I. Jurgielewiczowa O CHŁOPCU, który szukał domu ilustrował ADAM MARCZYTŃJSKI Nasza Księgarnia Warszaiua 1972 \VT Okładkę projektował ZBIGNIEW RYCHLICKI E R W PIOTRUŚ I PAKIWAJE MIEJSKA BIBLIOTEKA PUBLICZNA im. K. Sienkiewicza w Pruszkowie ODDZIAŁ DZIECIĘCY PRINTED IN POLAND rr Łódź, ul. Rewolucji 1905 r. nr 4o. U-81 SPOTKANIE Mały chłopiec idzie drogą wśród lasu. Nie jest to wesoły las, jest to las najsmutniejszy. Pnie drzew są potrzaskane tak okropnie, jakby uderzyło w nie sto strasznych piorunów. Gałęzie leżą na ziemi, jakby postrącało je sto okrutnych wichrów. Zrobiła się wojna. Wrogowie przeszli krajem jak burza, siejąc zniszczenie i pustkę. „Mama mówiła, że wróżka Miłorada mieszka w lesie — przypomina sobie chłopiec. — Miłorada jest przyjaciółką dzieci i zwierząt. Ale tutaj nie ma chyba nikogo..." Chłopiec jest dzielny, ale wędruje już bardzo długo. I zaczyna się lękać, by chłód, głód i samotność nie stały się silniejsze od jego dzielności. „Nie mam już siły iść — myśli i łzy spływają mu po policzkach tak szybko, jakby się goniły. — Co ze mną będzie, jeśli mi nikt nie pomoże?" Leśna droga wije się jak strumyk i nie widać wcale, co ukrywa się za zakrętem. A ukrywa się tam wielkie zdarzenie: pod rozłożystą sosną, na wystającym korzeniu siedzi kobieta i je chleb. Zobaczywszy ją chłopiec staje jak wryty —• a potem idzie szybko, coraz szybciej. Może ko- bieta wstanie i odejdzie, zanim on zdąży się przybliżyć? To byłoby okropne. Jeszcze chwila i chłopiec staje przed nieznajomą. Nie mówi nic, tylko patrzy. Kobieta nie odzywa się także, ale przyjrzawszy się chłopcu, łamie na pół kawałek chleba, który trzyma w ręku, i podaje go małemu wędrownikowi. Mówi: — Siądź sobie! Odpoczywają teraz oboje pod sosną i jedzą chleb. — Dobre? — pyta kobieta. — Aha — odpowiada chłopiec i spogląda w głąb torby, którą kobieta trzyma na kolanach. Wiadomo od razu, o co mu chodzi. — Nie. Więcej nie mam. A dokąd idziesz? Chłopiec nie odpowiada. Nie wie, dokąd idzieŁ — Do mamy? — podpowiada kobieta. — Nie. Ja mamy nie mam. Od dawna. — A ojca? — Tak samo. Nieznajoma przestaje pytać, on zaś dodaje jeszcze: — Mieszkałem w Białym Miasteczku, ale tam nikogo już nie ma. — To daleko stąd? — Tak. Kobieta zbiera się do drogi. Chłopiec pyta prędko: — Czy ja mogę... bo ja chciałbym... — No co? — ...iść razem. Kobieta nie odpowiada, ale wygląda tak, jakby się namyślała. Chłopiec patrzy na nią z napięciem: czuje dobrze, że za chwilę usłyszy coś bardzo ważnego. Kobieta wstaje i mówi: r— Daj rękę. Teraz więc szli razem. Przy wymijaniu błota albo wyboi kobieta puszczała rękę chłopca, on zaś natychmiast chwytał jej dłoń z powrotem. ' Wędrowali długo. Kiedy droga była lepsza, rozmawiali. Kobieta powiedziała, że jest wdową po kowalu i mieszka w Zielonej Dolinie, w Domu pod Topolą. — Niedługo już tam będziemy — mówiła. — Zobaczymy Kasię i Trusię. To moje córki. — A synka pani nie ma? — Nie. Chłopcu jest trochę żal, że w domu, do którego idzie", są tylko dziewczynki. — Byłam u rodziny — mówi kowalowa — i właśnie tam zaskoczyła mnie wojna. — To one zostały same? — Nie, opiekuje się nimi sąsiadka. W domu nic złego stać się nie mogło. Zielona Dolina jest cicha, daleka od dróg. Zapada milczenie. „Zielona Dolina jest cicha, daleka od dróg — rozmyśla chłopiec. — W Zielonej Dolinie, pod topolą (ta topola musi być wysoka! wysoka!) stoi dom. To nie jest mój dom, ale to jest prawdziwy dom. Nie ma tam mamy, ale mieszka w nim ktoś, kto mi powiedział »daj rękę«. I są tam dwie dziewczynki, Kasia i Trusia. Kasia ma na pewno psa, a Trusia kota. I myślę, że na kominie pali się ogień, a na stole leży duży bochenek chleba. I ja jestem zaproszony do tego domu. Ja właśnie idę do tego domu". — Nie powiedziałeś mi, jak się nazywasz. — Piotruś. — Piotruś... To ładnie. A w co najbardziej, lubisz się bawić? — W opowiadanie bajek. — Komu? — Mamie. Ona mi opowiadała i ja jej opowiadałem. — Teraz będziesz je opowiadał Kasi i Trusi. — Dobrze. Piotruś nie żałuje teraz wcale, że w domu, do którego idzie, nie ma chłopców. — Już niedaleko. Z wolna zapada mrok, las robi się coraz ciemniejszy. Teraz, nawet wtedy kiedy trzeba wymijać wyboje czy wystające korzenie, mała ręka nie chce wypuścić dużej ręki. Wreszcie drzewa rzedną. — Uważaj — mówi kobieta — skręcamy na ścieżkę, las się kończy. — To Zielona Dolina jest zaraz za lasem? — Najpierw będzie Tarninowe Wzgórze. Z jego szczytu zobaczymy światła wsi. I ' Stało się jednak inaczej. Tarninowe Wzgórze otaczała ciemność tak zugełna, jakby w dole nie było domów, tylko puste pola. ?— Nie ma świateł — powiedział Piotruś. — Chodźmy! — krzyknęła kobieta, ścisnąwszy chłopca za rękę. — Szybko! Biegli w dół nie bacząc na kamienie i na kłujące tarninowe gałęzie i po chwili znaleźli się przed domem. Był tak cichy, jakby nikt w nim nie mieszkał. Drzwi stały otworem. Wpadli do izby. Nikogo! Na podłodze leżały poprzewracane sprzęty. Kowalowa obsunęła się na podłogę, jakby opuściły ją wszystkie siły. Nie mówiła nic. Chłopiec siadł na progu. „To nie jest prawdziwy dom — myślał. — Nie ma tu ani dzieci, ani ognia, ani chleba. Jest zimno, głodno i straszno. Poczekam do rana i odejdę. Odejdę, jak tylko się rozwidni. Wędrowałem długo, ale będę wędrował dalej. I może w końcu trafię tam, gdzie jest spokoji i gdzie są. prawdziwe domy". W izbie panuje zupełna cisza, słychać tylko szum topoli. Kobieta nie odzywa się wcale, Piotruś zresztą nie myśli o niej, tylko o wędrówce, którą znowu z rana rozpocznie. W pewnej chwili coś mu w tych rozmyślaniach zaczyna przeszkadzać. Czy to ktoś płacze?... Tak, ktoś płacze. Chłopiec nadsłuchuje. Ach, to przecież kowalowa! I od razu wszystko się odmienia. Piotruś nie czuje się już pokrzywdzonym i biednym; to ona, matka Kasi i Trusi, jest biedna. Wstaje, podchodzi do płaczącej i mówi: — Proszę nie płakać. Znajdę Kasię i Trusię. -?"*' Kobieta przytula chłopca do siebie i szepce: = Moja ty pociecho... 10 Niedługo potem Piotruś układa się do snu. Leżąc na ławie, powtarza sobie po cichutku: — Nie mogę teraz szukać innego domu. Nie mogę, i koniec. Muszę zająć się Domem pod Topolą. Bo inaczej cóż by ze mnie była za pociecha? PIERWSZY DZIEŃ W DOMU POD TOPOLĄ Na drugi dzień rano, otworzywszy oczy, przyglądał się Piotruś wnętrzu izby, w której spędził noc. Było w nie] coś podobnego do najsmutniejszego lasu. Tam wojna okaleczyła drzewa, a tu sprzęty. „Jak smutno!" — pomyślał chłopiec i w tej samej chwili zauważył, że nie jest w izbie sam. Przed kominem stał wielki czarny kot i lekko machał ogonem. Najwidoczniej był niezadowolony. „Wcale mu się nie dziwię — pomyślał Piotruś — ja też byłbym zły, gdyby mi ktoś tak moje mieszkanie urządził". Tymczasem kot zwrócił w stronę chłopca zielone oczy i zbliżył się do niego powoli. Ruchy miał spokojne i opanowane. Dotknął nosem zwisającej ręki chłopca, a potem skoczywszy na posłanie zajął się dokładnym badaniem przybysza. Ostrożnie i delikatnie wąchał jego włosy, policzki, brodę. Wreszcie doszedł do przekonania, że wszystko razem zasługuje na zaufanie, i głośno mrucząc ułożył się na piersiach Piotrusia z takim spokojem, jakby go znał od dawna. „On jest mądry, od razu poznał, że chcę go lubić" — pomyślał Piotruś i pogłaskał czarne futerko. Mruczenie stało się głośne na całą izbę. „Aha, już nie tylko wiesz, że 11 cię lubię, ale nawet umiesz okazać, że ci się to podoba. Jesteś doprawdy bardzo miły". Bardzo miły kot rozłożył się tymczasem na Piotrusiu jeszcze wygodniej. Kiedy ten przestawał go głaskać, przypominał o sobie lekkim trąceniem nosa. Było widoczne, że uznał chłopca za stworzenie przydatne i pożyteczne. „Szkoda, że muszę od niego odejść" — pomyślał Piotruś. Czuł, że jest zmęczony, że bardzo a bardzo nie chce mu Się wstawać i iść w dalszą samotną wędrówkę. Ale na to nie było rady — Kasię i Trusię trzeba znaleźć i jak najprędzej przyprowadzić do domu. Tymczasem otworzyły się drzwi i weszła kowalowa. Kot natychmiast zeskoczył na ziemię. — Pamela! To przecież nasza Pamela! — Kobieta schyliła się i pogłaskała kota, a potem dodała z żalem: — Widzisz, ty jesteś, a Kasi i Trusi nie ma. Piotruś powiedział prędko: — Ja znajdę Kasię i Trusię. Zaraz pójdę ich szukać. — Ty? — No tak. Przecież już wczoraj powiedziałem. Kobieta uśmiechnęła się. — Później o tym porozmawiamy. A teraz trzeba się zająć sprzątaniem, no i jedzeniem. Chłopiec westchnął z zadowolenia; myśl o tym, że się będzie jadło, była bardzo przyjemna! — Idź na podwórze i przynieś mi drzewa. — Dobrze, proszę pani. Matka Kasi i Trusi pogłaskała chłopca po głowie i powiedziała serdecznie: — Wszystkie znajome dzieci nazywają mnie ciotką Martą. Mów do mnie tak samo. Dobrze? Piotruś pomyślał sobie, że znowu spotkało go w Domu 12 pod Topolą coś miłego. Nazwano go pociechą... i jest Pamela... i kobietę, która go przygarnęła, można nazywać ciotką. Przyniósłszy drzewo stanął przed kowalowa i oświadczył: — To ja... ciotko Marto... rozpalę ogień. Po śniadaniu Pamela ułożyła się do spania przed kominem, a kowalowa usiadła pod oknem i przywołała chłopca do siebie. — Piotrusiu — powiedziała, patrząc mu z niepokojem w oczy — chcę cię prosić o wielką przysługę. . Chłopiec zdziwił się. Po cóż ciotka Marta ma go prosić, kiedy już wszystko postanowione? — Przecież ja mówiłem, że pójdę szukać Kasi i Trusi. Nie mogą chyba być daleko. Obejdę wsie naokoło i będę pytał, a potem je przyprowadzę. — Nie, mój chłopcze, to ja ich poszukam. Znam przecież tutaj wszystkie ścieżki i drogi. Prędzej je znajdę niż ty. — No to pójdziemy razem! — Nie, posłuchaj... — Ja mogę iść daleko — mówił żarliwie chłopiec — ja już odpocząłem. Będę jve wszystkim pomagał. — Wiem. Ale pomógłbyś mi najwięcej, gdybyś został. — Jak to, tu, w domu? — Tak. Pomyśl tylko: pójdę szukać moich córek jedną drogą, a one mogą tymczasem wrócić inną i nie zastaną nikogo. Nawet nie będą miały kogo spytać, co się ze mną stało, bo wszyscy uciekli. Naokoło jest pusto; obeszłam całą Zieloną Dolinę, kiedy jeszcze spałeś. Więc to jest bardzo ważne, żeby ktoś tutaj został, rozumiesz? Oczywiście, że Piotruś rozumiał, nie wiedział jednak, co 13 ma odpowiedzieć. Był zaskoczony. Jakże to on zostanie sam w tym smutnym domu? — Więc jak? Będziesz tu czekał? — w głosie ciotki Marty zabrzmiał niepokój. Głowa chłopca opuściła się nisko. Ciężkie jest samotne wędrowanie, ale już do niego przywykł i gotów jest iść znowu. Ale zostać... czekać?... Tutaj, na pustkowiu, w miejscu obcym i opuszczonym?... ?— Piotrusiu?... „Przyjdzie zmrok, zrobi się naokoło czarna noc i tylko topola będzie szumiała. Boję się" — myśli chłopiec i milczy. — No, trudno — odzywa się kowalowa po dłuższej chwili. — Wezmę cię z sobą. Trusia jest mała, a Kasia także jest młodsza niż ty... Jakoś sobie jednak poradzą, jeśli tu przyjdą i nie zastaną mnie. „One są młodsze..." — Piotruś podnosi głowę i mówi: — Zostanę. — Wytrzymasz? — Wytrzymam. Jest w spojrzeniu chłopca coś takiego, że ciotka Marta mówi do niego jak do osoby dorosłej: — Dziękuję ci. Cały ten dzień kowalowa zajmowała się oporządzaniem domu. Wieczorem sprzęty wróciły na swoje miejsce, a na kominie huczał ogień. — Jutro rano wyruszam w drogę — powiedziała szykując posłania. „Jutro rano będę już tutaj sam" — pomyślał chłopiec. Ale kiedy usypiał, tuż koło jego ucha rozległo się ciche mruczenie. Piotruś szybko podniósł głowę. -,. 14 — Ciotko Marto, czy Pamela zostanie ze mną? — Któż to wie? Może zostanie. — Wszystkie koty są dziwne — westchnął Piotruś. — Dziwne? — Tak. Kowalowa popatrzyła na chłopca jakby z niepokojem i mruknęła do siebie: — Nie rozumiem, co on ma na myśli. Chłopiec nie zwrócił na to uwagi. Przyłożył policzek do miękkiego futerka i szeptał: — Zostaniesz ze mną, Pamelo, prawda? Zostaniesz? Kotka pochwaliła nowego przyjaciela głośnym mruczeniem. Cieszyła się, że jest w pobliżu jego ciepłego policzka. Ale o tym, czy zostanie, nie powiedziała nic. PAMELA Kowalowa stała na środku izby i zawiązywała na krzyż grubą chustkę. Przed chwilą powiedziała Piotrusiowi, gdzie schowała dla niego chleb, który upiekła, i gdzie jest kasza. Troszczyła się też, żeby nie dokuczało mu zimno. Dobrze było słyszeć takie słowa, a równocześnie żal, że ciotka odchodzi, stawał się dzięki nim jeszcze większy. Niepokoiło też chłopca zachowanie Pameli. Kotka nie odstępowała kowalowej ani na krok, chodziła za nią po całym domu i co chwila ocierała się o jej nogi. W stosunku do Piotrusia była tak obojętna, jakby nigdy nie chwaliła go głośnym mruczeniem i nie spała na jego ramieniu. — Ona także odejdzie — martwił się Piotruś. •— Żal mi cię, mój ty chłopaczku ?— powiedziała ciotka 25 i przytuliła chłopca do siebie. Piotruś oparł czoło o jej fartuch i poczuł niemiłe ściskanie w gardle. Pomyślał jednak prędko: „Powiedziałem, że wytrzymam, to wytrzymam" — i zaraz mu ulżyło. Podniósł głowę i uśmiechnął się. — Będziemy się bardzo śpieszyły z powrotem — mówiła ciotka. — A jeśli one przyszły by tu same, to się nimi zajmiesz, prawda? — Tak. — No, to już idę. Trzasnęły drzwi i Piotruś był sam. Kotka odeszła razem z gospodynią. Kiedy krzyknął na nią: Pamelo! — nawet się nie obejrzała. Chłopiec siedział na ławie, pogrążony w smutnych myślach. Wiedział, że Pamela go lubi. Niestety, lubiła go za mało, żeby z nim zostać. Teraz jest widno i nic złego się nie dzieje, ale potem przyjdzie zmrok... Nagle za progiem rozległo się ciche miauknięcie. Piotruś podniósł głowę nie wierząc własnym uszom. Drugie miauknięcie zabrzmiało tak natarczywie, że chłopiec bez namysłu skoczył do drzwi. Wpuścił Pamelę, która z godnością i bez pośpiechu weszła do izby. — Pamelo, jesteś nie tylko mądra, jesteś kochana! — krzyknął chłopiec. Był rozradowany. Zrozumiał, że kotka chciała kowalową odprowadzić, a teraz wróciła do domu, w którym przecież tylko on, Piotruś, mógł się nią zaopiekować. Zaufała mu, chociaż był obcym chłopcem z dalekich dróg, tak samo, jak zaufała mu ciotka Marta, która na odchodnym poleciła mu zająć się Kasią i Trusią, gdyby wróciły same. „Oczywiście, że się nimi zajmę" — myślał, głaszcząc „mądrą i kochaną", która rozłożyła mu się na kolanach. 16 „Jak tylko przyjdą, rozpalę wielki ogień i dam im wody do mycia, i ugotuję kaszy..." Nagle Piotrusia coś poderwało: przypomniał sobie, że w drwalce jest tylko trochę trzasek, a przecież na to, żeby zrobić duży ogień, trzeba dużo drzewa. — Ładnie bym wyglądał, gdyby tak one teraz przyszły! Muszę zaraz iść po chrust. Przepraszam cię, Pamelo... Zbieranie chrustu zajęło chłopcu dobrych parę godzin. Kiedy porządnie już zmęczony wrócił do mieszkania, Pamela zeskoczyła z ławy i przywitała go tak, jak kot wita gospodarza domu: ufnym ocieraniem się o nogi. — Zaraz dostaniesz jeść — powiedział poważnie Piotruś i przyniósł z komory kawałek chleba. Kiedy sobie oboje podjedli, chłopiec podzielił się z kotką swoimi planami: — A teraz, moja droga, będziemy robić zabawki. Dla Kasi i dla Trusi; przede wszystkim dla Trusi, bo ona jest mała i mogłaby płakać, że nie zastała tu swojej mamy. Widzisz, jaką świetną korę przyniosłem z lasu? Zrobimy z niej dwie łódki. Jedna, większa, będzie miała żagiel z sosnowego wióra, a druga, mniejsza — z gęsiego pióra. Patrz, jakie zgrabne piórko znalazłem na podwórzu... I chłopiec z wielkim zapałem zabrał się do robienia zabawek. Nim zapadł zmrok, dwie łódki, duża i mała, były gotowe. Stały na stole i zdawały się płynąć po szarych deskach jak po wodzie. Piotruś przyglądał się im z zadowoleniem, po chwili jednak poczuł się nieswojo: robiło się ciemno. Nie było widać, co się dzieje po kątach. Wokoło panowała cisza, pełna niepokojących głosów: szumiała topola, wiatr pogwizdywał w kominie, gdzieś na dachu trzeszczały gonty. Po plecach chłopca przeszedł dreszczyk, a że 2 — O chłopcu, który szukał domu 17 nie było nikogo, kto mógłby dodać mu otuchy, pomyślał o Pameli i zaczął ją głaskać. Wtedy obok głosów, które go niepokoiły, rozległ się głos inny: kocie mruczenie. Było miłe, pieszczotliwe, bardzo spokojne. „Ona się nie boi — pomyślał Piotruś — wcale się nie boi. Więc dlaczego ja mam się bać?" Od razu zrobiło mu się lżej. Poczuł, że bardzo, ale to bardzo lubi czarną kotkę. Głaskał miękkie futerko i słuchał, jak jej głos to cichnie, to rozbrzmiewa na całą izbę. Można by pomyśleć, że Pamela opowiada długą, ładną bajkę. — Jaka szkoda, że mowę zwierząt rozumie tylko Mi-łorada! — powiedział z żalem. Na drugi dzień chłopiec znowu nosił z lasu drzewo, potem zaś zrobił wiatraczek i dwa domki. Nie bardzo mu dobrze szło, bo ciągle myślał o tym, że Kasia i Trusia mogą nadejść zupełnie niespodziewanie, i co chwila patrzał w okno. Jednak Kasi i Trusi nie było. Za to w Domu pod Topolą zjawił się ktoś inny. KIWAJĄ Zrobiwszy wiatraczek oraz domki (bardzo ładne — miały dachy z kory brzozowej), Piotruś poczuł, że już dłużej w izbie nie wytrzyma. Któż wie, czy Kasia i Trusia nie idą właśnie do Domu pod Topolą? Trzeba koniecznie wyjść im naprzeciw. — Pamelo, pójdziesz ze mną na spacer — powiedział stanowczo i zdjąwszy kotkę z kolan, postawił ją na środku izby. Przez chwilę trwała bez ruchu, czekając, by usiadł i wziął ją z powrotem. Kiedy skierował się w stro- 18 nę drzwi, spojrzała na niego z urazą i zaczęła machać ogonem. — Nie obrażaj się, królowo, i chodź ze mną. Zobaczysz, jak będzie przyjemnie. Prośby Piotrusia nie zdały się na nic. Pamela chciała spać i postanowiła, że będzie spać. Wskoczyła na ławę i zwinęła się w kółko. „Pamela robi tylko to, co jej się podoba — myślał Piotruś, idąc przez podwórze — widocznie taka już jest. Ale ja ją i tak bardzo lubię". Z podwórza skręcił ścieżką wiodącą na Tarninowe Wzgórze, postanowił bowiem wyjść na leśną drogę. Tymczasem rozglądał się po polach, nad którymi latały wrony, i po krzakach, w których poświstywały sikory. Szedł raźno myśląc o tym, że przed paru dniami zobaczył za zakrętem drogi ciotkę Martę, a dziś zobaczy tam może dwie małe dziewczynki, które trzeba będzie otoczyć opieką. Nagle chłopiec zatrzymał się, a potem zaczął iść bardzo ostrożnie: w bruździe, niedaleko ścieżki, coś się ruszało. Co to mogło być? Zając? Łasica? Ach, nie — to przecież po prostu pies. Ma kudłatą, białą sierść i czarny łeb. Ale dlaczego leży na śniegu? Było w tym coś tak niepokojącego, że Piotruś zatrzymał się i zawołał z cicha: — Piesku, pieseczku! Biedne stworzenie drgnęło. Puszysty ogon uniósł się trochę nad ziemię i usiłował wykonać ruch powitania. Chłopiec rzucił się naprzód i klęknął przy leżącym. Pomyślawszy, że może pies jest ranny, obmacał go ostrożnie. Rany jednak widać nie było, za to pod gęstym futrem, tuż pod skórą, sterczały kości. Pies umierał z głodu. Y z* 19 — Słuchaj! — zawołał Piotruś zrywając się. — Zaraz przyniosę ci jeść. Ale tymczasem nie wolno ci umrzeć, rozumiesz? Musisz poczekać! Musisz! Puścił się pędem do domu i wpadł do izby trzaskając drzwiami. Nie lubiąca hałasu Pamela spojrzała na niego z wyrzutem. — Spieszę się strasznie, Pamelo! — Piotruś chwycił kawałek chleba i już biegł z powrotem. Kiedy skręcił w stronę bruzdy, zauważył, że czarne ucho psa uniosło się lekko do góry. — Zdążyłem! Ach, jak to dobrze! Przykucnął na śniegu i zaczął łamać chleb. Głodne oczy wpatrywały się w niego uporczywie, ogon poruszał się nieznacznie, ale bez przerwy. Poczuwszy jedzenie pies dźwignął się. Po paru kęsach spróbował się podnieść. — Oho! Wracają ci siły. Ale może nie będziesz jadł tak prędko? Pies jednak musiał jeść prędko. Kiwając ogonem coraz zamaszyściej, połykał twarde kawałki tak łatwo, jakby to były muchy. — Już się skończyło — oświadczył Piotruś, kiedy nawet okruchy zostały wylizane. Wtedy pies wstał. — Czy chcesz iść ze mną do Domu pod Topolą? Odpowiedź psa była jasna: wspiął się chłopcu na piersi i polizał go w nos. Idąc, trochę się zataczał, starał się jednak bardzo, by trzymać się blisko Piotrusia. Przed wejściem do domu chłopiec przystanął nagle. Pamela! Co powie Pamela? Nie było jednak czasu o tym myśleć: pies skoczył do izby i zobaczywszy śpiącą na ławie kotkę, bez namysłu liznął ją po łebku szerokim, mokrym ozorem. Pamela zerwała się i stanęła na tylnych łapach. Wyrwa- 20 na ze snu, z przerażeniem spoglądała na bezczelnego przybysza. — Nie bój się, Pamelo — powiedział szybko chłopiec — on nie jest zły. Pies naprawdę nie był zły i na dowód tego usiłował liznąć kotkę po raz drugi. Tego było dla Pameli za wiele. Wskoczyła na okap komina, a stamtąd dała tęgiego susa na półkę. Tymczasem chłopiec pobiegł do drwalni po drzewo i do komory po kaszę. Pies kręcił się koło niego bez przerwy, chociaż chodzenie sprawiało mu jeszcze dużo trudu. Kiedy obiad był gotów, Piotruś nalał kaszy do dużej miski i do małej. Pies dostał dużą i w mgnieniu oka wyjadł wszystko, co w niej było, po czym bez wahania zabrał się do małej. Pamela nie upominała się o swoje jedzenie. Siedziała na szafie bez ruchu, śledząc psa niespokojnymi oczyma. On jednak nie mógł uwierzyć w jej niechęć i podchodził co chwila do szafy, poszczekując zachęcająco. Kotka za każdym razem jeżyła sierść. — Daj jej spokój — powiedział Piotruś — i powiedz lepiej, jak się nazywasz. Pies spojrzał na chłopca z przejęciem i zaczął machać ogonem. Bardzo pragnął zrozumieć, o co chodzi, ale gdyby się to nie udało, z góry zgadzał się na wszystko, co Piotruś zechce postanowić. — Myślę, że mógłbyś się nazywać Kiwaj. Kiwaju! — zawołał Piotruś na próbę. Pies szczeknął radośnie, wspiął się chłopcu na piersi i liznął go po twarzy, a potem rzucił się w stronę szafy. Najwidoczniej chciał Pameli po- z równo-skając rozszerzonymi oczami, ' •*"*"'•• ODDZIAŁ DZIECIĘCY 21 Piotruś westchnął. Przyprowadził Kiwają do Domu pod Topolą i od razu dał mu w swoim sercu dużo miejsca. Ale Pamela robiła trudności. PAKIWAJE Przez dwa dni Pamela prawie bez przerwy przebywała na szafie i stamtąd śledziła Kiwają. Z początku patrzyła na niego z głęboką niechęcią, potem tylko nieufnie, w końcu jednak przyszła chwila, kiedy w jej zielonych oczach błysnęło życzliwe zaciekawienie. Zeskoczyła na podłogę, podeszła do śpiącego psa i wysunąwszy łapkę, leciutko dotknęła miękkiego Kiwajowego ucha. Ucho drgnęło, puszysty ogon uniósł się w górę. Było to najwyraźniejsze zaproszenie do zabawy. Pamela uległa — pies i kot zaczęły gonić się po izbie. Od tej pory kotka wyraźnie Kiwają polubiła; pozwala mu jeść z jednej miski ze sobą, chętnie sypia przy jego boku. Bywają jednak i nieporozumienia. Kotka nie znosi, żeby Kiwaj lizał ją w nos, on zaś nie zawsze umie się od tego powstrzymać. Kiedy jest zbyt uroczysta i nie chce się z nim bawić, liźnięcie oznacza: „nie bądź taka ważna". Kiedy zaś Kiwają rozpiera serdeczność dla całego świata, musi przecież wyrazić tę serdeczność także w stosunku do Pameli. Niestety, kotka nie uznaje poufałości w żadnym wypadku i rozgniewana wskakuje na półkę. Nigdy jednak nie pozostaje tam długo. Jeżeli Kiwaj gniewa się czasem na Pamelę, to z zupełnie innych powodów niż ona: jest zazdrosny o Piotrusia. Bywa więc, że kotka leży na kolanach chłopca, a pies wwierca pod nią nos i w ten prosty sposób wyważa ją z miejsca. Chłopiec chciałby go za to skarcić, ale jakoś nie potrafi. — Moje kochane Pakiwaje — mówi gładząc na przemian Pamelę i Kiwają, żeby zaprowadzić zgodę — lubię was bardzo. Jestem pewien, że Kasia i Trusia "także będą was lubiły. Chłopiec oczekuje dziewczynek z coraz większą niecierpliwością. Nie jest mu już tak smutno jak z początku, bo Pakiwaje dodają Domowi pod Topolą dużo wesołości, a nie brakuje i pracy (gospodarstwo sprawia sporo kłopotu, tym bardziej że zapasy się kończą). Chłopiec zdaje sobie jednak sprawę, że od odejścia ciotki Marty minęło już wiele dni. Mówiła, że dziewczynki mogą zjawić się w każdej chwili, a i sama spodziewała się wrócić niedługo. Tymczasem nie było widać nikogo i nieraz ogarniał chłopca dotkliwy niepokój. Wieczorami, kiedy Pakiwaje już spały i naokoło było zupełnie cicho, Piotrusiowi zdawało się, że dziewczynki i ciotka Marta zgubiły się gdzieś w szerokim świecie i że do Domu pod Topolą nikt już nigdy nie przyjdzie. Za dnia udawało się jednak odpędzać takie myśli i chłopiec, czy to pracując, czy bawiąc się z Pakiwajami, co chwila spoglądał na podwórze. Kiedyś, znużony dźwiganiem chrustu i gotowaniem, usiadł na ławie koło okna i zapatrzył się w ogród. Kotka wskoczyła mu na kolana. Kiwaj usiłował ją stamtąd przepędzić, a gdy mu się nie udało, położył łeb na jej grzbiecie. Piotrusiowi było z tym trochę ciężko, ale równocześnie bardzo przyjemnie. Żałował tylko, że nikt prócz niego nie widzi, jakie jego zwierzęta są miłe. Ach, niechże dziewczynki już nareszcie powrócą!... — Pomyślcie tylko — powiedział nachylając się nad 22 23 przyjaciółmi — my się niczego nie spodziewamy, a tu nagle wchodzi do izby Kasia i Trusia. Ty, Pamelo, ponieważ je znasz, ocierasz się o ich nogi i witasz je najpiękniej, jak umiesz. Myślę, że nawet podniesiesz ogon do góry. Ty, Kiwaju, machasz oczywiście swoją kitą i one od razu pytają, co to za miły pies. Ja mówię, że to Kiwaj, że to przyjaciel. A potem one dziwią się, skąd się tu wziąłem, i pytają, kim jestem. Wszystko im wtedy opowiadam i obiecuję, że będę się nimi opiekował, żeby się wcale nie bały... I wszyscy razem zajmujemy się domem i gospodarstwem, i razem czekamy na ciot] ę Martę... Skrzypnęła furtka. Chłopiec spojrzał w okno i zdrętwiał: na podwórze wchodziła kowalowa. Piotruś nie zerwał się, żeby ją powitać, nie był w stanie się poruszyć. Z twarzy ciotki Marty wyczytał złą wiadomość. NAPIS — Obeszłam wszystkie wsie naokoło — mówiła ciotka — ale moich małych nie znalazłam. Wojna już minęła i ludzie wracają powoli do swoich siedzib. Pytałam wszystkich, kogo tylko spotkałam, ale nikt o Kasi i Trusi nic nie wie, nikt o Kasi i Trusi nie słyszał. Piotruś patrzył na ciotkę bez słowa. Nie wiedział, co ma powiedzieć ani jak się zachować. Pamela witała ko-walową ocieraniem się o nogi, ale ta nie zwróciła na kotkę żadnej uwagi. Kiwaj podszedł do ciotki i z ufnością położył jej łeb na kolanach. Spytała obojętnie: — Cóż to za pies? — To Kiwaj. Znalazłem go... był głodny... Ciotka nie odezwała się, a chłopcu zrobiło się bardzo smutno. Wyszedł do sieni i usiadł na progu ganku. Pamela gdzieś znikła, Kiwaj jednak znalazł się koło niego natychmiast. Chłopiec objął psa wpół, poczuł ręką jego bijące serce. Dzień się kończył i nadchodził wieczór. Był piękny i pachniał wiosną. Zachodzące słońce przerwało chmury i różowy promień oświetlił sień mocnym blaskiem. Zazwyczaj panował tu półmrok, teraz zaś widać było każdy sęk i każdą szparę. Któż to jedną z desek tak pokreślił? Piotruś zmarszczył brwi. Deska wyglądała dziwnie. Jakieś znaki, rysowane węglem, czy co? A może litery? No, oczywiście że litery! Tylko dlatego trudno je rozpoznać, że niezdarne. Na początku jest „m", to oczywiste. A potem „o" czy „a"? Chyba „a"? Na pewno „a". I Piotruś przeczytał pierwszy wyraz „mamo". Drugie słowo było dłuższe, ale równo napisane, więc dał sobie z nim radę od razu: „zostawiłam". Dalsze odczytywanie stawało się coraz trudniejsze. Litery skakały w różne strony, jakby ręka, która je kreśliła, drżała ze strachu czy z pośpiechu. A w dodatku w środku napisu tkwił sęk i przeszkadzał. Piotruś starał się słowa odgadnąć, ale to się nie udawało, rozpoznawał więc każdą literę osobno. I dopiero po dłuższej .chwili zrozumiał, że było napisane: „wniebieskim". „Tu jest błąd — pomyślał — »w« powinno być osobno". Teraz zostawał tylko jeden wyraz, ale jakiś dziwny. Piotruś ogromnie się nad nim namęczył, wyglądało to jakoś bez sensu: „kłębusz". Czy jest takie słowo: „kłębusz"? Jeszcze raz czytał wszystko od początku: „Mamo, zostawiłam w niebieskim kłębusz". Na pewno miało być w „kłębuszku" — domyślił się — ale dlaczego nie skończone? I kto to napisał? 24 25 Nagle przyszło mu na myśl, że przecież mogła to zrobić któraś z dziewczynek. Wpadł do izby. — Ciotko Marto! Ciotko Marto! Tam jest napisane...- — Co? Czego chcesz? — W sieni! Tam jest napis! Może to Kasia? Ciotka Marta zerwała się. Piotruś ciągnął ją za rękę. — Czekaj... okulary! Gdzież są moje okulary? — Nie trzeba. Ja przeczytam. — Ale ja muszę sama. Poszukaj! Piotruś znalazł okulary w mgnieniu oka. Oboje skoczyli do sieni — i ciotka szeptem odczytała napis na desce. Ze wzruszenia nie mogła wydobyć głosu. — Kto to pisał? Kto to pisał? — pytał Piotruś. — Kasia. — Na pewno? — Tak. Przecież poznaję jej litery. Piotrusiu —? ciotka Marta ścisnęła chłopca za rękę — Piotrusiu! Czy rozumiesz? Ona na pewno zostawiła jakąś wiadomość. O tym, gdzie są, gdzie poszły! — W tym kłębuszku? — Właśnie. W niebieskim. Ja go pamiętam, zawsze był w czarnym pudełku, to pudełko znalazłam po przyjściu na podłodze. Schowałam je do szafy. Piotruś wbiegł do izby. Otworzył szafę. Ciotka sięgnęła po czarne pudełko. Ale niebieskiego kłębuszka w nim nie było. — Szukajmy — powiedziała ciotka — musiałam go wsadzić gdzieś indziej. Szukali oboje: w szafie, na półkach, w szufladach. Spieszyli się bardzo, bo zapadał mrok. Wreszcie zrobiło się zupełnie ciemno. ?— Znajdziemy go jutro — powiedziała ciotka z otu- 26 chą — zdaje się, że oprócz jedzenia nic tu nie zginęło. Będę musiała do jutra wytrzymać. — Ale to jest trudno — westchnął Piotruś. Potem oświadczył poważnie: — Ta Kasia jest mądra, prawda? — Tak, zrobiła bardzo dobrze. I jak to się świetnie stało, żeś ten napis znalazł i przeczytał. A teraz opowiedz mi, co się tutaj działo. Więc Piotruś opowiadał. O Pameli. O robieniu zabawek. 0 Kiwaju, który się tak szybko przywiązał do niego i do domu. — To jakiś dobry pies — powiedziała ciotka i pogłaskała Kiwają po łbie. Piotruś rozradował się. — To jest kochany pies! — przyświadczył żarliwie 1 zaraz dodał: — Pamela jest także kochana. To ona... — Co ona? Piotruś chciał kowalowej wytłumaczyć, że Pamela nauczyła go nie bać się zmroku. Ale nie wiedział, jak to powiedzieć. Zamilkł. — Moje biedaki — mówiła ciotka — na pewno byliście głodni. — Nie, jedliśmy kaszę. Ale chleba już dawno nie ma. — Zaraz zrobię klusek. Zdaje się, że jest jeszcze trochę mąki. Rozpalono ogień. Ciotka Marta żwawo uwijała się po izbie. Piotruś co chwila podchodził do niej i nic nie mówiąc opierał czoło o jej łokieć. — No, no — mówiła ciotka, niby go strofując. Ale równocześnie wyciągnęła rękę i przytuliła chłopca do siebie. Wtedy Piotruś wzdychał błogo, a za nim tak samo wzdychał Kiwaj. Pamela wzdychać z zadowolenia nie umiała, ale za to mruczała na całą izbę. W Domu pod Topolą zapanowała nadzieja. 27 POSTANOWIENIE Niestety, nadzieja na krótko zagościła w Domu pod Topolą. Przeszukano go od strychu do piwnic, ale kłębusz-ka nie było nigdzie. Kowalowa odsuwała wszystkie sprzęty, otwierała wszystkie skrzynie i szuflady; Piotruś zaglądał w każdy kącik. Kiwaj zachęcany okrzykiem: „Szukaj, szukaj!" — wsunął nos w szpary, a potem patrzył na chłopca bezradnie; nie rozumiał, czego od niego chcą. Pa-mela w czasie poszukiwań na strychu skakała z zapałem po deskach i belkach, a potem świeciła zielonymi oczami, chodząc za kowalowa i Piotrusiem po piwnicy. I ona jednak nie przydała się na nic. Kłębuszka nie znaleziono. Po paru dniach kowalowa przestała o nim mówić, a co gorsza, nie wspominała także o Kasi i Trusi. Piotruś rozumiał, co to znaczy: ciotka Marta przestała wierzyć, że zobaczy kiedykolwiek swoje dzieci. Była zupełnie spokojna, ale głos jej brzmiał głucho, a z twarzy nie schodził wyraz bólu. Od świtu do nocy zajmowała się pracą. W domu, w ogrodzie, w całym obejściu z każdym dniem było porządniej, czyściej, ładniej. Futro Kiwają stało się naprawdę białe, a sierść Pameli zalśniła głęboką czarnością. Na stole częściej zjawiały się kluski i chleb. Kowalowa dbała o to, żeby Piotruś nie głodował, i była dla niego bardzo dobra. Naprawiła mu ubranko, co dzień porządnie zaścielała posłanie. Robiąc to wszystko była jednak ogromnie zamyślona. Nie dostrzegała, że chłopiec krąży ciągle w jej pobliżu, że dość wyciągnąć rękę, by go do siebie przytulić lub pogłaskać po głowie... On zresztą też był głęboko pogrążony w myślach. Nieraz trzeba go było wołać po kilka razy, żeby usłyszał. 28 Myśli Piotrusia krążyły ciągle koło jednej sprawy: sprawy kłębuszka. Ciotka Marta przeszukała cały dom i była pewna, że nie ma go nigdzie. Piotruś myślał inaczej: w domu jest tyle zakamarków, do których nie sięgnie ani ręka, ani nawet wzrok człowieka! Istnieje jednak ktoś, kto do wszystkich tych zakamarków potrafiłby dotrzeć z łatwością. Oczy Pameli wypatrzyłyby nie tylko kłębu-szek, ale nawet nitkę, nos Kiwają wywąchałby najlżejszy ślad. Gdyby tylko wiedzieli, czego się od nich żąda! Ale jakże im to powiedzieć? Mogłaby to zrobić tylko Miłorada, która pomaga dzieciom i zwierzętom i mieszka w lesie. Tak kiedyś mówiła mama... i Piotruś dobrze to pamięta. Niestety nie wie, czy Miłorada pomaga wszystkim dzieciom, czy tylko niektórym. Nie wie też, jak jej szukać. I o tym właśnie chłopiec duma po całych dniach. Myśl 0 Miłoradzie budzi go z rana i niepokoi przed zaśnięciem, towarzyszy każdej robocie i każdej zabawie. Pewnego pięknego popołudnia Piotruś, spracowawszy się porządnie w ogrodzie, usiadł na deskach suszących się pod płotem. Kiwaj oczywiście zaraz usadowił się koło jego nóg, a Pamela wskoczyła na kolana. Chłopiec gładził jej futro uspokajając równocześnie zazdrość Kiwają i spoglądał na ścieżkę, którą z tego miejsca było widać. Ścieżką zbliżała się do domu kowalowa. Szła powoli, z głową spuszczoną. Nie zauważyła Piotrusia. Zanim weszła na podwórze, zatrzymała się i przesłoniwszy oczy przed promieniami słońca patrzyła w stronę lasu... Wypatrywała kogoś, kto powinien nadejść, a nie nadchodzi. Chłopiec nie odzywał się. Po policzkach ciotki Marty spłynęły dwie łzy, szybko zresztą otarte. Minęła podwórze 1 weszła do domu. 29 „Muszę jej pomóc! — pomyślał chłopiec. — Muszę!" I nagle wydało mu się, że tuż obok jego ucha rozległ się cichy szept matki opowiadającej o Miłoradzie: „Ona pomaga tym, którzy mają serce, odwagę i rozum..." Piotruś czuł, że ma serce, bo gdzież, jeśli nie w sercu, mieszkało pragnienie, żeby pomagać ciotce Marcie? Ale odwagę i rozum? Nieraz przecież bywało, że się bał... I skąd może wiedzieć, czy nie brakuje mu rozumu? „...Miłorada mieszka w lesie — przypominał głos matki — trzeba do niej iść całą noc, a wołać ją o świcie..." — Jak to? Iść samemu całą noc przez las? Nie, tego nie zrobię — mówi do siebie Piotruś — jestem za mały... A w dodatku jeśli nie mam odwagi i rozumu, to i tak Miłorada nie będzie chciała mi pomóc... Tymczasem w izbie kowalowa zapaliła światło i Piotruś dostrzegł przez szybę jej smutną twarz, na której znowu błyszczały łzy. —? Pamelo — szepnął, pochylając się nad kotką — dziś w nocy nie będziesz spała na moim ramieniu. Dziś w nocy pójdę szukać wróżki Miłorady. r u WIELKIE POSZUKIWANIA G MIŁORADA \/ Była ciemna noc, kiedy Piotruś cichutko wysunął się z izby. Kowalowa usnęła nie przeczuwając wcale, że chłopiec wyrusza na tajemniczą wyprawę. Jakże miał jej o tym powiedzieć?... Może ciotka Marta nie wierzy w Miłoradę? — Kiwaju — szepnął — chodź ze mną. Pies bezszelestnie stąpał obok chłopca. Wyszli na podwórze. Topola szumiała. Po ciemnym niebie szybko przepływały jaśniejsze od nieba chmury; czasem błysnął wśród nich promień gwiazdy. Piotruś poczuł, że się boi. Bał się już tutaj, na podwórzu, a co będzie na polu i potem... w lesie? — Idziemy do lasu — powiedział cicho do Kiwają. Wyszli na ścieżkę; chłopiec zauważył, że pies zachowuje się inaczej niż zwykle. Nie wybiega naprzód, nie zostaje w tyle, tylko idzie równo tuż przy nogach. Widać, że wcale nie ma ochoty na spacerowanie po nocy. Dotrzymuje jednak chłopcu towarzystwa: nie jest w jego psim zwyczaju opuszczać przyjaciela wtedy, kiedy można się przydać. Kochany Kiwaj! Przez pole szło się łatwo, ścieżka wyraźnie odcinała się od czarnej roli. Gorzej było na Tarninowym Wzgórzu. I 31 Gałęzie jeżyn czepiały się ubrania, a kamienie zdawały się umyślnie podsuwać pod nogi. Jeszcze gorsze były szelesty. Krzaki tarnin poszeptywały o czymś z głuchą ziemią, a polne grusze z przelatującym wiatrem. Kiedy Piotruś wszedł do lasu, gałęzie zasłoniły niebo jak dach; był to dach ruchomy i groźnie szumiący, wcale nie taki, pod którym dobrze jest się skryć. I im głębiej chłopiec zanurzał się w leśny gąszcz, tym groźniejszy stawał się szum drzew. Konary uderzały o siebie z łoskotem, cienkie gałązki gniewnie syczały. Chłopcu zrobiło się straszno. Kiwaj bał się także, co chwila chwytał chłopca za ubranie i ciągnął w stronę domu. — Nie, nie możemy zawrócić. Musimy iść naprzód aż do świtu — mówił chłopiec i głaskał psa po grzbiecie. Czuł pod palcami, że sierść psa jeży się ze strachu. Czasami Kiwaj przystawał na chwilę i warczał. Wtedy Piotruś bał się najbardziej... i wobec tego mówił do psa jak najbardziej stanowczo: — Cicho bądź, Kiwaju. Przecież nie ma tu nic niebezpiecznego. Wędrówka trwała długo. „Czy już nigdy nie skończy, się noc? — myślał Piotruś. — Czy już nigdy nie uspokoją się te okropne drzewa?" Nagle gałęzie stanęły nieruchomo, jak zaczarowane — i las zamilkł. Piotruś zatrzymał się i spojrzał w górę: niebo nad drzewami stawało się blade, blade, coraz bledsze. Chłopiec oparł się plecami o pień wielkiego buka, przyłożył dłonie do ust i zawołał z całych sił: — Miłorado! Miłorado! Miłorado! Odpowiedziało mu echo, a potem zaległa wśród drzew zupełna cisza. -— Nie przyjdzie. Nie chce przyjść... A może wcale jej 32 tu nie ma? — i Piotruś poczuwszy, że jest strasznie zmęczony, osunął się na ziemię. W tej samej chwili posłyszał kroki Miłorady. Przyszła skądsiś, z głębi lasu i patrzała teraz na chłopca pięknymi, mądrymi oczami... I chociaż była wróżką, pogładziła Piotrusia po głowie zupełnie zwyczajnie i usiadła koło niego na ziemi. Kiwaj ułożył się natychmiast u jej nóg. — Słucham — powiedziała — wołałeś mnie. — Tak. Zaraz ci powiem dlaczego. Miłorada uważnie wysłuchała opowiadania o tym, co się stało w Domu pod Topolą. — Znajdę kłębuszek — powiedział Piotruś na zakończenie — ale ty... bez ciebie sobie nie poradzę. — Co obmyśliłeś? — Mogę znaleźć kłębuszek, jeśli pomogą mi Pakiwaje. — Czy to są przyjaciele? =$?' — Tak. — To dobrze. Cóż można zrobić w życiu bez przyjaciół? — Pamela widzi w ciemności, Kiwaj czuje zapachy, których człowiek nawet się nie domyśla. Wzrokiem albo węchem trafią do każdej szpary, każdej dziury. Muszą tylko wiedzieć, o co chodzi! — Czego więc żądasz ode mnie? — Zaczaruj mnie! Zaczaruj mnie tak, żebym mógł z nimi mówić! Wróżka nie odpowiedziała nic. — Miłorado — prosił Piotruś — przecież dobrze wszystko obmyśliłem. Pomóż mi! — Należy się pomoc tym, którzy pomagają skrzywdzonym. Ale zaklęcie, którego żądasz, jest niebezpieczne. ?— Dlaczego? 3 — O chłopcu, który szukał domu 33 — Posłuchaj: kto chce porozumiewać się ze zwierzętami, musi stać się małym, aby ukrył go liść łopianu, aby pożywił go owoc wiśni, aby napoiła go kropla deszczu. Musi się chronić przed ludźmi, aby go nigdy nie zobaczyli. Jeśliby się stało inaczej, nigdy już między ludzi nie wróci. — Będę uważał, żeby mnie nikt nie widział! Będę się bardzo starał! — To jeszcze nie wszystko. Mogę cię zaczarować... Nie spodziewaj się jednak, że cię odczaruję. Musi to zrobić ktoś inny. — A kto? — Ta, której chcesz pomóc. — Ciotka Marta? — Tak. — Jak to? Przecież ona nie zna się na czarach! — Wystarczy jedno słowo... Ale to słowo będzie musiała znaleźć w swoim sercu. Czy jesteś pewny jej serca? Piotruś nie dał odpowiedzi na to pytanie. Powiedział: — Muszę jej pomóc, Miłorado! — Dobrze więc. Wezwiemy tu teraz Pamelę. Miłorada schyliła się nad Kiwajem i coś do niego szepnęła. Pies zerwał się i znikł w lesie. — On ją przyprowadzi? — spytał ze zdziwieniem chłopiec. — Tak. — Będziemy długo czekać, szedłem tu z domu całą noc. Miłorada uśmiechnęła się. — Szedłeś tu całą noc, bo potrzebna jest próba odwagi temu, kto chce mnie znaleźć. Ale do Domu pod Topolą mamy niedaleko. „Próba odwagi..." — Piotruś przypomniał sobie swoje 34 nocne wędrowanie i opowiedział ze wstydem, jak bardzo się bał czarnego, szumiącego lasu. — Cóż stąd? — odpowiedziała Miłorada. — Przecież nie zawróciłeś z drogi. Nie ten jest prawdziwie odważny, kto się niczego nie boi, ale ten, kto bojąc się — nie ucieka. Piotruś zadumał się. — Kiedy tu szedłem, myślałem sobie, że może i ty, tak samo jak ludzie, odeszłaś stąd gdzieś daleko. To jest przecież Las Najsmutniejszy. — Nawet w najgorszym miejscu świata i o najgorszym czasie można spotkać człowieka, który szuka pomocy dla innego. Dlatego muszę tu być. — Więc zawsze można cię znaleźć? — Zawsze. Znajdują mnie ci, którzy podejmują trud nie dla siebie. Tymczasem w ciszy leśnej zaczęły rozlegać się dalekie, potem coraz bliższe szelesty. To Kiwaj i Pamela biegli wśród drzew. Dopadłszy Miłorady i Piotrusia ułożyli się spokojnie na mchu. Wróżka oparła na nich ręce. — Pamelo i Kiwaju! Kiwaju i Pamelo! Biorę chłopca Piotrusia pod swoją opiekę. —- Czy one cię rozumieją? — Tak. A teraz uważaj. Zbliża się chwila czaru. Zamknij oczy. Piotruś zamknął oczy. Miłorada położyła mu palce na powiekach i lekko je nacisnęła. — Chłopcze Piotrusiu — mówiła cicho — ty, który chcesz pomagać skrzywdzonym, czaruję cię czarem podwójnym. Stań się mały, aby ukrył cię liść łopianu, aby pożywił cię owoc wiśni, a napoiła cię kropla deszczu. Stań 35 się mały, abyś mógł ustrzec się ludzi, a zwierzęta mieć za przyjaciół. I niech ich mowa stanie się twoją mową. Szept ustał i Piotruś poczuł, że Miłorada odjęła ręce z jego powiek. Otworzył oczy. Wróżki nie było. Za to z wysoka nachylał się ku niemu wielki łeb Kiwają z wywieszonym językiem. Język ten oblizał chłopca nie od ucha do ucha, jak dawniej, ale od stóp do głów. Potem Kiwaj machnął językiem w stronę wielkiej, dużo większej od Piotrusia Pameli. Kotka cofnęła się. — Proszę cię, Piotrusiu — powiedziała z urazą — proszę cię, niech Kiwaj mnie nie liże. Ja tego nie znoszę. — Czy nasza pierwsza rozmowa ma dotyczyć waszych kłótni? — zdziwił się chłopiec. — Wcale mi się to nie podoba. — Więc powiedz mu, żeby mnie nie lizał. — Wstydź się, Pamelo, on ciebie bardzo lubi. — Nie zawsze liżę ją dlatego, że ją lubię — wtrącił prawdomówny Kiwaj. —? Czasem liżę ją po to, żeby nie była za dumna. Kotka nie odpowiedziała ani słowa, ale owinęła się ogonem tak dokładnie, jakby tym sposobem chciała się od Kiwają odgrodzić. — Proszę was, nie kłóćcie się — powiedział Piotruś. — Mamy teraz strasznie ważne rzeczy do zrobienia. Przede wszystkim musimy wracać do domu, żebym się tam mógł schować zanim ciotka Marta się obudzi. Chłopiec wstał i dopiero teraz zdał sobie sprawę, jaki był mały. Sięgał głową grzbietu Pameli. Kotka podeszła do niego i czule trąciła go noskiem w nos. — Jesteś taki maleńki — powiedziała — że mogłabym cię przewrócić jedną łapą. — Spróbuj tylko! — warknął Kiwaj. Kotka spojrzała na psa z lekceważeniem. — Powiedziałam: mogłabym. Nie powiedziałam, że go przewrócę. — Znowu się kłócicie — westchnął Piotruś — a byłoby lepiej, żebyśmy prędko szli do domu. Zaczęli więc iść. Ale już po paru krokach okazało się, że małe nóżki Piotrusia nie nadążają potężnym łapom Kiwają ani zręcznym nogom Pameli. — Kiwaju, nie ma innej rady, tylko musisz mnie wziąć na grzbiet. — No to siadaj! Pies spuścił łeb i Piotruś uchwyciwszy się wspaniałych kudłów wdrapał się na grzbiet i usadowił między łopatkami. — Świetnie! — krzyknął zachwycony. — Ale czy tobie nie ciężko? — Tyle ważysz, co pchła! — odpowiedział uprzejmie pies. 36 37 NA STRYCHU Zwierzęta puściły się biegiem. Drzewa i krzaki migały tylko przed oczami Piotrusia. Znaleźli się na Tarninowym Wzgórzu bardzo szybko. Miłorada powiedziała prawdę. Przed wejściem na podwórze Piotruś kazał się Kiwajo- wi zatrzymać. — Słuchajcie. Idę schować się na strychu, tam będzie mi najlepiej. Wdrapcie się tam do mnie, jak tylko ciotka Marta wyjdzie z domu. Wtedy zrobimy naradę. — Nad czym? — spytała Pamela. — Nad tym, nad czym Piotrusiowi będzie się podobało! — odpowiedział Kiwaj, który nie mógł znieść tego, że kotka rozmawia z Piotrusiem jak równy z równym. Chłopiec nie słuchając już kłótni właził tymczasem na strych. Inaczej tu teraz wszystko wyglądało! Skrzynie, do których przedtem mógł zajrzeć z zupełną łatwością, stały się wielkie jak szafy; odwrócony do góry koszyk wyglądał jak wzgórze, a pudełko od gwoździ w sam raz nadawało się na łóżko. Piotruś postanowił wysłać je sianem. Tymczasem na dole dały się słyszeć kroki. Ciotka Marta wstała. Chodziła prędko, jakby przestraszona, i wołała co chwila: — Piotrusiu! Gdzież ty jesteś, Piotrusiu*? Chłopiec zerwał się i już chciał biec... Na szczęście zatrzymał się w porę. Nie wolno mu przecież pokazać się ciotce Marcie! Nie wolno mu z nią mówić! Więc jakże to będzie?... A jeżeli ona pomyśli, że Piotruś opuścił ją na zawsze — i bez słowa pożegnania? To przecież byłoby okropne. „Nie ma rady — postanowił po długiej rozterce — mu- szę znaleźć Kasię i Trusię, to jest najważniejsze ze wszystkiego". Po jakimś czasie kroki ciotki umilkły i zaraz od strony drabiny dało się słyszeć szuranie twardych pazurów Kiwają. Pamela weszła bezszelestnie. Oboje usiedli na podłodze koło komina. Piotruś oparł się o aksamitny bok Pameli. — Słuchajcie — zaczął i od razu przerwał, zauważywszy, że pies wcale nie słucha. — O co ci chodzi, Kiwaju? — E, o nic... ale czy ty musisz śię opierać o Pamelę? — Przecież wiadomo, że moje futro jest miększe — stwierdziła Pamela rzeczowo. — Ale moje jest cieplejsze... I w ogóle. — Ustąp mu, Piotrusiu — mówiła Pamela w taki sposób, w jaki dorośli mówią między sobą o niemądrym dziecku — inaczej się nie uspokoi. — Jak ci nie wstyd, Kiwaju! Psu było rzeczywiście trochę wstyd, więc żeby to ukryć, machnął czerwonym ozorem w stronę kotki. — Piotrusiu! — krzyknęła Pamela. — Nie liż jej — Piotruś oparł się o bok Kiwają i pytał surowo: — Czy już nareszcie możemy mówić o poważnych rzeczach? — Oczywiście! — I ogon Kiwają zaczął się szybko poruszać na znak dobrego humoru. — Możemy — powiedziała uprzejmie Pamela. — No to słuchajcie. Chodzi o to, żeby Kasia i Trusia wróciły do domu. — Słyszałaś, Pamelo? — spytał wyzywająco Kiwaj. 39 Kotka nawet na niego nie spojrzała. Zwróciła się do Piotrusia z zupełnym spokojem: — A jak to zrobisz? — Nikt nie wie, gdzie one są. Moglibyśmy się jednak 0 tym dowiedzieć, gdybyśmy znaleźli kłębuszek niebieskiej wełny: Kasia zostawiła w nim jakąś wiadomość. Szukaliśmy z ciotką Martą po całym domu, aleśmy go nie znaleźli. Zresztą przecież byliście przy tym! Nie miałem tylko sposobu, żeby wam powiedzieć, o co chodzi. Ale teraz... czy zechcecie mi pomóc? — Lecę! — pies zerwał się tak szybko, że Piotruś straciwszy oparcie, uderzył plecami o podłogę. — Ależ, Kiwaju, siadaj, jeszcze nie skończyłem! — Kiwaj jednak nie był już w stanie siedzieć, stał i machał ogonem, waląc nim głośno o belkę. — W izbie nie ma kłębuszka na pewno. I tutaj, 1 w całym obejściu, i w piwnicy pełno jest zakamarków, w które trzeba zajrzeć takimi oczami jak Pameli albo je wywęszyć takim nosem jak Kiwają. Myślę, że zrobimy tak: Kiwaj będzie szukał tutaj... Pies nie słuchał więcej: biegał w kółko po strychu. — A ty, Pamelo? Czy mi pomożesz? — pytał Piotruś, gładząc lśniące futro kotki. — Mogłabyś obejrzeć piwnicę. Jesteś dość zwinna, żeby się tam dostać przez okienko. — Owszem, zrobię to, skoro sobie tak życzysz... Później... — mówiła Pamela sennie. — Chciałbym, żeby to było jak najprędzej! — Oczywiście. Po wyspaniu się... Teraz jest pora na spanie, a nie na chodzenie po piwnicach. Piotruś nie nalegał dłużej: Pamela nie była stworzeniem, które można by do czegokolwiek zmusić. Postanowił popatrzeć, jak poszukuje kłębuszka Kiwaj. 40 Pies biegał po strychu skacząc przez paki i skrzynie, jak koń przez przeszkody. — Kiwaju, zastanów się! — powiedział Piotruś karcąco. — Przecież gdyby kłębuszek był na wierzchu, to my z ciotką dawno byśmy go znaleźli! Musisz szukać w dziurach i szparach! — A rzeczywiście — zgodził się Kiwaj i natychmiast puścił się w bieg z nosem przy ziemi. — Szukaj dobrze! Szukaj dobrze! Pies węszył uważnie. Jeśli miał jakieś wątpliwości, zatrzymywał się i głośno po kilka razy wciągał powietrze. Jakaś szpara zaciekawiła go tak silnie, że zaczął ją rozdrapywać pazurami. — No i co? — pytał Piotruś z przejęciem. :— Nic. Zdawało mi się. Trochę tak tu pachniało jak wełna — i Kiwaj znowu zabrał się do roboty. Po jakimś czasie wrócił do chłopca, usiadł przy nim z wywieszonym ozorem i oświadczył: — Rób, co chcesz, na strychu kłębuszka nie ma. — Patrz, a tu? Może jest w środku? Piotruś pokazał Kiwajowi stary, szafkowy zegar, który leżał na ziemi. Szkło zegara było tak stare i brudne, że nie można było zobaczyć, co jest za nim. Kiwaj obwąchał dziwny przedmiot ze wszystkich stron. — Nie czuję nic. Dobrze byłoby jednak zajrzeć do wewnątrz. Otwórz to. Piotruś starał się otworzyć zegar już od dłuższej chwili, jeszcze zanim przywołał psa. W zameczku tkwił kluczyk, ale małe ręce chłopca nie miały siły go przekręcić. Biedził się nad tym długo. ?rr= Wiesz co, Kiwaju, lepiej nie trać czasu i póki widno, 41 przeszukaj podwórze, stodołę, oborę i drwalkę. A tymczasem może jakoś ten zegar otworzę. Kiwaj odszedł, a chłopiec wziął się znowu do przekręcania kluczyka. — Nie mogę — westchnął po wielu nieudanych próbach. Poczuł, że jest głodny, i zjadł kawałek małego, pomarszczonego jabłka, które znalazł w jednej ze skrzyń. Tymczasem zrobiło się ciemnawo. Kotka zaczęła się rozbudzać, kucnął więc przy niej, przytuliwszy się do jej ciepłego futra. Ziewnęła tak szeroko, jakby postanowiła pokazać chłopcu całe gardło. — Pamelo, najmilsza Pamelo — szepnął Piotruś przymilnie — czy teraz będziesz już mogła pójść na poszukiwania? — Nie. Jeszcze nie. Najpierw trzeba rozprostować mięśnie. Pobawię się trochę. Zabawa rozpoczęła się od susa na belkę. Pamela stała tam przez chwilę, wyprostowana jak struna, jakby słuchała jakiegoś głosu... Nagle skoczyła w dół i rzuciła się na porzucone na ziemi piórko, niczym na cenną i niezwykłą zdobycz. Przez chwilę podbijała je łapką do góry, nie pozwalając mu opaść... i zaraz potem uciekała po strychu w susach tak szalonych, jakby gonił ją śmiertelny wróg. Piotruś patrzył na to wszystko szeroko otwartymi oczami. Pamela była naprawdę dziwna. Kiedy skończyła, spytał nieśmiało: — W co ty się bawiłaś, Pamelo? Kotka nie chciała jednak dać odpowiedzi. Otarła się pieszczotliwie o chłopca i powiedziała po prostu: — Teraz idę na dół. I bądź spokojny, Piotrusiu, jeżeli kłębuszek jest w piwnicy, przyniosę ci go na pewno. Chłopiec, zmęczony nie przespaną nocą, poczuł się senny; nałożył sobie w pudełko od gwoździ trochę siana, które już przedtem na strychu wypatrzył — i położył się spać. Nie zdążył jednak zamknąć oczu, kiedy tuż przy jego nogach rozbłysło światełko. W podłodze strychu była szpara i przez nią przedostawało się trochę blasku. Położył się na brzuchu i zbliżył oko do szpary. Widział doskonale izbę, w której migało różowe światło. Ciotka stała na środku, jakby się nad czymś namyślając, potem westchnęła cicho i zabrała się do układania dziecinnej pościeli. Rozkładała ją na ławie, tam gdzie sypiał Piotruś. „Wierzy, że wrócę — pomyślał chłopiec. — Czeka na mnie i martwi się o mnie. Lubi mnie..." FIRLACZEK Rankiem o samym świcie obudziło Piotrusia coś przyjemnego, ale co to było, nie wiedział. Zaciekawiony rozejrzał się wokoło. Leżał w swoim nowym łóżeczku, w pudełku po gwoździach, które poprzedniego wieczora wciągnął pod stare krzesło stojące koło komina. Obok postawił mały, kulawy stoliczek (kiedyś na pewno należał on do lalki, a teraz w sam raz nadawał się dla niego). Wszystko razem stanowiło prawdziwy pokój, z którego chłopiec był dumny. Jednakże to nie radość z powodu posiadania pokoju przeszkodziła mu spać, tylko jakiś dźwięk. Teraz nie było słychać nic. Nagle cisza została przerwana. Coś gwizdnęło... Gwizdnęło w sposób najbardziej łobuzerski i wesoły, jaki sobie można wyobrazić. Piotruś zerwał się, po przewróconej kobiałce, która tu na szczęście leżała, wdrapał się na framugę okienka i usiadł na niej jak na koniu. Zobaczył tuż przed 42 43 sobą gruby pień topoli i bezlistne jeszcze gałęzie. Na jednej z nich siedział szpak i gwizdał z takim zapamiętaniem, jakby postanowił od razu, bez żadnej zwłoki, rozweselić cały świat. Chłopiec patrzył na śpiewaka z zachwytem. Nie odzywał się, ale kiedy szpak wzniósł dziobek do góry i zaczął trzepać skrzydełkami, nie wytrzymał i roześmiał się głośno. Szpak zamilkł i bystro rozejrzał się wokoło. — O! — zawołał i przekrzywił łebek. — Co? — spytał Piotruś. — Jak to? Mówisz naszym językiem? Któż ty jesteś? — Jestem ktoś, kto cię lubi. — To dopiero! Podobny do człowieka, mały jak ja, mówi po naszemu i jeszcze mnie lubi! Piotruś roześmiał się znowu. — Jestem pod opieką Miłorady. To ona mnie zaczarowała, bo mam strasznie ważne rzeczy do zrobienia. — Co ty mówisz? Szalenie lubię strasznie ważne rzeczy! Co to takiego? — Nie mógłbyś tu do mnie przylecieć? Na okienko? Tak bardzo chciałbym cię dotknąć! — Zdaje się, że można ci zaufać — powiedział szpak i usiadł obok chłopca. Ten wyciągnął rękę i pogłaskał jego czarne pióra nakrapiane szarymi kropeczkami. — Śliczne masz te kropeczki. Nigdy dotąd nie mogłem ich z bliska zobaczyć. Szpak nie słuchał jednak tego, co mówił Piotruś, gdyż był pochłonięty widokiem guziczków, na które zapinała się Piotrusiowa kurtka. Przyjrzawszy się im dokładnie, dziobnął jeden z nich tak silnie, że chłopiec o mało się nie przewrócił. — Och! — zawołał szpak, trochę zawstydzony. — Więc tego się nie je? \ __ Nie — roześmiał się Piotruś — ale jeśli lubisz pestki z jabłek, mogę ci je zaraz przynieść. — Nie, lepiej opowiedz, po co cię Miłorada zaczarowała. — Nazywam się Piotruś. I muszę zrobić tak, żeby przyprowadzić z powrotem Kasię i Trusię, dwie dziewczynki, które tu mieszkały. — To ich tu nie ma? Przyleciałem dopiero co i jeszcze nic nie wiem... — Nie ma ich. Gdzieś się w świecie zagubiły. Żeby wiedzieć, gdzie są, trzeba znaleźć mały kłębuszek niebieskiej wełny, w którym schowana jest wiadomość. I to jest strasznie ważne. 44 '45 — Co? — spytała nagle chrapliwym głosem kawka, która siedziała na dachu. ?— To — odpowiedziała jej po namyśle druga. — Nie rozumiem —; po jeszcze dłuższym namyśle powiedziała trzecia. — Zrozumiesz na przyszły rok! — krzyknął szpak, a potem szepnął do Piotrusia: — Nie masz pojęcia, jak one wolno myślą. — Ale może chciałyby mi pomóc — powiedział sprawiedliwie Piotruś. — Co do mnie — oświadczył szpak — to chciałbym ci pomóc na pewno. Zdaje mi się, że będę zmuszony cię lubić. Piotruś objął szpaka za szyję. — A jak się nazywasz? — spytał, wzdychając z zadowolenia. — Firlaczek. — To, to jest kłębuszek — powiedziała nagle pierwsza kawka i spojrzała dumnie na drugą kawkę. — Gdzie? — spytała druga. — Na pewno w kominie — powiedziała trzecia. — Słyszałeś? — parsknął szpak. — Ponieważ gnieżdżą się w kominie, więc myślą, że wszystkie ważne rzeczy tylko tam się dzieją. — Ale ty, Firlaczku, już tu zostaniesz, prawda? — Myślę sobie! Przecież tutaj jest mój dom! Piotruś chciał o coś Firlaczka zapytać... ale ptaszka już nie było. Siedział na swojej gałęzi. Za to na framudze okienka ukazała się Pamela i nie zwracając na chłopca najmniejszej uwagi, wpatrywała się w szpaka zmrużonymi oczami; wąsy jej drżały, a szczęki leciutko uderzały jedna o drugą. '46 1 — Pamelo — szepnął Piotruś i ostrzegawczo położył jej rękę na grzbiecie. Kotka usiadła prosto i owinęła się ogonem. Ziewnęła nerwowo. Nie patrzyła już na Firlaczka. — Mówiłeś coś? — spytała niewinnie. — Powiedziałem tylko: „Pamelo". — Ach, tak!... Właśnie chciałam ci donieść, że W piwnicy... — No i co?! Znalazłaś? — Nie. — Jesteś pewna? Jesteś zupełnie pewna, Pamelo? — Piotrusiu — głos Pameli zadrgał lekkim rozdrażnieniem — ja naprawdę mam dobre oczy. — Więc gdzież my go wreszcie znajdziemy? — zafrasował się Piotruś. — W kominie nie ma! — wrzasnęła kawka. — Nie ma! — potwierdziła poważnie druga. Trzecia już otwierała dziób, kiedy Firlaczek gwizdnął głośno. — Słyszałeś, Piotrusiu? Nie ma kłębuszka w kominie! Cóż za niezwykła wiadomość! Pamela spojrzała na szpaka i... wąsy jej zaczęły drgać na nowo. — Pamelo! — szepnął Piotruś. — Słucham? — Pamiętaj — głos Piotrusia zabrzmiał surowo — pamiętaj: on jest przyjacielem. — O kim ty mówisz? — O nim. O Firlaczku. Pamela zaczęła wylizywać sobie futerko. — Pamelo? — przypomniał Piotruś. = Hm? '47 — Powiedziałem ci, że on jest przyjacielem. — Słyszałam. Jest twoim przyjacielem. Chłopiec westchnął. — A ty? Czy t y możesz go lubić? — Nie. Nagle rozległo się stukanie twardych pazurów o deski. Krzyknąwszy radośnie: „to Kiwaj" — Piotruś zsunął się po kobiałce na podłogę. Pies podbiegł i stuknął go nosem tak mocno, że chłopiec się przewrócił. — Nie znalazłem kłębuszka — oświadczył Kiwaj machając ogonem tak radośnie, jakby przynosił bardzo miłą wiadomość. — Nie ma go ani w stajni, ani w drwalce, ani w obórce, ani nigdzie. Chłopiec zamyślił się. — W takim razie musi -być w zegarze — powiedział po chwili —- to jest jedyne miejsce, do któregośmy nie zajrzeli. Wszyscy troje zajęli się oglądaniem zegara. — Jak to otworzysz? — pytał Kiwaj. — Muszę przekręcić kluczyk. Wczoraj nie umiałem, ale właśnie przyszedł mi do głowy inny sposób. Ty mi pomożesz. Kiwaj bardzo lubił pomagać, więc dla wyrażenia wdzięczności troszkę Piotrusia liznął. Chłopiec uwiesił się na kluczyku jak na gałęzi i zawołał: — Schwyć mnie za pasek i ciągnij do siebie! Kiwaj schwycił zębami paseczek chłopca. — Ostrożnie! — zawołała Pamela zaniepokojona, jakby krzywdzili jej małe. — Jeszcze mu zrobisz co złego! W tej chwili rozległ się zgrzyt i kluczyk przekręcił się w zamku. Chłopiec stanął na ziemi i pociągnął drzwiczki, które otworzyły się skrzypiąc głośno. 48 — Nie ma! — powiedziała Pamela. — A może schowany pod tarczą? — Piotruś wszedł do środka zegara. Tymczasem Kiwają ugryzła pchła. Obrócił się gwałtownie i zawadził ogonem o drzwiczki, które zatrzasnęły się z hałasem. Piotruś był zamknięty. KŁOPOT Pamela i Kiwaj stali przed zegarem jak wryci. Patrzyli, jak Piotruś z całej siły pcha od środka drzwiczki zegara, próbując je otworzyć, jak przykłada nosek do szyby, usiłując im powiedzieć coś, czego wcale nie mogą zrozumieć, i wreszcie, jak wpatruje się bezradnie w przyjaciół, czekając poratowania. — Ładnie się spisałeś, Kiwaju, nie ma co! — sarknęła Pamela. ?.--'?,' Pies nie odpowiedział. Biegał niespokojnie dokoła zegara, obwąchiwał go, trącał nosem, usiłował skrobać pazurami brudną szybę, opierał to jedną, to drugą łapę na kluczyku. Ale to wszystko nie zdało się na nic. Zrozpaczony położył się na ziemi z nosem przy drzwiczkach zegara i błagalnie, przepraszającymi oczami patrzył na Piotrusia. Przez ten czas Pamela chodziła w kółko i machała wściekle ogonem, co oznaczało najgorszy humor, w jaki w ogóle mogła popaść. — Czy długo masz zamiar leżeć i nic nie robić? —: spytała wreszcie ze złością. Kiwaj wstał. — A co można robić? — spytał ponuro i zwiesił ogon do samej ziemi. 4 — O chłopcu, który szukał domu 49 — Jak to: co? Trzeba ratować Piotrusia! Nie zrobisz tego za pomocą głupiego warowania z nosem przy ziemi. — Ach, zrobiłbym wszystko, co by kazał — jęknął Kiwaj — ale przecież nie słychać, co on mówi. — Właśnie. Umiesz robić tylko to, co ci każą. — Wiem! — i pies zaczął walić ogonem z wielkim zapałem. — Zaraz Piotruś będzie uwolniony. — Jak? Kiwaj nie odpowiedział, tylko szczeknął tak głośno, że aż się echo rozniosło po całym strychu. — Cicho! — syknęła Pamela i spojrzała na Kiwają rozszerzonymi z wściekłości oczami. Pies stropił się. — Chciałem przywołać gospodynię. Ona by przyszła i otworzyła. — Właśnie — szydziła Pamela — i zobaczyłaby zaczarowanego Piotrusia i on nigdy by już nie mógł stać się zwyczajnym człowiekiem. Na szczęście poszła daleko w pole. Ogon Kiwają znowu zwisał do ziemi. — No więc, co zrobimy, jeśli nam ludzie nie pomogą? — Mądre zwierzęta umieją obchodzić się bez ludzi, jeśli zajdzie potrzeba. Do otwarcia tego pudełka człowiek wcale nie jest potrzebny, tylko ptak. Ptak z mocnym dziobem. Idź po tego szpaka, który mieszka na topoli. On nazywa się Firlaczek. Kiwaj rzucił się w stronę Pameli, żeby ją polizać (tym razem z zadowolenia), ale kotka zdążyła uskoczyć w bok. — Firlaczku! — wołał Kiwaj, wspiąwszy się przednimi łapami na okienko. — Chodź tutaj! Zaraz! Trzeba ratować Piotrusia! On jest zamknięty. e= Zamknięty? Gdzie? — W takim dziwnym pudełku, które musisz otworzyć. Stukniesz dziobem, i już. Bo my nie mamy dziobów, a do tego potrzebny jest właśnie dziób. — „My", to kto? — No, Pamela i ja. — Pamela? — zaniepokoił się szpak. — Pamela jest tam z tobą także? — Tak, ja jestem tutaj także — powiedziała kotka ukazując się w okienku, wobec czego Firlaczek przeskoczył od niechcenia na wyższą gałązkę. — Możesz być jednak zupełnie spokojny. — Spokojny? — gwizdnął szpak z powątpiewaniem. — Tak. Ptaki na ogół bardzo mnie drażnią, to prawda, ale ponieważ jeszcze bardziej drażni mnie to, że Piotruś jest zamknięty, więc tym razem nie zrobię ci nic złego. Szpaczek spojrzał pytająco na Kiwają. Ten oświadczył poważnie: — Firlaczku, możesz jej zaufać, ona nie kłamie. Chociaż na ogół biorąc jest nieznośna. Pamela spojrzała na psa z oburzeniem, ale nie było czasu na dalszą kłótnię, bo tymczasem szpak wleciał przez okienko na strych i sfrunąwszy na ziemię przed samym zegarem, bez namysłu zaczął walić dziobem w szybę. Kiwaj przyglądał się z przejęciem jego robocie. Kotka nie patrzyła na ptaka wcale: tylko w ten sposób mogła powstrzymać swoje wąsy od leciutkiego drgania, do którego nie chciała dopuścić. Obiecała przecież, że Firlaczek może być spokojny. Szpak stukał w szybę, a Piotruś, który na jego widok aż podskoczył z radości, śledził teraz uważnie każdy ruch i 50 51 ptasiego dzioba. Widać było, że z niecierpliwością czeka chwili, kiedy szyba rozpryśnie się w kawałeczki. — Nic z tego — powiedział nagle Firlaczek — nie dam rady. Za gruba. Ogon Kiwają opuścił się do ziemi. Ogon Pameli zaczął się lekko poruszać. — Potrzeba tu dzioba mocniejszego niż mój. Ale się nie martwcie, ja tu zaraz taki dziób sprowadzę. Tylko... — szpak spojrzał wymownie na Pamelę. — Firlaczku — powiedziała kotka, patrząc w pułap — bądź zupełnie spokojny. Szpak odleciał, ale już po krótkiej chwili szelest skrzydeł dał się słyszeć znowu. Dwa ptaki usiadły na okienku. Jednym z nich był Firlaczek, drugim — piękny, czerwono--czarno-biały dzięcioł. — To tutaj — powiedział Firlaczek z przejęciem. — Hm! — mruknął dzięcioł. Szpak sfrunął na podłogę koło zegara. Za nim opuścił się dzięcioł. Zobaczywszy kotkę wyprostował się i — zamarł bez ruchu. — To Pamela — mówił pośpiesznie Firlaczek — osoba godna zaufania. Dzięcioł jednak nie ruszał się z miejsca i na „osobę godną zaufania" łypał niepewnie okiem. Wobec tego Pamela usunęła się w kąt i zaczęła udawać, że drzemie. Uspokojony dzięcioł zabrał się do dzieła. Obszedł zegar wokoło, podpierając się ogonem i poważnie kiwając głową, a potem delikatnie obstukał pudło ze wszystkich stron. — Hm — mruczał do siebie — hm! Nikt nie wiedział, co znaczy to ,,hm". Pamela nie mówiła nic, Kiwaj leżał na ziemi i wpatrywał się w Piotrusia. Za to szpak ciągle był w ruchu: buszował po ziemi, fruwał między belkami, skakał po skrzyniach. W pewnej chwili wskoczył na grzbiet Kiwają. — Co ty robisz? — obruszył się pies. — Ach, nie wiedziałem, że to ty! Jest tu trochę ciemno! — zawołał Firlaczek i z Kiwajowego grzbietu przeskoczył na Kiwajowy łeb. — Firlaczku! — pies był wyraźnie zgorszony. — Ach, to jeszcze ciągle ty? — zdziwił się szpak i ze zdziwienia zapomniał z Kiwają zeskoczyć. Dzięcioł oglądał teraz szybę; szczególnie zaciekawiła go mała skaza, która widniała w szkle. — Hm! — powiedział jeszcze poważniej niż przedtem i trochę się cofnął. — Uwaga! — zawołał szpak. Trrach! Dzięcioł uderzył w skazę szyby tak mocno, że w środku zegara zadźwięczały wszystkie sprężyny, a Piotruś krzyknął ze strachu i schował się za zegarową tarczę. Za drugim uderzeniem szyba rozleciała się w kawałki. Piotruś wyskoczył ze swego więzienia i objął dzięcioła za szyję, dziękując mu za uwolnienie. Kiwaj zerwał się, strząsając szpaka, liznął Piotrusia po głowie i puścił się w szalony bieg po strychu. Dzięcioł nie mówił nic. Patrzył na chłopca ze zdumieniem. Wyglądało na to, że dopiero teraz zdał sobie sprawę, po co rozbił szybę. — Hm? — mruknął i spojrzał na Firlaczka pytająco. — To właśnie Piotruś — powiedział szpak. — Ten, o którym ci opowiadałem. On szuka kłębuszka. — Niestety, nigdzie go nie ma! Przeszukaliśmy już cały dom — westchnął chłopiec. — Hm! — rzekł dzięcioł. — Co mówisz? — spytał chłopiec. — Sroka! — powiedział dzięcioł. 52 53 — Co? — zapytał znowu chłopiec. — Złodziejka — mruknął dzięcioł. I widocznie poczuł się bardzo wyczerpany rozmową, bo nic już nie mówiąc rozwinął skrzydła i odleciał. — Firlaczku! — zawołał chłopiec z przejęciem. ^ Czy on myśli, że sroka ukradła kłębuszek? — Chyba tak. — No, to ja do niej zaraz idę! SROKA — Firlaczku, gdzie mieszka sroka? — pytał gorączkowo Piotruś. — W olszynie, nad strumieniem. — Ja cię tam zaniosę! — Kiwaj był pełen zapału. — No, to biegniemy. Nie mogę czekać ani chwili dłużej. Chodź z nami, Pamelo! — Obawiam się, że moja obecność mogłaby tam być źle zrozumiana — powiedziała Pamela. Piotruś popatrzył na kotkę z podziwem: wiedziała zawsze, jak należy się zachować. Nie mówiąc już nic, gwizdnął na Kiwają i razem zeszli na dół. — Czy jeszcze ciągle mogę być spokojny? — spytał Pameli Firlaczek, kiedy zostali sami. Bardzo mu się na strychu podobało i miał ochotę jeszcze trochę po belkach poskakać. — Bo jak nie, to odlecę. — Możesz jeszcze zostać — oświadczyła łaskawie Pamela i zaczęła sobie wylizywać łapkę. Oczy szpaka rozbłysły wesołym zuchwalstwem. — A dlaczego wcale na mnie nie patrzysz? Kotka nie odpowiedziała. 54 ?— Piotruś powiedział, że bardzo mnie lubi... — ciągnął szpak z zadowoleniem. — Mówił, że mam śliczne kropeczki... — No dobrze, zrobię próbę — mruknęła Pamela i spojrzała w górę. Szpaczek siedział na belce, przekrzywiając łepek ozdobiony ładnym, żółtym dziobem. Wcale nie był drażniący, tylko bardzo zabawny. — Niesłychane — mruknęła Pamela — patrzę i patrzę, a wąsy wcale mi nie drgają. Wszystko dlatego, że Piotruś go lubi. — Co mówisz? — dopytywał się Firlaczek. — Ach, nic. Powiedz mi tylko, czy masz zwyczaj lizać swoich przyjaciół po nosie? — Lizać? Nawet nie wiem, jak się to robi! Ale może się nauczę... — O, nie, nie — powiedziała prędko Pamela — to zbyteczne. Możesz tu przylatywać, ile razy ci się podoba. Nie należysz do ptaków, które mnie drażnią. — To pysznie! — gwizdnął Firłaczek, sfrunął na ziemię, dziobnął kotkę w ucho i już go nie było. — Jest on jednak zuchwały! — mruknęła Pamela. Tymczasem Piotruś wdrapywał się z trudem na gruby olszowy pień. Kiedy znalazł się w koronie drzewa, spojrzał w górę i zobaczył srocze gniazdo, a trochę niżej Fir-laczka, który tymczasem zdążył przylecieć. — Nie ma jej? — spytał chłopiec. — Właśnie nadlatuje. Sroka leciała powoli, pełna troski o to, czy jej ogon dostatecznie pięknie wygląda. Jednakże, spostrzegłszy Piotrusia, zapomniała o ogonie i krzyknęła rozpaczliwie: — Ratunku! Złodzieje! r— Nie wrzeszcz, srokito — powiedział poufale Firla- czek — on jest pod opieką Miłorady: nie zrobi ci nic złego. — Nic złego! Każdy tak mówi, a tylko czeka, gdzie by coś ściągnąć. — Posłuchaj! — krzyknął Piotruś. — Akurat! Ja będę słuchała, a ty tymczasem... — Piotrusiu — gwizdnął szpak — nie dogadasz się z nią. Sam musisz zajrzeć do jej gniazda, mnie ona na to nie pozwoli. Chłopiec schwycił srokę za ogon, podciągnął się do góry i usiadł na krawędzi gniazda. Szybko rozgarnął jego wnętrze i znalazł zgnieciony naparstek, złocone uszko od filiżanki, czerwony koralik i dwa gwoździe. — Nie rusz! — wrzasnęła sroka. — To moje! — Nie bądź głupia — powiedział Piotruś wyprowadzony z równowagi. — Szukam niebieskiego kłębuszka. — Myślisz, że ci uwierzę! Znam takich. Opowiadają głupstwa, a potem kradną. — Masz źle w głowie, moja droga. Nie zabrałem nic z twoich skarbów — powiedział Piotruś z pogardą i zaczął zsuwać się w dół. — Naparstek jest — mówiła do siebie sroka, gorączkowo przegarniając wnętrze gniazda — koralik jest, złote uszko jest, duży gwóźdź jest, mały gwóźdź... Stój! — wrzasnęła nagle. — Zabrałeś mały gwóźdź!... — Leży na samym dnie! — krzyknął Piotruś zeskakując z jednego sęczka na drugi. — Rzeczywiście! —? uspokoiła się sroka znalazłszy zgubę. — Wszystko jest. Po co on w takim razie tu przychodził? Przecież w ten kłębuszek nikt nie uwierzy! Już wiem, przyszedł na przeszpiegi. Będę musiała pilnować gniazda dzień i noc! ^— To prawdziwa wariatka! — mruknął do siebie chłopiec, znalazłszy się na ziemi. — Sama kradnie, więc myśli, że cały świat składa się ze złodziei. Powrót do domu był ponury. Kiwaj gdzieś się zapodział i Piotruś szedł pieszo. Koło domu usłyszał głos ciotki Marty, wskoczył więc szybko między kamienie ogrodzenia i tu przycupnął. Po chwili głos kowalowej oddalił się i chłopiec mógłby już opuścić swoje schronienie, nie ruszał się jednak. Nie chciało mu się. W ogóle nic mu się nie chciało. „Wszystko na próżno — myślał. — Poszedłem do Miłorady, bo byłem pewien, że Pakiwaje pomogą mi znaleźć kłębuszek. A tymczasem nigdzie go nie ma. Sprawiłem 57 niepotrzebne zmartwienie ciotce Marcie, sam jestem zaczarowany, a dziewczynek nie znalazłem. Ciotka Marta zawsze już będzie smutna, a ja nigdy nie wrócę między ludzi". Piotrusiowi było źle, a że nie wiedział, jak temu zaradzić, więc ze złości i zmartwienia zaczął machać nogą. Machnąwszy nią mocno w tył poczuł, że o coś uderzył — i równocześnie posłyszał ciche, żałosne westchnienie. Zerwał się i przykucnął. W głębi między kamieniami siedziała ropucha. — Czy bardzo cię uderzyłem? — spytał niespokojnie. — Ach, nie bardzo — odpowiedziała ropucha takim głosem, żeby Piotruś wiedział, że bardzo. — Nie gniewaj się, ja to naprawdę zrobiłem niechcący. Ropusze najwidoczniej zrobiło się lepiej, bo popatrzyła na chłopca łaskawie. — Słyszałam, że jesteś pod opieką Miłorady. —' Tak. Ale cóż z tego? Kłębuszka nie znalazłem! — westchnął Piotruś. Ropucha wlepiła w chłopca swoje wypukłe oczy. — Myślałam, że ty szukasz czegoś, co jest w kominie, kawki ciągle o tym opowiadały. A tobie chodzi o kłębu-szek wełny. O kłębuszek, który jest okrągły — mówiła coraz wolniej — i puszysty, i ma kolor kwiatków barwinka. — Słuchaj! Tyś go widziała! — krzyknął Piotruś. — Nie tylko go widziałam, ale wiem, gdzie on jest. Chłopiec przestał oddychać z przejęcia. Patrzył na ropuchę szeroko otwartymi oczami. — Było to wtedy — mówiła ropucha, jakby sobie coś z trudem przypominając — kiedy stąd wszyscy odeszli. Siedziałam sobie koło schodków, tak jakoś przed wieczorem. Nagle przebiegła tuż koło mnie Wielka Szczurzyca. — No i co? No i co? -— I wtedy właśnie zobaczyłam kłębuszek koloru barwinka. Wielka Szczurzyca niosła go do swojej nory. POD GANKIEM Piotruś siedział na swoim stołku oparty plecami o łóżeczko. Miał przed sobą Pamelę i Kiwają. — Zaraz idę do szczurów. A wy tu na mnie czekajcie. — Nie — oświadczyła spokojnie Pamela. — Co: nie? — Nie pójdziesz do szczurów. Kotka nigdy jeszcze nie mówiła do Piotrusia w taki sposób. — Dlaczego? — spytał ze zdziwieniem. — Niebezpiecznie jest zadawać się ze szczurami. Mają ostre zęby i szybkie ruchy, a najgroźniejsze są w swoim własnym gnieździe. — Ja się nie boję — poderwał się Kiwaj — pójdę tam, i już. Kotka spojrzała na niego z politowaniem. — O tobie w ogóle nie może być mowy, bo się tam nie zmieścisz. Więc lepiej siedź cicho i nie przeszkadzaj. Kiwaj odwrócił się od Pameli i zapatrzył w Piotrusia. Liczył na to, że chłopiec obmyśli wszystko tak, żeby on, Kiwaj, mógł się przydać. Nie móc się przydać było dla Kiwają czymś nieznośnym. Niestety, Piotruś nie patrzył na psa, tylko na kotkę. — Pamelo, muszę mieć ten kłębuszek. — Wiem. Pójdę tam i przyniosę ci go. Piotruś pomyślał sobie, że nigdy już nie będzie znał 59 Pameli naprawdę. Dbała zawsze tak bardzo o swoją wygodę i przyjemności, a teraz naraża się na niebezpieczeństwo, żeby jego, Piotrusia, ochronić. Wzruszyło go to, ale nie mógł znieść myśli, że kotce mogłoby się stać coś złego. — Nie chcę — powiedział, objąwszy Pamelę rękoma. — Mówiłaś, że szczury są złe. — Właśnie. Mogłyby więc zrobić ci krzywdę. A ty, Piotrusiu, jesteś mi przecież potrzebny. Pamela wiedziała, czego chce, i ani myślała odstąpić od swoich zamierzeń. Chłopiec nie nalegał dłużej. Kiedy zrobiło się zupełnie ciemno, Pamela powiedziała: „Czas na mnie", po czym spokojnie i po kolei wyciągnęła każdą łapę, wylizała ogon i wyostrzyła pazury. W pewnej chwili znikła tak nagle i po cichu, jakby rozpłynęła się w mroku. „Poszła do Wielkiej Szczurzycy" — pomyślał Piotruś i postanowił, że nie uśnie, dopóki kotka nie wróci. Słuchał, co się dzieje naokoło. Ciotka Marta musiała już spać, bo nie było widać światełka w podłodze. Topola milczała. Od czasu do czasu wlatywał i wylatywał przez okienko Cichy Cień, bezszelestny nietoperz, który za dnia sypiał na strychu, uczepiony do belki, a całą noc krążył w powietrzu. Było tak spokojnie, że powieki chłopca same się zamknęły i Piotruś usnął. Obudził się po kilku godzinach i od razu przypomniał sobie, co zaszło poprzedniego wieczora. Poderwał się z bijącym sercem i usiadł na łóżku. Był sam. „Pameli nie ma — pomyślał ze strachem. — Pameli nie ma!" Przez okienko wleciał Cichy Cień. — Szsz... — szepnął Piotruś, chcąc zwrócić uwagę nie- 60 toperza na siebie. Cichy Cień błyskawicznie zniżył lot i zaczął krążyć nad głową chłopca. — Czy nie widziałeś Pameli? — Widziałem Pamelę. — Gdzie? — Wchodziła pod ganek. Bardzo cicho stawiała stopy na piasku. Ale... — Ale co? — Ale nie wyszła spod ganku. — Czy już późno, Cichy Cieniu? — Połowa gwiazd zagasła. Piotruś zerwał się na równe nogi i wdrapał na okienko. Na dworze szarzało. Pameli musiało się coś stać! U stóp topoli biegał niespokojnie Kiwaj; usłyszawszy ciche gwizdnięcie Piotrusia, stanął i podniósł łeb do góry. — Cicho! — szepnął Piotruś. — Zaraz schodzę. Ostrożnie zszedł na dół i przez szparę koło progu wydostał się na ganek. Kiwaj już czekał. — Nie ma Pameli — szepnął chłopiec. — Ani jeden szczur nie wyszedł dziś w nocy spod ganku na podwórze — powiedział Kiwaj. — Idę tam. — A ja? — Musisz czekać. Kiwaj zwiesił ogon i łeb. Na pociechę Piotruś poklepał go po karku. — Teraz odejdź. Pies oddalił się niechętnie... ale po chwili był już z powrotem. — Piotrusiu... nie pozwól, żeby ci się stało coś złego... — Nie, nie... idź już. Chłopiec poczekał, aż zamilknie echo kroków Kiwają, 61 po czym wszedł pod schodki, gdzie między kamieniami podmurowania a ziemią było wejście do mieszkania Wielkiej Szczurzycy. Wsunął się w otwór i szedł ostrożnie długim korytarzem. „To chyba nie tutaj — pomyślał. — Tutaj nie ma nikogo". Teraz korytarz nie biegł już prosto, ale ciągle się załamywał. Minąwszy parę takich załamań chłopiec posłyszał dziwny dźwięk: cichy, ale budzący grozę. Opanowawszy strach, najostrożniej, jak potrafił, wychylił się zza zakrętu i stanął jak wryty: zobaczył Pamelę. Grzbiet jej był oparty o ścianę, a przednie łapy uniesione do góry. Naprzeciwko Pameli siedziało kręgiem siedem szczurów. Wszystkie były zwrócone w jej stronę i wcale Piotrusia nie zauważyły. Pamela nie ruszała się, tylko od czasu do czasu wyciągała szyję i wtedy z gardła jej wydobywało się złowieszcze, ciche syczenie. Uszy miała cofnięte do tyłu jak ryś, oczy błyszczały jak świece. Wyglądała wspaniale, ale Piotruś poznał natychmiast, że jest wyczerpana i że grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo. Szczury śledziły każde jej drgnienie. Kiedy na chwilę opuściła przednie łapy, jeden z nich, siedzący najbliżej ściany, zaczął się powolutku posuwać naprzód. Robił ruchy tak nieznaczne, że kotka wcale ich nie zauważyła. Piotruś jednak widział je i rozumiał zamiary napastnika: szczur chciał się dobrać do grzbietu Pameli. Jeszcze chwila i wykona skok. Nagle stało się coś zupełnie niespodziewanego: Piotruś chrząknął. Szczury odwróciły się błyskawicznie w jego stronę. Pamela dała susa ponad nimi i znalazła się przy; 62 chłopcu. Piotruś wysunął się przed kotkę i powiedział swobodnie: — Dzień dobry! Czy wszyscy należycie do rodziny Wielkiej Szczurzycy? — Po czym szepnął cichutko do Pameli: —? Cofaj się. Cofaj się szybko do wyjścia. Szczury nie odpowiedziały nic. Patrzyły w zdumieniu to na chłopca, to na siebie nawzajem. Trącały się nosami, ruszały wąsami, wspinały się na łapki. Szły za chłopcem, który ciągle osłaniał cofającą się Pamelę, ale nie zbliżały się do niego i zachowywały milczenie. Kiedy byli blisko wyjścia, Piotruś odwrócił się spokojnie w stronę kotki i powiedział: — Odejdź, Pamelo. Połóż się i odpocznij. Pamela spojrzała na niego z wahaniem. Chłopiec powtórzył dobitnie: — Idź, Pamelo! I powiedz Kiwajowi, że wszystko będzie dobrze. Kotka odeszła. Szczury natychmiast otoczyły Piotrusia ze wszystkich stron, on zaś nie namyślając się ani chwili usiadł między nimi na ziemi. — Myślę — powiedział grzecznie — że macie ochotę mnie powąchać. Szczury kręciły się koło chłopca niepewne i zaniepokojone. W końcu jeden, opatrzony szczególnie wielkim ogonem, a zapewne i największą odwagą, zbliżył się do Piotrusia i obwąchał jego głowę. Wsunąwszy się między towarzyszy, szepnął: — On nie jest zły. Teraz wszystkie szczury obwąchiwały chłopca. Znosił to dzielnie, chociaż ich wąsiki łaskotały go w szyję i w nos. — Czy już? — spytał wreszcie. 63 Zwierzęta uspokoiły się; widać było, że czekają, co powie niezwykły gość. — Teraz zaprowadźcie mnie do Wielkiej Szczurzycy — oświadczył Piotruś i wstał. Szczury zaniepokoiły się znowu. Kręciły się, szeptały. — Zaprowadźcie mnie do Wielkiej Szczurzycy — powtórzył Piotruś dobitnie. — Szybko! — Nie wolno wprowadzać obcych do Wielkiej Szczurzycy — oświadczył szczur z wielkim ogonem. — Ja nie jestem obcy. — To prawda — mówiły szczury między sobą — on nie może być obcy, bo się nas nie bał. I przecież nie ma ani ostrych zębów, ani pazurów. — Jazda! — zawołał Piotruś i złapał najodważniejszego szczura za ogo-n. Ten spojrzał na zuchwalca ze zgorszeniem, wobec czego chłopiec wyjaśnił mu grzecznie: — Będę się ciebie trzymał, żeby nie zbłądzić. Szczur ruszył w drogę, a za nim szły karnie wszystkie inne. Kiedy minęli wiele korytarzy, przewodnik zatrzymał się i powiedział: — To tu! Za zakrętem była jama, a w niej szczurze gniazdo. Stała tu na tylnych nóżkach Wielka Szczurzyca i skuliwszy przednie nad wypukłym brzuszkiem, wpatrywała się z zachwytem w coś, co w głębi gniazda ruszało się i piszczało. — Och! — powiedziała z niepokojem, zobaczywszy Piotrusia. — Wielka Szczurzyco — odezwał się z szacunkiem szczur, który przyprowadził chłopca — on nie jest obcy. Tymczasem Piotruś zerkał w stronę gniazda, bo zobaczył, że leżą w nim prawie gołe szczurzęta. Nigdy takich 64 małych szczurząt nie widział, postanowił więc skorzystać ze sposobności i obejrzeć je dokładnie. — Czy mogę zobaczyć twoje dzieci? — spytał i nie czekając odpowiedzi pochylił się nad małymi ciałkami, ledwie pokrytymi puchem. Nachylił się — i znieruchomiał: gniazdo, w którym leżały szczurzęta, nie było to nic innego, tylko kłębek niebieskiej wełny, trochę przybrudzony i zgnieciony. 8— O chłopcu, który szukał domu cz — Prawda, że są prześliczne? — spytała Wielka Szczu-rzyca. — T...ak — odpowiedział Piotruś dziwnie niewyraźnie. Nie wiedział, co ma zrobić. Ale wahał się niedługo. Powiedział po prostu: — Wielka Szczurzyco, musisz mi dać niebieski kłębek, w którym leżą twoje dzieci. Szczurzyca, której nikt nigdy nie ośmielił się dawać rozkazów, była zdumiona. — Jak to? — spytała. — Zwyczajnie. Muszę mieć ten kłębuszek. Po to tu przyszedłem. Po to zaczarowała mnie Miłorada. — Och! — jęknęła Wielka Szczurzyca. — O moje biedne dzieci! Zabiorą wam wasze gniazdo! Gdzie ja was położę? Czym ja was otulę? — Ależ... — usiłował wtrącić Piotruś. — O moje maleństwa! Co się z wami stanie! Rozchorujecie się z zimna i wilgoci! Piotruś zmartwił się. Bo rzeczywiście... wyrzucić na ziemię gołe szczurzęta?... Nie, trzeba temu jakoś zaradzić. — Wielka Szczurzyco — powiedział — nie martw się. Będziesz miała gdzie położyć swoje dzieci. Chodź tu, Ogoniasty, i prowadź mnie z powrotem. Szczur nauczony już, że Piotrusia trzeba słuchać, ruszył od razu przed siebie. Chłopiec schwycił go znowu za ogon. Biegli tak szybko, że na zakrętach Piotruś uderzał się o ściany. — Niedługo wracam. Czekaj tu na mnie. Chłopiec otrzepał się i wyszedł przed ganek. W tej samej chwili coś przewróciło go na ziemię — to jęzor Ki- 66 waja przywitał go tak serdecznie. Ogon psa zamaszyście zmiatał kurz ze schodków. — Kiwaju, co robi ciotka Marta? — Kopie w ogrodzie. — To dobrze. A Pamela? — Śpi. Jest bardzo zmęczona. — Chodź ze mną na strych, pomożesz mi. Pies poczuł się szczęśliwy: nareszcie mógł przydać się na coś. — Słuchaj — mówił Piotruś wdrapując się na górę — musimy prędko pozbierać trochę pierza i puchu. Zaczęło się szperanie po całym strychu. Najpierw znaleźli starą poduszkę, z której wyłaziło trochę pierza. Piotruś powyciągał z niej wszystkie wystające piórka, a Kiwaj, krztusząc się trochę, poznosił je na jedno miejsce. Potem chłopiec wyskubał trochę miękkich włosów ze starego kożucha, wreszcie udało mu się wyszukać kilka szmatek. Kiedy wszystko razem zostało związane w gałganek, Kiwaj zniósł zawiniątko pod schodki. — Ogoniasty! — zawołał chłopiec stając u wejścia do szczurzej nory. — Chodź tu zaraz! W ciemnym otworze ukazała się para błyszczących oczu. — Prowadź! — rozkazał chłopiec, złapawszy szczura za ogon jedną ręką. W drugiej dźwigał ciężki jak dla niego tobołek. Tak przeszli korytarze i stanęli przed szczurzym gniazdem. — Wielka Szczurzyco, popatrz, co ci przyniosłem! — Och! — powiedziała szczurzyca z przejęciem i natychmiast zaczęła grzebać w węzełku. — Szmatki! — wołała. — Pierze! Włosie! — Czy jesteś zadowolona? — Och! — sapnęła z zachwytem. 67 Piotrusiowi śpieszyło się ogromnie, musiał jednak zaczekać, dopóki nowe posłanie nie będzie gotowe. Kiedy wszystko zostało już ułożone, wyrównane i uklepane jak należy, szczurza matka przeniosła swoje dzieci do nowego gniazda. — Ślicznie im tutaj! — zawołała i klasnęła w przednie łapki. — Ślicznie im w tym łóżeczku! — A potem popatrzyła na Piotrusia i powiedziała z uznaniem: — Doprawdy, nie myślałam, że ludzie tak dobrze mogą się znać na wychowaniu dzieci. Piotruś objął kłębek oburącz, było mu jednak bardzo niewygodnie. Zauważył to Ogoniasty, bez namysłu schwycił kłębuszek w zęby i skierował się w stronę wyjścia. — Już — powiedział, złożywszy ciężar u wylotu korytarza. — Dziękuję ci! — Piotruś poklepał Ogoniastego po grzbiecie. — A teraz do widzenia! Szczur zniknął w głębi korytarza. Chłopiec gwizdnął cichutko. — Widzisz — powiedział do Kiwają, który zjawił się natychmiast — mamy nareszcie nasz kłębuszek, zanieś go na strych. — Teraz musimy go rozwinąć — mówił, kiedy znaleźli się już w bezpiecznym schronieniu — ale ostrożnie! Kłębuszek leżał na ziemi, a Piotruś biegał naokoło od-wijając nitkę. Im kłębuszek stawał się mniejszy i im więcej robiło się odplątanej nici, tym mocniej biło Piotrusiowi serce. Ach! Czyżby wszystko miało być na próżno? Jednakże kiedy kłębuszek stał się już zupełnie mały, spomiędzy niebieskości wyjrzało coś białego. Piotruś pomacał palcem, poczuł, że to papierek, i wydobył go drżącymi rękoma spomiędzy nitek. Zobaczywszy zatarte^ nie- wyraźne litery, rozprostował kartkę na podłodze, przytrzymując jej zmięte brzegi nogami. Przeczytał wszystkie słowa. Było ich dwanaście: „Przyszli tu dziś źli ludzie. Mówili, że nas zabiorą do Szarego Kraju". ROZSTANIE — I nic więcej nie jest tam napisane? — dziwił się Kiwaj. — Nic. — A gdzie jest Szary Kraj? — spytała Pamela, która zdążyła się już wyspać i przyszła na strych. — Nie wiem. A może ty wiesz, Firlaczku? — Nie. Słyszałem kiedyś od skowronka, że daleko, gdzieś za Łagodnymi Górami. — Jeżeli to jest tak daleko — mówiła kotka z namysłem — to dziewczynki nie wrócą tu nigdy. Są za małe, żeby trafić z powrotem. — Mylisz się, Pamelo — odpowiedział Piotruś stanowczo. — Kasia i Trusia muszą tu wrócić. Od dawna przecież tak postanowiłem. Pójdę do Szarego Kraju, znajdę je i przyprowadzę ze sobą. — Fiu! — gwizdnął szpak z podziwem. Kotka popatrzyła na Piotrusia uważnie i nie powiedziała nic. Kiwaj nie namyślał się ani chwili. — Należę do ciebie i muszę być tam, gdzie ty. Idę z tobą. Oczy Pameli błyszczały mocno, a koniuszek ogona poruszał się lekko. Nie była zadowolona. — Należysz do mnie, Piotrusiu — powiedziała po chwili. — Czy będziesz o tym pamiętał? — Nie pójdziesz z nami? — w głosie chłopca zabrzmiało rozczarowanie. — Nie. Nie jestem z tych, którzy puszczają się na wędrówkę dlatego, że wyrusza w świat ktoś, kogo lubią. Jestem z tych, którzy na tego, co powędrował w świat, czekają w domu. Mieszkałam tu, kiedy było syto, i nie odeszłam stąd, kiedy stało się głodno. Tu mnie zastaniesz, gdy wrócisz. — Co do mnie — krzyknął szpak — to chciałbym, żebyś wrócił już jutro. I to nie jutro wieczorem, ale jutro rano! Chłopiec rozpogodził się zupełnie. Dobrze było mieć takich przyjaciół. Pogłaskawszy serdecznie czarną łapkę Pa-meli, powiedział do Firlaczka: — Będę się śpieszył, żeby być tu jak najprędzej. Kiedy szpak odleciał na topolę, a Pamela zeszła na dół, Kiwaj spytał chłopca poważnie: — Powiedz mi, jak trafimy do Szarego Kraju? — Nie wiem. Myślę, że o tym powie nam Miłorada. Zawieziesz mnie do niej dziś w nocy. Chłopiec czekał wieczora w wielkim napięciu. Postanowił wyruszyć w drogę nazajutrz rano, przedtem jednak musiał się dostać do Najsmutniejszego Lasu, były to więc ostatnie godziny, które spędzał w Domu pod Topolą. Wybierał się w daleki świat, by przywrócić temu domowi spokój i radość, ale nie wiedział, jak mu się powiedzie i kiedy tu wróci. Miał wielki zapał do działania, a równocześnie targał nim niepokój. Kiedy zrobiło się zupełnie ciemno i nic już nie było widać, spomiędzy desek w podłodze wytrysnął mały promyczek światła. Chłopiec położył się na podłodze i przyłożył oczy do świecącej szpary. Ciotka Marta cho- 70 dziła po izbie z głową spuszczoną. Dokładała do ognia, a potem ułożyła na ławie małe, dziecinne posłanie. „Czeka na mnie, ciągle na mnie czeka — pomyślał i oczy chłopca stały się mokre, a obraz izby dziwnie się zamazał. — Ciotko Marto, już niedługo będziesz się martwiła. Znalazłem kłębuszek i znajdę twoje córki. Przyprowadzę je i będziemy wszyscy razem. Zobaczysz, ciotko Marto, zobaczysz". Zszedłszy cicho na dół, Piotruś wydostał się na dwór. Kiwaj był gotów, zaraz więc ruszyli do lasu. Nocna wyprawa mniej teraz była straszna niż pierwszym razem. Jadąc na grzbiecie psa, chłopiec rozmyślał o wielkiej podróży, która ich czekała. O świcie w najcichszym leśnym zakątku zawołał Miło-radę. Kiedy nadeszła, opowiedział jej o znalezionej karteczce i o postanowieniu podróży. Na zakończenie zapytał: — Powiedz mi, jak trafić do Szarego Kraju? — Wezwiesz na pomoc odwagę, rozum i serce. Rozum wskaże drogę, odwaga sprosta niebezpieczeństwu, serce pozwoli wytrwać. — Nic więcej mi nie powiesz, Miłorado? — Owszem. Pomagaj. — Jak to? — Mówię wyraźnie: pomagaj. Życzę ci dobrej drogi, Piotrusiu. O świcie mały chłopiec Piotruś i pies Kiwaj opuszczali Dom pod Topolą. Do rozstajnej drogi odprowadziła ich Pamela, a jeszcze dalej, aż do okrągłej polnej gruszy, odprowadził ich Firlaczek. Potem zostali sami. 71 Kiedy znaleźli się na wierzchołku Tarninowego Wzgórza, chłopiec powiedział cicho: — Zatrzymaj się na chwilę, Kiwaju. Kiwaj stanął. Piotruś odwrócił się w stronę Zielonej Doliny. Patrzył na wysoki szary dach, ria wyższą od niego topolę i na słup dymu, który, jeszcze wyższy niż topola, szedł w wiosenne niebo i tam rozpływał się w ciepłym powietrzu. — Tak — szepnął do siebie Piotruś — ten dom powinien stać się prawdziwym domem. R E PRZEZ DOLINY, LASY I GÓRY. KTÓRĘDY Tak więc Dom pod Topolą został opuszczony i rozpoczęła się wędrówka do Szarego Kraju. „Miłorada mówiła: »rozum wskaże drogę* — myślał Piotruś — a ja wcale nie jestem pewien, czy mój rozum da sobie z tym radę. No, w każdym razie spróbujemy". Chłopiec zwrócił się do psa: — Słuchaj, Kiwaju, musimy... ale czy ty uważasz? — Nie — mruknął Kiwaj kręcąc się w kółko — pchła mnie gryzie. — Więc ją złap. Ja poczekam — westchnął Piotruś. Wiedział już, że dopóki pchła nie zostanie złapana, o rozmowie nie ma co myśleć. Pies zapuścił zęby w gęste futro i z zajadłością wgryzał się w swędzące miejsce. Chłopiec patrzył w niebo, a po chwili spytał: — Czy już? r- Tak. — Więc posłuchaj. Naszą wielką podróż musimy zacząć od tego, żeby znaleźć skowronka. — Aha, on nam powie, gdzie jest Kasia i Trusia. ?— Nie, skądże, on tego na pewno nie wie. Chodzi o to, żeby wytłumaczył, jak trafić do Łagodnych Gór. Szary 73 Kraj leży za Łagodnymi Górami, tak skowronki powiedziały niegdyś Firlaczkowi. Ale gdzie znaleźć skowronka? W Zielonej Dolinie go nie ma. — E! — zawołał lekceważąco Kiwaj. — Skowronki to nic trudnego, zaraz zobaczysz. Siadaj! Chłopiec wdrapał się na Kiwajowy grzbiet. Pies przeciął drogę do Najsmutniejszego Lasu i zapuścił się w gęsty zagajnik. Widać było, że zna doskonale okolice Domu pod Topolą. Po jakimś czasie drzewka poczęły rzednąć i ukazała się spomiędzy nich rozległa dolina. — Posłuchaj — powiedział Kiwaj zatrzymawszy się na skraju pól. Piotruś podniósł głowę do góry: spod nieba dzwoniły tysiączne dzwoneczki. — Skowronki — szepnął z przejęciem. — Ach, Kiwaju, jak one ślicznie śpiewają! — Aha — szepnął Kiwaj bez wielkiego przekonania; nie bardzo wiedział, co w skowronkowym śpiewie jest ślicznego, ale zgadzanie się z Piotrusiem uważał za swój obowiązek. Chłopiec kazał mu poczekać, a sam poszedł miedzą wśród pól. Dostrzegłszy szarego śpiewaka przystanął i zaczął na niego wołać. Niestety, ptaszek nie słuchał wcale. Dzwonił i dzwonił trzepocząc skrzydełkami, i wzbijał się coraz wyżej. „Poczekam, aż sfrunie w dół — pomyślał Piotruś — teraz pewno mnie nie słyszy". Skowronkowi niepilno było sfrunąć na ziemię. Chłopiec przyglądał mu się, w końcu jednak szyja zupełnie mu zdrętwiała, spuścił więc głowę. W tej samej chwili śpiewanie ucichło i Piotruś zobaczył ptaka tuż koło swoich nóg. — Jestem pod opieką Miłorady — powiedział. — Proszę cię, powiedz mi, jak trafić do Łagodnych Gór? — Zaraz ci wytłumaczę. Tutaj jest Dolina Pól. Pójdziesz nią w tę stronę, w której słońce nigdy nie świeci. Będziesz tak szedł, dopóki nie zobaczysz Czarnego Lasu. Łagodne Góry są za Czarnym Lasem. — Dziękuję ci — powiedział Piotruś, ale skowronek już tego nie słyszał. Leciał w niebo. — Więc pamiętaj, Kiwaju — mówił po chwili chłopiec odnalazłszy psa. — Najpierw Dolina Pól, potem Czarny Las, potem Góry Łagodne. — Czarne Góry, Łagodne Pola — mówił pies machając ogonem — Dolina Lasów... — Ależ, Kiwaju! Wcale nie tak! — Jeżeli sam wiesz tak dobrze, to po co jeszcze i ja mam się męczyć? Lepiej ruszajmy w drogę. Piotruś roześmiał się i uznał, że pies ma słuszność. Wędrówka przez Dolinę Pól nie była ciężka. Dolinę przecinała droga wiodąca w stronę, w której słońce nigdy nie świeci. Wzdłuż drogi skupiały się liczne wsie, prawie jeszcze puste. Kiwaj często szperał tu po śmietnikach (co napełniało Piotrusia niesmakiem), a chłopiec zaglądał do zagród i nieraz znajdował kawałek marchwi czy brukwi albo nawet porzucone przez kurę jajko. Kiwają, który nade wszystko lubił towarzystwo Piotrusia oraz bieganie, dobry humor nie opuszczał ani na chwilę. Chłopiec także był w dobrym usposobieniu. Miło było jechać na miękkim Kiwajowym grzbiecie, grzejąc się w wiosennym słońcu i rozmyślając o tym, że może niedługo tą samą drogą będzie się wracało do Domu pod Topolą razem z Kasią i Trusią. Piotruś nie wiedział jeszcze, jak je odnajdzie, ale chciał, żeby to stało się jak najprę- 74 75 dzej. Niecierpliwie wyczekiwał chwili, kiedy dotrą do Czarnego Lasu. Dolina Pól była jednak rozległa i wędrowanie przez nią trwało bardzo długo. Wreszcie po wielu dniach podróży ukazała się z daleka szeroka, ciemna smuga. — Kiwaju! — zakrzyknął Piotruś. — Widzisz? To na pewno Czarny Las. Pies machnął ogonem i przyśpieszył kroku. Niedługo potem obaj odpoczywali w cieniu wspaniałych jodeł i buków. — No widzisz — mówił Piotruś z zadowoleniem. — Dolinę Pól mamy za sobą. Przejdziemy Czarny Las, potem Góry Łagodne i będziemy w Szarym Kraju. Ale trzeba bardzo się śpieszyć. — Dlaczego? Mogę tak z tobą wędrować całe życie. — Ależ, Kiwaju — oburzył się chłopiec — musimy przecież znaleźć Kasię i Trusię i zaprowadzić je do domu! — A, rzeczywiście... Zawstydzony pies ułożył się na mchu, Piotruś zaś, oparłszy się o jego bok, podpatrywał mrówki. Przed dalszą podróżą trzeba było trochę odpocząć. Nagle gdzieś w koronach drzew rozległ się niespokojny szelest... Kiwaj podniósł uszy, chwilę nasłuchiwał, poderwał się — i dopadłszy wielkiej sosny zaczął podskakiwać i wściekle ujadać. Wysoko między gałęziami siedziała wiewiórka. Piotruś zauważył od razu, ze w jej zachowaniu było coś niezwykłego. Nie bała się wcale Kiwają, można by myśleć, że wcale go nie zauważyła. Tkwiła na gałęzi prawie bez ruchu i patiryła przed siebie przerażonymi oczami. ?m Cicho, Kiwaju! — wykrzyknął Piotruś. 78 Pies szczekał zapamiętale dalej — dopóki chłopiec nie podbiegł i nie potrząsnął go za kudły. — Przestań szczekać i uspokój się — powiedział surowo — nie widzisz, że ją spotkało jakieś nieszczęście? Kiwaj zamilkł. — Co ci się stało? — wołał Piotruś, zadarłszy głowę. — Co ci się stało? — Zabrali mi moje dzieci! — krzyknęła wiewiórka. — Zejdź tu do mnie i opowiedz wszystko. Ten pies fo przyjaciel, nie zrobi ci nic złego — odkrzyknął Piotruś i szepnął do Kiwają: — Słyszałeś? Połóż się na ziemi i nie przeszkadzaj. Wiewiórka błyskawicznie zsunęła się po pniu i usiadła obok chłopca. — Nie ma Rudokitki! Nie ma Rudołapki! — mówiła prędko. — Pobiegłam w las po bukowe orzeszki, a gdy wróciłam, gniazdo było puste! — Może poszły za tobą i zgubiły się? — Nie! Nie! To ludzkie dzieci mi je zabrały, dzieci z gajówki. Chłopiec przypomniał sobie, że na brzegu lasu widział z daleka ukrytą wśród drzew zagrodę. — Skąd wiesz, że właśnie one? — Przychodziły tu od paru dni i wypatrywały, gdzie jest moja dziupla. Piotruś gładził rude futerko i czuł, że biedne stworzonko drży ze zmartwienia. — Dlaczego one to zrobiły?! Dlaczego?! — krzyknęła nagle wiewiórka i skoczyła na sosnę. Zajrzała do dziupli, jakby do tej pory nie mogła uwierzyć, że jest pusta, i piszcząc żałośnie pobiegła po gałęziach w stronę zagrody. W lesie zaległa cisza. 77 =— Czy już ruszamy? — spytał Kiwaj. — Nie. Dzisiaj nie pójdziemy dalej. — Dlaczego? Mówiłeś, że trzeba się śpieszyć. — To prawda — głos Piotrusia był bardzo poważny — ale przedtem muszę naprawić krzywdę, która tu została wyrządzona. — Przecież nie ty wyrządziłeś tę krzywdę. — Nie ja, ale ludzie. Kiwaj nie odpowiedział nic. Wiedział już, że nie zawsze można Piotrusia zrozumieć. — Uważaj — odezwał się chłopiec po chwili — zawieziesz mnie teraz do gajówki. Ale biegnij ostrożnie, tak żeby cię nikt nie zauważył. Muszę zobaczyć z bliska, jak tam jest. Gajówka otoczona była chruścianym płotem, koło którego rosły wielkie łopiany. Pies wynurzywszy się z lasu podpełzł cicho pod płot; Piotruś zsunął się ostrożnie z jego grzbietu i zajrzał na podwórze. Zobaczył, że nie ma nikogo, i polecił Kiwajowi czekać na siebie. Sam ruszył na oglądanie obejścia. Chałupa była zamknięta na głucho. Piotruś obszedł ją dookoła i poznał, że nie ma żadnej możliwości wśliznięcia się do środka. — No i co teraz zrobisz? — spytał Kiwaj, kiedy chłopiec opowiedział mu o swoich spostrzeżeniach. — Na razie wracamy do lasu. Kiedy znaleźli się u podnóża wielkiej sosny, Piotruś znowu przywołał wiewiórkę do siebie. — Jak się nazywasz? — spytał. — Zazulka. — Chciałem przynieść twoje dzieci, Zazulko, ale gajówka jest zamknięta, a w drzwiach i okienkach nie ma szpar. Będę mógł dostać się do środka dopiero wtedy, kiedy wrócą gospodarze. -— Jak to? — poderwał się Kiwaj. — Chcesz wejść do domu wtedy, kiedy tam będą ludzie? To jest przecież dla ciebie strasznie niebezpieczne! — Nie ma innego sposobu, żeby uwolnić wiewiórczęta. Muszę tak zrobić, jak powiedziałem. — Więc myślisz, że Rudokitka i Rudołapka są w izbie? — spytała wiewiórka patrząc na chłopca roziskrzonymi oczami. — Tak. Poszukam ich, gdy zapadnie noc. Czekaj na mnie o świcie. — Gdzie? — Na jednym z trzech buków koło gajówki. — Będę czekała! — zawołała wiewiórka i skoczyła na sosnę. — A my, Kiwaju — mówił Piotruś — posiedzimy tu sobie do wieczora. Potem... W tej samej chwili pies wstrząsnął łbem i kłapnął parę razy zębami. — Powiedz mi — westchnął Piotruś — czy rzeczywiście we wszystkich ważnych chwilach musisz łapać pchły? — Ależ, Piotrusiu — odpowiedział Kiwaj ze zgorszeniem —? to przecież była mucha. NOC MIĘDZY LUD2MI Było ciemnawo, kiedy Kiwaj zbliżał się cicho do zagrody gajowego. W pobliżu chruścianego płotu Piotruś zsunął się z Ki-wajowego grzbietu i szepnął: — Wracaj do lasu i prześpij się. O świcie bądź z powrotem. 78 79 — Nie. — Co: nie? — Ja stąd nie odejdę. Chłopiec zrozumiał, że pies, tak zawsze posłuszny, tym razem nie spełni danego mu polecenia: jest zanadto niespokojny. Kochany Kiwaj! Piotruś pogłaskał go i nic już nie mówiąc wsunął się między chrusty. Po podwórzu kręciło się dwoje dzieci — chłopiec i dziewczynka. Z domu dolatywały odgłosy rozmowy między mężczyzną i kobietą. Drzwi były otwarte, okienko uchylone. — Muszę się tam dostać, ale jak to zrobić? Trzeba przebiec podwórze, minąć sień i wpaść do izby. Mogą mnie zobaczyć! Z izby dobiegł chłopca dźwięk przestawianych naczyń. Ucieszył się. — Wiem już, niedługo będą jedli wieczerzę. Wejdę tam, kiedy usiądą przy stole. Żeby tylko nie zamknęli drzwi! — Dzieci, do domu! — zawołała po chwili gospodyni. Chłopiec i dziewczynka wbiegli do sieni. Piotruś był już między belkami, kiedy w progu ganku ukazał się gajowy i... i jak najdokładniej zamknął drzwi. Piotrusiowi opadły ręce. Co robić? Wiedział, że nie zdoła sam i w dodatku po cichu otworzyć ciężkich drzwi. Zafrasował się. — Kiwaj mi pomoże — postanowił po chwili — ach, jak to dobrze, że nie poszedł do lasu! Przelazł przez płot na drugą stronę i objąwszy Kiwają, mówił mu prosto w ucho: = Musisz tak zrobić, żeby ktoś z tych ludzi wyszedł 80 na dwór, i to na tak długo, żebym ja zdążył wsunąć się do izby. Musisz ich zaniepokoić. — Ale jak? — Po prostu szczekaj. Nie ma w okolicy innych psów, więc na pewno się zdziwią i wyjdą popatrzeć. Ale nie szczekaj od razu, tylko dopiero wtedy, kiedy ja się znajdę koło schodków. Widzisz je? — Widzę — odpowiedział pies oparłszy przednie łapy na płocie — stamtąd będziesz miał blisko. Piotruś przebiegł podwórze i ledwie zdążył wcisnąć się między schodki i beczkę, kiedy rozległo się w ciszy gromkie szczekanie. W izbie powstał ruch, drzwi się otworzyły. — A cóż to takiego? — mówił gajowy ze zdziwieniem, patrząc w ciemności. — Pójdę zobaczyć. — A ziemniaki całkiem wystygną — odezwała się gospodyni z głębi izby. — Lepiej wracaj i zamknij drzwi. Mężczyzna odwrócił się i już miał wejść z powrotem do sieni, kiedy głos Kiwają dziwnie się odmienił. Nie szczekał już, ale żałośnie skomlał, jakby był pobity lub ranny. Do sieni wyskoczyły dzieci. :— Tato! — wołały, r—: Może to Kruczek, co nam zginął? Głos Kiwają brzmiał coraz bardziej żałośnie. •—- Idę zobaczyć — powiedział gajowy i poszedł w stronę furtki: dzieci pobiegły za nim. — Wracajcie! — krzyknęła gospodyni stojąc w progu. — Może on jest wściekły. Dzieci jednak były już za furtką i okrążały płot dokoła. Głos psa zamilkł. Tymczasem Piotruś patrzył we drzwi z wielkim niepokojem; kobieta ciągle stała w progu i ani myślała się ruszyć! Lada chwila tamci wrócą I — O chłopcu, który szukał domu 81 i wtedy drzwi zamkną się na nowo. Niepokoił się teź, co się stało z Kiwajem: głosy gajowego i jego dzieci rozlegały się koło trzech buków, ale głosu psa nie było słychać wcale. Czyżby się dał zwabić? Na myśl o tym, że Kiwaj mógłby zostać złapany, chłopcu zrobiło się straszno. — No i gdzie ich licho poniosło? — mruknęła gospodyni ze złością. Nagle na podwórzu zamajaczyło coś białego: Kiwaj czołgał się po ziemi piszcząc żałośnie. Kobieta zbiegła ze schodów i w tej samej chwili maleńka postać pomknęła do izby. Objąwszy wnętrze błyskawicznym spojrzeniem, Piotruś bez namysłu wsunął się do ciemnej wnęki pod piecem. Potknął się o coś ciepłego i puszystego. — O je jej! — pisnęło ciepłe i puszyste — czy masz zamiar mnie zabić? — Mam zamiar wytargać cię za uszy, jeżeli nie będziesz cicho. W sieni rozległ się tupot nóg i gospodarze weszli do izby; za nimi wpadły dzieci. — Nigdzie nie mogliśmy go znaleźć — wołał chłopiec — a przecież szczekał zupełnie blisko! — Był tu na podwórzu, jakeście chodzili koło trzech buków — powiedziała gospodyni, nie mogąc się uspokoić ze zdziwienia i złości. — Wlókł się po ziemi, jakby go ktoś przetrącił, a potem uciekł, aż się kurzyło. — No, teraz jedzmy, i spać — oświadczył gajowy. — Jutro go znajdziemy. — A ja myślę, że go jutro nie znajdziecie — roześmiał się po cichutku Piotruś pełen uznania dla sprytu Kiwają. Oczy jego przyzwyczaiły się już do mroku, który panował pod piecem, i rozpoznały, że puszystym stworzeniem 82 był wielki, biały królik. Królik przyciskał się do ściany i niespokojnie ruszał nosem. — Czy na pewno nie chcesz mnie zabić? — spytał drżącym głosem. — Na pewno. Jestem pod opieką Miłorady i nie zrobię ci nic złego. — Ach tak! — głos królika stał się od razu zupełnie inny. — W takim razie pozwól sobie powiedzieć, że to jest moje mieszkanie. Tylko moje. — A ja myślałem, że moje — odpowiedział beztrosko chłopiec — i zatrzymam się tu na noc. Bardzo mi będzie dobrze, jak się oprę o twoje futerko. — Jak to? — Zwyczajnie. Najpierw sobie odpocznę, a jak tamci usną, wyruszę na poszukiwanie. A może tymczasem mi powiesz, czy dzieci nie przyniosły tu z lasu małych wie- wiórcząt? Królik nie odpowiedział od razu; zastanawiał się, czy warto się boczyć na kogoś, kto sobie z tego kpi. Doszedłszy do przekonania, że nie warto, powiedział po prostu: — Dwa dziwne stworzenia siedzą w kobiałce pod ławą. Gospodyni obwinęła kobiałkę płachtą, ale widziałem przez szpary, że mają czarne oczy i sterczące uszy. — To na pewno one — ucieszył się Piotruś. W izbie przygotowywano się do snu. Wreszcie kobieta uchyliła okienko i przysypała żar popiołem. Izbę zaległa ciemność. Piotruś siedział bez ruchu i czekał. Kiedy oddechy stały się równe i głębokie, wypełzł spod pieca i skierował się w stronę ławy, pod którą stała kobiałka. — Słuchajcie mnie — szepnął, przykładając usta do szpary w wiklinie — chcę was zanieść... 83 Pod płachtą rozległ się pisk. —: Cicho! — prawie krzyknął Piotruś. —: Nie bójcie się. Wiewiórczęta nie słuchały go jednak wcale. Przerażone piszczały rozpaczliwie i skakały tak gwałtownie, że kobiałka zaczęła trzeszczeć. Chłopiec obejrzał się i zdrętwiał ze strachu. Gospodyni siedziała na łóżku i wpatrywała się w ciemność. Położyła się z powrotem dopiero wtenczas, kiedy wiewiórczęta przestały trząść kobiałką. „Nie widziała mnie" — pomyślał z ulgą Piotruś i cichuteńko, na palcach wrócił do wnęki pod kominem. Oparł się o puszysty bok królika i zaczął rozmyślać. Wszystko poszło inaczej, niż sobie zamyślił. Był pewien, że uda mu się wynieść wiewiórczęta przez uchylone okno, korzystając z ciemności i mocnego snu gospodarzy. Tymczasem one bały się go i nie dały sobie nic wytłumaczyć. Poza tym okazało się, że kobieta śpi lekko i budzi ją każdy szelest. — Powiem jutro wiewiórce, że niestety nic z moich zamiarów nie będzie. A teraz się prześpię — postanowił Piotruś. Nic jednak z tego postanowienia nie wyszło, myśl o wiewiorczętach nie dawała mu spać, była dokuczliwa jak gwóźdź w podeszwie. — Czemu się tak kręcisz? — pytał co chwila królik. Nagle Piotruś przestał się kręcić. Chwilę siedział bez ruchu, a potem bez namysłu wysunął się z wnęki i wy- . szukawszy na podłodze drzewną drzazgę wrapał się na ławę, a z niej na okno. Wsunął drzazgę w jeden z zawiasów. Po chwili był z powrotem u boku królika, ułożył się wygodnie i natychmiast usnął. Obudził się, kiedy w izbie było zupełnie widno. Gospodarze jedli śniadanie. 84 — No, teraz idę do lasu, a wy na pole — powiedział gajowy. — Czy wszystko gotowe? — Tak — powiedziała gospodyni — tylko zamknę okienko. Piotruś czekał niecierpliwie, co będzie dalej. Kobieta zamknęła okno, mrucząc z niezadowolenia, potem rozległo się trzaśniecie drzwiami, kroki na podwórzu i wszystko ucichło. Chłopiec szybko wdrapał się na okno i stwierdził, że drzazga spełniła swoje zadanie. Okno nie było zamknięte dokładnie. Pchnął je z całych sił i otworzył. — Kiwaju! — krzyknął głośno. Pies jednym susem przeskoczył płot i już był pod oknem. — Idź do trzech buków i powiedz Zazulce, żeby tu przyszła po swoje dzieci. Zaraz! Ja nie mogę ich wynieść, bo mnie się boją. Powiedz jej, że nie ma nikogo. Kiwaj popędził w stronę drzew, a tymczasem Piotruś zsunął się z ławy i zaczął odwiązywać płachtę z kobiałki. Miała u boku wielki węzeł i małe ręce Piotrusia nie mogły sobie z nim poradzić, musiał więc przeciąć tkaninę swoim nożykiem. Kiedy Zazulka wskoczyła do izby, wysunęło się z kobiałki małe przestraszone stworzenie. — Rudokitko! — krzyknęła Zazulka. — Trzymaj się mnie mocno, zaniosę cię do domu. — Mamo! — krzyknęło rozpaczliwie drugie wiewiór-czątko. — Zaraz wracam po ciebie, Rudołapko! Wiewiórka pobiegła ze swoim maleństwem do lasu, ale już po chwili była z powrotem. Rudołapka pisnęła radośnie i wszystkimi czterema łapkami uczepiła się matki; obie znikły za oknem. 85 — No, teraz to już mogę stąd odejść — powiedział Piotruś odetchnąwszy głęboko. — Zastanawiam się właśnie, czy cię nie zaprosić, żebyś został — mówił powoli królik wysuwając się spod pieca. — Chociaż muszę przyznać, że twoje zachowanie jest trochę dziwaczne. I boję się, czy w moim mieszkaniu nie byłoby nam ciasno. 86 Piotruś uśmiechnął się i poufale klepnął królika po uchu. — Jestem pewien, że byłoby nam nawet bardzo ciasno. Do widzenia! Przełazi przez okno i nie bez trudu zeskoczył na podwórze. Stwierdziwszy, że chodzi po nim kwoka z kurczętami i że poza tym nie ma nikogo, szedł powoli w stronę belek, zadowolony, że wszystko w końcu tak dobrze się udało. Nagle od strony lasu rozległy się kroki: gajowy wracał do domu. Serce Piotrusia ścisnęło się z przerażenia, jak szalony rzucił się w stronę płotu. Tymczasem człowiek zbliżał się do furtki. „Zobaczy mnie! — myślał Piotruś biegnąc. — Zobaczy mnie!" Nigdy jeszcze nie był w takim niebezpieczeństwie. Na szczęście tuż przed sobą ujrzał kwokę. Jednym susem wskoczył pod jej skrzydła. — Schowaj mnie! — krzyknął bez tchu. — Kto to? Kto to? Kto to? — wrzasnęła kwoka i rozcapierzyła skrzydła. Tego tylko było chłopcu potrzeba. Kiedy gajowy minął go i wszedł do chałupy, wysunął się spomiędzy piór i pomknął pomiędzy łopiany. — No — powiedział sobie — to była wcale niezła przygoda. PRZEZ CZARNY LAS — A teraz musisz mi powiedzieć, jakie jest twoje imię — poprosiła Zazulka, kiedy chłopiec razem z Ki-wajem znaleźli się znowu pod wielką sosną. — Nazywam się Piotruś. — Rudokitko! Rudołapko! — wołała wiewiórka, pod- 87 nosząc łepek w stronę dziupli. —? Ten chłopiec nazywa się Piotruś. — Dlaczego im to mówisz? — Jak to: dlaczego? I one, i ja postaramy się pamiętać to imię przez całe życie. — Cieszę się bardzo, że znowu masz swoje dzieci — powiedział Piotruś serdecznie. — My z Kiwajem musimy teraz ruszać w drogę. Czy mogłabyś nam powiedzieć, jaka jest najkrótsza droga do Łagodnych Gór? ?— Jak to? Chcesz przejść cały Czarny Las? :— Muszę. — Łatwo pobłądzić w Czarnym Lesie, jeśli się go nie zna. Muszę ci znaleźć przewodnika. Już wiem! Poczekajcie na mnie. I nim Piotruś zdążył odpowiedzieć, rude futerko mignęło między gałęziami. Zazulka skacząc z drzewa na drzewo pognała w zieloną gęstwinę. — Dokąd ona poszła? — spytał ciekawie Kiwaj. — Po przewodnika. — To on będzie nami przewodził? — Myślę, że nie — uśmiechnął się Piotruś. — On nam pokaże drogę. Wiewiórka nie wracała długo i chłopiec był coraz bardziej ciekaw, co za stworzenie ma go przeprowadzić przez Czarny Las. W pewnej chwili usłyszał zbliżający się tętent i równocześnie na wierzchołku sosny mignęło wiewiórcze futerko. — Przyprowadziłam Bystronogiego! — zawołała z zadowoleniem Zazulka zeskakując na ziemir. — Bystronogiego? — zdumiał się chłopiec. Ale nie pytał więcej. Z gąszczu wysunął się wspaniały jeleń. Kiwaj zerwał się i w jego oczach zamigotało coś takiego, że 88 chłopiec natychmiast podniósł rękę i położył mu ją na grzbiecie. Zupełnie tak samo uspokajał kiedyś Pamelę, wzburzoną widokiem Firlaczka. — Kiwaju, to jest przyjaciel — szepnął chłopiec ostrzegawczo. Pies usiadł. Bystronogi spojrzał bez lęku na Kiwają i na chłopca. Piotruś patrzył z zachwytem na prześliczne stworzenie, a przede wszystkim na jego rozłożyste rogi. — Bystronogi przeprowadzi was przez las — powiedziała wiewiórka. — Obiecał mi. — Naprawdę? Naprawdę to zrobisz? —? pytał Piotruś, przejęty niezwykłą wiadomością. — Tak. Nikt nie zna Czarnego Lasu równie dobrze jak ja. — Ach, jakie ty masz cudowne rogi! Nigdy w życiu nie widziałem czegoś takiego. Powiedz mi... czy mógłbym między nimi usiąść, żebyś mnie niósł?... — Oczywiście — jeleń uprzejmie pochylił głowę i Piotruś już miał się na nią wdrapać, kiedy poczuł, że Kiwaj trąca go nosem. — O co ci chodzi? Pies nie odpowiedział. Ogon jego był spuszczony tak nisko, że prawie dotykał ziemi. — Kiwaju? Kiwaj milczał w dalszym ciągu. Piotruś zrozumiał, że sprawa jest poważna. — Poczekaj chwilę, Bystronogi, muszę porozmawiać z Kiwajem — i chłopiec odszedł z psem na skraj lasu. — No więc? — Ja właściwie nic... ja tylko... ja wrócę do domu — powiedział ponuro Kiwaj. r-r Co takiego?! — krzyknął Piotruś. 89 — ...Bo jeżeli będziesz jechał między rogami... — Jesteś najgłupszym stworzeniem, jakie kiedykolwiek istniało na świecie — powiedział Piotruś serdecznie. — Jesteś głupszy niż but, niż stołowe nogi i niż nie wiadomo co. Czy myślisz, że lubię cię choć trochę mniej tylko dlatego, że będę jechał między jego rogami? Kiwaj nie obraził się wcale za te słowa. Przeciwnie. Wzniósł ogon do góry i napełnił las radosnym szczekaniem. — Jedziemy! — zawołał Piotruś sadowiąc się na głowie jelenia. — Do widzenia, Zazulko! — Poczekaj! — wiewiórka zsunęła się z sosny i wskoczyła chłopcu na kolana. — Mam coś dla ciebie! — Kosmata łapka włożyła chłopcu w rękę mały, pusty orzeszek. — To jest świstun. Wiem, że ludzkie dzieci umieją na tym gwizdać. Może ci się przyda. — Dziękuję ci, Zazulko! Bystronogi dał tęgiego susa; chłopiec uchwycił się mocno jego rogów, żeby nie spaść. Tak zaczęła się podróż przez Czarny Las. Jeleń pędził przed siebie w milczeniu. W czasie odpoczynku mówił tylko to, co konieczne. Żując młodą trawę życzliwie patrzał na Piotrusia swoimi pięknymi oczami. Do Kiwają nie lubił się zbliżać i miał słuszność, bo psa drażniła powaga pięknego zwierzęcia. Nieraz też miał ochotę zrobić coś takiego, żeby ta powaga prysła. Kiedyś podszedł do Piotrusia i spytał: — Trochę go zębami uszczypnę, dobrze? — Nie — odpowiedział chłopiec surowo. Kiwaj westchnął i ułożył się do snu. Wędrówka przez las nie była dla niego miła, na ogół jednak nie tracił humoru, w czym bardzo mu pomagała zabawa wymyślona przez Piotrusia. W czasie postojów chłopiec uczył się gwizdać na pustym orzeszku i wymyślił rozmaite gwizdnięcia — hasła, które Kiwaj musiał zapamiętać i poznać. — Nie wiadomo jeszcze, co się może zdarzyć, zwłaszcza wtedy, kiedy się znajdziemy między ludźmi — tłumaczył mu chłopiec. Nie zawsze będę mógł wołać na ciebie. A nikt przecież się nie domyśli, co oznacza świstanie. Pies był pojętny. Nauczył się, że dwa krótkie świśnię-cia oznaczają „szybko do mnie/', dwa długie „waruj i czekaj!", długie i krótkie „ukryj się!", trzy krótkie „uwaga, wróg!" Słuchał gwizdania przekrzywiając łeb, a potem z przejęciem wypełniał rozkaz. Świstanie na orzeszku nasunęło Piotrusiowi na myśl inną zabawę: wygwizdywanie piosenek. Polubił bardzo to zajęcie, natomiast Kiwaj uważał je za drażniące i nieciekawe. Jeżeli trwało zbyt długo, nie mógł wytrzymać i mówił: 90 91 — Okropnie mnie nudzi, jak tak gwiżdżesz nie wiadomo po co. Chciałbym, żebyś mi coś kazał. — Wobec tego Piotruś polecał mu „warować i czekać" albo „biec szybko", albo „ukryć się" i Kiwaj od razu czuł się pocieszony. Pewnego pięknego dnia spomiędzy drzew ukazała się otwarta, zalana słońcem przestrzeń. W dali widać było porosłe lasem góry. — Dalej pójść nie mogę — powiedział Bystronogi i spuścił głowę, żeby Piotruś mógł zeskoczyć na ziemię. Chłopiec serdecznie podziękował jeleniowi za jego dobroć. Było mu trochę smutno rozstać się z pięknym zwierzęciem, Kiwaj cieszył się jednak bardzo, że znowu będą sami, i wcale nie usiłował tego ukryć. — Doskonale sobie bez ciebie poradzimy — oświadczył z zadowoleniem. Na szczęście Bystronogi nie był obraźliwy i nie zwrócił na powiedzenie Kiwają żadnej uwagi. — Żegnaj! — zawołał do Piotrusia i dał susa między drzewa. r— Dokąd teraz pójdziemy? — spytał Kiwaj. — Trzeba znaleźć kogoś, kto nam wskaże dalszą drogę. — Niedaleko jest dom i ludzie — Kiwaj głośno wciągnął powietrze nosem — jeśli są tam także zwierzęta, może nam coś powiedzą. — No to prowadź! Po chwili oczom Piotrusia ukazała się duża chata otoczona łączką. Na łączce pasła się gęś z gąsiętami. — Porozmawiam z nią. A ty pamiętaj, że masz się zachować przyzwoicie — powiedział Piotruś, widząc w oczach Kiwają łobuzerskie błyski. — Czekaj tu na mnie. Kiwaj oblizał się nerwowo, ale posłusznie usiadł. Chło- 92 piec zbliżył się do gęsi. Ta wyciągnęła szyję i zaczęła syczeć. ?— Zamknij dziób i nie sycz, bo to nie ma sensu — poradził jej Piotruś. — Nie zrobię ci nic złego. Powiedz mi, którędy się idzie do Szarego Kraju? Gęś zamknęła dziób, wyprostowała szyję i patrzyła na chłopca łypiąc oczami w głupi sposób. — Do Szarego Kraju? — spytała ze zdziwieniem. — No, tak. Muszę poszukać dzieci, które się pogubiły. — No to po co chcesz iść do Szarego Kraju? — Jak to? — Przecież dzieci, które się pogubiły, są niedaleko stąd, mają tu swój dom. Przyjaciel naszej kotki, który do niej przychodzi wieczorami, właśnie z tymi dziećmi mieszka. — Co mówisz?! — krzyknął Piotruś. — To nadzwyczajne! A jak tam trafić? — Tam się wcale nie trafia, tam się idzie. Wejdziesz na ten wzgórek i zobaczysz czerwony dach. — Słyszysz, Kiwaju?! — zawołał Piotruś, pędząc w stronę psa. — Niedaleko jest dom pogubionych dzieci! Kasia i Trusia też tam na pewno są! Niedługo potem chłopiec i pies znaleźli się pod wysokim murem okalającym ogród. W głębi widać było czerwony dach. ' WIWAT ZIĘBA! Pies biegł wzdłuż muru obsadzonego wielkimi kasztanami. Słychać było śpiew ptaków i dziecięcy gwar. — Furtka — powiedział nagle i zatrzymał się. Piotruś ostrożnie wśliznął się do ogrodu pomiędzy gę- ste zarośla i usłyszał dziecinne głosy zupełnie z bliska. Rozsunąwszy liście wyjrzał ostrożnie, zobaczył jednak tylko pustą ścieżkę i kawałek trawnika. Trzeba było wdrapać się na drzewo. Usadowiwszy się między gałęziami pięknego wiązu rozejrzał się wokoło. W pobliżu dużego domu z czerwonym dachem widać było plac, na którym chłopcy grali w piłkę. Inni grabili ścieżki, jeszcze inni bawili się w cieniu starych drzew. Nigdzie nie było widać dziewczynek. Piotruś westchnął. — To jest dom chłopców. Kasi i Trusi tu nie ma. Zawód był bolesny: wyobraził sobie, że dziecinny dom będzie kresem wędrowania, a tymczasem trzeba było iść dalej — nie wiadomo jak długo — i ciągle unikając ludzi. Nigdy jeszcze nie czuł swego osamotnienia tak boleśnie jak tu — gdzie tuż obok pracowało i bawiło się tyle dzieci. Zapragnął znaleźć się wśród nich, powiedzieć im o swoich zmartwieniach i razem z nimi szukać ratunku. A jedyne, co było mu wolno, to popatrzeć na nie z daleka. Smutne rozmyślania przerwała kolorowa zięba, która usiadła w pobliżu i zabrała się do śpiewania piosenki. Robiła to z przejęciem i dobrą wolą; niestety w środku piosenki coś jej się ciągle myliło i wreszcie przerwała. — Tirlinutko! — zawołała do drugiej zięby, która skakała w krzakach bzu. — Zaśpiewaj naszą wiosenną zwrotkę, zapomniałam zakończenia. Tirlinutka otworzyła dziobek i prześpiewała wiosenną piosenkę zięb z takim zapałem, że Piotruś roześmiał się głośno. I od razu poczuł, że nie jest mu ani w połowie tak smutno jak przed chwilą. — Słowo daję, żadna z zięb, które słyszałem, nie śpiewa tak ładnie jak ta mała Tirlinutka! — powiedział do siebie. Chciał to samo powiedzieć i ziębie, ale nagle roz- 94 legł się chrzęst żwiru i oba ptaszki odfrunęły. Na ścieżce ukazali się dwaj chłopcy. Kiedy zbliżyli się, można było usłyszeć ich słowa. — Wiesz — mówił wyższy chłopiec — Grześ nie chce wcale wyjść do ogrodu. — Dlaczego? — zdziwił się niższy. — Jest teraz tak ładnie! — No, właśnie — ciągnął wyższy. — A on nie chce. On właściwie nic nie chce. Nawet się bawić. Wczoraj zrobiliśmy dla niego żaglowiec, bardzo ładny. Podziękował, odłożył zabawkę na bok — i tyle. I znowu zaczął tak nieruchomo patrzeć przed siebie, jakby nic nie widział. „To strasznie dziwne, co oni opowiadają — pomyślał Piotruś — ten Grześ musi być chyba chory? Albo bardzo nieszczęśliwy". — I Grześ nigdy się przecież nie śmieje — mówił dalej wyższy chłopiec. — Ja wiem dlaczego. Ja dobrze wiem! — Dlaczego? Powiedz mi! — poprosił niższy. — On nie może zapomnieć wojny. Chłopcy przeszli i zniknęli na zakręcie ścieżki. Kiwaj spojrzał ku górze, gdzie w rozwidleniu gałęzi siedział Piotruś, on jednak nie zwrócił na to żadnej uwagi. Był bardzo zamyślony. Wreszcie zsunął się po pniu i kazał psu popatrzeć, w jaki sposób można by się dostać do dziecinnego domu. Pies szybko wypełnił polecenie. Wrócił i oświadczył, że dotarcie do budynku jest możliwe tylko wieczorem. Ogród nie był dość gęsty, żeby ukryć chłopca za dnia. Kiedy zrobiło się ciemno, Piotruś podsunął się pod dom i przez otwarte drzwi szybko wśliznął się do przedsionka. Minął go i pobiegł na piętro. Wszędzie było pusto i chłopiec ostrożnie, ale bez strachu rozglądał się wokoło. Nagle 95 gdzieś w głębi korytarza rozległy się kroki. Piotruś wskoczył w pierwsze drzwi i wsunął się pod półkę. Czekał, co będzie dalej, tając oddech. Kroki zbliżały się, wreszcie rozległy się tuż, tuż — i Piotruś usłyszał zgrzytanie klucza w zamku. Pokój, w którym poszukał schronienia, został zamknięty! Zmartwił się bardzo. Przecież właśnie w nocy chciał się rozejrzeć po dziecinnym domu i zobaczyć, gdzie mieszka Grześ. Postanowił mu pomóc, chociaż nie wiedział jeszcze, jak to zrobić. Nie pozostawało jednak nic innego, jak spokojnie czekać do rana, do chwili, kiedy drzwi zno- wu zostaną otwarte. Nie namyślając się długo, ułożył się na podłodze do snu. Obudziwszy się wczesnym rankiem zobaczył, że w pobliżu, na ruskiej półce, leży stos papierów. Na wierzchu była tekturka z napisem: „Opowiadania chłopców". Piotruś ucieszył się i pomyślał, że dowie się czegoś o Grzesiu. Zabrał się do czytania. To, co było napisane równo i ładnie, nie sprawiło mu żadnego kłopotu. Nie wszyscy jednak pisali porządnie i chłopiec nabiedził się niemało. Czytał i czytał, ale wiadomości o Grzesiu jakoś nie było. W końcu wziął do ręki ostatnią kartkę. I ona także nie była podpisana imieniem Grzesia, ale Piotruś znalazł w niej coś takiego, od czego serce zaczęło mu bić jak młotem. Mieszkałem w Szarym Kraju — pisał nieznany chłopiec — niedaleko od Łagodnych Gór, we wsi, która nazywała się Kamienna. Razem ze mną były tam dwie dziewczynki', Kasia i Trusia. Potem ja uciekłem, a one zostały... „Kasia i Trusia są niedaleko! Wiadomo, jak nazywa się miejsce, w którym mieszkają! Znajdę je — myśli gorączkowo Piotruś — i zaraz będziemy wędrować z powrotem". Do Domu pod Topolą, do ciotki Marty! Cóż to będzie za radość, kiedy ciotka Marta zobaczy swoje córki! Cóż to będzie za radość! Niech tylko otworzą drzwi! Piotruś prześliźnie się korytarzem, jakoś tam wydostanie się na dwór i hop! na grzbiet Kiwają. Niechże już otworzą się te drzwi!... No, a Grześ? Piotruś zdał sobie nagle sprawę, że zu- 7 — O chłopcu, który szukał domu 97 Uli pełnie o nim zapomniał, i zrobiło mu się wstyd. Tak, nie ma rady! Dalszą wędrówkę trzeba odłożyć i przede wszystkim pomóc Grzesiowi. Ale jak to zrobić? Chłopiec zmarszczył brwi. Myślał i myślał — wreszcie plan był gotowy. Wydobycie się z chwilowego więzienia nie poszło Piotrusiowi łatwo. Wprawdzie drzwi otwarto, ale na korytarzu ciągle rozlegały się kroki i rozmowy. Dopiero późnym rankiem Piotruś odważył się wypełznąć spod półki. Szybko zbiegł ze schodów i zobaczywszy, że nikogo nie ma, wypadł prosto w krzaki. Tu świsnął: „szybko do mnie", i Kiwaj zjawił się natychmiast. — Schowajmy się — szepnął chłopiec — muszę z tobą porozmawiać. Kiedy ukryli się w zielonym gąszczu, chłopiec opowiedział Kiwajowi o Grzesiu. — Musisz się w ciągu dnia rozpatrzyć, gdzie ten biedny chłopiec przebywa, mnie nie udało się tego zrobić. Chłopcy cię polubili (zdaje mi się, że jesteś po dobrym śniadaniu), więc pozwolą ci biegać, gdzie zechcesz. Zobaczysz, czy on sypia sam i czy okno w jego pokoju jest otwarte. Potem przyjdź tu do mnie. r— A ty co będziesz robił? :— Pójdę" szukać Tirlinutki. Pod wieczór Kiwaj przybiegł na umówione miejsce i opowiedział Piotrusiowi o wszystkim, co zdołał wybadać. Wysłuchawszy sprawozdania chłopiec długo i dokładnie tłumaczył psu, co trzeba robić dalej. 98 O świcie Piotruś wdrapał się po dzikim winie na parapet jednego z parterowych okien i przycupnął między leżącymi tu książkami a wielką donicą pelargonii. W pokoju było jeszcze szaro i chłopiec z trudem odróżnił zarys łóżka, zauważył też, że w szparze pod drzwiami porusza się coś jasnego: to ogon Kiwają, warującego na korytarzu, poruszył się na przywitanie przyjaciela. Na łóżku leżał Grześ. Nie spał. Jego wielkie oczy patrzały przed siebie, wydawało się jednak, że nic nie widzą. Twarz chłopca była blada, a ręce leżące na kołdrze bardzo chude. Piotrusiowi ścisnęło się serce. Odwrócił się w stronę parku i patrzał w zieloną głąb z coraz większą niecierpliwością. Kiedy na szczyty drzew padły słoneczne promienie, u Grzesiowego okna rozległ się szybki trzepot skrzydeł i koło doniczki z pelargonią usiadła Tirlinutka. — Dzień dobry! — szepnął Piotruś odetchnąwszy z ulgą. — Musisz teraz pofrunąć do środka i zaśpiewać piosenkę. — Ale ja się boję... — Mówiłaś, że to zrobisz! — No, tak. Ale teraz się boję, i już. Piotruś spojrzał na Tirlinutkę z oburzeniem. — Wszyscy mówią, że zięba jest najodważniejszym z małych ptaszków. Widzę, że to wcale nieprawda! — Mówią tak? — Oczywiście. Zięba otworzyła skrzydełka i przefrunąwszy przez pokój opuściła się na poręcz łóżka, na wprost leżącego chłopca. Jego powieki drgnęły, ale wyraz oczu nie zmienił się wcale. = Śpiewaj! — szepnął Piotruś. 99 Tirlinutka podniosła łepek i zaśpiewała — z całego serca, z radością, z prawdziwie wiosennym zapałem. Tymczasem Piotruś spoglądał na Grzesia: kiedy w pokoju rozległ się wesoły głosik zięby, chłopiec uniósł głowę. Patrzał na ptaszka i... widział go! Zięba prześpiewała swoją zwrotkę i zaraz zaczęła śpiewać ją po raz drugi. Oczy Grzesia błyszczały coraz bardziej, a usta poruszyły się lekko. Kiedy zięba zaśpiewała po raz trzeci — usta ułożyły się do uśmiechu, a ręce drgnęły. Tirlinutka spostrzegła to, zerwała się do lotu i wyfrunęła. Grześ siadł na łóżku szepcząc coś do siebie. Patrzał w okno, a równocześnie ręka jego sięgnęła po leżący na stoliku kawałek bułki i rozkruszyła go na kocu. Piotruś, świsnąwszy na orzeszku: „czekaj i waruj", na co Kiwaj odpowiedział delikatnym machnięciem ogona, spuścił się po gałązkach wina na dół, pobiegł do parku i przywołał Tirlinutkę. — Zrobiłaś to, co obiecałaś — prosił ją żarliwie Piotruś — ale zgódź się i zaśpiewaj mu jeszcze raz, jeszcze choć jeden raz. Zięba zgodziła się. Piotruś znowu wrócił na okno, a ptaszek poleciał w głąb pokoju. Ale dlaczego nie śpiewa? Ach, jest zajęty czymś innym: skacze po zakamarkach koca i wyjada z nich okruchy bułki. Dopiero kiedy już wszystkie porządnie wyzbierał, siada na poręczy, otwiera dzióbek i śpiewa swoją wesołą zwrotkę. Grześ siedzi naprzeciwko i śmieje się. Tymczasem uszy Kiwają podnoszą się do góry, a głowa zwraca bacznie w stronę korytarza. Piotruś rozumie, co to znaczy: widocznie ktoś idzie. Trzeba by Tirlinutkę ostrzec —- ale czy można przerywać takie śpiewanie? Pio- truś daje Kiwajowi hasło „waruj" i pies z powrotem układa się na ziemi. Drzwi uchylają się tak cichuteńko, że rozśpiewana Tirlinutka nie zwraca na to żadnej uwagi. W szparze ukazują się chłopięce twarze. Ich oczy patrzą ze zdumieniem to na ziębę, to na śmiejącego się Grzesia. Wreszcie chłopaki nie mogą wytrzymać i szerzej uchylają drzwi. Tirlinutka podrywa się — i już jej nie ma. — Widzieliście?! Widzieliście?! — woła Grześ. — Zięba tu u mnie była! Śpiewała! Jadła okruszyny! — Wiwat zięba! — wołają chłopcy. — Wiwat! — mówi po cichutku Piotruś, oblizując palec, który sobie skaleczył, ześlizgując się szybko po murze. ŻLE Z PIOTRUSIEM Było słoneczne popołudnie, kiedy Piotruś i Kiwaj zapuścili się w Łagodne Góry. Chłopiec wiedział dobrze, którędy prowadzi najkrótsza droga do Szarego Kraju, bo powiedziały mu o tym dwa jastrzębie, obiecując, że będą na niego uważać i pilnować, by nie pomylił kierunku. Przelatywały też co chwilę nad podróżnikami, nawołując się przenikliwym głosem. Naokoło roztaczały się piękne wzgórza poprzecinane dolinami. Było ciepło i wiosennie, Kiwaj biegł raźno naprzód. W dziecinnym domu na nowo nabrał sił i widać było, że wędrówka bardzo go raduje. Piotrusiowi także było na duszy wesoło. Myślał o śmiejącym się Grzesiu i o tym, że Kasia i Trusia są niedaleko. Radość nie opuszczała Piotrusia i Kiwają przez cały czas wędrówki przez Łagodne Góry. Dwa razy jastrzębie ostrzegły ich ostrym krzykiem, żeby nie pomylili drogi, 100 101 ale żadnych innych przygód nie było. Po jakimś czasie wzgórza stały się bardziej płaskie, a na zboczach ukazały się pola i łąki. „Niedługo znajdziemy się w Szarym Kraju. Zobaczę dziewczynki ciotki Marty" — pomyślał Piotruś i aż podskoczył z niecierpliwości na Kiwajowym grzbiecie. Pies obejrzał się ze zdziwieniem. — Nic, nic, Kiwaju, ja tylko tak sobie! Cieszę się, że już niedługo będzie koniec naszej podróży. Pies zamachał ogonem i biegł dalej ścieżką, którą wędrownikom pokazały jastrzębie. Piotruś podniósł głowę i śledził, jak zataczały po niebie wspaniałe koła prawie nie ruszając skrzydłami, kiedy zaś znikły mu z oczu, przyglądał się błyszczącym obłokom. W pewnej chwili poczuł, że od wpatrywania się w ich blask bolą go oczy. „Właściwie to cała głowa mnie boli — pomyślał. — I dlaczego tak mi się w niej kręci?" — Prawda, jakie dzisiaj rzeźwe powietrze? — odezwał się Kiwaj. — Rzeźwe? — zdziwił się chłopiec. — Przecież nie ma czym oddychać. Tymczasem ścieżka rozwidliła się i pies bez namysłu wybrał szerszą. Jeden z jastrzębi opuścił się w dół i zawołał: — Nie tędy! Idźcie drogą, która jest węższa! Pies obejrzał się na Piotrusia, czekając potwierdzenia wskazówki, i natychmiast stanął. Chłopiec miał oczy przymknięte i wyglądał tak, jakby wcale nie rozumiał, co się koło niego dzieje. — Piotrusiu! — zawołał Kiwaj z niepokojem. — Dlaczego... dlaczego on tak krzyczy?... — Mówił, że trzeba iść drogą, która jest węższa. — Trzeba iść... trzeba iść drogą, która jest węższa = powtórzył Piotruś bezmyślnie. 102 Kiwaj skierował się na ścieżkę właściwą, ale co chwila oglądał się na chłopca. Ten zaś nie bardzo już wiedział, gdzie się znajduje. Pamiętał, że powinien się śpieszyć, bo ktoś na niego czeka, ktoś, komu jest źle... a równocześnie ze wszystkich sił pragnął zatrzymać się, położyć, prosić o opiekę... „Nigdy już nie trafię do prawdziwego domu — myśli Piotruś — szukam i szukam, a wszystko na próżno... Ach, jakie męczące jest wędrowanie, głowa ciąży jak kamień..." — A więc — mówi nagle głos Kiwają — jesteśmy już w Szarym Kraju. Piotruś przytomnieje na chwilę i rozgląda się wokoło. — Skąd wiesz, że to Szary Kraj? — Pytałem tego jeża, którego spotkaliśmy niedawno. — Spotkaliśmy jeża? Kiwaj patrzy na chłopca z przestrachem; ten zbiera myśli i mówi z wysiłkiem: — Teraz trzeba szukać wsi Kamiennej. Tam jest Kasia i Trusia. Ach, jak trudno jest wdrapać się na grzbiet Kiwają. Czyż możliwe, że przedtem przychodziło to tak łatwo? Nogi i ręce są jak z drewna, w głowie huczy tak strasznie, że plączą się wszystkie myśli. Gdzieś wysoko krążą jastrzębie i nie wiadomo po co krzyczą i krzyczą. Oczy Piotrusia zamykają się... Kiedy chłopiec otwiera je znowu, widzi nad sobą niebo. Na tle nieba rysują się gałęzie głogu, usiane różowymi kwiatami. Jest cicho i spokojnie. 104 — Kiwaju... Odpowiedzi nie ma. — Kiwaju! Chłopiec z trudem unosi głowę: jest sam! — Kiwaju! Głowa chłopca opada na trawę. Tymczasem na wieczornym niebie ukazuje się stado wron i leci nad Piotrusiem, kracząc. Coraz ich więcej i więcej... Zasłaniają już niebo, a teraz — a teraz spadną na ziemię! — Ratuj mnie! — krzyczy Piotruś. — Ratuj mnie! Cichy, łagodny głos odpowiada spokojnie: — Daj rękę. Teraz usta Piotrusia uśmiechają się. Jest bezpieczny. Podnosi rękę, żeby poczuć dotknięcie mocnej, ciepłej dłoni, która kiedyś prowadziła go przez las. Jednakże wyciągniętej ręki chłopca nie ujmuje teraz nikt. Ciałem wstrząsają dreszcze. — Ogrzejcie mnie, Pakiwaje... Pamelo! Masz takie miękkie futro... przysuń się... ogrzej mnie... Ale Pameli nie ma, za to nad Piotrusiem nachyla się kobieca twarz. Jest zatroskana. ...To ciotka Marta... Dlaczego uśmiecha się uśmiechem mamy? Może to mama? — Czy wiesz, ciotko Marto, że szukam twoich dziewczynek? Nie, nie odchodź, proszę cię, nie odchodź! Ciotko Marto, ciotko Marto... mamo! Znowu nie ma nikogo. Niebo ciemnieje... i wreszcie ukazują się na nim gwiazdy. Piotruś nie widzi ich, śpi gorączkowo, szepcząc i jęcząc. Budzi go i zmusza do otwarcia oczu lekkie uderzenie: na tle gwiazd rysuje się tuż nad chłopcem kudłaty łeb Kiwają. — Wstań — mówi pies — wstań, Piotrusiu! 105 — Zimno mi... powiedz Pameli, żeby tu przyszła. — Piotrusiu! Piotrusiu!... Musisz wstać... — Pamelo... zimno mi... ogrzejcie mnie, Pakiwaje... Chłopiec znowu zamyka oczy. Kiwaj stoi przed nim bez ruchu i o czymś głęboko rozmyśla. Potem jednym mocnym uderzeniem nosa odwraca Piotrusia plecami do góry, chwyta zębami za pasek i unosi z sobą w ciemna noc. ?w. R SMUTNE DZIECI NIESPODZIANKA — Gdzie jesteś, Trusiu? — Tutaj. — Ale gdzie? — Koło stogu, Kasiu. „Aha, widocznie znowu coś mi się śni" — myśli Piotruś. Sen jest przyjemny i chłopcu wcale nie chce się otwierać oczu. Dobrze jest słuchać dziecinnych głosów, a zwłaszcza imion, o których tak dawno się myśli. No i nareszcie jest miękko, ciepło, wygodnie... Niepotrzebnie jednak coś zimnego i mokrego trąca go w szyję i policzek. Ojej, a cóż to teraz tak łaskocze w ucho? Piotruś otwiera oczy i pierwszą rzeczą, którą dostrzega, jest brązowy łe-pek szczenięcy, leżący na jego ramieniu i patrzący w niego głupiutkimi oczami. Kiedy łepek porusza się, zimny nosek trąca chłopca w policzek. Tym, co łaskocze w ucho, jest ogonek innego szczenięcia, łaciatego, które właśnie prze-lazło przez Piotrusia i usiłuje się dostać między towarzyszy. Ile ich też jest? Chłopiec podnosi głowę. — O, widzę, że się nareszcie obudziłeś. Teraz już na pewno nie zdechniesz i będziesz prędko zdrowy. Któż to mówi? Piotruś podrywa się i siada. Jest w psiej 107 budzie, a ten głos, który się do niego odezwał, jest głosem czarnej suki, bardzo groźnej, ale patrzącej na chłopca życzliwie. — Skąd się tu wziąłem? Nic nie mogę zrozumieć. — Cóż dziwnego, mój mały? Kiedy Kiwaj cię tu przyniósł, niewiele było w tobie życia. — To Kiwaj mnie tu przyniósł? — Oczywiście. „Prawdziwy przyjaciel..." — pomyślał Piotruś. — Powiedz mi, gdzie on teraz jest? — Nie wiem, gdzie się podziewa przez cały dzień, ale każdej nocy przychodzi po cichu i pyta o ciebie. — A dlaczego nie przychodzi we dnie? — W tym domu są źli ludzie, Piotrusiu, obcemu zwierzęciu nie dadzą się nawet zbliżyć. Chłopcu robi się niemiło. — Ale tutaj, do twojej budy nie zagląda nikt? — pyta szybko. — Nie, na to bym nie pozwoliła. Tutaj wolno przychodzić tylko Trusi. — Komu? — Trusi. To jedna z tych dziewczynek, których szukasz. Druga nazywa się Kasia i jest tu także. Kiwaj mi wszystko opowiedział. Chłopiec jest tak zaskoczony, że przez chwilę nie odzywa się wcale. W ciszy rozlega się lekkie stąpanie po piasku. — Trusia idzie — mówi suka radośnie i wychyla się z budy. Chłopiec chowa się natychmiast za nią i żeby się lepiej ukryć, wciąga na siebie jedno ze szczeniąt. W otworze budy ukazuje się mała blada buzia. ?— Harda, moja Harda kochana — mówi dziewuszka 108 i wyciągnąwszy chude rączki głaszcze sukę. Ta poddaje się pieszczocie z przyjemnością. Nagle w oczach dziewczynki błyska lęk: skrzypnęła furtka. Mała podrywa się i znika. — Gospodarz idzie — mruczy Harda; sierść na jej grzbiecie jeży się nieprzyjemnie, a oczy zaczynają patrzeć z nienawiścią i wstrętem. Dostrzegłszy to chłopiec cofnął się w głąb budy jeszcze dalej. Zaczął rozmyślać o swoim położeniu. Trusia odeszła, ale mogła wrócić w każdej chwili i zobaczyć go, do tego zaś nie można było dopuścić. Doprawdy, niełatwe były warunki Miłorady. Musiał odejść z Domu pod Topolą bez pożegnania, musiał kryć się, i to nie tylko przed wrogami, ale także przed swoimi. Teraz zaś, kiedy tak strasznie chciało mu się porozmawiać z Kasią i Trusia, trzeba szukać schronienia, żeby dziewczynki nie mogły go dojrzeć. — Muszę stąd odejść — powiedział do Hardej ze smutkiem. — Tutaj Trusia mogłaby mnie zobaczyć. — Przez te wszystkie dni, kiedy byłeś chory, wyłaziłam zawsze naprzeciwko niej i zasłaniałam sobą otwór budy. Ale zdarza się czasem, że gospodarz zabiera mnie do izby. Wtedy zostaniesz sam... — Jakaś ty dobra! Tak bardzo się o mnie troszczyłaś. — Życie moje jest twarde i ja jestem twarda i na pewno niewiele jest we mnie dobroci. Nie chciałam cię tu wcale przyjąć, kiedy zwisałeś z pyska Kiwają jak martwy królik. On jednak powiedział mi o wiewiórczę-tach, które oddałeś matce... — Nie myślałem, że Kiwaj o tym pamięta... :— My, psy, pamiętamy wszystko, co się stało, nawet 209 to, czego nie rozumiemy i o czym trudno jest nam mówić — powiedziała Harda poważnie. — Powiedz, gdzie mógłbym się schować? — Nie wiem, prawie nigdy nie spuszczają mnie z łańcucha. Ale Fanfara da ci pewno jakąś dobrą radę. — Któż to taki? — Kogut. On już o tobie słyszał. Harda wyjrzała na podwórze i zobaczywszy, że nie ma ludzi, zawołała głośno: — Fanfaro! Piotruś się obudził i chce z tobą mówić! Piotruś przelazł przez szczenięta i usadowił się w otworze budy. Ogromny kogut z wielkim, czerwonym grzebieniem i płomienistymi piórami stał na środku podwórza i wydawał krótkie gardłowe okrzyk'. Spod płotu poderwały się trzy szare, nakrapiane kokoszki i biegły do niego pośpiesznie, zaraz po nich przyszła indyczka, a na końcu, kiwając się, przydreptała kaczka. Fanfara spojrzał na to zgromadzenie jak wódz na wojsko i powiedziawszy: „Proszę za mną" ruszył w stronę psiej budy. Trzy kury szły tuż za nim, indyczka stąpała obok, a kaczka, mimo wysiłków, żeby nadążyć, zostawała nieco w tyle. — Cześć Piotrusiowi, wielkiemu podróżnikowi i przyjacielowi zwierząt! — zawołał Fanfara zobaczywszy chłopca, który przyglądał się ptasiemu pochodowi ze szczerym rozbawieniem. — Cześć dzielnemu kogutowi Fanfarze — odpowiedział Piotruś. — Cześć Fanfarze i jego towarzyszom. — Jesteśmy na twoje rozkazy: ja, trzy kokoszki, Drep-tusia, Dreptunia i Drepcinka, indyczka Elwira i kaczka Taktakula. Kokoszki nic nie mówiąc spojrzały na Fanfarę z oddaniem, indyczka westchnęła jak osoba, która ma zastrze- 110 żenią, ale zgadza się dla świętego spokoju, Taktakula zaś powiedziała: — Tak, tak, tak — z tak wielkim przekonaniem, jak gdyby Fanfara wyraził to, co ona sama postanowiła oświadczyć, tylko jeszcze nie zdążyła. Była bardzo zgodna, pragnęła jednak, by sądzono, że nie tyle ona zgadza się ze wszystkimi, ile że wszyscy zgadzają się właśnie z nią. — Nie chcę rozkazywać, tylko prosić o radę — odezwał się Piotruś. — Muszę się gdzieś ukryć tak, żeby mnie nikt nie mógł dostrzec. Jakie miejsce możecie mi doradzić? Fanfara przez chwilę trwał w zadumie, w czasie której Dreptusia, Dreptunia i Drepcinka patrzyły na niego z uwielbieniem, Elwira za pomocą kiwania głową wyrażała powzięte z góry wątpliwości, a Taktakula czekała spokojnie na to, z czym od razu postanowiła się zgodzić. — Powinieneś zamieszkać w żłobie kuca Pomponka—: oświadczył Fanfara. — Pomponka boją się wszyscy prócz gospodarza i Trusi. Ale jak gospodarz będzie szedł do stajni, ostrzeżemy cię, Trusia zaś jest za mała, żeby zajrzeć do żłobu. Tak, u Pomponka będzie ci najlepiej. Oczywiście, o ile on na to pozwoli. e= A dlaczegóż by miał nie pozwolić? lll — Ty go nie znasz. Pomponek to — hoho! — Ho! ho! ho! — wstrząsała smutnie głową Elwira, ale Taktakula zakrzyczała ją od razu. Kokoszki milczały. — W każdym razie spróbuję — oświadczył Piotruś — pójdę do stajni, jak tylko się ściemni. Przed wieczorem chłopiec podziękował Hardej za opiekę i poprosił ją, żeby powiedziała Kiwajowi, gdzie pies ma go szukać. Wypatrzywszy chwilę, kiedy na podwórzu nie było nikogo, szybko pobiegł do stajni. Niewiele mógł rozpoznać w ciemności, zauważył jednak, że Pomponek jest pięknym kucem w białe i czarne plamy. Szybko też zrozumiał, dlaczego Fanfara powiedział o nim, że to „hoho". Na widok chłopca kuc przysiadł na zadzie i wyciągnąwszy szyję, zgrzytnął głośno zębami. — Nie radzę zbliżać się do mnie — powiedział — mam zęby, które są bardzo twarde. — Ale masz także nozdrza, które są na pewno miękkie jak aksamit. Bardzo bym chciał je pogłaskać — odpowiedział Piotruś i bez namysłu wyciągnął do kucyka rękę. Zgrzytanie ustało, Pomponek stał nieruchomo i patrzył na chłopca ze zdumieniem. — No!... — powiedział Piotruś z lekką niecierpliwością. Konik spuścił głowę i chłopiec pogłaskał jego nozdrza mówiąc z uznaniem: — Są rzeczywiście bardzo delikatne. A teraz pomóż mi dostać się do twego żłobu. Będę tam mieszkał przez pewien czas. — Ach, nic łatwiejszego — kucyk przyklęknął zgrabnie i chłopiec bez trudu wrapał się na jego grzbiet, a stamtąd skoczył na pachnącą wiązkę siana. Wyciągnął się natychmiast i usnął. Była głęboka noc, 112 kiedy zbudził- go dobiegający zza ściany głos Kiwają; zerwał się i wybiegł między zabudowania. Pies, zobaczywszy chłopca, rzucił się ku niemu i najpierw go przewrócił, a potem trzy razy obiegł łąkę szaleńczym galopem. Wróciwszy wywiesił jęzor i dyszał ciężko. — Dlaczego tak ganiasz? — spytał Piotruś ze śmiechem. — Widzisz, musiałem choć trochę zmęczyć moją radość, inaczej mogłaby mnie porozrywać na kawałki. Ach, jak to dobrze, że nareszcie wyzdrowiałeś! — Tylko dlatego, że mnie tu przyniosłeś i oddałeś Hardej pod opiekę. Ale ja dotąd nie wiem, jak to się właściwie stało. — Zanim ostatecznie usnąłeś — Kiwaj nazywał uśnię-ciem nieprzytomność Piotrusia — powiedziałeś mi przecież, że Kasia i Trusia są we wsi Kamienna. Niedługo potem spadłeś mi z grzbietu i leżałeś na drodze jak nieżywy. Więc zaniosłem cię w zębach na miedzę, a sam pobiegłem szukać. Pytałem wszystkie stworzenia o tę wieś i o te dziewczynki. No i dowiedziałem się. Wróciłem po ciebie, a że nie chciałeś wstać, więc znowu wziąłem cię zębami za pasek i przyniosłem do Hardej. — Kiwaju — głos Piotrusia zabrzmiał uroczyście — nie myślałem wcale, że masz tyle rozumu. — Tylko dlatego zrobiło się go więcej — powiedział Kiwaj skromnie — że musiałem być mądry za siebie i za ciebie. A kiedy wracamy? — Nie wiem jeszcze — odpowiedział chłopiec z wahaniem. — Dziewczynki zostały odnalezione, ale teraz powstały nowe trudności, o których przedtem wcale nie pomyślałem. 8 — O chłopcu, który szukał domu 113 ?— Boisz się gospodarza? — Nie. Największy kłopot mam z Kasią i Trusią. — Dlaczego? — zdziwił się Kiwaj. — Czy one nie chcą iść z tobą? — Ach, mój drogi, jakże mam je o to zapytać, kiedy nawet nie wolno mi się im pokazać?, — No to co będzie? — Nie wiem, Kiwaju, nie wiem. Pies wyczuł w słowach chłopca poważną troskę; obaj zamyślili się głęboko. CO ROBIĆ? Sposób, przy którego pomocy można by Kasię i Trusię powiadomić, że mają uciec od gospodarza i wrócić do domu, wcale nie chciał przyjść Piotrusiowi do głowy. Chłopiec rozmyślał nad nim w nocy, po rozstaniu się z Kiwajem, i rankiem, gdy tylko się obudził. Postanowił wreszcie, że na razie będzie się po prostu przyglądał, jak Kasia i Trusia tutaj żyją, co robią i co myślą o powrocie do ciotki Marty. Kiedy się o tym wszystkim dowie, łatwiej mu będzie coś obmyślić. Z tych rozważań obudził go głos kucyka. — Znowu zaczyna się dzień — mówił Pomponek do siebie — dzień, w którym będę zajęty oraniem, wożeniem drzewa albo kamieni. O mistrzu Traramento! O! gdybyś zobaczył, co się dzieje z Pomponkiem, przywódcą wspaniałej trzynastki, największym artystą twojego cyrku! — To ty jesteś koniem cyrkowym? = Sądziłeś zatem, że jestem woziwodą r-= odpowie- 114 dział Pomponek gorzko — a ja miałem złudzenie, że się na mnie poznałeś! — Nie mogłem poznać, że jesteś koniem cyrkowym, bo było ciemno, ale od razu poznałem, że jesteś koniem niezwykłym — tłumaczył się żywo Piotruś. Pomponek popatrzył na niego życzliwie. — Nie omyliłem się jednak — mruknął do siebie — w głosie tego chłopca jest coś podobnego do głosu mistrza Traramento. Chociaż poza tym jest to przecież zupełnie niepozorne stworzenie. Niepozorne stworzenie uśmiechnęło się do siebie, a potem spytało ciekawie: — A skąd się tu wziąłeś? — Kiedy nasz cyrk został rozbity, gospodarz schwytał mnie na drodze. Od tej pory uważa mnie za swego i oboje z gospodynią starają się mnie przerobić na zwyczajną roboczą szkapę. Gospodarz używa mnie do najcięższych robót i bije (czy wyobrażasz sobie, co powiedziałby mistrz Traramento, gdyby zobaczył pręgi od bicia na skórze największej ozdoby wspaniałej trzynastki?), a gospodyni karmi mnie gorzej, niż u nas karmiono ślepą kobyłę, która woziła piasek do wysypywania areny. A ja przecież byłem zawsze żywiony przebieranym owsem. Wierz mi, że na całym świecie nie było, nie ma i nie będzie stworzenia tak skrzywdzonego jak ja. Piotruś pomyślał sobie, że Pomponek trochę przesadza, ale nie powiedział nic. — O — mówił dalej Pomponek — straszny jest los tego, kogo nikt nie rozumie. Przecież ta pospolita zgraja, którą jestem otoczony, od gospodarza zaczynając, a na Taktakuli kończąc, nie może sobie nawet wyobrazić, co to jest cyrk. 8* "115 — Ja... ja byłem w cyrku. — Byłeś w cyrku! — krzyknął Pomponek z zapałem, wznosząc łeb do góry i rozdymając chrapy. W tej samej chwili na okienko stajni wskoczył Fanfara. — Cześć Piotrusiowi, wielkiemu podróżnikowi i przyjacielowi zwierząt! — Oto jeszcze jeden, który zupełnie nie rozumie, kim j jestem — mruknął Pomponek, wściekły, że przerwano ] mu rozmowę z Piotrusiem w tak ważnej chwili. — Uwaga, Piotrusiu — mówił kogut — schowaj się | dobrze. Za chwilę będzie tu gospodarz. — Tak! tak! tak! — wrzasnęła zza ściany Taktaku-la. — Teek — powiedziała z powątpiewaniem Elwira. Milczenia Dreptusi, Dreptuni i Drepcinki słychać nie było, , ale Piotruś był przekonany, że są w pobliżu i patrzą na ] Fanfarę z podziwem. Chłopiec zagrzebał się co prędzej w siano. Kiedy kroki ' gospodarza rozległy się blisko, Pomponek zaczął zgrzytać zębami. — Jak cię zdzielę batem, to zaraz przestaniesz zgrzytać, ty bestio — odezwał się męski głos, po czym dało się słyszeć stąpanie kopyt i kucyk został wyprowadzony. Na podwórzu było cicho. Piotruś postanowił popatrzeć, co robią dziewczynki, i pobiegł do budy Hardej, oglądając się ostrożnie dokoła. Suka powitała go serdecznie, chociaż była bardzo zgnębiona: na słomie leżały tylko dwa szczenięta. — Dwa mi zabrali, chociaż są tak małe, że mogą zdechnąć beze mnie — powiedziała. Piotruś nie wiedział, jak sukę pocieszyć, więc ją tylko pogłaskał i spytał o Kasię i Trusię. — Poszły do ogrodu, są pewno w szopie. Gospodarzy nie ma, możesz tam pójść. Dziewczynki rzeczywiście siedziały w słomianej szopie i łuskały groch. Szpary w ścianach pozwalały je widzieć i słyszeć bardzo wyraźnie; Piotruś zobaczył teraz dokładnie, że obie były blade i chude i że w ich oczach taił się lęk. — Wiesz... — mówiła młodsza z dziewczynek — chciałabym zjeść dużo, dużo... — Ja też... — A może jutro dadzą dużo jeść? Kasia uśmiechnęła się smutno. — Nigdy tak przecież nie bywa, żeby nam dali dużo jeść. Z głębi ogrodu przyszła Taktakula i poufale wsadziła dziób w rączkę Trusi, a potem ułożyła się koło jej nóg. — Taktakula kochana — powiedziała Trusia. Nagle rozległy się szybkie kroki, Kasia zerwała się i odpędziwszy Taktakulę mocnym kopnięciem, usiadła z powrotem i łuskała groch tak szybko, że aż jej się trzęsły ręce. — Kopnęłaś Taktakulę — szepnęła przez łzy Trusia. — Ach, Trusiu — odpowiedziała Kasia z udręczeniem — gdyby gospodyni zobaczyła ją tutaj, zaraz przy-szłaby cię wybić. Myśli, że dajemy kaczce groch i że się z nią bawisz, zamiast pracować. Trusia westchnęła ciężko. Po południu dziewczynki pełły grządki w ogrodzie. Piotruś, ukryty w pobliżu, widział, jak gospodyni szturchnęła Trusię za to, że ta przez chwilę przyglądała się 116 117 Fanfarze, jak uderzyła Kasię, wołając: „Prędzej, ty leniuchu!" Wreszcie pod wieczór dziewczynki zostały same. — Nie wiem już, co zrobić, żeby ciebie nie bili — powiedziała Kasia. * — Ciebie także biją... — Ale ja już jestem duża... W pobliżu rozległ się głos gospodarza i rozmowa ucichła natychmiast. Po jakimś czasie znowu dały się słyszeć ciche szepty. — Powiedz mi, Trusiu... czego ty byś chciała najbardziej'?... — Chciałabym chleba... — mówiła mała, zastanawiając się głęboko — i jeszcze chciałabym chleba... i chciałabym pobawić się ze szczeniętami... i z Pomponkiem... — I pewno z Taktakulą — dodała Kasia. — Tak. Ale żeby nikogo za to nie bili... Powiedz mi... — A co? — A czy są takie domy, gdzie dzieciom dają dużo chleba? — Oczywiście. Ale skoro musimy być tutaj, to lepiej o tym nie myśleć. Wieczorem Piotruś wyśledził, że dziewczynki nie sypiają w izbie, ale w małej komórce koło drwalki, gdzie chowano narzędzia. Kasia miała posłanie od strony pola, a Trusia od strony podwórza. Chłopiec przysunął się pod ścianę i znowu słyszał ich poszeptywanie: Kasia opowiadała Trusi o tym, jak smakuje biały chleb. Kiedy usnęły, poszedł do stajni. Był tak wstrząśnięty niedolą małych, że tym razem nie zwrócił na Pomponka żadnej uwagi. Położył się na posłaniu i rozmyślał. Tymczasem Pomponek kręcił się, potupywał, wsadzał co chwilę łeb do żłobu, a wreszcie zaczął mówić do siebie: — No tak. Był w cyrku. Jest jedynym, z którym można by się jako tako porozumieć, od którego można by się czegoś dowiedzieć o prawdziwym życiu. Czego jednak można się spodziewać po kimś, kto jest mrukiem? Po kimś, kto jest zajęty tylko sobą i kogo poza tym nikt a nikt nie obchodzi? Kogo nie wzrusza nawet tak nieszczęśliwe stworzenie jak ja? Piotruś, wyrwany tą przemową z głębokiego zamyślenia, nie mógł przez chwilę zrozumieć, o kim Pomponek mówi. Wreszcie jednak zrozumiał — i umyślnie nie odezwał się wcale; był oburzony niesprawiedliwością, która go spotkała. — Cały dzień... calutki dzień myślałem, że wieczorem porozmawiamy o cyrku — ciągnął Pomponek z rozgoryczeniem. — Nie mogłem się doczekać. A teraz wieczór przyszedł i mam go spędzić tak jak zawsze: obliczając, ile razy mnie uderzono... Piotruś poczuł nagle, że jego oburzenie znikło: zrobiło mu się żal małego kucyka. — W tym cyrku, który widziałem — powiedział żywo — najbardziej podobał mi się słoń. Podnosił trąbę i łapał białe kule. Była także tancerka... I — A czy były kuce? j — Nie... — przypominał sobie Piotruś — nie... ale ! tancerka... — Ach — zakrzyknął Pomponek — cóż warte jest cyrkowe przedstawienie bez kuców! U mistrza Trara-mento występy wspaniałej trzynastki były najpiękniejsze ze wszystkiego! — Cóż to za trzynastka? — Sześć czarnych kuców i sześć białych... i ja, jeden jedyny czarno-biały. Zawsze byłem na przedzie. Jak ob- i 8 119 jeżdżaliśmy arenę, ludzie mało się nie poprzewracali, żeby nas obejrzeć. A czarodziejski krąg? Skakaliśmy przez obręcze. Ja niosłem na grzbiecie Aurelię, najwspanialszą skoczkę świata. — To musiało być prześliczne! — Myślę sobie. A wojsko mistrza Traramento? Mistrz stał pośrodku, a my biegaliśmy dwójkami, czwórkami, szóstkami... Ach, cóż to były za chwile! Czesano mnie przedtem moim własnym grzebieniem, a na ogonie zawiązywano kokardę. — Ach, Pomponku, jaka szkoda, że tego nie widziałem! — Oczywiście, że szkoda. A tutaj nikt nie rozumie, kim jestem. Nawet Trusia, która jest miła, uważa na pewno, ze jestem prawie takim samym stworzeniem jak krowa. — Trusia mówiła dzisiaj, że chciałaby ci dać dużo, dużo owsa... — Co ty mówisz? Może ona naprawdę poznała się na mnie? Piotruś nie odpowiedział, na nowo pogrążony w myślach o Kasi i Trusi. Konik ucichł także. Przez następne dni chłopiec spędzał czas w pobliżu dziewczynek. Pracowały dużo i ciągle rozmawiały o tym, co dostaną jeść i czy będą kiedykolwiek syte. Kasia gniewała się na Trusię, że ta zajmuje się zwierzętami i złości niepotrzebnie gospodarza i gospodynię. Nieraz też przepędzała kokoszki czy Taktakulę, a Trusia spuszczała głowę i płakała. Nie zdarzyło się jednak ani razu, żeby któreś z dzieci wspomniało ciotkę Martę albo Dom pod Topolą. Piotruś dziwił się temu bardzo, nie mógł zrozumieć, dlaczego tak się dzieje. Wreszcie zdał sobie sprawę, że 120 mała Trusia po prostu o matce zapomniała. Ale Kasia? Czy mogła jej nie pamiętać? Piotruś zastanawiał się głęboko nad tą dziwną sprawą i wreszcie znalazł rozwiązanie zagadki. Kasia nie chciała pamiętać o matce, starała się nie pamiętać o niej. Nie wierzyła, że zdoła kiedykolwiek wyrwać się z Szarego Kraju, i wolała o tym nie myśleć. Stało się więc tak, że kowalowa żyła w rozpaczy po zaginięciu córek, one zaś, choć nieszczęśliwe, wcale nie myślały o tym, by do niej wrócić. Przed Piotrusiem wyrosła trudność wielka jak góra. W OŁANIE WSPOMNIEŃ Piotruś i Kiwaj siedzieli między gęstymi krzakami zagajnika, dobrze ukryci przed całym światem. Chłopiec gwizdał, a Kiwaj przysłuchiwał się podnosząc łeb do góry. Czekał, kiedy usłyszy rozkaz, który gotów był natychmiast i z zapałem wykonać. Piotruś nie wydawał jednak żadnych rozkazów, tylko wygwizdywał piosenkę, której pies nie mógł wcale rozpoznać'. — Dlaczego na mnie nie wołasz? — spytał z żalem, kiedy jego psia cierpliwość wyczerpała się do szczętu. — Dlaczego? — Nie mogę teraz wołać na ciebie — głos Piotrusia był poważny — uczę się przywoływać wspomnienia. — Wspomnienia? — Tak. Żeby przyszły do Kasi i Trusi i opowiedziały im o ciotce Marcie i o Domu pod Topolą. — Aha — mruknął Kiwaj. Nie rozumiał tego, co powiedział Piotruś, ale odczuł, 121 że to coś ważnego. Tymczasem chłopiec gwizdał dalej swoją piosenkę. Była to kołysanka, którą kowalowa nuciła tego wieczora, kiedy został znaleziony napis na desce. Nie od razu udało się ją wygwizdać, po paru próbach brzmiała jednak tak, jak należy. Wobec tego Piotruś zajął się inną piosenką. Już po pierwszych tonach Kiwaj podniósł uszy, usiadł i patrzył bystro na Piotrusia, a wreszcie szczekał, machając wesoło ogonem. — Poznajesz? — spytał chłopiec ze śmiechem. — No pewnie! Przecież tak gwizdał Firlaczek, — A więc teraz, Kiwaju, jestem gotowy. Zobaczymy, czy się uda to, co sobie zamyśliłem. Wieczorem Pomponek opowiadał Piotrusiowi, że przed każdym przedstawieniem czyszczono go tak, że cały błyszczał jak jedwab. — Do grzywy i ogona był grzebień osobny — ciągnął kucyk — całkiem osobny, rozumiesz? — Rozumiem — mruknął Piotruś myśląc o czym innym; szybko zsunął się na ziemię i wydostał na podwórze. Było już ciemno, dziewczynki poszły spać. Chłopiec obszedł zabudowania dookoła i zbliżył się do schowanka od strony łąki; Kasia i Trusia mówiły coś do siebie, potem umilkły. Piotruś usiadł na kamieniu i przeczekawszy długą chwilę zaczął wygwizdywać cichutko kołysankę ciotki Marty. Kiedy skończył, usłyszał szept Trusi: — Co to było, Kasiu? — Nie wiem... Kołysanka rozległa się jeszcze raz. '— Kasiu! Kasiu! r- No co? - — Dlaczego płaczesz? — Ach, Trusiu... to mama tak śpiewała. Nie pamiętasz? — Nie wiem... mama? Piotruś cichuteńko wrócił do stajni i ułożył się do snu. Przed świtem, kiedy naokoło było jeszcze zupełnie cicho, wysunął się znowu na łączkę. Tym razem nie gwizdał kołysanki, ale piosenkę szpaka. Za ścianą rozległy się szelesty. — Słyszysz, Trusiu? — Tak. Co to takiego, Kasiu? — Nie wiem. Ale już to słyszałam... Wtedy kiedy nam było dobrze... — To musiało być strasznie dawno, prawda? Piotruś gwizdał teraz kołysankę każdego wieczora, a piosenkę Firlaczka każdego rana. Dziewczynki nadal rozmawiały ze sobą o głodzie i o biciu, ale od czasu do czasu wypowiadały słowo „mama" i słowo „dom". Niestety, ani razu nie zostało wymówione słowo „powrót". — Spróbuję jeszcze jednego sposobu. Będę podpowiadał sny. Nie wiem, czy uda mi się, ale zobaczymy — postanowił Piotruś i udał się na poszukiwanie Fanfary. Kogut siedział na belce i wygrzewał się na słońcu. — Pst, Fanfaro! — z cicha zawołał Piotruś. — Chciałbym z tobą pomówić. — Cześć! Cześć Piotrusiowi! — wrzasnął Fanfara i natychmiast zaczął zwoływać swoje towarzyszki. — Ależ, Fanfaro, ja tylko do ciebie mam prośbę, możesz je zostawić w spokoju. — Wykluczone! Gdyby o nich zapomniano, byłoby im bardzo przykro. Dreptusia, Dreptunia i Drepcinka biegły pośpiesznie przez podwórze, wytrzepując z piór tumany; kurzu. Elwi- Tft 123 ra nadciągała wolniej, trzęsąc głową, jakby z góry chciała podać w wątpliwość to, co usłyszy. Taktakula przyszła ostatnia i wyczerpana szybkim marszem natychmiast przysiadła na ziemi. — Fanfaro, chodzi po prostu o to, żebyś mnie obudził o północy. Wiem, że pod tym względem mogę liczyć tylko na ciebie. — Tak! tak! — krzyknęła Taktakula. — Oczywiście, że możesz liczyć na Fanfarę. — Te...ek — powiedziała Elwira, dając do zrozumienia, że wiele mogłaby o tym powiedzieć, ale przez delikatność nie powie nic. Dreptunia, Drepcinka i Dreptu-sia nie zwróciły na nią żadnej uwagi i z niezachwianym uwielbieniem patrzyły na Fanfarę. — Będę piał dopóty, dopóki się nie obudzisz — oświad-* czył kogut z dumą. — Tak! tak! — wrzasnęła dobrodusznie Taktakula. Kury milczały. — Te...ek! — westchnęła dręczona wątpliwościami Elwira. Fanfara spełnił obietnicę. Kiedy nadeszła północ, narobił takiego hałasu, że we wsi pobudziły się wszystkie psy. Umilkł dopiero wtedy, kiedy spod ściany kurnika rozległ się szept: — Dziękuję ci, Fanfaro. Chłopiec wysunął się na łączkę i ukrył pod ścianą komórki. Dzieliły go od Kasi tylko cienkie deski, słyszał więc doskonale jej równy oddech. — Tu mówi Piotruś — zaczął' — tu mówi Piotruś. Opowiem ci o białym domu, obok którego rośnie wysokie drzewo. To drzewo to topola. Ten dom to Dom pod To- 124 połą. W dziupli topoli jest gniazdo szpaka. Szpak gwiżdże wesoło każdego ranka... — Budzi Trusię i mnie — szepnęła Kasia przez sen. — Koło domu jest ogród, a za ogrodem jest ścieżka. Ta ścieżka prowadzi... — Prowadzi na Tarninowe Wzgórze — szepcze Kasia. — Teraz jesteś w ogrodzie. Chodzisz ścieżką, przy której rosną porzeczki. — ...i agrest... — Jest czas obiadu, ktoś woła... — Mamo! Mamo! — woła nagle Kasia. Piotruś słyszy, że dziewczynka siada na posłaniu; upływa długa chwila, zanim usypia znowu. Teraz Piotruś przenosi się na stronę Trusi. — Tu mówi Piotruś — szepcze. — Jest poranek, świeci słońce. Trusia leży na posłaniu, ale już nie śpi. Na posłanie wskakuje duża, czarna kotka. Kładzie się koło Trusi i miauczy. Ta kotka nazywa się... — Pamela — szepcze Trusia. — A teraz jest wieczór. Trusia leży znowu na swoim posłaniu. Wtem ktoś przychodzi. Ktoś nachyla się i mówi: „Spij, dziecinko, już..." — Piotruś przerwał. Czekał. Po chwili powtórzył znowu: — Spij, dziecinko, już... Trusia nie odzywa się. — Spij, dziecinko, już... — powiedział Piotruś po raz trzeci. — Śliczne oczka zmruż... — odpowiedziała Trusia sennie. — Tak. Tak właśnie ktoś do Trusi powiedział... — Wcale nie ktoś, tylko mama — mruknęła Trusia jakby z obrazą. 125 Następnej nocy Fanfara znowu obudził chłopca. — Tu mówi Piotruś — szeptał Piotruś do Kasi. — W Domu pod Topolą mieszka twoja mama. Jest sama jedna. Szuka was wszędzie naokoło. Jest smutna. Martwi się, że nie wrócicie... — Tu mówi Piotruś — szepnął po chwili chłopiec do małej Trusi. — Posłuchaj, Trusiu. Mama mówiła: „Śpij, dziecinko, już, śliczne oczka zmruż", a teraz, nie ma do kogo tak mówić. Bo Trusia jest daleko od mamy, a Kasia także. Mama się martwi i czeka; Pamela czeka także. — Piotrusiu — odezwała się cicho Trusia i obudziła się z płaczem. — Dlaczego płaczesz? — spytała Kasia. — Piotruś opowiadał o mamie... — To i tobie śnił się Piotruś? — Tak, mówił, że mama strasznie się o nas martwi. — Ach! — westchnęła Kasia. — Ja też ciągle teraz o tym myślę. Wszystko jak żywe stoi' mi przed oczami: nasz dom i to, co było naokoło, i Zielona Dolina. Ale jak się stąd wydostać? Jesteś mała i słaba, a w Szarym Kraju nikt nam nie pomoże. Jeszcze przez kilka wieczorów wygwizdywał Piotruś kołysankę, jeszcze kilka nocy opowiadał o Domu pod Topolą. Potem nie było to już potrzebne: któregoś dnia, kiedy gospodyni wybiła obie dziewczynki, bo nie dość szybko pracowały, Kasia powiedziała do Trusi przez zaciśnięte zęby: — Nie wytrzymam tego dłużej. Uciekniemy stąd przy pierwszej sposobności. Trusia odpowiedziała płacząc: — Ja chcę do mamy. Piotruś słyszał tę rozmowę i pomyślał, że wołanie . 126 wspomnień zrobiło swoje. Jego pierwsze zadanie było skończone. Teraz trzeba było wykonać zadanie drugie. Chłopiec skierował się do stajni. POMPONEK SIĘ KSZTAŁCI — Więc chcesz, żebym razem z tobą udał się w daleką drogę? ?— pytał z zaciekawieniem Pomponek patrząc bystro na chłopca, który siedział na brzegu żłobu. — Tak, jestem pewny, że tego nie pożałujesz. — A czy tam, dokąd mnie zaprowadzisz, jest naprawdę pierwszorzędny cyrk, taki, do jakiego przywykłem? — Nie. — Ale w każdym razie jest tam porządna orkiestra? — Nie. — Hm. Ale będę występował tylko w najlepszych numerach? — Nie. Tam w ogóle nie ma cyrku. — Nie ma cyrku? Zapadła cisza. Po chwili kucyk zapytał znowu: — Ktoś jednak będzie mi tam zaplatał grzywę i zawiązywał kokardę na ogonie? — Nie. — No to może będę tam jadał przebierany owies? — Nie. Kucyk dziwił się coraz bardziej. — Oczywiście pracować tam nie każą? — Owszem, każą. — Dziwne. Ale jedzenia nie zabraknie, prawda? — Może i czasem zabraknie go, Pomponku. Tym razem milczenie było bardzo długie. Kucyk du- 227 mał głęboko nad tym, co usłyszał, i widocznie miał wielkie kłopoty, bo zaczął mówić do siebie: — Nie tylko nie ma tam wspaniałego cyrku, ale w ogóle tam nie ma cyrku, nie tylko nie będę występował w pierwszorzędnych numerach, ale w ogóle nie będę występował. I nie będę miał kokardy na ogonie. I nie będę żywił się przebieranym owsem. Za to będę musiał pracować, a na dodatek będę czasami głodny. Wypowiedziawszy to wszystko Pomponek podniósł łebek, popatrzył na Piotrusia i oświadczył: — Zgadzam się. — Ach, jakże się cieszę! — krzyknął Piotruś i z radości o mało nie zleciał ze żłobu na ziemię. — No tak, a teraz powiedz mi resztę. — Jaką resztę? — Przecież nie powiedziałeś mi najważniejszego. Dlaczego mam nie pożałować, że tam będę? — Dlatego, Pomponku, że tam będą cię lubić — odpowiedział Piotruś. W parę godzin później rozpoczęły się przygotowania do podróży. Chłopiec postanowił nauczyć Pomponka spełniania rozkazów, wygwizdywanych na orzeszku, tak jak kiedyś nauczył Kiwają. Na pierwszą o tym wiadomość konik ślicznym ruchem uniósł łebek i rozdął chrapy. — Ach! — wykrzyknął z zapałem. — Więc jednak żądasz ode mnie czegoś podobnego do sztuk, których uczył nas mistrz Traramento! Czy będą trudne? — Nie... Myślę, że nie — stropił się Piotruś. — Szkoda, trudne sztuki bardzo lubię, a jeszcze bardziej lubię najtrudniejsze. Te, o które chodziło Piotrusiowi, były dla kucyka łatwe. Pojmował je szybciej niż Kiwaj i wykonywał dokładniej. Już kiedyś umiał na żądanie klękać, wstawać, pochylać głowę czy też stać bez ruchu. Teraz musiał się nauczyć robić to wszystko na znak dany przez Piotrusia. Pewnego dnia w czasie takich ćwiczeń weszła do stajni Trusia. Chłopiec musiał się ukryć, ale postanowił wykorzystać obecność dziewczynki i zrobić próbę. Wychylił się ostrożnie i zobaczył, że mała stoi spokojnie tuż koło kucyka. — Klęknij! — zaświstał cichutko Piotruś. Pomponek zgiął kolana bez namysłu. Dziewczynka roześmiała się i zaczęła klepać kucyka po grzbiecie. — Wstań! — zaświstał Piotruś. 9 — O chłopcu, który szukał domu Kucyk podniósł się. — Klęknij! Tym razem Trusia aż krzyknęła z zachwytu i oparła się 0 Pomponka brzuszkiem. Chłopiec zwlekał z wydaniem nowego rozkazu, czekał, co będzie dalej. I stało się właśnie to, czego pragnął: Trusia mozoląc się przełożyła nóżkę przez grzbiet kucyka. Rozległo się cichutkie świśnięcie 1 kucyk wstał. Dziewczynka siedziała na nim i pokrzykiwała z radości. Nagle do stajni wbiegła Kasia i oczy jej rozszerzyły się z przestrachu. Pomponek wyciągnął łeb i zazgrzytał zębami. — Trusiu! — krzyknęła Kasia. — On ci zrobi coś złego! — Nie, nie, on jest kochany! Kasia nie wierzyła temu zapewnieniu. Patrzyła bezradnie na siostrę, do której kucyk nie pozwalał się zbliżyć. — Klęknij! — zaświstał Piotruś. Trusia szybko zsunęła się na ziemię, Kasia porwała ją za rękę i czym prędzej wyprowadziła ze stajni. — Doskonale się udało, prawda? — spytał Pomponek, bardzo zadowolony z siebie. — Tak — głos Piotrusia był ponury — i sztuki ci się udały, i przestraszenie Kasi tak samo. — Ja jej nie lubię. Zapadło milczenie. Po jakimś czasie chłopiec westchnął cicho i powiedział: — Boję się, że nie będziesz mógł iść ze mną do Domu pod Topolą. ' — Jak to? — Powiedziałem ci, że tam będą cię lubić. Ale to się może przecież stać tylko wtedy, kiedy i ty będziesz wszystkich lubił. — Kasia jest niedobra. Często na mnie krzyczy, a raz nawet mnie uderzyła. Widziałem, że i dziś miała na to ochotę. — Przecież zlękła się o Trusię! Pomponek zamilkł. Piotruś siedział na brzegu żłobu i z gniewem uderzył piętami o deskę. — Czy koniecznie musisz się ze mną kłócić? Ostatecznie może się postaram polubić tę Kasię — mruknął kucyk po chwili. — Oj, Pomponku, postaraj się! — krzyknął Piotruś i poczuł, że już wcale nie jest zły. — To przecież takie ważne! Pomyśl tylko, ile i tak mamy jeszcze kłopotów. Dalsze sztuki musimy wypróbować na dworze, nie w stajni, a ja wcale nie wiem, jak to zrobić. — Gospodarz nieraz wyprowadza mnie na łączkę. — Łączka jest za blisko, mógłby mnie kto zobaczyć. — W takim razie, jeśli tylko znajdę się na łączce, przeskoczę ogrodzenie i pobiegnę tam, gdzie mi każesz, na przykład na tę polanę w lesie, skąd czasem przywożę drzewo. Jeśli będę biegł zagajnikiem, nie drogą, to nikt mnie nie zauważy. — To byłoby świetnie. Ale... ale na pewno cię zbiją, jak wrócisz. — A niech mnie zbiją! Przecież wytrzymam — powiedział kucyk z przekonaniem. W parę dni po tej rozmowie Pomponek, Piotruś i Kiwaj znajdowali się razem na leśnej polanie. Kucyk cieszył się chwilową swobodą i z rozkoszą pokazywał chłopcu różne sztuki, którymi kiedyś popisywał się w cyrku. Potem 130 131 Piotruś nauczył go hasła „stój!" i „biegiem!" oraz „w cwał!" (które oznaczało, że konik ma się z miejsca puścić w najszybszy galop). Kiwaj przyglądał się temu wszystkiemu z uwagą, wreszcie postanowił wypełniać rozkazy razem z Pomponkiem. Wkładał w to jak zwykle więcej zapału niż dokładności, ale udawało mu się nieźle. Miał już zresztą trochę wprawy. Pomponka drażniło, że Piotruś przygląda się nie tylko jemu, i parę razy zgrzytnął na psa zębami. Kiedy jednak usłyszał surową uwagę: „Uprzedzam cię, że to jest mój najlepszy przyjaciel", pohamował niezadowolenie. Przed rozstaniem powiedział do Kiwają łaskawie: — Jak na kogoś, kto nigdy nie występował w cyrku, radzisz sobie wcale nieźle. — Ja myślę tak samo! — odpowiedział dobrodusznie Kiwaj. Po powrocie do domu Pomponek istotnie został zbity, ale to wcale nie osłabiło jego ochoty do dalszych ćwiczeń. Teraz trzeba było wciągnąć do nich nie tylko Trusię, ale i Kasię. Młodsza z dziewczynek korzystała z każdej chwili nieobecności gospodarzy i przybiegała do stajni; wtedy zjawiała się i Kasia, pełna niepokoju o małą. Po jakimś czasie przekonała się jednak, że Pomponek nie tylko nie robi Trusi nic złego, ale że ją bawi swymi niezwykłymi sztukami. Zauważyła też, że dla niej samej stał się inny; nie zgrzytał już na nią, a czasem zachowywał się tak, jakby i ją chciał zaprosić do zabawy. Przyklękał przed Trusią, a kiedy mała siedziała już na grzbiecie, czekał, żeby i Kasia zrobiła to samo. Ona jednak dobrze pamiętała na-rowistość kucyka i bała się go rozdrażnić. Kiedyś jednak klęczał przed nią tak długo, a Trusia wzywała ją do siebie tak uparcie, że Kasia uległa i usiadła na Pomponku za 232 siostrzyczką. Kucyk podniósł się zgrabnie i obie dziewczynki długą chwilę siedziały na jego grzbiecie. Kiedy ukląkł znowu, zsiadły bez trudu. Trusia śmiała się tak radośnie, jak jej się już bardzo dawno nie zdarzyło. — Prawda, jaki on kochany?! Prawda, jaki on mądry?! — wykrzykiwała co chwila. — Prawda — odpowiedziała Kasia z namysłem — na takim kucyku mogłybyśmy pojechać do mamy. — Jedźmy, Kasiu, jedźmy! — Ach, gdybym tylko wiedziała, jak to zrobić! — szepnęła Kasia. — Hm!... -— mruknął ktoś do siebie w głębi żłobu. Pod wieczór tego dnia Piotruś i Kiwaj siedzieli razem między sosenkami zagajnika. Kiwaj patrzył na chłopca z uwagą. — Niedługo stąd wyruszamy — powiedział Piotruś. — Czy Kasia i Trusia powiedziały ci, że z tobą pojadą? — Jakże mi miały powiedzieć, kiedy mnie wcale nie znają? Ale myślę, że pojadą. — Jak to zrobisz? — Zobaczysz. Trzeba tylko czekać sposobności. Kiwaj popatrzył na chłopca z podziwem i spytał: — A kiedy ona przyjdzie? — Kto? — No, ta sposobność. Piotruś uśmiechnął się. — Nie wiem. W każdym razie musimy być gotowi. Kiwaj machnął zamaszyście ogonem na znak, że on jest gotów każdej chwili. Chłopiec skierował się w stronę domu. Już z daleka można było poznać, że na podwórzu stało się coś niedobrego. Fanfara wydawał dzikie okrzyki, mało- 133 i mówne kury krzyczały: „Kok! kok! kok!" z wielkim gniewem, w głosie Elwiry nie było powątpiewania, tylko oburzenie, a nad wszystkimi górowało rozpaczliwe wycie Hardej. Taktakula milczała, co niewątpliwie oznaczało, że jest w bardzo złym humorze. Chłopiec zbliżył się ostrożnie do psiej budy i zobaczył, że Harda miota się na swoim łańcuchu jak szalona; wnętrze budy było puste. — Źli ludzie! Źli ludzie! — krzyczała Harda. Nie była zdolna powiedzieć nic więcej. Piotruś przywołał do siebie Fanfarę. Ten opowiedział mu, że gospodarz zabrał ostatnie szczenięta Hardej i utopił je, a przecież były już duże i odchowane. — Uważaj — szepnął kogut — idą dziewczynki. Kasia prowadziła przez podwórze płaczącą Trusię. — Dlaczego zabrali Hardej jej dzieci? — pytała Tru-sia szlochając. — Dlaczego?! — Gospodarz powiedział, że Harda chce za dużo jeść, więc mu się nie opłaci czekać, aż można będzie oddać komuś jej szczenięta. Piotruś zmarszczył brwi i zamyślił się. — Harda niedługo już będzie na służbie w tym złym domu — powiedział do siebie po chwili. W CWAŁ! Codziennie pytał Kiwaj Piotrusia, czy sposobność jeszcze nie przyszła, a ten odpowiadał, że nie. Wreszcie jednak oczekiwanie się skończyło. — Jutro! — szepnął Piotruś prosto w Kiwajowe ucho, gdy tylko go zobaczył. — Tak. Gospodarze idą na pół dnia 134 na jarmark. Od rana bądź w pobliżu. Czy pamiętasz, co masz robić, kiedy ci dam znak? — Pamiętam. Pies miał wielką ochotę dłużej z chłopcem porozmawiać, ale ten śpieszył się bardzo; nadchodził zmrok, a trzeba było koniecznie porozumieć się z Fanfarą. — Jutro! — powiedział Piotruś kogutowi, znalazłszy go na szczycie śmietnika. Fanfara wyprostował się dumnie i rozejrzał się po podwórzu jak wódz na polu bitwy. — Czy jesteś pewien, że Taktakula dobrze zrozumiała, jak się ma zachować? — W tym względzie zmieniłem rozporządzenia, Piotrusiu. Zamiast Taktakuli wyznaczyłem Elwirę. — Dlaczego? — Elwira lepiej zna się na jęczeniu. — Myślę, że masz słuszność — powiedział Piotruś. Rozstawszy się z Fanfarą prześliznął się w stronę psiej budy. Szepnął Hardej: — Jutro — na co ona odpowiedziała krótko i stanowczo: — Dobrze. — Następnie skierował się w stronę stajni. — A więc — zwrócił się do Pomponka — jutro jest nasz wielki dzień. Pamiętaj: zagajnik i polana. A czy na pewno nie zapomniałeś, co masz zrobić, jak dziewczynki przyjdą do stajni? — Skądże! Ale co będzie, jeżeli tu wcale nie przyjdą? Przecież może się tak zdarzyć! — Nie, tak się nie zdarzy. Jeśli rzeczywiście gospodarz i jego żona wyruszą na dłużej z domu, Kasia i Trusia przyjdą do stajni. 135 — Nie omyliłem się. On naprawdę ma w sobie coś podobnego do mistrza Traramento — mruknął do siebie Pomponek. Na drugi dzień od rana panował na podwórku niezwykły ruch. Gospodarze szybko obrządzali gospodarstwo i wydawali Kasi mnóstwo zarządzeń, łając ją i poszturchując. Kiedy wreszcie sobie poszli, dziewczynki wróciły do izby. W obejściu zaległa cisza, ale nie na długo. Najpierw rozległy się dziwne świśnięcia, a zaraz potem na podwórze wpadł Kiwaj i bez namysłu wczołgał się do psiej budy. Gdyby ktoś zajrzał tam w chwilę później, mógłby pomyśleć, że pies napadł Hardą i przegryza jej gardło; suka leżała z wyciągniętą szyją, Kiwaj zaś zatapiał zęby w gęste kudły jej karku: przegryzał obrożę, do której przyczepiony był łańcuch. A Piotruś także był bardzo zajęty; ciął swoim małym nożykiem twardy, mocny rzemień, na którym uwiązywano Pomponka do żłobu. Robota nie była łatwa dla jego małych rąk, toteż aż poczerwieniał z wysiłku. Skończywszy, szepnął do kucyka: — Pamiętaj, masz stać przy żłobie tak jak zawsze! — i pobiegł prędko do Fanfary. Kogut wiedział, że będzie potrzebny, i chodził środkiem podwórza. — Pst! — przywołał go chłopiec. — Możesz zaczynać. Fanfara krzyknął donośnie i ptasia drużyna otoczyła go natychmiast. Nawet kaczka pośpieszyła się bardziej niż zazwyczaj. Piotruś wrócił do stajni i zza drzwi wyglądał na podwórze. W porannej ciszy zaczęły się teraz rozlegać dziwne odgłosy: to Elwira jęczała, jakby ją kto postrzelił. Spełniała znakomicie swoje zadanie i chłopiec z niecierpli- 736- wością patrzył w stronę domu. Nie czekał długo: Trusia wybiegła na podwórze, rozglądając się niespokojnie dokoła. Elwira, nie ograniczając się teraz do krzyków i jęków, machała skrzydłami i co chwila przysiadała na ziemię. — Elwiro, co ci to, Elwiro? — mówiła Trusia i usiłowała objąć indyczkę. Ta jednak wyrwała się jej z rąk i powoli, co chwila przysiadając, podążyła w stronę stajni. — Kasiu! — krzyknęła rozpaczliwie Trusia. — Elwira chora! Chce się schować w stajni. — No, na razie wszystko w porządku — mruknął Piotruś i ukrył się w żłobie. Tymczasem dziwny pochód posuwał się naprzód. Na przedzie wędrowała omdlewająca Elwira, tuż za nią dreptała przestraszona Trusia, dalej stąpał Fanfara otoczony kurami, które z przejęciem patrzyły na niego to jednym, to drugim okiem, na końcu zaś chybotała się Taktakula. Była zachwycona tym, co się dzieje, i już otworzyła dziób, żeby wrzasnąć swoje „tak, tak, tak!", kiedy Fanfara spojrzał na nią surowo. Kaczka zamknęła dziób z taką miną, jakby sama nie mogła zrozumieć, po co go otworzyła. Indyczka przekroczyła próg stajni. Trusia krzyknąwszy jeszcze raz „Kasiu! Kasiu!" weszła za nią. Kiedy starsza dziewczynka wbiegła do zagrody Pomponka, Fanfara przetrząsał już pazurami nawóz, kury robiły to samo, Elwira stała zupełnie spokojnie i za pomocą zwykłego kiwania głową wyrażała wątpliwość, czy znajdzie się tam coś do zjedzenia, a Taktakula z głębokim zadowoleniem mówiła swoje najzwyklejsze „tak, tak, tak!" — Ależ, Trusiu, przecież Elwirze nic nie jest! — krzyknęła Kasia. '137 — Już jej przeszło — oświadczyła Trusia — ale przedtem!... Do uszu Pomponka doszło ciche świśnięcie. Kucyk przyklęknął i zwrócił do dziewczynek swój śliczny łebek. Trusia natychmiast wgramoliła się na jego grzbiet, on jednak nie wstawał: czekał na Kasię. — Chodź, Kasiu, chodź — prosiła Trusia — widzisz, on chce, żebyśmy usiadły razem. Kasia pomyślała, że nadarza się niezwykła sposobność zabawy. Tak rzadko można było sobie na to pozwolić! Wsiadła na kucyka i objęła Trusię rękami. Pomponek wstał, dziewczynka schwyciła w ręce zwisającą uzdę i zażartowała wesoło: — Teraz mogłybyśmy jechać na spacer! Konik zastrzygł uszami. Usłyszawszy nowe świśnięcie, rozejrzał się po stajni, jakby chciał ją dobrze zapamiętać, i — ruszył ku drzwiom. — On jest odwiązany! — krzyknęła z przestrachem Kasia. — Stój! Konik był już na podwórzu. — Stój! — krzyczała Kasia. — Stój! Piotruś skoczył ze żłobu na ziemię i dopadł drzwi. Zobaczył, że Kasia usiłuje ściągnąć uzdę. — W cwał! — świsnął głośno. — W cwał! Pomponek skoczył przed siebie. Rozległ się krzyk obu dziewczynek; Kasia nie puszczając uzdy mocno schwyciła Trusię. Kucyk błyskawicznie minął zabudowania i puścił się galopem w stronę zagajnika, u jego boku wyciągniętym kłusem biegła Harda. W chwilę potem przez podwórze domu złych gospodarzy przebiegł Kiwaj niosący na grzbiecie Piotrusia. — Żegnaj, Fanfaro! — zawołał chłopiec, mijając wspa- 138 niałego koguta. Ten nie odpowiedział, tylko krzyknął gardłowo na całe podwórze. Piotruś kazał Kiwajowi stanąć, chociaż bardzo mu się śpieszyło. Drużyna Fanfary nadbiegła szybko. — Żegnaj! — krzyknął Fanfara. — Żegnaj! — Dziękuję wam za wszystko! — Powodzenia! Życzymy ci powodzenia! Dreptusia, Dreptunia i Drepcinka zapatrzyły się w koguta z wielkim oddaniem, Elwira westchnęła i zaczęła trząść głową, jakby z góry wątpiła w jakiekolwiek dobre losy, ale Taktakula krzyknęła swoje „tak, tak, tak!" z takim przekonaniem i serdecznością, że Piotrusiowi zrobiło się bardzo wesoło. — Żegnajcie! — powiedział raz jeszcze. — Ruszaj, Ki-waju! Tego nie trzeba było dwa razy powtarzać: pies szczeknął radośnie i puścił się przed siebie. Biegł śladem Pomponka i wkrótce zniknął w gąszczu zagajnika. LEŚNA POLANA W pobliżu małej, zielonej polany, wśród gęstych drzew i krzewów, śpią dwie dziewczynki — to Kasia i Trusia. Trusia opiera ramię na grzbiecie Hardej, która także jest głęboko uśpiona; widocznie zmęczyła się bardzo. Niedaleko od tej trójki pasie się Pomponek i rozmawia z Piotrusiem, rozpartym wygodnie wśród miękkiego Kiwajo-wego futra. — Więc było tak — mówi kucyk — najpierw Kasia chciała mnie koniecznie zatrzymać, krzyczała i biła piętami, — To tylko ze strachu o Trusię — powiedział chłopiec. — No, może — zgodził się nie bez wahania Pomponek. — Potem jednak uspokoiła się i zaczęła się zachowywać tak, jakby sama chciała znaleźć się jak najdalej od wsi. — Co ty mówisz?! Naprawdę? — No, mówię ci. Jak tylko trochę zwolniłem, zaraz mnie popędzała (jakbym sam nie wiedział, co mam robić!) A jak tutaj stanąłem i ukląkłem, żeby zsiadły, poklepała mnie po karku i porządnie wytarła trawą. — A widzisz! Co robiły potem? — Nic. Były tak zmęczone, że zaraz usnęły i do tej pory się nie przebudziły. Piotruś zadumał się; wszystko układało się tak, jak sobie obmyślił, ale co będzie dalej? Czy Kasia rzeczywiście postanowiła nie wracać do domu, w którym obie z Trusia tak bardzo się nacierpiały? Czy zrozumiała, że ma niezwykłą sposobność ucieczki? Czy starczy jej odwagi, żeby się puścić z małą Trusia w daleką i niebezpieczną drogę? Tak, teraz wszystko zależało od jej postanowienia. Jeśli się zlęknie i zechce zawrócić, nie wsiądzie na Pomponka, tylko zabierze Trusię i powędruje do złych gospodarzy z powrotem! — Nie mogę do tego dopuścić — postanowił chłopiec i ostrożnie zbliżywszy się do uśpionych dziewczynek, wsunął się pod wielkie liście paproci. Dobrze ukryty, wygwizdał po cichutku piosenkę szpaka, a potem kołysankę cioci Marty; Trusia uśmiechała się, a kiedy Piotruś przerwał na chwilę, powiedziała przez sen: — Śpiewaj jeszcze, mamo. 140 141 Te słowa obudziły Kasię. Przytuliła do siebie małą, która także otworzyła oczy, i powiedziała poważnie: — Tak, Trusiu, pojedziemy do mamy. — A czy mama jest daleko? — Daleko, daleko! W Zielonej Dolinie. — To jak do niej trafisz? — Nie wiem... Ale Zielona Dolina jest w stronie, gdzie wstaje słońce, więc w tamtą stronę będziemy jechać. O drogę zapytamy dopiero później, bo tutaj nikt by nam nie pomógł, tutaj schwytaliby nas i oddali złym gospodarzom. Żeby tylko Pomponek mnie słuchał! — Pomponek jest mądry — stwierdziła Trusia. — A nie będziesz się bała jechać tak daleko? — Nie. Z tobą, z Hardą, z Pomponkiem to ja się nie boję. Ja się boję gospodarza i gospodyni. Oczy Kasi rozbłysły. — Nie wrócimy już do nich, Trusiu! Może będzie nam w drodze bardzo źle, może będziemy błądzić, ale do nich nie wrócimy. Piotruś wysłuchawszy tej rozmowy westchnął z zadowoleniem. Nie zawiódł się na Kasi! Dzielna dziewczynka skorzystała z pierwszej, choć tak bardzo niespodziewanej sposobności, żeby opuścić złych ludzi i ruszyć w świat, do matki. — Teraz nazbieramy sobie jagód. Dalej pojedziemy dopiero jutro rano, bo dziś byłoby za późno — powiedziała Kasia, rozejrzawszy się po niebie. Obie z Trusią poszły w głąb lasu. ,,A to świetnie" — pomyślał Piotruś. Postanowił odbyć natychmiast naradę z towarzyszami. Obudził Hardą i Kiwają i w trójkę poszli do Pomponka. — Posłuchajcie mnie — rozpoczął Piotruś — wszyst- 142 ko jest tak, jak sobie umyśliłem: Kasia postanowiła wrócić do matki. — Oczywiście — mruknął Kiwaj. [ — Co oczywiście? — Ty, Piotrusiu, jesteś przecież strasznie mądry. Więc jakby to mogło być, żeby nie było tak, jak miało być — wyjaśnił pies nieco zawile. Chłopiec roześmiał się i mówił dalej: — A więc będziemy teraz podróżowali dużą gromadą. Kasia i Trusia pojadą na Pomponku, a ja... Kiwaj poruszył się niespokojnie, więc chłopiec dokończył szybko: — A ja na Kiwaju. — Ale ciebie, Piotrusiu, dziewczynki nie mogą przecież widzieć — wtrąciła Harda. — Jakże się będziesz ukrywał, kiedy mamy wędrować razem? — To nie będzie tak zupełnie razem. Ja na Kiwaju będę zawsze na przedzie, dość daleko od was. Ale Harda bez trudu odnajdzie nasz ślad i poprowadzi Pomponka. Myślę, że tak będzie dobrze, prawda? — Tak — odpowiedziała Harda. Kiwaj machnął ogonem, a Pomponek szepnął do siebie: — Zawsze mówiłem, że on ma w sobie coś z mistrza Traramento. — Od czasu do czasu będziesz musiał poszukać ludzi, Pomponku — mówił Piotruś. — A to po co? — Kasia i Trusia nie wyżywią się przecież jagodami i orzechami jak ja. Będą się musiały starać o chleb. — Ja do ludzi zbliżać się nie będę. Za nic! — Dlaczego? 143 — Nie po to uciekłem od złego gospodarza, żeby teraz złapał mnie ktoś inny! — Hm — zamyślił się Piotruś — masz chyba słuszność. Małe same będą musiały szukać żywności. Ale myślę, że Kasia da sobie radę. Niedługo po tej rozmowie dziewczynki wróciły na polanę i obok Hardej zobaczyły Kiwają. — Patrząj, Kasiu — zawołała z uciechą Trusia. — Ku-dłatek też jest tutaj! — Ty go znasz? — No pewnie, przychodził przecież do Hardej. Wtedy kiedy nie było nikogo. — Ja go też raz czy dwa razy widziałam. Skąd on się tutaj wziął? Na to pytanie trudno było znaleźć odpowiedź. Po chwili Kiwaj zniknął pomiędzy zaroślami. Dziewczynki ułożyły się do snu. Zbudziły się wczesnym rankiem. Trusia witała się czule z Hardą, ale Kasia była niespokojna i co chwila spoglądała na Pomponka. — Co tak patrzysz na niego? — spytała Trusia. — Boję się, czy mnie posłucha, czy zechce pójść tam, dokąd mu każę. Kucyk uniósł łebek w górę, obiegł polanę dokoła, jakby to była cyrkowa arena, i zatrzymawszy się przed dziewczynkami przyklęknął zgrabnie. Trusia klasnęła w ręce i natychmiast wdrapała się na jego grzbiet. Za nią usadowiła się Kasia i chwyciła uzdę. Konik poderwał się i zanim dziewczynki zdążyły pomyśleć, dokąd go skierować — zbiegł lasem w dół, kierując się w stronę, w której wstaje słońce. 144 WĘDROWANIE Podróż odbywała się tak, jak to Piotruś obmyślił. Prowadził Kiwaj. Chłopiec nie potrzebował teraz pytać nikogo o drogę, bo pies pamiętał doskonale wszystkie szlaki i ścieżki. W pewnej odległości za nimi podążała Harda, a zaraz za nią Pomponek. Piotruś wypatrywał najlepszych miejsc na odpoczynek, wybierając je tam, gdzie było odludnie i gdzie najobficiej rosły jagody. Na początku trochę kłopotu sprawiała Kasia, która chciała koniecznie Pomponkiem powodować, on zaś wiedząc i tak, którędy ma iść, gniewał się o to bardzo. Dziewczynka zauważyła po jakimś czasie, że Harda zawsze wybiera właściwą drogę, i pomyślała, że kiedyś źli ludzie zabrali sukę do Szarego Kraju i że teraz wraca ona do domu. W czasie noclegu chłopiec i pies trzymali się zawsze w pobliżu dziewczynek. Piotruś pilnował ich z daleka, dobrze ukryty, a Kiwaj bawił się z Trusia; był weselszy od Hardej, dziewczynka ogromnie go polubiła i stale nazywała Kudłatkiem. Podróż przez Szary Kraj trwała krótko. Na widok Łagodnych Gór chłopiec uśmiechnął się radośnie: tutaj dziewczynki mogły się już nie bać ludzi. Wprawdzie na razie okolica jest pusta, ale niedługo będzie już do kogo zwrócić się o pomoc. Jemu samemu niewiele było potrzeba. Pomponek łatwo znajdował świeżą trawę, Harda i Kiwaj też dobrze dawali sobie radę, dziewczynki jednak były często bardzo głodne i traciły siły. Piotruś coraz bardziej niecierpliwie wyglądał chwili, kiedy dotrą do dziecinnego domu. Obmyślił sobie, że zatrzymają się tam trochę i że chłopcy na pewno otoczą opieką małe podróżniczki. 10 — O chłopcu, który szukał domu 145 Nie stało się jednak tak, jak sobie Piotruś obmyślił: dziecinny dom był pusty, chłopcy porozjeżdżali się już do swoich domów. Tę wiadomość podała Piotrusiowi Tir-linutka. Powiedziała mu też, że od czasu zdarzenia z Grzesiem stała się po prostu sławna. Grześ biegał po całym parku i pokazywał ją wszystkim kolegom! W dziecinnym domu Piotruś.doznał zawodu, za to gdzie indziej prawdziwie się małym wędrowcom poszczęściło: w zagrodzie, gdzie mieszkała niemądra gęś, która kiedyś wskazała chłopcu drogę, Kasia i Trusia dostały cały bochenek chleba. Posiliły się doskonale przed zapuszczeniem się w Czarny Las. Przedzierając się przez leśne zarośla, Piotruś wypatrywał ciągle Bystronogiego. Miał wielką ochotę zobaczyć wspaniałego jelenia, ten jednak ukrywał się widocznie gdzieś w głębi lasu i nie pokazał się ani na chwilę. Za to udało się chłopcu zobaczyć Zazulkę i jej dzieci. Urosły bardzo i były już prawie tak duże jak ich matka. — Pozdrów ode mnie Bystronogiego — poprosił wiewiórkę Piotruś. — Czy nie mogę zrobić dla ciebie nic więcej? — spytała Zazulka pełna gotowości do usług. — Nie, Zazulko. Odnalazłem zagubione dzieci i prowadzę je do domu — odpowiedział Piotruś nie bez dumy. Teraz otworzyła się przed podróżnikami rozległa Dolina Pól. Inaczej już tu było niż wtedy, kiedy Piotruś wędrował nią do Szarego Kraju. Wsie na nowo zaroiły się mieszkańcami. Dziewczynki doznawały od nich dużo pomocy, rzadko bywały głodne, rzadko też nocowały w polu. Pomponek nadal jednak nie miał zaufania do ludzi i kiedy zbliżali się do zabudowań, uciekał zawsze w odludne miejsca; Kasia nic na to nie mogła poradzić. 146 Zostawiała go więc gdzieś w zaroślach i pieszo wędrowała z Trusią do ludzi. W dolinie trudniej było chłopcu trzymać się dziewczynek tak blisko jak w lesie czy w górach. Ciążyło mu to ogromnie, z każdym dniem bardziej czuł się odosobniony! Marzył o tym, żeby powiedzieć małym towarzyszkom 0 ich matce, a nie wolno mu było nie tylko się odezwać, ale nawet z daleka pokazać. Poza tym niepokoił się tym, że Trusia była chuda i mizerna. Za to Kasia zmężniała 1 nabrała wielkiej pewności siebie. Kiedy Trusia grymasiła ze zmęczenia i pytała, kiedy już nareszcie znajdą mamę, Kasia mówiła do niej z przekonaniem: — Nie bój się, ze mną nie zbłądzisz. Piotruś słyszał nieraz te słowa i uśmiechał się dziwnie. Nie było mu wtedy wesoło. — Ach, to nic — mówił do siebie na pociechę — najważniejsze, że już jesteśmy blisko. Jeszcze tylko jedna wieś i pola... i będziemy w zagajniku koło Tarninowego Wzgórza. 10* 147 Tymczasem właśnie w ostatniej wsi zdarzyła się przygoda, której Piotruś wcale nie przewidział. Chłopiec odpoczywał w zbożu, obok zaś, pomiędzy kępą drzew, pasł się Pomponek. Kasia i Trusia wróciły właśnie z wyprawy do wsi, brakowało tylko psów, które wyszły razem z nimi, ale widocznie gdzieś po drodze zamarudziły. Nagle ukazała się Harda. — A gdzie Kudłatek?! Gdzie Kudłatek?! — zawołała Trusia. Suka nie zwróciła na dziewczynkę żadnej uwagi, skoczyła w zboże. — Gdzie. Kiwaj? — spytał Piotruś gorączkowo, — Ludzie go złapali! Jest na łańcuchu! — Ach! — krzyknął Piotruś. Harda dyszała gorączkowo. — Byłaś tam? Widziałaś go? — Tak. — Bardzo mu źle? Czy go biją? Czy dali mu jeść? — Są tam dzieci, które strasznie się nim cieszą. Przyniosły mu cały garnek jedzenia. Ale on... on nie je, szarpie się na łańcuchu i wyje! Piotruś poderwał się, żeby biec przyjacielowi na ratunek. Ale nagle zatrzymał się. Zmarszczył czoło. — Tak, nie ma innej rady — powiedział do siebie po chwili i zwrócił się do Hardej: — Biegnij do niego z powrotem. Powiedz mu, że najpierw muszę zaprowadzić dziewczynki do ich matki, a dopiero potem pomyślę o tym, żeby go uwolnić. Niech będzie spokojny. Wiem, że mu ciężko na łańcuchu, ale musi wytrzymać, musi. Powiedz mu to. Harda zniknęła, a chłopiec podsunął się ostrożnie do Pomponka i wytłumaczył mu, którędy kucyk ma biec. 148 Harda nie będzie już teraz jego przewodniczką, on sam, Piotruś, na niej pojedzie, trzeba więc będzie trzymać się z daleka. Na szczęście, o zbłądzenie nie ma już obawy: tę część drogi chłopiec pamiętał doskonale i wytłumaczył wszystko Pomponkowi, jak należy. Po chwili kucyk ukląkł przed dziewczynkami i wędrowanie rozpoczęło się znowu. Im bliżej były Domu pod Topolą, tym bardziej Piotruś był podniecony, a zarazem i niespokojny. Po długiej, długiej podróży wracał tu z Kasią i Trusia, przyprowadzał matce jej dzieci. Ale... ale co będzie dalej? W parę godzin potem Piotruś znalazł się na Tarninowym Wzgórzu. Widział w dole ciemny dom pod wysokim drzewem. Z komina wznosił się słup dymu. — To jest twój dom, prawda? — spytała Harda. — Nie wiem„. — odpowiedział chłopiec w zamyśleniu. — Jak to? To jest przecież Dom pod Topolą? Ten, o którym mi opowiadałeś? — Tak. To jest Dom pod Topolą. Ale nie wiem, czy to jest mój dom... UŚMIECH CIOTKI MARTY POWRÓT Piotruś zbliżał się do Domu pod Topolą, a obok niego cicho jak wilk stąpała Harda. Oboje milczeli. Zbliżywszy się do krzaków ogrodu, chłopiec położył rękę na grzbiecie suki; ta natychmiast przywarła do ziemi. Słyszał głosy, które znał tak dobrze, teraz zmienione przez radość, i serce biło mu coraz mocniej. Podczołgał się naprzód i wyjrzał spomiędzy liści. Pomponek stał na środku podwórza z dumnie podniesioną głową. Ciotka Marta trzymała na jednej ręce Tru-się, a drugą przytulała do siebie Kasię. Ta opowiadała coś, śmiejąc się i podskakując. Chłopiec nie zwracał zresztą na nią uwagi, patrzył na kowalową. Miała taką twarz, jakby nie mogła uwierzyć w to, co się stało. — Na nim przyjechałyśmy, mamo! — mówi Kasia, poklepując kucyka. — Czy mogę odprowadzić go do stajni? — Odprowadzimy go razem — odpowiada ciotka Marta. Po chwili kowalową znowu ukazuje się na podwórzu. Piotruś szepcze do Hardej: — Idź, to jest gospodyni tego domu. Przywitaj się. — A ty? — Ja zostanę tutaj. Kiedy będzie można, przedostanę się na strych. Mam tam swoje schronienie. 250 Harda wysuwa się spomiędzy krzaków i pięknymi susami wypada na podwórze. — To Harda, mamo! To Harda! — wołają dziewczynki. — Ona także z nami wędrowała! Suka kręci się koło nóg kowalowej z radosnym skomleniem, jakby znała ją od dawna. Jest zupełnie inna niż tam, u złych gospodarzy, jest ufna. Kowalową gładzi jej łeb, potem zaś wszyscy razem odchodzą do izby. Piotruś rozgląda się... Powinien tu przecież być ktoś, kto obiecał czekać na niego i witać. Ale Pamela nie pokazuje się. Znalazłszy się na strychu, Piotruś przyciąga kobiałkę do okna i siada na ramie. — Firlaczku! — woła głośno. Pomiędzy gęstymi liśćmi rozlega się trzepot skrzydeł i szpak już jest koło chłopca. — Ojej! — wykrzykuje radośnie. — Więc wróciłeś?! Naprawdę? — Jak widzisz — uśmiecha się chłopiec serdecznie. — Dlaczego miałbym nie wrócić? — Mogłeś się przecież zgubić, ludzie nie mają wiele rozumu. Ale Pamela mówiła, że wrócisz. — A gdzie jest Pamela? — pyta prędko Piotruś. — Wygrzewa się przed domem. — Nie, tam jej nie ma. — Więc widocznie poszła nie wiadomo dokąd albo jest nie wiadomo gdzie. Ona tak zawsze. Ach, jaka szkoda, że to nie wiosna. — Dlaczego? — Bo wtenczas zaśpiewałbym ci całą moją piosenkę. A o tej porze już się tego nie robi. I mam kłopot! = Więc teraz wcale nie możesz śpiewać? 151 — Ee, jak nie mogę wytrzymać, to czasem sobie trochę gwizdnę — mówi Firlaczek. I widocznie wytrzymać nie może, bo podnosi łepek do góry i gwiżdże. Nagle Piotruś drgnął: w głębi strychu zobaczył błyszczące oczy Pameli. Biegła ku niemu pomiaukując cicho i pieszczotliwie jak kotka, która zwołuje kocięta. Chłopiec zsunął się na ziemię i czekał na nią bez słowa. Pamela zbliżyła się i ciągle nic nie mówiąc, zaczęła obwąchiwać dokładnie i czule. Wodziła nosem koło jego policzków, włosów, czoła i uszu. Chłopiec trwał nieruchomo: wiedział, że Pamela tak właśnie się wita. Dopiero wtedy, kiedy kotka uderzyła go łepkiem pod brodę, co oznaczało, że żąda pogłaskania, objął ją i przytulił się do jej miękkiego futra. — Kochana, kochana Pamelo... — Wróciłeś — westchnęła kotka z głęboką ulgą. — No, a gdzie jest... no... Kiwaj? — spytała głosem, który miał brzmieć obojętnie, ale w którym drgał jednak wielki niepokój. — Lubisz go, prawda? — spytał Piotruś przekornie. — Prawda, że go lubisz? Pameli, jak wiadomo, nie można było zmusić, żeby robiła to, na co nie miała ochoty. Toteż o swoich uczuciach do Kiwają nie powiedziała nic. — On przynależy do domu — odezwała się spokojnie. — Jak ginie coś, co przynależy do domu, to nie ma porządku. — No, Kiwaj na szczęście nie zginął i myślę, że niedługo będzie tu z powrotem! I chłopiec opowiedział kotce o losach Kiwają. Z kolei musiał jej objaśnić, kim jest Harda. Domyślał się, że nowina nie będzie przyjęta zbyt życzliwie. — Posłuchaj mnie... przyszła tu z nami suka Harda. Myślę, że tu zostanie. 152 — Hm — mruknęła kotka. — Już jej o tobie mówiłem — dodał pośpiesznie Piotruś. — Jest bardzo spokojna i mądra. Zobaczysz! Czy... czy będziesz mogła nie robić jej wstrętów? — Zobaczę... Piotruś poznał, że na razie nie da się uzyskać nic więcej. Nie mówiono już zresztą dłużej o suce: kotka zażądała, żeby Piotruś opowiedział jej swoje przygody. Kiedy skończył, powiedziała poważnie: — A więc wszystko ci się udało. Przyprowadziłeś dziewczynki, uwolniłeś Pomponka i Hardą, Kiwają na pewno także jakoś uwolnisz. Myślę... — Co, Pamelo? — Że teraz znowu staniesz się duży... Chłopiec nie odpowiedział. Cóż miał odpowiedzieć? Na strychu zaległa cisza. Robiło się coraz ciemniej, wreszcie w tę ciemność wpłynął ze szpary w podłodze promień światła. Piotruś westchnął. — Jacy ludzie są dziwni — szepnęła Pamela — wszystko ci się udało, a wzdychasz jak kociak, któremu przetrącono łapę. A może martwisz się o Kiwają? — Tak... — odpowiedział chłopiec z wahaniem. Bo to była prawda, ale tylko częściowa. Martwił się o Kiwają, ale martwił się także o coś zupełnie innego, coś, czego nawet mądra Pamela nie umiała zrozumieć. WESTCHNIENIE ZA ŚCIANĄ Piotruś obudził się i na pół przytomnie rozejrzał się wokoło. Zobaczył dobrze znany strych i od razu przypomniał sobie wszystko* Był znowu w Domu pod Topolą, 153 przyprowadził ze sobą dziewczynki — a Kiwaj został gdzieś u obcych ludzi. Chłopiec chciał się do niego dostać jeszcze poprzedniego wieczoru, ale kowalowa bojąc się, żeby suka nie uciekła z nowego miejsca, zamknęła Hardą w drwalce. „Za dnia ciotka Marta wypuści ją na pewno — pomyślał Piotruś — powiem Hardej, żeby nie dała się zamknąć z powrotem, i pójdziemy do Kiwają, jak tylko się ściemni". Ułożywszy sobie to wszystko Piotruś zaczął rozmyślać o dziewczynkach i ich matce. Radosne powitanie już się odbyło; wydawało mu się zawsze, że właśnie w czasie powitania on, Piotruś, zostanie odczarowany. Tymczasem stało się inaczej: kowalowa, Kasia i Trusia są już razem, a on jest osobno. Chłopiec poczuł nagle, że musi popatrzeć w twarz ciotki Marty. Tęsknił też do dziewczynek; było mu dziwnie, że już nie potrzebuje się o nie troszczyć. Ześliznął się cicho na dół; postanowił dostać się do komory, która miała wspólną ścianę z izbą. Ta ściana była zrobiona z desek przetykanych mchem. Jeśli się w nim wydłubie dziurkę, można będzie widzieć, co się dzieje w mieszkaniu. Po chwili siedział już w ciemnym kąciku między beczką a workiem ze zbożem i szybko wydłubywał mech swo-. im małym nożykiem. W izbie rozległy się kroki, na pewno zaraz zaczną się rozmowy. O czym Kasia i Trusia będą mówiły ze swoją matką? Może padnie w tej rozmowie jakieś słowo o nim, o Piotrusiu, i będzie wiadomo, jaki los go czeka? Przez wywiercony otwór chłopiec zobaczył kąt izby między oknem a szafą; tutaj właśnie zostało ustawione 254 łóżeczko dla Trusi. Mała leżała jeszcze, a matka i Kasia siedziały przy niej. — Jesteś taka zmęczona, Trusiu — powiedziała kowalowa. — Najlepiej będzie, jeśli poleżysz w łóżku. — Ojej! — westchnęła mała. — Ja chcę wstać i wyjść, i wszystko oglądać... — Nie będzie ci się nudziło. Dostaniesz swoją lalkę, która została w szafie. A mam dla ciebie także i inne zabawki. — Zabawki? Pewno nasze dawne? — spytała Kasia. — Wcale nie. Żadna z was ich nie widziała. Poczekajcie. Kowalowa zniknęła w tej części izby, której Piotruś nie widział. Czekał w naprężeniu, co będzie dalej. Zabawki! Czyżby tamte? — Patrzcie, jakie ładne — mówiła ciotka, kładąc na kolanach Trusi łódeczki i wiatraczki. — To Piotruś je zrobił. — Piotruś? — spytała Trusia ze zdziwieniem. — Tak. Chłopiec, który tu był jakiś czas. Spotkałam go na drodze i zabrałam do domu. Mieszkał tu ze mną... — Piotruś był u nas! — przerwała Trusia. — Jak to? — Ach, Trusiu, jakaś ty niemądra — zawołała Kasia — tamto nam się tylko śniło! Nigdy go przecież nie widziałyśmy! — Ale był u nas — powtórzyła Trusia z uporem — śpiewał. — I opowiadał... i — O czym, Trusiu? — głos ciotki Marty zabrzmiał wzruszeniem. ~ O mamie. Zawsze o mamie... 155 — Eee, to się nam tylko wydawało — powiedziała Kasia stanowczo — a gdzie ten chłopiec teraz jest, mamo? — Nie wiem. Któregoś dnia nagle zniknął. Długi czas myślałam, że wróci, i czekałam go. Nie pokazał się jednak i boję się, czy nie stało mu się coś złego... — To on zrobił te zabawki? — Tak. Kiedy poszłam was szukać po okolicznych wsiach, on został tu sam. Zrobił je, czekając na mnie. Powiedział, że to dla was. — Ja się już nie bawię zabawkami — oświadczyła Kasia. — Jak Piotruś wróci... — mówiła Trusia z namysłem. — Co ty powiadasz?! — krzyknęła Kasia. Ale mała kończyła spokojnie: — Jak wróci, to zrobi łóżko dla lali. Kasia uśmiechnęła się z wyższością, a potem zwróciła się do matki: — Dlaczego nas szukałaś w Zielonej Dolinie? Przecież zostawiłam ci wiadomość, że zabierają nas do Szarego Kraju. Włożyłam taką karteczkę do niebieskiego kłębuszka. — Nie znalazłam go. Szukałam po całym domu, ale nigdzie go nie było... I nie wiem do tej pory, co się z wami działo. — Wrogowie wpadli tutaj, jak tylko zaczęła się wojna. Myślałam, że nas zostawią, ale powiedzieli, że i dzieci mogą się im przydać. Biegali po całym domu, wywracali wszystko... — I tak krzyczeli! — westchnęła Trusia. — Bałam się, że jak wrócisz, mamo, nie będziesz wiedziała, gdzie jesteśmy. Więc jak tylko zostałyśmy chwilę same, napisałam kartkę. Chciałam ją zostawić na. wierzchu, ale bałam się, że znajdą i będą bić, więc wsunęłam 256 ją do kłębuszka i zostawiłam na stole. Potem zaczęłam pisać w sieni na ścianie, bo tam nam kazali czekać... ale nie zdążyłam dokończyć. — To właśnie Piotruś znalazł twój napis — powiedziała ciotka Marta — i potem pomagał mi szukać kłębuszka... — Piotruś jest kochany — wtrąciła nagle Trusia. — Nie przerywaj! — rozgniewała się Kasia. — Muszę przecież mamie wszystko opowiedzieć. Opowiadała o długiej i niebezpiecznej podróży, o pobycie u złych gospodarzy, o pracy, o biciu i głodzie. Ko-walowa słuchała wzdychając ciężko i przytulając do siebie to jedną, to drugą córkę. Zaczęła się uśmiechać dopiero wtedy, kiedy Kasia mówiła o powrocie do domu. — Nie wiedziałam dobrze, dokąd jechać — mówiła Kasia — i bałam się, że Pomponek nie będzie mnie słuchał! A o drogę pytałam spotykanych ludzi, ale dopiero wtedy, kiedy byłyśmy wśród swoich. — Moja dzielna dziewczynka — powiedziała ciotka Marta z dumą i zamyśliła się głęboko. — O czym myślisz, mamo? — Przypominam sobie, że Piotruś powiedział mi kiedyś, że was znajdzie... A tymczasem nie wiadomo wcale, co się z nim stało, a wy przywędrowałyście same... Gdyby ciotka Marta dobrze wsłuchała się w ciszę, która zapadła po tych słowach, usłyszałaby może głębokie, bolesne westchnienie, które rozległo się za ścianą. Nikt jednak nie zwrócił na nie uwagi. Tego samego dnia, pod wieczór, Harda wiozła Piotrusia do wsi, w której uwięziono Kiwają. Chłopiec nie mówił nic, a że i Harda nie była gadatliwa, jechali więc w zu- 157 pełnym milczeniu. Odezwał się dopiero wtedy, kiedy znaleźli się niedaleko znanej suce zagrody. — Idź do niego i uprzedź go, że zaraz tam przyjdę. Powiedz mu, żeby się zachował rozsądnie. Jeżeli będzie zanadto szczekał, może narazić i siebie, i mnie. — Hm — mruknęła Harda, co miało oznaczać, że nie bardzo wierzy w rozsądek Kiwają, poszła jednak spełnić rozkaz chłopca. Jak się okazało, miała słuszność. Kiwajowi wprawdzie udało się powstrzymać radosne szczekanie, ale za to walił ogonem o budę tak głośno, że gospodarz wyjrzał z chaty. — Spokój, Kiwaju — nakazał Piotruś. — Przyszliśmy cię uwolnić. Ty przegryzłeś kiedyś obrożę Hardej, teraz ona przegryzie twoją. Kładź się i wyciągnij szyję. Pies położył się, jak mu kazano. Harda podpełzła do niego na brzuchu i schwyciła rzemień między zęby. Rozległo się dziwne zgrzytanie. „Co to jest?" — pomyślał Piotruś z niepokojem. — Nie dam rady — odezwała się suka po chwili. — To nie jest tylko skóra. Chłopiec pomacał obrożę: rzemień, widocznie dla umocnienia, nabijany był żelaznymi kolcami. Chłopcu opadły ręce. Co robić? — Kiwaju, Harda nie może tego przegryźć. Jestem strasznie zmartwiony. Nie wiem, jak cię uwolnić. — E, nie troszcz się o to wcale — odpowiedział Kiwaj wielkodusznie — ja im niedługo i tak ucieknę. Już parę razy spuszczali mnie z łańcucha i zabierali do izby. Umknę im przy pierwszej sposobności. — Ach, jak to dobrze! A czy cię nie biją? Nie głodzą? — Głaszczą mnie od rana do wieczora i ciągle dają jeść. ??".•-?- '758 — A chcesz być znowu ze mną? Pies nie odpowiedział, ale po raz pierwszy w swym życiu spojrzał na chłopca tak, jakby miał wątpliwości, czy Piotruś rzeczywiście jest mądry. Chłopiec zrozumiał to spojrzenie. — Przyjdź do mnie prędko, Kiwaju! Chcę bardzo mieć cię przy sobie. Może znowu powędrujemy w świat. — O, to świetnie — ucieszył się Kiwaj. — A kogo będziemy szukać? — Nikogo. — To nie chcesz być w Domu pod Topolą? — Chcę. Ale... Piotruś nie dokończył: na podwórzu rozległy się kroki. Chłopiec wysunął się z budy i pobiegł do Hardej. Powrót także odbywał się w ciszy, milczenie chłopca bardzo jednak Hardą niepokoiło; oglądała się na niego tak, jakby chciała go o coś zapytać. — No co? — odezwał się wreszcie Piotruś. — Jesteś smutny. Czy żałujesz, że przyprowadziłeś gospodyni jej małe? — Nie — głos chłopca zabrzmiał stanowczo — nie żałuję. Zrobiłem tak, jak było trzeba. Harda zamilkła na chwilę, a potem powiedziała poważnie: — Ja myślę tak samo. Zrobiłeś, jak było trzeba. NARADA PRZYJACIÓŁ Upłynęło kilka dni. Piotruś nadal mieszkał na strychu. Pamela przychodziła do niego prawie każdej nocy i wtedy chłopiec spał przytulony do jej ciepłego boku. Rankiem 259 rozmawiał z Firlaczkiem. Resztę dnia zapełnić było trudno, bo myśli Piotrusia ciągle krążyły koło tego, co się dzieje na dole. Kiedy tylko mógł, przyglądał się zmianom, które zaszły w Domu pod Topolą w czasie jego nieobecności. Nie było to już puste i ponure domostwo jak niegdyś; wszędzie panował ład, ogród i pola zostały uprawione. Zresztą i w całej Zielonej Dolinie było już inaczej. Mieszkańcy wrócili do swoich osiedli i nieraz dalsi i bliżsi sąsiedzi zachodzili do ciotki Marty, żeby porozmawiać lub pomóc w robocie. Kowalowa zajęta była od rana do wieczora. Dawniej, kiedy nie było tu jeszcze jej córek i kiedy nawet mówić o nich nie miała chęci, pracowała z twarzą smutną i zaciętą, teraz zaś uśmiechała się często, a wieczorami śpiewała piosenki. Ale i teraz bywały chwile, kiedy na jej twarzy pojawiał się smutek. Piotruś widział parokrotnie, jak siedziała zamyślona i cicha, z troską w oczach; zdarzało się też, że wychodziła na drogę wiodącą w stronę lasu, jakby jeszcze kogoś czekała. A przecież Kasia i Trusia były w domu! Zjawiały się też i inne dzieci. Przychodziły bawić się z dziewczynkami i słuchać, jak Kasia opowiada o swoich przygodach. Trusia lubiła opowiadać o tym tylko swojej lalce. Któregoś dnia przyszło do Kasi dwóch chłopców. — Czy wiesz, że już niedługo będzie szkoła? — spytali na samym wstępie. — Będziemy chodzili do szkoły. — Ja też — odpowiedziała Kasia. Piotruś westchnął. Nie wierzył już, że kiedykolwiek będzie chodził do szkoły i bawił się z innymi dziećmi. Tak już widocznie musiało być. 160 Z każdym dniem było mu smutniej. Żeby przynajmniej Kiwaj wrócił! Tak dobrze byłoby popatrzeć, jak Pakiwaje bawią się ze sobą. Ale pies nie wracał. — ...Pomponku — pytał Piotruś któregoś ranka, siedząc tak jak kiedyś u złych gospodarzy na brzegu żłobu i gładząc ręką miękkie chrapy kucyka — powiedz mi, czy nie żałujesz, żeś tu ze mną przywędrował? — Nie żałuję. Tam mnie bili, a tu mnie nie biją. Tam mnie głodzili, a tu mnie nie głodzą. Tam mi nikt nie powiedział dobrego słowa, a tutaj pieści mnie i gospodyni (ja ją bardzo lubię, tę gospodynię!), i Trusia, i nawet Kasia. — Więc jest ci dobrze, prawda? Pomponek nie odpowiedział. — Dobrze ci jest, prawda? — Nie. — Ach, Pomponku, co ty mówisz? — zmartwił się chłopiec. — Jak może mi być dobrze, kiedy już pewno nigdy nie będę pokazywał ludziom moich sztuk? Nikt już więcej nie zobaczy, że jestem mądry i zgrabny i umiem więcej niż inne kuce. Ach, mistrzu Traramento, zmarnuje się twoja nauka! Piotruś przestał głaskać kucyka. Siedział ze spuszczoną głową, milcząc. — Myślałem — powiedział po dłuższej chwili — że potrafisz zapomnieć o cyrku. Ale widocznie nie potrafisz. — Jak można zapomnieć o tym, że się nie jest kimś zwyczajnym? I pomyśleć, że już nikt nie będzie mi klaskał! Że już nigdy nie zawiążą mi na ogonie pięknej kokardy! Piotruś poczuł nagle, że nie może już dłużej słuchać ża- 11 — O chłopcu, który szukał domu 161 lów rozgoryczonego kucyka; było to zbyt przykre. Zeskoczył na ziemię i zobaczył, że na progu stajni siedzi Harda. Pogłaskał ją bez słowa i poszedł do ogrodu. — Warto byłoby, żebyś pomyślał trochę o naszym chłopcu, a nie o jakichś kokardach — powiedziała Harda do Kucyka. — O chłopcu? O Piotrusiu? — Pomponek był tak zdziwiony, że nawet zapomniał się obrazić. — No pewnie. Czy nie widzisz, jaki on jest smutny? — Piotruś smutny? — Oczywiście. Musimy coś na to poradzić. Zaraz tu przyjdzie Pamela i przyleci Firlaczek. Zastanowimy się, co robić. — Nie rozumiem, dlaczego on miałby być smutny — mruczał tymczasem do siebie Pomponek — on przecież nie tęskni do pokazywania sztuk? — Fi-ju! — odezwało się nagle od strony okienka — jestem! — To dobrze. Pamela też już nadchodzi — powiedziała Harda. Kotka wsunęła się bezszelestnie i usiadła grzecznie pod ścianą. — Piotruś jest smutny — zaczęła obrady Harda. — Musimy coś na to poradzić. Ja myślę... — A ja już wiem — przerwał jej szpak — najlepsze lekarstwo na smutek to gwizdanie. Więc jeśli codziennie każde z nas zagwizdałoby Piotrusiowi jakąś piosenkę... — Widziałem na świecie tylko jedno stworzenie, które było tak niemądre jak ty — odpowiedział Pomponek. — Czyż ja albo Pamela, albo Harda umiemy gwizdać? — A rzeczywiście! Szkoda — stwierdził szpak wcale nie 262 obrażony i dopytywał się ciekawie: — A co to było za stworzenie? — To był osioł — odpowiedział Pomponek dobitnie. — Fi-ju! — gwizdnął szpak. — Mieliśmy mówić o Piotrusiu — przypomniała Harda. — Właśnie — wtrącił Pomponek. — Jeżeli Piotruś jest smutny (czy jesteście tego zupełnie pewni?), byłoby najlepiej, żebym mu pokazywał sztuki. Albo... W kącie stajni rozległ się nagle pisk i spod podłogi ukazał się pyszczek Wielkiej Szczurzycy. — Najprzyjemniej będzie Piotrusiowi u nas — powiedziała —? jestem tego pewna. — Sądzisz? — spytała Pamela cicho i łagodnie, ale oczy jej błysnęły tak dziwnie, że Wielka Szczurzyca natychmiast zniknęła pod podłogą. — Posłuchajcie mnie! — wołał Pomponek. — Przy- 163 szedł mi do głowy wspaniały pomysł. Pójdę stąd razem z Piotrusiem i założymy cyrk. On będzie dyrektorem. — Nie — powiedziała Harda. — Dlaczego nie? — dziwił się Pomponek. — Dlatego, że ja mam pomysł jeszcze lepszy! — krzyknął Firlaczek. — Namówimy bociany i zabiorą Piotrusia do ciepłych krajów. Taka podróż na pewno go rozweseli. — Nie — powiedziała Harda po raz drugi. Pamela popatrzyła na Pomponka i na Firlaczka z ciekawością. Pameła wyprostowała się. — Piotruś stąd wyszedł na wędrówkę i tutaj z wędrówki wrócił. Przynależy do tego domu. — A ja myślę — powiedziała Harda cicho — że on przynależy do ludzi, którzy tutaj są. I powinien być z nimi. Zapadła cisza. — No dobrze, ale jak to zrobić? — Na to może poradzić tylko Miłorada — powiedziała Harda. — To przecież ona go zaczarowała. Pamela wstała. — Przyjdźcie tu jutro rano — zarządziła spokojnie. — Przyniosę wam odpowiedź Miłorady. Minęła noc. Wczesnym rankiem Firlaczek, Harda i Pamela znowu spotkali się w zagrodzie Pomponka. — No i co?! No i co?! — wołał Firlaczek. — Miłorada powiedziała tak: „Los Piotrusia nie zależy ode mnie, ale od kowalowej. To ona musi znaleźć słowo odczarowania. Jeśli serce tej kobiety jest dobre, słowo zostanie znalezione". 164 Harda nie mówiła nic dłuższą chwilę; wreszcie powiedziała poważnie: — Wiele zaznałam w życiu złego i niełatwo mnie zmamić. — O czym myślisz? — spytała Pamela. — Myślę, że serce tej kobiety jest dobre. — A jeżeli ona nie zna tego słowa — zastanawiał się Firlaczek — albo nie potrafi go wymówić? To już ja na wszelki wypadek będę Piotrusiowi troszkę gwizdał. SŁOWO Był dżdżysty ranek i kowalowa z córkami spędzała czas w izbie. Trusia siedziała na ziemi koło miski z wodą i pokazywała lalce, jak ślicznie pływają dwie łódeczki, a Kasia i kowalowa łatały bieliznę. Piotruś był w komorze. Nie czekał już teraz czarodziejskiego znaku czy słowa, które przywróciłoby mu dawną postać, chciał się tylko przyglądać życiu ciotki Marty i dziewczynek, dopóki był tutaj. Jak tylko wróci Kiwaj, pójdą razem daleko, do Czarnego Lasu. Tam Bystronogi pokaże chłopcu miejsca, do których nie docierają ludzie i gdzie będzie można mieszkać nie potrzebując się kryć. Skoro nie wolno mu żyć z ludźmi, zacznie żyć ze zwierzętami. Może kiedyś w dalekiej przyszłości stanie się coś takiego, że znowu będzie zwykłym dużym chłopcem... Tu, w Domu pod Topolą, niebezpieczeństwo czyhało na niego na każdym kroku. Dziewczynki biegały po całym domu i obejściu, kilka razy wpadły na strych i niewiele brakowało, a zobaczyłyby maleńką postać. Często też zachodzili obcy ludzie. Tak, 165 coraz trudniej było się tu ukrywać. Trzeba więc odejść. Chłopiec rozumiał to doskonale, był przy tym tak zmęczony ciągłym uważaniem na siebie, że zaczął do Czarnego Lasu prawie tęsknić. Równocześnie jednak myśl o tym, że ma opuścić Dom pod Topolą, sprawiała mu wielki ból. Teraz, patrząc przez szparę na znaną izbę, przypatrywał się uważnie ciotce Marcie i dziewczynkom; chciał dobrze zapamiętać, jak wyglądają. Nagle do uszu Piotrusia dobiegł niespodziewany, ale znany dźwięk: stukanie twardych pazurów po podłodze. Kiwaj! Chłopiec poczuł równocześnie radość i przestrach: ucieszył się, że pies wrócił, ale bał się, że Kiwaj wywęszy jego kryjówkę i zdradzi ją głośnym szczekaniem. Błyskawicznie wysunął się zza beczki. — Kiwaju! — szepnął przypadając do szpary w drzwiach. — Nie szczekaj! Przyjdź wieczorem na koniec ogrodu, wtedy porozmawiamy! — Ojej — westchnął z zawodem Kiwaj. Strasznie trudno mu było opanować radość. — Idź do ciotki Marty, przywitaj się — odpowiedział mu chłopiec. Pies bez namysłu rzucił się na drzwi do izby, drapiąc je i szczekając. Kiedy Piotruś spojrzał znowu przez swoją dziurkę, pies biegał jak szalony od kowałowej do Trusi i Kasi, skakał, machał ogonem i skomlał z uciechy. — Kudłatek, kochany Kudłatek! — wołała Trusia, biegając za psem, który ani na chwilę się nie zatrzymywał. Kasia głaskała go śmiejąc się. Ciotka Marta zachowywała się dziwnie; zobaczywszy psa, zerwała się gwałtownie i patrzała na niego tak, jakby z wrażenia nie mogła wypowiedzieć słowa. — Dzieci! — krzyknęła nagle. — To przecież Kiwaj! On 166 pewno przyszedł tu z Piotrusiem! Z Piotrusiem! Lecę wyjrzeć... Kasia spojrzała na matkę ze zdumieniem, ale nie zdążyła nic powiedzieć, bo kowalowa wypadła przed dom i biegła do furtki. Tymczasem przez odemknięte drzwi wsunęła się do izby Pamela. Kiwaj rzucił się w jej stronę. — Nie rusz! — krzyknęła Trusia, przestraszona, że pies zrobi kotce coś złego. Nie groziło to jednak wcale; Kiwaj witał się z Pamelą serdecznie i oczywiście liznął ją po pyszczku. Pamela cofnęła się nieco i leciuchno uderzyła psa łapką po nosie. Nie była wcale obrażona, była bardzo rada i Kiwaj odczuł to doskonale. — Nie ma nikogo — powiedziała kowalowa wróciwszy do izby. — Mamo! — krzyknęła Trusia, która i przedtem, i teraz nie bardzo słuchała, co mówi matka. — On się przywitał z Pamelą! On ją polizał! On wcale na nią nie szczekał! — A po cóż by miał szczekać? Przecież znają się doskonale, to Piotruś ich tak zaprzyjaźnił. — Mamo — odezwała się Kasia — dlaczego mówisz, że to jest pies Piotrusia? — Jak to: dlaczego? Przecież mieszkał tutaj z Piotrusiem, a po odejściu chłopca gdzieś zniknął... — Kudłatku, Kudłasiu! — wykrzykiwała Trusia obejmując psa ramionami. — Myśmy go nazywały Kudłatkiem —- objaśniała Kasia — bo on był tam u nas i razem z nami wracał. — Kasiu, co ty mówisz? Kasiu! — krzyknęła ciotka Marta. — Ja nic nie rozumiem. Kiwaj był u was?! — Tak, parę razy zaglądał na podwórze złych gospodarzy, a potem w czasie drogi przybiegł do nas, jakeśmy odpoczywały. 16Z fe. — Czy jesteś pewna, że nie było tam Piotrusia, takiego szczupłego chłopca, tylko trochę większego od ciebie? Z ciemnymi oczami? — Ależ nie, mamo! — Więc skąd Kiwaj się tam wziął? — mówiła kowalo-wa rozgorączkowana. — Jest w tym wszystkim coś, czego nie mogę pojąć... Piotruś musiał tam być... To on was przyprowadził... — Nie... wcale nie... — głos Kasi zabrzmiał urazą. Ciotka Marta nie zauważyła tego. Przywołała Kiwają i pogłaskała go serdecznie: — Gdzie twój pan, Kiwaju? Gdzie go zostawiłeś? Ach, tak bym chciała, żeby wrócił, żeby tu z nami na zawsze został! Ukryty za ścianą Piotruś dobrze słyszał te słowa i serce zaczęło mu bić prędko i radośnie. Pod wieczór tego dnia chłopiec i pies siedzieli w krzakach u końca ogrodu. — No więc, co teraz będzie, Piotrusiu? — pytał Kiwaj. — Kiedy pójdziemy razem w świat? — Nie wiem, Kiwaju... — odpowiedział chłopiec i uśmiechnął się tajemniczo — może wcale... — Lubię z tobą wędrować — oświadczył pies — i lubię być z tobą w Domu pod Topolą. Tylko jednego nie lubię. — Czego? — Nie lubię być bez ciebie. — Kochany Kiwaju! — powiedział Piotruś serdecznie. W tym samym czasie kowalowa siedziała z Kasią na ganku i obie obierały kartofle. Trusia ustawiała na schodkach swoje zabawki. Nikt nic nie mówił, tylko kowalowa 168 wzdychała cicho od czasu do czasu. Kasia czuła, że matka jest niespokojna. — Dlaczego nic nie mówisz, mamo? — Myślę, moje córeczki, ciągle myślę... — Pewno znowu o tym Piotrusiu... — A tak. Nie mogę go zapomnieć. Bo nam tu dobrze, a on nie wiadomo, gdzie się obraca. Ciągle mi stoi przed oczami... I ciągle mi go brak. — Ale przecież my jesteśmy z tobą... — Tak, jestem szczęśliwa. A zarazem mam takie uczucie, jakby to już nie był prawdziwy dom. Pomyśl, Kasiu, może on tam gdzieś wędruje, może samotnie idzie drogą, jak kiedyś... — Idzie Piotruś, idzie — zaczęła mówić Trusia do swojej lalki, ale nagle podniosła główkę i powiedziała: — A może do nas idzie, mamo? Kowalowa wstała. — Nie mogę usiedzieć. Wyjrzę znowu na drogę. Kasia sama teraz obierała ziemniaki. Na schodki weszła Pamela i usiadła koło Trusi. Dziewczynka oparła lalkę o kotkę, coś do siebie cicho szepcząc. — No i co, mamo, nie spotkałaś nikogo? — spytała Kasia, widząc wracającą matkę. Kowalowa popatrzyła na nią ze smutkiem. — Nie — powiedziała cicho i zabrała się do roboty. Trusia znowu coś szeptała. — Co ty tam opowiadasz, Trusiu? — spytała ciotka Marta. — Ja, mamo, opowiadam lali o Piotrusiu, bo ona przecież nic o nim nie wie. — Ty przecież także niewiele o nim wiesz! — wtrąciła Kasia. 169 w — A wiem. Wiem, że to jest taki braciszek... Kowalowa uśmiechnęła się. — Tak... tak... — szepnęła w zamyśleniu. i Kasi braciszek. Szkoda, że go tutaj nie ma — miłego synka, Piotrusia... — Twój - mojego Z głębi ogrodu rozległy się szybkie kroki. Ciotka Marta i Kasia poderwały się z miejsca, przewracając koszyk z kartoflami, Pamela podniosła się, Trusia schowała lalkę za siebie. Kroki stawały się bliskie, coraz bliższe. Trzesnęła furtka. — Piotrusiu! — krzyknęła kowalowa. — Ciotko Marto... Mamo... Ręce matki wyciągnęły się do nadbiegającego chłopca, schwyciły go i przycisnęły do serca. KOKARDA Na ławie pod oknem siedzi Piotruś; Pamela rozłożyła się na jego kolanach, co trochę drażni Kiwają, toteż podchodzi do chłopca i usiłuje wsadzić nos pod brzuch kotki i usunąć ją z miłego miejsca. Ręka Piotrusia gładzi Kiwają po głowie i uspokaja zazdrość psiego serca. Chłopiec robi to zresztą od niechcenia, bo jest zajęty opowiadaniem. Ciotka Marta przysunęła sobie stołek, żeby nie stracić ani jednego słowa, Kasia przyklękła na ławie podwinąwszy nogi, a Trusia ustawiła koło niego swoje zabawki i kiedy chłopiec na chwilę przerywa opowiadanie, mówi surowo do swojej lalki: — Czy słuchasz? To Piotruś mówi, rozumiesz? Nawet Harda, która nie ma zwyczaju przebywać w izbie, ułożyła się pod piecem, dając do zrozumienia, że teraz ma ona inne prawa niż przedtem. Nikt zresztą nie zwraca na nią uwagi. Ciotka Marta słucha chłopca ze wzruszeniem, a oczy Kasi, które zrazu spoglądały na Piotrusia trochę nieufnie, z każdą chwilą stają się bardziej błyszczące z ciekawości i przejęcia. Opowiadanie trwa długo. Wreszcie ciotka Marta przerywa je mówiąc: — Już późno, moje dzieci. Jutro trzeba przecież wcześniej wstać, jutro pierwszy dzień szkoły. Kasia chwyta matkę za rękę. — Ale Piotruś pójdzie ze mną do szkoły, prawda, mamo? Chłopiec podnosi głowę i patrzy z napięciem w twarz ciotki Marty. Ta odpowiada bez wahania: — Oczywiście, że pójdzie. — A ja? — pyta Trusia. — Ty na razie zostaniesz w domu. Razem z lalą. — Lala nie ma łóżka. I lala nie ma kapelusza. — Nie martw się, Trusiu — śmieje się Piotruś. — Zrobimy łóżko i kapelusz. — A z czego? — Łóżko z drzewa. A kapelusz... kapelusz z łupinki cebuli. — Ojej! — piszczy Trusia z uciechą. Przed zaśnięciem Kasia podchodzi do matki i mówi: — Ach, mamo, jak to dobrze, że on tu jest z nami! — Już! Już! Dzieci czekają! — zawołała do Piotrusia Kasia, wpadając na podwórze. 170 171 Było piękne niedzielne popołudnie. Kowalowa i Trusia odświętnie ubrane stały przed gankiem. Piotruś usłyszawszy głos Kasi, pobiegł do stajni i wyprowadził Pomponka. Sierść kucyka lśniła jak jedwab, grzywa była zapleciona w drobne warkoczyki, a ogon pięknie rozczesany. Mimo to widać było, że Pomponek jest z czegoś niezadowolony. Szedł jakby opornie i zwracał co chwila łebek do tyłu. „O co mu chodzi" — myślał Piotruś. — Ach, już wiem! Kasiu! — krzyknął. — Kokarda! Zapomnieliśmy o kokardzie! Kasia śmignęła do izby i przyniosła zwój różowej bibułki. — Ja zawiążę — ofiarowała się kowalowa i Kasia z ufnością oddała bibułkę w ręce matki. Ta zawiązała na lśniącym białym ogonie wspaniałą podwójną kokardę. Teraz Pomponek był zadowolony. Szedł z podniesioną dumnie głową, stawiając nogi tak zgrabnie i ostrożnie, jakby znajdował się na piasku areny. Trusia piszczała z uciechy. Na polanie za wsią zebrały się wszystkie wiejskie dzieci. Nauka została rozpoczęta i w pierwszą niedzielę trzeba było uczcić to wspaniałą zabawą. Miały być gry i śpiewanie, ale najważniejszy ze wszystkich był występ Pomponka. 172 173 I wszystko się udało. Śpiew wypadł ładnie. Pomponek, biegając w wielkim kole, utworzonym przez dzieci, przechodził sam siebie. Wszystkie Piotrusiowe świśnięcia rozumiał doskonale i w lot wykonywał. To stąpał sztywno jak król, to biegał galopem jak dziki koń stepowy i na dany znak zatrzymywał się nagle z kopytami wrytymi w ziemię. Po każdym występie dzieci klaskały, aż im puchły dłonie, kucyk zaś zbliżał się do Piotrusia i patrzył na niego tak, jakby chciał powiedzieć: „Ty naprawdę masz w sobie coś z mistrza Traramento". Chłopiec czuł, że Pomponek jest nareszcie szczęśliwy. Zabawa trwała długo i kowalowa poszła do domu, zanim się wszystko skończyło. Dzieci wracały same. Trusia jechała na Pomponku. Kasia i Piotruś szli obok siebie trzymając się za ręce i dla urozmaicenia machając nimi w tył i w przód. Kiwaj i Harda biegli obok drogi. Kiedy dzieci zbliżały się do Domu pod Topolą, z bliskiego krzaka rozległo się wesołe gwizdnięcie. — O, to Firlaczek! — zawołał Piotruś i przystanął. — Zawołaj go! — poprosiła Kasia. — Nie wiem, czy mnie teraz posłucha... — Ojej, spróbuj, spróbuj! — pisngła Trusia. Piotruś podniósł głowę do góry i zaświstał. Między gałęziami rozległ się szelest i żółty dziobek ukazał się spomiędzy liści. Chłopiec świsnął po raz drugi — i Firlaczek znalazł się na jego ramieniu. — Obejrzyjcie, jakie on ma śliczne kropeczki — powiedział Piotruś cicho. — Ale lepiej go nie dotykajcie. Kasia i Trusia wpatrywały się w szpaka szeroko otwar- 174 tymi oczami i z przejęcia nic nie mówiły. Tak zbliżali się do Domu pod Topolą. Kiedy minęli furtkę, wyszła przed dom Pamela i usiadła na schodkach, czekając spokojnie przyjścia dzieci. Koło niej stanęła matka i patrzyła na wracających z uśmiechem. Napisane w roku 1947. MIEJSKA BIBLIOTEKA PUBLICZNA im. H. Sienkiewicza w Pruszkowie ODDZIAŁ DZIECIĘCY 51 ? SPIS ROZDZIAŁÓW Część pierwsza: Piotruś i Pakiwaje Spotkanie................ 5 Pierwszy dzień w Domu pod Topolą........ 11 Pamela................ 15 Kiwaj................. 18 Pakiwaje................ 22 Napis................. 24 Postanowienie.............. 28 Część druga: Wielkie poszukiwania Miłorada................ 31 Na strychu............... 38 Firlaczek................ 43 Kłopot................ 40 Sroka................. 54 Pod gankiem............... 59 Rozstanie................ 69 Część trzecia: Przez doliny, lasy i góry Którędy............... . 73 Noc między ludźmi............. 79 Przez Czarny Las............. 87 Wiwat zięba!............... 93 21e z Piotrusiem............. 101 Część czwarta: Smutne dzieci Niespodzianka.............. 107 Co robić?................ 114 Wołanie wspomnień............. 121 Pomponek się kształci............ 127 W cwał!................ 134 Leśna polana............... 140 Wędrowanie............... 145 Część piąta: Uśmiech ciotki Marty Powrót................ 150 Westchnienie za ścianą........."... 153 Narada przyjaciół ... -.......... 159 Słowo................. 165 Kokarda................ 170