onieważ ogień nie przynależy do królestwa minerałów, nadzwyczaj łatwo przychodzi nam myśleć 0 nim tak, jakby był cząstką świata przyrody ożywionej. Pożary na większą skalę zaczęły wybuchać dopiero wtedy, gdy życie wyłoniło się ze swej wodnej ojczyzny i zaczęło rozkwitać na lądach w atmosferze prawie równie bogatej w tlen jak dzisiaj, a nastąpiło to po upływie 90% dotychczasowych dziejów Ziemi. Ogień, podobnie jak trawy, możemy umownie podzielić na formy dzikie 1 udomowione, obie bardzo powszechne. Pożary nie zawsze są całkiem dzikie; podobnie jak zboża rosnące pod gołym niebem mogą być w jakiejś mierze ukształtowane przez człowieka. W pełni oswojony ogień to coś zgoła innego: niezliczone jego odmiany płoną w zamknięciu - w paleniskach, piecach czy cylindrach silników. Inne formy, które można by nazwać ognistymi - jak wulkany czy zorze polarne - mają mniejszy związek z przejawami życia i nie mieszczą się w tematyce tych rozważań. Ogień, tak jak świat zwierzęcy, potrzebuje do życia dwu rzeczy: związków organicznych i tlenu z wszechobecnego powietrza. Rośliny zielone odbudowują swe ciała z blasku Słońca. Dzięki energii słonecznej fotonów dwie stabilne cząsteczki - wody i dwutlenku węgla - splatają się w luźniej związane makrocząsteczki. Ściany komórkowe większości roślin, a zwłaszcza zdrewniałe tkanki zbudowane są głównie z ZADZIWIENIA Philip i Phylis Morrison Staruszek ogień pęczków włókien celulozy - będącej jednym z polimerów glukozy, najprostszego z cukrów, którego setki tysięcy pierścieni złożonych z atomów H, C i O stanowią ogniwa długich łańcuchów. To przede wszystkim energia zmagazynowana przez rośliny podtrzymuje nie tylko nasz metabolizm, ale również ognia. Ogień jednak nie wyrasta z ziemi jak zielone kiełki. Zawsze musi najpierw nastąpić zapłon, szczególny akt skrze-sania iskry kamieniem czy uderzenie pioruna. Częściowo wynika to z ograniczeń naszego postrzegania świata: wszak pozostawione na wierzchu masło jełczeje, lśniące żelazo pokrywa się rdzą. Świeże zielonkawe bloki marmuru użyte do rekonstrukcji Partenonu pochodzą z tych samych pokładów co kamienie, które nadają tej starożytnej świątyni różany odcień. Na zmianę barwy wpłynęły stulecia, podczas których marmur znajdował się pod gołym niebem. Zawarte w powietrzu cząsteczki tlenu przez powolne utlenianie powodują zmiany zachodzące tak wolno, że nie przyciągają naszego wzroku tak jak gwałtowny wybuch pożaru. Zapłon polega na niesłychanym przyspieszeniu tempa zderzeń cząsteczek, które zdobywają w ten sposób nowych partnerów do tworzenia w reakcji utleniania trwalszych związków. Wzrost temperatury sprawia, że atomy i cząsteczki poruszają się szybciej. Nowi atomowi partnerzy przybywają częściej i łatwiej ich wyrwać z rozedrganego, rozpraszającego tłumu. Niezależnie od skali ogień, a nawet maleńki ognik może zrodzić nowy, jeśli tylko tempo ustawicznego uwalniania energii lokalnie przewyższa nieuniknione związane z rozpraszaniem ciepła straty. Ani działanie spustu, ani przełącznika nie są dobrymi modelami zapłonu, gdyż zapoczątkowują zmiany zupełnie innej natury niż ich własne działanie. Tymczasem ogień rozpala nowy ogień, starając się maksymalnie rozprzestrzenić, tak jak wszelkie życie. Chemia rzeczywistego spalania nie jest bynajmniej prosta. Wprawdzie na końcu zostają proste cząsteczki, ale wiedzie do nich długi szereg rozgałęziających się ciągów przemian. Wszystkie cząsteczki pośrednie mogą się ze sobą zderzać i reagować. Wiele zapoczątkowanych procesów nie zostaje zakończonych. Podczas rzeczywistego spalania drewna w płomieniach pojawia się lub jest stale obecna co najmniej setka ważniejszych rodzajów molekuł. Rezultaty niepełnego spalania można również zobaczyć gołym okiem - są to nie dopalone gałęzie, cząstki węgla z domieszkami sadzy i gryzący dym z molekularnych półproduktów. Uwalniającą się energię widzimy w postaci płomieni - świecących, rozżarzonych, reagujących gazów - i szkarłatnych pobłysków żaru. Nie tylko człowiek jest odpowiedzialny za wzniecanie pożarów. Nasze działania są wprawdzie jednym z ich głównych źródeł, ale mieliśmy przecież odwiecznego rywala - jest nim piorun, ów elektrostatyczny wytwór wody, lodu i burzliwych wichrów. Podobnie jak ludzie pioruny wolą ląd od morza. W ciągu jednego zaledwie pechowego dnia w lasach na zachodzie USA pioruny potrafią wzniecić nawet sto pożarów. Ogień pozostawił po sobie wiele śladów z zamierzchłej przeszłości, zwłaszcza na rozległej afrykańskiej sawannie. Często równiny obrzeżające zalesione stoki górskie są zadrzewione. Lasy utrzymują się tylko tam, gdzie są osłonięte od silnych wiatrów przenoszących ogień. W miejscach bardziej narażonych na rozprzestrzenianie się pożarów drzewa wkrótce ustępują miejsca trawom. Ogień faworyzuje krótko żyjące trawy; jego długa nieobecność natomiast sprawia, że pojawiają się zdrewniałe zarośla, a z czasem nawet drzewa. Pasące się stada uzależnione są od obfitości traw; kiedy zaczynają je zarastać gęste krzewy, cała przebogata menażeria kopytnych wynosi się gdzie indziej. Jeden z większych ptaków, ibis grzywiasty, występuje tylko tam, gdzie pioruny często wzniecają pożary, znika zaś z rejo-Ciąg dalszy na stronie 84 82 Świat Nauki Marzec 1998 W mirtowym między innymi CZY MÓZG JEST NAM Ś POTRZEBNY? W dodatku humanistycznym NOBEL ZA PRIONY ROŚLINY ic2Ł PODZIEMIA GINĄCY ŚWIAT PALEOAZJATÓW PREZENTY W ŚWIECIE ILE PRAWDY ZWIERZĄT W MITACH? „HUZAREM" WYCIECZKA DO BOJU? DO SYRII specjalnie dla CZY ISTNIEJE czytelników UFO? WIEDZY 1 ŻYCIA SKOJARZENIA (ciąg dalszy ze strony 83) ZADZIWIENIA (ciąg dalszy ze strony 82) sunkowanym znajomym na wysokich stanowiskach Allan Pinkerton mógł stworzyć najsłynniejszą w kraju agencję detektywistyczną. To on pierwszy zauważył, że kanciarze mają własny, specyficzny modus operandi. Był też mistrzem kamuflażu. A rejestr spraw, którymi się zajmował, to swego rodzaju Who's Who świata przestępczego, w którym znaleźli się m.in. Jesse James, Butch Cassidy i Sundance Kid. Największy rozgłos przyniosły jednak Pinkertonowi działania przeciw Molly Maguires, tak bowiem nazywano (przebierających się za kobiety - przyp. red.) członków grupy irlandzkich terrorystów (czy też anarchistów bądź radykałów albo czegoś tam jeszcze) działających na terenach kopalń węgla w Pensylwanii. Wyżywali się, podpalając, okaleczając i mordując. Pinkerton postanowił zinfil-trować tę bandę i w 1873 roku skierował do niej Jamesa McParlana posiadającego odpowiednie kwalifikacje, jako że był Irlandczykiem, katolikiem i twardzielem. Temu powiodło się aż za dobrze. „Mol-lies" z miejsca tak bardzo go polubili, że zaproponowali mu, by przystał do ich sekcji zabójców. Zdesperowany McPar-lan usiłował im to wyperswadować, udając pijaka. Starał się nazbyt skutecznie, wpędził się bowiem w beznadziejny alkoholizm, w wyniku czego zmarł w Denver w nie wyjaśnionych okolicznościach. Przez dwa lata przesyłał jednak Pinkertonowi cotygodniowe tajne raporty, które przyczyniły się do ujęcia „Mollies" oraz doprowadziły do kilku egzekucji. Misja McParlana nie poszła całkowicie w niepamięć. W 1914 roku zdobył on międzynarodowe uznanie jako bohater powieści Dolina trwogi. To znaczy zyskałby je, gdyby autor nie przypisał jego zasług komu innemu. Na niwie literatury przywłaszczył je sobie (wówczas już sławny na arenie międzynarodowej) Sherlock Holmes. Ale nie wyszło mu to na dobre, gdyż podzielił los McParlana - sprawa opisana w Dolinie trwogi była też ostatnią przygodą Sherlocka. Jego twórca, sir Arthur Conan Doyle, znalazł bowiem po napisaniu tej powieści inny sposób spożytkowania swych talentów. Zaczął uczestniczyć w takich seansach, w jakich ja sam brałem udział tamtego wieczoru. Zarzuciwszy pisanie w 1914 roku, Doyle znalazł się na miejscu, które wcześniej zajmowali Wallace i Lodge - stał się czołową postacią Towarzystwa Badań Parapsychicznych. Mam nadzieję, że ten felieton zachwycił Was i wprawił w miły trans. Tłumaczył Bolesław Orłowski nów, w których ogień jest pod kontrolą. Ptak ten najada się do syta resztkami pozostawionymi przez płomień, na przykład na wpół upieczonym żółwiem, który nie zdołał uciec. A nasze, ludzkie, związki z ogniem? Umiejętność jego niecenia posiadł tylko jeden lub dwa gatunki. Używany najpierw przez naszego przodka, Homo erec-tus, a dziś przez nas samych ogień jest narzędziem równie niezastąpionym jak język. We wspaniałej książce World Fire - która natchnęła nas do napisania tego felietonu - Stephen Pyne z Arizona State University proponuje oczywisty sprawdzian tego, jakie znaczenie ma ogień dla naszej kultury: wyobraźmy sobie, że w ogóle go nie było, i zobaczmy, co by się wtedy ostało. Autor, w zgodzie z mitem prometejskim, dochodzi do wniosku, że wszystkie nasze dokonania zawdzięczamy temu, kto zdobył ogień: „Moglibyśmy zatrzymać się w rozwoju na etapie dużego gadającego szympansa, podążającego śladem naturalnych pożarów - zbieracza grzebiącego w popiołach obozowisk porzuconych przez jakąś wyższą Istotę." Tymczasem dzięki obcowaniu z ogniem od miliona lat stać nas na znacznie więcej. Kiedy nasi przodkowie zdobywali pożywienie, zbierając je, a potem gotując, ogień pozwalał im zyskiwać nowe rodzaje pokarmu; rozświetlał mroki nocy, odstraszając wielkie koty; umożliwiał w określonej porze roku wypalanie rozległych obszarów i ściąganie wielkich stad trawożerców na odnowione w ten sposób pastwiska, a także torowanie sobie drogi przez gęste, nieprzebyte chaszcze. Pożar jest potężnym, choć kapryśnym sprzymierzeńcem wędrownych grup, ale wydaje się nieprzejednanym wrogiem tych, którzy wytyczyli pola, pastwiska i lasy, uzyskując do nich wieczyste prawo własności. Kiedy jednak ludzie osiedli, by uprawiać rolę, stary przyjaciel ogień wyręczał ich zrazu w ciężkiej pracy toporem, motyką i lemieszem podczas karczowania i użyźniania ziemi. Dziś, gdy są nas już miliardy, ogień wciąż odgrywa nadzwyczaj ważną rolę w głównym nurcie gospodarki. Dzięki satelitom widać gi-gatony biomasy płonącej na wsiach podczas corocznego wypalania gruntów. Masa węgla spalanego w zamknięciu -prawie cały wydobywany węgiel, ropa i gaz - nie jest nawet dwukrotnie większa. Pochodnia wciąż płonie żywo, ale równie żywo uwijają się inżynierowie; co rok stawka rośnie. Przyszłość ognia jest zarazem naszą przyszłością. Tłumaczył Karol Sabath