otrzymał pan d'Albret od swego przyrodniego brata? Ale niezależnie od tego, jaki byłby wynik tej ekspedycji, zmusiłaby ona Penineta Gressarta do spokoju. Joanna miała zadowoloną minę, a piechota z ufnością podążała za nią. Znawcy podziwiali jej zachowanie, odwagę, z jaką oglądała fortyfikacje Saint-Pierre, lekceważąc strzały z kuszy, a także precyzję obserwacji. Stanowczo, żaden kapitan nie umiałby lepiej rozstawić machin niż ona. W końcu polubiła atmosferę obozowiska, braterstwo broni, a nawet przechwałki żołnierzy, którzy starali się dodać sobie odwagi, zanim staną oko w oko ze śmiercią. W jej oczach byli po prostu uzbrojonymi ludźmi, takimi jak ona sama, gdy już dopięła zbroję. Modliła się za nich, gdyż współczuła im z powodu cierpień, jakie miały stać się ich udziałem. Była wodzem, ale pozostała kobietą. Wszyscy wiedzieli, że jest święta, z wyjątkiem niej samej. I to dlatego ci szorstcy mężczyźni odczuwali dla niej takie uwielbienie. Miała jednakże do dyspozycji za mało ludzi. Kolejne ataki zostały odparte. Pan d'Albret i jego dowódcy zrezygnowali ze zdobywania fortecy. 178 Targowisko dudzeń Już sposobili się do odwrotu, gdy Jean d'Aulon, ranny w piętę i utykający, zauważył, że Joanna pozostała w tyle z paroma towarzyszami. Wsiadł na konia i podjechał do niej. „Joanno, co robisz tutaj sama? Czemu nie wycofujesz się razem z innymi?". Zdjęła swój hełm i odparła ironicznie: „Nie jestem sama! Razem ze mną jest 50 tysięcy naszych ludzi. Nie ruszę się stąd, póki nie zdobędę miasta". Towarzyszyło jej nie więcej niż czterech czy pięciu ludzi. Joanno, wycofaj się razem z innymi!". „Każcie przynieść chrust i plecionki!". A ponieważ Jean d'Aulon udawał, że nie słyszy, krzyknęła głosem komendanta, wysokim i czystym: „Wszyscy po drewno i plecionki, trzeba zrobić most!". Żołnierze wrócili i podzielili się na grupy - jedni biegli po materiały, inni sprawdzali broń. Twierdza została zdobyta szturmem w jednej chwili. Był 4 listopada. Pozostawiwszy w Saint-Pierre-le-Moutier jeden garnizon, skierowano się w stronę La Charitć-sur-Loire. Jednak szeregi żołnierzy były już przerzedzone, brakowało amunicji i żywności. Co więcej, zaczynała się już zima - ciężka, przedwczesna. Wysłano listy do króla, do Clermont, Riom, do Moulins. Odsiecz nie dotarła lub dotarła za późno. Oblężenie rozpoczęło się 24 listopada w jak najgorszych warunkach, przy trzaskającym mrozie. Ludzie mieli puste żołądki, trzeba było zdobyć amunicję. Na Perrinecie Gressarcie obecność Dziewicy nie robiła wrażenia; nie wierzył ani w Boga, ani w diabła i odpowiadał ciosem na cios. Trzeba było zrezygnować, wycofać się, porzucając bombardy i katapulty, ponieważ nie było już koni do ich transportu. Była to pierwsza porażka Joanny i ostatnia karta jej epopei. Wyznała później: „Poszłam tam na żądanie mego Króla, to nie było wbrew moim głosom ani na ich rozkaz [...]. Wyrzucałam sobie, że najpierw udałam się do Francji*, ale żołnierze mówili mi, że lepiej najpierw iść pod La Charitó". Król nie miał jej za złe tej klęski. Wręcz przeciwnie, otrzymała od niego w grudniu 1429 roku tytuł szlachecki, nadany w Mehun-sur-Yevre. Oto przekład listu: „Karol, z Bożej Łaski Król Francji, na wieczystą pamiątkę. W celu uczczenia nader licznych i wybitnych łask, jakimi obdarzył nas Najwyższy i których, mamy nadzieję, Boże Miłosierdzie raczy nam udzielać w przyszłości, za pomocą i poprzez wspaniałe czyny Dziewicy, naszej drogiej i ukochanej Joanny d'Arc, z Domrćmy, okręgu Chaumont czy jego okolicy, * Do He-de-France. 179 JOANNA D'ARC i aby uczcić zarazem zasługi rzeczonej Dziewicy i Boskie pochwały, uznajemy za stosowne i właściwe wynieść ją i wszystkich jej krewnych, do honorów i godności naszego królewskiego majestatu, tak aby - otoczona łaską Bożą - pozostawiła swemu rodowi drogocenne wspomnienie naszej królewskiej łaskawości i aby Boża chwała, jak również sława tylu dobrych uczynków przetrwała i rosła po wsze czasy. To dlatego wszem wobec, teraz i w przyszłości głosimy, że wziąwszy pod uwagę powyższe, rozważając miłe, liczne i chwalebne usługi, jakie Joanna Dziewica nam świadczyła i świadczyć będzie w przyszłości, mamy nadzieję, nam i naszemu królestwu, jak inne rzeczy, nobilitujemy rzeczoną Dziewicę, Jacques'a d'Arc z wzmiankowanego miejsca Domrćmy i Isabeau, jego żonę - jej ojca i matkę, Jacąuemina i Jeana d'Arc oraz Pierre'a Pierrelota, jej braci i wszystkich krewnych i powinowatych, za łaski i uznanie tejże Joanny, wszystkim potomkom płci męskiej i niewieściej, urodzonym i mającym się narodzić, z prawowitych małżeństw i w już istniejących, naszą specjalną łaską, wiedzą pewną i pełną mocą, nobilitujemy ich i uznajemy za szlachciców; pragnąc, by rzeczona Dziewica, wzmiankowani Jacąues, Isabeau, Jacąue-min, Jean i Pierre i cała potomność i ród wzmiankowanej Dziewicy, jak również dzieci urodzone i mające się narodzić, przez wszystkich zostali uznani za szlachtę, w uczynkach, w obliczu sprawiedliwości i poza nią, aby cieszyli się i korzystali w pokoju z przywilejów, zwolnień, prerogatyw i innych praw, z których zwykli korzystać w naszym królestwie inni szlachcice pochodzący ze szlacheckich rodów, których wraz z ich wzmiankowanymi potomkami dołączamy, aby partycypowali w kondycji innych szlachciców naszego królestwa, zrodzonych ze szlachty, niezależnie od tego, czy mają - jak było powiedziane, pochodzenie szlacheckie i że być może są innej kondycji niż wolna*. Pragniemy również, by wzmiankowani krewni i ród Dziewicy, jak również ich potomni płci męskiej i żeńskiej mogli, kiedy tylko zapragną, uzyskać i otrzymać od każdego rycerza insygnia rycerskie. Pozwalając im nadto, a także ich potomnym zarówno męskiej, jak i żeńskiej płci, urodzonym i mającym się narodzić z prawowitych małżeństw, zdobyć od osób szlacheckich, jak i innych wszelkie lenno, przywileje i dobra szlacheckie, które - już zdobyte lub mające być zdobyte - mogą i będą mogli mieć, utrzymywać i posiadać na zawsze, nie będąc zmuszani ani teraz, ani w przyszłości wyzbyć się ich z braku szlachectwa. Z tytułu tej nobilitacji nie będą w żaden sposób skłaniani ani zmuszani do płacenia nam, ani naszym następcom, żadnych finansów, mając na uwadze i względzie ich przodków, z łaski uczyniliśmy dar i przekazali wymienionym krewnym * Aluzja do tego, że najprawdopodobniej przodkowie Joanny nie byli stanu wolnego. 180 Targowisko dudzeń i rodowi Dziewicy. I przez obecne dajemy im w darze, niezależnie od wszelkich ordonansów, statutów, edyktów, zwyczajów, unieważnień, obyczajów, zakazów i rozkazów już wydanych lub mających być wydawanymi w przyszłości, sprzecznych z nimi. Niniejszym dajemy i nakazujemy, aby -dla naszych ukochanych i poddanych - ludzie z naszych obrachunków, skarbnicy generalni i komisarze mianowani lub mający być mianowani do naszych finansów, i bajlif rzeczonego okręgu Chaumont, i inni urzędnicy czy ich przełożeni obecni i przyszli, i każdy z nich, tak jak to będzie do nich należeć, aby uczynili i pozostawili rzeczoną Joannę Dziewicę, rzeczonego Jacąues'a, Isabeau, Jacąuemina, Jeana i Pierre'a, wszystkich krewnych i ród rzeczonej Dziewicy i ich potomnych wymienionych, urodzonych i mających się narodzić, jak jest powiedziane, w legalnym małżeństwie, by mogli cieszyć się i spokojnie użytkować nasze dary, łaskę, uszlachcenie i przyznanie teraz i w przyszłości, nie przyprawiając ich o cierpienia i kłopoty ani utrudnienia w korzystaniu z tych darów. A żeby była to sprawa postanowiona i trwała na zawsze, przystawiliśmy naszą wielką pieczęć, miedzy innym rzeczami naszego prawa i prawa innych we wszystkim. Dane w Meung-sur-Yevre, w grudniu, w roku Pańskim tysiąc czterysta dwudziestym dziewiątym, a ósmym roku naszego panowania". Lektura tego aktu jest chwilami niewdzięczna, przyznaję, ale ponieważ dotyczy Joanny d'Arc, jest on niezmiernie interesujący, tym bardziej że - 0 ile mi wiadomo - był bardzo rzadko cytowany. Można zauważyć, że nadanie tytułu szlacheckiego obejmuje nie tylko Joannę, ale całą jej rodzinę, po mieczu i po kądzieli, co stanowi wyłom w regule praktykowanej już od dawna. Akt ten rozciągał się na dzieci urodzone i mające się narodzić, z prerogatywami i przywilejami, którymi cieszyła się cała szlachta. Towarzyszyło mu przyznanie Joannie herbu: „Z lazuru, do srebrnego miecza, garda 1 rękojeść ze złota, zwieńczone koroną, a po obu stronach kwiaty lilii". Jak wiadomo, heraldyka przemawia językiem skodyfikowanym. Uniesiony miecz, który podtrzymuje koronę królewską, między dwoma kwiatami lilii, opowiada za pomocą wyrazistych znaków epopeję Joanny. W ten oto sposób Karol VII wyraził wdzięczność tej, która poprowadziła go do Reims po wyzwoleniu Orleanu. Nie można było lepiej uwiecznić usług, jakie oddała „w imię Boże" - jak mawiała. Tytuły szlacheckie, wspaniały herb, przepełniały dumą jej braci, Pierre'a i Jeana. Ona zachowała skromność, nadal była najdalsza od wszelkiej próżności. Niewiele ją obeszła ta nobilitacja. Dla niej liczyło się szlachectwo niebiańskie i żołnierskie, zdobyte w boju. Wolałaby wspaniałe wojsko. Ale nikt nie dał jej wyboru. ROZDZIAŁ 15 Compiegne Dla Joanny była to ciężka zima - i to mimo pochwał, mniej lub bardziej obłudnych, ze strony dworzan i mimo pozornej życzliwości króla. Czuła się śledzona. Obserwowano wszystkie jej poczynania. Inna na jej miejscu zaakceptowałaby taką złotą klatkę. W końcu osiągnęła przecież niebywale wysoką pozycję. Miała dwanaście tysięcy skudów otrzymanych od Karola, sześć lub siedem pięknych koni, rumaków i mierzynków. Mieszkała na dworze, wśród wielkich panów, których maniery i dworny język tworzyły dziwny kontrast z La Hire'em i de Xaintrailles'em. Damy traktowały ją jak równą lub prawie jak równą. Miała piękne stroje, które chętnie nosiła z wrodzoną kokieterią, zwłaszcza po to, by uhonorować króla, którego nieodmiennie wielbiła. Dunois ofiarował jej, w imieniu swego przyrodniego brata, księcia Orleanu, suknię z „delikatnej purpurowej koronki brukselskiej" oraz pióropusz Jaskrawozielony" - czerwień i zieleń były barwami Domu Orleańskiego. Dał jej także ubrania z białej satyny i innych tkanin. Gdyby Joanna była ambitna albo gdyby była poszukiwaczką przygód, mogłaby zawrzeć bogate małżeństwo czy poślubić jakiegoś wysoko urodzonego szlachcica, była bowiem piękna, a jej chwała opromieniałaby jej nową rodzinę. Karol VII wyposażyłby ją, a La Trćmouille byłby aż nadto szczęśliwy, gdyby porzuciła wojsko. Wszelako Joanna gardziła bogactwem i ofiarowała Bogu swoje dziewictwo. Uznała zresztą, że nie wypełniła jeszcze swego zadania, przeczuwając, iż książę Burgundii wkrótce ukaże prawdziwe oblicze. A wtedy ona znów będzie mieczem swego króla, po raz kolejny zdradzonego. Ale Karol upierał 182 ____________________________________________________________Compićgne się, by polegać na dobrych intencjach wielkiego Księcia Zachodu. Joanna nie mogła go przekonać, że się myli, chociaż spędziła kilka miesięcy w zamku Sully, gdzie rezydował książę. Zamek ten był jedną z siedzib La Tremouille'a. Jedyną radością Joanny była podróż do Orleanu, gdzie 19 stycznia 1430 roku wydano w siedzibie biskupstwa ucztę na jej cześć. Spotkała tam dobrych przyjaciół i dawnych żołnierzy, którzy wrócili do swoich zawodów i znów byli sklepikarzami czy robotnikami, a przede wszystkim prostych ludzi, którzy cisnęli się wokół niej, nieodmiennie olśnieni. Filip Dobry zepchnął politykę na drugi plan, nie tracąc jednak z oka swego celu: słusznie uważał, że czas działa na jego korzyść, więc się nie spieszył. Nadeszła pora na uciechy. Chciał, aby były oszałamiające, niezwykłe. Od niedawna był po raz trzeci żonaty - 8 stycznia 1430 roku pojął młodą księżniczkę, Izabelę Portugalską. Z tej okazji popisano się niebywałym przepychem, dotąd nie opisywanym jeszcze w kronikach, wspanialszym niż śluby królewskie. Potężne księstwo Burgundii demonstrowało swe bogactwo! Filip Dobry ubrany był na czarno, zgodnie ze swym zwyczajem (był w nieustającej żałobie od śmierci swego ojca Jana bez Trwogi), zdobiły go jednak piękne diamenty, powszechnie znane w owych czasach. Tańczono i ucztowano przez wiele tygodni. Pewne wyobrażenie o wspaniałości ubiorów i klejnotów daje przechowywany w muzeum w Wersalu obraz Wesele Filipa Dobrego, ze stycznia 1430, który jest kopią oryginału należącego niegdyś do Karola V, zniszczonego podczas pożaru Prado w XVII wieku. Łącząc przyjemne z pożytecznym, Filip Dobry założył Bractwo Złotego Runa, które liczyło trzydziestu jeden członków i którego był wielkim mistrzem. Podczas olśniewającej ceremonii wręczył każdemu z członków bractwa łańcuch sporządzony z zapalniczek i krzesiw (z dewizą: „Uderza zanim ukaże się płomień. Oba płoną"). Na łańcuchu zawieszony był baran, symbolizujący legendarne Złote Runo. Ta bogata ozdoba służyła do pewnego celu. Rycerzy wybierano spośród najbardziej wpływowych panów. Przysięga, jaką musieli składać wielkiemu mistrzowi, zobowiązywała ich do lojalności. Był to sposób utrzymania spoistości państwa, które burgun-dzkie pozostawało tylko z nazwy, ale przeważały w nim terytoria flamandzkie. Gdy skończyło się świętowanie, na pierwszy plan wróciła polityka. Stara Burgundia, która swoim bogactwem przyćmiła Francję i Anglię, zubożone wskutek niekończącej się wojny, znajdowała się teraz u szczytu potęgi. Był to moment, w którym Bedford, powątpiewając w lojalność Filipa Dobrego, przyznał mu hrabstwa Szampanię i Brie, które dopiero trzeba było odbić Francuzom. Filip Dobry mógł oświadczyć z wyższością: „Niechaj będzie wiadomo, że gdybym zechciał, zostałbym królem". 183 JOANNA D'ARC Tylko od niego to zależało. Mógłby być królem nowej Lotaryngii i panować nad najbogatszymi prowincjami Europy. Ani król Anglii, ani król Francji nie mógłby go powstrzymać. Jak pisał kronikarz Georges Chastellain, miał „zbawienie Francji pod kluczem, a spokój Zachodu w ręku". Wahał się jednak przed przyspieszeniem biegu spraw, licząc zapewne, że obaj przeciwnicy zostaną wkrótce pokonani. Plącząc się w skomplikowanych kalkulacjach, stał się ofiarą własnego cynizmu i igrał swoją potęgą. Była to jego główna wada, poza nieumiarkowanym pociągiem do kobiet i starannym ukrywaniem swojej sprośności za fasadą galanterii - odebrał bowiem bardzo staranną edukację. Tymczasem zajmowało go jedynie gromadzenie funduszy na wyposażenie armii. Zabawiał ambasadorów Karola VII, dając im do zrozumienia, że rozmowy pokojowe odbędą się w kwietniu. Następnie zasugerował, że odłożono je na czerwiec. Wówczas jego armia była już całkowicie gotowa. Zajęła Roye i Montdidier, a wkrótce potem wkroczyła do Szampanii. Ludność buntowała się przeciwko tej okupacji - Joanna zasiała dobre ziarno. W wielu miejscowościach spiskowano przeciwko Anglikom i burgundczykom: w Saint-Denis, a nawet w Paryżu. Compiegne odmówiło otwarcia bram i szykowało się do obrony. Karol VII bowiem lekkomyślnie zobowiązał się oddać fortece w departamencie Oise w gwarancję Filipowi Dobremu. Compiegne było oczywiście najważniejszą z nich. Książę Burgundii żądał oddania miast, nie oferując nic w zamian, z wyjątkiem podstępnych obietnic, którym kłam zadawały jego czyny. Mieszkańcy Compiegne gniewnie zareagowali na wiadomość od króla, że muszą poddać się burgundczykom. Pojęli, że króla oszukano; chcieli pozostać Francuzami. Mieszkańcy Reims obawiali się o swoje bezpieczeństwo. Joanna uważała za swój obowiązek uspokoić ich, wzywając zarazem do zachowania wierności królowi. Napisała do nich: „Do moich drogich i dobrych przyjaciół, ludzi Kościoła, mieszczan i innych mieszkańców miasta Reims. Bardzo drodzy i bardzo kochani, których tak bardzo chciałabym zobaczyć. Joanna Dziewica, ja, otrzymałam od was listy wspominające o tym, że obawiacie się oblężenia. Przyjmijcie zatem do wiadomości, że nie będzie go, jeśli zdołam spotkać się z nimi rychło; a jeśli się zdarzy, że ich nie spotkam i że przyjdą do was, zamknijcie bramy, będę bowiem wkrótce przy was, a jeśli oni też będą, każę ich przepędzić na cztery wiatry tak szybko, że się nawet nie spostrzegą. Nie piszę do was o niczym innym, teraźniejszym, tylko o tym, abyście byli dobrzy i lojalni. Błagam Boga, żeby miał was w swojej opiece. Napisane w Sully, 16 dnia marca. Oznajmiłabym wam jeszcze inne wieści, które by was uradowały, ale obawiam się, że te listy zostaną po drodze przechwycone i rzeczone wieści nie dotrą. Joanna". 184 Compiógne Można tu między wierszami odnaleźć poczucie humoru Joanny. Znów bowiem nabrała ufności we własne siły. Wie i czuje, że nadchodzi chwila, gdy król będzie musiał odwołać się do niej. Jest gotowa mu służyć! A jednak tylko ona uważa, że wojna jest nieunikniona. Wbrew informacjom na temat dwuznacznej postawy Filipa Dobrego, jakie do niej docierają, Karol VII trwał w swych złudzeniach, podtrzymywanych przez Regnaulta de Chartres i La Tremouille'a. Nie słuchał alarmistycznych wypowiedzi Joanny. Nie sprzeciwił się jednak jej wyjazdowi do Sully. Pozwolił nawet zaciągnąć w swoje szeregi herszta bandy Barthe"lemy'ego Barettę i jego zbójców. Wydarzenia zaczęły toczyć się szybko. W pierwszych dniach kwietnia armia burgundzka zgrupowała się w Peronne. 23 kwietnia król angielski Henryk VI wylądował w Calais z dwoma tysiącami ludzi. Plan opracowany przez Bedforda i Filipa Dobrego miał dwa cele. Bedford zobowiązywał się do obrony Paryża i Ile-de-France, książę Burgundii zaś miał zająć miasta wzdłuż biegu Oise i Aisne. Należy zauważyć, że Bedford pełnił rolę wyłącznie obronną. Regent nie miał dostatecznej liczby ludzi, aby skierować atak w stronę Loary. Posiłki z Anglii były niewystarczaja.ce, trudno było pozyskać ochotników. „Złe czary" Joanny przerażały Anglików. Gdy lądowali w Calais, sądzili, że idą na pewną śmierć, a w najlepszym wypadku czeka ich niewola. Na próżno powtarzano im, że Joanna jest czarownicą, szatańską istotą i z samego tylko tego powodu skazaną na zagładę, ale to uspokajało ich jedynie częściowo. 6 maja książę Burgundii wkroczył do Noyon. Następnie opanował zamek w Goumay i rozpoczął oblężenie Choisy-le-Bac. Były to miejsca o drugorzędnym znaczeniu. Pragnął Soissons i Compiegne. Karol VII i jego główni doradcy musieli wreszcie przyznać, że się mylili. Dali się wyprowadzić Filipowi Dobremu w pole jak nowicjusze. Ta Dziewica Joanna miała więc zawsze rację! Nic nie było przygotowane. Trzeba było pospiesznie zebrać armię. Zajęto się tym co prędzej. Joanna rozpoczęła kampanię sama, mając do pomocy rozbójników Baretty, Pierre'a d'Arc i wiernego Jeana d'Aulona. 22 kwietnia była w Me-lun, które właśnie pozbyło się garnizonu angielskiego. Tutaj właśnie głosy oznajmiły jej, że zostanie wzięta do niewoli przed świętym Janem i „że tak właśnie ma być i żebym się nie dziwiła, ale wzięła wszystko i nie miała za złe, i że Bóg mi dopomoże". To ostrzeżenie nie zahamowało jej zapału. Udała się do Lagny, którego mieszkańcy, przy pomocy grupki Szkotów, przepędzili Anglików i burgund-czyków. Joanna wraz z nimi wzięła udział w rozbiciu bandy rozbójników, której przewodził Franąuet d'Arras, postać ponura. Joanna osobiście wzięła go do niewoli. Miała zamiar wymienić go na Jacąueta Guillaume'a, arma-niaka niedawno zatrzymanego za spiskowanie przeciwko Anglikom. Bajlif 185 JOANNA D'ARC Senlis domagał się wydania Franąueta, odpowiedzialnego za ohydne zbrodnie, chciał go bowiem postawić przed sądem. Joanna, dowiedziawszy się, że poczciwy Jacąuet Guillaume, gorący bojownik, został zamordowany, pozostawiła Franąueta d'Arrasa w rękach sprawiedliwości. Tan fakt, jak zobaczymy niebawem, został wykorzystany przez sędziów z Rouen. Tegoż wieczoru, w Lagny, poproszono Joannę, żeby uratowała noworodka, któremu groziła śmierć bez chrztu. Przeniesiono dziecko do kościoła. Nie dawało już oznak życia. Joanna uklękła i modliła się wraz z innymi kobietami. Dziecko otworzyło oczy, ziewnęło trzy razy, zostało ochrzczone i usnęło wiecznym snem. To również miało zaniepokoić sędziów. Następnie Joanna udała się do Compiegne, gdzie przebywał już Regnault de Chartres i hrabia de Yendóme z kilkoma oddziałami. Podjęto próbę udzielenia pomocy Choisy-le-Bac. Nie udało się. Obrońcy Choisy zdołali jednak schronić się w Compiegne. Ludzie króla skierowali się wówczas do Soissons. Jednak kapitan miasta, Guichard Bournel, zaprzedany burgund-czykom, zaniknął przed nimi bramy. Regnault de Chartres i hrabia de Yendóme wycofali się do Senlis. Joanna d'Arc nie chciała podążać za nimi i kontynuowała marsz do Compiegne. Guichard Bournel pospiesznie oddał Soissons Janowi Luksemburskiemu, głównodowodzącemu Filipa Dobrego. Joannie pozostało tylko dwustu czy trzystu żołnierzy. Po nocnym marszu weszła bez przeszkód do Compiegne. Burgundczycy przystąpili do oblężenia miasta. Dowodził nimi Jan Luksemburski. Nakazał umocnienie małej fortecy w Margny, nad brzegiem Oise, na północny zachód od Compiegne. Nie tracąc czasu, gdyż taka była jej natura, Joanna postanowiła zaatakować te pozycje nazajutrz, 23 maja. Przygotowała operację wraz z Guillaume'em de Flavy, dowódcą garnizonu. Jej towarzysze i ludzie z Compiegne mogli ją zobaczyć po raz ostatni w białej zbroi, ozdobionej złotym, lśniącym pióropuszem, galopującą na szarym wierzchowcu i wznoszącą wysoko swą chorągiew. Miała wyniosłą postawę prawdziwego rycerza. Dobry miecz, który zdobyła od pewnego burgundczyka, pobrzękiwał o jej nagolennik, a koń rżał w bojowym podnieceniu, należał bowiem do rasy, którą hodowano specjalnie do walki - rumaków kąsających i przewracających na ziemię przeciwnika. Była czwarta po południu. Most nad rzeką Oise miał pięćdziesiąt metrów długości. Prowadził do potężnego barbakanu, chronionego przez bastion, skarpę zewnętrzną, zbudowaną z bali, słomy i ziemi, aby zamortyzować uderzenia kuł. Joanna przejechała przez barbakan i bastion, następnie skierowała się w stronę fortecy Margny. Prawie się jej to udało, gdyż zadziałał efekt zaskoczenia. Na nieszczęście dla niej w tej okolicy znajdowało się wiele oddziałów burgundzkich. Krzyki, szczęk broni były wystarczającym alarmem. Jan Luksemburski i pan de Creąuy przybie- 186 Compićgne gli ze świtą złożoną z rycerzy. Natarli z opuszczonymi kopiami. Ze wszystkich stron nadciągały posiłki. Joanna musiała ustąpić pod naporem większości i wycofać się w okolice mostu w Compiegne. Walka na skarpie była niesłychanie zażarta. Joanna, niczym prawdziwy dowódca, ochraniała wycofujących się towarzyszy. Jej waleczność wzbudziła podziw przeciwników. Georges Chastellain złożył jej hołd:,.Dziewica, przezwyciężając swą kobiecą naturę, trzymała się dzielnie i włożyła wiele starania w uratowanie swoich kompanów od zguby, pozostając w tyle jak wódz i będąc najbardziej waleczna z całej armii...". Większość żołnierzy zdołała skryć się we wnętrzu barbakanu. Guillaume de Flavy również się tam znalazł. Zląkł się, że barbakan zdobyto i nieco za wcześnie kazał podnieść zwodzony most. Joanna walczyła jeszcze, uderzając na płask mieczem, ponieważ nie chciała nikogo zabić, i rozkołysała swego konia, aby się wydostać. Łucznik burgundzki, „mężczyzna wyprostowany i raczej niewielki", złapał za błyszczący pióropusz i ciągnąc z całej siły przewrócił Dziewicę. Spadła na ziemię. Otoczono ją kołem, kierując w jej stronę miecze i wznosząc topory. Bastard Wandomme zbliżył się do niej i krzyknął: „Poddaj się!". Odpowiedziała zuchwale: „Poddałam się komuś innemu i przysięgi swej dotrzymam!". Miała na myśli Boga. Jednakże musiała się poddać Wandomme'owi, który ją zabrał i „bardziej radosny niż gdyby miał w rękach Króla" poprowadził ją pospiesznie do Margny. Filip Dobry miał swój sztab w Coudun. Uprzedzono go o pojmaniu Joanny. Popędził do Margny. Chciał w końcu poznać Dziewicę, która odniosła takie wspaniałe zwycięstwo nad Anglikami w Orleanie i pod Patay, a jeszcze bardziej - chciał rozkoszować się tym historycznym spotkaniem: słynna wojowniczka, zwyciężona, u stóp wielkiego Księcia Zachodu, pana dwóch królów! Miał nadzieję, że wywrze na Joannie wrażenie, a może ją nawet upokorzy. Kronikarz Monstrelet był obecny przy tym spotkaniu: „...Książę poszedł [zobaczyć ją] do mieszkania, gdzie przebywała i powiedział do niej parę słów, których dobrze nie pamiętam...". Dziwne to bardzo, gdyż Monstrelet miał doskonałą pamięć! Jest prawdopodobne, że nieustraszona dziewczyna stawiła czoło Filipowi Dobremu i zarzuciła mu, że zdradził „łaskawego Króla". Intendent Jean d'Aulon i Pierre d'Arc zostali pojmani w tym samym czasie co ona. Próbowali jej bronić do końca. Wiele rozprawiano o pojmaniu Joanny. Jedni uważają, że to Guillaume de Flavy cynicznie ją zdradził. Inni - że działał zbyt pospiesznie, każąc podnieść zwodzony most barbakanu, podczas gdy Joanna osłaniała odwrót swoich towarzyszy. Pierwsi mniemają, że sprzedał ją za parę sztabek złota 187 JOANNA D'ARC burgundczykom, inni - że Guillaume de Flavy nie mógł być zdrajcą, ponieważ z wyjątkową zaciekłością bronił potem Compiegne. Na pewno można powiedzieć, że zabrakło mu zimnej krwi, zdobycie bowiem barba-kanu w niczym nie umniejszało obronnego potencjału miasta. Chociaż odtąd zachowanie Guillaume'a budzi podejrzenia, jednak nie da się dowieść jego winy. Co się zaś tyczy ludzi króla, nie ma żadnej wątpliwości: Dziewica mogła być wzięta do niewoli tylko na skutek zdrady. Anglicy i burgundczycy cieszyli się niezmiernie. Filip Dobry nie krył radości. Już 25 maja napisał swemu wujowi, księciu Sabaudii: .Jesteśmy bardzo podbudowani wojną, albowiem 23 maja, około szóstej, oblegani wyszli, a ta, którą nazywają Dziewicą i kilku kapitanów, rycerzy, giermków i innych - zostali ujęci, utopieni i zabici. Piszę do ciebie drogi i kochany wuju, dlatego że nie wątpię, iż sprawi ci to przyjemność...". Napisał podobnie do wszystkich miast swego państwa: „o tym piszemy wiadomości, mając nadzieję, że ucieszycie się z tych wieści, pocieszycie i ukoicie". Natomiast jego dowódca, Jan Luksemburski, wysłał do Paryża jeźclźca, by zawiadomił jego brata, biskupa de Thćrouanne, kanclerza Henryka VI na Francję. Wieść o schwytaniu Dziewicy dotarła do Paryża 25 maja. Męczeństwo Joanny rozpoczęło się.CZĘŚĆ TRZECIA Męczeństwo Joanny (1430-1431) • • ROZDZIAŁ l Sprzedano Joanną Męczeństwo Joanny trwało rok i tydzień - zaczęło się 23 maja 1430 roku i zakończyło 30 maja 1431 roku. Przed spaleniem na stosie w Rouen było jeszcze upokorzenie spowodowane niewolą, udręki i cierpienia życia więziennego, strach, zimne okrucieństwo sędziów, antyhumanitarny proces. Sponiewierano jej niewinność, zadano cierpienia cielesne i wywołano strach przed śmiercią. Joanna nie dążyła do męczeństwa, ale stopniowo je akceptowała, aż do złożenia ostatecznej ofiary - haniebnej śmierci, jaką zadawano najbardziej zatwardziałym czarownicom. Początkowo dobrze znosiła swoją sytuację i trochę zbyt ostentacyjny triumf tych, którzy ją uwięzili. Była zbyt lojalna i rycerska, aby podejrzewać, iż nie zostanie potraktowana jako jeniec wojenny. Poddała się bastardowi Wan-domme. Jeśli nie chciał uchybić swemu honorowi, miał obowiązek traktować ją jak więźnia wojennego i czuwać nad nią. Tak stanowiło prawo rycerskie. Joanna jednak zapomniała, że nie jest zwyczajną więźniarką i nie wiedziała, jak wielką nienawiść żywi do niej Uniwersytet Paryski. Spodziewała się, że zgodnie z obyczajem zostanie wymieniona na kogoś lub wyznaczą za nią okup, a wtedy król z pewnością ją wykupi. A jeśli nie on, to wielu dobrych Francuzów zbierze na ten cel pieniądze. Później wyznała sędziom, że już od Melun głosy powtarzały jej codziennie, że zostanie ujęta. Nie powiedziały jej jednak, że zostanie skazana na śmierć i zginie w płomieniach. Sądziła, że wykładowcy Uniwersytetu Paryskiego podobni są do swoich kolegów, którzy przesłuchiwali ją w Poitiers. Zapomniała nawet 0 tym, iż Anglicy grozili pod Orleanem, że ją spalą. Jej zdaniem ani 191 JOANNA D'ARC Wandomme, ani nawet książę Burgundii nie mieli prawa wydać jej Anglikom. Prawdę mówiąc, żaden z nich nie wiedział, co z nią począć. Jednak Bedford, Uniwersytet Paryski, a zwłaszcza Pierre Cauchon, biskup Beau-vais, czuwali nad tym, by podjęto właściwą decyzję. Cauchon, wypędzony z diecezji przez swoje owieczki, był gorliwym sługą, oddanym bez reszty królowi Anglii. Towarzyszył Bedfordowi w drodze do Calais, gdzie miało nastąpić spotkanie z Henrykiem VI. Brał udział we wszystkich ceremoniach oficjalnych i miał dostęp do wszystkich tajemnic. Schwytanie Joanny przepełniło go radością. W jednej chwili zrozumiał, jaką rolę mógłby odegrać i co by na tym zyskał. Jego koledzy uniwersyteccy czuli to samo - zawiść zmieszaną z lękiem. Pod koniec lata lub też na początku jesieni 1429 roku wysłali do papieża delegację oskarżającą Joannę o to, że jest heretyczką i „prorokinią". Chcieli się przypodobać Bedfordowi, którego sprawy bronili zaciekle, i dopiec wykładowcom z Poitiers, o których wiadomo było, że są armaniakami. Wykorzystali tę okazję do zaspokojenia swoich destrukcyjnych instynktów. Już 26 maja 1430 roku napisali list do księcia Burgundii, w którym przypomnieli mu, iż obowiązkiem każdego chrześcijańskiego księcia jest wykorzenić herezję ze swego państwa i domagali się, uprzejmie acz stanowczo, żeby im wydał Dziewicę, ,jako mocno podejrzewaną o wiele zbrodni graniczących z herezją". Chcieli, aby stanęła przed nimi. Tegoż 26 maja generalny wikariusz inkwizytora napisał do Filipa Dobrego: „Do bardzo wysokiego i bardzo potężnego księcia Filipa, księcia Burgundii, hrabiego Flandrii, Artois, Burgundii i Namur, oraz do wszystkich innych - brat Martin, bakałarz teologii i wikariusz generalny inkwizytora wiary w królestwie Francji, bądźcie pozdrowieni w Jezusie Chrystusie, naszym prawdziwym Zbawicielu. Ponieważ wszyscy książęta chrześcijańscy i wszyscy inni prawdziwi katolicy są zobowiązani wykorzenić wszelkie błędy przeciwko wierze, podobnie jak zgorszenie, które z nich wynika obecnie dla prostego ludu chrześcijańskiego, jak jest teraz powszechnie wiadome z powodu pewnej kobiety, zwanej Joanną, którą przeciwnicy królestwa nazywają Dziewicą; z jej bowiem przyczyny w wielu miastach i innych miejscach tego królestwa wiele różnych błędów zasiano, utwierdzono, opublikowano i rozpowszechniono, i są one jeszcze obecne, a uszczerbek i zgorszenie wymierzone w honor Boży i naszą świętą wiarę wynikły i wynikają, przyczyniając się do zgubienia duszy wielu zwykłych chrześcijan; rzeczy te nie mogą i nie powinny być ukrywane, i nie powinny pozostawać bez dobrej i należytej naprawy. Tymczasem, ponieważ tak właśnie jest, z łaski Bożej, że Joanna pozostaje obecnie w Waszej mocy i poddaństwie Waszym albo Waszych szlachetnych i lojalnych wasali: z tych przyczyn błagamy Was bardzo gorą- 192 Sprzedano Joanną co, wielce potężny książę, i prosimy rzeczonych szlachetnych wasali przekazać wzmiankowaną Joannę od Was lub od nich z całą pewnością i jak najrychlej; i mamy nadzieję, że uczynicie to jako prawdziwi protektorzy wiary i obrońcy honoru Bożego, i że żadnych nie będzie po temu przeszkód ani zwłoki (Boże nie dopuść). Użytkując prawa naszego urzędu, władzy przyznanej nam przez Stolicę Apostolską w Rzymie, domagamy się natychmiast, opowiadając się za wiarą katolicką, pod rygorem prawa, do wymienionych i do wszelkiej osoby każdego stanu, kondycji, godności czy władzy, najwcześniej jak się w sposób pewny i należycie da uczynić, wysłać i sprowadzić do nas uwięzioną rzeczoną Joannę, podejrzaną mocno o wiele zbrodni zatrącających o herezję, po to, by stanęła przed nami, jako prokuratorem Świętej Inkwizycji, i abyśmy odpowiedzieli i prowadzili sprawę zgodnie z rozumem, dobrą radą, łaską i pomocą cnych doktorów i bakałarzy Uniwersytetu Paryskiego i innych szacownych doradców. Dano w Paryżu z naszą pieczęcią oficjum Świętej Inkwizycji, w roku 1430, 26 dnia maja". Jak widzimy, sprawa Joanny od razu była przesądzona! Ani inkwizytor, ani jego wikariusz, ani teologowie Uniwersytetu Paryskiego nie przesłuchali jeszcze Dziewicy. Nie znali jej uczynków ani słów - co najwyżej z pogłosek. Nie zajrzeli jeszcze do akt, mając jedynie mętne donosy, sekretne informacje od swoich szpiegów. Nie wiedzieli nic 0 duszy Joanny, o jej pobożności, o głębokiej wierze i skromności. Ale ci Francuzi-„zaprzańcy" uznali wyzwolenie Orleanu i następne zwycięstwa za dzieło diabelskie. „Mocne podejrzenia" (to wyrażenie inkwizy-cyjne), którymi obarczyli Joannę, były dla nich równoznaczne z pewnikami. Widać było od razu, że jej proces będzie tylko parodią, tym gorszą, że kierować nią miał duchowny. Było również jasne, że od tej chwili biskup Pierre Cauchon i regent Bedford ustalili plan, określili procedurę 1 wybrali trybunał, przed którym miała stanąć Joanna. Jednakowoż napotkali pierwszą przeszkodę. Filip Dobry nie raczył odpowiedzieć na listy z Uniwersytetu Paryskiego i wikariusza inkwizytora. Trzymał swoją więźniarkę w dobrze strzeżonym miejscu i nie miał zamiaru jej wydać na pierwsze wezwanie i to za darmo. Joanna, jej brat Pierre d'Arc oraz Jean d'Aulon zostali doprowadzeni do fortu Clairvoix przez bastarda Wandomme, wasala i dowódcę Jana Luksemburskiego. Filip Dobry i Jan Luksemburski postanowili przenieść ich do zamku Beaulieu-les-Fontaines, posępnej fortecy w pobliżu Noyon. 6 czerwca Filip Dobry i jego młoda żona, Izabela Portugalska, udali się tam. Księżna zapragnęła zobaczyć się z Dziewicą. Sprowadzono Joannę do Noyon. Żaden kronikarz nie zainteresował się tym spotkaniem. Jest rzeczą prawdopodobną, że księżna Izabela współczuła Joannie, rozumiała jej roz- 193 JOANNA D'ARC pacz i wymogła na mężu przeniesienie uwięzionej do mniej surowego miejsca. Jest też możliwe, że wpłynęła na niego tak, iż przebaczył Joannie pierwszą próbę ucieczki. W czasie procesu Joanna opowiedziała, że udało jej się zamknąć strażników w wieży i z pewnością by uciekła, gdyby klucznik fortecy jej nie rozpoznał. Przeniesiono ją zatem do zamku Beaurevoir, potężnej twierdzy będącej własnością Domu Luksemburskiego od 1270 roku. Jej brat i intendent pozostali prawdopodobnie w Beaulieu. Bastarda Wandomme szczodrze wynagrodzono za stratę więźniarki. W Beaurevoir niewola była lżejsza. Jeanne de Bethune, żona Jana Luksemburskiego, oraz Jeanne de Bar, jego córka (z pierwszego małżeństwa), oraz Joanna Luksemburska, ich ciotka, poczuły prawdziwą sympatię do Dziewicy. Wysłuchiwały jej zwierzeń, użalały się nad jej losem i z pewnością ją podziwiały. Zresztą Joanna Luksemburska była niegdyś damą dworu królowej Francji i jedną z matek chrzestnych Karola VII. Nie kryła nawet swej sympatii dla stronnictwa profrancuskiego i często bywała skłócona ze swym siostrzeńcem, który czyhał na jej spadek. Jako siostra świątobliwego kardynała Piotra Luksemburskiego, sama była bardzo pobożna, co zbliżało ją do Joanny d'Arc. Ta opowiedziała zresztą swoim sędziom, że szlachetne panie Luksemburskie podarowały jej strój kobiecy i zachęcały, by go nosiła. Odparła, że jeszcze nie nadszedł na to czas, gdyż „nie dostała jeszcze zwolnienia od Pana Naszego". I dodała: „Gdybym miała zmienić strój, z pewnością raczej uczyniłabym zadość prośbie obu tych dam niż innych, które są we Francji, z wyjątkiem mojej Królowej". To wystarczy, by nabrać pewności, że ich sympatia była wzajemna. Zresztą panna Luksemburska nieustannie prosiła siostrzeńca, aby nie wydawał Joanny Anglikom. Jan Luksemburski nie miał takich skrupułów, ale wahał się, a to z dwóch powodów. Jako przetrzymujący Joannę (w zastępstwie Bastarda Wandomme, który ją pojmał) i wasal księcia Burgundii nie podejmował żadnej decyzji bez rozkazu swego seniora. Z kolei, wydając Joannę Anglikom, ryzykował niezadowolenie ciotki, która mogłaby unieważnić testament, sporządzony na jego korzyść. Dylemat, jaki przed nim stanął, niełatwo było rozwiązać! Był kawalerem Złotego Runa, niemniej jednak nie nękały go wątpliwości natury rycerskiej. Chodziło mu wyłącznie o to, by nie zniechęcić do siebie swego seniora, a zarazem nie stracić okazałego spadku po ciotce. Zatem korzystne dla niego było wyczekiwanie, aż sprawa sama dojrzeje. Nie było mu więc spieszno odpowiedzieć na wezwania inkwizytora. Filip Dobry przyjął podobną postawę wobec Uniwersytetu Paryskiego, po to, by zaniepokoić Bedforda i teologów z Paryża, jego wspólników. 194 Sprzedano Joannę W lipcu ludzie z uniwersytetu wrócili do sprawy. Skierowali do „najsłynniejszego księcia Burgundii" żądanie, w którym słodycz pochlebstw miesza się ze stanowczością. „Bardzo wielki i bardzo potężny książę i nasz bardzo szanowany i czczony Panie. Polecamy się bardzo pokornie Twojej szlachetnej wysokości. Jakkolwiek niedawno, nasz bardzo szanowany i czczony Panie, pisaliśmy do Waszej Wysokości, błagając bardzo pokornie o to, by ta kobieta zwana «Dziewicą», pozostająca, z woli Boga, w Twojej władzy, została przekazana w ręce sprawiedliwości Kościoła, aby urządzić jej należyty proces o bałwochwalstwo i inne sprawy dotyczące naszej świętej wiary i aby naprawić zgorszenie, jakie powstało w naszym królestwie za jej sprawą, podobnie jak szkody i niedogodności niezliczone, które z tego wynikły: wszelako nie dostaliśmy na to żadnej odpowiedzi i nie wiemy, czy po to, by przeprowadzić należytą dyskusję na temat tej kobiety, wydano orzeczenie tymczasowe. Ale obawiamy się niezmiernie, że przez fałsz i przewrotność wroga piekielnego, jak też przez złośliwość i podstępy złych ludzi, wasi wrogowie i przeciwnicy dokładają wszelkich starań, jak się powiada, by uwolnić tę kobietę przebiegłymi sposobami i żeby nie została ona usunięta spod Waszej kurateli w jakikolwiek sposób (Boże uchowaj!). Albowiem, w istocie, w osądzie wszystkich dobrych katolików tak wielki uszczerbek w świętej wierze, tak ogromne niebezpieczeństwo, niedogodność i szkody dla wszelkich spraw publicznych tego królestwa nie zdarzyły się za ludzkiej pamięci; jakby to było, gdyby ta kobieta odjechała, przeklętymi drogami, bez należytej odpłaty. Ale to, w istocie, byłoby wielką ujmą na Waszym honorze i bardzo chrześcijańskim imieniu Domu Francji, którego Ty i Twoi bardzo szlachetni potomkowie byliście i jesteście zawsze lojalnymi protektorami i bardzo szlachetnymi członkami. Z tych przyczyn, nasz bardzo potężny i wielki Panie, błagamy Cię na nowo, bardzo pokornie, w imię wiary w Naszego Zbawiciela, o zachowanie Świętego Kościoła i obrony honoru Bożego, jak również dla wielkiej korzyści tego królestwa bardzo chrześcijańskiego, aby Wasza Wysokość zechciała przekazać tę kobietę w ręce inkwizytora wiary i wysłała ją, tak jak błagaliśmy już niegdyś, lub oddała czy też kazała oddać tę kobietę czcigodnemu ojcu w Bogu, księdzu biskupowi Beauvais, do jurysdykcji duchowej, do której została ujęta, aby wytoczyć jej proces w wierze, jak należy, ku chwale Bożej, ku sławie naszej rzeczonej świętej wiary i ku pożytkowi dobrych i szlachetnych katolików i każdej rzeczy publicznej tego królestwa, jak również ku honorowi i chwale Waszej Wysokości, którą Nasz Pan raczy zachować w pomyślności i wreszcie przydać Jej chwały. Napisane...". 195 JOANNA D'ARC Tym razem wykładowcy z uniwersytetu wypowiedzieli się bez ogródek. Joanna nie była już tylko przedmiotem „mocnych podejrzeń"; została jasno określona jako bałwochwalczym i wysłanniczka szatana, jak gdyby wyrok był już wydany. Nie można było wyrazić się jaśniej! Oczywiście Jan Luksemburski również został napomniany przez uniwersytet, jednakże w tonie mniej ugrzecznionym (zob. Aneks I). W tych listach są dwa fragmenty - zresztą zbieżne - na które pozwolę sobie zwrócić uwagę czytelnika: „...Ale obawiamy się niezmiernie, że przez fałsz i przewrotność wroga piekielnego, jak też przez złośliwość i podstępy złych ludzi, wasi wrogowie i przeciwnicy dokładają wszelkich starań, jak się powiada, by uwolnić tę kobietę przebiegłymi sposobami i żeby nie została ona usunięta spod Waszej kurateli w jakikolwiek sposób (Boże uchowaj!)" (list do księcia Burgundii). „...Byłoby to niedozwoloną obrazą Majestatu Boskiego, gdyby sprawy pozostały w tym punkcie, albo gdyby zdarzyło się tak, iżby ta kobieta została uwolniona, stracona dla nas, jak powiada się, że niektórzy nasi przeciwnicy chcą to uczynić, dokładając w tym celu wszelkich starań, sposobami najbardziej przebiegłymi i co gorsza pieniędzmi lub okupem" (list do Jana Luksemburskiego). Kim byli ci przebiegli przeciwnicy, którzy dążyli do uwolnienia Joanny? Kto zdołałby zapłacić okup? Dunois nie miał na to środków. Tylko król mógł zgromadzić niezbędną sumę. Morosini odnotowuje w swym Dzienniku, pod datą 15 grudnia 1430 roku, że gdy tylko „Delfin" dowiedział się o ujęciu Joanny i o pogłoskach, że Anglicy ją odkupią, wysłał posłańców do księcia Burgundii: apelował do niego, by za nic w świecie nie wydawał Joanny i groził mu represjami wobec więźniów, których przetrzymywał. Morosini zawdzięczał tę informację swoim agentom we Francji, a ci nie mieli zwyczaju konfa-bulować i czerpali wiedzę z najlepszych źródeł. Wbrew przyjętej opinii, zgodnie z którą Karol VII zostawił Joannę d'Arc swemu losowi, wydaje się pewne, że uczynił wszystko, co możliwe, aby ją uwolnić. Jest rzeczą prawdopodobną, że Filip Dobry i Jan Luksemburski zażądali zawrotnego okupu, tym bardziej że wiedzieli doskonale, iż król nie ma pieniędzy. Niestety, nie pozostał żaden ślad działań Karola VII. Może próbował wysłać oddział w celu uwolnienia uwięzionej. Czy przypadkiem powierzył Dunoisowi w grudniu 1430 roku zdobycie Louviers, miasta położonego w pobliżu Rouen? W każdym razie ludzie z uniwersytetu i ich przyjaciele, Anglicy, traktowali te próby bardzo serio. Oni także byli dobrze poinformowani. Na ogół fałszywa opinia historyków bierze się z listu Regnaulta de Chartres do mieszkańców Reims, w którym dość pogardliwie wyraża się on o Joannie, twierdząc, że dostała się do niewoli, ponieważ nie chciała usłuchać niczyjej rady i robiła wszystko „wedle swego chcenia". Jak wiadomo, nie darzył jej zbytnią sympatią. Nie jest to powód, aby sądzić, że był wyrazicielem uczuć króla. X 196 Sprzedano Joannę Biskup Pierre Cauchon, któremu Bedford zlecił prowadzenie całej sprawy, bardzo się bał, że zdobycz wymknie mu się z rąk. Obawiał się działań przeciwnika. Nie poprzestał na zainspirowaniu autorów powyższych listów, lecz udał się do Compiegne na spotkanie z Filipem Dobrym i Janem Luksemburskim. Jako rutynowany prawnik i wielki formalista był na tyle ostrożny, że do akt procesu dołączył upomnienie, jakie w tej okoliczności skierował do nich, i pozew, sporządzone zgodnie z przepisami prawnymi: „Upomnienie wydane przez nas, biskupa, do rzeczonych panów, księcia Burgundii i Jana Luksemburskiego: Oto czego domaga się biskup Beauvais od księcia Burgundii i Bastarda Wandomme, przez króla, pana naszego i przez niego samego, jako biskupa Beauvais: Niechaj ta kobieta, którą nazywa się powszechnie Joanną «Dziewicą», więźniarka, zostanie wysłana królowi, aby ją wydano Kościołowi w celu wytoczenia procesu, ponieważ jest podejrzana i oskarżona o popełnienie wielu zbrodni, takich jak czarnoksięstwo, bałwochwalstwo, inwokacje do szatana i wiele innych, tyczących się naszej wiary i przeciw niej skierowanych. I chociaż nie powinna być uważana za jeńca wojennego, jak się wydaje, zważywszy na wszystko, co powiedziano, niemniej jednak, aby wynagrodzić tych, którzy ją pojmali i przetrzymują, król chce łaskawie dać im sumę 6000 franków i rzeczonemu Bastardowi, który ją pojmał, dać i przyznać rentę, aby mógł się utrzymać, w wysokości 200 czy 300 funtów. Item, rzeczony biskup domaga się w swoim imieniu od wzmiankowanych i każdego z osobna, jako że ta kobieta została ujęta w jego diecezji i podlega jego jurysdykcji duchownej, niechaj zostanie mu wydana, aby wytoczył jej proces jak należy. Jest gotów przedsięwziąć przy pomocy inkwizytora wiary, i, jeśli to będzie konieczne, przy pomocy doktorów teologii i prawa kanonicznego oraz innych osób wprawionych w sztuce sądzenia, tak jak materia wymaga, aby dojrzale i należycie postępowali ku chwale wiary i ku pouczeniu wielu, którzy zostali nadużyci i wykorzystani w tej materii przez tę kobietę. Item, i wreszcie, jeśli rzeczonym sposobem nie zechcą i nie zgodzą się usłuchać tego, co zostało powiedziane, chociaż pojmanie tej kobiety nie jest porównywalne z pojmaniem króla, książąt i innych ludzi wyższych stanów (jednakowoż, jeśli ludzie takich stanów zostali ujęci, niezależnie od tego czy to król, delfin czy inni książęta, król mógł ich wykupić jeśli zechciał, dając temu, kto ich uwięził, 10 000 franków, wedle prawa, obyczaju i zwyczaju we Francji), rzeczony biskup wzywa i domaga się od wymienionych, w swym imieniu i w imieniu króla, by rzeczona Dziewica została mu dostarczona, dając w gwarancji wymienioną sumę 10 000 franków 197 JOANNA D'ARC w całości i do końca. I rzeczony biskup, w swym własnym imieniu, zgodnie z formą i karami prawnymi, domaga się, aby została mu oddana i dostarczona wedle powyższego". Pozwanie dla księcia Burgundii figuruje w Aneksie II. Biskup Pierre Cauchon był człowiekiem złotoustym. A jednak nie otrzymał ostatecznej odpowiedzi, choć i nie spotkał się z odmową. Propozycja była kusząca dla Jana Luksemburskiego, któremu zawsze brakowało pieniędzy. Dziesięć tysięcy franków to okup jak za księcia, lecz Dziewica warta była tej sumy. Targowanie się tych trzech osobistości należy do bardziej wstydliwych kart historii Francji. Krótko mówiąc, Pierre Cauchon wyruszył do Normandii z półobietnicą, ale jako człowiek sprytny, już teraz wiedział, że wygrał. Wystarczyło nieco cierpliwości i zręczności. Był tego pewien tak dalece, że od razu po powrocie do Rouen zaczął zbierać podatek na zapłacenie okupu. Widzimy w tym rękę regenta Bedforda: to Francuzi „kupią" Joannę i Francuzi poślą ją na stos - a wszystko to dzięki pośrednictwu hrabiego de Beauvais! Joanna Luksemburska ocaliła Dziewicę po raz ostatni, uniemożliwiając Janowi Luksemburskiemu dobicie tego haniebnego targu. Ale, jak co roku, wyruszyła z pielgrzymką do grobu swego brata, świątobliwego kardynała. Joanna d'Arc nie mogła już żywić żadnych złudzeń. Próbowała uciec i skoczyła z wieży, w której ją więziono. Czy dostarczono jej sznur, czy też sama się o niego postarała - nie wiadomo. Upadła niefortunnie i przez trzy dni nic nie jadła. Nie odniosła jednak żadnych obrażeń. Zobaczymy, jak 14 marca sędziowie zinterpretują tę próbę ucieczki i jak Joanna będzie się tłumaczyć. Można się domyślić, jak zagniewany i poruszony był Jan Luksemburski. Musiał wzmóc czujność, ale nie wydaje się, by kazał przykuć więźniarkę łańcuchem. Jest prawdą, że była protegowaną Jeanne de Bethune. Jan Luksemburski zaczął jej grozić, ale z pewnością nie mógł wymóc na niej obietnicy, że nie będzie się starała uciec. Zresztą miał inne zmartwienia. Książę Burgundii przekazał mu dowodzenie oddziałami pod Compiegne, a oblężenie nie przynosiło rezultatów. Guillaume de Flavy i mieszkańcy miasta stawiali Burgundczykom zaciekły opór. Wszystkie ataki zostały odparte! Można by mniemać, że Joanna sekundowała obrońcom! Karol VII ich nie opuszczał. Wysłał posiłki pod dowództwem marszałka de Boussaca. Zaskoczony od tyłu i naciskany przez Francuzów, Jan Luksemburski musiał zwinąć obóz i wycofać się. Dnia 28 października pod murami Compiegne nie było już żadnego Burgundczyka. Jan Luksemburski, wściekły i rozczarowany, wrócił do swego zamku Beaurevoir. Jego ciotka zmarła 18 września. Uznał, że jest zwolniony z przyrzeczenia, jakie jej złożył - że nie wyda Joanny w ręce Anglików. Błagania małżonki nie powstrzymały go. f 198 Sprzedano Joannę Tymczasem Pierre Cauchon działał. Został przywołany do porządku przez swych kolegów z Paryża (zob. Aneks IJJ). Wszystko to było naturalnie uzgodnione. W tym czasie podatek, jakim obłożono Normandczyków, zapełnił kasę. Pierre Cauchon dysponował zatem dziesięcioma tysiącami franków jako sumą uzgodnioną jako okup. Wyruszył do Arras, dokąd przybył również Jan Luksemburski, przywożąc swoją więźniarkę. Zapłacono okup i Joanna została przekazana Anglikom, którzy eskortowali biskupa. Opuściła Arras w ostatnich dniach listopada i została dostarczona do zamku Crotoy u ujścia Sommy. To do Henryka VI lub raczej do kardynała Winchesteru i do Bedforda należało podjęcie decyzji, czy Joanna ma zostać przewieziona do Anglii, czy też powinno się ją przekazać kościelnemu trybunałowi francuskiemu. Ale Bedford i Cauchon już się w tej sprawie porozumieli. W stronnictwie Francuzów wiernych Karolowi VJJ, zapewne również w okupowanej części Francji i nawet w Burgundii, wiele osób nie chciało uwierzyć w to, że Joanna jest w więzieniu. Wydawało im się niemożliwe, że wysłanniczka Niebios, zwycięska Dziewica, została pojmana jak zwykły żołnierz. Tymczasem Claude Gćlu, arcybiskup Embrun, nakazał powszechne modły. W Orleanie, w wielu miastach i miasteczkach odprawiano nabożeństwa za uwolnienie Dziewicy. Prosty lud, który ukochał ją tak, jak ona jego, modlił się za nią, wylewając gorzkie łzy. Ci dzielni ludzie czuli, jak umacnia się w nich nienawiść do Anglików i Burgundczyków. Porażka Filipa Dobrego pod Compiegne cieszyła wszystkich Francuzów. Wielu dawnych towarzyszy Joanny, żołnierzy, chciało z pewnością ją uwolnić, ryzykując nawet własne życie. Nawet jeśli podejmowano takie próby, nie zachowały się żadne wzmianki. Próby te byłyby zresztą i tak skazane na niepowodzenie. Joannę bowiem dobrze strzeżono. ROZDZIAŁ 2 Pierwsze uchybienia 21 listopada 1430 roku Uniwersytet Paryski skierował do „króla Francji i Anglii", Henryka VI, następujące pismo: „Do bardzo wspaniałego księcia, króla Francji i Anglii, naszego bardzo potężnego Pana i Ojca. Wspaniały książę, nasz bardzo potężny i suwerenny Panie i Ojcze, dowiedzieliśmy się, że kobieta zwana «Dziewicą» jest obecnie w Twojej władzy; cieszymy się niezmiernie z tego, ufając w Twoje prawo do tego, aby postawić tę kobietę przed sądem, naprawić wielkie zło i zgorszenie, jakie wynikło w królestwie z tej okazji, z uszczerbkiem dla honoru Bożego, naszej świętej wiary i całego Twego dobrego narodu. A ponieważ to nasze przede wszystkim jest zadanie, zgodnie z naszą profesją, wykorzenić takie jawne nieprawości, zwłaszcza kiedy od nich cierpi nasza wiara katolicka, nie możemy nie zauważyć w przypadku tej kobiety długiego opóźnienia sprawiedliwości, co nie może się podobać żadnemu chrześcijaninowi, Waszej Królewskiej Mości jeszcze mniej niż innym, z powodu wielkiego zobowiązania, jakie masz wobec Boga, w uznaniu wysokich dóbr, honorów i godności, które udzielił Waszej Miłości. I chociaż wielokrotnie pisaliśmy do Ciebie w tej sprawie, a także i teraz, nasz wielce potężny Panie i Ojcze, przedstawiając stale bardzo pokorne i lojalne zalecenie, aby nie odnotowano żadnego zaniedbania w tej materii - tak użytecznej i nieodzownej, błagamy jak najpokorniej, w imię Pana Naszego Jezusa Chrystusa i bardzo prosimy Waszą Miłość, aby spodobało się nakazać rychłe przekazanie tej kobiety w ręce sprawiedliwości kościelnej, to 200 Pierwsze uchybienia znaczy wielebnego ojca w Bogu, naszego czcigodnego biskupa i hrabiego de Beauvais, i również w ręce inkwizytora na Francję, do którego wiedza 0 tych złych uczynkach szczególnie należy, zwłaszcza w tym, co dotyczy naszej wiary, po to, aby drogą rozsądku przeprowadzono dyskusję na temat zarzutów jej stawianych, i taką naprawę spowodowano, jak w tym przypadku należy, zachowując świętą prawdę naszej wiary i usuwając z serc Waszych dobrych, lojalnych chrześcijan wszelki błąd i gorszący pogląd. I wydaje nam się rzeczą stosowną, jeśli tak się spodoba Waszej Wysokości, żeby ta kobieta została sprowadzona do tego miasta [Paryża], aby wytoczyć jej proces zdecydowanie i z pewnością; albowiem kierowana przez magistrów, doktorów i inne szacowne osobistości będące w wielkiej liczebności dyskusja będzie miała większy rozgłos niż wtedy, gdyby była przeprowadzona w innym miejscu; i trzeba, aby naprawa zgorszenia została dokonana w tym miejscu, w którym fakty były rozpowszechniane i nadmiernie znane. Czyniąc to, Wasz Majestat zachowa wielką lojalność wobec suwerennego 1 Boskiego Majestatu, który zechce udzielić Waszej Miłości trwałej pomyślności i wiecznej szczęśliwości. Napisane w Paryżu, w naszym zgromadzeniu powszechnym, które odbyło się w Saint-Mathurin, 21 listopada roku 1430. Wasza bardzo pokorna i oddana córka: Uniwersytet Paryski. Również podpisano: Hebert". Pomińmy tu nieprzyzwoitą radość przedstawicieli uniwersytetu, którzy dowiedzieli się, że Joanna nareszcie znalazła się w rękach Anglików. Należy zapamiętać, że to bogobojne gremium domagało się jawnie, aby to jemu właśnie przypadł zaszczyt jej osądzenia. Prosili króla Anglii, aby ją wysłał do Paryża i jak najrychlej oddał „sprawiedliwości Kościoła", po to, by zorganizować wielki proces. Dali do zrozumienia królowi Francji i Anglii, że wyrok wyrażony przez tylu słynnych uczonych teologów miałby „większy rozgłos" i lepiej służyłby „świętej prawdzie", czyli w domyśle polityce angielskiej. Cauchon nie miał takiego zamiaru; Bedford, jego wspólnik, również nie. Oczywiście obaj pragnęli wielkiego procesu, którym mogliby kierować wedle swej woli; nie chcieli pojedynków słownych, które uprawiali teologowie z Paryża. Chodziło im o zlikwidowanie Joanny i o zniesławienie Karola VII, jako że to jej właśnie zawdzięczał koronę. „Święta prawda" mało ich obchodziła; postanowili respektować reguły postępowania sądowego - nie ducha prawa, ale jego literę - by proces religijny przekształcić w to, co w istocie było procesem politycznym. A wówczas, jak mniemali, zasialiby zwątpienie w stronnictwie Karola VII i przez to osłabili jego pozycję. Biskup i regent byli wystarczająco inteligentni, żeby nie uwierzyć w ani jedno słowo z oskarżeń stawianych Joannie. Przywodzi to na myśl kłamliwe oskarżenia, jakie 201 JOANNA D'ARC Filip Piękny i Nogaret rzucali pod adresem papieża Bonifacego VIII i zakonu templariuszy. Procedura była taka sama: zniesławiano tych, których chciano zgubić. Inny rys wspólny: templariusze byli, podobnie jak Joanna, sądzeni i skazani przez sąd inkwizycyjny i wielu z nich spłonęło na stosie. I w tym przypadku polityka przebrała się w szaty religii. Stosowano te same środki nacisku i te same tortury! Bedford doceniał gorliwość profesorów uniwersytetu, ale nie ufał paryża-nom. Wiedział doskonale, że znajdowali się wśród nich członkowie aktywnego stronnictwa armaniaków, i to mimo straszliwych represji: egzekucji na placu de Greve, tortur, topienia w Sekwanie. Gdyby Joannę uwięziono w Paryżu, można by się obawiać uprowadzenia czy nawet groźnej rebelii. Postanowił więc, że proces odbędzie się w Rouen i że trybunałowi będzie przewodniczył biskup Cauchon. 3 stycznia 1431 roku wysłał, w imieniu Henryka VI, następującą dwuznaczną odpowiedź Uniwersytetowi Paryskiemu: „Henryk, z Bożej łaski król Francji i Anglii, wszystkim tym, którzy będą czytać te słowa, przesyła pozdrowienie. Jest dość powszechnie wiadome, że od pewnego czasu kobieta, która każe siebie nazywać Joanną «Dziewicą», porzuciwszy swój ubiór niewieści, wbrew prawom boskim, co jest niemiłe Bogu, potępione i zakazane wszelkim prawem, przywdziała, ubrała się i uzbroiła wedle stanu i stroju męskiego, zamyśliła i dokonała okrutnych mężobójstw i, jak powiadają, twierdziła, mamiąc prosty lud, aby go uwieść i nadużyć, że została wysłana przez Boga i że poznała boskie tajemnice, i głosiła także inne niebezpieczne nauki, wielce szkodliwe dla naszej świętej wiary i gorszące. Podczas gdy dokonywała tych nadużyć i wrogich czynów przeciwko Nam i Naszemu ludowi, została ujęta pod bronią, w okolicy Compiegne, przez Naszych lojalnych poddanych i jako uwięzioną doprowadzono ją przed Nasze oblicze. A ponieważ przez wielu była uważana za podejrzaną o przesądy, fałszywe stwierdzenia i inne zbrodnie obrazy Majestatu Boskiego, jak powiadają, polecił Nam Nasz ukochany i wierny doradca biskup Beauvais, sędzia duchowny i stały rzeczonej Joanny, by została ujęta i zatrzymana w granicach i obrębie jego diecezji; jednocześnie wezwała nas nasza bardzo droga i ukochana córka, Uniwersytet Paryski, abyśmy zechcieli wydać, dać i dostarczyć tę Joannę rzeczonemu wielebnemu ojcu w Bogu, aby ją przesłuchał i zbadał na okoliczność tych przypadków, aby postąpić przeciwko niej, zgodnie z ordonansami i dyspozycjami prawa Boskiego i kanonicznego, przez tych, którzy są do tego powołani. Właśnie z tej przyczyny, dla poszanowania i honoru imienia Bożego, obrony i chwały Świętego Kościoła i wiary katolickiej, chcemy pokornie się poddać, jak prawdziwi i korni synowie Świętego Kościoła, żądaniom i orzeczeniom rzeczonego wielebnego ojca w Bogu i wezwań doktorów i magistrów naszej rzeczonej córki, Uni- / 202 Pierwsze uchybienia wersytetu Paryskiego. Zatem rozkazujemy i przyznajemy, tyle razy, ile uzna za stosowne rzeczony wielebny ojciec w Bogu, aby ta Joanna została mu wydana i dostarczona przez naszych ludzi i oficerów, którzy jej strzegą, aby ją przesłuchać, wybadać i aby wytoczyć jej proces, według Boga, rozumu, prawa Boskiego i kanonicznego, przez rzeczonego wielebnego ojca w Bogu. Wobec czego wydajemy polecenie naszym ludziom i oficerom, którzy strzegą Joanny, by ją wydali i dostarczyli rzeczonemu wielebnemu ojcu w Bogu, bez odmowy i sprzeciwu, tyle razy, ile tego zażąda; i nakazujemy ponadto wszystkim naszym ludziom prawa, oficerom i poddanym, zarówno Francuzom, jak i Anglikom, aby nie stawiali, ani faktem, ani w inny sposób, przeszkód, ani kłopotów rzeczonemu wielebnemu ojcu w Bogu i innym, którzy są i będą wyznaczeni do asystowania, zajmowania się i uczestniczenia w rzeczonym procesie: ale jeśli o to zostaną poproszeni przez rzeczonego wielebnego ojca w Bogu, udzielą im straży, pomocy, obrony, ochrony i wygody pod groźbą ciężkiej kary. Wszelako mamy zamiar odzyskać i przejąć tę Joannę, jeżeli się zdarzy, że nie zostanie powołana i dotknięta rzeczonymi przypadkami lub niektórymi z nich czy innymi związanymi lub dotyczącymi naszej wiary. Aby o tym zaświadczyć, daliśmy naszą należytą pieczęć z braku dużej. Wydano w Rouen, 3 dnia stycznia roku Pańskiego 1431 i naszego panowania 9. Również podpisane: przez króla poprzez jego wielką radę, J. De Rinel". Tak więc prośba Uniwersytetu Paryskiego została odrzucona. Pierre Cauchon otrzymał ipso facto całkowite pełnomocnictwo do zorganizowania procesu Joanny, pod pretekstem że została ona jakoby ujęta na terenie jego diecezji. Diecezji, z której go wypędzono! W myśl przepisów inkwizycyj-nych trybunał miał zasiadać w Beauvais. Cauchon obszedł ten problem. Kapituła katedry w Rouen przydzieliła mu fikcyjne terytorium. Ten grubymi nićmi szyty manewr został potwierdzony zgodnie z przepisami i dołączony do akt procesu (zob. Aneks IV). W tym czasie Joanna znajdowała się już w Rouen. Biskup wysłał eskortę do Crotoy, która miała odebrać uwięzioną. Przeprawiono się przez ujście Sommy i zatrzymano w Saint-Valery. Pozostało jeszcze jakieś sto kilometrów. Następne etapy to niewielkie miasto Eu i port Dieppe. Joanna dotarła do Rouen 24 grudnia (1430). Była już tylko „kobietą zwaną Dziewicą". Osadzono ją w wieży zamku Bouvreuil, który został niegdyś zbudowany przez Filipa Augusta, a obecnie stanowił rezydencję hrabiego Warwicka, gubernatora Normandii. Ta wieża, obecnie nie istniejąca, stanowiła zwieńczenie fortyfikacji i zwrócona była w stronę wsi. Joanna zajmowała dość obszerną celę, w której znajdowało się jedno okno, ustęp i drzwi wychodzące na schody. Okno było wąskie 203 JOANNA D'ARC i przesłonięte grubą kratą; sączyło się przez nie mdłe światło. Warwick powierzył więźniarkę trzem strażnikom - stajennemu Johnowi Greyowi, Johnowi Berwoitowi i Williamowi Talbotowi. Pomagało im pięciu houspa-illeurs, żołnierzy najgorszego autoramentu, agresywnych i ordynarnych. Wszyscy zobowiązali się pod przysięgą pilnować jej w sposób niezwykle rygorystyczny. Trzech przebywało z nią w celi przez całą noc. W ciągu dnia dwaj stali bez przerwy pod jej drzwiami. Ludzi tych wybrano nieprzypadkowo. Nękali Joannę wyzwiskami i szyderstwami, z rechotem grozili jej najgorszymi torturami i śmiercią. Bała się, że zostanie zgwałcona podczas snu i poprosiła Cauchona, by przeniesiono ją do więzienia kościelnego i żeby pilnowały jej kobiety. Czy można sobie wyobrazić, czym było dla niej to ostatnie w jej życiu Boże Narodzenie? Modliła się, podczas gdy strażnicy obrzucali ją wyzwiskami, wymyślali jej od wszetecznic, armaniackich kurew i diablic. W Beaulieu, a przede wszystkim w Beaurevoir, miała lepsze warunki. W Crotoy traktowano ją jak więźnia wojennego. Jednakże tutaj, w Rouen, przykuto ją do łańcucha zamykanego na kłódkę. Anglicy bali się jej tak, że zamówili u kowala Etienne'a Castille'a żelazną klatkę, w której zamknięto by ją na stojąco, a jej szyja, ręce i nogi w kostkach byłyby ujęte w obręcze*. Jednakże nie wydaje się, aby z tej klatki, sporządzonej na miarę Joanny, skorzystano. Księżna Bedford współczuła Joannie. Kazała zbadać ją matronom, które potwierdziły, że była dziewicą. Interweniowała u Warwicka, który wydał rozkaz strażnikom, aby traktowali więźniarkę z szacunkiem. To badanie nie ułatwiło sprawy biskupowi. Wolałby, aby szlachetna księżna nie interweniowała. W każdym razie, gdyby matrony stwierdziły, że Joanna nie jest już dziewicą, strażnicy z pewnością by ją zgwałcili. Nie należy sądzić, że Joanna uniknęła uwięzienia w żelaznej skrzyni z pobudek humanitarnych. Biskup myślał zapewne, że nie zniosłaby tego reżymu, zachorowała lub oszalała. A przecież Dziewica musiała być w takim stanie, by mogła stanąć przed trybunałem, który biskup próbował skompletować; odpowiedzi oskarżonej musiały być spójne. Z punktu widzenia Cauchona proces miał być bez zarzutu. Jednak popełnił on już wiele nieprawidłowości, z których najpoważniejszą było osadzenie Joanny w więzieniu świeckim. Ponadto zmusił ją także do noszenia męskiego stroju i był to jego najważniejszy argument przemawiający za jej skazaniem! Przygotowywał się zresztą do popełnienia jeszcze jednej niegodzłwości. Starając się działać zgodnie z prawem, wysłał śledczych w rodzinne strony Joanny. Ich misją było wypytywanie ludzi, * Zeznania Jeana Massieu, woźnego trybunału, z 17 grudnia 1455 roku (proces rehabilitacyjny) i Pierre'a Cusąuela, mieszczanina z Rouen. 204 Pierwsze uchybienia którzy ją znali, na temat jej przeszłości, obyczajów, praktyk religijnych. Potwierdzili to w 1456 roku mieszkańcy Domremy oraz Jean Moreau, który pochodził z tego samego miasteczka i osiedlił się w Rouen. Podczas trwania procesu Joanny poznał pewnego notabla lotaryńskiego, przybyłego do Rouen, „gdyż specjalnie wysłano go, aby przeprowadził śledztwo w rodzinnych stronach Joanny, dowiedział się, co o niej mówią. Zebrał to i przywiózł księdzu biskupowi Beauvais, mając nadzieję na jakieś zadośćuczynienia za starania i koszty, jakie poniósł. Jednak biskup nazwał go zdrajcą i złym człowiekiem i rzekł mu, że źle się wywiązał z zadania, które mu powierzono. Nasz człowiek się skarżył - nie mógł uzyskać zapłaty, powiadał, dlatego że jego informacje ponoć były nieprzydatne dla biskupa. Powiedział mi rzeczywiście, że przez cały czas trwania tego śledztwa nie znalazł w Joannie niczego, czego nie chciałby znaleźć u swej rodzonej siostry, chociaż prowadził śledztwo w pięciu czy sześciu parafiach wokół Domremy oraz w samym Domremy. Człowiek ten powiedział, że dowiedział się, iż Joanna była bardzo pobożna i uczęszczała do kapliczki, gdzie miała zwyczaj zanosić wieńce pod obraz Matki Boskiej, który się tam znajdował i że zdarzało się jej pilnować bydła jej ojca..."*. Temu człowiekowi, nieznanemu z nazwiska, pomagali franciszkanie. Biskup Cauchon miał nadzieję uzyskać nieprzychylny raport. Można zatem zrozumieć jego rozczarowanie i irytację. Dopilnował, aby raport ten nie dostał się do akt. Zobaczymy później, jakie oświadczenia złożył na ten temat, zwiększając swoją niegodziwość o kłamstwa. Joanna była przedmiotem wielkiego zainteresowania. Szydzono z tej, której nie zdołano pokonać. Pewnego dnia odwiedzili ją znakomici goście: kanclerz Anglii (na Francję), biskup Therouanne i brat Jana Luksemburskiego, oraz konetabl Francji (na Anglię), Humphrey, hrabia Staffort. Towarzyszył im hrabia Warwick. Biskup-kanclerz ośmielił się powiedzieć: .Joanno, przybyłem, by cię uwolnić w zamian za okup, pod warunkiem, że obiecasz nie walczyć przeciwko nam". Odparła: „W imię Boże, kpicie sobie ze mnie; wiem dobrze, iż nie macie na to ani chęci, ani władzy". I dodała: „Wiem doskonale, że umrę z raje tych Anglików, gdyż sądzą oni, iż przez moją śmierć zdobędą królestwo Francji; ale kiedy będzie ich i sto tysięcy więcej niż obecnie, nie dostaną królestwa!". Hrabia Staffort wydobył swój sztylet. Chciał się na nią rzucić; Warwick jednak nie dopuścił to tego, by ją zabił. 'Zeznanie z 10 maja 1456 roku. ROZDZIAŁ 3 Wstępne konsultacje Kim był Pierre Cauchon? Urodził się w Reims około 1371 roku, miał zatem jakieś sześćdziesiąt lat. Inteligentny, ukończył z powodzeniem studia. Otrzymał licencjat z prawa kanonicznego, był magistrem teologii i rozpoczął karierę jako profesor na Uniwersytecie Paryskim. Koledzy wybrali go na rektora w 1403 roku. Ambitny, pozbawiony skrupułów, czasem zachłanny, ale przede wszystkim żądny honorów, gromadził prebendy i szukał okazji, by odegrać większą rolę. Dołączył do stronnictwa reformatorów, które chronił książę Burgundii, był jednym z organizatorów buntu pospólstwa paryskiego pod przywództwem Simona Caboche'a w 1413 roku. Wypędzony z Paryża w roku następnym, wstąpił na służbę do księcia Burgundii i jako jego wysłannik uczestniczył w soborze w Konstancji. Gorąco polecany przez Filipa Dobrego, został w 1420 roku biskupem-hrabią Beauvais. Książę był obecny w czasie jego intronizacji. Nie można bynajmniej powiedzieć, że wykazał się apostolską gorliwością na nowym stanowisku, czy żeby starał się naprawić nieco rozwiązłe obyczaje duchowieństwa. Załatwił natomiast synekurę swemu służącemu i sekretarzowi. Zresztą niewiele przebywał na terenie swej diecezji, gdyż z racji sojuszu angielsko-bur-gundzkiego został wciągnięty do stronnictwa angielskiego. Wstąpił na służbę do Henryka VI, który mianował go doradcą króla i wicekanclerzem. Po przedwczesnej śmierci króla został prawą ręką Bedforda. Ale w polityce zdarzają się nagłe zwroty i przede wszystkim kolaboracje z wrogiem. Gdy mieszkańcy Beauvais pozbyli się swego garnizonu angielskiego, musiał uciekać i schronił się w Rouen. Bedford wyznaczył mu hojną płacę, aby wyna- 206 Wstępne konsultacje grodzić mu utratę dóbr. Powierzał mu też ważne zadania. Proces Joanny d'Arc był jednym z nich. Cauchon był podwójnie gorliwy, gdyż na arcybi-skupstwie Rouen był wakat, a Bedford niemal mu je obiecał. Był wówczas bardzo bogaty. Wyliczenie jego kanonii i prebend znużyłoby czytelnika. Taki był człowiek, który miał zostać głównym sędzią Joanny. Pod niejednym względem przypominał Regnaulta de Chartres, który także był wybitnym wykładowcą. Różnili się od siebie tylko tym, że każdy z nich opowiedział się za inną partią. Cauchon był Francuzem-„zaprzańcem"; uznał, że więcej zyska, jeśli opowie się po stronie Anglików. Regnault de Chartres pozostał wierny Karolowi VII, ale jakby się zachował, gdyby Joanna d'Arc nie zdołała wyzwolić Orleanu? Z pewnością opowiedziałby się za Burgundią, od dawna bowiem starał się wszystkim dogodzić pod pozorem działania na rzecz pokoju. Obaj przebyli ten sam cursus hono-rum. Obaj traktowali pogardliwie tę młodą nieuczoną wieśniaczkę, która uważała się za wysłanniczkę Niebios i która budziła w Anglikach taki lęk. Gdy Regnault dowiedział się o egzekucji Joanny, miał czelność napisać, że „Bóg dopuścił, by została ujęta, albowiem pyszniła się swymi bogatymi strojami, czyniła co chciała i była nieposłuszna Bogu". Co prawda dodał, iż ma to za złe Anglikom. Uznał też za stosowne podstawić pastucha z Gevaudan, którego proroctwa poruszały tłumy. W ten sposób zamierzał zatrzeć pamięć o Joannie. Jest zrozumiałe samo przez się, że nie próbował czynić nic - ani bezpośrednio, ani pośrednio - by ją ocalić. Los jej był mu obojętny. Biskup Pierre Cauchon nie był wyjątkiem. Należał do środowiska uniwersyteckiego i wyższego duchowieństwa, w którym wiedza zmieniała dusze i utwardzała serca, gdzie teologia była jedynie abstrakcyjną nauką zarezerwowaną dla elit. Wykładowców z Paryża łączyła niesłychanie silna więź środowiskowa. Cauchon miał tam wielu przyjaciół. Mógł liczyć na ich wsparcie; był nawet ich rzecznikiem. A zatem odpowiedzialny za śmierć Joanny jest w istocie Uniwersytet Paryski. To tłumaczy subtelne manipulacje, jakich dokonywał Cauchon, kompletując skład swojego trybunału. Ponieważ był logiczny, odwołał się z pewnością do dygnitarzy z Kościoła normandzkiego, ale poprosił też o współudział swoich kolegów paryskich. 9 stycznia 1431 roku, uważanego za pierwszy dzień procesu, biskup zebrał ograniczoną komisję utworzoną z wybitnych uczonych i magistrów; Gillesa, opata Świętej Trójcy z Fecamp, Nicolasa z Jumieges, Pierre'a, przeora Longueville, Raoula Roussela, skarbnika katedry Rouen, Nicolasa de Venderesa, archidiakona Eu, Roberta Le Barbiera, Nicolasa Couppeąues-ne'a i Nicolasa Loiseleura. Należy tu wspomnieć o nich bardziej szczegółowo, gdyż wszyscy mieli doniosły udział w procesie. 207 JOANNA D'ARC Gilles, opat Fecamp, członek zakonu cystersów, był dawnym maitre regent Wydziału Teologii w Paryżu. Naprawdę nazywał się Gilles de Dure-mort. Była to ważna osobistość. Mieszkał w jednej z najpiękniejszych rezydencji Rouen, niewiele dbał o swoje opactwo. Podobnie jak Pierre Cauchon, był doradcą króla Anglii. Nicolas Le Roux, opat Jumieges, benedyktyn, także należał dawniej do środowiska Uniwersytetu Paryskiego. „Wybitny doktor", jako ambasador brał udział w soborach w Pizie, Rzymie i Konstancji. Pierre Miget lub Muguet, benedyktyn, przeor klasztoru Longueville-Gif-fard zdobył stopnie na Uniwersytecie Paryskim. Był doktorem teologii i utrzymywał ścisłe kontakty ze swymi dawnymi mistrzami i kolegami ze studiów. Raoul Roussel był dziekanem Wydziału Dekretałów w Paryżu. Kanonik w Rouen, został skarbnikiem katedry w 1422 roku. Bedford powierzył mu wiele poufnych misji. Nicolas de Yenderes zdobył licencjat z prawa, był przyjacielem Pierre'a Cauchona i jednym z pierwszych duchownych normandzkich, którzy dołączyli do stronnictwa angielskiego. Był wikarym arcybiskupstwa Rouen, ale ponieważ na stanowisku arcybiskupa był wakat, sprawował de facto funkcję arcybiskupa. Robert Le Barbier, magister sztuk i bakałarz teologii, wybitny gramatyk, czerpał jak największe korzyści ze swej przynależności do stronnictwa angielskiego. W istocie przywłaszczał sobie kanonie i plebanie odebrane dobrym Francuzom. Nicolas Loiseleur, dawny magister sztuk w Paryżu, również przywłaszczył sobie kanonię przy katedrze Rouen. Był niezmiernie poważany przez Anglików. Ponieważ Cauchon wziął pod uwagę opcje polityczne swoich doradców, a także ich przeszłość, stanowiska, które w mniejszym lub większym stopniu sobie przywłaszczyli, misje, jakie im powierzali Anglicy, nie narażał się na sprzeciw z ich strony. Wyjaśnił im z pozornym obiektywizmem, że Uniwersytet Paryski i dominikanin Martin Billorin, wikariusz generalny inkwizytora Francji, dowiedziawszy się o uwięzieniu Joanny, poprosili księcia Burgundii i Jana Luksemburskiego o dostarczenie „rzeczonej kobiety okrytej taką niesławą i podejrzanej o herezję" do niego jako jej sędziemu stałemu*. Dobry biskup, pragnąc „działać z wszystkich sił na rzecz chwały i upowszechniania wiary chrześcijańskiej", postanowił przeprowadzić „zgodne z prawem śledztwo", a później podjąć kroki, jakie należały do niego w takich sytuacjach. Gdy podejrzana została przekazana komisarzom króla Anglii, ów „rozpło- * Z tego powodu, że Joanna była jakoby ujęta na terenie diecezji Beauvais. / 208 Wstępne konsultacje mieniony pragnieniem sprzyjania prawdziwej wierze", przekazał ją biskupowi. Następnie biskup poprosił kapitułę Rouen o uprawnienia terytorialne, bez których nie mógł prawomocnie działać. Przedstawił im listy, które już poznaliśmy: list od wikariusza generalnego inkwizytora do księcia Burgundii (z 26 maja 1430 roku); listy Uniwersytetu Paryskiego do księcia Burgundii i do Jana Luksemburskiego (z 14 lipca 1430); wezwanie i pozew doręczony księciu Burgundii i Janowi Luksemburskiemu (z 21 listopada 1430); powołanie z uniwersytetu dla biskupa Cauchona (z tą samą datą); uprawnienia terytorialne wystawione przez kapitułę Rouen (28 grudnia 1430); list króla „Francji i Anglii" na temat przekazania Joanny biskupowi Pierre'owi Cauchonowi (3 stycznia 1431). Słuchając listu z 3 stycznia, sędziowie dowiedzieli się, jakie są prawdziwe zamiary króla Anglii: „...Wszelako jest naszą intencją odzyskać i przejąć tę Joannę, jeśliby się zdarzyło, że nie zostałaby powołana i objęta wymienionymi przypadkami czy niektórymi z nich albo innymi, dotyczącymi naszej wiary". To sformułowanie jest przynajmniej jasne. Król Anglii zgadzał się ochoczo na przekazanie Joanny sędziom duchownym, pod warunkiem że zostanie skazana za herezję, w przeciwnym bowiem razie odbierze im uwięzioną, aby uczynić z nią wedle swojej woli. W każdym razie Joanna była z góry skazana na śmierć lub dożywotnie więzienie. Nie wydaje się, aby podejrzenia króla uraziły sędziów! Kontynuując swoje expose, biskup oświadczył, że „niektóre informacje zebrano" na jego polecenie i uznał też za stosowne zebrać nowe. Wszelako pragnął opinii „słynnych uczonych", których tu zgromadził. Po „delibera-cjach" mistrzowie zaaprobowali wszystkie działania. Następnie, w odpowiedzi na propozycję biskupa, wyznaczyli Jeana d'Estiveta na promotora (oskarżyciela) czy prokuratora generalnego na procesie, Jeana de La Fon-taine'a, jako komisarza śledczego, Guillaume'a Collesa, zwanego Boisguil-laume, i Guillaume'a Manchona jako notariuszy czy „skrybów", a Jeana Massieu jako wykonawcę zaleceń i wezwań do trybunału, czyli jako woźnego. Zatrzymajmy się na chwilę, aby scharakteryzować tych „urzędników specjalnych", dobranych przez biskupa. Jean d'Estivet studiował na Uniwersytecie Paryskim; był kanonikiem i promotorem diecezji Beauvais, kanonikiem Bayeux, ściśle związanym z Pierre'em Cauchonem. Nader wymowny, został przezwany Benedidte. Był tak zawzięty wobec Joanny, że nie wahał się przed zastawianiem na nią nawet najbardziej perfidnych Pułapek. Jean de La Fontaine był duchownym z diecezji Bayeux, dawnym studentem Uniwersytetu Paryskiego, który uzyskał licencjat z dekretałów kanonicznych. Wysłano go do Bedforda w 1422 roku, aby wymógł na'nim utrzymanie przywilejów dla uniwersytetu. Był Francuzem-„zaprzańcem". 209 JOANNA D'ARC A jednak niektórzy świadkowie przesłuchiwani podczas procesu rehabilitacyjnego (1452-1456) przedstawiają go jako przychylnego Joannie. Guil-laume Colles, zwany Boisguillaume, należał do rodziny Colles de Boscguil-laume. Był zarazem notariuszem trybunału inkwizycyjnego Rouen i duchownym w arcybiskupstwie. Był jednym z sygnatariuszy aktu (w 1421 roku), na mocy którego duchowieństwo z Rouen ogłosiło za pozbawionych dochodów tych współbraci, którzy rezydowali na ziemiach poddanych delfinowi, inaczej mówiąc tych, którzy odmawiali uznania władzy króla Anglii. Był również proboszczem Notre-Dame-de-la-Ronde z łaski Bedfor-da. Guillaume Manchon posiadał kanonię Rouen i Evreux, był proboszczem Saint-Martin-de-Virefleur i notariuszem trybunału inkwizycyjnego. Jego zeznanie* miało doniosłe znaczenie dla procesu rehabilitacyjnego. Jean Massieu był proboszczem-dziekanem i syndykiem Dziekanatu Chrześcijańskiego, to znaczy części proboszczów diecezji. Uczestniczył w soborze w Bazylei. List, który uczynił Jeana d'Estiveta promotorem czy prokuratorem generalnym na procesie Joanny, określał drobiazgowo jego obowiązki: „Swoboda, możliwość i uprawnienie występowania przed sądem i poza sądem; występować przeciwko rzeczonej Joannie, dawać, przekazywać, przyznawać, dostarczać, wskazywać paragrafy, przesłuchania, zeznania, narzędzia i inne rodzaje dowodów, oskarżać i demaskować rzeczoną Joannę, poddać ją śledztwu i wypytać, wyciągnąć wnioski, czyli wykonywać, wprowadzać, dostarczać i czynić wszystko to, co jak wiadomo należy do urzędu promotora i prokuratora, zgodnie z prawem i obyczajem". Taki był język prawniczy epoki, ale czy naprawdę tak bardzo się zmienił? List czyniący Jeana de La Fontaine'a doradcą był równie jasny. Powierzono mu powoływanie świadków, zaprzysięganie ich, przesłuchiwanie, oczyszczanie ad cautelam, zlecanie zredagowania i redagowanie na piśmie ich zeznań, a więc miał „czynić jednym słowem wszystko, co doradca, komisarz i śledczy należycie wprowadzony może i powinien czynić, wszystko, co uczynimy sami i możemy uczynić, gdybyśmy działali osobiście na jego miejscu". Oznaczało to, że biskup Pierre Cauchon scedował na niego obowiązek przesłuchiwania Joanny, gdyż nie było innych świadków poza nią samą! List powołujący notariuszy-protokolantów nie wywołuje szczególnych komentarzy, poza tym, że przyznawał im możność dostępu do Joanny i zadawania jej pytań. Władza przyznana Jeanowi Massieu polegała na tym, że po prostu został zwykłym woźnym. Do niego należał przede wszystkim obowiązek przyprowadzania Joanny z więzienia i odprowadzania jej tam po posiedzeniach sądu. * Ściślej rzecz biorąc - zeznania. 210 Wstępne konsultacje Te opracowane naprędce listy dołączono do akt procesu wraz z innymi dokumentami przedłożonymi do zbadania „znamienitym doktorom". Biskup mógł sobie pogratulować ich przychylności. 11 stycznia 1431 roku zebrał ich na nowo w swej rezydencji. Dołączył do nich Williama Hetona (lub Haitona), Anglika, doradcę i sekretarza króla Anglii. Może powołał siebie samego na obserwatora, gdyż wszystkie te formalności prawne musiały irytować gubernatora Warwicka. W czasie tego posiedzenia biskup zapoznał wszystkich z „informacjami poczynionymi w rodzinnych stronach tej kobiety i gdzie indziej, podobnie jak z niektórymi wspomnieniami spisanymi na różne tematy, jednymi wymienionymi w tej informacji, innymi odwołującymi się do krążących pogłosek". Jakie były naprawdę te informacje? Nie dowiemy się tego nigdy, albowiem biskup zaniechał dołączenia ich do akt procesu, zresztą dziwnie krótkich, zważywszy czas trwania tego ważnego posiedzenia. Jest raczej oczywiste, że „ocenzurował" raport przywieziony z Lotaryngii, zachowując z niego tylko to, co mogło skompromitować Joannę, lub zinterpretował w najbardziej niekorzystny sposób świadectwa złożone przez zwykłych ludzi z Yaucou-leurs i Domremy. Co się zaś tyczy informacji „skądinąd", nie wiemy, kim byli ich autorzy. Biskup uzyskał jednak aprobatę wybitnych doktorów. Wyrazili oni opinię, że te informacje były sklasyfikowane i zredagowane w formie zarzutów. Cauchon powierzył to zadanie „niektórym ważnym osobistościom, wyjątkowo biegłym w prawie kanonicznym i cywilnym". 23 stycznia doktorzy zbadali artykuły, które zostały zredagowane w ciągu poprzednich dni. Uznali je za „dobre, dobrze zrobione, zredagowane należycie". Zażądali od biskupa, aby przystąpił, kiedy zechce „do [zbierania] informacji wstępnych na temat faktów i wypowiedzi uwięzionej". Powierzył to zadanie komisarzowi, Jeanowi de La Fontaine'owi. Upłynęły jeszcze trzy tygodnie (od 23 stycznia do 13 lutego), zanim komisja się zebrała. Ta zwłoka nie dziwi. Być może w czasie posiedzenia z 23 stycznia wystąpiły jakieś zastrzeżenia, z których akta procesu nie zdają sprawy, albo biskup uznał, że akta zebrane przeciwko Joannie były tak wątłe i niepewne, że proces nie spełniłby zadania, jakim było jej zdyskredytowanie. A może Jean de La Fontaine i jego akolici nie zdołali zebrać pożytecznych dokumentów i świadectw. Tymczasem Cauchon chciał, aby procedura była bez zarzutu, chciał procesu wzorcowego. Chodziło o jego reputację. Jednak naciski Anglików świadczyły o tym, że nie miał wolnej ręki. Postanowił zatem zebrać komisję w dniu 13 stycznia. Znaleźli się w niej nowi członkowie: Jean Beaupere, Jacąues de Touraine, Nicolas Midi, Pierre Maurice, Gerard Feuillet i Thomas de Courcelles. Podczas tego posiedzenia promotor-prokurator Jean d'Estivet, dwaj notariusze-protokolanci i woźny złożyli przysięgę, iż starannie wywiążą się ze swego zadania. Akta procesu 211 JOANNA D'ARC nie mówią nic na temat wymiany poglądów i dyskusji, jaka potem nastąpiła. Należy bowiem wątpić w to, iż biskup zwołał to zebranie w celu odebrania zwykłej przysięgi. Tym bardziej że zapewnił sobie poparcie nowo przybyłych. Jean Beaupere był ważną osobistością, magistrem sztuk, uzyskał też licencjat z teologii; był niegdyś rektorem uniwersytetu podobnie jak Pierre Cauchon dawnym kanclerzem. Brał udział w soborze w Konstancji. Kolekcjonował kanonie i był opłacany przez Anglików. W procesie Joanny odegrał pierwszoplanową rolę i zapewnił łączność między Uniwersytetem Paryskim i trybunałem w Rouen. Jacąues de Touraine, alias Le Teissier, był maitre regent teologii, znanym z wiedzy i licznych cnót. Nicolas Midi cieszył się nie gorszą reputacją. Zdobył licencjat z teologii, został mianowany kanonikiem Rouen przez króla Anglii. Zasługiwał ze wszech miar na zaufanie Bedforda z powodu usług, jakie mu oddał. Pierre Maurice był zapewne najwybitniejszym umysłem z całego tego areopagu zebranego przez Cauchona. Był uczonym, bibliofilem i stał u progu wielkiej kariery. Zdobył pierwsze miejsce przy zdobywaniu licencjatu z teologii i magisterium, otrzymał od Anglików kanonię w Rouen. Następnie otrzymał probostwa w Saint-Sebastien-de-Preaux, Yerville i Paluel. Był również przełożonym kaplicy przy katedrze w Rouen. Gerard Feuillet był mniej błyskotliwy. Wykładał teologię na Uniwersytecie Paryskim. Współpracował przy redagowaniu aktu oskarżenia, jaki przedstawiono Joannie. Thomas de Courcelles był młodym uczonym uniwersyteckim; on również miał przed sobą wielką przyszłość. Cieszył się całkowitym zaufaniem Pierre'a Cauchona, który powierzył mu zadanie tłumaczenia procesu Joanny na łacinę i w ten sposób pozostawił po sobie ten pomnik hipokryzji przyszłym pokoleniom. Courcelles wykorzystał to i wygładził pewne szczegóły, które mu zawadzały. Sprzymierzony z Anglikami, zmienił całkowicie front, gdy Karol VII ponownie opanował Paryż. De Courcelles'a podziwiano za elokwencję i rozległą wiedzę. Dni 13, 14 i 15 lutego zostały w aktach procesu opisane zaledwie w trzech linijkach. Napisano jedynie, że Jean de La Fontaine i obaj notariusze przystąpili do wstępnego przesłuchania, co jest mało prawdopodobne. 19 lutego Jean de La Fontaine złożył swoje pismo procesowe oraz zeznania hipotetycznych świadków. Doktorzy, po „rozpatrzeniu z zaciekawieniem" tego dokumentu, „dyskutowali go, a nawet rozważali". Wreszcie wyrazili pogląd, że istnieją dostateczne podstawy, aby wszcząć proces i wezwać uwięzioną przed trybunał. Biskup przystał na to. Wówczas postanowiono, a jest to co najmniej dziwne, włączyć inkwizytora Francji do / 212 Wstępne konsultacje procesu „po to, by sprawa była prowadzona należycie i zbawiennie, z uwagi na Stolicę Apostolską...". Tymczasem, ponieważ inkwizytor Francji rezydował w Paryżu, postanowiono wezwać Jeana Le Maitre'a. Jean Le Maltre (lub Le Maistre) był bakałarzem teologii, przeorem klasztoru dominikanów w Rouen i wikariuszem inkwizytora Francji w tej diecezji. Do tej pory, jak się zdaje, nie był zainteresowany sprawą Joanny d'Arc, choć znajdowała się w jego gestii. Wręcz przeciwnie, sprawiał wrażenie człowieka, który raczej pragnie uchylić się od tego za wszelką cenę. Musiał jednak usłuchać wezwania biskupa właśnie 19 lutego, po południu. Cauchon poprosił go o udział w posiedzeniu trybunału, „abyśmy wspólnie uczestniczyli we wzmiankowanej sprawie". Le Maltre odparł, że jest całkowicie gotów wypełnić swą rolę inkwizytora. Wysunął jednak obiekcję, że nie ma nieodzownej władzy. Dlaczego? Ponieważ był uprawniony do rozsądzania spraw inkwizycyjnych w diecezji Rouen, podczas gdy Pierre Cauchon rozpoczął proces jako biskup Beauvais. Sprawa zatem należała do diecezji Beauvais. Uprawnienia terytorialne były tylko wyjątkiem prawnym, uzasadnionym osobistą sytuacją biskupa. Le Maltre zastanawiał się więc, czy można jego kompetencję rozciągnąć na diecezję Beauvais. Ta zamaskowana odmowa, choć prawnie zasadna, zbiła z tropu biskupa i jego asesorów. Le Maltre'a poproszono, aby stawił się nazajutrz. Gdy stanął przed komisją 20 lutego, ku swemu zaskoczeniu zobaczył, że wśród asesorów zasiada jeden z jego zakonników. Był nim Martin Lavenu (lub Ladvenu), dominikanin z Rouen. Biskup oznajmił mu, że list z wikariatu od wielkiego inkwizytora Jeana Graverenta został starannie rozpatrzony. Eksperci uznali, że inkwizytor diecezji Rouen może bez przeszkód dołączyć do składu trybunału. Jednak Cauchon postanowił wezwać wielkiego inkwizytora do zasiadania w Rouen lub by go reprezentował inkwizytor z Rouen. Jean Le Maltre odpowiedział „tyleż dla uspokojenia swego sumienia, co dla pewniejszego przeprowadzenia procesu, że nie chce wtrącać się do tej sprawy, chyba że zostanie wyposażony w specjalne pełnomocnictwo, dokładnie określone". Przystał wszelako na to, aby biskup kontynuował postępowanie. Czy Le Maltre naprawdę miał skrupuły i nie chciał sądzić Joanny? Czy też chciał być kryty? Był on człowiekiem nieśmiałym, raczej lękliwym. Trudno ustalić, jaki był jego stosunek do Joanny. Można ostatecznie założyć, że dał się w to wciągnąć, ponieważ nie miał odwagi przeciwstawić się Cauchonowi. Pozew do wielkiego inkwizytora Graverenta został napisany 22 lutego. Ponieważ ta kwestia została uregulowana, biskup zebrał opinie swoich asesorów na temat stosowności rozpoczęcia procesu z urzędu, czyli fazy Przygotowawczej procesu (przede wszystkim przesłuchania oskarżonej), 213 JOANNA D'ARC procesu wstępnego, po którym nastąpić by miał zwyczajny proces zakończony wydaniem werdyktu. Ustalono, że pierwsze publiczne posiedzenie sądu odbędzie się w środę 29 lutego i że wezwanie do stawienia się zostanie doręczone przez woźnego Jeana Massieu. Wywiązał się on ze swego zadania i 26 lutego sporządził następujące sprawozdanie, które od razu przedstawił Pierre'owi Cauchonowi. „Wielebnemu ojcu w Chrystusie, księdzu Pierre'owi, z łaski Bożej biskupowi Beauvais, za zgodą czcigodnej kapituły katedry w Rouen podczas wakatu na stolcu arcybiskupim, aby mógł wyprowadzić i zakończyć sprawę poniżej przedstawioną, pokorny ksiądz, Jean Massieu, dziekan w Rouen, obiecuje, z całym szacunkiem i honorem, skwapliwe posłuszeństwo we wszystkich jego zaleceniach. Niechaj wielebny ojciec wie, że zdecydowanie wezwałem, z racji polecenia, które raczyłeś do mnie skierować i do którego dołączony jest niniejszy mój zapisek, kobietę potocznie zwaną Joanną «Dziewicą», w środę 21 lutego o ósmej rano, do kaplicy królewskiej zamku Rouen; ta kobieta, przetrzymywana w obrębie rzeczonego zamku, i którą uważasz za mocno podejrzaną o herezję, ma odpowiedzieć prawdę na zarzuty i pytania, które zostaną jej przedstawione i zadane, w kwestii materii wiary, podobnie jak w innych sprawach, w których uważasz ją za podejrzaną, i aby postąpić z nią należycie i rozumnie, zgodnie z wezwaniem zawartym w twoich listach. Rzeczona Joanna w istocie odpowiedziała mi, że chętnie stanie przed tobą i odpowie prawdę na pytania, które zostaną jej zadane; jednakowoż prosi, abyś w tej materii zechciał łaskawie powołać duchownych z okolicy będącej częścią Francji, podobnie jak są już ci z Anglii; ponadto błaga pokornie wielebnego ojca, aby zechciał jej zezwolić na wysłuchanie mszy jutro przed stawieniem się przed wielebnym ojcem i żebym zechciał to ojcu przedstawić, co niniejszym czynię. Wszystko, co poprzedzające, uczyniłem; uwiadamiam o tym wielebnego ojca niniejszymi listami, zapieczętowanymi moją pieczęcią i podpisanymi własnoręcznie. Dane w roku Pańskim 1431, we wtorek, w przededniu rzeczonej środy. Podpisano - Jean". Dokument ten zwraca uwagę na inteligencję Joanny i jej poczucie sprawiedliwości. Zgadzała się stanąć przed sądem i szczerze odpowiedzieć na pytania, które zostaną jej zadane; żądała jednak, aby Cauchon powołał duchownych pochodzących z okolic kraju opowiadających się za Karolem VII, na równi z tymi, którzy popierali Anglię. Cauchon wiedział, że nie pójdzie mu z nią łatwo. W czasie ich wcześniejszych spotkań miał sposobność zauważyć jej przenikliwość, odwagę i szybki refleks. Właśnie dlatego, przez nadmiar ostrożności, powiększył / 214 Wstępne konsultacje skład trybunału. Pod pretekstem odwołania się do ich wiedzy i w nie wyrażonym celu podzielenia się z nimi odpowiedzialnością, wezwał na pomoc wielu teologów (zob. Aneks V). W toku procesu pojawiły się jeszcze inne nazwiska i to nie byle jakie. Pierre Cauchon zapewnił sobie w trybunale udział ludzi o wielkim autorytecie i wybitnych pod względem intelektualnym. W zasadzie powinien był przestrzegać reguł Inkwizycji, której trybunały ograniczały się do kilku członków, przede wszystkim dominikanów i franciszkanów. Tymczasem Cauchon miał wielu asesorów. Dowiódł tym samym, że pragnie utworzyć trybunał wyjątkowy, a nie zwyczajny sąd inkwizycyjny. Przyznawał mimo woli, że chodzi - jak to już powiedziano - o proces polityczny przebrany w szaty procesu religijnego. Wiedza słynnych uczonych rekompensowała, jego zdaniem, wątły akt oskarżenia. Miał to być w jego oczach „proces stulecia". I był nim rzeczywiście. A nawet stał się procesem wszech czasów. • ROZDZIAŁ 4 Proces z urzędu . Środa, 21 lutego 1431 roku. Trybunał zebrał się w królewskiej kaplicy na zamku w Rouen. Była godzina ósma rano. Posiedzenie otworzył biskup Pierre Cauchon, zarządzając odczytanie kilku pism: listu króla Anglii na temat przekazania Joanny oraz potwierdzenia uprawnień terytorialnych i protokołu woźnego, wzywającego Joannę do stawienia się przed sądem. Następnie biskup podkreślił, że uwięziona poprosiła, by zezwolono jej wysłuchać mszy. Dodał, że prośba ta została rozpatrzona i przedyskutowana przez rozmaite osobistości: „Zważywszy zbrodnie, o które rzeczona kobieta jest oskarżona, zwłaszcza niestosowny ubiór, przy którym się upierała, wyrażono opinię, że nie należy jej przyzwalać na słuchanie mszy czy uczestniczenie w służbie Bożej". Oczywiście on sam podzielał tę opinię. Była to zresztą tylko jedna więcej nieprawidłowość. Przepisy inkwizycyjne, które jakoby starano się tu zastosować, nie przewidywały bynajmniej takiego zakazu. Ponieważ jednak wiadomo, jak ważne było dla Joanny uczestniczenie w nabożeństwie, rozmyślnie skazano ją na to dodatkowe i niezasłużone cierpienie. I oto woźny wprowadził Joannę. Miała na sobie męskie ubranie. Zdjęto jej kajdany. Nie sprawiała wrażenia speszonej, chociaż wszyscy przyglądali się jej z zaciekawieniem. Biskup wyjaśnił, że została ujęta w granicach diecezji Beauvais, ale popełniła wiele czynów uchybiających wierze w wielu innych regionach i że wieść o nich „rozeszła się po wszystkich królestwach chrześcijańskich". Najlepszym dowodem jest fakt, że została mu przekazana przez króla Anglii i Francji, aby osądzono ją w kwestii wiary. Przypomniał również, że przeprowadził śledztwo wstępne, zanim oskarżoną 216 Proces z urzędu wezwano do stawienia się przed sądem. Następnie udzielił Joannie pozwolenia na zajęcie miejsca i wezwał ją życzliwie, aby powiedziała całą prawdę. Siedziała sama na ławce, naprzeciw wygodnie rozpartych w stallach i fotelach mężczyzn w obszernych szatach. Woźny zbliżył się do Joanny z Ewangelią. Cauchon kazał Joannie położyć dłonie na księdze i przysiąc, że będzie mówiła prawdę. Odparła: „Nie wiem, o co chcecie mnie pytać. Moglibyście przypadkiem zapytać mnie o takie rzeczy, o których wam nie powiem". „Przysięgniesz mówić prawdę w odpowiedzi na pytania dotyczące spraw wiary i tego, co jest ci wiadome?". ,.Przysięgłabym chętnie [mówić] na temat mego ojca i matki, i tego, co uczyniłam, odkąd przybyłam do Francji; wszelako o objawieniach od Boga nie mówiłam nikomu z wyjątkiem Karola, mego Króla. Nie odsłonię ich, nawet jeśli miano by mnie ściąć, gdyż doznałam ich poprzez wizje lub tajemne rady. Zanim upłynie osiem dni, będę wiedziała, czy mogę je ujawnić". Biskup kilkakrotnie rozkazał jej złożyć przysięgę. Wreszcie ustąpiła. Zebrani widzieli, jak ugięła kolana i położyła ręce na Ewangelii. Przysięgła, że powie prawdę o wszystkim, o co zostanie zapytana i co wie w tej materii. Protokół z procesu podkreśla, że przysięgę tę wypowiedziała bez żadnych zastrzeżeń. Wydaje się to nader wątpliwe. Jednakże dokument ten był „poprawiany" przez Cauchona i Thomasa de Courcelles. Jest rzeczą wielce prawdopodobną, że Joanna podtrzymała zastrzeżenia, które wyraziła wcześniej i poprzestała tylko na złożeniu połowicznej przysięgi. Reżym więzienny nie naruszył pod żadnym względem ani zdecydowania, ani odwagi Joanny. Następnie została przesłuchana na okoliczność stanu cywilnego, rodziców chrzestnych, chrztu, wieku: miała dziewiętnaście lat. Powiedziała, że od matki nauczyła się Ojcze Nasz, Zdrowaś Maria i Wierzę w Boga i że nikt inny nie uczył jej religii. Cauchon poprosił ją, aby zmówiła Ojcze Nasz. Nie chciała tego uczynić, jeśli nie wysłucha on uprzednio jej spowiedzi. Wówczas zapytał ją podstępnie: „Czy gdyby przyprowadzono jednego lub dwóch notabli z Francji, powiedziałabyś przed nimi Ojcze Nasz?". „W żadnym razie, jeśli najpierw by mnie nie wyspowiadali". Biskup zabronił jej uciekać. Odpowiedziała hardo: „Gdybym uciekła, nikt nie mógłby mi zarzucić, że naruszyłam lub złamałam przysięgę, gdyż nikomu takiej przysięgi nie składałam". Następnie poskarżyła się, że w więzieniu skuto ją łańcuchem i zakuto w kajdany z żelaza. Biskup odparł, że kilka razy próbowała uciec i z tego właśnie powodu wydano rozkaz zakucia jej w kajdany. „To prawda - rzekła - że chciałam i chcę nadal uciec, albowiem każdy zatrzymany czy więzień ma prawo do ucieczki". 217 JOANNA D'ARC W czasach Joanny było przyjęte, że rycerz, który dał słowo wrogowi, powinien go dotrzymać. Jednakże uważano, że zobowiązanie takie nie jest prawomocne, jeśli zostało wymuszone przemocą i pod groźbą śmierci. Prawo do ucieczki było większe, gdy jeniec wojenny został wtrącony do surowego więzienia, gdzie groziła mu utrata zdrowia bądź życia. Prawdę powiedziawszy, była to kwestia sporna w środowisku rycerskim, w którym pojęcie honoru było sprzeczne z prawem do ucieczki. Deklaracja Joanny była tym bardziej godna podziwu. Zresztą miała ona dodatkowy powód do ucieczki: była jeńcem wojennym, a wytoczono jej proces religijny. Traktowano ją jako więźniarkę Kościoła, a zatem należało ją osadzić w więzieniu kościelnym i powinny pilnować jej kobiety, a nie mężczyźni. Ta kwestia prawna nie została nigdy podniesiona (jeśli mamy wierzyć protokołowi z procesu) i na tym zakończył się pierwszy dzień. * * * W czwartek, 22 lutego, trybunał zebrał się na drugim posiedzeniu w jednej z sal zamku. Dołączyli do niego: Jean Pinchon, opat Prćaux, brat Wilhelm Pustelnik, Guillaume Desjardins, Robert Morellet i Jean Le Roy. Jean Pinchon, Robert Morellet i Jean Le Roy byli kanonikami katedry w Rouen i absolwentami Uniwersytetu Paryskiego. Opat Prćaux z diecezji Lisieux nazywał się Jean Monnet; uzyskał licencjat z obojga praw i należał do stronnictwa angielskiego. Guillaume Desjardins był doktorem medycyny, wykładał tę naukę na Uniwersytecie Paryskim, ponadto był kanonikiem w Rouen i Bayeux, był też dobrze widziany przez Anglików; to on odwiedził Joannę w więzieniu, kiedy zachorowała. Inkwizytor Jean Le Maitre był obecny na tym posiedzeniu jako obserwator. Wielki inkwizytor nie wydał jeszcze werdyktu w jego sprawie. Jednak Le Maitre podtrzymał zgodę na kontynuowanie procesu. Wprowadzono Joannę. Zajęła miejsce w ławce. Znów powtórzył się incydent z poprzedniego dnia. Na próżno biskup ją upominał i żądał, by złożyła przysięgę: „Nikt na świecie - powiedział jej - nawet książę, nie może odmówić złożenia przysięgi wymaganej w kwestii wiary". Odparła: „Wczoraj złożyłam już tę waszą przysięgę; powinna wam wystarczyć. Za wiele ode mnie wymagacie!". Zgodziła się jednak przysiąc na Ewangelię, że powie prawdę we wszystkich kwestiach dotyczących wiary. Następnie biskup nakazał „znakomitemu profesorowi teologii, magistrowi Jeanowi Beaupere", by ją przesłuchał. Ten zaś od razu wezwał ją, by mówiła prawdę. Odpowiedziała: / 218 Proces z urzędu „Możecie zapytać o jakąś sprawę, co do której powiem prawdę i inną, co do której nie powiem jej". I dodała: .Jeśli wiecie dużo o mnie, powinniście życzyć sobie, żebym nie znalazła się w waszych rękach. Czyniłam wszystko przez objawienia". Była to odpowiedź odważna, która ustawiała proces na właściwym miejscu. Można sobie wyobrazić szepty, jakie się wówczas rozległy! Wiele osób nie spodziewało się, że wieśniaczka wykaże taką subtelność. Beaupere powstrzymał się od odpowiedzi. Pytał Joannę na chybił trafił - o wiek, zawód, wygnanie w Neufchateau, na temat jej praktyk religijnych, głosów. Opowiadała, jak pierwszy raz usłyszała głos w ogrodzie ojca, co zdarzyło się około południa, a miała wtedy trzynaście lat. Powiedziała, że głos kazał jej dobrze się prowadzić i uczęszczać do kościoła. Następnie głos nakazywał jej dwa-trzy razy w tygodniu, by wyruszyła do Francji i zapowiadał, że to ona położy kres oblężeniu Orleanu. Następnie opowiedziała, i to szczegółowo, o swoim pobycie w Burey u wuja Duranda Laxarta, o swoich wizytach u Roberta de Baudricourt, wyjeździe do Yaucouleurs „w męskim stroju" i podróży do Chinon. Beaupere zapytał, kto radził jej założyć tej strój. Odmówiła odpowiedzi, a następnie dodała, że zmiana stroju była konieczna i że działała za radą swoich głosów. Następnie mówiła o księciu Orleańskim, ujętym w Londynie, na temat którego miała więcej objawień niż kogokolwiek innego, z wyjątkiem króla. Beaupere wrócił do oblężenia Orleanu, mówił o wezwaniach, jakie posłała Anglikom. Stwierdziła, że kopie, które jej odczytano, nie są zgodne z oryginałami, a zwłaszcza że trzeba było przeczytać „Oddać Królowi", a nie „Oddać Dziewicy". Następnie wróciła do swego opowiadania, opisała przybycie do Sainte-Catherine--de-Fierbois i spotkanie z Karolem VII. Beaupere przerywał jej kilkakrotnie; chciał wiedzieć, czy głosom towarzyszyła światłość, czy Karol także miał widzenia. I za każdym razem Joanna mu odpowiadała: „Oszczędź mnie, Panie, przejdź do następnych pytań!". Albo: „Nie powiem nic na ten temat. Nie dostaniecie odpowiedzi; poślijcie do Króla, on opowie". Streściłem tu tylko zeznania Joanny, ponieważ przywoływane fakty czytelnik już poznał. Wszelako powrócę do poniższej repliki, gdyż wydaje mi się ważna: „Nie ma takiego dnia, żebym nie słyszała głosów i bardzo mi ich potrzeba! Nigdy nie prosiłam ich o inną nagrodę niż zbawienie mej duszy". Na to Beaupere zapytał, czy to jeden z jej głosów kazał jej zaatakować Paryż w dniu święta kościelnego. „Mój głos powiedział mi, żebym pozostała w Saint-Denis we Francji 219 JOANNA D'ARC i chciałam tam pozostać, jednak seniorzy zaciągnęli mnie tam [do Paryża] wbrew mojej woli. A jednak gdybym nie była ranna, nie pojechałabym...". Na tym zakończyło się przesłuchanie, które można uznać za nieformalne. Jednak mnożąc pytania, Beaupere miał nadzieję, że przyłapie oskarżoną na jakiejś sprzeczności. Joanna wykazała jednak, że jest i elokwentna, i rozważna. * * * Trzecie posiedzenie, sobota, 24 lutego, w tej samej sali na zamku. Areopag znacznie się powiększył (zob. Aneks VI). Pierre Cauchon zwołał pospolite ruszenie duchowieństwa normandzkie-go. Był to pewny sposób na skompromitowanie najbardziej wpływowych kolegów. Nie wszyscy byli Francuzami „zaprzańcami". Wielu z nich było pod presją, ustąpiło pod wpływem pochlebstw czy pod naporem własnych ambicji. Wielu z nich dostało awans po wydaniu wyroku na Joannę. Na początku trzeciego posiedzenia biskup poprosił trzykrotnie, aby Joanna przysięgła na Ewangelię, że powie całą prawdę. „Zwolnijcie mnie z mówienia - rzekła. - Dalibóg, moglibyście mnie zapytać o takie rzeczy, o których wam nie powiem". Cauchon udzielił jej głosu. Ciągnęła dalej: „Być może na wiele pytań, jakie mi zadacie, nie powiem prawdy -w tym, co się tyczy moich objawień. Przypadkiem moglibyście mnie zmusić do mówienia takich rzeczy, o których obiecałam sobie wam nie mówić. I wtedy popełniłabym krzywoprzysięstwo. A tego nie powinniście chcieć". I rzucając wyzwanie biskupowi powiedziała: „Ja wam to mówię: zważajcie, co chcecie sądzić, gdyż bierzecie wielką odpowiedzialność i zanadto mnie oskarżacie!". Jednak Cauchon powtórnie nakazał jej złożyć przysięgę: Beaupere: „Sądzisz, iż Bogu nie spodoba się mówienie prawdy?". Joanna: „Moje głosy powiedziały mi, żebym odkryła pewne rzeczy przed Królem, a nie przed wami...". Beaupere: „Czy twoja rada objawiła ci, że uciekniesz z więzienia?". Joanna: „Czyż mam wam o tym powiedzieć?". Beaupere zapytał ją następnie, czy głos wydobywał się z postaci ludzkiej i czy miał oczy. Joanna: „Nie dowiecie się tego teraz. Jak powiadają dzieci, czasami wiesza się ludzi za to, że powiedzieli prawdę!". Beaupere: „Czy jesteś w stanie łaski?". Joanna: „Gdybym nie była, Bóg by mi ją zesłał, a gdybym była, Bóg zechciałby mnie w niej utrzymywać. Byłabym najbardziej zbolałą istotą 220 Proces z urzędu świata, gdybym wiedziała, że nie jestem w stanie łaski Bożej! Gdybym była w stanie grzechu, myślę, że głosy nie przyszłyby do mnie". Beaupere zmienił temat. Zapytał ją znienacka, czy mieszkańcy Domremy opowiadają się za Burgundią czy po stronie przeciwnej. Odparła ironicznie, że w jej miasteczku był tylko jeden burgundczyk i że chciała, „żeby ucięto mu głowę", gdyby „tak się spodobało Bogu". Chciał wiedzieć, czy brała udział w utarczkach między mieszkańcami Domremy i Maxey, miasteczka burgundzkiego. Odparła, że nie, ale widziała, jak ci z Domremy wrócili ranni i pokrwawieni. Beaupere: „Czy w młodości głosy zalecały ci, abyś nienawidziła Bur-gundczyków?". Joanna: „Kiedy zrozumiałam, że moje głosy opowiadały się za królem Francji, znielubiłam Burgundczyków". Beaupere: „Czy w młodym wieku miałaś zamiar ich prześladować?". Joanna: „Pragnęłam wolą i czuciem, by mój Król dostał swoje królestwo". Po kilku pytaniach pozbawionych znaczenia Beaupere zapytał ją, co to było za drzewo w pobliżu jej miasteczka. Joanna: „To drzewo, które jest blisko Domremy. Nazywają je Drzewem Dam, a inni Drzewem Wróżek. Obok znajduje się źródełko. Słyszałam, że gdy ludzie chorzy na gorączkę napiją się z tego źródła, uleczą się. Widziałam to, ale nie wiem, czy naprawdę wyzdrowieli, czy też nie. Słyszałam również, że chorzy, gdy już mogą wstać, idą pod to drzewo bawić się. To wielkie drzewo, zwane fau*, z którego bierze się piękny maj**. Powiadają, że należało do pana Pierre'a de Bourlemonta, rycerza Czasami bawiłam się tam z dziewczętami. Pod tym drzewem robiłyśmy sobie kapelusze z kwiatów*** na wzór Matki Boskiej z Domremy. Słyszałam wiele razy od starszych - nie z mojej rodziny - że mieszkały tam wróżki. Słyszałam, jak mówiono Joannie, żonie mera Aubery, która była moją chrzestną, że widziano te damy-wróżki, ale nie wiem czy to była prawda, czy nie. Nigdy ich nie widziałam pod tym drzewem. Widziałam tylko miodki, które zaczepiały kapelusze z kwiatów o gałęzie drzewa. Ja też je czasami tam wieszałam razem z innymi dziewczętami; czasem one je zabierały, czasem je zostawiały". Pióra protokolantów skrzypiały po papierze. Joanna zrozumiała, że te niewinne zabawy pod Drzewem Wróżek zaszkodzą jej. Dodała zatem: * Buk, gatunek drzewa bardzo rozpowszechniony w dolinie Mozy. Gui (jemioła) używany na majowe święta. Fau z Domrćmy był także nazy-wany Drzewem Majowym. *** Wianki. 221 JOANNA D'ARC „Odkąd wiedziałam, że mam pójść do Francji, mało się bawiłam i baraszkowałam, najmniej jak tylko się dało. Nie wiem, czy, odkąd słyszałam głosy, tańczyłam pod drzewem. Może tańczyłam z innymi dziećmi, ale więcej śpiewałam niż tańczyłam". Beaupere: „A [las] Bois-Chenu?". Joanna: „Widać go z domu mego ojca; znajduje się nie dalej niż o pół mili. Mówiłam memu bratu, że w okolicy mówiono, że ja, Joanna, dostałam swoje zadanie pod Drzewem Wróżek. To nie jest prawda. Kiedy przyszłam do mego Króla, niektórzy pytali, czy w moich stronach nie ma czasem lasku zwanego Bois-Chenu. Była bowiem przepowiednia, że do tego lasu ma przyjść dziewica, która będzie czynić cuda. Nie dawałam temu wiary". Beaupere: „Joanno, czy chcesz mieć niewieści strój?". Joanna: „Dajcie mi go, a wezmę i pójdę sobie. Jeśli nie, to nie wezmę go i będę zadowolona z tego, który mam, ponieważ Bogu się podoba, żebym go nosiła". * * * Wtorek, 27 lutego, czwarte posiedzenie. Przybyło trzech nowych asesorów: Giovanni da Fano, Włoch i franciszkanin; Jean Le Yautier (albo Nico-las), duchowny, pustelnik z Saint-Augustin, bakałarz teologii; Nicolas Ca-val, magister sztuk i licencjant teologii, kanonik z Mortin i Rouen, dziekan Notre-Dame-d'Andely. Był przyjacielem Pierre'a Cauchona i Zana de Ca-stiglione, biskupa Lisieux. Podobnie jak poprzednio, Pierre Cauchon zażądał, by Joanna złożyła przysięgę, a ona odpowiedziała, że przysięgłaby mówić prawdę w kwestiach związanych z procesem, ale nie w innych: „Powinno was to zadowolić, gdyż już dość przysięgałam". Beaupere zwrócił się do niej uprzejmie: ,Joanno, jak się czujesz od ostatniej soboty?". „Widziałeś, panie, jak się czułam! Czułam się najlepiej jak mogłam". „Czy pościsz we wszystkie dni Postu?". „Czy to należy do procesu?... Tak, istotnie, cały czas pościłam podczas tego Postu". „Czy od soboty słyszałaś głos?". „Tak, często". „W tę sobotę usłyszałaś go tu, w tej sali?". „To nie należy do procesu... Tak, słyszałam go tutaj". „Co ci mówił?". „Nie słyszałam go dobrze aż do chwili, gdy wróciłam do mego wię- zienia' . 222 Proces z urzędu „A co powiedział ci w więzieniu?". „Powiedział mi, żebym odpowiadała odważnie! Radzę się mego głosu w sprawie zadawanych mi pytań. Powiem chętnie to, co Nasz Pan pozwoli mi ujawnić. Co się tyczy objawień, które przedstawiłam Królowi Francji, nie powiem nic bez pozwolenia mego głosu. Kiedy będę miała pozwolenie Naszego Pana, nie będę się bała mówić, gdyż będę miała dobrego gwaranta". .Joanno, czy przemawia do ciebie głos anioła czy też głos świętego lub świętej, albo może samego Boga?". „To głosy świętej Katarzyny i świętej Małgorzaty. Ich postaci mają piękne korony, bardzo bogate i cenne. To mogę wam powiedzieć. Jeśli powątpiewacie, poślijcie do Poitiers, gdzie już kiedyś mnie przesłuchiwano". Beaupere chciał mieć bardziej szczegółowy opis obu świętych, jak były ubrane, w jakie tkaniny, czy przemawiały jednocześnie, czy osobno, i przede wszystkim -jak je rozpoznała i dlaczego była pewna, że to rzeczywiście były święte. Uzyskał jedynie połowiczne odpowiedzi albo: „Nie wolno mi tego wam powiedzieć". Albo: „To jest napisane w księdze z Poitiers". Beaupere poprosił, aby opisała świętego Michała, o którym mówiła, że to on zjawił się pierwszy, otoczony aniołami. Joanna: „Widziałam ich oczami mego ciała, tak dobrze jak widzę was. A kiedy oni odchodzili, płakałam; chciałam bardzo, by mnie zabrali". Beaupere osaczał ją pytaniami. Odsyłała go do protokołu z Poitiers. Wyczerpana, oznajmiła, że wolałaby, żeby ją ciągnięto za włosy niż miałaby przybyć do Francji bez zezwolenia Bożego. Na temat męskiego stroju, spotkania w Chinon, oblężenia Orleanu, sztandaru i napisu Jhesus Maria, miecza z Sainte-Catherine-de-Fierbois powiedziała, powtarzając z całą mocą: „Powiedziałam już wiele razy, że czyniłam wszystko na polecenie Boga!". Beaupere zadał jej kilka podstępnych pytanek: „Czy wolisz swój sztandar, czy miecz?". „O wiele bardziej, czterdzieści razy bardziej, wolę swój sztandar niż miecz. Nosiłam go, szarżując na przeciwnika, aby nie zabić nikogo. Nigdy nie zabiłam człowieka". „Czy miałaś przeczucie, że zostaniesz ranna [pod Orleanem]?". „Wiedziałam o tym dobrze i powiedziałam to memu Królowi, ale nie porzucę swego zadania! Objawiły mi to głosy obu świętych...". * * 223 JOANNA D'ARC Czwartek, l marca, piąte posiedzenie. Pojawiło się dwóch dodatkowych asesorów: Philippe Le Marechal, licencjat prawa kanonicznego i Pierre Cave, licencjat z prawa cywilnego. Scena z przysięgą powtarza się i początkowo obraca się przeciwko Joannie. Była na tyle nieostrożna, że powiedziała: „W sprawach procesu powiem chętnie prawdę i powiem ją tak, jakbym powiedziała papieżowi z Rzymu!". Cauchon wykorzystał okazję, by przyłapać ją na wykroczeniu: , Jak myślisz, kto jest prawdziwym papieżem?"*. „A czy jest ich dwóch?". Udając, że nie wie, pogrążyła się. Cauchon podchwycił piłeczkę: „Czy nie dostałaś listów od hrabiego Armagnaca, który chciał wiedzieć, któremu z trzech władców ma się podporządkować?". Joanna próbowała się jakoś wykręcić, twierdząc, że chciała mu udzielić odpowiedzi po przybyciu do Paryża. Dyktowała ten list, gdy wsiadała na konia. Cauchon był zadowolony. Wreszcie miał jakiś konkretny zarzut. Kazał odczytać oba listy: „Moja bardzo droga Pani, polecam się Tobie i błagam, aby Bóg, zważywszy podział, jaki mamy teraz w świętym Kościele powszechnym w kwestii papieży (bowiem jest ich trzech pretendujących do tego tytułu: jeden przebywa w Rzymie, a każe się nazywać Marcinem V, któremu podlegają wszyscy królowie chrześcijańscy; drugi przebywa w Peńiscola, w królestwie Walencji, który każe się nazywać Klemensem VIII; trzeci nie wiadomo, gdzie przebywa, z wyjątkiem kardynała od Świętego Stefana i niewielu ludzi, który każe się nazywać papieżem Benedyktem XIV. Pierwszy, który powiada, że jest papieżem Marcinem, został wybrany w Konstancji za zgodą wszystkich ludów chrześcijańskich; ten, który się nazywa papieżem Klemensem, został wybrany w Peńiscola po śmierci papieża Benedykta XIII przez trzech kardynałów; trzeci, który się nazywa papieżem Benedyktem XIV, został wybrany potajemnie w Peńiscola przez samego kardynała od Świętego Stefana). Zechciej błagać Pana Naszego, Jezusa Chrystusa, żeby przez swe nieskończone miłosierdzie raczył nam poprzez ciebie ogłosić, który z tych trzech jest prawdziwym papieżem i któremu spodobałoby się, abyśmy Mu byli posłuszni - temu, który nazywa się Marcin, czy temu, który nazywa siebie Klemensem, czy temu, który nazywa się Benedykt; któremu [z nich] powinniśmy wierzyć, potajemnie, bez żadnego odsłaniania czy manifestowania publicznego: albowiem jesteśmy wszyscy gotowi działać wedle woli i upodobania Naszego Pana Jezusa Chrystusa Twój Hrabia d'Armagnac". * Aluzja do tzw. wielkiej schi/my. 224 Proces 2 urzędu Jhesus Maria Hrabio d'Armagnac, mój bardzo drogi i dobry przyjacielu, Joanna Dziewica zawiadamia cię, że Twój posłaniec przybył tu do mnie i powiedział mi, że wysłałeś go tutaj, aby się dowiedzieć ode mnie, któremu z trzech papieży, których przypominasz mej pamięci, powinieneś wierzyć. W tej sprawie nie mogę Ci teraz odpowiedzieć prawdziwie, dopóki nie znajdę się w Paryżu lub gdzie indziej, na odpoczynku; gdyż teraz jestem zanadto zajęta wojną; ale kiedy się dowiesz, że jestem w Paryżu, wyślij posłańca do mnie i ja powiem Ci prawdę, komu powinieneś wierzyć i czego się dowiedziałam z porady mego prawego i zwierzchniego Pana, Króla całego świata, i co masz robić, wedle mojej mocy. Pisane w Compiegne, 22 dnia sierpnia". Joanna wykręciła się, odpowiadając, że nie wiedziała, co ma zalecić hrabiemu, ale sama była przekonana, że należy być posłusznym papieżowi, który zasiada w Rzymie. Dodała nie bez podstaw, że powiedziała coś posłańcowi Jeana d'Armagnaca, czego nie pamięta: „A gdyby ten posłaniec nie oddalił się natychmiast, wrzucono by go do wody...". Zapytano ją: „Czy masz zwyczaj umieszczać w swoich listach Jhesus Maria i krzyż?". „Czasami tak, a czasami nie. Niekiedy stawiałam krzyż, aby ten z mego stronnictwa, do którego pisałam, nie zrobił tego, co pisałam". Cauchon kazał wówczas wydobyć z akt listy, które napisała do króla Anglii, do Bedforda i jego dowódców. Spierała się o jakieś szczegóły, ale przyznała, że napisała je ona, a nie nikt inny. I wtedy energicznie przeszła do ataku: „Zanim upłynie siedem lat, Anglicy przegrają największą stawkę od Orleanu. Stracą całą Francję. Będą mieli największe straty, które do tej pory mieli we Francji, a to za sprawą wielkiego zwycięstwa, jakie Bóg ześle Francuzom". Cauchon warknął: „Skąd to wiesz?". „Wiem to z objawienia, którego dostąpiłam i to stanie się przed upływem siedmiu lat. Byłam bardzo zagniewana, że to się tak opóźniało!... Wiem to z objawienia, tak samo dobrze, jak was widzę przed sobą". „W którym roku to nastąpi?". „Nie dowiecie się tego. Chciałabym, aby to było przed świętym Janem!". „Czy nie powiedziałaś Johnowi Greyowi [jej strażnikowi], że to się stanie przed świętym Marcinem w zimie?". „Powiedziałam, że przed świętym Marcinem w zimie coś zobaczymy. Może być, że to będą Anglicy leżący na ziemi". 225 Nastąpiły zwykłe pytania na temat świętego Michała i obu świętych, a wśród nich taka oto perełka: Joanna: „Ten glos jest piękny, łagodny i pokorny, mówi językiem Francji". Cauchon: „A czy mówi w języku angielskim?". Joanna: „Czemu miałby mówić po angielsku, skoro nie należy do stronnictwa angielskiego?". Cauchon: „Czy święte mówiły do ciebie przy źródełku, które jest obok drzewa?". Joanna: „Tak, i słyszę je dobrze, ale nie pamiętam już ich słów". Cauchon: „Co ci obiecywały?". Joanna: „To nie należy do waszego procesu!". Raptem zmiękła i dodała: „Powiedziały mi, między innymi, że Król odzyska swe królestwo, czy jego przeciwnicy tego chcą, czy nie. Obiecały mi, że poprowadzą mnie do Raju; prosiłam je o to". Cauchon: „Czy powiedziały ci, że zanim upłyną trzy miesiące, zostaniesz zwolniona z więzienia?". Joanna: „To nie należy do waszego procesu. Nie wiem, kiedy zostanę uwolniona. Ci, którzy chcą mnie zabrać z tego świata, mogliby pójść sobie przede mną". Cauchon: „Czy twoja rada powiedziała ci, że zostaniesz uwolniona z tego więzienia?". Joanna: „Zapytajcie mnie za trzy miesiące, odpowiem wam... Zapytajcie asesorów, czy to dotyczy mego procesu!". Cauchon: „Czy twoje głosy zabraniają ci mówić prawdę?". Joanna: „Czy chcecie, abym powiedziała wam to, co mogę powiedzieć tylko Królowi Francji? Tak jak jesteście tu przed mną, jako sędziowie, mój Król wróci do królestwa Francji. Byłabym już martwa, gdyby nie objawienie, które pociesza mnie codziennie!". Cauchon zmienił temat. „Co zrobiłaś ze swoją mandragorą?". Mandragora była to roślina, której przypisywano magiczną moc, zwłaszcza sprowadzania pieniędzy. Nazywano ją w średniowieczu „ręką chwały". Czarownicy wykorzystywali ją i sprzedawali kawałki jej korzenia. Joanna nie złapała się w pułapkę. Odparła, że nie ma mandragory i nigdy jej nie miała. Słyszała, że ktoś miał ją w Domremy, obok Drzewa Wróżek. Nie wierzy w moc tej rośliny. Wrócono do świętego Michała. Ktoś ośmieszył się, pytając, czy był nagi. Odpowiedź: „Czy myślicie, że Nasz Pan nie ma go w co przyodziać?". 226 Proces z urzędu „Czy ma włosy?". „A czemu miano by go ostrzyc?". Zapytano ją, czy kiedy się spowiadała, myślała, że jest w stanie grzechu śmiertelnego. „Nie wiem, czy byłam w stanie grzechu śmiertelnego, ale nie sądzę, abym działała pod jego wpływem. Oby Bóg sprawił, abym nigdy tak nie czyniła!". Pytano ją z naciskiem na temat „znaku", jaki przekazała królowi w Chi-non: „Zawsze wam mówiłam, że nie wydobędziecie tego ze mnie. Zapytajcie jego!". * * * Sobota, 3 marca, szóste posiedzenie. Jest pięciu dodatkowych asesorów, a mianowicie: Nicolas Lami, licencjat teologii, dawny rektor Uniwersytetu Paryskiego i kanonik Beauvais (tylko w tym dniu był obecny na procesie Joanny, ponieważ musiał wziąć udział w soborze w Bazylei); Guillaume Erard, magister teologii, rektor Uniwersytetu Paryskiego, „bardzo słynny z cnoty i mądrości niemal niebiańskiej"; Gilles Canivet, licencjat medycyny, profesor na Wydziale; Roland L'Escrivain, również licencjat medycyny, dziekan Wydziału; Guillaume de La Chambre, licencjat medycyny, profesor Wydziału. Powtórzono już znane pytania o świętego Michała, świętą Katarzynę, świętą Małgorzatę, na temat prawdopodobieństwa ucieczki, jak również o męski strój. Joanna wykazała wiele subtelności, podkreślając, że duchowni z Poitiers nie mieli nic przeciwko jej ubiorowi. Nie straciła nic ze swej stanowczości, odwagi ani nawet dobrego humoru. Stawiała czoło sytuacji jak wówczas, gdy dosiadała konia w swej białej zbroi. Ale sfora, która ujadała u jej stóp, była groźniejsza niż Anglicy. Tego dnia dosłownie bombardowano ją pytaniami, zupełnie ze sobą nie powiązanymi. Czy wiedziała, że ludzie z jej stronnictwa zamawiali za nią msze? Czy wierzyli naprawdę, że była wysłanniczką Boga? „Nie wiem, czy w to wierzą i zdaję się na ich serce; ale jeśli w to nie wierzą, mimo to jestem wysłana przez Boga. A jeśli w to wierzą, nie są w błędzie". Czy była świadoma uczuć (bałwochwalczych) tych, którzy całowali jej stopy, ręce, szaty? „Ja tego nie chciałam. Biedni ludzie przychodzili do mnie chętnie. Nie odpychałam ich, ale znosiłam, jak umiałam najlepiej". Czy kobiety z Troyes nie dotykały obrączką jej pierścienia? 227 JOANNA D'ARC „Wiele kobiet dotykało moich rąk i pierścienia. Nie znam ich myśli ani zamiarów". Czy nie była matką chrzestną wielu dzieci? Przytaknęła, dodając, że nadawałaby chętnie chłopcom imię Karol na cześć jej króla, a dziewczynkom Joanna, jeśliby matki się na to zgodziły. Czy kiedy przemierzała konno kraj, często się spowiadała? Czy przyjmowała komunię? Czy przyjmowała ją w męskim stroju? Nie mogła inaczej. Mówiono o dziecku z Lagny, wskrzeszonym na czas chrztu. Joanna powiedziała, że uważano je za nieżywe od trzech dni i wyraziła się następująco: „Było czarne jak moja kolczuga". Czyż nie mówiono w mieście, że uzyskała jego wskrzeszenie, inaczej mówiąc, uczyniła cud? Odpowiedziała: „Nie wiedziałam tego". A Catherine de La Rochelle, prorokini? Joanna opowiedziała z ironią 0 swoim spotkaniu z tą kobietą, historyjkę o Białej Damie. Od Catherine de La Rochelle przesłuchanie przeszło do nieudanego oblężenia La Charitó-sur--Loire. Dlaczego nie zdobyła tego miasta z pomocą Bożą? „Kto wam powiedział, że miałam rozkaz, aby tam wkroczyć? Chciałam przybyć do Francji, ale ludzie zbrojni powiedzieli mi, że lepiej będzie, jeśli pójdę najpierw przez La Charite". Zapytano ją, czy długo przebywała w wieży Beaurevoir. „Około czterech miesięcy. Kiedy się dowiedziałam, że Anglicy mają przyjść, żeby mnie pojmać, byłam bardzo zagniewana. Głosy często mi zabraniały skakać z wieży. W końcu skoczyłam, polecając duszę Bogu 1 Matce Boskiej, i zraniłam się. A kiedy już skoczyłam, głos świętej Katarzyny powiedział mi, że wyzdrowieję i że ci z Compiegne otrzymają pomoc". Cauchon: „Czyż nie mówiłaś, że wolałabyś umrzeć niż wpaść w ręce Anglików?". Joanna: „Wolałabym oddać duszę Bogu, niż znaleźć się w ich rękach!". Cauchon: „Czy nie jesteś tak zagniewana, by bluźnić przeciwko Bogu?". Joanna: „Nigdy nie złorzeczyłam przeciwko świętemu lub świętej i nie mam zwyczaju przeklinać". Biskup przerwał posiedzenie i Joannę odprowadzono do więzienia. Uznał to ogólne przesłuchanie za wystarczające. Wszelako miał zamiar zebrać komisję złożoną z doktorów i „ludzi doświadczonych w prawie kanonicznym i cywilnym". Specjaliści owi mieli zbadać odpowiedzi Joanny i wypytać ją o kwestie sporne. Zakazał wszystkim asesorom oddalać się z Rouen bez zezwolenia. ROZDZIAŁ 5 Dalszy ciąg procesu z urzędu (w więzieniu Joanny) Od 4 do 9 marca biskup gromadził u siebie w domu „wielu znamienitych doktorów" i magistrów. Odpowiedzi Joanny zebrano i wypisano punkty do wyjaśnienia. Cauchon zlecił Jeanowi de La Fontaine przesłuchanie Joanny, już nie podczas posiedzenia otwartego, ale w więzieniu. Mieli go wspomagać Jean Beaupere, Jacąues de Touraine, Nicolas Midi, Pierre Maurice, Thomas de Courcelles, Nicolas Loiseleur i Guillaume Manchon. Komisja ta zebrała się po raz pierwszy w sobotę 10 marca. Nie wiadomo, z jakiego powodu uczestniczyli w niej tylko biskup, Jean de La Fontaine, Nicolas Midi, do których dołączyli Gerard Feuillet i Jean Sacard, adwokat, kanonik z Rouen i zagorzały anglofil. Joannę przesłuchiwał Jean de La Fontaine. Gdy wezwał ją do złożenia zwyczajowej przysięgi, odparła: „...Im bardziej będziecie mnie zmuszać do przysięgi, tym później wam ją [prawdę] powiem". Zadał jej kilka pytań na temat Compiegne i ujęcia jej przez burgundczy-ków. Bez żadnych trudności opowiedziała o okolicznościach, w jakich ją pojmano w pobliżu tego miasta, nad brzegiem rzeki Oise. La Fontaine: „Czy, począwszy od Melun, głosy ci nie mówiły, że zostaniesz ujęta?". Joanna: „Tak, wiele razy, niemal codziennie. I prosiłam je, abym szybko umarła, bez długiego pobytu w więzieniu, jeśli zostanę ujęta. Powiedziały mi, żebym to dobrze przyjęła, i że tak trzeba, ale nie powiedziały mi, kiedy. 229 JOANNA D'ARC Gdybym wiedziała, nie poszłabym. Pytałam je kilka razy o godzinę pojmania mnie, ale nic nie odpowiedziały". La Fontaine: „Gdyby głosy nakazały ci opuścić Compiegne i zapowiedziały, że zostaniesz ujęta, poszłabyś tam?". Joanna: „Gdybym wiedziała o tym, nie poszłabym tam chętnie. A jednak w końcu bym ich usłuchała, niezależnie od tego, co by się stało". La Fontaine pytał ją o sztandar, później o herb, jaki otrzymała od króla i który opisała dokładnie, dodając: „Nadano go mym braciom, bez moich próśb i bez objawień". Chciał wiedzieć, czy wzbogaciła się dzięki królowi. Joanna: „Miałam piątkę rumaków za pieniądze Króla i wierzchowce, których było ponad siedem. Nie prosiłam mego Króla o nic, oprócz dobrej broni, dobrych koni i pieniędzy, bym mogła zapłacić moim ludziom". La Fontaine: „Czy nie miałaś żadnego skarbu?". Joanna: „Dziesięć lub dwanaście tysięcy [skudów] to nie żaden wielki skarb, żeby prowadzić wojnę; to niewiele. Myślę, że moi bracia je mają". La Fontaine próbował następnie skłonić ją, by powiedziała, jaki „znak" przekazała królowi podczas spotkania w Chinon. „Przetrwa nawet tysiąc lat i więcej!". Czy był ze złota, srebra czy drogich kamieni? Czy była to korona? Joanna wykręciła się od odpowiedzi: „Nie powiem wam nic. Żaden człowiek nie zdołałby opisać takiej wspaniałej rzeczy jak ten znak. Wszelako znak, jakiego wam potrzeba, to gdyby Bóg uwolnił mnie z waszych rąk; to najlepszy znak, jaki potrafiłby wam wysłać!". Osaczał ją pytaniami. Uchyliła się od odpowiedzi; powiedziała tylko, że to był anioł, zesłany przez nikogo innego jak tylko Boga, który dał królowi znak. * * * Poniedziałek, 12 marca. Dzień rozpoczął się od zebrania w domu biskupa. Było tam czterech nowo przybyłych: Thomas Fiervet (lub Fieve), duchowny z diecezji Cambrai, doktor dekretałów, rektor Uniwersytetu Paryskiego, który był przejazdem w Rouen; Pasąuier de Vaux, doktor dekretałów i magister regent na Wydziale Paryskim; Nicolas de Hubent, kanonik paryskiej Notre-Dame; Isambard de La Pierre, dominikanin. I pomyśleć, że ta elita zebrała się dla młodziutkiej pasterki lotaryńskiej, która nie umiała czytać ani pisać... Wezwano Jeana Le Ma!tre'a. Zawsze powłóczył nogami, jeśli można pozwolić sobie na tę pozbawioną respektu uwagę. Do tej pory nieoficjalnie brał udział w posiedzeniach trybunału, szczęśliwy, że jeszcze czeka na / 230 Dalszy ciąg procesu z urzędu (w więzieniu Joanny) odpowiedź wielkiego inkwizytora na wezwanie, które skierował do niego Cauchon. W końcu jednak odpowiedź nadeszła i biskup dał mu ją z wyraźną satysfakcją do przeczytania: teraz Le Maitre nie mógł już się wykręcać. Następnie komisja udała się do więzienia Joanny. Do akcji wszedł Jean de La Fontaine. Zainteresował się aniołem, który przyniósł królowi znak. Czy był to ten sam anioł, który kiedyś pojawił się Joannie? Odpowiedź: „Zawsze pojawiał się ten sam i nigdy mnie nie zawiódł". „Czyż nie zawiódł cię, gdy zostałaś ujęta?". „Ponieważ taka była wola Pana Naszego, myślę, że to lepiej, iż mnie ujęto". Następnie była mowa o jej ślubach dziewictwa. Czy wówczas mówiła z Bogiem? „Musiało wystarczyć przyrzeczenie, jakie złożyłam tym, które były zesłane przez Niego, czyli świętej Katarzynie i świętej Małgorzacie". „Kto skłonił cię do tego, aby pozwać pewnego mężczyznę do Toul, w sprawie matrymonialnej?". Było to nader podstępne pytanie. Joanna żywo sprostowała: „Nie pozwałam go; on to uczynił. I złożę przysięgę w obecności sędziego, że mówię prawdę. Niczego nie obiecałam temu mężczyźnie". Zgodnie z przyjętą procedurą zmieniono temat, aby zbić Joannę z tropu. Broniła się walecznie, stale z tą samą energią. La Fontaine wracał wciąż do jej potajemnego wyjazdu z Domremy, nieposłuszeństwa okazanego ojcu i matce. Znamy już odpowiedzi Joanny. Czyniła wszystko na rozkaz Boski. Przesłuchanie kontynuowano po południu tego samego dnia. Pytano Joannę o prorocze sny jej ojca, o jej męskie ubranie. Czy to Robert de Baudricourt radził jej przywdziać ten strój? „Wszystko, co uczyniłam dobrego, było na rozkaz moich głosów. Co się tyczy stroju, odpowiem innym razem...". „Czy nie sądzisz, że źle uczyniłaś, zakładając ten strój?". „Nie. Jeszcze teraz, gdybym była we Francji w tym stroju, wydaje mi się, że to byłoby dobrze dla mej partii". „Czy nie chciałaś uwolnić księcia Orleańskiego? W jaki sposób?". Odpowiedziała, że miała wielu jeńców wojennych, by ich wymienić na niego, a gdyby to się nie udało, przepłynęłaby morze, by tylko go uwolnić. Podkreślam, że jest to streszczenie streszczenia, jest bowiem bardzo wątpliwe, by wszystkie pytania i odpowiedzi zostały zapisane w protokole. Cauchon z pewnością dokonał pewnych cięć, by lepiej wypaść, a przynajmniej o to mu chodziło. * * * 231 JOANNA D'ARC Wtorek, 13 marca. Przybył inkwizytor, a biskup oficjalnie go „wprowadził". Współudział Le Maitre'a nabierał dla niego coraz większego znaczenia. Nadawało to prawomocność temu niby-kościelnemu procesowi. Na mocy fikcji prawnej, której chyba nie trzeba komentować, Le Maltre wskazał Jeana d'Estiveta jako promotora Świętej inkwizycji, Johna Greya i Johna Berwoita jako strażników Joanny* oraz Jeana Massieu jako woźnego. Naprędce napisano listy w sprawie Estiveta i Massieu. Następnie rozpoczęło się przesłuchanie. Zasadniczo toczyło się ono wokół „znaku", jaki Joanna przekazała królowi. Na próżno powoływała się na zakaz, otrzymany od głosów, i złożoną im obietnicę, że nie powie o tym nikomu: „Czy bylibyście zadowoleni, gdybym popełniła krzywoprzysięstwo?". Jednakże zgodziła się powiedzieć: „To anioł zatwierdził mego Króla, przynosząc mu koronę i oświadczając mu, że otrzyma całe królestwo Francji z Bożą pomocą i poprzez moje starania. Powierzył mi to zadanie i dał mi zbrojnych ludzi, w przeciwnym razie nieprędko zostanie koronowany i namaszczony". Długo ją wypytywali o tego anioła. Skąd przybył? Czy stąpał po ziemi? Z jakiego metalu była korona, którą przyniósł? Czy anioł pokłonił się królowi? Czy widział go ktoś poza królem? Kiedy odszedł? „Zostawił mnie w kapliczce. Byłam zła z powodu jego odejścia i płakałam. Poszłabym chętnie za nim, ukoiłoby to moją duszę...". „Czy Bóg zesłał ci tego anioła z powodu twoich zasług? Dlaczego właśnie tobie, a nie komuś innemu?". „Spodobało się Bogu uczynić tak dla zwykłej dziewicy w celu przezwyciężenia przeciwników mojego Króla". Wreszcie przyszła kolej na nieudane oblężenie Paryża: „Czy to dobrze było oblegać Paryż w dniu Narodzenia Matki Boskiej?". „W swoim sumieniu uważam, że dobrze jest przestrzegać święta Matki Boskiej". Przyznała zatem, że nie miała racji. „Czyż nie powiedziałaś pod Paryżem: «Poddajcie miasto dla Jezusa»?". „Nie. Powiedziałam: «Poddajcie miasto Królowi Francji*". * * * Środa, 14 marca. Inkwizytor Le Maltre wprowadził protokolanta Nico-lasa Taąuela, księdza i protokolanta Świętego Oficjum w Rouen. Od razu też sporządzono list wprowadzający. * Pełnili już tę funkcję na rozkaz króla Anglii. 232 Dalszy ciąg procesu z urzędu (w więzieniu Joanny) Następnie komisja udała się do więzienia Joanny. Pytano jeszcze o próbę ucieczki z wieży w Beaurevoir, z wyraźnym zamiarem wymuszenia na Joannie, aby przyznała, że była to próba samobójstwa. Dlaczego skoczyła z wieży? Odpowiedziała: „Słyszałam, że wszyscy mieszkańcy Compiegne, nawet siedmioletni, zostaną wzięci ogniem i krwią. Wolałam umrzeć niż przeżyć wymordowanie tylu dzielnych ludzi. Była to jedna z przyczyn mego skoku. Inną było to, że dowiedziałam się, iż sprzedano mnie Anglikom. Wolałam umrzeć niż znaleźć się w rękach moich wrogów". „Czy było to za radą twoich głosów?". „Święta Katarzyna mówiła mi codziennie, żebym nie skakała, że Bóg pomoże mnie i ludziom z Compiegne. Odpowiadałam na to, że skoro Bóg pomoże ludziom z Compiegne, chcę tak uczynić. A święta Katarzyna mi powiedziała: «Zaiste powinnaś się zgodzić na to, nie będziesz bowiem wydana, dopóki nie zobaczysz króla Anglików». Powiedziałam jej, że nie chcę go widzieć, że wolę umrzeć niż zostać przekazana Anglikom". Opisała swój skok z wieży, po którym była tak obolała, że przez trzy dni nie mogła ani pić, ani jeść. „Czy kiedy skakałaś z wieży, chciałaś się zabić?". „Nie. Nie poleciłam się przedtem Bogu. Myślałam, że wymknę się i nie zostanę wydana Anglikom". „Czy kiedy wróciła ci mowa, zaparłaś się Boga i jego świętych?". „Nigdy się ich nie zaparłam!". „Czy twoje głosy prosiły o zwłokę w odpowiedzi [na twoje pytania]?". „Czasami nie słyszę ich dobrze z powodu hałasu w więzieniu i gwaru strażników. Kiedy zwracam się do świętej Katarzyny, wtedy ona i święta Małgorzata zwracają się do Naszego Pana i na jego polecenie przynoszą mi odpowiedź". Nagle zapytała, czy może zdarzyć się tak, że zawiozą ją do Paryża, dadzą jej kopie pytań i jej odpowiedzi, po to, by dała je ludziom w Paryżu i mogła im powiedzieć: „Oto jak byłam pytana w Rouen i oto moje odpowiedzi", aby nie nękano jej tyloma pytaniami. Cauchon: „Powiedziałaś, że sądząc cię, wystawiamy się na wielkie niebezpieczeństwo. Na jakie zagrożenie, na jakie niebezpieczeństwo narażam się ja i wszyscy pozostali?". Joanna: „Mówisz, panie, że jesteś moim sędzią, nie wiem, czy nim jesteś: ale bacz, byś nie sądził mnie źle, gdyż wystawiłbyś się na wielkie niebezpieczeństwo. I uprzedzam cię, że jeśli Pan Nasz ukarze cię za to, ja spełniłam swój obowiązek i uprzedziłam cię". Brzmiało to niemal jak wyzwanie rzucone biskupowi, tak jak czynili to rycerze, a w każdym razie było to ostatnie ostrzeżenie. Biskup nawet nie 233 JOANNA D'ARC drgnął. Chciał się dowiedzieć, czy Joanna wierzy w swoje uwolnienie, ale uzyskał odpowiedź wieloznaczną: „Święta Katarzyna powiedziała mi, że otrzymam pomoc. Nie wiem, czy zostanę uwolniona z więzienia, czy też kiedy zostanę osądzona, albo też czy nie zdarzy się jakieś zamieszanie, dzięki któremu mogłabym uciec. Myślę, że to będzie któryś z tych przypadków. Najczęściej głosy mówią mi, że zostanę uwolniona po wielkim zwycięstwie. Mówią mi również: «Nie martw się, nie bój się męki; w końcu trafisz do królestwa Raju». Mówią mi to po prostu i całkowicie bez wahania. Nazywam męką karę i nieszczęścia, jakich doznaję w więzieniu. Ale nie wiem, czy nie będę cierpieć bardziej: zdaję się na Pana Naszego". Joanno, odkąd głosy powiedziały ci, że znajdziesz się w królestwie Raju, jesteś pewna, że zostaniesz zbawiona, a nie skazana na piekło?". „Myślę, że głosy mi powiedziały tak stanowczo, że będę zbawiona, jakbym już tam była". Joanno, to jest odpowiedź wielkiej wagi". „Wobec tego uważam ją za wielki skarb". Przesłuchanie kontynuowano po południu. Joanna inteligentnie złagodziła swoją odpowiedź udzieloną pod koniec porannego przesłuchania. Powiedziała, iż zostanie zbawiona pod warunkiem, że zachowa dziewictwo ciała i duszy. „Ponieważ, zgodnie z głosami, zostaniesz zbawiona, nie czujesz potrzeby wyspowiadania się?". „Nie wiem, czy popełniłam grzech śmiertelny. Gdybym była w takim stanie, myślę, że święta Katarzyna i święta Małgorzata opuściłyby mnie zaraz. Ale nigdy dosyć oczyszczania własnego sumienia". Wówczas brutalnie przypomniano jej, że zaatakowała Paryż w święto religijne, że ukradła konia biskupowi Senlis, że nosiła męskie ubranie, że przystała na śmierć Franąueta d'Arrasa, jeńca wojennego, i że rzuciła się z wieży Beaurevoir. Czy nie były to grzechy śmiertelne? Co do ataku na Paryż odparła, że tylko Bóg może to wiedzieć i podczas spowiedzi - ksiądz. Za konia biskupa Senlis zapłaciła dwa złote saluts; nie był nic wart i posłał go jej La. Tremouille. O Franąuecie d'Arrasie powiedziała, że jest to zbrodniarz i że zostawiła go bajlifowi Senlis, ponieważ człowiek, którego chciała uzyskać drogą wymiany, już nie żył. Na temat wieży Beaurevoir udzieliła wspaniałej odpowiedzi: „Uczyniłam to nie dlatego, że byłam zrozpaczona, ale w nadziei, że ocalę swoje ciało i pomogę wielu dzielnym ludziom, którzy byli w potrzebie. I po skoku wyspowiadałam się i poprosiłam Pana Naszego o przebaczenie. I wiem od świętej Katarzyny, że uzyskałam jego przebaczenie". Na temat ubioru męskiego stwierdziła z uporem: 234 Dalszy ciąg procesu z urzędu (w więzieniu Joanny) „Ponieważ czynię to z rozkazu Pana Naszego i w jego służbie, nie sądzę, bym czyniła źle. Kiedy Jemu się spodoba wydać mi taki rozkaz, zdejmę je natychmiast". * * * Czwartek, 15 marca. Od razu wkroczono na niebezpieczny grunt. Joannę upomniano i wezwano, by poddała się Kościołowi, jeśli popełniła czyn sprzeczny z wiarą. Przystała na to, zachowując sobie jednak prawo do zasięgnięcia porady swoich głosów i przekazania ich odpowiedzi. Wyjaśniono jej różnicę między Kościołem triumfującym i Kościołem walczącym. „Nie powiem wam na razie nic innego". Znowu mówiono o próbach ucieczki, co musiało gnębić sędziów; można stąd wywnioskować, że naprawdę wierzyli w nadprzyrodzone moce Joanny. Następnie wrócono do męskiego stroju: „Prosisz o uczestnictwo we mszy. Czy nie wydaje ci się, że byłoby bardziej stosownie odziać się w strój kobiecy i słuchać mszy, czy pozostać w stroju męskim i nie wysłuchać mszy?". .Potwierdzacie, że będę mogła wysłuchać mszy w stroju kobiecym?". „Potwierdzam". „A jeśli przysięgłam i obiecałam Panu Naszemu, że nie porzucę tego stroju, co odpowiecie? Jednak mówię wam: każcie mi zrobić suknię długą do ziemi, bez trenu, i dajcie mi ją, abym mogła iść na mszę; po powrocie założę ten strój, który mam na sobie". „Czy chcesz raz na zawsze przywdziać strój kobiecy, żeby wysłuchać mszy?". „Poradzę się swoich głosów i odpowiem wam. Żądam, na honor Boga i Matki Bożej, żebym mogła wysłuchać mszy w tym dobrym mieście". Prowadzący przesłuchanie nie zdołał już nic z niej wydobyć. Zmienił ton i zaczął ją pytać o świętego Michała, dwie święte i aniołów. Jak wyglądali? Jak ich rozpoznawała, jakich używała na to sposobów? Czy zapalała świeczki świętej Katarzynie i świętej Małgorzacie i czy czyniła to po to, by je czcić: w podtekście - tak jak się czci bożki? itd. * * * Sobota, 17 marca. Znów postawiono ważne pytanie o dwa Kościoły. Zapytano, czy Joanna była skłonna zdać się na Kościół za swoje uczynki i słowa, zarówno dobre, jak i złe". „Kocham Kościół - powiedziała - i chciałabym go wesprzeć z całej siły dla naszej wiary chrześcijańskiej: to nie mnie należy zakazywać 235 JOANNA D'ARC pójścia do kościoła czy wysłuchania mszy! Co się zaś tyczy moich dobrych uczynków, to odkąd przystąpiłam do sprawy - muszę się zdawać na Króla Niebios, który posłał mnie do Karola, syna Króla Karola, który będzie Królem Francji. Zobaczycie, że wkrótce Francuzi odniosą wielkie zwycięstwo, które Bóg im ześle i wstrząśnie to prawie całym królestwem Francji. Kiedy tak się już stanie, przypomnijcie sobie o tym, co powiedziałam". .Joanno, czy zdajesz się na postanowienia Kościoła?". „Zdaję się na Pana Naszego, który mnie posłał do Notre-Dame, na wszystkich błogosławionych świętych z Raju. Wiem, że to wszystko stanowi jedność: Pan Nasz i Kościół, nie powinno to stwarzać żadnych trudności". Wytłumaczono jej, jaka jest różnica między Kościołem zwycięskim („w którym są Bóg, święci, anioły i dusze już zbawione") a Kościołem walczącym: papieża, prałatów, duchowieństwa i dobrych katolików. Jeden jest niebiański, drugi - ziemski, i ten nie powinien błądzić, gdyż kieruje nim Duch Święty. Joanna: „Przybyłam do Króla Francji za sprawą Boga, Panny Marii i wszystkich błogosławionych świętych z Raju, za sprawą Kościoła zwycięskiego z góry, i ich rozkazów. Temu Kościołowi przedkładam wszystkie dobre uczynki, wszystko, co zrobiłam i co zrobię. Co się zaś tyczy pytania, czy zdam się na Kościół walczący, nie powiem teraz niczego innego". Czy zdawała sobie sprawę, że sama ta odpowiedź wystarczy, by ją zgubić, gdyż pośrednio zaprzeczała nauce tych zadufanych teologów? Tymczasem, kierowana być może intuicją, zażądała, żeby dano jej długą koszulę żeńską i woalkę w godzinie śmierci. Postawiono jej jeszcze jedno bardzo podstępne pytanie. „Czy Bóg nienawidzi Anglików?". Poradziła sobie z nim zręcznie: ,,Nie wiem nic o tym, czy Bóg żywi miłość czy nienawiść do Anglików. Ale wiem dobrze, że zostaną przepędzeni z Francji, z wyjątkiem tych, którzy tu umrą...". Po południu tego samego dnia próbowano na próżno skłonić ją, by powiedziała, że jej sztandar miał właściwości magiczne. Zapytano ją, z jakiego powodu ten sztandar zaniesiono do kościoła w Reims jeszcze przed sztandarami innych dowódców. Znana jest wspaniała odpowiedź, jakiej udzieliła. Jakże opierać się przyjemności jej przytoczenia? „Nacierpiał się i dlatego spotkał go taki zaszczyt". Zapytano ją, czy nie uważa, że powinna odpowiedzieć papieżowi, wikariuszowi Bożemu, na wszystkie pytania w kwestii wiary. Zręcznie odbiła piłeczkę. 236 Dalszy ciąg procesu z urzędu (w więzieniu Joanny) „Żądam, aby mnie przyprowadzono przed jego oblicze, a wtedy powiem mu wszystko, co mam do powiedzenia". * * * Niedziela Męki Pańskiej, 18 marca, w domu biskupa. Zgromadzonych asesorów zaproszono do przestudiowania odpowiedzi Joanny i rozmaitych dowodów oraz w celu wypowiedzenia się w kwestii procedury, jaką należy obrać, po zapoznaniu się, w razie potrzeby, z dziełami teologicznymi. W następny czwartek zebrano się na nowo. Ustalono, że wyjątki pytań i odpowiedzi, zanotowane w czasie poprzednich dni, zostaną zapisane w formie artykułów. W sobotę, 24 marca, komisja zebrała się w więzieniu Joanny. Przeczytano oskarżonej artykuły, o których wypowiedziano się powyżej. Miała niewiele uwag. W Niedzielę Palmową, 25 marca, ponownie poprosiła żeby pozwolono jej uczestniczyć w mszy i przystąpić do komunii w dniu Wielkiej Nocy. Rozgorzał na nowo spór o strój. Protokolant odnotował skrupulatnie, że Joanna wolałaby zachować męski strój niż obchodzić Wielkanoc. Tego tylko było trzeba biskupowi! A przecież wiedział doskonale, jakie motywy powodowały Joanną. • ROZDZIAŁ 6 ______________ Proces zwyczajny Jak już mówiliśmy wcześniej, proces z urzędu w procedurze inkwizycyj-nej był w rzeczywistości procesem przygotowawczym, inaczej mówiąc śledztwem w danej sprawie. Proces zwyczajny był procesem właściwym w dzisiejszym rozumieniu tego słowa. W poniedziałek 26 marca Pierre Cauchon zebrał kilku asesorów, wybranych spośród najlepszych znawców teologii i prawa, a przede wszystkim najbardziej uległych. Przeczytano im wnioski spisane przez promotora w postaci artykułów. Zatwierdzili je. Ponadto postanowiono, że jeśli Joanna odmówi odpowiedzi na niektóre pytania, zostanie upomniana kanonicznie, a jeśli nadal będzie trwała w uporze, jej milczenie będzie uważane za przyznanie się do winy. Pierwsza sesja procesu odbyła się we wtorek 27 marca, w jednej z sal zamku. Poza wymienionymi wyżej asesorami wzięli w niej udział: Jean Thiphaine, doktor medycyny i profesor w Paryżu, kanonik z Sainte-Chapel-le; Guillaume Duval, dominikanin; John de Hampton, angielski ksiądz. Promotor Jean d'Estivet zabrał głos. Oświadczył, że jest gotów wygłosić przemówienie oskarżycielskie i udowodnić, jeśli taka zajdzie potrzeba, winę Joanny. Poprosił trybunał, żeby nakazał oskarżonej przysiąc, że będzie mówiła prawdę. Jeżeli odmówi odpowiedzi na niektóre pytania, zostanie skazana zaocznie i ekskomunikowana, bądź też ewentualnie wyznaczy się jej termin, w którym ma sformułować odpowiedź. Nicolas de Yenderes jako jedyny uważał, że należy ekskomunikować Joannę bez wyznaczania terminu. Większość asesorów opowiedziała się za trzydniową zwłoką i za odczytaniem aktu oskarżenia, nie ogólnie, lecz X 238 Proces zwyczajny artykuł po artykule, a Joanna ma być pytana na temat każdego z nich. Biskup przyłączył się do tego poglądu, mając nadzieję, że oskarżona zapłacze się w zeznaniach. Następnie wygłosił krótkie przemówienie wprowadzające, arcydzieło hipokryzji, przeznaczone dla potomności i mające dowieść nie tylko obiektywizmu trybunału, ale i jego życzliwości: .Joanno, wszyscy asesorowie, których masz tu przed sobą, są osobami duchownymi i uczonymi w prawie Bożym i cywilnym, które pragną i mają zamiar potraktować cię troskliwie i wyrozumiale, takie zawsze bowiem było ich nastawienie. Szukają oni nie pomsty czy kary cielesnej, lecz pouczenia i twego powrotu na drogę prawdy i zbawienia. Jako że bynajmniej nie jesteś osobą uczoną ani kształconą w tych trudnych zagadnieniach, proponujemy ci, jeśli nie chcesz sama kogoś wyznaczyć, że wybierzemy osoby, które będą mogły ci doradzać, jak masz odpowiadać i postępować...". Joanna odparła: , f o pierwsze, dziękuję wam i wszystkim obecnym za to, że mnie upominacie dla mego dobra i dla naszej wiary. Co się zaś tyczy porady, którą mi proponujecie, dziękuję wam także, lecz nie mam zamiaru odstąpić od porad Pana Naszego". Następnie, z ręką na Ewangelii, wypowiedziała tę samą ograniczoną przysięgę, co uprzednio. Można zatem było przystąpić do odczytywaniaa rtykułu po artykule z aktu oskarżenia. Trwało to dwa pełne dni (27 i 28 marca), Joannę pytano bowiem o każdy artykuł, a promotor przypominał w razie potrzeby wcześniejsze jej zeznania. Jean d'Estivet podsumował dowody oskarżenia, domagając się, aby trybunał ukarał i naprawił kanonicznie tę kobietę, zwaną potocznie Joanną Dziewicą: „...Mocno podejrzana, gorszycielka i notorycznie oskarżona przez osoby uczciwe i poważne, aby przez was, wzmiankowani sędziowie, została ogłoszona czarownicą, czarodziejką, wróżbitką, kłamliwą prorokinią, wywoływaczką duchów i czarnoksiężniczką, skłonną do przesądów i oddaną sztukom magicznym, źle myślącą o naszej wierze katolickiej, schizmatyczną w kwestii artykułu Unam sanctam i wielu innych artykułów naszej wiary, sceptyczną i błądzącą, czarnoksiężniczką, bałwochwalczynią, odstępującą od wiary, przeklętą i czyniącą zło, bluźniącą Bogu i jego świętym, gorszycielka, zwodzicielką, zakłócającą pokój i stwarzającą przeszkody, podżegającą do wojny, okrutnie spragnioną krwi ludzkiej, podburzającą do jej przelewu, bezwstydnie porzuciwszy stosowną do jej płci szatę i przywdziawszy nieprzystojny niekształtny strój i uzbrojenie; i za to oraz za inne odrażające uczynki wobec Boga i innych ludzi, sprzeniewierzającą się prawom boskim i naturalnym oraz kościelnym, zwodzicielką książąt i ludu, 239 JOANNA D'ARC udzielającą pozwolenia i zgody, z pogardą i lekceważeniem dla Boga; czczono ją i ubóstwiano, podawała bowiem dłonie i szaty do ucałowania; heretyczką albo co najmniej mocno oskarżoną o herezję...". Promotor starał się dowieść, że Joanna winna jest wszystkich tych zbrodni. Aby nie przedłużać relacji z procesu, podsumuję w miarę możliwości siedemdziesiąt zarzutów, które przeczytał Jean d'Estivet, a na które Joanna musiała odpowiedzieć. Z przykrością skracam te artykuły, które są niesłychanie ciekawe, ale ich lektura z pewnością byłaby nużąca. Artykuł I - Jean d'Estivet przypomina prawo i obowiązek biskupa i inkwizytora, którzy mają nakładać kary za zbrodnie przeciwko wierze, herezje i świętokradztwa i ścigać winnych nie tylko w diecezji, ale w całym królestwie Francji. Odpowiedź Joanny: „Myślę, że Ojciec Święty, rzymski Papież, biskupi i inni ludzie Kościoła są po to, żeby bronić wiary chrześcijańskiej i karać tych, którzy jej uchybili. Co do mnie, poddam ocenie moje czyny tylko Kościołowi Niebieskiemu, czyli Bogu, Pannie Marii, świętym z Raju. Wierzę mocno, że nie uchybiłam naszej wierze i nie chciałabym jej uchybić". A zatem stanowczo odmówiła trybunałowi kompetencji - oświadczenie niesłychanie zuchwałe! Artykuł II - Stosowała od dziecka czary i przesądy, przywoływała demony i złe duchy. Ubóstwiano ją - pozwalała, żeby ją adorowano i czczono. Odpowiedź Joanny: „Zaprzeczam czarom, działaniom przesądnym i wróżbom. A jeśli niektórzy całowali moje dłonie czy moje szaty, to nie z mojej woli; broniłam się przed tym tak, jak potrafiłam". Promotor przypomniał, że 3 marca przyznała, że całowano ją po rękach, ale że nie mogła rozczarować biedaków, którzy przyszli do niej, chociaż starała się ich odsunąć. Jako dowód jej objawień, powiedział, że wiedziała, iż zostanie wkrótce ujęta, choć nie znała dnia ani godziny. I opowiedział o jej pojmaniu w Compiegne. Zapewne chciał przez to dowieść, że objawienia nie pochodziły od Boga, ale od szatana, który zdradza swoje sługi. Artykuł ID. - Oskarżona popadła w liczne, niezmiernie poważne błędy, zatrącające o herezję. Upowszechniała je i rozprawiała o nich, działając na szkodę Kościoła. Odpowiedź Joanny: „Zaprzeczam. Twierdzę, że popierałam Kościół, wedle mej mocy". Artykuł IV - W Domremy nad Mozą nie nauczono jej naprawdę wiary katolickiej, ale starożytnych przesądów, magii i czarów, praktykowanych / 240 Proces zwyczajny przez wielu mieszkańców. Nie umie ona odróżnić duchów niebieskich od złych duchów, wróżek i innych demonów. Matka chrzestna zapoznała ją ze zjawami wróżek. Na ten splot kłamstw Joanna odpowiedziała z niewzruszonym spokojem: „...Wiem, co to są wróżki. Co się tyczy mego wykształcenia, nauczyłam się swej wiary i nauczono mnie zachowywać się tak, jak powinno się zachowywać dobre dziecko. Natomiast w kwestii matki chrzestnej odwołuję się do tego, co już powiedziałam". „Zmów Wierzę w Boga". „Wezwijcie spowiednika, przed którym je zmówiłam". Artykuł V - W pobliżu miasteczka Domremy jest duże drzewo, bardzo stare, zwane „czarodziejskim drzewem fau de Bourlemont", a w pobliżu tego drzewa znajduje się źródło. Powiadają, że obok tego drzewa mieszkają wróżki i złe duchy, nawiedzane przez czarowników. Joanna powołała się na swoje wcześniejsze odpowiedzi. Promotor przypomniał, że 24 lutego Joanna oświadczyła, że chorzy pili wodę ze źródła i że ona też z niego piła. Powiedziała, że l marca najpierw zaprzeczyła, a potem przyznała, iż święte przemawiały do niej w pobliżu źródła; 17 marca stwierdziła, że choć matka chrzestna mówiła, że widziała wróżki, była mimo to dobrą i cnotliwą kobieta, nie była wróżbitką ani czarownicą. Że w tym samym dniu przyznała, iż niektórzy mieszkańcy Domremy krążyli, jak mówiono, wokół drzewa, aby zobaczyć wróżki, ale ona tam nigdy nie była. Artykuł VI - Oskarżona miała zwyczaj udawać się, najczęściej w nocy, pod drzewo i do źródła. W dzień odprawiała tam modły, bo chciała być sama. Tańczyła wokół drzewa. Śpiewała i wypowiadała zaklęcia. Zawieszała na gałęziach drzewa wieńce, a nazajutrz ich nie było. Jak można stwierdzić, Jean d'Estivet kompletnie przekręcił fakty! Odpowiedź Joanny: „Zaprzeczam. Powołuję się na to, co mówiłam wcześniej". Ta lakoniczność zadziwia. Jest jednak oczywiste, że protokół z procesu pomija protesty i komentarze Joanny. Protokolant zapisywał tylko to, co najważniejsze i przede wszystkim to, co mogło zaszkodzić oskarżonej. Promotor przypomniał, że 24 lutego Joanna przyznała, iż chorzy chodzili tańczyć pod drzewo już po wyzdrowieniu. Ona sama udawała się tam z innymi dziewczętami, aby śpiewać, tańczyć i pleść wianki. Słyszała jednak, jak mówiono, że wróżki „tam przebywają" i że pani Aubry, żona mera Domremy, widziała je. Że gdy usłyszała głosy, ograniczyła przychodzenie tam, a potem przestała w ogóle. Że obok domu jej ojca był las zwany 241 JOANNA D'ARC „Bois-Chenu" i mówiono w okolicy, iż tam otrzymała swoją misję: zaprzeczyła temu. I stwierdziła, że nigdy nie wierzyła w przepowiednie, zgodnie z którą dziewica, która wyjdzie z tego lasu, będzie czynić cuda. Artykuł VII - Nosiła przy sobie mandragorę, by dopisywało jej szczęście i bogactwo. Uznała, że mandragora ma taką moc. Joanna z całą mocą odrzuciła ten artykuł. Oskarżyciel przypomniał, że wiedziała o tym, iż mandragora znajduje się w pobliżu drzewa. Że wiedziała o właściwościach tego korzenia; dodawała, że głosy nic jej nie powiedziały na ten temat. Artykuł VIII - Gdy miała mniej więcej piętnaście lat, uciekła do Neuf-chateau sama, bez zgody rodziców, i służyła u pewnej oberżystki, zwanej La Rousse. Albo przebywała w tej oberży w towarzystwie kobiet rozwiązłych i żołnierzy, albo prowadziła konie do wodopoju. I to wówczas nauczyła się konnej jazdy i posługiwania się bronią. Joanna powołała się na swoje wcześniejsze zeznania, a wszystkiemu, co poza nie wykraczało, zaprzeczyła. Promotor zaprotestował, gdyż 22 lutego przyznała, że opuściła dom swego ojca z obawy przed burgundczykami i schroniła się u wyżej wymienionej Rudej, gdzie pomagała w pracach domowych. Artykuł IX - Joanna powołała przed Oficjum w Toul młodego człowieka, który nie chciał jej poślubić, ponieważ była dziewczyną z oberży. Joanna zaprzeczyła, powołując się na swoje wcześniejsze oświadczenia. Jean d'Estivet nie naciskał, być może świadom tego, że przebrał miarę. Artykuł X - Po porzuceniu służby u La Rousse (Jeanowi d'Estivetowi zależało bardzo, aby Joanna była dziewczyną z oberży!), miała widzenia. Święty Michał, święta Katarzyna i święta Małgorzata objawili jej, że zakończy oblężenia Orleanu, doprowadzi do koronacji Karola i przepędzi Anglików z królestwa. Rozkazali jej, jak powiada, udać się do Roberta de Baudricourt, kapitana de Vaucouleurs, co uczyniła. Odpowiedź Joanny: „Odwołuję się do tego, co już mówiłam na ten temat". Powołując się na zeznania oskarżonej (z 22, 24 i 27 lutego, l marca), Jean d'Estivet, sam sobie przecząc, opowiedział o pierwszym pojawieniu się świętego Michała w ogrodzie w Domremy, gdy Joanna miała trzynaście lat! Następnie rozwodził się długo na temat głosów, które ona jakoby słyszała, nawet w więzieniu i podczas przesłuchań. Podkreślił, że miała opory oraz fakt, że odmówiła dokładnego opisania świętego Michała, świętych i aniołów, które, jak mówiła - pojawiały się jej. Opowiedział też, że 242 Proces zwyczajny rzekomo je rozpoznawała. Dodał również, że wyruszając do Yaucouleurs okazała nieposłuszeństwo ojcu i matce. Artykuł XI - Oświadczyła Robertowi de Baudricourt, że z jej objawień wynika, iż będzie miała trzech synów, z których jeden zostanie papieżem. Robert zakrzyknął: „Wobec tego ja chciałbym ci bardzo ich zrobić, ponieważ będą potężnymi ludźmi, chciałbym sam to uczynić!". Odpowiedziała: „Miły Robercie, nic z tego! Nie teraz czas na to, Duch Święty się o to zatroszczy". Baudricourt potwierdził to kilkakrotnie, w przytomności ważnych osób. Na te niegodne oszczerstwa Joanna odpowiedziała po prostu: „Odwołuję się do tego, co powiedziałam kiedy indziej. Nigdy się nie chwaliłam, że będę miała troje dzieci! Artykuł XII - Nakazała kapitanowi de Baudricourt, żeby zamówił dla niej strój męski i dał jej broń. On na to przystał z odrazą. Następnie zachowywała się jak wódz armii, zapewniając, że nakazał jej to Bóg! Joanna: „Odwołuję się do tego, co już powiedziałam na ten temat". Jean d'Estivet odwołał się do zeznań oskarżonej z 22 i 27 lutego i z 12 i 17 marca. Opowiedział o pobycie Joanny u wuja Laxarta, o wizycie u księcia Lotaryngii, wyjeździe do Vaucouleurs, podróży do Chinon, odnalezieniu miecza z Sainte-Catherine-de-Fierbois. Podkreślał fakt, że stale twierdziła, iż działa z nakazu Boga, nie na czyjąś prośbę czy z własnej inicjatywy. Było to jedyne usprawiedliwienie, jakie przytoczyła w kwestii męskiego stroju i całej reszty. Artykuł XIII - Bluźniła Bogu i jego świętym, przypisując im zalecenia sprzeczne z prawami boskimi. Zazwyczaj nosi strój męski, ale wiele razy przywdziewała bogate i uroczyste szaty z cennych tkanin i ze złotogłowiu, suknie rozcięte po obu bokach oraz futra. W Compiegne miała złoty pióropusz. Włosy ma obcięte „na okrągło", jak mężczyzna. Krótko mówiąc, odrzuciła wstyd niewieści. Odpowiedź Joanny: „Nie bluźniłam Bogu ani jego świętym". Artykuł XIV - Oskarżona upiera się przy noszeniu tego ubioru, powtarzając, że nie może go porzucić bez nakazu Boskiego, gdyż uchybiłaby Naszemu Panu, świętym i aniołom. Joanna: „Nie popełniałam zła, służąc Bogu. Jutro otrzymacie odpowiedź". Jean d'Estivet przypomniał jej zeznania z 24 lutego i 12 marca. Joanna oświadczyła: , Jeśli chcecie dać mi strój kobiecy, to mi go dajcie; wezmę go 243 JOANNA D'ARC i sobie pójdę; a jeśli nie dacie, to jestem zadowolona z tego, który noszę, ponieważ podobało się Bogu, żebym go przywdziała". I wyraziła żal, że nie jest we Francji w tym ubiorze, żeby czynić nadal to, co czyniła przed uwięzieniem. Podkreślił jednak, iż poprosiła o strój kobiecy na śmiertelną godzinę. Artykuł XV - Poprosiła o to, by mogła uczestniczyć w mszy. Upomniano ją, żeby ostatecznie przywdziała strój kobiecy. Wybrała strój męski zamiast służby Bożej i komunii, z pogardą dla sakramentów. Odpowiedź Joanny: „Wolę umrzeć, niż odwołać to, co czyniłam na polecenie Pana Naszego!". Jeden z asesorów zapytał ją, czy zgodziłaby się odrzucić swój męski strój, aby pójść na mszę. Odpowiedź: .Jeszcze go nie odrzucę; to nie zależy ode mnie". Promotor wrócił do zeznań z 15 i 17 marca i przytoczył szczegółowo dialog Joanny i śledczych, podkreślając niestosowną propozycję, że wróci do stroju męskiego po powrocie do więzienia. Nie była nawet na tyle uczciwa, by przyznać, że narażała się na największe niebezpieczeństwo utraty dziewictwa wśród „bandytów". Artykuł XVI - Wielokrotnie odmówiła przywdziania stroju kobiecego, zarówno w Arras, jak i w Beaurevoir. Stanowczo odmawia wykonywania zajęć stosownych do jej płci i we wszystkim zachowuje się jak mężczyzna. Odpowiedź: „Jest prawdą, że w Arras i Beaurevoir zostałam wezwana do założenia kobiecego stroju, a ja odmówiłam, tak jak odmawiam w chwili obecnej. Co się zaś tyczy zajęć kobiecych, jest tu dosyć kobiet do ich wykonywania!". Jean d'Estivet, odwołując się do przesłuchania z 3 marca, przytoczył dość dokładnie oświadczenia Joanny, dotyczące zwłaszcza jej pobytu w Beau-revoir i kontaktów z paniami Luksemburskimi. Chciał przez to udowodnić, że upierała się przy ubieraniu się w męski strój. Artykuł XVII - Kiedy stanęła przed Karolem w tym stroju i uzbrojona, złożyła mu trzy obietnice, którymi się publicznie chwaliła, po to, żeby lud jej wierzył. Stosowała wróżby w celu przeniknięcia tajemnic osób, których nigdy przedtem nie widziała. Odpowiedź Joanny: „Oznajmiłam za Bogiem mojemu Królowi, że On zwróci mu jego królestwo, doprowadzi do koronacji w Reims i pokonania przeciwników. I w tym byłam posłanniczką Boga, mówiąc mu, aby dał mi to trudne zadanie i że zakończę oblężenie Orleanu. Mówię o całym królestwie! Jeśli książę Burgundii i inni poddani królestwa nie okażą posłuszeństwa, mój Król sprowadzi ich siłą". 244 Proces zwyczajny Jean d'Estivet przypomniał, że naprawdę oświadczyła 22 lutego, że rozpoznała Roberta de Baudricourt i swego króla, choć nigdy ich nie widziała, tylko na podstawie tego, co mówiły jej głosy. Artykuł XVIII - Tak długo, jak przebywała obok swego króla, nieustannie perswadowała mu, żeby nie podpisywał rozejmu ani pokoju, zachęcając natomiast do przelewu krwi; powtarzała, że to miecz i włócznia przynoszą pokój. Odpowiedź Joanny: ,.Domagałam się od księcia Burgundii, przez listy i przez umyślnych, żeby zawarł pokój z moim Królem. Co się zaś tyczy Anglików, to jedyny pokój, jakiego im trzeba, to żeby sobie poszli do swego kraju, do Anglii". Jean d'Estivet przypomniał, z braku innych argumentów, że w Jargeau odmówiła piętnastodniowej zwłoki, o którą prosili oblężeni na kapitulację. Zażądała, aby uczynili to natychmiast. Artykuł XIX - Kazała szukać miecza z Fierbois bądź zaklinając demony, bądź dlatego, że go schowała „chytrze i podstępnie". A to w tym celu, by przekonać książąt i lud o swojej nadprzyrodzonej mocy. Odpowiedź: „Zaprzeczam i odwołuję się do tego, co już mówiłam". Wówczas promotor wrócił do przesłuchań z 27 lutego i 17 marca, rozkładając je na czynniki pierwsze i opowiedział całą historię miecza, co niczego nie dowiodło. Artykuł XX - Rzuciła czary na swój miecz, jak również na swój sztandar, zapowiadając, że zapewnią jej zwycięstwo. Odpowiedź: „Odwołuję się do tego, co mówiłam. W tym, co czyniłam, nie było ani czarnoksięstwa, ani innych złych sztuczek". Artykuł XXI - Powodowana zuchwalstwem i pychą podyktowała list, w imieniu Jhesusa Marii, do króla Anglii, regenta Bedforda, do dowódców oblegających Orlean, a w listach tych zawarte były rzeczy niebezpieczne i niezgodne z wiarą katolicką. Odpowiedź Joanny: „Nie uczyniłam tego przez pychę czy domniemania, ale z rozkazu Pana Naszego, i potwierdzam treść listów, z wyjątkiem trzech słów". Promotor wymienił te słowa, powołując się na posiedzenie z 22 lutego. Przypomniał również, że na posiedzeniu z 3 marca zapytano ją, czy jej zwolennicy rzeczywiście wierzyli, że była posłana przez Boga. Odparła, że naprawdę była przez Niego posłana, niezależnie od tego, czy ludzie z jej stronnictwa w to wierzyli, czy też nie. 245 JOANNA D'ARC Artykuł XXII - Promotor przeczytał jej list do króla Anglii i księcia Bed-forda w czasie oblężenia Orleanu (list został zacytowany w całości powyżej). Joanna odpowiada: „Gdyby Anglicy uwierzyli w moje listy, okazaliby roztropność. Nie minie siedem lat, a o wszystkim się przekonają...". Artykuł XXIII - Według Jeana d'Estiveta, gdy pisała te listy, kierowały nią złe duchy, albo też to po prostu kłamliwie wymyśliła, by zwieść lud. Oskarżona stanowczo zaprzeczyła. Promotor stwierdził, że oświadczyła 27 lutego, że wolałaby być włóczona końmi, niż przybyć do Francji bez Bożego pozwolenia. Artykuł XXIV - Nadużywała imion Jezusa i Marii i znaku krzyża, aby dać do zrozumienia adresatom niektórych listów, by czynili odwrotnie do tego, co pisała. A przecież powód był tu oczywisty! Joanna: „Odwołuję się do tego, co już mówiłam na ten temat". Promotor zasygnalizował, że poprzednio mówiła, iż posługiwała się tym napisem, ponieważ taki zwyczaj wprowadzili niektórzy duchowni. Artykuł XXV - Joanna uzurpowała sobie misję aniołów. Mówiła, że Bóg wysłał ją do przelewania krwi ludzkiej, co jest odrażającym i potwornym występkiem dla każdego pobożnego. Odpowiedź: „Po pierwsze żądałam, by zawarto pokój, a jeśli nie chciano tego, byłam gotowa do walki". Promotor przypomniał dwie jej odpowiedzi. 24 lutego oświadczyła, że nie ma nic do roboty w tym procesie i poprosiła, żeby ją odesłano do Boga, a 17 marca - że Bóg posłał ją, aby ruszyła na odsiecz królestwu Francji. Artykuł XXVI - Joanna otrzymała list od hrabiego d'Armagnaca w 1429 roku, gdy przebywała pod Compiegne. Joanna: „Odwołuję się do mojej odpowiedzi na ten temat". Promotor, spodziewając się wprawić ją w zakłopotanie, przytoczył odpowiedzi podane przez nią l marca: była już na koniu, posłaniec otrzymał słowną instrukcję, wrzucono by go do wody itd. Artykuły XXVII i XXVIII - Aby oświecić trybunał, Jean d'Estivet przeczytał Ust hrabiego d'Armaniaca i odpowiedź podyktowana przez Joannę. Protokół milczy na temat artykułów XXIX i XXX, prawdopodobnie związanych z artykułami poprzednimi. Artykuł XXXI - Oskarżona chwaliła się i chwali swymi wizjami i objawieniami. Z uporem odmawia udzielenia wyjaśnień. Nawet gdyby miano 246 Proces zwyczajny jej ściąć głowę czy włóczyć ją końmi, nie chce powiedzieć, jaki znak zesłał jej Bóg. Odpowiedź: „Może powiedziałam, że tego nie wyjawię. W moim wyznaniu [zeznaniu] powinno być, że bez zezwolenia Pana Naszego nie ujawnię tego znaku". Wówczas d'Estivet odczytał wszystkie odpowiedzi oskarżonej dotyczące świętego Michała, dwóch świętych i aniołów, po to, by wykazać upór, z jakim Joanna odmawiała informowania trybunału. Artykuł XXXII - Można z pewnością założyć, że te wizje i objawienia, jeśli Joanna doznała ich kiedykolwiek, pochodziły od szatana, z powodu okrucieństwa, kłamstw i sprzeczności, jakie w nich stwierdzono. Oskarżona zaprzeczyła, twierdząc, że jej wizje i objawienia pochodziły od Boga. Artykuł XXXIII - Chwaliła się, że zna przyszłość i sprawy ukryte, co jest atrybutem boskości, a przecież jest ona istotą ludzką, „prostą i nie-uczoną". Odpowiedź: „Nasz Pan ma prawo objawiać się temu, komu zapragnie". Promotor wyliczył starannie przepowiednie Joanny (Orlean, Reims, jej rany itd.), nie zdając sobie sprawy, że większość z nich już została zweryfikowana. Widać wyraźnie, że najbardziej niepokoją go przepowiednie dotyczące ewentualnej ucieczki, a przede wszystkim - ostatecznej klęski Anglików. Co stałoby się z tymi możnymi „zaprzańcami", gdyby stracili swoich protektorów? Artykuł XXXIV - Przechwala się, że bezbłędnie rozpoznaje głosy archaniołów, aniołów i świętych. Odpowiedź: „Odwołuję się do Pana Naszego, mojego sędziego". Promotor powrócił kolejno do wszystkich odpowiedzi mających związek z rozpoznawaniem istot niebiańskich przez oskarżoną. Podkreślił też jej nikłe wykształcenie religijne. Artykuł XXXV - Przechwala się, że zna narody, które Bóg woli, i te, których nienawidzi. Odpowiedź Joanny: „Trzymam się tego, co już powiedziałam na temat Króla i księcia Orleańskiego. O innych ludziach nie wiem nic. Wiem, że Bóg bardziej kocha mego Króla i księcia Orleanu niż mnie, dla wygody ich ciała; wiem to z objawienia". Jean d'Estivet przypomniał, co już mówiła, zwłaszcza 17 marca, że nie wie, czy Bóg nienawidzi Anglików, ale że On da zwycięstwo Francuzom. 247 JOANNA D'ARC Artykuł XXXVI - Twierdziła, że inne osoby poznały głos, który do niej dochodził, chociaż był niewidzialny dla człowieka: zwłaszcza jej król, Karol de Bourbon, a także dwaj czy trzej inni ludzie. Joanna odwołała się wcześniejszych zeznań. Artykuł XXXVII - Często postępowała inaczej, niż podpowiadały jej głosy, chyba że kłamała w sprawie rzekomych objawień. Tak się zdarzyło w Paryżu i Beaurevoir. Twierdząc, że nie mogła postąpić inaczej, tylko skoczyć z wieży, zaprzeczyła w istocie wolnej woli człowieka. Joanna odpowiedziała tak jak poprzednio. Promotor drążył sprawę skoku z Beaurevoir - zobaczymy później, jak to zdyskontował. Artykuł XXXVIII - Mimo swoich złych uczynków i zbrodni popełnianych od czasów młodości, oskarżona nie przestała utrzymywać, że wszystko pochodziło od Boga, poprzez objawienia świętego Michała i jego dwóch świętych. Ta sama odpowiedź Joanny. Jean d'Estivet postawił kropkę nad i. Czy była posłuszna Bogu, gdy życzyła sobie, żeby młodemu Burgundczykowi z Domremy ścięto głowę? Gdy nienawidziła Burgundczyków? Gdy zaatakowała Paryż w święto? Artykuł XXXIX - Chociaż sprawiedliwy upada siedem razy na dzień, ona twierdzi, że nie popełniła grzechów śmiertelnych, mimo że prowadziła wojnę. Joanna: „Już na to odpowiedziałam". Promotor wykpiwa jej wspaniałą odpowiedź na temat stanu łaski, smutnej sprawy Franąueta d Arras, skoku z Beaurevoir i męskiego stroju. Artykuł XL - Przyjęła ciało Chrystusa w stroju męskim kilkakrotnie, z poduszczenia szatana. Odpowiedź: „Zdaję się na Pana Naszego". Artykuł XLI - Wyskoczyła z wieży z obawy przed Anglikami i eksterminacją ludzi z Compiegne. Skłoniły ją do tego podszepty szatana; wiele razy chwaliła się, że raczej się zabije, niż wpadnie z ręce Anglików. Joanna odwołała się do oświadczeń, jakie złożyła uprzednio, podobnie jak w odniesieniu do poprzednich artykułów. Artykuł XLII - Dotykała świętych rękami, przytulała się do nich i całowała. Ta sama odpowiedź. 248 Proces zwyczajny Artykuł XLIII - Oświadcza, że święte i aniołowie mówią po francusku, gdyż nie są ze stronnictwa angielskiego. Ta sama odpowiedź. Artykuł XLIV - Twierdzi, że obie święte obiecały jej Raj, jeśli zachowa dziewictwo. Ta sama odpowiedź. Artykuł XLV - Chociaż niezbadane są osądy Boskie, uważa się za zdolną do rozpoznawania wybranych. Ta sama odpowiedź. Artykuł XLVI - Prosiła obie święte, żeby udzieliły pomocy ludziom z Compiegne, niemal zarzucając Bogu, że ich porzucił i przez to wykazała zuchwalstwo. Ta sama odpowiedź. Artykuł XLVII - Po wyskoczeniu z wieży, kiedy została ranna, ohydnie zaparła się Boga i świętych, i wypowiadała straszliwe bluźnierstwa. Ta sama odpowiedź. Oczywiście przy każdym z tych artykułów Jean d'Estivet rozwijał swoje oskarżenie, wracał do okoliczności wydarzeń i zeznań Joanny z pozornym obiektywizmem, ale interpretując je niekorzystnie. Artykuł XLVIII - Z uporem obstawała przy tym, że duchy, które widziała i słyszała, były aniołami. Nikogo się nie radziła w tej kwestii, ani prałatów, ani proboszcza, pod pretekstem, że nie wolno jej mówić o tych objawieniach. Odpowiedź: „Odpowiedziałam już na to i odwołuję się do tego, co napisane. Co się tyczy znaków, jeśli ci, którzy o nie pytają, są niegodni -to przykro mi, ale nie mogę...". Jean d'Estivet, zbity z tropu, nie skomentował tego aspektu. Artykuł XLIX - Czciła duchy, całując ziemię, po której stąpały, oddając im cześć, choć nie wiedziała, czy to są dobre duchy, co zatrąca o bałwochwalstwo. Artykuł L - Codziennie pyta duchy o radę, jak ma postąpić, co jest równoznaczne z zaklinaniem szatana. Joanna odparła: „Proszę Pana Naszego i Matkę Boską, aby zesłali mi radę i pociechę, i zsyłają mi je". Zapytano ją: 249 JOANNA D'ARC , Jak się do nich zwracasz?". „Modlitwa: „Bardzo słodki Boże, odwołując się do Twej świętej męki, proszę cię, jeśli mnie kochasz, żebyś mi objawił, jak mam odpowiedzieć tym ludziom Kościoła. Wiem, że otrzymałam nakaz w sprawie mego stroju, ale nie wiem, w jaki sposób mam go porzucić. Zechciej oświecić mnie w tej materii". Promotor niewzruszenie starał się określić rolę domniemanych głosów, sądząc, że w ten sposób ujawni błędy Joanny. Artykuł LI - Chwaliła się, że widziała wiele aniołów w Chinon, tysiąc tysięcy, i świętego Michała archanioła, jak kłaniał się królowi. Joanna odpowiedziała tylko, że nie podawała żadnych liczb. Nastąpił długi komentarz Jeana d'Estiveta w kwestii owego „znaku" przekazanego królowi, co do którego oskarżona uparcie odmawiała udzielenia wyjaśnień. Artykuł LII - Tak zwodziła lud, że czcił ją jak świętą, umieszczał jej wizerunek na ołtarzach i na medalionach z ołowiu, co jest praktyką gorszącą i szkodliwą dla dusz. Joanna: „Odpowiedziałam już na to i zdaję się na Pana Naszego". Artykuł LIII - Została dowódcą wojennym i kapitanem wojska, kierując czasem szesnastoma tysiącami ludzi, książętami i baronami. Joanna: „Jeśli byłam wodzem, to po to, by pobić Anglików, i zdaję się w tym na Pana Naszego". Artykuł LIV - Bezwstydnie zadawała się z mężczyznami, odrzucając towarzystwo kobiet, odwołując się do pomocy mężczyzn w sprawach prywatnych i potajemnych, co nie zdarza się u kobiety cnotliwej i pobożnej. Joanna: „To prawda, że kierowałam mężczyznami. Ale w mieszkaniu i miejscu noclegu miałam ze sobą najczęściej kobietę. Na wojnie leżałam [kładłam się] w ubraniu i zbroi, tam nie było żadnych kobiet". Artykuł LV - Nadużywała przepowiedni, żeby wejść w posiadanie bogactwa, naśladując fałszywych proroków i ich przemowy. Otaczała się orszakiem, wieloma oficerami. Przysparzała bogactw swoim krewnym. Joanna: „Odpowiedziałam już na to. Co się zaś tyczy darowizn na rzecz braci, Król dał je im z własnej woli, nie na moją prośbę". Artykuł LVI - Chwaliła się, że ma dwóch doradców, których nazywała „doradcami źródła". Zadawała się z Catherine de La Rochelle, która przepowiedziała, że Dziewica ucieknie przy pomocy diabła. 250 Proces zwyczajny Joanna: „Przysięgam, że nie chciałam, aby diabeł wydostał mnie z więzienia!". Promotor, żeby dowieść swej tezy, opowiedział o spotkaniach Joanny z wróżbitką. Mówił o Białej Damie, przyznając jednak, że Joanna surowo oceniła Catherine de La Rochelle. Artykuł LVII - W Dzień Narodzenia Matki Boskiej kazała żołnierzom wyruszyć na Paryż. Zraniona ostrzem włóczni, ośmieliła się powiedzieć: „Jezus nie dotrzymał słowa". Pomyliła się grubo, zapowiadając zdobycie La Charite-sur-Loire. Joanna: „Odpowiedziałam już na to". Artykuł LVIII - Kazała namalować na swoim sztandarze Boga trzymającego kulę ziemską, dwa anioły oraz słowa Jhesus Maria. Kazała też namalować na swojej tarczy dwa kwiaty złotej lilii i srebrny miecz pomiędzy liliami, a nad nimi złotą koronę. Bardziej wygląda to na upodobanie do zbytku niż na pobożność. Ta sama odpowiedź. Artykuł LIX - W Saint-Denis ofiarowała zbroję, w której została ranna, a którą lud czci jak relikwię. Kazała zapalić świeczki, z których lała wosk na czoła małych dzieci, by przepowiedzieć im przyszłość. Joanna: „Odpowiedziałam już na temat zbroi. Co do reszty - zaprzeczam". Artykuł LX - Lekceważąc uprawnienia Kościoła, wielekroć odmówiła mówienia prawdy, wywołując tym podejrzenia. Odpowiedź: „Ja tylko zwlekałam, by odpowiedzieć lepiej na to, o co mnie pytano". Promotor wyliczył starannie wszystkie okoliczności, w których Joanna odmówiła odpowiedzi, mówiąc: Przejdźcie do następnych", .Jeszcze nie teraz" itd. Artykuł LXI - Powiadomiona o różnicy między Kościołem walczącym a Kościołem zwycięskim, odmówiła podporządkowania się pierwszemu, odrzucając w ten sposób zasadę Unam Sanctam. Odpowiedź: „Chcę oddać honor i cześć Kościołowi walczącemu z całego serca. Co się zaś tyczy moich uczynków dla Kościoła walczącego, mówię: „Muszę się zdać na Pana Naszego, który sprawił, że ich dokonałam". Oczywiście Jean d'Estivet przypomniał wcześniejsze odpowiedzi Joanny, podkreślając jej odmowę podporządkowania się Kościołowi. 251 g| JOANNA D'ARC Artykuł LXII - Siała zgorszenie wśród ludzi, skłaniając ich, by wierzyli w jej przepowiednie. Jeśli Kościół nie położy kresu proroctwom, niedługo zostanie obalony. Joanna prosi o to, by mogła udzielić odpowiedzi 31 marca. Przystano na zwłokę. Artykuł LXIII - Zmieniała swoje zeznania i kłamała. Wypowiadała złorzeczenia pod adresem panów i osobistości, a nawet całych ludów, co nie jest uczynkiem kobiety świątobliwej, ale raczej istoty powodowanej złymi duchami. Joanna: „Odwołuję się do tego, co mówiłam na ten temat". Artykuł LXIV - Chwali się, że uzyskała rozgrzeszenie, zwłaszcza za skok z Beaurevoir. Artykuł LXV - Wypróbowuje Boga, pytając go często o to, by objawił jej, jak powinna postąpić. Odpowiedź: „Nie chcę powiedzieć, co mi zostało objawione, bez zgody Pana Naszego. Nie zwracam się do Niego bez potrzeby i chciałabym, aby mi objawił więcej, po to, żeby inni widzieli jasno, że przybyłam od Boga, że to On mnie wysłał!". Artykuł LXVI - Niektóre jej przepowiednie są niezgodne z prawem Bożym, ewangelicznym, kanonicznym i cywilnym. Są sprzeczne z decyzjami soborów powszechnych. Niektóre graniczą z herezją. Wiele błędów sprzyja perwersji heretyckiej. Niektóre zakłócają pokój, prowadzą do przelewu krwi. Inne są bluźniercze. Jeszcze inne.- obraźliwe dla uszu pobożnych. O to wszystko Joanna jest obwiniana. Odpowiedź: .Jestem dobrą chrześcijanką i zdaję się na Pana Naszego". Artykuł LXVII - Utwierdzała się w swych zbrodniach i błędach w całym królestwie i wiele razy. Odpowiedź: „Zaprzeczam temu". Artykuł LXVIII - Właśnie dlatego wołania przeciwko niej spowodowały, że odkryliście, iż oskarżona jest mocno podejrzana i oskarżana. Rozpytywaliście o nią, wezwaliście ją do stawienia się. Odpowiedź: „Ten artykuł dotyczy tylko sędziów". Artykuł LXIX - Oskarżona nie naprawiła swych błędów. Trwa w nich uporczywie, choć była życzliwie upominana, żeby je uznała i naprawiła. 252 Proces zwyczajny Odpowiedź: „Nie popełniłam wykroczeń wymienionych przez promotora i ponadto zdaję się na Pana Naszego. Myślę, że nie uczyniłam nic przeciwko wierze chrześcijańskiej. Jeśli coś uczyniłam, chcę się zdać na Kościół i tych, do których należy kara. Odpowiem na to w sobotę". Artykuł LXX - Oskarżona uznała i wyspowiadała się ze wszystkich wypowiadanych tez. Wielokrotnie to uznała w obecności „ludzi prawych i godnych wiary". Joanna: „Zaprzeczam temu, z wyjątkiem tego, co wyznałam na spowiedzi". Promotor zakończył, prosząc trybunał o uzupełnienie bądź sprostowanie tez, bądź też o ogłoszenie wyroku. Uznaje, że dostarczył wystarczająco wiele dowodów przeciwko oskarżonej. * * * W sobotę, 31 marca Joanna ponownie stanęła przed trybunałem. Biskup wezwał niewielu asesorów, a między nimi niejakiego Guillaume'a Mouto-na, przypominającego zwyczajnego gościa. Zapytano Joannę, czy zdaje się na osąd Kościoła w odniesieniu do wszystkiego, co uczyniła złego i dobrego. Odpowiedź: „Zdaję się na Kościół walczący, chyba że nakaże mi coś, czego nie mogę uczynić. Uznaję za niemożliwe zaprzeczanie wizjom i objawieniom, które miałam od Boga. Nie odwołam ich za nic na świecie. To, co Bóg nakazał mi czynić, nie pozwolę uczynić żywemu człowiekowi". Zapytano ją, czy zdaje się na Kościół walczący w przypadku, gdyby orzekł, że jej objawienia były złudzeniami, przesądami lub dziełem szatana. Odpowiedź: „Zdam się na Pana Naszego, na którego rozkaz zawsze będę działać. Wiem, że to, co jest zawarte w procesie, stało się na Jego polecenie. Jeśli powiedziałam, że uczyniłam coś na rozkaz Boga, to znaczy, że nie mogłam uczynić nic innego. Jeśli Kościół walczący każe mi zrobić coś przeciwnego, nie zdam się na człowieka z tego świata, tylko na Pana Naszego". Zapytano ją, czy wierzy, że jest poddaną Kościoła ziemskiego, papieża, kardynałów i innych prałatów. Odpowiedź: „Tak, Pan Nasz ma pierwszeństwo". Zapytano ją, czy głosy radziły jej, żeby się nie poddawała Kościołowi walczącemu i jego osądom. Odpowiedź: „Nie mówię o czymś, co wzięłoby się z mojej głowy. To, 253 JOANNA D'ARC co mówię, bierze się z rozkazu moich głosów. Nie radzą mi, abym nie była posłuszna Kościołowi, Nasz Pan ma pierwszeństwo". I na zakończenie tego głównego posiedzenia padło groteskowe pytanie: .Joanno, w zamku Beaurevoir, Arras czy gdzie indziej, miałaś pilniki?". Jeśli to znaleziono przy mnie, nie mam nic innego do powiedzenia". ROZDZIAŁ 7 Proces zwyczajny (ciąg dalszy). Opinie sędziów W poniedziałek, 2 kwietnia, po Wielkanocy, i przez dwa kolejne dni, biskup, inkwizytor i część asesorów badali siedemdziesiąt artykułów, pytania zadawane Joannie oraz jej odpowiedzi. Postanowili wyodrębnić dwanaście artykułów podsumowujących „ogólnie i obszernie wiele jej wypowiedzi" oraz wysłać ten dokument doktorom i innym ludziom, obznajo-mionym zarówno z prawem Bożym, jak i prawem cywilnym, aby uzyskać ich pogląd i radę. Te dwanaście artykułów zredagowano bardzo starannie. Ich jawnie tendencyjny charakter ukryty był za fasadą pozornego obiektywizmu. Cauchon był na tyle zręczny, że przekształcił proces polityczny w proces religijny, jak to już wiele razy podkreślaliśmy. Opinia najwyższych autorytetów w dziedzinie wiary, zarówno z Normandii, jak i Paryża, była dla niego tym bardziej nieodzowna. Nikt by nie mógł, jak sądził, podważyć tak przeprowadzonego procesu. Istotne dla niego było również udzielenie, w miarę możliwości, wsparcia słabej argumentacji Jeana d'Estiveta. Promotor stwierdził, ale niczego nie dowiódł. I tego biskup był całkowicie świadom. Dwanaście artykułów, wysłanych do adresatów 5 kwietnia, ułożono następująco: I „I, po pierwsze, ta kobieta powiada i twierdzi, że w roku trzynastym jej żywota albo mniej więcej w tym wieku, widziała, oczami swego ciała, 255 JOANNA D'ARC świętego Michała, który ją pocieszał, a czasami świętego Gabriela, a pojawiali się jej pod postacią cielesną. Czasami widziała również bardzo wiele aniołów; a potem święta Katarzyna i święta Małgorzata ukazały się rzeczonej kobiecie, która widziała je cieleśnie. I każdego dnia widzi je oraz słyszy ich słowa; a kiedy je obejmuje i całuje, dotyka ich i czuje cieleśnie. Widziała nie tylko głowy rzeczonych aniołów i świętych, ale też inne części [ciała] tych postaci i ich ubrania, ale niczego powiedzieć o tym nie chciała. I rzeczone święta Katarzyna i Małgorzata czasami przemawiały do niej w pobliżu pewnego źródła, obok dużego drzewa, potocznie zwanego drzewem wróżek, na temat źródła i drzewa wiadomo powszechnie, że damy tam chadzały, że wielu chorych na gorączkę przychodziło do źródła i drzewa, by odzyskać zdrowie, choć są one umieszczone w miejscu świeckim. Tam i gdzie indziej, kilkakrotnie czciła je i kłaniała się im. Ponadto powiedziała, że te święte Katarzyna i Małgorzata pojawiały się i ukazywały się jej ukoronowane pięknymi i bogatymi koronami. I od tej chwili wielokrotnie mówiły tej kobiecie, że musi, z rozkazu Boga, pójść do pewnego księcia stulecia, obiecując, że dzięki pomocy i staraniom rzeczonej kobiety, rzeczony książę orężem odzyska wielkie obszary doczesne i chwałę świecką, i że odniesie zwycięstwo nad przeciwnikami; i także, że rzeczony książę przyjmie ją, da jej broń i ludzi zbrojnych, aby mogła spełnić te obietnice. Poza tym, rzeczone święte Katarzyna i Małgorzata nakazywały tej kobiecie, od Boga, aby wzięła sobie i nosiła strój męski; i nosiła go, i nosi do tej pory, będąc posłuszna wzmiankowanemu poleceniu, z uporem, tak że ta kobieta oświadczyła, że wolałaby umrzeć, niż porzucić rzeczony strój. Złożyła to oświadczenie po prostu i zwyczajnie, dodając czasem, „chyba że na polecenie Pana Naszego". Wolała nie uczestniczyć w mszy, być pozbawiona sakramentu komunii, w czasach, gdy Kościół nakazuje wiernym przyjmowanie tego sakramentu, niż ubrać się w strój kobiecy i porzucić strój męski. Święte sprzyjały również tej kobiecie, kiedy - za plecami i wbrew woli rodziców, w siedemnastym roku swego życia lub około tego -opuściła dom ojcowski, pospolitowała się z wieloma ludźmi walczącymi na wojnie, żyjąc z nimi dzień i noc i nigdy lub prawie nigdy nie mając przy sobie kobiety. I te święte powiedziały jej i nakazały wiele innych rzeczy: i to dlatego ta kobieta mówiła, że jest posłana przez Boga z nieba i Kościół zwycięski świętych, którzy już zaznają szczęśliwości, na których ona zdaje się we wszystkim, co uczyniła dobrego. Ale Kościołowi walczącemu odmówiła i nie chciała podporządkować mu siebie, swoich uczynków i słów; i wiele razy proszona i napomniana w tej materii odpowiedziała podczas swego procesu, że postępowała na rozkaz Boga, że w tej materii nie zdaje się na 256 Proces zwyczajny (ciąg dalszy). Opinie sędziów ocenę i osąd człowieka żywego, lecz tylko na osąd Pana Naszego; że te święte objawiły jej, iż będzie zbawiona na chwałę, że jej dusza będzie zbawiona, jeśli zachowa dziewictwo, które im poświęciła przy pierwszym spotkaniu czy podczas rozmowy z nimi. I przy okazji tego objawienia stwierdziła, że jest tak pewna swego zbawienia, jak gdyby się znajdowała obecnie i faktycznie w królestwie raju. II Item ta kobieta powiedziała, że znak, jaki dostał książę, do którego została posłana, i jaki skłonił go do uwierzenia w jej objawienia i przyjął ją, i pozwolił jej poprowadzić wojnę, a święty Michał pokazał się rzeczonemu księciu, w towarzystwie wielu aniołów, z których jedni mieli korony, a inni skrzydła; a wraz z nimi były święta Katarzyna i święta Małgorzata. A anioł i ta kobieta kroczyli razem, na ziemi, drogami, wchodzili po schodach, przechodzili przez pokój, krążąc długo: inne anioły i rzeczone święte towarzyszyły im. I pewien anioł dał rzeczonemu księciu bardzo cenną koronę z delikatnego złota; i anioł się skłonił przed księciem, wykonując rewerans. I pewnego razu powiedziała, że kiedy jej książę dostał znak, wydawało się mu, że jest sam, chociaż w pobliżu było wiele osób; a innym razem, z tego, co wie, pewien arcybiskup otrzymał ten znak korony, dał ją rzeczonemu księciu w obecności i na oczach wielu świeckich seniorów. m Item ta kobieta rozpoznaje i jest pewna, że ten, którego widziała, to święty Michał, a to po dobrej radzie, pocieszę i dobrej nauce, którą rzeczony święty Michał dał i ofiarował tej kobiecie; jak również dlatego, że sam siebie nazwał, mówiąc, że jest Michałem. I podobnie rozpoznała i odróżniła obie święte, Katarzynę i Małgorzatę, ponieważ powiedziały, jak się nazywają i ją powitały. Dlatego o świętym Michale, który się jej objawił, wierzy, że to święty Michał we własnej osobie, i że słowa i uczynki tego Michała są prawdziwe i dobre, równie mocno, jak wierzy, że Pan Nasz Jezus Chrystus poniósł śmierć, żeby nas odkupić. IV Item rzeczona kobieta mówi i stwierdza, że jest pewna niektórych wydarzeń, przyszłych i czysto przypadkowych, że one nastąpią, a ona jest tego pewna tak jak tego, co widzi w rzeczywistości przed oczami; chwali się, że zna rzeczy ukryte, dzięki objawieniom słownym, poczynionym przez głosy świętej Katarzyny i Małgorzaty: na przykład, że będzie uwolniona z więzienia, że Francuzi wraz nią odniosą największe zwycięstwo, jakie kiedykolwiek odniosło chrześcijaństwo. Ponadto - jako że nikt ich jej nie 257 JOANNA D'ARC ukazał, przez objawienie, jak twierdzi, rozpoznała ludzi, których nigdy przedtem nie widziała; ujawniła i oświadczyła, że pewien miecz jest ukryty w ziemi. T Item ta kobieta powiada i twierdzi, że z rozkazu Bożego i jego upodobania założyła i nosiła, i nadal nosi i wkłada strój dla mężczyzn. Ponadto powiedziała, że ponieważ miała nakaz od Boga, żeby nosić strój męski, potrzeba jej było krótkiej sukni, kapelusza, kaftana, spodni i pludrów z wieloma szpilami, włosów ściętych na okrągło nad uszami; nie nosiła na ciele nic, co by wskazywało i zapowiadało jej płeć, poza tym, co natura jej dała jako znak wyróżniający płci niewieściej. I w tym stroju wiele razy przyjęła sakrament Eucharystii. I nie chciała i chociaż wielokrotnie była o to uprzejmie proszona i upominana, nie chce wrócić do stroju kobiecego, mówiąc, że wolałaby umrzeć niż porzucić strój męski: to powiedziała po prostu i zwyczajnie, dodając czasem „chyba że na rozkaz Pana Naszego". Powiedziała, że gdyby mogła być w tym ubraniu wśród ludzi ze swego stronnictwa, dla których niegdyś wzięła broń, i że gdyby mogła czynić tak, jak czyniła przed pojmaniem i niewolą, byłoby to największe dobro, jakie mogłoby spotkać Francję; dodała, że za nic na świecie nie złożyłaby przysięgi, że nie przy-wdzieje stroju męskiego i że się nie uzbroi. I powiedziała, że wszystko dobrze uczyniła i dobrze czyni, i że posłuszna była Bogu i jego nakazom. VI Item ta kobieta wyznaje i stwierdza, że kazała napisać wiele listów i że na niektórych widniały imiona Jhesus Maria i wezwanie do znaku krzyża; a czasami był umieszczony krzyż, a wtedy nie chciała, żeby czyniono to, co nakazywała w liście. W innych również kazała napisać, że zabije tych, którzy nie będą posłuszni jej listom i nakazom, i że „po ciosach poznamy, kto zdobędzie łaski Boga z Niebios". I często powiadała, że nic nie uczyniła bez objawienia i nakazu Bożego. vn Item ta kobieta mówi i wyznaje, że w roku siedemnastym jej życia lub mniej więcej w tym wieku, samorzutnie i z objawienia, jak powiada, poszła odszukać pewnego koniuszego, którego nigdy nie widziała, porzucając ojcowski dom wbrew woli rodziców; oni, gdy dowiedzieli się o jej wyjeździe, byli jak obłąkani. I rzeczonemu ta kobieta nakazała, aby ją poprowadził lub kazał poprowadzić do tego księcia, o którym była mowa wyżej. I wtedy rzeczony koniuszy, dowódca, dał tej kobiecie męski strój i miecz, na jej prośbę; i aby ją odprowadzić, nakazał i wyznaczył rycerza, stajennego t 258 Proces zwyczajny (ciąg dalszy). Opinie sędziów i czterech towarzyszy. A kiedy dotarli do rzeczonego księcia ta kobieta oświadczyła mu, że chce poprowadzić wojnę z jego przeciwnikami, obiecując, że da mu wielką władzę, że zmiażdży jego wrogów i że w tym celu jest posłana od Boga Niebios. I powiedziała o tym, że dobrze czyniła, na rozkaz Boga i przez objawienie. vm Item ta kobieta mówi i wyznaje, że choć nie była zmuszana ani popychana do tego, skoczyła z bardzo wysokiej wieży, wolała bowiem umrzeć, niż znaleźć się w rękach przeciwników i żyć po zniszczeniu miasta Com-piegne. Ponadto powiedziała, że nie mogła nie skoczyć; a przecież święta Katarzyna i Małgorzata zabroniły jej skakać, i powiedziała, że obrażać je to wielki grzech. Tymczasem ona powiada, że dobrze wie, że ten grzech został jej odpuszczony po tym, jak się z niego wyspowiadała. I że to zostało jej objawione. IX Item ta kobieta powiada i twierdzi, że święta Katarzyna i Małgorzata obiecały jej, że poprowadzą ją do Raju, jeśli zachowa dziewictwo, które im poświęciła, zarówno cielesne, jak i duchowe. I o tym powiedziała, że tego także jest pewna, tak jakby już była w chwale Błogosławionych. Myśli, że nie popełniła żadnego grzechu śmiertelnego; albowiem, gdyby była w stanie grzechu śmiertelnego, rzeczone święta Katarzyna i Małgorzata, jak jej się zdaje, nie przychodziłyby do niej wcale, tak jak co dzień do niej przychodzą. X Item rzeczona kobieta powiada i stwierdza, że Bóg kocha niektóre osoby, które ona wyznacza i wymienia, jeszcze żyjące, i że kocha je bardziej niż rzeczoną kobietę. I wie to z objawienia świętej Katarzyny i Małgorzaty, które do niej często przemawiają w języku francuskim, a nie w języku Anglików, albowiem one nie są po ich stronie. A odkąd dowiedziała się z objawienia, że głosy były za rzeczonym księciem, nie lubiła wcale burgundczyków. XI Item rzeczona kobieta mówi i wyznaje, że tym głosom i rzeczonym duchom, które nazywa Michałem, Gabrielem, Katarzyną i Małgorzatą, kilka razy pokłoniła się, odsłaniając głowę i przyklękając, całując ziemię, po której stąpali, i że poświęciła im dziewictwo, kiedy objęła i ucałowała rzeczoną Katarzynę i Małgorzatę. I dotknęła je cieleśnie i zmysłowo, prosiła je o radę i pocieszenie, wzywała je, choć często odwiedzały ją, nie 259 JOANNA D'ARC będąc wzywane. Zgodziła się i była posłuszna ich radom i nakazom, i zgadzała się od początku, nie prosząc o radę nikogo, na przykład ojca czy matkę, proboszcza ani prałata albo jakiegokolwiek innego człowieka Kościoła. A jednak wierzy niezłomnie, że głosy i objawienia, jakich doznała za sprawą świętych, pochodzą od Boga i z jego nakazu. I wierzy, równie niezłomnie, jak wierzy w religię chrześcijańską, i że Pan Nasz Jezus Chrystus cierpiał śmierć dla nas. Dodała, że gdyby ukazał się jej zły duch, który udawałby, że jest świętym Michałem, umiałaby rozpoznać, czy jest świętym Michałem, czy też nie. Ta kobieta powiedziała także, iż przysięgła świętej Katarzynie i Małgorzacie, które się jej objawiały, że nie powie nikomu o znaku korony, który miała dać księciu, do którego była posłana. I na końcu powiedziała: „Chyba że pozwolono by jej to wyznać". xn Item ta kobieta powiada i wyznaje, że Kościół chciał, żeby uczyniła coś sprzecznego z nakazem, o którym mówi, iż dostała go od Boga, i że ona tego nie uczyni w żadnym przypadku. Stwierdziła, że wie, iż rzeczy, o których była mowa na jej procesie, były spowodowane przez naszego Pana, i że nie mogłaby uczynić inaczej. Nie chce się zdać na osąd Kościoła walczącego ani na człowieka żyjącego, lecz tylko na Boga, Pana Naszego, którego przykazania zawsze wypełni, głównie w materii objawień i tego, co, jak mówi, uczyniła dzięki nim. Ta odpowiedź i inne, jak powiada, nie pochodzą z jej głowy, lecz uczyniła je i udzieliła tych odpowiedzi na rozkaz głosów i objawień, jakie miała, chociaż sędziowie i inne osoby [tu] obecne często przedstawiały tej kobiecie artykuł wiary Unam sanctam Ecclesiam catholicam, tłumacząc jej, że każdy wierny pielgrzym życia musi mu być posłuszny, podporządkować swoje uczynki i słowa Kościołowi walczącemu, głównie w materii wiary, w tym co się tyczy świętej nauki i sankcji kościelnych". A oto opinie, które Pierre Cauchon kazał dołączyć do protokołu z procesu: Opinia szesnastu doktorów i sześciu licencjatów czy bakałarzy teologii, wśród których byli: Jean Beaupere, Nicolas Midi, Pierre Miget, Pierre Maurice, Ysambard de La Pierre, Thomas de Courcelles i Nicolas Loiseleur: „Powiadamy, po starannym rozważeniu, porównaniu i zważywszy samą osobę, jej słowa, uczynki, tryb jej wizji i objawień, cel, przyczynę, okoliczności i wszystko, co zawarte jest w wymienionych artykułach i podczas jej procesu, że wolno myśleć, iż rzeczone widzenia i objawienia, którymi chwali się i twierdzi, że je miała od Boga, za pośrednictwem aniołów i świętych, nie pochodziły od Boga, jego aniołów i jego świętych: są to raczej złudzenia ludzkie lub pochodzące od złego ducha. Nie ma wystarczających oznak, by w nie wierzyć i je uznać; w rzeczonych artykułach są kłamstwa urojone, Proces zwyczajny (ciąg dalszy). Opinie sędziów nieprawdopodobieństwa, wierzenia lekkomyślnie przez nią przyjęte; przesądy, a również wróżby; czyny gorszące i bezbożne; niektóre wypowiedzi uporczywe, domniemania, pełne pychy; bluźnierstwa przeciwko Bogu i świętym; brak poszanowania wobec rodziców; bałwochwalstwo lub co najmniej kłamliwa fikcja; schizma przeciwko jedności, władzy i potędze Kościoła; rzeczy źle brzmiące i mocno podejrzane o herezję. Głosząc, że tymi zjawami byli święty Michał, święta Katarzyna i Małgorzata, że ich słowa i uczynki są dobre, równie pewnie jak wierzy w religię chrześcijańską, należy uważać ją za podejrzaną o pobłądzenie w wierze; albowiem jeśli ona uważa, że artykuły prawa nie są bardziej pewne niż jej wierzenia, jej zjawy, które nazywa świętym Michałem, świętą Katarzyną i Małgorzatą, i że ich słowa i uczynki są dobre, błądzi ona w wierze. Mówi również, jak to było w artykule V, jak również w artykule I, że nie przyjmując sakramentu Eucharystii, dobrze uczyniła, i że wszystko, co czyniła, było na rozkaz Boży, i jest to bluźnierstwo przeciwko Bogu, błądzenie w wierze". To oświadczenie, podpisane przez obu notariuszy-protokolantów (Guil-laume'a Manchona i Guillaume'a Collesa, zwanego Boisguillaume), zostało wręczone biskupowi 12 kwietnia. * * * A oto opinia Denisa Gastinela, licencjata prawa kanonicznego i cywilnego. Nie miał on żadnych wątpliwości. Joanna była heretyczką i schizmatycz-ką, buntującą się wobec Kościoła, znieważającą Boga. Uważała siebie samą za doktora wiary. Obrażała dobre obyczaje i zakłócała pokój. Jeśli się nie zgodzi publicznie wyrzec swych błędów, należy ją przekazać władzom świeckim - czyli wysłać na stos. Jeśli się ich wyrzeknie, należy ją wtrącić do więzienia, o chlebie boleści i wodzie niepokoju, i niechaj płacze za grzechy. * * * Opinia Jeana Basseta, który przewodniczył trybunałowi w Rouen, była bardziej wyważona czy też powściągliwa. Dopuszczał on, że objawienia Joanny mogły pochodzić od Boga. Wszelako, ponieważ nie dokonała cudów, można nie ufać jej oświadczeniom. Co się tyczy męskiego stroju, obrażał on honor i przyzwoitość płci niewieściej, chyba że miała taki rozkaz od Boga, co jest mało prawdopodobne. Wydaje się, że odmawiając podporządkowania się osądowi Kościoła Walczącego, pogwałciła artykuł wiary Unam sanctam Ecclesiam catholicam. Niezależnie od tego, jak się rzeczy mają, pokłada on ufność w wiedzę teologów bardziej wykształconych niż on sam, przypominając wszelako, że 260 261 JOANNA D'ARC sposób i forma procesu są zawarte w ostatnim rozdziale (De haereticiś) Księgi V Dekretałów i ofiaruje swoją współpracę. Krótko mówiąc, wierzy on, jednak nie bez zastrzeżeń, w winę Joanny. * * * Opinia Gilles'a, opata Świętej Trójcy z Fćcamp, spisana jego ręką. Zwracając się do Pierre'a Cauchona, pochlebca ten miał czelność napisać: „Ale, wielce czcigodny ojcze i bardzo znamienity mistrzu, podczas gdy takich ludzi nie ma wielu na świecie, cóż może wymyślić moja niewiedza, cóż może spłodzić mój język pozbawiony erudycji? Trzeba odrzec, że nic. Przyłączam się zatem do ich poglądu, we wszystkim i raz na zawsze...". * * * Opinia Jacques'a Guesdona, doktora świętej teologii, wydana 13 kwietnia. Jest to w istocie prośba o zwolnienie! Przypomina, że wziął udział w procesie, w którym wypowiadał się wraz z innymi i że w swej opinii przyłącza się do nich. Prosi o zwolnienie i zobowiązuje się ponownie pełnić funkcję sędziego, kiedy tylko wróci. * * * Jean Maugier i Jean Bruillot, kanonicy z Rouen, wydali wspólną opinię, zgodną z opinią pozostałych sędziów. Podobnie Nicolas de Yenderes, który oświadczył, iż „zajrzał" do swych książek. Gilles Deschamps także uważał, że działania Joanny i jej zeznania są „podejrzane w kwestii wiary, sprzeczne z dobrymi obyczajami i sankcjami kanonicznymi". Nicolas Caval, kanonik z Rouen, wypowiadał się w tym samym duchu, podobnie jak Robert Bar-bier, ale sugerował, by zasięgnięto porady Uniwersytetu Paryskiego. Jean Alespće aprobował procedurę, i z góry dołączał się do opinii uniwersytetu. Jean de Rouesgue, magister teologii i spowiednik opactwa Fecamp, nie brał jeszcze udziału w posiedzeniach. Jednak, obejrzawszy akta, uznał, że Joanna powinna być ukarana „dla honoru Bożego". Jean Garin, kanonik z Rouen, dołączał swój głos do pozostałych. Kapituła z Rouen obradowała 3 maja. Uznała, że ponieważ Joanna nie uległa wobec życzliwych upomnień, które do niej skierowano, powinna zostać uznana za heretyczkę. Dwaj adwokaci, Aubert Morel i Jean Duchemin, z trybunału w Rouen, proponowali skazać ją na dożywotnie więzienie, o chlebie bólu i wodzie niepokoju, czy też jakąś inną karę nadzwyczajną. 262 Proces zwyczajny (ciąg dalszy). Opinie sędziów Jedenastu adwokatów z sądu w Rouen bez zastrzeżeń zaaprobowało procedurę i i uzależniło swój ostateczny werdykt od opinii Uniwersytetu Paryskiego. Philibert de Montjeu, biskup Coutances, zagorzały zwolennik Anglików, dokonał szczegółowej analizy dwunastu artykułów podsumowujących proces. „Ale powstrzymam się - pisał - od rozpatrzenia luk w każdym artykule, nie chcę korygować Minerwy!". Jednakże uważał, że Joanna działała z „instynktu diabelskiego, pozbawiona łaski Ducha Świętego". Oparł się w swym orzeczeniu na świętym Grzegorzu, który wiązał obecność Ducha Świętego z dwoma widomymi oznakami: cnotą i pokorą. Te dwie oznaki nie zostały stwierdzone u Joanny. Uznał za stosowne ukarać ją jako heretyczkę i - nawet gdyby odwołała swoje stwierdzenia - trzymać ją w więzieniu dopóty, dopóki nie wykaże się wystarczającą poprawą. Zań de Castiglione, biskup Lisieux, słynny doradca prawny i profesor w Paryżu, wygłosił pogardliwą opinię o Joannie: „Powiadam, zważywszy na złe postępowanie rzeczonej osoby, niektóre szalone i zarozumiałe stwierdzenia tej kobiety, sposób i formę, w jakiej stwierdziła, że miała swoje widzenia i objawienia, i po rozważeniu innych jej uczynków i słów, że prawdopodobne jest, iż jej wizje i objawienia nie pochodziły od Boga". Chodziło zatem albo o oszustwa szatana, albo o kłamstwa wymyślone po to, aby zwieść „istoty proste i nieuczone". Joanna była, jego zdaniem, podejrzana o herezję i schizmę. Jednak - dziwna to sugestia - proponował przedstawić ten przypadek Ojcu Świętemu. Opaci z Jumieges i Cormeilles zostali, jak się wydaje, przywołani do porządku przez biskupa Cauchona. Chcieli, aby sprawę scedowano na Uniwersytet Paryski. Sformułowali zatem swoją opinię, lecz ostrożnie. Uznali, że zanim się ją uzna za heretyczkę, powinno się przedstawić oskarżonej niebezpieczeństwo, na jakie się wystawia. Na pierwszy rzut oka nie mogą uznać jej tłumaczeń w kwestii stroju męskiego. Ale odmówili wypowiedzenia się w kwestii jej stwierdzeń, iż znajduje się w stanie łaski, ponieważ „Bóg jeden to wie". Ta umiarkowana opinia zapewne rozczarowała biskupa! Raoul Roussel, skarbnik kościoła w Rouen, sądził, że stwierdzenia Joanny miały po prostu na celu doprowadzenie do zwycięstwa jej stronnictwa. Pierre Minier, Jean Pigache i Richard de Grouchet, wszyscy trzej bakałarze teologii, wydali wspólną opinię. Jeśli objawienia Joanny rzeczywiście pochodzą od Boga, nie można ich interpretować niekorzystnie. Jeśli zaś pochodzą od szatana, są podejrzane w kwestii wiary. Ale to, że są „niewystarczające", uniemożliwia ich rozpoznanie. Raoul Sauvage, także bakałarz teologii, zaopatrzył swoją opinię, w zasadzie niepochlebną dla Joanny, szczegółowymi komentarzami. Na koniec wypowiedział istotne zastrzeżenie: , A jednak, wielebny ojcze i panowie, należy mieć wzgląd na delikatność 263 JOANNA D'ARC kobiecą; należy powtórzyć jej po francusku te wypowiedzi i stwierdzenia, upomnieć życzliwie, żeby się poprawiła, żeby nie polegała tak na objawieniach, które mogą być podszepnięte czy zamyślone przez złego ducha lub w inny sposób. Co za tym idzie, jak już mówiłem, aby wydać w tej sprawie wniosek i wyrok, i żeby był pewniejszy i bardziej stanowczy, żeby nie można było, z żadnej strony, podejrzewać ją, wydaje mi się, z wyjątkiem zawsze lepszej opinii, że dla honoru Jego Królewskiej Wysokości, waszego spokoju i pokoju waszych sumień, należy wysłać do Stolicy Apostolskiej rzeczone artykuły ze stosownymi opiniami". Jest oczywiste, że Raoul Sauvage poruszony był wrażliwością Joanny; że odczuwał dla niej współczucie i próbował ją ocalić, choćby chwilowo. Ale biskup nie chciał się odwoływać do papieża; naraziłby się na niełaskę ze strony Warwicka i Bedforda, gdyby sprawę Joanny odroczono w taki sposób. Oczekiwał zresztą opinii swoich kolegów z uniwersytetu, ufając w ich przychylność. Wysłano do Paryża Jeana Beaupere'a, Jacques'a de Touraine'a i Ni-colasa Midi, jego dobrych przyjaciół, aby przedstawili sprawę, udzielili wszelkich wyjaśnień i odpowiedzieli na ewentualne pytania. Wszystkie wydziały uniwersytetu obradowały 29 kwietnia nad dwunastoma przedstawionymi artykułami. 13 maja rektor Hebert przekazał opinię Pierre'owi Cauchonowi z bardzo pochlebnym listem i nie bez zawiadomienia „Króla Francji i Anglii": , Jeśli ta kobieta, będąca przy zdrowych zmysłach, uparcie trzymała się stwierdzeń przedstawionych powyżej w dwunastu artykułach i popełniła te czyny, po starannym zbadaniu rzeczonych stwierdzeń, wydaje się, radą i nauką, życzliwie powiedzieć: I Primo, że ta kobieta jest schizmatyczką, jako że schizma jest niedozwolonym oddzieleniem, przez nieposłuszeństwo, od jedności Kościoła, a ona wypowiada posłuszeństwo Kościołowi walczącemu, jak twierdzi itd. II Item, że ta kobieta błądzi w wierze; zadaje kłam artykułowi wiary zawartemu w symbolu unam sanctam Ecclesiam catholicam: a jak powiada święty Hieronim, kto sprzeciwia się temu artykułowi, dowodzi, iż jest nie tylko nieuczony, ma złe intencje i nie jest katolikiem, ale ponadto jest heretykiem. m Item, że ta kobieta jest odstępczynią, albowiem włosy, które Bóg jej dał jako zasłonę, kazała ściąć niedorzecznie, jak również, w tym samym celu, porzuciła strój niewieści i ubrała się na wzór mężczyzn. 264 Proces zwyczajny (ciąg dalszy). Opinie sędziów IV Item, że ta kobieta jest kłamczynią i wróżbitką, choć mówi, że jest posłana przez Boga, przemawia do aniołów i świętych, a nie usprawiedliwia się dokonaniem cudu czy przez szczególne świadectwo Pisma. Kiedy Pan chciał posłać Mojżesza do Egiptu, do synów Izraela, po to, by uwierzyli, że był wysłany przez niego, dał im znak: i wówczas przemienił on laskę w węża i węża w laskę. Podobnie, gdy Jan Chrzciciel uczynił swą reformę, dał szczególne świadectwo swej misji w Piśmie, kiedy powiedział: «Jestem głosem tego, który wołał na puszczy, przygotujcie drogę dla Pana». Wedle proroctwa Izajasza. Item, że ta kobieta, przez domniemanie prawa i w prawie, pobłądziła w wierze: gdyż, po pierwsze, skoro jest wyklęta, na mocy prawa kanonicznego pozostaje długo w tym stanie; po drugie, [gdyż] oświadcza, że woli nie przyjmować ciała Chrystusa i nie spowiadać się w czasie nakazanym przez Kościół, niż wrócić do stroju niewieściego. Ponadto jest mocno podejrzana o herezję i powinna być starannie przesłuchana w świetle artykułów wiary. VI Item, że ta kobieta błądzi, gdy powiada, że jest równie pewna, iż znajdzie się w Raju, jak gdyby już była w chwale Błogosławionych, zważywszy, że w tej ziemskiej tułaczce nikt nie wie, czy jest godny chwały, czy kary, albowiem tylko Sędzia najwyższy jest jedynym, który może to rozpoznać. Co za tym idzie, jeśli ta kobieta, życzliwie wezwana i należycie upomniana przez kompetentnego sędziego, nie chce wrócić po dobremu do jedynej wiary katolickiej, publicznie wyrzec się swego błędu, dla zadowolenia tego sędziego, i dać stosowne zadośćuczynienie, powinna być oddana w ręce sędziego świeckiego i otrzymać karę stosowną do jej zbrodni. Po przeczytaniu tych artykułów, stwierdzeń i ustaleń, pan rektor zapytał publicznie i głośno czcigodnych mistrzów z wydziałów teologii i dekreta-łów, czy rzeczone roztrząsania i oceny, które - jak powiedziano - zostały odczytane - i które zawiera rzeczony zeszyt, zostały w ten sposób rozpatrzone i postanowione przez rzeczone wydziały. W tej sprawie wydziały wypowiedziały się osobno, Wydział Teologii poprzez magistra Jeana de Troiesa, Wydział Dekretałów poprzez czcigodną osobę magistra Gueroulda Boissela, jego dziekana, że te wszelkie ustalenia i oceny są takie same jak te, które wydały i ustaliły Wydziały...". ROZDZIAŁ 8 Ostatnie dni procesu Osaczona pytaniami, wyczerpana niekończącymi się posiedzeniami trybunału, a po powrocie do więzienia przykuwana łańcuchami i dręczona szyderstwami strażników, Joanna na domiar złego zachorowała. Cóż za nieszczęśliwy traf dla biskupa i Anglików! Warwick i Beaufort, którego nazywano kardynałem Anglii, ponieważ był kanclerzem, przestraszyli się. Obaj ciągnęli za sznurki podczas procesu, choć nie sprawiali wrażenia, że wywierają presję na sędziów. Czytali sprawozdania swoich obserwatorów, a gdy ich nie było, starali się zachęcić Cauchona do energiczniejszego działania. Za nic na świecie nie chcieli, aby Joanna umarła śmiercią naturalną. Powinna zginąć na stosie. A zatem proces musiał się skończyć normalnie. Warwick powołał w trybie pilnym trzech lekarzy, a wśród nich najwybitniejszych: Jeana Thiphaine'a, Guillaume'a de La Chambre'a i Guillaume'a Desjardinsa. Kazał im złożyć przysięgę, a promotor Jean d'Estivet zaprowadził ich do więzienia Joanny. Zastali ją gorączkującą, zbadali puls i prawy bok, pytając, gdzie ją boli. Powiedziała: „Biskup Beauvais przysłał mi karpia, którego zjadłam. Myślę, że to jest przyczyna mej choroby". Jean d'Estivet rozgniewał się i zwymyślał ją (jak wiadomo, był bardzo grubiański): , Ach, ty rozpustnico, dziwko, zjadłaś solankę i jakieś rzeczy, które ci nie służą. Ty śmieciu! itd.". Joanna miała coraz wyższą gorączkę. Lekarze zameldowali o tym War-wickowi i uznali, że trzeba jej upuścić krwi. Zakrzyknął: 266 Ostatnie dni procesu „Wystrzegajcie się puszczania krwi! Jest sprytna, mogłaby się zabić...". Zaniechali więc swego pomysłu i ku wielkiemu zadowoleniu Anglików Joanna w końcu wyzdrowiała. Cauchon i kilku sędziów wykorzystali tę chorobę, aby napomnieć „życzliwie" Joannę i udając, że pragną ją pocieszyć i wesprzeć, dopuścili się dość ohydnego szantażu. Zaproponowali jej, że przyprowadzą do niej wielu magistrów i doktorów, żeby jej udzielili rad, gdyż była w wielkim błędzie, opierając się „na swoim szczególnym odczuciu i niedoświadczonym umyśle". Joanna odpowiedziała zbolałym głosem: Jestem wam wdzięczna za to, co mówicie ku memu zbawieniu... Wydaje mi się, zważywszy moją chorobę, że grozi mi śmierć. Jeśli tak jest, Bóg zechce uczynić, co mu się spodoba. Proszę was tylko, żebym mogła się wyspowiadać wam i memu Zbawicielowi, i mogła spocząć w poświęconej ziemi". „Ależ Joanno, jeśli chcesz przyjąć sakramenty Kościoła, musisz postąpić tak, jak postępują dobrzy katolicy - podporządkować się Kościołowi świętemu. W przeciwnym razie, nie będzie można udzielić ci sakramentów, o które tak prosisz, z wyjątkiem [sakramentu] pokuty, którego gotowi jesteśmy ci udzielić". „Jeśli ciało umrze w więzieniu, spodziewam się, że złożycie je w poświęconej ziemi. Jeśli tego nie uczynicie, zdaję się na Naszego Pana". Po czym nastąpił dialog na temat objawień i rozróżnienia między Kościołem zwycięskim a Kościołem walczącym. Joanna pozostała niewzruszona; chciała podporządkować się wszystkiemu, czego od niej wymagano, ale przede wszystkim Bogu. Na próżno grozili jej ekskomuniką, powiedzieli, że zostanie „porzucona jak Saracen", jeśli będzie trwać w odmowie. W końcu zaproponowali: „Czy chciałabyś, aby urządzono ci piękną i godną procesję, abyś znalazła się w dobrym stanie?". „Chcę, żeby Kościół i katolicy modlili się za mnie". Posiedzenie to odbyło się 18 kwietnia. W myśl prawa kanonicznego stanowiło ono jeden z etapów procedury. Joanna, trawiona gorączką, nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. W środę 2 maja była na tyle zdrowa, że mogła stawić się w sali zamkowej przed biskupem i ważnym aeropagiem. Było wielu nowo przybyłych - księży z diecezji Rouen. Biskup wygłosił krótkie przemówienie, w którym przypomniał, że oskarżona została uznana za „godną nagany w wielu sprawach" i że na próżno starano się ją doprowadzić do prawdziwej wiary, gdyż sztuczki diabelskie przeważyły. Uważał jednak za stosowne uroczyście upomnieć ją jeszcze raz. Wygłoszenie tego napomnienia zlecił Jeanowi de Chatillonowi, archidiakonowi w Evreux. Archidiakon oparł swoją przemowę na sześciu punktach, powracając do dwunastu artykułów, które już poznaliśmy, oraz do wniosków Uniwersytetu 267 JOANNA D'ARC Paryskiego. Następnie zadawał Joannie pytania na temat każdego punktu. Odpowiadała niezmiennie, że nie kwestionując władzy Kościoła walczącego zdaje się na Stwórcę. Powiedziano jej, że jeśli odmawia uznania Unam sanctam, jest heretyczką i zostanie skazana na stos. Odpowiedź: „Nie powiem niczego innego. Nawet jeśli zobaczę ogień, nie powiem ani nie zrobię niczego innego". „Czy chcesz podporządkować się naszemu Ojcu Świętemu, Papieżowi?". „Zaprowadźcie mnie tam, a ja mu odpowiem". .Joanno, czy chcesz się zdać na Kościół w Poitiers, który cię badał?". „Czy sądzicie, że złapiecie mnie na to i pozyskacie dla siebie?". Upomniano ją znowu. Jeśli kiedykolwiek Kościół ją porzuci (inaczej mówiąc, wyklnie ją), będzie w wielkim niebezpieczeństwie ciała i duszy i może się narazić na karę ognia wieczystego dla duszy i karę ognia doczesnego dla ciała. Odpowiedź: „Jeśli uczynicie przeciwko mnie to, co mówicie, narazicie się na wielkie zło dla waszego ciała i duszy!". Następnie zaapelował do niej biskup i wydał jej rozkaz natychmiastowego podporządkowania się. Ponieważ milczała, kazał jąodprowadzić do więzienia. W środę, 9 maja Joannę zaprowadzono do wielkiej wieży zamkowej, zapewne do fortu, który istnieje do dziś. Biskup przybył w towarzystwie kilku specjalnie wybranych asesorów. Wypytał Joannę o te kwestie, w których zaprzeczała. Zagroził jej torturami, jeśli nie wyzna prawdy. Pokazano jej narzędzia tortur. Kaci (z szacunkiem nazwani „ludźmi naszego oficjum") czekali. Joanna zadrżała, ale odważyła się powiedzieć: „Doprawdy, jeślibyście mieli rozedrzeć moje członki i sprawić, aby moja dusza uleciała z ciała, powiedziałabym wam coś innego! A gdybym wam coś powiedziała, potem powiedziałabym, że zmusiliście mnie do tego siłą". Tak więc z góry odwoływała wyznania, które by z niej wyrwano, zadając jej ból. Cauchon nie śmiał wydać rozkazu poddania jej torturom; przynajmniej nie chciał sam o tym zadecydować. 12 maja zebrał w swojej rezydencji kilku czcigodnych magistrów znanych z gorliwości. Zapytał ich, czy wydaje im się rzeczą stosowną poddać oskarżoną torturom. Raoul Roussel odpowiedział przecząco, „z obawy, że tak dobrze przeprowadzony proces mógłby zostać oszkalowany". Thomas de Courcelles wyraził opinię, że byłoby stosowne poddać ją torturom. Nicolas Loiseleur podzielał ten pogląd. Inni (a wśród nich Anglik Haiton) oświadczyli, że tortury były niepotrzebne lub zbyteczne, „gdyż sprawa była dość głośna". Zasugerowali, żeby upomnieć Joannę jeszcze raz, by podporządkowała się Kościołowi. Biskup przyłączył się do opinii większości. A zatem Joannie oszczędzono tortur. / 268 Ostatnie dni procesu Jednak zapewne przez te trzy długie dni nieszczęsna aż drżała na myśl, że wkrótce stanie przed katem i narzędziami, które jej pokazano. Przez te trzy dni błagała Boga, aby dodał jej odwagi. W sobotę 19 maja Cauchon zgromadził prawie wszystkich asesorów w kaplicy pałacu arcybiskupiego. Kazał odczytać list, jaki otrzymał z Uniwersytetu Paryskiego oraz kopię listu przeznaczonego dla „króla Francji i Anglii", protokół z rozważań magistrów Uniwersytetu Paryskiego i opinię wyrażoną przez nich w trzech artykułach. Następnie spytał asesorów, czy zaaprobowali wnioski uniwersytetu. Jak łatwo było przewidzieć, poparli je. Wszyscy oni uzyskali stopnie w Paryżu, nie mogli więc ani nie chcieli podważać opinii wydanych przez dawnych mistrzów czy kolegów. Tak oto biskup skłonił ich, dobrowolnie lub siłą, niezależnie od wątpliwości i najgłębszych przekonań, by potępili Joannę jako heretyczkę i schizmatyczkę. Nie mogli się wycofać, gdyż straciliby twarz i naraziliby się na gromy ze strony uczelni, wielkiego autorytetu religijnego w całym królestwie, a nawet w Europie. Ten makiawelizm musimy tu podkreślić. Jeden z asesorów utrzymywał nawet, że wyrok można ogłosić tego samego dnia. Inni zaproponowali ostatnie napomnienie jeszcze przed wydaniem wyroku. Biskup, jak zawsze miłosierny, wyraził zgodę. Tę ostatnią próbę podjęła mała grupka. Odbyło się to w sali, w pobliżu celi Joanny. Cauchon wiedział doskonale, że będzie to tylko formalność. Powierzył ją „znamienitemu doktorowi świętej teologii", Pierre'owi Maurice'owi. Można się spotkać z opinią, że ten ostatni odczuwał pewne współczucie dla Joanny i że ze wszystkich sił starał się ją oświecić. Pozostaje pytanie, czy jego współczucie i starania były szczere, czy też zmieniono metodę, aby uśpić nieufność oskarżonej. Liczono z pewnością także na jej wyczerpanie fizyczne i moralne. Od tylu dni musiała stawiać czoło kohorcie sędziów! Pierre Maurice rozwinął w dwunastu punktach zarzuty stawiane Joannie. Nie będziemy już do nich wracać, gdyż czytelnik zna je dostatecznie. Następnie stał się przymilny: „Joanno, bardzo droga przyjaciółko, nadchodzi czas, by na zakończenie twojego procesu zważyć wszystko, co zostało powiedziane. Chociaż byłaś już czterokrotnie upominana, na honor i szacunek dla Boga, wiarę i prawo Jezusa Chrystusa, dla spokoju sumienia, złagodzenie poczynionego zgorszenia i zbawienia twojej duszy i ciała przez pana de Beauvais i wikariusza inkwizycji, przez innych doktorów wysyłanych do ciebie z ich strony, publicznie i prywatnie; chociaż powiedziano ci, na jakie straty się narażasz, zarówno duchowe, jak i cielesne, jeśli nie naprawisz siebie i swoich słów i nie polepszysz ich, poddając swoje słowa i uczynki Kościołowi i przyjmując jego osąd, aż do dzisiejszego dnia, nie chciałaś tego słuchać...". 269 JOANNA D'ARC I tak dalej w tym samym tonie. Mówiąc o widzeniach, które z uporem określała jako prawdziwe, użył wielu porównań, aby być bardziej przekonujący. „Oto przykład: przypuśćmy, że twój Król swoim autorytetem dał ci straż nad jakimś miejscem, zakazując ci wpuszczania tam przybyłych. I oto ktoś powiada, że przychodzi przysłany przez Króla, nie pokazując ci listu ani znaku, no cóż! Czy powinnaś mu wierzyć i go przyjąć? Podobnie gdy Pan Nasz, Jezus Chrystus, wniebowstąpił, dał rządy nad Kościołem świętemu Piotrowi apostołowi i jego następcom i zakazał im w przyszłości wpuszczać kogokolwiek przedstawiającego się w jego imieniu, jeśli to nie zostało dostatecznie dowiedzione, inaczej niż przez jego własne słowa. Podobnie ty nie powinnaś wierzyć tym, którzy -jak mówisz - pojawili się tobie; a my nie powinniśmy wierzyć tobie, ponieważ Bóg kazał nam postąpić inaczej. Po pierwsze, Joanno, musisz rozważyć, co następuje: na ziemiach twego Króla, kiedy tam jesteś, jeśli jakiś rycerz czy ktoś inny, narodzony w swych włościach lub podległościach, stanie, mówiąc: «Nie będę posłuszny Królowi i nie poddam się żadnemu z jego oficerów», nie powiedziałabyś, że trzeba go potępić? Co powiedziałabyś więc o sobie samej, która byłaś zrodzona w wierze w Chrystusa przez sakrament chrztu, ty, która zostałaś córką Kościoła, oblubienicą Chrystusa, jeśli nie usłuchasz oficerów Chrystusa, czyli prałatów Kościoła? Jaki osąd wydasz o sobie samej? Proszę, odetnij się od swoich wypowiedzi, jeśli kochasz Boga, swego Stwórcę, swego drogiego oblubieńca i swoje zbawienie; usłuchaj Kościoła, zdając się na jego osąd. Wiedz, że jeśli tego nie uczynisz i będziesz trwała w swym błędzie, twoja dusza zostanie skazana na wieczne męki i wieczne katusze, a co się tyczy ciała, jestem pewien, że będzie zgubione...". Wybitny doktor sądził, że dotknął ją do żywego i poruszył zarazem, zniżając się do jej poziomu. Następnie zaklinał ją, aby porzuciła wszelkie ludzkie zaszczyty, wszelki wstyd, by zapomniała o wielkich honorach, jakie były jej udziałem, i myślała wyłącznie o swoim zbawieniu. Joanna pozostała niewzruszona. Oświadczyła po prostu: „Chcę podtrzymać to, co mówiłam i czego broniłam podczas procesu. Nawet gdyby mnie skazano i zobaczyłabym rozpalony stos, podpalone wiązki chrustu i kata gotowego dokładać do ognia i gdybym ja była wewnątrz tego ognia, nie powiedziałabym nic innego i podtrzymywałabym to, co powiedziałam podczas procesu, aż do śmierci". Sprawa była więc zakończona. Pozostało tylko ogłoszenie wyroku. Po posiedzeniu biskup i inkwizytor kazali go sformułować. Sędziowie zostali wezwani do stawienia się nazajutrz, na cmentarzu Saint-Ouen. Wszyscy byli pewni, że Joanna pójdzie na stos od razu po odczytaniu wyroku. ROZDZIAŁ 9 Odstępczyni \T T nocy pospiesznie ustawiono trybuny na rozległym i otoczonym ogro-V V dzeniem cmentarzu Saint-Ouen. Pośrodku wznosił się wielki kamienny krzyż. Od świtu 24 maja ludzie tłoczyli się wokół trybun. Kat czekał z wózkiem, aby wydano mu więźniarkę. Joannę doprowadzono pod mocną strażą: zresztą wśród publiczności ustawiono wielu żołnierzy angielskich. Zajęła miejsce na najmniejszej trybunie. Wreszcie pojawili się biskup i sędziowie. Towarzyszyli im kardynał Anglii, William Alnwick, biskup Norwich, biskupi Noyon i Thćrouanne. Kazanie miał wygłosić Guillaume Erart, znamienity doktor. Wykonał to zadanie błyskotliwie, wprawiając w zachwyt wykształconych słuchaczy, ale lud pozostał chłodny. Za temat kazania obrał przypowieść o winorośli, przytoczoną przez świętego Jana: , Jam jest prawdziwy krzew winny, a Ojciec mój jest rolnikiem. Wszelką latorośl, która we mnie nie przynosi owocu, odetnie, a tę, która przynosi owoc, oczyści, aby więcej owocu przynosiła [...]. Trwajcie we mnie, a ja w was. Jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie, jeśli nie tkwi w winnym krzewie, tak i wy, jeśli we mnie pozostawać nie będziecie [...]. Kto nie będzie tkwił we mnie, odrzucony będzie precz niby latorośl i uschnie; zbiorą ją, do ognia wrzucą | zgorzeje". Dowodził, że Joanna przypomina winorośl przez swoje uczynki i słowa, i zasługuje na takie samo potraktowanie. Jeśli wierzyć świadectwu brata Martina Ladvenu*, Erart nawet wykrzyk- 13 maja 1456, podczas procesu kasacyjnego. 271 JOANNA D'ARC nąj w zapale oratorskim: „O Domu Francji, do tej pory pozbawiony potworów herezji! Oto sprostytuowałeś się, dając wiarę tej czarownicy, heretyczce, hołdującej przesądom!". Joanna rzuciła: „Nie mów o moim Królu, jest dobrym chrześcijaninem!". Gdy Erart skończył kazanie, zwrócił się bezpośrednio do niej: „Oto panowie sędziowie, którzy po wielekroć wzywali cię i domagali się, żebyś zechciała poddać wszystkie swoje uczynki i słowa Kościołowi świętemu i matce naszej. Pokazali ci i dowiedli, że w twoich słowach i uczynkach, jak wydaje się duchownym, było wiele rzeczy, których nie należało mówić ani obstawać przy nich". Joanna odpowiedziała: ,.Niechaj wszystkie moje dokonania i słowa zostaną wysłane do Rzymu, do naszego Ojca Świętego papieża, do którego, po Bogu, się zwracam. Co się tyczy moich uczynków i słów, dokonałam ich za sprawą Boga. Nie obarczam nimi nikogo, ani mego Króla, ani nikogo innego. Jeśli był w nich jakiś błąd, to tylko mój i niczyj więcej". „Chcesz je odwołać?". „Zwracam się do Boga i do naszego Ojca Świętego papieża". Było to wezwanie do Stolicy Apostolskiej, całkowicie dopuszczalne, a co więcej - uprawnione i mające moc zawieszającą, formalnie przewidziane w procedurze inkwizycyjnej. Inkwizytor Jean Le Maitre znalazł się w kłopocie, ale ostatnie słowo należało przecież do Cauchona. Wyjaśniono Joannie, że jest niemożliwe posłać po papieża i że w każdej diecezji „ordynariusze", czyli biskup i inkwizytor, są w pełni kompetentni. Zapomniano dodać, że z pewnością nie byli kompetentni w kwestii odwołania się do papieża. Następnie Joannę trzykrotnie upomniano, żeby się poddała. Milczała. Wówczas Pierre Cauchon wstał i zaczął odczytywać wyrok, który uprzednio przygotował. Zapewne pożałował, że jest taki długi, gdyż w połowie lektury Joanna krzyknęła, że przyjmuje to wszystko, czego chce Kościół, że odrzuca swe błędy i zdaje się na sędziów. Na chwilę zapanowała konsternacja. Tłum wznosił okrzyki i zaczął się niebezpiecznie poruszać. Poleciały kamienie. Cauchon został zwymyślany od zdrajców. Wówczas, zgodnie z oficjalnym protokołem, dano Joannie rewers, a ona go powtórzyła głośno i podpisała swoim imieniem. Biskup oczywiście włączył in extenso ten rewers zrzeczenia się do akt procesu: Akt zrzeczenia się „Każdy, kto pobłądził w wierze chrześcijańskiej i kto odtąd, z łaski Bożej, wrócił do światła prawdy i połączył się z Kościołem świętym matką X 272 Odstępczyni naszą, powinien zważać, by wróg piekielny nim nie zachwiał i nie popchnął z powrotem do błędu czy potępienia. Z tego powodu ja, Joanna, powszechnie zwana «Dziewicą», nędzną grzesznicą, po tym, jak poznałam sidła błędu, w jakich pozostawałam, z łaski Bożej powróciłam do Kościoła świętego matki naszej, aby wszyscy zobaczyli, że nie udając, lecz z dobrego serca i dobrej woli wróciłam do niego, wyznaję, że bardzo ciężko zgrzeszyłam, udając kłamliwie, że widziałam i od Boga miałam objawienia aniołów, świętej Katarzyny i świętej Małgorzaty, zwodząc innych, wierząc szaleńczo i lekkomyślnie, oddając się przesądnemu jasnowidzeniu, bluźniąc Bogu, jego świętym; wykraczając poza prawo Boże, święte Pismo, prawa kanoniczne; nosząc strój rozwiązły, bezkształtny i nieprzystojny, sprzeczny z prawami natury, i włosy obcięte na okrągło wzorem mężczyzn, przeciwko wszelkiej cnotliwości płci niewieściej; nosząc także zbroję przez wielką pychę, pożądając okrutnie rozlewu krwi ludzkiej; mówiąc, że wszystkie te rzeczy czyniłam na rozkaz Boży, aniołów i rzeczonych świętych, i że to dobrze czyniłam i niczemu nie uchybiłam; pogardzając Bogiem i jego sakramentami; zwodząc i uprawiając bałwochwalstwo, oddając cześć złym duchom i wzywając je. Wyznaję także, że jestem schizmatyczką i na wiele sposobów pobłądziłam w wierze. A zbrodni tych i błędów z dobrego serca i prawdziwej łaski Pana Naszego, zwrócona na drogę prawdy przez święte nauki i waszą dobrą radę, to znaczy doktorów i magistrów, których mi przysłaliście, zrzekam się i wypieram, i we wszystkim odżegnuję się i odłączam. I za wszystkie te rzeczy wymienione poddaję się karze, dyspozycji, poprawie i całkowitemu postanowieniu Kościoła świętego matki naszej i waszej dobrej sprawiedliwości. Również przyrzekam, przysięgam i obiecuję świętemu Piotrowi, księciu apostołów, naszemu Ojcu Świętemu papieżowi rzymskiemu, jego wikariuszowi i następcom, wam, panowie, księdzu biskupowi Beauvais i duchownej osobie brata JeanaLe Maftre'a, wikariusza inkwizytora wiary, jako mym sędziom, że nigdy, na żadne wezwanie czy w inny sposób, nie zwrócę się ku wyżej wzmiankowanym błędom, z których Panu Naszemu podobało się mnie wyzwolić i zabrać; lecz na zawsze pozostanę w związku z Kościołem świętym matką naszą i będę posłuszna naszemu Ojcu Świętemu, papieżowi rzymskiemu. I to powiadam, potwierdzam i przysięgam na Boga wszechmogącego, przez te święte Ewangelie. I na znak tegoż, podpisuję ten rewers moją pieczęcią. Podpisano: Jehanne". Biskup Cauchon dodał nawet przekład na łacinę, z nadmiaru ostrożności. Niestety, akt ten nie ma wielkiego związku z dokumentem rzeczywiście Podpisanym przez Joannę. Według Haimonda de Macy'ego, który w 1456 roku składał zeznania, to sekretarz króla Anglii, Laurent Calot, wyjął z rękawa mały rewers i pomógł Joannie go podpisać - poprzestała na 273 JOANNA D'ARC Odstępczyni nakreśleniu czegoś na kształt kółka. Według notariusza Guillaume'a Man-chona (zeznanie / 12 maja 1456), Joanna powtórzyła formułę wyrzeczenia się z uśmiechem, co wydaje się co najmniej dziwne. Zeznanie woźnego Jeana Massieu (z 17 grudnia 1455) jest o wiele dokładniejsze. To on pierwszy przeczytał rewers Joannie. Była tam mowa o tym, że nie będzie nosiła ani broni, ani stroju męskiego, ani nie obetnie włosów, a ponadto kilka innych rzeczy, których nie pamiętał. Rewers podpisany przez Joannę nie był dłuższy niż osiem linijek - to znaczy zajmował zaledwie jedną czwartą formuły zrzeczenia się figurującej w protokole. Co do tego Jean Massieu był całkowicie pewien. Wszelako, choć rewers był krótki i ograniczony, Joanna wahała się przed jego podpisaniem. „Uczyń to - powiedział jej Erart - w przeciwnym jeszcze dziś zginiesz w ogniu!". Ustąpiła, ponieważ straszliwie bała się kata i stosu. Jej młode ciało wypowiedziało posłuszeństwo jej zbyt wymagającej duszy. A ponadto była wyczerpana, u kresu sił i nerwów. Była już tylko biedną upokorzoną dziewczynką, drżącą ze strachu przed śmiercią. I właśnie przez to załamanie jest taka ludzka i bliska nam. Jeśli jest prawdą, że uśmiechała się, powtarzając słowa tego nędznego rewersu, to dlatego że kpiła z samej siebie. Pierre'owi Cauchonowi nigdy nie brakowało przytomności umysłu ani pomysłowości. Organizując tę pełną rozmachu ceremonię na cmentarzu, przewidział gwałtowne załamanie Joanny, jej nagłą kapitulację. Może wcześniej zauważył u niej oznaki zmęczenia. Na wszelki wypadek zręczny biskup przygotował drugi wyrok, niby złagodzony na okoliczność wyrzeczenia się przez nią błędów. Nie tracąc zimnej krwi, tym samym podniosłym tonem przeczytał je, tym razem od początku do końca, nie bez niepokoju i żalu. Był zmuszony, na mocy prawa kanonicznego, zdjąć ekskomunikę i przyjąć oskarżoną na łono Kościoła. Pozostało tylko ustalenie kary: „Wszelako, ponieważ błądziłaś uporczywie wobec Boga, świętego Kościoła, jak już wyżej powiedziano, abyś dokonała zbawczej pokuty, skazujemy cię ostatecznie i w końcu na dożywotnie więzienie, o chlebie bólu i wodzie lęku, po to, abyś płakała za swe przewinienia i żebyś od tej pory więcej ich nie popełniała, nasza łaskawość i umiar dają ci taką możliwość". Joanna myślała, że zostanie odprowadzona do więzienia kościelnego i oddana pod straż kobiet - dawano jej na to nadzieję i byłoby to zgodne z prawem, jako że Kościół ją skazał. Ale poprowadzono ją na zamek w Rouen. Tego samego dnia inkwizytor Jean Le Maitre udał się do więzienia wraz z kilkoma asesorami. Powiedzieli, że Bóg okazał wielkie miłosierdzie, pozwalając jej dostąpić przebaczenia Kościoła. I wezwali ją, aby nie popa- dała już w błędy, gdyż drugi raz nie uzyska przebaczenia. Następnie zachęcili Joannę, aby porzuciła strój męski i założyła ubranie kobiece, które przynieśli. Zgodziła się na to. Pozwoliła również, aby, jej ogolono i zabrano włosy, które przedtem miała obcięte na okrągło". W tym czasie hrabia Warwick karcił biskupa Cauchona za zbytnią wyrozumiałość: „Panie - rzekł jakoby Cauchon - nie kłopoczcie się, jeszcze będziemy ją mieli!". Anglicy byli wściekli, ponieważ Joanna zdołała uniknąć stosu. Po ceremonii wyrzeczenia się zwymyślali biskupa i jego zastępców. Kiedy Joannę odprowadzano do więzienia, giermkowie ją znieważali, obrzucali przekleństwami, a ich zwierzchnicy pozwolili im to czynić, sami pękając ze śmiechu. Stwierdzono także, iż jej wyrzeczenie się było nieszczere, i że nie weźmie się tego pod uwagę. Upłynęły cztery dni. Kilku sędziów udało się pospiesznie do więzienia Joanny. Zawiadomiono ich, że wróciła do stroju męskiego! Było to w poniedziałek, 18 maja. Okazało się, że znów założyła swoje pludry, kaftan i kapelusz. Zapytali ją, jaki był powód tej zmiany. Odpowiedziała: „Założyłam je dobrowolnie, bez żadnego przymusu. Wolę strój męski niż kobiecy". „Przysięgłaś, że nie będziesz go więcej nosiła". „Nigdy nie składałam takiej przysięgi. Lepiej mieć strój męski, jeśli przebywa się z mężczyznami. Obiecaliście mi, że pójdę na mszę i przyjmę mego Zbawiciela, i że nie założą mi kajdan. Wolę umrzeć niż być skuta. Ale jeśli zechcą zdjąć mi kajdany i umieścić mnie w miłym więzieniu*, będę dobra i uczynię to, czego Kościół zechce...". Protokół złagodził z całą pewnością protesty Joanny. Podkreślamy, że odprowadzenie skazanej do więzienia świeckiego, to znaczy potraktowanie jej jako jeńca wojennego, było jawnym nadużyciem i odmową praw. W ten sposób utrzymywano niejednoznaczny charakter tego procesu. A nawet, pośrednio, odsłonięte właściwy cel, jakim było usunięcie Joanny w taki czy inny sposób. Jest oczywiste, że gdyby Joanna nie powróciła do męskiego stroju, też szybko zadano by jej śmierć. Ale jest jeszcze coś gorszego. Anglicy, być może działając w porozumieniu z biskupem Cauchonem, skłonili ją do założenia tego stroju. Z zeznań zapisanych podczas procesu rehabilitacyjnego wynika, że próbowano ją zgwałcić. 13 maja 1456 roku brat Ladvenu, dominikanin, oznajmił, że „pewna ważna osobistość z Anglii odwiedziła ją w więzieniu i próbowała ją zgwałcić". 17 grudnia 1455 roku -------- ' Tj. w więzieniu dla kobiet. 274 275 JOANNA D'ARC Odstępczyni woźny Jean Massieu dodał: „W dniu Świętej Trójcy, oskarżona o odstępstwo, odpowiedziała, że gdy była w łóżku, strażnicy zabrali jej strój kobiecy i położyli na to miejsce strój męski. Poprosiła ich, ażeby jej zwrócili ubranie kobiece, gdyż musi wstać za potrzebą. Odmówili, mówiąc, że nie dostanie nic innego, tylko to ubranie męskie. Odparła, że wiedzą przecież, iż sędziowie zabronili jej zakładać ten strój. Upierali się, że nie chcą jej zwrócić stroju kobiecego. Przyciskana potrzebą, musiała założyć strój męski i odtąd już nie mogła go zmienić". Protokół przemilcza ten incydent i rozumiemy dlaczego. Natomiast rozwodzi się na temat pewnych oświadczeń Joanny, wykazując, że ponownie popadła w herezję. Sędziowie zapytali ją, czy od czasu swego wyrzeczenia się słyszała głosy świętej Katarzyny i Małgorzaty. Odpowiedź: „Tak. Powiedziały, że wyrzucają mi zdradę, jaką dla ratowania życia popełniłam, mówiąc o zrzeczeniu się i odwołaniu wszystkiego. Ratując życie, skazałam siebie samą na potępienie". I dodała, nie lękając się, że ją to zgubi: „Przed czwartkiem powiedziały mi, co mam robić w tym dniu. Kiedy byłam na trybunie, powiedziały mi, żebym odpowiadała zuchwale temu kaznodziei. Powiedziały mi, że to zły kaznodzieja... Popełniłam zły uczynek, przyznając się ze strachu przed ogniem...". Zapytali ją, czy wierzy, że te głosy pochodzą od Boga. „Tak, one pochodzą od Boga!". Przypomnieli jej, że w obliczu sędziów i przed całym ludem uznała jednakowoż swoje kłamstwa. Sędziowie odeszli. Powiedziała wystarczająco dużo, by pójść na stos. Nazajutrz, 29 maja, biskup zwołał posiedzenie trybunatu w kaplicy arcybiskupstwa. Oświadczył, że Joanna wróciła do stroju męskiego i do swoich błędów przeciwko wierze, „do podszeptów diabelskich". Chciał znać poglądy swoich asesorów w kwestii wyroku, jaki mają ogłosić. Z punktu widzenia inkwizycji był oczywisty, lecz Cauchon pozostał wierny swojej metodzie. Nicolas de Yenderes zabrał głos jako pierwszy. Dla niego Joanna była heretyczką; powinni przekazać ją władzy świeckiej, „błagając, żeby ta zechciała postępować z nią łagodnie". Gilles, opat Fecamp, oświadczył, że Joanna jest odstępczynią. Jednakowoż sugerował, żeby ponownie odczytano jej rewers zrzeczenia się i wy~ tłumaczono treść, głosząc słowo Boże, zanim zostanie oddana w ręce sprawiedliwości świeckiej. Inni sędziowie przytaknęli, rozbrajająco zgodny11 chórem, podobnie jak opat Fecamp. Kanonik Pasąuier de Vaux zaproponował nawet, żeby nie zachęcano władz świeckich do łagodnego postępowa- nia. Tylko jedna osoba wypowiedziała się w fundamentalnej sprawie - kanonik Andrć Marguerie. Ośmielił się powiedzieć: „Byłoby dobrze ją zapytać, czemu wróciła do męskiego stroju". Jeden z Anglików zagroził mu śmiercią, więc pospiesznie przyłączył się do opinii pozostałych. Pragnę dodać, że suplika do sądu świeckiego o łagodne postępowanie była tylko figurą retoryczną. Prawie zawsze, jeśli nie po prostu zawsze, wyrok świeckiego sądu, na ogół wygłoszony przez bajlifa, oznaczał śmierć w płomieniach. Biskup podziękował sędziom i zakończył wnioskiem, że z Joanną postąpi się jak z odstępcą, „wedle prawa i rozsądku". Następnie - aby wszystko przebiegało w zgodzie z przepisami - podyktował wezwanie do stawienia się, które zostało wręczone skazanej. Joanna miała się stawić nazajutrz o ósmej rano na placu Vieux-Marche w Rouen, „żeby dowiedziała się, iż uważamy ją za odstępczynię, wyklętą i heretyczkę". Na wieść o tym Anglicy nie posiadali się ze szczęścia. Niektórzy nawet „podskakiwali z radości"*. Cauchon na widok Warwicka zakrzyknął: Capta estl Można to przetłumaczyć jako „Mamy ją!". " * Świadectwo brata Isambarda de La Pierre'a (z 3 maja 1452). 276 ROZDZIAŁ 10 30 maja 1431 O świcie woźny, Jean Massieu, dopełnił swej powinności. Wprowadzony do więzienia Joanny, odczytał jej wezwanie do stawienia się. Następnie spisał protokół, który podpisał dokładnie o godzinie siódmej. Biskup natychmiast wysłał dominikanów Martina Ladvenu i młodego Jeana Toutmouille, aby zawiadomili Joannę o zbliżającej się śmierci i wezwali ją do wyrażenia skruchy. Krzyknęła: „Niestety! Tak potwornie i okrutnie jestem traktowana - moje czyste i nieskalane ciało zostanie dziś spalone i obrócone w popiół! Ach! Wolałabym raczej być ścięta dziesięć razy niż spalona. Niestety! Niestety! Gdybym była w więzieniu kościelnym, na które byłam skazana, i strzeżona przez ludzi Kościoła, to by się nie zdarzyło! Ach! Wołam do Boga, wielkiego Sędziego, jak wielka niesprawiedliwość i niewdzięczność ma mnie spotkać...". Przybył biskup, a za nim inkwizytor. „Ach! - zakrzyknęła - biskupie, biskupie, umieram przez ciebie!". Ale tego było za mało, by wzruszyć Cauchona. Odparł: „Cóż, Joanno! Przyjmij to pokornie, umrzesz, ponieważ nie dotrzymałaś obietnicy i popadłaś znowu w swój pierwotny grzech". „O! Gdybyście mnie umieścili w więzieniu kościelnym, w rękach strażników kościelnych, to by się nie zdarzyło! Odwołuję się do ciebie przed Bogiem!". Młody mnich nie mógł tego znieść i wyszedł, po biskupie i inkwizytorze. Joanna prosiła Martina Ladvenu, aby wysłuchał jej spowiedzi. Zgodził 278 30 maja 1431 się na to. Następnie chciała przyjąć sakrament Eucharystii. Mnich był zakłopotany: wedle reguł inkwizycji powinien był odmówić jej hostii, jako obłożonej ekskomuniką. Jednak wzruszony jej rozpaczliwym płaczem, kazał woźnemu Jeanowi Massieu przedstawić prośbę biskupowi. Cauchon rozważył sprawę szybko z kilkoma sędziami i odpowiedział woźnemu: „Powiedz bratu Martinowi, że może jej udzielić komunii świętej i wszystkiego, o co poprosi". Dziwna to doprawdy odpowiedź, pozostająca w całkowitej sprzeczności z wyrokiem, który dopiero co wygłosił. Być może jednak ten pokrętny umysł uznał, że ekskomuniką zaczyna obowiązywać dopiero po wykonaniu wyroku. Według świadectwa Massieu, „hostię przyniósł niejaki magister Pierre, zupełnie bez uszanowania, na palenie i owiniętą w płótno, bez świecy i eskorty, bez komży, bez stuły". Podczas gdy przyjmowała komunię, łzy toczyły się jej po policzkach, a jej żar i pokora były „nie do opisania". Następnie, wciąż na klęczkach, z rękami złożonymi, skierowała gorące modlitwy do Boga, Panny Marii i do świętych. Dziedziniec zamkowy był już zapełniony duchownymi, którzy intonowali litanie i Orate pro ea, pośród niezliczonych pochodni. Zbierali się żołnierze angielscy, którzy mieli utworzyć eskortę. Biskup wspaniale wyreżyserował tę posępną scenę, która była świadectwem triumfu jego przyjaciół nad nieszczęsną pasterką! Otoczoną kilkuset żołnierzami pod bronią - zapewne obawiano się porwania! - poprowadzono ją na plac Vieux-Marchć. Prałaci i inne osobistości zajęli miejsca na trybunie, otaczając kardynała Anglii, biskupa Pierre^ Cauchona i inkwizytora Le Maftre'a. Joannę wprowadzono na niewielki szafot, który ustawiony był naprzeciwko. Była w „długiej koszuli", o którą poprosiła niegdyś. Niedaleko od tego szafotu ułożono stos, podtrzymywany przez konstrukcję gipsową, aby był widoczny z daleka. Wiązki chrustu były już przygotowane. Kat i jego pomocnicy czekali, aż Joanna zostanie im wydana, aby mogli czynić swoją powinność. Na placu tłoczyło się dziesięć tysięcy osób, wyglądano z okien. Anglicy byli weseli, niektórzy nawet się śmiali. Francuzi stali skonsternowani i milczący. Ze ściśniętymi sercami przyglądali się ponurym przygotowaniom. „Znamienity doktor teologii" Nicolas Midi miał upomnieć skazaną w celu zbudowania zebranych. Za temat obrał sobie słowa Apostoła, rozdział 12, Pierwszego Listu do Koryntian: Si quid patitur unum membrum, compatientur alia membra („Tak więc, gdy cierpi jeden członek, współcier-pią wszystkie inne członki"). Następnie biskup upomniał Joannę, zachęcając JĄ, by okazała skruchę za swe złe uczynki i wysłuchała rad braci Ladvenu i Isambarda de La Pierre'a: nie opuścili jej od rana. Spotkanie Joanny ł dwoma dominikanami musiało być krótkie, tym bardziej że Anglicy 279 JOANNA D'ARC ponaglali. Cauchon wstał, ceremonialnie rozwinął pergamin i głosem donośnym i wyraźnym odczytał wyrok - tym razem ostateczny - w którym każde słowo było starannie wyważone. Był to przykład wyjątkowego bezprawia. Wiedział to lepiej niż ktokolwiek inny, ale upajał się własną prozą: „W imię Pana naszego, amen. Za każdym razem, gdy trucizna herezji wsącza się uparcie w jeden z członków Kościoła i przemienia go w organ szatana, należy czuwać ze szczególną troską, aby szkodliwa zaraza tej podstępnej nieczystości nie przedostała się do innych części mistycznego ciała Chrystusa. Tak więc, zgodnie z dekretami świętych ojców, trzeba zatwardziałych heretyków oddzielić raczej od ludzi sprawiedliwych, niż pozwolić im przebywać na łonie naszego Kościoła świętego matki naszej, te jadowite żmije, zagrażające innym wiernym. Dlatego właśnie my, Pierre, z łaski bożej biskup Beauvais, i brat Jean Le Maitre, wikariusz znamienitego doktora Jeana Graverenta, inkwizytora od heretyckich wynaturzeń i szczególnie delegowanego przez niego w tej sprawie, sędziowie kompetentni w tej materii, uznaliśmy osądem sprawiedliwym, że ty, Joanno, potocznie zwana «Dziewicą», popadłaś w różne błędy i zbrodnie schizmy, bałwochwalstwa, zaklinania diabła i popełniłaś wiele innych występków. Jednakże, ponieważ Kościół nie zamyka swego łona przed tymi, którzy do niego przychodzą, mniemając, że czystą myślą i wiarą nie udawaną odłączyłaś się od tych błędów i zbrodni, ponieważ pewnego dnia wyrzekłaś się ich, publicznie składając przysięgę, życzenie i obietnicę, że nigdy nie powrócisz do rzeczonych błędów i czy jakowej ś herezji, pod żadnym wpływem ani na żaden sposób; ale raczej pozostaniesz nierozłącznie związana z Kościołem katolickim i komunią rzymskiego papieża, jak to zostało zawarte w rewersie podpisanym twoją własną ręką; zważywszy następnie, że po tym wyrzeczeniu się błędów twórca schizmy i herezji wtargnął ponownie do tego serca, które uwiódł i że znów popadłaś, o boleści!, w te błędy i zbrodnie, jak pies, który wraca do swych wymiocin, tak jak wynika wystarczająco i jawnie z twoich spontanicznych wyznań i stwierdzeń, uznaliśmy, bardzo uroczystym osądem, że raczej udając w swym sercu niż z umysłem szczerym i wiernym, tylko ustami zaparłaś się swoich uprzednich wymysłów i błędów: Z tych przyczyn uznajemy, że popadłaś w swe błędy i pod wpływem ekskomuniid, na którą pierwotnie się naraziłaś, osądzamy, że jesteś odszcze-pieńcem i heretyczką; i przez ten wyrok, który jako zasiadający w trybunale wydajemy niniejszym pismem i ogłaszamy, uznajemy cię za zgniły organ i abyś nie zakaziła innych organów Chrystusa, trzeba cię oderwać od jednolitego rzeczonego Kościoła, odciąć od jego ciała i powinnaś zostać / 280 30 maja 1431 wydana świeckiej władzy; i my cię odrzucamy, odcinamy, porzucamy, modląc się, aby ta władza świecka miarkowała swój wyrok wobec ciebie, oprócz śmierci i okaleczenia członków; a jeśli pojawią się w tobie prawdziwe oznaki skruchy, niechaj zostanie ci udzielony sakrament pokuty". Następnie, wciąż udając najwspanialej współczucie, dodał: „Odejdź w pokoju, Joanno. Kościół już nie może cię bronić i oddaje cię władzy świeckiej". Joanna uklękła i prosiła Boga, wzdychając tak pobożnie, że poruszyło to obecnych. Prosiła nieustannie o krzyż. Wtedy - scena to niewiarygodna -jeden z Anglików sporządził niewielki krzyż z dwóch patyczków i podał jej. Ujęła ten krzyżyk mocno, ucałowała i włożyła za koszulę w okolicy serca. Chciała spojrzeć na krzyż kościelny. Przyniesiono go jej. Ucałowała go z płaczem i rozdzierającym głosem poleciła się Bogu, świętemu Michałowi, świętej Katarzynie i wszystkim świętym. Kapitan angielski wezwał Martina Ladvenu: „Jakże, księże, będziemy tu tkwić do obiadu?". Wtedy, nawet bez przekazania jej władzy świeckiej, reprezentowanej przez bajlifa Rouen, i zanim tenże zdążył ogłosić własny wyrok, Anglicy schwytali „z furią" Joannę i poprowadzili ją prosto na stos. Tu przechwycił ją kat i przywiązał do pala. Zawołała, i to było słychać wyraźnie: „Ach, Rouen, obawiam się, że ucierpisz przez moją śmierć!". Następnie wróciła do swych pobożnych westchnień i inwokacji. Martin Ladvenu pozostał u stóp stosu. Trzymał krzyż, wyciągając ramię tak, aby mogło być jak najbliżej twarzy męczennicy. Zgromadzonych ogarnęło wielkie wzruszenie; nawet najbardziej zatwardziali, najbardziej pogardliwi, najbardziej nienawistni nie mogli powstrzymać gorzkich łez. Płomienie wzniosły się ku górze. Ogarnęły jej koszulę. Joanna krzyczała, a jej okrzyki częściowo tłumiło trzaskanie ognia. Wykrzykiwała imię Jezusa. Imię to usłyszano sześciokrotnie, a ostatnie było tak donośne, że wielu ludzi pierzchło w przerażeniu. Kat otrzymał dokładne rozkazy: nie skracać cierpień Joanny, sprawić, aby płonąca koszula opadła tak, aby wszyscy zobaczyli ją nagą, już sczerniałą i na wpół ogarniętą płomieniami; dodać chrustu, aby umęczone ciało spaliło się całkowicie, żeby pozostała po niej tylko kupka popiołu. Te rozkazy wykonał dokładnie, albowiem ryzykował swoim życiem. Wielu prałatów i duchownych nie mogło znieść widoku tego męczeństwa; opuścili trybunę. Inni płakali, może ze wstydu. Cauchon także uronił łzę: rozumiał sytuację. Niektórzy się przestraszyli, gdyż wyczuli nienawiść Francuzów i obawiali się zemsty. Niektórzy szeptali, że nigdy nie byli świadkami tak chrześcijańskiej śmierci. Tłum stał nieruchomo na placu, jakby skamieniały. Twarze ludzi były jak martwe, tylko ich łzy świadczyły 281 JOANNA D'ARC o tym, że żyją. Nie wierzyli, że Joanna wyzionęła ducha, że jej ciało spłonęło w ogniu. Niejeden obiecywał sobie, że wróci po południu lub po zapadnięciu zmroku, aby wziąć sobie jakąś relikwię. Ale zobaczono, że kat zbiera popioły łopatą i wrzuca je do worka. Następnie wraz z pomocnikami wrzucił je do Sekwany. To również stało się na rozkaz Warwicka. Chciał, aby po Joannie nic nie pozostało, nawet najmniejszy kawałek kości. Nastąpiły potem sceny niewiarygodne, ale wszystkie świadectwa są w tej kwestii zgodne i wiarygodne. Pewien żołnierz angielski założył się - tak bowiem znienawidził Joannę - że sam przyniesie wiązkę chrustu na jej stos. Prawdopodobnie należał do straży otaczającej stos. Kiedy usłyszał, że Joanna wzywa imienia Jezusa w chwili śmierci, padł jakby w ekstazie. Jego towarzysze myśleli, że zrobiło mu się słabo i wzięli go do szynku, aby się mógł czegoś napić i dojść do siebie. Rozmawiał tam z dominikaninem, który był Anglikiem, podobnie jak on. Powtarzał wciąż, że ciężko zgrzeszył, że Joanna jest świętą i że kiedy oddawała duszę, widział białego gołębia wylatującego z płomieni i odlatującego w stronę Francji. Jeszcze tego samego popołudnia kat udał się do klasztoru dominikanów. Powiedział, że Joannę spotkała straszliwa śmierć, że spalił świętą i lękał się bardzo, że będzie potępiony. I - makabryczny to szczegół - powtarzał, że mimo iż dodawał do ognia oliwę, siarkę i węgiel, serce Joanny nie spłonęło, że było nietknięte i wypełnione krwią; że stał się cud! Wśród sędziów panowały nie lepsze nastroje. Jean Alespśe, który nie oszczędzał przecież Joanny, nie mógł powstrzymać łez. Ponieważ się temu dziwiono, zakrzyknął: „Chciałbym, aby moja dusza znalazła się tam, gdzie, jak mniemam, przebywa dusza tej kobiety!". Natomiast Jean Tressart, sekretarz króla Anglii, lamentował: „Wszyscy jesteśmy zgubieni, spaliliśmy świętą... jej dusza jest z pewnością w rękach Bożych. Pośrodku płomieni nie przestawała głosić imienia Pana Naszego Jezusa". Niewzruszony, bez żalu i wyrzutów sumienia, Pierre Cauchon przygotowywał już ostatni złowrogi cios; reakcja tłumu, słowa, które mu przytaczano, gniewały go. Świątobliwa śmierć Joanny drażniła go. Ale znalazł właściwą odpowiedź i postanowił o tym otwarcie opowiedzieć hrabiemu Warwickowi i kardynałowi Anglii. CZĘŚĆ CZWARTA „ Gujennę i Normandię na nowo ci daję..." (1431-1453) IOZDZIAL l Okólniki czwartek 7 czerwca 1431 roku biskup Pierre Cauchon, z własnej inicjatywy, zebrał kilka osób spośród tych, które bywały u Joanny więzieniu. Chciał ustalić ponad wszelką wątpliwość, że Joanna rzeczywiście pozostała przy swoich poglądach, a przez to - na tyle, na ile się da -atrzeć wrażenie, jakie zrobiła jej bardzo chrześcijańska śmierć. Chciał wszystkim zafałszować znaczenie jej męczeństwa. Nawet w jego stoczeniu ludzie zaczynali podnosić głos. Mieszkańcy Rouen wytykali palcami tych, którzy byli szczególnie zajadli wobec Joanny. Zadenuncjowa-tio pewnego dominikanina, który wyrażał skandaliczne opinie o procesie -abaczymy później, jaki spotkał go los. Notariusz Guillaume Manchon nie śmiał wychodzić z domu; żył w strachu i udręce; mówiono, że za zarobione la procesie pieniądze zamówił mszę za duszę Joanny. Ani w zeznaniu juillaume'a Manchona z 1456 roku, ani w zeznaniu Guillaume'a Collesa, zwanego Boisguillaume, nie ma ani słowa na temat spotkania z 7 czerwca. Należy przypuszczać, że zwołano je, ponieważ biskup nie był pewny lojalności. W istocie było to tajne spotkanie z racji jego przedmiotu, apewne nie chcieli na nie przybyć, więc usiłował ich ściągnąć wszel-sposobami - grożąc lub obiecując. Trudno sobie wyobrazić, by ci iuchowni mogli pozwolić na zapisanie oświadczeń - uległych i kłamliwych! Niektórzy z nich okazali Joannie wrogość, a nawet bardzo podejrzany zapał. Inni jednak, jak Martin Ladvenu i Jean Toutmouillć, wyrażali współczucie, które wydaje się szczere. Jakąż to presję musiał na nich wywrzeć biskup! 285 JOANNA D'ARC Okólniki Pierwszy zabrał głos kanonik Nicolas de Yenderes, archidiakon w Eu. Oświadczył pod przysięgą, że 30 maja, gdy Joanna przebywała jeszcze w więzieniu, zeznała, co następuje: - głosy obiecały jej, że zostanie wyzwolona, więc czuje się zawiedziona; - na własne oczy i uszy słyszała i widziała zjawy, o których mówiono podczas procesu. Brat Martin Ladvenu, dominikanin, potwierdził słowa Yenderesa. Dodał jednak dwa szczegóły: - Joannę nawiedzały liczne zjawy i to w krótkich odstępach czasu; skłamała, twierdząc, że widziała anioła z koroną dla króla - nie było żadnej korony, a aniołem była ona sama. Znamienity teolog Pierre Maurice, także kanonik z Rouen, potwierdził wszystkie wcześniejsze zeznania. Dodał jednak komentarz zadziwiający, zważywszy, że wypowiedział go człowiek Kościoła: .Joanna mówiła także, że słyszała głosy, zwłaszcza w porze komplety*, kiedy dzwonią dzwony, a ponadto rano, gdy biją w dzwony". Powiedział jej jakoby, że prawdopodobnie były to „złe duchy", i ona się z nim zgodziła. Jean Toutmouille poprzestał na złożeniu oświadczenia, że słyszał jak Joanna mówiła Pierre'owi Maurice'owi, że nie widziała ani anioła, ani korony; że ona sama była tym aniołem. Dalszy ciąg jego zeznań nie jest interesujący. Powtórzył to, co już było powiedziane o rozczarowaniu Joanny. Kanonik Jacąues Le Camus podkreślił rozczarowanie Joanny głosami. Podobno przed przyjęciem hostii powiedziała: „Wierzę w Boga jedynego i nie chcę już wierzyć w te głosy, ponieważ mnie zawiodły!". Błyskotliwy Thomas de Courcelles (miał wówczas zaledwie trzydzieści lat; a przed sobą wspaniałą przyszłość) nie mówił wiele. Potwierdził tylko, że Joanna czuła się zawiedziona. Nicolas Loiseleur - którego postępowanie zdemaskujemy później - zgodził się z tym, co mówili jego poprzednicy. Jednak dopiero on wyciągnął z tego wniosek, który całkowicie zadowolił Pierre'a Cauchona: „Wielokrotnie, zarówno w obecności magistra Pierre'a [Maurice'a] i dwóch dominikanów, jak i przy tobie, księże biskupie, słyszałem, jak Joanna mówiła, ze miała objawienia i widziała zjawy. Mówiła, że jest zawiedziona tymi objawieniami, gdyż obiecywały jej uwolnienie, a to nie nastąpiło. Czy te duchy były dobre, czy złe, nie wiem, zdaję się w tym względzie na opinie duchownych - mówiła - ale ja już w nie nie wierzę i nie będę wierzyła. Zatem, ponieważ zasiała wśród ludu błędy, wezwa- * Kompleta - ostatnia modlitwa dnia odmawiana prywatnie w klasztornych celach po nabożeństwie wieczornym (red.). łem ją, aby publicznie wyznała, iż pobłądziła i zwiodła lud, dając wiarę takim objawieniom i zachęcając lud, by w nie wierzył. Nalegałem, by prosiła, aby to zostało jej wybaczone. Joanna odparła, że chętnie by to uczyniła, ale obawia się, iż nie przypomni sobie o tym wtedy, gdy trzeba to będzie uczynić, czyli wtedy, gdy będzie publiczność, a ona będzie sądzona. Poprosiła więc swego spowiednika, aby przypomniał jej o tym i jeszcze o innych rzeczach tyczących się jej zbawienia. Wydaje mi się, że była zdrowa na umyśle i wykazywała oznaki skruchy i pokuty za wielkie zbrodnie, jakie popełniła. Słuchałem jej zarówno w więzieniu i w obecności wielu osób, jak i podczas procesu publicznego z ogromną skruchą w sercu prosiła o wybaczenie Anglików i Burgundczyków, wyznając, że ich mordowała i skłoniła do ucieczki, i wyrządziła im wiele krzywd". W ten sposób Pierre Cauchon kolejny raz osiągnął swój cel i zrzucił z siebie całą odpowiedzialność. Sądził, że na podstawie zeznań tendencyjnych, jeśli nie kłamliwych, udało mu się dowieść winę Joanny w oczach potomnych. Mieszając prawdę z fałszem, interpretując na swój sposób słowa, które mogły się wymknąć Joannie, gdy się dowiedziała, że niebawem ma umrzeć - i to taką straszliwą śmiercią! - ci ludzie mieli czelność insynuować, że zaparła się siebie samej, zapierając się swoich głosów. I jeśli wierzyć Loiseleurowi, nie tylko się zaparła, ale wyraziła skruchę i prosiła o przebaczenie Anglików, swoich śmiertelnych wrogów, oraz Burgundczyków, ich wspólników, którzy ją uwięzili. Biskup ufał tylko słowu pisanemu. Zapomniał o tym, że wielu świadków widziało męczeństwo Joanny i słyszało, jak wzywała świętego Michała, świętą Katarzynę i świętą Małgorzatę, gdy prowadzono ją na stos! Nie wiedział, że wielu z nich dożyje roku 1456 i złoży zeznania przed bezstronnymi sędziami. Jest prawdą, że interesowała go tylko chwila obecna i korzyści doczesne, jakich się spodziewał po procesie Joanny. 8 czerwca wysłano okólnik w imieniu młodziutkiego „króla Francji i Anglii", do cesarza Niemiec, królów, książąt i całego chrześcijańskiego świata. List ten miał na celu zdyskredytowanie Karola VII, który posłużył się heretyczką, bałwochwalczynią i odstępczynią, żeby przywłaszczyć sobie koronę Francji. List ten miał nie tylko odrzeć Joannę z czci, ale również zniszczyć ducha oporu wobec okupanta: „Wasza Cesarska Wysokość - najjaśniejszy król i najdroższy brat - jest znana z oddania i gorliwości, jaką żywi dla wiary katolickiej i imienia Chrystusa. Wasz wysiłek i odważny trud zmierzają do obrony wiernego ludu, do wytoczenia walki heretyckiemu złu. Wasza dusza odczuwa więc najwyższą radość za każdym razem, gdy słyszycie, że na Waszych ziemiach święta wiara jest wychwalana, a trucizna błędów usuwana. To każe nam 286 287 JOANNA D'ARC napisać do Waszej Wysokości o sprawiedliwej karze, jaka spotkała niedawno pewną kłamliwą wróżbitkę, która jakiś czas temu pojawiła się we Francji. Pojawiła się w istocie pewna kobieta, zdumiewająco w sobie zadufana, którą tłuszcza nazywała «Dziewicą», a która, wbrew przystojności naturalnej, przywdziała strój męski, okryty zbroją, i jęła się ochoczo zabijania w wielu bitwach i walkach. Jej pycha wzrosła do tego stopnia, że chwaliła się, iż została posłana przez Boga w celu prowadzenia tych walk i że święty Michał, święty Gabriel i wielu innych aniołów, jak również święta Katarzyna i Małgorzata ukazały się jej. I tak przez cały prawie rok zwodziła ludzi, a większość z nich, nie słuchając prawdy, dawała wiarę tym bajkom, które rozgłos upowszechnił prawie w całym świecie z winy tej przesądnej kobiety. Wreszcie Bóg w swej mądrości ulitował się nad ludem, który był tak poruszony i tak łatwo popadał w wiarę nową a niebezpieczną, zanim dowiodła, że nie została natchniona przez Boga, i pchnął tę niewiastę w nasze ręce i władzę. Chociaż za jej przyczyną nasi ludzi ponieśli wiele porażek, chociaż wyrządziła naszym królestwom wiele szkód i z tej przyczyny wolno nam było natychmiast srodze ją ukarać, niemniej jednak ani na chwilę nie mieliśmy zamiaru mścić się i przekazywać jej w ręce władz świeckich, aby to one ją ukarały. Biskup diecezji, w której została ona ujęta, poprosił nas 0 to, byśmy ją wydali sądowi kościelnemu, by to on ją osądził, gdyż posądzona była o popełnienie ciężkich i gorszących zbrodni przeciwko prawowitej wierze i religii chrześcijańskiej. Dopiero wówczas, jak przystoi królowi chrześcijańskiemu, obdarzającemu synowskim uczuciem władze kościelne, natychmiast przekazaliśmy rzeczoną kobietę pod sąd Kościoła Świętego matki naszej oraz rzeczonego biskupa. A on oczywiście z powagą i odpowiedzialnością godną szacunku, na chwałę Bożą i ku zbawczemu zbudowaniu ludu, po dołączeniu się wikariusza inkwizytora od wynaturzeń heretyckich, poprowadził w ten sposób ów bardzo doniosły proces. A kiedy wzmiankowani sędziowie pytali tę kobietę przez długie dni, przedłożyli też te zeznania i stwierdzenia doktorom i magistrom Uniwersytetu Paryskiego i wielu innym osobom niezmiernie wykształconym w celu zbadania; po rozważeniu, uznali za oczywiste, że ta kobieta była przesądna, posługiwała się wróżbami, była bałwochwalczynią, zaklinała diabła, bluźniła przeciwko Bogu i świętym, była schizmatyczką 1 bardzo pobłądziła w wierze Chrystusowej. Tymczasem po to, by ta nędzna grzesznica została oczyszczona z tych szkodliwych zbrodni, żeby dusza jej znalazła lekarza na jej schorzenia, była wielekroć upominana życzliwymi wezwaniami, aby - odrzuciwszy błędy -kroczyła prostą drogą prawdy i wystrzegała się wielkiego niebezpieczeństwa zagrażającego jej ciału i duszy. 288 Okólniki Jednakże duch pychy opanował jej umysł do tego stopnia, że żadnym sposobem jej żelazne serce nie miękło pod wpływem świętej nauki i zbawiennych rad. Co więcej, uporczywie przechwalała się, że wszystko czyniła na polecenie Boga i świętych, którzy się pojawiali jej wzrokowi; i co jeszcze gorsze - nie uznała żadnego sędziego ziemskiego; żadnemu się nie poddała, tylko Bogu i błogosławionym zwycięskiego stronnictwa, odrzucając osąd naszego Ojca Świętego Papieża, członków Soboru Powszechnego i Kościoła walczącego. Stąd wzmiankowani sędziowie zobaczyli, jak utwardził się jej duch: to dlatego ta kobieta została powołana w obecności ludu; odczytano jej błędy, jakie popełniła w oświadczeniu publicznym i ostatecznie ją upomniano. Wreszcie rozpoczęło się odczytywanie wyroku powziętego przez rzeczonych sędziów. Ale zanim ukończono czytanie, ta kobieta zmieniła zdanie i oświadczyła, że powie coś lepszego. Sędziowie przyjęli to z radością; mając nadzieję, że zbawi swoje ciało i duszę od zguby, sędziowie słuchali jej mowy życzliwym uchem. Wtedy ona poddała się władzy Kościoła, odwołała i zaparła się zdecydowanie swoich błędów i zbrodni, podpisując własną ręką rewers tego odwołania i zrzeczenia się. Cieszy się więc Kościół Święty matka nasza, kiedy grzesznica odbywa pokutę, gdy do owczarni powraca owieczka, która pobłądziła na pustyni: dlatego kazał osadzić ją więzieniu, aby dokonała zbawiennej pokuty. Jednak ogień tej pychy, który był już przytłumiony, na nowo zapłonął za sprawą tchnienia diabelskiego, i nagle rozgorzały znów trujące płomienie; ta nieszczęsna kobieta wróciła do swoich błędów, do kłamliwych oszczerstw, którymi niegdyś wymiotowała. Wreszcie, jak nakazują sankcje kanoniczne, aby nie gniły inne członki ciała Chrystusowego, została oddana pod sąd władz świeckich, które postanowiły, że jej ciało ma być spalone. I ta nędznica, widząc, że zbliża się jej koniec, otwarcie przyznała i wyznała całkowicie, że duchy, o których mówiła, że się jej ukazywały, były złe i kłamliwe; że fałszywie obiecywały jej uwolnienie z więzienia, że przyznaje, iż czuje się wykpiona i zawiedziona. Takie było zakończenie, taki był jej kres. Najjaśniejszy Królu, uznaliśmy za właściwe odsłonić wszystko o niej, aby Wasza Królewska Wysokość mogła poznać sprawę i poinformować innych o śmierci tej kobiety. Albowiem jest rzecz, którą uznajemy za nieodzowną dla wiernych ludów, a mianowicie, przez Waszą Wysokość i innych książąt zarówno duchownych, jak i świeckich, że ludy katolickie powinny być nauczone, aby nie dawać wiary przesądom i mylnym stwierdzeniom; zwłaszcza w czasach takich, jakie przeżywamy obecnie, kiedy to widzimy pojawiających się w różnych okolicach wielu pseudoproroków i siejących błędne poglądy, którzy w swym bezwstydnym zuchwalstwie wobec Kościoła Świętego 289 JOANNA D'ARC matki naszej zatruliby zapewne cały lud Chrystusowy, gdyby miłosierdzie niebieskie i jego wierni ministrowie nie starali się czujnie i starannie odpychać i karać zabiegów tych potępionych ludzi. Niechaj Jezus Chrystus raczy zachować Waszą Wysokość, Króla Najjaśniejszego, dla ochrony Jego Kościoła i religii chrześcijańskiej na długie jeszcze dni w pomyślności i powodzeniu! Dano w Rouen, 8 czerwca 1431". Tego samego dnia nieco inny jeszcze list, może nawet wyraźniej sformułowany, został wysłany do prałatów, książąt, hrabiów i innych możno-władców, i do „dobrych miast" królestwa Francji. Miał on na celu zniszczenie mitu Joanny, który przybierał na sile, odkąd jeszcze wzbogacił się 0 aureolę męczeństwa. Uniwersytet Paryski nie mógł pozostać w tyle. Łączyły go ścisłe więzi z Pierre'em Cauchonem. Uniwersytet poparł go, udzielał światłych rad. Nawet, na jego prośbę, rozpatrzył przypadek Joanny. Była to sprawa bardzo istotna. Należało zatem zdać sprawę Ojcu Świętemu, a właściwie postawić go przed faktem dokonanym. Wystrzegano się starannie wzmianki o popełnionym uchybieniu - że trybunał nie nadał dalszego biegu odwołaniu: była to obraza osoby papieża. Ileż to trudu zadano sobie, by zniszczyć dzieło i obraz Joanny! Listy do królów, książąt, miast, możnowładców, papieża i do kolegium kardynałów... Wszystko to dla pasterki z Domremy! Ileż nieoczekiwanego i przesadnego szumu wokół jej wyczynów zbrojnych! Z pewnością nie można było uczynić nic lepszego dla oddania jej hołdu i zapewnienia chwały i miejsca w historii. Tylko „zaprzańcy" francuscy wierzyli - albo udawali, że wierzą - w rzekome zbrodnie Joanny, a wielu z nich nie czuło się pewnie. Wielu uważało Joannę za świętą i za ofiarę trybunału zaprzedanego Anglikom. Byli tacy, którzy wyobrażali sobie, że uniknęła spalenia na stosie, że żyje i wkrótce się pojawi. Pewna historia doskonale pokazuje atmosferę panującą w Rouen. 8 sierpnia 1431 roku dominikanin Pierre Bosquier stanął przed inkwizytorem Le Maitre'em, który był zarazem jego przeorem. W dniu męczeństwa Joanny Pierre Bosquier oświadczył, że jego sędziowie „uczynili, 1 uczynili źle". Został zadenuncjowany biskupowi Cauchonowi, który powiadomił inkwizytora o tym przestępstwie, jego zdaniem, bardzo poważnym. Uważał, że słowa Pierre'a Bosąuiera „źle zabrzmiały", gdyż kwestionowały uczciwość sędziów, a przede wszystkim sprzyjały w jakiejś mierze występkowi herezji. Inkwizytor nie chciał sądzić swego mnicha. Jednak biskup zapewne przywołał go do porządku. Pierre Bos-ąuier zatem został pozwany. Przyznał, że wypowiedział inkryminowane 290 Okólniki słowa „nierozważnie i przez lekkomyślność, po wypiciu". Z rękami złożonymi i na kolanach prosił o przebaczenie. Inkwizytor zechciał uwzględnić tę okoliczność łagodzącą, jaką było pijaństwo i zgodził się mu przebaczyć. Skazał go jednak „na więzienie o chlebie i wodzie aż do najbliższej Wielkiej Nocy, w klasztorze dominikanów". Mieszkańcy Rouen musieli milczeć, gdyż groziła im denuncjacja O Joannie mówili tylko szeptem i przy zamkniętych okiennicach, wśród przyjaciół i krewnych. Wzbierał w nich gniew. ROZDZIAŁ 2 Koronacja Henryka VI T)odczas pierwszych miesięcy, jakie nastąpiły po śmierci Joanny, Anglicy X mogli jeszcze wierzyć, że sytuacja zmieni się na ich korzyść. Tymczasem szczęście ich opuszczało. Tak bardzo obawiali się Dziewicy, że nie mieli odwagi rozpocząć oblężenia Louviers, mimo że miejsce to było bardzo istotne strategicznie i położone w pobliżu Rouen. Dziewicy już nie było, więc nie musieli się obawiać jej nadprzyrodzonej mocy. W końcu ruszyli na Louviers. Warwick nie szczędził pieniędzy ani ludzi. La Hire otrzymał nominację na głównodowodzącego w Normandii, Dunoisa wysłano do tej prowincji jeszcze wtedy, gdy proces Joanny był w toku. Jaki był prawdziwy cel obu tych dowódców? Skłaniam się ku przypuszczeniu, że nie znaleźli sprzymierzeńców, gdyż ludność Rouen została przetrzebiona i cały czas znajdowała się pod pilną obserwacją. W każdym razie ani liczebność ich wojska, ani wyposażenie nie pozwalały na zaatakowanie tego dużego miasta, w którym roiło się od żołnierzy angielskich. Do Normandii skierowano też posiłki z Anglii, które ostatecznie wylądowały w Calais. La Hire i Dunois nie mogli ocalić Louviers, które skapitulowało 28 października. Ta klęska nastąpiła w kilku etapach. Stary książę Karol Lota-ryński umarł, pozostawiając po sobie spadkobiercę - Renego Andegaweńskiego. Ten ostatni został pokonany pod Butgneville, gdzie zginął słynny Arnaud Guilhem de Barbazan, Bayard* owych czasów. Jak już wspominałem, arcybi- *Pierre Bayard du Terrail, ok. 1473-1524, słynny wódz francuski. Zasłynął w kampaniach włoskich Karola VHI, Ludwika XE i Franciszka I. Przeszedł do historii i legendy jako wcielenie ideału rycerskiego (red.). 292 Koronacja Henryka VI skup Regnault de Chartres znalazł młodego pasterza z GeVaudan, który mówił, że jest wysłańcem Boga i prorokiem. Miał czelność porównywać tego młodego wieśniaka do Joanny d'Arc. Marszałek Boussac, La Hire i Kaintrailles zabrali ze sobą tego pastucha jako maskotkę. Warwick i Talbot zaskoczyli ich pod Beauvais, gdzie zgotowali im prawdziwą klęskę. Xaintrailles i pastuch zostali pojmani. Niegdyś Xaintrailles uwięził Talbota, a potem go uwolnił; teraz Talbot mu się odwzajemnił tym samym, ale zatrzymał pastucha. Te kilka zwycięstw, prawdę mówiąc mizernych i pozbawionych dalszych następstw, wbiły w pychę księcia Bedforda. Postanowił więc wymierzyć potężny cios: po wyeliminowaniu Joanny d'Arc postanowił anulować koronację Karola VII! Młody Henryk VI został koronowany na króla Anglii w dniu 6 listopada 1429 roku w Westminster. Bedford uznał, że nadeszła chwila, by koronować go na króla Francji, a ponieważ miał dwie korony, natknął się jednak na dwie przeszkody. Zgodnie z obyczajem panującym w królestwie Francji od czasów Karola V, król nie mógł zostać koronowany przed ukończeniem trzynastego roku życia. Ponadto koronacja nie mogła się odbyć w Reims, gdyż miasto znajdowało się w rękach Francuzów. Co więcej, nie było świętych olejów, którymi namaszczano władców Francji. Bedford zlekceważył problem wieku; sądził zresztą, że nie musi się liczyć z francuską tradycją! Pomyślał, że ceremonia będzie miała takie samo znaczenie, jeśli odbędzie się w Paryżu, a nawet zyska na prestiżu. Święte oleje również nie stanowiły problemu; można było zastąpić je balsamem. Zgodnie z tradycją - od niepamiętnych czasów - ceremonią kierował arcybiskup Reims. Ale tym arcybiskupem był Regnault de Chartres. Miano go więc zastąpić Beaufortem, kardynałem-biskupem Winchesteru. Biskup Paryża był zatem wykluczony; po prostu wypożyczano od niego kościół. Paryż niesłychanie ucierpiał podczas wojny. Mieszkańcy walczyli jak umieli ze zwyżką cen, próbowali jakoś przeżyć. Bedford nie miał o tym pojęcia. Zobowiązał ich do przyozdobienia ulic i domów, do wystawiania żywych obrazów - i to wszystko na ich własny koszt. Był on jednak zręcznym politykiem. Przez całe lata próbował obłaskawić Francuzów, połączyć oba narody. Ale w miarę tego, jak się starzał i widział fiasko swoich starań, usztywniły się jego poglądy. Uważał, że gdy Henryk VI zostanie koronowany, Francuzi zaakceptują go jako króla i wreszcie skłonią się ku temu, by zostać Anglikami. Zapomniał o najważniejszym: Karola VII koronowano i namaszczono w Reims; nie mogło być dwóch monarchów w jednym królestwie. Joanna d'Arc wyprzedziła Bedforda. Wspaniały orszak, ceremonia w Notre Damę, uczty i zabawy dla ludu, składanie przysięgi nic tu nie mogły zmienić! 2 grudnia 1431 roku orszak królewski opuścił opactwo Saint-Denis i skierował się ku Paryżowi. Mały król - miał dziewięć lat - był odziany 293 JOANNA 0'ARC w złoto i błękity. Jechał na białym mierzynku i robił dobrą minę, w każdym razie się starał. Był w rzeczywistości bojaźliwym chłopcem. Przerażały go tłumy i żołnierze. Pokazywano sobie szlachetnych książąt Bed-forda i Yorka, hrabiów Warwicka, Arundela, ważnych oficerów, lordów, majestatycznego kardynała Anglii, biskupa Norwich i za nimi hrabiego--biskupa Beauvais Pierre'a Cauchona, biskupa Thćrouanne, Ludwika Luksemburskiego, hrabiego-biskupa Noyon, biskupów Paryża i Evreux. Przy bramie Saint-Denis ławnicy i prefekt kupców, „przystrojeni w purpurę" i w błękitne kapelusze (w barwach Paryża), przybyli złożyć hołd królowi. Następnie, wedle ceremonii wjazdów królewskich, nastąpiły żywe obrazy, w których starożytni bohaterowie sąsiadowali z rycerzami Okrągłego Stołu, Karolem Wielkim i Godfrydem de Bouillon, z rycerzami. Mały Henryk VI mógł nawet zobaczyć swojego sobowtóra, siedzącego na tronie z dwiema koronami zawieszonymi nad jego głową, a obok niego księcia Burgundii. Jednak ostatecznie Filipa Dobrego nie było i podobnie możnowładców francuskich, nawet jeśli sprzyjali Anglikom. Mieszczanie mieli zbyt wiele do stracenia, gdyż korporacje były zanadto pilnowane, aby wystrój nie był należyty. I tak wiwaty rozlegały się rzadko. Poczciwy lud nie krzyczał Noel! W zamyśleniu przyglądał się dwóm tysiącom żołnierzy pod bronią, którzy eskortowali nowego władcę królestwa. Rzemieślnicy i oberżyści skarżyli się na niskie dochody. W Reims zakupy przybyszy stanowiły rekompensatę za wydatki na koronację, jakie poniosło miasto - ze wszystkich stron królestwa przybywano, by uczestniczyć w ceremonii i zobaczyć nowego króla. Jednak tym razem Anglicy kontrolowali bramy Paryża i utrudniali wejście. Małego króla poprowadzono do Sainte-Chapelle, gdzie przechowywano relikwie prawdziwego Krzyża i cierniową koronę, zakupioną przez Ludwika Świętego. Ucałował je nabożnie. Następnie zaprowadzono go do zajazdu Tournelles (na dzisiejszym placu des Yosges), rezydencji Bedforda. Kiedy mijał zajazd Saint-Pol, zobaczył swoją babkę, Izabelę Bawarską, która wyglądała przez okno. Pozdrowił ją, a ona nisko się pokłoniła, a potem odeszła od okna i rozpłakała się. Czyżby nagle zrozumiała, jak bardzo była niegodna tytułu królowej Francji i jakie straszne nieszczęścia sprowadziła na Francuzów? Czy pomyślała chociaż przez chwilę o synu, którego wydziedziczyła i zdezawuowała? A może płakała nad swoim upadkiem, gdyż wiedziała, jak bardzo nią pogardzano? 16 grudnia orszak królewski skierował się ku Notre Damę. Stara katedra była przystrojona z okazji ceremonii. Ustawiono obszerną trybunę, obciągniętą błękitną tkaniną w kwiaty lilii. Ale sztandary łopoczące na wietrze rozdarły lilie i lwy. Czy była to nowa chorągiew królestwa Hugona Kapeta, Filipa Augusta i Ludwika Świętego? Tak, ale tylko na parę lat... 294 Koronacja Henryka VI Ceremonię prowadził kardynał Anglii. To on włożył koronę małemu królowi. Ci, którzy nieco znali historię, odnotowali, że parowie królestwa byli tylko figurantami w krótkich płaszczach ozdobionych herbem, bez świętych olejów. Uznali więc, że jest to tylko niby-koronacja, bezwartościowa parodia całkowicie pozbawiona znaczenia. Że może to dziecko jest królem Francji, ale nie namiestnikiem Bożym w królestwie. Cała kapłańska część ceremonii została pominięta. Tradycyjny festyn odbył się, ale był tak źle zorganizowany, że dumni doktorzy Uniwersytetu Paryskiego i radcy parlamentu musieli czekać nieskończenie długo na zajęcie miejsca. Bedford zniechęcił swoich najwierniejszych popleczników, najbardziej aktywnych francuskich „zaprzańców". Skarżono się, że mięsiwa były niedogotowane lub zepsute, zarzucano Anglikom skąpstwo. Turnieje, które nastąpiły potem, były po prostu parodią. Krótko mówiąc, rozczarowanie było powszechne, Bedford bowiem nie rozdał nawet pieniędzy ubogim, nie amnestionował więźniów i nie złagodził podatków. Wstąpienie na tron Henryka VI było tylko „nieudanym spotkaniem", jak to określił Mieszczanin Paryski w swym Dzienniku. Nie przypieczętowało to unii obu ludów, a nawet pogłębiło przepaść, która je dzieliła. Przede wszystkim jednak dano Francuzom do zrozumienia, że są dla Anglików tylko kolonią. Była to po prostu ściśle angielska ceremonia, która odbyła się w Paryżu. Poza nieprzewidzianymi wydarzeniami Królestwo Lilii miało być tylko strychem i piwnicą Anglików. Oni mieli je tylko systematycznie plądrować. Bedford i kardynał czuli ciężar porażki, którą odnieśli, gdyż zanadto się starali. Przewidzieli konsekwencje. Młodego króla szybko odwieziono do Anglii, gdzie powitał go jego lud. Dla niego nic się nie zmieniło. Nadal był pod opieką wuja, księcia Exetera. Jego otoczenie uważało, że jest nadmiernie, prawie nienormalnie pobożny. Czy rzeczywiście był z niego materiał na króla? Takie pytanie sobie zadawano. Exeter był zazdrosny o swego brata Bedforda, skąpił więc pieniędzy i pomocy, aby mu utrudniać zadanie. Jednak Bedford nie rezygnował z niczego. Nie miał zamiaru wypuszczać z ręki tak wspaniałej zdobyczy. Wszelako sytuacja zaczęła się szybko pogarszać. Męczeństwo Joanny i parodia koronacji, która logicznie z niego wynikła, wpłynęły na wzmocnienie uczuć patriotycznych wśród Francuzów. Mnożyły się incydenty świadczące o tym, że lada chwila wybuchnie bunt. 3 lutego 1432 roku Francuzi, działając przez zaskoczenie, zdobyli zamek w Rouen. Pewien buntowniczo nastawiony franciszkanin porozumiał się potajemnie z najemnikiem garnizonu - był nim mieszkaniec Bćarnais, Pierre de Biou, znany „drabiniarz". Zakonnik opuścił następnie miasto i udał się do Beauvais, gdzie marszałek de Boussac miał swoją 295 JOANNA D'ARC kwaterę. Przedstawił mu plan, który przygotował wraz z Pierre'em de Biou. Marszałek oddał do jego dyspozycji Guillaume'a de Ricarville'a i setkę doborowych żołnierzy. Umówiono się, że ta mała grupa utworzy awangardę armii. Jednak Ricarville, dawny towarzysz Joanny d'Arc, pałał żądzą zemsty. Nie czekał na resztę armii. Kiedy w nocy dotarł pod mury Rouen, Pierre de Biou rozwinął swoje drabinki. Całe „komando" wtargnęło do zamku. Anglicy zostali wybici bądź uciekli. Ich dowódca, hrabia Arundel, zabarykadował się w swej komnacie z kilkoma ludźmi. Spuszczono go na dół w koszu, a wtedy zebrał on żołnierzy rozproszonych po mieście. Francuzi złapali się w zastawioną przez siebie pułapkę. Atakowani energicznie, musieli się poddać. Arundel kazał ich wszystkich ściąć na placu Vieux-Marche, w tym miejscu, w którym spalono Joannę. Pierre^ de Biou poćwiartowano. 12 kwietnia Chartres znalazło się ponownie w rękach francuskich. Dwaj kupcy z tego miasta, Ansel i Bouffineau, sprzymierzyli się z Dunoisem i Florentem d'Illiersem. Umówionego dnia stanęli pod bramą Saint-Michel z trzema wozami załadowanymi rzekomo solą i rybami. Jeden z wozów przewrócił się na moście zwodzonym. Woźnice natychmiast zamienili się w żołnierzy. W beczkach było pełno broni. Ze wszystkich stron zbiegły się trzy czy cztery tysiące osób czekających w pobliżu na znak. Florent d'Illiers wtargnął do miasta, wznosząc królewską flagę. Biskup Chartres wraz ze swymi burgundzkimi przyjaciółmi próbował stawiać opór. Zabito go na miejscu. Anglicy uciekli. Karol VII wydał listy abolicyjne „zaprzańcom". Nie chciał karać winnych, lecz pogodzić oba stronnictwa. Ta szlachetna postawa, ze wszech miar korzystna politycznie, mogła mu tylko przysporzyć zwolenników. l maja Anglicy rozpoczęli oblężenie Lagny. Ten fort utrudniał dostarczanie pomocy z Paryża. Bedford postanowił więc opanować go za wszelką cenę. Lagny bronili trzej dzielni wodzowie: Jean Foucaut, Ambroise de Lorę i Szkot Kanedy. Bombardowane przez artylerię i morzone głodem Lagny znalazło się w trudnej sytuacji. Gdy Karol VII dowiedział się o tym, wysłał na pomoc silną armię złożoną z dziesięciu czy jedenastu tysięcy ludzi. Bedford zebrał w pośpiechu jakieś dziesięć tysięcy żołnierzy i także skierował się do Lagny. Spotkanie nastąpiło 10 sierpnia i zakończyło się sukcesem Francuzów. Anglicy odstąpili od oblężenia. Pod koniec sierpnia, ku osłupieniu paryżan, ksieni i kilka sióstr z klasztoru świętego Antoniego zostały wtrącone do więzienia. Dowiedziano się, że siostrzeniec ksieni, za jej wiedzą, miał zamiar otworzyć armaniakom bramę klasztorną. Bedford poczuł, że sytuacja wymyka mu się spod kontroli. Skoro wykryto jeden spisek, ileż musiało być potajemnych informatorów, działających w cieniu, nieuchwytnych? Opinia niebezpiecznie się zmieniała. 296 Koronacja Henryka VI Po stronie francuskiej wkrótce miało miejsce istotne zdarzenie: upadek La Trćmouille'a. Podkreślaliśmy już, jak szkodliwą rolę odegrał, choć można się zastanawiać, do jakiego stronnictwa w rzeczywistości należał. Działał jednak tylko na własną korzyść, a jego celem było wyłącznie powiększanie majątku. Tych, którzy stali mu na drodze, brutalnie odsuwał, albo kazał skrytobójczo mordować. Utrzymywał się dzięki temu, że umiejętnie intrygował na dworze. Jego intrygi poważnie osłabiły władzę królewską. Ponadto dzięki swym zasługom wywierał ogromny wpływ na Karola VU. Przypisywano to indolencji króla i jego braku zainteresowania polityką. Nie było to jednak prawdą, choć postąpił niesłusznie, popuszczając cugli La Tre"mouille'owi i jego kamratom. Jednak La Trćmouille miał zaciekłego, stałego wroga w osobie konetabla Arthura de Richemonta. Udało mu się wypędzić go z dworu i usunąć ze stanowiska naczelnego dowódcy armii. Karol przebaczył konetablowi na żądanie Joanny d'Arc nazajutrz po zwycięstwie pod Patay. I chociaż Richemont nie powrócił do łask, to La Tremouille obawiał się pozornej niestałości Karola. Próbował zabić Richemonta. Następnie zaproponował mu pokój, ale na jego rozkaz schwytano i ścięto za zbrodnię obrazy majestatu dwóch jego wysłanników. Interweniowała Jolanta Aragońska, by uniknąć wojny domowej między La Trćmouille'm i Richemontem. Ten ostatni odzyskał kilka fortów, między innymi Montargis. Wkrótce potem Anglicy i burgundczycy przejęli Mon-targis w wyniku zdrady. Posądzono La Tremouille'a. Oskarżono go także 0 to, że działał na zgubę Joanny d'Arc - ale nie tylko jego. Przyczynił się do tego także Regnault de Chartres - obaj stali na czele stronnictwa wrogiego Dziewicy. Tymczasem zmarła Joanna Francuska, księżna Bretanii (we wrześniu 1432). Po jej pogrzebie Richemont i jego przyjaciele postanowili skończyć z La Tremouille'em. Ale ten miał się na baczności. Uzyskał list abolicyjny, który rozgrzeszał go z popełnionych zbrodni. Trzeba zatem było czekać na sprzyjające okoliczności. Nie trwało to długo - do czerwca 1433 roku. Karol VII i jego faworyt przebywali wówczas na zamku w Chinon. Pan de Gaucourt i jego dowódca otworzyli w nocy ukryte przejście sprzysiężo-nym, do których należeli Pierre de Brćze', pan de Chaumont, Jean de Bueil, Prigent de Coetivy i paru zbrojnych. Wtargnęli do pokoju La Trćmouille'a 1 wbili mu sztylet w brzuch. Był tak tęgi, że ostrze zatonęło w warstwie tłuszczu, a delikwent nie umarł! Ocalił jednak życie tylko dzięki temu, że zgodził się zapłacić okup w wysokości 4 tysięcy skudów i przysiągł, że poniecha zemsty. Ukrył się w swoim zamku w Sully i nie wtrącał się już do niczego, aż nadto szczęśliwy, że wykpił się tanim kosztem. Karol VJJ wznowił radę królewską. Jolanta Aragońska z radością powróciła do roli szarej eminencji. 297 JOANNA D'ARC Po stronie angielskiej niewiele się zmieniło. Księżna Bedford, Anna Burgundzka, zmarła 14 listopada 1432 roku. Była ostatnią osobą, która łączyła swego męża z Filipem Dobrym. Paryżanie lubili ją i żałowali Bedforda, który był pogrążony w żałobie. Jednak na początku 1432 roku popełnił głupstwo, poślubiając siedemnastolatkę, Jacąueline de Luxem-bourg, bez zgody jej suzerena, księcia Burgundii. Wszyscy natrząsali się ze starca. ROZDZIAŁ 3 Pokój w Arras Karol Andegaweński zajął miejsce La Trćmouille'a, ale to Karol VII górował nad nim, a nie odwrotnie. W radzie królewskiej przeważali „andegaweńczycy"; Beauvau, Bueil, Brćze, Prigent de Coetivy. Największe wpływy miała „dobra matka" (Jolanta Aragońska). Jednak Regnault de Chartres zachował swoje funkcje, pod warunkiem jednak, że odetnie się od La Tremouille'a, co zresztą chętnie uczynił. Karol miał zamiar wykorzystać jego talenty dyplomatyczne i przyjaźń z burgundczykami. Zaczynał samodzielnie rządzić, choć nikt nie zdawał sobie z tego sprawy, ani on sam, ani nawet jego „dobra matka". Miał już od dawna opracowany plan i wytyczone cele długofalowe i najbliższe. Porażka angielska zależała od odbudowy władzy królewskiej, a przede wszystkim od zawarcia pokoju z Filipem Dobrym. Oczywiście Bedford musiał przejść do defensywy, ale dysponował jeszcze znacznymi siłami i nadal sprawował władzę nad Paryżem i Normandią. Można było prowadzić przeciwko niemu sporadyczne akcje, ale nie atakować frontalnie, jako że mógł się odwołać do sojuszów łączących go z księciem Burgundii. Prawdę mówiąc, sojusz ten był niepewny od śmierci księżnej Bedford. Powtórny, jak wspomniałem, ożenek Bedforda, z Jacąueline de Luxembourg, córką hrabiego de Saint-Pol, wasala Filipa Dobrego, był błędem politycznym, jednym z wielu, jakie popełnił. Książę Burgundii poczuł się obrażony tym, że nie poproszono go o wyrażenie zgody. Nie lubił być traktowany lekceważąco, tym bardziej że znał dobrze trudną sytuację byłego szwagra. Zresztą już niczego nie można było wydobyć od Anglików! W sposób zupełnie naturalny Filip Dobry zwrócił się ku Karolowi VII, 299 zdecydowany drogo sprzedać swoją neutralność. Tymczasem król uznał, że trzeba oderwać Burgundię od stronnictwa angielskiego, niezależnie od ceny, jaką należało za to zapłacić. Pierwsze negocjacje zakończyły się fiaskiem, co było do przewidzenia: Filip Dobry chciał podbić cenę. Choć pretendował do roli Wielkiego Księcia Zachodu, miał mentalność stręczyciela. Rozmowy podjęto w 1434 roku, pod egidą Jana V Bretońskiego (który grał kartą francuską, odkąd jego brat, konetabl de Richemont, wrócił na swoje miejsce na dworze). Preliminaria pokojowe podpisano w Nevers, w styczniu 1435 roku. Uzgodniono, że następne spotkanie odbędzie się w Arras, l lipca, pod przewodnictwem legata papieskiego. W tym czasie Anglicy ponieśli kilka porażek. La Hire i Xaintrailles, działając przez zaskoczenie, pokonali hrabiego Arundela pod Gerberoy. Zbliżali się do stolicy. Obrońcy Mont-Saint-Michel odparli frontalny atak, tracąc wielu ludzi i sporo pieniędzy. Bedford na próżno prosił o subsydia swego brata księcia Exetera, który zarzucał mu złe kierowanie sprawami we Francji. Paryż i Normandia burzyły się. Kongres pokojowy (a termin ten nie jest przesadny) rozpoczął się w Arras w przewidzianym terminie. Przewodniczył mu kardynał Nicolas Albergati. Reprezentowana była większość monarchów europejskich oraz władze ważniejszych miast. Zaproszono króla Anglii; reprezentowali go kardynał Henry Beaufort, arcybiskup Yorku, biskupi Norwich i Saint-David (ze Szkocji), lordowie Holland i Suffolk, doradcy i prawnicy, a wśród nich „nie dający się pominąć" Pierre Cauchon, hrabia-biskup Beauvais. W skład delegacji francuskiej wchodzili kanclerz Regnault de Chartres, konetabl de Richemont, książę de Bourbon, hrabia de Yendóme, Adam de Cambrai, przewodniczący parlamentu i inni doradcy. Filip Dobry przybył osobiście wraz z małżonką i synem (przyszłym Karolem Zuchwałym), kanclerzem Rolinem, radą i częścią dworu - chciał olśnić zgromadzonych. Anglicy próbowali go zwieść, ofiarowując mu tytuł komisarza generalnego do spraw pokoju oraz uprawnienia negocjacyjne w imieniu Henryka VI. Odmówił, uznając, że bardziej korzystne będzie dla niego pertraktowanie na własny rachunek. Kardynał Albergati ułożył problemy według ważności. Zaproponował, żeby najpierw omówić kwestię pokoju między Francją a Anglią i poprosił obie strony o propozycje. Następnie, z powodu niedyspozycji kardynała Beauforta, biskup Cauchon przedstawił żądania Anglików - widać nie obawiał się kompromitacji. Żądania te były wręcz śmieszne. Jeśli „przeciwnik francuski, czyli Delfin" (tak nazwał Karola VII) odda jedną ze swych córek, Henryk VI podpisze zawieszenie broni na trzydzieści lub czterdzieści lat, co było równoznaczne z definitywnym zawarciem pokoju. Karol miałby oddać wszystkie forty, które bezprawnie przetrzymuje. Jako dobry książę, Pokój w Arras Henryk chciał mu przyznać całkowite i pełne objecie w posiadanie prowincji na południe od Loary, z wyjątkiem Gujenny. Pomijając obelżywy charakter tych propozycji, delegaci francuscy dowiedli swojej dobrej woli. Nie odrzucili z góry małżeństwa Henryka VI z córką Domu Francuskiego. Przystali nawet na pozostawienie Henrykowi Gujenny i Normandii, z wyjątkiem hrabstwa Alen9on i niedostępnego Mont-Saint-Michel. Te kontrpropozycje zostały przez kongres uznane za zadowalające. Przystawały zresztą do sytuacji. Anglicy, rozwścieczeni, zakwestionowali uprawnienia kardynała-legata do prowadzenia rozmów w ich nieobecności, to znaczy podczas rozmów pokojowych miedzy Karolem VII a Filipem Dobrym. Francuzi i burgundczycy sformułowali swoje żądania. Wymagania Filipa były twarde, właściwie nie do zaakceptowania. Jednak król nie miał jeszcze tak mocnej pozycji, aby mógł przywołać do porządku księcia Burgundii, a przede wszystkim obaj byli zgodni co do tego, że należy się porozumieć, nawet kosztem pewnych wyrzeczeń. Filip Dobry nie zapomniał, że jest księciem ze starego odgałęzienia rodu Kapetyngów. Nie był taki zły jak jego ojciec, Jan bez Trwogi. Może miał wyrzuty sumienia, że wydał Joannę d'Arc Anglikom, ponieważ kaźn w Rouen była w Burgundii różnie komentowana. W każdym razie wiatr powiał z innej strony i sojusz z Anglikami przestał być korzystny. Jednak powstrzymywał go ostatni skrupuł - w każdym razie użył takiego pretekstu dla usprawiedliwienia swoich rzeczywiście zawrotnych żądań. Wspominając o traktacie z Arras, na mocy którego Karol VI i królowa Izabela wydziedziczyli delfina na rzecz Henryka VI, zastanawiał się, czy ma prawo pertraktować z Karolem VII i uznać go za króla. Prawnicy wykazali, że traktat ten jest nieważny, gdyż został wymuszony na człowieku obłąkanym, a zatem niezdolnym do oceny sytuacji. A zgoda, jakiej udzieliły stany na żądanie Henryka V Angielskiego, była nieważna, gdyż posłowie reprezentowali jedną tylko frakcję ludu i działali pod przymusem. Podkreślili także, iż Anglicy sami wielokrotnie pogwałcili postanowienia traktatu. Wiadomość o śmierci Bedforda, która nastąpiła 14 września, usunęła ostatnie wątpliwości Filipa Dobrego. Mówiono, że Bedford umarł ze zgryzoty na wieść o fiasku rozmów w Arras. Wyczerpało go to zadanie, a działał mimo niewdzięczności Anglików, zarzutów księcia Exetera i jego zwolenników. Można powiedzieć, że stawał na głowie, aby zachować podboje Henryka V. Leżąc na łożu śmierci, nie wiedział, że utrzymanie Normandii było możliwe, natomiast Paryż był właściwie stracony. Traktat proklamowano w kościele Saint-Waast 21 września 1435 roku. Była to olśniewająca ceremonia, pod każdym względem godna Filipa Dobrego, który lubił się rozkoszować własną wielkością. 300 301 JOANNA D'ARC Artykuł pierwszy traktatu przewidywał, że król Francji wypłaci honorowe odszkodowanie za zamordowanie Jana bez Trwogi. Ponadto zobowiązywał się wznieść krzyż i pustelnię pokutną w Montereau. Filip Dobry czcił pamięć swego ojca i nie mógł odrzucić tych reparacji, choćby były upokarzające. Natomiast książę zgadzał się zapomnieć o przeszłości i pogodzić się z królem. Skądinąd Karol VII przyznał Filipowi jako apanaże hrabstwa Macon, Auxerrois, Bar-sur-Seine, i ponadto pieczę nad Pćronne, Luxeuil, Montdidier i Roye, miasta Ponthieu, Sommę i Artois. Zachował też władzę nad tymi terytoriami. Za to książę Burgundii został zwolniony z hołdu lennego z Burgundii i Franche-Comte. Zwolnienie to zostało przyznane księciu osobiście; nie rozciągało się na jego spadkobierców - to zastrzeżenie poważnie zagrażało przyszłości Burgundii. Karol VII obiecywał również udzielać pomocy Filipowi, jeśli, co było nader nieprawdopodobne, Anglicy zaatakują. Książę zaś zobowiązywał się do niepodpisywania z nimi osobnego pokoju. Nie chodziło więc o prawdziwy traktat sojuszniczy, lecz o pakt obronny, pozostawiający Filipowi Dobremu możliwość działania według własnej woli. Ale najważniejszy w traktacie był fragment następujący, który - choć lakoniczny - jeszcze dziś budzi emocje: „Aby niniejszym traktatem wygasły i zostały zniesione wszelkie krzywdy, złe zamiary i zawiści, tak w słowach, jak i w czynach, które niegdyś wystąpiły przy okazji podziałów, stronniczości i wojen zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie, nie żądając niczego innego ani nie żywiąc pretensji, ani prześladując, ani nie potępiając za przyłączenie się któregoś ze stronnictw...". Kardynał Albergati podniósł Święty Sakrament. Książę Burgundii i książę de Bourbon przysięgli, że będą przestrzegać traktatu. Filip wypowiedział formułę przebaczenia za zabójstwo w Montereau. I wtedy, pod szacownym sklepieniem, rozległy się wiwaty. Lud z całego serca przyłączył się do zabaw, jakie potem wydano. Karol VII skąpił komplementów Regnaultowi de Chartres i innym delegatom. Z pewnością osiągnął swój pierwszy cel. Jego duma jednak ucierpiała z powodu upokorzenia, na jakie zgodzili się jego ambasadorowie. Z trudem dopuszczał ustępstwa terytorialne, w postaci „pięknych i dobrych miast" oraz uznanie faktycznej niezależności księcia Burgundii. Czy Filip zapomniał, że był wasalem króla Francji? Czy chciał zbudować niezależne księstwo? Czy wycofanie się króla nie obudzi apetytu wielkich feudałów? Jednak przemilczał pretensje i stłumił własne lęki. Mówił sobie, że gdy pozbędzie się z królestwa ostatniego Anglika, przyjdzie czas na mitygowanie feudałów, łącznie z Wielkim Księciem Zachodu. Był na tyle subtelnym politykiem, żeby zauważyć, iż Filip partię już przegrał. Wycofując się z sojuszu z Anglią, skazywał się na własne siły, na izolację. Nikt nie podejrzewał jeszcze, jakie snuł refleksje i co kalkulował król, który niekiedy 302 Pokój w Arras sprawiał wrażenie nieobecnego i którego często pomawiano o indolencję. Jego syn, przyszły Ludwik XI, pobierał nauki, choć nie rozumiał swego ojca albo tylko udawał, że go nie rozumie. Miał wtedy dwanaście lat. Karol Zuchwały miał zaledwie dwa lata. To oni w przyszłości mieli rozstrzygnąć spór, który tak długo dzielił ich ojców. Traktat z Arras obudził ogromne nadzieje. Kończył misję Joanny d'Arc. Trzeba tu pamiętać o liście, jaki napisała ona do księcia Burgundii nazajutrz po koronacji Karola! Jej czysta dusza i lojalne serce nie mogły przystać na wynegocjowaną zgodę, na nieszczere targowanie się. Dla niej wasal, nawet najpotężniejszy, był zobowiązany kochać króla i służyć mu. Joanna pochodziła z innej epoki, z innego świata, do którego wróciła, gdy zrobiła swoje. Ale prosty lud i zwyczajni rycerze mieszkający w skromnych domach, lud wieśniaków i mieszczan nie zapomniał o niej. W stolicy wrzało coraz bardziej: „zaprzańcy" francuscy chcieli się zasłużyć, więc wyrzekali się przyjaźni z Anglikami. Normandczycy coraz gorzej znosili wojska okupacyjne. Sygnał do buntu dali mieszkańcy Cauchois. Zbuntowali się pod dowództwem Charles'a de Maretza, szefa bandy łupieżców. 28 października 1436 roku opanowali Dieppe po niebywale zuchwałym ataku. Następnie w Boże Narodzenie opanowali Harfleur. Dowodzili nimi: rycerz Jean de Grouchy, Flocąuet i Le Caruyer. Następnie skierowali się w stronę Caude-bec, ale przez brak zdyscyplinowania dali się zaskoczyć oddziałowi złożonemu z pięciuset Anglików, którzy ich wybili w pień. W styczniu tego samego roku kapitan Bosąuier zebrał kilka tysięcy ochotników w regionie Vire i odważnie ruszył na Cotentin. Byli oni źle uzbrojeni i niedoświad-czeni. Lord Scales wyłapał więc ich wszystkich z łatwością i wymordował. Ci, którzy zdołali przeżyć, zeszli do podziemia i pod rozkazami Louisa de Bienfaita i Borgne'a de Noce'a prowadzili walkę partyzancką, atakując patrole i niewielkie posterunki, po czym znikali w lesie. Mieli jednak oparcie w ludności. Tu i ówdzie Anglicy decydowali się na ostre represje. Odniosły one tylko ten skutek, że podsycały ducha oporu. Ci nikomu nie znani włóczędzy i szlachta z ostatnich szeregów kontynuowali dzieło Joanny d'Arc. Stos z Rouen płonął w ich sercach żywym ogniem. Ich odwaga była wciąż poddawana śmiertelnym próbom. Warto byłoby wystawić pomnik tym anonimowym bojownikom. Jednak możemy wymienić tylko kilka nazwisk, kilka faktów, ponieważ brak nam dokumentów. Często zarzuca się Karolowi VJJ., że nie wysłał wówczas wojsk do Normandii. Dowodzi to jednak niezrozumienia jego strategii obliczonej na przeczekiwanie. Podejrzewano nawet jego doradców o zdradę. Słusznie jednak uważał, że jest jeszcze za wcześnie na szeroko zakrojono akcję w Normandii. Wiedział, że Anglicy będą jej bronić za wszelką cenę. Cały jego wysiłek skierowany był na Paryż. ROZDZIAŁ 4 Wyzwolenie Paryża Jeśli bez uprzedzeń i zachowując minimum obiektywizmu przyjrzymy się pragmatyzmowi, z jakim Karol VII zmierzał do całkowitego wyzwolenia swego królestwa, nie pojmujemy, dlaczego jest często tak negatywnie oceniany. Epitet „Bien Servi" (Dobrze Obsłużony), jakim go obdarzono, dowodzi tylko jednego - jeśli był dobrze obsługiwany - że potrafił dobierać sobie służących. I może to jest największa zaleta króla czy przywódcy państwa. Należy jednak zauważyć, że Francuzi mają zgubną skłonność do wystawiania surowych ocen tym, którzy najbardziej przyczyniają się do dobrobytu. Natomiast zbyt często współczują tym, którzy przez nieudolność przysparzają im kłopotów. Michelet nie waha się przypisać metamorfozy, jaka dokonała się w Karolu VII, wpływowi Agnieszki Sorel, czemu zadaje kłam elementarna chronologia. Wolał uciec się do takiego wyjaśnienia niż do faktów. Jest rzeczą znamienną, że przemiana Karola W zbiega się w czasie z usunięciem La Tremouille'a i jego doradców oraz poskromieniem Regnaulta de Chartres. Nowa rada królewska, złożona z fachowców i prawdziwych patriotów oraz z Karola Andegaweńskiego, posiadającego iluzoryczny tytuł faworyta, wspierała działania Karola, a nie realizowała osobiste cele. W głębi duszy król był nieśmiały, a od czasów upokorzeń z lat młodości cierpiał na kompleks niższości. Wydany na łaskę zachłannych i nielojalnych doradców, którzy byli jego pierwszymi współpracownikami, uwierzył w końcu, że jest niezręczny i nie potrafi rządzić. Nieufność, ostrożność, cierpliwość były jego cechami dominującymi. Od dłuższego czasu obserwował i roz- 304 Wyzwolenie Paryża myślał. Porażki wywołały w nim lęk, ale jednocześnie pokazały mu, jakich błędów nie należy popełniać. Cud dokonany przez Joannę d'Arc wydobył go z cienia i pozwolił otrząsnąć się z apatii. Nie mógł zapomnieć o niegodziwo-ści sędziów, którzy chcieli ją zniesławić, a potem zniszczyć, po to, by ugodzić w niego samego, podważyć to, co było dla niego najcenniejsze - że był prawowitym królem. Nie zapomniał też bohaterskiej śmierci Joanny na stosie w Rouen. Nie przychodzi mi łatwo taki osąd, ale przemawiają za nim fakty. Podobnie jak Joanna, chciał rewanżu, ale nie zemsty, gdyż nie lubił rozlewu krwi. Był człowiekiem usposobionym pokojowo, ale potrafił bronić swych praw. Znał słabości królestwa: złą administrację, egoizm feudałów, bałagan w wojsku, samowolę dowódców, nieprzewidywalność, wieczną improwizację. Równie dobrze znał odwagę prostych ludzi, zasługi rosnącego w siłę mieszczaństwa, wojowniczość drobnych posiadaczy, ale również ruinę, nędzę, głód i epidemie nękające królestwo zdeptane przez żołnierzy, łupiestwo okupanta. Był zdecydowany naprawiać szkody wojenne, zdobyć niezbędne środki, a przede wszystkim nie działać zbyt wcześnie. Może zwycięstwo było blisko. Wolał jednak odłożyć je na później, nie zważając na krytykę, a nawet walcząc z niezadowolonymi. Przedwczesne odzyskanie Normandii oznaczało narażenie się na lądowanie Anglików. Za wiele miast zdobyto, a potem stracono, potem znowu odzyskiwano i znów tracono - bezużytecznie. Karol Vn pragnął - i do tego się przygotowywał - ostatecznego zwycięstwa: wypędzenia Anglików na zawsze z Francji. Podobnie jak Joanna d'Arc wiedział, że nie dokona się tego rokowaniami, ale czynem zbrojnym. Taka myśl towarzyszyła mu zawsze. Na początku 1436 roku zwołał w Tours Stany Generalne. Odniósł tam wielkie zwycięstwo, gdyż umiał przemawiać i łatwo nawiązywać kontakty. Objawił się jako władca zdecydowany, uprzejmy, acz stanowczy. Po tylu nieszczęściach zdawało się, że wraca stary ład Kapetyngów. Stany przyznały mu 20 tysięcy funtów na cztery lata, a było to bardzo wiele, zważywszy sytuację ekonomiczną. Jednak postawiono mu pewne warunki. Ordonans z 28 lutego 1436 roku skonkretyzował tę decyzję, zmieniając opodatkowanie. Ta restrukturyzacja stanowiła zaledwie początek. Trzeba bowiem było zmienić całą infrastrukturę państwa. Karol VII był tego świadom. Traktat zawarty w Arras wywołał wielkie poruszenie w Londynie. Anglicy nagle zdali sobie sprawę, że ich zdobycze we Francji są zagrożone. Rada Henryka VI, pod presją opinii publicznej, postanowiła wysłać na kontynent posiłki. Była już najwyższa pora! Francuzi zajęli Meulan, Pon-toise i Vincennes. Forty same wpadały im w ręce. Paryż był w izolacji. Garnizon angielski postawiono w stan gotowości, a życie paryżan stało się nieznośne. Cena zboża wzrosła czterokrotnie, gdyż dostawy stale przechwy- 305 JOANNA D'ARC tywano. Gubernatorem Paryża był lord Willoughby. Przedsięwziął on drakońskie środki - rekwizycję żywności, rewizje i sankcje. Zmusił oficerów i szlachtę do odnowienia przysięgi na wierność Henrykowi VI, która obejmowała wszystkich mieszkańców. Opornym pozwolono opuścić miasto z rodzinami - tym mniej było gąb do wyżywienia. Willoughby wreszcie ogłosił stan oblężenia. We wszystkich dzielnicach rosło wzburzenie. Karol VII, który przebywał w Poitiers i kierował przygotowaniami, 28 lutego podpisał listy abolicyjne, aby uspokoić francuskich „zaprzańców" i pozyskać ich dla swojej sprawy; gwarantem tego aktu przebaczenia był książę Burgundzki. 8 marca konetabl de Richemont został mianowany naczelnym dowódcą na prowincje języka d'oil. W kwietniu przybył do Pontoise. Dołączył do niego de L'Isle-Adam, niegdyś burgundczyk, i to jeden z najbardziej znanych. Richemont udał się do Saint-Denis. Nawiązał kontakt z Michelem de Laillierem, który jako przedstawiciel Izby Obrachunkowej czternaście lat służył królowi angielskiemu. Laillier, uskrzydlony patriotyzmem tym silniejszym, że spóźnionym, organizował powstanie w Paryżu. Tak więc, zaatakowani jednocześnie od wewnątrz i od zewnątrz miasta, Anglicy nie mieli najmniejszej szansy na zwycięstwo. Paryżanie najbardziej obawiali się łupieżców, którzy tłumnie dołączali do armii. Byli oni w mniejszości, co pozwoliło Richemontowi ulokować ich w Saint-Denis pod nadzorem. Miał wystarczająco wielu ludzi, aby opanować Paryż i 13 kwietnia o świcie, wraz z de L'Isle-Adamem, staną} pod bramą Saint-Jacąues, którą natychmiast przed nim otworzono. Powstanie wybuchło od razu. Laillier zgromadził w mieście najwięcej sił w okolicach Hal; jego emisariusze przemierzali Paryż, aby zbierać ochotników na okrzyk: „Niech żyje Król Francji! Przeklęci niech będą Anglicy!". Gdy Anglicy wreszcie zareagowali, było już za późno. Ich kompanie rozpadały się pod ciosami kamieni, polan czy mebli, które rzucano z okien. Jednakże Willoughby'emu udało się zorganizować trzy oddziały. Z niezmiernym trudem dotarli na wyznaczone posterunki. „Święty Jerzy - bełkotał gubernator oraz prefekt Morhier - święty Jerzy! Zdrajcy Francuzi, już jesteście nieżywi! Zabijcie wszystkich!". Ich żołnierze na oślep wypuszczali strzały, prosto w te wrzeszczące tłumy, które ich atakowały, ale ustępowali. Ci, którzy zdołali, schronili się w Bastylii, wraz z najbardziej skompromitowanymi Francuzami. Paryż był wyzwolony. Richemont zajął miasto. Zakazano łupiestwa. Ponadto, Richemont sprowadził sto wozów załadowanych zbożem. Paryżanie powitali go owacyjnie. Przywrócono porządek. Nie było wyrównywania porachunków ani represji. Francuscy „zaprzańcy" byli zdumieni. Richemont udał się do Notre Damę. Biskup podjął go z honorami; jeszcze poprzedniego dnia kolaborował z Anglikami. Wszyscy wykładowcy uniwersyteccy przybyli, aby go uroczyście Wyzwolenie Paryża powitać i złożyli mu hołd, co było jeszcze jedną formą kapitulacji. Zreorganizował aprowizację. Prefektem Paryża został mianowany Michel de Laillier. Zasłużeni w stawianiu oporu wobec Anglików otrzymali wysokie stanowiska. Tylko dobra należące do Anglików zostały skonfiskowane i rozdzielone między najbardziej wyróżniających się. Richemont nie chciał oblegać Bastylii. Zaproponował lordowi Willough-by'emu kapitulację na honorowych warunkach. Anglicy opuścili twierdzę wraz z grupką „zaprzańców". Paryżanie przyglądali się ich wstydliwemu odjazdowi do Normandii. „Precz! Na wojnę!" - wykrzykiwali za nimi. Richemont oświadczył: „Moi dobrzy przyjaciele, dobry Król Karol dziękuje wam tysiąckrotnie i ja osobiście także, za to, że tak spokojnie oddaliście w jego ręce najważniejsze miasto w jego królestwie. Jeśli ktokolwiek, niezależnie od swego stanu, żywił pogardę [wobec] Pana Króla, czy nie ma go tu, czy też jest, wszystko zostanie mu przebaczone...". Paryżanie bili brawo. Jednakże tych pięknych słów woleliby wysłuchać bezpośrednio z ust monarchy. Wszyscy mieli nadzieję, że niebawem przyjedzie, a jeszcze bardziej liczyli na to, że osiądzie w stolicy. Nie darzyli go bynajmniej miłością, jednak pamiętali, że jest synem „dobrego" Karola VT, a przede wszystkim, że jego obecność dodałaby im poczucia bezpieczeństwa. Niejeden bowiem obawiał się powrotu Anglików. Jednakowoż królowi nie spieszyło się z wkroczeniem do stolicy. Wysłano delegację, która miała go „błagać", żeby objął władzę w stolicy, i sformułować nieśmiałe prośby. Przyjął delegatów ze zwykłą dla siebie uprzejmością, ale odłożył swój przyjazd. 28 października przybyli nowi wysłańcy, tym razem na zamek Amboise. Karol VII wysłał Richemontowi rozkazy, by w mieście uporządkowano administrację, ale sam nie przyjechał. Paryżanie zapominali o przeszłości. Ale on pamiętał. Przywoływał wciąż swoje samotne dzieciństwo, gdy porwał go Tanguy du Chatel, ataki obłędu ojca. Nie mógł zapomnieć, że paryżanie byli oddani burgundczykom. Nie mógł polubić Paryża, chociaż się nim interesował: to należało do jego obowiązków królewskich. Później Ludwik XIV osiedlił się w Wersalu, ponieważ nie mógł zapomnieć poniżenia, jakiego doznał ze strony Frondy, ani też nie wybaczył paryżanom, że paktowali z wrogami królestwa. Zresztą Karol VII miał co innego do roboty niż defilować konno w otoczeniu dostojników Korony. Sytuacja wojskowa nie była też tak pomyślna, jak się wydawało. Filip Dobry postanowił odbić Calais. Zebrał świetną armię, liczącą 40 tysięcy żołnierzy i wyposażoną w doskonałą artylerię. Poniósł jednak druzgocącą porażkę. Armia burgundzka miała bowiem strukturę feudalną i widząc, że oblężenie nie daje wyników, wspaniali ry- 306 307 cerze wrócili do swoich posiadłości. Co się zaś tyczy milicji flamandzkiej, uznała się za zdradzoną i zwinęła tabory. Książę Gloucester wyszedł wówczas z Calais i zniszczył metodycznie cały teren przygraniczny. Oblężenie Calais miało przynajmniej ten pozytywny skutek, że unieruchomiło część wojsk angielskich. Karol VII obawiał się ataku na Ile-de-France. Inny powód do niepokoju: niejasne knowania wielkich feudałów, którzy nie chcieli poddać się władzy królewskiej. Bardzo pragnęli naśladować Filipa Dobrego i narzucić swoje żądania suwerenowi, to znaczy wymóc na nim korzyści terytorialne. Ich przywódcą był książę de Bourbon. Książęta Alenfon („miły książę" Joanny) i Bretanii również należeli do tego sprzy-siężenia, podobnie jak król Renę, w nader sprzyjającym momencie uwolniony przez księcia Burgundii. Wszyscy oni skorzystali z usług Rodriga de Villa-Andrado, słynnego bandyty. Karol VII przebywał w Langwedocji. Gdy dowiedział się o spisku, zebrał pospiesznie milicję i ruszył do Touraine. Łotry Villa-Andrada zostali pokonani i uciekli do Niemiec. Król Renę" i książę de Bourbon musieli żebrać o przebaczenie. Anglicy okupowali wciąż twierdze na obrzeżach Paryża, zwłaszcza nad Sekwaną, Marną i Yonne. Było to zagrożenie dla paryżan i ich aprowizacji, i nie należało tego lekceważyć. Karol VII postanowił położyć temu kres. Osobiście objął dowodzenie. Chateau-Landon, Nemours i Charny zostały zajęte przez oddziały króla w sierpniu 1437 roku. Oblężenie Montereau -strategicznego miejsca o pierwszorzędnym znaczeniu, a zarazem miejsce, w którym zamordowano Jana bez Trwogi - kosztowało więcej trudu. Król zachował się jak doświadczony dowódca, osobiście sprawdzając posterunki w dzień i w nocy, rozstawiając artylerię i ze stoickim spokojem narażając życie. W dniu ataku (10 października) wspiął się na drabinkę z mieczem w dłoni - i to jako jeden z pierwszych. Jego odwaga dodała animuszu żołnierzom. Miasto zdobyto. Zamek, zbombardowany przez braci Bureau, skapitulował tuż potem. Warto podkreślić, że Reims, Chalons, Troyes i Paryż spontanicznie wysłały posiłki i amunicję. Podział na armaniaków i bur-gundczyków już nie istniał. Francuzi dobrowolnie zjednoczyli swe wysiłki pod sztandarem Kwiatu Lilii. 12 listopada Karol VII znalazł się w Saint-Denis. Wreszcie zgodził się wkroczyć do Paryża. Herold Berry opowiedział nam o tej ceremonii z najdrobniejszymi szczegółami i możemy zrozumieć radość, jakiej dostarczyło mu spisywanie tej historii - należał on do najgorętszych patriotów. My poprzestaniemy tu na kilku szczegółach zaczerpniętych z jego opowieści. Król był w pełnym rynsztunku, miał aksamitną pelerynę haftowaną w kwiaty lilii. Obok niego jechał delfin Ludwik, który niedługo przedtem, w wieku czternastu lat, poślubił małą Małgorzatę Stuart. Za nimi jechali Karol Andegaweński, konetabl de Richemont, Dunois i cała świta złożona z dyg- 308 Wyzwolenie Paryża nitarzy i wielkich feudałów. Wszyscy byli z przepychem wystrojeni w jedwabie, złotogłów i drogie kamienie. Łucznicy, kusznicy spod oblężenia Montereau, straż szkocka również brali udział w tej defiladzie. Królewskiego konia prowadził za uzdę Jean d'Aulon, dawny towarzysz Joanny d'Arc; to honorowe miejsce słusznie mu się należało. Wielu paryżan pamiętało jeszcze koronację Henryka VI, która odbyła się siedem lat wcześniej. Tym razem okazywali radość, chociaż nie wszyscy ją szczerze podzielali! Przyozdobiono okna, jak zwykle ustawiono trybuny i odgrywano żywe obrazy. Zapewne zmodyfikowano niektóre motywy. W katedrze Notre Damę Nicolas Midi, jeden z sędziów Joanny, oddał się w ręce królowi. Duchowieństwo Paryża i Uniwersytet Paryski wreszcie złożyli hołd prawowitemu władcy. To nagłe i wymuszone nawrócenie wywołało szyderstwa. Mimo wszystko było to wspaniałe widowisko; tysiące świec oświetlały piękną nawę Notre Damę, a dzwony biły z całej mocy. Przed wejściem do katedry łopotały na wietrze sztandary, na których zamiast lwów widniały kwiaty lilii. Zgodnie z tradycją Kapetyngów odbyły się zabawy, festyny, częstowanie winem na skrzyżowaniach ulic i rozdawanie pieniędzy. Monarcha udzielił łask i przywilejów, obdarzając nimi również wykładowców Uniwersytetu. 23 listopada Regnault de Chartres sprowadził parlamentarzystów z Poitiers, którzy reprezentowali większość w tym dostojnym zgromadzeniu. Czy Nicolas Midi przypomniał sobie w ten wieczór przepowiednię Joanny, która wieściła wielkie zmiany jeszcze przed upływem siedmiu lat? Wkroczenie Karola VII do Paryża było przecież jedną z nich. • ROZDZIAŁ 5 ,Nasz dobry wujaszek z Francji...' Pojawił się ponownie problem tzw. wielkiej schizmy zachodniej - nie kończący się konflikt między papieżem z Awinionu i papieżem z Rzymu. Spodziewano się, że spór wygaśnie po soborze w Konstancji, który przywrócił jedność w Kościele, opowiadając się za Rzymem, ale kiedy zakończył się w 1418 roku, zrealizowano tylko połowę zamierzeń. Herezja husytów dowiodła, że istnieje wielka potrzeba zreformowania struktur Kościoła, ponownego określenia zakresu władzy Stolicy Apostolskiej i przywrócenia dyscypliny w szeregach duchowieństwa. Schizma wzburzyła umysły. Książęta wymknęli się spod władzy papieskiej. Marcin V podjął niesłychanie delikatne zadanie zreformowania Stolicy Apostolskiej. Napotkał opór prałatów, którzy przywykli już do pewnej niezależności, zatem ich podporządkowanie się było tylko pozorne. W środowisku duchownych, zwłaszcza tych z Uniwersytetu Paryskiego, przeważał pogląd, że głos soborów powszechnych powinien mieć przewagę nad głosem papieża. Innymi słowy, kwestionowano fundament, na którym opierała się jego władza. Marcin V zwołał nowy sobór, w Sienie, a następnie w Bazylei. Zmarł przed tym spotkaniem, a jego następcą został w 1431 roku Eugeniusz IV. Nowy sobór potwierdził wcześniejsze stanowisko. Eugeniusz IV zagroził rozwiązaniem zgromadzenia. Sobór wezwał go do stawienia się, z góry anulował proponowane przez niego nominacje kardynałów i wszelkie przyszłe kroki. Konflikt wszedł w ostrą fazę; należało się spodziewać ponownej wielkiej schizmy. Cesarz Zygmunt i Karol VII interweniowali u Eugeniu- 310 „Nasz dobry wujaszek z Francji..." sza IV. Papież uznał wreszcie ważność decyzji soborowych, przyznając jednak sobie pierwszeństwo. Następnie sobór podjął pewne działania zmierzające do zdecydowanego ograniczenia władzy Stolicy Apostolskiej, a właściwie - w praktyce - do niemal całkowitego jej zniesienia. Eugeniusz IV nakazał królom, żeby przywołali do porządku swoich przedstawicieli, przypominając słusznie, że sobór przekroczył swoje kompetencje, chcąc zająć miejsce władzy papieskiej. Większość duchownych soborowych zdała sobie sprawę ze swego błędu i opuściła Bazyleę. Na miejscu pozostała jedynie garstka nieprzekonanych, którzy utracili zresztą wiarygodność. Papież zebrał nowy sobór w Ferrarze, gdzie anulowano niemal wszystkie postanowienia soboru bazylejskiego. Pozycja Eugeniusza IV pozostawała jednak nadal niepewna. Francuzi, a zwłaszcza doktorzy Uniwersytetu Paryskiego, groźni mówcy zadufani w sobie wnieśli znaczny wkład w prace soboru bazylejskiego. W czasie procesu Joanny niektórzy asesorzy biskupa Pierre'a Cauchona opuścili trybunał i udali się do Bazylei. Mówiliśmy też o tym, że uniwersytet nader lekceważąco potraktował Eugeniusza IV, informując go o skazaniu Joanny już po wykonaniu wyroku i przemilczając odwołanie przez nią inkryminowanych jej czynów. Taka postawa francuskiego duchowieństwa dawała Karolowi VII okazję do ponownego określenia stosunków miedzy Stolicą Apostolską i Francją. Zwołał on w Sainte-Chapelle w Bourges zgromadzenie, na którego czele stanął osobiście. Towarzyszyli mu jego doradcy. Prałaci i opaci zbadali, pod jego okiem, decyzje podjęte na soborze w Bazylei. Zaakceptowali dwadzieścia trzy, a Karol VII uznał je, po dokonaniu pewnych zmian, za obowiązujące. Taki był przedmiot słynnej Sankcji Pragmatycznej z Bourges, pierwszego z wielkich ordonansów wydanych za panowania Karola VII. Dokładna analiza tego tekstu nie jest tu możliwa. Jednak muszę podkreślić, że powierzał on mianowanie biskupów i beneficjentów kapitułom i seniorom mającym prawo patronatu. Oznaczało to, że władza nadal należała do króla. Sankcja ograniczała kosztowne odwołania do Rzymu i prawa ściągania podatków przewidzianych przez Stolicę Apostolską. Oczywiście prałaci pozostali podporządkowani papieżowi pod względem duchowym, jednak to król miał dysponować ostatecznie biskupami oddanymi Koronie, a w każdym razie lojalnymi: nie zapomniał on o zdrajcach w rodzaju Pier-re'a Cauchona! Był to krok naprzód i początek gallikanizmu. Działając jako „starszyzna Kościoła", wyraził uroczyste poparcie dla Eugeniusza IV i sformułował życzenie, by rzeczywiście ekumeniczny sobór zatarł ostatnie ślady schizmy. Eugeniusz IV odrzucił Sankcję Pragmatyczną. Był to w istocie jednostronny akt króla Francji. Mimo to papież musiał się zgodzić na negocjo- 311 JOANNA D'ARC wanie go. Ordonans wszedł w życie w oczekiwaniu na ostateczną decyzję, którą podjęto dopiero w 1516 roku, po zwycięstwie Franciszka I pod Marignano. Większość monarchów europejskich poszła za przykładem Karola VII. Umiał on inteligentnie i zręcznie czerpać z nowych idei. Nawet Filip Piękny nie uczyniłby tego lepiej. Wszelako Karol nie musiał wysyłać komanda do Anagni. Nie nastąpiło zerwanie ze Stolicą Apostolską. Feliks V, antypapież wybrany przez kilku maruderów z Bazylei, postanowił w końcu abdykować w 1449 roku. Kościół ponownie był zjednoczony. Jeśli rozwodziłem się nieco nad Sankcją Pragmatyczną, to dlatego, że podkreśla ona odnowienie prestiżu króla. Karol VII nie był już biednym królem z Bourges, obiektem kpin skazanym na milczenie. Znów był jednym z największych władców chrześcijańskich, w prostej linii kontynuatorem rodu Kapetyngów. W tym samym roku monarchę zaniepokoiła sytuacja wewnętrzna panująca w królestwie. Wojna przygasała. Bandy łupieżców, chwilowo bez zajęcia, pustoszyły wsie. Karol VII wydał ordonans przyznający poddanym prawo ścigania bandytów i ich przywódców, jeśli popełnili zbrodnie. Okazało się to nieskuteczne. Karol uciekł się zatem do metody stosowanej w takich przypadkach przez jego przodka Karola V Mądrego. Zaproponował on biskupowi Strasburga, walczącemu z książętami niemieckimi, sześć tysięcy najemników. Dali się oni porąbać w kawałki Alzatczykom i Szwajcarom. Ci, którzy zdołali przeżyć, ulokowali się w Burgundii, gdzie wybił ich de Vergy. Karol VII zajął się innymi kompaniami „obłupiaczy". Część wysłał do Gujenny. Inne udały się do Meaux, gdzie poznały żelazną rękę de Richemonta. Wszyscy odetchnęli z ulgą, spodziewając się jednak powrotu którejś z ocalałych band. Zresztą Meaux poddało się 13 września. Czy król mógł zatrzymać tych najemników na swoich usługach? W grudniu Karol VII zwołał stany języka d'oi'l w Orleanie. Pretekstem było przedłożenie deputowanym propozycji pokojowych Henryka VI, który domagał się całkowitych praw do Normandii i Gujenny. Uznano je za nie do przyjęcia. Jednak prawdziwym przedmiotem spotkania był projekt reformy wojska, zgodny zresztą z pragnieniami ludu. Karol VII kuł żelazo póki gorące. Pewny powszechnego poparcia, wydał w dniu 2 listopada 1439 roku ordonans dotyczący reformy wojska. Król przyznał sobie wyłączne prawo powoływania kompanii żołnierzy. Kompanie prywatne zostały zakazane. Pozwolił wieśniakom zbroić się i zbierać w oddziały w celu likwidowania band. Szlachcie nie wolno było samodzielnie rekrutować żołnierzy i prowadzić prywatnych wojen. W armii królewskiej miał obowiązywać ścisły regulamin, zaś dowódcy mieli ponosić odpowiedzialność osobistą. Ten ordonans oznaczał kres dziwnych wojsk feudalnych, tyleż bitnych, co nieskutecznych. Jednak aby rozporządzenie nie pozostało na papierze, należało też stworzyć wojsko stałe i na ten cel / 312 „Nasz dobry wujaszek z Francji..." znaleźć pieniądze, to znaczy nałożyć podatek. W dodatku szlachcicom nie wolno było nakładać podatków na mieszkańców ich włości. Aprobując te posunięcia, stany z Orleanu nie zdawały sobie sprawy, że przygotowują grunt pod absolutyzm. Ale wszyscy byli tak wyczerpani działalnością band! Tak bardzo chciano żyć i pracować w pokoju! Natomiast szlachta szybko odczuła zadany jej cios. Pozbawiona żołnierzy rekrutowanych na własną rękę oraz części dochodów, mogła szybko podupaść. Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Poitou i Saintonge wrzało, zachęcone przez La Trćmouille'a, który na tę okoliczność wyszedł z ukrycia. Karol VII wysłał przyszłego Ludwika XI, aby stłumił bunt. Ponieważ delfinowi spieszno było do samodzielnego rządzenia, zdradził ojca i ułożył się z buntownikami. Jednocześnie Dunois utworzył tzw. ligę seniorów, do której wstąpili bastard de Bourbon, hrabia de Vendóme, panowie Chabannes i de Chaumont, książę d'Alen9on. Karol VII zmobilizował niewielką armię, zdecydowany zdusić bunt w zarodku. Ruszył na Poitou, uwolnił Saintonge, a potem skierował się do Touraine, by wreszcie wylądować w Owernii. Ścigał delfina i jego popleczników, którzy w końcu poddali się 24 lipca 1440 roku. Ale stracono na to wiele czasu i pieniędzy. W tym czasie słynny Gilles de Rais został zatrzymany z rozkazu króla i poprowadzony do Nancy, gdzie miał odpowiedzieć za swe przestępstwa. Służył niegdyś pod rozkazami Joanny d'Arc w Orleanie i Patay. Za bohaterskie czyny został nagrodzony tytułem marszałka Francji, gdy miał zaledwie 23 lata, a do jego herbu dodano obwódkę z kwiatów lilii. Uwięzienie Joanny wywarło na nim wielkie wrażenie. Osiadł w swoich włościach i wiódł żywot sybaryty. Bardzo bogaty, zdołał jednak popaść w ruinę i rozpuścił pogłoskę, iż przy pomocy diabła produkuje złoto. Uwodził młodzieńców, po czym ich zabijał. Skazano go na śmierć 27 października 1440 roku, po czym powieszono go i spalono. Feudałowie zrozumieli na tym przykładzie, że mimo swoich przywilejów nie zdołają wymknąć się królewskiemu wymiarowi sprawiedliwości. W kilka miesięcy później bastard de Bourbon został schwytany wraz z bandą łupieżców i utopiony w Sekwanie. W 1441 roku król znów wyruszył w drogę. Monarcha, którego oszczercy oskarżali o nonszalancję, w trzy miesiące przemierzył trasę od Sens przez Troyes, Bar-sur-Aube, Langres, Vaucouleurs, Domremy, Commercy, Cha-lons-sur-Marne, Reims do Laon. W maju udał się do Soissons, Noyon, Compiegne, Pont-Sainte-Maxence i Senlis. Ta podróż miała dwa cele. Król chciał, by lud go poznał. Oczyścił drogi z resztek band, szczególnie uprzykrzających życie. We wrześniu był pod murami Pontoise, obleganego od 3 czerwca. Wydał rozkaz do szturmu i sam wziął w nim udział. Garnizon został w znacznej mierze wybity. Król, przejęty litością, próbował uratować 313 JOANNA D'ARC kogo się da. Nie było już ani jednej twierdzy angielskiej w całej Ue-de-Fran-ce. I właśnie ten moment obrali sobie feudałowie, żeby znowu zawiązać spisek. Zebrali się na „konferencji pokojowej" w Nevers i wyznaczyli Karola Orleańskiego (tuż przedtem uwolnionego przez Anglików), aby przedstawił skargi królowi, zapominając, że to on teraz mógł przemawiać z pozycji siły. Przechwycono list „miłego księcia" d'Alen9on do Henryka VI: podane w nim były dokładne informacje na temat przygotowań wojennych prowadzonych w Normandii. Karol Orleański sądził, że gra pierwsze skrzypce, tymczasem się skompromitował. Twierdzę w Tartas oblegali Anglicy z Gujenny. Karol VII sforsował blokadę, a potem zdobył kolejno Saint-Sever, Agen, Condom, Tonneins, Millau, La Reole. Przypuszczano, że zaatakuje całą angielską Gujennę. Jednak nie uczynił tego, wiedział bowiem, że ludność, złożona głównie z mieszkańców regionu Bordeaux, była do niego wrogo usposobiona. Łączyły ich bowiem zbyt silne więzi handlowe z Anglią. Warunki okupacji były tu niezwykle łagodne. Hrabia d'Armagnac także zdradził króla. W następnym roku został schwytany i uwięziony w Poitiers. Jego własne wojska, zebrane wielkim kosztem, opuściły go. W Londynie ścierały się dwa przeciwstawne stronnictwa. Większość doradców królewskich chciała pokoju z Francją. Książę Gloucester i jego zwolennicy dążyli do wojny. Henryk VI, słaby i bigot, nie był w stanie narzucić swojej woli. Był pacyfistą o anielskiej duszy. Byłby zapewne świetnym mnichem. Wierzył, że możliwe jest porozumienie z królem Francji, w pewnym sensie podobne do tego, jakiego chciał Ludwik Święty. Był to jednak straszliwy błąd. Pierwszym jego posunięciem były oświadczyny o rękę córki króla Francji. Jednak Karol VII zbyt dobrze pamiętał małżeństwo swojej siostry z Henrykiem V, zawarte po traktacie z Troyes. Nie miał żadnego powodu poświęcać żadnej ze swych córek. Chcąc wykpić przeciwnika i zyskać na czasie, zaproponował Małgorzatę Andegaweńską, córkę króla Renę". Henryk VI wyraził zgodę. Odpowiedź Karola VII zwiodła go co do jego rzeczywistych intencji. Wysłał posłów do Francji, aby prowadzili pertraktacje na temat traktatu pokojowego. Na ich czele stanął, niezbyt chętnie, człowiek, którego Joanna nazywała „Kurą" - William de la Pole, hrabia Suffolk. Rozmowy spaliły na panewce, gdyż nikt nie ustąpił ze swego stanowiska: Francuzi zgadzali się na rezygnację z Gujenny, Quercy, Guines i Calais, pod warunkiem że Henryk VI złoży hołd królowi francuskiemu; Anglicy zadowalali się Gujenną i Normandią, ale chcieli pełnej władzy. Mimo to młody król napisał bardzo piękny Ust już nie pod adresem „Delfina, naszego francuskiego przeciwnika", lecz do „bardzo wysokiego i doskonałego księcia, naszego drogiego wujka francuskiego". Ton i styl uległy zmianie, ale Karol VJJ nie przejmował się tym, gdy w grę wchodziła dyploma- 314 „Nasz dobry wujaszek z Francji..." cja. Niemniej jednak ochoczo podpisał rozejm trwający od l czerwca 1444 do l kwietnia 1446 roku. Co więcej, łaskawie poprowadził ceremonię zaręczyn Henryka VI i Małgorzaty Andegaweńskiej. Wiedział, że dziewczyna miała charakter swojej babki, Jolanty Aragońskiej, i przewidywał, iż wywrze ogromny wpływ na swego słabego małżonka. Anglicy uznali to małżeństwo za obrazę ich władcy. Ich duma cierpiała na myśl o tym, że Francuzi odrzucili propozycję pokoju. Znienawidzili Małgorzatę. Opinia francuska także nie szczędziła krytyki Karolowi VII, nie rozumiano jego postępowania. Po co podpisywać rozejm, skoro nasze armie wszędzie odnosiły zwycięstwa? Zarzucono mu niekonsekwencję lub brak umiejętności rządzenia. Zapomniano i tym razem, jakiego dokonał postępu, ile twierdz odzyskał, jak odbudowywał królestwo, poskromił feudałów i jak dbał o lud. Nie chciano uznać, że ten rozejm pozwoli na ponowną uprawę odzyskanych ziem, leżących dotąd odłogiem, odbudowę miasteczek, odtworzenie pogłowia bydła, przywrócenie wymiany handlowej. A kim byli naprawdę ci oszczercy? Wielkimi feudałami, skłonnymi do dolewania oliwy do ognia i potępiania działań, których nie rozumieli. Jest rzeczą godną pożałowania, że potomność dała im wiarę. Karol VII, obojętny na krytykę, wykonywał punkt po punkcie swój program. Przede wszystkim pozbywał się najemników, których angażowano w razie konieczności, a rozejm zwalniał ich z podjętych zobowiązań. Delfin Ludwik miał poprowadzić ich do Niemiec. Cesarz Fryderyk III znajdował się w stanie wojny ze Szwajcarami i domagał się pomocy od króla Francji, swego sojusznika. Szwajcarzy zostali pokonani, ale przyszły Ludwik XI dołożył starań, aby jego łupieżcy zostali wybici w pień. Wyruszyło ich dwadzieścia tysięcy; wróciła mniej niż jedna czwarta. W tym czasie Karol VII udał się do Lotaryngii, aby pośredniczyć w konflikcie między królem Renę" (księciem Lotaryngii) i wieloma miastami episkopalnymi. Cesarz scedował na niego swoją władzę nad Epinalem. Król spędził zimę 1444-1445 w Nancy. Skorzystał z tego pobytu, aby dokończyć reformy wojska przy pomocy komisji, w której znaleźli się Dunois i de Richemont. Ordonans z 1445 roku dopełnił i uszczegółowił rozporządzenie z 1439 roku. Potem został zaopatrzony w regulacje praktyczne. Karol VII nie zniósł pospolitego ruszenia feudałów ani milicji komunalnej. Wprowadził jednak regularne wojsko, którego trzon stanowiła jazda znana pod nazwą „kompanii ordonansowych". Składała się ona z 1500 „kopii" [pełnozbroj-nych jeźdźców] w pięciu kompaniach, a każdą z nich dowodził kapitan. Każda „kopia" składała się z jednego rycerza, stajennego, coutilliera [żołnierza uzbrojonego w nóż lub miecz], dwóch łuczników i giermka. Całość tworzyła wojsko złożone z 10 000 jeźdźców. Tak wielu chętnych garnęło się do niego, że trzeba było powołać pięć dodatkowych kompanii. Wielką 315 JOANNA D'ARC innowacją było rozstawienie tych kompanii między ufortyfikowanymi miastami, po to, by lepiej je kontrolować. Nie żyły już „z kraju" (to znaczy z kradzieży i łupiestwa), ale okoliczni mieszkańcy mieli zapewniać im kwaterę i utrzymanie. Żołd, odpowiednie racje żywnościowe, a nawet pasza dla koni były przepisane stosowną regulacją, a mieszczanie mogli wybrać albo świadczenia w naturze, albo w pieniądzu, albo mieszane. W kompaniach panowała surowa dyscyplina. Ludzi dobierano starannie. Zreorganizowano także piechotę. Karol VII przemyślał lekcję spod Crćcy i Azincourt. Był w stanie właściwie ocenić straty spowodowane przez łuczników angielskich. Chciał dysponować podobnymi siłami. Ordonans z roku 1448, uzupełniony kolejnym rozporządzeniem z 1451 roku, nakazywał każdej parafii, by wyposażała i utrzymywała jednego łucznika na pięćdziesiąt gospodarstw. Żołd i uzbrojenie także pozostawały w gestii mieszkańców. Wolni strzelcy (francs-archerś) mieli przeprowadzać regularne ćwiczenia i bezzwłocznie reagować na wezwanie królewskie. Było to równie udane posunięcie jak powołanie kompanii ordonansowych - poczy-tywano sobie za honor bycie wolnym strzelcem. Wielki mistrz kuszników to było teraz ważne stanowisko wojskowe. Jednocześnie bracia Bureau ulepszali artylerię, wprowadzając własnego pomysłu bombardy dużego kalibru, które mogły rozbić najmocniejsze mury, a nawet obalić wieżę. Kończyła się epoka fortów. To był początek armii narodowej. Możnowładztwo traciło najważniejsze przywileje i swoją rację istnienia, a w każdym razie oparcie. Teraz piechota, którą tak pogardzało, przyczyniała się do obronności królestwa i nieoczekiwanie nabrała ważności. Tymczasem możnowładcy, wrażliwi na prestiż, chętnie zaczęli przystępować do kompanii i to mimo surowej dyscypliny i składania przysięgi królowi. Wrogowie służby wojskowej ubolewali nad wydatkami, jakie należało ponieść na regularne wojsko, nad podporządkowaniem żołnierzy władcy. Wielcy feudałowie czuli, że grunt usuwa im się spod stóp. Te narzekania nie przeszkadzały urzędnikom domagać się kontyngentu „kopii" w celu zapewnienia porządku i bezpieczeństwa. Karol VII niezmordowanie prowadził dzieło odbudowy. Z pewnością jego miłość własną zraniły krytyki i plotki na jego temat, czasami był zniechęcony, ale od nowa brał się w garść i szedł do przodu z uporem, który zmusza do podziwu. Przyjął na swoją służbę Jacques'a Coeura, którego uczynił swoim skarbnikiem. Jak wiadomo, Jacąues Coeur miał szczególny talent. Ten wielki kupiec przyczynił się w znacznej mierze do odrodzenia handlu, przywrócenia zaufania w środowiskach finansowych i reorganizacji systemu podatkowego. Bez wstrząsów, bez nadużyć, czteroletnia „pomoc", na jaką zgodziły się stany w 1439 roku, przekształciła się w stały podatek. Karol VII nareszcie dysponował stałymi wystarczającymi zasobami. Suro- 316 „Nasz dobry wujaszek z Francji..." wa kontrola objęła agentów podatkowych. Izba Obrachunkowa została wzmocniona. Oficerowie Korony musieli przedstawiać szczegółowe sprawozdanie ze swych wydatków. Trybunał Obrachunkowy stał się niezależny, uwolniony spod nacisku ze strony parlamentu. Własność królewska została odtworzona. Rozwijał się przemysł. Zniesiono wiele opłat wjazdowych; obciążały one nadmiernie wydatki transportu rzecznego. W tych wszystkich przedsięwzięciach widać było nowatorski talent i realizm Coeura, ale również przenikliwość króla, który akceptował jego poglądy i bronił go przed atakami przeciwników. Coeur był sługą lojalnym i szlachetnym, wszelako nie pozbawionym wad. Zwiększając dochody króla i królestwa, nie zapominał o własnych; jego majątek przybrał zawrotne rozmiary. Tylko jedna rzecz przyćmiewała ten optymistyczny obraz. Delfin nieustannie snuł intrygi przeciwko ojcu, Powierzono mu wiele misji, które dowiodły jego zdolności przywódczych i zręczności. Karol VII sądził, że delfin się uspokoił. Ludwik jednak nadał knuł. Zawiązał sprzysiężenie zmierzające do usunięcia ojca, chciał bowiem zająć jego miejsce. Spisek wykryto. Karol VII wybaczył synowi, ale wypędził go do Delfinatu. Ludwik jednak nie mógł usiedzieć spokojnie. Zachował na dworze przyjaciół, a ze swej odległej siedziby rozsnuwał sieć intryg mających skłócić doradców króla i ściągnąć na niektórych z nich podejrzenia w celu zaniepokojenia Karola VII. On, najstarszy syn króla Francji, ośmielił się powiedzieć: „Król rządzi tak źle, że gorzej się nie da, ale mam zamiar uporządkować jego sprawy. Kiedy znajdę się blisko niego, przepędzę Agnieszkę i odsunę go od wszystkich jej szaleństw; wszystko będzie szło lepiej niż teraz". Agnieszka to oczywiście piękna Agnieszka Sorel, faworyta jego ojca, którą Ludwik próbował uwieść. Agnieszkę również krytykowano. Nie była jednak taka chciwa jak wiele kochanek króla i bezsprzecznie wywierała dobry wpływ na Karola VII. Oszczerstwa i knowania delfina trwały aż do śmierci króla. Karol VII oszczędził go, gdyż przeczuwał, że będzie wielkim władcą. Ludwik nie opuścił Delfinatu, kiedy wybuchła wojna o Normandię. Takie postępowanie równało się niemal zdradzie. ROZDZIAŁ 6 Odzyskanie Normandii i Gujenny Anglia była jak okręt pozbawiony steru, podobnie jak niegdyś Francja pod rządami obłąkanego króla. Karol VII zacieśnił sojusz z królami Kastylii i Szkocji, jak również z wieloma książętami Niemiec. Zabezpieczał sobie tyły. Wciąż nie pojmowano jego zwłoki. Cała Francja wyczekiwała -wszyscy czuli, że zbliża się godzina odwetu. Tymczasem nikt tak bardzo nie pragnął utrzymania pokoju, jak Henryk VI. Sprawował władzę nad podzielonym królestwem - lub raczej królowa Małgorzata Andegaweńska rządziła zamiast niego. Wiedziała, że jej przybrana ojczyzna nie ma środków na prowadzenie wojny i że wywołanie jej grozi utratą Normandii i Gujenny. Ugrupowanie dążące do wojny, na którego czele stał książę Gloucester, oskarżało ją o zdradę. Gloucester nie krył swej pogardy dla Francuzów. Królowa oparła się na Suffolku, przywódcy przeciwnego ugrupowania: to on doprowadził do jej małżeństwa i do zawarcia rozejmu w 1444 roku; wierzył nawet w możliwość porozumienia z Karolem VII, a przynajmniej w utrzymanie status quo. Zwolennicy Gloucestera mniej lub bardziej jawnie naruszali warunki rozejmu. Marynarze angielscy dopuszczali się piractwa w zatoce La Rochelle; najemne bandy przekradały się do Bretanii i Ile-de-France. Ewakuacja z Maine, która była jednym z warunków rozejmu, została zawieszona. Henryk VI starał się uniknąć casus belli, ale jego rozkazów nie usłuchano. Karol VII zwlekał cztery lata. W marcu 1448 roku wydał Dunoisowi rozkaz oblegania Le Mans. Garnizon, zbyt słaby, by stawiać opór, szybko się poddał. Henryk VI nie odważył się przerwać rozejmu; co więcej, prze- / 318 Odzyskanie Normandii i Gujenny dłużono go do roku 1450. Karol miał więc czas na zastosowanie ostatecznych środków. Napisał do swych „dobrych miast" z prośbą o współdziałanie, nie ukrywał jednak, że zamierza odzyskać Normandię. Po tylu latach niepowodzeń Francja odzyskała wreszcie inicjatywę w działaniach - nie musiała się już obawiać lądowania wojsk nieprzyjacielskich. 24 marca 1449 roku Fran?ois de Surrienne, kapitan angielski, opanował szybko Bretanię i podbił Fougeres. Ten niemądry atak dostarczył Karolowi VII pretekstu, na jaki czekał. Jako suweren miał zresztą obowiązek bronić ziem księcia Bretanii, który był jego wasalem. Wezwał gubernatora Normandii Somerseta do zwrotu Fougeres i wypłacenia reparacji w wysokości miliona złotych skudów. Oczekując odpowiedzi gubernatora, Francuzi opanowali Pont-de-l'Arche, Conches, Gerberoy, Cognac i Saint-Mćgrin w Gujennie. Ponieważ Somerset nie chciał opuścić Fougeres, Brezć opanował Evreux. Francuzi podjęli atak ze wszystkich stron, przy energicznym współudziale miejscowej ludności. Król udał się do Yemeuil, gdzie ustanowił swoją kwaterę główną. Zmobilizowane przez niego wojsko składało się z trzech korpusów. Pierwszy, pod rozkazami hrabiego de Saint-Pol, przybył z Pikardii. Drugim dowodzili Dunois i Brózć. Książę Bretanii prowadził do boju trzeci korpus i szedł na Mont-Saint-Michel i Cotentin. W sierpniu i wrześniu skapitulowały niemal bez walki garnizony w większości miast Cotentin, Basse i Górnej Normandii. Zażartą walkę stoczył jedynie Brćze, odbijając Chateau-Gaillard. Somerset wysyłał do Anglii jednego kuriera za drugim. Poświęcił swoje twierdze i skoncentrował wojsko w Rouen i Caen. Karol VII wydał rozkaz połączenia trzech korpusów i przeniósł się do Pont-de-1'Arche. Mieszkańcy Rouen zostali wezwani do otwarcia bram. Sommerset odmówił pertraktacji, ale nie mógł przeszkodzić mieszkańcom Rouen w wysłaniu delegacji do Karola VII. Kiedy dowiedzieli się, że uzyskali pełną i całkowitą amnestię, ustawili biały krzyż, uzbroili się i zaczęli wznosić barykady. Somerset zabarykadował się w zamku. Francuzi wkroczyli do miasta. Wielu starszych żołnierzy służyło niegdyś pod rozkazami Joanny d'Arc; gdy pokazano im miejsce, w którym została spalona, niejeden z nich był wzruszony. 4 listopada Somerset się poddał. Uzyskał dla siebie i swoich ludzi wolność w zamian za okup w wysokości pięćdziesięciu tysięcy złotych skudów i wycofanie się z ostatnich fortów angielskich. Zostawił też swoją żonę i sławnego Talbota jako zakładników. 10 listopada Karol VII triumfalnie wkroczył do stolicy Normandii. Towarzyszyli mu wszyscy ci, którzy przyczynili się do zwycięstwa. Ten dzień był prawdziwą nagrodą za długie lata starań. Duchowieństwo, kanonicy, którzy sądzili Joannę, przyszli pokornie go powitać. Czy mógł zapomnieć, wśród radości powszechnej i okrzyków Noel!, że gdyby nie Joanna d'Arc, miasto pozostałoby jeszcze 319 JOANNA D'ARC długo w rękach Anglików, a może i na zawsze? Oczywiście, że nie mógł. Kazał sobie dostarczyć akta procesu skazującego. Zapoznał się z nimi starannie. Stwierdził w nich kilka uchybień i wkrótce podjął decyzję... Somerset niebawem dał o sobie znać. Łamiąc podjęte zobowiązania odmówił wycofania się z Honfleur i Harfleur - punkt, z którego kontrolować można było ujście Sekwany. Jednak 8 grudnia Francuzi opanowali Harfleur. Karol VII sam dowodził działaniami, narażając się na chłód i niebezpieczeństwa, mieszkając razem z żołnierzami w okopach. Fort padł wreszcie pod koniec grudnia. Potem, 18 lutego 1450 roku, skapitulowało miasto Honfleur. Somerset skoncentrował siły w Cherbourgu i w Caen. Obiecano mu znaczne posiłki. Henryk VI zastawił klejnoty Korony i zdołał, nie bez trudu, zebrać 4-6 tysięcy ochotników. Wylądowali w Cherbourgu 15 marca 1450 roku. Na czele wojsk stał lord Thomas Kiriel. W pościg za nim udał się hrabia de Clermont, wzywając na odsiecz konetabla de Richemonta. Ten drugi, który stacjonował w Saint-Lo, natychmiast ruszył z pomocą. 15 kwietnia Clermont zauważył Anglików w pobliżu miasteczka For-migny. Kiriel podjął walkę. Zgodnie z taktyką przyjętą przez Anglików, rozstawił wojsko za palisadą. Tyły osłaniała niewielka rzeczka. Liczył na to, że jazda francuska natknie się na pale albo stoczy się do wody. Jednak jego taktyka była spóźniona, co najmniej o jedną wojnę! Jazda powstrzymała się od szarży. Bombardy, śmigownice i arkebuzy obaliły pale i dosłownie ścięły łuczników. Clermont kazał jeźdźcom stanąć na ziemi i rzucił ich do ataku w otoczeniu piechoty. W tej samej chwili pojawił się konetabl de Richemont z czterystoma „kopiami". Zaatakował Anglików od tyłu. Zaczęła się ucieczka. Kiriela pojmano. 3170 Anglików spoczęło w ogrodach Formigny. Francuzi stracili tylko 12 żołnierzy. Po tym przytłaczającym i szybkim zwycięstwie Somerset nie mógł już żywić żadnej nadziei. Chciał jednak ocalić swój honor i bronił się w Caen mimo rosnącej wrogości mieszkańców i demoralizacji wojska. Francuzi rozpoczęli oblężenie na początku czerwca. Somerset poddał się 24 czerwca i Karol VII pozwolił mu odjechać do Anglii wraz z tymi żołnierzami, którzy mu jeszcze pozostali. Jednak Cherbourga i innych fortec broniła jeszcze garstka zapaleńców. Falaise i Domfront znalazły się w rękach Francuzów. Cherbourg skapitulował 12 sierpnia po ciężkim, morderczym oblężeniu. Normandia została odbita. Kampania trwała rok i sześć dni, a ponadto wymagała wieloletnich przygotowań. Można śmiało przyznać Karolowi VII tytuł Zwycięskiego. Ale choć udawał, że podziela powszechny entuzjazm, myślał o tym, co pozostało jeszcze do zrobienia. Dla niego „przepędzenie Anglików z Francji" oznaczało także ostateczne odzyskanie Bordeaux i Gujenny. Odzyskanie Normandii i Gujenny Trzydzieści lat wcześniej prości ludzie śpiewali - jedni ze współczuciem, inni z konia: Moi przyjaciele, cóż zostało takiego dla naszego Delfina, bardzo miłego? Orlean, Beaugency, Notre-Dame de Clery Yendóme, Yendóme... Joanna zwróciła mu koronę, a on sam odzyskał swoje królestwo. Jednak przeznaczenie chciało, żeby jego radość nie była pełna. Podczas kampanii w Normandii zmarła w połogu Agnieszka Sorel. Bardzo ją kochał. Obecność tej młodej kobiety, jej uśmiech, spojrzenie, miły głos - tego nic nie mogło mu zastąpić. Jednak szczery smutek, jaki odczuł na wieść o jej śmierci, nie zmniejszył jego zapału. Wrócił do Touraine 2 września, zdecydowany wykorzystać niepokoje mieszkańców Bordeaux. Porażka Somerseta spowodowała wśród nich rozprzężenie. Obawiali się przyszłości, gdyż poza niewieloma wyjątkami, nie spieszyło im się znowu należeć do Francji; zarówno dzieje, jak i męczeństwo Joanny d'Arc przeszły u nich bez większego echa. Jednak należy przypomnieć, że po ślubie Eleonory Akwitańskiej z Henrykiem Plantagenetem byli poddanymi króla Anglii. Gujenny nigdy nie uważano za kolonię czy terytorium okupowane; była po prostu jedną z prowincji angielskich. Co więcej, królowie Anglii oszczędzali ją, jak tylko się dało, pod względem podatków. I dlatego wśród ludności miejscowej nigdy nie wybuchały bunty. Wprost przeciwnie, wszyscy byli zadowoleni, że mogą produkować bez ograniczeń wino, co było podstawą dobrobytu w tym regionie. Niewola nie była trudna i w pewnym sensie nie czuło się jej, a duch oporu nie istniał. Karol VII wiedział, że nie może liczyć na dobrowolną współpracę mieszkańców. Zapowiadała się trudna kampania, ale nie niepewna, gdyż teraz przewaga militarna była po stronie francuskiej. Anglicy mieli duże opóźnienia zwłaszcza w rozwoju artylerii. We wrześniu 1450 roku Karol VII rozpoczął pierwszy atak obliczony zasadniczo na wymacanie gruntu i wypróbowanie Akwitańczyków. Oddział, którym dowodził Jean de Blois, hrabia de Pćrigord, z łatwością opanował Jonzac, Bergerac i inne forty. Podszedł aż do Blanąuefort w pobliżu Bordeaux. Oddział angielski, wysłany naprzeciw, został zmiażdżony l listopada, mimo że Francuzów było mniej. Zima spowodowała przerwę w działaniach. Wiosną następnego roku Dunois, na czele 20 tysięcy żołnierzy, wziął Montguyon, Saint-Emilion, Blaye i Fronsac. Kiedy równie łatwo opanował Libourne i Dax, mieszkańcy Bordeaux zaczęli się bać. Ponieważ nie byli 320 321 JOANNA D'ARC Odzyskanie Normandii i Gujenny pewni wsparcia Anglików, przystąpili z ciężkim sercem do negocjacji. Ustalono, że miasto podda się przed 24 czerwca, jeśli wcześniej nie przyjdzie pomoc. Dunois wkroczył do Bordeaux i wprowadził administrację francuską. Mieszkańcy wydawali się akceptować wyjazd Anglików, życząc sobie jednak gorąco ich powrotu, gdyż nie mieściło im się w głowie, żeby król Anglii zostawił ich własnemu losowi. Karol VII popełnił wówczas błąd w kalkulacjach. Nie wyznaczając żadnego okresu przejściowego, chciał narzucić mieszkańcom Bordeaux stały podatek. Wysłali do niego delegację, która protestowała, ale bezskutecznie. Teraz więc zapragnęli pozbyć się Francuzów. Pan de Lesparre z kilkoma notablami udał się do Anglii. Arcybiskup Bordeaux i bogate mieszczaństwo popierali to posunięcie. Pan de Lesparre zobowiązał się zwrócić Anglikom Gujennę, pod warunkiem że Henryk VI wyśle kontyngent wojskowy w celu wsparcia powstania. 22 października 1452 roku Talbot stanął pod Bordeaux z 5 tysiącami ludzi. Przyjęto go jak wybawcę. Francuzów było zbyt mało, by mogli się bronić, zostali zatem wzięci do niewoli lub zabici. Nad Bordeaux znów łopotały chorągwie z lwami. Jednocześnie eskadra angielska zaczęła zagrażać wybrzeżu normandzkiemu. Karol VII wysłał Dunoisa i Richemonta do Normandii, by uniemożliwić im inwazję. Ograniczył się do wysłania 500 „kopii" do Gujenny, by powstrzymać Talbota i mieszkańców Bordeaux. Kilka drugorzędnych fortec znalazło się w rękach angielskich. Talbot jednak na tym poprzestał. Na jego prośbę Henryk VI pospiesznie zebrał 4 tysiące ludzi. Karol VII nie spieszył się. Pozwolił, by przeciwnik wyczerpał swoje ostatnie zasoby. 2 czerwca 1453 roku rozlokował się w Saint-Jean-d'Angely. Jego armia, podzielona na trzy korpusy, przystąpiła do działań. Dwa opanowały region Bazas. Dowodzili nimi hrabiowie de Foix i de Clermont. Talbot wypowiedział im wojnę: był to rycerz starej daty! Myślał, że pobije każdego z nich osobno. Ale oni połączyli siły i zmusili go do wycofania się do Bordeaux. Trzeci korpus opanował Chalais i rozpoczął oblężenie Castillon. Mieszkańcy Bordeaux błagali Talbota o sforsowanie blokady. Talbot odparł ironicznie: „Można im pozwolić podejść jeszcze bliżej. Bądźcie pewni, że ku radości Bożej spełnię obietnicę, kiedy tylko przekonam się, że nadeszła stosowna pora". Jednak musiał ustąpić wobec żądań mieszkańców Bordeaux. Zresztą nie mógł zwyciężyć Foiksa i Clermonta w Mćdoc, zatem miał powód, by pójść na odsiecz Castillon. Francuzów było tam mniej, gdyż król zachował korpus rezerwowy. Stary rycerz zbyt dobrze znał i pamiętał lekkomyślność Francuzów, by nie Uczyć na ich brak dyscypliny! Opuścił więc Bordeaux i ufny w swe siły wyruszył z 10 tysiącami uzbrojonych żołnierzy. Myślał, że będzie się potykał z piechotą i artylerią nie osłanianą przez jazdę. Zniszczenie ich pdawało się dziecinną igraszką! Pierwsza niespodzianka - Francuzi mieli azowisko z umocnieniami i dysponowali jazdą. Ponadto zajęli opactwo -doskonały punkt obserwacyjny, skąd zauważono zbliżających się Anglików. Pospiesznie pogłębiono fosy i rozstawiono artylerię liczącą 300 dział. Talbot postanowił najpierw opanować opactwo. Bronili go łucznicy, którzy, atakowani gwałtownie, stracili kontenans. 200 kopii osłaniało ich odwrót. Talbot był pewien zwycięstwa. Zamiast ich ścigać, zebrał swoich ludzi i urządził ucztę z zapasów żywności i beczek zostawionych przez łuczników. Ujrzawszy kaplicę, postanowił odprawić mszę. Na początku nabożeństwa zawiadomiono go, że Francuzi opuścili obozowisko i uciekają. Wybiegł w pośpiechu z kaplicy i zarządził atak. Zapomniał nawet założyć zbroję. Widziano, jak w czerwonej kolczudze telepał się na swoim mierzynku. Miał osiemdziesiąt lat, ale młodzieńczy żar rozgrzewał jego serce. Chorąży próbował go powstrzymać, krzycząc, że to fałszywe doniesienie, że Francuzi bynajmniej nie uciekają. Talbot go zwymyślał. „Talbot! Talbot! Na świętego Jerzego!" - bełkotali jego towarzysze. Talbot, dostrzegłszy palisadę obozowiska, zsiadł z konia. Wspaniały wystrzał artyleryjski skosił pierwsze szeregi. Talbot zebrał swoich ludzi. Przez chwilę jego proporzec łopotał tuż przy obozie. Ale zraniony, nie zdołał utrzymać swego mierzyna, który padł pod nim. Łucznicy francuscy dobili go. Jego syn, wicehrabia de UIsle zginaj, próbując go ratować. Szarża jazdy na flankę armii angielskiej zakończyła odwrót. Ta porażka oznaczała koniec panowania angielskiego nad Gujenną. Nazajutrz (18 lipca) odnaleziono zmasakrowane ciało Talbota. Jego giermek rozpoznał go, włożywszy mu palec w usta. Wiedział, że jego pan nie miał zęba trzonowego. Jeździec udał się do La Rochefoucauld, gdzie przebywał wówczas król. Poinformował go o zwycięstwie pod Castillon i wręczył mu napierśnik Talbota. „Niechaj Bóg podziękuje dobremu rycerzowi!" - powiedział Karol VII. I rozkazał odśpiewać Te Deum w kościele miasta, które jeszcze nie zdążyło zapomnieć o tym pamiętnym dniu. Pozostało jeszcze uregulować porachunki ze zbuntowanym Bordeaux. Po poddaniu się Castillon trzy korpusy udały się w jego stronę. Karol Vn wyruszył 18 lipca z oddziałem rezerwowym. Bordeaux broniły potrójne mury, wzmocnione dwudziestoma dużymi wieżami, port zaś chroniła eskadra. Trzeba zatem było opanować miasto od strony morza i lądu. Karol VU przygotował się na tę ewentualność. Zarekwirował statki stojące przy ujściu Girondy i zakotwiczył je w niewielkiej odległości od Bordeaux. Następnie kazał wznieść twierdzę nad rzeką, a sam ulokował się w zamku Montfer-rant. Armia rozstawiła się wraz z działami braci Bureau aż po Cadillac. Mieszkańcy Bordeaux ufali w swoje fortyfikacje. Przysięgli, że raczej umrą, niż zostaną Francuzami. Te przechwałki nie dodawały otuchy zawodowym 322 323 JOANNA D'ARC żołnierzom. Roger de Camoys, seneszal Gujenny mianowany przez Henryka VI, zgodził się zorganizować obronę. Kilku okolicznych seniorów porozumiało się potajemnie i poddało Karolowi VII. Na początku oblężenia mieszkańcy Bordeaux bronili się godnie. Kiedy blokada okazała się skuteczna i zapanował głód, morale upadło. Seneszal kazał zdjąć takielunek z okrętów, żeby zapobiec ucieczkom. Na początku września mieszkańcy Bordeaux postanowili się poddać, ale pod pewnymi warunkami. Poselstwo złożone ze stu notabli udało się do zaniku Montfer-rant. Karol VII odesłał bezlitośnie negocjatorów, którzy udawali tylko, że chcą pertraktacji. Domagał się bezwarunkowej kapitulacji. Artyleria braci Bureau znów zagrzmiała, czyniąc wyłomy w fortyfikacjach i naruszając potężne wieże. 5 października Camoys przyszedł do admirała de Bueila, który przedstawił mu bez ogródek żądania króla: okup w wysokości 100 tysięcy grzywien, zrzeczenie się wszystkich przywilejów przyznanych przez królów angielskich i wydanie dwudziestu notabli. 9 października seneszal i posłowie Bordeaux przybyli, by uklęknąć przed Karolem VII. Pozwolił on tym mieszkańcom, którzy nie chcieli być Francuzami, wyjechać do Anglii wraz z żołnierzami garnizonu. Niektórzy woleli udać się na wygnanie i zaokrętowali się z Anglikami 19 października. Królestwo było nareszcie wolne. Henrykowi VI pozostał już tylko port Calais. Karol Orleański mógł zastrugać najlepsze pióro i maczając je w złotym inkauście napisać: Więc widzę tych Anglików, jak są zadziwieni! Zatem raduj się, wolne Francji królestwo. Widzimy, że od Boga szczerze są znienawidzeni, gdyż nie ma odwagi ni mocy angielskie jestestwo. Myśleli zapewne, że ich dawne zuchwalstwo pokona cię i pogrąży w niewolnictwo, i bezprawnie przetrzymają prastare twe dziedzictwo. Lecz teraz Bóg o ciebie wojnę prowadzi po twej stronie staje; ich wielka pycha nikomu już nie wadzi, i Bóg Gujennę i Normandię na nowo ci daje. Stanowczo w poezji wiodło mu się lepiej niż w polityce! Co się tyczy Karola VII, kazał wybić medale z napisem: „Chwała i pokój tobie, Karolu, i sława wieczysta. Wściekłość twych wrogów została pokonana, a twa energia, dzięki natchnieniu Chrystusa i pomocy prawa, odbudowała królestwo, złamane niepowodzeniami". Medalami tymi udekorowano żołnierzy. Francja w 1461 r. w chwili śmierci Karola VII Calai S5- FLANDRIA (f Tournaift >v .•«..,'. : •'•ffRńcjif'' '"• "'"•>•.!* i '> . i ' .< " •»-', ,' .'j ; , ;, ••;,.&. ~ *''f -0 ':••,•/>*>. HiB ,W> ;- :TA ROZDZIAŁ 1 r.-< "* . .W Śledztwo oficjalne Guillaume Bouille był dyrektorem paryskiego kolegium Beauvais. Po wyzwoleniu miasta został rektorem uniwersytetu w Paryżu. Należał też do rady królewskiej. Również w jego przypadku Karol VII dokonał słusznego wyboru, gdyż Bouille, Francuz o niekwestionowanej lojalności, był człowiekiem nie tylko wybitnym, ale także bezinteresownym. Wiedza nie stłumiła jego uczuć ani religijności. Nigdy nie wierzył w winę Joanny i z łatwością domyślił się, jakie były prawdziwe przyczyny procesu. Podjął inicjatywę napisania memoriału „w celu głoszenia chwały Króla Francji i Domu Francuskiego", w którym można przeczytać, co następuje: „Z uwagi na honor bardzo chrześcijańskiego Króla nie należy przemilczać ohydnego wyroku, skandalicznego i obraźliwego dla Korony, wydanego przez owego biskupa Beauvais, który był wrogiem Króla, i co widać od razu, chciał pogrążyć Króla, naszego Pana. Jakaż to plama dla tronu królewskiego, gdy nasi przeciwnicy przekonują potomnych, iż Król Francji wziął do swej armii heretyczkę, odwołującą się do szatana...". Zapewne już zgromadził przekonujące zeznania, przesłuchawszy niektórych z doktorów uniwersytetu, którzy teraz byli jego podwładnymi i którzy mieli za co przepraszać. Ponadto zręcznym posunięciem z jego strony było skojarzenie honoru królewskiego z honorem Joanny, przy jednoczesnym wyrażeniu pragnienia, by anulowano wyrok. Z pewnością Karol VII od dawna chciał doprowadzić do rewizji procesu. Trzeba było tylko sprzyjającego zbiegu okoliczności. Zbyt dobrze znał ludzi Kościoła, aby nie wiedzieć, że nie lubią zmieniać zdania w kwestiach dotyczących wiary. Co 329 JOANNA D'ARC więcej, zamieszanie wokół Stolicy Apostolskiej, niepewność co do jej przyszłości doczesnej, czyniły wszelkie działanie nieefektywnym, przynajmniej w najbliższej przyszłości. Miał dwa powody życzyć sobie rewizji wyroku skazującego Joannę. Wierzył w jej niewinność i wiedział, że zawdzięcza jej tron i królestwo. Czuł się również wobec niej nieco winny, gdyż pośrednio przyczynił się do jej śmierci. Wreszcie jego lud - zwyczajni ludzie, z którymi spotykał się podczas swoich podróży i wypraw wojskowych i który kochał - czcił Joannę jak świętą. Tymczasem wbrew temu, co się mówi i pisze na jego temat, niewielu monarchów tak zbliżyło się do ludu. Wreszcie, jak zauważył Guillaume Bouillć, dobrze było wymazać tę plamę na honorze Domu Francuskiego. Wielu historyków uważa, że był to najważniejszy, jeśli nie jedyny motyw rewizji procesu. Ale oznacza to, że zapominają o tym, że jeśli książę pokona przeciwnika, przestaje być uzurpatorem! Triumf jego armii daje mu legitymizację. Dla Anglików Karol VII przestał być tak zwanym delfinem. Stał się prawdziwym królem, z którym negocjowano, aby przezwyciężyć beznadziejną sytuację. Myślę, że Karol VII żywił dla Joanny choćby odrobinę wdzięczności. W każdym razie, nie będąc teologiem, narażał się na atak ze strony Kościoła, powierzając Guillaume'owi Bouillć przeprowadzenie oficjalnego śledztwa. Chciał znać prawdę, zweryfikować swoje osobiste wrażenia po zapoznaniu się z aktami. Rozpoznajemy tu jego stałą cechę - ostrożność. Nie ustnie, lecz na piśmie wydał Guillaume'owi Bouillć polecenie przeprowadzenia śledztwa: „Ponieważ Joanna Dziewica została niegdyś ujęta i przetrzymana przez naszych dawnych wrogów i przeciwników, Anglików, i sprowadzona do tego miasta Rouen, a przeciwko niej wytoczono proces za sprawą niektórych osób do tego uprawomocnionych i delegowanych; w którym to procesie dokonali nadużyć i popełnili wiele błędów, tak że na skutek tego procesu doprowadzili do śmierci, niesłusznie i wbrew rozsądkowi, bardzo okrutnej; i dlatego że chcemy poznać prawdę o rzeczonym procesie i sposobie, w jaki wnioskowano i postępowano: domagamy się od was, nakazujemy i szczególnie przykazujemy, abyście się dowiedzieli i zaczerpnęli informacji dokładnie i starannie, jak to przebiegało; a informacje przez was zdobyte dostarczcie i przyślijcie, zamknięte i zapieczętowane, do nas i do osób z naszej Rady; a wraz z tym do wszystkich tych, o których dowiecie się, że będą mieli pisma, dokumenty i inne rzeczy związane z tą sprawą, nakłońcie ich wszystkimi możliwymi sposobami, jakie uznacie za słuszne, żeby wam je dali, abyście mogli je nam dostarczyć czy wysłać, abyśmy zobaczyli, co marny robić w tej sprawie...". Rozpoczęte śledztwo miało charakter oficjalny. Jednakże Guillaume'owi Bouillć przyznano rozszerzone uprawnienia, łącznie z prawem konfiskowa- / 330 Śledztwo oficjalne nią dokumentów bezprawnie przetrzymywanych przez osoby przesłuchiwane. Ten list pochodzi z 15 lutego 1450 roku. Kampania w Normandii jeszcze nie została zakończona, jako że decydująca bitwa pod Formigny odbyła się 15 kwietnia, a wyzwolenie Caen i Cherbourga nastąpiło kolejno 24 czerwca i 12 sierpnia. Wszelako, gdy Karol VII wkroczył do Rouen, zwycięstwo wydawało się pewne. Guillaume Bouillć energicznie zabrał się do dzieła. Przepytał różnych świadków 4 i 5 marca, następnie zredagował raport i przedłożył go królowi. Nie było to łatwe śledztwo, gdyż świadkowie, w większości francuscy „zaprzańcy", bali się mówić prawdę, choć byli objęci królewską amnestią. Do tych świadków należeli: Guillaume Manchon, notariusz trybunału, Jean Massieu, ksiądz z diecezji Rouen, czterej dominikanie: Martin Ladvenu, Isambard de La Pierre, Guillaume Duval i Jean Toutmouillć, a także Jean Beaupere, kanonik z Rouen, który na nieszczęście dla siebie znalazł się przejazdem w mieście. Przesłuchanie Guillaume'a Manchona było bardzo ważne i zapewne dlatego zajęło cały dzień - 4 marca. Był on bardziej wymowny i przyjazny wobec Joanny niż pozostali świadkowie. A przede wszystkim, jako notariusz--protokolant wyznaczony przez biskupa Pierre'a Cauchona, był obecny podczas całego procesu, sporządził sprawozdanie, rejestrował pytania sędziów i odpowiedzi Joanny. Był wprowadzony w procedurę obraną przez biskupa, wiedział o nadużyciach i starannie ukrywanych błędach, o incydentach i okolicznościach, jakie przemilczano, a nawet o oszukańczych manewrach Pierre'a Cauchona. Guillaume Manchon jednak był zakłopotany. Bał się skompromitować, powiedzieć zbyt wiele, jednak Guillaume Bouillć naciskał go mocno, więc, chcąc nie chcąc, Manchon wydusił z siebie kilka prawdziwych i ważnych informacji. Ujawnił wiele nieprawidłowości. Wskazał nawet, że przekład protokołu na język łaciński, przypisywany Thomasowi de Courcellesowi, nie zawsze był zgodny z oryginałem. Jean Massieu, dziekan w Rouen i proboszcz parafii Saint-Maclou, mianowany przez Pierre'a Cauchona, nie był duchownym godnym polecenia. Niegdyś był skazany za jakąś niejasną aferę pieniężną, a ponadto ścigany prawem za złe prowadzenie się, co nie przeszkodziło mu później zostać kanonikiem w Rouen - również przy poparciu Cauchona. Guillaume'a Bouillć nie interesowała jednak jego wątpliwa przeszłość, ale fakt, że Massieu został wyznaczony na woźnego w procesie Joanny. Z tego tytułu miał obowiązek doprowadzać oskarżoną na rozprawy. Nie był on zresztą zupełnie nieczuły. Wszedł w konflikt z katami. Oburzała go postawa niektórych sędziów, biskupa i oskarżyciela Joliveta. Mówił o warunkach, w jakich Joannę więziono, o zniewagach i upokorzeniach, jakie musiała znosić, o stronniczości biskupa i nienawiści Anglików. 331 JOANNA D'ARC Zeznania czterech dominikanów były mniej więcej takie same. Martin Ladvenu przyjął spowiedź Joanny przed jej męczeńską śmiercią, a Isambard de La Pierre towarzyszył jej do placu Vieux-Marche aż do samego stosu. Lepiej od innych wiedzieli, jak było z jej aktem wyrzeczenia się i dlaczego wróciła do stroju męskiego, o niecnym podstępie biskupa, który chciał ogłosić ją za odstępczynię i wysłać na śmierć. Jean Beaupere, pyszałkowaty wykładowca Uniwersytetu Paryskiego, lekceważący tę wiejską dziewczynę, która awansowała na wodza wojskowego, tę analfabetkę, która chciała się równać ze znamienitymi doktorami z Paryża, nie wybaczył jej, że przepowiedziała porażkę Anglików, to znaczy kres jego własnych ambicji, a także ambicji jego przyjaciół. Uparcie negował misję Joanny i oświadczył z przekąsem, że była tak „delikatna" jak kobieta i że nie wierzył w bajki, które opowiadała. Nie okazał ani żalu, ani współczucia! W oczach Guillaume'a Bouille był wzorem asesorów Pierre'a Cauchona. Jego postawa nawet wzmocniła zeznania innych świadków. Teraz komisarz śledczy mógł stanowczo powiedzieć królowi, że: - podczas procesu Joanny popełniono wiele poważnych uchybień prawnych; - sam proces prowadzony był na rozkaz Anglików i na ich koszt; - wyrok śmierci ogłoszony przez Cauchona był spowodowany wyłącznie faktem, że Joanna wróciła do męskiego stroju, co było zaplanowane i sprowokowane przez biskupa i jego wspólników; - protokół z procesu został sfałszowany; - nie odwołano się do papieża, czego domagała się oskarżona, a jest to jaskrawe pogwałcenie prawa. Z tych przyczyn i jeszcze innych, które należało podać, skazanie Joanny było niesłuszne i powinno zostać anulowane bez żadnych trudności. Jednakże to anulowanie nie było takie oczywiste, a nawet stwarzało pewien kłopot, niezależnie od tego, że król naprawdę tego pragnął. Ponieważ rzecz dotyczyła procesu kościelnego, nie powinni byli o nim rozstrzygać prawnicy świeccy. Tylko papież mógł dokonać kasacji wyroku inkwizycyjnego przez wydanie bulli. Fakt, że w istocie był to proces polityczny, nie zmieniał tu niczego. Spryt Anglików polegał na tym, że właśnie Cauchona obarczyli zadaniem wyeliminowania Joanny i zniesławienia jej. Zapłacili mu za to hojnie, ale ta obciążająca okoliczność była pozornie pozbawiona wartości. Proces, jeśli wierzyć protokołowi, był bez zarzutu, nie do podważenia. Joanny nawet nie torturowano. Jej zeznania wydają się spontaniczne. Formuła wyrzeczenia się, dołączona do akt, nie pozwalała żywić żadnych wątpliwości co do jej winy. Wydano wyrok na heretyczkę i odstępczynię. I nawet ostatni dokument (protokół z posiedzenia z 7 czerwca 1431 roku) dowodził, że 332 Śledztwo oficjalne rozczarowana swoimi głosami wyparła się ich i odrzuciła je in extremis*. To był naprawdę wspaniały proces, prowadzony ręką mistrza. To wyjaśnia, w pewnej mierze, dlaczego pierwsze zabiegi w Rzymie nie dały wyników. Jednak wśród kardynałów był pewien Francuz, który miał odegrać decydującą rolę w rehabilitacji Joanny - kardynał d'Estouteville. Benedyktyn, doktor prawa kanonicznego, był jednym z głównych doradców papieża Eugeniusza IV, który mianował go kardynałem Saint-Martin-des--Monts. Był on bratem Louis'a d'Estouteville'a, obrońcy Mont-Saint-Mi-chel, a poprzez swoją babkę po kądzieli, siostrę Karola V, spokrewniony był z rodziną królewską. Po śmierci Eugeniusza IV w 1447 roku zachował swoje funkcje i wpływ na Mikołaja V. Poparł energicznie jego starania, zmierzające do odnowienia władzy Stolicy Apostolskiej, kwestionowanej podczas soboru w Bazylei. Kardynał d'Estouteville wiedział wszystko o procesie Joanny d'Arc. Wnioski Guillaume'a Bouillć potwierdzały jego własną opinię o sędziach z Rouen. Zresztą czterej spośród nich, najbardziej zawzięci wobec Joanny, wykazali się zuchwalstwem i wrogością w stosunku do Eugeniusza IV. Byli to właśnie Thomas de Courcelles, Guillaume Erard, Nicolas Midi i Jean Beaupere. Wyrażali oni poglądy Uniwersytetu Paryskiego. Mikołaj V, który kontynuował dzieło swego poprzednika, nie mógł ufać kolegium teologów, którzy chcieli podporządkować papieża swojemu dyktatowi. Tak więc sprawa Joanny była pośrednio, ale ściśle, związana z walką o wpływy między Rzymem a Paryżem. Mikołaj V, rozumiejąc doniosłość procesu rehabilitacyjnego Dziewicy, postanowił 13 sierpnia 1451 roku wysłać Guillaume'a d'Estouteville'a jako legata do Francji. Wydawało mu się rzeczą stosowną i niezbędną zmazać tę plamę z tronu Karola VII. Restauracja królestwa Francji, najstarszej córki Kościoła, szła w parze z restauracją Stolicy Apostolskiej. Kardynał d'Estouteville udał się do Tours w lutym 1452 roku. Spotkał się kilkakrotnie z królem, by się naradzić, jaką procedurę należy obrać. W kwietniu wyruszył do Rouen. Towarzyszyli mu dwaj wybitni doradcy prawni, oddani mu do dyspozycji przez Mikołaja V - Paul Pontanus i Theo-dore de Loliis. Ponieważ chodziło o proces inkwizycyjny, nie można było uczynić nic bez współudziału wielkiego mistrza. Nie był nim już Graverent, ale Jean Brehal. Był zbyt prawy i zbyt wiele wiedział o ludziach związanych z uniwersytetem, aby wierzyć w winę Joanny. Kardynał d'Estouteville nie miał zatem żadnych trudności, by go przekonać, że powinien zająć się całą sprawą. * W obliczu śmierci (red.). ROZDZIAŁ 2 Śledztwo kościelne Jean Brćhal spotkał się w Rouen z Guillaume'em d'Estouteville'em. Obaj prałaci porozumieli się szybko co do procedury, jaką należy obrać. Śledztwo prowadzone przez Guillaume'a Bouille mogło mieć tylko walor orientacyjny. Nie liczyło się tak naprawdę, przynajmniej jeśli chodzi o wnioski wyciągnięte przez jego autora. Mimo to jednak stanowiło, pod względem materiału, doniesienie w należytej postaci. Za takowe miało zostać uznane przez trybunał inkwizycyjny i posłużyło jako pewnego rodzaju punkt wyjścia nowego procesu. Procedura inkwizycyjna przewidywała śledztwo w kwestii zarzucanych czynów. W zależności od jego wyniku miał się rozpocząć prawdziwy proces, zakończony ogłoszeniem wyroku. Biskup Cauchon zresztą respektował te dwa etapy prawne: proces wstępny i proces zwyczajny, jako że odstępstwo od wiary było przedmiotem osobnego procesu. Brehal i d'Estouteville obarczeni byli bardziej delikatną misją, niż to się wydawało. Mieli oni wyświetlić całą prawdę o sprawie, która odbyła się przed dwudziestoma laty (1430-1431), i to na podstawie zeznań, które należało wydobyć z dawnych sędziów. Wielu z nich już nie żyło. A ci, którzy żyli, nie byli skorzy do ich składania. Skądinąd dobrze znana solidarność skłaniała ich do wzajemnego oczyszczania się i obciążania tych, którzy już nie żyli. Te przeszkody nie powstrzymały obu duchownych. Opracowali oni prowizoryczny kwestionariusz, odnoszący się do dwunastu artykułów. Obejmowały one: 334 Śledztwo kościelne - uległość biskupa Pierre'a Cauchona wobec żądań Anglików, jego nienawiść do Joanny i prześladowań, jakim ją poddał; - wezwanie przez niego, z pominięciem Kościoła, księcia Burgundii i Jana Luksemburskiego do wydania Joanny w imieniu króla Anglii, i negocjowanie z nimi jej wykupienia; - to, że biskup, aby przypodobać się Anglikom, a bez znajomości religijnego tła sprawy, kazał osadzić Joannę w więzieniu świeckim, podczas gdy istniały więzienia kościelne, w których błądzący w wierze powinni być przetrzymywani; - działanie biskupa poza granicami swej władzy; Joanna twierdziła to wielokrotnie; - fakt, że Joanna była dobrą katoliczką, regularnie się spowiadała i uczestniczyła w nabożeństwach; jej śmierć była manifestacją jej wiary; - protest Joanny przeciwko zdaniu się na Kościół i papieża; jej zeznania pochodziły w sposób oczywisty z dobrej inspiracji; - złe interpretowanie przez Joannę określenia „Kościół walczący"; sądziła ona, że chodzi nie o wspólnotę wiernych, lecz o zgromadzenie duchownych, z których składał się trybunał, a którzy byli zwolennikami Anglików; - motywy, dla których posłano ją na śmierć zamiast zabiegać o jej nawrócenie, po tym, gdy została zmuszona do ponownego założenia stroju męskiego; - motywy, dla których skazano ją jako odstępczynię, podczas gdy zgodziła się zdać na Kościół; - gorliwość, z jaką ci sędziowie wysłali na stos dobrą katoliczkę; - powszechną wiedzę o tych faktach. Śledztwo rozpoczęło się 2 maja 1452 roku przesłuchaniem Guillaume'a Manchona, w obecności kardynała d'Estouteville'a i wielkiego inkwizytora Jeana Brehala. Guillaume Manchon już był przesłuchiwany przez Guillau-me'a Bouille' w 1450 roku. Teraz był ostrożniejszy i odpowiedział tylko na dwanaście pytań. Oczywiście obarczał całkowicie odpowiedzialnością zmarłego biskupa Cauchona, podkreślając warunki, w jakich Joanna przetrzymywana była w więzieniu świeckim i pod strażą czterech żołnierzy angielskich; podkreślał też, że Joanna bała się rozbierać w obecności tych łajdaków, wybranych na chybił trafił wśród najgorszych żołdaków. Ale w kwestiach najistotniejszych powołał się, z ostrożności, na „ekspertów", odwołał się do „prawa" i do przebiegu procesu. Wskazał jednak, że Jean Lohier wycofał się z trybunału, ponieważ nie mógł osądzać sprawiedliwie. Oświadczył także, iż Jean de La Fontaine musiał uciekać, ponieważ próbował oświecić Joannę w kwestii dwóch Kościołów. Dodał, że dwóch innych protokolantów, „ukrytych niedaleko stąd", zapomniało zapisać usprawied- 335 JOANNA D'ARC liwienia oskarżonej i że sędziowie próbowali na próżno skłonić go do pominięcia tych samych fragmentów. Było rzeczą jasną, że to mętne zeznanie nie oddawało całej prawdy. Pierre Miguet, profesor teologii, podkreślił, że uznając Joannę za here-tyczkę, chciano rzucić cień na króla Francji. Wyraził zastrzeżenia co do objawień Joanny. Co się zaś tyczy reszty, również odwołał się do prawa, aby uniknąć kompromitacji. Wszelako, na temat noszenia stroju męskiego przez kobietę, uważał, że nie ma w tym herezji i że ten, kto wyda wyrok tylko z tego powodu, powinien ponieść karę „oko za oko". Isambart de La Pierre, nazywany Bardin w protokole procesu, wypowiadał się nieco jaśniej. Oskarżył biskupa Cauchona o to, że przykuł Joannę łańcuchem i że zakazał rozmawiania z nią bez pozwolenia promotora Be-nedicite lub jego samego. Uważał, że była dobrą i prawdziwą katoliczką i opowiadał o jej śmierci, przytaczając wzruszające szczegóły: „Kiedy rozpalono ogień, błagała mnie, abym zszedł z krzyżem i pokazał go jej: i tak uczyniłem". Zarazem jednak wyraził zastrzeżenia co do jej szczerości, kiedy mówiła o sobie samej. Twierdził, że doradzał jej, by zdała się na sobór powszechny (który obradował w Bazylei), a Cauchon jakoby się oburzył, krzycząc: „Zamilcz, do diabła!". Potwierdził, że chciała odwołania się do władzy papieskiej. I oświadczył, że wróciła do męskiego stroju po to, by obronić się przed gwałtem. Pierre Cusąuel, mieszczanin z Rouen, widział Joannę w więzieniu, w żelaznych kajdanach i przykutą długim łańcuchem do belki. Zamówiono u niego żelazną klatkę, którą dla niej przeznaczono, ale nie wiedział, czy była w niej zamknięta. Pracował na zamku w Rouen dla swojego mistrza Anglika Johna Sona. Joanna powiedziała mu, dlaczego nosiła męski strój. Martin Ladvenu chętnie przyznał, że proces prowadzono z zamiarem oczernienia króla Francji, „gdyż zadał się z czarownicą". Jednak w innych kwestiach powołał się na prawo, ograniczając się tylko do stwierdzenia, że opinia publiczna uważała Joannę za dobrą chrześcijankę. Nic innego nie dało się z niego wyciągnąć. Zasłaniał się powagą sprawy. Uznał przecież, że przyjmując Eucharystię, płakała i wykazywała niesłychaną pobożność. Naciskany przez prowadzących śledztwo, przyznał także, iż noszenie stroju męskiego było Jednym z motywów jej skazania", co było dwuznaczne. Na tym przesłuchanie przerwano. Kwestionariusz był niejasny i za obszerny; zbyt wiele oferował możliwości uniknięcia odpowiedzi. Zresztą kardynał d'Estouteville musiał wyjechać z Rouen z powodu swej misji. Scedował obowiązki na Philiberta de La Rose'a, skarbnika kościelnego w Rouen, a na promotora wyznaczył Guillaume'a Prevosteau. Za zgodą Jeana Brehala nakreślono nowy plan. Był o wiele bardziej szczegółowy i zawierał dwadzieścia siedem rubryk, które można przedstawić następująco: 336 Śledztwo kościelne 1. Ponieważ Joanna udzieliła pomocy królowi Francji i zwalczała Anglików, nienawidzili jej z całego serca i pragnęli jej śmierci. 2. Ponieważ z rąk Joanny doznali wiele klęsk, obawiali się jej bardzo i doszli do wniosku, że jej śmierć uwolni ich od tego strachu. 3. Sprowadzili ją do Rouen pod pretekstem, że chcą ją osądzić, uwięzili w zaniku i pogróżkami albo w inny sposób powołali ją przed sąd kościelny. 4. Sędziowie, promotor procesu i inne ważne osobistości nie mogli jej spokojnie osądzić z powodu pogróżek ze strony Anglików; gdyby nie chcieli się ugiąć, mogli się narazić na wielkie niebezpieczeństwo, a nawet śmierć. 5. Notariusze-protokolanci nie mogli wiernie zapisywać zeznań Joanny, ponieważ znajdowali się pod presją. 6. Zabroniono im pisać to, co mogło ją usprawiedliwiać, zmuszano ich także do dodawania odpowiedzi, których nie udzieliła. 7. Wśród tych zastraszonych ludzi nie znalazła się ani jedna osoba, która ośmieliłaby się jej bronić czy doradzić jej sensownie - osoby, które opowiedziałyby się choćby częściowo za Joanną, ryzykowały życiem. Anglicy chcieli je utopić. 8. Joanna została osadzona w świeckim więzieniu i była przykuta łańcuchem, a strzegli jej Anglicy; nie wolno było z nią rozmawiać, aby nie mogła się tłumaczyć. 9. Ponieważ miała zaledwie dziewiętnaście lat, nie znała prawa ani procedury, nie była więc zdolna do obrony. Nie dano jej ani doradcy, ani spowiednika. 10. Działając na jej zgubę, Anglicy udawali się w nocy pod jej więzienie. Naśladowali głosy, które się jej objawiały, i mówili, że jeśli chce uniknąć śmierci, nie powinna się podporządkować Kościołowi. 11. Sędziowie, którzy chcieli przyłapać ją na jakimś występku, osaczali ją podstępnymi pytaniami, których znaczenie nie zawsze było dla niej jasne. 12. Mnożyli przesłuchania, mając nadzieję złamać jej opór i wydobyć z niej jakieś słowo, które pozwoli ją skazać na śmierć. 13. Podczas procesu i kiedy indziej oświadczała wielokrotnie, że jest gotowa odciąć się od swoich uczynków i słów, które duchowni uważali za niewłaściwe. 14. Wielokrotnie stwierdziła, że poddaje się Kościołowi i papieżowi. 15. Oświadczenia Joanny dotyczące jej poddania się Kościołowi Anglicy i ich poplecznicy zastąpili kłamstwami, które sami sfabrykowali. 16. Joanna nigdy nie powiedziała, że wyrzeka się osądu Kościoła, nawet walczącego. 17. W tych przypadkach, w których mogłoby się wydawać, że jednak odrzuca osąd Kościoła walczącego, było oczywiste, że nie używała tego 337 JOANNA D'ARC wyrażenia we właściwym znaczeniu; sądziła, że chodzi o tych sędziów, którzy byli poplecznikami Anglii. 18. Protokół z tego niby-procesu, początkowo sporządzony w języku francuskim, został niedokładnie przetłumaczony na łacinę, sfałszowany i sfabrykowany na skutek kłamliwych dodatków. 19. Rzekomy proces i wyrok są bezwartościowe, ponieważ sędziowie nie mieli swobody działania. 20. Z powyższego wynika, że zeznania popsuto i zniszczono w wielu częściach, niedokładnie zapisanych. 21. Proces powinien zostać uznany za niebyły i niesprawiedliwy z powodu pogwałcenia prawa i niekompetencji sędziów. 22. Proces powinien zostać uznany za niebyły i niesprawiedliwy, ponieważ Joanna nie miała ani obrońców, ani możności obrony z pogwałceniem prawa naturalnego. 23. Chociaż pozwolono jej przyjąć komunię, skazano ją na spalenie jak heretyczkę. 24. Zanim sąd cywilny wydał wyrok, Anglicy poprowadzili ją na miejsce straceń. 25. Joanna zachowywała się jak prawdziwa katoliczka i święta, stale i w godzinie śmierci wykrzykująca imię Jezusa do ostatniego tchu, co wycisnęło łzy nawet z oczu Anglików. 26. Anglicy postępowali tak wobec Joanny, ponieważ się jej obawiali i dlatego, że była po stronie króla chrześcijańskiego, a oni starali się go zdyskredytować. 27. Wszystko to, co powiedziane powyżej, jest powszechnie wiadome. Przesłuchanie kontynuowano na nowych podstawach. Jean Brćhal i Phi- libert de La Rosę z pewnością ubolewali z powodu śmierci wielu ważnych świadków. Biskup Pierre Cauchon zmarł nagle, w 1442 roku, gdy golił go cyrulik. Spoczywał w katedrze w Lisieux, w pięknym grobowcu pod posągiem, który kazał sobie wyrzeźbić jeszcze przed śmiercią. W zamian za łakomy kąsek, jakim było arcybiskupstwo Rouen, które miało być nagrodą od Anglików za skazanie Joanny. Ciało Jeana d'Estivet, zwanego Benedi-cite, promotora procesu, znaleziono w ścieku. Nicolas Midi zaraził się trądem; umieszczono go w leprozorium, a w drodze łaski pozwolono nadal pobierać dochód z kanonii. Wszyscy oni byli, w różnej mierze, animatorami procesu i rzeczywiście ponosili za niego odpowiedzialność. Ale prowadzący śledztwo mieli i tak pod ręką kilka osób, których sumienie nie było czyste: na przykład Beaupere'a i Thomasa de Courcelles. Po przestudiowaniu protokołu procesu wiedzieli już, czego mają się trzymać. 8 maja (1452) zeznawał przed nimi ksiądz Nicolas Taąuel. Pomagał on dwóm notariuszom-protokolantom. Rzecz dziwna, nie potwierdził, że jego 338 Śledztwo kościelne koledzy i asesorzy poddawani byli naciskom i że im grożono. Nie wiedział nic o atmosferze strachu, w jakiej jakoby odbywał się proces. Biskup nie pozwalał zapisywać tylko tego, co nie było bezpośrednio związane z procesem. Taąuel nie miał też zdania na temat prawomocności procedury. Nie powoływał się ani na prawo, ani na autorytet sędziów. Zasygnalizował tylko, że Nicolas Loiseleur został przez Anglików nazwany zdrajcą, ponieważ płakał, żegnając się z Joanną przed jej egzekucją. Taąuel nie był obecny na placu Vieux-Marche, zgodził się jednak powiedzieć, że nie stwierdził u Joanny niczego, co nie byłoby katolickie i święte. Zeznanie Pierre'a Bouchiera, proboszcza z Bourgeauville, nie było bardziej przekonujące. Wszelako oznajmił on, że istniały trzy klucze, którymi otwierano celę Joanny: jeden mieli Anglicy, drugi - zastępca inkwizytora, Le Maitre, trzeci - promotor Jean d'Estivet. Na skutek tej fikcji prawnej Joanna miała się znajdować w więzieniu kościelnym, a w istocie znalazła się w więzieniu świeckim! Nie zaprzeczył, że Joanna odwołała się do papieża. Dodał, że dziesięć tysięcy osób, w większości zapłakanych, było świadkami jej męczeństwa. Przypadek Nicolasa de Houppeville'a był szczególny, ponieważ ze wszystkich asesorów Cauchona był on jedynym, który sprzyjał Joannie. Oświadczył, że większość sędziów zasiadała w trybunale z własnej woli, a pozostali działali ze strachu. Niektórym grozili Anglicy, na przykład bratu Isambardowi de La Pierre. Powiedział także, że biskup Cauchon odrzucał brutalnie poglądy, które mu nie odpowiadały. On sam, Houppeville, miał za długi język. Gdy ktoś na niego doniósł, znalazł się w więzieniu. Uwolniono go po interwencji opata Fecamp. Ocenił proces jako rozmyślne prześladowanie oskarżonej, uwarunkowane emocjami. Potwierdził, że przesłuchania były przesadzone, usiane pułapkami. Jako pierwszy ze świadków przyznał on, że wytrzymałość Joanny była skutkiem wsparcia sił nadprzyrodzonych. Jego zeznanie wniosło niewiele nowych elementów, ale miało tę zaletę, że było szczere. Jean Massieu, który pełnił funkcję woźnego w czasie procesu, mógł wypowiadać się swobodnie, ponieważ ani nie sądził oskarżonej, ani nie formułował opinii o jej winie. Rozwinął szerzej zeznania, które złożył przed Guillaume'em Bouille. Choć powstrzymał się od wyrażania poglądów na temat uchybień w procedurze, podkreślił dwie kwestie: - nacisków, jakie wywierali Cauchon i Anglicy na trybunał; - sposobu, w jaki Joannę zmuszono do ponownego założenia stroju męskiego po tym, jak wyrzekła się swoich poglądów (ubranie kobiece zabrali jej siłą strażnicy, jednocześnie podkładając ubranie męskie). On także podkreślił brutalne postępowanie Guillaume'a Erarda, który domagał się, aby Joanna podpisała rewers wyrzeczenia się, podczas gdy ona 339 JOANNA D'ARC chciała wiedzieć, jakie ma on znaczenie, a nawet domagała się wstępnego przesłuchania przez duchownych. Był to fakt niezmiernie doniosły. Jean Massieu przytoczył słowa tegoż Erarda wymierzone w Dom Francji, który ten uznał za skalany herezją. Kanonik Nicolas Caval był wyjątkowo lakoniczny. Oświadczył, że nic nie wie, nie ma zdania w żadnej kwestii i powołał się na prawo. Guillaume du Dćsert, również kanonik z Rouen, przyjął taką samą postawę. Powiedział jednak, że Joanna śmiała się, kiedy podpisywała rewers wyrzeczenia się i że pewien Anglik zarzucił biskupowi zbytnią pobłażliwość. Caval był jednym z najlepszych przyjaciół Pierre'a Cauchona i wykonawcą jego testamentu. Stąd jego zakłopotanie. Notariusz-protokolant Guillaume Manchon potwierdził swoje wcześniejsze zeznania. Wybielając własne postępowanie, rozwodził się nad tym, że odmówił dokonania zmian w niektórych fragmentach protokołu. Podkreślił również ostre zarzuty biskupa Cauchona wobec Jeana de La Fontaine'a, Martina Ladvenu, zastępcy inkwizytora Le Maitre'a, Isambarda de La Pierre i Jeana Lohiera. Jego zeznanie było ogólnie korzystne dla Joanny, jednak powstrzymał się od ujawnienia pewnych szczegółów. Pierre Cusąuel, mieszczanin z Rouen, był przesłuchany ponownie. Opisał żelazną klatkę, kajdany i łańcuch, przyczepiony do grubej belki. Był interesujący dla prowadzących śledztwo, albowiem mimo iż był „zaprzań-cem" (pracował dla Anglików), wyrażał poglądy umiarkowane, starając się odkupić swoje grzechy. To on przytoczył refleksję Jeana Tressarta, sekretarza króla Anglii, po egzekucji Joanny: „Wszyscy jesteśmy zgubieni; spaliliśmy świętą". Dominikanin Isambard de La Pierre wykazał więcej odwagi niż na procesie. Ten nieśmiały człowiek porzucił swoją zwykłą rezerwę. Podzielił sędziów Joanny na cztery kategorie: - tych, którzy byli zdecydowanie po stronie angielskiej; - tych, którzy działali z chęci zemsty (niektórzy doktorzy angielscy); - tych, którzy działali z pobudek materialnych; - tych, którzy się bali, jak na przykład zastępca inkwizytora (i on sam). Oświadczył, że procesem w rzeczywistości kierował kardynał Anglii, hrabia Warwick i kilka innych osób, których nie chciał wymienić. Mówił, że Joanna zgodziła się odwołać do soboru powszechnego i do papieża, i że biskup Cauchon nie nadał biegu temu odwołaniu. Zakazał nawet odnotowania tego odwołania w protokole. A Joanna krzyknęła: „Ach! Zapisujecie wszystko, co jest przeciwko mnie, a nie chcecie napisać tego, co jest za mną". Powiedział, że przesłuchania trwały trzy godziny przed południem i kontynuowano je po południu. Archidiakon Rouen, Andre Marguerie, wyróżnił się surowością wobec 340 Śledztwo kościelne Joanny. Umniejszał jednak swoją rolę, nie wycofując się całkowicie ze swych poglądów, i podtrzymał poprzednie oświadczenie, że jego zdaniem oskarżona nie miała zamiaru poddać się ani biskupowi, ani nikomu innemu, gdyż uważała, że zależna jest tylko od Boga. Przyznał, że została niesłusznie skazana; udawał, że nie pamięta, iż uznał ją za heretyczkę, dlatego że nie chciała się podporządkować Kościołowi. Richard de Grouchet, kanonik z Sauchay w diecezji Lisieux, wyraził taki sam pogląd jak Marguerie. Wiele mówił o naciskach, jakim poddawani byli asesorowie, i o ostrych zarzutach, ze strony biskupa Cauchona i Jeana Beaupere'a. Podkreślił także, że odpowiedzi Joanny były trafne, a jej pamięć zdumiewająca. Przytoczył opinię opata Fćcamp, który oznajmił, iż nawet wybitny teolog mógłby się potknąć przy niektórych z tych pytań. Pierre Miget, przeor z Longueville-Giffard, podważył pogląd, że na procesie panowała atmosfera strachu i nacisku. Mówił jednak, iż wydał się podejrzany kardynałowi Anglii, gdyż okazywał Joannie wyrozumiałość: po jego wystąpieniach w protokole nie pozostał żaden ślad! Zaprzeczając samemu sobie stwierdził, że nikt nie ośmieliłby się wziąć w obronę oskarżonej albo nawet jej doradzać. Uznał, iż wyrok był niesprawiedliwy, dlatego że Anglicy nienawidzili Joanny. Jego zdaniem Joanna mówiła wiele o swoich głosach. Chociaż często odpowiadała mądrze, była, jego zdaniem, tak naiwna, że uważała, iż zostanie zwolniona po zapłaceniu okupu. Było to zeznanie umiarkowane, podyktowane nie głębokim przekonaniem, lecz tchórzostwem. Martin Ladvenu, ksiądz, nie zawahał się określić Joanny jako heretycz-ki, ale rano, przed kaźnią, wyspowiadał ją i dał jej Eucharystię za pozwoleniem biskupa. Przyznał, że była dobrą chrześcijanką, pobożną i skruszoną. Jednak w kwestii tła procesu i uchybień proceduralnych powoływał się na prawa. Nie przeszkodziło mu to stwierdzić, że pewien możnowładca angielski próbował zgwałcić Joannę po tym, jak wyrzekła się swoich poglądów, co było usprawiedliwieniem faktu, że wróciła do stroju męskiego... Jean Lefevre, biskup Demetriade, bez wahania wydał Joannę władzom świeckim. Było mu trudno temu zaprzeczyć. Powiedział jednak, że nie protestowała przeciwko poddaniu się Kościołowi, ale wyraził umiarkowane zastrzeżenia co do objawień. Podkreślił, że przesłuchania trwały długo i były skomplikowane, a Joanna zręcznie unikała pułapek. W pozostałych kwestiach powoływał się na prawo. Dom Thomas Marie oświadczył, że ani proces, ani wyrok nie są prawomocne, skoro nie było swobody wyrokowania. Jego zdaniem niektórzy sędziowie zostali opłaceni; inni się bali. Według niego Anglikami powodował zabobonny lęk. 341 JOANNA D'ARC Jean Riąuier, proboszcz z Heudicourt, nie brał udziału w procesie, ale prawdopodobnie był na kilku posiedzeniach i kaźni Joanny. Podkreślił, że odpowiadała tak dobrze, jak uczyniłby to każdy z tych doktorów, którzy ją przesłuchiwali. Był przekonany, że większość sędziów kierowała się strachem. Zakończył, przypominając łzy i refleksję Jeana Alespee po egzekucji; „chciałbym, aby moja dusza znalazła się tam, gdzie, jak sądzę, przebywa dusza tej kobiety". Inkwizytor Jean Brćhal dowiedział się wystarczająco wiele, aby orzec, iż proces był nieważny, zepsuty poważnymi uchybieniami i oczywistą stronniczością. Milczenie, uniki, zakłopotane wyjaśnienia dawnych sędziów umocniły go w tym przekonaniu. Mówili niewiele, ale dość, by oświecić Jeana Brehala, jeśli jeszcze tego potrzebował. Nie oczekiwał zresztą niczego więcej od tych świadków - tchórzliwych i nie mających odwagi przyznać, że jest im wstyd. W każdym razie - i można to wyczytać z dwudziestu siedmiu artykułów kwestionariusza, z którego korzystał - Joanna była nie tylko, jego zdaniem, niewinna, ale i święta. Opinię tę podzielał kardynał d'Estouteville, który udzielił odpustu uczestnikom procesji zorganizowanej 8 maja przez mieszkańców Orleanu dla upamiętnienia Joanny. Brehal, w towarzystwie Guillaume'a Bouille, udał się na zamek de Cissay, gdzie rezydował Karol VII. Poinformował króla o wynikach śledztwa i procedurze, jaką należy obrać. Następnie zredagował Summarium, które przedstawiało całą sprawę (o czym świadczy sam tytuł), w którym rozpatrzył każdy z artykułów aktu oskarżenia, figurujących w protokole z procesu, jak również opinie sędziów na temat każdego z tych artykułów. Dokument ten posłano wielu znanym z roztropności teologom i znawcom prawa kanonicznego, zwłaszcza do Thomasa Basina, biskupa Lisieux (który później napisał historię panowania Karola VII), biskupów Avranches, Mans i Perigueux. Brehal radził się wielu profesorów Uniwersytetu Paryskiego i niemieckiego dominikanina Leonarda de Brienthala. Te wstępne konsultacje były częścią procedury kościelnej. Stanowiły podstawę wniosku o anulowanie, który miano przedstawić papieżowi. Ten ostatni, z tytułu swego autorytetu, był w istocie jedynym uprawnionym do wyrażenia zgody na rewizję procesu. Opinie sformułowane przez tak wielu wybitnych doktorów były więc rękojmią prośby skierowanej do Stolicy Apostolskiej. Sprawa zapowiadała się jak najlepiej, tym bardziej że kardynał d'Estouteville wrócił do Rzymu. W takich delikatnych sprawach Kościół zawsze wykazuje nadzwyczajną ostrożność, decydując o kasacji wyroku, jeśli wygląda na zgodny z obowiązującymi regułami, wydanego przez biskupa czy też areopag doktorów. Mimo to czas dzielący prośbę od wydania bulli papieskiej wydaje się w tym przypadku bardzo długi: 1452-1455. Przypuszcza się na ogół, że Mikołaj V 342 Śledztwo kościelne wahał się, czy wydać bullę. Nie ma jednak na to mocnych argumentów. W rzeczywistości sprawie Joanny d'Arc został nadany bieg, a kardynałowi d'Estouteville nie udzielono odmowy. Uwagę papieża pochłaniała rozpaczliwa sytuacja w Konstantynopolu. Mehmet U, sułtan turecki, oblegał miasto od początku kwietnia (1453). Zostało ono wzięte szturmem 29 maja. Ostatniego cesarza, Konstantyna XI, znaleziono martwego, z bronią w ręku. Dowiedziano się, że sułtan kazał go ściąć i że obnosił jego głowę w charakterze trofeum. Bazylikę świętej Zofii przekształcono w meczet, a Turcy, upojeni zwycięstwem, masakrowali ludność, nie oszczędzając kobiet ani dzieci. Cesarstwo Wschodnie przestało istnieć. Mikołaj V był jedynym, który mógł docenić powagę sytuacji. Pojął, że chrześcijaństwo Zachodu utraciło swój ostatni bastion broniący go przed islamem. Papież poświęcał wszystkie siły na zorganizowanie krucjaty i spotykał się z odmową ze strony panujących Europy, przedstawianą jako mgliste obietnice. Karol VII właśnie odzyskiwał Gujennę i przygotowywał się do zdobycia Bordeaux. Henryk VI tylko się modlił. Jedyną pozytywną odpowiedź papież uzyskał od Wielkiego Księcia Zachodu. Filip Dobry entuzjazmował się tym, że weźmie krzyż i stanie na czele międzynarodowej armii, ruszając na Konstantynopol. W tym czasie sprawa Joanny d'Arc nie posunęła się naprzód. Jednak Jean Brćhal złożył nową prośbę do Mikołaja V i dopiero to posunięcie zostało uwieńczone powodzeniem. Suplika nie była bezosobowa, ale sformułowana w imieniu Isabelle Romee oraz Pierre'a i Jeana d'Arc. Było to o wiele zręczniejsze; lepiej, że suplikę wystosowała rodzina Joanny, niż gdyby to uczynił król Francji czy inny autorytet zainteresowany sprawą. Oczywiście król miał lepsze powody, by dążyć do anulowania wyroku, jako że pośrednio dotyczył on jego osoby. Jednak prośba złożona w jego imieniu nadawała całej sprawie zabarwienie polityczne. Co więcej, stosunki między Stolicą Apostolską i Francją były raczej napięte od Sankcji Pragmatycznej z Bourges. Natomiast prośba złożona przez matkę Joanny i jej braci miała większą wagę i dawała swobodę działania Mikołajowi V. Inaczej mógł się obawiać zarzutu, że uległ naciskom Karola VII, teraz już potężnego władcy. Rodzina Joanny wówczas składała się tylko z matki i dwóch żyjących jeszcze braci. Jacąues d'Arc, ojciec, umarł, podobnie jak jej starszy brat Jacąuemin oraz Catherine, jej siostra. Isabelle Romće i jej dwaj synowie mieszkali teraz w Orleanie. Wybrali na adwokata Pierre'a Maugiera, doktora prawa kanonicznego, i Guillaume'a Prćvosteau, doradcę Echiąuiera, jako uprawnionego do działania. Ten ostatni doskonale znał akta sprawy: kardynał d'Estouteville wybrał go bowiem na promotora podczas wstępnego śledztwa w 1452 roku. Jest rzeczą oczywistą, że skarżąc, nie wybrali Maguiera i Prćvosteau przypadkowo. Postąpili według udzielonej im rady. 343 JOANNA D'ARC Jean d'Arc był wówczas prefektem Yaucouleurs. Pierre, który kazał się nazywać Pierre Lys (Lilia), był seniorem L'Ile-Aux-Boeufs, w Orleanie. Ani jeden, ani drugi nie byliby w stanie samodzielnie przeprowadzić tak trudnej akcji. Natomiast Isabelle Romee była już bardzo stara. Mikołaj V zmarł 24 marca 1455 roku. Jego następcą został Alfonso Borgia, który przyjął imię Kaliksta ni. Ten ostatni wydał wreszcie wyczekiwaną bullę, datowaną na 11 lipca 1455 roku. Była skierowana nie do rodziny d'Arc, ale do tych, którym papież powierzył sprawę w ostatniej instancji, a mianowicie: Jeana Jouvenela des Ursins, arcybiskupa Reims, Guillaume'a Chartiera (brata Alaina Chartiera), biskupa Paryża, oraz do biskupa Coutances, Richarda Oliviera. ROZDZIAŁ 3 Prośba Isabelle Romee . Kopia bulli papieskiej została dostarczona rodzinie d'Arc bądź jej przedstawicielom. Dokument ten sam w sobie był prawie wyrokiem. Ka-likst III nadawał sprawie ponowny bieg, używając takich argumentów i tak ciepłych słów, że widać było od razu, jaki jest jego osobisty pogląd. Jeśli pominie się zwyczajowe kościelne formułki, było to coś więcej niż wystąpienie o kasację wyroku ogłoszonego niegdyś przez biskupa Cauchona. Czytelnik może się zresztą o tym przekonać sam: „Kalikst, Sługa sług Bożych. Naszym czcigodnym braciom arcybiskupowi Reims i biskupom Paryża oraz Coutances pozdrowienie i błogosławieństwo apostolskie. Z dobrej woli, dołączając się do życzeń suplikantów, nadajemy im, wedle należności, dalszy bieg. Niedawno przedstawiono nam prośbę ze strony naszych drogich synów, Pierre'a i Jeana, zwanych d'Arc, i naszej drogiej córki w Chrystusie Isabelle, matki rzeczonych Pierre'a i Jeana, jak i ze strony wielu ich krewnych, zamieszkałych w diecezji Toul; nieżyjąca już siostra Pierre'a i Jeana, córka Isabelle* - było tam napisane - bezustannie, wśród innych obowiązków, nienawidziła herezji i wystrzegała się wierzenia, wypowiadania słów czy wspierania choćby najdrobniejszych wyrażeń, które mogłyby zostać określone jako heretyckie, sprzeczne z wiarą katolicką i tradycjami Świętego Kościoła rzymskiego; wszelako została oskarżona o herezję i inne przestępstwa sprzeczne z wiarą przez zmarłego Guillaume'a d'Estiveta * Chodzi oczywiście o Joannę. 345 JOANNA D'ARC (czy kogoś innego), promotora spraw kryminalnych przy arcybiskupie Beau-vais; na skutek fałszywych świadectw, pochodzących - jak się zdaje - od rywali Joanny d'Arc i jej rodziny, a przekazanych w jeszcze bardziej zniekształconej postaci zmarłemu biskupowi Beauvais, Pierre'owi, jak również nieżyjącemu Jeanowi Le Maitre'owi, profesorowi przy zakonie franciszkanów, ale działającym in hwnanis*, i pod tym pretekstem biskup, na mocy swej władzy, i Jean Le Maitre, który uznał, że ma do tej sprawy uprawnienia wystarczające, zniżyli się do tego, by uznać te fałszywe doniesienia i ścigać Joannę sądownie, a promotor podtrzymał oskarżenie. Wydano ją bezzwłocznie jej prześladowcom na tortury i pod straż [...]. Nadaremne śledztwo dowiodło, że Joanna nie popadła w herezję czy heterodoksję, ani nie popełniła zbrodni, o które ją oskarżano, na próżno Joanna błagała Biskupa i Jeana Le Maitre'a, aby jej czyny i słowa zostały przedstawione do rozpatrzenia Stolicy Apostolskiej, której była gotowa się poddać - ale to nie nastąpiło, wbrew wszelkiemu prawu, i skazano ją niesprawiedliwie w wyniku bezprawnego procesu; władze świeckie skazały ją na męki, ku zgubie dusz sędziowskich, i na hańbę, a niesława i niesprawiedliwość dotknęły całą jej rodzinę. Wedle tego, co zbadano, czyny Joanny potwierdzają nieważność procesu, a także jej osobistą niewinność, natomiast są dowody, że wyrok był niesprawiedliwy. Również jej bracia, matka i krewni rzeczonej zmarłej, dążąc do rehabilitacji własnej i Joanny, chcąc zetrzeć brud hańby, która ich naznaczyła piętnem, zwrócili się do nas z pokorną prośbą, abyśmy nakazali rozpoczęcie sprawy anulującej i pozwolili zalecić jej wykonanie. Wobec tego, nadstawiając ucha na ich supliki, wzywamy was tą bullą apostolską, abyście działali we dwoje, albo tylko jedno z was, i dołączyli sobie jednego z inkwizytorów wiary na Królestwo Francji, pozwali przed sąd obecnego zastępcę inkwizytora wiary diecezji Beauvais i promotora spraw kryminalnych tego Dworu biskupiego i innych, których należy wezwać; abyście wreszcie osądzili bezapelacyjnie i, przez naszą cenzurę duchowną nakazali przestrzeganie wyroku waszego, niezależnie od postanowień apostolskich i wszelkich innych sprzecznych z nim. Dane w Rzymie, u Świętego Piotra, w roku Wcielenia Pana Naszego MCDLY, w III idy czerwcowe**, w pierwszym roku naszego pontyfikatu". Rankiem 7 listopada 1455 roku katedra Notre Damę w Paryżu wypełniła się szczelnie wiernymi. Paryżanie stawili się tłumnie na rozpoczęcie prawdziwego procesu Joanny. Kobiety i mężczyźni w różnym wieku i różnych stanów oraz duchowni wszystkich szczebli wpatrywali się w przewodniczącego _________ * w sprawach świeckich (red.). ** 11 czerwca (red.). 346 Prośba habelle Romee nowego trybunału, Jeana Juvenela des Ursins, arcybiskupa Reims, wielkiego inkwizytora Francji, Jeana Brćhala, i biskupa Paryża, Guillaume'a Chartiera. Nagle w stronę duchownych ruszyła stara wieśniaczka w czerni. Sprawiała wrażenie mocno schorowanej, szła bowiem z trudem, podtrzymywana przez dwóch mężczyzn. Była to Isabelle Romee z synami, Jeanem i Pierre'em. Za nimi kroczyła delegacja mieszkańców Orleanu. Ich obecność była wyrazem ogromnej wdzięczności, jaką to miasto odczuwało dla Joanny d'Arc. Isabelle szła pomalutku w stronę prałatów, którzy mieli sądzić jej córkę. Nie była wcale onieśmielona, a nawet odczuwała pewną radość na widok tylu ludzi zgromadzonych na cześć Joanny, która nawet martwa i spopielona przyciągała wciąż tłumy i sprawiała, że serca biły mocniej, a ludzie stawali się lepsi, jakby ziemia była przedsionkiem nieba. Zapadła nagła cisza. Stara Isabelle pokłoniła się nisko arcybiskupowi, wyprostowała się, po czym przemówiła. To, co powiedziała, zbierając siły i starając się mówić wyraźnie, poruszyło wszystkich: „Miałam córkę zrodzoną z prawowitego związku. Otrzymała sakramenty chrztu i komunii, a ja wychowałam ją w bojaźni Bożej i poszanowaniu tradycji Kościoła, tak jak na to zezwalał jej wiek i stan. Choć żyła wśród zwierząt i na polu, chadzała jednak często do kościoła, prawie co miesiąc przystępowała do komunii i spowiedzi, mimo młodego wieku. Pościła i modliła się żarliwie za ludzi żyjących wówczas w nędzy i współczuła im z całego serca. Nigdy nie pomyślała ani nie uczyniła niczego wbrew wierze... A jednak moją Joannę niektórzy wrogowie królestwa postawili przed sądem!... Skazali ją na spalenie, a hańba spadła na nas wszystkich...". Przerwała, jęcząc i wzdychając głęboko, od dławiących ją uczuć, znów pokłoniła się przed biskupem i wręczyła mu bullę papieską. Arcybiskup od razu ją odczytał. Nagle upokorzenie, płacz i skarga starej matki zelektryzowały tłum, który także zaczął jęczeć, wzdychać i domagać się sprawiedliwości dla Joanny, krzyczeć - aż wreszcie ruszył na duchownych. W przypadku Joanny nic się mogło się odbyć według planu; zrywała ceremonie, ośmielała najbardziej nieśmiałych i rozgrzewała chłodnych. Oto powiał inny wiatr i Paryż teraz stanął po stronie starej wieśniaczki! Isabelle na tę krótką, niezapomnianą chwilę stała się uosobieniem całej Francji. Oszołomieni, niemal popychani przez lud prałaci schronili się w zakrystii, zabierając ze sobą Isabelle i jej synów. Arcybiskup łagodnie ją pocieszał, ostrożnie wypytał, a wreszcie przyrzekł, że uczyni wszystko, aby proces anulujący doprowadzony został do końca. Ta nadzwyczajna scena została przytoczona w protokole. Niewykluczone, że suplika Isabelle została nieco podkoloryzowana przez protokolanta. Można jednak przyjąć, że sens przypisywanych jej słów był rzeczywiście taki - zapewne poprawiono tylko niezręczne sformułowania. Wystąpienie Isabelle Romće i jej synów w katedrze Notre Damę było 347 JOANNA D'ARC czystą formalnością; można też powiedzieć, że miało wagę symbolu. Ceremonia, która odbyła się na życzenie arcybiskupa, miała na celu zademonstrowanie zmiany w stanowisku Kościoła wobec Joanny. W ten uroczysty sposób chciano uczcić otwarcie procesu. Następne posiedzenie było wyznaczone na 17 listopada, w pałacu biskupa. Pierre Maugier, adwokat rodziny d'Arc, przedstawił oficjalnie bullę papieską i poprosił trybunał o anulowanie poprzedniego procesu. Arcybiskup działał wespół z wielkim inkwizytorem Jeanem Brehalem, tak jak nakazał papież. Isabelle Romee i jej synowie zostali przesłuchani. Ponieważ nie mogli być obecni na wszystkich sesjach, wyznaczyli swoich pełnomocników. Trybunał postanowił powołać też świadków. 29 listopada Jean de Frocourt udał się do Beauvais, aby poinformować biskupa i zastępcę inkwizytora tej diecezji, że mają się stawić przed sądem. Biskup odparł, że ta sprawa nie dotyczy go w żadnym względzie. Podobnie odpowiedział przeor dominikanów. Listy wzywające pozostałych świadków na 11 grudnia umieszczono na drzwiach katedry w Rouen. Ponieważ Pierre Cauchon był pierwszym podejrzanym, a już nie żył, należało zapoznać się ze stanowiskiem jego pełnomocników. Trybunał nakazał im się stawić. Formalizm ten mógł dziwić, ale był uzasadniony. Można było przypuszczać, że dyshonor ciążący na Cauchonie spadnie też na jego rodzinę. Uznano więc za słuszne, aby jego spadkobiercy mogli go bronić. Dano im na stawienie się czas do 15 grudnia. Posiedzenie 12 grudnia w pałacu biskupa w Rouen przyciągnęło tłumy. Była ogromna różnica między atmosferą procesu kasacyjnego a tą, jaka panowała podczas procesu skazującego. W roku 1455 posiedzenia były otwarte, podczas gdy w 1431 roku odbywały się przy drzwiach zamkniętych, a niekiedy nawet w samym więzieniu Joanny w bardzo szczupłym gronie. Przemawiając w imieniu rodziny d'Arc, Pierre Maugier przedstawił raz jeszcze bullę Kaliksta IIJ i wygłosił mowę, w której wyliczył podstawy do anulowania poprzedniego procesu: - brak uprawnień biskupa Beauvais, gdyż oskarżona nie urodziła się w jego diecezji, ani nie popełniła w niej przestępstwa; - wywieranie presji przez zastępcę inkwizytora; - odmawianie przez Joannę kompetencji biskupowi jako sędziemu z powodu nienawiści osobistej, jaką do niej żywił; - nienadanie biegu odwołaniu do papieża i soboru powszechnego; - kwestię objawień powinien był rozpatrywać papież jako jedyny kompetentny; - warunki uwięzienia i cierpienia równoznaczne były z torturami i już z tego tylko powodu powinny spowodować anulowanie; - oskarżona nie miała adwokata; 348 Prośba Isabelle Romie - była nieletnia i nie mogła zostać skazana bez obrońcy przed ukończeniem dwudziestu jeden lat; - jej brak doświadczenia i wrażliwość powinny były wywołać wyrozumiałość sędziów. Ani pierwszy wyrok, ani drugi nie były ważne; - biskup Cauchon kazał sporządzić protokół niekorzystny dla oskarżonej; - dwanaście zarzutów oskarżenia to same kłamstwa; - do więzienia wprowadzono szpiegów, aby doradzili oskarżonej nie-poddawanie się Kościołowi; zabrano jej odzież kobiecą, aby zmusić ją do założenia stroju męskiego. Maugier zakończył swoją przemowę, wzywając sędziów do jak najszybszego anulowania procesu i zwrócenia honoru Joannie i jej rodzinie: „Za waszą pracę, staranną i świadomą, nacechowaną miłosierdziem i wiedzą, nagrodą będzie udział w chwale niebieskiego opiekuna biednych". Pełnomocnik rodziny d'Arc, Guillaume Prćvosteau, poprosił następnie 0 zaoczne skazanie przedstawicieli biskupa Pierre'a Cauchona, którzy nie stawili się na przesłuchanie bez podania przyczyny. Trybunał wyznaczył im dodatkowy termin - do 20 grudnia. Następnie wyznaczono dwóch notariuszy-protokolantów: Fran9oisa Fer-rebouca z Paryża i Denisa Comte'a, księdza z diecezji Coutances. Simon Chapitault został powołany na promotora sprawy. Guillaume Manchon przedstawił trybunałowi protokół z procesu z 1431 roku, sporządzony w języku francuskim i opatrzony pieczęcią, który przetłumaczono potem na łacinę na rozkaz Pierre'a Cauchona. Był to istotny dokument, gdyż pozwalał stwierdzić różnice między obydwiema wersjami. 16 grudnia odbyło się drugie posiedzenie. Promotor, Simon Chapitault, zwrócił uwagę trybunału na fakt, że niektórzy świadkowie mieszkają w Rouen albo w okolicy, że są mniej lub bardziej ułomni lub starzy. Zasugerował, aby jak najszybciej wyznaczono dzień, w którym mogliby przybyć. Usłuchano tej prośby i tego samego dnia wyznaczono świadkom terminy. W większości byli to świadkowie przesłuchani w 1452 roku przez kardynała d'Estouteville'a 1 Philiberta de La Rose'a, jego pełnomocnika. Trybunał kazał sobie przedstawić protokół tego przesłuchania Mógł zatem porównywać zapisane tam odpowiedzi z tymi, jakie dopiero miały zostać udzielone i skłonić świadków do wyjaśnienia niektórych punktów. Ważne było to, że świadkowie tym razem mogli mówić bez obawy, wyrażać swobodnie poglądy, ujawnić niejasne fakty, nie ponosząc żadnego ryzyka; objęci byli powszechną amnestią wydaną przez Karola VJJ. Ta nietykalność powinna była dodać im pewności siebie. Jednak sędziowie wiedzieli, że napotkają pewne opory zeznających: z szacunku dla innych ludzi, z tchórzostwa, przebiegłości, a nawet u niektórych z uporu, u innych zaś z dumy. Jednak byli zdecydowani zgłębić sprawę i wydobyć najtrudniejsze zeznania. W dniach 17, 18 i 19 grudnia przesłuchali Guillaume'a 349 JOANNA D'ARC Manchona, Pierre'a Migeta, Jeana Massieu, Guillaume'a Collesa, Martina Ladvenu, biskupa Jeana Lefevre'a, Nicolasa de Houppeville'a, Nicolasa Cava-la, Jeana Riąuiera, Andre Marguerie'go, Jeana Le Maitre'a i innych. Wszyscy mieli być ponownie przesłucham w kwietniu i maju 1456 roku i dorzucić nowe szczegóły do swoich zeznań z poprzedniego roku. Ograniczę się zatem do wyrażenia opinii, że zeznania Guillaume'a Manchona i Jeana Massieu były najważniejsze. Ujawnili oni pewne działania, które same w sobie wystarczyłyby do obalenia procesu z 1431 roku. 20 grudnia kanonik Jean de Gouys stanął przed sądem. Reprezentował Jacques'a de Rivela i jego żonę Guillemettę, siostrzenicę zmarłego biskupa Beauvais. Małżonkowie Rivel oświadczyli, że nie mieli nic wspólnego ze sprawą i nie mają zamiaru bronić procesu przeciwko Joannie. Powołali się na amnestię udzieloną przez króla i prosili, aby ich już nie powoływać. Trybunał uznał tę prośbę za zasadną. Podczas tego samego posiedzenia promotor Chapitault wygłosił przemówienie oskarżycielskie, w którym omówił kolejno uchybienia procesu, podkreślając zwłaszcza fałszowanie protokołu i brak odnotowania wstępnego, po którym pozostało tylko oświadczenie Pierre'a Cauchona. Wnioskował, aby trybunał przeprowadził śledztwo w sprawie dzieciństwa i młodości Joanny oraz początków jej misji. Jego zdaniem świadectwa zebrane tą drogą będą mogły spowodować przewrót w posiadanych informacjach. Trybunał postanowił przeprowadzić śledztwo w Domremy i okolicy. Na przesłuchujących wyznaczono dziekana kolegiaty w Yaucouleurs, Renauda de Chicheriego i kanonika katedry w Toul, Gautherina Thierriego. 16 lutego 1456 roku odbyło się jeszcze jedno posiedzenie, bardzo ważne z prawnego punktu widzenia. Pamiętamy, że Guillaume de Hellande, biskup Beauvais, został wezwany do stawienia się jako przedstawiciel Pierre'a Cauchona, swego poprzednika. Zastępca inkwizytora, Jean Le Mattre, również został powołany. Renaud Bredouille oświadczył w imieniu biskupa Beauvais, że nie miał zamiaru być obrońcą Pierre'a Cauchona i zdawał się na wiedzę sędziów. Dominikanin Jacąues Cordonnier, przeor klasztoru w Beauvais, oświadczył ze swej strony, że nie zna Jeana Le Maitre'a i że wezwania trybunału bardzo silnie wpływały na jego braciszków. Prawdę mówiąc, Jeana Le Maitre'a nie dało się odnaleźć, bowiem albo nie żył, albo ukrył się w jakimś klasztorze, by odpokutować za grzechy, albo że zakon dominikanów nie pozwolił mu zeznawać, aby ocalić swój honor. Trybunał przyjął do wiadomości te oświadczenia. Natychmiast wydał rozporządzenie zakazujące obrony partii przeciwnej i wyznaczając najbliższą sesję na 27 lutego 1456 roku w pałacu biskupa. Sędziowie, którzy dążyli do ujawnienia wszystkich szczegółów, podzielili się pracą i rozpoczęli gruntowną rewizję sprawy. Odnosi się nawet 350 Prośba Isabelle Romie wrażenie, że poza kasacją procesu mieli jeszcze inne cele. Zaczęli zdawać sobie sprawę nie tylko z tego, że Joanna jest niewinna, ale że jest świętą -w miarę jak prawda ukazywała im się w coraz jaśniejszym świetle. W pierwszych miesiącach 1456 roku odbyły się cztery osobne śledztwa: - w Domrćmy, od 28 stycznia; - w Orleanie, od 22 lutego; - w Paryżu, od 2 kwietnia; - wreszcie w Rouen, od 7 maja. Oznacza to, że najważniejsi świadkowie zostali przesłuchani kilkakrotnie, zapędzeni w kozi róg, a czasami przyłapani na jaskrawym kłamstwie. Niektóre zeznania były spontaniczne, inne - pouczające dla historyków, a jeszcze inne wyrażały szczere uczucia. Protokoły z tych przesłuchań pozwalają zapoznać się z niezwykłą galerią portretów, złożoną ze wszystkich typów ludzkich i wszystkich odczuć. W rodzinnych stronach Joanny ROZDZIAŁ 4 W rodzinnych stronach Joanny Oskarżyciel Simon Chapitault na próżno próbował odnaleźć jakiś ślad przesłuchań nakazanych przez biskupa Cauchona w Domrómy, o czym mówiono na początku procesu. Guillaume Manchon nie widział protokołu z tego śledztwa. Jego koledzy wypowiedzieli się podobnie. A zatem należało zapełnić tę lukę. Jak już wiemy, trybunał wyznaczył do tego celu dwóch komisarzy. Wysłano im kwestionariusz zawierający dwanaście punktów: 1. Miejsce pochodzenia i parafia Dziewicy. 2. Rodzice, ich stan, obyczaje, postawa religijna. 3. Rodzice chrzestni. 4. Czy Joanna została wychowana po chrześcijańsku i w dobrych obyczajach, stosownych do wieku i stanu? 5. Jej zachowanie od siódmego roku życia aż do wyjazdu z domu rodzicielskiego. 6. Czy chętnie uczęszczała do kościoła i innych miejsc świętych? 7. Czym się zajmowała we wczesnej młodości? 8. Czy spowiadała się chętnie i często? 9. Drzewo Wróżek. Czy młode dziewczyny chodziły tam tańczyć? Jak to było ze źródełkiem położonym obok tego drzewa? Czy Joanna bywała tam z innymi dziewczętami i w jakich okolicznościach? 10. Jej wyjazd do Yaucouleurs i podróż do Chinon. 11. Czy prowadzono w jej stronach śledztwo, podczas gdy przebywała w więzieniu w Rouen po schwytaniu jej pod Compiegne? 352 12, Czy podczas wojennego pobytu w NeufchSteau była sama, czy też towarzyszyli jej rodzice? Na procesie wiele mówiono o nieposłuszeństwie, jakie Joanna okazywała rodzicom, a jeszcze więcej o podróży do Neufchateau i o Drzewie Wróżek. Czyniono tendencyjne aluzje do matki chrzestnej, która widziała wróżki pod tym drzewem. Insynuowano, że Joanna z własnej woli pojechała do Neufchateau, i to sama! Rzekomo była służącą w oberży i przebywała tam z kobietami złych obyczajów. Rzekomo właśnie tam nauczyła się jeździć konno i posługiwać bronią. Twierdzono, że zgromadzenia pod Drzewem Wróżek miały charakter obrzędów pogańskich i że to właśnie miejsce, w którym Joanna po raz pierwszy doświadczyła objawienia, było nawiedzane przez demony. Z tego wysnuto wniosek, że posługiwała się wróżbami i czarami, a jej praktyki religijne były tylko odgrywaniem komedii. Sędziowie chcieli obalić te oskarżenia, uważając je za kłamliwe i nieuczciwe. Powinniśmy być wdzięczni Pierre'owi Cauchonowi, że ukrył wyniki śledztwa z 1431 roku, choć to się może wydawać zaskakujące! Śledztwo bowiem z 1456 roku odbyło się z pewnością w spokojniejszej atmosferze i było bardziej gruntowne. Wojna była skończona. Komisarze nie musieli się bać ani niewłaściwych spotkań, ani wrogości części ludności, ani nacisków ze strony Anglików i Francuzów im sprzyjających. Co się tyczy świadków, to mogli mówić szczerze, nie obawiając się, że ucierpią na tym oni sami i ich rodziny, albo że ktoś doniesie, iż są armaniakami. Te protokoły z przesłuchań w rodzinnych stronach Joanny są prawdziwym skarbem nie tylko dla historyków, ale i dla wszystkich Francuzów. Mówiłem już o tym i chętnie powtórzę to raz jeszcze: gdybyśmy nie dysponowali świadectwem mieszkańców Domremy, Yaucouleurs i sąsiednich miasteczek, Joanna d'Arc pozostałaby postacią wspaniałą, lecz tylko pomnikową. Byłaby świętą z witrażu - w zbroi i ze sztandarem w dłoni. Jednakże jej dawni przyjaciele, towarzysze zabaw, krewni, którzy przeżyli, księża i drobna szlachta ukazali jej ludzki wymiar i przybliżyli ją nam. Opowiadając o jej życiu codziennym, pobożnym i pracowitym, o skromnym dzieciństwie, nadali jej epopei rzeczywisty wymiar i uczynili ją większą, prawem kontrastu. Z ich zeznań wynika pośrednio, że młoda wieśniaczka i więźniarka skuta kajdanami w wieży w Rouen były do siebie podobne. Pierwsza - przyjęła zadanie powierzone jej przez Niebo i z rozdartym sercem opuściła dom rodziców, druga - mogła być może ocalić swoje życie, lecz zaakceptowała męczeństwo, aby być posłuszną Bogu. Joanna z epopei jest wspaniała, otoczona chwałą, porywająca. Joanna z więzienia budzi nasze współczucie, gdyż samotnie stoi przed trybunałem, który pragnie jej 353 JOANNA D'ARC śmierci, bo taki był rozkaz Anglików, ponieważ przeciwstawia swoją anielską twarz obliczom myśliwych tropiących zwierzynę. Podziwiamy jej przytomność umysłu i spokój. Drżymy, kiedy wypowiada jakieś niebezpieczne czy nieostrożne zdanie. Jesteśmy audytorami procesu. Chcielibyśmy być adwokatami i głosić prawdę. Ale oto, obcując z Joanną-dzieckiem i młodziutką dziewczyną, spędzamy z nią czas, dzielimy z nią posiłki, wyruszamy na pielgrzymkę do kaplicy w Bermont, modlimy.się razem z nią, widzimy, jak wzrasta, pięknieje, rozkwita. Pobożność nie zgasiła jej wesołości. Jej śmiech brzmi szczerze. Jest subtelna i żywa. Umie odpowiadać. Jednak możemy zauważyć, że drąży ją jakaś tajemnica. Stopniowo zmienia się jej zachowanie... To wszystko i jeszcze wiele innych rzeczy możemy wyczytać między wierszami zeznań zapisanych przez komisarzy i duchownego z Toul, Dominique'a Dominiciego. Pisząc drugą część niniejszej książki (Epopeja Joanny d'Arć), czerpałem obficie z tych zeznań. Nie będę do nich teraz wracał. Muszę jednak wskazać kilka ważniejszych punktów. Komisarze przesłuchali trzydziestu czterech świadków, z których prawie wszyscy znali Joannę. Byli to w większości rolnicy, zarówno kobiety, jak i mężczyźni Wszyscy mieli od 40 do 51 lat: tyle lat miałaby Joanna, gdyby żyła. Niektórzy przekroczyli sześćdziesiątkę. Był nawet jeden dziewięćdziesięciolatek. Wszyscy wypowiadali się w podobnym duchu na temat rodziców Joanny: byli to uczciwi rolnicy, wcale niebiedni, umiejący dobrze gospodarować i cieszący się doskonałą opinią w okolicy. Byli to również dobrzy chrześcijanie, regularnie uczęszczający do kościoła. Wychowali Joannę według tych samych zasad moralnych i wdrożyli do tych samych praktyk religijnych. Joanna była przystojna, dobrze ubrana, stosownie do swego stanu wieśniaczego. Lubiano ją w miasteczku, bo była wesoła i pracowita. Orała, uczestniczyła we wszystkich robotach polowych, pomagając ojcu i braciom. Wypasała stada na pastwisku, kiedy przychodziła kolej na jej rodzinę. Wykonywała też prace domowe i była dobrą gospodynią. Umiała dobrze szyć i prząść. Niczym się nie różniła od innych dziewcząt z Domremy, chyba że pod względem pobożności, która niekiedy wydawała się nawet przesadna. Gdy dzwonił dzwon kościelny, przyklękała i modliła się, nawet jeśli była w polu. Często się spowiadała i nie opuściła ani jednej mszy. Perrin Drap-pier, prowizor kościelny z Domremy, oświadczył, że poganiała go, jeśli zapomniał zadzwonić na kompletę. Obiecywała mu placki, aby go zachęcić do należytego dzwonienia. Dominiąue Jacąues, proboszcz z Montiers-sur--Saubc, znał Joannę jakieś trzy lub cztery lata przed jej wyjazdem do Vau-couleurs. Widział ją wiele razy modlącą się w kościele w Domremy. Kiedy kościół ten został podpalony przez burgundczyków, Joanna udawała się do 354 W rodzinnych stronach Joanny Greux. Często oddawała cześć Matce Boskiej z Bermont, zapalając świeczki pod jej figurą. Etienne de Sionne, proboszcz z Ronceaux, słyszał od swego kolegi Guillaume'a Franta, proboszcza w Domremy, że była najlepszą chrześcijanką miasteczka, a kiedy tylko miała parę własnych groszy, zaraz dawała je na mszę. Zabillet (zdrobnienie od Isabelle), żona Gerardina d'Epinala, rolnika, powiedziała, że Joanna chętnie dawała jałmużnę i często ustępowała własne łóżko biedakom, a sama spała w kuchni. „Najlepsza dziewczyna w miasteczku" - taki zwrot pojawiał się najczęściej w zeznaniach. Chwalono także jej łagodność. Nie szukała samotności, uczestniczyła w czuwaniach, przędąc i gawędząc z innymi kobietami. Wkrótce zauważono, że przestała tańczyć, więc żartowano z jej pobożności. Nie lubiła tego rodzaju wyrzutów, starając się we wszystkim wydawać podobną do innych. Simon Musnier mieszkał obok domu rodziców Joanny. Przychodziła go pocieszać, kiedy był mały i chorował. Zachował o niej cudowne wspomnienie. Tak oto stawali kolejno przed komisarzami wszyscy ci rolnicy i ich małżonki, rodziny Moreau, Musnier, Gerardin, Colin, Estelin, Royer, Thćve-nin - chciałbym je wymienić wszystkie! Starano się odpowiedzieć jak najlepiej na te dwanaście pytań. Nie byli ani wykształceni, ani nie potrafili pięknie przemawiać, byli to jednak dzielni ludzie, którzy dzielili się swymi wspomnieniami słowami prostymi, lecz mocnymi. Durand Laxart, wuj Joanny, jeszcze żył. Był to mężczyzna mniej więcej sześćdziesięcioletni. On pierwszy uwierzył, wbrew wszelkiemu rozsądkowi, w misję Joanny. Skłamał nawet, gdy zabrał ją do siebie, do Burey. Opowiedział o spotkaniach z Robertem de Baudricourt i zakończył zeznanie odpowiedzią, do której Joanna się nie przyznała: „Kiedyś opowiedziałam o tym królowi". I dodał, nie bez dumy, że zobaczył jeszcze Joannę w Reims, podczas koronacji Karola VII. Gerardin d'Epinal, także rolnik, nie zapomniał, że Joanna, tuż przed wyjazdem z Domremy, zawołała: „Przyjacielu, gdybyś nie był bur-gundczykiem, powiedziałabym ci coś". Gdy jechał do Reims, spotkał po drodze w Chalons wojsko królewskie. Właśnie wtedy Joanna powiedziała mu: „Lękam się tylko zdrady". Pytany na temat Drzewa Wróżek, opisał je słowami niemal lirycznymi: „To drzewo jest piękne jak lilia! Jego liście i gałęzie opadają w dół, do samej ziemi". Oczywiście prowadzący śledztwo interesowali się tym drzewem. Wszystkie odpowiedzi były zgodne. Słyszano w miasteczku, że w dawnych czasach wróżki przychodziły tańczyć pod tym drzewem, ale znikły, odkąd proboszcz zaczął tam czytać Ewangelię według świętego Jana. Drzewo należało do seniora Bourlemonta, pana okolicy. Czasami jego żona udawała się pod to drzewo, aby wypocząć, i zabierała tam dziewczęta z Domremy. W niedzielę Laetare Jeruzalem, zwaną tam Niedzielą Źródeł, młodzież 355 JOANNA D'ARC z miasteczka tańczyła pod drzewem farandolę. Przynoszono wtedy placki i orzechy. Potem tańczono i bawiono się. Chłopcy i dziewczęta przystawali przy źródle des Groseilliers i pili z niego wodę. Zbierali kwiaty. W dni świąteczne, wiosną i latem, również tam chadzali i oddawali się tym samym niewinnym zabawom. Joanna towarzyszyła im czasami, kiedy była mała. Nigdy nie widziano jej samotnie pod Drzewem Wróżek. Komisarze mogli stwierdzić, że stanowczo biskup Cauchon wykazał złą wolę. Podobnie było z jej wyjazdem do Neufchateau. Sąsiedzi i przyjaciele towarzyszyli tam rodzinie d'Arc, gdy razem uciekano przed żołdakami burgundzkimi. Wszyscy zabrali ze sobą swoje stada. Joanna też była z rodziną. Oberżystka zwana La Rousse była kobietą godną szacunku. Joanna nie zadawała się z żołnierzami, nie uczyła się posługiwać ani kopią, ani mieczem. Pilnowała bydła na okolicznych łąkach. Pobyt w Neufchateau nie trwał więcej niż cztery, pięć dni. Wielu świadków pamiętało, choć mgliście, śledztwo prowadzone przez Pierre'a Cauchona. Wydawało się, że wtedy unikano zadawania pytań ludziom z Domrćmy, znanym jako „proarmaniaccy". Jednak często w zeznaniach powracało jedno nazwisko: notariusza Nicolasa Bailly'ego. Żył on jeszcze, więc go wezwano. Pełnił niegdyś obowiązki przedstawiciela królewskiego w prefekturze Andelot. Przyznał bez oporów, że śledztwo nakazał Jean de Torcenay, bajlif Chaumont, na rozkaz króla „Francji i Anglii". Nicolas Bailly został wyznaczony na protokolanta-notariusza. W towarzystwie prefekta Gerarda przesłuchał pięćdziesięciu świadków. Jean de Torcenay oskarżył ich o nieszczerość. Kazali świadkom potwierdzić autentyczność protokołu. Torcenay zarzucał im, że są armaniakami. Niestety, był mniej przezorny niż Guillaume Manchon, ponieważ nie zachował kopii protokołu śledztwa. Jednak jego świadectwo było nader wymowne. Można było zasadnie przypuszczać, że protokół oddano Pierre'owi Cauchonowi. Robert de Baudricourt już nie żył. Jednak komisarze zdołali przesłuchać dwóch towarzyszy Joanny, którzy byli z nią w drodze z Yaucouleurs do Chinon. Pierwszym z nich był Jean de Novelonpont, zwany Jeanem de Metzem. Miał pięćdziesiąt siedem lat. Opowiedział o swoim pierwszym spotkaniu z Joanną w Yaucouleurs, przygotowaniach, wyjeździe i podróży do Chinon. Jego zeznanie należałoby przytoczyć w całości. Emanował z niego dawno zapomniany młodzieńczy entuzjazm, który ubarwił jego opowieść. Opowiedziałem już o tej pamiętnej scenie. Jean de Metz podkreślał, jaki respekt odczuwał dla Joanny i dziwił się, że nie pożądał jej, choć spała tuż obok. „Byłem rozpłomieniony jej słowami i miłością do Boga". Drugim z nich był Bertrand de Poulengy, o kilka lat starszy od Jeana de Metza. Zeznawał w podobnym duchu. On również spał obok Dziewicy. Był wówczas młody, lecz nie śmiałby jej pragnąć, gdyż widział w niej wcielenie 356 dobra. I on także czuł się rozpłomieniony jej słowami i wierzył, że naprawdę posłał ją Bóg. Jacąues d'Arc był dobrze znany w okolicy, o czym świadczą zeznania. Bertrand de Poulengy znał go; był u niego wiele razy. Geoffroy du Foy także go znał. Podobnie Jean de Metz, jak również Louis de Martigny. Nie było wielkiej przepaści między tą drobną szlachtą a większymi posiadaczami. Jacąues d'Arc był w miasteczku ważną osobą. Śledztwo, rozpoczęte 28 stycznia, zamknięto 13 lutego 1456 roku. Komisarze zebrali bogate plony. Nowe zeznania zdecydowanie obaliły wiele zarzutów wysuwanych przedtem przeciwko Joannie. ' ROZDZIAŁ 5 W Orleanie Dla arcybiskupa Jeana Joiwenela des Ursins śledztwo w Orleanie było nie mniej ważne. Dlatego właśnie on sam przewodniczył komisji. Mieszkańcy Orleanu celebrowali swoje wyzwolenie (8 maja) od roku 1435. Kardynał d'Estouteville, jak widzieliśmy, udzielił odpustu tym, którzy uczestniczyli w upamiętnianiu tego wydarzenia: nabożeństwach, procesjach itp. Matka Joanny mieszkała w Orleanie; była na rencie merostwa. Żywiono dla niej szczególny szacunek. Delegacja mieszkańców Orleanu towarzyszyła jej do Paryża na otwarcie procesu i dołączyła swoje supliki do tej, którą złożyła ona. Dla nich świętość Dziewicy była oczywista. Czcili ją już od dawna. Było dla nich naturalne, że jej interwencja miała charakter nadprzyrodzony. Orlean znajdował się w beznadziejnej sytuacji i negocjowano warunki kapitulacji z księciem Burgundii, obawiano się bowiem przede wszystkim represji ze strony Anglików. Nie można już było liczyć na pomoc ze strony króla z Bourges, gdyż on sam skazany był na rychłą klęskę. Joanna przybyła do Orleanu 29 kwietnia 1429 roku w towarzystwie Dunoisa, a wtedy wszystko się zmieniło. Od 4 do 7 maja wzięła szturmem bastylie Saint-Loup, Augustins i fort Tourelles, 8 maja Anglicy zwinęli oblężenie. Następnie wyzwoliła całą okolicę, zdobyła Jargeau 12 czerwca, Meung-sur-Loire 15, Beaugency następnego dnia, i wreszcie na sam koniec zmiażdżyła armię wroga pod Patay 18 czerwca. Jednakże później rozpoczęła podróż do Reims, zdobywając po drodze duże miasta. Już 17 lipca była w katedrze w Reims obok „łaskawego Delfina", który został królem Karolem VII. Można więc zrozumieć, dlaczego orleańczycy uważali ją za zesłanego przez 358 W Orleanie Boga anioła, który ocalił ich miasto, a króla poprowadził na koronację. Ale człowiek Kościoła, co więcej - obarczony zadaniem przeprowadzenia tego rodzaju śledztwa, nie powinien poprzestawać na wierzeniach ludowych, lecz ustalić, jaki rzeczywiście charakter miała interwencja Joanny. Biskup Pierre Cauchon i jego asesorzy bez wahania dopatrzyli się przejawów siły diabelskiej w czynach i słowach Joanny: tak przynajmniej twierdzili, by usprawiedliwić wydany wyrok. Jouvenel des Ursins, nie kierując się własnym poglądem, starał się odnaleźć ślady inspiracji boskiej w zachowaniu Joanny. Zbyt wiele opowieści krążyło na temat wyzwolenia Orleanu i te bajki zanadto przesłaniały rzeczywistość. Jouvenel chciał osobiście wyjaśnić wszystko. Przesłuchał około 40 świadków w dniach od 22 lutego do 16 marca 1456 roku. Zostali starannie dobrani. Żaden z nich nie powtarzał tego, co zasłyszał. Wszyscy sami przeżyli oblężenie, widzieli i słyszeli Joannę d'Arc, a nawet walczyli u jej boku. Ich zeznania pozwoliły odtworzyć, punkt po punkcie, nadprzyrodzone wydarzenia, jakie miały miejsce w ich mieście i powszechny zryw, który doprowadził do klęski Anglików. Jean, hrabia Dunois i Longueville, królewski zwierzchnik „dla spraw wojennych" (nie nazywano go już Bastardem Orleańskim), stawił się pierwszy. Mówił długo, wspaniale i wzruszająco. Jego zeznanie także zasługiwałoby na to, by je przytoczyć w całości. Dunois objawił się w nim taki, jaki był - uduchowiony, szlachetny, książę w każdym calu, ale pozbawiony wyniosłości, wódz, ale nie bezwzględny, lecz otwarty i wrażliwy, obiektywny i dokładny, dumny, podziwiający Joannę, ale analizujący przyczyny swego podziwu, krótko mówiąc - okazał się godny swojej bohaterki. Dorównywał jej, bo sam był bohaterem. Żałujemy nawet, że nie znamy go lepiej, że jest jakby zapomniany. Dwa zdania mogłyby stanowić podsumowanie jego zeznań. Na pytanie, czy opierając się wyłącznie na rozsądku mógłby powiedzieć, że militarne działania Joanny bardziej wynikały z inspiracji Bożej niż z ludzkiej woli, odpowiedział bez ogródek: „Myślę, że Joanna była zesłana przez Boga i że jej czyny wojskowe były raczej skutkiem boskiego natchnienia niż ludzkiej myśli". Opowiedział pokrótce o przybyciu Joanny do Chinon, posłuchaniu u króla, bez rozwodzenia się na temat tego, co objawiła Karolowi VII, o przesłuchaniu, jakiemu poddali ją duchowni z Poitiers, o jej wyjeździe z Blois z marszałkiem de Boussakiem, admirałem de Culantem, Gilles'em de Rais, La Hire'em i Ambroise'em, o przybyciu konwoju z żywnością, o jego spotkaniu z Dziewicą i ich dość nieprzyjemnej sprzeczce, następnie o raptownej zmianie wiatru, który sprawił, że konwój mógł popłynąć w górę rzeki. Od tej chwili uwierzył w nią i prosił, aby pozwoliła mu zostać w Orleanie u swego boku, zamiast przyłączyć się do armii idącej na odsiecz. Nie wypowiedział się na temat entuzjazmu mieszkańców. Ale jeden krótki obraz 359 JOANNA D'ARC pojawił się w jego pamięci: biały sztandar z „podobizną Pana Naszego z kwiatem lilii w ręku". Przeżywał wtedy wspaniałe chwile, może najwspanialsze w życiu i doskonale zdawał sobie z tego sprawę... Potwierdził, że po otrzymaniu wezwania Joanny (list do Talbota) Anglików ogarnęło niewytłumaczalne przerażenie: oni, którzy w dwustu dawali radę ośmiuset -do tysiąca Francuzom, uciekali przed czterema czy pięcioma setkami ludzi króla. Jego zdaniem był to wystarczający powód, by uwierzyć w boską misję Joanny. Ale dodał też inne powody, tak jak adwokat, który wspiera swoją mowę obrończą, przytaczając dowody na każde swoje słowo. Opowiedział o szturmie na fort Tourelles, o ranie Joanny (strzała wbiła się „na pół stopy w jej ciało, pomiędzy szyją a ramieniem*), o niemal natychmiastowym odwrocie, o zmianie decyzji, która nastąpiła po tym, jak Joanna pomodliła się w winnicy, i o ostatecznym zwycięstwie, nie zapomniał też o utonięciu „Classidasa", który najbardziej zaciekle znieważał Dziewicę. Powiedział również, że wieczorem tego samego dnia wzmocniła się po zjedzeniu zaledwie czterech czy pięciu grzanek umoczonych w winie rozcieńczonym wodą. I że nazajutrz była na nogach, a chroniła ją wyłącznie kolczuga, gdyż nie była w stanie założyć zbroi. Tego dnia zabroniła żołnierzom atakować Anglików. Ci jednak opuścili swoje bastylie i zrezygnowali z oblegania Orleanu dokładnie tak, jak zapowiedziała. Innym powodem, dla którego uwierzył w jej posłannictwo, były kolejne zwycięstwa, jakie odnosiła armia królewska pod Meung, Beaugency i Patay. Dunois, bez fałszywego wstydu, dowiódł, że Joanna podejmowała decyzje wbrew opinii dowódców, nawet tych najodważniejszych i najbardziej doświadczonych, i że stale narzucała im swoją wolę, tak że można by pomyśleć, iż kierowała się jakąś ukrytą strategią. Jeszcze innym powodem było to, w jaki sposób przekonała Karola VII, by udał się do Reims na koronację i to wbrew opinii jego doradców. Wreszcie przekonała go podróż na terytoria burgundzkie, kapitulacja Troyes i innych miast wrogich królowi. Dunois opisał, jak Joanna zachowywała się, przebywając wśród żołnierzy, jak żartowała z nimi, dodawała im odwagi, ale również zachęcała do modlitwy i oczyszczenia sumień. Chwalił jej umiar, powściągliwość, cnot-liwość i pobożność: „Miała zwyczaj, w porze nieszporów i o zmierzchu, codziennie, skupiać się w kościele i dzwonić dzwonami przez pół godziny. Zbierała mnichów z zakonów żebraczych, którzy szli za wojskiem królewskim, wygłaszała kazania i kazała śpiewać braciom żebraczym antyfonę do Błogosławionej Matki Bożej". * Około 15 centymetrów. 360 W Orleanie I, aby uzupełnić podziwu godny portret, który nakreślił mimowolnie, dodał, że Joanna nie przywłaszczała sobie zwycięstw, które odnosiła, lecz przypisywała je Bogu, gdyż uważała się tylko za jego wysłanniczkę. Kolejnym świadkiem był Raoul de Gaucourt, który został ochmistrzem domu królewskiego. Miał osiemdziesiąt pięć lat, ale zachował dobrą pamięć. Był obecny podczas spotkania w Chinon. Przytoczył słowa Joanny, gdy zwróciła się po raz pierwszy do tego, którego nazywała „łaskawym Delfinem". Następnie potwierdził zeznania Dunoisa, łącznie z opowiadaniem o zmianie wiatru. Dodał, że Joanna nie znosiła, gdy ktoś wyrażał się wulgarnie lub bluźnił. Nienawidziła grubych słów i przekleństw. Fran9ois Garivel, doradca króla, mówił przede wszystkim o badaniu, jakiemu Joannę poddawano przez trzy tygodnie w Poitiers. Wymienił nazwiska wszystkich ważniejszych osób, a wśród nich Pierre'a de Yersaillesa i Se-guina, wybitnych doktorów. Przytoczył ich wnioski na temat niewinności Joanny, którą uważali za wysłanniczkę Bożą. Pod koniec zeznania wyraził osobisty pogląd: „Była to zwyczajna pasterka kochająca Boga. Często się spowiadała, często przyjmowała sakrament Eucharystii. Po długim badaniu przez duchownych rozważono i jednomyślnie stwierdzono, że Król może ją przyjąć bez obaw i powierzyć jej kampanię pod Orleanem, gdyż nie znaleziono w niej niczego, co nie byłoby prawomyślne i rozsądne". To zeznanie musiało przyciągnąć uwagę komisarzy. Wydaje się bowiem, że nie mieli oni w swoich aktach protokołu teologów z Poitiers. A przecież był to dokument doniosły, obalający tezę Cauchona. Guillaume de Ricarville był obecny przy wyzwoleniu Orleanu. Widział Joannę wśród żołnierzy. Słyszał, jak ganiła tych, którzy przeklinali, bluźnili czy popełniali jakieś niegodziwości. Był zupełnie pewien, że została zesłana przez Boga. Renaud de Thierry, chirurg królewski i dziekan kolegiaty w Mehun-sur--Yevre, w pełni podzielał opinię poprzedniego świadka. Dodał jeden szczegół: gdy żołnierze wzięli szturmem twierdzę Saint-Pierre-le-Moutier, zaczęli plądrować kościół, zabierając obiekty sakralne. Joanna przeciwstawiła się temu ostro, a oni jej usłuchali. Zeznanie Jeana Luilliera, mieszczanina, jest szczególnie interesujące, gdyż wyraził on pogląd podzielany przez ogół orleańczyków. Oświadczył, że ludność czekała niecierpliwie na przybycie Joanny, o którym wiadomo było z pogłosek. Wszyscy przyjęli ją radośnie - starzy i młodzi, kobiety i mężczyźni - jako „anioła Bożego". Apelowała do wszystkich o nadzieję. Potwierdził także, że Anglicy zmienili taktykę po wezwaniu Joanny wysłanym do Talbota i że naprawdę przerazili się na widok jej sztandaru. Wierzył, jak wszyscy inni mieszkańcy miasta, że gdyby Dziewica z woli Bożej nie przybyła im na ratunek, byliby zgubieni. 361 JOANNA D'ARC Inni mieszkańcy Orleanu, których przesłuchiwano, wypowiadali się w podobnym duchu, z drobnymi różnicami. Jednakowoż Pierre Yaillant podkreślił, tak jak szlachetny Dunois, że Joanna nie wbiła się w dumę po tych wszystkich zwycięstwach i przypisywała je Bogu. Podkreślał, że tak jak mogła, unikała entuzjazmu tłumów. Tymczasem Pierre Cauchon zarzucał jej, że przyciągała do siebie ludzi i wykorzystywała ich zapał. Jean Beauharnays dodaje drobny fakt, ale bardzo istotny: przy Joannie każdy czuł w niej oparcie. Ksiądz Robert de Farciaubc dziwił się, że taka młoda i prosta dziewczyna ze wsi była biegła w sztuce wojskowej; że odważyła stawić czoło dowódcom i była na tyle przekonująca, że zdołała narzucać im swoją opinię. Inny ksiądz, Pierre Compaing, widział, że gdy przyjmowała hostię, płakała rzewnymi łzami. Stwierdził ponadto, że ku jego zdumieniu straszny La Hire i jego zbójcy także spowiadali się ze swoich rzeczywiście wielkich grzechów. Kanonik Andre Bordes był również zdziwiony nagłym nawracaniem się ludzi zdemoralizowanych. Nie tylko się spowiadali i przyjmowali komunię, ale przestawali nawet czynić zło. Zeznania kobiet były jeszcze korzystniejsze niż zeznania mężczyzn. Był to zgodny chór pochwał. One także przeżyły oblężenie, widziały, jak ginęli ludzie, opatrywały rannych, poznały terror i wybryki żołdaków. Dla nich wszystkich Joanna była aniołem z Nieba, świętą i męczennicą. Jedna z nich miała jakieś dziesięć lat podczas oblężenia Orleanu. Spała w jednym łóżku z Joanną i zachowała o niej cudowne wspomnienia. Śledztwo w rodzinnych stronach Joanny ukazało o niej całą prawdę. Komisarze przekonali się, że Joanna nie była tylko uciśnioną niewinnością, więźniarką niesprawiedliwie skazaną na spalenie na stosie, ale być może nawet świętą. Poznali nadprzyrodzone oblicze Joanny. Słuchając Dunoisa musieli uznać, że ci skromni księża i prości ludzie opowiedzieli ze szczegółami, każdy na swój sposób, o zakończeniu oblężenia Orleanu, o tym, że Joanna była narzędziem jakiejś tajemniczej siły. I że ta siła mogła pochodzić tylko z Niebios, jeśli się zważy religijną wytrwałość Joanny, jej pokorę w zwycięstwie i dobroczynny wpływ, jaki wywierała na żołnierzy. Obraz Joanny otoczyła nieśmiało jeszcze zarysowana aureola. ROZDZIAŁ 6 W Paryżu W dniach od 2 kwietnia do 11 maja 1456 roku przesłuchano piętnastu świadków. Pierwszym posiedzeniom przewodniczyli arcybiskup Reims i wielki inkwizytor. 7 maja zastąpili ich wyznaczeni pełnomocnicy, przesłuchano już bowiem najważniejszych świadków, a po następnych nie spodziewano się już rewelacji. Dwóch lekarzy, Jeana Thiphaine'a i Guillaume'a de La Chambre'a, przesłuchano w jednym dniu. Obaj oświadczyli, że byli obiektem nacisku ze strony Pierre'a Cauchona oraz pogróżek Anglików. Thiphaine uczestniczył w posiedzeniach sądu. Opowiedział o swoich wrażeniach. Jeszcze teraz pamiętał mądrość Joanny, jej przenikliwe odpowiedzi, żywe riposty. Niektóre jej wypowiedzi utkwiły mu w pamięci. Kiedy Jacąues de Touraine zapytał ją, czy była przy tym, jak zabijano Anglików, odparła: „Na Boga, oczywiście, że tak! Jak spokojnie o tym mówicie! A dlaczego oni nie opuścili Francji? Czemu nie wrócili do siebie?". A na to, powiada Thiphaine, pewien lord zakrzyknął; „Co za dzielna kobieta! Szkoda, że nie jest Angielką!". Uznał za stosowne dodać, że najbardziej uczony doktor z trudem zdołałby odpowiedzieć na pytania stawiane Joannie. Guillaume de La Chambre nie miał bardziej czystego sumienia niż jego kolega po fachu. Biskup Cauchon zmusił ich do wypowiedzenia się w kwestii winy Joanny, obaj bowiem lekarze byli również duchownymi. La Chambre mówił wiele o naciskach, jakim był poddawany. Opowiedział, że Nicolasowi de Houppeville'owi i Jeanowi Lohierowi grożono śmiercią Oświadczył, że oskarżoną nękał pytaniami opat Fecamp, którego stronniczość była znana. La Chambre pomagał Thiphaine'owi leczyć 363 JOANNA D'ARC Joannę. Podkreślił, że badając ją, stwierdził, iż była dziewicą. Nie umiał określić jej choroby, przypomniał natomiast, że kardynał Anglii i hrabia Warwick obawiali się, że ofiara wymknie im się z rąk. Chcieli bardzo, aby wyzdrowiała, ponieważ zaplanowali dla niej inną śmierć. Jean de Mailly, biskup Noyon, był mniej wymowny. Pamięć zawodziła go przy każdym drażliwym pytaniu. Nie pamiętał, aby wyrażał opinię. Nie wiedział, czy Joanna była badana przez matrony i czy stwierdzono, że była dziewicą. Nie pamiętał, co się działo i mówiło na cmentarzu Saint-Ouen. Był na trybunie obok Pierre'a Cauchona, ale nie przypominał sobie kazania. Natomiast w jego pamięci utkwił incydent między biskupem a duchownym z otoczenia kardynała Anglii. Pamiętał także wypowiedzi innych duchownych, którzy stwierdzili, że akt wyrzeczenia się był nieszczery i nieważny. Nie był obecny podczas kaźni. Zaprzeczył nawet, że brał udział w procesie. Łatwo było go przekonać, że było przecież inaczej. Przeprosił za brak pamięci i żeby jednak cokolwiek powiedzieć, oświadczył, że biskup nie prowadził procesu na własny rachunek, lecz za wszystko płacili Anglicy. Ten nędznik nie miał dla Joanny słowa współczucia czy żalu. Komisarze spodziewali się więcej po Thomasie de Courcelles, profesorze teologii i kanoniku w Paryżau. Okazał się jednak tylko trochę mniej ostrożny od swego poprzednika, sędziowie wiedzieli jednak, że na procesie odegrał pierwszoplanową rolę. Zaczął od tego, że biskupowi Beauvais powierzono zadanie kierowania procesem, ponieważ był doradcą króla Anglii. Poborca generalny Surreau wręczył pieniądze zastępcy inkwizytora. Tho-mas de Courcelles i jego koledzy z Uniwersytetu Paryskiego mieli opłacone koszty podróży z Paryża do Rouen. Wszystko to było oczywiste. Gdy sędziowie go naciskali mocniej, oznajmił, że nie wiedział nic o wstępnym śledztwie przeprowadzonym w rodzinnych stronach oskarżonej. Przeczytano mu wtedy fragment protokołu, w którym była mowa o tym, że wyniki śledztwa przekazano asesorom biskupa. Courcelles zapomniał o tym detalu. Następnie stwierdził, że: - nigdy nie wyraził poglądu, iż Joanna jest heretyczką*; - nigdy nie zastanawiał się, jaką karę należy jej wymierzyć. Protokół dowodził czegoś wręcz przeciwnego. Jednak Courcelles trwał przy swoich kłamstwach. Zapomniał, że Joannę przesłuchiwano dwa razy dziennie i że uskarżała się na to. Nie pamiętał nawet, czy zgodziła się, czy też nie, poddać się Kościołowi. Mimo to, wobec irytacji komisarzy, niechętnie udzielił dwóch informacji: - Nicolas Midi przedstawił zarzuty w dwunastu punktach; - Nicolas Loiseleur zakradł się w przebraniu do więzienia Joanny. * Był jednym z trzech asesorów, którzy chcieli poddać Joannę torturom. 364 W Paryżu Pytano go o rewers wyrzeczenia się podpisany przez Joannę na cmentarzu Saint-Ouen. Czy to był ten sam rewers, który przytoczono w protokole? Courcelles nic nie pamiętał, nawet kazania Guillaume'a Erarda. Towarzyszył biskupowi wtedy, gdy mieli stwierdzić, czy Joanna powróciła do męskiego stroju, nie był jednak obecny podczas kaźni. I to z pewnością nie dlatego, że był zanadto wrażliwy! Ani słowem nie wyraził swojej sympatii dla Joanny. Dla niego była awanturnicą z nizin, która chciała wszystkim wmówić, że słyszy głosy pochodzące od Boga. Jean Monnet, który był także kanonikiem paryskim i profesorem teologii, podczas procesu pełnił funkcję sekretarza Jeana Beaupere'a. Notował podczas posiedzeń sądu, ale nie miał głosu w kapitule. Z tego względu nie znał żadnych interesujących tajemnic. Odwołał się po prostu do opinii sędziów w kwestii winy Joanny. Ale chętnie potwierdził, że: - oskarżoną nękano pytaniami, których większość wprawiłaby w zakłopotanie nawet magistra teologii; - zarzucała notariuszom, że nie zapisują wiernie jej odpowiedzi, i prosiła, aby wprowadzili poprawki. 3 kwietnia atmosfera stała się nieco lżejsza. Zeznawał Ludwik de Coutes, senior Nouvion i Rugles. Od razu, gdy po raz pierwszy zobaczył Joannę w Chłnon, poczuł dla niej podziw, a potem udało mu się zostać jej giermkiem. Przyglądał się, jak Joanna żyje, jeździ, walczy i modli się. Opowiedział na swój sposób epopeję Joanny. Nie wniósł jednak niczego, o czym byśmy już nie wiedzieli, ale przez sam sposób opowiadania - entuzjastyczny i naiwny zarazem - możemy się dowiedzieć, jak było. Był z nią cały czas aż do nieudanego oblężenia Paryża, kiedy to drugi giermek, Raymond, został ugodzony strzałą w czaszkę. Jego relacja zgadza się z zeznaniami Dunoisa. Na zakończenie przypomniał sobie, jak Joanna z mieczem w ręku ścigała źle prowadzącą się kobietę, kochankę żołnierza. Gobert Thibault był koniuszym króla i dawnym towarzyszem broni Joanny. Opisał jej miły stosunek do żołnierzy, którzy traktowali ją jak świętą. Ani on, ani jego towarzysze nie odczuwali wobec niej pożądania, nawet ci, którzy spali obok niej na słomie. Co więcej, ci, którzy mieli zwyczaj mówić sprośno-ści, milkli, gdy się zbliżała, aby jej nie obrazić ani nie stracić w jej oczach. Koniuszy Simon Baucroix, który walczył u boku Joanny, podobnie jak Gobert Thibault, mówił przede wszystkim o oblężeniu Orleanu. Ale dodał dwa interesujące szczegóły; - Joanna nie tylko zabraniała łupiestwa, ale nawet nie chciała jeść tego, co żołnierze ukradli; - nawet Anglikom okazywała miłosierdzie. Jean Barbin był adwokatem króla w parlamencie. Przebywał w Poitiers, gdy teologowie przepytywali Joannę. Pewnego dnia Pierre de Yersailles 365 JOANNA D'ARC W Paryżu zarzucił jej, że pozwala ludziom całować swe ręce i stopy oraz chwytać konia za nogi, co wyglądało na bałwochwalstwo. Odpowiedziała:,.Prawdę mówiąc, nie mogłam się tego ustrzec, skoro sam Bóg mnie przed tym nie ustrzegł". Pani Marguerite La Toroulde, wdowa po Renć de Boulignym, doradcy Karola VII, była przesłuchiwana 30 kwietnia. Udzieliła ona Joannie gościny w czasie jej pobytu w Bourges, po podróży do Reims. Wygłosiła pochwałę na cześć Joanny, podkreślając jej prostotę i niewiedzę w każdej dziedzinie, z wyjątkiem spraw wojny. Dosiadała konia i trzymała kopię niczym najsprawniejszy żołnierz. Jean Marcel, mieszczanin z Paryża, zobaczył Joannę dopiero podczas kazania na cmentarzu Saint-Ouen. Wiedział niewiele i można by się zastanawiać, po co go w ogóle wezwano. Jednak wysłuchiwał on zwierzeń Jeana Le Sauvage'a, jednego z sędziów, którzy zachwycali się inteligencją i pamięcią Joanny. Pamiętała wszystkie pytania i odpowiedzi, jakich udzieliła i potrafiła poprawiać protokół. Jean, książę d'Alen9on, ten, którego Joanna nazywała „łaskawym księciem", pojawił się 3 maja. Nikt nie wiedział jeszcze, że zdradził króla i że wkrótce zostanie aresztowany przez swego przyjaciela Dunoisa. Jego zeznanie było entuzjastyczne w tonie i barwne, niesłychanie żywe. Odnosi się wrażenie, że poczuł się tak, jakby wszystko to wydarzyło się wczoraj. Zachował dla Joanny uczucie zabarwione czułością, niemal miłosne. Jednak nigdy nie wyzbył się instynktownego szacunku wobec niej. Zdarzało mu się spać obok i nawet zauważył, że jej piersi są „wyjątkowo piękne", choć nie odczuwał pociągu cielesnego. Jako doskonały dowódca dziwił się wraz z innymi, jak umiejętnie Joanna potrafiła rozstawić wojsko i armaty, umiała stanąć na czele szarży lub poprowadzić atak. Ponieważ wielokrotnie przywoływałem jego zeznanie, nie będę już się nad nim rozwodził. Podobnie w przypadku długiego zeznania brata Jeana Paaąuerela, który został wysłany przez Isabelle Romee z Notre-Dame-du-Puy, aby towarzyszyć Joannie. Opowiedział komisarzom o jej niewzruszonej wierze i o nawróceniach, które miały miejsce w wojsku za jej sprawą. Był przekonany, że to Bóg ją posłał. Jego przemowa była wzruszająca: „Wiele razy Joanna mówiła mi, że jeśli umrze, Król każe wznieść kapliczki, aby błagać Najwyższego o zbawienie duszy żołnierzy, którzy zginęli, broniąc jego królestwa". Mnich Jean de Lenozoliis był na służbie u Guillaume'a Erarda w czasie trwania procesu. Wiedział niewiele, albo udawał, że nie wie, oprócz tego, że jego pan nie miał ochoty wygłaszać kazania na cmentarzu Saint-Ouen. Nie pamiętał treści kazania. Nie wiedział, dlaczego skłoniono Joannę do ponownego założenia męskiego stroju. Był jednak obecny podczas jej kaźni i słyszał, jak wykrzyknęła parę razy imię Jezusa Komisarze nie naciskali. Nie można było nic więcej z niego wydobyć, gdyż nie chciał uchybić dawnemu chlebodawcy. 366 Simon Charles był przewodniczącym Izby Obrachunkowej. Gdy odbywało się spotkanie w Chinon, właśnie wrócił z poselstwa w Wenecji. Jego zeznanie było dokładne i jasne, jak sprawozdanie dyplomaty. Charles, który przebywał wtedy na dworze królewskim, potwierdził, że istniało ugrupowanie wrogo nastawione do Joanny d'Arc. Opowiedział o wahaniach Karola VIJ, któremu radził, by nie korzystał z pomocy Dziewicy, ale przeważył list Roberta de Baudricourt. Król często mu o niej mówił. Słyszał nawet, jak król radził Joannie, by wypoczęła. Natomiast on sam był przekonany, że Joanna spełnia wolę Bożą. Pod koniec zeznania podał dość dziwny szczegół: kiedy Joanna miała na sobie wojskowy rynsztunek, nigdy nie zdarzało jej się zsiąść z konia za potrzebą naturalną, co wszystkich żołnierzy niezmiernie dziwiło... Thibaud d'Armagnac, pan de Termes, był bajlifem Chartres i oczywiście żołnierzem. Jako znawca doceniał waleczność Joanny, jej umiejętność kierowania ludźmi i talent strategiczny. Dziwił się, że poza sprawami wojskowymi okazała się taką prostą i naiwną dziewczyną. Jego zdaniem dorównywała najbardziej doświadczonym dowódcom i najlepszym strategom. Rycerz Haimond de Macy był dawnym burgundczykiem, prawdopodobnie ze świty Filipa Dobrego (lub Jana Luksemburskiego). Widział Joannę w więzieniu w Beaurevoir. Rozmawiał z nią. Gawędząc, próbował dotknąć jej piersi, ale ona gwałtownie go odepchnęła. Ponownie widział ją w Crotoy. Być może miał ją eskortować do tej fortecy, gdzie więziono innego ważnego więźnia: Nicolasa de Queuville'a, kanclerza kościoła w Amiens, doktora obojga praw. De Queville często odprawiał mszę, a Joanna zawsze w niej uczestniczyła. Spowiadał ją i nie mógł się jej nachwalić, podkreślając zwłaszcza jej pobożność. Macy towarzyszył Janowi Luksemburskiemu do Rouen. Był świadkiem spotkania biskupa Therouanne'a (brata Jana Luksemburskiego i kanclerza Anglii we Francji) z Joanną w obecności Stafforta i Warwicka. Widział, jak Staffort wydobył sztylet i rzucił się na nią, chcąc ją zabić. Gdy był w Rouen, zapewne jako obserwator w imieniu księcia Burgundii, słuchał kazania na cmentarzu Saint-Ouen. Znalazł się w dobrym miejscu, zatem mógł usłyszeć wezwania Nicolasa Midiego, któremu Joanna odpowiadała, twierdząc, że nie zrobiła nic złego, że wierzy w dwanaście artykułów wiary i w Dziesięcioro Przykazań, że odwoływała się do Rzymu i chciała wierzyć we wszystko, w co wierzy Kościół Święty. Widział, że Laurent Calot, sekretarz króla Anglii, wyciągnął z rękawa niewielki rewers i podał go Joannie. Oświadczyła, że nie umie ani czytać, ani pisać; trzymał ją więc za rękę, gdy rysowała „coś w rodzaju kółka". Tak wyglądało wyrzeczenie się poglądów. Zeznania, jakie potem nastąpiły, były wszystkie bardzo pochlebne dla Joanny. Nie wnosiły jednak żadnych nowych elementów. Aignan Yiole, adwokat parlamentu, określił ją ładnie: „Była w niej boska cnota, a nie ludzka". I takie były odczucia komisarzy. ROZDZIAŁ 7 W Rouen Świadkowie, których przesłuchiwano w maju 1452 roku podczas oficjalnego śledztwa, zostali powołani ponownie. Pierre Miget zeznawał 12 maja 1456 roku. Powtórzył poprzednie zeznania, z podobną rezerwą wypowiadając się na temat głosów Joanny. Jednakże ujawnił, że za kotarą ukryci byli skrybowie, którzy na swój sposób zapisywali odpowiedzi Joanny. Twierdził nawet, że jakoby poskarżył się na to biskupowi Cauchonowi, co wydaje się bardzo wątpliwe. Jednak uważał, że mimo tych ukrytych protokolantów sprawozdanie jest ścisłe. Mówił także, dość mgliście, o potajemnych wizytach Nicolasa Loiseleura w celi Joanny. Odważnie oświadczył, że jego zdaniem ten, który skazał Joannę za herezję, powinien być ukarany według prawa talionu. Ponieważ biskup już nie żył, nie naraził się zbytnio! Miget zapomniał, że on sam podzielał opinię Uniwersytetu Paryskiego i wyraził zdanie, iż Joannę powinno się uznać za odstępczynię i przekazać władzom świeckim. Komisarze wiedzieli wiec, że częściowo ponosił on odpowiedzialność za śmierć Joanny. Jednakże składającego zeznania obejmowała amnestia, więc pozwolili mu wypowiadać się swobodnie. Miget nie był zresztą ani lepszy, ani gorszy niż inni. Ze strachu poddał się ogólnej atmosferze. Notariusz Guillaume Manchon zeznawał tego samego dnia, a jego przesłuchanie trwało dość długo. Wiedziano, że miał jeszcze dużo do powiedzenia i bynajmniej go nie oszczędzano. Zresztą był to człowiek uczciwy i szczerze ubolewał, że wbrew swojej woli został włączony do procesu Joanny, ale trzeba przyznać, że jego pozycja była wyjątkowo trudna. Zadano mu kilka czysto 368 W Rouen formalnych pytań, a następnie przedstawiono protokół z procesu, a on potwierdził jego autentyczność. Zeznał, że sporządził kilka egzemplarzy, z których pierwszy przeznaczony był dla zastępcy inkwizytora, drugi - dla króla Anglii, a trzeci dla biskupa Beauvais. Te kopie sporządził w języku francuskim na podstawie brudnopisu spisanego w tymże języku. Przekładu na łacinę dokonał Thomas de Courcelles, długo po śmierci Joanny. Jedną z francuskich kopii okazano świadkowi. Niektóre artykuły opatrzone były napisem Nota. Pytano go, co to znaczy. Manchon odpowiedział, że pisał to za każdym razem, gdy zauważył jakieś odstępstwa od odpowiedzi oskarżonej. Następnie - zwykły wykręt - stwierdził, że Cauchon zmusił go siłą do pełnienia obowiązków protokolanta i że oponenci nie ważyli się odezwać, gdyż biskup brutalnie ich karcił i groził im. Następnie wymienił tych, którzy jednak odważyli się stawić czoło Cauchonowi. Byli to: Jean Lohier, który powtarzał stale, że proces jest nieważny i który, gdy zagrożono mu śmiercią, musiał uciekać z Rouen, Jean de La Fontaine, który nie mógł ukryć swego zakłopotania, i Jean de Chatillon. Zapomniał, że choć Chatillon próbował nieśmiałej obrony, to później uznał, że Joanna jest winna. Manchon wskazał następnie sędziów, którzy byli najbardziej ulegli w stosunku do Anglików i stronniczy wobec Joanny: Beaupere, Midi i Touraine. Ujawnił, że ksiądz Nicolas Loiseleur, w porozumieniu z Cau-chonem i Warwickiem, zakradł się w świeckim ubraniu do celi Joanny. Przedstawił się jej jako więzień z Lotaryngii. W ścianie był wywiercony otwór, przez który można było z powodzeniem słuchać zwierzeń uwięzionej. Manchon twierdził, że wbrew rozkazom biskupa odmówił zapisywania słów Joanny, gdyż nie było to zgodne z przepisami. Twierdził również, że Joanna nabrała zaufania do Loiseleura i ilekroć prowadzono ją na przesłuchanie, zawsze się go radziła. Komisarze przekonali się więc, że Loiseleur umiał w jakiś sposób, niekoniecznie nawet za pomocą przebrania, zdobyć życzliwość Joanny, uprzednio uśpiwszy jej czujność. Loiseleur zaproponował, że wysłucha jej spowiedzi, co pozwoliłoby mu wypytać ją o jej głosy i widzenia. Następnie powtórzył wyznania Joanny biskupowi i oskarżycielowi. Ponieważ Joanna prosiła o komunię i zgodę na uczestnictwo w mszy, łatwo było fałszywemu spowiednikowi zachęcić ją do najgłębszych zwierzeń. Oczywiście był to proceder odrażający, ale całkowicie mieszczący się w obyczajach inkwizy-cyjnych. Jak inaczej wyjaśnić, że Joanna nie rozpoznała Loiseleura, gdy siedział pomiędzy sędziami, jeśli naprawdę występował w przebraniu jeńca wojennego? Najbardziej jednak odrażające jest to, że choć poznał naiwność i żar religijny Joanny oraz prawomyślność jej wiary, uznał ją bez wahania za heretyczkę i odstępczynię. Komisarze zapytali Manchona, kto zredukował do dwunastu punktów siedemdziesiąt siedem artykułów Jeana d'Estiveta. Manchon odpowiedział, że to na pewno uczynił sam promotor, gdyż wedle obyczaju tak należało 369 JOANNA D'ARC streścić wypowiedzi. Zwrócono mu wszakże uwagę, że te dwanaście punktów całkowicie fałszowało zeznania oskarżonej. Odparł, że zdawał się na sumienie autorów. Zarzucono mu, że nie skonfrontował ich ze słowami Joanny. Odpowiedział, że nie mógł się przeciwstawić dołączeniu artykułów w takiej postaci, w jakiej je sformułowano. Powtórzył jeszcze, że sędziowie postępowali tak, jak uznawali za stosowne, a on jako zwykły notariusz-pro-tokolant nie mógł wywierać na nich wpływu. Ujawnił, że sędziowie nie debatowali nad całym procesem, ale tylko nad tymi dwunastoma artykułami. Jego zdaniem protokół został poważnie zniekształcony podczas przekładu na łacinę. Komisarze zaoponowali, mówiąc, że przecież poświadczył autentyczność przekładu po skolacjonowaniu go z oryginałem francuskim i że jego koledzy - Guillaume Colles, zwany Boisguillaume, i Nicolas Taąuel -uczynili to samo. Nader zakłopotany Manchon wrócił do sprawy dwóch protokolantów ukrytych za zasłoną, do roli Nicolasa Loiseleura i rad, jakich udzielał Joannie. Nie czytał rewersu wyrzeczenia się przed włączeniem go do akt. Komisarze zapytali, dlaczego wobec tego pozwolono Joannie przyjąć komunię, skoro uznano ją za heretyczkę i ekskomunikowano. Nie wiedział. Powiedział tylko, że biskup roztrząsał ten projekt z kilkoma sędziami. Potwierdził, że Anglicy złapali ją z taką wściekłością, że przedstawiciel władz świeckich, bajlif Rouen, nie zdążył nic powiedzieć. Komisarze mieli powód do zadowolenia. Zeznania Guillaume'a Man-chona, niezależnie od jego zrozumiałych oporów, wystarczyły, aby ustalić listę uchybień w trakcie przebiegu procesu. Jean Massieu zeznawał tuż po notariuszu. To Cauchon powierzył mu funkcję woźnego, co nie pozwalało mu przyjrzeć się bliżej samej procedurze. Był jednak obecny podczas wszystkich posiedzeń i dużo wiedział o warunkach uwięzienia Joanny i o zniewagach, jakie ją codziennie spotykały. Wyniósł również wiele wrażeń z przesłuchań. Oświadczył, że sędziowie przerywali oskarżonej, że zadawali jej kilka pytań naraz. A ona mówiła: „Ach, moi panowie! Zadawajcie jedno po drugim!". Natomiast ważne były jego deklaracje na temat rewersu podpisanego przez Joannę na cmentarzu Saint-Ouen. To on miał obowiązek przeczytać jej ten rewers, który zawierał zaledwie osiem linijek. Nie pamiętał całego tekstu. Zacytował kilka linijek z pamięci. I stwierdził stanowczo, że ten rewers nie przypominał w niczym tego, który dołączono do akt. Ten manewr obciąża konto biskupa Cauchona. Przesłuchiwany nazajutrz Guillaume Colles potwierdził stwierdzenia swego kolegi. Dodał tylko szczegół bez znaczenia: po każdym przesłuchaniu, podczas obiadu, porównywał notatki z notatkami Manchona i Taąuela. Wyjaśnił krępujące sprawy i zdawał się wygodnie na sumienie biskupa 370 WRouen i jego asesorów. Jednak obciążył Nicolasa Loiseleura, insynuując, że udawał „podporę stronnictwa francuskiego, jeńca wojennego pochodzącego z Lotaryngii". Nie był również wyrozumiały dla oskarżyciela Jeana d'Estiveta, który stale szykanował notariuszy i wkradał się do celi Joanny, udając więźnia. Dominikanin Martin Ladvenu niewiele dodał do wcześniejszych zeznań. Potwierdził jednak, że Joanna odwołała się do papieża. Obarczył biskupa Cauchona, który, ma się rozumieć, nie mógł zaprotestować, i wymienił nazwiska kilku sędziów, którzy próbowali bronić Joanny. Chętnie przyznał, że nie miała adwokata, co było sprzeczne z prawem. Ponieważ spowiadał ją rankiem, tuż przed jej śmiercią, mógłby przynajmniej zaświadczyć o jej niewinności, ale nie zapomniał, że opowiedział się za ekskomuniką i przekazaniem jej władzom świeckim - nie śmiał więc całkowicie sobie zaprzeczyć. Poprzestał tylko na przypomnieniu, że Joanna do ostatniego tchu utrzymywała, iż jej głosy pochodziły od Boga. Nicolas de Houppeville odegrał piękną rolę. Ośmielił się przypomnieć biskupowi Beauvais, że Joannę przesłuchiwali wcześniej duchowni z Poi-tiers. Uznali ją za dobrą chrześcijankę, a jej obyczaje za nieskazitelne. Oburzony Cauchon wezwał go do siebie. Houppeville zaprotestował, mówiąc, że podlega tylko trybunałowi w Rouen. Biskup wtrącił go do więzienia, skąd uwolnił go opat Fecamp. Następnie grożono mu deportacją do Anglii. Opowiedział o tych zdarzeniach, jednak nie wiedział nic o przebiegu procesu, ponieważ został wyłączony z trybunału. Mógł tylko przytoczyć powszechnie mniemanie, że proces był nieważny, a Joanna padła ofiarą rażącej niesprawiedliwości. Na poparcie swoich słów przytoczył opinie Pierre'a Miniera, Richarda de Groucheta i Pierre'a Pigache'a, poglądy, które biskup Cauchon z całą mocą odrzucił. Komisarze zapewne się uśmiechnęli. Ci trzej osobnicy uznali Joannę za heretyczkę i odstępczynię. Bezczelnie skłamali dzielnemu Houppeville'owi! Biskup Demetriady, Jean Lefevre, nie był bardziej wymowny niż w 1452 roku. Jakże by mógł inaczej? W ciągu tych czterech lat nie zmienił się, ani nie rozmyślał wiele o przypadku Joanny i, jak się zdaje, nie odczuwał najmniejszego nawet żalu. W kwestii jej objawień wyraził te same zastrzeżenia; wciąż uważał je za podejrzane. Rozwodził się natomiast na temat trudnych przesłuchań, trafnych odpowiedzi Joanny i jej doskonałej pamięci. Przyznał, że niesłusznie wtrącono ją do świeckiego więzienia, podczas gdy proces, jaki jej wytoczono, był kościelny. Twierdził nawet, że wyraził „szeptem" jakieś zastrzeżenia w tej kwestii. Jego ostrożność starego lisa, jego uległość były ewidentne! Nicolas Caval nie był więcej wart. Stwierdził, że nie uczestniczył w procesie, ale z ciekawości przyszedł kilka razy. Mimochodem powiedział 371 JOANNA D'ARC W Rouen jakiś komplement pod adresem Joanny, wychwalając jej pamięć i mądrość. Ale ponieważ był tylko na jednym posiedzeniu, nic nie wie... Protokół dowodził czegoś zupełnie innego. Caval nawet oskarżał Joannę o herezję i odstępstwo od wiary. Pierre Cusąuel mógł tylko powtórzyć, co wiedział o poglądach mieszkańców Rouen na temat procesu czy na temat słynnej klatki z żelaza. Dodał ciekawostkę, że Nicolas Loiseleur udawał świętą Katarzynę, aby zdezorientować Joannę. Andre Marguerie, archidiakon z Rouen, był w podobnej sytuacji co Nicolas Caval. On również opowiedział się za ekskomuniką Joanny i oddaniem jej w ręce świeckim. Wykręcił się jednak z całej sprawy, wspominając reprymendy biskupa i pogróżki (śmierci) ze strony Anglików. Wydawało mu się godne pożałowania i bezprawne, że Joannę przetrzymywano w więzieniu cywilnym i że pilnowali jej żołnierze. Jednak uznał za stosowne powiedzieć, że słyszał kilkakrotnie, jak Joanna mówiła, iż nie zdaje się ani na biskupa, ani na nikogo innego, tylko zależy jej na Bogu. Oznaczało to, że nie zrewidowała swego poglądu z 1431 roku i była co najmniej schizmatyczką; zmieniła go wtedy, gdy wyrzekła się swych poglądów. Gdy zaś wróciła do tych samych błędów, znowu została odstępczynią. Wiedział jednak, że powrót do stroju męskiego był pretekstem do jej skazania i wiedział, jakie były tego powody. Męczeństwo niewinnej dziewczyny niespecjalnie go poruszyło. Zadowolił się uwagą, że w godzinie śmierci wydawała się „raczej poruszona". Taka oschłość serca nie była czymś wyjątkowym w tym środowisku religijnych intelektualistów, choć wydaje się to dość dziwne. Późniejsze zeznania nie były już, z wyjątkiem dwóch, tak interesujące. Streszczę je krótko. Kat trybunału, Mauger Leparmentier, potwierdził, że biskup wezwał go w celu zadania Joannie tortur. Pamiętamy, że Pierre Cauchon radził się w tej kwestii kilku asesorów. Tylko Nicolas de Yenderes, Aubert Morel i Thomas de Courcelles uważali, że więźniarkę należy poddać mękom. Inni przeciwstawili się temu. W końcu Joannę oszczędzono. Lau-rent Guesdon oraz Pierre Daron potwierdzili, że nie ogłoszono żadnego wyroku w sprawie Joanny po przekazaniu jej władzom świeckim. Husson Lemaistre, kotlarz, wykonywał swój zawód w Rouen, ale pochodził z tych samych stron, co Joanna, znał jej rodziców. Po wyjeździe Dziewicy do Vau-couleurs mówiono, że to się stało „za sprawą Boga, że Joannę ożywiało tchnienie Boże...". Jean Riąuier, ksiądz z Rouen, był w czasach procesu młodym chórzystą. Słuchał tego, co mówią starsi. O Anglikach powiadali: „Nie jest dobrze popaść w ich niełaskę; natychmiast wytaczają sprawę i pod byle pretekstem skazują na śmierć". Kupiec Jean Moreau był Lotaryńczykiem zamieszkałym w Rouen. Słuchano go z zainteresowaniem. To on na początku procesu Joanny spotkał 372 notabla lotaryńskiego, który przyniósł protokół śledztwa prowadzonego przez bajlifa Cahumont. Biskup Cauchon uznał go za złego człowieka i zdrajcę, dlatego że śledztwo wypadło zbyt korzystnie dla Joanny. Nicolas Taąuel, trzeci protokolant i kolega Manchona i Collesa, nie powiedział nic ciekawego. Nie pamiętał o niczym i nic nie wiedział, za wiele bowiem czasu upłynęło od skazania Joanny. Pamięć mu już nie dopisywała. Komisarze przeznaczyli ostatnie przesłuchanie (14 maja 1456) dla brata Seguina Seguina. Mieli szczęście, że jeszcze żył i był w stanie przybyć, ukończył już bowiem siedemdziesiąt lat. Przez całe życie wykładał teologię, a potem został nawet dziekanem wydziału w Poitiers. Pamiętał dokładnie badanie Joanny przez duchownych Poitiers w 1429 roku, po spotkaniu w Chinon. Wymienił skład zgromadzenia, któremu przewodniczył arcybiskup Regnault de Chartres, kanclerz królestwa. Nie zapomniał odpowiedzi Joanny na wiele pytań, również zadawanych przez niego. Wyrażał się precyzyjnie, a nawet okazywał poczucie humoru. Nie będę już komentował jego stanowiska, gdyż pisałem o tym wcześniej. Zacytuję tylko jedno zdanie starego wykładowcy, wypowiedziane z całą mocą: „Sądzę, że Joanna została posłana przez Boga, gdyż Król i jego stronnictwo nie mieli już żadnej nadziei". Kawaler Jean d'Aulon, doradca króla i seneszal Beaucaire, nie mógł się stawić z powodu znacznej odległości od miejsca zamieszkania. Zeznawał przed zastępcą inkwizytora generalnego i dwóch notariuszy 18 maja. To zeznanie, nader długie i drobiazgowe, dołączono do akt śledztwa. Nie będę go komentował dłużej niż zeznania Sćguina, gdyż tylko pośrednio związane jest z procesem. Mianowany intendentem Joanny przez Karola VII, był odpowiedzialny za jej żołnierzy i bezpieczeństwo. Opowiedział o swoim pojawieniu się na dworze i o wyjeździe do Orleanu. Całe jego przemówienie na temat wyzwolenia miasta jest wyjątkowo precyzyjne, niemal wzorcowe. Jean d'Aulon miał konkretny styl administratora, pozbawiony ozdobników, jakby bezosobowy. Trzymał się faktów, które - ma się rozumieć -mówiły same przez się. Jednak precyzyjny i obiektywny umysł nie przeszkodził mu dojść do przekonania, że czyny Dziewicy wydają mu się bardziej cudowne i boskie niż zwyczajnie ludzkie. Uważał za niemożliwe, aby młodziutka, niedoświadczona dziewczyna mogła dokonać takich czynów bez wsparcia ze strony Boga. Potwierdził, że nigdy nie odczuwał wobec niej pożądania, chociaż wiele razy widział jej obnażone nogi i piersi. 7 lipca 1456 ROZDZIAŁ 8 7 lipca 1456 W 1431 roku Joanna stała przed sądem sama, bez adwokatów i świadków. W 1456 roku jej miejsce przed trybunałem było puste, ale stu pięćdziesięciu świadków przemawiało w jej imieniu, a ich zeznania zostały wiernie zaprotokołowane. Wieśniacy z Domremy opisywali dzieciństwo i młodość Joanny najlepiej jak umieli. Mieszczanie z Orleanu wspominali wyzwolenie ich miasta. Towarzysze broni opisywali waleczność Dziewicy i jej talent strategiczny. Asesorzy Pierre'a Cauchona i protokolanci-notariu-sze opowiedzieli, chcąc nie chcąc, o okolicznościach procesu skazującego, a mieszczanie z Rouen zrelacjonowali swoje przeżycia związanie z jej kaź-nią. W tym pełnym pochwał koncercie zeznań nie było ani jednej fałszywej nuty. Nic nie pozostało w ukryciu. Sławny Dunois i szlachetny książę d'Alen9on chcieli zaświadczyć swoim autorytetem o uczuciu i podziwie, jaki żywili dla Joanny. Odnaleziono brata Paquerela, bohaterskiego i skromnego, który chodził za Joanną krok w krok; jako prowizorycznie wyznaczony przełożony księży i mnichów wojskowych, mógł wiele powiedzieć na temat praktyk religijnych i postawy Joanny podczas kampanii. Będąc jej spowiednikiem w owym czasie, umiał opisać ją jak gdyby od wewnątrz, sporządzić portret jej duszy. Jego entuzjazm nie wygasł z biegiem lat. Zresztą uderzające było to, że większość świadków, mówiąc o Joannie, odzyskiwała żywość dwudziestolatków - światło przeszłości rozjaśniało ich twarze. Zakłopotanie dawnych sędziów, ich wycofywanie się i tchórzostwo także były mimowolnym hołdem złożonym tej, którą skazali. Pod koniec tego poczwórnego zeznania Joanna ukazała wreszcie wszystkie swoje obli- X 374 cza: dziewczynki z Lotaryngii, wojowniczki, więźniarki i męczennicy, czarującej, wspaniałej, upokarzanej, wyznającej swą wiarę na stosie, a mimo to wciąż takiej samej, zawsze żarliwie kochającej, okazującej tę miłość nawet po zwycięstwach, na dworskich zabawach, ale i w obliczu niegodnych sędziów; ukazała też łagodność duszy, pokorę, godność, jeszcze z Dom-rćmy, gdy była wśród swoich! Była wieśniaczką, dowódcą wojskowym i męczennicą za wiarę. Przekonany o jej niewinności, a nawet świętości, inkwizytor Jean Brehal chciał całkowicie zatrzeć proces z 1431 roku, usunąć go nawet przy tych wątpliwościach, jakie jeszcze pozostały, zwłaszcza w środowiskach intelektualnych. Znał opinię arcybiskupa Reims i jego asesorów: była podobna. Biskup Cauchon w swoim czasie radził się wykładowców uniwersytetu, dawnych kolegów. Brćhal poprosił o radę wielu prałatów i wybitnych wykładowców, a wśród nich byli: Elie de Bourdeilles, biskup Pćrigueux, Thomas Basin, biskup Lisieux, Martin Berruye, biskup Mans, Jean de Vau-celle, biskup Avranches, Jean de Montigny, doktor prawa kościelnego, Guillaume Bouillć, dziekan w Noyon i Robert Ciboule, kanclerz paryskiej Notre Damę. Do ich opinii dołączył jeszcze traktat o Dziewicy, napisany przez Jeana Gersona w 1429 roku. Po zapoznaniu się z wszystkimi dokumentami zawartymi w obszernych aktach, porównaniu wersji protokołu po francusku i po łacinie, dokonaniu wyczerpującej analizy złożonych zeznań, zredagował Recollectio. Wśród zgromadzonych przez niego dowodów znalazła się notatka notariusza Manchona, 0 której wyliczono opustki i sprzeczności protokołu sporządzonego przez Cauchona i Courcellesa Ta Recollectio składa się z dwustu osiemdziesięciu stron zapisanych drobnym pismem! Brehal, jako prawnik i teolog, zbadał podstawy 1 formę procesu skazującego. Niesłusznie tekst ten do tej pory pomijano, zarówno ze względu na to, co dotyczy w nim aspektu prawnego, jak i religijnego. Składa się z dwudziestu jeden rozdziałów, z których dziewięć omawia do procesu, a dwanaście - jego formę. Adwokaci Isabelle Romee i jej synów wyliczyli sto jeden powodów, dla których proces był nieważny, co jest przesadą i redundancją. Brehal postępuje bardziej subtelnie, rozpoczynając anauzę od faktów religijnych sensu stricto: widzeń, objawień, przepowiedni, kultu świętych, poddania się Kościołowi, słów zarzucanych Joannie, noszeniu męskiego ubioru, przyczyn odstępstwa. Bada nawet nieposłuszeństwo wobec rodziców. W każdym z tych punktów wspiera swoje rozumowanie i wnioski cytatami z Ojców Kościoła, dysponuje bowiem rozległą wiedzą religijną. Ta analiza teologiczna, bardzo pogłębiona i ścisła, wykazuje niewinność Joanny, jej trwałą wiarę i prawomyślność. Usprawiedliwia noszenie i powrót do stroju męskiego. Podobnie postąpił Brehal w rozdziałach dotyczących formy procesu. Uwypuklił uchybienia i pogwałcenia prawa, z których najważniejsze były: 375 JOANNA D'ARC 7 lipca 1456 - brak uprawnień biskupa Beauvais; - stronniczość sędziów zaprzedanych Anglikom; - niedopuszczalne warunki uwięzienia Joanny (więzienie świeckie zamiast kościelnego, brutalność strażników itd.); - nadanie biegu żądaniom adresowanym do sędziów; - nękanie przesłuchaniami; - postawa i drugorzędna rola zastępcy inkwizytora w procesie dotyczący wiary; - oszukańcze manewry; - zmiany w dwunastu artykułach i w protokole; - niedopuszczalne warunki wyrzeczenia się poglądów; - sprowokowanie recydywy; - nieuzasadniony wyrok, podyktowany oportunizmem politycznym. Oczywiście Brehal wnioskował o anulowanie wyroku, nie tylko niesprawiedliwego, ale i nieuzasadnionego. Bezwiednie, a może i świadomie działał na rzecz przyszłości. Ta doskonale logiczna Recollectio dowodziła świętości Joanny. Głosy, widzenia, objawienia zostały tam potraktowane jako rzeczywistość, znajdująca materializację w zaakceptowanym męczeństwie. Brćhal nie znał Joanny, ale ją zrozumiał, a skoro ją zrozumiał, w końcu ją pokochał. Wzniósł się ponad uprzedzenia inkwizytora i choć zaczął ją podziwiać, nie osłabiło to jego zmysłu krytycznego. Inkwizytor obawiał się wszystkiego, łącznie z sobą samym. Był to ten typ człowieka, który niełatwo się roztkliwia - Recollectio jest więc tym bardziej cenna. Arcybiskup i sędziowie poświęcili wiele tygodni na zbadanie akt, do których Recollectio została dołączona. Strony miały zostać pozwane l lipca. Uznano, że były biskup Beauvais i zastępca inkwizytora Jean Le Maitre nie mogą się stawić. 2 lipca Simon Chapitault i Guillaume Prćvosteau złożyli do trybunału prośbę o wydanie wyroku - i to także było konieczną formalnością. Strony zostały wezwane ponownie l lipca. Uroczyste posiedzenie odbyło się w pałacu arcybiskupa Rouen. Arcybiskup Reims, Jean Jouvenel des Ursins, był przewodniczącym. Guillaume Chartier, biskup Paryża, Richard Olivier, biskup Coutances i wielki inkwizytor Jean Brehal zasiedli u jego boku. Naprzeciwko nich zajęli miejsca Jean d'Arc, adwokat Pierre Maugier, oskarżyciel Simon Chapitault i Guillaume Prevosteau, uprawnieni do złożenia skargi. W wielkiej sali pałacu zebrały się tłumy - radosne, lecz czujne. Wielu spośród obecnych było przecież świadkami kaźni Joanny i płakało, czując, że umiera święta. Obecność Martina Ladvenu, który towarzyszył jej aż do wejścia na stos, została odnotowana. Był jednym z jej sędziów; uznał ją za heretyczkę i odstępczynię. O czym teraz myślał, czego żałował? Była ósma rano. Arcybiskup Reims we własnej osobie odczytał wyrok. Wyrok poprzedzony był aktem zezwolenia zajmującym trzy duże strony, 376 których lektury oszczędzę czytelnikowi. Joannę uznano w nim za „bardziej godną uwielbienia niż kary". Sędziowie ostro potępili osąd wydany w sprawie jej objawień, podkreślając, że było niemal niemożliwe wydać ocenę w tej dziedzinie. Powoływali się na apostoła Pawła, który oświadczył, że nie wie, czy jego objawienia były „cielesne czy duchowe" i zdawał się w tym na Boga. Natomiast co się tyczy procesu, jego narzędzi, wyroku, oceniono go jako „zepsuty, oszukańczy, szkalujący, perfidny i nielojalny: z powodu fałszu, jaki doń wprowadzono, kłamliwych dodatków, odsuwania okoliczności łagodzących i usprawiedliwień, zmiany słów, powodujących modyfikację sensu". W konsekwencji proces z 1431 roku uległ kasacji i został anulowany. Arcybiskup nakazał natychmiastowe podarcie aktu oskarżenia i uczyniono to od razu. Arcybiskup ponownie zabrał głos. Wyrok, który odczytał, dotyczył właściwie samej formy, to znaczy protokołu z procesu. Pozostała jeszcze część najważniejsza, to znaczy wyrok skazujący. Trybunał uznał, że wyrzeczenie się dokonane przez Joannę było bezwartościowe, gdyż wymuszone siłą i terrorem, w obecności kata i w sytuacji bezpośredniego zagrożenia stosem. Uznał, że nie udowodniono oskarżonej czynów, o które była oskarżona. Co za tym idzie, oba wyroki zostały obalone. Ogłoszono, że na Joannie i jej rodzinie nie ciąży hańba. Ale to jeszcze nie wszystko. Należało przyznać sprawiedliwe odszkodowania i ogłosić niewinność Joanny. Arcybiskup nakazał, by wyrok odczytano jeszcze tego samego dnia, 7 lipca, na placu Saint-Ouen, a nazajutrz - na placu Vieux-Marche. Nakazał również, aby wzniesiono krzyż w miejscu, w którym Joannę tak okrutnie umęczono, w celu utrwalenia pamięci o niej na zawsze, po wygłoszeniu kazania. Mieszkańcy Rouen spontanicznie zorganizowali dużą procesję. Wyrok rehabilitujący Joannę również i im przywrócił honor. Wydarzenie to rozległo się echem również w pozostałych krajach Europy, podobnie jak wyzwolenie Orleanu i spalenie Joanny na stosie w Reims. Usunęło także piętno z Królestwa Lilii. Joannę czekała diametralna odmiana. Miała znaleźć się w pamięci potomności i odnaleźć się w naszych czasach. Jean Brćhal w towarzystwie Guillaume'a Bouillć udał się do króla, by złożyć mu raport. Zatrzymał się w Orleanie. Całe miasto szalało z radości, wydano festyn na cześć przybyłych. Ale radość orleańczyków trwała dłużej niż ten jeden dzień. Co roku obchodzą oni tak samo uroczyście rocznicę wyzwolenia miasta. Karol VII rezydował w zamku Gannat, w Bourbonnais. Był tak uszczęśliwiony, że - mimo swej skłonności do oszczędzania -wynagrodził hojnie Jeana Brćhala. Następnie Brćhal wyjechał do Rzymu, by poinformować o wszystkim papieża Kaliksta III. To było ostatnie zwycięstwo, jakie odniosła Joanna. ROZDZIAŁ 9 D la potomności Rehabilitacja Joanny d'Arc była również ostatnim zwycięstwem i ostatnią radością Karola VII. Po kapitulacji Bordeaux Anglikom pozostał już tylko port Calais. Nie upłynęło nawet dwadzieścia dziewięć lat, a wyzwolono całe królestwo i zmazano z mapy dawne posiadłości Plantagene-tów oraz zamknięto okres wojny stuletniej. Niebywałe były losy tego nibykróla z Bourges, odrzuconego przez matkę, wydziedziczonego przez obłąkanego ojca, nie uznawanego przez połowę królestwa, nękanego przez przeciwników, uważanego za odpowiedzialnego za zabójstwo z Montereau, którego nie chciał, dezinformowany przez złych i chciwych doradców, wpędzony w biedę i niemoc. Potem - dzięki Joannie d'Arc - odnalazł samego siebie i odzyskał swoje królestwo, Francja powróciła na należne sobie miejsce w Europie. „Zwycięski", „Dobrze Obsłużony", „Król Cudów" -zasłużył na wszystkie te tytuły, nawet komplement doży weneckiego, gdy Serenissima była u swego apogeum: „To Król królów; nikt nic nie może bez niego". Prawodawca, uzdrowiciel gospodarki, obrońca sprawiedliwości, był czczony przez swój lud. Rehabilitacja królestwa zbiegła się z rehabilitacją Joanny. Dziewica była cudem w jego panowaniu, w którym dominował pragmatyzm, upór, odwaga i roztropność. Król zajmował w sercach zwykłych ludzi miejsce takie jak Joanna. Karol VII mógłby przeżyć kilka szczęśliwych lat jak dobry robotnik po skończonej pracy. Były one jednak zatrute przez coraz groźniejsze intrygi delfina. Karol wiele mu wybaczył. W końcu musiał go ukarać, więc delfin schronił się na dworze księcia Burgundii. Filip Dobry był zachwycony, że przyjął 378 Dla potomności uciekiniera i może spłatać takiego psikusa swemu suzerenowi. Był to casus belli. Tymczasem Karol zdołał uniknąć konfliktu, z którego na pewno wyszedłby zwycięsko, ale przewidywał, że ucierpiałby na nim lud. Miał na tyle rozsądku, że przedkładał interes ogółu nad miłość własną. Wiedział zresztą, co to znaczy dla delfina, gdy wydziedzicza go własny ojciec. Intrygi przyszłego Ludwika XI były jednak niebezpieczne. Niektóre graniczyły ze zdradą i były równoznaczne ze zbrodnią obrazy majestatu. Karol VII żył w stałym zagrożeniu. Do ostatniego dnia życia bał się, że zostanie otruty. Zmarł 21 lipca 1461 roku. Jego syn uznał, że nie musi czuwać przy łożu umierającego ojca, nie przybył też na pogrzeb. Do Saint-Denis odprowadzili zmarłego króla Dunois, Bueil, Loheac, Estouteville i inni wierni słudzy. Filip Dobry żył do 1467 roku. On także nie był w najlepszych stosunkach ze swym synem, Karolem Zuchwałym. Uważał się nadal za arbitra Europy i dumnie nosił tytuł Wielkiego Księcia Zachodu. W rzeczywistości owoc był już nadgryziony przez robaka. Przed upływem dziesięciu lat Ludwik XI obalił potęgę Karola Zuchwałego (1477) i państwo burgundzkie upadło. Warto zauważyć, że Ludwik XI - gdy już został królem - kontynuował wiernie politykę swego ojca wobec Burgundczyków i możnowładców. Anglia weszła w okres anarchii, który zakończył się dopiero w 1485 roku, po dojściu do władzy Tudorów. Utrata Normandii, a przede wszystkim Gu-jenny, była fatalnym ciosem dla nieszczęsnego Henryka VI, coraz bardziej niezdolnego do panowania, nękanego nawrotami apatii, które przywodziły na myśl obłęd jego dziadka Karola VI. Królowa Małgorzata Andegaweńska spierała się o tron z Ryszardem Yorkiem. W końcu nieszczęsny Henryk VI został usunięty z tronu, uwięziony w londyńskiej Tower i zamordowany 21 maja 1461 roku. „Królestwa to same zmartwienia, wszystko to tylko wiatr" - napisał. Uchodził za świętego. Ale to on jest odpowiedzialny -oczywiście mimo woli - za krwawą wojnę dwóch róż: białej (Yorków) i czerwonej (Lancasterów). Świadkowie życia Joanny i jej epopei kolejno odchodzili. Isabelle Romee, jej matka, zmarła w Orleanie w 1458 roku, w dwa lata po procesie rehabilitacyjnym; ukończyła swoje ziemskie dzieło, dopięła tego, że Kościół uznał jej ukochane dziecko za niewinne. Piękny Dunois służył bez wytchnienia Koronie tak długo, jak żył Karol VII. Za Ludwika XI popadł w niełaskę, aby potem znów powrócić na dwór. Zmarł w 1468 roku i został pochowany obok swej żony w kościele Notre-Dame w Clery. Etienne de Vignolle, zwany La Hire, umarł we własnym łóżku, z powodu przeziębienia, w 1442 roku. Poton de Xaintrailles miał więcej szczęścia - został marszałkiem Francji i zmarł w 1461 roku. Książę d'Alen9on dokonał żywota w więzieniu. Po tym jak walczył dwadzieścia pięć lat w armii królewskiej, zaproponował sojusz Ry-szardowi Yorkowi i przygotowywał się do potrójnego lądowania na brzegu 379 JOANNA D'ARC francuskim. Zatrzymany na rozkaz króla, został skazany na karę śmierci i konfiskatę dóbr przez Izbę Parów w 1458 roku. Karol VII ułaskawił księcia, ale wysłał do fortecy Aigues-Mortes. Ludwik XI uwolnił go i zwrócił mu dobra. Zatrzymany i sądzony ponownie w 1474 roku, został osadzony w Luwrze, gdzie przebywał aż do śmierci, która nastąpiła w 1476 roku. Robert de Baudricourt żył jeszcze w 1450 roku. Karol VII mianował go bajlifem Chaumont. Został szambelanem i doradcą króla Renć Andegaweńskiego. Jego syn, Jean de Baudricourt, był marszałkiem Francji. Jako żywe świadectwo pogodzenia się Francuzów i „zaprzańców", którego pragnął Karol VII, Thomas de Courcelles, „słynący pośród doktorów teologii", miał honor wygłosić mowę żałobną po śmierci króla w Saint-Denis. Zmarł w 1481 roku. Prawdopodobnie dopiero w następnych latach po rehabilitacji Joanny Franfois Villon, włóczęga, sutener, złodziej i wielki poeta, napisał wspaniałą Balladę o Paniach Minionego Czasu, w której czytamy: Królowa Blanka iak lilia, Syrenim głosem zawodząca, Berta o wielkiej stopie, Liia, Bietris, Arambur, Alys wrząca, Joanna, co w mężczyźńskiej szacie Anglików gnata precz szeregi, Gdzież są? wy mówcie, jeśli znacie? Ach, gdzie są niegdysiejsze śniegi!* Musiał opuścić Paryż około 1462 roku, uniknąwszy stryczka, i gdzieś przepadł. Miał jakieś trzydzieści lat. Joanna pozostała w pamięci zbiorowej. Anonimowy poeta, być może orleańczyk, napisał Tajemnicę Orleanu, aby złożyć hołd jej czynom. Była to scenka dramatyczna towarzysząca żywym obrazom, podobna do misteriów wystawianych przed katedrami. Była tam mowa o owym „znaku", jaki Joanna przekazała Karolowi VII, podczas spotkania w Chinon. Karol VEI mówił w modlitwie: Potężny, królu niebios wieczysty, Błagam cię, wesprzyj łaskawie. Mnie, niemiłego, zatroskanego Kiedy mnie widzisz spoglądającego * Przeł. Tadeusz Boy-Żeleński. 380 Dla potomności Na moje królestwo pogrążone w niesławie Boże, pełen chwały i przeczysty, A Joanna odsłaniała przed nim tajemną modlitwę: Jesteś tym, którego tak poszukiwałam żarliwie. Królem Francji ponad wszystkich wyniesionym szczęśliwie, Bóg na cię wejrzał dnia pewnego - Za modlitwy krótką chwilę I hołdu Mu oddanego, Miłości swej dał ci tyle... To misterium było wystawiane w Orleanie przez całe lata, aż do chwili, w której tego rodzaju przedstawienia teatralne wyszły z mody. Potem obraz Joanny stracił na autentyczności, adaptując się do nowych idei. Wiek XVI, ogarnięty sceptycyzmem na skutek zetknięcia się z dorobkiem Greków i Rzymian, podał w wątpliwość mistykę i samą osobę Joanny. Joachim du Bellay, który przejął hipotezę od Eneasza Sylwiusza Piccolominiego (przyszłego Piusa II), sądził, że Joanna była narzędziem w rękach Karola VII i armaniaków, że to oni ją wymyślili. Gerard du Haillan odważył się głosić tezę Anglików i burgunczyków oraz sędziów z Rouen. Dla niego Joanna była żołnierką, oddelegowaną przez Dunoisa i Xaintraillesa po to, by pomóc Karolowi VII otrząsnąć się z apatii. Jednak Jean de Serres - historiograf Henryka IV - napisał: „Tak oto służyła Francji przez rok, pozostawiając bezbrzeżny żal w sercach ludzi swego stulecia, gdyż tak niesprawiedliwie i okrutnie została potraktowana; a w przyszłości czeka ją chwalebna pamięć, gdyż była użytecznym narzędziem wyzwolenia naszej ojczyzny wtedy, gdy znalazła się na skraju przepaści...". Erudyta Etienne Pasąuier zanalizował proces Joanny i napisał: „Co za żal! Nigdy nikt bardziej nie pomógł Francji w tak właściwym czasie i tak udatnie jak ta Dziewica, i nigdy pamięć o kobiecie nie była tak pełna sprzeczności, jak o niej. Ze swej strony uważam jej historię za prawdziwy cud Boski. Rozgłos, jaki jej towarzyszył aż do samej śmierci, nawet wśród wojska, słuszna droga, jaką obrała, precyzja, jaką wniosła, powodzenie w przedsięwzięciach, mądra prostota jej odpowiedzi na przesłuchaniach, jakim ją poddali sędziowie działający na jej zgubę, przepowiednie, które się potwierdziły później, okrutna śmierć, jaką wybrała, choć mogła ocalić życie, gdyby zaparła się swego czynu, wszystko to - jak powiadam - każe mi wierzyć (razem z głosami z Niebios, które słyszała), że całe jej życie i historia były prawdziwym cudem Bożym". W 1612 roku Jean Hordal opublikował pierwszą biografię Dziewicy 381 JOANNA D'ARC w języku łacińskim. W latach 1590-1592 William Szekspir, być może naśladując sztukę Roberta Groene'a, uczynił ją bohaterką pierwszej części trylogii poświęconej Henrykowi VI. Niektórzy twierdzili, że mimo swego szowinizmu, powszechnie znanego i w końcu usprawiedliwionego, oddał on w sposób przejmujący hołd Joannie. Przytoczmy dwa fragmenty. Wyzywając księcia Burgundii, sojusznika Anglików, Joanna powiada: Spójrz na twą ziemię, na tą żyzną Francję, Patrz na jej miasta i siota zburzone Okrutną ręką srogich nieprzyjaciół! Jej matka patrzy na drogie niemowlę. Gdy mu gasnące oczy śmierć zamyka, Tak ty na Francję spójrz cierpieniem bladą, Przeciw naturze wszystkie policz rany, Które jej łonu ręka twa zadała! O, szabli ostrze ku innej zwróć stronie! Bij napastników, nie rań jej obrońców!* Następnie, już po jej pojmaniu, Warwick i York prowadzą ją na stos. Joanna woła: Lecz wy, rozpustą waszą pokalani, Krwią niewiniątek bezgrzesznych zbroczeni, Tysiącznych przywar popsuci zgnilizną, Że łask nie macie innym udzielonych, Sądzicie zaraz, że kto cuda robi, Tylko z diabelską robi je pomocą, Lecz sąd wasz mylny, Joanna d'Arc bowiem Była dziewicą od lat niemowlęcych I w myślach nawet jest niepokalana, A krew jej czysta, okrutnie wylana, o pomstę będzie do bram niebios wołać**. Są to wspaniałe tyrady, kiedy się je oddzieli od całej sztuki! We wcześniejszych aktach Joanna przedstawiona jest niby jakiś stwór diabelski. Z pogardą odpycha „gruboskórnego człeka", który mieni się jej ojcem przybranym, i oznajmia, że jest córką króla, z rasy wybranej, aby „dokonać cudów na ziemi". Następnie, chcąc uniknąć stosu twierdzi, że jest w ciąży. • * Cz. I, akt m, przeł. Leon Ulrich. ** Cz. I, akt V. 382 Dla potomności Za czyją sprawą? Nie wiadomo czy króla, czy d'Alen9ona, czy też króla Renę... Wielki Szekspir bynajmniej nie składa hołdu Joannie, nawet mimowolnego; jest gorszy niż okryci hańbą sędziowie z Rouen... Wiek XVII mógł się wobec Joanny zdobyć tylko na chłód. Racine i Corneille nie pamiętali o niej. Nieszczęsny Chapelain, uczciwy człowiek, ale marny poeta, zrymował na jej cześć piętnaście tysięcy wersów. Ta mdła i pozbawiona wyrazu poezja przemieniła Joannę nie do poznania, ozdabiając ją piórami. Wiek XVIII, sceptyczny i szyderczy, nie był w stanie wzruszać się Joanną. Wolter przybrał ton nieprzyzwoity i żartobliwy zarazem, chcąc w Dziewicy nakreślić parodię utworu Chapelaina: panowała wtedy moda na wykoślawianie i niszczenie wszystkiego tego, co lud czcił. Jednak był dość dobrze poinformowany na temat życia Joanny d'Arc. W swoim Eseju o obyczajach oddaje jej nawet swoisty hołd. Nie może się jednak powstrzymać, by nie wypuścić kilku strzał. Przytaczając tezę Hail-lana, utrzymuje, że „to dziewczyna z oberży, padła jednak ofiarą potężnych ludzi". Mimo to zgodził się, by zbudowano jej ołtarz w czasach heroicznych, kiedy ludzie wznosili pomniki swoim wyzwolicielom. Rewolucja 1789 roku uznała w osobie Joanny bohaterską córę ludu. Wiek XIX i romantyzm obudziły ją z zapomnienia. Napoleon I, kiedy toczył wojnę z Anglikami, sprzyjał tej skłonności. Schiller poświęcił Joannie jedną ze swych tragedii (Die Jungfrau von Orlean): Joanna jest jak walkiria, która zakochuje się w angielskim rycerzu, a ten pozbawia ją mocy nadprzyrodzonej. Od tej pory jest stale inspiracją dla poematów, sztuk teatralnych, powieści, oper (Gounod i Verdi). Malarze i rzeźbiarze poprzez rekonstrukcję historyczną stworzyli wiele jej konterfektów, udanych i nieudanych. Jednak wiek XIX stworzył na nowo naukę historii i erudycję. Jules Quiche-rat opublikował oba procesy Joanny d'Arc (5 tomów, 1846-1849). Choć był ateistą i antyklerykałem, odsłonił wreszcie prawdziwe oblicze Dziewicy. Wszyscy historycy są mu wdzięczni za te badania, należy mu się cześć i chwała. Dopiero bowiem od opublikowania tego monumentalnego dzieła nastąpiła prawdziwa eksplozja dzieł mniej i bardziej wyczerpujących lub tendencyjnych. W czarnych chwilach naszej historii - w latach 1815, 1871, 1914-1918 - Joanna stała się wzorem patriotyzmu i patronką żołnierzy. Była też patronką ruchu oporu w latach 1940-1945. W okresie intensywnych walk politycznych prawica i lewica starały się zawłaszczyć ją tylko dla siebie. Nie zdołała się wyniknąć producentom serów czy rowerów w okresach prosperity. Protestanci upatrują w niej wzruszającą ofiarę Kościoła rzymskiego, a katolicy - ulubioną świętą. Każdy proponuje swoje wyjaśnienie „tajemnicy" Joanny d'Arc. Wysunięto nawet kilka teorii medycznych, raczej ryzykownych. Jednocześnie wymyślano fałszywe Joanny d'Arc - prawdziwe, jedyne, które nie zginęły na stosie w Rouen! Jedni 383 ' JOANNA D'ARC wierzyli w awanturnicę zwaną Joanną des Armoises, której zadano kłam w 1440 roku i która zaginęła w pomroce dziejów. Inni twierdzili, ze Joanna była nieślubną córką Izabeli Bawarskiej i Ludwika Orleańskiego, przyrodnią siostrą Karola VII, a może nawet jego siostrą, jeśli wziąć pod uwagę rzekome nieprawe pochodzenie króla! Inni podkreślali obie tezy, chcąc wyjaśnić tajemnicę błyskawicznej kariery Joanny. Nie wahali się twierdzić, że nie zginęła na stosie w Rouen, ale że zamiast niej spalono heretyczkę lub czarownicę. Nie dziwiło ich to, że ta nieszczęśnica dała się spalić bez protestu i że wykrzyknęła sześć razy imię Jezusa, już będąc w płomieniach. Nie zdziwiło ich też to, że sędziowie i spowiednicy nie spostrzegli tej zamiany! Ta literatura należy do tej samej kategorii, co niezliczona ilość książek na temat skarbu templariuszy czy ezoteryzmu. Choćby nie wiem jak porywająca była prawda, nie jest ona w stanie przeszkodzić wyobraźni, marzeniom, które są częścią natury ludzkiej i czasem przysłaniają rzeczywistość. Jednak w sprawie Joanny istnieje wiele dokumentów, których autentyczności nie można podważyć. Dowodzą one, że żyła i umarła tak, jak tu opowiedzieliśmy. Przytoczyliśmy wiernie słowa, które wypowiadała od swej młodości w Domremy aż do śmierci na stosie. Ponad czterdziestu sędziów, których inteligencji nie sposób kwestionować, przesłuchało ją i po kilku miesiącach procesu, na mocy ich własnej niezłomnej logiki, posłano ją na śmierć. W Domremy, Rouen i Orleanie przesłuchano stu piętnastu świadków. Czy taki wielki senior jak Dunois mógłby poświęcić swój honor i wiarę, gdyby wiedział lub choćby podejrzewał, że Joanna nie zginęła na stosie? A książę d'Alen5on? A zwłaszcza Jean d'Aulon? A ci, którzy byli obecni podczas jej aktu wyrzeczenia się na cmentarzu Saint-Ouen, a potem podczas kaźni na placu Vieux-Marchć, czy nie zauważyli zamiany? A czy Anglicy wrzuciliby do Sekwany popioły jakiejś nieznanej kobiety, aby nie sporządzono z nich relikwii? A skoro żywili taki przesądny lęk wobec Joanny, dlaczego zrobili jej uprzejmość i puścili ją wolno? Demistyfikacji dokonuje się we wszystkich epokach, ale szczególnie w naszych czasach. Z dziesięciolecia na dziesięciolecie wciąż nowi Janowie Luksemburscy „sprzedają" Joannę Anglikom, nekrofile, z zapałem godnym sędziów z Rouen, starają się na nowo odtworzyć jej proces. Jakie to ma znaczenie? Mówi się, że taka jest cena, jaką się płaci za sławę. Taki jest też gorzki los, który każe prawdziwą wielkość poniżać, niewinność kalać, a zgorszenie zmieniać w cnotę. Są to tylko śmiecie, kurz i mgły, które unoszą się na chwilę, by natychmiast potem opaść na ziemię. ROZDZIAŁ 10 J""'" ""'•'* ^" ' '«' " > , "/ "V Święta Joanna d'Arc >* '' T / _ ^ 1 » &!•' ". t" /* ' U vt«J ,' /< , i f - ix. JnJ i/7. <*, '• , ,r i ł .3.1. .-,??• ;wc t ,i ,i"ViSlj;..:i>.n3v \ ••* i«m''? '»• »• ' i-*. , ,l i * »Ś(H.;.:T ń')V"? • -»:tx r , ' i ,' y ' ! 5. ,>" . * iLŁK E" ,"i;rśi) S ' nf, ,•«( , t '*M * ' v c ^ W 1431 roku Kościół obłożył Joannę ekskomuniką i wydał ją władzom świeckim jako heretyczkę i odstępczynię. W dwadzieścia pięć lat później anulował wyrok, którego niesprawiedliwość biła w oczy. W wyroku ogłoszonym w 1456 roku przez kardynała Jouvenela des Ursins zawarte było uznanie wielkich zasług Joanny. Potwierdzono jej niewinność, a nie świętość. W sumie była to kasacja samej procedury, nie wypowiedziano się jednak w kwestii objawień. Trzeba było jeszcze czterystu lat, aby Kościół beatyfikował Joannę, a potem kanonizował - 16 czerwca 1920 roku. Czczono ją nieprzerwanie jako bohaterkę narodową, jednak wielu chrześcijan oddawało jej również hołd jako świętej. A jednak dopiero wtedy, gdy ojciec Dupuy został biskupem Orleanu, przedstawił jej sprawę Stolicy Apostolskiej. Wpisanie Joanny do kalendarza świętych zostało ogłoszone przez papieża Benedykta XV, po postępowaniu, które trwało jakieś pięćdziesiąt lat. Kościół zachował niesłychaną ostrożność w obliczu tego paradoksu, zapewne jedynego w jego historii! Jest prawdą, że w aktach i w osobie Joanny wszystko wydaje się paradoksalne: nieznana wieśniaczka, która nagle została wypchnięta na proscenium historii, awansowała na wodza wojskowego, zrównała się z książętami i stała się obiektem uwagi całej Europy dzięki niemal niewiarygodnym swoim dokonaniom; zwykła chrześcijanka, która zdołała stawić czoło zespołowi teologów, autorytetów Kościoła; posłuszna, wrażliwa i łagodna, lecz zarazem bohaterka i doskonały strateg; zwycięska, lecz ani na chwilę nie wyzbywająca się wrodzonej pokory; córka Boża, lecz kochająca i szanująca życie jako wspaniały dar; współczująca nieszczęśliwym i ubogim, 385 JOANNA D'ARC płacząca nad zgubionymi duszami, choćby należały do Anglików; dziecko ludu, związane do szpiku kości z ziemią, lecz równie łatwo przystosowująca się do obyczajów dworskich i nie porzucająca swej naturalności; poruszająca się między niebem a ziemią i między ziemią a niebem, przekształcała żołnierzy zdeprawowanych niekończącą się wojną w uczestników krucjaty; jedyna i wieloraka, wyzuta z lęków metafizycznych, lecz ożywiana wiarą żywą i dynamiczną, jak Moza, nad którą się urodziła; przejrzysta, a jednak nieuchwytna i niemal niepojęta dla tych, którzy odrzucają pojęcie Boga! Była ostatnim rycerzem. Nie z tych rycerzy w pióropuszach, którzy zużywają swoje siły w bezpłodnych turniejach, ale z tych, dla których rycerstwo było posłannictwem wojskowym i którzy z lekkim sercem szli na śmierć pod mury Jerozolimy lub dzielili łoże z popiołów Ludwika Świętego w Kartaginie. Świat, do którego aspirowała, nie różnił się niczym od ziemskiego Jeruzalem, które pobożny król chciał zbudować. Średniowiecze osiągnęło swój punkt kulminacyjny za panowania Ludwika Świętego, a skończyło się na Joannie. Nie znająca ambicji i chciwości, polityki i intryg, Joanna mogła być tylko ofiarą, mimo swej instynktownej subtelności. Często speszona zahamowaniami pragmatycznego króla, jednak go kochała, ale jej przywiązanie do niego było uczuciem ludzi prostych, którzy kochają, zanim zaczną rozumować. Czy miała duszę rycerza, prawą i skromną, najpiękniejszy kwiat wieku, który kończył się w taki sposób jak zmierzch, który nagle rzuca najbardziej jaskrawy promień? Zapewne. Ale była też istotą ponadczasową, wywierającą na tłumach trwałe wrażenie. Wystarczy zobaczyć, jak publiczność ciśnie się na każdy film o niej, jeszcze jeden z wielu! Jest świętą dla tych, którzy wierzą, że Francja jest Najstarszą Córą Kościoła. Jest bohaterką nie mającą sobie równych dla tych, którzy odwołują się do wartości humanistycznych. Jednak cokolwiek powiemy czy uczynimy, musimy przyznać, że wprowadziła element nadprzyrodzony w historię Francji. Dla tych, którzy z niepokojem spoglądają w przyszłość, jest lekcją nadziei. Bez oblicza i bez nagrobka, nadal żyje, podobna światłu na horyzoncie, migocącym nocą, obiecującym powrót szczęścia, które uważaliśmy za utracone na zawsze. Nie ma grobu, poza wspomnieniem, tajemnym wzruszeniem i pasją, którą budzi. Nie ma twarzy, oprócz oblicza Francji opiekuńczej, wynurzającego się z bolesnego snu. To milcząca Francja, która okaleczona, zdyskredytowana czy wyszydzona, pochyla się nad swoją przeszłością, aby czerpać z niej nowe siły, a gdy je wreszcie zbierze, powstaje bardziej energiczna i żywa niż kiedykolwiek przedtem. Sto lat wojny, upokorzeń, łez, a potem - pojawiła się pasterka z Lotaryngii. Rok walk, rok więzienia, a potem straszliwa śmierć, i słońce znów świeci nad Królestwem Lilii! Dla Joanny rozpoczęła się „pamięć wiecznej chwały", którą obiecywał jej Jean de Serres. Aneks L List Uniwersytetu Paryskiego do Jana Luksemburskiego (14 lipca 1430) „Bardzo szlachetny, czcigodny i potężny Panie, polecamy się bardzo pokornie waszej wysokości. Wasza szlachetna roztropność doskonale wie i uznaje, że wszyscy dobrzy rycerze katoliccy muszą dokładać starań i wytężać siły na rzecz spraw publicznych. Szczególnie zaś pierwszym obowiązkiem zakonu rycerskiego jest strzec i bronić honoru Bożego, wiary katolickiej i jej Kościoła świętego. O tej przysiędze pamiętałeś, kiedy użyłeś swej szlachetnej potęgi i obecności osobistej do pojmania tej kobiety, która mieni się «Dziewicą», poprzez którą honor Boży został bezgranicznie naruszony, wiara nadmiernie zraniona, a Kościół bardzo mocno urażony. Albowiem, przy tej okazji, pojawiło się bałwochwalstwo, błędy, złe nauki i inne dolegliwości i niedogodności zupełnie niedopuszczalne w tym królestwie. W istocie, wszyscy lojalni chrześcijanie powinni Ci podziękować uniżenie za to, że oddałeś tak wielką przysługę naszej świętej wierze i całemu królestwu; co się tyczy nas, dziękujemy za to Bogu z całego serca, a i Twej zręczności, tak jak tylko potrafimy. Takie pojmanie nie byłoby jednak wystarczające, gdyby nie nastąpiło potem to, czego trzeba dla złagodzenia zniewagi, jakiej za sprawą tej kobiety doznał nasz słodki Stwórca, jego wiara i Kościół Święty poprzez niezliczone swe złe uczynki, jak to było powiedziane. I to byłaby większa ujma niż kiedykolwiek; błąd większy niż dawniej, który przetrwałby pośród ludu; byłaby to nieznośna obraza Majestatu Boskiego, gdyby rzecz ta prze- 387 JOANNA D'ARC trwała, albo gdyby się zdarzyło, iżby ta kobieta została uwolniona, stracona dla nas, gdyż powiada się, że do tego dążą nasi przeciwnicy, wysilając cały swój rozum, za pomocą najprzemyślniejszych sposobów, i co gorsza - za pieniądze bądź okup. Ale mamy nadzieję, że Bóg nie dozwoli, aby tak wielkie nieszczęście spotkało Jego lud, i że również Wasza szlachetna roztropność nie ścierpi tego, lecz zdoła zaradzić temu należycie; albowiem jeśli nastąpi jej uwolnienie, bez stosownej naprawy, będzie to dyshonor nie do naprawienia dla Waszej Wysokości, podobnie jak dla tych, którzy się do tego dołączyli; takie zgorszenie należy przerwać najrychlej, jak się da, jest to bowiem konieczne. A ponieważ w tej materii opóźnienie jest nader niebezpieczne i bardzo szkodliwe dla królestwa, błagamy bardzo pokornie i jak najserdeczniej Waszą potęgę i czcigodną wysokość, dla honoru Bożego, dla zachowania wiary katolickiej i dla dobra i chwały całego tego królestwa, aby raczyła osądzić te kobietę i posłać ją, by stanęła przed obliczem inkwizytora wiary, który się jej domaga i żąda natychmiast, w celu rozważenia poważnych zarzutów, jakie na niej ciążą, po to, by Bóg mógł z tego być zadowolony, a lud zbudowany wedle dobrej i świętej nauki; albo by spodobało Ci się oddać i dostarczyć ją wielebnemu ojcu w Bogu, naszemu bardzo czcigodnemu panu biskupowi Beauvais, który również jej się domaga i jego jurysdykcji, do której, jak powiedziano wyżej, jest ona przydzielona. Rzeczony prałat i inkwizytor są sędziami w materii wiary; i każdy chrześcijanin musi im podlegać, niezależnie od swego stanu, w tym przypadku, pod karami prawnymi, które są wielkie. Czyniąc to, zaskarbisz sobie łaskę i miłość Bożą, będziesz narzędziem chwały świętej wiary, a także zwiększysz chlubę swego wysokiego i szlachetnego nazwiska oraz tego najwyższego i bardzo potężnego księcia, naszego potężnego pana i Twego pana, księcia Burgundii. I każdy będzie musiał błagać Boga o pomyślność dla twej bardzo szlachetnej osoby, którą Pan nasz raczy poprzez Swą łaskę prowadzić i zachować we wszystkich przedsięwzięciach, a wreszcie wynagrodzić wieczystą radością. Pisane... (w Paryżu, czternastego dnia lipca tysiąc czterysta trzydziestego...)". II. Treść wezwania do wydania Dziewicy „W Roku Pańskim 1430, 14 dnia miesiąca lipca, roku 18 pontyfikatu naszego bardzo świętego ojca papieża Marcina V, w bastylii najświetniejsze-go księcia pana Burgundii, w jego miejscu pobytu pod Compiegne, w przytomności panów szlachciców Nicolasa de Mailly i Jeana de Pressy, rycerzy i wielu innych szlachetnych świadków w wielkiej liczbie, został przedstawiony przez wielebnego ojca w Bogu Pierre'a, z łaski Bożej biskupa i hrabiego Beauvais, najświetniejszemu panu księciu Burgundii pewien rewers na papierze, zawierający słowo po słowie pięć artykułów przepisanych powyżej. 388 Aneks Książę wręczył ten rewers szlachetnemu panu Nicolasowi Rolinowi, rycerzowi, jego kanclerzowi, który mu towarzyszył, i wydał rozkaz przekazania go szlachetnemu i potężnemu panu Janowi Luksemburskiemu, rycerzowi, panu na Beaurevoir; rzeczony Jan Luksemburski się pojawił, rzeczony kanclerz wręczył mu ten rewers, a on go przeczytał, jak mniemam, a zdarzyło się to w mojej przytomności. Tak podpisane: Triąuellot, notariusz pontyfikalny". III. List upominający skierowany przez Uniwersytet Paryski do biskupa Cauchona (21 listopada 1430) „Do wielebnego ojca w Bogu i biskupa, hrabiego Beauvais. Zauważamy ze zdziwieniem, wielebny Ojcze i Panie, jak wielkie nastąpiło opóźnienie w przysłaniu tej kobiety, potocznie nazywanej «Dziewicą», tak szkodliwej dla wiary i jurysdykcji kościelnej, zwłaszcza że mówi się, iż jest ona obecnie w rękach króla pana naszego. Książęta chrześcijańscy, w swej gorliwości służenia interesom Kościoła i wiary prawomyślnej, gdy zuchwale ktoś się poważa na dogmaty tejże wiary katolickiej, przywykli oddawać obwinionego sędziom kościelnym, po to, by go pojmano i surowo ukarano. I zapewne gdyby Wasza Ojcowska Mość przyłożyła się do rozpatrywania tej sprawy, sprawa rzeczonej kobiety zostałaby już poruszona przed trybunałem kościelnym. Jest to bardzo dla Ciebie ważne, że w Kościele Bożym masz tak wysoką rangę, byś zakończył to zgorszenie dla naszej religii chrześcijańskiej, zwłaszcza co się tyczy osądzenia sprawy, która przypadkiem zdarzyła się w Waszej diecezji. Zatem, aby na skutek tej sprawy autorytet Kościoła nie ucierpiał bardziej z powodu tak długiego zahamowania, niechaj Wielebny Ojciec raczy w swym zapale jak najszybciej objąć swoją władzą i władzą inkwizytora od wypaczeń heretyckich. Uczyniwszy to, zechciej, Panie, kazać ją odprowadzić do miasta Paryża, gdzie znajduje się wiele osób mądrych a uczonych, po to, by ten proces mógł zostać starannie i pewnie przeprowadzony; dla uzdrowienia i zbudowania ludu chrześcijańskiego i honoru Bożego, który zechce, Wielebny Ojcze, udzielić Ci specjalnej pomocy! Napisane w Paryżu, podczas naszego zgromadzenia generalnego, które odbyło się uroczyście w Saint-Mathurin, 21 dnia miesiąca listopada, Roku Pańskiego 1430". IV. Uprawnienia terytorialne nadane przez kapitułę Rouen biskupowi Cauchonowi (28 grudnia 1430) „Do wszystkich tych, którzy list niniejszy czytać będą, kapituła katedry w Rouen, podczas wakatu na stanowisku arcybiskupa zarządzająca całą jurysdykcją duchową, pozdrowienie w Panu. Od wielebnego ojca w Bogu 389 JOANNA D'ARC i pana Pierre'a, z łaski Bożej biskupa Beauvais, doszło do nas, że zgodnie z jego władzą jako zwykłego sędziego i inną przysługiwało mu wedle prawa prowadzenie śledztwa przeciwko kobiecie, potocznie nazywanej Joanną «Dziewicą», która, porzuciwszy wstyd cały, żyła w rozwiązłości i pohańbieniu, gardząc stanem, jaki przystoi płci niewieściej. Co więcej, jak powszechnie wiadomo, posiała i rozpowszechniła wiele poglądów sprzecznych z wiarą katolicką i zatrącających o oczernianie niektórych artykułów prawowitej wiary: w czym wydaje się szalona, podejrzana i obwiniona. I rzeczony biskup podjął się i postanowił przeprowadzić jej proces, gdyż znajdowała się ona wtenczas w jego diecezji i tam popełniła wszystko, 0 czym doniesiono; albowiem zdarzyło się, wedle zamysłu Bożego, że ją ujęto, uwięziono i zatrzymano w jego diecezji i w granicach jego jurysdykcji duchowej, ale potem ją przeniesiono gdzie indziej. A jako że fakt ten dotarł do wiadomości rzeczonego wielebnego ojca, on - zarówno z własnej woli, jak i innej, domagał się i upominał dostojnego księcia Burgundii 1 szlachetnego pana Jana Luksemburskiego, rycerza, i innych przetrzymujących rzeczoną kobietę, żeby mu ją wydano; albowiem do rzeczonego wielebnego ojca należało, zgodnie z prawem i rozsądkiem, prowadzenie śledztwa i dochodzenia, jako sędziego zwykłego, przeciwko tej kobiecie, która popełniła tyle złych uczynków przeciwko wierze katolickiej, i która - podejrzana, jak powiedziano, o herezję, znalazła się w granicach jego jurysdykcji duchowej, została tam ujęta, uwięziona i zatrzymana. Ci panowie i inni przetrzymujący rzeczoną kobietę, powołani do tego celu, zarówno przez bardzo chrześcijańskiego księcia Henryka, pana naszego króla Francji i Anglii, jak i naszą matkę Uniwersytet Paryski, zgodzili się na rzeczone powołania, wezwania i upomnienia; jako wierni katolicy oddani swej religii, wydali i dostarczyli tę kobietę naszemu panu królowi lub jego komisarzom; następnie wyprowadzono ją z tego miasta Rouen, gdzie była pod dobrą strażą; a teraz, na rozkaz i za zgodą rzeczonego króla, pana naszego, została wydana, dostarczona i doprowadzona do rzeczonego wielebnego ojca w Chrystusie. Z wielu przyczyn i względów, a szczególnie zastanawiając się uważnie nad okolicznościami dzisiejszych czasów, wydało mu się stosowne działać w tym mieście Rouen według sankcji teologicznych i kanonicznych i prowadzić tam śledztwo, które uznajemy za stosowne w tej sprawie; podobnie przesłuchać obwinioną i jeśli trzeba przetrzymać ją w więzieniu, słowem - wykonać wszystkie te kroki rozmaite, które się odnoszą do prowadzenia tej sprawy, ze wszystkimi tego skutkami i okolicznościami. Oczywiście nasz biskup nie zamierza wkraczać w cudze kompetencje, działać bez naszej zgody; i dlatego poprosił nas, abyśmy mu przyznali to terytorium, aby zapobiec jego brakowi uprawnień tak, by mógł przedsiębrać wszystkie działania związane z tym procesem. To dlatego, 390 Aneks aprobując prośbę rzeczonego wielebnego ojca i uznając ją za słuszną i zgodną z interesami wiary katolickiej, przyznaliśmy mu, daliśmy i przypisaliśmy terytorium w tym mieście Rouen i wszędzie w granicach diecezji, gdzie to wyda mu się nieodzowne, aby używał go we wszystkim, co się tyczy tej sprawy, aby rozkazywał, rozpoznał, postanawiał, sądził wszystko, co od tego zależy. W konsekwencji ostrzegamy wszystkich naszych poddanych, zarówno tych z miasta Rouen, jak innych, mieszkających w naszej diecezji, płci obojga i wszelkiego stanu, i im przykazujemy, na mocy świętego posłuszeństwa, ustąpić, usłuchać i pomagać rzeczonemu wielebnemu ojcu we wszystkim, co się tyczy tej sprawy, jej skutków, zarówno w dawaniu świadectwa, jak rady i innych. Zgadzamy się i przyznajemy, aby każdy akt jurysdykcji dotyczący tej sprawy i tego, co z niej wyniknie, uzyskał swój pełny i swobodny bieg, zgodnie z przepisem prawa, tak jakby był dokonany w jego własnej diecezji Beauvais bądź dokonany na mocy jego autorytetu, albo przez jego komisarzy i uprawnionych, albo przez tych, których wyznaczy lub oddeleguje, albo wspólnie z inkwizytorem do spraw wynaturzeń heretyckich czy jego komisarzem obecnym lub przyszłym, bądź osobno, bądź razem i wreszcie, aby otrzymał cały swój skutek. Dajemy mu i przyznajemy w zależności od potrzeby wszelką władzę i potęgę, z wyjątkiem prawa godności arcybiskupiej diecezji Rouen, ze znakami, których obecnie używamy. Roku Pańskiego 1430, 28 dnia miesiąca grudnia. Podpisano: R. Guerould". V. Lista (skrócona) teologów i prawników powołanych przez biskupa Cauchona (21 lutego 1431) - Jean de Chatillon (Jean Hulot de Chatillon), archidiakon, następnie kanonik w Evreux, doktor teologii, profesor Uniwersytetu Paryskiego i dobrze widziany na dworze angielskim. - Jean de Nibat, franciszkanin, licencjat teologii i magister regens w Paryżu; - Laurent Guesdon, franciszkanin, brat furtian klasztoru w Rouen; - Jean Le Fevre, pustelnik od świętego Augustyna, magister teologii, który wykładał w Paryżu i był niegdyś obecny podczas intronizacji Pierre'a Cauchona na biskupa Beauvais; - Maurice du Quesnay (lub du Chesne), który był magistrem teologii; - Guillaume Le Boucher, karmelita i doktor teologii; - Pierre Houdenc (bądź de Houdenc), magister teologii i przeor karmelitów w Rouen, związany ściśle z Bedfordem, dobroczyńcą tego klasztoru; - Richard Praty, Anglik, dziekan kaplicy królewskiej w Salisbury; 391 JOANNA D'ARC - Guillaume de Conte, benedyktyn, opat Saint-Pierre-de-Lagny i Sainte-Catherine-du-Mont w Rouen, prefekt Cerisy, magister dekretów, wykładał w Paryżu; Guillaume Bonnel, benedyktyn, doktor teologii, opat Cormeilles; Jean Garin (bądź Guarin, lub Guerin), doktor dekretów, dawny dziekan tego wydziału w Paryżu; kanonik w Rouen (mianowany przez Henryka V), był skarbnikiem arcybiskupstwa; Richard de Grouchet, magister sztuk i bakałarz teologii, wykładał gramatykę w Rouen. Był również doskonałym mówcą; Pierre Minier (bądź Le Minier), magister sztuk i dyplomowany teolog; Raoul Le Sauvage, dominikanin, magister teologii, był wybitnym kaznodzieją; Denis Gastinel, licencjat prawa kanonicznego, był znanym „kolaborantem", z tego tytułu kolekcjonował kanonie i probostwa. Był ponadto wikariuszem generalnym podczas wakatu na stanowisku arcybiskupa w Rouen; Jean Le Doulx, magister sztuk, był kanonikiem w Rouen; Jean Basset, magister sztuk i licencjat dekretów, wcześnie sprzymierzył się z rządem Bedforda, co przysporzyło mu znacznych korzyści. Był mianowanym kanonikiem i pełnił wiele urzędów; Jean Brouillot flub Bruillot), ksiądz w diecezji Bayeux, magister sztuk i licencjat dekretów, pełnił wiele misji i był bardzo ceniony przez Bedforda; Aubert Morał, licencjat dekretów, był gorliwym sługą Anglików, kapelanem katedry w Rouen; Jean Colombel, duchowny z Lisieux, licencjat sztuk i dekretów, piastował wiele urzędów, które zawdzięczał Pierre'owi Cauchonowi; Laurent du Busc, duchowny z Rouen, licencjat dekretów; Raoul Angrey, magister sztuk i licencjat dekretów, kanonik w Rouen; Andre Marguerie, magister sztuk i bakałarz dekretów, był wikariuszem generalnym arcybiskupstwa Rouen i doradcą króla Anglii. Właśnie wrócił z soboru w Konstancji. Niektórzy podejrzewali go o konszachty z armaniakami, jednak gwałtownie protestował przeciwko temu zarzutowi; Jean Anlespee, kanonik w Rouen, licencjat prawa cywilnego i bakałarz prawa kanonicznego, bibliofil; podobnie jak Pierre Maurice, łatwo ulegał wpływom, nie zgłosił się jako ochotnik na asesora, ale Cauchon z pewnością go do tego zmusił; Geoffroy du Crotay był adwokatem (bez dyplomu, jak się zdaje) Uniwersytetu Paryskiego; Gilles Deschamps, kanonik z Rouen, siostrzeniec kardynała-biskupa Coutances. Był spowiednikiem Karola VI i przełożonym kaplicy św. 392 Aneks Tomasza w Luwrze. Ścigany przez oskarżyciela do spraw wiary, prawdopodobnie zmarł w więzieniu w 1438 roku, przed końcem swego procesu. VI. Lista asesorów powołanych przez biskupa Cauchona 24 lutego 1431 - Erard Emengart, magister regens teologii; - John Charpentier, Anglik, magister teologii i rektor parafii w diecezji Lincoln; - Denis de Sabrevois, profesor teologii; - Guillaume de Baudribosc, kanonik w Rouen; - Nicolas Lemire, ksiądz z diecezji Evreux i magister teologii; - Richard Le Cagneux, pochodził z Coutances, bakałarz teologii; - Jean Duval, ksiądz z diecezji Rouen, bakałarz teologii; - Guillaume La Maistre, magister teologii; - Guillaume Le Mesie, benedyktyn, dawny profesor prawa kanonicznego w Paryżu, opat w Saint-Ouen; - Jean Labbć, benedyktyn, opat Saint-Georges-de-Boscherville; - Guillaume Le Bourg, kanonik regularny w Rouen i proboszcz w Saint-Lo; - proboszcz z Sagy (albo Sigy) w pobliżu Neufchatel; - Jean Duchemin, licencjat dekretów i adwokat w sądzie apelacyjnym w Rouen; - Richard de Saubc, magister sztuk i bakałarz teologii, ksiądz w Rouen; - Nicolas Maulin, licencjat prawa i kanonik w Notre-Dame de-la-Ronde w Rouen; - Pierre Carel, magister sztuk i duchowny z Lisieux; - Bureau de Corneilles, licencjat prawa cywilnego; - Nicolas de Foville, magister sztuk VII. Okólnik do prałatów, szlachty i miast od Bedforda w imieniu króla Henryka VI (8 czerwca 1431) „Wielebny ojcze w Bogu. Jest dość powszechnie wiadome, wszędzie już rozpowszechnione, że kobieta, która każe siebie nazywać Joanną «Dziewi-cą», nieudolna wróżbitka, powstała ponad dwa lata temu przeciwko prawu Boskiemu i stanowi płci niewieściej, odziała się w strój męski, rzecz odrażająca dla Boga, i w tym stanie udała się do naszego głównego wroga, do ludzi z jego stronnictwa, ludzi Kościoła, szlachty i gminu, dawała często do zrozumienia, że została wysłana przez Boga, chwaliła się, że często miała osobiste i widome porozumienie ze świętym Michałem, z wielką mnogością aniołów i świętych z Raju, jak święta Katarzyna i święta Małgorzata. I przez 393 JOANNA D'ARC te fałszywe wieści, które podawała do zrozumienia, w nadziei, że spowodują w przyszłości jej zwycięstwo, cofnęła wiele serc męskich i niewieścich z drogi prawdy, skierowała ich ku bajkom i kłamstwom. Przywdziała także zbroję, wzięła sztandar i z wielkim zuchwalstwem, durną i pychą prosiła, aby jej dano do noszenia bardzo szlachetną i doskonałą broń Francji; co częściowo uzyskała. I podążyła z nią do walk i ataków, wraz ze swymi braćmi, jak powiadają: to znaczy tarczą herbową z niebieskim polem, na nim dwa kwiaty złotych lilii, i mieczem w koronie. I tak stanęła na polu bitwy, poprowadziła zbrojnych ludzi, oddziały i wielkie kompanie, aby czynić i popełniać nieludzkie okrucieństwa, przelewać ludzką krew, wzniecając zarzewie buntów i powodując wzburzenie wśród ludów, wciągając ich w starcia i niebezpieczne rebelie, w przesądy i fałszywe wierzenia, zakłócając prawdziwy pokój i odnawiając śmiertelną wojnę, pozwalając, by wielu ją czciło i wielbiło jak świętą kobietę i w sposób godny potępienia zatrudniała ich w różnych innych sprawach, o których długo by trzeba mówić, ale które były dość dobrze znane w wielu miejscach, a niemal cały świat chrześcijański był tym nader zgorszony. Jednak Boska potęga, litując się nad swym lojalnym ludem, nie pozostawiła go długo w niebezpieczeństwie i nie musiał on cierpieć, trwając w czczych wierzeniach, niebezpiecznych i nowych, w których tak łatwo się pogrążył; za Jej sprawą, dzięki Jej wielkiemu miłosierdziu i łaskawości, rzeczona kobieta została pojmana pod Compiegne i oddana pod nasze panowanie i władzę. I wtedy zostaliśmy poproszeni przez biskupa diecezji, w której została ujęta, żebyśmy mu ją dostarczyli, jako postrzeganą i oskarżoną o zbrodnię obrazy majestatu Boskiego. My zaś, kierowani zarówno szacunkiem dla Kościoła Świętego matki naszej, którego święte ordonanse przedkładamy nad nasze własne uczynki i chcenia, jak i rozumem, a także honorem i chwałą naszej rzeczonej świętej wiary, kazaliśmy mu wydać rzeczoną Joannę, aby jej wytoczono proces; albowiem nie chcieliśmy, aby funkcjonariusze naszej świeckiej sprawiedliwości wywierali na niej jakowąś pomstę czy karę, podobnie jak było nam dozwolone uczynić to rozumnie, zważywszy wielkie szkody, niedogodności, potworne zabójstwa, odrażające okrucieństwa i inne niezliczone zła, jakie popełniła przeciwko Naszej władzy i naszemu lojalnemu posłusznemu ludowi. Ten biskup, wraz z wikariuszem inkwizytora do spraw błędów i herezji, a oprócz nich razem z wieloma ważnymi magistrami i doktorami teologii i prawa kanonicznego, przystąpili z wielką powagą i namysłem do przeprowadzenia procesu tej Joanny. A po tym, jak on i rzeczony inkwizytor, będący sędziami tej partii, przez wiele dni przesłuchiwali rzeczoną Joannę, dokładnie zbadali jej wyznania i stwierdzenia przy pomocy rzeczonych magistrów i doktorów, i ogólnie przez wszystkie wydziały naszej ukochanej i uwielbianej córki - Uniwer- 394 Aneks sytetu Paryskiego, do której rzeczone wyznania i stwierdzenia zostały wysłane. Zgodnie z tymi opiniami i rozważaniami, sędziowie uznali, że Joanna ta jest przesądną, wróżbitką, bałwochwalczynią, zaklinaczką diabła, bluźniącą Bogu, jego świętym oraz schizmatyczką i błądzącą w wierze Chrystusowej. Ażeby ją umniejszyć i przywieść do związku i wspólnoty z naszym rzeczonym Kościołem Świętym matką naszą, oczyścić ją z tak potwornych, ohydnych i szkodliwych zbrodni i grzechów, aby uleczyć ją i zbawić jej duszę od kary wiecznego potępienia, częstokroć i długo uprzejmie i łagodnie napominano ją, by odrzuciła wszystkie te błędy, żeby zechciała pokornie wrócić na drogę prawdy; w przeciwnym razie grozi bowiem jej ciału i duszy niebezpieczeństwo. Jednakże bardzo niebezpieczny i już wspomniany duch pychy i zuchwałej wzgardy, który stara się zawsze przeszkodzić i zakłócić związek i pewność między lojalnymi chrześcijanami, tak ją zajął i zakorzenił się w sercu owej Joanny, że w imię żadnej świętej doktryny ani rady, ani innego łagodnego wezwania, jakie do niej skierowano, jej serce zatwardziałe i uparte nie chciało się ukorzyć ani zmięknąć. Jednak często chwaliła się ona, że wszystko, co uczyniła, uczyniła dobrze, że czyniła to z Bożego rozkazu i rzeczonych świętych, które się jej ukazały widzialnie; i co gorsza, że nie uznaje i nie chce uznać na ziemi - tylko Boga i świętych z Raju, odmawiając i odrzucając osąd naszego Ojca Świętego papieża, soboru powszechnego i uniwersalnego Kościoła walczącego. Tymczasem sędziowie kościelni, obserwując przez długi czas jej duszę, zatwardziałą i upartą, kazali ją sprowadzić przed duchowieństwo i lud zgromadzony w wielkiej mnogości; w ich przytomności jej przypadki, zbrodnie i błędy zostały uroczyście i publicznie wyrażone, przedstawione i zadeklarowane przez szacownego magistra teologii, na chwałę naszej wiary chrześcijańskiej, w celu wyrwania jej błędów, ku zbudowaniu i poprawie ludu chrześcijańskiego; i na nowo została miłosiernie wezwana do powrotu do związku z Kościołem świętym, do poprawienia przewinień i błędów. Na co ona uparcie trwała przy swoim. Rozważywszy to, wymienieni sędziowie przystąpili do odczytania wyroku. Jednak zanim ten wyrok został w całości odczytany, zaczęła się, jak się zdaje, załamywać jej odwaga, mówiła, że chce wrócić do Kościoła Świętego. Co też sędziowie i rzeczeni duchowni chętnie i z radością usłyszeli; przyjęli to łagodnie, mając nadzieję, że dzięki temu jej dusza i ciało zostaną odkupione, a nie skazane na zatratę i cierpienie. Wówczas ona podporządkowała się ordonansowi Kościoła Świętego, wygłosiła własnymi ustami i odwołała publicznie swoje błędy i haniebne zbrodnie, podpisując własną ręką rewers rzeczonego odwołania i wyrzeczenia się poglądów; i ponieważ Kościół Święty matka nasza cieszy się z tego, 395 JOANNA D'ARC że grzech okazał skruchę, pragnąc wraz z innymi sprowadzić zbłąkaną owcę, skazał tę Joannę na więzienie, aby dokonała tam zbawczej skruchy. Ale płomień jej pychy, który wydawał się już ugaszony, wkrótce na nowo buchnął trującymi płomieniami pod tchnieniem Wroga; i wkrótce nieszczęsna kobieta popadła w błędy i fałszywe szaleństwo, które głosiła wcześniej i od tamtej pory odwołała i wyrzekła się ich, jak już było powiedziane. Właśnie dlatego, zgodnie z tym, co sądy i instytucje Kościoła Świętego nakazują, aby odtąd nie zatruwała innych członków Jezusa Chrystusa, od nowa potępiono ją publicznie, i jako tę, która ponownie popadła w zbrodnie i błędy, wydano świeckiemu wymiarowi sprawiedliwości, który natychmiast skazał ją na spalenie. Tymczasem, widząc, że jej koniec się zbliża, całkowicie uznała i wyznała, że duchy, które jakoby się jej pokazywały tak często, były złe i kłamliwe, że obietnica, jaką te duchy jej złożyły, że zostanie wyzwolona, były fałszywe; i w ten sposób wyznała, że została wyśmiana i rozczarowana przez te duchy. Tu był koniec jej błędów, taki był koniec tej kobiety! A my chcemy to zaznaczyć, wielebny ojcze w Bogu, żeby cię prawdziwie powiadomić w tej materii; po to, byś w całej twej diecezji, gdzie ci się raczy spodobać, przez publiczne kazania lub na inne sposoby, opowiedział o tych rzeczach dla dobra i chwały naszej rzeczonej świętej wiary, dla zbudowania ludu chrześcijańskiego, który był tak długo wprowadzany w błąd przez poczynania tej kobiety. W ten sposób mógłbyś, jak przystoi twej godności, zaradzić temu, aby nikt spośród ludu, który został ci powierzony, nie miał śmiałości łatwo dawać wiarę tym błędom i niebezpiecznym przesądom, szczególnie w obecnym czasie, w którym widzimy wielu fałszywych proroków i siewców godnych potępienia błędów i fałszywych wierzeń, wymierzonych przeciwko Kościołowi Świętemu matce naszej przez zuchwalstwo i zatwardziałe domniemania, które mogłyby zakazić lud chrześcijańskim trucizną fałszywej wiary, gdyby Jezus Chrystus, w swym miłosierdziu, nie przeciwdziałał temu, i gdybyś ty i twoi duchowni, wedle swej powinności, nie rozważyli starannie i nie ukarali chceń i szalonych domniemań tych ludzi godnych potępienia. Dano w naszym mieście Rouen, 8 dnia lipca [1431]". VIII. List Uniwersytetu Paryskiego do papieża „Naszym poglądem jest, Ojcze Święty, że trzeba działać z tym większą czujnością w kierunku odparcia trujących ataków, którymi Kościół jest zarażony poprzez najrozmaitsze błędy pseudoproroków i ludzi potępionych, że koniec wieków wydaje się rychły. Albowiem doktor narodów zapowiedział nadejście tych czasów przyszłych, niebezpiecznych, jeśli ludzie nie 396 Aneks będą popierać tego nauczania; albowiem odwrócą się od słuchania prawdy i dadzą posłuch bajaniom. Prawda także to powiedziała: «Pojawią się pseudochrystusowie i pseudoprorocy i będą dawać znaki, cudowne i czarodziejskie, aby wprowadzić w błąd, jeśli to możliwe, nawet tych wybra-nych». A także, kiedy widzimy, jak wstają nowi prorocy, którzy się chwalą, że otrzymali objawienia od Boga i błogosławionych triumfującej ojczyzny, kiedy widzimy, jak przepowiadają przyszłym pokoleniom rzeczy przekraczające przenikliwość ludzkiej myśli, odważą się dokonać nowych i niezwykłych czynów, wtedy pasterska powinność polega na tym, by dołożyć wszelkich starań, by nie zalały ludów, zbyt łaknących uwierzenia w te nowinki, przez te obce nauki, zanim sprawdzą dokładnie, czy duchy, które je im przekazują, pochodzą od Boga. Łatwo byłoby tym sprytnym i szkodliwym siewcom kłamliwych wynalazków zarazić lud katolicki, gdyby każdemu, bez aprobaty i przyzwolenia Kościoła Świętego matki naszej wolno było wymyślać objawienia nadprzyrodzone, gdyby mógł sobie uzurpować autorytet Boga i jego świętych. Wydaje nam się zatem bardzo godna polecenia, bardzo Świątobliwy Ojcze, gorliwość, którą wielebny ojciec w Chrystusie, biskup Beauvais i wikariusz inkwizytora do wynaturzeń heretyckich, wysłany przez Stolicę Apostolską do królestwa Francji, wykazali niegdyś w obronie religii chrześcijańskiej. Albowiem podjęli oni starania, by uważnie zbadać pewną niewiastę, pojmaną w granicach diecezji Beau-vais, noszącą strój męski i zbroję, oskarżoną sądownie o kłamliwe udawanie, iż ma objawienia od Boga, o ciężkie zbrodnie przeciwko prawowitej wierze; i oni ujawnili wszystkie jej uczynki. A potem, gdy powiadomili nas o procesie u nich przeprowadzonym, prosząc nas o wydanie opinii w kwestii niektórych jej stwierdzeń, aby nie można było mówić, że cisza przesłoniła wszystko, co uczyniono dla wysławienia prawowitej wiary, postanowiliśmy otworzyć się na Waszą Świątobliwość w tym, co przyjęliśmy. Jak nas poinformowali wzmiankowani panowie sędziowie, ta kobieta, która siebie samą nazywała Joanną «Dziewicą», wyznała spontanicznie, przed sądem, różne punkty, które po starannym zbadaniu przez wielu duchownych, doktorów i innych uczonych w prawie Boskim i ludzkim, po ustaleniach i konkluzji naszego uniwersytetu, dowiodły, że musi ona być uważana za przesądną, wróżbitkę, zaklinaczkę złych duchów, bałwochwal-czynię, bluźniącą przeciwko Bogu i świętym, schizmatyczkę i całkowicie błądzącą w wierze Chrystusowej. Pełni bólu i płacząc nad duszą tej nieszczęsnej grzesznicy, zaplątanej w szkodliwe sieci tylu zbrodni, częstymi upomnieniami i łaskawymi wezwaniami jej, sędziowie dołożyli wszelkich starań, aby ją ściągnąć z drogi błędu, w jaki popadła i uczynić tak, aby się podporządkowała osądowi Kościoła Świętego matki naszej. Ale duch zła tak przepełnił jej serce, że od 397 JOANNA D'ARC dawna odrzuciła nasze zbawcze upomnienia zatwardziałym sercem, odmówiła podporządkowania się wszelkiemu człowiekowi na ziemi, niezależnie od jego godności, jak również Soborowi powszechnemu, uznając Boga za swego jedynego sędziego. Wreszcie zdarzyło się, że uporczywa praca rzeczonych sędziów zmniejszyła nieco jej zarozumialstwo: posłuchała zdrowych rad, odwołała i wyrzekła się własnymi ustami swoich błędów w obecności wielu ludzi; podpisała własnoręcznie rewers wyrzeczenia się i odwołania. Jednak, ledwo upłynęło parę dni, ta nieszczęsna kobieta znowu popadła w dawne błędy, znowu zaczęła wyznawać te błędy, które odwołała. Właśnie dlatego wzmiankowani sędziowie ją skazali, ostatecznym wyrokiem, jako odszczepieńca i heretyczkę, i oddali ją w ręce władz świeckich. Tymczasem, kiedy ta kobieta poznała, że zniszczenie jej ciała jest już blisko, wyznała z płaczem przed wszystkimi, że została wykpiona i wywiedziona w pole przez te duchy, o których mówiła, że się jej wyraźnie pojawiały; i, jak się zdaje, dokonując skruchy in articulo mortis* poprosiła wszystkich 0 przebaczenie; w ten sposób opuściła ten świat. Przez co wszyscy uznali jasno, jak bardzo źle było dać lekką wiarę nowym wymysłom, które od niedawna się rozpowszechniły w całym tym bardzo chrześcijańskim królestwie, nie tylko za sprawą tej kobiety, ale przez jeszcze kilka innych; 1 wszyscy wierni wyznający religię chrześcijańską powinni zostać bez wyjątku ostrzeżeni tym strasznym przykładem, aby nie działali tak pochopnie i wedle własnych odczuć, że powinni słuchać nauk Kościoła i nauczania swoich duchownych raczej niż bajek przesądnych kobiet. Albowiem jeśli przez nasze przewinienia doszliśmy do tego, że wróżbitki, wieszczące fałszywie w imię Boże, bez Jego polecenia, są lepiej przyjmowane przez łatwowierność ludu niż pasterze Kościoła i doktorzy, którym niegdyś Chrystus powiedział: «Idźcie i nauczajcie wszystkie narody», tak się stanie, że religia zginie, wiara się załamie, Kościół zostanie zdeptany, a nieprawość Szatana zapanuje nad całym wszechświatem! Niechaj Jezus Chrystus raczy przeszkodzić temu i pod szczęsnym przewodnictwem Waszej Świątobliwości zachowa trzódkę od splamienia się i zarazy!". ------------ * W obliczu śmierci (red.). Bibliografia selektywna I. Wojna stuletnia: Avout Jacąues ó.', Le meurtre d'Etienne Marcel, Paris 1960. Baszkiewicz Jan, Historia Francji, Wrocław 1974 Bordonove Georges, Jean le Bon et son temps, Paris 1980. Bordonove Georges, Philippe le Bel (Les Rois qui ont fait la France), Paris 1984. Bordonove Georges, Charles V le Sagę (Les Rois qui ont fait la France), Paris 1985. Bordonove Georges, Charles VII le Victorieux (Les Rois qui ont fait la France), Paris 1985. Contamine Philippe, Azincourt, Paris 1964. Contamine Philippe, La guerre de Cent Ans, Paris 1968. Contamine Philippe, Guerre, Etat et societe d lafin du Moyen Agę, Etudes sur les armees des rois de France (1337-1494), Paris-La Haye 1972. Contamine Philippe, Wojna w średniowieczu, Warszawa. Defourneaux, Życie codzienne w czasach Joanny d'Arc, Warszawa 1963 Delaruelle Etienne, Lalande Edmond-Rene, Ourliac Paul, LEglise au temps du Grand Schisme, Paris 1962-1964 (2 vol.). Demurger Alain, Temps de crises, temps d'espoirs, XIV*-XV* siecle, Paris 1990. Favier Jean, Finance etfiscalite au bas Moyen Agę, Paris 1971. Favier Jean, Philippe le Bel, Paris 1978. Favier Jean, Paris au XV* siecle, Paris 1974. 399 JOANNA D'ARC Favier Jean, La guerre de Cent Ans, Paris 1980. Favier Jean, Dictionnaire de la France medićvale, Paris 1993. Fousler Kenneth A., Le siecle des Plantagenets et des Valois - La lutte pour la suprematie, 1328-1498, Paris 1968. Glenisson Jean, La seconde peste: l'epidemie de 1360-1362 en France et en Europę, „Annuaire-bulletin de la Societe de 1'Histoire de France", Paris 1968-1969. Huizinga J., Jesień średniowiecza, wyd. VI, Warszawa 1998. Mollat Michel, Les pauvres au Moyen Agę, Paris 1978. Mollat Michel, Średniowieczny rodowód Francji nowożytnej, Warszawa 1982. Mollat Michel, Wolff Philippe, Ongles «bleus», Jacąues et Ciompi. Les revo- lutions populaires en Europę aux XIV* et XVe siecles, Paris 1970. Potkowski Edward, Crecy-Orlean 1346-1429, Warszawa 1986. Ritter Raymond, L' architecture militaire medievale, Paris 1974. II. Joanna d'Arc: Bourassin Emmanuel, Jeanne d'Arc, Paris 1977. Bourassin Emmanuel, La France anglaise 1415-1453, chronigue d'une occu- pation, Paris 1981. Caffin De Merouville Michel, Le beau Dunois et son temps, chroniąues de Charles VI, Charles VII, Louis XI, Paris 1960. Calmette Joseph, Histoire des ducs de Bourgogne, Paris 1976. Catalogues des Expositions aux Archives Nationales sur Jeanne d'Arc et son temps (Paris 1956) i En France apres Jeanne d'Arc (Paris 1980-1981). Champion Pierre, Vie de Charles d'Orleans, Paris 1969. Delaruelle Etienne, La spiritualite de Jeanne d'Arc, Toulouse 1964. Dupuy Micheline, Le chaos d'ou sortit la France. Le temps des Armagnacs et des Bourguignons (1380-1435), Paris 1980. Erlnger Philippe, Charles VII et son mystere, Paris 1980. Gourdin P., Monseigneur dAlengon, le beau duć de Jeanne, Tours 1980. Guitton Jean, P robienie et mystere de Jeanne d'Arc, Paris 1961. Herubel Michel, Charles VII, Paris 1981. Lecat Jean-Philippe, Quand flamboyait la Toison d'Or, Paris 1982. Liocourt Colonel de, La mission de Jeanne d'Arc, Paris 1974-1981 (2 vol.). Marot Pierre, Jeanne d'Arc, la bonne Lorraine d Domremy, Nancy 1980. Pernoud Reginę, Vie et mort de Jeanne d'Arc. Les temoignages du proces de rehabilitation, 1450-1456, Paris 1953. Pernoud Reginę, Dans les pas de Jeanne d'Arc, Paris 1956. Pernoud Reginę, Jeanne d'Arc, Paris 1959. Pernoud Reginę, La liberation d'Orleans, 8 mai 1429, Paris 1969. Pernoud Reginę, Jeanne devant les Cauchons, Paris 1970. 400 Bibliografia selektywna Pernoud Rćgine, Clin Marie-Veronique, Jeanne d'Arc, Paris 1986. Prćvost Boure J., Jean de Lwcembourg et Jeanne d'Arc, Paris 1981. Rocolle R, Un prisonnier de guerre nomme Jeanne d' Ar c, Paris 1982. III. Skazanie i rehabilitacja: Doncoeur Paul, Paroles et lettres de Jeanne la Pucelle, d'apres la minutę franęaise du proces de condamnation, Paris 1960. Doncoeur Paul , Lanhers Yvonne, La rehabilitation de Jeanne d'Arc (enąuete du cardinal d'Estouteville), Paris 1958. Duby Georges i Andree, Vie et mort de Jeanne d'Arc, Les temoignages du proces de rehabilitation, Paris 1955. Duparc Pierre, Proces en nullite de la condamnation de Jeanne d'Arc, Paris 1977-1988 (5 vol.). Oursel Raymond, Le proces de condamnation et le proces de rehabilitation de Jeanne, traduits, presentes et annotes, Paris 1959. Tisset Pierre, Lanhers Yvonne, Proces de condamnation de Jeanne d'Arc, Paris 1960-1971 (3 vol.). Indeks Adela z Szampanii, żona Ludwika VII, królowa Francji 21 Agnes, matka chrzestna Joanny 101 Agnieszka Sorel, faworyta Karola VII 304, 317,321 Albergati, kardynał 300, 302 Albret Guillaume d', namiestnik Berry 165, 176-178 Albret Karol d', konetabl 71 Albret, hrabia w służbie angielskiej 40 Aleksander Wielki, król Macedonii 168 Alenęon d', księżna, żona Jana 155 Alen9on Jean (Jan) d', książę 126, 127, 129, 155-159, 165, 173, 174, 176, 308, 313,314, 366, 374, 379,383, 384 Alespee Jean, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 262, 282, 342 Alnwick William, kardynał, sekretarz Henryka V i Henryka VI 271 Ambleville, herold Joanny 135 Ambroise, rycerz francuski 359 Anna Burgundzka, siostra Filipa Dobrego, księżna Bedford 85, 298, 299 Ansel, kupiec z Chartres 296 Armagnac Bernard Vn d', hrabia 67, 72, 73 Armagnac Jean (Jan) d', hrabia, wódz francuski 42, 49, 53 Armagnac Thibaud d', bajlif Chartres 367 Armagniac Jean d", książę 224, 225, 246 Arras Franąuet d', herszt zbójców 185,186, 234,248 Arundel, hrabia, dowódca angielski 67,294, 296, 300 Aubry Jeanne, żona mera Domrćmy, matka chrzestna Joanny 101, 241 Aubry, zw. Jannel, mer Domrćmy 94 Aulon Jean d', intendent Joanny 131,135, 145, 146, 151, 179, 185, 187, 193, 309, 373, 384 Aveline, ciotka Joanny 100,110 Aymeri Guillaume, profesor teologii 129, 130 Bailly Nicolas, protokolant-notariusz 356 Bajazyt, sułtan turecki 62 Bar de, książę 174 Bar Jeanne de, córka Jana Luksemburskiego 194, 244 Bar, Louis de hrabia, kardynał 76, 95 Barbavera, wódz floty francuskiej 34, 35 Barbazan Armand Guilhem de, dowódca francuski 75, 292 Barbin Jean, adwokat króla w parlamencie 365 Baretta Barthelemy, herszt zbójców 185 403 JOANNA D'ARC Indeks Barrey Jean, ojciec chrzestny Joanny 101 Basin Thomas, kronikarz francuski, biskup Lisieux 170, 342, 375 Basset Jean, przewodniczący trybunału w Rouen 261 Bataille Henri, historyk 110 Baucroix Simon, koniuszy królewski 365 Baudricourt Jean de, marszałek Francji Baudricourt Robert de, dowódca francuski, kapitan Yaucouleurs 13,95,96,100,106, 109-116, 118, 120, 126, 135, 219, 231, 243,245, 355,356, 367,380 Bayard du Terrail Pierre, rycerz francuski 292 Beaufort Henry, kardynał, biskup Winchester 86, 171,199,266,293,300 Beauharnays Jean, mieszczanin z Orleanu 362 Beaujeu Pierre de, dowódca francuski 39, 40 Beaumanoir Jean de, szlachcic bretoński 165 Beaupere Jean, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 211, 212, 218-223, 229, 260, 264,331-333,338,341,365 Beauvau Bertrand de, szambelan królewski, doradca Karola VII 299 Becket Tomasz, arcybiskup Canterbury 21 Bedford Jan, książę, angielski regent we Francji 82-88, 95, 127, 129, 132, 133, 140, 154, 156, 159, 160, 167, 170, 172--176, 183,185, 192, 194, 197-199,201, 202, 206, 207, 210, 212, 225, 245, 264, 293-296, 298-301 Bedford, księżna zob. Anna Burgundzka Bellay Joachim du, poeta 381 Bellier Guillaume, intendent królewski 125 Benedykt XJJI, papież 62, 86, 224 Benedykt XIV, papież 224 Benedykt XV, papież 385 Bernard z Clairvaux, święty 19 Berruye Martin, biskup Mans 375 Berry Jean (Jan) de, książę Berry i Owernii, syn Jana n Dobrego 51, 55-58, 60, 61, 64-67 Berry, herold 308 Berwoit John, strażnik Joanny 204, 232 Bćthune Jeanne de, żona Jana Luksemburskiego 194, 198, 244 Beuchet (Behuchet) Nicolas, admirał francuski, skarbnik Filipa VI34,35 Bienfait Louis de, partyzant normański 303 Billorin Martin, wikariusz generalny inkwizytora Francji 208 Biou Pierre de, żołnierz garnizonu w Rouen 295, 296 Blanchard Alain, dowódca obrony Ruen 75 Boisguillaume zob. Colles Guillaume, notariusz Boissel Guerould, dziekan uniwersytetu paryskiego 265 Bonifacy K, papież 62 Bonifacy VUI, papież 26, 202 Bonne, żona Karola Orleańskiego 67 Bonnet Simon, biskup Senlis 129 Bordes Andrć, mieszkaniec Orleanu 362 Bornaire Jean de, kapitan francuski 87 Bosąuier, kapitan normański 303 Bosquier Pierre, dominikanin 290 Boucher Jacąues, skarbnik księcia Orleanu 144, 145 Bouchier Pierre, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 339 Bouffineau, kupiec z Chartres 296 Bouille Guillaume, dyrektor kolegium Beauvais, dziekan w Noyon 329-334, 339, 343, 375, 377 Bouligny Renć, doradca finansowy Karola VH 176, 366 Bourbon Charles (Karol) de, książę 300, 302, 308 Bourbon de, zw. Bastardem, dowódca francuski 313 Bourbon Jacąues (Jakub) de, konetabl 42, 75 Bourbon Ludwik de, książę 51, 55, 56, 65, 67,71,83 Bourdeilles Elie de, biskup Pćrigueux 375 Bourlemont Pierre de, szlachcic francuski 221, 355 Bournel Guichard, kapitan Soissons 186 Boussac de, marszałek Francji 137, 164, 177,198, 293, 295, 359 Boy-Żeleński Tadeusz, tłumacz 380 Bredouille Renaud, rzecznik biskupa Be- aiwais 350 Brćhal Jean, wielki inkwizytor Francji 333- -336, 342, 343, 347, 348, 375-377 Brćzć Pierre de, doradca Karola VH 297, 299,319 Brienthal Leonard de, dominikanin 342 Bruillot Jean, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 262 Buch, przywódca stronnictwa angielskiego w Gujennie 42 Buchan, hrabia de zob. Stuart John Bueil Jean de, admirał francuski 379 Bueil Jean du, admirał francuski, doradca Karola W 54, 297, 299, 324, 379 Bureau Gaspard, brat Jeana, dowódca artylerii francuskiej 308, 316, 323, 324 Bureau Jean, głównodowodzący artylerii francuskiej 308, 316, 323, 324 Caboche Simon, rzeźnik paryski 68, 206 Calot Laurent, sekretarz króla Anglii 273, 367 Cambaret Hugues de, biskup Poitiers 129 Cambrai Adam de, przewodniczący parlamentu 300 Camoys Roger de, seneszal Gujenny 324 Canart Jean, przeor Saint-Rćmy 164 Canivet, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 227 Cany de, mąż Mariette d'Enghien 66 Capeluche, rzeźnik, przywódca paryskich burgundczyków 74 Castiglione Zanon de, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 222, 263 Castille Etienne, kowal z Rouen 204 Cauchon Pierre, hrabia-biskup Beuvais 93, 99, 163, 169, 192, 197-199, 201-217, 220, 222, 224, 226, 228, 229, 231, 233, 238, 255, 260, 262-264, 266-269, 272-275, 277-282, 285-287, 290, 294, 300, 311, 331, 332, 334-336, 338-340, 345, 346, 348-350, 352, 353, 356, 359, 361-364,368,369,371,373-375 Caval Nicolas, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 222, 262, 340, 350, 371, 372 Cave Pierre, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 223 Cezar Gajusz Juliusz, wódz rzymski 168 Chabannes, szlachcic francuski 313 Champdivers Odinette de, kochanka Karola VI Szalonego 64 Chandos Jan, kapitan angielski 52 Chapelain Jean, pisarz i poeta francuski 383 Chapitault Simon, promotor trybunału 349, 350,352,376 Charles Simon, przewodniczący Izby Obrachunkowej 367 Chartier Alain, pisarz 122,168, 344 Chartier Guillaume, biskup Paryża 344, 457, 376 Chateaubriand Fran9ois Renę", de, wicehrabia, pisarz i polityk francuski 6,63 Chatillon Gaucher de, konetabl 30 ChStillon Jean de, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 267, 369 Chaumont de, szlachcic francuski 297, 313 Chichieri Renaud de, dziekan kolegiaty w Vaucouleurs 350 Chlodwig, król Franków 93, 165 Ciboule Robert, kanclerz paryskiej Notre Damę 375 Clarence, książę, brat Henryka V 67, 76, 80,81 Clermont Karol de, hrabia, marszałek Francji 42,43,47,88,115,165,174,320,322 Clisson Olivier (III) de, szlachcic bretoński 35 Clisson Olivier (TV) de, konetabl 54, 57--59, 61, 64 Coetivy Prigent de, doradca Karola VII 297, 299 Coeur Jacąues, skarbnik Karola VU 316, 317 Colin, rodzina z Domremy 355 Colles Guillaume, zw. Boisguillaume, notariusz, asesor (sędzia) trybunału w Ruen 209, 210, 261, 285, 350, 370, 373 Compaing Pierre, ksiądz z Orleanu 362 Comte Denis, notariusz-protokolant trybunału 349 Conflans de, marszałek Francji 47 l 404 405 JOANNA D'ARC Cordonier Jacąues, dominikanin, przeor klasztoru w Beaiwais 350 Comeille Pierre, dramatopisarz 383 Couppeąuesne Nicolas, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 207 Courcelles Thomas de, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 211,212,217,229,260, 268, 286, 331, 333, 338, 364, 369, 372, 375 Coutes Louis de, giermek Joanny 125,135, 144,145,365 Culant, Louis de Graville, de, admirał francuski 87,137,164, 259 Cusąuel Pierre, mieszczanin z Rouen 204, 336,340, 372 Cwelier, poeta 53 d'Arc Catherine, siostra Joanny 99, 100--102, 343 d'Arc Isabelle Romće, matka Joanny 96, 100, 101, 110, 120, 136, 137, 163, 180, 181,343-345, 347, 348, 366, 375, 379 d'Arc Jacąuemin, brat Joanny 100, 180, 181,343 d'Arc Jacąues, ojciec Joanny 94, 97, 100, 106, 107, 110, 111, 163, 180, 181, 343, 357 d'Arc Jean, brat Joanny 100,154,180,181, 343-345,347, 376 d'Arc Pierre, brat Joanny 100, 154, 180, 181,185,193, 343-345, 347 d'Arc, rodzina 344, 345, 348, 349, 356 Daron Pierre, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 372 Dawid H (Bruce), król Szkocji 33, 48 De Rinel J., doradca Henryka VI203 Derby, hrabia, dowódca angielski 36, 37 Deschamps Nicolas de, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 262 Dćsert Guillaume de, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 340 Desessarts Piotr, mer Paryża 69 Desjardins Guillaume, lekarz, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 218, 266 Divion Joanna de, oszustka 32 Dominici Dominiąue, duchowny z Toul 354 Douglas, hrabia, wódz szkocki 85 406 Drapier Perrin, prowizor kościelny z Dom-rćmy 102, 354 Duchemin Jean, adwokat z trybunału w Rouen 262 Duchesne Jean, mieszkaniec Bourges 176 Dunois de, Jan Orleański, hrabia Dunois i Longueville, zw. Bastardem Orleańskim, wódz francuski 66, 87, 88, 115, 126, 140, 142-147, 149-151,154-156, 158,160, 170,182, 196, 292,296,308, 313, 315, 318, 319, 321, 322,358-562, 365, 366, 374, 379, 381, 384 Dupuy, biskup Orleanu 385 Dupuy Jean, zaufany Jolanty Aragońskiej 134 Duval Guillaume, dominikanin, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 238, 331 Edward, książę Walii, zw. Czarnym Księciem 42-44,49, 52,53 Edward I, król Anglii 25, 26 Edward n, król Anglii 27 Edward m, król Anglii 17, 27, 28, 31-37, 40-43,47-49, 51, 52, 54, 57, 61,70,71 Eleonora Akwitańska, księżna Akwitanii 18-22, 321 Enghien Mariette d', matka Jana Orleańskiego, hrabiego Dunois 66 Epinal Gćrardin d', mieszkaniec Domrćmy 106,107, 163, 169, 355 Epinal Zabillet (Isabelle) d', żona Gćrar-dina 355 Erard Guillaume, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 227, 271, 272, 274, 333, 339, 340, 365, 366 Erault Jean, profesor teologii 131,132 Estelin, rodzina z Domrćmy 355 Estivet Jean d', prokurator generalny trybunału w Rouen 209,210,232,238-351, 255, 266, 338, 339, 345, 369, 371 Estouteville Guillaume d', kardynał, doradca Eugeniusza IV 333-336, 342, 343, 349, 358 Estouteville Louis d', brat Guillaume'a, rycerz francuski 333, 379 Eugeniusz IV, papież 310, 311, 333 Exeter, książę 295, 300 Indeks Falstaff (Falstolf) John, dowódca angielski 88, 115, 146, 156,157, 159,161 Fano Giovanni da, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 222 Farciauh Robert de, ksiądz z Orleanu 362 Feliks V, papież 312 Ferrand, hrabia Flandrii 23 Ferrebouc Fran9ois, notariusz-protokolant trybunału 349 Feuillet Gerard, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 211,212, 229 Fiervet (Fićvć) Thomas, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 230 Filip I, król Francji 18 Filip n August, król Francji 21-24, 203, 294 Filip m Śmiały, król Francji 25 Filip IV Piękny, król Francji 25-31,39,63, 202,312 Filip V Długi, król Francji 26, 27 Filip VI Walezjusz, król Francji, 17,27-36, 38,51,60 Filip d'Evreux, król Nawarry 27, 28 Filip de Rouvres, syn Joanny de Boulogne 51 Filip Dobry, książę Burgundii 78, 78, 80, 82, 83, 85, 86, 94, 112, 126, 140, 155, 160,163, 167, 171, 172, 174-176, 183--188,192-194,196,197, 199, 206,244, 245, 294, 298-302, 306-308, 335, 343, 367,378, 379 Filip Śmiały, syn Jana n Dobrego, książę Burgundii 44,51, 55-59, 61,63-65 Filip z Nawarry, brat Karola Złego 43,47 Flavy Guillaume de, dowódca garnizonu w Compiegne 186-188,198 Flocąuet, dowódca normański 303 Foix de, hrabia 322 Foucaut Jean, oficer francuski 296 Foumier Jean, proboszcz z Vaucouleurs 111, 114 Franciszek I, król Francji 78, 292, 312 Frocourt Jean de, woźny trybunału 348 Froissart Jean, kronikarz 44 Front Guillaume, proboszcz z Domrćmy 102,355 Frotier Pierre 84, 86 Fryderyk m, cesarz 315 Fulko V, książę Akwitanii 18 Garin Jean, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 262 Gariyel Francois, doradca króla Francji 361 Gastinel Denis, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 261 Gaucourt de, dworka Jolanty Aragońskiej 131 Gaucourt Raoul de, dowódca francuski, gubernator Orleanu 70, 87, 122, 125, 137, 148,149,174, 297, 361 Gaulle Charles de, generał i polityk francuski 11 GćluClaude, arcybiskup Embrun 128,199 Gerard, prefekt 356 Gerson Jean, kanclerz uniwersytetu paryskiego 375 Gerson Jean, teolog 166 Giąć de, kochanka Jana bez Trwogi 77 Giąć Pierre de, dworak Karola VH 86 Giles (Giles de Duremort), asesor (sędzia) trybunału w Rouen 207, 208, 262, 276 Glasdale William, dowódca angielski 144, 150,151, 161 Gloucester, Thomas of Woodstock, książę, brat Henryka V 76, 82, 84-86, 308, 314, 318 Godfryd de Bouillon, rycerz francuski 294 Gotfryd Plantagenet, książę Akwitanii 18--20 Gouffier Guillaume, szambelan królewski 124 Gounod Charles, kompozytor 383 Gouys Jean de, kanonik 350 Grandville de, żołnierz normandzki 144 Graverent Jean, wielki inkwizytor Francji 213,333 Graville, dowódca francuski 87,158,164 Graville Louis de zob. Culant de, admirał francuski Gressart Perrinet, herszt bandytów 177--179 Grey John, strażnik Joanny 204, 225, 232 Groene Robert, dramatopisarz 382 Grouch Jean de, rycerz normański 303 407 JOANNA D'ARC Indeks Grouchet Richard de, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 263, 341,371 Guesclin Bertrand du, konetabl 51-54, 57, 70 Guesdon Jacąues, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 252 Guesdon Laurent, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 372 Guillaume Jacąuet, armaniak 185, 186 Guines Raoul de, konetabl 39 Guyenne, herold Joanny 135, 148 Haillan Gćranł du, pisarz 381, 383 Haiton William zob. Heton William, doradca króla angielskiego Hampton John de, angielski ksiądz, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 238 Hannibal, wódz kartagiński 168 Hanotaux Gabriel, historyk 6 Harcourt Christophe d', doradca Karola W 155 Harcourt de, ród szlachecki z Bretanii 35 Harcourt Gotfryd de, szlachcic bretoński 36 Harold, król Anglii 18 Hauriette, przyjaciółka Joanny 102, 108 Hćbert, rektor uniwersytetu paryskiego 201, 264 Hektor, bohater trojański 168 Hellande Guillaume de, biskup Beauvais 350 Henryki, król Anglii 18 Henryk H Plantagenet, król Anglii 321 Henryk m, król Anglii 24, 25 Henryk El de Bar, hrabia 94 Henryk IV Lancaster, król Anglii 62, 65, 67, 69, 381 Henryk V, cesarz 18 Henryk V, król Anglii 69-84, 163, 301 Henryk VI, cesarz 22 Henryk VI, król Anglii 82, 83, 170, 174, 185, 188, 192, 199, 200, 202, 206, 293--295, 300, 301, 305, 306, 309, 312, 314, 315, 320, 322, 324, 343, 379, 382 Henryk Młody Plantagenet, syn Henryka n 20-22 Henryk z Trastamare, król Kastylii 52, 53 Heton (Haiton) William, doradca króla angielskiego 211, 268 Holland, lord 300 Honnencourt Jean de, służący Jeana de Metz 115 Hordal Jean, historyk 381 Houppeville Nicolas de, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 339, 350, 363, 371 Hubent Nicolas de, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 230 Hugon Kapet, król Francji 26, 294 Hurć Renaud, mieszczka z Orleanu 145 Illiers Florent d', dowódca francuski, kapitan Chateaudun 87, 156,296 Innocenty m, papież 23 Isabelle Romee zob. d'Arc Isabelle Romće, matka Joanny Izabela Bawarska, żona Karola VI, królowa Francji 59,60, 62, 64, 65,66, 68,72, 73,76,77,79-81,95,124,163,294,301, 384 Izabela Bretońska, żona Ludwika UJ Andegaweńskiego 86 Izabela Francuska, żona Edwarda H, królowa Anglii 27, 28,31 Izabela Portugalska, żona Filipa Dobrego 183,193 Izabela, córka Jana U Dobrego 49 Izabela, żona Renć Andegaweńskiego 76 Izabela, żona Ryszarda H, królowa Anglii 62 Jacąueline Bawarska, siostra Filipa Dobrego 85, 86 Jacąueline de Luxembourg, żona księcia Bedforda 298, 299 Jacąues Dominiąue, proboszcz z Montiers-sur-Saubc 354 Jakub I, król Szkocji 88 Jan I Pogrobowiec, syn Ludwika X Kłótni-ka27 Jan H Dobry, król Francji 33-37, 39-^4, 47, 48, 50, 51, 83 Jan V Bretoński, książę Bretanii 85, 86, 300, 308, 319 Jan bez Trwogi, książę Burgundii 59, 62, 65-69,70,72-78, 81,95,183, 301,302, 308 Jan bez Ziemi, król Anglii 22-24 Jan Luksemburski, król Czech 33, 36 Jardvigne Jean de, chirurg 87, 88 Jean de Blois, hrabia Pćrigord 321 Jean, dekarz z Vouthon, wuj Joanny 100 Joanna, córka Ludwika X Kłótnika 27 Joanna, żona Filipa d'Evreux 28 Joanna, żona Karola V Mądrego, królowa Francji 55 Joanna I Andegaweńska, królowa Neapolu 55 Joanna d'Śvreux, żona Karola W Pięknego, królowa Francji 27 Joanna de Boulogne, żona Jana E Dobrego, królowa Francji 50 Joanna de Penthievre, bratanica Filipa VI francuskiego 35 Joanna Francuska, księżna Bretanii 297 Joanna Szampańska, żona Filipa W Pięknego, królowa Nawarry i Francji 41,94 Joinville Gotfryd de, szlachcic francuski 113 Jolanta Aragońska, żona Ludwika n Andegaweńskiego 68,74-77, 86, 87,95,129, 131,134,135,165,297,299,315 Jolivet Robert, oskarżyciel trybunału w Rouen 331 Jowenel des Ursins Jean, arcybiskup Re-ims, przewodniczący trybunału 344, 347, 358, 359, 376, 385 Julien, służący Bertranda de Poulengy 115 Juta (Bona), żona Jana H Dobrego, królowa Francji 33 Kalikst H!, papież 344,345, 348,349, 377 Kapetyngowie, dynastia 11, 12, 17-21, 24, 26-28,34, 84,88,169,301,305,309,312 Karol, hrabia Valois (Walezjusz) 27, 28 Karol H Lotaryński, książę Lotaryngii 76, 95,113,243,292 Karol IV, cesarz 45, 46 Karol IV Piękny, król Francji 27 Karol V, cesarz 113,183 Karol V Mądry, król Francji 41, 45-47, 50-57, 63, 69, 293, 312, 333 Karol VI Szalony, król Francji 6, 55-61, 63, 64,66,68-70,72,73,76, 78, 80-82, 124, 301, 307 Karol Vn, król Francji 12, 17, 64-66, 68, 72, 73, 75-77, 80, 81, 83-88, 95-79, 100, 104, 108, 111-113, 115, 116, 119, 120, 123-129, 131, 132, 134, 135, 140, 153-155, 161-167, 169, 171-177, 179, 181, 182, 184, 185, 194, 196, 198, 199, 201, 207, 212, 214, 217, 219, 236, 244, 246-248, 287, 292, 293, 296, 297, 299, 300-324, 329-331, 333, 342, 343, 355, 358-360, 367, 373, 377-381, 384 Karol Andegaweński, książę 299, 304, 308 Karol z Blois, siostrzeniec Filipa VI francuskiego 35,37, 52, 54 Karol Orleański, książę 66, 67, 71, 83, 87, 182,219,231,247,314,324 Karol Wielki, król Franków 13,143,294 Karol z Durazzo, król Neapolu 59 Karol Zły, król Nawarry 41,43,45-47,49, 51,54,62 Karol Zuchwały, książę Burgundii 300,303, 379 Katarzyna, siostra Karola VI Szalonego 55 Katarzyna Francuska, żona Henryka V, królowa Anglii 69,76,79,80 Kennedy Hugues, zw. Kanedy, oficer szkocki 296 Kirel Thomas, lord 320 Klemens V, papież 125 Klemens VI, papież 39, 58,60 Klemens VH, papież 62 Klemens Vm, papież 224 Klementyna Węgierska, żona Ludwika X Kłótnika, królowa Francji 26, 27 Klotylda, królowa Franków 94 Knowles Robert, kapitan angielski 52, 53 Konstancja Kastylijska, żona Ludwika VH, królowa Francji 20 Konstantyn XI, cesarz bizantyjski 343 Krystyna de Pisań, pisarka francuska 54, 168 La Chambre Guillaume de, lekarz, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 227, 266, 363 408 409 JOANNA D'ARC La Creda Karol de, zw. Karolem Hiszpańskim, konetabl 39,41 Ladvenu Martin zob. Lavenu Martin, dominikanin La Fontaine Jean de, komisarz śledczy trybunału w Ruen 209-212, 229-231, 335, 340, 369 La Hire zob. Yignolles Etienne de, dowódca francuski Laillier Michel de, przedstawiciel Izby Obrachunkowej 306, 307 Lami Nicolac, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 227 Lancaster, hrabia, brat Edwarda I angielskiego 26 Lancaster John, książę, syn Edwarda IJJ, wódz angielski 41,43,48, 54, 59 Lancasterowie, dynastia 63 La Pierre Isambard de, zw. Bardin, dominikanin, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 230, 260, 277, 279, 331, 332, 336, 339, 340 L'Archer Jan, rektor uniwersytetu paryskiego 78 La Riviere Perette de, przywódczyni obrony La Roche-Guyon 76 La Rochelle Catherine de, wróżbitka 177, 178,228,250,251 La Rosę Philibert de, pełnomocnik kardynała GuiUaume'a d'Estouteville 336, 338, 349 La Rousse (Ruda), oberżystka z Neufcha-teau 96, 356 La Touroulde Marguerite, żona Renć Bou-ligny 176, 366 La Tremouille Georges de, doradca Karola VH 86, 88,120,126-128,134,144,158, 161, 165, 171, 175-178, 182, 183, 185, 234,297,299,304,313 Laval Guy de, szlachcic francuski 156,165 Lavenu (Ladvenu) Martin, dominikanin, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 213, 271, 274, 278, 279, 281, 285, 286, 331, 332, 336, 340, 341, 350, 371, 376 Laxart Durand, wuj Joanny 100, 109-111, 114,163,219,243,355 Le Barbier Robert, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 207,262 Lebuin Michel, rycerz francuski 108 Le Camus de Beaulieu, dworak Karola VII 86 Le Camus Jacąues, asesor (sędzia) trybunału w Ruen 286 Le Caruyer, dowódca normański 303 Le Coq, biskup 45,46 Lefevre Jean, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 341, 350, 371 Le Ma9on Robert, doradca Karola VII 155 Le Maire Guillaume, kanonik, bakałarz teologii 129 Lemaistre Husson, kotlarz z Rouen 327 Le Maitre (Le Maistre) Jean, inkwizytor, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 213, 218, 230-232, 272-274, 279, 290, 339, 340, 346, 350, 376 Le Marechal Philippe, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 223 Lenozoliis Jean de, mnich w służbie Guil-laume'a Ererda 366 Leopold V, książę Austrii 22 Lepamentier Mauger, kat trybunału w Ruen 372 Le Roux Nicolas, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 207 Le Roy Jean, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 218 Le Royer Catherine, żona Henri 110, 111, 114, 116 Le Royer Henri, kowal z Vaucouleurs 110 L'Escrivain, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 227 Lesparre de, notabl Bordeaux 322 Le Teissier Jacąues de zob. Touraine Jacąues de, sędzia trybunału w Rouen Le Vautier Jean (Nicolas), asesor (sędzia) trybunału w Rouen 222 Linguć Jean, ojciec chrzestny Joanny 101 L'Isle de, wicehrabia, syn Johna de Talbota 323 L'Isle-Adam Villiers de, kapitan burgundz-ki 73, 77, 306 Lohćac, dowódca francuski 379 410 Indeks Lohier Jean, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 335, 340, 363, 369 Loiseleur Nicolas, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 207,229,260,268,286,287, 339,364, 368, 369-372 Loliis Theeodore de, papieski doradca prawny 333 Lombart Jean, profesor teologii 129 Lorć Ambroise de, dowódca francuski 137, 296 Lotar I, król Franków 94 Louvet Jean, doradca Karola Vn 84-86 Ludę de, oficer francuski 157 Ludwik, hrabia Evreux i Estampes 28 Ludwik, syn Karola VI Szalonego 72 Ludwik I Andegaweński, książę Ande-gawenii, syn Jana II Dobrego 51, 55--59 Ludwik II Andegaweński, książę 59, 60, 68 Ludwik Ul Andegaweński, książę 83, 86 Ludwik VE, król Francji 18-21 Ludwik Vm, król Francji 23 Ludwik K Święty, król Francji 6, 24, 25, 32, 143, 174, 294, 314, 386 Ludwik X Kłótnik, król Francji 26, 27 Ludwik XI, król Francji 88, 99, 112, 165, 303,308, 313, 315, 317, 379, 380 Ludwik XE, król Francji 292 Ludwik XIV, król Francji 307 Ludwik XVI, król Francji 47 Ludwik Orleański, książę Orleanu 51, 55, 59-62,64-66, 77, 80, 384 Luillier Jean, mieszczanin z Orleanu 143, 361 Luksemburska Joanna, ciotka Jana Luksemburskiego 194,198, 244 Luksemburski Jan, hrabia de Ligny, głównodowodzący wojsk Burgundii 95, 96, 172, 186, 188, 193, 196, 197, 205, 208, 209,335, 367, 384 Luksemburski Ludwik, biskup Thćrouan-ne, kanclerz Anglii na Francję 174, 188, 205,294, 367 Luksemburski Piotr, kardynał 194 Lusignan Hugon de, hrabia, rycerz francuski 24 Machet Gćrard, biskup Castres, doradca i spowiednik Karola VH 129,155 Macy Haimond de, rycerz burgundzki 173, 367 Maele Ludwik de, hrabia Flandrii 56-58 Mahaut de Lacy, żona Gotfryda de Joinvil-Iell3 Mahaut z Burgundii, hrabina Artois 32 Mailly Jean de, biskup Noyon, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 364 Maledon Jacąues, teolog francuski 129 Małgorzata, córka Jakuba I szkockiego 88 Małgorzata, córka Ludwika VII francuskiego 21 Małgorzata, siostra Filipa IV Pięknego 26 Małgorzata Andegaweńska, żona Henryka VI, królowa Anglii 314, 315, 318, 379 Małgorzata Bawarska, żona Karola U Lo-taryńskiego 113 Małgorzata Burgundzka, siostra Filipa Dobrego 85 Małgorzata Stuart, żona Ludwika XI308 Małgorzata z Prowansji, żona Ludwika IX Świętego, królowa Francji 24 Manchon Guillaume, notariusz trybunału w Ruen 209, 210, 229, 261, 274, 285, 331, 335, 340, 349, 350, 352, 356, 368--370, 373, 375 Marcel Jean, mieszczanin z Paryża 366 Marcel Stefan, mer Paryża 45-47,49 Marcin V, papież 84, 224,310 Maretz Charles de, herszt zbójców 303 Marguerie Andrć, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 277, 340, 341, 350, 372 Maria Andegaweńska, żona Karola VII, królowa Francji 68, 72-74 Marie Dom Thomas, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 341 Marot Pierre, historyk 100 Martigny Louis de, szlachcic francuski 257 Massieu Jean, woźny trybunału w Rouen 204, 209, 210, 214, 232, 276, 278, 331, 339, 340, 350, 370 Matylda, córka Henryka I 18 Matylda, żona Wilhelma Zdobywcy, królowa Anglii 59 411 JOANNA. D'ARC Maugier Jean, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 262 Maugier Pierre, adwokat rodziny d'Arc 343, 348, 349, 376 Maurice Pierre, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 211, 212, 229, 260, 269, 286 Mehmed n, sułtan turecki 343 Mello de, wódz francuski 39,40 Merowingowie, dynastia 94 Metz Jean de zob. Novelonpont Jean de, dowódca francuski Michelet Jules, historyk 6, 304 Midi Nicolas, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 211,212, 229, 260, 264, 279, 309, 333, 338, 364, 367, 369 Miget (Muget) Pierre, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 207,260,336, 341, 350, 368,369 Mikołaj V, papież 333, 342-344 Minet Jean, proboszcz z Domrćmy 100, 101 Minier Pierre, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 263, 371 Mohier, prefekt Paryża 306 Molay Jakub de, wielki mistrz zakonu templariuszy 125 Monnet Jean, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 218, 365 Monstrelet Enguerrand de, kronikarz 187 Montagu Jan de, sekretarz Karola V i minister Karola VI66 Monterclerc, francuski mistrz kanonierów 87 Montfort Jan, hrabia, książę Bretanii 35, 52,54 Montigny Jean de, doktor prawa kościelnego 375 Montjeu Philibert de, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 263 Montpensier de, hrabia 177 Moreau Jean, kupiec z Rouen 163, 205, 372 Moreau, rodzina z Domremy 355 Morel Aubert, adwokat trybunału w Rouen 262,372 Morel Jean, ojciec chrzestny Joanny 101 Morelet Robert, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 218 Morin Jean, teolog francuski 129 Morosini Antonio, armator wenecki 167, 196 Mortimer de Wigmore Roger, hrabia de La Marche 27, 32 Moryemar, szlachcic francuski 75 Mouton Guilaume, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 253 Musinier Simon, mieszkaniec Domrćmy 355 Musnier, rodzina z Domrćmy 355 Napoleon I Bonaparte, cesarz 383 Navailles de, szlachcic burgundzki 78 Nevers Ludwik de, hrabia Flandrii 29, 30, 33,34 Noce Borgne de, partyzant normański 303 Nogaret Guillaume de, legista, kanclerz Filipa IV Pięknego 125,202 Novelonpont Jean de, zw. Jean de Metz, dowódca francuski 112-115, 117, 118, 120, 136, 356, 357 Olivier Richard, biskup Coutances 344, 376 Otton IV, cesarz 23 Ourches Albert d', rycerz francuski 112 Oursel Raymond 127 Pailly Eustachy de, karmelita 68 PSąuerel Jean, zakonnik, spowiednik Joanny 122, 123, 134, 136, 137, 147-151, 177, 366, 374 Pasąuier Etienne, prawnik i erudyta 381 Paul Elćonore de, żona Jeana Dupuy 134 Penthievere, hrabia 75 Pernoud Reginę, historyczka 137 Pćtain Philippe, marszałek Francji, polityk 11 Petit Jean, doktor teologii 66 Pichon Jean, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 218 Pigache Pierre, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 371 Piotr de Craon, szlachcic francuski 61 Piotr Okrutny, król Kastylii 52, 53 Pius H, papież 381 412 Indeks Plaisians, oprawca Filipa IV Pięknego 125 Plantagenetowie, dynastia 21-25, 69, 76, 378 Pole Aleksander, brat hrabiego Suffoka 161 Pole John, brat hrabiego Suffoka 161 Pole William de zob. Suffok Wiliom Pole de, hrabia Pontanus Paut, papieski doradca prawny 333 Poulengy Bertrand de, dowódca francuski 110, 113-115,117-120,136, 356,357 Poulnoir Hauves, malarz 136 Prćvosteau Guillaume, adwokat rodziny d'Arc 336, 343, 349, 376 Queville Nicolas de, kanclerz kościoła w Amiens 367 Quicherat Jules, historyk 383 Quierot, dowódca floty francuskiej 34,35 Rabateau Jean, adwokat 129, 132 Racine Jean-Baptiste, dramatopisarz francuski 383 Rais Giles de, marszałek Francji 137,158, 164,313,359 Rajmund Akwitański, książę Antiochii 19 Rameston Thomas, dowódca angielski 159 Raymond, giermek Joanny 135, 365 Regnault de Chartres, arcybiskup Reims, kanclerz Karola VJJ 120, 128, 129, 131, 137, 144, 163, 165, 170-173, 175, 185, 186, 196, 197, 207, 293, 297, 299, 300, 302,304, 309, 373 Remigiusz, święty 94 Rćmy Piotr, skarbnik Karola IV Pięknego 29 Renć Andegaweński (Renę" I Dobry, król Neapolu i Sycylii) 76,95, 113, 292,308, 315,380,383 Renguesson, ojciec chrzestny Joanny 101 Ricarville Guillaume de, dowódca francuski 296, 361 Richard (Ryszard), franciszkanin 162, 177 Richard, łucznik Joanny 115, 120, 136 Richemont Artur de, hrabia, konetabl 67, 85-87, 158, 161, 297, 300, 306-308, 312, 315, 320, 322, 323 Rieux de, marszałek Francji 75 Riąuet R.P. Michel 6 Riąuier Jean, proboszcz z Heudicourt 342, 350, 372 Rivel Guillemetta de, siostrzenica Pierre'a Cachona 350 Rivel Jacąues de, mąż Guillemetty 350 Robert d'Artois, szlachcic francuski 32, 25 Rolin Nicolas, kanclerz Burgundii 81, 300 Rouesgue Jean de, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 262 Roussel Raoul, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 207, 263, 268 Royer, rodzina z Domrćmy 355 Ruprecht Wittelsbach, cesarz 65 Ryszard I Lwie Serce, król Anglii 21-23 Ryszard E, król Anglii 57, 62,65 Ryszard, książę Yorku 294, 379, 382 Saarebriick Roger de, rolnik z Domrćmy 100 Sacard Jean, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 229 Saint-Pol de, hrabia 299, 319 Saint-Sćvere de, wódz francuski 158 Sala Pierre, kronikarz 124, 125 Salisbury John, dowódca angielski 87, 88, 140, 157, 170, 171 Sarrebriick Jean de, biskup Chtlons 165 Sauvage Raoul, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 263, 264, 366 Scales Tomasz, lord, dowódca angielski 88, 132, 140, 157, 161, 303 Schiller Fryderyk von, poeta i dramatopisarz 383 Seguin Sćguin, zakonnik, profesor teologii 129, 130, 361, 373 Serres Jean de, historyk 381 Sionne Śtienne de, proboszcz z Ronceaux 102, 355 Somerset, gubernator Normandii 319-321 Son John, Anglik z zaniku w Rouen 336 Staffort Humphrey, hrabia 205, 367 Stefan, hrabia Blois 18-20 Stuart John, hrabia de Buchan 81, 88, 115 Suffblk William de la Pole, hrabia 85, 88, 132, 140, 150, 157, 161, 300, 314, 318 413 JOANNA D'ARC Suger, mnich, doradca Ludwika VII 19,20 Surreau Pierre, angielski poborca generalny 364 Surrienne Francois de, kapitan angielski 319 Sybille, matka chrzestna Joanny 101 Szekspir William, dramatopisarz 382, 383 Talbot John de, wódz angielski 88, 132, 140, 142, 150, 157, 158, 161, 293, 319, 322,323, 360, 361 Talbot William, strażnik Joanny 204 Tanguy du Chatel, marszałek Francji 72, 73, 75, 77,78, 84-86,307 Taąuel Nicolas, pomocnik notariuszy trybunału w Rouen 232,338,339,370,373 Thćvenin Jeannette, matka chrzestna Joanny 101 Thibault Gobert, koniuszy królewski 132, 365 Thierri Gautherin, kanonik katedry w Toul 350 Thierry Renaud de, chirurg królewski 361 Thiesselin Jeannette, matka chrzestna Joanny 101 Thiphaine Jean, lekarz, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 238, 266, 363 Tonnerre, hrabia 75 Torcenay Jean de, bajlif Chaumont 356 Torsay Jean de, dowódca kopijników francuskich 75 Touraine (Jean) Jan de, syn Karola VI Szalonego 72 Touraine (Le Teissier) Jacąues de, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 211, 212, 229,264, 363, 369 Toutmouillć Jean, dominikanin, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 278, 285, 286, 331 Tressart Jean, sekretarz króla Anglii 282, 340 Treves de, dworka Jolanty Aragońskiej 131 Troies Jean de, magister teologii 265 Tudorowie, dynastia 379 Turrelure Pierre, dominikanin 129 Tyler Wat, przywódca buntu chłopskiego w Anglii 57 Ulrich Leon, tłumacz 382 Urban V, papież 52 Urban VI, papież 58, 59, 62 Vaillant Pierre, mieszczanin z Orleanu 362 van Artevelde Filip, przywódca buntu we Flandrii 58 van Artevelde Jakub, przywódca buntu we Flandrii 33, 34, 58 Vaucelle Jean de, biskup Avranches 375 Vaux Pasąuier de, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 230, 276 Venderes Nicolas de, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 207,238, 262,276,286,372 Vendóme de, Louis de Bourbon, hrabia, wielki szambelan 122, 123, 165, 186, 300,313 Verdi Giuseppe, kompozytor włoski 383 Vergy Jean de, seneszal Burgundii 95, 96, 312 Versailles Pierre de, biskup Maguelonne 129, 132, 361, 365 Vienne Colet de, wysłannik Karola VII 115, 117,120 Vignolles Śtienne de, zw. La Hire, dowódca francuski 76, 87, 88, 95, 126, 137, 149, 143, 145, 158, 176, 182, 292, 293, 300, 359, 362, 379 Vilars Raymund de, dowódca francuski 87 Wla-Andrado Rodrigo de, bandyta 308 Villon Fran9ois, poeta francuski 380 Viole Aignan, adwokat parlamentu 367 Visconti Galeas, władca Mediolanu 49 Visconti Valentine, żona Ludwika Orleańskiego 66 Wacław, cesarz 65 Walezjusze, dynastia 12,17, 39 Wandomme Lionel de, zw. Bastardem, dowódca burgundzki 187, 191-194, 197 Warwick, Richard de Beauchamp, hrabia, gubernator Normandii 76, 203-205,211, 264, 266, 275, 277, 282, 292, 293, 294, 340, 364, 367, 369, 382 Wilhelm Bawarski, hrabia 85, 86 Wilhelm Pustelnik, asesor (sędzia) trybunału w Rouen 218 Indeks Wilhelm X, książę Akwitanii 18 Wilhelm Zdobywca, król Anglii 18,20,27, 59 Willoughby, lord, angielski dowódca Paryża 306, 307 Wittelsbachowie, dynastia niemiecka 59 Wolter, pisarz i filozof francuski 383 Xaintrailles Jean Proton de, marszałek Francji 76, 87, 88, 126, 137, 158, 176, 182, 293, 300,379,381 Zanneąuin Colin, przywódca buntu we Flandrii 30, 31 Zygmunt Luksemburski, cesarz 310 l 414