Plik pobrany ze strony http://www.ksiazki4u.prv.pl lub http://wwvy.wszystko-co-najlepsze.prv.pl Autor K.S. Rutkowski ŁÓŻKOWA GRA Wyszedłem od lekarza i prawie po omacku dotarłem do tej knajpy. Znałem ją, ale nigdy w niej nie byłem. Miałem kilka bliżej domu, zawsze pełnych znajomych i w których barmani witali mnie od progu. Ale teraz szybko potrzebowałem jakiegoś trunku. Wszedłem więc , doczłapałem się do kontuaru i zamówiłem potężnego stagana. - Już od południa tak ostro Pan zaczyna? - zapytał barman. Był młody i wybaczyłem mu ten brak taktu. - Jeszcze jeden - zażądałem, gdy wypiłem. Młodzian uśmiechnął się. - Nikt tu nie wali nigdy wódy szklankami - powiedział podając mi druga porcję. Ale nie było w tym sarkazmu, kpiny czy pogardy, więc nie przypierdoliłem mu w mordę. Wychyliłem druga porcję, odetchnąłem i dopiero wtedy poczułem, że powracam do życia. Śmierć musiała jeszcze trochę na mnie poczekać. Od kwadransa wiedziałem, że jest blisko, ale z całą pewnością nie miała mnie dopaść tego dnia. Chociaż , akurat z nią, nigdy nic nie wiadomo. - Góra pół roku - powiedział do mnie lekarz, a potem bąknął coś, że bardzo mu przykro. A wyrok śmierci na mnie leżał przed nim na biurku,dopiero co przybyły z laboratorium, w którym wykryto to co już niedługo miało mnie wykończyć. Przyjąłem to nadzwyczaj spokojnie. Sam się sobie dziwiłem. Jedynie owionęło mnie jakieś dziwne zimno. Może to sama kostucha przyszła sobie obejrzeć swoje przyszłe trofeum. W każdym razie przełknąłem to, jak przystało na mężczyznę. - Cóż mogę jeszcze powiedzieć...- westchnął lekarz patrząc na mnie ze współczuciem - Chyba powinienem jeszcze poradzić, żeby się Pan oszczędzał, nie pił i takie tam pierdoły, ale sam na Pana miejscu robiłbym zupełnie odwrotnie. Wyszedłem od niego i resztę już znacie. A teraz siedziałem w tej knajpie i piłem. A ciężko jest zapijać coś, czego nie można się pozbyć, tego robaka, który ma ci już towarzyszyć aż do grobu. Ale próbowałem, chociaż bezskutecznie. Słowa doktora cały czas dźwięczały mi w uszach. Pół roku wydawało się tak krótkim dystansem. A może tylko pięć miesięcy, albo nawet krócej. Lekarze zawsze trochę dokładają, żeby pacjenci mieli czas na oswojenie się z tą myślą. Na pozałatwianie wszystkich spraw. Żeby do samego końca myśleli, że ciągle jeszcze mają pod górkę, gdy nagle śmierć się pojawia i spycha ich z urwiska. Nie wiedziałem co robić w oczekiwaniu na koniec. Nie miałem do załatwienia żadnych spraw. Nie miałem nawet długów, którymi mógłbym się martwić. Ani nawet kobiety, którą było by mi żal opuścić. Ani dzieci, którym mógłbym kiedyś wskazać właściwa drogę, czy tez udzielić paru dobrych rad. Nie miałem życia, które ciężko było by zostawić. Ale wciąż miałem na nie apetyt. Miałem w końcu dopiero 30 lat. A więc , kurwa, śmierć nie była jeszcze tym, czego oczekiwałem od losu. Ale właśnie to dostawałem od niego w prezencie. Jebanego raka, który miał mnie wykończyć lada dzień. Siedziałem tak, co rusz kazałem sobie dolewać, rozmyślałem i nawet nie zauważyłem, że ktoś wszedł do lokalu i przysiadł się tuż obok. Dopiero gdy poczułem ostry zapach perfum, odwróciłem głowę. Była w nieokreślonym wieku. I wyglądała jak róża w pełnym rozkwicie. Zapragnąłem jej od razu, mimo ,że już niedługo miałem umrzeć i przynajmniej dzisiaj nie powinienem myśleć o takich rzeczach. - Napije się jakiegoś dobrego drinka - powiedziała ta kobieta i co dziwne, nie do barmana, ale do mnie. Kazałem mu podać tej Pani cos dobrego. - Ma pan sympatyczną twarz - stwierdziła, kiedy już drink pojawił się przed nią. - A Pani niezwykle piękną - odwzajemniłem komplement, delektując się jej urodą. To dziwna, ale wystarczy odrobina piękna w polu widzenia, żeby zapomniało się o troskach i smutkach. A jeśli gdzieś w planach jest jeszcze seks, to już w ogóle życie na powrót nabiera rumieńców. I tak było właśnie w moim przypadku. W jednej chwili zapomniałem, że mam umrzeć. Tak jak bym wcale nie był u lekarza i nie dowiedział się prawdy. Dziękowałem w duchu tej kobiecie, że się pojawiła w moim życiu i wyrwała mnie ze szponów rozpaczy. I miałem nadzieję, że na tym nie poprzestanie. Że poprowadzi mnie dalej w zapomnienie. Na przykład do swojego mieszkania. - Coś Pana gryzie, prawda?- zapytała, przyglądając mi się badawczo. - Ależ skąd - odparłem. - Niech Pan nie udaje. Ja widzę takie rzQC7y. Potrafię odgadnąć stan ducha, każdej osoby. A Pana coś gryzie. To widać. Pańskie usta się uśmiechają, a dusza płaczę. - Tak, ma Pani rację. Jestem smutny. Kilka godzin temu, samochód przejechał mojego ukochanego psa. - To przykre - odpowiedziała ona - Jeśli, oczywiście , to prawda. - A dlaczego Pani w to wątpi? - Nie wiem... Wygląda Pan na kogoś, kogo opuściła ukochana kobieta, komu zmarła matka albo... kto sam ma niedługo umrzeć. Spojrzałem na nią zimno. Po plecach przeszedł mi dreszcz. - Skąd Pani to przyszło do głowy? - zapytałem siląc się na uśmiech. -Co? - To... To ostatnie? -Nie wiem. Tak tylko powiedziałam. Na pewno nie życzę Panu źle. - Mam nadzieję. Nie zniósłbym, gdyby taka piękna kobieta pragnęła mojej śmierci. - Nie mogłabym. Przecież nawet Pana nie znam. - Ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby mnie Pani poznała. - To prawda .Nic nie stoi. - A więc zacznijmy... Nazywam się Krzysztof Rylski- przedstawiłem się jej, wyciągając rękę. Podała mi swoją. - A ja jestem... Pani X - odparła, uśmiechając się. - Pani X...? Brzmi bardzo tajemniczo. - Jest Pan na tyle duży, aby wiedzieć, że kobiety lubią być tajemnicze. - A więc , droga Pani X... Jakie ma Pani plany na resztę dnia? - Przypuszczam, że takie same jak Pan - odrzekła. A mój plan na resztę dnia, nie był skomplikowany. Zwłaszcza od kiedy ujrzałem tę kobietę. Tak więc , już godzinę później zaprosiłem ją do swojego mieszkania, na co zgodziła się bez żadnego problemu. Czasami, acz bardzo rzadko, wszystko układa się tak, jak to sobie wymarzymy. Nie spieszyłem się. Nie chciałem niczego spieprzyć. Byłoby ironią losu, gdyby ta doskonała kobieta, którą tak łatwo udało mi się poderwać, uciekła mi w ostatnim momencie. Ale ona wcale nie miała zamiaru uciekać. Ani czekać na mój pierwszy krok. Od kiedy przekroczyła próg mojego mieszkania, sama przejęła inicjatywę. - A więc to jest twoja sypialnia - powiedziała, otwierając drzwi do pokoju - Bardzo ładna. Łóżko wydaje się bardzo wygodne. - Jest wygodne - odrzekłem, stając za nią i obejmując ją w pasie. - Nie uwierzę, dopóki sama się nie przekonam. - Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś to zrobiła - szepnąłem do jej cudownych włosów. Działała na mnie jak żadna. Jak na kandydata na trupa, czułem się nadzwyczaj żywy. Zwłaszcza w tym szczególnym miejscu, trzy cale poniżej pępka. - Niestety, stoi na przeszkodzie - odrzekła i delikatnie odsunęła się ode mnie. Cholera, pomyślałem, nie mogąc uwierzyć, że tak blisko celu czeka mnie jakaś niespodzianka. Podeszła do fotela, na którym leżała jej torebka i podniosła ją. Otworzyła i wyjęła ze środka talię kart. - Wiesz co to jest? - zapytała pokazując mi je. - Karty - odrzekłem. - Owszem. Ale nie zwyczajne - powiedziała tajemniczo. - Nie bardzo rozumiem... Co w nich jest takiego nadzwyczajnego? A w ogóle, co one maja wspólnego z tym, co mieliśmy właśnie zamiar zrobić. Czyżbyś , skarbie, lubiła sobie rozegrać partyjkę pokera przed numerkiem? - Coś w tym stylu - odrzekła. Z wprawą zawodowego pokerzysty rozłożyła karty w piękny wachlarz. Zrobiła to błyskawicznie, jak jakiś magik w cyrku. Następnie zbliżyła się do mnie i pokazała mi ich awersy. Faktycznie były niezwykłe. Nigdy takich nie widziałem na własne oczy, ale domyślałem się do czego służyły. Była to talia kart do tarota. - Czyżbyś chciała mi powróżyć... Pani X ? Połączenie tych kart z tym jak mi się przedstawiła, wydało mi się teraz bardzo na miejscu. Pani X pasowało jak ulał na pseudonim jakiejś wróżki. - Nie , nie będę ci wróżyła. Bo nie da się przewidzieć przyszłości. A ci co uważają, że potrafią to robić za pomocą kart, zwyczajnie kłamią- odparła z wielkim przekonaniem. - A więc, po co te karty? - To moja szczęśliwa talia .Tak jak dla kogoś innego szczęśliwa moneta, rozumiesz? - Szczerze mówiąc, nie. - Zdaje się na te karty kiedy chce się przespać z facetem, który mi się podoba. I to one decydują, czy to zrobię. - OooH A w jaki sposób one o tym decydują? - W bardzo prosty. Wybierzesz trzy karty, a ja przetasuje je wraz z innymi. Będziesz losował trzy razy. Jeśli trafisz chociaż jedną, będę twoja. - Czy nie ma innego sposobu, żebyś była moja? -Nie. - Nigdy nie miałem szczęścia w grach. Ani w życiu. Czy jednak nie moglibyśmy sobie darować tej farsy, wskoczyć do łóżka i przez chwilę zapomnieć o całym świecie. Miałem naprawdę ciężki dzień. Proszę. - Nie. To moja łóżkowa gra. Zawsze ją stosuje. Wskoczę z tobą pod kołdrę, dopiero jak ją wygrasz. - A jeśli nie wyciągnę żadnej z tych kart? - Pójdę sobie . Te karty od zawsze żądzą moim seksem i jeszcze nigdy mnie nie zawiodły. Wybacz mi, ale ja naprawdę wierzę w ich osąd w tej kwestii. - No cóż... Skoro tak mówisz... Chyba nie mam wyjścia... Raz kozie śmierć, pokazuj te karty! Ponownie rozłożyła je przede mną. Kolejno wyjąłem trzy i podałem jej, nawet się im nie przyglądając. Nie wierzyłem, że uda mi się ponownie na którąś z nich trafić. Ktoś ,kto dowiaduje się, że umiera na raka w wieku trzydziestu lat, przestaje już wierzyć w cokolwiek. Pani X przyjrzała się wylosowanym przeze mnie kartą i wsadziła je z powrotem do tali. Następnie przetasowała je. Umiała to robić. Karty wprost fruwały jej w rękach. Patrząc na ten profesjonalizm, jeszcze bardziej stałem się pewny mojej rychłej przegranej. W końcu ponownie rozłożyła mi przed oczami wachlarz z kart, tyle że tym razem rewersami do mnie. - Losuj - powiedziała. Z rezygnacją sięgnąłem po pierwszą z brzegu kartę. Wyciągnąłem, spojrzałem na nią, ale i tak nie pamiętałem czy to jedna z tych właściwych. Ale Pani X pamiętała... Uśmiechnęła się i powiedziała: - Gratuluję. Jestem już twoja. Nie mogłem uwierzyć w to co usłyszałem. I nie wiedziałem, czy śmiać się czy płakać. Dzisiaj otrzymałem od losu swoją śmierć, ale także seks z najładniejszą kobietą jaką spotkałem w życiu. Najwyraźniej kpił sobie ze mnie. Ale jeszcze przez kilka godzin mogłem mu to wybaczyć. - No to chodźmy już do łóżeczka - poprosiłem. - Jeszcze nie - odrzekła jednak. - Przecież wygrałem... - Zaraz pójdziemy. Ale chcę cię jeszcze o coś poprosić. Wylosuj jeszcze dwie. - Umowa mówiła o jednej. - Wiem. Ale to tak z ciekawości. Jeszcze nigdy, ani mężczyźnie, ani kobiecie nie udało się wylosować trzech. Nie udało się nikomu nawet dwóch. - Z kobitkami też sypiasz? - zapytałem pół żartem pół serio. - Owszem - odparła - Czy masz coś przeciwko? - Ależ skąd... Ja jestem nowoczesny facet... - No, losuj. Jestem ciekawa jak ci pójdzie. - Fatalnie. I tak miałem szczęście , za pierwszym razem. W totka nie trafiłem nigdy nawet trójki. A tak w ogóle... Jaka będzie nagroda, jeśli uda mi się wyciągnąć jeszcze jakąś? Zadzwonisz po równie piękną koleżankę? - Wzbudzisz mój podziw - odrzekła Pani X, takim tonem, jakby jej podziw był największą nagrodą, jaką mogła komukolwiek ofiarować. Mnie nigdy kobiety nie podziwiały, więc mogłem go przyjąć. Oczywiście jeśli wygram. I oczywiście w drugiej kolejności po jej ciele. Ale na taki nadmiar szczęścia nie liczyłem. Znowu sięgnąłem po karty. I wyciągnąłem pierwsze dwie na jakie natrafiła moja ręka. I nie spoglądając na nie, pokazałem je tej babce. Nie musiała nic mówić , w jej oczach zobaczyłem, że wygrałem. Były zdumione. Szczerze zdumione. - Jest wśród nich któraś z tych wybranych? - zapytałem. - Obie są nimi - odparła i zaraz dodała : - Jeszcze nikt nie wylosował trzech kart. Nikt nigdy tego nie dokonał. - No to jestem pierwszy. Bardzo się z tego powodu cieszę. A teraz czas na nagrodę. Mam zamiar cię schrupać, jak słodziutkiego ptysia. - Dostaniesz nagrodę, jakiej jeszcze nikt nigdy ode mnie nie dostał - wyrzekła uroczyście, rozrzuciła karty po całym pokoju i przywarła namiętnie swoimi wargami do moich. Boże , co to był za pocałunek! Jej język był jak świder, wkręcający się w głąb mojego gardła. Wił się w mych ustach, jak jadowity wąż. To było coś! To naprawdę było coś! A potem było jeszcze więcej i jeszcze wspanialej. Jej ciało uwolnione z więzów ubrania, zaczęło tańczyć w mojej sypialni taki taniec miłości, jakiego nigdy jeszcze nie oglądały moje oczy. I jakiego nigdy jeszcze nie doznało moje ciało. To również był kopniak od losu. Dawał mi na koniec taki seks, o jakim przez całe życie wyłącznie marzyłem. Nawet nie wiem kiedy skończyło się to wszystko. Ta wycieczka poprzez raj. Zasnąłem. Nawet nie wiem kiedy, jak i dlaczego zmorzył mnie sen , gdy u mojego boku leżała TAKA kobieta. Musiałem być naprawdę zmęczony całym tym dniem, że pozwoliłem sobie na to... Śnił mi się mój grób. Leżałem w trumnie, płakałem i próbowałem się z niej wydostać. W końcu udało mi się podważyć wieko i zacząłem rozgrzebywać ziemię. Spadała mi na twarz, zasypywała oczy, wpadała do gardła, ale ja usilnie parłem w górę. Czułem, że jestem już blisko, bardzo blisko powierzchni i że zaraz się na nią wydostanę... gdy zadzwonił telefon. Otworzyłem oczy i instynktownie spojrzałem obok. Nie było jej. Ale pościel wciąż pachniała jej perfumami. Rozejrzałem się po pokoju, ale tez nigdzie jej nie ujrzałem. A na podłodze nie walały się już jej rzeczy. Nie było nawet rozrzuconych wszędzie karty. Mieszkanie wyglądało jakby ten demon seksu , nigdy go nie odwiedził. Telefon ciągle dzwonił. Wrzynał się hałasem w mój mózg, ale nie odbierałem go przez długi czas. Myślałem o tej kobiecie. Dała mi coś, czego nigdy jeszcze nie miałem i wiedziałem, że dostałem to nie tylko pierwszy raz, ale i ostatni. Dzwonek telefonu zaczął mnie w końcu irytować. Miałem zamiar wyłączyć aparat z gniazdka, ale w nagłym odruchu nadziei że to może dzwoni Ona, sięgnąłem po słuchawkę. - Pan Rylski? - usłyszałem jakiś znajomy głos, niestety nie kobiecy. - Tak - odrzekłem. - Tu doktor Górski. Rozmawialiśmy wczoraj rano. - Witam doktorze. Czyżbym miał wykitować wcześniej, niż za sześć miesięcy? - Nie! Nie! - wykrzyknął doktor Górski - Dzwonię, żeby powiedzieć że nie umrze Pan wcale! To znaczy , nie teraz! Kiedyś, za trzydzieści, czterdzieści lat umrze Pan na pewno, ale nie teraz! - Nic nie rozumiem, doktorze - wydukałem cicho. - Nie jest Pan wcale chory. Dzisiaj jeszcze raz przejrzałem Pańskie wyniki i... No cóż.... Naprawdę nie wiem jak to się stało. W jaki sposób mogłem się pomylić? Dlaczego odczytałem je na Pańską niekorzyść? Nigdy wcześniej to mi się nie zdarzyło. Przepraszam. Nie wiem, to może wina rutyny. - Chce mi Pan powiedzieć, że... - Że jest Pan zupełnie zdrowy. Nie ma Pan raka. Całe życie przed Panem. Doktor Górski coś jeszcze mówił, ale ja odłożyłem słuchawkę. Usiadłem na brzegu łóżka, ukryłem twarz w dłoniach i zacząłem płakać. A potem się śmiać. I tak na przemian, przez długi czas... Nie co dzień umarli zmartwychwstają... Gdy trochę doszedłem do siebie, poczłapałem do kuchni, wyciągnąłem z lodówki butelkę wódki i wróciłem z nią do pokoju.. Walnąłem się na łóżko i golnąłem sobie porządnie. Taaak... To był dobry sposób, aby uczcić powrót do żywych. Gdzieś w połowie butelki zachciało mi się palić. Uniosłem tyłek, podszedłem do przewieszonej przez oparcie krzesła marynarki i sięgnąłem do kieszeni. Zawsze nosiłem w niej papierosy, ale tym razem zamiast Sobieskich, znalazłem w niej coś innego. Wydobyłem tę rzecz i spojrzałem na nią. Była to jedna z tych kart do tarota. Spod mnisiego kaptura spoglądała na mnie kostucha, z kosą na ramieniu. Ale to wcale nie na jej widok, poczułem nagle wielkie zimno. Cała jej postać przekreślona była czarnym X.