Jadwiga Coulcmahler Skowronek Tytuł oryginału: Heidelerche © Translation by Paweł Łatko Znak firmowy Oficyny Wydawniokej '' . „ znaki firmowe serii wydawniczych „A ^"">, ISBN 83-85715-57-6 » Projekt okładki i strony tytułowej Marek Mosiński Redakcja Wiesława Piskor Redakcja techniczna Lech Dobrzański Korekta Janusz Kwiatkowski Wydanie pierwsze Wydawca: „Akapit" Katowice 1993- Ark. druk. 16,25. Ark. wyd. 16,5. Skład i łamanie: Z.U. Studio „P" * ~ Druk i oprawa: Rzeszowskie Żak W . _ . ne Rzeszów, ul. płk. L. Lisa-Kuli 19. P^' 10/4*/93 —i Poproś, Franciszku moją siostrę, żeby zaraz tu przyszła. — Po tak ciężkiej nocy powinien pan jeszcze wypoczywać, panie baronie — zmartwił się stary sługa. — Nie pouczaj mnie, mój Franciszku. Nie czuję się aż tak źle, żeby nie móc porozmawiać z siostrą o ważnych sprawach. Poza tym nie potrwa to długo. — Przynajmniej niech pan wypije trochę rosołu. Wczoraj znowu niczego pan nie zjadł. — To daj, ty stary zrzędo. Zanudzisz mnie na śmierć. Sługa podał tacę ze śniadaniem i z satysfakcją przyglądał się, jak pan Hallerstedt sięgnął po kanapki. — No, a teraz biegnij po panią Renatę. Franciszek przeszedł długim szerokim korytarzem do głównych schodów prowadzących do hallu zamku, po czym skręcił w stronę węższej klatki łączącej wyższe piętra z parterem. Zapukał do drzwi przedpokoju na drugim piętrze. Kobiecy głos zapraszał do wejścia. Franciszek znalazł się w prze- stronnym, przytulnie urządzonym pokoju. Przy oknie siedziała około pięćdziesięcioletnia kobieta o gęstych posiwiałych włosach. Na jej jeszcze pięknej twarzy widać było zadumę, zrezygnowanie, a jednocześ- nie surowość i wyniosłość. Naprzeciwko Renaty von Seebach siedziała młodsza, bo trzydziestoletnia kobieta, córka pani Renaty, która po ii ii krótkim, nieszczęśliwym i burzliwym małżeństwie z baronem von Holst owdowiała i z dwójką dzieci znalazła schronienie w zamku Lindeck należącym do jej wuja, Manfreda Hallerstedta. Inga von Holst była ładną, wysoką i szczupłą niewiastą, bardzo podobną do matki. Obie należały do tego typu kobiet, po których nie widać upływu lat, gdyż zawsze zachowują spokój i stoicką równowagę ducha. W pokoju znajdowała się jeszcze jedna kobieta: Anita von Seebach, pasierbica pani Renaty, córka jej męża z pierwszego małżeństwa. Gdy pobierali się przed laty, dla obojga był to już drugi ślub. Pierwszy mąż Renaty, niejaki major von Fuchs, zmarł, a ona została z córką Ingą i synem Kurtem, który mając dziś dwadzieścia osiem lat studiował w Berlinie i wcale nie zamierzał szybko kończyć nauki, bo uważał, że będąc siostrzeńcem bogatego i bezdzietnego wuja, nie jest mu potrzebny żaden dyplom. Anita von Seebach miała zaledwie trzy lata, gdy zmarła jej matka, a ojciec ożenił się z Renatą von Fuchs. Okazało się, że cały majątek po bogatej matce odziedziczyła Anita, a panu Seebach przysługiwała tylko niewielka renta po żonie. O tym pani Renata nie wiedziała. Liczyła, że małżeństwo z bogatym wdowcem zapewni byt nie tylko jej, ale także dwójce jej dzieci z pierwszego małżeństwa. Gdy trzy lata temu pan von Seebach umarł, okazało się, że cały majątek należał do jego pierwszej żony, która przepisała go na córkę, czyli Anitę. Dla dumnej pani Renaty był to prawdziwy cios. Anita bez żadnych zastrzeżeń zgodziła się, by macocha i jej dzieci pozostały w jej domu, na jej utrzymaniu, ale urażona pani von Seebach wolała przyjąć propozycję brata i przeniosła się do zamku Lindeck. Wkrótce dołączyła do niej córka Inga wraz z dwójką osieroco- nych dzieci, a także Anita, którą Manfred Hallerstedt bardzo po- lubił, choć wcale przecież*nie była z nim spokrewniona. Znał dobrze jej ojca, a gdy ten zmarł, Manfred został formalnym opiekunem Anity. Berlińska willa, w której mieszkała -pani Renata z dziećmi do śmierci pana von Seebach, należąca do Anity, stała na ogół zamknięta. Korzystali z niej wszyscy, gdy na kilka zimowych miesięcy przenosili się do Berlina. W ten sposób Anita rewanżowała się za gościnę na zamku Lindeck. Z macochą łączyły ją bliskie stosunki, ale swojego opiekuna Manfreda Hallerstedta lubiła szczególnie. Rozumieli się znakomicie. Już jako dojrzała kobieta zawsze chodziła do niego po radę i pomoc w każdej, nawet najdrobniejszej sprawie. Macosze i przyrodniemu rodzeństwu nigdy nie odważyłaby się zwierzyć ze swoich intymnych spraw. Instynktownie wyczuwała ich chłód i żal o to, że tylko ona odziedziczyła majątek po matce. Służący zawiadomił panią von Seebach, że pan Hallerstedt chce z nią rozmawiać. Nie odkładając robótki pani Renata spytała: — Jak brat dziś się czuje, Franciszku? Spał całą noc? — Niestety nie, szanowna pani. Nawet nie zmrużył oka. Skarżył się na duszności i bóle serca, a rano uparł się, że wstanie. Czeka na panią w swoim gabinecie. — Dobrze, Franiszku, zaraz przyjdę i obsztorcuję go za to, że wyszedł z łóżka. Renata wyjęła z kosmetyczki lusterko i szminkę, by pomalować usta. Nigdy nie pokazywała się bratu, zanim nie poprawiła makijażu. Zeszła do gabinetu, gdzie opatulony przez Franciszka w koce siedział za biurkiem Manfred Hallerstedt. — Dzień dobry, braciszku! Jak się dziś czujesz? Franciszek mówił, że źle spałeś i martwi się, że już wyszedłeś z łóżka. Po ataku powinieneś przecież wypocząć. — Nie marudź, Renato! Wiem, że nie życzysz mi źle, ale jestem już za stary na karcenie, a jako zatwardziały kawaler ciężko znoszę łagodne połajanki kobiet. — Karcę cię, bo się martwię. — Daj spokój. Jak już mówiłem, chcę ci przekazać ważne informa- cje. Co prawda powinienem zrobić to dawno temu, ale zobowiązałem się do milczenia. Dziś jednak czuję się już zwolniony z przysięgi i chcę wydać dyspozycje odnośnie do tego, co będzie się tu działo po mojej śmierci. Sięgnął po leżący na biurku telegram i podał siostrze. — Przeczytaj — rzekł. Moja matka nie żyje — muszę pozostać jakiś czas w Sztokholmie — proszę o urlop do odwołania — z wyrazami szacunku — Gunnar Lundstrom. — Ach, ten twój pełnomocnik! To może trochę potrwać. Martwię się, że przez jego urlop będziesz miał więcej pracy. Manfred otarł ukradkiem łzę spływającą po policzku. — Tak. Potrwa to dłużej, niż myślałem, a nie mogę się doczekać jego przyjazdu. Bóg mi świadkiem, wcale nie chodzi mi o nadmiar pracy. Teraz, gdy mogę powiedzieć prawdę, on akurat musi być tak daleko ode mnie. Nie chciałbym umrzeć, zanim go nie zobaczę... Patrzyła na brata z udawanym współczuciem. — Boże drogi, wygląda, że kochasz tego człowieka bardziej niż nas, twoich najbliższych krewnych. Ciągle dawałeś mu fory. Mimo młodego wieku to on został twoim pełnomocnikiem w zarządzie największego przedsiębiorstwa. Darzysz go większym zaufaniem niż kogokolwiek z nas, i tylko dlatego, że przyjaźniłeś się z jego ro- dzicami. Milczał przez chwilę patrząc przed siebie wzrokiem pełnym głębo- kiej tęsknoty. — Tak — westchnął ciężko. — Gunnar jest mi bardzo bliski, bliższy niż wy wszyscy razem. — Ależ, Manfredzie! Uśmiechnął się gorzko. — Nie denerwuj się, Renato. Pozwól mi powiedzieć do końca. Chciałbym, żeby on też przy tym był, ale trudno... Czy nigdy nie zauważyłaś Renato, że Gunnar jest bardzo do mnie podobny? Spojrzała na brata lekko przerażona. — No, cóż, jakieś tam podobieństwo jest, ale... o co ci chodzi? Że ktoś jest podobny, to wcale nie powód do wyróżnienia go i ob- sypywania zaszczytami. Uśmiechnął się znowu z wyraźnym wysiłkiem. — Przemawia przez ciebie egoizm, siostro. Wiesz, że nigdy nie byłem zarozumiały i pfóżny, więc nie oskarżaj mnie o byle co. Podobieństwo Gunnara jest uzasadnione. Renato, mam ochotę ska- kać z radości, ale słowa prawdy z trudem przechodzą mi przez usta. Tak długo musiały milczeć. Teraz dopiero mogę powiedzieć głośno: Renato, Gunnar Lundstróm... jest moim synem! Zabrzmiało to jak krzyk tryumfu wydzierający się z głębi stłam- szonej piersi. Pani von Seebach skurczyła się jak uderzona obuchem w głowę. Pobladła, wykrzywiła w straszliwym grymasie usta, a w oczach błysnęła nienawiść. — Boże! Co ty bredzisz, Manfredzie? Jesteś chory, czy co? W jego zapatrzonych w dal oczach zakręciły się łzy. — Mój syn! Mój syn Gunnar! Syn... Renato, ja nie oszalałem. Przez długie lata nie wolno było mi o tym mówić. Przysięgłem dochować tajemnicy dopóki żył domniemany ojciec Gunnara i jego matka. Pan Lundstróm umarł kilka lat temu, za późno niestety, abym mógł ożenić się z Rahnhildą, choć bardzo tego pragnąłem. Gdy została wdową, od razu do niej napisałem, ale ona odpowiedziała: „Za późno, mój drogi. Jestem już starą, steraną życiem kobietą. Kim byłabym teraz dla ciebie? Pozwól, że zostanę tą, którą byłam dotychczas". Tak mi odpisała, Renato... — Chyba nie chcesz powiedzieć, Manfredzie, że ta kobieta urodziła twojego syna będąc już żoną... Lundstróma. Zacisnął usta. — Wstrzymaj się z komentarzem, siostro, i nie próbuj mnie obrażać. Nie życzę też sobie żadnych uwag na temat tamtej kobiety. Nie mów, a nawet nie myśl o niej źle. Była jeszcze dzieckiem, gdy ojciec zmusił ją do małżeństwa z człowiekiem brutalnym, cynicznym, gwałtow- nym i ze wszech miar odrażającym. Poznaliśmy się w Rzymie, gdy przypadkiem podziwialiśmy ten sam obraz. Była piękniejsza niż samo dzieło! Mieszkaliśmy, jak się okazało, w tym samym pensjonacie i wielokrotnie byłem świadkiem awantur i złego traktowania jej przez męża. Całymi tygodniami spotykaliśmy się ukradkiem, tęsknili za sobą i... obmyślali zemstę nad brutalem, którego znienawidziłem z całej duszy. Ja czułem głównie litość, ona szukała u mnie schronienia. Ale serce nie sługa... Byliśmy bardzo szczęśliwi, jednakże o rozwodzie nie mogło być mowy, bo zerwanie umowy ślubnej groziło jej ojcu utratą honoru. Musieliśmy się rozstać, ale zanim to nastąpiło, wiedzieliśmy, że nasza miłość zaowocowała. Rahnhildą oczekiwała dziecka, a ja musia- łem jej przysiąc, że nikomu o tym nie powiem, dopóki jej mąż żyje. Obiecałem, ale zrobiłem wszystko, by nie stracić z nią kontaktu: nawiązałem korespondencję z jej mężem. Gdy chłopiec dorósł, za- proponowałem mu objęcie wysokiego stanowiska, a jego domniemany ojciec sam nalegał, by je przyjął. Z Rahnhildą nie spotkałem się już ani razu. Nawet gdy próbowałem, zawsze znajdywała jakąś wymówkę. Żyła tylko dla Gunnara. Ja zaś nie potrafiłem myśleć o żadnej innej kobiecie i nigdy się nie ożeniłem. Czy możesz sobie wyobrazić, co czułem, gdy Gunnar opowiadał mi o swojej matce, którą uwielbiał, i o ojcu, tym rzekomym, którego nienawidził? Ileż to razy chciałem mu powiedzieć: „Chłopcze, to nie on, ale ja jestem twoim ojcem". Nie mogłem... przysięga zobowiązywała. Po śmierci Lundstróma, jak już wspomnia- łem, Rahnhildą nie chciała wyjść za mnie, a gdy pomyślę, że kobieta, którą kiedyś tak kochałem, już nie żyje, serce wprost wyrywa mi się z piersi. Ty chyba mnie nie rozumiesz, Renato, ale wierz mi, że szczęście, choć trwało tak krótko, wystarczyło mi na całe życie. Jako ojciec Gunnara czułem się też szczęśliwy, a teraz wprost nie mogę się doczekać jego powrotu. Oby dobry Bóg pozwolił, żebym dożył do tej chwili. Niech wreszcie nie musi wstydzić się ojca, który w istocie nim nie był... Niewiele będę miał czasu dla mojego syna. Tej nocy, kiedy rozmyślałem nad tym, że Rahnhildą już nie żyje, odczuwałem dziwną tęsknotę za nią i miałem przeczucie, że wkrótce się z nią spotkam na tamtym świecie. Czuję, że nie dożyję powrotu Gunnara, ale czy wolno mi nalegać, by nie czekał do pogrzebu matki? Muszę uzbroić się w cierpliwość i prosić Boga, by pozostawił mnie przy życiu jeszcze tych parę dni. Z tobą zaś powinienem wszystko omówić, Renato, dopóki nie jest za późno. Patrzyła na brata piorunującym wzrokiem. — Wiem przynajmniej, dlaczego ceniłeś tego Gunnara wyżej niż mojego syna. Trudno mi było pogodzić się z myślą, że właśnie tamtego wyznaczyłeś pełnomocnikiem do zarządzania twoją firmą — rzekła z wyrzutem w głosie. — Twój syn, droga Renato, nie podołałby tak odpowiedzialne- mu zadaniu. Tam potrzebny był prawdziwy mężczyzna, taki jak mój syn — odpowiedział z uśmiechem, z dumą podkreślając ostatnie słowa. — Twój Kurt — wybacz, że powiem to wprost — jest leniwym i nieodpowiedzialnym obibokiem, który w życiu nie skończy żadnych studiów. W moim przedsiębiorstwie potrzebny jest człowiek, któremu mogę w pełni zaufać. Nawet gdybym nie miał Gunnara, Kurtowi bym firmy nie powierzył. 8 — Właśnie okazując mu ciągle brak zaufania, zniechęciłeś go do studiów. — Nie wmawiaj sobie takich rzeczy, siostro, i nie pozwól, by twój syn się tym tłumaczył. Gdyby był uczciwym człowiekiem, już dawno udowodniłby mi, że źle go oceniam. Chyba znam Kurta lepiej niż ty. Z rękoma w kieszeniach czeka, aż zostanie dziedzicem mojego majątku, postanie niezłą nauczkę, gdy dowie się, że spadek go ominie. Chciałem ci o tym powiedzieć dawno temu, ale nie mogłem złamać przysięgi. Mówię ci to natychmiast, gdy dowiedziałem się o śmierci matki Gunnara. On odziedziczy po mnie wszystko. Jest moim synem. Manfred nie mógł się nacieszyć brzmieniem słów „mój syn" i powtarzał je z naciskiem przy każdej okazji. Renata von Seebach odbierała je jak bolesne ukłucia w samo serce. Nadzieja, że jej dzieciom przypadnie majątek brata, runęła bezpowrotnie. A przecież wydawało się, że nic nie stoi na przeszkodzie. Blada jak trup, rzucała na Manfreda gniewne spojrzenia. — To nieuczciwe z twojej strony. Wiesz dobrze, jak wygląda nasza sytuacja. Po mężu nie został mi ani grosz. Wszystko odziedziczyła Anita, gdyż cały majątek należał do jej matki. Szkoda słów... Jestem biedna jak mysz kościelna, a Inga po mężu też niczego nie dostała. — Przestań biadolić, Renato. Chyba nie sądzisz, że zostawię was na lodzie. O tym nie było mowy. Chciałem tylko cię zawiadomić, kto będzie moim głównym spadkobiercą. W testamencie sporządzonym przed laty już zapisałem wszystko Gunnarowi. Tobie zapewniam dożywotni pobyt w zamku Lindeck, utrzymanie i niewielką rentę na drobne wydatki. To samo Indze, a jej dzieciom część kapitału: dziewczynce na posag, chłopcu zaś na skończenie studiów. Kurt, dopóki nie skończy studiów, będzie dostawał dotychczasową pensję, a po zrobieniu pracy dyp- lomowej wypłaci się mu dwadzieścia tysięcy marek na rozpoczęcie własnej praktyki. Później musi urządzać sobie życie na własny rachu- nek. Jak widzisz, zadbałem o przyszłość twoich najbliższych i nie musisz się o nich martwić. Renata z trudem trzymała nerwy na wodzy. Nie chciała, żeby brat się domyślił, jak bardzo liczyła na spadek po nim i jak niecierpliwie czekała na dzień, gdy to się stanie. Manfred od dawna chorował na serce i „kochający" krewni wiedzieli, że nie dożyje on późnej starości. Zwłaszcza Kurt był pewien swego i nawet nie starał się poważnie zająć studiami. Uważał, że nie będą mu potrzebne. Teraz wszystkie rachuby wzięły w łeb i Renata von Seebach nie wiedziała, jak poinformować o tym swoje dzieci. Znienawidziła Gunnara Lundstróma jeszcze bardziej, choć nigdy nie darzyła go sympatią za — jej zdaniem — szczególne faworyzowanie go przez brata. Gdzie jest sprawiedliwość, jeżeli ten przybłęda i bękart zgarnie jej sprzed nosa olbrzymią fortunę? Czy rzeczywiście, jako syn z nie- prawego łoża, ma prawo do spadku? Jak Manfred śmiał przyznać się do ojcostwa? — Uważam, Manfredzie, że postąpiłeś z nami okrutnie. Czy nie wystarczyłoby zostawić Gunnarowi pelnomocnitwa w twojej firmie i podpisać z nim kontrakt na dziesięć lat? — Absolutnie nie! Dziesięcioletnią umowę podpisałem od razu, chcąc zatrzymać go w firmie i przekonać, że ma zapewnioną pracę na całe życie. Sprawdził się zresztą znakomicie. Chciałem też, żeby zamieszkał w moim domu i oddałem mu do dyspozycji przybudówkę zamku, prosząc, żeby się tam urządził. Ciągle uważałem, że winienem mu jeszcze więcej, i stąd ten zapis w testamencie. Dokument leży tu w biurku. Spisał go mój stary przyjaciel, radca prawny Briinnig, ale nawet jemu nie powiedziałem, że Gunnar jest moim synem. .Do testamentu dołączyłem list do mojego syna, z adnotacją, żeby nie otwierał koperty przed śmiercią swojej matki. Dowie się wszystkiego tego, co mam ciągle nadzieję przekazać mu osobiście. Otworzył przegródkę biurka, w której znajdowała się pancerna kaseta, przytwierdzona z jednej strony do ściany. Wyjął żółtą kopertę z pięcioma pieczęciami, na której było napisane: „Do mojego pełnomoc- nika. Otworzyć po mojej śmierci." Pokazał ją siostrze, głaszcząc delikatnie papier. — Patrz, Renato, tu w środku jest moja ostatnia wola i spowiedź przed moim synem. Sądziłem, że na tym pisemnym wyznaniu będę musiał poprzestać, ale teraz widzę cień szansy, że wszystko mu to powiem w cztery oczy. Oby tylko nie zwlekał z przyjazdem, bo przy mojej chorobie w każdej chwili może zdarzyć się najgorsze. Zrobię wszystko, by się nie denerwować i jak najdłużej utrzymać przy życiu, byleby doczekać spotkania z synem. Nie rób już, siostrzyczko, takiej 10 złej miny i życz mi, aby moje pragnienie się spełniło. Całe życie byłem taki samotny. Ciągle naburmuszona rzekła cierpko: _ I mówisz to mnie, która zawsze troszczyła się o ciebie i dzieliła z tobą radości i smutki, nawet kosztem własnych dzieci? Pomyślał, że ani ona, ani jej dzieci nigdy nie okazały mu choćby odrobiny serca. Jedynie mała Anita potrafiła go zrozumieć i darzyła go wielkim przywiązaniem. Lubił ją i czasami zastanawiał się, czy jego syn nie powinien ożenić się z tą jasnowłosą, przemiłą osóbką. Gdy mu kiedyś podsunął ten pomysł, Gunnar zaśmiał się i rzekł: — Panna Anita dla wielu byłaby wprost idealną żc/ną, ja jed- nak mógłbym ją kochać tylko jak siostrę. Moją towarzyszką życia musi być kobieta, z którą potrafiłbym dzielić wszystkie troski codzien- ności. Manfred dowiedział się więc, że Anita nie podoba się jego synowi. Przy nadarzającej się okazji podobne pytanie postawił także jej: — Pan Lundstróm jest bardzo interesującym mężczyzną, ale wyjść za niego bym nie chciała. Traktowałabym go jak istotę wyższą, a sama czułabym się mała i głupia. Można by zwierzyć mu się z kłopotów i trosk; z pewnością by pomógł, ale małżonkowie powinni być równi sobie. Czy nie tak, wujku Manfredzie? Pogłaskał ją wtedy po głowie i przyznał rację, bo wiedział, że z jego planów połączenia tych dwojga nic nie wyjdzie. — W małżeństwie, Anitko, oboje powinni być jednakowi albo też diametralnie różni. W ciągu tych kilku lat wspólnego zamieszkiwania w zamku Lindeck tak naprawdę Manfred polubił tylko Anitę. Ani Inga von Holst, ani siostrzeniec Kurt von Fuchs nie potrafili zdobyć sympatii wuja, który był pewien, że czekają tylko na jego spadek. Skoro siostra przypomniała mu teraz o dzieciach i swoim poświęceniu dla niego, uśmiechnął się i rzekł: — Możesz być pewna, Renato, mojej wdzięczności za zastępowanie mi żony w roli gospodyni. Jeżeli zaś chodzi o uczucia dla ciebie i twoich dzieci, to z pewnością odpłaciłem wam dokładnie tym, czym wy mnie. Nie sądzę, żebym był wam cokolwiek dłużny. Syna i kobiety, którą naprawdę kochałem, nie byliście w stanie mi i tak zastąpić. Podaj mi 11 rękę, siostro, i powiedz, że wybaczysz tak długie milczenie w tej ważnej dla ciebie sprawie. Powiedział to z takim przejęciem i bólem, że Renata, choć z trudem, na chwilę zapomniała o swojej nienawiści. Z wymuszonym uśmiechem podała mu dłoń. — Nie miałeś innego wyjścia, Manfredzie. Życzę ci, abyś się nie zawiódł na... twoim synu i żeby za twoją dobroć nie odpłacił ci niewdzięcznością. Uśmiechnął się. — Niewdzięcznością? Ty nie znasz mojego syna. Ja zaś nie liczę nawet na podziękowanie, bo niby za co? — To ogromny spadek... — To zaledwie namiastka tego, co powinienem mu był dać. — Wystarczy, że dałeś mu życie. — O to chodzi. I czuję się zobowiązany uczynić mu to życie łatwym na tyle, na ile mnie stać. Sądzisz, że dzieci powinny dziękować rodzi- com za to, że się urodziły? — Myślę, że tak. — Jestem innego zdania, ale nie kłóćmy się, Renato. Manfred schował żółtą kopertę pomiędzy inne papiery w kasecie. Renata podnosiła się powoli, nie mogąc oderwać wzroku od listu, jakby chciała oczyma pochłonąć dokument i unicestwić go na zawsze. Westchnęła ciężko pytając: — Chciałeś coś jeszcze? — Nie, Renato. Ulżyło mi po tej spowiedzi, ale wciąż jestem niespokojny. Zawołaj Franciszka. Spróbuję zdrzemnąć się trochę. Pani von Seebach wyszła wyprostowana, z wysoko uniesioną głową. Nikt nie powiedziałby, że przed chwilą przeżyła jedno z największych rozczarowań w swoim życiu. Manfred odetchnął z ulgą. Bał się tej rozmowy, bo wiedział, /e siostrze i jej dzieciom bardzo zależało na spadku po nim. II Renata wróciła do pokoju, skąd przed godzi* "* Wywołał ją słu- żący. Z córką i pasierbicą zajmowała całe drugie P^tro środkowego skrzydła zamku Lindeck. Dwa pokoje były też ^ezerwowane dla Kurta von Fuchsa. Korzystał z nich, gdy w czasie^ąkacji przyjeżdżał do matki. Wnuki pani Renaty, chłopiec i dziewczynka, rtf^kały z Ingą, ale właściwie zajmowała się nimi Anita, bo ich matka i'ie łniała siły użerać się z rozbrykanymi urwisami. Dzieci uwielbiały cl°cię Anitę, która zawsze miała czas na zabawy, nie mówiąc już o łaniach. Korzystając z nieobecności surowej babci, wkfac% się do pokoju i pałaszowały przyniesione przez Anitę ciasteczka ^a widok rozsier- dzonej pani Renaty pospuszczały oczy, nie mając w^tpliwości, że za chwilę będą musiały opuścić pomieszczenie, a co gofsz^ — także tacę ze słodyczami. Babcia zmarszczyła czoło i popatrzyła na Anit? — Bądź tak dobra, Anito, — rzekła — i ^prowadź dzieci. Pospaceruj z nimi po parku. Świeci słońce i jest jv^c'epło, a ja muszę porozmawiać z Ingą. Anita wstała zadowolona, że może wyjść, a dzi«cl.&rzekrzykując się nawzajem czepiały się jej spódnicy, również szczrj^e, że wolno im pobawić się z ciocią w parku. Czasami pozwał'110 im na to, ale w towarzystwie bony, kobiety bardzo surowej, a wif" ^ie lubianej przez malców. Anita pozwalała im poszaleć i nigdy nie kazała: „Nie rusz! Chodź tu!" Gdy zostały same, Ingą spojrzała na matkę: — O czym chcesz rozmawiać, mamo? Jesteś t^a zdenerwowana. Renata opadła na fotel przy oknie i uśmiechnf'a ^ię z przekąsem. — Zdenerwowana? To zbyt łagodne określeń ^a to, co czuję. Przeżyłam coś okropnego, a niestety ciebie czeka tef'z to samo. Krótko mówiąc, twój wuj oświadczył oficjalnie, żebyśmy "^ liczyły na jego spadek. Ingą pobladła i wlepiła chłodne niebieskie ocz)'w matkę. — Ależ, mamo... komu to wszystko zostawi, /eU nie nam? 13 Matka zaśmiała się szyderczo. — Swojemu synowi! Inga osłupiała. — Synowi? Przecież on nie ma syna, skoro się nie ożenił. — A jednak, wyobraź sobie, ma. Niech go diabli porwą. A wiesz, jak się nazywa? Gunnar Lundstróm! Inga skuliła się. — Mój Boże! On? — Tak. Teraz wiem przynajmniej, dlaczego faworyzował tego przybłędę. Zawsze się zastanawiałam, czemu wuj Manfred tak się z nim ceregieli. Opowiedziała córce całą historię miłości Manfreda i Rahnhildy, nie szczędząc przy tym komentarzy przesyconych złośliwymi uwagami Gunnara nigdy nie lubiła, a teraz wprost znienawidziła z całą zawzię- tością kobiety oszukanej, której odebrano coś, co jak sądziła, słusznie do niej należało. Inga podzielała uczucie matki i już miała to powie- dzieć, gdy nagle przyszła jej do głowy myśl, że lepiej z Gunnarem ułożyć sobie dobre stosunki, niż wdawać się w bezsensowną wojnę. A czemu by nie wyjść za niego za mąż? W końcu był przystojnym, interesującym mężczyzną i teraz, gdy okazał się jedynym spadko- biercą wuja, warto poświęcić mu nieco więcej uwagi, tym bardziej że — jak się okazuje — ona sama odziedziczy niewiele. Nigdy nie powiedziała, że nie wyjdzie drugi raz za mąż; niech więc będzie żoną Gunnara Lundstróma. Myśl ta od razu zaprzątnęła całkowicie jej umysł, usuwając jakie- kolwiek uczucie nienawiści podobne do miotającego wciąż panią Renatą. Matce nie należało teraz przerywać, a już na pewno wspominać o Gunnarze, na którym skupiła całą swoją złość. Gdy wreszcie przerwała, Inga rzekła: — To rzeczywiście, mamo, przykra wiadomość, która zaskoczy przede wszystkim Kurta. Cokolwiek by powiedzieć, ty i ja mamy zapewniony pobyt w Lindeck i pełne utrzymanie. Nie ma innej rady, jak pogodzić się z tym. Renata żachnęła się: — Pogodzić się? Chyba straciłaś rozum! Jak można czuć się zadowolonym, gdy zamiast porządnego spadku doszaje się ochłap? 14 — Mamo, nie możesz traktować dożywotniego utrzymania jak resztek z pańskiego stołu. Prawdę mówiąc, cieszę się, że tak to wygląda. A gdyby tak wuj Manfred całkiem nas wydziedziczył? Matka aż wstała z oburzenia. — Zupełnie cię nie rozumiem, Ingo. Z wielkim spokojem przyj- mujesz wiadomość o nieszczęściu... wręcz katastrofie? Chyba nie uświadamiasz sobie jej rozmiarów. Ja oszaleję! Przecież ten przybłęda gotów nas stąd wyrzucić na bruk. Mówię ci, najlepiej byłoby wykraść ten nieszczęsny testament i od razu spalić. Inga spojrzała na matkę. Oczywiście, gdyby jej pomysł można było bezkarnie zrealizować, nie miałaby nic przeciwko temu. Za Gunnara i tak mogłaby wyjść, ale już z zupełnie innym posagiem. Byłaby to znacznie lepsza sytuacja. Westchnęła głęboko. — Rozumiem cię, mamo, i ucieszyłabym się, wiedząc, że ten testament nie istnieje. Po śmierci wuja nikt nie miałby wątpliwości, że spadek należy się nam, skoro nie ma żadnego dokumentu. Syn z nieprawego łoża przecież nie dziedziczy. Tymczasem jednak musimy robić dobrą minę do złej gry. Wuj uzna Gunnara zaraz po jego przybyciu do Lindeck, a my powinnyśmy przyjąć ten fakt z uśmiechem. Twojemu bratu na tym bardzo zależy, więc gdy zobaczy nasze skwaszone miny, gotów okroić już przyznaną nam część spadku. — Pewnie by to zrobił! Co na to powie Kurt? Liczył nie tylko na przejęcie zamku, ale także firmy wuja Manfreda. Inga wzruszyła obojętnie ramionami. — Musi się pogodzić z faktami, podobnie jak ty. Pamiętaj, że Lundstróm podpisał kontrakt na dziesięć lat, więc zarządzałby fabryką niezależnie od tego, czy ją odziedziczy, czy nie. Jako dyrektor ma przecież nieograniczone pełnomocnictwa. Szczerze mówiąc, była to słuszna decyzja wuja, gdyż mając kłopoty z sercem, sam nie potrafiłby przypilnować interesów. Kurt w żadnym wypadku by sobie z tym nie poradził. — Głupstwa pleciesz! Gdy Bóg da komuś stanowisko, da mu też rozum. Nie chcę się z tobą sprzeczać, mamo, ale na tak odpowiedzial- nym stanowisku Kurt na pewno by się załamał. 15 — Mnie tam nie zależy; niech sobie Lundstróm dalej zarządza. Kurtowi to chyba nie przeszkadza. — I ja tak myślę. Braciszek zadowoliłby się rolą pana na zamku i wysoko postawionej osoby. — Nie masz o Kurcie wysokiego mniemania. — Ależ, mamo, wiem dobrze, że podzielasz mój pogląd. Jedno jest pewne: głównym spadkobiercą wuja jest Lundstróm... dopóki nie pozbędziemy się testamentu. Powiedziała to niby od niechcenia, ale spojrzała na matkę śledząc wyraźnie jej reakcję. Ich oczy spotkały się i nikt chyba nie mógłby zaprzeczyć, że nie było to spojrzenie pełne tajemniczego porozumienia i wzajemnej zgody. Od tej chwili myśli obu kobiet skupiły się na żółtej kopercie spoczywającej w pancernej kasie i na pragnieniu, żeby stamtąd zniknęła w chwili, gdy Gunnar Lundstróm przyjedzie, a wuj Manfred nie będzie już żył. Serca matki i córki połączyły się jakby magnetycznym strumieniem, który z pewnością poraziłby każdego. Gdyby więc życzenia miały moc zabijania, Manfred Hallerstedt jeszcze tej nocy byłby martwy... Renata von Seebach wstała i bez słowa przeszła do swojego pokoju, by napisać list do syna, informując go o decyzji wuja. Powinien czym prędzej przyjechać do Lindeck. Do wielkanocnych ferii pozostało kilka dni; niewiele straci, a jego obecność jest tutaj niezbędna. Inga obserwowała matkę spod oka i zastanawiała się, jak najlepiej postąpić w obecnym stanie rzeczy. W istocie nie był on najgorszy: jeżeli wuj dożyje przyjazdu Lundstróma — w co należy wątpić, zważywszy na opinię lekarza, który obawia się, że starszy pan może umrzeć w każdej chwili —jej pozostanie możliwość oczarowania głównego spadkobiercy i wyjścia za niego za mąż. Pozycja pani na zamku Lindeck nie byłaby najgorszą, ale jak do niej dojść? Nigdy o tym nie myślała i traktowała Gunnara chłodno, nie»kryjąc pretensji, które matka i brat mieli do niego o rzekome faworyzowanie przez wuja. Była przecież młodą kobietą i nie zamierzała reszty życia spędzić jako wdowa. Gunnar zaś był mężczyzną, którego nie trzeba się wstydzić, nawet gdy okazał się bękartem. Czy nie potrafiłaby rozbudzić w jego sercu prawdziwej miłości i przeżyć kilku naprawdę cudownych chwil? 16 Trzeba spróbować! — rzekła do siebie i podeszła do wiszącego miedzy oknami lustra. Wyglądała nieźle. Wystarczy trochę przypud- rować twarz i ppkryć szminką przybladłe nieco usta... Czy jednak Gunnar zechce zwrócić na nią uwagę? Zachowywał się tak, jakby nie miał duszy. Widywali się często, gdyż w zamku Lindeck zajmował on sąsiadujące skrzydło, spotykali się przy stole i podczas przyjęć, a on jakby nikogo nie dostrzegał. Nigdy też nie zareagował na umizgi dwojga rozkosznych maluchów — jej dzieci. Manfred Hallerstedt był właścicielem ogromnych winnic położo- nych nad brzegami Renu i Mozeli. W swoich przetwórniach wyrabiał między innymi słynne wino musujące „Lindeck", znane i cenione nie tylko w Niemczech, ale na całym świecie. Zamek górujący nad nadreńską doliną został zakupiony przed laty i gruntownie odno- wiony. Manfred zamieszkał w nim na stałe. Żył samotnie, mimo że wiele kobiet nie ukrywało chęci wyjścia za nie^o i to nie tylko ze względu na majątek, gdyż jeszcze dziś był mężczyzną przystojnym i szarmanckim. Widocznie żadna z nich nie dorównywała Rahnhildzie Lundstróm... Jej syna, Gunnara, wziął do siebie zaraz po ukończeniu przez chłopca studiów i od dziesięciu niemal lat dyskretnie nim kierował i przygoto- wywał do roli spadkobiercy. W tym czasie obaj mężczyźni bardzo się do siebie zbliżyli, a Gunnar szanował i podziwiał Manfreda, nie mając pojęcia, że to on jest jego ojcem, nie zaś pan Lundstróm, któ- rego wręcz nienawidził za brutalne i poniżające traktowanie uko- chanej matki. Możliwość pracy u „przyjaciela rodziców" bardzo Gunnara ucieszyła. Jeśliby pozostał w Sztokholmie, pewnego dnia rzuciłby się chyba na ojca, gdyby ten nie przestał maltretować żony. Matka nie chcąc dopuścić do tego, wręcz nalegała, żeby wyjechał jak najprędzej. Przybycie Gunnara zupełnie odmieniło Manfreda Hallerstedta. Mając przy sobie syna, odzyskał chęć do życia, odnalazł jego cel. Pomagał młodemu zarządcy na wszelkie sposoby, nie szczędząc dob- rych rad fachowych czy życiowych, a w głębi serca cieszył się niezmier- nie, ze chłopiec prgjaadązywał się do niego coraz bardziej. Gunnar da- f .?°. °Sron>HAt^*^^^n i opowiadał o swoich przeżyciach, nie Pomijając wyciszeń w rocznym domu. Pewnego dnia rozgoryczony Postępowan/e&.p.ica zawoła " 17 Skowronek — Gdyby mój ojciec był choć trochę podobny do pana, już czułbym się szczęśliwy! Można sobie wyobrazić, jakie wrażenie zrobiły te słowa na Man- fredzie, ale on musiał milczeć, wciąż jeszcze milczeć... Z zamku Lindeck rozciągał się cudowny widok na rzekę i całą okolicę otoczoną lesistymi wzgórzami. Dla Gunnara był to najpiękniej- szy zakątek ziemi, gdzie naprawdę mógł czuć się szczęśliwym, jakby po latach odnalazł ojczysty kraj. Czasami spotykał się z niechęcią pani von Seebach i jej dwojga dzieci. Anita — wręcz przeciwnie — darzyła go sympatią, a malcy Ingi lgnęli do niego bardziej niż do wiecznie napuszonego wuja Kurta. Na zamku Lindeck młody Szwed czuł się znakomicie i pisał o tym często matce, wciąż za nim tęskniącej mimo upływu lat. Ani słowem nie wspominał nigdy o Indze von Holst. Nie in- teresowała go, a ona sama nie zwracała zresztą też na niego uwagi. Teraz wszystko miało się zmienić. Inga uśmiechnęła się do siebie na myśl o zaplanowanej grze. Po pogrzebie Gunnar Lundstróm wrócił natychmiast do mieszkania matki, do domu nad jednym z wielu kanałów przecinających Sztok- holm. Stanął przy oknie i zapatrzony w zgiełk ulicy próbował uwolnić się od dręczącego smutku. Bardzo kochał matkę i trudno mu było pogodzić się z myślą, że ją utracił na zawsze. Przeniosła się do tego czteropokojowego mieszkania zaraz po śmierci męża, który wprawd/ie nie pozostawił jej wielkiego majątku, ale zapewnił dochody zupełnie wystarczające na pokrycie skromnych wydatków. Pomagała jej stara służąca, pamiętająca jeszcze dom rodziców matki, która potem towa- rzyszyła jej w najtrudniejszych chwilach nieudanego małżeństwa i po/o- stała wierna do ostatnich dni. Chodziła teraz bezradnie po pustych pokojach, a nie wiedząc co począć, zastukała do drzwi Gunnara. — Nie chciałby pan czegoś ciepłego, Gunnarze? Na dworze jest tak zimno, że z pewnością pan przemarzł. Odwrócił się i patrząc ze współczuciem na staruszkę rzekł: — Tak, Krystyno. To dobry pomysł. Poproszę o herbatę i coś mocniejszego. Chyba w domu niczego nie brakuje? Byłem ostatnio tak zajęty, że nawet pani o to nie spytałem. 18 _ Wszystko mam, paniczu Gunnarze. Jeść i pić przecież musimy, chociaż serce tak bardzo boli. Skinął ze smutkiem głową. _. pani też musi być teraz ciężko, Krystyno. Tyle lat byłyście z matką razem... Służąca podniosła róg fartucha i wytarła nim łzy. _ Bóg jeden wie, panie Gunnarze, że przez te wszystkie lata cierpiałam razem z nią. Jestem Mu wdzięczna, że pozwolił jej doczekać chwili pańskiego powrotu. Bez pożegnania nie mogłaby biedaczka spokojnie umrzeć... A życie jej nie głaskało. Zaznała trochę ulgi dopiero po śmierci pana radcy — Panie odpuść mu wszystkie winy — gdy była już bliska załamania. Nie oszczędził jej żadnej przykrości, a ona zawsze tylko powtarzała: — Dobrze, że^mój syn tego nie widzi. To moja jedyna radość, Krystyno. Gunnar zacisnął usta. — Wiem, Krystyno, jakie cierpiała męki... i to przez niego musiała tak młodo umrzeć. Bogu dzięki, że miała przynajmniej lekką śmierć. Porozmawiajmy jednak o pani. Co będzie dalej? Czuję się zobowiązany opiekować się panią. Bez pani pomocy matka nie dałaby sobie rady w czasie mojego pobytu w Niemczech. — Och, jakże się cieszyła, że panu się tam powodzi! Każdy list był dla niej najszczęśliwszym zdarzeniem. A co ze mną? Mam te szcześć- dziesiąt lat i niewiele już poradzę, ale na swoje potrzeby chyba jeszcze jakoś zapracuję. — Nie może być mowy o nowej posadzie, Krystyno! Zarabiam nieźle i mogę sobie pozwolić na wypłacanie pani niewielkiej dożywotniej renty. Poza kilkoma pamiątkami, które zamierzam zabrać, resztę rzeczy i mieszkanie zostawiam pani. Jeden pokój może pani wynająć studentce, a ona, w razie potrzeby, będzie pani służyć pomocą. Starsza pani podniosła obie dłonie. — Och, nie! To stanowczo zbyt wiele, paniczu. Nie mogę się zgodzić. Proszę nie odmawiać czegoś, co się pani należy, Krystyno. A co mam zrobić z tym wszystkim? Zabrać nie mogę, więc co? Sprzedać? Nie chciałbym, żeby rzeczy matki trafiły do obcych rąk, a pani sobie na nie zasłużyła pomagając jej przez tyle lat i znosząc z nią wszystkie cierpienia. 19 Dzięki pani z pewnością było jej lżej. Nie mówmy już o tym. Proszę tu zostać, a gdy mnie ściśnie tęsknota, chętnie przyjadę, by porozmawiać o matce. Po twarzy staruszki popłynęły rzęsiste łzy. — Sama nie wiem, jak panu dziękować! Jeżeli rzeczywiście bym tu została i niczego nie musiała kupować, poradziłabym sobie znakomicie, bo przecież mam trochę oszczędności. Dwa pokoje wystarczą mi zupełnie, więc dwa można by wynająć. Mogłabym też gotować dla lokatorów, sama przecież jem tak niewiele... — Dobrze, Krystyno, ale mimo to proszę napisać, ile pieniędzy pani potrzeba, żeby żyć wygodnie i bez konieczności oszczędzania. Co miesiąc je pani przyślę. Kobieta ze wzruszena miała zamiar pocałować Gunnara w rękę, ale on, uśmiechając się, objął ją i poprowadził do drzwi. — Zapomniała pani o mojej herbacie, Krystyno. Proszę mi ją przynieść, a ja tymczasem przejrzę sekretarzyk matki i uporządkuję dokumenty. Czym prędzej muszę wracać do Niemiec. Popłakując ze szczęścia kobieta wyszła do kuchni, Gunnar zaś stanął przy biurku matki. Wisiały nad nim dwie stare fotografie: jedna jego, a druga matki wykonana w rok po ślubie. Przyjrzał jej się dokładnie. Na bardzo pięknej, dziewczęcej niemal twarzy zauważył wyraz smutku, tak znany mu z lat późniejszych. I te oczy patrzące na świat z żalem i tęsknotą... — Biedna matka! — szepnął do siebie; a rozglądnąwszy się dookoła, z radością stwierdził, że w całym mieszkaniu nie ma ani jednej fotografii radcy Lundstróma. Nie lubił go nigdy i wręcz się bał, gdy zjawiał się z miną surowego wychowawcy i bezdusznego, despotycznego tyrana. Później, gdy już zrozumiał, jak ojciec traktuje matkę, wprost nie potrafił ukryć nienawiści i był naprawdę zadowolony, że może opuścić rodzinny dom. Westchnął teraz^głęboko i pochylił się nad biurkiem. Po śmierci Lundstróma prosił matkę, by przyjechała do Niemiec i zamieszkała z nim w Lindeck, ale ona wtedy kategorycznie się sprzeciwiła, tłumacząc krótko, że starych drzew się już nie przesadza. Żegnając się ostatni raz z synem objęła go i rzekła: — Gdy mnie już nie będzie na świecie, zajrzyj, drogi Gunnarze, do mojego biurka. Zostawię ci tam mój pamiętnik i list. Przysięgłam, że 20 zachowam przed tobą pewną tajemnicę, ale gdy umrę, możesz ją poznać. Przeczytaj moje zapiski, a dowiesz się co i dlaczego zrobiłam. Od- okutowałam już winę latami wspólnego życia z twoim ojcem i cieszę się że ty wyjeżdżasz do Niemiec. Po mojej śmierci zrozumiesz, dlaczego nie' mogłam pojechać tam z tobą. Zrozumiesz moje postępowanie, gdy uważnie przeczytasz pamiętnik, i mam nadzieję, mój synu, że mi wybaczysz. — Ależ, mamo, czy tak święta osoba, jak ty, byłaby zdolna do wyrządzenia komuś krzywdy? Szepnęła tylko cicho: — Niestety, synu, nie jestem świętą, ale biedną,zagubioną kobietą. Muszę ci jednak wyznać, że mój błąd był zarazem jedynym szczęściem w moim życiu i nigdy nie żałowałam, że go popełniłam. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale wybuchnęła szlochem. Uspo- koiła się szybko i patrząc na Gunnara wypowiedziała ostatnie w życiu słowa: — Pozdrów ode mnie ojca, synu, i bądźcie obaj szczęśliwi. Pomyślał, że matka zaczyna tracić rozum, bo nigdy od śmierci Lundstróma o nim nie wspominała. Nie mógł jednak wiedzieć, że myślała o kimś innym. Stojąc teraz przy biurku przypomniał sobie te słowa i gorączkowo zaczął szukać wspomnianego przez nią pamiętnika. Znalazł go, a odwijając papier zauważył też list i fotografię nie znanego mężczyzny. Chciał ją odłożyć, ale przyjrzał się dokładnie i... osłupiał. Przypomniał sobie identyczne zdjęcie wiszące w oprawie na ścianie salonu w Lindeck. Przedstawiało Manfreda Hallerstedta w wie- ku młodzieńczym... Jak urzeczony przyglądał się z bliska. Skąd matka miała tę fotografię? Z niedowierzaniem odłożył wizerunek, ale zaraz wziął go do ręki i uśmiechnął się: przecież rodzice znali Manfreda, gdyż spotkali go we Włoszech w czasie jedynej w ich życiu podróży do Rzymu. Zaprzyjaźnili się wtedy. Gunnar nieraz się zastanawiał, czy Manfred podtrzymywałby tę znajomość, gdyby naprawdę poznał charakter ojca, jego podłość i bezduszność. Położył zdjęcie na biurku i otworzył kopertę. 21 Najdroższy mój synu! Gdy zaczniesz czytać te słowa, twojej matki nie będzie już wśród żyjących. Stwierdzisz, że nie miałam odwagi powiedzieć ci prawdy, której dowiesz się z listu. Pytałeś mnie nieraz: — Mamo, czy to możliwe, żebym tak nienawidził ojca, iż z trudem powstrzymuję się, by nie uderzyć go w twarz? Czy syn może aż tak różnić się od ojca? Bardzo chciałam ci odpowiedzieć, bo przecież tylko ja potrafiłam rozwiać twoje wątpliwości. Zabrakło mi słów. Bałam się, że poznawszy prawdę, nie zechcesz już spojrzeć mi w oczy. Teraz nie muszę się bać: nie jesteś synem Axela Lundstroma. Nie sądź, że wstydzę się tej miłości, którą obdarzyłam tamtego mężczyznę, twojego prawdziwego ojca. Jego jednego kochałam naprawdę i pielęgnowałam to uczucie do śmierci. Nie wstydź się więc swojej matki, a z kart pamiętnika przeczytasz o tym, co przeżyliśmy z Twoim ojcem. Z niego też możesz być dumny, gdyż wiem, jak bardzo Ciebie ceni. Przekaż mu, synu, moje ostatnie pozdrowienia. Obdarz go synowską miłością i zapewnij w moim imieniu, że niczego nie żałuję, gdyż moje uczucie do niego było tak wielkie i głębokie, szlachetne i święte, że strzegłam go jak największy i najcenniejszy skarb. Pamiętnik pomoże Ci wszystko zrozumieć. Zostawiam Ci też zdjęcie ojca, które podarował mi w chwili, gdy bezlitosny los nas rozdzielił. Twoim ojcem jest Manfred Hałłerstedt. Niech Bóg ma was obu w opiece! Twoja matka Gunnar, blady jak ściana, odłożył list. Właściwie odczuł wyraźną ulgę i ucieszył się, bo nareszcie zrozumiał, dlaczego darzył Manfreda Hallerstedta tak wielkim zaufaniem. Często się zastanawiał, czy zauwa- żalne podobieństwo do szanownego „szefa" jest tylko sprawą przy- padku. Pełne uczuć i dumy spojrzenia też musiały coś oznaczać. By- ły tak różne od obcego i nienawistnego spojrzenia ojca, który — jak się okazało — na szczęście nim nie był. Teraz wszystko się wyja- śniło. Oparł się w fotelu i rozkoszował uczuciem ogarniającego go spokoju, jakby odpoczywał po zrzuceniu z ramion przygniatającego ciężaru. Ocknął się, gdy Krystyna postawiła przed nim filiżankę z herbatą. 22 Nie spojrzał na służącą, gdyż w tej chwili nie byłby w staniie mawiać z kimkolwiek. Kobieta dyskretnie wyszła z pokoju, a Gum- f°r sięgnął po pamiętnik matki. Z ogromnym wzruszeniem zatopił siię w lekturze jej własnoręcznie spisanej historii życia. Wyszła za Axela Lundstroma, by uratować honor ojca, któr~y współpracując z nim popełnił jakieś drobne wykroczenie i był szam- tażowany. Próbowała go pokochać. W tym celu zgodziła się na podró»ż do Rzymu, gdzie spotkała Manfreda. Dzień po dniu opisała w pamięt- niku historię ich szybko wzbierających uczuć. Przytoczyła też rozmowę pożegnalną, gdy wzajemnie sobie przyrzekli nie zdradzić tajemnicy ic h dziecka, zanim nie umrze Lundstróm i ona. Gunnar poznawał inne oblicze swojej matki i musiał przyznać, że mimo dręczącego ją poczucia winy, zachowywała się godnie. Wszelkie zniewagi męża znosiła jako pokutę za grzech młodości, a jednocześnie z dumą podtrzymywała uczucie, które się wtedy zrodziło. Nie dziwił się matce, że uległa urokowi i osobowości tego człowie- ka. Sam też nie miał do niego żalu, że wtedy zostawił ją i nie starał się walczyć. To przecież ona nie mogła odejść od mężczyzny, który gro- ził jej ojcu skandalem, a milcząc przez całe życie cierpliwie ponosiła ofiarę. Czytał i nie mógł się oderwać od zapisków matki. Jakże się cie- szyła, dopisując na marginesie, że Manfred Hałłerstedt zatrudnił swojego syna, a potem odnotowując każdy list, w którym Gunnar donosił, że w Lindeck bardzo mu się podoba, a „szef darzy go wielkim zaufaniem. Trafił wreszcie na notatkę sporządzoną już po śmierci Lundstroma, gdy Manfred prosił matkę, by za niego wyszła. Zachował się brudnopis listu, jaki wtedy mu wysłała: Kochany i wierny Manfredzie! Z całego serca dziękuję Ci za wzruszający list, który po tylu latach milczenia zechciałeś mi przysłać. Wiesz dobrze, że myślami zawsze byłam przy Tobie i nigdy nie kryłam radości, jaką mi sprawiłeś zabierając unnara do siebie. Cieszę się, że jesteś z niego dumny i że go kochasz. Wzruszyłam się Twoją propozycją, by wyść za Ciebie, skoro już undstrbm nie żyje i skończyły się dni mojej udręki, a przecież minęło już 23 k tyle lat... Choć bardzo Cię kocham, najdroższy Manfredzie, nie mogę się zgodzić. Jednakże nie dlatego, że moje uczucia do Ciebie oslably — pozostaną zawsze takie jak wtedy — ale trudne przeżycia tak mnie przygnębiły, że nie mam już sil zmieniać czegokolwiek i nie potrafiłabym dać Ci szczęścia. Wiem, że sprawiam Ci zawód, ale nie chcę się z Tobą zobaczyć. Jestem teraz starą, steraną życiem kobietą i w niczym nie przypominam Rahnhildy, którą kiedyś pokochałeś. Bardzo sobie cenię Twój zamiar poślubienia mnie nawet teraz, gdyż świadczy on o przetrwaniu w głębi serca tej siły, która kiedyś ciągnęła Cię do mnie. Ja już ją straciłam i nie chcę walczyć o swoje szczęście. Być może jego miejsce zajęła chęć uzyskania przebaczenia za wszystkie moje winy. Nie powinniśmy się spotkać, Manfredzie. Zachowaj mnie w pamięci taką, jaką poznałeś, a ja zapamiętam tak Ciebie. Niegdysiejsza miłość z czasem uległa zmianie i boję się, że próbując ją odtworzyć, zabilibyśmy to uczucie, które w nas przetrwało. Dziękując Ci za złożoną propozycję, przekazuję mój najcenniejszy dar — naszego syna. Kochaj go i daj mu wszystko, co zdolna jest dać Twoja miłość. Gdy umrę — a czuję, że nastąpi to wkrótce — powiedz mu o naszym związku. On Cię pokocha, skoro już teraz, nie wiedząc kim dla niego jesteś, darzy Cię wielkim szacunkiem. Życzę Ci wielu szczęśliwych dni, Manfredzie. Mnie zaś pozwól przeżyć pozostałe w ciężko wywalczonym spokoju Twoja wierna do śmierci Rahnhilda Gunnar odłożył kartkę dogłębnie poruszony. Ojciec postąpił bardzo szlachetnie proponując matce małżeństwo, gdy tylko została wdową, ona zaś zachowała się naprawdę dzielnie odmawiając. Gdy teraz przywołał w pamięci pełną godności i spokoju sylwetkę Manfreda Hallerstedta, próbował wyobrazić sobie obok niego matkę, kobietę drobną, steraną nieustannymi zgryzotami, choć wciąż jeszcze piękną, ale zmęczoną i wyzbytą wszelkiej chęci do życia. Nie potrafiłby osądzić postępowania tych dwojga nieszczęśliwych ludzi. Jakież mieli inne wyjście poza potajemnym szukaniem wzajemnej miłości i szczęścia, do których otwarcie nie mogli się przyznać? Wzięli za swoje postępowanie pełną odpowiedzialność i każde z nich złożyło łka ofiarę, a przecież połączył ich przypadek i on też brutalnie WlCdzielił. Gunnar zawsze uważał matkę za osobę świętą i w niczym nie pienił teraz zdania, przeczytawszy jej pamiętnik do końca. Nie mógłby tego zrobić, wiedząc co przeżyła w ciągu tych lat nieudanego małżeń- stwa Któż'zresztą jest całkiem bez winy? Wziął fotografię ojca i przyglądając się czuł, że potrafi przelać na niego wszystkie uczucia, jakimi darzył matkę. Już chciałby być teraz obok niego. Z pewnością o*też czeka na tę chwilę, by powiedzieć mu to, co zmuszony był pod przysięgą ukrywać przez długie lata. Zrobi to z wielką radością. Gunnar powoli zamknął pamiętnik, włożył do niego zdjęcie ojca i list matki. Musi pokazać go ojcu, by i on przeczytawszy zapiski mógł się przekonać, co przeżyła i wycierpiała chcąc zmazać winę. Siedział przy biurku matki, jakby bał się poruszyć, gdy zjawiła się służąca, aby zabrać filiżankę. Widząc, że nawet nie tknął herbaty, rzekła z wyrzutem: — Ależ, panie Gunnarze! Niczego pan nie zjadł! Spojrzał na nią jak zbudzony ze snu. — Oj, rzeczywiście, zupełnie zapomniałem. Bardzo proszę o świeżą herbatę, Krystyno. Kanapki zjem zamiast kolacji. Patrzyła na niego ze współczuciem i zawstydziła się, że sama zdążyła zjeść nie tylko podwieczorek, ale i wypić zwyczajowo cztery filiżanki herbaty. Szybko zakrzątnęła się w kuchni, a wróciwszy do pokoju usiadła z Gunnarem przy stole. Rozmawiali o sprawach do załatwienia już jutro, bo za dwa dni zamierzał wyjechać do Niemiec. Zdążył także nadać telegram do Manfreda Hallerstedta, informując go o powrocie. III Tego ranka, gdy Gunnar opuszczał Sztokholm, przed gabinetem Manfreda czekała Anita von Seebach. Przez starego Franciszka po- Prosiła o rozmowę z ciągle niedomagającym Manfredem. 25 24 Starszy pan przeżył bardzo ciężką noc i lokaj najchętniej nie dopuściłby do niego nikogo, ale ta młoda dama zawsze potrafiła podtrzymać chorego na duchu, więc długo się nie wahał. Pan Hallerstedt siedział za biurkiem w pozycji półleżącej. W zasięgu ręki miał aparat telefoniczny, gdyż pod nieobecność Gunnara sam musiał załatwiać wiele różnych interesów firmy. Gdy tylko poczuł się lepiej, nie chciał pozostawać w łóżku, lecz prosił Franciszka o usadowie- nie go przy biurku. Sługa zapowiedział wizytę Anity. — Wprowadź ją, Franciszku — rzekł uśmiechając się. — Ona j;ik promyk słońca rozświetli ten ponury pokój szpitalny. Dziewczyna ukłoniła się na powitanie i pocałowała Manfreda w czoło. — Dzień dobry, wuju! Jeżeli ci przeszkadzam, powiedz mi to otwarcie. — Skąd taki pomysł, moje dziecko? Siadaj mi tu zaraz, niech ci się przyjrzę. Jak zawsze, wyglądasz cudownie. Uśmiechnęła się przekornie: — Czy oczekujesz, że odpowiem ci też komplementem? Kiwnął tylko przecząco głową i rzekł cicho: — Nie żądam, żebyś mówiła nieprawdę... — Och, wcale nie muszę, jeżeli powiem, że wyglądasz nie jak chory, ale jak bardzo przystojny mężczyzna. Przecież to nie kłamstwo. A mówiąc poważnie, wuju, gdybym ciągle nie słyszała wokół o twojej chorobie, nigdy bym w nią nie uwierzyła. — Moje dziecko! — westchnął. — Cierpię na dolegliwość, która do ostatniej chwili udaje, że człowiekowi nie szkodzi, a potem ze zdwojoną energią zaatakuje i uwolni nieszczęśnika od siebie raz na zawsze. Ale nie o tym chyba chciałaś ze mną rozmawiać? Może coś cię dręczy! Powiedz. — Martwię się o twoje zdrowie i głównie dlatego tu przyszłam, ale przy okazji muszę cię o coś spytać. — No, śmiało! — Czy pozwolisz mi kupić samochód? Spojrzał na nią ze zdziwieniem, ale rzekł spokojnie: — A dlaczegóż to ja miałbym ci pozwalać czy zakazywać, Anito? Jesteś już pełnoletnia i moja opieka się skończyła... Ale jest przecież 26 chód, który kupiłem specjalnie dla kobiet, i możesz z niego f0Tzystać,'kiedy chcesz. Skrzywiła się, ale zaraz zamieniała grymas na uśmiech: __ Owszem, wuju, wiem że taka była twoja wola, ale przeważnie . ,^zj njm mama lub Inga. Zabierają dzieci na zakupy do Kolonii lub Koblencji, ja zaś wolałabym wybrać się dalej, wzdłuż Renu czy Mozeli, , doliny Lahn, gdzie nie ma tłumów ludzi. Nie pomyśl czasem, że staję się odludkiem, ale przychodzą chwile, gdy muszę być sama lub, co najwyżej, z dziećmi. Biedactvra pod nadzorem babci i mamy są ciągle strofowane za zbyt głośne zachowanie i po prostu mi ich żal. Za- brałabym je gdzieś własnym samochodem, a kobiety niech sobie jadą na zakupy choćby do Hamburga. Malcom brakuje tej odrobiny swobody, a ja też nie mogę znieść gromiącego mnie wzroku mamy i Ingi, gdy — ich zdaniem — pozwalam dzieciom zbytnio dokazywać. Uśmiechnął się ze zrozumieniem. — Och, nie musisz mi o tym mówić! Któż mógłby cię zganić za tak dobry pomysł? — A jednak mama od razu powie, że jestem rozrzutna, bo pieniądze przydadzą się na coś innego. — Z pewnością wolałaby, żebyś dała je jej! — Tego nie miałam na myśli — rzekła czerwieniąc się. — Cho- ciaż... — Tak to już jest, moje dziecko! Powtarzam ci więc jeszcze raz jasno i wyraźnie, że zarówno siostra, jak i Inga dostają ode mnie dość pieniędzy i wcale nie potrzebują twoich. Nie czyń sobie żadnych wyrzutów i nie ograniczaj swoich wydatków słuchając gderania Renaty. W końcu to nie jej pieniądze, lecz twojej matki, które zgodnie z prawem tylko ty odziedziczyłaś. Nawet ojciec, gdy żył, był tylko zarządcą twojego majątku. Jeżeli moja siostra liczyła, że coś się zmieni, to się Pomyliła. Przecież dobrze znała treść testamentu wcześniej. Ty nie masz żadnych zobowiązań względem macochy ani tym bardziej jej dzieci 1 powtarzam ci jeszcze raz: nie miej co do tego wątpliwości! Renatę i jej najbliższych przewidziałem w swoim testamencie, zapewniając im utrzymanie, a nie — jak ona sobie myśli — czyniąc g ownym spadkobiercą. Tego poznasz niebawem. Wróćmy jednak do ernatu: masz prawo kupić sobie najnowsze i najdroższe auto, a na 27 dodatek zatrudnić własnego kierowcę. Poszukaj tylko kogoś doświad- czonego i godnego zaufania, a na uwagi macochy —jawne czy szeptane za plecami — nie zwracaj uwagi. To nie jej sprawa. Dysponując takim majątkiem, możesz sobie pozwolić na znacznie większe wydatki, musisz tylko spokojnie, ale zdecydowanie, postawić na swoim. Masz ponadto obowiązek dzielenia się z innymi. Byłoby nieprzyzwoitością ściskanie worków z pieniędzmi, gdy wokół wielu cierpi głód i niedostatek. Spokojnie możesz oddać dochody z odsetek i w ogóle nie odczujesz ich braku. Wierz mi, zdobędziesz sobie w ten sposób więkAy szacunek' ludzi, niż gdybyś kupiła trzy największe i najdroższe limuzyny. Pokazy- wałem ci już roczne zestawienie twoich dochodów. Wiesz, ile zarobiłaś, i widzisz, że na twoje wydatki wystarczą same odsetki. Nie wahaj się z tą decyzją, zwłaszcza że matka i Inga będą miały samochód tylko dla siebie, a twoim będziesz wozić też ich dzieci. — Dziękuję ci, wuju! — odetchnęła z ulgą. — Bardzo mi pomogłeś, przypominając oczywiste fakty. — To należy do moich obowiązków, Anito! Poczekaj jednak z kupnem samochodu do powrotu Gunnara. Ja się już stąd nie ruszę, a on z chęcią pomoże ci dokonać wyboru i przeprowadzi transakcję jak należy. — Widzę, że pozbyłam się wszystkich kłopotów naraz — zażar- towała. — Trudno byłoby mi znaleźć kogoś bardziej godnego zaufania. Twarz Manfreda rozpromieniła się: — O, tego możesz być pewna! — A propos, słyszałeś już, wuju, że Kurt von Fuchs też zapowie- dział przyjazd? Starszy pan uśmiechnął się, nie kryjąc złośliwości: — Z pewnością uknuł jakieś plany związane... ze mną. Liczy na dodatkowe wakacje. Zresztą, czy coś przez to straci? I tak więcej czasu spędza na próżnowaniu niż na wykładach. — Nie chciałabym o tym mówić, wuju Manfredzie. Mama zawsze się na mnie złości, gdy głośno coś powiem na Kurta. — Wiem, wiem, moje dziecko. To źle ulokowane pieniądze i moja siostra jeszcze nieraz pożałuje, że pozwoliła synowi na wszystko. To ona przecież utrzymywała go w przekonaniu, że zdobędzie majątek nie kiwnąwszy nawet palcem. Najpierw miał być spadek po ojcu, a teraz , 28 juje że odziedziczy po mnie. Będzie znów rozczarowany, gdy ^ k go zawód, ale może to być dla niego ostatnia deska ratunku SP°ozurnie wreszcie, że musi zabrać się do pracy. Przypuszczam, że 1 Zftka wezwała go właśnie, by mu o tym powiedzieć, gdyż kilka dni temu ma kazałem jej informację o moim testamencie. Nie patrz tak na mnie, pf je dziecko, wkrótce i ty dowiesz się o wszystkim. __ Wiedziałam, że coś strasznego musiało się zdarzyć — westchnęła głęboko. — Mama i Inga były w wyjątkowo złym humorze. _ -TO z mojej winy, Anito, ale musiałem zburzyć płonne nadzieje siostry. Powinienem był powiedzieć jej dawno, ale obiecałem dotrzy- mać danego słowa. Anita wstała. _ Nie chcę cię fatygować, wuju Manfredzie. Obiecałam mamie, że nie zostanę dłużej niż dziesięć minut. — Jak chcesz, moje dziecko — rzekł głaszcząc jej rękę. — Chciał- bym, żebyś towarzyszyła mi całymi godzinami, ale — po pierwsze nie mogę cię więzić przy łóżku chorego, a po drugie — pozostali chcieliby też posiedzieć tu tyle czasu co ty... Chyba bym tego nie zniósł. Idź więc, a gdy tylko Gunnar Lundstróm wróci, jedź z nim do Kolonii lub Frankfurtu i wybierz sobie samochód. Chyba po raz pierwszy pod- piszesz własnoręcznie twój czek? — No właśnie, wuju Manfredzie. — Wiesz, że wolno ci płacić czekiem za wszystko. Pokazałem ci, jak go wypełnić i potem rozliczyć. Gdybyś jednak czegoś nie wiedziała, poproś Gunnara, a on zawsze ci pomoże. — Pamiętam wuju, i nie zapomnę też, że pozycji nie zdobywa się kupując drogie rzeczy, ale trzeba pamiętać również o biedniejszych ludziach. Szybko się uczę? — żartowała śmiejąc się przekornie. — Bardzo, ale wyrzuć z głowy wszelkie obawy. Mam pewien pomysł: opłacisz z własnych pieniędzy utrzymanie guwernantki dla dzieci Ingi. W ten sposób będziesz mogła wpływać na ich wychowanie i wybrać osobę, która najbardziej ci się spodoba. Siłą rzeczy guwernant- ka będzie musiała liczyć się z twoim zdaniem. — Świetny pomysł, wuju! Lepszego bym nie wymyśliła. Nachyliła się i głaszcząc Manfreda po policzku roześmiała się, jak mogła najweselej. 29 l III l li — Wracaj do zdrowia, wuju, i nie gniewaj się, jeżeli jutro znów wpadnę na dziesięciominutową pogawędkę. — Już się nie mogę doczekać. Anita wychodząc ukłoniła się z daleka i ostrożnie zamknęła drzwi. Idąc korytarzem drugiego piętra obok salonu matki, stanęła jak wryta. Zza drzwi męski podniesiony głos mieszał się z równie gniewnymi słowami Renaty von Seebach. Anita miała ochotę wejść, ale szybko rozpoznała głos przyrodniego brata i cofnęła się. Bez wątpienia matka zdążyła już przekazać mu wiadomość o decyzji wuja Manfreda, że głównym spadkobiercą będzie ktoś inny. Wuj dobrze wiedział, co robi, a że nie miał na myśli siostry i jej dzieci, wiedziała na pewno. Obiecał, że ich zabezpieczy, ale im wciąż było mało. Ile to razy Kurt wyłudzał pieniądze od Anity, o czym wuj w ogóle nie wiedział? Nie potrafiła się zdecydować czy wejść do salonu, czy też odejść od drzwi, gdy nagle usłyszała wyraźnie słowa Kurta. — To naprawdę bezczelność z jego strony i manipulowanie nie sprawdzonymi faktami. Nigdy nie powiedział wprost, że to nie my dziedziczymy, aż tu nagle wszystko oddaje komuś obcemu, do tego jakiemuś bękartowi! Tak nie możemy tej sprawy zostawić, mamo, stanowczo musimy się sprzeciwić. Krzyczał coś głośno, ale niewyraźnie, i Anita nie rozumiała już ani słowa. Matka próbowała go uspokoić, jednak bez skutku. W tej sytuacji lepiej było nie pokazywać się im na oczy. Anita pobiegła do pokoju dzieci, by upewnić się, czy nie są przypadkiem świadkami gorszącej awantury. Renata tymczasem usiłowała uciszyć Kurta. — Proszę cię, synu, opanuj się! Gdy wuj się o tym dowie, zabierze' ci nawet tę część, o której mówił. l — Niech się nią udławi! Toż to mniej niż jałmużna! Stary dureń chce przekazać przybłędzie wszystkie prawa należne dzieciom z legal- nego łoża, a ty się z tym zgadzasz? Musimy coś zrobić, mamo — rzekł spokojnie, ale wciąż bardzo zdenerwowany. Matka chwyciła go za rękę. — Nic nie poradzimy, synu. Dzwoniłam już do naszego adwokata i on potwierdził, że wszystko, co wuj napisał w testamencie jest obowiązujące w świetle prawa. Oczywiście, nie wspomniałam mu ani effl o decyzji Manfreda. Jeżeli więc testament jakimś zrządze- S -°m losu nie zniknie, musimy pogodzić się z najgorszym. 111 Mówiąc to spojrzała Kurtowi prosto w oczy. On zniżył głos i spy- tał: '__ Widzisz możliwość... zniknięcia testamentu? Gdzie wuj go trzyma? Opowiedziała o żółtej kopercie i pancernej skrytce. _. Wierz mi, synu, że miałam ochotę wyrwać mu go z rąk i spalić, ale on na pewno napisałby nowy i wydziedziczył nas całkowicie. Istnieje drobna szansa zdobycia testamentu, jeżeli wuj umrze przed przyjazdem Lundstróma. Być może udałoby się wcześniej zniszczyć nieszczęsny dokument. Gdy jednak Gunnar zastanie Manfreda przy życiu, dowie się, że jest jego synem i głównym spadkobiercą. Wtedy nie mamy już żadnych szans. Kurt spojrzał na matkę spod oka. — Chyba mamy prawo nie dopuścić do niesprawiedliwości. Ten bękart nie może tu rządzić. Nie dojdzie do tego, gdy nie będzie żadnego testamentu. — Masz rację, ale wuj powie o jego istnieniu przy najbliższym spotkaniu z Lundstrómem. Patrzyli na siebie bez słowa, gdy nagle z sąsiedniego pokoju weszła Inga, która całą rozmowę podsłuchiwała pod drzwiami. — Jest jedenasta — rzekła. — Musimy iść do wuja. Kurt opadł na fotel i nieruchomo patrzył przed siebie. — Weź się w garść, bracie, i nie okazuj swojej złości przed wujem. Pamiętaj, że lekarz ostrzegał, żeby go nie denerwować, bo jego życie wisi dosłownie na włosku. Matka i brat jednocześnie spojrzeli na Ingę. — Podsłuchiwałaś? Tak, mamo — odparła hardo i bez namysłu. Zamilkli wszyscy troje, wymieniając między sobą badawcze spoj- rzenia. Nie ulegało wątpliwości, że każde na swój sposób pragnęło, y Manfred Hallerstedt umarł przed przybyciem Gunnara Lund- stróma. Pierwsza odezwała się Renata von Seebach: Chodźcie, dzieci! Wuj już na nas czeka. 30 31 Kurt zawahał się: — Idźcie same. Możecie powiedzieć, że jestem zdruzgotany decyzją wuja i przyjdę, gdy tylko trochę ochłonę. Nie będę ukrywać przed nim rozczarowania i muszę się zastanowić, jak mu to powiedzieć. Kobiety spojrzały po sobie i wyszły, a Kurt zerwał się natychmiast z fotela i roztrzęsiony zaczął szybkim krokiem przemierzać pokój. Nienawiść do wuja narastała w nim coraz bardziej i podsuwała mu coraz to nowsze plany pozbycia się testamentu. Nie mógł wybrać żadnego. Musiał spokojnie się zastanowić. Wiedział, że na pewno nie oszczędzi wujowi gorzkich słów prawdy i wygarnie mu wszystko prosto w twarz. Już miał wyjść z pokoju, gdy zjawiła się Anita z dwójką malców. Sądziła, że Kurt poszedł z matką i siostrą do chorego, a zobaczywszy go rozzłoszczonego, osłupiała. — Ach, to ty? — Jak widzisz, we własnej osobie. — Mama wspomniała, że zamierzasz dziś przyjechać. Masz już wakacje? — Nie, jeszcze muszę wrócić do Berlina. Kurt nigdy nie zostawał w Lindeck zbyt długo i szybko się tu nudził. — Pewnie nie mogłeś się już doczekać? Miał chęć odpowiedzieć, że to nie jej sprawa, ale przypomniał sobie o swoim pustym portfelu. Pożyczał od Anity już nieraz i jak na razie nie oddał nawet feniga. Dziś także bardzo potrzebował jej pomocy finansowej. Popatrzył na dzieci. Małą Hanię pociągnął za blond loki, a Dietero- wi dał solidnego klapsa, wyrażając w tak osobliwy sposób uczucia do swoich siostrzeńców. Malcy uderzyli w płacz, a Anita rzekła z wyrzutem. — Wystarczy, że bona maltretuje je codziennie, więc nie musisz im dokuczać jeszcze ty. — Wcale im nie zaszkodzi, jak sobie trochę popłaczą. Jestem dziś w nie najlepszym,,wręcz pieskim humorze. — Nie musisz się jednak wyładowywać na dzieciach. Skrzywił się. — Nie masz dosyć tych bachorów? Zresztą, nie moja sprawa. Ale trochę współczucia mogłabyś też znaleźć dla mnie, bo wiedzie mi się znacznie gorzej niż tym malcom. Prosiłem już mamę o pomoc. 32 __ Jak zwykle, chodzi o pieniądze. _____ j jak zwykle nic nie dostałem. Powiedziała mi nie tylko o za- kującej decyzji wuja, ale też że dziś nie może mi dać ani grosza. A jest S, a;om nołowa miesiąca... Jak wytrzymam do pierwszego? Nie mog- dOplclu * . • jt • A v n łabyś podać mi pomocnej dłoni, Anito? Spojrzała na Kurta i od razu przypomniały jej się słowa Manfreda. _- Nie. Nie mogę — rzekła twardo. _- Powiedz lepiej, że nie chcesz, bo znając twoje dochody, nie mogę uwierzyć, że nie masz pieniędzy. — Skoro tak, myśl sobie, że nie chcę. Od Bożego Narodzenia da- łam ci już cztery tysiące marek, które miałeś mi zwrócić do Wielka- nocy, a tymczasem żądasz następnych. Odrzucił dumnie głowę i rzekł zgryźliwie: — Bogaci ludzie są tacy skąpi! Wzruszyła ramionami. — Może wreszcie nauczysz się gospodarować pieniędzmi, które co miesiąc dostajesz od wuja. Moim zdaniem, powinny ci wystarczyć. — Dzięki za dobrą radę, ale za to nic nie kupię. Nie bądź tak uparta, Anito! Daj chociaż tysiąc. — Nie mam nawet stu marek... — Wypisz mi czek; nie poczujesz, że coś mi dałaś. — Nie zrobię tego, zanim nie oddasz mi czterech tysięcy. Zwrócisz, dam ci znowu, ale nie więcej niż tę sumę. Popatrzył jej w oczy i musiał skapitulować, bo zobaczył w nich niezwykłą zawziętość. Jak nigdy dotąd. Dlaczego się zmieniła? I to właśnie teraz, gdy jej pieniądze tak bardzo by mu się przydały, gdy li- czył na pokaźniejszą sumę, zakładając oczywiście, że nigdy ich nie zwróci. Zrozumiał, że niczego już nie wskóra, więc trzasnąwszy drzwiami wyszedł bez słowa z pokoju. Dzieci przytuliły się do Anity. Hania popatrzyła jej w oczy 1 rzekła: — Niedobry wujek Kurt! Dieter zacisnąwszy piąstkę pogroził w stronę drzwi. Jak będę duży, to go zabiję. On mi zawsze dokucza! Pogłaskała malców po główkach. 33 Skowronek i-i — On wcale nie jest zły, moje dzieci. — A właśnie że jest! Złości się na nas bardziej niż panna Helena — upierał się Dieter. Panna Helena była opiekunką dzieci i rzeczywiście traktowała je dosyć surowo. Anita usiadła na kanapie i przygarnęła maluchów do siebie. — Panna Helena wkrótce wyjedzie z Lindeck. — I już nie wróci? — spytały równocześnie. — Nie, nigdy. — A ty będziesz bawić się z nami cały czas? To cudownie! — ucieszyła się Hania. — Nie będę mieć na to czasu, ale przyjmiemy nową panią na- uczycielkę, która was nauczy wielu pięknych i ciekawych rzeczy. — I nie będzie nas biła? — Oczywiście, że nie! Będzie dla was dobra, jeżeli będziecie grze- czni i nigdy nie rozzłości się tak jak panna Helena. A gdy narozrabiacie, bardzo się zasmuci. ' — Nie chcemy, żeby była smutna. Chcemy się śmiać i wesoło bawić] — zapewniał Dieter. i — Musicie więc być grzeczni i dobrzy dla pani nauczycielki, zawsze mówić prawdę i nigdy nie kłamać, co wam się nieraz zdarzało przy pannie Helenie. — Ale ona nas biła, gdy mówiliśmy prawdę, ciociu Anito — broniła się Hania. — Nawet wtedy nie wolno było kłamać i należało zgodzić się na parę klapsów. i Dieter patrzył poważnie. — To ciężka sprawa mówić prawdę. Nawet mama i babcia nie zawsze to robią, jak zdążyłem zauważyć. — Ach, ty głuptasku! Dorośli muszą czasami skłamać, aby zapo- biec jakiemuś nieszczęściu, a was nie powinno to obchodzić. Dzieci muszą mówić tylko prawdę. — Nie da się ukryć, że mają trudniejsze życie niż dorośli. Panna Helena bardzo często coś zmyśla, a jak powiemy o tym mamie, zaraz nas bije. Powiedz, ciociu, czy ta nowa nauczycielka też nas zbije, gdy zauważymy, że mówi nieprawdę? 34 Możesz być pewien, że ona nie będzie kłamać. Znajdę wam która nigdy nie bije dzieci, zwłaszcza zaś za to, że mówią nrawdę. . .... Buzie Dietera i Hani rozpromieniły się. _ LZy długo musimy rosnąć, żeby móc czasami skłamać? Anita zastanowiła się chwilę, jak odpowiedzieć na tak trudne pytanie. , . ...,,,. — Sami zobaczycie, ale wpierw musicie się bardzo dużo uczyć. Pewnego dnia zauważycie, że już jesteście tak mądrzy, iż możecie pozwolić sobie na małe kłamstewko. Ale pamiętajcie, musi ono pomóc wam osiągnąć coś dobrego, a wtedy Pan Bóg wam wybaczy. _ ja wolę nie dorosnąć! — westchnęła poważnie Hania i od razu dodała: — Daj nam lepiej po ciasteczku lub cukierku. Anita wstała i sięgnęła po słodycze. Malcom należała się nagroda, i to bez dyskusji. Manfred Hallerstedt siedział za biurkiem, gdy do gabinetu weszła siostra z córką. Przywitały go bardzo serdecznie, a Inga z przesadną opiekuńczością starała mu się przypodobać bardziej niż zwykle. — Jak się dziś czujesz, kochany wujaszku? Tak się za tobą stęskniłam. Od trzech dni nie miałam przyjemności z tobą poroz- mawiać... Inga najwyraźniej starała się oczarować wuja na wypadek, gdyby Gunnar Lundstróm jednak został spadkobiercą. Musiała pokazać, jak potrafi być czuła i miła, i przekonać go, że byłaby odpowiednią żoną dla jego syna. — Usiądź spokojnie, Ingo — rzekł Manfred dosyć chłodno. Wiedział dobrze, czego można się spodziewać po swoich krewnych 1 Parzył z politowaniem na Renatę, troskliwie poprawiającą mu poduszkę pod plecami. Zauważyła to spojrzenie i bez słowa usiadła. — A gdzież to się podział Franciszek? — spytała wreszcie. — Nie tyło go przed drzwiami, gdy wchodziłyśmy. Posłałem go na spacer. Siedzi przy mnie całymi dniami, a wie- la em, że przyjdziecie, więc kazałem mu odpocząć i zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Przed chwilą była tu też Anita. ~~ Wiem, ale prosiłam ją, żeby cię zbytnio nie fatygowała. 35 — Ona? To bardzo rozsądna dziewczyna. Chciała tylko spytać, czy powinna kupić sobie samochód. Obie, jak na zawołanie, zacisnęły usta. — Skoro ją na to stać... — wycedziła Inga. — Tak też jej poradziłem — rzekł wiedząc, że znalazł skuteczny sposób zamknięcia obu kobietom ust. — Przynajmniej nie będziecie musiały dzielić się z nią samochodem, który wam dałem. — To dobry pomysł — mruknęła pospiesznie Renata ledwo otwierając usta. — Rzeczywiście, bo Anita postanowiła zabierać dzieci na zieloną trawkę, by mogły trochę poszaleć, gdy wy wybierzecie się do Kolonii, Frankfurtu czy Koblencji. Ona nie lubi biegać po mieście. — Ale musi też zabrać bonę! — zawołała Inga nie mogąc ukryć radości, że tak nieoczekiwanie uwolniła się od dzieci, które najwyraźniej ją krępowały. — Nie widzę takiej potrzeby. Anita radzi sobie doskonale bez niej. — Tylko rozpieszcza maluchów. — Cóż, nadmiar miłości jakoś dzieciaki zniosą, a panna Helena postara się, żeby im pieszczoty wybić z głowy. Skoro już o niej mówimy: moim zdaniem nadszedł już czas, by bonę zastąpiła nauczycielka z prawdziwego zdarzenia. Pod tym względem mam określone zasady i uważam, że na naukę nie jest nigdy za wcześnie. Inga spojrzała na niego ujmującym wzrokiem. — Ależ, wuju, nauczycielka zażąda co najmniej dwa razy wyższej pensji niż bona, która ponadto wykonuje dla mnie niektóre prace pokojówki. Wiesz, że nie mam za wiele pieniędzy. Mama pomaga mi, jak może, ty też mnie wspierasz, ale — choć cieszę się, że uznałeś swojego syna i jemu chcesz wszystko zostawić — muszę poważnie zastanowić si? nad przyszłością. Wydatki na nauczycielkę zrujnowałyby mnie do- szczętnie. , — Tak też pomyślałem — rzekł pocierając czoło — i dyskretnie podsunąłem Anicie pomysł, by to ona opłacała guwernantkę do twoich dzieci. Podchwyciła go, bo bardzo malców lubi, a nawet zobowiązała si? sama znaleźć odpowiednią osobę. W ten sposób zdejmie z ciebie spory kłopot, czy nie, Ingo? Prosiła mnie również o wysłanie ogłoszenia do gazet, za które także obiecała zapłacić. Sądziłem, że nie będziesz '"'" 36 zeciwko temu i od razu przygotowałem jego treść. Przeczytaj nic vltj— ' • " . O0wiedz, czy czegoś me pominąłem. ' Inga miała teraz na głowie ważniejsze problemy niż znalezienie howawczyni dla dzieci, ale skoro zaistniała możliwość zaoszczędze- pieniędzy wydawanych na bonę, a Anita chce płacić za nauczycielkę, mogła odrzucić oferty. By nie narażać się wujowi, sięgnęła po kartkę. Poszukuje się guwernantki, dyplomowanej nauczycielki dla dwojga dzfeci — dziewczynki lat pięć i chłopca lat sześć. Kandydatki w wieku poniżej trzydziestu lat zechcą przysiąc ofertę do zamku Lindeck, załącza- jąc fotografię i odpis dyplomu. Skinąwszy tylko głową oddała list Manfredowi. — Cóż mogę dodać, wuju, poza serdecznym podziękowaniem za twoją troskę. Anicie podziękuję osobiście. — Mam nadzieję, że nie zapomnisz. I pozwól jej zadecydować o wyborze nauczycielki. Bonie daj wymówienie, bo im wcześniej stąd odejdzie, tym lepiej. Podniósł słuchawkę, połączył się z redakcją gazety i przekazał treść ogłoszenia. Inga zaś zastanawiała się, czy w wolnym czasie nauczy- cielka zechce wykonywać drobne czynności domowe. Słyszała, że są to osoby bardzo „kapryśne", ale teraz chyba nie warto o tym myśleć. Trzeba poczekać, aż rozwiąże się problem spadku, bo nie jest wy- kluczone, że w przyszłości będzie mogła pozwolić sobie na zatrudnienie pokojówki... Pani Renaty nie interesowały sprawy wychowania wnuków, więc cały czas szamotała się z myślą, że Anita lepiej by zrobiła dając pieniądze JeJ> niż „lekkomyślnie trwoniąc" je na kupno samochodu. Ostatecznie, niech go kupi. Nie będzie korzystała z ich wspólnego auta, a co aJWażniejsze — uwolni ją od dzieci, które czasami tak dokuczały, że 2 trudem je znosiła. Pogrążona w myślach nie mogła oderwać wzroku od pęku kluczy ących na biurku. Z pewnością był wśród nich i ten, którym Manfred zdh "^ pancernL* skrytkę z testamentem. Gdyby tak udało się go YC, można by zaraz po śmierci brata wykraść dokument, nawet Gunnar Lundstróm zdążył wrócić. 37 Jako syn z nieprawego łoża, bez testamentu nie miałby prawa dziedziczyć, bo nie mógłby udowodnić, że ojciec uczynił go spadkobier- cą. Trzeba ten klucz w jakiś sposób zdobyć. Na pewno po śmierci Manfreda znajdzie się okazja, by otworzyć skrytkę i usunąć z niej o\vą nieszczęsną kopertę. Plan spodobał się Renacie tak bardzo, że musiała odpędzać go w myślach, by niczym się nie zdradzić i móc wrócić do rozmowy. Manfred akurat spytał: — Mówiła mi Anita, że Kurt dziś przyjedzie. Zaczęły się już ferie? — Jeszcze nie, Manfredzie, ale uznałam za stosowne zawiadomić go, że spadkobiercą będzie twój syn. Kurt przyjechał przed godziną i już mu o wszystkim powiedziałam. Wyobrażasz sobie, jak na to zareago- wał. Załamał się zupełnie i prosił, żebyś poczekał, aż się uspokoi. Zaraz powinien tu przyjść. Manfred wzruszył ramionami. — Nie chciałem mu sprawiać zawodu, a jak ci już mówiłem, wiadomość ta wreszcie może sprowadzić go na ziemię i zmusić do zastanowienia się nad swoim postępowaniem. Ktoś zapukał w tym momencie do drzwi, a na głośne zaproszenie Manfreda do pokoju wszedł Kurt. Był blady jak ściana. Każdy mięsień jego twarzy drgał ze zdenerwowania, gdy energicznym krokiem pod- szedł do biurka i spojrzał wujowi prosto w twarz. — Dzień dobry, wuju! Mam nadzieję, że nie oczekujesz ode mnie ciepłych słów powitania i uśmiechu na twarzy. Po tym, co mi powiedzia- no, nie mam zamiaru udawać, że nic się nie stało. Manfred patrzył na niego ze spokojem. — Nie oczekuję serdeczności, ale żądam, żebyś zmienił ton chcąc przebywać w tym pokoju. Matka i siostra patrzyły na Kurta z niepokojem. Renata próbowała zażegnać kłótnię* — Kurt, bądź rozsądny, synu! — błagała kładąc rękę na jego ramieniu. — Rozsądny? — otrząsnął się. — Kto tu stracił rozum? Czy to wuj Manfred przez długie lata okłamywał nas, że po nim odziedziczymy wszystko? Wpędził nas w niezłe bagno. To wręcz niesłychane, podłe i nieuczciwe. 38 __ Daj spokój, Kurt! Mój Boże, opamiętaj się! — krzyczał matka, szarpała za ramię nieprzytomnego ze złości brata. 3 L- Przestań, Kurt. Wujowi nie wolno się denerwować — rzekła chcąc si? przypodobać. Manfred zbladł i próbował się podnieść, by uspokoić furiata, ale } że nie starczy mu sił. Napad złości zdenerwował go tym bardziej, . k'y{ nieuzasadniony i co gorsza... wywołany z premedytacją. Kurt aerał va banąue, postawił wszystko na jedną kartę. Wiedział bowiem dobrze, że ze spadku dostanie niewiele i nigdy nie zdoła spłacić swoich zobowiązań. _ Zachowuj się jak człowiek! — wrzasnął Manfred, gdy Kurt rzucił się na niego z rozcapierzonymi palcami. — Jak człowiek? A ty jak nas potraktowałeś? Oddajesz wszystko bękartowi, a nam rzucasz resztki z pańskiego stołu. Czy po tylu latach przeświadczenia, że jestem twoim spadkobiercą, panem na zamku Lindeck i zarządzającym przedsiębiorstwami, mam się z tym pogodzić? Mam ustąpić temu przybłędzie, synowi ladacznicy, naiwnej łowczyni przygód miłosnych, tej... Manfred zebrawszy wszystkie siły wstał i podniósł ręce, jakby chciał uderzyć napastnika. — Zamilcz, ty śmieciu! I ani słowa więcej o moim synu i jego matce. Są stokroć więcej warci od ciebie. Wynoś się stąd. Precz mi z oczu! Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale zbladł nagle i opadł na fotel. Próbował wstać raz jeszcze. Złapał się tylko za gardło i chwytając rozpaczliwie oddech odrzucił głowę do tyłu. Z szeroko otwartymi oczami znieruchomiał... Nie żył. Jego osłabione serce nie wytrzymało tak intensywnej emocji. W pokoju zaległa grobowa cisza. Kurt zupełnie wyczerpany opadł na fotel i odwrócił się, by nie patrzeć na bladą jak płótno twarz wuja Manfreda. W głowie kołatała się myśl: „Zabiłeś go... z pełną świadomo- ścią zamordowałeś. Choć nikt ci tego nie udowodni, całe życie będziesz Pamiętał, że zrobiłeś to celowo." nga ze zdenerwowania zaczęła szlochać, matka zaś — dumna ywna jak zawsze — podeszła i patrząc bez wyrazu rzekła: Przestań i nie rób hałasu. 39 Odwróciła się i zamknęła szeroko otwarte oczy zmarłego. — Nie musisz sobie niczego wyrzucać, synu — rzekła do Kurta. — Uniosłeś się i tyle. Wuj i tak musiał umrzeć, a wola boska, że stało się to, zanim jego bękart wdarł się do praw naszej rodziny. Weź się w garść, bo nie masz chwili do stracenia. Z niezwykłym jak na tę chwilę spokojem Renata von Seebach sięgnęła po leżące na biurku klucze i wyjęła z pancernej skrytki żółtą kopertę, którą pokazał był jej brat. — Weź to i natychmiast wyjeżdżaj do Berlina. Przeczytaj testament dopiero na miejscu i zniszcz go, by nie pozostał żaden ślad. Tu nie ma ani czasu, ani możliwości. Weź samochód i powiedz, że wuj ci pozwolił. Za dziesięć minut masz wyjechać, zanim ktokolwiek się dowie, że on nie żyje. Wtedy ty musisz być daleko. Ja zostanę tu z Ingą do chwili twojego wyjazdu, a potem obie wrócimy do siebie, nim Franciszek wróci i podniesie alarm. Spiesz się, bo szkoda każdej sekundy. Kurt bezwiednie wziął kopertę i wsadził ją do wewnętrznej kieszeni marynarki. Nie mieściła się, ale nie zważając na nic, wybiegł z pokoju, posłuszny poleceniom matki. Lokajowi kazał przyprowadzić wóz. W swoim apartamencie na drugim piętrze przełożył żółtą kopertę do kieszeni płaszcza, w której zmieściła się bez trudu. Złapał kapelusz i rękawiczki, nie rozpakowaną jeszcze walizkę i wybiegł na korytarz. W pokoju obok Anita bawiła się z dziećmi. Na oślep zszedł po scho- dach i stanął przed bramą, pod którą zajechał właśnie największy samochód, używany przez Manfreda lub Gunnara tylko do dalekich podróży. Kurt rzucił walizkę na tylne siedzenie, wsiadł i rzekł do szofera: — Jedziemy do Berlina, Kreiner. Muszę być jutro wcześnie rano na wykładach i wuj pozwolił mi wrócić samochodem. Kierowca ukłonił się. — Jak pan s«bie życzy. Zamknął za Kurtem drzwi i usadowił się za kierownicą. Kurt ze strachem spojrzał w stronę okna gabinetu wuja. Było otwarte na oścież, a matka, stojąc w nim, spokojna choć blada, pomachała ręką. — Do zobaczenia, mamo! — zawołał. — Do widzenia, synku! Wuj prosi, żebyście nie jechali zbyt szybko, bo nawet nie przekraczając siedemdziesiątki, zdążycie na czas. 40 Wypowiedziała te słowa zachowując zimną krew, ale gdy tylko chód zniknął za zamkową bramą, Renata opadła bezsilnie na fotel. salll a nje odzywała się ani słowem, patrząc przed siebie jak za- owana. Teraz dopiero się odwróciła i rzekła: • C __ Wielki Boże, mamo, czy to aby się uda? Matka podniosła się, nie patrząc w stronę zmarłego. __ To zależy już wyłącznie od nas. Chodzi nam o nasze prawo, o nic więcej. Wracajmy do siebie. Za kwadrans przyjdzie Franciszek i pod- niesie wrzawę. Rozglądnęła się uważnie po pokoju. Wszystko było na miejscu. Pęk kluczy spoczywał na biurku, a Manfred siedział w fotelu, jakby się na chwilę zdrzemnął. Renata raz jeszcze domknęła mu oczy. — Zrobiłam to dla moich dzieci, Manfredzie. Musisz mi wybaczyć. Lundstróm spokoj- nie będzie mógł rządzić przedsiębiorstwem, a my dostaniemy to, co nam się należy — powiedziała sama do siebie. Inga też spojrzała na wuja i pomyślała: — Podzielę się swoją częścią spadku z Gunnarem, gdy tylko zechce się ze mną ożenić. Była pewna, że do tego dojdzie, i obiecała sobie w duchu, że nigdy nikomu nie powie, co tu się zdarzyło, a swoją współwinę zmazę dzieląc się majątkiem z Gunnarem. Obie kobiety, uspokojone, opuściły gabinet, który był już teraz pokojem pogrzebowym. Nikt nie widział, jak wychodziły. Dopiero przy schodach prowadzą- cych na drugie piętro spotkały służącego. Popatrzył na nie zdziwiony, ale Renata szybko zareagowała: Pan chce się zdrzemnąć do powrotu Franciszka. Proszę więc nikogo nie wpuszczać. — Do usług, łaskawa pani — rzekł lokaj. Matka i córka weszły do salonu na drugim piętrze. IV ita zaczerwieniła się słysząc po raz pierwszy, że Inga za coś •i Anita bawiła się z dziećmi. — Byłyście już u wuja Manfreda? — spytała wchodzące kobiety, — Tak, Anito. Właśnie chciał trochę odpocząć, gdyż rozmowy g0 męczą. Był w dobrym nastroju i pozwolił Kurtowi wrócić do Berlina swoim samochodem, aby zdążył na jutrzejsze wykłady. Powiedział nam też, że chcesz kupić samochód przeznaczony wyłącznie dla ciebie, i przekonał nas, że podjęłaś właściwą decyzję. Nie będziesz musiała liczyć się z naszymi planami podczas wspólnych wyjazdów. Anita zdziwiła się, że ominęły ją zarzuty, i wywnioskowała, że wuj musiał użyć w stosunku do matki jakichś wyjątkowych argumentów. — Cieszę się, że mój pomysł wam się podoba. Poczekam na pana Lundrsttóma. Chcę, żeby pojechał ze mną do Frankfurtu lub Kolonii i pomógł mi wybrać model. Muszę też znaleźć odpowiedniego szofera, — To na pewno, bo musiałybyśmy ciągle uzgadniać terminy wyjazdów. Inga i matka były dziś wyjątkowo łagodnie usposobione, a przei cięż jeszcze godzinę temu kłóciły się z Kurtem. On później musiał rozmawiać z wujem. Czyżby doszło do jakichś nowych uzgodnień w sprawie podziału spadku? To, że wuj pozwolił siostrzeńcowi wrócić do Berlina swoim osobistym samochodem, mogłoby też świadczyć o dojściu do porozumienia. Anita cieszyła się, że tak się stało, gdyż ciągłe utarczki w rodzinie, choć bezpośrednio jej nie dotyczyły, znosiła coraz gorzej. Przy okazji spytała o wychowaczynię dla dzieci. — Czy wuj nie wspominał, że widzi konieczność zatrudnienia nauczycielki? — Ależ tak, Anito. I bardzo ci dziękuję, że podjęłaś się zapłacenia wszelkich kosztów z tym związanych. Dla mnie to wielka ulga i jestem ci bardzo wdzięczna. Inga wypowiedziała ostatnie zdanie z naciskiem, chcąc podkreślić, że w odróżnieniu od matki i brata ona pogodziła się z decyzją wuja o podziale spadku. Ponadto nikt nie powinien się domyślić, że wie już o śmierci wuja, a co gorsze, że była jej świadkiem. 42 Dai spokój, Ingo. Dla dzieci gotowa jestem zrobić wszystko. Wuj fred obiecał, że wyśle ogłoszenie w sprawie nauczycielki... _ jak; zadzwonił do redakcji przy nas i przekazał jego treść. W nomniał też, że chciałabyś sama wybrać odpowiednią kandydatkę. 7 odziłam się z przyjemnością, bo prawdę mówiąc, sama nie po- trafiłabym zdecydować. Skąd nagle taka uległość? — zastanawiała się Anita i rzekła: _ Cieszę się, Ingo, że masz do mnie tyle zaufania i zapewniam, że zrobię wszystko, by cię nie zawieść. Nie myśl jednak, że chodzi mi o rozpieszczanie twoich dzieci, ale one naprawdę potrzebują więcej miłości, niż daje im panna Helena. — Niewątpliwie masz rację, ale trzymałam pannę Helenę głównie dlatego, że czasami wyręczała mnie w pracach, które zazwyczaj wykonuje pokojówka. Mimo to, chętnie dam jej wymówienie. Inga wypowiedziała ostatnie zdanie z świadomością, że spadek jest uratowany, dzięki czemu stać ją będzie na zatrudnienie własnej służby. Anita nie ukrywała radości, że udało jej się osiągnąć wszystko, na czym jej bardzo zależało, i najchętniej od razu chciałaby podziękować wujowi za pomoc w przekonaniu matki i siostry. Czas płynął niemiłosiernie powoli i obie kobiety nie mogły doczekać się powrotu Franciszka. By ukryć zdenerwowanie, sięgnęły po koszyk z robótkami. Panna Helena zajęta była prasowaniem koronek Ingi 1 przyszywaniem kołnierzyków do garderoby malców, więc Anita skorzystała z okazji i zaproponowała dzieciom spacer po parku. ° dziwo, nikt się nie sprzeciwił. Wychodząc z salonu Anita uśmiechnęła S1'. dosłownie chwjii mogłyśmy z nim porozmawiać. Był tak * OSt'rwy i serdeczny, że nawet pozwolił mojemu synowi wrócić do ffriina swoim samochodem, aby mógł zdążyć na jutrzejsze wykłady. ffr araz Kurtowi wysłać telegram, żeby nie odsyłał samochodu, lecz czym prędzej przyjechał do Lindeck. Ingo, zajmuj się tym ty, bo ja zupełnie nie mogę się pozbierać. Inga odetchnęła z ulgą, gdy matka sprytnie wybrnęła z pułapki. Spojrzała tryumfująco na lokaja i spytała: — Co to za telegram, mamo? Od kogo? — Dyrektor Lundstróm pisze, że jutro przyjedzie. Inga ucieszyła się: — Chwała Bogu! Będziemy potrzebować jego pomocy, bo Kurt na pewno się załamie. Renata wytarła chusteczką oczy. — Chodź, Ingo, pójdziemy do naszego kochanego zmarłego. Franciszku, będziesz nam towarzyszył. We troje ruszyli do gabinetu Manfreda. Franciszek szedł zamyślony. Cieszył się, że go poproszono, ale nie wiedział, że miał być głównym świadkiem na wypadek, gdyby ktoś podejrzewał obie kobiety o otwarcie tajnego schowka. Manfred Hallerstedt siedział za biurkiem tak, jak zastał go lokaj przed chwilą. Renata i Inga z płaczem rzuciły się do kolan zmarłego, jakby rzeczywiście chciały go za coś przeprosić. Nie zdobyły się na odwagę, by spojrzeć na jego twarz. Franciszek stanął w drzwiach i złożywszy nabożnie ręce odmówił po cichu „Ojcze nasz". Pani von Seebach podniosła się z klęczek i rozejrzała P° pokoju, niezbyt zadowolona, że niechętny jej sługa będzie musiał czyć ° wszystkim, co za chwilę zrobi. Nieprzytomnym wzrokiem Dojrzała na lokaja: ~~ Co powinniśmy zrobić, Franciszku? Nie potrafię w żaden sposób zebrać myśli. ~~ Najpierw chyba trzeba zawołać doktora, łaskawa pani. 47 46 — Racja. Zadzwoń z tego aparatu. Gdy sługa skończył rozmowę, pani von Seebach rzekła: — Widzę, że brat zostawił na biurku klucze. Nie mogą tak leżeć na wierzchu, gdy za chwilę wejdą tu obcy ludzie. Co robić, Franciszku? — Jeżeli wolno mi wyrazić swoje zdanie, proponowałbym włożyć ie do dużej mocnej koperty i opieczętować. Jaśnie pan pouczył mnie kiedyś, że gdyby coś się stało, muszę przede wszystkim przekazać klucze dyrektorowi Lundstrómowi, a on będzie wiedział, co robić dalej. A]e pana dyrektora nie ma i nie wiem, czy powinienem te klucze zabrać, czy nie. Sądzę, że za pani zgodą należy je zapieczętować i schować do przyjazdu pana Lundstróma. Franciszek zauważył, że obie panie słuchały bardzo uważnie i od czasu do czasu wymieniały między sobą spojrzenia. Rzeczywiście, nie spodziewały się, że Manfred Hallerstedt zdążył wydać służącemu jakieś dyspozycje na wypadek śmierci. Czyżby rozmawiał o tym także z Gunnarem? Renata szybko odpędziła tę myśl, bo przecież brat wyraźnie powiedział, że Lundstróm nie wie, że jest jego synem. Zatem nie rozmawiał z nim o testamencie, a tylko o sprawach ogólnych. Zresztą, dokument zniknął i nikt nie potrafi dowieść, że nie zniszczył go sam Manfred... Renata usiadła bez sił w fotelu i poleciła lokajowi zająć się kluczami zgodnie z jego propozycją. Nie dał się długo prosić, bo przynajmniej miał pewność, że pani von Seebach nie wykorzysta kluczy i nie otworzy skrytki jaśnie pana. Wyjął z szuflady biurka wielką kopertę, wsunął do niej pęk kluczy i zakleiwszy dokładnie przyłożył aż pięć razy łąkową pieczęć zmarłego. Podsunął pakunek pani Renacie. Wzięła pióro i napisała na odwrocie: „Zamknięto i opieczętowano w naszej obecności. Renata von Seebach". Podając pióro Indze, rzekła: — Podpisz i ty, a na końcu zrobi to też Franciszek. W takich sprawach należy spełnić wszystkie wymagania. Zostawimy teraz kopef" tę z kluczami w biurku, a co dalej, zdecyduje pan Lundstróm, gdy wrod. skoro taka była wola zmarłego. Nic więcej chyba nie możemy już zrobić- Z przeniesieniem zwłok mojego ukochanego brata też musimy czeka1U 56 aźnie się ociepliło i musiał zdjąć płaszcz. Rzucił go na tylne siedzenie. # Berlinie nie sprawdził, czy koperta była w kieszeni, więc jeżeli adła, powinna leżeć w samochodzie; pewnie na podłodze, bo na Rdzeniu musiałby ją zauważyć. pobiegł do kuchni. __ Daj mi szybko klucze, Kreiner. Zapomniałem coś z samochodu. Skacząc po kilka stopni wybiegł przed dom i z narastającym niepokojem dokładnie zaglądał do każdego zakamarka za siedzeniami. Po żółtej kopercie nie było ani śladu. Bladymi ustami rzucał jedno przekleństwo za drugim, ale poszukiwania i tak okazały się bezskutecz- ne. Wniosek nasuwał się wprost przerażający: koperta wypadła z płasz- cza gdzieś po drodze! Tylko kiedy i gdzie? Wchodził powoli po schodach zastanawiając się, co teraz począć. Wyobrażał sobie reakcję matki, gdy dowie się o stracie dokumentu. Kazała mu go zniszczyć po przeczytaniu, owszem, ale co powie, gdy zguba się odnajdzie? Znalazca pomyśli, że w kopercie mogą być pieniądze lub papiery wartościowe i z pewnością ją otworzy. Przeczyta też treść, a co zrobi później, Bóg raczy wiedzieć! Wszystko zależy od tego, w czyje ręce dokument wpadnie. Kurt usiadł w fotelu i zamyślił się. Mógł liczyć na szczęśliwy obrót sprawy tylko w dwóch przypadkach: po pierwsze, gdy koperty nikt nie znajdzie i leżąc gdzieś w rowie papier ulegnie zniszczeniu. I po drugie, gdy trafi do rąk kogoś niezbyt rozgarniętego, a ten bezmyślnie ją podrze lub — nie znalazłszy wewnątrz nic wartościowego — nie będzie starał się odszukać właściciela. Na samą myśl, że znalazca trafi ze zgubą do zamku Lindeck, Kurta °blał zimny pot. Obrzucał samego siebie po kolei wszystkimi wyzwis- kami, jakie tylko przyszły mu do głowy. Jak mógł nie dopilnować tak ważnego dokumentu? Trudno, ale co dalej? W drodze powrotnej m°głby zatrzymywać się w każdej gospodzie i pytać o kopertę, ale wtedy 1 tak rozniesie się wieść, że testament wuja został zgubiony. Do tego nie m°zna dopuścić! Jeżeli ktoś znalazł kopertę i odeśle ją do zamku, to 2adnyni wypadku nie może paść podejrzenie ani na niego, ani na tkę lub Ingę, że mieli coś wspólnego z zaginięciem testamentu. Jeżeli s znalazł zgubę, to wiadomość o tym musi dotrzeć do Lindeck C14gu najbliższych dni. W przeciwnym razie można uznać testa- 57 ment za ostatecznie stracony, bo nawet odnaleziony, będzie nie do odczytania. Czekają więc Kurta ciężkie chwile oczekiwania. Od jutra każdy liS( musi trafić do niego. Nie będzie to trudne do załatwienia, bo po śmierci wuja korespondencją zajmie się matka. Odetchnął z wyraźną ulgą, choć wiedział, że czeka go jeszcze najgorsze: rozmowa z matką. Nic, tylko wyrzuty! A przecież nie szczędził ich sam sobie już teraz. Jak mógł być tak beztroski? Cóż, wspomnienie wydarzeń w gabinecie wuja nie opuszczało go ani na chwilę. Cały czas uparcie dręczyła go myśl, że swoim grubiańskim zachowaniem przyspieszył śmierć starszego pana, i — co najgorsze — zrobił to z premedytacją, chciał, żeby wuj się zdenerwował i umarł. Jak do tego doszło? Przecież nie mógł pozwolić, żeby ni stąd ni zowąd jakiś przybłęda i do tego bękart sprzątnął mu sprzed nosa ogromny spadek! Za kilka dni czy tygodni wuj i tak wyzionąłby ducha, czy za- tem należy czynić sobie aż takie wyrzuty? Gdyby ten nieszczęsny testament nie zginął! Wspomnienia, choćby najgorsze, z czasem się zamazują... Siedział tak pogrążony w myślach z dobrą godzinę. Wreszcie podjął ostateczną decyzję: nigdzie nie będzie pytać o zgubione dokumenty. Gdyby przypadkiem się odnalazły, jego zadaniem i matki będzie jak najszybsze ich zniszczenie. Innego wyjścia nie widział, a ochłonąwszy zupełnie, kazał sobie podać kolację. Zjadł i natychmiast wyruszył w drogę powrotną do Lindeck. W samochodzie Kurt próbował zasnąć, ale uporczywie powra- cające myśli o zgubionym testamencie nie pozwoliły mu zmrużyć oka ani na chwilę. Dotarł do celu rankiem, gdy matka wraz z córkami siedziały jużi przy śniadaniu. W obecności Anity nie mógł zdradzić się ani słowem z dręczących go .kłopotów, więc barwnie opowiadał o swoich przeży-; ciach po przeczytaniu telegramu. Matka słuchała ze współczuciem, a potem sama dała upust swojej rzekomej rozpaczy, próbując mimo wszystko trzymać się dzielnie. Anita, przysłuchując się z boku, zauważyła, że macocha i jej dzieci wymieniają między sobą dziwne, porozumiewawcze spojrzenia. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że za ich słowami kryje się jakaś tajemnica. 58 bne uczucie ogarnęło ją wczoraj, gdy zauważyła nagłą zmianę ?° ostępowaniu tych tr°Jga' W PO śniadaniu pani von Seebach zaproponowała synowi, żeby razem l O0modlić się przy trumnie, w której jeszcze wczoraj złożono p0SZll y zmarłego- Anita zauważyła, że Kurt zbladł jak ściana. __ Czy muszę tam iść, mamo? — spytał cicho. — Widok niebosz- czyków zawsze mnie przeraża. — Nie pleć bzdur! Wuj wygląda, jakby zasnął przed chwilą. Zmówisz przynajmniej pacierz za niego. Renata patrzyła na syna wręcz błagalnym wzrokiem. Wstał i razem wyszli z pokoju. Trumna stała na katafalku w sypialni Manfreda Hallerstedta. Przy drzwiach Kurt chwycił matkę za rękę. — Nie mogę, mamo. Oszczędź mi tego! Popatrzyła na niego ze współczuciem i byłaby ustąpiła, gdyby z sąsiedniego pokoju nie wyszedł Franciszek. — Weź się w garść! — rzuciła cierpko i otworzyła drzwi. Lokaj wyraźnie widział pobladłą twarz młodego von Fuchsa i trudny do opisania grymas, jaki się na niej pojawił. — Tak wygląda ktoś, kto ma nieczyste sumienie — pomyślał stary sługa, widząc, jak pani von Seebach niemal siłą wciąga syna do sypialni, która stała się teraz pokojem pogrzebowym pana Manfreda. Franciszek cofnął się do pokoju, ale nie odchodząc od drzwi usłyszał słowa Renaty: ~- Nie wygłupiaj, się Kurt! Przecież nie musisz na niego patrzeć, a cn°ciaż przez chwilę możesz wytrzymać. Dosłownie po chwili Franciszek usłyszał zamykanie sąsiednich rz*i: matka i syn rzeczywiście weszli tylko na moment. Ciekawe, aczego młody panicz tak nagle załamał się nerwowo? — zastanawiał ^jr stary sługa. — Zawsze udawał bohatera. Coś musi się za tym kryć. Przypomniał sobie znowu, że po śmierci jego pan miał już zam- —"o musiał przy nim być. Zapewne ktoś z krewnych... A prze- C1^z Pęk kluczy leżał wtedy na biurku! Czy nie dlatego pani von Seebach ) zależało na schowaniu ich w obecności służącego, że tak 59 Kni?te oczv. wcześniej zdążyła już je wykorzystać? Zaraz po tym, jak zamknęła bratu oczy? Franciszek nigdy nie ufał Renacie ani tym bardziej jej synowi, jj, był tylko lokajem i wolał się nie wtrącać do spraw rodziny... Zajął się swoimi czynnościami, lecz wciąż powracały dręczą^ go myśli. Pani von Seebach wprowadziła Kurta do swojego pokoju i od razu skoczyła na niego z wymówkami: — Jesteś przecież mężczyzną, Kurt. Jak mogłeś się tak zachować?! Usiadł w fotelu ze spuszczoną głową. — Wiesz dobrze, że umarł, ponieważ źle wyraziłem się o tym bękarcie. Powiedział to głośno i matka z przerażeniem w oczach zatkała mu ręką usta, jakby nie chciała, by mówił dalej. Nie wiedziała natomiast, że Anita weszła na chwilę do pokoju sąsiadującego z salonem. Dziewczyna zrozumiała każde słowo. Po cichu wyszła na korytarz, oparła się o ścianę i złapała ręką za serce. Dotarło do jej uszu tylko jedno zdanie Kurta, ale wyraźnie znaczyło, że on czuje się odpowiedzialny za śmierć wuja Manfreda. Zastanowiła się nad każdym słowem i zrozumiała, że stało się coś, o czym nie wie. Czyżby w chwili śmierci Manfred Hallerstedt nie był sam? Co Kurt chciał ukryć, wyjeżdżając tak nagle do Berlina, a matka i siostra wróciły do wuja, twierdząc, że chciał się zdrzemnąć? Skąd taka nerwowość obu pań i nagły przypływ uprzejmości? Czekały wtedy niecierpliwie na powrót Franciszka, żeby to on zawiadomił wszystkich o śmierci pana. Westchnęła ciężko. Ani przez chwilę nie wierzyła w bajkę, że Kurt opowiadał wujowi śmieszną anegdotę. Jak miał to zrobić, skoro przed chwilą w pokoju na górze aż kipiał z nienawiści do starszego pana? A on rzekomo pozwolił mu wrócić do Berlina jego sportowym wozem... Bzdura! Skąd jednak mowa o bękarcie? O kogo tu chodzi? Gdyby Gunnar był na miejscu, mogłaby z nim porozmawiać o swoich wątpliwościach i spytać, co o tym sądzi. Bogu dzięki, że przyjedzie już dziś wieczorem! Macocha wspomniała o tym dziś rano, stwierdziwszy, że zrobiła już wszystko, co mogła, a resztą zajmie się dyrektor Lundstróm, który o» pewno otrzymał od wuja dyspozycję na wypadek śmierci. 60 'ta cieszyła się na powrót Gunnara także z innego względu. Bała — niechcący znowu usłyszy strzępy rozmów Renaty i Kurta, i nie S'?JZ wiedziała jak postąpić. Gdy Gunnar wróci, tamci przestaną SP! p j von Seebach, trzymając rękę na ustach syna, rzekła ostro: __ Nie opowiadaj głupstw i przestań zmyślać! Dni Manfreda i tak , • były policzone i gdyby przypadkiem igła spadła obok niego, estraszyłby się i umarł na serce. Skutek byłby więc taki sam, jak po twoich niewiele znaczących wyzwiskach. Kurt miał ochotę krzyknąć, że nie były to wcale błahe słowa, lecz świadomie wybrane obelgi, które miały wuja wytrącić z równowagi j __ w rezultacie — zabić. Zacisnął tylko usta i patrzył przed siebie. Matka trwożliwie roz- glądała się dookoła. Podeszła do drzwi pokoju Anity, zajrzała, a ponie- waż nikogo nie było, podeszła do Kurta. — A teraz najważniejsze, synu. Przejrzałeś testament i zniszczyłeś? Kurt przeciągnął bezradnie ręką po włosach. — Ani jedno, ani drugie! Nie zdążyłem, bo zgubiłem kopertę. Zbladła i osunęła się na fotel. — Zgubiłeś? Chyba zwariowałeś. Takich rzeczy się nie gubi... Zaśmiał się ochryple. — Dla przyjemności na pewno nie! Czułem się okropnie, mając ciągle przed oczyma twarz umierającego wuja. Było mi gorąco, więc zdjąłem płaszcz, do którego włożyłem kopertę, bo w kieszeni marynarki si? nie mieściła i bałem się, że będzie widoczna. W czasie jazdy musiała wypaść z samochodu, ale nie wiem ani kiedy, ani gdzie. Stwierdziłem jej brak dopiero w Berlinie. Pani von Seebach nerwowo przebierała palcami, gdy Kurt usiłował P zeiconać ją używając argumentów, które jemu zdołały przywrócić pokój. Oboje doszli do wniosku, że pozostała im tylko nadzieja, iż ^zczęsny dokument nigdy już nie ujrzy światła dziennego, bo gdyby kl T8 CUc*eni znalazł się w zamku Lindeck, dla nich oznaczałoby to ?• Patrzyli na siebie z wielce zasmuconymi minami, ale bynajmniej ^ z Powodu śmierci Manfreda, lecz ze zmartwienia o losy żółtej perty zawierającej jego testament. -' VI Następnego dnia Herma Heli zaczęła poszukiwania w Koblenc, samochodu z numerem 1722. Wzięła ze sobą żółtą kopertę i udała sie pod wskazany adres. Wóz stał przed domem i z daleka było już widać, ^ to nie on przejeżdżał wtedy drogą. Tabliczka z numerem przykręcona! była do starego niedużego auta, a nie do eleganckiej sportowej maszym z której wypadła koperta. Dziewczyna posmutniała, że nie otrzyma nagrody za zwrot zgubj ale specjalnie się nie zmartwiła. Trochę pieniędzy jeszcze jej zostało i może sobie pozwolić na kilkudniowy pobyt w Koblencji, a nawet na przejażdżkę parowcem po Renie. Było tu tak cudownie. Kto wie, cz\ kiedykolwiek przyjedzie tu jeszcze raz? Żyła najskromniej, jak mogła, i starała się wydawać jak najmniej pieniędzy. Pogoda była wyjątkowo piękna, choć był dopiero kwiecień idealna wprost na piesze wędrówki. Dziewczyna chłonęła wrażenia, by zapamiętać je na długie lata. Płynąc parowcem patrzyła na skąpane w słońcu krajobrazy i pełna zachwytu stawiała sobie pytanie: — Boże, ile kosztuje świat? Chyba sporo, a mimo to ja czuję się tak bogatą, jakby cały był już mój! Co wieczór jednak, gdy wracała do hoteliku, zabierała wyłożone tam gazety kolońskie i koblenckie. Najpierw czytała ogłoszenia o zgubach, czy przypadkiem ktoś nie szuka żółtej koperty, a potem przeglądała oferty pracy. Może dopisze jej szczęście i znajdzie się posada tu, nad Renem? To byłoby cudownie. Chętnie wróciłaby w rodzinne strony, w okolice Hanoweru, ale z góry wiedziała, że na pracę musiałaby taffl czekać dość długo. Już drugiego dnia wieczorem natrafiła w kolońskiej gazecie n* ogłoszenie, któjre kazał zamieścić Manfred Hallerstedt tuż przed swój? śmiercią. W zamku Lindeck poszukiwano wprawdzie nauczycielki dla pięcioletniej dziewczynki i sześcioletniego chłopca, a Herma liczył* raczej na pracę ze starszymi dziećmi, mimo to postanowiła odpowi*" dzieć na ofertę. Ostatecznie, pieniądze były ważniejsze od ambicji, a d" tego mieszkałaby w zamku! Już widziała siebie przechadzającą się P° komnatach w towarzystwie swoich wychowanków. To byłoby cos- 62 , :echnęła się do siebie, a sprawdziwszy na mapie, że zamek Lindeck ł /ony Jest w pi?knej okolicy, postanowiła natychmiast odpowiedzieć P° ogłoszenie. Nie zastanawiając się już dłużej, przygotowała odpis dyplomu . J0)ączyła napisaną z rozmachem prośbę o posadę. Zdania układały się me a brzmiały tak optymistycznie, że czytając potem list drugi raz Herma zastanawiała się, czy go nie zniszczyć i nie napisać zwykłego odania, bardziej oficjalnego. Ostatecznie postanowiła wysłać list w tej njerwszej wersji. Być może rodzice dzieci nie będą sztywnymi formalis- tami i napisany „od serca" list zrobi na nich wrażenie. Dobrze byłoby też trafie do rodziny miłej i schludnej. Nie lubiła ludzi brzydkich. Przekony- wała samą siebie, że wygląd o niczym nie świadczy, ale nie potrafiła wyzbyć się podejrzeń. Wzięła swoją fotografie: No, droga Hermo, na surową nauczycielkę to ty nie wyglądasz! — pomyślała. — Czy zawsze musisz się uśmiechać? Nie masz chyba zbyt wielu powodów do radości. Ktoś patrząc na twoje zdjęcie może zwątpić, czy podołasz obowiązkom nauczycielki. Trzeba było u fotografa założyć sobie okulary i sztuczny wydatny nos, albo przynajmniej przypomnieć słowa opiekuna, który często powtarzał: „Więcej powagi i uległości, Hermo! Jesteś biedną dziewczyną i musisz walczyć o byt z zaciśniętymi zębami". Uśmiechnęła się na wspomnienie swojego opiekuna, który ode- tchnął z ulgą, gdy osiągnęła pełnoletność i nie musiał już zwracać uwagi na jej zachowanie. Boże drogi, czy mogła wyzbyć się wesołego usposobienia, które jak pas ratunkowy pomagało jej pokonać wzbu- rzone fale trudności, jakich nie szczędziło życie. To ono nauczyło J3 powagi i zmuszało do poważnego traktowania, a że przy tym pozwoliło na zachowanie dobrego humoru? Dzięki Bogu! On też sprawi, że ci ludzie z zamku Lindeck dostrzegą w jej uśmiechniętej warzy coś, co skłoni ich do przyjęcia oferty. Nie powinna ukrywać P awdy o sobie, pisząc do nich oficjalny list, zwłaszcza że po przeżyciach s atnich dni miała ochotę wykrzyczeć swoją radość przed całym światem. Nakleiła kopertę i postanowiła wrzucić ją do skrzynki pocztowej ZC2e Przed kolacją. Właściwie była już bardzo głodna. Boże, ileż to °wiek potrafi przejeść pieniędzy! 63 Przeliczyła zawartość sakiewki i stwierdziła, że dziś może soble pozwolić na kotlet schabowy z pieczonymi ziemniakami. Wkrótce, być może, dostanie pierwszą w życiu posadę. Czy aby w zamku Lindeck dobrze gotują? Jeżeli tak, to przynajmniej raz w tygodniu może liczyć na ulubioną pieczeń cielęcą z jarzynami i coś słodkiego na deser. Ale nie czas na marzenia... Po obiedzie wzięła z recepcji gazety. Być może ktoś szuka zgubionej żółtej koperty i dał ogłoszenie. W dzisiejszych dziennikach go jednak nie było. Pozostanie w Koblencji do najbliższej soboty i jeżeli nikt się nie zgłosi, trzeba będzie uznać, że w kopercie nie ma ważnych dokumentów i nikt jej nie poszukuje. W ciągu tych kilku dni Herma trafiła na inne ogłoszenia dotyczące pracy, wysłała swoje oferty, ale po cichu liczyła, że otrzyma pozytywną odpowiedź z zamku Lindeck. W przewodniku przeczytała, że sam obiekt wart jest zwiedzenia, więc nie mogła oprzeć się myśli, by przed wyjazdem przynajmniej obejrzeć to „wymarzone" miejsce. Żółtą kopertę, po którą nikt się nie zgłaszał, schowała na dno podręcznej walizki. Jakoś nie miała odwagi rozpieczętować listu, choć nie było wykluczone, że wewnątrz znajdowała się jakaś informacja prowadząca do właściciela. Czytanie czyjeś korespondencji wydawało jej się nieuczciwością. Być może po roku, jeżeli adresat się nie odnaj- dzie, ona zdecyduje się na otwarcie koperty, gdyż najwyraźniej nie ma w niej nic cennego. Z pewnością człowiek, który sporządził na odwrocie listu odręczną notatkę, posiada kopie dokumentów albo też może je w każdej chwili sporządzić i wcale nie przejmuje się stratą tych, które ona znalazła. Musiał to być ktoś ważny, skoro do zarządzania przedsię- biorstwem zatrudniał dyrektora i jemu przekazał kopertę z polecenia- mi na wypadek swojej śmierci. Tymczasem niech sobie zguba poleży w walizce, a jeśli Bóg ze- chce, by się odnalazła, w odpowiednim czasie da znać. Szkoda te; \? tracić cenny czas tak pięknie rozpoczętych ostatnich wakacji. Naj\ raźniej Opatrzność była tego samego zdania, bo pogoda poprawi się z dnia na dzień. Jak na kwiecień zrobiło się wyjątkowo cier świeciło słoneczko. Łąki pozieleniały, a pąki na drzewach dosłow rosły w oczach. W czystym powietrzu rozbrzmiewał śpiew skown ków i kosów. Herma czasami aż przystawała z zachwytu, a zamknąw 64 mówiła głośno: — Mój Boże, czyżbyś to wyczarował tylko dla °cz^7 jakże piękny jest ten Twój świat! flinlfr''e sądziła jednak, że najpiękniejszym stworzeniem na tym świecie — -J-.A »r-,*-k^41m \rinAil \*\,\n 10 f\ /-»nrr*1 f\-n Q *7 ClL»V\1f» 1 cłr\ff\\n clL» <ł"~——— J - " - - " sama, gdyż rzadko kiedy była zadowolona z siebie i starała się b via °IIA J"*—' " J " ~ ze poprawiać swoje niedoskonałości. Czas mijał szybko i za- z ovvane wakacje zbliżały się ku końcowi. Pozostała jeszcze tylko jrizyta w zamku Lindeck. Tymczasem tam zapanowała wyjątkowo napięta atmosfera. Wszys- cy niecierpliwie wyczekiwali przyjazdu dyrektora Lundstróma, jakby to od niego zależało, czy powróci tam spokój po niespodziewanej śmierci pana domu. Poniekąd wszyscy mieli rację, gdyż nawet za życia Manfreda Hałlerstedta dyrektor zarządzał nie tylko winnicami, wy- twórniami wina i piwnicami, ale także samym zamkiem. Od lat był prawą ręką właściciela. Gdy Gunnar Lundstróm wreszcie dojechał, wszyscy odetchnęli z ulgą. Pani von Seebach surowo nakazała kierowcy wyjeżdżającemu na dworzec po młodego pana, by ani słowem nie zdradził, że pan Hallerstedt nie żyje. Czekała później przed bramą aż samochód nadjedzie i natychmiast poprosiła podróżnego do siebie. Gunnar wolałby pójść od razu do Manfreda i podzielić się z nim wiado- mością, o której dowiedział się z listu matki, ale doszedł do wniosku, że być może chory ojciec nie czuje się najlepiej i trzeba najpierw porozmawiać z panią von Seebach. Wszedł z nią do salonu, gdzie czekała już Inga von Holst. Młoda wdowa wyglądała bardziej ponętnie niż zwykle i przywitała gościa P omiennym uśmiechem. Gunnar przyjrzał jej się dokładnie i dopiero eraz zobaczył, że obie kobiety noszą żałobne suknie. Serce zaczęło mu ocno bić. Patrzył szeroko otwartymi oczami, nie wiedząc co powie- 2lec- Pocałował damy w rękę i głosem drżącym ze wzruszenia rzekł: . ~~ Szanowna pani życzyła sobie rozmawiać ze mną. Ale widzę... °bne stroje... proszę więc mówić. , Cnata von Seebach podeszła z wysuniętą do przyjęcia kondolencji Ł ^a Inga wytarła chusteczką oczy. Jak sądzę, domyślił się pan, panie dyrektorze, jakie nieszczęście s spadło. Wczoraj mój najdroższy brat zmarł na zawał serca. 65 " Skowronek Gunnar zbladł jak ściana, a obserwująca go z boku Inga nie rnogj się oprzeć wrażeniu, że w tym momencie jego twarz przypominała jai nigdy rysy wuja Manfreda. — Mój Boże, więc on... umarł? — wyjąkał Gunnar i chwycił sie mocno oparcia fotela jakby w obawie, że upadnie. — Tak, drogi przyjacielu. Wiem, że rozumie pan, jaką ponieśliśmy wszyscy stratę — odezwała się Inga podając mu dłoń. Ledwie słyszalnym głosem złożył obu kobietom kondolencje. Serce omal mu nie pękło. Tak czekał na spotkanie z ojcem, tak tęsknił za nim i tak wiele rzeczy miał mu do powiedzenia, tak bardzo kochał tego człowieka i szanował, nawet nie wiedząc, kim dla niego był w rzeczywis- tości. I przybył za późno! Za późno, by mu to wszystko powiedzieć, za późno, by przekazać ostatnie pozdrowienia od matki. Boże, jak szybko do niej dołączył. Pewnie są już razem i z góry patrzą teraz na swojego syna... Czuł, że blednie, a do oczu napływają mu łzy. Ugiął się jak pod straszliwym ciosem, ale szybko przezwyciężył ból i ochłonąwszy trochę rzekł łamiącym się jeszcze głosem: — To dla mnie prawdziwy cios. Wiele zawdzięczam panu Hallers- tedtowi, wręcz wszystko, i nigdy już nie będę mógł mu za to po- dziękować. Kobiety nie wiedziały, że miał na myśli wdzięczność za to, że był jego ojcem. Same postanowiły skrzętnie przemilczeć wszystko, co dotyczyło związku łączącego Manfreda z Gunnarem. Jeżeli on dowiedział się o tym od umierającej matki, to nie zdecyduje się zbyt szybko na wyznanie, że należy też do rodziny zmarłego. Jeżeli zaś nie wie, tyffl lepiej, a smutek na jego twarzy wszyscy odczytają jako ból po stracie dobrego i szanowanego pracodawcy. — Rozumiemy, że zgon mojego drogiego brata też pana dotknął, zważywszy na .przyjaźń, jaką on pana darzył. Pogrążeni w żałobie czekaliśmy pańskiego powrotu, bo —jak by to powiedzieć — po śmierci Manfreda wszyscy potraciliśmy głowy. Pan zawsze był jego prawą ręk? i wierzymy, że zdoła pan opanować sytuację i pokieruje wszystkim, jak należy. Gunnar zacisnął usta i z trudem się opanował. Wciąż był bardzo blady. 66 Szanowna pani może na mnie liczyć. Proszę mi wybaczyć, ale , JJ10ść ta zaskoczyła mnie zupełnie. Pozwólcie, panie, że trochę cznę, ate-- wcześniej chciałbym móc pomodlić się chwilę przy rłego. trutnni6 /.m"-~t,~- Matka z córką wymieniły ukradkiem spojrzenia. Inga podeszła vbko do Gunnara i wzięła go pod rękę. __ Oczywiście! Niech pan idzie, panie dyrektorze. Przecież tak H hrze z wujem się rozumieliście. Trumna stoi w sypialni. Nie pójdziemy tam bo rozumiemy, że chce pan zostać ze zmarłym sam. Nikt nie będzie przeszkadzać. Gunnar zdziwił się, że zawsze chłodna i nieprzystępna Inga von Holst potrafi tak serdecznie mówić. Podziękował jej pocałunkiem złożonym na jej dłoni. — Gdy tylko trochę ochłonę, będę do waszej dyspozycji, szanowne panie. — Dziś wieczorem i tak nie potrafilibyśmy rozmawiać ani o spra- wach urzędowych, ani majątkowych, panie dyrektorze. Zostawmy wszystko do rana. Ukłonił się, nie mogąc wyrzec ani słowa więcej. Na korytarzu oparł się o ścianę i stał chwilę bez ruchu. Anita wyszła ze swojego pokoju i ujrzawszy go, rzuciła się na powitanie. Zobaczywszy jego zbolałą twarz osłupiała. Wszystko jasne! Ściągnięte, blade rysy znacznie postarzały Gunnara i w tym momencie był on niezwykle podobny do wuja Manfreda. A więc to on był tym bękartem, którego przeklinał Kurt! Kiedyś już zauważyła pewne podobieństwo między wujem a młodym Szwedem, ale dziś było ono wprost uderzające. Zaskoczona zdumiewającym odkryciem stanęła przed Gunnarem me wiedząc, co powiedzieć. Chwyciła go za rękę i zobaczyła, jak bardzo Clerpi. Zatem musiał wiedzieć, że wuj był jego ojcem. ~~ Gunnarze, przyjacielu! Nareszcie pan wrócił! — rzekła po cichu. Spojrzał na nią nieprzytomnymi oczyma, jakby obudził się z głębo- §o snu. Chciał coś powiedzieć, ale machnął tylko ręką i popatrzył a§alnym wzrokiem. Rozumiała go bez słów. — atrz^a za nim, gdy odchodził powoli, a gdy otworzył drzwi do a ni wuja, rzekła sama do siebie: — Syn chce porozmawiać ze Q już ojcem. 67 Musiała zrobić wszystko, żeby mu t/z^ie P^eszkadzał. Chodziła po korytarzu tam i z powrotem, a gdy zob/ ^ła nadchodzącego lokaja, podeszła szybko i rzekła: _ - Franciszku, dyrektor Lundstróm />si? z wuJem Manfredem. Proszę tu poczekać aż wyjdzie i niech iVikt me P^eszkadza... Patl przecież wie, jak on wuja lubił i szanowJ - Nikt tego nie wie lepiej niż ja, pa/:Amto ~ rzekł stary słu8a. - Ciągle widziałem ich razem, a roznWL ze sobą bardziej Jak °Jci<* z synem, niż jak właściciel ze swoim zar/^' Jaśme Pan bardzo cen« dyrektora Lundstróma. Teraz rzeczywA mkt nie Powinien tam wchodzić. a Anita kiwnęła tylko głową i pobiegła dmgie pl?tro- Gunnar zaś ukląkł przy trumnie ojej*,/lówił do nieg°' Jakby nie wierzył, że on już nie żyje. Powiedział ^ dokładnie wszystko, co zaplanował po przeczytaniu listu matki. n Franciszek musiał długo czekać, aż G/" ar wyJdzie z sypialni jasnie pana. Na widok sługi podszedł do niego i/^llczeniu uścisnął mu dłoń. - Zostawmy wszystko do jutra, FCC1SZkU'~ rzekł P° clchu i szybko oddalił się korytarzem w stA skrzydla zamku> ktore zajmował. : Lokaj stał jak wryty, jakby zobaczył (^ra' ^ ~ Podob™e Jak Anicie - rzuciło mu się w oczy niezi/Le Podobieństwo młodego Szweda do zmarłego jaśnie pana. Dlac/* ni^ przedtem tego me zauważył? Nie mógł tej nocy zmrużyć oka, al^nkiem usPokoił si?' gdy. spotkawszy wypoczętego i jak zwykle spokO80 dyrektora' me dostrzegl już tak wyraźnych śladów podobieństwa. T^° b?c Przypadkowe. Gunnar zaś wróciwszy do swojego Q°)u °Padł bezwładnie na fotel. Czuł się tak wyczerpany, jakby ju/1 °gÓle nie istmał> SiedZą° teraz samotnie ntiał wrażenie, że ojciec i /.?ka s^ z nim [ ob°Je PatrZ$ teraz na niego z miłością. Bał się ot/^,, °Czy'.by me f2"3' rozczarowania, że ten miły obraz pows1' , iyiKU w JCBU wyuui Ogarnął go podwójny smutek; nie przeboi^eszcze śmierci matki' , . „ musiał pogodzić się ze stratą ojca. Dladf;? me mógł teraz miec 1CJ obojga i podziękować z całego serca za to, ^ ^ah mu ^^ ze Przekaza" tyle dobrych i cennych cech charakteru? 68 ,11 tT,ivo w jego wyobraźni- Tei nocy nie położył się wcale. Za oknem zaczynało już szarzeć, gdy a(y w krótki, ale głęboki sen. ^/budził sję nagle, zdziwiony, że zasnął w fotelu, i natychmiast pomniał sobie przeżycia z wczorajszego dnia. Zacisnął zęby. Nie ^leżał jednak do ludzi, którzy łatwo się załamują. Wziął szybko, jak co ń zimny prysznic i zastanowił się trzeźwo, co robić dalej. Ojciec vdał mu kiedyś dyspozycje na wypadek swojej śmierci. Powiedział coś testamencie i osobistym liście, które to dokumenty zamknął w pod- ecznej skrytce. Przekazał też, żeby list otworzyć po czasie określonym na odwrocie. Gunnar nie wiedział, że ojciec napisał tam: „Przeczytaj dopiero po śmierci twojej matki". Przypomniał sobie teraz, że testament kazał pan Hallerstedt ot- worzyć w obecności zaufanego notariusza firmy, a także jego oraz krewnych, lokaja Franciszka i tych służących, którzy od lat pracowali w zamku. Powiedział wtedy dokładnie: „Pewnie się pan zdziwi, drogi Gunnarze, że taki testament sporządziłem, ale wszystko pan zrozumie po przeczytaniu listu, który do niego dołączam. Proszę mi obiecać, że dokładnie wypełni pan wszystkie moje rozporządzenia". Gunnar miał do swojego pracodawcy bezgraniczne zaufanie, więc bez wahania przysiągł spełnić jego prośbę, wiedząc, że nie każe mu wykonywać czegoś nieuczciwego. Gdyby miał jakiekolwiek złe zamiary, me podpisywałby z nim kontraktu aż na dziesięć lat, mianując przy tym pełnomocnikiem i dyrektorem przedsiębiorstwa. Dał mu tym samym zupełną swobodę działania, jaką tylko szef może pozostawić swojemu najbardziej oddanemu i doświadczonemu pracownikowi. Teraz dopiero ^unnar zrozumiał, że tak mógł postąpić tylko ojciec względem syna. °wierzył mu przecież, oprócz kierowania fabryką, także zarządzanie 2amkiem. Kontrakt trwał już dwa lata, więc będzie obowiązywał jeszcze przez °siern- Mimo tak korzystnych klauzul Gunnar nie podpisałby doku- entu, gdyby wyraźnie nie było w nim przewidziane, że obowiązuje Ze PO śmierci Manfreda Hallerstedta. Nie chciał, żeby jego krewni, j zyPUszczalni spadkobiercy zamku i firmy, w jakikolwiek sposób ^ k°wali w pełnomocnictwa objęte kontraktem. Nie ufał pani von ach ani tym bardziej jej synowi, leniwemu i bezczelnemu Kurtowi 69 rości) zamkU] von Fuchs, który wręcz manifestował swoją wrogość i zazdri przychylności Manfreda. Gunnar ubrał się i poszedł do jadalni w środkowej części gdzie zazwyczaj jadał posiłki, zasiadając do stołu z całą Manfreda Hallerstedta. Dziś Anita była tam pierwsza. Stała przy i czekała na przyjście macochy i przyrodniej siostry. Gdy Gunnar wszedł, odwróciła się i podając mu machinalnie rękę popatrzyła w oczy On pochylił się, by pocałować jej dłoń. — Przepraszam, panno Anito, że wczoraj przywitałem się tak zdawkowo, ale rozumie pani, jak wiadomość o śmierci Manfreda głęboko mną wstrząsnęła. Nie mogłem pozbierać myśli. — Doskonale pana rozumiem, panie Lundstróm, i wiem, co pan czuje. Wuja Manfreda traktował pan niemal jak ojca i trudno się dziwić że przejął się pan tak bardzo jego śmiercią. — Rzeczywiście, nie sposób pani nie przyznać racji. Ale teraz już ochłonąłem i mam nadzieję służyć paniom pomocą we wszystkich sprawach. Nawet gdy pojawi się tu pan von Fuchs, jestem pewien, że będzie on w stanie zająć się tylko matką i siostrą. Anita zrobiła dziwny grymas. — On? Nie pomoże, a jeszcze przysporzy niemało kłopotów! Poza tym już przyjechał wczoraj rano. Był tu w dniu śmierci wuja, nawet z nim przez chwilę rozmawiał, a potem szybko wrócił do Berlina pożyczonym sportowym samochodem. Zanim dojechał, telegram wy- słany przez matkę już na niego czekał. Wrócił więc tym samym autem do Lindeck. Gunnar słuchał ze zdziwieniem, gdyż ojciec bardzo sobie cenił sportowy wóz i prawie nikomu nie pozwalał nim jeździć. I zgodził się dać go Kurtowi? — Dziwne! Na pewno był to wóz pana Hallerstedta? Wiem, że niechętnie go pożyczał, nawet mnie. ' Anita popatrzyła z błyskiem w oku. — Właśnie też się zdziwiłam, że Kurt dostał akurat ten samochód. Ale... — przerwała, jakby nie wiedziała, czy mówić dalej. — Ale co? — zachęcił ją. — Och, sama nie wiem, czy powinnam o tym opowiadać, bo m się okazać, że to tylko moje głupie podejrzenia. Czyżbyśmy już nie byli przyjaciółmi, panno Anito? Nie ma pani ^nie zaufania? Westchnęła ciężko i spuściła głowę. __ Nie o to chodzi. Jeszcze przed śmiercią wuj Manfred zapewniał że mogę zwrócić się do pana zawsze, gdy tylko będę potrzebowała m , jub pomocy. W tym przypadku jednak coś chwyta mnie za gardło, r L uważam, że powinnam o wszystkim powiedzieć. Nie wiem tylko, czy dobrze zrobię. _ Wierzę, że podpowie pani serce i czyste sumienie, panno Anito. — Jedno i drugie każe mi mówić. Właściwie już się zdecydowałam, ale teraz patrząc na pana, znów się zawahałam, bo nie chciałabym sprawić panu przykrości. Dla mnie to kłopotliwa sprawa. Na jego ustach pojawił się lekki uśmiech, a szare oczy patrzyły z opalonej twarzy z wielką dobrocią i ciepłem, jakby chcąc dodać Anicie odwagi. — Jeżeli obawia się pani, że jakieś słowa mogą mi sprawić przykrość, proszę się tym nie przejmować. — Taka już jestem, ale nie mogę milczeć, jeżeli ktoś planuje wyrządzić krzywdę komuś, kogo szanuję. Powiem panu o tym za kilka dni, gdy pozbieram już myśli i upewnię się, że moje podejrzenia są słuszne. Patrzyła mu w twarz szukając podobieństwa do wuja Manfreda, które wczoraj tak ją uderzyło. Dziś było ono prawie niewidoczne, ale mimo to nie wątpiła ani przez chwilę, że to Gunnara nazwał roz- wścieczony Kurt bękartem. — Niech pani wszystko przemyśli jeszcze raz, a gdy dojdzie do wniosku, że powinienem o tym wiedzieć, proszę do mnie przyjść. ~ Jeżeli pan pozwoli, przyjdę do biura, gdyż tam przynajmniej nikt nie D?dzie nam przeszkadzać. Mam zresztą inny pretekst do złożenia Panu wizyty, więc nie wzbudzę niczyich podejrzeń. ~~ Zatem, czekam na panią. Rozmawiali już o czymś mało ważnym, gdy do jadalni weszła pani °n See°ach z córką, a za nimi także Kurt von Fuchs. ""zywitali się oschle; tylko Inga mocniej uścisnęła dłoń Gunnara 0 p°Jrzała czule w jego oczy. Nie rozumiał jej postępowania. Krewni zawsze traktowali go z dystansem, czasami wręcz ignorowali, 71 70 a Inga zachowywała się dokładnie tak samo. Teraz coś się zmieniło Nawet pani Renata siliła się na odrobinę serdeczności... Kurt jau zwykle odzywał się tonem wyniosłym i za wszelką cenę chciał podkreś- lic swoją wyższość. Nie wiedział jeszcze, jakie pełnomocnictwa uzyskał Gunnar w swoim dziesięcioletnim kontrakcie, a już cieszył się, ^ wkrótce udowodni tamtemu, kto tu jest panem. Miał nadzieję, Le żółta koperta się nie odnajdzie, a tymczasem kontrolował każde nadejście poczty. Z każdą godziną, gdy nieszczęsna zguba nie trafiała do zamku Lindeck, pewność siebie Kurta rosła. Jego matki zresztą również. Podczas śniadania wrócono w rozmowie do smutnych wydarzeń z ostatnich dni. Pani von Seebach zwróciła się serdecznym tonem do Gunnara: — Mam nadzieję, że otrząsnął się pan, panie dyrektorze, na tyle, żeby zająć się już sprawami koniecznymi w takim przypadku jak nasz. Przypuszczam, że mój brat wydał panu jakieś szczególne polecenia. J] — Owszem, szanowna pani. Wiem, co mam robić. Kurt zerwał się i spojrzał na Gunnara z furią. — Jak to? Co pana obchodzą nasze sprawy? Matka obrzuciła syna gniewnym wzrokiem, usiadł więc nie od- zywając się już. Gunnar zaś odparł spokojnie, ale zdecydowanie, patrząc Kurtowi prosto w oczy. — Obchodzą, i to bardziej niż pan myśli, panie von Fuchs. — Co pan sugeruje? — zerwał się znowu i aż poczerwieniał. — Tylko tyle, że pan Hallerstedt polecił mi zająć się otwarciem jego testamentu. Zaraz po pogrzebie należy w obecności naszego notariusza otworzyć pancerną skrytkę w gabinecie i odczytać znajdujący się w niej dokument. Przy otwarciu testamentu powinni być obecni krewni pana Hallerstedta i służba pracująca w zamku od wielu lat, zwłaszcza zaś lokaj Franciszek, gdyż zostałem zobowiązany do natychmiastowej wypłaty wszystkim należnej odprawy w gotówce. Pozostałe należności zostaną zablokowane na rok, oprócz wydatków na utrzymanie zafflku i działalność przedsiębiorstwa. Kurt uśmiechnął się ironicznie. — Brzmi to tak, jakby pana ustanowiono zarządcą naszych dóbr- 72 przecenia pan moją rolę; jestem tylko pełnomocnikiem pana w 7" stedta i dyrektorem jego przedsiębiorstwa. » A iak pan udowodni istnienie takich pełnomocnictw? — zdener- 1 si? Kurt, nie mogąc już ścierpieć spokoju Gunnara. — Należą się 10 jeż mnie, jako jedynemu męskiemu krewnemu wuja. 'fZ Gunnar zmarszczył tylko czoło i rzekł: __ Jak udowodnię? Kto mnie zna, uwierzy mi na słowo. Ale nieważ pan von Fuchs mnie me zdążył poznać, przewidziałem, że będzie próbował utrudniać mi wykonanie przyjętych zobowiązań, Doprosiłem pana Hallerstedta o udzielenie pełnomocnictw na piśmie. Oczywiście, odpowiedni dokument przedstawię notariuszowi. Kurt aż kipiał ze złości i byłby wybuchnął, gdyby siedząca obok matka nie uspokoiła go Jej także nie spodobało się, że brat podjął tak ostre środki ostrożności, ale udała, że nic się nie stało. — Powinieneś się cieszyć, Kurcie, że wszystkie te niemiłe obowiązki bierze na siebie dyrektor Lundstróm — rzekła. — Ty i tak nie byłbyś w stanie ogarnąć całości spraw przedsiębiorstwa, skoro się nim nie zajmowałeś na co dzień. Przypuszczam, że cię to nie ominie, bo jako następca wuja będziesz musiał mieć oko na wszystko. Zrezygnujesz ze studiów i popracujesz trochę w przedsiębiorstwie. Anita słuchała słów macochy ze zdumieniem. Czyżby wiedziała, że Kurt nie będzie głównym spadkobiercą? Chyba o tym wtedy roz- mawiali. O co tu chodzi? Nie odezwała się ani słowem, ale nabierała coraz większego przeko- nania, że musi o swoich wątpliwościach porozmawiać z Gunnarem. Określenie „popracować trochę" nie przypadło Kurtowi do gustu. Tego by brakowało, żeby pan na zamku Lindeck musiał pracować! W chłodnym wzroku matki dostrzegł jednak przypomnienie, że z panem undstrómem należy postępować ostrożnie, dopóki sprawa spadku nie zostanie rozstrzygnięta. Poskutkowało. Złość opuściła go nagle i z obo- jga miną Kurt usiadł. ~~r Masz rację, mamo, dobrze się stało, że pan Lundstróm może nam m°c. Proszę wybaczyć, panie dyrektorze, że formalizując utrudniłem Panu zadanie. jed Unnar skłonił się bez słowa. Nie wątpił, że Kurt von Fuchs jako V męski krewny zostanie głównym spadkobiercą i nawet do głowy 73 mu nie przyszło, że mógłby nim być on sam. Cieszył się, że podpjs kontrakt, który pozwoli przytrzeć nosa temu pyszałkowatemu obiboU wi, gdy tylko zacznie wtrącać się w nie swoje kompetencje. — Zatem, szanowna pani, zajmę się otwarciem testamentu. Proszę mi jednak powiedzieć, czy wszystkie przygotowania do pogrzebu pan„ Hallerstedta są już zakończone? — Sądzę, że tak. Lekarz mojego brata zajął się tym od razu, gdyż Manfred dawno dał mu pisemną zgodę na kremację zwłok. p0 uroczystościach wrócimy do zamku i otwarcie testamentu nastąpi tutaj Wiedziała doskonale, że tego dokumentu nie ma już w Lindeck, ale musiała udawać, że wszystko jest w porządku. — W tej sytuacji pozwolicie państwo, że zejdę teraz do biura i sprawdzę, czy nie trzeba załatwić jakichś spraw służbowych. Gdybym był potrzebny, proszę zadzwonić. — Bardzo dziękujemy, panie dyrektorze. Rozumiemy, że interesy też są ważne — rzekła Renata von Seebach siląc się na uprzejmość. Inga uśmiechnęła się przyjaźnie: — Niech mi będzie wolno uścisnąć pańską dłoń w imieniu nas wszystkich i podziękować za tak wielką troskliwość, panie dyrek- torze. Gunnar odwzajemnił uścisk i szybko wyszedł. Anita patrzyła z nie ukrywanym zdziwieniem. Pani von Seebach pochwaliła córkę, a Kurt skoczył na siostrę z wyrzutami: — Już podlizujesz się naszemu samozwańczemu szefowi? Rób tak dalej, a wkrótce obrośnie w piórka, ten bę... Matka wrzasnęła przerywając mu w pół słowa. — Milcz, Kurt! Uspokój się wreszcie i zrozum, że go potrzebujemy- Spojrzała ukradkiem na Anitę. Musiała dostrzec, że dziewczyna domyśliła się, jakie to obraźliwe słowo chciał powiedzieć Kurt. Ona zaś wiedziała już tera? na pewno, że chodziło o Gunnara i że był on synem wuja Manfreda. Spuściła wzrok udając, że ogląda filiżankę. Inga tymczasem nie dawała za wygraną. — Nie życzę sobie takich uwag, Kurt. Ty za to potraktowałeś pana Lundstróma jak cham, zamiast brać z niego przykład. Jest tylko pi?A sześć lat od ciebie starszy, a już pracuje na tak odpowiedzialny!11 stanowisku. 74 Kurt poprawił się w fotelu. _ Wielka mi sztuka! Przy takim poparciu wuja... Matka podniosła krzyk, a Inga starała się mówić jeszcze głośniej. __ Tobie żadne poparcie by nie pomogło, bo jesteś śmierdzącym leniem i próżniakiem. __ A diabła cię to obchodzi! — wrzasnął. Inga szykowała się już do kolejnej szarży na słowa, ale nagle myślała, czy aby broniąc zaciekle Gunnara nie zdradzi się z planem P ścia za mego. Zanim jednak zdążyła powiedzieć cokolwiek, matka odezwała się znowu: — Czy wyście oszaleli, żeby obrzucać się obelgami? Przecież musimy się teraz trzymać razem, jak nigdy dotąd! Ty, Kurt, jesteś po prostu głupi. Inga ma więcej rozumu od ciebie i pojęła, że pana Lundstróma należy traktować uprzejmie. Nie upieraj się i postępuj jak ona. Znowu popatrzyła na Anitę przysłuchującą się kłótni. Dziewczyna poczuła się nieswojo. — Pójdę do dzieci, bo panna Helena jest w coraz gorszym humorze i pewnie nie szczędzi malcom klapsów. — Dobrze, że o tym pomyślałaś, Anito. Jak widzisz, ja tracę już głowę. Dziękuję ci, że zastępujesz mnie przy dzieciach. Naprawdę jestem ci wdzięczna — rzekła Inga podchodząc do przyrodniej siostry i całując ją w policzek. Dawno tego nie robiła, więc zdumienie Anity nie miało już granic. Nie mogła wiedzieć, że Inga próbuje, czy potrafi jeszcze być dla kogoś słodka i miła. Myślała oczywiście o Gunnarze. Anita schodząc do zamkowego hallu zobaczyła młodego Szweda w opałach: Dieter siedział mu na ramionach, a Hania przetrząsała po Kolei wszystkie kieszenie dopominając się słodyczy. Gunnar bezradnie patrzył na Anitę, a gdy podeszła bliżej, rzekł po cichu: ~~ Zupełnie zapomniałem o malcach. Skinęła tylko głową, a do dzieci powiedziała z uśmiechem. . Oczywiście, że pan Lundstróm przywiózł wam coś słodkiego c °wał w moim pokoju. Musicie być jednak grzeczne, bo tylko pod warunkiem pozwolę was poczęstować. 75 — Będziemy, ciociu—krzyknęła Hania, a Dieter stojąc już na ziem- dodał: — Wujek Lundstróm jest naprawdę dobrym wujkiem. Bardzo g0 kochamy, prawda, ciociu Anito? Gunnar pogłaskał malca po główce i wzruszył się na myśl, że jest on rzeczywiście jego bliskim krewnym. Anita od razu odgadła przyczyn* refleksji Gunnara. — Oczywiście, ale teraz zostawcie już dobrego wujka w spokoju — rzekła przygarniając dzieci do siebie. Gunnar ukłonił się z wdzięczności, że wybawiła go z niezręcznej sytuacji. Wiedział, że Anita znajdzie zawsze coś słodkiego w swoim pokoju. I rzeczywiście: były to dwie spore torby cukierków, które rzekomo wujek Lundstróm specjalnie przywiózł ze Szwecji. VII Już po kilku dniach, jeszcze przed pogrzebem Manfreda Hallersted- ta, Anita dostała cały stos odpowiedzi na ogłoszenie. Każdą przesyłkę przynosił jej Kurt, który skrupulatnie przeglądał całą korespondencję przychodzącą do zamku, by nie przegapić ewentualnego zwrotu żółtej koperty. Dotychczas nie nadeszła, więc humor jego i matki poprawiał się z dnia na dzień. Tymczasem trumnę ze zwłokami Manfreda zabrano już do kremato- rium w Kolonii, a o wyznaczonej godzinie wszyscy uczestnicy ceremonii pogrzebowej wyruszyli samochodami z zamku Lindeck. Mężczyźni: Kurt, Gunnar, notariusz i lekarz wsiedli do sportowego wozu, gdzie oprócz kierowcy zmieścił się także lokaj Franciszek, zaproszony specjalnie przez Gunnara. Kobiety jechały limuzyną, a dla pracowników przedsiębiorstwa wynajęto taksówki. Wielu znaj ornych dołączyło do konduktu własnym1 samochodami. 76 zed zamknięciem trumny Gunnar znalazł jeszcze chwilę czasu, by ć sam ze zmarłym ojcem, o czym nie wiedział nikt prócz Anity Z°tarego Franciszka. 'S Teraz siedział w samochodzie obok Kurta i notariusza i przez całą do Kolonii nie odezwał się ani razu. Uroczystości pogrzebowe odbywały się w sposób niczym nie dbiegający od zwyczajów; dla uczestników, którzy żegnali kogoś bliskiego, były ciężkim przeżyciem, dla pozostałych — tylko mniej lub bardziej nudnym widowiskiem. Pani von Seebach i Inga szlochały rozdzierająco pod gęstymi woalkami, Anita ukradkiem wycierała chusteczką oczy, a Gunnar stał blady jak ściana, z powagą i spokojem na twarzy. Kurt wyglądał dość dziwnie: był spięty i niezwykle zmęczony. Wczoraj wieczorem zamknął się w swoim pokoju i wypił duszkiem tyle alkoholu, że zasnął jak kłoda, i dziś dręczyła go straszliwa chandra. Dopóki zwłoki wuja spoczywały w domu, Kurt czuł się nieswojo, ale liczył, że uczucie to ustąpi po pogrzebie. Gdyby jednak sumienie wciąż nie dawało mu spokoju, wróci natychmiast do Berlina. Stać go teraz na wynajęcie apartamentu w luksusowym hotelu i na wydatki, o jakich zawsze marzył, wyobrażając sobie ideał życia w stolicy: bez konieczności pracy, bez zobowiązań, słowem — życia dla przyjemności. Po ceremonii większość uczestników pozostała w Kolonii. Do Lindeck wrócili tylko domownicy. Gunnar wyznaczył spotkanie w celu otwarcia testamentu o godzinie trzeciej po południu. W ten sposób wszyscy mieli czas na zjedzenie obiadu, a on na chwilę odpoczynku i odprężenia. Anita wykorzystała kilkugodzinną przerwę na przeglądnięcie kore- spondencji, którą przed pogrzebem dostarczył jej Kurt. Większość •stów dotyczyła posady nauczycielki. Na biurku zaroiło się od zdjęć, pisow dyplomów, życiorysów, referencji. Jakoś Anita nie mogła się ecydować. Z fotografii patrzyły na nią bądź surowe, kościste twarze arornodnych guwernantek, bądź wyfiokowane oblicza bojowych ncypantek. Nie było ani jednej kandydatki młodej, uśmiechniętej. list Hrzewertowała Juz ponad połowę ofert, gdy wreszcie wpadł jej w ręce errny Heli. Gdy popatrzyła na śmiejące się z fotografii, pełne życia y> Piękne świeże rysy twarzy, wesoły uśmiech i mądre życzliwe 77 spojrzenie, ucieszyła się i rzekła sama do siebie: — Ta będzie dobrał — i od razu rzuciła okiem na odpis dyplomu. Przeczytała też dołączony list. Zdziwiła się, że nie zawierał jakichś tam górnolotnych i wzniosłych sformułowań, a jedynie krótki, napisany prostymi słowami życiorys z którego wynikało, że dziewczyna poniosła niemało wyrzeczeń, bv zdobyć wykształcenie, ale bynajmniej się nie skarżyła, wręcz przeciwnie — cieszyła się z życia i ufała boskiej opatrzności. Anita przeczytała list ponownie. Popatrzyła w uśmiechniętą twarz Hermy na zdjęciu i odetchnęła z ulgą: — Tak, wybiorę tę. Ona nie zniechęci dzieci do nauki nie będzie ich dręczyć. Przeglądnęła jeszcze pozostałe oferty, ale nad żadną już nie za- trzymała się dłużej. Odłożyła list Hermy na bok, a pozostałe poskładała i przygotowała do odniesienia do biura Gunnara. Chciała go prosić, by sekretarka odesłała je nadawczyniom, załączając do każdego kilka słów podziękowania. Spojrzała na zegar. Miała czas na odpisanie Hermie Heli natychmiast, ale pomyślała, że powinna wpierw omówić podjętą decyzję z Ingą, pokazać jej przynajmniej fotografię. Weszła do pokoju przyrodniej siostry, która zajęła się akurat doborem biżuterii na ceremonię otwarcia testamentu, by zbytnio nie rzucała się w oczy przy obowiązkowej przecież sukni żałobnej. Nie spodziewała się wizyty Anity i z trudem kryjąc niezadowolenie rzekła obojętnie: — Ach, to ty? Potrzebujesz czegoś? — Wybacz, że ci przeszkadzam, ale przeglądałam oferty na ogłosze- nie, które nadał jeszcze wuj Manfred. Nadeszło ich sporo, ale większość z nich jest nie do przyjęcia. Wybrałam tylko jedną i chciałabym, żebyś przynajmniej rzuciła okiem na fotografię tej młodej damy. Podsunęła Indze zdjęcie przed oczy, gdyż ta ani na chwilę nie przestała malować sobie brwi. — Hm! Wygląda na zadowoloną z siebie i chyba zbyt młodo, jak na nasze wymagania. — Nie uważam młodości za wadę, Ingo. Dzieci potrzebują troch?; swobody, a dziewczyna ma ponadto wyśmienity dyplom. — Skoro uważasz, że się nadaje, nie będę się wtrącała. A teraZJ zostaw mnie już, bo nie zdążę się przygotować. Ty też powinnaś si?j chyba przebrać. 78 __ Nie, zostanę w tej sukni. __ Jak uważasz. A pannie... jak jej tam?... odpisz. _ Nazywa się Herma Heli. __ Dziwne nazwisko. Jasna! Ale łatwe do zapamiętania. Dziękuję a Anito, za to, co zrobiłaś. ' __ Drobiazg. Dla dzieci zrobię wszystko — dodała z przekąsem, 'dząc, że dla Ingi ważniejszy był makijaż niż sprawa wychowawczyni dla jej dzieci. Anita napisała pannie Heli, że wybór padł na nią i jeżeli mc me stanie jej na przeszkodzie, chciałaby odebrać ją pojutrze z Koblencji. Niech czeka w hotelu na przysłany samochód. Jeżeli zaś miałaby zamiar pojechać jeszcze na kilka dni do Hanoweru, niech zadzwoni do zamku Lindeck i zawiadomi pannę Anitę von Seebach. Dobrze byłoby, gdyby panna Heli mogła rozpocząć pracę natych- miast, bo tylko w ten sposób można by czym prędzej uwolnić dzieci od coraz bardziej złośliwej panny Heleny. Postanowiła pojechać do Koblencji sama i przy okazji porozmawiać z panną Heli bez świadków, wydać jej niezbędne polecenia. List włożyła do skrytki pocztowej, skąd jeszcze dziś wieczór zo- stanie zabrany i wysłany. Tymczasem musiała zejść do gabinetu wuja Manfreda. Gunnar zdziwił się, że drzwi gabinetu były zamknięte. Lokaja Franciszka spytał o przyczynę, a on szczegółowo wyjaśnił, że zrobił tak na prośbę pani von Seebach i opowiedział po kolei o wszystkim, co się zdarzyło do chwili przekazania kluczy kasjerowi w biurze na parterze. Stary lokaj był zadowolony, że młodemu panu spodobało się jego Postępowanie, ale nie odważył się wspomnieć o zamkniętych oczach swojego pana, choć uważał, że było w tym coś niezwykłego. Punktualnie o trzeciej kasjer otworzył drzwi gabinetu, pod którymi zgromadzili się wszyscy zaproszeni uczestnicy ceremonii odczytania testamentu. Weszli w uroczystym milczeniu. Służący szybko wnieśli za nim' krzesła. Gunnar podał notariuszowi swoje pełnomocnictwo. Urzędnik prze- ™ a' Je po cichu, stwierdził, że jest ważne, i oddał właścicielowi. 79 — Gdzie są klucze? — spytał podchodząc do biurka. Wstała pani von Seebach i drżącym głosem wyjaśniła, że w obecność' lokaja Franciszka zostały włożone do koperty, zalakowane i schowan do szuflady. Dodała skwapliwie, że nastąpiło to zaraz po wejściu \vra z lokajem do gabinetu, w którym zmari jej najukochańszy brat. Notariusz wyjął wskazaną mu kopertę i sprawdziwszy dokładnie złamał pieczęcie. Pęk kluczy znajdował się wewnątrz. Próbując po kolei odnalazł właściwy i otworzył panceiną skrytkę. Obecni wstrzymali oddech. Gunnar siedział skupiony i spokojny Pani von Seebach i jej dzieci byli bladzi i za wszelką cenę starali się zachować obojętny wyraz twarzy. Anita usiadła z boku i mogła dokładnie śledzić zachowanie każdego z obecnych. W zasadzie nie musiała tu przychodzić, ale mieszkając w zamku od lat uważała się poniekąd za krewną Manfreda Hallerstedta. Służba usiadła za rodziną zmarłego, a Gunnar przyglądał się wszystkim z boku, podobnie jak Anita. Dziewczynie cały czas dźwięcza- ły w uszach podsłuchane słowa macochy i jej dzieci. Musieli wiedzieć, że Gunnar będzie głównym spadkobiercą, a mimo to nie widać było na ich twarzach niezadowolenia. Coś tu się stanie, więc nie może spuścić z oka ani tych trojga, ani Gunnara. Notariusz włożył rękę do skrytki, ale trafił na dno. W schowku nie było ani żółtej, ani w ogóle żadnej koperty. Wyprostował się i patrząc na zgromadzonych oznajmił o swoim spostrzeżeniu. Anita zauważyła, że lokaj Franciszek zerwał się nagle z krzesła i z szeroko otwartymi oczyma patrzył zdumiony na notariusza. Urzędnik zwrócił się do Gunnara: — Panie dyrektorze, w skrytce nie ma żadnej koperty. Jest tylko kasetka na kosztowności, zawierająca zapewne biżuterię. Gunnar nie wstał. — Proszę ją ptworzyć. O ile mi wiadomo, są w niej rodzinne klejnoty. Być może pan Hallerstedt włożył tam też testament. Wśród zebranych zapanowało nerwowe poruszenie. Franciszek wychylił się ze swojego krzesła, chcąc dojrzeć twarz pani von Seebach. Notariusz tymczasem odnalazł kluczyk do kasetki. Rzeczywiście> wewnątrz znajdowała się biżuteria rodziny Hallerstedtów. Nie były to przedmioty drogocenne, ale każdy miał swoją historię. Na dołączonej 80 „ było tylko krótkie zdanie: „Po mojej śmierci przekazać ^rodzinne mojej siostrze, Renacie von Seebach, lub jej spad- M"J"" ' ,5 k° Żadnej koperty, zwłaszcza tej z testamentem, w kasetce nie było. tariusz przeszedł wśród obecnych, by udowodnić swoje stwierdzenie, o czym przekazał biżuterię pani Renacie. P Uśmiechnęła się i skinęła głową. — Tak, to nasza rodowa biżuteria, którą dziedziczy zawsze najstar- szy członek rodziny. Notariusz popatrzył na Gunnara. __ Gdzie zatem jest testament? Wie pan na pewno, że został on sporządzony? _ Oczywiście, panie mecenasie. Przed moim wyjazdem do Sztok- holmu pan Hallerstedt wsadził go do wąskiej żółtej koperty i na odwrocie napisał: „Po mojej śmierci otworzyć w obecności dyrektora mojej firmy". Później wystawił mi pełnomocnictwo, które pan był łaskaw przeczytać, a z którego wyraźnie wynika, że powinienem wypłacić podane w testamencie odprawy pieniężne, wstrzymując na rok wypłatę wszystkich należności oprócz wydatków na utrzymanie zamku i działalność przedsiębiorstwa. Powiedział to tak przekonywająco, że nikt nie wątpił w istnienie testamentu. Zaraz jednak pani von Seebach wstała, wyprostowana jak zwykle i oświadczyła: — Nie poddaję w wątpliwość pańskich słów, ale po wydaniu panu pełnomocnictwa, mógł przecież zmienić zdanie. Pan zaś wyjechał do Sztokholmu. Widziałam się z nim krótko przed śmiercią, gdy wraz z dziećmi złożyłam mu wizytę. Rozmawialiśmy o jego zdrowiu. Nie czuł si? najlepiej i z pełnym spokojem dopuszczał myśl, że wkrótce będzie musiał umrzeć. Pamiętam jego słowa: — Sporządziłem już testament, ale wciąż mam wątpliwości, czy dobrze zrobiłem. Muszę się zastanowić 1 chyba napiszę nowy, albo i nie, skoro ty i twoje dzieci jesteście moimi Jedynymi spadkobiercami. — Zganiłam go wtedy za to, że myśli 0 śmierci, i szybko zmieniłam temat rozmowy. O testamencie już więcej nie wspominał. Przytknęła chusteczkę do oczu i osunęła się na fotel, szlochając Pojmujące. 81 1 Sko*ronek Anita słuchała z przerażeniem i już chciała wstać i powiedzieć, że jej macocha kłamie, i to z premedytacją. Ona też przecież rozma\viała z wujem Manfredem zaledwie kilkanaście minut wcześniej i on wyraźnie powiedział, że głównym spadkobiercą nie będzie jego siostra, ale ktoś inny. Czy jednak wypadało kompromitować matkę przed wszystkimi? Powstrzymała się, ale obiecała samej sobie, że powie o tym Gunnarowi. On zaś wysłuchał panią von Seebach i z nie zmąconym spokojem rzekł: — Nie wykluczam możliwości, że pan Hallerstedt powziął inną decyzję, a nawet zniszczył testament, o czym ja nie wiem, i nie zdążył sporządzić nowego. Nie wątpię, że cały majątek chciał przekazać najbliższym krewnym, ale żałuję, że nie mogę wypłacić wszystkim należnych odpraw. Chociażby w tym celu muszę testament odnaleźć. Mógł przecież zostać złożony w innym miejscu. Kurt zerwał się i wzrokiem pełnym nienawiści przeszył Gunnara na wylot. — Czyżby liczył pan na niebotyczną odprawę dla siebie? — spytał ironizujące. Zebrani aż poruszyli się słysząc te napastliwe słowa. Tylko Gunnar zachował kamienny spokój. — Nie radziłbym sądzić innych według siebie, panie von Fuchs. Byłoby ujmą dla mojego honoru odpierać tak perfidne zarzuty. Mój czcigodny pracodawca był łaskaw zabezpieczyć moje interesy, więc nie muszę liczyć na jakikolwiek spadek. Będę mu za to wdzięczny po wsze czasy. Poza tym zawsze wolę liczyć na własne umiejętności niż na oddziedziczone po kimś pieniądze. Powiedział to tak dobitnie, że nikt z obecnych nie miał wątpliwości, że mówił prawdę. Kurt też już się nie odezwał, skarcony surowym spojrzeniem matki. Ku powszechnemu zdumieniu wstała Inga i patrząc na Gunnara rzekła głośno i stanowczo: — Wierzymy panu całkowicie, panie dyrektorze. Brat wyraźnie traci nerwy i mówi od rzeczy. Kurt chciał naturalnie zaprzeczyć, ale matka przytrzymała go za rękę. Anita zaś obserwując całe zajście zaczynała rozumieć, że to dopiero początek jakiejś tajemniczej rozgrywki. 82 \V tym momencie nieśmiało wstał lokaj Franciszek. __ Czy wolno mi w tej sprawie powiedzieć swoje zdanie. _ Oczywiście, słuchamy — zachęcił Gunnar. Franciszek wciągnął głęboko powietrze. _ Chciałem powiedzieć, że w dniu swojej śmierci jaśnie pan, gdy go ano ubierałem, popatrzył na mnie i rzekł: „Mój stary druhu, masz ze mną istny krzyż pański, ale długo już nie będę cię męczył. W testamencie zapisałem ci tyle, że już nie będziesz musiał pracować i wreszcie sobie odpoczniesz". Lokaj usiadł załamany. Pani von Seebach rzuciła w jego stronę piorunujące spojrzenie. — Rozumiem z pańskich słów, że chodzi o wyłudzenie od nas, głównych spadkobierców, jak największej renty. Zamierzaliśmy zapew- nić panu godziwą odprawę, ale nie pozwolimy się szantażować w tak nikczemny sposób. Przy tej okazji proszę przyjąć do wiadomości, że nie potrzebujemy już pańskich usług. Jest pan zwolniony. Należy się kwartalna odprawa i zwrot kosztów przeprowadzki. Nic więcej. Stary lokaj zbladł i rzekł drżącym głosem: — Szanowna pani, ja jestem tylko sługą, ale mam także swoją godność. Nie pozwolę się obrażać... co to, to nie! — Zamilcz! Powiedziałam i zdania nie zmienię. Pani von Seebach ucieszyła się w duchu, że w tak prosty sposób pozbyła się znienawidzonego lokaja. Ale odezwał się Gunnar: — Proszę wybaczyć, łaskawa pani, ale mam nadzieję, że zechce pani uwzględnić fakt, iż Franciszek nie skłamał. Pan Hallerstedt wielokrotnie powtarzał mu te słowa, także w mojej obecności, i prosił mnie, abym dopilnował, by jego długoletniemu słudze nie stała się krzywda. Tu Kurt nie wytrzymał znowu. ~y Proszę więc znaleźć ten rzekomy testament i wszyscy przekona- mV się, czy wuj właśnie tak zadecydował ^unnar nawet nie spojrzał w jego stronę, ale rzekł z naciskiem: ~~ Może pan być pewien, że zrobię wszystko, by testament się ^a azł, a przynajmniej ta żółta koperta, bo — o ile mi wiadomo — był Seebach 1fM także list do mnie. A na nim zależy mi szczególnie. Pani von « * -~-*«->»«•»«•) *-M »» w^i*.Ljł\^ AAIV/JVJ inwviyw\_ołożyła obok podarowanych przez Anitę. Jeszcze dziś rano wydawała jej się taka piękna... Muszę je szybko wszystkie przymierzyć, może nie jest aż tak zła? Po kolei ubierała się to w jedną, to w drugą. Nie byłaby prawdziwą kobietą, gdyby zajęcie to nie sprawiało jej prawdziwej radości, zwłaszcza że każda kreacja leżała jakby była specjalnie na nią szyta. Wyglądała prześlicznie i pani von Seebach wcale się nie myliła mówiąc do córki, że dopiero doceni urodę swojej nauczycielki, gdy zobaczy ją ładnie ubraną. Nagle Herma znieruchomiała: czas podjąć decyzję, którą suknię wybierze do obiadu. Trudne to zadanie. Słowo „obiad" przypomniało jej, że właściwie jest już potwornie głodna i w wyobraźni stanął jej obraz bogato zastawionego stołu. Zasiądzie razem z państwem i na pewno nie podadzą tam byle czego. Przypomniały jej się skromne posiłki, które jadła razem z koleżanką u swojej gospodyni. Dziewczyna ta, wesoła i beztroska studentka, zasiadając do stołu zawsze mawiała z uśmiechem: „Skromności, ty nigdy nie opuszczaj mnie przy stole, lecz w każdy czas podsuwaj kęs, który najbardziej wolę." Herma zamyśliła się, lecz szybko przypomniała sobie o upływającym czasie. Skoczyła do łazienki i znowu zamarła ze zdumienia. Królowała arn ogromna wanna obudowana białymi kaflami, na czerwonej cementowej podłodze leżały biało-czerwone puszyste chodniki. Wielka miednica wisiała na ścianie. Pomieszczenie nie było duże, ale za to Ws2ystko znajdowało się w zasięgu ręki. Herma nieśmiało przekręciła kurek z napisem „ciepła", a natych- last z natrysku poleciała gorąca woda. Dziewczyna nie mogła oprzeć ? pokusie skorzystania z kąpieli, pierwszej w zamku Lindeck! Czuła się kim i za Ja Prawdziwa księżniczka. Cieszyła się dosłownie wszystki™ ; ™ 121 każdym razem miała ochotę skakać i śmiać sią z radości. Nagle jednak zadumała się. — Chyba uderzyło ci do głowy, panno Heli — rzekła do siebie. — Czy nie powinnaś wreszcie spoważnieć? Czy tak zachowuje się dyplomowana nauczycielka? Weźże się w garść, dziewczyno! Poćwicz trochę, na pewno ochłoniesz. Nie widzisz, że musisz już się ubierać? Zrobiła kilka szybkich przysiadów i skłonów, po czym umyła się dokładnie. Tak, tylko w co się ubrać? Najbardziej podobała jej się plisowana suknia wyglądająca jak truskawki ze śmietaną, ale stwier- dziła, że lepiej będzie zostawić ją sobie na bardziej uroczystą okazję. Ciemnozielona też wydawała jej się niezbyt odpowiednia do obiadu. Szary komplet nadawał się raczej na spacer. Pozostała niebieska z białym kołnierzykiem i mankietami. Od razu widać było, że nie jest to tania suknia, ale innego wyboru już nie miała. Założyła ją, potem szybko przeczesała włosy, które choć jasnoblond miały odcień, absolutnie nieosiągalny żadnymi sztucznymi metodami. Pozbierała w pośpiechu porozrzucane rzeczy. Pusty karton także włożyła do szafy i zamknęła drzwi, których jedno skrzydło było ogromnym lustrem. Stanęła przed nim i nie mogła uwierzyć, że zobaczyła własne odbicie. W te piękne suknie będzie się ubierać tylko do stołu lub w niedzielę. Na zajęcia i w czasie wolnym musi nosić stare rzeczy. Przynajmniej na razie, bo przecież coś z zarobionych pieniędzy odłoży i na pewno kupi sobie lepsze suknie, nie tak drogie jak te cztery, ale równie eleganckie. Co za zbieg okoliczności, że Anita ma dokładnie taką samą figurę! Obróciła się kilka razy przed lustrem, gdy ktoś zapukał do drzwi. Wszedł Franciszek, a z dołu doleciał dźwięk gongu wzywającego na obiad. — Polecono mi, żeby panią zaprowadzić do jadalni, panno Heli — rzekł lokaj. f Herma ukłoniła się i powiedziała z uśmiechem: — Dziękuję panu za fatygę. — Robię to z przyjemnością, panno Heli! Zeszli razem do hallu, a stamtąd do przedpokoju przylegającego do jadalni. Anita i Gunnar czekali tam, zajęci rozmową. Umówili się, że zawsze będą przychodzić wcześniej przed innymi, żeby choć przez chwilę 722 •ać bez świadków. Dziś Anita opowiedziała o spotkaniu porozrn ycjeiki z dziećmi, które wprost oczarowane natychmiast weso ej j nę}y Gunnar zainteresował się nową mieszkanką ^° v' ale szybko zmienił temat i spytał, czy Anita podjęła jakieś Zam •' w sprawie nowego samochodu, który dziś miał przyjechać F nkfurtu. Zaproponował, żeby Frank Soltau zamieszkał w tym Zv dle co on, w jednym z wolnych pokoi gościnnych, bo pomiesz- nia nad garażami były już zajęte przez innych kierowców. Soltau mógłby korzystać też z tego samego wejścia bocznego, gdyż parter tej części zamku w ogóle nie był połączony z hallem, w odróżnieniu od wyższych pięter. Anita ucieszyła się. _ Och, to dobry pomysł. W ten sposób mój szofer nie musiałby spotykać się z resztą służby. Czułby się znacznie raźniej. — Tak też pomyślałem i wydałem już polecenia nie pytając panią o zgodę, ale wiedziałem, że się pani nie sprzeciwi. Poczerwieniała nagle, jednak szybko ochłonęła i rzekła spokojnie: — Kolejny raz udało się panu odgadnąć moje życzenie. Mam nadzieję, że tak będzie zawsze, drogi przyjacielu. — Będę się starał, droga przyjaciółko. Podała mu rękę, a w tym momencie weszła panna Heli i zobaczyła ich przy oknie trzymających się za ręce. Osłupiała rozpoznając swojego „księcia z bajki". Podeszła nieco skrępowana. Gunnar na widok wchodzącej zmieszał się. Anita mówiła wpraw- dzie, że nowa nauczycielka jest urocza, ale tak cudownego stworzenia się nie spodziewał. Spotkał wiele pięknych kobiet, lecz jeszcze żadna nie zrobiła na nim takiego wrażenia już przy pierwszym spotkaniu. Nie wiedział co zrobić z oczami, gdy Anita przedstawiła mu przybyłą. Wyciągnął bezwiednie rękę: Mam więc zaszczyt powitać nową lokatorkę zamku Lindeck... rterrna podała mu rękę nie mogąc oderwać oczu od jego twarzy. On szybko spytał: 7~ Czy podoba się pani u nas? Westchnęła głęboko. ba k St ^° Prostu cudownie. Mam wrażenie, że trafiłam do świata 1 nie m°gę uwierzyć w to, co widzą moje oczy. 123 — Ciągle w baśniowym nastroju? — zaśmiała się Anita. — Jak tu nie wierzyć w bajki? Gdy Gunnar odszedł, by przynieść Hermie krzesło, ona rzekła po cichu do Anity, głaszcząc swoją suknię: „Drzewko, drzewko, porusz liście, Obsyp złotem mnie rzęsiście!" Anita obejrzała Hermę ze wszystkich stron. — Mówiłam przecież, że mamy taką samą figurę. Gunnar wrócił, a Anita stanęła obok Hermy i spytała: — Nieprawdaż, drogi Gunnarze, że jesteśmy do siebie podobne? Przyglądał się przez chwilę; potem rzekł: — Rzeczywiście. Obie blondynki, tyle że pani włosy, Anito, są trochę ciemniejsze, co w połączeniu z szarymi oczami... daje uroczy kontrast. Nie chcę oceniać wrażenia, jakie wzbudzają brązowe oczy panny Heli na tle jej jasnych włosów. Jest piorunujące. Anita zaśmiała się. — Nie będziemy skąpe, drogi Gunnarze, i też odwzajemnimy się komplementem: pana jasnoniebieskie oczy zbytnio się wyróżniają na opalonej twarzy i zupełnie nie pasują do ciemnych, prawie czarnych włosów. — Wcale nie jestem pewien, droga Anito, czy panna Heli rzczy podzielać pani pogląd. Herma poczerwieniała, czując na sobie jego płomienny wzrok, zebrała całą swoją odwagę i rzekła patrząc mu w twarz: — Nie zdążyłam się przyjrzeć tak dokładnie jak panna Anita, panie dyrektorze, ale zauważyłam nordycki typ pańskiej urody. — Moja matka była Szwedką — rzekł, nie wspominając o ojcu. Rozmawiali i żartowali wesoło, a gdy Gunnar wspomniał o dzie- ciach, Herma spoważniała: — Cieszę się, że dzieciaki są miłe i że od razu udało mi się zyskać ich sympatię. To dobry początek. Nie chciałabym zaczynać od przekony- wania kogoś do siebie, nawet gdyby chodziło tylko o dzieci. — One już szaleją na pani punkcie. Czekają zawsze na mnie, gdy wychodzę z biura. Dziś wprost nie mogłem się od nich opędzić, kiedy na przemian prześcigały się w wymyślaniu komplementów pod adresem panny Hermy. 124- Krew znowu podeszła do policzków panny Heli, ale tym razem nie powodu słów, które usłyszała, ale ciepłego tonu, z jakim Gunnar wymówił jej imię. Po raz pierwszy zabrzmiało tak pięknie. Może sprawił to nieco obcy akcent, a może nie? Spojrzała ze strachem na Anitę. Jeżeli ona kocha tego mężczyznę, to musiała zauważyć ton, z jakim wymówił imię obcej kobiety. Tymczasem w oczach Anity nie dostrzegła ani cienia zazdrości. Chyba jednak nie łączy ich miłość. W tym momencie serce Hermy zaczęło mocniej bić, a na twarz wystąpiły gorące rumieńce. Nie wiedziała jak się zachować; na szczęście weszła pani von Seebach z Ingą i Kurtem. Za nimi zjawiła się panna Helena prowadząc za rączki dzieci. Inga od razu zwróciła Hermie uwagę, że w przyszłości do jej obowiązków będzie należało także punktualne przyprowadzanie dzieci do stołu. Ukłoniła się i natychmiast podeszła do nieco zagubionych malców stojących bezradnie wśród dorosłych. W obecności babki, matki, a do tego jeszcze panny Heleny, zupełnie nie wiedziały jak się zachować. Kurt także odbierał im dobry nastrój. Czasami szalał z nimi po parku, ale tylko gdy miał dobry humor. Przeważnie jednak dokuczał im i wolały schodzić mu z drogi. Nigdy nie były pewne, jak się zachowa. Prawdziwymi „przyjaciółmi" byli tylko wujek Lundstróm i ciocia Anita. Teraz dołączyła do nich panna Herma. Od razu Dieter i Hania uczepili się jej rąk. Pani von Seebach mimochodem przedstawiła Hermie swojego syna, gdyż obie z Ingą nie mogły oderwać oczu od eleganckiej sukni nowej nauczycielki. Matka popatrzyła na córkę, jakby chciała powiedzieć: — I co? Nie mówiłam! Przyjrzyj się jej teraz. W tym stroju już wygląda Jak z obrazka. Inga ze złością musiała przyznać, że matka miała rację, ale w żaden sposób nie czuła się zagrożona ze strony „tej małej", jak ją w duchu nazwała. Nie zwracając już na nią uwagi, podeszła prosto do Gunnara * szerokim przymilnym uśmiechem. ^ymczasem na nowego domownika uwagę zwrócił Kurt. Do stu v! Co za cizia! Jak laleczka! Z taką by się człowiek nie nudził tu, -• i.ueck, gdzie prawdopodobnie matka każe mu zostać dłużej, by wsy^J e<*z'ca l próbował jak najwięcej uszczknąć z krępującego ich "^ pełnomocnictwa Gunnara Lundstróma. Niestety, praktycz- 125 nie pozostał bez pieniędzy. Mógłby pożyczać, ale wierzyciele wykoń czyliby go odsetkami. Kurt nie miał innego wyjścia jak pogodzić si z koniecznością oszczędzania przez ten rok, choć mógł pocieszyć się przynajmniej myślą, że jest bogatym spadkobiercą. O kontynuowaniu studiów nie myślał już wcale. A teraz ta nauczycielka... Co za szczęście, że zjawiła się akurat teraz' I do tego jaka piękna! Wyglądała też na bardzo romantyczną, kto wie czy nie zakocha się w nim od razu? Udawać chyba nie potrafi. Kurt nie mógł oderwać oczu od Hermy, wzbudzając swoją natar- czywością niechęć Gunnara. Jego antypatia do młodego von Fuchsa rosła z minuty na minutę. Był gotów go spoliczkować za krępujące młodą damę spojrzenia. Dla Ingi nie był najrozmowniejszym partnerem przy stole. Herma zauważyła jej zaloty, ale też i jego obojętność. Inga wyraźnie nie miała u niego żadnych szans, choć zamiary miała zupełnie poważne. Zapom- niała, że Gunnar był przecież rodzonym synem jej wuja. Widziała w nim tylko przystojnego mężczyznę. Dotąd nie zauważała ani jego urody, ani zdecydowanego charakteru. Coś było w nim imponującego. Czyżby po kilku latach wdowieństwa obudziła się w niej kobiecość? A może tylko wyrachowanie, bo z natury była osobą raczej oziębłą. Gunnar obserwując postępowanie Ingi nie bardzo wiedział, jak się zachować. Zawsze wydawała mu się chłodna, wyniosła i nieprzy- stępna, a teraz za wszelką cenę stara się być miła. Udawanie serdecznej i kokietującej kobiety zupełnie jej nie wychodziło i raziło sztucznością. Gunnar postanowił więc nie reagować na jej starania, co ona w swojej zarozumiałości tłumaczyła sobie nieśmiałością młodego Szweda. On na pewno nie może uwierzyć w czekające go szczęście i trzeba będzie przełamać jego opór wewnętrzny i dodać mu otuchy. Po- winna wyraźniej dać mu to do zrozumienia, a on odważy się poprosić ją o rękę. , Herma cały czas zajmowała się dziećmi i odzywała się tylko, gdy ktoś zwracał się do niej z pytaniem. Mogła więc spokojnie obserwować poszczególnych współbiesiadników i rozkoszować smakiem podawa- nych potraw. Na początek była to przepyszna zupa jarzynowa, a zaraz po niej pieczona ryba, którą pani von Seebach odsunęła z niesmakiem, twierdząc, że jest łykowata. Herma zdziwiła się, bo tak delikatnej ryby 126 życiu nie jadła. Głównym daniem była soczysta pieczeń cie- jeszcze ^^ pieczarkowym, do której podano też kompot i zieloną l?ca ^a d^r wniesiono leguminę z owoców i bitej śmietany. 83 \ to w zwykły dzień! Boże, co też oni jadają w niedzielę? — za- wiała się Herma. Gdyby Gunnar nie patrzył tak często, chętnie S ł żyłaby sobie z każdego dania podwójną porcję. Innym jakoś nic nie akowało. Nakładali sobie niewiele i Hermie też nie wypadało brać więcej. Pocieszała się, że przynajmniej nie przytyje. Przy deserze zauważyła jednak, że Gunnar i Anita dołożyli sobie druga porcję. Bez słowa sięgnęła także po salaterkę. Dzieci natychmiast poprosiły o dokładkę. Herma już miała spełnić ich życzenie, gdy Inga zaprotestowała stanowczo: _ Dzieci z każdego dania otrzymują tylko jedną porcję, panno Heli, i proszę o tym pamiętać na przyszłość — rzekła to głośno i zdecydowanie. Herma ukłoniła się i odstawiła puste talerzyki malców. Na szczęście na swój zdążyła nałożyć, bo po tej reprymendzie nie miałaby już odwagi. Ukradkiem spojrzała na Gunnara, który ze smakiem pałaszował drugą porcję deseru i uśmiechał się znacząco. Najwyraźniej odgadł, o czym przed chwilą pomyślała. Poczerwieniała i nie wiedziała, gdzie uciec z oczami. Przypadkiem popatrzyła na Kurta. Przeraziła się widząc wlepiony w nią wzrok i odruchowo się wyprostowała. Skrzywiła się lekko, nie mogąc powstrzymać niechęci do tego człowieka. Gunnar podchwycił jej minę i w duchu bardzo się ucieszył, domyślając się, że w ten sposób zareagowała na zalotne spojrzenie Kurta. Popatrzył w jego stronę i zobaczył, że próbuje on na migi powiedzieć Hermie, że chce z nią porozmawiać. Ona odwróciła głowę i z dumną, obojętną miną udawała, że patrzy przez okno. Gunnar był usatysfakcjonowany. Kozmowa przy stole nie była zbyt ożywiona. Anita wspomniała, że Zls Powinien nadejść z Frankfurtu jej nowy samochód, który przy- Prowadzi osobisty szofer. Nikt nie podchwycił tematu. Kurt spytał tylko arkę, a Inga o wyposażenie wnętrza. Anita odpowiedziała w kilku acn, po czym znów zapadła cisza. Spytała więc, czy matka zgadza cjC' zęby szofer zamieszkał w bocznym skrzydle. Nie sprzeciwiła się. Od '' gdy pasierbica postanowiła kupić samoch6d, wiedziała, że nie 727 może już liczyć na jej pieniądze. Ponadto czuła już się panią na zamku Lindeck. Co jakiś czas jednak dręczyła ją niepewność, czy ten nieszczęs- ny testament się nie odnajdzie, ale ponieważ upłynęło już tyle dni i nikt go nie odesłał, pani Renata czuła się coraz spokojniejsza. Nie wiedziała nieszczęsna, że ta śliczna blondynka, wesoło przekomarzająca się teraz z dziećmi Ingi, trzyma tę żółtą kopertę w walizce zamkniętej w szafie, tu, dwa piętra wyżej. I nie wie, że na jej odnalezieniu zależy dokładnie wszystkim siedzącym przy stole domownikom. Budynki biurowe, piwnice i tłocznie firmy Manfreda Hallerstedta znajdowały się u stóp wzgórza, na którym stał zamek. Pozostałe hale pobudowano w pobliżu winnic, ale też niedaleko od Lindeck. Z owoców szlachetnej winorośli wyrabiano słynne wino musujące. Olbrzymie pola należące do przedsiębiorstwa wydzierżawiono plantatorom, którzy zebrane winogrona odstawiali wprost do tłoczni. Przetwórnia była nowocześnie urządzona i posiadała własną elektrownię. Codziennie specjalne wielkie samochody odstawiały na stację kolejową tysiące skrzynek z winem. Najlepsze trunki składowano w piwnicach, gdzie poddawane procesowi dojrzewania czekały nieraz długie lata, zanim trafiły na stół. Od lat zarządzaniem przedsiębiorstwem zajmował się Gunnar Lundstróm, a właściciel, Manfred Hallerstedt, z zadowoleniem przy- glądał się swojemu synowi, który z wielkim zaangażowaniem udos- konalał fabrykę, tak że zaczynała przynosić nieoczekiwanie wysokie dochody. Wszyscy przyzwyczaili się do młodego dyrektora i nikt nie wątpił, że to on jest odpowiedzialny za przedsiębiorstwo. Nic więc się nie zmieniło i teraz, gdy Kurt von Fuchs został spadkobiercą i następcą zmarłego właściciela, zwłaszcza że powszechnie wiedziano o kontrakcie pana Lundstróma podpisanym na wiele lat. 128 (junnar mógł więc wykonywać swoje obowiązki bez najmniejszych rzeszkód. Czynił to z jeszcze większą ochotą, pamiętając, że stanowis- L0 powierzył mu własny ojciec. Dziś, gdy tylko wrócił do zamku, kazał zawołać szofera, który opiekował się sportowym samochodem, a w wolnych chwilach prowa- dził także jedną z ciężarówek. Gunnar chciał z nim rozmawiać jeszcze przed południem, ale Kreiner odjechał z ładunkiem wcześnie rano i miał wrócić wieczorem. Stał teraz z czapką w ręku przed biurkiem dyrektora. Gunnar przywitał się z nim i kazał usiąść. Szofer nie był zaskoczony uprzejmoś- cią szefa, bo tak jak wszyscy pracownicy wiedział, że ten bardzo szanuje podwładnych i traktuje ich sprawiedliwie. — Kreiner, chciałem prosić, żeby pan dobrze sobie przypomniał wszystko, co działo się w dniu śmierci pana Hallerstedta, gdy jechał pan do Berlina. — Dokładnie pamiętam, panie dyrektorze. Wyjazd wypadł tak niespodziewanie, że nawet nie zdążyłem się przygotować. Na łeb na szyję tankowałem benzynę, więc mi zabrakło i musiałem uzupełniać na trasie. — W drodze do Berlina, czy z powrotem? — Z powrotem to już w ogóle się nie zatrzymywaliśmy. Pan von Fuchs bardzo się spieszył i nawet na stacji benzynowej nie wyszedł z samochodu. Kazał mi jechać dziewięćdziesiątką, a przecież mój świętej pamięci pan zabronił przekraczać prędkość siedemdziesięciu kilomet- rów na godzinę. Pani von Seebach też mnie o to prosiła. Nie sprzeciwiałem się panu Kurtowi, ale i tak nie jechałem szybciej niż mi wolno. — I co pan von Fuchs na to? Kreiner roześmiał się: Nawet nie zauważył, a poza tym on się na niczym nie zna. ~~ O której byliście w Berlinie? . Przed dziesiątą. Pan von Fuchs poprosił swoją gospodynię, Y mi dała coś do zjedzenia, zanim wyjadę, bo prawdę mówiąc, byłem J,Uz 8*odny jak wilk. Zaraz też pan Kurt przeczytał telegram i gdy leaział się, że jaśnie pan umarł, chciał natychmiast wrócić do decyzję o powrocie podjął dopiero w Berlinie? 129 9 Skowronek Keiner zawachał się i nad czymś zamyślił. — Właściwie tak, ale przypominam sobie, że jeszcze przed do- mem powiedział: „Niech pan nie odjeżdża natychmiast, Kreiner, bo samochód może mi być jeszcze potrzebny. A poza tym musi pan coś zjeść." — Na pewno powiedział, że być może będzie mu potrzebne auto? — Tak, panie dyrektorze. Pan Hallerstedt bardzo niechętnie pozy- czał swój samochód komukolwiek, więc zdziwiłem się, że pozwoli} jeździć nim panu Kurtowi po Berlinie. Zastanawiałem się, czy nie odmówić, ale wtedy dowiedziałem się o zgonie jaśnie pana i już nie mogłem pozbierać myśli. Taki był dobry pan! Że von Fuchs chciał natychmiast wracać też się nie dziwiłem. Gunnar zastanowił się i doszedł do przekonania, że Kurt wiedział już o śmierci wuja w chwili wyjazdu do Berlina. Wyjechał zaś, by wywieźć z zamku testament, a także zwrócić uwagę wszystkich na fakt, że opuszcza Lindeck jeszcze za życia wuja. — Nic więcej poza tym się nie zdarzyło? Rozumiem, że zaraz po kolacji wyjechaliście. — Tak, ale coś sobie przypomniałem. Nie wiem, czy to ważne, panie dyrektorze. — Proszę mówić. Mam ważny powód, żeby o wyjeździe pana von Fuchsa wiedzieć dokładnie wszystko. — Otóż, gdy siedziałem u gospodyni w kuchni, pan Kurt wpadł tam zdenerwowany i blady jak ściana. Chciał, żebym dał mu kluczyki, bo coś zgubił w samochodzie. Gunnar poruszył się. — Zgubił? — Tak powiedział. — A nie wie pan, co to było? — Spytałem, czy jakąś cenną rzecz, bo chciałem zejść z nim i pomóc mu szukać, ale on gwałtownie się sprzeciwił, złapał kluczyki i zbiegł P° schodach. Wrócił po chwili, jeszcze bardziej blady i zły. Nie znalazł tego, czego szukał, ale rzekł, że to bezwartościowa pamiątka, której jednak trochę mu żal, ale nie ma o czym już mówić. Zdziwiłem się, że z powodu byle drobiazgu tak się potrafi zdenerwować i że nie zlecił poszukiwań mnie. ]Vlało ważny" szczegół Kreinera rzucił nowe światło na rozważania runnara. Ciekawe, czy tą „bezwartościową pamiątką" nie była czasami •'Ha koperta? W pośpiechu mógł niezbyt dokładnie włożyć ją do kieszeni i zgubił po drodze. W jego sytuacji byłoby to wielkie niedopat- nie aie Gunnar znał dobrze Kurta i jego lekkomyślne traktowanie wiele ważniejszych spraw. Z kopertą mógł postąpić dokładnie tak samo. Zakładając, że ją zgubił; jak ją odzyskać? Gdzie jej szukać? Jeżeli nie została zniszczona, to i tak szansę na odnalezienie były raczej nikłe. Ewentualny znalazca nie wiedziałby, gdzie ją odesłać. Nagle przypomniał sobie, że ostatnio Kurt i jego matka czynią nadludzkie wysiłki, żeby przychodząca poczta trafiła wpierw do ich rąk. Czy aby nie szukają listu od znalazcy żółtej koperty? Bez otwarcia jej nikt nie wiedziałby, gdzie odesłać zgubę, gdyż prócz napisu: „Otworzyć po mojej śmierci w obecności dyrektora mojej firmy", nie było adresu ani nawet nazwiska. Ale kopertę mógł otworzyć już Kurt... Znalazca, gdy zajrzał do wnętrza, mógł się przestraszyć, że zo- stanie posądzony o naruszenie cudzej tajemnicy i nie zechce się ujaw- nić albo też stwierdzi, że zawartość jest nic nie warta i wyrzuci ją na śmieci. Należałoby także liczyć się z tym, że zguby nikt nie odnalazł i leży teraz gdzieś na przykład w rowie. Wszystkie te myśli cisnęły się Gunnarowi do głowy już po odejściu K-reinera. Czegóż by teraz nie dał komuś, kto mógłby mu powiedzieć, co zdarzyło się naprawdę! Oddałby cały swój spadek, gdyby tylko mógł odzyskać list od ojca! Wyjrzał przez okno i zobaczył nową limuzynę Anity, którą Frank au próbował zaparkować przed wejściem. Wychylił się i ręką kazał kierowcy się zatrzymać. yszedł szybko na dziedziniec, a Frank tymczasem wysiadł już stanął na baczność obok samochodu. Jak podróż? Wszystko w porządku? ^ank ukłonił się. sam , ,ystk° w porządku, panie dyrektorze. Gdzie mam postawić 130 131 — Z drugiej strony zamku są garaże. Proszę zaczekać, ^u,-,* z panem. Gunnar poszedł do swojego biura, wydał jakieś dyspozycje, vvziai kapelusz i wrócił do samochodu. Usiadł obok Soltaua i pokazy\vaj mu drogę. Garaże prywatnych samochodów znajdowały się niemal m szczycie wzgórza. Gunnar poinformował też Franka, że pokoje dla szoferów są zajęte, więc zamieszka on w bocznym skrzydle zamku. — Wydaje mi się, że tak będzie dla pana lepiej — uśmiechnął się — Jestem za to panu winien stokrotne dzięki, panie dyrektorze. — Widzę, że zabrał pan niepotrzebnie walizę. Mogłem panu od razu pokazać pokój. Co zrobimy? Poniesie pan ten kufer? — Jeżeli nie ma pan innych poleceń, chętnie. Soltau ustawił limuzynę na wskazanym miejscu w garażu i chwycił walizkę. Musiała być ciężka, bo od razu zarzucił ją sobie na ramię. Gunnar uśmiechnął się. — Poszło, jakby na co dzień przenosił pan ciężary. — Wszystkiego należy popróbować. Gdyby trzeba było mógłbym zostać nawet tragarzem. — Chodźmy, szkoda czasu. Weszli przez bramę parkową, obchodząc w koło zamek, tak że nikt z mieszkańców ich nie zauważył. Gunnar otworzył boczne drzwi i poprowadził Franka do jego pokoju. On zrzucił ciężar na podłogę i z czapką w ręku czekał na polecenia Gunnara. — No, to niech się pan tu urządzi, panie Soltau. Uzgodniłem z panną von Seebach, że posiłki służba będzie przynosić panu do pokoju. Krew lekko uderzyła mu do głowy. — Bardzo panu dziękuję, panie dyrektorze. — Muszę panu wyznać — zaśmiał się — że na wyjątkowe trak- towanie swojego szofera może sobie pozwolić tylko panna von Seebach, która jest na zamku gościem. Gdyby nie to, jadałby pan z resztą służby. — Specjalnie by mi to nie przeszkadzało, ale skoro nie muszę, jestem panu i pannie von Seebach wielce zobowiązany. — Proszę się rozpakować i o czwartej stawić u panny von Seebach. Musi pan podejść do głównego wejścia, a lokaj pana zaprowadzi dalej- 132 _ Będę punktualnie o czwartej. nar skłonił się i wyszedł. Frank został sam w czystym i przytul- okoiku, z którego rozciągał się za oknem taki sam widok jak n^ . kanka panny Heli. Frank westchnął i obtarł czoło, jakby zrobiło Z 'e aorąco. Przypomniał sobie wczorajszą rozmowę z siostrą, gdy m iac się powiedział o posadzie szofera, na którą się zgodził. Rozpłakała się rzewnymi łzami. _ Takie poniżenie, Frank! Dlaczego mi to zrobiłeś? _ rjla mnie, Sylwio, poniżeniem jest żerowanie na przedsiębior- stwie twojego męża. Nie mogę tak dłużej żyć i musisz pogodzić się z myślą, że ułożę sobie przyszłość na swój sposób i na własny ra- chunek. — Mąż będzie miał do ciebie pretensje! _ O co? Że chcę zarobić na życie uczciwą pracą? Poza tym mo- żecie się nie martwić, że przyniosę wam wstyd. Będę was obchodzić z daleka, a w liberii nie przyjadę tu na pewno. — Chyba nie chcesz powiedzieć, że nie będziemy się widywać? Mam tylko ciebie i bardzo cię kocham. Co jakiś czas musimy się spotkać. — Mąż nie zgodzi się przyjmować szofera w swoim domu, a poza tym ja też nie będę miał czasu na odwiedziny. Rzuciła mu się na szyję. — Wymyśl coś, żebyśmy mogli się spotykać. Proszę cię, Frank. Ustalili, że dopóki będzie pracować w zamku Lindeck, siostra raz w miesiącu przypłynie z Moguncji parowcem do najbliższej przystanii. Wcześniej wyśle pocztówkę lub list. Ubiorę się bardzo skromnie, braciszku, i albo spotkamy się g lesna drodze, albo też przyjadę do twojego mieszkania. Dowiedz się 0 razu, czy będzie to możliwe. Tak czy inaczej, raz w miesiącu przyjadę 1 sobie porozmawiamy. Mężowi na razie nic nie powiem, bo gotów mi zabronić. tedy właśnie wszedł szwagier. Gdy Frank przedstawił mu swój miar, tamten wzruszył nerwowo ramionami: Wiesz, że będę mieć przez ciebie nieprzyjemności, Frank... toh' em' alg nie mam innego wyjścia. Nie mogę pasożytować na , . . - —j w^„ili lepszej posady mi nie zaproponowano. Mam leJę, że za jakiś czas stanę na nogi, teraz jednak mogę mówić 133 o szczęściu, zew ogóle coś znalazłem. Proszę, żebyś i ty nie miał ^0 pretensji. Lindeck jest daleko stąd, a gdy moja pracodawczyni pr^en . się do Berlina, zniknę w tłumie bez śladu. Nie rób zbytecznej tr^a ?? skoro już pogodziłem się z losem. ' > będzie od nie Frank rozejrzał się po swoim pokoju zastanawiając się, czy mógł tu przyjąć siostrę. Nikt więcej tu nie mieszkał. Wejść mo tyłu, dróżką, którą pokazał mu pan Lundstróm mówiąc, że tędy chodzi. Sylwia mogłaby wejść i wyjść niepostrzeżenie. rno Jeżeli jednak z jakichś powodów zaproszenie tu siostry nie możliwe, musi znaleźć odpowiednie miejsce gdzieś w lesie zamkiem a najbliższą przystanią parowców. Przejeżdżając t„ widział dom letniskowy, prawie pusty, zapewne odwiedzany w niedziele. Ale Sylwia może przyjechać przecież w roboczy dZłlen Uspokoił się, że znalazł jakieś wyjście i wręcz ucieszył, że za a^e też nie odezwała się w ogóle. Zaczęła czynić sobie wymówki: — Głupia kozo, czego się tak esz? Pierwszy raz rozmawiasz z mężczyzną, czy co? Serce 145 skacze ci aż do gardła i pewnie jesteś czerwona jak burak. A wszystko dlatego, że widząc go pierwszy raz nazwałaś go księciem z bajki. Chodzj ci to po głowie i zachowujesz się jak przysłowiowa gęś. A w ogó]e przestań o nim myśleć. Anita go kocha i, głupie serce, choćbyś się i wyrwało, nic na to nie poradzisz. Jasne? — Mam nadzieję, że dzieci nie sprawiają pani kłopotów? Słowa Gunnara zabrzmiały jak z innego świata. Próbowała za- chować wrażenie spokoju. — O kłopotach nie ma mowy. Wręcz przeciwnie: jestem z nich bardzo zadowolona. Uczą się chętnie i szybko. — Nie dziwię się, skoro — jak wiem — wszystko się pani udaje. Powtarzam tylko słowa panny von Seebach. — Uważam za swój najświętszy obowiązek ułatwianie dzieciom nauki. Przemocą nic tu się nie zdziała. Fakt, że zdarzają się dzieci krnąbrne i leniwe, ale Bogu dzięki, nie dotyczy to moich podopiecznych. Z takimi musi się udać. A poza tym rzeczywiście szczęście mi sprzyja. Spojrzał na nią zdziwiony. — Mało ludzi może tak o sobie powiedzieć, a jeszcze mniej w to wierzy. — Och, wystarczy tylko cieszyć się tym, co się ma, i już można mówić o szczęściu. Niewielu jednak chce w to uwierzyć. — Próbuje mnie pani przekonać? — Cóż na to poradzę, że widzę świat tylko w różowych kolorach. — Ktoś już tak powiedział. — Oglądał pan pewnie sztukę Fuldy Talizman. Rita, córka wik- liniarza, mówi tam mniej więcej tak: „Niebiosa i ziemia obdarowują mnie szczęściem! Czy to moja wina, że świat jest tak piękny?" Chyba niezbyt dokładnie zacytowałam, ale taki był sens słów po- wtarzanych przez wiecznie zadowoloną Rite. Nie jest wykluczone, ze to od niej nauczyłam się w taki sposób patrzeć na świat. — To cenny i piękny dar. — I nigdy nie przestanę dziękować Stwórcy za wszystko, co mi dj — A jak po kilku dniach pobytu podoba się pani u nas? f — O Boże! Obym mogła przeżyć jak najwięcej pięknych w zamku! 146 Powiedziała to tak spontanicznie, że Gunnarowi zrobiło się gorąco. to byłoby za szczęście móc uścisnąć tę cudowną istotę, nie mówiąc uż o zdobyciu jej serca. Dzieci jednak przypomniały o swojej obecności i domagały się ozrnowy z wujkiem Lundstrómem. Doszli do zamku. Gunnar musiał się przebrać, więc pożegnał się rzucając na odchodne jakiś żart. Herma dopilnowała, by dzieci umyły ręce i zmieniły ubranka. Ani na chwilę nie zostawiała ich z panną Heleną. Gdy dzieci były już gotowe, Herma zapukała do pokoju Anity, zajętej jeszcze pisaniem listów, ale już przebranej do obiadu. — Mogę u pani zostawić na chwilę dzieci? Włożę tylko na siebie jedną z tych ślicznych sukni z zaczarowanego kuferka — spytała uśmiechając się porozumiewawczo. Anita skinęła głową. — Bardzo proszę. Zaczekamy tu na panią. Dzieci musiały opowiedzieć cioci Anicie o wszystkich ciekawych rzeczach, których nauczyły się dziś przed obiadem. Herma tymcza- sem szybko umyła ręce, schłodziła wodą płonące policzki i nałożyła ciemnozieloną suknię. Przeczesała włosy i stanęła przed lustrem, patrząc na swoje odbicie krytycznie i z uwagą. Jeszcze tylko by brakowało, żebyś to swoje głupie serce straciła dla... jakiegoś „księcia z bajjd". Chcesz bawić się w nieszczęśliwie zakochaną, Hermo Heli? — zapytała samą siebie. Odwróciła się plecami i rzekła z przekorą: — A właśnie, że będę! Doszła do przekonania, że nawet jeśli będzie kochać Gunnara bez wzajemności, przeżyje coś niezwykle pięknego. Szczęśliwa miłość wyda- la jej się czymś nieosiągalnym dla tak biednej dziewczyny jak ona, Wl?c pozostało jej zadowolenie się przynajmniej nieszczęśliwą. To lepiej, mz nie przeżyć żadnej miłości. a- — Och, widzę, że znalazłaś sobie bardzo przystojnego szofe1"3- Anitko! Wszyscy spojrzeli w tę stronę, a Herma zauważyła, że panna Ań' zmieszała się i poczerwieniała. 148 _ Wcale go nie szukałam. Był jedynym, który się zgłosił z polecenia łaściciela salonu, gdzie kupowaliśmy samochód. __ Ho, ho! Wygląda bardziej na dziedzica niż na szofera. _— Trafiłaś w dziesiątkę, siostrzyczko, bo tak jest w istocie. Tylko niezbyt szczęśliwy splot okoliczności zmusił go do przyjęcia takiej posady. — Radzę ci być ostrożna, Anito. Ludzie wyrwani ze swojej sfery potrafią czasami iść na całego — ostrzegł Kurt, nie przebierając w słowach. Anita oburzona, wyprostowała się dumnie. — A ja radzę ci, Kurt, nie sądzić innych wedle siebie — rzekła półgłosem, tak że słyszał tylko on i Herma. Dziewczyna przestraszyła się, ale i ucieszyła z riposty, jaką dostał Kurt. Spojrzał na Anitę sztyletującym wzrokiem: — Jak zwykle, jesteś bardzo uprzejma — warknął. Odwróciła się do niego plecami. Stała teraz do Hermy twarzą, na której widać było wyraźną bladość. Czyżby pannę Anitę łączyło coś z nowym szoferem? Na pewno nie był jej obojętny — pomyślała Herma. Inga próbowała podtrzymać rozmowę. , — Kurt ma rację, Anito. Musimy trzymać się z dala od takich ludzi. Ten jest do tego bardzo przystojny; żeby tylko nie zawrócił ci w głowie! Anita zacisnęła zęby i po chwili rzekła spokojnie: — Nie rozumiem, dlaczego akurat jego mam traktować inaczej? — Przecież już się zdarzyło, że szofer uwiódł swoją panią. Kurt ma racJ?, że oni idą na całość. — Możesz się nie martwić, Ingo, mnie wcale nie tak łatwo uwieść. e szczerze ci powiem, że nie zastanawiałabym się ani minuty, gdyby Poprosił mnie o rękę uczciwy i pracowity mężczyzna, który byłby tylko 0 erem. Nie jest ważne, czym się człowiek zajmuje, ale jak postępuje 1 CZY umie kochać. J^ga popatrzyła zalotnie na Gunnara. ^ A co pan sądzi o poglądach Anity? 07„ o<*zielam je całkowicie — odparował patrząc porozumiewaw- ?0*a Anitę. w tvm WlC a*a> ze za ta > odpowiedzią kryła się pewna myśl, która ornencie przyszła mu do głowy. Otóż Anita najwyraźniej coś 149 czuła do Franka Soltaua, wymiana zdań z siostrą i bratem ty]]c w tym upewniły. Obiecał popierać ją we wszystkim, więc i tym ra ^ musi wywiązać się z danego słowa. Pomoże Frankowi wyjść z truHn" sytuacji, zanim jeszcze Anita •7»"''"""'"•'"-~---' 1 > __c _ —..*~6^/ ji^/wa. rumoze rrankowi wyjść z tr^H sytuacji, zanim jeszcze Anita zwierzy się ze swej miłości. Jeżeli nie zr tego zawczasu, dziewczyna może znaleźć się w kłopotliwej sytuacji Herma też myślała tylko o Anicie i nowym kierowcy, ale ' w pamięci utknęły głównie słowa o tym, że mogłaby wyjść za mąż każdego uczciwego człowieka... byleby go kochała. Była już niemal pewna, że Gunnara i Anity nie łączyło nic więce, poza czystą przyjaźnią. Ulżyło jej na sercu. Cały czas zajmowała się dziećmi, stwarzając wrażenie, że wymiana zdań między rodzeństwem wcale jej nie interesuje. Pani von Seebach podjęła się roli arbitra i postanowiła zdecydowanie uciąć spór: — Anita zawsze była trochę dziwaczką i wcale się nie zdziwię, gdy pewnego dnia wyjdzie za pierwszego lepszego, w którym się zakocha. Wyznanie macochy i wyrozumiałość dla ludzkich słabości rozbawiło Anitę i przywróciło jej dobry humor. — Cieszę się, mamo, że jesteś przygotowana na najgorsze. Całe zajście zostało obrócone w żart. Tylko Gunnar i Herma wciąż mieli wrażenie, że stało się doś ważnego. Gunnar za wszelką cenę próbował uwolnić się od Ingi. Gdy wreszcie przyniesiono kawę, udało mu się usiąść obok Anity. — Chciałbym z panią porozmawiać. Czy może mi pani towarzyszyć w drodze do biura? — Chętnie. Poczekam przy wejściu do parku. Frank Soltau przeszedł obok tarasu wracając do maszynowni. Naprawiał jakieś urządzenie i potrzebował narzędzi, które przechowy- wał w swoim pokoju. Tym razem widziała go tylko Anita. Gunnar patrząc na nią z boku dostrzegł tęskne spojrzenie, z jakim odprowadzała Franka. Sam też micfł ochotę porozmawiać z Hermą Heli, ale ona zdążyła Juz odprowadzić dzieci. Pożegnał się i szedł do swojego pokoju. Anita powoli, nie spiesząc się, zmierzała w stronę parku. Pani von Seebach i jej dzieci zostali jeszcze chwilę, a potem matlc i córka poszły się zdrzemnąć, Kurt zaś z nudów błąkał się P^ zamkowych korytarzach. Gdyby udało mu się spotkać tego „motylka 150 - w hu nazywał Hermę — sam na sam! Dzieci po obiedzie też • na odpoczynek, więc ona jest teraz sama. kładły si? wlaśnje z dziecięcego pokoju, ale zanim zdążyła podejść, ^ysz a rogiem korytarza wiodącego do części zamku, w której znikn? a ^ozejrzaj sję SZybko, czy nikt go nie widzi. Matka i siostra !? h* mż u siebie, a Anita wyszła do parku. 7 nukał leciutko do drzwi sali klasowej, która — jak wiedział _ była równocześnie pokojem dziennym Hermy. Dziewczyna do- ^yśhła się, kto stoi za drzwiami, gdyż zauważyła wałęsającego się korytarzach Kurta i przezornie zamknęła za sobą drzwi. Nie odpowiedziała na pukanie. Gdy jednak zastukał mocniej, podeszła bliżej. — Kto tam? _ To ja, Kurt von Fuchs. Proszę otworzyć, chcę coś pani powie- jziec — odezwał się półgłosem, żeby nie zwrócić uwagi kogoś przecho- d/ącego korytarzem. — Przykro mi, ale nie przyjmuję wizyt. Jeżeli ma pan do mnie sprawę, proszę powiedzieć to przy wszystkich, a przynajmniej w obecno- ści pańskiej matki. — Po co te formalności? — zaśmiał się szyderczo. Niech pani otworzy! — Nie ma mowy! — odpowiedziała zdecydowanie i głośno. — W takim razie poczekam na panią w altance, w parku. Muszę 7 panią poważnie porozmawiać. Dobrze, ale pod warunkiem, że przyjdzie albo pani von Seebach, a'bo pańska siostra. / ~— Ależ, dziecino, proszę nie opowiadać głupstw. "~~ wypraszam sobie! Dla pana jestem panną Heli i tak proszę się do -.. j_*v;vjwi wa\^ oit^ na jjiwi wdz^ oiviinviłiv, * Y"-*? j"-" "~ ~-~ "j "erdził się tylko w przekonaniu, że musi ją zdobyć. Trzeba Postępować jak z każdą damą. Będzie się droczyć, ale w końcu r°nić się, byle nie za bardzo! — taka zdaje się była zasada. nic koro ^k, musi się liczyć z wydatkami. W Lindeck życie prawie 8° nie kosztuje, więc parę marek może poświęcić dla Hermy, 'e zwracać. Teraz jednak nie odezwę się już ani słowem. ^ ^ urt zrozumiał, że ta śliczna dziewczyna potrafi też być stanowcza Utw^*?'' Pot^erwa^ §i? na pierwsze skinienie ręki, jak sobie wymyślił. 151 ~" " " • ' ' • ł < ' ^ - -1- _ -Ł-.ll..^ zwłaszcza że jego polbyt tu przedłuży się i zanim wyjedzie, Herma już jego. Szedł powoli kor 'ytarzem, a gdy znalazł się na schodach, natknął sjs na Franciszka. — Co pan tu r~obi aa górze? Czemu jeszcze nie wyjechał z Lindeck? — zaataJkowal lokaja, wyładowując swoją złość. — Idę właśnie c3o siebie spakować ostatnie rzeczy, proszę pana Zostało mi trochę b*elizriy. Jutro opuszczę zamek. — Mniejsza z ty ni. Sam pan sobie winien, że musi odejść. Franciszek popatfrzyłtnu odważnie w oczy. — Taka jest wola koska, a Bóg wie co robi. Wierzę też, iż doprowadzi do tego, że ostatnie życzenie jaśnie pana zostanie w końcu spełnione. Kurt o mało nie rzuci} się na starego lokaja, ale powstrzymał go niezwykły wyraz ócz u Franciszka. Warknął tylko: — Jutro rano ni^ chcę już pana tu widzieć. Jasne? — Do usług, jaśfiie panie. — Świadectwo w^ypisze panu moja matka. — Pan wybaczy, aleja nie służyłem u pani von Seebach, tylko u świętej pamięci jej brata. — I nawet bez odprawy może pan bawić się w emeryta? Tak się pan przy wuju obłowił, cć>? — Niestety, proszę pana. Połowę moich uczciwie odłożonych pieniędzy pożarła inflacja Chciałem tylko powiedzieć, że świadectwo wypisał mi jeszcze jaśnie pan Hallerstedt, a na emeryturę nie idę, bo znalazłem nową posa-dę. — To się panu udało Nie wiem tylko, komu potrzebne w domu takie stare próchno — cisnął ze złością Kurtynie mogąc znieść pogardliwego spojrzenia lokaja. Ten zaś nie pozosfół dłużny: — Stare próchno może być przydatniejsze, niż młody byk wałęsaj?' cy się bezczynnie i kradnący Panu Bogu czas. Na szczęście są jeszcze dobrzy ludzie, którzy fiie pozwolą zginąć staremu człowiekowi, niesłusz- nie wyrzuconemu po tylu latach służby na bruk. — Kurt rozwścieczony podsunął mu pięść pod nos. — Hola! Nie bądź bezczelny, staruszku! Czy tak rozmawia służący ze swoim panem? » 752 _ Nigdy nie byłem pańskim sługą i nim nie będę. Odwrócił się na pięcie i poszedł do swojego pokoju. Kurt stał oszołomiony. Sprzeczka z lokajem wcale nie poprawiła złego nastroju. Wrócił do siebie i wściekły rzucił się na kanapę. Anita spacerowała po parku, czekając aż przyjdzie Gunnar. Zoba- czywszy go z daleka podeszła wyciągając dłoń. __ Co za nowiny przynosi mój przyjaciel Gunnar? — Przepraszam, Anito, ale ostatnio prawie nie mamy okazji porozmawiać na osobności. Tymczasem mam sprawę, o której nie mogę mówić przy świadkach. — Czy coś wiadomo o testamencie? — Niestety, nie. Chodzi o nowego szofera. Zauważył ciemny rumieniec ogarniający jej policzki i nie miał wątpliwości, że Soltau coś dla niej znaczy. Musi jej pomóc. — O Franka Soltaua? — spytała zaniepokojona. Uśmiechnął się bo dopiero teraz skojarzył, że Anita nigdy nie mówiła „mój szofer", lecz zawsze nazywała go po imieniu. Gdyby jej na, nim zależało, mówiłaby po prostu: Soltau. — Tak, o nim, Anito. Wiem, że pani gotowa pomagać wszystkim i wszędzie. O Franku wiadomo, że został kierowcą li tylko ze względu na trudną sytuację materialną. Obserwowałem go przez kilka dni i jestem Pewien, że na tej posadzie się po prostu marnuje. Rumieniec na jej twarzy zmienił barwę. ~ Ja też tak myślałam. Ale czy inogliśmy go nie przyjąć, skoro tak P'lnie potrzebował zajęcia? ~~ Nie, nie to miałem na myśli. Musieliśmy pomóc, ale teraz się astanawiam, czy rzeczywiście mu pomogliśmy? Jako szofer sprawuje , znakomicie i nie wiem, czy powinienem go pani zabierać... miałbym aia niego ciekawszą pracę. ^ita spojrzała z niepokojem. Chodzi o posadę? prac Uwszem. Uważam, że choć nie skończył studiów, samodzielną jest ^uPehiił wiedzę i mógłby przystąpić do końcowego egzaminu. '°mu o° *3ro^em pieniędzy, który uniemożliwia mu zdobycie dyp- Posiadanych umiejętnościach przekonał mnie wczoraj, gdy 153 w ciągu pół godziny ustalił przyczynę awarii i uruchomił silnik, n; którym' od rana trudził się sprowadzony z Kolonii dyplomowaj inżynier. Ojciec przed śmiercią często doradzał mi, żeby zatruciu fachowca na stałe, bo liczne awarie i oczekiwanie na naprawę powód wały znaczne straty. Przemyślałem to sobie jeszcze raz i postanowił^ posłuchać rady ojca, a przy okazji pomóc temu zdolnemu chłopci dorobić trochę pieniędzy. Prosił mnie wczoraj o jakąś pracę, wia pomyślałem, czy nie zatrudnić go tymczasowo przy maszynach. Jeżel wykorzysta tę szansę i zda egzamin, będę bardzo zadowolony. Równo tóeśnie może służyć także u pani, dopóki nie znajdzie się ktoś na jegi miejsce. Decyzja należy do pani, Anito. Słuchała uważnie, a teraz chwyciła mocno dłoń Gunnara. — Cieszę się, przyjacielu, że o tym pomyślałeś. Od samego pc* czątku czułam się nieswojo traktując go jak szofera, i miałam wrażenie, że wyrządzam mu krzywdę. Tak było w momencie, gdy kazałam mu zamówić liberię. Na szczęście jeszcze nie nadeszła, więc nie będzii musiał jej nosić. Spadł mi kamień z serca i dziękuję panu za wybawie- nie mnie z krępującej sytuacji. Zgadzam się na jego odejście od zaraz. Zasługuje na to, żeby mu pomóc i cieszę się, że mogę się do tego przyczynić. Dopóki nie znajdę nowego kierowcy, poproszę go o pro- wadzenie mojego samochodu, nie z obowiązku, ale w formie przy- sługi. — Wiedziałem, Anito, że nie stanie mu pani na przeszkodzie. Gdy go pani spotka dziś wieczorem, proszę mu powiedzieć, że jest zwolniony, bo jak go znam, sam o to nie poprosi. — Oczywiście, że to zrobię. Powinnam mu powiedzieć, że dostanie lepszą posadę?, Widział w jej oczach, że chciała to zrobić. — Czemuż by nie? Dziś już się z nim nie zobaczę. Porozmawiam z nim jutro w biurze. Chciałbym, żeby pozostał w dotychczasowy^ mieszkaniu i nie przenosił się do miasteczka, gdzie mieszkają pozosta pracownicy firmy. Awarie zdarzają się często wieczorem i dobrze ; było mieć pana Soltaua pod ręką. W ten sposób pozbyłbym się cz?sc obowiązków, których i tak mam w nadmiarze. 4 na — Cieszę się, Gunnarze, że przy okazji pan także skorzysta obsadzeniu tego stanowiska. 154 /rozumiał, że mówiąc „także" myślała o sobie. Oświadczyła wpraw- ił • że mogłaby wyjść za szofera, byleby był uczciwym człowiekiem kochał ją, ale na pewno się bardziej ucieszy wychodząc za inżyniera dvplomem w kieszeni. Jeżeli się pokochają, będą sobie równi. Tylko czy F ank Jest wolny i czy Anita mu się spodoba? Tego nie wiedział. Rozmawiali jeszcze przez chwilę. Potem Gunnar wrócił do biura, Anita zaś zniknęła w zamku. W swoim pokoju usiadła przy oknie • cieszyła §i? uczuciem wielkiej ulgi, jakiej doznała po wiadomości o zmianie posady dla swojego szofera. Czy chodziło tylko o współ- czucie? Czy cieszyła się dlatego, że pokrzywdzony przez los młody' człowiek mógł odzyskać utraconą pozycję? Z zadumy wyrwało ją ciche pukanie do drzwi. Weszła Herma, wyraźnie czymś zaniepokojona. — Bardzo proszę, Hermo. Nie jestem zajęta. Może pani usiąść. Czy coś się stało? — Przepraszam, panno Anito. Nie zamierzałam pani przeszkadzać, ale muszę porozmawiać i poprosić o radę. Usiadła, a Anita podsunęła jej pudełko z cukierkami, dając znak, że może zostać dłużej. Była wyraźnie zdenerwowana. — Chcę poskarżyć się na pana von Fuchsa. Powinnam właściwie pójść do jego matki, ale nie jestem pewna jej obiektywizmu. Pani najlepiej wie, jak bardzo zależało mi na pracy w zamku. I gdy teraz grozi mi jej utrata, nie mogłam się powstrzymać przed przyjściem do pani, bo W1Lm, że mogę liczyć na pomoc i radę. Anita zauważył^ zaczepne spojrzenia Kurta przy stole i domyśliła S1?> że Herma chce o tym porozmawiać. Przypuszczaj^, ze mój przyrodni brat przesadził w zalotach. Czy nie o^o chodzi, droga Hermo? X powt w k • ^ższego czasu usiłuje niedwuznacznymi spojrzeniami i słó- lan m' zrozumienia, że chciałby się ze mną spotkać. m-7pr«-i am 8°' a^e dziś posunął się już za daleko i nie mogę tego ' ~zeć. •orzyła całą rozmowę pod drzwiami jej pokoju. Anita aż 'arnać, —- - że jest bezczelny, ale nie sądziłam, że odważy się iązuja_c:y w zamku porządek i swoimi zachciankami moles- 155 II tować wychowawczynię dzieci swojej siostry. Dobrze, że mi pani o tym powiedziała. Być może pogodzi się z odmową, jaka go spotkała, chocia' nie sądzę. Brakuje mu wrażliwości. Gdyby zaczął znowu, proszę zara2 mnie zawiadomić. Porozmawiam z jego matką, a gdy to nie pomóż? — także z dyrektorem Lundstrómem. — Och, nie! Jemu proszę nie mówić! — przestraszyła się Herma — A czemuż by nie — zdziwiła się Anita, widząc jej płonące oczy. Dziewczyna była tak zdenerwowana, jak nigdy dotąd. Czyżby Gunnar zajmował w jej sercu jakieś szczególne miejsce? Nie spytała jednak o to, gdyż Herma pokrętnie tłumaczyła, że pan Lundstróiu mógłby nie rozumieć postępowania Kurta albo je zlekceważyć, uważa jąć, że zawsze kobiety są winne i prowokują zaczepki. Anita uśmiechnęła się tylko. — Gunnar zna Kurta lepiej niż my obie razem. Jestem pewna, że do rozmowy z nim nie dojdzie, bo brat widząc, że niczego nie wskóra, przestanie panią napastować. — Już jestem spokojniejsza. Tak się bałam, że mogę stracić pracę. — O to proszę się nie martwić. Zawsze będę panią bronić. — Dziękuję, panno Anito. Pójdę już, bo nie chcę przeszkadzać. — Ależ skąd! Dzieci i tak jeszcze odpoczywają. — Dopiero o czwartej zaczynamy lekcję pisania. — Jak zauważyłam, maluchy strasznie gryzmolą. — Początki są trudne, ale lada dzień to się zmieni. — Nie wątpię. Przy pani metodach... Po podwieczorku wyjedziemy na spacer. — O, bardzo się cieszę. — Nareszcie widzę uśmiech. Weszła tu pani zupełnie załamana. Czyżby na chwilę opuściło panią przeświadczenie, że szczęście pani? lubi? — Gdyby mnie nie lubiło, to skąd wzięłabym tik wyrozumiałeś pomocnika w pani osobie? — zaśmiała się znowu. — Najważniejsza rzecz, to nie załamywać się. A ja... co to chciała powiedzieć?... straciłam właśnie szofera. Herma przeraziła się. — Och! Co się stało? 156 jeszcze nie wie, że dam mu wymówienie — rzekła uśmiechając się a„adkowo. __ Gdybym nie dostrzegła tego błysku w pani oczach, już żałowała- pana Soltaua, ale widzę, że nie ma czego. __ Zatem sądzi pani, że nie potrafię być zła? __ Nie wyobrażam sobie. __ No cóż, Soltauowi należy się lepsza posada, ale to już zależy od Gunnara Lundstróma. _ Patrząc na was oboje mam wrażenie, że potraficie tylko pomagać mnym — powiedziała po cichu Herma. _ W tym przypadku była to jego inicjatywa, a ja tylko nie zamierzam mu przeszkadzać. Chce zatrudnić Franka w przedsiębiorst- wie jako inżyniera. Brakuje mu fachowców, a wczoraj Soltau naprawił w ciągu pół godziny silnik, z którym nie mógł sobie poradzić inżynier z Kolonii. Herma popatrzyła na Anitę. — Dla Franka to doskonała oferta, ale pani straci zaufanego szofera. — Sądzi pani, że dla własnej wygody powinnam sprzeciwić się czyjemuś awansowi? — Ach, nie, tak nie myślałam — broniła się. — Poproszę Franka, żeby prowadził jeszcze mój wóz, dopóki nie zatrudnię kogoś na jego miejsce. Od tej pory nie powinnyśmy traktować g° jak szofera, ale jak usłużnego młodego człowieka. — Jeśli o mnie chodzi, nie będzie żadnego problemu. Od razu jakoś n'e pasował mi do liberii. Anita roześmiała się z radości, czując ulgę, że mogła z kimś r°zmawiać. Herma stała się jej bliższa niż ktokolwiek z przyjaciół. w 7" /*-acJa, droga Hermo. Przyznam sj$f że ja też nie potrafiłam ^- yc się wrażenia, że za kierownicą siedzi przyjaciel, który dobrowol- ^e*ie nas na przejażdżkę. m0\\i-. ,ardzieJ zawiedziony będzie Dieter, bo już nie będzie mógł ^ -,moj przyjaciel szofer cioci Anity". sie nn esrniaty si? obie równocześnie, a Anita pożegnała się, bo zbliżała P0ra Podwieczorku. l i XII Anita posłała Frankowi wiadomość, że chce z nim porozmawiaj u siebie, w salonie. Czekała z bijącym sercem, ale było to bicie inne niż poprzednio. ^Ł1S nie będzie musiała zadręczać go instrukcjami co do liberii, lecz przekaże radosną wiadomość. Cieszyła się, że Gunnar pozwolił jej to zrobić, nie domyślała się jednak, że on postąpił tak celowo. Gdy lokaj zapukał do pokoju Franka, ten akurat szorował ręce pobrudzone smarem w czasie prac w maszynowni. Przyjął polecenie, ale nie spieszył się, dopółki nie wymył dokładnie rąk i nie wyczyścił paznokci. — Czy łaskawa pani ma jakieś polecenie? — spytał stoją w drzwiach. Uśmiechnęła się. — Od tej chwili nie mam już dla pana żadnych poleceń i bardzo się z tego cieszę. Nie przychodziło mi łatwo je wydawać i teraz też powiem krótko: zwalniam pana z posady mojego kierowcy. Zbladł, a jego stalowoniebieskie oczy aż poczerwieniały z za skoczenia. — Czy w czymś uchybiłem swoim obowiązkom, proszę pani' — spytał nieśmiało. Potrząsnęła głową uśmiechając się zagadkowo. — Nie o to chodzi! Absolutnie. Pan dyrektor Lundstróm bardzo prosił żebym pana zwolniła, bo chce panu powierzyć inne stanowisko Odetchnął z ulgą, ale rzekł zdecydowanie: — Mimo to czuję się wobec pani zobowiązany. Nie mogę zostawić pani bez pomocy, dopóki nie znajdzie się ktoś na moje miejsce. Dziękuj? pani za wszystko, zwłaszcza za to, że zaryzykowała pani zgadzając si? na zatrudnienie mnie. Chcę się pani odwdzięczyć. — Nawet pan nie wie, jak się cieszę, że nie musiałam pana ut>ra w liberię. Dyrektor Lundstróm nalegał, żebym pana zwolniła dopigr po znalezieniu następcy, ale przekonałam go, że nawet pracuj. w przedsiębiorstwie, przez jakiś czas będzie mógł pan służyć mi kierowcę. Muszę jednak prosić pana o zgodę. 158 podrapał się po głowie. ,_ Jestem trochę oszołomiony tym, co mi pani powiedziała, i nawet • \yieni, c° Pan Lundstróm zamierza ze mną zrobić. __ Upoważnił mnie, żebym to panu powiedziała: w przedsiębiorst- . brakuje inżyniera, który stale nadzorowałby pracę maszyn i do- oladał pracowników obsługi. Chce to stanowisko powierzyć panu. Zmarszczył czoło. _ Mnie? Ależ ja jeszcze nie jestem inżynierem! — Dyrektor Lundstróm jest innego zdania. Uważa, że brakuje panu dokumentu, a nie wiedzy. Chce panu pomóc w dokończeniu studiów. Innymi słowy, to on stwierdził, że nie nadaje się pan na szofera i przekonał mnie, żebym nie stawała na drodze do pańskiej kariery. Nie jestem aż taką egoistką i chętnie się zgodziłam. Widziała, jak ze zdenerwowania drgały mu wszystkie mięśnie na twarzy. Zbierał myśli; wreszcie rzekł: — Nawet pani nie wie, jak wielką przysługę mi wyświadczyła, zgadzając się na pracę u dyrektora Lundstróma. Nie jestem w stanie wyrazić teraz mojej wdzięczności, ale obiecuję zrobić wszystko, by na tę dobroć zasłużyć. Bardzo pani dziękuję, panno von Seebach. — Nie trzeba dziękować, panie Soltau. Cieszę się, że w ten sposób nasze wzajemne relacje nareszcie ułożyły się jak należy. Na nowym stanowisku życzę panu wszystkiego dobrego. Ukłonił się nisko i pocałował ją w rękę. — Dziękuję za życzenia. Być może los pozwoli mi się odwdzięczyć kiedyś za wszystko nie tylko słowami. Przypomniało mi się... Przyszła w'aśnie paczka z salonu „Adama". Przypuszczam, że przysłano zamó- Wl«ne stroje. Zarumieniła się ze wstydu, że próbowała go ubrać w uniform. — Proszę ją przekazać Franciszkowi. Ubrania będą pasować na w 8°' a Ponieważ nie mogłam pozwolić, żeby długoletniego służącego r!!COno na bruk, zatrudniłam go w mojej willi w Berlinie. Ukłonił się. ^ Ma pani jeszcze jakieś polecenia? Prośh -1C' me' ^ poleceniach nie może być mowy! Mam natomiast b>m 2 ,ze y ° wPÓł do szóstej czekał pan przy samochodzie. Chciała- Zlećmi i panną Heli r^jechać do Koblencji. / 759 — Będę czekał, proszę pani. — A jutro przed południem proszę pójść do biura dyrektoi Lundstróma i omówić resztę spraw. Aha, może pan zatrzymać poL w zamku, bo dyrektor nie chce, żeby przenosił się pan do miasta. W r^ awarii byłby pan na miejscu w każdej chwili. W jego oczach błyszczała radość, ale jednocześnie żal mu byj opuszczać miejsce przy tej miłej i dobrej kobiecie. — Dziękuję raz jeszcze, panno von Seebach. Jestem tak wzruszom że nie potrafię znaleźć słów, by wyrazić, co teraz czuję. Podała mu rękę jak równemu sobie i uśmiechnęła się: — Doskonale pana rozumiem i proszę mi wierzyć, że bardzo s« cieszę, iż choć trochę mogłam pomóc. Nie chcę teraz pana zatrzymywać na pewno ma pan coś pilnego do roboty. Ukłonił się i pocałował Anitę w rękę. Za drzwiami stanął na chwil; i złapał się za głowę. Potem niemal biegiem przemierzył schody i udał sii prosto do swojego pokoju. Wziął pióro i napisał do siostry list. Droga Sylwio! Piszę w pośpiechu, ale tą wielką radosną wiadomością muszę podzielić się z tobą natychmiast. Nie jestem już szoferem! W przedsiębiorstwie Hallerstedta otrzymałem posadę inżyniera, dzięki czemu wkrótce będ( mógł opłacić studia i końcowy egzamin. Jak do tego doszło, napiszę ci jutro. Chciałem tylko, żebyś się już dziś nie martwiła, że masz brata szofera. Mam nadzieję, że z boską pomocą rozpoczynam szczęśliwszy okres w moim życiu. Zaczynam też wierzyć, że wśród ludzi zdarzają si( anioły. Całuję. Twój brat Frank Dopisał jeszcze pozdrowienia dla szwagra i wsadził list do koperty- by odprawić go z dzisiejszą wieczorną pocztą. Karton z ubraniami służbowymi zaniósł Franciszkowi. Siedząc podwieczorku wciąż wracał myślami do rozmowy z Anitą i zastana się czy i jak mógłby zrewanżować się tym dwojgu uczynnym lud/io111' Zupełnie nie wiedział, co mógłby zrobić dla Anity. Z dyrektore ^ Lundstrómem pójdzie mu łatwiej, bo pracując dla niego na pewno okazie ^nairl^if p,~™~~»—-~i --<-• . . . , . j ——.T.^J, .-/^pia^ujcj^uici mego na pewno ja*-1 okazję znajdzie. Przypomniał sobie o beczkach „spędzających wsz>s 160 en z oczu", których podpory zmurszały, a nie można ich wymienić, vzykując zepsucia wina najlepszej jakości. Beczka nie powinna 01 t drgnąć! Myślał już nad tym wczoraj, a i dziś znowu sobie o tym n nornniał. Musi być jakiś sposób założenia podpór pod beczki, nie ruszaj^ ich z miejsca! Nawet w czasie wycieczki do Koblencji problem beczek nie dawał spokoju. Wrócili na kolację, a zaraz potem Frank zamknął się swoim mieszkaniu. Nie spał pół nocy, aż nagle wpadł na gienialnie prosty sposób uratowania cennego trunku. Dziwił się, że zabrało mu to tyle czasu, ale nie mógł się nacieszyć, że przynajmniej rozpocznie nową pracę od udanego pomysłu i uchroni firmę przed ogromnymi stratami. Zasnął natychmiast, choć na krótko. Obudził się po pierwszym brzęknieciu budzika, szybko wziął zimny prysznic, wykonał kilka ćwiczeń gimnastycznych. Gdy się ogolił i ubrał, lokaj przyniósł mu już śniadanie. Służący spytał też, czy „byłby uprzejmy" czekać z samo- chodem przed wejściem głównym o dziesiątej, a zaraz potem zgłosić się do dyrektora Lundstróma. W czasie śniadania Anita i Gunnar poinformowali jaśnie państwa, ze szofer awansował na stanowisko inżyniera. Kurtowi oczywiście decyzja ta się nie spodobała. On jest tu teraz panem i nikt go o zdanie nie sPytał. Rzucając wyniosłe spojrzenia rzekł: — Czy nie należało tego wpierw omówić ze mną, panie dyrektorze? Spokojnie, ale z naciskiem, który jeszcze bardziej zdenerwował Urta, Gunnar rzekł, patrząc mu prosto w oczy: ~~ Nie, panie von Fuchs. Dopóki ja jestem dyrektorem, pańska nie jest mi potrzebna. Udzielono mi wszechstronnych pełnomoc- w ! ja decyduję o tworzeniu nowych stanowisk i o ich obsadzie. ~~ l tak z niczego, nagle pan stwierdził, że ten szofer nadaje się na Sam doszedłby pan do takief^wniosku, widząc jak pan Soltau Prawił w ciatni pół godziny silnikjhad którym trudził się od rana lko»roi nek b\ło*adZ°ny Z Kolonii inżynier z dyplomem. Ale pana przy tym nie , H k'na Pewno nic pan nie wie, że ten szofer zaliczył siedem semestrów ^obiTk^ cnwili moze zdac egzamin dyplomowy. Dotychczas tego nie ' bo zabrakło mu pieniędzy. 161 — Ależ Kurt! Wiesz przecież, że pan dyrektor nigdy nie poA muje pochopnych decyzji — odezwała się Inga patrząc zalotnie ». Gunnara. On zaś przyjął rzucone z jej strony koło ratunkowe z wyrazu. irytacją. Denerwowało go jej cukierkowate spojrzenie. Popatrzył ^ Hermę i ze zdziwieniem dostrzegł, że jej zazwyczaj uśmiechnięta twą dziś była wyraźnie spięta i pokryta rumieńcem. Czyżby speszyła się jeg spojrzeniem? Zdążyła szybko opuścić wzrok. Czekał. Popatrzyła wresj cię prosto w jego oczy. Trwali tak przez chwilę i oboje mieli nieodparti wrażenie, że coś ich połączyło, z czego dotychczas nie zdawali sobu sprawy. Po śniadaniu Kurt znowu próbował podejść Hermę w momencii, gdy zostanie sama z dziećmi. Miał jednak pecha: z dziecięcego pokojj wyszła także Anita. — Czekasz tu na mnie, Kurt? — spytała zdziwiona. — Czemu akurat na ciebie? — Bo w tej części korytarza nie masz nic do roboty. — Ale zakazu też nie mam. — Pod warunkiem, że nie przeszkadzasz. A zapewniam cię, że wcale nie jesteś mi teraz potrzebny. — Toteż nie miałem zamiaru wchodzić ci w drogę. — Cieszę się, że jesteś domyślny. Nie przypuszczam, żeby odezwał; się w tobie uczucia dobrego wujka. Zejdź lepiej na dół i dołącz do matk i Ingi. — Ciekawe, co to ciebie obchodzi! — warknął. — Bo sądzę, że ci się pomieszała ulica Tauentziena w Berlintf z korytarzami w zamku w Lindeck. — Chyba ja wiem najlepiej, co z czym mi się myli. Nie uważasz. — Nie! A jeżeli chcesz, to poproszę matkę, żeby ci wytłumaczy'8' jak należy zaehowywać się w zamku. Kurt spojrzał na Hermę, która blada jak ściana stała za plecafl11 Anity, ale nie wierzył, żeby jej odmowa była ostateczna. Na pewno cze na inną okazję. Patrząc pięknej nauczycielce prosto w oczy rzekł: — Nie sądzę, żeby mama chciała zajmować się drobiazgami. ^ Powiedział tak, bo rzeczywiście wolałby, żeby matka nie wied' o jego podchodach do Hermy. Przy śniadaniu postanowił sobie, ze 162 — spotkać Hermę, chociażby nawet w czasie lekcji w ogrodzie. Na J^eci jakiś sposób znajdzie. Niestety, spotkał go znowu zawód: Herma z dziećmi i Anitą viechały samochodem z tym „szoferem, co tak się wszyscy z nim ackają" — Ja^ 8° nazwał ze złości w swoich myślach. O jedenastej Frank Soltau był już w biurze Gunnara. — Chciał pan mnie widzieć, panie dyrektorze? _ Owszem — uśmiechnął się — ale najważniejsze już powiedziała panu panna von Seebach. Ukłonił się nie jak kierowca, ale jak człowiek z tej samej sfery. — Panna von Seebach przekazała mi tak radosną wiadomość, że do tej chwili trudno mi w nią uwierzyć i nie wiem, jak panu dziękować, panie dyrektorze. Gunnar patrzył na niego poważnie, jakby chciał przejrzeć go na wylot. — Panie Soltau, jako zarządzający tą firmą biorę pełną odpowie- dzialność za decyzję o zatrudnieniu pana. Znam się na ludziach i jestem pewien, że podoła pan wszystkim obowiązkom, jakie postawiłbym dyplomowanemu inżynierowi, i wierzę, że nie będzie pan szczędził sił, by wykorzystać szansę, którą panu daję. Chcę panu pomóc wydostać się z mielizny i wierzę, że popłynie pan we właściwym kierunku. Zdobył pan moje zaufanie już przy pierwszym spotkaniu. Podobnego zdania jest panna von Seebach. Oboje nie potrafimy obojętnie patrzeć na ludzi walczących o swój byt, a którym wystarczy tylko podać rękę, by yptyneli na szersze wody. Tę pomocną dłoń chcemy panu podać, estern pewien, że nas pan nie zawiedzie. ^ rankowi stanęły łzy w oczach. Bez^fcwa chwycił dłoń Gunnara ch °iCn° ^ ^cisnął. Nie mógł wydobyć^Kebie głosu przez dłuższą ?• Gdy wreszcie ochłonął, Gunnar przedstawił mu zakres obowiąz- Ą ' ^staW wynagrodzenie i zezwolił na prowadzenie samochodu H ani V °p°ki niL znajdzie nowego szofera. Frank przyjął proponowane "nKi bez słowa. dmu m ar P°dziękował mu za naprawioną jeszcze wczoraj po połu- aszynę. Frank bronił się, że zajął się nią z nudów, że zrobił to dla 163\ i przyjemności. Już miał wyjść z biura, gdy zatrzymał się w drzwiaci i rzekł: — Myślałem, panie dyrektorze, o tych beczkach, które panu sen z powiek... — Tak, i nie tylko mnie. Wszyscy się martwią, że musimy je snj, sać na straty. Podpory nie wytrzymają długo i runą pod ciężareu Strach pomyśleć... A najgorsze, że stracimy nasze najcenniejsze rocz. niki wina. — Spróbuję je uratować, panie dyrektorze. — Chyba nie mówi pan poważnie? — spytał z niedowierzaniem. — Gdzieżbym śmiał żartować! — Gdyby się udało, panie Soltau, dla firmy byłby to ogromny zysk Nie... nie da się wymienić podpór, nie ruszając z miejsca tych nieszczęs- nych beczek. Nie ma takiego sposobu. Gdyby jednak... Nie, to niemożliwe. Frank uśmiechnął się. — Chyba że odkryję jajko Kolumba, panie dyrektorze. Od chwili, gdy mi pan pokazał te zmurszałe podpory przyszedł mi do głowy prosty pomysł. Wiem jak ustawić beczki na nowych, lepszych podporach, me ruszając kolosów nawet o milimetr. Co więcej, metodę tę można zastosować do wszystkich beczek, od najmniejszej do największej. Gunar chwycił go za ramiona i potrząsnął: — Chłopie, jeżeli to się uda, mamy rozwiązany problem na długie lata. Podniosę panu pensję o jedną trzecią. Ale wróćmy do szczegółów Czy będzie to bardzo kosztowna metoda? — Bez nakładów się nie obejdzie, ale będą raczej niewielkie. — No, niechże już nie trzyma mnie pan w napięciu... Frank wyprostował się dumnie. — Musiałbym to panu pokazać na modelu. Niech ktoś przyniesie tu pustą małą beczkę wraz ze wspornikami... Gunnar podniósł telefon i połączył się z warsztatem. — A także cztery deski, gdzieś tej długości — pokazał rękoma Oczekując na dostarczenie modelu, Gunnar próbował wyp>'ta Franka o szczegóły jego pomysłu, ale on rzekł uśmiechając się: — Zaraz panu pokażę sposób przeprowadzenia eksperymentu początku do końca. 164 ___ Dobrze, poczekam. Może pan tymczasem podpisać umowę g Proszę ją przeczytać. Jest tam wpisana możliwość skorzystania ,,rinou na czas zdawania egzaminów. Musi pan pojechać do Charlot- ,riuy — - - . burga, a kiedy, to ustalimy we właściwym czasie. Frank przeczytał kontrakt, a gdy już zamierzał go podpisać, Gunnar wał mu papier z ręki i dopisał, że wynagrodzenie zostanie pod- esione o jedną trzecią, jeżeli pracownik wymieni podpory, nie ruszając beczek z miejsca. Potraktował dopisek jako żart, natomiast Frank — przyjmując wyzwanie — złożył na dokumencie zamaszysty podpis. przyniesiono tymczasem beczułkę z podporami oraz deski. Frank sprzątnął stojący u okna wielki stół i postawił na nim wsporniki, na których spoczywała leżąca na boku beczka. — No to wyobraźmy sobie, że jest to nasze ogromne naczynie, a podpory już całkowicie zmurszały i musimy je wymienić, nie ruszając beczki. — Na razie wszystko jasne. Proszę dalej — niecierpliwił się Gunnar. — Weźmy teraz deski. Muszą być odpowiednio mocne i mieć tę samą wysokość co wspornik w najwyższym miejscu. Zbijemy z nich szalunek między podporami. O tak! — Frank ustawił deski na krawędzi, tworząc czworokąt obejmujący podpory pod beczułkę. Gunar patrzył jak zahipnotyzowany. — Teraz już pan widzi, co będzie dalej. Wystarczy podłożyć izolację 1 wlać do drewnianej skrzynki ciekły beton, taki jak w nowoczesnych konstrukcjach żelbetonowych. Wypełni on dokładnie przestrzeń pod eczką, a gdy zwiąże, szaluneAnożna usunąć. Zmurszałe podpory ^°gą zostać na miejscu, nie będą^Lż potrzebne, lub je zdemontować. °szty, jak pan widzi, nie będą duże, a całą operację można przep- rowadzić w ciągu kilku dni. unar słuchał zauroczony. Usiadł teraz w fotelu, westchnął i patrzył ^W°Wa "a P°dnieconego wykładem Franka. yciągnął do niego rękę i trzymając ją w uścisku rzekł: Io , , 2u'em, ze trafiłem na właściwego człowieka, a teraz już mam na Jdjko K ^ai"e Boże, dzięki Ci, że mnie oświeciłeś. To rzeczywiście Umvsł ^Um^a' a ze Pan to odkrył, świadczy o jasności pańskiego do reaij ^^ Panie Soltau, do dzieła! Niech pan przygotuje wszystko a9Ji tego wspaniałego planu, a ja zawiadomię moich fachow- l ców, że o beczki już mogą się nie martwić. Nie powiem im dlaczego, dopóki wszystko nie będzie skończone. Nie chce panu zabierać satysfak- cji pochwalenia się tym przed paniami. Frank rozpoczął realizację swojego projektu, więc Gunnar jakb1 zapomniał o sprawach prywatnych, interesując się, podobnie JW, wszyscy w zamku i w przedsiębiorstwie, wyłącznie pracą Soltaua. Nawel niechętny mu Kurt zabierał głos, krytykując zresztą i powątpiewając w końcowy sukces przedsięwzięcia. Anita z kolei, pełna entuzjazmu, zrezygnowała nawet z codziennych przejażdżek samochodem, nie chcąc zabierać Frankowi cennego czasu. Po ośmiu dniach beczki stały już na nowych, betonowych tym razem podporach. Gratulacjom i wyrazom uznania nie było końca. Frank bronił się nieśmiało przed sypiącymi się zewsząd komplementami, twierdząc, że niczego szczególnego przecież nie dokonał, a sposób był tak prosty, że aż niewart takiego uznania. Anita zadbała o zainteresowanie projektem Franka obu pań na zamku. Pani von Seebach, zaskoczona powodzeniem przedsięwzięcia, w przypływie chwilowego entuzjazmu zaprosiła nawet Soltaua na obiad w najbliższą niedzielę. Anita nieomal rzuciła jej się na szyję, bo przecież zaproszenie to oznaczało uznanie towarzyskiej pozycji Franka i chęć puszczenia w zapomnienie, że był kiedyś szoferem w Lindeck. On też się ucieszył, ale głównie dlatego, że jak równy z równym będzie mógł usiąść z Anitą przy stole. Radość Anity z sukcesu Franka wcale nie zdziwiła Gunnara. Był pewien, że od tej chwili ona już nie będzie ukrywać swoich uczuć, a ich przyjaźń stanie się jeszcze większa. Widział, jak cały czas drżała o wynik eksperymentu, a gdy powiedział jej o pomyślnym zakończeniu, nie ukrywała zadowolenia, a ściskając dłoń Gunnara radośnie wołała: — Taka jestem szczęśliwa. Dzięki Ci, Boże, że to się udało! Z niepokojem oczekiwała niedzielnego obiadu. Przygotowała się do niego szczególnie. Ze względu na żałobę mogła założyć tylko czarną suknię, ale za to wybrała tę, w której było jej najbardziej do twarzy. Czerń zresztą bardzo pasowała do jej złocisto- brunatnych włosów i jasnej cery, nie mówiąc już o błyszczących szarych oczach. [lenna wyczuwała, że dla Anity będzie to ważny dzień, więc stanowiła dopasować się do nastroju swojej przyjaciółki i założyć tę lubioną sukienkę w kolorze truskawek „ze śmietaną", z białym , jjjjerzykiem i mankietami, tudzież białym, skórzanym paskiem, riekawe, czy „książę z bajki" zauważy tę śliczną kreację i czy mu się podoba? Była już pewna, że Gunnara i Anitę łączy tylko przyjaźń, że ona wyraźnie skłania się ku Frankowi, więc postanowiła spróbować swego szczęścia. Kto wie, czy nie spełni się marzenie o księciu? A czemu nie miałby nim być Gunnar Lundstróm? Czekał na nią kilka razy w parku i odprowadzał do zamku, gdy wracała z dziećmi po zajęciach. Były to najszczęśliwsze chwile w ciągu dnia, ale nie brakowało też nieprzyjemnych. Kurt przeróżnymi sposobami próbował wejść jej w drogę albo przynajmniej zaczepiać natarczywymi komplementami. Nie przejmował się nawet obecnością dzieci. Herma nie wiedziała już jak się bronić. Próbowała mu dać do zrozumienia, że czuje się skrępowana, próbowała energicznie nalegać, żeby nie przeszkadzał jej w prowadzeniu zajęć, do niego jednak żadne argumenty nie docierały. Gdy w niedzielę Herma weszła do sypialni, by przebrać się do obiadu, zobaczyła leżącą na stoliku nocnym paczuszkę i list. Podeszła bliżej i stwierdziła, że przysłał je Kurt. Z pewnością nie prosił o to służbę, ale sam bezczelnie wszedł do jej mieszkania. Nie mówiła Anicie o każdej zaczepce Kurta. Tym razem już przesadził i nie będzie milczała. W pośpiechu ubrała się, spojrzała w lustro; wyglądała cudownie, ale nie miała czasu zachwycać się swoim wy^dem. Koniuszkami palców chwyciła paczuszkę i list, i nie rozpieczęt«ując pobiegła do Anity. Kończyła właśnie toaletę. W aksamitnej czarnej sukni wyglądała Prześlicznie. Na widok Hermy uśmiechnęła się: ~~ Och, widzę, że zdecydowała się pani założyć dziś tę ulubioną sukienkę. ~~ Sądziłam, że jest ku temu dobra okazja. — Wygląda w nie pani czarująco, panno Hermo! ~~7 Nie powiem, żeby w tej czarnej nie było pani do twarzy srmechnęła się zapominając na chwilę o swoim zmartwieniu. Po rzekła cicho: Chciałabym pani o czymś powiedzieć. 166 767 Anita odwróciła się od lustra, zaskoczona poważnym tonem głosi Hermy. — Znowu jakieś nieprzyjemności? Zmartwiona mina zupełnie ni pasuje do tej pięknej sukni. Co się stało? — Nie chciałam pani zawracać głowy, ale — proszę zobaczj — wyciągnęła rękę, w której trzymała list i paczuszkę —... Pan von Kuj zaczepiał mnie już w sposób niezbyt elegancki i nie szczędził 15 krępujących komplementów. Odpierałam te ataki zdecydowanie, ale jal widać bezskutecznie. Dziś znalazłam w moim pokoju to. Przypuszczam że położył to na stoliku sam, bo któż inny w zamku mógłby to zrobić' Służby na pewno nie prosił. Nie widzę innego wyjścia jak oddać te rzecz; pani i prosić, żeby mu je zwróciła. Anita aż pobladła z gniewu. Wzięła z rąk Hermy oba przedmioty. — Pozwoli pani, że otworzę? — spytała. — Oczywiście. Sama nie miałam odwagi. Zaczęła czytać: Słodka, czarująca Hermo! Dlaczego ciągle ten opór? Czy nie widz Pani, żejaplonę? Odpychając mnie, tylko podsyca Pani tenplomień, który —- by nie zgasnąć — szuka Pani obecności, o najcudowniejsza z nauczycie- lek! Niechże Pani odrzuci przesądy. Możemy być razem szczęśliwi i pokonać ziejącą zewsząd nudę tego zamku. Kocham Panią i tęsknię. Musi mnie Pani wysłuchać; spełnię każde życzenie, bo nigdy jeszcze tak nie pragnąłem żadnej kobiety, i to od pierwszej chwili, gdy Panią poznałem' Niech mnie Pani dłużej nie dręczy, moja słodka! Proszę przyjąć ten oto dołączony klejnot na pamiątkę od targanego namiętnością Kurta, którf chciałby wiedzieć, kiedy raczy go Pani przyjąć, by mógł udowodnić, żt kocha. Anita zgniotła kartkę ze złością. — Nie po\vinna pani tego czytać, Hermo. Perfidna gra mojego przyrodniego braciszka! Przysłał w tym pudełku jakiś klejnot i myśli, # pani poleci na błyskotki. Wstydzę się za niego i czuję się tak, jakbym t ( ja panią obraziła. Dlatego proszę pozwolić, że ja zwrócę jego „prezenty i odpowiednio za nie podziękuję. Nie pozbiera się, drań jeden! A jeśli t nie pomoże, powiem o wszystkim matce. Proszę wie, Hermo, o inform cję, jeżeli kiedykolwiek Kurt zbliży się do pani. 168 Herma uścisnęła rękę Anicie: — Dziękuję pani bardzo. Proszę mi wierzyć, że ja cały czas byłam uprzejma i w niczym nie uchybiłam dobrym obyczajom. _- W to nie wątpię, droga Hermo. Wiem, jaki Kurt jest. W Berlinie otwarcie napastował moje służące, więc kazałam mu natychmiast wyprowadzić się z domu. Od kilku lat już nawet nie przychodzi do mojej willi- A teraz odważył się nękać panią! Niestety, z Lindeck nie mogę go wyrzucić, ale w razie potrzeby porozmawiam z matką. Prawdę mówiąc, najlepiej byłoby pójść z tym od razu do dyrektora Lundstróma; chyba jego jednego jeszcze się Kurt trochę boi. Herma nagle zbladła. — Och, nie, panno Anito! Wolałabym, żeby pan Gunnar o tym nie wiedział. A jeżeli pomyśli, że ja też nie jestem bez winy? Mężczyźni w takich przypadkach skłonni są uważać, że to kobiety prowokują ich, a potem się skarżą — wyjaśniła drżącym ze strachu głosem. Anita znowu zauważyła, że Herma ożywia się na dźwięk nazwis- ka Gunnara. Czyżby ta wesoła, zawsze zadowolona dziewczyna, uważająca się za dziecko szczęścić, nagle straciła dla Lundstróma głowę? Anita ujęła ją za rękę i popatrzyła jej z uwagą w oczy: — Proszę nie brać tej sprawy tak poważnie! Nie widzę potrzeby zawiadamiania Gunnara już w tej chwili. Z pewnością uda nam się przepędzić Kurta własnymi sposoban»Każę mu przyjść tu, do tego pokoju, i porządnie zmyję mu głowę. POTiadto, on chyba nie posiedzi w Lindeck zbyt długo. Nudzi się, a gdy zobaczy, że u pani nie ma szans •— wyjedzie. Co on sobie, łobuz jeden, wyobraża? Że kobiety to zabawki? Już ja mu natrę uszu! Mężczyźni tacy jak on tylko węszą, gdzieby tu komuś zrobić krzywdę. "ogładziła Hermę po włosach. Ona szybko złapała jej dłoń i przysu- n?}a ją do ust. Hę Dziękuję, za tyle wyrozumiałości, panno Anito — szepnęła rma. Ale teraz chcę widzieć tylko radosną i uśmiechniętą twarz, moja • Szkoda psuć sobie dobry nastrój przez tego obiboka. Szybko, tnTt Pan' potrze Policzki, żeby odzyskały rumieńce, bo bez nich ta ławkowa suknia wypadnie bladawo! l erma uśmiechnęła się nareszcie. l 769 — Oj, straciłaby cały urok. A jest taka piękna, nieprawdaż? Stanęły obie naprzeciwko lustra. — Jest, jest, ale chodźmy już, bo się spóźnimy! Ukłoniły się sobie nawzajem, właściwie swoim zwierciadlany!, odbiciom, a potem Herma pobiegła do dziecięcego pokoju po swoicl podopiecznych. Gunnar czekał już w jadalni. Przyszedł wcześniej mając nadzieję, ż choć przez chwilę będzie mógł porozmawiać z Hermą. , Najpierw jednak musiał przywitać się z dziećmi. Trwało to dośj długo, zanim wreszcie mógł wtrącić półgłosem komplement: — Ma pani cudowną sukienkę, panno Heli. Doskonale leży. Herma poczuła się jak w siódmym niebie. Więc jednak zauważ zmianę w jej wyglądzie... Nie mogła jednak przemilczeć, że suknia ni< była jej. — To bardzo kosztowna kreacja i nigdy bym sobie nie mogła ni taką pozwolić, gdyby nie panna Anita. Zamówiła dla siebie czter, piękne suknie, ale zanim przyszły, musiała założyć stroje żałobne Odstąpiła mi je, a właściwie... sprzedała, choć za śmiesznie niską cenę. Nie mogłabym przyjąć tak drogiego prezentu, więc wymyśliła tę sprzedaż. Ona naprawdę gotowa wszystko rozdać. Słuchał wyraźnie zaskoczony. — Tak, ona potrafi pomagać, jak mało kto. Sądzę, że przyjmując te suknie sprawiła jej pani wielką radość. Nie wiedziała co odpowiedzieć, więc spojrzała tylko z dziwnym blaskiem w oczach. Ale po chwili dodała: — Co prawda, bardzo się nie wzbraniałam, bo rzeczywiście ni< miałam się w co ubrać. Studenckie stroje nie pasowałyby do wygląd' nauczycielki, a na kupno nowych muszę najpierw zarobić. Prawu wszystkie oszczędności wydałam na studia. Patrzył na nią-z podziwem i miał ogromną ochotę wziąć ją w ramiona i przytulić. Serce wprost wyrywało się do niej. Kochał ją, to pewne; żeby tylko ona zechciała go też pokochać! Niestety, nie mieli już szansy zamienić ani słowa więcej. Inga weszła do jadalni w bardzo wyszukanej, choć żałobnej sukni. Na widok Gunnara rozmawiającego z Hermą ogarnęła ją złość. Podeszła i tonefl1 pełnym gniewu rzekła: 170 __ Dzieci wrzeszczały i biegały po całym korytarzu, panno Heli. Zaniedbuje pani swoje obowiązki. Herma pobladła. Wymówka zabolała ją tym bardziej, że padła obecności Gunnara. Już chciała się usprawiedliwić, gdy on odezwał się spokojnie: _ Xo moja wina, proszę pani. Zbyt długo droczyłem się z malcami i sprowokowałem ich do głośnej zabawy. Inga popchnęła dzieci w stronę Hermy, a grożąc uciesznie palcem podeszła do Gunnara: — Pan mi rozpieszcza to towarzystwo, drogi dyrektorze, ale też trudno zaprzeczyć, że dzieci za panem szaleją. Udała wzruszoną i poufale położyła rękę na ramieniu Gunnara, patrząc mu prosto w oczy. Cofnął się odruchowo i spojrzał na Hermę. Na twarzy widział ból i niepokój, ale też wielki wysiłek, z jakim próbowała ukryć swoje uczucia. Nagle zrozumiał bezceremonialny atak Ingi na Bogu ducha winną nauczycielkę. Przecież ona od dłuższego czasu stara się zwrócić na siebie jego uwagę! Nie mówi wprost, o xo jej chodzi, ale z pewnością chce, żeby się w niej zakochał. W niej? Zawsze była chłodna i od- pychająca... Zresztą ona też musiała wiedzieć o tym, że matka i brat ukradli testament. Nie potrafi tego jeszcze udowodnić, ale nie może też pozwolić, żeby tych troje wodziło gg^^kos. Najwyższy czas przestać udawać, że wierzy w ich prawo do spadku. . W tym momencie zjawiła się pani von Seebach, za nią szedł Kurt 1 Anita na końcu. Gdy wszyscy byli już w sali, lokaj zameldował nadejście Franka Soltaua. Zgodnie ze zwyczajem chciał on w przeddzień zaprosin złożyć pani n ^eebach wizytę, ale nie zastał jej, więc teraz Gunnar musiał Przedstawić go po kolei wszystkim zebranym. In am a Przywitała się z gościem z właściwą sobie wyniosłością, stud US"llechała si? bez wyrazu, a Kurt ukłonił się nieznacznie na rękę6^ modłe- Anita za to posłała mu tryumfalny uśmiech i*podała ^Pros0 P°całowarua> witając przy stole i dziękując za przyjęcie ukłonił nm ^ Hermą wymienili serdeczny uścisk dłoni, a dzieci ? grzecznie, nie mogąc ukryć zdziwienia, że „szofer cioci 171 Anity" siada z nimi do obiadu. Herma zdążyła im po cichu objaśnić, 7 on tylko udawał kierowcę, bo w rzeczywistości jest on wielkim panem Od razu mi się tak zdawało! — pomyślał Dieter, ale tak głośno, $ wszyscy przy stole usłyszeli. Każdy wiedział, co chłopiec miał na myśij nikt jednak się nie odezwał. Frank zachowywał się bardzo naturalnie, więc szybko atmosfera stała się luźniejsza. Siedział między Dieterem a Gunnarem i w kazdei chwili mógł liczyć na wsparcie jednego lub drugiego „przyjaciela". DO rozmowy włączyła się też Anita. Pani von Seebach musiała przyznać, % jej gość umiał zachować się w towarzystwie i był obyty z życiem salonowym. Inga głównie chciała zaimponować Gunnarowi i próbowa- ła popisywać się erudycją, podczas gdy Kurt brylował znajomością studenckiego środowiska, wtrącając raz po raz typowe wyrażenia z uniwersyteckiego żargonu. Rozmowa toczyła się żwawo. Frank spoglądał co chwilę na Anitę, śląc jej spojrzenia głębokiej wdzięczności. Nikt jednak nie zwrócił na to uwagi. Gdy po kawie, podanej na tarasie, Frank żegnał się z gospodynią, pani von Seebach rzekła: — Będzie nam miło, jeżeli w którąś niedzielę znów zechce nas pan zaszczycić obecnością przy stole. Ukłonił się grzecznie i odparł, że chętnie przyjmie każde zapro- szenie. Anita słysząc tę rozmowę miała ochotę ucałować macochę za okazaną Frankowi sympatię. Gdy już odchodził, zdążyła go zagadnąć. — Miałby pan czas dzisiaj na małą przejażdżkę wzdłuż Renu? Obiecałam to dzieciom. Przez cały tydzień był pan zajęty w firmie, więc prawie w ogóle nie ruszaliśmy się z zamku. — O której proponuje pani wyjazd? — spytał uradowany. — Jak zwykle po podwieczorku, o w pół do szóstej. — Będę gotów. Frank odszedł, a pani von Seebach skomentowała: — Ten młody człowiek ma nienaganne maniery i jest bardzo rozmowny. Mam nadzieję, że zapraszając go znowu, wyraziłam także wasze życzenie. Wszyscy przytaknęli z większą lub mniejszą ochotą, jedynie Kuf mruknął: — W tym gronie było tylko dwóch mężczyzn; wzmocnień^ męskiej części towarzystwa wydaje mi się dobrym pomysłem. 172 po obiedzie, jak co dzień, wszyscy udawali się na odpoczynek. Anita echodząc obok Kurta rzekła po cichu: _ Mógłbyś na chwilkę wpaść do mojego pokoju? Chcę z tobą porozmawiać. powiedziała to spokojnie, jakby mimochodem, ale spojrzenie, jakim „o obrzuciła, wyglądało groźnie. __ Oczywiście. Chętnie, bo z nudów już sam nie wiem co robić. _ A nie przyszło ci do głowy rozejrzeć się za jakimś poważnym zaieciem? To musi być straszne dla mężczyzny takie bezczynne szwen- dame się po zamku. Wzruszył ramionami. _ A co miałbym robić? Kończyć studia? Po co mi one! Szkoda, żebym jakiemuś biedakowi zajmował miejsce i odbierał chleb od ust. Spojrzała mu prosto w oczy. — Właściwie, to mi ciebie żal. — Niby czemu? Nie czuję się w pożałowania godnej sytuacji. Zrób mi przyjemność i nie próbuj uszczęśliwiać mnie na siłę. Wcale mi na tym nie zależy. Nie odezwała się ani słowem. Po chwili spotkali się w jej salonie. — Co ci leży na sercu, siostrzyczko? — spytał rozłożywszy się wygodnie w fotelu. Skrzyżował wyciągnięte nogi i bawił się opuszkami palców. Podeszła do szafki, na której j^ał list i paczuszka. Kładąc je przed nim na stole, rzekła: M — Chciałam ci to zwrócić. Spojrzał, po czym, oburzony, wstał. ~~ Co to ma znaczyć? ~~ Słyszałeś: chciałam ci to zwrócić. Obrzucił ją wściekłym spojrzeniem. ~~ Słuchaj, czy ty czasami nie posuwasz się za daleko, wtrącając się moich spraw? Ja na twoje machlojki z szoferem nie powiedziałern^nf a, nawet gdy awansowałaś go na inżyniera, ^ladła, ale odpowiedziała spokojnie: ^Służył teś 2asł, , Szcz?ście niektórym ludziom nie jesteś w stanie zaszkodzić. w tym momencie na policzek. Możesz się uważać za mego. 173 Zreflektował się, że przeholował. — Przepraszam cię. Rzeczywiście palnąłem głupstwo, ale nie d się moim nerwom, skoro ciągle wchodzisz mi w drogę. — Nie miałari) takiego zamiaru. Muszę jednak spełnić próśb, panny Heli, która przyniosła mi te przedmioty, nie mogąc sobit poradzić z twoją natarczywością. Na szczęście nie otworzyła listu i njt przeczytała twoich wynurzeń, zgadzając się, bym ja to zrobiła. Co h sobie wyobrażasz? Czy nie potrafisz odróżnić porządnej dziewczyny od twoich berlińskich — powiedzmy „przyjaciółek"? Już raz mnie zmusiłeś do wyrzucenia cię z domu, gdy napastowałeś moje pokojówki w Ber. linie. Zaczepianie zaś damy, jaką niewątpliwie jest panna Heli, to już nie brak wychowania, ale zwykła głupota. — Wypraszam sobie... — Co? Posłuchaj do końca. Powinieneś znać kobiety na tyle. żeby wiedzieć, iż te w rodzaju panny Heli nigdy nie staną się twojaj zabawką. — Patrzcie! Ona mnie uczy poznawać kobiety! — Te, które znasz z Berlina, rzeczywiście łatwo przejrzeć, ale co do panny Heli na pewno się mylisz. Pamiętaj przede wszystkim, że jest wychowawczynią twoich siostrzeńców. Pracuje ciężko na swoje utrzymanie i zależy jej na posadzie, ale jestem pewna, że będzie wolała odejść, niż zgodzić się na twoje bezceremonialne zaloty. Już czuje si? zagrożona. — Moim zdaniem, jest zbyt ładna jak na nauczycielkę. Piękne dziewczyny powinny robić zupełnie coś innego. Oczywiście, jestem gotów z nawiązką wyrównać wszystkie szkody wynikłe z porzucenia posady. — Myślisz, że ona gotowa jest zostać twoją kochanką? — A nie? To się z nią ożenię — ucieszył się z pomysłu. — Jeżeli taki był twój zamiar, to dziwnie zacząłeś. Kandydatki n żonę nie napastuje się i nie obraża. Uśmiechnął się cynicznie. • — Myślałem, że uda się zdobyć ją taniej niż za cenę obrącz ślubnej. Ale skoro się nie udało, ożenię się. Zakochałem się w niej na t> że gotów jestem palnąć to głupstwo. I po co się złościsz, dobra dus Nie będę zaczepiać twojej podopiecznej, ale najzupełnie poważnie s 174 o jej r?k?- Obiecaj, że nie powiesz o tym matce czy Indze, bo zagadają mnie na śmierć. Ta słodziutka dziewczyna musi być moja... za każdą cenę! Nawet za cenę mojej wolności! __ Cóż, jeżeli twoje zamiary są poważne, nie będę się wtrącać. Zobaczysz sam, z kim masz do czynienia, i nie wyobrażaj sobie, że w ten sposób osiągniesz cel. Uśmiechnął się z przekąsem. _ Chcesz powiedzieć, że ta mała będzie się zastanawiać, czy przyjąć moje oświadczyny? — Ta mała, jak mówisz, ma przede wszystkim silny charakter i wyjdzie za mąż za kogoś, kogo pokocha. — Oho! Koń by się uśmiał. — Widzę, że mężczyźni tacy jak ty muszą się o kobietach uczyć od nowa. One potrafią same zarobić na swoje utrzymanie i wcale nie chcą być na utrzymaniu męża. Uważaj, żebyś się nie rozczarował. — Wiesz, moja droga, twój dar przewidywania wprost mi im- ponuje. Załóżmy się, że śliczna Herma padnie mi w ramiona, gdy tylko spytam, czy chce być moją żoną. ~* — Nigdy się nie zakładam, a już na pewno nie w takich sprawach. Nie sądzę jednak, że spotka mnie zawód. — To zobaczymy. Spróbuj więc zaaranżować spotkanie z panną Heli. Powiedz, że chcę ją przeprosić, że zrozumiałem swój błąd i chcę z nią poważnie porozmawiać!! — Dobrze. Uważam, że pMeprosiny należą jej się przede wszystkim. Nabieraj teraz swój list i paczlcę, i zostaw mnie samą. Wychodząc już, odwrócił się i rzekł: ~- Swoją drogą, ta mała nie powinna od razu uwierzyć, że zostanie n'4 von Fuchs. Muszę to jeszcze w spokoju przemyśleć. w?mszyła ramionami. od ~~ Pewnie myślisz, że ja uwieFzyłanTK^hcę tylko, żebyś trzymał się Panny Heli ? daleka i przestał ją napasWać. ™e odezwał się już więcej. Hermy Herma .„,, zaniknął za sobą drzwi, Anita poczekała chwilę i poszła do Opowiedziała jej dokładnie przebieg rozmowy z Kurtem. usłyszawszy, że zamierza on prosić ją o rękę, zerwała się 775 l — Mój Boże, panno Anito! Niech on tego nie robi! Jeżeli rnu odmówię, wyrzucą mnie z pracy! — Więc zamierza pani odmówić? — Oczywiście! Ja go nie kocham — co gorsza., nie znoszę g0i — rzekła zdecydowanie i odważnie. Anita uśmiechnęła się. — Pani nie wie, komu daje kosza, panno Heli! To bogaty dziedzic Kurt von Fuchs! — I nic poza tym! — dodała szybko Herma. — Ale przy nim zniknęłyby wszystkie pani troski i kłopoty. Nie musiałaby się pani martwić o pracę. Byłaby panią na zamku Lindeck! Herma próbowała się uśmiechnąć. — Wystarczy, jeżeli pożyję tu kilka lat i odchowam moich pod- opiecznych. Wszystko inne w ręku Boga. Panno Anito, mnie naprawdę nie zależy na tym, żeby zostać panią von Fuchs. Nie jestem zarozumiała czy dumna, ale słówko „tak" nie przeszłoby mi przez usta. Anita spojrzała na nią uważnie. — Czy to znaczy, że w pani sercu już ktoś jest? Herma poczerwieniała i po chwili wahania popatrzyła jej w oczy. — Tak, panno Anito, jest ktoś, choć wygląda to beznadziejnie. Gdyby nawet tak nie było, za pana von Fuchsa nigdy bym nie wyszła, bo go nie kocham. Niech mu pani powie, żeby nie prosił mnie o rękę. Bed? musiała mu odmówić, a boję się, że będzie to dla mnie straszne przeżycie Anita nagle objęła ją ramionami. — Jest pani taka dzielna, Hermo! Polubiłam panią. Powinnyśmy zostać przyjaciółkami. Dziewczyna ze szczęścia poczerwieniała jeszcze bardziej i odrucho- wo uścisnęła Anitę. — I kto powie, że nie jestem dzieckiem szczęścia? — zawołała — Przy najdrobniejszej przeszkodzie, jaką napotykam, zaraz zjawia się ktoś z pomocą. W sercu od dawna traktowałam panią jak najbliższą W osobę. Teraz pani pyta, czy nie możemy zostać przyjaciółkami... BOZL- nawet o tym nie marzyłam. Dziękuję, jak najmocniej. Tak się ciesz? — śmiała się i płakała ze szczęścia. Wycałowały się serdecznie i długo, a potem milcząc patrzyły SOD' w oczy. Anita odezwała się pierwsza. 176 ___ proszę mi wierzyć, Hermo, że jestem bardzo samotna i również trzebuję kogoś bliskiego. Mój opiekun umarł niedawno, a Gunnar hociaż oddany i szczery przyjaciel, może poświęcić mi niewiele czasu. Macocha i przyrodnia siostra są do mnie raczej wrogo usposobione. lestern więc sama na tym świecie. Herma patrzyła ze zrozumieniem. — Czy mogę pani zadać bardzo osobiste pytanie — spytała nagle.- _ Oczywiście, jesteśmy przyjaciółkami... __ Myślałam, że dyrektor Lundstróm jest dla pani kimś więcej niż przyjacielem... — Nie, Hermo — rzekła kręcąc głową. — Pozostaliśmy tylko przyjaciółmi, chociaż moglibyśmy pójść dalej. — Tak myślałam — rzekła Herma wzdychając z ulgą. Nie spytała jednak o Franka Soltaua, gdyż czuła, że o sprawach sercowych Anita nie była jeszcze gotowa rozmawiać, podobnie zresztą jak ona o swoich. Obie wiedziały, że coś zaczyna się rodzić w ich sercach. Rozmawiały jeszcze o innych sprawach aż do momentu, gdy Herma musiała zająć się dziećmi. Anita obiecała, że porozmawia z Kurtem i poradziła, żeby poczekać, czy on rzeczywiście zamierza się oświadczyć. Przyda mu się nauczka, jeżeli dostanie kosza, a że Herma nie straci posady, to już Anita się o to postan] a^ XIII oprócz Gunnar po obiedzie wrócił do swojegcTpSkoju. Po zakończeniu rniarry podpór beczek miał wreszcie/czas zastanowić się nad swoimi emarni. Korzystając z niedzielnego spokoju, Wrócił myślami do rze Wy tes*arnentu. Koniecznie musi się upewnić, czy Kurt i jego matka nius^ywiście wykradli ten dokument. Wprost mu tego nie powiedzą, czekaWl?° Wysłać list'na który —jak się wydaje — oni z niecierpliwością i nnr. notariuszem przejrzeli już wszystkie zakamarki biurek ojca ir»nek notatek liczbowych niczego ważnego nie znaleźli. Cyfry 177 przypuszczalnie dotyczyły wysokości odpraw, ale żadnych wskazówe komu ile wypłacić, nie zawierały. Kurt i pani Renata skrupulatnie kontrolowali każdą partię poczi przynoszoną do zamku. Nigdy przedtem tego nie robili. Była wi< szansa zmuszenia ich do odkrycia się. Jeżeli Kurt rzeczywiście zgub żółtą kopertę lub jej zawartość, sfingowany list od znalazcy musi na nir zrobić wrażenie. Gunnar postanowił wreszcie uruchomić swój pla Ułożył sobie treść listu. W żaden sposób nikt nie powinien się domyśliv że on jest jego autorem. Napisze go na maszynie. Miał ją u siebii w pokoju, bo często wieczorami lub w soboty czy niedziele pisał co także i nie potrzebował wychodzić do biura. Usiadł teraz, wystukał n, maszynie list i zaadresował kopertę. Wsiadł szybko do samochodu i gdy wszyscy odpoczywali pi obiedzie niepostrzeżenie pojechał do Koblencji. Na podwieczorek by już z powrotem w Lindeck. Nikt z domowników nie zauważył jeg< chwilowej nieobecności. Po posiłku Anita z Hermą i dziećmi szykowały się do przejażdżki Gunnar podszedł i poprosił z uśmiechem: — Nudzę się dziś okropnie. Nie mogłybyście panie zabrać mnie też na wycieczkę? Usiądę obok pana Soltaua. — Oczywiście, drogi Gunnarze, ale musi się pan szybko prze- brać, bo już wyjeżdżamy. Pojedziemy w górę Renu — poinformowała Anita. On tymczasem ukradkiem spojrzał na Hermę i zobaczył radosny błysk w jej oczach i rumieńce na policzkach. Inga i Kurt patrzyli z niechęcią na wsiadających do samochodu Kurt złościł się na samego siebie, że nie wpadł na pomysł zabrania się na wycieczkę, a Inga wściekała się na Gunnara, którego uważała już za swoją zdobycz, gdy tymczasem on zabrał się z panną Hermą. Już prz> obiedzie podchwyciła ich porozumiewawcze spojrzenie, ale zadufa113 w sobie, nie czuła się zazdrosna o jakąś tam nauczycielkę. Teraz musiaf zrewidować swoją postawę. Musi iść na całego i przekonać Gunnara. i ma u niej szansę; wtedy przestanie interesować się nauczycielką, choć j była niewiadomo jak piękna. Chyba nie jest ślepy i potrafi wyt>ra ' Tamta jednak jest młodsza o co najmniej dziesięć lat, a mężczyźni są nieobliczalni. Nie wolno już zwlekać! 178 czas rozmyślała, co zrobić, żeby jak najszybciej skłonić Gunnara do oświadczyn. Kurt znudzony okropnie usiadł w swoim pokoju i rozkoszował się vślą, że wkrótce zaoferuje małżeństwo tej ślicznej nauczycielce. Że ona może się nie zgodzić, nie zakładał ani przez moment. Następnego ranka Kurt jak zwykle czekał na listonosza. Wziął od niego plik przesyłek i od razu w hallu, na dużym stole, oddzielił gazety i czasopisma od listów. Te ostatnie przeglądnął starannie. Na niebieskiej kopercie ostemplowanej w Komblencji rzucił mu się w oczy napisany na maszynie adres: „Do rąk Pana Dyrektora lub osoby upoważnionej w zamku Lindeck. Dotyczy zguby." Kurt zadrżał i rozglądnął się trwożliwie wokół siebie. Odetchnął: w hallu nie było nikogo. Szybko schował list do kieszeni. Wiadomo, że me przekaże go dyrektorowi, choć domagał się tego nadawca. Pozostałe listy zebrał ze stołu i zaniósł^do jadalni, gdzie czekali już wszyscy na śniadanie. Kurt nonszalanckimi ruchami rozkładał kore- spondencję, ale Gunnar od razu zwrócił uwagę na jego bladą twarz i drżące z niepewności ręce. Sam zdążył już ochłonąć, bo idąc z rana do zamku był pewien, że dziś rozstrzygnie się sprawa testamentu. Jego sfingowany list był już w zamku. Jeżeli Kurt jest niewinny, powinien mu go teraz wręczyć, albo przynajmm|i pokazać. Siląc się na spokój, Gunnar zjadWiiadanie. Wychodząc z sali każdy zabierał swoją pocztę. Dla pani von Seebach, Ingi i Gunnara nie było niczego. Herma dostała list od swojego opiekuna, przyjaciela ojca, Ąmta kartkę od starego Franciszka, który/dojechał już do Berlina ° Ją* posadę w willi. Przed wyjazdem staruszek pożegnał się tylko unnarem, który obiecał mu, że dopilnuję, aby sprawiedliwości stało Sl? zadość. a st°liku pozostały tylko gazety i pisma reklamowe. svv |lnar spieszył się do biura. Anicie zdążył powiedzieć, że uruchomił ?dran n" Czekała w napięciu na konsekwencje, ale niczym się nie Mus: ed\vie. Gunnar wyszedł, Kurt podszedł do matki. 2? z tobą porozmawiać, mamo. Chodźmy do mojego po- też. Ingo, ty 779 l l Herma popatrzyła zdumiona na Anitę. Czy aby Kurt nie x^ powiedzieć matce o swoim zamiarze ożenienia się? — zaniepokio i'^* ale Anita odgadła jej myśli i z uśmiechem pokręciła przecząco Gdy troje tamtych wyszło z jadalni, rzekła: — Nie o pani głowę im chodzi, Hermo. Spokojnie, Kurt tak nie podejmie decyzji. Inym Obie z dziećmi poszły do parku. Lekcje niemieckiego na powietrzu malcom podobały się szczególnie. von Kurt z matką i siostrą tymczasem udali się do salonu pani Seebach. Zaraz u progu pani Renata spytała: — Co tam masz, Kurt? — Wyjął list z kieszeni i bez słowa podsunął go matce pod no s. Ona jęknęła tylko: „Wielkie nieba!" Inga zaniepokoiła się: — Co to jest? — spytała, a gdy zobaczyła kopertę, zbladła. — Czytałeś już? Boże, co za szczęście, że pilnowaliśmy poczty. Otwórzże ten list, Kurt! — niecierpliwiła się pani von Seebach. Kurt wyjął z koperty kartkę i zachął czytać półgłosem: Nadawca tego listu znalazl dokumnety, które być może dla mies-zkd- ców zamku Lindeck są bardzo ważne. Gotów jestem odesłać je m odpowiednim wynagrodzeniem, ale muszę być pewien, że trafią w właściwe ręce. Proszę dokładnie opisać, jak zgubione dokumenty wy glądają, oraz gdzie i kiedy zostały utracone. Opis i proponowaną surą znaleźnego proszę przystać na adres poczty głównej w Koblencji z dopis- kiem „Rzeczy znalezione". Zgubę odeślę za zaliczeniem pocztowym. Uczciwy znaJazcs Wszyscy troje patrzyli na siebie bez słowa. . — Co teraz zrobimy? — odezwała się Inga. — Tylko bez paniki! Musimy się dobrze zastanowić — rzekła Pal" Renata — Chwała Bogu, że list trafił do naszych rąk. Zawsze mówiialT1' że ostrożności nigdy nie za dużo! Najgorsze mamy już za sobą. Ter32 trzeba ustalić tylko nagrodę dla znalazcy, a on odeśle nam zgubę. Nie wiem, czy on otworzył żółtą kopertę. 180 Pewnie tak, bo skąd by wiedział, że dokumenty dotyczą zamku ,„. - zauważył trzeźwo Kurt. r ^Rzeczywiście. Musimy się liczyć z niedyskrecją tego człowieka. 7ież adres zamku mógł być wymieniony na kopercie, do której wuj Judził testament, albo na liście, który rzekomo miał tam zostawić dla ^dstróma. Do wnętrza kopert pewnie nie zaglądał licząc na nagrodę k1"1 desłanie dokumentów. Gdyby to zrobił, znałby treść testamentu ^ \ listu, i przypuszczam, że zażądałby od razu potężnego okupu za Jeżenie.' Mam nadzieję, że nie orientuje się w treści znalezionych -olcumentów. . — Oby tak było, mamo. Mimo to, musimy czym prędzej odzyskać e papiery. Jak myślisz, ile mu zaproponujemy? — spytał Kurt. — Nie za dużo, t>o pomyśli, że ma w ręku coś ważnego i będzie się targował. Przede w$zystkim musimy go przekonać, że są to tylko duplikaty oryginalnych dokumentów, które posiadamy. Nie chcemy, żeby odpisy rodzinnjch akt poniewierały się po świecie i gotowi jesteśmy ich znalazcy zapłacić, powiedzmy, pięćset marek za fatygę. Powinien być zadowolony. Pozwól, Kurt, że ja odpiszę na list. Mam niewątpliwie większą wprawę. Pani von Seebach od razu usiadła do pisania. Kurt dosłownie czekał pod drzwiami, a gdy był gotów, porwał go i samochodem matki zawiózł do Koblencji, wprost na główną pocztę. Pozostało teraz cierpliwe czekanie na przesyłkę za zaliczeniem pocztowym. Pani von Seebach opisała dokłt»e żółtą kopertę, obiecała wysłać od razu pięćset marek, a potwierdźcie przyjęcia „znalazca" powinien odesłać na nazwisko pana Kurta von Fuchsa. Wszyscy troje martwili się tylko, czy znalazca nie okaże się szantażystą. Inga r°zmyślała już, jak zabezpieczyć swoje interesy na wypadek ujawnienia prawdy. Najlepszym wyjściem wydawało jej się wymuszenie oświadczyn Gunnara. Jeżeli zostanie jego narzeczoną, żadne niebezpieczeństwo 7 JLgo strony jej nie grozi. Wóz, albo przewóz. Opracowała pl^n, który jeszcze tego samego dnia zamierzała wspólnej kolacji Gunnar szybko wrócił do swojego pokoju, gdyż rzal Jeszcze popracować nad sprawami, których nie zdążył 181 t i l > załatwić w biurze. Usiadł przy biurku i zapalił cygaro. W tej części zamku mieszkał tylko Soltau, było więc cicho i spokojnie, niemniej Gunnar miał wrażenie, że ktoś po Cichu otworzył i zamknął drzwj wejściowe. Czyżby Frank wychodził gdzieś wieczorem? Wiedział na pewno, że po kolacji wrócił już do siebie. Nagle ktoś zapukał do drzwi. Gunnar nie wstając z miejsca zaprosi) gościa do wejścia. Sądził, że Soltau ma jakąś pilną sprawę. Osłupiał zobaczywszy w progu Ingę von Holst. Zamknęła szybko i cicho drzwi i wyraźnie zdenerwowana stanęła przed Gunnarem. — Szanowna pani, skąd ten zaszczyt o tej porze? — spytał wstając. Wyglądała wyjątkowo pięknie. Z podniecenia zaróżowiły się jej policzki, a oczy błyszczały niesamowicie. Podeszła bliżej i uśmiechnąła się lekko: — Zaskoczył pana mój widok, nieprawdaż? — spytała po cichu. — Nie ukrywam, że tak. Mam nadzieję, że nic złego się nie stało. — Nie, nie! Chciałam... muszę z panem porozmawiać. Widzimy się często, ale czasu na rozmowę prawie nie mamy. Bardzo pana cenię i rozumiem wuja Manfreda, że obdarzył pana tak wielkim zaufaniem powierzając odpowiedzialne stanowisko w swojej firmie. Jestem przeko- nana, że ja też mogę liczyć na pana. Ukłonił się bardzo formalnie. — Dla mnie to wielki zaszczyt, proszę pani. — Czy mogę usiąść? — spytała. Podsunął jej szybko fotel. — Przepraszam za niedopatrzenie, ale pani wizyta bardzo mnie zaskoczyła. — Zdecydowałam się na nią w ostatniej chwili. W czasie wieczor- nego pacierza Dieter spytał mnie nagle: — Mamo, dlaczego wujek Gunnar nie jest naszym tatusiem? — Dzieci mają czasami dziwne pomysły, czyż nie? Gunnar zrozumiał, że musi się przygotować na zmasowany atak. — Tak — rzekł zamyślony — aż się wierzyć nie chce, że wymyśliły to same. Uśmiechnęła się jak mogła najszczerzej, widząc za powątpiewa w jej słowa. Przeważnie dzieci do snu układał ktoś obcy. Wiedział, że robiła to Anita, a ostatnio także Herma Heli. 182 Owszem, ale w przypadku Dietera mogę zrozumieć jego wypo- Dzieci pana lubią... Gunnarze... i czują, że ich los leży w pańskich h Mię będę ukrywać, że ja też tak myślę. Mam już szczerze dosyć dawania smutnej wdowy. Pan rozumie, że jestem jeszcze za młoda, by ygnować z małżeńskiego szczęścia. Ja z kolei rozumiem, że z powodu dumy nigdy nie ośmieli się pan zbliżyć do mnie. Dlatego ja odważyłam się przyjść pierwsza. Mówię otwarcie: jeżeli poprosi mnie pan o rękę, nie powiem „nie". W pewnym sensie chciałabym spełnić wolę wuja Manfreda i umożliwić panu poprzez małżeństwo udział w spadku. Ale to sprawa drugorzędna. O innych moich uczuciach niech świadczy moje zachowanie. Do żadnego mężczyzny bym nie poszła i nie wyznała otwarcie swojej miłości, a do pana przyszłam. Decyzja należy do pana, Gunnarze, ja już powiedziałam wszystko. Siedziała z opuszczonymi bezradnie rękoma. Wyobrażał sobie, ile wysiłku musiało kosztować tę dumną kobietę takie wyznanie. Docenił teżjej dobre chęci dopuszczenia go w ten sposób do udziału w spadku po ojcu. Musiała przecież wiedzieć, że był synem Manfreda Hallerstedta, a z pewnością pomagała też przy wykradzeniu testamentu i teraz w swoisty sposób chce wynagrodzić krzywdę, jaką wyrządziła. Trudno mu, jako mężczyźnie, odmawiać kobiecie w takiej sytuacji, ale nie może Indze obiecywać niczego, skoro jego serce należy już do Hermy, czego był całkiem pewny. Nie może też odprawić Ingi bez słowa wy- jaśnienia, że nie powinna liczyć na niego. Milczał jeszcze przez chwilę, Potem rzekł: _ Pani von Holst! Zaufanie, jPJ^nmnie pani darzy, bardzo sobie ceri'ę, ale ani przez chwilę nie wolno mi podsycać pani złudzeń, że może °jsc do małżeństwa między nami. Trudno mi o tym mówić, ale istnieją orrnalne przeszkody uniemożliwiające taki związek. o bladła zraniona do głębi w swej kobiecej dumie. Opanowała się Jcanak O jakich przeszkodach pan myśli? sPojrzał na nią poważnie. 0 ~~ Muszę pani zdradzić tajemnicę: Manfred Hallersted był... moim - poprawiła się. głośno, tym wie? Chciałam rzec... wie na pewno? - 183 — Na pewno. Za życia ojciec nie mówił o tym nikomu, choć wiem że miał zamiar to zrobić po śmierci mojej matki. Tak czy inaczej, jesteśmy kuzynami, a małżeństwa wśród tak bliskich krewnych rzadko bywają udane. Ja w każdym razie bym się nie odważył. — Mój Boże! Kuzyni dość często żenią się z kuzynkami. — Wiem, ale ja nie chcę. Poza tym, nie będę ukrywać: kocham już inną kobietę. Wstała raptownie, a jej twarz przybrała dziwny grymas. — Skoro tak... to, oczywiście... niech pan traktuje tę rozmowę jako niebyłą. Ja... — podeszła szybko do drzwi. Gunnar przytrzymał ją. — Proszę zaczekać. Sprawdzę, czy może pani wyjść niepostrzeżenie. Soltau czasami wychodzi na spacer. A co do mnie, to obiecuję, że rozmowa ta pozostanie między nami. Gdy pani wyjdzie, już wymażę ją z pamięci. Skinęła machinalnie głową. Wyszedł pierwszy, a zobaczywszy w pokoju Franka zapalone światło, odprowadził Ingę aż do narożnika zamku i poczekał, dopóki nie zniknęła w głównej bramie. Wracał powoli do siebie. Usiadł bezradnie w fotelu i zapatrzył się przed siebie. Właściwie powinien się cieszyć, że kobieta, która bez wątpienia pomagała wydrzeć mu jego własność, sama przyszła się przed nim upokorzyć. Takie uczucia były mu jednak obce. Czuł się, jakby sam popełnił niegodziwość, choć naprawdę nie mógł znaleźć żadnego zarzutu przeciwko sobie. Nie dawał jej przecież żadnych nadziei, zdecydowanie odtrącając jej awanse. Jeżeli czuje się upokorzona, to jest sobie sama winna. Na pewno nie przypuszczała, że tak się stanie. Myślała, że on rzuci się w jej ramiona, jeżeli zaproponuje mu część spadku, która przypadnie jej z podziału zrabowanych łupów. I przeli- czyła się, a mogła sobie zaoszczędzić poniżenia, jemu zaś niezręcznej sytuacji. Nie sądził, żetiy rzeczywiście go kochała. Chyba w ogóle nie była zdolna do głębszych uczuć. Dlaczego jednak zdecydowała się przyjść- i to akurat dzisiaj? Przypomniał mu się list, który wczoraj wysłał, musiał go dziś rano znaleźć i na pewno pokazał go matce i siostrze, przestraszyła się konsekwencji odnalezienia testamentu i być postanowiła znaleźć się po właściwej stronie, proponując rękę narowi. 184 Tak, to mógł być powód. Gunnar nie miał żadnych wątpliwości • zawziął się: przeliczyła się i musi ponieść konsekwencje! Nie mógł się doczekać odpowiedzi, którą z pewnością już wysłały. XIV Frank Soltau okazał się dobrym nabytkiem dla firmy. Wszędzie było go pełno. Gdziekolwiek by nie wystąpiła awaria, wzywano Franka. Ktoś nie mógł sobie z czymś poradzić, jego proszono o pomoc i radę. Cieszył się i nikomu nie odmawiał. Gunnar spotkał go kiedyś na korytarzu i zawołał: — Naprawdę nie wiem, jak myśmy dawali sobie radę bez pana? — Naprawdę pan nie wie, jak wielką radość mi pan sprawił — zaśmiał się Frank powtarzając słowa szefa i dodał: — Jeżeli mi czegoś potrzeba, to wyłącznie wiedzy praktycznej. Przychodził do fabryki wcześnie, przed innymi, a wychodził ostatni. Gunnar był pełen podziwu dla jego pracowitości i pomysłowości, toteż wkrótce obaj mężczyźni bardzo się polubili. Bez specjalnych zaproszeń Frank zaczął przychodzić wieczoran«do gabinetu Gunnara. Palili cygara, opowiadali o różnych zdarciach z ich życia, poruszając czasami tematy, o których rozmawiają tylko bliscy przyjaciele. Nie pomijali też opinii o mieszkańcach zamku. Gdy tylko padło imię Anity, na twarzy Franka pojawiał się wyraz anielskiego zachwytu. Gunnar nie miał wątpliwości, co to oznacza. Bardzo się ucieszył, bo znał przecież Anitę i wiedział, że interesowała się młodym inżynierem, nie tylko ze ^z§lędu na pracę, jaką wykonywał dla Gunnara. Gdyby jej uczucie miało Pozostać bez odpowiedzi, Gunnarowi byłoby żal dziewczyny, ale m°gł spokojnie czekać, bo Frank najwyraźniej też z Anitą wiązał jakieś tam nadzieje. tymczasem kilka dni niczym specjalnie się nie wyróż- 'ani Inga czuła się nie najlepiej i kilka razy nie zjawiła się przy t0 Ci to Przesadnie zaczęła interesować się dziećmi. Dla Hermy były 16 dni i nie wiadomo za co wciąż obrywała. Gdyby nie Anita, 785 byłoby jeszcze gorzej. Początkowo Heirmanyślała, że napady złośq pani von Holst zawdzięcza Kurtowi. IPewng powiedział siostrze, że zamierza się ożenić z nauczycielką i ona teraz wyładowuje na niej swą złość. Nie wiedziała, nieszczęsna, że Inga kieruje się zazdrością Obserwowała Hermę i Gunnara i przech-wytti]ac ich czułe spojrzenia nie miała wątpliwości, z czyjego powodu zostali odtrącona. Najchętniej odprawiłaby Hermę od razu, ale nie m.ogłamaieźć żadnego ku temu powodu, więc przynajmniej starała się jej dobczyć przy każdej okazji Gunnar wykorzystał służbowy wyjaizd do Koblencji, by pójść m główną pocztę. List rzeczywiście już tam czey. Rozpoznał pismo pan von Seebach. Schował kopertę do kieszeni nrrócił do Lindeck. Chcia! przeczytać list dopiero wieczorem w sw-oim pokoju. Przed kolacją w jadalni zastał Herrnę samą. Dzieci otrzymywały o siódmej tylko lekki poczęstunek i za,raz kładły się spać. Do stołu z innymi już nie siadały. Gdy podszedł do Hermy, ona jak zwykle zarumieniła się. Ubrana była w czarną skronią suknię, tę, którą kupiła sobie w Koblencji. Wyglądała w niej czarują. Gunnar przywitał się serdecznie, ale nie nazbyt wylewnie. — Widzę, panno Heli, że swoją esko»rtę zdążyła już pani ułożyć do snu. — To już pora. Ale zostałam zobo-wiązana przekazać ich całusy wujkowi Gunnarowi. Pani von Holst zabroniła, dzieciom mówić o panu przy pacierzu, a one zupełnie nie wiedzą dlaczego. — Coś podobnego? Zabroniła o mn_ie wspominać? — zdziwił się. — Pewnie chce panu dokuczyć. TylJko po co miesza w to dzieci? Nigdy tego nie robiła. — Zmieniła poglądy, i tyle — rzekł, chcijc przerwać rozmowę. — Och, na pewno! Cały czas chodzi zagniewana i naburmuszona. Aż boję się odezwać i gdyby nie panna Aiuta. przypuszczam, że dawno już by mnie tu m'e było. — Jak to? — spoważniał, —t- Gdzie ona znajdzie lepszą i bardziej oddaną nauczycielkę niż pani? — Myślałam, że jest ze mnie zadowolona, ale od kilku dni wciąż coś jej się nie podoba. Przykro mi, że ją zawiodłam. Zamyślił się na chwilę. Dlaczego na.gle laga zaczęła dziewczyn'6 dokuczać? Czyżby się domyśliła, że odm owił jej z powodu Hermy? 186 Spojrzał ze współczuciem w jej smutne oczy. Dziś nie wyglądała na dziecko szczęścia. _- Nie powinna się pani przejmować, panno Heli. Panie w pewnym wieku miewają złe dni, a wtedy najlepiej robić swoje i nie zwracać na nie uwagi. W jego głosie dało się słyszeć ironię pod adresem Ingi. — Być może pani von Holst nie czuje się najlepiej. Nie powinnam wpadać w panikę, lecz tylko wykonywać sumiennie swoje obowiązki. Na pewno jej złość minie i przestanie mnie besztać. — To aż do tego się posunęła? — Och, nie było tak źle — przestraszyła się Herma, widząc zdenerwowanie Gunnara. — Coś ją gryzie i dlatego nie zawsze panuje nad słowami. — Wcale jej to nie upoważnia do wyładowywania swoich złości na pani — powiedział stanowczym tonem, jakiego jeszcze Herma u niego nie słyszała. Nie potrafiła zapanować nad radością, jaka nagle ją ogarnęła. Dobrze, że pani Inga wpadła w zły nastrój! „Książe z bajki" rycersko stanął w obronie krzywdzonej dziewczyny! Hermo, ty naprawdę masz szczęście! Drżącym ze wzruszenia głos« rzekła Gunnarowi: — Jest pan niezwykle miły. Ale jłoszę nie upominać pani von Holst. Być może ja jestem przeczulona i niemądra. Powiedziała to bez zastanowienia, a teraz musiała się rumienić. Co za określenie: „niezwykle miły"! Co on sobie o tobie pomyśli, głu- pia gęś? ach lękiem spojrzała na jego twarz. Boże, jak on patrzył? Te oczy... Przenikające aż w głąb serca. s utlnar zaś ledwo zdołał zachować spokój. Jeszcze jedno takie ac JI7en'e' a straci głowę. Uśmiechnął się, chcąc rozładować sytu- łona. Jakoś nie zauważyłem dotychczas, żeby pani była przeczu- ta tego niemądra; wręcz przeciwnie, uważam panią za bardzo w [ l rozsądną dziewczynę. Herme fT momencł w drzwiach stanęła Inga von Holst. Obrzuciła na Pozd Cewa^ącyiP spojrzeniem, a Gunnarowi ledwie odpowiedziała Wlenie nieznacznym skinieniem głowy. Co się dzieje? — zdzi- 187 wiła si<^ Herma. Dotychczas Inga nie przeszłaby obok Gunn posyłaj ą? mu zalotnych spojrzeń i nie zamieniając kilku a teraz zachowała się tak chłodno i odpychająco... Her-ma zerknęła na Gunnara, ciekawa jego reakcji. Na dostrze gfe nic poza spokojem i wewnętrzną satysfakcją f rze? wieczór- nie przestawała rozmyślać, dlaczego Inga nagle potraktuj Gunnara Lundstróma tak obcesowo, dlaczego on rozzłościł się s,v ze pani V0n Holst wyładowuje swój zły humor na Bogu ducha win nauczycielce. Ani na pierwsze, ani na drugie pytanie Herma nie znała? logicznej odpowiedzi. Coś tych dwoje poróżniło, ale czy w ogóle r łączyło ich kiedykolwiek? Gunnar traktował Ingę oficjalnie i rar7 chłodncx we Her*na nagle pomyślała, że zaczyna wybiegać poza rzeczywistość 2c puszcza, wodze rozbudzonej wyobraźni. O co ci właściwie chodzi dziewczyno! — karciła samą siebie. — Serce wyrywa ci się z piersi a wszysatko dlatego, że w odruchu ludzkiego współczucia i dobroci Gunnar- powiedział ci kilka ciepłych słów? Ty od razu wyobrażasz sobie nie wiacdomo co! Bądźże rozsądna i stań na ziemi. Pon^oglo; znowu poczuła się zwykłą, skromną nauczycielką. Rozmowa przy stole nie kleiła się zupełnie. Pani von Seebach i Kurt byh wyr-aźnie czymś zdenerwowani. Gunnar domyślił się, że martwią się brakiem^ odpowiedzi na list. Kurt nawet nie spojrzał na Hermę. Anita wiedziała, że Gunnar miał dziś jechać do Koblencji. Patrzyła na niego porozumiewawczo, a on dał jej do zrozumienia, że list odebrał, ale jeszcze r-ńe przeczytał. Po kolacji wszyscy rozeszli się szybciej niż zazwyczaj. Anita wzięta Hermę L>od rękę: — Ghodź do sali lekcyjnej. Poplotkujemy trochę przed snem. Stosunki między obiema młodymi damami stawały się bardzo serdeczne, ku wielkiej radości osaczonej Hermy. Rozmowa od razu zeszła m^. temat złego humoru pani von Holst i przykrości, jakie z tego powodu Spadły na Hermę. — PO co sobie łamać głowę, dziewczyno! — uspokajała Anita- — Nie tylko siostra, ale także macocha i Kurt są ostatnio czyn1* zdenerwowani. Inga próbuje wyładować złość na pani, ale przynajmn'eJ Kurt się odczepił; widać ma coś ważniejszego na głowie. 188 a uśmiechnęła się gorzkawo: l dwojga złego wolę to pierwsze. " oczywiście też nie wiedziała o wizycie Ingi u Gunnara, zczała jedynie, że powodem kiepskiego nastroju pani von Prz-Pch j jej dzieci jest sprawa testamentu. jtt funnar wrócił do swojego pokoju, a zamknąwszy drzwi na klucz, dl przy biurku. Rozpieczętował kopertę i wyjął złożoną na pół rtkę zapisaną kaligraficznym pismem pani von Seebach: Szanowny Panie! tr, Kurt von Otrzymaliśmy przysłane do nas pismo, z którego wynika, że jest Pan ic posiadaniu żółtej koperty, opatrzonej napisem: „Otworzyć po mojej śmierci w obecności dyrektora mojej firmy." Wewnątrz powinny znaj- dować się kopie dokumentów ważnych dla naszej rodziny, a bezwartoś- ciowych dla osób postronnych. Podkreślam, że chodzi o odpisy. Oryginały tych dokumentów posiadamy, mimo to zależy nam na odzyskaniu zguby, gdyżnie chcemy, żeby papiery poniewierały się w obcym domu. Kopertę tę, opatrzoną pięcioma pieczęciami, zgubił mój syn jadąc samochodem - Koblencji do Berlina. Pieczęć odwzorowuje głowę barana umieszczoną nad półksiężycem. Podaję tak szewiotowy opis zgubionej koperty, aby uvkazać, że jesteśmy jej prawowityfki właścicielami. Prosimy o odesłanie i?J w solidnym opakowaniu za zaliczeniem pocztowym na sumę pięciuset marek. W ten sposób pragniemy wynagrodzić trud, jaki Pan sobie zadał. już wspomniałam, nie są to dokumenty wartościowe, a ich odzyskanie wyłącznie prestiżowo. Przesyłkę proszę zaadresować: Pan s, zamek Lindeck. Korespondencja prywatna. Z wyrazami uszanowania Pani von Fuchs Pani von Seebach przedsięwzięła szczególne środki ostrożności Podpisując się nazwiskiem swojego pierwszego męża. Gunnar uśmiech- nat S1? gorzko: ~~ NO, to mam was w ręku! — rzekł głośno i rzucił kartkę na biurko, i si rrzyrnal dowód rzeczowy potwierdzający przypuszczenia Anity arego Franciszka. Zatem w rzeczywistości wszystko odbyło się tak, 189 jak wynikało z relacji naocznych świadków. Z nimi i tym listem „.„^ śmiało złożyć pozew do sądu i domagać się zwrotu zagarniętego spadku Wybuchnie wielki skandal, tylko czy za taką cenę warto szargać dobre imię ojca? Przynajmniej Gunnar wiedział teraz na pewno, że Kurt chciał żółtą kopertę wywieźć do Berlina, lecz zgubił ją po drodze. Tak więc nie przeczytał testamentu, a to świadczyło, że Kurt, matka, a chyba także Inga, wiedzieli od Manfreda Hallerstedta, że ma on syna i jemu przekazuje cały spadek. By temu zapobiec, wykradli dokument. Jednak zginął nie tylko testament ojca, ale także list, który napisał do Gunnara. Tej straty najbardziej żałował. Chyba nie było już szans na odnalezienie żółtej koperty? Co zatem dalej? Przemilczeć i pozwolić tyrn podstępnym ludziom cieszyć się zagrabionym majątkiem i nawet im nie powiedzieć, że zna całą prawdę? O, nie! Tej przyjemności sobie nie odmówi. Musi zobaczyć ich miny, gdy zostaną zdemaskowani. Już teraz odchodzą od zmysłów, oczekując na poleconą przesyłkę. Niech jeszcze poczekają, niech się pomartwią. Całkowicie sobie na to zasłużyli. Gunnar chciał od razu podzielić się wiadomością o liście z Anitą, ale gdyby spotkali się teraz, mogliby wzbudzić podejrzenie tych trojga. Lepiej zaczekać do śniadania. Umówi się z Anitą, bo wspólnie muszą ustalić, co robić dalej. Teraz włożył list do koperty i zapalił cygaro usiadłszy w fotelu przy otwartym oknie. Tej nocy nie zmrużył już oka. Rankiem w jadalni zastał już Anitę. Nie mogli rozmawiać teraz o liście, więc umówili się przy wejściu do parku. Kurt przeglądał właśnie pocztę. Wydawał się zdenerwowany, ale zobaczywszy Hermę przyprowa- dzającą dzieci podszedł do niej, grzecznie się ukłonił i spytał, czy dobrze się wyspała. Chciał najwyraźniej porozmawiać z nią na osobności, a Anita zauważyła, że Gunnar obserwuje jego poczynania, nie spuszczając Hermy z oka ani na chwilę. Musiała się uśmiechnąć: nie dało się ukryć, że Gunnarowi zależy na tej małej. Bez słowa odwróciła się i podeszła do nauczycielki, uniemożliwiając Kurtowi rozpoczęcie rozmowy. Tymczasem zeszły pani von Seebach i Inga. Bez przywitania si? z kimkoliwek pani Renata spytała syna: — Przynieśli pocztę? _- Tak, mamo. ___ A tę przesyłkę... z koronkami, dostali wreszcie? _ Niestety, mamo. Musisz uzbroić się w cierpliwość. Renata zrobiła kwaśną minę. _ Mój Boże! Jak to na ludziach nie można polegać! — Zamówiłaś koronki, mamo? Nic o tym nie mówiłaś — odezwała się Anita. _ Takie zwykłe: do bielizny, do starych sukien, bo trzeba już niektóre powymieniać. Zależało mi na szybkim przesłaniu. A tu masz! Zwariować można. Inga była tego samego zdania. Gdy Dieter, chcąc o coś spytać, uwiesił się jej ręki, ona ze złością odtrąciła dziecko i wrzasnęła: — Niechże się pani zajmie dziećmi, panno Heli! Cały czas kręcą się przy mnie, więc po co tu panią trzymam? Herma pobladła, ale nie odzywając się ani słowem, przytuliła chłopca i odprowadziła na bok. Usiedli do stołu. Najpierw Herma nałożyła na talerze dzieciom, potem dopiero zajęła się sobą. Gunnar patrzył na nią ze współczuciem. Dla Ingi było tego już za wiele: — Od jutra będzie pani jadała^miadanie wraz z dziećmi w sali lekcyjnej. Tu nawet nie można spolAnie porozmawiać. Herma ukłoniła się. ^ — Jak pani rozkaże, pani von Holst. Anita i Gunnar wymienili porozumiewawcze spojrzenia, wyraźnie oburzeni decyzją Ingi. — W takim razie ja też będę jadać w klasie — rzekła Anita. "— Przywykłam już do wspólnych śniadań z dziećmi i będzie mi ich brakowało. Odezwał się Gunnar: "~- Skorzystam i ja z okazji, i każę przynosić śniadanie do mojego Pokoju. Zjemy razem z Soltauem, a nie tracąc czasu, porozmawiamy sprawach służbowych. Proszę łaskawie o zwolnienie mnie z obowiąz- u Przychodzenia na śniadania. , errna słuchała jak urzeczona. Nie spodziewała się, że Anita ^nnar ta^ zareagują na decyzję Ingi. Tamta też się tego nie zawała. Zbladła tylko ze złości i bez słowa skinęła głową. L 191 190 Kurt wcale nie był zachwycony perspektywą śniadań w towarzy. stwie matki i siostry, zwliszcza że ominie go rzadka okazja zoba. czenia pięknej nauczycielki. Rzucił w stronę siostry sztyletujące spój. rżenie. Do końca już nikt się nie odezwał. Nawet dzieci milczały, wy. czuwając wiszącą w powiarzu przedburzową atmosferę. Herma zaraz potem wjszła z nimi do parku na lekcję. Gunnar na chwilę wpadł do swojego pokoju, a Anita wyszła przed zamek i zmierza- ła w stronę parku. Frank Soltau spieszył się do pracy, gdy zobaczył powoli idącą Anitę. Ukłomł się z daleka, ale ona zawołała: — Już do swoich maszyn, panie Soltau? — Najwyższy czas, panno von Seebach. — I jak się panu podoba ta praca? — Wiem, z czym mani do czynienia, i to jest najważniejsze. — Dyrektor Lundstrón bardzo pana chwali i wciąż dziękuje mi. że pana zwolniłam. Od jutra już nie będę panu zabierać czasu przychodzi nowy szofer. — Chętnie służyłbym pani jeszcze, ale z pewnością zatrudnienie kierowcy na stałe będzie o wiele wygodniejsze. Oby tylko trafił si? ktoś uczciwy. — Mam nadzieję. A w niedzielę je pan z nami obiad? W jego oczach pojawił się błysk. — Pani von Seebach biła tak uprzejma i potwierdziła zaproszenie. Cieszę się, że pani nie ma tic przeciwko temu. — A dlaczego miałabjm się sprzeciwiać? Wręcz przeciwnie. Jest pan doskonałym rozmową przy stole. Teraz jednak nie zatrzymuj? już pana. Do zobaczenia M niedzielę. — Do widzenia, panno von Seebach. Frank odchodził z wyraźną niechęcią. Anita za to z przyjemnością mogła dłużej podziwiać jego smukłą sylwetkę i sprężysty krok. Wokół serca odczuwała przyjemneciepło i wprost nie mogła oderwać oczu o żeby ten skowronek odleciał z Lindeck, co Anitko? 795 Powiedział to ostatnie zdanie z wielkim uczuciem. Anicie w oczach zakręciły się łzy. Uścisnęła mocno dłoń Gunnara. — Zawsze wiedziałam, że wystarczy do pana przyjść z jakimkolwiek zmartwieniem, a znika ono jak kamfora. — To może spróbujemy jeszcze jakieś przepędzić? Uporaliśmy się z kłopotem Hermy, a swojego pani czasem nie ma? Poczerwieniała i uśmiechnęła się zagadkowo, pół żartem pół serio. — Och, coś by się znalazło, ale w tej chwili nie jest to jeszcze naglące. Spróbuję poradzić sobie sama. Jeżeli dojdę do wniosku, że nie wybrnę, zapewniam, że przyjdę z tym do pana. — Jesteśmy przecież przyjaciółmi, czyż nie, Anito? Dziękuję ser- decznie za zaufanie w sprawie Hermy Heli. Zaoszczędziła mi pani wielu zmartwień i chyba wolno mi panią prosić o dalszą opiekę nad naszym skowronkiem. — Oczywiście. Jest moją przyjaciółką, a sam pan najlepiej wie, że przyjaźń traktuję poważnie. Ukłonił się. Na pożegnanie mocno uścisnęli sobie dłonie. Anita wróciła do zamku, a Gunnar pospieszył do biura. XV Herma wyszła z dziećmi do parku. Zajęta lekcjami zapomniała o swoim zmartwieniu i szybko odzyskała dobry humor. Dziś uczyła malców arytmetyki posługując się kwiatami. Ile też trzeba narwać kwiatków, żeby ułożyć bukiet, a ile trzeba na wianek? Ile wianków można uwić ze stu kwiatków. Dla babci bukiet powinien zawierać trzydzieści kwiatków, dla mamy dwadzieścia pięć, a dla cioci AmO dwadzieścia. Ile razem będzie kwiatków? Sama w tym czasie uwiła wianek dla Hani. Dieter zaś nauczył się.ze mężczyzna powinien być rycerski dla dam. On uważał się już z wielkiego pana, a Hanię traktował jak „małą smarkulę". Herrfl wyraźnie jednak podkreślała, że nawet małe damy zasługują n. szacunek, zwłaszcza od dorosłych mężczyzn. Pozwoliła Dietero 196 własnoręcznie włożyć kwiatową koronę na jasnoblond główkg Hani. sam zaś mia^ prawo włożyć sobie do butonierki marynarskiej bluzki kilka związanych bukiecików, oczywiście z pomocą Hani. Była to nagroda za „rycerskość". Pozostało jeszcze policzenie, ile kwiatków poszło na wianek, a ile na bukiecik. Zabawa przeplatała się z nauką i dzieci wcale nie czuły, że mają jakieś obowiązki. Dziś jednak radosny nastrój został zmącony. Główną aleją parku szedł Kurt, z rękoma w kieszeniach i w słomkowym kapeluszu zsuniętym zawadiacko na tył głowy. Zbliżył się do grupki, a stojąc przed przerażoną Hermą spytał: — Czy nie mógłbym skorzystać z lekcji i poduczyć się rachunków, panno Heli? — A nie wolałby pan pospacerować i nie przeszkadzać dzieciom w nauce. Ktoś może mieć to panu za złe. — Rozumiem, że pani mnie przepędza. Skąd taka bezwzględność? Czuję się upokorzony. Czy Anita nie mówiła, jaką ofiarę gotów jestem ponieść dla pani? Herma udała, że nic nie sł^y, a zwracając się do Dietera spytała: — Dieter, czy pamiętasz, czeg^nie wolno robić dżentelmenowi, gdy rozmawia z damą? Chłopiec aż zamrugał z zadowolenia, że może się pochwalić znajomością obowiązków prawdziwego mężczyzny. — Nie powinien rozmawiać z rękoma w kieszeniach i w kapeluszu na głowie — wyrecytował, patrząc z ukosa na wuja. Kurt wyjął wprawdzie ręce, ale zrobił z nich niespodziewany dla malca użytek: złapał go za ramiona i potrząsnął z całej siły, by yrnierzyć mu siarczysty policzek. Herma wyrwała chłopca z opresji, Zucając na Kurta pełne wściekłości spojrzenie. — To wstyd! Jak pan śmie karać dziecko za wykonanie mojego Polecenia? opatrzył na nią płonącymi namiętnością czarnymi oczyma. Niech pani mnie nie prowokuje, śliczna Hermo. Właściwie UVi . enern panią ukarać za wykorzystanie dziecka do zwracania mi 5' *naczej by pani śpiewała. oprawdy? Jestem tylko biedną nauczycielką, co wcale nie ' ze m°żna mnie traktować byle jak. Domagam się szacunku. 797 — Czy prośba o rękę to — pani zdaniem — jeszcze nie wyraz szacunku? Podniosła dumnie głowę. — Proszę liczyć się ze słowami. Słuchają dzieci. Chcemy pracować. — Nie mam wyboru, skoro pani mnie unika. — A ja nie mam o czym z panem rozmawiać. — Dumna Hermo! Gdybyś ty nie była tak podniecająca... Herma przytuliła Dietera, który dzielnie walczył z napływającymi do oczu łzami, i głaskała go po policzku. Nie zwracając uwagi na Kurta prowadziła dalej lekcje. On stał i wodził za nią oczyma. Bała się, żeby czasami nie oświadczył się teraz, bo musiałaby mu odmówić, co z kolei spowodowałoby konieczność natychmiastowego opuszczenia zamku. — Widzę, że nie daje mi pani żadnych szans — odezwał się po chwili. Pozostaje mi tylko poprosić o rękę w obecności mojej matki. Być może to panią zadowoli. Herma nie zareagowała, a ponieważ Kurt powiedział to półgłosem, pomyślał, że rzeczywiście mogła nie usłyszeć. Odszedł. Dzieci patrzyły na siebie zdumione, Hania odezwała się pierwsza: — Dlaczego wujkowie nie są tacy sami, panno Hermo? — Co masz na myśli, Haniu? — Bo wujek Gunnar jest zawsze dobry, przynosi nam różne łakocie, jest wesoły i cieszy się, gdy nas widzi. Wujek Kurt nas często bije, patrzy na nas ze złością i krzyczy. — Ludzie różnie się zachowują, Haniu. — Jak dorosnę, to będę dobry jak wujek Gunnar — obiecał Dieter. Herma uśmiechnęła się: — Masz rację, Dieter. Na pewno wszyscy będą cię lubić. — Nigdy nie będę też bił dzieci, gdy będę duży. — Nawet teraz nie wolno bić nikogo. — A wujkowi Kurtowi wolno? — Też nie, ale on na pewno nie chciał być niedobry. — Nie chciał! Popatrz na jego oczy. On zawsze jest zły. Herma szybko zmieniła temat rozmowy. Kurt wracał akurat z przechadzki po parku, ale — na szczęście —- ^ zatrzymał się. Przechodząc rzucił tylko: — Słodki uparciuchu, i tak będziesz moja! 198 Spojrzała na niego z nienawiścią. Nigdy! — pomyślała i zajęła' się dziećmi. Przed obiadem opowiedziała o zajściu Anicie. .— Tylko bez paniki, Hermo. Kurt wkrótce będzie miał inne kło- poty na głowie i nie tak prędko przypomni sobie o zalotach. Sądzę, że odechce mu się ożenku i oświadczyn. Anita wiedziała, że Gunnar zrobi teraz wszystko, by zniechęcić Kurta do zaczepiania Hermy, ale nie mogła tego powiedzieć głośno. — Oddałabym wszystko, byleby tylko pan von Fuchs zechciał zrozumieć, że nie mogę zostać jego żoną. Na pewno pani von Holst też przestałaby się na mnie złościć. — Czemu pani się nią przejmuje, Hermo? Widzę, że muszę coś pani obiecać. — A co takiego? — zaśmiała się po raz pierwszy. — Ze nie wypuścimy naszeep skowronka z Lindeck — powtórzyła słowa Gunnar a. ^^^ — To o mnie chodzi? Boże, gdyby to mogła być prawda! — roz- promieniała się, ściskając dłoń Anity, która patrząc na nią z uśmie- chem, pomyślała: — Gdyby dziewczyna wiedziała, że powtórzyłam wypowiedź Gunnara, ze szczęścia zmiażdżyłaby mi rękę. Podczas obiadu panowała wyjątkowo napięta atmosfera. Pani von Seebach i jej potomkowie byli chyba jeszcze bardziej zdenerwowani niż zwykle. Inga co chwilę upominała Hermę i czerwieniała, gdy Gunnar ciskał w jej stronę pełne wyrzutu spojrzenia. Kurt dopiero teraz zauważył, że Gunnar nie cieszy się już względami n&, i chyba domyślił się, co się stało. Matce też nie uszło to uwagi, ale "tysli miała zaprzątnięte czymś zgpła innym. Problemy córki muszą czekać, aż wyjaśni się sprawa z tyjn nieszczęsnym testamentem. Gdy 2 ten dokument znajdzie się w jej ręku, natychmiast go zniszczy. °Poki istnieje choćby najmniejsze niebezpieczeństwo, że ktoś może ^ *nic jego treść, nie należy podejmować żadnych pochopnych decyzji. Pod mUS' ^ć pewny, dopiero później można się martwić o jego r,~,. Cz,0rem PO kolacji Gunnar rzekł do siedzących jeszcze przy stole 199 — Proszę państwa, chciałem uprzejmie prosić o pozostanie jeszcze na miejscu, gdyż mam do omówienia ważną dla wszystkich sprawę. Panno Heli, ponieważ chodzi o problemy rodzinne, bardzo proszę o pozostawienie nas samych. Herma wstała i pożegnała się. Spojrzała ukradkiem na Gunnara i dostrzegła w jego oczach tyle serdeczności, że natychmiast zrobiło jej się gorąco. Dobrze, że znalazła się już za drzwiami. Pani von Seebach spytała od razu, trochę zaskoczona: — Co to za ważne sprawy, panie dyrektorze? — Najpierw chciałem zawiadomić, że z panem mecenasem przej- rzeliśmy wszystkie papiery pana Hallerstedta i zaginionego testamentu nigdzie nie znaleźliśmy. — Przecież od razu mówiłem, że go nie było, a pan sobie wmówił, że mój wuj zostawił jakiś testament — żachnął się Kurt. — A jednak pan się myli, panie von Fuchs. Testament istniał i był tu jeszcze w dniu śmierci pańskiego wuja, ba, nawet w chwili gdy pan Hallerstedt umierał. Mam na to dowody. Pani von Seebach zbladła, a spojrzenia wszystkich trojga lękliwie się skrzyżowały. Kurt zaśmiał się szyderczo: — A to ciekawe! Gdzie pan je znalazł i co to za dowody? — Zaraz powiem, ale jeżeli pozwolicie, najpierw przedstawię his- torię zaginięcia testamentu. — Z ciekawością posłucham pańskich relacji — odezwała się pani Renata. — Rozumiem pani ciekawość. Chce pani wiedzieć, czy nie pomiń? jakiegoś szczegółu. Udowodnię, że wiem wszystko, ale najpierw oficjal- nie poinformuję państwa o czymś, co już i tak wiecie... jestem pozamałżeńskim synem Manfreda Hallerstedta. W jadalni zapadła na chwilę grobowa cisza. Anita zamknęła oczy, by ukryć zdenerwowanie. Macocha i przyrodnie rodzeństwo siedzieli jak sparaliżowani. — To dopiero nowina! — Pozwoli pani, że nie uwierzę. Wiem bowiem, że ojciec sam to pan| powiedział krótko przed śmiercią i zapewne wyjaśnił, dlaczego wcześniej nie mógł o tym mówić. 200 l — Wybaczy pan, dyrektorze Lundstróm, ale ta sprawa w ogóle nas nje obchodzi. Powinien pan wiedzieć, że bękar... chciałem powiedzieć pozamałżeńskim dzieciom nie przysługuje żadne prawo do spadku _- przerwał mu ostro Kurt. Gunnar z kamienną twarzą popatrzył na niego. .— Jeżeli o mnie chodzi, mógł pan śmiało wymówić to słowo, które uwięzło panu w gardle. Dzieci z nieprawego łoża od wieków nazywano bękartami, a z historii powinien pan wiedzieć, że mimo to dochodziły nieraz do bardzo wysokich stanowisk, gdyż jako owoce miłości dziedziczyły po rodzicach najlepsze ich cechy. Nie chcę być zarozumiały i uważać się za szczególnie uzdolnionego, ale każdy musi obiektywnie przyznać, że nieślubne potomstwo już od kołyski zmuszone jest do walki o przeżycie, czego nie doświadczają dzieci mające zagwarantowaną opiekę obojga rodziców. To gwoli wyjaśnienia. Ja osobiście nie wstydzę się, że moi rodzice poczęli mnie poza prawnie uświęconym związkiem, gdyż wiem o łączącym ich dozgonnym głębokim uczuciu. Oboje byli bardzo uczciwymi ludźmi i tylko zły splot okoliczności uniemożliwił im wspólne życie. Wybaczcie tę^ługą dygresję, ale chcę uświadomić panu von Fuchsowi, że nie życzę soCT^fcby kiedykolwiek jeszcze pogardliwie wyrażał się na temat mojego urodzenia. Jako pozamałżeńskie dziecko nie mam najmniejszego zamiaru starać się o wejście do rodziny mojego °jca. Dziękuję z góry za taki zaszczyt, wątpliwy zresztą, choć wiem, że ostatnią jego wolą było ustanowienie mnie głównym spadkobiercą. Kurt roześmiał się: — Musiałby pan to wpierw udowodnić! — Tak, musiałbym to udowodnić, a tymczasem list ojca do mnie aginął wraz z testamentem... w chwili śmierci, zaraz po tym jak ojciec Umknął oczy... ~- Co pan za bajki powiada?! — oburzyła się pani Renata yskawszy już równowagę^ » Pani najlepiej wie, że to nie bajka — rzekł patrząc jej prosto * oczy. ~~ O co panu znowu chodzi? — spytała rozdrażniona. iem, że ojciec powiedział pani, że jestem jego synem i odzie- * P° nim majątek. Nie zrobił tego wcześniej, bo obiecał mojej e dochowa tajemnicy aż do jej śmierci. Pewnie powiedział pani 201 również, że proponował matce małżeństwo, gdy owdowiała, ale ona odmówiła. Wyobrażam sobie, jak musiało mu być ciężko, że nie móg} nawet mnie wyznać, iż jestem jego synem. Napisał więc list, na wypadek gdyby nie zdążył przekazać mi swojej tajemnicy. Ten list też zaginął a były w nim drogie mi słowa, którymi ojciec pierwszy i jedyny raz zwracał się do mnie jako do syna. — Pan chyba bredzi, panie Lundstróm! — zawołała wzburzona pani von Seebach. — O nie, droga pani. Jestem przy zdrowych zmysłach. Wiem natomiast więcej, niż się pani spodziewa. — Zamieniam się cała w słuch — nie ustępowała pani Renata, ledwo poruszając pobladłymi ustami. — Wiem na przykład, że kazała pani synowi natychmiast przyje- chać do Lindeck, gdy tylko dowiedziała się od ojca o tym, że jestem dziedzicem. Chciała pani zawiadomić Kurta, żeby nie liczył na spadek Przyjechał, a rozgoryczony wtargnął do gabinetu ojca i zdenerwował go swoim wybuchem gniewu, powodując przedwczesną śmierć chorego na serce starszego człowieka. Kurt, blady jak ściana, obruszył się: — Niewiarygodne! Na co pan sobie pozwala? Spojrzał na niego ostro. — Pozwolę sobie na jeszcze więcej, panie von Fuchs. Wiedział pan dobrze, że najmniejsze wzruszenie mogło spowodować zgon mojego ojca — lekarz mówił o tym wielokrotnie — a mimo to nie zawahał si? pan czynić mu wyrzutów. Wiele mógłbym panu wybaczyć, ale nigdy nie zapomnę tego, że odebrał mi pan jedyną możliwość porozmawiania z ojcem jako jego syn, gdybym po powrocie z pogrzebu matki zastał go przy życiu. Pańska chciwość zaślepiła pana całkowicie. Wiedział pan o testamencie i o tym, że ojciec uzna mnie za syna, gdy tylko wróć? Postanowił pan do- tego nie dopuścić. Testament musiał zniknąć, wi?c ledwo ojciec wydał ostatnie tchnienie, jedno z was trojga wykradło zjego biurka opieczętowaną kopertę. Samochodem ojca wywiózł ją pan, pame Fuchs, do Berlina, by tam ukryć lub zniszczyć testament. Matka i Pal11 von Holst udawały, że w momencie wyjazdu pan Hallerstedt jeszcze z> Dopiero gdy pan zniknął, obie panie wyszły z gabinetu ojca. Jedna z nic . wyświadczyła mu ostatnią przysługę i nieopatrznie zamknęła jego oczy-| fen jedyny ludzki odruch zdradził waszą obecność przy ojcu w chwili jego śmierci. Wszyscy troje słuchali jak porażeni. Pani von Seebach jedna tylko trzymała nerwy na wodzy i próbowała zaprzeczać. _ Widzę, że wymyślił pan sobie tragiczną historyjkę, panie dyrek- torze, i muszę stanowczo zaprotestować przeciwko rzucaniu na nas podejrzeń. Że też musimy tego słuchać! Gunnar uśmiechnął się gorzko. — Niech pani się nie użala nad sobą. Proszę mi wierzyć, że nigdy nie odważyłbym się mówić w ten sposób, gdybym nie miał niezbitych dowodów na każdy z przedstawionych faktów. — Bzdura! Dowody! Jakie ma pan dowody! — wrzeszczał pół- przytomny ze złości Kurt. — Proszę bardzo. Słuchajcie tylko uważnie: pani von Seebach niepotrzebnie czeka na przesyłkę z koronkami, która za opłatą zwrotną pięciuset marek powinna nadejść lada dzień. Ona nie nadejdzie! — To znaczy... więc pal^^Łprzechwycił? — wyjąkała pani Renata. Gunnar pokręcił głową. — Niestety nie. Może być pani spokojna. Po co mi koronki? Chyba, że wierzy pani w uczciwego znalazcę, który miał zwrócić żółtą kopertę? Swoją drogą, lekkomyślny synalek mógł lepiej zabezpieczyć tak bezcen- ne trofeum i nie zgubić go w czasie jazdy samochodem. Teraz już chyba pani nie wątpi, że wiem o wszystkim. Wiedziałem zresztą od dawna, brakowało mi jednak dowodu. A teraz dostarczyliście mi go sami. Przestępca zawsze popełni jakiś błąd. Mam tu w kieszeni list, w którym Pani von Seebach informuje mnie, że jej „syn w drodze do Berlina zgu- hł żółtą kopertę z pięcioma pieczęciami, opatrzoną napisem: »Otwo- rzyć po mojej śmierci w obecności dyrektora mojej firmy«." Chodzi "'^wątpliwie o kopertę z testamentem i listem do mnie. Spytałem o nią, z wy odpowiedzieliście, że istniała, ale została zgubiona. Mam na to dowód. pani von Seebach opadła bezsilnie na fotel. ~~ To potwór! Czort! On mnie zabije! — jęknęła po cichu, ^ga załamała ręce i podbiegła do Gunnara. dzo i/raz Pan rozumie' Gunnarze, że chciałam naprawić wyrzą- rzywdę i proponowałam panu moją rękę wraz ze spadkiem 203 202 i — przymilała się wzbudzając niesmak nie tylko Anity, ale także matki i brata. Najwyraźniej próbowała ratować własną skórę. Dla Kurta było już tego za wiele: zerwał się i skoczył na Gunnara. — Pomieszały się panu fakty z urojeniami i plecie pan głupstwa. Myśli pan, że uwierzymy w te brednie? Szachowe zagranie, panie Lundstróm, co? Chce pan zagarnąć spadek, proszę pokazać testament! Należy udokumentować swoje prawa. Na razie to my jesteśmy legal- nymi spadkobiercami Manfreda Hallerstedta i nie damy się prze- straszyć. Mamo, Ingo! Nie bądźcie naiwne i nie dajcie się nabrać na zwykły blef! Gunnar spojrzał na niego z wyższością i rzekł ironicznie: — Ma pan zupełną rację, panie von Fuchs. By udowodnić prawo do spadku, muszę przedstawić testament, a przy tej okazji wybuchnie skandal naruszający dobre imię mojego ojca, czego chciałbym uniknąć za wszelką cenę. Nie będę więc żądać zwrotu należnej mi części. Chodzi mi tylko o list. Może pan być spokojny. Zadowolę się powiedzeniem wam prawdy prosto w oczy i poczekam, aż pewnego dnia dokument ten ujrzy światło dzienne. Cieszcie się więc podstępnie zdobytym majątkiem i módlcie się, żeby żółta koperta nie wpadła w moje ręce, bo wtedy na pewno nie zawaham się walczyć o swoje. Nie panikujcie więc jeszcze państwo. Na wszelki wypadek zatrzymam uprzejmy list od „pani von Fuchs" i postawię tylko jeden warunek. Pani von Seebach i Inga ochłonęły już nieco i musiały przyznać, ze Gunnar postąpił jak prawdziwy dżentelmen. Żadne z nich nie byłoby w stanie zachować „wielkiego stylu". Zatem nie wszystko stracone, skoro Lundstróm nie wnosi pretensji do spadku. Kurt nie mógł uwierzyć, że Gunnar tak po prostu rezygnuje z ogromnego majątku, ale skoro o tym mówi, chyba lepiej go nie prowokować. Westchnął tylko ciężko i spytał spokojnie: — Co to za wanunek, panie Lundstróm? — Wiem, że ojciec przyznał odprawy lokajowi Franciszkowi, kucharce Kuhnerowej i kilku jeszcze długoletnim służących. Z od- nalezionych notatek wynika, że Franciszek miał dostać dwadzieścia tysięcy marek, kucharka — piętnaście, a pozostali po dziesięć tysięcy- Chodzi o troje służących. Razem trzeba więc wydać sześćdziesiąt tysi?cy marek. Chcę, żeby ci ludzie otrzymali swoje pieniądze. Jak widzicie, dla 204 siebie nie żądam niczego — ale służbie należy się sprawiedliwość, zobowiązujecie się wypłacić odprawy natychmiast? Pani von Seebach i Kurt skwapliwie potwierdzili swoją zgodę. Gunnar ukłonił się. _ W takim razie nie mam już nic więcej do powiedzenia i mogą państwo wrócić do siebie. Przepraszam, panno Anito, że zatrzymałem także panią, ale chciałem mieć świadka, na którego uczciwość i bez- stronność mogę zawsze liczyć. Pocałował Anitę w rękę, pozostałym ukłonił się tylko i wyszedł. Anita chcąc uniknąć ewentualnej sprzeczki, wycofała się dyskretnie. Chyba miała rację, bo tych trojga czekała teraz trudna rozmowa. Anita zastukała do drzwi Hermy. Od pewnego czasu zamykała je na klucz, więc zanim otworzyła, przezornie spytała: — Kto tam? — Chciałam poplotkować trochę przed snem — rzekła od progu. — Och, to wspaniale! — Nie przeSHBŁam? — Nie, skądże! Przyszywałam kołnierzyki do sukien. — Zazdroszczę pani. Już dawno zauważyłam, że wiele rzeczy potrafi pani zrobić sama. — Uszyłam już kiedyś całą suknię. Nie była to, oczywiście, kreacja na miarę tych, które dostałam od pani, ale nadawała się do noszenia. Anita westchnęła. — U pani zawsze jest spokojnie i wesoło. Na dole — wręcz przeciwnie — burzliwa atmosfera, a przy tym uczucie zaduchu. Gunnar spowodował tam niezłą zawieruchę, ale udowodnił, że jest prawdziwym mężczyzną. — Czyżby i oji-miał jakieś kłopoty? Anita uśmiechnęła się widząc zatroskaną minę Hermy. — Tu każdy ma jakieś problemy, ale prawdę mówiąc, nie chciała- bym być w skórze mojej macochy i jej dzieci. Pomówmy jednak 0 Przyjemniejszych rzeczach. Aha, żeby nie zapomnieć... Inga wcale nie ł OSC1 si? na panią z powodu Kurta. Przyczyna jest zupełnie inna. Anita Herma patrzyła z szeroko otwartymi oczyma. A mogłabym wiedzieć jaka? się zastanawiała się chwilę, a potem potrząsnęła głową śmiejąc 205 T1 — Nie, lepiej żeby pani nie wiedziała, ale zapewniam: Gunnar zrobi wszystko, by pani pozostała w Lindeck. Poczerwieniała nagle i ukłuła się igłą w palec, próbując nagle zająć się szyciem. — On? A jaki on ma interes troszczyć się o pracę nauczycielki? — To nie zauważyła pani, że on najchętniej zajmuje się ludźmi potrzebującymi pomocy? — Tak, rzeczywiście. To wyjątkowo przedsiębiorczy i dobry czło- wiek. Właściwie można się było spodziewać, że zainteresuje się także moją sprawą. — Może mu pani zaufać. Zmieniły temat rozmowy. Opowiadały o książkach, które ostatnio przeczytały, a zanim się spostrzegły, zrobiło się późno i trzeba było się pożegnać. Od następnego dnia w zamku Lindeck zapanowała trudna do zniesienia atmosfera. Posiłki, z wyjątkiem śniadań, jadano dalej wspól- nie, bo pani von Seebach, a także Gunnarowi nie zależało na tym, żeby s służba cokolwiek podejrzewała. Obowiązywała cicha, niepisana umowa J o nieagresji. Inga też zaprzestała ataków na Hermę, co dziewczynę bardzo uspokoiło, ale zmusiło też do zastanawiania się, czy nie był to już skutek interwencji Gunnara. Słowa Anity często wracały w jej pamięci. Mimo prób przekonywania samej siebie, nie potrafiła przestać myśleć o swoim „księciu z bajki". Kochała go miłością beznadziejną i być może dlatego uczucie to było tak głębokie i niewzruszone. Wiedziała, że nie ma szans, ale wcale nie czuła się z tego powodu nieszczęśliwa, wręcz przeciwnie: dziękowała niebiosom, że pozwoliły jej doświadczyć tak cudownych przeżyć. Kiedy Gunnar rozmawiał z nią od czasu do czasu, patrzyła mu odważnie w oczy myśląc, że panuje nad sobą, ale on i tak właściwie odczytywał, co do niego czuje. Nie chciał jednak przyspieszać biegu wydarzeń. Wolał poczekać, aż ona sama uzna, że może mu wyznać miłość. W niedzielę na obiad miał przyjść Soltau i wszyscy oczekiwali, że jego obecność rozładuje gęstniejącą atmosterę wśród domowników i ożywi rozmowę przy stole. 206 Pani von Seebach była dla niego niezwykle uprzejma i już na samym początku oświadczyła: .— Uważam pana za stałego gościa naszych niedzielnych obiadów, więc proszę przychodzić, nie czekając na moje zaproszenie. Frank od razu spojrzał na Anitę, a widząc, że uśmiecha się i przytakuje głową, chętnie przystał na propozycję. Po posiłku, gdy wszyscy się rozeszli, a Gunnar zaproponował Frankowi wspólny spacer. Gdy ten się zgodził, Gunnar spojrzał na Anitę: — A pani nie miałaby ochoty przejść się z nami? Ucieszyła się, ale szybko spytała: — Czy nie powinniśmy zabrać też panny Heli? Umówiłam się z nią na pogawędkę, gdy tylko ułoży dzieci do poobiedniej drzemki. Gunnar podziękował jej wzrokiem za złożoną propozycję. Spotkają się z Hermą w miejscu, gdzie umówiła się z Anitą. Czekała już, gdy nadchodzili wszyscy troje. Zdziwiła się bardzo. Od dawna wiedziała, że Anita zechce wyciągnąć kiedyś Franka na spacer, ale nigdy się nie spodziewała, że przy tej okazji uda się jej pospacerować ze swoim „księciem". Jb> Wkrótce Frank szedrepok Anity, więc siłą rzeczy Herma została z Gunnarem. Zaczęły się ożywione rozmowy, i co się dziwić, skoro obie pary tak rzadko miały okazję otwarcie i szczerze ze sobą porozmawiać. Każdy temat okazywał się niewyczerpalny. Gunnar nie mógł się nadziwić, że jego skowronek odzyskał dawną wesołość i szczebiotał dając upust swojej radości. Nigdy jeszcze z nikim w ten sposób nie rozmawiał. Frank i Anita też zatopili się w rozmowie. Z każdym słowem stawali S1? sobie bliżsi^-Auua słuchała z płonącymi policzkami, gdy Frank opowiadał o swoim dzieciństwie, o cudownej atmosferze panującej domu, o rodzicach, których w krótkim czasie stracił. Matka umarła Pierwsza, i całe szczęście, że nie musiała patrzeć, jak ich majątek topniał nia na dzień wskutek inflacji. Ojciec nie przeżył dwu nieszczęść ^ ających na niego równocześnie — śmierci żony i bankructwa r o K*1 wkrótce potem. Siostra wyszła za mąż, a Frank został sam jak cię ' j w^rzucony przez dziejową burzę. Nie skarżył się na swój los; się tylko tym, że stanął wreszcie na nogi i może zacząć budować 207 życie od nowa. Dziękował za to Gunnarowi, podziwiał jego osobowość i gotowość niesienia pomocy. Nie krył też wdzięczności dla Anity, która pomogła mu pierwsza angażując go do pracy, a także dla pani von Seebach, która traktowała go jak gościa w zamku Lindeck. Było widać, jak bardzo cieszy go to, że może teraz spacerować z Anitą i rozmawiać z nią jak równy z równym. Przyznał, że cieszyłby się także z pozycji jej szofera, ale skoro los sprawił mu niespodziankę, jest szczęśliwy podwójnie. Cokolwiek by powiedzieć, niedzielny spacer pozwolił obu parom poznać się lepiej i głębiej. Doszli powoli do parkowej bramy, gdzie trzeba było się pożegnać. Gunnar popatrzył w roześmiane oczy Hermy i rzekł: — Proponuję, żeby wspólne spacery stały się od dziś tradycją. Co wy na to? Wszyscy przytaknęli z radością, tylko Herma się przestraszyła: — Nie wiem, czy mi wypada umawiać się z góry? Ze śmiechem wszyscy jednogłośnie stwierdzili, że wypada. Dziewczyny weszły do hallu, gdzie przy oknie stał Kurt i obserwował ich rozstanie z Gunnarem i Frankiem. — No, jak? Dobrze się bawiłyście? — zagadnął, rzucają w stronę Hermy zazdrosne spojrzenia. — A wątpisz? — odparowała Anita i biorąc Hermę pod rękę pociągnęła ją ku schodom, by przypadkiem nie została z Kurtem sama. Spojrzał na nią wilkiem. Od pamiętnej rozmowy z Gunnarem był w wyjątkowo podłym nastroju. Matka i siostra nie przebierały w sło- wach zarzucając mu, że tak lekkomyślnie wypuścił z rąk żółtą kopertę z testamentem. Sprzeczki wybuchały niemal codziennie. Poniekąd byli zadowoleni, bo Gunnar ani nie odbierał im praw do spadku, ani też nie zamierzał się sądzić, ale myśl, że testament może w każdej chwili się odnaleźć, wciąż niedawała im spokoju. Gunnar zagroził, że wykorzysta go bezwzględnie. Bez tego dokumentu musiałby wywołać skandal, ale mając go w ręku, sięgnie po majątek. I tego się obawiali. Gunnar tymczasem pogodził się z myślą, że żółtej koperty już nie odnajdzie, a nie wiedział, niestety, że leży ona spokojnie i bezpiecznie w kuferku uroczej nauczycielki mieszkającej piętro wyżej... Herma o podręcznej walizce dawno zapomniała... Minęło kilka tygodni. W każde niedzielne popołudnie czworo młodych ludzi spacerowało godzinami po parku, a z każdym krokiem stawali się sobie bliżsi. Herma nie szamotała się już z myślami, że nie wolno jej marzyć o „księciu z bajki", Frank zaś wcale już nie uważał, że sięga za wysoko. Gdyby już miał ten dyplom w kieszeni! Czy dzięki niemu stałby się kimś innym? Niewiele by się zmieniło. I tak nie mógłby prosić o rękę Anity, nie mając w ręku nic poza wiedzą i wielką chęcią wykorzystania jej. Różnicy majątkowej to nie wyrówna... Ale czy dwoje kochających się ludzi koniecznie musi się rozstać tylko dlatego, że jedno jest bogate, a drugie biedne? Będąc blisko Anity Frankowi wydawało się, że powiedzieć: „Ko- cham cię" przyszłoby mu z łatwością, ale gdy został sam ze swoimi myślami, był pewien, że słowa te nie przejdą mu przez usta. Anita, która zazwyczaj łatwo odgadywała czyjeś problemy, nie domyśliła się, z jakimi myślami walczy Frank. Nie wątpiła, że mu się podoba. Łatwo mogła to odczytać z jego głosu, błyszczących oczu, w których jednak czasami widziała także głęboki smutek. Wzruszała się i miała ochotę krzyknąć: — Nie wahaj się! Będę twoja! Spośród trojga zj^Pchanych Gunnar wydawał się najspokojniej- szy. Był w zasadzie pewien uczuć Hermy, ale nie chciał w żaden sposób zmuszać jej do wyznań, zanim sama się nie zdecyduje. Czekając planował ich przyszłe życie. Na okres trwania kontraktu miał zapew- nione trzypokojowe mieszkanie w zamku, co być może nie było zbyt wiele dla młodego małżeństwa i ewentualnie rozrastającej się rodziny. Trzeba raczej pomyślać o kupnie domu albo też budowie. Ten ostatni Pomysł wydał mu się interesujący. Nad samym brzegiem Renu leżała P'?kna działka budowlana. Należała do posiadłości Lindeck i być może udałoby się jpEgkonać spadkobierców, żeby mu ją sprzedali. Jeżeli się zi°dzą, czym prędzej poprosi Hermę o rękę. Tak zdecydował. 208 •ronek l XVI Świeciło piękne czerwcowe słońce. Anita wyszła do parku i położyła się w cieniu, na hamaku rozpiętym między dwoma drzewami. Krzaki i korony liści chroniły ją przed wzrokiem ciekawskich, sama zaś mogła obserwować część zamku, gdzie mieszkali Gunnar i Frank. Co chwilę odrywała wzrok od książki, by zerknąć w stronę otwartych okien mieszkania Franka. Zasłony były do połowy zaciąg- nięte i przez okno widać było sporą część pokoju. Nagle jedna z firanek poruszyła się, jakby porwana przeciągiem. Ktoś widocznie wszedł do pokoju. Anita odłożyła książkę i poprzez listowie przyglądała się uważnie. Czyżby Frank wyszedł wcześniej z pracy? Do przerwy obiadowej brakowało co najmniej godziny... Po chwili w oknie rzeczywiście pokazała się sylwetka Franka i... o zgrozo! — obok niego stała smukła młoda dziewczyna. Ubrana była w prostą, ale elegancką suknię. Frank obejmował ją za ramię, pod- prowadził do okna i pokazywał okolicę. Twarzy kobiety Anita nie potrafiła rozpoznać. Rozmawiali przez chwilę w oknie, po czym Frank nagle odwrócił się i zarzucił nieznajomej ręce na szyję. Anita przeraziła się i zamknęła oczy, ale gdy je otworzyła wyraźnie widziała, że Frank przytulił kobietę i pocałował. Stali tak przez moment twarz przy twarzy i śmiejąc się, wychylali przez okno. Anicie pociemniało w oczach. Drżała na całym ciele. Odwróciła się, ' by nie patrzeć już na scenę rozgrywającą się w oknie. Cichy jęk wyrywał się z jej piersi. Nie mogła pogodzić się z myślą, że Frank trzyma teraz w ramionach kochankę, a może narzeczoną... w każdym razie kobietę, którą kocha. Marzenia o szczęściu i miłości runęły jak domek z kart. Jakże zawiodła się na mężczyźnie, którego pokochała z całej duszy! Czuła ogromną gorycz. Dlaczego uwierzyła, że on ją kocha? Mężczyźni nie zakochują się w bogatych dziewczętach, co najwyżej zalecają się, by zdobyć ich pieniądze! Więc Frank także przymilał się i słodko przerna- wiał wyłącznie w tym celu. Jego oczy zatem kłamały. Chciał, żebyfl1 uwierzyła, że mnie kocha? Chciał złowić złotą rybkę? A tamta kobieta. kim była? Kochanką, narzeczoną? Czy to nie wszystko jedno! Widac' 210 że kocha tamtą, a przed chwilą tylko udawał. Może jednak osądza 20 niesprawiedliwie. On mógł w ten sposób okazywać jedynie wdzięcz- ność, a ona sama wmówiła sobie, że ją kocha. Tak musiało być. On nie miał złych zamiarów, a ona wzięła za rzeczywistość swoje ma- rzenia. Anita próbowała wziąć winę za swój ból wyłącznie na siebie. Nigdy nie czuła się tak koszmarnie nieszczęśliwą. Zakryła twarz rękoma i zaczęła szlochać. Dzięki Bogu on nie wie, że go widziała z tą kobietą. Dobrze, że nie zdążyła mu powiedzieć o swoich uczuciach. Teraz musi tylko dać mu wyraźnie do zrozumienia, że nic do niego nie czuje, że traktuje go wyłącznie jak przyjaciela. Gdy spojrzała w stronę okna, nie było tam już nikogo, ale po chwili Frank z nieznajomą ukazali się w drugim pokoju. Anita poczuła skurcz serca. Była to sypialnia Franka. Więc on bez oporów prowadzi tę kobietę do sypialni? Przeraziła się na myśl, że ktoś może ich teraz zobaczyć. Dlaczego jest tak nieostrożny i pokazuje się z tą kobietą w oknie? Pewnie myśli, że nikt go nie podgląda. Gdyby wiedział, że ona go teraz widzi, zapadłaby się pod ziemię. A może nie?... Jak wytłumaczy swoją nieobecność w pracy, on, który szczycił się bezwzględną obowiązkowością? Ta i tysiąc podobnych myśli krążyły teraz po głowie Anity. Czuła się tak załamana, że nie miała ochoty dłużej żyć. Jakże szczęśliwe wydawały jej się dni w Lindeck, zanim zjawił się Frank! Teraz wszystko się skończyło. Teraz dopiero zrozumiała, że kochała go naprawdę, m Zdziwiła się, że odbycie tak przykrej prawdy wcale nie zabiło uczucia, jakim darzyła Franka. Wciąż szukała go płonącymi z tęsknoty oczyma. Zniknął na chwilę, by pokazać się w oknie salonu. Dawał Kobiecie do ręki poskładaną koszulę. Nieznajoma wzruszyła ramiona- mi> jakby chciała powiedzieć: „Z tym już nic nie da się zrobić." Boże, co Za mtymna sytuacja! Czy tamta zajmuje się też jego bielizną? Anita zawstydziła się. Najchętniej uciekłaby stąd natychmiast, ale mogłaby zaradzić się, że podglądała. w róciła tylko głowę i patrzyła w gęste korony drzew. Czuła się jak umr,50/ ,Zak°chani, których spotyka tak straszliwy zawód: chciała 3y nie cierpieć ani chwili dłużej. Popatrzyła jednak w stronę J; w oknach nie było widać nikogo. 211 Zmęczona i zdruzgotana wstała, złożyła książkę i wróciła do zamku, rozglądając się trwożliwie dookoła, czy nie zobaczy jej Frank. Nikogo na szczęście nie było. Herma od razu zauważyła, że z Anitą coś się stało. Gunnar spotykał ją tylko w czasie posiłków, gdy przeważnie siedziała milcząca, i nie przyszło mu do głowy, że coś mogło się zdarzyć. Była bledsza niż zazwyczaj i rzadziej się uśmiechała. W niedzielę nie przyszła na obiad, tłumacząc się bólem głowy. Frank zmartwił się najbardziej, choć nie miał pojęcia, że Anita wymówiła się chorobą, chcąc uniknąć spotkania z nim. Gunnar poprosił Hermę o przekazanie pozdrowień i wyrazów współc^ucia; aje poradził też, by namówiła Anitę na spacer, gdyż z pewnością ruch na świeżym powietrzu pomógłby pokonać ból. Frank przyłączył się do prośby i pozdrowień Gunnara. Herma odprowadziła dzieci na spoczynek i zapukała do drzwi Anity. Były znowu zamknięte na klucz. Nie otworzyła, lecz tylko z daleka spytała, o co chodzi. Herma przekazała pozdrowienia oraz prośbę obu panów i bardzo się zdziwiła, że w odpowiedzi Anita rzuciła tylko krótkie: „Chcę dziś mieć spokój." Dziewczyna stała przez chwilę pod drzwiami, a potem powoli zeszła na pierwsze piętro. Było jej żal, że też będzie musiała zrezygnować ze spaceru. Panowie tymczasem czekali już w hallu. Gunnar, słysząc odpowiedź Anity próbował namówić Hermę, by jednak spróbowała ją przekonać. — Nie, wybaczcie panowie. Mam wrażenie, że... pannę Anitę nie dręczy ból fizyczny, ale duchowy. Zauważyłarrl) ze od kilku dni jest smutna i załamana. Gdy próbuję ją pocieszyć, wybucha od razu płaczem i nie próbuje nawet zbyć mnie, jak zawsze, powiedzeniem, że sobie coś ubzdurałam. » Gunnar zasępił się, a Frank pobladł jak ściana. Muszę o tym powiedzieć Anicie — postanowiła Herma. Mężczyźni pożegnali się i odeszli zastanawiając się w milczeniu nad słowami Hermy. Co też stało się Anicie? — Mam nadzieję, że to nic poważnego — odezwał się pierwszy Frank. 272 Gunnar spojrzał na jego zatroskaną twarz i rzekł: __ Jutro z nią porozmawiam Sądzę, że przyjacielowi powie całą prawdę. Chyba nie stało się nic groźnego. Dziewczyny mają czasami złe dni; Anita ma silny charakter i szybko upora się z problemem, który ją gryzie. Pewnie chodzi o drobną sprzeczkę i rodzeństwem czy macochą. _ Przepraszam pana, czy to zdarza się często? — Kłótni nie zawsze udaje si? uniknąć. Też to zauważyłem. Przepraszam, że się wtrącam do spraw rodzin- nych, ale mam wrażenie, że bogate życie wewnętrzne panny von Seebach i jej silna osobowość nie znajdują uznania w oczach jej rodziny. Starsza pani wygląda na dumną, wyniosłą damę i zachowuje się tak, jakby miała do pasierbicy o coś pretensje. — Prawdę mówiąc, panie Soltau, ona tak samo odnosi się do własnych dzieci i wnuków. Rodzeństwo Anity wcale nie traktuje jej lepiej. Wszyscy patrzą tylko jak dziewczynę wykorzystać. Mój... pan Hallerstedt, mój świętej pamięci szef, prosił mnie wręcz, żebym me pozwolił jego krewnym żyć na rachunek Anity. — Ależ oni sami są przecież bardzo bogaci. — Są, ale do śmierci pana Hallerstedta nie byli. Teraz już Anity nie potrzebują, więc traktują ją z wyraźną oschłością. Dobrze, ze ona zbytnio się nimi nie przejmuje. — A mimo to mieszka z nimi w Lindeck? Słyszałem, że ma własną willę w Berlinie. — Ma, i w zimie z całą tak zwaną rodziną przenosi się do stolicy. Tylko Kurt nie mieszka z nimi, bo Anita musiała go po prostu wyrzucić za drzwi. — Musiał sobie norządnie zasłużyć. — Nie inaczej.Mkoro napastował wszystkie pokojówki. Anita postawiła sprawę *a ostrzu noża i nie miał wyboru. Aż dziw, że przy całej swej wyrozumiałości potrafi być tak zdecydowana. — Nie świadczy to najlepiej o panu von Fuchs. Gunnar zaśmiłł się ironicznie. — Och, on nie tylko do takich rzeczy jest zdolny! Posunął się nawet ^° zaczepiania panny Heli. Anita zareagowała w porę i tak nakładła mu 0 głowy, że zdecydował się poprosić pannę Hermę o rękę. 2J3 l Frank przystanął i spojrzał ze strachem na Gunnara. — A pan nic na to nie powiedział? — zdziwił się, że mówi o tym z takim spokojem. — Szkoda słów, drogi panie Soltau. Z tym panem rozliczyłem się na zupełnie innej płaszczyźnie. Gdyby próbował oświadczyć się pannie Heli, i tak dostałby pięknego kosza. Niech sobie nie wyobraża, że biedna nauczycielka poleci na jego bogactwo. — Kobiet podobnych do panny Heli nie da się tak po prostu kupić — przyznał Frank. — Oczywiście! — rozpromienił się Gunnar. — I całe szczęście, że takie są. Frank nie miał wątpliwości, że Gunnar kocha Hermę, a słysząc teraz jego wypowiedź wiedział, że znajdzie z nim wspólny język. Westchnął z ulgą. — Co znaczy to głębokie westchnienie? — Zazdroszczę panu! — rzekł otwarcie Frank. — Czegóż to? Frank potrzył zamyślony przed siebie. Przepraszam, że dałem się unieść uczuciom. — Budzi pan moją ciekawość. Czego można mi zazdrościć? — Pomyśli pan, że jestem nieokrzesany... — Za dobrze pana znam, żeby tak pomyśleć. — Zazdroszczę tego, że pan jest pewien... miłości kobiety, którą... pan kocha. — Ach, rozumiem! — rzekł patrząc na niego z powagą. — Mówiąc o tym, że kocham pannę Heli, chce pan, żebym się zrewanżował i powiedział, że wiem iż pan kocha... Anitę von Seebach! Soltau zadrżą], i zbladł. — Widzę, że przesadziłem, ale nie mogę zaprzeczyć. Panu mogę zaufać we wszystkim i powiem otwarcie: kocham ją, ale wiem, że nie mogę na nic liczyć. — Rozumiem pana doskonale. Proszę jednak mówić dalej. Dlacze- go uważa pan, że uczucie to nie ma sensu? Frank był blady i zdenerwowany. — Czy pan sobie wyobraża, że mężczyzna, który nic nie ma, może tak po prostu oświadczyć się kobiecie dysponującej ogromnym bogactwem? 214 — Pan jednak ma do zaoferowania przede \vszystkim szczere serce i ogromną chęć wybicia się. Są to zalety, które doceni każda kochająca kobieta. Frank uśmiechnął się gorzko. — Co jednak powie panna von Seebach, gd^y dawny szofer zacznie jej mówić o miłości? Jak pan myśli? Gunnar roześmiał się radośnie. Znał dobrze Anitę i wiedział że rozmawiając dziś z Frankiem, może pomóc ich szczęściu. Rzekł spokojnie i poważnie: — Sądzę, że mogę panu na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie. Przypadkiem byłem świadkiem rozmowy Anit^ z jej krewnymi, gdy padło pytanie o wymagania, jakie postawiłaby kandydatowi na męża. Jej odpowiedź zdziwiła mnie, choć nigdy nie uwalałem Anity za kobietę powierzchowną i stereotypową. Powiedziała dosłownie: „Nawet chwili bym się nie zastanawiała i przyjęła oświadczymy mężczyzny dobrego i uczciwego, choćby on był szoferem. Nie jest przecież ważne, kim jest mężczyzna, ale jaki jest." I proszę mi wierzyć,dr^>gi Franku, że ona tak myśli naprawdę. Frank westchnął głęboko. Nigdy nie przypuszczał, że będzie z Lund- strómem rozmawiał o swoich sprawach sercowych, ale po tym, co usłyszał, nabrał większej odwagi. Nie wpadtw euforię. — Przypuszczam, że w swojej dobroci myślana tak rzeczywiście, ale ja chyba nigdy bym się nie odważył prosić ją o rę;kę w sytuacji, gdy ona jest bogata, a ja nie mam nic. Gdyby była tak biedna jak ja... — To do głowy by wam nie przyszło, że ~by łączyć dwie biedy w jedno! Rozumiem, że lepiej byłoby, gdybjto pan był bogaty, a ona biedna... Ale prawdziwa miłość pokonuje metaJde przeszkody. — Czy nie lepiej byłoby, panie dyrektorze, wybić mi te mrzonki z głowy? Serce buntuje się i podpowiada mi,/e nJe powinienem zważać na konwenanse. Pan rnpwi mi niemal to samo A co, jeżeli zdecyduję się 1 Poproszę pannę AnitBfskąd mam mieć pewiość, że ona mnie kocha? Gunnar uśmiechn^T się. ~~ Co do tego musi się pan sam wcześniej up-ewnić. Nawet gdybym odpowiedź, nigdy bym jej panu nie powtórzył. Proszę się tylko s anowić: załóżmy, że Anita pana kocha Ni^ mówiąc jej o swojej Osci, unieszczęśliwi pan nie tylko siebie, ale j ją. Nie daje jej pan 275 szansy powiedzieć „tak". Gdyby jednak usłyszał pan „nie", czy czułby się pan wtedy gorszym mężczyzną niż w sytuacji, gdy wiedząc, że ona przez pana cierpi, bał się wyznać jej swoje uczucie? Frank zbladł jeszcze bardziej i drżącym głosem powiedział: — Czy pan nie miałby żadnych podejrzeń, gdybym oświadczył się pannie von Seebach? Nie pomyślałby pan, że chodzi mi o posag? Gunnar przystanął i położył Frankowi rękę na ramieniu. — Proszę spojrzeć prawdzie w oczy. Ze strachu będzie pan szukał przeróżnych wykrętów, byleby tylko nie ruszyć przeszkód stojących na drodze do szczęścia. Nie, mój drogi, za łowcę posagu nigdy pana nie wezmę, ani też nikt, kto pana zna. Jeżeli jednak ktoś takie podejrzenie rzuci, to — sądzę — starczy panu odwagi, żeby mu to wybić z głowy. Frank mocno uścisnął dłoń Gunnara. — Dziękuję panu bardzo. Dziękuję za wszystko. Tyle już panu zawdzięczam. Najważniejsze, żeby pan i panna von Seebach rozumieli moje intencje; na zdaniu innych już mi nie zależy! — Brawo! Nareszcie do pana dotarło! Teraz niech pan sobie spokojnie przemyśli moje słowa i zrobi wszystko dla szczęścia swojego i kobiety, którą kocha. Jeżli Anita też kocha, to pański los trafił w dobre ręce. W przeciwnym razie musi pan walczyć. Wszystko zależy od pana. Uważam, że powiedzieliśmy sobie już wszystko. Jak wypadła wizyta pańskiej siostry? Jest zadowolona? — Och, i to jak! Nie chce wprost uwierzyć, że tak dobrze się urządziłem. Pokazałem jej całe mieszkanie. Dziękuję, że dał mi pan wolne na ten czas, bo mogłem odwieźć Sylwię do najbliższej przystani parowców. Przynajmniej teraz już się nie martwi ani o mnie, ani o męża, który był bardzo niezadowolony, że przyjąłem posadę szofera. Wolałby utrzymywać mnie z własnych pieniędzy. Spacer po parku zbliżał się do końca, Gunnar uśmiechnął się: — Mam wrażenie, że,wkrótce zostaniemy bliskimi przyjaciółmi, czy nie, drogi Franku? — Dla mnie to prawdziwy zaszczyt taka propozycja. Naprawdę, gotów jestem zrobić wszystko, żeby pana nie zawieść. — Jestem tego pewien. Przecież nie rozmawiałbym z panem tak szczerze. Przez kilka następnych dni Anita unikała towarzystwa, jak mogła, ale gdy musiała już z kimś się spotkać, udawała spokojną i zadowoloną. Bała się najbliższej niedzieli. Herma wyczuwała, że coś Anitę trapi, i jak mogła, próbowała ją pocieszać. Ostatnio Kurt znowu stał się natarczywy i przeróżnymi sposobami starał się zbliżyć do Hermy. Najwyraźniej chęć zdobycia jej była już tak wielka, że gotów był się oświadczyć. Doszedł do wniosku, że wcześniej musi porozmawiać z matką i siostrą. Nie będzie to łatwa rozmowa, bo na pewno obie się sprzeciwią. Wciąż wszyscy-troje obawiali się reakcji Gunnara. Zachodzili o głowę, skąd, o wszystkim się dowiedział, i to ze szczegółami, które zgadzały się do do joty. Nie podejrzewali, że pomogła mu w tym Anita, ani że lokaj Franciszek zdradził, iż zastał martwego pana Hollerstedta z zamkniętymi oczami. Strach nie pozwalał im cieszyć się z trudem wywalczonym zwycięstwem. Kurt wreszcie zdecydował się porozmawiać z matką i bez żadnych wstępnych słów wyznał, że chce ożenić się z Hermą Heli. Spojrzała na niego jak na wariata i od razu zaczęła krzyczeć. Kurt nie ustępował, więc matka rzekła: — Dobrze, skoro nie chcesz o niczym słyszeć, skoro jesteś zakocha- ny w dziewczynie, którą dobry Bóg chyba za karę posłał nam do Lindeck, poddaję się, ale pamiętaj, że zawsze może się stać niesz- częście i ten piekielny testament się odnajdzie. Twój spadek przepadnie, a wtedy zobaczysz, co to znaczy walka o utrzymanie rodziny. Bądźże rozsądny, synu! Jako dziedzic Lindeck możesz nieźle się ożenić. Znajdziesz sobie bogatą żonę i gdyby coś się stało, wcale nie musisz się martwić o spadek. A co poczniesz z ubogą żoną? O ile wiem, wuj Manfred zapisał ci tylko jakieś ochłapy, a mnie niewiele więcej. Nie będę mogła ci pomóc. Radzę się zastanowić, zanim zwiążesz się z kimś, kto później będzie ci tylko kulą u nogi. Daj sobie spokój z tą Heli. Jak ażda matka, chcę dla ciebie wyłącznie dobra. Wyjedź teraz do Berlina 1 zabaw się. jw ~7 ^a to Potrzeba jRniędzy, a Gunnar nie da mi feniga więcej, niż ma'ezy mi się z miesięcznej pensji. ani von Seebach zamyliła się i stwierdziła, że nie może poprzestać n na słowach. 217 216 — Pożyczę ci dwa tysiące marek, które odłożyłam na czarną godzinę. Oddasz mi je później. Na jakiś czas powinny wystarczyć, ale radzę w Berlinie nie próżnować i od razu rozglądać się za bogatą narzeczoną. Jeżeli wyjdzie nam z tym spadkiem, wcale nie zaszkodzi połączenie dwóch fortun. Zastanów się. O tej dziewczynie szybko zapomnisz, a jeśli nie, to porozmawiamy jeszcze raz. Kurt dowiedziawszy się, że matka jest gotowa dać mu pieniądze, już prawie nie słuchał. Zanosiło się na kilka mile spędzonych tygodni w stolicy. Zgodził się. Matka bardzo była zadowolona. Ustalono, że wyjedzie w najbliższy poniedziałek i do tego czasu nie oświadczy się Hermie. Pani Renata tymczasem postanowiła pod nieobecność Kurta wypę- dzić Hermę z Lindeck. Jakiś powód się znajdzie. Przy obiedzie ktoś wspomniał o planowanym wyjeździe Kurta. Nikt nie podchwycił tematu, a tylko Gunnar dostrzegł, z jaką ulgą odetchnęła Herma. Po obiedzie podszedł do Anity i zatrzymał ją czekając, aż pozostali opuszczą jadalnię. — Nareszcie znalazłem okazję, by spytać, co też panią martwi, Anito. Od kilku dni widzę, że dzieje się coś niedobrego. Ten ból głowy w niedzielę muszę jednak uznać za wymówkę. Poczerwieniała, więc był to znak, że trafił w sedno sprawy. — To nic, drogi Gunnarze. Chwilowe przygnębienie, ale to minie. — Czy znowu chodzi o sprzeczki w rodzinie? — Nie, nie, skądże! — rzekła zaprzeczając energicznie głową. Popatrzył jej w oczy. — Nie ma już pani do mnie zaufania, Anito? Westchnęła bardzo głęboko. — Jest pan jedynym człowiekiem, któremu jeszcze wierzę, ale proszę nie nalegać, bo ąą sprawy, z którymi każdy musi poradzić sobie sam. — Zatem ustępuję. — Dziękuję, że troszczy się pan o mnie. — Nie ja jeden! Panna Heli martwi się chyba bardziej niż ja, a Frank Soltau jest niepocieszony, że w niedzielę nie poszła pani z nami na spacer. 218 Spojrzała mu w twarz i rzekła poważnie. — Panu Soltauowi chyba na tym aż tak nie zależało. Zdziwił się, że mówiąc o Franku tak zmieniła ton. Postanowił kontynuować temat. — Poszliśmy na spacer sami, bo panna Heli też zdecydowała się zostać w zamku, czym bardzo mnie zasmuciła. Ale w sumie spacer się udał; wreszcie mogliśmy z Frankiem porozmawiać o innych niż służbowe sprawach. Czuję, że się zaprzyjaźnimy. Wie pani, że tak bardzo się cieszy, iż jego siostra nie musi się martwić o jego pracę w charakterze szofera. Odwiedziła go niedawno. Prosił mnie o urlop, bo chciał jej pokazać mieszkanie i odwieźć potem na przystań parowców. Wydaje mi się, że jako rodzeństwo są bardzo ze sobą związani. Powiedział te słowa przypadkiem, więc zdziwił się, że zrobiły na Anicie ogromne wrażenie. To bladła, to rumieniła się, patrzyła z szeroko otwartymi oczami. Nagle rozpłakała siei rzuciła Gunnarowi w ramiona. — Siostra? Więc to była jego siostra? — pytała szlochając. Przeraził się i pogłaskał Anitę po głowie. — Anitko, pewnie pani widziała Franka z siostrą? Kiwnęła głową, nie odrywając jej od piersi Gunnara. Objęła go mocno i uścisnęła, nie przestając płakać. Musiała wyrzucić z siebie całą gorycz nagromadzoną w ciągu tych smutnych dni. Nagle otarła ręką łzy i uśmiechając się niepewnie rzekła: — Ach, Gunnarze! Jaka ja jestem głupia. Widziałam Franka w oknie z kobietą. Całowali się... i... co miałam robić? Nie chciałam go więcej widzieć. — No widzisz, głuptasku! Wystarczyło mnie spytać i nie musiałabyś S1? zamartwiać. To była na pewno jego siostra. Po pierwsze, on nie odważyłby się przyprowadzić tu obcej kobiety, a po drugie, czy on w ogóle myśli o kobietach? Całą niedzielę opowiadał mi, jak źle się czuje, ze jest niezamożny. Ciągle uważa, że jeszcze za mało osiągnął, by móc uczciwie spojrzeć w oczy dziewczynie i poprosić ją o rękę, wiedząc, że ona jest piekielnie bogata. Gdyby to on miał miliony, a ona była biedna mysz kościelna, zdecydowałby się od razu. Powiem pani tylko tyle, co dalej, to już jego sprawa. Przekonywałem go, żeby się nie bał, bo ta leta z pewnością nie przywiązuje wagi do spraw majątkowych, c yba nabrał trochę odwagi. Czy pani zdaniem miałem rację? Czy 279 należy rezygnować ze szczęścia swojego i ukochanej tylko z obawy przed pomówieniem, że się jest łowcą posagu? Objęła go znowu, ucałowała w policzek i szepnęła do ucha: Dobrze mu pan powiedział, drogi Gunnarze. Co by się stało z tą biedną bogatą dziewczyną, gdyby pan nie interweniował... — No, właśnie, co by się stało? — Istne chodzące nieszczęście, mój drogi! Wymyśliła już nie- stworzone rzeczy i gdyby nie miała oddanego przyjaciela, palnęłaby jakieś głupstwo. Pocałowała go w policzek i uciekła. Tak jak przedtem ze swoim bólem chciała być sama, tak teraz w samotności musiała się nacieszyć szczęściem. Gunnar wrócił do swojego biura również zadowolony. Zajrzał do maszynowni i zobaczył leżącego na podłodze i reperującego silnik Franka. Zawołał go po imieniu. Frank wstał szybko i podszedł do Gunnara. — Czym mogę służyć, panie dyrektorze? — Zdradzę panu tajemnicę, dlaczego panna von Seebach nie była w niedzielę na obiedzie i nie chciała iść z nami na spacer. Frank wyraźnie się zainteresował. — Była chora, czy rzeczywiście przygnębiona, jak twierdziła panna Heli? — Mniejsza o to. Najważniejsze, że dziś już jest rześka i wesoła. Przypadkiem wspomniałem jej o wizycie pańskiej siostry i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki uleczyłem pannę Anitę. Była akurat w parku, gdy stał pan w oknie z siostrą. Widziała, jak ją pan całował, ale nie domyśliła się, kim była ta nieznajoma. Życzę wszystkiego dobrego, panie Soltau! Odwrócił się na pięcie, pozostawiając osłupiałego Franka w maszy- nowni. Ledwo jednak zaniknęły się drzwi za Gunnarem Frank zerwał się, podbiegł do niego i złapał za rękę. Gunnar skrzywił się z bólu od mocnego uścisku. Frank bez słowa wrócił do pomieszczenia, położył się pod silnik. Zakrył rękoma twarz i rzekł sam do siebie. — Anito, kochanie, że też musiałaś przeze mnie tyle cierpieć! Świat zawirował wokół niego i Frank był gotów skakać ze szczęścia aż pod niebiosa. XVII Następnego dnia Anita z Hermą i dziećmi wychodziły na spacer. Na wysuniętym nad hallem podeście dzieci zawsze czepiały się poręczy balustrady, więc Herma miała sporo kłopotów, żeby je stamtąd odpędzić. Dziś Anita szybko złapała Hanię, a Herma już jakoś pora- dziła sobie z Dieterem. — Te poręcze mają chyba jakąś magiczną moc przyciągania. Sama gdy obok przechodzę, mam czasami ochotę podejść i wygłosić „mowę do mojego narodu" — żartowała Herma. Anita, już w wesołym nastroju, dodała: — A ja ciągle sobie wyobrażam, że stoi tu chór średniowiecznych trubadurów i zasłuchanym widzom śpiewa przecudne pieśni. Wyobraża sobie pani cały hali zastawiony fotelami, w których rycerze i damy słuchają dawnych eposów? — Tak, można by tu wystawić scenę w Wartburgu z Tannhausera. Widzę już Elżbietę wychodzącą z bocznych drzwi. „Witam cię, drogi Halle". A z boku stoi chór, czekając na pierwsze akordy harf. Żartując schodziły po schodach, a będąc już w połowie Herma odwróciła się i spojrzała na balustradę. — Wie pani, co mam ochotę zrobić, gdy stoję tam na górze? — Co takiego? — Chce mi się jednym susem przeskoczyć balustradę i znaleźć się na dole, w hallu. Anita zmierzyła wzrokiem wysokość od posadzki. — Nie bałaby się pani? — Chyba nie. Jest trochę wysoko, ale jeśliby nie zaczepić no- gami o poręcz, można by bezpiecznie wylądować. Wolę jednak nie Próbować, bo można złamać nogę albo przynajmniej zwichnąć kostkę. — Święta prawda. Lepiej nie próbujmy. Chodźmy, Hermo, przej- miemy obok garaży. Wczoraj szofer otarł się o drzewo i uszkodził !er mojego samochodu. Chciałam zobaczyć, czy udało się usu- 4c rysę. przy okazji powiem mu, że po południu nie będzie po- crzeb >ny. 221 Do obiadu miały jeszcze godzinę czasu. Na wybetonowanym placu obok garaży stał samochód Anity i duży sportowy wóz Manfreda Hallerstedta, który akurat gruntownie szoro- wano, gdyż w poniedziałek miał nim jechać Kurt do Berlina. Obie dziewczyny przyglądały się masce auta Anity. Po zadrze nie było nawet śladu. Dzieci natomiast wgramoliły się do otwartego sportowego wozu. Herma chciała je stamtąd odciągnąć, gdy kątem oka spojrzała na tablicę rejestracyjną... 1722. Stanęła jak wryta. Ten numer tak utkwił jej w pamięci, że natychmiast przypomniała sobie samochód, z którego wypadła wtedy żółta koperta. Przyglądnęła mu się dokładnie. Tak, to był ten wielki czarny wóz, właśnie z tym numerem. Herma nie wiedziała co z sobą zrobić. — Chodźmy już, Hermo. Czemu pani się tak przygląda? Dziewczyna odgarnęła włosy opadające jej na czoło. — To niesamowite? — Cóż takiego? — Ten samochód... ten numer... takie auto widziałam podczas wycieczki niedaleko Koblencji. Gdy przejeżdżał obok mnie, pan siedzący wewnątrz zdejmował płaszcz i w tym momencie wypadła z niego żółta koperta prosto na szosę. — Duża żółta koperta? Herma skinęła głową. — Miała pięć pieczęci i napis: „Otworzyć po mojej śmierci w obec- ności dyrektora mojej firmy." Zapamiętałam, bo podniosłam list i nie wiedziałam, co dalej począć. Anita nagle złapała Hermę za ramiona i potrząsnęła. — Na Boga, Hermo! Co pani z nim zrobiła? Dziewczyna patrzyła zdziwiona. — Wielki Boże! Czyżby ten wóz jechał z Lindeck? „Dyrektor mojej firmy"... To by się zgadzało... Koperta musi być z Lindeck... — Co się z nią stało, Hermo? Gdzie jest ta koperta? Herma patrzyła półprzytomna. — Boże drogi! Przeglądałam codziennie gazety, czy jej ktoś nie szuka. Nikt się nie zgłaszał... A ja całkiem już zapomniałam! Dopiero teraz ten numer samochodu... — Więc pani ją ma? Dzięki Bogu! — krzyczała Anita skacząc z radości. — To ona taka ważna? — dziwiła się Herma, nie rozumiejąc niczego. — I to jak! Nie otworzyła jej pani? — Jakżebym śmiała? Anita wycałowała ją i spytała poważnie: — Naprawdę pani ma tę kopertę? — Tak, leży w walizce w mojej szafie. Niechże mi pani powie, o co tu chodzi? — Dziewczyno! Oddając tę kopertę Gunnarowi, wyświadczy mu pani przysługę największą na świecie! Herma mrugnęła szybko oczyma. — Naprawdę? A nie jest za późno? Powinnam o niej powiedzieć już dawno. — Wszystko można jeszcze naprawić. Niech pani szybko biegnie do pokoju i przyniesie tę kopertę. Ja z dziećmi pójdę prosto do Gunnara. — Ach, to on jest tym dyrektorem, który ma prawo otworzyć ten list! — Tak. Dla niego to ważny dokument, bardzo ważny. Ze też pani go odnalazła! To naprawdę zrządzenie niebios! Spieszmy się. Proszę pamiętać, że koperta musi trafić do rąk Gunnara. Nikomu nie wolno jej tknąć. Później pani powiem, dlaczego. Anita pobiegła do biura Gunnara. Pokrótce opowiedziała mu, co zdarzyło się przed garażem, a on nie mogąc uwierzyć, że w tak cudowny sposób odnalazła się zgubiona koperta, od razu rzucił wszystko i ruszył za Anitą do zamku. Herma otworzyła walizkę i drżącyma rękoma wyjęła kopertę. Przycisnęła ją do piersi, szczęśliwa, że może wyświadczyć Gunnarowi Przysługę. Nie wiedziała, że trzyma ważne dokumenty, ale od razu pomyślała, że skoro zależy na nich Gunnarowi, także pani von Seebach U ej dzieci mogą chcieć je odzyskać. Musi schować kopertę, żeby nikt jej le widział. W pośpiechu wyszła jednak z pokoju, trzymając cenny Papier w ręku. Pani von Seebach wracała do swojego salonu, a zobaczy- WS2y żółtą kopertę, zagrodziła Hermie drogę. ~~ Co pani tam ma? 225 222 — Och, to jest... to należy do dyrektora Lundstróma! Starsza pani przenikliwym wzrokiem spojrzała na kopertę i nie miała najmniejszej wątpliwości, że była to ta, którą syn zgubił w drodze do Berlina. Jakim cudem znalazła się teraz w ręku tej dziewczyny, nie było istotne. Za wszelką cenę należało ją odebrać. — Myli się pani. Koperta jest moja. Proszę natychmiast mi ją oddać! Rzuciła się na Hermę, próbując wydrzeć jej dokument. Dziewczyna cofnęła się, pamiętając słowa Anity, że koperta musi trafić do rąk Gunnara. Nie odda koperty za żadne skarby! — Oddam ją panu Lundstrómowi! — wrzasnęła i ominąwszy starszą damę rzuciła się ku schodom. Pani Renata, nadzwyczaj sprawna, ruszyła w pościg, krzycząc: — Trzymajcie złodziejkę! Okradła mnie! Herma była już na pierwszym piętrze, a pani von Seebach wciąż biegła wrzeszcząc coraz głośniej: — Złodziejka! Zatrzymajcie ją! Na dole Kurt! Ona ma żółtą kopertę. Zabierz jej! Kurt spojrzał w górę, a zobaczywszy Hermę trzymającą żółtą kopertę, skoczył na schody. Herma stała na podeście między rozjuszoną panią von Seebach i nie mniej rozzłoszczonym Kurtem. — Chodź do mnie, złotko, i oddaj swój złodziejski łup! — krzyczał Kurt podchodząc coraz bliżej. Herma, widząc podniecenie obojga napastników, nie miała wątp- liwości, że musi bronić koperty za wszelką cenę. — Nigdy wam jej nie oddam! — krzyknęła, a wziąwszy kopertę w zęby podeszła do balustrady, bez wahania przechyliła się i skoczyła w dół. Spadła na kolana, ale zanim Kurt zdążył zejść po schodach, stanęła już na nogi i kulejąc biegła ku wyjściu. Nie zauważyła w momencie skoku, że Gunnar i Anita weszli już do hallu. Widzieli Hermę skaczącą z kopertą w zębach, pomstującą z góry panią von Seebach i biegnącego po schodach Kurta. Herma zdążyła dobiec do Gunnara i upadła u jego stóp. Zemdlała. Gunnar wziął kopertę, schował ją starannie do kieszeni marynarki, potem szybko pochylił się nad Hermą i wziął ją na ręce. Ocknęła się, więc przekazał ją Anicie, gdyż Kurt już zamierzał się nią niego z pięściami- 224 _ Proszę mi oddać ten papier. To są 'dokumenty mojej matki; a panna Heli je ukradła. Gunnar przytrzymywał jedną ręką Hermę, a drugą wymierzył Kurtowi celny bokserski cios, powalając go na kolana. — Ty nędzniku! — wrzasnął. Kurt podniósł się pospiesznie i znowu zamierzył się na Gunnara. Anita trzymała już Hermę sama, więc Gunnar skoczył i złapał Kurta za klapy marynarki. _ Czy koniecznie chce pan leżeć na posadzce? Radzę we własnym interesie trzymać łapy przy sobie. Koperty wam nie oddam, bo sam Bóg chyba sprawił, że wreszcie trafiła do moich rąk. Kurt dosyć szybko ochłonął. Zrozumiał, że poniósł porażkę. Wyczerpany opadł na stojący opodal fotel Gunnar podszedł do Hermy, która powoli dochodziła do siebie, drżąc jeszcze cała, w ramionach Anity. — Dzielna z pani kobieta. Czy bardzo się pani potłukła? — Co tam ból! Musiałam źle skoczyć i chyba naciągnęłam ścięgno. Poboli i przestanie. Wziął ją za rękę. — Czy pani wie, jak wielką wyświadczyła mi przysługę? Oczywiście, nie wiedziała i nie chciała wiedzieć, bo gdy tak na nią patrzył, świat zawirował wokół niej. — Co ze mnie za głupia gęś, że tak długo trzymałam tę kopertę w walizce. Przecież znalazłam ją już tak dawno temu na szosie, zanim jeszcze przyszłam do Lindeck. Skąd mogłam wiedzieć, że zgubił ją ktoś stąd? W odpowiedzi Gunnar pocałował ją czule w rękę. — Wkrótce się pani dowie, jak cenną rzecz znalazła na szosie. Dla mnie ma ona szczególne znaczenie i z całego serca dziękuję, że pani tak dzielnie broniła tej koperty. Herma uśmiechała się szczęśliwa, choć trochę zażenowana. — Och, bardzo się cieszę, że mogłam panu pomóc. To Anita ostrzegła mnie, że nie wolno koperty dać nikomu, bo jest pana własnością. Kurt i jego matka przysłuchiwali się tej rozmowie i z goryczą musieli Przyznać, że moment, którego najbardziej się obawiali — gdy Gunnar do ręki testament ojca — właśnie nadszedł. ^ 225 Po cichu, ledwo kryjąc zdenerwowanie, opuścili hali. Gunnar został sam z Anitą i Hermą, i mógł wreszcie zająć się obolałą bohaterską dziewczyną. Rzeczywiście, noga nie była złamana ani też zwichnięta. Ucieszył się i, spokojny już, opowiedział Hermie o zawarto- ści koperty. Słuchała jak urzeczona. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi: nie spodziewała się, że może swojemu „księciu z bajki" sprawić tak wielką radość! Tyle szczęścia na raz! Nagle przypomniała sobie o swoich podopiecznych. — Boże, Anito! Gdzie są dzieci — zawołała przerażona. — Zostawiłam je z szoferem — uśmiechnęła się Anita. — Najpierw chciałam je zabrać do Gunnara, ale wstrzymywały mnie i wolały zostać przy samochodach. Gunnar podziękował obu damom. Spieszył się, żeby jak najprędzej przeczytać list od ojca. W czasie, gdy Herma z Anitą poszły po dzieci, on usiadł w swoim pokoju i rozpieczętował żółtą kopertę. Wewnątrz były dwie inne koperty: jedna, opatrzona pieczęcią i napisem: „Mój testament"; tę mógł Gunnar otworzyć tylko w obecno- ści notariusza. Na drugiej, mniejszej, ojciec napisał odręcznie: „Dla Gunnara Lundstróma. Wolno otworzyć dopiero po śmierci matki." Warunek ten został spełniony, więc Gunnar mógł otworzyć prze- znaczony ,dla niego list. Mój najdroższy, jedyny synu! Wreszcie dowiesz się, kim dla Ciebie jestem, a czego mimo najszczerszych chęci nie mogłem Ci wyjawić, związany obietnicą, którą dałem Twojej matce. Jesteś moim synem! Wyznaję Ci to z dumą. Z tym też uczuciem przyglądałem się przez lata Twoim poczynaniom i kochałem Cię jak syna. Nie doczekałem, jak widzisz, tej radosnej chwili, by osobiście Ci o wszystkim powiedzieć, niech więc ten list będzie świadectwem moich do Ciebie uczuć i radości, których doświadczyłem, gdy byłeśblisko mnie. Poznałem Cię dobrze i wiem, że nie będziesz potępiał swoich rodziców za to, że dali Ci życie, nie będąc formalnie małżonkami. Nie jest to powód do wstydu, mój synu, bo z pewnością Bóg błogosławił naszemu związkowi. Pozwolił nam, Twojej matce i mnie, zachować przez cale życie to czyste uczucie, które nas połączyło. Mimo wszystko ona pozostała moją jedyną miłością, a wiem, ~? i ja dla Niej nią byłem i tylko dzięki temu tak dzielnie znosiła udręki życia 226 z innym człowiekiem. Ponieśliśmy dotkliwą karę za krótkie chwile szczęścia i odpokutowaliśmy je, zgadzając się na rozłąkę. Trochę tego niedościgłego szczęścia przeżyłem dzięki Tobie, gdy przez kilka lat miałem Cię blisko siebie. Były to najpiękniejsze i najszczęśliwsze dni w moim życiu. Nie dziw się więc, mój synu, że właśnie Ciebie wybrałem na spadkobiercę dóbr, które po sobie zostawiam. Jestem niezwykłe szczęśliwy, że prawie wszystko — z drobnymi wyjątkami — przekażę w Twoje ręce. Przyjmij ten dar w podzięce za miłość, jaką mnie obdarzyłeś, mój synu, nie wiedząc przecież, że jes- tem twoim ojcem, ale satysfakcja, jaką mi dawałeś, sprawiła, że nie miałem o to pretensji do nikogo. Zza grobu dziękuję Ci jeszcze raz za wszystko. Niech Bóg Ci błogosławi, najdroższy i jedyny synu. Zachowaj pamięć o twoim wiernym ojcu Manfredzie Hallerstedt Gunnar czytał bardzo wzruszony. W kilkunastu linijkach listu zawarta była ogromna miłość, którą darzył go człowiek tak bliski za życia. Czuł prawdziwy ból, że nie mógł tych słów usłyszeć z jego ust i ani razu powiedzieć do niego „ojcze". Siedział głęboko zamyślony. Ocknął się dopiero na dźwięk gongu wzywającego na obiad. Bezwiednie otrząsnął się: od tej ctfwili ma do spełnienia ważne zadanie. Przypomniał sobie nagle Hermę. Jak ten wesoły skowronek dzielnie walczył o swoją zdobycz! Zasługiwała na wdzięczność, nie mówiąc o miłości, jąkają darzył. Będzie panią zamku, który uratowała. Nic nie stoi teraz na przeszkodzie, żeby wystąpić o należny mu spadek. Nikt nie może się temu sprzeciwić. Przebrał się szybko i ruszył do zamku. W jadalni były już Anita, Herma i dzieci. Pani von Seebach, Kurt 1 Inga znaleźli widocznie jakąś wymówkę i kazali służbie podać obiad na drugie piętro, do ich salonu. Po zajściu z kopertą siedzieli tam we troje i martwili się o dalsze losy. Nie wątpili, że teraz Gunnar Lundstróm nie okaże im cienia litości. Kurt patrzył zamyślony przed siebie. Nie miał wyboru: musi pracować i zdobyć jakiś zawód. Co za perspektywa? Chyba rzeczywiś- 227 cię pozostało mu tylko szukanie bogatej narzeczonej, ale bez dyplomu uniwersyteckiego co właściwie miałby jej do zaoferowania? W jadalni tymczasem wszyscy zasiedli do stołu. Nareszcie zapano- wała tam swojska atmosfera i nikt nie musiał krępować się obecnością osób wrogo usposobionych. Dzieci paplały do woli, nie przejmując się wcale, że nikt ich nie słucha. Gunnar mógł wreszcie bez skrępowania patrzeć w roześmiane oczy Hermy i prowadzić z nią miłą rozmowę, podczas gdy Anita zajmowała się dziećmi. Nie chciała, żeby przeszkadzały zakochanym, sama też nie wtrącała się do ich rozmowy. Wykorzystując chwilę milczenia tych dwojga, rzekła uśmiechnąwszy się: — Za ten skok przez poręcz należy się pani medal, Hermo. Jeszcze godzinę wcześniej mówiła pani, że bez powodu nie zaryzykowałaby takiego skoku. Herma zarumieniła się. — Przecież miałam taki powód, Anito! Pani von Seebach krzy- czała, że jestem złodziejką, a Kurt z rozciapierzonymi łapami szyko- wał się do wydarcia mi koperty. Pamiętam pani słowa, że nie może ona wpaść w niczyje ręce. Musiałam dać ją dyrektorowi Lundstró- mowi, więc co miałam zrobić? Pozostała mi tylko droga przez po- ręcz. Jestem pewna, że gdybym się nie zdecydowała, koperta by przepadła. Po krótkiej przerwie dodała: — Wiem, że zrobiłam głupio, ale nie miałam pojęcia o ważności tych dokumentów. Gdybym to wiedziała, nie niosłabym ich przecież w ręku, a schowałabym nawet pod bluzkę. Całe szczęście, że przechytrzyłam tych dwoje. Pewnie podarliby kopertę na miejscu. Gunnar nie spuszczał z niej oka i delektował się brzmieniem każdego jej słowa. — Na pewno by to zrobili, panno Heli, ale dobry Bóg czuwał do końca. Gdy widzi, że na świecie zanosi się na coś niedobrego, posyła swojego anioła, by zapobiegał nieszczęściu. Zaśmiała się wesoło. — Chyba pan nie chce powiedzieć, że to ja byłam tym aniołem? — Ja nie podejrzewam, lecz wiem to na pewno! Rzuciła się pani tak odważnie w przepaść, jakby liczyła pani na własne skrzydła, a ja widząc 228 ten lot, o mało nie umarłem ze strachu. Wiem, że nie było to miękkie lądowanie i nigdy nie zapomnę pani wielkiego poświęcenia. — Och, aż tak źle znów nie było! — A jednak tak silne i odważne stworzenie straciło przytom- ność... — Nie jestem widać zbyt wytrzymała, ale nie na ból, tylko na strach Piekielnie bałam się Kurta von Fuchsa. Właściwie dobrze, że nic nie wiedziałam o zawartości tej koperty, bo mój strach stałby się jeszcze większy i pewnie palnęłabym jakieś głupstwo. Po obiedzie Anita stanowczo oświadczyła, że dziś ona zajmie się położeniem dzieci na odpoczynek, bo Herma z nadwyrężoną kostką nie powinna za często chodzić po schodach. — Posiedzi pani chwilkę z panem Lundstrómem, a jak wrócę, poplotkujemy jeszcze we troje. Herma broniła się. Czuła, że nie powinna teraz zostać sam na sam z „księciem", ale Anita przytrzymała ją mocno, gdy tylko próbowała wstać z krzesła. — Siedzieć i nie ruszać się stąd, póki nie wrócę! Gunnarze, pan dopilnuje, żeby ta uparta dziewczyna nie wychodziła z tego pomiesz- czenia — rzekła Anita, naśladując ton głosu surowej guwernantki. — Tak jest, proszę pani! — podchwycił Gunnar. — Obiecuję, że się nie ruszy. Anita wyszła z dziećmi, odprowadzana niepewnym spojrzeniem Hermy. Gunnar tymczasem wstał i podszedł bliżej. — Czy to trudny obowiązek siedzenia w miejscu, panno Heli? Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Od czego zacząć. Na pewno patrzy on teraz tym swoim niesamowitym wzrokiem. Odwrócić się i spojrzeć mu w oczy? — Co ta Anita sobie myśli! — rzekła nie patrząc w stronę Gunnara. przecież nic mi nie jest, a zajęcie się dziećmi to mój obowiązek. Patrzył na nią z góry. O, nie! Anita dobrze myśli. Pani powinna była tu zostać. Dobrze, ale po co zatrzymywała też pana? Z pewnością ma Pan ważniejsze rzeczy na głowie niż pilnowanie takiego uparciucha jak — Obiecuję, że nie ruszę się stąd do powrotu Anity, a pan może już odejść. 229 Gurinar chwycił ją za rękę, a głaszcząc czuł, że drżała. Zaniepokoi} się: — Hermo, skowronku, proszę się mnie nie bać i pozwolić mi szczerze powiedzieć to, co czuję. Wyrwała swoją rękę i szybko wstała, ale on przytrzymał ją: — Przed chwilą obiecała pani, że się stąd nie ruszy. Obietnic należy dotrzymywać! Ja i tak nie pozwolę już pani odejść. Nigdy, skowronku! Chcę mieć panią przy sobie na zawsze. Na przemian czuła gorąco i chłód. Złapała się za czoło. — O mój Boże! — westchnęła pół przestraszona, pół oszołomiona szczęściem. Uśmiechnął się, objął ją mocno i żarliwie pocałował w usta. Zaskoczona, nie próbowała się bronić. Bezwolnie poddała się, a świat zawirowałjej w oczach. Przytulił ją jeszcze mocniej i całował aż do utraty tchu. — Nawet w najśmielszych marzeniach nie przypuszczałam, że do tego kiedyś dojdzie — rzekła cichutko, gdy na chwilę przestali się całować. Pogłaskał ją tylko i znowu mocno przytulił, szepcząc raz po raz czułe słówka, które wszyscy zakochani nagle znajdują w swoim słowniku. Herma dziwiła się samej sobie, że przychodzą jej na myśl słowa, jakich nigdy jeszcze nikomu nie mówiła. Które powiedzieć? Jeszcze próbowała logicznie myśleć, ale nie wiedząc dlaczego, powiedziała tylko: — Mój książę z bajki. Gunnar uśmiechnięty patrzył w jej rozpromienioną twarz. — Skowronku, to mnie tak nazwałaś? Też się roześmiała, a patrząc w jego błyszczące ze szczęścia oczy rzekła: — Ciebie, i to od pierwszej chwili, gdy cię zobaczyłam Pocałował ją w policzek. — A dlaczego akurat księciem, skowroneczku? Opowiedziała mu o tym, jak pierwszego dnia pobytu w Lindeck zobaczyła go przez okno. — I pomyślałam: w tym zamku brak tylko księcia z bajki. Patrzę przez okno, a on idzie! Tak zostałeś księciem i będziesz nim dla mnie na zawsze. A dlaczego z bajki? Bo tylko w bajkach się zdarza, żeby książę poślubił głupią dziewczynę, taką jak ja- 230 Cały czas uśmiechem przykrywał wielkie wzruszenie. — Lepiej nikomu nie mów, że jesteś głupią dziewczyną, bo twoi uczniowie nie zechcą cię jako nauczycielki. Choć prawdę mówiąc, i tak będą musieli poszukać sobie nowej, bo dla ciebie mam już inną posadę. Mianuję cię panią zamku Lindeck... oczywiście, jako moją żonę. Westchnęła głęboko. — Och, chyba się spalę ze strachu, kochany... kochany Gunnarze. Zabrzmiało to pięknie, mój drogi, ale jako pani von Lindeck... przecież narobię samych głupstw! Pocałował ją znowu. — Nic już nie pomoże, skowronku. Musisz pogodzić się z losem. — Mój Boże! To chyba sen. Ty, bogaty możny pan, mnie... biedną. mysz kościelną... wybrałeś na żonę. — Ktoś tu się myli. Czy to nie Herma Heli wnosi w posagu żółtą kopertę, a w niej ogromny majątek? Czy bez niej ja mógłbym kiedykolwiek odzyskać zamek? — Ciekawe, czy ożeniłbyś się ze mną, gdybym tej koperty nie miała? — Oczywiście. Pokażę ci plany domku, który zamierzałem wybudo- wać dla nas dwojga. Rozpłakała się i wtuliła głowę w jego ramię. — Czy ktoś jeszcze ma tyle szczęścia co ja? Ja chyba rzeczywiście jestem wybranką losu! — Oby tak było zawsze, skowronku. Pamiętasz tę pieśń... Jak to było? „Niebiosa i ziemia obdarowują mnie szczęściem! Czy to moja wina, że świat jest tak piękny?" Zapadły mi te słowa głęboko w pamięci. Objęli się i przytuleni całowali. Nie zauważyli, że Anita zdążyła już wrócić. Na jej widok odskoczyli jak oparzeni. Herma podbiegła i to śmiejąc się, to płacząc, rzekła drżącym gło- sem: — Anito, ach, zdarzyło się coś wspaniałego. Ja chyba śnię... jestem ogromnie szczęśliwa! t~~_ To widać, droga Hermo! — zaśmiała się. — Cieszę się bardzo najwyższy czas, żebyśmy mówiły sobie „ty". Przy okazji 237 przyjacielu Gunnarze, my też już nie musimy udawać przed nikim, że jesteśmy na pan, pani. Życzę wam obojgu Aviele szczęścia. Pocałowała Gunnara, a Hermę serdecznie uściskała. — Wybaczcie, że nie zostawiłam was dłużej samych, ale umierałam z ciekawości, czy Gunnar wykorzystał olcazję i upolował swojego skowronka. — Więc ty wiedziałaś... że on... — Ze on cię kocha i czym prędzej chce się ożenić? Wiedziałam. Z Gunnarem jesteśmy zaprzyjaźnieni i naprawdę wiemy o sobie wszystko. XVIII Gunnar mógł zająć się porządkowaniem swoich spraw. Notariuszo- wi zgłosił odnalezienie testamentu i oficjalnie zawiadomił go, że Manfred Hallerstedt był jego ojcem. Otwarcie dokumentów przewidziano w ciągu kilku najbliższych dni, gdyż czekano na przyjazd z Berlina lokaja Franciszka. Gunnar koniecz- nie chciał, żeby stary i wierny sługa wziął udział w ceremonii. Nazajutrz po zaręczynach Herma znalazła w swoim pokoju list, w którym Inga przesłała wypowiedzenie posady nauczycielki. Nie życzyła sobie, by uczyła jej dzieci, nie wiedząc oczywiście, że Herma zaręczyła się z Gunnarem. Podczas śniadania, w którym uczestniczyli też Anita i Gunnar, pokazała ten list, śmiejąc się żartobliwie. — Gorzej już trafić nie mogłeś, Gunnarze. Twoja narzeczona właśnie straciła posadę. Teraz naprawdę nie ma już nic. — To dla mnie prawdziwy cios! — westchnął ciężko i przytulił ją. Anita potraktowała ich żarty poważnie. — Czy aby nie za wcześnie się martwisz, Hermo? Przecież to ja ciebie zatrudniłam i tylko ja mam prawo zwolnić lub przyjąć twoje wymówienie. Tymczasem nie zamierzam cię stąd wypuścić. Siostra ma prawo zrezygnować z twoich usług nauczycielki, aleja mogę zatrzymać 232 cię jako damę do towarzystwa aż do czasu, gdy Gunnar się z tobą fl'e ożeni. Zakładam, że Gunnar nie wyrzuci mnie z zamku, przynajmniej fla razie. Nie mylę się, przyszły dziedzicu von Lindeck? Gunnar pocałował ją w rękę. — Zamek zawsze będzie także twoim domem, Anito, i możesz tu mieszkać, jak długo chcesz. — Zobaczymy, co nam zgotuje los. Wolałabym zbyt szybko flie wyjeżdżać z Lindeck, a gdy zamieszkam w Berlinie, chętnie odwdzięcz? się wam gościną. Przyjedziecie do mnie zimą, a ja do was latefl1- Zgadzacie się? Propozycja została przyjęta. Anita postanowiła porozmawiać z Ingą. Znalazła ją w salonie mat*1' gdzie siedział także Kurt. Przyjęli ją chłodno, ale jakby serdeczniej niż kilka dni temu. Aflita znowu stała się osobą, którą w razie potrzeby można było wykorzystaj więc należało utrzymywać z nią dobre stosunki. — Zwolniłaś pannę Heli, Ingo, a zapomniałaś, że to ja ją zatr^" niłam, opłacałam z własnej kasy, co chyba znaczy, że i o zwolnief1111 powinnam decydować. — Ta osoba musi natychmiast się stąd wynieść — wtrąciła się pani von Seebach. — Ja jednak nie widzę żadnego powodu, żeby zwalniać dziewczy11^ tak nagle, i z pewnością tego nie zrobię. — Nie pozwolę, aby ta osoba zajmowała się moimi dziećmi am chwili dłużej, a powodów do zwolnienia jest aż nadto. Po pierWsze — spiskowała przeciwko nam, po drugie — omotała Kurta i ^°" prowadziła do tego, że chce się z nią żenić. Z wielkim trudem udałoS1? mamie go powstrzymać. Anita uśmiechnęła się. — Coś mi się zdaje, że macie niewiarygodne źródło inform^J1- Przypadkiem znam tę sprawę i wiem, że panna Heli zdecydow^nie odrzuciła najpierw zaloty Kurta, nawiasem mówiąc nieco grubiańskie> a P°tem też jego oświadczyny. Renata von Seebach żachnęła się. Oczywiście, skoro już wiedziała, że Kurt nie jest spadkobiercą. 233 — O nie, mamo! Stało się to jeszcze, gdy Kurt odgrywał rolę wielkiego pana. Nie macie też podstaw, by podejrzewać ją o spis- kowanie. Oddała właścicielowi rzecz znalezioną i nic więcej. — Czemu więc nie oddała nam tej koperty? — Było na niej wyraźnie napisane, że otworzyć ją może dyrektor firmy. Innej wskazówki nie było, więc oddała ją Lundstrómowi. — Czemu tak bronisz tej kozy? Ostatnio jesteś do nas wrogo usposobiona, siostrzyczko — wtrącił się Kurt. — Stanęłam po stronie prawdy, gdyż taki jest mój obowiązek. — O nas się nie martwisz? Ten Lundstróm sprzątnął nam sprzed nosa legalny przecież spadek — rzekła znowu pani Renata. — Ależ mamo! Jaki legalny, skoro wuj Manfred miał syna? — Nie syna, ale bękarta — zaśmiała się zgryźliwie starsza pani. — Wuj jednak tak nie uważał i jemu właśnie zapisał majątek. Nie powinniście nazywać go tym obraźliwym słowem. Bóg świad- kiem, że sobie nie zasłużył, okazując wam wiele wyrozumiałości i szlachetności. — Teraz jednak zgarnia wszystko dla siebie. — Weźmie to, co mu się według prawa należy. Jak na razie potraktował was bardzo łagodnie. Inny na jego miejscu nie zważałby na nic. — Trzymasz więc jego stronę? — Sądzę, że patrzę na to bezstronnie. — Zatem co z nami zrobi, twoim zdaniem? — Poczekajcie na otwarcie testamentu. Jeżeli sądzicie, że wuj nie zostawił wam niczego, to słabo go znaliście. — A znałam, znałam! Wiem dokładnie, jakie ochłapy nam rzucił. Inga i ja możemy tu zostać, ale jestem pewna, że pan Lundstróm przeniesie nas z zamku do bocznego skrzydła. Dostaniemy co miesiąc po trzysta marek. Kurt, dopóla nie skończy studiów, ma dostawać starą pensję, a potem wypłaci się mu dwadzieścia tysięcy na urządzenie własnego biura. Ingi dzieci, gdy dorosną, dostaną też po dwadzieścia tysięcy. Ot i nasz spadek! — To znowu nie tak mało, mamo! — zdziwiła się Anita. — Prawie nic w stosunku do tego, co nam się zgodnie z prawem należało. Anita pokręciła głową. Niczego już nie da się zmienić, a... mogło byś znacznie gorzej. _ Dla mnie to już prawdziwa katastrofa — mruknął Kurt. Anita popatrzyła na niego z wyrzutem. _ Ty tylko potrafisz biadolić. Uważasz się za mężczyznę? Wuj Manfred też musiał o wszystko walczyć. Nie on jeden doszedł do majątku zaczynając od zera. Bierz się do roboty i wykaż, że potrafisz utrzymać się sam. — Dzięki za dobre rady. Takimi jest piekło wybrukowane. — Może mogłabyś nam trochę pomóc, Anito? — odezwała się Renata, chcąc nie dopuścić do sprzeczki. Anita zawahała się przez chwilę. — Gunnar jest moim doradcą; spytam go o zdanie. — Zasłaniasz się nim, bo wiem, że nie chcesz nic dać — warknął Kurt. — Jeżeli o ciebie chodzi, to możesz być pewny, że nie dostaniesz ode mnie ani grosza. Jedno co mogę zrobić, to przemilczeć te cztery tysiące marek, które ode mnie wyłudziłeś. I tak wiem, że ich nigdy nie zwrócisz. Wobec ciebie, mamo, nie czuję się winna, a jeżeli cokolwiek ci dałam, to czyniłam to dobrowolnie. Po śmierci ojca wydałam na was ponad sześćdziesiąt tysięcy marek, nie licząc tego, że na mój koszt mieszkaliście w Berlinie, w mojej willi. Ja na swoje potrzeby wydałam niecałe trzydzieści tysięcy, wliczając w to kupno samochodu. Gdybym miała dalej wspierać was tak jak dotychczas, musiałabym zbankrutować. Że tak nie może być, przekonał mnie wuj Manfred. Jeśli dobrze go zrozumiałam, odsetki z moich oszczędności muszą mi wystarczyć, bo nie mam przedsiębiorstwa, które przynosiłoby mi dochody. Sądzę, że rozumiecie moją sytuację. Pani von Seebach cieszyła się, że Anita mimo wszystko obiecała jakąś pomoc. Odezwała się płaczliwym tonem: — Pamiętaj, córko, że byliśmy przyzwyczajeni do innego standardu życia, i w domu twojego ojca, i tu, w Lindeck. — Wiem o tym, mamo, i dlatego chcę rozmawiać z Gunnarem. owiem wam, co postanowił. A swoją drogą, naprawdę, bądźcie dla iego uprzejmi. Jest uczciwy i wyrozumiały; sami się o tym już Przekonaliście. 235 234 Pożegnała się, a będąc już za drzwiami, odetchnęła z ulgą. Nareszcie miała rozmowę z krewnymi za sobą. W niedzielę matka z Ingą i Kurtem zdecydowali się wreszcie zejść na obiad do jadalni, wiedząc, że w obecności Franka Soltaua nie dojdzie do żadnych drażliwych rozmów i decydujących rozstrzygnięć. Frank nie wiedział o dramatycznych zajściach sprzed kilku dni, ale martwił się, że sprawił Anicie niechcący przykrość, pokazując się ze swoją siostrą. Dziś musiał tę sprawę wyjaśnić i z tym postanowieniem zjawił się w jadalni. Witając się z Anitą zauważył, że poczerwieniała i podała mu do pocałowania drżącą rękę. Nie od razu się uspokoił; zauważył, że przy stole zapanowała inna niż zazwyczaj atmosfera. Anita zawiadomiła matkę i przyrodnie rodzeństwo, że panna Heli nie jest już nauczycielką dzieci Ingi, ale jej damą do towarzystwa i nadal pozostanie w zamku. Inga już zdążyła pożałować swojej decyzji, a Anita zdecydowanie odmówiła opłacania nowej nauczycielki. Było jej żal malców, że straciły tak dobrą wychowawczynię, ale ze względu na postępowanie Ingi obiecała sobie, że już nie da się w to wciągnąć. Herma siedziała przy stole obok Anity, a Inga musiała zająć się dziećmi sama. Gunnar po rozmowie z Anitą dał się przekonać i sam zaoferował Indze, że na własny koszt zatrudni guwernantkę. Zao- szczędzone pieniądze może Anita przeznaczyć na ewentualną pomoc dla macochy. Co do pozostałych wydatków Gunnar postanowił ściśle realizować decyzje ojca, bo z pewnością on najlepiej znał potrzeby i możliwości swoich krewnych. Po obiedzie Gunnar wstał i ukłoniwszy się rzekł: — Chciałem szanownych państwa zawiadomić, że w środę nastąpi otwarcie testamentu Manfreda Hallestedta. Umówiłem się z notariu- szem na jedenastą. Zgodnie z wolą ojca uroczystość odbędzie się w jego gabinecie. Wszystkich obecnych, oprócz pana Soltaua, proszę o przyby- cie. Popatrzyli bez słowa po sobie. Gunnar wyczuł, że niektórzy dziwią się zaproszeniu także Hermy, więc rzekł: — Jesteśmy jeszcze w okresie żałoby, ale aby uniknąć niepotrzeb- nych spięć i kłopotliwych sytuacji, chciałem oznajmić wszystkim tu obecnym, że panna Heli zechciała przyjąć moje oświadczyny. Zanim ogWimy oficjalne zaręczyny — gdy okoliczności na to pozwolą — f^.nna Anita zgodziła się przyjąć moją narzeczoną jako pannę do toM^fzystwa. Jeżeli zdecydowałem się dziś ogłosić ten fakt, to tylko po to,!1 ^ uprzedzić, że pannie Heli należy się odpowiednie traktowanie i szA-unek. Inne sprawy omówimy po otwarciu testamentu. Wani von Seebach, a także Inga siedziały sztywno osłupiałe. Wreszcie pam^ Renata przełamała się i chłodnym tonem złożyła narzeczonym życzenia. Inga nie była w stanie wymówić słowa i tylko nieruchomo na Hermę bazyliszkowatym wzrokiem. Blada jak i, opuściła bezradnie głowę. Kurt ze ściągniętą twarzą spoglądał to nafiWrurmara, to na Hermę, po czym wstał i skinąwszy lekko głową opt*1 tił szybkim krokiem jadalnię. Inga popatrzyła znacząco na matkę. ObrH-vvstały równocześnie, a pani von Seebach przeprosiła, że muszą już odtft-ić, by zająć się dziećmi. ^Maluchy smutnym wzrokiem patrzyły na Hermę, która dziś nie pos"9tięciła im nawet paru chwil. Nie potrafiły zrozumieć dlaczego, ale wiedziały, że Hermie jest z tego powodu bardzo przykro. y damy wyszły, Frank Soltau wstał także i chciał się pożegnać, narzeczonym najserdeczniejsze życzenia. Dopiero teraz zro- ł, że w zamku zdarzyło się coś ważnego, o czym jeszcze nie wiedział. zatrzymał go jednak. ' ~— Mam nadzieję, drogi Franku, że zostanie pan z nami, przynaj- mnij (j by wypić zaręczynowego szampana. 'r:l rank spojrzał ukradkiem na Anitę. Nie wiem, czy wypada... zostałem zaproszony przez panią von i, a ona wyszła, zaśmiała się. Spokojnie może pan usiąść. W zamku Lindeck tylko dyrektor decyduje, kto jest gościem, a kto nie. 'r1~rank zerknął na Gunnara. Słyszał coś kiedyś, że podczas cere- li otwarcia testamentu pana Hallerstedta ten ważny dokument bez śladu — wszyscy o tym mówili. Dziś Gunnar zapowiadał, )ść odbędzie się dopiero w środę. Coś tu nie pasowało, testament się odnalazł? Co Anita miała na myśli mówiąc, że vl1 <* pan Lundstróm decyduje o tym, kogo zapraszać do zamku. 236 237 Patrzył zdumiony, niczego nie rozumiejąc. Gunnar wstał, wziął Franka pod ramię i uśmiechnął się. — Niech pan z nami usiądzie, Frank. A skoro pijemy już za narzeczonych, przepijmy od razu wszystkie zmartwienia. Jest pan moim przyjacielem i nie widzę powodu, żeby ukrywać przed panem cokolwiek. Niech pan usiądzie i posłucha. Frank usiadł, a Gunnar zawołał: — Skowronku, zaśpiewaj nam, bo zrobiło się smutno. Rzuciła mu płomienne spojrzenie. — Och, gdy się jest szczęśliwym, pieśń sama ciśnie się na usta. Anita pocałowała ją. — Racja, Hermo, szkoda czasu na smutki. Czworo przyjaciół bawiło się znakomicie. Szampan, wypity za zdrowie narzeczonych, tylko poprawił im humory. Gunnar z Frankiem wypili bruderszaft, z czego młody Soltau był niezwykle dumny. — Wygląda to tak, jakbyście się wzajemnie pasowali na rycerzy — zażartowała Anita. Frank pocałował ją w rękę, a gdy ukradkiem popatrzył jej w oczy, dziewczyna poczerwieniała. Gunnar zaczął opowiadać historię od- i nalezienia testamentu, ale w wielkim skrócie, gdyż zamierzał za- proponować wspólne wyjście na spacer po parku. — Dziś możemy chodzić aż do zmierzchu, bo moja Herma nie musi i już o określonej godzinie zajmować się dziećmi — rzekł na koniec. — Szkoda mi tych maluchów, bo zupełnie nie wiedzą, co się stało j — westchnęła Herma. — Nic nie poradzimy, skowronku, że mają tak nieodpowiedzialną matkę. Chodźmy już — chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą. Anita i Frank ruszyli za nimi. Gdy znaleźli się w parku obie pary dzieliła już spora odległość i żadna ze stron nie zamierzała jej zmniejszyć. Gunnar miał o czym rozmawiać z Hermą, a poza tym chciał, żeby Anita z Frankiem wreszcie porozmawiali otwarcie i wyjaśnili sobie wszystkie nieporozumienia. Oni szli jednak milcząco, jak zaklęci. Wreszcie Frank się przełamał. — Gdybym wiedział, że dyrektor Lundstróm jest panem zamku i dziedzicem majątku Lindeck, nigdy nie odważyłbym się wypić z nim bruderszaftu. Spojrzała na niego poważnie. ._ Czy różnice majątkowe muszą być przeszkodą do zawarcia przyjaźni, jeżeli panowie nawzajem się szanujecie? Westchnął głęboko. _ Być może pani tego nigdy nie zrozumie. Odruchowo pokręciła głową. _ Kto jak kto, ale pan nie powinien mieć kompleksów niższości. _ Doprawdy nie wiem, co pani odpowiedzieć. _ Wyraziłam tylko swoje zdanie. Dla mnie jest pan osobą godną najwyższego uznania i szacunku. Głos jej drżał, ale wiedziała, że musi mu dodać teraz odwagi. Najwyraźniej jej się udało. Frank przystanął i spojrzał Anicie prosto w twarz. Był blady, a jego oczy zrobiły się niemal czarne. — Anito, czy to prawda? Patrzyła na niego rozpromieniona. — Musiałam to panu powiedzieć, żeby odpokutować za pode- jrzenie, jakie na pana rzuciłam. Nie zdobyłabym się na te słowa, gdyby Gunnar nie opowiedział mi szczerze, o czym rozmawialiście w zeszłym tygodniu. Znalazłam dość odwagi, żeby ... dodać odwagi panu. Wziął ją za ręce, a nie mogąc znaleźć odpowiednich słów poca- łował w usta. Objął ją mocno, nie zważając na to, że ktoś mógłby ich zobaczyć. Oboje dali się unieść fali wyzwolonych od niepewności uczuć. Frank nie czuł się już biedakiem, miał wrażenie, że został królem. Zdobył ogromny skarb, jakim była dla niego miłość Anity, a on równie cenny mógł złożyć teraz u jej stóp. Anita myślała dokładnie to samo. Czy to ważne, że on nie jest bogaty? Kochała go takim, jaki jest, a on kochał ją. Wszystko inne przestało się liczyć. Ochłonęli nieco. Stali tak wpatrzeni w siebie i uśmiechali się. Widząc oddalających się Gunnara i Anitę, Frank zawołał radośnie: Nie ma co ukrywać, oni nie potrzebują nas, ani my ich! Anita zdecydowała się powiedzieć Frankowi o swoich podejrze- niach zrodzonych po tym, jak zobaczyła go w oknie całującego siostrę. Uważałaś mnie wtedy za drania, przyznaj się? —— Nie to, Frank. Wyrzucałam tylko sobie, że żyję urojeniami, iż ty mnie kochasz. 238 259 i — Ach, najdroższa, gdybyś wiedziała, co wyprawiało moje serce za każdym razem, gdy się spotkaliśmy, nigdy nie przyszłoby ci do głowy, że były to twoje mrzonki! Ale mówię ci, gdyby nie Gunnar, nasz najlepszy przyjaciel, nie zdobyłbym się na odwagę i nie wyznałbym ci moich uczuć. Popatrzyła na niego prowokująco. — Nie lubię mężczyzn, którym brakuje odwagi! Te słowa nie mogły ujść jej bezkarnie. Wziął ją mocno w objęcia i całował tak długo, że zaczęła błagać, by przestał. Po prawie dwóch godzinach obie pary wreszcie się spotkały. Wszyscy zarumienieni z emocji, z rozpromienionymi, błyszczącymi oczami wracali powoli do zamku. W środę dokonano otwarcia testamentu. Krewni Manfreda Hallers- tedta dostali dokładnie to, co wcześniej wiedziała już pani von Seebach. Na końcu ojciec dopisał jeszcze, że syn ma prawo, jeżeli zechce, wypłacić Renacie von Seebach i jej córce pięćdziesiąt tysięcy marek, by opuściły zamek Lindeck, w przypadku gdy ułożenie z nimi poprawnych stosun- ków okaże się niemożliwe. Gunnar zaproponował obu paniom podwojenie tej sumy, jeżeli zdecydują się na przeprowadzkę, co — biorąc pod uwagę zaistniałe okoliczności z kradzieżą testamentu — uważał za najlepsze rozwiązanie. Żeby jednak Kurt lekkomyślnie nie roztrwonił stu tysięcy marek, Gunnar zdecydował wpłacić tę sumę do banku, odsetki zaś przeznaczyć na utrzymanie obu kobiet. Po śmierci matki i babci kapitał ten stałby się własnością dzieci Ingi. Kobiety bez wahania przyjęły propozycję Gunnara, wiedząc doskonale, że upieranie się przy pozostaniu w Lin- deck nie ma sensu. Chciały wyjechać już nazajutrz, a do czasu znalezienia odpowiedniego mieszkania mogłyby zamieszkać w Berlinie, w willi Anity. Koszty przeprowadzki i umeblowania ich nowego domu zobowiązał się pokryć Gupnar z własnych dochodów. Anita też obiecała im pomoc. Kobiety z dziećmi wyjechały zgodnie z planem. Stary Franciszek pozostał natomiast w Lindeck, gdzie powierzono mu odpowiedzialną, honorową funkcję zarządcy zamku. Narzeczone tymczasem zamiesz- kają w głównym skrzydle, a obaj narzeczeni pozostaną w skrzydle bocznym. Ślub obu par przewidziano na wczesną jesień. Anita z mężem 240 wyjedzie później do Berlina, a Frank wróci na uniwersytet w Charlot- tenburgu, by zdać końcowe egzaminy i uzyskać dyplom inżyniera. Pracę znajdzie albo w fabryce maszyn, albo też założy własne przedsiębiorstwo. Anita pożyczy mu pieniądze na rozruch, on zaś zwróci jej co do grosza, gdy tylko stanie na nogi. Że dopnie swego, nikt nie wątpił. Przy jego charakterze... Kurt von Fuchs z wielką niechęcią i oporami będzie musiał skończyć swoje studia i, chcąc nie chcąc, rozpocząć pracę. Zaraz po winobraniu w zamku Lindeck urządzono huczne podwój- ne wesele i nikt chyba nie potrafiłby rozstrzygnąć, która z dwu młodych par była wtedy bardziej szczęśliwa. UNIPROJECT Sp. z o.o. 00-490 Warszawa, ul.'Wiejska 12 tel. 29-87-65; fax 21-40-32 poleca swoje wydawnictwa zwierciadło kupując „Zwierciadło" — zyskujesz przyjaciela Nasze pismo — rozumie Twoje problemy — wyczuwa marzenia — odpręża, zaciekawia, doradza Wraz z nim przyjdą do Ciebie: psycholog, architekt, kosmetyczka, lekarze różnych specjalności. Z naszego horoskopu odczytasz swoją przyszłość. W SPRZEDAŻY Kalendarz — mój pierwszy rok na 1993/94 rok Poradnik dla młodej matki pragnącej wychować zdrowe dziecko — 100 porad leka- rza, psychologa, doświadczonej matki. KSIĄŻKI Kochałam, zdradziłam, nie żałuję z autentycznymi zwierzeniami kobiet, nadesłanymi na konkurs dla szczerych i odważ- nych pn. „Moja niewierność", ogłoszony przez miesięcznik „Zwierciadło" (cena hur- towa 12.000 zł.) „Pierwsze kroki w Ameryce" Jak zdobyć kartę stałego pobytu? Jak załatwić ubezpieczenie? Ile kosztuje wynajęcie mieszkania? Co zrobić, aby dziecko mogło podjąć studia? a te i wiele innych pytań znajdziesz odpowiedź w przewodniku wydanym przez redakcję magazynu „Zwierciadło". Jesteśmy pewni, że nasze wydawnictwo stanie się Państwa niezbędne podczas pobytu w Ameryce. i n