Kostas 'fachtsis Obyś trzech mężów Miała. Część pierwsza. Nie, nie mogę, nie vrytrzymam z nią! Ach, Boże, dlaczegoś zesłal na mnie tę plagę, za jakie grzechy karzesz mnie tak surowo? Jak długo jeszcze będę ją miala na karku? Jak diugo mam ją znosić, patrzeć na tę twarzyczkę, słuchać jej głosu, jak dlugo? Czy nie znajdzie się w końcu jakiś głuchy, ślepy, kulawy, który by ją wziąl za żonę i uwolnil mnie od niej, od tej pokraki zostawionej mi w akcie zemsty przez jej ojczulka! Szlag by trafil tych wszystkich, którzy mi wtedy nie dali zrobić skrobanki! Zresztą dlaczego im złorzeczę? Pomarli. I nie oni są winni. Moja wina, że ich usłuchałam. W takich sprawach powinno się sluchać tylko siebie, a nie innych. Póki była mała, pocieszałam się myślą, że się zmieni z wiekiem. Zmieni się, mówiłam sobie, zmądrzeje. A poza tym - prędzej czy później - wyjdzie za mąż. Kto inny będzie ją miał na głowie. Ale gdzie tam! Próżne nadzieje. Jak nic zostanie starą panną. Bo czy może nie zostać starą panną taka jak ona? Ach, odpowie przed Bogiem ta małpa, Erazmia, że ją zepsuła swoimi naukami. Kto, proszę was, obejrzy się za nią, jaki mężczyzna spojrzy chętnym okiem na dziewczynę, która tak się ubiera, tak się zachowuje, takie rzeczy mówi! Jaki szanujący się człowiek zechce ją uczynić matką swoich dzieci - z tymi jej Smiesznymi poglądami, napadami złości, z tą egzemą, którą wiecznie drapie nie dając się zagoić ranom? Jak nic będzie siała pietruszkę i sama już nie wiem, której z nas obu bardziej współczuć: czy jej, czy sobie? Bo co tu dużo gadać - jestem jej matką i się o nią mart.vię. Ale o siebie też się muszę maxiwić. Za każdym razem, gdy mnie zdenerwuje, odzywają się moje wrzody i ból doprowadza mnie do szału. "sikoro Pan Bóg ci urody poskąpił", tłumaczę, "ubieraj się przynajmniej z większą fantazją, a nuż się który da nabrać!" Niestety. Nawet w tym nie jest do mnie podobna. Nie twierdzę, że jestem piękna. Ale potrafię zadać szyku. Umiem się ubrać. Ja w jej wieku świat chciałam zawojować. Przecho- dziłam, a głowy mężczyzn zwracały się ku mnie jak słoneczniki ku słońcu. Inna byłam niż ta oślizła jaszczurka. Ki diabeł, w kogo ona się wdała? Bo nie we mnie. Do babci niepodobna, do dziadka wcale, a do swojego ojczulka jeszcze mniej. Był z niego kawał drania, ale taki czy inny, znaleźć się umiał. I przystojny był - nawet przystojniejszy niż trzeba... Pewnie, że nie jestem piękna. Ale wiem, jak żyć. Pokażecie mi drugą, która w moim wieku trzyma się tak jak ja! Wszystkie moje przyjaciółki i koleżanki z gimnazjum całkiem się już zestarzały. Przerażenie mnie ogarnia, gdy je widzę na ulicy. Babcie dosłownie! Wcale nie dlatego, że mają wnuki - Julia, chociażby, nie ma wnuków - ale dlatego, że się zaniedbały. Przestały o sobie myśleć i stetryczały, bo ciało nie zacznie się starzeć, póki nie zestarzeje się dusza. "Niech maje córki używają życia", powie ci taka. "Niech idą potańczyć, niech się bawią. Ja już swoje przeżyłam". Mogą tak mówić, bo mają dzieci, dla których warto ponosić ofiary. Nie to co Maria! Nie pojmują, co znaczy taka córeczka jak moja, więc nie mam im za złe, gdy mnie obwiniają, że sama jeszcze raz wyszłam za mąż, zamiast szukać męża dla Marii. Nie wiedzą, źe nim zdecydowałam się na tę woltę i wyszłam za Teodora, rozważyłam wszystkie za i przeciw. Maria, mówiłam sobie, jest jak tonący rozbitek. Jeśli się zbliżę, żeby ją ratować - pociągnie mnie na dno. Niech przynajmniej ja ocaleję, a ona zyska trochę czasu, by wydorośleć, dojrzeć. "Wydaj ją za mąż", mówi3y moje znajome, "zobaczysz, 8 zmieni się nie do poznania". Ja mam ją wydać za mąż! A co to ona jakaś kaleka, żeby sobie sama nie mogła znależć chłopca? Mam jej podać go na tacy? Ja w jej wieku flirtowałam 2 dziesięcioma naraz. Gdziekolwiek się ruszyłam, lgnęli do mnie jak pszczoły do miodu. Palcem kiwnęłam, a lecieli na złamanie karku. Więc jak to się stało, spytacie, że jak ślepa poszłam w końcu za Fotisem? To zupełnie inna historia. Wolę o tym nie wspominać, bo się tylko denerwuję. Zresztą, myślę sobie c2asem, może był mi pisany od Boga, żebym przeszła to, co prze- szłam. Może mi było pisane urodzić tę Meduzęl Kiedy indziej znowu zdaje mi się, że to nie Bóg czy los jest winien, ale ja sama, nikt inny! Uparłam się i postawiłam na swoim. Powiedziałam: "Wyjdę za niego" i wyszłam. Z przekory. Właśnie dlatego, że mi go wszyscy odradzali. Nawet mój świętej pamięci tata, tak zawsze oględny w sądach. Nie zamierzałam pozwolić komukolwiek na mieszanie się w moje sprawy, w moje życie, jak to się już raz zdarzyło. Wystarczająco dużo zła mi wyrządzili swoim wtrącaniem się w moje sprawy z Argirisem. Poza tym nie miałam już osiemnastu lat, jak wtedy, tylko dwadzieścia siedem. Chciałam sama sobą rządzić i postępować wedle wlasnego uznania. Tak też postąpiłam i dostałam za swoje! Ale co ma piernik do wiatraka? Każdy człowiek popełnia w życiu jakiś błąd. Czy za jedną głupią pomyłkę mam pokutować w nieskończoność? Ile lat jeszcze pożyję? Dziesięć? Dwadzieścia? Kto wiec Może dziś, gdy wyjdę z domu, wpadnę pod któryś z tych pędzących po wariacku samochodów?Jeśli więc została mi choćby jedna godzina życia, mam zamiar przeżyć ją tak, jak ja chcę. Pani Galatea drugiej Niny nie urodzi. Leży głę- boko w ziemi. Ach, żebym mogla nie siyszeć tego jej zrzędzenia, skupić się trochę, zająć myśli ważniejszymi sprawami niż ten nie kończący się problem - Maria. Boże mój, czy nigdy nie dostąpię tej łaski?... Od paru dni znowu drze koty z Teodorem. Ma takie napady co jakiś czas. Zamyka mu wtedy drzwi przed nosem. Nie chce 9 jeść z nami przy wspólnym stole. A gdy jesteśmy same, lży od ostatnich jego i jego rodzinę - chociaż on nie daje po temu najmniejszego powodu. Niech ją licho! Zazdrości mi chyba, bo jak inaczej to wytłumaczyć? "Chcesz męża", mówię dziś do niej, "idź do parku i przygruchaj sobie jakiegoś osiłka. Park niedaleko. Dwa kroki stąd. Idź, znajdź jakiegoś marynarza albo żolnierza, niech uciszy twe żądze!... Ja ci go przecież szukać nie będę. Gdy miałam twoje lata, to nie tylko już dawno cię urodziłam, ale szykowałam się do drugiego małźeństwa! Jazda", mówię, "ubieraj się i idź. Przysięgam na prochy mojego ojca czlowieka, którego kochałam ponad wszystko na świecie - że kogokolwiek przyprowadzisz, kimkolwiek ten ktoś będzie, jeśli z nim przyjdziesz i powiesz: ten pan jest moim przyjacielem, moim narzeczonym, moim mężem - nie wniosę najmniejszego sprzeciwu, nie powiem ni słowa. Jeszcze dziesięć razy mu się ukłonię. Nie ja za niego wyjdę. Nie ja będę z nim spala, tylko ty. Byleby cię nie wystrychnął na dudka - takie zasmarkane dziewice zazwyczaj dają się nabrać! - byleby nie roztrwonił posagu i cię nie zostawił, bo wtedy nie tylko ciebie, ale i jakiegoś bękarta mogłabym mieć na karku. Ubieraj się", mówię, "wyjdź na trochę, zejdż mi wreszcie z oczu! A jeśli nie mężczyzny ci trzeba - bo z tobą raz tak, raz siak, sama nie wiesz, czego chcesz od życia - to idź do klasztoru. Zostało ich jeszcze parę. Jedź do Keratei do świętej Mariam. Zrób z siebie mniszkę jak Erazmia, twój niedościgły wzór. O Boże! Ten twój tatulek specjalnie mi ciebie zostawił, żebyś mi uprzykrzała życie! Ubieraj się! No, już! A zresztą, rób, co chcesz. Tylko uważaj, ostrzegam cię po raz ostatni. Nie chcę więcej takich scen jak dzisiejsza, szczególnie przy Teodorze, bo następnym razem rozszarpię cię na kawałki. I żebyś mi się nie ośmieliła zdejmować fotografii mojego ojca i kiry-Ekawi ze ściany w salonie! Nie szkodzi, źe ramki są brzydkie. I że wyszło z mody wieszanie fotografii na ścianach. Póki ja żyję, dom jest mój! Ja tu jestem gospodynią i na ścianach będzie wisiało to, co ja chcę, rozumiesz? Gdy 10 wyjdziesz wreszcie za mąż i będziesz u siebie albo gdy ja, jak to nazywasz, wykituję i ty odziedziczysz dom - a wnet się to stanie, jeśli mnie będziesz tak denerwować - powiesisz sobie na ścianach choćby krowie dzwonki. Póki ja żyję, póki oczu nie zamknę, chcę patrzeć na fotografie ludzi, którzy mnie kochali. Wielka szkoda, że pomarli, że zostałam sama z taką jędzą, która by mnie w łyżce wody utopiła". Powiedziawszy to poszłam i powiesiłam fotografie ojca i kiry-Ekawi z powrotem na swoich miejscach. Zapienila się ze złości. "Pewno", powiada, "dobrze uważaj, żeby kto nie uchybił tej praczce, twojej teściowej". "Sama jesteś praczka!", ja jej na to. "Właśnie ty wyglądasz jak praczka". Tak się zaczęła dzisiejsza awantura. Od słowa do słowa o małośmy się nie pobiły. Wpadłam w furię, bo wiem, że naumyślnie obraża kirę- Ekawi, żeby mi dokuczyć. No, ale wyobraźcie sobie, co by się działo, gdyby Teodor usłyszał, że nazywa jego matkę praczką. Jak by ją złapał za te loki i porządnie wytargał... Tylko czyje nerwy by ucierpiały?! Moje i jego. Bo na pewno nie Marii. Marię awantury upajają, ona nie może bez nich żyć. Zresztą nie o Teodora chodzi - póki żyję, chcę widzieć fotografię kiry-Ekawi na swoim miejscu. Nie dlatego, że to moja teściowa. Kto kocha teściową? Bóg mi świadkiem, że gdyby żyła, za skarby nie wyszłabym za Teodora. Kira-Ekawi mogła być najlepszą przyjaciółką pod słońcem, ale na teściową się nie nadawała. O tym mogłam się przekonać lepiej niż ktokolwiek inny. Stan psychiczny, do jakiego się doprowadziła w ostatnich latach, nie pozwalał jej na jakiekolwiek stosunki z ludźmi. To już nie była tamta lora-Ekawi, dowcipna, pełna wiary w życie i ludzi - choć sprawiała wrażenie pesymistki - ta kica-Ekawi, której zwierzał się cziowiek ze swoich kłopotów, a ona umiała poradzić jak nikt. O nief Gdyby żyła wtedy, kiedy Teodor wrócił z Bliskiego Wschodu, nie przyszłoby mi nawet na myśl wyjść za niego i zostać jej synową. To by dopiero była heca! 11 Nie, w ogóle nie do pomyślenia. Kłóciłybyśmy się z całą pewnością. Nie mówiąc już o tym, ile by sobie ludzie naużywali z naszego powodu. Jeszcze teraz różne znajome z tamtych czasów, które spotykam pa latach, mówią mi tak: "No i patrz, Ninka, pomyślałabyś kiedy, że zostaniesz jej synową?" Mówią to z taką ironią, że gdyby mi nie było naprawdę wszystko jedno, co mówią, pokłócilabym się ze wszystkimi. Zresztą, myślę sobie czasem, po części mają rację. Bo czyż nie śmiesznie to wszystko wyszło? 'lale że nie w taki sposób "śmiesznie", w jaki widzą to ludzie. Która z tych plotkarek znała kirę-Ekawi naprawdę? Która z nich wie, co ona czuła? Czasami powątpiewam, czy ja sama dobrze ją znałam, chociaż beczkę soli razem zjadłyśmy... Niektóre uważały, że kiru-Ekawi była zabawna. Inne odnosiły się do niej z lekceważeniem, tak jak ta snobka Julia, która nie mogła zrozumieć, dlaczego ja się z nią przyjaźnię. Nigdy mi tego nie powiedziała wprost, dawała tylko do zrozumienia. "Jakie ty masz dobre serce, Nino!", mówiła. "Gościsz u siebie każdego, kto się nawinie. Ciągle powtarzam mojej Lilice: Nina ma najlepsze serce na świecie". Nie mogła pojąć, że przedkładam towarzystwo kiry-Ekawi nad towarzystwo jej samej lub pani Kazusu. Marta widziała w niej pajaca i wręcz mi to kiedyś powiedziala: "Ty to zupełnie jak owi władcy, co mieli swoich błaznów". Ona takie, choć niby taka oczytana, nie mogła zrozumieć powodów, dla których lora-Ekawi zachowywała się czasem trochę jak błazen - zwyczajnie, z prostoty ducha. Kira-Ekawi uwielbi a robić ze swojego źycia dramat, ale im lepiej jej to wychodxiło, tym bardziej się ośmieszała -- tylko że ona ośmieszała siebie, nie innych. Ciotka Katingo, dla odmiany, przy swojej fałszywej skromności i śmiesznych zasadach moralnych, widziała w niej oczywiście wcielenie szatana na ziemi. I poniekąd słusznie, bo kiraEkawi miała w sobie coś z diabła. Ale i coś boskiego, coś ze świętej. Mam prawo tak mówić - ja, nikt inny - bo towarzyszy 12 łam jej życiu aż do końca i wiem, co czuła, lepiej niż jej własne dzieci. Dzieci! Mój Boże! Która ma taką córkę jak ja, śmiało może powiedzieć, że wśród wszystkich boskich stworzeń na tym świecie trudno o drugie bardziej niewyrozumiałe niż to, któreśmy nosiły we własnym łonie. A jeśli to wszystko mało, żeby zrozumieć, dlaczego chcę patrzeć na fotografię kiry-Ekawi, dodam jeszcze, że przeżyłyśmy razem niezapomniane dni, że otworzyłam przed nią serce, tak jak go nie otworzyłam przed rodzoną matką. I że ona po tylu przykrych doświadczeniach ze swoją córką i ze wszystkimi zresztą dziećmi - bo Polikseni nie zachowała się na koniec lepiej niż Eleni - była jedyną osobą pośród moich krewnych i przyjaciół, która współczuła mi całym sercem. Jedyną, która rozumiała moją gorycz i dzieliła mój żal do losu o to, że mam wyrodka, nie dziecko. L Kirę-Ekawi poznałam w tysiąc dziewięćset trzydziestym siódmym. Nie, nie w trzydziestym siódmym - latem trzydziestego szóstego, w sierpniu. Pamiętam dokładnie, bo za parę dni mialo być święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, a jej wysokość moja córeczka obchodzi tego dnia imieniny, więc robilam porządki: odkurzanie, parkiety i tak dalej. Byłyśmy z Mariettą na tarasie i, obie boso, trzepałyśmy welwetowe zaslony z bawialni. Na tym mia3yśmy skończyć robotę. Wystarczy, myślałam, jutro też będzie dzień. "Skończymy trzepanie i zrobimy sobie kąpiel dla ochłody", mówiiam do Marietty, gdy rozległ się dźwięk dzwonka przy furtce, znak, że ktoś wchodzi. "Zobacz, kto to", mówię, "daj, ja potrzymam, a ty zobacz, kto idzie. Nikt obcy, mam nadzieję, bo jestem okropnie rozczochrana. Ktoś, kto mnie nie zna, mógłby pomyśleC, że ja Cyganka". Podała mi róg zasłony, który trzymała, i jak sarenka (biedna Mariettal) pobiegła na tarasik przed pralnią. Wida stamtąd calą dróżkę od furtki do wejścia do domu. Zmrużyła podejrzliwie oczy jak to zwykle, gdy widziała nową twarz. Przyglądałam się jej rozbawiona. Ktoś obcy, pomyślałam. Skoro Marietta tak się marszczy, to na pewno ktoś obcy. Wyglądała jak rozzłoszczony buldog. Wróciła i złapała za swój róg, gotowa trzepać dalej. Widzę, że nie ma zamiaru nic powiedzieć - na tyle już ją znałam,- więc pytam: "Kto to?" - "Nikt". - "Jak to nikt, skoro 14 słyszałam dzwonek?" - ,.Iii.., jak ci mówię, że nikt, to nikt". Tak się do mnie odzywała! ,.Erazmia...", powiedziała wreszcie łaskawie. "Z jakąś flądrą". Dla Marietty Erazmia była nikim, jak Odyseusz dla Polifema. A więc miałam rację, że ktoś obcy. Ale kto? Nie miałam pojęcia. Na pewno jedna z tych dziwaczek, które Erazmia poznaje u świątobliwej Eufemii, pomyślałam, inaczej Marietta nie mówiłaby o niej flądra. Flądrami nazywała znajome i nieznajome, które nie przypadły jej do gustu. Miała teź niestety brzydki nawyk nazywania flądrą matki Antonisa. Flądra to, Flądra tamto, no i... przylgnęło - Flądra przez duże F. Przyzwyczaiłyśmy się mówić tak o niej między sobą, gdy Antonisa nie było w domu. Drżałam, żeby się nam to kiedyś nie wyrwało w jego obecności. Nie powiedziałby ani słowa, ale po co człowieka denerwować. Wystarczy, źe moja c8rka drażni go ciągle swoimi złośliwościami. A doktor Boros tyle razy mi powtarzał: "Nino, dbaj, żeby się nie denerwował. Jego serce jest w bardzo kiepskim stanie. Uważaj na niego!" Ale co ja zbudowałam cierpliwością i spokojem, rujnowała moja córka swoim niewyparzonym językiem. Gdy próbował ją besztać, mówiła: "Daj mi spokój! Nie będę cię słuchać. Nie jesteś moim ojcem!" Dwunastoletnia dziewczynka! Doprowadzała Antonisa do białej gorączki. Mariettę przywieźliśmy któregoś lata z Andros. Pojechaliśmy tam na wakacje do posiadłości ciotki Boleny, kuzynki taty. Marietta pochodziła z Pisomeria, a mieszkańcy tej wsi - spytajcie, kogo tylko chcecie na Andros - słyną z niegościnności i ciętego języka. Marietta zaś była Pisomeryjką w każdym calu. Mnie kochała jak wierny pies. Dla z1 Antonisa miała respekt, chociaż ciągle stroili razem różne żarty. W głębi duszy czuła jednak, że Antonis jest jej panem i nawet trochę się go bała. Jeśli zaś chodzi o wszystkich innych - swoich czy obcych - nie przepuściła nikomu. Każdemu wymyśliła jakieś przezwisko. Na ciotkę Katingo mówiła "przeorysza". Ale jak ona to wymawiała! Jaśnie 15 panienkę nazywała bufonem. Udawalam, że się gniewam, gdy mówiła o niej w ten sposób, boby sobie za dużo wyobrażała, ale w duchu przyznawałam, że nikt w świecie nie wymyśliłby traf niejszego przezwiska. Maria byia bufonem, jest bufonem i będzie bufonem do końca źycia! Najbardziej jednak Marietta nie lubiła Erazmii. Po prostu nie trawiła. Już na sam jej widok przewracały się Marietcie wnętrzności, a gdy na dodatek Erazmia sprowadzała swoje przyjaciółki, żeby dokonać lustracji naszego domu, musiałam powstrzymywać Mariettę siłą, żeby jej nie wyrzuciła za drzwi. Zresztą Marietta wiele razy pozwalała sobie mówić naszym gościom, że jestem chora i nie przyjmuję wizyt. Albo: "Idź, Zaparz nam kawę", prosiłam. Od mojej świętej pamięci matki nauczylam się gościnności wobec wszystkich bez wyjątku, tata zaś uczył mnie nie być snobką i nie myśleć źle o człowieku, póki się go choć trochę nie pozna. A jak można kogoś poznać, jeśli się z nim nie wypije kawy? "Idź, zaparz kawę i podaj wiśnie w syropie", mówiłam do Marietty. Marietta szła do kuchni, stawała tak, że tylko ja ją widziałam, i zaczynała stroić do mnie miny, które znaczyiy: Nie zrobię żadnej kawy! Jeszcze czego! Wielkie mi państwo, tylko je obsługiwać! Stawiała mnie czasami w bardzo trudnej sytuacji. Ponieważ jednak wypowiadała na głos pewne moje myśli, które mnie wypadało zachować dla siebie - to raz, ponieważ była uczciwa, pracowita i pełna poświęcenia - to dwa, a w końcu dlatego, że gdy w ostatnich latach przed wojną zarówno z powodu choroby Antonisa, jak bezrobocia zdarzało się, że byliśmy jej winni i za dziesięć miesięcy, a ona nie upominała się ani slóweczkiem - przymykałam oczy na jej wybryki, a do naszych gości mrugałam porozumiewawczo, zresztą i oni zdążyli już ją poznać i nie obrażali się. Pozwól jej myśleć, mówiłam sobie w duchu, że jest czionkiem rod2iny i ma prawo do własnego zdania. "No, dobra! Kończmy to trzepanie, bo mam już dość", powiedziałam. "Niech diabli porwą wszystkie imieniny. Kiedyś wresz 16 cie szlag mnie trafi i zamknę całemu towarzystwu drzwi przed nosem. Co to za jedna ta flądra?", spytałam. Byłam pewna, że jeśli nie spytam, z własnej woli Marietta ust nie otworzy. Nawet gdy pytałam, niełatwo było coś z niej wydobyć. "Iii... Mówię ci, że flądra...", gadać po próżnicy Marietta nie lubiła. Nauczyła się mówić do mnie per ty. Zresztą tylko do taty, świeć Panie nad jego duszą, zwracała się jak należy. Gdyby nas słyszał ktoś obcy, pomyślałby, że to ona jest panią, a ja służącą. Chyba pierwszy raz Marietta nie mia3a racji. Kira-Ekawi nie była flądrą, nie miała nic wspólnego z tymi wiedźmami, które Erazmia nieustannie mi sprowadzała, chociaż tyle razy cedząc słowa przez zęby, prosiłam, żeby mi nie ściągała do domu nieznajomych. Ale Erazmia, mając za sobą Antonisa, niewiele sobie ze mnie robiła. O nie! Kira-Ekawi nie była flądrą. Byłam o tym przekonana od pierwszej chwili, ledwo ją ujrzałam, i nie zmieniłam zdania nawet wtedy, gdy się okazało, że jak słusznie podejrzewałam, poznały się z Erazmią u świątobliwej Eufemii. Ach, Bóg jeden wie, ile wycierpiałam - i ciągle cierpię - przez tę starą oszukanicę!... Owa świątobliwa Eufemia była mnis2ką. Za młodu krążyła po okolicy i sprzedawała świece, kadzidło, drewno z Krzyża Chrystusowego i żywoty świętych. Żywoty widać przeczytała i uznała, że być Swiętą to nic trudnego, bo gdy się zestarzała i nie mogła chodzić, wynajęła pokoik w pobliżu kościoia Świętego Lefterisa i zaczęła odgrywać świątobliwą. Żyła z łaskawych darów wiernych - a to dziesięć deka cukru, a to pięć deka ka- wy - które, jak się później dowiedziałam, sprzedawała jej synowa, bo świątobliwa miała dw8ch synów. Sławę zawdzięczała temu, że przez czterdzieści lat nie jadła mięsa i potrafiła przepowiadać przyszłość. Pewnego dnia i ja wybrałam się ją odwiedzić. Nie po to, żeby mi pou.iedziała, co mnie czeka. To akurat sama wiedziałam najlepiej - po złym dniu zła noc. Zrobiłam to dla Antonisa, niech mu ziemia lekką będzie, bo w tamtym okresie oddawał się bez reszty nabożnym praktykom. Kiedy za niego wychodziłam, mniej się bał Boga niż sam diabeł. W życiu nie spotkałam człowieka, który by bluźnił tak jak on. Ale nie dlatego nazywam go bezbożnym, że bluźnił. Są przecież wierzący, którzy z największą łatwością Iżą wszystko, co święte, nie omijając Chrystusa i Matki Boskiej, i są niewierzący, którzy nie bluźnią nigdy, jak mój kochany tata. Zależy od wychowania. Antonis nie należał ani do jednych, ani do drugich. Uwłaczał świętościom z upodobaniem, delektując się każdym słowem, które wypowiadał. Kpił ze wszystkiego, co miało jakikolwiek związek z Bogiem i Kościołem. Kpił ze mnie, gdy zapalałam lampkę przed ikoną, że to niby w ten sposób - jak mówił - zabiegam o odpuszczenie grzechów. Miał czelność mówić o moich grzechach! A ja, nieboga, zapalałam tę lampkę przez wzgląd na pamięć nieboszczki mamy. Uważałam, że nie byłoby w porządku zaniechać z powodu jej śmierci zwyczaju, który panował w naszym domu, odkąd sięgnę pamięcią. A poza tym, jeśli mam być szczera, nigdy nie lubiłam spać w zupełnych ciemnościach. Tak było, zanim zaczął chorować. Gdy dostał udaru i sparaliżowało mu lewą nogę, zostawił interesy swemu kuzynowi, który go na koniec do cna okradł, i pojechaliśmy na lato do Koroni'. Była to pierwsza podróż Antonisa do rodzinnej wsi po tylu latach spędzonych w Atenach. 3a go na to namówiłam. Mogliśmy jak zwykle pojechać na Andros, ale miałam nadzieję, że powietrze w Koroni dobrze mu zrobi. Klimat na Andros jest jednak nieco wilgotny. Sądziłam także, że się odpręży psychicznie, gdy znajdzie się znowu na starych śmieciach, tam gdzie spędził dzieciństwo i młodzieńcze lata, że mu to poprawi samopoczucie, doda otuchy. I jak się okazało, miałam rację. Tyle że wszystko potoczyło się zupełnie inaczej, niż oczekiwałam. 1. Korom - miasteczko na południowo-zachodnim Peloponezie (starożytne Asine). 18 Doktor Boros, który opiekował się nim w Atenach, radzii, żeby codziennie rano odbywał krótki spacer dla rozruszania mięśni. Antonis chodzii zazwyczaj do zamku. Jeśli nie byliście nigdy w Koroni, nie macie pojęcia, co to znaczy piękno natury. Jako mała dziewczynka wiele podróżowałam z rodzicami. Gdzieśmy nie byli! I na Eginie, i w Methana, i na Przylądku Sunion, i na Andros, i Bóg wie gdzie jeszcze, ale miejsca tak pięknego jak Koroni nie widziałam nigdzie. Mam nadzieję, że kiedyś skończy się ten koszmar, że brat przestanie mordować brata2, a wtedy, da Bóg, pojadę jeszcze choćby raz, nim zamknę oczy, do Koroni. Mieliśmy kiedyś książkę Ateny Tarsuli3 z obrazami przedstawiającymi różne miejsca na Peloponezie, był tam także widoczek z Koroni. Co się z tą książką stało, nie mam pojęcia, lata całe już jej nie widziałam. W Koroni jest wenecki zamek. Wzdłuż walących się murów biegnie ścieżka prowadząca w dół, ku morzu, do jaskini. W tejże jaskini znaleziono przed wiekami ikonę Matki Boskiej wykonaną, jak głosi legenda, przez samego Łukasza Ewangelistę. Ponieważ uważano, że jest to obraz cuda czyniący, tak jak obraz Matki Boskiej z Tinos4, każdego roku w święto Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny zbierali się ludzie z okolicznych wiosek, by się przed nim pokłonić. Wielu nieuleczalnie chorych ozdrowiało. Ale ja dowiedziałam się o tym wszystkim dopiero później. Ponieważ podobał mi się widok z zamkowej góry, a nie chciałam puszczać Antonisa samego - bałam się, że upadnie, uderzy głową o jakiś kamień i jeszcze mi się zabije - chodziłam na poranne spacery razem z nim. Brałam w koszyk jajka na twardo, ser, pomidory, wiejski chleb i szliśmy na szczyt. Siadaliśmy na trawie i jedliśmy 2. Mowa o wojnie domowej toczonej w Grecji od paidziernika 1946 do października 1949 r. 3. Atena Tarsuli - autorka książek o greckiej sztuce ludowej. 'Itvorzyla w pierwszej poi. XX w. 4. 'lynos - miasto na wyspie 'IYnos (Cyklady, Morze Egejskie), grecka Częstochowa. 19 śniadanie. Czasami wysyłałam z nim moją córeczkę, jeśli oczywiście zdołałam ją ściągnąć z łóżka - zawsze chciaio jej się spać. "Niech cię licho", mówiłam. "Mucha tse-tse cię ugryzła?" Tamtego dnia nie chciał jej wziąć ze sobą. "Nie budi jej", powiedział. "Pójdę sam". Wiedziałam, źe był stanowczy i uparty. Gdy już coś po- stanowił, niełatwo było go od tego odwieść. A ja nie mogłam z nim pójść, nawet gdyby mnie namawiał. Umówiłam się z Artemis, jego kuzynką, na robienie blinów, które chciałam zabrać do Aten. Za jakieś dziesięć dni mieliśmy wracać. Już ponad trzy miesiące siedzieliśmy w Koroni i zaczynałam tęsknie za Atenami. Nie mogliśmy przedłużać naszego pobytu na wsi. Antonis też zaczynał się niepokoić i myślami był przy interesach, a letnisko zamiast dawać zdrowie, zaczynało mu szkodzić. Wracał zazwyczaj koło jedenastej. "Jedenasta!", powiedzialam do Artemis słysząc bicie zegara na kościele. "Postaw imbryk na ogniu, pewnie zaraz przyjdzie..." Ale minęło pól do dwunastej, dwunasta, pół do pierwszej, a Antonisa ani śladu. "Leć no", mówię do jaśniepanienki, "zobacz, czy nie zaszedł do kuzynostwa, a jeśli go tam nie ma, to pędź do kawiarni. Może poszedł wprost do kawiarni". A to wstrętne dziewczynisko jak się nie zacznie ubierać i stroić - jakby szła na wesele. Zamiast choć trochę przejąć się moim niepokojem, stanęła przed lustrem i zaczęła się czesać najwolniej, jak potrafiła. Zanim rękę do góry wydźwignęła, pół godziny mijało. Wpadłam w fuńę. "Serca nie masz, ty podłe stworzenie!", krzyknęłam. "Do grobu mnie wpędzisz! Smarkata jedna, będzie mi tu godzinę przed lustrem sterczeć, zanim zrobi, o co proszę! Uważaj tylko, już ja ci pokażę, jak wrócę!" Zostawiłam robotę w połowie i pędzę do kuzynostwa, stamtąd do kawiarni, na plac, latam w tę i z po- wrotem jak szalona pytając wieśniaków, czy go widzieli, ale nikt go nie widziai. Pośliznął się i upadł, myślę sobie, pośliznął się, upadł, znajdę go martwego! Najgorsze myśli przychodziły mi do głowy, gdy wspinałam się na górę zamkową, ale to, co się wydarzyło, oczywiście na myśl mi nie przyszło. 20 J Byłam prawie na szczycie, zgoniona jak pies, patrzę, Antonis schodzi w dół trzymając laskę wysoko nad głową, żebym z daleka widziała, że idzie o własnych siłach. "Jak ci nie wstyd!", mówię mu, gdy się zbliżył, i z nerwów aż zaczęłam płakać. ,.Jak ci nie wstyd robić taicie rzeczy! Nie pomyślałeś, że będę szalala z niepokoju?" 1 znów się rozszlochałam. Objął mnie i przytuleni zeszliśmy w dół. Jak tam z tym "cudem" było, nie powiedział. A że gazety w Kalamarie i Tripolisie opublikowały mnóstwo szczegółów, to drugi cud. Wieśniacy tłumnie ciągnęli do naszego domu, żeby na własne oczy ujrzeć wybrańca Matki Najświętszej. Dotykali go i poklepywali, chcąc się przekonać, czy jest prawdziwy. "Dalej, kir-Antonis, do biegu maratońskiego!", powiedział. Pamiętam, któryś z wieśniaków walnął go z całej siły w kolano. Podwórko Artemis zaroiło się od ślepych, kulawych i syfilityków. Aż trudno było uwierzyć, ile nieszczęścia, niewidzialnego dla nas przez tyle czasu, kryto się we wsi po czystych, świeżo bielonych domach. Kiedy rozeszła się wieść, że kir-Antonis rozdaje biednym pieniądze, uznałam, że pora działać. Zabrałam go prawie siłą i wróciliśmy do Aten. Nie minął nawet tydzień od powrotu, a znów mu nogę sparaliżowało, i to gorzej niż poprzednio!... *** Ach, jakźe niełaskawe jest dla mnie źycie!, myślałam pnąc się wąską uliczką ku kościołowi Świętego Leiterisa. Nie dość na tym, że nie minęło nawet pięć lat naszego małżeństwa, gdy się rozchorował, akurat wtedy, gdy chciałam nacieszyć się trochę życiem, zamiast być pielęgniarką, to jeszcze na dodatek zrobił się religijny jak stara dewotka, i ja, Nina, muszę się teraz szwendać po jakichś zaułkach , składać hołdy tej starej szelmie tylko i wyłącznie po to, by mu zamknąć usta, żeby przestał gadać, że z mojej winy znowu choruje i przeze mnie interesy nie idą jak trzeba... Cóź, muszę być cierpliwa, mówiłam sobie w duchu, koniec końców Antonis jest moim mężem. 21 Nie mogłam tylko ścierpieć roli, jaką w tym wszystkim odgrywała Erazmia. Erazmia była kiedyś uczennicą u mojej mamy. W czasach gdy mama prowadziła pracownię krawiecką przy ulicy Sinasa, rodzina Erazmii przysłała ją z Kefalonii do Aten, do jej zamężnej siostry. Erazmia miała pomagać siostrze przy dziecku, ucząc się jednocześnie kroju i szycia. Z początku przychodziła do pracowni tylko do południa, ale ponieważ, w przeciwieństwie do innych dziewcząt, była małomówna i pracowita, mama ją polubiła. Z czasem zaczęta zostawać popołudniami, aż wreszcie zamieszkała u nas, niby na stancji. I natychmiast stała się przyczyną nieustannych sprzeczek między nieboszczką mamą a mną. Zatruła całkowicie stosunki między nami. Nie przyznawałam się do tego nawet sama przed sobą, ale byłam zazdrosna. Im więcej miłości okazywała jej mama, tym większą niechęć ja do niej czułam. Była perfidna, wyglądała jak wymoczek i działała mi na nerwy. Już sam jej widok mnie drażnił. Wiedziałam, że mnie nienawidzi i ta nienawiść była jak trucizna. Gdy się śmiałam i niechcący napotkałam jej wzrok, uśmiech zamierał mi na wargach. Nienawidziła mnie, poczwara, bo gdy ona traciła wzrak naszywając na sukienki cekiny i paciorki, które były wówczas modne, ja oddychałam świeżym powietrzem w Kifisji albo coś czytałam, albo chodziłam z przyjaciółkami do niemego jeszcze wówczas kina - z jednego seansu biegłyśmy gdzie indziej na drugi. Gdy mnie widziała w wydekoltowanej sukni, żółkła z zazdrości. A moja poczciwa mama, która nawet nie podejrzewała jej prawdziwych uczuć i która uważała ją za wzór panienki, mówiła: "Co się stało, moje dziecko? Niedobrze się czujesz? Pobiegnij do sklepiku, kup dziesięć metrów czarnej tasiemki - złapiesz trochę świeżego powietrza". Swoją hipokryzją ta chytruska wzbudziła w mamie całkowite zaufanie. Nim się zabrała do pracy, deszcz nie deszcz, leciała do kościoła Świętego Dionizego zapalić świeczkę. A mama, która bardzo chciała pójść do kościoła, ale nigdy nie miała na to czasu, uważała Erazmię za anioła stróża naszego domu. Że to niby ze względu na Erazmię zechce łaskawy Bóg i nas, grzeszników, mieć w swojej opiece. "Niedobrze się czujesz, moje dziecko?" pytała ją. A mnie brała do mojego pokoju, szczypała boleśnie, nazywała złośnicą, egoistką i mówiła, że tyranizuję dziewczęta z pracowni. Wkrótce potem biedna mama dostała zaćmy i przestała szyć. Na jakiś czas pozbyliśmy się Erazmii - wróciła na Kefalonię. Sprzedaliśmy dom przy ulicy Sinasa i kupiliśmy ten, w którym mieszkam do tej pory. Ale po roku Erazmia przyjechała znowu, wynajęła, niby to przypadkiem, pokój w sąsiedztwie i zaczęła nam składać wizyty. Mama prosiła ją, żeby przychodziła - żeby jej dotrzymywała towarzystwa, a mnie szpiegowała. Zaniewidziala tymczasem zupełnie i potrzebowała jakiejś pary oczu, żeby wiedzieć, co się w domu dzieje, bo Marietta, chociaż bardzo ją kochała i szanowała, takich uslug jej nie świadczyła. "Zamieszkaj z nami!", zaproponowała w końcu mama. Erazmia propozycji nie przyjęła, ale skorzystała z okazji, żeby wytoczyć choć kroplę swego jadu. "Pani by mnie chciała", odparła, "ale czy Nina zechce, ona jest tu teraz gospodynią". Dowiedziałam się o tym od Marietty, która była przy ich rozmowie. Z wielu różnych przyczyn nigdy przedtem nie okazywałam Erazmii mojej niechęci otwarcie. Nie z wyrachowania, jak twierdzi moja córeczka, nie dlatego, że nam szyła za darmo, ale najzwyczajniej w świecie nie miałam istotnych powodów, by z nią walczyć. Jestem z natury cierpliwa i powściągliwa w okazywaniu uczuć, szczególnie wobec osób, których nie lubię. Staram się je ignorować nawet wtedy, gdy mi szkodzą. Raz tylko o mało jej nie przepędziłam. Ale miałam jej już po uszy. W tamtym czasie kłóciliśmy się z Fotisem nieustannie, co się zresztą skończyło rozstaniem, a panna Erazmia zamykała się z mamą w jej pokoju i szu-szu-szu przez cały dzień rozprawiały o naszych niesnaskach. Ferowały wyroki - zazwyczaj na korzyść Fotisa - i miały czelność żądać, bym wcielała ich postanowienia w czyn! Albo uczyły mnie, jak mam wychowywać 22 23 moją córkę. Nie chciały, żebym z niej zrobiła bezbożnicę, jak ja sama ", więc przerobiły ją na swoją modłę i zepsuły do cna. Ale nawet wtedy byłam jeszcze cierpliwa. U mamy, nie dość że cierpiała z powodu zaćmy, stwierdzono raka. Lekarz nie dawał więcej niż rok życia i Erazmia - to trzeba przyznać -- była dla niej troskliwsza niż pielęgniarka, lepsza niż rodzona córka. Dzień i noc tkwiła przy jej łóżku. A gdy rozchorował się ojciec, szczerze wzruszona patrzyłam, jak ofiarnie i bezinteresownie opiekowała się nim aż do ostatniej chwili. Wszystko jej wtedy wybaczyłam. Wiele razy zastanawiałam się, czy nie byłam wobec niej niesprawiedliwa i miałam wyrzuty sumienia. Może, jak twierdzi moja córka, mam wszystkie wady świata, ale nie jestem niewdzięcznicą. Krótko mówiąc, gdy wychodziłam za Antonisa, Erazmia była kimś więcej niż przyjaciółką domu. Była członkiem rodziny. Gdy umarła mama, a wkrótce po niej tatuś, Erazmia zrobiła z siebie nianię jaśniepanienki. Zabierała ją i do kościoła, i na festyny, f do parku. Aż się buntowałam. "Posłuchaj no", mówiłam, "jeśli ci się zdaje, że Maria nie ma matki i że ty nią zostaniesz, to fora ze dwora. Zabieraj ją i wynoście się stąd obie. Rób z niej świętą kaczkę jak ty sama, ale poza moim domem, niech tego nie widzę i nie słyszęl" Ale coś takiego mówiłam, gdy z tej lub innej przyczyny byłam wściekła, a wściekła bywałam rzadko. Najczęściej dziękowałam Bogu, że ktoś zabiera Marię z domu i mam trochę spokoju. Teraz, naturalnie, gorzko tego żałuję. Tylko ja wiem, jaką cenę zapłaciłam i ciągle płacę za te parę godzin spokoju. Natychmiast po śmierci mamy powinnam była Erazmię odprawić. Wtedy ani Maria nie miałaby tak przewrócone w głowie, ani w Koroni nie działyby się cuda, których moc ustaje w Atenach. Sądzę nawet, że Erazmia była częściowo odpowiedzialna za śmierć Antonisa, bo gdyby nie popadł w te wszystkie praktyki religijne, ominęłoby go może ostatnie i największe rozczarowanie, które go w końcu dobiło. Zanim dostał udaru, bezlitośnie wyśmiewał pobożność EraZmii. "Czemu nie wychodzisz za mąż?", pytał. "Chowasz to dla pana Jezusa? He, he, he". I sam sobie odpowiadał: "Wiem nawet dlaczego. Bo jest urodziwy i nie śmierdzą mu nogit" I śmiał się do rozpuku. Erazmia bladła, trzęsła się ·ak galareta - aż mi jej było żal. Później dopiero zrozumiałam, że wcale nie potrzebowała mojego współczucia. Grała na przemian rolę męczennicy i żydowskiego proroka. Ileż to razy ogarnia3o ją święte oburzenie, kipiała gniewem, jej oczy miotaiy błyskawice, wołała, że za taki brak szacunku dosięgnie Antonisa kara boska, tak jak dosięgła... i wymieniała sto imion ze Starego Testamentu. Antonis słuchał i rechotał. Ale ja znałam go na wylot i wiedzia- łam, że choć się nie przyznaje, ulega jej wpływowi. On także był wieśniakiem i wierzył w przesądy. W głębi duszy bał się Boga i wierzył w męki piekielne - a mial powody do obaw, że jego dusza tam właśnie powędruje. Może dlatego, myślę sobie czasem, bluźnił tak okropnie. Gdy zachorował, prcypomniały mu się słowa Erazmii. Ona milczała, lecz triumf lśnił w jej oczach. Nie musiała niczego mówić. Po mistrzowsku wsączyła w niego swój jad. Widziałam, że Antonis mięknie, i wyobrażałam sobie walkę, jaka musiała się toczyć w jego umyśle i duszy. "Erazmia ma rację. Zgrzeszyłem i Pan Bóg mnie skarał" i tak dalej, i tak dalej. Gdy pewnego wieczoru weszłam do sypialni, zastałam go klęczącego przed ikoną. Udałam, że nie zauważyłam niczego, wyszłam i zamknęłam za sobą drzwi. Ale widok Antonisa klęczącego przed obrazem wręcz mną wstrząsnął. Wprawdzie nie znoszę popów, ale nie jestem ateistką. Wierzę w nieznaną siłę, która kieruje światem. Wzruszyłam się do głębi. Skąd mogłam wiedzieć, że to, co wyglądało na szczerą, wielką przemianę, stanie się - i to wkrótce - zwykłą komedią. Bo powrót Antonisa na łono Kościoła Chrystusowego miał charakter iście teatralny. Gdy wróciliśmy z Koroni, Erazmia powitała go jak zbłąkaną owieczkę - objęła go i szlochała jak dziecko. Od tamtego wieczoru Antonis nie chciał spać ze mną w naszej sypialni, cho 24 25 ciaż mieliśmy osobne łóżka. Musiałam przenieść jaśniepanienkę na kanapę w salonie, a jemu pościelić w pokoiku od podwórka. "Najlepiej zrobisz", powiedziałam, "jeśli pójdziesz do klasztoru. Czego to szukać w brudach i grzechach miasta. Jedź na Górę Atoss, może i świętym zostaniesz... Ale nie chciał iść do klasztoru. Wolał mieć klasztor w domu. Za pośrednictwem Erazmii poznał świątobliwą Eufemię, poznał popów uznających kalendarz juliański, różnych takich, którzy kiedyś byli popami, a póżniej już nie byli, świątobliwego jakiegoś-tam z Nowego Faleronu i świątobliwego jakiegoś-tam z jeszcze innej podejrzanej dzielnicy - wszyscy oni zaczęli mi się zwalać do domu, nie zwracając na mnie większej uwagi, jak gdybym to nie ja była gospodynią, tylko Erazmia. Wiedziałam, że ta sytuacja długo trwać nie może. Albo Antonis się zmieni, albo dojdzie do rozstania. Tymczasem jednak prosząc mojego Boga, by uczynił cud i uwolnił mnie od świątobliwych, cierpliwie czekałam. Najlepsza polityka, myślałam, to udawać, że od czasu do czasu interesuję się tym, co oni robią, w przeciwnym razie staniemy się sobie zupełnie obcy. W myśl tej właśnie polityki udałam się na spotkanie ze świątobliwą Eufemią. Mieszkała w domu dla biedoty, w pokoiku, do którego wchodziło się wprost z podwórka pełnego nieczystości i bosych, zasmarkanych dzieci. Nawet nie musiałam pytać, gdzie mieszka. Ledwo weszłam na podwórze, uderzył mnie zapach kadzidła. Nigdy nie lubiłam zapachu kadzidła. Za każdym razem, gdy używała go mama, zatykało mnie i nie mogłam oddychać, ale z czasem jakoś mi to przeszło. Weszłam do środka. W kacie żelazne łóżko, pośrodku - stół z krzesłami dookoła, kufer, na podłodze chodnik. Pokój taki sam jak u innych skromnie żyjących ludzi, gdyby nie ikony, które zakrywały szczelnie wszyst 5. Atos - Święta Góra, wschodnie odgałęzienie Półwyspu Chalcydyckiego. Autonomiczne parstewko zakonne wchodzące w skład państwa geckiego - Repubłika Mnichów. W dwudziestu klasztorach, z których najstarszy wzniesiono w 963 r., znajdują się bezcenne małowidła, zbiory ikon i rękopisów. 26 e cztery ściany od góry do dołu. Sto, dwieście ikon we wszystkich kształtach i kolorach: Matka Boska Prawa, Matka Boska Szybkospełniająca, Matka Boska Miłosierna, Głowa świętego Jana na tacy, Chusta świętej Weroniki, Ofiarowanie Najświętszej Maryi Panny, Zwiastowanie, Boże Narodzenie, Ostatnia Wieczerza, Ukrzyżowanie, Zmartwychwstanie, Wszyscy Święci razem i osobno, męczennicy, błogosławione, błogo- sławieni i mnóstwo innych - wszystkie papierowe albo malowane, ale w złym guście i nawet nie bizantyńskie tak jak, na przyklad, nasze. Wśród nich wisiał także wizerunek koła zodiaku. Co tam robił? Nie wiadomo. Świątobliwa Eufemia siedziała skulona w niskim foteliku przy łóżku. Była sama. Miała na sobie habit przepasany skórzanym paskiem ze srebrną sprzączką i czepek z czerwonym krzyżykiem, a w kościstych dłoniach trzymała różaniec ze sznura. Doznałam wstrząsu. Nawet ktoś bardzo sceptyczny poczułby osobliwy lęk na widok tylu ikon, nie mówiąc już o owym dziwacznym stworze, który bardziej przypominał święte szczątki lub mumię egipską niż żywego człowieka. Tamtego dnia Erazmia szyła u kogoś w domu i nie mogła mi towarzyszyć, tak jak planowałyśmy. Udzieliła mi tylko szczegółowych wskazówek, jak się mam zachować: uklęknąć, pocałować ją w rękę, pochylić głowę, by mnie pobłogosławiła i nic nie mówić, póki ona piezwsza się nie odezwie. Byłam gotowa odegrać tę komedię i odegrałabym ją, gdyby mnie nie powstrzymała sama świątobliwa. Zobaczyła, że wchodzę i - zupełnie jakby na mnie czekała, dam sobie głowę uciąć, że była uprzedzona podniosła rękę, wbiła we mnie małe, gięboko osadzone oczka i głosem, jakby nie z ludzkiej piersi wydobytym, lecz z wyschniętej studni, powiedziała: "Poczekaj no, poczekaj...", zaczerpnęła tchu, "twoje imię zaczyna się na N... Widzę, że trzymasz w dłoni trzy ślubne wianki... Daj mi wody..." Nie mówiąc ani słowa nalałam wody ze stojącego na stole dzbanka do szklanki i pomogłam jej się napić. "Spać mi się chce...", powie 27 działa, gdy wycierałam wodę cieknącą jej po piersi. "Spać..." Odwróciłam się, żeby postawić szklankę na stole, a kiedy znów zwróciłam się do niej - nie przesadzam - chrapała! Postanowiłam wyjść. Wyjęłam z torby paczkę z chalwąs, którą jej przyniosłam - był akurat Wielki Post - i położyłam na stole. A potem stąpając na palcach wyszłam na podwórze, z podwórza na ulicę - odetchnęłam świeżym powietrzem i zapachem dzikiego bzu dochodzącym z przeciwka. Jakbym z zaświatów wróciła do życia! Gdy Antonis zapytał mnie "Jak było?", odpowiedziałam: "Odgadła, że moje imię zaczyna się na N, i zapadła w sen". Antonis wyglądał na zadowolonego. O przepowiedni - trzy wiankil - nie powiedziałam ani słowa. Nie wypadało rozmawiać o tym z Antonisem, człowiekiem chorym, który jedną nogą był już w grobie. Tak ślepo wierzył w proroctwa swojej świątobliwej, że natychmiast by sobie pomyślał: "Więc umrę, a Nina po raz trzeci wyjdzie za mąż". Wtedy ani prawdą, ani kłamstwem nie zdołałabym go, biedaczka, utrzymać przy życiu. Gdyby sobie wbił do głowy myśl o śmierci, to jeszcze wcześniej poszedłby na tamten świat. Poza tym ani przez chwilę nie myślałam poważnie, że "przepowiednia" mogłaby się sprawdzić. Nawet teraz jestem przekonana, że to był zwykły zbieg okoliczności albo coś w rodzaju proroctwa delfickiego. Znamy te chwyty: Erazmia na pewno opowiadała jej o mnie. Jeśli kobieta jest zamężna po raz drugi, jeśli drugi mąż jest na pół sparaliżowany i cierpi na serce, a ona jeszcze młoda, to nie trzeba być Tejrezjaszem, żeby odgadnąć przyszłość. Myślę tak teraz, po wszystkim. Wtedy, gdy się to działo, śmiałam się w głos z absurdalnego pomysłu kolejnego zamążpójścia - bo cóż innego mogły oznaczać trzy wianki? - choć nie mogę powiedzieć, że tak zupełnie mnie to nie obeszło. Zaczęłam się porządnie bać, że szybko stracę Antonisa, i dbałam o niego ze zdwojoną energią. Poza kłopotami 6. Chałwa jest w Grecji podstawowym pożywieniem w okresie postu. z nogą i sercem miał jeszcze za wysokie ciśnienie. Jak już się człowiekowi choroby przyplączą, to wszystkie naraz, a Antonis, niestety, był tak łakomy, że gdy wychodziłam z domu - bo ja karmiłam go według ścisłej diety - szedł do kuchni, otwierał lodówkę i jadł po kryjomu! Ciśnienie zamiast spadać, rosło, a nadmiar krwi o mało go nie udusił. Musiał ją sobie sam upuszczać - wkładał rozwarte nożyczki do nosa i nakłuwał: pół miski kri potrafiło się uzbierać. Nogę miał ciągle sparaliżowaną, ale przyzwyczaił się do kalectwa i nie przeszkadzało mu ono bardzo. Brał laskę i, kuśtyk-kuśtyk, szedł do biura albo do kawiarni. Z biegiem czasu coraz częściej do kawiarni, a coraz rzadziej do biura, bo i interesy kulały. Gdyby choć interesy szły dobrze, Antonis nie załamałby się tak prędko. Nie należał do ludzi, którzy poddają się cielesnym przypadłościom. Sytuacja na świecie wciąż się jednak pogarszała: w Chinach - wojna, w Abisynii - wojna, w Hiszpanii - wojna! Wszyscy mówili, że wojna ogarnie wkrótce całą Europę. Powoli, powoli ludzie przestawali inwestować w nieruchomości. "Po co mamy budować domy?", mówili. "Zrzucą bomby i je zniszczą". Ludzie przestali budować, kuzyn Antonisa nadal okradał, Erazmia wyłudzała od niego datki na święte oleje i całonocne czuwania oraz na cele dobroczynne - na pomoc dla jakichś podejrzanych typów. Wszystko wokół sprzysięgło się, by zniszczyć nasze życie, któreśmy przed sześciu czy siedmiu laty tak pomyślnie zaczęli. Jak bardzo pomyślnie! Aż nazn się zdawało, że już tak będzie zawsze, że nasze wycieczki do Lutraki, na Eginę, na Poros nigdy się nie skończą! W dwa miesiące od dnia, kiedy poszłam odwiedzić świątobliwą, odbyło się w naszym domu owo słynne całonocne czuwanie, na które przyniesiono Eufemię w fotelu, żeby do nas przemówiła "w siedmiu językach". A w dziesięć dni później, właśnie tego popołudnia, gdy trzepałyśmy z Mariettą zasłony na tarasie, Erazmia przyprowadziła lorę-Ekawi i, jak się okazało, Bóg zesłał mi ją nie tylko po to, żeby mnie uwolniła od Era 28 29 zmii, ale także po to, żeby uruchomiia mechanizm, za sprawą którego w kilka lat później urzeczywistniło się "proroctwo" świątobliwej . . . Ale kto to mógł wtedy wiedzieć? Gdy tamtego popoiudnia przyszła do nas pierwszy raz, a drugi, jeśli liczyć całonocne czuwanie - nie miałam pojęcia, że ta kobieta odmieni całe moje życie. Wydała mi się sympatyczna, inna niż te dziadówki, które mi wtedy sprowadzała Erazmia. Na złość Erazmii zaprosiłam lorę-Ekawi, by przyszła znowu. Zostałyśmy przyjaciółkami. Nawet domowy cerber, Marietta, poczuła do niej sympatię i gdy widziała, że nadchodzi, biegła do kuchni i z własnej woli nie musiałam jej nic mówić - parzyła kawę. Ale nigdy bym wtedy nie przypuszczała, że któregoś dnia ona zostanie moją teściową!!! Nie chcę używać wielkich słów, bo życie uczy człowieka pokory, ale co tu dużo gadać, Antonis nie był mężczyzną dla mnie. Wtedy jednak, gdy po tarapatach z Fotisem zostałam bez środków do życia, a mama przestała szyć z powodu katarakty, goła emerytura, którą tata dostawał z uniwersytetu, nie starczała nam na utrzymanie. Mieliśmy wprawdzie dom, więc nie musieliśmy płacić czynszu, ale ścianami człowiek się nie naje, przynajmniej póki nie sprzeda się domu lub nie obciąży długami hipoteki. A ja .poprzysięgłam sobie, że domu nie ruszę nawet w ostateczności. Mama była kobietą o miękkim sercu i przez długie lata miała na garnuszku wszystkich swoich krewnych nie wspomnę o moim bracie ancymonie, który ciągnął z niej, jak mógł - na czarną godzinę nie odłożyła więc ani grosika. Do odłożenia nigdy nic nie zostawało. Całym jej majątkiem było trochę biżuterii, którą miała po swojej matce, i tę biżuterię zaczęliśmy wówczas sprzedawać. Ale gdy ktoś choruje, pieniądze idą jak woda, więc wydaliśmy wszystko i zaczęliśmy pożyczać od krewnych: od wuja Heraklesa, wuja Stefana i innych. Myślałam o znalezieniu jakiejś pracy, ale nie wiedziałam, jakiej, nie mogłam sobie tego nawet wyobrazić. W tamtych czasach kobiety, a przynajmniej kobiety z mojego kręgu, jeszcze na ogół nie pracowały; innej pracy niż biurowa nie potrafiłam wykonywać, chyba że poszłabym za kucharkę do jakiegoś bo 31 gatego domu. Nie bylam jednak całkowicie swobodna. Oprócz mamy i taty, którzy potrzebowali już wtedy niańki jak małe dzieci - nie mogłam przecież zostawić ich pod wyłączną opieką Erazmii, a Mariettę wysłaliśmy tymczasem z powrotem na wieś - miałam jeszcze jaśniepanienkę. Była wówczas pięcio- czy sześcioletnią dziewczynką. Musiałam zajmować się tym niewdzięcznym stworzeniem, które i tak nie doceniło żadnego z moich poświęceń. Zaczętam więc myśleć o małżeństwie. Nasi krewni także uważali, że powinnam wyjść za mąż. A ponieważ byliśmy im winni sporo pieniędzy, wypadało liczyć się z ich zdaniem. Byłam zmuszona uznać ich racje, chociaż mój stan psychiczny nie sprryjał rozpoczynaniu życia od nowa i braniu sobie na głowę kolejnego drania. Ale cóż, nie było innego wyjścia. Zaczęli mnie swatać: najpierw z jakimś księgowym, później z handlarzem warzywami - niczego sobie i owszem, ale handlarz - jeszcze później z jakimś starcem, który był właścicielem trzech domów i nie miał żadnych zobowiązań rodzinnych, żadnych krewnych, ale za to poważnie chorował na serce. Ja jednak nie miałam zamiaru ani wychodzić za urzędnika i żyć z gołej pensji, ani plątać się z jakimś sklepikarzem, ani być pielęgniarką. Pielęgniarką mogłam zostać nie wychodząc za mąż. Byłabym przynajmniej niezależna. "Bierz go", radzili mi wszyscy. "Jest stary, długo nie pociągnie, a domy będą twoje". Jeślibym nawet była zdolna do małżeństwa z wyrachowania, nie znaczy to wcale, że muszę być tak bardzo cyniczna, żeby snuć temu podobne grzeszne plany. Uważałam to za grzech, nie przeciwko Bogu, bo cóż ma Bóg do tych spraw, ale przeciwko sobie samej! Minęły dwa tata i znaleźliśmy się w rozpaczliwej sytuacji materialnej. Wuj Stefan zaczął na nas krzywo patrzeć, musiałam więc zaciągnąć pożyczki u moich przyjaciółek - u Kasimati i Karusu, a także u Erazmii. Do tego doszło! Ja pożyczałam od Erazmii! Hipotekę domu trzeba było obciążyć dwoma długami miałam dość życia. "Zabierz mnie, Boże, z tego świata", prosi łam, "niech się wreszcie skończy' ta nieustająca, nie wiadomo komu potrzebna udręka, bo już nie wytrzymuję..." Elkurat wtedy pojawił się Antonis. Był wdowcem, świetnie zarabiał. Rodzinne zobowiązania miał tylko wobec matki. Antonisa przedstawiła mi pewna daleka krewna mamy, która mieszkała gdzieś blisko niego. Kiedyś i on miał swój własny dom w alei Aleksandry, ale gdy umarła jego żona (na białaczkę), napisał na wieś, żeby mu przyssali dziewczynę do prowadzenia domu i nim minęło sześć miesięcy, dziewczyna była w ciąży. Wtedy nic o tym nie wiedziałam. Dowiedziałam się o wszystkim dopiero później. Rodzice dziewczyny, ledwo nowina do nich dotarła, przyjechali ze wsi z siekierą i o mało nie porąbali Antonisa na kawałki. (Nie daj Boże, zadrzeć z mieszkańcami Mani!. Gwałtem go zmusili, żeby przepisał dom na jej nazwisko. Musiał się więc tymczasem przeprowadzić do Flądry, a ponieważ był przyzwyczajony do domu pełnego gości i do kobiety, która by o niego dbała, także i on myślał o małżeństwie. Moja ciotka zaprosiła nas któregoś popołudnia na kawę, no i poznaliśmy się. Gdy wróciłam do domu, rzuciłam się na łóżko i zdrowo sobie popłakałam. "Nie chcę go za żadne skarby", powiedziałam rodzinie. Jest stary, widać, że ze wsi, ręce ma całe w odciskach, niepoprawnie się wyraża, w ogóle nie umie mówić!" Ale w gruncie rzeczy wcale nie dlatego płakałam. Płakałam, bo zrozumiałam, że jeżeli chcę wyjść za mąż, to lep 7. Mani - część Lakonii, zajmująca obszar 9rodkowego .,palca" południowego Peloponezu, z północną granicą nieco powyżej Kalamaty. Nawiązanie do obowiązującego w Mani prawa krwawej zemsty. Niektóre źródła podkreślają surową obyczajowośC Manojtów, inne podają. że kobieta rzadko bywaia powodem konfliktów, że walki między rodami zaczynały się zwykle po przypadkowym zabójstwie dokonanym na przykład pod wpływem alkoholu. Przelaną krew mszczono latami, tocząc prawdziwe bitwy. zazwyczaj w obrębie jednej wsi. Domy w Mani - kilkukondygnacyjne, prostopadłościenne wieże, zachowane w wielu miejscach do dziś - spełniały rolę warowni. Im wyższa była wieia, tym łatwżej atakowało się, nierzadko ostrzeliwując z armaty, dom sąsiada-wroga. W szczątkowej postaci wendeta przetrwała wśród Manojtów do połowy naszego stulecia. 32 szego kandydata niż Antonis nie znajdę. Miałam wprawdzie dom, ale z obciążoną hipoteką, no i nie byłam już dwudziestoletnią dziewczyną, że nie wspomnę o Fotisowej córeczce, której adopcję Antonis od razu zaproponował. Zapewniłby jej wykształcenie i wygodne życie. Jak na owe czasy zarabiał duże pieniądze. Miał znaną, jedną z najlepszych firm budowlanych w Atenach. Ledwośmy się pobrali, nie tylko spłacił dług obcią- żający hipotekę, ale wziął się do remontu, który powinniśmy byli zrobić przed laty, i przy okazji wprowadził rozmaite ulepszenia: zbudował nową pralnię na tarasie, a starą, tę na podwórku, przerobił na pokój, powiększył sypialnię przesuwając zewnętrzną ścianę, założył kuchenkę elektryczną, jedną z pierwszych, jakie sprowadzono do Grecji, urządził łazienkę przedtem myliśmy się w drewnianym cebrzyku w pralni - łazienkę z lustrami i porcelaną, a nawet z bidetem! Z tym wszystkim, co jaśniepanienka uznaje dziś za rzeczy najnaturalniejsze w świecie i nie przepuszcza żadnej okazji - to mnie tak denerwuje! - by mi powiedzieć, że wykończyłam jej ojca, bo nie potrafił mi urządzić łazienki z bidetem! Przyzwyczaiłam się już do tego jej gadania i nie biorę go poważnie. Wiem, że mi zazdrośei - ja miałam trzech mężów, a ona jeszcze trochę i zostanie starą panną. Gdyby nie to, umiałabym jej odpowiedzieć, powiedziałabym, dlaczego wyrzuciłam jej ojca i czy to ja go wykońezyłam, czy też wykończyły go świństwa, których tyle w życiu wyrządził. Ach, pamiętam wszystko w każdym szczególe! Zawsze gdy mnie zdenerwuje, cisną mi się do głowy wspomnienia, wracają udręki, których zaznałam w życiu. Aż sama nie wiem, od czego zacząć: od historii z Argirisem czy postępków Fotisa, od tego, co wycierpiałam z Antonisem, gdy żył - przez jego choroby, a później przesadną pobożność, czy od tego, jeszcze gorszego, co przeżyłam, gdy umarł? Nie twierdzę wcale, tak jak inne, że jestem najnieszczęśliwszą kobietą na świecie, ale i mnie los goryczy nie poskąpił, taka jest prawda. Cóż z tego, że miałam trzech mężów, powiedzcie mi, cóż z tego? Lepiej było mieć jednego a dobrego, lepiej było mieć rodzinę i żyć sobie spokojnie jak wiele kobiet na świecie. Ach, gdybym wyszła za tego, którego kochałam. jednego jedynego, którego prawdziwie kochałam - niech go Bóg ma w swojej opiece. Nie wiem nawet, czy żyje, czy zmarł! Nie widziałam go od tamtej pory, choć mieszkamy w jednym mieście, z wyjątkiem może jednego razu: kiedyś pod- ezas okupacji szłam ulicą Hermesa i zobaczyłam znajomą sylwetkę. Wydawało mi się, że to on - postarzały, w czarnym palcie. Przemknęła mi przez głowę myśl, by przyśpieszyć kroku, dogonić go i zobaczyć jego twarz, ale jak piszą w powieściach, nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Czułam odrętwienie w całym ciele. Chciałam i nie chciałam go zobaczyć. Zanim się zdecydowałam, skręcił w jakąś uliczkę i znikł mi z oczu. Biedny, kochany Argiris! Kochana Kifisja! Jakże szczęśliwe i beztroskie to były czasy! Wszyscy dorośli tęsknią za rajem dzieciństwa. Nazywają dzieciństwo rajem, choćby było piekłem. Tęsknią za latami, kiedy życie było proste, a świat pełen tajemnego uroku. A ja, poza tym właśnie rajem, miałam jeszcze raj istniejący naprawdę, taki jak w Starym Testamencie: z drzewami, ptakami, kwiatami, a nawet z wężem. Prawie każdej soboty, szczególnie wiosną, przyjeżdżał stary Aleksis, woźnica wuja Markusisa, z koszem pełnym owoców: truskawek, fig, jagód morwy - zależnie od pory roku. Zostawiał kosz, a zabierał mnie. Wuj Markusis miał wiele siostrzenic: córki ciotki Beby, córki ciotki Negreponti i tak dalej. Dziś mało już nas zostało, ród powoli wymiera, ale w tamtych czasach byliśmy wielką rodziną. I spośród wszystkich siostrzenic wuj najbardziej kochał mnie: "Gdybyś była dziesięć lat starsza", mawiał pół żartem, pół serio, "albo ja młody jak kiedyś, wykradłbym cię i uprowadził niechby sobie popi zrywali płuca!" Wuj Markusis, najstarszy brat mamy, był starym kawalerem. Nikt nie mógł zrozumieć, dlaczego. Gdy byliśmy mali, słyszeliśmy, jak dorośli rozmawia 34 : 35 ją o jakiejś tajemniczej wdowie. Posługiwali się dziecięcym szyfrem i sądzili, że nie zrozumiemy: "Kajak katam kawdokawa?" i mrugali porozumiewawczo. Przypuszczano, że wuj był związany z wdową po swoim dawnym przyjacielu. "Mamo, dlaczego wujek Markusis się nie żeni?", spytałam kiedyś matkę. "Patrz swego nosa", odparła. Żadna z sióstr nie zachęcała go do małżeństwa, a już najmniej mama. Każda z nich miała na oku posiadłość w Kifisji. Posiadłość wuja Markusisa sąsiadowała z posiadłością Lachanasów. Stary Lachanas był rodowitym Kifisejezykiem i pochodził ze starej chłopskiej rodziny. Jego syn natomiast był wziętym adwokatem i obracał się w najlepszym towarzystwie. Został nawet posłem do parlamentu i utrzymywał bliskie kontakty z Dragumisamig, z którymi wuj Markusis mógł jedynie wymienić suche "dzień dobry". Tenże właśnie Lachanas miał dwoje dzieci: córkę w wieku Dinosa i dwa lata starszego ode mnie syna, Argirisa. Ileśmy we dwójkę napsocili! Najniewin- ' niejszym z naszych szaleństw było zakradanie się do cudzych sadów i wyjadanie owoców. W naszych sadach mieliśmy co dusza zapragnie. Owoce gniły na paterach. Ale my woleliśmy owoc kradziony, zakazany. Uwielbialiśmy przygody. Zachowywałam się jak chłopak, a nie jak dziewczynka. Ile miałam energii! Ja nie spałam bez przerwy jak moja córka! Dosiadaliśmy koni i galopowaliśmy aż do Ekali - w tamtych czasach ludzie trzymali jeszcze własne konie - albo chodziliśmy do Kokkinras, siadaliśmy na trawie wśród kwiatów macierzanki i patrzyliśmy w dół, na Ateny. Argiris był wysoki i miał jasne włosy. Nie wyglądał na Greka. Wuj Markusis, który nie znosił starego Lachanasa, mówił, że Lachanasowie są Albańczykami. Czasami staram się przypomnieć sobie rysy twarzy Argirisa, ale mi się to nie udaje. Ile już lat minęło od tamtej pory! Nie mam nawet żadnej fotografii. Wszystkie 8. Stary ród macedoński. Od XIX w. Dragumisowie uczestniczyli w życiu publicznym Grecji jako ludzie pióra, politycy, dyplomaci. mu odesłałam. Pamiętam tylko zapach jego ciała pomieszany z zapachem macierzanki. Za każdym razem, gdy czuję woń macierzanki albo gdy słyszę słoty o "macierzanka", wspominam Argirisa i wydaje mi się, że leżymy na trawie, a on z głową opartą na moich kolanach recytuje wiersze. Poezja była jego pasją. 1 znów nas wabi o szczściu marzenie jakby nas jeszcze nigdy nie zwiodło! A statki ku innym chcą nas nieść zakątkom i wody spokojne światłem przesycone... Mówił te wiersze tak, jakby był starym człowiekiem, jakby poznał i utracił szczęście już ze sto razy. Mój biedaku! Może dlatego, że spaawiłam ci ból, sama dręczyłam się tak bardzo. Gdybyś cńedział, ile mnie to kosztowało i wciąż jeszcze kosztuje! Takie jest życie, nie liczą się żadne usprawiedliwienia - miałam je przecież, to nie był tylko mój błąd. Ach, ten wuj Markusis, żeby go piekło pochłonęło. Ale on też zapłacił. Bo w życiu płaci się za wszystko! Gdy skończyłam gimnazjum, chciałam pójść na uniwersytet i studiować prawo. W szkole zawsze pisałam najlepsze wypracowania i byłam pierwsza z historii. Tata zachęcał mnie do tego, był człowiekiem postępowym i wierzył w emancypację kobiet. Ale mama, która nigdy go nie rozumiała, sądziła, że jego przekonania wypływają z najniższych pobudek. Nikt nie przeezy, że był kobieciarzem, ale nie dlatego był za emancypacją, że mu się kobiety podobały! "Daj jej postudiować ze dwa-trzy lata, niech się dziewczynie trochę rozjaśni w głowie", tłumaczył. Ale mama była zdania, że miejscem kobiety jest dom, a jej posłannictwem małżeństwo i wychowywanie dzieci. Wyobraźcie sobie teraz, że ktoś nie ma żadnego innego posłannictwa poza wy- chowywaniem Marii! Zresztą nie mam tego mamie za złe. Pracowała zawsze jak mężczyzna, albo i ciężej, więc doszła do wniosku, że małżeństwo 36 37 jest dla kobiety pracą najlżejszą. Nie chciała, żebym i ja musiała borykać się z życiem. A sądziła, że jeśli zacznę studiować, przestanę być kobietą. "Jeśli chcesz być sufrażystką, to zwijaj manatki i wyprowadź się z mego domu", powtarzała setki razy. widząc, że czytam filozoficzne dzieła z biblioteki ojca. Ojciec nauczył się jej ustępować i radził mi robić to samo. Nie chciał jej sprawiać przykrości, bo właśnie wtedy mama zaczęła podupadać na zdrowiu. Pracowała tak dużo, że groziło jej całkowite wyezerpanie. Argiris zawsze pragnął zostać lekarzem. Podobała mu się chirurgia. Gdy byliśmy dziećmi, łapał żaby i myszy, otwierał im brzuchy i pokazywał mi różne narządy: serce, nerki, żołądek, a nawet otwór, którym żaby wydalają. Ani jego siostra Nadia, ani Dinos nie znosili tych widoków. Gdy tylko zobaczyli wyjęte mysie wnętrzności, bledli i uciekali. Ja siedziałam niewzruszona i przyglądałam się z ciekawością. Dinos - zawsze był skarżypytą - biegł i opowiadał wszystko mamie, a ona kiwała ze smutkiem głową i mówiła, że nie rozumie, jak to się mogło stać, że jej własne łono wydało tak okrutną dziewczynkę. Tata, który przez długie lata był zastępcą dyrektora uniwersyteckiego muzeum zoologicznego i zabalsamował w swoim życiu tysiące zwierząt i ptaków, mrugał do mnie porozumiewawczo i mówił: "Daj spokój, ona nie rozumie, nie pojmuje pewnych rzeczy". Lachanas jednakże miał tylko jednego syna i zamierzał, naturalna rzecz, wykształcić go na prawnika. W dzisiejszych czasaeh młodzi mają więcej swobody w wyborze takiego zawodu, jaki im się podoba, jeśli oczywiście wiedzą, co się im podoba, i nie są tacy jak moja córka. W tamtych czasach rodzice mieli jeszcze prawo weta. Argiris zapisał się więc na prawo. Dobre czasy minęiy. Nie kradliśmy już owoców z cudzych sadów, nie biegalifimy jak szaleni, nie jeździliśmy konno - wuj Markusis sprzedał trzy swoje konie i kupił samochód - nie trzymaliśmy się na spacerach za rękę, bo kamienie też mają oczy. Któregoś popołudnia w ogrodzie Zappejonu9 zobaczyła nas przyjaciółka mamy i zaraz poleciała jej o tym powiedzieć. Mama nie wiedziała, że widuję się z Argirisem także w Atenach, i zrobiła mi straszliwą scenę. ".Ach, to dlatego tak się upierałyśmy, żeby zostać panią mecenas!". wołała z triumfem. "Słusznie mówiłam to twemu ojcu, ale on uznał, że jestem złośliwa i podejrzliwa jak wszyscy Grecy!" Od tamtej pory zaczęła mnie pilnować. Zresztą Argiris nie miał już tyle czasu co kiedyś. Widywałam go tylko w przerwach między wykładami - mieszkaliśmy blisko uniwersytetu. Mama nie pozwalała mi jeździć do Kifisji zbyt często. Aż wujek Markusis robił mi wyrzuty: "Już mnie nie kochasż', mówił, "zupełnie o mnie zapomniałaś". Musiał zapytać mamę, dlaczego mi nie pozwala przyjeżdżać do Kifisji, a ona opowiedziała mu pewnie całą miłosną historię. Nie wiem dokładnie, jak to było. Wiem tylko, że pewnego dnia wuj przyszedł do nas na obiad - odkąd miał samochód, odwiedzał nas częściej niż dawniej - a po obiedzie zabrał tatę do salonu i zamknęli za sobą drzwi. Moje, przeczucia nigdy mnie nie mylą. Wiedziałam, że rozmawiają o mnie i o Argirisie i serce waliło mi jak młotem. Wiedziałam, że w-uj Markusis nie znosi I,achanasów, ale miałam zaufanie do rozsądnych ocen taty. Spodziewałam się różnych protestów, jak to zwykle w takich sytuacjach, ale ani przez myśl nli nie przeszło, że tata wezwie mnie do salonu i niezwykle surowym tonem powie, że od tej pory zabrania mi się widywać z Argirisem. Zaczęłam płakać i grozić, że popełnię samobójstwo: Nalegałam, żeby mi wyjaśnił powód. "Nie jestem dzieckiem", mówiłam, "proszę, wyjaśnij mi, dlaczego". Odpowiedział tylko: ,.Nie mogę. Pewnych spraw kobiety nie rozumieją". Byłam wściekła. "A więc takie są twoje postępowe poglądy?". powiedziałam. "Prozmawiamy innym razem", odrzekł, wychodząc z salonu. 9. Zappejon - otoczony zielenią budynek neoklasycystyczny w Atenach ufundowany w 1888 r. przez braci Zappas. W jego wnętrzach mieszczą się sale wystawiennicze. 38 39 Ale nie musieliśmy rozmawiać. Dowiedziałam się od mamy. Powiedziała mi wszystko bardzo brutalnie i wybaczyłam jej to tylko dlatego, że wiedziałam, jak drogo - własnym ukochanym synem - to okupiła. Życie zawsze odpłaca pięknym za nadobne. "Przestań nam wreszcie zawracać głowę", powiedziała, "tak i tak się sprawy mają". Patrzyłam na nią oniemiała, jak rażona piorunem. Wszystkiego się mogłam spodziewać, lecz nie tego. Płakałam, cierpiałam, ale później zaczęłam rozważać: a jeżeli to prawda? Postanowiłam spotkać się z Argińsem i z nim porozmawiać. Spotykaliśmy się zazwyczaj przed Akademią'°. Gdy chwila nadeszła, byłam bardzo zdenerwowana i nie mogłam mówić spokojnie. Powiedziałam bez ogródek, że wuj Markusis poprosił pewnego zaufanego człowieka, żeby śledził Argińsa, i okazało się, że Argińs zadaje się z jakimś... Nie dokończyłam. Zobaczyłam, jak się czerwieni, i pojęłam, że wie, co mam na myśli. Patrzyłam bez słowa, błagając go w głębi duszy, by powiedział, że to kłamstwo. Do dziś zadaję sobie pytanie, co z tego oskarżenia było prawdą, a co nie. Mężezyzna niewinny albo by to zlekceważył, albo by się rozgniewał i powiedział, że go niesłusznie oskarżają. Powiedziałby, że jestem idiotką, skoro im wierzę, objąłby mnie i pocałował. Jedyny sposób, by mi zamknąć usta. Lecz Argińs zaczerwienił się, zbladł, popatrzył mi głęboko w oczy - do końca życia nie zapomnę tego spojrzenia - włożył ręce w kieszenie, wstał i odszedł bez słowa. Stałam oniemiała przed pomnikiem Platona, czekając, aż rozstąpi się ziemia i mnie pochłonie. Od tamtej pory przestałam jeżdzić do Kiiisji. Nie dlatego, że nie chciałam spotkać Argirisa - wręcz przeciwnie, starałam się z nim zobaczyć, lecz mnie unikał - ale dlatego, że nie chciałam widzieć wuja Markusisa na oczy. Gardziłam nim. Mama ubolewała, że wyrzucam przez okno cały majątek i że wszystko dostanie się córkom ciotki Beby. Ale nie ustąpiłam. Nigdy się do 10. Gmach Akademii Ateńskiej sąsiaduje z gmachem uniwersytetu. niego nie odezwałam. Zresztą, jak się okazało mniej więcej po roku, nie było się o co bić. Gdy po wypadku - zderzył się z innym samochodem w drodze na Sunion - dostał wylewu wevvnętrznego i umarł, otwarto testament i ku naszemu wielkiemu zdziwieniu stwierdzono, że hipoteka posiadłości w Kifisji była obciążona, że owe sławetne akcje, o których bez przerwy mówiła mama, należały do Zrzeszenia Kopalń w Lavrio, a niewielką kwotę w gotówce i trochę biżuteńi wuj zapisał wdowie. Niech go piekło pochłonie! Gdyby nie on, byłabym dzisiaj panią Lachanasową. bogatą i szczęśliwą, jestem o tym święcie przekonana, żoną człowieka, którego kochałam i - Boże, wybacz mi, że to mówię - pewno nie wydałabym na świat tego potwora, mojej córki. 40 Później przyszła moda na Faleron, Nowy Faleron, nie Stary który dziś jest w modzie, bo do Nowego spływają wszystkie miejskie ścieki, a cała dzielnica cuchnie tak, że nos trzeba zac tykać, gdy się przechodzi, i w ruinę obracają się stare piękni domy, teatry, kawiarnie - cała niezapomniana epoka dawnych Aten! Tam spędzaliśmy młodość. Jakież tam ściągały tłumy, jakie orkiestry grały! Było kasyno, były kąpieliska - z początku osobno panie, osobno panowie, później bains-mixtes. Mężczyź= ni przyjeżdżali do Faleronu nie po to, by się kąpać, ale by popatrzeć na damskie uda. My jeździliśmy tam tylko w sobotnie wieczory. Tata miał powody, by nas do Faleronu zabierać. Biedny tata! Ten najzacniejszy pod słońcem człowiek miał dwie pasje, tym silniejsze, że zasady, których przestrzegał, nie pozwalały mu nacieszyć się owymi pasjami do woli: karty i kobiety. Z wiekiem raczej karty niż kobiety, choć i ku kobietom serce wciąż mu się rwało. "No i widzisz", mańał do wuja Stefana. "Teraz gdy morze przed nami, wioseł nie staje". Ale te historie z kochankami i tak dalej miały, zdaje mi się, więcej wspólnego z wyobraźnią mamy, która była o ojca okropnie zazdrosna, niż z rzeczywistością. Bo nigdy właściwie nie doszły nas słuchy, żeby tata był związany z tą czy inną panią. Lecz o ile w tych sprawach Illógł nie chcieć się afiszować, o tyle z kartami zbytnio się nie krył. W Faleronie prowadził nas do kawiarni, zamawiał lody i lemoniadę, płacił i niby to wychodząc do toalety, znikał w kasynie. Wszyscy wiedzieliśmy. dokąd idzie, ale udawaliśmy, że nie wiemy. Mama rozpoczynała pogawędkę ze znajomymi paniami - plotkowały o strojach, co i kiedy miała na sobie ta, a co tamta. Później po kolei ulatnialiśmy się i my. X Dinos znikał z dwoma koleżkami, z tymi, którzy go w końcu wyprowadzili na manowce - szli zawierać znajomości z jakimiś podejrzanymi typami w pobliżu kąpielisk. Bóg jeden wie, co oni tam robili. Ja, z kolei, zabierałam Kasimati i Karusu i spacerowałyśmy w tę i z powrotem wzdłuż wybrzeża. Kiedy indziej podchodzili do nas chłopcy z zaprzyjaźnionych rodzin, siedzący przy sąsiednich stolikach i prosili nas do tańca. W owych czasach królowało argentyńskie tango "Ramom, twe ciało pręży się i gnie..." Światła Faleronu odbijały się w morzu, powiewał lekki wiatr, życie było piękne! Tam poznałam Fotisa. Był podporucznikiem Marynarki Handlowej. Złote naszywki i inne ozdoby czyniły go nie tyle piękniejszym - po historii z Argirisem raczej podejrzliwie spoglądałam na pięknych mężczyzn - ile bardziej męskim. Nie był wysoki jak Argiris. Wzrost miał średni, włosy czarne, a oczy błękitne. Słowo daję, nie mogę pojąć, w kogo się ta moja córka wdała, że brzydka jak Cyganicha. No i stało się. Przyszedł do rodziców, poprosił o moją rękę. Wszystko odbyło się jak trzeba. Skłamałabym mówiąc, że go kochałam. Po historii z Argirisem zabrakło we mnie tego ciepłego uczucia, które kiedyś miałam dla mężczyzn. Ale mama wciąż ubolewała, że zostanę starą panną. Moje przyjaciółki wariowały na jego punkcie i uważały, że mam szczęście. Schlebiało mi, że wybrał właśnie mnie. Może bym się jednak na niego w końcu nie zdecydowała, gdyby wszyscy moi bliscy nie okazywali mu aż takiej wrogości. Uparłam się. Wystarczająco dużo zła mi wyrządzili wtrącaniem się do manie i Argirisa, nie chciałam pozwolić, by znowu mieszali się w moje życie. Nie miałam już osiemnastu lat, tylko skończone dwadzieścia pięć. Postawiłam na swoim. "Albo Fo 42 1· 43 tis, albo żaden inny", powiedzianam. Mama nigdy nie grzeszył` wielkodusznością, nie przepuściła więc później żadnej okaz] by mi to przypomnieć. Postanowiliśmy, że popłynie, tak j planował, do Indii i Japonii, a jeśli po jego powrocie wciąż bę' dziemy tego chcieli - pobierzemy się. No i się pobraliśmy. W lipcu. Trzeciej nocy po ślubie pano "' wał nieznośny upal. Prześcieradła i poduszki były mokruteńki od potu. O pierwszej po północy wstałam, poszłam do pralni' gdzie się myliśmy, i wylałam na siebie parę miednic wody, b się ochłodzić. Ale wkrótce męczarnia zaczęła się na nowo. Ni dość, że było gorąco, bezlitośnie dokuczały komary. Dwa r y, wstawałam i rozpylałam środek owadobójczy, ale one zupełni się tym nie zrażały. Bzzz... nadlatywały i jak wampiry wysys krew. Koło drugiej otępiała zmęczeniem i upałem, bo trudno to było nazwać snem, usiyszałam, że Fotis wstaje. "Idę spać na taras", powiedział. "Uhm", mruknęłam i znowu zamknęłam' oczy. Ale po chwili ocknęłam się, mój umysł zaczął jaśniej pracować i pomyślałam: A czemu właściwie i ja nie miałabym` pójść przespać się w chłodzie? Na tarasie zawsze były dwa trzy materace. Latem Dinos nigdy nie sypiał w swoim pokoju, tylko tam. Ja unikałam tego jak mogłam, bo to koszmarne słońce budzi człowieka o szóstej rano, trzeba wstać i przenieść', się ze spaniem na dół, żeby nie ziewać później przez cały dzień. Wzięłam pod pachę poduszkę, prześcieradło i coś do przykrycia, a ponieważ byłam boso, weszłam na górę bezszelestnie. Zastałam ich w takiej pozie, że na samo wspomnienie robi mi się niedobrze. Bez słowa, równie cicho jak weszłam, zeszłam z powrotem, upadłam na łóżko i płakałam do rana. Boże mój, czy oni wszyscy są tacy podli? Zadawałam wciąż to samo pytanie nie otrzymując znikąd odpowiedzi. Gdyby nie historia z Argirisem, nie wiem, co bym czuła i jak bym się zachowała. Ale to, co w skrytości ducha wycierpiałam od tamtego czasu, nadało tej nowej spra-,uie rozmiary potwornej i ostatecznej katastrofy. "Więc wszyscy?", powtarzałam i gryzłam poduszkę, że by nie krzyczeć. "Byle dziura, wszystko jedno jaka? I ten zwierz, mój brat, jak on mógł?" Im dłużej to rozpamiętywałam, tym głupsze pomysły przychodzily mi do głowy, chciałam nawet popełnić samobójstwo. Sama myśl, że rano stanę z nimi twarzą w twarz, że będę musiała na nich patrzeć, wydawała mi się nie do zniesienia. "Nie chcę dlużej żyć", szeptalam. Wystarczyło wejść po cichu do pokoju taty i wyjąć weronal z szuflady jego nocnej szafki. Ale nawet nie miałam siły wstać z łóżka. Moje ciało i wola byty spara- liżowane. To, co zrobili, wydawało mi się czymś tak potwornym, że chwilami odnosiłam wrażenie, jakby to było urojenie, a nie prawda, jakbym nie była na tarasie, tylko widziała to wszystko we śnie. Ale rzeczywistość powracała z całą siłą i niczym sztylet raniła mi serce. Gdy dał wreszcie Bóg, że wstał dzień, byłam u kresu sił. Czułam się jak ktoś, kto ma w domu zwłoki drogiej mu osoby. Kiedy ktoś bliski umrze nocą i gdy obeschną pierwsze łzy, choćbyś nie wiem jak się bronił przed zmęczeniem i sennością, bo uważasz, że sen to coś samolubnego w obliczu śmierci, nie dajesz rady, i skulony na kanapie - tak było ze mną, gdy umarł tata - zapadasz w sen, który zamiast krzepić, jeszcze bardziej cię wyczerpuje, a gdy o brzasku otwierasz oczy, pierwsza twoja myśl wybiega ku zmarłemu i wiesz, że już nigdy go nie zobaczysz, nie usłyszysz, co mówi, bo on nie żyje. Nie żyje!... Świat wydaje ci się wtedy ponury i zły, a życie trudne do zniesienia... Rano tata zobaczył, jak wyglądam, i od razu się zorientował, że coś jest nie tak. Spoglądał na mnie pytająco, marszcząc brwi jak zwykle w takich sytuacjach. Czekał, aż powiem coś pierwsza. Nie lubił gadać, byle gadać, jak mama. Ale ja udawalam, że nie wiem, o co chodzi. Gdy jednak zobaczył Fotisa i Dinosa z minami winowajców, zaczął się domyślać. Nie znał Fotisa, ale dobrze znał swego synka. Dwa razy wzywano go do szkoły i ostrzegano, by na Dinosa uważał, bo go przyłapano na gorącym uczynku w szkolnej toalecie. Tata nie był głupi. Do 44 45 myślał się. Ja oczywiście się nie przyznawałam. "Dlaczego mi się tak przyglądasz? Nic mi nie jest", powiedziałam. "Brzuch mnie boli. Przez całą noc nie zmrużyłam oka". Chciałam, by myślał, że to damskie sprawy, żeby się nie wtrącał. Ale gdy zobaczyłam, że nie da się nabrać, udaiam, że mu wyjawiam całą prawdę, że się pokłóciłam z Fotisem, że to nic wielkiego i że wszystko się ułoży. Tata wiedział, że kłamię. Dobrze znał swoją córeczkę. Naradził się po cichu z mamą. Potem przyszedł do mojego pokoju, zamknął drzwi i powiedział: "Żądam, abyś mi powiedziała, co się stało!... Czy słusznie się domyślam...?" Oczywiście wybuchnęłam płaczem. Zaczęły się dziać rzeczy okropniejsze niż ta, która się wydarzyła w nocy. Na samo wspomnienie pęka mi - jak mawiała lora-Ekawi - serce, to serce, które mimo tylu ran nie chce pęknąć raz a dobrze, żebym wreszcie miała spokój. Od tamtej pory Dinos zaczął się staczać w oszałamiającym tempie. Nie był ani pierwszym, ani ostatnim młodym człowiekiem o anormalnych skłonnościach. Jeśli nie wiedziałam tego wówczas, to wiem teraz. Może nigdy by się nie poprawił, ale nie upadłby aż tak nisko, gdyby go tata nie wyrzucił z domu. A mama może by nie zachorowała na raka. Jeśli zaś chodzi o ojca mojej ślicznotki, z początku próbował wszystkiemu zaprzeczyć. Miał czelność udawać, że się gniewa. Odgrywał śmiertelnie obrażonego. Później się przyznał, ale całą winę zwalił na Dinosa. Takim tchórzem był człowiek, którego pamięć moja córka obdarza boską czcią. A ja nie zniżę się do jej poziomu i nie wyjaśnię jej, jaki on był naprawdę. Niech tkwi w błędzie. Nie ma gorszej kary. Tak, był po prostu bezczelnym tchórzem. Gdy spostrzegł, że nie damy się nabrać, bo wiemy, że to on poszedł na taras, a więc to on musiał obudzić Dinosa, dopuścił się jeszcze większej niegodziwości. Powiedział, że był zmuszony załatwić mojego brata, bo ja byłam zimna jak lód i tak ciasna, że nie był w stanie uczynić mnie swoją żoną, co go doprowadziło do szaleństwa. Tak właśnie powiedział. Było to, naturalnie, kłamstwo, albo raczej - niestety było to kłamstwo. Wcale nie byłam zimna, a gdyby nawet, powinien był, łajdak, wiedzieć, że wszystkie niedoświadczone kobiety, a szczególnie te, które dochodzą do pewnego wieku nie zaznawszy mężczyzny, zawsze są na początku nieco chłodne i jego sprawą było mnie uczyć. Uczyć - delikatnie i powoli. A nie zachowywać się wobec mnie tak, jak się zachowywał, jakbym była jedną z pro- stytutek, z którymi miał do czynienia w portach, i wymagać ode mnie rzeczy, jakich przyzwoici mężowie nie wymagają od swoich żon nawet po latach małżeństwa! Tata wpadł w szał. Pierwszy raz widziałam go tak wyprowadzonego z równowagi. Chciał biec po pistolet, ale mama i Erazmia rzuciły się na niego i go powstrzymały. A tamten łajdak musiał wziąć walizkę i się wynieść. Zresztą i tak za parę dni odpływał jego statek. Wyjechał i nie było go jedenaście miesięcy. W tym czasie urodziła się Meduza, która już dwadzieścia cztery lata z powodzeniem kontynuuje dzieło rozpoczęte przez swego tatulka. Powiecie mi teraz: "Dlaczegoś, idiotko, nie zrobiła skrobanki? Tak bardzo chciałaś mieć dziecko?" Nie, nie chciałam i zdawałam sobie z tego sprawę, ale mama i ciotka Katingo gadały i gadały, że to grzech, ;,a co winne biedne dzieciątko, że ojciec łajdak" - Maria biedne dzieciątko! - że te, które usuwają ciążę, chorują później na Bóg wie jakie choroby, no i mnie przekonały. Gdy Fotis wrócił z podróży, nie śmiał przyjść od razu do domu, choć wiedział, że przyjmowałam czeki, które mi wysyłał - a co miałam robić, byłam w potrzebie tylko przysłał swoją ciotkę, żeby mnie wybadała. Chciał, żebym mu pozwoliła zobaczyć dziecko. "Jakie dziecko?", mówię do tej ciotki. "Przecież twierdził, że nie zdołał mnie uczynić swoją żoną. Jakie dziecko chce teraz oglądać?" Za trzy dni przyszła jego matka. Była całkiem sympatyczną kobietą. Obwiniała go surowiej niż my wszyscy razem wzięci, upadła mi do nóg, płakała i mówiła: "Pozwól mu wrócić, sama wiesz, że i tak prawie nigdy go nie ma". W końcu się zgodziłam. Przyszedł obładowany pre 46 47 zentami dla wszystkich i udawaliśmy, że nic się nie stało. Nawet tata odnosił się do niego uprzejmie, choć unikał rodzinnych serdeczności. Zresztą, tak jak mówiła moja teściowa, Fo s większość czasu spędzał na morzu. Każdego miesiąca przysyłał czek. Gdy wracał, przywoził mnósiyvo najrozmaitszych prezentów. Był z nami dwa, trzy miesiące i znowu wypływał. Tak minęło prawie sześć lat. Aż nagle zaczął miewać jakieś tajemnicze zawroty głowy. Żaden lekarz, ani w Grecji, ani za granicą, nie potrafił powiedzieć, co mu jest. Radzili, żeby przestał pływać. Poprosił więc o przeniesienie do biura swojej firmy w Pireusie. Nie opłacało mu się całkowicie zrezygnować z zawodu, nie miał jeszcze wysługi lat do emerytury. Zawroty głowy jednak nie ustępowały, były nawet coraz silniejsze. Aż wreszcie pewnego pięknego dnia okazało się, że owa tajemnicza choroba to ozena! Z nosa zaczęło mu cuchnąć jak z kanału. Nie można się było do niego zbliżyć, nie można było z nim spać. Używał stu różnych pachnideł jak baba. Póki pływał i był zdrów, przymykałam na wszystko oczy i jakoś go tolerowałam. Ale teraz, gdy prawie cały dzień siedział w domu, i to z taką chorobą, zaczęłam tracić cierpliwość. Żadna kobieta, choćby miała bardzo dobre serce i bardzo silne poezucie obowiązku, nie wytrzymałaby długo z takim chlopem. Oczywiście, gdybym go kochała, zniosłabym wszystko. AIe po tym, co się stało, jaki rodzaj uczucia mogłam do niego żywić? Zaczęły się zwady i kłótnie, coraz ostrzejsze, bo mama i Erazmia pchały nos w nie swoje sprawy - nawiasem mówiąc, trzymały jego stronę. Zaczęliśmy sobie wypominać przeszłość, mówiliśmy coraz więcej gorzkich słów. Aż wreszcie któregoś dnia powiedział mi, że tolerowałam go przez tyle lat tylko dlatego, że on utrzymywał mojego ojca karciarza. Wściekłam się. Kazałam mu zbierać manatki i co prędzej się wynosić. Myśląc, że mnie tym zastraszy - zawsze zachowywał się po babsku - zabrał nie tylko swoje rzeczy, ale także wszystkie prezenty, które od niego dostałam od chwili zaręczyn do tamtej pory. Wziął taksówkę i odjechał. Ale gdy się zorientował, że choć jestem bez grosza, nie przyjmę go z powrotem, że moja decyzja jest nieodwołalna, zaczął straszyć, że mnie zamorduje. "Nie sądzę, by go było na to stać", odpowiedziałam jego ciotce. "Żeby zamordować, trzeba być mężczyzną, powiedz mu to". I polecilam adwokatowi uYnieść sprawę o rozwód. Nie musiałam wyciągać wszystkich naszych brudów na forum publiczne, by rozwód uzyskać. Ozena starczała aż nadto. A t5rnezasem, żeby pokryć koszty związane z utrzymaniem domu i chorobą mamy, pożyczyłam pieniądze od wuja Stefana. Zbytnio się tyzn długiem nie przejmowałam. Wiedziałam, że najdalej za rok zacznę dostawać alimenty. Gdy termin ostatecznej rozprawy był już blisko i Fotis zońentował się, że nie ma żadnej nadziei, że nie wygra, poszedł do lekarza i zażądał, by mu przeciął cieknący wrzód bez względu na ryzyko. Nie minął tydzień, gdy ropa przedostała się do krwi, nastąpiło zakażenie i Fotis zmarł. A ja zamiast dostawać alimenty, musiałam pożyczać, pożyczać i pożyczać - na jedzenie dla jego córki! Ile się namęczyłam przez te dwa lata, zanim wyszłam za Antonisa, to ja jedna wiem! Naturalnie zaraz po ślubie wszystko się zmie- niło. Oddałam pieniądze wujowi Heraklesowi i wujowi Stefanowi, splaciłam dwa długi obciążające naszą hipotekę, napisałam do Mańetty, żeby wróciła, zrobiliśmy remont domu, kupiliśmy nowe meble, posłaliśmy jaśniepanienkę do prywatnej szkoły, a poczciwy Antonis kupił jej pianino za trzydzieści pięć tysięcy drachm, bo marudziła, że wszystkie jej koleżanki mają pianina, tylko ona nie ma. Nie liczę pieniędzy, które biedak wydał na choroby taty i mamy. Oto dlaczego za niego wyszlam, choć był ode mnie dwadzieścia lat starszy. Nie po to, żeby z nim iść do łóżka, jak mi dzisiaj bezczelnie powiedziała ta gadzina, gdy stwierdziłam, że się poświęciłam dla rodziny. Antonis i łóżko! Boże, strzeż, żebym czego nie powiedziała! V W trzydziestym czwartym umarła mama. Gasła powoli, nie tyle z powodu raka, ile z rozpaczy nad moralnym upadkiem Dinosa. To on, Dinos, był jej rakiem. Wolę sobie nie przypominać, jak straszliwie cierpiała przed śmiercią. Mam czasami przykre uczucie, że ja także odejdę w ten sposób. W rok później, ledwo zdjęłam żałobę po mamie - nie minął chyba nawet miesiąc znów chodziłam w czerni, po ojcu. Nie mógł się, biedak, pogodzić ze śmiercią mamy. Kochał ją, choć tego nie okazywal, szanowal, choć - jak się to mówi - biegał za spódniczkami. Mężczyźni to dziwne stworzenia, nie takie jak my, kobiety. Gdy kobieta pokocha mężczyznę, poświęca mu duszę i ciało, wielbi go jak boga i nawet przez myśl jej nie przejdzie, żeby się przespać z innym. Mężczyźni przeciwnie. Mogą kochać kobietę i ją szanować, latając jednocześnie za dziesięcioma innymi. Są wszystkiego ciekawi, każdy drobiazg pobudza ich fantazję. Tak to chyba jest, choć jako kobieta nie potrafię zrozumieć ich do końca. Pojmuję to rozumem, ale w głębi duszy uważam za ohydne. Biedny tata! Mial szlachetne serce. Nie był tylko, jak tylu innych ludzi, człowiekiem wykształconym. Był człowiekiem w sposób, w jaki była także człowiekiem kira-Ekawi. Jemu i jej zawdzięczam wszystko, czego się w życiu nauczylam. Wkrótce potem zmarł wuj Herakles, później ciotka Panajota, a na koniec Dinos. Z tych trzech czy czterech lat nie pamiętam nic poza chorobami, pogrzebami i wypominkami". A jednak te właśnie lata, aż do dnia, kiedy choroba Antonisa zapoczątkowała kolejne pasmo kłopotów, były chyba najlepszymi latami w moim życiu: żyłam wygodnie i nie czułam ciągłego lęku przed Takąś katastrofą, który dawniej towarzyszył mi nawet wtedy, gdy nie istniał po temu istotny powód. Latem w każdą sobotę i niedzielę jeździliśmy na wycieczki. Zimą z byle okazji urządza- liśmy przyjęcia, które ludzie pamiętają do dziś. Spotykam czasem przypadkowo znajomych z tamtych lat, ludzi, do których uśmiechnęło się szczęście i są tak bogaci, że nie wiedzą, jak wielki jest ich majątek, a nawet oni wspominają: "Pamiętasz, Nina, te prosięta, te indyki, które u ciebie jedliśmy?" Moich sukien nie szyła już Erazmia; znalazłam wyśmienitą krawcową, która pracowała w jednym z najlepszych salonów przy ulicy Hermesa. Poza dwoma lisami Antonis kupił mi u Sistowarisa futro karakułowe z mufką oraz trzy perskie dywany, które sprzedałam w najgorszym okresie okupacji za kilka puszek olivvy; oprócz Marietty miałam kobietę do prania i do podłóg oraz fryzjerkę, która przychodziła raz w tygodniu obowiązkowo i przed wszystkimi większymi świętami - układała mi włosy i robiła manicure. Kica-Ekawi nie zdążyła tego wszystkiego zobaczyć. Poznała mnie, gdy nastały chude lata, bo choroba Antonisa podcięła nam skrzydła. Nie dość, że było mniej pracy niż kiedyś - naturalnie nie on był ternu winien, lecz sytuacja mię- dzynarodowa i strach przed wojną, który ogarnął ludzi - nie dość, że z powodu choroby Antonis uzależnia) się coraz bardziej od tego złodziejaszka, swego kuzyna, to jeszcze na dodatek, akurat wtedy, gdy należało żyć oszczędnie, żeby nie przejeść żelaznego kapitału, Antonis zaczął namiętnie naśladować Tołstoja; Wypominki - uroczyste nabożeństwa poświęcone pamięci zmarłego, odbYwają się w Grecji po trzech, dziewięciu, czterdziestu dniach po pochówku. a następnie po trzech, sześciu i dwunastu miesiącach. Są odprawiane na cmentarzu lub w kościele. Uczestniczy w nich rodzina, prryjaciełe i znajomi zmarłego. Podczas nabożeństwa spożywa się koliwę (por. przyp. 28, str. 76) i pije odrobinę koniaku. 50 51 sterowany przez Erazmię, hojną ręką wspomagał potrzebujących, w większości przypadków jakieś niewiele warte typy, łożył na święte oleje i całonocne czuwania. Dla równowagi musiałam ograniczyć do minimum moje własne wydatki. Na szczęście Pan Bóg ulitował się nade mną. Czy Antonis sam dostrzegł w końcu swój błąd i postanowił pozbyć się Erazmii i całej tej szajki, czy też przyczynił się do tego zbawienny wpływ kiry-Ekawi, która w owym czasie zaczęła często nas odwiedzać, dość że po owym słynnym całonocnym czuwaniu, podczas którego świątobliwa Eufemia wpadła w trans i przemawiała w siedmiu językach, wyłącznie martwych: asyryjskim, babilońskim, aramejskim i tak dalej, doznałam nagle przyjemnego uczucia - coś się w naszym życiu zmieniło na lepsze. Wtedy kiedy przyszła do nas z Erazmią, tamtego popołudnia gdy trzepałam zasłony na tarasie, kira-Ekawi przyszła specjalnie po to, żeby mi podziękować za gościnę. Zabawne! Nie ja ją wówczas zapraszałam - nawet nie zwróciłam na nią uwagi w tym tłumie obcych ludzi, którzy zwalili się owej nocy do naszego domu. Ale, ciekawa rzecz, w ogóle nie mówiłyśmy o czuwaniu. Rozmowa zeszła od razu na magię i umiejętność wróżenia z fusów kawy. Erazmia najwidoczniej pierwszy raz słyszała, jak kita-Ekawi mówi o wróżkach i była niemile zaskoczona. "Nie wiedziałam, że wierzysz w te głupoty", powiedziała w pewnej chwili tym swoim ostrym tonem. "Fusy i karty to narzędzia szatana". Kita-Ekawi zamilkła na chwilę, zbita z tropu, ale szybko odzyskała rezon i odrzekła: "Szatana nie szatana, kochana Erazmio, te bzdury czasem się sprawdzają. A jeśli chodzi o czary, to Kościół także w nie wierzy. Inaczej nie trzeba by było odprawiać egzorcyzmów!" Cud, że się opanowałam i nie parsknęłam śmiechem. Niech cię Bóg ma w swojej opiece, dobra kobieto, pomyślałam. Bo nawet nie znałam jeszcze jej imienia. Ha, ta cię wreszcie nauczy rozumu, moja Erazmio! W tym momencie zegar zaczął bić siódmą. Kita-Ekawi zerwała się jak oparzona. "Po, po!", zawołała (tego jej "po, po!" miałam później słuchać tysiące razy). "Po, po! Siódma godzina! Mój syn mnie zamorduje! Siedzę tu, durna, i gadam o czarach, a miałam być w domu o wpół do siódmej, żeby go obudzić. Ma nocny dyżur w redakcji. Sam się nie obudzi, choćby na Lykabecie' bili z armat. Muszę go porządnie szturchnąć, zrzucić z niego kołdrę i błagać na klęczkach, żeby był łaskaw się obudzić!" Tak się szanownego pana rozpieszczało. Dlatego teraz ma mi za złe, gdy nie spełniam wszystkich jego zachcianek. "Nie wrzeszcz", mówię ezasern, gdy na mnie wykrzykuje. "Nie jestem twoją matką, żebym się nad tobą trzęsła jak nad jakąś świętością. Tamte czasy minęły, zapomnij o nich!" Teraz, po piętnastu latach, wspominam tamto popołudnie i myślę sobie, jak dziwne jest życie, jak los z nami igra. Gdzieżbym wtedy przypuszczała, że zapraszając lorę-Ekawi, by znowu do nas przyszła - tylko i wyłącznie po to, żeby zrobić na złość Erazmii - otwarłam, jak mówią, nowy rozdział w historii mojego życia. "Wie pani teraz, gdzie nas szukać", powiedziałam. "Proszę nie czekać na specjalne zaproszenie, tylko przyjść, kiedy będzie pani miała ochotę. Na kawę". A gdy wyszła, spytałam Erazmię: "Jak mówiłaś? Jak ma na imię?" - "Ekawi", od- parła cicho. "No, w końcu przyprowadziłaś kogoś sensownego!", stwierdziłam. Ale Erazmia ńie była już tego taka pewna i nie odezwała się ani słowem. *** Wtedy właśnie jakby otwarły się okna naszego życia i dały drogę światłu. Z początku kita-Ekawi przychodziła raczej rzadko. Ale szybko się zaprzyjaźniłyśmy, zaczęła zwierzać mi się ze swych kłopotów i opowiada'c- historię swego życia. Mieszkali dwie przecznice dalej. Uwijała się szybko z robotą, przychodziła i spędzała czas z nami. A ponieważ nie należała do kobiet, które lubią siedzieć cały dzień z założonymi rękami, jak ten nie 12. Lykabet - jedno ze wzgórz ateńskich. 52 53 rób, moja córka, proponowała: ,.Zesztywniałam już od tego siedzenia, nie masz czego do szycia?" Kira-Ekawi była krawcową jak nieboszczka mama. Może nawet lepszą niż mama. Brała miarę na oko, bez centymetra, przyglądała się tylko przez chwilę dokładnie, sięgała po nożyczki i kroiła. Prawie nigdy nie używała wykrojów, a jeżeli używała, to nigdy nie kroiła dokładnie według jednego modelu. Korzystała tylko z pomysłów - rękaw z tego wzoru, kołnierzyk z tamtego i powstawała jej własna kombinacja. Wyjmowałam więc z szafy stare sukienki, które już przeznaczyłam do wyrzucenia, sądząc. że nie nadają się do przeróbki, a ona tu skróciła, tam zwęziła i były ładniejsze niż noe. Albo cerowała skarpetki Antonisa, któremu, bez dwóch zdań, przypadła do gustu od pierwszego wejrzenia. Gdy zastawał ją wróciwszy do domu, rozjaśniała mu się twarz. ..Mam cię", wołał, , już mi się nie wywiniesz. Siadaj, zagramy w bezika". A gdy już wygrał dziewięć partii na dziesięć, wpadł w zachwyt nad nią. Ona robiła tę niepowtarzalną minę męczennicy, a on wybuchał serdecznym śmiechem. Ale ledwo zaczynał bić zegar, lora-Ekawi zrywała się w środku partyjki i wołała: .,Po, po! Pierwsza godzina! Syn przyjdzie z pracy, dziecko ze szkoty, a obiadu nie ma. (Polikseni jadała obiady w pracy). Polecę, zrobię makaron, to się zapchają". Antonis brał ją wtedy za ramię i siłą sadzał z powrotem. "Nigdzie nie pójdziesz, nie puszczę cię! Chcesz uciec, bo przegrywasz, tak? Marietta!", wołał do Marietty. ..Marietta, pójdź ino!" - "A ezegój?", pytała Marietta. Dla żartów mówili czasem jak wieśniacy. "Leć z obiadem do syna kiry- Ekawi. Daj jej klucz ", zwracał się do kiry-Ekawi. "I przypnij na drzwiach kartkę, żeby dziecko przyszło tutaj, jak tylko wróci ze szkoły!" Siadał i sam pisał kartkę. "Ależ co wyl", protestowała lora-Ekawi, "Jak tak można? Jestem na waszym utrzymaniu, czy jak? Mój syn mnie zamorduje, gdy wróci, a mnie znowu nie będzie w domu". Ale następnego dnia przychodziła ożywiona i mówiła: "Wyobraź sobie, mój syn był zachwycony twoim musaka! ·>A co to za tajemnicza Nina, ma muchno, która robi tak wspaniałe musaka'3?«, pytał". - "Powiedz mu, żeby przyszedł kiedyś w południe, to zjemy razem obiad i pozna Antonisa", powiedziałam któregoś dnia. Kira-Ekawi zrobiła minę przestraszonego dziecka. "Żartujesz? Nie znasz mojego syna! Ja zeszłam na psy, przestałam zwracać uwagę na formy. Ale on w dalszym ciągu obraca się w świecie, w jakim się wychował. Gdyby wiedział, że ceruję Antonisowi skarpetki, nie pozwoliłby mi tu więcej przyjść..." Opowiadała mi o nim, a ja starałam się go sobie wyobrazić. Tak jak każdego, o kim się ciągle słyszy, a kogo nie zna się osobiście - ani mniej, ani więcej. Myślałam, że jest wysoki i chudy. I oczywiście nie łysy . Łysi nigdy mi się nie podobali. Wydaje mi się, że jest w nich coś odpychającego. *** Powoli zaczęłam poznawać historię jej życia. Nie sądzę, by wiele kobiet znało rodzinne sprawy swoićh mężów tak szczegółowo jak ja. Gdy wyszłam za Teodora, wydawało mi się, że poślubiłam bohatera jakiejś powieści, którą czytałam przed wielu laty, i to niejeden raz. Jego dziadek był archeologiem praktykiem. "A kto to taki archeolog praktyk?", spytałam lorę-Ekawi. "Po prostu. Miał laseczkę, opukiwał nią ziemię i mówił: tu kopciel Kopali i znajdowali ludzkie szkielety, pitosy pełne złotych monet...", odpowiedziała. Sądząc z fotografii, był przystojnym mężczyzną. Natomiast mama kiry-Ekawi, kira-Pigi, choć nie odpychająca, nie była także piękna. "A nie mogłeś to być podobny do dziadka, mój ty szerokousty, zamiast do swojej szpetnolicej babuni!", mówię czasem Teodorowi, gdy chcę się z nim podroczyć. Kira-Ekawi twierdziła z uporem, że jej ojciec zdecydował się poślubić Pigi dlatego, że miała szeroką miednicę: "A bo widzisz, podobno kobiety o szerokich miednicach rodzą dużo dzieci..." 13. Musakb - zapiekanka z bakłażanów i mielonego mięsa polanego sosem beszamelowym. 54 55 Zupe3nie jak mój dziadek nieboszczyk. Wszyscy oni chcieli miea du?o dzieci, ?eby - po pierwsze - Grecji przybywa3o ludnooci, ?eby mia3 sie kto bia z Turkami i ?eby sie wreszcie urzeczywistni3a Wielka Idea'", a po drugie - dla przyjemnooci nadawania dzieciom staro?ytnych imion. S1dzili, ?e w ten sposób przerzuc1 most nad przepaoci1, która dzieli Grecje staro?ytn1 od obecnej. S1dzili, ?e ca3a ró?nica w imionach. Ale mniejsza o to. Nadzieje ojca kiry-Ekawi okaza3y sie z3udne. Kira-Pigi, choa stale brzemienna, nie3atwo wydawa3a na owiat potomstwo, niczym drzewo, które obficie obsypuje sie kwieciem, lecz nie daje owoców. Jeoli nie poroni3a, to dzieci mar3y podczas porodu. A i te, które prze?y3y - z wyj1tkiem Afrodyty - wszystkie tragicznie zgine3y. Likurg wpad3 pod wóz. Kon poniós3 i Likurg dosta3 sie pod ko3a. Temistokles nadepn13 na zardzewia3y gwóYdY i umar3 na te?ec. Ismina pope3ni3a samobójstwo. Achilles zmar3 na suchoty. Achilles by3 beniaminkiem w rodzinie. Matka kocha3a go, bo by3 chorowity, a ojciec - bo ze wszystkich ch3opców tylko on dobrze sie uczy3, a ojciec pragn13, by jeden z jego synów zosta3 archeologiem. Jeoli wierzya w to, co mówi3a lora-Ekawi, Achilles by3 lunatykiem. Ale nie takim zwyczajnym lunatykiem. "Bo widzisz, moja droga, on nie chodzi3 nocami po dachach, tylko siada3 w 3ó?ku i wsparty na poduszkach, po ciemku sie uczy3: czyta3, rozwi1zywa3 zadania z arytmetyki. Rano wstawa3 i wszystkie lekcje mia3 odrobione! ("Nie mog3abyo i ty bya lunatyczk1, tepoto?", mówi3am mojej córce. "Nie musia3abym wydawaa tylu pieniedzy na korepetycje"). Tata oci1ga3 do domu ró?ne porozbijane pos1gi i naczynia i trzyma3 to wszystko na werandzie. Mama zrzedzi3a: nZawalasz mi ca3y dom skorupami«. Tata, owiea Panie nad jego dusz1, odpowiada3: »Oj, kobieto, kobieto! Gdyby wszyscy me?czyYni byli tacy jak kobiety, a wszystkie kobiety takie jak ty, ?ylibyomy ci1gle w jaskiniach. Gdy nasz Achilles do 14. Wsluzeszenie panstwa greckiego w granicach dawnego cesarstwa bizantyjskiego. roonie i zostanie archeologiem, poskleja je, ponaprawia i bed1 takie jak kiedyo...« Ale Achilles tego nie do?y3. Choroba trwa3a dwa miesi1ce - galopuj1ce suchoty. Matka przysieg3a sobie kiedyo, ?e jeoli Achillesowi coo sie stanie i ch3opiec umrze, ona odejdzie w olad za nim w ci1gu czterdziestu dni i rzeczywiocie dotrzyma3a s3owa: po czterdziestu dniach umar3a!..." - "A naczynia?" -- "Jakie naczynia?" - "No te, które twój ojciec przynosi3 i trzyma3 na werandzie". - "A, naczynia! Hm, przyznam ci sie szczerze, ?e nigdy o nich nie myola3am. Bo ja wiem? Pewno je sprzeda3a ta wydra, Afrodyta. Przepad3y, tak jak i place..." Za ka?dym razem, gdy zbli?a3a sie pora op3aty komornego, kira-Ekawi przychodzi3a do nas w z3ym humorze. "Kolejny tysi1czek) I ani sie obejrzysz, a znowu bedzie pierwszy. Do diab3a! Dooa ju? mam takiego ?ycia. —ebym nie mia3a ani dwóch w3asnych pokoików, tylko musia3a p3acia jakimo 3ajdakom za wynaj- mowanie. Wszystko przez te zo3ze, Afrodyte, niech j1 piek3o poch3onie! Ale, spokojna g3owa, Ewansja, ta jej kurewka, o któr1 tak sie teraz trzesie, z gard3a jej to wyrwie. Mój ojciec, owiea Panie nad jego dusz1, mia3 w Ambelokipi - sama ju? nie wiem ile hektarów! Na pewno pamietasz (do mojego wieku pi3a), ?e w tamtych czasach ca3e Ambelokipi to by3a ziemia le?1ca od3ogiem i w3adze miejskie sprzedawa3y place po kilkadziesi1t drachm za metr. A ojciec mia3 g3owe na karku. Przewidzia3, ?e Ateny bed1 sie rozrastaa, ?e pewnego dnia tamte place zyskaj1 na wartooci. Wiec ledwo wpad3 mu w rece jakio grosz, zaraz kupowa3 pare arów. Gdy zmar3 Achilles, a potem mama, i nasz dom w3aociwie przesta3 istniea - ja tymczasem wysz3am za m1? i przenios3am sie do Salonik - dosta3 sie, biedak, w szpony Afrodyty, no i zmusi3a go, zo3za jedna, ?eby wszystko na ni1 przepisa3. Pewnego pieknego dnia wsadzi3a go do doro?ki, zawioz3a do notariusza i dosta3a, co chcia3a, jeszcze za jego ?ycia. Uzgodniliomy wtedy, ja i Miltiades, ?e oddamy sprawe do s1du, ?eby uniewa?nia darowizne i podzielia maj1tek na trzy czeoci, ale w ostatniej chwili Miltiades sie wycofa3. Afrodyta musia3a go przekupia - inaczej 56 57 nie da się tego wytłumaczyć. My z kolei siedzieliśmy wtedy na pieniądzach. Kto by przypuszczał, że tak szybko wszystko stracimy, a te przeklęte place osiągną aż taką wartość! Później, po klęsce w Azji Mniejszej'S, zwalili się uchodźcy i Wenizelos przeprowadził wywłaszczenie, żeby' pobudować tam dla nich baraki. Tureckie nasienie, gołodupcy, przyjechali i wyłapali nam najlepsze posady. Teraz znowu Metaksas buduje im kamienice! A nasze place stracone bezpowrotnie. Afrodyta przysięga na wszystkie świętości i samego szatana, że nie dostała źadnego odszkodowania. Ale żeby się powiesiła - nie uwierzę. Nie tylko wzięła odszkodowanie, ale jeszcze zdąźyła te place sprzedać, i to przed wywłaszezeniem. Już ja ci to mówię..." I tak dalej, i tak dalej. *** Stosunki kiry-Ekawi z jej bratem, Miltiadesem, nie układały się najlepiej, choć sama przyjęła go pod swój dach. Miltiades był oficerem zawodowym w stanie spoczynku. Walczył o Bizani'6, walczył nad Sarandaporos" i Sangarios`s. Awansował za męstwo. W rodzinie uważany był za bohatera, a kara-Ekawi trzymała na komodzie łuski dwóch pocisków artyleryjskich, które przywiózł na pamiątkę z wojen bałkańskich. Gdy ja po 15. W 1919 r. Grecja rozpoczęta przeciwko Turcji wojnę, która po decydujących walkach w Azji Mniejszej (1921-22) zakońezyla się klęską. Grecja utracila Trację wschodnią i Smymę. Traktat w Lozannie (1923) przewidywał wymi ę ludności: 1 500 000 Greków osiedlonych na wybrzeżu Azji Mniejszej w etnicznych granicach państwa greckiego, zmuszono do opuszczenia domostw oraz dobytku i przeniesienia się do Grecji. Jednocześnie kilkadziesiąt tysięcy Turków wyjechało z Grecji do lreji. 16. Bizani - wioska w Epirze. Podczas pierwszej wojny bałkańskiej ufortyfikowali się tam Turcy broniąc dostępu do stolicy Epiru, Janiny. Zwycięska bitwa o Bizani w lutym 1913 r. zadecydowała o wyzwoleniu Janiny i calej prowincji przyłączonej następnie do Grecji. I7. Sarandaporos - rzeka w północnej Grecji (okręg Larisy). słynna z walk stoczonych podczas pierwszej wojny bałkańskiej (1912). 18. Sangarios (Sakarya) - rzeka w pólnocno-zachodniej Turcji, nad którą toczyły się walki między Grekami i Turkami w 1921 r. znałam lorę-Ekawi, owe łuski Miltiadesa dawno już przestały być rodzinnym symbolem świętej walki narodu. Przypominały raczej dziecięce wybryki Teodora. Gdy jako mały chłopiec Teodor coś napsocił, kira-Ekawi zamykała go za karę w pokoju, w tym akurat, w którym stała komoda z łuskami. Pewnego dnia zamknęła go tam i zapomniała o nim. Teodorowi tymczasem zachciało się siusiu, zaczął wołać, lecz zorientował się, że nikt go nie słyszy, i nasiusiał w łuski. Jest teraz taki poważny i zasadniczy, że nie mogę go sobie wyobrazić jako małego chłopca, i to psotnego! Niektórych ludzi trudno sobie wyobrazić jako dzieci, tak jak wystarczy spojrzeć na niektóre dzieci, by wiedzieć, jak będą wyglądały, gdy dorosną. Miltiades był zwolennikiem Wenizelosa'`'. Za każdym razem gdy lora-Ekawi zaczynała mówić o poglądach politycznych swego brata, instynktownie ściszała głos. Nie dlatego, żeby istniało jeszcze jakieś niebezpieczeństwo. Kogo w trzydziestym siódmym czy ósmym obchodziło, że ktoś kiedyś popierał Wenizelosa? Robiła to z przyzwyczajenia. Bo kiedyś być po stronie Wenizelosa znaczyło tyle, co dzisiaj być komunistą. Nie przelewki. Pamiętam, że gdy Konstantyn2° wrócił z wygnania, ojciec o mało nie 19. Eleftherios Wenizelos (1864-1936) - wybitny polityk grecki, przywódca liberałów. Premier w latach 1910-1915. Sprawa udziału Grecji w I wojnie światowej wywoiała ostry spór między konserwatywnymi proniemieckimi kołami popierającymi króla Konstantyna I. a stronnikami Wenizelosa dążącymi do wystąpienia Grecji w wojnie po stronie Ententy. Zdymisjonowany przez Konstantyna na początku wojny Wenizelos tworzy w 1916 r. w Salonikach republikański separatystyczny Rząd Obrony Narodowej i z pomocą aliantów obala Kon- stantyna I w 1917 r. Później szef rządu greckiego w latach: 1917-1920, 1924, 1928-32, 1933. 20. Konstantyn I (1868-1923) - król Grecji w latach 1913-1917, 19201922. Ożeniony z Zofią Hohenzollem, siostrą cesarza niemieckiego Wilhelma II. Podczas pierwszej wojny światowej dąźył do zachowania neutralności Grecji. Pod naciskiem Ententy popierającej politykę Wenizelosa abdykował w 1917 r. na rzecz swego młodszego syna Aleksandra (1893-1920). który powołał Wenizelosa na szefa rządu. W 1920 r.. po nagłej śmierci Aleksandra I i porażce Wenizelosa w wyborach. Konstantyn I powraca na tron. Abdykuje ponownie w 1922 r. z powodu przegranej wojny z Turcją i na tronie zasiada jego starszy syn, Jerzy II. 58 , 59 stracił posady na uniwersytecie. On także popierał Wenizelosa. I choć nie był fanatykiem jak inni - w ogóle nie lubił polityki głosował na Wenizelosa, bo Wenizelos także dla biednych miał zawsze jakieś ochłapy. W gruncie rzeczy tata nie był ezłowiekiem, któremu dogodziłby jakikolwiek program partyjny. "Co za różnica", mawiał, "i jedni i drudzy tak samo szkodzą Grecji. Tak naprawdę ważne jest tylko to, żeby być człowiekiem, a do tego każdy musi dojść samodzielnie. Bez względu na ustrój zawsze będą ludzie i ludziska..." Po referendum Kondylisa, gdy król Jer' powrócił na tron, Miltiades został wyrzucony z armii jako buntownik, element siejący zamęt. Wtedy właśnie kira-Ekawi wróciła do Aten. Znalazła go rozczarowanym, bez grosza przy duszy - emerytura nie starczała mu, jak się to mówi, nawet na papierosy - więc mu zaproponowała, żeby zamieszkał u nich i zaoszczędził przynajmniej na komornym. Wkrótce jednak zaezęły się niesnaski, a później poważne kłótnie. Kira-Ekawi namatuiala go, żeby jak wszyscy jego koledzy poszukał sobie pracy, ale on nie chciał nawet o tym słyszeć. Miał nadzieję, że wkrótce wszystko się zmieni i przyjmą go z powrotem do armii. Tymczasem zaś trwonił czas po kawiarniach grając w tawli i Lżąc nielitościwie przewrót z 4 sierpnia, samego Metaksasa i jego dyktaturę. Za każdym razem, gdy przechodził przez hol, ostentacyjnie spluwał na podłogę przed jego portretem. Był to jeszcze jeden powód do kłótni. Nie chodziło bynajmniej o Metaksasa. Na swój sposób lora- Ekawi przypominała w sprawach polityki mojego świętej pamięci ojca. Zagorzałym zwolennikiem 21. Zwycięstwo Wenizelosa w wyborach w 1923 r. zmusza Jerzego II do opuszczenia kraju. 25 marca 1924 Grecja zostaje proklamowana republiką. Nie osiągnięto jednakże stabilizacji politycznej. Kolejne rządy obalane są w drodze zamachów stanu. Ogólnoświatowy kryzys gospodarczy przyczynił się do ostatecznej porażki reformatorskich rLądów Wenizelosa w latach 1928-1932. W 1935 r. władzę przejmuje gen. Kondylis, doprowadza do restauracji monarchii, król Jerzy II powraca na tron i powołuje gen. Ioannisa Metaksasa (1871- 1941) na stanowisko premiera. W nocy z 4 na 5 sierpnia 1936 gen. Metaksas rozwiązuje parlament i ustanawia rządy dyktatorskie wprowadzając Grecję do grona państw faszyzujących. reżimu był natomiast Teodor, kira-Ekawi obawiała się, że gdy to zobaczy, między wujem a siostrzeńcem dojdzie w końcu do rękoczynów, i co ona wtedy zrobi? Ale nawet to potrafiłaby mu jeszcze wybaczyć. Nie mogła natomiast wybaczyć mu tego, co zresztą ostatecznie ich poróżniło, że Miltiades z maniackim uporem wtrącał się w wychowanie Akisa. Kira-Ekawi nie pozwalała Akisowi wychodzić na ulicę i bawić się z dziećmi z sąsiedztwa. Wolała, żeby siedział w domu i haftował albo bawił się lalkami, które ona sama mu uszyła. Miltiades przyglądał się temu z oburzeniem, buntowała się w nim jego narodowa duma. Młodzieży greckiej nie powinno zajmować nic poza wojną i bronią - a ten bawi się lalkami! Żeby Grek bawił się lalkami! Zabierał więc te lalki i wyrzucał do śmieci. Homerycki spór trwał. A lora-Ekawi przychodziła i, rozdrażniona, wszystko mi opowiadała. *** Jeśli sądzić po fotografii (mamy ją teraz w naszym salonie), mąż kiry-Ekawi był przystojnym mężczyzną i, jak mój świętej pamięci tata, szykownie się ubierał: sztywny kołnierzyk, ołowianoszary krawat, diamentowa spinka. Pamiętam, że któregoś dnia, na początku naszej znajomości, poszłam do kiry-Ekawi i oglądałyśmy fotografie wiszące na ścianach. "Przystojny mężczyzna", powiedziałam. Rozgadała się wtedy. "Mhm, tak właśnie wyglądał, gdy przyszedł do ojca prosić o moją rękę. W życiu nie widziałam większego strojnisia. Zawsze ubierał się lepiej, niż go było na to stać. NNiech sobie mówią, że nie suknia zdobi człowieka«, powiadał. nTu, w Grecji, jak cię widzą, tak cię piszą·. Zamiast chodzić na uniwersytet, gdzie go posłał wielebny Longos, kazał wydrukować sobie wizytówki z tytułem adwokata pod nazwiskiem i spędzał czas krążąc po ulicach i flirtując z dziewczętami z sąsiedztwa. Dom mojego ojca stoi przy ulicy Trzech Archaniołów - jak będziemy kiedyś tamtedy przechodzić, to ci go pokażę. Ma na froncie małą werandę z dwiema 60 61 kariatydami. Jeszcze teraz, gdy je widzę, łzy kręcą mi się w oczach. Na tejże werandzie spędzałam popołudnia: podlewałam rośliny albo siadałam na krześle i haftowałam. Janis mieszkał trochę dalej i ile razy przechodził koło naszego domu, tyle razy rzucał mi jakiś komplement - jedno z tych głupstw, które młodzi chłopcy powtarzają dziewczętom, dopóki ich nie uwiodą. Ale ja byłam skromna i wstydliwa. Czerwieniłam się po uszy i uciekałam do domu. Zagiął na mnie parol. Powiedział sobie: ta nie jest taka jak inne. I pewnego dnia przyszedł do ojca prosić o moją rękę. Ale nawet po zaręczynach czułam się w jego obecności skrępowana. ··Mamo, nie każ mi zmywać naczyń, gdy przychodzi pan Longos«, powiedziałam któregoś dnia do mamy. »A dlaczegóż to nie mam ci kazać zmywać naczyń, gdy przychodzi pan Longos?«, zdziwiła się. »Bo jak podciągam rękawy, to widać myszkę, którą mam na ramieniu, i on się ze mnie śmieje«, wyjaśniłam. »Ach, ty głuptasie«, powiedziała mama, świeć Panie nad jej duszą. »Ty głuptasie! Żebyś wiedziała, co cię czeka po ślubie!« Taka byłam naiwna, moja droga. Usiądę sobie czasem i myślę: jak życie zmienia człowieka, żebym z niewinnego jagnięcia stała się takim potworem!" - "A, co też gadasz", ja na to, "nie jesteś żadnym potworem! Lubisz odgrywać potwora! A co twój mąż studiował?" - "Prawo. Ale nie starczyło mu cierpliwości, by zrobić dyplom. Zaczął się imać różnych dorywczych prac. Handlował. Z początku mieszkaliśmy z moją mamą. Później wynajęliśmy dom naprzeciw Tezejonu i tam urodziiam wszystkie moje dzieci z wyjątkiem Dimitrisa. Dimitris urodził się w Salonikach". - "A dlaczego właściwie wyjechaliście do Salonik?" - "Bo Janisowi nie podobały się Ateny. Rozumiesz, on pochodził z Macedonii. Nie potrafił żyć w atmosferze starożytności...22 Pamiętam, byłam w ciąży z matką Akisa, gdy wrócił kiedyś do domu po północy - styczeń, zimno aż 22. Nawiązanie do odwiecznej rywalizacji o prymat między starożytnymi Atenami a Salonikami - symbolem potęgi Ałeksandra Macedońskiego i świetności jego czasów. dech zapiera, a on mnie budzi i nie wyjaśniając, co i jak, pouiada: »Przygotuj mi walizkę i spakuj parę ubrań. Jadę z Pawlosem Melasem Za do Macedonii. Jeśli te sprzedawczyki, Bułgarzy sądzą, że ją nam zabiorą, to się grubo mylą!« W owym czasie Turcy byli już na spalonych pozycjach, więc Grecy i Bułgarzy kłócili się między sobą jak spadkobiercy, którzy czują bliską śmierć bogatego wujka. »I tak mnie zostawisz? A dzieci? Co będzie z dziećmi, jeśli, nie daj Boże, coś ci się stanie?«, pytam. »Nie bój się, nic mi się nie stanie. Nie jestem taki głupi, żeby się dać zabić. Jadę przede wszystkim po to, żeby zobaczyć, jaka jest sytuacja w Salonikach. W Atenach zaś brak chleba...« Objął mnie, pocałował i już miał wychodzić... lecz zmienił zdanie. Obejmując mnie jedną ręką, drugą zmniejszył płomień lampy, no i wiesz, czego może chcieć mężczyzna. Taki właśnie był. Może dlatego go kochałam. Jeszcze mi się wtedy wydawało, że jest moim bogiem. Później pocałował Teodora, który był niemowlęciem w kołysce, i wyszedł, wyjechał w środku nocy mimo śniegu i mrozu... W trzy miesiące później bułgarski żołnierz ranił go bagnetem w ramię. Gdy wyszedł ze szpitala, przyjechał do Aten, był z nami miesiąc i znowu pojechał do Salonik. Zaczął handlować drewnem. Podejmował się wyrębu klasztornych lasów, myślał nawet o kupnie własnej łodzi do transportu drewna. Zarabiał krocie. Ale mnie, moja droga, nie były potrzebne pieniądze. Byłam niezadowolona, że żyjemy osobno. »Zabierz nas do Salonik, Jani, nie mogę przecież być tu dłużej sama!«, prosiłam za każdym razem, gdy przyjeżdżał do Aten. »Chyba żartujesz«, powiedział, gdy był ostatnim razem. »Chyba żartujesz! Sytuacja jest niepewna. Niewykluczone, że będzie wojna«. Jakby zgadł! Nim minął miesiąc, wybuchła pierwsza wojna bałkańska. Dzień po dniu wyczekiwałam jego przyjazdu lub listu. Ale o Janisie ani 23. Pawlos Melas (1870-1904) - oficer grecki, organizator ochotniczych sił zbrojnych w walce przeciw Turkom i Bułgarom w Macedonii. 62 63 widu, ani słychu. Nie lubił pisać listów. Minęły dwa miesiące, trzy - odchodziłam od zmyslów. Zginął, myślałam, straciłam męża. Albo go zabili, albo mi go omotała jakaś wydra - na jedno wychodzi - i co ja teraz pocznę sama z czwórką dzieci, bo tymczasem się okazało, że znowu jestem w ciąży. Krótko mówiąc, postanowiłam jechać go szukać. Jeśli ci się zdaje, draniu, powiedziałam sobie, że jestem ciągle tą samą Ekawi, która się wstydziła przy tobie zawinąć rękawy, że będziesz mi tu przyjeżdżał, robił dzieci i znowu wyjeżdżał, to się grubo mylisz. Tym razem przesadziłeś. Zobaczysz ty teraz swoją Ekawi z trochę innej strony... Raz, dwa poleciałam do pałacu i proszę o posłuchanie u Zofii. Była jeszcze wtedy księżniczką, a nie . królowąz. Przyjmuje mnie o określonej godzinie. Ca3uję ją w rękę i mówię: HWasza Wysokość, tak i tak sprawy się mają. Proszę, niech Wasza Wysokość wyśle mnie do męża«. Ona mi na to: usiedź w domu, kobieto, jak ci dobrze. W sam ogień z trójką dzieci chcesz jechać?« Oczywiście nie powiedziała tego dokładnie tak, bo nie znała dobrze greckiego. »Jak nie ma pieniędzy, ja pomagam«, dodała. hPieniądze ma«, mówię, ale nie ma czym jechać. Słyszałam, że można popłynąć statkiem Czerwonego Krzyża. Byłam w Czerwonym Krzyżu, ale mi powiedzieli, że wszystko zależy od Waszej Wysokości...« W dwa dni później, moja kochana, stalam pod Białą Wieżą!25 Co ei będę mówić, Ninka, sama podziwiałam swoją odwagę. Turcy wprawdzie zwinęli manatki i uciekli, ale nastroje były ciągle gorące. Nasi kochani sojusznicy, Bułgarzy, ciężko przeżywali to, że nie oni pierwsi weszli do miasta. Każdego dnia dochodziło do incydentów, o zmroku nie śmiał człowiek wyjść sam na 24. Po odzyskaniu przez Grecję niepodległości na tronie w Atenach zasiadali, ku niezadowoleniu ludności, książęta cudzoziemscy: najpierw książę bawarski, Otto, póżniej książę duński, Jerzy - ojciec Konstantyna I, którego żoną była Zofia, siostra niemieckiego cesarza Wilhelma II. 25. Biała Wieża - baszta, fragment fortyfikacji obronnych rozbudowanych przez Wenecjan (XVI w.), charakterystyczny element nadmorskiego bulwaru Salonik. ulicę. Codziennie rano znajdowano paru naszych zadźganych nożami. Gdy tylko opuściliśmy statek, zostawiłam dzieci pod opieką pewnej rodziny, która płynęła razem z nami, i wyruszyłam na poszukiwanie biura mecenasa Papathanasiu. Wiedziałam, że to najlepszy przyjaciel Janisa w Salonikach. No, znalazłam w końcu to biuro, wchodzę, patrzę, siedzi łaskawca, mój mąż, rozparty jak basza w skórzanym fotelu. Gdy mnie zobaczył, zerwa się na równe nogi i w śmiech! NTo ci bestia«, powiada, »przyjechała! Ha! ha! ha! A nie mówiłem, że przyjedzie. Ha! ha! ha!« Tak się śmiał, że ledwo mówił. HChristosie«, powiada do Papathanasiu, Hniech ci przedstawię moją żonę. Oto kogo nam trzeba, żeby przepędzić wszystkich Iwanów!« I nawet mnie, moja droga, nie zapytał: Jak sobie dawałaś radę tyle czasu? Skąd brałaś na utrzymanie? Taki był. Mniejsza o to. Przez ten czas poza handlem drewnem zajmował się aprowizacją armii i odłożył sporo pieniędzy. Natychmiast więc go namówiłam, żeby kupił dom pewnego beja, ze wszystkimi meblami. Turcy wyjeżdżali w popłochu, gotowi oddać cały dobytek za kromkę chleba. W tym właśnie domu wychowały się moje dzieci. W luksusie. Wśród rzeczy, o których w moim rodzinnym domu nawet nie śniłam... Naturalnie w sąsiedztwie było jeszcze pełno Turków. Uciekli bogaci, a biedni nie mieli dokąd się udać. Dla ubogich, jak mówią, gdzie ziemia, tam ojczyzna. Po klęsce w Azji Mniejszej, podczas wymiany ludności wyjechali także oni. Żebyś widziała, jak rozpaczali. Obejmowali nas, całowali. Turecka swołocz, tyle wieków trzymali nas w niewoli. Ale co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Jeśli mam być szczera, wszyscy Turcy, których znałam, byli przyzwoitymi, bogobojnymi ludźmi. Żaden żebrak nie odszedł od ich drzwi bez jalmużny. A Turczynki, niech je Bóg ma w swojej opiece, zapraszały mnie popołudniami na kawę i wróżyły z kart. Od nich nauczyłam się wróżenia. Zawsze mi wychodziła dziesiątka pik. »Ciekawe«, mówiła Najredin. Siedziała po turecku i kurzyła jak ko 64 min. .>Ciekawe. Nie widzę cię obok twego męża. Widzę go w łóżku z inną kobietą...« Ale ja się śmiałam. Moja pycha i próżność nie miały granic. Byłam absolutnie pewna swego. Jakiż błąd! Byłam zarozumiała. A co mi tam, mówiłam, niech ma i sto innych. Dokądkolwiek pójdzie, wróci do mnie i do dzieci. Ja jestem panią w jego domu... Nie przejęłam się nawet wtedy, gdy mnie ostrzegła święta Anastazja..." "Jak to święta Anastazja cię ostrzegła?" Roześmiałam się. "Nie ma się z czego śmiać. Jak ci opowiem całą historię, to zobaczysz... Któregoś roku wysłał nas, niegodziwiec, na letnisko do Walty. Zabrałam wszystkie dzieci z wyjątkiem Eleni, która - coś jak twoja córeczka teraz - miała egzamin poprawkowy i musiała zostać w Salonikach, żeby brać korepetycje. Zresztą wcale się tym nie przejęła. Była uszczęśliwiona, że zostanie, że będzie odgrywać panią domu i dogadzać swojemu tatusiowi. Mnie nie znosiła, bo jej broniłam tego lub owego, jego za to uwielbiała. W tamtych czasach autobusów jeszcze nie było, więc część drogi przebyliśmy powozem albo łódką, ale Polikseni chorowała na morzu, a potem trzeba było brać muły. Ponieważ nasz powóz potrzebny był Janisowi, wynajęłam jednokonną bryczkę. Po drodze zauważyłam samotny kościółek, zupełnie taki sam jak w piosence: Hen wysoko, w górach, tam Kościótek samotny stał... »Co to za kościółek?«, pytam woźnicę. >Świętej Anastazji Uzdrowicielki«, odpowiada. HA ten dyl co tam robi na froncie?«, dziwię się. »To dzwon«. Okropnie mi się to wydało zabawne. Wybuchnęłam histerycznym śmiechem. »To ci dzwon«, mówię. >·Niczego lepszego nie mogli znaleźć, że kawał drewna powiesili?«. O mało w majtki nie narobiłam ze śmiechu. Dotarliśmy wreszcie do wioski, skąd brało się muły. Zapadła noc. Dzieci ledwo żyły - wytrzęsło je w bryczce przez tyle godzin. Zjemy coś, pomyślałam, i natychmiast kładę je spać, a tu nagle zjawia się właściciel mułów. »Szykujcie się! Wyruszamy!«, powiada. »Chyba żartujesz, cziowieku! Przecież dopiero uzgodniliśmy, że ruszamy jutro rano. Co się stało? Ja nigdzie nie jadę«. A były to jeszcze czasy, gdy po lasach grasowali rozmaici zbóje, więc dla bezpieczeństwa właściciele mułów wyruszali w drogę całymi karawanami. Pozostali letnicy postanowili wyruszyć natychmiast, żeby jechać w chłodzie nocy. Gdybyśmy zostali, musielibyśmy czekać dwa, trzy dni, aż zbierze się nowa grupa. Przeklinając podróże i przewodników usadowiłam się na mule. Teodor był już dużym chłopcem i jechał osobno, a dwoje młodszych dzieci, Dimitrisa i Polikseni, posadziliśmy razem. HTrzymajcie się mocno«, powiedziałam dzieciom.Muły to cierpliwe zwierzęta, ale gdy je coś zdenerwuje, potrafią w okamgnieniu zrzucić jeźdźca do przepaści«. Choć przewodnik uspokajał mnie i zapewniał, że wszystko będzie dobrze, wyruszałam z najgorszymi przeczuciami. Było zupełnie ciemno, w błotach rechotały żaby, a z lasu dochodziło wycie dzikich zwierząt. Włosy stawały mi dęba ze strachu. Żałowałam, że nie posłuchałam własnej intuicji i nie zostałam we wsi. Nic takiego by się nie stało, gdybyśmy dotarli do Walty w parę dni później. Pokoje były zadatkowane i na nas czekały. A tak, myślałam, dojedziemy grubo po północy i trzeba będzie ściągać z łóżek gospodarzy, choć nam w niczym, biedacy, nie zawinili. Ledwo to pomyślałam, odwraca się Dimitris i mówi: uMamuniu, Ksenia jest chora«. Wołam przewodnika, ten zatrzymuje muły, zsiadam, biorę Ksenię za rękę - rozpalona.Daleko jeszcze?«, pytam przewodnika. Będzie ze dwie godziny«, odpowiada. Wsiadłam na muła i wzięłam Ksenię w ramiona. Jedną ręką trzymałam się siodła, drugą tuliłam ją do piersi.Bądź cierpliwa, córeczko«, mówiłam. »Nie pucz, bo mi się serce kraje... 'Ilko patrzeć, jak będziemy na miejscu«. Ale jeszcze zanim dotarliśmy, Ksenia zapadła w śpiączkę. Obudziliśmy gospodynię. Gdy pokazała nam pokoje, w jednym położyłam spać chłopców, w drugim Ksenię, 66 67 i posłałam najstarszego syna gospodarzy po doktora. Siedziałam przy łóżku Kseni i robiłam jej okłady z octu, ale gorączka ani myślała ustąpić. Ksenia jęczała, miała drgawki i nie mogła złapać tchu. Wydawało mi się, że lada chwila wyzionie ducha. "Jeszcze nie ma doktora?«, pytałam gospodynię. »Zaraz będzie, zaraz...«, odpowiadała. Ale zamiast z doktorem chłopiec wrócił sam. "Doktór pojechał do drugiej wsi i będzie jutro wieczorem«, powiedział. "I co teraz?«, wykrzyknęłam załamując ręce w rozpaczy. ·>Co teraz będzie z moim dzieckiem?« Gospodyni mnie pocieszała: »Nie martwcie się, paniusiu. To nic takiego. Zmęczyła się drogą. Przejdzie jej«. Przejdzie jej!, myślałam. Ach, ci chłopi! Nie mają pojęcia o chorobach. Krowa czy człowiek to dla nich wszystko jedno. blak się mam nie martwić, moja kobieto«, mówię, »jak się mam nie martwić, skoro panuje denga26 i mogę stracić dziecko w ciągu dwudziestu czterech godzin«. I wysłałam gospodynię, żeby się położyła. Oby żadna matka nie musiała przeżyć tego, co ja przeżyłam tamtej nocy - takiej rozpaczy i bezsilności. Usiadłam przy łóżku Kseni i przemawiałam do niej, jakbym rozum postradała. NCo ci jest córeczko?«, powtarzałam. "Kto na ciebie rzucił urok, że mi chcesz umrzeć?« Wstałam i zaczęłam krążyć po pokoju jak lwica po klatce. Nawet nie wiedziałam, która godzina. W lampie ubywało nafty i płomień był coraz mniejszy. Zastanawiałam się, czy budzić gospodynię jeszcze raz, czy nie. Wtedy dostrzegłam wieczną lampkę płonącą przed ikoną. I nagle poczułam, że nogi się pode mną uginają. Upadłam na kolana - jak to się stało, proszę ja ciebie, że mi przyszedł do głowy tamten kościółek? - zaczęłam szlochać i błagać: "Święta Anastazjo Uzdrowicielko! Wybacz mi, że kpiłam z twojego dzwonu. Spraw, żeby Ksenia wyzdrowiała. Zapalę ci świecę taką wysoką jak moja córeczka«. I wysłuchała mnie. Chwała ci, święta Anastazjo! Nagle Ksenia 26. Denga - ostra choroba zakaźna wywoiana zarazkiem przenoszonym przez komary z rodzaju Aedes. Występuje w krajach tropikalnych i podzwrotnikowych, rzadko w klimacie umiarkowanym. oblała się potem. Pościel była mokruteńka! I jak przedtem leżała nieruchomo, niczym martwa, tak widzę, że się rusza. Otwiera oczy i mówi: NMama... pić...·· Omal nie zemdlałam ze wzruszenia. Ale nie dałam jej pić, tylko upadłam znowu na kolana i dziękowałam Bogu... Opowiadam ci to wszystko, bo właśnie święta Anastazja, która wybawiła moją Ksenię od pewnej śmierci, uprzedziła mnie, że wkrótce stracę męża. Gdy wróciliśmy do Salonik, kupiłam ikonę na jej cześć. Najpierw zostawiłam ją na czterdzieści dni w świątyni Ofiarowania Pana Jezusa, a później dałam ją pewnemu mnichowi, który często do nas zachodził - sprzedawał ścciece i kadzidło - żeby ją wysłał do Katunakia na Górze Atos do posrebrzenia. »Powiedz, żeby wygrawerowali na dole: Dar Ekausi Longos«. Ale gdy mi ją przyniósł z powrotem, spostrzgłam, że zapomnieli o Longos. NA gdzie na- zwisko?«, pytam. Spojrzał na ikonę raz, spojrzał drugi raz i zaczął się żegnać. »Panie Boże, Królu Nieba....· Na to ja: HZostaw Fana Boga w spokoju, nie Pan Bóg winien«. Krótko mówiąc, przysięgał, że gdy odbierał ikonę, Longos było na swoim miejscu - widział na własne oczy, że święta Anastazja musiała je zetrzeć, bo chciała mi przez to coś powiedzieć, i tak dalej, i tak dalej". "Nie powiesz mi, że mu uwierzyłaś?", spytałam. "Oczywiście, że nie. Byłam takim samym niewiernym Tomaszem jak ty. Zapomniał o nazwisku, pomyślałam, i zrzuca na świętą. Cwaniak, jak oni wszyscy. Ale gdy wkrótce straciłam męża, przypomniało mi się tamto zdarzenie i gorzko zapłakałam, jak Piotr, gdy kur zapial po raz trzeci. Od tamtej pory nie śmiem się w tych sprawach wypowiadać. Najlepsza polityka, moja droga, to wierzyć i nie pytać. Może masz rację złorzecząc tej waszej świątobliwej i nazywając ją oszustką. Ale jeśli nią nie jest? Powiesz pewnie: "Phi, zbieg okoliczności«. Ale mnie się zdaje, że to był najczystszy cud. Zupełnie jakby mi chciała powiedzieć: nMyślisz, że tylko ty istniejesz, że nie ma innych kobiet na świecie? Jesteś zarozumiała. Zdaje ci się, że tobie nic 68 69 złego stać się nie może? Zobaczysz, nieszczęsna, co cię jeszcze czeka. Wkrótce będziesz tylko Ekawu. Oj, płakałam gorzko do poduszki! »Święta Anastazjo!, mówiłam, ty, która przewidziałaś to nieszczęście, dlaczego mu nie zapobiegłaś? Ale co poradzi święta, co poradzi sam Pan Bóg? Ostrzegano mnie. Ode mnie zależało, czy przejrzę na oczy, czy się opamiętam. A ja, głupia, udawałam ślepą i głuchą..." VI Wiele razy podczas naszych popołudniowych spotkań, gdy rozmowa schodziła na temat nieudanych małżeństw i rozwodów, kira-Ekawi ożywiała się i wygłaszała całe przemówienia. Była za porozumieniem lub przynajmniej tolerancją w małżeństwie. Niezachwianie wierzyła w co Bóg ztączyt, cziowiek niechaj nie rozłącza. "Między małżonków nawet szpilki nie powinno się wtykać", mawiała. "Wiem coś o tym, bo mnie samej się nie po- szczęściło". "Mężowi kiry-Ekawi zawróciła w głowie jej najbliższa kuzynka", wtrącałam, żeby ją zachęcić. ,.Opowiadaj, Ekawi. chętnie posłucham jeszcze raz. To, co mówisz, nigdy mnie nie nudzi". "Ciebie może nie nudzi, ale mnie nudzi słuchanie samej siebie. Są chwile, że słyszę własny głos i robi mi się niedobrze... Ano, omotała go, wydra jedna. Czary na niego rzuciła. Któregoś wieczoru poszliśmy we troje do teatru... Nie zawsze przecież żyłam tak jak teraz. Wtedy miałam trzypiętrowy dom, dwie służące i własny powóz. Mój mąż był kupcem. Znanym w całych Salonikach. Gdziekolwiek usłyszano, że jestem panią Longos, kłaniano mi się w pas. Bywaliśmy w najlepszym towarzystwie. Kiedyś nawet Janis kandydował na posła, bo jak wszyscy mężczyźni miał bzika na punkcie polityki. Ale wybory wygrał Wenizelos, a mój mąż był monarchistą do szpiku kości i z całej duszy popierał Konstantyna. Akurat wtedy zaczynał się rozłam 71 Konstantyn - Wenizelos. Nasz dom przeistoczył się w istne centrum spotkań politycznych. W naszym salonie zbierali się wszyscy znani monarchiści i urządzali nie kończące się narady. A te rzędy stołówl Karmiliśmy chłopów z okolicznych wsi, żeby głosowali na Janisa, bo w tamtych czasach nie głosowało się na takiego, który nie potrząsnął trzosem. Przyglądałam się ternu z niepokojem. Moim małym kobiecym rozumem potrafiłam przewidzieć, że to się dobrze skończyć nie może. Ja także kochałam króla, ale uważałam, że Janis nie powinien się mieszać do polityki. NPo co ci to?, mówiłam. »Dajże wreszcie spokój Konstantynowi, trzymaj z Wenizelosem, to coś zyskasz. Niczego takiego znowu tym królom nie zawdzięczamy. Jeśli, nie daj Boźe, któregoś dnia wszystko stracisz, Konstantyn nie kiwnie palcem, żeby ci pomóc.<. Ale mężczyźni nie mają rozumu. Są jak dzieci. Wszystko potrafią poświęcić dla jakiegoś tam swojego pomysłu. Janis zaniedbywał interesy i jeździł na Półwysep Chalcydycki wygłaszać przemówienia. Obiecywał chłopom złote góry. Ale i tak mu się nie udało. Majątek ma, pomyśla3 sobie Pan Bóg, ludzie go szanują, rodzina go kocha. To jeszcze mu mało. Jeszcze chce być posłem. Poczekaj no, Longos, dostaniesz nauczkę, zobaczysz, gdzie twoje miejsce... Ja- nis był załamany. Ze zmartwienia i złości omal się nie rozchorował. Bo już myślał, że zawsze wszystko mu się będzie udawało. Żeby zapomnieć, pojechaliśmy na miesiąc do Wiednia. Tam dopiero ludzie żyją! Żebyście widzieli te pałace, teatry, kawiarnie! Wspominam to wszystko niczym piękny sen. Krótko mówiąc - używaliśmy życia. Więc pomyślałam: no, Ekawi - teraz dopiero w brodę sobie pluję - no, Ekawi, pomyślałam, powiodło ci się w życiu. Masz dobrego męża. 'Iwoim obowiązkiem jest pomagać bliskim. Afrodyta, moja siostra, była już mężatką. Miltiades, mój brat, był oficerem. Niczego ode mnie nie potrzebowali. Mogłam jedynie pomóc pewnej mojej kuzynce, tej zmorze, o której chcę wam opowiedzieć. Zbliżała się do trzydziestki, ale była niezamężna, bo nie miała posagu. Zrób dobry uczy nek, Ekawi, pomyślałam, a Bóg ci wynagrodzi w dzieciach. Fortuna kołem się toczy, może któregoś dnia i ty będziesz od niej czegoś potrzebowała. Zaprosiłam ją więc do nas na pewien czas, żeby poznała ludzi z lepszego towarzystwa i nabrała ogłady. Myślałam, że wśród przyjaciół mojego męża znajdzie się dla niej jakiś stosowny narzeczony. W razie potrzeby dalibyśmy jej niewielki posag. Omówiłam to wszystko z Janisem - zgodził się. Ale ona nie potrzebowała mojej pomocy w szukaniu narzeczonego. Sama go sobie znalazła. Kiedy się między nimi cokolwiek zaczęło - nie mam pojęcia. Wiem jedno: tak jak dotąd byliśmy najbardziej kochającą się parą pod słońcem, tak nagle zaczęliśmy się kłócić o byle drobnostkę. To już nie był dawny Janis. Czary tej Circe zupełnie go odmieniły. Tamtego wieczora, o którym zaczęłam mówić, gdy wracaliśmy z teatru, podeszłam pierwsza do drzwi, żeby je otworzyć i nadepnęłam na coś czarnego. Weszliśmy do środka, wzięłam lampę z konsoli, podchodzę do drzwi i co widzę! Kura, czarna jak śmierć, omotana nitkami, najeżona szpilkami! Nikt mi nie powie, że to nie była robota Froso - Froso miała na imię. Od tamtego wieczoru wsrystko szlo coraz gorzej. Froso przyjechała na dwa miesiące, siedziała sześć. Trzeba było choroby jej matki, żeby się zdecydowała na powrót. Jeśli i to nie było częścią ukartowanego planu . Bo od tamtej pory - gdzie Janis ciągle siedział? W Atenach! Co, u licha, to wszystko ma znaczyć, myślałam. Może się wplątał w jaki romans i sprawdzi się to, co mówiły Turczynki? Ale nawet przez chwilę nie myślałam o Froso. Taka byłam naiwna i łatwowierna! Stąd całe nieszczęście. Własnemu bratu człowiek nie powinien zaufać! Tak więc sprawy się miały, gdy diabli nadali moją chorobę. Lekarz, który mnie badał, stwierdził guz macicy i zalecił natychmiastową operację. Z powodzeniem mogłam się poddać operacji w Salonikach, ale Janis nalegał, żebym pojechała do Aten. Miał w tym swój cel. Nie dał mi się nawet pożegnać z przyjaciółkami, tylko wsadził mnie do pociągu, zawiózł do Aten i umieścił w Szpitalu Zwiastowania. Gdy 72 73 wyszła pielęgniarka i zostaliśmy sami, powiada: »Ewi« - mówił do mnie Ewi - »czy nie sądzisz, że byłoby dobrze, gdyby Froso pojechała ze mną i opiekowała się dziećmi, póki ciebie nie będzie?« Ja na to: »Oczywiście, pewnie, weź ją! Że też sama na to nie wpadłam! Rozejrzyj się, Jani, znajdźże jej jakiegoś dobrego chlopca, masz przecież, u licha, tylu przyjaciół. Nie jest może piękna i, mówiąc między nami, zdaje się trochę chłodna w stosunku do mężczyzn, sam to pewnie zauważyłeś, ale ma też zalety. Zadbaj, żebyśmy ją wyswatali, choć nam może nawet nie powie dziękuję...« Gdy byłam w szpitalu, przychodziła do mnie jej matka, a moja ciotka - ten Judasz - odwiedzała mnie trzy razy w tygodniu i nawet miała czelność przynosić kwiaty. Kiedy skończyły się diatermie i zaczęłam wracać do zdrowia, napisałam do Janisa, żeby przyjechał i mnie zabrał. Ledwo dostał mój list, wsiadł w ekspres i prosto z dworca przyleciał do szpitala. Zobaczyłam go i coś jakby ukłuło mnie w sercu. To nie Janis, którego znałam, przeszło mi przez myśl. Coś tu jest nie tak. »Co ci jest?«, pytam. »Nic. Jestem zmęczony podróżą. Wszystkie kuszetki były zajęte, całą noc spędziłem na siedząco«, odpowiada. »Chwała Bogu«, mówię, »bo miałam złe przeczucia...« Podniósł się z krzesła i podszedł do okna. Udawał, że na coś tam patrzy. Była zima, luty, wiał silny wiatr. Czubek cyprysa, który sięgał okna mojego pokoju, chwiał się to w tę, to w tamtą stronę. Podrygiwał jak marionetka. Czułam jakiś niewytłumaczalny smutek, jakiś ciężar na duszy. Mimo jego zapewnień wciąż podejrzewałam, że coś się stało. Ale, rzecz jasna, nie miałam na myśli niczego konkretnego. Już chciałam nacisnąć dzwonek, żeby przyszła pielęgniarka i pomogła mi spakować walizkę, gdy odwrócił się i, jakby od niechcenia, powiada: »Zapomniałem ci powiedzieć. Napisałem do mamy, że miałaś operaeję. Czeka na ciebie na wsi, chce, żebyś przyjechała na jakieś piętnaście dni, całkowicie wróciła do zdrowia i odzyskali stracone kilogramy«. Tego się nie spodziewałam. »Co?«, mówię. »To ja jak skazaniec liczę dni, kiedy znów będę z wami, a ty chcesz, żebym jechała na wieś? Co to, lata nie będzie? Muszę jechać teraz, w środku zimy?N Wiedział, jak mnie omotać. »Nie powiedziałem, że musisz«, odparł. Wiedział, że jeśli będzie nalegać, wzbudzi moją czujność. »SądzęH, powiada, >·że ci to dobrze zrobi. Przywiozę ci obydwa maluchy - niech odwiedzą dziadka i babcię. Nie szkodzi, że stracą parę dni w szkole. Mama i tak rna pretensje, że wcale do niej nie przyjeżdżasz. Myśli, że jej nie lubisz«. Ja na to: »Nie w tym rzecz, świetnie wiesz, że to nieprawda. W zeszłym roku zanudzałam cię, żebyś nas wysłał do Litóchoro 2', to nalegałeś, żebyśmy pojechali do Walty. A gdybyśmy byli pojechali do Litóchoro, może Ksenia by się nie rozchorowała...n Zrozumiałam jednak, że nie ma sensu mu się sprzeciwiać. Przełknęłam ślinę. »Siostro«, powiedziałam do pielęgniarki, »proszę przygotować moją walizkęH. I nagle poczułam się tak, jakbym stała na krawędzi przepaści. Na stacji czekał na nas mój teść. Do wsi była jeszcze godzina jazdy na mule. W nocy spadł śnieg i pokrył ziemię kilkucentymetrową warstwą. Nie wiem, czy z osłabienia, czy z powodu gwałtownej zmiany klimatu, czy ze zdenerwowania drżałam na całym ciele, dzwoniłam zębami. Janis zdjął moją walizkę i pocałował ojca w rękę. »A ty, moje dziecko, nie mógłbyś zostać z nami ze dwa, trzy dni?", spytał go ojciec. Biedny, stary Longos! Był świętym człowiekiem. W tejże chwili zagwizdał pociąg. Nie odpowiedziawszy ojcu Janis wskoczył na stopnie i krzyknął do mnie: »Tak jak mówiliśmy". Gdy mówiliśmy, postanowił: »Póki po ciebie nie przyjadę, sama się ze wsi nie ruszaj«. Powiedziałam do teścia: »Przyjedzie i przywiezie dzieci..." Ale minął miesiąc, a Janis nie dał znaku życia. Mój niepokój sięgał szczytu... Zamiast przybierać, traciłam na wadze. Mimo wszystkich starań mojej biednej teściowej jej dom wydawał mi się więzieniem. »Mamop, powiedziałam wreszcie, »poradź mi, co mam robić. - »pieraj się i jedź sama do SalonikH. - »A jak się będzie 27. Litóchoro - wioska u stóp Olimpu. 74 75 gniewał?N - »Octu mu się dasz napić. to mu przejdzie«. Biedna stara popadia. Ilekroć gotuję koliwę2s, zawsze jej imię jako pierwsze umieszczam na wypominkowej liście. Do Salonik dotarłam o zmierzchu. Wzięłam dorożkę, zajechałam przed dom, wysiadłam i płacąc dorożkarzowi zerknęłam w stronę drzwi, zdrętwiałam: na drzwiach wisiała kłódka! Spojrzałam w górę okiennice pozamykane, jakby całymi latami nikt tu nie mieszkał. »Zaczekaj no«, mówię dorożkarzowi i lecę, stukam do sąsiadki. Gdy jako tako wróciłam do siebie po wszystkim, czego się dowiedziałam o tym łajdaku, wsiadłam z powrotem do dorożki. »Do prokuratora<, mówię. »Szybko. Ewzonów 13...« Prokurator był moim znajomym, monarchista, co najmniej dziesięć razy był u nas na kolacji. Mogłam z nim rozmawiać zupełnie otwarcie. Armenópulos - nazywał się Armenópulos przyjął mnie w salonie. Padłam mu do nóg i powiadam: »W imię boże, w pańskie ręce. Straciłam męża. Niech mi pan pomoże go odzyskać«. Podbiegł, chwyta mnie za ramiona, chce podnieść, a tu kałuża krwi na dywanie. Zawołał żonę i teściową, wezwali karetkę i zawieźli mnie do szpitala... Jak to było z Janisem, dowiedziałam się od jednej z moich przyjaciółek, od Domny, daj jej Boże zdrowie. Otóż, ledwo mnie ulokował w szpitalu i wrócił z Froso do Salonik, zaczął rozpowiadać, że go opuściłam. Wynajął pośredników, sprzedał dom i kupił nowy w innej dzielnicy. Chciał zerwać wszystkie więzy łączące go z przeszłością. Starszego syna umieścił w internacie gimnazjum w Tsotili, a starszą córkę w Amerykańskim Gimnazjum dla Panien. Udając opuszczonego małżonka i wylewając krokodyle łzy, wniósł do sądu sprawę o rozwód, oskarżając mnie o opuszczenie rodziny i przebywanie w nieznanym miejscu! Dacie wiarę? No, powiedzcie sami! Studiów wprawdzie nie skończył, ale wszystkie prawnicze kruczki znał w tę i we w tę. 28. Koliwa - słodka potrawa z gotowanej pszenicy i suszonych owoców przygotowywana na nabożeństwa za zmarłych. Zaczął wysyłać do mnie wezwania. Dokąd? Na adres pewnej kobiety, która przepowiadała przyszłość z fusów kawy, do kiry-Talii. Chodziłyśmy do niej kiedyś z Domną, ot tak, dla zabicia czasu, żeby nam wróżyła. A ponieważ kita-Talia, co było do przewidzenia, odmawiała przyjmowania wezwań, ten drań, doręczyciel sądowy, słono zapewne opłacony - później się takich nazywa mężczyznami! - przypinał wezwania na drzwiach, czyli jak mówią prawnicy, doręczał pod nieobecność i odchodził. Jak już mi wysłał w ten sposób tyle wezwań, ile wymaga prawo, zjawił się określonego dnia w sądzie z dwoma fałszywymi świadkami, którzy nałgali o mnie ile wlazło i wyrok zapadł bez mojego udziału w sprawie. Janis dostał rozwód, po czym zaraz następnego dnia ożenił się z Froso, która spodziewała się jego bękarta. Domna dwoiła się i troiła, żeby mnie znaleźć i dowie- dzieć się wreszcie, o co w tym wszystkim chodzi. Ona także uwierzyła, że go opuściłam. Gdybym napisała do niej ze szpitala, wszyscy uniknęlibyśmy kłopotów. Ale nie napisałam, bo będziecie się śmiali - było mi wstyd, że nie znam dobrze ortografii. Ledwo wyszłam ze szpitala, poszłam znowu do prokuratora, tym razem do biura. »panie Armenópulos«, powiedziałam, »skoro tak to wygląda, nie chcę go z powrotem, choćby był cały ze złota. Ale pragnę odzyskać dzieci. Nie ma przecież prawa pozbawiać mnie dzieci«. Armenópulos patrzył na mnie ze smutkiem. >·Pani Longos«, powiedział, »nie będę ukrywał, że jestem w tym względzie pesymistą. Wniesiono już przeciw niemu sprawę o bigamię i pog.vałcenie prawa z oskarżenia publicznego, ale człowiek ten, jak sama pani wie najlepiej, ma mnóstwo pieniędzy i potężne wpływy. Będzie więc potrafił odwlekać sprawę przez dwa albo i trzy lata«. - »A moje dzieci?« - »Dzieci... dzieci...a. Zaczął przekładać z miejsca na miejsce stojącą na biurku suszkę. Podniósł ją i przestawił w drugi koniec biurka. »Dzieci... Nie wiem, co mam pani powiedzieć. Przed rozprawą, póki nie zapadnie wyrok, póki wina nie zostanie udowodniona, on będzie sprawował opiekę nad dziećmi, zgodnie z literą prawa«. 76 77 A żeby was piekło pochłonęło razem z wszystkimi prawami! Mężczyźni! Bestie, pomyślałam. »Co wobec tego radzi mi pan robić?« - »Niech pani poszuka adwokata, który by się tą sprawą serdecznie zajął... Poszłam do Papathanasiu. Lepszego bym nie znalazła. Wiedziałam, że zdążyli poróżnić się z Janisem z powodów politycznych i byli najzaciętszymi wrogami. Ledwo weszłam, chwycił mnie za ręce. »Wiem«, powiada, »wiem wszystko. Przypadek bez precedensu! W każdej chwili jestem do twoich usług i nie przyjmę najmniejszego wynagrodzenia...K Za namową Papathanasiu obeszłam wszystkich przyjaciół tego łajdaka, żeby jemu pograć na nerwach, a sobie poszukać świadków. Ale nikt nie chciał się do tej sprawy mieszać. Wkładali mi do ręki studrachmowy banknot, jakbym przyszła na żebry, i zbywali mnie pustymi słowami i obiecankami. Byli i tacy, którzy bez ogródek się do mnie zabierali. Z najwyższym cynizmem proponowali, bym się im oddała. Aż ini się znudziło wymierzanie policzków! Nie znalazł się natomiast ani jeden prawdziwy mężczyzna, w którym odezwałoby się sumienie wobec tak jawnej niegodziwości! Niestety, temu, kto ma pozycję i pieniądze, ludzie gotowi są zapomnieć każde świństwo. Wielu z tych, którzy kiedyś bywali w moim domu i zachwycali się moją kuchnią, chodziło teraz do domu Froso i bez najmniejszej żenady nazywało ją panią Longos. Jakbym to nie ja dzieliła z nim dobre i złe chwile, jakbym nie była troskliwą matką jego dzieci, jakby to było zupełnie wszystko jedno, z kim pan Longos idzie wieczorem do łóżka. Ot, mężczyźni. Przewidywania Armenopulosa zaczęły się sprawdzać. Rozprawy stale odraczano. W owych czasach sądy w Salonikach były ciągle takie same jak za Turków - nie sądzono wedle prawa, tylko wedle kieszeni. Zapytacie pewnie, co chciał osiągnąć tymi odroczeniami. Po pierwsze, miał nadzieję, że mi się to wszystko znudzi i zaprzestanę walki. Wiedział, że nie mam pieniędzy. Żeby żyć, chodziłam po domach i szyłam za dniówkę. Rodzice posyłali mnie do szkoły, gdzie nauczyłam się szycia, no i jak w porzekadle: każ da umiejętność przyda się niekiedy. Po drugie, sądził, że im starsze dzieci, tym niezręczniej wodzić się po sądach. Przysyłał do mnie najstarszego syna, Teodora, który tymczasem skończył gimnazjum w Tsotili i przygotowywał się do egzaminów na prawo, i który tłumaczył mi tak: »Mamusiu, co się stało, to się nie odstanie. Po co więc ciągnąć tę nieprzyjemną historię? Ludzie zaczynają zapominać o skandalu. Po co dawać powody do nowych plotek? Eleni i Ksenia są coraz starsze. Wkrótce będą pannami na wydaniu«. I tak dalej, i tak dalej. Wiedziałam, że jeśli brać to wszystko na rozum - ma rację. Że wojując z Janisem, szkodzę dzieciom. Ale choć byłam dobrą matką, byłam także kobietą. I jako kobieta, mimo usilnych prób, nie mogłam zapomnieć. Mieszkaliśmy na dodatek w tym samym mieście. Gdyby zabrał ją i jej bękarty i pojechał do Aten, a mnie zosta- wił dzieci, żebym je wychowała jak potrafię, może bym zapomniała. Czas i odległość to najlepsze lekarstwo. Ale żebym miała wyjeżdżać jak jakaś uciekinierka, jakbym to ja była winna - o nie, to przerastało moje siły. Rezultat był taki, że siedząc w tym samym mieście ciągle rozdrapywaliśmy stare rany i nie dawaliśmy im się zagoić. Przechodziłam koło ich domu, słyszałam głosy ludzi, których nie znałam, widziałam pozapalane światła, słyszałam śpiewy - myślałam, że oszaleję. Zdarzało się, że spotykałam szczęśliwą parę na ulicy. Ledwo ich dostrzegłam w oddali, robiłam w tył zwrot i w nogi. Drżałam, żeby nie stanąć z nimi twarzą w twarz, nie miałam zaufania do samej siebie. Wiedziałam, że mogłabym się na nich rzucić i rozszarpać na kawałki. Nie chciałam skandalu. W imię dobra moich dzieci. Ale i tak codziennie zdarzało się coś, co mi przypominało przeszłość, przeniewierstwo mojego męża i tragedię naszej rodziny. Przychodził Dimitris, najmłodsze z moich dzieci, i mówił: .>Mamuniu, ciocia Froso znowu mnie zbiła·. Że też Pan Bóg takiej nie pokarze! Musi pokarać. Biła dziecko, bo przychodziło się ze mną zobaczyć. Myśleli, że go przeciw nim buntuję. Musiał, biedak, uciekać ze szkoły i odwiedzać mnie po kryjomu. 78 79 Brałam go w ramiona, ściskałam, całowałam i mówiłam: »Bądź cierpliwy, syneczku, przyjdzie dzień, gdy za wszystko zapłacą«. Ufałam boskiej sprawiedliwości. Wysyłałam go z powrotem do szkoły i mówiłam: »Po powrocie do domu, przeprosisz ciocię Froso i obiecasz, że więcej tego nie zrobisz, bo uciekając ze szkoły nie im wyrządzasz szkodę, tylko mnie i sobie samemu«. Tak minęły dwa lata. Jedynym cieniem w ich małżeńskim szczęciu była moja córka Eleni. Wcale nie dlatego, że trzymała moją stronę... Skądże! Od małego dziecka mnie nie znosiła, dalej nie znosi i zawsze na mnie zrzuca wszystkie winy. Ale ojca kochała - Boże, wybacz - jak kochanka i była wściekła, że ledwo mnie się pozbyła, zanim zdążyła się nim nacieszyć, weszła jej w drogę Froso. Zawsze była trudnym dzieckiem, więc zatruwała życie i tamtej. Dwa razy rzuciła się na nią z pięściami; ubliżała jej bezlitośnie przy każdej okazji. Postanowili więc się jej pozbyć, a najlepszym na to sposobem jest, jak wiadomo, małżeństwo. Któregoś dnia przychodzi Tawlańdena, moja gospodyni, i powiada: »Słyszałaś?« - »Co?« - »Wydają Eleni za mąż.« - »Jaką Eleni?« - »tvoją córkę«. - »Aaa«, mówię, »najwyższy czas. Zawsze paliła się do mężczyzn. Od trzynastego roku życia flirtowała przez okno z żołnierzami. - »A nie pytasz, za kogo ją wydają? - »Za kogo? - ·>Za Bambisa. - »Nie znam żadnego Bambisa«. - »Masz ci los«, powiada Tawlańdena, »Bambisa nie zna! Za Bambisa, kobieto! Za tego koślawca, który własną matkę, pod jej oknem, od prostytutek wyzywa«. - »Po, po!«, zawołałam i aż się za głowę złapałam. »Temu szubrawcowi dają moje dziecko?« Eleni mogła mnie nie kochać, ale matka zawsze będzie matką. Gdy dzieci są w niebezpieczeństwie, żadna matka się nie zastanawia, które ją kocha, a które nie. Zapomniałam o dumie i godności, poleciałam, czatuję na Janisa pod jego domem. Gdy zobaczyłam, że się zbliża - wytworny jak zwykle, piękny niczym młody bóg - złożyłam ręce jak do modlitwy i mówię: »Jani, wszystko ci wybaczam. Jeśli chcesz, w tej chwili możemy pójść i wycofać sprawę z sądu (wyobrażam sobie, ile razy przeklinał sam siebie, że nie skorzystał z takiej okazji!). Obiecuję, zniknę ci z oczu, wyjadę i więcej o mnie nie usłyszysz. Ale, na miłość boską, nie gub Eleni! Człowiek, którego wybraliście, może i pochodzi z dobrej rodziny, ale to pijak i pośmiewisko całej dzielnicy. Eleni nie ma jeszcze szesnastu lat. Pozwólcie jej najpierw skończyć szkołę... Jani, słuchasz mnie?« Wyglądał, jakby rozmyślał o niebieskich migdałach. »Słucham«, powiada. »Daj mi słowo, że zerwiesz zaręczyny!«, mówię. »Słowo«, przyrzekł. Żeby go piekło pochłonęło! Ale zapłacił za wszystko, za wszystko bez wyjątku. Niewiele czasu minęło, a zaczęły spadać na niego nieszczęścia niczym plagi egipskie na faraona. Bo wprawdzie Pan Bóg kocha złodzieja, ale kocha też gospodarza. Pozwala popełniać niegodziwości, myślisz, że on tego nie widzi, aż nagle wymierza ci taki cios, że płacisz za wszystko za jednym zamachem. Przyjeżdża do Salonik Wenizelos, tworzy rząd rewolucyjny, sprowadza Anglików i Francuzów i aresztują łaskawcę pod zarzutem aprowizowania niemieckich łodzi podwodnych - prawda czy kłamstwo, nie wiem. Stawiają go przed sądem wojennym i skazują na dwadzieścia lat więzienia. Omal go nie rozstrzelali) Na dodatek skonfiskowali mu obie łodzie. Gdy wojna się skończyła, wyszedł razem z innymi więźniami politycznymi, a ponieważ dobrze znał się na handlu, wkrótce znów zaczął wychodzić na swoje. Dostał odszkodowanie za łodzie, które tymczasem zostały zatopione, obciążył hipotekę domu, żeby uzyskać kapitał na inwestycje i tak dalej, i tak dalej. Ale jeszcze nie zdążył się tym wszystkim nacieszyć, gdy go Pan Bóg skarał po raz drugi. Weszła na wokandę sprawa o bigamię! Czy sędziemu śledczemu akta same wpadły w ręce, czy trochę mu w tym pomógł Papathanasiu - dobrze nie wiem. Ja osobiście położyłam już na tę sprawę krzyżyk, a tu nagle dostaję wezwanie do stawienia się w biurze śledczym. W dniu rozprawy, nie pytając mnie o nic, Papathanasiu ściągnął wszystkich wrogów nieszczęśnika, ludzi, których nawet nie znałam. Przyszła także kica-Talia i opowiedziała o zawiadomie $ 6. ObyS trzech mętów mtaia mach, odczytano zeznanie świętej pamięci popadii Longosowej, w którym oświadczyła, że jej syn oskarżył mnie o opuszczenie rodziny i przebywanie pod nieznanym adresem, chociaż sam mnie do niej przywiózł, i tak dalej, i tak dalej. Skazali ich oboje: jego na sześć miesięcy, ją na dwa miesiące z zawieszeniem, bo znowu była w ciąży. Lecz nie więzienie było dla niego karą zapłacił kaucję i zaraz wyszedł - tylko kompromitacja. Utracił twarz i nie mógł dłużej obracać się swobodnie wśród kupców. Nie marnując czasu Papathanasiu, tym razem na moje życzenie, wniósł drugą sprawę o alimenty i opiekę nad nieletnimi dziećmi: Dimitrisem i Polikseni. Teodor miał już prawie dwadzieścia jeden lat, a Eleni była od dawna mężatką i spodziewała się dziecka. Dwa dni przed rozprawą spotkałam Janisa przypadkiem na ulicy. Taki był wymizerowany, że byłabym go nie poznała. Kołnierzyk nie przylegał mu do szyi i pierwszy raz w życiu widziałam go nie ogolonego. Przystanęłam. "To ty, Jani?«, pytam i aż mi się gardło ścisnęło ze wzruszenia. Nagle poczułam wyrzuty sumienia. Myśl, że i ja po części przyczyniłam się do ruiny jedynego mężczyzny, którego w życiu kochałam, boleśnie mnie ukłuta. Pomyślałam sobie, że zaraz pobiegnę do Papathanasiu i mu powiem, żeby wycofał sprawę. Jak ty wyglądasz, Jani?«, mówię. wGdzie twoja energia, gdzie się podział pierwszy zuch Pawlosa Melasa? Co ta wydra z tobą zrobiłal« Uśmiechnąt się z gorzką ironią. "Co o n a ze mną zrobiła?« Gdy usłyszałam, że jeszcze jej broni, wpadłam w furię. MA zresztą«, ciągnął dalej, .niech i tak będzie, skoro chcesz... Powinnaś jednakże myśleć o dzieciach...« Zaczęłam krzyczeć: "Ty śmiesz mówić o dzieciach) Pomyślałeś choć raz o dzieciach, gdy rozbijałeś rodzinę? Czy wiesz, że gdy byłeś w więzieniu, twoja szanowna małżonka wyrzucała Dimitrisa z domu na ulicę, że sypiał w cudzych powozach, że plątał się z jakimiś łobuzami, że może się wykoleić? Czy wiesz, że Eleni jest o krok od rozwodu? Gdzie twoje słowo, które mi dałeś, że zerwiesz zaręczyny? Taki z ciebie mężczyzna?! Pluję na takiego mężczyznę i jego honor!«. Bez słowa zrobił w tył zwrot i uciekł, jakby go kto gonił. Opowiadała mi później Polikseni, że wrócił do domu i poprosił, żeby mu nagrzać wodę na kąpiel. Już wchodził do wanny, gdy upadł i koniec. Nie poszłam nawet na pogrzeb. Nie dlatego, że nie chciałam. Mimo wszystko ciągle go kochałam, gdybym go nie kochała, pokazałabym mu: o, tyle! I wróciła do Aten. Ale przyszła moja starsza córka i zaklinała mnie, prosiła i groziła, żebym się nie pokazywała na pogrzebie, bo teściowie, powiada, będą się śmiali, że zostawił dwie wdowy. Nawet mi go ucałować na pożegnanie nie dali. Ach, mówię ci, Ninka! Nie każ mi sobie tego przypominać, bo tylko się denerwuję i znowu będę miała w nocy koszmarne sny... 82 VII Gdy opowiadała o rozwodzie Eleni, zawsze brała stronę swego zięcia. Nie tylko dlatego, że głęboko wierzyła w nierozerwalność związku małżeńskiego "szczególnie, gdy są na świecie dzieci", a to małżeństwo rozpadło się z winy Eleni, ale także dlatego, że sposób, w jaki Eleni zostawiła Bambisa, miał wiele wspólnego ze sposobem, w jaki ją samą opuścił mąż. "Jak mam ją usprawiedliwić, moja droga?", mówiła. "Jak mam tej dziwki bronić, skoro wyrzuciła człowieka z domu niby włos z zupy, dokładnie tak, jak to zrobił ze mną jej kochany tatulek! Nie twierdzę, że Bambis nie miał wad. Miał - pił, był od niej o dwadzieścia lat starszy. Z całą pewnością nie o takim mężczyźnie dla swojej córki marzyłam i, jak wiesz, ledwo usłyszałam, że ją swatają, rozdzierałam szaty, robiłam co mogłam, żeby im przeszkodzić. Ale skoro już go wzięła i skoro mieli dzieci, powinna się była zachowywać inaczej. Bambis miał wady, ale nie był znowu jakimś potworem. Kochał ją do szaleństwa. Od niej wszystko zależało, mogła go sobie owinąć dookoła palca, mogła z niego zrobić porządnego człowieka. Ale moja córka, zamiast mu pomóc zerwać z nałogiem, tak mu życie zatruwała, że pił jeszcze więcej, żeby zapomnieć. Wracał z pracy i zastawał dom pusty, a dziecko zasiusiane. Choć zmęczony, brał się do przewijania. Tymczasem pani wracała ze spaceru i gdy ją grzecznie pytał: »Gdzie byłaś, Lenaki?«, odpowiadała: Nie twoja 84 rzecz. Spowiadać ci się nie będę...« Albo wracał, a dziecko płacze: »Co się stało, Lemki? Dlaczego Apostolakis płacze?« - »Zbiłam go«. - »Za co?« - Bo mi się tak podobało!« Nic jej wtedy nie odpowiadał. Był w gruncie rzeczy człowiekiem bojaźliwym. Ale wszystko się w nim zbierało i gdy w sobotę wieczorem wracał do domu pijany jak bela, łapał ją i tłukł na kwaśne jabłko. Mieszkali niedaleko Białej Wieży. Ich dom nie był duży: dwa pokoje, kuchnia i pralnia w podwórzu, ale jego zaletą było to, że Bambis miał blisko do pracy. Piętro zajmował pewien wdowiec z dwojgiem dzieci... Chadzis się nazywał. W tym właśnie mieszkaniu Eleni urodziła pierwsze dziecko, które umarło po dziesięciu dniach. Ledwie zdążyliśmy przyprowadzić popa, żeby je ochrzcił, żeby nie poszło na tamten świat nie namaszczone świętymi olejami. Chadzis zaofiarował się wtedy, że będzie ojcem chrzestnym, i od tamtej pory utrzymywali bliskie kontakty. Następnego roku Eleni znowu zaszła w ciążę. Akurat w tym czasie, gdy wytoczyłam jej ojcu proces o alimenty. Owego popołudnia, gdy spotkałam go po raz ostatni, wracałam właśnie od Eleni. Poszłam ją odwiedzić. Wchodzę, a ona cała we łzach. »Co się stało?«, pytam. »Czemu płaczesz?« - »Pokłóciłam się z Bambisem. Pętak, taki owaki...« - »Co ci znowu zrobił?« - »Co mi zrobił? Pośmiewisko na całą ulicę że mnie robil Szubrawiec! I jeszcze dziecka mu się zachciewa. Już ja mu pokażę. Zaraz jutro idę zrobić skrobankę«. Tak się dowiedziałam, że jest w ciąży. Nic mi o tym wcześniej nie mówiła, zresztą nigdy mi się nie zwierzała. »posłuchaj, moje dziecko«, mówię do niej, »sama jesteś panią swego losu, ja nie będę się mieszać w wasze rodzinne sprawy. Ale pozwól, że dam ci pewną radę - nie jako matka, ale jako osoba starsza i bardziej doświadczona: nie usuwaj ciąży. Możesz być pewna, że gdy .wodzisz dziecko, wszystko się między wami ułoży. Nie tylko ty będziesz miała komu poświęcić życie, ale i Bambis przestanie się włóczyć po knajpach. Dzieci to błogosławieństwo«. Ona mi na to: »A ty'? Co ci z tego przyszło, że nas urodziłaś?« Pierwszy raz z pewnym współczuciem, choć 85 nie wprost, mówiła o moich udrękach.Gdybym nie myślała o dzieciach, o tym, że moim obowiązkiem jest dla nich żyć, to po wyczynach twojego ojca łyknęłabym truciznę, jak moja siostra nieboszczka, Ismina, popełniłabym samobójstwo. I co bym przez to osiągnęła, może mi powiesz? Cokolwiek mówimy w złości, życie ma jednak swoją słodycz...« Nic nie odpowiedziała. A gdy Eleni nic nie mówi, to znak, że przyznaje rację. Wyjęła z kufra dwie sukienki i dała mi do poszerzenia. Jak powiedziałam, tak się stało. Ledwo Akis się urodził, Bambis przysiągł, że jego noga nie postanie w tawernie. Kłótnie ustały jak nożem uciął. Wszystko było dobrze i dziękowałam Wszechmocnemu, że wysłuchał moich modlitw, aż tu pewnego dnia wraca Bambis do domu o takiej porze, o której się go nie spodziewała i łapie ją, nieborak, na gorącym uczynku z Chadzisem! Każdy inny na jego miejscu zlałby babę porządnie i przepędził na cztery wiatry. A Bambis, może dlatego, że ją kochał, może dlatego, że myślał o dziecku, odwrócił się i wymknął z własnego domu niczym złodziej. Poszedł do tawerny i spił się do nieprzytomności... Któregoś dnia - mieszkałam wtedy u Dawikosa - drzwi się otwierają, Eleni wpada jak burza z dzieckiem na ręku. Rzuca dzieciaka na łóżko, niczym pakunek, i woła: ·Do diabła ciężkiego) Po coś mnie namawiała na bachora? Chciałaś go? To masz! Nie potrzebuję Bambisowego bękarta)« - »W czym ci zawiniło biedne maleństwo?«, pytam. ·Jak możesz nim tak rzucać, ty wyrodna matko) Co cię opętało, czego się wściekasz?« - .Rozwodzę się)«, mówi. aZniknę, wyjadę, nie chcę nikogo widzieć na oczy. Zostanę prostytutką i ukarzę was wszystkich. A jak prryjdzie mnie szukać ten pijaczyna, twój zięć, to mu powiesz, że nie masz córki«. Nas ukarzesz?«, mówię. .Sobie krzywdę wyrządzisz, nie natul« Zerwała się, trzasnęła drzwiami i poszła. Akis tymczasem kwiczał jak zarzynane prosię, jakby rozumiał, co się dzieje, jakby płakał nad własnym losem: Boże, na jaki ja świat przyszedłem) Wzięłam go w ramiona, lulałam, tuliłam, przesuwałam mu przed oczami paciorki komboloi - nie pomagało. Beczał i beczał. W końcu stra ciłam cierpliwość. Wsadziłam go do łóżka, dałam mu w pupę dwa klapsy i powiedziałam: ·.Sza...« I jeszcze dwa, gdy mu się znowu zebrało na płacz. Otworzyi szeroko oczy i przyglądał mi się z uwagą. Pewnie pomyślał: Uuu, z tą nie ma żartów. Lepiej cicho siedzieć, bo znowu oberwę. Od tej pory nie płakał nigdy więcej. Siedział w łóżeczku ze swoją lalką i się nią bawił, gaworzył, śmiał się. W całej okolicy nie było spokojniejszego dziecka. Wiktoria, najmłodsza córka naszego gospodarza, Dawikosa, wręcz go uwielbiała. Popołudniami zabierała go do siebie na górę, sadzała na parapecie okna, skąd widać było jedną z głównych ulic, i oglądali razem tramwaje i samochody. Za każdym razem, gdy przejeżdżał samochód, Wiktoria mówiła: ·>Patrz, tramwaj!« Mały się złościł, nie był przecież głupi. aAmodZikl«, wołał. pAmodzik!« A gdy Wiktoria nie chciała ustąpić, wpadał w rozpacz, klapał bezradnie rączkami i zaciskał wargi, gotów się rozpłakać. Brała go wówczas na ręce, pieściła i przepraszała. "Wiktoria«, mówiłam. »Prawda, że Dawikos zabierze Akisa do synagogi i posadzi na gwoździach, jak Akis nie będzie słuchał babci?« - pE, nieeel«, odpowiadała. wTakiego aniołeczka? Ach, jak ja go kochaml« Ale jeszcze bardziej kochała wujka Dimitrisal" *** Mój tata świętej pamięci także był za młodu kobieciarzem - jeśli oczywiście wierzyć mamie - ale, dzięki Bogu, nigdy nie posunął się tak daleko jak ojciec Teodora. Zresztą, co tu dużo gadać, kochał swoją Galateęl Tyle że lubił ją drażnić, bo wiedział, jaka z niej zazdrośnica. "I czego ty tak szyjesz i szyjesz, Galateo?", mawiał. "Że też ci się to nie sprzykrzy) Kobiety powinny chodzić po ulicach gołe, możę by nas wtedy przestały kusić i moglibyśmy się zająć poważniejszymi sprawami". Na to się nieboszczka obrażała. Nie potrafiła myśleć tak jak on. Była ograniczona jak moja córka. Jej umysł zdolny był wyłącznie do podejrzliwości. "Pewnie", mówiła, "chciałbyś, żeby chodziły gołe, łatwiej by ci było świntuszyć..." 86 1 87 Jeśli nawet tata miał za młodu przyjaciółki - ja tego nie pamiętam. Jedyną jego wadą, jeśli w ogóle można tu mówić o wadzie, było to, że od czasu do czasu lubił zagrać w karty. Ot, sposób na zgryzotę, zniechęcenie i brak nadziei. Dlatego grałam i ja podczas tej koszmarnej okupacji. .,Ha, daliśmy spokój panienkom, złapaliśmy się za damy!", mówiła mama. Ale nie przejmowała się zbytnio, wolała, żeby grał w karty, niżby się miał uganiać za spódniczkami. Poczciwy tatal Lepszego człowieka nie ma na całym świecie! Jedyny w życiu błąd popełnił wyrzucając Dinosa z domu. Z tym się zgadzam. Nie zgadzam się natomiast z tym, że tylko to było powodem upadku Dinosa. Dramat Dinosa rozegrał się o wiele wcześniej i jedyną odpowiedzialną za to osobą była mama, z tą jej patologiczną miłością, którą do niego żywiła. Dokładnie tak jak w przypadku Dimitńsa. Może zawinił jego oj- ciec i Froso, i los, i Bóg wie co tam jeszcze, ale największa odpowiedzialność ciążyła na kirze-Ekawi. Ileż to razy, słysząc, z jakim entuzjazmem mówiła o urodzie Dimitńsa, przypominałam sobie postępowanie mojej mamy z Dinosem i aż się we mnie wnętrzności przewracały. "Ach, Ninka, żebyś wiedziała, jakim on był ślicznym chłopcem! Gdy mu wkładałam marynarskie ubranko, patrzył człowiek na niego i napatrzyć się nie mógł, takie to było książątko. Wszyscy się nim zachwycali. A jaki był bystry! »Chcę pani powiedzieć, pani Longosw, mówi do mnie kiedyś dyrektor szkoły Dimitńsa, bże jestem nauczycielem od trzydziestu lat i przez moje ręce przewinęły się tysiące dzieci, ale tak pojętnego ucznia jak on jeszcze nie spotkałem. Musi pani jednak dobrze na niego uważać - jest niezwykle wrażliwy i przechodzi teraz trudny wiek...N Ach, odpowie przed Bogiem ta jadowita żmija, Froso! Powinna pełzać po ziemi, bo prawdziwa z niej żmija. Głodziła go. Wyrzucała z domu, aż się zadał z chuliganami. To prawda, że gdy ojciec wyszedł z więzienia, Dimitris przestał się włóczyć po ulicach. Ojciec kupił mu wtedy pierwsze ubranko z długimi spodniami i Dimitris chodził w nim dumny jak paw. Lecz gdy ojciec umarł, wszystko się zawaliło niby domek z kart. Podzieliłyśmy się z Froso meblami i tym, co zostało z pieniędzy. Froso zabrała swoje bękarty i wróciła do Aten. A ja wynajęłam wysoką suterenę u pewnego Żyda, ojca Wiktorii, i jak kwoka kurczęta, wzięłam dzieci pod swoje skrzydła. Naturalnie tylko trójkę, bo Eleni była już mężatką, a poza tym nigdy nie uznawała moich praw opiekuńczych. No i rozpoczęliśmy nowe życie - trochę kulawo jak wszyscy ubodzy na tym świecie. Teodor przerwał studia i podjął pracę w biurze, a później w redakcji pewnej gazety jako dziennikarz w dziale sportowym. Polikseni przestała marzyć o zawodzie nauczycielki i wyuczyła się szycia staników i gorsetów. A Dimitńs, mimo moich łez i błagalnych próśb, nie zamierzał kończyć gimnazjum, choć brakowało mu tylko jednego roku - potem mógłby znaleźć niezbyt męczące i godne szacunku zajęcie, jak jego brat. Posłałam go więc, żeby się uczył zawodu. Mąż mojej znajomej przyjął go na ucznia do swojego zakładu grawerskiego. A ponieważ Dimitńs miał do takich rzeczy smykałkę, po dwóch - trzech miesiącach został fachowcem pierwsza klasa. Nie był jednak zadowolony. Uważał, że być grawerem to dla niego za mało. I pewnego dnia zdjął drelich, cisnął nim pracodawcy w nos i odszedł. Jak się później okazało, pojechai na górę Atos. Pewnie słyszałaś, że na klasztornej ziemi Swiętej Góry nie postała nigdy noga kobiety, nie wpuszczają tam nawet zwierząt płci żeńskiej. A mężczyźni, moja droga, są tylko mężczyznami. Choć różne śluby składają, by się wznieść ponad ziemskie sprawy - duch gorliwy, ciało słabe. Gdy wrócił, był na tyle bezwstydny, że mi wręczył studrachmowy banknot. "Zabieraj mi to stąd, łubuzielw, krzyknęłam. HŚmiesz mi dawać pieniądze zarobione grzechem! Łajdaku! Czym się różni mężczyzna, który robi to za pieniądze z mnichami, od kobiety, która się sprzedaje pierwszemu lepszemu? Wynoś mi się stąd! Wynoś się! Nie chcę cię więcej widzieć... Dimitris miał pewną dziwną cechę: uśmiechał się, gdy 88 89 czuł, że jest winien. Dobrze go znałam. Zamiast się zarumienić i spuścić głowę, zaczął się uśmiechać, wstał i wyszedł. Przez miesiąc nie dawał znaku życia. Gdy wreszcie wrócił, przyjęłam go życzliwie. »Mój kochany«, powiedziałam, »co było to było. Wiem, że to nie twoja wina. Winna jest Froso, winien jest twój ojciec i ten podły los. Lecz to nie powód, by powtarzać błędy dorosłych. Nadeszła pora, żebyś się ustatkował i pomyślał o przyszłości. Wkrótce skończysz osiemnaście lat. Popatrz, moje dziecko, twój brat...« Ugryzłam się w język. Uświadomiłam sobie, jakie głupstwo strzeliłam. Ilekroć dawałam mu za przykład jego brata, zawsze wpadał w furię. »Znowu zaczynasz te swoje kazania?«, powiedział. »Wcale nie«, ja na to, »kimże jestem, żebym ci miała prawić kazania? Mówię tak tylko, bo kir-Michalis już z dziesięć razy mnie pytał, kiedy wrócisz do pracy«. - »Nie wrócę«. - »A możesz mi uprzejmie powiedzieć, dlaczego?« - »Wstydzę się tam pracować...« Myślałam, że go zabiję. »Wstydzisz się pracować jak wszyscy młodzi ludzie z ubogich rodzin«, mówię, »ale sprzedawać się mnichom to się nie wstydzisz!« Zaczerwienił się jak burak. Trzasnął mi przed nosem drzwiami i zniknął na dwa miesiące. Pojawił się niespodziewanie któregoś popołudnia i bez żadnych wstępów, jakbym była córką bankiera, powiada: »Daj mi sto drachm«. - »Sto drachm? A skąd ja ci wezmę sto drachm? Czy ja mam fabrykę pieniędzy?« - »To daj pięćdziesiąt. Oddam, gdy tylko dostanę pracę. Daję słowo. Obiecali mi robotę naganiacza w jednym klubie. Jak dostanę swoją dolę...« - »Po, po!«; zawołałam. »A cóż to za słownictwo? Słyszałeś kiedy, żeby ktoś z naszej rodziny wyrażał się w ten sposób, że sam tak mówisz? Skąd ja ci wezmę nawet te pięćdziesiąt drachm? A może się zainteresujesz, jak my sobie radzimy. Polikseni i ja? (Teodor był wtedy w wojsku.) Co ty sobie myślisz«, mówię, »na róg mam iść, żeby zarobić na twoje kieszonkowe?« Gdy odszedł, byłam tak roztrzęsiona, że gdybym została w domu jeszcze pięć minut, chyba bym oszalała. Ubrałam się i wyszłam. Widać tylko na to czekał: wrócił, wyłamał zamki, wszedł do środka i zabrał czerwoną wełnianą narzutę. Gdy wróciłam wieczorem do domu, gdy zobaczyłam popsute zamki, ogołocone łóżko, płakałam i rwałam włosy z głowy, a gdy znów przyszedł, przeklinałam go i groziłam, że jeśli nie przyniesie narzuty z powrotem, zawiadomię policję. Żałowałam później, że tego nie zrobiłam. Może bym go powstrzymała, może nie stoczyłby się na samo dno. Ale jak iść i donieść na własne dziecko? Przełknęłam i to. Od tamtej pory baliśmy się zostawić dom bez opieki. Mógł przecież przyjść i powynosić łóżka, na których spaliśmy. Jakby mu jeszcze było mało, zawrócił w głowie córce gospodarza, Wiktorii. Teodor nigdy nie miał szczęścia do kobiet, za to Dimitris był salonickim Don Juanem. Gdy się Dawikos dowiedział, że Dimitris romansuje z jego córką, wpada we wściekłość. Wszczynał ze mną kłótnie pod byle pretekstem, żebym go miała dość, żebym się wyprowadziła. Oskarżał mnie, że popieram ten związek, bo mam oko na jego dom. »Ja? Ty stary kutwo!«, mówiłam. »Synu tych, którzy Chrystusa uknzyżowalil Żebyś miał nie jeden, a dziesięć domów i prosił mnie, żeby Dimitris zostai twoim zięciem, wolałabym go widzieć martwym nii żonatym z córką antychrystal«" Moja matka świętej pamięci, kiedy słyszała, że ktoś gada takie rzeczy, mówiła: "Jeszcze wypowie w złom godzinę!" - "Co to znaczy ziom?", pokpiwał z niej ojciec. "Powiedz nam, co to jest złom?" - "Złą", odpowiadała bardzo poważnie mama. Miała taki sposób myślenia, wierzyła w te przesądy jak kobiecina z ludu. Ale zdaje sig, że kara-Ekawi rzeczywiście wypowiedziała tamto życzenie w złą godzinę. Wiem, wiem. Gdyby żył mój tata i słyszał, co mówię, pewnie robiłby mi wyrzuty, że już zapomniałam, czego mnie uczył, że każda rzecz ma swoje logiczne wytłumaczenie, że nie ma aru tajemnych sił, ani złych godzin. Widzę jednak - i taka jest prawda, choć moja córka twierdzi, że jestem wypisz wymaluj jak tata - że w miarę upływu lat, im jestem starsza, robię się trochę podobna i do mojej nieboszczki matki. 90 91 "A jeśli chcesz wiedzieć, co z moją córką, to poznała, proszę bardzo, pewnego kupca z Kalamaty, który handlował oliwą, i pojechała na Kerkirę odpocząć parę dni. Gdy w końcu wróciła do Salonik, przyszła do nas i mieszkała z nami przez dwa miesiące. Któregoś dnia koło bazaru Modianosa spotkała przypadkiem Bambisa i ten głupiec niemalże do nóg jej się rzucił i błagał ją, żeby wróciła. »Zlituj się«, mówił. »Wróć do domu! Prze- stań mnie dręczyć...« Przyszła i opowiadała mi to uśmiechając się z zadowoleniem. Z początku stroiła sobie z niego żarty, ale gdy jej powiedział, że weszła nowa ustawa o dobrowolnym przejściu na wcześniejszą emeryturę urzędników państwowych i że jeśli teraz zrezygnuje z pracy, to oprócz emerytury dostanie odprawę - blisko czter dzieści tysięcy drachm - ta wyrachowana jędza od razu zgodziła się do niego wrócić. Nie minęły trzy miesiące, gdy znowu była w ciąży. Ale tym razem zdecydowanie chciała się jej pozbyć i zaczęła łykać jakieś pigułki. Ja natomiast nauczona przykrym doświadczeniem z poprzednim dzieckiem, nie śmiałam się wtrącać. A niech robi, co chce, myślałam. Nie miałam ochoty słuchać znowu jej wyrzutów. Tylko że po tych pigułkach wyglądała jak śmierć. Poszła do ginekologa, ten ją zbadał i powiada: »Usunięcie ciąży może zagrozić pani życiu«. Chciał nie chciał, musiała ciążę utrzymać. Tymczasem jej teściowie dowiedzieli się, że Bambis zamierza zrezygnować z posady w magistracie, więc wsiedli na niego z góry, żeby go od tego zamiaru odwieść. Bo pracę miał może taką sobie, lecz stalą. Współpracownicy wiedzieli, jakie Bambis ma wady, ale znali też dobre jego cechy. Przełożony go lubił. A Bambis był tak niezdyscyplinowany, że do innej roboty się nie nada- wal. Pracując w magistracie miał przynajmniej pewność, że tak czy siak, pensję dostanie, byleby założył czarne zarękawki, usiadł za biurkiem i wsadził nos w papiery. Ale znowu obiecał mojej córce, że przejdzie na emeryturę i za odprawę kupi dom. W ostatniej chwili zawahał się wprawdzie przed popełnieniem takiego szaleństwa. Eleni jednak nalegała i postawiła na swo im. Za część pieniędzy kupili dom w Kule-Kafe przy ulicy prowadzącej do cytadeli. Dzielnica, naturalnie, uboga, dom nie wykończony - brakowało drzwi, okien i instalacji wodnych ale jakaś wieśniaczka sprzedawała go po okazyjnej cenie. Po śmierci męża, który ten dom budował, chciała jak najprędzej wrócić na wieś. Za resztę pieniędzy Bambis wydzierżawił kawiarenkę w podcieniach i zaczął roznosić po okolicznych biurach kawę i rachatłukum - z magistrata przedzierzgnął się w kelnera. Mieli nadzieję, że dochody z kawiarenki pozwolą im się utrzymać i wykończyć dom. Tylko że Bambis nie miał głowy do interesów. Ktoś, kto całe życie przesiedział za biurkiem z piórem w ręce, nie może nagle, z dnia na dzień, przeistoczyć się we właściciela lokalu. Poza tym miał tę wadę, że pił. Wśród butelek z koniakiem i raki czuł się jak wilk wśród owiec. Nie mówiąc już o tym, że był serdeczny i hojny aż do przesady. Przychodzili do niego w odwiedziny koledzy, a on stawiał uzo, kolejkę po kolejce, i nie przyjmował zapłaty. Aż któregoś dnia Eleni dowiaduje się od swojego kumotra, że Bambis rozpoczął pertraktacje w sprawie sprzedaży domu. Wpadła we wściekłość. Złapała dzieci, poleciała do teściów i w płacz: »Jeśli nie żal wam mnie, ulitujcie się nad wnukami, które noszą wasze nazwisko!« Przestraszyli się ludzie. Nie dlatego. że im było żal Eleni czy jej dzieci. Eleni bez przerwy kłóciła się z teściową, więc nie mogli już na nią patrzeć. Ale pomyśleli sobie, że jeśli Bambis sprzeda dom, finansowa odpowiedzialność za wszystkie jego występki spadnie na nich. Pomyśleli sobie: jak długo jeszcze będziemy go mieć na głowie, płacić za niego czynsz, regulować jego długi po tawernach? Zwołali rodzinną naradę i postanowili zmusić go do przepisania domu na moją córkę. Mieli go w garści. Ponieważ pił, mogli w każdej chwili pójść do prokuratora, żeby go uznał za niezdolnego do zarządzania swoim majątkiem. No i dziś, powiedzmy, poszli do notariusza i podpisali papiery, a jutro wraca nieszczęśnik do doma, a dom pusty... 92 , 93 Tamtego popołudnia siedziałam w dużej sypialni, najjaśniejszym z naszych pokoi - wyprowadziliśmy się tymczasem od Dawikosa - i cerowałam Teodorowi skarpetki. Za parę dni miał jechać do Aten - obiecali mu pracę dziennikarza w dziale sportowym w redakcji jednej z gazet - więc przygotowywałam jego rzeczy. Siedzę tak i ceruję, smutna, że moje dziecko wyjeżdża i kto wie, kiedy je znowu zobaczę, gdy rozlega się jakieś dziwne pukanie do drzwi. Otwieram, patrzę: Akis. Miał wtedy ze cztery lata. »Kto cię przyprowadził, moje dziecko?« Akis ani słowa. Uczyła go, żeby nic nie mówił. Jak mu powiedziała: »Słuchaj no, ani słóweczka nie piśniesz! Rozumiesz?«, to ust nie otworzył, żeby go zarzynali. »Wejdź, dziecko«, mówię do niego i myślę sobie: co za wariatka. Pewnie się dokądś śpieszyła i zostawiła go pod drzwiami. Albo chciała iść tam, gdzie nie wpuszcza się dzieci... Wróciła wprawdzie do Bambisa, ale ciągle utrzymywała kontakty z owym kupcem z Kalamaty. Nawet przez myśl mi nie przeszło to, co się stało. Gdy Bambis postanowił przepisać na nią dom, stosunki między nimi układały się tak dobrze jak nigdy. Poprzedniego dnia wieczorem wracając od notariusza, zaszli do mnie, żeby mi oznajmić o wydarzeniu, i gruchali jak dwa gołąbki. Bambis chciał ją zabrać do kina, ale Eleni udawała, że ją boli głowa, i poszli do domu. Wiedziała, co robil Wszystko miała zaplanowane. Niech ma, myślała pewnie, ten ostatni miły wieczór na pamiątkę... Skończona wariatka, powtarzałam w duchu, przyprowadziła dziecko i zostawiła pod drzwiami! Niemożliwe, żeby samo przyszło taki kawał drogi. Po- sadziłam go obok siebie na poduszce, dałam na talerzyku orzechy i dziadka. Łupał i jadł, od czasu do czasu przypominał sobie o mnie i dawał mi jednego. Cerowałam dalej, aż się ściemniło, a potem wstałam i poszłam podgrzać kolację, bo o tej porze wracały do domu dzieci. Nagle siyszę z ulicy głos Bambisa pijanego w sztok: »Wyłaź, dziwko, wyłaź, ladacznico) Otwieraj, bo ci chałupę rozwalę)« I od słowa do czynu, jął obrzucać kamieniami oszkloną werandę) Omal nie umarłam ze strachu. Wybiegłam, otworzyłam furtkę, patrzę - spogląda na mnie tym pijackim niewidzącym wzrokiem, trzyma kamień w ręce, więc mówię: »Co ci zrobiłam, ty pijaczyno, że mi od dziwek wymyślasz? Ja nie jestem twoją mamusią! Czego chcesz?« - » taka owaka, oddaj mi żonę. Lemki! Gdzie jesteś, kochanie?« - »A żeby cię pokręciło!«, krzyknęłam. »Uspokój się! Cała ulica słyszy! Znowu będę musiała zmieniać mieszkanie, przez ciebie tym razem. Zginęła ci Piękna Helena? U mnie, myślisz, się ukryła? Proszę, wejdź, szukaj!« I tłumaczę, skąd się tu wzięło dziecko. Zataczając się wszedł do środka, zaczął szukać za drzwiami i pod łóżkami. Ale kiedy zobaczył, że mówię prawdę, przysiadł na jednym z łóżek i zaczął szlochać. Pierwszy raz widziałam mężczyznę płaczącego w ten sposób. Już, już przestawał, ale wystarczyło, że spojrzał na małego - który ciągle siedział na poduszce z dziadkiem do orzechów w rączce i przyglądał się ojcu, jakby rozumiał, o co chodzi - i znowu zaczynał: »Apostolaki, moje maleństwo, Eleni nas zostawiła, synku, zamknęła domek i poszła sobie...« W parę dni później Teodor wyjechał do Aten. Wracałam ze stacji autobusem i przez całą drogę płakałam. Niech ci się tam dobrze wiedzie, moje dziecko. Bóg z tobą, myślałam. Ach, Boże, dlaczego muszę żyć z dala od moich dzieci? Jeden wyjechał. Kto wie, co go czeka w takim mieście jak Ateny. Kto mu wypierze, kto mu wyprasuje? Komu się użali, na kogo te swoje oczyska wybałuszy, na kogo nakrzyczy w złości? Drugi mieszka w tym samym mieście, ale co z tego, skoro go widuję od przypadku do przypadku. Kto wie, gdzie się poniewiera, w czyim łóżku marnuje młodość i urodę? Rozmyślałam tak przez parę dni i smutno mi było, że aż trudno opowiedzieć. Stawiałam sobie karty i ciągle mi wychodziła ta przeklęta dziesiątka pik. Panienko Przenajświętsza, co się znowu stanie? O czym ja się znowu dowiem? Myślałam o Eleni. Z kim się zadaje? I jeszcze włóczy za sobą to biedne dzieciątko! Boże mój, co za przekleństwo ciąży na naszej rodzinie? Za jakie grzechy pokutujemy? 94 95 Ale nie z powodu Eleni wychodziła mi dziesiątka pik. Któregoś wieczoru przychodzi Jazon, przyjaciel tego drania, mojego synka, i mówi do mnie cedząc słowa: »Pani Longos, niech się pani tylko nie denerwuje, ale Dimitris...« Zanim mi wytłumaczył, w czym rzecz, omal nie umarłam z przerażenia. Pół życia straciłam. Wyobrażałam sobie najgorsze rzeczy, jakie w takiej sytuacji może sobie wyobrazić matka: już go widziałam martwego, posiekanego na drobne kawałki. »Mówże, chłopcze, na miłość boską!«, zawołałam. »Tylko niech się pani nie denerwuje, to nic ;: takiego, jakieś nieporozumienie. Zabrali go wczoraj na posterunek...« Załamałam ręce. »Cooo?«, zawołałam. »Na posterunek? Moje dziecko zabrali na posterunek?« Zarzuciłam płaszcz na ramiona i polecieliśmy z Jazonem na posterunek. Wchodzę do środka, do pokoju oficera dyżurnego. i mówię: »Na miłość boską, niech mi pan pomoże! Jeśli ma pan matkę i ją kocha, proszę mi powiedzieć, że popełniliście błąd i zamiast innego wzięliście mojego syna. Wiem, wiem, to nieznośny chłopak. Wpadł w złe towarzystwo, gra w karty. Ach, żeby się w ogniu piekielnym smażyli ci, którzy go do tego popchnęli! Ale nie zrobił chyba niczego tak złego, żeby go aż zamykaćl« - »Nazwisko?«, on mi na to niezbyt grzecznie. »Nazwisko?« - »Longos«. - »A więc, pani Longos, widzę, że jest pani przyzwoitą kobietą, rozumiem pani uczucia, ale nie popełniliśmy błędu«, spojrzał wymownie na drugiego oficera, który był w pokoju. »Pani syn jest winien poważnej kradzieży. A co gorsza, odmawia podania nazwisk wspólników«. I znowu spojrzał na tego drugiego. »Taki sposób myślenia mają dzisiaj młodzi. Uważają, że nie godzi się wydać kilku łobuzów, żeby zostali ukarani jak należy przez organy sprawiedliwości, godzi się natomiast kraść«. Chociaż dobrze wiedziałam, co ta za cyrk organy sprawiedliwości tych panów i wcale nie miałam ochoty na wysłuchiwanie kazań jakiegoś gliniarza, siedziałam spokojnie i czekałam, aż skończy, po czym powiedziałam: »Proszę mi powiedzieć, panie kapitanie«, był tylko podporucznikiem, ale specjalnie nazwałam go kapita nem, żeby mu się przypochlebić. »Proszę mi powiedzieć, panie kapitanie, co się właściwie stało. Może jako matka będę mogla w czymś panom pomóc. Może mnie powie to, czego nie chce powiedzieć wam. Ale proszę mi obiecać, że zrobi pan, co w pańskiej mocy, żeby mu pomóc«. Opowiedział mi pokrótce historię owej kradzieży, zawołał jednego z oficerów - niejakiego sierżanta Kalapothakisa, z którym bardzo się później zaprzy- jaźniłam - i zeszliśmy do aresztu. Zaczęli wołać: »Longos! Longos!« i Dimitris pojawił się za kratkami. Gdy mnie zobaczył, zbladł jak ściana. Chciał się uśmiechnąć, lecz uśmiech zastygł mu na wargach. Omal nie zemdlałam. »Dimitril«, zaczęłam, ale ani tchu ziapać nie mogłam. Pierwszy raz widziałam go za kratkami. Za to gdy wróciłam do siebie i odzyskałam mowę, tak go podeszłam, i z tej i z tamtej strony, że nam wyśpiewał nazwiska wszystkich koleżków... Ledwie wyznaczono termin rozprawy i dowiedziałam się nazwiska sędziego, pomyślałam o Armenopulosie, i choć nie widziałam go od lat, a z naszej dawnej zażyłości nic już nie zostało, poszłam i jeszcze raz błagałam o pomoc: »panie prokuratorze«, nie śmiałam zwracać się do niego po imieniu jak dawniej. »Panie prokuratorze, pan zna prawdziwą przyczynę tragedii mojej rodziny, przyczynę tego, że mój syn zszedł na złą drogę, proszę zrobić, co w pańskiej mocy, żeby go nie skazali, żeby choć nie miał zapisu w kartotece...« Poczciwy Armenopulos usiadł i w mojej obecności napisał do sędziego list, który został mu dyskretnie doręczony przez naszego adwokata tuż przed rozprawą. No i próbowaliśmy Dimitrisa ratować: z jednej strony Kalapothakis, który powiedział, że oskarżony okazał skruchę i zachowywał się nienagannie, z drugiej sędzia, który był skandalicznie wręcz stronniczy. Ale wszystkie wysiłki spełzły na niczym. Dimitris żałował, że mi podał nazwiska swoich kolegów i miał wyrzuty sumienia. Przez cały czas trwania rozprawy ani razu na mnie nie spojrzał. Robii wszystko, żeby sprawić na sędziach jak najgorsze wrażenie. Można było pomyśleć, ie pragnął iść za kratki. Gdy ten poczciwiec, sędzia, spytał go po ojcowsku, który z nich zorganizował skok, Dimitris potrząsnął głową niczym nieokiełznany rumak i wykrzyknął: ·>Ja!« W rezultacie tamci dostali po trzy miesiące, a mój - cztery... Aż się rozchorowałam ze zmartwienia. Znowu odezwały się moje kobiece sprawy i lekarz zalecił kolejne diatermie. Ja jedna wiem, co przeżywałam za każdym razem, gdy wspinałam się ulicą ku cytadeli, gdzie było więzienie. Z początku nie chciał mnie nawet widywać. Mówili mu: Matka przyszła«, a on im na to: Powiedzcie jej, żeby nie przychodziła«. Ale gdy tylko mu się skończyły papierosy, prosił, żebym go odwiedzała. Minęły dwa miesiące. Któregoś popołudnia, już o zmierzchu, wróciłam z więzienia i położyłam się, żeby odsapnąć, a tu nagle otwierają się drzwi i wchodzi Eleni, roześmiana, jak gdyby nigdy nic, w jakimś okropnie śmiesznym kapeluszu na głowie. »Ach, ty niedobra dziewczyno! Gdzie byłaś tyle czasu? Jak można zrobu coś takiego własnemu mężowi! Jak teraz będziesz żyła, sama, bez opiekuna?« - »Nie potrzebuję opiekunówl« - »Ty może nie potrzebujesz, ale dzieci potrzebują, pomyślałaś o nich choć przez chwilę? Jak się będą wychowywały bez ojca?« - mJak wszystkie inne sieroty na świecie!« - »Czy ty się, dziewczyno, Boga nie boisz?«, powiadam. »Czy wydaje ci się możliwe, żeby taki postępek nie został ukarany? Niczego cię nie nauczył przykład twojego ojca?« - »Mojego ojca zostaw w spokoju, nie jesteś godna o nim wspominać«. - »Jak mam go zostawić w spokoju, skoro jesteś kropka w kropkę jak on! Zmusiłaś człowieka, żeby przepisał na ciebie dom; owoc tylu lat pracy, następnego dnia uciekasz i jeszcze, w swojej bezduszności, zostawiasz mu dla kpin pusty materac na podłodze!... I z czego się śmiejesz? Takie ci się to wydaje zabawne? Dobrze«, powiadam, ·>zrobiłaś, co zrobiłaś, twoja sprawa. Ale czy nie mogłaś przynajmniej przyjść i być mi podporą w nieszczęściu, które mnie spotkało? Zupełnie cię nie obchodzi, co się dzieje z twoim bratem?« - »A co niby miałam zrobić? Pójść z sędzią do łóżka, żeby go puścili, czy co?« - »Po, po! Słuchajcie ludzie, co ta panienka wygaduje! Co za arogancja! A gdzie dziecko?« - »Poszłam i zostawiłam je w tej arcyeleganckiej kawiarni twojego zięcia pijaka. I twojego ukochanego wnusia, jeśli go nie chcesz na damę do towarzystwa, też mu tam podrzucę. Chciał syna, niech go ma, ja chcę być wolna i żyć własnym życiem!« - ..Wolna?«, mówię. »A cóż to znaczy wolna? Dokąd prowadzi wolność tego rodzaju? Byłaś u Sofitsy, żeby się dowiedzieć nowin o jej córce? Wiesz, że Rena skończyła w burdelu?« Wpadła w furię. Drażniło ją słuchanie prawdy. »pilnuj swego synka chuligana«, powiada, »i niech cię nie obchodzi, co będzie ze mną«. - »Mój synek chuligan«, mówię, »jest mężczyzną, ma siusiaka i cokolwiek zrobi, żaden pętak ani słóweczka nie piśnie. Kobieta to co innego...« - »Co innego? Dokładnie, ale to dokładnie to samo...« - »Obyś nie żałowała, moje dziecko«, mówię, »jestem twoją matką i martwię się o ciebie, mów sobie, co chcesz...« Zabrała się i poszła. Nie minęło dziesięć minut, przychodzi Bambis z dzieckiem na ręku. »Mamo, p-p- przyjechała«, mówi (gdy był zdenerwowany i trzeźwy zarazem, okropnie się jąkał), »p-p-przyjechała i zostawiła dziecko n-n-na krześle. C-c-co mam z nią zrobić, g-g-gdzie ją podziać?« Wiesz, Ninka, zobaczyłam wtedy, że się człeczyna postarzał przynajmniej o dziesięć lat. »Tutaj ją zostaw«, powiedziałam. Co miałam robić? Nie chcę nikogo oskarżać. Los podły i tyle. Znowu mi przyszło niańczyć dzieci. Ale niezbyt długo. Po miesiącu przychodzi moja córka w innym dziwacznym kapeluszu, i powiada: »Przyszłam po dzieci«. - »I co z nimi zro- bisz?« - »Zrzucę je z Białej Wieży do morza. Coś jeszcze chcesz wiedzieć?«" 98 VIII Potem znowu się przeprowadzili. Kira-Ekawi zmieniała mieszkania jak rękawiczki. Każda rodzinna awantura miała miejsce w innym domu. Zupełnie jak w teatrze, gdzie dla każdego aktu zmienia się dekoracje. Że Teodor potrafi wieść tak unormowany tryb życia, to prawdziwy cudl "A więc mój najstarszy syn wyjechał do Aten, a Dimitńs służył w wojsku, w lotnictwie. Mieszkanie koło Rotundy29, o którym ci wspominałam, było za duże i za drogie dla dwóch samotnych kobiet. Póki nie byłyśmy pewne, że Teodor znalazł dobrą pracę i będzie nam pomagał finansowo, musiałyśmy zacisnąć pasa. Znalazłyśmy tańsze, w zaułku przy ulicy Egnatia3°: dwa pokoje z kuchnią, bez okien od ulicy, z podwórecz- kiem otoczonym wysokimi domami. Latem było w tym mieszkaniu chłodno i z przyjemnością zapadało się w popołudniową drzemkę. Ale zimą, gdy zaczynały padać deszcze i śniegi, mimo zapewnień gospodarza, ściany nasiąkały wilgocią, a przy pochmurnej pogodzie nie widziało się czubka własnego nosa. Pieniądze, które zaoszczędziłyśmy na czynszu, wydawałyśmy na 29. Rotunda - zbudowane w czasach imperium rzymskiego (303 r. n.e.) mauzoleum Galeriusza, od poci. V wieku kościół św. Jerzego, w okresie oku pacji tureckiej meczet, a następnie muzeum sztuki bizantyjskiej. 30. Egnatia - jedna z gtównych ulic Salonik. Fragment drogi rzymskiej (via Egnatia) zbudowanej ok. 130 r. p.n.e. Saloniki zostaiy zalożone w 316/315 r. p.n.e. ogrzewanie. Na pierwszym piętrze mieszkał pewien dentysta koło czterdziestki. ze starą gosposią, która mu prała i gotowała. A na drugim gospodarz z żoną i dzieckiem. Dobry był z niego człowiek, życzliwy i uprzejmy, za to jego żonal jędza, że trudno o gorszą. Ledwo ją zobaczyłam, od razu wiedziałam, że się nie dogadamy. I nie pomyliłam się! Nie minął miesiąc, jak się wprowadziłyśmy, a już zaczęły się tarcia. Moja przyjaciółka Sofitsa - daj jej Boże zdrowie! - podarowała nam pieska. Nazwaliśmy go Śnieżynką, bo sierść miał białą jak śnieg. Słowo daję, mądrzejszego psa nie widziałam jak żyję. No, tylko mówić nie umiał. Mój Dimitris zawsze bardzo lubił psy. Gdy dostawał przepustkę, przychodził nie tyle zobaczyć się z nami, ile pobawić się ze Śnieżynką! Nauczył ją różnych sztuczek: rzucał bambosz na podwórze, a ona biegła i go przynosiła; mówił »służ!«, a ta mała bestyjka stawała na tylne łapki i stała tak, póki jej nie powiedział »dość«. Wszystkie cyrkowe psy mogły się przy niej schować. Ale ta jędza, nasza gospodyni, nie znosiła psów. Zaczęła marudzić: raz narzekała, że pies ma pchły, kiedy indziej znowu, że ma solitera. »Wasyli!«, wołała do swego małego synka tak głośno, żebym usłyszała, »chodź, dziecko, na górę, nie zbliżaj się do tego parszywego psa, bo się jeszcze jakiegoś śnieżnego pasożyta nabawisz«. Utyskiwała, że pies biega po ogrodzie, siusia i słoneczniki przez to więdną. Jakie słoneczniki?«, mówię w końcu któregoś dnia. ·>Co za bzdury pani plecie, moja pani Margaritis! Od kiedy to w grobowcach rosną słoneczniki? Gdzie tu słońce dla słonecznikóvf? O czym my w ogóle mówimy!« Żebyś nie myślała, moja pani, powiedziałam sobie w duchu, że tylko ty jesteś taka bystrutka. Gierki słowne będzie mi tu uprawiaćl W końcu postraszyła mnie, że jeśli nie pozbędę się psa, to mu podłoży truciznę. »Niech tylko spróbuje! Już ja jej wtedy pokażę, gdzie raki zimują«, rzekł Dimitris, gdy mu o tym powiedziałam. ». się trzymaj od niej z daleka. Nie chcę żadnych kłopotów. I tak nie masz czystej kartoteki. Gdy przyjdzie stosowna chwila, sama sobie z nią poradzę«. Stosow 100 101 na chwila nie dała długo na siebie czekać. Któregoś dnia gospodyni weszła na kuchenne schody i jak nie wyjedzie z pretensjami! »Czy już nigdy nie zaznamy spokoju przy tym paskudnym kundlu?« i tak dalej, i tak dalej. Z początku udawałam, że nie słyszę. Ale gdy się zorientowałam, że ona za wszelką cenę chce, żebym jej odpowiedziała, wyszłam na podwórze, zadarłam suknię, a nie miałam na sobie nawet majtek, i puściłam donośnego bąka, pryyyk! Wiesz, Ninka, sama nie wiem, jak mi się to udało, tak na zawołanie! I powiedziałam: »Oto odpowiedź, moja pani Margaritis, w języku, który pani rozumie!«. Weszłam do środka i zatrzasnęłam jej drzwi przed nosem..." "Eee, naprawdę tak zrobiłaś, Ekawi? Zadarłaś suknię?" "A czemu by nie? Miałam jej po dziurki w nosie. Do niektórych ludzi słowami nie przemówisz. Od tamtej pory nie śmiała mi urządzać żadnych scen. Za kaźdym razem, gdy mnie spotyk a przy bramie, czerwieniła się jak burak. Pewnie sobie myślała: Nie wygram z nią i jej tyłkiem. Opowiadam ci to wszystko, żebyś wiedziała, jak napięte były moje stosunki z gospodarzami, gdy pewnego pięknego ranka przychodzi moja córeczka i powiada bez ogródek: »Wprowadzam się do was!« A jak ona mówiła! Ze wszystkich moich dzieci tylko ona miała tę okropną salonicką wymowę. Nie wspomnę już o słownictwie. Nie mówiła zwyczajnie: siostra czy serwetka, tylko wszystko to po turecku. »Wprowadzam się do was!«, powiada nie pytając, czy chcę i czy mogę ją przyjąć. Wiedziałam, że tym razem gospodyni będzie miała prawdziwy powód do wściekłości. A nawet po- mijając gospodynię, był problem z miejscem. Mieszkanie, jak ci mówiłam, było małe. Z wielkim trudem mieściły się nasze meble. Ale czy mogłam jej powiedzieć 'nie'? Zawsze się użalała, że nie traktujemy jej jak członka rodziny. Z Eleni niełatwo się dogadać. Wszystkiego się czepia i wszystko rozumie na opak ciągle jej się zdaje, że ludzie krzywo na nią patrzą i źle jej życzą. »Dobrze«, mówię, »będzie trochę ciasno, ale jakoś się po mieścimy«. O gospodyni i naszych kłótniach nie wspomniałam ani słowem. Mogłaby sobie pomyśleć, że naumyślnie jej to opowiadam. Z początku wszystko było dobrze. Gospodyni nie powiedziała ani słowa, a Eleni zachowywała się nienagannie. Długo to jednak nie trwało. Wkrótce zaczęłyśmy się kłócić z byle powodu. Eleni robiła mi sceny, że biorę Akisa na ręce i śpiewam mu piosenkę, którą nuciła jeszcze moja nieboszczka matka: Z synem - wesele świekrą będę nie za wiele Z córką - strapienie skąd na posag wezrrę nie wiem Piekliła się, że nie rozpieszczam jej córki. Niech mi Bóg wybaczy, ale brzydszego dziecka nie widziałam jak żyję. Głowę toto miało jak sagan. »Czy nie mam prawa zajmować się, kim chcę?«, pytałam. »groni ci ktoś? Sama pieść swoją córkę«. Wpadała w furię. Mówiła, że zawsze miałam słabość do chłopców, i że ci chłopcy tak mi się jeszcze dadzą we znaki, że popamiętam, że pieszczotami i pobłażaniem zepsułam Dimitrisa, a ją, gdy była mała, biłam bez powodu, bo byłam o nią zazdrosna. Bez powodu! Jak ci któregoś dnia opowiem, co wyprawiała, gdy była mała, włos ci się na głowie zjeży. »Byłaś o mnie zazdrosna«, wołała. Ja, Ekawi, byłam zazdrosna o Eleni! Uśmiać się można! »Jesteś wariatką i histeryczką, dlatego ojciec cię zostawił i ożenił się z Froso!« Od słowa do słowa zaczynałyśmy się kłócić, aż słyszało nas pół ulicy. Ale ani gospodarz, ani jego żona nic nie mówili, dopiero w dwa miesiące od chwili, gdy wprowadziła się Eleni, łapie mnie któregoś dnia Margaritis i bardzo grzecznie powiada: »Pani Longos, wie pani, że do tej pory nie mieszałem się w spory między panią a moją żoną. Ona jest trochę nerwowa i porywcza. Poza tym mam zasadę, żeby się nie wtrącać w babskie kłótnie. Ale ci goście, pani Longos, ci go 102 . 103 i ście... Lepiej byłoby tego nie przedłużać...« Zrobiło mi się głupio. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Miałam w końcu trzech dzikich lokatorów. »Lada dzień skończą robotę, jeszcze tylko tynkowanie zostało«, mówię. »Proszę o trochę cierpliwości, panie Margaritis, wie pan przecież«, mówię, »mąż jej zmarł i zostawił ją z dwójką dzieci«. A co miałam powiedzieć, żeby go wzruszyć? »Jako matka mam przecież obowiązek jej pomóc...« I znowu ani słóweczkiem nie wspomniałam Eleni o tej rozmowie. Powiedzialam tylko Polikseni. »No to szukajcie innego mieszkania«, odparła. »Czy i tym ja się muszę zajmować?« Biedna Polikseni! Zawsze pełniła w domu rolę mężczyzny. Zarabiała, przynosiła pieniądze i oddawała mi je do ręki. Jakby nie dość było zmartwień, odkryłam niespodziewanie, że Eleni zadaje się z dentystą z piętra wyżej! »A kto mi mówił«, powiada z właściwym sobie tupetem, »żebym się zakręciła koło jakiegoś dobrze ustawionego faceta, żeby dzieci nie wychowywały się bez ojca? Czego się teraz złościsz?« Tak, tak, moja droga, jeszcze miała czelność z góry mnie traktować. »Głupią ze mnie robisz?«, mówię. »Gdzie indziej mężczyzn nie ma? Musisz się wiązać z człowiekiem, który mieszka w tym samym domu, żeby gospodyni się dowiedziała i nie zostawiła na nas suchej nitki?« Ale i z tym musiałam się pogodzić. Zresztą, mówiłam sobie w duchu, zobaczymy, co z tego wyniknie. Nie jest przecież wykluczone, że go omota i wyjdziemy z tego cało - i my, i ona. Któregoś dnia po południu, była może piąta albo pól do szóstej, wpada Sofitsa i powiada: »Ja tylko na chwileczkę. Ach, takie mam kłopoty z Reną, ale innym razem ci wszystko opowiem. Chciałam tylko zobaczyć, co u ciebie. Nie pokazujesz się tyle czasu. Słyszałaś, co się stało u twojego byłego gospodarza, u Dawikosa?« - »Nie. A co się stało?« - »Czy ty w ogóle gazet nie czytasz?« - »Póki był Teodor«, mówię, »przynosił codziennie Światło, a teraz i tego nie kupujemy. To też wydatek, moja droga. No, ale co się stało?« - »Podłożył ogień i spalił swój własny dom, żeby dostać odszkodowanie«. - »Nieee...« - »Tak, tak. Całe piętro poszło z dy 104 mem«. - »Co też mówisz, Sofitsa, jak to możliwe?« - »Ojej, aleś ty czasami naiwna, moja Ekawi«, powiada, »jakbyś nie znała tych skąpców. Po ludziach, którzy ukrzyżowali Chrystusa, wszystkiego się można spodziewać... Na górze mieszkała jakaś chrześcijańska rodzina i poza tym, że byli Dawikosowi winni za siedem miesięcy, Dawikos potrzebował mieszkania dla Alegry, swojej starszej córki - zamierzała wyjść za mąż za pewnego Żyda handlującego tekstyliami, i nie mieli gdzie się podziać. Dawikos trzy razy starał się o nakaz eksmisji. Na darmo. Tamci mieli chody w policji. Więc żeby się ich pozbyć, wymyślił machlojkę z pożarem. Któregoś wieczoru poczekał, aż wszyscy zasną, dostał się do ich kuchni przez świetlik, podłożył ogień, wyszedł głównymi drzwiami jak pan, poszedł do kawiarni naprzeciw, zamówił uzo i zaczął gawędzić ze znajomymi, żeby mieć alibi. Tak przynajmniej twierdził podczas procesu adwokat agencji ubezpieczeniowej. Wkrótce przez dach zaczął się wydobywać dym. Dawikos wyskoczył na ulicę i okładając się kułakami po piersiach, wolał: `Mój dom się palic Mój dom się palił' Lokatorzy z płonącego mieszkania obudzili się tymczasem i ogarnięci paniką zaczęli wyrzucać rzeczy przez okno z wysokości dwóch pięter. Córki Dawikosa wybiegły na ulicę w nocnych koszulach, a później przypomniały sobie o babci - miała na imię Nona3' - która nie mogła chodzić o własnych siłach, i zaczęły zawońzić jak to żydowskie płaczki. Cała ulica zerwała się na równe nogi. Zanim prryjechały sikawki, piętro płonęło jak fajerwerk. Że ogień nie przeniósł się na dół, to prawdziwy cud. Następnego dnia Dawikos poszedł do agencji ubezpieczeniowej, żeby wypełnić formularze i wziąć odszkodowanie, ale agencja wysłała na miejsce wypadku rzeczoznawców, którzy stwierdzili, że to podpalenie, i skierowali sprawę do sądu. Uniewinniono jednak starego sknerę jednogłośnie. Wziął odszkodowanie, za które nie tylko wyremontował spalone miesz 31. Siowo "nona" znaczyło w języku ŻydOw hiszpańskich "babcia". 105 kanie, urządził w nim Alegrę i jej męża dusigrosza, ale jeszcze kupił im plac za miastem, w CharilauN. Gdy Sofitsa wyszła, mówię do Eleni: »Chodź, pójdźmy zobaczyć dom Dawikosa, przejdźmy się trochę. Można spleśnieć od tego siedzenia«. Od czasu gdy związała się z dentystą, Eleni bardzo rzadko wychodziła z domu. Wzięłyśmy dzieci i poszłyśmy w stronę centrum. Tego samego popołudnia, chyba za sprawą szatana, Dimitris dostał przepustkę. Służył wtedy w Sedes, niedaleko Salonik. , Przyjechał do domu, zastał drzwi zamknięte, więc je otworzył swoim sposobem, czyli gwoździem, wszedł do środka, podjadł sobie - miałam w rondlu bakłażany imam - wyprasował marynarkę od munduru i wyszedł. Gdy zaczęło się ściemniać, dałam Eleni znak `idziemy'. Wiktoria przyjęła nas ze wszystkimi honorami. Była ciągle szaleńczo zakochana w moim synu. Pokazała nam dom i zrobiła kawę, ale nie chciałam tam długo siedzieć. Nie miałam ochoty, żeby Dawikos zastał nas w jej to- warzystwie, aby mówił, że jej mącimy w głowie, bo mamy oko na jego ruderę. A ponieważ był lipiec i zrobiło się okropnie gorąco, powiedziałam do Eleni: »Chodźmy, posiedzimy trochę w parku« - »Czemu nie...«, odparła. Po drodze wstąpiłyśmy do apteki, gdzie pracowała Polikseni, i powiedziałyśmy jej, dokąd idziemy, aby do nas przyszła, żebyśmy razem wróciły do domu. Koło naszej ławki przechodziła akurat pewna moja znajoma z dawnych lat, gdy byłam jeszcze z moim mężem, przysiadła się i zaczęłyśmy gawędzić wspominając stare czasy. Dzieci wysłałyśmy, żeby się bawiły. ··Weź siostrę za rączkęa, powiedziałam Akisowi, »i idźcie się bawić z innymi dziećmi koło fontanny. Tylko ostrożnie! I jak was zawołamy, wracajcie natychmiast!« - »Czyje to dzieci?« - »Mojej córki«. - Tfu, tfu, żeby nie przechwalić! Urocze dzieciaki! Daj Boże, żeby się dalej tak dobrze chowały!·, powiedziała do Eleni. Eleni rosła z dumy. Pierwszy raz widziałam, że i ona, jak inne matki, jest dumna ze swoich dzieci i, ku mojemu największemu zdziwieniu (bo zazwyczaj nie tolerowała moich przyjaciółek), była rozmowna i uprzejma. Ach, jaki to był piękny wieczór! Od morza wiał wiatr. W którejś z kawiarenek grał patefon. W modzie była wówczas Rezeda: Rezedo słodka ma, gdzie są lata minione, zapomniane, stracone, ach, powiedzże mi, gdzie... Na rozmowie miło płynął czas, przyszła Polikseni i kupiła nam lody, a później w zgodzie i harmonii wzięłyśmy dzieci i ruszyłyśmy w stronę domu. Ach, Ninka, jaka ja byłam tego wieczoru szczęśliwa! Nie potrafię opisać szczęścia, które czułam. Zachowanie Eleni zrobiio na mnie wielkie wrażenie. Co to się stało, myślałam, że zechciała odwiedzić ze mną Dawikosów, a później pójść do parku! I jeszcze była taka rozmowna! Czyż to nie cud? Tfu, żeby nie zapeszyć! Ach, Boże, grzeszyłam w życiu, przyznaję, choć tylko z głupoty, i słusznie mnie karałeś, ale czy to nie starczy? Tyle już się nacierpiałaml Daj mi spokojną starość. Spraw, żebym żyła w zgodzie z moimi dziećmi, bez złości i nienawiści. Co to da, że jeszcze raz przemówimy się z Eleni? Po co mamy się kłócić? Ona także była nieszczęśliwa, jak i ja. Żeby piekło pochłonęło jej ojca i tę żmiję, Froso, że ją oddali Bambisowi! No, ale co było, to było. Spraw, dobry Boże, żeby omotała tego dentystę, niech się z nią ożeni, niech się nie marnuje jej młodość i uroda! Ulituj się, jeśli nie nad nią, to nad jej dziećmi. Nad tymi biednymi maleństwami, które niewinnie cierpią za grzechy dorosłych... Gdy dotarłyśmy do domu, poszłam przodem, żeby otworzyć drzwi, bo ja miałam klucz. Wkładam go do dziurki, patrzę, a drzwi same się otwierają) Wpadłyśmy do środka. Omal nie umarłam ze strachu, zanim znalazłam zapałki i zapaliłam lampę. Eleni wyrwała mi ją z rąk, pobiegła do komody, otworzyła szufladę, w której trzymała pudełeczko z biżuterią, i widzę, że łapie się za głowę: »WisioreklK, krzyczy. »Elenil Moje dziecko! 106 ! 10 Uspokój się, poszukaj dobrze!« Ach, ty podły Bożel Więc jeszcze nie czas, żebym zaznała spokoju? Co z ciebie za Bóg, skoro nie '` słuchasz modlitwy matki! Niech diabli porwą i Dawikosa, i park! Że też mi się zachciało wychodzić z domu! »Co teraz zrobimy`?«, pytam Polikseni. »Co poczniemy?« Eleni dostała wisiorek w prezencie ślubnym od swego teścia. A teść Eleni był jednym z najlepszych jubilerów w Salonikach. Wisiorek był złoty, k miał pośrodku rubin wielkości orzecha laskowego otoczony e' diamencikami. Właśnie w tych dniach Eleni zamierzała zanieść go do złotnika i gdyby dostała dobrą cenę, sprzedałaby go i zapłaciła majstrom za wykończenie domu. Podejrzenie, rzecz jasna, padło od razu na Dimitrisa. Eleni mdlała i trzeźwiała na przemian. Współczułam jej z całego serca. Zabrałam się i raz -: dwa obleciałam wszystkie kawiarnie, do których zachodził Di-, mitris. Wchodziłam, pytałam właścicieli i stałych bywalców, ; czy go widzieli, ale nikt go nie widział. Już miałam wracać do i' domu z niczym, gdy pomyślałam o Cygance. Cyganka to taka °y kurewka, która go przyhołubiła, gdy miał zaledwie siedemnaście lat - widać jej dogadzał. Od tamtej pory awansowała, zo- , stała burdelmamą i inne pracowały na jej rachunek. Jej `dom'' stał tuż za strażą pożarną. Mieszkała na pierwszym piętrze i miała osobne wejście. Wiedziałam to wszystko od mojego wła-, mego syna, który przychodził i z właściwą sobie bezczelnością przechwalał się przede mną zażyłymi stosunkami z ladacznicą. Pojechałam tramwajem. Wysiadłam koło Fontanny, zapytałam, gdzie mieszka Cyganka, poszłam i pukam do drzwi. Wejście było wprawdzie osobne, ale przez żelazne ażurowe schody widziało się cały ruch na podwórku. Zobaczyłam wchodzących i wychodzących marynarzy, żołnierzy, i zrobiło mi się niedobrze. Nie potrafiłam pojąć, jak oni mogą czekać w ogonku po to, żeby iść do łóżka z kobietą, która dosłownie przed pięcioma minutami miała innego. Że też nie umarłam, zanim cię wydałam na świat, mój synu, pomyślałam. Na co mi przyszło? Po burdelach muszę chodzić przez ciebie. Wyszła w końcu jakaś starucha i otworzyła mi drzwi. Na twarzy miała wypisane, czym się trudniła za młodu. »powiedz swojej pani«, mówię, »że chcę się z nią widzieć. Jestem matką Dimitrisa«. Ale zanim starucha weszła do środka, pojawiła się sama Cyganka. Usłyszała widać naszą rozmowę i wyszła. Nie mam pojęcia, dlaczego mówili o niej Cyganka. Miała pożółką cerę, zwiotczałe ciało i okropnie wymalowaną twarz, ubrana była w czerwoną jak ogień piekielny po- domkę. Boże, pomyślałam, jak mój syn może sypiać z taką szkaradą. »Nie bój się«, mówię do niej, »nie mam nic przeciw tobie, nie przyszłam tu, żeby ci robić sceny. Podobają ci się młodzi chłopcy, wypadło na mojego syna, niech będzie. Ale zaklinam cię na Boga, w którego wierzysz, jeśli wierzysz w jakiegoś, powiedz mi, czy mój syn tu jest. Muszę się z nim widzieć. W sprawie jego siostry«. Chyba się uspokoiła. Zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów. »Proszę poczekać«, powiedziała, weszła do środka i usłyszałam jakieś szu-szu-szu, a po chwili pojawił się mój synalek, w piżamie, a jakże!, rękawy miał pozawijane, bo była trochę za duża (kto wie, do którego z jej kochanków należała). Zobaczył mnie i na jego wargach wykwitł znany mi uśmieszek winowajcy, otworzył usta, ale nie dałam mu nic powiedzieć. »Ach, ty draniu, bodaj bym cię na świat nie wydała! Oddaj wisiorek twojej siostry, bo w tej chwili pójdę na policję«. - »Jaki wisiorek, mamuchna?«, pyta. Albo rzeczywiście był niewinny, albo udawał niewinnego. »Głupiego udajesz?«, mówię. »Nie byłeś dziś po południu w domu? Nie wyważyłeś drzwi?« - »Otworzyłem gwoździem«, powiada. »Wyprasowałem mundur, zjadłem bakłażany, nakarmiłem Śnieżynkę i wyszedłem. Nie mam pojęcia, o jakim wisiorku mama mówi, nawet nie wiedziałem, że Eleni ma jakiś wisiorek«. - ..Przysięgnij na kości swojego ojca«. - »Jak pragnę, żeby mama żyła długo i szczęśliwie«. - »Moje życie zostaw w spokoju!«, mówię. »Gdyby moje życie interesowało cię choć odrobinę, dbałbyś o to, żeby być przyzwoitym człowiekiem! Przysięgnij na kości swojego ojca«, - »iVlama jest śmieszna«, on mi na to, »nie wierzę w przysię 108 109 gi, ale skoro mama się upiera, mogę przysiąc...« - »Jak mówi, że nie wziął, to nie wziął«, wtrąciła Cyganka. Patrzcie ją! Jajko kurę będzie uczyć! Jakbym sama nie wiedzia3a, kiedy mój syn kłamie, a kiedy mówi prawdę. »Czy dobrze panie szukały?«, pyta. »W zeszłym roku zginęła mi złota bransoletka. Myślałam nawet, że mi ją wzięła Cnotka (Cnotka, proszę ciebie, miała na imię ta stara rajfura, która mi drzwi otworzyła), ale zgrzeszyłam myśląc tak o niej. Poszłam do pewnej wróżki, która mi powiedziała: `Bransoletka jest w domu. Szukaj, a znaj- dziesz'. I znalazłam - w koszu z brudną bielizną«. Nic jej nie odpowiedzia3am, tylko patrzyłam spod oka. Nie miałam zamiaru wdawać się z nią w dyskusję. Przestąpiłam twój próg, ty ladacznico, mówiłam do niej w duchu, ale nie wyobrażaj sobie od razu, że ty i ja to to samo. Wiesz, Ninka, zazwyczaj nie winię kobiet, że mają przyjaciół. Jestem przekonana, że wiele z tych dziwek jest w głębi duszy bardziej niewinne niż niejedna dzie- wica, ale tej akurat nie mogłam znieść. Na samą myśl, że ona sypia z moim synem, wnętrzności się we mnie przewracaiy. »Ubieraj się·<, powiedzialam do Dimitrisa, »i chodź ze mną. Przysięgniesz przed swoją siostrą, że nie ty wziąłeś wisiorek. Nie mam odwagi wrócić do domu sama... - »Idź, Mimi«, powiedziała Cyganka, jakbyśmy potrzebowali jej pozwolenia, i zrobiła posępną minę. Popsuliśmy jej wieczór, dlatego. Dimitris znik- nął w środku, ubrał się. Poszliśmy do tramwaju i pojechaliśmy do domu. Dzieci spały. Polikseni położyła się, ale jeszcze nie zasnęła. Eleni siedziała na kanapie z chusteczką do nosa w dłoni. Minę miała jak płaczka najęta do lamentowania nad zwłokami. Ale ledwo zobaczyła brata, natychmiast się ożywiła. Zerwała się i rzuciła na niego jak tygrysica. Dimitris złapał ją, wykręcił jej ręce i powiedział: »'Ilko spokojnie! Nie podskakuj, bo cię uszkodzę i będziesz brzydsza«. - »Boże Jedyny, Panienko Przenajświętsza. Zostaw jąl«, krzyknęłam. »Nie rozumiesz, że poniosła stratę, że jest zdenerwowana! Eleni, moje dziecko«, mówię do niej, »twój brat przysięga na kości waszego ojca, że nawet nie wiedział o żadnym wisiorku. Poszukaj jeszcze raz, córeczko, może go diabeł ogonem przykrył. Cyganka mi opowiadała, że zgubiła złotą bransoletkę i cały dom przewróciła do góry nogami, żeby ją znaleźć, aż w końcu poszła do jakiejś wróżki...« Gdyby w tym momencie oczy Eleni mogły zabijać, padłabym trupem. »Do wróżki poszła...«, zawołała. »Poczekaj no, już ja ci pokażę wróżkę!«, i wyleciała jak burza, trzaskając drzwiami. Wyczerpana psychicznie i fizycznie osunęłam się na kanapę. »Ty podlecu«, powiedziałam do mojego syna. »Chwili spokoju nie zaznałam, odkąd cię urodziłam! 'IYach! Trzasnęło coś w ikonie świętego Dimitrisa, gdy się rodziłeś. Taki już twój los - gdziekolwiek jesteś, siejesz zło. Idź sobie. Idź! Nie chcę cię widzieć na oczy. Wracaj do tej swojej ladacznicy, która robi z tobą, co jej się podoba. Tfu, dorosły mężczyzna! Wstyd! Sy- piać z babuliną starszą od własnej matki«. Wstał i poszedł. Ale nie doszedł pewnie do narożnika, gdy wróciła Eleni z dwoma tajniakami. Na drugi dzień była niedziela. Polikseni nie pracowała. Siedziała ze mną w domu i próbowała mnie pocieszyć, bo nie mogłam dojść do siebie. »No już, niech mama przestanie«, mówiła. ..Nie zna mama swojej córeczki? Taka sama schizofreniczka, jak i mama. W gruncie rzeczy jesteście ulepione z tej samej gliny i dlatego ciągle się kłócicie«. Polikseni zawsze była chłodna, najbardziej opanowana ze wszystkich moich dzieci. Podczas naszych sporów z Eleni starała się być bezstronna. »Co to znaczy `ciągle się kłócicie'?«, mówię. »Ja wzięłam wisiorek? Ja jestem winna, że ten łobuz zostawił otware drzwi i wleźli złodzieje? Czy nie w najlepszej zgodzie spędziłyśmy całe popołudnie? Ale przypuśćmy nawet, że to on wziął wisiorek - żeby mu tak łapa uschła! - czy musiała mi, dziwka jedna, przyprowadzać od razu gliniarzy do domu, żeby mnie wypytywali jak jaką złodziejkę?« - ..Mama przesadza«, Polikseni zawsze mi zarzucała, że przesadzam. »Ach, Boże! Po co ja tę Eleni wpuściłam do domu? I co ja teraz zrobię? Jak mam postąpić?« - »Niech mama 110 111 siedzi spokojnie, niech się mama przestanie martwić i denerwować...« - »A jeśli go złapią, jeśli się okaże, że to rzeczywiście on zabrał wisiorek i wsadzą go do ciupy?« - »Dobrze mu to zrobi«. Nie była matką, więc nie rozumiała. Jak nią zostanie, może sobie to wtedy przypomni. Usiadłyśmy do stołu. Jadłam i płakałam. Wcale nie chciałam płakać, ale łzy same ciekły mi z oczu. »Naprawdę nie mogę zrozumieć, co z mamy za człowiek«, powiada Polikseni. »O ile wiem, ludzie, którzy mają prawdziwe zmartwienia, tracą apetyt, a mamie apetyt dopisuje znakomicie. Niech mama lepiej zostawi te szlochy i spojrzy na sprawy trochę poważniej«. Myślałam, że wyjdę z siebie. Zawsze mi zarzucała i nadal zarzuca, że zachowuję się jak na scenie. Nie daje sobie wytłumaczyć, że im bardziej się martwię, tym bardziej chce mi się jeść. Taka jui moja natura i koniec. Ale ona nie może tego pojąć. Więc o mało nie pokłóciłam się także z nią. Eleni tymczasem zabrała dzieci i poszła z nimi zjeść coś do tawerny. Gdy wrócili, dzieci wysziy na podwórko pobawić się przed popołudniową drzemką, a Eleni usiadła na materacu na podłodze - żeby oszczędzić miejsca, nie wstawiłyśmy łóżka - i zaczęta kurzyć jak komin. Paliła papierosa za papierosem. Patrzyłam na nią i serce mi się ściskało, ale nawet nie miałam odwagi jej tego powiedzieć. Bo z moją córką to jak z dzikim zwierzęciem. Widzisz, że stąpnęło na oset i cierpi, więc zbliżasz się, chcesz mu wyciągnąć cierń, a ono, cap, i gryzie. Nagle Śnieżynka zaczęta szczekać. Szczekała radośnie, jak to pies, kiedy się bawi z dziećmi. Wyszłam więc na podwórko, żeby zabrać dzieci do domu. Od czasu, gdy gospodyni przestała zrzędzić, robiłam, co mogłam, żeby jej nie drażnić. »Chodźcie, dzieci«, mówię, »po południu ludzie chcą odpocząć, nie można hałasować«. A Eleni, która tylko czekała okazji, żeby się na kimś wyładować, zerwała się, wyleciała na podwórko i dalej dzieciaki szarpać i okładać: »Jazda stąd Bambisowe bękarty!", krzyczała. »Do domu i ani słówka, bo stłukę i jedno, i drugie na kwaśne jabłko. Gdyby nie wy, nie musiała bym korzystać z jej pomocyw. Mnie miała na myśli. »Czego ty chcesz od tych biednych dzieci, ty megiero?«, mówię. »Jeśli już musisz kogoś bić, żeby zaspokoić swoje krwiożercze instynkty, żeby się wyładować, mnie bij, ty... zbójnico! ty... ach, żeby cię pokręciło! Ale uważaj, nieszczęsna, przyjdzie dzień, i to wkrótce, że gorzko będziesz żałować swojego zachowania i wobec mnie, i wobec dzieci, tylko że wtedy będzie już za późno«. - »Żałować będę, uważasz?«, ońa na to. »Żałować? Poczekaj no tylko, dam im w skórę naprawdę, zobaczymy, czy się sprawdzą twoje proroctwa«. I ściąga je z materaca, gdzie siedziały cichutko jak trusie, i zaczyna je tłuc. »Ach, ty jędzo., krzyknęłam. »Zostawisz te nieszczęsne sierotyl T matko wyrodna! A żeby cię Bóg pokarał, jeśli B6g w ogóle istniejel« - »Żebyś wiedziała, że istniejel«, zawołała i popchnęła mnie tak, że upadłam na plecy, na kanapę. »Właśnie dlatego, że istnieje, pozwoli mi doczekać chwili, gdy zdechniesz jak pies. Nie osiągniesz tego, czego pragniesz, nie zobaczysz mnie zrujnowanej, żebrzącej na ulicy, nie będziesz triumfować. Nie pozwolę, żebyś mnie zniszczyła, tak jak zniszczyłaś mojego ojca. Będę żyła i się dorobię, choćbyś pękła...« Weszła do swojego pokoju i trzasnęła drzwiami. »A żyj i dorabiaj się«, powiedziałam. »Niech szlag trafi każdego, kto by tego nie chciał. Szczególnie teraz; gdy zostaniesz panią doktorową. Ha! ha! hal« - »Mamol", odezwała się Polikseni. »Przestań wreszcie. Chcesz, żebyśmy miały nowe kłopoty?« - »A dajże mi i ty spokój, jeśli łaska. Jestem zdenerwowana i chcę mówić. Jak ty jesteś zdenerwowana, zamykasz się sama w pokoju i siedzisz tam o głodzie. A ja chcę jeść i mówić. I ty mnie nie zmienisz. Czy nie lepiej powiedzieć, co mamy do powiedzenia, ulżyć sobie, zamiast trzymać wszystko w środku?« - »e czy nie rozumiesz, że w ten sposób tylko pogarszasz sytuację?« - »Nie, nie rozumiem! Nie ma nic gorszego od ciszy, gdy się człowiek pokłóci z kimś, kogo kocha. Gdyby była obca, w ogóle bym z nią nie rozmawiała, co najwyżej pokazałabym jej to, co gospodyni. Ale przecież jest moją córką. Nie mogę spokojnie słu 112 s. obys Mech mę20w rata 113 chać. jak wygaduje takie banialuki. Coś podobnego! Ona mówi, że ja zrujnowałam waszego ojca!« - »Ty!«, wrzasnęła z drugiego pokoju Eleni. »Ty jesteś powodem tragedii nas wszystkich! Ty zepsułaś tego chuligana, twojego synalka, ty go buntowałaś, żeby nie słuchał Froso, dlatego musiała go wyrzucić z domu. Ale ponieważ tak bardzo go kochasz, on będzie dla ciebie karą boską. Najpierw on zgnije w kryminale, a dopiero potem ty wyzioniesz duchal« - »Po, po!«, zawołałam. »Odpuść jej, Boże, nie słuchaj, bo nie wie, co mówi. To wariatka!« - »Wiem, co mówię i to bardzo dobrze«, zawołała. »Zapytaj swoją córeczkę, niech ci powie. Nie myśl sobie, że dlatego nic nie mówi, że się z tobą zgadza - to tylko uprzejmość. Spytaj jąl« »A więc to ja byłam winna, że mnie wasz ojciec opuścił?«, pytam Polikseni. Polikseni milczy. »Ty!«, krzyknęła znowu Eleni. »Z tą twoją zazdrością i histerią, jakby był jedynym mężczyzną na świecie, który ma przyjaciółki. A ty mało miałaś kochanków? Przecież wiemy. Całe Saloniki wiedzą!« - »Ja miałam kochankóv? Ja? Wymień jednego«. - »Papathanasiu!« - »Jaki Papathanasiu?« - »Adwokat. Nie udawaj, że nie wiesz)« - »Papathanasiu moim przyjacielem? Czyś ty zgłupiala?« - »To dlaczego prowadził sprawę za darmo?« - »Bo nienawidził waszego ojca z powodów politycznych, świetnie o tym wiesz, i chciał się na nim zemścić wykorzystując moją sprawę. A gdyby nawet był moim przyjacielem, spotykałam się z nim wtedy, kiedy wasz ojciec mnie opuścił. Byłam samotna i pozbawiona opieki, jeśli grzeszyłam, nie tylko z Papathanasiu, ale i ze stu innymi, to niech mnie Bóg osądzi. Możesz wymienić jednego mojego przyjaciela z czasów, gdy byłam z twoim ojcem?« Nie odpowiedziała. »A zresztą«, mówię, »dajmy temu spokój. Wspominki na nic się nie zdadzą. A im dłużej grzebie się w g..., tym bardziej śmierdzi. Otwórz teraz drzwi, bardzo cię proszę, porozmawiajmy jak matka z córką, zastanówmy się wspólnie, co dalej robić. Nie mam ci za złe, przysięgam, że mi sprowadziłaś do domu gliniarzy. Cokolwiek powiesz, kocham cię, bo jestem twoją matką«. - »Nie mam matki!«, krzyknęła z drugiego pokoju. »Nikogo nie mam. Nawet mój brat mnie okrada, zamiast mi pomóc. Tylko jeden człowiek na świecie mnie kochał, to go zabiłaś!« - »Kochał cięl«, mówię. »Uśmiać się można! To dlaczego cię oddał temu pijaczynie, Bambisowi? Tu cię maml Dlaczego cię za niego wydał?« Wtedy drzwi się otworzyły i Eleni, jak tygrysica, wyskoczyła ze swego pokoju. Rzuciła się na mnie, przewróciła mnie na kanapę na wznak i zaczęła okładać pięściami. Polikseni była akurat w toalecie. Ledwo usłyszała, co się święci, wyskoczyła i krzyczy: »Elem! Matkę bijesz?« próbowała wydostać mnie z jej łap, ale skończyło się na tym, że sama oberwała. »Wynoś się, bo i ty dostaniesz)«, krzyczała Eleni. »Przysięgłam sobie, że jej dam dobrą nauczkę«. I zabrała się do dzieła. Dzieci wrzeszczały, jakby to one dostawały w skórę, co jeszcze bardziej złościło Eleni. Nie stawiałam najmniejszego oporu. »Bij, córko«, mówiłam. »Bij, moje dziecko. Należy mi się. Za mleko, którym cię wykarmiłam.... - »Za truciznę chyba)«, krzyknęła Eleni. »Bij, córko, śmiało, ja nie jestem Eleni, nie polecę donieść na policję)« Łzy ciekły mi z oczu strumieniem. Nie z bólu, tylko z żalu. Ale Eleni niczym się nie zrażała. Kiedy wreszcie uznała, że wystarczy, poszła do swojego pokoju i za- mknęła się na klucz. Potargana, z zakrwawionymi ustami i spuchniętymi oczami usiadłam na podłodze i przyglądałam się Polikseni niewidzącym wzrokiem. Czułam się tak, jak po paru litrach wina. Biedna Polikseni szlochając poszła do kuchni, przyniosła zimnej wody i zrobiła mi kompresy. Gdy wróciłam jako tako do siebie i odzyskałam głos, mówię do niej: »Chodźmy stąd. Skoro nie możemy się jej pozbyć, wyjdźmy same«. Nie mówiąc do siebie ani słowa zaczęłyśmy powoli schodzić do centrum. Instynktownie kierowałyśmy się w stronę domu Sofitsy. Gdy nam otworzyła i zobaczyła moją twarz, jakby w nią piorun strzelił. »Co się staio?«, spytała. »Jak ty wyglądasz!« - »Nic takiego«, odrzekłam, »upadłam, uderzyłam się o klamkę u drzwi. Daj mi mocnej gorzkiej kawy, może jakoś 114 ,. 115 wrócę do siebie.. Nie uwierzyła, nie była przecież głupia, ale więcej nie pytała. Zaparzyła nam kawę i podała konfitury z pomarańczy. Posiedziałyśmy u niej z pół godziny - opowiadała nam o swoich kłopotach z Reną. Od pewnego czasu zabiegała o skreślenie Reny z rejestru, na darmo, niestety. Zamiast się odprężyć, zdenerwowałam się jeszcze bardziej. Na dodatek u Sofitsy panował okropny rozgardiasz, bo poprzedniego wie- czoru miała gości i grali w karły... To mnie dobiło. Nagle poczułam, że nie mogę złapać tchu. Gdybym została tam chwilę dłużej, chybabym się udusiła. »Idziemy«, powiedziałam do Polikseni. »Do widzenia, Sofitsa, dziękujemy za kawę. Zajdę do ciebie w tych dniach, poprawię ci palto i pogadamy...« Wyszłyśmy na ulicę. Była może piąta. Upał, że kamienie pękały. Ulice i chodniki były bardzo suche i przejeżdżające wozy konne wzniecały tumany kurzu. Sklepy pozamykane, w kawiarniach mężczyźni grali w tawli. W jednej z nich siedział, jak na złość, mój synalek. Spostrzegł nas i wyszedł, żeby z nami porozmawiać. »Chodź szybciej«, mówię do Polikseni. »Udawaj, że go nie widzisz«. Ale dogonił nas. Gdy zobaczył, jak wyglądam, spochmurniał - niewiele przecież trzeba było, żeby się domyślić i bez słowa puścił się w stronę domu. Struchlałam. »Po, po! Zabije ją! Stracę ich oboje, biegnij«, mówię do Polikseni. »Masz młode nogi. Dogoń go!« Polikseni przodem, ja za nią zbliżalyśmy się już do domu i w momencie, gdy zasapane skręcałyśmy zza rogu, z bramy wypadła Eleni-furia, boso, w rozdartej podomce i jak wicher popędziła ulicą w górę na posterunek policji. Za nią, poprawiając wojskowy pas, najspokojniej w świecie szedł Dimitris. »Ty bandyto!«, zawołałam. »Zabić ją chciałeś, ty morderco! Własną siostrę, własną krew! Precz z moich oczu, nie chcę cię widzieć! Pamiętaj, jaką bronią wojujesz, od takiej zginiesz!« Weszłam do domu i ledwo usiadłam na kanapie, świat zaczął mi tańczyć przed oczami jak na karuzeli. Głowa opadła mi na piersi, zemdlałam..." IX Następnego dnia Eleni zabrała dzieci i rzeczy i przeprowadziła się do swojego domu, choć nie był jeszcze wykończony. W parę dni później przeprowadziła się także lora-Ekawi. Po skandalu, po wizytach policji nie miała odwagi spojrzeć gospodyni w oczy. `'V nowym mieszkaniu dla odmiany rozchorowała się Polikseni - o mało nie umarła. Lekarz zabronił jej morskich kąpieli, bo cierpiała na chroniczny bronchit. "Ale wiesz, Ninka, dzieci są uparte jak osły. Którejś niedzieli mi się wymknęła i pojechała z koleżankami na plażę do Karaburnaki. Wypożyczyły łódkę, żeby poskakać i przy kolejnym skoku Polikseni pośliznęła się i uderzyła klatką piersiową o jakieś żelastwo na dziobie. Przynieśli mi ją do domu na pół żywą. Sprowadziłam lekarza. »Wylew wewnętrzny·, powiada. »Lodu, szybko!« Przykładaliśmy lód i robiliśmy zastrzyki, lód, zastrzyki, no i jakoś żeśmy panienkę od śmierci uratowali. Ale biedny to nawet chorować nie może. Ledwo przestała chodzić do pracy, przestali jej płacić. Zaczęłam szyć po domach tak jak wtedy, kiedy mnie opuścił mąż. Tylko że kim właściwie miałam być - krawcową czy pielęgniarką? Wiesz, jestem trochę nerwowa. Nie mam cierpliwości usiąść przy maszynie i szyć tak bez przerwy, jak Afrodyta, na przykład. Do Teodora pisać nie miałam odwagi. Wiedziałam, że choć dostał pracę w redakcji AkroPoiis, pensję miał mizerną. Sam ledwo z niej żył, więc jak miał 117 jeszcze nam pomagać. Sprzedałam futro - ostatnią drogocenną rzecz, która mi zostala z czasów malżeństwa. Przejadłyśmy je. Sprzedałam starą ręczną maszynę do szycia - przejadłyśmy i ją. Bóg jeden wie, co by z nami było, gdyby się nie pojawił Zielonooki... Jestem któregoś dnia w kuchni i smażę sardele, a tu pukanie do drzwi. Otwieram i widzę starszego, szpakowatego pana o zielonych oczach. »Dobry wieczór pani!« - »Dobry wieczór. Slucham pana?« - »Czy tu mieszka panna Longos?« »Tak. Czego pan sobie życzy?« - »Chciałbym rozmawiać osobiście z panną Longos«. - »Panna Longos jest osobiście chora. Proszę powiedzieć, o co chodzi, jestem jej matką«. Niestety, tego, co jej chciał powiedzieć, rozumiesz sama moja droga, nie mógł powiedzieć mnie. Więc prowadzę go do pokoju Polikseni, a w środku aż we mnie kipi. Moje przeczucia nigdy mnie nie mylą. Wiedziałam, że coś się za tym kryje. I rzeczywiście, pochyla się, a jakże, i całuje ją w policzek, niczym starą znajomą. Polikseni zaczerwieniła się jak burak. A to ci dopiero, myślę sobie, ma więc i tego rodzaju znajomości, a ja nic o tym nie wiem. Za moimi plecami! W jego obecności niczego nie powiedziałam. Nie była przecież dwunastoletnią dziewczynką. Tamtego roku skończyła dwadzieścia trzy lata. Nie śmiałam tak od razu robić scen i żądać wyjaśnień. Pobiegłam do kuchni zobaczyć, czy mi się sardele nie palą. Ale gdy tajemniczy gość wreszcie sobie poszedł, złapałam ją za włosy i mówię: »A teraz, moja panno, gadaj, co to za jeden? Skąd go znasz? Jak on śmie całować cię w mojej obecności?« - "To notariusz«, mówi Polikseni, »z Kawali... Przyszedł kiedyś do apteki po pas przepuklinowy, i... poznałam go«. - »Czy dlatego, że jest notariuszem z Kawali i cierpi na rupturę, ma prawo cię całować? Komu ty to mówisz?« - »Daj spokój, mamo, bardzo cię proszę«, ona mi na to. »Jestem pełnoletnia i nie muszę się przed nikim tłumaczyć, co robię i z kim się widuję!« i wyciąga zza koszuli pięciusetdrachmowy banknot, nówiuteńki, macha mi nim przed nosem i powiada: »Skończ już ten melodramat, przestań gadać, idź lepiej, zapłać dług sklepikarzowil« - »po, por«, aż się za głowę złapałam. »A więc do tego doszło? Jeśli i ty, córeczko, zejdziesz na drogę, którą obrala twoja nic niewarta siostra, to po co ja tu siedzęl Umieraj sobie lepiej, skoro już tak ma być!« No i klótnia gotowa. Polikseni zaczęła płakać, złapał ją kaszel, i to taki, że nie mogła oddychać - z trudnością ją odratowalam. A zresztą, pomyślałam, przymknę na razie oczy, zo- baczymy, co z tego wyniknie. Co innego mogłam zrobić? Plunie czlowiek w górę - opluje Pana Boga, splunie w dół - własną brodę opluje. Zielonooki był wprawdzie stary, ale nie byłaby ani pierwszą, ani ostatnią, która sobie bierze starego męża. Gdyby rzeczywiście miał zamiar ją poślubić, jak twierdziła moja córka, nie byłoby to takie zle. Tymczasem starałam się nie zostawiać ich samych ani na chwilę. Zachowywałam się jak prawdziwy cerber, chociaż i tak nie mogli robić niczego takiego. Ona byta chora, jej skóra cuchnęła po nieustannych nacieraniach denaturatem, a on, cóż, nie był już dwudziestoletnim młodzieńcem. Siadał w nogach jej lóżka jak leniwy kocur i gadali całymi godzinami. Minęiy ze trzy miesiące. Polikseni wydobrzała prawie zupełnie i za jakiś miesiąc miała wrócić do pracy. Którejś nocy przyśniła mi się Eleni. Była mała, taka jak wtedy, gdy mieszkaliśmy w domu beja, ale to nie był dokładnie tamten dom, wiesz, jak to w snach: człowiek przenosi się z miejsca na miejsce, a teraźniejszość splata się z przeszłością. Więc ten dom z mojego snu stał na wzgórzu, na którym rosło mnóstwo cyprysów; zupełnie jak na cmentarzu. Byłam sama slużąca musiała dokądś wyjść - i zeszłam do piwnicy po oliwę do gotowania. Ale zamiast w piwnicy znalazłam się w pustym pokoju, który przypominał - uchowaj Bożel - kostnicę, i w którym było pełno szafek. Nie dwie czy trzy, ale dziesiątki, setki szafek. Zaczęłam je otwierać. Otwierałam i otwierałam bez końca. Wreszcie otwieram tę, która była niby ostatnia, patrzę, a w środku stoi Eleni z rękami skrzyżowanymi na piersiach jak nieboszczyk. »Po, po!«, krzyknęłam. »Pomocy. Pomocyl Nasza 118 119 Eleni umarłat« Krzyczałam przeraźliwie i rwałam włosy z głowy, ale zamiast włosów zostawaly mi w rękach morskie wodorosty, a później węże. Zaczęłam uciekać na górę, żeby się ratować, patrzę, a Eleni schodzi po schodach, pełna wdzięku, wyfiokowana, z czerwoną kokardą we włosach. ·>Ach, ty wstrętne dziewuszysko!«, mówię. »Żeby tak mnie przestraszyć. Jak wyszłaś z tej szafki, że cię nie zauważyłam?« Odwracam się, patrzę, a w szafce siedzi pop. »Pop się śni na kłopoty«, powiedziałam następnego dnia rano do Polikseni.Mówię ci, że coś się tam u niej dzieje niedobrego. Tak źle nie śniła mi się jeszcze nigdy«. - pAbsolutnie nic się u niej nie dzieje«, mówi mi na to Polikseni, która zawsze kpiła z mojej wiary w sny i cuda. "Zjadła mama na noc za dużo cieciorki«. Ale ja dręczyłam się przez cały dzień. HWiesz co, Polikseni«, powiedziałam w końcu, Hnie gniewaj się, ale pójdę, zobaczę, co u nich słychać. Czy dlatego, że Eleni jest zawzięta i przez tyle czasu nawet się nie zainteresowała, czy żyjemy, czy umarłyśmy, musimy i my postępować w ten sposób? Schowam ambicję do kieszeni i pójdę. Nie tyle o nią mi chodzi, ile o te biedne dzieci. Kto wie, czy nie głodują od czasu, gdy dentysta ją zostawił. Achl«, mówię, Hjakby to było dobrze, gdybym mogła wziąć do nas chłopca, wychować go na porządnego człowieka, żeby się nią zajął, jak będzie stara, nawet jeśli nigdy mi za to nie podziękuje. Zrobiłybyśmy dobry uczynek. Tylko nie zaczynaj starej śpiewki, że nie mamy pieniędzy. Skoro jest co włożyć do garnka dla nas obu, to i dla trojga starczy, tak czy nie? Co ty na to?« Podniosła ręce do góry, jakby się poddawała. »Słowo daję, nie mogę zrozumieć, co z mamy za człowiek! Z własnego doświadczenia mama wie, że za każdym, ale to za każdym razem, gdy się mama miesza w sprawy Eleni, źle się to kończy. Po co szukać zwady? Nie potrafi mama żyć bez ciągłych awantur?« - »Nie potrafię!« Mów sobie, co chcesz, pomyślałam, żebym tylko mogła wziąć to dzieckol Czy mama nie rozumie, że to nie żarty, że trzeba się nad tym zastanowić«. »Nie, nie rozumiem.. - »W takim razie«, powiada, Hpo co mama mnie pyta? Niech mama idzie, ale niech mama dobrze uważa: w żadnym wypadku niech mama dziecka nie bierze, jeśli ona sama go nie da!« - "A co to ja, Cyganka? Złapię go do worka i ucieknę, czy jak?...« Wstałam, ubrałam się, raz - dwa i już byłam w Kule-Kafe. Padał śnieg i wiał mroźny wiatr, nawet ścieki w rynsztokach zamarzły. 'IYzeba pomieszkać w Salonikach, żeby wiedzieć, jak może być zimno. Tam nie taka zima jak w Atenach. W Atenach parę brykietów z wysuszonych pestek oliwki wystarczy w piecyku. W Salonikach, jak w piecu porządnie nie buzuje, trudno wytrzymać. W końcu dotarłam do domu Eleni. Jeden pokój był jeszcze nie wykończony. W oknie zamiast szyb wisiał kilim. Przed drzwiami stała blaszana beczka pełna gaszonego wapna. Niech ją diabli, pomyślałam, nawet wszystkich okien nie zdąiyła jeszcze oszklić! Żeby tak się prowadzić i nie mieć pieniędzy, to już szczyt wszystkiego! Skoro i tego robić nie potrafi, to po co męża zostawiła? Stukam do drzwi. Cisza. Zaglądam przez okno i widzę dzieci, skulone jedno przy drugim, w łóżku - darły dla zabawy gazety i złotka z pudełek po papierosach. Ledwo Akis mnie zobaczył, wyskoczył z łóżka, podstawił sobie krzesło i otworzył okno. Ucałowłam go. »Gdzie mama?« - .Wyszła«. - pA kiedy wróci?« - Wieczorem...« Zaczął trząść się z zimna i kasłać jak stary suchotnik. HDo łóżka, moje dziecko, bo jeszcze zapalenia płuc dostaniesz«. Co za matka, pomyślałam, żeby zostawić dzieci w takiej lodowni bez piecyka i latać po mieście! Żeby moje wnuki, moje własne wnuki żyły jak sieroty w powieściach!... Nie mogłam się z tym pogodzić. Z dziesięć minut stałam pod oknem niezdecydowana. Rozmyślałam nad słowami Polikseni, żebym w żadnym razie nie brała dziecka, jeśli Eleni sama mi go nie da. Ale ani wrócić do domu z niczym nie chciałam, ani siedzieć tam w taki mróz i na nią czekać. Mogla przyjść i o dziesiątej wieczorem. Drzwi zamknęła od zewnątrz, a klucz wzięła z sobą. Im dłużej słuchaiam kaszlu Akisa, tym mniej sensu widziałam w przestrogach Polikseni. Poszłam do kiosku, 120 121 kupiłam czekoladę, wróciłam i znowu czekałam z dziesięć minut. »Moje dziecko«, mówię w końcu do Akisa, »chcesz zamieszkać u mnie?« A niech Polikseni krzyczy, pomyślałam, ma nie więcej oleju w głowie niż Eleni. Wezmę dziecko i niech się dzieje wola nieba. »Tak«, mówi Akis. »To wstawaj i ubieraj się«. Wstał i się ubrał. Nosił ciągle ten sam płaszczyk, który mu uszyłam przed dwoma laty, i rękawy sięgały mu do łokci. Jak osiołek rośnie, siodełko maleje. Podałam mu czekoladę. »Daj siostrzyczce«, mówię. »Tobie kupimy drugą«. Serce mi się ściskało na samą myśl, że dziewczynka zostanie sama, ale co miałam robić? Nie stać mnie było na wzięcie obojga. To, że brałam jedno, i tak było dla Eleni dużą pomocą. Mogła trochę lepiej karmić i trochę lepiej ubierać drugie. »Pocałuj siostrę«, mówię Akisowi. »A ty, moja mała, pocałuj braciszka... Wejdź, Akis, na krzesło, to cię wezmę!...« Gdy wróciliśmy do domu, było już` ciemno. Położyłam od razu Akisa do łóżka, dołożyłam do pieca i posty wiłam mu parę ciętych baniek, żeby uszła niedobra krew. Ugotowałam smacznej zupy na głowiźnie i go nakarmiłam. A później usiadłam na kanapie z mandoliną i zaczęłam mu śpiewać do snu. Spiewało się wtedy Kamizelkę. Kamizelki ci skroiłam W znoju, trudzie ją uszyfiam Byś co nosić miał... "Nie wiedziałam, że umiesz grać na mandolinie", powiedzialam do kiry-Ekawi, "tak mi cykasz te swoje tajemnice". "Umiem... Uczyłam się razem z dziećmi. Brałam lekcje, żeby zdopingować Teodora. Teraz nie gram już od lat. Nie mam ani głowy, ani ochoty na takie rzeczy. A przede wszystkim nie mam mandoliny. Mój kochany synalek przyszedł któregoś popołudnia, gdy nas nie było w domu, wziął sto drachm z szuflady Polikseni i mandolinę - zostawił tylko kostkę. Jeszcze się ta kostka poniewiera w pudełku z guzikami..." *** Tak się sprawy miały, gdy przyszedł list, w którym Teodor pisal, że znalazł drugą pracę z pensją dwukrotnie wyższą niż w redakcji, że powodzi mu się bardzo dobrze i żeby się nie martwily, bo mieszka u cioci Froso, która chodzi przy nim niczym sluźąca i nawet mu krochmali kołnierzyki, że jego zdaniem przyszedł czas, by i one zdecydowały się na wyjazd do Aten póki nie znajdą odpowiedniego mieszkania, będą mile widziane u cioci Froso, która im przesyła moc serdecznych pozdrowień! "Wiesz, Ninka, czytałam ten list i czytałam, i nie wierzyłam własnym oczom. Ta czarownica, która mi ukradła męża, kradła mi teraz mojego syna! A on, pętak bez ambicji, obrzydliwiec wyrachowany, zamieszkał u kobiety, która zniszczyła naszą rodzinę - żeby mieć koszule wykrochmalone! Nie moglam się uspokoić. Czytałam i płakałam. I jeszcze miał czelność proponować, żebym ja u niej zamieszkała. Ja, Ekawi, miałam zamieszkać pod jednym dachem z Froso! Czy słyszałaś kiedyś, żeby dziecko zlożylo matce równie potworną propozycję? No, ale powiedzmy, że bym się zgodziła, różne rzeczy się zdarzają, tylko co ja miałam robić w tych Atenach! Jeśli ten krzykacz, ten hipochondryk sądzi, że przyjadę i będę mu prowadzić dom, myślałam, że pozwolę się zamęczać jego dziwactwami - a to za słone, a to za pieprzne, a to go nie obudziłam w porę - to się grubo myli. W Salonikach miałam przynajmniej przyjaciółki: Domnę, Softisę, kirę-Mario, mogłam do nich iść i się wyżalić. Poczciwa kiry-Mario. »Ach, moja kochana Ekawaki, z garów zrobili kadzielnicę, a z łajna kadzi- dlo«, mawiała. W Salonikach miałam ciotkę Angelę, kuzynkę mamy, którą odszukałam jeszcze w czasach mojego małżeństwa. A gdy owdowiałam, często jeździłam ją odwiedzać. Mieszkala za Salonikami, w Agia Triada - pół godziny motorówką. Kaźdego roku spędzaliśmy u niej lato za darmo, i ptasiego mleka nam nie brakowało. Saloniki to moje wspomnienia. Każdy kamień coś mi przypominał. Tam byłam bardzo szczęśliwa i bardzo nieszczęśliwa, tam otworzyły mi się oczy i zrozumiałam, jak 122 123 obłudne jest życie. Nie mówiąc już o tym, że Saloniki to raj dla -' biedoty. Wszystko za półdarmo: sardele, krewetki, małże - i to jakie! A w Atenach bym tego na oczy nie widziała - w ogóle jak ', ja bym tam żyła? Jechać do Aten, żeby znowu mieć do czynienia z Afrodytą i Miltiadesem! Z niego też lepszy numer. Wracając ', z wojny w Azji Mniejszej zatrzymał się parę dni w Salonikach. Trochęśmy się przemówili i podczas tej utarczki był na tyle bezczelny, żeby mi powiedzieć, że jestem wariatką i słusznie Longos zrobił, że mnie zostawił! Tak mi się braciszek udał! Dach nad głową, który mu teraz daję, i ten kawałek chleba, choć bez oma- y' sty, to i tak więcej, niż mu się należy, "Niedoczekanie twoje, syneczku!«, mówię do Polikseni. Wiedziałam, że ona także nie zgodziłaby się zostawić swojego Zielonookiego i jechać do Aten. »Siadaj«, mówię, »i napisz do Teodora, że na razie lekarz nie pozwala ci się przeprowadzić«. Ale człowiek rozrządza, Bóg stano-'' wi. Dimitris służył wtedy w jednostce ochrony pogranicza. Przenieśli go z lotnictwa do piechoty, bo z powodu kobiety pobił ja- kiegoś chorążego. Przyjechał pewnego popołudnia do Salonik niespodziewanie - i zastał Zielonookiego siedzącego w nogach łóżka Polikseni. Spojrzał świdrem. Nietrudno było się domyślić, w czym rzecz. Nawet się z nim nie przywitał, tylko zaciągnął mnie do kuchni, złapał za ramiona, zaczął mną trząść i żądać wyjaśnień. »To jest ten opiekun?«, mówi. »Nie rozumiesz, że ją sprzedajesz? Sprzedajesz!« - »A co mam robić?«, mówię. »Dać jej umrzeć, biedaczce? Tego byś chciał? Martwą byś ją chciał widzieć? Zamiast odzywać się w ten sposób do własnej matki i zgrywać bohatera, czemu sam nie jesteś porządnym człowiekiem i nam nie pomagasz? Żebym chociaż po więzieniach latać nie musiała!« Na to, moja kochana, złapał półmisek z kredensu i trzask nim o posadzkę. »Ach, żeby ci łapy uschły!«, zawołałam. »Najpierw zarób uczciwie, ty złodzieju zatracony, na te półmiski. Później będziesz sobie tłukł, ile wlezie, ty alfonsie jeden«. A on łapie następny, najlepszy, jaki miałam, na którym podawałam makarony, i bęc! o podłogę. »Akisl«, wołam. (Polikseni odprawiła tymczasem Zielonookiego, wskoczyła do łóżka i ze strachu trzęsła się jak osika). »Akis, leć no, dziecko, po stójkowego. Powiedz, że mamy w domu mordercę!« Wpadłam w panikę. Gotów nas pozarzynać, myślałam. Ale gdy Dimitńs zobaczył, że chłopiec szykuje się, by biec po policję, uderzył w płacz. Szlochał jak baba. Wziął z podłogi plecak, bez słowa otworzył drzwi i wyszedł. Byłam okropnie zdenerwowana i całą złość wyładowałam na Polikseni. Doszło do karczemnej awantury. Już od jakiegoś czasu zamierzałam powiedzieć Zielonookiemu: albo się pan z nią ożeni, albo proszę do nas więcej nie przychodzić. Kłótnia z Dimitrisem żywo mi przypomniała o moich obowiązkach. No i nie mogłam sobie darować, że tak ostro mu powiedziałam. Płakałam, biłam się w piersi i powtarzałam w duchu: Wybacz mi, moje dziecko, wiem, że nie ty jesteś winien, To moja wina, moja wina, moja... Jakby nie dość było tego wszystkiego, dowiedziałyśmy się od jednej mojej znajomej z Kawalii, że Zielonooki, który przedstawiał się nam jako kawaler, nie tylko był żonaty, ale miał dwie córki starsze od Polikseni! Więc chociaż Polikseru go kochała, choć płakała i rozpaczała, zrozumiała w końcu, że przedłużanie tej znajomości nie ma żadnego sensu. Z drugiej znowu strony, mimo pomoćy Zielonookiego zalegałyśmy z czynszem i gospodarz miał pretensje. Były więc dwa rozwiązania: albo zapłacimy, albo znajdziemy inne mieszkanie i się wyniesiemy. »Chyba że pojechałybyśmy do Aten«, mówię któregoś dnia do Polikseni. Zdążyłam się jakoś oswoić z tym pomysłem. Do diabła z Salonikami i ich zaletami, powiedziałam sobie w duchu, do diabła z przyjaciółkamil Jaki z nich miałam pożytek przez te wszystkie lata? Do diabła z ciotką Angelą, z małżami i krewetkami! Wrócę w rodzinne strony, do pięknej Attyki! Tam też jest morze! Zebrałyśmy nasze graty, zostawiłyśmy je na przechowanie w porcie i do dnia, w którym odpływał statek, mieszkałyśmy u Eleni - nie pokłóciłyśmy się ani razul... W końcu przyszedł dzień odjazdu. »Amfitritis« odpływała o dziewiątej wieczorem. Upewniłyśmy się najpierw, czy nasze meble ulokowane są w ła 124 125 downi w dobrym miejscu, potem znalazłyśmy na pokładzie osłonięty od wiatru kąt blisko komina i rozłożyłyśmy posłania. Gdy rozległ się dzwonek, sygnał dla odprowadzających, schyliłam się i ucałowałam Eleni i jej córeczkę. »Nareszcie«, powiedziała Poli v kseni, »choć raz widzę, że się kochacie«. - uMmm«, ja na to, »Ele ni pełna miłości do matki. Tego jeszcze nie było!« Chciałam to obrócić w żart, bo bardzo się wzruszyłam. »Pewnie, że cię kocham«, zawołała Eleni, gotowa do kłótni. »Ja cię kocham. To ty nigdy mnie nie znosiłaś. Żadne z was mnie nie znosiło. Zoster- 'łam teraz w Salonikach sama jak kołek w płocie«. I się rozpłakała. »Uważaj tam, bestyjko«, powiedziała do Polikseni (zawsze na- ;' zywała ją pieszczotliwie bestyjką), »uważaj na siebie. Rozejrzyj się za jakimś narzeczonym, ale jeśli by miał być taki jak Bambis, to już lepiej zostań starą panną. I napisz coś od czasu do czasu...« Pochyliła się i ucałowała syna. »Bądź grzeczny«, powiedziała, »słuchaj babci i nie zapomnij całkiem o mamie. Pocałuj siostrzyczkę...« - »Czego ten mały płacze?«, spytał mnie marynarz, który podnosił trap. »Płacze, bo odjeżdża od mamy i siostry«, mówię. »Przejdzie mu«. Światła Salonik oddalały się i oddalały, aż wreszcie zniknęły zupełnie. Księżyc jeszcze nie wzeszedł. Pasażerowie pierwszej i drugiej klasy zeszli do kabin, ci, co zostali na pokładzie, także zaczęli układać się do snu. Po po- żegnalnym zgiełku, po nawoływaniach nastała cisza przygniatająca piersi niczym ołów. Patrzyłam w niebo pełne gwiazd i przypomniałam sobie, jak przed dwudziestu laty płynęłam do Salonik statkiem Czerwonego Krzyża, ile było we mnie wiary, jakie snułam marzenia. A teraz? Z czym teraz wracam? Serce mi się ściskało. Patrzyłam na gwiazdy, na zielone i czerwone światło latarni na mostku kapitańskim, słuchałam plusku fal w ciemności i czułam się tak bardzo samotna, jakby nie tylko na tym statku, ale na całym bożym świecie nie było ani jednego człowieka, któremu mogłabym położyć głowę na kolanach i zapłakać..." Tak znaleźli się w Atenach. Część druga Czego bym nie dała, żeby być świadkiem jej spotkania z wielką rywalką! I pomyśleć, że dom Froso stał zaledwie o trzy przecznice dalej od naszego! Mieszkaliśmy wówczas przy ulicy Sinasa. "Powiedz, Ekawi, czy ona była ładna?", pytałam. Lubiłam ten komiczny, pełen obrzydzenia grymas, który pojawiał się wówczas na jej twarzy - krzywiła usta z ironią i lekceważeniem. "Hm, oczy miała ładne i dobrą prezencję, a poza tym - suka, i tyle. I nie miała połowy zębów. Nie wspominaj o niej, bardzo cię proszę, bo aż mną trzęsie... Już w kolejce elektrycznej, gdy jechaliśmy z Pireusu do Aten, mój synek, mądrala, zaczął mi udzielać rad i pouczać mnie, jak się mam zachować. "Niech mama uważa«, powiada, "żeby nie wracać do przeszłości. Bardzo prosię, niech się mama zachowuje z godnością«. Wpadłam we wściekłość. MTy mnie będziesz uczył zachowania, smarkaczu?, mówię. Ja urodziłam ciebie czy ty mnie? Jeszcze na dobre nie przyjechałam, a ty już zaczynasz stawiać mi warunkil Jeśli tak ma być nadal, to natychmiast, tym samym statkiem wracam do Saloniki...« Dotarliśmy na plac Omonia32 i wsiedliśmy do autobusu - meble miała przywieźć ciężarówka. Boże mój, jak te Ateny się zmieniłyl, myślałam. Jakie domy, ile samochodów! A hałas! Tłok! Było rano i ludzie szli do pracy. MTa 32. Plac Omonia (plac 2.gody) - jeden z centralnych placów Aten 129 kie są, moja kóchana, Ateny!«, mówię do Polikseni, która rozglądała się z zachwytem. »Tu się wychowałam, nie to, co wy, dzieci prowincji!« Nagle ogarnęła mnie nieopisana radość. Wszystko mi się wydawało piękne, miałam ochotę rzucać się ludziom na szyję. Obok przystanku, gdzie wysiedliśmy, stał stragan z kwiatami. Patrzyłam na zawilce, na Lykabet z kościółkiem Świętego Jerzego na szczycie i łzy napłynęły mi do oczu. Dom Froso miał dwa frontowe okna, a nad drzwiami dwa sfinksy podtrzymywały doniczki z kaktusami. Teraz i ten dom został zburzony, a na jego miejsce wybudowano jeszcze jedną obrzydliwą kamienicę z mieszkaniami do wynajęcia. Froso przeniosła się za miasto, do Peristeri, ale wtedy mieszkała w najlepszej dzielnicy, na Kolonaki! Dotarliśmy wreszcie na podwórze. Usłyszała nas i wyszła: w kuchennym fartuchu, nie uczesana, stara - wypadła jej tymczasem reszta zębów. Gdy mnie zobaczyła, dziesięć razy zmieniła się na twarzy - czerwieniła się, bladła, żółkła, zieleniała, nie wiedziała, co powiedzieć, jak zacząć. A ja, co tu duio mówić, Ninka, nie denerwowałam się wcale. Czułam się tak szczęśliwa, że byłam gotowa wybaczyć nawet Froso. »No, czego stoisz i się gapisz?«, mówię do niej. »Dalej, pozwalam ci się pocałować. Nie udawaj cierpiętnicy i nie becz. To ja powinnam płakać, nie ty. Janis był naszym jabłkiem niezgody - zjadłyśmy je po połowie i dajmy już temu spokój« - »Zestarzałyśmy się, Ekawi«, mówi do mnie. »tyle lat minęło...« - »Ty może się zestarzałaś«, odparowałam, »ja tam jestem młoda. No, zaparz kawę, bo mi w gardle zaschło«. Silnego wrażenia doznałam dopiero wtedy, gdy weszłam do salonu i nie spodziewając się tego wcale zobaczyłam jego fotografię; był w oficerskim mundurze partyzanta z czasów walk o Macedonię. Gdzie ją wetknęła, gdy dzieliłyśmy rzeczy, jak to sig stało, że jej wtedy nie zauważyłam - nie mam pojęcia. Spostrzegła moje wzruszenie i powiedziała: »Chodźcie, usiądziemy w kuchni. Aaa, co za urodal«, zwróciła się do Polikseni. »A to kto? Syn Eleni! Tfu, żeby nie zapeszyć - wielki już chłopak z niego!... Gdybyście przyszli dziesięć minut wcześniej, zobaczylibyście dzieci. Poszły właśnie do szkoły. A co słychać u Dimitrisa? Kiedy przyjedzie?« I tak dalej, i tak dalej, jak gdyby nigdy nic. Tak, Ninka, jak gdyby nigdy nic... Ale trzeba przyznać, że póki u niej mieszkaliśmy, dogadzała nam, jak mogła. Jej matka, a moja ciotka - zgręza bez sumienia, która osłaniała swoją córeczkę, gdy ta kradła mi męża - prowadziła dom pewnej bogatej rodzinie, niedaleko palacu. Wynosiła stamtąd całe paki masła, wielkie puszki oliwy i je nam dawała. Zanim znaleźliśmy mieszkanie i wyprowadziliśmy się od Froso, wyrżnęła im pół kurnika. Dzień w dzień jedliśmy kury. Raz tylko poszłyśmy z Froso na noże, a i to przez dzieci: jej syn był prawie równolatkiem Akisa - może z rok albo ze dwa starszy. Wujek z siostrzeńcem bawili się jak wielcy przyjaciele, aż któregoś dnia diabli ich podkusili i zaczęli swoje dziecinne przechwałki. »A ja mam szpadę, a ty nie«. - »A mój bębenek jest większy od twojego«. Aż tu ni stąd, ni zowąd syn Froso mówi do naszego: »A moja mama jest panią Longos!« - »Moja babcia też jest panią Longos!« - »Twoja babcia nie jest panią Longos«, Fanis na to, »bo twój dziadek ją zostawił i ożenił się z moją mamą, bo była ładniejsza!« - »Ha! hal ha!«, odpowiada mu nasz. »Wcale nie była ładniejsza, tylko była czarownicą, rzuciła na niego urok i ukradła go mojej babcil« Fanis poszedł z płaczem do matki i powiada: »Akis mówi, że jesteś czarownicąl« Więc Froso do mnie: »To nie w porządku opowiadać dziecku takie rzeczy!« - »A jest w porządku«, ja jej na to, »gdy ty opowiadasz swoim bękartom, że cię Janis wziął, bo byłaś ładniejsza? Popatrz w lustro na swoją wymokłą buźkę«, mówię, »to zobaczysz, która z nas jest ładniejsza«. A ponieważ usiłowała protestować, dodałam: »I siedź cicho, bo jeszcze dziś pójdę do prokuratora i udowodnię ci, to naprawdę drobiazg dla mnie, która z nas jest panią Longos, która z nas jest w ogóle panią!« Trzeba ci wiedzieć, że gdy Janis umarł, nie prowadziłam dalej sprawy o oficjalne unieważnienie ich małżeństwa i w papie 130 131 rach ona figurowała jako legalna wdowa. Zdenerwowała się, rozpłakała, ale co mogła zrobić? Zresztą akurat wtedy znaleźliśmy sobie mieszkanie przy ulicy Kolokinthus, niedaleko moich starych śmieci. Załadowaliśmy rzeczy na furę i już byliśmy gotowi do odjazdu, gdy sobie przypomniałam o fotografii. »Chwileczkę«, krzyknęłam do woźnicy. Wbiegłam do domu, zdjęłam fotografię ze ściany, wyszłam i dałam ją Akisowi, który siedział wysoko na tobołach. Froso zbladła, ale nie śmiała nic powiedzieć. Zanim sama weszłam na wóz, pochyliiam się i ją pocałowałam. Nie fałszywie, przysięgam ci, Ninka, na życie Dimitrisa, a wiesz, jak się boję, jak drżę o niego - sama nie wiem, co mnie napadło. Byłam okropnie przejęta, czułam, że tego dnia kończy się cały długi etap mojego życia i zaczyna nowy. Miałam tyle obaw, tak bardzo potrzebowałam boskiej pomocy, że nie chciałam go zaczynać z sercem pełnym nienawiści i złości. Miałam wręcz wrażenie, że Froso nie była kobietą, która ukradła mi męża i zrujnowała życie, ale że ona także była ofiarą - licho wie jakiego złego ducha - i było mi jej żal. Oczywiście nie dałam tego po sobie poznać. Obróciłam wszystko w żart. »'Imczasem, kuzynko!«, powiedziałam. »Dziękuję za gościnę. Wprawdzie trochę późno, ale w końcu się zrewanżowałaś. Jedziemy«, powiedziałam do woźnicy, który czekał z batem w dioni. »Jedziemyl Ulica Aleksandra Wielkiego!...«" *** Jednym z powodów, które rozwiały wątpliwości kiry-Ekawi i skłoniły ją do podjęcia decyzji o przeprowadzce do Aten, było przekonanie, że, prędzej czy później, także Dimitris będzie musu przyjechać w ślad za nimi. Kira- Ekawi miała nadzieję, że zmiana środowiska dobrze mu zrobi. W Salonikach zaczynał się czuć jak wyrzutek społeczeństwa. Policjanci - mówił o nich: gliniarze - znali go jak zły szeląg. A gdy oni raz się do kogoś dobiorą, to już nie popuszczą. W Atenach Dimitris uwolniłby się i od nich, i od kolesiów, którzy go sprowadzili na manowce. Odciąłby się od tego, co minęło, miałby szansę zapomnieć o przeszłości i rozpocząć nowe życie. " ..No i rzeczywiście, Ninka, ledwo wyszedł z wojska, przyjechał do Aten. Teodor natychmiast znalazł mu pracę u grawera. W każdą sobotę wysyłałam Akisa do warsztatu, Dimitris dawał mu sto drachm na dom, a ja całowałam banknot, który mały przynosił, i płakałam ze szczęścia, bo Dimitris nareszcie uczci e zarabiał na chleb. Ale gdy ja, biedaczka, myślałam, że wszystko idzie ku dobremu i dziękowałam Bogu, że wysłuchał moich próśb, zło czaiło się gdzie indziej: opary kwasów, które wdychał w warsztacie, zatruwały mu płuca. Któregoś dnia, w południe, wrócił do domu blady jak śmierć i zaraz poszedł do łóżka. Biegnę do niego z termometrem, a on mówi: »Miskęl Szybko!« Dałam mu miskę - zwymiotował kawałkami czarnej krwi i zielonkawą jak żółć cieczą. Poczciwy Teodor użył wszelkich środków, żeby załatwić mu pobyt w sanatorium dla gruźlików. Na szczęście było to pierwsze stadium choroby i po roku Dimitris stamtąd wyszedł. Ale sama rozumiesz, do pracy u grawera nie mógł już wrócić. Zaczął się włóczyć po kawiarniach przy placu Omonia. Zadawał się z jakimiś przestępcami, którzy tak go przeszkolili, że się zrobił dziesięć razy gorszy, niż był w Salonikach. Wiesz, w Atenach miał szersze pole do działania. I jak zwykle bezczelnie opowiadał mi o swoich podłych wyczynach: jak to sprzedał komuś ze wsi miedzianą obrączkę za złotą, jak poszedł do jakiegoś homoseksualisty, żeby mu zrobić przyjemność, ale tylko wyłudził od niego sto drachm szantażem, i poszedł sobie, zostawiając tamtego na lodzie, jak ukradł prostytutce węzełek z pieniędzmi spod poduszki i tak dalej, i tak dalej. »Nie masz krzty wstydu, ty draniu?«, mówiłam. »W nic nie wierzysz? Czy tak cię wychowywałam? Tego uczyłam? A jak cię złapią, ty oszuście, jak ci spuszczą lanie i dostaniesz krwotoku, czy wiesz, że możesz umrzeć?« - »Nie bój się«, odpowiadał, »nie złapią mnie«. Jakbym słyszała jego ojca. »Nic się nie bój, jestem nieuchwytny jak Fantomas«. Ale nosił wilk 132 133 razy kilka... W jednym ze sklepów przy ulicy Hermesa znikały co jakiś czas a to dwie, a to trzy sztuki materiału. Zamki były nie naruszone, wszyscy pracownicy - ludzie godni zaufania. Zmieniono więc zamki, lecz materiały znikały nadal. Policjanci łamali sobie głowy nad rozwiązaniem tej zagadki. Aż wreszcie pewnego wieczoru zostawili w sklepie tajniaka, który złapał Fantomasa na gorącym uczynku. Otóż pewien handlarz uliczny zawarł bliższą znajomość z właścicielem sklepu bławatnego i uzyskał od niego pozwolenie na przechowywanie swojego kramu na kółkach w sklepie - dla bezpieczeństwa. Wózek był pusty w środku - jak koń trojański - i w jego wnętrzu kryl się mój sprytny synalek. W nocy wychodził i nie śpiesząc się wybierał materiały, które mu się podobaiy. Rano jego wspólnik wywoził go głównym wejściem, pod nosem właściciela sklepu jak gdyby nigdy nic. Dostał rok. Po dziewięciu miesiącach ułaskawili go i wyszedł, ale jakby nie dość miał złych skłonności, w więzieniu nabawił się jeszcze jednej - został komunistą. Zaczął wygłaszać mowy o równości i sprawiedliwości społecznej, prawił mi o kapitalistach, o Marksie i Leninie, o Dymitrowie, który w czterdzieści dni nauczył się niemieckiego, żeby się bronić w sądzie bez pomocy adwokata. Na dodatek miał czelność robić wykłady Akisowi, zupełnemu przecież dziecku, i mącić mu w głowie. »Religia to opium dla mas«, wmawiał chłopcu. »To, czego was uczą w szkole o Adamie i Ewie, to żydowskie baśnie. Nie Bóg stworzył świat, świat sam się stworzył. Weź trochę wilgotnej ziemi«, tłumaczył, »i połóż pod dużym kamieniem, a zobaczysz, że po paru dniach zaczną wychodzić robaki. W ten sposób, z biegiem czasu, powstali także ludzie«. - »lesteś niespełna ro- zumu, mój synu«, wołałam oburzona, »zachowaj przynajmniej te poglądy dla siebie!« - »Nie«, on mi na to, »Akis to bystry chłopakl Musi przejrzeć na oczy. Nie powinien marnować się tak jak my...« I niewzruszony ciągnął swoje wywody, że Chrystus był fakirem. »Powiedz mi«, pytał Akisa, »gdzie przebywał Chrystus między dwunastym rokiem życia, kiedy nauczał w świąty ni, a chwilą, gdy został ochrzczony przez świętego Jana? W Indiach! Dowody? (Tak się wyrażał). Dowody: W zeszłym roku przyjechał do Aten na występy w Teatrze Centrum pewien hinduski fakir. I powiedział: `Ukrzyżujcie mnie i pogrzebcie, a po trzech dniach zmartwychwstanę jak Chrystus...' Ale rzuciły się na niego te brodate kozły - popi - i kazali mu się wynosić«. Więc sama rozumiesz, Ninka, w sytuacji politycznej, jaka po- wstała na początku rządów Metaksasa, drżałam ze strachu, że go złapią i ześlą na którąś z wysp". *** To wszystko przypominało mi historię Dinosa. Nie minął jeszcze wtedy rok od jego śmierci. I chociaż w miarę upływu czasu na samą myśl o Dinosie moje serce krwawi coraz bardziej, nie mogę się jakoś powstrzymać od gorzkiego uśmiechu, gdy pomyślę, że jakby nie dość miał wad, był także komunistą. My, rzecz jasna, dowiedzieliśmy się o tym dopiero po jego śmierci. Od kiedy ojciec wyrzucił go z domu, widywaliśmy się z nim bardzo rzadko. Nie mieliśmy pojęcia, jak żył, gdzie sypiał. A z tym, czy miał jakieś przekonania polityczne, czy nie, nigdy się przed nami nie zdradził. Nie należał do osób, które dużo mówią i chętnie wyjawiają swe myśli. W tym przynajmniej byliśmy do siebie podobni. Zjawiał się wasami, gdy ojca nie było w domu, nie po to, żeby nas zobaczyć, ale żeby wyłudzić od matki trochę jej zaskórniaków. Oczywiście, gdy się dowiedział, że wyszłam za mąż i że Antonis jest przy forsie, zaczął nas odwiedzać częściej. W owym czasie mama ciężko chorowała i nie chciałam sprawiać jej przykrości, ale nie zamierzałam także dopuścić do tego, żeby ona oddata mu wszystko, co miała w pończosze, a on żeby kupował morfinę i zabijał sam siebie każdego dnia po trochu, i to za moje pieniądze. Zaproponowałam mu, by z nami zamieszkał. Wstawiłabym mu kanapę do składziku na tarasie, który był nawet lepszy od pokoi na dole, bo przez cały dzień było tam słońce. Rozmawiałam z ojcem i z Antonisem - obaj na to przystali. 134 135 "Ale pod warunkiem", powiedziałam Dinosowi, "że zgodzisz się pójść do kliniki na miesięczną kurację odwykową. Jak wygląda cała reszta twojego życia osobistego - twoja sprawa. Bylebyśmy nie widzieli. Nikt z nas nie będzie robił żadnych uwag. AIe narkotyki to poważna sprawa, narkotyki rujnują ci zdrowie..." Nie zgodził stę. Wolał żyć jak włóczęga i w ogóle przestał się pokazywać. Któregoś dnia wuj Stefan przechodząc przez Ogród Łez wszedł do szaletu. W kącie stał Dinos - obszarpany i nie ogolony, jak to narkomani. Żeby nie stawiać go w kłopotliwej sytuacji, wuj Stefan udał, że go nie widzi, i wyszedł. Ale później pomyślał, że dopiero by mu się dostało od mamy, gdyby się dowiedziała, że widział jej najdroższego synka i nawet z nim nie porozmawiał, więc zatrzymał się i postanowił zaczekać, aż Dinos wyjdzie. Czekał dwie, trzy, cztery minuty - Dinosa ani śladu. Którędy on, u licha, wyszedł, że go nie zauważyłem!, myślał biedny wuj Stefan. Wszedł z powrotem, patrzy, a Dinos stoi w tym samym miejscu, wpatrzony w interes faceta obok... Wie- dzieliśmy więc o nim, że był narkomanem i wykolejeńcem. Gdy w grudniu trzydziestego siódmego przyszedł tajniak z bezpieki i powiedział, że Dinos zmarł z powodu niewydolności serca na zesłaniu, na wyspie Anafia3, choć byłam wstrząśnięta, poprosiłam go do środka, żeby dowiedzieć się szczegółów. "Dlaczego na zesłaniu?", spytałam. Myślałam, naiwna, że przez narkotyki. Jak mi powiedział, że Dinos był komunistą, nie wierzyłam własnym uszom. Dinos komunistą?! Wydało nam się to tragicznie śmiesznel Nie pojmowałam, jakim on mógł być komunistą, jak mógł pogodzić rozwiązłość i całkowity brak kontroli nad samym sobą z komunizmem, który jak czytaliśmy, wymagał samozaparcia i żelaznej dyscypliny. Syn kiry-Ekawi był przynajmniej mężczyzną. Zdarzyło mu się zrobić parę świństewek, które jak się zdaje, robi, niestety, wielu młodych ludzi, ale nie stracił do cna męskości. A nawet, jak to się mówi, żadnej 33. Anati - wyspa na Morzu Egejskim (Cyklady). nie przepuścił. Kira-Ekawi mi opowiadała, że go kiedyś przyłapała z jego własną kuzynką, z Gogó. Gogó była córką siostry kiry-Ekawi, tej, która popełniła samobójstwo. Przez pewien czas Gogó i jej brat Rikis mieszkali u kiry-Ekawi. Rikis był drukarzem i pracował nocami. Chyba dwukrotnie przyłapał ją, po powrocie do domu, na gorącym uczynku - raz z jakimś oficerem, a raz z marynarzem. "Więc wiesz, Ninka, pewno sobie pomyślał: Co mam właściwie robić - pracować na utrzymanie czy siedzieć w domu i mieć na oku to-to mojej siostry? Przychodzi do mnie któregoś dnia i powiada: pCiociu, czy moglibyśmy u ciebie zamieszkać? Oczywiście będziemy płacić...« Hm, nie był wcale lepszy od swojej siostrzyczki. Wszystkie pieniądze przepuszczał na panienki z ulicy Sokratesa. Takie mu się podobały - widać spełniały wszystkie jego zachcianki. Co mi dał na dom w sobotę, odbierał w środku tygodnia, rzekomo jako pożyczkę. Polikseni, która prowadziła domowe rachunki, narzekała i radziła mi powiedzieć im, żeby znaleźli sobie mieszkanie i się wynieśli, ale jak ja mogłam wyrzucić dzieci rodzonej siostry? Starałam się być cierpliwa aż do dnia, gdy przyłapałam mojego synka okrakiem na Gogó. »Ty łobuziel«, mówię. »Kazirodztwa tylko jeszcze brakowało!«" Kiedy poznałam kirę-Ekawi, Rikis mieszkał z jakąś lafiryndą, a Gogó od dwóch lat była mężatką. Wyszła za hydraulika Stawrosa. Za każdym razem, gdy jej mąż nie miał roboty, już z samego rana zwalali się ciotce na głowę i siedzieli u niej cały dzień. Póżniej, gdy mieli dzieci, przychodzili razem z dziećmi. "I nawet dziesięciu deka oliwek nie przynieśli, choćby dla oka!", mówiła lora-Ekawi, gdy zachodziła do mnie następnego dnia. Od chwili kiedy przyłapała swego syna z Gogó, nie mogła na nią patrzeć. Teodor pochmurniał na ich widok, ale z innych powodów. Nie znosił Stawrosa, bo Stawros pochodził z gorszej rodziny i nie mył rąk przed jedzeniem. Polikseni natomiast bardzo go lubiła. Dobrali się, oboje mieli bzika na punkcie kina. Stawros 136 137 zabierał Polikseni z apteki i chodzili do kin drugiej kategorii, gdzie na jednym seansie grali po dwa filmy i dokąd Polikseni nie odważyłaby się pójść bez opiekuna. Gdy wieczorem wracali ` do domu, żartowali i opowiadali różne bzdury, które kira-Ekawi, zgorszona, powtarzała mi następnego dnia. "»Zabierzemy mamę kiedyś do `Roseclaire', ale musi mama ' wziąć ze sobą parasolkę!« - »A po co mi parasolka?«, spytalam naiwnie. »Bo ci z galerii plują!« - »Jak wam nie wstyd!«, mówiłam. »Żeby chodzić i siedzieć w tych zamkniętych i dusznych dziurach, oglądać głupoty na kawałku szmaty, zamiast iść do teatru `; i posłuchać czegoś, co ma sens, albo przynajmniej posiedzieć w piwiarni, pooddychać świeżym powietrzem, popatrzeć na ludzi!«" "Nie masz pojęcia, jaka to pyszna zabawa", tiumaczylam ki-'! rze-Ekawi, "dlatego tak mówisz. Gdy byłam w wieku Polikseni, wychodziłam z jednego seansu i szłam na drugi!..." Kręcila głową: świat się do góry nogami przewraca! Wtedy właśnie Dimitris romansowal z jakąś pielęgniarką, którą poznał w sanatorium. Przyprowadzał ją jako narzeczoną albo wyczekiwali przed domem, aż lora-Ekawi wyjdzie, wchodzili i wyprawiali Bóg wie co. Kira- Ekawi była gotowa wybaczyć Dimitrisowi ' największe przestępstwa: kradzieże, komunizm, szantaże, sute- nerstwo, kazirodcze stosunki z Gogó. Często się prLechwalala, jakie to Dimitńs ma powodzenie u kobiet. Wszystko było w porządku, dopóki nie związał się z którąś na serio, bo wtedy jak lwica broniła swego. Gdy tylko dostrzegła, że związek z pielęgniarką się utrwala, że zaczyna się mówić o małżeństwie, ogarnęła ją złość. Zabroniła Dimitrisowi przyprowadzać dziewczynę do domu. Z byle powodu urządzali mu sceny: a to, że miesza ich sztućce ze swoimi i prątki Kocha przeniosą się na Akisa, a to że śpiewa rebetika4: 34. Rebetika - gatunek piosenki, który dotarł do Grecji wraz z falą uchod2ców z Azji Mniejszej po klęsce 1922 r. Rebetika w prostych słowach opowiadają o miłości, goryczy i trudach życia. Początkowo wiązano je z najniższymi warstwami społecznymi, a nawet marginesem spotecznym. 2 czasem zyskiwały coraz większą popularność. by wreszcie stać się organiczną częścią popularnej muzyki greckiej. Pamiętasz jak cię do snu tuliłem na tapczanie jak na Lichym buzuki grafem: śpi kochanie... i psuje dziecko i tak dalej, i tak dalej. Aż doprowadziła do tego, że spakował manatki, poszedł i wcale się w domu nie pokazywal. A jeżeli, to rzadko i tylko po to, żeby wyłudzić od niej trochę grosza - dokładnie tak samo postępował Dinos z nieboszczką mamą. *** Później lora-Ekawi nagle zniknęła. Co jej się mogło stać, myślalam. Żeby się nie pokazywała tyle czasu? Antonisowi brakowalo partnerki do bezika i był niepocieszony. Posłaliśmy do niej Mariettę, ale wróciła i powiedziala, że zastaia zamknięte drzwi, a w środku nie było żywej duszy. Któregoś wieczoru przechodząc koło jej domu zobaczyłam światlo w oknie, więc zapukałam. Otworzyła Polikseni. Jaka ładna dziewczyna, po- myślalam. Widziałam ją wtedy po raz pierwszy. Ledwo usłyszala, kim jestem, powiada: "Proszę wejść, niech pani usiądzie". Grzecznie, ale sucho, oficjalnym tonem. Była i jest raczej chłodna. Nawet teraz, choć jest moją szwagierką, nie czuję się przy niej swobodnie, nie ma też między nami takiej psychicznej więzi, jaka była między mną a kirą-Ekawi. "Proszę wybaczyć, że przeszkadzam", mówię. "Wiem, że to niestosowna pora, ale od wielu dni nie widziałam kiry-Ekawi i jestem zaniepokojona. Czy coś się stało?" Zauważyłam jakby cień w jej oczach. "Nie. Pojechała do Salonik. Wczoraj dostaliśmy list od siostry. Szczęśliwie dojechała i czuje się dobrze..." Chciała mi zrobić kawę, ale odmówiłam - była pora kolacji. Pożegnalam się i poszłam. Tajemnicę niespodziewanej podróży wyjawiła sama kiraEkawi w jakieś cztery miesiące później, gdy wróciła równie nieoczekiwanie, jak wyjechała. Otóż któregoś dnia Polikseni dała jej sto drachm, żeby zrobiła zakupy na cały tydzień: oliwa, masło i tak dalej. Ale przyszedł Dimitris i zanim się kira-Ekawi 138 139 obejrzała, namówił ją, by mu je "pożyczyła". Gdy wróciła Polikseni i się o tym dowiedziała, doszło do awantury. "Matko Bo ska, kiedy my go wreszcie pochowamy i uwolnimy się od tej plagi!", powiedziała Polikseni. Kira-Ekawi, która sama przeklinała Dimitrisa bezlitośnie, dostawała białej gorączki słysząc, że złorzeczy mu ktoś inny. "Wiesz, Ninka, gdybym nawet była służącą", opowiadała mi=3 po powrocie, "miałabym prawo wydać te zasrane sto drachm na moje własne dziecko. Więc sobie pomyślałam: Ach, wy niewdzięcznicy! Wyjadę i zostawię was samych. Pierzcie sobie sa-' mi, gotujcie sobie sami, może zrozumiecie, ile jestem warta. v Włożyłam palto i wyszłam..." - "I tak bez grosza pojechałaś do Salonik?" Uśmiechnęła się jak mały łobuziak. "Pamiętasz, jak°`` ci opowiadałam o tym policjancie, o Kalapothakisie, któregay poznałam, gdy złapali Dimitrisa na pierwszej kradzieży? Więc słyszałam od kogoś, że awansował, za odwagę. Złapał, sama już nie wiem, jakiegoś nieuchwytnego bandytę w Macedonii i został, proszę ja ciebie, zastępcą naczelnika w wydziale transportu. Już od paru dni miałam zamiar pójść się z nim zoba czyć. Idę więc na ulicę Nikodimosa i mówię do strażnika: »Chciałabym się widzieć z zastępcą naczelnika. Proszę powiedzieć, że przyszła Ekawi, będzie wiedział. o kogo chodzi...« Za-'` prowadzili mnie, a jakże, do wytwornego gabinetu. Taki glinal, ' myślałam czekając na Kalapothakisa. A jak wysoko zaszedłl`' Ach, Boże, dlaczego to nie mój syn! Zamiast tułać się po kryminałach i być podnóżkiem dla tych łobuzów. »Aaa. Longosowal«; wykrzyknął Kalapothakis, gdy wszedł i mnie zobaczył. »Nic się nie zmieniłaś, moja droga! Ile to już Iat minęło?« Kazał nam przynieść kawę, usiedliśmy i zaczęliśmy wspominać dawne czasy. Aż w końcu powiada: »No, a teraz mów, po co przyszłaś. Już ja cię znam! Gdybyś czegoś nie potrzebowała, tobyś nie przyszła«. - »Chcę, żebyś mnie wysłał do Salonik. I nie pytaj, dlaczegol« - »W porządku«, powiada, »nic łatwiejszego! Ale pojedziesz z eskortą, jak skazaniecl« I roześmiał się serdecznie. »Wszystko mi jedno, bylebym dojechała do Salonik«. Nacisnął guzik. Wszedł adiutant w mundurze ze srebrnymi naszywkami, przywitał się ukłonem, bo był bez czapki. »Powiedz, żeby przygotowali przepustkę na drogę dla takiego a takiego. Dziś wieczorem odwiezie panią do Salonik, zatelefonuj i dowiedz się, o której odjeżdża ekspres«, powiedział Kalapothakis, po czym wstał i podszedł do mnie - ja tymczasem też podniosłam się z fotela - położył mi rękę na ramieniu i patrząc z roześmianymi oczami, pokiwał głową. .>Ciągle jesteś taka sama, taka sama!...« Sięgnął po moją torebkę, włożył do środka sto drachm, oddał mi ją i powiedział: »Do zobaczenia, Longosowa, bohaterska i nieposkromiona! Jesteś jak Grecja - ciut zwariowana, ale serce masz złote. Jedź teraz, pospaceruj koło Bia3ej Wieży, a jak ci się znudzi i zechcesz wrócić, daj znać...« Na drugi dzień byłam w Salonikach. Jakże zabawne wydało mi się to miasto po Atenach. Zupełnie jakby domy i ulice zmalały. Nie mogłam uwierzyć, że tam właśnie zmarnowałam taki kawał źycia". I zaczęła płakać. Beztroskie (choć brzmi to niewiarygodnie) życie, które wiodła w Salonikach u swojej starszej córki, przerwał niespodziewanie telegram Polikseni: DIMITRIS ZAT'F;;YMANY ZA UDZIAŁ W MORDERSTWIE. WRACAJ NATYCHMIAST. *** Jako podejrzany, Dimitris przesiedział w więzieniu Syngrosa35 pięć miesięcy. Przez cały ten czas lora-Ekawi czarno patrzyła na świat i była w stanie ciągłego rozdrażnienia. Nigdy przedtem jej takiej nie widziałam. Teraz wiem, że był to rodzaj wstępu, generalna próba prred takim stanem psychicznym, jakiego miała w przyszłości doświadczać - po raz ostatni w czasie okupacji. Przestała mi opowiadać historyjki ze swego życia, jakbym stała się dorosła, jakby minął dla mnie czas słuchania bajek albo jakby 35. Andreas Syngros ( 1830-1899) - bankier grecki, fundator budynków użyteczności publicznej, m.in. teatru. muzeów, szpitali. 140 ( 141 ona się zestarzała i straciła pamięć. Była całkowicie pochlonięta teraźniejszością. Bardziej niż kiedykolwiek lękała się o przyszlość, zbyt się o nią troszczyła, by wracać do tego, co minęło. Była posępna i bardzo blada. Czepiała się byle czego. Nie dotyczyło to naturalnie mnie czy Antonisa, ale za każdym razem, gdy przychodziła na kawę ciotka Katingo albo Kasimati - nie znosiła ani jednej, aru drugiej - i mówiły cokolwiek, z czym się nie zgadzala, rzucała się na nie, jakby były jej najzaciętszymi wrogami, albo zaciskała ze złością usta i nie odzywała się ani słowem. Pierwszą osobą, która odczuła na własnej skórze, skutki zatrzymania Dimitrisa, był jej brat, Miltiades. Wyczerpana psychicznie kira-Ekawi kłóciła się z nim trzy razy częściej niż poprzednio i na nim wyładowywała swoją złość. Któregoś popoludnia przyszła podenerwowana i powiedziała: "Niech go szlag trafił Żoldaczyna! Czuję, że przestanę się nad nim litować i powiem mu, żeby się wynosiłl" - "Co ci znowu zrobił?" - "A co byś chciała, żeby mi zrobił? Miesza się ciągle w wychowywanie Akisa. Dowiedział się, że go zaprowadziłam do ojca Nikosa, żeby go zahipnotyzował, i omal mnie nie zabił. Kto to widział, żebym we wiasnym domu nie mogła robić, co mi się podoba, żebym miała takiego despotę na głowie..." Zrozpaczona kolejnym nieszczęściem, które ją spotkało, kira-Ekawi znowu zwróciła się ku bogu. Ale iym razem ku bogu jakby bardziej prymitywnemu od poprzedniego, ku bogu, którego apostołami nie byli święci, męczennicy i mnisi, lecz naukowcy lub niby-naukowcy. Ojciec Nikos był kiedyś popem, jeśli w ogóle nim był, i mieszkał z pewną wdową, dziurkarką z zawodu - robiła dziurki do guzików na zlecenie krawców, zarabiala w ten sposób na utrzyrhanie, dzięki czemu ojciec Nikos mógł oddać się bez reszty duchowym eksperymentom. Podobnie jak świątobliwa Eufemia, daną miał od Boga umiejętność przewidywania przyszłości - za pomocą hipnozy. Nagle, ni stąd, ni zowąd kira-Ekawi zaczęła mi opowiadać o wędrujących stolikach, o mówiących lustrach, o ektoplazmie, o Angelosie Tanagrasie i tak dalej, i tak dalej. Za jej plecami pokpiwalam z tej nowej obsesji religijnej, ale nic nie mówiłam. Widziałam, że cierpi i współczułam jej z całego serca. Ojciec Nikos kilka razy próbował ją "uśpić" - wysłać do Boga, żeby się dowiedziala, czy Dimitris zostanie uniewinniony, ale ponieważ była znerwicowana i grzeszna, ponieważ była niewiernym Tomaszem (opowiadała mi to z płaczem), nie mogła "zasnąć". Postanowili więc uśpić "niewinne dziecię ", Akisa. "I kto powiedział o tym twojemu bratu?" spytałam. "Ja sama!", i walnęła się pięścią w czoło. Śmialiśmy się oboje, gdy opowiadałam o tym Antonisowi. Ale ta kłótnia stała się przysłowiową kroplą, która dopełniła miary cierpliwości jej brata. Bynajmniej nie dlatego, że mu powiedziala, by się wynosił, mówiła to przedtem setki razy i nie brał już tego poważnie, ale dlatego, że on sam miał dość. Spakowal manatki i poszedł, splunąwszy po raz ostatni przed portretami Konstantyna i Metaksasa. Później kira- Ekawi dowiedziala się nowin o jego losie, przyszła i opowiedziała mi uśmiechając się zagadkowo, że zamieszka3 u pewnej wdowy, niedaleko Eleusis, u żony swego dawnego kolegi, który zginął podczas odwrotu znad Sangarios. "Taki antymon! Zawsze marzył o spotkaniu kobiety, która by go utrzymywała. Bohater spod Bizani kończy jako żigolo, ot, co!"- "Eee, nie przesadzaj", mówię, "to, że mieszka z wdową, nie znaczy od razu, że jest żigolakiem". - "No, nie", zaczęła protestować, "źle mnie zrozumiałaś. Ja go nie potępiam, nie myśl sobie. W gruncie rzeczy jestem nawet zadowolona, że znalazł kobietę, która go przygarnęla. Oby tylko mogli się pobrać, by i on, oferma jedna, miał wreszcie rodzinę". - "A dlaczego nie mogliby się pobrać?" "Ojej, biedactwo ty moje, głupia jesteś czy głupią udajesz? Bo wdowie odbiorą emeryturę i z czego będą żyli?..." Był to chyba jedyny raz, kiedy widziałam ją wówczas roześmianą. 36. Angelos Tanagras - autor wiecu ksiąek z dziedziny parapsychologii. ltvorzyt w pierwszej połowie XX w. 142 "Nigdzie nie pójdziesz", powiada do mnie Antonis w dniu rozprawy. "Pójdę", ja na to. "Muszę iść ją pocieszyć. Jeśli go skaźą, to możesz być pewien, mój drogi, źe się rozchoruje ze zmartwienia". - "A w końcu i tak mnie nie posłuchasz... Idź! (Biedny Antorus... nigdy mi niczego nie odmówi3). Idź! skoro się upierasz. Tylko uważaj, żebyś nie wróciła chora, tak jak po tych ckliwych filmach w kipiel" - "Eee, co innego kino, co innego życie!" rzekłam, ale w głębi duszy przyznałam mu rację. Moja córka może o mnie mówić, że jestem twarda, cyniczna, bez serca i Bóg wie co jeszcze, ale w niektórych sytuacjach jestem bardziej wrażliwa niż kilkunastoletnia panienka. Antonis wiedział, że po raz pierwszy będę w sądzie. Widziałam wiele rozpraw sądowych na ekranie i zawsze z wielkim zainteresawaniem czytałam w gazetach sprawozdania z rozmaitych wstrząsających procesów, lecz choć w młodości tak bardzo pragnęłam zostać sędziną, nigdy nie byłam w prawdziwym sądzie. Dimitrisa oskarżano o współudział w zbrodni, o to, że pomógł swemu przyjacielowi zabić kochanka jego żony. Sytuacja była bardzo trudna. Gdyby uznano go winnym, mógłby dostać z pięć albo i z dziesięć lat. Sprawę komplikowało na dodatek to, że nieszczęśliwym zrządzeniem losu zamordowany był komisarzem organów śledczych. Jego koledzy poprzysięgli zemstę i pałali nienawiścią nie tyle do mordercy. który miał czystą kartotekę, ile do syna kiry-Ekawi, z którym mieli wielokrotnie do czynienia, i który był im solą w oku. Pewnego wieczoru Dimitris siedział w jednej z kawiarni na placu Omonia - tak przynajmniej zeznawał - i grał w preferansa. Koło ósmej wszedł Gatsos. "Skąd oskarżony znał Gatsosa?" - "Robiliśmy razem różne interesy, Wysoki Sądzie. Przyprowadzaiem mu klientów. Od czasu, gdy jestem chory, zajmuję się pośrednictwem". "I podejrzanymi kombinacjami", dodał prokurator ze zjadliwym uśmiechem."Oskarżony przyprowadzał Gatsosowi klientów czy też", uśmiech zamarł prokuratorowi na ustach, "sprzedawał mu kradzione zegarki?" Kassianópulos, stary znajomy Teodora, który podjął się obrony Dimitrisa, i to za darmo, wstał i ostro zaprotestował. Podniósł się szum. Sala była wypełniona po brzegi nie tyle przez ciekawskich i obiboków - Teodor załatwił z kolegami z innych redakcji, by żadna gazeta nie podała wiadomości o procesie - ile przez krewnych i przyjaciół stron. Przede wszystkim zaś przez kolegów ofiary, w mundurach i po cywilnemu. Za każdym razem, gdy przesłuchiwany był Dimitris, wszyscy oni, jak na komendę, wszczynali diabelski hałas. "Proszę się ograniczyć do istoty rzeczy!", powiedział sędzia do prokuratora. Ale prokurator obstawał przy swoim. "Charakter oskarżonego jest w tej właśnie sprawie czynnikiem istotnym, proszę Wysokiego Sądul", stwierdził. "Jeśli będzie mi dane przedstawić, także szanownym panom z ławy, charakter oskarżonego..." - "Nie widzę związku między handlowymi transakcjami oskarżonego a morderstwem, Wysoki Sądzie!", zawołał wyprowadzony z równowagi Kassianópulos. Prokurator znowu uśmiechnął się zjadliwie. "Obrona dostrzeże ten związek, i to wkrótce..." Zaczęliśmy podejrzewać, do czego zmierza. I rzeczywiście, niewiele upłynęło czasu, gdy mimo protestów Kassianopulosa prokurator przedstawił sądowi całą kryminalną przeszłość Dimitrisa, długą listę poprzednich wyroków - o niektórych nawet lora-Ekawi słyszała po raz pierwszy. Omal, biedaczka, zemdla 144 145 ła. Polikseni uznała za stosowne wyprowadzić ją z sali na dziedziniec. Posadziła ją na kamiennej ławeczce, gdzie kira-Ekawi została do końca rozprawy. "Więc Gatsos przyszedł, usiadł obok oskarżonego i...", powiada sędzia do Dimitńsa. " ..i »Cześć!«, mówi do mnie, »Witaj!«, ja na to, wyglądał na zmartwionego. »Potrzebujesz czegoś?« - »Muszę z tobą pogadać«. - »Siadaj, za dwie minuty' skończę partię...«" Nawet gdybym nie wiedziała, że to syn kiry- , -Ekawi, rozpoznałabym go wśród tysiąca innych po głosie. Nie był do niej zbyt podobny, urodę wziął po ojcu. Zresztą i tak niełatwo byłoby go poznać, takiego wystrzyżonego na zero, ale jego głos był męskim echem głosu jego matki: ten sam tembr, ta sama łamiąca się intonacja. Gdy Dimitris skończył partię i zostali z Gatsosem sam na sam, ten wyjaśnił mu, o co chodzi: zdradzała go żona, więc potrzebował kogoś, kto by z nim po-' szedł i przyłapał kochanków na gorącym uczynku, mógłby wtedy wnieść sprawę o naruszenie wierności małżeńskiej. "Kiedy, Gatsos powiedział oskarżonemu, że kochanek jego żony jest policjantem?" - "W ogóle mi nie powiedział, Wysoki Sądzie, dowiedziałem się o tym na drugi dzień w areszcie". - "I oskarżony spodziewa się, że sąd w to uwierzy`?", zapytał prokurator. "Wo- . bec tego może ja już usiądę, Wysoki Sądzie..." Dimitris nigdy nie zwracał się bezpośrednio do prokuratora, ignorował go, co sprawiało, że prokurator wściekał się coraz bardziej. Kassianópulos widział to i nerwowo bębnił palcami po stole. Na szczęście sędzia sprawiał wrażenie człowieka cierpliwego. "Niech oskarżony mówi dalej!", powiedział. "No więc, Wysoki Sądzie, żeby nie rozwlekać, pytam go: nCo mi za to dasz?« - »Dwadzieścia piątaków«", odrzekł. "Ile to jest dwadzieścia piątaków?", spytał sędzia. "Sto drachm, Wysoki Sądzie". - "Wobec tego niech oskarżony mówi »sto drachm«, nie wszyscy bywamy w kawiarniach przy placu Omonia!" - "Staram się mówić dokładnie, jak było, Wysoki Sądzie, dlatego używam języka ulicy. Jeśli Wysoki Sąd sobie życzy, mogę mówić jak urzędasy..." Kas sianópulos przygryzł wargę. Siedziałam tuż obok niego, po lewej stronie, i go obserwowałam. "Dwadzieścia piątaków, proszę Wysokiego Sądu. Musiałbym na głowę upaść, żeby odmówić. Od czasu, gdy się rozchorowałem..." - "Niech oskarżony zostawi swoją chorobę w spokoju i mówi, co było dalej...", przerwał rnu uszczypliwie sędzia. "Nie mogę zostawić w spokoju mojej choroby, proszę Wysokiego Sądu, bo gdyby nie choroba, nie byłoby mnie na tej sali! Jeśli mam być traktowany jak zbrodniarz, a nie jak człowiek, to lepiej usiądę i skażcie mnie na sto lat, ale nie kpijcie sobie ze mnie, że wymierzacie mi sprawiedliwość..." Policjanci w cywilu zaczęli hałasować jak klakierzy w teatrze. Sędzia potrząsnął dzwonkiem. Gdy nastała cisza, Dimitris opowiadał dalej o kolejnych wypadkach. O dziesiątej złapali taksówkę i pojechali na Freattidęa'. Ukryli się naprzeciw domu Gatsosa i czekali, aż zjawi się ofiara. "Skąd Gatsos wiedział, że ofiara odwiedzi jego żonę?" - "Nakłamał jej, proszę Wysokiego Sądu, że będzie nocował u swojej siostry". (Później potwierdził to sam Gatsos). "A gdzie mieszka jego siostra?", spytał prokurator. Dimitris już miał odpowiedzieć, ale Kassia- nópulos, rozzłoszczony, zaatakował: "Nie widzę celu w zadawaniu takiego pytania, Wysoki Sądzie!" Prokurator kolejny raz uśmiechnął się zjadliwie. "Szanowna obrona raczy nie dostrzegać wielu rzeczy. Oskarżyciel publiczny zastrzega sobie jednak prawo wyjaśnienia i tej sprawy w swoim czasie... istnieją poważne powody, by postawić takie pytanie, w przeciwnym razie nie zostałoby ono zadane". - "Niech oskarżony odpowie na py- tanie", powiedział do Dimitrisa najwyraźniej znudzony sędzia. "Na jakie pytanie, Wysoki Sądzie?" - "Pan oskarżyciel publiczny zapytał, czy oskarżony wie, gdzie mieszka siostra Gatsosa". "W Nowej Filadelfii3e". - "A więc Gatsos poinformował oskarżonego o tak nieistotnych szczegółach", rzekł wówczas trium 37. Freattida - dzielnica Pireusu. 38. Nowa Filadelfia - dzielnica Aten. 146 147 Palnie prokurator, "a nie powiedział oskarżonemu, że kochanek jego żony jest policjantem!° - "A co ma jedno do drugiego? Gdzie mieszka jego siostra, wiedziałem wcześniej, Wysoki Sądzie. Byłem u niej kiedyś na przyjęciu". Sędzia popatrzył na prokuratora, jakby mu chciał powiedzieć: I po co to się tak upierać... "Proszę mówić dalej", zwrócił się do Dimitrisa. Pod domem Gatsosa czekali mniej więcej pół godziny. Wreszcie kochanek się pojawił, zadzwonił do drzwi, żona Gatsosa otworzyia mu, rozejrzała się, czy ich ktoś nie widzi, i goś wpuściła. Przeszli więc i oni na drugą stronę ulicy. "Jak dłu-', go czekaliście, zanim weszliście do domu?" - "Dwadzieścia:; minut". - "Czy to prawda, że Gatsos chciał iść natychmiast; a oskarżony go nie puścił?" - "Prawda". - "Dlaczego?" - "Na',, zdrowy rozsądek, Wysoki Sądzie! Jeśli chciał ich przyłapać na .' gorącym uczynku, powinien był dać im trochę czasu na przygotowanie..." - "Więc weszliście do środka i..." Gatsos, który , znał rozkład mieszkania, szedł przodem, a Dimitris za nim. Gdy dotarli pod drzwi sypialni, Dimitris schylił się i zajrzał przez dziurkę od klucza. "I co oskarżony zobaczył?" - "Jeśli to powiem, Wysoki Sąd znowu mi zarzuci, że używam niestosownych określeń". - "Oskarżony nie musi opisywać tego, co zoba-. czył, w szczegółach", rzekł sędzia uszczypliwie. "Proszę powie- dzieć, jak daleko się posunęli. Językiem urzędasów". - "Cudzołożyli". - "W rzeczy samej", powiedział sędzia tłumiąc śmiech, "z językiem urzędasów radzi sobie oskarżony całkiem nieźle. Proszę powiedzieć, co było dalej. Po swojemu". Gatsos mocnym kopnięciem otworzył na oścież dwuskrzydłowe drzwi. Spostrzegłszy go, żona zaczęła piszczeć i wzywać pomocy. Jednocześnie usiłowała okryć się prześcieradłem. "A co robił wówczas jej kochanek?" - "Chciał sięgnąć po spodnie, wtedy usłyszałem dwa strzały i..." - "Podczas śledztwa", powiedział prokurator, "oskarżony mówił, że ofiara usiłowała wyciągnąć pistolet z kieszeni spodni". - "Powiedziałem, że mi się wydawało, że chce wyjąć pistolet". - "Jak mogło wyda wać się oskarżonemu coś takiego, skoro, jak twierdzi, nie wiedział, że ofiara jest policjantem, a więc, że ma broń?" - "Intuicja. Tyle lat w tym światku... Węchem się ich wyczuwa..." "Co oskarżony wtedy krzyknął?" - "Nic". - "Jak to nic? Żona Gatsosa twierdzi, że oskarżony krzyknął: »Sprzątnij tego... tego... (prokurator otworzył akta, które miał przede sobą, i przeczytał) ...tego bubka!«" - "Kłamstwo! Próbuje pomóc Gatsosowi, żeby odkupić swoją winę. W końcu mi powiecie, że to ja zabiłem!" - "Istnieje wiele sposobów zabicia człowieka. Choćby zachęcając kogoś innego do popełnienia zbrodni..." Kassianópulos znowu zerwał się z miejsca i zaczął protestować ostrzej niż poprzednio. Ktoś z sali krzyknął: "Brawo!", sędzia zaczął dzwonić i upomniał zebranych, by nie demonstrowali swoich uczuć - za czy przeciw oskarżonym - bo w przeciwnym razie będzie zmuszony opróżnić salę i kontynuować rozprawę przy drzwiach zamkniętych. "Więc usłyszałem dwa strzały i widzę, że ofiara łapie się za brzuch. aCo robisz, bubku!«, zawołałem. Tak zawołałem, proszę Wysokiego Sądu, a nie: psprzątnij tego bubkalN Może jestem najgorszym człowiekiem pod słońcem, ale mordercą nie jestem i nigdy nie będęl Po prostu nie mam tego w sobie. NCo robisz, bubkul Ty Chrystusku pieprzony!«, zawołałem. Przysięgam, Wysoki Sądzie, na kości mojego ojca! nie miałem pojęcia, że on ma pistolet. Nie wiedziałem, że..." Słowa Dimitrisa zagłuszył harmider, który podnieśli koledzy ofiary, gdy usłyszeli, jak Dimitris nadużywa imienia pańskiego. Kassianópulos zbladł jak ściana. Przysięgli kręcili się niespokojnie w krzesłach. "Radzę oskarżonemu", odezwał się sędzia surowo, "unikać w przyszłości sformułowań, które mogą obrażać uczucia religijne zebranych. Dziesięć minut przerwy..." Uff, odetchnęłam z ulgą. W samą porę. Wszyscy chcieliśmy wyjść na świeże powietrze, bo w sali zaczęło się robić bardzo gorąco. Wtedy, na dziedzińcu, poznałam Teodora. Przedstawiła nas sobie Polikseni, bo kira-Ekawi nie nadawała się do niczego. Całkowicie straciła poczucie rzeczywistości. Siedziała z dłońmi 148 149 splecionymi pod brodą i wyglądała jak obraz nędzy i rozpaczy. Znalam ją na wylot. Teraz, gdy jej syn stał przed sądem, gdzie wyroki wydają ludzie, ona siedziała na ławie oskarżonych w innym niewidzialnym sądzie. "Co ty wyprawiasz, kobieto!", mówię do niej. "Dostaniesz raka i wykończysz się, jak moja mama. W końcu nie on zabil tego policjanta, więc mu glowy nie utną. Gdybyś była w środku", mówię, "tobyś słyszała, jak umiał usadzić prokuratora". Podniosła na mnie wzrok i popatrzyla, jakby chciała powiedzieć: sama nie wierzysz w to, co mówisz. Kira-Ekawi nie była głupia. Chociaż siedziała na zewnątrz, dokładnie wiedziala, co się dzieje w sali. Rozumiała, jak i my wszyscy, że te rezolutne odpowiedzi mogą Dimitrisa zgubić. Potwierdzały tylko teorię, pod którą prokurator już zaeząl urabiać grunt, że to Dimitris był mózgiem zbrodni. Kira-Ekawi wiedziała, czym jest ludzka sprawiedliwość i znała charakter swego syna. 'Imczasem przyszła Połilsseni, przyuosła rachatłukum i szklankę wody. "Niech mama zje", povedziała. Kira-Ekawi zakryła twarz dłońmi w melodramatycznym geście. Więc Polikseni poczęstowała mnie. "Nie chcę rachatłukum", powiedziałam. "Daj dziecku, a my zamównry sobie kawę". Teodor odszedł na chwilę, po czym wróc:l z Kassianopulosem. Jaka różnica między jednym a drugim synem!, mylałam patrząc na zbliżającego się Teodora. Może Dimitris jest przystojny, ale co z tego. "Minosie!", zawołalc kira-Elcawi, ledwo ujrzała Kassianopulosa. "Minosiel Na miłość boską, wszystko w twoich rękach!". Kassianópulos rozłożył ręce w ge5cie najwyższej niemocy. "Wie pani, pani Longos", powiada, .,robię, co mogę, ale on mi wszystko psuje. Tyle razur mu powtarzałem, że ma być potulny i udawać głupiego, ale on woli sir popisywać..." 'lidząc jednakże kitę-Ekawi bliską omdlenia, natychmizst zmienił ton. "Pani Longos! Czy tak się umawialiśmy? Czy to jest ta dzielność, którą obiecywaliśmy? (mówił jak lekarz, a nie jalc adwokat)). Dostanie najwyżej sze:;ć miesięcy. Siedział przed procesem - ile? Siedem? No, wieczorem osobiście hrz;prowadzę go do domu..." Powiódł po nas wzrokiem, prosząc o pozwolenie odejścia i zniknął w jednym z korytarzy. Teodor wyjął papierosa i już miał go włożyć do ust, ale widocznie pomyślał, że może i ja palę, bo mnie poczęstował. Antonis nie pozwalał mi palić przez te przeklęte wrzody - ale wzięłam papierosa i gdy Teodor podawał mi ogień, uchwyciłam jego spojrzenie, które mówiło: a więc to jest ta Nina, która robi takie dobre musaka? Po przerwie spytałam kirę-Ekawi: "Nie wejdziesz do środka?" - "Nie. Idźcie wy, mnie zostawcie. Wyobraźcie sobie, że mnie nie ma..." *** Dwa, trzy dni przed rozprawą Kassianópulos zdobył listę lawników - a nuż znalibyśmy któregoś. I rzeczywiście, jakimś diabelskim zbiegiem okoliczności znalazło się na niej nazwisko właściciela sklepu spożywczego na naszej ulicy. "Pójdę i z nim pogadam", powiedziała kira-Ekawi, "będę go błagać..." - "Rób, jak chcesz", odrzekłam, "ale wątpię, czy cokolwiek osiągniesz. Buchlos nie należy do ludzi, których łatwo wzruszyć. Ale idź, w końcu... na dwoje babka wróżyła..." - "A co, do diabła, ile pieniędzy zostawiamy w jego sklepie każdego tygodnia!", stwierdziła kira-Ekawi. Moja ty biedna Ekawil, pomyślałam i serce mi się ścisnęło. Myślisz, naiwna, że Buchlos weźmie pod uwagę te pół litra oliwy i kilo fasoli, które kupujesz u niego raz w tygodniu, i będzie ci współczułl I nie pomyliłam się. Po południu przychodzi lora-Ekawi i powiada: "Niech go diabli porwąl Sklepikarz jedenl Takie nic i ważniaka odstawia, bo jest ławnikiem) Zamiast powied2ieć, choćby skłamać: »W porządku, pani Longos, zrobię, co będę mógł", zaczął mi prawić kazania, czyścibut, że powinność ławnika jest »święta i że osądzi zgodnie ze swym sumieniem. Myślałam, że złapię szufelkę z worka z cukrem i walnę go w łeb, w ostatniej chwili się opanowałam. Ale niech się tylko rozprawa skończy, pomyślałam, to już ja ci pokażę, ty łajdaku, zobaezysz ty moje pięć groszy) O, tu mi kaktus wyrośnie!" Obserwo 150 151 wałam go teraz, jak siedział w pierwszym rzędzie, nadęty, z małymi tłustymi rękoma na brzuchu i myślałam: biedna Ekawi! czy ty nigdy nie zrozumiesz, że ludzie to potwory? nigdy tego nie pojmiesz?... Mowa, którą Dimitris wygłosił w swojej obronie, trwała okrągłą godzinę. Niestety, nie usłuchał, smarkacz, Kassianopulosa i zamiast udawać niewiniątko, tak jak Gatsos, i powiedzieć: "postąpiłem lekkomyślnie, przyznaję, nie powinienem był z nim pójść, ale potrzebowałem pieniędzy", zamiast prosić, żeby patrzyli przez palce na jego przeszłość i osądzili go pobłażliwie, zaczął perorować jak adwokat. A ponieważ nie był adwo- katem, tylko się ośmieszał. Sędzia spoglądał na niego, jakby nie wiedząc, czy się na niego gniewać, czy mu współczuć. Słysząc, jak Dimitris żongluje starogreckimi, nie używanymi potocznie wyrazami, uśmiechał się pod wąsem. A Dimitris nie tylko przemawiał - jego słowom towarzyszyły odpowiednie gesty: rozpościerał szeroko ramiona, podnosił palec na znak groźby, jakby to nie on, lecz sędziowie i ławnicy byli oskarżeni, space- rował tam i z powrotem od jednych do drugich i ze dwa razy zwrócił się nawet do publiczności, niczym aktor w teatrze. Zaczął opowiadać dzieje swojego życia, od dzieciństwa poczynając, dokładnie tak, jak to czyniła kira- Ekawi. Boże, cała matka!, myślałam. Ale lora-Ekawi jest kobietą, On, jako mężczyzna, powinien mieć umysł bardziej praktyczny. Zdaje mu się, głupiemu, że opowiadaniem o swoim życiu wzruszy ławników takiego Buchlosa! Nieszczęsny Kassianópulos nerwowo zaciskał pięści. Nie mógł mu naturalnie powiedzieć przy wszystkich, żeby usiadł wreszcie na s=oim miejscu. Pod rozmaitymi pretekstami zbliżał się więc do Dimitrisa, szturchał go delikatnie, szeptał przez zęby, żeby wreszcie skończył. Ale Dimitris go ignorował. Nawet my, którzy trzymaliśmy jego stronę i byliśmy przekonani o jego niewinności, zaczęliśmy się irytować. Smarkacz jeden!, mówiliśmy, śmie jeszcze mowy wygłaszać. Zamiast schować ogon pod siebie i siedzieć cicho, szuka guza. Kassia nópulos krążył wokół niego i krążył, dawał mu znaki, ale Dimitris miał to w nosie. Jak powiedział później swojej matce, chciał się bronić bez pomocy adwokata, tak jak Dymitrow. "Trzeba mu było powiedzieć", mówię, gdy przyszła i mi to opowiadała, "że mu brakuje -owl..." Widząc, że ławnicy patrzą na niego - najpierw ze zdziwieniem i niedowierzaniem, a później z wrogością, dobrał się i do nich. Stwierdził, iż od początku wiedział, że go uznają winnym, i uważa za bezcelowe prosić ich o cokolwiek. Powiedział, że ludzie, którzy mają opasłe brzuchy i noszą czyste koszule, nie potrafią okazać współczucia komuś tak pokrzywdzonemu przez życie jak on, ale on o to nie dba, bo pewnego dnia wszystko się zmieni. Pewnego dnia zapanuje na ziemi sprawiedliwość. A wtedy, choćby pośmiertnie, zostanie uniewinniony! Sędzia, zauważywszy może rozpaczliwe gesty Kassianópulosa lub też wiedziony uczuciem czysto ludzkiego współczucia wobec tak niespotykanego aktu samounicestwienia, przerwał mu w pewnej chwili i najdelikatniej w świecie powiedział, że jest już późno, że sędziowie i ławnicy są zmęczeni, więc im prędzej skończy, tym lepiej i dla nich, i dla niego. I jak myślicie, co mu odpowiedział? Że zgodnie z prawem może mówić tak długo, jak długo sam uzna za stosowne, i że musi to wszystko powiedzieć, bo racja go rozpiera. "Mam rację, panowie ławnicy! Taką mam rację, że aż mnie rozpieral" - "Powinni go zamknąć", powiedział Kassianópulos podczas następnej przerwy, gdy wyszliśmy na zewnątrz, "ale nie w więzieniu. Pani Longos", zwrócił się do kiry-Ekawi, "widziałem w życiu wielu chorych psychicznie, ale żaden z nich nie cierpiał na schizofrenię tego rodzaju. Radzę pani pójść z nim do psychiatry..." Gdy po przerwie otwarto posiedzenie, wstał prokurator i przeanalizował całą sprawę od początku, a gdy doszedł do roli, jaką odgrywał w niej Dimitris, popadł w taką histerię, jakby Dimitris był jego osobistym wrogiem, jakby mu ojca zamordował. Z emfazą odczytywał wyroki figurujące w jego kartotece i skończył wywód stwierdzeniem, że taki człowiek jak Dimitris 152 153 musi żywić nieokiełznaną nienawiść do społeczeństwa. "A więc, do nas, panowie ławnicy, do porządku prawnego, a zwłaszcza do organów tegoż porządku!... Wiele razy myślał zapewne, ni-'' czym Kaligula naszych czasów, że to wielka szkoda, że poli- r cjanci nie mają jednej wspólnej głowy, by jednym zgrabnym cięciem pozbyć się ich wszystkich naraz! Czy można zatem wy- `' obrazić sobie, by nie skorzystał z tak znakomitej okazji i nie wydał nieszczęsnej ofiary na pastwę zemsty, sam nie ponosząc, .' rzecz jasna, żadnych konsekwencji? Bo tak mu się wydawało, szanowi panowie ławnicy... Słyszeliście, co mówił... Słyszeliśmy'' wszyscy... Swoją tanią, brukową retoryką, płomiennymi mowa- v mi i elokwencją - zadziwiającą, przyznam, dla ludzi jego pokro-'. ju - rozpalał u Gatsosa zrozumiałą skądinąd żądzę zemsty na kochanku żony, który dopuścił się, naturalnie, wykroczenia przeciw zasadom wierności małżeńskiej, ale czy to wystarczają-, cy powód, by zapłacić zań życiem? W którym wieku żyjemy? Oskarżony poddał Gatsosowi myśl popełnienia zbrodni, sza-. nowni panowie ławnicy! Gatsos nie przyznaje tego otwarcie v z powodu opacznie rozumianego poczucia solidarności, ale nam wolno tak wnioskować na podstawie śledztwa. »Sprzątnij tego bubkat«, powiedział. »Strzelajl Ja jestem tutajl Będę;; świadkiem. Są przecież okoliczności łagodzące. Uniewinnią '. cię...« Bo oskarżony nie szanuje prawa, lecz je zna, panowie ławnicy. Sam to nam powiedział w swej mowie. Śmieszne do- ': prawdy, że ten oto człowiek, łamiący z czystym sumieniem zarówno prawa boskie, jak i ludzkie, ma czelność odwoływać się do praw społeczeństwa, którym skądinąd pogardza, które lekceważy. »Sprzątnij gol«, powiedział. »Strzelajl« Targnąwszy się y na osobę nieszczęsnej ofiary, wziął odwet nie tylko na niestru- , dzonych tropicielach swoich własnych przestępstw, ale na całym społeczeństwie, którego interesów są owi tropiciele czujnymi stróżami, a więc i na mnie, i na was - ponieważ nosimy czyste koszulel..." Na koniec zażądał uznania Gatsosa winnym popełnienia morderstwa z premedytacją, z uwzględnieniem 3 okoliczności iagodzących. a Dimitrisa współwinnym i moralnie za tę zbrodnię odpowiedzialnym. Wtedy wstał nieszczęsny Kassianópulos, bardzo blady, i głosem, który ledwo było słychać, powiedział, że jest już późno i interes jego klienta wymaga, by mówił krótko. Zaklinał ławników, żeby nie ulegali sugestii przerażającego obrazu, skreślonego przez prokuratora, jako że prokurator z racji swego zawodu w każdym oskarżonym widzi coś z bestii. "Wspomniał nawet o Kaliguli, panowie ławnicyl" Kassianópulos uśmiechnął się gorzko i drżącym ze wzruszenia głosem ciągnął dalej: "Panowie ławnicy! Oddaję w wasze ręce pęknięte naczynie... Suchoty... Nieszczęścia... Żałosne ignorowanie rzeczywistości... Weźcie je ostrożnie... by się nie rozbiło... Zaklinam was nie jako obrońca, ale jako człowiek... Zwróćcie mi je w takim samym stanie, w jakim je wam powierzam... Nie pozwólcie mu rozpaść się na kawałki. Bo skąd wezmę odwagę, skąd wezmę siły, by je zebrać, by je zwrócić matce..." Opadł na krzesło i ukrył twarz w dłoniach. Ławnicy udali się na naradę, by postanowić o wyroku, a my znowu wyszliśmy na zewnątrz. Kira-Ekawi mdlała i odzyskiwała przytomność na przemian. A gdy po krótkiej przerwie wznowiono rozprawę, gdy ławnicy wrócili i oświadczyli, że uznali Dimitrisa współwinnym i odpowiedzialnym moralnie za zbrodnię i że zostaje skazany na trzy lata więzienia, tak samo jak Gatsos, zaczęła krzyczeć, okładać się pięściami i żądać, byśmy ją zabili. Ale nie zrobiliśmy tego, rzecz jasna, tylko zanieśliśmy ją do taksówki i zawieźli do domu, po czym usiedliśmy w salonie i czuwaliśmy przy niej przez całą noc jak przy zmarłej. Paliła się tylko jedna dwudziestopięciowatowa żarówka, co czyniło atmosferę jeszcze bardziej przytłaczającą. Pierwszy wyszedł Kassianópulos. Żebyśmy nie musieli siedzieć tam do rana, pobiegłam do domu i stąpając na palcach wzięłam środki nasenne Antonisa. Wróciłam i przemocą daliśmy jej podwójną dawkę, po której chlipiąc jeszcze zaczęła chrapać, oparła głowę o poduszkę na kanapie i zasnęła jak niemowlę... 154 155 Gdy wróciłam do domu, zaczynało świtać. Rozbierając się przed pójściem do łóżka, obudziłam niechcący Antonisa. "Która godzina?", spytał. "Za dwadzieścia piąta ". - "Co? Do tej pory byłaś poza domem?" - "Proszę cię, przestań!", mówię do niego. "Nie musimy budzić wszystkich sąsiadów. I tak już dzisiaj swoje przeszłam. Przewróć się na drugi bok i śpij. Ja też zdrzemnę się odrobinę, a jutro wszystko ci opowiem..." *** W dwa albo trzy tygodnie później była Wielkanoc. W Wi Czwartek pomalowałam jajka i posłałam kilka kirze- Ek przez Mariettę. Wiedziałam, że w takim stanie ducha nie bęc miała ochoty malować na czerwono jajek. Przyszła do w Wielką Sobotę rano, a ponieważ robiłam coś - nie pamięi już co - na podwórku, usiadła sama w holu i czekając, skończę, kładła pasjansa i śpiewała. Najpierw psalmy pochv ne u Grobu: Niczem iotr, między łotry policzon Z Bogiem nas, Chryste, jednałeś... a później tę samą pieśń, którą śpiewała w Wielką Sobotę nieboszczka matka: Czarne dziś niebo, czarny dziś dzień bez prawa Żyd pojmat Chrystusa... W pewnej chwili pieśń ucichła i doszły mnie jakieś dziwne odgłosy. Zajrzałam przez okno, żeby zobaczyć, co się dzieje, patrzę, a ona wali głową o ścianę. Wbiegłam do środka, złapałam ją z tyłu, przycisnęłam mocno do siebie i zawołałam do Marietty: "Szybko, po doktora!" Przyszedł Boros, zrobił jej zastrzyk uspokajający i przepisał lekarstwo, które miała zażywać trzy razy dziennie. Przez jakiś czas zdawało mi się, że już zupełnie wróciła do zdrowia, a tu któregoś popołudnia przychodzi Akis i powiada: "Babcia jest chora". - "Co się stało?", pytam. "Nogi jej drętwieją, nie może chodzić. Prosi, żeby jej pani pożyczyła jakąś starą laskę kir-Antonisa". *** Tymczasem więzienie służyło Dimitrisowi doskonale. Regularny tryb życia i przymusowe oddalenie od pokus tego świata były tym, czego potrzebuje człowiek chory na płuca. "Żebyś widziała jego policzki!", mówiła kica- Ekawi śmiejąc się i płacząc jednocześnie. "Jak brzoskwinie! Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek od czasów dzieciństwa wyglądał tak zdrowo". Dla zabicia czasu Dimitris robił skarbonki i wiatraki z drewna i barwionej słomy. Albo czytał. Wręcz pochłaniał książki. Któregoś dnia przychodzi lora-Ekawi z karteczką w ręce i powia- da: "Zobacz no, moja kochana, ty, która kończyłaś szkoły i tyle książek przeczytałaś, pewnie będziesz wiedziała, co za diabeł ten jakiś Maks Mordał i Frojd, co to za książki mam mu kupić? Może jakieś komunistyczne i strażnicy je zabiorą". "Oj, Ekawi, Ekawi, niech ci pan Bóg da zdrowie za te dowcipy, którymi mnie rozśmieszasz! Nic się nie bój 1 Książkę Nordauaa9 o kłamstwach konwencjonalnych czytał także mój tata świętej pamięci. A Freud to znany psychiatra. Czyżbyś, u licha, nigdy nie słyszała o psychoanalizie i kompleksie Edypa?" Przerwała mi, ledwie padło słowo "psychiatra"- "Po, po!", wykrzyknęła przerażona. "Psychiatra) I czego on szuka w takich książkach?" Długo musiałam ją uspokajać. "Nie bądź taka podejrzliwa jak prostaczka", mówię. "Kup te książki i mu je zanieś. Zabiorą, to zabiorą". Dałam jej pięćdziesiąt drachm. W tamtych czasach nam również nie powodziło się najlepiej, ale po 39. Nordau Max Simon (prawdziwe nazwisko - Sudfeld 1848-1923) - Żyd węgierski, autor licznych rozpraw i utworów literackich. Zyskał stawę dzięki pseudofilozoficznemu dziełu "Entartung", które zostało przełożone na wiele języków. 156 157 magałam jej, jak moglam, ot tak, przez pamięć o nieboszczyku Dinosie. Poszla więc do antykwariatu przy ulicy Asklepiosa i książki kupiła. Ale zamiast od razu iść z nimi do Dimitrisa, zrobiła to głupstwo i dała je do ocenzurowania Teodorowi, który wybałuszył oczy, nawrzeszczał, nawrzeszczał, złapał je i spalił'°. "To nam się dziennikarz udał!", mówię teraz czasem, żeby mu dokuczyć. "Słyszał to kto palić Freuda! Nawet służące wiedzą, o co tam chodzi!" Teodor jest najlepszym człowiekiem pod słońcem, dzięki Bogu, nie mogę narzekać, ale poza pracą: księgami rachunkowymi i sportowymi reportażami nie zna się na niczym. Kiedy widzi, że czytam coś poważniejszego, kpi sobie ze mnie. Jemu wystarczają kryminały, niczego więcej do szczęścia nie potrzebuje. A i te woli oglądać streszczone na filmach. Żeby nie poszła do więzienia z pustymi rękoma, zajrza- łam do szafy z książkami mojego nieboszczyka ojca i dałam jej O pochodzeniu gatunków Darwina i Bestii ludzką Zoli. *** Jesienią trzydziestego dziewiątego Polikseni zaręczyia się z pewnym lekarzem. "Gdzie go poznała?", spytałam po gratulacjach. "W aptece". - "Słowo daję, te apteki to istne targowiska panien na wydaniu", mówię żartem. Spojrzała, jakby nie rozumiała. "Zapomniałaś?", mówię. "Notariusza także poznała w aptece". - "Ciiicho", syknęła udając przerażoną, "cicho. Ściany mają uszy. Że też ty, u licha, wszystko pamiętasz. Ja już dawno o tym zapomniałam. Przestanę ci się zwierzać. Gdybyśmy któregoś dnia śmiertelnie się poróżniły, wystarczyłoby twoich wiadomości, by mnie powiesić! Ach, Ninka. żebyś wiedziala, jak ja się modliłam o jakiegoś dobrego chłopca dla niej. I wreszcie Pan Bóg mnie wysłuchał. Niech będzie pochwalone imię jego! Oby jeszcze uczynił cud, by Eleni zostawiła tego ole 40. Za czasów dyktatury Metaksasa należało niszczyC wszelkie książki komunistyczne oraz inne "podejrzane". W centralnych punktach miast i wsi palono publicznie m.in. dziele Platona. jarze niechluja. Wzięta, idiotka, i zadała się z żonatym. Gdyby był chociaż przystojny, powiedziałabym: pal diabli! Ale jakbyś go zobaczyła, Ninka!, brzydziłabyś się na niego splunąć. Chcialabym wiedzieć, co ona w nim widzi. Zabiera ją, powiada, na wycieczki. Ale jak długo, proszę ciebie, będzie ją na te wycieczki zabierał? Jak długo trwają takie związki? Przyjdzie dzień; ja już będę w grobie, ale wy, młodzi, dożyjecie i zobaczycie, że ją zostawi i wróci do żony i dzieci. A ona, porzucona, zostanie sama jak kołek w płocie". Podobnie jak moja nieboszczka matka, kirai;kawi niesłusznie mniemała, że ledwo kobieta wyjdzie za mąż, wszystkie jej problemy natychmiast same się rozwiązują. To, co przeszła w swoim małżeństwie, niczego jej nie nauczyło. Małżeństwo było także jej jedynym marzeniem, jeśli chodzi o Teodora - zupełnie odwrotnie niż w przypadku Dimitrisa. Dimitrisa żonatego nie mogła sobie jakoś wyobrazić. Teodora ożeniłaby, i to jak najprędzej, żeby się go pozbyć. "Nie masz, Ninka, jakiej ślicznotki dla niego?", mówiła. "Żeby mi wreszcie przestał brzęczeć nad uchem. Tylko musi mieć mieszkanie. Wdowa, brzydka, stara, garbata - niech będzie jaka chce, byleby z mieszkaniem". Chociaż Teodor miał wówczas trzydzieści sześć czy siedem lat, lora-Ekawi bała się, że zostanie starym kawalerem. Byłam u niej któregoś dnia i z czystej ciekawości spytałam o jego wiek. Powiedziała, że nie jest pewna, czy urodził się w 1903 czy 1904 roku. "Co, u diabła", mówię, "nie wiesz, kiedy się rodziły twoje dzieci?" Zawołała wnuczka, żeby zdjął ze ściany ikonę świętego Fanuriosa - na jej odwrocie mąż kiry-Ekawi wykaligrafował atramentem daty urodzenia wszystkich swoich dzieci, także obojga z drugiego małżeństwa. Przy imieniu Teodora widniał napis: 3 września 1903... Byl więc dwa lata mlodszy ode mnie. Dwa. Nie cztery, jak twierdzi kąśliwie moja cbruchna! 158 Latem trzydziestego ósmego zamówienia na roboty budowlane przestały napiywać jak nożem uciął. Antonis całymi dniami krążył po domu niczym lew po klatce. Ze zmartwienia wzrosło mu ciśnienie. "Kira-Ekawi, postaw no mi karty", prosił. "Zobaczmy, co nas czeka. Będzie praca czy nie?" Kira-Ekawi rozkładała karty na stole, tak jak ją uczyły Turczynki w Salonikach, najpierw trzy rzędy po dziewięć kart odkrytych, a potem po jednej zakrytej: "dla domu", "dla serca" i "dla interesów". Przepowiadała mu przyszłość, ale nigdy nie mówiła całej prawdy. Tak się umówiłyśmy. Przedstawiała wszystko w różowych barwach, żeby mu dodać otuchy. A gdy zostawałyśmy same, mówiła: "Uważaj na niego, znowu mu wyszła ta przeklęta dziesiątka pik". Jak mu mogła nie wychodzić dziesiątka pik? Już nie tylko z nogą i ciśnieniem miał kłopoty, ale coraz gorzej było z sercem. Trzęsłam się ze strachu, żeby mi nagle nie przyszli i nie powiedzieli, że upadł i umarł gdzieś na ulicy. Któregoś dnia Boros wziął mnie na stronę w holu, bo właśnie wychodził, i powiada: "Niniu" - mówił na mnie "Ninia"; byliśmy starymi, serdecznymi przyjaciółmi, bardzo z sobą zżytymi, a od jakiegoś czasu Boros chyba się nawet we mnie podkochiwał - "chcę ci zadać niedyskretne pytanie. jako lekarz". - "Śmiało", mówię. "Powiedz mi", zaczął z uśmiechem, "ile razy w miesiącu..." "Daj spokój, Tanosie! Kpisz sobie chyba ze mnie. Raz na kwar tał, a i to nie zawsze!" O tym, że czasem nie może, a tylko tak gada, słowa nie pisnęłam. Nie miałam powodu go ośmieszać. Zresztą i tak nie wierzyłam w te bzdury medyków. Choroba Antonisa była chorobą duszy, nie ciała: przywykł do tego, że miał kupę pieniędzy w kieszeni i szastał nimi na prawo i lewo, więc teraz widząc, że zapasy topnieją, a on nie może ich uzupełnić, sam zaczął niknąć w oczach. Jego kuzyn, Furiotis, już dwa razy zwężał mu garnitury, a i tak były za szerokie. "To już koniec ", powiedział z westchnieniem do mnie w łóżku wieczorem tego dnia, gdy Hitler wtargnął do Polski. "Koniec. Co miałem zbudować, zbudowałem. Od tej chwili wszystko będzie się już tylko walić". Wiedział, że póki w Europie trwa. wojna, nawet jeśli Grecja zachowa neutralność, pracy spodziewać się nie należy. "Szczęśliwi młodzi, którzy przeżyją i pobudują nowe domy na ruinach", rzekł. Żeby nie płacić niepotrzebnie za składowanie, wydzierżawił drewno budulcowe. Dzięki pieniądzom, które za to wziął, przez pewien czas dawaliśmy sobie jakoś radę, dalej prowadziliśmy dom otwarty, bo trudno zmienić tryb życia, ot tak, z dnia na dzień: mieliśmy służącą, a jaśniepanienka chodziła do prywatnej szkoły - w swej naiwności sądziłam, że obracając się wśród dziewcząt z dobrych domów nabierze ogłady. Trzeba było jednakże sięgać po pieniądze z banku, których strzegliśmy do tej pory jak żrenicy oka, które trzymaliśmy na czarną godzinę. Postanowiłam namówić Antonisa, żeby sprzedał pianino. I tak stało bezużytecznie. Po czterech latach nauki ta oferma nie potraf'ła zagrać chociażby tanga. Nie było żadnego powodu, żeby mi dla ozdoby stało w salonie trzydzieści pięć tysięcy drachm. Za takie pieniądze żylibyśmy co najmniej sześć miesięcy, póki by się nie okazało, jaki obrót przybiorą sprawy w Grecji: będzie wojna czy nie. Ale chociaż całymi miesiącami nie dotykała palcem klawiatury, gdy zobaczyła, że wynoszą pianino, zaczęła się pienić ze złości i tak mnie tym zdenerwowaia, że odezwały się moje wrzody. Ubliżała i mnie, i swojemu ojczymowi, tak jak teraz ubliża Teodorowi. Powiedziała mi, że namówiłam Antonisa 160 161 na sprzedaż pianina, bo jej zazdroszczę i chcę z niej zrobić głąba. Jal Ja, która poniosłam tyle ofiar, poślubiłam człowieka dwadzieścia lat starszego, żeby niczego jej nie zabrakło. A gdy w lipcu okazało się, że nie zdała do następnej klasy - znowu ja byłam winna. "Wszystko przez ciebie!", powtarzała. Bo jej nie załatwiłam korepetycji, bo nie pilnowałam, czy się uczy, bo jej nie kochałam i tak dalej, i tak dalej. Małpa jedna! myślałam ubijając pianę na bezy w święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryl Panny. Będę skończoną idiotką, jeśli jeszcze raz urządzę jej imieniny. I tak nigdy nie usłyszałam "dziękuję"! Twierdziła, że przygotowuję słodkości nie dla niej, tylko po to, żeby popisać się przed gośćmi moimi zdolnościami cukierniczymi! Koło jedenastej przyszły dwie koleżanki Marii - jedyne z całej klasy, z którymi się przyjaźniła - żeby jej powinszować. Byłam zmuszona zdjąć fartuch, iść do salonu, żeby je przyjąć i dotrzymać im towarzystwa, bo Jej Wysokość, mimo moich próśb i nalegań, obijała się cały ranek i jeszcze nie zdążyła się ubrać. Jakby nie dość było zmartwień, miałam tego dnia jakiś dziwny ból w piersiach. Zawsze się bałam i nadal się boję - nazwijcie to przeczuciem, nazwijcie to jak chcecie - że zejdę z tego świata z powodu tej samej choroby, co mama. Zamiast przyjmować gości, miałam ochotę zamknąć się w pokoju i nie widzieć nikogo. Byłam wyczerpana nerwowo. Nie potrafię mówić o swoich zmartwieniach, duszę wszystko w środku, taka już moja natura. Szczęśliwi, którzy umieją krzyczeć i płakać jak kira-Ekawi. Ja płaczę i złorzeczę po cichu, w myślach. Czasami to aż żyły nabrzmiewają mi na szyi i robię się sina. Koło siódmej w salonie było pełno gości, naszych starych znajomych. Marietta roznosiła lody na wielkiej tacy. Kasimati odciągnęła mnie w stronę okna i opowiadała mi o swoich kłopotach z synem. Zadał się z jakąś panienką i na gwałt chciał się żenić. Słuchałam, ale myślami byłam gdzie indziej. W domu naprzeciw radio grało na cały regulator. Setki razy zwracałam Nocie uwagę, ale jej było obojętne, czy my także mamy ochotę słu chać radia, czy nie. Wybranka syna Kasfmati była artystką dziesiątej kategorii, którąś z tych, co to tańczą po kabaretach. Chyba coś się staio, pomyślałam. Kątem oka dostrzegłam niezwyczajny ruch na ulicy, paru sąsiadów stało przed domem Noty, słuchając wiadomości. "Przepraszam cię na sekundę, Julio", powiedziałam do Kasimati. Wstałam, wychyliłam się przez okno i wołam do Noty: "Co się stało?" W tej samej chwili radio zaczęło nadawać hymn narodowy. "Słyszeliście?", zwróciłam się do gości. "Jakaś łódź podwodna storpedowała naszą »Elli na Tinos...", zaczęłam i widzę, że ciotka Katingo mdleje. Wiedziaiam, ie Takis był chorążym na "Elli", ale zupełnie mi to wyleciało z głowy. Dowiedzieliśmy się później, że nic mu się nie stało złego diabli nie biorą. Gdy torpedowano "Elli", Takis spacerował po nadmorskiej promenadzie prezentując swoje epolety. Zawsze był próżny i pewny siebie, dlatego go nie znosiłam. No, ale nieważne. Kiedy ciotka Katingo odzyskała przytomność, wuj Stefan i Irena zabrali ją i poszli, a u nas rozgorzała dyskusja polityczna. Mąż Kasimati twierdził, że łódź podwodna musiała być albo niemiecka, albo włoska, Antonis zaś, świeć Panie nad jego duszą, upierał się, że angielska. Każdy z nas miał na ten temat inne zdanie. Mnie nie obchodziło, jaka to była łódź. Wiedziałam jedno: ten atak nie wróży nic, ale to nic dobrego. *** W dniu świętego Dimitrisa o trzeciej po południu poszliśmy do Świętego Łukasza na ślub Polikseni. Jej teściowie mieszkali przy ulicy Acharnon w dwupiętrowym bloku. Ojciec Aleksandra także był lekarzem. Udało się dziewczynie, myślałam w taksówce, którą jechaliśmy po ślubie do Kasimatisa, żeby mu złożyć życzenia imieninowe. Wyrwie się wreszcie z błędnego koła rodziny Longosów. Bo chociaż szczerze kochałam lorę- Ekawi i współczułam jej w nieszczęściach, musiałam przyznać, że zar8wno jej brat, Miltiades, jak córka, Eleni, mieli po części rację nazywając ją wariatką i histeryczką, uważałam, że cierpi tyle 162 163 z powodu swego usposobienia - nie tylko ona, jej dzieci także. Może nie mia3a szczęścia, może zawinił jej mąż, ale coś tam' musiało nie być w porządku z jej głową, stale jej to zresztą powtarzałam w czasie okupacji, kiedy działo się to, co się działo. Przejeżdżając przez plac Omonia zatrzymaliśmy się przy straganach z kwiatami i kupiliśmy ogromny bukiet chryzantem. Zazwyczaj przygotowywałam mu brytfannę rawani"' , należało to już do tradycji, a oni z kolei w dzień świętego Antoniego: przynosili nam tort czekoladowy. Ale tamtego roku nie chciało' mi się zawracać sobie głowy rawani. Czutam jakieś niewytłumaczalne przygnębienie, jakąś słabość w całym ciele. Nie tylko' z powodu jesieni i zachmurzonego nieba, sytuacji na świecie! i kiepskiego zdrowia Antonisa czy wreszcie okropnego zachowanta mojej córki, ale także z powodu pierwszych kłopotów: z damskimi sprawami. Zawsze miałam okres bardzo regularnie, a w tym miesiącu jakoś się spóźniał. Moje nerwy były napięte jak nigdy. wszystko mnie drażniło. Wystarczyło palcem kiwnąć, żebym zaczęła się wściekać. Ki diabeł, myślałam, czyżby klimakterium? Ani się obejrzałam, a już jestem stara? Caie życie strawiłam na wychowywaniu Fotisowego bękarta? Gości miała Kasimati więcej niż zazwyczaj i jak można się było spodziewać, mężczyźni od razu zaczęli politykować. Kuzyn Kasimatisa, Leon (mówiliśmy o nim "król zwierząt"), który pracował w Ministerstwie Prasy i Turystyki, zapewniał nas, że znaleziono kawałki torpedy i że wyprodukowali ją Włosi, a Antonis za nic nie chciał się z tym zgodzić. Niech mu B6g wybaczy, był potwornym fanatykiem i uparciuchem. Twierdził, że Anglicy posłużyli się włoską torpedą, by zwrócić grecką opinię publiczną przeciw państwom Osi i wciągnąć nas do wojny, tak jak to zrobili podczas pierwszej wojny światowej. "Gdyby Hitler chciał zająć Grecję", mówił, "nie musiałby do tego wykorzysty 41. Rawani - ciasto przyrządzone z kaszy manny, mąki, masła, jajek i cukru. wać Włochów. Sam by ją zajął. A zresztą Niemcy nic nam nie zrobią - są filohellenami. W szkołach uczą się Homera i Platona na pamięć". I tak dalej aż do jedenastej wieczorem. "Skończ wreszcie", mówię do niego. "Denerwujesz się tylko niepotrzebnie i żeby zasnąć, będziesz musiał wziąć podwójną porcję pigułek. Kiedy wreszcie do ciebie dotrze, że masz bardzo słabe serce?" Co do jednego wszyscy się zgadzali: prędzej czy później Grecja ta bida z nędzą - będzie musiała wziąć udział w wojnie, a wtedy koniec, nie uda nam się ocalić. Wszystko przez to okropne położenie geograficzne. Jesteśmy niczym most między Wschodem a Zachodem, nie możemy być neutralni. *** Nikt jednak nie sądził, że stanie się to aż tak prędko. Gdy rano tamtego poniedziałku usłyszeliśmy wycie syren, nie wierzyliśmy własnym uszom. "Obudź się!", mówię do Antonisa, "Alarm!" - "Daj mi spokój. To ćwiczenia". I obrócił się na drugi bok. Zawsze gdy wieczorem zażywał środki nasenne, budził się rano z wielkim trudem. "To nie ćwiczenia", mówię, "moje przeczucia nigdy mnie nie zawodzą". O ćwiczeniach uprzedzała nas zawsze prasa. "To alarm!", rówię. "Jak amen w pacierzu! Wojna!" Zerwałam się z łóżka, podbiegłam do okna w salonie, a tu wszyscy sąsiedzi na nogach. Z daleka dochodził pomruk lecących samolotów. "Włochy wypowiedziały nam wojnę! Boże, miej nas w swojej opiece! Obudź Marię!", zawołałam do Marietty. Stała, biedaczka, i nie wiedziała, co z sobą robić. "Obudź Marię!" zawołałam. "Powiedz jej, żeby się ubierała. Natychmiast) Może trzeba będzie uciekać do schronu! Idziecie do schronu?", krzyknęłam do Noty. Nie wiedziała. Nikt z nas nie wiedział, co robić, dokąd uciekać. Wpadliśmy w panikę. Wydawało się nam, że to koniec świata. Antonis siedział na skraju łóżka z jedną skarpetką w dłoni, zdezorientowany. "Źle się czujesz?", spytałam. "Dać ci kropelki?" Stanęłam pośrodku holu, zagubiona, złapałam się rękami za głowę nie wiedząć, w którą stro 164 165 nę się obrócić, a tu wchodzi Marietta i mówi: "Bufon śpi. Zdarłam z niej koidrę, to mnie kopnęła...". I rozpłakała się. Miała, biedaczka, trzech braci - dwóch już służyło w marynarce, a trzeciego mieli wziąć do wojska w czterdziestym pierwszym, więc można się było spodziewać, że go powołają w pierwszej kolejności. Musimy ją natychmiast wysłać na Andros, pomyślałam. Jej miejsce jest przy matce i ojcu, nie mogę jej tu za- trzymać, to zbyt wielka odpowiedzialność. Jak szalona popędziłam do pokoju jaśniepanienki, złapałam ją za włosy i zawołałam: "Ty wstrętne dziewuszysko! Czy nawet Sąd Ostateczny nie wyrwie cię ze śpiączki? Dalej, wstawaj natychmiast, bo cię zamorduję!" Złapałam za kołdrę, a ona i mnie kopnęła. Więc jak jej nie uszczypnę, ale tak porządnie, jak nie walnę dwa razy na odlew! "A maszl", krzyknęłam. "Żebyś wiedziała, ie się matki nie kopie. Co ty sobie myślisz, ie ja jestem lora-Ekawi, która się córce bić pozwala? My idziemy do schronu, a ty siedź tutaj i zdychaj, może się wreszcie uwolnię od Fotisowego nasienial" Ale dokładnie w tym momencie, gdy wychodziłam z jej pokoju, syreny ogłosiły koniec alarmu. Małpal, pomyślałam. Dla takich sobków jak ona stworzony jest świat. Idę z powrotem do sypialni, patrzę, a Antonis nie ten sam; odmieniony jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, stoi w otwartym oknie salonu i rozmawia z Kukisem, mężem Noty. "Już my im pokaiemyl Wyriniemy wszystkich) Do morza ich zepchniemy)", wołał. Hm, czy to nie on mówił jeszcze przedwczoraj, że Hitler nie pozwoli Mussoliniemu zaatakować Grecji? Nie pisnęłam naturalnie ani sióweczka. Dziękowałam Bogu, że tak to wszystko przyjmował. Podeszłam do okna i ze wzruszeniem słuchałam marszy, które nadawało radio. Pierwszy raz nie miałam Nocie za złe, że grało na cały regulator: Lotnikiem zostanę ziemi ani tknę, w podniebne przestworza, w chmury lecieć chce. Oczy Antonisa były pełne łez. "Idę kupić radiol", powiedział. "Dlaczego właściwie Kukis może mieć radio, a my nie?" Nie sądzisz, chciałam powiedzieć, że to niepotrzebny wydatek, że nie pora teraz wyrzucać pieniądze na takie rzeczy? Ale powstrzymałam się. "Rób, jak uważasz", odrzekłam. "Z twojej kieszeni na to pójdzie..." - "Ach, Nino, ile bym dał, żeby być znowu miodym!", powiada. O mało się nie rozpłakałam. Zostawiłam go i poszłam do kuchni, żeby coś robić, zająć czymś myśli. Poprzedniego wieczoru Antonis przyniósł kilo kasztanów, pierwszych w tym roku, więc zabrałam się do gotowania. Cośmy życia użyli, rozważałam, cośmy się nim nacieszyli - to nasze, a teraz... Nie mogłam, nie chciałam wyobrażać sobie przyszłości. Za jakąś godzinę pojawiła się kira-Ekawi, ożywiona, w doskonałym humorze. "Ach, Ekawi", mówię do niej, "co teraz? Co z nami będzie?" - "Eee tam, wojna", ona na to. "Skończy się. Nie pierwsza i nie ostatnia. Mnie takie rzeczy nie przerażają, co innego mnie dręczy". "Nie przeraziłaś się", pytam, "gdy usłyszałaś syreny?" - "Phi! Wiedziałam o wszystkim, spodziewa3am się, że je usłyszę. Teodor miał wczoraj nocny dyżur w redakcji. Szykował się właśnie, żeby wrócić do domu się przespać, gdy zatelefonowali z wiadomościami z ministerstwa. Ale nie miał siły zostać. Padał, nieborak, ze zmęczenia i niewyspania. Przyszedł do domu, opowiedział nam o wszystkim, a później - do łóżka, nakrył się kołdrą po nos i mówi: »Mamuchna, nie budźcie mnie, choćby bomby leciały!« A ponieważ jest głuchy na jedno ucho, nie słyszał nawet syren". - "Ale czy ty nie rozumiesz", pytam zdziwiona jej spokojem, "że oni puszczą na nas duszące gazy? Nie pojmujesz, że zabiorą nam nasze domy i nasze dziewczęta?" "Coś z tobą nie w porządku, moja droga. Co ty pleciesz? Ty, taka oczytana! Czy nie to samo mówili podczas tamtej wojny? Straszyli nas tylko niepotrzebnie. A jeśli chodzi o dziewczęta", skrzywiła ironicznie usta, "nie martw się, nic im się nie stanie. Jeśli same nie będą kręciły tyłkami, żaden im krzywdy nie zrobi. Włosi też ludzie, tacy sami jak my. Nie jakieś dzikusy..." 166 167 "A co jej zależy", stwierdziła ciotka Katingo, gdy przyszła trochę później i opowiedziałam jej to wszystko. "Jeden syn głuchy, drugi w wię2ieniu, zięć lekarz też sobie jakoś radę da! Gorzej z naszymi dziećmi". Takisa przeniesiono na inny mały niszczyciel, Petros odbywał służbę koło Konani - w samym ogniu walk. "Gorzej z naszymi dziećmi", powiedziała i zaczęła płakać. Wkrótce potem przyszedł Akis, szukał babci. "Była, ale poszła", mówię. "Witamy pana generała!". odezwał się Antonis widząc Akisa w mundurze EON"2. "Zobaczymy, ilu Włochów sprzątniesz) Karabiny już wam dali czy jeszcze nie`?" Akis poszedł rano do szkoły, ale odesłano dzieci do domów. Zajęcia były zawieszone do odwołania. "Bufonowi by pasowało!", powiedziała do mnie Marietta. Akis wrócił więc do domu, przebrał się w mundur i poszedł na zbiórkę swojego pododdziału. Ustawili ich w szregu i dowódca wygłosił mowę. Biedne maluchy! myślałam, gdy z dziecięcym entuzjazmem opowiadał nam, jak dekorowali salę papierowymi chorągiewkami i portretami bohaterów powstania z 1821 roku"3. Co was jeszcze czeka! Bo i wy urodziliście się w okropnych czasach... "Dobrze, że nasza flaga jest na zewnątrz", powiedziałam do Marietty. Wywiesiliśmy ją na Świętego Dimitrisa i jeszcze nie zdążyliśmy zdjąć. "Przynajmniej", mówię, "nie będziesz musiaia się wspinać i jej mocować - nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło..." Ze zdziwieniem stwierdziłam, że odzyskałam spokój i poczucie humoru. Pal licho, pomyślałam. Nie tyiko my cierpimy. Skoro Antonis jakoś to przeżył, nic więcej mnie nie obchodzi. Wkrótce przyszła znowu kita-Ekawi. "Nie było tu tego małego hultaja?", spytała. "Wziął klucz, nie mogę się dostać do domu. Niech diabli porwą Metaksasa i jego organizację)" - "Siadaj", mówię, "przestań się kręcić jak bąk. Siadaj, przyjdzie. Fla 42. EON - Narodowy Związek Młodzieży, faszystowska organizacja utworzona w czasie rządów Metaksasa. 43. Powstanie rozpoczęte w marcu 1821 r., dzięki któremu Grecja odzyskała niepodległość (1830 r.) po prawie czterechsetletniej niewoli tureckiej. gę wywiesiłaś?" - "Phil" - "I dzielnicowy jeszcze nie przyszedł z upomnieniem?° - "Z jakim upomnieniem? W przeddzień święta Dimitrisa ufarbowałam nawet stare prześcieradło i uszyłam flagę, ale nie mam jej gdzie powiesić! Przecież mieszkamy w wysokiej suterenie. Gospodarz wywiesił swoją flagę nad nami. Jedna starczy aż nadto..." Gdy rozległ się głos dzwonka przy furtce, myślałyśmy, że to Akis, ale przyszła Erazmia. "O, Erazmia! Witaj", mówię. "Gdzie się podziewałaś tyle czasu? Co teraz z nami będzie, moja Erazmio?", spytałam, żeby coś powiedzieć, bo wcale mnie nie interesowało, co ona myśli. "Pojedziesz na Kefalonię czy zostaniesz tutaj?" Zmierzyła mnie tym swoim zawistnym spojrzeniem spod wywiniętych rzęs i powiedziała: Wiele razy modliłam się do Najwyższego, by zesłał deszcz ognia i siarki jak na Sodomę i Gomorę, by zniknęli z powierzchni ziemi grzeszni i bezbożni, i Pan wysłuchał modlitwy moje... »Ześlę na nich miecz, giód i zarazę, dopóki nie znikną z powierzchni ziemi, którą dałem im... I poznają, że Ja jestem Pan...«" Stałam z otwartymi ustami nie wierząc własnym uszom. A gdy ochłonęłam z pierwszego wrażenia i znaczenie tych słów w peini do mnie dotarło, ogar- nęła mnie wściekłość. Wszyscy, którzy dobrze mnie znają, podziwiają moją cierpliwość i wyrozumiałość. Nie lubię mówić gorzkich słów. Także mojej córce częściej złorzeczę w myślach niż w słowach. Ale słuchając tej diablicy z piekła rodem, która udaje chrześcijankę, a w tej tragicznej sytuacji wygłasza takie mowy, po prostu wpadłam w szał. Uświadomiłam sobie nadzwyczaj jasno, jak okrutni i nieludzcy mogą być ci, którzy mają się za bezgrzesznych. Zbierało się we mnie przez tyle lat, zbierało, aż się przebrało. Po raz pierwszy mnie poniosło. "Żeby cię szlag trafił!", wrzasnęłam nie panując nad sobą. "Przestań nam tu odgrywać świętą) Jeśli twój bóg musi nas zniszczyć, iebyśmy w niego uwierzyli, to się nim wypchaj! Jeśli takie ma być chrześcijaństwo, to ja nie chcę być chrześcijanką, zmienię wiarę, wolę być Turczynką! Ty podły człowieku, wystarczająco dłu 168 , 169 go znoszę ciebie i twój fanatyzml Ileż niezgody zasiałaś w moi : '" domu! Oddaliłaś mnie od matki, o mało nie poróżnilaś z mę żem! Zabieraj się stąd w tej chwili! Wynoś się z mojego domu' Preczl Nie jestem ci już niczego winnal Zapłaciłam za wszystko. co dla mnie zrobiłaś, i to z nawiązką!" Wybuchnęłam histerycz nym szlochem, bez łez. O mało nie wyzionęłam ducha. Pobi '° glam do sypialni i rzuciłam się na łóżko. Nie mogłam zlapa'. tchu. Antonis był akurat w łazience. Gdy usłyszał krzyki - wy` skoczył, ale nawet nie próbował się wtrącać. Jeszcze nigdy ni'. widział mnie tak wzburzonej. Erazmia oniemiała, bo nie sp ;.,. dziewala się takiego wybuchu. Opanowała się jednak szybko ,;; poszła do pokoiku w podwórku, zabrała swoje szycie, zrob z tego węzełek i wsadziła go pod pachę. Ale zanim sobie poszł wróciła, stanęła przed drzwiami sypialni i znowu zaczęła grywać żydowskiego proroka: "Biada im, nadszedł bowiem ic dzień, czas ich kary... Jak po zburzeniu Sodomy i Gomory or miast sąsiednich - mówi Pan - nikt nie będzie tam mieszkał..: "Dajże spokój, Erazmio!", wtrąciła kira-Ekawi. Podeszł i wzięła ją za ramię, próbując odciągnąć od drzwi sypialni. "Ni widzisz, że się kobieta zdenerwowała? Czy to po chrześcijańsk' cieszyć się, gdy na ludzi spada nieszczęście? Tak Chrystus na'"" uczul? Przecież..." Erazmia nie dała jej skończyć. "Nie dotyka mnie!", wrzasnęła. "Taka sama jesteś jak onal Od dnia, gdy ci ' tu przyprowadziłam, wiedziałam, że będziesz trzymać jej stron I. - niewdzięczna! Ale czego się można spodziewać po kimś takiru, jak ty!" - "Słuchaj no", powiedziała wtedy kiru-Ekawi gniewnie::, "Nie przesadzasz? Uważaj, co mówisz, bo jak cię złapię za te' twoje fioki, to dopiero zobaczysz!" Ale Erazmia nie bacząc na. kirę-Ekawi znowu zwróciła się do mnie i dale' ci nęła swo e` J j przepowiednie: "...i żaden człowiek nie osiedli się na tym miej-` scu... Chleb swój spożywać będą w smutku..." Zakryłam uszy: rękami, żeby nie słyszeć, a ona klepała swoje. "Chodź, Era-'' zmio!", rzekł wówczas Antonis popychając ją ku drzwiom. "Chodź! Starczy tego dobregol" Wychodząc jeszcze mówiła: "...a wodę będą pili w trwodze, ponieważ ziemia ich zamieni się w pustkowie i zostanie ogołocona ze swoich dostatków z powodu bezprawia wszystkich jej mieszkańców... niegodziwość rozgorzala jak pożar... i stał się naród pastwą ognia... Nikt nie ma litości nad bratem swoim. Każdy pożera ciało bliźniego; odgryza na prawo, a przecież łaknie, zjada na lewo, lecz się nie nasyca" i tak dalej, póki nie znalazła się na ulicy. Gdy usłyszałam wreszcie zamykającą się za nią furtkę, rozpłakalam się na nowo, tym razem z powodu wyrzutów sumienia. Nie lubię nikogo ranić. Nie mogłam sobie wybaczyć, że zniżyłam się do poziomu Erazmii, a jednocześnie bałam się, żeby przez tę wstrętną babę nie ochłodły moje stosunki z Antonisem. Ale Antonis nie zwrócii uwagi na sprzeczkę - był zajęty czym innym. Wyszedł i wrócił po godzinie z ogromnym ośmio- lampowym radiem. Wlożyl wtyczkę do kontaktu i zaczął się bawić gałkami i klawiszami jak dziecko nową zabawką. Radio Ateny wciąż jeszcze nadawało marsze wojskowe. Później na chwilę przerwali, żeby podać pierwszy komunikat Sztabu Generalnego, ten sam, który słyszeliśmy rano z radia Noty. Antonis wstał i zwrócił się do Marietty. "Mariettal Weź, panna, dużą puszkę na oliwę i wszystkie siatki, jakie są w domu. Pójdziemy do Buchlosa... Kupię jedzenie na dwa, trzy miesiące", powiedział do mnie, "żebyśmy chociaż mieli co jeść... Ale nie ruszaj tych zapasów. Schowaj wszystko do piwnicy, żeby było na czarną godzinę". - "Marietta powinna wrócić na Andros", powiedzialam do niego szeptem. "W takiej sytuacji nie możemy jej zatrzymywać. Zatelefonuj od Buchlosa do jakiegoś biura podróży i dowiedz się, kiedy odpływa statek". I pokazałam mu na palcach, że jesteśmy jej winni za cztery miesiące. "Dobrze", odrzekl, "mamy czas". Zabrali się i poszli. Zostałam sama z jaśniepanienką. Wysączyłam radio, które zaczęło mi już działać na nerwy, nakarmiłam psa i poszłam na górę, na taras, żeby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Liście białej topoli rosnącej na sąsiednim podwórku zaczynały 170 171 opadać. Gdy się tu sprowadziliśmy, topola była małym w kim drzewkiem. Teraz na pół ogołocone z liści gałęzie się naszego tarasu. Jesienny wietrzyk poruszał flagami na mach, niebo zaczęło się przejaśniać i wyjrzało słońce - tak, j by pogoda chciała towarzyszyć nastrojom ludzi. Sama wiem, dlaczego w duszy i w całym ciele poczułam nagle dziu spokój. Ach, Boże, pomyślałam, lora-Ekawi ma rację, jakoś bie poradzimy! Najwyżej pójdziemy na tamten świat, wie rzecz! *** Poranny optymizm kiry-Ekawi dodał mi otuchy, ale jeszcze t go samego popołudnia przyszła ona do nas z tak zaczerwieni '' nymi oczami, jakby płakała przez trzy dni. "Co ci jest? Co s stało?" - "Dimitris...", zaczęła z trudem łapiąc oddech, "ulaslc wili go, przyszedł w południe do domu, zjadł z nami. A późni włożył dwie zmiany bielizny do walizki i pojechał do Salo żeby się zameldować w swojej jednostce". - "I co? Nie cieszys' się?", zapytałam. Przypomniałam sobie słowa ciotki Katingać "Skoro ma gruźlicę, nie wezmą go do wojska, wykluczone". "Nic nie rozumiesz ", odparła. "Nie możesz zrozumieć. Żebyś nil wiem ile książek przeczytała. Gdyby był zdrów, byłoby rn wszystko jedno, a nawet bym się cieszyła, bo to, czego m w życiu najbardziej potrzeba, to dyscyplina. A i z niebezpie czeństwami bym się pogodziła. Skoro wszyscy chłopcy, to i oni Ale z tą jego chorobą, z tymi jego pomysłami... więzienie były dla niego tysiąc razy lepsze. Wiedziałam przynajmniej, gdzie jest, spotykałam się z nim, kiedy chciałam, miałam spokojna głowę. A teraz pojedzie, kiedyś zwolnią go ze służby i znowu będę się trzęsła, że ktoś nagle przyjdzie i mi powie. że Dimitri wplątał się w jakąś brudną robotę. W Salonikach spotka kolei ków, odwiedzi znajome meliny, będzie się zadawał z tymi dziw kama, które ostatnie soki z niego wyciskaty. Wiesz, Ninka.: dłużej już tego nie zniosę, mam dość życia. Niech wreszcie zrzucą bomby, puszczą gazy, chcę umrceć i mieć spokój..." "Aj tam". mówię, "takie gadanie! Przecież wiem, że nie mówisz tego szczerze. Kochasz życie! Bardziej niż my wszyscy. W przeciwnym razie nie zamartwiałabyś się za każdym razem, gdy coś jest nie tak. Dzisiaj jesteś w pesymistycznym nastroju i widzisz świat w czarnych kolorach, jutro wszystko będzie dobrze..." Biedna Ekawi!, myślałam. Byłaś zadowolona, że siedzi w więzieniu! Tak jak ludzie, którzy trzymają ptaki w klatkach i usprawiedliwiają się, że chronią je przed wrogami. Twój Dimitris nie wygląda na ptaszka, który potulnie siedziałby w zamknięciu. To sokół. Pozwól mu, niech rozporządza swoim losem, jak każdy z nas. Jakże egoistyczne potrafią być matkil, myślałam, gdy sobie poszła. A może i ja jestem taka w stosunku do mojej córki? Może jestem wobec niej niesprawiedliwa? Zadumałam się, zajrzałam w siebie, w swoje sumienie. Nie lu- bię robić czegoś, co wyśmiewam u innych. W gruncie rzeczy, Bóg jeden wie, jak bardzo ją zawsze kochałam i kocham! Matka, cokolwiek mówią dzieci, jest matką, ta sama krew przecież. Zawsze pragnęłam jej dobra, miałam nadzieję, że poprawi się, gdy dorośnie, że i ja, nieszczęsna, będę miała kogoś bliskiego, kto mi na stare lata poda szklankę wody. Przez myśl by mi nie przeszło, że nadejdzie dzień, gdy będzie we mnie widziała naj- większego wroga!... 172 N Nie tylko nie nastąpił koniec świata, ale na drugi dzień byliśmy żywi, a nawet, o dziwo!, żywsi niż kiedykolwiek. nim zdążyła otworzyć nowe rany, wygoiła parę starych; v nas z uśpienia, nadała życiu sens - przestaliśmy egz; bez celu, jedząc i wydalając jak zwierzęta. Niebezpieczeństwa9 obudziło uczucia, które albo w nas przedtem nie istniały, albośmy o nich nie wiedzieli. Zbliżyło nas do siebie. Nigdy nie czu łam się tak mocno związana z Antonisem, jak podczas owych; pierwszych miesięcy wojny. Przez tyle lat spaliśmy obok siebie lecz każde z nas żyło w innym świecie - jak obcy, czasem nawet jak wrogowie. Wtedy dopiero zrozumiałam, że bardzo mnie kocha i że pod jego chłopskimi manierami kryje się wielkie serce. Dlatego, kiedy wieczorem, w łóżku, mówił z westchnieniem: "Co my zrobimy, Nino? Zostały nam tylko pieniądze za drewno, to, co mamy w banku, topnieje w oczach...", odpowiadałam: "Zrobimy to, co wszyscy. Biedniejsi od nas nie są ani mniej, ani bardziej szczęśliwi niż my. Kira-Ekawi nie ma żadnego majątku; żyją z jednej gołej pensji i dobrze. A poza tym nie zapominaj, że mamy dom. W razie potrzeby pójdzie pod młotek i już... Damy sobie radę, a jak nawałnica minie, znowu zaczniesz pracować. Nie myśl, że będę trzymaia dom na posag dla mojej córki - jeszcze by mi za to napyskowałat" Unosił się wówczas na poduszce i mówił gniewnie: "Posłuchaj mnie uważnie. Ja jui pewno długo nie pociągnę, ale cokolwiek się stanie, jakkolwiek będzie, przyrzeknij, że nie sprzedasz domu. Bo inaczej moja dusza nie zazna spokoju. Chcę mieć pewność, że niczego ci nie zabraknie". I zaczął płakać. A ja przełaziłam ze swojego łóżka na jego (spaliśmy na pojedynczych łóżkach, które stały obok siebie) i tuliłam go - bez udawania jak kiedyś, ale z czułością, jaką nie obdarzałam przedtem żadnego innego człowieka poza moim świętej pamięci ojcem. "Przestań", mówiłam, "bardzo cię proszę, przestań ciągle powtarzać, że umrzeszl Nie mów takich rzeczy, jeśli mnie kochasz. Przecież nie ty jesteś winien, że nie ma pracy. Zanosiło się na wojnę i ludzie to czuli. Ach, jaki z ciebie głuptas! Myślałeś, że wszyscy bogowie sprzysięgli się przeciw tobie. Gryzłeś się, biedaku, niesłusznie obwiniałeś, aż się rozchorowałeś. Uważaj na zdrowie, nie chcę od ciebie niczego innego. Przecież wiesz, że jesteś jedyną bliską mi osobą na świecie. Jeśli ciebie zabraknie, moi krewni zaczną czyhać, żeby mnie wykorzystać. A jak już się dostanę w łapy mojej córeczki, to chyba z sobą skończę..." Pocieszałam go, jak mogłam. I nie tylko poprawiło mu się z czasem samopoczucie - stał się znowu pełnym optymizmu i energii Antonisem, jakim był kiedyś, nim zachorował ale nawet zaczął wracać do zdrowia: noga dokuczała mu coraz mniej, ciśnienie spadło, niemal wróciło do normy, z rzadka skarżył się na serce, lekarstwa dawałam mu bardziej z przyzwyczajenia niż z potrzeby. Zaczął jadać z apetytem, naturalnie nie tak jak przed chorobą, ale przynajmniej nie chodził głodny. Trzeba było wojny z Włochami, myślałam, żeby wydobrzal. Nasze życie stało się nie tylko prawdziwsze i bardziej szczere. ale nabrało barw, których przedtem nie miało. Za każdym razem, gdy Sztab Generalny informował o jakimś zwycięstwie w Albanii, Ateny stroiły się w błękit flag, a ulice zapełniały ludźmi, jak po defiladach w czasie pokoju. Część mężczyzn paradowała W mundurach, byli wśród nich także Anglicy, Nowozelandczycy i Australijczycy w swoich dziwacznych kapeluszach. Ludzie szli głównymi ulicami i miało się wrażenie, że to nie wojna, lecz kar 174 y 175 nawał. Jak zwykle w takich sytucjach wielu stroiło żarty i robiio rzeczy, na które nigdy by sobie nie pozwolili w czasie pokoju: Może już długo nie pożyjemy, myśleli pewnie, więc bawmy się; póki czas. Całe trzy pierwsze miesiące wojny: listopad, grudzień, styczeń, żyliśmy w rytmie marszów wojskowych, nieustannie nadawanych przez radio. Dwadzieścia razy dziennirt słuchaliśmy hymnu narodowego i dwadzieścia razy wzruszaliy śmy się do łez. Byliśmy bez przerwy "w stanie gotowości bojo] wej". A ile spraw trzeba było załatwić! Wszystkie naturalnie przechodziły przez moje ręce, bo moja córuchna nie uznała z stosowne pomóc mi w czymkolwiek. Bez przerwy czytała swoja romansidła - jeśli nie spała, rzecz jasna. "Niech cię licho ", mó wiłam. "Znowu mucha tse-tse cię ugryzła? Na jaką ty choroby cierpisz? Może powinnam cię zaprowadzić do psychiatryT.' I nie miałam już Marietty do pomocy. Trzy dni po rozpoczęcia wojny wyprawiliśmy ją na Andros. Spakowałam wszystkie stan sukienki, trochę bielizny Antonisa dla jej ojca, różne rzeczy po trzebne w gospodarstwie domowym, których już nie używalan albo które miałam w nadmiarze, i dałam to wszystko Marietcie Na koniec postanowiłam pozbyć się sentymentów i dałam je starą ręczną maszynę do szycia, którą trzymałam jako pamiąt kę po mojej nieboszczce matce. Dość już miałam tych rupieci Przez lata nagromadziło się w domu mnóstwo rozmaitych gra tów i nie została mi ani jedna pusta szafa na chowanie rzecz potrzebnych. Ponadto, choć wiedziałam, że Antonis bardz martwi się o pieniądze, namówiłam go, żeby dał Marietcie z trzy miesiące ekstra, poza tymi czterema, za które byliśmy je winni. Ciekawe, czy zdążyła kupić kawałek ziemi, czy też schc wała wszystko do pończochy i straciła na tym, jak tylu innyc ludzi. Biedna Marietta! Pół życia z nami spędziła. Przyszła d nas dziewczyneczka, a odeszła dojrzała kobieta. Szkoda, że m mo przyrzeczeń składanych jej matce, nie udało nam się zna leźć dla niej jakiegoś dobrego chłopca i wydać za mąż. Ze swe tania z pewnym mleczarzem nic nie wyszło - aż miałam wyrzut sumienia. Pół życia u nas strawiła, myślałam, najlepsze lata, i teraz musi zaczynać wszystko od początku: uczyć się karmić śuńnie i rąbać drewno. Jak ona to wytrzyma? Prcnuykla już przecież do własnego czystego pokoju, do łazienki, do dobrego jedzenia! Przez parę pierwszych dni po jej wyjeździe czułam się jak dziecko zagubione w gęstym lesie. Nie wiedziałam, w którą stronę się obrócić. Całe szczęście, że przychodziła poczciwa kira- Ekawi i mi pomagała. Któregoś ranka we dwie, bez tego potwora w ludzkim ciele, który nawet nie spytał: "Może ci w czymś pomóc, mamo?", wycięłyśmy paski z papieru i przykleiłyśmy je na szybach klajstrem z mąki i wody - najpierw na krzyż, a na krzyżach jeszcze wielkie iksy - żeby kawalki szkla nie wpadły do środka i nas nie poraniły, jeśli w pobliźu upadnie jakaś bomba. Nigdy bym nie pomyślała, że mamy w domu aż tyle szyb! Przyklejałyśmy i przyklejałyśmy je bez końca. Tego samego dnia po południu poszłam na ulicę Eola i kupilam trzydzieści metrów czarnej dymki, a kita-Ekawi zaraz usiadła i uszyta mi zasłony. Powiesiłyśmy je jako zaciemnienie. Za każdym razem, gdy przez jakąś szparkę przedostawało się choć trochę światła, przychodził dzielnicowy i zwracał nam uwagę. Pocięłyśmy także kartony i osłoniłyśmy nimi żyrandole w salonie i pla- fonierę w holu, gdzie światło paliło się cały czas. W holu zresztą zazwyczaj jadaliśmy, było mi wygodnie, bo obok miałam kuchnię. Tam też siadywaliśmy zimą - hol był maty i szybko się ogrzewał. A w tamtych dniach wyglądał jak pracownia dziewiarska. Dziergałyśmy różne rzeczy z wełny dla żołnierzy. Raz-dwa kończyłyśmy robotę w naszych domach i zbierałyśmy się - Kasimati, Kontopulou, Chamchumi, ciotka Katingo z Ireną, Nota, kita-Ekawi z wnuczkiem - żeby robić swetry, szaliki, rękawiczki. Biedni chłopcy strasznie marzli i cierpieli z powodu odmrożeń, walcząc w śniegach albańskich gór. Dziergałyśmy jak maszyrly. Urządzałyśmy zawody, która pietvvsza zrobi rękaw, przód albo tył. Robiąc na drutach opowiadałyśmy sobie różne historyjki albo śpiewałyśmy - niczym tkaczki przy krosnach. Po 176 wstało wówczas sporo piosenek o Włochach, którry zamiast wojować Grecję, dawali się spychać do morza: Pada nawet pod namiotem więc ani kroku naprzód, na wroga. Piszą tylko komunikaty, że winna temu nasza pogoda. Czasami śpiewam je także teraz i łzy napływają mi do oczi Czuję dziwną tęsknotę za tamtymi latami. Nigdy w życiu nie robiłam na drutach tak chętnie jak wted; Potrafiłam zacząć sweter rano i skończyć go przed wieczorer Przyjemnie mijał czas i w ogóle nie czułyśmy zmęczenia. Tyli moja córka, ten wałkoń, nie uważała za stosowne zrobić chi rządka, albo przynajmniej pomóc mi w domu. Jak zaczęła na zwyklejszy szalik, minął miesiąc, a ona jeszcze się nad nim m czyła. Myliła się, gubiła oczka, pruła i zaczynała od now A najgorsze, że ja musiałam zostawiać swoją robotę i popr wiać to, co ona napsuła, bo jak nie, to awanturowała się, ho! ho! Mówiła, że nie chcę jej uczyć, bo sama muszę być wszystkim najlepsza. Nawet wnuk kiry-Ekawi, chłopiec pr2 cież, nauczył się dziergać - ściągacz też potrafił robić! A j. równo! Lepiej niż my. Bo my robiłyśmy szybko, nie dbając, by było pięknie. Patrzałyśmy, jak bierze te wielkie druciska swoje rączki, niczym doświadczona dziewiarka, i chciało n się śmiać. Od czasu do czasu syreny ogłaszały alarm, ale po paru godniach przestaliśmy uciekać do schronu, bo wiedzieliśmy, Ateny nie będą bombardowane ze względu na zabytki. Gdy Włosi zbombardowali Ateny, polecieliby nasi i zrówn z ziemią Rzym. Poza tym Antonis brał środki nasenne i nie two się budził. A gdy się już obudził, był nieprzytomny pr, cały dzień. Nie wspomnę o mojej córuchnie, która spała jak zażyciu dziesięciu pigułek. Jeden Bóg wie, ile się namęczyła żeby ją dobudzić i ubrać. Aż w końcu pomyśla3am: Pal lichol Weby nie wiem ile bomb zrzucili, nie ruszam się z ióżkal Budziłam się, opierałam o poduszkę, zapalałam małą nocną lampkę, która oświetlała zaledwie jedną stronę książki, i czytałam. A gdy nie było światła, co się często zdarzało podczas alarmów, siedziałam sobie w łóżku i rozmyślałam: wspominałam stare czasy i robiłam plany na przyszłość, póki syreny nie ogłosiły końca alarmu. Wtedy kładłam się znowu i zasypiałam. "I dobrze robisz!°, mówiła kira-Ekawi złoszcząc się na Teodora. "Biada tej, która go zechce", mówiła. "Współczuję jej z całego serca (skąd mogłyśmy wtedy wiedzieć!). Jak żyję, nie spotkałam uciążliwszego człowieka. Jak mu w pracy przełożeni zalezą za skórę, to przychodzi i wyżywa się na nas". Zmuszał ich do spania w ubraniach i w butach, żeby byli gotowi biec do schronu. Ale lora-Ekawi nie należała do ludzi, którzy łatwo się podporządkowują. Nie sprzeciwiała mu się otwarcie, lecz gdy syreny zaczynały wyć, mówiła: "Weźcie dziecko i idźcie. Ja zaraz przyjdę. Sprzątnę tylko pranie z podwórka, bo jeszcze kto ukradnie". Zdarzały się takie wypadki w owych czasach. Zostawała w domu, zmywała naczynia albo szorowała podłogi. "A po co ja mam chodzić do schrońu, moja kochana!", mówiła. "I tak wiem, że nie z powodu bomby zejdę z tego świata. Tylko kłopoty z Dimitrisem mogą mnie wykończyć!..." - "A ty skąd to wiesz?", pytałam. "Wiem..." odpowiadała z przekonaniem i popadała w zadumę. *** Właśnie parę dni temu mówiłam Rossopulu, że niczego w życiu nie można przewidzieć i nikogo za życia uważać szczęśliwym. Starożytni mieli rację. Ten, o którego kira-Ekawi w ogóle się nie martwiła - jej zięć, o którym wiedziała, że jest daleko od linii frontu i na którego z zawiścią patrzyła ciotka Katingo, zginął jako jeden z pierwszych. Zaraz po wybuchu wojny wzięli go do wojska i w dwa dni po ślubie wysłali w stopniu podporucz 178 179 nika do szpitala wojskowego w Patras. Podczas jednego z na tów został trafiony odłamkiem, gdy biegł z sanitariuszem rannego. Odłamek ugodził go - uchowaj nas Boże! - w tętn szyjną i rozszarpał na strzępy. Biedna Polikseni pochowała go, wróciła do Aten, spakow swoje rzeczy i przeniosła się z powrotem do kiry- Ekawi. Teśc wie nie zaproponowali jej, by z nimi została. Nawet gdy się wiedzieli, że jest w ciąży, ani razu nie chcieli się z nią zobacz Tolerowali ją ze względu na Aleksandra - był ich jedynym nem i nie chcieli mu sprawiać przykrości, ale gdy go zabral zaczęli jej okazywać humory. Kto wie, może w głębi duszy winiali ją zna jego śmierć. Ludzie są czasami straszliwie nier drzy. No i znalazła się, biedna dziewczyna, nawet nie w tal jak kiedyś, ale w o wiele gorszej sytuacji. Bo choć zostawił parę groszy i maleńką emeryturę, z której mogła od biedy bez uganiania się za jakąś nędzną dniówką, to przecież s dziewała się dziecka i, jak to się mówi, serce jej pękało. Po seni jednakże, przeciwnie niż jej matka, należała do ludzi, 1 rzy odnoszą się do wszystkiego ze stoickim spokojem, ktć nigdy nie narzekają głośno na swój los, nigdy o sobie nie z wią i niełaturo otwierają duszę przed innymi. Choć w tamt latach wielokrotnie do nas przychodziła albo sama, albo z k -Ekawi, nie zdążyłam jej dobrze poznać. A gdy pod koniec li go poroniia, jeśli było to poronienie, i gdy lekarz zalecił zmianę klimatu, postanowiła pojechać do Eleni, która tym< sem przeniosła się do Kalamaty, żeby być bliżej "ukochane; i nie widziałam jej prawie trzy lata. *** Na początku grudnia, zupełnie nieoczekiwanie trafiła się A sowi pierwszorzędna robota. Pośredniczył pewien zr major, z którym Antonis spotykat się w kawiarni - grali w tawli. Zlecono mu wykonanie robót fortyńkacyjnych nie powiedział nawet mnie. Major dostał za to, rzecz w łapę, bo w Grecji jak nie posmarujesz, to nie załatwisz. Na prace tego rodzaju ogłaszano zazwyczaj przetargi, ale kto w tym zamęcie zwracał uwagę na podobne drobiazgi) Major dostał więc w łapę, i to sporo, ale się opłaciło, bo nam także wpadła okrągła sumka, którą Antonis, świeć Panie nad jego duszą, natychmiast zaniósł na ulicę Sofoklesa i przezornie zamienił na złote monety. One właśnie ocaliły mnie podczas okupacji. Bez nich musiałabym pozbyć się domu, a i tak umarłybyśmy z głodu. Przyniósł je ułożone w słupek, zawinięte, i powiedział: "Schowaj to dobrze, gdzie uznasz za stosowne, bym nawet ja nie wiedział, i nie ruszaj ich, chyba że nam zabraknie na kawałek chleba". Rzucił monety na stół niczym judaszowe srebrniki. Miał wyrzuty sumienia, że wziął pieniądze od państwa w tak krytycznej dla narodu chwili. Na próżno mu powtarzałam, że gdyby nie on podjął się tej pracy, podjąłby się jej kto firmy: "Możesz być pewien, że nie miałby ani jednej setnej twoich obiekcji". Nie słuchał mnie. Żeby odkupić winę, postanowił zgłosić się do Czerwonego Krzyża jako honorowy dawca krwi, a ja, naturalnie, ten pomysł poparłam. Wiedziałam, że nie tylko uspokoi to jego sumienie, ale może mu nawet wyjść na zdrowie. I tak od czasu do czasu musiał upuszczać sobie krew. Zaczął więc chodzić na ulicę Trzeciego Września raz na dziesięć dni - wracał stamtąd lekki i radosny. Szykowałam mu porcję jogurtu, prawie pół litra, a on siadał i pochłaniał go żarłocznie. Był zadowolony, że on także oddaje krew w walce o narodową sprawę. Ale gdy zaczął mi wynosić z domu różne potrzebne rzeczy na akcję "Bielizna dla żołnierza", której patronowała królowa Fryderyka, doszło do sprzeczki. Bo wszystko pięknie ładnie, ja także byłam patriotką, chciałam pomagać i pomagałam, miałam już odciski na rękach od dziergania, ale nie zamierzałam Pozwolić na ogałacanie domu. "Jak na nasze możliwości i tak dużo dajemy", mówiłam. "Niech dają ci, którzy mają więcej". Ale mnie nie słuchał. Tak jak nie słuchai mnie w Koronii i później w Atenach, gdy wpadł w łapy Erazmii. Któregoś dnia, 180 `181 a zdarzalo się to dosyć często, przyszli falangiści EON z rozl startym prześcieradłem, w które ludzie rzucali. co kto mb jedni coś weinianego, inni książki, jeszcze inni pieniądze. niestety. wszystkie stare rzeczy dawno porozdawałam - a to a to tam. To, co zostało, podarowałam Marietcie dla jej oj. Nie wiedziałam, co im dać. Za pierwszym razem dałam ste książek, za drugim - sweter nieboszczyka ojca i pięćdzies drachm. Ale gdy za parę dni przyszli po raz trzeci, zaczęl; kląć. W krew im weszło, czy co, pomyślałam. Na nieszczęś Antonis był w domu. "Nie mam im co dać", mówię do nie "a w każdym razie nic takiego, co by się przydało żolnierzc Chociaż i tak jacyś spryciarze pewnie to rozkradają". Ale p niej przypomniałam sobie o kufrze w pralni. Nie zaglądaiam niego od lat. Poszłam więc na taras i spośród róiności wygr bałam skórzaną kurtkę ojca. Ubierał się w nią na górskie v cieczki... Jeszcze ją ktoś ponosi i ogrzeje kości, pomyślała Tymczasem mój roztropny mężulek poszedi do sypialni, wyc gnąl z szyfonierki pół tuzina swoich najlepszych podkos2 ków, wyjął z szafy najlepszy brązowy garnitur, zdarł z ló; dwie narzuty z wielbłądziej wełny, które mi Fotis przyw z Anglii, wziął to wszystko, poszedł i im dał. Gdy nie podeji wając niczego zeszłam na dół i zobaczyłam ogołocone łóz omal nie zamieniłam się w słup soli. Awantura była jak rzad Płakałam, zamknęłam się w sypialni, on pukał, ja nie otwie łam. Muszę co prędzej ukrócić takie działania, powiedział sobie w duchu, nim się zanadto rozpędzi. Żeby mnie udob chać, poszedł na ulicę Hermesa i kupił dwie nowe narzi które mam do tej pory. Czasami, gdy biorę którąś z nich, ż się okryć, Antonis staje mi przed oczami jak żywy... *** Kiedy nasza armia weszła do Koritsy, Antonis zabrał Irenę, jaśniepanienkę i mnie na glac Omonia, żebyśmy zobaczyły, jah się święci zwycięstwo. W życiu nie widziaiam takich tlumbw Gdzie, u licha, ci wszyscy ludzie mieszkają, myślałam. Przez megafony nadawano marsze wojskowe, wszędzie wokół powie,,aly flagi. Nasi byli pijani patriotycznym entuzjazmem, a Anglicy i Australijczycy piwem. Gdzie tym ludziom mieści się tyle piwa? Jakie oni mają żołądki?, dziwiliśmy się. Ciężarówkami podjeżdżali pod tawernę Moriatisa i wykupywali wszystko, ani jednej butelki nie zostawili, ot, choćby na wystawę. Retsiny w ogóle nie pili. Brali trochę do ust, na spróbowanie, i krzywili się jak po rycynie. Najgorsi byli Australijczycy. Nigdy się ich nie widziało bez butelki w ręce. Wysocy i dobrze zbudowani, bużki mieli niewinne jak małe dzieci. Nawet gdy robili coś, czego robić nie powinni, wyglądali tak potulnie, że nie można się było na nich gniewać. Któregoś dnia usłyszałam na ulicy hałas i krzyki. Otworzyłam okiennicę w salonie, żeby zobaczyć, co się dzieje, wyglądam, a tu jakiś Australijczyk - chłop jak dąb, w sztok pijany - siusia sobie beztrosko na ścianę naszego domu, nie przejmując się wcale, że to środek dnia i że ludzie patrzą. Spojrzał na mnie najniewinniej, jak gdyby nigdy nic, i dalej robił swoje. Czym prędzej zatrzasnęłam okiennicę. Chyba nigdy w życiu nie byłam tak speszonal Julia się zaśmiewała, gdy jej opowiadałam, jaka przygoda mnie spotkała. "Tak i tak", mówię jej. Znałyśmy się od dziecka i bez skrępowania rozmawialyśmy o tych sprawach. "No wiesz, Julio, co tu dużo gadać", mówię, "miałam dwóch mężów, ale przez myśl by mi nie przeszło, że mężczyzna może mieć takiego... no wiesz, takiego..." Julia natychmiast pojęła, w czym rzecz. "Wiem, wiem", odrzekla rozbawiona, "ciesz się, miałaś szczęście. Bo to nie tylko Australijczycy. Bóg jeden wie, ile wycierpiałam z Kasimatisem, szczególnie zaraz po ślubie". "Nie oddalajcie się ani na krok!", powiedziałam do mojej córki i do Ireny. Czyste szaleństwo przyprowadzać dziewczęta w taki tłum, myślałam. Gdyby Irenie coś się stało, ciotka Katingo chyba by mnie zamordowała. Wkrótce zrobił się niebywalY ścisk. Tłum walił niczym wulkaniczna lawa w stronę siedzi 182 183 by Rady Miejskiej. Policjanci wymachiwali w powietrzu pałkami, ale nie potrafili zaprowadzić porządku. Ich także porwała ludzka fala. Kobiety piszczały, kilka nawet zemdlało. Byłam pewna, że pończochy będę miała porwane do cna. ,.Chodźmy stąd!", zawołałam do Antonisa, ale mnie nie słuchał. Zatkną papierową chorągiewkę na lasce i powiewał nią wysoko jal@ sztandarem. Zachowywał się jak dziecko. Prawdę powiedziawszy, trudno było pozostać obojętnym na widok takiego entuzja zmu. Grecja nie przeżywała podobnych dni od czasów wojem bałkańskich w 1912 i 1913 roku. Przypomniał mi się mój oj ciec świętej pamięci. On także, jak wielu innych, marzy o urzeczywistnieniu Wielkiej Idei. Ale po katastrofie w Azjj Mniejszej kiwał często ze smutkiem głową i mówił, że Grecj przepadła na zawsze. Jakby się teraz cieszył, gdyby żył!, myśla łam. Ach, gdybyśmy i wtedy zwyciężyli! Inna byłaby dzisia Grecja! Nie jesteśmy złym narodem, my, Grecy. Mamy oc ście najrozmaitsze wady: jeteśmy nieufni i lubimy płotkowa nie śpieszno nam zrobić dla innych coś dobrego ani czegoś d brego o kimś powiedzieć. Ale wszystkiemu winna bieda. Tai gdzie jest bieda, tam i ludzie sobie niechętni. Gdybyśmy miex Smyrnę i Wschodnią Trację, nie musielibyśmy przynajmni importować zboża... Nagle to, czego się obawiałam zaledwie przed paroma sekundami, stało się faktem: nie starczyło dra niowi, że był do mnie prawie przyklejony, co znosiłam, chcąc nie chcąc, żeby nie robić skandalu, ale miał czelność wsadził mi łapę pod spódnicę. "Aaa!", wrzasnęłam, "Antonisl" Ale Anto nis nie słuchał. Wymachiwał laską z chorągiewką i zanim dr niego dotarło, co się dzieje, tamten dał nura w tłum i ulotni się jak kamfora. "Idziemy stąd!", powiedziałam tonem nie zno szącym sprzeciwu. "Idziemy stąd natychmiastt Niech diabli po rwą i Końtsę, i Grecję! Grecy nigdy nie będą umieli zachowy wać się po ludzku". Kiedy wreszcie z wielkim trudem udałe nam się wydostać z ciżby, poszliśmy do cukierni na ulicy Eola Moi jedli rachatłukum, a ja wypiłam lemoniadę. Poczułam si trochę lepiej, lecz humor miałam popsuty. Łobuzy, myślałam. A tak przyzwoicie wyglądali! Dranie bez czci i wiary, wszyscy bez wyjątku. Mimo nieprzyjemnego zajścia tamto popołudnie na zawsze pozostanie w mej pamięci. Nie było nam niestety pisane świętować wielu takich zwycięstw. Wprawdzie zajęliśmy później Chimarę i Tepeleni, a nawet Klisurę, choć włoski generał Soddu się przechwalał, że są nie do zdobycia, ale od Nowego Roku zapał bojowy zaczął słabnąć. Nic się o tym nie mówiło, wszyscy jednak czuliśmy w głębi duszy, że wojna albańska to jeszcze jeden bohaterski, lecz pozbawiony sensu wyczyn Greków. Prędzej czy później trzeba się będzie poddać. Anglicy nie byli w stanie nam pomóc, mieli swoje kłopoty. A jak długo można straszyć makaroniarzy wołaniem "hurraaa"? Może oni nie umieli się bić, ale uzbrojeni byli doskonale i zaczęli się już umacniać na swoich pozycjach. Każdego dnia dochodziło do krwawych rzezi podczas zdobywania jakiegoś kolejnego wzgórza, które za parę dni i tak mieli nam odebrać. Petros nam to wszystko opowiadał, gdy wrócił. Na dodatek w tym tak krytycznym momencie zmarł Metaksas. Niektórzy mówili, że na ropne zapalenie migdałków, inni, że na mocznicę. Antonf s był zrozpaczony. W dniu pogrzebu zabrał nas do Fuńotisa - jego pracownia krawiecka mieściła się przy Katedralnej - i stamtąd, z balkonu, obserwowaliśmy kondukt żałobny. W powrotnej drodze do domu oboje byliśmy smutni i milczący. A moja córka wręcz przeciwnie. Jakby umyślnie robiąc mi na przekór, poddała się niepohamowanej żądzy mówienia. "Przestań gadać, ty bezduszna istoto!", po- wtarzalam. Miałam wrażenie, że nie z pogrzebu Metaksasa wracam, lecz z pogrzebu samej Grecji. Nie minęły dwie minutY, jak weszliśmy do domu - włączyłam tylko elektryczny czajnik do kontaktu, żeby zaparzyć kawę, bo aż mi w ustach zaschlo, i zanim woda się zagotowała, zdjęłam suknię i wiożylam podomkę - gdy przyżeglowała kira-Ekawi. Już po wyrazie jej 184 185 twarzy widzia3am, ?e jest rozdygotana. "No i nie ma cz3owiek ka", mówie do niej. "Wszyscy odchodz1, jeden po drugim, moja Ekawi. Gdybyo posz3a z nami, widzia3abyo pogrzeb z balkonu Furiotisa". - "A daj mi spokój z tym waszym Metaksasem"3 rzuci3a rozdra?niona, "bo zaczne przeklinaa i jego, i tych wszystkich drani, przez których s1 wojny. Mam swoje zmaz: twienia, nowe utrapienie z moim synkiem. Przyjecha3 dzisi z Salonik z t1 —ydówk1... "Z jak1 znowu —ydówk1?", pytat W tym akurat momencie nie mia3am ochoty wys3uchiwaa j narzekan. Dosya tego dobrego!, pomyola3am. Inni te? maje k3opoty i zmartwienia, ale a? tak nie tragizuj1. Czy ona nigt nie da nam spokoju z tymi swoimi "nieszczeociami?" Owiat si wali, a ta ci1gle o duperelach! Ale zaraz sobie pomyola3am, przysz3a do mnie, ?ebym j1 pocieszy3a, i bezdusznooci1 by3y j1 zawieoa. "Z jak1 —ydówk1?", spyta3am z wielkim trudem udaj1c zdziwienie i zainteresowanie. "No, z —ydówk1l Z Wiktc# ri1, córk1 mojego dawnego gospodarza Dawikosa, tego, który mówi3am ci, podpali3 swój dom, ?eby dostaa odszkodowanie Teraz, jak 3askawca pojecha3 do Salonik, znowu zaczeli sil spotykaa, a? w koncu postanowili uciec i zjechali dzisiaj w poi 3udnie ni st1d, ni zow1d, akurat gdy jedliomy, nawet telegra mu nie raczyli wczeoniej wys3aa. —ebyo widzia3a, jak1 mini mia3 Teodor, gdy ich zobaczy3!..." Przesta3am s3uchaa. Moje myoli kr1?y3y wokó3 innyct spraw. Omiera Metaksasa obudzi3a we mnie silniejszy ni? kiep dykolwiek lek o zdrowie Antonisa. Od samego rana daremnie próbowa3am wyrzucia z g3owy z3e myoli. Nie daj Bo?e, abyn i ten kielich goryczy musia3a wypia do dna!, rozmyola3am s3y sz1c jak przez sen, ?e kira-Ekawi mówi coo o chrzcie. C< wspólnego mo?e miea chrzest z Wiktori1 i Dimitrisem, nii potrafi3am wówczas poj1a. Widzia3am kire-Ekawi jak przez mg3e. Chyba nawet mia3am gor1czke, ju? od paru dni zaczyna 3a mnie braa grypa. Nie mog3am zapanowaa nad nerwami, kie dy nalewa3am kawe do fili?anek, trzes3y mi sie rece. Wzielan pierwszy 3yk do ust i popedzi3am do umywalki, ?eby go wyplua. Zamiast cukru wsypa3am do kawy sóll... *** Nastepnego dnia w po3udnie, gdy po jedzeniu po3o?y3am sie na godzine i jak zwykle zacze3am rozmyolaa, przypomnia3am sobie wczoraj sz1 wizyte kiry-Ekawi i poczu3am wyrzuty sumienia. W gruncie rzeczy, myola3am, co mnie obchodzi Metaksas. 1eden umrze, dziesieciu innych znajdzie sie na jego miejsce. A kira- Ekawi jest blisk1 mi osob1, wa?niejsz1 ni? stu Metaksasów. Przypomniaiam sobie jej opowieoci o Dawikosie, których s3ucha3am jak bajki, które mia3y nale?ea do przeszooci i nie miea ?adnego dalszego ci1gu, a teraz nagle zacze3y nabieraa istotnego znaczenia. "A ty czego sie omiejesz sama do siebie?", spyta3 Antonis wk3adaj1c pi?ame. "Podaj mi, prosze, moj1 ksi1?ke z szyfonierki, bo mi sie ju? nie chce wstawaa", mówie. Czyta3am Anne Karenine. "Ach, mój drogi, stara mi3ooa nie rdzewieje, to prawda. Pomyolea, ?e po tylu latach znowu zaczeli sie spotykaa". Mówi1c to powróci3am myol1 do mojej m3odooci, do Argirisa, do Kifisji. Otworzy3am ksi1?ke i usi3owa3am znaleYa strone, na której skonczy3am - za3o?y3am sobie, ale moja córeczka mia3a zwyczaj kartkowaa ksi1?ki, które czyta3am. "Omiech mnie ogarnia", mówie, "gdy sobie pomyole, co te? kira-Ekawi pocznie z synow1, która jej sie nagle na g3owe zwali3a". Antonis wszed3 do 3ó?ka i zakry3 sie po nos. By3 zmeczony, wkrótce zacz13 chrapaa. leoli rzeczywiocie kocha Dimitrisa, rozwa?a3am nie mog1c skupia myoli na losach Anny i Wronskiego, bedzie siedzia3a cicho. Biada, jeoli zacznie zrzedzia, jak wtedy przy pielegniarce. Im predzej sie pobior1, tym lepiej. Ma3?enstwo jest czasami jedynym zbawczym rozwi1zaniem dla takich lekkoduchów jak Dimitris - budzi sie w nich wówczas poczucie odpowiedzialnooci, staj1 sie bardziej zrównowa?eni, dojrzewaj1, zmienia sie nawet wyraz ich twarzy... Miejmy nadzieje, ?e tak w3aonie bedzie z Di- mitrisem. Bo dlaczego by mia3o nie byal Wystarczy, ?e —ydówka 186 187 twarzy widziałam, źe jest rozdygotana. "No i nie ma czło ka", mówię do niej. "Wszyscy odchodzą, jeden po drugim, mo Ekawi. Gdybyś poszła z nami, widziałabyś pogrzeb z balkon Furiotisa". - "A daj mi spokój z tym waszym Metaksasem` rzuciła rozdrażniona, "bo zacznę przeklinać i jego, i tyc:, wszystkich drani, przez których są wojny. Mam swoje zmar twienia, nowe utrapienie z moim synkiem. Przyjechał dzis z Salonik z tą Żydówką... "Z jaką znowu Żydówką?", p W tym akurat momencie nie miałam ochoty wysłuchiwać j'' narzekań. Dosyć tego dobrego!, pomyślalam. Inni też ma kłopoty i zmartwienia, ale aż tak nie tragizują. Czy ona nig nie da nam spokoju z tymi swoimi "nieszczęściami?" Świat wali, a ta ciągle o duperelach! Ale zaraz sobie pomyślałam, przyszła do mnie, żebym ją pocieszyła, i bezdusznością bylab.` ją zawieść. "Z jaką Żydówką?", spytałam z wielkim trude ` udając zdziwienie i zainteresowanie. "No, z Żydówką! Z Wiktai` rią, córką mojego dawnego gospodarza Dawikosa, tego, któ ' J' mówiłam ci, podpalił swój dom, żeby dostać odszkodowani Teraz, jak łaskawca pojechał do Salonik, znowu zaczęli si spotykać, aż w końcu postanowili uciec i zjechali dzisiaj w po`; łudnie ni stąd, ni zowąd, akurat gdy jedliśmy, nawet telegra mu nie raczyli wcześniej wysłać. Źebyś widziała, jaką min miał Teodor, gdy ich zobaczył!..." Przestałam słuchać. Moje myśli krążyły wokół innyc spraw. Śmierć Metaksasa obudziła we mnie silniejszy niż kie' p dykolwiek lęk o zdrowie Antonisa. Od samego rana daremnie próbowałam wyrzucić z głowy złe myśli. Nie daj Boże, abym i ten kielich goryczy musiała wypić do dnal, rozmyślałam siy sząc jak przez sen, że lora-Ekawi mówi coś o chrzcie. Co= wspólnego może mieć chrzest z Wiktorią i Dimitrisem, nie potrafiłam wówczas pojąć. Widziałam kirę-Ekawi jak przez mgłę. Chyba nawet miałam gorączkę, już od paru dni zaczynała mnie brać grypa. Nie moglam zapanować nad nerwami, kiedy nalewałam kawę do filiżanek, trzęsły mi się ręce. Wzięłam pierwszy łyk do ust i popędziłam do umywalki, żeby go wypluć. Zamiast cukru wsypałam do kawy sóli... *** Następnego dnia w południe, gdy po jedzeniu położyłam się na godzinę i jak zwykle zaczęłam rozmyślać, przypomniałam sobie wczorajszą wizytę kiry-Ekawi i poczutam wyrzuty sumienia. W gruncie rzeczy, myślałam, co mnie obchodzi Metaksas. Jeden umrze, dziesięciu innych znajdzie się na jego miejsce. A kira- Ekawi jest bliską mi osobą, ważniejszą niż stu Metaksasów. Przypomnialam sobie jej opowieści o Dawikosie, których słuchałam jak bajki, które miały należeć do przeszości i nie mieć żadnego dalszego ciągu, a teraz nagle zaczęły nabierać istotnego znaczenia. "A ty czego się śmiejesz sama do siebie?", spytał Antonis wkładając piżamę. "Podaj mi, proszę, moją książkę z szyfonierki, bo mi się już nie chce wstawać", mówię. Czytałam Annę Karettiry. "Ach, mój drogi, stara miłość nie rdzewieje, to prawda. Pomyśleć, że po tylu latach znowu zaczęli się spotykać". Mówiąc to powróciłam myślą do mojej młodości, do Argirisa, do Kifisji. Otworzyłam książkę i usiłowałam znaleźć stronę, na której skończyłam - założylam sobie, ale moja córeczka miau zwyczaj kartkować książki, które czytalam. "Śmiech mnie ogarnia", mówię, "gdy sobie pomyślę, co też lora-Ekawi pocznie z synową, która jej się nagle na głowę zwaliła". Antonis wszedł do łóżka i zakrył się po nos. Był zmęczony, wkrótce zaczął chrapać. Jeśli rzeczywiście kocha Dimitrisa, rozważałam nie mogąc skupić myśli na losach Anny i Wrońskiego, będzie siedziała cicho. Biada, jeśli zacznie zrzędzić, jak wtedy przy pielęgniarce. Im prędzej się pobiorą, tym lepiej. Małżeństwo jest czasami jedynym zbawczym rozwiązaniem dla takich lekkoduchów jak Dimitris - budzi się w nich wówczas poczucie odpowiedzialności, stają się bardziej zrównoważeni, dojrzewają, zmienia się nawet wyraz ich twarzy... Miejmy nadzieję, że tak właśnie będzie z Di- mitrisem. Bo dlaczego by miało nie być! Wystarczy, że Żydówka 186 187 będzie rozsądna, a kica-Ekawi przestanie wtykać nos w i swoje sprawy. Ale czy przestanie?... Gdy przyszła następnego dnia i zapytałam ją, jak spra idą, zrobiła zagadkową minę, która mogła oznaczać wszystl tylko nie spokój ducha. "A jak mają iść? Jak po grudzie! Prs słał list handełes i każe jej, żydlak jeden, natychmiast wrac; No i powiedz, Ninka, co ja mam robić? Jak mam się zachowa Czasami sobie myślę, że małżeństwo dobrze by mu zrobiło Może przestałby się włóczyć po ulicach. Stuknęła mu w tym ku trzydziestka, czas założyć rodzinę. A kochają się jak go beczki. Aż mnie drażni, kiedy zaczynają te swoje cmok cmt ciuciuruciu. Takie mi się to wydaje idiotyczne. Nie mogę się 1 godzić z myślą, że chłopaczek z kręconymi włoskami, w ma: narskim ubranku, tak urósł, że może w ten sposób całov kobietę, i to w mojej obecności. Nie obchodzi mnie, co robi moimi plecami, ale przy mnie!... Niepoważne to wszystko, m droga. Miłością żyć się nie da. A mój syn przywykł do próżn ctwa. Do grawera nie wróci, wykluczone. Pracował trzy mies ce w Salonikach i o mało nie rozchorował się znowu. Jaki zobaczyła jego chusteczki do nosa, tobyś się przeraziła. O z kolei nie ma żadnego zawodu. Kiedyś trochę szyła, ale nie dzę, żeby się do roboty paliła. Przywiozła jakieś pieniądze, na jak długo starczą? Gdyby jej się udało skłonić tego Kaj sza, swojego tatusia, żeby jej dał posag, mogliby sprzedać czi domu w Salonikach i kupić domek tutaj, żeby chociaż nie p cić czynszu, za resztę otworzyliby sklepik, który dałby im t chę grosza. Wtedy i ja mogłabym z nimi zamieszkać i wycho wać im dzieci. Ale jeśli ją wydziedziczy? Jeśli, jak się odgra da wszystko Alegrze?" - "A twój wnuk?", pytam. "Co z nim 1 dzie?" - "MÓj wnuk niech wraca do matki. I tak go odchoc łaun. Niech go weźmie, niech i ona zazna tej słodyczy. Nieste moja droga, z niego też osioł rośnie. To już nie ten Akis, któ go znałaś. Robi się podobny do matki - niedaleko pada jab od jabłoni. Przedwczoraj wyrzucił do śmieci talizman z dre nem ze Świętego Krzyża, który mu zakładałam od niemowlęcia. A w zeszłym tygodniu wymknął mi się z domu i poszedł z jakimiś łobuziakami do monasteru Kesariani na piechotę, jak twierdzi. Przyniósł mi stamtąd wężową skórę - chyba z półtora metra - i powiedział, że ją znalazł między skałami. Ach, Ninka, nie mam już siły, przecież jestem za tego chłopca odpowiedzialna!" - "Kiedy mogę przyjść, żeby poznać twoją synową?", pytam. "Kiedy tylko chcesz..." Gdy następnego dnia wracając od dentysty zaszłam do nich na pięć minut, Wiktorii nie było. Poszli z Dimitrisem na wzgórze Lykabetu. "Od jakiegoś czasu okropnie kochają przyrodę", powiedziała lora-Ekawi krzywiąc ironicznie usta. "Nie śmią wyprawiać tych brewerii, kiedy ja jestem w domu. Jak nigdzie nie idę, mają miny jak skazańcy! Burdel by mi z domu najchętniej zrobili. A ja im już raz powiedziałam: albo się ochrzci i wezmą ślub, albo wynocha, i ona, i on. Nie chcę go znać. Kiedy widzę, jak na nią patrzy, jakby była jedyną kobietą na świecie, to aż mi się niedobrze robi. Mój Dimitris! Na którego wszystkie kobiety leciały, uczepiony spódnicy Wiktoriil Nie mogę tego znieść!..." Uuuu, burza wisi w powietrzu, myślałam wracając do domu. I nie myliłam się. Wkrótce nadciągnęła. Ale tymczasem burze dosięgnęiy także mnie - i to jakie! Nie miałam ani czasu, ani ochoty martwić się o innych. Dostało mi się od życia, oj, dostało... 188 V Wszyscy wiedzieliśmy, że prędzej czy później Hitler pnzyjdzij makaroniarzom z pomocą. "Nie ma się czemu dziwić, moi dro:, dzy", mówiła lora-Ekawi. "Ile to lat temu Agathangelos"° prze" powiedział, że przyjdzie dzień, gdy od północy napadną na Gre-.' cję jasnowłose bestie na stalowych ptakach ziejących ogniemi i dymem". Śmieszyła mnie jej naiwność, ale przecież na swój` sposób wyrażała myśli nas wszystkich. Ludzie to dziwaczne stworzenia. Chociaż spodziewają się czegoś i przygotowują ną` to, później i tak czują się zaskoczeni. Jak się Antonis mienił na twarzy, gdy usłyszał w radio, że Niemcy wypowiedziały nam wojnęl Boże mój, powtarzałam w duchu, nie dopuść, aby dostai jakiegoś atakul Najbardziej niepokoiło mnie to, że od chwili, gdy usłyszał wiadomość, nie odezwał się ani słóweczkiem. Może czuł się głupio, że przez tyle lat trzymał stronę Niemiec, a może zrozumiał, jak my wszyscy, że skończyły się żarty, że bohaterstwo i triumfy w Albanii to już historia. Z Włochami jakoś daliśmy sobie radę. Ale Włosi to ludzie tacy sami jak my, a o Niemcach zawsze się słyszało, że są jak maszyny. Czy moż 44. Agathangelos - autor przepowiedni dotyczących losów Grecji i innych ' krajów Europy spisanych po grecku w 1297 r. w Mesynie na Sycylii (w 1555 r. prLetłumaczonych na włoski). W okresie niewoli tureckiej krążyły wśród ludu greckiego w formie rękopisów, niosąc pociechę proroctwem o odzyskaniu niepodległoSci. Pierwsze znane wydanie daszkowane pochodzi z 1837 r. na się bić z maszynami? Marsze, które nadawało radio tamtego ranka, nie zagrzewały do boju, brzmimy żałobnie, jak pieśń samobójczyń z Zalongo'S. "Zamknij to radio", powiedziałam Antonisowi, "idź do kawiarni, porozmawiaj z przyjaciółmi, nie siedź ciągle w domu". Gdy wyszedł, wzięłam do ręki gazetę i zaczęłam czytać. Na pierwszej stronie widniał wielki czarny nagłówek: W OBRONIE ZIEMI OJC6W GRECJA PRZECIWSTAWI SIF PRZEWAŻAJĄCEJ SILE WROGA. Miałam wrażenie, że czytam nekrolog. Rzuciłam gazetę na stół... Około pół do drugiej, gdy wstawaliśmy od stołu, przyszła Nota, sąsiadka z przeciwka, i opowiedziała nam o zniszczeniach, jakich zdążyły już dokonać w Pireusie niemieckie sztukasy. Jej siostrzeniec pojechał tam, żeby zobaczyć, co się dzieje z jego sklepem, i zastał dymiące zgliszcza. "Przestańl", pokazywałam jej na migi z kuchni, wskazując oczami na Antonisa. "Od rana nie najlepiej się czuje", wyjaśniłam odprowadzając ją do drzwi. "Gdyby coś mówił, nie przejmowałabym się, ale ta cisza mnie przeraża. O Boże, co się tej psicy znowu stało, że szczeka od rana?" - "Pewnie boi się syren", powiedziała Nota. "Niee. Nigdy nie ujadała tak jak dziś. Frida! Chodź no tu, suniu, co ci jest? Cześć, cześćl", odpowiedziałam Nocie. "Co ci, suniu, czemu tak szczekasz? Chodź, dostarliesz kosteczkę". Nawet nie powąchała. Z podkulonym ogonem, jak zazwyczaj gdy się na nią gniewałam, pobiegła i zwinęła się w kłębek u stóp Antonisa. "Pies jest chory", powie- działam, "może zjadła jakąś truciznę? Nie kładziesz się?" - "Kładę. Ale nie zapomnij mnie obudzić o czwartej. Muszę iść oddać krew, dziś mój dzień..." - "Podczas nalotów? Zwariowałeś? Świat się nie zawali, jak raz nie pójdziesz! Wojna i tak już długo nie potrwa". Zorientowałam się, że palnęłam głupstwo. To tak, jakbym mu powiedziała: twoja krew już niepotrzebna... "Zanim się rozbierzesz", mówię więc do jaśniepanienki, "skocz do skle 45. Zalongo - góra w Epirze. miejsce zbiorowego samobójstwa, które popełniły uchodzące przed Turkami mieszkanki wsi Suli. Trzymając się za ręce. w tanecznym korowodzie skakaiy z Zalongo w przepaść. 190 191 pu po pół litra jogurtu. Jak nie będzie dużych opakowań, we dwa małe". - "Daj mi spokój", ona na to jak zwykle bezczelnie "później pójdę". - "Pójdziesz teraz! Jak zapadniesz w tę swoj śmiertelnie glęboką drzemkę, wołami cię z łóżka nie ściągn Jazda, ruszaj się!" Nie odpowiedziala, tylko wzięła jakieś rc mansidło i położyła się na łóżku. "'I potworze w ludzkim cie le!", mówię do niej. "Ani krzty ambicji nie masz? Do szkoty ni chodzisz, w domu pomóc ani myślisz, czy nawet po jogurt sarni muszę latać? Zdrowie ojca zupełnie cię nie obchodzi? Chcesz do grobu wpędzić?" Odwrócila się na to i powiada: "To nie mi ojciec. Mój ojciec nie żyje". - "Cicho, ty małpo!", wycedziłał przez zęby. "Cicho, bo usłyszy". I uszczypnęłam ją boleśni; "Kto cię karmi, kto cię ubiera od tylu lat, ty niewdzięcznice Dlaczego nie pójdziesz do swojej babci? Zobaczymy, jak dłub z tobą arytizymal Że też nie umarłam, zanim cię na świat wyd lam! Z Fotisowego nasienia nie mogła się urodzić istota ludzka Wściekła, poleciałam po palto, żeby wyjść i kupić ten jogui patrzę, a Antonis siedzi i szlocha. "Na miłość boską!", zawoła lam. "A. co tobie znowu się stało? Przecież w końcu nie ty jede sprzyjaleś Niemcom!" Pewnie usłyszat, co ta zołza mówiła, p myślałam. Miałam ochotę iść i rozszarpać ją na kawałki. "Tal jest wojna", mówię. "Nie możesz wszystkiego brać tak bardzo c serca!" - "Przegraiem". powiada, "przegrałem". Otarł oczy, a po chwili znów były pełne łez. "To, do czego w życiu dążyłem, czym marzyłem, w co wierzyłem, wszystko, wszystko obróci się w proch! Nie chcę dłużej żyć..." - "A ja?", mówię. "O mn wcale nie myślisz? Nic dla ciebie nie znaczę?" Ucałowalam g Pogladzilam po głowie. "Połóż się", mówię. "Zobaczysz, jesze się wszystko szczęśliwie ułoży..." Poszedl i położył się na łóżku w ubraniu. "Nie rozbierze się?" "Nie... Daj mi aspirynę. Daj dwie..." - "Masz, bierz", p wiedziałam podchodząc do niego, "ale nie proś o więcej do ko. ca tygodnia. Wiesz chyba, że aspiryna wykańcza serce..." Pol wał głową, pewnie chciał powiedzieć, że to już nie ma żadne, znaczenia... Poszłam do kuchni i postawiłam szklankę na marmurowym blacie... Poczułam się tak samotna, jakbym była ostatnim czlowiekiem na tej ziemi w ostatnim dniu przed końcem świata. Zagryzłam wargi, żeby nie krzyczeć, zarzuciłam palto na ramiona i wyszlam. Wracając zapukałam do drzwi kiry-Ekawi. "Wejdź", powiedziała i puścila do mnie oko. "Wejdź, poznasz moją synową. Wiktoria! To jest właśnie pani Nina, o której ci opowiadałam". "Miło mi", zwróciłam się do Wiktorii. Miała zaczerwienione i spuchnięte oczy, w rękach skręcała nerwowo chusteczkę do nosa. Siedziała skulona na kanapie, odwróciła głowę w moją stronę i spojrzala niewidzącym wzrokiem. "Nie będę wchodzić, Ekawi", mówię. "Zostawiłam Antonisa samego w domu. Jeśli nie masz nic lepszego do roboty, wpadnij do nas później. Znowu go opadły czarne myśli. Jakby nie dość było szwabskiej niespodzianki, to jeszcze te historie z moją córką. Przyjdziesz, to ci opowiem..." Gdy przyszła koło czwartej, Antonis szykował się do wyjścia, ale ledwo ją zobaczył, zdjął kapelusz i usiadł. "Chodź, postaw mi karty, Ekawi, chcę wiedzieć, co mnie czeka". powiedział. "Ach, mój drogi! Gdybym umiała przewidzieć, co kogo czeka, sobie pierwszej bym powiedziała. A poza tym co z tego, że ci powiem, skoro i tak niczego nie można zmienić? Mówisz, że masz kłopoty? A co ja mam powiedzieć? Wczoraj wieczorem przyjechał z Salonik ten żydłak, Dawikos, i straszy, że zabije ich oboje. Ach, żeby ich wszystkich piekio pochionęlo, Iskariotów przeklętych, którzy Chrystusa za trzydzieści srebrników sprzedali. Ześlij na nich, Boże, jakąś zarazę, żeby wyzdychali, żeby ślad po nich zaginął, oczyść ziemię od tych szubrawców! Większych fanatyków niż oni chyba nie ma. Dlatego zewsząd ich wyganiają, dlatego nie mają własnej ojczyzny... No, tak, jakieś zmartwienia", mówi Antonisowi odkrywając kartę leżącą na królu trefl, "ale to nic wielkiego. Przejdzie, jak wszystko... Ciekawe... Wybierasz się w podróż? Jakieś pieniądze dosta 192 i3. Oby trzech mę2bw misia 193 niesz. Uffl Dobrą kartę masz dzisiaj. Ale ciebie, moja pani", zwróciła się do mnie, "ciebie spotka jakaś wielka przykrość. NieTf każcie mi stawiać kart. moi drodzy, bo czasami się sprawdz' i mam póżniej wyrzuty sumienia... No więc, przyjechał, pro was, Dawikos - rozwścieczony jak byk na arenie. Wiktoria leżała; na tapczanie i rozmawiałyśmy. Otworzyłam drzwi nie mają,; pojęcia, kto może stukać w taki sposób, a on jak ją zobac mnie odepchnął, wpadł do środka i zaczęli te swoje ble ble bl Nie rozumiałam ani słowa. Tamta zerwała się z tapczanu, up2t' dła mu do nóg i zaczęła szlochać jak Magdalena Jawnogrzesz, nica. Co się tu dzieje, jak słowo dajęl, myślę sobie. "Może przestaniecieu, mówię, "paplać po swojemu i zaczniecie mówi po ludzku, żebym wiedziała, co się dzieje w moim domu!" i.4 "No dobra, to tymczasem", powiada do nas Antonis. "Idę od dać krew. Do zobaczenia, kira-Ekawi..." Odprowadziłam go d drzwi. "Podlej kwiatki, bo aspidistra żółknie", rzucił na odch . nym. - "Od wczoraj proszę o to jaśniepanienkę. Już chyba sto razy powtarzałam, ale nawet tego nie raczy zrobić". Anto wyszedł. Słyszałam, jak powoli zamyka się furtka. Zawiasy zad;; rdzewiały i zaczęły skrzypieć. Nie zdołaliśmy ich naoliwić czasu, gdy Marietta wyjechała. Ale po chwili wrócił, zatrzym się w połowie drogi od furtki do domu i zawołał: "Kira-Eka Powiedziałem ci do widzenia?" Obie podeszłyśmy do drzwi ku`' chennych. "Żegnałeś się z nami", powiedziałam. "Już zapp., mniałeś?" "No, to tymczasem. Niedługo wracam". - "Tymcza.' seml", odpowiedziała kira-Ekawi. :? "Co mu się stało?", zapytała, gdy furtka w końcu się zac. mknęła. "Ach, daj spokój, Ekawil Jak mi mogą nie wychodzi -` w kartach przykrości, skoro sprawy niewesoło się mają... Żer byś widziała, jak się mienił na twarzy, gdy usłyszał, że Niemcy wypowiedziały nam wojnę. A mówiłam mu, że tak będzie, tok mnie nie słuchał. Ciekawe. jak on się teraz Kasimatisowi na;' oczy pokaże? Myślał, że skoro Niemcy podziwiają starożytnych; oszczędzą nas. Ach, dajmy temu spokójl Powiedz, co się w koń cu staio z Dawikosem". - "A co się miało stać? Dał jej trzy dni na decyzję, czy wróci z nim do Salonik, czy nie. "Zatrzymałem się w tym i w tym hotelu, powiedział do niej, ·i będę na ciebie czekać. Wiktoria płacze i bije się z myślami. Nie wie, co robić. Kocha Dimitrisa, ale nie chce zrywać z ojcem i wcale się jej nie dziwię. Szczerze mówiąc, żal mi jej z całego serca, ale właściwie co mnie do tego? No, powiedz sama, moja droga, co ja takiego zrobiłam, żebym się miała teraz, ni z tego ni z owego, jeszcze i tym zamartwiaćl" "Pani Nino!", usłyszałyśmy z ulicy głos mojej sąsiadki, "dani Nino!". "A ta czego chce ode mnie?", mówię do kiry-Ekawi. Nie utrzymywałam z nią żadnych kontaktów. Unikałam jej nawet, bo plotkowała. Wyszłam do furtki, przeklinając w duchu chwilę, w której zdecydowaliśmy się kupić dom w takiej plotkarskiej dzielnicy. "Co się stało, pani Lolu?", zapytałam. "Niech pani leci, pani Nino, kir- Antonis dostał zawrotu głowy i upadł". "O, mój Boże", jęknęłam i popędziłam ulicą w dół, tak jak stałam, w podomce. Ale nie zrobiiam nawet dziesięciu kroków, gdy zza rogu wyłoniło się trzech sąsiadów niosących Antonisa za ramiona i nogi. Zanieśliśmy go do domu, położyliśmy na łóżku i wezwaliśmy Borosa. Zamknął się z Antonisem w sypialni, a gdy wyszedł, nie musiał nic mówić. Wyczytałam to z jego twarzy. Antonis nie żył!... Zrobiło mi się ciemno przed oczami. "Nina!", usłyszałam głos kiry-Ekawi niczym dalekie echo. "Nina! Tak nie można! Mów cośl Krzycz! Płaczl..." 194 1 195 Część trzecia. Tego dnia, kiedy Wiktoria zniknęła, kira-Ekawi siedziała od rana u mnie i poprawiała dwie sukienki, które sobie ufarbowałam. Gdy biedak umarł, świeć Panie nad jego duszą, nie miałam co na siebie włożyć. Po tylu kolejnych śmierciach w rodzinie czarne rzeczy obrzydły mi tak bardzo, że nie chciałam ich natvet trzymać w szafie i kusić licha, więc ledwo zdjęłam ostatnią żałobę, porozdawałam - to tu, to tam - wszystko, co czarne. Ostatnią rzecz z przecudownej krepy marokańskiej dałam Polikseni po śmierci Aleksandra. Wolałam nie myśleć, że będzie mi kiedyś potrzebna. Zawsze staram się być praktyczna, ale w obliczu śmierci tracę rozsądek. Popełniłam też głupstwo w przypadku naszego rodzinnego grobu: wielokrotnie przysyłano mi wezwania do zapłacenia pokładnego - od śmierci ojca nie wnosiliśmy żadnych opłat - ale ja zwlekałam. Nie chciałam wspominać o tym Antonisowi i prosić go o pieniądze, żeby mu głupie myśli nie przychodziły do głowy. No i gdy umarł, telefo- nujemy następnego dnia rano na cmentarz, by ich zawiadomić, że trzeba otworzyć grób, a oni nam na to: "Prawo pochówku wygasło". Biedny wuj Stefan próbował prośbą i groźbą. "Niestety. nie od nas to zależy - tak mamy w dokumentach" i tak dalej, i tak dalej. Wuj Stefan musiał co prędzej lecieć do urzędu i uiścić należność, a później na cmentarz, żeby podetknąć im pod nos pokwitowanie. Po wielkich problemach, ledwie zdążyli 199 śmy pochować Antonisa późnym popołudniem. A ponieważ brał za życia bardzo dużo lekarstw, szybko zaczął - uchowaj nas Boże! - puchnąć i brzydko pachnieć. Ach, co ja wtedy przeżyłam! Gdyby nie kira-Ekawi, która mnie pocieszała i zabawiała, chyba bym dostała pomieszania zmysłów. Mojej kochanej córeczce nawet przez myśl nie przeszło, żeby przyjść, pocałować mnie jak dziecko matkę i powiedzieć: "Nie martw się, mamo". Zresztą może i lepiej, że nie odważyła się tego zrobić. Nie chciałam jej widzieć na oczy. Gdy sobie przypomnia- łam, ile nas nadenerwowała, to aź się we mnie gotowało ze złości. Wykończyła człowieka, sekutnica, myślałam. Wykończyła go, a teraz się cieszy. "Zabierz ją", powiedziałam do kiry-Ekawi, kiedy ochłonęłam z oszołomienia i uspokoiłam się trochę. "Zabierz ją i zaprowadź do ciotki Katingo. Powiedz wujowi Stefanowi, żeby zrobił wszystko to, co robiliśmy, gdy umierali ojciec i mama. Będzie wiedział". I jeszcze się odwróciłam i zawołałam za nią: "A wracając zajdź do sklepiku i weź dwie torebeczki czarnej farby »Artin. Nie mam nic czarnego do włożenia!" Umysł zaczął mi nagle pracować tak sprawnie jak nie mój własny. Jeśli sąsiadki usłyszą, że proszę o farbę "Arti", myślałam, będą mówiły, że jestem bezduszna i że go nie kochałam. Ale nie dbam o to, co mówią ludzie. Co oni wszyscy wiedzą o mnie i Antonisie, o radościach i smutkach, któreśmy razem przeżyli, o całych ośmiu latach, które spędziliśmy z sobą. Na pewno się dziwią, że nie płaczę i nie krzyczę, tak jakby te histerie mogły świadczyć o czyimś cierpieniu! Ale po piętnastu dniach zaczęłam się zastanawiać: może to racja, może rzeczywiście byłam bezduszna i go nie kochałam. Tata mówił, że śmierć człowieka, którego się kocha, jest jak rana zadana bardzo ostrym nożem - b61 przychodzi trochę później, gdy rana "ostygnie". Jak w wielu innych sprawach, tak i w tej miał rację. Wtedy nie wiedziałam, ale teraz wiem, że piętnaście dni to za mało, żeby "ostygła" rana tego rodzaju, że musiały minąć lata, zanim naprawdę zaczęłam go opłakiwać. Przez wiele dni po śmierci Antonisa łapałam się na tym, że myślę o monetach: mam przynajmniej złote monety, mówiłam sobie w duchu, ale zaraz robiło mi się wstyd. Nina, jak to możliwe, żebyś ty, córka Arawantinosa, snuła takie niegodziwe myśli! Ziemia jeszcze świeża na jego grobie, a ty o pieniądzach! Nie spałam całymi nocami, a gdy już udało mi się zasnąć, dręczyły mnie koszmarne sny. Dopiero teraz rozumiem, w jakim stanie były wówczas moje nerwy i że naturalną ludzką rzeczą było myśleć, jak myślałam. Wszystko stało się tak nagle i w tak niezwykłych okolicznościach, że żadna kobieta nie zachowywałaby się na moim miejscu inaczej. Śmierć Antonisa w niczym nie przypominała śmierci mamy czy taty. Była straszliwym snem na jawie. Pamiętam, że kiedy nadeszła noc i położyliśmy Antonisa w salonie, by przy nim czuwać: ciotka Katingo, wuj Stefan. kica- Ekawi i ja (wszyscy inni siedzieli od dawna w schronach), przyglądałam się mu w świetle świec - musieliśmy je zapalić, bo nie było prądu - wsłuchana w dalekie, lecz wyraźne odgłosy wybuchów dochodzące z Pireusu, i nie wiedziałam, nad kim mam płakać: czy nad nim, że zszedł z tego okropnego świata, czy nad nami, żywymi, których, Bóg jeden wie, co jeszcze czekało. Jeśli teraz spadnie na nas bomba, przemawiałam do niego w duchu, tylko tobie, mój drogi, nic się nie stanie! Odwracałam głowę, bo nie mogłam na niego patrzeć. Rysy mu się zmieniły, nie był już tym Antonisem, którego znałam. O trzeciej nad ranem dom zadrżał w posadach, jakby ziemia się zatrzęsła albo jakby - tym razem naprawdę - nastał koniec świata. Mima papierowych taśm powylatywały szyby i zgasła jedna ze świec. Bomba trzasnęła w sąsiedni dom!, pomyśleliśmy wszyscy i jak na komendę rzuciliśmy się na kolana, czekając naszej kolejki. Minęło jednak parę dramatycznych chwil, a wybuchu nie było. Następnego driia przeczytaliśmy w gazetach o przyczynie tajemniczej eksplozji: niemiecki sztukas zrzucił bombę zapalającą na angielski statek do przewozu amunicji. Zamiast od razu odholować transportowiec poza ob 200 201 ręb portu, zostawili go, dranie, przy nadbrzeżu, i płonąc tak 've' długo, aż ogień doszedł do amunicji w ładowni i statek wylecia', w powietrze, a wraz z nim połowa nadbrzeża Pireusu. Jak więc mogłam opłakiwać Antonisa, skoro sami żyliśmy w takim pie kle, skoro nie byliśmy pewni, czy dożyjemy jutra? Naturalnie zrobiła teź swoje zmiana otoczenia. Zaraz po pogrzebie poszłam do ciotki Katingo i gdy następ,;; nego dnia zaproponowała mi, żebym zamieszkała u nich, jeśli` chcę, na stałe, przystałam na to z wdzięcznością. Powrót doi domu, który wydawał mi się czymś gorszym niż grób, gdzie byrtj łabym zdana wyłącznie na towarzystwo mojej córki, przerasta moje siły. Poza tym każdy dzień przynosił wiele wstrząsającycł wydarzeń (Niemcy dotarli tymczasem pod Termopile), więc nil' miałam ani czasu, ani głowy myśleć o zmarłych. Zrozumiałam`, że jeśli mamy przeżyć: ja i ten koczkodan, który siedział mi nad; karku, muszę pozbyć się sentymentów i zacząć podchodzić da wszystkiego praktycznie. "Co się stało, że twoja synowa nie przyszła?", spytałam kirę== -Ekawi, żeby przerwać przygnębiającą ciszę. Chciałam usłysze; dźwięk ludzkiego głosu. "Mówiłaś przedwczoraj, że przyjdzie nam pomóc". Kira- Ekawi podniosła głowę znad sukienki, którą fastrygowała, wypluła przyklejoną do wargi nitkę, skrzywił; ironicznie usta i, naśladując minę Wiktorii, powiedziała: "Bola-: ła ją glo-o-owa i chciała być sa-a-ama!" - "A twój syn? Co porabia?" Jej oczy posmutniały. "Nie mam pojęcia. Kiedyś przycho-3 dził i ze szczegółami opowiadał mi o swoich wyczynach. Teram nie mówi ani słowa. Od czasu, gdy przyjechał z nią z Salonik;';: nie jest już tym samym Dimitńsem, co kiedyś. Wczoraj wróc''= do domu o drugiej nad ranem. Musi się przecież dobrze nauwi-r jać, żeby wykarmić córeczkę Dawikosa. No i widzisz, myślałam:: że się nie ochrzczony pogodzi z losem i trochę spuści z tonu;. ale czuję, że moje marzenia pozostaną tylko marzeniami". "A co ty się tak znowu śpieszysz!", mówię. "Daj mu trochę czasu. Po-: czekaj, niech się wszystko ułoży... Po scenie, którą urządził w domu kiry-Ekawt, Dawlkos poszedł do hotelu zdecydowany czekać na córkę. Ale gdy następnego dnia okazało się. że jest wojna, zostawił Wiktońę i co prędzej wrócił do Saloruk. Od tamtej pory nie dał znaku życia i nic dziwnego, nie było przecież ani komunikacji, ani poczta nie działała. Sprawa zawisła więc w próżni. Ze dwa razy kira-Ekawi przyszła do mnie z Wiktorią, ale wszystkie moje próby wyrwania Wiktorii z apatii spełziy na niczym. Siadała na krześle z założonymi rękami i głową przechyloną na bok niczym męczennica, która Zdecydowała znosiC swe cierpienia ze stoickim spokojem, ale w jej wnętrzu, jak się później okazało, płonął niegasnący żydowski ogień. Gdy ją o coś pytałam, odpowiadała uprzejmie, lecz nigdy nie otworzyła tych swoich ogromnych ust i nie odezwała się pierwsza. Swoją postawą zdawała się mówić: Co ja tu robię? Jakaś Nina, jakaś lora-Katingo! Kocham Dimitrisa, a tych pań nie znam ani nie chcę znać! "Od paru dni", ciągnęła lora-Ekawi jakby czytając w moich myślach, "chodzi ślicznotka z nosem spuszczonym na kwintę. Pewnie by chciała, żebym im pozwoliła robić, co chcą, pod moim dachem". - "No, to udawaj, że nie widzisz", mówię. "Młodzi są, co byś chciała, żeby robili?" I po co, głupia, bierzesz sobie tak wszystko do serca?, myślałam. Po co te nerwy, po co kłótnie, skoro i tak wszyscy pomrzemy. Bo ja to tak: najpierw się denerwuję i tracę zdrowie z powodu najmniej istotnych spraw, ale potem przychodzi moment otrzeźwienia i dochodzę do wniosku, że najmądrzejsi są ci, którzy niczym się nie przejmują. Tamtego dnia chyba z dziesięć razy obiecywałam sobie i przysięgałam na kości mojego ojca, że więcej nie będę dyskutować z moją córką. Niech próżnuje, ile chce, niech czyta, co chce, powtarzałam w duchu. Jak sobie pościele, tak się wyśpi... Nie mnie świat naprawiać. W tak trudnych czasach najważniejsze to przeżyć. Zaangażowałam nie jednego, lecz trzech pośredników, żeby szukali chętnego, który wynajmie mój dom, ale jakoś nie mogli nikogo znależć. Ludzie 202 203 szukali domów bez meblf. A co ja miałam z moimi meblami zro y bić? U ciotki Katingo nie zmieściłoby się ani pół krzesła więcej `" W jednym z frontowych pokoi mieszkała fraulein Ober, w dru-: gim upchane były meble z jadalni i z salonu. Ciotka Katingo oddała nam tymczasem swoją sypialnię i spała z wujem Stefanemt w pokoju Petrosa. Ale wszyscy mieliśmy nadzieję, że z Bożą pomocą Petros niedługo wróci. Wrócił właśnie jeden z jego przyjaciól i powiedział nam, że żyje, że go widział niedaleko Larisy. Kira-Ekawi i jej wnuk wyszli koło szóstej. Uprzątnęłam szy. cie, przygotowałam parę mielonych kotlecików, żeby je późnieY tylko rzucić na patelnię, i usiedliśmy, pamiętam, w holu, żeb' posłuchać radia. Mieli nadawać wiadomości. Nagle ktoś puk& do drzwi. Otwieram: Akis. "Czy nie było tu cioci Wiktorii?", py- ta. "A co? Nie ma jej w domu?" - "Nie ma. I jej kufra też nim ma. Wujek Dimitris płacze i mówi, że wszystko przez babcię.. ".- "Synowa kiry-Ekawi zniknęła", powiedziałam do ciotki Katin go, zamykając drzwi za Akisem. "Zabrała kufer z wyprawą. Biegają teraz i jej szukają. A mówiłam, głupiej, żeby przymknęt: oczy na to i owo, to nie słuchała. No i teraz ma". - "Ciii! Nina;: cicho!", zasyczała Irena z uchem przylepionym do radia. "Cicho, bo nie słychać!" - " ..Twardy los, jaki zgotowała nam wojna", prawił mówca, "zmusza nas dzisiaj do opuszczenia Aten i przeniesienia stolicy państwa na Kretę. Grecy, nie traćcie du-t cha... Jesteśmy z wami. Gwałtowi i zwodniczym namowom" wroga przeciwstawcie waszą narodową dumę. Pomyślne dni,J nadejdą... Niech żyje naród..." - "Kto to mówi?", spytałam Irenę. - "Król..." Ciotka Katingo ocierała fartuchem łzy. Wuj Stefan wstał i wyszedł na werandę. Nadali hymn i premier Tsuderos zaczął czytać oficjalny komunikat rządu. Do diabła, powiedziałam sobie w duchu, czy my, Grecy, juź nigdy nie zaznamy spokoju? Wiecznie tylko płakać i chodzić w żałobie? Co za nieszczęsny naród! Mówi się, że Żydzi cierpią, bo ukrzyżowali Chrystusa, a my, kogo my ukrzyżowaliśmy, że Bóg zesłał na nas klątwę wiecznych nieszczęść? W tejże chwili otwarły się drzwi od pokoju frauleini Ober. Starsza pani, blada i poczochrana, weszła do holu. W ciągu ostatnich paru lat bardzo zmarniała. Dawniej każdego roku jeździła na Boże Narodzenie do Niemiec i spędzała święta u jakichś krewnych, ale od czasu, gdy Hitler zajął Polskę, straciła serce do tych podróży. Jej ojciec był wprawdzie Niemcem, ale matka była Polką. fraulein Ober nienawidziła Hitlera bardziej niż my wszyscy razem wzięci podczas najczarniejszych dni okupacji. Ilekroć słyszałam, jak mój mąż, świętej pamięci, pieje nad nim z zachwytu niczym nad jakimś Mesjaszem, mówiłam: "Idź do fraulein Ober, ona ci powie, co to za jeden ten Hitler". Kiedyś fraulein Ober chodziła po domach i udzielała lekcji niemieckiego. Przez miesiąc przychodziła także do nas i uczyła moją genialną córeczkę, ale musiałam jej podziękować - język się królewnie nie podobał, był "toporny". Po trzydziestym dziewiątym zdrowie nie pozwalało fraulein Ober na pokonywanie takich tras, jak kiedyś. Uczyta więc kilkoro dzieci w swoim pokoju, ale gdy wybuchła wojna albańska, przestały przychodzić także i one. Ciotka Katingo i Irena traktowały ją chłodno. Gdy źle się czuła i nie mogła iść do restauracji, żeby coś zjeść, zanosiły jej talerz z jedzeniem do pokoju, jak psu do budy. Prawdę mówiąc, wcale nie dlatego, że była Niemką, ale dlatego, że miały jej już dosyć. Mieszkała u nich całe siedem lat. Moim zdaniem, właśnie ze względu na sytuację powinny były odnosić się do niej możliwie uprzejmie i powtarzałam im to dziesiątki razy. Uważałam, że cierpiała bardziej niż my. Jak się przeżyło w jakimś kraju połowę życia i pokochało go jak własny, to w końcu żadna przyjemność znaleźć się nagle, mimo woli, w obozie wroga. Fraulein Ober staia przez parę sekund przy drzwiach, niezdecydowana. Powiedziała coś do Ireny po nie- miecku, a Irena, która miała dość spełniania jej poleceń, odpowiedziała po grecku: "Dobrze, przyniosę to pani później..." Widziałam, że była roztrzęsiona, wargi jej drżały żałośnie i poczułam, że muszę coś powiedzieć, wszystko jedno co, pokazać jej, 204 205 choć nie wprost, że nie uważamy jej za wroga. Więc gdy z po- `; wrotem zamierzała wejść do swego pokoju, odezwałam sig z uśmiechem: "Fraulein Ober, chyba i ja zacznę się na stare lata uczyć niemieckiego. Będę przychodzić do pani na lekcje - obu a nam czas prędzej zleci. Zobaczy pani", powiedziałam, "po sześciu miesiącach będę mówić perfekt!" Znieruchomiaia na mo- fi ment, a gdy pojęła, co naprawdę miałam na myśli, spróbowała , się uśmiechnąć, jakby w podzięce. Weszła do swojego pokoju y i zamknęła drzwi. A wtedy moja córka - że się taka Boga nie boi! - niczym rozwścieczona lwica rzuciła się na mnie, jakby ',` mnie chciała rozszarpać na kawałki. "Jak ci nie wstyd!", ryknę ła lośno s ec'alnie żeb s szala ta biedna starowina. "Jak ci g P J · Y ł3' nie wstyd chcieć się uczyć języka wrogów? Gdy tylko wkroczą do Aten, wyjdę na ulicę i opluję pierwszego, który mi się nawinie. Nie wystarczy, że trzymamy te bestie w naszych domach?" "Cicho, ty zwierzu!", syknęłam zaciskając zęby i starając się panować nad sobą. "Cicho, jeszcze biedaczka uslyszy. Że też nie umarłam, nim cię na świat wydałam! Idź do swojego poko 'u i siedź tam, bo nie wiem, co ci zrobię..." Ale nie oszla, lko J P tY 5M gadała dalej, aż ciotka Katingo byia zmuszona się wtrącić. "Coś ci powiem, Mario", rzekła, "kogo mamy w naszych domach i dlaczego, to nasza sprawa. Powiedzmy, że jesteśmy gościnni, w przeciwnym razie i ciebie by tu teraz nie było". I trzęsąc się '; ze zdenerwowania poszła do kuchni. "Ty jędzo!", powiedziałam i złapałam ją za włosy. "Jeszcześmy się dobrze nie zadomowiły, a już się przez ciebie będziemy z ciotką za łby brały!" Bo wcale mi się nie podobał ten przytyk o gościnności. Gościnność! Klituś bajduś! Wzięła nas do siebie dla korzyści, gdyby nie moja pomoc w czasie okupacji, pomarliby z głodu. "Ty potworzel", mówię. "Patriotyzmu ci się teraz zachciaio? A kiedy naprawdę mogłaś pomóc, wolałaś czytać swoje romansidła, tak? Przez dwa miesiące nie zdołałaś się uporać ze zwykłym szalikiem!" Tak się zdenerwowałam, że przez całą noc nie zmrużyłam oka. A ona chrapała w najlepsze. Miałam ochotę udusić ją wlasny mi rękoma. Ach, Boże, myślałam, byłabym szczęśliwą kobietą, gdyby nie ta Fotisowa zakała... *** Następnego dnia około jedenastej ubrałam się, żeby pójść na spacer - dowiedzieć się, co nowego u kiry-Ekawi, no i zaczerpnąć świeżego powietrza. Z wyjątkiem dwóch czy trzech razy, kiedy byłam w domu po potrzebne mi rzeczy, od śmierci Antonisa w ogóle nie wychodziłam i zaczynałam się nudzić. Ciotka Katingo nigdy nie należała do kobiet, w których towarzystwie przyjemnie mija czas. W niczym nie była podobna do mojego taty świętej pamięci. A teraz, gdy zamartwiała się o synów, była jeszcze bardziej męcząca. Siedziała na werandzie, wzdychała i nie odzywała się ani słóweczkiem. Taka lora-Ekawi potrafiła być zabawna nawet w najgorszej biedzie. A raczej wtedy wlaśnie była szczególnie zabawna. Też się biedaczce nie układa, myślałam, ciągle coś na nią spada, i to ni stąd, ni zowąd. A tu czasy niespokojne, nie wiadomo, co przyniesie jutro! Zresztą, może się wszystko obróci na dobre. I tak by się z Wiktorią nie dogadały. Zaniosę jej trochę konserw, pomyślałam. Pół godziny temu byli u nas dwaj Anglicy, których poznaliśmy u Youngów, żeby się z nami pożegnać. Najpierw odwiedzili Youngów, a później zaszli do nas. Ponieważ wojsko angielskie dostało rozkaz wycofania się z Grecji, żołnierze w pośpiechu opuszczali miasto. Z samego rana otwarto magazyny wojskowe i rozdawano ludności żywność i inne dobra. żeby nie wpadły w ręce Niemców. Nasi znajomi przyjechali ciężarówką wyładowaną różnymi rzeczami: od konserw po kaski przeciwsłoneczne, których używa się w Afryce podczas polowań na dzikie zwierzęta. Wiedzieli, że nie należymy do ludzi, którzy by się cisnęli w tłumie po parę puszek konserw. Jeszcze wtedy, dzięki Bogu, niczego nam nie brakowało. Połowę tego wszystkiego zawieźli do Youngów, a resztę przywieźli nam. Jeden z nich, Tam, podkochiwał się w Irenie. "O, cześć, Tom!", mówię. "Ch-chał ar ju?" Zaczynałam 206 207 się z nimi jako tako porozumiewać. Zaglądałam czasami do:'. podręcznika dla samouków. "Dudududududu", odpowiedział. Tom. 'IYzaskał jak karabin maszynowy. Nie zrozumiałam ani słowa. "Oj, Tom. Not anderstand", powiedziałam. "Nie usiądą ;., na chwilę, żeby się napić kawy`?". spytała ciotka Katingo. Ga ' powatość tej kobiety mogła człowieka wyprowad2ić z równowa- `a gi. "O jakiej kaaże mama mówi?", spytała Irena. "Nie widzi mama, że się zwijają jak w ukropie!" Tom patrzył na nią usiłując:. wzrokiem wyrazić to, czego nie mógł wyrazić słowami. Był czetwony z przejęcia. "Good bye, Ajrin", nazywał ją Ajńn. "Jacy to , mili chłopcy!", powiedziała do mnie Klio Young, która stała ną':. balkonie i dostrzegła mnie w chwili, gdy wychodziłam z domu: `'i "Moja Berta jest szaleńczo zakochana w Merwinie. Jak się po; powrocie z pracy dowie, że przyszedł ją pożegnać i jej nie zastał, rozchoruje się z rozpaczy. Jeszcze wczoraj wieczorem' przysięgali sobie dozgonną miłość..." W ten sposób się wyraża- :: ła. Ktoś, kto nie znał Klio, mógł pomyśleć, że wcale ją nie ob-: chodzi, czy jej dziewczęta mają po stu czy więcej kochanków..:`Później, gdy zostałyśmy przyjaciółkami i dobrze ją poznałam u niej w domu spędzałam za okupacji wieczory, które jeszcze jako tako można było znieść - przekonałam się, że to najbardziej oddana żona i najrozsądniejsza matka pod słońcem. Tym się różniła od innych Greczynek, że nie była głupio podejrzliwa i o wszystkim mówiła wprost. Nie należała także do tych, które sądzą, że przyzwoitość to sprawa od pasa w dół, i które udają święte, a po cichu robią różne świństwa. Jej mąż był Anglikiem i jego wpływ nie był bez znaczenia. Willy pracował jako główny inżynier u "Powera", mieszkał w Grecji prawie od trzydziestu lat. Teraz wszyscy są w Londynie. "Truciznę trzeba mi było przynieść, a nie pkornd-bif«, powiedziała kita-Ekawi, gdy jej dałam konserwy. "Mówię ci, Ninka, ja już długo nie pociągnę, nie vrytxzymam tego wszystkiego ". "Co się stało?", pytam. "Znalazła się w końcu twoja synowa czy nie?" - "Oby się nigdy nie znalazła, Panienko Przenajświętsza, dopomóżl Żeby ją nagła cholera wzięła, wydrę jedną! Koniec, Ninka, straciłam Dimitńsa, straciłam mojego syna. Na pochyłe drzewo i kozy skaczą". Usiadła i opowiedziała mi, co zaszło: Dimitris zorientował się, że Wiktoria zniknęła bez śladu, więc zaczął rozpaczać i grozić, że popełni samobójstwo. Za jakąś godzinę wrócił z redakcji Teodor. Dowiedziawszy się, dlaczego wszyscy są na nogach o takiej porze, wybałuszył, jak to on, oczyska i zaczął wymyślać Dimitńsowi. "Nigdy nie wydoroślejesz, ty taki owaki?", wołał. "Nigdy nie będziesz mężczyzną? Jeśli masz choć trochę ambicji, to idź i się powieś!" Więc Dimitńs poszedł. W środku nocy. Ale następnego dnia wrócił po rzeczy. "Gdybyś przyszła trochę wcześniej", powiada kita-Ekawi kiwając się w przód i w tył w skrajnej rozpaczy, "zastałabyś go jeszcze. Był cichy i łagodny jak spokojne morze, uśmiechał się, jakby śnił najpiękniejszy sen". - "To znaczy, co?", pytam. "Znalazł ją?" Bo nie mogłam zrozumieć. Wyjaśniła mi. "Niebywałe! Ach, ty biedaczkol" Nie wiedziałam, co powiedzieć, co robić, by ją pocieszyć. Dokładnie tak jak Dinos, myślałam. Już lepiej by sobie żyły podciął. "Co za magnes jest w tobie, kobieto", mówię, "przyciągasz do siebie te wszystkie nieszczęścial" Wiedziałam, na nic się nie żda, jeśli jej powiem, że moim zdaniem, ona sama była temu winna. 'Ilko bym jej przykrość sprawiła. Gdybym miała choć odrobinę nadziei, że to, co powiem, będzie dla niej nauczką, wygarnęłabym jej raz a dobrze, choćby mi miała więcej dzień dobry nie powiedzieć. Mój ojciec nieboszczyk zawsze powtarzał, że ludzie nie potrafią kojarzyć faktów i wyciągać wniosków i dlatego cierpią tak ciągle i cierpią. A bo to ja sama jestem lepsza? Uznałam jednak za swój obowiązek dać jej dobrą radę. "Dalej", mówię, "nie trać czasu. Pogadaj ze starszym synem i zaprowadźcie Dimitrisa, choćby siłą, do jakiegoś dobrego lekarza, zanim wpadnie w nałóg". Znałam przypadki wśród moich znajomych, że ludzie, którzy przeszli ciężkie operacje. przyzwyczajali się do morfiny, i wiem, że są sposoby le- czenia nałogu. "A jeśli będzie trzeba", mówię, "zamknijcie go 208 m. ObyS trzech mętów mia3a 209 w szpitalu psychiatrycznym..." I po raz pierwszy opowiedziałam , i jej historię Dinosa, świętej pamięci, ze wszystkimi szczegółami i Przedtem unikałam wywnętrzania się przed kimkolwiek, także przed nią. W przeciwieństwie do kiry-Ekawi nie lubiłam prać rodzinnych brudów na forum publicznym. ; r Wracając do domu przechodziłam obok angielskich magazy nów. Ludzie przepychali się, żeby wejść do środka i wziąć, co tam jeszcze zostało. Jacyś chuligani, jak sępy, rzucili się na wojskowego dżipa i rozebrali go do metalowego szkieletu Szłam pod górę, w stronę domu, i nagle poczułam w duszy wielką pustkę. Gdyby mnie ktoś wtedy spytali w co wierzysz? . odpowiedziałabym: w nic! Dobrnęłam do domu wykończona, f jakbym pokonała dziesiątki kilometrów. Zrzuciłam buty i poło- :; źyłam się na łóżku. Na drugim łóżku leżała jaśniepanienka i z głupkowatym wyrazem twarzy drapała się po głowie. Później zaczęła śpiewać przez nos, udając małe dziecko, chociaż wie i działa, że mnie to denerwuje. Popatrzyłam na nią wymownie. ', Co za bezduszna istota!, pomyślałam. Już zapomniała, jak 'i i mnie wczoraj wieczorem zdenerwowała. Zapaliłam papierosa. j, Po śmierci Antonisa znowu zaczęłam palić. "No i proszę", po- ` wiedziała, "znowu puf, puf, dymki puszczamy!" - "Przestań, ;,6 bardzo cię proszę", odrzekłam gotowa dać jej w nos, jeśli ode- :y zwie się choć słowem. "Nie ty będziesz mi dyktować, co mam robić. Wynocha stądt Idź gdzie indziej wydrapywać łupież. Co ja takiego w życiu zrobiłam? Czym zawiniłam? Czy Bóg nigdy y nie zechce mnie od ciebie uwolnić?..." , Niemcy od tygodnia byli już w Atenach, gdy wrócił Petros. O głodzie i chłodzie szedł biedak całe dwadzieścia dnil Zamiatałam właśnie podwórze, gdy usiyszalam za sobą jego głos: "Kuzyneczko!" - "Petrosl" Narobiłam krzyku, żeby usłyszała ciotka Katingo, która była w kuchni, żeby, zobaczywszy go niespodziewanie, nie dostała ataku serca. Chciałam go uściskać, ale mi nie pozwoli!. "Nie dotykaj mnie", powiedział, "pełno na mnie tych sympatycznych stworzonek..." Ciotki Katingo wszy nie były w stanie powstrzymać. Rzuciła mu się na szyję i zaczęła płakać. Wyłapywała je później przez cały tydzień. "Gdzie się twój tłuszczyk podział, Petro?", spytałam. Petros był zawsze przy kości, wziął to po ojcu. Lubiłam go, bo nie zadzierał nosa jak jego brat Takis. Miał złote serce. Ta właśnie dobroć serca i sympatia dla ludzi sprawiły, że został komunistą i musiał przejść to, co przeszedł. On nie był takim komunistą jak Dinos czy syn kiry-Ekawi. W gruncie rzeczy był lepszym chrześcijaninem niż ktokolwiek z nas. "Ach, Petro, aleś nam strachu napędził! Myśleliśmy, że cię już nie zobaczymy. Długo szedłeś bez odpoczynku?" Co ona tu robi?, myślał sobie pewnie widząc mnie krzątającą się po ich domu. "Dlaczego tak na czarno?", spytał wreszcie. "Antonis...", odpowiedziała ciotka Katingo. Petros trzymał mnie za ramię, poczułam, jak jego palce zacisnęły się mocniej. "A Takis?" - "Takis", odrzekłam po 211 śpiesznie, próbując obrócić wszystko w żart, zanim ciotka Katingo rozpocznie szlochy, "Takis został badaczem źródeł historycznych". Przenieśli go do ministerstwa, gdzie tłumaczył dla szwabów jakieś poufne pisma. "Żebyś widział, jak wygląda bez munduru!" Chciałam powiedzieć jak oskubany kogut", ale cu porę ugryzłam się w język. "Zupełnie nie ten sam", powiedziałam. Ciotka Katingo nie tolerowała żadnych żartów ze swojego ukochanego pierworodnego. Demobilizacja Takisa znaczyła dla niej tyle, co jego śmierć. Parę dni temu wyprasowała i włożyła do kufra wszystkie mundury, lejąc przy tym gorzkie łzy, jakby nie mundury, lecz syna chowała. Ale tez ona najlepiej wiedziała, ile ofiar poniosła cała rodzina dla owych nieszczęsnych mundurów. Ciotka Katingo przez długie lata była służącą fraulein Ober, Irena musiała zapomnieć o stomatologii, wuj Stefan lekkomyślnie pozbył się kawiarni rezygnując przedwcześnie z pracy, bo pierwszy lord marynarki hrytyjskiej wstydził się mieć ojca barmana. Twierdził, że mu to przeszkadza w karierze. No ale, pal licho, prędzej czy później i tak by kawiarnię sprzedali. Petros nie był wprawdzie tak zarozumiały jak jego brat, ale nie był także typem czowieka, który siedziałby za bufetem, liczył kawy i sprawdzał, którą partię bilardu rozgrywają jego stali klienci. Był stworzony do książek. Studiował filologię. Chciał zostać profesorem w gimnazjum. Najgorsze było to, że zamiast pożyczyć pieniądze za kawiarnię na procent, jak im radził Antonis, albo kupić kawałek ziemi w Batsi, na co ich namawiała ciotka Bólena, i mieć każdego roku własną oliwę, przetracili wszystko u Warangisa na francuski salonik (taki francuski, jak ja baletnica) i angielski stołowy. I to wcale nie na posag dla Ireny, jak się próbowała usprawiedliwiać ciotka Katingo, gdy jej powiedziałam, co o tym myślę, ale po to, żeby pan Takis miał się czym chwalić przed kolegami z wyższych sfer, przed chłopcami z Kolonaki. Wszystkie te "ofiary" złożyli teraz w kufrze pełnym naftaliny i Bóg jeden wie, kiedy je stamtąd wydobędą. Tamtego dnia zobaczyłam po raz pierwszy Niemców. Tuż przed śmiercią Antonisa zaczęłam chodzić do dentysty, bo miałam parę dziur, ale przerwałam kurację w połowie, najpierw dlatego, źe nie miałam ani czasu, ani głowy do takich rzeczy, a później, gdy do Aten weszli Niemcy, nie miałam odwagi pojechać do centrum, póki sytuacja jakoś się nie wyklaruje. Bałam się, że gdy ich zobaczę, okropnie się zdenerwuję. Ze smutkiem patrzyłam przez okno autobusu na ulice, które jeszcze niedawno tętniły życiem, a teraz wyglądały jak wymarłe. Ludzie sprawiali wrażenie zahipnotyzowanych. Nawet odgłosy ulicznego ruchu były jakieś inne - jakby klaksonom i silnikom założono tiumiki. Kiedy zobaczyłam pierwszych Niemców, wcale nie miałam ochoty ich opluć, co zamierzała zrobić moja córka. Doznałam uczucia litości, a nie strachu czy nienawiści. Musiało upłynąć trochę czasu, musiałam przeżyć okupację, napatrzeć się na dzieci-szkielety myszkujące po ulicach niby stada wygłodniałych wilków, na trupy zabierane z ulicy drabiniastymi wozami i grzebane na koszt miasta, na zakładników i egzekucje, żebym zrozumiała, jakie bestie siedziały w tych ludziach o anielskich, zimnych twarzach. Tamtego popołudnia zwyciężyła we mnie ciekawość. Patrzyłam na nich jak na gości z innej planety, a nie jak na okupantów. Pierwszy, którego zobaczyłam z bliska, stał oparty o błotnik samochodu i jadł pomarańczę ze skórką! Ostre śródziemnomorskie słońce wyzłociło mu cerę, jakby był z ojca blondyna i matki Arabki. Na szyi, pod zielonym mundurem, miał zawiązaną czerwoną chustkę. Otaczało go kilkoro dzieci, gapiących się na niego z otwartymi buziami. Był dla nich istotą niepodobną do żadnej 2 tych, które znały. Jedno z dzieci zaczęło coś do niego mówić, ale spostrzegłszy, że język, którego się nauczyło i którym się do tej pory porozumiewało z innymi ludźmi, na nic się nie zdaje, zrobiło minę stworzenia stojącego w obliczu niezgłębionej tajemnicy. Objęłam to wszystko jednym spojrzeniem, gdy autobus przejeżdźał obok nich i uśmiechnęłam się bezwiednie. 212 j 213 Wracając od dentysy zamierzałam pójść do kliniki neurologicznej, żeby odwiedzić syna kiry-Ekawi. Wiktoria już dawno się odnalazła, teściowa i synowa przepraszaiy się lejąc rzęsiste łzy. Uzgodnili, tak jak irn radziłam, że Dimitńs pójdzie do kliniki na kurację odwykową, a potem wezmą ślub. Wiedziałam, że kica-Ekawi będzie miała do mnie żal, jeżeli go nie odwiedzę, ale gdy w końcu wszystko załatwiłam, była szósta. Nie chcialam znaleźć się na ulicy po zapadnięciu zmroku. Postanowiłam więc pójść prosto do domu. I jak się okazało, dobrze zrobiłam. Następnego dnia przyszła kira-Ekawi i oznajmiła, że Dimitris wyszedł już z kliniki i zaprasza mnie na chrzest Wiktorii - w dwa tygodnie po jej chrzcie miał się odbyć ślub. Poszłam sama. Petros leżał chory w łóżku i ciotka Katingo nie chciała zostawić go samego. Ledwo jego wyczerpane ciało trochę odpoczęło, złapai jakąś wyjątkowo uciążliwą infekcję. Irena miała "ciotkę", a gdy miała "ciotkę", nie chodziła do kościoła - jakby sam Pan Bóg także i tego nie stworzył. Moja córka nie uznała chrztu dwudziestopięcioletniej dziewczyny za widowisko godne podjęcia decyzji o opuszczeniu łóżka i zostawieniu choć na krótko romansideł pani Delly. Inna rzecz, że nie wsadzili Wiktorii gołej do chrzcielnicy, jak to sobie wszyscy wyobrażaliśmy pękając ze śmiechu. Pop przeżegnał ją tylko trzy razy, namaścił świętymi olejami, uciął jej nożyczkami pukiel włosów, przeczytał Ewangelię na Chrzest i od tej pory miała mieć na imię Fotini, czyli Światła. Ja tam przyzwyczaiłam się do "Wiktorii" i jakoś mi było nieskoro mówić do niej "Światłal" To imię wydawało mi się troszkę w złym guście. Za to kira-Ekawi bez przerwy: Fotini to, Fotini tamto, a w przypływach czułości, które jej się wówczas często zdarzały, nazywała ją pieszczotliwie Fofó. Żeby uniknąć dawnych niesnasek, sama wynalazła im pokój z kuchnią w sąsiedztwie, żeby oni nie czuli się skrępowani, a ona miała blisko i mogła polecieć zrobić im pranie. Bo "Światła" już gdy ją chrzcili, była w ciąży. Kira-Ekawi chuchała na nią i dmuchała, nie dawała jej kiwnąć palcem. Żyły w wielkiej zgodzie i wkrótce doszły do wniosku, że osobne mieszkania to zbędny luksus. Dla oszczędności postanowili więc zamieszkać znowu razem. Od czasu ślubu tajemnicze interesy Dimitrisa szły nie najlepiej. Wiedziałam o tym wszystkim od Akisa. Kira-Ekawi nie zwierzała mi się już ze swoich sekretów i w miarę upływu czasu przychodziła coraz rzadziej. Czasami wręcz zapominałam o jej istnieniu, tak jak mi się to zdarzało w przypadku Kontopulu czy Kasimati. Przyczyn było wiele: ona i ciotka Katingo zawsze czuły do siebie wzajemną niechęć. "No i po co przyjdę?", mówiła kira-Ekawi, gdy jeszcze na początku, pytałam, dlaczego o mnie zapomina. "Wrócisz do siebie, to będę przychodzić". Po drugie, dom ciotki Katingo stał na wzniesieniu i nerwobóle, które kira-Ekawi miała w nogach od procesu Dimitrisa, ciągle jej dokuczały. Wszystko to jednak były wymówki. Gdyby kiraEkawi chciała się ze mną spotykać, na pewno by przychodziła. Nie należała do ludzi, których by mogły powstrzymać przeszkody tego rodzaju. Co prawda, stosunki między nami zupełnie się wówczas zmieniły. Smierć Antonisa, która najpierw, choć na krótko, bardzo nas zbliżyła, później zaczęła nas dzielić i wzajem od siebie oddalać. Kira-Ekawi nigdy nie powiedziala mi tego otwarcie, ale z jej zachowania i rozmaitych przycinków wnioskowałam, że jej zdaniem nie taką żałobę nosiłam jak trzeba i że nie dość po Antonisie płakałam. Ona, która tysiące razy przyznawała mi rację, że może kiedyś, w dawnych cza- sach, żałoba miała jakiś sens, a dziś to po prostu czysta komedia i że żałobę nosi się w sercu, a nie na sobie, wytykała mi teraz, że nie nosiłam woalkil A skąd ona mgła wiedzieć, co naprawdę czułam po jego śmierci, skoro ja sama dobrze tego nie wiedziałam! Poza tym nie miałam obowiązku niczego udawać. Ci, którzy mogliby kontrolować moje zachowanie, byli od dawna na tamtym świecie. Tego tylko brakowało, żeby mi kira- Ekawi rządziła jak teściowal Później zrozumiałam - drażniło ją to, że bywałam u Youngów. Nie dlatego, że grałam u nich 214 215 w karty, ale z czystej zazdrości. Przyszia ze dwa razy akurat wtedy, gdy byłam u HIio, i zaczęła się dąsać. Klio ze zwykłą sobie prostotą wołała ją z balkonu, żeby przyszła z nami posiedzieć, ale kira-Ekawi odmawiała. Uważała, że HIio nie jest zbyt skromna i że nie jest to dla mnie odpowiednie towarzystwo. Ona, która mówiła, że dziwki bywają skromniejsze niż te przyzwoite (jeśli założyć, że HIio była dziwką), sprzymierzyła się teraz ze swoimi naturalnymi wrogami: ciotką Katingo i moją córką, i wytoczyły przeciw HIio prawdziwą batalię, doprowadzając mnie, rzecz jasna, do szewskiej pasji. Teraz, po latach, widzę, że ja z kolei ochłodłam dla kiry-Ekawi przede wszystkim dlatego, że starałam się zerwać z przeszłością i zapomnieć o Antonisie, a kira-Ekawi, nawet gdy nic o nim nie mówiła, przypominała mi go samą swoją obecnością. Kiedy widziałam ją, widziałam i jego. Przypominało mi się, że ostatnie słowa skierował właśnie do niej: "Kira-Ekawi, powiedziałem ci do widzenia?" Wiedziałam, że to głupie być zazdrosną o zmarłego, ale w głębi duszy nie mogłam tego wybaczyć ani jemu, ani jej. Często sobie myślałam - ze smutkiem i złością zarazem - że przez wszystkie te lata, które z nim spędziłam, zawsze był między nami ktoś trzeci, kto kradł mi jakąś jego cząstkę. Jakaś osoba, której towarzystwo przedkładał nad moje. Wtedy mi to nie przeszkadzało, ale w miarę upływu czasu, im bardziej zdawałam sobie z tego sprawę, tym większa złość mnie brała. Ja tylko wiedziałam, choć nie przyznawałam się do tego nawet sama przed sobą, co oznaczała jego śmierć. Dopiero gdy go straciłam, zrozumiałam, że nasze małżeństwo, lepsze - gorsze, było dla mnie powrotem, krótkotrwałym niestety, do młodzieńczych lat bez trosk i zobowiązań, do czasów Kifisji, kiedy wkładałam rękę do kieszeni wuja Markusisa i brałam sobie tyle pieniędzy, ile mieściło mi się w garści. Antonis nie był może nadzwyczajnym kochankiem - nie jest to aż tak istotne dla kobiety - ale był mężczyzną w całym tego słowa znaczeniu. Czułam się przy nim jak mała dziewczynka w silnych ojcowskich ramionach. Po jego śmierci musiałam zejść z obłoków na ziemię... Takie, z grubsza biorąc, powody sprawiły, że zaczęłam odnosić się do kiry-Ekawi z pewnym chłodem. Gwoździem do trumny stała się jednak jej przymówka o moim małżeństwie z Teodorem. Nie powiedziała tego otwarcie. Mówiła bardzo zawile, ale nie aż tak, żebym nie zrozumiała. Sposób, w jaki odpowiedziałam, a raczej sposób, w jaki nie odpowiedziałam (udałam, że nie wiem, o co chodzi), dotknął ją do żywego. Wyczytałam to w jej oczach. Ale czy można mnie winić? Sama myśl, że mogłabym wyjść za syna kiry-Ekawi, wydawała mi się wtedy śmieszna i niedorzeczna. Nie wyobrażałam sobie, jak mogłabym być jej synową. Poza tym nie tylko był ode mnie młodszy, ale też, między nami mówiąc, uważałam, że Teodor nie miał mi nic do zaofiarowania. Ja miałam dom, monety, drewno - nie potrzebowałam żigolaka. Gdybym chciała żigolaka, wyszłabym za kogoś młodego i przystojnego, po co miałabym brać Teodora z jego głuchotą i łysą głową. Pomijając i to, że ani przez myśl mi nie przeszło jeszcze raz wychodzić za mąż. Całkowicie to wykluczałam. Dwa razy wystarczą, myślałam, trzeci raz tego głupstwa nie palnę... Od czasu do czasu dowiadywałam się o niej różnych rzeczy od Akisa. Często mnie odwiedzał i się na nią użalał. Był w takim wieku, że chęć wyzwolenia się spod jej tyranii była czymś naturalnym. Opowiadał mi, jak podkradała im po kromce chleba, tych trocin, które dostawaliśmy na kartki, i karmiła nim po kryjomu Fotini, bo Fotini miała jej urodzić nowego beniaminka, drugiego Dimitrisa (nawet przez myśl jej nie przeszło, że Fotini mogłaby urodzić dziewczynkę), jak na jej talerz nalewała więcej oliwy i tak dalej, i tak dalej. Akis opowiadał mi także o Dimitrisie. Jak zabierał jego i Fotini do kin, w których było najtłoczniej, sadzał ich na balkonie, sam schodził na parter, a gdy wracał, wypełniał torbę pochlipującej przez cały seans żony najrozmaitszymi łupami: portfelami, okularami optycznymi i przeciwsłonecznymi, złotymi łańcuszkami, spinkami do 216 217 krawatów, zapalniczkami, a nawet lisimi ogonami, które obcinał żyletką. A więc chociaż kira-Ekawi była bardzo tajemnicza, o tamtym okresie jej życia wiedziałam tak dużo, że mogłabym zapisać całą księgę. "Na stryczek". jak to kiedyś sama ujęła, z pewnością by wystarczyło. Później działy się różne rzeczy, których nie mogła przede mną ukryć: okazało się, na przykład, że ciąża Wiktorii byia urojona. Pamiętam, przyszła któregoś popołudnia owej przesmutnej zimy czterdziestego drugiego i mi o tym powiedziała. Omal nie roześmiałam się jej prosto w nos takie mi się to wydało komiczne. Potem dopiero widząc, jak rozpacza nad życiem, które nigdy nie istniało, nawet w postaci embriona, ogarnęło mnie wzruszenie. Uczułam, jak powraca coś z naszej dawnej przyjaźni. Siłą ją zatrzymałam, żeby z nami zjadła i trochę się odprężyła. A ponieważ zrobiło się późno i czasy były niepewne, zaproponowałam: "Przenocuj u nas. Nic się nie stanie, jeśli jedną noc spędzisz poza domem". Po śmierci fraulein Ober ciotka Katingo oddała mi jej pokój. Miałyśmy więc dość miejsca. Położyłam materac na podłodze i - chociaż rano nie chciała się do tego przyznać - spała spokojnie i głęboko jak zmęczone całodziennym bieganiem dziecko po powrocie do domu... Jednym z powodów, dla których zaczęłam grać w karty, było to, że zarwane noce musiałam odsypiać w dzień. Spałam czasami do czwartej albo i piątej po południu - luminal zajadałam jak łakocie. W tamtych czasach sen był najmniej szkodliwym narkotykiem pozwalającym unikać widoku tragedii, której i tak, cokolwiek byśmy robili, nie mogliśmy zaradzić. Zdawałam sobie sprawę, że jeśli nawet otworzę kredens i rozdam całą naszą żywność głodującym, to i tak nikogo nie uratuję, a tylko my sami padniemy z głodu. Ale kiedy codziennie słuchało się tego samego: "Chce mi się jeść, proszę pani, umieram z głodu...", można się było rozchorować. Żołądek zaczynał mnie boleć z nerwów, chociaż wiedziałam, że żebrak mógł jadać lepiej od nas. Myślałam o niezliczonych tysiącach Greków, którzy umierali z głodu, i pękało mi serce - nie dlatego, że umierali, prędzej czy później wszyscy pomrzemy, ale dlatego, że umierali jak zwierzęta, bo głód odbierał im poczucie ludzkiej godności. Co gorsza, wraz z nimi traciliśmy ludzkie uczucia także my, którzy lepiej czy gorzej, ale jedliśmy. Ilekroć widziałam umierającego - człowieka, który przewrócił się z głodu na ulicy, żeby już nie wstać, a ja byłam zmuszona, jak wszyscy, omijać go, przechodzić obok - tylekroć ogarniało mnie obrzydzenie do samej siebie. Byłam przerażona, że tak zobojętniałam, i z rozpaczy zaczęłam grać w karty, jak pijak, który często pije po to, by 219 zapomnieć, że jest pijakiem - tego jednakże moja ograniczona i bezduszna, ale to kompletnie bezduszna córeczka nie pojmuje i nigdy nie pojmie. Mówiła o mnie "wesoła wdówka" albo "karciara jak tatulek". Kiedy to sobie przypominam, krew uderza mi do głowy. Innym powodem było to, że miałam o wiele mniej obowiązków, którymi mogłabym wypełnić czas, niż dawniej w moim własnym domu. Ciotka Katingo nie pozwalała mi nic robić. Nie dlatego, że się tak o mnie troszczyła - była dziwaczką i wszystko musiała zrobić po swojemu. W książkach nie znajdowałam już ani tej przyjemności, ani tej pociechy, co kiedyś. Wydawały mi się jałowe, kłamliwe i tylko mnie denerwowały. Kino, moja stara miłość - na kino też nie miałam ochoty. Pchać się w kolejce po bilet, pchać się, żeby wejść i znaleźć miejsce, i jeszcze wszy można było do domu przynieść. A wyłapywanie ich po jednej i rozgniatanie paznokciem albo smarowanie włosów naftą, co sama musiałam kiedyś robić, było czymś obrzydliwym, nie mówiąc już o tym, że wszy roznosiły tyfus plamisty. Jeden z domów w sąsiedztwie był przez pewien czas objęty kwarantanną i żaden z mieszkańców nie mógł wyjść na zewnątrz nawet po przydział żywności. Przynosili im jedzenie z Czerwonego Krzyża i zostawiali pod bramą jak trędowatym. Nie wspomnę już o komunikacji. Z jej powodu przeklinał człowiek chwilę, w której mu się zachciało wyjść z domu. Kto nie miał siły iść na piechotę, musiał jechać autobusem, jeśli się doczekał, i wracał do domu czarny jak kominiarz, bo to były autobusy na paliwo stałe - z tyłu miały piec, w którym paliło się drewno, a gazy wędrowały do silnika. Jeszcze wtedy moje kontakty z Youngami ograniczały się do paru grzecznościowych zdań wymienianych z balkonów, a i to w poczuciu, że robię coś niestosownego, bo ciotce Katingo od razu zrzedła mina. Nie odzywała się do Klio, ponieważ Klio przyjmowała u siebie pewnego Włocha z kamienicy naprzeciw, którą Włosi zarekwirowali. Nie mogła zrozumieć, że są Włosi i Włosi. Fiore był dobrym chłopakiem, nienawidził Mussoliniego i wojny tak jak my albo i bardziej. Ciotka Katingo oskarżała Klio, że Fiore jest jej kochankiem, podczas gdy ja, bywając u nich tak często - a nie jestem przecież ani głupia, ani ślepa nigdy niczego nie zauważyłam. Przyjmowała go nie bacząc, czy to wróg czy nie, jak chłopca, który jest daleko od domu i matki. Uznaliśmy, że jest zabawny. Nauczył się trochę po grecku i godzinami opowiadał nam o Włoszech i swoich rodzinnych stronach, o Padwie. Studiował prawo, ale nadawał się bardziej na błazna niż na adwokata. A poza tym od czasu do czasu przynosił trochę kawy, prawdziwej, nie tej z cieciorki. Co to dla nas znaczyło, mogą zrozumieć tylko prawdziwi nałogowcy. Właśnie na kawę zaprosiła mnie HIio któregoś popołudnia i chociaż ciotka Katingo się krzywiła, udałam, że nie widzę, i poszłam. Kiedy zaprosiła mnie po raz drugi, miała gości i zagraliśmy jednego pokerka, ot tak, dla zabicia czasu. Zasma- kowaliśmy i od tamtej pory ilekroć zapraszała gości na karty (a z czasem robiła to coraz częściej), ja leciałam pierwsza. Wśród asów i królów zapominałam, choć na krótko, o smutnej rzeczywistości. Wiedziałam, że siedzenie po nocach było zabójcze dla moich wrzodów, które - o dziwo! - nie przestawały mi dokuczać mimo przymusowej wstrzemięźliwości w spożywaniu tłuszczów zwierzęcych, a przecież ta właśnie wstrzemięźliwość przywróciła podczas okupacji zdrowie tylu, ale to tylu ludziom. Nie przejmowałam się jednak, brałam parę aspiryn i każdego albo prawie każdego wieczoru zaszywałam się u Klio. Towarzystwo było niewielkie, lecz dobrane i sympatyczne. Wszystko ludzie, którzy ze stoickim spokojem obserwowali, jak przepadają ich majątki gromadzone niekiedy przez całe życie. Nie należeli bowiem do tych, co by potrafili współpracować z Niemcami albo spekulować na czarnym rynku: Doratos - były sędzia, Mela - wdowa po właścicielu fabryki, przyjacielu Willy'ego, Karawida - właścicielka winnic na Peloponezie. Ta ostatnia była najweselsza ze wszystkich. Nie moglam po 220 I 221 jąć, skąd się u niej brał ten dobry nastrój, gdy ludzie padali wokół jak muchy. Teraz dopiero zdaję sobie sprawę, że to nas właśnie ocalilo, żeśmy się od czasu do czasu umieli zapomnieć, pośmiać. Inaczej chyba byśmy oszaleli. Za każdym razem przed wyjściem na karty do Klio, Karawida kazała kłaść się swojemu mężowi na łóżko i wyrywała mu z pewnego miejsca parę włosków - na szczęście, mówiła. "Aris, został ci tam jeszcze jakiś loczek?", żartowaliśmy. Safanduła był z niego straszny. Miał manię nieustannego zmieniania krzeseł. Płacił, żeby się z nim zamienić miejscami, a jak dostał dobrą kartę, jego twarz promieniała. Od razu wiedzieliśmy, co w trawie piszczy. I, naturalnie, ledwo zauważyliśmy, że uśmiecha się sam do siebie, wszyscy pasowaliśmy i nigdy nie mógł wejść do gry. Spostrzegłam wtedy, że kobiety potrafią panować nad sobą o wiele lepiej niż mężczyżni. Któregoś wieczoru licytowaliśmy się z Doratosem i wygrałam od niego sześć funtów! Trochę się do mnie wtedy zalecal. Był wdowcem, a HIio chciała nas wyswatać, ale szybko wybiłam jej to z głowy, a do niego zaczęłam odnosić się z pewnym chłodem. Doratos z uporem stawiał coraz więcej, żebym się wycofała - cierpiała jego męska duma. Podbijał, a ja dalej swoje, z najwyższym spokojem. Z wyrazu mojej twarzy nigdy nie można było wyczytać, jaką mam kartę. Co on tam ma, u licha, że tak ostro idzie?, kombinowałam w duchu. Podpuszczę cię, stary koźle, myślałam, i oskubię z forsy. Tylko po to, żebyś wiedział, do kogo oczy wywracasz. Niedoczekanie twoje, trzeciego osła sobie na głowę nie wezmę. Albo liczy na sekwens, mówiłam sobie w duchu, albo ma trój- kę, ale asy urykluczone. Dwa asy ja miałam w ręce. Graliśmy w odkrytego. Dostaję wreszcie ostatnią kartę - as! "Twoja kolej", mówię, a w środku aż się we mnie wszystko trzęsło, bo nie miałam tyle pieniędzy, żebym mogła przegrać, ile chciałam. A on zamiast powiedzieć "Sprawdzam", powiada: "Stawiam funta!" Wielka suma, jeśli wziąć pod uwagę stawki, o jakie gra liśmy. "Stawiam tyle, ile ci tam jeszcze zostało", ja na to. Postawił wszystko, co miał, żeby mnie sprawdzić. Miał trzy króle. O mało nie dostał zawału. Niezapomniane wieczory! HIio, która nie była zapalonym graczem (karciarzem był w rodzinie Willy), stawiała nam chałwę albo keks z syropem rodzynkowym - o cukrze nie było wtedy mowy! Przeznaczaliśmy zawsze małą część wygranej na dom. O dziesiątej włączaliśmy radio i słuchaliśmy BBC. Dowiadywaliśmy się nowin z frontów w Afryce i Rosji, bo Niemcy przedstawiali je w swoich gazetach, jak im było wygodnie. Wszystkie odbiorniki radiowe powinny były być od dawna zaplombowane, ale Willy nie przejmował się takimi rzeczami, mimo że jako obywatel brytyjski siedział na początku okupacji przez dwa miesiące w obozie koncentracyjnym i od tamtej pory musiał co miesiąc meldować się w komendanturze. Schował radio w pokoiku na tarasie i każdego wieczoru znosił je owinięte kocem jak dziecko. Kochany Willy! Kochana HIiol Jakże mi ich brak! *** Któregoś wieczoru postanowiliśmy nie grać, żeby, jak to się mówi, karty odpoczęły i żeby się wreszcie wyspać jak ludzie. Wzięłam trzy luminale, ale niestety, choć zbliżała się pierwsza w nocy, na sen mi się nie zbierało. Przyzwyczajenie - okropna rzecz! A była to jedna z tych rozświetlonych blaskiem księżyca sierpniowych nocy, kiedy serce nie daje spać, a życie, na przekór wszystkiemu, wydaje się piękne! Z tarasu kamienicy u Włochów dochodziły dźwięki jednej z owych słodkich piosenek, które były wtedy w modzie: Dormf, dormi, bambina, mentre io uegLio per te... Jakby dla mnie śpiewająl, pomyślałam. Tylko że niestety, nie byłam już bambina. Rzeczywiście ładne mieli głosy. Nie można się było nasłuchać. "Skoro my nie pojechaliśmy do Italii, Italia przyjechała do nas", mówiłam do ciotki Katingo. "Nigdy by ciocia nie przypuszczała, że tyle pięk 222 223 nych głosów z kraju tenorów będzie cioci śpiewało serenady pod oknem". Kiedy natomiast słuchałam Greków, czułam się jakoś nieswojo. Nie twierdzę, że w ogóle nie powinni byli śpiewać, ale te niektóre modne wówczas lekkie piosenki były tak niedorzeczne, tak bardzo "lekkie", że się robilo niedobrze: Takie jeszcze dziecko z ciebie, tak mało wiosen przecież masz. Ach, jakże trudno kochać ciebie, bo tyle, tyle dzieli nas lat. Gdy tamtej nocy rozum straciłem... Straciłeś rozum! Twoje własne słowa!, mówiłam sobie w duchu, i wszystko się we mnie przewracało na samą myśl o tym ramolu, który wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, przymierając głodem, wyśpiewywał swoje tanie żale do trzydzieści lat młodszej dziewczyny. Niech Włosi śpiewają swoje cuore i amore. Są zwycięzcami, przynajmniej na razie, więc nic dziwnego, że chce im się śpiewać. Grekom przystoi jeśli nie absolutne milczenie, to przynajmniej trochę godności, powagi. Moja córka, która przez całe życie uprawiała jedną jedyną dyscyplinę sportu - zapasy ze mną - twierdziła w związku z tym, że jestem faszystką! Ja, Nina, faszystką! Jakby miała pojęcie, głupia gęś, kto to jest faszysta, co to jest faszyzm... Nagle usłyszałam strzały. Aha, Włosi polują na koty - to była pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy. Uznają podobno mięso kocich samców za pierwszorzędną przekąskę - prawda to czy kłamstwo, nie wiem. Pytaliśmy o to Fiore, ale uśmiechnął się tylko zagadkowo. No i po kiciusiach!, powiedziałam sobie w duchu. Giną i one za wiarę i ojczyznę. Ale gdy strzaly rozległy się po raz drugi, jeszcze bliżej, zaczęłam się niepokoić. Pomyślałam o radiu Willy'ego. Może Fiore... może zachciało mu się nas wydać i biedna Klio popadła w tarapaty! Włochom nie można ufać! Będzie miała nauczkę. Nikt nie mówi, żeby go nie zapraszała, ale antyfaszysta czy nie, taka szczerość wobec niego to czyste szaleństwo. Przypuszczenie, że Fiore był nasłanym na nas agentem, nie dawaio mi ostatnio spokoju. Przyszli zrobić rewizję i znaleźli radiol, rozważałam, gdy strzały rozległy się prawie pod naszym balkonem. Ale nie zdążyłam nawet dokończyć myśli, gdy usłyszałam, jak otwiera się nasza żelazna furtka. Później rozległy się szybkie kroki na podwórku i w charakterystyczny sposób zaskrzypiały kuchenne drzwi wychodzące na tył domu. Zerwałam się półprzytomna ze strachu, żeby obudzić wuja Stefana i ciotkę Katingo. Wybiegłam do holu i wpadłam na zdyszanego Petrosa. "Niemcy mnie gonią", rzucił. Osłupiałam. Złapałam się za głowę. "Schowaj się...", mówię. "W składziku..." Zabiją nas wszystkich, powiedziałam sobie w duchu. Szykuj się, Nina, na spotkanie z ojcem. W tejże chwili rozległo się łomotanie do drzwi. Kopali w nie i walili, jakby je chcieli wyważyć. Wuj Stefan, śmiertelnie blady, poszedł i otworzył - do holu wpadli dwaj Niemcy w hełmach, z karabinami gotowymi do strzału, i trzej funkcjonariusze faszystowskiej policji greckiej. Ustawili nas w szeregu: z rękami na głowach, za- częli przeszukiwać dom, znaleźli Petrosa, założyli mu kajdanki i kopiąc go i popychając, wyszli. Ciotka Katingo zaczęła przeraźliwie krzyczeć. Poszliśmy do kuchni. Zaparryliśmy kawę. Willy i HIio, których obudziły hałasy, przyszli i zostali z nami jakiś czas, żeby nam dotrzymać towarzystwa, ale nie mogliśmy przecież siedzieć i opłakiwać losu całą noc. "Kładź się spać, ciociu", powiedziałam do ciotki Katingo. ;,Jutro będziesz ledwo żywa. Da Bóg wstanie dzień, pomyślimy, co robić". Oczy same mi się zamykały, te przeklęte luminale zaczęły wreszcie działać! Następnego dnia z samego rana wuj Stefan przetrząsnął całe Ateny, żeby znaleźć swego starego przyjaciela, który żył z Niemcami w wielkiej przyjaźni. Polecieli razem do komendantury i wszystkiego się dowiedzieli: złapali chłopców na drukó 224 waniu odezwy EAM"s. Petros spróbowat ucieczki. Najpierw trzymali go w więzieniu w Pireusie, a po tygodniu przenieśli do więzienia Awerofa", które byto blisko nas. więc postanowiłam pójść go odwiedzić. Odwiedzin wprawdzie nie było albo były bardzo rzadko, ale ludzie chodzili od tyłu - jeden więzień wołał drugiego i rozmawiało się, albo raczej ten wywołany dawał różne znaki, stojąc na schodkach za kratą. Petrosa jednak nie mogli zawiadomić. Jak się później okazało, trzymali go w odosobnieniu. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu zobaczyłam natomiast kirę-Ekawi i Wiktorię w chwili, gdy żegnały Dimitrisa. "Mam cię!". mówię. Odwróciła się zaskoczona. "A ty co tu robisz?", spytała. Wyjaśniłam jej. "Z ciebie też lepszy numer. Niczego przed tobą ukryć nie można", stwierdziła z uśmiechem. Wyglądala na zadowoloną, że mnie spotkała. Nie widziałyśmy się prawie dwa miesiące. "Chodź na kawę z cieciorki", powiedziała. "Gdy ci opowiem nowiny, to dopiero zbledniesz!" Chociaż na skutek przymusowej głodówki została z niej już tylko polowa i chociaż w ciągu ostatnich dwóch lat postarzała się o lat dziesięć, wydawało mi się przez chwilę, że odnalazłam w niej dawną kirę-Ekawi. "Pamiętasz", powiada (ciągle na ulicy), "pamiętasz, jak ci mówiłam, że Afrodycie, mojej siostrze, dostanie się jeszcze od tej lafiryndy, o którą tak się trzęsła? No i się jej dostało..." Na ustach kiry-Ekawi pojawu się diaboliczny uśmieszek. "Przyszta niedawno Gogó, moja siostrzenica (ta też miała zmartwienia! - mąż zostawił ją samą z dwójką dzieci i poszedł walczyć w góry), no więc przyszła i naopowiadała mi różności. Ewansja. ta latawica, uciekła z jakimś Włochem i stracha cnotę. Moja siostra miała nadzieję. że ją za niego wyda, żeby zatuszować sprawę, a ten chłopak dostał rozkaz wyjazdu na front 46. EAM - Front Wyzwolenia Narodowego utworzony w 1941 r. z inicjatywy partii komunistycznej. 47. Więzienie dla więźniów politycznych - także w okresie rządów junty. Budynek ufundowany przez Georgiosa Awerofa. do Rosji. Pytanie, czy w ogóle wrócit Tam jest podobno tak zimno, że umysl ludzki nie potrafi w ogóle tego pojąć. No i ma teraz Afrodyta dziurawą panienkę w domu - płacze i iwie włosy z głowy. Zebrałam się przedwczoraj i do niej poszłam. Nie śmiała niczego przede mną ukryć. Pewno sobie pomyślała: skoro przyszła po tak długim czasie, to znak, że coś wie. "Ach, siadaj, siostrzyczko«, powiedziała, .opowiem ci, mam takie zmartwienia...« Wiesz, Ninka, było mi jej żal, ale nie powiem, żebym się nie cieszyła, choć to grzech. Zawsze mówiłam, że jeszcze jej ta Ewansja pokaże, co potrafi. Niemożliwe, żeby ją kara boska ominęła za krzywdę, którą nam wyrządziła. O świątobliwej Eufemii też ci coś powiem...", zawiesiła głos. "No?" Bardziej niż Afrodyta obchodziła mnie Eufemia, była przecież cząstką mojego życia. "Umarła", powiedziata lora-Ekawi. "i zaraz zgniła, nie wiedzieli, jak ją wziąć. Ledwo umarła, zaczęły ją toczyć robaki!" - "Oj, Ekawi", mówię, "wierzysz w takie rzeczy!" - "A pewnie, że wierzę!" Wiktoria słuchała nie odzywając się. Zerknęłam na nią ze dwa razy. jej twarz nie wyrażała niczego. Tylko wielkie powieki podnosiły się i opadały powoli jak skrzydła ptaka zmęczonego lataniem. Gdy zbliżałyśmy się do ich domu, powiedziała: "Idę, wie mama, dokąd..." Nie zwracała się do niej per ty, jak zresztą żadne z dzieci - "ty" mówili do niej tylko podczas kłótni. "Dokąd poszła?", spytałam kirę- Ekawi. "Do diabła", odrzekła, "tam. skąd nie ma powrotu..." Otworzyła drzwi i gdy weszłyśmy do środka, jakby nie mogąc dłużej odstawiać komedii, rozpłakała się. Zagryzła wargi. "Nina, jestem bardzo nieszczęśliwa. Mówię ci, taka sytuacja nie może trwać wiecznie. Mój Dimitris już długo nie pożyje. Wszystko przepadło, rozwiały się nadzieje, marzenia... I żebyś wiedziała (jakby kogoś straszyła), żebyś wiedziała, jak go stracę, długo nie pociągnę. Umrę, tak jak moja matka po stracie Achillesa". - "Odwagi", mówię. "Wytrzymaj jeszcze trochę. Póki c ten koszmar nie minie. Wojna wkrótce się skończy. Dla tych, 226 227 którzy przetrwają, nadejdą lepsze dni". Ale nawet tamtego popoludnia próbowała ukryć przede mną prawdziwą przyczynę, dla której Dimitńs siedział. Naopowiadała mi, że pobił jakiegoś Wiocha, a ja dowiedziałam się od Akisa, że go zlapali, gdy sprzedawał narkotyki pewnemu poecie, który później popełnił samobójstwo - nie pamiętam już jego nazwiska. Skoro handlował, pomyślalam, to znaczy, że sam zażywa. Udawalam, że wierzę w historyjkę o Wlochu, chociaż w tamtych czasach pobicie Włocha nie przynosiło ujmy, wręcz przeciwnie, uważane było za czyn bohaterski. Zońentowalam się, że lora-Ekawi uporczywie walczyła, by uwierzyć w kłamstwo, jakiekolwiek kłamstwo. Wcale nie dlatego, żebym ja nie dowiedziała się prawdy - to ona, ona sama bała się prawdy. Chociaż potrafiła o tym mówić, jej serce z trudem godziło się z faktem, że nie było żadnej, ale to żadnej nadziei i że właściwie wszystko się już skończyło... Od tamtej pory nie widziałam jej ze cztery miesiące, z wyjątkiem krótkiego spotkania na targu, gdzie kupowałyśmy szyszki, którymi paliło się pod kuchnią. Teodor wyjechał tymczasem na Bliski Wschód, a jej wnuk do Kalamaty, postanowił zamieszkać u matki. Stosunki między kirą-Ekawi a Akisem stały się po prostu nie do wytrzymania. Ona, która kiedyś tak wnuka kochała, teraz wyładowywała na nim całą złość. Dochodziło do rękoczynów. Więc gdy Polikseni przyjechała na parę tygodni do Aten i zobaczyła, co się święci, postanowiła zabrać Akisa ze sobą. Kira-Ekawi została sama z Wiktońą, bo Dimitris ciągle siedział w więzieniu. Ponieważ miał gnzźlicę, przeniesiono go do oddziału więziennego przy sanatorium. Od tamtej pory zaczęlyśmy się widywać trochę częściej. *** Przez pewien czas żyłyśmy nawet w takiej zgodzie, jak za dobrych czasów przed wojną. Wnuk wyjechał, więc nie miała z kim się kłócić dla zabicia czasu i zaczęła często mnie odwiedzać. Albo ona przychodziła po mnie, albo ja zachodziłam po nią i szlyśmy razem do Stowarzyszenia Dziennikarzy po żywność na kartki. Nie potrzebowała całego przydziału, więc większą część oddawała mnie, a ja to, co nam zostawało, oddawałam HIio. Szkoda, żeby się marnowało. Ludzie nie umierali już z głodu na ulicach jak w czterdziestym pierwszym, ale jedzenie w dalszym ciągu byto bardzo drogie i trudno się je zdobywalo. Kwitł nielegalny handel, czarny rynek opanował wszystko, ceny szly w górę z dnia na dzień. Nie miałam odwagi wymieniać ' więcej niż jednej złotej monety za jednym zamachem. Nim się ją wydało, miliony stawały się bilionami albo raczej biliony milionami. Ale, rzecz jasna, nie spotykałam się z kirą-Ekawi tylko z powodu jedzenia, nie spotykałam się z nią dlatego, że jestem wyrachowana, jak twierdzi ten wyrodek, moja córka. Spotykałam się z nią także z powodu jedzenia, ale przede wszystkim po to, żeby z nią być. W karty grywaliśmy rzadziej niż kiedyś, towarzystwo zaczęło się rozpadać. A ja chciałam wyjść czasem z domu, zaczerpnąć świeżego powietrza, rozerwać się. Tylko ktoś, kto mieszka z ciotką Katingo przez cztery ' lata, może to zrozumieć. Poza tym, chociaż nasze stosunki trochę ochłodły, nie przestałam kiry-Ekawi lubić. Szłyśmy więc, zajmowałyśmy miejsce w kolejce i gawędziłyśmy z żonami dziennikarzy. Miło płynął czas. Nasłuchałyśmy się rozmaitych plotek i wiadomości o wojnie. Tamtej nocy, kiedy zabrali Petrosa, tak żeśmy się strachu najedli, i my, i Youngowie, że nie mieliśmy odwagi słuchać więcej radia. Pierwszy raz w życiu widziałam wówczas z bliska ludzi, których znałam tylko z nazwiska: poetów, pisarzy i tak dalej. Słyszałam, jak urzędnik wołał: "Panie Warnalis, przyjdzie pan po kalafiory?" i okropnie ' mnie to śmieszyło! Nie czytałam niczego Warnalisa. Szczerze mówiąc, nie przepadam za poezją. Jest dla mnie symbolem tych, którzy mnie oddzielili od Argirisa. Ale naturalnie slyszałam o nim. No i patrzcie, mówiłam sobie w duchu, poeci także jedzą kalafioryl Wiem, że to naiwne z mojej strony. Bo przecież nie byłam już dziewczątkiem ani nie wychowywałam się wśród 228 . 229 prostaków; mój tata świętej pamięci miał kontakty z wieloma wybitnymi ludźmi: znał osobiście samego Palamasa - byli kolegami ze studiów. Palamas podarował mu jeden ze swoich zbiorków poetyckich, z bardzo ciepłą dedykacją. Przypomniałam sobie o tym przy okazji tamtego zdarzenia ze służącą poety. Poszłyśmy kiedyś z kirą-Ekawi pod arkady, do sklepu Pappasa, po warzywa. Niebo było zachmurzone. Zaczęły padać pierwsze krople deszczu. Weszłyśmy więc w podcienia, żeby nie zmoknąć i zaraz znalazło się paru cwaniaków - nigdy ich w Grecji nie brak - którzy wyszli z kolejki i wskoczyli do środka. Ci z tyłu zaczęli protestować i wymyślać. A jak dziennikarze rozpuszczą jadaczki, to niech B6g uchowal Niektórzy byli naprawdę niesympatyczni. Choćby ten Katakuzinós - najbardziej odrażający typ, jakiego kiedykolwiek widziałam. Lecz nagle wszyscy się uspokoili, ucichiy głosy i wymyślania. Miało się wrażenie, że brudna lada z warzywami, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zamieniła się w ołtarz. Ludzie odsunęli się, żeby zrobić miejsce i przepuścić jakąś prostą dziewczynę. "Jak się czuje pan Palamas?", spytał jeden z dziennikarzy i czekał na odpowiedź tak, jakby ta odpowiedź miała zadecydować o upadku albo zbawieniu Grecji. Palamas był umierają- cy. A potem odsunął się na bok z takim szacunkiem, jakby to był sam poeta, a nie - później się o tym dowiedziałam - jego służąca. Nie, nie wychowałam się w środowisku prostaków, ale po raz pierwszy w życiu byłam blisko ludzi, wśród których zawsze pragnęłam się obracać. I wśród tych właśnie ludzi odkryłam nową lorę-Ekawi, wesołą i dowcipną jak zwykle, ale w zupełnie inny sposób. Była naprawdę na poziomie, nigdy bym nie przypuszczała... Dziennikarze odnosili się do niej z szacunkiem, a o Teodora dopytywali z prawdziwą ciekawością. W wymagającym światku inteligencji ona sama czuła się jak ryba w wodzie. Któregoś dnia czekałyśmy naszej kolejki na ławeczce przed sklepem. Obok kiry-Ekawi siedziała dama olbrzymich rozmiarów, w staromodnym kapeluszu ustrojonym sztucznymi fiołkami. Kto to jest?. łamałam sobie głowę. Gdzieś ją już widziałam. I ten kapelusz ze sztucznymi fiołkami... W tamtych czasach nie nosiło się już ani kapeluszy, ani pończoch. Kira-Ekawi zaczęła z nią gawędzić, opowiadaia jej jakąś historyjkę. "Wiesz, kto to jest?", mówię do niej, gdy wyszłyśmy. Spytałam tymczasem sąsiadkę z drugiej strony i się dowiedziałam. "A co za różnica, kto to jest", odpowiedziała śmiejąc się filuternie. Zawsze podziwiałam jej dar wymowy, ale gdy zobaczyłam, jak rozmawia niczym równa z równą, ze Spanudi4S i rozśmiesza ją do łez, kira-Ekawi tę Spanudi, pomyślałam sobie, że chyba jej po prostu nie doceniam. Kiedy żył Antonis, gościłam ją w moim domu, ale chociaż bardzo ją lubiłam, muszę ze wstydem przyznać, że nigdy nie uważałam jej za równą sobie. Teraz dopiero zrozumiałam, że się myliłam. No, bo kim w końcu był A.ntonis? Przedsiębiorcą babrzącym się całymi dniami w cemencie i wapnie. Mieliśmy naturalnie więcej pie- niędzy niż kira-Ekawi, ale nie pieniądze świadczą o człowieku. Przypomniałam sobie, jak się zachowałam, kiedy mi napomknęła o małżeństwie z Teodorem i poczułam wstyd. Nie dlatego, że jestem snobką, jak twierdzi moja przemądrzała córeczka, ale po pierwsze: nawet gdyby Teodor potrafł zapewnić mi wszystko, czego oczekuje kobieta wychodząca za mąż w moim wieku, wydawało mi się nie do pomyślenia, żebym została synową kiry-Ekawi i bratową Dimitrisa, a po drugie: w tamtych czasach, nawet gdyby mi księcia z bajki proponowali, także bym odmówiła. ' Tymczasem jednak zaczęłam myśleć o wszystkim inaczej. I nikt nie może mnie za to winić. Gorsze z każdym dniem zachowanie mojej córki sprawiało, że zaczynałam wątpić, czy zaznam spokojnej starości, jeśli będę na jej łasce. Skoro tak mnie potrafi udręczyć już teraz, kiedy jestem młoda i sama rządzę, mówiłam sobie w duchu, strach pomyśleć, co się będzie działo, 48. Sofia Spanudi (1880-1956) - muzykolog, krytyk muzyczny. profesor konserwatorium ateńskiego. Osoba znana z nieprzeciętnego poczucia humoru. 230 I 231 gdy na stare lata dostanę się w jej rączki. Wykończy mnie raz-dwa. Jednocześnie zaczęła doskwierać mi samotność. Bo co tu dużo gadać - małżeństwo ma wiele minusów, ale położyć się do łóżka obok bliskiego człowieka i zwierzyć mu się ze swoich trosk i kłopotów to wspaniała rzecz! Jaka szkoda!, myślałam. Gdyby nie miał rodzinnych zobowiązań, może byłoby to idealne rozwiązanie. I co z tego, że nie ma pieniędzy - ja mam. Zostało mi jeszcze sporo złotych monct, miałam drewno, które z powodzeniem moglam wydzierżawić, jak tylko sytuacja się wyklaruje, no i miałam dom. W miesiąc po wejściu Niemców znalazł się wreszcie najemca: pewien spekulant z Teb wynajął dom z meblami. Pieniądze więc napływały, nie musiałam znowu brać sobie starucha i robić z siebie pielęgniarki. Naturalnie nie mówiłam o tym kirze-Ekawi, nie dałam jej też najmniejszego powodu, by się czegokolwiek domyślała. Sama zresztą szybko o tym zapomniała. Porzuciłam tę myśl jako coś absolutnie ruewiarygodnego i nierealnego. Kiedy przypominam to sobie, dochodzę do wniosku, że ślub po powrocie Teodora z Bliskiego Wschodu nie był ani taki niespodziewany, ani taki dziwny, jak się to wtedy wydawało i moim krewnym, i mnie samej. N Pamiętam, zrobiłam na drutach Zielony żakiet dla HIio i czekałam na lorę-Ekawi, żeby mi wszyła rękawy. Ale ponieważ nie pokazywała się już od ponad dwóch tygodni, postanowiłam do niej zajść i dowiedzieć się, co słychać. Ciągle o niej ostatnio myślałam. Wiedziałam, że pominąwszy nerwobóle, cieszyła się zawsze dobrym zdrowiem, a wtedy, sama nie wiem dlaczego, co o niej pomyślałam - widzia3am ją na łożu śmierci. Drzwi do ich domu były otwarte, ale już schodząc po schodkach usłyszałam odgłosy straszliwej awantury. Pewnie kłóci się z Dimitrisem, pomyślałam. Weszłam do holu. Głosy dobiegały z jej sypialni. Zatrzymałam się niezdecydowana. Doldadnie słyszałam, co mówił Dimitris, a mówił takie rzeczy, że zaczęłam się zastanawiać, czy nie lepiej natychmiast stamtąd wyjść. Nie jestem żadną mieszczką ani osobą obiudnie skromną, która by się gorszyła byle czym, ale wszystko ma swoje granice. "Nie ciebie pierdolęl". krzyczał Dimitris. "A Wiktorię będę pierdolił na złość tobie! Nie raz, dziesięć razy dziennie i drzwi będziemy zostawiać otwarte, żebyś sobie mogla popatrzeć, skoro lubisz..." Boże mójl, pomyślałam. Do czego to doszłol Już miałam się odwrócić i wyjść równie bezszelestnie, jak weszłam, gdy drzwi sypialni gwałtownie się otwoizyiy i wpadła lora-Ekawi rozczochrana, w rozdartej podomce, ze zwiędniętym biustem na wierzchu. Dopiero wtedy spostrzegłam, jak się zestarzała od 233 czasu, gdy ją poznałam - była wtedy apetyczną, dobrze wyglądającą panią pod pięćdziesiątkę. Zobaczyła mnie i zastygła w bezruchu, jakby ujrzała Meduzę albo mojego ducha. A gdy dotarło do niej, że to ja, Nina, oparła się o skrzydło drzwi można by pomyśleć, że umknęła setce gończych psów i mogła nareszcie bezpiecznie odetchnąć - i powiedziała: "Ninal Słyszałaś, co on do mnie mówi? Spodziewałabyś się, że kiedykolwiek w życiu usłyszysz takie słowa? I to nie pierwszy raz! Nic ci nie mówiłam, bo wstyd mi za niego... Bił mnie, Nina... Mam cię za świadka... Mój Dimitris, mój chłopczyk w marynarskim ubranku, bił mnie... Z powodu kobiety... Z powodu tej ladacznicy..." I zaczęła szlochać. Pomogłam jej dojść do kuchni. "Nie płacz", mówię. "Uspokój się. Chodź, umyjesz twarz..." Wróciłam do holu. "No wiesz, Dimitris!", powiedziałam. "Jak ci nie wstyd! Nie ma co, czegoś takiego bym się po tobie nie spodziewała. Nie uwierzyłabym, gdyby mi to powiedziała. Myślałabym, że przesadza. Zawsze cię miałam za delikatnego człowieka. Nie widzisz, że pół jej już nie ma? Że ledwo żyje?" - "Spokojna głowa!", on mi na to. "Jeszcze pożyje. Najpierw mnie wykończy..." - "W porządku, ale jak można mówić takie rzeczy`? Jeśli nawet masz rację, czy w ten sposób zachowuje się człowiek, który, tak jak ty, te parę książek w życiu przeczytał? A poza tym", mówię, "pomyśl, ile dla ciebie wycierpiała!" - "Ona lubi cierpieć", on mi na to. "Lubi, jak jej wymyślam, nie potrafi żyć bez kłótni, to dla niej chleb powszedni, prowokuje mnie..." Jednocześnie usiłował uporać się ze spodniami od piżamy - otwierały mu się na przodzie i było widać to i owo. "Mam jej potąd, pani Nino!" Był taki chudy i z niedożywienia, i od narkotyków, że żyły na szyi miał zupełnie wypukłe, jakby nie były pod skórą, lecz na wierzchu. "Wchodzi do nas bez pukania. Nie mogę spokojnie prrytulić własnej żony! Prowadzi z nami wojnę nerwów. Woli mnie widzieć martwego niż szczęśliwego z własną żonąl Nie daje nam przydziałowego jedzenial Głodujemy, pani Nino, głodujemy!" - "No nie, w to nie uwierzę", powiedzialam, ale coś mi mówiło, że to prawda. Dobrze ją znałam, wiedziałam, że jeśt zdolna do czynów szlachetnych, ale potrafiłaby także popełnić największe zło. "Nie wierzę", powtórzyłam. "Wiem, że cię kocha nad życie..." Zniecierpliwiony potrząsnął głową. "Szkoda gadać... Nie może pani tego pojąć... Nie wszystko pani wie... "Wręcz przeciwnie", powiedziałam, "właśnie dlatego, że wszystko wiem...° Nie słuchał. Wszedł do swojego pokoju i zamknął drzwi. Słyszałam, jak mówi coś po cichu do Wiktorii. Kica-Ekawi przyszła tymczasem z kuchni umyta i odświeżona. Schyliła się, podniosła z podiogi grzebyk, który wypadł jej pewnie podczas szarpaniny, zaczesała włosy i wpięła go w kok. 'Zwarz miała rozognioną jak w gorączce, ale poruszała się spokojnie i powoli, jakby nic się nie stało. Usiadła na krześle i przez kilka chwil milczała. Zastanawiała się nad czymś. A potem, podjąwszy ostateczną decyzję, rzekła: "Mam go dość, Nino! Mam dość tego narkomana! Nie chcę go znać! Nie mam syna!..." Z pokoju znowu dał się słyszeć głos Dimitrisa, który mówił coś po cichu do Wiktorii. Oczy kiry-Ekawi rozbłysły. Odwróciła się w stronę za '; mkniętych drzwi. "Nie potrzebuję takiego syna! Nie chcę cię znać! Jeśli masz choć odrobinę ambicji, pakuj manatki i w tej chwili się wynoś!..." - "Przestań!", powiedziałam. "Przestań i ty...' "Za co to wszystko?", ciągnęła dalej. "Co ja takiego zrobiłam? Złapałam złodzieja, puszczam go wolno - nie chce iść, chcę odejść sama - to mi nie daje. Słyszałeś?", zwróciła się znowu w stronę drzwi. "Nic mnie nie obchodzisz! Umieraj sobie! Zdychajl Śmiałeś, łobuzie, podnieść rękę na własną matkę, która przez tyle lat żyły sobie wypruwała dla ciebie, która jednego spokojnego dnia nie zaznała od chwili, gdy się urodziłeś, która stała się wrogiem własnego męża i własnych dzieci, żeby ci dogodzić!..." Stwierdziwszy jednak, że Dimitris nie odpowiada, odwróciła się do mnie: "Chciałabym umrzeć, Nino..." Powiedziała to zupełnie zwyczajnie, ale tak stanowczo, że aż się r przeraziłam. Tym razem nie odstawiała dramatu, nie mówiły 234 ; 235 tego jej usta, to mówiło jej serce. "Uspokój się, Ekawi", odrzekłam. "Cierpliwości! Myślisz, że tylko ty tak się czujesz? Wszyscy mamy zszarpane nerwy. Bóg jeden wie, jak to się dzieje, że ja jestem jeszcze przy zdrowych zmysłach. Ale mam nadzieję, jak wszyscy, że nadejdą lepsze czasy. Widzisz", mówię "Włosi skapitulowali i tylko patrzeć, jak Niemcy złożą broń. Zapłacą jeszcze za całe zło, które nam wyrządzili. Przeszłaś tyle burz, Ekawi, żal byłoby załamać się teraz, kiedy dobijasz do portu. Jak się skończy wojna, jak się wszystko uspokoi, znowu zbierzesz wokół siebie dzieci i będziesz wspominać te lata niczym zły sen. Pomyśl, ile milionów ludzi straciło życie, a wy, odpukać w niemalowane, jesteście wszyscy żywi!... Wbiła we mnie wzrok i zaczęła bębnić palcami po stole. Ze dwie minuty trwałyśmy w milczeniu. "Chcesz dzisiaj nocować u mnie?", odezwałam się. "Pościelę ci na podłodze, jak ostatnim razem..." Pokręciła przecząco głową. Posiedziałam jeszcze trochę, ale nie wiedziałam, co mówić. W takiej sytuacji nie tylko ja, ale sam Pan Bóg by nie wiedział, jak jej pomóc. Wstałam i wzięłam ze stołu paczkę z żakietem Klio. "Jesteś pewna, że nie chcesz iść do mnie? A może chcesz, żebym ja została u ciebie? Zdaje się, że masz gorączkę ". - "Nie martw się", odparła z krzywym uśmiechem. "Nic mi nie jest. Gdy' nadejdzie moja godzina, to cię zawiadomię..." Całe to zajście wywarło na mnie takie wrażenie, że nocą dręczyły mnie najkoszmarniejsze sny, jakie miałam w życiu: brudne i grzeszne. Widziałam mojego tatę, świętej pamięci, gołego, widziałam nieboszczyka Antonisa płaczącego jak pierwszej nocy po naszym ślubie, widziałam Dimitrisa albo raczej jakiegoś brudnego i zawszonego żebraka, który wyglądał jak Dimitris. W pewnej chwili ów żebrak zaczął maleć i maleć, aż zrobił się nie większy od orzecha. A wtedy pojawiła się kira-Ekawi, na pół naga, obwieszona złotymi bransoletami, z włosami rozpuszczonymi na ramiona, z tamburynem w ręce, niby z obrazka na grających szafach, i zaczęła tańczyć... Po paru dniach przyszła i powiedziała całkiem obojętnie, jakby to była niewiele znacząca wiadomość, że Wiktoria znowu zniknęła. Ale w przeciwieństwie do tamtego razu Dimitrisowi nie udało się jej odnaleźć, chociaż szukał wszędzie. Dowiedział się później, że widziano ją w Salonikach, pojechał więc i tam, ale za późno. Niemcy zatrzymali tymczasem wszystkich Żydów P i wysłali ich do Polski. Kiedy dotarło do niego, że stracił ją na zawsze, wrócił do Aten i zaczął bez opamiętania zażywać narkotyki. Nie tak jak przedtem, od czasu do czasu, żeby zapomnieć o jakimś zmartwieniu, ale jak człowiek, który skacze na głowę z ostatniego piętra kamienicy. Gdy złapali go na jakiejś drobnej kradzieży i znów zamknęli w więzieniu przy sanatorium, miał trzy krwotoki z ust, zaczęły mu wypadać - uchowaj nas Boże! - zęby, i robił pod siebie jak niemowlę. "To już po nim!", powiedziałam do ciotki Katingo. "Skończy jak Dinos. Szkoda, nie był złym chłopcem..." Ciotka Katingo wykrzywiła usta. Wiem, co pomyślała. Ja nie czułam się godna sądzić kogokolwiek, nie śmiałam dociekać, jak i dlaczego. Chwaliłam Boga, jakikolwiek On jest, że ulitował się nad mamą i w porę zesłał jej kataraktę, że nie widziała Dinosa umierającego za ży- cia. Bo jeśli nawet słyszała to i owo, trudniej wyobrazić sobie rzeczywistość, skoro się jej nie widzi na własne oczy. *** Kira-Ekawi przez pół życia trwała w nieustannym lęku przed utratą syna - teraz, gdy było już prawie pewne, że zbliża się koniec, nie chciała w to uwierzyć. Właśnie dlatego, że nie było żadnej nadziei, bardziej niż kiedykolwiek ufała Bogu, czekając na cud. Wierzyła, że szczęśliwym zrządzeniem losu zniknął demon zła, Wiktoria, i teraz będą mogli cofnąć się do momentu, w którym wybuchła wojna, zacząć wszystko od początku. Że szczęśliwym zrządzeniem losu zamknęli Dimitrisa w więzieniu, i to w takim, gdzie mógł się leczyć, żyć z daleka od narkotyków i występnych kobiet, które go wykorzystywały, z dala od Niem 236 . 237 ców i EAM (bo i w działalność EAM się zaangażował). Że gdy wojna na dobre się skończy i Dimitris wyjdzie z więzienia, rozpoczną nowe życie. Tak myślała i trudno było jej się dziwić. Czyż nie wszyscy mieliśmy podobne marzenia? Wszyscy wierzyliśmy w raj na ziemi dla tych, co przetrwają. Wtedy jednakże, wiosną czterdziestego czwartego, bardziej zajmowały ją problemy Polikseni niż Dimitrisa. Któregoś dnia przyszła do mnie z listem w ręce i dała mi go do przeczytania. Polikseni pisała, że się zaręczyła - z komendantem policji. Obie córki opisywały go w najczulszych słowach, ale kira-Ekawi nie podzielała ich entuzjazmu, nie wiedziała, czy się cieszyć, czy martwić. "Chciałabym oczywiście, żeby dobrze wyszła za mąż", mówiła, "a ponieważ jest wdową, chociaż to przed nim ukryły, powinnam być zadowolona, że się taki znalazł, który chce ją poślubić. Ale czy musiała, proszę ja ciebie, uszczęśliwić mnie gliną? Jak ja to powiem Dimitrisowi? "A co", zapyta, i będzie miał racjęl, »nie ma innych mężczyzn na świecie? Musiała się zaręczyć z jednym z moich prześladowców?"" - "Nie przesądzaj sprawy, póki go nie poznasz", mówię. "W końcu nie wszyscy oni są potworami". Pokręciła głową z powątpiewaniem. Polikseni pisała, że nie wezmą ślubu, póki Sotiris (miał na imię Sotiris) nie załatwi przeniesienia do Aten. Wszystko wskazywało na to, że Niemcy długo już w Grecji nie posiedzą i Sotiris bał się odwetu komunistów. "Kto wie, moja droga, co to za typ. Nie mówiąc już o tych jego błazeństwach!" - "Jakich błazeństwach?" "Poszedł do ukochanego Eleni i zmusił go, żeby mu przysiągł na własne dzieci, że Polikseni jest dziewicą. Co miał biedak robić? Przysiągł. Ale sama pojmujesz, jaki to prostak ten Sotiris, skoro ma takie poglądy. Powiedziały mu, że jestem chora, żeby ją puścił na parę dni do Aten. to pójdzie i każe sobie zaszyć. Ile razy kpiłam z takich praktyk, a tu masz..." I rzeczywiście, za jakieś dwa tygodnie Polikseni przyjechała. Po jakich perypetiach) Aż trudno sobie wyobrazić albo raczej teraz dopiero mogę to sobie wyobrazić. Wtedy nie mieliśmy po jęcia, co to jest ta partyzantka. Wiedziałam, że syn Kasimati poszedł "w góry", ale nikt z nas nie wyobrażał sobie, co to znaczy być "w górach". No więc, złapali ją, jak nam opowiadała, tuż za 'I-ipolisem, kazali jej wysiąść z autobusu - wszystkim innym też - i za wszelką cenę chcieli się dowiedzieć, czego szukała w Kalamacie i po co jedzie do Aten. Była zmuszona powiedzieć im prawdę. Kiedy wyszła z kliniki, zaprosiłam ją któregoś popołudnia wraz z kirą-Ekawi. Usiadłyśmy na werandzie: one, Klio i ja. Piłyśmy kawę, a Polikseni opowiadała. Wyglądała trochę chudo, ale sprawiała wrażenie zadowolonej, Zaczęłyśmy rozmawiać o głupocie i ograniczeniu mężczyzn oraz o chytrych sposobach, do których muszą się uciekać kobiety, by im zamydlić oczy. Opowiedziałam, jak poszłam do ginekologa i prosiłam, żeby mi wyciął macicę, gdy znowu musiałam mieć do czynienia z ojcem mojej ukochanej córeczki. Bo chociaż się uważa i dni odlicza, to i tak można wpaść. A ja wcale, ale to wcale nie miałam ochoty wydawać na świat kolejnych bękartów Fotisa. *** Minęły dwa miesiące. Któregoś dnia poszłam do kiry-Ekawi i zastałam ją pochyloną nad ikoną świętego Fanuriosa. Usiłowała przerobić datę urodzin Polikseni. Polikseni urodziła się w 1910 i kica-Ekawi chciała zrobić z zera szóstkę. Była w świetnym humorze. "Chodź", powiedziała powstrzymując się od śmiechu, "zobacz, co robię". - "A przeklęta!", mówię. "To już szczyt wszystkiego! Fałszerstwo na ikonie! Jak ty się Boga nie boisz?" "A co mam robić?", powiada. "Co ja mam zrobić? Pewnie, że by było lepiej, gdyby mu od razu prawdę powiedziała, ale skoro nakłamała, nie chcę, żeby się wydało. Gliny nauczone są węszenia. Jeszcze by kiedyś złapał świętego Fanuriosa i zobaczył, ile Polikseni naprawdę ma lat. Prędzej czy później i tak się wyda, niczego się na tym świecie nie da ukryć, ale lepiej, żeby nie dowiedział się o tym teraz, zaraz po ślubie. Mówiłam ci? Pobrali się. Za jakieś dwa tygodnie już tu będą. Udało mu się wreszcie zała 238 239 twić przeniesienie do komendy głównej". "Gratuluję! Oby byli szczęśliwi!", powiedziałam. Ona wtedy: "Ty o sobie pomyśl. Rozejrzyj się za jakimś fatygantem i wyjdź za mąż, moja gołąbko. Jeśli zamierzasz czekać, aż się twoja córka tobą zajmie na stare lata, to marny twój los..." Pomogłam jej przerobić zero na szóstkę, bo niedowidziała i ręka jej się trzęsła, ale mimo całego kunsztu, któreśmy obie w to włożyły, tylko ślepy by nie zauważył, że szóstka jest podrobiona. Zanim wyszłam, umówiłyśmy się, że za dwa dni przyjdę po nią i pójdziemy razem odwiedzić Dimitrisa w więzieniu. Nie wspomniała mu ani słóweczkiem o planowanym ślubie, żeby go nie denerwować bez powodu. Ale teraz, skoro ślub stał się faktem, nie mogła dłużej z tą nowiną zwlekać. "Nie wiem, moja droga, jak on to przyjmie", powiedziała. "Strach mnie ogarnia na samą myśl. W twojej obecności nie będzie mi przynajmniej urządzał scen". Chciałam go odwiedzić - nie tyle o niego mi chodziło, ile o pamięć po nieboszczyku Dinosie. Ale akurat tego dnia, kiedy się umówiłyśmy, okropnie rozbolał mnie żołądek. Posłałam więc Irenę (jaśniepanienka odmówiła mi nawet tej drobnostki) z wiadomością, żeby na mnie nie czekała albo żebyśmy poszły razem innego dnia. Poszła jednak sama. Nie wiem, o czym rozmawiali, ale zdaje się, że nawet kraty im nie przeszkodziły i znowu się pokłócili. Żeby dać Dimitrisowi nauczkę, nie poszła do niego przez osiem dni. W tamtych czasach więzienne racje były wprost głodowe, więc zazwyczaj kica-Ekawi nosiia mu jedzenie z domu. Kiedy wreszcie postanowiła dać spokój "karom" i poszła do więzienia z talerzem kotlecików z cieciorki, dowiedziała się, że Dimitris nie żyje od trzech dni... V Był maj, trzecia, może czwarta po południu, wracałyśmy z cmentarza przy sanatorium. Parę dni temu kica- Ekawi zamówiła u stolarza drewniany krzyż, sama go pomalowała i sama go niosła przez całą drogę na cmentarz, aż do Cholargós"9. Mimo moich próśb i nalegań nie dała sobie pomóc. Zachowywała się jak dziki wygłodniały pies, któremu ktoś chce wyrwać z pyska kawał mięsa. Widziałam, że ugina się pod ciężarem krzyża, i serce mi się ściskało. W ciągi ostatnich dwóch tygodni schudła bardziej niż podczas największego głodu w czterdziestym pierwszym. Plecy miała przygarbione, twarz złą, włosy, poddające się kiedyś naj- lżejszym podmuchom wiatru, wyglądały teraz jak cienkie splątane druciki. Najpierw wstąpiłyśmy do więzienia, by strażnik pokazał nam miejsce, gdzie pochowano Dimitrisa. Gdy odszedł, roznieciłyśmy ogień z paru szyszek i suchych gałązek i spaliłyśmy w popiele kadzidło, które przyniosła kira-Ekawi. Nie wiem, czy przez całe popołudnie powiedziała ze trzy słowa. Spodziewałam się szlochów i płaczów, więc ta cisza mnie przerażała. Żeby zostawić ją przy nim samą - poza tym zapach kadzidła zawsze przyprawiał mnie o mdłości - oddaliłam się nieco i spacerowałam wśród macierzanek i rumianków. Po raz pierwszy 49. Cholargós - dzielnica Aten. 241 od wybuchu wojny znalazcam się za miastem. Już prawie zapomnialam, co to przyroda. Ze wzruszeniem wdychałam woń ziół i patrzyłam na łagodne kształty wzgórz, na "poduszeczki, o które. niczym bizantyjski władca, opiera swe stopy Hynnet5" napisałam kiedyś na egzaminie, gdy chodziłam do Arsakio5'. Oddychałam z rozkoszą, o jakiej istnieniu zdążyłam już zapomnieć. Przez chwilę wydawało mi się, że czas cofnął się o ćwierć wieku, że znów mam osiemnaście lat, leżę wśród macierzanek u boku Argirisa i słucham, jak recytuje wiersze: 1 znów nas wabi o szczęściu marzenie... Ach!, myślałam idąc powoli z powrotem. Jak ten czas leci! Pół życia zmarnowałam nie zaznawszy szczęścia. I co z tego, że wojna niedługo się skończy. Ja mam już wszystko za sobą. Zestarzalam się wychowując ten niewdzięczny Fotisowy pomiot... Wróciłam do miejsca, gdzie zostawiłam kirę-Ekawi i zastalam ją siedzącą na ziemi, z głową opuszczoną jak Chrystus Ukrzyżowany, z rękoma bezwładnie opartymi o kolana, ciągle niemą i z suchymi oczami, jak poprzednio. Pomogłam jej wstać i ruszyłyśmy w drogę powrotną przez sosnowy lasek obok sanatorium. Zawsze uważałam, że sosny to najpiękniejsze drzewa na świecie. Kiedy byłam mała, uwielbiałam leżeć pod sosnami w ogrodzie wujka Markusisa. Lubiłam turlać się po grubej warstwie suchych połyskliwych igieł. Jakie to szczęście, myślałam idąc wśród pni, że choć przez ostatnie parę lat bezlitośnie wycinano lasy, zostało jeszcze w Attyce parę drzew. Zobaczyłam ławkę. "Usiądźmy na chwilę, odsapnijmy", powiedzialam. Kira-Ekawi musiała być wykończona po takiej drodze i dźwiganiu krzyża. Usiadłyśmy, zdjęłam buty, żeby mi no 50. Hymet - pasmo górskie w Attyce. 51. Arsakio - elitarne gimnazjum żeńskie w Atenach. gi trochę odpoczęły. "Achl", odetchnęłam głęboko. "Cudowny wietrzyk! jak to dobrze, moja Ekawi", powiedziaiam, "że ocalały te drzewa. Gdyby wojna potrwała jeszcze ze dwie zimy, nie zostałaby ani jedna szyszka..." Najwyższa pora, pomyślałam, przerwać to koszmarne milczenie. W ten sposób to ona albo się rozchoruje, albo zwariuje. Niech zacznie wreszcie coś mówić, płakać. Żeby lora-Ekawi nie plakałal To bardzo podejrzane. Nigdy bym jednak nie przypuszczała, że moje słowa wywołają taką burzę. Nagle zaczęła krzyczeć i zawodzić. Łzy, powstrzymywane przez wiele dni, trysnęły obficie jakby pękła jakaś zapora: "Synku!", wołała. "Dziecko moje! Sosny stoją, mój chłopcze, żyją, rosną, a ty umarłeś, a ty w ziemil..." Dałam jej się wypłakać. Kiedy wstałyśmy, żeby iść dalej, na jej twarzy nie było już tej dzikiej złości co przedtem. Zapomni, myślałam. Chce czy nie chce - zapomni. Czas jest najlepszym lekarzem. Kiedy umarł mój tata, świeć Panie nad jego duszą, zdawało mi się, że nigdy nie przywyknę do myśli o jego śmierci, a już po paru miesiącach bywały chwile, kiedy zdawało mi się, że nie istniał. 242 Nie był to oczywiście najlepszy moment na przyjazd Polikseni i Sotirisa do Aten. "Towarzystwo dobrze jej zrobi. Zajmie się domem, jak dawniej", mówiła ciotka Katingo, która po raz pierwszy trochę kirze-Ekawi współczuła. "Co też ciocia mówi", odpowiadałam. "Nie zna jej ciocia. Jest teraz w takim stanie, że nie tylko z nikim mieszkać, ale nawet na nikogo patrzeć nie może, a tu jeszcze młodzi małżonkowie!" Wiedziałam przecież, że nawet jej własny kot ją drażni. "Słyszę jak kocisko miauczy z głodu", opowiadała, i "mam ochotę go udusić. Nie znasz kogoś, komu bym go mogła oddać?" W końcu wsadziła kota do torby, zaniosła parę przecznic dalej i zostawiła w jakiejś bramie. Ale po dwóch czy trzech dniach wrócił, diabelec, i nie miała serca wyrzucić go po raz drugi. Uważała, że wrócił, bo ją kocha i jej współczuje - że to niby kot lepiej ją rozumie niż niektórzy ludzie; do mnie piła. Miała mi za złe, że nie poszłam z nią wtedy do vięzienia, tego ostatniego razu, gdy się pokłóciła z Dimitrisem. Udałam, że nie słyszę i zmieniłam temat. Ale serce mi się krajało, gdy pomyślałam, że kiedyś miała w domu tylu bliskich, a doszło do tego, że teraz mieszka sama z jakimś parszy- wym kotem. Nie chcę przez to powiedzieć, że była szczęśliwa, gdy miała ich wszystkich wokół siebie. Całe jej życie było jedną wielką szarpaniną. Ale też kita-Ekawi nie pojmowała szczęścia, jak większość ludzi. Może zdarzały się chwile, kiedy i ona pra gnęła odrobiny spokoju, ale w gruncie rzeczy szczęściem był dla niej ten ciągły zamęt. ' Pierwsze słowa, które powiedziała do Polikseni, zanim ją ucałowała i zanim się przywitała z zięciem, były takie: "Ziściło się twoje życzenie, córko. Pochowałam go. Ciesz się, weź czerwoną chustę i tańcz..." Polikseni przyszła do mnie, opowiedziała mi wszystko i prosiła o radę, co ma robić, żeby ją udobruchać. Położenie Polikseni było rzeczywiście trudne. Daleko jej było do radości i nastroju do tańca, miała, biedaczka, okropne wyrzuty sumienia. Dobrze ją rozumiałam, bo sama coś takiego przeżyłam ze świętej pamięci Dinosem. Wiele razy przychodziła mi do głowy bezsensowna myśl, że umarł, by się na mnie zemścić. Póki Polikseni była w Kalamacie, nie docierało do niej, że Dimitrisa już nie ma. Łudziła się nadzieją, że to kolejna `z ciemna sprawka, jedna z tych, którymi dręczył ich przez tyle " ,, lat. Ale gdy przyjechała do Aten i zetknęła się z rzeczywisto" ścią, zrozumiała, że okłamywać się dalej nie sposób, ` i to właśnie doprowadziło ją do stanu nerwowego załamania. Cokolwiek robiła, nie mogła przekonać kiry-Ekawi, że szcze,. rze ubolewa nad śmiercią brata. To, że nosiła żałobę, chociaż nie minął jeszcze miesiąc od jej ślubu, lora-Ekawi nazywała "hipokryzją". Nie było dnia, żeby jej nie wypomniała - czy Sotiris był przy tym, czy nie - którejś z dawnych sprzeczek, jak choćby tej ze studrachmówką. Wybuchała płaczem w trakcie posiłków, jej wzrok ciskał błyskawice za każdym razem, gdy Sotiris zapomniał się i zażartował, i tak dalej, i tak dalej. Aż w końcu Polikseni - nic dziwnego! - zaczęła tracić cierpliwość i przeklinać Dimitrisa zmarłego, jak kiedyś przeklinała żywego. Gdyby tylko o nią chodziło, niewiele by się tym wszystkim przejmowała, przez tyle lat zdążyła przywyknąć do zachowania kiry-Ekawi. Ale był przecież Sotiris. Za jakie grzechy mial, biedak, siedzieć w mieszkaniu, w którym wionęio śmiercią. Pierwszy raz był żonaty, pierwszy raz był w Atenach. Zupełnie inaczej sobie to wszystko wyobrażał. Czym zawinił, żeby nie wolno 244 245 mu było się roześmiać albo pocałować własnej żony nie urażając przy tym kiry-Ekawi. Dlaczego miał opłakiwać człowieka, którego w życiu nie widział na oczy, i który - Sotiris wiedział to z racji swojego zawodu - wręcz na żałobę nie zasługiwał. Z początku robił, co mógł, żeby grać rolę czułego zięcia, ale kira-Ekawi nie chciała już ani niczyjej miłości, ani czułości. A szczególnie uczuć człowieka, który był, jak sądziła, poniekąd winnym śmierci jej syna, jakiegoś gliniarza, jednego z tych "potworów", którzy bezlitośnie prześladowali Dimitrisa przez całe jego życie, aż go wreszcie wykończyli... Tak sądziła. Konflikt zaostrzal się z każdym dniem, bo Sotiris był typem człowieka, którego rozpiera energia, który głośno mówi i hałaśliwie się śmieje, a gdy wchodzi do domu, wszędzie go pełno. Nie musiał zresztą ani mówić, ani się śmiać. Samo to, że żył, działało jej na nerwy. Czuła się dotknięta, że ktoś oddycha, podczas gdy jej Dimitris leży głęboko w ziemi. Przychodziła do mnie i mówiła: "Większej świni nie widziałam, jak żyję. Jak moja córka mogła poślubić kogoś takiego? Co ona w nim widzi? Przedwczoraj złapał ją obiema rękami za głowę i z wielkiej miłości napluł jej w usta. Niech mnie diabli, jeśli klamięl Niedobrze mi się robi, gdy to sobie przypomnę. Widzi, prostak, że mnie coś denerwuje, to właśnie to robi, by mi dokuczyć. Nie mówiąc już o tym, że ich lóżko nie przestaje trzeszczeć przez całą noc. Młodszy jest od niej, a ona słabiutka, wykończy ją raz-dwa. Moja Polikseni, moja dziewczyneczka, którą wypieściłam i wychuchałam, po takim wspaniałym chłopcu jak Aleksander, wpadła w łapy jakiegoś orangutana. Cokolwiek powiesz, Ninko, nie mogę go znieść!" - "Daj spokój", odpowiadałam. "Że też sobie głowę zawracasz takimi głupstwami. Nie ty im przecież będziesz program łóżkowy układać. A zresztą świetnie wiesz - to jeszcze żadnej kobiecie nie zaszkodziło..." Ale szkoda było słów. Sama mówiła, że cokolwiek powiem, ona i tak go nie ścierpi. Nic więc dziwnego, że zaczęły się sprzeczki, które bardzo szybko przerodziły się w awantury. Obie strony, i ona, i on, używaly wówczas niewybrednych slów, a biedna Polikseni tkwiła między nimi nie wiedząc, jak się zachować i po czyjej stronie stanąć. Gdy brała stronę Sotirisa, kira-Ekawi straszyła, że mu o wszystkim opowie: o pierwszym ślubie, o zaszyciu i tak dalej. A gdy stawała po jej stronie i za ' klinała męża, by jako rozsądniejszy, dał spokój i ustąpił, kira-Ekawi czuła się obrażona. Tysiąc razy wolata się kłócić, niż być lekceważona. Nie potrzebowała od córki ani pomocy, ani współczucia, nie chciała jej poparcia, nie chciała wreszcie widzieć ani jego, ani jej i straszyła, że wyrzuci ich z domu. Gdy dowiedziałam się o tym wszystkim od Polikseni, powiedziałam: "Co mam ci poradzić? Ją lubię, a twoją sytuację świetnie rozumiem. Ale znaleźć pokój i się wyprowadzić, jak mówisz, to żadne rozwiązanie - ani dla was, ani dla niej. Zostanie znowu sama jak palec z tym swoim kotem i jeszcze prędzej się wykończy. Najlepiej (nie wymyśliłam tego dla wygody Sotirisa- może nie tylko on był winien, ale nie postępuje się tak jak on z nieszczęśliwą, znerwicowaną kobietą - radziłam dla dobra kiry-Ekawi) najlepiej, moja kochana, wysłać ją na jakiś czas do Eleni. Gdyby nie sytuacja, sama bym ją zabrała, jak mi Bóg miły, na Andros, choć na parę tygodni. Odetchnęłabym i ja świeżym powietrzem. Ale ponieważ tak się sprawy mają, jedyne rozwiązanie to wysłać ją do Eleni. Zmiana otoczenia dobrze jej zrobi, tym bardziej, że zobaczy wnuka. Nie wiem, co ci opowiadała, ale bardzo przeżyła, że ją tak zostawił i pojechał do matki..." Polikseni napisała do Eleni list i Eleni natychmiast przyjechała do Aten. Ja się z nią nie widziałam. Tego popołudnia, gdy ich odwiedziłam, Eleni nie było w domu. Z początku kira-Ekawi wcale nie chciała jechać. "Jedźl", mówiłam. "Zmiana dobrze ci zrobi. Ach, żebym i ja mogła wyjechać, choć na krótko, nie patrzeć na buźkę mojej ślicznotki..." Jakże byłam naiwna sądząc, że zbawi ją zmiana otoczenia) Cacy glob stał się dla niej skrawkiem ziemi, pod którym spoczywal Dimitris, gdziekolwiek się znalazła, stąpała po jego gro 246 , 247 bie. W końcu jednak zgodziła się jechać. Po pierwsze dlatego, że z każdą kolejną sprzeczką z Polikseni odkrywała nowe zalety u Eleni, a po drugie, miała cichą nadzieję, że przywiezie z powrotem wnuka. Była to, jak się później okazało, ostatnia próba znalezienia celu, jakiegokolwiek celu, dzięki któremu mogłaby się utrzymać przy życiu. Bo chociaż mówiła, że chce umrzeć, jej instynkt samozachowawczy był zbyt silny, by zrezygnować z walki. Jak tonący brzytwy uczepiła się myśli, że jej świętym obowiązkiem jest wyrwać Akisa ze szponów matki, choćby wbrew jego własnej woli. Niestety, plan, by go zabrać, jak kiedyś w Salonikach, nie powiódł się. Jak to tam dokładnie było, nie słyszalam, wiem tylko to, co mi opowiadała Eleni, gdy przyjechała do Aten już po zamieszkach grudniowych52 w czterdziestym czwartym. A tymczasem minęły prawie dwa miesiące od wyjazdu kiry-Ekawi i byłam przekonana, że ona jest ciągle w Kalamacie, gdy przychodzi któregoś popołudnia Polikseni i powiada: "Mama jest bardzo chora i chce się z panią widzieć". - "Kiedy wróciła z Kalamaty?" - "'IYzy tygodnie będą niedługo". - "I nie dałaś mi znać, Polikseni? Co jej jest?" - "Nie wiem. Jeszcze przedwezoraj lekarz sądził, że to grypa. Ale wczoraj zapadła w śpiączkę. Sprowadziłam profesora z kliniki Hipokratesa, stwierdził mocznicę. Bardzo zaawansowaną..." W oczach Polikseni pojawiły się łzy. Zrozumiałam, że sytuacja jest poważna. "Po, po" powiedziałam, "coś takiego. Nie chce mi się wierzyć..." I poczułam, że kolana się pode mną uginają. Zarzuciłam pelerynę. Był koniec września, chwyciły pierwsze chłody. Niebo było zachmurzone, zanosiło się na deszcz. Ledwo weszłyśmy do holu, uderzył mnie zapach lekarstw i kwaśna woń wymiocin. Polikseni zapaliła starą naftową lampę. Od paru dni nie mieliśmy prądu - ludzie mówili, że Niemcy 52. Zamieszki grudniowe - starcia zbrojne między ELAS a wojskami rządu greckiego wspieranymi przez armię brytyjską. trwające od 3 grudnia 1944 do początku stycznia 1945 r. umyślnie go wyłączyli. Zaczęli, dranie, pakować manatki i nie chcieli, żebyśmy widzieli, jak się wycofują. Wolno było poruszać się po mieście do godziny siódmej. Od czasu do czasu dochodziły dalekie, głuche odgłosy armatnich wystrzałów. Jak się później dowiedzieliśmy, Niemcy usiłowali zamaskować swój odwrót. Partyzanci dotarli już do Teb. Kira-Ekawi leżała wsparta na paru poduszkach, żeby jej było łatwiej oddychać. Wyglądała jak cień. Gdybym ją zobaczyła nie wiedząc, że to ona, chyba bym jej nie poznała. Rzęziła, jakoś tak głośno chrapała. Wzięłam ją za rękę. Westchnęła głęboko, żałośnie i otworzyła oczy. "Kto to?..." - "Ja, Nina..." "A przyszłaś... Dziękuję, że przyszłaś...." - "Jakże to tak, Ekawi?", zaczęłam starając się mówić naturalnym tonem, żeby nie poznała, jak jestem wstrząśnięta. "Jesteś tu tyle czasu i nie przysłałaś nikogo, żeby mnie zawiadomić?" Nie odpowiedziała. "Jak się czujesz?" - "Widzę cię jak przez mgłę... Głowa mnie boli... Ale to przejdzie..." Nagle wykonała niecierpliwy ruch ręką w stronę stojącej obok mnie Polikseni, jakby ją chciała wygonić. Polikseni wyszła z płaczem, zostawiając nas same. "Nina... Nie chcę umierać... Pamiętasz, mówiłam ci, że chcę umrzeć. Teraz nie chcę, pragnę żyć, by zobaczyć mojego syna... Może on jeden trochę mnie kocha... Krzykacz z niego... ale nigdy nie powiedział mi złego słowa. Chciałabym go pobłogosławić. Ale jeśli umrę..." - "Przestań!", przerwałam. "Dlaczego masz umrzeć? Za parę dni będziesz biegać jak fryga!" Próbowa i ła się uśmiechnąć; chciała, zdaje się, powiedzieć: sama nie wierzysz w to, co mówisz. "Jeśli umrę", powtórzyła, "obiecaj mi, że mu o wszystkim opowiesz..." - "Co mam mu opowiedzieć?" "To wszystko, co oni tu ze mną robili..." - "Obiecuję". warz jej złagodniała. Opadła na poduszki, jakby jej ktoś zdjął z serca wielki ciężar i znów zaczęła charczeć. Na dworze zrobiło się tymczasem zupełnie ciemno. Przypoi-nniałam sobie, że wolno chodzić tylko do siódmej. Delikatnie wysunęłam rękę z jej dłoni, ale widać ją to zaniepokoiło, bo otworzyła oczy i pró 248 249 bowała się podnieść. "Nie powinnaś się męczyć", powiedziałam. "Połóż się lepiej..." Skrzywiła się zniecierpliwiona, złapała mnie za rękę i przyciągnęła do siebie, chcąc powiedzieć mi coś w tajemnicy na ucho. "Nina..." - "Słucham". - "Nina... Boga nie ma!" Zastygła na kilka sekund, zawisła uczepiona do mojego ramie- nia, patrząc na mnie pytająco; pewnie chciała, pewnie miała nadzieję usłyszeć, że się myli. Ale nie wiedziałam, co powiedzieć, nie potrafilam słowa z siebie wydusić. Niemy szloch uwiązł mi w gardle. Chciałam jej powiedzieć to, o czym tyle razy myślałam w ciągu ostatnich trzech-czterech lat, kiedy żyliśmy w objęciach śmierci, ale nie wiedziałam, od czego zacząć. Zresztą to i tak nie miało już znaczenia, na nic by się zdało. Mogłabym ją tylko rozdrażnić i odeszłaby z tego świata z przykrym uczuciem, że się myliła, a przecież wiedziałam, że ma rację. Bóg, o którym ona myślała, Bóg, w którego od dziecka uczono nas wierzyć, Bóg mojej świętej pamięci mamy, Bóg Erazmii, ten Bóg oczywiście nie istniał, a na to, żeby poznała innego, prawdziwego Boga, było już za późno. Położyłam ją na poduszkach, już się nie opierała... VII Petros siedział w więzieniu półtora roku. Trzy razy chcieli go rozstrzelać, raz nawet wywieźli go już na egzekucję do Kesariani, i trzy razy wyrywaliśmy go z objęć śmierci dzięki owemu przyjacielowi, któremu wuj Stefan pomógł kiedyś finansowo; w czasach, kiedy miał jeszcze kawiarnię, dał mu pieniądze na umieszczenie żony w szpitalu, a tamten okazał się porządnym człowiekiem i o tym nie zapomniał, co, jak wiadomo, rzadko się zdarza. Ale ile pieniędzy na to poszło, ile zdrowia straciliśmy, i wujostwo, i ja,.jeden Bóg wiei ' Kiedy w końcu udało się nam wydostać Petrosa z więzienia, upierał się, że pójdzie w góry, ale Takis porządnie go obsztorcował, ciotka Katingo upadła mu do nóg, ja też - tu słówko szepnęłam, tam słówko szepnęłam, i skłoniliśmy go, by pojechał na pewien czas do ciotki Boleny na Andros, żeby znikł z oczu i Niemcom, którzy mogliby dzięki temu zapomnieć o jego istnieniu, i żeby odzyskał siły. Psychiczne i fizyczne męczarnie, które przeszedł w więzieniu, bardzo nadwerężyły jego zdrowie. Ale ledwo Niemcy wynieśli się z Aten, Petros natychmiast wrócił i znowu zaczął działać w EAM: zbierał młodzież i przeprowadzał szkolenia. Kiedyś ja także sympatyzowałam z EAM, ale potem zaczęłam pojmować, jak zresztą wszyscy, że to wilk w baraniej skórze. Na własne oczy widziałam różne panny służące i kurewki z ulicy Sokratesa skandujące "Ludowładztwo" 251 i "Precz ze cnotą". A gdy później zaczęły się rozruchy, gdy komuniści z ELASsa zaczęli brać zakładników, jak przedtem Niemcy, i podrzynali niewinnym ludziom gardła blachą z puszek po konserwach, to chociaż wiedziałam, że Petros nie potrafilby skrzywdzić muchy, za każdym razem, gdy próbował ich usprawiedliwiać, wybuchałam i wygarniałam mu bez litości. "Jeśli uważasz, że jestem czarną reakcjonistką, to leć i wydaj mnie swoim towarzyszom i tym dziwkom, tym waszym towarzyszkom. Wiem, do wszystkiego jesteście zdolni. Lenin was tego nauczył: niczego nie uszanujecie, własnych matek nie oszczędzicie!" Gdy wpadałam w pasję, Petros tylko się uśmiechał. Lubił mnie i nie miał mi tego za złe. A po chwili znów byliśmy przyjaciólmi. Bywało, że przyznawałam mu częściowo rację, bo w Grecji nie wszystko było wówczas jak należy. On z kolei zdawał sobie sprawę - chociaż nigdy o tym nie mówił - że i ja mam sluszność, że rzezie niczego nie poprawią, bo krew chce tylko krwi. Lecz o ile Petros, który był mężczyzną i siedział w centrum spra,·, skłonny był do ugody, o tyle moja córka - ten wyrodek, gotów zbratać się z diabłem, byle tylko mnie pogrążyć - miała czelność mieszać się do naszych dyskusji i trzymać stronę elasowców: "A niech wyrżną paru łajdaków!", wołała doprowadzając mnie do białej gorączki. Moje nerwy nie wytrzymywały, dygotalam ze złości. Któregoś dnia rozdrażniła mnie tak bardzo, że złapałam ją za gardło i o mało nie udusiłam. "Ty potworze!", krzyczałam. "Jak śmiesz wypowiadać swoje zdanie, skoro nie masz o niczym pojęcia! Gdyby wyrzynali takie kreatury jak ty, zapaliłabym im świeczkę, ale niestety zabijają niewinnych ludzi". - "A co, sama z EAM nie trzymałaś?" - "Nie!" - "Ejże..." "Gdybym trzymała z komunistami i miała z tobą na pieńku, wciągnęłabym cię na czarną listę i byłoby po tobie! Jeszcze nie zdążyliśmy podziękować Bogu, że nas ocalił od gestapowców, 53. ELAS - Ludowa Armia Wyzwoleńcza, siły zbrojne EAM. a już boimy się naszych rodzimych oprawców, sto razy gorszych, bo brat najboleśniej ci oko wykole..." "Czy dlatego, że są sługusami kapitalistów i nie wiedzą, gdzie ich interes", tłumaczyłam Petrosowi, "musicie im podrzynać gardła? Mnie będziesz opowiadał o rewolucji francuskiej?", krzyczalam wychodząc z siebie, gdy znowu zaczynał się wymądrzać. "Ja też uczyłam się historii. Podczas rewolucji francuskiej szli na szafot arystokraci. Nikt nie podrzynał gardeł prostym ludziom blachą z puszek po konserwach! Zobaczysz", mówiłam, "jak mnie tutaj widzisz, takimi niegodziwymi postępkami zrazicie do siebie ludzi, wasz ruch upadnie i tyle krwi przeleje się na darmo. Uważaj i ty, kochasiu, nie podskakuj za bardzo, bo jak podpadniesz chiopcom z "Chi«54, a sytuacja się odmieni, to marny twój los!" - "A od czego mam taką kuzynkę", mówił rozbawiony. "Przyjdę do ciebie, to mnie obronisz". Oczywiście, żartował. Nie wiedział przecież, że nadejdzie dzień, i to wkrótce, gdy rzeczywiście uratuję mu życie. Któregoś popołudnia chciał przedostać się do domu, żeby się umyć i przebrać. Nie było go od tygodnia, nie wiedzieliśmy nawet, czy żyję, czy zabity. Walki toczyły się już wtedy na ulicach, a Ateny były podzielone na dwie części: jedną zajmowali elasowcy, drugą Anglicy i grecka Gwardia Narodowa. My mieszkaliśmy w środku. W niektórych budynkach ulokowali się elasowcy, w innych narodowcy. Karabiny maszynowe grały dniem i nocą. Biegnąc od bramy do bramy w stronę domu, Petros poczuł nagle ostry ból pod kolanem, stracił równowagę i upadł. Wczołgał się do najbliższej bramy i gdy strzelanina ustała, znaleźli go mieszkańcy, którzy szczęśliwym zbiegiem okoliczności znali wuja Stefana. Wsadzili Petrosa na wózek przed sklepem warzywnym i zawieźli do kliniki Jerulanosa. A później przyszli do nas, żeby nam o tym powiedzieć. 54. "Chi" ( - organizacja faszystowska walcząca po stronie rządu. 252 253 Ciotka Katingo miała wówczas zapalenie płuc i leżała w łóżku. Wuj Stefan, który w ciągu ostatnich paru lat bardzo się postarzał, z ledwością powłóczył nogami. Takisa nie widzieliśmy od trzech tygodni, zatelefonował tylko do Youngów, że czuje się dobrze i mieszka w hotelu "Wielka Brytania ". Ponieważ znał angielski, przenieśli go tymczasowo do sztabu gen. Scobbiego. "Nie mów nic ani ojcu, ani matce", powiedziałam Irenie, która zupełnie się załamala, "tylko wkładaj palto i lecimy do kliniki. Zobaczymy, co się naprawdę stało..." Chwała Bogu, nie byto to nic poważnego, jak się z początku obawiałyśmy. Kulę zaraz mu wyjęli, ale kość miał strzaskaną. Najgorsze było to, że w klinice nie mieli ani garści gipsu. "Na miłość boską!", powiedziałam do pielęgniarki. "Czy to możliwe, żeby w całym mieście nie było grama gipsu?" Pokiwała głową. "Na pewno gdzieś jest", odparła, "ale póki sytuacja się nie zmieni, nie możemy nic zrobić. Mamy siedmiu chorych ze złamaniami i wszystkich trzymamy w łupkach". Pomyślałam, że wrócę do domu i odszukam Kallinikosa, który miał skład materiałów budowlanych. Był kiedyś serdecznym przyjacielem Antonisa. Ale gdy pielęgniarka wyjaśnila, że potrzebny jest gips specjalnego rodzaju, nie wiedziałam, co począć. Już miała odejść, gdy doznałam olśnienia. "Może się nada gips, z którego robią rzeźby?", spytałam. "Może", odrzekła, "ale skąd go pani weźmie?" Złapałam Irenę za ramię, wyszłyśmy i pobiegłyśmy szybko ulicą w górę, w stronę Kolonaki. Na ulicy Asklepiosa zatrzymali nas gwardziści. "Stać!" Przeszukali moją torebkę i obmacali nas dokładnie, niby sprawdzając, czy mamy broń. "Dokąd to, panienki?", spytali. Zazwyczaj puszczali ludzi na Kolonaki po zakupy, bo tylko tam można było dostać coś do jedzenia, ale po zachodzie słońca nie wolno było przejść nikomu. A tymczasem zapadła noc. "Słuchajcie ", mówię, "nie każcie nam wracać! Wyglądamy na towarzyszki?" I wyjaśniłam im, w czym rzecz. Jeden z nich zaczął się śmiać. Coś go widać rozbawiło. "Idźcie", powiada, "ale nawet księdzu na spowiedzi ani mru-mru..." Dotarłyśmy do domu Ateny i pukamy do drzwi. Mieszkała przy ulicy Speusipa. Poznałyśmy się u HIio - karciara z niej była jak rzadko. Jej męża wprawdzie nie znałam, ale słyszałam, że jest rzeźbiarzem, profesorem w Akademii Sztuk Pięknych. "Ty jesteś kompletnie szalona, moja złociutka!", powiedziała ' ', Atena, kiedy wprowadziła nas do salonu i wyjaśniiam jej, po co przyszłyśmy. Była zawsze wesoła i pełna energii. Po jej oczach się poznawało, że potrafiła używać życia. Nie to, co taki osioł '` ' jak ja. "Telisa do rany przyłóż", powiedziała wyjmując z ust papierosa w długiej fifce, "byleby mu się do pracy nie wtykać. Nie pozwala mi nawet wejść do swojej pracowni. Gdy posyłam dziewczynę, żeby mu posprzątała, stoi nad nią jak kat nad dobrą duszą, żeby mu przypadkiem czego nie ruszyła". - "To ty nie wchodź", mówię. ,.Ja wejdę!" - "No dobrze", ona mi na to, "ale gips może mu być do czego potrzebny. Przedwczoraj mówił, że właśnie zaczął nową płaskorzeźbę". "Oj, moja droga", odparłam, "rzeźby są teraz ważne? Pomyśl logicznie, jesteś przecież kobietą. W takiej sytuacji dba się o to, żeby przeżyć. Na rzeźby będzie czas później. Nie widzisz, że świat się wali? Bez gipsu stąd nie wyjdę. Będę siedzieć na podłodze, póki ci się nie sprzykrzę". Krzywiła się trochę, ale nie mogła mi odmówić. ` Zaprowadziła nas do pracowni męża, znalazłyśmy dużą torbę i garściami przekładałam gips z worka do torby. Byłam w czarnych karakułach, wyglądałam później jak młynarzowa. Włożyłyśmy torbę do siatki i pobiegłyśmy z powrotem w stronę kliniki. Ale gdy dotarłyśmy do ulicy Sinasa, usłyszałyśmy wybuchy granatów. "Odłóżmy to lepiej do jutra", powiedziałam Irenie. Zawróciłyśmy do Akademii Francuskiej, na skrót przez sosnowy lasek przy kościele Świętego Nikolasa, i prosto do domu. Następnego dnia Irena została w domu, żeby opiekować się matką, a ja, bladym świtem, wzięłam torbę z gipsem i poszłam w dół ulicą Charilaosa Trikupisa. HIinika była w strefie neutralnej. Od ulicy Bożej Rodzicielki w dół siedzieli elasowcy, od ulicy Mavromichalisa w górę - Gwardia Narodowa, a w gmachu che 254 255 mn55 pełno było Anglików. Bramę kliniki zastałam zamkniętą. Pukam, widzę, że ktoś otwiera ją bardzo ostrożnie, a ze szpary wyłania się lufa rewolweru. "Właź!", usłyszałam. "I zachowuj się jakby nigdy nic... Jeśli zaczniesz uciekać, to cię rozwalę..." Nogi się pode mną ugięły. Wchodzę i widzę przed sobą z dziesięciu elasowców - wyglądali niczym zbójcy, brody mieli do pasa. Prawie wszyscy byli ubrani w ufarbowane na czarno żołnierskie mundury. Jak się później dowiedziałam, parę godzin po naszym wyjściu, dostali się do środka przez kanał - właz był na dziedzińcu kliniki - zajęli budynek, ale siedzieli cicho, żeby ich nie spostrzegli Anglicy z gmachu chemii i nie zaatakowali z moździerzy. Były też z nimi dwie towarzyszki, każda z dwoma pa- sami pełnymi nabojów, skrzyżowanymi na piersiach, ubrane w spodnie koloru khaki. Nic obrzydliwszego niż taka niskoskanalizowana w portkach. Jedna z nich wzięła ode mnie torbę z gipsem i otworzyła ją, żeby zobaczyć, co jest w środku. Przeszukała moją torebkę, a później wsadziła mi łapy pod palto i obmacała mnie dokładnie, nie omijając zaszewek ubrania. Dziwka!, myślałam patrząc na jej tandetnie ondulowaną głowę błyszczącą od brylantyny. Śmierdziało jej spod pach. Ty flejo! Jak śmiesz mnie obmacywać! Na służącą bym cię nie przyjęła!... Zachowywałam jednak absolutny spokój, a nawet udawałam, że się do niej uśmiecham. Wiedziałam - muszę tę komedię odegrać. "Do kogo przyszłaś?", spytał jeden z elasowców. Ze sposobu, w jaki na niego spoglądali, wywnioskowałam, że jest dowódcą. Patrzył mi prosto w oczy, wyczekując, aż pierwsza spuszczę wzrok. "Do Petrosa Emmanuela..." Dał znak jednemu z towarzyszy, by mu podał notatnik, który tamten trzymał w ręce. Otworzył go, zamknął i znowu utkwił we mnie wrogie spojrzenie. ,.Postawię cię przed pluton egzekucyjny", odezwal się nagle. "Anglicy przysłali cię na przeszpiegi". Mówil wolno i dobitnie, miałam wrażenie, jakbym stała przed sądem. "Boże, wszyscy powariowali!", zawołałam. 55. Gmach chemii Uniwersytetu Ateńskiego. "Patrzcie tylko, mnie przysłali Anglicy! Tak samo ich nie znoszę, przeklętych, jak i ty. Gdyby nie oni, lepszy los by Grecję spotkał". "Ciszej..." - "Jeśli nie wierzysz, ie jestem po waszej stronie, spytaj mojego kuzyna!" - "A kimże jest ten twój kuzyn?" - "Ja ci mam powiedzieć? Zadzwoń do Komitetu na Gyzi, to się dowiesz, kim jest Petros Emmanuel". Wbił wzrok w moje palto. "Nie ma co tak patrzeć", mówię. "Nie można sądzić człowieka po jakimś zakichanym palcie!" Moje palto wcale nie było zakichane - najdroższe karakuły, pierwszorzędny gatunek. "A poza tym", mówię, "w Rosji też noszą futra!" Na jego ustach wykwita uśmieszek, jakby chciał powiedzieć: Tee, mądralińskal Nabrałam otuchy. "Czy mogę się widzieć z siostrą? Chcę jej dać gips", powiedziałam. "Możesz. Możesz się z siostrą widywać, ile dusza zapragnie. Dziś, jutro, pojutrze..." Dał znak towarzyszom i towarzyszkom, żeby mnie przepuścili, odwrócił się i... "Dokąd idziesz?", zawołałam. "Co to znaczy dziś, jutro, pojutrze? Chcesz mnie tu zatrcymać? Mam dom. Rodzina będzie się niepokoić!" Odwrócił się i spojrzał na mnie przenikliwie. "Prrypuśćmy, że pozwolę ci wyjść. Kto mi zaręczy, że nie doniesiesz Anglikom, że nas tu widziałaś?" - "Znowu to samo. Na co mam prrysięgać?! Daję ei moje słowo. Wyślij kogoś albo idź sam do mojego kuzyna, to ci powie, kim jestem. Czwarty pokój po prawej stronie. Szezerce mówiąc, nie mieszam się do polityki. Niech będzie, co chce, byle zgodnie z interesem Grecji i robotników". Zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów, wpatrywał się we mnie i wpatrywał, aż wreszcie rzekł: "Zgoda, zostaw gips i idź". Ale zanim zdążyłam odetchnąć z ulgą, dodał: Tylko pamiętaj, jak nas Anglicy ostrzelają - ty lesz odpowiedzialna, na twoim kuzynie wykonam wyrok w jego łóżku". - "Ależ on jest komunistąl" "Niech będzie i samym Stalfneml", rzekł i odwrócił się. Stałam jak słup soli. Dopiero po chwili zaczętam myśleć. Nie uśmiechało mi się wpaść im w łapy, ale nie mogłam przecież sobie pójść i zostawić im na pożarcie Petrosa. Anglicy mogli za 56. Gyzi - dzielnica Aten. 256 m. obys treh mew mtata 25? cząć strzelać dowiedziawszy się od kogokolwiek, że elasowcy zajęli klinikę... A tamten, sądząc z jego tonu, bynajmniej nie żartował. Komunista czy nie, sprzątnie Petrosa bez wahania. Dla tych ludzi zwycięstwo miało większe znaczenie niż jakiś tam komunista-inteligent ze złamaną nogą. Jak ja bym się pokazała ciotce Katingo? Nie wybaczyłaby mi do końca życia. Chwyciłam torbę z gipsem i poszłam do pokoju Petrosa, powstrzymując z trudem łzy.Miałam ochotę krzyczeć z wściekłości. Żebym ja, Nina, dała się złapać takiemu łobuzowi i jeszcze musiała przysięgać, że jestem po jego stronie! Spędziłam w klinice cały tydzień. Jadłam to, co chorzy - cienkie warzywne zupki - i spałam na dwóch fotelach, mając za jedyne okrycie własne palto. Że się przez te wszystkie dni nie nabawiłam zapalenia płuc, to prawdziwy cud. Jeszcze zanim dałam się zamknąć w klinice, zniszczono i spalono wszystko, co się do spalenia nadawało, żeby ogrzać pomieszczenia. Wyjęto nawet parę okiennic. Na dodatek okropnie krwawiłam - z nerwów dostałam okres wcześniej, niż powinnam, i to taki, który trwa i trwa. Jeden z lekarzy dał mi krople, które zamiast pomóc, tylko zaszkodziły. ósmego dnia obudziłam się wczesnym rankiem zziębnięta i niewyspana i od razu poczułam, że coś się dzieje. Zerwałam się, wybiegłam na korytarz i wpadłam wprost na oficera Gwardii Narodowej. "Nasi!", zaczęłam krzyczeć w szale radości. "Nasi!" Rzuciłam się mu na szyję i całowałam go płacząc histerycznie. Po- mknęłam do pokoju Petrosa, ale Petrosa nie byłol Entuzjazm uszedł ze mnie jak powietrze z dziurawego balonu. "Gdzie mój kuzyn?", pytam pielęgniarkę, wyobrażając sobie wszystko, co najgorsze. "Niech się pani nie denerwuje", odpowiedziała z uśmiechem. "Pozwoliłam mu pójść samemu do toalety". Odetchnęłam. Ale nie minęło dziesięć sekund, gdy do pokoju wszedł człowiek z organizacji "Chi", w tym okropnym berecie na głowie, z jednym paznokciem długim na dwa centymetry. Nie ma obrzydliwszej rzeczy niż długie paznokcie u małego palca, które hodują niektórzy gogusie. "Ty jesteś kuzynką Petrosa Emmanuela?", 258 i pyta. Na gębie miał wypisane, że narkoman. Jeden łobuz gorszy od drugiego, pomyślałam. Elasowcy robią to, co robią, bo im się wydaje, że mogą zmienić coś w Grecji na lepsze, a ten łajdak, donosiciel, co on sobie wyobraża, w co on wierzy? "Nie", odpowiedziałam. Wyczułam, że nic dobrego z tej wizyty nie wyniknie, a moja intuicja nigdy mnie nie zawodzi. "Mój brat", mówię, "nazywa się Longos. Dimitris Longos". Tak mi jakoś przyszło do głowy. Gdy to sobie teraz przypominam, przechodzą mnie ciarki. Facet z "Chi" patrzył na mnie podejrzliwie. W tym momencie w drzwiach pojawił się Petros. Zamarłam. "Dimitri", powiedziałam patrząc mu znacząco w oczy, "powiedz panu, jak się nazywasz, bo mi nie wierzy, że Dimitris Longos..." Petros stał przez chwilę zdezorientowany, ale nie byl przeciei głupi. Zrozumiał, w czym rzecz. "Tak... Longos moje nazwisko", powiedział i z nieudawanym wysiłkiem opadł na pościel. - "Idź na górę", mówię do tego z "Chi", "coś mi się zdaje, że jakiś Emmanuel leży w tym samym pokoju, ale na drugim albo i na trzecim piętrze..." Wyszedł i zaczął wbiegać po dwa stopnie na górę. "Szybko!", powiedziałam do Petrosa. "Wstawaj! Nie możemy tracić ani sekundy. Skoro o własnych siłach doszedłeś do toalety, dojdziesz i do domu". Pokój był na szczęście na parterze. Petros wsparł się na moim ramieniu i kuśtyk-kuśtyk dotarliśmy do wyjścia. Oficer, którego obcałowałam w przypływie radości, stał teraz za bramą i rozmawiał z jakimś Anglikiem. Gdy mnie zobaczył, uśmiechnął się i zasalutował. "Dziękuję", powiedziałam, "dziękuję" i też się uśmiechnęłam jak gdyby nigdy nic. A wszystko się we mnie trzęsło, bo się bałam, że tamten nas dogoni. Wszystko we mnie krzyczało: biegiem! biegiem! Ale przecież musiałam iść takim krokiem jak Petros - moje nerwy były napięte do ostatnich granic. Gdy dotarliśmy do domu i poczułam się bezpieczna, upadłam na łóżko i wybuchnęłam histerycznym płaczem. Nie płakałam tak już bardzo dawno. W pięć albo w sześć dni później wrócił z Bliskiego Wschodu Teodor. VIII Jednym z pierwszych, których aresztowali elasowcy, by3 Sotiris. Jeszcze zanim kica-Ekawi wróci3a z Kalamaty, dosta3, jako oficer policji, dom w Chalandris'. W dzien owietej Barbary Polikseni zostawi3a go w 3ó?ku chorego na grype i posz3a po zakupy, a gdy wróci3a, ju? go nie by3o. Co sie sta3o, opowiedzia3a jej s1siadka. "Uciekaj, bo s3ysza3am, jak mówili, ?e tu jeszcze wróc1", doda3a. Polikseni puoci3a sie biegiem w strone Turkowunia przez Galatsi, i jak szalona, popedzi3a do domu nieboszczki. Zosta3a tam a? do chwili, gdy wszystko sie uspokoi3o. W ca3ym domu nie by3o wówczas ?ywej duszy - elasowcy zabrali gospodarza, jego ?one i dwoje dzieci: wspó3pracowa3 z gestapo, by3 za Niemców wojewod1 w Chalkidzie. Polikseni przychodzi3a do mnie czasem na kawe. Próbowa3am j1 pocieszya; schud3a o po3owe ze zmartwienia. Ci najbardziej ch3odni i opanowani te? sie przecie? zatamuj1. Nie byle co stracia me?a w nieca3y miesi1c po olubie, a póYniej w ci1gu trzech miesiecy brata i matke. Teraz znowu zabrali jej drugiego me?a i nie wiadomo, czy go jeszcze kiedy zobaczy... Ale za to gdy Teodor wróci3 z Bliskiego Wschodu, zasta3 w domu kogoo bliskiego. O Dimitrisie i kirze-Ekawi dowiedzia3 sie od kolegów dziennikarzy, którzy pojechali do Egiptu zaraz po wyzwoleniu. 57. Chalandri - dzielnica Aten. 260 Wtedy akurat zwolni3 sie mój dom. Najemca-spekulant przez ca3y czas trwania rozruchów siedzia3 w ukryciu i pojawi3 sie dopiero wtedy, gdy elasowcy opuocili Ateny. Ale i wówczas, choa nie by3o ju? ?adnego niebezpieczenstwa, uzna3 za stosowne zmienia mieszkanie. Normalnie poszuka3abym od razu innego ' najemcy, bo trzeba by3o z czegoo ?ya, ale tak ju? mia3am dooa ciotki Katingo i jej dziwactw, ?e powiedzia3am sobie: "'lYudnol Wracam do domu, choabym mia3a zdechn1a z g3odu!..." Przez pare pierwszych dni dom wydawa3 mi sie zupe3nie obcy, jak nie mój. Nawet specyficzny zapach, który maj1 mieszkania, nie by3 taki jak kiedyo. Potrzebowa3am kilku dni, by pouk3adaa rzeczy na swoich miejscach i stworzya przynajmniej z3udzenie, ?e wszystko jest jak dawniej. Do tamtej pory nie odczuwaliomy wcale konca wojny. Zanim zd1?yliomy nacieszya sie odv.rotem Niemców, zacze3y sie rozruchy. Dopiero potem dotar3o do nas, ?e wojna sie skonczy3a. By3o wiecej jedzenia i nape3niwszy ?o31dki, poczuliomy, jak od?ywamy. Ludzie zapraszali gooci, z otwartymi ramionami przyjmowali zwyciezców z Bliskiego Wschodu, nie dbaj1c zbytnio, kto i co. Jeoli woród wracaj1cych mia3o sie syna, brata, kuzyna czy znajomego, gooci3o sie tak?e jego kolegów. Z konserw i piwa, które przynosili oni, oraz z odrobiny warzyw, które my dostawaliomy na kartki, urz1dza3o sie dla rozrywki przyjecia. Teodor przyjaYni3 sie wówezas z pewnym oficerem marynarki i jakimo sier?antem z Brygady Rimini. Zaprasza3am wiec ich, Polikseni, Klio i Willy'ego z Bert1, Takisa i Irene - jedliomy, w31czaliomy gramofon i tanczyliomy. A gdy z niewoli wróci3 Sotiris, wymeczony, ale ?ywy, zapanowa3a prawdziwie owi1teczna atmosfera. Teodor robi3 do mnie s3odkie oczy, ale udawa3am, ?e nie widze. Zobaczymy, co bedzie dalej, mówi3am sobie w duchu. Chcia3 zostaa ze mn1 sam na sam, widzia3am to, ale sie wykreca3am. Szczerze mówi1c, nie najbardziej mi sie podoba3o to, ?e nie pyta3 ani o brata, ani o matke. W ogóle o nich nie wspomina3, jakby nigdy nie istnieli. I tak nic bym mu nie powiedzia3a, i;; 261 nawet gdyby pytal. Mimo przyrzeczenia danego kirze-Ekawi, postanowiłam nie pisnąć ani słóweczka. Najlepiej, myślałam, zostawić przeszłość w spokoju. Niestosownością byłoby popychać go do klótni z Sotirisem. Z tego przynajmniej, co widziałam, ich stosunki i tak nie były najserdeczniejsze. Nie mogli znaleźć wspólnego języka. Za każdym razem, gdy Sotiris otwierał usta, by opowiedzieć któryś ze swoich idiotycznych prostackich dowcipów, Teodor robił naburmuszoną minę i wydymał wargi. Polikseni nic mi nie mówiła, ale wiedziałam, że o sprzeczkę między nimi nietrudno. Poza tym Sotiris nie mial zamiaru dzielić się swoją żoną z jej bratem, Polikseni nie mogła bez końca opierać Teodora i prasować mu koszul. Zresztą i tak w domu kiry-Ekawi mieszkali tymczasowo. Prędzej czy później musieli wrócić do siebie, do Chalandri. Umyślili więc, i nic dziwnego, że najlepiej byłoby Teodora ożenić. Dostrzegłam nagłą zmianę w ich zachowaniu wobec mnie. Polikseni zrobiła się bardzo serdeczna, Sotiris zaczął mnie nazywać szwagierką, a Teodor lgnął do mnie jeszcze bardziej niż przedtem. Propozycję złożyła mi jednak Eleni. Ledwo sytuacja nieco się uspokoiła, przyjechała na parę dni z Kalamaty, żeby ich odwiedzić. Kiedy ją zobaczyłam, poczułam coś takiego, co czułam także, o wiele zresztą później, gdy poznałam jej ciotkę, Afrodytę. Czy to możliwe, myślałam, żeby ta miła, sympatyczna kobieta była takim potworem, o jakim opowiadała lora-Ekawi? Któregoś razu zatrzymałam ją u siebie na noc, żeby ze mną pobyła dla towarzystwa. Jaśniepanienka miała, jak dawniej, swój pokój. A ja, podczas tych samotnych nocy, nieraz myślałam, że zwariuję. Położyłyśmy się i zgasilyśmy światło, ale sen nie przychodził. Zaczęłyśmy rozmawiać. Wypytywałam ją o różne rzeczy związane z lorą- Ekawi. Eleni chętnie zgodziła się u mnie zostać, ale przecież nie dla moich pięknych oczu. Wiedzialam, że ma w tym swój cel i ani przez chwilę nie wątpiłam, o co chodzi. Ale ledwo pomyślałam o tym, co mi powie, ogarniało mnie skrępowanie, jakbym była osiemnastolet nią panienką. Ilekroć przeczuwałam, że szykuje się, by wreszcie zacząć, zadawałam jej nowe pytanie. "Słuchaj, Eleni, co się wtedy stało w Kalamacie? Dlaczego wyjechała? Pokłóciłyście się?" W ciemności rozległo się głębokie westchnienie. "Już sobie wyobrażam, co ci naopowiadalat", zaczęła Eleni. "Nie znosiła mnie, niech jej B6g. wybaczy. Mojemu własnemu dziecku wmawiała, że jestem najokropniejszą jędzą pod słońcem. Tego dnia, kiedy ,wyjechała, przyszedł sprzedawca owoców ze świeżymi figami. W sierpniu to było. Wyszłam i kupnam kilo, -a ponieważ siedzieliśmy wszyscy na podwórku, dałam jej i dzieciom po parę sztuk. Zdawało się jej, że najwięcej dałam Annie - niby to ją kochałam bardziej niż Akisa - i urządziła mi awanturę. Ale nic takiego by się nie stało, gdyby sam Akis nie powiedział: A co ty, babciu kochana, tak się o mnie martwwisz? Gdybym chciał więcej, stoi talerz, wziąłbym sobie!« Więc się obraziła, że nawet jej najukochańszy wnuczek jest przeciw niej i usiłowała popełnić samobójstwo. Przyjechała przecież do Kalamaty z cichą nadzieją, że go zabierze z powrotem do siebie..." "A wisiorek? Czy rzeczywiście wziął go Dimitris?" - "I to ci opowiedziała? Pewno, że Dimitris. Policja znalazła wisiorek u pasera. Dimitris oddał go za kawałek chleba, niech mu Bóg wybaczy... Chociaż było ciemno i nie widziałam jej twarzy, ze sposobu, w jaki mówiła, zgadywałam, że była szczera. "Zresztą", powiedziała, "dajmy temu spokój. O umarłych nie należy mówić źle. Mówmy lepiej o teraźniejszości i przyszłości. Chcę ci coś powiedzieć..." Ol pomyślałam, przyszła moja godzina. "Ja nie umiem mówić tak ładnie jak moja mama. Jestem z prowincji, nie wychowywałam się w Atenach i mówię wszystko bez ogródek. Rozmawiałam z Teodorem i z Polikseni, chcemy cię prosić, żebyś wyszła za Teodora. Nie odpowiadaj mi teraz. Zastanów się i odpowiedz mi rano". Błogosławiłam ciemność skrywającą moje zmieszanie i wypieki. Nie miałam się nad czym zastanawiać. W ostatnich 262 f 263 dniach myolaiam o tym nie raz, ale setki razy, rozwa?y3am wszystkie za i przeciw. Wyobra?a3am sobie, ?e sie nas3ucham od mojej córki, od ciotki Katingo i ró?nych znajomych, ale nie mia3am zamiaru uk3adaa sobie ?ycia wedle ?yczenia innych. Z moj1 córk1 nie wi1za3am ju? ?adnych nadziei. Kira-Ekawi mia3a racje - w 3y?ce wody by mnie utopi3a. Poza tym monety mi sie konczy3y. W tamtym miesi1cu przejada3yomy ostatnie. Po3owe drewna sprzeda3am, a po3owe ukradli podczas rozruchów. Zosta3 nam tylko dom i albo musia3abym go znowu wynaj1a i ?ya nadal jak wygnaniec w jednym pokoju, albo go sprzedaa i pieni1dze przetracia na ?ycie, a tego zrobia nie chcia3am - nie ze wzgledu na siebie, cokolwiek mówi ten wyrodek, ale ze wzgledu na ni1, ?eby jej po mnie coo zosta3o, gdy zamkne oczy. Taka niewydarzona i wiecznie opi1ca, jeoli zostanie sama, a nie bedzie mia3a choaby domu, skonczy na ulicy jako ?ebraczka. Teodor, myola3am, nie jest wprawdzie ksieciem z bajki - teraz, kiedy utrzymywa3am z nim bli?sze kontakty, przekona3am sie, ?e nieboszczka mia3a racje: by3 zarozumia3y i ograniczony - ale i ja nie jestem ?adn1 nimf1 ani nie mam dwudziestu lat. "Nad czym tu sie zastanawiaa?", odrzek3am: "Teraz moge ci powiedziea to, co bym ci powiedzia3a rano. Przeszkoda jest tylko jedna: mo?e bedzie chcia3 miea dzieci, a ja ju? dzieci miea nie moge..." Krwawienie, wtedy w klinice, okaza3o sie ostatnie. "Hzjeci?", powiada na to Eleni. "Po co mu dzfecil Im mniej potomków w rodzinie Longosóv, tym lepiej dla wiatal..." *** W miesi1c po naszym olubie poszliomy do domu nieboszczki: on, Polikseni i ja, ?eby podzielia maj1tek. My nie potrzebowaliomy mebli, wiec uzgodniliomy z Teodorem, ?e oddamy wszystkie Polikseni. WzieliSmy tylko niektóre obrazy: fotografie kiry-Ekawi i fotografie mojego teocia, te, na której jest w mundurze oficera z czasów walk o Macedonie, oraz olejny portret Konstantyna, ten sam, który wraz z fotografi1 Metaksasa prowoko 264 r i wa3 owietej pamieci Miltiadesa do plucia na pod3oge. Wzieliomy czerwon1 we3nian1 narzute, pare od tej, któr1 ukrad3 Dimitris, haftowan1 serwete i wielk1 popielniczke z muszli ostrygi, z wy- malowanym w grodku Akropolem. "WeYcie luski wuja Miltiade ,;, sa!", powiedzia3a Polikseni, uznaj1c, ?e prawnie nale?1 sie Teodorowi. "Luski? OszczedY mi tych 3usek", wyszepta3am, ?eby Teodor, który chodzi3 z pokoju do pokoju, nie s3ysza3. "Dosya mam szparga3ów. Wyolij je Eleni". Sta3am na krzele, zdejmowatam ze ociany ikony i podawa3am je Polikseni: ikone owietego Dimitrisa, o której nieboszczka opowiada3a, ?e trzeszcza3a, gdy rodzi3 sie Dimitris, owietego Fanuriosa z podrobion1 dat1 urodzin Polikseni i owiet1 Anastazje Uzdrowicielke. Teraz po latach czyszczenia past1 "Brasso" i sod1, zacze3o tak?e znikaa s3owo "Ekawi". Przypomnia3o mi sie, jak opowiada3a o cudzie: Swieta Anastazjol Ty, która przewidzia3ao to nieszczeocie, dlaczego mu nie zapobieg3ao?a Ale co poradzi owieta, co poradzi sam Pan Bóg? Ostrzegali mnie. Ode mnie zale?a3o, czy przejrze na oczy, czy sie opamietam". Biedna kiraEkawi! Nie by3a g3upia. Zna3a swoje u3omnooci. 'Ile ?e nerwy mia3a s3abe. Ile razy jej powtarza3am: "Masz s3abe nerwy. IdY do lekarza, niech ci przepisze zastrzyl z bromku wapnia na uspokojenie, przestan bujaa w ob3okach, wróa na ziemie". Ale mnie nie s3ucha3a. Niektórzy ludzie nosz1 w sobie ziarno samounice ' stwienia. Mimo swej inteligencji, nie potrafi3a traktowaa rzeczywistooci na zimno, rozs1dnie, ci1gle wali3a g3ow1 o mur. Tamtego dnia nie mia3am jakoo ochoty na wspominki o przesz3ooci i umar3ych. Poza tym jej omiera by3a ci1gle zbyt i owie?a. Czasami wydawa3o mi sie, ?e nie umar3a, lecz jest w podró?y i wcale jej nie opiakiwalam, wrecz przeciwnie: czesto 3apa3am sie na tym - jak wtedy, gdy po omierci Antonisa mia xr..1 3am w g3owie tylko monety - ?e moje myoli s1 egoistyczne i pe3ne cynizmu. Ufft, mówi3am sobie w duchu, dobrze, ?e umar3a. Gdyby ?y3a, nie wysz3abym za Teodora - jaki jest, taki jest, ale :i nie wiem, co byomy bez niego zrobi3y. Musia3o min1a wiele lat, .; 265 nim zaczęłam boleć nad jej śmiercią, nim sobie uświadomiłam, że straciłam w niej jedyną osobę, która - poza moim ojcem świętej pamięci - troszeczkę mnie rozumiała i czegoś mnie w życiu nauczyła. Dlatego tak się złoszczę, gdy słyszę, jak ten potwór w ludzkim ciele, moja córka ubliża jej pamięci. W chwili, gdy schodziłam z krzesła, trzymając w rękach ostatnią ikonę i czerwoną wieczną lampkę, doszedł nas z kuchni głośny szloch. Spojrzałyśmy po sobie znacząco. "Nie wchodź tam", wyszeptałam. "Zostaw go samego, niech płacze". Był to pierwszy i ostatni dowód na to, że Teodor jest świadom, iż jego matka i brat zeszli z tego świata. Taki ma dziwny, skryty charakter. Gdy wszedł do pokoju, na jego twarzy nie było śladu łez, cienia smutku. A gdy wróciliśmy do domu, humor miał jak rzadko. Ach, mówiłam sobie w duchu, moja ty biedna Ekawi! Myślałaś, że jak cię zabraknie, będą chodzić na twój grób i drzeć paznokciami ziemię. Ot, jeszcze jedna z twoich mrzonek. Prawda jest taka: żywi zapominają. Na nieszczęście dla umarłych. Ledwo weszliśmy do kuchni, zaczął śmiesznie marszczyć nos i węszyć, co mam w piekarniku. "Coś, co lubisz, mój łysoniu". Nazywałam go pieszczotliwie łysoniem. Ja, która zawsze kpiłam sobie z łysych, łysego w końcu dostałam... Zatarł z radości ręce, jak dziecko. On także, jak nieboszczyk Antonis tfu, tfu! - był żarłokiem i niewolnikiem własnego żołądka. Nałożyłam mu pełen talerz musaka - usiadł i wtrząchnął wszystko niczym wygłodniały wilk. *** Od tamtej pory minęło sześć lat, prawie siedem. Skłamałabym mówiąc, że jestem z mojego życia zadowolona. Teodor to dobry człowiek, choć krzykacz z niego i dziwak, ale jak tu żyć z gołej urzędniczej pensji? Zachowanie mojej córki przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Nie przepuści żadnej okazji, by mnie zdenerwować i obrzydzić mi życie... Jakże często czuję, i w sobie i wokół siebie, tę potworną pustkę, którą czułam, gdy cze kaliśmy na wejście Niemców do Aten. I myślę sobie: o to walczyliśmy? Za to przelało się tyle krwi? Zastanawiam się czasem, czy Petros nie miał racji. Może byłoby nam teraz lepiej, gdyby komuniści - jacy są, tacy są - zwyciężyli w czterdziestym czwartym. Kto wie! Może nasze życie zmieniłoby się choć trochę na lepsze. A tak: było źle i jest źle. Biedak dalej chodzi głodny. Może co najwyżej, a i to jak mu łaskawie pozwolą, opłakiwać swój los śpiewając rebetika, które, nawiasem mówiąc, stały się już naprawdę nie do zniesienia: Co za ludzie, co za świat, co za podle życie... Pozostaje mu tylko płakać nad własnym losem - bo co ma robić, skoro nie może go odmienić? - ku uciesze paru Amerykanów (a ostatnio i Niemców), którzy prrychodzą, słuchają i gapią się, jakby byli w zoo. A zresztą, czy człowiek bywa zadowolony? Jedno, co ma znaczenie, to żyć i być zdrowym. A ja, chwała Bogu - ku wielkiemu rozczarowaniu mojej córki - czuję się zdrowsza i silniejsza niż kiedykolwiek. Kupiłam farbę i pomaluję sobie włosy. Skoro mąż mi pozwala, nie obchodzi mnie, co mówią ludzie i moja córka. Dostałam ostatnio list od Klio. Kochana HIio! Nie zapomniała o mnie. Wyjechali z Altrincham i mieszkają teraz w Londynie. Berta wyszła za lotnika, pilota linii pasażerskich, i mają synka. Willy jest emerytem. Całymi dniami, jak pisze Klio, gra w golfa. Ach, źeby być ptakiem, polecieć, spotkać się z nimi, zagrać małego pokerka - tak mi tego brak! - zobaczyć wreszcie, jaki ten świat jest gdzie indziej! Czy rzeczywiście tak odmienny, jak ludzie mówią, czy wszędzie taki sam? Ale gdzie tam! Marzenie ściętej głowy. Nawet teraz, gdy skończyła się ta bandycka bratobójcza wojna i łatwiej wyjechać za granicę, póki będę karmić i ubierać tego darmozjada, tę Meduzę, nie ma żadnej nadziei na odłożenie paru drachm - już 266 267 nie na Londyny i Paryże, ale na dwa tygodnie na Andros chociażby. Zresztą Teodor nie jest typem człowieka, który dałby duszę, by móc podróżować. Nie jest podobny do swojej matki. Jako członek Stowarzyszenia Dziennikarzy mógłby jeździć po całej Europie prawie za darmo. Ale nie chce mu się ruszyć ze starych Aten. Zgnuśniał. I z upływem czasu będzie coraz gorzej. Właśnie wtedy, gdy miałam nadzieję poznać jakichś inte- resujących ludzi, rzucił pracę w redakcji. Zerwał wszelkie kontakty ze środowiskiem dziennikarzy. Powiada, że mu obrzydli. Pracuje tylko rano, w biurze, a po poludniu wysiaduje w tej samej kawiarni, co Antonis, i gra z emerytami w preferansa. Albo idzie na partyjkę tawli do męża Ireny. Zamiast spotykać się ze swoimi znajomymi, woli towarzystwo mojej rodziny. Aż się czasami dziwię: "Słuchaj no, mój drogi, bardzo mnie ciekawi, czy ty kiedykolwiek miałeś przyjaciół?" Nawet do Chalandri muszę ciągnąć go siłą. Nie w tym rzecz, jeśli mam być szczera, źe go odstrasza odległość, ale Sotiris działa mu na nerwy. Ostatnim razem, kiedy tam byliśmy, Teodor wstał nagle, włożył kapelusz i wyszedł, bo zobaczył, że Sotiris wkłada piżamę na majtki. "A co ciebie obchodzi Sotiris!", powiedziałam po powrocie do domu. "Niech sobie sypia w czapce z daszkiem. Nie chodzisz tam do Sotirisa, tylko do swojej siostry". Jasna sprawa, wszyscy wiemy, że Sotiris to chłop ze wsi, prostak, aż obrzydliwość bierze. Ale czy to powód, żeby Teodor nie widy-wał siostry, a ona przez to płakała? Ja, co tu dużo gadać, jestem w takich sprawach bardziej tolerancyjna. Do każdego towarzystwa potrafię się przystosować. Co jakiś czas wsiadam do autobusu i jadę do nich sama - pooddycham świeżym powietrzem i nie patrzę na buziuchnę mojej córki. Nie obchodzi mnie, co na to powie Teodor. Wiem swoje. Sotiris, głupi czy mądry, jest bardzo dobrym mężem - Polikseni robi z nim, co chce. Miała więcej szczęścia niż my wszystkie razem wzięte. Jedno tylko mają zmartwienie: dzieci. "Jakbym ;k:i w`- 7 c;. wiedzioł, żeś bezpłodna", powiada Sotiris, "tobym cie rue chcioł, tylko bym se wzioł jaką młodą dziewuchę z moi wsi". Polikseni puszcza do mnie oko; nie może mu oczywiście powiedzieć: Ja z całą pewnością nie jestem bezpłodna, to ty jesteś bezpłodny! ,.Sam sobie jesteś winien", odpowiada. "ZYzeba było spróbować, zanim się ożeniłeś!" *** Eleni przeniosła się do Aten. Jej córka, jeszcze przed skończeniem gimnazjum, poznała pewnego inżyniera budowlanego z bardzo dobrej rodziny, który tak się w niej zakochał, że ją wziął jak stała - bez posagu, bez niczego. Mieszkają wszyscy razem na Place w pięknym starym domu blisko kościoła Świętego Zbawiciela, mają już dzieciaczka. Widuję się z nimi bardzo rzadko. Eleni traktuje mnie chłodno. Jest zła, że nie posłaliśmy jej niczego z rzeczy kiry-Ekawi, jakbym to ja o tym decydowała albo jakby to były skarby Ali-Baby. Dwa razy mówiłam Polikseni, że wypada jej coś posłać, by i ona miała jakąś pamiątkę po matce. Nie mogę pojąć, dlaczego mnie się teraz za to dostaje. Często natomiast widuję Akisa. Przychodzi do nas i jemy razem przynajmniej dwa razy w tygodniu. "Gdybyś nie wyszła za wujka", powiada, "też bym przychodził. Jesteśmy przecież starymi przyjaciółmi..." Patrzę na niego i nie mogę uwierzyć. że ten młody człowiek był kiedyś wątłym chłopaczkiem, który robił na drutach szaliki i czapki dla żołnierzy. Jak wszyscy Longosowie, ma i on swoje za uszami. Zamiast wybrać jakiś przyzwoity zawód, zostać lekarzem albo inżynierem i zarabiać masę pieniędzy, uparł się i chce być malarzem! Dwa lata temu wstąpił do Akademii Sztuk Pięknych, a w zeszłym roku był jednym z najlepszych w swojej grupie. Nie powiem, ma chłopak talent. Przynajmniej to, co maluje w Akademii - stare ateńskie domy, pejzaże, martwą naturę - maluje ze smakiem, trzyma się to wszystko kupy i wiadomo, o co chodzi. Ale gdy przynosi i pokazuje mi nowoczesne obrzydlistwa, które maluje sam w domu, od razu się kłócimy. 268 269 Nie jestem oczywiście ekspertem, ale i ja trochę się na tym znam. W młodości często chodziłam na wystawy do "Parnassós". Tata był serdecznym przyjacielem Talii Flora-Karawia5e. Zawsze przysyłała nam zaproszenia na otwarcie swoich wystaw. Przysyłała je nawet przez dwa albo i trzy lata po śmierci taty. To było malarstwo! Nie jakieś tam śmieszne nowoczesne bohomazy. "No, coś ty, Akis", mówię do niego, ja cię przepraszam, ale ty chyba zupełnie zwariowałeś! Jak nos może być pod brodą?" - "Tak cię widzę", on mi na to. Albo: Tak będziesz wyglądać po śmierci". A najczęściej w ogóle nie raczy odpowiedzieć, tylko kiwa głową i uśmiecha się z politowaniem, jakby mówił: No i tłumacz tu starej babie... Na jednym z obrazów, pełnym czarnych, żółtych i niebieskich plam, które odwaźył się dać na wystawę do Zappejonu, umieścił tytuł "Rojenia: moja babcia". Teodor, przede wszystkim z powodu ciętego języka mojej córki, nie pozwala nawet wspominać imienia nieboszczki. Wyobrażacie sobie, jaki był wściekły, gdy się o tym dowiedział. Nie odzywał się do Akisa chyba ze dwa miesiące. A ja rozumiem, co Akis chciał wyrazić. Pamięta ją najlepiej z nas wszystkich. Wychowała go przecież, była dla niego lepsza niż matka. Jak ona go kochała! "Dziecko mojego dziecka", mawiała, "to po dwakroć moje dziecko!" Kiedyś, pamiętam, opowiadając, jak przekonała Eleni, by nie usuwała ciąży, odwróciła się do niego i powiedziała: "Gdyby nie ja, mój panie, toby cię na świecie nie było". Spytałam go niedawno: "Pamiętasz to, Aki?" Pamiętał. I jakby posmutniał. Nigdy o tym otwarcie nie mówił, ale go rozgryzłam. Ma wyrzuty sumienia, że zostawił ją samą i pojechał do matki. Gdyby i on jej nie zostawił, gdyby miała się kim zajmować i komu gotować, może sama jadałaby regularnie, może by nie dostała mocznicy, może by nie umarła... Przedwczoraj czytałam w jakimś piśmie artykuł o hipnozie i przypomniała mi się historia z ojcem Nikosem, z powodu któ 58. Talia Flora-Karawia ( 1871-1960) - malarka grecka. rej lora-Ekawi wygoniła z domu swojego brata. "Słuchaj", spytałam Akisa, "czy to prawda, że ojciec Nikos cię zahipnotyzował?" - "Żartujesz chyba!", on mi na to. "Udawałem tylko". "I o co cię pytał?" - .,Powiedział, żebym się wzbił do nieba i spytał Boga, czy uniewinnią wujka Dimitrisa. »Widzisz go?«, zapytał. ..Widzę«, odpowiedziałem. MCo ma na sobie?« - »Czerwoną chlamidę. Siedzi na złotym tronie, a tron stoi na obłokach białych jak bawełna...« -Jest sam?« -- psam...« - ·Spytaj go, czy twój wujek Dimitris będzie uniewinniony?« Nie wiedziałem, co powiedzieć, więc mówię: »Nie odpowiada«. Ale stary kozioł się upierał, "Spytaj jeszcze raz«, mówi. "I co? Będzie uniewinniony?« - NMmm... Będzie«. Zaczął się wtedy modlić, a gdy skończył, powiada: »Teraz policzę do trzech i jak zrobię pfff, obudzisz się i nie będziesz niczego pamiętać«". *** W Świętego Teodora pochowaliśmy ciotkę Katingo. Wróciłam z cmentarza i poszłam na górę na taras, chciałam pobyć trochę sama. Nie bolałam nad jej śmiercią. Chociaż była osiem lat starsza od mojego ojca, przeżyła go o całe szesnaście lat. Jeźeli mi jej żal, to dlatego, że nie potrafiła żyć, przynajmniej tak, jak ja wyobrażam sobie życie. Nigdy .nie miała żadnych niepokojów ani wątpliwości. Taka lora-Ekawi może i cierpiała hiobowe męki, może była trochę za nerwowa, ale żyła! Była człowiekiem, po którym coś zostaje, którego nie zapomina się łatwo. A ciotka Katingo żyła i umarła jak roślina. Jedynym jej zmartwieniem było to, że nie zobaczy Petrosa, nim na zawsze zamknie oczy. Takis i Teodor - jeden przez sztab generalny, drugi przez znajomych w ministerstwie spraw wewnętrznych - próbowali załatwić Petrosowi pozwolenie na przyjazd z obozu koncentracyjnego dla komunistów na wyspie Makrónisos, choćby na parę gódzin, z eskortą, ale nie dało rady. Oparłam łokcie o balustradę i patrzyłam na wiciokrzew Noty. Zaczął już kwitnąć. Topola na sąsiednim podwórku, która w ty 270 271 siąc dziewięćset czterdziestym sięgała do naszego tarasu, urosła znowu ze dwa metry i zasłaniała nam widok na Lykabet. Przyglądałam się jej liściom i teraz dopiero spostrzegłam, jakie są dziwne, niczym dwustronny materiał. Wstrętne drzewa!, pomyślałam. I w tym miała nieboszczka rację: umierają i rodzą się na nowo, umie- rają i odradzają się. My tylko umieramy raz na zawsze... "Tylko patrzeć, jak wykitujesz)", mówi do mnie dzisiaj ta Fotisowa odrośl. "Skończysz marnie w samotności, jak ta praczka, twoja teściowa! A Eleni żyje i dobrze się ma!" - "Moja teściowa może i skończyła marnie w samotności, ale nie z takich powodów, jakie potrafi sobie wyobrazić twój ograniczony rozumek. Wszyscy ludzie kończą w samotności. A Eleni?... No, cóż... Żyje wprawdzie, ale jak, to tylko ona wie. Poza tym gdyby nawet dobrze się miała, po co ty się porównujesz z Eleni! Nie myśl sobie, że ciebie uważam za lepszą od niej, mimo że Eleni żyła tak, jak żyła. Wręcz przeciwnie. Obyś była chociaż taka jak ona! Mniej miała lat niż ty· teraz, gdy była mężatką, urodziła dzieci i już się prawie z mężem rozeszła... Dobrze ze starym osłem postąpiła) Sama zmagała się z życiem, bez niczyjej pomocy. Nie potrafiłaby żyć na rachunek matki i ojczyma, tak jak ty. Skoro jesteś taka bojowa, rób to samo. Nie wszystko, oczywiście, bo ze swoją buziuchną wiele byś nie zarobiła. Ale znajdź uczciwą pracę, bądi sprzedawczynią, robotnicą, przynieś coś do domu. Wystarczająco długo cię karmiłam. I nie spodziewaj się, że mnie zbyt szybko pochowasz. Różnie bywa, mogę i ja ciebie przeżyć. 'Itwarda sztuka ze mnie. Niewykluczone, że do setki dociągię... Oby żył długo mój mąż, żebyśmy się mogli razem starzeć, żebyśmy mogli chodzić na spacery do parku, trzymając się za ręce jak wszyscy staruszkowie". Niestety, cukier mu się ostatnio we krwi pokazał, a przy jego żarłoczności nie można się spodziewać niczego dobrego. Cóż, mogę mieć tylko nadzieję, że mi Pan B6g oszczędzi kolejnego kielicha goryczy. Oby nie, ale jeśli i jemu coś się stanie, pozwalają popi, słyszałam, na cztery śluby - jestem gotowa wyjść za mąż po raz czwarty. Na złość tobie, tylko i wyłącznie!"