ACHARD Marcel W czasie balu znany komediopisarz francuski, Marcel Achard, powiedział do młodej aktorki: - Pięknie pani po szampanie. - Ależ ja nie piłam szampana! — zawołała dziewczyna. - Tak, ale ja piłem... - Nie chciałbym za nic w świecie być drugim mężem wdowy — powiedział ktoś w obecności pisarza. Wtedy Achard zauważył: - Doprawdy? Wolałby pan być raczej tym pierwszym? W czasie jednego ze spotkań literackich zapytano Marcela Acharda co sądzi o literatach. Autor powiedział: - Pisarz jest jak kobieta lekkiego prowadzenia: dlaczego pisze? Z początku dlatego, że mu to sprawia przyjemność, później, aby sprawić przyjemność innym, a w końcu — dla pieniędzy. ADENAUER Konrad Jeden z 23 wnuków, 87-letniego byłego kanclerza RFN, Adenauera, zapytał: - Dziadku, czy mogę zostać kanclerzem, gdy będę duży? Adenauer odpowiedział: — Nie bądź głupi, nie możemy mieć aż dwóch kanclerzy. ALCYBIADES Wybitnego polityka ateńskiego Alcybiadesa zapytał jeden z przyjaciół: - Powiedz mi, czemu zadajesz się z heterą Leisą, skoro wiadomo, że ona cię wcale nie kocha? - Mój drogi — odparł Alcybiades — wino i ryby także mnie nie kochają, a jednak mi smakują. AMPERE Andre Marie Francuski fizyk i matematyk, Andre Ampere, miał dwa koty - dużego i małego — które bardzo lubił. Przeszkadzały mu jednak ciągłym drapaniem do drzwi, więc w końcu wpadł na doskonały pomysł. Kazał wywiercić dla kotów dwa otwory w drzwiach: jeden duży — dla dużego, drugi mały — dla mniejszego. ALEMBERT Jean Le Rond d' Francuski filozof i matematyk Jean Le Rond d'Alembert, wydawca i współtwórca Wielkiej Encyklopedii, zwrócił się do carycy Katarzyny II z prośbą o zwolnienie francuskich oficerów, wziętych do niewoli w Polsce, podczas walk konfederacji barskiej. Caryca odpisała uprzejmie, stwierdzając między innymi: - Nie mogę spełnić pańskiego żądania, gdyż ludzie ci są mi nieodzowni dla zaprowadzenia dobrych manier w moich prowincjach syberyjskich. - To nie do wiary — powiedział oburzony Abbe Voisenon po jednym z posiedzeń Akademii Francuskiej. — Przypisują mi każde głupstwo tutaj powiedziane! - Drogi prałacie — odrzekł mu d'Alembert — pan wie, że pożycza się tylko bogatym. AMUNDSEN Roald Znakomity podróżnik i badacz polarny Roald Amundsen, był pewnego razu z wizytą u znajomych. Córka gospodarzy, dorastająca dziewczyna, chciała jakoś zabawić znakomitego gościa, z którym siedziała od kilku minut sama na uboczu. Nie wiedząc czym go zainteresować, nagle wpadła na — jej zdaniem — genialny pomysł: - A może by pan obejrzał naszą lodówkę? Roald Amundsen opowiadał kiedyś w towarzystwie, że w czasie jednej nocy wyrosły mu 15- centymetrowe wąsy. Niektórzy z gości zaczęli kwestionować prawdziwość tego faktu. - Ależ proszę państwa — wyjaśnił uczony — to była noc polarna. ANDERSEN Hans Christian Hans Christian Andersen — syn szewca i szwaczki - zanim został sławnym pisarzem, chciał być aktorem. Zgłosił się więc do dyrektora pewnego teatru z prośbą o angaż. Ten jednak, kiedy zobaczył chudego, zabiedzonego młodzieńca, powiedział wprost, że kogoś takiego zaangażować nie może. Na to Andersen: — Niech mi pan da dobrą gażę, a zobaczy pan, jak szybko utyję! Oczywiście na nic się to nie przydało i Andersen zaczął zarabiać piórem; za co wszyscy bądźmy wdzięczni „nieludzkiemu" dyrektorowi. Bajkopisarz duński Hans Christian Andersen znany był z tego, że nie dbał zupełnie o swój wygląd zewnętrzny. Jego stary, zniszczony i wytarty płaszcz znała cała Kopenhaga. Pewnego razu jakiś człowiek zaczepił Andersena na ulicy i złośliwie zapytał: - Ten nędzny przedmiot na głowie nazywa pan kapeluszem? Bajkopisarz nie tracąc spokoju odrzekł: - A ten nędzny przedmiot pod pana kapeluszem nazywa pan głową? ARAKCZEJEW Aleksiej Pewnego razu przed rewią wojskową, która miała się odbyć w obecności cesarza Aleksandra I, minister spraw wojskowych hrabia Arakczejew, osławiony reakcjonista i despota, zwrócił się do popularnego wówczas generała A.P. Jermołowa: - Aleksieju Piotrowiczu powinieneś podciągnąć artylerię. Uważaj, żeby i konie były w porządku! - Wiem, panie hrabio. Nasz los często od bydła zależy — odparł Jermołow, który nienawidził wszechwładnego ministra despoty. ARYSTOTELES Jeden z uczniów greckiego filozofa Arystotelesa zapytał: — Dlaczego człowiek ma dziesięć palców, dwoje uszu, dwoje oczu, a tylko jedne usta i jeden język? Arystoteles odpowiedział: - Ponieważ człowiek musi pracować dziesięć razy więcej niż jeść, a widzieć i słyszeć dwa razy więcej niż mówić. Pewien gaduła natrętnie zanudzał Arystotelesa jałowymi opowiastkami i po każdej zapytywał filozofa: - Prawda, mistrzu, jakie to interesujące? - Moim zdaniem — odpowiedział po pewnym czasie Arystoteles - interesujące jest to, że człowiek posiadający dwie zdrowe nogi, jak na przykład ja, nie odchodzi, a traci czas, słuchając tych opowiadań, młody człowieku. AUBER Daniel Francois Kompozytor francuski Daniel Auber oświadczył kiedyś w rozmowie z Ryszardem Wagnerem: - Potrzeba mi było blisko trzydziestu lat, ażeby się przekonać, że właściwie nie mam wcale talentu do muzyki. Zdumiony Wagner zapytał: — No i co, przestał pan wtedy komponować? — Nie — odpowiedział z uśmiechem Auber — wtedy byłem już sławny. BACH Johann Sebastian Johann Sebastian Bach spotkał się podczas swego pobytu w Dreźnie z królem polskim Augustem II, słynącym z ogromnej siły. Kiedy Bach zapytał króla, czy to prawda, że potrafi złamać podkowę, August II wyjął z kieszeni kilka podków i połamał je na oczach zdumionego i zachwyconego kompozytora. Następnie dał muzykowi jedną podkowę, zachęcając do jej złamania. Ale choć Bach się bardzo natężał, nie potrafił dokonać tej sztuki. Uśmiechnął się więc do króla i powiedział, że łatwiej jest komponować fugi. Wzruszony król objął go ramieniem i uściskał serdecznie. Bach był dość niezaradny i zawsze we wszystkim wyręczał się żoną. Gdy zmarła, zakrył twarz dłońmi szlochając i siedział niezdolny do niczego. Wkrótce przybył jeden z przyjaciół, który obiecał zająć się pogrzebem i wspomniał, że na pochówek potrzebne będą pieniądze. Wtedy Bach odpowiedział: — W tej sprawie musisz się zwrócić do mojej żony... J.S. Bach zagrał kiedyś na organach dla jednego ze swych uczniów, który przyszedł do niego w odwiedziny. Gdy Bach skończył, uczeń w entuzjastycznych słowach wyrażał swój podziw dla mistrzowskiej gry. Bach spojrzał na niego ostro i niemal z niezadowoleniem odparł: - Nie ma tu co podziwiać, młodzieńcze. Trzeba tylko uderzyć we właściwej chwili we właściwy klawisz, a resztę już sprawiają organy. Bach tak mówił o Handlu: — To jedyny człowiek, którego chciałbym zobaczyć, nim umrę, i jedyny, którym chciałbym być, gdybym nie był Bachem. BACON Francis Ambasador francuski przy królu angielskim Jakubie I podczas pierwszego swego posłuchania wykazał więcej żywości i lekkości niż zdrowego sądu i giętkości umysłu. Po posłuchaniu król zapytał Bacona - polityka, filozofa i pisarza - co myśli o ambasadorze.. Bacon odpowiedział, że jest to człowiek duży i dobrze zbudowany. - Ale -zapytał król ponownie - co pan myśli o jego głowie? Czy to człowiek zdolny wykonywać swe zadanie? - Królu — odpowiedział Bacon — ludzie wysokiego wzrostu podobni bywają niekiedy do cztero- lub pięciopiętrowych domów, w których najwyższe mieszkanie jest zazwyczaj najgorzej umeblowane. BAEYER Adolf von Gdy Adolfowi Baeyerowi (chemik, noblista) nie udawał się podczas wykładu jakiś eksperyment, zwracał się z wyrzutem do swego asystenta Yanino: — Czy pan tego nie wypróbował, doktorze Yanino? Pewnego dnia Baeyer chciał zapalić palnik, ale zapałki odmawiały posłuszeństwa, jedna za drugą. Niezadowolony spojrzał na Yanino. Ten natychmiast zawołał: — Wszystkie wypróbowałem, panie profesorze! Mając osiemdziesiąt lat Baeyer, brał jeszcze udział w jakiejś konferencji chemicznej, ale kiedy trzeba było wracać do domu, sędziwy uczony zapomniał nazwy hotelu, w którym się zatrzymał. - Pamiętam tylko tyle, że nazwa ma coś wspólnego ze skrzydłami — oświadczył. - Może w takim razie mieszka pan w „Złotym Łabędziu"? - Nie, to nie to. - A może w „Srebrnej Mewie"? - Też nie. Wyliczano po kolei: „Czarnego Orła", „Zielone Kakadu" i inne podobne nazwy, lecz żadna nie była ta. - Mam, mam nareszcie! — zawołał Baeyer w pewnej chwili. — Mieszkam „Pod Złotym Aniołem". Żona Baeyera lubiła urządzać taneczne wieczorki, na które spraszała mnóstwo osób, nieraz nie znających pana domu. Pewnego razu jeden z gości uciekł z salonu, gdzie nudził się potwornie, do biblioteki, w której zastał kilku panów. - Nudy na pudy, panowie — zawołał. — Chodźmy lepiej do sąsiedniej knajpy. Mają tam dobre piwo. - Ja niestety nie mogę — odrzekł Baeyer, który również był w bibliotece. — Jestem tu gospodarzem. Do Baeyera przyjechał raz z Zurychu prof. Eugen Bamberger. Podczas kolacji, na której było kilku innych uczonych, Bamberger wyciągnął tubkę z odkrytym przez siebie alkaloidem i pokazał ją Baeyerowi ze słowami: - To najpiękniejsze ciało, jakie kiedykolwiek znalazłem w swoim życiu. Na to Baeyer: - Znalazł pan ciało znacznie piękniejsze — swoją własną żonę. Adolf Baeyer miał stary melonik. Nosił go na głowie również w laboratorium. Złośliwi twierdzili, że nawet w nim sypia. Gdy natomiast udawało mu się rozwiązać jakieś zagadnienie, wstawał mówiąc do siebie: - Problem załatwiony — po czym podnosząc melonik kłaniał się sobie samemu. BAHR Hermann Dramatopisarz wiedeński Hermann Bahr otrzymał raz pocztą od pewnego młodego literata rękopis tragedii historycznej z prośbą o przeczytanie i ocenę. Do rękopisu załączony był list, utrzymany w bardzo skromnym tonie, z następującym zakończeniem: „Jeżeli pan znajdzie w moim utworze jakieś braki lub wady, to proszę mi szczerze powiedzieć całą prawdę. Czuję się bardziej uszlachcony, gdy jestem ganiony przez mędrca". Bahr odesłał tę sztukę z uwagą: „Najchętniej nadałbym panu tytuł co najmniej wielkiego księcia". BALL Robert Roberta Balla spotyka znajoma i bardzo żałuje, że nie mogła wysłuchać jego wykładu o plamach słonecznych. - To dość szczególny temat, łaskawa pani — pociesza ją astronom. - Jak to szczególny — oburza się dama. — Mnie osobiście żywo interesuje. Gdy tylko zaświeci słońce, mam zaraz pełno plam na twarzy. BALZAC Honore de Honore de Balzac, sam z natury romansowy, przestrzegał swych przyjaciół przed zbytnim zaangażowaniem uczuć. Teofil Gautier, również pisarz, taką otrzymał radę: - Miłości ci nie wzbraniam. Owszem, kochaj się, ale korespondencyjnie. Pisanie listów miłosnych znakomicie wyrabia styl. Pewien niedouczony poeta, pesymista i nieuk zamęczał na przyjęciu Balzaka teoriami w rodzaju: „Świat toczy się w przepaść, świat się skończył. Sztuka upadła zupełnie. Świat dzisiejszy nic nowego nie wymyślił nad to, co znano za czasów Hammurabiego czy Homera". Zaintrygowany jednak uporczywym milczeniem Balzaka, zapytał: - Powiedz mi pan, czego nie było przed 2000 lat? - Balzaka — odparł spokojnie autor „Komedii ludzkiej". Krytyk włoski Angelo Florentini odwiedził pewnego razu Balzaka, który w trakcie rozmowy pokazał mu sporą książkę pod tytułem „Melancholijne opowiastki". - Choć jeszcze nie zajrzałem, czuję, że poznam wszystkie pana myśli — powiedział krytyk. - Proszę — uśmiechnął się pisarz. Krytyk otworzył rękopis i czyta: masło, makaron, cukier... - Co to jest? — pyta zdziwiony. - Widzi pan — wyjaśnił Balzak — stale mam mało pieniędzy i dlatego tak nazwałem swoją książkę wydatków na dom. Gdy Balzak był jeszcze początkującym pisarzem i napisał jedną z pierwszych powieści, żaden wydawca nie chciał jej wydać. Wreszcie jeden z nich przeczytał powieść i zdecydował się na druk. Zamierzał zapłacić młodemu autorowi trzy tysiące franków. Dowiedziawszy się jednak, w jakiej dzielnicy autor mieszka, doszedł do wniosku, że dwa tysiące franków jest sumą wystarczającą. Kiedy jednak przybył pod wskazany adres i dowiedział się od dozorcy, że pisarz mieszka na szóstym piętrze, zdecydował się dać mu tysiąc franków. Poszedł na górę i wszedł do maleńkiej klitki. Rozejrzał się i rzekł. - Proponuję panu trzysta franków za ten rękopis. Autor zgodził się bez wahania. W początkach kariery Honoriusz Balzak często „klepał biedę". Nie było tygodnia, by nie nachodził swego wydawcy z żądaniem zaliczki na poczet honorarium. Pieniądze otrzymywał. Pewnego dnia służący zatrzymał Balzaka przed drzwiami kantoru wydawcy mówiąc: - Bardzo przepraszam, ale szef dziś nie przyjmuje. - Nie szkodzi — odparł Balzak z uśmiechem. — Najważniejsze, by dawał. Balzak był prawdziwym utrapieniem paryskich drukarzy. Robiąc korektę składu zecerskiego, nie ograniczał się do poprawiania błędów literowych. Tak zwaną odbitkę szczotkową traktował jak surowy materiał. Gruntownie przerabiał, a nawet na nowo pisał całe akapity. Doszło do tego, iż składacze żądali podwójnych stawek za składanie rękopisów Balzaka. Utarło się też między nimi powiedzenie: „Godzina nad Balzakiem starczy za dzień pracy". Balzak stale miał kłopoty finansowe. Pewnego razu jeden z licznych wierzycieli pisarza zawołał z rozpaczą: - Już dłużej nie mogę czekać na pieniądze. Jutro muszę spłacić duży dług! Balzak spojrzał na niego zgorszony i powiedział: - Co pan sobie właściwie wyobraża? Zaciąga pan lekkomyślnie długi, a potem ja je mam płacić? Pewnej nocy do mieszkania Balzaka zakradł się złodziej. Słysząc regularny oddech pisarza, złodziej zaczął wytrychem otwierać szuflady biurka. Nagle zaskoczył go wybuch śmiechu. - Co pan widzi w tym śmiesznego? — spytał pomimo strachu złodziej. - Panie! W nocy i bez światła szuka pan pieniędzy w biurku, w którym ja ich nie mogę znaleźć w biały dzień! Balzak był wyjątkowym żarłokiem. Podróżując po Gaskonii, znalazł się pewnego razu w jakiejś oberży. Zawołał właściciela i pyta: - Ma pan coś do zjedzenia? - Oczywiście, mamy duży wybór! Węgorze, pstrągi, jaja na twardo, szynkę, boczek, zająca, królika, pasztet, sery... - Dobrze — przerywa pisarz. — Niech mi pan to wszystko poda. Na razie... Pewna wdowa zwierzyła się Balzakowi, że wychodzi po raz trzeci za mąż. - I któż jest tym szczęśliwcem? — spytał pisarz. - Fabrykant win. - Ach, nic dziwnego. Taki zna się najlepiej na starych rocznikach... — Chcę mówić z panem Balzakiem! - woła komornik dobijając się do zamkniętych drzwi. — Pana Balzaka nie ma w domu - odpowiada służący służący. — To niemożliwe, przecież widziałem go z ulicy w oknie! — Ale on pana także widział — odpowiada służący. W restauracji, do stolika, przy którym siedział Honoriusz Balzak w gronie przyjaciół, podszedł kierownik zespołu muzycznego i zwrócił się do pisarza z pytaniem: - Czego mistrz chciałby posłuchać? - Ciszy - usłyszał w odpowiedzi. Do Balzaka zwrócił się kiedyś przyjaciel, który miał zaślubić młodą, posażną pannę. - Powiedz mi, czy będę w małżeństwie szczęśliwy? Autor „Komedii ludzkiej" odrzekł: - No cóż, mój drogi... Musisz wiedzieć jedno. Szczęście żonatego mężczyzny zależy od wielu ludzi, z którymi się wcale nie żeni... W pierwszej połowie ubiegłego wieku znany był szeroko w kołach artystycznych Paryża salon księżnej Barganoff, gdzie odbywały się wspaniałe bale i przyjęcia. Szczególnie jednak upodobali sobie te zebrania pisarze, wśród których prym wodził Balzak. Pewnego razu, gdy przyszło mniej gości niż zwykle, tematem rozmowy stały się kobiety. Mówiono o ich życiu duchowym, o tajemnicach charakteru, którego nigdy mężczyźni nie zrozumieją. - A pan, mistrzu — zwróciła się księżna do znakomitego pisarza — jakim jest znawcą duszy kobiecej? - Znam kobiety na wylot — odparł Balzak. Gdy którejkolwiek raz spojrzę w oczy, zaraz poznaję całe jej życie i to z najdrobniejszymi szczegółami. Czy pozwoli księżna, że opowiem z jej życia kilka fragmentów, jak na przykład ten, że... - Na Boga, panie Balzak — krzyknęła przerażona księżna — i nachyliwszy się do ucha Balzaka, szepnęła: — Nie teraz. Później, gdy będziemy sami... Honoriusz Balzak nie należał do pedantów. Kiedyś od jednego ze znajomych pożyczył cenną, rzadką książkę, którą po pewnym czasie odesłał pobrudzoną i zatłuszczoną. Bardzo zdenerwowany właściciel książki zapakował spory kawałek tłustej kiełbasy i wysłał Balzakowi z bilecikiem: - Szanowny panie, bardzo dziękuję za zwrot książki. Przy okazji przesyłam zakładkę, której używał pan i zapomniał wyjąć. Pewnego dnia Balzak pouczał swego służącego: - Skłonność do kłamstwa jest najwstrętniejszą z ludzkich wad. Pamiętaj, raz na zawsze, iż nie wolno okłamywać bliźniego. Na to służący: - Wobec tego nie rozumiem, dlaczego, ilekroć do naszych drzwi puka komornik, każe mi pan mówić, że nie ma pana w domu, co jest oczywistym kłamstwem... - Komornik?! — zawołał Balzak z przejęciem. — Ależ komornika nie można uważać za naszego bliźniego! Młody literat przechwalał się przed Balzakiem. - Pochlebiam sobie, że nic nikomu nie zawdzięczam. Jestem dzieckiem własnych dzieł i wszystko stworzyłem sam z siebie. - Niech pan powinszuje swemu ojcu — odrzekł Balzak. — Uwolnił go pan od wielkiej odpowiedzialności. Pewnego razu Balzak ukrył się przed wierzycielami w hotelu na przedmieściu Paryża. Rano obudziło go gwałtowne pukanie do drzwi. - Nie ma mnie. Wyszedłem z domu! — zawołał pisarz chowając głowę pod kołdrę. - Nonsens! — krzyknął natrętny gość. — Pańskie obuwie stoi przecież pod drzwiami!... - Wyszedłem w pantoflach. Po wypiciu kilku kieliszków piołunówki Balzac opuszczał bar. Kelner wybiegł za nim wołając: - Mistrzu, pan zapomniał zapłacić! - Wiem drogi przyjacielu, ja właśnie piję, żeby zapomnieć. - Jestem ciekaw, czy wierzy pan w wędrówkę dusz — spytał kiedyś Balzak swojego wydawcę. - Oczywiście, drogi mistrzu — odparł zapytany. — Wiem, na przykład, że już kiedyś byłem osłem... - Niemożliwe! Kiedy to było? - Wtedy, kiedy pożyczyłem panu pieniądze na podróż do Genewy, których mi pan do dziś nie oddał... Pewnego dnia, około południa, gdy sławny pisarz Honoriusz Balzak spał jeszcze, wpadł do jego pokoju krawiec. — Czego pan sobie życzy — zapytał Balzak, którego ta wizyta wprawiła w najgorszy humor. — Przynoszę panu rachunek do wyrównania. — Dobrze. Zechce pan otworzyć biurko. Uradowany, że wreszcie zobaczy pieniądze, krawiec spełnił czym prędzej życzenie pisarza. - A teraz otwórz pan tę szufladę. - Pusta. - A więc tę poniżej. - Ta również pusta. - No to następną. - I w tej nic nie ma. - Może więc w tej po prawej. - Także pusta. - Zatem zechciej pan nacisnąć sprężynę, którą tam widać. Otworzy się jeszcze jeden schowek. - Ale tu nie ma żadnych pieniędzy, tylko pełno kartek papieru. - Doskonale. Wszystko to są rachunki moich wierzycieli, którzy jak pan czekają na zapłatę. Zechciej pan przeto włożyć tam i swój rachunek, zamknąć szufladę i zostawić mnie w spokoju! BARRAULT Jean-Louis Jean-Louis Barrault, już jako słynny francuski aktor i reżyser, spotkał kiedyś, będąc na prowincji, kolegę ze szkoły. Rzucili się sobie w objęcia. - Kopę lat! — zawołał kolega. — Co u ciebie słychać? Pamiętasz? — jako sztubak mówiłeś zawsze, że zostaniesz wielkim aktorem. - Pamiętam. - No i co? Pracujesz może w teatrze? BAUDELAIRE Charles Pierre Pewna niemłoda już dama zapytała zalotnie sławnego poetę francuskiego Baudelaire'a: — Ile mi pan daje lat? Baudelaire odpowiedział: — A po cóż jeszcze dawać? Wystarczy tyle, ile pani ma. Charles Baudelaire był zadłużony u swego krawca. Pewnego dnia zniecierpliwiony wierzyciel powiedział: - Proszę mi wyznaczyć konkretny termin spłaty długu, żebym mógł spokojnie spać... Baudelaire spojrzał na niego ze smutkiem i odparł: - Mój drogi, gdybym panu podał ten termin, nie mógłby pan w ogóle spać! BECAUD Gilbert Dziennikarka pyta piosenkarza i kompozytora Gilberta Be-caud: - Czy bywał pan zakochany w kobietach starszych od siebie? - Ależ nie ma kobiet starszych ode mnie! BEECHAM Sir Thomas Znakomity angielski dyrygent Thomas Beecham spacerował kiedyś po Hyde Parku w Londynie. W pewnej chwili zrobiło mu się gorąco. Zatrzymał wtedy taksówkę, podał szoferowi swój płaszcz i kapelusz i powiedział: - Proszę, niech pan jedzie za mną. Ostatnim punktem programu koncertu pod dyrekcją znakomitego Thomasa Beechama miała być uwertura do „Śpiewaków norymberskich" Wagnera. Zamiast tego orkiestra odegrała „Karnawał rzymski" Berlioza. Gdy następnie publiczność zaczęła domagać się bisów, Beecham skłonił się i oświadczył: - A teraz, panie i panowie, odegramy wam to, co myślicie, żeście dopiero co wysłuchali. Pianista Harold Lister przerwał swoje turnee koncertowe po Izraelu. Po powrocie do Londynu zwierzył się dyrygentowi Beechamowi, że musiał przerwać występy, ponieważ w czasie działań wojennych został dwukrotnie ostrzelany przez Arabów. - Co ty mówisz -- zdziwił się Beecham. Nigdy bym nie przypuszczał, że Arabowie tak dobrze znają się na muzyce. BEETHOVEN Ludwig van Goethe i Beethoven pewnego razu udali się na przechadzkę za Karlsbad, aby móc w spokoju porozmawiać. Wszędzie jednak spotykali spacerowiczów, którzy kłaniali się im z wielkim szacunkiem. Wreszcie Goethe, zniecierpliwiony, powiada: - Jakież to męczące. Nigdzie nie mogę się schronić przed tymi honorami. Beethoven na to spokojnie i z uśmiechem: - Ależ proszę się tak nie denerwować. Bardzo możliwe, że te honory przeznaczone są dla mnie. Gdy Napoleon był konsulem, Ludwik van Beethoven żywił dlań nieograniczony podziw. Właśnie komponował swoją III Symfonię, której dał tytuł „Bonaparte", kiedy pewnego dnia wpadł do jego mieszkania uczeń Ries z wiadomością, że Napoleon proklamował się cesarzem. Usłyszawszy to Beethoven zawrzał ogromnym gniewem i zawołał: - Straciłem dla niego cały szacunek. To zwykły karierowicz! Teraz zacznie deptać prawo do człowieczeństwa, będzie starał się zaspokoić jedynie własną ambicję. Będzie się wynosił nad wszystkich! Stanie się tyranem! Na koniec podbiegł do stołu, wyrwał kartę tytułową, podarł ją na kawałki i podeptał. Uspokoiwszy się, wziął nową kartę papieru i nadał swojej III Symfonii nową nazwę: „Eroica". Pewien młody człowiek, mający wysokie mniemanie o swych zdolnościach, chciał zostać uczniem Beethovena. Gdy odegrał przed mistrzem utwór fortepianowy według własnego wyboru, ten orzekł: - Musi pan jeszcze długo, długo grać na fortepianie, zanim pan spostrzeże, że nic pan nie umie. Johann Beethoven, brat genialnego kompozytora, Ludwika, przywiązywał wielką wagę do majątku i chlubił się nim ponad miarę. Na nowy rok 1823 przysłał kompozytorowi życzenia na swojej karcie wizytowej, na której wydrukowane było: - Johann Beethoven — właściciel ziemski. Ludwik napisał na odwrocie: Ludwik van Beethoven — właściciel rozumu. I zwrócił kartę swemu bratu. Ludwik van Beethoven został pewnego razu zaproszony do konserwatorium, aby wydać orzeczenie o grze jakiegoś pianisty. Gdy młody człowiek zakończył swój popis, Beethoven westchnąwszy odezwał się: - Zawsze mówiłem, że słonie, to bardzo niebezpieczne zwierzęta. - Ależ, mistrzu — zawołał zdumiony pianista — co wspólnego mają słonie z muzyką? - Słonie dostarczają kłów, z których robi się klawisze do fortepianu — odrzekł surowo kompozytor. Pewnego wieczoru ukochany uczeń Beethovena, Ferdynand Ries, otrzymał zaproszenie od hrabiny Browne, gorącej wielbicielki jego mistrza. Przez cały wieczór Ries grał utwory Beethovena. Na koniec, proszony o bisy, zaczął improwizować jakiś marsz. Zebrane towarzystwo w przekonaniu, że jest to najnowszy utwór Beethovena, głośno wyrażało swój zachwyt, Ries nie prostował nieporozumienia. Nazajutrz, będąc ponownie gościem hrabiny Browne, tym razem jednak w towarzystwie mistrza, Ries znów zmuszony był zagrać marsza, gdyż goście zaczęli składać gratulacje Beethoveno-wi. Utwór ponownie wzbudził szalony entuzjazm, wówczas Beethoven, któremu młodzieniec wyjaśnił wcześniej, o co chodzi, odkrył towarzystwu tajemnicę „swojej nowej kompozycji". Po kolacji, ubawiony, powiedział do Riese: — Widzisz, mój kochany chłopcze, ci niby-znawcy, nie mają pojęcia o tym, co słyszą: każdy kicz jest dla nich arcydziełem, byle tylko nosił sławne nazwisko. - Mistrzu, czy pan nie był chory? — zapytał raz Beethovena znajomy. — Tak dawno pana nie widziałem. - Ja, nie — odpowiedział Beethoven — lecz moje buty. A ponieważ posiadam tylko jedną parę, dlatego w czasie ich kuracji siedziałem w domu. W 1786 roku młody Ludwik van Beethoven wyjechał ze swego rodzinnego miasta Bonn do Wiednia. Szesnastolatek chciał się przedstawić Mozartowi. W tym okresie Mozart odnosił największe sukcesy, był u szczytu sławy. O Beethovenie wówczas nikt jeszcze nie słyszał. Beethoven był uszczęśliwiony znalazłszy się w domu Mozarta, gdzie posadzono go przy klawiaturze i gdzie miał zagrać przed mistrzem. Mozart wysłuchał jego gry, pochwalił ją, ale wypadło to dość chłodno. Beethoven był rozczarowany. Może przecenił swoje siły? Poprosił Mozarta o wskazanie innego tematu muzycznego. Mozart przychylił się do jego prośby i Beethoven zagrał improwizację z wielkim ogniem i pasją. Mozart wraz z zebranymi przyjaciółmi na chwilę zamilkli. Potem — będący pod głębokim wrażeniem tego co usłyszał - - Mozart rzekł: - Na tego uważajcie! O nim pewnego dnia mówić będzie cały świat! BELLINI Vincenzo Gdy Bellini napisał operę „Bianka i Fernando", cenzura Królestwa Neapolitańskiego nie zezwoliła na jej wystawienie, ponieważ ówczesny król Neapolu akurat miał na imię Fernando. Bellini zmienił tytuł na „Bianka i Gernando" i dopiero wtedy opera została wystawiona. BELLOC Hilaire Hilary Belloc, polityk i pisarz angielski, znany był ze swej religijności i szczerości. Gdy kandydował kiedyś do parlamentu jako liberał, kler katolicki odradzał mu demonstrowanie swojej religijności na wiecach przedwyborczych. Belloc nie posłuchał i już na pierwszym wiecu powiedział: - Panowie, jestem katolikiem. Gdy tylko mogę, chodzę do kościoła. Gdy tylko mogę, klęczę i odmawiam różaniec. Jeżeli odrzucicie mnie z tego powodu, będę dziękował Bogu, że zaoszczędził mi hańby reprezentowania was w parlamencie. Wybrano go większością głosów. BERGSON Henri Wielki filozof francuski, krytyk poznania rozumowego, Henri Bergson, zauważył kiedyś małego chłopczyka, który ogromnie się trudził, aby wyrwać zielsko. - Czy to bardzo ciężko? — zapytał go. - Naturalnie — odpowiedział chłopiec — przecież cały świat ciągnie z drugiej strony. BERLIN Irving Kompozytor amerykański Irving Berlin całe życie cierpiał na bezsenność. Kiedyś widząc jak mizernie wygląda, przyjaciel zapytał go, czy spał gorzej niż zwykle. Berlin odpowiedział: - Nawet spałem, tylko całą noc śniło mi się, że nie mogę zasnąć! BERLIOZ Hector Na koncercie muzyki Berlioza wykonano między innymi marsz żałobny. Był on tak długi, że publiczność zaczęła w końcu ziewać. Wreszcie jeden z przyjaciół kompozytora, siedzący obok niego, zapytał: - Mistrzu, daleko jeszcze do cmentarza? Opera „Trojanie" Hektora Berlioza w pierwszej redakcji liczyła sobie osiem aktów. Dyrektor Teatru Lirycznego, zapoznawszy się z wyciągiem fortepianowym opery, orzekł, że jest za długa i należy ją skrócić. Berlioz z uporem bronił całości. Nawet argument, że przedstawienie będzie trwało sześć godzin nie przemawiał do kompozytora. Wreszcie dyrektor odwołał się do próżności artysty: - A co będzie, jeśli audytorium zażąda bisów? Jestem pewien, że zażąda! To przekonało Berlioza i zgodził się skrócić operę. Do Hektora Berlioza przyszedł kiedyś pewien młody muzyk z prośbą, aby mistrz zechciał ocenić jego kompozycje. Berlioz po przejrzeniu partytur powiedział: - Chcąc być uczciwym, muszę panu wyznać, że nie posiada pan nawet najmniejszych zdolności muzycznych. Mówię szczerze, nie bawiąc się w żadne pochlebstwa, a to dlatego, żeby póki czas, wybrał pan sobie inny zawód. Gdy młodzieniec był już na ulicy, nagle, w otwartym oknie ukazał się Berlioz i zawołał: - Młody człowieku! Załamany chłopiec przystanął i niechętnie podniósł głowę. - Chcąc być uczciwym — powiedział kompozytor — musze panu wyznać, że kiedy byłem w pańskim wieku i w pańskiej sytuacji, ówcześni profesorowie powiedzieli dokładnie to samo, co ja panu dzisiaj. Hector Berlioz studiował w Paryżu medycynę, lecz wkrótce ją porzucił i wstąpił do konserwatorium. Zrobił to mimo sprzeciwu ojca, który ufając, że uda się przezwyciężyć upór syna, odmówił mu wszelkiej pomocy finansowej. - Wolałbym zostać bagażowym lub piratem, niż porzucić studia muzyczne — powiedział młody Berlioz. Berlioz zrażony do publiczności, która niechętnie odnosiła się do jego muzyki, postanowił uciec się do podstępu. Skomponował oratorium „Dzieciństwo Chrystusa" i podpisał je nazwiskiem zapomnianego muzyka z XVIII wieku Pietro Ducre. Oklaski były entuzjastyczne. Oratorium uznano za arcydzieło. Krytycy byli pełni entuzjazmu: „Co za prostota, co za styl! Jaka melodyjność! Jakże przewyższa to wszystko, co napisał Berlioz!". Dopiero po pewnym czasie Berlioz wyjaśnił, że kompozycja była jego dziełem. Pod koniec życia Berlioza francuska publiczność zaczęła doceniać jego muzykę. - Przychodzą i przychodzą — powiedział przyjaciel Berlioza, wskazując na zapełnioną salę. - Tak — odrzekł Berlioz ze smutnym uśmiechem, Oni przychodzą, ale ja odchodzę... BERNARD Tristan - Co pan sądzi o moim ostatnim obrazie — spytał Tristana Bernarda (właśc. Paul Bernard) pewien młody malarz. - Bardzo dobra technika. - I nic więcej nie może pan o nim powiedzieć? A czy pan wie, że sprzedałem go wczoraj za 500 franków? - To już jest sztuka! Zapytano kiedyś Tristana Bernarda, który unikał rozmowy z panem X: - Czy ma pan coś przeciwko niemu? - Nie. Wydaje się być człowiekiem dobrze wychowanym. Ale uważam, że nie jest zbyt inteligentny. Dlatego jeśli nie podziela mojej opinii, odczuwam dla niego litość. Jeśli zaś ją podziela, zaczynam być niespokojny o siebie! De Fleurs miał kilka nałogów: giełda, ruleta, karty. Pewnego razu żali się przed Tristanem Bernard: - Straciłem przyjaciela! - Tak? W jakiej grze? Książka Colette pt. „Dialoąues de Bettes" zyskała szalone powodzenie. Wydawca rzucił się na poszukiwanie nowych powieści o zwierzętach. Mauriac napisał książkę o kotach, Morand o małpach, zaś Tristan Bernard zadepeszował do wydawcy: „Odpowiedzcie natychmiast, czy tapir jest jeszcze wolny". Pisarz i dramaturg francuski Tristan Bernard był kiedyś z żoną w teatrze na sztuce swego przyjaciela. Sztuka była tak nudna, że po pierwszym akcie Bernard podniósł się z miejsca i skierował do drzwi. - Nie wychodź teraz — mówi żona. — Przysłano nam zaproszenie i choćby przez grzeczność powinniśmy zostać do końca. - Dobrze — odpowiada Bernard. Ale w połowie drugiego aktu znowu kieruje się do wyjścia. - Dokąd znowu idziesz? - Do kasy. Chcę kupić bilety, żeby móc opuścić teatr, jak każdy widz. Początkujący poeta przyniósł Tristanowi Bernard tomik swych wierszy. Po kilku dniach zjawił się ponownie: - Drogi mistrzu, czy pan czytał moje wiersze? — O tak, i to znacznie wcześniej niż pan! W towarzystwie mówiono kiedyś o niebie i piekle. Jedna z dam zagadnęła Bernarda: — A pan nic nie powie na ten temat? — Trudno mi się zdecydować. Chciałbym iść do raju ze względu na klimat, ale piekło mnie pociąga ze względu na towarzystwo. Tristana Bernarda spytał kiedyś jego szewc: - Czy stosuje się pan w życiu do tych wszystkich zasad, które głosi pan w książkach? Ten odparł spokojnie: — A pan nosi wszystkie buty i pantofle, które pan szyje? Tristan Bernard cieszył się ogromnym autorytetem. Pewnego razu początkujący literat zapytał go, jak należy się zachować na zakończenie spotkania z czytelnikami. - Zwyczajnie — poradził Bernard. — Należy pozbierać swoje notatki, wstać, ukłonić się zebranym i wyjść z sali na palcach. - Dlaczego na palcach? - Żeby nikogo nie obudzić... Zapytano kiedyś Bernarda, dlaczego nie ubiegał się o członkostwo Akademii Francuskiej. - Widzi pan -- odparł humorysta -- wolę, by mówiono o mnie: „Dlaczego jego tam nie ma?" niż: „Dlaczego, do diabła, on tam jest!". Tristan Bernard zamówił w kawiarni kieliszek aperitifu, ale to, co podano mu w kieliszku, miało smak lekarstwa. Wypił spokojnie, jednak gdy przyszło do płacenia rachunku, rzekł do kelnera: - Proszę pamiętać o zwrocie recepty. Tristan Bernard rozmawiał kiedyś ze słynnym doktorem Melun: - Pan zapewne dużo zarabia, panie doktorze? - Przesada -- odparł lekarz. -- Pacjenci niechętnie płacą honoraria... - No, a spadkobiercy? Tristan Bernard został kiedyś przedstawiony jakiemuś drugorzędnemu literatowi, który specjalizował się w pisaniu biografii sławnych ludzi. - Od dłuższego czasu noszę się z zamiarem napisania książki o panu — rzekł literat. — Gdy pan umrze, opublikuję pańską biografię. - Wiem o tym — odrzekł Bernard z uśmiechem — i dlatego właśnie tak bardzo pragnę żyć. W salonie, na uroczystym przyjęciu, zjawia się młoda aktorka w czerni. - Żałoba? — pyta sąsiada Tristan Bernard. - Właśnie została wdową. Na to Tristan Bernard ze wzrastającym zainteresowaniem: — A któż to umarł? Młody dramaturg, spotkawszy na pewnym przyjęciu Tristana Bernarda, rzekł: - Było mi niezmiernie miło widzieć pana na premierze mojej sztuki. Ale co się stało, że wyszedł pan po drugim akcie? - Byłoby niegrzecznie — odparł Bernard — gdybym wyszedł już po pierwszym. Młody poeta spytał Tristana Bernarda: — Mistrzu, jak się panu podobają moje nowe wiersze? Na to Tristan Bernard: — Są wśród nich dwa takie, jakich nie mógłby napisać ani Goethe, ani Byron. — Pan mi schlebia... — zaczerwienił się poeta. — A dlaczego nie mogliby oni tego napisać? — Bo jeden wiersz jest o radiu, a drugi o kinie... Dramaturg francuski Tristan Bernard został kiedyś zaproszony na premierę pewnej komedii. Sztuka nie podobała się Bernardowi. Dał on temu wyraz, powtarzając dość głośno: — Ależ to kompletny idiotyzm! Na to pan siedzący obok: — Jestem autorem tej sztuki. By zatrzeć nieprzyjemne wrażenie, Bernard powiedział jeszcze głośniej: - Właściwie sztuka nie najgorsza, nawet dobra, tylko położyła ją, odtwórczyni głównej roli, aktorka do niczego! - To moja żona... — burknął pan siedzący obok. - Nic się nie traci na uprzejmości — powiedział ktoś w towarzystwie Tristana Bernarda. - Owszem — odparł pisarz — swoje miejsce w autobusie. Tristan Bernard szedł kiedyś z bardzo zarozumiałym pisarzem. Przed domem, gdzie właśnie świeżo wmurowano tablicę ku czci Huysmansa, pisarz ów zapytał: - Ciekaw jestem, co będzie napisane na domu, w którym ja mieszkam, po mojej śmierci? - Łatwo przewidzieć — odparł Bernard. — „Mieszkanie do wynajęcia". Tristan Bernard rozmawiał na przyjęciu z pewnym lordem znanym z mrukliwości. - Napije się pan koniaku? — spytał pisarz. - Dziękuję, raz spróbowałem, ale mi nie smakował. - Może zapali pan cygaro? - Dziękuję. Raz zapaliłem i mam dość. - Więc może zagramy w bilard? - Dziękuję. Raz grałem, ale nie podobało mi się. Może zagra z panem mój syn. Właśnie przyszedł. - Zapewne jest to jedynak — powiedział Bernard. Tristan Bernard przebywał w nadmorskiej miejscowości. Kiedyś, w czasie ulewnego deszczu, schronił się w poczekalni stacyjki. Pewien podróżny, znudzony oczekiwaniem na pociąg, usiłuje wciągnąć pisarza w rozmowę. — Psi czas, prawda? Czy to tak długo jeszcze potrwa? Jak pan sądzi? — Nie wiem, kochany panie — odpowiada lakonicznie Bernard. — Jestem nietutejszy. Tristan Bernard, wysłuchawszy kiedyś cierpliwie do końca sztuki, którą mu czytał pewien młody autor, zapytał: - Przepraszam, jak to się skończyło? Co się stało z pańską wdową? - Otruła się. - Lepiej by było, gdyby się zastrzeliła. - Dlaczego? - Chodzi o huk. Jakoś przecież trzeba publiczność obudzić. Żona pewnego amerykańskiego dyplomaty skarżyła się Tristanowi Bernard: - Szanująca się kobieta nie może wyjść w Paryżu na ulicę. Gdy wczoraj wracałam do domu, co kilka kroków zaczepiali mnie jacyś mężczyźni. — To pani wina. Nigdy by do tego nie doszło, gdyby pani poszła z pierwszym z nich. Tristana Bernarda zapytano kiedyś: — Co sądzi pan o roli kobiet w życiu mężczyzn? — Jednej kobiecie potrzeba dwadzieścia lat, by wykierować swego syna na człowieka, drugiej natomiast wystarczy pół godziny, żeby z tego człowieka uczynić pajaca. Pewnego razu Bernard był obecny na jakimś odczycie. Po prelekcji zwrócił się do prelegenta z zapytaniem: — Szanowny panie, skąd pan czerpał tyle wiedzy? — Jak to skąd? — zdziwił się prelegent. — Przecież jestem doktorem filozofii. — Że jest pan doktorem filozofii, to rozumiem -- odparł Bernard. — Ale w jaki sposób dostał pan maturę? W obecności Tristana Bernarda narzekał ktoś na bóle głowy. - Ja — zwierza się ktoś z obecnych — ilekroć mam ból głowy, ratuję się geometrią. Staram się rozwiązywać jakieś zawiłe zadanie... - Ze mną było inaczej — odzywa się Tristan Bernard. — Ilekroć kazano mi rozwiązywać zawikłane zadanie, ratowałem się bólem głowy... Bankier pokazuje Tristanowi Bernard swoje zbiory obrazów. Wskazując na swój portret naturalnej wielkości namalowany przez znanego artystę, bankier zwraca się do swego znakomitego gościa: — Jak go pan znajduje? — Niezły, tylko poza nienaturalna. — Dlaczego? — Bo pan trzyma rękę we własnej kieszeni. Tristan Bernard przebywał raz w towarzystwie, w którym rozmawiano o pewnej znanej aktorce. — Postanowiła ona — powiedział jeden z obecnych — zamknąć drzwi swego domu przed kobietami, które się źle prowadzą. — Do licha! — odezwał się na to pisarz. — Jak ona wobec tego wejdzie do swego własnego mieszkania? Bernard spotkał pewnego razu na ulicy dwóch braci znanych z brzydoty. - Co słychać mistrzu? — zapytali go. - Źle! — odpowiedział Bernard. — Spędziłem noc bezsennie. - Cóż się stało? - Miałem straszny sen. Wyobraźcie sobie: śniło mi się, że jest was trzech. BERNHARDT Sarah Pewien młody dramaturg wyprosił u słynnej aktorki francuskiej Sary Bernhardt zgodę na odczytanie przez niego swej sztuki. Był to utwór kiepski i nudny. W sukurs aktorce przyszła papuga. Ptak w pewnej chwili wrzasnął: - Milcz, milcz! Ty mnie ogłupiasz! Sara nie zdołała powstrzymać śmiechu, a zdetonowany autor przerwał czytanie, by go już nie dokończyć... Sara Bernhardt była bardzo wybuchowa. Kiedyś powiedziała do jednego ze znajomych: - Ludzie sądzą, że mam zły charakter i nie znoszę krytyki. Tymczasem mam dużo sympatii dla tych, którzy szczerze mówią, co o mnie myślą. - Dobrze — odparł znajomy. — Przy najbliższej okazji powiem szczerze, co o pani sądzę. Będzie pani miała wtedy dla mnie wiele sympatii, wyrzucając mnie za drzwi. Kiedy Sarah Bernhardt grała w Stanach Zjednoczonych „Damę Kameliową", przyjęto jej występ gwizdami. Przy końcu pierwszego aktu wielka dama teatru powiedziała groźnie: — Jak będą mi dokuczać, to umrę w drugim akcie! Stały lekarz Sary Bernhardt, powiedział kiedyś o niej: — W młodości Sara była tak szczupła, że dość jej było przełknąć pigułkę, którą zapisywałem na kaszel, aby wyglądała tak, jakby była w ciąży. Przeraźliwa chudość Sary Bernhardt podsunęła pod pióro pewnemu dowcipnemu recenzentowi paryskiemu takie oto zdanie: — „Przed teatr zajeżdża pusty ekwipaż i kto z niego wysiada? Sara Bernhardt". BISMARCK Otto von Kanclerz Otto von Bismarck prosił kiedyś cesarza Wilhelma o udzielenie dymisji jednemu z ministrów. Monarcha zapytał o przyczynę. - Jest po prostu głupi — wyjaśnił kanclerz. - Mnie też uważacie za głupiego — odparł cesarz — a mimo to jestem na swoim stanowisku. Niech więc i on pozostanie. BIZET Georges Po premierze opery Bizeta „Carmen" spytano jednego z krytyków, jak ją ocenia. — Nie było w niej nic hiszpańskiego — odparł. — Dopiero sceny w szatni przypominały walki byków. BOITO Arrigo Włoski kompozytor Arrigo Boito szedł kiedyś wieczorem ulicą. W pewnej chwili podszedł do niego młodzieniec i z wielką uniżonością poprosił o autograf. - Mistrzu — mówił — od miesiąca kołatam do pańskiego domu, ale odźwierny nigdy nie chciał mnie wpuścić. - Dobrze, że mi pan o tym mówi — stwierdził kompozytor. — Odźwierny dostanie ode mnie solidny napiwek. Premiera „Mefistofelesa" Boita w mediolańskiej La Scali była nieprawdopodobnym fiaskiem. Gwizdy i wycia rozlegały się niesamowite. Pewien gość we fraku podszedł do rampy i zwrócił się do kompozytora: - Już dość tego! Proszę opuścić kurtynę! Boito spokojnie odpowiedział: - Nie. Spektakl zostanie dokończony. Po przedstawieniu mistrz, nie tracąc dobrego humoru poszedł na kolację do słynnej restauracji „Córa". Liczne towarzystwo siedzące przy sąsiednich stolikach nie przestawało krytykować opery. Gdy do Boito zbliżył się kelner z zapytaniem, co podać, ten odpowiedział głośno, tak żeby wszyscy słyszeli: - Dzisiaj będę jadł wyłącznie świninę. Świnie dziś wściekały się na mnie w Operze, a teraz nadszedł czas zemsty i ja je po prostu zjem! BORODIN Aleksander Pewnego razu Aleksander Borodin wybrał się z żoną w podróż za granicę. Podczas kontroli paszportów urzędnik zapytał muzyka o imię żony. Borodin znany z roztargnienia, zasępił się i w żaden sposób nie mógł odpowiedzieć na pytanie. Urzędnik patrzył na niego podejrzliwie. — Katiu, jak dobrze że jesteś! — zawołał uradowany kompozytor. — Powiedz temu panu, jak ci na imię... Aleksander Borodin pewnego razu wychodząc z domu, zostawił w drzwiach kartkę z napisem: „Wrócę za godzinę". Po jakimś czasie wrócił, zauważył ową kartkę i powiedział: — Jaka szkoda. Znowu go nie zastałem — po czym usiadł na schodach i czekał na samego siebie. BOUCHER Francois Francuski malarz Francois Boucher dyskutował z młodym oficerem na temat malarstwa oraz sztuki wojennej. - Malarstwo jest o wiele trudniejszą sztuką niż strategia - powiedział Boucher. — Znaliśmy w historii miernych generałów, którym jednak przynajmniej raz w życiu udało się wygrać jakąś bitwę. A czy kiepski malarz namalował arcydzieło? Nie! BOURDELLE Emile Antoine Młody artysta-malarz zapytał Emila Bourdelle'a, twórcę pomnika Mickiewicza w Paryżu: — Mistrzu, co mam uczynić, aby mnie poznał świat? Rzeźbiarz odrzekł: — To bardzo łatwe, drogi przyjacielu. Niech pan tylko stworzy arcydzieło, to wszystko. Bourdelle siedział kiedyś znudzony na koncercie dobroczynnym obok starszej damy, która organizowała ten występ. — Czy nie uważa pan — spytała go — że orkiestra brzmi wspaniale? Niech pan pomyśli, że ci ludzie przez jedenaście lat grają razem. — Jedenaście lat? — dziwi się artysta. — A ja myślałem, że my już dłużej tak siedzimy. Jeszcze za czasów młodości Bourdelle wynajął pokój z „gorącym śniadaniem" u pewnej mieszczki, która uważała za zupełnie naturalne wyciskać ze swych lokatorów największe czynsze, w zamian za minimum świadczeń. Zaraz pierwszego dnia po zjedzeniu śniadania, rzeźbiarz zwrócił się do gospodyni z następującymi słowami: - Szanowna Pani! Pozwolę sobie najuprzejmiej zaproponować pewną zmianę w menu. Jeśli to, co piłem przed chwilą było kawą, to na przyszłość poproszę o herbatę. A jeśli to była herbata, proszę o kawę. BÓCKLIN Arnold Młody malarz skarżył się Arnoldowi Bócklinowi: - Ach, Szanowny Mistrzu, cóż mam robić, proszę mi poradzić. Maluję taki obraz w dwa lub trzy dni — a potrzeba mi roku lub dwóch, aby go sprzedać. Bócklin poklepał swego kolegę po ramieniu i powiedział: - Mój drogi, nic prostszego, aby temu zaradzić! Powinien Pan pracować nad obrazem dwa do trzech lat, a wtedy sprzeda go Pan w ciągu dwóch lub trzech dni. BORNE Ludwig Ludwik Borne — niemiecki pisarz i publicysta, jeden z twórców felietonu — w początkach swej twórczości miał radykalne poglądy. Kiedyś ujawnił je konserwatywnemu politykowi, który rzekł: - W pańskim wieku w tych sprawach byłem osłem... - Muszę stwierdzić — odparł Borne — że świetnie się pan zakonserwował! BRAHMS Johannes Johannes Brahms został kiedyś zaproszony do znajomych na obiad. Nalewając słynnemu kompozytorowi kieliszek wina, gospodarz chcąc powiedzieć mu komplement, a jednocześnie pochwalić swoje wino, rzekł: - Mistrzu, proszę skosztować: to Brahms moich win. Brahms wypił. - Wyborne — powiedział i podstawił na nowo kieliszek. - A czy teraz mógłbym pana prosić o kieliszek Beethovena? Poproszony przez córkę Jana Straussa na jej urodzinowym przyjęciu o autograf, Johannes Brahms nakreślił na swej fotografii pierwsze takty słynnego walca „Nad pięknym modrym Dunajem", a pod tym dopisał: „Niestety, nie moje! Brahms". W pewnym okresie Brahms tworzył dzieła muzyczne przepojone smutkiem. Wydawca zwrócił artyście uwagę: - Mistrzu, publiczność chciałaby również usłyszeć coś wesołego. - Pomyślę o tym — odpowiedział Brahms — i skomponował kantatę, którą nazwał: „Radośnie układam się do grobu". Johannes Brahms przyjaźnił się w czasach młodości z Edwardem Scholzem próbującym także swych sił w sztuce kompozycji. Przyjaźń ta przetrwała lata, mimo że sława Brahmsa przyćmiła Scholza. Pewnego razu Brahms zawitał do przyjaciela. Ten właśnie świeżo ukończył utwór kameralny i chciał się nim pochwalić. Podał partyturę Brahmsowi i czekał wyroku. Brahms przejrzał dzieło uważnie, pokiwał głową, wreszcie ujmując ostatnią stronę nutowego zapisu w dwa palce zapytał: - Gdzie kupujesz tak świetny papier? Brahms był nie tylko twórcą sonat i rapsodii, ale także znanym smakoszem. Pewnego razu zaczepił go na ulicy przyjaciel: — Dokąd tak się spieszysz? — Do domu. Mam gęś na kolację... — Oby tylko nie było zbyt wielu biesiadników! — Bez obawy — powiedział Brahms z satysfakcją — będzie nas tylko dwoje: gęś i ja... Brahms, zapytany w towarzystwie, w jaki sposób udaje mu się tworzyć tak natchnione i pełne głębi uczuć utwory muzyczne, odrzekł: - To całkiem proste. Wydawcy taką właśnie muzykę u mnie zamawiają. Johannes Brahms z wielką uwagą i nawet ze swoistym upodobaniem czytywał wymierzone przeciwko sobie bezlitosne krytyki Hugo Wolfa, zamieszczane w jednym z wiedeńskich czasopism. Dawał je również do czytania swoim przyjaciołom. Pewnego dnia ukazała się recenzja Wolfa, a w niej następujące zdanie: „Nie do pojęcia jest, by muzyk, który napisał tyle słabych rzeczy, stworzył pieśń tak piękną jak „O wiecznej miłości". Brahms, bardzo skwaszony, pokazał artykuł przyjacielowi ze słowami: - Na nikogo nie można liczyć. Już nawet Wolf mnie chwali. Billroth, sławny lekarz, zarazem wielki miłośnik muzyki i wytrawny skrzypek, grał kiedyś jakąś sonatę razem z Brahmsem. W trakcie jej wykonywania Billroth nagle przerwał i zawołał: - Panie Brahms, pan gra z takim temperamentem, że ja zupełnie nie słyszę swego instrumentu! Brahms pokiwał poważnie głową i powiedział: - Niech pan będzie z tego zadowolony. Brahms bywał nieznośny. Potrafił być złośliwy nawet wobec przyjaciół. Pewnego razu musiał wcześniej opuścić towarzystwo. Wychodząc powiedział: - Jeżeli przypadkowo kogoś dzisiaj nie obraziłem, to proszę o wybaczenie. Pewnego razu Brahms przed podróżą do Wiednia żegnając się ze swym ojcem (ojciec Brahmsa był kontrabasistą orkiestry miejskiej w Hamburgu), uśmiechnął się chytrze i powiedział: - Ojcze, jeśliby sprawy szły kiepsko, pamiętaj, że muzyka jest najlepszą pociechą. Idź wtedy i zagraj sobie „Saula" — znajdziesz tam pokrzepienie. Pomiędzy karty partytury Handlowskiego oratorium Johannes Brahms powkładał znaczną ilość banknotów... Brahms nie przepadał za sztucznie i pretensjonalnie zachowującymi się wielbicielami. Pewnego razu spotkał jednego z nich w winiarni. Chcąc przerwać potok pochlebstw, którymi zasypywał go adorator, poczęstował go cygarem. - Mistrzu! Dziękuję, ale ja tego cygara nie wypalę, lecz schowam je na pamiątkę! Na to Brahms: - W takim razie oddaj pan to cygaro. Dam panu gorsze. Brahms zachorował i został skierowany do sanatorium. Poddawany był tam różnym badaniom lekarskim, pił wody lecznicze itp. Gdy nadszedł ostatni dzień kuracji, lekarz zwrócił się doń z pytaniem: — No i jak się pan czuje? Niczego panu nie brak? .— Dziękuję — odpowiedział Brahms. — Wszystkie dolegliwości, z jakimi przyjechałem, zabieram ze sobą. Johannes Brahms przyszedł do winiarni, usiadł przy wolnym stoliku i zamówił kieliszek wina. Po chwili podszedł do niego młody człowiek i zwrócił się uprzejmie do kompozytora: - Przepraszam Pana, ale siedzi Pan na moim kapeluszu. - Ach, rzeczywiście -- odparł Brahms — czyżby Pan już wychodził? BRASSENS Georges Znany piosenkarz, poeta i kompozytor francuski, Georges Brassens, nie palił fajki jedynie wtedy, gdy śpiewał. Któregoś dnia przyjaciel, widząc go pogrążonego w kłębach dymu, pyta: - Czy palenie nie przeszkadza ci w śpiewie? - Nie, bo widzisz, ja jestem w o wiele większym stopniu palaczem niż śpiewakiem. BRECHT Bertold Bertold Brecht nienawidził długich, nudnych, bezowocnych zebrań i posiedzeń. Pewnego razu został zaproszony do wzięcia udziału w zebraniu literatów i poproszony o jego otwarcie. Brecht był w tym czasie bardzo zapracowany i odmówił. Organizatorzy nie dawali mu jednak tak długo spokoju, aż zniecierpliwiony pisarz uległ i wyraził zgodę na udział w zebraniu. Do sali posiedzeń przybył punktualnie i zajął miejsce w ostatnim rzędzie. Został zaproszony do prezydium zebrania. Jeden z organizatorów w długim wstępie powitał przybyłych i poprosił Brechta o otwarcie posiedzenia. Brecht wstał. Reporterzy, którzy przybyli przede wszystkim po to, by wysłuchać mowy inauguracyjnej Brechta, wyciągnęli bloki i notesy, rozległy się trzaski aparatów fotograficznych. Brecht powiedział lakonicznie: - Otwieram posiedzenie. — I usiadł. Posiedzenie trwało krótko i było bardzo owocne. BREL Jacąues Znakomity pianista i kompozytor francuski, Jacąues Brel, podczas próby swego koncertu zwraca się do dyrektora sali: — Niestety, kiepski jest ten wasz fortepian. Jestem tym okropnie zmartwiony. — Ależ mamy tu inny instrument i zaraz go każę zamienić. - Tak? To świetnie. A jaka jest różnica między tym fortepianem a tamtym, który chce mi pan dać? — Tamten jest czarny. BRUCH Max Znakomity kompozytor niemiecki Max Bruch prowadził kiedyś w Wiedniu próbę orkiestrową własnej przeróbki słynnej żydowskiej pieśni religijnej Kol-Nidrei. Próba szła składnie, prócz jednego miejsca, gdzie Żyd wiolonczelista stale grał inaczej, niż było w nutach. Kompozytor wreszcie nie wytrzymał: — Czemu, u licha, nie gra pan tak, jak napisane. Musi pan koniecznie zmieniać? Na to muzyk: — To nie ja zmieniam lecz pan! Ja to grałem już dwadzieścia lat temu, zanim pan skomponował! BRUCKNER Anton Anton Bruckner, XIX-wieczny kompozytor i organista austriacki, był bardzo nieśmiały i małomówny w towarzystwie kobiet Podczas kolacji posadzono przy nim jedną z wielbicielek jego twórczości. Niestety Bruckner zupełnie nie zwracał na nią uwagi W końcu dama wyszeptała: - Na pana cześć profesorze, włożyłam dzisiaj swą najładniejszą suknię. Na to Bruckner: - Jeśli o mnie chodzi, to mogła pani nic na siebie nie wkładać... Symfonie Brucknera nie miały licznej publiczności, mimo że w koncertach brał udział sam kompozytor. Pewnego razu Bruckner ujrzał wśród słuchaczy krytyka wiedeńskiego Hanslicka i zdziwiony zapytał o powód przybycia na koncert. Hanslick odrzekł: - Gdy jestem zdenerwowany i czuję potrzebę samotności, wybieram się posłuchać pańskich symfonii. Bruckner był ogromnym wielbicielem Straussowskich walców. Pewnego razu przybył do niego ksiądz, żeby omówić muzykę kościelną. Zastał Brucknera grającego na fortepianie walca „Nad pięknym, modrym Dunajem". Ksiądz sądząc, że utwór jest dziełem gospodarza, wygłosił kilka pochlebnych zdań na temat wykonywanego walca. Wywołało to zdziwienie Brucknera. Zrozumiawszy swoją pomyłkę, ksiądz zaczął się wycofywać: - Ach tak, poznaję dokładnie, to jedno z owych modnych obecnie dzieł, które tak niewiele są warte. Na to Bruckner: - Że ksiądz ten utwór przypisał mnie, to nieważne, ale nie znać tak wspaniałego walca, którego gra, śpiewa i gwiżdże cały Wiedeń, to już grzech nie do darowania. Anton Bruckner został po premierze jednej ze swoich symfonii w Wiedniu zaproszony do przyjaciół, gdzie spotkał młodą damę, która u niego w Linzu pobierała lekcje gry na skrzypcach. W naukę tę wnosiła ona wiele zapału, lecz serdecznie mało talentu. Kompozytor powitał ją przyjaźnie i zapytał: - Czy gra Pani w dalszym ciągu z takim zapałem na skrzypcach? Młoda dama pokręciła głową i odrzekła, że od czasu zamążpójścia zajęta jest dziećmi i brak jej na to czasu. Bruckner uśmiechnął się i stwierdził: - Tak, tak, dzieci są wielkim błogosławieństwem.' BUNSEN Robert Wilhelm Mimo, że wykłady prof. Bunsena cieszyły się sporym powodzeniem, byli i tacy studenci, którzy wagarowali, zjawiając się dopiero pod koniec semestru po podpis profesora. Uczony zapytał kiedyś jednego z nich: — Jak to się stało, że nigdy pana nie widziałem na wykładach? — Zawsze siedziałem za kolumną — odparł student. — To bardzo dziwne, że tak wielu studentów mieści się za jedną jedyną kolumną w sali wykładowej. Znakomity chemik Bunsen był oszczędny aż do przesady. Nie pozwalał wyrzucać nawet niedopalonych zapałek. Kazał je zbierać i kłaść na swoim stole laboratoryjnym. Podczas doświadczeń zapalał je od płomienia palnika i w ten sposób używał powtórnie. Pewnego dnia asystent Bunsena zauważył ze zdziwieniem, że laborant wyjmuje z pudełka zupełnie nowe zapałki, zapala je, gasi, a niedopałki składa na kupkę. — Co pan wyprawia? — woła asystent. — Dlaczego pan marnuje zapałki? — Wcale nie marnuję — odrzekł laborant z urazą. — Pan profesor ma jutro wykład, więc muszę mu przygotować niedopałki! Znajomi wyciągnęli kiedyś Bunsena na koncert symfoniczny. Wynudził się na nim niezwykle. Na zakończenie zapytał: - Czy wszystkie skrzypce grają to samo? - Oczywiście, przynajmniej jeśli chodzi o te, które są po lewej stronie. - Cóż to w takim razie ma za sens? — oburzył się Bunsen. — Czy nie byłoby słuszniej zastąpić te osiem małych skrzypiec przez jedne większe i silniejsze? Robert Bunsen przebywał pewnego razu na przyjęciu towarzyskim. Jego partnerka przy stole zwierzała mu się, ubolewając, że nie posiada dzieci. Bunsen, który słuchał trochę nieuważnie wynurzeń, rozmyślając jednocześnie o jakimś naukowym problemie, spytał damę uprzejmie: - Czy Pani matka miała dzieci? - Co Pan ma na myśli? — zapytała zaskoczona i skonfundowana dama. Na to Bunsen: - No, bo wie Pani, istnieje przecież możliwość, że bezdzietność jest w Pani rodzinie dziedziczna. Robert Bunsen dla dobrego kawału był gotów poświęcić nawet osobistą wygodę. Zasiedział się kiedyś u znajomych do późnego wieczora. Kiedy miał wychodzić, zaczął padać rzęsisty deszcz. Ponieważ mieszkał dość daleko, gospodarze zaczęli go namawiać, aby u nich zanocował. Bunsen po namyśle zgodził się. Na tymże przyjęciu byli jednak jeszcze inni goście. Kiedy się rozeszli, stwierdzono, że razem z nimi zniknął i Bunsen. Sądzono, że się rozmyślił i mimo deszczu postanowił wrócić do domu. Wybierano się więc już spać, gdy nagle u drzwi wejściowych rozległ się dzwonek. Na zewnątrz stał Bunsen z wielkim pakunkiem w ręku. Był przemoczony do ostatniej nitki — woda lała się z niego strumieniami. — Co się z panem działo? Przecież miał pan u nas zostać na noc! — woła gospodarz. — Oczywiście — odpowiada Bunsen z niezmąconym spokojem. — Ale musiałem przecież przynieść sobie z domu nocną koszulę. Podczas podróży po Anglii profesor Bunsen, został przedstawiony pewnej pani, która pomyliła go z innym Bunsenem, teologiem, właśnie niedawno zmarłym. - Czy pan już zakończył swe wielkie dzieło o Bogu w historii? — zapytała go pani. - Niestety nie - odparł Bunsen. — Moja przedwczesna śmierć nie pozwoliła mi na spełnienie tego zamiaru. BUONARROTI Michelangelo Pewien florentyńczyk zachwycony dziełami Michała Anioła, a zwłaszcza posągami przedstawiającymi Dawida i Mojżesza, spytał artystę: — Mistrzu, w jaki sposób tworzy pan swe arcydzieła? — To bardzo proste — odparł rzeźbiarz. — Biorę kawał marmuru i odrąbuję wszystko, co jest zbyteczne... Gdy 60-letni już Michał Anioł kończył swój „Sąd Ostateczny", kardynał Casena wystąpił z ostrą krytyką dzieła. Rozgniewany artysta zemścił się, dając jednemu z potępieńców twarz Caseny. Obrażony Casena próbował interweniować u papieża. — Gdybyś był namalowany w czyśćcu, może dałoby się coś zrobić, ale w piekle? Tam moje interwencje już nie pomogą... — odpowiedział papież. Książę Cosimo Medici, który w wolnych chwilach zajmował się rzeźbą, wykonał posąg Neptuna i kazał go postawić na głównym placu Florencji. Pewnego dnia książę zapytał wielkiego architekta, rzeźbiarza j malarza Michała Anioła Buonarrotiego: - Jakie uczucia budzi w tobie mój Neptun? - Religijne — odpowiedział genialny artysta. - Jak to religijne? — zdumiał się książę. - Ilekroć widzę ten posąg, proszę Opatrzność, aby darowała księciu, iż zmarnował tak piękny marmur. Michała Anioła Buonarrotiego odwiedził pewnego razu znajomy. Oglądając jego obrazy, zatrzymał się przy jednym. - Wybacz, drogi mistrzu, ale jeszcze nie widziałem anioła w sandałach. - A czy widział pan kiedyś anioła bez sandałów — odparł z uśmiechem wielki malarz. BURNS Robert Pewnego dnia szkocki poeta Robert Burns przechadzał się nad brzegiem Tamizy. Zdarzyło się, że był świadkiem dramatycznej sceny. Oto wskutek własnej nieostrożności wpadł do rzeki bogaty kupiec i byłby niechybnie utonął, gdyby nie pospieszył mu z pomocą jakiś biedak. Uratowany kupiec odwdzięczył się wybawcy zaledwie drobną monetą. Świadkowie wydarzenia byli tak oburzeni niewdzięcznością bogacza, że niewiele brakowało, a wrzuciliby go ponownie do wody. Wtedy Burns ich uspokoił: — Ludzie, opamiętajcie się! On sam przecież najlepiej wie, ile jest wart... BURTON Richard — Kiedy byłem młody — opowiadał Richard Burton — ojciec powtarzał mi: „Pamiętaj, nigdy nie chodź do teatrzyków rewiowych. Mógłbyś tam zobaczyć rzeczy, których nie powi- nieneś widzieć." Tak mnie tym zaintrygował, że przy pierwszej okazji poszedłem do takiego teatrzyku. I rzeczywiście zobaczyłem coś, czego nie powinienem był widzieć. Mianowicie — ojca. BUSONI Ferruccio Ferruccio Busoni, kompozytor i pianista niemiecki włoskiego pochodzenia, koncertował w całej Europie. Po powrocie do Berlina podejmowany był przez przyjaciół w jednym z wytwornych lokali. Rozmawiali o ostatniej podróży pianisty. - Zapewne zna pan język hiszpański, skoro przebywał pan w Hiszpanii — zapytał jeden z obecnych. - Nie — uśmiechnął się Busoni. — Nie znam hiszpańskiego. - A więc zapewne doskonale pan włada francuskim. - Niestety, tego języka także nie znam. - Hmm... To jak porozumiewał się pan w obcym kraju? - Bardzo prosto — odpowiedział Busoni. — Za mnie mówił fortepian... BULOW Hans Guido von Pewien młody kompozytor prosił Bulowa o przejrzenie swej kompozycji oraz o szczerą i bezwzględną opinię. Bulow odpowiedział: — A ja bym wolał, żebyśmy nadal mogli zostać przyjaciółmi... Do Bulowa przyszła kiedyś wytworna dama prosząc o ocenę głosu jej córki, gdyż wielu muzyków orzekło, że panienka posiada wybitny talent śpiewaczy. Po wysłuchaniu dwóch pieśni wykonanych przez młodą osobę Bulow rzekł: - Według mnie córka szanownej pani powinna czym prędzej znaleźć się w sklepie kolonialnym. - Ależ dlaczego? — zdumiała się dama. - Ponieważ w głowie ma migdały, a w gardle rodzynki. Hans Bulow, słynny pianista i dyrygent, musiał bardzo często wysłuchiwać gry młodych, początkujących muzyków. Pewnego dnia, słuchając gry młodego ucznia, podszedł do okna i otworzył je szeroko. Uczeń przerwał grę i zwrócił pytający wzrok w stronę dyrygenta. Ten odpowiedział z uśmiechem: - Niech Pan spokojnie gra dalej, młody człowieku. Okno otwieram jedynie ze względu na sąsiada. Jego codzienne hałasy denerwują mnie i chciałem mu od dawna dopiec. BYRON George Gordon Znakomity poeta angielski lord George Byron bardzo nie lubił szarych oczu. Przy każdej okazji ostrzegał znajomych, by nie wierzyli ludziom o takich oczach, są bowiem źli i bez serca. - Ależ milordzie, pan sam ma przecież szare oczy — zauważył ktoś. - Toteż lepiej, aby wszyscy mający ze mną do czynienia wiedzieli na co się narażają — odparł Byron. CALLAS Maria Podczas obiadu wydanego na cześć Marii Callas, poproszono ją, by coś zaśpiewała. Śpiewaczka zwróciła się wtedy do pana domu z zapytaniem: — Jaki jest pański zawód? — Mam fabrykę armat... — Wobec tego proszę wystrzelić z armaty, a potem ja zaśpiewam. CAMUS Albert Francuski eseista, powieściopisarz i dramaturg, Albert Camus, otrzymał przesyłkę pocztową zawierającą maszynopis powieści i list, w którym autor prosił o zaopiniowanie jego dzieła. W odpowiedzi Camus napisał: „Jest to powieść zarówno dobra, jak i oryginalna, szkoda tylko, że jej dobre fragmenty nie są oryginalne, a oryginalne nie są dobre". Gdy Camus rozpoczynał swą wielką karierę pisarską, ktoś powiedział do niego: — Przyszłość należy do młodych! — Owszem — odpowiedział Camus — należy do nich, bo ja się z każdym dniem starzeję. CANOVA Antonio Antonio Canova, wielki rzeźbiarz włoski, dostał nakaz sportretowania siostry Napoleona, pięknej Pauliny. Portretował ją jako antyczną boginię, zupełnie nagą. — Ależ to okropne! — oburzyła się jedna ze starszych osób w rodzinie. — Pozować nago? — Droga moja — uspokoiła ją Paulina — nie mogłam się przeziębić, bo w pracowni było ciepło. Pewna dama zdradziła sekret powodzenia Canovy u kobiet, mówiąc: — On jeden potrafi rozmawiać z kobietami — świetnie słucha. Canova brał udział w bankiecie, podczas którego przedmiotem powszechnego zachwytu była pewna frywolna dama. Nazajutrz przyjaciółka artysty pyta go, jaką suknię miała na sobie owego wieczoru podziwiana dama. — Nie umiem na to odpowiedzieć — oświadczył rzeźbiarz — bo nie jestem przyzwyczajony do zaglądania pod stół. CARUSO Enrico Słynny włoski śpiewak Enrico Caruso jechał pewnego razu na występy za granicę. Gdy ulokował się już wygodnie w przedziale, a pociąg za chwilę miał ruszyć, wpadł do wagonu zziajany krawiec teatralny, wręczając śpiewakowi pokaźnych rozmiarów paczkę. — To jest korona — rzekł. — Zapomnieliśmy zapakować ją do walizki. Artysta opróżnił więc pudło na kapelusze i schował do niego ten rekwizyt. Na granicy wchodzi do przedziału celnik pytając, czy jest coś do oclenia. - Nie — odpowiada Caruso. - A co jest w pudle? - Proszę zobaczyć — śpiewak uchylił wieczko, a wówczas celnik ujrzał mieniącą się złocistym blaskiem koronę. - Wasza Królewska Mość raczy wybaczyć! — rzekł i kłaniając się pokornie opuścił przedział. Enrico Caruso chorował. Po wyzdrowieniu zapytał lekarza, ile wynosi należność za kurację. — Dwieście dolarów, mistrzu — odpowiada medyk. — Coś podobnego! — przeraził się wielki tenor — więc byłem chory aż tak poważnie? Caruso opowiadał w gronie przyjaciół o swym triumfalnym tournee po Stanach Zjednoczonych. - Wyobraźcie sobie: każdego dnia ogromny sukces, morze kwiatów, cenne prezenty... Zdarzało się, że po koncercie moi wielbiciele wyprzęgali konie z powozu i sami,odwozili mnie do hotelu! - Piękne wspomnienia, mistrzu — zauważyła jedna z pań. - Piękne, łaskawa pani — westchnął Caruso -- ale jakże kosztowne. Wszystkie te ekstrawagancje znalazły odbicie w rachunku, jaki wystawił mi mój amerykański impresario. Caruso, w czasie swego pobytu w Ameryce, został zaproszony do willi pewnego miliardera, gdzie otrzymał propozycję zaśpiewania kilku arii. Honorarium było wprost bajeczne. Artysta zjawił się o wyznaczonej godzinie i ze zdziwieniem ujrzał, że w domu jest tylko gospodarz i kilka psów. Na życzenie pana domu Caruso zaczął śpiewać. Ledwie zabrzmiały pierwsze takty arii, jeden z psów zawył. Rozgniewany śpiewak przerwał występ, lecz gospodarz z przyjaznym uśmie- chem wręczył mu czek na umówioną sumę i powiedział: - Proszę się nie gniewać mistrzu i więcej nie trudzić. Wie pan, jak bardzo lubię śpiewać, ale ile razy zacznę, ten pies zaczyna wyć. Chciałem się przekonać, czy wyje także wtedy, gdy zaśpiewa Caruso. Caruso miał słabość do pisania humoresek i to w dodatku złych. Uważał bowiem, że pisanie jest jego prawdziwym powołaniem. Kiedyś zaproponował pewnemu krytykowi, że odczyta mu swój utwór. — Proszę nie próbować! — zawołał satyryk ostrzegawczo. — Bo inaczej ja natychmiast zacznę śpiewać. Caruso opowiadał kiedyś przygodę, jaka wydarzyła mu się w Niemczech. Po występie, przed budynkiem opery, otoczył go tłum wielbicieli i łowców autografów. Nagle przepchnęła się do niego okazale ubrana kobieta, niemniej okazałej tuszy, mówiąc: - Drogi mistrzu! Mam do pana wielką prośbę... - Słucham — odpowiedział uprzejmie śpiewak, sądząc zapewne, że otrzyma zaproszenie na prywatne przyjęcie. - Drogi mistrzu, zgubił się mój woźnica. A słyszałam, że pan ma bardzo silny głos. Czy byłby pan tak łaskaw zawołać: „Ka-rooooollu!"? Enrico Caruso przyjechał na kilkudniowy występ do Paryża. Po pierwszym spektaklu zaziębił się i nie mógł występować w kolejnych. Dyrektor opery załamywał ręce. - Co ja pocznę? Jak mógł się pan przeziębić? - Nie rozumie pan? Zaraz wytłumaczę — odparł śpiewak. — Najpierw sala rozgrzana zapałem słuchaczy. Potem burza oklasków. Wreszcie zimne przyjęcie krytyki. Czy to nie wystarczy? Caruso często opowiadał: „Kiedy podróżowałem po stanie Nowy Jork, zepsuł mi się samochód i musiałem wezwać pomoc drogową. Zanim przyjechała, poszedłem ogrzać się do pobliskich zabudowań go- spodarskich. Prędko zaprzyjaźniłem się ze starym farmerem, który zapytał mnie, jak się nazywam. Powiedziałem mu, że Caruso. Farmer ze wzruszenia podskoczył i długo ściskał mi prawicę. - Nigdy bym nie uwierzył, że dom nasz zaszczyci swoją osobą tak sławny człowiek — cieszył się farmer. Uśmiechnąłem się i puściłem jego rękę, ale farmer szybko zawołał żonę, dzieci, parobków i służące dziewczęta: — Wyobraźcie sobie, kto jest naszym zacnym gościem. Caruso! Sławny podróżnik Robinson Caruso!". W czasie tournee artystycznego po Stanach Zjednoczonych, w małym miasteczku, tuż przed koncertem, zjawił się u impresaria Carusa pewien mężczyzna, mówiąc, iż musi się w ważnej sprawie zobaczyć z artystą. - Czego pan sobie życzy? — zapytał Caruso. - Przeczytałem w programie, że będzie pan śpiewał „Pieśń o kowalu". Otóż ja właśnie jestem kowalem i chcę prosić, by pan przy okazji dodał, że również naprawiam wózki dziecięce. Caruso kupił dom, kazał go wyremontować, a sam w jednym z pokojów ćwiczył głos, śpiewając arie i pieśni. Naraz do pokoju wszedł majster malarski. - Ja tylko na chwilę... Czy chce pan mieć remont szybko skończony? - Naturalnie — odpowiedział Caruso. - To niech pan przestanie śpiewać, bo gdy tylko pan zaczyna, malarze odkładają robotę i słuchają pana śpiewu. Żadną siłą nie można ich zapędzić do pracy. Caruso opowiadał później, że był to najprzyjemniejszy moment w jego karierze. Zapytany o to, jakie są najpotrzebniejsze cechy nieprzeciętnego śpiewaka, Caruso odpowiedział: — Szeroka pierś, wielkie usta, dziewięćdziesiąt procent pamięci, dziesięć procent inteligencji, dużo dokładnej pracy i nieco serca. Caruso opowiada w swoich pamiętnikach, że bardzo często zdarzało mu się na scenie zapomnieć nagle słów śpiewanej arii. Kiedyś podczas występów w mediolańskiej „La Scali" w pewnym momencie ani rusz nie mógł sobie przypomnieć dalszych słów arii, którą właśnie śpiewał. Począł wtedy śpiewać: tra- la-la, tra-la-la... Po opuszczeniu kurtyny, Caruso z dumną miną szedł za kulisy. Zobaczywszy reżysera, który aż pienił się z wściekłości i już gotował się do wielkiej awantury, Caruso protekcjonalnie klepiąc go po ramieniu, powiedział: — Ma pan szczęście, że jestem także doskonałym poetą, i że tak wspaniale umiem na poczekaniu dobierać rymy do „tra-la-la"... Mało na ogół znany jest fakt, że Caruso przed każdym występem odczuwał wielką tremę. Zwalczał ją rysowaniem karykatur swoich partnerów. Doszedł w tym do tak dużej doskonałości, że jeden z rysowników stwierdził: - Jako karykaturzysta zdobyłby pan również wielką sławę. Na to Caruso: - To szkoda, że nim nie zostałem. Nie odczuwałbym wówczas tremy. Gdy Caruso pierwszy raz wylądował w Ameryce, został otoczony rojem dziennikarzy, zadających mu pytania z najróżnorodniejszych dziedzin. Śpiewak był zmęczony podróżą i panującą wrzawą, dlatego, gdy jeden z dziennikarzy zapytał go: — Co pan sądzi o stosunkach handlowych między Włochami a Stanami Zjednoczonymi? — odpowiedział: — Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, lecz jestem przekonany, że o opinii mojej w tej sprawie dowiem się z jutrzejszych gazet. W trakcie przedstawienia „Pajaców", na którym obecne były tak zwane wyższe sfery, nagle zachorował tenor występujący w roli Arlekina. Obecny na sali Caruso postanowił ratować sytuację i odśpiewał serenadę za kulisami. Zazwyczaj pojawienie się Carusa na scenie wywoływało burzę oklasków, tym razem jednak publiczność nie wiedziała, kto śpiewa, i przyjęła arię milczeniem. Po przedstawieniu Caruso z gorzkim uśmiechem zwraca się do Titty Ruffo, który kreował rolę Tonią: - Ot, widzisz, co znaczy wyższa sfera. Ona ceni tylko te nazwiska, które są wymienione na afiszach. CASALS Pablo Genialny wiolonczelista Pablo Casals tłumaczył jednemu ze swych uczniów, że jego solo powinno brzmieć jak miłosne wyznanie. Młodzieniec powtórzył solo, lecz mistrza nie zadowolił. Zdenerwowany Casals zawołał: - Grając powinieneś myśleć o narzeczonej, a nie o teściowej! CASANOVA Giacomo Giovanni di Seingalt Słynny uwodziciel Casanovą będąc raz w gronie młodzieży powiedział: - Uczcie się geografii choćby dla potrzeb spodziewanego kiedyś małżeństwa. Przyda się, ponieważ w małżeństwie trzeba wiedzieć, gdzie piętrzą się góry przeszkód, gdzie znajdują się głębokie przepaście do pokonania, niespodziewane pułapki, a także ciekawe, kuszące wędrowca regiony. Przede wszystkim zaś granice, których nie wolno przekroczyć bez ryzyka utraty prawa powrotu do znanych już i własnych stron. CEZANNE Paul Sławny malarz francuski Paul Cezanne opowiadał w gronie przyjaciół o swojej drodze artystycznej. — Od początku byłem uważany za cudowne dziecko... — Jak to rozumieć? — pytali przyjaciele. — Otóż wszyscy w rodzinie ciągle powtarzali, że będzie to prawdziwy cud, jeśli z tego dziecka coś wyrośnie Właściciel hotelu pyta Cezanne'a: - Jak się panu spało? Boję się,.że niezbyt dobrze, bo siennik jest twardy. - Tak, leżeć było nieszczególnie — odrzekł malarz — ale wstawałem kilka razy i odpoczywałem. Do siedzącego przy kawiarnianym stoliku Cezanne'a podszedł pewien przeciętny, ale bardzo zarozumiały malarz i zapytał: - Cóż u pana słychać, panie kolego? - Kolego? — zdziwił się Cezanne. — Panu także dokucza reumatyzm? Cezanne został kiedyś zaproszony przez jednego z bankierów francuskich. Po dobrym obiedzie, gospodarz oprowadzając gościa po pałacu obwieszonym licznymi portretami powiedział z dumą: - To są portrety moich przodków. Co pan o nich sądzi? - Sądzę — odparł malarz — że mają bardzo zdziwione miny! Paul Cezanne był jednym z twórców malarstwa nowoczesnego. Gdy zmarł mu ojciec, artysta chciał wykonać jego podobiznę. Wtedy żona powiedziała: — Jeżeli portret ma być podobny, wezwij innego malarza. Cezanne, przechodząc ulicą podczas deszczu, spostrzegł przystojną panienkę, którą znał z widzenia, ale pragnął poznać osobiście. Zebrał się więc na odwagę i zapytał: — Czy mogę panią osłonić swym parasolem? — Bardzo dziękuję, ale mam przecież swój. — O, to nic nie szkodzi — odparł malarz — tamten możemy złożyć. Obecnie obrazy Paula Cezanne'a kosztują miliony, ale za życia nie udawało się artyście sprzedawać swych dzieł nawet po 100 franków. Pewnego dnia Renoir spotkał na ulicy Cezanne'a idącego z obrazem pod pachą. - Muszę go sprzedać! Jestem bez grosza! — zawołał Cezanne. Renoir życzył mu szczęścia. Po dwóch godzinach spotkali się znowu. Tym razem Cezanne nie miał już obrazu. - Zrobiłeś dobry interes? — zapytał Renoir. - O tak, jestem zupełnie zadowolony. Znalazłem osobę, która potrafiła właściwie ocenić mój obraz. - To ile dostałeś? Cezanne milczał. Po chwili przyznał się: — Spotkałem znajomego muzyka, któremu obraz bardzo się podobał. Dałem mu więc w prezencie. CHAMFORT Nicolas Na przyjęciu podano pisarzowi francuskiemu Chamfortowi świetne wino. Przyjął to obojętnie. Obrażony gospodarz polecił więc przynieść pospolite wino. — Dobre! — zawołał wtedy pisarz. — To jest tanie, gdy tamto było bezcenne — rzekł gospodarz. — Dlatego nie chwaliłem go — rzekł Chamfort — podczas gdy temu potrzeba pochwały. Pewien poeta dał Chamfortowi do oceny swój dwuwiersz. — Świetny — rzekł Chamfort — tylko za długi... Gorąca wielbicielka Chamforta zaproponowała mu małżeństwo. — Pani — odparł pisarz — niegdyś do szaleństwa lubiłem dwie rzeczy: kobiety i stan kawalerski. Pierwsza z tych namiętności już mnie opuściła. Czy mogę dobrowolnie pozbywać się drugiej? CHAPLIN Charles Spencer Pewnego razu zapytano Chaplina, dlaczego tak często bywa w kinach. Na to Chaplin odpowiedział: — Kino jest wyjątkową okazją do oglądania cudów, które w życiu spotyka się bardzo rzadko. Na przykład, ogromnie się cieszę, gdy widzę kobiety, które otwierają usta i... nic nie mówią. Było to oczywiście w okresie filmu niemego. Na przyjęciu w Hollywood Charlie Chaplin zabawiał gości naśladowaniem różnych osób ze środowiska artystycznego. Wreszcie wykonał arię z włoskiej opery. Zaśpiewał ją wspaniale. - Nie wiedziałem — zachwyca się któryś z gości — że potrafi pan tak pięknie śpiewać! - Kiedy ja wcale nie umiem śpiewać — odpowiedział Chaplin. — Ja tylko starałem się wiernie naśladować Beniamina Gigli! Charlie Chaplin w rozmowie z pewną młodą aktorką z cierpliwością wysłuchiwał jej wywodów, że nie wie ona, co to trema. W pewnym momencie Chaplin powiedział ojcowskim tonem: — Proszę mi wierzyć, moje dziecko, że i tego się pani doczeka. Trema przychodzi równocześnie z talentem... Charlie Chaplin przebywając w Genewie mieszkał parę razy w tym samym hotelu. Ostatnim razem, opuszczając go, dał portierowi 20 franków napiwku. Ten podziękował, ale powiedział z wyrzutem: — Mistrzu, poprzednio dał mi pan 40 franków, abym wypił za pańskie zdrowie. — Zgadza się — odrzekł słynny aktor — lecz teraz czuję się znacznie lepiej... Gdy Chaplin chciał się rozejść ze swoją pierwszą żoną, powiedziała, że jeśli to zrobi, na pewno drugiej takiej żony nie znajdzie. - Już to jedno jest wystarczającym powodem — odpowiedział Chaplin. Po premierze jednego z filmów Chaplina, krytycy wytykali artyście niektóre błędy. Wówczas Chaplin powiedział: - Na cudze błędy patrzymy jak na cudze żony. Mamy z nich dużo więcej radości niż ze swoich własnych. Charlie Chaplin na własnym przykładzie radził palaczom jak zwalczać nałóg. — Zanim wyciągnę papierosa, zapalam zapałkę. Następnie sięgam po papierosa i gaszę zapałkę. Potem odkładam zapałkę do pudełka i zapalam nową zapałkę, wyjmuję papierosa, gaszę zapałkę i odkładam papierosa. Wszystkie te czynności powtarzam aż do chwili, kiedy zaczyna mnie to złościć i ciskam papierosa razem z zapałkami na ziemię... Einstein rozmawiał z Chaplinem: - Dokonał pan cudu — powiedział twórca teorii względności. — Cały świat pana podziwia i rozumie. - Pan dokonał jeszcze większego - - odparł Chaplin. -Wszyscy pana podziwiają, choć mało kto rozumie. Charlie Chaplin pracował w początkach swojej kariery w podmiejskim teatrzyku w Londynie. Ponieważ budynek roił się od szczurów, dyrektor często wołał, załamując ręce: - Już nie mogę wytrzymać! Jak się pozbyć tej plagi?! Na to Chaplin: - Niech pan da im moją gażę, wtedy szybko zdechną z głodu. Brytyjski premier MacDonald po posiedzeniu gabinetu, na którym postanowiono rozwiązać parlament, spotkał na ulicy bawiącego właśnie w Londynie Chaplina. - Pracuje pan nad nowym filmem? — spytał premier. Tak. Ale i pan, jak słyszałem, przygotowuje nie lada widowisko? - Kto wie — odparł MacDonald. — Tylko, że my, politycy, nie możemy układać sobie scen tak jak wy, artyści. - Dlatego też — odparł Chaplin — wasze sztuki o wiele mniej podobają się publiczności. Pewnego dnia Chaplin szedł na przechadzkę z ulubionym pieskiem. Po drodze spotkał znajomą, odznaczającą się niebywałą wprost smukłością. Uradowana dama z daleka skinęła na artystę i przyzywała go do siebie. Podrażniony tym gestem pies, rzucił się na znajomą. Chaplin przepraszał: - Proszę wybaczyć pieskowi, ale pokusa dla niego była zbyt wielka. On nigdy nie widział na raz tyle kości! Kiedy w prasie nie zamieszczano jeszcze reklam, pewna fabryka kapeluszy wpadła na genialny pomysł, że będzie reklamować swe wyroby przy pomocy Charlie Chaplina. Za jakiś czas pojawiły się olbrzymie plakaty głoszące: „Nasze kapelusze nosi również Charlie Chaplin". Jednakże na drugi dzień wszystkie plakaty posiadały już drobne „uzupełnienia": były nalepione na nich wąskie paski papieru, na których konkurencyjna firma wydrukowała napis: „Dlatego śmieje się z niego cały świat". Razem z popularnością Chaplina, rosły też jego honoraria. Pewnego razu, w czasie omawiania nowego kontraktu, zapytano go, jakie proponuje warunki. - Chcę mieć tysiąc dolarów tygodniowo — powiedział Chaplin. - Ależ młody człowieku! — zawołał oburzony producent. — Przecież tyle nawet ja nie zarabiam! - Wiem — odparł z całym spokojem aktor. — Ale publiczność nie staje w kolejce przy kasach ze względu na pańskie nazwisko, lecz na moje, nieprawdaż? Pewnego razu Charlie Chaplin brał udział w naradzie filmowej. Dzień był upalny, parny i muchy dokuczały niemożliwie. Jedna szczególnie natrętna brzęczała mu koło ucha. Artysta opędzał się kilka razy, wreszcie zirytowany poprosił o klapkę. Dyskusja toczyła się dalej, a Chaplin siedział z klapką, śledząc uważnie lot muchy. Trzy razy trzepnął i trzy razy chybił. W końcu mucha usiadła tuż przed nim. Chaplin przyczaił się, ostrożnie podniósł klapkę, wycelował... i odłożył klapkę na bok. - Dlaczego jej nie zabiłeś? — pyta zdziwiony sąsiad. Chaplin wzruszył ramionami: - To nie była ta mucha! CHESTERTON Gilbert Keith Pewien wydawca spytał kiedyś Gilberta Chestertona: - Jaką książkę chciałby pan mieć przy sobie, gdyby znalazł się pan na bezludnej wyspie? - Podręcznik budowy statków — odparł pisarz bez namysłu. Angielski pisarz i działacz społeczny, Gilbert Keith Chesterton z zapałem dyskutował na pewnym zebraniu problemy odrębności rasowych na świecie. Po zebraniu podeszła do niego jedna z uczestniczek i spytała do jakiej rasy może on ją zaliczyć. Chesterton poprawił okulary, przyjrzał się damie i odpowiedział: - Nie mam wątpliwości. Pani należy do rasy zdobywców! CHEVALIER Maurice Pewien dziennikarz zapytał raz słynnego śpiewaka francuskiego Maurice Chevaliera, jakiej zasadniczej rady mógłby udzielić młodemu pokoleniu. Rada ta powinna być wyrażona w jednym zdaniu. Oto odpowiedź: — Młodym ludziom mógłbym poradzić, aby zgodzili się na nieco nudy w wieku, który dostarcza im, wyłącznie przyjemności, po to, by mogli zaznać nieco przyjemności w wieku, który dostarcza wyłącznie nudy... Maurice Chevalier jechał kiedyś samochodem z przyjacielem. W pewnej chwili ten zapytał: - Przed nami kobieta prowadzi wóz. Właśnie wysunęła rękę przez okno. Jak myślisz, co to może znaczyć? - To znaczy — odparł Chevalier — że okno jest otwarte. W podeszłym wieku Maurice Chevalier chętnie przebywał w towarzystwie młodych dziewcząt. Na docinki przyjaciół odpowiadał: - Tylko raz w życiu jest się starym... Maurice Chevalier opowiadał kiedyś podczas bankietu: - Zamieściłem kiedyś w prasie ogłoszenie, że chcę sprzedać różne zbędne meble. Następnego dnia zgłosiła się telefonicznie jakaś pani, która zapytała: - Czy ma pan do sprzedania ładne, podwójne łóżko, bo mój syn się żeni. - Nie, ale mam całe urządzenie pokoju stołowego i piec gazowy. - Dziękuję — odparła — o ile go znam, nie wybiega myślą tak daleko w przyszłość! Maurice Chevalier opowiadał raz: — Gdy w 1928 roku pojechałem do USA, by podpisać z wytwórnią filmową „Paramount" umowę, ujrzałem któregoś dnia nad gmachem wytwórni, jak zaświeciły się pierwsze litery mojego nazwiska: C H E V. Byłem bardzo dumny i pomyślałem, że Amerykanie zawsze pamiętają o reklamie. Spojrzałem jeszcze raz w górę i przeczytałem następne litery: ROLET. Maurice Chevalier odwiedził raz w Londynie słynnego angielskiego producenta filmowego Aleksandra Kordę. W czasie rozmowy weszła do pokoju młoda sekretarka. Po jej wyjściu Chevalier powiedział z westchnieniem: - Jakie to smutne dla niej... - Co ma być smutne! - Taka młoda, taka ładna i nie w Paryżu. Maurice Cheyalier znany był ze swej daleko posuniętej oszczędności. Nic więc dziwnego, że gdy kiedyś zgubił w hotelu banknot 500-frankowy, zaalarmował cały personel. Już po chwili zjawił się w jego pokoju boy oświadczając, że znalazł pieniądze i wręczył je aktorowi. Chevalier był tak zadowolony z odzyskania, bezpowrotnie zdawałoby się, utraconej sumy, że nie mógł powstrzymać się od okrzyku: - Ależ ja zgubiłem banknot 500-frankowy, a nie 10 banknotów po 50! - Faktycznie — odparł boy — ale widzi pan, ostatnim razem, kiedy zwróciłem jednemu z naszych gości zgubione przez niego 500 franków w jednym banknocie, to okazało się, że nie miał drobnych. Do znanego aktora Periera, Maurice Chevalier wysłał egzemplarz swoich pamiętników z następującą dedykacją: „Drogiemu Perierowi, który mimo swego młodego wieku posiada to, czego mi brak". Aktor zadowolony z komplementu zapytał Chevaliera, co miał na myśli. Ten odpowiedział: - Pan ma troje dzieci... Chevalier wyznał kiedyś w towarzystwie: - Mówienie prawdy jest w gruncie rzeczy niezwykle wygodne. Nie musi człowiek pamiętać, co mówił przedtem... Kiedyś pytano 82-letniego Maurice'a Chevaliera skąd u niego, mimo siwych włosów, taka żywotność. - Mężczyzna z siwymi włosami — odparł Chevalier — jest jak dom, na którego dachu leży śnieg. Nie oznacza to wcale, że w kominku nie może palić się ogień. CHRISTIE Agatha Młody pisarz przyniósł do Agaty Christie rękopis powieści kryminalnej z prośbą o ocenę. Po jakimś czasie pisarka zwróciła mu tekst z adnotacją: „Podziwiam pańskie wczucie się w duszę przestępcy! Nie chodzi o to, co mówi i robi bohater, ale że cały pomysł jest ukradziony"... Zapytano raz Agatę Christie, jak rodzą się u niej pomysły kolejnych powieści kryminalnych. - Podczas zmywania naczyń. Jest to tak obrzydliwe i irytujące zajęcie, że lęgną się w głowie najbardziej zbrodnicze myśli -odpowiedziała pisarka. CHURCHILL Sir Winston Leonard Spencer Dziennikarz do Winstona Churchilla: - Co, zdaniem pana, powinno cechować dobrego polityka? - Umiejętność przewidywania tego, co nastąpi w przyszłości, oraz wyjaśniania, dlaczego tak się stało. Z okazji swoich urodzin Winston Churchill otrzymał prezent w postaci kompletu dzieł Agaty Christie, którą sędziwy polityk przedkładał nad wszystkich innych autorów powieści kryminalnych. Churchill mówił o Agacie z dużym respektem: - Od czasów Lukrecji Borgii jest to pierwsza kobieta, której zbrodnie przyniosły wielkie korzyści. W czasie debaty perlamentarnej Winston Churchill zadziwił wszystkich cytując z pamięci dziesiątki liczb o wartościach porównawczych i statystycznych. W kuluarach parlamentu podszedł do premiera jeden z jego sekretarzy i zapytał: - Jakim cudem, w tak krótkim czasie, zdobył pan te wszystkie liczbowe dane? Pański sekretariat potrzebowałby pół roku, żeby je zgromadzić... - Być może — odparł Churchill — toteż tyle właśnie czasu będą potrzebowali moi polityczni antagoniści, zanim się połapią, że te liczby mijają się z prawdą... Winston Churchill namiętnie palił cygara. Pewnego razu do jego zadymionego gabinetu wszedł jeden z jego przyjaciół, i stanąwszy na progu, zawołał ze zgorszeniem: - Człowieku, to powietrze może zabić wołu! - Wybacz, mój drogi — zauważył grzecznie gospodarz — ale nie widziałem, że przyjdziesz. Winston Churchill był — jak wiadomo — plastykiem amatorem. Były brytyjski premier Harold MacMillan po zwiedzeniu wystawy obrazów Churchilla powiedział: — Zrozumiałe dlaczego Winston zajmuje się polityką. Musiał mieć inny zawód, by nie umrzeć z głodu. Mało anielskie usposobienie Winstona Churchilla było często przyczyną irytacji jego bliższego i dalszego otoczenia. Lady Astor powiedziała mu kiedyś w gniewie: — Gdybym była pańską żoną, lałabym panu truciznę do kawy. Znakomity mąż stanu odpowiedział: — Gdybym miał taką żonę jak pani, wypiłbym tę kawę. Winston Churchill, już jako premier, spotkał raz na ulicy starszego pana, który go zaczepił i spytał: - Przepraszam, czy pan nie nazywa się przypadkiem Churchill? - Tak. Na to starszy pan: — Ach Winston, tyś się prawie wcale nie zmienił. Jestem John Dowbridge, pamiętasz mnie? Chodziliśmy razem do szkoły. Powiedz, co u ciebie, bo od tamtych lat zupełnie nie wiem, co sie z tobą dzieje! Na pewnym oficjalnym przyjęciu kelner nalewając szampana oblał łysinę Churchilla i strasznie się przestraszył, tym bardziej, że przy stole zaległa grobowa cisza. Przerwał ją Churchill: — Doprawdy, mój drogi, uważa pan, że to mi pomoże? Gdy Churchill złamał nogę, lekarz oświadczył: — Pańska noga mnie nie zachwyca, ale też nie jestem specjalnie nią zmartwiony. - Ja też bym się tak strasznie nie martwił, gdyby pan złamał nogę — odparł Churchill. W czasie ostatniej wojny, Winston Churchill przybył niespodziewanie do brytyjskich jednostek wojskowych w Afryce, rozlokowanych nad morzem w pobliżu Tripolisu. Przyjmował go marszałek Montgomery. Churchill przyjrzał się wyprężonym na baczność żołnierzom i zapytał zdziwiony: - Dlaczego wszyscy noszą białe spodenki kąpielowe? - Sir, oni w tej chwili nie noszą żadnych... Winston Churchill zgodził się kiedyś, by dwa jaja które zniosły łabędzie królowej Anglii, wysiadywane były przez jego czarną łabędzicę australijską. Gdy małe łabędziątka wykluły się, Churchill powiedział: - To nie pierwszy przypadek pomocy z mej strony dla rodziny królewskiej. Winston Churchill usłyszawszy tezę uczonych, że gdzieś około roku 2100 światem będą rządzić kobiety, przymrużył oko i rzucił: — Nadal? Winston Churchill zapytany raz został przez jednego z młodych członków parlamentu brytyjskiego, w jaki sposób należy wygłaszać przemówienia, by wywrzeć największe wrażenie na słuchających. — Takie przemówienie — odparł Winston — musi mieć dobry początek i dobre zakończenie. Ale przede wszystkim należy pamiętać, by początek i koniec znajdowały się możliwie blisko siebie... Winston Churchill był kiedyś na przyjęciu w Manchesterze. Gdy po bankiecie podano kawę, burmistrz miasta nachylił się i szepnął: - Czy pozwolimy, by zebrani zabawili się jeszcze trochę, czy też chce pan już wygłosić przemówienie? Winstonowi Churchillowi zadano kiedyś pytanie: - Do jakiego wieku człowiek zabiega o przyjaciół? - Przyjaciół można mieć zawsze — pod warunkiem, że się ich nie potrzebuje — odpowiedział polityk. Winston Churchill przez długie lata martwił się wyczynami swej córki Sary, która prowadziła się nieco skandalicznie, nadużywając alkoholu. Pewnego razu, w gronie przyjaciół, Churchill powiedział z ubolewaniem: — Gdyby choć nie upijała się w barach publicznych, lecz w domu, jak wszystkie szanujące się Angielki... Przyjaciółka zapytała panią Churchill, która skarżyła się na słaby wzrok: — Dlaczego nie nosisz stale okularów? Na to 76-letnia pani Churchill odparła: — Noszę je, gdy jestem sama. Winston zawsze mówi, że okulary mnie postarzają... Churchill miał zwyczaj późnego wstawania. Nie ubierał się potem jeszcze przez dłuższy czas i wypijając kilka kieliszków koniaku pracował zwykle do południa. W czasie jednego z tajnych spotkań z Rooseveltem w czasie wojny, prezydent wszedł koło południa z pilną wiadomością z frontu do pokoju premiera, i zastał go zupełnie nagiego, dyktującego sekretarzowi depesze. Zażenowany Roosevelt chciał się wycofać. - Przyjacielu — zawołał Churchill -- teraz pan widzi, że premier Wielkiej Brytanii nie ukrywa niczego przed prezydentem USA! Po jednym z przemówień politycznych podeszła do Churchilla jakaś kobieta. - Dwie rzeczy w panu budzą we mnie odrazę — powiedziała — pańskie poglądy i pańskie wąsy. - Może się pani nie obawiać - - odpowiedział spokojnie Churchill. — Nigdy nie zetknie się pani bliżej ani z jednym, ani z drugim. Dyplomata angielski, uprzednio ambasador w Paryżu, Christopher Soames, był zięciem Churchilla. Churchill uważał go za nudziarza i niezbyt lubił. Soames natomiast narzucał się teściowi i przy wszystkich rodzinnych okazjach zasypywał go mnóstwem pytań. Kiedyś po obiedzie, kiedy Churchill marzył o spokojnym wypaleniu cygara, Soames zaczął go zanudzać pytaniami: - Powiedz, ojcze, kto twoim zdaniem był największym człowiekiem naszych czasów? Churchill wykręcał się długo, ale wreszcie przyciśnięty do muru, odpowiedział: - Mussolini. - Ten faszysta? A to dlaczego? — spytał zdumiony Soames. - Bo kazał rozstrzelać swojego zięcia — odparł zimno Churchill. W czasie odbywającej się w Poczdamie konferencji, w Anglii miały miejsce wybory, które Churchill przegrał. Zwyciężył przywódca Labour Party - - Clement Attlee. Pocieszając byłego premiera jeden z jego przyjaciół zauważył: - Attlee ma swoje zalety. To człowiek bardzo skromny... - Tak — odparł Churchill. — I zupełnie słusznie. Kiedy Churchill został po raz pierwszy członkiem parlamentu, dziennikarze spytali go: - Jakie było pańskie pierwsze wrażenie, kiedy znalazł się pan w Izbie Gmin? - Zdziwienie — jak się tu znalazłem. Po kilku latach jeden z dziennikarzy zapytał ponownie: — Jakie są pierwsze pańskie wrażenia, kiedy rozpoczyna się sesja? — Zdziwienie — jak znaleźli się tu inni. Ojciec Winstona Churchilla — Randolph Churchill był znany ze swej niezwykłej cierpliwości, uprzejmości i z tego, że nigdy nie przerywał swym rozmówcom. Pewnego razu w klubie jeden z dżentelmenów zaczął opowiadać leciwemu lordowi ogromnie nudną i długą historię. W pewnym momencie Randolph Churchill zwrócił się do stojącego obok kelnera: — Proszę wysłuchać, dopóki ten pan nie skończy. Ja muszę wyjść na chwilę. Winston Churchill, który był zapalonym malarzem, pokazywał kiedyś przyjacielowi swe obrazy. — Dlaczego malujesz tylko krajobrazy? -— Bo drzewa nigdy nie narzekają, że są do siebie niepodobne. Dobry znajomy Winstona Churchilla powiedział do niego z żalem: - To bardzo smutne, że kiedy człowiek się starzeje, stwierdza, że miłość, bogactwo i sława nie warte są jednego cygara. - To prawda — odrzekł z uśmiechem Churchill — lecz jeszcze smutniejsze jest, gdy się konstatuje, że cygaro też jest nic nie warte! Gdy Churchill wpływał do portu nowojorskiego, na widok Statuy Wolności zawołał: - No proszę, jeszcze stoi! A niektórzy twierdzą, że Amerykanie nie są tolerancyjni. CICERO Marcus Tullius Marek Cycero, rzymski filozof, znakomity mówca, usłyszał kiedyś, jak konsul Gnejusz Korneliusz Dolabella opowiadał przyjaciołom o swojej żonie i zapewniał ich, że ma trzydzieści lat. W pewnym momencie Cycero mu przerwał, mówiąc: - To musi być prawdą, ponieważ powtarzasz to samo od dwudziestu lat. Lentulus, zięć Cycera, był wyjątkowo małego wzrostu. Cycero zobaczył go raz, jak paradował z długim mieczem u boku, i krzyknął: - Kto przypasał mego zięcia do miecza? Cycero był na obiedzie u Damasippa. Podano dosyć podłe wino i gospodarz powiedział: — Pijcie tego felerna, ma czterdzieści lat! Na to Cycero: — Dobrze się trzyma na swój wiek. CLAIR Rene Słynny reżyser francuski Rene Clair angażował aktorów do nowego filmu. Między innymi zgłosiła się kobieta nie pierwszej młodości. - Wiek pani? — zapytał reżyser. Kandydatka milczała. - Niechże pani nie zwleka z odpowiedzią — pogroził palcem Clair. — Każda chwila zwłoki pogarsza pani sytuację. CLEMENCEAU Georges Francuski mąż stanu Clemenceau, zwany powszechnie „Starym Tygrysem", w podeszłym już wieku wybrał się na targ i kupił parę drobiazgów. Dla żartu targował się o cenę: - Ta marchew jest stanowczo za droga — powiedział do jednej z przekupek. — Mogę zapłacić za nią tylko połowę żądanej ceny. Przekupka spojrzała nań i odrzekła: - Dobrze, staruszku, ale tylko dlatego, że jest pan podobny do naszego „Starego Tygrysa". COCTEAU Jean Pewna pani zwróciła się kiedyś do słynnego pisarza i poety Jeana Cocteau: - Czy pan naprawdę wierzy, że poezja się na coś przydaje? - Oczywiście, droga pani — odrzekł Cocteau i po chwili namysłu dodał: - Ale dokładnie to nie wiem na co. Pewna paryżanka, po bardzo burzliwej i romantycznej młodości, stała się na starość arcycnotliwa. Jean Cocteau powiedział, gdy rozmawiano na jej temat: - Jest coraz bardziej wybredna w swych stosunkach towarzyskich. Niedługo dojdzie do tego, że przestanie sama siebie przyjmować. Jean Cocteau słynął z dowcipu. Jego powiedzenia obiegały cały Paryż. Zapytano go pewnego razu, czy lubi zwierzęta: - Ogromnie! - - odpowiedział. - - Zwłaszcza psy, choćby najbardziej złośliwe! One nigdy nie gryzą tych, którzy dają im pożywienie. Co za wspaniały przykład dla krytyków! Na przyjęciu do Jeana Cocteau podeszła pewna dama, znana ze swego trudnego usposobienia. - Niebawem wychodzę za mąż. Jak pan sądzi, czy zawarcie ślubu „trzynastego" nie przyniesie pecha memu małżeństwu? Na to artysta: - Dlaczego „trzynasty" miałby być wyjątkiem? Restauracja „Byk na dachu" była swego czasu miejscem spotkań całego artystycznego Paryża. Pewnego wieczoru, kiedy Cocteau jadł tam kolację, weszło dwóch młodych prowincjuszy, którzy po jakimś czasie głośno skonstatowali: — Ech, właściwie nie ma tu nic nadzwyczajnego. Na to Cocteau zwrócił się do barmana z zamówieniem: - Fred, jeszcze jedną szklaneczkę krwi... COLETTE Sidonie Gabrielle Znana francuska pisarka Colette, wspomina w swej książce „Gwiazda Wieczorna" pewną staruszkę, która twierdziła, iż przechowywanie listów miłosnych nie sprawia jej przyjemności. Wręcz przeciwnie, tylko ją złości. Dlatego wszystkie je zniszczyła. - Jak to — wszystkie? - No, jeden tylko zachowałam — rzekła starsza pani. - To musi być naprawdę piękny list. - Znam jego treść na pamięć: „Klucz pod słomianką". - I co dalej? - To już wszystko. — Zamilkła na chwilę i dodała: — Niech mi pani wierzy, to wystarczyło. Gabrieli Colette prawiono kiedyś komplementy w związku z jej książką, w której poruszyła problem podświadomości w życiu duchowym kobiet. - Podświadomość w życiu duchowym kobiet? — rzekła Colette. — No przecież to mężczyzna! Colette na naleganie adoratorów często tak im odpowiadała: — Niech pan pozwoli mi zastanowić się przez tydzień. Jeżeli powiem „tak" — będzie pan bardzo zadowolony, ale jeśli powiem „nie" — będzie pan mnie za to błogosławił. COOLIDGE Calvin Prezydent Stanów Zjednoczonych Coolidge przeszedł do historii jako nieprawdopodobny milczek. Zdarzyło się, że podczas kampanii wyborczej dopadli go dziennikarze i zaczęli wypytywać: - Co ma pan do powiedzenia na temat prohibicji? — Nic — odpowiedział Coolidge. - A co chciałby pan powiedzieć na temat bezrobocia? - Nic. - A co może pan powiedzieć na temat sytuacji międzynarodowej? - Nic — odpowiada Coolidge i zaraz dodaje: - Tylko proszę moich wypowiedzi nie cytować! Jak dość często bywa, los dał milczkowi Coolidge'owi za żonę kobietę wielce gadatliwą. Pewnej niedzieli zdarzyło się, że słabująca, nie mogła pójść do kościoła. Z niecierpliwością tedy oczekiwała na powrót małżonka. Wreszcie się zjawił. - No i co? - Nic. - Pastor miał kazanie? - Mhm. - O czym mówił? - O grzechu. - Ale co mówił o grzechu? — nalegała żona. - Był mu przeciwny — odpowiedział po dłuższym namyśle Coolidge. COOPER Gary Znakomity aktor Gary Cooper zwrócił się kiedyś do znajomego pastora z prośbą o poświęcenie jego samochodu. Po uroczystości pastor poprosił go na bok i szepnął: - Jako twój przyjaciel, pragnę ci jednak zwrócić uwagę, że moje błogosławieństwo sięga tylko do 60 km na godzinę. Gary Cooper pochodził z biednej rodziny i miał smutne dzieciństwo. Kiedy skończył szkołę, powiedział ojcu, że chce zostać aktorem filmowym. Stary Cooper załamał ręce i zawołał: — Tego nam jeszcze brakowało! Boże, co ja ci zrobiłem, że mnie tak karzesz! Jeden syn jest malarzem, córka pisarką, trzecie moje dziecko komponuje nowoczesną muzykę, a ten wariat Gary chce iść do filmu! Na to Gary starał się uspokoić ojca: - Nie przejmuj się tatusiu! Ty zupełnie zapominasz, że twój najstarszy syn Jess jest windziarzem w hotelu i zarabia na nas wszystkich. Grupa turystek odwiedziła atelier, w którym kręcono film z Gary Cooperem w głównej roli. W czasie przerwy jedna z pań tak długo hipnotyzowała Coopera pełnym uwielbienia wzrokiem, aż wreszcie aktor uśmiechnął się i pozdrowił ją gestem dłoni. Natychmiast pobiegła do niego i zawołała: — Ach, wiedziałam, że pan mnie pozna! Przecież tyle razy byłam na pańskich filmach... Opowiadano kiedyś Gary Cooperowi, że pewna gwiazdeczka włoska została skazana na zapłacenie grzywny za to, że długo i namiętnie całowała się na ulicy ze swoim ukochanym. — A w Hollywood — zauważył Gary Cooper — otrzymałaby Oskara... CORINTH Lovis Lovis Corinth, malarz niemiecki, malował portret pewnego starszego pana, który nie odznaczał się zbytnią pięknością. Artysta swoim zwyczajem nie starał się o upiększenie obrazu. Jeden ze znajomych artystów, który widział portret jeszcze w czasie malowania, spytał Corintha: — Co portretowany mówił przy odbiorze? Corinth uśmiechnął się i rzekł: — Rodzina ofiarowała mu ten portret na gwiazdkę. —- Tak? A bardzo się nim cieszyli? Artysta wzruszył ramionami: — Mówili, że wszystkim chciało się płakać. — Płakać? Ależ dlaczego? — Mówili, że nie mieli zupełnie pojęcia, że ich ojciec tak wygląda. CORTOT Alfred Znakomity pianista Alfred Cortot miał ucznia z dobrej rodziny, który udawał znawcę muzyki. Pewnego dnia Cortot zadał mu pytanie: - Ile symfonii napisał Beethoven? - Trzy — odparł uczeń — Są to „Eroica", „Pastoralna" oraz „Dziewiąta". COURTELINE Georges Gdy wynaleziono telefon, francuski satyryk Courteline zainstalował go w swoim mieszkaniu. Pewnego dnia złożył mu wizytę przyjaciel. Podczas rozmowy zadzwonił telefon. - Dlaczego nie podnosisz słuchawki? - Bo zainstalowałem sobie telefon dla własnej wygody, a nie dla ułatwienia życia innym. COWARD Noel Angielski komediopisarz Noel Coward spotkał na przyjęciu krytyka znanego ze złośliwych, ale niedowcipnych recenzji. Pan domu rzekł: - Staniemy się świadkami bitwy, w której orężem będzie dowcip. Na to Coward: — Nie walczę z bezbronnymi... CREBILLON Prosper Jolyot O Prosperze Crebillon złośliwe języki mówiły, że jego dzieła w rzeczywistości napisał uczony mnich — Kartuz. Gdy Charles Pinot Duclos zapytał go kiedyś, jaki utwór uważa za najlepszy, Crebillon odparł: - Nie wiem, ale najmniej udany jest ten — i wskazał na swego syna Klaudiusza, późniejszego znanego pisarza. - No, no — wtrącił się ten do rozmowy — czy to takie pewne, że twoje utwory pochodzą od ciebie, tato? Crebillon chwalił się kiedyś przed Janem Jakubem Rousseau, że wyszło już czwarte wydanie jego utworu, podczas gdy dzieło jego rozmówcy „Nowa Heloiza" ukazało się tylko raz, a i to jedno wydanie nawet się nie rozeszło. Na to Rousseau: — To prawda, że milion razy więcej rodzi się żołędzi, niż ananasów, ale kto je spożywa? CROCE Benedetto Pewien dziennikarz, który przeprowadzał wywiad ze słynnym filozofem włoskim Benedetto Croce, zauważył ze zdumieniem, że nad drzwiami jego domu jest przybita podkowa. — Maestro! — zawołał dziennikarz. — Nigdy bym nie uwierzył, że pan, człowiek o tak głębokim umyśle, wierzy w przesądy — Ależ skąd? — oburzył się filozof. — Oczywiście, że nie wierzę. Tylko widzi pan, okazuje się, że taki przedmiot, jak na przykład podkowa, przynosi szczęście nawet wówczas, gdy się w to nie wierzy. CZAJKOWSKI Piotr Gdy Piotr Czajkowski postanowił ostatecznie porzucić pracę w ministerstwie sprawiedliwości i wstąpić do konserwatorium w Petersburgu, jego dziadek gderał niezadowolony: — Ach, Pietia, co za wstyd! Prawo zamieniać na dudy! DALTON John Ktoś zanudzał Daltona pytaniami z dziedziny chemii i fizyki. - Proszę pana — przerywa mu Dalton. — Napisałem o tych sprawach specjalną książkę: kosztuje trzy i pół szylinga. Dalton przewodniczy zebraniu naukowemu. Ktoś czyta mało interesującą pracę. Dalton prawie jej nie słucha. Wreszcie prelegent kończy. - A więc panowie — odzywa się Dalton jako przewodniczący — pozwolę sobie stwierdzić, że ten wykład na pewno był bardzo interesujący dla tych, których mógł zaciekawić. Dalton przez jakiś czas zajmował się nauczaniem młodzieży szkolnej. W związku z tym napisał podręcznik gramatyki języka angielskiego. Nie zawsze jednak dobrze, gdy do gramatyki zabierają się filozofowie. O czasie teraźniejszym Dalton napisał tak: „Należy przyjąć jako pewnik, że czas w ścisłym znaczeniu tego słowa może istnieć jedynie w formie przeszłej lub przyszłej. Jednakże ze względów językowych musimy przyjąć istnienie czasu teraźniejszego, który wyraża krótki stan trwania. Składa się on z jednej strony z pewnej części przeszłej, z drugiej - części przyszłej. „Teraz" czy też „obecnie" jest granicą między nimi". Podręcznik gramatyki Daltona nie miał w szkołach angielskich wielkiego powodzenia... D'ANNUNZIO Gabriele Pisarz włoski Gabriel D'Annunzio podczas spaceru spotkał wieśniaka, który jadąc wózkiem zaprzężonym w osła, utknął w błocie. Poeta pomógł mu wydostać się na twardy grunt. - Serdecznie panu dziękuję -- rzekł wieśniak. — Jednym osłem nie dałbym rady. Pewien młody książę zapytał raz Gabriela D'Annunzio: — Znam bardzo bogatą damę, której jednak nie kocham. Czy mam się z nią ożenić? — Niech się pan ożeni z miłości i rozsądku. — Jak to możliwe? — To bardzo proste — stwierdził D'Annunzio — tę dar weźmie pan z rozsądku, a pieniądze z miłości. DANTE Alighieri Pewien cenzor niemiecki w Kolonii skreślił w 1881 r. ogłoszenie w Rheinische Zeitung donoszące o ukazaniu się przekładu „Boskiej Komedii" Dantego. Powód? — Z boskich rzeczy nie należy robić komedii... Kiedy Dante uczęszczał do szkoły, otrzymał zadanie napisać wypracowanie na temat: „Co wydarzyło się w ubiegłym tygodniu?" Przyszły poeta rzekomo napisał: „W poniedziałek ojciec wybrał się na połów ryb. Jedliśmy je w poniedziałek, wtorek, środę, czwartek, piątek, sobotę i niedzielę". DARWIN Charles Robert Jeden z przyjaciół Darwina, twórcy teorii ewolucji, spytał kiedyś jego ogrodnika, co sądzi o swoim gospodarzu. - Kochany, dobry człowiek — odrzekł zapytany. — Szkoda tylko, że nie ma nic do roboty. Traci czas na spacerach po ogrodzie i czasami przez kwadrans lub dłużej przypatruje się jednemu kwiatu... Darwin wypełniając pewną ankietę do celów statystycznych, w rubryce: „specjalne uzdolnienia" napisał: „Żadnych, oprócz talentu do interesów, o czym świadczy prowadzenie rachunków, załatwianie korespondencji i bardzo korzystne inwestowanie pieniędzy". Geolog Adam Sedgwick prorokował Karolowi Darwinowi, że zostanie wielkim uczonym. Jednakże po przeczytaniu dzieła Darwina „O pochodzeniu człowieka", w którym sławny uczony dowodził, że człowiek pochodzi od małpy, tak się rozzłościł, że list do Darwina podpisał: „Potomek małpy — Twój były przyjaciel". Teoria Darwina wywołała początkowo sprzeciwy, ale w końcu uznano ją za genialną, toteż pogrzeb, jaki sprawiono uczonemu; odbył się z całą pompą. Po ceremonii jeden z lordów pyt przyjaciela Darwina, Tomasza Huley'a: — Czy on miał rację? - Tak — odparł tamten. — Małpa człekokształtna jest naszym przodkiem. - Doprawdy — skrzywił się lord — czy nie mógł tej wiadomości zachować dyskretnie dla siebie?... DAVID Jacques Louis Znakomity malarz francuski przełomu XVIII i XIX wiekv, Jacąues Louis David, był zagorzałym jakobinem i m.in. poć pisał wyrok śmierci na Ludwika XVI. Gdy po upadku Napoleona nastąpiła restauracja monarchii, malarz musiał ucieka z kraju. Przyjaciele namawiali go, by dla przebłagania króla, namalował portret Karola X. Wielki artysta odrzekł: - Z całą przyjemnością. Wiek i sytuacja nie pozwalają jednak jechać do Francji. Przynieście mi więc jego głowę. Jacques Louis David, który głosował za śmiercią Ludwika XVI, grał pewnego dnia w karty. Gdy partner zagrał źle, David zrobił mu wymówkę, że nie wyszedł z króla. — Tak! Z króla, z króla — zawołał broniąc się partner wiadomo co pan robi z królami! DEGAS Edgar Francuski impresjonista Edgar Degas został zaproszony na ślub swojej modelki. Po przywitaniu się z panną młodą, odezwał się do jednego z gości: - Po raz pierwszy widzę ją ubraną. Ale muszę przyznać, że bardzo jej z tym do twarzy. Gość, który odwiedził pracownię Edgara Degasa, zauważył, że na ścianach nie ma ani jednego obrazu mistrza i zapytał, dlaczego tak jest. Sędziwy już wtedy Degas odparł: - Mój panie, absolutnie mnie nie stać na kupowanie tak drogich obrazów. Nie mam tyle pieniędzy... W roku 1912 znalazł się na licytacji słynny obraz Degasa i osiągnął cenę 435 000 franków. Po ukończeniu licytacji pewien dziennikarz wybiegł czym prędzej do przyległego pokoju, gdzie oczekiwał mistrz i zawołał: - Przed chwilą pański obraz został sprzedany za 435 000 franków! - To piękna cena — odpowiedział ukrywając wzruszenie Degas. - Czy nie jest pan oburzony, że nic nie otrzyma z tej olbrzymiej sumy? - Mój panie — odpowiedział Degas, który swego czasu otrzymał za obraz 500 franków — jestem jak ten koń na wyścigach, który wygrał derby: zadowalam się moją porcją owsa. Edgar Degas w rozmowie z młodymi paniami powiedział: — Młoda dziewczyna bezwzględnie winna czekać, aż spotka właściwego mężczyznę. Oczywiście — może w tym czasie wyjść za mąż... Edgarowi Degas zwierzał się pewien malarz, że straszny to moment, kiedy artysta zauważy, że traci talent. Na to Degas odpowiedział: — O wiele jest gorzej, kiedy tego nie zauważy! DEWEY John John Dewey, filozof amerykański, słynął z wyjątkowego, nawet jak na profesora roztargnienia. Gdy pewnego dnia przechodził z kolegą przez dziedziniec uniwersytecki, zbliżył się doń chłopiec i poprosił o 20 centów. Dewey dał mu monetę i z irytacją rzekł do swego towarzysza: — Fatalne! Ci chłopcy ciągle żebrzą! — Ale przecież to był pański syn! — zawołał kolega. Dewey spojrzał za odchodzącym chłopcem. — Rzeczywiście — stwierdził — jak pan to zauważył? DESCARTES Rene Spytano raz znakomitego filozofa francuskiego, Kartezjusza: - Co jest więcej warte: wielka wiedza, czy wielki majątek? - Wiedza — odpowiedział filozof. - Jeśli tak, to dlaczego tak często widzi się uczonych pukających do drzwi bogaczy, a nigdy odwrotnie? - Ponieważ uczeni znają dobrze wartość pieniędzy, a bogacze nie znają wartości wiedzy. DE SICA Vittorio Na pytanie: iloma językami się posługuje, włoski reżyser filmowy, Vittorio De Sica, powiedział: - Czterema! Po francusku rozmawiam z dziewczyną, po angielsku dyskutuję na temat kosztów produkcji, po niemiecku mówię, chcąc się kogoś pozbyć, a w języku ojczystym — gdy żona naleje mi za gorącą wodę do wanny... Vittorio de Sica często mawiał: — Mężczyzna, który umie trafnie ocenić wiek kobiety, nie jest dżentelmenem! DICKENS Charles Dickens lubił opowiadać przyjaciołom następującą anegdotkę: Kapitanowi amerykańskiego parostatku, udającego się w podróż z Liverpoolu do Londynu, oddano pod opiekę młodą panienkę, która swoją urodą zawróciła głowę pięciu młodym towarzyszom podróży. Chętnie wyszłaby za mąż, ale jak sobie poradzić z wyborem. Zwierzyła się kapitanowi ze swego kłopotu. Kapitan po namyśle rzekł: - Dam pani radę. Mamy dziś prześliczną pogodę i ciszę morską. Rzuć się pani do morza, niby przypadkiem. Ja zawczasu przygotuję łódkę do ratowania, możesz więc być pewna, że nic złego ci się nie stanie... Z pięciu wielbicieli wybierzesz tego za męża, który bez namysłu rzuci się za panią w morze — będzie to dowód miłości. Rada spodobała się podróżnej. Wskoczyła do morza. Ale w programie wystąpiła komplikacja: zamiast jednego na ratunek rzuciło się czterech wielbicieli. Dziewczyna znowu zwróciła się do kapitana. — Jeżeli pani chcesz mieć rozumnego męża — odparł — to radzę ci szczerze, weź piątego, nie zmoczonego. DIDEROT Denis Denis Diderot, francuski filozof i współtwórca Wielkiej Encyklopedii, wybierał się do Rosji w roku 1773 na zaproszenie Katarzyny II. Obwieścił swój wyjazd jednemu z królewskich ministrów, mówiąc mu: — Mam nadzieję, że król nie ma nic przeciwko mojemu wyjazdowi na pewien czas do Rosji. - Ależ naturalnie, że nie — odpowiedział minister. — Pozwala panu nawet pozostać tam na stałe. DIETRICH Marlene Marlena Dietrich jechała kiedyś windą w jednym z hoteli na Riwierze. Razem z nią jechała młoda kobieta bacznie się jej przyglądając. W pewnej chwili kobieta rzekła: - Pani wygląda zupełnie jak Marlena Dietrich. - Możliwe, ale ona jest znacznie młodsza. Marlena Dietrich, zapytana kiedyś na temat starzenia się, powiedziała: — Gdy wchodzę na scenę, a podłoga trzeszczy, widownia sądzi, że to ja... Obserwują mnie przez lornetkę, żeby dokładnie obejrzeć moje zmarszczki, a rzucają kwiaty po to, by sprawdzić, czy potrafię się jeszcze po nie schylać. Marlena Dietrich niejednokrotnie skarżyła się na wielbicieli oglądających ją w sposób wielce natrętny. — Ludzie, którzy na mnie patrzą — powiedziała pewnego razu — przypominają mi widzów na korcie tenisowym, z tą jednak różnicą, że nie ruszają głowami z lewej do prawej, lecz z dołu do góry... Jeden z producentów filmowych opowiadał o Marlenie Dietrich: — Zrezygnowała z pisania pamiętników, zanim ukończyła pierwsze zdanie. Brzmiało ono: „Urodziłam się dnia...". DIOGENES Słynnego filozofa starożytnej Grecji, Diogenesa, zapytano co się najszybciej starzeje. Diogenes odpowiedział: — Wdzięczność. Diogenes został pewnego razu wtrącony do kamieniołomów za to, że skrytykował wystąpienie ateńskiego tyrana. Po pewnym czasie został znów wezwany przed oblicze władcy, a gdy ten zaczął mowę, Diogenes wstał z miejsca i ruszył ku wyjściu. - A ty dokąd? — spytał, przerywając przemówienie, tyran. - Do kamieniołomów — odpowiedział Diogenes. Co cię tak cieszy? — zapytał Diogenes pewnego młodzieńca. - Czyżbyś nie wiedział, że zwyciężyłem na olimpiadzie? — odparł zdumiony młodzian. - Wykazałeś więc, że inni zawodnicy byli słabsi od ciebie? — badał filozof. — Oczywiście, przyznano mi przecież laur zwycięzcy. — Jest się czym chwalić — powiedział lekceważąco mędrzec. — Pokonałeś słabszych. Aleksander Macedoński rozmawiał kiedyś z Diogenesem przystanąwszy obok jego beczki. Zachwycony odpowiedziami mędrca rzekł: — Możesz mnie prosić o co tylko chcesz! - Odsuń się trochę — poprosił Diogenes. Zasłaniasz słońce. Gdy Platon ogłosił definicję: „Człowiek jest dwunogim stworzeniem pozbawionym piór", Diogenes nie odmówił sobie przyjemności dokuczenia nielubianemu koledze. Wyrwał pióra kogutowi i zaniósł go do szkoły platończyków. Wobec tego musiano uzupełnić definicję słowami: „z płaskimi paznokciami". DIRAC Paul Adrien Maurice Fizyk, laureat nagrody Nobla, P.A. Dirac, skończył wykład i zwrócił się do grupy studentów: - Czy są jakieś pytania? - Nie rozumiem, jak pan profesor doszedł do tego wyniku... — odezwał się jeden ze słuchaczy. — To jest stwierdzenie faktu, a nie pytanie — odpowiedział Dirac. DISNEY Walt Gdy słynny twórca filmów animowanych Walt Disney otrzymał doktorat honorowy, nadany mu przez uniwersytet w Yale, pewien profesor powiedział: — Powiodło mu się to, czego nie potrafiły dokonać laboratoria doświadczalne zoologii i biologii. On dał zwierzętom duszę. DONIZETTI Gaetano Gaetano Donizetti należał do niezwykle płodnych kompozytorów operowych, w dodatku komponował bardzo szybko. Znakomitą operę „Don Pasquale" napisał w ciągu ośmiu dni. Gdy powiedziano mu, że Rossini na skomponowanie „Cyrulika sewilskiego" potrzebował „aż" dwóch tygodni, rzekł: - To mnie wcale nie dziwi. Rossini jest przecież taki leniwy... DOSTOJEWSKI Fiodor Kiedy słynny pisarz Fiodor Dostojewski redagował w Moskwie pismo, przyszedł do niego przyjaciel, prosząc o przyjęcie do pracy znajomego. - No, już go sobie wyobrażam - - narzekał Dostojewski — jak tylko przyjdzie, zaraz poprosi o zaliczkę... - Ależ nie, na pewno nie! — zapewniał przyjaciel. - O, jeżeli tak, to niech nie przychodzi - - odpowiedział Dostojewski. Jeżeli nie wie, co to są kłopoty finansowe, nigdy nie będzie z niego dobry dziennikarz. Fiodor Dostojewski, będąc po pięćdziesiątce, często tracił pamięć. Pewnego dnia przyszedł do domu zdenerwowany i zapytał żonę: - Aniu, jak ty się nazywasz? - Dostojewska — odpowiedziała zdziwiona małżonka. - To wiem. Ale jakie było twoje panieńskie nazwisko? Pytano mnie o to w banku, a ja nie wiedziałem. Czuje, że się naraziłem na śmieszność. - Snitkina... — Nie mogłaś mi tego wcześniej powiedzieć?! — rzekł z wyrzutem sławny pisarz. Podczas pobytu w więzieniu Dostojewski poznał pewnego zbrodniarza, z którym zawarł bliższą znajomość. Po wyjściu z więzienia rozeszli się w najlepszej komitywie. Pewnego razu Dostojewski spotkał swego przyjaciela, który ze wstydem odwrócił głowę i nie odkłonił się. Zdziwiony podchodzi do opryszka i pyta, co się stało. — Wstydzę się panu spojrzeć w oczy. Wstąpiłem do polic DOYLE Sir Arthur Conan Na przyjęciu towarzyskim Arturowi Conan Doyle został kiedyś przedstawiony jakiś niedoszły kryminolog. Po półgodzinnym wysłuchaniu jego bardzo nudnych wywodów Conan Doyle nie wytrzymał i uciekł do sąsiedniego pokoju, gdzie spotkał pana domu. - On jest może trochę nudny, ale to niezwykły umysł. Wynalazł podobno sposób na dokonanie zbrodni doskonałej. - Omal nie padłem jej ofiarą. Zanudził mnie na śmierć -odparł Connan Doyle. Na proszonym obiedzie rozmawiano o życiu pozagrobowym i o tym, czy po śmierci warto by było wrócić ponownie na ziemię. Jedni byli za, drudzy przeciw. Wreszcie odzywa się Conan Doyle: — Byłbym za, lecz postawiłbym swoje warunki. Conan Doyle w wolnych chwilach zajmował się spirytyzmem, a później stał się nawet jego fanatycznym zwolennikiem. Pewnego razu, twórca Sherlocka Holmesa spotkał się z Bernardem Shaw i postanowił wykorzystać tę okazję do nawrócenia sceptycznego pisarza. Zaczął więc opowiadać o swych doświadczeniach ze stolikiem. — Gdy wyciągnę dłonie, wówczas stolik zaczyna się cofać i ustępować... — Oczywiście — przerwał Shaw — mądry zawsze pierwszy ustępuje... Conan Doyle był spirytystą, natomiast nie uznawał przesądów j zabobonów. Pewnego razu zapytała go znajoma: __Czy pan niechętnie zasiada do stołu, gdy jest trzynaście osób? — Bardzo niechętnie — potwierdził Conan Doyle — zwłaszcza, gdy podano tylko dla dwunastu osób. DÓBLIN Alfred Świetny pisarz a zarazem popularny lekarz — Alfred Dóblin zapytany został kiedyś, czy zdarzyła mu się kiedyś w życiu przykra pomyłka, której dotychczas żałuje. Odpowiedział: — Owszem. Otóż wyobraźcie sobie, że mój pacjent wyzdrowiał już po pierwszej u mnie wizycie, lecz dopiero później dowiedziałem się, że był... milionerem. DUBOIS Jacques Profesor chirurgii i położnictwa w Paryżu, Dubois, nie był bezinteresowny. Kazał sobie płacić za każdą poradę według przez siebie ustalonej taksy. Gdy kiedyś wręczono mu pieniądze za poradę, uznał, że otrzymane honorarium jest zbyt małe i jakby przez niezręczność upuścił je na podłogę. Gdy domownicy podnieśli pieniądze i wrę- czyli mu je po raz drugi, Dubois zauważył: — Proszę jeszcze poszukać, zapewne na podłodze pozostała część należnego mi honorarium. DUCLOS Charles Moralista francuski Karol Duclos kąpał się raz w Sekwanie. Nagle spostrzegł, że jadąca brzegiem kareta przewróciła się, wyrzucając na drogę młodą damę. Nagi Duclos pospieszył damie na pomoc. — Pani — rzekł podając jej rękę — proszę wybaczyć, że jestem bez rękawiczek... Duclos powiedział kiedyś na przyjęciu: — Nikt tak nie udaje świętoszka, jak właśnie kobiety będące w rzeczywistości do cna zepsute. Im mniej ktoś posiada cnoty, tym bardziej nie pozwala na najmniejszą swobodę w słowach. Po takim wstępie Duclos opowiedział jakieś nieprzyzwoite zdarzenie, potem drugie, wreszcie zaczął trzecie, jeszcze pikantniejsze. Wtedy jedna z dam nie wytrzymała i powiedziała: - Ostrożnie Duclos, pan ma nas już za bardzo uczciwe. DUMAS Alexandre Aleksander Dumas (ojciec) jadł pewnego razu obiad u znanego lekarza Gistala, który swoim gościom lubił przedkładać „książkę pamiątkową". - Mistrzu, czy mógłby pan coś wpisać do tej książki? Dumas napisał: „Odkąd dr Gistal leczy rodziny, trzeba było zburzyć szpital... - Pan mi pochlebia! — przerwał ucieszony lekarz. Dumas uśmiechnął się i dokończył rozpoczęte zdanie: ... i założyć dwa cmentarze". Dumas-ojciec i Dumas-syn rozmawiali kiedyś na temat występu scenicznego pewnej aktorki. Syn zwierzył się: — Ojcze, chcę ci powiedzieć, że pragnę się z tą artystką ożenić. Kocham ją i nic nie jest w stanie nas rozdzielić... — Nie dziwię ci się mój synu — odpowiedział ojciec. — Gdy byłem w twoim wieku, też chciałem się z nią ożenić... Rouen jest miastem rodzinnym autora „Cyda", Corneille'a, a zarazem miastem, w którym zginęła na stosie Joanna d'Arc. \V tym mieście stanął w charakterze świadka w procesie teatralnym Aleksander Dumas. .— Pański zawód? — pyta przewodniczący. — Pisarz dramatyczny, jeśli wolno mi tak siebie nazwać w mieście, które wydało na świat wielkiego Corneille'a. Z kolei staje przed sądem młodziutka aktorka. — Pani stan cywilny? — pyta sędzia. — Dziewica, jeśli wolno mi to wyznać w mieście, gdzie spalono już jedną na stosie... Pewna pani chciała zakpić z Aleksandra Dumasa-syna i zapytała go ironicznie, gdzie poznał światowe kobiety, o których pisze. Dumas odparł: — W moim mieszkaniu... Karol Monselet świetnie ujął naiwną próżność Aleksandra Dumasa-ojca: - Próżność jest częścią składową jego talentu. Dumas jest jak balon: Wzbija się wtedy, gdy się nadyma. Aleksander Dumas gorąco oklaskiwał sztukę swego syna pt. „Demimonde". Po przedstawieniu ktoś zadał mu pytanie: - Przyczynił się pan do powodzenia? — Przyczyniłem się? Powodzenie zawdzięcza wyłącznie mnie. - Jak to, więc to pańska sztuka? - Sztuka — nie, ale autor. Do Aleksandra Dumasa zwrócono się z prośbą o 200 frankóv na pogrzeb komornika. — Oto 400 franków — powiedział autor „Trzech muszkieterów". — Pochowajcie od razu dwóch. Aleksander Dumas-ojciec wrócił do domu z przyjęcia, które wydali jego przyjaciele. - Jak się bawiłeś? — zapytał go syn. - Świetnie! Ale gdyby mnie tam nie było, umarłbym z nudów. Aleksander Dumas był chory. Lekarz polecił mu zaangażowanie doświadczonej pielęgniarki, najlepiej w wieku około pięćdziesiątki. Pisarz, którego pociąg do pań był powszechnie znany, zapytał lekarza: - Czy nie można by zaangażować dwóch pielęgniarek po dwadzieścia pięć lat? Aleksander Dumas-syn był bardzo inteligentnym dzieckiem. Gdy miał zaledwie siedem lat, pewien stary szlachcic powiedział do Dumasa-ojca: — Tak mądre dzieci z wiekiem bardzo głupieją. Obecny przy tej rozmowie syn odrzekł: — Pan widocznie w dzieciństwie należał do najmądrzejszych Do autora „Trzech Muszkieterów" przybiegł znajomy, znany z lekkomyślności. — Jeśli mi natychmiast nie pożyczysz 300 franków — zawołał dramatycznym głosem — powieszę siebie i troje dzieci! Dumas przeszukał kieszenie, nie znalazł jednak więcej niż 100 franków. — To mi nie pomoże, muszę mieć trzysta! — krzyknął gość. Na to pisarz z uśmiechem: - Dam ci dobrą radę. Powieś się sam, a dzieci zostaw na później... Do Aleksandra Dumasa-syna zwrócił się pewien krytyk: — Wybaczy pan, mistrzu, ale z tym wyrażeniem „bolesna pustka", którego użył pan w swym utworze, trudno mi się pogodzić. — Dlaczego? — Bo przecież tam, gdzie jest pustka, nie może być mowy o bólu. — Czyżby nigdy nie bolała pana głowa? Aleksander Dumas-syn, podobnie jak jego ojciec, słynący z dowcipu, rzekł kiedyś na temat kobiety: - Według Biblii kobieta jest ostatnim stworem Boga. Stworzył ją w sobotę wieczorem. Znać zmęczenie... Aleksander Dumas-ojciec, znajdował się, jak zwykle, w wielkich kłopotach finansowych. Pewnego dnia rozmawiał z synem. Ten zadał pytanie: - Wytłumacz mi ojcze, co to właściwie jest weksel? Ciągle o nim mówisz. Dumas wyjął blankiet z biurka i tak objaśnił synowi: - Widzisz ten odcinek papieru? W tej chwili jest on wart franka. A teraz, gdy go podpiszę, nikt nie da za niego ani centima. Aleksander Dumas był synem Mulata. Nie było to dla niego miłe i dlatego nikt w jego obecności nie odważył się wspomnieć choć słowem o jego przodkach. Kiedyś jednak, w czasie ostrej dyskusji, został nazwany Murzynem. Dumas opanował gniew i spokojnie rzekł w odpowiedzi na to: - To prawda, mój panie, że ojciec mój był Murzynem, a pradziadek małpą. Ta jednak istnieje różnica między moim a pańskim rodowodem, że mój zaczyna się tam, gdzie pański kończy. Aleksander Dumas, pisząc jeden ze swych dramatów, był w kłopocie, jakie dać zakończenie swemu dziełu. Zapytał o to swego przyjaciela Miraulfa, ale i on nie umiał poradzić. Wreszcie Dumas zadecydował, jaki będzie koniec dzieła i udał się do przyjaciela, aby mu to oznajmić. Niestety nie zastał go w domu. Odchodząc rzekł służącemu: - Proszę zawiadomić swego pana, że wszystko skończone. Zabiłem Pawła Aubry... Służący osłupiał, a kiedy drżąc ze wzruszenia, zawiadomił o tym swego pana, ten odparł: — A, doskonale! Zabił go. Tak zresztą będzie najlepiej... W Paryżu grana była sztuka francuskiego komediopisarza Emila Augiera. Siedzący obok autora Aleksander Dumas pokazuje mu w pewnym momencie widza, który smacznie zasnął. — Oto jak działa pańska sztuka na widza — powiedział Dumas. W dwa dni później obaj autorzy oglądali sztukę Aleksandra Dumasa. Tym razem Augier wskazuje na śpiącego widza. — Niech pan zobaczy teraz, jak skutkuje pańska sztuka. Dumas spojrzał i odrzekł: — Ach, poznaję go! To jest ten widz z pańskiej sztuki. On się jeszcze nie obudził. Aleksander Dumas używał najrozmaitszych sposobów, aby nie pozwolić oszukiwać się wydawcom. Pewnego razu od jednego z nich otrzymał zamówienie na romans, przy czym, zgodnie z umową, miał otrzymać honorarium od wiersza. Dumas zasiadł do biurka i rozpoczął swą powieść dialogiem, który w każdym wierszu miał tylko jedno albo dwa słowa. Wydawca zorientował się szybko, że zrobił błąd. Zmienił więc umowę. Dumas miał otrzymać honorarium od sylaby. Autor „Trzech Muszkieterów" i na to znalazł sposób. Wprowadził do powieści jąkałę. Odtąd każda sylaba dialogu powtarzała się kilkakrotnie. Wobec tego wydawca postanowił zaproponować pisarzowi honorarium ryczałtowe. Dumas zgodził się. W dniu, kiedy zainkasował z góry całą należność, uśmiercił w powieści biednego jąkałę i na tym powieść zakończył. W gronie krytyków literackich czyniono wyrzuty Aleksandrowi Dumas, iż w swojej twórczości lekceważył prawdę dziejową. Jeden z krytyków wyraził się nawet, iż Dumas po prostu zniewolił historię... - Być może — odpowiedział żartobliwie powieściopisarz — ale przyznacie chyba panowie, że udane spłodziłem potomstwo... DUPUYTREN Guillaume Znakomity chirurg francuski Dupuytren nie spodziewał się, ani nie śmiał żądać żadnego honorarium, gdy w wyniku nieudanej operacji, pacjent zmarł. Zdarzyło się jednak, że spadkobierca pewnego zmarłego poczuwał się do obowiązku zwrócić się do chirurga i osobiście wyrazić mu swoje podziękowanie za opiekę nad wujem. Dupuytren zdziwiony, jak zawsze złośliwy i przyzwyczajony raczej do skąpstwa i cynizmu, bo sam z tego słynął, przerwał brutalnie słowa podziękowania siostrzeńca zmarłego i zapytał cynicznie: — Po co aż tyle czułości? Czy jestem panu potrzebny dc jeszcze jednego wuja? DURER Albrecht Pewnego dnia cesarz Maksymilian wszedł — wraz ze swoim orszakiem — do kościoła św. Wawrzyńca w Norymberdze. W tym czasie w kościele pracował nad obrazem — stojąc na wysokiej drabinie — Albrecht Durer. W pewnej chwili, cesarz zauważył, że drabina zaczyna się chwiać. - Trzymaj drabinę — krzyknął cesarz do jednego z rycerzy. Gdy ten się zawahał, cesarz sam przytrzymał drabinę i powiedział do rycerza: — Nie bądź tak dumny ze swego pochodzenia. Z tuzina chłopców mogę zrobić tuzin rycerzy, ale nawet z tuzina rycerzy trudno byłoby mi zrobić jednego artystę. DYCK Anton van Van Dyck malował portret księżniczki, która była bardzo brzydka. Artysta uwiecznił twarz zgodnie z oryginałem, natomiast ręce na portrecie były ładne i delikatne. Kiedy księżniczka spytała go, dlaczego ręce są piękniejsze od twarzy, van Dyck odrzekł: — Ponieważ z tych rąk, Wasza Wysokość, otrzymuję wynagrodzenie. EDDINGTON Sir Arthur Stanley W roku 1917 pewien fizyk powiedział do angielskiego astronoma Artura Eddingtona: — Pan jest jednym z trzech ludzi na świecie, którzy rozumieją teorię względności. Na twarzy Eddingtona zjawił się wyraz zakłopotania. Jego rozmówca spiesznie dorzucił: — Pan jest zbyt skromny. To nie jest powód do zażenowania. — Ależ nie — zaprzeczył Eddington. — Wcale nie jestem zażenowany. Zastanawiam się jedynie, kim jest ten trzeci... EDISON Thomas Alva W letniej rezydencji Edisona pełno było urządzeń, które miały na celu ułatwienie pracy i zaoszczędzenie czasu. Pewnego razu jeden z gości, który przebywał na letnisku u Edisona, uskarżał się na kołowrót u wejścia do parku. - Porusza się tak ciężko — mówił gość, że musiałem użyć całej swej siły, aby go obrócić. - Ale za to obracając go, napompował mi pan do zbiornika na dachu aż 30 litrów wody — roześmiał się Edison. Tomasz Edison od wczesnej młodości odczuwał nieprzezwyciężony pociąg do wszelkiego rodzaju doświadczeń. Pewnego razu, gdy był czteroletnim chłopcem, matka znalazła go w kurniku, siedzącego w kącie. - Co ty tutaj robisz? - Nic, mamusiu. Ja tylko chciałem przekonać się, czy potrafi? wysiedzieć z jaj kurczątko — odpowiedział malec. Jakiś dziennikarz przeprowadzając wywiad z Edisonem, uprzedził go, że w swoim artykule zaraz na wstępie zaznaczy, że rozprawiał z człowiekiem, który pierwszy stworzył mówiącą maszynę. - O, nie — odrzekł wynalazca — pierwsza mówiąca maszyna została wynaleziona znacznie wcześniej i była zrobiona z żebra. Po wykonaniu pierwszej żarówki elektrycznej, Edison zwrócił się do znanego potentata finansowego, Morgana, z prośbą o zezwolenie na urządzenie w jego banku próbnej demonstracji wynalazku. Po długim wahaniu Morgan odpowiedział: - Niech pan tę swoją lampę umieści w moim gabinecie, ale ostrzegam: jeśli mnie zabije lub spali bank, odpowiedzialność spadnie wyłącznie na pana. „Zbyt tępy, ażeby go można było zatrzymać w szkole" — oto treść noty, z którą młody Edison wrócił po skończonym roku szkolnym do domu. Uczęszczał do tej szkoły tylko w ciągu jednego roku, gdyż na skutek tej cenzurki, dalsze pozostanie w szkole było bezcelowe. Całą swoją olbrzymią wiedzę zawdzięczał Edison jedynie wytrwałemu samouctwu. EDWARD VIII Król Edward VIII w czasie swojego krótkiego panowania znany był ze swej niechęci do dworskiej pompy i etykiety. Pewnego razu, podróżując samochodem incognito przez Szkocje, zatrzymał się w małym hoteliku. Rano właściciel hoteliku przyniósł do pokoju gorącą wodę i zastał króla golącego się. Zaczął mu się uważnie przyglądać. — Pana twarz jest mi znajoma. Chyba widziałem pańskie fotografie w gazetach. Czy pan czasem nie pozostaje w służbie króla? - Tak. — A co pan robi? — Właśnie golę Jego Królewską Mość. EINSTEIN Albert Albert Einstein, znakomity fizyk i matematyk, przy tym z zamiłowania skrzypek, żył w przyjaźni ze słynnym pianistą Arturem Schnablem. Pewnego dnia grali razem jedną z trudniejszych sonat Mozarta. Einstein miejscami niemiłosiernie fałszował. Wreszcie zdenerwowany pianista zawołał: — Nie tak, Albercie, nie tak! To ma być tak: raz, dwa, trzy, raz, dwa, trzy... Czy ty nie umiesz liczyć do trzech?! Lekarze zabronili Einsteinowi palenia, ale uczony nie potrafił się wyrzec tego nałogu. - Która to z kolei dziś fajka? — pyta zatroskana żona. - Pierwsza. - Jak to pierwsza. Przed chwilą widziałam... - No więc druga. - Wykluczone. Co najmniej czwarta! — nie daje za wygraną żona. - Ależ moja droga — śmieje się Einstein — przecież mi nie wmówisz, że jesteś mocniejsza w matematyce ode mnie. Z okazji pierwszego pobytu w USA urządzono Albertowi Einsteinowi triumfalny wjazd do Nowego Jorku. Był nieprzebrany tłum ludzi. Samochód wielkiego uczonego miał na dachu umocowany transparent z napisem: „To jest sławny profesor Einstein". - Co ty o tym sądzisz, Albercie? — zapytała żona profesora. - Wygląda to zupełnie jak w cyrku — roześmiał się Einstein. — Myślę jednak, że ci ludzie o wiele więcej pożytku mieliby z oglądania słonia czy żyrafy, aniżeli starego profesora... Albert Einstein nie potrafił bez pomocy drugiej osoby wypełnić deklaracji podatkowej. - To jest zbyt skomplikowane dla matematyka — mawiał Einstein. — Do tego trzeba być filozofem. Wielcy ludzie bywają często roztargnieni. Takim też człowiekiem był Albert Einstein. Zdarzyło się, że nie mógł znaleźć okularów. Odnalazła mu je dziewczynka. - Dziękuję ci moje dziecko — jak się nazywasz? — Klara Einstein, tatusiu — odpowiedziała dziewczynka. Einstein chętnie opowiadał o pewnym wydarzeniu. - Miałem kiedyś cykl wykładów w Nowym Jorku. Po jednym z pierwszych podeszły do mnie w kawiarni dwie panie pytając: - Czy to pan miał wczoraj odczyt w Town Hali? - Tak. - Właśnie wydawało nam się, że pana poznajemy. Pan był wspaniały! Wprost nadzwyczajny! A właściwie jak się pan nazywa? Do Alberta Einsteina przychodziła regularnie córeczka sąsiadów. Żona wielkiego uczonego spytała go kiedyś, czy nie żal mu tracić swego cennego czasu dla takiej smarkuli. Einstein odpowiedział poważnie: — Ależ ja wcale nie tracę czasu. Bardzo lubię miodowe cukierki. Ona mi je stale przynosi, a ja jej za to rozwiązuję zadania z rachunków. Kiedyś Albert Einstein był na przyjęciu w domu snobistycznych Amerykanów. Pani domu, chcąc się pochwalić swoją uczonością, zaprosiła go do okna i pokazała jakąś gwiazdę, mówiąc: — To jest Wenus. Poznaję ją, bo błyszczy jak piękna kobieta. - Przykro mi — odpowiedział wielki fizyk — ale planeta, którą pani pokazuje, to Jowisz. - Ach, drogi profesorze! Pan jest naprawdę niezwykły. Z tak olbrzymiej odległości potrafi pan odróżnić płeć gwiazdy. Einstein, kiedy był studentem, nie był lubiany przez profesorów, których przewyższał wiedzą. Niektórzy starali się mu dokuczać. Pewnego razu jeden z nich zwrócił się drwiąco do nielubianego studenta: - Jak pan sądzi, czy skutek może wyprzedzać przyczynę? - Może — odparł Einstein. — Na przykład taczki popychane przez człowieka. Katedrę fizyki po Einsteinie objął profesor Frank. Dziekan przyjął go następującymi słowami: - Żądamy od pana tylko jednej jedynej rzeczy — normalnego zachowania. - Jak to? — zdziwił się Frank. — Czy to taka rzadka cecha u fizyków? — Chyba nie zechce pan we mnie wmawiać, że pański poprzednik, Einstein, był człowiekiem normalnym — oburzył się dziekan. Pewnego dnia Albert Einstein realizował czek w banku. Po Powrocie do samochodu stwierdził brak pozostawionej na siedzeniu jesionki. W mig otoczyło go grono gapiów. - To pańska wina — odezwał się jeden z nich, — Nie zostawia się tak lekkomyślnie płaszcza w samochodzie. Drugi orzekł: — To wina kierowcy, który nie zwrócił uwagi na niedomknięte drzwiczki. - Co kierowca! — wtrącił trzeci. — Portier bankowy powinien był czuwać nad własnością klienta. - Tak jest — westchnął na koniec znakomity fizyk. — My trzej ponosimy winę. Niewinny jest jedynie złodziej... Dwaj amerykańscy studenci założyli się, że list zaadresowany jedynie: „Profesor Einstein, Europa" -— dojdzie do rąk adresata. List oczywiście doszedł w normalnym czasie, Einstein zaś bez najmniejszej chełpliwości stwierdził po prostu: - Poczta funkcjonuje u nas doskonale. Einstein był akurat z wizytą, kiedy zaczął podać deszcz. Na odchodnym zaproponowano mu pożyczenie kapelusza, ale Einstein odmówił: - Po co? - - powiedział. — Wiedziałem, że będzie deszcz i naumyślnie nie wziąłem kapelusza. Schnie o wiele wolniej od moich włosów. To chyba oczywiste. - Co myśli pan o ewentualnościach trzeciej wojny światowej i jaka broń będzie dla tej wojny charakterystyczna? — spytano kiedyś Einsteina. - Postęp w tej dziedzinie jest tak zadziwiająco szybki, że nie mógłbym uczciwie odpowiedzieć na to pytanie — rzekł uczony. — Natomiast z całą pewnością mogę stwierdzić, że czwarta wojna światowa odbędzie się na maczugi i kamienie. Opowiadają, że Albert Einstein objeżdżał uniwersytety amerykańskie, gdzie miał wykłady o swej teorii względności. Podróżował w limuzynie z kierowcą. Pewnego dnia w czasie jazdy kierowca rzekł do uczonego: — Panie doktorze, ja już słyszałem pana wykład ze trzydzieści razy. Znam go na pamięć i słowo daję, sam bym mógł go wygłosić. — Świetnie! Można spróbować. Tam, dokąd teraz jedziemy, nikt mnie osobiście nie zna. Ja włożę pana czapkę, pan przedstawi się za mnie i wygłosi wykład — odrzekł Einstein. Gdy kierowca skończył wykład i zbierał się do odejścia, zatrzymał go jeden z profesorów obecnych na wykładzie, prosząc o odpowiedź na wielce skomplikowane pytanie, pełne działań i wzorów matematycznych. Kierowca bez namysłu odpowiedział: - Odpowiedź na to pytanie, profesorze, jest tak prosta, iż nie mogę się nadziwić, że je pan zadał. Aby pana przekonać jak bardzo prosty jest ten problem, zwrócę się do mego kierowcy, aby go rozwiązał. Kiedy Albert Einstein odwiedził pewnego razu Edisona, ten skarżył mu się, że wciąż jeszcze nie ma asystenta, mimo, że zgłosiło się wielu kandydatów ubiegających się o to stanowisko. - A jak Pan upewnia się, czy kandydat się nadaje? — spytał Einstein. - Bardzo prosto - - odparł Edison i wręczył Einsteinowi arkusz papieru. - Proszę spojrzeć, ten, który odpowie na te pytania, zostanie moim asystentem. Einstein przeczytał z wielkim zainteresowaniem pierwsze pytanie: „Ile mil wynosi odległość z Nowego Jorku do Chicago?", i natychmiast odpowiedział: - Należałoby to sprawdzić w rozkładzie jazdy. Przeczytał następne pytanie: „Jaki jest skład nierdzewnej stali?" - Tego można poszukać w podręczniku metalurgii — odparł szybko. W podobny sposób odpowiedział na wszystkie pytania i stwierdził na zakończenie: — Nie czekając na pańską odmowę, wycofuję dobrowolnie swoją kandydaturę. Albert Einstein spotkał u fryzjera małego chłopca, który strasznie płakał. - Czemu płaczesz? -- zapytał go przyjaźnie twórca teorii względności. - Zgubiłem pieniądze i nie mam na opłacenie strzyżenia — odparł chłopiec. Einstein, który nosił bardzo długie włosy, wyciągnął z kieszeni monetę i dał ją chłopcu. Ten obejrzał pieniądz, spojrzał na włosy profesora i stwierdził: - Nie, dziękuję, niech Pan zatrzyma te pieniądze, potrzebuje Pan ich bardziej niż ja. Spotkawszy przyjaciela Einstein powiedział: — Niech pan przyjdzie jutro do nas na obiad. Będzie profesor Smithson... - Ależ profesorze, przecież Smithson to właśnie ja! — Nic nie szkodzi, niech pan przyjdzie. Zapytano kiedyś Einsteina, z jakich zagadnień będzie egzaminował studentów. Profesor odpowiedział: — Pytania będą takie same, jak w ubiegłym roku. — Ależ, profesorze, przecież to szalone ułatwienie! — Nic podobnego. Pytania są wprawdzie takie same, ale prawidłowe odpowiedzi zupełnie inne. Pewnego razu, kiedy Albert Einstein grał na skrzypcach na prośbę zebranych w jego domu gości, zauważył, że znany komik Olson, ulubieniec Broadwayu, głośno się śmieje. Einstein przerwał grę i z całą powagą zapytał: - Dlaczego pan się śmieje, panie Olson? Czy widział pan, abym kiedykolwiek się śmiał, kiedy pan gra? EISLER Hanns Znakomity kompozytor niemiecki Hanns Eisler był szczególnie wyczulony na punkcie siły i dynamiki dźwięku. Pewnego razu Bertold Brecht skarżył mu się na reżysera Pabsta: - Wyobraź sobie, Pabst przestał mi się kłaniać tylko dlatego, że ośmieliłem się mu kiedyś powiedzieć moje zdanie! Po prostu moje zdanie! - Mam tylko jedno pytanie — odrzekł Eisler. — Jak głośno? ELŻBIETA I Błazen królowej angielskiej Elżbiety I przez dłuższy czas nie śmiał ukazywać się przed jej obliczem. Obawiał się gniewu swej pani, ponieważ ośmielił się ostro wykpić jej postępowanie. Gdy wreszcie zezwoliła mu zjawić się w komnacie królewskiej, rzekła: - Cóż, przychodzisz, by mi znów wytykać błędy? - Nie, Najjaśniejsza Pani — odparł błazen — nie leży w moich zwyczajach rozprawiać o rzeczach, o których mówią wszyscy. EMERSON Ralph Waldo Ralph Waldo Emerson, amerykański pisarz i filozof, często dawał zaskakujące rady swoim kolegom i znajomym, nawet, gdy o to nie prosili. Któregoś dnia ktoś melancholijnie powiedział, że życie jest jak rzeka. Niesie człowieka w nieznane. Na to Emerson: Tylko troszkę ma pan rację. Rzeka niesie na swojej fali wszystko, co lekkie i słabe, na przykład śmiecie. Niech pan płynie pod prąd. Śmiecie popłyną w nieznane, a pan dotrze do czystego źródła. Chyba, że jest pan lekki i bez mocy, wtedy trzeba się zdać na siły losu. ENGELS Friedrich Gdy pewnego dnia jeden z towarzyszy, odwiedzając 70-le-tniego Fryderyka Engelsa, stwierdził, że ten studiuje język norweski, zdziwił się i zapytał: - Ależ towarzyszu Engels, na co ci to w twoim podeszłym wieku. - Chcę czytać Ibsena i Kiellanda — wyjaśnił Engels. - Ależ istnieją bardzo dobre tłumaczenia tych autorów -zdumiał się towarzysz. - Ach, ci tłumacze — odrzekł Engels — to, czego nie rozumieją, po prostu opuszczają. FERNANDEL Tę historyjkę opowiedział Fernandel (właśc. Fernand Joseph Contandin) w gronie przyjaciół po powrocie z podróży do Japonii. — Podczas kolacji w pewnym hotelu kazałem sobie ot tak, dla zaspokojenia ciekawości, podać do wybranego menu kieliszek słynnej w świecie, oryginalnej japońskiej wódki z ryżu zwanej sake. Po wypiciu kieliszka doznałem gwałtownego wstrząsu i odniosłem wrażenie, że cały świat kołuje razem ze mną. Wezwałem kelnera i mówię: — Ależ piekielnie mocna ta wasza wódka, okropnie na mnie podziałała! A kelner na to z grzecznym uśmiechem: — To nie wódka. To było małe trzęsienie ziemi... W miarę jak rosła sława, rosły również dochody. Toteż jednego dnia pani Fernandel odezwała się do męża: - Mój drogi, czy nie sądzisz, że skoro tak podwyższono ci honoraria w filmie i w telewizji, to moglibyśmy wynająć jakiś większy i bardziej reprezentacyjny dom? Fernandel przez chwilę rozmyślał i wreszcie odpowiedział: - Nie gniewaj się, ale nic z tego nie będzie. Przyznam, że zbyt się do tego domu przyzwyczaiłem i bardzo dobrze się tu czuję. Żebyś jednak nie myślała, że żałuję wydatku, mam propozycję: pójdź do gospodarza domu i poproś, żeby nam podwyższył czynsz... Na początku lat siedemdziesiątych tego stulecia, Fernandel zasłynął w serialu filmowym „Don Camillo", w którym grał rolę proboszcza. Pewnego razu, w czasie przerwy w kręceniu filmu, Fernandel wyszedł w księżych szatach na mały spacer. Nagle przyczepił się do niego jakiś pijak. - Wielebny księże proboszczu — poprosił natarczywie — ja tu blisko mieszkam, proszę mnie podprowadzić do domu. Fernandel, jak zawsze uczynny, nie odmówił prośbie. Kiedy się znaleźli pod domem, pijak odezwał się znowu: - A teraz proszę wejść ze mną do domu. Niech moja żona zobaczy, że pijam w przyzwoitym towarzystwie. Pewnej nocy Fernandel usłyszał podejrzane szmery w sąsiadującym z sypialnią pokoju. Nie przeląkł się zbytnio, a trzeba wiedzieć, że w przeszłości był już kilkakrotnie nawiedzany przez złodziei, którzy szukali łupu w domu znanego aktora. Wstał cicho z łóżka i uruchomił magnetofon z nagranym na taśmie tekstem: „Zobacz no, Fernandzie, co się tam podejrzanego dzieje w sąsiednim pokoju? Rewolwer masz w szufladzie nocnego stolika..." Następnego dnia rano znalazł w tym pokoju kartkę, na której napisano: „... a pięć tysięcy franków miał pan w prawej szufladzie biurka". Raz Fernandel opowiadał kolegom w atelier filmowym: - Parę tygodni temu poszedłem do dentysty, aby mi wyrwał bolący ząb. I oto wczoraj otrzymałem od niego list polecony. W kopercie zamiast rachunku kilka słów tekstu na kartce oraz 500-frankowy banknot. Dentysta napisał: „Sprzedałem ząb jednej z pańskich wielbicielek, która nosi go na łańcuszku jako talizman. Z otrzymanej za ten ząb kwoty potrącam moje honorarium, a resztę Panu odsyłam z wyrazami szacunku..." Pewnego razu Fernandel przyszedł do studia wielce zmartwiony. — Wyobraźcie sobie — zawołał z goryczą — znowu okradli moje mieszkanie! Zabrali wszystko, co najcenniejsze, nawet nie doczytaną jeszcze do końca powieść kryminalną. Ach, dranie! - Jeśli dobrze pamiętamy - - odezwał się jeden z przyjaciół — masz zawsze pod poduszką nabity rewolwer... - Ach, rzeczywiście! — krzyknął Fernandel. — Wyobraźcie sobie, że na szczęście go nie znaleźli. Fernandel został zaproszony na obiad do pewnej mieszczańskiej rodziny. Wchodząc, spostrzegł na dywanie dwa wspaniałe okazy kotów i zaczął im się przyglądać z upodobaniem. — Syjamskie — mówi pani domu. Na to Fernandel: — I pani udało się je rozdzielić? Zapytano Fernandela, co sądzi o wróżkach, które ponoć wiedzą wszystko. - Gdzie tam — odrzekł zapytany — nie wierzę im. Pewnego dnia poszedłem do jednej, pukam do drzwi i słyszę głos z zewnątrz: „Kto tam? Czego pan sobie życzy?" Kiedyś jeden z przyjaciół spytał Fernandela: - Czy często otrzymujesz listy od wielbicieli? - Tak — odrzekł aktor. — Wczoraj nadszedł list, którego autor dziękował mi za rozśmieszanie ludzi. Jego wuj podczas oglądania mnie w którymś z filmów umarł bowiem ze śmiechu i on został spadkobiercą. Fernandel postanowił kiedyś zostać jaroszem i przez pewien czas zajadał się tylko zieleniną oraz produktami mlecznymi. Pewnego razu jednak zobaczono go w restauracji pałaszującego ogromny sznycel po wiedeńsku. — Człowieku, miałeś przecież zostać jaroszem — zwrócił się do niego któryś ze znajomych. — Owszem jestem nim — odpowiedział Fernandel — ale dziś jest piątek i my, jarosze, mamy w ten dzień post. Przyjacielowi, który postanowił się ożenić, Fernandel udzielał cennych rad. Powiedział mu mianowicie: Pamiętaj, przed ślubem musisz mieć oczy szeroko otwarte! — A po ślubie? — spytał tamten. — Potem je będziesz musiał przymykać. Któregoś wieczoru Fernandel zaprosił swoich przyjaciół na kolację. Przy suto zastawionym stole goście rozmawiali między innymi na temat grzeczności. - Czy wiecie, dlaczego gospodarze odprowadzają swoich gości do drzwi? — spytał jeden z gości. - Ja wiem - - rzekł Fernandel. - - Aby się upewnić, czy rzeczywiście wyszli. FEUCHTWANGER Lion Kiedy Lion Feuchtwanger przyjechał po raz pierwszy do Nowego Jorku, wielkie wrażenie wywarły na nim reklamy świetlne w nocy na Broodwayu. Zachwycony westchnął: - Jak cudowny to musi być widok dla człowieka, który nie umie czytać. FISCHER Emil Hermann Fischerowie byli bogatą rodziną kupiecką. Stary Fischer pragnął, aby syn poszedł w jego ślady. Oddano go do szwagra na praktykę. Młody Emil tak mało interesował się handlem, że szwagier rzekł krótko: „Nic z niego nie będzie". W końcu i ojciec Fischera skapitulował. - Trudno, na kupca jest zbyt głupi — niech studiuje — powiedział. Emil Fischer został profesorem, wybitnym chemikiem i biochemikiem. Emil Fischer wybiera w sklepie parasol. Żąda najtańszego. — Ten jest najtańszy — mówi sprzedawca — ale nie gwarantujemy za jego jakość. — Nie szkodzi, ja i tak kupuję go po to, żeby go zapomnieć w kawiarni. FLAUBERT Gustave Gdy zapytano znakomitego powieściopisarza francuskiego Gustawa Flauberta, jakie woli kobiety: mądre czy głupie, autor „Madame Bovary" odpowiedział: — Takie, które zdają sobie sprawę ze swojej głupoty i te, które nic nie wiedzą o swojej mądrości. FLEMING Sir Alexander Aleksander Fleming pracując w swoim laboratorium był bardzo niezadowolony z panujących tam nieporządków. Któregoś dnia stwierdził: - To nie do zniesienia. Wszędzie pleśń i pleśń. Nawet moje bakterie zdychają. A może coś w tym jest? I tak Fleming odkrył penicylinę. FRANCE Anatole Pisarz francuski Anatol France (właśc. Francois A. Thibault) rozmawiał na przyjęciu z damą, o której wiadomo było, że wydaje krociowe sumy na podtrzymywanie swej przekwitającej urody. Zapytała ona mistrza, na ile lat ją ocenia: - Sądząc po ząbkach — na osiemnaści. Po płowych włosach — na dziewiętnaście. Po figurze — na szesnaście. - To miłe, co pan mówi — rzekła rozanielona dama — ale tak naprawdę, ile mam lat? - Przecież powiedziałem — rzekł nieco zniecierpliwiony France — Osiemnaście i dziewiętnaście, i szesnaście, to razem pięćdziesiąt trzy! Kiedyś Anatol France przyjmował do pracy młodą stenotypistkę, którą polecił mu ktoś ze znajomych. — Podobno pani dobrze stenografuje? - Sto trzydzieści słów na minutę, proszę pana. — Sto trzydzieści słów na minutę! — zawołał pisarz. — Kochana, skąd ja pani wezmę tyle słów na minutę?! Proust zapytał Anatola France'a, jak to się stało, że ten ma tak dużą wiedzę. - Gdy byłem w twoim wieku — odpowiedział France — nie miałem twej prezencji. Nie podobałem się i nie udzielałem towarzysko. Siedziałem w domu i czytałem, bez przerwy czytałem. France odwiedził raz przyjaciela, który opuścił Paryż i osiadł na wsi na własnym gospodarstwie. Przyjaciel pokazał gościowi swój skromny dom, a potem zaprowadził go do małego ogródka. Tam zapytał: — No, jak ci się podoba moje gospodarstwo? Anatol France rozejrzał się, potem spojrzał w niebo i odpowiedział. — Wielkie ono nie jest, ale za to jakże wysokie! Anatol France, w 1889 roku, po ostatniej kłótni z żoną, wyszedł z domu w szlafroku i w pantoflach, niosąc na tacy gęsie pióro, kałamarz i rękopis, nad którym właśnie pracował. Udał się piechotą do hotelu. Potem posłał po swoje ubrania i nigdy już nie wrócił do domu. Przemieszkiwał u swojej przyjaciółki pani Arman de Caillavet i stanowił ozdobę jej salonu. Pani Arman tyranizowała pisarza swoim oddaniem, a kiedy się rozleniwiał, zamykała go, żeby pracował. Kiedyś spytano Anatola France'a, dlaczego 35-letnia kobieta wygląda starzej od mężczyzny w tym samym wieku. Bo przeważnie jest starsza! — odparł pisarz. Na spotkaniu towarzyskim w czasie swobodnej dyskusji na różne tematy, ktoś powiedział do Anatola France: - Ciekawe, że na świecie jest o wiele więcej ludzi dobrych niż mądrych. - Nic dziwnego — uśmiechnął się France. — W pierwszym wypadku o wiele łatwiej jest udawać niż w drugim. Anatol France wstawał zazwyczaj dopiero w południe. - Dlaczego pan tak późno wstaje? — zapytał go znajomy. - Chyba dlatego, że zbyt wolno śpię. Początkujący literat posłał Anatolowi France do oceny manuskrypt swojej pierwszej noweli. W liście towarzyszącym napisał: „Tych kilka brakujących znaków z zakresu interpunkcji zechce pan łaskawie sam dopisać". France odesłał autorowi jego dzieło z uwagą tej treści: „Proszę mi przysłać większą ilość znaków interpunkcyjnych — treść noweli napiszę sam". Podczas jednej ze swoich podróży Anatol France zachorował Trzeba było posłać po lekarza. Ten wkrótce przybył i zbadał pisarza. — To nic strasznego - - powiedział. - - Sam przebyłem tę chorobę i nie umarłem. — Być może — powiedział France — ale miał pan innego lekarza. FRANCISZEK Józef I Cesarz austriacki Franciszek I zwiedzał więzienie. Gdy wchodził, rzuciło mu się do nóg kilku skazańców, prosząc o łaskę, zapewniając, że byli niewinni. Powtarzało się to przy każdej celi. Wreszcie jeden więzień nie poruszył się na jego widok. - Za co tu jesteś? — spytał zdziwiony władca. - Za kradzież, rozbój, gwałt, oszustwo i morderstwo. - Popełniłeś to wszystko? - Tak. Cesarz zwrócił się do dyrektora więzienia: - Proszę wypuścić łotra, by nie psuł zacnych ludzi, którzy tu siedzą... Franciszek Józef I wszystkie swoje mowy czytał z kartki. Oczywiście mowy pisali jego sekretarze. Najjaśniejszy Pan często nie fatygował się nawet, żeby przed publicznym wygłoszeniem zapoznać się z ich treścią. Opowiadano, że kiedyś, z okazji jakiegoś święta państwowego, wygłosił przemówienie, które zakończył następująco: — A teraz, na cześć naszej kochanej ojczyzny wznoszę po trzykroć okrzyk: Hoch! Hoch! I przewróciwszy kartkę na drugą stronę zawołał po raz trzeci: — Hoch! Dunikowski opowiadał o pewnym krakowskim malarzu, który w zdenerwowaniu oświadczył publicznie, że ma w dupie Najjaśniejszego Pana Franciszka Józefa. Jak zwykle wśród słuchaczy znalazł się „życzliwy", który doniósł o tym komu trzeba. Krakowski sędzia nie chciał karać malarza za ciężką zbrodnię obrazy majestatu. Zmienił kwalifikację czynu i ukarał oskarżonego za „rozsiewanie fałszywych pogłosek na temat miejsca pobytu Najjaśniejszego Pana". FRANKLIN Benjamin Kiedy amerykański mąż stanu Benjamin Franklin był jeszcze małym chłopcem, bardzo się nudził w czasie długich modlitw, odprawianych przez ojca przed i po każdym posiłku. Pewnego dnia, kiedy matka w kuchni kwasiła kapustę na zimę, Beniamin odezwał się: - Ojcze, a gdybyś tak pomodlił się od razu nad całą beczką kapusty? Ileż to czasu zaoszczędzilibyśmy później... FUNES Louis de Znakomity komik francuski Louis de Funes rozpoczął swoją karierę jako... pianista w podrzędnej knajpie. Jego kontrakt brzmiał: „Zaplata za granie od 17 do 5 rano plus wyżywienie". - W tym czasie prawie nic nie jadłem — zwierzał się kiedyś komik. -- Kiedy przychodziłem do pracy, nie byłem jeszcze głodny. Gdy zaś wychodziłem, nie chciało mi się już jeść, gdyż fortepian stał w pobliżu wejścia do kuchni i widziałem, jak przygotowywano potrawy. FURTWANGLER Wilhelm Znakomity niemiecki kompozytor, Wilhelm Furtwangler został zaproszony na przyjęcie do bogatego berlińskiego przemysłowca. - Słyszałam — pani domu zwraca się w trakcie kolacji do muzyka — że pan gra na fortepianie. - Owszem — odpowiada skromnie Furtwangler. — To doskonale się składa — uśmiechnęła się mile gospodyni. Moja córka da za chwilę mały koncert. Czy byłby pan łaskaw przewracać jej nuty? Wilhelmowi Furtwanglerowi wielkie kłopoty sprawiał na próbie puzonista. Dyrygent długo się z nim męczył, nim muzyk zdołał go zadowolić. — Żeby mi tylko jutro na koncercie zabrzmiało to właśnie tak, jak teraz — powiedział spocony Furtwangler. — Dobrze, przekażę to koledze, którego dzisiaj zastępuję — odparł puzonista. GABOR Zsa Zsa Znana aktorka amerykańska węgierskiego pochodzenia Zsa Zsa Gabor odrzuciła raz zaproszenie na przyjęcie w klubie nudystów mówiąc: — Co to za przyjemność — przyjęcie, na którym wszystkie kobiety noszą to samo? GARBO Greta Jedna z najsłynniejszych gwiazd filmowych Greta Garbo tak wyjaśniła reporterom fakt, iż nie wyszła za mąż: — Zawsze żywiłam ogromnie dużo sympatii do inteligentnych mężczyzn. Który zaś prawdziwie inteligentny mężczyzna chciałby zostać mężem sławnej kobiety? Pewna dziennikarka niespodziewanie spotkała się z Gretą Garbo na przyjęciu i była tym faktem bardzo podniecona. — Muszę powiedzieć moim przyjaciołom, że panią poznałam! — krzyknęła na zakończenie. Na to rozległo się mruknięcie: — Ale proszę nie zapomnieć powiedzieć im, że był to czysty przypadek. GARNERIN Andre Jacąues Andre Jacąues Garnerin, pilot balonowy i skoczek spadochronowy, który samodzielnie skonstruował balon i wzniósł się w nim, w parku Monceau w Paryżu 31 sierpnia 1790 roku, oświadczył po udanym eksperymencie, że chce go powtórzyć. Tym razem jednak zamierzał wznieść się w przestworza w towarzystwie kobiety, która następnie miała wyskoczyć na spadochronie i wylądować na Polach Elizejskich. Władze republiki jednak uznały za niemoralne i nieprzyzwoite, żeby dwoje ludzi płci odmiennej wzniosło się w powietrze. Wobec tego, damę musiała zastąpić owca. GAULLE Charles Andre de Generał de Gaulle zwiedza ZOO. Uwagę jego zwraca piękny żółw, prosi więc dyrektora, by mu takiego żółwia przysłał do posiadłości w La Boissiere. — Dobra myśl — powiada dyrektor. — Wie pan, że te zwierzęta żyją i do 150 lat! - W takim razie — odpowiada generał — niech mi pan tego żółwia nie przysyła. Człowiek przyzwyczaja się do zwierzątek a potem zamartwia, kiedy zdychają... GAUTIER Theophile W mieszkaniu francuskiego poety, Teofila Gautier, zjawił się rzemieślnik celem odebrania należnej kwoty. Poeta poprosił go by przyszedł kiedy indziej, ponieważ dzisiaj nie ma pieniędzy. Rzemieślnik rozgniewał się: - Z panem to istne skaranie boskie! Albo pana nie ma w domu, albo kiedy już pan jest, nie ma pan pieniędzy... - To całkiem naturalne, drogi przyjacielu -- tłumaczy się poeta. — Gdybym miał pieniądze, nie byłoby mnie teraz w domu... GIDE Andre Pisarz francuski Andre Gide siedział na premierze pewnej sztuki obok jej autora. W pewnej chwili autor zwraca się do niego: - I co pan sądzi o mojej sztuce? - Myślę — odparł pisarz, że na dworze musi być okropna pogoda. - Ależ, co to ma do rzeczy? — No, bo nikt nie wychodzi z teatru. GIGLI Beniamino Beniamino Gigli zaszedł pewnego razu do małej winiarni na przedmieściu Rzymu. Do stolika słynnego tenora przysiadł się roznosiciel gazet. Po chwili przy lampce wina wywiązała się ożywiona rozmowa. — Swoją drogą, nie ma to, jak być gazeciarzem — rzekł Gigli. Zarobki małe, ale za to praca nieskomplikowana. Jak uważasz, dobry byłby ze mnie gazeciarz? - Żeby sprzedawać gazety — odparł przygodny towarzysz śpiewaka — trzeba je umieć reklamować. A do tego, żeby je reklamować, trzeba mieć, bracie, nie byle jaki głos! Podczas gościnnych występów mediolańskiej La Scali w Bostonie, partnerka Beniamina Gigli w trakcie przedstawienia zauważyła fatalną dziurę w jego spodniach. — Niech pan się obróci, ma pan dziurę w spodniach — zaśpiewała, zmieniając tekst swojej arii. Ku wielkiemu zdumieniu śpiewaka na sali rozległy się gromkie śmiechy. Jak się okazało, wśród publiczności było wielu Włochów, którzy świetnie zrozumieli słowa śpiewaczki. Pewien bas, lubiący chwalić się siłą swego głosu, powiada do tenora Beniamino Gigli: - Kiedy wczoraj ćwiczyłem w moim pokoju, od siły mojego głosu popękały szyby! - A jesteś pewien — zapytał Gigli — że nie zostały stłuczone z zewnątrz? GIRARDON Francis Francuskiego rzeźbiarza Francois Girardona odwiedził w pracowni jeden ze znanych krytyków. Świeżo ukończone dzieło zwróciło jego uwagę. Pochwalił, ale zapytał z zastanowieniem: - Dlaczego właściwie wybrał pan taki brzydki model? - To jest moja matka — odrzekł Girardon. Krytyk zmieszany chciał naprawić swój błąd: - Właściwie powinienem był sam poznać. Przecież jest zupełnie podobna do pana... GLUCK Christoph Kiedyś spytano Christopha Glucka, co najbardziej lubi. Odrzekł: — Pieniądze, wino i sławę. — Jak to? — zawołano. — Sławę stawia pan po winie i pieniądzach? — Tak — odrzekł kompozytor. — Za pieniądze kupuję wino pobudza moją zdolność twórczą, a to daje mi sławę. Gdy Gluck przygotowywał wystawienie opery „Ifigenia w Aulidzie", stale był niezadowolony z aktora Larrivee'go, któremu raz po raz zmuszony był zwracać uwagę. Wreszcie śpiewak rzekł: - Mistrzu, wszystko będzie dobrze. Jak tylko włożę kostium, mistrz mnie nie pozna! Na generalnej próbie Gluck woła do Larrivee'go: - Kolego! Poznałem pana mimo kostiumu! GODOWSKI Leopold Pianista amerykański polskiego pochodzenia Leopold Godowski opuszcza z przyjacielem po swoim recitalu salę koncertową. - Co się z tobą działo? Jesteś w złej formie — mówi przyjaciel. — Tak, to nie był mój najlepszy koncert. W tym momencie zbliża się do nich rywal Godowskiego. — Leopoldzie, byłeś wspaniały! Nigdy nie słyszałem cię tak grającego! Na to Godowski do przyjaciela: - Nie sądziłem, że było aż tak źle. GOETHE Johann Wolfgang Pewnego dnia, gdy Johann Wolfgang Goethe znów pojawił się w Jenie, udał się do gospody. Zamówił tam butelkę wina, do którego polecił przynieść wodę. Przystąpiwszy do picia wina, rozcieńczał je za każdym razem wodą. Przy sąsiednim stole siedzieli studenci. Byli w dobrych humorach i robili wiele szumu, ponieważ zdążyli już wypić sporo wina. Zauważywszy, że siedzący obok pan rozcieńcza wino wodą, zaczęli się z takiego sposobu picia głośno wyśmiewać. Jeden ze studentów zapytał: - Powiedzcie mi mój panie, czemu rozcieńcza pan tak dobre wino wodą? Goethe odpowiedział bez namysłu: — Sama woda czyni niemym, czego dowodem są ryby w stawie. Samo wino ogłupia, czego dowodem są Panowie przy stole. A ponieważ nie chcę być żadnym z nich, piję wino zmieszane z wodą. Pewnego razu Goethe przechodził przez park w Weimarze. Na ścieżce, której szerokość pozwalała na poruszanie się jednej tylko osoby, wyłonił się naprzeciwko poety pewien krytyk, który dotychczas nie zostawił na jego dziełach suchej nitki. Kiedy obaj spacerowicze spotkali się oko w oko, krytyk odezwał się wyniośle: - Nie ustępuję z drogi żadnemu głupcowi. - Ale ja — tak — odpowiedział Goethe, ustępując z uśmiechem na bok. Pewnego dnia zameldowano Goethemu o wizycie małego, grubego człowieka z Wiednia. Wielki poeta, zirytowany, że znów musi kogoś podejmować, przebrał się jednak i udał do pokoju Przyjęć, w którym przybysz już czekał. Gość nie wypowiedział ani słowa, tylko niemo przyglądał się spoza okularów Goethemu. Goethe również przez czas jakiś milczał, a następnie odwrócił się tyłem tak, aby przybysz mógł go ujrzeć i z tej strony, poczym zwrócił się do wstydliwego gościa - A więc, czy wystarczająco długo oglądaliśmy to cudo? Ten zastanowił się przez chwilę, następnie z kieszeni surduta, wyciągnął jednego guldena, położył go na stole, złożył głęboki ukłon i wyszedł z pokoju. Goethe zawoła służącego i kazał sobie podać kartę wizytową gościa. Na karcie można było przeczytać; Franz Schubert z Wiednia. GOGH Vincent van Na wystawie impresjonistów pewien krytyk, oglądając obraz Van Gogha, zwrócił się do malarza: - Ależ panie, takich barw nie ma w ogóle w naturze! - Są, proszę pana, są — rzekł malarz. — Ale widzi pan, natura jest jak kobieta. Nie każdemu pokazuje wszystkie swoje wdzięki. GOGOL Mikołaj Gogol pokonał ciężką chorobę. Stan jego zdrowia polepszył się na tyle, że pisarz mógł już przyjmować gości. Jeden z nich zapytał: - Niebezpieczeństwo już minęło? - Nie — odparł z westchnieniem pisarz. — Lekarze chcą jeszcze przyjść. GÓRKI Maksym Maksym Górki był zaprzysiężonym wegetarianinem. W czasie podróży po Stanach Zjednoczonych, na jednym z przyjęć, znalazł się przy stole obok damy, która koniecznie chciała go namówić do zjedzenia mięsa. Wywiązał się dialog: — Może kawałek kurczaka? — Nie, dziękuję. — Może porcję szynki? — Nie, dziękuję, łaskawa pani. — Kawałeczek polędwiczki? — Nie, nie jadam. - Bardzo smaczna baranina — nalegała dama. Wreszcie Górki stracił cierpliwość i zwracając się do natrętnej damy powiedział: — Pragnę panią powiadomić, że jeśli kiedykolwiek będę jadł mięso, to tylko ludzkie i na surowo!!! Maksym Górki w latach młodości był przez jakiś czas śpiewakiem w pewnej prowincjonalnej operze. Będąc już u szczytu pisarskiej sławy, w pewnym towarzystwie śpiewał dla rozrywki i miał przy tym zamknięte oczy. Młody literat zapytał będącego również na tym przyjęciu Czechowa: - Dlaczego Górki śpiewa z zamkniętymi oczami? - Skoro pan czytał jego utwory, to pan powinien wiedzieć — odpowiedział Czechów. — Jest to człowiek zbyt wrażliwy, by móc patrzeć na cierpienia innych ludzi. GOUNOD Charles Znakomity francuski kompozytor Charles Gounod miał czterdzieści lat, kiedy skomponował operę „Faust". Podczas premiery jeden z przyjaciół zapytał kompozytora: - Ile lat ma twój Faust w I akcie? - Myślę, że jakieś sześćdziesiąt. Sześćdziesiątka to prawdziwa starość. W dwadzieścia lat później, kiedy Gounod osiągnął sześćdziesiątkę, zadano mu to samo pytanie. - Mój Boże — odparł Gounod — myślę, że Faust musi mieć koło osiemdziesiątki. Osiemdziesiątka to prawdziwa starość. Gounod ponoć nie był zbyt wierny swojej małżonce. Kiedyś, gdy wyjeżdżał, żona zwróciła się do niego: ~ Przysięgnij, że będziesz mi wierny! Gounod, wskazując na marmurowy pomnik jednego z wielkiej mężów, przysięga: — Tak jak on, najdroższa. Pomnik był w kształcie popiersia. Charles Gounod wypisał kiedyś na drzwiach swego domu: - Kto mnie odwiedzi, uczyni mi zaszczyt. Kto mnie nie odwiedzi — zrobi mi przyjemność. Będąc u szczytu sławy Karol Gounod rozmawiał z młodym muzykiem na temat swoich kompozycji. Autor „Fausta" mówił w zamyśleniu: - Im bardziej wgłębiamy się w naszą sztukę, tym większe mamy uszanowanie dla dzieł przeszłości. Kiedy byłem w pańskim wieku mówiłem sobie „Ja". Gdy miałem 25 lat — mówiłem: „Ja i Mozart". Po latach: „Mozart i Ja". Dzisiaj mówię całkiem cicho: „Mozart". Wielbicielka Gounoda odwiedziła mistrza w jego willi. Przechodząc przez jadalnię zauważyła na stoliku pestkę wiśni i błyskawicznie ukryła ją w rękawiczce. Gdy po tygodniu muzyk rewizytował damę, nosiła ona piękną broszkę: była to pestka wiśni otoczona wspaniałymi brylantami. Słysząc jej historię Gounod roześmiał się: — Szanowna pani, nigdy nie jadam wisien. Wszystkie wiśnie w domu zjada mój kamerdyner... GOYA y Lucientes Francisco Kiedy Francisco Goya miał malować portret znanego z brzydoty króla hiszpańskiego Karola IV, zapytano artystę, czy zamierza na obrazie upiększyć monarchę. Goya nie miał takiego zamiaru, ale nie chcąc sobie zaszkodzić z tego powodu, rzekł z pozorowaną powagą: — Władca jest zawsze piękny! I namalował króla z pełnym podobieństwem. Dzięki temu wszyscy teraz znają i znać będą podobiznę króla Hiszpanii, Karola IV, niczym nie sfałszowaną. GRIEG Edvard Hagerup Edwardowi Griegowi, w uznaniu jego zasług dla Norwegii, król przyznał order. Kompozytor włożył frak i udał się na zamek, aby przyjąć odznaczenie. Następnie, podziękowawszy za zaszczyt, schował order do kieszeni. Jak wiadomo, frak ma kieszeń z tyłu... Grieg dał w stolicy swego kraju koncert złożony z własnych utworów. Jednakże na skutek nieprzewidzianych okoliczności w ostatniej chwili zmienił końcowy punkt programu. Zastąpił własny utwór utworem Beethovena. Nazajutrz w jednym z większych dzienników stołecznych ukazała się zjadliwa recenzja pióra znakomitego krytyka norweskiego, wrogo ustosunkowanego do muzyki Griega. W recenzji tej autor szczególnie ostro odniósł się do ostatniego utworu koncertu, pisząc, że „skomponowany jest w konwencji śmiesznej i nie do przyjęcia". Grieg roześmiał się serdecznie. Następnie zatelefonował do krytyka. - Tak, to ja — zgłosił się krytyk. — Z kim mówię? - Z duchem Beethovena — oświadczył Grieg. — I muszę panu powiedzieć, że jest pan osłem. Ten ostatni utwór na koncercie Griega to ja skomponowałem. GRIMM Jacob Ludwig Karl Do Jakuba Grimma przyszła pewnego razu mała dziewczynka zapytała: - Czy jesteś tym panem Grimmem, który napisał tyle bajek? — Tak jest moje dziecko, ja i mój brat Wilhelm napisaliśmy te bajki. — To z pewnością napisałeś również tę bajkę o mądrym krawczyku, która kończy się słowami: „kto temu nie wierzy, płaci jeden talar"? — pytała dziewczynka dalej. - Tak, moje dziecko, to jest również nasza bajka - odpowiedział Jakub Grimm. - W takim razie jestem ci dłużna jeden talar, ponieważ nie wierzę w tę historię, ale dziś mogę dać ci tylko trzy grosze, gdy będę miała w swojej skarbonce więcej, przyniosę ci resztę. GRIMM Wilhelm Do Wilhelma Grimma przyszedł pewnego razu student z zagranicy mówiący bardzo słabo po niemiecku, choć już od trzech lat przebywał w Berlinie. Grimm zapytał go, dlaczego nie stara się o lepsze opanowanie języka. - To obrzydliwy język, nadający się dla koni — stwierdził student. - Ach - - odpowiedział na to Grimm - - teraz nareszcie rozumiem dlaczego orły nie potrafią się go nauczyć. GUITRY Sacha Francuski aktor i reżyser Sacha Guitry zapytany o to, czy lubi małe dzieci, odpowiedział: - Bardzo, zwłaszcza wtedy, kiedy krzyczą. — Dlaczego zwłaszcza wtedy? - Ponieważ — odpowiedział Sacha Guitry — na ogół wtedy są zabierane! Ostatnia żona Sachy Guitry zapytała go kiedyś: — Co, twoim zdaniem, jest najlepszą rzeczą w życiu? Kochać, oczywiście. A następnie? Być kochanym Dlaczego lepiej jest kochać niż być kochanym? Nie lepiej. Po prostu: pewniej! Sacha Guitry brzydził się sknerstwem. Wychodząc kiedyś z balu spotkał milionera, który dał szatniarzowi pół franka. Guitry wyjął portfel i ostentacyjnie wręczył szatniarzowi sto franków. — Przepraszam — mówi szatniarz zwracając banknot — pan się chyba pomylił. - Nie — odrzekł Guitry obrzucając milionera pogardliwym spojrzeniem — to ten pan się pomylił! Sacha Guitry tak pocieszał swoją piątą żonę, bardzo o niego zazdrosną: - Tamte, moja droga, były tylko moimi żonami, ale ty będziesz wdową po mnie. Do Sachy Guitry zwrócił się jego znajomy: - Czy byłby pan tak uprzejmy i zechciał podzielić się ze mną swym bogatym doświadczeniem życiowym? Był pan pięć razy żonaty, ja zamierzam to pierwszy raz uczynić i muszę szczerze przyznać, że nie jestem całkowicie pewien trafności mego wyboru. - Doświadczenie życiowe nauczyło mnie — mówi aktor — że każdy mężczyzna powinien się żenić z wybitnie piękną niewiastą. Daje to bowiem gwarancję, że ktoś inny zechce kiedyś mu ją zabrać. Sacha Guitry opisuje w swoich wspomnieniach, że po raz pierwszy zakochał się, mając lat 13 i to w jednej z najpiękniej, szych kobiet Paryża. Po wielu nieprzespanych nocach zdecydował się wyznać swoją miłość ukochanej. Zaopatrzywszy się we wspaniały bukiet róż udał się do jej domu. Zaproszono go do buduaru, gdzie piękność spoczywała przed gotowalnią. - Jak się masz mój drogi? - - zawołała gospodyni wesoło — z czym do mnie przychodzisz? - Przyniosłem kwiaty -- wymamrotał zmieszany chłopiec, podając jej bukiet. - Och, jakie śliczne! Jak cudnie pachną! - - wykrzyknęła piękna pani. — Podziękuj za nie serdecznie twemu ojcu. Sacha Guitry opowiadał kiedyś: - Chiromantka przepowiedziała mi, że zostanę zabity, pokrajany na kawałki, a następnie zjedzony. Najpierw przeraziłem się okropnie, ale w końcu skonstatowałem, że wróżyła mi z ręki obciągniętej w rękawiczkę ze świńskiej skóry. Przygodny znajomy zanudzał Sachę Guitry utyskiwaniem na obecne czasy. — Ma pan rację — zakpił Guitry. — Dawniej, na przykład, jeśli się chciało kupić pióro, nie trzeba było iść do sklepu, jak obecnie, lecz szło się do handlarza drobiu, kupowało gęś, wyciągało pióro, a resztę jeszcze można było kazać upiec! Sacha Guitry uważał się za znawcę kobiet i chętnie radził przyjaciołom: — Nigdy nie zapominajcie powtarzać kobiecie, że różni się całkowicie od innych licznymi zaletami. Każda chętnie w to uwierzy i spełni wasze intymne życzenia. Później możecie się odnosić do nich jak do wszystkich innych kobiet... Sacha Guitry miał znajomą, która słynęła z ogromnego gadulstwa, ale przy tym była bardzo ładna i miła. Pewnego razu powiedział o niej: - Ona mówi, mówi, mówi, aż znajdzie coś do powiedzenia. W sztuce reżyserowanej przez Sachę Guitry występowała aktoreczka protegowana przez wpływową osobistość. Ponieważ nie miała ani krzty talentu, więc role jej ograniczały się do podawania listów na tacy. Protektor aktorki męczył Sachę, aby dał jej ważniejszą rolę. Guitry, chcąc się odczepić od natręta, powiedział: - Dobrze, od jutra będzie podawała tylko listy polecone. Sachę Guitry zapytano, czy pamięta swoją pierwszą miłość. - Bardzo żałuję — tłumaczył się aktor — ale jako dziesięcioletni chłopiec zachorowałem na tyfus i miałem bardzo wysoką gorączkę, wskutek czego zapomniałem wszystko, co było przedtem... W rozmowie z Sacha Guitry pewna aktorka powiedziała, że jedyne co posiada, to inteligencja. - Niech pani się nie martwi — odrzekł Guitry. — Ubóstwo nie hańbi. HAFIZ Szamsuddin Szirazi Wielki poeta perski z XIV wieku Hafiz powiedział kiedyś do dość licznego grona słuchaczy: - Za jeden uśmiech pewnej dziewczyny z Szirazu oddałbym Samarkandę i Bucharę. Szybko doniesiono o tym Tamerlanowi, rezydującemu w Sal markandzie, który niedawno podbił Persję. Rozgniewany władca kazał wezwać poetę przed swoje oblicze. Niczego dobrego to Hafizowi nie wróżyło. Poeta znany był powszechnie z wyjątkowej niedbałości o swój wygląd zewnętrzny. W takim też skromnym i niedbałym stroju stanął przed tronem. - Słyszałem, Hafizie — powiedział groźnie władca — że za uśmiech jakiejś dzierlatki chcesz oddać dwa moje najpiękniejsze miasta? Na to Hafiz z uśmiechem, wskazując na swoją powierzchowność: - No i widzisz, panie, do czego doprowadziła mnie ta rozrzutność? Ubawiony Tamerlan kazał poetę suto obdarować. HAHNEMANN Samuel Friedrich Christian Samuel Hahnemann, lekarz niemiecki, twórca homeopatii, przyjął pewnego razu bogatego Anglika, który szeroko i szczegółowo opisał mu swoje liczne dolegliwości. Pod koniec wizyty Hahnemann, na którym wynurzenia pacjenta nie wywarły większego wrażenia, wydobył z szafki ściennej małą buteleczkę, podsunął ją pod nos choremu mówiąc: — Proszę dobrze powąchać i będzie pan wyleczony ze wszystkich dolegliwości. - Ile jestem winien za kurację? — zapytał pacjent. — Tysiąc franków — padła odpowiedź lekarza. Wówczas Anglik nie ociągając się wydobył z portfela banknot ; podsunął go Hahnemannowi pod nos, powiadając: - Proszę dobrze powąchać i będzie pan już należycie wynagrodzony. HANDEL Georg Friedrich Uniwersytet w Oxfordzie nadał Fryderykowi Handlowi zaszczytny tytuł doktora honoris causa. Gdy kompozytora poinformowano, że za dyplom należy uiścić opłatę, zawołał: — Co? Za to, że te cymbały będą miały prawo nazywać mnie kolegą, mam jeszcze płacić? Wykluczone. Na pierwszy koncert Fryderyka Handla przyszło bardzo mało ludzi. Przyjaciele kompozytora bardzo byli zmartwieni, on zaś uśmiechnął się: - Nic się nie martwcie. Im bardziej pusta sala, tym lepiej brzmi muzyka. Georg Friedrich Handel został pewnego dnia zaproszony na angielski dwór. Wiedząc, że Handel jest smakoszem, poczęstowano go znakomitym winem z królewskich piwnic. - Jak pan je znajduje, mistrzu? — zapytał jeden z lordów. Czy nie sądzi pan, że jest równie cudowne, jak pańskie oratorium? - Tak, to prawda — odparł kompozytor — jest znakomite, ale występuje solo. Oratorium wymaga chóru, więc gdyby Pan kazał podać jeszcze inne wina, porównanie byłoby prawdziwe. Handel wszedł kiedyś do restauracji londyńskiej i zamówi} śniadanie na 4 osoby. Po długim czasie oczekiwania zawołał: - Gdzie jest moje śniadanie? - Podam je, gdy zjawi się reszta towarzystwa — otrzymał uprzejmą odpowiedź. - A więc dawajcie prestissimo! Całe towarzystwo — to ja. W czasie, gdy Georg Friedrich Handel piastował stanowisko dyrygenta w Londynie, zwrócił się do niego pewien wiejski kantor z prośbą o posadę. Prosił o zgodę, aby wolno mu było zaśpiewać solo. Handel nie znał kandydata, ale przychylił się do jego prośby. Człowiek ten śpiewał tak źle, że został wygwizdany. Po koncercie Handel wyraził swoją opinię: - Żal mi pana bardzo, drogi przyjacielu, ale niech pan wróci lepiej do swego wiejskiego kościoła. Dobry Bóg wybaczy panu ten zły śpiew chętnie, a ci bezbożni ludzie, tu w Londynie, nie znają litości. HAUPTMANN Gerhart Pewnego pięknego, pogodnego poranka Gerhart Hauptmar pojechał na konną przejażdżkę. Stało się, że wjechał na zakazany teren i ujrzał policjanta, który zagrodził mu drogę i polecił natychmiast opuścić ten teren. - Czy nie wiecie, kim ja jestem? — spytał poeta. — Tak jest — odpowiedział policjant. — Pan jest Goethe, ale mimo to musi pan stąd odjechać! Pewnego razu, po przedstawieniu teatralnym podeszła do wielkiego dramaturga młoda dziewczyna i ku zdziwieniu poety poprosiła o dwa autografy. Hauptmann zaciekawiony spytał: - Ale proszę mi powiedzieć, dlaczego muszą być aż dwa? - Widzi pan, my się wymieniamy — odpowiedziała dziewczyna — za dwa Hauptmanny otrzymuje się jednego Lehara. Przed wyjazdem na wypoczynek nad morze, Gerhart Hauptmann zamówił dwa garnitury, które krawiec miał mu dosłać. ponieważ od krawca nie było żadnych wiadomości, poeta napisał do niego trzy kolejne listy. Bez rezultatu. Po powrocie do Berlina Hauptmann udał się do owego krawca by zapytać o los swoich garniturów. — Szanowny panie Hauptmann, stokrotnie przepraszam! -powiedział krawiec — ale widzi pan, są ludzie, którzy zbierają znaczki pocztowe, ja zbieram pana listy. Garnitury są naturalnie od dawna gotowe. Ale proszę mi wierzyć, za pana listy otrzymam więcej, niż pan mi za te garnitury zapłaci! Pewien dramaturg, którego pierwsze wystawione dzieło upadło, a krytyka nie zostawiła na nim suchej nitki, żalił się Gerhartowi Hauptmannowi na brak zrozumienia u krytyków. - Mój drogi, niech pan sobie z tego nic nie robi — rzekł mistrz klepiąc go po plecach — proszę się rozejrzeć wokół: cały świat przepełniony jest pomnikami, które wzniesione zostały ku chwale artystów, poetów, malarzy i muzyków. A czy widział pan kiedyś pomnik postawiony krytykowi? Kiedy sławny niemiecki pisarz Gerhart Hauptmann odwiedził swoje rodzinne Szczawno i zaszedł do miejscowego rzeźnika, zobaczył za ladą kolegę z lat młodzieńczych. Ten mu zaczął opowiadać jak się wyuczył zawodu, ożenił, wzbogacił, ile ma dzieci, i jak jest dzisiaj znany i szanowany w całej okolicy. - A ty? — zapytał w końcu pisarza — co ty robisz, że jakoś o tobie nic nie słyszałem? HAYDN Joseph Kiedy sławny kompozytor wiedeński Józef Haydn występował w Londynie, po koncercie, publiczność zachwycona grą mistrza otoczyła estradę oklaskując go i obrzucając kwiatami. W tej chwili stało się coś nieoczekiwanego: zawieszony u sufitu olbrzymi żyrandol spadł i rozbił się na kawałki. Nikogo jednak nie zranił, gdyż cały środek sali był pusty. Ludzie zdrętwieli z przerażenia. Wtedy odezwał się Haydn: - A więc, proszę państwa, moja muzyka na coś się przydała: ocaliła życie kilkunastu osobom... Gdy w Paryżu po raz pierwszy miało być wystawione wielkie oratorium Haydna „Stworzenie świata", dyrektor zwrócił się do wykonawców z prośbą, by zjawili się w ubiorach stosownych do nastroju uroczystości. Na to odezwała się wykonawczyni partii Ewy: - Panie dyrektorze, ja jestem szanującą się artystką i w stroju Ewy śpiewać nie będę. Bawiąc w Londynie Józef Haydn miał prowadzić koncert, podczas którego miał być wykonany również jego koncert wiolonczelowy z towarzyszeniem orkiestry. W czasie próby solista stale mylił się i fałszował. Chcąc się usprawiedliwić, rzekł w pewnej chwili do Haydna: — Panie kapelmistrzu, orkiestra gra tak głośno, że sam siebie nie słyszę! - A to z pana szczęściarz — odparł kompozytor. Bywało niegdyś, że koncerty symfoniczne w Londynie przeciągały się aż do północy, wskutek czego większość słuchaczy zasypiała ze znużenia. Przekonał się o tym również Józef Haydn, dyrygujący wówczas koncertami w stolicy Anglii. Pewnego dnia wpadł na dowcipny pomysł. Skomponował symfonię której andante zawierało nieoczekiwane, głośne uderzenia w kotły. Podczas prawykonania efekt był piorunujący. Przy pierwszym uderzeniu drzemiące towarzystwo zerwało się na równe nogi i okrzykiem przestrachu. Niebawem utwór stał się najbardziej ulubioną pozycją sezonu koncertowego. rzyjaciel Haydna, muzyk Kranz, natknął się w jego mieszkaniu na paczkę nie odpieczętowanych listów z adresem Haydna wypisanym na kopertach. - Co to za listy? — spytał. - Od mojej żony — odpowiedział Haydn. — Pisze do mnie co miesiąc, a ja odpowiadam na wszystkie, nie otwierając ich. Ona zresztą tak samo postępuje z moimi listami. Kiedy Haydn mieszkał w Wiedniu, odwiedził go pewnego dnia wysoki muskularny mężczyzna, z zawodu rzeźnik. Przepraszał, że zabiera czas, ale pragnął zamówić utwór, który byłby grany na weselu jego córki. Haydn skomponował menueta i złożył do rąk właściciela. Za kilka dni Haydn usłyszał menueta, granego przez orkiestrę pod jego domem. Oprócz muzyków stał pod oknem udekorowany biały wół i zadowolony autor widowiska — rzeźnik. Wół był prezentem dla kompozytora w dowód wdzięczności za piękny utwór. Na krótko przed śmiercią uwielbiający Haydna wiedeńczycy Organizowali na jego cześć dużą uroczystość. Orkiestra była złożona ze stu trzydziestu muzyków. Występowali najświetniejsj ówcześni śpiewacy. Najpiękniejsze panie z wiedeńskiej arystokracji, z wieńcami w rękach czekały, by powitać niesionego na fotelu Haydna (utracił już wówczas władzę w nogach). Przed rozpoczęciem koncertu, dyrygujący orkiestrą Antoni0 Saleri powiedział: — Oczekuję twoich rozkazów, Mistrzu. - Rozkaz jest taki, abyś mnie uściskał — odrzekł Haydn. W maju 1805 roku zmarł brat Haydna, tenor występujący w mieście Eisenstadt. Tymczasem po całym świecie rozeszła się pogłoska, że zmarł słynny mistrz Józef. Kompozytor „Cherubini", natychmiast napisał utwór żałobny, na którego wykonanie przybyły do Paryża ogromne tłumy ludzi. Kiedy Józef Haydn dowiedział się o tym, rzekł do przyjaciół: - Gdybym był wiedział, że stanie się to tak płomienną manifestacją, wierzcie mi, sam przyjechałbym do Paryża. HEIFETZ Jascha Pewnego dnia, podczas podróży statkiem „Queen Mary' wielki skrzypek amerykański Jascha Heifetz przed południem grał w tenisa, a po południu dał koncert na cele dobroczynne. W czasie kolacji jeden z pasażerów zwrócił się doń ze słowami: — Zrobił mi pan wielką przyjemność, mistrzu. Wspaniale pan grał. Szczególnie pański backhand jest wysokiej klasy. Jascha Heifetz, zapytany przez pewną damę o przebieg jego kariery, powiedział: — Pierwszy koncert dałem mając sześć lat i od tego czasu ćwiczę po osiem godzin dziennie. — A przedtem? Przedtem pan tylko bąki zbijał? — dopytywała się dama. HEINE Heinrich Stryj wybitnego poety niemieckiego Henryka Heinego robił mu raz wyrzuty: - Za kogo ty siebie masz? Uważam, że to potworne szukać zwady z królem! Na to poeta: - Bo skompromitował mój zawód. - W jaki sposób król mógł skompromitować twój zawód? — krzyknął stryj z oburzeniem. - Stryju, on pisze wiersze... — zaśmiał się Heine. Wracając z zagranicy do Niemiec, młody wówczas Henryk Heine został zapytany na stacji granicznej przez urzędników celnych, czy nie posiada zakazanych książek. - O tak, całą masę — odpowiedział. - Gdzie? — zainteresowali się celnicy. — Tu — odpowiedział poeta wskazując na swoje czoło. Młoda dama spytała raz Heinego, czy trudno jest nauczyć się języka francuskiego. Odpowiedź poety brzmiała: — To nic skomplikowanego! Po prostu zamiast słów nierniec. kich trzeba używać francuskich. Henryk Heine zwykł był mawiać o swoim bogatym stryju Salomonie: - Mnie matka w dzieciństwie czytała bajki, jemu opowieści zbójnickie. Dlatego ja zostałem poetą, a on bankierem. Pewnego razu Henrykowi Heine podano w restauracji zupę z ryżu, w której pływała pokaźnych rozmiarów mucha. - Przepraszam — rzekł poeta do kelnera — ale nie zamawiałem zupy z domowego ptactwa. Pewien duński aktor czytał raz w towarzystwie literatów dramat, który napisał po niemiecku. Niemczyzna jego była fatalna. Na twarzy obecnego tam Heinego malowało się przez cały czas zdumienie. Po skończonej lekturze spytano Heinego: — Czemu się tak dziwiłeś podczas czytania? - Nigdy nie przypuszczałem — odrzekł poeta — że rozumiem tak dużo po duńsku. Zapytano kiedyś Heinego, co robił przed południem. — Przeczytałem ostatnio napisany wiersz i w pewnym miejscu postawiłem przecinek. — A po południu? — Przeczytałem ten sam wiersz — odpowiedział poeta -i skreśliłem przecinek, gdyż okazało się, że jest niepotrzebny- Henryk Heine po jakiejś ostrej sprzeczce zmuszony był przyjąć na pojedynek. W dniu pojedynku padał ulewny deszcz. Unurzany po kolana w błocie poeta odezwał się do towarzyszących mu sekundantów: — Jak widzicie, drogi honoru bywają nieraz bardzo brudne... Heinrich Heine, mistrz ironii, był stroną w pojedynku. Strzelił pierwszy i chybił. Następnie strzelił przeciwnik i trafił Heinego w pierś, lecz kula utkwiła w portfelu, a poeta nie odniósł najmniejszego szwanku. Heine spokojnie wyciągnął portfel z kieszeni i powiedział: - Oto, co znaczy powiedzenie: „dobrze ulokować gotówkę"! Henryk Heine taką wydał opinię o kompozycjach Giacomo Meyerbeera: - Najoryginalniejszą jego operą są „Hugenoci". Chrześcijanie zwalczają się tam nawzajem, a Żyd pisze do tego muzykę. Henryk Heine poważnie zachorował. Przewożono go do szpitala. Pielęgniarki znosiły go do karetki. Nagle poeta zwrócił się do zatroskanych jego stanem przyjaciół: - Jak widzicie, nic się w moim życiu nie zmieniło. Kobiety wciąż jeszcze noszą mnie na rękach. Heinrich Heine na tydzień przed śmiercią wezwał notariusza, by podyktować mu swoją ostatnią wolę. - Cały mój majątek i prawo do przyszłych honorariów ze wszystkich wznowień dzieł zapisuję mojej żonie, pod warunkiem jednakże, iż ponownie wyjdzie za mąż. — Ależ dlaczego? — zapytał zdumiony notariusz. — Chcę, aby był ktoś, kto na pewno będzie mnie wdzięcznie wspominał. Heinrich Heine przebywał w Dreźnie, gdzie miał zwyczaj jadać obiad w jednej ze znanych restauracji. Pewnego dnia księżniczka wydawała w swoim zamku uroczyste śniadanie, na którym głównym tematem rozmów był słynny poeta. Niektórzy z gości, obecni na przyjęciu pragnęli poetę poznać osobiście. Księżniczka, która pragnęła spełnić życzenie swoich gości, wysłała jednego z dworskich urzędników do restauracji, aby zaprosił Heinego na filiżankę kawy. Po przekazaniu przez urzędnika zaproszenia, Heine powiedział: - Proszę powiedzieć księżniczce, że pijam moją filiżankę kawy zawsze tam, gdzie jadłem obiad. Pewnego pięknego dnia, bracia Heinrich i Maksymilian Heine zorganizowali wycieczkę z Getyngi do pruskiego miasteczka Heiligenstadt, lekkim powozem. Na granicy musieli zatrzymać się przed pruską kontrolą celną. Gruby sierżant podszedł do nich i głośno zapytał: „Imię?" „Heinrich", odpowiedział poeta „Nazwisko?" „Heine" „Nie ma pan nic do oclenia?" „Nic, oprócz myśli i długów!" Pewnego dnia poczta dostarczyła Heinrichowi Heine do domu paczkę. Poeta był tym mocno zdziwiony, ponieważ nie oczekiwał żadnej przesyłki. Heine rozpoczął paczkę rozpakowywać, ale znalazł w środku jedynie dużo papieru. Wyciągał arkusz po arkuszu i dopiero na samym dnie znalazł pudełeczko. Po jego otwarciu odkrył w środku list zawierający tylko jedno zdanie: „Jestem zdrowy. Twój przyjaciel". Po niedługim czasie ów przyjaciel otrzymał z poczty zawiadomienie o nadejściu paczki dla niego. Pośpieszył na pocztę. Na miejscu przekonał się, że paczka była bardzo ciężka, w związku z czym, wynajął do przewozu dorożkę. Następnie musiał przesyłkę wnieść na trzecie piętro do swego mieszkania. Kilkakrotnie przystawał na schodach, aby wypocząć. Natychmiast po wejściu do mieszkania przystąpił do rozpakowywania przesyłki. Jak wielkie było jego zdumienie, kiedy znalazł w środku jedynie wielki kamień. Na kamieniu nalepiona była kartka ze słowami: „Drogi przyjacielu! Otrzymałem twoją przesyłkę i dziękuję Ci za nią bardzo. Przy czytaniu listu od Ciebie spadł mi z serca ten oto kamień. Z najlepszymi pozdrowieniami, Twój Heinrich Heinrich Heine siedział kiedyś w holu hotelowym i czytał książkę. Przy czytaniu przeszkadzały mu dwie siedzące obok damy, które prowadziły bardzo głośną rozmowę. Wreszcie poeta miał tego dość. Wstał, zamknął książkę i zwrócił się do dam: - Jeżeli paniom — przy ich rozmowie — przeszkadza moje czytanie, chętnie poczytam sobie gdzie indziej. HEMINGWAY Ernest W czasie pobytu w Kenii Hemingway poznał wodza plemienia murzyńskiego, który nosił oryginalny naszyjnik. - Z czego on jest zrobiony? — spytał pisarz. — Z zębów krokodyla. — Chętnie kupiłbym taki naszyjnik. — Kosztuje 500 funtów. — Ależ za to mógłbym kupić naszyjnik z pereł! — Czy sądzi pan — odrzekł kacyk — że trudniej jest otworzyć muszlę, by wyjąć perłę, niż paszczę krokodyla, by wyrwać mu zęby? Pewnego razu jeden z przyjaciół zapytał wprost Hemingwaya o jego światopogląd. - Jedno jest pewne — powiedział Hemingway — a mianowicie to, że nie jestem i nigdy nie byłem idealistą. Wszyscy idealiści, których znam, twierdzą, że róże wydzielają przyjemniejszą woń niż kapusta i stąd wysnuwają wnioski, że zupa z róż winna być smaczniejsza od kapuśniaku. Ernest Hemingway był miłośnikiem kotów. Mawiał o nich tak: - Udaje im się to, czego ja nie mogę osiągnąć. Idą przez całe życie, nie czyniąc hałasu. Ernest Hemingway był wielkim miłośnikiem walki byków i lubił opowiadać o swoich wrażeniach z corridy. Pewnego razu po obiedzie, gdy panie przeszły do innego pokoju, autor „Pożegnania z bronią" opowiadał panom z wielkim przejęciem o swych przeżyciach. W pewnym momencie użył całej siły swych płuc, aby możliwie wiernie oddać ryk buhaja. Po sekundzie uchyliły się drzwi i pani Hemingway zapytała: — Kochanie, wołałeś mnie? Ernest Hemngway miał syna, który był już w swym dwudziestoletnim życiu kolejno: bokserem, górnikiem, kowbojem, detektywem, barmanem. Młody Hemingway postanowił więc napisać z tak bujnego życia pamiętniki. Zaproponował swemu wielkiemu ojcu, aby ten — Laureat Nagrody Nobla — napisał do tych pamiętników przedmowę. — A więc ojcze, co się tyczy praw autorskich, to załatwimy- — Mój synu — przerwał ojciec — muszę zaznaczyć, że jako twój ojciec posiadam wszelkie prawa autorskie, jeśli chodzi o twoją osobę. Kiedy po dłuższej podróży po Europie Ernest Hemingway wrócił do USA, jeden z dziennikarzy zapytał go o wrażenia z Paryża.. - Paryż mnie rozczarował — odparł pisarz. - - Wygląda zupełnie inaczej, niż go opisywałem w moich książkach. Hemingway przerwał spacer nad rzeką i przysiadł się do nieznajomego wędkarza. Przesiedzieli tak w milczeniu kilka godzin. Ryba nie brała. - Zamiast tak bezczynnie siedzieć — odezwał się wreszcie wędkarz — trzeba było raczej przyjść z wędką i samemu popróbować szczęścia... — Ech, wie pan odpowiedział Hemingway — obawiam się, że nie miałbym cierpliwości... Ernesta Hemingwaya poproszono raz w towarzystwie o zdefiniowanie szczęścia. Szczęście — powiedział Hemingway — to dobre zdrowie i kiepska pamięć. HENRYK VII Król angielski Henryk VII, będąc już starym człowiekiem postanowił ożenić się z młodą królową Neapolu. W tym celu wysłał trzech posłów, którzy mieli zbadać sprane na miejscu i zaraz po przyjeździe przesłać królowi szczegółowy opis postaci i charakteru królowej. Posłowie wywiązali się znakomicie ze swego zadania. Oto treść ich raportu: „Najjaśniejszy Panie! Królowa jest ładna i niewymalowana. Oczy ma brązowe, cerę świeżą, nos kształtny. Nie zauważyliśmy ani jednego włoska koło jej ust. Ręce ma ładne, palce długie oddech świeży. Figura jej jest kształtna, szyję ma dość długą, biust w sam raz, jest też w miarę wysoka. Nie zauważyliśmy, by objadała się zbytnio na ucztach, wina używa w miarę. Wydaje się, że ma bardzo dobry charakter. Jest wesoła i miła a przy tym rozsądna. Nie ma oczywiście człowieka bez wad, więc i królowa ma pewne drobne wady, jak na przykład upór. Uparła się, że nie poślubi Waszej Królewskiej Mości, ale poza tym jest to idealna kandydatka na żonę". HENRYK VIII Król angielski Henryk VIII namawiał jednego ze swoich dworzan, żeby zgodził się zostać ambasadorem przy dworze króla Francji, Franciszka I. — Nie bój się — tłumaczył — jeżeli coś ci się stanie, zetną głowę dwunastu Francuzom. — Obawiam się Najjaśniejszy Panie — odparł kandydat — że żadna z nich nie będzie pasowała do mojej szyi. HENRYK IV Król Francji Henryk IV często spożywał chleb z masłem, cebulą lub czosnkiem. Biada była rozmawiającym z jego króleWską mością. Jego czosnkowy oddech przeszedł do historii. Toteż faworyty królewskie skarżyły się: __ Ach, Sire! Gdyby Pan nie był królem, nie można byłoby znieść tego... zapachu. HEPBURN Katherine Znakomitą aktorkę Katherine Hepburn zapytano kiedyś, co sądzi o małżeństwie. — Małżeństwo jest jak film — odparła Hepburn, jedna z najbardziej przykładnych żon spośród artystek filmowych. –Im więcej ma treści, tym jest lepsze i mniej w nim niepotrzebnych scen. HERRIOT Eduard W rozmowie z francuskim politykiem i pisarzem, Edwardem Herriot, jeden z jego starych przyjaciół ubolewał nad tym, jak dalece ludzie się wzajemnie nienawidzą. — Tak, tak — potwierdził Herriot. — Można śmiało powiedzieć, że szczęśliwcami są wśród nas ci, którzy nienawidzą tylko wrogów... HESSE Hermann Hermann Hesse stwierdził pewnego dnia ze zdumieniem, że jego wydawca zamieścił jedną z jego wczesnych nowel w pewnym piśmie, bez jego zgody. Swoje zarzuty w związku z tym odkryciem zawarł pisarz w wysłanym do wydawcy liście. Po kilku dniach, ów wyjaśnił, że Hesse przed trzydziestoma laty odstąpił mu wszystkie prawa do tej noweli, dowodem na co jest własnoręcznie napisany przez Hessego list. Po pewnym czasie Hesse spotkał się z wydawcą i spytał go, czy mógłby ten list zobaczyć. — To jest niestety niemożliwe — odpowiedział zapytany. — Dlaczego? — chciał wiedzieć Hesse. — Ponieważ list sprzedałem wiele lat temu pewnemu zbieraczowi autografów i to za cenę pięćdziesięciokrotnie wyższą, niż ówczesne honorarium autorskie. — W porządku — rzekł Hesse — wycofuję swoje zarzuty ale czy może mi Pan zwrócić przynajmniej ten list, w którym są one zawarte? - To jest niestety również niemożliwe — odpowiedział wydawca pisma — ten list sprzedałem już innemu zbieraczowi. HITCHCOCK Alfred Alfred Hitchcock miał zwyczaj zasypiania na przyjęciach. Raz przy takiej okazji udało mu się przespać trzy godziny. Gdy żona zbudziła go mówiąc: - Obudź się. Czas iść do domu. Odparł: - Jak tak można?! Gospodarze pomyślą, że źle się bawię! Na pytanie dziennikarza, co to dramat filmowy, Alfred Hitchcock odpowiedział: - Dramat filmowy jest to kawałek życia, z którego wycięto nudne partie. Pewnego razu Alfred Hitchcock opowiadał w gronie przyjaciół: - Przyszedł do mnie Otto Preminger i zapytał, czy zagrałbym w jego filmie rolę Pana Boga. Odpowiedziałem mu: — Trudno się zdecydować, nie wiem przecież nawet, czy jestem do niego podobny... HOFFMANN Ernst Theodor Amadeus E.T.A. Hoffmann, niemiecki pisarz, kompozytor i rysownik, zabawiał się pewnego razu w Berlinie w towarzystwie swego przyjaciela, aktora Ludwika Devrient. Gdy nad ranem kelner przyniósł rachunek, Hoffmann zawołał ze zdumieniem: — Co? Aż dziesięć butelek? To zupełnie wykluczone, ponieważ mój żołądek mieści dokładnie dziewięć. - Dlatego właśnie dziesiąta uderzyła panu do głowy — powiedział kelner. HOOYER Herbert Clark Prezydent USA Herbert Hoover opowiadał taką historyjkę: — Kiedyś poczułem apetyt na banany, więc poprosiłem o funt. Sprzedawca podał bardzo wysoką cenę. — To szalenie drogo! — zawołałem. — Banany to dziś deficytowy towar. — Jak to? — zdziwiłem się. — Podobno gniją na drzewach! — Właśnie dlatego są deficytowe — powiedział sprzedawca. Herbert Hoover wygłosił kiedyś przemówienie na temat stale rosnących cen oraz związanej z tym konieczności zwiększenia płac. Spotkało się to z ogromnym oddźwiękiem. Nieco później prezydent zwierzył się dziennikarzom: - Było to moje przemówienie sprzed lat, w którym nie zmieniłem ani jednego słowa... HOUDON Jean Antoine Francuski rzeźbiarz Jean Houdon wybrał się do „Komedii Francuskiej" i poprosił o bezpłatny bilet. - Na czym opiera pan swą prośbę?'— spytał dyrektor teatru. Artysta wskazał stojące w hallu teatru popiersie Woltera i rzekł: - Na tym, że on zawdzięcza mi swe istnienie. Na to dyrektor zawołał do kasjera: - Proszę dać bilet ojcu Woltera! - Miałem straszny sen — opowiadał przyjaciołom Houdon. — Śniło mi się, że wylądowałem na samotnej wyspie, gdzie zupełnie nie było mężczyzn, tylko same młode i piękne dziewczęta. — I cóż w tym strasznego? — dziwili się koledzy. — Sęk w tym — odpowiedział artysta — że we śnie ja również byłem dziewczyną! Zapytany kiedyś Houdon, które kobiety, blondynki czy brunetki dochowują wierności — odpowiedział: — Siwe. HUGO Victor Marie Początkujący poeta zgłosił się kiedyś do Wiktora Hugo i zaczął opowiadać o swoich planach życiowych. Konkludując zaś rzeki z głębokim westchnieniem: - Zanim umrę, chciałbym dokonać czegoś wielkiego i czystego zarazem. Hugo poradził mu: — Drogi przyjacielu, to bardzo łatwe. Niech pan spróbuje umyć słonia. Wiktora Hugo zapytano kiedyś, czy zdaje sobie sprawę ze swojej popularności pisarskiej i jakie jej objawy ceni najbardziej. Odpowiedział: — Na moją popularność zwrócił mi uwagę pewien fakt, ceniony przeze mnie najwyżej. Otóż wracałem nocą do domu po przyjęciu i nie mogłem dodzwonić się do dozorcy, aby otworzy! mi bramę. Byłem więc zmuszony załatwić potrzebę fizjologiczną „na ciemno" przed budynkiem. I oto jakiś przechodzień wrzasnął mi nad uchem: — Ty stary draniu, musisz to robić akurat pod bramą Wiktora Hugo? Kompozytor Arrigo Boito po przeczytaniu dzieła Wiktora Hugo „Rok dziewięćdziesiąty trzeci", pełen zachwytu, wysłał do autora telegram, w którym było tylko jedno słowo: „Gloria". Wiktor Hugo odwzajemnił się przyjacielowi jeszcze bardziej lakonicznym telegramem. Kiedy w Bolonii wystawiono z olbrzymim sukcesem „Mefistofelesa", pisarz wysłał do Boita telegram, w którym kompozytor znalazł jedynie wykrzyknik „!". Wielki pisarz francuski powrócił kiedyś zmęczony do domu i oświadczył domownikom: - Spotkałem znajomego. Wymieniliśmy nasze poglądy i koncepcje... Rzecz dziwna, mam zupełną pustkę w głowie. Do Wiktora Hugo przyszedł przyjaciel, który dzięki wysokiej protekcji miał zostać dyplomatą. Przyszedł po radę do wielkiego pisarza: - Powiedz mi od czego zależy wielkość dyplomaty? - Od wielkości działa, które za nim stoi — wyjaśnił autor „Nędzników". Poeta francuski Leconte de Lisie zastał kiedyś Wiktora Hugo Cedzącego przy biurku w głębokim zamyśleniu. O czym pan myśli, drogi mistrzu? — spytał. — Myślę, co mam powiedzieć Bogu, kiedy pierwszy raz przed Nim stanę — odpowiedział z całą powagą Wiktor Hugo. Leconte de Lisie zwykle wybaczał wielkiemu pisarzowi przejawy jego przesadnej próżności, ale w tym przypadku nie mógł się powstrzymać od żartobliwej uwagi: — Ależ to zupełnie proste. Powie pan: „No, co tam słychać, Panie Kolego". W Akademii Francuskiej filozof Cousin stwierdził kiedyś: - Upadek języka francuskiego zaczął się w roku 1789... — Przepraszam, o której godzinie? -- wtrącił uszczypliwie Wiktor Hugo. HUMBOLDT Alexander von Wolnomyślny Aleksander Humboldt stale wojował z klerem. Pewnego razu podczas obiadu u króla pruskiego Humboldt coś opowiadał o rosyjskim ministrze wyznań religijnych. — Ależ pan się myli! — woła król. — Ten, o którym pan mówi, jest ministrem nie religii, lecz oświaty. — Zgoda — odpowiada Humboldt. — A więc nie minister oświaty, lecz czegoś zupełnie odwrotnego. 12 sierpnia 1845 roku miano odsłonić w Bonn pomnik Beethovena. W ostatniej chwili przybyła na tę uroczystość królowa angielska Wiktoria bawiąca akurat w Niemczech oraz król pruski Fryderyk IV. Dostojni goście wraz z licznym orszakiem zjawili się zupełnie nieoczekiwanie i komitet organizacyjny ulokował ich na balkonie pałacu hrabiego Firstenberga. Gdy po odegraniu hymnu ze spiżowego posągu opadła zasłona, król pruski wybuchnął nagle głośnym śmiechem. Pomnik Beethovena mianowicie stał tyłem do obecnych na uroczystości monarchów. Należący do komitetu znakomity uczony Aleksander Humboldt szybko zorientował się w sytuacji i zwracając się do dostojnych gości oświadczył: — Wasze Królewskie Moście! Jest rzeczą powszechnie wiadomą, że Beethoven był wprawdzie wielkim kompozytorem, ale jako człowiek był trochę nieokrzesany. I oto właśnie, nawet po śmierci, daje nam tego dowody... Aleksander von Humboldt oraz francuski fizyk Gay-Lussac byli zaprzyjaźnieni. Gay-Lussac, pracujący wówczas w carskiej Rosji, potrzebował do swych eksperymentów, większej ilości retort, które w owym czasie sprowadzić można było tylko z Austrii. Gdy towar zamówiony przez Gay-Lussaca nadszedł, rosyjskie władze celne zażądały opłacenia tak wysokiego cła, że uczony zmuszony był przesyłkę zwrócić. Zmartwiony, zwierzył się Humboldtowi, który wpadł na genialny pomysł. A mianowicie zaproponował, aby Gay-Lussac zamówił puste, ale zatkane woskiem retorty z nalepką zawierającą następującą informację: „Uwaga, szkło. Próbki niemieckiego powietrza". Gdy w ten sposób oznakowane retorty znalazły się na granicy, celnicy carscy nadaremnie szukali odpowiedniego przepisu, nie byli jednak w stanie ustalić taryfy celnej na powietrze. W ten sposób Gay-Lussac otrzymał swoje retorty, bez uiszczenia za nie cła. HUMBOLDT Wilhelm von Ktoś rozpuścił pogłoskę o śmierci sędziwego pedagoga Wilhelma Humboldta. W związku z tym pewien przyrodnik napisał do Przyjaciela Humboldta, że pragnąłby dokonać pomiarów czaszki zmarłego. Humboldt, który poznał treść listu, odpisał: - Niestety, nie mogę panu służyć moją czaszką, gdyż przez Pewien czas będzie mi jeszcze potrzebna. HUSTON John Podczas realizacji w dżungli kongijskiej filmu „Afrykańska królowa", znany reżyser hollywoodzki John Huston wynajął łódź z kilkoma krajowcami. Ledwie odbili od brzegu, rozległy się w dżungli dźwięki tam-tamów. - Co mówią tam-tamy? - - zapytał Huston starego Murzyna. - Mówią, że przyjechali bardzo bogaci biali ludzie i trzeba podnieść ceny towarów... JACOBI Carl Gustav Jacob Starszy brat Karola Jacobiego był fizykiem i wynalazcą. Z tego powodu cieszył się znacznie większą popularnością niż wielki matematyk, znany jedynie w sferach naukowych. Dawało to powód do licznych nieporozumień, które bardzo śmieszyły Karola. — Przepraszam — mówił w takich okazjach — ale ja nie jestem sobą. Ja jestem moim bratem. JAN XXIII Jan XXIII, zanim został wybrany papieżem, spędził wiele lat we Francji jako nuncjusz papieski i z tego tytułu był tani dziekanem korpusu dyplomatycznego. Kiedyś zwierzył się szefowi protokołu na Quai d'Orsay: — Dziwna rzecz — ilekroć na przyjęciach dyplomatycznych pokazuje się jakaś bardzo wydekoltowana ambasadorowa — nikt nie podziwia jej wdzięków. Wszyscy patrzą na mnie! JEROME Jerome Klapka Ktoś poprosił wielkiego humorystę Jerome o sprzedaż za pięć funtów kilku dowcipów. — To byłoby niewygodne dla nas obu. Kiedy ktoś ujrzy, że mam pięć funtów, to pomyśli od razu, że je ukradłem. Kiedy pan powie dobry dowcip, tak samo od razu będzie wiadomo, że to nie pański. JERZY I Król angielski Jerzy I, przedstawiciel dynastii hanowerskiej na brytyjskim tronie, często odwiedzał swój kraj rodzinny. Trasa jego podróży wiodła zwykle przez Holandię, gdzie jak zauważył, tamtejsi oberżyści bezceremonialnie łupili przejezdnych. Ograniczał więc król swoje podróżne wydatki w miarę możności. Któregoś razu wszakże, w Alkmayerze, poczuł się bardzo głodny. Kazał sobie podać trzy jajka na miękko. Nim zjadł, zapytał o cenę. - Dwieście florenów — poinformował oberżysta. - Co takiego? To jajka w Alkmayerze są taką rzadkością? — zapytał zdumiony król. - Jajka? Nie. Rzadkością są u nas królowie — odparł oberżysta. JERZY H Król Anglii i Irlandii Jerzy II, który panował w latach 1727—1760, był bardzo niewiernym mężem. Wprawdzie bardzo kochał swą żonę, księżniczkę z rodu Anspach, ale nie do tego stopnia, by jej nie zdradzać z innymi kobietami. Kiedy królewska małżonka była już na łożu śmierci, błagała męża, by nie żył w samotności i ponownie się ożenił. Replika szlochającego króla brzmiała: - Oh, nie. Nigdy więcej. Tylko kochanki! Kiedyś doszło do wiadomości króla Jerzego II, iż pewien dziennikarz ma być surowo ukarany za to, że chcąc mieć wcześniej od innych tekst mowy tronowej, sam ją ułożył i wydrukował Król interweniował u ministra sprawiedliwości, by darowano dziennikarzowi karę. - Wydaje mi się — oświadczył monarcha ministrowi — że ten człowiek niewiele zawinił. Porównywałem jego mowę z moją i widzę, iż jego jest dużo lepsza... JOACHIM József Józef Joachim, słynny skrzypek i pedagog berliński, był twórcą znakomitego kwartetu smyczkowego ,,Joachim-Quartett", którego poziom zachwycał krytyków i publiczność. Po jednym z koncertów Joachim otrzymał od zamożnej wielbicielki entuzjastyczny list następującej treści: „Zachwycona koncertem, załączam czek na tysiąc marek, abyś pan mógł powiększyć swoją orkiestrę, która tak ładnie gra". Józef Joachim opowiadał, jak to kiedyś zachciało mu się iść do berlińskiego Tiergarten na ślizgawkę. Zwrócił się więc do mistrza tego sportu, by udzielił mu kilku lekcji jazdy na łyżwach. Po paru koziołkach Joachima, mistrz ów zauważył: — Tak, tak, panie profesorze, jeździć na łyżwach jest trochę trudniej niż grać na skrzypcach. KALIGULA Słynny z okrucieństwa cesarz rzymski Kaligula (Caius lulius Caesar Caligula), ucztując w gronie dworaków, wybuchnął gromkim śmiechem bez widocznego powodu. Dwóch konsulów, zajmujących miejsce obok cesarza, spytało o przyczynę tej wesołości. Na to despota, krztusząc się ze śmiechu, odparł: — Przyszło mi na myśl, że jednym skinieniem mógłbym kazać was udusić! KANDINSKY Wassily Na wernisażu, do głośnego malarza abstrakcjonisty Kandinsky'ego, podeszła dama uważająca się za znawczynię sztuki. - Daruj mistrzu, ale ten obraz zupełnie do mnie nie przemawia. - Jakże trafnie odczytała pani moją intencję! — zawołał malarz. - To znaczy, że... - Właśnie. Ten obraz powinien milczeć, wyraża bowiem milczenie. KANT Immanuel Filozof niemiecki Immanuel Kant był znany ze skąpstwa. Kiedyś jednak zaprosił znajomego na szklaneczkę wina. Gdy opuszczali winiarnię, zaproszony rzekł do kelnera: — Macie tu doskonałe wino! Na to kelner: — Powinien pan spróbować rocznika, który pan Kant podawać, gdy przychodzi sam... Pewien elegant zauważył w garniturze Immanuela Kanta dziurę i rzekł: - Panie Kant, stąd wygląda mądrość. Słynny filozof odwrócił się i odpowiedział spokojnie: - Tak, a zagląda tu głupota. KAROL II Angielski poeta Waller przeczytał kiedyś królowi Karolowi II swe wiersze napisane z okazji restauracji monarchii w Anglii. Król po wysłuchaniu ich powiedział: - Bardzo to piękne wiersze, ale podobno jeszcze piękniejsze można było znaleźć w pańskim zbiorze na cześć Cromwella. - Wasza Królewska Mość się nie myli, ale to dlatego, że poecie łatwiej się obracać w krainie fikcji niż rzeczywistości. KAROL VII Król Francji Karol VII rzekł raz do swego błazna: — Może zamienimy się naszymi rolami? Trefniś milczał. - Cóż — nalegał Karol — wstydzisz się być władcą? — Nie — odparł ten — ale wstydziłbym się mieć takiego błazna. KEAN Edmund Słynny aktor angielski Edmund Kean przybył kiedyś do lina. Spożywszy w pewnej gospodzie suty obiad, powiedział zadowolony: - Przysięgam, że nikt w Anglii nie jadł dzisiaj takiego świetnego obiadu, jak ja! — Wyjąwszy pana burmistrza miasta Dublina! — rzekł z powagą gospodarz oberży. — Bzdury! — zawołał Kean. — Nie znam żadnych wyjątków! — Musi pan jednak zrobić wyjątek dla pana burmistrza, bo on zawsze zajmuje pierwsze miejsce. Wynikła sprzeczka i w końcu sprawa oparła się o sąd miejski, który skazał aktora na pięć gwinei grzywny za uchybienie zwyczajowi, według którego należało zawsze uczynić wyjątek dla pana burmistrza. Kean, rad nierad, zapłacił grzywnę, po czym powiedział: - Nie znam na świecie większego durnia, niż mój gospodarz... wyjąwszy pana burmistrza miasta Dublina. KELLER Gottfried Pisarz Gottfried Keller pił dużo wina, o wiele więcej niż pozwalał mu stan zdrowia. Lekarz uprzedził go taktownie, by używał mniej płynów. Keller spąsowiał, lecz po chwili na jego twarzy pojawił się uśmiech: — Oczywiście, panie doktorze, od dzisiaj rezygnuję z zupy. KIPLING Rudyard Hotelowy wóz ciężarowy zniszczył ogrodzenie willi Kiplinga. Ten natychmiast napisał do właściciela hotelu, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Napisał drugi list — i znów żadnego skutku. Zirytowany udał się do hotelarza, by mu wygarnąć, co o tym myśli. Hotelarz wysłuchał go spokojnie i odpowiedział: - Szanowny panie! Sprzedałem pański pierwszy list za dwa funty szterlingi, a drugi za siedem funtów. Jeśli pan napisze do mnie jeszcze jeden list, to akurat wystarczy na pokrycie kosztów ogrodzenia. Kipling mieszkał kilka dni w nowojorskim hotelu. Przed odjazdem powiedział właścicielowi, że tak obskurnego i przy tym drogiego hotelu w życiu nie widział. Hotelarz grzecznie przemilczał uwagę klienta, ale w rachunku doręczonym Kiplingowi przez recepcjonistkę znalazła się obok ceny za pobyt, następująca pozycja: „Za impertynencję — l0 dolarów". KISCH Egon Erwin Egon Erwin Kisch, mistrz reportażu literackiego, przekazuje słuchawkę telefoniczną koledze redakcyjnemu ze słowami: — Jakaś kobieta do ciebie... Kolega, wyraźnie zaniepokojony, poprosił: — Ratuj mnie! Nie chcę z nią mówić. Powiedz, że poszedłem do domu, albo gdzie indziej pracuję, albo wyjechałem na urlop... Kisch kiwnął głową i z całą powagą mówi do słuchawki: — On powiada, że poszedł do domu, albo gdzie indziej pracuje, albo wyjechał na urlop. Moje uszanowanie pani! Światowej sławy reportażysta Egon Erwin Kisch zachorował na grypę. Zmuszony do leżenia w łóżku, usiłował odzyskać zdrowie za pomocą napojów wyskokowych i środków na poty. Trwało to jednak dość długo. Pewnego pięknego dnia wydawca Kischa wybrał się do niego w odwiedziny. — Co panu właściwie jest? — spytał chorego. — Nieżyt oskrzeli skomplikowany przez grypę i... dwóch lekarzy — wyjaśnił spokojnie chory. Było to przed pierwszą wojną światową. Redakcja, w której pracował Kisch, wydelegowała go jako swego „specjalnego sprawozdawcę" do miejscowości, w której miały się odbyć wybory do Rady Gminnej. Przed wyjazdem Kisch starał się o uzyskanie zaliczki. Chciał dostać sto koron, lecz otrzymał tylko piętnaście. Następnego dnia zatelegrafował do redakcji. „Wybory do Rady Gminnej były tak wielką niespodzianką, że... tu kończy się moja zaliczka — Kisch". Jeden z przyjaciół Kischa wyraził zdziwienie z powodu wysokości sumy, jaką Kisch podjął za artykuł w pewnym czasopiśmie. Powiedział żartobliwie: - Ależ ty otrzymujesz wysokie honorarium od wiersza! Kisch uśmiechnął się i odparł: - No, tak, bo też u mnie można jeszcze wiele wyczytać między wierszami... E.E. Kisch po powrocie z podróży reporterskiej do Ameryki biesiadował w Pradze w towarzystwie przyjaciół. - Co możesz powiedzieć o dziennikarzach amerykańskich? — padło pytanie. Wtedy Kisch odpowiedział: — Można ich z grubsza podzielić na dwa gatunki: jedni piszą więcej niż wiedzą, drudzy zaś więcej wiedzą niż piszą. KLAPROTH Martin Heinrich Niemiecki chemik Martin Heinrich Klaproth w ciągu swej pracy badawczej odkrył aż cztery nieznane wcześniej pierwiastki. Odkrycie czterech pierwiastków przez jednego uczonego to wyczyn nie lada. Nic więc dziwnego, że pewnemu uczonemu, który wygłaszał mowę pogrzebową nad grobem Klaprotha, wymknął się taki lapsus: — Liczbę pierwiastków, z których Stwórca zbudował Ziemie, Klaproth powiększył o cztery! KLEIN Felix Niemiecki matematyk Feliks Klein twierdził w pewnym towarzystwie, że najlepsze lata twórczości przypadają na trzydziestkę — później tylko się głupieje. Obecny przy tym Nernst odrzekł, że jest przeciwnego zdania. Uważa bowiem, że z każdym dniem staje się mądrzejszy. - Tak pan sądzi? — chłodno spojrzał na niego Klein. — No, to w takim razie wkrótce się wyrównamy. KOCH Robert Robert Koch, światowej sławy lekarz i bakteriolog, był odkrywcą prątka gruźlicy i zarazka cholery. Pewnego razu odwiedził go w jego latoratorium berlińskim znajomy lekarz. Zastał uczonego pilnującego nad ogniem rondelka, przykrytego pokrywką. - Niech pan zgadnie, co tu gotuję! — zapytał Koch. - Paciorkowce? — pytaniem odpowiedział lekarz. - Nie. - Prątki gruźlicy? — lekarz cofnął się o krok. - O, nie... — Vibriones cholerae? — lekarz cofnął się jeszcze dalej. — Nie zgadnie pan — uspokoił go Koch, podnosząc pokrywkę. — Parówki, panie kolego, parówki, którymi zaraz pana poczęstuję. Do Roberta Kocha przyszła raz na badanie pani z wyższych sfer. — Co pani dolega — spytał uczony. — Przywykłam — zawołała urażona — by tytułowano mnie wielce szanowną panią. Niestety, tej choroby nie jestem w stanie wyleczyć — odparł i wezwał następnego pacjenta. Robert Koch kierował w Berlinie Instytutem Chorób Zakaźnych. Oprócz tego był również profesorem na uniwersytecie i często egzaminował studentów. Pewnego razu, postawił zda- jącemu egzamin studentowi następujące pytanie: — Proszę mi powiedzieć, młody przyjacielu, co zrobiłby Pan, gdyby przyprowadzono Panu konia, u którego stwierdzono złamanie obojczyka. Egzaminowany wymienił cały szereg zaleceń, ale Robert Koch uśmiechając się, wciąż potrząsał przecząco głową. Wreszcie student zamilkł, wymieniwszy wszystkie znane mu możliwości kuracji. Profesor podszedł do niego i powiedział: - Proszę Pana, powiem Panu, co ja zrobiłbym w takim wypadku. Otóż natychmiast zadzwoniłbym do muzeum przyrodniczego i spróbowałbym sprzedać tam konia. Student zdumiał się. - Byłby to mianowicie pierwszy koń, który ma obojczyk. Robert Koch brał kiedyś udział w przyjęciu towarzyskim. Jego sąsiadem przy stole był młody człowiek, który uważał się za bardzo kompetentnego i nieomylnego we wszystkich sprawach. Gdy w pewnym momencie rozmowa zeszła na temat zawodu lekarza, młody człowiek stwierdził: - Z pewnością większość pacjentów to chorzy z urojenia. - W takim razie — rzekł Koch —jest rzeczą tak samo pewną, że jest również wielu zdrowych z urojenia. KREISLER Fritz Zabawny epizod zdarzył się w Antwerpii słynnemu skrzypkowi Fritzowi Kreislerowi. Idąc ulicą ujrzał na wystawie antykwariatu skrzypce, które ogromnie go zainteresowały. Cena okazała się wysoka. Zewnętrznie nic nie wskazywało na mistrzowskie Po chodzenie instrumentu. Kreisler zaczął się targować i aby udokumentować swoją rację wyjął z futerału własne skrzypce, które miał ze sobą. Antykwariusz ujrzawszy je, podekscytowany oświadczył, że musi na moment wyjść ze sklepu, a po chwili wrócił z policjantem. - Proszę aresztować tego człowieka. On ukradł skrzypce Kreislerowi — oświadczył. Po chwili pomyłka wyjaśniła się, a skrzypek i antykwariusz zostali przyjaciółmi. KRYLÓW Iwan Iwana Kryłowa, wielkiego bajkopisarza, ktoś zagadnął o to, dlaczego tak mało pisze bajek. - Tak jest lepiej — odrzekł Krylów. — Niech ludzie narzekają, że mało piszę. Byłoby o wiele gorzej, gdybym pisał dużo, a ludzie pytali, po co to robię. Właściciel domu, w którym Iwan Kryłow, wynajął mieszkanie, przyniósł mu do podpisania umowę. Widniał tam paragraf, że gdyby dom spłonął z jego winy, zapłaci 60 tyś. rubli. Kryłow dodał dwa zera i podpisał kontrakt, mówiąc: — Pan będzie się pewniej czuł, a mnie wszystko jedno, bo i tak nie mógłbym zapłacić tej sumy. Kryłow, nie chcąc sprawiać przykrości, chwalił nieraz to, co nie zasługiwało na uznanie. Kiedyś jeden z pisarzy umieścił w przedmowie do swego marnego utworu pochwały, które wydrukował o nim Kryłow. - Widzisz, jak wykorzystano twoje słowa! — rzekł do bajkopisarza jeden z przyjaciół. - Nie szkodzi — odparł Kryłow. — Przecież wszyscy wiedzą, , moją specjalnością są bajki. KUPRIN Aleksander Aleksander Kuprin, pisarz rosyjski, zjawił się kiedyś na przyjęciu dworskim wydanym przez cara Mikołaja II dla pisarzy rosyjskich obwieszony najwyższymi orderami. Gdy ktoś go zapytał, za co otrzymał tak wysokie odznaczenia, odpowiedział bez wahania: - Otrzymałem? Ależ nic podobnego! Kupiłem je, oczywiście, kupiłem. Bo jeżeli na zaproszeniu napisano: „Strój wieczorowy, ordery", to jakże mogłem nie zastosować się do woli Najmiłościwszego Pana? KUSSMAUL Adolf Znakomitego profesora chorób wewnętrznych ze Strasburga Adolfa Kussmaula wezwano pewnego dnia do łoża starej, samotnej, bardzo zamożnej, a ciężko chorej damy. Gdy przybył, zastał już tam zgromadzoną dalszą rodzinę chorej — liczyli na spadek po starej krewniaczce... Wyprosił ich z sypialni, a sam, wraz z leczącym ją stale lekarzem domowym, dokładnie zbadał chorą. Kiedy po zbadaniu i naradzie z kolegą profesor wyszedł z pokoju chorej, zastąpił mu drogę ogromnie zatroskany jeden z członków rodziny. Kossmaul posępnym tonem zakomunikował mu swoją opinię - Proszę bardzo ostrożnie przygotować rodzinę... ciotka wyzdrowieje! LA FONTAINE Jean de Pewien bogacz zaprosił na obiad La Fontaine'a w nadziei, że człowiek, którego bajkami zachwyca się cały świat, potrafi świetnie zabawić gości. La Fontaine jadł i pił, ale milczał i wcześnie pożegnał towarzystwo tłumacząc się, że musi iść do Akademii - Nie musi się pan spieszyć... — nalegał zachmurzony gospodarz. - Wiem o tym — spokojnie odparł bajkopisarz — toteż pójdę dłuższą trasą. Pewnego razu małżonka bajkopisarza francuskiego Jeana La Fontaine'a znalazła go we łzach przy biurku. Kiedy zapytała o przyczynę troski, La Fontaine odczytał jej przerywanym głosem rozdział powieści, w którym bohater nie może pokonać przeszkód, aby zdobyć ukochaną kobietę. Żona autora rozpłakała się również i rzekła proszącym tonem: - No, dajże mu nareszcie tę jego ukochaną. - Nie mogę -- odpowiada La Fontaine — piszę dopiero pierwszy tom. LAMPI Johann Malarz wiedeński Johann Lampi, gdy w towarzystwie rozmawiano na tematy kulinarne, zdradził przyjaciołom swoją zasadę „gastronomiczną": — Bigosu nie jem w domu, bo wiem co w nim jest, a w restauracji nie jem, bo nie wiem, co w nim jest. LEHAR Ferenc Kompozytor Franciszek Lehar autor licznych operetek, m.in. ;Wesoła wdówka", „Hrabina Luxemburg", otrzymał pewnego razu zaproszenie na kolację do bogatych bankierów wiedeń- skich. Na zaproszeniu był następujący dopisek: „Moja żona zagra pańskie kompozycje, moja córka też je zaśpiewa, a o dziewiątej godzinie zasiadamy do kolacji". Lehar odpisał: „Dziękuję, będę punktualnie o dziewiątej". Dwaj młodzi kompozytorzy procesowali się: jeden oskarżał drugiego o kradzież melodii. Sąd nie mógł zaopiniować, bo obie melodie były bardzo do siebie podobne. Franciszek Lehar został wezwany do sądu w roli rzeczoznawcy. Przyniesiono fortepian i w obecności Lehara zagrano obie melodie. Po czym przewodniczący zapytał: - Więc, jak pan sądzi? Kto jest poszkodowany? Lehar odpowiedział bez wahania: - Offenbach. Franciszkowi Leharowi zwierzył się pewien początkujący kompozytor: - Wie pan, mistrzu, najchętniej i najwydatniej pracuje nad nową kompozycją w nocy... — Wcale się nie dziwię -- odparł dobrodusznie Lehar wszak kradnie się przeważnie nocą. Franciszek Lehar opowiadał, że wypadło mu kiedyś dyrygować w małym miasteczku. Po przybyciu na próbę stwierdził z przyjemnością, że orkiestra była liczna. Wśród instrumentów nie zabrakło nawet puzonu. Lecz, gdy partia solowa nie wypadła imponująco Lehar zapytał: - Panie puzonisto, dlaczego pana nie słychać? Na co puzonista: - Niestety nie mogę grać, gdyż otrzymałem ten instrument tylko po to, aby nasza orkiestra zrobiła na panu dobre wrażenie. LEIBNITZ Gottfried Wilhelm Niemiecki matematyk i filozof Wilhelm Leibnitz pewnego razu przepływał przez rzekę w towarzystwie przewoźnika. Podstępnie wypytywał go, czy coś wie o matematyce, geometrii, filozofii i astronomii. Zniecierpliwiony wiosłujący przewoźnik odpowiadał, że nic nie wie o tych naukach, uczony zaś za każdym razem stwierdzał, że na zgłębianiu tych nauk stracił trzy czwarte swego życia. Łódka w pewnym momencie zawadziła o przeszkodę i wywróciła się. — Umiecie pływać?! — krzyczał przewoźnik do uczonego. - Nie umiem! — wołał przestraszony filozof. - To trzymajcie się moich pleców, bo stracicie naraz wszystkie cztery czwarte swego życia! LEONCAVALLO Ruggiero Ruggiero Leoncavallo, kompozytor włoski, podczas swego pobytu w Manchesterze postanowił pójść incognito do te gdzie grano wówczas jedną z jego oper — „Pajace". Siedzący obok niego jegomość oklaskiwał z zapałem i entuzjazmem to arcydzieło. Mistrz chcąc dowiedzieć się, czy ten entuzjazm jest szczery, zaczął krytykować graną operę. - Arcydzieło? — odezwał się. — Nie. Nie jestem tego zdania, a jako muzyk znam się na tym. Ta opera jest nic nie warta. Aria drugiego aktu wzięta żywcem z Berlioza. Duet pierwszego aktu — to kopia Gounoda, a co do finału — to marne naśladownictwo Verdiego. Tamten nic nie odpowiedział. Ale jakież było zdziwienie i przerażenie kompozytora, gdy na drugi dzień w jednym z najpoczytniejszych dzienników Manchesteru przeczytał sensacyjny artykuł, którego tytuł wydrukowany był olbrzymimi literami i brzmiał: „Zdanie Leoncavalla o własnej operze — „Pajace". Muzyk przyznaje, że to plagiat. Spowiedź kompozytora pozbawionego wszelkiej oryginalnej koncepcji". Jak się okazało, sąsiad muzyka był dziennikarzem i poznał Leoncavalla. LIEBERMANN Max Zapytano kiedyś słynnego malarza niemieckiego Maxa Liebermanna, jakie pięć obrazów ratowałby przede wszystkim, gdyby w Galerii Narodowej w Berlinie wybuchł pożar: - Pięć wiszących najbliżej drzwi — odparł spokojnie Liebermann. Maks Liebermann portretował znanego profesora-internistę. Lekarz zasłaniając się brakiem czasu, oświadczył, że może pozować artyście jedynie dwa razy. Dodał przy tym: - Mnie wystarczy do postawienia diagnozy jedna wizyta pacjenta. - No, tak — odpowiedział malarz. — Jeśli pan coś spartaczy, to pańską robotę skryje ziemia. Ale jeśli ja spartaczę, to moja robota będzie latami wisiała na ścianie i świadczyła przeciw mnie. Maks Liebermann wykonywał portret pewnej leciwej damy żony bankiera. Gdy dama zrobiła kilka krytycznych uwag na temat swojego wizerunku, artysta przerwał jej groźnie: — Jeszcze jedno słowo, a namaluję panią tak, jak pani wygląda naprawdę. Do Maksa Liebermanna przyszedł pewnego dnia jeden z mniej utalentowanych malarzy monachijskich i westchnął ciężko: - Proszę sobie wyobrazić, że są głupcy, którym moje obrazy nie podobają się. - Niech się pan pocieszy — odparł Liebermann — są także głupcy, którym się pańskie obrazy podobają. LINCOLN Abraham McClellean, szkocki generał w służbie amerykańskiej, zniecierpliwiony tym, że prezydent Lincoln stale domagał się od niego drobiazgowych raportów, wysłał raz gońca z następującym meldunkiem: „Schwytaliśmy sześć krów. Co robić?" Prezydent Lincoln odpowiedział natychmiast: „Generał McClellean, dowódca armii Potomac. Potwierdzam odbiór meldunku. Schwytane krowy wydoić". W rozmowie z generałem McClelleanem ganił Lincoln politykę generała. Strofowany wypadł w końcu z równowagi i zapytał: — Czy pan mnie uważa za głupca? - Ależ nie — dopowiedział prezydent spokojnie. A po chwili dodał z uśmiechem: — Oczywiście, mogę się mylić. Abraham Lincoln, późniejszy prezydent Stanów Zjednoczonych, szedł ulicą w towarzystwie dwóch małych synków, rzewnie płaczących. — Co się stało? — zapytał znajomy. — Nic szczególnego — odpowiedział Lincoln — to, co normalnie się dzieje wśród dzieci na całym świecie. Mam w kieszeni trzy orzechy, a każdy z nich chce dostać dwa... W czasie wojny secesyjnej spytano Abrahama Lincolna: — Czy sądzi pan, że Bóg jest po naszej stronie? No co Lincoln odpowiedział: - Nie wiem tego i nigdy o tym nie marzyłem, lecz cały jestem zaprzątnięty troską, czy aby my jesteśmy po jego stronie. Douglas, jeden z przeciwników Abrahama Lincolna w wyborach na prezydenta Stanów Zjednoczonych, chcąc go ośmieszyć, opowiadał dziennikarzom, że był on przed laty właścicielem knajpy. - To prawda - - odpowiedział Lincoln. - - Sprzedawałem whisky. Douglas był moim stałym klientem i wiele razy staliśmy po przeciwnych stronach lady: ja nalewałem, on wypijał. Różnica miedzy nami jest taka, że ja moje miejsce za ladą opuściłem wiele lat temu, podczas gdy on dotąd na swoim pozostał. Pewnego razu zapytano Abrahama Lincolna o jego przodków. — Nie wiem — odparł Lincoln — kim był mój dziadek, ale szczerze mówiąc bardziej mnie interesuje, kim będzie jego wnuk. Abraham Lincoln przysłuchiwał się raz, jak jeden z dyplomatów zagranicznych z uniesieniem wychwalał swój kraj. — To piękne — powiedział Lincoln — kiedy politycy dumni są ze swego kraju, ale jeszcze piękniejsze, kiedy kraj może być dumny ze swoich polityków... Lincoln był w młodości proszony przez jednego z sąsiadów o żyrowanie weksla. Odrzekł wtedy: - Gdy podpiszę się, nie zapłaci pan tej sumy, do czego będę sam zmuszony i poróżnimy się. Wolę więc poróżnić się teraz LISZT Ferenc W roku 1842 Franciszek Liszt był u szczytu sławy. Uniwersytet w Królewcu postanowił wtedy nadać mu honorowy doktorat. Obawiano się jedynie sprzeciwu dziekana wydziału, historyka Drumanna, który uważał muzykę za zajęcie mało poważne i niegodne zaszczytów. Jednak Drumann zgodził się nadspodziewanie łatwo. Zdziwionym uczonym-kolegom wyjaśnił: - Jeśli obecnie nadaje się tytuły doktorskie nawet chemikom, to dlaczego nie nadawać ich muzykom? Jak z tego widać, w połowie XIX wieku chemia wciąż jeszcze była traktowana jak alchemia. Ferenc Liszt przez wiele lat pragnął posiąść księżnę Hohenlohe, ale księżna stale odrzucała z niesmakiem jego umizgi. W końcu jednak słynny pianista dopiął swego i znalazł się w sypialni niedostępnej dotychczas arystokratki. Kiedy opuszczał nad ranem jej buduar, pragnąc upokorzyć księżnę za kilkuletnią zwłokę, położył na nocnym stoliku sto koron. Księżna wzięła pieniądze, przeliczyła i zwróciła Lisztowi dziewięćdziesiąt koron ze słowami: — Oto reszta, nie widzę powodu, żeby od mistrza brać więcej niż od innych. Znakomitego kompozytora i wirtuoza Franciszka Liszta zapytano kiedyś, dlaczego nie pisze wspomnień, skoro jego życie jest tak bogate. — Moje życie — odparł kompozytor — zabiera mi tyle czasu, że nie starcza mi go już na pisanie wspomnień. Pewna dama zapytała Liszta: — Czy to prawda, mistrzu, że pianistą trzeba się urodzić? - Oczywiście — odparł. — Nie urodziwszy się, nie można grać na fortepianie! Liszt przyjaźnił się z Schumannem, który od czasu do czasu przyjeżdżał z Drezna do Lipska, aby spędzić z przyjacielem kilka godzin. Wizyta ta miała zawsze mniej więcej taki sam przebieg. Najpierw Liszt grał długo na fortepianie, a Schumann siedział bez słowa i słuchał. Po jakimś czasie Liszt zabierał się do pisania listów, a przyjaciel, nie przeszkadzając mu, milczał w jakimś kącie pokoju. Gdy zapadł zmrok, Liszt przypominał sobie o obecności przyjaciela. Wówczas Schumann wychodząc ze swego kąta, mawiał łagodnie: - No to do widzenia. Jakże przyjemnie pogadaliśmy sobie, tak od serca. Jak wiadomo-, jeden z ważniejszych motywów w drugim akcie »Walkirii" Ryszarda Wagnera, został zaczerpnięty z „Fausta", Poematu symfonicznego Liszta. Gdy pewnego wieczoru Liszt wykonując swego „Fausta", doszedł do owego miejsca w partyturze, zbliżył się do fortepianu Wagner i odezwał się żartobliwie: — Papciu, ten motyw ja ci właśnie skradłem. Liszt, który bez zawiści odnosił się do niezwykłych sukcesów swego zięcia, odpowiedział na to: — To świetnie. Ludzie przynajmniej częściej będą to słyszeć Liszt goszcząc u księżnej pruskiej był proszony o danie koncertu. Artysta chętnie na tę propozycję przystał. Gdy zasiadł do fortepianu, swoim zwyczajem postawił cylinder pod krzesłem. Może przypadkiem, może też umyślnie, potrącił go nogą. Cylinder potoczył się daleko po lustrzanej posadzce. - Cylinder! Cylinder! — zawołała księżna. - Wasza Królewska Mość — odpowiedział artysta podnosząc się szybko z krzesła i składając ukłon — po co mi cylinder, kiedy na skutek okazywanej mi dobroci i tak już straciłem głowę. Pewnego razu Liszt i Rubini zapowiedzieli swój koncert w jednym z większych miast Francji. Zdziwili się niepomiernie, gdy na sali ujrzeli zaledwie pięćdziesiąt osób. Rubini przeklinał, ale śpiewał jak anioł. Liszt grał fenomenalnie, widząc jednak, że publiczność jest dość posępna — zawołał: — Panowie i pani (była bowiem jedna kobieta) sądzę, że macie już dość muzyki. Czy mogę się teraz ośmielić i zaprosić wszystkich zebranych na kolację? Przez chwilę wśród pięćdziesięciu widzów trwała niepewność, co robić, ale rzucona w ten sposób propozycja znalazła wkrótce zwolenników i całe towarzystwo udało się do restauracji. Liszt zapłacił 1200 franków. Gdy na którymś z koncertów dworskich car Mikołaj I podczas gry Liszta wdał się w rozmowę z siedzącym za nim adiutantem i ich dialog przeciągał się, Liszt nagle przestał grać. po chwili car zwrócił uwagę na siedzącego przy fortepianie bez muzyka i spytał: Dlaczego przestał pan grać? W odpowiedzi usłyszał: —- Gdy cesarz mówi, wszyscy winni milczeć. Pierwszym muzykiem, który złamał ogólnie obowiązującą zasadę, że w każdym koncercie musi brać udział kilku wykonawców, był Franciszek Liszt. Ze swej podróży do Włoch, Liszt tak napisał o tym do księżnej Belgioioso: „Ponieważ nie mogłem złożyć żadnego uczciwego programu, ośmieliłem się dać wiele koncertów sam i dziś za przykładem Ludwika XIV mogę oświadczyć publicznie: koncert to ja". Napoleon III, goszcząc Liszta w Tuileries, powiedział w przypływie szczerości: — Czuję się bardzo zmęczony. Czasami mam wrażenie, że żyję sto lat. - Wcale mnie to nie dziwi — odpowiedział kompozytor. — Jest pan wszak stuleciem, Sire. Dworna odpowiedź Liszta obiegła cały Paryż. Na jednym z towarzyskich zebrań poproszono Liszta, żeby zagrał któryś ze swych utworów. Artysta początkowo wymawiał się, gdy jednak nie przestano nalegać, ustąpił. Podchodząc do fortepianu, powiedział: — Dobrze, zagram więc jedną z moich etiud. — Cooo? — jeden z obecnych dał wyraz swemu rozczarowaniu. — To pan chce teraz ćwiczyć? Franciszek Liszt został zaproszony na dwór cesarski w Wiedniu, gdzie miał dać koncert. Po odegraniu całego programu artysta, zmuszony do bisów zagrał słynnego „Marsza Rakoczego", którego wykonanie w cesarstwie austriackim było zabronione pod karą 8 tygodni aresztu Zapanowała konsternacja. Goście zbledli, jedynie cesarz z entuzjazmem bił brawo, domagając się powtórzenia „Marsza": — Nigdy dotąd nie miałem sposobności usłyszeć tego wspaniałego utworu — powiedział, zwracając się do Liszta. LOLOBRIGIDA Giną Giną Lolobrigida ma dwóch małych siostrzeńców. Kiedy spodziewała się dziecka, jeden z chłopców pyta drugiego: - Powiedz mi, skąd ciocia Giną może wiedzieć, że da nam małego kuzyna za pięć miesięcy? - Jak to skąd? Przecież ciocia Giną też czyta gazety. LUDWIK XIV Ludwik XIV ofiarował siostrze opactwo w Calles. Obecni na uroczystości goście olśnieni byli ilością diamentów, muzyką i udziałem wielu dostojników spośród wyższego kleru. — Tak tu wszystko wygląda jak w raju — powiedziała jakaś dama. — Nie — powiedział ktoś złośliwy — w raju nie ma tylu biskupów. Król francuski Ludwik XIV wezwał do siebie słynnego literata i krytyka, Boileau. Pokazawszy mu swoje wiersze, zachęcił do przeczytania i wydania o nich opinii. Boileau długo wertował kartki z królewską poezją, wreszcie rzekł: — Dla Waszej Wysokości nie ma nic niemożliwego. Chciała Wasza Królewska Mość napisać złe wiersze i to się jej udało. Ludwik XIV zagadnął kiedyś pewnego dygnitarza na swoim dworze, czy zna język hiszpański. - Nie, Najjaśniejszy Panie — odpowiedział zapytany. — Szkoda — powiedział król. Dygnitarz zrozumiał to „szkoda" jako możliwość wyjazdu na placówkę, pod warunkiem, że nauczy się hiszpańskiego. Zabrał się więc raźno do nauki i wkrótce oznajmił monarsze, że nauczył się już hiszpańskiego — A czy zna pan na tyle język, aby móc rozmawiać z Hiszpanami? — zapytał król — Tak, Najjaśniejszy Panie — odpowiedział pełen otuchy dygnitarz. — No, to winszuję Panu — mówi król. — Będzie pan mógł czytać „Don Kichota" w oryginale... W kaplicy królewskiej wykonywano „Miserere" Lully'ego. Król Ludwik XIV słuchał utworu klęcząc, w czym też musieli go naśladować wszyscy dworzanie. Po wysłuchaniu całości król zwrócił się do hrabiego Grammonta z pytaniem, jak mu się podobał utwór. - Wasza Królewska Mość — odparł hrabia — ta muzyka jest cudownie miękka dla uszu, ale bardzo twarda dla kolan. ŁOMONOSOW Michaił Kiedyś jeden z dostojników carskich spotkawszy Łomonosowa spytał: — Niech mi pan powie, dlaczego tak często wołają pana do carskiego pałacu? Najwidoczniej ma pan bardzo znakomitych przodków. — Mnie przodkowie nie obowiązują — rzekł uczony. — Ja sam jestem znakomity przodek, proszę Waszej Ekscelencji. MAHLER Gustav Gustav Mahler był człowiekiem niezwykle sumiennym. Nigdy nie zdarzyło mu się, żeby opuścił jakąkolwiek próbę. Jakież było więc zdziwienie wykonawców, gdy pewnego dnia kierowanie próbą Mahler powierzył swemu zastępcy, sam zaś oświadczył, że musi wyjść na godzinę. Zdarzyło się to pierwszy raz, odkąd objął stanowisko kapelmistrza. Dokładnie w godzinę później Mahler zjawił się w operze i stanął przy pulpicie dyrygenta. Po próbie, jeden z muzyków, zaprzyjaźniony z Mahlerem, zapytał o przyczynę tego niezwykłego wydarzenia. — Ożeniłem się — odparł spokojnie kapelmistrz. W roku 1907, skutkiem intryg i ataków ze strony przeciwników, Mahler zgłosił rezygnację ze stanowiska dyrektora opery. Porządkując swoje biurko, natrafił na szufladę wypełnioną orderami, które otrzymał w okresie swej działalności. Nie zastanawiając się wiele, zatrzasnął biurko i powiedział: — Te ordery może ponawieszać na siebie mój następca. Młoda śpiewaczka z zagranicy, po przyjeździe do Wiednia, czyniła starania o przyjęcie jej do Opery Wiedeńskiej. Kapelmistrzem Opery był wtedy Gustaw Mahler, do którego obowiązków należało przesłuchanie i ocena każdego adepta. Chętnie wyznaczyłby kogoś innego do przeegzaminowania kandydatki, ale z uwagi na to, że była ona protegowana wysoko postawionego urzędnika na dworze cesarskim, musiał przesłuchać śpiewaczkę osobiście. Już po kilku minutach wiedział, że nie ma przed sobą wielkiej mistrzyni. Nie przerywając jednak jej śpiewu, zwrócił się do kogoś z obsługi opery z pytaniem: - Która godzina? - Wpół do drugiej, Panie Dyrektorze - - brzmiała odpowiedź. - Dobrze. W takim razie niech Pan pójdzie na scenę i powie tej Pani, aby śpiewała trochę szybciej. Zdąży wtedy jeszcze na powrotny pociąg do swojej ojczyzny, odjeżdżający o trze- ciej". Po zakończeniu konkursu śpiewaczego w wiedeńskim konserwatorium, zwrócił się ktoś do Gustawa Mahlera z pytaniem: — Czy to prawda, że pewnej młodej śpiewaczce do uzyskania pierwszej nagrody zabrakło tylko jednego głosu? - Tak było — odpowiedział Mahler. Tej Pani zabrakło istotnie tylko jednego głosu — jej własnego. MAHOMET Prorok Mahomet (Muhammad ibn Abd Allah) rozstrzygał często zwykłe ludzkie sprawy w sposób dość rozsądny. Może o tym świadczyć przekazana przez tradycję odpowiedź Mahometa na pytanie beduina: - Czy mam wielbłądzicę uwiązać, czy pozwolić jej biegać i zaufać Bogu? Mahomet odrzekł: — Uwiąż ją i zaufaj Bogu. MALAPARTE Curzio Curzio Malaparte spytany przez dziennikarza, dlaczego obrał taki pseudonim (właściwe jego personalia brzmiały Kurt Erich Suckert) odpowiedział: - Ponieważ „Bonaparte" był już zajęty. MANN Thomas Mann zwiedzał pewnego razu szkołę. Nauczyciel przedstawił mu najzdolniejszą uczennicę i prosił o zadawanie pytań. - Jacy są najwięksi pisarze świata — pyta autor „Wyznań hochsztaplera Feliksa Krulla". - Homer, Wergiliusz, Dante, Szekspir i pan... — pada odpowiedź — ale nie pamiętam pana nazwiska. Do Tomasza Manna zgłosił się początkujący literat z teką pełną rękopisów. Po przeczytaniu kilku utworów prosił znakomitego pisarza o wyrażenie opinii. - Powinien pan czytać — powiedział autor „Czarodziejskiej góry" — jak najwięcej czytać. - Czy to takie konieczne? — zdziwił się młody człowiek. — Oczywiście, im więcej będzie pan czytał — tym mniej czasu będzie pan miał na pisanie. W czasie, gdy Tomasz Mann był jeszcze zupełnie nie znanym pisarzem, udał się do znanego monachijskiego miłośnika sztuki, aby mu pokazać swoją pierwszą książkę. Miał nadzieję znaleźć u tego człowieka poparcie, lecz okazało się, że się omylił. Przyjaciel sztuki nie wykazał żadnego zainteresowania książką Tomasza Manna. — Uważałem Pana za mecenasa sztuki — odważył się powiedzieć Mann przy pożegnaniu. Ale ja nie uważam Pana za poetę — odpowiedział przyjaciel - W takim razie proszę o wybaczenie, prawdopodobnie myliliśmy się obaj — powiedział Tomasz Mann i odszedł. MANN Henryk pewnemu młodemu i gadatliwemu literatowi, który godzinami zanudzał towarzystwo, dał Henryk Mann następującą dobrą rade: — Niech Pan zawsze pamięta o tym, że najlepszą namiastką inteligencji jest... milczenie. Pewien młody literat-rewolucjonista wołał w październiku 1919 roku: — Wystarczyłoby mi ściąć dziesięć tysięcy burżujskich głów! — Zadowoliłbym się jedną — pańską — powiedział mu Henryk Mann. MAREK Aureliusz Objeżdżając prowincję, Marek Aureliusz dostrzegł pewnego razu w zgromadzonym na jego powitanie tłumie człowieka uderzająco do siebie podobnego. Spytał go więc: - Twoja matka była zapewne kiedyś w służbie cesarza? - Nie, panie — odparł ten. — Ojciec... MARX Groucho Komik amerykański Groucho Mara przysłuchiwał się raz obradom Kongresu. Spytany o wrażenia odparł: - To coś wspaniałego! Jeden z senatorów mówił przez osiem godzin. — O czym? — Nie wiem. Tego, niestety, nie powiedział... Groucho Mara siedząc na przyjęciu obok gwiazdy filmowej Katarzyny Hepburn, szepnął jej: - Jeśli nie przestanie się pani tak głupio snobować, powiem wszystkim, że jest pani babką Audrey Hepburn! Katarzyna była od niej starsza o 23 lata. Marx zażądał od producenta filmów telewizyjnych pięciuset tysięcy dolarów za rolę w odcinku filmowym. Producent oburzył się: - Pół miliona za półgodzinny film? Nawet prezydent Johnson za swojej kadencji nie zarabiał u nas więcej niż sto tysięcy dolarów rocznie! - Możliwe — odparł niewzruszony komik. — Przyzna jednak pan, że jego dowcipy były gorsze... Groucho Mara znalazł się kiedyś w nowojorskim domu gry podczas obławy policyjnej. Policjant od progu zawołał: — Jeśli ktoś się ruszy, strzelę! Na to komik z flegmą: — Jeżeli ktoś strzeli, ruszę się. MASCAGNI Pietro Znakomity kompozytor włoski Pietro Mascagni, choć był Toskańczykiem, nie przepadał za makaronem, słynnym przysmakiem swego kraju. Kiedyś, w czasie pobytu w Berlinie, został przedstawiony cesarzowi Niemiec Wilhelmowi II. Kajzer, który nosił spiczaste, podkręcane do góry wąsy, pragnąc sprawić przyjemność słyn- nemu Włochowi, zapytał: - Czy moje wąsy nie przypominają panu spaghetti, mistrzu? - Ależ oczywiście — odpowiedział muzyk. — Ile razy podają mi do stołu spaghetti, myślę o wąsach Waszej Cesarskiej Mości... W niespełna dwa lata po tej odpowiedzi wybuchła I wojna światowa. Kompozytor operowy Mascagni często popadał w konflikt ze swymi librecistami. Kiedyś ktoś mu zaproponował, żeby sam pisał teksty do swoich oper. - Nie mogę — odparł Mascagni. - Dlaczego? - A z kim wtedy mógłbym się kłócić? Wielu sławnych dyrygentów włoskich, wśród nich Artur Toscanini i Piotr Mascagni, zostało zaproszonych do wzięcia udziału w wielkim festiwalu muzycznym w Mediolanie, urządzonym na cześć Verdiego. Mascagni zazdrościł Toscaniniemu sławy i przyjął zaproszenie pod jednym warunkiem, że dostanie honorarium większe niż Toscanini. - Niech to będzie tylko jeden lir, ale musi być więcej — oświadczył Mascagni. Komitet zgodził się. Gdy Mascagni odbierał honorarium, ze zdziwieniem stwierdził że wynosiło ono rzeczywiście jeden lir. Toscanini dyrygował za darmo. Pietro Mascagni był niezmiernie popularny także za granica Naśladowano nawet jego sposób uczesania. Nazywano to fryzura a la Mascagni. Pewnego razu Mascagni bawił we Francji, gdzie wystawiano jego operę. Podczas wizyty u fryzjera kompozytor poprosił, aby go uczesano a la Mascagni. Na to fryzjer: - Wybaczy pan, ale pańska głowa zupełnie nie nadaje się do tego uczesania. MAJAKOWSKI Władimir W. Włodzimierz Majakowski lubił podczas wieczorów autorskich popijać mocną herbatę. Kiedyś podano mu ją z pływającym włosem. - Czy mógłbym prosić o herbatę łysą? — zażartował poeta. MAUGHAM William Somerset Pisarz angielski Somerset Maugham niedługo przed śmiercią tak powiedział dziennikarzom: — Nie dopisuje mi zdrowie. Rano czuję się tak źle, że zaczynam dzień od czytania nekrologów. Gdy nie widzę tam swego nazwiska, wiem, że jeszcze żyję. MAUROIS Andre Gdy pytano pisarza francuskiego Amdre Maurois, kto najbardziej zmienił bieg historii, odpowiedział: - Jak długo istnieje cywilizacja, nikt tak nie zmienił biegu dziejów, jak historycy... MAZARIN Jules Kardynał Mazarin chętnie udzielał pomocy potrzebującym. Wymagał jednak, by prośby swe wyrażali treściwie i krótko. Kiedyś zameldowano, że prosi o posłuchanie jakiś nędzarz. — Niech wejdzie — odparł kardynał — ale wolno mu powiedzieć tylko trzy słowa. Żebrak wszedł i kłaniając się powiedział: — Głód i chłód! Mazarin skinął głową i zwracając się do sekretarza rozkazał: — Chleba i drzewa! MENDELSSOHN-BARTHOLDY Felix Znakomity kompozytor Mendelssohn był początkowo urzędnikiem u pewnego fabrykanta. Kiedyś odwiedził go przyjaciel i zawołał oburzony: - Czy to sprawiedliwe, abyś ty, człowiek tak zdolny, zajmował się rachunkami takiego zera, jak twój szef? — Widzisz — odparł Mendelssohn z uśmiechem — on jest szefem, a ja podwładnym, mój byt jest zapewniony. Gdybym ja był szefem, on umarłby z głodu... MENDELSSOHN Moses Pewien zaprzyjaźniony kanonik przekonywał Mojżesza Mendelssohna, niemieckiego pisarza i filozofa: — Wy, Żydzi, od niepamiętnych czasów wierzycie w Boga Ojca. Uwierzcie więc i w Jego Syna! Nie zwykliście przecież odmawiać kredytu dzieciom bogaczy... - Jakże możemy udzielić Mu kredytu — odpowiedział filozof — skoro Ojciec żyć będzie wiecznie? METTERNICH Klemens Lothar von Klemensa Metternicha zapytał kiedyś synek znajomych, kto to właściwie jest dyplomata. - Moje dziecko — rzekł Metternich — dyplomata to jest człowiek, którego zadaniem jest rozwiązanie wszystkich politycznych powikłań, które by nigdy nie zaistniały, gdyby nie było dyplomatów. MEIR Golda Golda Meir, kiedy była premierem Izraela, złożyła wizytę papieżowi w Watykanie. Oczekując w salonie na audiencję powiedziała ze wzruszeniem do szefa protokołu: - W głowie mi się nie mieści, że ja, córka biednego żydowskiego cieśli z Kijowa, będę za chwilę przyjęta przez papieża! Dyplomata pokiwał głową. - Pani premier — odparł — w tym budynku biedny żydowski cieśla ma zupełnie wyjątkową pozycję! MEUNIER Constantin Znany malarz i rzeźbiarz belgijski Constantin Meunier szukał mieszkania na przedmieściu. Po wielu wędrówkach znalazł obszerne i wygodne mieszkanie, które ogromnie mu się podobało. Jedynie zastrzeżenie wzbudzał budynek zasłaniający widok z okna. — Co tam się znajduje? — zapytał Meunier gospodyni. — O, niech się pan tym wcale nie przejmuje — pocieszyła malarza — to jest tylko fabryka dynamitu, która wcześniej czy później wyleci w powietrze i widok będzie wspaniały. Meunier będąc w Anglii pragnął zwiedzić pałac Pittich. Przyjeżdża więc i zwraca się do lokaja, który otworzył drzwi: — Czy mógłbym obejrzeć zabytki pałacu? Stary lokaj z całą powagą odpowiada: — Niestety nie można, ponieważ pani hrabina wyjechała. MIKOŁAJ I Podczas I wojny światowej Niemcy dotarli do Kowna. Car Mikołaj I konsultuje się ze swoim doradcą wojskowym: - Niemcy chcą mi zabrać Kowno. Co pan radzi uczynić? - Przepisać Kowno na imię carowej! Car Mikołaj I spotkał kiedyś pijanego oficera na służbie: - Ach, ty swołocz! — krzyknął rozgniewany. — Ciekaw jestem, co byś ty zrobił, będąc teraz na moim miejscu! Oficer wybełkotał: - Najjaśniejszy Panie! Toż ja bym z pijaną świnią nie gadał... Car zaśmiał się i poszedł dalej. MIKOŁAJ II Car Rosji Mikołaj II miał już dwie córki i niecierpliwie oczekiwał narodzin następcy tronu. Po trzecim rozwiązaniu carowej, jej dama dworu hrabina Ignatiewa zawiadamia Mikołaja, że Najjaśniejsza Pani znów raczyła urodzić córkę. — Do licha, to już trzecia! — westchnął car. Hrabina odpowiedziała z westchnieniem: - Cóż zrobić, Najjaśniejszy Pan raczy się jeszcze raz pofatygować... MILTON John Sławny poeta angielski John Milton, autor „Raju utraconego" był niewidomy. Gdy ożenił się (po raz trzeci) z córką zamożnego właściciela ziemskiego panną Elisabeth Minshall, po pewnym czasie usłyszał od jednego ze znajomych taki komplement: - Pańska małżonka jest jak róża! - Koloru nie widzę, bo jestem ślepy — odparł poeta — ale kolce czuję. Milton znany był z nieuprzejmego traktowania swojej żony. Pewnego razu zapytał ją przy gościach: — Żoneczko, czy tam, gdzie siedzisz, nie ma przeciągu? — Nie, kochanie — odpowiada pani Milton, zdumiona i wzruszona niespodziewaną troskliwością męża. — W takim razie przesiądźmy się, bo tu wieje jak diabli. MIRABEAU Honore Gabriel Riąueti de Francuski pisarz i działacz polityczny, hrabia Mirabeau, wezwał raz swego lokaja i rzekł: — Muszę cię zwolnić. Upijasz się w te same dni, co ja. Lokaj skłonił się z godnością: — Czy to moja wina — rzekł — za pan hrabia upija się codziennie? MOLIERE Molier (właśc. Jean Baptiste Pouquelin) nie darzył lekarzy zbytnią sympatią i kpił z nich przy każdej okazji. Kiedyś spotkał go znajomy lekarz. Zwraca się do autora „Chorego z urojenia" z uradowaną miną: — Mistrzu, cieszę się ogromnie, że pana spotykam. Muszę Opowiedzieć panu o ciekawym przypadku, jaki mi się ostatnio wydarzył w mojej praktyce. Może mi pan wierzyć: coś takiego przytrafiło mi się w życiu po raz pierwszy... Molier przerywa mu: —- Już wiem, wiem... Pański pacjent na pewno wyzdrowiał... Pewien duchowny prosił Moliera, by ten ofiarował coś na klasztor. - Zbyt wiele mam długów — odpowiedział komediopisarz. - Bogu jesteś winien więcej niż wszystkim wierzycielom razem! — zawołał zakonnik. - Być może - - odparł Molier - - ale on nie nalega tak natarczywie na spłatę długów, jak inni wierzyciele. Molier wysłuchiwał skarg przyjaciela: - Powiadam ci, jestem najnieszczęśliwszym z ludzi! Przegrałem w karty cały majątek. Wydziedziczył mnie ojciec. Wreszcie onegdaj uciekła ode mnie żona. Czy może mnie spotkać coś jeszcze gorszego? - Może, przyjacielu — pocieszył go Molier. - Na miłość boską, co!? — zawołał nieszczęsny. — To, że żona do ciebie wróci... Kiedy Molier umarł, duchowieństwo Paryża odmówiło pochowania go w poświęconej ziemi — wszak Molier był aktorem. Sprawa stała się tak głośna, że zainteresował się nią król Francji, Ludwik XIV i zapytał: - Do jakiej głąbokości poświęcona jest ziemia na cmentarzu? - Zmarłych chowa się na głębokości trzech stóp — brzmiała wymijająca odpowiedź. — W takim razie wykopcie Molierowi grób na głębokości sześciu stóp! — rozkazał król. MOLNAR Ferenc Znany węgierski pisarz Ferenc Molnar miał dwa sposoby odprawiania niepożądanych interesantów. W stosunku do osób sobie obojętnych polecał sekretarce odpowiadać, że pana Molnara nie ma w domu. A w stosunku do osób nie lubianych stosował następującą metodę: - Pan Molnar tylko co wyszedł. Jeśli pan się pośpieszy i natychmiast wybiegnie na ulicę, to na pewno go pan jeszcze spotka. Autor „Chłopców z placu broni", Ferenc Molnar, miał w domu prawdziwą menażerię: hodował koguta, kota, sępa, nie licząc małp. — Nienawidzę bydląt — mawiał — lecz uwielbiam zwierzęta! Ferenc Molnar wyszedł któregoś dnia na przechadzkę. Na rogu ulicy zaczepiła go bardzo ładna dziewczyna i zaproponowała wspólny wieczór. — Ile by to kosztowało? — spytał ubawiony pisarz. — 500 forintów. — Nigdy nie płacę więcej niż 50 — odparł Molnar. Dziewczyna odeszła. Następnego dnia Molnar wybrał się z żoną do kina. W hallu natknął się na tę samą dziewczynę, która mijając go szepnęła złośliwie: — Oto co można mieć za 50 forintów. Ferenc Molnar podróżował kiedyś w Anglii pociągiem, który strasznie się wlókł. Zirytowany zaczął więc w końcu narzekać. Na to kontroler: - Jeśli panu pociąg nie odpowiada, może pan iść. - Zrobiłbym to — odparł spokojnie pisarz — ale nie przygotowałem znajomych na swe wcześniejsze przybycie... Ferenc Molnar należał do ludzi, którzy lubią długo się wysypiać. Pewnego razu otrzymał wezwanie do sądu na godzinę 9 rano, w charakterze świadka w procesie swego przyjaciela. Przyjaciel, któremu bardzo zależało na zeznaniach Molnara, przyszedł do niego na godzinę przed wyznaczoną rozprawą i siłą wyciągnął go z łóżka. Gdy wyszli na ulicę, Molnar przystanął i ze zdumieniem obserwując ożywiony ruch uliczny, zwrócił się do przyjaciela: - Słuchaj, czy to wszystko twoi świadkowie? Gdy dobry przyjaciel Ferenca Molnara chciał popełnić samobójstwo, znakomity satyryk powiedział: - Czy życie warte jest tego, żeby przez nie odbierać sobie życie? Ferenc Molnar przyglądał się kiedyś przedstawieniu śpiewaków ulicznych. Po występie jeden ze śpiewaków zbiera datki i podchodzi również do Molnara. Molnar nic nie daje. Wówczas śpiewak mówi oburzony: — Przecież pan również oglądał przedstawienie! - Tak, ale ja jestem z prasy... MOMMSEN Theodor Historyk i prawnik niemiecki Teodor Mommsen znany był z roztargnienia. Gdy kiedyś jechał tramwajem zatopiony w lek. turze jakiegoś dzieła, kontroler poprosił go o bilet. Uczony podaj mu jakiś zmięty świstek. - Ależ to wczorajszy bilet — rzekł kontroler. - Czy to możliwe? — zdziwił się uczony. — W takim razie na pewno wczoraj dałem panu bilet dzisiejszy. MONTAIGNE Michel Eyquem de Michel de Montaigne, pisarz i filozof francuski z XVI wieku, zauważył pewnego razu w towarzystwie, że najsprawiedliwiej na świecie podzielony jest rozum. Gdy ciekawi spytali go, jak doszedł do tego wniosku, odpowiedział: — No przecież nikt się dotąd na brak rozumu nie uskarżał. MONTESQUIEU Charles Louis de Secondat Francuski pisarz i myśliciel, Monteskiusz, toczył kiedyś zawzięty spór z pewnym radcą. W końcu radca odezwał się w ten sposób: — Jeżeli tak nie jest, jak to panu przedstawiłem, daję swoją głowę. — Dobrze, przyjmuję — odpowiedział Monteskiusz. — Drobne podarunki podtrzymują przyjaźń między ludźmi. Monteskiusz w czasie swego pobytu w Rzymie został przyjęty przez papieża, który udzielił jemu i jego rodzinie dyspensy od jedzenia mięsa przez cały rok. Po audiencji urzędnik zaprowadził Monteskiusza do kancelarii, gdzie przygotowano odpowiedni dokument, za który — wedle zwyczaju — należało słono zapłacić. Filozof, który nie miał ochoty pozbawiać się gotówki, rzekł: - Serdecznie dziękuję wielebnym ojcom, ale ja ponad wszystko cenię sobie słowo Świętobliwości i żadnych już dokumentów nie potrzebuję... MONTEUX Pierre Francuski dyrygent Pierre Monteux był bardzo dumny ze swego młodego wyglądu. Mając 85 lat, gdy poproszono go o autograf, napisał na zdjęciu: „Pierre Monteux za 10 lat". MONTGOMERY Sir Bernard Law of Alamein W jednej z londyńskich szkół wystawiono dziennik lekcyjny z 1915 roku, w którym figuruje następująca opinia ciała pedagogicznego o pewnym siedemnastoletnim uczniu: „Spóźniony w rozwoju, nie rokuje żadnych nadziei na przyszłość". W rubryce „imię i nazwisko": Bernard Montgomery. Z nieuka wyrósł słynny pogromca marszałka Rommla pod Al-Alamajn. MORAVIA Alberto Wybitnego włoskiego pisarza Alberto Moravię zapytano kiedyś, czy jego zdaniem kobiety, które zdradzają mężów, mają wyrzuty sumienia. Pisarz odpowiedział: - Niewątpliwie tak, ale z pewnością dużo mniejsze niż te kobiety, które dochowują wierności. MORE Sir Thomas Tomasz More, kanclerz angielski za panowania króla Henryka VIII, porównywał mężczyznę zabierającego się do stanu małżeńskiego z człowiekiem, co sięga ręką do worka, w którym znajduje się sto węży i jeden węgorz. — Stawiam sto dukatów naprzeciwko jednemu — mówił ten mąż stanu — że zamiast węgorza, węża uchwyci. MOREAU Jeanne W filmie „Viva Maria" występują obok siebie dwie gwiazdy francuskiego ekranu — Brigitte Bardot i Jeanne Moreau. Po premierze filmu jeden z dziennikarzy zwraca się do Jeanne Moreau: - Która z pań odniosła większy sukces w filmie? - Przyznaję dobrowolnie, że ubrana jedynie w kąpielowy ręcznik mam znacznie mniejszy talent niż Brigitte. MOSZKOWSKI Maurycy Zapytano pewnego razu znakomitego pianistę i kompozytora, członka Berlińskiej Akademii Sztuk, Maurycego Moszkowskiego, który z dwóch braci Scharwenka — Filip czy Ksawery — jest lepszym muzykiem. Moszkowski odrzekł: - Doprawdy, trudno mi na to odpowiedzieć. Gdybyście mnie zapytali, który z nich jest gorszy, odpowiedziałbym natychmiast. MOZART Wolfgang Amadeus Pewnego razu odwiedził Mozarta młody kompozytor i zwrócił się z prośbą: — Proszę mi poradzić, jak napisać symfonię... - Jeszcze pan za młody — odpowiedział Mozart. -- Radziłbym zaczynać od czegoś łatwiejszego, na przykład od ballad. - A przecież pan sam napisał pierwszą symfonię mając zaledwie dziewięć lat — odparł gość - To prawda, ale ja nikogo nie pytałem, jak to zrobić... Kiedy Wolfgang Amadeusz Mozart był małym chłopcem, skomponował ojcu piosenkę, którą śpiewał co wieczór przed pójściem spać. Ojciec sadzał go na podnóżku i sam śpiewał drugim głosem. Po skończeniu tej ceremonii chłopak chwytał ojca za koniec nosa i tak mówił: — Kiedy ojciec będzie stary, będę go kładł pod szkło, żeby go chronić przed przeciągami, żeby go mieć przy sobie, i żeby go czcić. Młody Mozart postanowił kiedyś zażartować ze swojego nauczyciela — kompozytora Haydna. - Napisałem taką sztukę, której pan nie będzie umiał zagrać — rzekł. Haydn wziął nuty i siadł do fortepianu. - No tak — rzekł — ale w tym miejscu obie ręce powinny wykonać pasaże po przeciwległych końcach klawiatury w tym samym czasie, gdy trzeba wziąć kilka nut pośrodku. Rzeczywiście jest to niewykonalne. Mozart uśmiechnął się, siadł do fortepianu i zagrał owe środkowe nuty... nosem. Stolica Apostolska przywiązywała wielką wagę do dzieł wykonywanych w Bazylice św. Piotra podczas ostatniego tygodnia Przed Wielkanocą. Nie wolno było żadnemu śpiewakowi napisać, ani też wynosić lub pokazywać komukolwiek nut muzyki wykonywanej w te dni. Jednakże Mozart wszedł w posiadanie najważniejszego z tych utworów: „Miserere" Allegriego. Przybywszy w środę do Rzymu pobiegł natychmiast do kościoła, by to znakomite dzieło usłyszeć a wróciwszy do domu przepisał całe z pamięci. Tajemnica ,,kradzieży" rozeszła się po całym mieście. Zażądano więc konfrontacji. W obecności Christoforiego, artysty oficjalnie w tym celu przysłanego, Mozart odegrał bez pomyłki całe „Miserere". Christofori o mało zmysłów nie stracił, nie mogąc pojąć, jakim sposobem tak znaczne dzieło, napisane w starym stylu kościelnym można było raz usłyszawszy, skopiować z pamięci. Na wielkiej aukcji rękopisów w Kolonii, wystawiono na sprzedaż autentyczny list Mozarta, w którym kompozytor, będąc w nędzy, prosi o wsparcie w wysokości 100 guldenów. List Mozarta został sprzedany za 21 tysięcy marek. Młody Mozart otrzymał zaproszenie na obiad do króla. Przy stole chłopiec zachowywał się swobodnie i wesoło. Brak poszanowania etykiety bardzo dotknął obecnych tam generałów. Zwrócili na to uwagę króla. Jakiż był ich zawód, gdy król roześmiał się i powiedział: — Zostawcie Mozarta w spokoju. Generałowie rodzą się codziennie, a Mozart tylko jeden jedyny raz. Mozart wezwany do złożenia zeznania o dochodach, wpisał do formularza osiemset guldenów gaży, którą pobierał jako nadworny kompozytor cesarza Józefa, do rubryki zaś „specjalne uwagi": „Zbyt wiele za to, co robię, i zbyt mało za to, co mógłbym zrobić". Pewnego dnia Wolfgang Amadeusz Mozart spacerował po Wiedniu i zobaczył starego ślepca grającego na skrzypcach jeden z jego utworów. Przed starym na ziemi leżał kapelusz. Większość ludzi przechodziła obojętnie obok, nie wrzucając do kapelusza żadnego datku. Mozart przystanął i spytał ślepca: — Proszę mi powiedzieć, czy często grywacie Mozarta? - Bardzo często — odpowiedział stary. — Muzyki Mozarta wszyscy słuchają chętnie. — A czy można z tego wyżyć? - - dowiadywał się Mozart. — O, tak — odpowiedział mężczyzna. — Ale mnie się to nie udaje — rzekł Mozart. Potem poprosił starego o skrzypce i zaczął na nich grać. Przechodnie przystawali i ze wzruszeniem słuchali jego gry. Ze wszystkich stron do kapelusza posypały się monety, wkrótce był ich pełen. Poruszony starzec zapytał - Kim pan jest? - Kolegą. Biednym muzykantem tak jak wy — odpowiedział Mozart i poszedł dalej. MUSSOLINI Benito W czasie posiedzenia przedwojennej włoskiej rady ministrów, Wiktor Emanuel upuścił niechcący chusteczkę do nosa. Mussolini podniósł ją i podał królowi, który mu za to gorąco dziękował. - Wasza Królewska Mość jest dla mnie zbyt łaskawa — rzekł Mussolini. — Nie spodziewałem się, że taki drobiazg zjedna mi aż tyle życzliwości. - Ekscelencjo, wszak to od pewnego czasu jedyna rzecz, gdzie jeszcze wetknąć swój nos — odparł monarcha. NAPOLEON Bonaparte Chcąc zakpić z pewnego znanego lekarza, Napoleon zwrócił się do niego z zapytaniem: - Ilu ludzi wyprawił pan dzięki swemu kunsztowi lekarskiemu, na tamten świat? - O pięćset tysięcy mniej niż Wasza Wysokość, Sire - brzmiała odpowiedź. Napoleon chciał pewnego razu wydobyć ze swej szafy bibliotecznej jakąś książkę, znajdującą się na najwyższej półce. Ponieważ jednak wielki wódz był, jak wiadomo, niskiego wzrostu, nie mógł ręką dosięgnąć książki. Wówczas jeden z obecnych przy tym generałów doskoczył, aby pomóc cesarzowi. - Pozwolisz, Sire, jestem większy od ciebie. - Chyba chciałeś powiedzieć, generale, wyższy... A jeżeli tak, to wszystko w porządku. Dziękuję za pomoc. Napoleon I tak kiedyś ocenił swoich współpracowników: - Condsart często miał wątpliwości i nie zawsze potrafił odpowiedzieć na moje pytania. Horeau nigdy nie miał wątpliwości i wyjaśniał wszystko. Pierwszy był uczonym i lekarzem, a drugi ignorantem. Kiedyś pewien oficer powiedział do Napoleona: — Sire, wierzymy, że Bóg i Napoleon uratują nasz kraj! Na to cesarz: W połowie wasza wiara jest słuszna... Napoleon często przechadzał się wieczorami po paryskich ulicach. Kiedyś spotkał pijanego, wykrzykującego: — Jestem najznakomitszym człowiekiem w Paryżu! — A kto ty jesteś? — spytał cesarz. — Najlepszy cukiernik w Paryżu. Wszyscy mnie podziwiają, ministrowie ubiegają się o moje względy, kiedy potrzebują dobrych ciast i tortów. A ty kto jesteś? — Napoleon, cesarz Francuzów. Cukiernik zastanowił się przez chwilę, wreszcie rzekł: - No cóż, też niezłe zajęcie... Napoleon miał bardzo nieczytelne pismo. Kiedy ktoś z otoczenia zwracał się doń z prośbą o rozszyfrowanie nieczytelnego słowa, cesarz sam często nie mógł go odczytać. Wykrzykiwał wówczas gniewnie: Nie pisałem tego dla siebie, tylko dla was! Pewnego dnia do kancelarii cesarskiej wpłynęło pismo od duchownego, który był nauczycielem Napoleona w Akademii Wojskowej w Brionne, z prośbą o wsparcie. - Każ mu wypłacić dziesięć tysięcy franków rocznej pensji — rzekł cesarz do adiutanta. - A za co? - Był moim nauczycielem kaligrafii. - Pozwól Wasza Cesarska Wysokość zrobić sobie uwagę, że nikt mniej nie zasługuje na nagrodę niż on... Pewnego dnia Napoleon, wściekły na swego ministra policji Józefa Fouche, wrzasnął: — Fouche, powinienem ci odciąć łeb! Na co usłyszał spokojną odpowiedź: — Mam odmienne zdanie w tej kwestii, Sire. Napoleon, niezadowolony ze swego ministra skarbu, wezwał go do siebie i kazał mu podać się do dymisji. — Mam nadzieję — zauważył minister — że Wasza Cesarska Wysokość nie oskarża mnie o nadużycia finansowe. — Wolałbym, żeby tak było — odparł Napoleon. — Złodziejstwo bowiem ma swoje granice, ale głupota nie. Podczas jednej z parad wojskowych, gdy Napoleon przechodził wzdłuż szeregu, jego kapelusz upadł na ziemię. Pewien żołnierz podniósł go i podał z tyłu cesarzowi. Ten zaś, sądząc, iż podającym jest kapitan, który przed chwilą składał raport, rzekł nie odwracając się: - Dziękuję ci, kapitanie. - A w którym pułku, Sire? — zareagował z fantastycznym refleksem żołnierz. Napoleon odwrócił się, spojrzał na rezolutnego chłopaka i uśmiechając się dodał: — Kapitanie mojej gwardii przybocznej! Francuski malarz David zapytał raz cesarza, jak chciałby być namalowany. — Spokojny, na ognistym rumaku — odpowiedział Napoleon. NAPOLEON III Adiutantem cesarza Napoleona III był młody markiz August de Galliffet — wielki zawadiaka i kawalarz. Pewnego razu założył się z kolegami, że na śniadanie dostarczy im autentycznego złotego karpia ze stawu Saint-Cloud. Karpie te, wielkie jak sumy, znajdowały się pod ścisłą ochroną cesarza, który wielce się szczycił swoją hodowlą i każdego ranka osobiście karmił je i doglądał. Zachowując wszelkie środki ostrożności, adiutant zakradł się Oocą nad staw. Złowił największego karpia i wrócił do swego pokoju, sąsiadującego z komnatą cesarza. Niestety, Napoleona III, który z reguły źle sypiał, zaniepokoiły dziwne szmery dobiegające z pokoju sługi. Wstał więc z łoża i zastukał do drzwi. - Kto tam? - Cesarz! Przerażony Galliffat, który właśnie mocował się z karpiem, schował go pod kołdrę w swoim łóżku i pobiegł otworzyć drzwi. - Masz kobietę? - N... nie... Najjaśniejszy Panie — wykrztusił adiutant. Cesarz szybko zbliżył się do łóżka i zerwał kołdrę. Na pościeli łomotało ogonem wielkie karpisko. Władca z niedowierzaniem pokręcił głową, wzruszył ramionami i wyszedł. Na drugi dzień wezwał dowódcę warty cesarskiej i kazał mu zmienić adiutanta. - Najjaśniejszy Panie, byłeś przecież zadowolony z młodego markiza? - Owszem, dobry to żołnierz, ale razi mnie jego zboczenie. Ten człowiek sypia z karpiami! W arystokratycznym salonie paryskim dyskutowano gdzieś w początkach XX wieku, który z władców Francji był najlepszy? Pewna starsza dama zawołała: — Oczywiście Napoleon III! - Dlaczego? — spytali zdziwieni obecni. - Bo ja za jego panowania miałam 20 lat... NELSON Horatio Jednooki admirał Nelson często dworował sobie ze swego kalectwa, a nieraz korzystał z tego równie dyplomatycznie, jak i złośliwie. Gdy nie chciał czegoś widzieć, obracał się tą stroną twarzy gdzie miał ślepe oko. Jeden z jego adiutantów opowiada w swych pamiętnikach, że gdy w czasie bitwy morskiej jeden z nieprzyjacielskich okrętów dawał sygnał poddania, Nelson przyłożył lunetę do ślepego oka i oświadczył, iż absolutnie nie widzi żadnych sygnałów, po czym najspokojniej prowadził dalej bitwę. NESTROY Johann Nepomuk Komediopisarz austriacki J.N. Nestroy był również aktorem i występował na scenie rewiowej. Gdy piekarze wiedeńscy bez uzasadnionej przyczyny zmniejszyli kiedyś wielkość wypiekanych bułeczek, Nestroy ukazał się na scenie we fraku, który zamiast guzików miał miniaturowe bułeczki... Cech piekarzy dopatrzył się w tym zniesławienia i zaskarżył aktora do sądu. Nestroy został skazany na dwa dni aresztu. Po odsiedzeniu kary Nestroy grał zaraz wieczorem. Partner na scenie, witając go, zadał mu zaimprowizowane pytanie, jak się czuł w więzieniu i czy przypadkiem nie cierpiał tam głodu. — Ależ bynajmniej — odparł satyryk. -- Córka dyrektora więzienia zakochała się we mnie od pierwszego wejrzenia i przez cały dzień wsuwała mi po kryjomu do celi bułeczki... przez dziurkę od klucza... NEWTON Sir Isaac Genialny fizyk angielski Izaak Newton, słynny również ze swego roztargnienia, był autorem listu do zaprzyjaźnionego z nim generała: Opowiadają tu, że wygrałeś dwukrotnie bitwę i podobno zostałeś zabity. Napisz mi, proszę cię usilnie, ile w tym prawdy? Chyba wiesz dobrze, jak zmartwiłaby mnie twoja śmierć". Pewnego razu Izaak Newton zaprosił na obiad przyjaciela, ale zapomniał o tym uprzedzić służbę. Gdy gość się zjawił, zobaczył na stole jedno nakrycie, a stwierdziwszy, że Newton akurat pokonuje obliczeń, zjadł obiad, i -- nie chcąc mu przeszkadzać — wyszedł. — To dziwne — rzekł uczony skończywszy pracę. — Gdyby nie dowody rzeczowe, które stoją na stole, mógłbym sądzić, że dziś nie jadłem obiadu... NIKISCH Arthur Węgierski dyrygent Artur Nikisch w pokoju artystów przygotowywał się do koncertu, który miał prowadzić, gdy nagle wpadł rozpromieniony impresario: - Mistrzu! Ależ powodzenie! Wszystkie bilety sprzedane. Ludzie biją się o miejsca! - Niech się biją — powiedział spokojnie Nikisch. — Ja swoje miejsce stojące i tak mam zarezerwowane. O. HENRY Amerykański pisarz O. Henry (właśc. Wiliam Sydney Porter) wysłał do swego wydawcy posłańca z prośbą o 50-dolarową zaliczkę. — Ani dolara! — zawołał ten — dopóki nie dowiem się, na co pieniądze zostaną wydane. Jeszcze w tym samym dniu chłopiec wrócił i położył na stole wydawcy zaklejoną kopertę. Po otwarciu okazało się, że jest w niej damski jasny włos. O. Henry żądaną zaliczkę otrzymał. OKTAWIAN August Człowiek usunięty z urzędu prosił Augusta o darowiznę pieniężną, tak to motywując: - Nie robię tego dla zysku, ale żeby się zdawało, żem otrzymał to na podstawie twojej decyzji i w ten sposób ustąpiłem z urzędu. August odpowiedział: - Zapewniaj wszystkich, żeś dostał ode mnie, a ja nie zaprzeczę, że dałem. August nie odmawiał prawie nigdy, gdy go ktoś zapraszał. Więc też, kiedy go ktoś przyjął bardzo skromnym i niemal codziennym obiadem, wychodząc z tego skąpego przyjęcia, przy pożegnaniu szepnął tylko do gospodarza: — Nie przypuszczałem, że jesteśmy w tak zażyłych stosunkach. August wypędził ze swego obozu Herenniusza, młodego człowieka bardzo zdemoralizowanego. Herenniusz, chcąc go przebłagać i ułagodzić, wołał: — Jakże ja się pokażę w rodzinnym domu? Co powiem memu ojcu? — Powiedz, że ci się nie spodobałem — doradził August. Opowiedziano Augustowi o dwudziestu milionach długów, jakie zaciągnął za swego życia pewien rzymski ekwita. August kazał na aukcji pośmiertnej kupić dla siebie piernat z jego łóżka. Widząc zdziwienie otoczenia, wyjaśnił: — Musi mieć właściwości nasenne piernat, na którym mógł ten człowiek spać, mając tyle długów. OLIVIER Sir Laurence Kerr Znakomity aktor angielski Laurence Olivier, debiutował kiedyś w rólce dramatu klasycznego. Z bijącym sercem czekał na swoje wejście. „Czy już?" - pytał ustawicznie inspicjenta. „Jeszcze nie" - odpowiadał za każdym razem inspicjent. Nadeszła wreszcie chwila, kiedy Olivier znalazł się w powodzi świateł na scenie. - Królowa żyje? -- padło pytanie. - Jeszcze nie! — odpowiedział wzruszony debiutant. O'NEILL Eugenie Gdy słynny dramatopisarz amerykański O'Neill stawiał pierwsze kroki na scenie, jego sztuka została strasznie wygwizdana przez publiczność jakiegoś prowincjonalnego teatru. Przyjaciel O'Neilla, obecny przy tej klęsce, zauważył z przerażeniem, że sam autor przyłączył się do wrogiej manifestacji. Zapytany po przedstawieniu, dlaczego to zrobił, O'Neill powie- dział: — Strasznie się bałem, że w przeciwnym razie wezmą mnie za autora! PAGANINI Niccolo Legendarny skrzypek Niccolo Paganini miał koncertować na dworze królewskim w Londynie. Za występ zażądał bardzo wysokiego honorarium. Kiedy zaczęto się targować, powiedział: — Ależ panowie, przecież król może posłuchać mojej gry za znacznie mniejszą sumę, jeśli kupi bilet na mój koncert w teatrze. Pewien pianista przechwalał się na wieczorze towarzyskim, że na jego koncerty przychodzi tylu słuchaczy, że nie mieszczą się nawet na sali koncertowej. Tłoczą się aż na korytarzu. Na to odezwał się Niccolo Paganini: — To jeszcze nic, proszę pana. Na moich koncertach jest tylu słuchaczy, że nawet ja sam muszę stać... PAGNOL Marcel Andre Roussin, przyszły członek Francuskiej Akademii Nauk, był bardzo niezadowolony ze swej pierwszej sztuki: — Była ona tak okropna, że nawet aktorzy wychodzili przed końcem. Jego kolega po piórze, Marcel Pagnol, uspokajał go słowami: — Musisz wiedzieć, że w teatrze liczy się tylko jedno: pójdą do łóżka, czy nie. Jeśli pójdą — jest to komedia. Jeśli nie — to oczywiście dramat. PARACELSUS Słynny lekarz, filozof i alchemik Paracelsus, ubierał się zawsze bardzo skromnie. Pewnego razu wezwano go do chorego cesarza. Dworzanie uważali, że nie może wystąpić w swym zwykłym ubraniu. Mimo protestów zmusili go do przywdziania czerwonej aksamitnej togi, noszonej przez ówczesnych lekarzy. Tak ubrany Paracelsus wchodzi do sypialni cesarza, zatrzymuje się przed jego łożem i stoi bez słowa. — Czemu nic nie mówisz? — niecierpliwi się cesarz. — Panie — rzekł uczony -- twoi dworzanie uznali, że nie jestem godzien wejść do twej komnaty w zwykłym stroju i kazali mi przywdziać tę suknię. A skoro suknia jest ważniejsza ode mnie, to niech ona przemówi! PASTEUR Louis W szkole średniej przyszły wielki uczony Ludwik Pasteur stale zadawał pytania nauczycielowi chemii Darlayowi, a ten nie zawsze umiał na nie odpowiedzieć. W końcu Darlay rozgniewał się i powiedział ostro: - Dość tego. To ja ciebie powinienem pytać, a nie ty mnie, i w dodatku przed całą klasą! PATTI Adelina Słynna włoska śpiewaczka Adelina Patti, zanim osiągnęła sukcesy na polu artystycznym, miewała trudności finansowe i musiała nawet zaciągać długi u rzeźnika. Na pierwszym jej występie zjawił się również ów rzeźnik. Widząc entuzjazm publiczności i kwiaty, pragnąc ze swej strony również złożyć hołd artystce, wrzasnął: - Patti, Patti, kwita za mięso! Adelina Patti zażądała od impresaria za trzymiesięczne tournee po Ameryce 30 tysięcy dolarów. Impresario zmieszał się i powiedział, że nawet roczna pensja Prezydenta Stanów Zjednoczonych tyle nie wynosi. — Bardzo proszę — odpowiedziała Patti — jeżeli prezydent jest tańszy, niech on panu zaśpiewa. Pewien bogaty bankier zaprezentował Patti swoją 14-letnią córkę i nadmienił, że w dziewczynie drzemie prawdziwy talent — Cicho, niechże go pan nie budzi! — zawołała Patti. PAWŁOW Iwan Znakomity fizjolog rosyjski Iwan Pawłow pisał: - Kiedy Pitagoras sformułował swoje znane twierdzenie, przyprowadził bogom w ofierze sto byków! Czekając aż rozpali się stos ofiarny, byki ryczały, przeczuwając swój koniec. Od tego czasu już się tak utarło, że gdy się odkrywa prawdę, bydło ryczy. Przeczuwa swoją zgubę. PEARY Robert Edwin Znany podróżnik Robert Peary podróżując przez Stany Zjednoczone przeczytał w drzwiach swego pokoju hotelowego następujące ostrzeżenie: „Pamiętaj o pożarze w Chicago". Peary dopisał pod spodem: „Nie pluj. Pamiętaj O wylewie Missisipi". PETÓFI Sandor Poeta węgierski Sandor Petofi nie był nigdy zasobny w gotówkę. Pewnego razu wypadło mu przeprawić się na drugi brzeg rzeki. Nie miał jednak pieniędzy na przewoźnika. Rzekł mu więc: — Przyjacielu, przewieź mnie na drugi brzeg, a wynagrodzę cię dobrą radą. Przewoźnik przystał na ten warunek. Gdy Petofi był już po drugiej stronie, rzekł mu: — Nie rób z nikim takiego interesu jak ze mną, tylko od każdego bierz co ci się należy, bo inaczej nic nie zarobisz. PIAF Edith O dwóch świetnych piosenkarkach francuskich, Edith Piaf i Patachou. Patachou w rozmowie z Edith Piaf oświadczyła z dumą: - Przed dwoma laty ubezpieczyłam się na wypadek utraty głosu. Wyceniono go na bardzo wysoką sumę! - Wyobrażam sobie - - odparła Piaf - - jak musieli być niezadowoleni, gdy natychmiast zgłosiłaś się po wypłatę. Edith Piaf poznała podczas przyjęcia przemysłowca, którego firma budowała mosty. - Ach, to pani jest tą sławną piosenkarką, która wciąż nagrywa nowe płyty. Zaczynam, żałować, że nie kupuję płyt... - Więc jesteśmy kwita — odparła Piaf — bo ja nigdy nie kupuję mostów. PICASSO Pablo Pablo Picasso zaproponował jednemu z przyjaciół, iż zrobi mu portret. Ledwie model usadowił się na krześle, usłyszał okrzyk mistrza: — Gotowe! — Jak to? Tak szybko? Przecież nawet pięć minut nie upłynęło - Nie zapominaj, mój drogi — zauważył Picasso — że znam cię czterdzieści lat... Pablo Picasso miał psa. Któregoś dnia pies się przeziębił i artysta wezwał słynnego laryngologa. Gdy lekarz przyszedł dowiedział się, że pacjentem jest pies, ale zbadał go i przypisał kurację. Wówczas Picasso rzekł tonem usprawiedliwienia: — Widzi pan, musiałem zwrócić się o pomoc do jakiejś znakomitości, gdyż mój pies na to zasługuje. Po upływie tygodnia ów lekarz dzwoni do Picassa: - Drogi mistrzu, chciałbym, żeby mi pan wymalował kuchnię Zanim zdumiony artysta coś zdążył powiedzieć, laryngolog dodał: - Niech się pan nie dziwi, że w tej sprawie zwracam się do takiej znakomitości, jak pan, ale moja kuchnia na to w pełni zasługuje. Picasso zwiedzał wystawę prac pewnego malarza. - Jak panu podoba się ten obraz, mistrzu? - Mógłby być gorszy — odparł Picasso. - Doprawdy, przykro mi to słyszeć. Czy nie mógłby pan nic zmienić w swoim oświadczeniu? - Owszem. Nie mógłby być gorszy. Podczas II wojny światowej komendantura niemiecka wezwała Pabla Picassa na przesłuchanie w związku z jego antyfaszystowskimi przekonaniami. Hitlerowiec podsuwa artyście fotografię obrazu „Guernica", przedstawiającego ruiny hiszpańskiego miasta po bombardowaniu hitlerowskich samolotów w czasie hiszpańskiej wojny domowej. — Czy to pana dzieło? — Nie, wasze — odpowiedział Picasso. W obecności Pabla Picassa dyskutowano o współczesnej młodzieży - Prawdą jest — rzekł w pewnej chwili znakomity malarz — że dzisiejsza młodzież jest okropna, bezideowa, zepsuta, nastawiona konsumpcyjnie. Ale najgorsze jest to, że my do niej nie należymy... Pablo Picasso uczestnicząc w pewnym wernisażu był, jak zwykle, otoczony przez grupę dziennikarzy. Jeden z nich zapytał mistrza: — Którego z wielkich malarzy przeszłości ceni pan najwyżej? - Rubensa. — Dlaczego? - Przede wszystkim dlatego, że z dwóch tysięcy obrazów, które namalował, zachowało się do dziś około czterech tysięcy... Picasso, który prowadził intensywny tryb życia, musiał wybrać się do lekarza. Ten, po zbadaniu pacjenta, zawyrokował: - Nie jest z panem najlepiej. Koniecznie trzeba przestać pić i palić. Jeść należy niewiele, codziennie gimnastykować się i chodzić na długie spacery przed snem. Zirytowany tymi poleceniami malarz powiedział: - Wybaczy pan, doktorze, ale gdybym to wszystko robił, w ogóle nie miałbym potrzeby chodzić do lekarza... Pewna elegancka dama rozmawiała kiedyś ze słynnym malarzem. - Muszę przyznać, mistrzu — rzekła — że znakomicie dobiera pan kolory. Niech mi pan zdradzi swą metodę. - To bardzo proste — odpowiedział Picasso. — Zamykam oczy i maczam pędzel w byle jakiej puszce farby. Dotychczas miałem szczęście. Pewna Amerykanka odwiedziła pracownię Picassa i nabyła jeden z jego obrazów za 30000 franków. Najpierw rozpływała się w zachwycie nad obrazem, aż wreszcie zapytała malarza: - Mistrzu, niech mi pan jednak powie, co właściwie przedstawia ten obraz? - Dla pani... 30000 franków — odparł Picasso. Na wystawie dzieł Picassa zwrócił się do niego jeden ze zwiedzających: - Przepraszam, mistrzu, ale ja ciągle nie mogę zrozumieć pańskich dzieł. — A język chiński pan rozumie? — odpowiedział na to pytaniem Picasso. - Nie. - Więc widzi pan, z malarstwem jest podobnie jak z chińszczyzną — trzeba się go uczyć, aby zrozumieć. PIOTR I Romanow Piotr I podczas swego pobytu we Francji zauważył, że jeden z dworskich dostojników codziennie ma na sobie ubrania innego kroju. Skomentował to słowami: — Widocznie ten francuski szlachcic nie jest zadowolony ze swego krawca. Po zdobyciu twierdzy (później Szlisselburskiej) Piotr I mianował jej gubernatorem, jak również innych zdobytych prowincji, swego faworyta Mienszikowa. Gdy ten przyszedł podziękować carowi za dowód łaski, monarcha rzekł: — Możesz mi nie dziękować. Mianując cię, nie myślałem o twoim szczęściu. Gdybym miał kogoś, kto lepiej mógłby te Obowiązki spełniać, na pewno nie mianowałbym ciebie. PLANCK Max Max Pianek — fizyk, noblista — podczas pobytu w Budapeszcie został zaproszony przez węgierskiego arystokratę na przyjęcie wydane na jego cześć. Słynny uczony nie zabrał ze sobą fraka, w związku z czym, zmuszony był przybyć na przyjęcie w ciemnym garniturze. Przy wejściu, służący odmówił wpuszczenia gościa, widząc jego niestosowny na tę okazję ubiór. Pianek bez słowa odszedł. - Zawdzięczam temu służącemu - opowiadał później Planck, że miałem przynajmniej czas, aby zwiedzić Budapeszt. POE Edgar Allan Zdarzyło się raz, że do Edgara Poe, otoczonego rojem wielbicieli, przecisnął się przez tłum młody człowiek. Chcąc najwidoczniej zaimponować towarzystwu, objął pisarza kordialnie i zawołał: - Ach, drogi mistrzu! Jakże dawno już pana nie widziałem! - Rzeczywiście dawno — odparł Poe — od daty pańskiego urodzenia. PROKOFIEW Siergiej W 1919 roku, w chicagowskiej operze, przygotowano premierę „Miłości do trzech pomarańczy" Prokofiewa. Wydarzeniem tym zainteresowało się kilku „pomarańczowych królów". Jeden z nich nawet zaofiarował dyrekcji opery poważną sumę dolarów, jeśli wyrazi zgodę na wywieszenie w hallu plakatu z wielkimi pomarańczami i napisem: „Takie pomarańcze zainspirowały Sergiusza Prokofiewa. Jada on tylko owoce z naszej firmy". PROUST Marcel Znakomity pisarz francuski Marcel Proust był chorobliwie wrażliwy na punkcie nie wyrządzania nikomu przykrości. Jego przyjaciel Reynaldo Hahn opowiadał, że wychodząc z kawiarni lub restauracji Proust rozdawał napiwki wszystkim kelnerom, a gdy dojrzał takiego, który siedział gdzieś w kącie i wcale mu nie usługiwał, podchodził także do niego. Często zdarzało się, iż stojąc na stopniach powozu, wracał do lokalu, ponieważ przypomniało mu się, że nie pożegnał się ze swoim kelnerem. - To byłoby niegrzecznie — powiadał. — Jakże musi być przykro poczuć się zapomnianym. PUCCINI Giacomo Słynny kompozytor włoski Giacomo Puccini gościł raz przyjaciela, który uroił sobie, że ma również talent kompozytorski. W pewnej chwili Puccini będąc w dobrym humorze, zanucił jakąś frazę muzyczną, która winna jego zdaniem zyskać uznanie kolegi. - Jesteś już stary, Giacomo — rzekł gość. — Napiszę zaraz w oparciu o ten motyw marsza żałobnego dla ciebie. Sławny kompozytor odpowiedział z całą powagą: - Pisz! Ale pamiętaj, że będzie to pierwszy wypadek, kiedy wygwiżdżą pogrzeb. Puccini lubił wysyłać swoim znajomym torty w podarunku. Kiedyś wysłał tort do dyrygenta, z którym się pokłócił. Aby ten nie przyjął tego jako przeprosin, posłał gońca z bilecikiem z następującą treścią: „Tort został wysłany przez omyłkę". Dyrygent skorzystał z usług tego samego gońca i na odwrocie napisał: „Tort został już przez pomyłkę zjedzony". PUSZKIN Aleksander Wiersze młodego Aleksandra Puszkina pełne były oburzenia na tyrańską samowolę caratu i krzywdę pańszczyźnianego chłopa. Zjadliwe epigramaty na samego cara rozchodziły się w tysiącach odpisów. To wszystko zaniepokoiło władze. Nad głową Puszkina zbierała się burza. Petersburski generał-gubernator wezwał do siebie poetę i przy nim rozkazał policmajstrowi przeprowadzić rewizję w mieszkaniu Puszkina. — Panie generale — rzekł Puszkin — to niepotrzebne. W mieszkaniu nie ma czego szukać. A jeśli chcecie, to wszystko znajdziecie tu! -- wskazał palcem na swoje czoło. Generał był oburzony i krzyknął: - To ja waszą głowę poślę na Sybir! Pojedzie na Sołówki. Wysłano jednak Puszkina na południe Rosji, do służby w kancelarii generała Juzowa. Na jednym z przyjęć towarzyskich zagadnięto Aleksandra Puszkina o damę, z którą rozmawiał przez dłuższy czas. - Co o niej myślisz? — dopytywano się. — Czy jest inteligentna, mądra?... - Nie wiem — odparł z powagą poeta. - Jak to — nie wiesz? Przecież rozmawiałeś z nią. - Tak, ale ja rozmawiałem po francusku. RABELAIS Francois Rabelais, znakomity pisarz francuskiego renesansu żył bardzo skromnie. U schyłku życia napisał testament: - Nie mam nic. Winien jestem wiele. Resztę pozostawiam ubogim. Podczas towarzyskiego zebrania, na którym był obecny Franciszek Rabelais, pewien satyryk odczytywał swoje epigramaty skierowane wyłącznie przeciwko nieboszczykom. Kilku obecnych zwróciło się do Rabelais'ego z prośbą, czy i on nie zechciałby odczytać kilku swoich utworów satyrycznych dla zabawienia towarzystwa. Rabelais odpowiedział: - Niestety, nie mogę. Moja klientela jeszcze żyje. RACHMANINOW Siergiej Rachmaninow wspominał kiedyś: Gdy byłem chłopcem, grałem pewnego razu na przyjęciu u pewnego rosyjskiego księcia Sonatę Kreutzerowską. W utworze tym jest wiele długich pauz. Podczas jednej z nich, gdy zdjąłem ręce z klawiatury, podeszła do mnie księżna i szepnęła przyjaźnie: - Chłopcze drogi, zagraj nam coś, co umiesz na pamięć. RAMEAU Jean Philippe Kompozytor francuski Jean Rameau był kiedyś z wizytą pewnej damy, na której kolanach siedział piesek. W czasie rozmowy pies zaczął szczekać. Wtedy Rameau wstał, otworzył okno i... wyrzucił psa na zewnątrz. — Dlaczego pan to zrobił? — spytała przerażona dama. Na to kompozytor odpowiedział spokojnie: — Bo fałszował, szczekając... Janowi Filipowi Rameau zarzucano, że dla swoich oper posługuje się tak miernym librecistą, jak Cahusac. - Dajcie mi lepiej dziennik urzędowy, a dorobię do niego muzykę — odpowiedział wielki twórca. REGER Max Kompozytor Max Reger był mistrzem w grze na organach. Pewnego wieczoru, po koncercie w Meiningen, podeszła doń jedna z księżniczek i składając mu gratulacje, wyraziła żal, że w czasie gry mogła widzieć tylko plecy artysty. - Nic nie szkodzi — odpowiedział żartobliwie Reger. -Mam taką właściwość, że z przodu i z tyłu wyglądam jednakowo. Reger miał oczywiście na myśli pisownię swego nazwiska, które czytane wspak brzmi identycznie. Maxowi Regerowi pewien krytyk nie przestawał dokuczać swoimi recenzjami. Studenci konserwarotium, w którym uczył Reger, postanowili zemścić się na owym krytyku. Całą gromadą udali się wieczorem pod jego okna, gdzie zagrali „kocią" muzykę. Krytyk wyjrzał przez okno i zapytał: - Czy to najnowsza kompozycja waszego profesora? - Nie — odpowiedział jeden ze studentów. — To jest pana recenzja przełożona na muzykę. W pewnym hotelu Max Reger natknął się na swego wielbiciela który przez cały wieczór nie przestawał wychwalać pod niebiosa jego muzyki. Po kolacji Reger udał się do swego pokoju i grał na fortepianie do późnej nocy. Następnego dnia przy śniadaniu Reger znów spotyka swego entuzjastę, który powiada: - Proszę sobie wyobrazić, mistrzu, że przez całą noc nie mogłem zasnąć, bo jakiś bałwan w sąsiednim pokoju grał i grał do późna, chociaż stale waliłem w ścianę - Przecież ogromnie pan lubi moją muzykę — uśmiechnął się Reger. — Tak mnie pan wczoraj chwalił, że postanowiłem pograć trochę specjalnie na pańską cześć. A stukanie w ścianę potraktowałem jako domaganie się bisów. Na koncercie kameralnym Reger tak znakomicie wykonał partię fortepianową z kwintetu Schuberta „Pstrąg", że nazajutrz jakaś rozentuzjazmowana dama przesłała pianiście w podarunku pół tuzina pstrągów. Reger napisał piękny list z podziękowaniem i zakończył go następująco: „W programie mojego najbliższego koncertu zamierzam zamieścić »Wołowego« menueta Haydna". Po koncercie, na którym wykonywane były dzieła Maxa Regera, w prasie ukazała się ostra krytyka jednego z recenzentów. „Szanowny panie — pisze doń Reger następnego dnia — siedzę w najbardziej ustronnym zakątku mego domu i mam pańską krytykę przed sobą. Za chwilę będę ją miał za sobą". REINHARDT Max Pewien kiepski aktor wiedeński zwykł opowiadać, że przed laty pracował w banku wraz ze sławnym reżyserem Maksem Reinhardtem. On zarabiał osiemdziesiąt koron miesięcznie, a Reinhardt sześćdziesiąt. Obydwaj kochali teatr. Ponieważ Reinhardt mniej zarabiał, zdecydował się wcześniej porzucić pracę w banku i pójść na scenę. On zaś zrobił to samo dopiero po sześciu miesiącach. - No i tych sześciu miesięcy — wzdychał — nie udało mi się nigdy nadrobić. Reinhardt zwraca się w czasie próby do nieutalentowanej, lecz zarozumiałej aktorki: - Niech się pani cofnie! Aktorka cofnęła się, lecz po chwili Reinhard znów woła: - Jeszcze. Niech się pani jeszcze cofnie! - Ależ, panie dyrektorze — mówi z rozpaczą w głosie aktorka, stojąca już przy samej rampie — chcąc się dalej cofnąć, będę musiała zejść ze sceny. — Oto mi właśnie chodzi! RENOIR Auguste Cezanne i Renoir rozmawiali kiedyś o ciężkiej doli człowieka po upadku pierwszych rodziców. - Ale dlaczego — dziwił się Cezanne — również i zwierzęta, które nic nie zawiniły, mają również ciężką dolę? Czyż może być gorszy los, niż życie dorożkarskich koni? - Tak, życie zwierząt jest ciężkie — rzekł Renoir — ale kto wie, może ich pierwsi rodzice zjedli zakazanego siana? Renoir pewnego dnia zapytał swoją ukochaną: - Co masz tutaj nad lewym okiem? — Ach, mój drogi — wykrzyknęła zrozpaczona dama — znamy się tak długo, a ty dzisiaj dopiero zauważyłeś skazę, którą mam od urodzenia... To znak, że przestałeś mnie kochać! RIEPIN Ilja Słynny malarz rosyjski Ilja Riepin przyjechał do Paryża w okresie, kiedy wielu artystów entuzjazmowało się dopiero co wynalezioną fotografią. Zainteresował się nią i Riepin. Nakrył się czarnym suknem i próbował sfotografować znajomego. Szybko rzucił to zajęcie. - Przecież tu się można udusić — zawołał. — W jakim celu wynaleziono ten aparat, kiedy całkiem zwyczajnie można narysować świetny portrecik! - Proszę pani, dlaczego mi pani podała jajko Kolumba? — spytał Riepin młodą paryską kelnerkę. - Ależ mistrzu, pan żartuje. Skądżebym je miała? - Proszę, niech pani powącha... Pytano Riepina, jaką znajduje przyjemność w rozmowie z piękną aktorką, która co prawda bardzo wiele mówi, ale wcale nie odznacza się rozumem. - Cóż z tego — odrzekł artysta — ja wcale jej nie słucham, lubię po prostu patrzeć, jak mówi. RIMSKI-KORSAKOW Nikołaj Kompozytor rosyjski Mikołaj Rimski-Korsakow słysząc obawę jednego z uczniów, że utwór jego jest nieco podobny do kompozycji Borodina — odrzekł: — Niech pana to nie smuci. Byłoby znacznie gorzej, gdyby pańska muzyka do niczego nie była podobna. RODIN Auguste Znakomity rzeźbiarz francuski August Rodin oprowadzał kiedyś po muzeum florenckim znajomą i, pokazując jej rzeźbę gigantycznej ręki, rzekł: — Niech pani dobrze się jej przyjrzy. To dzieło Michała Anioła. Gdy znajoma spytała, skąd to wie, skoro pod rzeźbą nie ma podpisu, Rodin odparł: - Tylko dwóch ludzi mogło wyrzeźbić taką rękę: Michał Anioł i ja. A skoro ja jej nie rzeźbiłem... RONTGEN Wilhelm Conrad Rontgen otrzymał kiedyś list. Nadawca pisał, że w jego klatce piersiowej tkwi kula, ale nie mając czasu na przyjazd do Rentgena, prosi słynnego fizyka o przysłanie kilku promieni roentgenowskich wraz z instrukcją, jak należy je stosować. Rontgen, który miał duże poczucie humoru, odpowiedział na list następująco: „Szanowny Panie! Niestety nie mam obecnie żadnych promieni na składzie, poza tym ich przesłanie jest trudne. By sprawę uprościć, proszę o przesłanie mi swojej klatki piersiowej". ROOSEVELT Franklin Delano Prezydent USA Franklin Delano Roosevelt był człowiekiem drobiazgowym i niełatwo było załatwić u niego jakąkolwiek sprawę od ręki. Kiedyś pewien senator wybiegł zziajany z jego gabinetu. Zatrzymał go kolega i zapytał, czy mu się udało załatwić sprawę u prezydenta. Odpowiedział: — Czy próbowałeś kiedyś przybić gwoździem porcję tortu ściany? Mnie to się nie udało. Gdy prezydent Roosevelt, który był działaczem Partii Demokratycznej, przemawiał pewnego razu w stanie Maine, zapytał czy na sali znajduje się przedstawiciel demokratów. Starszy, wąsaty pan podniósł rękę i oświadczył, że jest demokratą. Roosevelt zapytał go, dlaczego. Na to usłyszał odpowiedź: - Mój dziadek był demokratą, mój ojciec był demokratą, a więc i ja jestem demokratą. — Gdyby pański dziadek i ojciec byli koniokradami, pan również zostałby koniokradem? — zapytał Roosevelt. — W takim przypadku byłbym republikaninem! ROOSEVELT Anna Eleanor Eleonora Roosevelt znana była jako dama sympatyczna i godna najwyższego szacunku. Pewnego razu, gdy w towarzystwie toczyła się rozmowa na temat kobiet, sędziwa już pani Roosevelt powiedziała: - Jeśli ktoś, mając lat siedemdziesiąt, chce być uroczą starszą panią, musi być najpierw uroczą dziewczyną w wieku lat siedemnastu. ROSSINI Gioacchino Gdy Rossini miał trzydzieści lat, rada miejska w Mediolanie postanowiła w dowód hołdu dla wielkiego artysty wznieść mu za życia pomnik w mieście. Któregoś dnia do Rossiniego przybyła delegacja ojców miasta w celu uzyskania jego zgody na ten projekt. — Ile ma kosztować pomnik? — zapytał Rossini. — Trzysta tysięcy lirów. — Wobec tego coś wam zaproponuję! — zawołał Rossini — Dajcie mi te pieniądze, a ja zobowiązuję się codziennie aż śmierci stać po kilka godzin na głównym placu w Mediolanie! Rossini został zaproszony przez młodego kompozytora na premierę jego opery. Według ówczesnego włoskiego zwyczaju siedział w cylindrze. Przy każdej prawie arii zdejmował jednak nakrycie głowy i uprzejmie wymachiwał nim w powietrzu. Zdziwiony kompozytor zapytał w końcu, co to ma znaczyć? — Pozdrawiam starych znajomych — odparł pogodnie Rossini. Gioacchino Rossini, twórca słynnych oper „Cyrulik Sewilski" i „Wilhelm Tell", był wielkim smakoszem. Nie lubił przy stole głośnych rozmów ani śmiechów, to przeszkadzało mu w skupieniu się nad smakowaniem potraw. Pewnego razu na przyjęciu, w którym uczestniczył Rossini jako gość, wywiązała się przy stole ożywiona dyskusja. - Może będą państwo ciszej rozmawiać — zwrócił się muzyk do dyskutantów — po prosu nie wiem, co jem. Na to jeden z urażonych gości: - A może spróbowałby pan ciszej jeść, bo nie słychać, co się mówi. - Nieszczególnie się czuję — grobowym głosem mówi Rossini w obecności Meyerbeera, który nie był mu przychylnym. — Boli mnie bok i z trudnością powłóczę nogami. Po odejściu Meyerbeera towarzysz Rossiniego pyta go, czy istotnie jest chory. - Ależ bynajmniej — odpowiada autor „Cyrulika" — chciałem tylko sprawić przyjemność Meyerbeerowi, który rad by widzieć mnie w trumnie. W przeddzień pogrzebu Meyerbeera przyszedł do Rossinieg0 krewny zmarłego twórcy „Hugonotów" i podając rękopis p0. prosił mistrza o przejrzenie skomponowanego przezeń marsza żałobnego na cześć stryja. Po zapoznaniu się z utworem Rossini zwracając rękopis rzekł: - Byłoby stokroć lepiej, gdyby Meyerbeer dla pana napisał marsz żałobny. Gioacchino Rossini ,u schyłku swego życia, z większym niż do muzyki zamiłowaniem oddawał się sporządzaniu różnych potraw i najczęściej przyjaciół swych przyjmował w kuchni. Gdy pewnego razu jeden z gości rozwodził się nad pięknem opery „Cyrulik Sewilski", kompozytor zajęty przyrządzaniem pasztetu, zawołał: - Co tam „Cyrulik Sewilski"! Spróbujesz tego pasztetu, to dopiero będziesz wiedział, jaki ze mnie kompozytor. Piękny indyk nadziewany truflami był przedmiotem zakładu między Rossinim a jego przyjacielem. Wygrawszy zakład Rossini czekał, kiedy przyjaciel wywiąże się z zobowiązania. Lecz dni mijały, a przyjaciel ani myślał dotrzymać słowa. W końcu Rossini przyjeżdża do przyjaciela i pyta: - Jak tam indyk? — Ach, mistrzu — odpowiada ten bardzo zmieszany — pora roku nie jest teraz odpowiednia dla trufli... Na to Rossini śmiejąc się: — Brednie, mój przyjacielu. Tę fałszywą wiadomość rozpowiadają indyki, bo nie chcą, by je nadziewać truflami. Rossini nie znosił muzyki Wagnera. Pewnego razu, gdy po obiedzie u Rossiniego towarzystwo usiadło na tarasie przy kieliszkach słodkiego wina, ze stołowego pokoju dobiegł nieprawdopodobny hałas. Słychać było brzęk, łoskot, dudnienie — wreszcie jęki i zgrzyty. Goście zamarli w przerażeniu. Rossini pobiegł do jadalni. Po chwili wrócił z uśmiechem: - Dzięki Bogu, to tylko służąca zaczepiła o obrus i zrzuciła całą zastawę — a ja myślałem, że ktoś ośmielił się w moim domu zagrać uwerturę z „Tannhausera". Pewna dama, która miała śpiewać w większym towarzystwie jedną z arii Rossiniego, powiedziała do kompozytora: - Ach, mistrzu, mam taką wielką tremę! Na to Rossini kiwając przytakująco głową: - A cóż dopiero ja! Pewnego razu Rossini wracał do domu w towarzystwie Aleksandra Dumasa. W owym czasie Rossini mieszkał w Passy koło Paryża, w domu położonym blisko dworca kolejowego. Przy rozstaniu Dumas zapytał przyjaciela, czy w tworzeniu nie przeszkadzają mu częste gwizdy lokomotywy. - Mój drogi — odparł Rossini — ten, kto słyszał przeraźliwe gwizdy podczas premiery „Cyrulika Sewilskiego", z łatwością zniesie gwizd lokomotywy. Rossini uczestniczył w proszonym obiedzie. Menu było tak skąpe, że autor „Cyrulika Sewilskiego" wstał od stołu głodny. Pani domu podeszła do niego i odezwała się uprzejmie: - Mistrzu, serdecznie zapraszam, proszę znowu przyjść kiedyś na obiad... - Z miłą chęcią, madame — odpowiedział Rossini — choćby zaraz! Pewnego razu Rossini był wraz z przyjacielem na koncercie który prowadził Franciszek Liszt. W pewnej chwili przyjaciel zwrócił się do Rossiniego z zapytaniem, jak mu się podobał wykonany właśnie utwór Liszta. Rossini odpowiedział: - Nie wiem jeszcze. Liszt tak wiele robi w tym kierunku, żeby go obserwowano, iż nie miałem jeszcze czasu, żeby posłuchać jego muzyki. Rossini przyjaźnił się w Paryżu z niejakim panem Lavignac który dostarczał mu sardynek rzadkiego gatunku, łowionych wyłącznie z Zatoce Gaskońskiej. Dziękując pewnego razu za dar, Rossini poprosił, aby przyjaciel nie przynosił mu sardynek w sobotę. - Widzi pan — wyjaśnił — w sobotę zawsze mam na śniadaniu kilku przyjaciół i musiałbym się z nimi podzielić, a ja wolę rozkoszować się nimi w samotności. Do Rossiniego zgłosił się kiedyś pewien młodzieniec z dwoma grubymi foliałami pod pachą. - Dyrektor orkiestry przyrzekł zagrać jedną z moich dwóch symfonii — powiedział młody muzyk. — Chciałbym odegrać je mistrzowi i dowiedzieć się, która jest lepsza. Młodzieniec zasiadł do fortepianu, a Rossini obok niego. Po kilkunastu taktach Rossini wstaje, zamyka zeszyt i klepie twórcę po ramieniu: — Ta druga chłopcze, ta druga! Rossini na wiele lat przerwał komponowanie, co zwróciło uwagę jego otoczenia. Zapytany o przyczynę, odpowiedział z uśmiechem: - Pracuje się właściwie z trzech powodów: dla sławy, złota i przyjemności. Sławę mam, złota mi nie trzeba, a przyjemności już dawno mnie znudziły. Pewnego razu Rossini będąc w towarzystwie oświadczył żartem, że zamierza przestać komponować. Ktoś z obecnych na przyjęciu powtórzył tę wiadomość Baltuzziemu, który znany był z tego, iż bardzo nie lubił twórcy „Cyrulika Sewilskiego". — Ach, cóż to za wielka strata dla Włoch. Taki wspaniały talent! — wykrzyknął przejęty wiadomością Baltuzzi. Po chwili, gdy rozmówca-znający jego niechęć do Rossiniego — okazał zdziwienie, dodał zaniepokojony: — Czy to aby nie fałszywa pogłoska? Do Joachima Rossiniego pewna dama przyprowadziła swą córkę z prośbą, by mistrz zechciał ocenić jej zdolności. Panienka najpierw grała na fortepianie, a potem śpiewała. - Co z córki będzie: pianistka czy śpiewaczka? Rossini odpowiedział: — Matka. Rossini znany był z wrażliwego podniebienia. Raz, po spożyciu obiadu w jakiejś jadłodajni, kazał sobie przywołać właściciela. Gdy ten się zjawił, rzucił mu się niemal ze łzami na szyję - Czyżby panu aż tak smakował obiad z mojej kuchni? -spytał zdumiony. - Nie, żegnam cię spłakany po obiedzie, jaki mi dałeś. Wiem, że już nigdy się nie zobaczymy! ROSTAND Edmond Francuski dramatopisarz i poeta, Edmund Rostand, zanim zdobył jeszcze sławę i uznanie, został kiedyś zaproszony przez pewnego francuskiego bankiera na przyjęcie. Gospodarz oprowadzając gościa po swoim pałacu, mówił: — No, i widzi pan, kochany panie Rostand, tego dorobiłem się mając na początku zaledwie pięćset franków, które odziedziczyłem po swoim ojcu. Niedługo po tej rozmowie odbyła się prapremiera sztuki Rostanda „Cyrano de Bergerac", która przyniosła autorowi wielki sukces. Wśród osób składających gratulacje Rostandowi znalazł się również bankier. - No, i widzi pan — powiedział pisarz - - to wszystko powstało z 25 liter, których nauczyłem się w szkole. Edmond Rostand uczestniczył w próbach przed kolejną premierą „Cyrano de Bergeraca". Aktor grający główną rolę zapytał Rostanda: - Czy bohater sztuki koniecznie musi mieć wydatny nos? - Proszę pana — brzmiała odpowiedź — aktor grający w tej sztuce musi mieć bezwarunkowo albo wielki talent, albo wielki nos. Sądzę, że pan powinien mieć wielki nos... SAGAN Francoise Francoise Sagan (właśc. F. Quoirez) powiedziała kiedyś o mężczyznach, że bywają podobno wśród nich mili, ludzcy, a nawet sympatyczni. Wszyscy natomiast cierpią na niesłychane przewrażliwienie. — Czyżby? — zapytał z niedowierzaniem jeden z jej przyjaciół. — Oczywiście! Wystarczy ich zdradzić, a już się obrażają... SAINT-SAENS Camille Saint-Saens, prowadząc próby w Wielkiej Operze w Paryżu, oburzony był stosowaną powszechnie przez muzyków praktyką przysyłania zastępców. Gdy więc zdarzyło się, że przez kilka dni pod rząd, na próbie pojawiał się ten sam skrzypek, Saint-Saens postanowił pochwalić jego pilność. — Mistrzu — odezwał się muzyk, rad z pochwały. — Ja nigdy nie opuszczam próby. Tylko wieczorami bywam zajęty i nie przychodzę na przedstawienia. SANGER Frederick Angielski biochemik Fryderyk Sanger otrzymał w roku 1958 Nagrodę Nobla. Kiedy go zapytano, co zrobi z otrzymanymi pieniędzmi, odrzekł bez namysłu: - O, moja żona na pewno znajdzie dla nich jakieś zastosowanie. SARDOU Victorien Kiedy francuski dramatopisarz Wiktor Sardou napisał komedię pod tytułem „Czarne diabły", w której była tyrada przeciw blondynkom, komisja czterech cenzorów wezwała autora i na- czelny cenzor zwrócił się do niego: - Tyrada pańska jest nie do przyjęcia. Cesarzowa była blondynką. A drugi dodał: — I gdyby tylko cesarzowa! Ale pani Walewska była też blondynką. SAUERBRUCH Ernst Ferdinand Do światowej sławy chirurga niemieckiego, Sauerbrucha, zgłosił się kiedyś pacjent, który skarżył się na swój stan zdrowia. — Panie doktorze, chociaż nie palę, nie piję i nie obcuję z kobietami, czuję taki ból, jak gdyby moją głowę ściskała żelazna obręcz. — To widocznie pańska aureola stała się zbyt ciasna — odparł bez namysłu profesor. SCHIAPARELLI Giovanni Virginio Astronom włoski Giovanni Schiaparelli, odkrywca słynnych kanałów na Marsie, które okazały się złudzeniem, został pewnego razu przedstawiony znanej gwieździe teatralnej Paryża. - Czuję się szczęśliwa — powiedziała aktorka — z poznania tak znakomitej osobistości. - Szczęście jest raczej po mojej stronie — odpowiedział astronom — bo proszę sobie wyobrazić, jakie wrażenie wywoła w świecie naukowym wiadomość, że udało mi się oglądać gwiazdę z bliska. SCHOPENHAUER Arthur Artura Schopenhauera denerwowało to, że jego matka, która była autorką popularnych romansów, miała szeroki krąg czytelniczek i czytelników. - Za 10 lub 20 lat nikt nie będzie o twych książkach pamiętać, ani jeden egzemplarz nie będzie do nabycia - - prorokował filozof. - Masz rację — odpowiedziała matka, zgadzając się z opinią syna — ale za dwadzieścia lat, żadne z wydań twoich książek nie będzie jeszcze sprzedane. Oboje mieli rację. SCHILLER Friedrich Fryderyk Schiller, wielki poeta i dramaturg niemiecki, grywał również na harfie. Pewnego razu ktoś z dworu wirtemberskiego chciał się przed Schillerem popisać znawstwem muzyki: - Gra pan jak król Dawid, tylko nie tak dobrze. - W ferowaniu wyroków przypomina pan króla Salomona. Tylko że on orzekał mądrze — odrzekł spokojnie poeta. SCHONBERG Arnold W Filharmonii Wiedeńskiej odbywały się próby najnowszego utworu Arnolda Schonberga. Muzycy byli zaszokowani. Schonberg rozgoryczony powiedział: - Zobaczycie, panowie, za pięćdziesiąt lat ta muzyka będzie wszędzie wykonywana i rozumiana. - To dlaczego mamy ją grać już dzisiaj? — spytał jeden z instrumentalistów. Ktoś spytał Schonberga, jak mu idzie praca pedagogiczna w klasie kompozycji. - Znakomicie — odpowiedział. — Znowu udało mi się zniechęcić do komponowania jednego ucznia. SCHUBERT Franz Pewnego razu jeden z przyjaciół, chcąc utorować Schubertowi drogę do sukcesów, zaniósł do firmy wydawniczej jego arcydzieło - balladę „Król elfów". Wydawcom nazwisko autora wydawało się podejrzane, gdyż w Dreźnie pracował kompozytor o tym samym nazwisku. Napisali do niego list z prośbą o orzeczenie, czy załączony rękopis nie jest przypadkowo jego autorstwa. Drezdeński Schubert z irytacją odpisał, że nie ma nic wspólnego z tym „rozwichrzonym utworem", że „energicznie będzie dochodził, kto nadsyłając podobną kompozycję, zaszkodził jego dobrej sławie". Dziś nikt nie zna drezdeńskiego Schuberta. Natomiast ten, który rzekomo dybał na jego dobre imię, pozostał jedynym wielkim Schubertem. Młody muzyk wiedeński, Fahrbach, rozpoczął właśnie pracę w jednej z większych firm wydawniczych, kiedy jakiś nieznany mu jegomość niskiego wzrostu, z okrągłą twarzą, trzymając zwitek nut w ręku, uchylił nieśmiało drzwi. Nie zdążył wejść, gdy spostrzegł go wydawca i machnąwszy ręką, krzyknął: „Dziś nie potrzeba". - Któż to był? — zapytał szefa Fahrbach. Na co wydawca odpowiedział lekceważąco: — Powraca tu codziennie i suszy głowę. Nazywa się Franciszek Schubert. Franciszka Schuberta odwiedził jeden z przyjaciół. Widząc, że kompozytor jest bardzo zmartwiony, zapytał o przyczynę. — Widzisz, przyjacielu — wyjaśnia Schubert — zgubiłem okulary i nie wiem, co teraz robić — Ależ trzeba je odnaleźć — odpowiada gość — To prawda. Ale żeby szukać, muszę mieć okulary, a mieć je będę wtedy, gdy je znajdę. SCHUMANN Robert Robert Schumann, wybitny kompozytor niemiecki i zarazem publicysta zwalczający zacofanie w różnych dziedzinach sztuki, został kiedyś zaatakowany słownie: - Jak pan mógł napisać źle o mojej tragedii scenicznej, skoro będąc na przedstawieniu, spał pan prawie od początku. - Drogi panie — powiedział Schumann — spanie jest też pewnego rodzaju krytyką. Robert Schumann towarzyszył swej żonie, wspaniałej pianistce, w czasie podróży koncertowej. Po jednym z dworskich koncertów, książę chwaląc wielki kunszt artystki, zwrócił się do jej męża pytając: - Czy Pan jest również muzykalny, Panie Schumann? Robert Schumann i Ryszard Wagner poważali się bardzo nawzajem jako muzycy, ale jako ludzie nie potrafili znaleźć prawdziwego kontaktu. Każdy z nich twierdził, że ten drugi jest człowiekiem nie do zniesienia. Wagner powiedział raz: - Z tym Schumannem nie można prowadzić żadnej rozmowy, ja gadam, a on nawet ust nie otworzy! Dowiedziawszy się o tym, Schumann stwierdził: - Ten Wagner jest nieznośny. On gada bez przerwy tak, że człowiekowi odchodzi ochota do mówienia! SCHWEITZER Albert Dr Albert Schweitzer, francuski myśliciel, moralista i lekarz misjonarz, który wiele lat przeżył wśród szczepów w afrykańskim buszu, opowiadał w czasie jednego z rzadkich pobytów w Europie: - W ciekawy sposób zareagowali tubylcy w Gabonie, kiedy po raz pierwszy zobaczyli rowery. Oto ich opinia: ci biali są aż tak leniwi, że siedzą nawet wtedy, kiedy uciekają... SCOTT Sir Walter Walter Scott spotkał na ulicy żebraka, który prosił go o pół szylinga. Nie mając drobnych, pisarz dał mu całego szylinga i rzekł: - Pamiętaj, że jesteś mi winien pół szylinga. - Oby cię, panie — odparł żebrak — Bóg zachował przy życiu tak długo, aż odbierzesz ode mnie te pieniądze. SHAKESPEARE William Znakomity szekspirolog Sir Samuel Johnson spotkał się z pytaniem, czy to możliwe, że — jak twierdzą niektórzy — wszystkie przypisywane Szekspirowi dzieła napisał współczesny mu poeta Christopher Marlowe. — Nie wiem — brzmiała odpowiedź — ale jeżeli tego nie uczynił, przegapił wprost fantastyczną okazję... Pewnego razu William Szekspir w antrakcie swego przedstawienia „Ryszard III" zauważył artystę, który z wielkim zajęciem i czułością rozmawiał z młodą, zachwycającą panienką. Zbliżył się nieznacznie i usłyszał, jak panienka mówiła: — O dziesiątej godzinie zapukaj trzykrotnie do drzwi, gdy zapytam kto tam? — musisz odpowiedzieć: Ryszard III. Szekspirowi bardzo się panienka podobała, zjawił się więc u niej o kwandrans wcześniej, dał umówiony znak i odpowiedź. Został też wpuszczony do środka. Gdy panienka go poznała, miał dość szczęścia, żeby ją udobruchać. Po pewnym czasie zjawił się właściwy amant. Szekspir otworzył okno i zapytał: - Kto tam? — Ryszard III — brzmiała odpowiedź. - Ryszard przychodzi za późno — powiedział Szekspir -Wilhelm Zdobywca już zajął twierdzę. SHAW George Bernard Gdy w obecności B. Shawa mówiono, że kobiety nie potrafią dotrzymać tajemnicy, ten zaprotestował: - To nieprawda, potrafią! - - i zaraz dodał: - - Ponieważ jednak jest to bardzo trudna rzecz, czynią to kolektywnie. Kiedyś przedstawiono Shawa pewnej damie, która potraktowała go arogancko. Po kilku dniach pisarz otrzymał od niej zaproszenie o tej treści: „W każdy czwartek między 16 a 18 jestem w domu". Nie namyślając się wiele, odpisał na odwrocie: „Ja też. Shaw". Bernard Shaw został pewnego razu zaproszony przez jednego z arystokratów angielskich na wieczór klubowy. Shaw nienawidził imprez tego rodzaju. Telefonuje więc do lorda i mówi: - Bardzo żałuję, ale nie mogę przyjść. Kłamliwe powody podam panu listownie. Bernard Shaw, mając już dziewięćdziesiątkę, szedł londyńską ulicą w towarzystwie przyjaciela. W pewnym momencie przystanął na widok dwóch pięknych dziewcząt i westchnął. - Co ci jest? — spytał przyjaciel. — Ach, nic, pomyślałem tylko, że człowiek nie może mieć wiecznie osiemdziesięciu lat... Bernard Shaw, spytany, dlaczego zwykł milczeć przy stole, odparł: - Nie lubię dyskusji przy jedzeniu. Zwycięża w nich bowiem ten, kto ma najmniejszy apetyt. Pewnego wieczoru przyjaciel państwa Shaw słuchał anegdot opowiadanych przez wielkiego pisarza. W pewnym momencie gość zwrócił się do pani Shaw, robiącej na drutach. - Czy pani stale robi na drutach? - Nie — odparła. — Tylko wtedy, gdy mąż opowiada anegdoty. Słyszałam je już kilka tysięcy razy! Gdybym nie zajęła czymś rąk, z pewnością bym go udusiła... George Bernard Shaw był raz na przyjęciu w domu londyńskiego bankiera. Gospodarze, łagodnie mówiąc, nie odznaczali się urodą. Kiedy gościowi przedstawiono syna państwa domu, chłopca uderzającej urody, Shaw spojrzał na ojca, potem na matkę i powiedział: — Sądzę, proszę państwa, że to dziecko przyniósł bocian. W pewnym momencie dwie młode panienki spytały obecnego na przyjęciu Bernarda Shawa: — Ile ma pan lat? Pisarz odparł ostrożnie: - To zależy od waszych zamiarów, moje panie... Bernard Shaw spytał raz słynnego filozofa angielskiego Russella: - Czy mógłby pan napisać historię ludzkiej głupoty? - Owszem — odparł uczony — ale zanadto by się pokrywała z historią powszechną... Sławny reżyser filmów kryminalnych, A. Hitchcock, przebywał podczas wojny w Ameryce, gdzie się niebywale roztył. Po powrocie do kraju spotkał G.B. Shawa i powiedział: - Patrząc na pana, można by sądzić, że cała Europa umiera z głodu. Na to dramaturg i kpiarz: - Patrząc zaś na pana, można by sądzić, że pan jest temu winien... Do Bernarda Shawa zgłosił się młody człowiek i oświadczył, że porzucił studia medyczne, aby zostać pisarzem. - Uważam — dodał — że w ten sposób wyświadczę ludzkości większą przysługę. - Drogi przyjacielu — zawołał Shaw. — Przecież i tak zasłużył się pan dostatecznie ludzkości, rzucając medycynę. Nie musiał pan poświęcać się literaturze... Pewnego dnia Shawa odwiedził początkujący literat. Długo zanudzał pisarza opowiadaniem o własnych trudnościach twórczych. Wreszcie powiedział: - Wie pan, mistrzu, mam pełną głowę znakomitych pomysłów powieściowych. Jeden tylko, i to największy kłopot przy Pisaniu: jak zacząć... Bernard Shaw uśmiechnął się i doradził: - Ależ to bardzo łatwe, młody człowieku. Po prostu w lewym górnym rogu arkusza papieru. Bernard Shaw opowiadał kiedyś: - Kiedy byłem jeszcze w szkole, zapadłem pewnego dnia na jakąś chorobę. Ojciec utrzymywał, że to szkarlatyna. Matka upierała się, że odrą. - A co było naprawdę? - Lekcja geografii, na której miałem być pytany z całości materiału. Bernard Shaw, który nie znosił muzyki przy jedzeniu, w czasie bankietu na swoją cześć, skinął na kapelmistrza: - Czy zagra pan, jeśli poproszę? - Ależ naturalnie, mistrzu. - W takim razie, proszę, niech pan zagra w domino. Wielki sceptyk odbył kiedyś w USA serię spotkań autorskich. Nie miał tam jednak dobrej prasy, gdyż kpiącymi uwagami naraził się wielu dziennikarzom. Wspominając tę podróż mawiał: — Najgorzej potraktował mnie pewien reporter z „Dallas News", poświęcając artykuł toalecie mej żony, jej gustom i upodobaniom. O mnie było tam tylko takie zdanie: „Pani Shaw towarzyszy jej mąż, podobno pisarz"... Lekarz zbadał B. Shawa i mówi: — Nie jest dobrze, ma pan zbyt wolne tętno. — Niech się pan nie martwi — pocieszył go pacjent – mam czas... Shaw zatrzymał się kiedyś w skromnym paryskim hotelu. Wieczorem spytał pokojowej: — Czy mógłbym mieć ciepłą kąpiel? - Dziś nie ma ciepłej wody. — Zatem proszę przygotować mi zimną kąpiel! - Co? — zawołała pokojowa. — Czy pan nie pomyślał, że jest listopad? Chce pan dostać grypy? - A więc — odparł spokojnie Shaw — proszę przygotować mi zimną kąpiel, a potem zamówić dla mnie pogrzeb pierwszej klasy... G. B. Shaw, podczas dyskusji nad rozwojem techniki we współczesnym świecie, powiedział: - Teraz, kiedy nauczyliśmy się latać w powietrzu jak ptaki i pływać pod wodą jak ryby, brakuje nam już tylko jednego: byśmy się nauczyli żyć na Ziemi jak ludzie. Gdy Bernard Shaw był w sile wieku i miał bujną, rudawą czuprynę oraz takąż brodę, otrzymał od pewnej ekscentrycznej aktorki, znanej z nieprzeciętnej urody, następujący list: „Szanowny mistrzu! Znany jest pan z talentu, rozumu i dowcipu. Ja uchodzę za piękną. Uważam, że powinniśmy zawrzeć małżeństwo. Dzieci, które odziedziczą pański rozum i moją urodą, będą doprawdy cudownymi dziećmi". Wielki pisarz odpisał: „Szanowna pani! Sądzę, że propozycja jest ciekawa. Jedno mnie tylko zastanawia: co będzie, gdy dzieci odziedziczą moją urodę, a rozum pani". Bernard Shaw ogromnie nie lubił, kiedy kobiety w wieku ponadbalzakowskim robiły się „na podlotki", a w dodatku święcie wierzyły w siłę swoich mocno sfatygowanych wdzięków. Takaż dama usiłowała kokietować dramaturga w czasie wydanego na jego cześć bankietu. W pewnej chwili spytała: - Proszę powiedzieć, mistrzu, jakie budzę w panu uczucia? Shaw bez chwili namysłu odpowiedział: - Te najszlachetniejsze. Zwłaszcza wstręt do grzechu. Bernard Shaw zagadnął przechodzącą ulicą damę: - Wygląda dziś pani czarująco! - Ależ ja pana nie znam — zdziwiła się dama. — Proszę mi wybaczyć — skłonił się Shaw. — Pomyliłem się. Bernard Shaw miał wielu wrogów wśród arystokracji angielskiej. Pewnego razu podczas przyjęcia podszedł doń lord Londsdale i zapytał: - Czy to prawda, że pański ojciec był krawcem? - Tak, milordzie. - Więc czemu pan również nie został krawcem? Pisarz uśmiechnął się. - Pański ojciec, milordzie, był dżentelmenem. Dlaczego więc pan nim nie został?... Bernard Shaw chwalił się raz, że pisze tylko genialne utwory. Jeden z jego znajomych zauważył wtedy: - Przecież któraś z pańskich sztuk była wygwizdana w Londynie, Berlinie, Nowym Jorku i Rzymie. - Tak — odparł kpiarz — kto inny może się pochwalić takim światowym rozgłosem? Początkujący aktor usilnie prosił wielkiego dramaturga o rekomendację do dyrektora teatru. Shaw w końcu zgodził się i napisał taki list polecający: „Z całego serca rekomenduję Panu tego młodego aktora. Gra Hamleta, Shylocka, Cezara, na flecie i w bilard. Najlepiej gra w bilard". Jedno z pism londyńskich ogłosiło w numerze noworocznym 1931 r. ankietę na temat: „Jaką datę w historii ostatnich 200 lat uważa Pan(i) za najważniejszą?" Odpowiedzi były bardzo zróżnicowane. Wahały się bowiem od zburzenia Bastylii po wynalezienie telefonu i radia. Tylko Bernard Shaw napisał na formularzu datę: 26 lipca 1856 r. Gdy po długich dociekaniach nikt nie mógł odgadnąć, co za fakt historyczny kryje się pod tą datą, zwrócono się do Shawa, z prośbą o wyjaśnienie. Wielki kpiarz odpowiedział krótko: - Moje urodziny. Pewien wydawca spotkał raz na ulicy zamyślonego Bernarda Shawa i zaczepił go: - Dałbym dolara, by dowiedzieć się, o czym pan teraz myśli. - To nie jest warte dolara — odparł kpiarz. - Więc, o czym pan myśli. - O panu. Bernard Shaw przysłuchiwał się rozmowie na temat niedoskonałości ludzkiego organizmu i powiedział: — Nic w tym dziwnego, proszę państwa, w czasie, gdy Bóg tworzył świat, wiedza stała jeszcze na bardzo niskim poziomie... G.B. Shaw stał się wrogiem filmu od czasu, gdy w dowolny sposób nakręcono filmową wersję jego „Pigmaliona". Kiedy zaproponowano mu filmową adaptację „Świętej Joanny" wskazując jednocześnie na konieczność zmiany tytułu ze względów komercyjnych, zirytowany Shaw powiedział: - Dobrze, na wszystko się zgodzę, ale pod jednym warunkiem: zmienicie mi także nazwisko na Bobby Brown! Kiedy Louis Armstrong spotkał się po raz pierwszy z Bernardem Shawem, wielki kpiarz tłumaczył się, że nie może go przyjąć jak należy: -— Proszę mi wybaczyć — cierpię na ogromną migrenę. - Co byłbym w stanie dla pana zrobić? Może coś zagrać? — Przepraszam bardzo, wolę już migrenę. Ktoś, wskazując pewną młodą damę, mówi do Bernarda Shaw: - To jest kochanka pańskiego kolegi po piórze, dramaturga N. - Niemożliwe — odpowiedział pisarz. — Przecież przy nim śpi tylko publiczność. Bernard Shaw pokazywał kiedyś bawiącemu u niego gościowi, swoją rzeźbioną podobiznę dłuta Rodina: - Śmieszna rzecz — powiedział słynny kpiarz — ale wydaje mi się, że to popiersie młodnieje z miesiąca na miesiąc, z roku na rok... Kiedy Shaw był krytykiem muzycznym, został pewnego razu zaproszony przez damę, w której domu popisywał się młody skrzypek. Koncertowi przysłuchiwało się tym razem około stu zaproszonych gości ze środowiska arystokratycznego. Po skończonym programie dama zapytała Shawa, co myśli o jej protegowanym. Pisarz odpowiedział, że przypomina mu Paderewskiego. — Ależ — rzekła dama — Paderewski nie jest skrzypkiem! — Właśnie dlatego... Jeden z przyjaciół odwiedził Bernarda Shaw w jego willi w Hertfortshire. W pewnym momencie spytał go, dlaczego w tej właśnie, niezbyt pięknej miejscowości obrał swoją siedzibę. Wtedy pisarz zaprowadził go na miejscowy cmentarz i pokazał nagrobek, na którym był wyryty napis: „Tu spoczywa Jane Ebersley, urodzona w r. 1805, zmarła w r. 1895. Krótki był jej żywot." - Jak pan widzi — powiedział Shaw — musi tu być zdrowy klimat. I musiało coś w tym być, skoro pisarz dożył dziewięćdziesięciu czterech lat. Na pewnym przyjęciu, sąsiadka Shawa dosłownie zasypywała go pytaniami. W końcu zagadnęła, dlaczego wszyscy uważają go za tak mądrego? Shaw ożywił się nagle i szepnął jej na ucho: — Mogę pani udzielić rady, jak to osiągnąć. Trzeba tylko skrzętnie ukrywać swoje głupie myśli... Kiedy Bernard Shaw poważnie zachorował, odwiedził go przyjaciel i zastał piszącego w łóżku. — Jak pan może pracować, chorując? — zawołał. — Przecież nie mam wtedy nic innego do roboty. Po pierwszym występie genialnego skrzypka, Jaschy Heifetza w Londynie, do pokoju dla muzyków przyszedł Bernard Shaw i składając artyście gratulacje, rzekł na koniec: - Na tym świecie nie może być nic doskonałego, gdyż wzbudziłoby to zazdrość bogów. Radziłbym panu każdego wieczora przed udaniem się na spoczynek zagrać choćby jeden fałszywy ton. Na jednym z balów dobroczynnych Shaw tańczył z panią, która była zachwycona tym wyróżnieniem. - Ach, jak to uprzejmie z pana strony, że pan tańczy z taką, nic nie znaczącą istotą, jak ja! - Ależ, proszę pani! - - odpowiedział Shaw. - - Czyż nie jesteśmy na balu dobroczynnym? Bernard Shaw zwrócił się do kelnera: — Czy befsztyki są u was miękkie? Kelner chcąc być dowcipny odpowiedział: - Miękkie i delikatne jak serce kobiety. - Jeśli są miękkie jak serce kobiety, to proszę mi podać bigos. Do Bernarda Shawa, w późniejszych latach jego życia, sprowadzono lekarza, który zbadawszy pacjenta rzekł: — Niestety, nie jestem cudotwórcą, nie mogę pana odmłodzić. — Ależ, ja nie chcę, żeby mnie pan odmładzał. Chcę tylko móc się dalej starzeć. Kiedy G.B. Shaw obchodził swoje 90-lecie, pewnemu młodemu fotoreporterowi udało się go sfotografować. Po uroczystości wyraził nadzieję, że na stulecie też będzie miał zaszczyt zrobić znakomitemu dramaturgowi zdjęcie. - Myślę, mistrzu — zwrócił się do niego — że doczekam tego momentu? Shaw przyjrzał mu się wnikliwie i odpowiedział: - Dlaczegóż by nie? Wszak wygląda mi pan na zupełnie zdrowego. G.B. Shaw zamówił u krawca frak. Po dwóch tygodniach krawiec zjawił się z gotowym ubraniem i rachunkiem. Shaw wypróbował frak, przejrzał się w lustrze, zerknął na rachunek i powiedział: - Przykro mi bardzo, ale widzę, że tu będzie potrzebna pewna poprawka... - Ach, to drobiazg -- zauważył krawiec -- zrobi się na poczekaniu. - Obawiam się, że to nie będzie takie łatwe. - Dlaczego? - Dlatego, że trzeba zmniejszyć... - Proszę się nie kłopotać, zmniejszymy frak o tyle, o ile trzeba. - Frak? — zapytał Shaw. — Ależ jak mam na myśli rachunek... G.B. Shaw przeglądał pewnego razu książki w antykwariacie. Znalazł tam tom swoich utworów, który kiedyś ofiarował z dedykacją swojemu dobremu znajomemu. Dedykacja brzmiała: „Z szacunkiem i przyjaźnią G. B. S.". Shaw kupił tę książkę, wyjął pióro i dopisał pod pierwszą dedykacją słowa: „Z odnowionym szacunkiem i przyjaźnią" — i wysłał książkę raz jeszcze znajomemu. Bernarda Shaw odwiedził zarozumiały młody autor i zapytał mistrza o radę, co powinien czynić, aby wiersze jego dotarły do mas. Shaw odpowiedział: - Każ pan rękopisy swoje pociąć na confetti, wtedy z pewnością dotrą do tłumów. Pewien dziennikarz przeprowadzający wywiad z Bernardem Shaw, siląc się na oryginalność, zapytał pisarza, co sądzi o piekle. - Wie pan, trudno mi mówić o tych rzeczach obiektywnie — odparł Shaw — mam tam tylu przyjaciół... Po premierze „Pigmaliona", zachwycona publiczność wywołała Bernarda Shaw na scenę. Kiedy ów kłaniał się widowni, z galerii dał się słyszeć głos: - Ta sztuka jest do niczego. To bzdura! Shaw spojrzał na surowego krytyka i rzekł ze spokojem: - W zupełności zgadzam się z panem, drogi przyjacielu, ale co możemy na to poradzić? Jesteśmy w mniejszości. W jednym z salonów towarzyskich w Londynie, wśród zebranego grona gości, Bernard Shaw opowiedział o swoich wrażeniach z podróży do Grecji. Jedna z pań, którą mało interesowały ruiny Akropolu, przerwała opowiadającemu pytaniem: — Czy to prawda, że wszystkie córy Hellady mają greckie nosy? — Bez wątpienia droga pani — odpowiada pisarz — kobiety greckie są zbyt dobrymi patriotkami i oszczędnymi damami, aby swoje nosy miały sprowadzać z zagranicy! Młody dziennikarz zwrócił się z prośbą do Bernarda Shawa, aby opowiedział mu treść swojej nowej sztuki. — Dobrze, opowiem panu, proszę słuchać uważnie... Akt I — Mężczyzna pyta: Kochasz mnie? Kobieta mówi: Ubóstwiam cię! Akt II — Mężczyzna mówi: Kochasz mnie? Kobieta mówi: Ubóstwiam cię! Akt III — Mężczyzna pyta: Kochasz mnie? Kobieta mówi: Ubóstwiam cię! I kurtyna zapada. - Ależ, ależ... to... to nadzwyczajne — mówi speszony dziennikarz — ale w czym tkwi intryga? - Intryga, przyjacielu — tłumaczy Shaw — w tym, że kobieta jest zawsze ta sama, a tylko mężczyzna jest w każdym akcie... inny. Opowiadano kiedyś Bernardowi Shaw, że autor powieści sensacyjnych, Edgar Wallace, może pisać jedynie wówczas, gdy pali. - Czy nie można by go odzwyczaić od palenia? — zapytał z westchnieniem Shaw. Pewien młody angielski arystokrata zapytał kiedyś Shawa: - Czy to prawda, że gdy mówiono w towarzystwie, iż jestem inteligentny, pan temu zaprzeczył? - Nic podobnego - - odparł pisarz. - - Nigdy nie byłem w towarzystwie, w którym uważano by pana za inteligentnego... Podczas rozmowy o małżeństwie, ktoś zwrócił się do Bernarda Shaw: - Mężczyzna, który źle traktuje żonę, zasługuje na to, by dach zawalił mu się na głowę. Pisarz, który doskonale znał rozmówcę, odparł: - Sądzę, że ubezpieczył pan dom na dużą sumę... Na pewnym przyjęciu córka gospodarzy grała na fortepianie. - Sądzę, że jest pan wielbicielem muzyki — zwróciła się do obecnego tam Bernarda Shawa po odegraniu kilku utworów. - Oczywiście — odparł pisarz. — Ale nic nie szkodzi. Proszę grać dalej... Pewien śpiewak zapytał Bernarda Shawa, skąd bierze się u niego zjadliwa ironia i humor. - To zasługa mojej matki — odparł pisarz. — Rozbudziła we mnie poczucie humoru, próbując zostać śpiewaczką operową. Do Bernarda Shawa przyszedł pewien początkujący literat, który zaraz po przywitaniu się wyjął ze swojej teczki rękopis powieści i zaczął ją odczytywać gospodarzowi. Wtem Shaw otworzył okno. - Dlaczego pan otwiera okno, Mister Shaw? — spytał gość. — Czy chce pan, by sąsiedzi też usłyszeli fragment mej powieści? - Bynajmniej! — odparł Shaw. — Ale chodzi o to, że od wczesnej młodości przyzwyczaiłem się sypiać przy otwartym oknie... Bernard Shaw został raz zaproszony na koncert dobroczynny. - Ach, jak ten śpiewak okropnie fałszuje! — zawołał w pewnej chwili. - To nie jego wina — poinformował go sąsiad. — On jest głuchy. - Jak to? — Głuchy? - Tak. Biedak stracił na wojnie słuch. — W takim razie może by mu powiedzieć, że ta aria już się skończyła?... Bernard Shaw powiedział kiedyś: - Bardzo chciałbym żyć we Francji za czasów Napoleona Bonapartego, bo wówczas tylko jeden człowiek uważał się za Napoleona... SHERIDAN Richard Brinsley Dramatopisarz angielski i sławny mówca parlamentarny R.B. Sheridan urządził przyjęcie dla grona przyjaciół. Kiedy damy opuściły towarzystwo, gospodarz zwrócił się z pytaniem do panów: - A teraz, moi drodzy, zabierzemy się do mocniejszych napojów. Przedtem jednak uzgodnimy, jak będziemy pić: jak ludzie, czy jak zwierzęta? Po chwili konsternacji zaczęły się odzywać głosy: - Hm, to oczywiste, że jak ludzie... tylko jak ludzie... Sheridan uśmiechnął się i powiada: - W takim razie urżniemy się w kij, jak ludzie. Bo zwierzęta, jak wiadomo, nigdy nie piją więcej, niż potrzebują. Ciężko choremu Sheridanowi lekarz zabronił wszelkiego rodzaju trunków. Po trzech dniach zjawił się u pisarza: - Czy zastosował się pan ściśle do moich wskazówek? - Jak najbardziej! - Widzi pan, bo to jedyny środek, żeby panu przedłużyć życie. - Nie wątpię. Nigdy mi się ono tak nie dłużyło, jak w ciągu ostatnich trzech dni. SIMON Michel Francois Znany z brzydoty aktor Michel Simon zwierzał się kiedyś w gronie przyjaciół: - Zawsze byłem szkaradny, nawet jako dziecko. Pamiętam, Pewnego dnia przyszedłem późno ze szkoły. Ojciec mnie zapytał — gdzie byłeś? Odpowiedziałem, że przy szkolnej bramie zatrzymała mnie jakaś pani i prosiła, abym pomógł towarzystwu walki z alkoholizmem. Ojciec mnie pochwalił i zapytał, co takiego robiłem. - Nic nadzwyczajnego — odpowiedziałem. — Niosłem w pochodzie tablicę z napisem: „Dziecko alkoholika". Michel Simon był kiedyś zaproszony na pokaz mody. Potem oświadczył: - Jestem olśniony urodą i elegancją kobiet, które tu widziałem. — Przecież — zdziwił się ktoś — często widuje pan eleganckie kobiety. — Tak — odparł aktor — ale rzadko kiedy ubrane. SMEATON George Znany pisarz amerykański George Smeaton stawał przed komisją poborową w czasie wojny wietnamskiej. Lekarz zapytał go: - Czego panu brakuje? - Ależ doktorze, ja mam pewnych rzeczy w nadmiarze: reumatyzm, chorą wątrobę, wrzody żołądka, astmę... Główny lekarz komisji wojskowej bez badania orzekł: - Zdolny do służby liniowej! Smeaton spojrzał zdziwiony: - Jak to? — Proszę pana, w pana przypadku śmierć na polu chwały będzie tylko wybawieniem! SMETANA Bedrich Znakomity kompozytor czeski, Bedrich Smetana, rozgniewany na źle śpiewający chór w czasie prób „Sprzedanej narzeczonej”, ukarał grzywną pieniężną inspicjenta Ćapka. Kiedy ten, zgnębiony wysokością kary, zaczął się usprawiedliwiać, Smetana rzekł: — Kara musi być! W przeciwnym razie z teatru zrobi się gołębnik... Opuszczając miejsce przy pulpicie dyrygenckim Smetana zauważył już łagodniej: — Pan tej kary nie zapłaci. Zawinił chór, niech każdy zapłaci swoją część. Na koniec, już przy drzwiach, Smetana, znany z miękkiego serca, dodał ciszej: - Ale, żeby to nikogo nie bolało, sam zapłacę za wszystkich. Ale kara musi być! SOFOKLES Sofokles powiedział kiedyś, że napisanie trzech linijek zabrało mu trzy dni pracy. — Trzy dni? — zawołał pewien niezbyt utalentowany poeta. — Ja w tym czasie napisałbym sto! — Tak — odpowiedział Sofokles — ale przetrwałyby tylko trzy dni. SOKRATES Ktoś kopnął Sokratesa w czasie dyskusji. Nie zareagował, a kiedy ktoś inny dziwił się temu, powiedział: - Czy, gdyby mnie osioł kopnął, wytaczałbym mu sprawę w sądzie? Sokrates przypatrując się często mnóstwu wystawionych na sprzedaż towarów mówił sam do siebie: — Ileż to jest rzeczy, których ja nie potrzebuję! Do Sokratesa, odpoczywającego właśnie po awanturze, jaką urządziła mu Ksantypa, przyszedł jeden z uczniów. - Mistrzu, co mam robić? Dwie żony powiesiły mi się na jabłoni, którą posadził mój ojciec, kiedy się urodziłem. Boję się wycinać jabłoń, ale boję się też ją zachować... Na to Sokrates: - Mój przyjacielu, zachowaj drzewo, aż wyda owoce, a wtedy przynieś mi ziarenko. Posadzę je w swoim ogrodzie... Pytano kiedyś Sokratesa, co myśli o lekarzach. Wielki filozof odpowiedział: - Lekarze mają wyjątkowe szczęście: słońce opromienia ich powodzenia, a ziemia pokrywa błędy. SPONTINI Gasparo Przy łożu umierającego Gaspare Spontiniego czuwał jego przyjaciel Hector Berlioz. Staremu kompozytorowi bardzo trudno było pogodzić się z myślą o konieczności rozstania się z tym światem: — Nie chcę umierać, nie chcę umierać! Berlioz serdecznie starał się go uspokoić: — Jakże mógłbyś umrzeć, ty, nieśmiertelny? - Tylko bez głupich kawałów — rozgniewał się umierający. STAEL-HOLSTEIN Germaine de Madame de Stael, znakomita pisarka francuska, poróżniła się poważnie z wicehrabią de Choiseul za złośliwe epigramy, których jej nie szczędził. Przypadek zrządził, że spotkali się jednak na jakimś przyjęciu i podczas kolacji musieli usiąść obok siebie. Dla zachowania pozorów rozmowa była nieunikniona. — Dawno już pana nie widziałam — rzuciła oschle pani de Stael. — Ach, pani, byłem ciężko chory... — Rzeczywiście? Choroba była niebezpieczna? - Straszna. Zatrułem się śmiertelnie jakimś nieznanym jadem... — Okropność... A czy pan przez nieostrożność nie ugryzł się we własny język? STEINBECK John John Steinbeck, autor „Na wschód od Edenu", spytany, z którymi pisarzami się przyjaźni, odpowiedział: - Jeśli jacyś autorzy podobają mi się jako ludzie, przyjaźnię się z nimi — i wówczas wybaczam im nawet to, że są pisarzami... STRAUSS Johann Przyszły „król walca" Johann Strauss jako dziecko nie od razu wzbudzał swym talentem zachwyt w rodzinie. Jego ojciec, sam uznany kompozytor, wręcz lekceważył wyjątkowe zdolności synka. Pewnego razu komponując przy fortepianie, Strauss - ojciec uparcie szukał harmonijnego przejścia w nowo tworzonym utworze. Długo — bez pożądanego skutku. Wtedy z dziecinnego pokoju wybiegł mały Johann i manewrując paluszkami wynalazł tak pomysłową modulację, że zmieszany ojciec wpadł w podziw. I szybko zadecydował: - Teraz ty będziesz komponował walce, a ja odrabiał twoje lekcje. Sławnemu Janowi Straussowi w jego podróżach artystycznych towarzyszył zawsze lokaj i ulubiony czarny pudel o bujnym owłosieniu. Pewnego dnia Strauss zauważył, że pies łysieje. Zwrócił uwagę lokajowi, że niedbale pielęgnuje ulubieńca i ten na pewno ma jakąś chorobę skóry. Lokaj wyznał jednak całą prawdę. Okazało się, że sprzedaje loki pudla jako włosy mistrza, licznym jego wielbicielkom. Kiedyś Strauss wchodzi do magazynu z obuwiem. Przymierza i ogląda dziesiątki par, w końcu macha z rezygnacją ręką i mówi: — Widzę, że nie znajdę tego, czego szukam. - A czego szanowny pan szuka? — pyta sprzedawca. - Dwóch butów, które by skrzypiały na jeden ton — odparł kompozytor „Zemsty nietoperza". Pewnego dnia jedna ze śpiewaczek z zachwytem wyrażająca się o pieśniach Straussa, lecz miernego talentu, oznajmiła kompozytorowi z entuzjazmem, że za odśpiewanie kilku jego pieśni otrzymała właśnie 1000 marek honorarium. - Bardzo się cieszę — odparł Strauss. — Teraz wreszcie ma pani pieniądze, aby zacząć się porządnie kształcić. Do Jana Straussa przyszedł pewnego razu bardzo znany i bogaty przemysłowiec mówiąc: - Drogi Mistrzu! zapłacę Panu chętnie 10 tysięcy guldenów, jeśli nauczy mnie Pan gry na skrzypcach. Strauss odpowiedział po zastanowieniu: — Proszę wybaczyć mi niedyskretne pytanie. Ile właściwie zarabia Pan rocznie? — Ja? — odrzekł dumnie przemysłowiec — około 100 tysięcy guldenów. Na to Strauss: — Czy nie zechciałby Pan mnie nauczyć, jak to się robi? STRAUSS Richard Kompozytor niemiecki i dyrygent, Ryszard Strauss, skomponował w swoim czasie oryginalny utwór. Żart muzyczny na orkiestrę polegający na tym, że poszczególni wykonawcy schodzą kolejno z estrady zostawiając na niej w końcu samego dyrygenta. Pewnego razu podczas pobytu Straussa w Karlsbadzie, miejscowa orkiestra wykonała ten utwór na jego cześć. Gdy członkowie zespołu kolejno opuszczali estradę, jeden ze słuchaczy siedzący obok kompozytora szepnął mu na ucho: - Widzi pan, oto są skutki działania soli karlsbadzkiej. Ryszard Strauss sam kierował próbą „Symfonii Alpejskiej". Przy szybkich i rozwichrzonych pasażach w części pt. „Burza", koncertmistrzowi przy pierwszym pulpicie wypadł z ręki smyczek. Strauss wstrzymuje orkiestrę, mówiąc: - Zacznijmy „Burzę" od początku, bo nasz koncertmistrz zgubił parasol. Na koncercie, po wykonaniu walca z opery komicznej „Kawaler srebrnej róży", kompozytor serdecznie podziękował kapelmistrzowi. Ten powiedział: - Cieszy mnie, że podobało się panu wykonanie. Napisać taką muzykę, to każdy by potrafił, ale zagrać ją, to dopiero cholerna robota. Ryszard Strauss dyrygował w Monachium koncertem, w którym gościnnie występowała zagraniczna śpiewaczka. Miała ona niewiele talentu, ale za to była bardzo zarozumiała. Kiedy w czasie próby mistrz musiał robić przerwy, aby skorygować jej błędy, poczuła się obrażona, podeszła do niego i powiedziała: — Nie pozwolę, aby pan mnie wciąż strofował, ja jestem wielką artystką. Ryszard Strauss ukłonił się dwornie i odpowiedział: — Szanowna Pani, proszę się nie martwić. Jestem człowiekiem dyskretnym i nie zdradzę tego nikomu. STRAWIŃSKI Igor Gdy w roku 1928 Gershwin przybył do Paryża, zwrócił się do wielkiego kompozytora rosyjskiego pochodzenia, Igora Strawiń-skiego, że chciałby u niego studiować. Strawiński zgodził się. Kiedy jednak po jakimś czasie dowiedział się, że Gershwinowi jego kompozycje przynoszą rocznie sto do dwustu tysięcy dolarów, zawołał: — Drogi przyjacielu, to raczej ja powinienem brać lekcje u pana! Igor Strawiński wsiadając do taksówki w Nowym Jorku zauważył, że na tabliczce wozu widnieje jego własne imię i nazwisko. - Jest pan krewnym kompozytora? — zapytał. - Czy jest kompozytor o nazwisku Strawiński? — zdziwił się kierowca. — Nigdy o nim nie słyszałem. Strawiński, to nazwisko właściciela. Ja z muzyką nie mam nic wspólnego. Nazywam się Puccini. STRINDBERG August August Strindberg spotkał raz w winiarni niemieckiego poetę Richarda Dehmela. W czasie ożywionej dyskusji wypróżnili kilka butelek dobrego wina. W pewnej chwili Strindberg wyciągnął z kieszeni portfel i zaczął przeliczać jego zawartość. — Co pan robi, mistrzu? — zapytał zgorszony Dehmel. — Ach, sprawdzam tylko, czy mam jeszcze pragnienie. SUPPE Franz von Gdy słynnemu twórcy operetek Franciszkowi Suppe zwrócił uwagę dyrygent, że motyw jego nowego dzieła można znaleźć już u Beethovena, kompozytor odrzekł gładko: - No więc co z tego? Czy Beethoven nie jest dla pana dostatecznie dobry? SWIFT Jonathan Jonathan Swift, autor „Podróży Guliwera", koniecznie chciał jak najszybciej ożenić swego bardzo młodego jeszcze syna. Przyjaciele próbowali go powstrzymywać: — Poczekaj, niech młokos nabierze rozsądku. — Kiedy nabierze rozsądku, to już żadnym sposobem nie zmuszę go do ożenku. SZALAPIN Fiodor Zanim Fiodor Szalapin stał się sławnym śpiewakiem, był ubogi i nie miał obycia towarzyskiego. Zaproszony raz na herbatkę do wielkopańskiego domu, poszedł tam w pożyczonym fraku i w butach z cholewami wysmarowanymi czernidłem. Przy stole usiadły obok niego dwie panienki i namiętnie adorowały artystę. Naraz poczuł on, że do jego lewej nogi ktoś się delikatnie tuli. Szalapin dumny, pozwalał na te pieszczoty, a w końcu zajrzał pod stół i zobaczył tam... psa gospodarzy kończącego zlizywanie czernidła z buta. - Żeby mi chociaż oba buty wylizał, to by uszło — powiedział później Szalapin — a tak, to musiałem przedefilować wśród gości i ulicą w różnokolorowych butach. Jeden był czarny, a drugi pozlizywany do czerwoności skóry. Szalapinowi zaproponowano kiedyś udział w bezpłatnym koncercie. Znakomity śpiewak powiedział: - Proszę sobie zapamiętać raz na zawsze, że jedynie ptaki śpiewają za darmo... Podczas swego pobytu w Paryżu Fiodor Szalapin został któregoś dnia zaproszony na występy do domu pewnego bankiera. — Uprzedzam pana, że biorę osiem tysięcy franków za występ — powiedział bogaczowi słynny śpiewak rosyjski. - Dobrze, zgadzam się — odrzekł finansista — ale muszę pana uprzedzić, że u mnie w domu artyści nie stykają się z moimi gośćmi. — Ach tak? — odparł Szalapin. — Nie wiedziałem o tym. W takim razie wystarczy mi tylko połowa honorarium. Szalapin występował przez dłuższy czas na scenach amerykańskich. Pewnego razu przyjechał do jednego z miast prowincjonalnych. Na dworcu przywitali go dziennikarze, zarzucając stereotypowymi pytaniami. Kiedy wreszcie odeszli, żeby oddać wywiady do druku, zjawiła się obok Szalapina pewna dama, która oświadczyła, że jest gorącą wielbicielką jego talentu. Minął kwadrans. Rozentuzjazmowana paniusia nie wykazywała najmniejszych chęci do odejścia. Szalapin zaczął się zastanawiać nad sposobem spławienia uciążliwej wielbicielki. Nagle pojawił się w pobliżu fotograf. - Czy mogę pana prosić, mister Szalapin? Zechce się pan uśmiechnąć. Szalapin w mig wykorzystał sposobność i powiedział do nieproszonej towarzyszki: — Muszę się z panią pożegnać. Słyszała pani przecież, że fotograf prosił mnie, abym zrobił przyjemny wyraz twarzy! Pewien amerykański łowca talentów filmowych usłyszał na przyjęciu u znajomych arię z Borysa Godunowa śpiewaną przez Szalapina. — Ten człowiek zrobiłby fantastyczną karierę w filmie — zawołał — gdzie on teraz mieszka? — Ależ to Szalapin — zauważyła z zażenowaniem pani domu. — No to co z tego. Nazwisko zawsze można zmienić. Na jakimś przyjęciu zwraca się do Szalapina jegomość z pytaniem: — A pan czym się zajmuje? — Śpiewam — odpowiada Szalapin. — Ja nie o to pytam. Pragnę wiedzieć, czym się pan naprawdę zajmuje. Śpiewać, to każdy potrafi. Wypije sobie człowiek, to i śpiewa. Ja też śpiewam, gdy mi smutno. Ja po prostu pytam, gdzie pan pracuje? Fiodor Szalapin miał lokaja Piotra. Podczas pobytu w Berlinie zgłosił się do niego jeden z dziennikarzy z prośbą o wywiad u artysty. — Nic z tego — powiada Piotr. — Mój pan jest obecnie przy toalecie i nie może pana przyjąć, ale ja mogę udzielić wywiadu, bo o wszystkim, co dotyczy mego pana, jestem doskonale poinformowany. - Zatem, jakie plany artystyczne ma nasz mistrz na najbliższą przyszłość? - Wybieramy się w najbliższym czasie do Mediolanu, gdzie w teatrze „La Scala" będziemy śpiewać Mefistofelesa. Później jedziemy do Londynu, gdzie znów w pałacu królewskim damy wielki koncert wobec arystokracji angielskiej. W tej chwili uchylają się drzwi od łazienki i Szalapin odzywa się przez szparę: - Wszystko doskonale, ale nie zapomnij, Piotrze, gdy pojedziemy do Mediolanu i Londynu, zabrać mnie ze sobą. Kiedy wszelkie próby nawiązania kontaktów z agencjami koncertowymi zawiodły, nie znany jeszcze Szalapin postanowił sam sobie zorganizować występ. Wynajął salę małą i brzydką — bo na taką tylko było go stać — stary rozklekotany fortepian, zamówił akompaniatora i czekał na publiczność. Ta jednak nie nadchodziła. Całą widownię stanowili dwaj mężczyźni o wyglądzie raczej nie budzącym zaufania. Byli wszakże jedynymi w całym Petersburgu, którzy zainteresowali się koncertem i zdawali się wierzyć w talent Szalapina. Młody śpiewak z wdzięcznością w sercu stanął na podium i spytał najserdeczniej, jak potrafił: - Jeżeli panowie nie będą mieli nic przeciwko temu, to poczekamy jeszcze chwilkę. W odpowiedzi dał się słyszeć mrukliwy głos: - Na cóż tu czekać? Zaczynajcie? Przyszliśmy po fortepian i chcielibyśmy go już zabrać z powrotem... Spytano raz Szalapina jakie partie solowe lubi śpiewać. - W dobrych operach duże, a w kiepskich małe — odparł. TALLEYRAND-PERIGORD Charles Maurice de Słynny francuski mąż stanu Talleyrand miał kiedyś sporządzić raport o możliwości połączenia Francji z Hiszpanią. Gdy raport był gotów, pokazał go sekretarzowi. - Uważam, że jest świetnie napisany -- rzekł ten — ale przyznam się, że nie wiem: propaguje czy odrzuca on koncepcję połączenia z Hiszpanią. — Dziękuję — odparł zadowolony polityk. — O to mi właśnie chodziło. Na jednym z przyjęć u Talleyranda, markiza de Berlivers, osoba niemłoda i bardzo dowcipna, zgubiła ząb. Dama bez żenady przyznała się do zguby, więc wszyscy wzięli udział w po- szukiwaniach. Niestety bez rezultatu. Nazajutrz markiza otrzymała od Talleyranda przesyłkę z listem, w którym powiadamiał damę, że zguba się odnalazła, więc zwraca ją właścicielce. W paczuszce rzeczywiście był ząb, ale... świński. Nie tracąc kontenansu, markiza odpisała: - Wierzyłam zawsze w pańską życzliwość, lecz nigdy nie przypuszczałam, że posunie się pan tak daleko, aby dla mnie pozbawiać się własnego zęba. Jestem za to Ekscelencji niezmiernie wdzięczna i oceniam ten postępek, jak na to zasługuje. Minister Talleyrand, który utykał, podczas przyjęcia zagadnięty został przez pewną damę: - I jakże panu idzie, drogi książę? Talleyrand, który wiedział, że owa dama ma bardzo słaby wzrok, odparł bez namysłu: - Jak pani widzi, madame. Talleyrand siedział przy stole między dwiema paniami: ładną i miłą oraz brzydką i uszczypliwą. Zabawiał rozmową tę ładną. W pewnym momencie brzydka przerwała mu rozmowę pytaniem: - Gdybyśmy obie tonęły, którą z nas pan by ratował? - Łaskawa pani, jestem przekonany, że umie pani świetnie pływać. Talleyrand znalazł się kiedyś na dość poślednim miejscu przy stole w czasie oficjalnego obiadu. Po przyjęciu gospodarz przepraszał go za nieporozumienie, z powodu którego nie dostał honorowego miejsca. — Nic nie szkodzi — odparł zimno dyplomata — miejsce honorowe jest zawsze tam, gdzie ja siedzę. Talleyrand był wielkim niedowiarkiem. Arcybiskup Paryża próbował kiedyś nawrócić go. — A jeśli jednak Bóg istnieje — powiedział — i stanie pan kiedyś przed Jego obliczem, czy potrafi Mu pan spojrzeć w oczy? — Nie śmiejąc się? — spytał Talleyrand. TATUM Art Znanego muzyka jazzowego, Arta Tatuma, spytano kiedyś, dlaczego został pianistą, chociaż jako dziecko grywał na skrzypcach. - Dlatego — odparł Tatum — że na skrzypcach trudniej jest postawić kufel z piwem... TOŁSTOJ Lew Znakomity pisarz rosyjski Lew Tołstoj widząc jak policjant niezbyt delikatnie obchodzi się z zatrzymanym, zawołał z gniewem do przedstawiciela władzy: - Czy umiesz czytać? - Tak. — A czytałeś Ewangelię? — pyta dalej autor „Wojny i Pokoju". - Czytałem. — To powinieneś wiedzieć, że bliźniego nie wolno znieważać! — A czy pan umie czytać? — pyta policjant. — Umiem — odpowiada Tołstoj. — A czytałeś pan instrukcję dla stójkowych? — Nie, nie czytałem. - To niech pan nic nie mówi, dopóki pan nie przeczyta. Na pytanie, co sądzi o kobietach, Lew Tołstoj powiedział: - Kiedy już będę w grobie, powiem, co myślę o kobietach i natychmiast... zasunę na siebie płytę grobową. TOSCANINI Arturo Toscanini łatwo wpadał na próbach w irytację. Kiedyś dyrygował symfonią, w której tylko jeden jedyny raz, i to jednym tonem, odzywa się harfa. Ale i ten ton harfista potrafił na próbie sfuszerować. Toscanini zwymyślał go i kazał powtarzać całą symfonię od początku. Dochodzi do miejsca, gdzie harfista ma uszczypnąć swoją strunę. Speszony poprzednim niepowodzeniem biedak znów się myli. Toscanini w złości opuszcza salę. Wieczorem ma się odbyć koncert. Nieszczęsny harfista zajmuje swoje miejsce w orkiestrze. Zdejmuje z harfy futerał. I cóż widzi? Wszystkie struny zdjęte. Została tylko jedna: dobra. Artura Toscaniniego zapytano, dlaczego w jego orkiestrze brak kobiet. — Sprawa jest jasna — odparł Toscanini. — Kiedy kobieta jest piękna, rozprasza uwagę muzyków, kiedy zaś brzydka - przeszkadza mnie samemu. Artur Toscanini, pomimo wielkiej sławy i poważania, jakim cieszył się na całym świecie, był bardzo skromny. Ogromnie nie lubił wywiadów. Gdy pewnego razu wysłannikowi amerykańskiego dziennika „Daily Maił" udało się przedrzeć do apartamentu Toscaniniego w hotelu, dyrygent nie odezwał się ani słowem. Nie zrażony tym dziennikarz zwraca się do dyrygenta: — Mistrzu, pan widocznie nie wie, że ma pan przed sobą najsłynniejszego dziennikarza w Ameryce. - Zatem świetnie się składa — odpowiedział Toscanini, przerywając milczenie. — Umówmy się więc: ja nikomu nie powiem o pańskiej sławie, a pan niech nie mówi o mojej. Zdarzyło się, że na kilka minut przed rozpoczęciem jednego z wielkich publicznych koncertów, którym miał dyrygować Toscanini, pierwszemu wiolonczeliście pękła struna. Ponieważ zapasowej nie było, sytuacja stała się kłopotliwa. Wszyscy byli zdenerwowani. Zauważył to Toscanini i zapytał o przyczynę niepokoju. Dowiedziawszy się w czym rzecz, przymknął oczy, przetarł dłonią czoło i powiedział do strapionego wiolonczelisty: - Przyjacielu, przecież może pan obejść się bez tej struny. Jak się okazało, fenomenalny muzyk miał rację — wiolonczelista istotnie mógł wykonać całą swą partię bez korzystania z owej czwartej, pękniętej struny. Jedna z wielbicielek Toscaniniego zwróciła się doń po koncercie: — Dziś znowu udowodnił pan, mistrzu, że ma, pan dwudziestoletnie serce. Sędziwy już wówczas Toscanini odrzekł: — To dlatego łaskawa pani, że już od dawna nie robię z tego organu użytku. Jak bardzo Toscanini był wrażliwy na barwę prowadzonej przez siebie orkiestry, świadczy następujący fakt: Na próbie zespołu nowojorskiego w pewnym momencie przerwał grę i wskazując na jednego ze skrzypków, powiedział: — Pan dzisiaj ma inny instrument. — Tak, własne skrzypce zostawiłem w domu. - To proszę iść po nie i grać na własnych. TOULOUSE-LAUTREC Henri de Francuski malarz i grafik, Henryk Toulouse-Lautrec, opowiadał w gronie przyjaciół: Zjawił się u mnie jakiś nieznany filantrop. — Proszę pana — zaczął — chciałem pana prosić o pomoc dla pewnej biednej rodziny. Okropna nędza, serce się kraje. Ojciec dawno nie żyje, matka ciężko chora, nie może pracować, sześcioro dzieci nie ma co jeść, a najgorzej jest z mieszkaniem: biedna schorowana kobieta nie płaci komornego od kilku miesięcy. Lada dzień nastąpi eksmisja. Niech pan pomyśli: chora wdowa z sześciorgiem małych dzieci znajdzie się na bruku! Potrzebna jest pomoc, szybka, radykalna pomoc! Trzeba koniecznie zapłacić mieszkanie! Może by pan się przyczynił?... Miałem łzy w oczach. Sięgnąłem do kieszeni... - Naturalnie... z przyjemnością... ale czy mogą wiedzieć, kim pan jest? Filantrop odrzekł poważnie: — Ja jestem właścicielem domu, w którym ci biedacy mieszkają. Toulouse-Lautrec umówił się z damą swego serca na spotkanie. Pani jednak spóźniła się ponad godzinę. Przyszedłszy przepraszała malarza: — Wybaczy pan, że się nieco spóźniłam... — Ależ — przerwał artysta — gdyby pani przybyła punktualnie, a nawet wcześniej — to tęsknota moja jest tak wielka, że i tak spóźniłaby się pani o wiele... Pewien doktor spacerował kiedyś w ogrodzie Toulouse-Lautreca i wyrażał gospodarzowi podziw, że drzewa rosną tak szybko. - Panie doktorze — powiedział malarz — niech pan pomyśli, że one nie mają nic innego do roboty. Jeden ze znajomych Toulouse-Lautreca zaproponował artyście założenie spółki nawigacyjnej. - Dobrze — odpowiedział artysta po dłuższej dyskusji — zgadzam się pod warunkiem, że podzielimy się robotą na pół. Pan da statki, a ja oceany, zgoda? TWAIN Mark Mark Twain (właśc. Samuel Langhorne Clemens) amerykański pisarz, humorysta i satyryk — nie grzeszył w latach młodości zbyt wielką pilnością. Pewnego dnia, po powrocie ze szkoły, powiada do ojca: - Tatusiu, dziś byłem jedynym uczniem w klasie, który mógł odpowiedzieć na pytanie nauczyciela. - A o co pytał nauczyciel? — Kto nie napisał na dziś zadania. Mark Twain, odpowiadając na list młodego kandydata na powieściopisarza, napisał: „Prosił pan o radę, toteż po przeczytaniu Pańskiej noweli zalecam z całą odpowiedzialnością: należy jeść jak najwięcej ryb. Zawierają dużo fosforu, który zdaniem lekarzy, dodatnio wpływa na inteligencję. Sądzę, iż w Pańskim przypadku wystarczą dwa średniej wielkości wieloryby." Pewien młodzieniec zwierzał się Markowi Twainowi: — Mój ojciec nie pozwala mi rozwinąć skrzydeł. On jest taki ograniczony. — Trochę cierpliwości, mój drogi — odparł Twain. — Kiedy miałem czternaście lat, mój ojciec także wydawał mi się głupi. A kiedy skończyłem dwadzieścia lat, byłem zdziwiony, że ten staruszek przez te sześć lat tak zmądrzał. Mark Twain, redagując gazetę lokalną w Missouri, otrzymał od pewnego kupca list następującej treści: „Czytając pańską gazetę, znalazłem między stronami olbrzymiego pająka. Proszę wyjaśnić, czy przyniesie mi to szczęście?" Redaktor opublikował odpowiedź: „Znalezienie pająka nic nie oznacza. Po prostu przeglądał on stronicę gazety, aby zobaczyć, kto z kupców nie ogłasza się w naszym piśmie. Szukał bowiem sklepu, w którym mógłby na drzwiach wejściowych rozwiesić pajęczynę i żyć spokojnie". Mark Twain zapytany został przez pewną wielbicielkę: — Czy w miłości ma pan szczęście czy pecha? — Zdecydowanego pecha, łaskawa pani — odparł Twain. Jedyna kobieta na świecie, którą kocham, wyszła za mąż. — Czy będę niedyskretna, jeśli zapytam za kogo? — Za mnie — odpowiedział pisarz. Chory i głodny Mark Twain prosił siostrę szpitalną o coś do zjedzenia i otrzymał łyżkę kaszki manny. Połknął i zwrócił się znów do siostry: — A teraz, gdy sobie podjadłem, proszę mi przynieść coś do czytania. Może być znaczek pocztowy. Pewnego razu Mark Twain złożył wizytę wydawcy, któremu zaofiarował druk wyboru swoich humoresek. - Chcę pana uprzedzić — powiedział wydawca przeglądając rękopisy, że nie uznaję stałego cennika. Każdą rzecz wyceniam osobno, według jej wartości. — Och, nigdy nie przypuszczałem, że dostanę aż tyle! — zawołał Mark Twain. Mark Twain na pewnym przyjęciu znalazł się przy stole obok słynnej aktorki, znanej z zarozumiałości. — Ależ pani jest piękna! — zauważył Twain z galanterią. — Bardzo żałuję, że nie mogę tego samego o panu powiedzieć — odpaliła aktorka. — Ależ to nic trudnego — powiedział Twain z całym spokojem. — Niech pani kłamie tak, jak ja... — Czy książki przydają się do czegoś? — spytała kiedyś Marka Twaina młoda, naiwna panienka. — Ależ oczywiście — odpowiedział słynny humorysta. — Tom oprawiony w skórę nadaje się do ostrzenia brzytwy, broszura z powodzeniem podeprze stolik, wielkim tomem skutecznie można odprawić napastnika. Natomiast atlas o szerokich kartach zastąpi stłuczoną szybę w oknie... W prowincjonalnej gazecie amerykańskiej ukazał się nekrolog pewnego szewca, który wcale nie umarł. Zdenerwowany rzemieślnik pobiegł do redakcji, by dowiedzieć się, kto go zamieścił. Gdy usłyszał, że zrobił to Mark Twain, zażądał od pisarza wyjaśnień. Humorysta spojrzał na szewca ze zdziwieniem: — Więc pan żyje? Tydzień temu oddałem panu do naprawy moje buty. Obiecał pan wtedy, że odniesie pan mi je za 4 dni, chyba, że pan umrze. Ponieważ dotąd nie otrzymałem butów, byłem pewien, że pan umarł. Mark Twain miał swoiste poczucie humoru od dzieciństwa. Pewnego razu nauczyciel zadał uczniom wypracowanie na temat próżniactwa. Następnego dnia wszyscy uczniowie przynieśli wypracowania. Tylko Twain — z poważną miną — wręczył nauczycielowi... pustą kartkę. Mark Twain złożył pewnego razu wizytę autorce „Chaty wuja Toma" — H. Beecher-Stowe, która była jego sąsiadką. Gdy wrócił do domu, żona powitała go wyrzutami: — Co za niedbalstwo, byłeś u naszej sąsiadki bez krawata? Twain udał się do sypialni, skąd po chwili wrócił z małą paczuszką. Następnie kazał ją służącemu zanieść do pani Beecher-Stowe. W paczuszce był krawat i list takiej treści: „W tej chwili dowiedziałem się od żony, że byłem u pani pół godziny bez krawata. Oto mój krawat. Proszę łaskawie oglądać go sobie przez pół godziny, a po obejrzenie odesłać. Jest to mój jedyny krawat". Mark Twain jako redaktor gazety napisał kiedyś o pewnym senatorze, że nie jest on wart, aby mu napluć w twarz. Senator zaskarżył pisarza do sądu, który orzekł, że Twain na tej samej szpalcie ma odwołać obelżywe słowa. Nazajutrz w gazecie ukazał się następujący inserat: „Zgodnie z wyrokiem sądu odwołuję to, co napisałem o senatorze X, że nie jest on wart, aby mu napluć w twarz i stwierdzam, że wprost przeciwnie: senator X jest wart, żeby mu napluć w twarz". Gdy Mark Twain był jeszcze redaktorem skromnej gazety prowincjonalnej, dużo czasu zajmowało mu czytanie bzdurnych utworów nadsyłanych do redakcji przez różnych grafomanów. Kiedyś patrząc na wypełniony po brzegi redakcyjny kosz, westchnął: — Szkoda, że nie byłem redaktorem w czasach, gdy pisano na kamiennych płytach. Jaki piękny dom mógłbym sobie z nich wybudować! Mark Twain był na zebraniu towarzyskim, na którym wygłoszono odczyt na temat najnowszych zdobyczy naukowych. Gdy po prelekcji zebrani gratulowali mówcy, pisarz rzekł: — Pozwolę sobie zaznaczyć, że cały pański referat jest słowo w słowo zawarty w książce, którą mam w domu. — Wykluczone — odparł oburzony prelegent. — A jednak tak jest... — W takim razie stanowczo proszę przysłać mi tę książkę! — Dobrze. Nazajutrz Twain wysłał uczonemu... obszerny słownik języka angielskiego. Podczas przyjęcia pewien młodzieniec ciągle wypytywał Twaina: - Jak pan myśli, mister, jaką mam wybrać sobie żonę? - Niech się pan ożeni z kobietą, która ma dużo rozumu -powiedział Twain — a najlepiej z taką, co ma tyle, by starczyło dla dwojga... Mark Twain udzielał wywiadu grupie dziennikarzy amerykańskich. W pewnej chwili powiedział: - Kiedy jeszcze byłem małym chłopcem, prezydent Stanów Zjednoczonych, James Madison, opowiadał mi... — Ależ, panie Twain — przerwał jeden z reporterów — kiedy Madison był prezydentem, pana jeszcze na świecie nie było! — Brawo! — zareplikował Twain. — Oto spotkałem pierwszego dziennikarza amerykańskiego, który poprawił błąd, zanim ukazał się w druku! Pewnego razu rozeszła się pogłoska o śmierci Marka Twaina. Redakcja jednego z dzienników amerykańskich zatelegrafowała do niego bezpośrednio celem stwierdzenia, ile prawdy jest w tej pogłosce. Twain odpowiedział telegraficznie: „Pogłoska mocno przesadzona". Mark Twain przy okazji swojej wizyty w Londynie został zaproszony przez naukowców na dyskusję o twórczości Szekspira, w czasie której zastanawiali się m.in. czy Szekspir jest autorem przypisywanych mu dzieł. Jeden z niedowiarków zwrócił się do Twaina z prośbą o jego opinię w tej sprawie. - Poczekam do czasu, gdy znajdę się u siebie i tam osobiście spytam Szekspira, kto pisał jego sztuki — odparł pisarz. — Obawiam się, że tam go pan nie znajdzie — usłyszał w odpowiedzi. - Wobec tego pan będzie mógł go zapytać — zakończył spór Twain. Pewien wielbiciel Marka Twaina chciał do niego napisać, ale nie znał adresu. Zaadresował więc: „Mr Mark Twain, Bóg wie gdzie". Odpowiedź brzmiała: „Bóg wiedział. Dziękuję. Mark Twain". Marka Twaina zapytał raz pewien młody poeta: — Czy mógłby mi pan powiedzieć, jak tworzyć dobre aforyzmy? Humorysta dał mu taki przepis: — Jak najmniej słów, jak najwięcej sensu. W pewnym towarzystwie, w którym obecny był także Mark Twain, rozmawiano o miłości, kobietach i małżeństwie. Jedna z pań wyraźnie kokietująca pisarza, zadała mu pytanie: — Czy mąż ma prawo otwierać listy swojej żony? Zaskoczony tym pytaniem Twain, po krótkim namyśle odpowiedział: - Nie wiem, czy ma prawo, ale na pewno musi mieć wielką odwagę. Mark Twain napisał raz — jeszcze jako dziennikarz — w sprawozdaniu z pogrzebu prezydenta Stanów Zjednoczonych, Wilsona: „Orszak pogrzebowy miał trzy kilometry długości, podobnie jak wygłoszone przez pastora Smitha kazanie, którego końca zgromadzeni nie mogli się doczekać. Mark Twain przebywał pewnego razu w towarzystwie amerykańskich rekinów finansowych, a że opowiadał niezwykle zabawne historie — słuchacze śmiali się do łez. Po jednej z opowiedzianych historyjek, pewien król nafty oświadczył: — Czegoś podobnego nie słyszałem, jak żyję! — i sięgnął po chusteczkę do nosa. — Oho — zawoła Mark Twain. — Właśnie widzę coś bardziej komicznego, a przede wszystkim coś niezmiernie rzadkiego: Król nafty sięga do własnej kieszeni! Twain nie znosił bankierów i zawsze ich wyśmiewał. - Są to ludzie — mówił — którzy dadzą wam parasol, kiedy świeci słońce, ale potrzebują go natychmiast z powrotem, kiedy zacznie padać. Opowiadał o pewnym bankierze, który miał szklane oko, zrobione przez znakomitego jubilera paryskiego. Bankier się tym bardzo chlubił. Pewnego razu powiedział do Twaina: — Dam panu pięć tysięcy dolarów, o które pan prosił, jeśli pan zgadnie, które oko mam szklane. — Na pewno lewe — powiedział Twain — bo tylko w nim zachowała się iskierka ludzkiej dobroci. Marka Twaina, będącego u szczytu sławy, odwiedził początkujący literat nie grzeszący skromnością. — Moje powieści, proszę pana — przechwalał się zarozumiale — będą czytane, kiedy już wszyscy zapomną o istnieniu Woltera, Stendhala, Dostojewskiego... — Z całą pewnością, drogi panie - zgodził się Twain — ale nigdy przedtem, nigdy przedtem! Nie wszyscy pewnie wiedzą, że Twain wydał jedną z córek za Polaka, Kuryłowicza. Kiedy obchodzono uroczyście siedemdziesiąte urodziny Twaina, ten odpowiadając na różne toasty wyznał: - Resztę życia pragnę spędzić na zajęciach w ogrodzie, a w wolnych chwilach będę się uczył wymawiać nazwisko mego zięcia. Pewna znajoma skarżyła się kiedyś Markowi Twainowi: — Nie mogą zrozumieć mego męża. Czasem jest nadzwyczaj męski, a czasem sprawia wrażenie zupełnie zniewieściałego... - To sprawa dziedziczności — odparł z powagą humorysta. -Musi pani wiedzieć, że połowa przodków pani męża to byli mężczyźni, druga zaś połowa — same kobiety. Marka Twaina spytano raz, dlaczego z taką cierpliwością wysłuchuje beznadziejnej gadaniny pewnej starej damy. Odpowiedział wówczas: — Stare i bogate kobiety podobne są do kwok. Wysłuchujemy ich gdakania, gdy towarzyszy temu zniesienie jajka. W czasach, gdy Mark Twain nie był jeszcze znanym pisarzem i stawiał dopiero pierwsze kroki w literaturze, jedna z jego znajomych spotkała go na ulicy, niosącego pod pachą pudełko cygar. - Widzę, że zaczyna się panu dobrze powodzić. Kupuje już pan cygara... — Myli się pani. - A to pudełko? — Wewnątrz są moje rzeczy. Przeprowadzam się. Pewna dama zaprosiła Marka Twaina do swojej loży i podczas całego spektaklu bawiła go rozmową. Po przedstawieniu zaproponowała: — A może w przyszłym tygodniu pójdziemy razem na „Toscę"? To byłoby ogromnie interesujące. Nigdy nie słyszałem pani w „Tosce". W czasie spotkania towarzyskiego pewna pani zapytała Marka Twaina: — Mistrzu, jak właściwie pisze się poczytne książki? — Wystarczy po prostu papier i pióro, potem pisze się bez trudności to, co przychodzi na myśl. Najgorzej jest z tym, co przychodzi na myśl! — odpowiedział Twain. Mark Twain wiódł któregoś dnia zażartą dysputę z członkiem sekty Mormonów, który bronił poligamii: — W całej Biblii nie ma ani słowa przeciwko poligamii! — Myli się pan — rzekł Twain — w Biblii napisano wyraźnie: „Nie będziesz służył dwóm panom". Mark Twain będąc jeszcze redaktorem prowincjonalnej gazetki, popadał często w kłopoty finansowe i wówczas zastawiał u miejscowego lichwiarza swój zegarek. Potem, kiedy stał się już sławnym i świetnie zarabiającym pisarzem, spotkał kiedyś na ulicy znajomego lichwiarza. — Co się z panem dzieje? Dawno pana nie widziałem u siebie, zgubił pan zegarek? — zawołał lichwiarz na jego widok. W czasie dyskusji o raju Mark Twain powiedział: — Adam był tylko człowiekiem — to tłumaczy wszystko. Zjadł jabłko nie z zamiłowania do jabłek, ale dlatego, że było ono zakazane. Błąd polegał na tym, że nie zakazano węża. Gdyby tak uczyniono, zjadłby węża. Mark Twain, nie pytany, powiedział: - Istotne źródło humoru stanowi nie radość, lecz troska. Dlatego niebo wyprane jest z humoru. UTRILLO Maurice Maurycy Utrillo, który nigdy nie pogardzał dobrym winem, pewnego dnia zachorował. Wezwany lekarz stwierdził puchlinę wodną. - Eee... niemożliwe — uśmiechnął się sceptycznie Utrillo - niemożliwe, bo przecież ja przez całe życie nie wypiłem ani kropli wody Maurycy Utrillo otrzymał pozwolenie na zwiedzenie jednej z większych francuskich kopalń. Pewnego dnia znalazł się w mknącej z szaloną szybkością windzie wraz z kilkoma górnikami. Po kilku chwilach malarz zaczął się czuć nieswojo i z niepokojem zapytał: — Czy aby lina nie pęknie? — Wykluczone, kochany panie — odpowiedział górnik. — Każda lina gwarantowana jest na dziesięć lat. Ta tutaj, zostanie zmieniona dopiero za dwa dni. Utrillo, na którego zdrowiu poważnie zaciążyło nadużywanie alkoholu rzekł, dając pewnego razu napiwek paryskiemu dorożkarzowi: — Tu macie, wypijcie za moje zdrowie! Na to dorożkarz: — — Mistrzu, pan tak źle wygląda, jeden chyba nie wystarczy. Utrillo opowiada przyjacielowi: - Wyobraź sobie, widziałem milionera, który śmiał się ze wszystkich dowcipów swojego rozmówcy, mimo że były to bardzo słabe dowcipy. - Nie do wiary! - A jednak. Ten drugi był miliarderem. VERDI Giuseppe Kiedy Giuseppe Verdi ukończył komponowanie „Trubadura", zaprosił jednego z przyjaciół, wybitnego krytyka, i zapoznał go z kilkoma najważniejszymi fragmentami opery. — Co pan o tym myśli? — zapytał kompozytor. — Jeśli mam być szczery, wszystko to przedstawia się dość niewyraźnie. W tej chwili Verdi rzucił mu się na szyję i gorąco uściskał. — Dziękuję — zawołał. — Uradował mnie pan serdecznie. Jeżeli utwór nie podoba się panu, jestem przekonany, że u publiczności znajdzie entuzjastyczne przyjęcie. Nadzieje Verdiego spełniły się. W 1851 roku przygotowywano w Wenecji operę „Rigoletto" Verdiego. Próby dobiegały końca. Brak było tylko arii księcia „La donna e mobile", której kompozytor wciąż nie przynosił. Zrobił to dopiero ostatniego dnia, żądając od orkiestry zachowania w ścisłej tajemnicy melodii tej arii. Na premierze tenor zmuszony był kilkakrotnie ją bisować, a już następnego dnia śpiewała ją cała Wenecja. - Teraz widzicie — tłumaczył Verdi przyjaciołom — że dobrze wiedziałem, co robię. Gdyby ta piosenka przeniknęła do publiczności przed premierą, krytycy bez wątpienia napisaliby, że ukradłem wenecką piosenkę ludową. VIRCHOW Rudolf Rudolf Virchow był niezwykle wymagającym egzaminatorem wobec zdających u niego studentów medycyny. Pewnego razu spytał odpowiadającego przed komisją egzaminacyjną studenta: - Co zapisałby Pan choremu, u którego występują symptomy...? Student wymienił prawidłowo nazwę lekarstwa, które należałoby stosować w wypadku tej choroby. — Dobrze — rzekł Virchow — a jaką porcję tego lekarstwa zapisze Pan choremu? — Dużą łyżkę, Panie profesorze. Kiedy student opuścił pokój egzaminacyjny, przypomniał sobie nagle, że duża łyżka stanowi za wielką dawkę. Uchylił więc drzwi do pokoju i krzyknął głośno: — Panie profesorze, choremu przepiszę tylko łyżeczkę od herbaty tego lekarstwa. Virchow odpowiedział chłodno: — Za późno. Chory już umarł. VOLTAIRE Najkrótszy list historycy przypisują Wolterowi (Francois Marie Arouet), który zaniepokojony losami swego utworu przesłał do wydawcy pismo, w którym był tylko jeden znak: ,,?". Wydawca odpowiedział: „!". - Mistrzu, co pan sądzi o mojej nowej sztuce teatralnej? -spytał Woltera młody aktor. - Miły przyjacielu - - odpowiedział mu pisarz - - w taki sposób będzie mógł pan pisać wtedy, kiedy będzie pan już sławny. Do tego czasu jednak musi pan pisać sztuki dobre... Młody poeta przyniósł Wolterowi napisaną przez siebie odę „Do potomnych". Wolter przeczytał i powiedział: — Hm... nie sądzę, aby dotarła ona do adresatów. Spytano raz Woltera o zdanie na temat wystawionej niedawno tragedii. - Przypomina mi miecz Karola Wielkiego — odparł filozof. — Jest bowiem długa i płaska. Wolter przebywał przez jakiś czas na dworze króla pruskiego Fryderyka II (zwanego Wielkim). Nie zawsze jednak przestrzegał obowiązującej tam etykiety. Spóźniał się na obiad, co było poważnym uchybieniem. Pewnego razu Fryderyk postanowił dać mu nauczkę. Napisał więc kredą na marmurowym blacie stołu: „Wolter — pierwszy osioł". Wolter przeczytawszy obelżywe słowa, dopisał pod spodem: „Fryderyk II". W czasie pobytu Woltera na dworze króla pruskiego Fryderyka Wielkiego, król zaproponował wybitnemu filozofowi przejażdżkę łodzią. Wolter zauważywszy, że łódź przecieka, szybko wyskoczył na brzeg. - Tak się pan lęka o swoje życie? — zaśmiał się król. — Ja się nie boję. - Oczywiście — rzekł Wolter — królów na świecie jest kilku, a Wolter tylko jeden. Wolter, zwiedzając pewnego dnia stajnie króla pruskiego, zauważył, że jeden z koni jest wspaniale przybrany. Zapytał o powód wyróżnienia. Odpowiedziano mu, że konia tego dosiadał król w czasie bitwy pod Melwitz. W kilka dni później Wolter spotkał na ulicy żebraka bez nóg i ślepego na jedno oko. Gdy spytał go o przyczynę tego kalectwa, żebrak odpowiedział mu: Miałem zaszczyt brać udział w bitwie pod Melwitz. Siostrzenica Woltera, pani Marie Louise Denis, była głupia i brzydka. Wuj, który był na jej punkcie zaślepiony, powierzył jej rolę tytułową w jednej ze swoich sztuk. Wypadła w niej fatalnie. Ktoś chcąc się przypodobać Wolterowi, gratulował jej znakomitej gry. Ona zaś zaczęła się krygować, mówiąc: — Powinno się być młodą i piękną. Na co jeden z obecnych mruknął pod nosem: — Pani jest dowodem czegoś wręcz przeciwnego. Znany malarz Klaudiusz Józef Vernet odwiedził kiedyś Woltera, który witając go wykrzyknął: — Ach to pan, Vernet! Pańskie kolory są najżywsze i najtrwalsze! — Moje kolory nie dadzą się jednak porównać z pańskim atramentem — odrzekł skromnie malarz. Pewien członek akademii w Chalons chwalił się przed Wolterem: — Nasza akademia jest najstarszą córką Akademii Paryskiej. Na to Wolter: — Wydaje mi się, że jest to bardzo porządna córka, bo jakoś nic o niej nie słychać... Wolter uskarżał się pewnego razu przewodniczącemu parlamentu (przed rewolucją 1789 r. był to Królewski Sąd Najwyższy), że jego członkowie niesprawiedliwie rozstrzygnęli pewną sprawę. Na to przewodniczący odpowiedział: — Koń ma cztery nogi i także się potyka. — Przypuśćmy, że tak jest — rzekł Wolter — jeden koń może się potknąć, ale całej stajni to już nie przystoi. Woltera spytano kiedyś, czy wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia... — Tak — odparł pisarz — ale zawsze wolę spojrzeć po raz drugi. Wolter kiedyś w gronie przyjaciół wyraził się bardzo pochlebnie o uczonym szwajcarskim — Hallerze. Kiedy powiedziano mu, że opinia Hallera o nim jest wręcz przeciwna, zamyślił się i rzekł: — Zapewne mylimy się obaj... W Paryżu krążyły pogłoski rozsiewane przez wrogów Woltera, jakoby jedna z tragedii nie wyszła spod jego pióra. — Bardzo bym się cieszył — powiedział Wolter usłyszawszy o tym. — Dlaczego? — zapytał jeden z przyjaciół. — Gdyż mielibyśmy, oprócz Woltera, jeszcze jednego rzetelnego pisarza i myśliciela. Jeden z gości oglądając bibliotekę Woltera zdziwił się widząc w niej mnóstwo dzieł teologicznych. - Czy możliwe, że pan przeczytał to wszystko? - Owszem — przeczytałem, ale mi drogo za to zapłacą! Gdy w 1731 roku ukazały się „Listy o Anglikach", jeden z członków parlamentu oburzony zwrócił uwagę autorowi: - Pańskie dzieło zasługuje na to, aby je spalono na stosie... - Tym lepiej — odpowiedział Wolter. — Moje dzieła są jak kasztany. Im się więcej piecze, tym się ich więcej sprzedaje i tym lepiej smakują. Fryderyk II podejmował raz gości w swym pałacu w Poczdamie. Wśród nich był Wolter. Władca polecił służbie, aby nie podawać filozofowi łyżki. Gdy podano zupę, zawołał: — Durniem jest ten, kto nie zje zupy! Wolter wziął kromkę chleba, wydrążył ją i za pomocą takiej łyżki zjadł zupę. Gdy skończył rzekł: - Durniem jest ten, kto nie zje swojej łyżki! Po czym najspokojniej spożył swoją chlebową łyżkę... W młodości Wolter siedział w więzieniu za satyrę na rozwiązłe życie księcia Orleanu. Gdy po opuszczeniu więzienia Wolter poznał księcia osobiście, a książę wspaniałomyślnie przyrzekł mu opiekę, Wolter powiedział: - O jedno tylko chciałbym prosić Waszą Książęcą Mość. Niech na przyszłość nie troszczy się o moje mieszkanie. W trakcie rozmowy o życiu przyszłym Wolter oświadczył: - W niebie zdziwimy się trzykrotnie: Po pierwsze dlatego, że spotkamy tam ludzi, których nie spodziewaliśmy się spotkać. Po drugie, że nie spotkamy tam ludzi, których spodziewaliśmy się spotkać. Po trzecie wreszcie dlatego, że sami tam będziemy. Wolter — zapytany przez pewną niewiastę, dlaczego nie ma małżeństwa w niebie — odpowiedział: — Dzieje się tak na zasadzie kompensaty, bo przecież również w małżeństwie nie ma nieba. WAGNER Richard Pewnego pięknego dnia Ryszard Wagner spacerował po Berlinie. Nagle usłyszał dźwięki katarynki. Zdumiony przystanął. Czyż nie jest to marsz weselny z jego opery „Lohengrin"? To okropne, jak ta uroczysta muzyka została zniekształcona. Wagner poszedł za dźwiękiem katarynki i znalazł się na podwórzu, tam podszedł do kataryniarza, przedstawił się i rzekł: — Proszę mi pozwolić samemu pokręcić korbą. Właściciel katarynki nie miał nic przeciw temu, stanął obok i wsłuchiwał się w muzykę. Po kilku dniach Wagner spotkał znów tego samego człowieka, tym razem marsz był grany w odpowiednim tempie. Ku swemu zdumieniu Wagner odkrył na katarynce szyld o następującej treści: „Uczeń Ryszarda Wagnera". WALLACE Edgar Autor powieści kryminalnych Edgar Wallace znany był z tego, że najczęściej pisał jedynie szkic każdej nowej powieści. Było to coś w rodzaju scenariusza, którego dalsze opracowanie zlecał sekretarzowi. — Czytał pan już moją najnowszą powieść? — zapytał Wallace jednego ze znajomych. — Jeszcze nie — brzmiała odpowiedź. — A pan już czytał? WEBER Carl Maria von Kiedy Karol Weber ukończył swoją operę „Wolny strzelec", przesłał ją Beethovenowi z prośbą o ocenę. Znakomity kompozytor odesłał nuty z krótką uwagą: „Nigdy nie pisz już oper". Niemile dotknięty Weber przy najbliższym spotkaniu spytał go, dlaczego uważa, że opera jest zła? — Zła? — zdziwił się Beethoven. — Wspaniała! Sądzę więc, że drugiej takiej już nie napiszesz... Weber powiedział kiedyś do artysty, który śpiewał w „Oberonie". - Bardzo mi przykro, że pan tak się męczy nad tą rolą. — Nic podobnego mistrzu! — odparł. — Jednak twierdzę, że tak — dodał kompozytor. — Zadał pan sobie niemało trudu, by śpiewać tak wiele nut, których wcale nie umieściłem w partyturze... Karol Maria Weber razem ze swoim znajomym udali się na premierę opery napisanej przez królewsko - pruskiego generalnego dyrygenta — Gasparo Spontiniego, który był wielkim przeciwnikiem kompozytora. Weberowi opera się nie podobała — ale w czasie przedstawienia wydarzyło się coś nieprzewidzianego: słoń biorący udział w akcji opery, w pewnym momencie podniósł ogon — wzbogacając scenę o dodatkowy rekwizyt. Weber z nieukrywanym zadowoleniem zauważył: — Źle tresowane zwierzę, ale za to doskonały krytyk! WAUGH Evelyn Na pytanie, jaki najmilszy komplement otrzymał w życiu, pisarz angielski Waugh odparł: — Najmilszy usłyszałem od pewnego Szkota. Powiedział mi mianowicie: „Tak mi się ostatnia pańska książka podobała, że omal jej nie kupiłem". WEDEKIND Frank Frank Wedekind miał często kłopoty pieniężne. Pewnego dnia zjawił się wierzyciel, któremu Wedekind winien był liczącą się sumę. Człowiek ten pragnął odzyskać swoje pieniądze i krzycząc powtarzał wciąż: — Niech mi Pan powie, kiedy wreszcie spłaci Pan swoje długi! Wedekind odpowiedział na to: — Proszę mi wierzyć mój Panie, będzie Pan z całą pewnością spać spokojniej, jeżeli nie będzie Pan wiedział, kiedy je spłacę. Kiedy doszło do sytuacji, że Frank Wedekind nie był w stanie spłacić swoich długów, przyszedł do niego komornik. Poeta pozdrowił go grzecznie i rzekł: „Proszę wejść dalej", i wskazując krzesło, „proszę usiąść, ale jest to jedyna rzecz, którą może Pan zająć"! WHISTLER James Pewna wielbicielka talentu znakomitego malarza i grafika amerykańskiego Jamesa Whistlera powiedziała mu raz w rozmowie: - Mistrzu, widziałam pewien uroczy zakątek, który mi przypomina jeden z pańskich obrazów. - To możliwe — powiedział malarz — natura nauczyła się oceniać mój talent i jak tak dalej pójdzie, będzie mnie naśladowała znakomicie. Jeden z amatorów sztuki zamówił u Whistlera obraz, który miał między innymi wyobrażać kościół. Po ukończeniu dzieła, nabywca oglądał płótno; zachwycony był pejzażem, świeżością barw oraz kunsztem wykonania. W pewnej chwili, nie widząc żadnej postaci ludzkiej zwrócił się do malarza: — Pan zapomniał zupełnie o ludziach w swoim obrazie. — Oni są na mszy - - odrzekł artysta niezadowolony, że kupujący sugeruje inną koncepcję. — Dobrze. Kupię ten obraz, jak ludzie wyjdą z kościoła — usłyszał odpowiedź malarz. Whistler dowiedział się, że jednego z jego znajomych zabił piorun. - Biedak — powiedział artysta ze współczuciem — ale też w ostatnich czasach rzeczywiście źle wyglądał. Amerykański grafik i malarz James Whistler występował przed sądem w charakterze świadka. — Czy mógłby pan wyjaśnić przysięgłym, co to jest sztuka? — pyta sędzia. Whistler włożył monokl w oko, powiódł wzrokiem po ławie przysięgłych i odparł krótko: — Nie. . WIKTORIA Królowa angielska, Wiktoria, która we wszystkich sprawach radziła się swego premiera, Żyda Disraelego, zadała mu raz pytanie: — Jaka jest różnica między nieszczęśliwym wypadkiem, a nieszczęściem? — To proste — odpowiedział dyplomata. — Gdyby mój najzawziętszy wróg lord Gladstone wpadł do morza, byłby to nieszczęśliwy wypadek. Nieszczęście — gdyby go jednak ktoś wyciągnął z wody. WILDE Oscar Fingal Wills Słynny dramaturg, poeta i powieściopisarz brytyjski, Oscar Wilde, był zadłużony po uszy. Leżał już na łożu śmierci, gdy dowiedział się, jakich honorariów żądają czuwający przy nim lekarze. Westchnął tylko i rzekł: — Stanowczo umieram ponad stan. Kiedy Oscar Wilde był na łożu śmierci, jeden z jego przyjaciół powiedział: — Gdybyś przypadkiem spotkał na tamtym świecie moją żonę, powiedz jej... — A nie mógłbyś zrobić tego sam? — przerwał mu Oscar Wilde. Mierny poeta angielski sir Lewis Morris spotkawszy Oscara Wilde'a gorzko uskarżał się na prasę i wydawnictwa literackie: — Powiadam ci, oni mnie wszyscy ignorują. To jest cicha zmowa. Prawdziwy spisek przeciwko mnie. Co mam robić? — Przyłącz się do spisku — poradził Wilde. W towarzystwie zapytano Oscara Wilde'a,co sądzi o kobietach. — Kobiety bronią się atakując, tak jak i atakują przez nagłe poddanie się. Oskar Wilde powiedział kiedyś o twórcy „Pigmaliona" (B. Shaw): — Nie jest on jeszcze dość wybitny, by mieć wrogów, ale już nie lubi go żaden z przyjaciół. WILHELM II Na kilka dni przed I wojną światową cesarz niemiecki Wilhelm II przybył z oficjalną wizytą do Petersburga, ówczesnej stolicy Rosji. Powitany na dworcu kolejowym przez kompanię honorową jednego z pułków gwardyjskich, władca Niemiec zauważył na sztandarze pułkowym odznakę w postaci srebrnego orła. Zaciekawiony tym spytał chorążego: — Za co wasz pułk otrzymał to odznaczenie? — Za zdobycie Berlina w 1761 roku, Wasza Cesarska Mość. Dalszych pytań Wilhelm II już nie zadawał. WINAWER Bruno Bruno Winawer, znany pisarz i uczony, wdał się raz w spór z własną żoną. Kiedy zaczęła płakać, uczony małżonek oświadczył: — Twoje łzy wcale mnie nie wzruszają. Bo cóż w nich jest? Minimalna ilość kwasu fosforowego i jeszcze mniej chloru. Wszystko inne, to tylko woda. WOLF Hugo Hugo Wolf znany był w świecie muzycznym jako bardzo surowy krytyk. Kiedyś do Wiednia przyjechał pewien śpiewak, który wykonując partię Landgrafa w operze „Tannhauser" Wag- nera, dopuścił się licznych zmian tekstu muzycznego. Wówczas Wolf napisał doń: „Powinien pan gościć u ludożerców, wtedy prawdziwy barbarzyńca znalazłby się wśród barbarzyńców". WORDSWORTH William Po śmierci angielskiego poeta W. Wordswortha rzekł ktoś do wieśniaka z okolicznej wsi: — Ponieśliście wielką stratę. — To prawda — odparł chłop — ale nie wątpię, że jego żona poprowadzi dalej interes i uczyni go niemniej zyskownym, niż przedtem. WRIGHT Frank Lloyd Sławny architekt amerykański Frank Lloyd Wright zeznawał raz w sądzie w charakterze świadka. Nazwisko? — zapytał sędzia. - Frank Lloyd Wright. — Zawód? - Największy architekt świata. Tego samego dnia, w dużym towarzystwie, czyniono Wrightowi wyrzuty, iż zgoła niepotrzebnie wynosił się ponad innych przedstawicieli swego zawodu. - Co wy wygadujecie! — oburzył się Wright. — Musiałem tak powiedzieć, przecież zeznawałem pod przysięgą... ŻUKOWSKI Wasilij Popularny i ceniony w ubiegłym stuleciu poeta rosyjski Wasyl Żukowski podróżował kiedyś po Szwajcarii. Jego przyjaciel zaproponował mu tam wędrówkę w góry. Żukowski spojrzał na niebotyczne szczyty Alp i odpowiedział: - Rezygnuję z tej wędrówki. Do gór i do kobiet mam zawsze jednakowy stosunek: wolę przebywać u ich stóp.