Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk H , który da ci pełny dostęp do spisu treści książki. Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym LITERATURA.NET.PL kliknij na logo poniżej. iteratuna KUKNIJ TUTAJ HELENA ZAWISTOWSKA ASTROLOG BUM I DOBRY DIABEŁ TOT opowieść baśniowa Tower Press, Gdańsk 1998 Wydawca: Tower Press, Gdańsk 1998 Projekt okładki i ilustracje: Jarosław Wróbel © Copyright for the text by Helena Zawistowska, Gdańsk 1998 © Copyright for the design by Jarosław Wróbel, Gdańsk 1998 Redakcja: Sonia Cynkę Redakcja techniczna i korekta: Elżbieta Smolarz Łamanie: Dariusz Szmidt ISBN: 83-87342-05-X 1. Na książęcym dworze Bardzo dawno temu, tak dawno, że nikt już nie pamięta tamtych czasów, panował w pewnym kraju książę Wszebór z księżną panią Dobrogniewą. Książę mieszkał w grodzisku i miał oczywiście warowny zamek z wieżami, wielki dwór i dzielne wojsko, z którym wyprawiał się czasem na wojnę. A gdy wojny już nie było, brał swych rycerzy na łowy, urządzał turnieje i wyścigi konne, aby wojacy nie próżnowali i mieli zaprawę rycerską, gdyby trzeba było znowu wojować. Książę był mądrym władcą, a imię księżnej pani zgodne było z jej charakterem: dobra i sprawiedliwa, ale gniewała się bardzo, gdy ktoś na to zasłużył. Wszebór i Dobrogniewą mieli dwóch synów bliźniaków: Bo-jana i Stańka. Piękne to były pacholęta, zaprawione od wczesnego dzieciństwa do konnej jazdy i władania łukiem lub oszczepem. (Wtedy nie znano jeszcze innej broni). Chłopcy umieli nawet czytać i pisać, a przecież w tamtych czasach mało ludzi to potrafiło. Nauczył ich tej sztuki nadworny pisarz. Ale jeszcze mądrzejsi od pisarza byli kronikarze. W jednej z wież zamku znajdowała się duża, okrągła sala. Tam dwunastu kronikarzy siedziało na wysokich stołkach przy okrągłym stole, spisując dzień po dniu w dwunastu grubych księgach dzieje kraju oraz wszystkie wydarzenia, jakie miały miejsce w zamku i całym księstwie. Nic więc dziwnego, że ta niezwykła, przedziwna historia, o której tu usłyszycie, została dokładnie zapisana przez kronikarzy. I jeśli ktoś mi nie wierzy, że wszystko to działo się naprawdę, może sprawdzić w kronikarskich zapiskach, jeżeli tylko odnajdziecie te księgi. Cóż, trzeba by przeszukać ruiny zamku księcia Wszebora, piwnice, zasypane fosy, głębokie lochy, przekopać stary, zarośnięty ogród, bo może tam zostały ukryte? Może zostały wyrzucone do jakiejś studni czy jaskini? Nie wiadomo... Największym mędrcem na dworze książęcym był Wielki Astrolog Bum. Mieszkał on na najwyższej wieży zamkowej. Tam, na jej szczycie, miał ustawioną lunetę, przez którą oglądał w bezchmurne noce niebo lśniące milionami gwiazd. Śledził bieg ciał niebieskich, planet, słońca i gwiazd, a gwiazdy żyją, wędrują po niebie i wyznaczają losy każdego człowieka. Tak ongiś wierzono. Wierzono też, że gwiazdy mówią prawdę, trzeba tylko umieć z nimi rozmawiać. A przemądry astrolog Bum posiadał tę umiejętność. Czytał w gwiazdach jak w księdze i zawsze prawdziwie przepowiadał przyszłość. Dlatego wielu nazywało go czarodziejem, lecz on nie był wcale żadnym czarownikiem. A dlaczego tak się śmiesznie nazywał? Tego nikt nie wiedział. Natomiast wszyscy wiedzieli, że był dobrym i szlachetnym człowiekiem, a przy tym nadzwyczaj roztargnionym: wszak myślał tylko o swoich gwiazdach. Każdy by go poznał, nawet z daleka: nosił na głowie czarną, wysoką, spiczastą czapkę, na której wyszyte były srebrne gwiazdy. Jego wysoką, chudą postać okrywał wielki, czarny płaszcz ozdobiony również gwiazdami. Pociągła twarz, a zwłaszcza oczy wyrażały łagodność i poczciwość, zaś długa broda i zwisające wąsy dodawały mu powagi i godności. On także uczył i wychowywał książątka. Odkrywał przed nimi tajemnice nieba i ukazywał wielkość i potęgę wszechświata. Pacholęta były pojętne i chętnie się uczyły, zwłaszcza Stańko, którego zachwycały nauki astrologa. Gdy podrósł, nazywał Buma swym mistrzem i kochał go bardzo, tak jak i astrolog miłował swych uczniów. Książę Wszebór szanował swego astrologa, a księżna bardzo o niego dbała, bo astrolog bez tej opieki zapomniałby chyba, że 4 trzeba jeść i spać. Otóż pewnego razu księżna przypomniała sobie, że zbliżają się urodziny wielkiego astrologa. Wezwała go do siebie i rzekła: - Mój Bumciu kochany, chcę ci przypomnieć, że za tydzień będą twoje urodziny i to nie byle jakie, skończysz czterdzieści lat. - Ach, pani - odparł astrolog - istotnie, zapomniałem, a może nigdy nie wiedziałem, którego dnia się urodziłem? Cóż znaczy moje życie wobec wieczności gwiazd! - Dobrze, dobrze, zostaw choć raz w spokoju gwiazdy, niech trochę odpoczną od ciebie i twej lunety, pomyśl o sobie. Chcę ci zrobić podarunek w dniu twych urodzin. Powiedz choć raz w życiu, czego byś pragnął. Tylko nie mów mi, że niczego, bo bardzo mnie zasmucisz. No więc, co mam ci podarować? Wtedy Bum przypomniał sobie, że nieraz chciał mieć na własność jakieś żywe stworzenie. Więc powiedział: - Konia. Ale natychmiast zawstydził się i rzekł: - Ach, cóż plotę, to zbyt duży dar, może być pies. - O nie, nie! - wykrzyknęła księżna. - Będzie koń, tak jak chciałeś. Pies - to za mały podarunek. - Księżno, więc niech będzie źrebak. Tak, chcę mieć źrebacz-ka, sam go wychowam i nazwę Kasztankiem. - Skoro tak chcesz, niech będzie źrebak. I księżna pani poleciła stajennemu, aby pojechał do odległej stadniny koni i wybrał ładnego źrebaczka. Pełka, tak się nazywał stajenny, ruszył natychmiast w drogę, aby spełnić rozkazy. W oznaczonym dniu książę zebrał dworzan na uroczystość urodzinową astrologa. Czekano tylko na przybycie stajennego ze źrebakiem. W południe przybiegł zadyszany i zafrasowany Pełka. Pokłonił się i rzekł: Wybacz, księżno, pani miła, Lecz żadna kobyła Się nie oźrebiła. I nie ma źrebięcia Dla małego książęcia... - Ach ty, wierszokleto, powiedz po ludzku, co się stało, a źrebak ma być nie dla książęcia, a dla pana astrologa. - Wybacz, pani, ale tak, jak rzekłem, nie ma źrebiąt w tym roku. Teraz i książę pan się obruszył: - Cóż ty sobie myślisz, Pełko, przecież musimy mieć jakiś podarunek. A stajenny na to: Proszę księcia dobrodzieja! Będzie dar dla czarodzieja. Jedzie drogą wielka bryka, Wiezie kosz, na dnie koszyka... - Przestań pleść! - rozgniewała się druga połowa księżnej (to znaczy imienia księżnej). - Powiedz wreszcie, co przywiozłeś. I tyle razy mówiłam, abyście nie nazywali pana astrologa czarodziejem. - Pani dobra, nie bądź gniewna. Już powiem. O, jadą! - wykrzyknął Pełka i wybiegł na podwórzec. Rzeczywiście, dał się słyszeć turkot kół i parskanie koni. Księżna posłała po astrologa, który oczywiście zapomniał o urodzinach i źrebaku. Teraz zdumiał się, ujrzawszy tak liczne zgromadzenie. - Bumciu, gdzie się podziewasz? - zawołała księżna. - Wybacz, nie ma źrebaczka, ale zaraz wręczymy ci inny podarunek, choć sami jeszcze nie wiemy, co przywiózł Pełka. Ale oto otwarły się już podwoje i do sali wkroczyło czterech ludzi, niosąc ogromny kosz wypchany sianem i słomą. Postawiono go przed książęcą parą, a wszyscy skupili się dookoła bardzo ciekawi tego, co jest w środku. Książę zaczął rozgarniać siano, ale tak dużo tego było, a kosz tak głęboki, że książę o mało nie wpadł do niego głową w dół. W końcu zniecierpliwiony wyrzucił ściółkę na podłogę. Wszyscy spojrzeli w głąb kosza i krzyknęli: Och! Na dnie spał sobie spokojnie mały osiołek. Tym razem druga połowa księżnej rozgniewała się nie na żarty: - Pełko! Jak śmiałeś przywieźć dla pana astrologa osła! Naraziłeś nas na wstyd! Biedny stajenny wyjąkał trzęsąc się ze strachu: Pani dobra, wszak oślina też zwierzyna... - Przestań, Pełko, dość tych błazeństw! Zabieraj stąd w tej chwili ten brudny kosz razem ze swoją ośliną! Słudzy rzucili się do zbierania siana z posadzki, potem chwycili kosz i pobiegli z nim do wyjścia. Wtedy stała się rzecz niespodziewana. Otóż astrolog, który początkowo był zdumiony, jak i wszyscy, nachylił się nad koszem i z ciekawością przyglądał się zwierzęciu, nigdy bowiem przedtem nie widział osła. A to małe, śpiące oślątko spodobało mu się bardzo. Poczuł dla niego litość i jakby czułość. Tak się zapatrzył, że nawet nie widział, co się dookoła niego działo. Gdy zobaczył, że kosz umyka mu sprzed nosa, pobiegł za sługami wołając: - Stójcie, stójcie! Dlaczego zabieracie mi to cudne zwierzątko, które dostałem od księżnej pani? Słudzy zatrzymali się, Pełka naglił do ucieczki, a księżna zaniemówiła zdumiona słowami Buma. Sprawę zakończył książę: - Niech powie sam Bum. Chce mieć osła, czy nie. - Chcę - powiedział z mocą astrolog. I w ten to sposób stał się posiadaczem małego, śmiesznego osiołka, którego sam karmił i wychowywał, bo go bardzo pokochał. Nazwał go Kasztankiem, tak jak się miał nazywać jego koń, choć imię takie nie pasuje do osła. Ale, jak się później okazało, był to wspaniały, niezwykły osioł, zasługujący na to by nosić końskie imię. 8 2. Astrolog i myszy Minął rok, drugi i trzeci. Z oślątka wyrósł piękny osioł. Wyrośli też młodzi książęta, a ojciec ich zestarzał się i trzeba było pomyśleć o tym, któremu z synów przekazać rządy. Nie było starszego ani młodszego, wszak to bliźnięta. Bojan był śmiały, odważny na wojnie, zapobiegliwy w domu. Ale Stańko, choć spokojnego usposobienia, odznaczał się rozumem, rozsądkiem i dobrocią serca. Rodzice jemu więc zamierzali przekazać tron, ale też nie chcieli skrzywdzić Bojana. Księżna prosiła Buma, aby spojrzał w niebo, bo też wierzyła w gwiazdy; ale noce były chmurne, gwiazdy milczały, a Bum miał także swoje własne, niemałe zmartwienie. Tu trzeba opowiedzieć historię pewnej tajemniczej księgi. Otóż przed wiekami, jakieś nieczyste moce, może piekielne, podrzuciły ludziom złą księgę. Była ona oprawiona w wilczą skórę, a na pergaminowych kartach wszystkie słowa były wypisane nie atramentem, lecz krwią, i nie piórem, lecz pazurem dzikiego koguta. Opisano tam różne straszne zaklęcia, różne sposoby na to, jak przemienić człowieka w zwierzę lub kamień, jak ściągnąć na kogoś chorobę, śmierć lub jakieś inne nieszczęście. Znały tę księgę wiedźmy, znali źli czarownicy, ale ukrywali ją przed okiem ludzkim. Toteż nikt jej nie widział, jedynie szeptano o niej z trwo- gą i zgrozą. Po wielu latach słuch o niej zaginął, podobno została zagubiona. Ale kiedyś astrolog Bum znalazł ową czarną księgę na strychu zrujnowanego domu stojącego samotnie na kamiennej górze. Skąd wiedział, że się tam znajduje? Nie wiadomo. Ale rozumiejąc, jak zła to jest księga, przemyśliwał nad tym, w jaki sposób ją zniszczyć. Najprościej byłoby ją spalić. Lecz szlachetny Bum tak cenił wszelkie księgi, z których czerpał przez całe życie wiedzę i mądrość, że uważał za czyn niegodny i barbarzyński spalenie nawet tej, tak złej, księgi. Wymyślił więc inny sposób: niech ją zjedzą myszy. Zamknął czarną księgę w podziemiach wieży, aby nikt nie poznał jego tajemnicy, i spokojnie czekał. Po długim czasie poszedł sprawdzić, jak postępuje zjadanie księgi i ku swemu przerażeniu przekonał się, że myszy, których pełno było w piwnicy, nie chciały jeść tych przeklętych kartek. Od tego dnia Bum wymyślał najprzeróżniejsze sposoby: to łowił myszy w różnych lochach i piwnicach, a potem wrzucał je do swojej, to zalepiał dziury w podłodze, aby myszy nie mogły szukać gdzie indziej pożywienia. Wreszcie zwierzęta poszarpały wilczą skórę, ponadgryzały kartki, ale na strzępach wciąż widniały krwawe słowa. Takie to właśnie kłopoty miał Bum w czasie, gdy ważyły się losy tronu Wszebora. Którejś nocy niebo na chwilę się rozjaśniło i Bum spojrzał przez swą lunetę. Ale chmury rozstąpiły się widocznie tylko po to, aby gwiazdy mogły ukazać swe straszne proroctwo. Mówiło ono, że na rodzinę książęcą spadnie nieszczęście, bowiem Stańko jest śmiertelnie zagrożony. Co ma się stać, astrolog nie wiedział, ale wyczytał jeszcze, że książę Wszebór wkrótce umrze, a on sam, astrolog Bum, będzie się tułał po świecie. Po co? Dlaczego? - nie wiedział. Na drugi dzień wezwał do siebie Stań-ka i ujawnił mu to proroctwo. Prosił i błagał, aby młody książę nie opuszczał zamku i by unikał obcych ludzi. Rzekł Stańko na to: - Dobry mistrzu, wierzę w gwiazdy, bo ty mnie tego nauczyłeś, ale to proroctwo wydaje mi się tak niezwykłe, że sam nie wiem, co począć. Ale dobrze, usłucham twych rad, będę uważać na siebie. 10 c - Nie mów o tym matce, Stańko, ani nikomu, by nie siać trwogi. - Masz słuszność, mistrzu, nie powiem. Tknięty złym przeczuciem, postanowił Bum spalić jednak czarną księgę. Wyniósł ją na pole, rozpalił ognisko i wrzucił księgę do ognia. Nie chciała się palić. Całą noc podtrzymywał ogień, a kartki syczały, sypały iskry, to skręcały się, to prostowały i dopiero nad ranem zetliły się na popiół. Potem poszedł Bum do Bo-jana, by podzielić się z nim troską i znaleźć wspólnie sposób uchronienia Stańka przed zgubą. Przyboczny młodego księcia wpuścił astrologa do komnaty i prosił, by poczekał. Bum spostrzegł leżący na stole gruby tom, pięknie oprawiony. Ucieszył się zacny mistrz, że uczeń jego lubuje się w czytaniu, a chcąc zobaczyć, o czym traktuje księga, zaczął ją z ciekawością przeglądać. Wtem... osłupiał. Zbladł strasznie, w oczach mu pociemniało. Oto między kartkami tomu znalazł dwie stronice wyrwane z czarnej księgi. Bum, cały drżący, zmusił się do ich przeczytania. Na jednej stronicy była mowa o tym, jak można zamienić człowieka w konia. Druga stronica, bardzo pogryziona i poszarpana przez myszy, podawała sposób zdjęcia zaklęcia i wyglądała tak: '/ óęt/zie ó c/łu/f/f ,v/>oczf//ł/ttf* ,2*rAĄ'ete zoSe/wi o es/ł/esi/e/ 0^^^^^^^ Nagle do komnaty wszedł Bojan. - Cóż to, astrologu - rzekł - szperasz w mych rzeczach? - Bojanie, Bojanie, skąd tu te karty, kto je przyniósł? - pytał drżącym głosem Bum. - Nikt nie przyniósł - odparł spokojnie Bojan. - Sam je sobie wziąłem. - Ty sam? Po co? - A po cóż by, jak nie dla czarowania. - Jak je znalazłeś? I kiedy? - O, już dawno. Sameś winien, czemu nie zniszczyłeś owej księgi? - Już jest spalona. - Za późno, za późno. Myślisz, mój astrologu, że nie widziano cię, jak łapiesz myszy za ogony po piwnicach? Podpatrzyłem cię, poznałem twoją tajemnicę i oto teraz mam w ręku to, czego mi było potrzeba. - Więc ty, Bojanie, chciałbyś... chciałbyś pozbyć się swego brata? - Czemu nie, skoro wybrano brata, a nie mnie na następcę tronu. Zrozumiałem, że muszę sam walczyć o swoje prawa. - Ale nie w ten sposób! Przecież to zbrodnia! Twój ojciec umrze, jeśli Stańko zginie. - A więc tym prędzej zasiądę na tronie. A braciszek nie zginie, będzie sobie galopował po świecie. - Przerażasz mnie, Bojanie, błagam cię, zaklinam na wszystkie świętości, cofnij się! Co się z tobą stało? Co cię tak odmieniło? Byłeś tak dobrym chłopcem. - A teraz będę dobrym władcą! - Nie dopuszczę do tego! - wykrzyknął Bum. - Dopuścisz, dopuścisz, wszak winę i ty ponosisz. A gdybyś chciał mnie oczernić, nikt ci nie uwierzy, księga przecież twoja... Ech, nie nudź, astrologu, wyjdź i zajmij się swoimi gwiazdami. Bum wrócił do swej wieży. Nie mógł jeść ani spać, ani nawet badać nieba. W nocy udał się do sypialni Stańka, aby go uprzedzić o strasznych zamysłach brata. Ale na progu stał gwardzista Boja- 13 na i zagrodził mu drogę. Bum w swej rozpaczy chciał siłą wtargnąć, lecz cóż może zdziałać słaby mędrzec wobec silnego prostaka?! Został boleśnie pobity halabardą i musiał ustąpić. Trzeba za wszelką cenę porozmawiać jutro ze Stańkiem - pomyślał. Ale już go nie zobaczył. O świcie obaj bracia wyjechali na łowy, sami, bez żadnej świty. Bum szalał z niepokoju dzień cały. Nie wrócili na wieczerzę. A o północy Bum, który czuwał, usłyszał dalekie rżenie konia. Skierował lunetę tym razem na ziemię. I tam, w oddali, na błoniu, ujrzał w blasku księżyca białego rumaka. Rżał, bił kopytami ziemię, stawał dęba, rzucał głową i parskał, a potem pomknął i zniknął w nocnym mroku, w ciemnej dali. Bum padł na swe posłanie z jękiem i szlochem. Rano wszyscy się dowiedzieli, że astrolog ciężko zachorzał. A Stańko? Bojan powiedział rodzicom, że Stańko nie chciał być następcą ojca i dlatego potajemnie wyjechał do obcych krajów, jemu tylko zwierzając swą wolę. Ale obiecywał wrócić, prosząc, aby nie martwiono się o niego. Mówiąc to wszystko, przewrotny Bojan udawał wielki smutek i ze łzami w oczach błagał rodziców, aby byli spokojni o syna. Ale oni popadli w rozpacz. Jakże to, ukochany syn porzucił ich bez słowa, bez pożegnania? I tak, jak było zapisane w gwiazdach, książę Wszebór umarł ze zgryzoty. Bojan objął władzę, dopiął celu. A księżna? Choć wierzyła Bo-janowi, serce matki czuło, że stało się jakieś nieszczęście. Już nie była ani dobra, ani gniewna, tylko bardzo smutna. Pielęgnowała astrologa i czekała, aż będzie mógł znów spojrzeć w gwiazdy. 3. Wiedźma i diabeł Tymczasem Bojan, choć dumny i zadowolony, był niespokojny. Dręczyła go myśl o małym człowieczku, który mógłby odczarować brata. Postanowił znaleźć go i uwięzić lub nawet zabić. Ale kim on jest i gdzie go szukać? Wszak stronicę ze wskazówkami zjadły myszy! Jednak znalazła się na to rada. Sprytny Bojan rozumiał, że skoro ów człowieczek ma czarodziejskie umiejętności, to musi być znany czarownikom. A wiedząc, że są jeszcze takie baby na świecie, rozesłał sługi na poszukiwanie wiedźmy. Nie minął dzień, a wiedźma się znalazła. Była to bardzo stara kobieta, która już dawno zapomniała wiedźmowskich sztuczek, nawet nie potrafiła jeździć na miotle. Zresztą i miotła jej miała tylko dwie rózgi, tak wystrzępiła się ze starości. Jakże więc na niej jeździć? Ludzie, wiedząc, że jest taką nieudałą wiedźmą, mówili o niej Wiedźmu-cha-Czarnucha, bo czarne miała włosy i czarną nosiła suknię. Nazywała się Teodora, ale któż by spamiętał to dziwaczne imię i po co? Każdy wiedział, kto to Wiedźmucha. Tę to Wiedźmuchę--Czarnuchę słudzy przy wlekli do zamku. Baba była tak zastraszona, że słowa nie mogła wymówić. Lecz Bojan okazał jej wielką łaskawość: posadził w fotelu i w łagodnych słowach objaśnił, że chce poznać małego człowieczka ze znamieniem na piersi, a sły- sząc o jej mądrości, sądzi, że może pomóc mu w odnalezieniu go. Wiedźmucha zachwycona pańską łaskawością, powiedziała: - Jaśnie oświecony książę, znam tego człowieczka. Jest moim przyjacielem od czasu, gdy uratował mi życie. - Ach, jak się cieszę - rzekł Bojan - widzę, że będę mógł go zaprosić na dwór. Baba, myśląc, że robi przysługę przyjacielowi, tak rzekła: - Jaśnie wielmożny panie, ten człowiek był niegdyś diabłem, niezwyczajnym diabłem, bo nie lubił piekła, a nawet tak zbrzydził sobie diabelską robotę, że postanowił porzucić piekło i wejść między ludzi. Zaczął więc źle pracować i sam Lucyfer go wyrzucił. Zabrał mu przy tym rogi i kopyta, co było wielką karą. Ale Tot, tak on się nazywa, ucieszył się z tego. Został mu jednak ogon i do dziś musi go nosić. Zamieszkał na ziemi, a mając jeszcze odrobinę diabelskiej mocy, zaczął pomagać ludziom w ich różnych kłopotach. Ludzie mówią na niego Dobry Diabeł Tot i szanują tego diabłoluda. A na piersi istotnie ma czarne znamię. - Gdzie on mieszka? - spytał Bojan. - W górach, jasny panie władco. Na Sowiej Skale ma swój domek. Wprawdzie najczęściej przebywa w różnych wioskach, ale wiem, że teraz jest w domu. Bojan wstał. Już nie był tym łaskawym i dobrotliwym panem. - A teraz - rzekł - pójdziesz, starucho, do lochu. Resztę swego wiedźmowskiego życia spędzisz pod strażą. Wiedźmucha osłupiała z przerażenia. Padła na twarz przed księciem, szlochając i jęcząc: - Dlaczego, jasny panie, dlaczego? Cóżem złego uczyniła, całą prawdę ci rzekłam, jak chciałeś, nic nie ukryłam. - Dlatego daruję ci życie. Ale jesteś mi już niepotrzebna. A ponieważ za dużo wiesz, będziesz siedziała w lochu. - Ach, panie, nic nie wiem, nic nie rozumiem. Nawet nie wiem, po co ci, panie jasny, ów Dobry Diabeł. - Twój Dobry Diabeł zawiśnie jutro o świcie na gałęzi. No, dość tego! Straż! Wpadli halabardnicy. 16 - Do lochu wsadzić staruchę i dobrze pilnować! - rozkazał książę. Wtrącono Wiedźmuchę do zimnego lochu, jeść nie dano, pić nie dano, a tu już noc nadciągnęła. Siedziała Czarnucha godzinę, dwie i trzy, nie spała, a rozmyślała nad tym, jak się ratować. - Jedyny sposób - szeptała do siebie - to ściągnąć moje dawne sługi. Trzeba przypomnieć sobie zaklęcie. - Ale pamiętała tylko niektóre słowa, a trzeba je było jeszcze odpowiednio ułożyć. Biedna, stara wiedźma, pamięć jej osłabła, jak tu czarować? Ale nie dawała za wygraną. - Było tam - mówiła do siebie - tak: nocne stwory i potwory, coś o nietoperzach i wężach, i zaklętym kręgu - aby krąg zacieśniały... nie, nie tak, trzeba zacząć od początku. Po -wielu wysiłkach i próbach skleciła na koniec zaklęcie, ale czy dobrze? - Jak będzie tak będzie, teraz trzeba, aby otworzono mi drzwi - pomyślała. Zastukała, cisza. Zaczęła walić pięściami i wołać, aż wreszcie strażnik podszedł do drzwi i wrzasnął: - Będziesz cicho, babo, bo ci przyłożę! - Ach, panie strażniku! Wiesz, że jestem wiedźmą. Mam przeczucie, że ci się coś złego przytrafi. Daj rękę, powróżę, zobaczę, co tam jest napisane. - A nie łżesz? - Jak chcesz, ale mogę cię poratować. Strażnik zamilkł. Chyba jednak się zaniepokoił, bo zapalił pochodnię tkwiącą w murze, przekręcił klucz w zamku i stanął w progu. Wiedźmucha wzięła jego dłoń i zaczęła mruczeć: Szramam dramam, leśne stwory nocne zmory i potwory! Hej! Wyłaźcie z ciemnej nory, przybywajcie, okrążajcie! Hej! Wy czarne nietoperze opuszczajcie strychy, wieże, przybywajcie, okrążajcie! 17 Węże, żmije i ropuchy! Na wezwanie swej Wiedźmuchy przybywajcie, okrążajcie, krąg zaklęty zaciskajcie, zaciskajcie, zaciskajcie... - Co tam barmoczesz pod nosem, babo? - spytał strażnik. - Przywołuję przed swe oczy twoją przyszłość. Już ją widzę... Czeka cię jakieś nieszczęście, strażniku, już zaraz coś się stanie. Uważaj, śmierć czyha na ciebie w ciemnościach! Och! Pewnie umrzesz! W tej samej chwili coś czarnego spadło na głowę strażnika. Cóż, z całej sfory potworów i stworów tylko jeden stary, wyłysiały nietoperz usłuchał wezwania. Z tego widać, że Wiedźmucha istotnie coś pokręciła w swoim zaklęciu. Ale i tego wystarczyło, bo wartownik był tchórzem, a do tego przerażony straszną wróżbą. Chwycił się za głowę, bo nietoperz wczepił mu się w kark. Strażnik nie rozumiejąc, że to tylko niedołężny nietoperz, miotał się nieprzytomny ze strachu. Walcząc o swe życie, zapomniał o pilnowaniu drzwi. Wiedźmucha wyskoczyła za próg, pchnęła ogłupiałego strażnika do lochu, a drzwi zamknęła na klucz. Biedny strażnik, jeśli nie umarł tam w ciemności ze strachu, to na pewno stracił zmysły. A Wiedźmucha pobiegła tak szybko, jakby była młodą dziewczyną, a nie starą wiedźmą. Dopadła do swego domku i wyciągnęła spod łóżka zakurzone buty. Były to buty nie byle jakie, siedmiomilowe, ale takie stare i zniszczone, że nie chciały robić siedmiu mil, a najwyżej jedną. Wiedźmucha dawno ich nie używała, ale teraz włożyła, choć były dziurawe i ledwo trzymały się na nogach. Pośpieszyła w góry. A tak poganiała buty to zaklęciami, to złorzeczeniami, że wyciągały prawie dwie mile. Przed świtem była już na Sowiej Skale. Stała tam samotnie mała, biedna chatka. Wiedźmucha wpadła do niej niczym huragan, krzycząc od progu: - Diable, powieszą cię, uciekłam z lochu, jadą po ciebie, musimy zaraz uciekać! Och, będą nas gonić! - Co ci jest, Czarnuszko? Zmysły postradałaś? - mruczał ma- 18 ły człowieczek, gramoląc się z posłania. - Nic nie rozumiem. Wiedźmucha pokrótce opowiedziała, co się stało i zakończyła: - Musimy dostać się do życzliwych ludzi. Bez ich pomocy zginiemy. - Dlaczego ten nowy książę tak nastaje na moje życie? - zdumiał się Dobry Diabeł. - Właśnie tego zupełnie nie rozumiem. Spiesz się, o świcie będą tu sługusy Bojana. Na szczęście moje buty biegną prędzej niż ich konie. Masz, wkładaj jeden, ja drugi. I tak pobiegli, robiąc co drugi krok dwie mile. Tymczasem żołnierze księcia Bojana zjechali tłumnie na Sowią Skałę i otoczyli domek Dobrego Diabła. Dowódca wydawał rozkazy: - Szykować sznur, zrobić pętlę, wybrać mocną gałąź. Dobrze. Teraz powiesić. Już dwóch żołnierzy czekało z pętlą, dwóch innych wpadło do chaty. Jak wpadli, tak wypadli krzycząc: - Nie ma diabła! - Durnie! - wrzasnął dowódca. - Jest czy nie ma - wypełnić rozkaz, powiesić! Ale nie było kogo wieszać. Nie było diabła ani na stryszku, ani pod podłogą, ani w piecu, ani w sienniku, który został rozpruty przy poszukiwaniach. Dowódca, wściekły, zaczął okładać kijem swych żołnierzy, a gdy wyładował złość, kazał im przeszukać góry i nie wracać bez diabła. Sam zaś udał się do zamku, by powiadomić księcia o całym zdarzeniu. Na wiadomość o ucieczce diabła Bojan wpadł w straszny gniew. - Zdrada! - krzyczał. - Ktoś go uprzedził! Zabiję! Powieszę! Blady strach padł na całą gwardię książęcą, a nikt nie wiedział, dlaczego tak ważną sprawą jest znalezienie jakiegoś diabłoluda, bo przecież Bojan pilnie strzegł swych tajemnic. - Znajdę go i tak - powiedział do siebie z zawziętością. Kazał przywołać przed swe oblicze Wiedźmuchę. Jędza pewnie mnie okłamała - myślał - zmuszę, aby prawdę rzekła, gdzie jest ów czart. Zetrę go na proch. 20 Wtem wpadł do komnaty żołnierz i, trzęsąc się ze strachu, padł na twarz przed srogim księciem. - Czego chcesz, gadaj! - krzyknął Bojan. - Panie, jam nie winien, ale nie ma czarownicy. Loch był zamknięty na klucz, ale w środku leżał tylko zemdlony strażnik. A baba widać uciekła. - Idź precz! - wrzasnął książę. Potem wezwał dowódców swych rot i kazał rozesłać żołnierzy w pogoń za czarownicą i małym człowieczkiem ze znamieniem na piersi. Objaśnił też, po jakich znakach mogą poznać owego, jak go lud nazywał, Dobrego Diabła. Na koniec oznajmił: - Kto wróci z pustymi rękami, tego każę powiesić. Zapamiętajcie to sobie. I oto pomknęły konne roty na szlak. Nie było drogi, gdzie by nie przemykali uzbrojeni jeźdźcy polujący na małego człowieczka i starą kobietę. 4. Ucieczka i pogoń W czasie, gdy działy się te wydarzenia, w wieży zamkowej wielki astrolog walczył ze śmiercią. Gorączka, widać, go trawiła, bo ciągle widział w sennych majakach czarną księgę, która nie mogła się spalić. Księga rosła, olbrzymiała, sypała iskry, a stronice jej, jak żagle ogniste, wiatr roznosił po świecie, wzniecając wszędzie pożogę. Ale nie pisane było astrologowi umrzeć. Któregoś dnia obudził się przytomny i pić poprosił. Zaraz też, choć słaby i wycieńczony chorobą, wstał, przywdział swój zwykły strój i zaczął się szykować do drogi. Późnym wieczorem udał się do księżnej i rzekł: - Pani, przyszedłem się pożegnać. - Jak to? I ty mnie opuszczasz? Co tu się dzieje? Bojan mnie unika, nie rozmawia, wszyscy się rozjeżdżają... Roty wyszły z zamku... Dokąd jedziesz? - Ach, pani moja, chcę naprawić zło, które się stało. Jadę, aby odszukać Stańka, ale jest to tajemnica, którą tylko tobie, pani, zawierzam. Nic więcej teraz powiedzieć nie mogę. Zaufaj mi tak, jak dotąd mi ufałaś. Proszę tylko o jedno: nie mów nikomu, nawet Bo-janowi, jaka sprawa pognała mnie w świat. Tobie, pani, zwierzyłem tę tajemnicę, abyś mogła żyć nadzieją. 22 - Wierzę ci, mój drogi astrologu, ale słabyś po chorobie, jakże pojedziesz? - Czas nagli, dziś w nocy wyruszam. Żegnaj, pani! - tu astrolog skłonił się przed księżną i ucałował jej rękę. I pojechał Bum nocą ciemną w świat szukać małego człowieczka ze znamieniem na piersi. Nie wiedział wprawdzie, gdzie on przebywa, jak wygląda ani jak się nazywa. Znał tylko pierwszą literę jego tajemniczego imienia: T. Postanowił pytać wszystkich napotkanych ludzi, aż trafi na ślad. Jechał na swym osiołku i rozmyślał, a niewesołe miał myśli, gdyż rozumiał, że Bojan też goni człowieka, który może odczarować brata. A może już go znalazł i kazał zabić? Na tę myśl skóra cierpła na astrologu. - Nie może to być, nie może to być - szeptał do siebie. - Kasztanku, przyjacielu, spiesz się, spiesz. Kasztanek biegł posłusznie truchtem całą noc. Nad ranem przyjechali do jakiejś wioski, a że byli obaj, pan i jego osioł, bardzo strudzeni - Bum skierował się do gospody. Osiołek dostał stajnię i żłób z owsem, a pan jego skierował się do izby. Tam zobaczył, że za stołem siedzi dwoje ludzi, więc usiadł naprzeciw nich. Kobieta była stara i brzydka, a mężczyzna, nie wiadomo, młody czy stary, wydawał się małego wzrostu, niepozorny i nieśmiały. Bum zaczął rozmowę: - Zapewne podróżujecie, jako ja? - Tak, panie. - A z daleka idziecie? -Z daleka,panie. - Pewnie wielu ludzi spotykacie w swej podróży? -Wielu, panie. - Czy czasem nie widzieliście gdzieś w świecie małego człowieczka ze znamieniem na piersi? Ty, przyjacielu, byłbyś podobny do niego. Może masz znamię na piersi? A jak się nazywasz? Mężczyzna spuścił głowę, ale kobieta szybko zatrajkotała: - Gdzie tam, panie, on nie ma żadnego znamienia, ani na piersi, ani gdzie indziej. Skórę ma tak gładką, jak tyłeczek niemowlę- 23 cia. A nazywa się Rataj. Ja jestem Biruta, a on Rataj, to mój mąż. A jak się zwie ten, którego szukasz? - Imię jego zaczyna się na literę T. - A więc widzisz, że to ktoś inny. A czemu, panie, masz taki cudaczny ubiór? Jeszczem takiego nie widziała, jak długo żyję. - To jest strój astrologów. Jestem książęcym astrologiem. - Książęcym, powiadasz? - wykrzyknęła kobieta, zrywając się z miejsca. - Tak, lecz czemu się tak przestraszyłaś, dobra kobieto. - Nie, nie, wielmożny panie. To zaszczyt dla nas rozmawiać z tak wielką osobą. Żegnaj, panie, musimy wyruszyć w dalszą drogę • - Przecież nie tknęliście nawet jedzenia - zdziwił się Bum. -Zostańcie, pogawędzimy sobie. Ale kobieta ciągnęła już swego męża do wyjścia. Zaraz też zniknęli za drzwiami. Gospodarz Żarko przyniósł gościowi chleb i mleko, a Bum go zagadnął: - Nie wiesz, panie gospodarzu, dlaczego ci ludzie tak szybko odeszli, znasz ich może? - Nie wiem, wielmożny panie, dlaczego odeszli. Pierwszy raz w życiu ich widzę, więc też nie wiem, kim są, skąd przyszli i dokąd poszli. Tak odpowiedział Żarko, choć dobrze wiedział, że mały mężczyzna to Dobry Diabeł Tot, a kobieta - to Wiedźmucha. Ale ukrył to przed nieznanym gościem, bo rozeszła się już po kraju wieść, że książę Bojan nastaje na ich życie, a że diabeł w przyjaźni był z ludem, wszyscy mu sprzyjali i pomagali w ucieczce. A ten gość, będący zapewne kimś ważnym na dworze książęcym, mógł być niebezpieczny. - Czy przygotować ci izbę na spoczynek, panie? - spytał Żarko. - Tak, zatrzymam się do wieczora - odparł Bum, czując wielkie zmęczenie. Tego samego dnia Wiedźmucha i Dobry Diabeł wędrowali la- 24 sem, gdyż w gąszczu i na bezdrożu czuli się najbezpieczniej. Wiedźmucha mówiła: - Dobrze, że nic nie gadałeś. Nie możemy wierzyć nikomu nieznanemu. A może to przebrany żołnierz? Słyszałeś? W zamku mieszka, księciu służy. Ale tak go skołowałam, że nic się nie poznał, choć przyglądał się tobie pilnie, jako że jesteś w istocie podobny do tego, kogo szuka. Ale patrzcie, nie wie, że jesteś diabłem i nie zna twojego imienia. To dziwne, przecie księciu wszystko wyjawiłam. Pamiętaj, jesteś Rataj, a ja Biruta. - Dobrze, Czarnuszko - odparł Tot. - Choć może to był naprawdę astrolog i nie miał złych zamiarów? - Ech, diable, gdzie twój diabelski spryt? Ten astro... jak mu tam, czyta w gwiazdach, mówią, że jest czarownikiem, sam wszystko wie. Po co mu byłby potrzebny taki nędzny diabeł jak ty? Ani chybi, to przebrany żołnierz udający kogoś innego. Widziałam, że ci się spodobał. Zaraz pokazałbyś mu nie tylko znamię, ale i ogon, a on by cię za łeb i do księcia, a mnie z tobą. - Przekonałaś mnie, staruszko. Dokąd idziemy? - Do szewca. -Co? - Pamiętasz, jak nas gonili w górach i omal nie złapali? Uch, aż strach wspomnieć. Wtedy to but mi się rozdarł o ostrą grań, a i drugi już do niczego. Znam dobrego szewca w mojej rodzinnej wsi. Przejdziemy las, a potem trzeba będzie kluczyć drogami. Wieczór już się zbliżał, gdy wyszli na skraj lasu. Włożyli owe podarte buty, ale gdy chcieli wyruszyć, zobaczyli jadący drogą oddział konny. Żołnierze też ich dostrzegli i krzycząc: -Stać! Stać! Łapać ich! - puścili się galopem przez pole. A tu buty milowe nie chcą się trzymać na nogach. Uciekali kuśtykając i padając. Wiedźmucha ze strachu znów przypomniała sobie najróżniejsze zaklęcia. Może i trafiła na dobre, bo buty nieco lepiej ich poniosły. Gdy odsądzili się od żołnierzy, Czarnucha zatrzymała się i powiedziała: - Zmyliliśmy im drogę, ale takie skakanie to na nic. Wiesz co? Ja włożę oba buty, wtedy co krok - to mila. - A ja? - spytał Tot. 25 - A ciebie wezmę na plecy. Do mojej wioski już niedaleko. - Jakże to? Będziesz mnie dźwigać? - Nie marudź, daj but. Mały jesteś i lekki jak kurczak, uniosę. Tak też zrobili, choć wyglądali prześmiesznie: stara rozczochrana baba stawiająca milowe kroki, a na jej plecach siedzący okrakiem człowieczek z powiewającym z tyłu ogonem. Ale już niebawem znaleźli się w pobliżu wsi. Wiedźmucha zatrzymała się zdyszana, a Tot zlazł z jej pleców. Nagle kobieta krzyknęła: - Och, ty diable utrapiony! Ogon ci wylazł spod kapoty. Schowaj go czym prędzej, jeszcze cię ktoś podpatrzy! Diabeł schował ogon i już bez przeszkód dotarli do szewca. Ten obiecał załatać buty na dzień następny. A ponieważ noc już nadchodziła, dobrzy ludzie dali im schronienie. W wiosce tej kryli się przez dłuższy czas. Wreszcie i tam zaczęli zaglądać żołnierze, więc znów wyruszyli w drogę, o czym kronikarze napisali w następnych rozdziałach. A teraz powróćmy do gospody, gdzie astrolog Bum zmożony wielce spał cały dzień i noc całą. Rankiem drugiego dnia wstał rześki i ruszył w dalszą drogę. Jeździł po okolicy i wypytywał napotkanych kmieci o małego człowieczka ze znamieniem na piersi. Na próżno. Jedni go nie znali, inni nie wiedzieli, gdzie jest, jeszcze inni nie ufali Bumowi, widząc jego niezwykły strój. Dzień się kończył, słońce już zachodziło. Astrolog jechał drogą wiodącą przez rozległe łąki pachnące sianem i kwiatami, a nigdzie nie widać było nawet chatki, aby zatrzymać się na noc. Wieczór był ciepły i cichy, więc Bum postanowił przenocować w sianie, które w kopach stało na łące. Puścił wolno Kasztanka, zdjął czapkę i płaszcz, rzucił je na kopczyk siana, a sam zaszył się w sąsiednim stogu i zaraz zasnął. Obudziły go w środku nocy jakieś hałasy: parskanie koni, śmiech, rozmowy. Zrobił ostrożnie dziurę w swym stogu i cóż ujrzał? Oto przy sąsiednim kopcu siedziało kilku żołnierzy. Księżyc świecił jasno, więc Bum widział, jak szykowali się do snu. Słyszał też, jak jeden z nich, chyba dowódca, powiedział: - Tego czarownika, niby astrologa, łatwo będzie poznać po je- 26 WA go dziwnym płaszczu z gwiazdami i spiczastej czapie. Pamiętajcie, jak gdzieś zobaczycie tak odzianego człeka, od razu puszczać w niego strzały. Książę pan kazał go zabić i myślę, że nie będzie z tym kłopotu. - Trudniej będzie złapać ogoniastego - odezwał się inny głos. - Ech, poradzimy, tyle rot książę rozesłał po kraju, że i ogoniasty wpadnie kiedyś w nasze ręce. Będziemy sprawdzać każdego małego człeka, czy ma znamię na piersi. To będzie nawet dobra zabawa. Wszyscy się zaśmieli. Nagle któryś z żołnierzy wstał i zaczął pilnie się czemuś przypatrywać. Naraz wrzasnął na cały głos: - Patrzcie! Czarownik! Widzę płaszcz z gwiazdami! Tam, na sianie. W jednej chwili żołnierze skoczyli na równe nogi. Wnet sypnęły strzały wypuszczone z łuków i jak rój brzęczących os osiadły na płaszcz Buma, a każda ostrzem swym przebiła sukno. - Dostał, ile trzeba - zawołał dowódca. - Jeszcze tylko sprawdzę, czy już umarł i ruszamy do księcia z dobrą nowiną. Teraz zobaczy, że nikogo nie ma pod płaszczem, znajdą mnie i zabiją - pomyślał z przerażeniem Bum. Dowódca zbliżył się, wziął w rękę brzeg płaszcza, już unosił go do góry... gdy wtem wrzasnął strasznie, odskoczył, chwycił się za brzuch, zatoczył i upadł. - Coś mnie kopnęło w brzuch -jęczał. - Diabeł jakiś, czy co? Oj, oj, oj, mam chyba dziurę w wątrobie. Zobacz no który, co tam jest. Ale nikt się nie ruszył. - Nie na darmo to czarownik - powiedział ktoś stłumionym głosem. - Bryka po śmierci, może i udusić. Lepiej uciekać od takiego. - Sprawiedliwie mówi - podchwycili inni. - Uciekamy. Wsadzili swego dowódcę na konia i pomknęli w drogę powrotną. - Ach, mój Kasztanku! - zawołał Bum, wyłażąc ze stogu siana. - Czy wiesz, że uratowałeś mi życie? Teraz przez jakiś czas będziemy bezpieczni, bo Bojan pomyśli, że nie żyję. Sprytny on jest, domyślił się, że chcę odnaleźć małego człowieczka, tylko zu- 28 pełnie nie rozumiem, dlaczego nazywają go „ogoniastym". Może się kiedyś dowiem. Ale bierzemy się do roboty, trzeba zakopać mój ubiór, trudno. Kiedy sprawdzą, że nie ma mnie w tym grobie, będziemy już daleko, Kasztanku. Całej tej przemowy Kasztanek wysłuchał z uwagą, potem machnął ogonem i zabrał się do siana. A Bum po zakopaniu płaszcza spał spokojnie do rana. Na drugi dzień ruszył w dalszą drogę. Nie ujechał i mili, gdy ujrzał idącego naprzeciw młodego wojaka. Może skryć się przed nim - pomyślał Bum. Ale jakież było jego zdziwienie, gdy to ów wojak schował się przed nim w przydrożnych krzakach. Gdy mijał kryjówkę, wojak wystawił z zarośli głowę i powiedział: - Dobry panie, jak widzę, nie jesteś żołnierzem, jakom się tego obawiał. Poratuj mnie. Nazywam się Przemek. Kazano mi być wojakiem, choć jestem jeszcze za młody na to, by być żołnierzem w rocie. Więc dziś o świcie uciekłem. Jeśli mnie złapią, wsadzą do lochu... lub zabiją. - Szkoda mi ciebie, chłopaku, ale cóż mogę na to poradzić? - Możesz, panie. Proszę twą łaskawość, abyś zamienił się ze mną odzieniem. Nie mogę chodzić w stroju wojaka. - Dobrze, chłopcze - zgodził się Bum, zawsze gotów do pomocy potrzebującym. Tak też i zrobili. - Dzięki ci, dobry panie, zdradź mi, kim jesteś, może mógłbym ci się kiedyś odwdzięczyć? - Jestem astrologiem, ale nie mów nikomu, że mnie widziałeś, obiecaj mi to! - Dobrze, panie, obiecuję i zapamiętam - chłopak skinął głową i czmychnął w boczną dróżkę. - Ha - myślał Bum, jadąc dalej - nawet dobrze się stało, teraz mnie nie znajdą. Przemek chyba mnie nie zdradzi, jak myślisz, Kasztanku? Ale osioł nie wiedział. Po kilku minutach Bum zobaczył przed sobą grupę żołnierzy na koniach. Gdy się zrównali, dowódca roty zatrzymał oddział i zawołał: 29 - Cóż to, żołnierz na ośle? Gdzie twój koń, gdzie twoja rota? Bum zmartwiał, tego się nie spodziewał. Musiał szybko coś wymyślić, nie było czasu na zastanawianie się. Powiedział: - Wilki mi konia zagryzły w nocy. Szukałem całe rano. Rota odjechała, ale dowódca kazał mi samemu po gospodach szperać, jakiegoś małego człowieczka szukamy. - To my go szukamy, wy macie złapać astrologa! - Panie dowódco! Właśnie złapaliśmy go tej nocy - odrzekł Bum z dumą. - Był okryty płaszczem z gwiazdami, który naszpikowaliśmy strzałami, potem pogrzebaliśmy. - Prawdę mówisz? - Szczerą prawdę, jak tu stoję, mogę przysiąc. - No dobrze. A może widziałeś jednego niedorostka, który uciekł od nas i jakoby szedł tędy? - Widziałem, panie dowódco - powiedział Bum. - Chował się przede mną w krzakach, a potem pognał tam - tu Bum machnął ręką, wskazując kierunek przeciwny do tego, w jakim umknął Przemek. - W konie! - krzyknął dowódca i rota pomknęła w pogoń. A Bum jadąc dalej liczył, ile razy skłamał w czasie tej rozmowy. - Na pewno więcej, niż przez całe moje życie - westchnął, nie mogąc się doliczyć. W tym samym czasie żołnierze zdawali sprawę księciu Boja-nowi z wypadków ubiegłej nocy, zapewniając, że astrolog został „podziurawiony strzałami jak rzeszoto". Bojan z radości nagrodził dukatami dzielnych wojaków, którzy odnieśli tak świetne zwycięstwo nad astrologiem. Rotmistrz, czyli dowódca roty, będąc ciężko raniony w potyczce, musiał zaraz się położyć, ale doznał szczególnego zaszczytu: oto sam książę go odwiedził i raczył spojrzeć na jego poraniony brzuch. Po czym wyraził swój podziw, że rotmistrz jeszcze żyje i obiecał mu konia z rzędem, jeśli nie umrze od tej dziury w brzuchu. Wieczorem Bojan wyprawił ucztę. Kazał, by cały dwór bawił się i weselił. Ale nie pomyślał Bojan o matce, nie troszczył się, gdy zasłabła na wieść o śmierci astrologa, nie zapytał, dlaczego płacze, siedząc sama w komnacie. 30 Lecz oto następne dni przyniosły inne wieści. Słudzy wysłani, aby przywieźli nieżywego astrologa, znaleźli grób, ale nie było w nim człowieka, tylko podziurawiony płaszcz z wyszytymi gwiazdami i czapka, które to rzeczy przywieźli i okazali księciu. Bojan wpadł we wściekłość. Odebrał żołnierzom dukaty i kazał ich uwięzić razem z rotmistrzem, nie bacząc na jego dziurawą wątrobę. A księżna pani odżyła i znów nadzieja wstąpiła w jej serce. Po jakimś czasie przyszła do zamku nowa wieść: ktoś rozpoznał astrologa, który żyw i cały jechał na ośle w stroju żołnierza! To zadziwiło Bojana. Czyżby zmądrzał i przystał do jakiejś roty? -myślał. Ale po zastanowieniu osądził, że jest to podstęp i tym bardziej trzeba go ścigać. Taki też wydał rozkaz. 5. Astrolog Bum sprzedaje swą duszę A Bum znów wędrował to tu, to tam, tak jak było zapisane w gwiazdach. Pytał o małego człowieczka, ale nie widziano go w tej części kraju. Pewnego wieczoru jechał przez piękną łąkę. Trawa stała wysoko na pół człowieka, pachniało wilgotną ziemią, ciepły wiatr szumiał w rzadkich zaroślach. - Tu odpoczniemy, Kasztanku - rzekł Bum - a może i przenocujemy. Pojedz sobie i wytarzaj się, ja też rozprostuję kości. Puścił wolno osła, a sam szukał dobrego miejsca, by przysiąść. Jakież było jego zdziwienie, gdy nagle ujrzał stojący wśród traw fotel. Prawdziwy, miękki, widać wygodny fotel. Niesłychane -pomyślał - któż go tu postawił? I niewiele się zastanawiając, usadowił się w nim z przyjemnością. Lecz cóż to? W tej chwili fotel zaczął powoli unosić się do góry! Bum zdumiał się i przestraszył wielce. Zaczął oglądać dokładnie mebel i odkrył, że z tyłu, do poręczy był przymocowany mocny, gruby sznur i on to ciągnął do góry. - Ciekawe, ciekawe, zdumiewające - mruczał Bum, rozglądając się dookoła. Zobaczył daleko w dole łąkę oświetloną z ukosa promieniami zachodzącego słońca i maleńkiego osiołka. Ale wkrótce ogarnęły go gęste chmury i już niczego nie widział. Popadł jakby w odrętwienie, może nawet się zdrzemnął. 33 Gdy się obudził, było zupełnie ciemno, pusto i zimno. Fotel chwiał się, naprężony sznur wciąż go ciągnął. Bum spojrzał do góry i znów się zdumiał: oto wprost nad jego głową lśnił srebrzyście olbrzymi sierp księżyca. Czyżby ktoś wciągał mnie na Księżyc? -pomyślał. Istotnie, tak było. Po jakimś czasie doszły go jakieś głosy, potem poczuł wstrząs, fotel się przechylił i wylądował na twardym gruncie. Panował tu mrok lekko rozświetlony odbitym od odległych skał światłem słonecznym. Bum od razu zrozumiał, że znajduje się na pograniczu ciemnej i oświetlonej części Księżyca. Do jego uszu dotarły dalekie, głuche dźwięki: jakieś łomoty, stuki, jakby uderzenia kilofami o kamienie, to znów łoskot toczących się głazów. Zdziwił się astrolog. Nagle usłyszał głos: - Patrz! Wojak nam się złapał, cha, cha, cha! A to ci heca! -ktoś śmiał się do rozpuku za plecami Buma. - Kim jesteście? - spytał Bum i obejrzał się, ale nikogo nie zobaczył. - Pokażcie się! - Nie pokażemy się, bobyś umarł ze strachu na nasz widok. Ale możemy ci powiedzieć, że jesteśmy diabłami. - Co?! A cóż u diaska robicie na Księżycu? - Przysłano nas tu z piekła. Już z tysiąc lat kopiemy na Księżycu doły, rowy, kruszymy kamienie i głazy, rozbijamy skały księżycowe. Nie pytaj dlaczego, bo nie wiemy. Chyba tylko sam Lucyfer mógłby ci powiedzieć, po co ta robota. Nie lubimy tak ciężko pracować, więc umknęliśmy, żeby się pobawić. Wolimy zarzucać wędkę na Ziemię. Tak to właśnie złapaliśmy ciebie, dałeś się nabrać na fotel, cha, cha, cha! - Oni się zabawiają moim kosztem! - wykrzyknął oburzony Bum. - Spuście mnie natychmiast na Ziemię, nie mam czasu na żarty. Czeka mnie długa droga i ważne sprawy. - A cóż to za ważne sprawy, żołnierzu? Może moglibyśmy w czymś pomóc? - Nie chcę diabelskiej pomocy. - Eee... nie unoś się, powiedz, nie będzie cię to zbyt wiele kosztowało. Tu diabły zaczęły szeptać między sobą. Bum długo namyślał się, wreszcie wykrztusił: 34 - Cóż chcecie za swe usługi? - Powiedz wpierw, jaka to sprawa? - Poszukuję pewnego człowieka. Zwą go „małym człowieczkiem ze znamieniem na piersi". Imię jego zaczyna się na literę T. Nie mogę go odszukać, a czas nagli. - Po co ci on potrzebny? - On jeden może naprawić zło, które uczynił pewien niedobry człowiek. -1 to wszystko? Przecież to dla nas fraszka. Wiemy, kto to jest ten człowieczek, jutro będziesz go miał. Ale za to wskażesz nam jakiegoś grzesznika, chociażby tego złego człowieka, który wyrządził krzywdę. Pomyśl sobie! Za jednym zamachem złapiesz swego człowieczka i zemścisz się na wrogu. Ta grzeszna dusza będzie nasza. Muszę ci wyjawić, że nam, podrzędnym diabłom, nie wolno kusić ludzi, ale gdy przyprowadzimy prawdziwego, wielkiego grzesznika, zabiorą nas w nagrodę z tego przeklętego Księżyca. Bum myślał długą chwilę. Potem powiedział: - Zgadzam się. Dam wam człowieka, ale nie tego, o którym była mowa. Gdy odnajdę małego człowieczka i sprawa szczęśliwie się zakończy, przybędę do was ja sam. Po prostu sprzedaję siebie za waszą usługę. - Nie bardzo nam się to podoba. Gdybyś tamtego zdradził, byłbyś też nasz, bo zdrada to przecież grzech. Mielibyśmy dwie dusze. Ale trudno, niech i tak będzie. Daj słowo, że pozwolisz się znów wciągnąć na Księżyc i oddasz się w nasze ręce. - Daję słowo honoru. - Dobrze, teraz słuchaj uważnie. -Tu któryś z diabłów zbliżył łeb do ucha Buma i zaczął szeptać: - Ten mały człowieczek ma na imię... - Ach wy huncwoty, oczajdusze, wy powsinogi, wypędki piekielne! Marsz do roboty! - wrzasnął ktoś tuż za plecami Buma, strzelając jednocześnie z bicza. - Cały dzień ich szukam, a oni mi tu ludzi kradną. Nie ze mną takie zabawy, trzy tysiące lat będziecie teraz siedzieć na Księżycu! - Tu wrzeszczący osobnik świsnął 36 batem. Rozległo się wycie, potem tupot kopyt po kamieniach i wszystko ucichło. Bum siedział przerażony, nie wiedząc, co ma robić. Wtem odezwał się głos należący do tajemniczego osobnika: - A ty, człowieku, wynoś się i nie próbuj nas podglądać. - Ani mi to w głowie - odparł Bum. - Przecież to tamte dwa diabły wciągnęły mnie na Księżyc, jak mówią, dla zabawy. A ty jesteś ich nadzorcą? A może Lucyferem? - Nic ci do tego. Dla ciebie jestem Nikim. - A ja jestem astrologiem i bardzo ciekawi mnie Księżyc. Po co kopiecie rowy i rozbijacie skały? - Powiem ci, skoro już tyle słyszałeś - odparł Nikt. - Ale pamiętaj! Nie wolno ci nikomu o tym opowiadać. Chcemy rozbić Księżyc na kawałki, zniszczyć go. Pracują tu tysiące diabłów. Już wkrótce, za jakiś milion lat nie będzie Księżyca, pozostanie z niego tylko pył i proch. Potem zabierzemy się do gwiazd. - Ależ po co to wam? - spytał zdumiony Bum. - Po to, by nic wam, ludziom, nie przyświecało. Noce wasze będą czarne, ponure, straszne. W takie noce ludzie najwięcej grzeszą. Będą rabować, zabijać, kraść, będą oszukiwać i wzajemnie się mordować. Piekło zapełni się grzesznymi duszami. Ot, po co to robimy. - Przerażasz mnie. - Bardzo dobrze, przerażaj się, a teraz zjeżdżaj stąd. - Ależ zawarłem układ z tamtymi diabłami, muszą mi pomóc! - Tak, tak, słyszałem - przerwał Nikt. - Tylko że oni nie mają prawa zawierać układów, są przeznaczeni do roboty. Myśleli, że im się uda, bo wleźli na ciemną stronę księżyca. - Jednak dałem słowo honoru, że wrócę - upierał się Bum. - Co nam po tobie? Te durnie i tak nic by nie zyskały. Nam potrzeba grzeszników, a ty jesteś jak chodząca niewinność. - Tu Nikt zaśmiał się nieprzyjemnie. - Wynoś się już i nie wracaj! - To mówiąc kopnął fotel. Bum chwycił się poręczy, bo fotel przechylił się i zaczął zjeżdżać po pochyłości. Po drugim kopnięciu podskoczył i zsunął się w próżnię. A Nikt śmiał się i wołał: 37 - Badaj sobie gwiazdy, badaj, czytaj mądre księgi, czytaj. I tak nie znajdziesz nigdy małego człowieczka ze znamieniem na piersi. Ostatnie słowa rozpłynęły się w przestrzeni, bo Bum zaczął oddalać się od Księżyca. Ogarnęły go ciemności, tylko daleko, daleko świeciła mgliście kula ziemska. Bum zamknął oczy i zasnął. Obudziło go lądowanie na łące. Wstrząs był tak silny, że astrolog spadł na ziemię. Był wczesny ranek. Kasztanek, najedzony i wypoczęty, podbiegł zaraz do swego pana i nie dając mu wstać, zaczął trącać nosem jego twarz, jakby witając po długim rozstaniu. Bum poklepał go po szyi, potem wstał, siadł na osiołka i pojechał, sam nie wiedząc dokąd. Będąc na skraju łąki, odwrócił się jeszcze. Fotel stał w trawie, sznur przytwierdzony do jego tylnej poręczy sięgał chmur. A więc to wszystko działo się naprawdę - pomyślał Bum. 6. Wilki Dobry Diabeł i Czarnucha siedzieli przez dłuższy czas w rodzinnej wsi starej wiedźmy. W razie niebezpieczeństwa ludzie ukrywali ich w różnych schowkach i zakamarkach. Ale gdy żołnierze zbyt często zaczęli odwiedzać wieś i szperać po kątach -trzeba było uciekać. Tak więc pewnego dnia Wiedźmucha wyciągnęła swe buty i powiedziała: - Patrz no diabełku, jak to je szewc pięknie połatał, a i podeszwy nowe dał. Będą nas teraz niosły, że hej! Możemy uciekać, a teraz włożę je i wypróbuję. Jakież było ich zdumienie, gdy się okazało, że owe siedmiomi-lowe buty nie chciały robić ani cala. Nie niosły nóg, to nogi musiały nieść buty. - A to nam dogodził twój szewc - zaśmiał się Dobry Diabeł. -Teraz są to już zwykłe, najzwyczajniejsze w świecie buty. - Trudna rada - zmartwiła się Wiedźmucha. - Idźmy w las, potem pomyślimy, co robić dalej. Wędrowali dzień cały gęstym borem. Wieczorem wyszli na skraj lasu, rozejrzeli się ostrożnie: było pusto, ani żywej duszy. Odważyli się więc rozpalić małe ognisko, aby upiec ziemniaki 39 i ogrzać się. Gdy tak sobie siedzieli przy ognisku, zaskoczyły ich nagle dziwne odgłosy: jakieś niby człapanie, niby sapanie i prychanie. Po chwili z mroku wynurzył się człowiek na ośle. - Biruta i Rataj! - wykrzyknął człowiek. - Jaka to radość spotkać kogoś znajomego w tym pustkowiu. - Dla nas to żadna radość - mruknęła do siebie Wiedźmucha, a głośno powiedziała: - Witaj, panie! Jakoś inaczej wyglądasz niż wtedy, kiedyśmy cię poznali. Gdzie twój płaszcz gwiazdami tkany? - W grobie - odrzekł Bum zgodnie z prawdą. - Pozwolicie, że się przysiądę? - Prosimy, prosimy, poczęstuj się, panie, ziemniaczkami. Dokąd to zmierzasz? Czy sam tu jesteś? - A z kim mógłbym być? Aha, myślisz, że z rotą? Ten żołnierski ubiór to tylko pozór. Jestem sam. A dokąd zmierzam? - Tu Bum westchnął. - Do miejsca, w którym zejdą się dwie drogi: moja i małego człowieczka ze znamieniem na piersi. Tot chciał coś powiedzieć, ale Wiedźmucha uprzedziła go, pytając: - A gdzież to miejsce? - Nie wiem, ale jest takie miejsce gdzieś w przestrzeni i czasie. Poznam je, gdy się spotkamy, w co głęboko wierzę, mimo wielu przeciwieństw. - Jakoś bardzo uczenie mówisz, panie, trudno cię zrozumieć. Ale przypomniało mi się, że ktoś powiadał, jakoby człowieczek ów kierować się miał ku zachodowi słońca - zełgała wiedźma. -My zaś podążamy na wschód. - Co mówisz, kobieto, na zachód? Nareszcie mam jakąś wskazówkę! Jeśli go znajdę, będę winien tobie wdzięczność, a wszystko to, co się potem stanie, będzie po części twoją zasługą. Zatem żegnajcie, czas mi w drogę. - Ależ noc jest, panie - odezwał się wreszcie Tot. - Zostań z nami, chcę z tobą porozmawiać... - Nie zatrzymuj - przerwała wiedźma. - Widzisz, że wielmożny pan się spieszy. Bum siedział już w siodle. 40 - Żegnajcie! - powiedział jeszcze raz i odjechał w stronę, gdzie dawno już zaszło słońce. - Uff - odetchnęła Wiedźmucha. - Przyznasz diabełku, że znam się na ludziach. Mówiłam, że to przebrany za astrologa żołnierz, czy nie mówiłam? - Mówiłaś - przyznał Tot. - Ale on chyba nie jest żołnierzem. W dodatku tak jakoś nieładnie wyszło. Oszukałaś go, a on ci jeszcze zasługę chce przypisać. - Ee tam, musimy się bronić, skąd wiemy, co on zamyśla. - Chciałem go właśnie o to spytać, aleś mi przeszkodziła. I co to ma się stać, gdyby mnie znalazł? Ciekawe... - zastanawiał się Dobry Diabeł. - Nie przejmuj się, prześpijmy się, a jutro na wschód! A zasługi żadnej nie będę miała, ani jego wdzięczności, bo przecie nie znajdzie małego człowieczka tam, dokąd pojechał, a że ciebie nie może rozpoznać, to nie moja wina, a jego ślepota. Jesteś wypisz, wymaluj małym człowieczkiem ze znamieniem na piersi. Dobranoc. Bum daleko nie ujechał, bo Kasztanek poczuł się bardzo zmęczony. Przenocowali więc w polu, pod jakimś drzewem. Rankiem powędrowali znowu na zachód, a im dalej jechali, tym okolica stawała się coraz bardziej pusta. Znikły pola uprawne, łąki zamieniły się w step szeroki, pachnący piołunem i macierzanką, szeleszczący suchą trawą. Droga dawno się zatarła, nie było widać nigdzie ani chatynki, ani ludzi, ani nawet zwierza jakiegoś. Nad tym pustkowiem, gdzieś w bladym błękicie nieba, dźwięczały skowronki. Ale ich śpiew nie rozweselał, przeciwnie, napawał smutkiem i tęsknotą serce Buma, który czuł się tak bardzo samotny i bezradny w tej bezkresnej pustce. Minął dzień, skowronki umilkły, nastała cisza. Słońce, jedyny towarzysz, zaglądało czerwoną tarczą w oczy wędrowca. Wreszcie i ono opuściło Buma, chowając się za widnokręgiem. - Gdzież my przenocujemy, Kasztanku - powiedział na głos Bum. - Jesteś pewnie bardzo zmęczony, biedaku. 42 Ledwie dopowiedział te słowa, gdy ujrzał w oddali, w mrocznym pustkowiu chybotliwe światełko. - A jednak będzie schronienie - ucieszył się Bum. - Wytrzymaj jeszcze trochę, mój przyjacielu. Noc już była, gdy dotarli do chatki samotnie stojącej w szczerym polu. Bum zsiadł z osła i zobaczył ze zdziwieniem, że drzwi chaty są otwarte na oścież. Wszedł do środka i oniemiał ze zdumienia. Izba była duża, jasno oświetlona kagankami, a pośrodku stało szerokie palenisko, na którym rozsiadł się olbrzymich rozmiarów kocioł. W palenisku huczał ogień, a z kotła buchała para, roznosząc po chacie zapach gotowanego mięsa. Nikogo nie było. Bum stał dobrą chwilę, zastanawiając się głęboko nad tym dziwnym widokiem, gdy raptem wpadł do izby niski, gruby człowieczek. Miał siwą czuprynę i białą, gęstą brodę, ale nie był stary. Twarz jego była czerstwa i rumiana, oczy bystre, a ruchy żwawe. Gdy ujrzał Buma, skłonił się i powiedział: - Witaj, gościu, kim jesteś? Ale Bum nie słyszał pytania. Patrzał jak urzeczony, na małego człowieka z białą brodą, wreszcie rzekł: - Panie, czyżbyś był tym, którego szukam? Jakie jest twe imię? - Trojan, wojaku - odrzekł człowiek, zdziwiony słowami gościa. - Nie jestem wojakiem, jestem astrologiem - powiedział Bum i nagle padł na kolana przed grubaskiem, wołając w podnieceniu: - Tak, tak, jego imię zaczyna się na literę T. Panie, czy masz znamię na piersi? - Coś tam mam, istotnie. - Pokaż! Trojan coraz bardziej zdziwiony rozpiął kaftan i koszulę. Pierś miał porośniętą kędzierzawymi włosami, wśród których sterczała duża brodawka. - Co to jest? - spytał niepewnie Bum. - To jest brodawka - odparł tamten. - Czy można to uznać za znamię? Wybacz, panie, że dopytuję, ale znam się lepiej na gwiazdach niż na brodawkach. 43 - Hm, znamię musi być od urodzenia, a ta brodawka wyrosła mi przed rokiem. Ale wstań, panie, jakże tak, na kolanach? Przede mną? - A więc nie jesteś małym człowieczkiem ze znamieniem na piersi - rzekł Bum ze smutkiem, wstając z kolan. - A po co ci ów człowieczek? Słyszałem coś o nim, ale nie wiem, gdzie przebywa. - Widzisz, panie, on jeden może mi pomóc w mym strapieniu. Zabłąkałem się aż tutaj w mych poszukiwaniach, gdyż wskazano mi drogę na zachód... - O, nie! - Przerwał Trojan. - Przemierzyłem cały step, ale nikogo nie widziałem. Ktoś, panie, wskazał ci złą drogę. - Trudno, będę szukał dalej. Panie Trojanie, czy możesz mnie objaśnić, dlaczego gotujesz strawę w tak ogromnym kotle? Czy jest to twoja wieczerza? Zjesz to wszystko? Bum zadał to pytanie z całą powagą, ale Trojan aż zatrząsł się od śmiechu: - Och, och, och, przecież pękłbym! Szykuję jadło dla stu pięćdziesięciu wilków. - Wilków??! - zdumienie astrologa nie miało granic. - Są w tym kotle dwa wieprze, jeden cielak, dziesięć królików, dwadzieścia kur, gąska. Coś jeszcze... Aha! Piękny tłusty baran. No, sól, pieprz, cebula. - Ale po co?! Po co karmisz, panie, wilki??! Trojan zrobił tajemniczą minę. - Panie astrologu, zapewne wiesz o białym koniu, który niestrudzenie przemierza nasz kraj, a może i inne strony świata. Widziałeś go choć raz? - Wiem o nim, widziałem z daleka. - Prawda, że jest cudowny? Nie było, nie ma i nie będzie na świecie tak pięknego i szlachetnego rumaka jak ten. Zachwyciłem się nim i pokochałem go serdecznie. Ale wiesz co, panie - tu Trojan zniżył głos. - Wydaje mi się, że tkwi w tym wielka tajemnica, czar rzucony na kogoś, może klątwa, może inne zaklęcie? Rozumiesz mnie? - Rozumiem. - Otóż zawsze, co dwadzieścia dwa dni o wschodzie słońca biały rumak przebiega przez ten step. Ach, panie, jakże przeraziłem się, gdy będąc tu po raz pierwszy, ujrzałem stado wilków rzucających się na tego konia. Skakały mu do gardła, szarpały nozdrza, chwytały zębami za nogi, a on, brocząc krwią, walczył z nimi bohatersko. Deptał je kopytami, gryzł, szarpał, parskał, nie ustając ani na chwilę w swym biegu. Wreszcie zarżał gromko, skoczył go góry, otrząsnął się, a wilki spadły z niego jak czarne karaluchy. Biały koń popędził dalej, ale krew jego naznaczyła step czerwonym piętnem. Wtedy to przysiągłem sobie, że nigdy już biały rumak nie będzie krwawił. Cóż, nie mogłem walczyć ze sforą wilków. Mają swe nory niedaleko stąd, wśród skał i zarośli. Schroniłem się do tej chaty i obmyśliłem sposób. Karmię wilki w noc przed przybyciem białego konia, a one nażarte i leniwe zasypiają o świcie. Czy chcesz zobaczyć to wszystko na własne oczy? - Oczywiście, nawet ci pomogę, szlachetny panie. -A więc już czas. 45 Trojan chwycił wiadra i zaczął napełniać je mięsem z kotła. Potem nosili wielokrotnie pełne wiadra tam, gdzie zwykle Trojan zostawiał jadło. Gdy opróżnili cały kocioł, księżyc zbladł już, zapowiadając nadchodzący świt. Wtedy usiedli opodal na kamieniu i czekali w napięciu. Przez jakiś czas było zupełnie cicho. Nagle pojawiły się wilki. Czarne, duże bestie wyłaziły zza skał, skradając się i węsząc. Potem rzuciły się na mięso. Istotnie, zebrało się tam całe stado. Kłębiły się, charczały, walczyły ze sobą o zdobycz. Gdy wszystko pożarły i napiły się wody z sadzawki, zniknę-ły znowu wśród skał. - Dobrze - szepnął Trojan. - Słońce zaraz wzejdzie. Czy słyszysz, panie? - Tak - odszepnął Bum, ale nie zdawał sobie sprawy, co to jest. A był to daleki tętent konia. Ale oto już się zbliżał, stawał się coraz głośniejszy i głośniejszy, huczało w uszach, zdawało się, że wypełnia cały step i sięga aż do nieba... Powiał wiatr, ziemia zadrżała i na tle wschodzącego słońca, wśród traw stepowych pojawił się cudowny, biały koń. Cwałował z rozwianą grzywą, a gdy się zbliżył, zarżał, zwrócił na chwilę głowę w stronę siedzących na kamieniu ludzi i pomknął dalej. Wkrótce zniknął im z oczu. Bum długo siedział na kamieniu wstrząśnięty i zadumany. Po raz pierwszy zobaczył białego konia z tak bliska. Może Stańko go poznał. Może błagał o ratunek? - Ach, życie bym oddał, aby cię uratować, chłopcze miły - szepnął Bum. Gdy ocknął się z zamyślenia, nie było przy nim Trojana. Wrócił do chaty - i tu nikogo. Palenisko wygasło, zimne, kocioł pusty. Obszedł chatę dookoła. Pod wiatą stał Kasztanek, chrupiąc owies. Skąd ma owies - przemknęło mu przez myśl. Osiołek wyciągnął szyję w kierunku Bu-ma, trącając go nosem. Gdzież się podział Trojan? Widać odjechał - pomyślał z żalem Bum. - Jaka szkoda, chciałem mu zwierzyć... Może go jeszcze kiedyś spotkam? - Ale już nigdy więcej nie zobaczył niezwykłego człowieka imieniem Trojan. Cóż było robić? Bum dosiadł Kasztanka i pojechał przed siebie. Jeszcze przed wieczorem opuścił step i wjechał w kraj zaludniony. 46 1 ¦> 1 Lit ,* s Li I, 7. Szalona staruszka I znów przemierzał Bum polne drogi i rojne trakty, rozpytując o małego człowieczka. Na próżno. A przecież gdzieś on musi być - rozmyślał - tak, ale chowa się przed Bojanem. A ludzie, biorąc mnie za żołnierza, na pewno nie ufają mi. Co mam robić? Gdy tak jechał zgnębiony i zawiedziony, ujrzał przy drodze chatę i siedzącego na przyzbie staruszka. Zsiadł z Kasztanka, podszedł do starca i rzekł: - Witaj, dobry człowieku, czy masz wolę i czas, aby porozmawiać ze mną? - A czemuż nie, panie - odparł stary człowiek - toć czasu mam aż do śmierci, a i ochota się znajdzie. Tyłkom stary bardzo, pamięć zawodzi. A tyś, choć żołnierz, ale jakiś odmienny, z dobrym słowem na ustach. - Wiesz, staruszku, od dawna szukam małego człowieczka ze znamieniem na piersi. Rozpytuję o niego, ale nie mogę się niczego dowiedzieć. Ty mi się wydajesz mądry i rozważny. Powiedz prawdę, widziałeś owego człowieczka? Stary kmieć zamyślił się, potem rzekł: - Najpierw powiedz, panie, żołnierzu, na co ci on potrzebny? - Ach, on jeden może mi pomóc w nieszczęściu. A żołnierzem nie jestem, ubiór ten noszę przez przypadek. 48 - Widzisz, tak trzeba od razu mówić. Wszyscy żołnierze go szukają, chcą zabić małego człowieczka. Nie mogą go uchwycić, więc na nas swą złość wywierają. Krążą różne wieści: grożą karami za schowanie owego człowieka, biją ludzi batogami, a w drugiej wsi ciągnęli na sznurze jakąś babę, że niby wiedziała, gdzie on jest, a nie chciała gadać. Strach pomyśleć, co wyrabiają. Za starego księcia nie bywało takich przypadków. Ten młody jest srogi, oj srogi... i na co mu ten człowieczek? Po co ludzi gnębi, a strach i nienawiść budzi? A ty, panie, widać, że nie rozumiesz się na sprawach człowieczych, skoro myślałeś, że ludzie ci zawierzą. - Zrozumiałem to, dziadku, choć przyznaję, za późno. Przysięgam, możesz mi zaufać, powiedz, jeśli coś wiesz. - Był tu onegdaj, nie pamiętam dobrze, kiedy. Aha, wraz z nami oglądał białego konia, co to nigdy nie przystaje, tylko goni, goni, gdzieś goni... - A potem, dokąd się udał mały człowieczek? - przerwał mu Bum. - Tak dobrze ci nie powiem... Niby na wschód słońca się kierował. Prędzej się dowiesz wszystkiego jako zwykły człek będący w potrzebie. - A może wiesz, dobry staruszku, jakie jest imię owego człowieka? - Nie pamiętam... Tak, jakby do mojego podobne, a mnie jest Wawrzon. - Dziękuję ci, dziadku, bywaj zdrów! - Bywaj - odrzekł stary i zapadł w drzemkę. Pojechał więc tym razem na wschód, głowiąc się nad zagadką imienia: zaczyna się na literę T, a podobne do imienia Wawrzon. Nic nie wymyślił i machnął ręką. Pamięć widać zawiodła staruszka - pomyślał - choć przyznam, rozum ma. Trzeba zmienić mi przyodziewek, już i tak słudzy Bojana pewnie wywiedzieli się, że żyję i podróżuję jako żołnierz. Na nic mi to przebranie, sam to jasno widzę. Tak rozmyślając, jechał białym gościńcem, a wieczór już się zbliżał, słońce zaś tym razem plecy mu przygrzewało. W pewnej 49 chwili zobaczył przed sobą na drodze jakąś postać. Była to stara kobieta, która dziwnie się zachowywała: tańczyła, podskakiwała, kręciła się w kółko, a jednocześnie podśpiewywała sobie wesoło. Gdy był już blisko, usłyszał, jak śpiewała: Jestem sobie baba Gaba, baba Gaba, Śpiewam, tańczę, tarambaba, tarambaba Hej!!! Na to „hej" Kasztanek parsknął siarczyście, co tak przestraszyło babę Gabę, że podskoczyła do góry na jednej nodze, a potem klapnęła na ziemię. Wstała, pocierając sobie tylną część ciała. Odwróciła się i zawołała: - Co widzę? Sam wielki astrolog Bum na swym Kasztanku! Co za radość spotkać cię, panie. A ja nazywam się Gabriela. - Skąd wiesz, kobieto, kim jestem? - zdumiał się Bum. - O, powiedziano mi, że podróżujesz na ośle w stroju wojaka, więc zaraz cię poznałam. - Któż ci o tym powiedział? - Czy to nie wszystko jedno? Szczęście, że dotąd cię nie złapano. Zajdź, proszę, do mojego domku, to tu, blisko. Odpoczniesz, przenocujesz, wszak już noc się zbliża. - Czemu nie - odparł Bum - skoro tak mile zapraszasz. Domek jej był istotnie blisko, tuż za zakrętem, w niewielkiej odległości od drogi. Dla Kasztanka znalazła się stajenka, a Bum został wprowadzony do chaty. Kobieta zapaliła oliwną lampę. W jej świetle izba wydała się astrologowi schludna i miła. Na oknie stały kwiaty, pod sufitem wisiały pęki ziół, suszące się grzyby i wianki cebuli. Ławy zasłane były kilimkami, stół - obrusem. - Siadaj, panie - powiedziała Gaba i zakrzątnęła się koło pieca kuchennego. - Przygotuję wieczerzę. Bum jadł wieczerzę sam, bo baba Gaba ciągle biegała, to przynosząc nowe potrawy, to zabierając talerze, to szykując coś i gotując w różnych kociołkach. Potem zaczęła znów podśpiewywać, kręcić się po izbie i tańczyć. 50 - Widzę, że ci jest bardzo wesoło, dobra kobieto - odezwał się Bum. - Z czego się tak cieszysz? - spytał, a jednocześnie poczuł, że jest bardzo zmęczony i senny. - Ach, z tego, że los uśmiecha się do mnie. A teraz na dodatek sprowadził ciebie, panie, do mego domu. To wielkie szczęście. - Ee, przesadzasz, jeszcze nikomu nie przyniosłem szczęścia. - Ale mnie przyniesiesz! Tak, tak, przyniesiesz. -W jaki sposób? - Och, dowiesz się, tylko że wtedy nie będziesz już tego ciekaw. Będą cię obchodziły zgoła inne rzeczy, inne sprawy... - Gabrielo, mówisz zagadkami, nic z tego nie rozumiem. Ale zaciekawiasz mnie, powiedz, co masz na myśli? - Powiem, powiem. Może coś jeszcze zjesz, panie? Może coś wypijesz? To jest twoja ostatnia porządna wieczerza. - Dlaczego ostatnia? - Dlatego - tu Gaba ściszyła głos - że znam księcia Bojana. - Nie może być! Ale co ma wielki książę do kiełbasek, którymi mnie uraczyłaś? - Ma, bardzo dużo. Ach, cóż by książę zdziałał beze mnie. Znać zaklęcie - to jeszcze nie wszystko! Ja jestem sławną zielar-ką, musiał więc prosić mnie o różne tajemnicze zioła, aby zaklęcie się dokonało. Przyszedł tu do mnie sam jeden, bez świty, aby nikt się nie dowiedział, co zamierza uczynić. A za moją pomoc i za moje milczenie obiecał mi wielką nagrodę: będę mieszkać w zamku, będę wielką panią, będę miała sługi, a nawet, a nawet... W miarę, jak Gaba mówiła, Bum czuł coraz większą ociężałość w całym ciele i jakieś dziwne odrętwienie. Nogi, jak bryły ołowiu, przykuwały go do miejsca. Siedział nieporuszony, patrząc z przerażeniem na babę. - Tak, tak - ciągnęła Gaba. - Jedynym zmartwieniem dla Bojana jesteś ty, astrologu, no i ten mały człowieczek, ale on bez ciebie jest niczym, bo nie wie, że może zatrzymać białego konia. Chyba że rozgadałeś o tym ludziom. Rozgadałeś czy nie? - spytała ostro. - Nie - szepnął Bum. - No, więc wystarczy pozbyć się ciebie i będzie wszystko dobrze. Muszę ci coś powiedzieć: książę Bojan obiecał mi, a nawet przysiągł, że ożeni się ze mną, jeśli zgładzę ciebie lub Dobrego Diabła. Tu baba Gaba zaczęła kręcić się w kółko i śpiewać: Będę żoną księcia pana, księcia pana, Będę torty jeść od rana, jeść od rana, Ach!!! Mlasnęła językiem i oblizała się. Bum patrzał i słuchał, nie wierząc swym oczom i uszom. - Jesteś chyba szalona, staruszko - wyjąkał. - Nie! Zaraz się przekonasz, że jestem bardzo mądrą staruszką, przygotowałam ci pewne ziółko i zrobiłam bardzo smaczny napój. - Nie chcę pić! Powiedz mi lepiej, o jakim to dobrym diable mówiłaś? - Jak to? Sam nie wiesz, kogo szukasz? Stary głupcze, przecież to jest mały człowieczek ze znamieniem na piersi, ma na imię Tot. Podróżuje, a raczej ucieka ze starą Wiedźmuchą, która nazywa go Ratajem, a siebie Birutą, tak dla niepoznaki. Wiesz, on był rzeczywiście kiedyś diabłem, podobno ma nawet jeszcze kawałek ogona, chi, chi, chi! I potrafi robić różne cudeńka. Ale po co ci to wszystko opowiadam, co może obchodzić kota jakiś tam Tot czy Rataj. Bo wiesz, będziesz kotem. Pięknym, burym kocurem. Będziesz łaził po płotach i dachach i nareszcie będziesz mógł do woli łowić myszy, wszak lubisz to zajęcie. Bum siedział jak przygwożdżony do ławy. Z trudem łowił słowa baby Gaby, a gdy wreszcie zrozumiał sens jej gadaniny, prawdziwa zgroza ścisnęła go za gardło. Trzeba wyjść, uciekać - myślał. Spróbował poruszyć nogami, ale nadaremnie, nie mógł wstać. Może cały ten koszmar to sen? Może zaraz się obudzę? - pomyślał. Ale to nie był sen. Starucha przyniosła garnek i postawiła go na stole. Rozszedł się dziwny, mdlący i zarazem drażniący zapach. 52 Bum kichnął, potem chciał zamknąć oczy i spać, spać... Całym wysiłkiem woli przezwyciężył senność; rozumiał, że musi za wszelką cenę czuwać, musi się ratować. A baba cedziła przez sito do miski brunatny płyn. - A teraz - powiedziała - wystarczy wylać na ciebie mój cudowny odwar, a będziesz kotem. - Szalona, wstrzymaj się! To niemożliwe, niemożliwe, poczekaj! - szepnął Bum, nie mogąc wydobyć normalnego głosu. Ale stara zaśmiała się tylko i podniosła wysoko misę z płynem. Już miała go chlusnąć na Buma, gdy nagle, tuż nad jej uchem rozległ się straszliwy ryk. Kobieta zadrżała, ręce się jej zatrzęsły, misa się przechyliła i cudowny odwar popłynął strumieniem na jej własną nogę. W tej samej chwili noga zamieniała się w kocią łapę: ogromną, kosmatą, burą kocią łapę. - Ty, przeklęty czarowniku! Belzebuba wezwałeś na pomoc! -wrzasnęła rozwścieczona starucha. - Nic ci nie pomoże, zaraz ciebie i czarta w kozły pozamieniam! Ale to nie był Belzebub. Bum, siedząc przodem do drzwi, ujrzał w progu Kasztanka, który widocznie szukał swego pana, a może wyczuł, że potrzebna mu pomoc? Na myśl, że Kasztanka wzięto za księcia piekieł, Bum roześmiał się serdecznie. I wtedy czar prysł. Bum poczuł się lekki i rześki. Zerwał się z ławy i wybiegł z chaty, zatrzaskując za sobą drzwi. Przytulił oślą głowę do piersi, mówiąc mu do ucha: - Czy wiesz, Kasztanku, że znów uratowałeś mi życie? Baba myślała, że to Belzebub, a to ryknął mój przyjaciel-osioł! Cha, cha, cha! Nie zwlekając, dosiadł osiołka, a ten, jakby wiedząc, że jest to złe miejsce, pognał co sił w krótkich nogach przed siebie. 54 8. Zdrada Jadąc noc całą Bum rozmyślał nad tym, co przeżył i czego się dowiedział. Jakże jestem niezaradny w tym świecie - potępiał samego siebie - musiałem wpaść w ręce tej strasznej kobiety, aby się dowiedzieć wszystkiego o małym człowieczku. Nie potrafiłem go rozpoznać, a przecież mogło się już dawno wszystko szczęśliwie skończyć. Teraz trzeba uważać, aby nie wpaść z kolei w ręce żołnierzy Bojana. Gdy nastał świt, Bum skierował Kasztanka do lasu. Tam, w gęstych zaroślach odpoczywali bezpiecznie dzień cały. Przed wieczorem ruszyli w dalszą drogę i już po godzinie dotarli do jakiejś wsi. Bum wjechał do pierwszej z brzegu zagrody, gdzie po czystym obejściu krzątał się gospodarz, Bum go pozdrowił i rzekł: - Czy mógłbyś mi, dobry człowieku, sprzedać jakieś odzienie? Powiem ci w zaufaniu, że nie jestem żołnierzem. Ten ubiór noszę dlatego, że innego nie mam. - A kim jesteś, jeśli nie żołnierzem? - Jestem astrologiem. - Wprawdzie nie wiem, co to znaczy, ale jeśli jesteś, panie, w potrzebie, pomogę ci. - Cieszę się, że na zacnego człowieka trafiłem - powiedział Bum i zsiadł z Kasztanka. 55 Paszko, bo tak nazywał się gospodarz, zaprowadził Buma do komory. Tam wybrali odpowiednie odzienie. Bum chciał odjeżdżać, ale Paszko zaprosił go na wieczerzę i nocleg: - Noc się zbliża, przenocuj u mnie, panie, rano pojedziesz w swoją drogę. Bum zgodził się z ochotą. Spał dobrze. Wstał rankiem pełen dobrych myśli, a tu spadła na niego jak grom z jasnego nieba zła wiadomość. Paszko czekał na niego z zatroskaną miną. - Panie - rzekł - moja wina, twój osiołek stał podle mego konia, dostał owies i sieczkę... - Co się z nim stało? - wykrzyknął Bum. - Zachorował? - Nie, panie, zaginął. -Zaginął?! - Widać ktoś go ukradł. Skobelek w stajni znalazłem wyłamany. Mój koń jest ostry, nikt obcy go nie podejdzie, a osiołek - łagodne stworzenie, dał się uprowadzić. Bum stał jak skamieniały. Widać rozpacz odbiła mu się na twarzy, bo Paszko rzekł: - Nie ma co się martwić, panie, w następnej wsi jest dziś targ koński, kupisz sobie nowego osła albo i konia. - Na nic mi inne zwierzę, choćby było i słoniem. Żegnaj! - powiedział Bum martwym głosem i skierował się w stronę bramy. - Poczekaj, panie, muszę ci donieść o czymś ważnym. - Cóż takiego? - Zwiedziałem się, że będą przejeżdżać tędy żołnierze. Szukają kogoś, kto z nazwy jakby do ciebie, panie, podobny i niby jest, a nie jest żołnierzem. Posłuchaj mnie: za wsią jedna droga wiedzie na wprost, druga skręca w las. Idź, panie, tą drogą w las. Tam łatwo ukryjesz się i przeczekasz, aż rota odejdzie. A ja im powiem, żeś poszedł drogą prosto, co wiedzie do drugiej wioski. Uszykowałem ci też na drogę trochę jedzenia. Weź, panie. Tu Paszko podał węzełek. Bum wziął i powiedział: - Dzięki ci za wszystko, dobry człowieku, żegnaj. - Idź, panie, do lasu, do lasu! - Dobrze - odparł Bum i wyszedł za wrota. 56 Szedł drogą przez wieś, jakby zmartwiały ze zgryzoty. Nawet nie pytał napotykanych kmieci o Dobrego Diabła, choć takie miał zamierzenie. - Ach, przyjacielu, czemuś mnie zdradził? Czemuś nie obronił się przed napastnikiem tak, jak broniłeś mnie? Uratowałeś mi życie, a sam się poddałeś? A może źle cię osądzam, może cię zabili? Ach, mój Kasztanku, jakże smutno mi będzie żyć bez ciebie - tak szeptał do siebie i skarżył się Bum, a nie miał przed kim się użalić i podzielić swym smutkiem. Dochodziło już południe, gdy do zagrody Paszka zjechał oddział żołnierzy. - Hej, gospodarzu! Daj koniom pić, żołnierzom po kawałku chleba, a mnie - dobry obiad - zawołał dowódca. Paszko pokłonił się i rzekł: - Będzie tak, jak wasza wielmożność sobie życzy. Proszę do chaty, chcę słowo rzec waszej wysokości. Dowódca zsiadł z konia i udał się za gospodarzem do izby. Rozsiadł się na ławie, a Paszko opowiedział, jak to przybył do niego niby to żołnierz, który to wszakże zmienił ubiór żołnierski na wieśniaczy, a jechał na ośle i zwał siebie... - tu Paszko zająknął się i podrapał w głowę, co mu widać trochę pomogło, bo wykrzyknął: - Wiem! Powiedział, że jest ostroróg, czy jakoś tak podobnie. Może to będzie ten, którego gonicie? - Ten! - krzyknął dowódca. - Zatrzymałeś go? - Nie, proszę waszej wielmożności. Nie było sposobności, ale wmówiłem mu, by krył się w lesie. Za wsią jedna droga wiedzie w las, tamtędy poszedł. Żołnierze łatwo go odkryją, bo las rzadki. Osła zatrzymałem, żeby wasza wielmożność poznała, że prawdę mówię. - Pokaż no tego osła! Paszko raźno ruszył do stodoły, gdzie ukrył Kasztanka i wyprowadził go na podwórze. - Toż to osioł czarownika! - wykrzyknął jeden z wojaków. -Widziałem go kiedyś jeszcze w grodzisku. - Na koń! - krzyknął dowódca i oddział pomknął przez wieś, potem drogą do lasu. A Paszko czekał i zacierał ręce. - Jeśli go złapią, a złapią na pewno - mówił do siebie - książę pan złotymi dukatami mnie obsypie, w zamku zamieszkiwać będę, ważną osobą będę... może na urzędzie jakim... - Tak cieszył się na zapas łotr Paszko. Po godzinie zatętniły znów kopyta na wiejskiej drodze. Paszko wybiegł przed wrota. Dowódca zatrzymał konia, rzucił mu dukata i powiedział: - Masz zapłatę za przysługę. - Złapaliście go, panie? - spytał niecierpliwie Paszko. - A jakże, żołnierze go przydusili i wpakowali do worka, cha, cha, cha. Widzisz ten tłumok na koniu? To twój „ostroróg". Wieziemy księciu pokazać. - Czy mogę jechać z wami do księcia pana? - spytał zdrajca. -Nagrody się spodziewam. - Co ty sobie wyobrażasz, hultaju! Dostałeś zapłatę i siedź cicho, ciemięgo. A będziesz się pchał na dwór, to cię batem pogonię albo i ściąć każę. Spiął konia i odjechał. Jakże przeklinał go Paszko! Tyle trudu i tylko jeden marny dukat! - Nie mielibyście go, gdyby nie ja! - Paszko potrząsnął zaciśniętą pięścią za znikającą w dali rotą. - Zwodziłby ich ten czarownik jeszcze długo. A może to jakiś wielki zbrodniarz, że go wszystkie roty tropiły? Tym większa moja zasługa, a oni mi jednego dukata! Dowódca nazywa się... kutwa! Powsinoga! - wykrzykiwał w wielkiej złości. Gdy się nieco uspokoił, pomyślał, że złoty dukat jest jednak lepszy niż nic, no i osioł. Przyda się. Potem wpadł na pomysł, żeby sprzedać osła, a będą z tego też pieniądze. Jak pomyślał, tak i zrobił. Nie zwlekając, wziął Kasztanka na postronek i powiódł na koński targ. Dotąd osiołek był dość potulny, ale znalazłszy się wśród ciżby, a nie widząc swego pana, zaczął strzyc uszami, wierzgać, nawet gryźć. Mimo to Paszko zachwalał go, wykrzykiwał zalety osła, kłócił się z kupcami i właścicielami innych zwierząt. Gdy tak hałasował, spojrzał w pewnej chwili nad głowami gapiów i... zaniemówił z przerażenia. Włosy na głowie zjeżyły mu 59 się tak, że podniosły czapkę do góry, ręce się zatrzęsły, cały zadygotał. Wreszcie odzyskał głos i zaczął krzyczeć: - Duch, duch nieczysty! Trup wstał z grobu, idzie po mnie! Ludzie! Ratujcie! Uciekajcie! - Puścił Kasztanka i dalej wrzeszczał: - Potępieniec, siła nieczysta! Ratujcie mnie! Zrobiło się zamieszanie: jedni uciszali Paszka, inni szukali maszerującego trupa czy ducha, ale nie było ani jednego, ani drugiego. Zaczęto śmiać się i pokrzykiwać: - Rozum mu odebrało! Nienormalny jakiś, pewnie zwariował! Tymczasem Kasztanek, poczuwszy wolność, wymknął się i wybiegł na ulicę. - Łapać osła! - wołano z placu. Ale Kasztanek nie dał się złapać. Wierzgnął i pomknął ulicą. Ludzie za nim. A osioł spokojnie zatrzymał się i wsadził pysk pod pachę jakiegoś wysokiego, brodatego człowieka. - Kasztanek!!! - ten gromki okrzyk był jeszcze głośniejszy od wrzasku Paszka. Któż mógł tak zawołać? Tylko Bum. Ku zdumieniu wszystkich ludzi brodaty człowiek objął głowę osła, całując ją i zlewając łzami. - Patrzcie! - zawołał ktoś z tłumu. - Mamy drugiego wariata, całuje osła. A Paszko wyciągnął rękę, wskazując na Buma i dalej wołał: - To zbrodniarz, trup. Zabili go w lesie żołnierze, wsadzili do worka, sam widziałem. Ożył! To czarownik, zabijcie tego trupa -wykrzykiwał. Wtem odezwał się silny, młody głos: - Ej, Paszko, sameś może zbrodniarz, a żeś złodziej to pewne, bo cudzego osła sprzedajesz. Słyszycie? Potwarze rzuca na tego szlachetnego pana. A to najzacniejszy człowiek na świecie. Życie mi uratował, nie bacząc na własne bezpieczeństwo. Poznajesz mnie, panie? Bum przyjrzał się młodzieńcowi i wykrzyknął: - Przemek! - Tak, to ja. Chodź, panie do mego domu, bo jak widzę, zdrożony ś bardzo i sponiewierany. Odpoczniesz wśród przyjaciół. 60 Paszko, widząc co się dzieje, przemknął pod brzuchami końskimi na pole, w las i uciekł, gdzie pieprz rośnie. Wreszcie zrozumiał, że złapano nie tego, kogo należało, więc musi uciekać i przed księciem za fałsz i przed ludźmi za zdradę. A Bum zaznał nareszcie godziwego odpoczynku i szczerego przyjęcia przez matkę i trzech braci Przemka. Przy wieczerzy opowiedział o swej ostatniej przygodzie, jak to Paszko namawiał go, by ukrył się w lesie przed pogonią, ale on, w swym żalu po utracie Kasztanka zapomniał o dobrych radach, zapomniał o całym świecie. Poszedł drogą, która go zaprowadziła wprost do tej wsi. Tak to przypadkiem uniknął śmierci i odzyskał osła. - Z tego widać, panie - rzekł Przemek - że Paszko nie tylko ukradł ci osła, ale niecnie zdradził, wysyłając żołnierzy tam, gdzie obmyślił dla ciebie kryjówkę. Dobrze rzekłem, że jest zbrodniarzem. Łotr musi ponieść karę. - Zostawcie go własnemu losowi - powiedział Bum. - A dokąd zdążasz, panie? - spytała matka Przemka. - Toć ratowałeś mego synka hen, daleko stąd, całyś kraj przejechał. - O tym chcę mówić - odparł Bum. - Szukam po świecie Dobrego Diabła. Czy wiecie, kto to taki? - Tak, wiemy - odparli czterej bracia. - A słyszeliście o białym koniu, który się nigdy nie zatrzymuje? - Wszyscy o nim słyszeli. A ci, co go widzieli, powiadają, że jest wielkiej urody i niezwyczajny jakiś. - Zaufałem wam - mówił dalej Bum. - Więc odkryję przed wami, że jest to książę Stańko, zaklęty w konia. Odczarować go może ten, kto go zatrzyma, zatrzymać zaś może tylko ów Dobry Diabeł Tot. Dlatego go poszukuję. Proszę was teraz o pomoc, bo czas nagli. Jeśli żołnierze znajdą mnie albo jego, wszystko przepadnie. Tot kryje się, ucieka, choć nie wie, dlaczego go ścigają, nie wie też, że może zatrzymać białego konia. Dotąd tylko ja o tym wiedziałem, i jeszcze ktoś, a teraz i wy. - Nie rozumiem jednego - rzekł Przemek. - Dlaczego żołnierze nastają na życie twoje, panie, i Dobrego Diabła? Wszak to wojacy księcia Bojana, który, jak wiadomo, jest bratem księcia Stańka. 62 - Wybaczcie, więcej nic wam powiedzieć nie mogę. Są takie tajemnice, od których włos jeży się na głowie, a serce zamiera w przerażeniu. Więc nie pytajcie. - Dobrze, panie - rzekli bracia. - Z ochotą ci pomożemy, toć to wielka sprawa. Rozporządzaj nami. - Pytajcie ludzi, może ktoś będzie wiedział, gdzie przebywa Tot, ale po cichu, bo zdrada panuje i są tacy, co sumienia nie mając, gotowi są każdego sprzedać. - Panie, idź, legnij w alkowie, prześpij noc, a rankiem dostarczymy ci wieści. Bum, zmęczony i wyczerpany, spał snem kamiennym do rana. Gdy się zbudził, czekało na niego śniadanie, a Kasztanek, syty i oporządzony, wesoło parskał, gotowy do drogi. - Panie - rzekł jeden z braci - wczoraj jeszcze widziano Dobrego Diabła w Czerwonym Kamieniu - to wieś o dzień drogi stąd. Ale nie wiadomo, czy jest dzisiaj, bo często miejsce zmienia. Pojedziemy z tobą, panie, aby cię ochronić. Żołnierze coraz bardziej się srożą, coraz więcej rot jest na drogach. Raz Tot uciekł im sprzed nosa, wtedy ze złości ludzi kijami pobili, nie szczędząc dzieci. A gdzie indziej wieś spalili. Sam widziałem bezdomnych kmieci wyrzekających na księcia Bojana i jego roty. Możesz wpaść w ich ręce. - Nie - odpowiedział Bum. - Pojadę tam sam. Wy zaś rozproszcie się po okolicy i jeśli któryś z was napotka Dobrego Diabła, przekaże mu to, co wam rzekłem. Jeśli zginę - wy będziecie prowadzić sprawę dalej. Ale będę ostrożny, pojadę nie drogą, lecz lasem, wskażcie mi kierunek. Jestem dziś dobrej myśli. W drogę! A tymczasem na dworze książęcym znów rozeszła się wieść o złapaniu astrologa. Oto na podwórzec zamkowy wjechał konny oddział. Dowódca kazał sługom donieść księciu, że przybył z dobrą nowiną. Bojan przyjął go natychmiast w sali tronowej. Rotmistrz wkroczył dumnie na czele dwóch rosłych wojaków dźwigających ciężki wór. - Oto, panie, twój wróg - rzekł chełpliwie rozwiązując sznur. Żołnierze podnieśli rogi worka i wytrząsnęli na posadzkę skręco- 63 nego we dwoje człowieka. Książę wstał. Już chciał postawić na nim nogę na znak pogromienia wroga, gdy spojrzał mu w twarz... i znieruchomiał. Pobladł straszliwie, potoczył dzikim wzrokiem po wojakach, odwrócił się i bez słowa wyszedł z sali. Jeden z dworzan podszedł do leżącego człowieka, przyjrzał mu się i rzekł: - Zabierzcie go, to nie astrolog. Dowódca był zdumiony: - Jak to? Przecież mój żołnierz rozpoznał jego osła! A dworzanin na to: - Osioł, to nie człowiek. Jeśli tego nie rozumiesz, pewnie sam jesteś osłem. Zabierajcie się choćby na koniec świata, bo źle z wami będzie. Bojan zamknął się w swej komnacie i nie wychodził przez dzień cały. Potem zawołał swego zaufanego dworzanina i powiedział: - Gnębią mnie złe myśli, czuję, że przegram. Widać, jakieś złe czy dobre siły są przeciwko mnie. Bo, po prawdzie, zawiniłem... ale ty o niczym nie wiesz i dobrze, że nie wiesz. Moja matka dziś znowu omdlała. Ona też jest nieświadoma mych czynów i zamierzeń. - Panie - odparł dworzanin - jeszcze nic straconego, nasi wojacy są tacy dzielni, dokonają czego trzeba. - Nie wiem, czas pokaże, czekajmy, ale cierpliwości już brak, a i nadziei - rzekł książę Bojan. Zaraz też kazał donieść swej matce, że astrolog Bum żyje. 64 9. Biały Książę Podczas gdy książę Bojan czekał niecierpliwie na złe czy dobre wieści, astrolog przedzierał się lasami ku Czerwonemu Kamieniowi, a czterej bracia dążyli w cztery różne strony świata. Cały dzień błądził Bum po bezdrożu leśnym wśród gąszczu starego boru. Zmęczył się setnie osioł, a i pan jego. Wychylił się z lasu w chwili, gdy słońce, zasnute złotym obłokiem, uciekało szybko za widnokrąg. Mrok ogarniał już ziemię, ale jasność bijąca od czystego nieba napełniała powietrze i wszystko, co w nim żyło, spokojnym blaskiem, który był jak ostatnie posłanie niewidocznego już słońca. Bum zatrzymał się i zsiadł z osła. Oto przed nim leżała wieś zwana Czerwonym Kamieniem. Od razu spostrzegł jakieś wielkie poruszenie wśród ludzi: gromadzili się na łące opodal wsi odświętnie odziani, ożywieni, widać było, że na coś czekają. Pacholęta i niedorostki znosiły wśród śmiechu i wrzawy chrust i szczapy smolne, układając je w stosy. Ktoś w tłumie grał na trąbce, ktoś inny śpiewał smętną pieśń wieczorną, z oddali dobiegał dźwięk dzwonu... Na pobliskim pastwisku parskały konie, we wsi szczekały psy. Taki pogodny wieczór dodaje zawsze ludziom otuchy, toteż i Bum poczuł się raźniej. Może tu skończy się moja tułaczka? - pomyślał i ruszył ku gromadzie. Zatrzymał pierwszego napotkanego kmiecia, pozdrowił go i spytał: 65 - Czy możesz mi powiedzieć, dobry człowieku, jakie to święto dziś obchodzicie? - Jak to? Nie wiesz? - odrzekł tamten - Chybaś obcy w tych stronach. Dziś o północy będzie biegł tędy biały koń. Zawsze tak sposobimy się na jego przybycie. Jest na co patrzeć, zostań, zobaczysz. Widać jak na dłoni, bo jakoś zawsze wtedy świeci księżyc, do tego ognie rozpalamy. Wiesz - tu kmieć ściszył głos - różne opowieści wokoło niego chodzą, pieśni o nim układają. Ot i dziś już jeden lirnik struny szykuje, a i młodzi też śpiewają. Wiesz, jak mówimy na tego konia? „Biały Książę" - bo jest jak król, górując nad wszelką zwierzyną. - Dzięki, żeś mnie objaśnił. A nie wiesz przypadkiem, czy przebywa w waszej wsi Dobry Diabeł? - spytał z nadzieją w sercu Bum. - Mam zmartwienie, w którym tylko on pomóc może. - Ejże, nie wiem, kim jesteś, człecze - odpowiedział kmieć. -Mogę tylko to rzec, iż był tu onegdaj, ale gdzie się teraz podziewa - nie wiem. Bum wszedł do wsi i pytał wszystkich o Tota. Każdy mu odpowiadał, że może i był, ale teraz nikt go nie widział. Bum rozczarowany i smutny wrócił na błonia, prowadząc za sobą Kasztanka. Była już noc. Księżyc stał nad lasem, mgła szła znad łęgów, podbielając nocną czerń ziemi. Rozniecone ogniska huczały jasnym płomieniem, trzaskały smolne szczapy. Bum zbliżył się do ogniska, wokół którego skupiło się najwięcej ludzi. Wśród nich siedział dziad i brzdąkał w struny teorbanu, a młody chłopak właśnie zaczął śpiewać: Pędzi z wichrem koń mój rączy, Wiatr mu długą grzywę plącze. Biegnie polem, mknie przez błonia, Nie powstrzymasz tego konia! Skąd przybywa ? Dokąd dąży ? Może wciąż po świecie krąży? Lub, gdy noc jest księżycowa, Wciąż zaczyna bieg od nowa? Któż nam powie, któż to wie, Czego Biały Książę chce? Teraz dziad rozpoczął nową pieśń, ale Bum nie mógł dalej słuchać. Ogarnął go przemożny smutek; odszedł na stronę, siadł na skarpie, a łzy same spływały mu po twarzy. Nagle usłyszał cichy głos: - Dlaczego płaczesz, panie? Jestem ci potrzebny, prawda? - Ktoś ty? - spytał Bum. Ale już przeczuwał, pewność w nim narastała, już wiedział... Odwracał powoli głowę, jakby w lęku, że nie zobaczy małego człowieczka ze znamieniem na piersi. Ale był tam, siedział tuż obok, skulony, mały, niepozorny. - Teraz już będzie dobrze - szeptał Bum. - Teraz już wszystko będzie dobrze... - Biegnie! - krzyknął ktoś nagle. W istocie, dał się słyszeć daleki, głuchy tętent. Ale co to? Jednocześnie u końca wsi powstała niesłychana wrzawa: wołania o pomoc mieszały się ze złorzeczeniami. Usłyszano krzyk: „Żołnierze!", a potem wrzask: - Oddajcie diabła! Wiemy, że tu jest! Spalimy wieś, pójdziecie w dyby! Gdzie ten czart przeklęty? Wydać czarta! A tu tętent białego konia się zbliża, narasta, huczy. Z dalekiej linii lasu wyłania się coś białego, jakby obłoczek, 67 który rośnie w oczach. Przybiera kształt konia... Bum chwycił małego człowieczka, podniósł, posadził na Kasztanka mówiąc jednocześnie: - Jedź na spotkanie białego konia, zatrzymaj go!!! Tylko ty możesz to uczynić, zdejmiesz czar. To książę Stańko. - Kasztanku, biegiem!!! - i klepnął osła po zadzie. Kasztanek ruszył z kopyta. Ale żołnierze już go dostrzegli. Dowódca krzyknął: - Diabeł na ośle! Gonić! Łapać! Strzelać! Żołnierze puścili się w pogoń przez pole. Kasztanek wpadł już między ogniska, a naprzeciw niego cwałował biały koń. Żołnierze wypuścili strzały. Pierwsza strąciła czapkę jeźdźca, druga przeszyła ucho Kasztanka, trzecia utkwiła w ramieniu Dobrego Diabła. Mały człowieczek zachwiał się i padł wprost pod kopyta nadbiegającego białego konia. Ostatkiem sił zdołał chwycić go za pęcinę. Wtedy stała się rzecz nadzwyczajna: wszystko zniknęło - biały koń, mały człowieczek, osioł. Żołnierze zdarli wędzidła koniom i zawrócili przerażeni. Uciekali galopem, choć nikt ich nie gonił. Zaległa cisza, ludzie wstrzymali oddech wpatrzeni w puste miejsce między ogniskami. Naraz zobaczyli pięknego, bogato odzianego młodzieńca. Szedł w świetle ogni, niosąc na rękach skrwawionego małego człowieczka ze znamieniem na piersi. Z tyłu postępował osiołek, z ucha kapała mu krew. - Kto to? Kto to? - szeptano w tłumie. Ktoś jednak poznał księcia i zawołał: - To książę Stańko! I poszedł okrzyk wśród ludzi: - Cud, cud się stał! Książę Stańko niech nam króluje, nie chcemy Bojana, co gnębi lud, chcemy Stańka!!! A książę szedł ciągle. Bum siedział blady, milczący, nieporuszony. Potem wstał, wyprostował się na całą swą wysokość, postąpił kilka kroków i skłonił się nisko przed księciem: - Mistrzu mój ukochany, tyś tutaj? - szepnął Stańko. 68 p^ T* -Wi ^ (Mli 10. Zakończenie Wieść o tych wydarzeniach lotem błyskawicy rozbiegła się po kraju i równie szybko dotarła na dwór książęcy. Księżna Dobro-gniewa, która ciężko chorowała od ciągłego niepokoju, teraz ozdrawiała i z radosną nowiną szła do Bojana, by wspólnie się cieszyć. - Nie masz go, pani! - oznajmił przyboczny księcia. - Pojechał na łowy, nie wróci aż na odwieczerz. Ale nie wrócił już nigdy. Wyjechał w obce kraje i słuch o nim zaginął. Lecz przysłał swej matce upolowanego jelenia. Na rogu zwierzęcia przekłuta była karta ze słowami: „Nie żałuj mnie, matko. Niegodzien jestem ciebie, ani brata mego. Wybaczcie, żegnajcie". Wkrótce zjechał do grodziska książę Stańko ze swym mistrzem i Dobrym Diabłem. Po niedługim czasie został, z woli ludu, uroczyście koronowany na króla. Księżna pani bardzo rozpaczała, gdy Bojan odjechał na zawsze, ale kiedy dowiedziała się, co uczynił, powiedziała: - Dobrze, że odjechał, choć serce matki boleć będzie zawsze. Książęcy medyk wyleczył z ran Dobrego Diabła. Pozostał on przez pewien czas na dworze, lecz potem zapragnął wrócić do swego domku na Sowiej Skale. Król go tam nierzadko odwiedzał, 70 tak samo jak i Bum. Ale Wiedźmucha, którą też zapraszano na dwór, nie dała się namówić. Wolała nie pokazywać się nikomu na oczy, tak wstydziła się swoich wykrętów i łgarstw. - A jednak nie znasz się na ludziach - śmiał się z niej Dobry Diabeł, gdy rozmawiali czasem o swych przygodach. - Nie wspominaj - prosiła Wiedźmucha. Król chciał, aby jego mistrz, astrolog, został dostojnikiem na dworze królewskim, ale Bum rzekł: - Królu, wybacz, ja potrafię być tylko astrologiem. Wszak byłbyś prędzej wyzwolony, gdybym w swojej podróży mógł się wykazać odrobiną mądrości, ale byłem głupcem. Nawet to, że żyję, zawdzięczam nie sobie, a Kasztankowi. Stąd wniosek, że osioł był mądrzejszy od pana. Król uśmiał się serdecznie na ten wywód, potem rzekł: - Wniosek jest błędny, mój mistrzu, gdyż jasnym jest, że nie postawię osła na urząd, choćby był tak nadzwyczajny jak twój. Każdy człowiek bywa głupi, gdy zaskoczy go rzecz jakaś niespodziewana. Ale tylko mądry może, w swej skromności, uznać się za głupiego. Ty, mistrzu, masz tak wielkie zalety ducha i umysłu, że istotnie, wolę, abyś był mi przyjacielem, niż podwładnym. Tak więc Bum powrócił do gwiazd. Ale na razie musiał zaopiekować się swym biednym, chorym osiołkiem, u którego rana od strzały jątrzyła się i sprawiała wiele bólu. Po dłuższym dopiero czasie, dzięki staraniom medyka (a może i czarom Wiedźmu-chy, która przez trzy bezksiężycowe wieczory coś tam nad nim szeptała) rana się zagoiła ku wielkiej radości Buma. Kasztanek odzyskał swą zwykłą pogodę ducha, a ponieważ stał się sławny, odwiedzały go codziennie w jego nowej, pięknej stajence gromadki dzieci. Przynosiły mu smakołyki i podziwiały szeroką bliznę na jego uchu - trwały znak odwagi i męstwa osiołka. Przemek i trzej jego bracia zostali przybocznymi gwardzistami Stańka, gdyż odznaczyli się wiernością, dzielnością i przywiązaniem do swego króla. A cóż się stało z babą Gabą, która o mały włos nie została księżną? Nic. Przynosiła na targ i sprzedawała zioła, pomocne 72 przy różnych chorobach. A chodziła zawsze w ogromnych butach, aby ukryć kocią łapę, która pozostała jej na zawsze. Już nie tańczyła i nie podskakiwała, bo jakże można tańczyć w takich buciorach? A Trojan? Nic o nim nie wiadomo aż do dnia dzisiejszego. Król na próżno poszukiwał go przez swych gońców po całym kraju. Księgi kronikarskie też o nim milczały, tylko Bum zachował o Trojanie swoje najlepsze wspomnienie. A co z Księżycem? Bum, niespokojny o jego los, pilnie mu się przyglądał przez lunetę. Ale, mimo iż to była nowa luneta podarowana mu przez księżną panią, niczego podejrzanego nie zobaczył. Nikt mówił o Księżycu, jakby to był kawałek cynamonu, który można rozetrzeć w moździerzu na proszek. Nie rozbiją naszego srebrnego globu. Nigdy! - pomyślał Bum i spokojny skierował swą lunetę na północną stronę nieba, gdzie lśni gwiazdozbiór Wielkiej Niedźwiedzicy.