Edward Guziakiewicz Z OAZĄ NA TY Vademecum animatora oazy rekolekcyjnej ISBN 83-910197-4-8 All rights reserved SPIS TREŚCI Rozdział pierwszy Rozdział drugi Rozdział trzeci Rozdział czwarty Rozdział piąty Rozdział szósty Rozdział siódmy Rozdział ósmy Rozdział dziewiąty Rozdział dziesiąty Rozdział jedenasty Rozdział dwunasty Rozdział pierwszy Wspólnota służb i charyzmatów Na oazy rekolekcyjne, które od dziesiątków lat odbywają się w różnych przeuroczych i malowniczych zakątkach kraju, przybywają chłopcy i dziewczęta, dzieci i młodzież, studenci i dorośli, klerycy i kapłani, a także całe rodziny, z dużych miast, małych miasteczek i licznych wiosek, z każdej diecezji i pewnie ze wszystkich parafii. Na rozśpiewane grupy oazowe w upalnych miesiącach letnich natknąć się można właściwie wszędzie – od wysokich Tatr i Podhala, zalesionych Beskidów i malowniczych Pienin po wybrzeże Bałtyku na północy, a także w rozmaitych i równie urzekających miejscach za granicą. Dla uważnego obserwatora to coś niezmiernie frapującego. Oto bowiem kilkadziesiąt osób spotyka się razem z zamiarem doświadczenia tajemnicy życia chrześcijańskiego! Do kipiącej nowością rodzącej się niewielkiej wspólnoty każdy z przybyłych wnosi coś bezsprzecznie oryginalnego i twórczego. Dochodzi w niej jak w tyglu do konfrontacji i polaryzacji między różnymi barwnymi i często silnymi osobowościami. Wszyscy spontanicznie dzielą się swą radością i nadzieją przeżycia czegoś niezwykłego. Jest to zazwyczaj prawdziwa manifestacja ogromnego potencjału duchowego, którym należy się cieszyć i w osobistej modlitwie zań dziękować Bogu. Z drugiej jednak strony patrząc, ten potencjał wymaga ujęcia w pewne ramy i pożądanego ukierunkowania. Służy temu wypracowywana przez lata w Ruchu Światło-Życie metoda oazy – z właściwymi jej założeniami wychowawczymi i znakomicie przygotowanym programem. Nowo przybyli cieszą się posiadaniem różnych przydatnych na oazie umiejętności. Ujawniają się one bądź to już od razu, niejako na „dzień dobry”, w pierwszym dniu pobytu, bądź to w ciągu kilku następnych podczas późniejszych wspólnych zajęć. Może to być maestria w grze na jakimś instrumencie, na przykład gitarze czy flecie, znakomity słuch, dobry głos i umiejętność prowadzenia nauki śpiewu, zdolności graficzne, malarskie lub rzeźbiarskie, umiejętność zabawiania towarzystwa arcyciekawymi gawędami czy żartobliwymi opowiastkami, talenty literackie, wyrażające się potem w prowadzonej na bieżąco i odczytywanej w czasie pogodnych wieczorów nieco żartobliwej oazowej kronice, kunszt kulinarny, oraz wiele, wiele innych. Prowadzący oazę, a więc moderator i asystujący mu animatorzy, nie mogą przechodzić obok tej obfitości obojętnie. Spoczywa na nich ewangeliczny obowiązek umiejętnego zagospodarowania ofiarowanego im bogactwa. Muszą być uwrażliwieni na to, co potrafią przyjezdni, wyławiać zamiłowania, jeśli pozostają ukryte, a posiadający je w swej skromności nimi się nie chwalą, i pozwolić, by z pożytkiem korzystała z nich cała wspólnota. Rozpoznawać charaktery i wyczulać się na temperamenty. Rekolekcje oazowe są głęboko personalistyczne. Uzmysławiają uczestnikom ich niezbywalną osobową godność. Pozwalają wyczulić się na życie wewnętrzne. Ale również na tajemnicę działania łaski Bożej i związany z sakramentem chrztu świętego dar dziecięctwa Bożego. Biorący w nich udział odkrywają, że zostali stworzeni z miłości przez Boga i uposażeni przez Niego wieloma nadaniami – tak przyrodzonymi jak nadprzyrodzonymi. Odsłoniętym na oazie duchowym kredytem młodzi i starsi ludzie mogą się nawzajem dzielić i służyć sobie z radością w tworzącej się rodzinie. Dopełniać się i ubogacać. Można w związku z tym mówić o niepowtarzalnym charyzmacie Ruchu Światło-Życie i metody pracy rekolekcyjnej, zwanej oazą. Kto w tych rekolekcjach z zaangażowaniem uczestniczy, obcując we wspólnocie z innymi, ma szansę dostrzeżenia jakby na nowo samego siebie, właściwego oszacowania swojej kondycji duchowej, odkrycia posiadanych przymiotów ciała, duszy i ducha – a w związku z tym znalezienia odpowiedzi na kluczowe w życiu pytania o kierunki samorealizacji, o wybór szkoły czy wyższej uczelni, o przyszłą pracę zawodową, o wybór stanu; a co się z tym następnie łączy – zbudowania właściwego projektu życia oraz rozpoznania powołania życiowego i religijnego. Wielu przyszłych kapłanów, braci i sióstr zakonnych właśnie dzięki tej formie rekolekcji usłyszało wezwanie Chrystusa. Bardzo liczni świeccy znaleźli swoje miejsce w Kościele i w świecie. Niektórzy też doświadczyli szczególnej mocy Ducha Świętego, łącznie z darami charyzmatycznymi. Rozdział drugi Animator, świadek wiary Aby mierząca się z funkcją animatora osoba okazała się należycie przysposobiona do zadań rekolekcyjnych, powinna mieć za sobą udany udział w wakacyjnych oazach kolejnych dwóch, a najlepiej trzech stopni, nie mówiąc o kursie animatora. Niezbędne umiejętności pogłębia aktywność w grupie apostolskiej przy kościele parafialnym po pierwszym i drugim stopniu oazy. To dwa lata cennych doświadczeń. Nie każdy się nadaje w takiej samej mierze do kierowania grupą oazową. Można zapytać, dlaczego. Otóż obok wiedzy i doświadczenia, oraz autentycznego zaangażowania apostolskiego, liczy się bowiem również to, co można nazwać umiejętnością integrowania grupy. Predyspozycje do tej radosnej posługi przede wszystkim mają więc ci, którzy odruchowo pociągają za sobą innych, spontanicznie skupiają ich wokół siebie i potrafią wzbudzić zainteresowanie tym, co czynią. Z drugiej jednak strony patrząc, zapędy do dyrygowania innymi nie wystarczą. Animator bowiem to osoba głęboko przeświadczona o niezaprzeczalnej wartości ideałów, które ukazuje swoim podopiecznym. I nie ma tu miejsca na grę pozorów. Jeśli ktoś decyduje się na obowiązki animatora właściwie tylko dlatego, żeby zajmująco, w miarę tanio i raczej leniwie spędzić w atrakcyjnej miejscowości dwa skwarne wakacyjne tygodnie w towarzystwie swych przyjaciół, również niby to animatorów, efekty jego działalności ewangelizacyjnej mogą okazać się nikłe. Z duchowego punktu widzenia przypomni kopcącą się świecę. Zamknięty na świat nadprzyrodzony i na ożywczą moc Ducha Świętego, nie będzie się niczym szczególnym różnić od wychowawcy czy instruktora na koloniach letnich. Na oazie rekolekcyjnej to jednak zdecydowanie za mało. Z predyspozycjami przywódczymi musi się wiązać wiedza religijna i głębokie oddanie wielkim sprawom Bożym. Jeżeli oaza jest udana, należący do małej wspólnoty już w pierwszych dniach konstatują, że przydzielony im animator jest nie tylko sympatycznym kompanem, z którym można z niejednego pieca jeść chleb, lecz również niekłamanym i szczerym świadkiem Chrystusa. Uderza ich jego osobiste zaangażowanie w sprawy Boże. Obcują z kimś, kto w medytacji i skupieniu modlitewnym odnajduje samego siebie. Uzmysławiają sobie sobie, że Pismo święte jest najważniejszą księgą w jego życiu. Widzą, że ten wertuje ją, poddając się światłu Ducha Świętego, że szuka w niej dla natchnień dla siebie, oraz że spotyka Jezusa Chrystusa, który jest wcielonym Słowem Ojca. Wszak nie znać Pisma świętego, to nie znać Chrystusa. To ich niewątpliwie uderza, a jeśli przyjechali na oazę pierwszego stopnia ma – w konsekwencji – niebagatelny wpływ na ich pierwsze osobiste wybory. Wyrażają gotowość, by szczerze się zaangażować w oazową przygodę z Bogiem i wspólnotą Kościoła, oraz by świadomie wejść w horyzont zbawienia. Świadectwo animatora ułatwia im odkrycie tego, że znaleźli się na oazie nie przypadkiem, ale z woli Boga. Bez żywej modlitwy żadne nawet najlepiej przygotowane rekolekcje nie będą udane. Według tradycyjnego określenia, które przywołuje się w kazaniach i katechezie, jest ona oddechem życia chrześcijańskiego. Nie można być prawdziwym chrześcijaninem, jeżeli się ją bagatelizuje lub z niej rezygnuje. Oczywiście, fundamentem, na którym wznosi się gmach życia chrześcijańskiego, jest chrzest święty, a wraz z nim – inne sakramenty. Jednakże te wymagają zaangażowania. Kolejne dni życia winny być wypełnione godzinami obcowania z Bogiem. Porównanie do oddechu jest najzupełniej trafne. Stanie się ono jeszcze bardziej czytelne, jeżeli zostanie odniesione do opisu stworzenia człowieka z Księgi Rodzaju. Bóg Jahwe w ulepionego z gliny pierwszego mężczyznę tchnie „tchnienie życia”, a tym samym udziela mu jakby cząstki swego jestestwa. Żyjąc, człowiek więc niejako oddycha Bogiem. Brata się z Tym, który dał mu początek i jest jego zbawczym kresem. A kiedy zwraca się do Niego świadomie, a więc modląc się, staje się kimś nadzwyczaj Mu bliskim. Modlitwa jest niewątpliwie potrzebna – zwłaszcza obecnie, w dobie zaawansowanej urbanizacji i industrializacji, gdyż człowiek, reprezentujący cywilizację techniczną, mieszkaniec „globalnej wioski”, zatracił naturalną więź z przyrodą, a poprzez to również – więź z Bogiem. Przyroda, z jej pięknem, wspaniale unaocznia majestat Stwórcy. Kontemplujący w pogodną noc wypełnione miliardami gwiazd czarne niebo ma świadomość tego, że Bóg jest niezwykle blisko – obecny w paśmie Drogi Mlecznej, w pokrytym wieczną zmarzliną masywie górskim, w głosach lasu, czy wreszcie w zapachu ogniska, do którego wrzucono gałązki jałowca. Psalmy eksponują więź z Bogiem, tworzoną na fundamencie afirmacji przyrody i jej żywiołów. Wspaniałe cedry Syjonu pobudzały pobożnego Izraelitę do szukania Boga. Autor Listu do Rzymian przypomina o tym, że przez obserwację przyrody można dojść do odkrycia istnienia Boga (por. Rz 1, 19 – 20). Na wspomnianym tekście biblijnym wspiera się – między innymi – dogmat wiary o możliwości naturalnego poznania Boga przez rzeczy stworzone. Kto zatem z rozmysłem zatrzymuje się w obliczu piękna Tatr, Pienin, Beskidów, pól Mazowsza czy mazurskich jezior, kto oddycha chłodnym nocnym powietrzem, wpatrując się z zachwytem w gwiazdy, ten subtelnymi zmysłami duszy dotyka tego, co prawdziwie transcendentne. W obliczu Boga widzi lepiej siebie i weryfikuje zastane systemy wartości. Staje się kimś innym, bogatszym i pełniejszym. Uzyskuje równowagę wewnętrzną. A w rezultacie tego może życzliwie obdarowywać bliźnich tym, co sam zyskał. Miasto, z ogromem spraw i zadań, spycha wierzącego do roli drobnego kółka zębatego w złożonym mechanizmie i do roli pojedynczej mrówki, zagubionej w labiryncie korytarzy ruchliwego mrowiska. Nie ma on czasu na to, żeby się choć na chwilę zatrzymać i zastanowić w spokoju nad tym, co jest ważne, a co nie. Najczęściej też nie ma czasu w ogóle. Wierzący, zbyt zajęty sobą, aby szukać Boga, stawia pod znakiem zapytania nie tylko sens swego zaangażowania religijnego, ale również potrzebę istnienia Kościoła, który reprezentuje. Życie religijne jest sferą, która nie poddaje się żadnym sztucznym redukcjom. Kto zatem ogranicza czas, poświęcany Bogu, tłumacząc się wielością powinności i obowiązków, przestaje być – po prostu – żywą gałązką w winnym krzewie (por. J 15, 1 i nast.). Niebezpiecznie karleje i usycha. A w rezultacie – zgodnie z tym biblijnym obrazem – nadaje się do wrzucenia w ogień. Dramat współczesnej cywilizacji technicznej wiąże się z kryzysem modlitwy, o czym pisze wielu autorów chrześcijańskich. Widać to również w naszym kraju, w którym sprawy ekonomiczne przysłoniły wiele innych, prowadząc do negacji postaw modlitewnych. Wydaje się, że pieniądze są najważniejsze, a Bóg i Ewangelia – pozostają li tylko reliktami odchodzącej epoki. Nic jednak bardziej mylnego. Ucieczka w działanie, w pogoń za luksusami życia i za dobrobytem, który nie nadchodzi, jest faktycznie ucieczką przed Wszechmocnym. Adam dnia dzisiejszego przypomina owego biblijnego pierwszego mężczyznę, który skrył się przed nadchodzącym Bogiem, tłumacząc, że jest nagi. Przeraźliwa i gorsząca „nagość” nie wiąże się wszakże z brakiem odzienia, ale z brakiem dyspozycji duszy. Człowiek, który nie podtrzymuje więzi ze Stwórcą, próbując sobie układać życie „po swojemu”, według opacznych zasad, które niewiele mają wspólnego z chrześcijańską moralnością, a przede wszystkim z przykazaniem miłości bliźniego, zaczyna się lękać Boga – tak jak małe dziecko lęka się dorosłego, którego nigdy nie widziało. Wydaje mu się, że Wszechmocny mu zagraża. Próbuje też ominąć to zagrożenie, kwestionując możliwość istnienia Boga i asekuracyjnie deklarując ateizm. Animator może być całkiem udanym kumplem i wspaniałym przyjacielem, może żywo reagować na każdą nawet najmniejszą krzywdę – jeżeli jednak nie umie się głęboko modlić, nie będzie naprawdę dobrze kierować zespołem. W tym właśnie niezwykłym wymiarze jego posługa wydaje się być najcenniejsza. Jeśli on sam jest skupiony i wyciszony wewnętrznie, inni także – poprzez niego – znajdą przypuszczalnie drogę do duchowego wyciszenia i pełnego pokoju ładu wewnętrznego. Służąc więc członkom swojej grupy rekolekcyjnej, nie może zapominać o tym, że musi znajdować czas na dłuższą osobistą modlitwę – na „Namiot spotkania”. Jego regularna praktyka jest w oazie bardzo ważna. „Mojżesz zaś wziął namiot i rozbił go za obozem, i nazwał go Namiotem Spotkania. (...) A Pan rozmawiał z Mojżeszem – wyjaśnia autor Księgi Wyjścia – twarzą w twarz, jak się rozmawia z przyjacielem” (33, 7. 11). Współczesnym rozkrzyczanym nastolatkom podpowiada się niekiedy tytułem duszpasterskiej zachęty, że modlitwa ma w sobie coś z randki, czyli ze spotkania z bliską sercu dziewczyną czy podziwianym chłopakiem. Jest w tym z pozoru marginalnym lecz bardzo impresyjnym porównaniu wiele racji. Unaocznia ono – między innymi – że trwanie przed Bogiem pozostaje naprawdę czymś wyjątkowym. Osobie, którą się miłuje, nie liczy się bowiem czasu – i nie racjonuje się chwil, które jej się poświęca. Wiosenne spotkania chłopaka i dziewczyny prowadzą – siłą rzeczy – do narzeczeństwa i małżeństwa. Randki z Bogiem wiodą człowieka do wiecznego bytowania ze Stwórcą i do widzenia uszczęśliwiającego w niebie. Rozdział trzeci Abstynencja od alkoholu i tytoniu oraz kultura wolności Z pierwszymi kłopotami wychowawczymi można się już zetknąć w dniu przyjazdu. Dotyczą one z reguły oazy pierwszego stopnia. Drażniący powonienie zapach dymu tytoniowego będzie oznaczać, że któryś z nowo przybyłych nie pojął oazowego wymagania abstynencji i nie zamierza zaakceptować praw Nowej Kultury. Należy przeprowadzić z nim poważną i szczerą rozmowę. Jeśli ktoś nieopatrznie przywiózł ze sobą paczkę papierosów, powinien się jej czym prędzej pozbyć, bowiem trzymana w torbie podróżnej lub plecaku może być pokusą także dla innych uczestników oazy. I żadnego tam konspiracyjnego krycia jej w dziupli okolicznego starego drzewa. Na oazie rekolekcyjnej nie ma miejsca na wykrętnie pojmowane kompromisy. Nie wolno absolutnie nikogo zwalniać z obowiązku zachowania abstynencji i odwoływać się do z pozoru humanitarnej przesłanki, iż przecież nie każdy umie podołać tak surowemu i wręcz bezlitosnemu wymaganiu. Nic gorszego od tworzenia dyskretnych miejsc, w których niektórym uczestnikom wolno palić. Takie połowiczne rozwiązania, do których usiłowano się niekiedy odwoływać w przeszłości, niestety się nie sprawdziły. Chodzi o to, iż ustępstwo na rzecz jednej czy dwóch osób, którym pozwala się pociągać na stronie, jest milczącym dowodem, że abstynencja jest w zasadzie tylko nieistotnym dodatkiem do oaz i że nie należy jej traktować poważnie. Tak to inni odbierają. Mylnie potem utrzymują, że można palić i jeździć na oazy, a nawet palić i być animatorem. Zdarza się, iż chłopcy lub dziewczęta przywożą papierosy tylko dla szpanu, chcąc popisać się przed kolegami i wywołać opaczne wrażenie, że są już dorośli, bądź też podroczyć się z animatorami i moderatorem, jak również przekornie sprawdzić, jak dalece mogą się posunąć w narzucaniu obcych praw wspólnocie. Zapalony papieros w ręku daje nastolatkowi złudne przeświadczenie, iż jest kimś wyjątkowym, i sprawia, że znajduje się on przez pewien czas w centrum uwagi. Bywają to szczenięce wygłupy i nie wiąże się z nimi żadne uzależnienie. Na oazach obowiązuje także kategoryczny zakaz picia alkoholu, piwa, wina i wódki, oraz gry w karty. Należy to uczestnikom uzmysłowić już w dniu przyjazdu podczas pierwszej pogawędki. Podobny wymóg dotyczy telewizji i radia. Jeśli ktoś jest całkiem bez charakteru – tak miękki i tak dalece poddany złym nawykom, wyniesionym ze swego środowiska, iż nie umie sobie narzucić przez dwa tygodnie minimalnej dyscypliny w tym zakresie, jest wątpliwe, czy powinien pozostać na oazie do końca. Jego przyjazd był przypuszczalnie zupełną pomyłką i totalnym nieporozumieniem. W pojedynczych przypadkach należy więc z pewnością odesłać do domu osobę, która nie rokuje nadziei, by zaakceptowała program oazy i ukazywane na niej prawa życia. Taka surowa decyzja jest wszakże wstydliwą ostatecznością. Wielu moderatorów i animatorów cieszy się z tego, że nigdy nikogo nie usunęli z oazy, a w sytuacjach z pozoru beznadziejnych zdecydowanie stawali po stronie trudnych wychowanków, pomagając im odnaleźć się we wspólnocie. I jest to powód do dumy. Zwykle potwierdzeniem słuszności takiego postępowania („Nie złamie trzciny nadłamanej, nie zagasi knotka o nikłym płomyku”; Iz 42, 3) są późniejsze świadectwa samych zainteresowanych. Ci w czasie międzyoazowego dnia wspólnoty bądź też ostatniego dnia oazy z własnej inicjatywy dziękują za okazaną im życzliwość i przepraszają za kłopoty, jakie na początku pobytu sprawiali. O tym, że palenie jest szkodliwe dla zdrowia, wie każdy, kto ma choć odrobinę oleju w głowie. Szkodzi zwłaszcza młodym. Na oazach nie ma miejsca dla papierosów i alkoholu. Pod tym względem każdy zespół wychowawczy winien być zdecydowany i konsekwentny, bowiem pobłażliwość może pociągnąć za sobą fatalne skutki. Często dla młodych palących osób oaza rekolekcyjna jest jedynym miejscem, w którym mogą na serio, a przy tym z powodzeniem zmierzyć się z zależnością od tytoniu, podjąć walkę z nałogiem i poszerzyć granice osobistej wolności. Uzależnień i źle ukształtowanych przyzwyczajeń i nawyków jest zresztą więcej. Obok najgroźniejszych i najniebezpieczniejszych, takich jak narkotyki, znaczą się również inne, może nie tak niszczące, niemniej mające niejakie znaczenie z punktu widzenia rozwoju psychicznego i duchowego. Wspomnieć wypada – na przykład – o zależności od gier komputerowych czy od Internetu, od kaset wideo lub nawet od magnetofonu. Ten ostatni nawyk, choć niekiedy wydaje się niegroźny czy wręcz tylko cokolwiek śmieszny (ktoś ciągle biega z walkmanem i przychodzi z słuchawkami na uszach nawet na zajęcia rekolekcyjne czy na Mszę świętą), też jest jakąś formą uzależnienia. Na oazach nie zdarza się, by ktoś sięgał po narkotyki, na przykład po marihuanę. Gdyby jednak do udziału w nich umiejętnie wkręcali się dealerzy, rozprowadzający „prochy”, to w obliczu takiego zagrożenia postępowanie zespołu wychowawczego nie powinno budzić wątpliwości. Dla szukającego rynku zbytu dla swego towaru „sprzedawcy śmierci” nie ma miejsca na rekolekcjach oazowych. Podstawą wychowania jest osobiste świadectwo animatorów, zachowujących abstynencję przez cały rok, a nie tylko na użytek wakacyjnej oazy rekolekcyjnej. Ks. Franciszek Blachnicki stale podkreślał, że „życie rodzi się z życia” i że nie można udzielać misji kandydatowi na animatora, który nie podjął drogi Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. Rozdział czwarty Jak tworzyć zastępy? Wspólnota rekolekcyjna dzieli się na zastępy. Wzorcowy zastęp składa się – obok animatora – z pięciu uczestników, zaś cała grupa wakacyjna z pięciu zastępów. Ujmując obrazowo, modelowa oaza to 1 + 5 + 25. Od tej reguły znaczą się – oczywiście – rozmaite odstępstwa, podyktowane najczęściej lokalnymi warunkami, na które nie ma się wpływu. Zdarza się zatem, że moderator kierując się koniecznością tworzy nieco liczniejsze zastępy niż to z przedłożonego rachunku wynika. Trzeba wszakże przy tym umieć zachować umiar i nie przekraczać rozsądnych granic. Dlatego też bez względu na okoliczności animator nie powinien skupiać wokół siebie więcej niż sześciu lub siedmiu podopiecznych. Im większa jego grupa, tym trudniej mu ją ogarnąć i wywiązać się z obowiązków formacyjnych. Jest nie tylko mile widziane, ale i wskazane, aby podziałowi na zastępy odpowiadał podział na pokoje sypialne. Innymi słowy: każdy zastęp powinien mieć w ośrodku rekolekcyjnym swoje cztery kąty. Przywoływany bywa niekiedy zwyczaj nadawania zastępom nazw, podobnie jak w harcerstwie. Jeżeli uczestnicy nie mają własnych pomysłów, można im podsunąć wiele mówiące imiona i nazwy biblijne. Wspólne lokum integruje grupę, decydując o przytulności, kameralności i intymności – i jest pierwszym widomym znakiem zawiązania się małej wspólnoty. Oczywiście, w pokojach winno być czysto i schludnie. Nie mogą one przypominać mitologicznej stajni Augiasza. Należy zadbać o to, aby się w nich znalazły wymowne i czytelne symbole – krzyż, figurka Niepokalanej, księga Pisma świętego, świeca zastępu, znak „fos-dzoe” i żywe kwiaty. Należący do tego samego zastępu nie powinni zbytnio odbiegać od siebie wiekiem. Ten szczególny wymóg dotyczy – naturalnie – oaz młodzieżowych i oaz dla dzieci. W okresie dorastania i dojrzewania różnica trzech czy czterech lat rzuca się już w oczy, a w jej rezultacie uczestnicy mogą mieć niejakie trudności ze znalezieniem wspólnego języka i stworzeniem swobodnych partnerskich relacji ze sobą. Świat przeżyć i doznań chłopaka, który dopiero chodzi do gimnazjum, różni się od świata starszego od niego licealisty czy już maturzysty. Podobne rozbieżności związane z wiekiem rysują się między dziewczętami. Do zadań animatora należy ustawiczne konsolidowanie zespołu. W zastępie powinna panować taką atmosfera, żeby należący do niego czuli się dobrze razem i chętnie ze sobą przebywali. Spotkania w małej grupie mają uaktywniać, mobilizować, dawać satysfakcję i przynosić radość uczestnikom. Dlatego animator musi być bezsprzecznie nieco starszy od swych podopiecznych. Jeśli jest w tym samym wieku co oni, albo co gorsza nieco młodszy, trudniej mu utrzymać posłuch i z korzyścią dla nich prowadzić zajęcia. Pojmowana w duchu Nowego Testamentu wspólnota chrześcijańska (por. Dz 2, 42 – 47) jawi się zawsze jako konglomerat osób, które otwierają się nie tylko na siebie nawzajem – a więc niejako do wewnątrz, ale również na innych, którzy są poza nią – zatem na zewnątrz. Jeżeli rodząca się wspólnota okaże się niekłamana i szczera, to entuzjazm należących do niej dosyć szybko zacznie udzielać się najbliższemu otoczeniu. Autentyczna grupa oazowa jest apostolska i misyjna, rozwojowa i ekspansywna, a jej skłonność do rozrastania się i pączkowania sprawia, że rychło staje się ona zalążkiem nowych wspólnot. Jej swoistym przeciwieństwem jest młodzieżowa paczka, tworzona przez nastolatków, silnie związanych ze sobą i wspólnie spędzających wiele czasu, lecz jednocześnie merkantylnie zamykających się na tych, którzy do ich grona nie należą. Paczka jest socjetą raczej wydzieloną i ekskluzywną, a nawet rodzajem kasty z silnie zarysowanymi zasadami, które sprawiają, że nie jest łatwo zaskarbić sobie zaufanie jej członków i przeniknąć do jej wnętrza. Ci, którzy w niej są, żyją świadomością tego, że stanowią rodzaj elity, a to sprawia, że niechętnie dopuszczają obcych do kompanii. Mają swoje sekrety, swój sposób kodowanego porozumiewania się oraz własne recepty na zabijanie nudy. Początkujący animatorzy nie widzą niczego złego w tym, że na rekolekcje oazowe przyjeżdżają niewielkie grupy o charakterze młodzieżowych paczek. Z pozoru tak zwartą załogą jest stosunkowo łatwo kierować. Należący do niej trzymają się razem, są przeważnie weseli i roześmiani, a poza tym rzadko kiedy dochodzi między nimi do większych napięć, sporów i kłótni. Chętnie wykonują pospołu rzucane im zadania i najogólniej biorąc „sprawdzają się” jako niewielki zespół ludzki. Tym wartościom młodzieżowej paczki nie sposób zaprzeczyć. Ma ona jednak i swoje złe strony. Po pierwsze, będąca zamkniętym gronem grupa chłopców czy dziewcząt izoluje się – chcąc nie chcąc – od pozostałych uczestników rekolekcji bądź też narzuca im ton. Po drugie, takie gremium jest z reguły samowystarczalne, żyje własnym życiem, i ci, którzy je tworzą, są przeświadczeni, że już stanowią prawdziwą wspólnotę. Nie widzą zasadnej potrzeby wychodzenia naprzeciw wyzwaniu, jakim są rekolekcje oazowe. Chcą je przeżyć po swojemu, we własnym towarzystwie, bez konieczności wzbogacania się o nowe radosne relacje z innymi przyjezdnymi, którzy w ich nierozmyślnym przekonaniu nie są im wcale potrzebni do szczęścia. Oaza rekolekcyjna stanowi na tym polu godną uwagi prowokację. Zmusza przyjezdnego do tego, by wyrwał się z utartych torów myślenia i zignorował swe dotychczasowe nawyki – a w rezultacie tego, by przeżył coś nowego, by odkrył wcześniej nieznaną fascynującą perspektywę życiową i nowy niebanalny horyzont życia eklezjalnego i społecznego. Dla należących do paczki oznacza to: na jakiś czas zapomnieć o przyjaciołach od serca, wejść między nowo przybyłych, jeszcze nieznajomych, zaś nie negując wartości dotychczasowych relacji stworzyć nowe – przyjąć tych, którzy pojawili się w punkcie rekolekcyjnym jako bliźnich i braci niejako osobiście przysłanych przez Chrystusa. Aby ułatwić to zadanie, zaraz na początku rekolekcji każdą przyjezdną paczkę dzieli się, rozsyłając jej członków do różnych zastępów. Oczywiście, nie obywa się przy tym z rzadka bez scen humorystycznych i zabawnych epizodów. Niektórzy nowo przybyli, świadomi tego, że nie będą przez dwa tygodnie razem, jak to sobie wymarzyli, oponują, dąsają się i buntują. Nie spodziewali bowiem tego, że wezmą w łeb ich wycyzelowane wakacyjne scenariusze. Dzielenie ich do różnych grup jest jednak nie tylko wskazane, ale i w pełni zasadne, a animatorzy winni być przekonani o słuszności tego rozwiązania. Rozbijanie zgranych młodzieżowych paczek może się niektórym wychowawcom wydawać mało humanitarne i fałszywie kojarzyć z jakąś bolesną i całkiem zbędną chirurgią życia społecznego, faktycznie jednak pociąga ono za sobą liczne korzyści dla całej wspólnoty rekolekcyjnej. Po kilku dniach zwykle rozumieją to i ci, którzy na początku przeciw temu się burzyli. Na oazie wakacyjnej od pierwszych chwil przyjezdni mają uczyć się otwartości, szczególniejszego „bycia-dla-innych” i dostrzegania naglących potrzeb tych, których los ulokował poza rogatkami ich życia towarzyskiego. Rozdział piąty W zespole wychowawczym Złożona z pięciu lub sześciu zastępów duża grupa rekolekcyjna, na czele której stoi moderator czyli kapłan prowadzący rekolekcje, może być ulokowana w ośrodku, gdzie odbywają się równocześnie inne oazy. Do tradycji należy łączenie Oaz Nowego Życia z Oazami Niepokalanej, o ile są oazami tego samego stopnia. Kieruje nimi wówczas ten sam moderator. W zakresie spraw wychowawczo- formacyjnych za oazę dziewczęcą odpowiada żeńska moderatorka. Chociaż każda z oaz ma własny program, jednak niektóre ich zajęcia mogą być wspólne. Dotyczy to zwłaszcza Mszy świętej, nabożeństwa wieczornego i pogodnego wieczoru. Obie grupy, chłopięca i dziewczęca, mają zwykle wspólną kuchnię i jadalnię. Świadectwo dużej grupy rekolekcyjnej wpada o wiele bardziej w oczy niż orędzie małego zastępu. Do takiego świadectwa skłaniają szczególne okazje, takie jak animowana przez grupę oazową niedzielna Msza święta w kościele parafialnym, czy – na przykład – międzyoazowy dzień wspólnoty, odbywający się w każdym turnusie dla oaz na terenie diecezji. Duża grupa rekolekcyjna manifestuje swą obecność bardzo wyraziście poprzez wspólny żywiołowy śpiew, który jest niejako jej ewangelizacyjną wizytówką. Jeżeli jest naprawdę rozśpiewana, to swą pogodą i radością zaraża przygodnych świadków i postronnych obserwatorów. Boża radość, która staje się udziałem grupy, jest jak rzeka. Dzięki świadectwu młodych rozśpiewanych kilkunastolatków, zafascynowanych światłem Chrystusa i przejętych Ewangelią, z tej rzeki mogą czerpać inni. W związku z tym wyraźnym zadaniem ewangelizacyjnym, szczególna rola na oazie wakacyjnej przypada w udziale animatorowi muzycznemu. Bardzo trudno sobie wyobrazić oazę, w której by go nie było. Trudno też ponadto wyobrazić sobie oazę, złożoną z zamkniętych w sobie mruków. Jest nie tylko wskazane, ale i konieczne, aby na każdym turnusie oazowym zagościła osoba obeznana z grą na gitarze, a może również na innych instrumentach (flet czy keyboard), umiejąca ciekawie poprowadzić naukę śpiewu, a i zarazem zdolna sama do osobistego i głębokiego przeżywania religijnego. Radosny śpiew ułatwia spotkanie z Bogiem – pod tym wszakże warunkiem, że jest przepojony duchem cnót chrześcijańskich. Śpiew powinien towarzyszyć w miarę możliwości różnym spotkaniom rekolekcyjnym, a przede wszystkim wzbogacać liturgię eucharystyczną. W niej zyskuje on najgłębszy i niepowtarzalny wymiar. Kto modli się, śpiewając, ten dwa razy się modli. Wszak liturgia przenosi wierzącego jakby do przedsionków nieba, stawiając go w obliczu chórów anielskich. Może także towarzyszyć grupie przy innych okazjach – podczas wyprawy z góry, w czasie pogodnego wieczoru, nie mówiąc o modlitwach porannych i wieczornych, o jutrzni i o nieszporach. Jeśli grupa rekolekcyjna jest rozśpiewana, każda wspólna czynność jest dla niej wystarczającą racją, uzasadniającą okazanie uwielbienia Bogu. Jak już wcześniej wspomniano, duża grupa oazowa składa się z mniejszych grup, czyli z zastępów. Jest więc poniekąd wspólnotą wspólnot. Te zaś muszą ze sobą umiejętnie współdziałać, służyć sobie wzajem (czytelnym tego wyrazem są umieszczone w grafiku dyżury) i uzupełniać się w działaniu. Żadna z małych oazowych wspólnot nie istnieje przecież i nie działa w kosmicznej próżni, a wręcz przeciwnie – każdą z nich znaczą odniesienia do większej całości, którą jak w kalejdoskopie współtworzą i współkształtują. Porządek i ład, wypracowane przez animatora w kierowanym przez niego zastępie, rzutują na porządek i ład w całej grupie rekolekcyjnej. Jeżeli więc tylko jeden z zastępów nie pojawi się punktualnie w miejscu zbiórki, na przykład na modlitwy poranne, wszyscy pozostali muszą niecierpliwić się i czekać; jutrzni zaś grupa liturgiczna nie może rozpocząć. Podstawą bezkolizyjnego współdziałania poszczególnych małych wspólnot oazowych jest bezkolizyjne współdziałanie animatorów. Oni sami muszą znaleźć wspólny język we wszystkich najważniejszych kwestiach i utworzyć w pierwszej kolejności sprawny zespół, rozumiejący się w pół słowa. Jedność zespołu wychowawczego jest fundamentalną gwarancją jedności całej grupy rekolekcyjnej. Aby rekolekcje były udane, animatorzy powinni tworzyć zwartą i skonsolidowaną załogę, gotową odeprzeć wszelkie burze i oprzeć się przeciwnym wiatrom. W zespole wychowawczym, niczym w swego rodzaju monolicie, nie może być wyrw, które uczestnikom będą się rzucać w oczy. Żadnemu z animatorów nie wolno chadzać własnymi ścieżkami, ignorować moderatora i kolegów, i wyniośle uznawać ich za gorzej przygotowanych od siebie do prowadzenia oazy. Gdyby tak czynił, dawałby dowód tego, iż jest pyszałkowaty, próżny i nadęty. Na taką samowolę nie ma miejsca na oazie. Obecność animatora w zespole wychowawczym opiera się na solidarności z moderatorem i pozostałymi animatorami. Nie może on więc boczyć się na swych kolegów, prowadzących inne zastępy ani obrażać się na nich z byle powodu lub też przekonywać ich podopiecznych, by ich nie słuchali. Albo co gorsze – kłócić się z innymi prowadzącymi i to w obecności wychowanków. Właściwie powinna być ukształtowana jego relacja do moderatora. Musi być posłuszny jego zaleceniom i przekazywać je bez kąśliwych komentarzy uczestnikom. Nie wolno mu ośmieszać jego decyzji ani udowadniać, że są nieprzemyślane i błędne. Żaden z animatorów nie może wydawać poleceń sprzecznych z jego postanowieniami, ani decydować w ważnych sprawach dotyczących ogółu bez niego lub za niego. Chyba, że otrzymał mandat do tego – na przykład w związku z krótkim koniecznym wyjazdem kapłana – i podczas jego nieobecności oficjalnie go zastępuje. Warto tu pamiętać o zasadzie jednoosobowego kierownictwa, doskonale się sprawdzającej w prawie każdym – mniejszym lub większym – zbiorowisku czy skupisku ludzkim, szkole, zakładzie pracy, firmie, w wojsku czy nawet w młodzieżowej paczce. Stosowanie się do niej niesłychanie ułatwia życie i sprawia, że unika się chaosu i bałaganu. Przy odrobinie fantazji można bowiem sobie wyobrazić kłopotliwą sytuację, w której każdy ciągnie w inną stronę i podejmuje decyzje na własną rękę, zupełnie nie licząc się z pozostałymi i nimi się nie przejmując. Takie postępowanie na oazie rekolekcyjnej było by prawdziwą tragedią – uniemożliwiło by stworzenie i przeżycie prawdziwej wspólnoty. W ogólnym zamieszaniu relacje między uczestnikami zaczęłyby przypominać dziką afrykańską dżunglę, w której każde zwierzę zaciekle walczy o swoje. Zasada jednoosobowego kierownictwa stanowi, że w konkretnym zespole, złożonym z określonej liczby członków, decyzje podejmuje tylko jedna osoba. Oczywiście, wspomnianej zasady, jakkolwiek bardzo przydatnej, nie należy przeceniać i nadawać jej rangi normy absolutnej. Wspólnota opiera się bowiem na afirmacji podmiotowości osób, które do niej należą, uznaniu ich godności, rozumności i wolności. Nikt nie może decydować za nich czy wbrew ich woli. Z drugiej jednak strony patrząc, wspólnota rodzi się wtedy, kiedy wchodzące w jej skład gremium nie szczędzi wysiłków, by jego zespołowe przedsięwzięcia i działania były wyrazem duchowej jedności grupy i tę jedność pogłębiały. By uniknąć wszelkich nieporozumień, dotyczących regulaminu i dyscypliny oraz programu kolejnych dni i prowadzonych zajęć, wypada przewidzieć codzienne spotkania zespołu wychowawczego i na tym forum uzgadniać wspólne kroki i posunięcia. Animatorzy powinni orientować się w całości spraw ośrodka rekolekcyjnego, wiedzieć o tym, co dzieje się w innych zastępach, a zwłaszcza o pojawiających się na bieżąco trudnościach i kłopotach wychowawczych. W miarę możności na każdej oazie winny odbywać się zatem regularne narady animatorów – najlepiej codziennie o stałej porze. Nie należy ich jednak umieszczać w grafiku z programem dnia. Naradom przewodniczy moderator, względnie osoba, którą on wskaże, o ile on sam będzie chwilowo nieobecny. W ich ramach konsultuje się i uzgadnia wszelkie plany i strategie, dotyczące całej grupy rekolekcyjnej, informuje o nowościach, o projektach na najbliższe dni czy deliberuje nad zgłoszonymi przez animatorów lub uczestników propozycjami zmian w codziennych zajęciach. Na naradach omawia się także bieżące sprawy wychowawcze. Trzeba uważać, aby te spotkania nie były li tylko okazją do czczego gadulstwa, a podjęte tematy roztrząsać zwięźle i krótko. Narad nie powinno się zwoływać późnymi wieczorami, kiedy animatorzy muszą bezwzględnie być razem ze swymi podopiecznymi. Najlepiej jeśli odbywają się one około południa lub po obiedzie – przed planowanym wymarszem lub wycieczką. Nie powinny one trwać zbyt długo, ale też – z drugiej strony patrząc – nie mogą odbywać się w pośpiechu, gdyż grozi to utratą z pola widzenia wielu ważnych spraw, które winny być uwzględnione i przedyskutowane. Dla członków zespołu wychowawczego te spotkania są ponadto okazją do krótkiej wspólnej modlitwy, może także wypicia filiżanki herbaty czy kawy, a ponadto odnowienia łączącej ich więzi w obliczu codziennych obowiązków i powinności. Ważny jest również właściwy stosunek całego zespołu wychowawczego do uczestników oazy. Animatorzy winni – w duchu budzących szacunek zasad wychowawczych księdza Jana Bosco – dzielić z nimi wszystkie oazowe obowiązki i niewygody. Co to w praktyce znaczy? Animator śpi w tym samym pokoju, co podopieczni, korzysta z tej samej łazienki, siada razem z nimi przy stole i je to samo, co inni uczestnicy. Nie jest wskazane, aby w jadalni znajdował się osobny stół dla moderatora i pozostałych członków zespołu wychowawczego. Jeżeli gdzieś na oazach utrwaliła się taka praktyka, to – jak wypada podkreślić – jest ona z gruntu błędna i winno się z niej zrezygnować. Nie jest również wskazane, by uczestnicy zwracali się do animatorów przez „pan” lub „pani”, czy w inny sposób, podkreślający różnicę między nimi a zespołem wychowawczym. Winni raczej odnosić się do nich wprost i bezpośrednio – wołając po imieniu. Wszelkie podziały, związane z tym, że jedni korzystają ze specjalnych udogodnień (na przykład mają deser po obiedzie, wygodniejsze łóżko w pokoju albo ciepłą wodę w oddzielnej łazience), a inni nie, wynikają z niezrozumienia ducha wspólnoty. Animować – to być razem z wychowankami, partycypować w ich warunkach życia i poddawać się wymaganiom, którym i oni muszą się poddawać. Dlatego też ponadto animatorzy muszą serio podchodzić do swego udziału w dyżurach i służbach, które przewiduje grafik oazowy. Nie mogą dyspensować się od pracy w kuchni, obierania ziemniaków i jarzyn, nabywania i dźwigania zakupów ze sklepów, mycia tłustych naczyń, szczególnie patelni i garnków, sprzątania stołów po posiłku i innych zadań, zwłaszcza tych „brudniejszych” i „cięższych”, które zlecają członkom swojej grupy. Do tych ostatnich należy – na przykład – mycie posadzki w kaplicy czy szorowanie podłogi w jadalni lub kuchni. Wszystkie powinni wykonywać razem z nimi. Doświadczonych i wyrobionych animatorów cechuje głębokie przeświadczenie o potrzebie współuczestnictwa we wszystkim, co dzieje się na rekolekcjach, od rana do wieczora – nawet jeśli ten czy inny punkt programu wprost ich nie dotyczy lub bezpośrednio nie angażuje. Wspomnianej zasady wychowawczej, wyrażającej się w tezie, że wychowawca winien być przez cały czas z wychowankami, nie tracą więc z oczu od początku do końca oazy. Umiejętnie, chętnie i z wyczuciem włączają się w to, co robią i czym się zajmują ich podopieczni. Angażując się w rolę animatora, nie przestają być przecież członkami małych wspólnot, którymi przez dwa tygodnie kierują. Nie są „ponad” zastępem oazowym ani „obok” tworzącej się wspólnoty. Nie wolno im więc – na przykład – dyspensować się od udziału w szkole apostolskiej lub próbach śpiewu i wykrętnie tłumaczyć, że znają już przekazywane treści, a także pieśni liturgiczne czy ewangeliczne piosenki, których akurat uczy się uczestników. Nie wolno im także rezygnować z wypraw w góry i błędnie utrzymywać, że już kiedyś chodzili z plecakiem okolicznymi szlakami turystycznymi i że w związku z tym znają je jak własną kieszeń i niczego ciekawego tam nie ujrzą. Jeżeli by tak czynili, popisując się niefortunnie jak rozgrymaszeni i rozpieszczeni jedynacy, oznaczało by to, że nie zdają sobie sprawy z tego, po co naprawdę przyjechali na oazę, a wyznaczenie ich do tego odpowiedzialnego zajęcia było błędem organizatorów rekolekcji. Rozdział szósty Dzień przyjazdu Dzień przyjazdu uczestników jest dniem próby dla całego zespołu wychowawczego. Już w pierwszych godzinach po przyjęciu nowo przybyłych w ośrodku prowadzący oazę mogą się zazwyczaj wstępnie zorientować, czy dostatecznie sprostają wyzwaniu, które podjęli i czy są do tej pracy ewangelizacyjnej wystarczająco przygotowani. Zgromadzeni w ośrodku rekolekcyjnym animatorzy muszą mieć świadomość tego, że przyjmują – niejako do siebie, do swego „wakacyjnego domu” – grupę młodzieży, której mają ukazać chrześcijański styl życia i ewangeliczny system wartości, a ponadto doprowadzić myślących jeszcze po świecku, w kategoriach „tego świata”, uczestników do autentycznego nawrócenia. Spoczywa na nich w związku z tym ogromna moralna odpowiedzialność. Niezbędne jest zatem, aby się do tego poważnego zadania z pewnym wyprzedzeniem i właściwie przysposobili i wdrożyli. Nie należy przypominać, że powinni się wcześniej zapoznać z podręcznikiem oazy, tak z jego częścią ogólną jak szczegółową. Jeśli przyjechali do ośrodka dzień lub dwa wcześniej niż uczestnicy, co jest wskazane i zalecane, mogą kilka godzin poświęcić na osobiste rekolekcje – na wspólną medytację, refleksję i modlitwę. Pozwolą im one uprzytomnić sobie, że sami są pod wodzą moderatora małą żywą wspólnotą, która ma teraz – drogą duchowego pączkowania – przekształcić się w pięć lub sześć nowych wspólnot chrześcijańskich. Mogą przeprowadzić rozmowę ewangeliczną lub ewangeliczną rewizję życia, podzielić się ze sobą swymi oczekiwaniami, ale także obawami, próbować wesprzeć się wzajem na sobie, w zaufaniu zdradzić sobie, czego się lękają, a w czym czują się silni. Oni przede wszystkim muszą znaleźć wspólny język i wzmocnić łączące ich więzi. Dzień przed rozpoczęciem się oazy i dzień przyjazdu uczestników – to dla animatorów czas wytężonej pracy. Powinni doprowadzić ośrodek do oczekiwanego stanu, usunąć wszelkie usterki, zlustrować wszystkie pomieszczenia, sprawdzić stan zaopatrzenia, dokonać niezbędnych zakupów i przygotować pierwszy posiłek – tak aby zmęczeni podróżą uczestnicy przyjechali już „na gotowe” i nie musieli na nic czekać. Krótko mówiąc – muszą zapiąć wszystko na ostatni guzik w kuchni, jadalni i kaplicy, w miejscu modlitw i szkoły apostolskiej, oraz w pokojach sypialnych. Jest ważne, aby przybyli od pierwszej chwili czuli, że są w ośrodku miłymi gośćmi i że witają ich ludzie operatywni, sprawni i prężni, którym można w związku z tym zaufać nie tylko w sprawach bytowych. Najczęstsze kłopoty, które pojawiają się tego dnia – zwłaszcza na oazach ponaddiecezjalnych – wiążą się z tym, że nie zawsze liczba przybyłych pokrywa się z liczbą miejsc w witającym ich ośrodku. Trzeba więc niekiedy błyskawicznie się dostosować, zmienić skład grup czy dokonać innych szybkich retuszów, na przykład postarać się o dodatkowe miejsca noclegowe. Animatorom nie wolno kręcić nosem i narzekać, że pojawili się akurat nie ci, których się spodziewano, może z innych stron kraju niż oczekiwano, w innym składzie niż to pierwotnie planowano, nieco młodsi lub nieco starsi niż liczono, i że będą musieli – w związku z powyższym – przenieść swe bagaże do innych pomieszczeń mieszkalnych, zająć mniej wygodne posłania lub przyjąć na siebie nowe obowiązki. W dniu przyjazdu powinien działać w ośrodku rekolekcyjnym punkt recepcyjny. Chodzi o to, by przybywający zostali zaraz po przybyciu zapisani i skierowani do właściwych zastępów i pokoi, i nie musieli irytująco długo czekać na walizkach na osobę, która rozstrzygnie o ich dalszym losie, gdyż ta się akurat gdzieś się zawieruszyła. W punkcie recepcyjnym powinien ponadto czuwać ktoś, kto zaprowadzi przybyłych do ich pokoi, pomoże nieść torby i plecaki i udzieli pierwszych podstawowych wskazówek. Do pomocy w tym ostatnim zajęciu można wciągnąć przyjezdnych, którzy najwcześniej pojawili się w ośrodku. Miłym zwyczajem jest wpinanie każdemu nowo przybyłemu w kołnierz bluzy zabawnej wizytówki – na przykład kartonowego serduszka – z jego imieniem wypisanym kolorowym flamastrem. Każdy zastęp może mieć inny kolor wizytówek. Ułatwia to komunikowanie się w pierwszych godzinach i dniach pobytu, kiedy jeszcze przybyli nie znają się po imieniu. Podobne wizytówki mogą mieć także członkowie zespołu wychowawczego – z dodatkowo wypisaną funkcją (moderator, animator, animator muzyczny, animator liturgiczny, aprowizator, itp.). Dzień przyjazdu ma ogromne znaczenie z punktu widzenia zdyscyplinowania i ładu. Już od pierwszych chwil uczestnicy muszą czuć, że obowiązuje w oazie określony regulamin. Oczywiście, nie należy przesadzać i straszyć jakimś wojskowym reżimem. Oaza nie jest bowiem obozem dla komandosów ani pustynną szkołą przetrwania dla sił szybkiego reagowania. Jednakże animator musi dopilnować, aby już pierwszego wieczoru wszyscy położyli się spać o ustalonej w programie dnia porze, pogasili światła i zachowali ciszę nocną. Jeśli zaraz po przyjeździe będą jakieś „luzy”, przyjezdni od razu wyczują, że nie wszystko, co zawiera wywieszony regulamin muszą brać sobie do serca i traktować serio. Postawa diakonii animatora wiąże się z jednym z podstawowych celów rekolekcji oazowych. Ma on doprowadzić w małej grupie rekolekcyjnej do wytworzenia się atmosfery żywej i autentycznej wspólnoty. Na oazy, zwłaszcza na oazę pierwszego stopnia, przyjeżdżają uczestnicy zazwyczaj nie znający się wzajemnie, a równocześnie nie do końca jeszcze wiedzący, czym są rekolekcje prowadzone tą metodą – i w związku z tym mający niekiedy rozbieżne wyobrażenia, oczekiwania i nastawienia, dotyczące tego, co ich tam czeka. Jedni są przeświadczeni, że jadą na wypoczynek i sądzą, że znajdą w ośrodku rekolekcyjnym komfortowe warunki materialne, na to też przede wszystkim licząc; inni są przekonani, że zapowiadany program formacyjny jest li tylko mało ważnym dodatkiem, który można będzie bagatelizować lub wręcz całkiem ignorować, i że w związku z tym będą dysponować ogromną ilością wolnego czasu dla siebie na zabawę i rozrywkę. Nie wszyscy wiedzą, że program oazy łączy się ze ściśle określonymi koniecznościami, którym trzeba będzie się podporządkować. W tym kontekście zadania animatora, zwłaszcza w pierwszych dniach pobytu, mają niezaprzeczalne znaczenie. Ma on dopomóc przyjeżdżającym w otwarciu się na cały wachlarz wymagań, decydujących o właściwym przeżyciu rekolekcji; ma im ułatwić akceptację programu i regulaminu, i uwrażliwić na to, że winni podjąć wysiłek spotkania się z Bogiem i między sobą w miłości. Pierwszy dzień pobytu jest pod tym względem najczęściej decydujący. Uczestnicy, widząc, co ich czeka, muszą w nim wyrazić swoje „tak”, zgadzając się na prawa życia we wspólnocie i je afirmując. Nieliczni jednak się na to nie decydują i wyjeżdżają z powrotem do domów. Oaza rekolekcyjna różni się od innych form spędzania czasu w słonecznym okresie wakacyjnym i ci, którzy szczerze pragną się w niej uczestniczyć, muszą zdawać sobie sprawę z jej specyfiki i niezwykłości. Oaza – to nie kolonie czy obóz harcerski w górach, choć niewątpliwie jakieś cechy tych sposobów spędzania wakacji posiada. Oaza – to nie wczasy dla letników, połączone z chodzeniem do kościoła, choć i takich elementów można się w niej dopatrzyć. Jest zdecydowanie czymś więcej. To „coś więcej” powinno uwyraźnić się przed przybyłymi, aby nie mieli wątpliwości co do tego, w jaką „przygodę” się angażują. Ma to być przecież „przygoda z Bogiem” o znaczeniu, decydującym niejednokrotnie dla całego późniejszego życia. Czy się nią stanie? Zależy to w sporej mierze od animatora. Przybywa on tam jako świadek, który sam już przeżył oazę, przechodząc przez jej kolejne trzy stopnie, a także przez związaną z nimi formację w swej parafii, i chce jej wartości zaszczepić teraz w nowym małym środowisku ludzkim. Przybywa również jako świadek tego, że odkrycie Boga we wspólnocie może mieć (i faktycznie ma) miejsce, o ile grupa osób wewnętrznie się na to odkrycie otwiera i go pragnie. Miłość Boga wiąże się ściśle z miłością bliźniego. Święty Jan podkreśla tę głęboką prawdę, pisząc: „Jeśliby ktoś mówił: „Miłuję Boga”, a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi” (1 J 4, 20). Nie można dążyć do Boga, a jednocześnie pozostawać w konflikcie z najbliższymi, bądź też tracić z oczu ich potrzeby. Jeżeli więc uczestnicy oazy chcą zakosztować radości obcowania z „Tym, który jest” (por. Wj 3, 14), muszą stworzyć braterską wspólnotę, dając jej prym przed wakacyjnymi uciechami, frajdami i rozrywkami (film, radio, telewizja, rozgrywki sportowe i inne) i realizacją małych egoistycznych i przyziemnych interesów. Animator jest pierwszym w ośrodku rekolekcyjnym, kto odsłania przed nowo przybyłymi taką właśnie postawę duchową. Wróćmy jeszcze do warunków bytowych, widocznych w oazowym ośrodku rekolekcyjnym. Warto pamiętać o tym, że ten, o ile jest właściwie zorganizowany, wcale nie pozostaje luksusowo wyposażony i nie oferuje wygód, posiadanych przez okrzyczane pensjonaty i domy wczasowe, motele i hotele, mieszczące się w nadmorskich czy górskich kurortach. Wyjazd na oazę nie jest wyprawą na Majorkę. Wręcz przeciwnie! Dobrze przygotowany ośrodek oazowy cechuje się skromnością wyposażenia, a warunki, w nim panujące, są – by nie popaść w przesadę – odrobinę spartańskie. Ma to swoje głębokie psychologiczne uzasadnienie. Nie jest żadną tajemnicą, że otoczeni luksusowymi przedmiotami ludzie pozostają zazwyczaj bardzo samotni. Świat rzeczy, który wynoszą często ponad wszystko, sprawia, że zamykają się w sobie i izolują od innych. Nierzadko też w rezultacie nie umieją spontanicznie i z oddaniem budować nowych relacji międzyludzkich. By temu przeciwdziałać, w latach siedemdziesiątych na Zachodzie zaczęto organizować specjalne kursy dla biznesmenów, mających pewne trudności w komunikowaniu się nie tylko z klientami firmy, ale i z własnym personelem. Posłużono się techniką, zwaną metodą pełnego zanurzenia. Wymagała ona – przynajmniej na jakich czas – uwolnienia się uczestników kursu od świata luksusowych rzeczy. Nawykłych do rozkazywania przez telefon, krycia się za monitorem komputera, przebywania w dużych i wygodnych apartamentach i podróżowania prywatnymi samolotami menadżerów zbierano razem, oferując im warunki koszarowe (koce, prycze) i niejako zmuszając ich do tego, by uczyli się nawiązywać między sobą kontakty od nowa – w ciasnocie, ciągłym ocieraniu się o siebie i przy konieczności wzajemnego wspomagania się w najprostszych sprawach bytowych. Oaza ma w sobie coś z tej „metody pełnego zanurzenia”. Oczywiście, ośrodek nie musi przypominać koszar dla rekrutów. Pokoje mieszkalne dla zastępów nie mają być urządzane i wyposażane na wzór cel trapistów lub kamedułów. Niezbędne prowizorium musi być jednak zachowane. Chodzi o to, by świat rzeczy (wygodne fotele, telewizory z dużym ekranem, lodówki z zimną colą, porcelanowe zastawy na stole, klimatyzacja w pokojach, baseny z podgrzewaną wodą, błyszczące chromem roboty kuchenne i zmywarki w kuchni) nie odciągał uczestników od tego, co na oazie najważniejsze – od spotkania się z bliźnimi. Rozdział siódmy W małej wspólnocie W każdej nowo powstałej grupie krystalizuje się szybko i spontanicznie pewien układ wzajemnych dynamicznych zależności. Jedni są bardziej aktywni, dominują i zręcznie przewodzą, będąc górą i umiejętnie pociągając za sobą pozostałych, inni zaś są bardziej pasywni i ulegli, bez oporów rezerwując dla siebie rolę drugich skrzypiec. Animator musi dyskretnie przypatrywać się zmieniającym się relacjom między przyjezdnymi. Jeżeli któryś z członków jego zastępu z natury dominuje, budzi większy szacunek, szybko zyskując autorytet i uznanie, animator może uczynić go swym nieformalnym zastępcą, nieco silniej wiążąc z sobą, a następnie cedując na niego niektóre ze swych obowiązków. Raczej nie powinien dążyć do konfrontacji ze swym niepisanym „alter ego”, gdyż w ten sposób dojdzie do zgrzytów, które szybko przeniosą się na innych członków grupy. Ci będą zmuszeni opowiadać się frakcyjnie za jednym albo za drugim. Animator, dbając by do tego nie doszło, musi jednocześnie czuwać nad tym, by silniejsi nie wyrządzali krzywdy słabszym, i by nie wykorzystywali ich w żaden sposób ani nimi nie pomiatali – a poza tym, by nie wymigiwali się od obowiązków, przerzucając je na tych ostatnich. Warto zwracać na to uwagę, zwłaszcza przy pełnieniu dyżurów, szczególnie wtedy, kiedy dzieli się prace i zdania między członków zastępu, a następnie sprawdza ich wykonanie. Polaryzacja „silny – słaby” może rzucać się w oczy podczas wspólnych zabaw i innych zajęć. Gra w piłkę, wyprawa w góry, występy w czasie pogodnego wieczoru – ujawniają zachowania fair play, ale też przeciwnie – wymagające niezbędnej korekty wychowawczej. Nawet drobne spięcia między członkami zespołu są okazją do zastanowienia i swoistej ewangelicznej rewizji życia nad tym, co dzieje się we wspólnocie. Animator powinien w miarę szybko reagować – i nie czekać, aż inni członkowie ekipy wychowawczej zaalarmują go, że w jego zespole dzieje się coś niepokojącego. Uczestnicy muszą rozumieć i akceptować chrześcijańskie normy postępowania, ucząc się ich stosowania na co dzień. Przykazanie miłości bliźniego nie jest abstrakcyjną normą, pozbawioną odniesień do realiów codziennego życia, a jej rzeczywiste znaczenie poznaje się, obcując z tymi bliźnimi, którzy są najbliżej i poznając ich konkretne potrzeby („Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie”; Mt 25, 35 – 36). Animator winien zaprzyjaźnić się ze wszystkim członkami zastępu, nikogo nie pomijając. Łatwo zapomnieć o tych słabszych i cichszych, którzy ciągną na szarym końcu – gdzieś daleko za silniejszymi, bardziej przedsiębiorczymi, śmiałymi i rozbawionymi. Nie są kłopotliwi, podporządkowują się regulaminowi i może się wydawać, że niczego szczególnego dla siebie nie oczekują. Czasami jednak im właśnie należy poświęcić więcej czasu i uwagi. Warto pamiętać o tym, że każdy przywozi ze sobą na oazę niewidoczny z początku bagaż własnych doświadczeń życiowych, sukcesów i triumfów, ale i klęsk i niepowodzeń. Może ten z szarego końca grupy boryka się z czymś, o czym animator nie ma zielonego pojęcia i właśnie w ośrodku rekolekcyjnym pragnie znaleźć rozwiązanie przeżywanych zmartwień i zgryzot? Może ma poważne kłopoty rodzinne lub walczy z trudnościami w szkole? Może w głębi ducha liczy, że właśnie na oazie znajdzie prawdziwego przyjaciela, który z nim cierpliwie o tym porozmawia, nie żałując swego czasu? I że pomoże mu wzmocnić jego społeczne DNA? Relacje animatora z podopiecznymi muszą więc być zróżnicowane, z każdym nieco inne, jedyne w swym rodzaju i niepowtarzalne. Do każdego z uczestników trzeba stosować nieco inną miarę i z każdym rozmawiać nieco inaczej. Przed każdym też stawiać poprzeczkę oazowych wymagań w sposób roztropny i przemyślany, oraz dostosowany do jego możliwości. Animator nie musi zagłębiać się w zaawansowane analizy psychologiczne, wypada jednakże, aby zdawał sobie sprawę z tego, że z psychometrycznego punktu widzenia grupa, którą prowadzi, jest tworem raczej złożonym. Wspomnieć należy, że jeżeli wraz z nim obejmuje ona sześć osób, to daje się w niej wyróżnić aż piętnaście relacji wzajemnych i aż trzydzieści jednostronnych – każdy z członków zespołu posiada bowiem z reguły czynne odniesienia do pięciu pozostałych. Jeżeli prowadzący zespół będzie mieć na to czas i ochotę, może te relacje nanieść na kartkę papieru, rozrysować je i zastanowić się nad specyfiką każdej z nich. Rozdział ósmy Śladami programu dnia Pierwsze poranne zajęcia Każdy bez wyjątku dzień rekolekcyjny, licząc od pierwszego do ostatniego, rozpoczyna się około szóstej trzydzieści. Temat to odwieczny, wczesne wstawanie. Wbrew pozorom, nie jest ono wcale trudne i nie wymaga od uczestników karkołomnego poświęcenia, zważywszy, że latem słońce już między trzecią a piątą rano ciekawie zagląda do okien. O wschodzie świat jest naprawdę piękny, o czym przez ostatnie dziesięciolecia przypominało wielu wykonawców piosenki „Radość o poranku” do słów Jonasza Kofty: „Jak dobrze wstać skoro świt, jutrzenki blask duszkiem pić – nim w górze tam skowronek zacznie tryl, jak dobrze wcześnie wstać dla tych chwil...” Ludowe przysłowie uczy: „Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje”, a w Ruchu Światło-Życie nie były dotąd organizowane żadne specjalne wakacyjne oazy dla śpiochów. Zatem poddawanie w wątpliwość regulaminowej zasady, o której mowa, nie ma najmniejszego sensu. Na nic spory i dysputy, polemiki i erystyczne popisy, po prostu trzeba wstać – i tyle. Uczestnicy mają zazwyczaj od trzydziestu do czterdziestu pięciu minut na poranną toaletę, ubranie się, udanie się na miejsce zbiórki i przysposobienie do wspólnej modlitwy. Byłby wstyd, gdyby się spóźniali, a głównie od animatora zależy, czy uda im się stawić tam punktualnie, czy nie. Z powyższego jednoznacznie wynika, że animator jako żywo powinien należeć do godnych pochwały rannych ptaszków. Jak wypadłby w oczach innych, gdyby się okazał horrendalnym śpiochem, nie potrafił podnieść się na czas i gdyby musieli go sznurami wyciągać z pościeli dopiero bardziej niż on zdyscyplinowani uczestnicy? Do absolutnie dobrego tonu należy, żeby zrywał się pierwszy, zaś następnie stawiał innych na nogi. Jeżeli z góry przewiduje, że może mieć z tym niejakie kłopoty, powinien przed wyjazdem na oazę zaopatrzyć się w sprawny budzik turystyczny. Rzecz to nieduża i zajmująca niewiele miejsca w plecaku, ale wydatnie wzbogacająca wyposażenie. Na jego barkach spoczywa obowiązek zadbania o to, aby podopieczni byli gotowi na oznaczoną godzinę. W miarę potrzeby może ponaglić opieszałych, zaś przed opuszczeniem pokoju upewnić się, że wychodzący na modlitwy pozostawili po sobie porządek. Do omówienia pozostaje sprawa „wąskich gardeł”. Pierwsze to łazienka. Niebezpieczeństwem są kolejki z ręcznikami przed drzwiami i towarzyszące im spory o to, kto powinien wejść pierwszy, a kto po nim. Ktoś opieszały może zająć łazienkę na dłużej. Aby uniknąć spóźnień, należy określić zasady korzystania z umywalek. Jeżeli tworzą się „korki” i zastęp nie może uwinąć się z toaletą na czas, trzeba poszukać jakiegoś rozwiązania. Najbardziej drastycznym byłoby przesunięcie pobudki całego zastępu na nieco wcześniejszą godzinę. Ale nie zawsze to jest konieczne. W zespole znajdują się zazwyczaj pojedynczy chętni, gotowi wstawać i myć się nieco wcześniej. To „wąskie gardło” szczególnie dotyczy oaz dla dziewcząt. Te potrzebują z reguły więcej czasu niż chłopcy na poranną toaletę. Drugie wiąże się z tym, co dzieje się wieczorem w sypialni. Jeżeli uczestnicy nie kładą się spać o wyznaczonej porze, a do programu dziennego, o którym uczy podręcznik oazy, swawolnie i figlarnie dorzucają własny „program nocny”, kończący się godzinę lub dwie po północy, bardzo trudno zerwać się im rano i podołać regulaminowym obowiązkom. Nawet początkujący moderator bez trudu dostrzeże, który zastęp wyłamał się z ustalonych ram. Będzie to widać po nieprzytomnych i zaspanych twarzach. Jeżeli uczestnicy grzebią się jak muchy w smole, ziewają co rusz, nie dociera do nich to, co się do nich mówi, to trudno przypuszczać, iż będą zdolni do świadomego angażowania się w poranne ćwiczenia. Te okażą się dla nich ani chybi pańszczyzną i mordęgą. To nic przyjemnego, gościć na zajęciach odsypiające błogo zaległości nocne marki. Wybór jest dość wyrazisty i nie dopuszcza żadnych odstępstw, zaś decydują o nim właściwości ludzkiego zegara biologicznego. Oazy nie są dla nietoperzy i dla sów. Modlitwy poranne Modlitwy poranne niosą z sobą pierwsze sygnały tego, jakimi treściami będzie wypełniony kolejny dzień rekolekcji. Rozpoczynając je, moderator podaje zwykle jego hasło i myśl przewodnią, słowo życia i piosenkę dnia. Przy okazji modlitw porannych powinny być dokładnie zapowiedziane wszystkie ważniejsze punkty całodziennego programu – ze szczególnym uwzględnieniem zaplanowanych wycieczek oraz ewentualnych nadprogramowych zadań. Jest to bardzo ważne, uczestnicy oazy mogą bowiem dzięki temu już z rana dostroić się duchowo do oczekujących ich zajęć. Program dnia powinien być stabilny. Nie należy ich zaskakiwać później nagłymi zmianami, których się nie spodziewają. Są one bowiem z reguły odbierane jako dowód niezdecydowania i chwiejności prowadzących oazę. A ci przecież nie mogą być jak chorągiewka na wietrze. Od samego rana w ośrodku oazowym obowiązuje cisza. Jeśli ma być utrzymany rekolekcyjny charakter pobytu, wspomniana cisza powinna trwać aż do porannej Mszy świętej. Animatorzy czuwają nad tym, aby uczestnicy jej przestrzegali, a w razie konieczności rozmawiali półgłosem i nie hałasowali. Skoro o tym mówimy, to nie okłamujmy się. Zachowanie nastroju skupienia i zadumy bywa dosyć trudne – zwłaszcza gdy na oazie są ludzie bardzo młodzi, nieledwie nastoletni, żywi jak rtęć, zachłystujący się wszystkim, co wokół nich się dzieje i gotowi włączyć się z nieskrywanym entuzjazmem w każde nowe przedsięwzięcie. Niemało zależy tu od osobistej postawy kierującego zastępem i od jego wewnętrznej dyscypliny. Wypada pamiętać o tym, że w Ruchu Światło-Życie jest szczególnie pielęgnowana Liturgia Godzin. W Oazie Dzieci Bożych rano przeprowadza się nabożeństwo na wzór jutrzni, a na wyższych stopniach oazy proponuje się pełną jutrznię. W Oazie Nowego Życia trzeciego stopnia oprócz jutrzni odmawia się też nieszpory i godzinę czytań. Dobry animator jest za pan brat z brewiarzem i z porządkiem godzin liturgicznych, potrafi szybko odszukać potrzebne psalmy i antyfony, przypadające na dany dzień liturgiczny, nie mówiąc o ich innych częściach składowych wspólnej modlitwy (hymn, czytanie, responsorium, prośby, modlitwa dnia czy kantyk). Celebracja eucharystyczna Celebracja eucharystyczna stanowi główny akcent programu dnia i wokół niej ogniskują się wszystkie zajęcia rekolekcyjne. Jest to zgodne z przesłaniem soborowej konstytucji o liturgii świętej. Na oazach przywiązuje się ogromną wagę do tego, aby Eucharystia była sprawowana w duchu odnowy i w sposób poniekąd modelowy. Co zatem z tego w praktyce wynika? Służący do Mszy świętej wszystkie czynności przy ołtarzu wykonują dokładnie, bez pośpiechu, z powagą, ze czcią i z namaszczeniem. Celebracje muszą być przemyślane, szczegółowo rozpracowane, rozważne, pełne piękna, czaru, naznaczone świadomością doświadczenia sacrum, a akcje przy ołtarzu zgrane ze sobą i pozbawione dysonansów. Aby osiągnąć wzorcowy pułap celebracji, odpowiadający dorobkowi ośrodków, propagujących w latach posoborowych odnowioną liturgię, każdą Mszę świętą należy bardzo starannie i z dużym wyczuciem przygotować. To sprawa pewnej wrażliwości, a nawet smaku, nie mówiąc o swego rodzaju wirtuozerii. Liturgia jest bowiem poniekąd utworem muzycznym, rozpisanym na wiele instrumentów. Ma się rozumieć, jest to koronne zadanie moderatora i kolejnych zespołów liturgicznych. Kilka elementarnych zasad trzeba mieć niewątpliwie w pamięci. Powinny mieć miejsce przewidziane w mszale procesje liturgiczne. Wszystkie funkcje liturgiczne przy ołtarzu muszą być codziennie obsadzone i bez wyraźnej potrzeby nie należy ich łączyć (niosący krzyż, dwaj akolici światła, akolita do mszału, akolita do ampułek, jeden lub dwóch lektorów, psałterzysta, kantor, komentator, względnie także turyferariusz i nawikulariusz). Nadto należy wyznaczyć dwie lub trzy osoby do procesji z darami. Wiodący charakter mają śpiewy liturgiczne, dlatego też na oazie niezastąpiona rola przypada w udziale scholi, stwarzającej niepowtarzalny nastrój i nadającej swoistą barwę celebracji. Jeżeli odbywają się pospołu oaza dla chłopców i oaza dla dziewcząt, tą ostatnią funkcją zostają obarczone na ogół dziewczęta, które zazwyczaj są bardziej rozśpiewane. Na oazie pierwszego stopnia od samego początku liturgia eucharystyczna musi być celebrowana poprawnie – i w związku z tym pierwszego dnia sami animatorzy jako obznajomieni z kanonami służby przy ołtarzu i doskonale się orientujący w czym rzecz powinni zająć miejsca w prezbiterium. Codzienna Msza święta jest odprawiana – podobnie jak w przypadku tradycyjnych rekolekcji zamkniętych – tylko dla osób, które uczestniczą w oazie. Umożliwia to odwołanie się do przepisów liturgicznych, dotyczących celebracji w małych grupach i zastosowanie formularzy mszalnych, przewidzianych w mszale oazowym. A jeśli Eucharystię sprawuje się w prowizorycznej kaplicy lub w plenerze, na szlaku turystycznym – dostosowanie się do przepisów, odnoszących się do liturgii „sub divo”. Wspomniana zasada dotyczy dni powszednich. Natomiast w niedziele i większe święta grupa oazowa włącza się w celebracje miejscowej wspólnoty parafialnej. Oczywiście, włącza się czynnie, animując liturgię mszalną (lekcje, psalm responsoryjny, komentarze, śpiewy scholi). Jest to znakomita okazja do świadectwa wobec parafian i letników. Tak więc liturgia mszalna musi być zawsze na oazach oczkiem w głowie moderatora i zespołu animatorów. Wiąże się z tym szereg konkretnych zadań, których nigdy nie wolno zaniedbać. Animator, na którego zespół przypada – zgodnie z grafikiem – dyżur liturgiczny, powinien dzień wcześniej skonsultować się z moderatorem, zapoznać się z formularzem mszalnym, znaleźć czytania i zastanowić się nad kształtem celebracji. Bezpośrednie przygotowanie do Mszy świętej – jak to wcześniej wspomniano – odbywa się w ramach kręgu liturgicznego. Animator, wraz ze swym zespołem, musi zatem podjąć refleksję nad tekstami czytań mszalnych – z wykorzystaniem elementów kręgu biblijnego, wybrać śpiewy mszalne, dostosowane w treści do idei przewodniej liturgii i jej głównych tematów, wraz z grupą napisać komentarze (na wejście, przed czytaniami, na procesję z darami i inne), wybrać akt pokutny (a w przypadku aktu pokutnego tropicznego zredagować – jeśli nie ma ich w teczce oazowej – wezwania dla celebransa), zaplanować modlitwę wiernych, przećwiczyć czytania z wyznaczonymi lektorami i psalm responsoryjny z psałterzystą. Wypada mu także wcześniej sprawdzić w zakrystii – zwłaszcza gdy nie przewidziano odrębnej funkcji dla oazowego zakrystianina (animatora liturgicznego) – czy wszystko, co potrzebne do sprawowania liturgii, zostało przygotowane i znajduje się na swoim miejscu, tak gdy chodzi o stroje dla kapłana i służby (humerały, alby i paski), jak naczynia liturgiczne, księgi i to, co potrzebne do procesji z darami (ampułki, puszka, naczynie z komunikantami). Uniknie się w ten sposób nerwowości i bieganiny tuż przed rozpoczęciem celebracji. Powyższe uwagi dotyczą w dużej mierze także nabożeństw wieczornych. Wymagają one również starannego przygotowania. Wcześniej trzeba rozdzielić funkcje liturgiczne i poinformować służbę o porządku nabożeństwa, zwracając szczególną uwagę – zwłaszcza gdy przypada adoracja Najświętszego Sakramentu – na funkcje turyferariusza i nawikulariusza. Naturalnie, o owocach Eucharystii decyduje nie tylko sposób jej sprawowania, ale i właściwe nastawienie duchowe uczestników. Nie należy dziwić się sugestii, że to w pierwszej kolejności sami animatorzy powinni doświadczać jej głębi. Muszą nie tylko dobrze rozumieć to, co dzieje się w prezbiterium – w miejscu przewodniczenia, głoszenia słowa Bożego i przy stole eucharystycznym, lecz i zarazem umieć przybliżyć uczestnikom wymowę wszystkich aktów, rytów i symboli. Co zrozumiałe, wiąże się z tym pewne minimum przygotowania teologicznego. To rzecz, której nie da się zignorować. Szczegółowe wprowadzenie w tajemnice liturgii odbywa się w ramach szkoły apostolskiej na oazie drugiego stopnia i w oparciu o nie przyszły animator może później pogłębiać swoją wiedzę, sięgając do odpowiednich lektur, a poza tym doskonalić praktyczne przygotowanie do sprawowania funkcji ceremoniarza. Przy wspólnym posiłku Zwykle po Mszy świętej uczestnicy dysponują wolnym czasem – aż do śniadania. Ta zasada nie dotyczy członków zespołu, na który danego dnia przypada dyżur gospodarczy. Ci ostatni bowiem prosto ze świątyni żywo udają się do kuchni, aby uporać się do końca z przygotowaniem posiłku. Troska o wygłodniałe żołądki, temat to niebłahy, więc warto przy nim się zatrzymać. Jak jest z tym na oazie? Trzeba rzec, że wiele zależy od przyjętych form diakonii stołu i od organizacji zaplecza gospodarczego – a pod tym względem w prawie każdym punkcie rekolekcyjnym sytuacja może nieco inaczej się przedstawiać. Jeśli zadbano o dorosłe osoby, mające zajmować się wyłącznie kuchnią, one wezmą na swoje barki związane z tym zadania. Zespół dyżurujący służyć im będzie tylko pomocą w pewnym ograniczonym zakresie. Jednak w przypadku gdy oaza nie ma własnej kucharki lub kucharza, ciężar odpowiedzialności za tę odcinek życia we wspólnocie spadnie na animatorów. Chyba obecnie taka sytuacja raczej rzadko ma miejsce, niemniej warto o niej pamiętać. Na oazie, jak to w życiu, może się bowiem zdarzyć, że zajmująca się kuchnią osoba dorosła nagle się pochoruje, albo raptem musi wyjechać na dzień lub dwa. Co wtedy? Można z całą grupą rekolekcyjną udać się na obiad do jadłodajni lub restauracji, więcej satysfakcji jednakże sprawi samodzielne przygotowanie posiłku i popisanie się własnymi talentami kulinarnymi. Zajęcie to wymaga zmysłu praktycznego, zaradności i odrobiny wyobraźni. Obyty animator nie lęka się takiego pułapu odpowiedzialności, umie pokierować kilkuosobową grupą kręcących się po kuchni podopiecznych, wskazać trafnie każdemu prace do wykonania i wszystkiego dopilnować – od obrania ziemniaków i pokrojenia jarzyn na zupę po przyprawienie sosu i osłodzenie kompotu. Opanowanie tego typu umiejętności nie wymaga wcale od niego ukończenia technikum gastronomicznego. Wystarczy, że na kolejnych oazach, w których pilnie uczestniczy, będzie zwracał baczną uwagę na to, co się dzieje w kuchni i jak sobie radzą z posiłkami dla dużej grupy trzymający się w niej dzielnie spece od rusztu i patelni. Liczy się też doświadczenie, wyniesione z obozów harcerskich czy studenckich. Przy tej okazji warto wspomnieć o punktualności – owej kardynalnej oazowej cnocie, z której są tak dumni wyrobieni animatorzy, zwłaszcza trudzący się kilka lat pod rząd w tym samym lub niewiele zmienionym składzie. Wyjazd na oazę nie oznacza rozstania się z zegarem. Wszystkie zajęcia rekolekcyjne należy rozpoczynać dokładnie o tej godzinie, na którą były – zgodnie z grafikiem – zaplanowane, zaś spóźnienia powinny należeć do rzadkości. Dotyczy to zwłaszcza pory rozpoczynania posiłków, szczególnie zaś obiadu. Nic tak bardzo nie rozluźnia dyscypliny w dużej grupie oazowej jak konieczność nużącego wyczekiwania na śniadanie lub kolację, które nie są na czas przygotowane. Posiłki nie powinny nadmiernie się przeciągać. Należy baczyć na to, aby wszyscy pospołu zasiadali przy oazowych stołach, razem wstawali i razem od nich odchodzili. Wspólne krótkie modlitwy przed i po jedzeniu tworzą ich naturalne ramy. Ich teksty powinny być wywieszone w widocznym miejscu. Nikt nie powinien wymykać się z jadalni wcześniej, nim się wraz z innymi nie pomodli, ani też nie rozpoczynać jedzenia na własną rękę. Przy stole jadalnym – między innymi – zaznacza się w sposób niezwykle czytelny i widoczny duch oazowej wspólnoty. Ważnym elementem posiłków jest dobrze zorganizowana posługa stołu, leżąca w gestii mającego danego dnia dyżur zespołu oazowego. Nie może być za mało kubków, sztućców czy talerzy. Dwie lub trzy osoby winny czuwać, by na stołach niczego nie brakowało, a w miarę potrzeby donosić chleb lub kanapki, czy przygotowane napoje. Nie można dopuszczać do tego, by każdy, komu czegoś nie dostaje, sam biegał do kuchni, albo w czasie wspólnego posiłku bez powodu w niej pozostawał. Kultura posiłków jest – bez wątpienia – jedną z form świadectwa grupy oazowej. O właściwym zachowaniu się przy stole wiele pisano w różnych podręcznikach savoir-vivre’u. Trudno zatem zakładać, że uczestniczący w oazie pierwszego stopnia nie wiedzą, co wypada przy stole, a co nie, co jest godne pochwały, a co naganne. W gronie, złożonym z bardzo młodych osób, nietrudno o sztubackie popisy, które stanowczo nie powinny mieć miejsca. Rozochocony neandertalczyk, „dowcipnie” nadgryzający na zapas leżące na tacy kanapki albo chomikujący je dla siebie pod stołem, biegunowo różni się od żywiącego szacunek do samego siebie i bliźnich „nowego człowieka”, troszczącego się o to, by niczego nie zabrakło siedzącym obok niego i zauważającego ich potrzeby. Ten ostatni w właściwym momencie poda dalej kosz z chlebem, wręczy cukiernicę sąsiadowi czy podsunie mu półmisek z wędlinami. A i pamięta o słowach „proszę” i „dziękuję”. Ku szkole apostolskiej Śniadanie w naturalny sposób zamyka poranną fazę programu dnia. Uczestnicy czują się wtedy bardziej swobodni, mogą ze sobą pogawędzić i chwilę wypocząć, napisać list, wysłać pocztówkę, podumać nad notatnikiem oazowym czy wybrać się na krótki spacer. Ekipa, na którą przypada dyżur porządkowy, ma okazję, by rozejrzeć się po zajmowanych pomieszczeniach i o ile trzeba doprowadzić je do należytego stanu. Ta chwila „oddechu” kończy się wraz z rozpoczęciem kolejnych zajęć, opatrywanych najczęściej mianem szkoły apostolskiej. Są one różnie kształtowane, zależnie od stopnia i typu oazy rekolekcyjnej. Różne są także tematy podejmowane w ich ramach. To samo dotyczy stosowanych środków dydaktycznych. Na oazie pierwszego stopnia najczęściej prowadzi się szkołę modlitwy, zaś na oazie drugiego stopnia – szkołę liturgiczną. Należy uważać, by nie przeholować z czasem trwania szkoły apostolskiej. To przedpołudniowe spotkanie nie powinno trwać dłużej niż godzinę. Jeśli korzysta się ze środków audiowizualnych lub innych dynamizujących jego przebieg pomocy, można je nieco przedłużyć. Prowadzenie nie musi spoczywać na barkach tylko jednej osoby. W zajęciach może uczestniczyć kilku animatorów, dzielących się podejmowanymi wątkami, co będzie na pewno dobrze przyjęte przez słuchaczy. Ze szkołą apostolską łączy się często próbę śpiewu. Rekolekcje wakacyjne są okazją do zapoznania się z nowymi pieśniami liturgicznymi i wykonywanymi przy gitarze piosenkami ewangelicznymi. Ucząc ich, należy kłaść nacisk na refleksyjny stosunek do ich treści i rozumienie ich przesłania. Niosą one z sobą wiele głębokich prawd, pouczeń i wezwań o znaczeniu ewangelizacyjnym, wzbogacających duchowo uczestników rekolekcji. Należy w tym miejscu dorzucić kilka słów na temat prowadzonych przez oazowiczów zapisków. Notatnik oazowy, to jedno. Animator powinien zasugerować uczestnikom już pierwszego dnia, żeby postarali się ponadto o kajet na bardziej osobiste notatki oraz na teksty nowych piosenek – zwłaszcza jeśli nie mają dostępu do wydanych drukiem śpiewników. Można oczywiście teksty z nutami kserować. Z ręcznym wpisywaniem ich do zeszytów łączy się wszakże coś istotnego – łatwiej się bowiem utrwalają, zważywszy działanie mechanizmu pamięci psychoruchowej. Takie zeszyty pełnią przy okazji rolę swoistej oazowej kroniki lub sztambucha, mogą zawierać życzliwe pamiątkowe wpisy uczestników i adresy do korespondencji, a także krótkie i żartobliwe relacje z tego, co się intrygującego działo. Po powrocie z oazy przydają się one w pracy apostolskiej w parafii. W porze obiadu i później Po zakończeniu szkoły apostolskiej uczestnicy mają znowu trochę wolnego czasu, którym mogą dysponować – aż do obiadu. Trzeba umieć tę przerwę roztropnie wykorzystać. Są to sprzyjające chwile dla zastępu, który ma przygotować pogodny wieczór – można wtedy zastanowić się nad jego przebiegiem, zaplanować piosenki, monologi, inscenizacje, konkursy, dowcipy i skecze, rozdzielić role i przećwiczyć trudniejsze kwestie. Błędem byłoby z tym zwlekać, a konieczne zabiegi i próby odkładać na ostatnią chwilę. Ta sama rada dotyczy zastępu, na który przypada następnego dnia dyżur liturgiczny. I jego członkowie mogą wraz z animatorem zacząć się do niego przysposabiać. Trzeba przejrzeć teksty mszalne i pomedytować nad nimi, zastanowić się nad doborem śpiewów, nad komentarzem liturgicznym, nad modlitwą wiernych i nad tym, jak rozdzielić funkcje liturgiczne. Jeżeli zastęp nie ma innych obowiązków, jest rzeczą wskazaną, aby animator jeszcze przed obiadem przypomniał o „Namiocie spotkania” i do udziału w nim taktownie zachęcił. Przed południem, gdy umysł jeszcze jasno pracuje, o wiele łatwiej pomodlić się i w odosobnieniu pomedytować – niż później, po obiedzie, kiedy wszyscy myślą już o zamierzonej pielgrzymce czy wyprawie w góry, o wyjściu na spacer poza ośrodek rekolekcyjny lub o innych eskapadach, angażujących pojedyncze zastępy lub dużą grupę rekolekcyjną. Oazowy Namiot spotkania” jest osobistą, co najmniej kilkunastominutową modlitwą, odbywaną w samotności. Każdy z uczestników, nie mówiąc oczywiście o animatorze, szuka takiego cichego miejsca dla siebie, w którym będzie mógł pozostać sam na sam z Bogiem, a inni swą obecnością, rozmowami i śmiechami nie będą go rozpraszać i zakłócać jego spokoju. Można w tym celu udać się do kaplicy i w milczeniu uklęknąć przed tabernakulum, przy którym pali się wieczna lampka, albo też z Nowym Testamentem w dłoni poszukać uroczej samotni na łonie natury. Przy tej okazji wypada wspomnieć o osobistej lekturze Pisma świętego, która bywa często łączona z Namiotem spotkania. Upowszechnił się zwyczaj zaznaczania ołówkiem, długopisem lub nawet flamastrem uderzających i ekscytujących zdań przy pomocy trzech znaków – wykrzyknika, pytajnika i strzałki (metoda Västeras), podkreślania całych fraz, posiadających dobitne znaczenie, bądź też nanoszenia przy wyjątkowo absorbujących fragmentach odnośników do innych tekstów, których teologiczna wymowa jest podobna. Z posiadaniem i lekturą Pisma świętego wiąże się swoisty paradoks. Zadbany, świecący nowością i wyglądający jakby dopiero co wyszedł z drukarni egzemplarz Nowego Testamentu w rękach oazowicza jeszcze wcale nie oznacza, że ten żywi głęboki szacunek do słowa Bożego. Autentyczna cześć dla tej księgi wyraża się bowiem w obcowaniu z nią na co dzień. Kto często i z potrzeby serca po nią sięga, zagłębiając się w jej zbawcze przesłanie, pozostawia na jej stronicach wspomniane wyżej widoczne ślady angażującej go lektury. To one dopiero są naocznym dowodem tego, że księga ta budzi w nim cześć, a jej niezwykłe frazy wplatają się w jego życie, w egzystencjalne poszukiwania i dokonywane wybory. „Pokaż mi swój egzemplarz Pisma świętego – można w związku z tym rzec – a powiem ci, jaki jest twój stosunek do słowa Bożego!” Oazowy obiad wydaje się przedzielać dzień rekolekcyjny na dwie połowy. Niejako zwiera pierwszą, wymagającą większej uwagi, wysiłku umysłowego i samodyscypliny, i otwiera drugą – zaplanowaną nieco swobodniej i może z większą imaginacją i pomysłowością. Po obiedzie pozostaje kilka godzin czasu na wyprawę zastępu lub całej wspólnoty rekolekcyjnej. Można udać się wytyczonymi trasami turystycznymi, odwiedzić pobliskie miejscowości, obejrzeć zabytki, nie zapomnieć o niedalekich sanktuariach i świątyniach oraz podumać w miejscach, z którymi wiążą się regionalne lub lokalne tradycje. W czasie wycieczki lub bezpośrednio po niej zazwyczaj stwarza się okazję do przeprowadzenia ćwiczeń w zastępach: rozmowy ewangelicznej na pierwszym stopniu lub kręgu biblijnego na drugim. Wyprawa poza ośrodek rekolekcyjny musi być z rozwagą zaplanowana. Z jednej strony patrząc, powinna służyć wypoczynkowi, a z drugiej – wiązać się z określonym zamysłem poznawczym i wychowawczym. Jeśli u jej kresu kryje się zabytkowy kościół lub urocza połemkowska cerkiew – to zyska ona charakter pielgrzymki. Jej celem może być także wyniosły szczyt górski lub inne malowniczo położone wzniesienie, z którego roztacza się rozległy i czarowny widok na okolicę. W czasie wspólnych wypraw należy uczyć uczestników kontemplatywnego kontaktu z żywą przyrodą. Jej niezaprzeczalne piękno ułatwia spotkanie z Bogiem. Porastające zbocza zagajniki i lasy, pokryte kobiercami kwiatów barwne polany, otoczone wieńcem zieleni jeziora i urocze zakola rzek, odsłaniają przecież wielkość i majestat Stwórcy. Przemawia On niezwykle wyraziście do człowieka przez dzieło stwórcze. Wyprawa otwartych oczu W tym kontekście wspomnieć wypada o metodzie pracy, zwanej wyprawą otwartych oczu, którą przewiduje podręcznik oazowy. Wyprawę tę można połączyć ze wspomnianą wycieczką lub pielgrzymką całej grupy oazowej, bądź odbyć ją w innej porze, wybierając odpowiadające jej kolejnym tematom urzekające zakątki w pobliżu ośrodka rekolekcyjnego. Metoda ta została wypracowana w dawnym skautingu, a jej rola wychowawcza jest niezaprzeczalna. Angażuje ona wzrok, słuch i inne zmysły, uwrażliwiając młodych ludzi na to, obok czego na co dzień przechodzą obojętnie. Uczy podglądania sekretów przyrody, których w życiowej zadyszce, pośpiechu i pędzie raczej się nie dostrzega. W oazie wzbogaca się ona o treści teologiczne. Uczestniczący w niej są więc swoistymi tropicielami Pana Boga. Szukają nie tyle jak traperzy i łowcy śladów dzikiej zwierzyny, co raczej znaków obecności Stworzyciela. W miarę potrzeby wyprawy otwartych oczu można samodzielnie rozbudować, sięgając do harcerskich pomocy metodycznych. Na turystycznych szlakach Budzące entuzjazm turystyczne wyprawy poza ośrodek rekolekcyjny wymagają starannego przygotowania. Chodzi przede wszystkim o odpowiednie wyposażenie, ekwipunek i stroje uczestników. Nie wszyscy przybyli na oazę mają bowiem wystarczające doświadczenie w tym względzie. Wielu z przyjezdnych może nie zdawać sobie sprawy z konieczności posiadania przystosowanego do trudnego terenu mocnego obuwia czy zabezpieczenia na wypadek nagłej ulewy lub burzy z wyładowaniami atmosferycznymi. Szczególnie ważne są porządne buty, najlepiej pionierki, albo przynajmniej adidasy. Jeżeli oaza odbywa się w wyższych górach, należy na to zwracać baczną uwagę, bowiem zdarzają się niefrasobliwi uczestnicy, solennie przeświadczeni o tym, że z powodzeniem mogą wybrać się w klapkach nawet na... Mount Everest. Animator przed każdą wycieczką powinien zlustrować ekwipunek swych podopiecznych i zorientować się, czy przypadkiem nie rzucają się z motyką na słońce. W razie potrzeby doradzić, co mogą zabrać ze sobą, a co bezwzględnie pozostawić w ośrodku, ewentualnie zwolnić z wyprawy tych, którzy nie są przygotowani do udziału w forsownym marszu i pokonywania stromych wzniesień. W górach grupa rekolekcyjna powinna zawsze być razem. Można oddalać się od innych, ale nigdy na tyle, by tracić z nimi kontakt wzrokowy. W przeciwnym wypadku jest trudno zaplanować wspólny posiłek na trasie, czy wypoczynek z myślą o tych, którzy są mniej sprawni i wysportowani. Stara turystyczna zasada stanowi, że grupę marszową otwiera wyznaczony doświadczony członek wyprawy, który wie dokąd iść, a ponadto umie narzucić właściwe tempo, nie za wolne i nie za szybkie, podczas gdy drugi podobny zamyka wycieczkę. Ten ostatni wyłapuje maruderów, ślamazarnie wlokących się za pozostałymi uczestnikami rajdu. Nikt z idących nie może zostawać w tyle za „zamkowym”, ani wyrywać się i wyprzedzać prowadzącego wyprawę. Te dobrze znane i raczej sensowne rady są jednak dość często lekceważone, a grupa rekolekcyjna rozciąga się w marszu czasem na kilka kilometrów. Trudno wtedy coś wspólnego przedsięwziąć i zapanować nad całością. Silniejsi są na przedzie, gnając z właściwą im werwą, a słabsi pozostają daleko za nimi, zazwyczaj zasapani i półżywi. Ta zasada dotyczy również powrotu z wyprawy. Nie można dopuszczać do tego, aby uczestnicy schodzili się do ośrodka „na raty” – przez jedną lub dwie godziny. Należy ponadto dobrze znać trasę, którą po bacowsku wiedzie się grupę. Na turystycznych szlakach przydają się mapy, pod warunkiem, że umie się je czytać. Nic bardziej żenującego, niż animatorzy kłócący się z kompasem w ręku na oczach pozostałych członków wyprawy o to, czy skręcić w prawo, czy w lewo na napotkanym górskim rozdrożu. Kwestia stroju na turystycznej trasie to nie tylko sprawa wygody, zdrowia i bezpieczeństwa. Nawet podczas wycieczki grupa rekolekcyjna nie przestaje być zespołem osób zebranych razem ze względu na Chrystusa. Na turystycznym szlaku mają dawać o Nim świadectwo. Dlatego strój wycieczkowiczów musi być możliwie kompletny. Nawet jeżeli jest bardzo upalnie i słońce mocno przygrzewa, chłopcy nie ściągają bluz i koszul, i nie pędzą pod górę w samych szortach. Nie mogą się zachowywać tak jakby byli na plaży w Mombasa. Podobne zasady dotyczą dziewcząt. Rymując: swobodnie ale godnie. Trzeba pod tym względem zachować dużą roztropność i umieć wyjaśnić potrzebę pewnej dyscypliny. Nie należy zapominać, że oazy rekolekcyjne mają być i pod tym względem nośnikami nowej kultury. Jeżeli jest zaplanowana dłuższa wyprawa, trzeba zabrać ze sobą suchy prowiant. Najlepiej rozdzielić go na poszczególne zastępy. W związku z tym przed wyjściem z ośrodka każdy animator musi przygotować plecak, który potem można nieść na zmianę. Nie są wskazane kanapki, ponieważ po kilkugodzinnej marszrucie zazwyczaj tak się utrzęsą w plecaku, że wyglądają mało apetycznie bądź nie nadają się już do spożycia. Najlepiej przygotować zestawy, składające się z bochenków chleba, zamykających się szczelnie puszek z masłem czy margaryną, oraz dodatków w postaci konserw, żółtego sera i twardych warzyw (na przykład ogórków). W takich przypadkach zestaw powinien zawierać przynajmniej jeden nóż do krojenia i smarowania chleba oraz otwieracz do konserw. Nie należy zapominać o papierowych serwetkach. Jeżeli posiłek odbywa się na trasie, po jego zakończeniu należy po sobie uprzątnąć i nie pozostawiać kompromitujących śladów na trawie w postaci śmieci. Jeden z animatorów powinien mieć z sobą apteczkę z niezbędnymi środkami pomocy. Szczególnie zaś chodzi o elastyczne bandaże, przydatne, gdy ktoś sobie na przypadkowym korzeniu naciągnie ścięgno lub skręci kostkę. Zawsze warto zabierać ze sobą wodę utlenioną i proste opatrunki, nieodzowne w przypadku otarć lub skaleczeń. Popołudniowe ćwiczenia w małej grupie rekolekcyjnej Rozmowę ewangeliczną i krąg biblijny można przeprowadzić na łonie natury – w ujmującym odosobnieniu, gdzie łatwo o skupienie i wyciszenie, na przykład gdzieś na rozświetlonej słońcem leśnej polanie lub na porośniętym gęstą trawą wygonie, a w razie niemiłosiernego upału – w cieniu rozłożystych drzew. Trzeba oczywiście stworzyć odpowiedni nastrój, zaprzestać pogaduszek i uciąć chichoty, żarty i śmiechy. Jest mile widziane, aby grupa otaczała zapaloną świecę i otwartą księgę Pisma świętego. Płonąca świeca podkreśla medytacyjny charakter spotkania, które rozpoczyna się i kończy wspólną modlitwą. Należy zachować zawsze ryt jej zapalania (Wezwanie „Światło Chrystusa!” i odpowiedź „Bogu niech będą dzięki!”). Ponieważ rozmowa ewangeliczna jest ćwiczeniem duchowym, które animator prowadzi całkowicie samodzielnie, musi zatem być pewien, że będzie ono przebiegać właściwie, zgodnie z przyjętymi regułami, i że uczestnicy nie narzucą mu żadnej spłycającej je konwencji. Temat rozmowy musi mu być bliski. Powinien przemyśleć różne warianty refleksji nad prowokującym do namysłu wydarzeniem, nad którym ma się z grupą zastanawiać, i nad zadanym tekstem biblijnym, jak również wziąć pod uwagę możliwość wprowadzenia uzupełnień, ubogacających przebieg ćwiczenia (lektura fragmentu książki lub czasopisma, itp.). Najważniejsze jest wszakże to, aby umiał doprowadzić do autentycznego zainteresowania przedłożonym tematem. Tylko doświadczeni animatorzy mogą sobie pozwolić na improwizowane spotkania, bez uprzedniego przygotowania i uważnego studium materiałów pomocniczych. Do takiej wprawy dochodzi się zwykle dopiero po kilku latach pracy formacyjnej i po zdobyciu sporej wiedzy na podejmowany temat. Rozmowa ewangeliczna jest połączeniem modlitwy i rozmowy, medytacji i wymiany zdań; jest wspólnym poszukiwaniem chrześcijańskim, które ma sens, jeśli uczestnicy akceptują jego zasady. Nie wypada redukować tego ćwiczenia do samej tylko świeckiej rozmowy (chłodnej i niezobowiązującej dyskusji), ale ponadto – z drugiej strony patrząc – nie wypada również nadawać mu charakteru jakiejś sztucznie uduchowionej medytacji. Ważne są uczciwość i szczerość, duch zaangażowania, jak również pragnienie znalezienia chrześcijańskiego rozwiązania badanej kwestii. Jeśli rozmowa ewangeliczna odbywa się w pomieszczeniu, które służy jako sypialnia, animator winien zwrócić uwagę na to, by uczestnicy w jej trakcie nie wyciągali się leniwie na łóżkach. Ćwiczenie to nie przypomina lektury do poduszki, wymaga skupienia i uwagi – co w naturalny sposób wiąże się z określoną postawą ciała. Wymaga także okazania szacunku Temu, którego symbolizuje zapalona świeca. Rozmowa ewangeliczna trwa zwykle około godziny. Nie powinno się jej nadmiernie przedłużać, ale też jej za szybko kończyć. W tym ostatnim przypadku pozostanie bowiem uczucie niedosytu. Prowadzenie kręgu biblijnego i liturgicznego, rozmowy ewangelicznej i innych zajęć, przewidzianych w części szczegółowej podręcznika oazy, wymaga – co tu dużo mówić – posiadania sporych kwalifikacji podmiotowych i przedmiotowych, które najlepiej pogłębiać i rozwijać poprzez udział w podobnych spotkaniach we wspólnocie apostolskiej w parafii. Najlepiej najpierw tam – w ciągu roku szkolnego – popróbować swoich sił, przetestować siebie i zbadać już zdobyte umiejętności. Z jednej strony patrząc, jak już wspomniano, animator musi mieć posłuch, a więc umieć zapanować nad rozbawioną grupą, wyciszyć obecnych i doprowadzić do atmosfery spotkania religijnego, z drugiej zaś – wywołać rzeczywiście zainteresowanie podjętym wątkiem i sprawić, by uczestnicy dzielili się naprawdę tym, co myślą i czują. Jeśli nie będzie sobie z tym radzić i prowadzić zajęcia niedołężnie i nieskładnie, jego podopieczni szybko się nastawią na li tylko przeczekanie nudnego spotkania. Odgadną, że animator niewiele wie na zadany temat, a jak wiadomo z pustego przecież nawet Salomon nie naleje. Jeżeli więc zostaną zmuszeni do zabierania głosu, będą bąkać jedynie coś przez grzeczność. Bardzo wiele się w ten sposób straci. Z rozmową ewangeliczną lub kręgiem biblijnym łączy się zwykle dziesiątek różańca. Warto pamiętać, że metoda oazy jest integralnie związana z modlitwą różańcową. Oaza trwa piętnaście dni, a każdemu z nich odpowiada jedna tajemnica różańcowa, od części radosnej, przez bolesną, po chwalebną. Drugim odniesieniem dla jej programu jest cykl roku liturgicznego, od Adwentu po uroczystość Chrystusa Króla. Różaniec oazowy odmawia się z dopowiedzeniami. W oazach pierwszego i drugiego stopnia uczestnicy uczą się je tworzyć, wpisując codziennie do notatników po dziesięć dopowiedzeń do każdej kolejnej tajemnicy. Animatorom wypada zwracać uwagę na ich poprawność. Zazwyczaj uczestnicy nie mają większych trudności ze znalezieniem i dostosowaniem treści biblijnych i teologicznych, odpowiadających kolejnym tajemnicom różańcowym. Kłopoty wywołuje natomiast wymóg zachowania poprawności językowej, szczególnie zaś gramatycznej. Dopowiedzenie jest uzupełnieniem przerwanego w pół zdania, które kończy się na słowie „Jezus” – powinno zatem zaczynać się od „którego”, „którym”, „z którym”, „o którym”, „dla którego” lub „przez którego”. Tworzony zwrot jednak odnosić się musi nie do Jezusa, lecz do Maryi, gdyż to do Niej skierowana jest ta modlitwa. Nabożeństwo wieczorne Nabożeństwo wieczorne jest drugim obok porannej Mszy świętej – jeśli nie liczyć jutrzni – oazowym spotkaniem o charakterze liturgicznym. O jego kształcie decyduje „Podręcznik nabożeństw Oazy Nowego Życia”. O ile poranną Mszę świętą celebruje się przez około półtorej godziny, to nabożeństwo odprawiane wieczorem powinno „zmieścić się” w trzech kwadransach. Jest już bowiem późno, dzień się chyli ku zachodowi, uczestnicy są syci wrażeń i nieco zmęczeni – i trudniej im o uwagę i dłuższe skupienie. Nabożeństwo wieczorne może być bogate w śpiewy. Wypada pamiętać o sugestii, zawartej w „Podręczniku nabożeństw Oazy Nowego Życia”, by w niedziele i święta, przypadające w czasie oazy odprawić nieszpory według odnowionej Liturgii Godzin. Od kolacji do pogodnego wieczoru Kolacja jest ostatnim wspólnym posiłkiem w ciągu dnia. Podobnie jak śniadanie i obiad winna rozpocząć się punktualnie. Jeśli wyprawa w góry się przedłużyła i powrót wypadł nieco później niż to zaplanowano, grupa dyżurna może mieć zrozumiałe kłopoty z uwinięciem się na czas. Animatorzy innych zespołów mogą wtedy przyjść jej z pomocą. Utrzymanie porządku i ładu po kolacji bywa niekiedy niewdzięcznym zadaniem dla zespołu wychowawczego. Po udanej wycieczce uczestnicy są na ogół rozbawieni, by nie mówić rozbrykani i rozhasani, dlatego niekiedy ulatuje im z pamięci prawda o rekolekcyjnym charakterze oazy. Przedostatni wspólny punkt programu dnia, czyli pogodny wieczór, nastraja ich swobodnie i relaksowo. Czują, że są na luzie. Jeśli jednak górę wezmą emocje, uczestnicy utracą samokontrolę, a ich żywiołowa radość przeniesie się na późniejsze godziny – mogą być poważne kłopoty z zachowaniem ciszy nocnej i uszanowaniem pory snu. Bez wątpienia, czynnikiem wyciszającym grupę jest nabożeństwo wieczorne i nie należy z niego rezygnować, nawet jeśli wyprawa była męcząca albo uczestników dopadł rzęsisty deszcz. Ponadto – na zakończenie kolacji – można w kilku słowach przypomnieć o idei dnia rekolekcyjnego i podsumować popołudniowe zajęcia, szczególną uwagę zwracając na wyprawę otwartych oczu i rozmowę ewangeliczną. I w przypadku pogodnego wieczoru liczy się punktualność. Bywa, że zespół odpowiedzialny za jego program jest tak dalece zaaferowany próbą generalną za kulisami, że w następstwie tego uczestnicy muszą czekać przed wejściem do sali i się niecierpliwić. Zwlekanie z rozpoczęciem najczęściej oznacza, że będzie on krótszy niż się spodziewano. Lepiej unikać takich sytuacji. Pogodny wieczór zazwyczaj trwa około półtorej godziny i kończy się najpóźniej o wpół do dziesiątej. Należy pamiętać o pewnych zasadach, dotyczących jego przebiegu. Zabawa nie może być bez reszty żywiołowa i niepohamowana, bez projektu i planu, a przy tym przez nikogo nie prowadzona. Należy wyznaczyć jedną lub dwie osoby do roli konferansjera lub konferansjerów. Zapowiadają oni kolejne występy, wplatając w anonse żarty i dowcipy. Program winien zróżnicowany, a jego kolejne punkty tak ułożone, by monologi, dialogi, inscenizacje, konkursy, zabawy i skecze, przerywane wspólnymi śpiewami, łączyły się ze sobą i tworzyły pewną całość. W prowadzenie pogodnego wieczoru powinien być włączony oazowy akompaniator, który będzie umiał towarzyszyć śpiewnym przerywnikom i harcerskim czy obozowym balladom (musi znać melodie, chwyty i słowa). Powinny być przygotowane teksty piosenek, zaplanowanych do wspólnego wykonania. Warto pamiętać o tym, że pogodny wieczór jest sprawdzianem osobistej kultury uczestników oazy. Mogą się razem setnie bawić, ale nie za cenę ośmieszania i poniżania swych kolegów i koleżanek, czy szydzenia z animatorów i innych osób z zespołu wychowawczego. Raz lub dwa razy w turnusie pogodny wieczór można przeprowadzić metodą obozową, to znaczy przy rozpalonym ognisku, o ile są po temu terenowe warunki. W niektóre dni może być zastąpiony nieco poważniejszymi w swej wymowie i treści tematycznymi wieczornicami. Modlitwy wieczorne i cisza nocna Modlitwy wieczorne kończą pogodny wieczór, a także cały dzień rekolekcyjny, stanowiąc jego refleksyjne podsumowanie. Uczestnicy mają w ich ramach czas na rachunek sumienia – obejmujący ich stosunek do całodziennych obowiązków, do kolegów czy koleżanek w grupie i do członków zespołu wychowawczego. Obok tego animator może przewidzieć w swoim zastępie jeszcze tuż przed snem tzw. pięć minut szczerości. Ćwiczenie to dodatkowo scementuje grupę. Chodzi w nim o to, by jego podopieczni w kilku słowach powiedzieli sobie wzajem szczerze, z czego byli tego dnia zadowoleni, a z czego nie, za co mogą siebie pochwalić, a za co zganić. Można sobie podać dłonie i przeprosić się wzajemnie. Podobnie jak rankiem, również wieczorem – po modlitwach – obowiązuje cisza i animator musi kłaść nacisk na to, aby jej przestrzegano. Zasadniczo nie powinno się już wtedy załatwiać żadnych pilnych spraw, a uczestnicy po umyciu się mają położyć się do łóżek. Nie ma mowy o bieganiu, odwiedzaniu kolegów w innych sypialniach czy przygotowywaniu zadań na następny dzień, ani też o okupowaniu kuchni, zaglądaniu do spiżarni i robieniu sobie kanapek – puszczeni tam samopas rozbawieni uczestnicy mogą bowiem dokładnie „wyczyścić” spiżarnię z zapasów na cały następny dzień. A już tym bardziej o zbieraniu się razem, głośnym opowiadaniu sobie dowcipów, hałaśliwym śmiechu i przygrywaniu na gitarze czy o nocnych wyprawach poza ośrodek rekolekcyjny. Dziewczęta są skłonne łamać ciszę nocną w mniej rzucający się w oczy niż chłopcy sposób, ale i on nie jest godny pochwały. Lubią zbierać się przy jednym łóżku i szeptem opowiadać sobie do ucha – często długo w noc – jakieś zabawne facecje i dykteryjki. W rezultacie tego rankiem są niewyspane i senne, a ich zdolność percepcji – jak to zostało już wyżej powiedziane – ulega widocznemu przytępieniu. Choć przecież wydawało się, że późnym wieczorem w ich pokoju było cicho. O godzinie 22. 00 lub pół godziny później, zależnie od lokalnych ustaleń, w całym ośrodku muszą być pogaszone światła i powinna panować cisza nocna. Jest ona ważnym sprawdzianem dyscypliny panującej na rekolekcjach i ładu, jaki utrzymują animatorzy w swoich zastępach. Rozdział dziewiąty Międzyoazowy dzień wspólnoty Podręcznik oazy rekolekcyjnej przewiduje dni specjalne, których przebieg odbiega nieco od ramowego. Chodzi szczególnie o dzień wspólnoty – w ramach którego spotykają się grupy rekolekcyjne danego regionu, kilku dekanatów czy całej diecezji, oraz w następnej kolejności o ostatni dzień rekolekcji. Dzień rozwiązania oazy i rozesłania uczestników ma szczególnie uroczysty i odświętny charakter. Odbywają się ponadto w oazach inne dni specjalne – na przykład dzień pokuty, połączony z drogą krzyżową w plenerze, sakramentem pojednania, postem i milczeniem. Program dni specjalnych musi być pieczołowicie i interesująco przygotowany, aby nie przyniósł zawodu zespołowi wychowawczemu. Ponieważ różni się on od programu codziennego i jeśli tak można rzec – standardowego, czasami trudno przewidzieć, jakie niespodziankami zaskoczy animatorów. Przy organizacji i przeprowadzaniu dni specjalnych dobrze pamiętać o doświadczeniu innych grup oazowych, jak również o wzorach, wypracowywanych przez całe lata przez różne ośrodki rekolekcyjne. A w razie wątpliwości poradzić się moderatorów i animatorów, mających większe doświadczenie w tym względzie. Wszyscy członkowie zespołu wychowawczego muszą się w tych dniach specjalnie zmobilizować – przypadną im bowiem w udziale obowiązki, których na co dzień w oazie nie mają. Dzień Wspólnoty jest kulminacyjnym przeżyciem podczas oazy rekolekcyjnej – wprowadza w doświadczenie Kościoła „wspólnoty w Duchu Świętym”, jako wspólnoty wspólnot. Odbywa się w trzynastym dniu oazy (Zesłanie Ducha Świętego), jednakże wypada o nim pomyśleć nieco wcześniej, by uporać się z niezbędnymi pracami przygotowawczymi. Ma on wielorakie znaczenie i jest w jakiejś mierze sprawdzianem wkładu zespołu wychowawczego w prowadzone rekolekcje. Zwykle na dniu wspólnoty widać w całej okazałości, jak przebiega oaza, jaki jest jej poziom, w jakim duchu trwają jej uczestnicy, co przeżywają i ku czemu faktycznie dążą. Słowem: jest świadectwem działania Ducha Świętego podczas rekolekcji, równocześnie ukazując owoce pracy animacyjnej, prowadzonej w każdym ośrodku, ale też jej niedomogi i braki. Dzień wspólnoty służy wymianie doświadczeń różnych grup rekolekcyjnych. Każda z nich się przedstawia, ma swój znak rozpoznawczy i zabiera głos przez swoich reprezentantów w czasie godziny świadectwa. Każda z grup rekolekcyjnych współuczestniczy także w przygotowaniu i celebracji liturgii eucharystycznej. Bierze ponadto udział w następującej po niej agapie. Międzyoazowy dzień wspólnoty, będąc spotkaniem wspólnoty Kościoła jako wspólnoty wspólnot, staje się manifestacją Ruchu Światło-Życie na szczeblu regionalnym, diecezjalnym czy międzydekanalnym. Warto w tym szczególnym dniu pamiętać o twórcy tego ruchu i jego pierwszym moderatorze. Każdy element programu dnia wspólnoty musi być dla animatorów zrozumiały; powinni także wiedzieć, jak się należy do niego przysposobić i jak przygotować podopiecznych, by ci nie byli zaskoczeni – zwłaszcza jeżeli uczestniczą w oazie pierwszego stopnia – jego programem i przebiegiem. Przygotowania do dnia wspólnoty najlepiej podzielić na trzy fazy i nad każdą osobno się zastanowić. Pierwsza wiąże się z pielgrzymką do miejsca zbiórki wszystkich grup oazowych i zajęciem o czasie wyznaczonego miejsca. Jeżeli dzień wspólnoty odbywa się daleko, należy przewidzieć możliwość pokonania części trasy środkami komunikacji. Byłby wstyd, gdyby cała grupa się spóźniła i dotarła – na przykład – już po rozpoczęciu Mszy świętej. Druga faza wiąże się programem dnia wspólnoty i sposobem udziału w niej grupy rekolekcyjnej. Trzecia faza – z powrotem do oazowego „domu”. Podobnie jak w przypadku dłuższych wypraw czy wycieczek, należy zadbać o prowiant dla wszystkich zastępów, rezerwując wiktuały na zaplanowaną po Mszy świętej agapę. W czasie agapy można dzielić się własnymi zapasami z innymi grupami oazowymi, co jest również czytelnym znakiem jedności. Przybyłe z entuzjazmem na międzyoazowy dzień wspólnoty grupy rekolekcyjne chcą dobrze się zaprezentować, dlatego też najczęściej należący do nich pragną, aby ich znak rozpoznawczy dawał się łatwo zapamiętać i był tak oryginalny i ciekawy, by inni nie mogli oderwać od niego oczu. Znak oazy grupuje – jak dawniej sztandar na polu bitwy, wokół którego formowała się idąca do boju chorągiew – wszystkich, którzy w niej uczestniczą. Aby osiągnąć cieszący wszystkich rezultat, animatorzy muszą wcześniej pomyśleć o wykonaniu tego znaku i jego wymowie identyfikującej się z daną grupą. W ten celu należy wyłonić z grona uczestników osoby o uzdolnieniach artystycznych i zlecić im jego zaprojektowanie i stworzenie. Kształty, jakie przyjmie, zależą od inwencji i pomysłowości jego wykonawców. Może przypominać klasyczny płócienny proporzec czy sztandar. Może być z drewna, ze sklejki, z fantazyjnego korzenia lub płaszcza kory brzozowej. Nie ma – praktycznie biorąc – żadnych ograniczeń, jeśli chodzi o dobór materiałów i pomysły na finezyjne wykończenie, byle by tylko efekt pracy nad tym dziełkiem był nietuzinkowy i nieszablonowy, słowem – niebanalny. W kompozycji całości powinny się mieścić: nazwa oazy, miejscowość, w której się ona odbywa, turnus, a także hasła, związane z jej programem formacyjnym. Obok dużego sztandarowego znaku, można również wziąć pod uwagę możliwość wykorzystania – zależnie od pomysłowości uczestników i posiadanych środków – innych oazowych gadżetów, na przykład koszulek z napisem „oaza” lub znakiem, czy podobnych chust lub znaczków, przypinanych do kołnierza bluzy. Od lat są popularne skórzane „medaliony” na rzemykach z wytłoczonym znakiem „fos-dzoe”. Do składania świadectwa na dniu wspólnoty wyznacza się zwykle jedną, dwie lub trzy osoby z każdej oazy. Świadectwo ma charakter konkretny, osobisty i jest szczerą wypowiedzią uczestnika, pragnącego odsłonić przed innymi „kulisy” działania w nim Ducha Świętego. Bóg dokonuje na oazach wielkich dzieł („magnalia Dei”) i choć mogą one być ukryte dla obcych oczu, ich rezultaty są z reguły dostrzegalne dla samych zainteresowanych. Wypowiedź powinna tchnąć autentyzmem i nie wolno jej redukować do recytacji zdawkowej wyuczonej pobożnej kwestii. Nie chodzi bowiem o wywołanie dobrego wrażenia i jakąś fałszywie pojętą reklamę oazy, którą się reprezentuje. Zabierać więc głos powinni ci, którzy do tego wewnętrznie dojrzeli, tego pragną i czują, że to, co powiedzą, może duchowo wzbogacić innych obecnych na dniu wspólnoty. Rozdział dziesiąty Dzień pokuty? Nie wszystkie tworzone oddolnie zwyczaje i wypracowywane przez lata w ruchu oazowym tradycje znajdują odbicie w podręcznikach oaz kolejnych stopni. Do tych właśnie należy praktyka specjalnego dnia pokutnego, polegająca na spędzeniu kilku czy kilkunastu godzin dnia w zupełnej samotności, całkowitym milczeniu i poście. Uczestników rozsyła się zwykle – po specjalnym nabożeństwie – gdzieś poza ośrodek rekolekcyjny, pozwalając im wybrać jakiś zakątek, w którym mogą oddać się medytacji i modlitwie, jak to uczynił Jezus, udający się na czterdzieści dni na pustynię po chrzcie w Jordanie (por. Mt 4, 1 – 11). Praktyka ta bywa łączona z nabożeństwem pojednania i sakramentem pokuty, które przypadają w jedenastym dniu oazy. Lepiej jednak, z tej racji, że dzień jedenasty jest dniem radości paschalnej, pomyśleć w związku z nią o jednym z wcześniejszych dni, powiązanych z tajemnicami bolesnymi różańca. Na oazach można wykorzystywać w miarę potrzeby niektóre elementy tej praktyki, właściwiej jednak będzie trzymać się programu, przewidzianego w podręczniku. Wyjątkiem może być droga krzyżowa, odbywana – jak procesje w suche dni – w otwartym terenie. W podobny plenerowy sposób można ją odprawiać również przy innych rekolekcyjnych okazjach, niekoniecznie na oazie. W przygotowanie drogi krzyżowej są zazwyczaj włączone wszystkie zastępy. Należy bowiem napisać rozważania do każdej z jej czternastu stacji, a także na jej zakończenie (stacja „piętnasta”: zmartwychwstanie). Przy ich redagowaniu można się oprzeć na bardzo głębokiej w swej wymowie i niezwykle nastrojowej drodze krzyżowej Michela Quoista lub na innych mistrzowskich wzorach. Ponadto należy wyciąć i poskładać prowizoryczne krzyże. Ich także powinno być czternaście. Najlepiej je wykonać z nieco grubszych brzozowych patyków. Na drogę krzyżową wybiera się trasę mniej uczęszczaną, przez gęsty las, najlepiej prowadzącą dość ostro pod górę, aby biorącym w niej udział dało się we znaki zmęczenie. Przy stacjach przybija się kolejne krzyże do napotkanych drzew, jednakże delikatnie, aby później – na przykład następnego dnia – można je było zabrać z powrotem do ośrodka. Mogą one stanowić jedną z duchowych pamiątek z oazy – może nie tak cennych jak korona z krzewu ciernia z pielgrzymki do Jerozolimy, jednakże dobrze się kojarzących z tym, co się na niej ważnego działo. Na oazach praktykuje się również plenerowe nabożeństwo drogi krzyżowej z dużym ciężkim drewnianym krzyżem, niesionym przez kilku uczestników. Przy tej okazji wypada wspomnieć o roli i miejscu sakramentu pokuty w programie oaz wszystkich stopni. Już w dniu przyjazdu zachęca się uczestników, by od pierwszego dnia oazy uczestniczyli w liturgii mszalnej w pełny sposób, a więc przystępowali do stołu Pańskiego. W związku z tym wieczorem w dniu przyjazdu stwarza się nowo przybyłym możliwość przystąpienia do spowiedzi. Jest więc pod tym względem na oazie inaczej niż na tradycyjnych rekolekcjach, gdzie spowiedź zamyka cykl kazań formacyjnych i jest proponowana dopiero na ich zakończenie. Do sakramentu pokuty powraca się ponadto na oazie – jak już wyżej wspomniano – w jedenastym dniu (nabożeństwo pojednania), podkreślając wymiar wspólnotowy tego sakramentu i jego charakter daru paschalnego. Oprócz tego ze względu na stałą obecność moderatora możliwość indywidualnego przystąpienia do sakramentu pokuty mają uczestnicy oazy codziennie. Rozdział jedenasty Agapa i zakończenie rekolekcji Ostatni piętnasty dzień oazy ma charakter podsumowania dwutygodniowego wspólnego pobytu, a dla uczestników rekolekcji jest on okazją do uzmysłowienia sobie ich owoców. W programie tego dnia przewiduje się uroczystą agapę, poprzedzoną liturgią eucharystyczną i godziną świadectwa, oraz nabożeństwo rozesłania. Stwarza się także możliwość wypełnienia osobistej ankiety. Wspomniana ankieta jest anonimowa i zawiera zazwyczaj kilka bardzo prostych otwartych pytań: Co mi się na rekolekcjach podobało, a co nie, jakie wprowadziłbym zmiany, co z nich wyniosłem, co sądzę o animatorach, o innych uczestnikach, itp. Wypełniającym ją pomaga ona przygotować się do godziny świadectwa, zaś dla członków zespołu wychowawczego stanowi swoistą dokumentację, w oparciu o którą mogą oni – po wyjeździe uczestników i zakończeniu rekolekcji – zadumać się nad tym, czego dokonali, a czego nie, przeprowadzić ewangeliczną rewizję życia, zaś w jej ramach ujrzeć i ocenić widoczne efekty wychowawcze, a także podziękować Bogu za dary łaski, których udzielił uczestnikom. Specjalny charakter ostatniego dnia rekolekcji nie oznacza, że uczestnicy mogą sobie „folgować” i lekceważyć regulamin. Obowiązuje ich porządek i dyscyplina – takie same jak podczas całego piętnastodniowego pobytu w ośrodku oazowym. Ten wymóg szczególnie dotyczy zachowania się po ostatnim pogodnym wieczorze i zamykających go wspólnych modlitwach oraz późniejszych godzin nocnych. Na oazach nie ma „zielonej nocy”. Warto uczestnikom uzmysłowić, że tym właśnie różnią się rekolekcje oazowe od kolonii, wczasów czy wakacyjnych obozów o świeckim charakterze. Animatorzy muszą dopilnować, aby do ostatniej chwili oaza zachowała charakter rekolekcji. Nie ma mowy o zakłócaniu ciszy nocnej, krzykach i wrzawie. Raczej nie należy zgadzać się na to, by niektórzy wyjeżdżali wcześniej, na przykład tuż po agapie. Wszyscy uczestnicy rekolekcji powinni pozostać do następnego dnia, a po porannej Mszy świętej zasiąść do ostatniego wspólnego śniadania. Wtedy dopiero następuje rozwiązanie oazy. Nie można zapomnieć o kanapkach na drogę dla wyjeżdżających. Wypada ponadto sprawdzić, czy komuś nie zabrakło pieniędzy na bilet. Zdarza się bowiem, że w czasie oazy ten i ów zbyt rozrzutnie szafuje zawartością własnego portfela, za dużo wydając na łakocie i lody, a w rezultacie pozostając bez grosza w kieszeni. Uczestnicy wyjeżdżają najczęściej małymi grupami. Trzeba im zwrócić uwagę na to, aby ich zachowanie podczas podróży wynikało z odkrytego na rekolekcjach i doświadczonego we wspólnocie ducha służby i świadectwa. Nie należy przesadzać z rozstaniami, łkać i wylewać łez, co zdarza się czasami na rekolekcjach dla dziewcząt. Jednakże – patrząc z drugiej strony – nie wypada nikogo wypuszczać bez serdecznego pożegnania i błogosławieństwa na drogę. Ci z uczestników, którzy wyjeżdżają nieco później, z tej racji że nie mają z rana odpowiednich połączeń kolejowych czy autobusowych, mogą dopomóc animatorom – jeśli zechcą – w sprzątaniu i porządkowaniu pomieszczeń rekolekcyjnych. Najmilszym punktem programu ostatniego dnia oazy jest – bez wątpienia – agapa. Słowo to pochodzi od pojawiającego się w Nowym Testamencie greckiego rzeczownika „agape”, oznaczającego czystą, szlachetną i bezinteresowną miłość. Agapami nazywano starochrześcijańskie uczty, ściśle związane ze sprawowaniem Eucharystii. Składa się na nią kilka elementów. Podstawą jest – oczywiście – wspólny stół, który tego dnia winien wyglądać okazale i być odświętnie udekorowany. Należy go nakryć obrusami lub obrusem. Zwykle znajdują się na nim – obok specjałów i smakołyków, których nie było na co dzień w menu oazy – także świece, pamiątki dla uczestników rekolekcji oraz kwiaty. Na agapę zaprasza się gospodarzy miejsca, w którym odbywała się oaza – przede wszystkim księdza proboszcza parafii, a także inne osoby, które współuczestniczyły w życiu wspólnoty rekolekcyjnej, wspomagając ją na różne sposoby. Na początku zapala się uroczyście świecę rekolekcyjną i śpiewa pieśń, podkreślającą ideę wspólnoty. Program części oficjalnej można znaleźć w podręczniku oazy. Przed rozpoczęciem posiłku jest czas na złożenie stosownych podziękowań i można wykonać wtedy wspólne pamiątkowe zdjęcia. Przy okazji agapy wszyscy uczestnicy oazy otrzymują w formie dyplomu świadectwa udziału w rekolekcjach i drobne upominki. W czasie agapy wymieniają się zwykle adresami i obdarowują się autografami z życzliwymi wpisami na pamiątkę wspólnie spędzonych dni. Warto na ten ostatni cel przeznaczyć – na przykład – jakieś duże okolicznościowe widokówki. Agapę przygotowują sami animatorzy wraz z oazową diakonią stołu. Właściwie aż do ostatniej chwili winna ona pozostać dla uczestników niespodzianką i dlatego nie wypada im w czasie ostatnich przygotowań zaglądać do jadalni i kuchni. Rozdział dwunasty W jedności z Ruchem Światło-Życie Dla zdecydowanej większości uczestników oaza jest z reguły wspaniałym i niepowtarzalnym przeżyciem religijnym. Taką jest również najczęściej dla prowadzących ją animatorów i innych członków zespołu wychowawczego. I jednym, i drugim, gdy może nieco zmęczeni ale i zarazem bardzo radośni po piętnastu dniach pobytu opuszczają ośrodek rekolekcyjny, towarzyszy przeważnie głęboka świadomość tego, iż dane im było zaangażować się w odkrywanie tajemnicy Kościoła, który narodził się w wieczerniku w dniu zesłania Ducha Świętego. Budując oazową wspólnotę, niczym żywe kamienie włączyli się w budowę wspólnoty Kościoła powszechnego. Nieuchronnie płynący czas jednakże sprawia, że nawet najcieplejsze i najbardziej słoneczne wspomnienia, zwłaszcza te, których się w sobie nie pielęgnuje, pokrywają się warstwą szarego kurzu. Jest coś takiego w człowieku, że choć przegląda się długą chwilę w zwierciadle łaski, to jednakże potem odchodzi i zajęty tym, co go absorbuje w codziennym życiu, zapomina, jakim naprawdę był. Aby nie stracić tego, czego na oazie się doświadczyło, trzeba z rozwagą pomyśleć o trwałej kontynuacji. By nie zaprzepaścić jej dzieła, uczestniczący w niej powinni włączyć się w działalność oazowych grup, działających w ich parafiach i poddać się rocznemu programowi pracy formacyjnej. Po oazie pierwszego stopnia to program parafialnego deuterokatechumenatu, obejmujący tak pracę w małej grupie jak celebracje, oparte na liturgii dla katechumenów. Są z nim związane podręczniki i notatniki, przeważnie nie ma więc kłopotów z jego podjęciem i konsekwentnym prowadzeniem. Ponadto nie wypada im tracić kontaktu tak z animatorem, jak i z innymi odpowiedzialnymi za Ruch Światło-Życie – nie tylko na szczeblu diecezji ale i w miarę możliwości, zwłaszcza po oazach wyższych stopni, na szczeblu centralnym. Warto wybrać się z pielgrzymką do grobu założyciela Ruchu Światło- Życie w Krościenku nad Dunajcem i obejrzeć Centrum Światło-Życie na Kopiej Górce. Można ponadto zaprenumerować miesięcznik „Oaza” czy również odwiedzić – od czasu do czasu – internetową witrynę Ruchu, mieszczącą się pod adresem http://www.oaza.pl/. Oaza wakacyjna inicjuje bowiem drogę chrześcijańskiego wzrostu, która trwać może długie lata i rodzić liczne dalsze duchowe owoce, przydatne w późniejszym dojrzałym życiu. Ktoś, kto rozpoczął rekolekcyjną „przygodę z Bogiem” jako malec na Oazie Dzieci Bożych, może podtrzymywać więź z Ruchem, by po kilkunastu czy kilkudziesięciu latach wziąć udział – już z własnymi dziećmi – w Oazach Rodzin. Form uczestnictwa ludzi dorosłych w Ruchu Światło-Życie jest wiele. Ruch ten jest czymś w rodzaju czasoprzestrzennego kontinuum duchowego, w którym odnajdują się od dawna liczni wierzący, duchowni i świeccy, młodsi i starsi, rozsiani po kraju, a także po całym świecie. Wszak pierwsze Oazy Dzieci Bożych odbywały się już w latach pięćdziesiątych, a pierwsze Oazy Niepokalanej i Nowego Życia – w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku. Animatorowi wypada unaoczniać podopiecznym te perspektywy – zaś w ostatnich dniach oazy powinien on znaleźć czas, by na ten temat z nimi dłużej pogawędzić, a może nawet poświęcić tej kluczowej kwestii odrębną rozmowę ewangeliczną. Warto się wspólnie zastanowić nad tym, gdzie kto konkretnie może się zaangażować i jakie kroki podjąć, by związać się ze wspólnotą, która już działa w jego miejscowości czy w najbliższej mu okolicy. Warto ponadto pamiętać o tym, że ukończenie oazy pierwszego stopnia jest nieomal równoznaczne z zaproszeniem do udziału w oazie drugiego stopnia, a następnie trzeciego stopnia. Oaza bowiem jest „przygodą”, która gdy się już raz rozpoczęła nie musi się nigdy skończyć. Chyba, że w niebie. Taką przecież jest i taką być powinna... Tym, którzy nie zetknęli się wcześniej z ks. Franciszkiem Blachnickim, twórcą Ruchu Światło-Życie, wypada przybliżyć jego krótki życiorys. Sługa Boży urodził się 14 marca 1921 roku w Rybniku. W okresie gimnazjalnym był bardzo aktywny w harcerstwie. Brał czynny udział w wojnie obronnej 1939 roku, tworzył struktury konspiracyjne, a w marcu 1940 roku został ujęty przez Gestapo i wywieziony do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. W marcu 1942 roku został w Katowicach skazany na karę śmierci przez ścięcie – za działalność przeciw III Rzeszy. Po przeszło trzech miesiącach wyczekiwania na wykonanie wyroku został ułaskawiony. Pobyt w celi śmierci był dla niego czasem nawrócenia. W rezultacie tego po wojnie wstąpił do Śląskiego Seminarium Duchownego, a 25 czerwca 1950 roku przyjął święcenia kapłańskie. Od 1957 roku prowadził działalność trzeźwościową pod nazwą Krucjaty Wstrzemięźliwości. W 1960 roku władze komunistyczne zlikwidowały centralę Krucjaty, a ks. Blachnickiego aresztowano. Rzecz kuriozalna! W tym samym gmachu sądu, w którym podczas okupacji otrzymał wyrok śmierci, skazano go – za działalność duszpasterską – na 13 miesięcy więzienia z zawieszeniem na trzy lata. Później ks. Franciszek Blachnicki osiadł w Krościenku nad Dunajcem. Jako Krajowy Duszpasterz Liturgicznej Służby Ołtarza rozpoczął działalność, która zaowocowała powstaniem Ruchu Żywego Kościoła, nazwanego później Ruchem Światło-Życie. Był jednym z głównych w Polsce promotorów odnowy posoborowej. Gwałtowny rozkwit Ruchu Światło-Życie przypadł na późne lata siedemdziesiąte, a ks. Franciszek Blachnicki dał się poznać również od strony cennych inicjatyw o charakterze społecznym. Wypada wspomnieć o Krucjacie Wyzwolenia Człowieka, Planie Wielkiej Ewangelizacji, Niezależnej Chrześcijańskiej Służbie Społecznej, czy – powstałej już na Zachodzie – Chrześcijańskiej Służbie Wyzwolenia Narodów. Stan wojenny zastał Sługę Bożego poza granicami kraju. Osiadł w 1982 roku w Carlsbergu, rozwijając działalność na emigracji. Zmarł 27 lutego 1987 roku. Dnia 9 grudnia 1995 roku rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny, zaś w Roku Wielkiego Jubileuszu – dnia 1 kwietnia 2000 r. – sprowadzono jego doczesne szczątki z Carlsberga do Krościenka nad Dunajcem. Miejsce, gdzie są złożone, jest obecnie znanym ośrodkiem kultu.