Adam Barczyński Leslie, kolejna ofiara mojej chorej wyobraźni Ann starała się po prostu wyłączyć umysł z procesu kierowania samochodem i cieszyć barwnymi krajobrazami ciągnącymi się wzdłuż drogi, ale nie było to proste. Może uda jej się to kiedy już wyjedzie poza wiecznie zakorkowane ulice wewnątrz aglomeracji i będzie mogła pozwolić sobie na odprężenie się. Od samego rana miała jakieś złe przeczucie, ale nie była w stanie zlokalizować jego źródła. Pożegnała się rano z Jackiem, podrzuciła dzieci do szkoły, a teraz musiała pojechać do... Ech, wolała nawet o tym nie myśleć. Od początku była przeciwna temu kretyńskiemu pomysłowi swojego zdziecinniałego męża i niedorozwiniętego agenta, ale co racja, to racja - mieli jeszcze do spłacenia hipotekę domu. Racja, że w jej wieku nie powinna już za bardzo wybrzydzać, ale przecież wszystko miało swoje granice. Zjechała z autostrady i skręciła w szeroką aleję ograniczaną dwoma szpalerami wysokich palm. Pewnie nadłoży trochę drogi, ale w ten sposób będzie miała więcej czasu na to, żeby wszystko sobie spokojnie przemyśleć i się wycofać. Wyłączyła radio, bo i tak przez gęstwinę myśli kłębiących jej się teraz w głowie nie docierały do niej żadne dźwięki. No, dobrze. W końcu jej mąż jest geniuszem. Tak przynajmniej twierdzą ludzie, którzy nigdy nie widzieli jak wycina sobie włosy w uszach. Ale czy to oznacza, że jest nieomylny? Richard też był asem w swojej dziedzinie, ale dla niego liczy się tylko forsa. No, i jeszcze gołe panienki, ale w zasadzie jedno hobby łączy się z drugim. I te dwa "potężne" umysły uknuły spisek mający skłonić ją do przyjęcia oferty z jakiegoś niezależnego studia. Broniła się jak mogła, ale kiedy sięgnęli po argumenty artystyczne, a tuż po nich ekonomiczne, jej opór zaczął słabnąć. Sama też przecież nie jest idiotką i skoro intuicja podpowiadała jej, że powinna uciekać jak najdalej od tych dwóch narwańców, to coś musiało w tym być. Ale oczywiście nie uciekła, a nawet nie wyszła, tylko siedziała aż w końcu dała się przekonać do spotkania z tym "młodym, ambitnym" reżyserem. Wmówili jej, że kino niezależne jest teraz na czasie i to mogłoby odmienić bieg jej kariery, a ona jak głupia w to uwierzyła. I dlatego teraz jechała przez zupełnie nieznaną jej okolicę w zupełnie nieznanym jej kierunku, żeby w zupełnie nieznanym jej miejscu porozmawiać z zupełnie nieznanym, i to nie tylko jej, reżyserem. Po lewej stronie pojawił się ocean połyskujący wszystkimi odcieniami błękitu, a po prawej widok ograniczały wysokie płoty okalające luksusowe wille. Ann zawsze marzyła o takiej rozległej posiadłości, gdzie mogłaby trzymać kilka koni, kilka psów, gdzie dzieci mogłyby biegać po wielkim ogrodzie... Nie mogła wprawdzie narzekać na swój aktualny dom, był całkiem wygodny i wystarczająco duży dla czteroosobowej rodziny, ale tęsknota jednak pozostała. W szczególności gdy podsycały ją takie widoki jak ten. Nacisnęła nieco mocniej na gaz żeby jak najszybciej mieć za sobą dzielnicę willową. Miała też dosyć zastanawiania się jak przebiegnie jej rozmowa z, a zakładała i ten najgorszy scenariusz, jej przyszłym pracodawcą. Kiedy już przejechała przez niewielki placyk otoczony bujną zielenią zatrzymała samochód przed niepozornym, metalowym płotem. Wysiadła i jeszcze raz sprawdziła adres podany jej przez Richarda, ale niestety dobrze trafiła. Wygląd zabudowań znajdujących się za tym ogrodzeniem przekonywał ją, że albo jej mąż i agent byli bardzo pijani wpadając na ten pomysł albo po prostu przegrali ją w karty. Podświadomie widziała już tych przemądrzałych bubków, których spotka w środku - baseballowa czapeczka a la Spielberg, "artystyczny" zarost i ściany obwieszone plakatami znanych filmów. Powtarzała sobie w duchu, że jeżeli usłyszy chociaż raz określenie "ambitny film, a nie hollywoodzka tandeta", to wybiegnie z krzykiem i czym prędzej odjedzie. To nasunęło jej myśl, że może warto zostawić silnik włączony, bo zapewne nie zabawi długo w środku. Zrobiła głęboki wdech i ruszyła w stronę niewielkiego budynku stojącego najbliżej. Wewnątrz wszystko wyglądało na normalne biuro – eleganckie biurka, kilka komputerów, wszystko to starannie dopasowane do całości. Niestety nie zastała tam nikogo. Podobnie było w drugim, bliźniaczo podobnym, budynku stojącym kilka metrów dalej. Tutaj za to znalazła przejście łączące oba biura z wielką halą na środku której kilku mężczyzn zagrzewanych przez kilkunastoosobową publiczność grało w koszykówkę. Nikt nawet nie zauważył jej pojawienia się, więc podeszła w kierunku tłumu skandującego jakieś hasło lub imię, a może nawet jedno i drugie. Po kolejnym koszu zrobiło się nieco ciszej, więc popukała w ramię jedną z kobiet. - Przepraszam, szukam Nicka Romano. - Musiała niemal wykrzyczeć jej to wprost do ucha, bo kolejna akcja rozbudziła na nowo emocje zgromadzonych wokół kibiców. - Właśnie jest na boisku. - na wpół usłyszała, a na wpół domyśliła się z jej gestów Ann. - Który to? - Ten najgorzej grający. Ann przez dłuższą chwilę przyglądała się ósemce ludzi biegających pod koszami, ale jednak musiała jeszcze raz zagadnąć swoją rozmówczynię. - To znaczy który? W tym momencie jeden z graczy wyskoczył do kosza i trafił piłką w obręcz. Tyle tylko, że piłka uderzyła w nią od spodu i rykoszetem od tablicy trafiła nieszczęsnego koszykarza w czoło. On z kolei stracił równowagę i upadając powalił kosz na ziemię, co publiczność nagrodziła najpierw głośnym "Oooo", a następnie burzą oklasków. Kobieta stojąca obok Ann z uśmiechem wskazała palcem na leżącego jegomościa i dodała tylko dla formalności: - To ten! Kiedy już podniesiono i ścięty kosz i sprawcę jego upadku kobieta pomachała ręką i krzyknęła: - Nick, ktoś do ciebie! Wywołany spojrzał nieco zaskoczony w kierunku Ann i otrzepał ubranie z kurzu. - Ok ludzie, zabieramy się do pracy! - Co jest? Nie możesz się teraz wycofać! - Oczywiście, że mogę. Muszę się zająć sprawami firmy. - Ale mamy podwyżkę? - Przecież nie zdobyliście stu punktów! - Bo się wycofujesz! - Innym razem, Joe. A teraz wszyscy ma swoje miejsca i macie wyglądać na bardzo zapracowanych. Reakcją zebranych było ponownie głośne "Oooo", ale wszyscy posłusznie ruszyli w kierunku pomieszczeń biurowych. On sam natomiast podszedł do Ann i z uśmiechem wyciągnął rękę. Jednakże po spostrzeżeniu jak brudna aktualnie jest jego dłoń ograniczył się tylko do pomachania jej na powitanie. - Cześć, jestem Nick Romano! - Ann Swanson. Nick patrzył na nią jak zauroczony. - Wow! Więc jednak pani przyjechała... Szczerze mówiąc nie wierzyłem w to. Pokręcił głową i znowu spojrzał na nią z niedowierzaniem. - Może przejdźmy do mojego biura, gdzie... będę miał okazję się przebrać. Pomieszczenia biurowe huczały od głosów ludzi w nich zgromadzonych, którzy omawiali dopiero co przerwaną rozgrywkę. Nick najpierw werbalnie, a widząc mizerny tego skutek, fizycznie zaczął odsyłać ich na odpowiednie miejsca. - Szkoda, że mnie nie uprzedzono o pani przyjeździe, bo jak widać jest tu mały chaos... - Mów mi Ann. - OK, postaram się. Usiądź na chwilkę i poczekaj, ja tylko... - ruchami rąk wypełnił lukę w zdaniu - ...i zaraz będę gotowy. Helen, zajmij się gościem. Jakaś kawa... Mówił dalej, ale jego głos nie docierał już spoza drzwi za które wszedł. - Niech się pani nim nie przejmuje, on żyje w swoim świecie. - I to świecie bez klamek - dodała druga z siedzących w tym pokoju kobiet. - Czego się pani napije? Kawa, herbata... - Może kawę. - OK, zaraz będzie kawa. W chwilę później zza drzwi wyłonił się Nick ubrany tym razem w schludny garnitur. Udało mu się jakoś przywołać do ładu włosy i jako ostatni element poprawiał właśnie krawat. Zebrane wokół osoby przyjęły jego metamorfozę z ironicznym uśmieszkiem, a niektórzy idąc za przykładem innych także werbalnie, przez co gromkie "Uuu" przelało się po pokoju. Sam zainteresowany posłał im wymowne spojrzenie. - Przepraszam, ale ile osób pracuje w tym pokoju? Przy drzwiach powstało niewielkie zamieszanie i po chwili w zasięgu wzroku pozostały już tylko dwie sekretarki. - Przepraszam, ale oni raczej rzadko widują mnie w takim stanie. - A raczej nigdy - dorzuciła nie odrywając wzroku od monitora kobieta siedząca przy biurku. - Karen, czy mówiłem ci już jak ładnie dziś wyglądasz? - Nie. - OK. Ann, przejdźmy do mojego gabinetu. Wskazał jej jeden z dwu szerokich foteli stojących przy stoliku pod oknem przez które wpadały jasne promienie słoneczne zaburzane jedynie przez profile żaluzji. Zanim zdążyli usiąść pojawiła się Helen z kawą. - Dzięki. Acha, za... - przez chwilę wpatrywał się w zegarek na ręku licząc coś w pamięci - Za godzinę możecie zacząć się wymykać do domu. - OK. Do jutra. - Powiedziałem za godzinę! - Tak, ale ja wykazuję się własną inicjatywą i... - Godzina! Kiedy już wyszła ciężko odetchnął i zwrócił się już do Ann. - Przepraszam, że musiała pani czekać, ale... - Wolałabym gdybyś mówił do mnie Ann. - A ja wolałbym, gdyby kobiety mówiły do mnie Tygrysku, ale nie wszystko jest takie proste. Nie, przepraszam, głupi żart. Nie miałaś problemów z trafieniem tutaj? - Niewielkie. - Wiem, lokalizacja nie jest za szczęśliwa, ale tutaj jest na tyle daleko od centrum, żeby było tanio i na tyle blisko centrum, żeby komukolwiek chciało się jeszcze przyjeżdżać. Nie wiem czy jesteś w ogóle w temacie jeżeli chodzi o to, czym mamy zamiar się tutaj zajmować? - Nie, szczerze mówiąc, to nie mam najmniejszego pojęcia – odpowiedziała szczerze spodziewając się wykładu o niskobudżetowym, ale zaangażowanym kinie oraz jego miejscu we współczesnym społeczeństwie. - Proszę, to jest scenariusz - zaczął grzebać w jednej z szuflad swojego biurka, ale po dłuższej chwili musiał się poprawić - To znaczy gdzieś tu był. Ann przyjęła to z niewielkim zaniepokojeniem - reżyser bez chociaż jednej kopii scenariusza? To nie brzmiało zbyt zachęcająco. - Ach, tu się schował - z niemałym trudem wyciągnął nieco podniszczony plik papierów - No, nie jest już pierwszej świeżości, ale... Rzeczywiście nie był nie tylko pierwszej, ale też żadnej z pierwszych dziesięciu klas jakości. - A jakiego rodzaju to jest film? - No... Najogólniej mówiąc to będzie raczej głupawa komedia. To także nieco zaskoczyło Ann. Widząc to Nick dodał szybko: - To znaczy nie głupia w sensie bezsensowna, tylko... Chociaż nie, właściwie to... Nie, nie jest bezsensowna, jest po prostu... No nie wiem. To po prostu trzeba samemu przeczytać. Nie umiem jej inaczej opisać jak "głupawa". Ann pobieżnie przerzuciła kilka kartek tekstu. - Nie jest zbyt okazały. - Objętościowo rzeczywiście nie, ale to jest tylko takie streszczenie żeby już nie przeciążać ludziom głów. - Ty to napisałeś? - na okładce zauważyła jego nazwisko wypisane drobnym drukiem u dołu strony. - Tak się akurat złożyło. Nikt inny nie chciał z tego zrobić filmu, więc musiałem sam się tym zająć. Dla ciebie przewidziałem tutaj jedną z, no... nie pierwszoplanowych ról - miała wrażenie jakby mówienie o tym wprawiało go w zakłopotanie. - A którą? Chciałabym się zorientować ewentualnie... - Laura Parker. Chodzi o to, że reszta bohaterów to są ludzie młodzi... - Dziękuję bardzo. - Nie, nie o to mi chodziło. To są postaci w wieku dwadzieścia, dwadzieścia kilka lat, którzy trafiają na ten kurs, a ta kobieta jest jedną z opiekunek grup. - Ale to jest film dla młodzieży? - Nie, raczej nie. To znaczy nie tylko. To jest po prostu komedia bez jakichś szczególnie drastycznych ani rozbieranych scen, więc... - Rozumiem. - Ta postać, Laura Parker, kiedyś sama była na takim kursie, a teraz jest tam opiekunką. Właściwie, to nie jest zbyt duża rola. To znaczy ważna dla całości, ale może nie aż tak jak mogłabyś oczekiwać, więc jeżeli nie... - Rozumiem. Może porozmawiamy o tym kiedy już zapoznam się z tym... – zawahała się przed użyciem pierwszego słowa, które przyszło jej do głowy - ...scenariuszem. - Oczywiście. Właśnie miałem to zaproponować. - Ile mam czasu na podjęcie decyzji? - Dziś mamy... poniedziałek? - Środę. - Ach, środę - widząc zażenowanie malujące się na jej twarzy dodał - Nie, nie, spokojnie. Środa, to miał być mój następny strzał. Dobrze. Więc skoro dzisiaj jest czwartek, to... Zamyślił się jeszcze zanim zaczął to zdanie, co tłumaczyło w pewnym stopniu jego roztargnienie. - W takim razie myślę, że... jakiś miesiąc. - Miesiąc? - Ok, półtora, ale już nie mogę dać więcej. - Nie, myślałam raczej o... Nie wiem. Tygodniu? - Tydzień? Pewnie. - Postaram się przeczytać to do końca tygodnia i odezwę się w poniedziałek lub wtorek. - Super! W takim razie będę czekał na telefon. Wychodząc zatrzymała się jeszcze na chwilę. - Nick, tak z ciekawości, ile ty masz lat? - Dlaczego? - Chciałabym wiedzieć. - Dwadzieścia sześć. Uśmiechnęła się i pokiwała głową. - Jeżeli to problem, to na jutro mogę mieć 28 albo nawet 30... Czuła się jakoś dziwnie. Chyba nawet jeszcze dziwniej niż w drodze tutaj. Wprawdzie nie trafiła na przeintelektualizowanego pyszałka, ale nie była pewna czy trafiła o wiele lepiej. Właściwie nigdy nie grała w żadnej komedii i uważała się za jak najbardziej poważną aktorkę. Dlatego ofertę zagrania w "głupawej" historyjce i to w dodatku w jakiejś pomniejszej roli powinna była z miejsca odrzucić. A mimo wszystko nie zrobiła tego. Mało tego - jakiś głosik w środku podpowiadał jej, że jednak powinna przeczytać ten scenariusz. Mijając kolejne puste przecznice zastanawiała się nad tym jakie konsekwencje mogłoby pociągnąć za sobą przyjęcie tej propozycji. Z jednej strony mogłaby się przypomnieć producentom filmowym i znowu dostać jakieś poważniejsze propozycje. Ale z drugiej strony jeżeli ten film byłby klapą mogłaby jeszcze bardziej zniechęcić ich do siebie a wtedy... Wolała nawet nie myśleć o tym. Oczywiście mogła zawsze liczyć na mniejsze lub większe role u Vendawaya albo Rosberga których znała osobiście, ale nigdy nie było to coś, z czego mogła być naprawdę dumna. Zawsze miała uczucie jakby z litości obsadzali ją w nic nie znaczących rolach. A tutaj było inaczej. Nie tylko nie musiała zabiegać o angaż, lecz wręcz odwrotnie - ta rola po prostu na nią czekała. Na pewno nie zarobi na tym filmie zbyt dużo, ale też... Wszystko to kotłowało jej się w głowie mimo, że nawet nie zajrzała jeszcze do tekstu. Zresztą nie pierwszy już raz zachowywała się w ten sposób. Przecież, do cholery, nie jest jeszcze aż tak stara żeby miała się zastanawiać nad tym czy jej wypada grać w komediach. - Nick? - numer podany na wizytówce nie był zbyt wyraźny. - Tak. - Cześć, tu Ann Swanson. W odpowiedzi usłyszała tylko ciszę. - Nick, jesteś tam? - Jestem, jestem. Błagam cię tylko mi nie mów, że już jest poniedziałek. Zaśmiała się. - Nie, spokojnie. Jest piątek. - Chwała Bogu, bo w sobotę mam bardzo ważne spotkanie. Zaraz... W takim razie to już jutro! - Słuchaj, przeczytałam twój scenariusz... - Błagam cię, tylko mi nie mów, że ci się nie spodobał. - Dobrze, nie powiem ci tego. - Więc błagam cię, tylko mi nie mów, że mimo wszystko musisz mi odmówić. - Nick, czy mogłabym sama coś powiedzieć? - OK, już będę milczał. - Przeczytałam ten scenariusz, bardzo mi się podobał i bardzo chętnie zagram w twoim filmie. - Mhm. Czekała dłuższą chwilę zastanawiając się czy już do niego dotarła treść jej słów. - Myślałam, że się ucieszysz... - Eee... Nie rozumiem po prostu gdzie w tym zła wiadomość. - A czy mówiłam, że mam złe wieści? - Nie, ale skoro umawialiśmy się na poniedziałek a ty dzwonisz w piątek, to miałem same złe przeczucia. - Przykro mi, że cię rozczarowałam. - W takim razie umówmy się na obiad we wtorek, zgoda? - Cóż, przy twoich problemach z kalendarzem może lepiej nie róbmy tak dalekosiężnych planów? - Pewnie masz rację. Więc może po prostu zadzwonię do ciebie na początku tygodnia i wtedy jakoś się umówimy. - Zgoda. - Dla pewności powiem o tym Helen, ona będzie pamiętała. - Dobry pomysł. - Dzięki za telefon. To mi ułatwi wiele rzeczy. Po tej rozmowie Ann poczuła dużą ulgę. Nawet nie dlatego, że bez wysiłku miała zapewnioną rolę, ale głównie ze względu na to, że mimo wszystkich oporów było ją jeszcze stać na spontaniczną decyzję. Dopiero teraz zaczęło do niej docierać, że znowu będzie musiała zaniedbywać rodzinę, co rano tłuc się samochodem taki kawał, zarywać noce i widzieć dzieci tylko kiedy śpią. Znowu zaczęła się zastanawiać czy warto. Nigdy jeszcze nie miała tak dużych wątpliwości jak teraz. Właściwie, to przed każdym filmem zastanawiała się czy okaże się on sukcesem, czy krytycy dobrze go odbiorą. Ale teraz, po urodzeniu dzieci myślała już bardziej o rodzinie niż o karierze. Szczególnie, że dochody Jacka zapewniały im wygony byt, więc po prostu nie musiała pracować. Nie należała do tych ludzi, dla których wszystko dawało się przeliczyć na pieniądze i nigdy nie mieli ich dosyć. Ona znała swoje miejsce w życiu, wiedziała ile może i ile powinna oczekiwać. Kafejka leżała nieco na uboczu, przez co atmosfera w niej panująca sprzyjała takim rozmowom. Jednocześnie była wystarczająco blisko centrum, żeby ceny odstraszały zwykłych śmiertelników. Ann była już nieco znużona czekaniem na pojawienie się Nicka, ale na dworzu panował taki upał, że nie miała najmniejszej ochoty jechać na przedmieścia do jego biura. Po kwadransie pełnym wahania czy warto jeszcze czekać Ann zobaczyła za szybą Nicka wysiadającego z samochodu razem z sekretarką. Najbardziej zdziwiło ją to, że to właśnie ta dziewczyna prowadziła. Po chwili jeszcze bardziej zaskoczyło ją natomiast to, że do kawiarni dotarła już bez Nicka. - Dzień dobry. Przepraszam za spóźnienie, ale przedłużyło nam się inne spotkanie, a potem mieliśmy kłopoty z wydostaniem się z centrum. - A gdzie Nick? - Nick? - wyglądała na nieco zmieszaną. - To trudno tak w skrócie wyjaśnić, ale za chwilę do nas dołączy. Ann przyjęła to z uśmiechem, mimo, że właściwie, to zaczynała być już nieco zmęczona tym czekaniem. Nie, nie chodziło jej o to, że jest gwiazdą i jej czas jest wart furę pieniędzy, ale po prostu nie znosiła bezczynności. A tym bardziej kiedy wokół z nieba lał się żar. - Nie miała pani problemów z dotarciem tutaj? - Helen nie miała lepszego pomysłu na rozpoczęcie konwersacji, ale w obecnej sytuacji chyba nie poszło jej aż tak źle. - Nie, już kiedyś tu byłam z moim mężem. - Jack Rubinov jest pani mężem, tak? - Tak. - Bardzo lubię jego powieści. Ostatnio nieczęsto słyszała takie uwagi, więc zaczęła się zastanawiać na ile ta dziewczyna mówi to poważnie, a na ile jest to część jej wyuczonej roli mającej na celu przekonanie jej do wzięcia udziału w filmie. Tak czy inaczej było to całkiem miłe. - Tak? Na pewno się ucieszy, kiedy to usłyszy. - Ale ostatnio chyba nie wydał żadnej nowej książki? To znaczy od czasu "Rydwanu przeznaczenia". Ann nabierała coraz większych podejrzeń co do tych pytań. - Nie, ale jest w trakcie pisania. - To świetnie. Bardzo się ucieszyłam, kiedy Nick powiedział mi, że pani będzie z nami pracowała. Widziałam chyba większość pani filmów. - Dziękuję. Przepraszam, ale dokąd poszedł Nick? Dziewczyna znowu wyglądała na nieco zmieszaną, ale z jakimś dziwnym wyrazem twarzy podjęła próbę wytłumaczenia jej tego fenomenu. - Nick, to jest taki... trochę dziwny człowiek. To znaczy jest naprawdę kochany, ale czasami robi rzeczy... no, powiedzmy, ekstrawaganckie. Zanim dokończyła to zdanie w drzwiach pojawił się Nick z wielkim lodem w ręku. Kelner powitał go z uśmiechem, ale od razu też ostrzegł, że do lokalu nie wolno wnosić swojego jedzenia. Nick zrobił niezdecydowaną minę, po czym zapakował sobie całego loda do ust. W chwilę później jego twarz wykrzywiła się w grymasie bólu i nieco zataczając się czym prędzej wyszedł na ulicę, żeby tam poratować swoje biedne gardło. - O tym właśnie mówiłaś? - Wzrok Ann nadal był utkwiony w dopiero co zamkniętych drzwiach kawiarni. Helen nie miała już nic do dodania poza niepewnym uśmiechem. Po dwóch minutach Nick ponownie wszedł do środka. Tym razem kelner coś mu mówił, jakby się tłumaczył, że to nie jego wina, ale Nick tylko poklepał go po plecach i z uśmiechem ruszył w stronę zajmowanego przez nie stolika. Dla Ann nie było w tym nic szczególnego, ale Helen widziała całą scenę niemalże w zwolnionym tempie. Po prawej stronie kelner niosący półmisek z jakimś tortem, bardziej na lewo mężczyzna szykujący się do wstania od stołu, a zupełnie po lewo Nick przechodzący pomiędzy stolikami. Po chwili dziecko biegiem ruszyło przez przejście potrącając kelnera. Ten starając się odzyskać równowagę zaczął szybko poruszać się naprzód, przez co nie zdołał uniknąć wpadnięcia na krzesło odsuwane przez klienta wstającego od stolika. Kelner zatrzymał się o nie, a tort rozpoczął swoją własną podróż, zakończoną pół metra dalej na kolorowej koszulce Nicka. Wystarczy powiedzieć, że od pasa po szyję cały był teraz pokryty bitą śmietaną i kolorowymi ozdobami cukierniczymi. Kelner wyraźnie pobladł, jego szef zczerwieniał ze złości, Helen tylko pokręciła głową. A Nick? Bardzo spokojnymi ruchami zebrał tę część, która wylądowała na jego twarzy i z uśmiechem patrzył na Helen, następnie zaczął się coraz głośniej śmiać. Uścisnął rękę kelnera, którego dzieło właśnie nosił na sobie i ruszył w stronę łazienki. - Jak już mówiłam, Nick zaraz do nas dołączy. Po kilku minutach rzeczywiście wrócił w towarzystwie szefa lokalu, który przy każdym kroku gorąco go zapewniał, że jest mu niezmiernie przykro. - Dobrze, już mówiłem, że nic się nie stało. - Oczywiście wszystko, co państwo zamówicie będzie na koszt firmy. - To miłe, ale naprawdę, nie ma takiej potrzeby. Usiadł obok Helen i ręką ztarł kropelkę wody spływającą mu po czole. - Dzień dobry Ann, miło mi cię widzieć. A szczególnie, że, jak wspominałaś, będziemy razem pracować. - Widzę, że nie owijasz w bawełnę. - Przykro mi, ale coś takiego jak dyplomacja jest mi zupełnie obce. Ja wierzę w to, co usłyszę i co przeczytam. Z wyjątkiem historii o dwugłowym facecie i jego synu z nieprawego łoża. Ann coraz bardziej zaczynała się zastanawiać czy rozmowa z człowiekiem tak przeskakującym z tematu na temat ma jakiś głębszy sens. - Szczerze mówiąc, to coraz bardziej mnie rozczarowujesz Ann. - Tak? A dlaczego? - No, po gwieździe spodziewałem się znacznie więcej kaprysów, a mniej ludzkich cech. A ty nie dość, że sama przyjechałaś do mnie po scenariusz, sama do mnie zadzwoniłaś, to jeszcze osobiście przyszłaś, żeby omówić szczegóły. - W takim razie chyba powinieneś się cieszyć. - Tak, ale jeżeli się okaże, że nie zażądasz osobnej garderoby, limuzyny i wolnych poniedziałków, to naprawdę nabiorę podejrzeń, że tylko podszywasz się pod Ann Swanson. Ann nie miała pojęcia co mogłaby odpowiedzieć na to. Może z uwagi na panujący wokół upał, a może dlatego, że zupełnie ją zaskoczył takim podejściem do sprawy, ale po prostu i patrzyła na jego wyczekującą minę. Ciszą jaka towarzyszyła tej scenie przerwała wreszcie Helen. - Może lepiej coś zamówmy zanim zaczniemy omawiać szczegóły. Ann nadal nie dawało spokoju jakieś dziwne przeświadczenie, że coś w tym całym pomyśle jest nie tak. W trakcie, kiedy kelner przyjmował zamówienie, ona zastanawiała się jeszcze czy nie powinna przemyśleć tego wszystkiego od początku. Póki co nie znała nawet tych ludzi, więc nie mogła powiedzieć o nich nic złego, ale miała dziwne wrażenie, że Nick nie jest człowiekiem, z którym chciałaby związać swoją najbliższą przyszłość. Richard jak zwykle sam się obsłużył i z szerokim uśmiechem delektował się właśnie drinkiem. Zanim jeszcze zdążyła cokolwiek powiedzieć wyciągnął w jej kierunku rękę z gazetą. Wzięła ją od niego i ze zdziwieniem zobaczyła swoje zdjęcie z jednego z wcześniejszych filmów. Notatka pod spodem była bardzo krótka i mało konkretna, ale mimo wszystko była o niej. "Ann Swanson znana z takich filmów jak "Poranne zorze" i "Trzeci dzień końca" przygotowuje się do powrotu na ekrany kin, tym razem w roli komediowej. Właśnie zaczynają się zdjęcia do filmu zatytułowanego "Camp Blue", który prawdopodobnie zostanie ukończony jeszcze w tym roku". - Skąd oni o tym się dowiedzieli? Richard zrobił urażoną minę i głośno parsknął. - "Skąd oni o tym się dowiedzieli?" ona się pyta! A myślisz, że za co ja biorę 25 procent z twoich kontraktów? - No właśnie, już dawno chciałam cię o to zapytać. - Bardzo zabawne. Ciekawe czy będziesz taka dowcipna kiedy się dowiesz kto o ciebie się dopytywał. - Chyba nie komornik? - Rosberg kompletuje obsadę do swojego nowego filmu i zupełnie przypadkowo doszły mnie słuchy, że szuka kogoś do obsadzenia głównej roli kobiecej... - Rosberg o mnie pytał? Richard z wyrazem triumfu na twarzy tylko pokiwał głową. - Trzymaj się mnie, a za rok będziesz grała u Spielberga! Słysząc to uśmiechnęła się kwaśno. - Dziesięć lat temu mówiłeś dokładnie to samo. Tylko że wtedy to było jeszcze "myślisz, że za co ja biorę te 15 procent?"... Kamera powoli przesuwała się po twarzach dziewczyn stłoczonych w poczekalni. Nick z wyrazem znudzenia na twarzy siedział rozparty w fotelu, a mężczyzna obok niego obsługiwał aparaturę. - Daj zbliżenie drugiej... z lewej. Tej z tyłu. Na ekranie powoli zaczęły się powiększać dwa i tak pokaźnych rozmiarów atrybuty kobiecości wskazanej przez Nicka dziewczyny. - Mick, wszyscy jesteśmy tutaj z dala od domu, ale postaraj się skupić. Mężczyzna szybko skorygował ustawienie kamery i teraz obaj wpatrywali się w pełną gracji brunetkę. - Dalej? Nick wpatrywał się przez chwilę w twarz dziewczyny, ale wydęte usta wyraźnie świadczyły o tym, że jego wrażenia nie są najlepsze. - Tak. Tylko wróć do szerszego planu. U dołu ekranu pojawiła się głowa Karen, która właśnie ogłosiła, że przesłuchania opóźnią się o kolejny kwadrans. Wywołało to spore poruszenie i falę protestów, ale nie bez powodu wybrali do tej niewdzięcznej roboty kobietę, która potrafiła sobie radzić z nadpobudliwymi ludźmi. Dziewczyny najpierw skłębiły się przy jej biurku, a potem czym prędzej pozajmowały kilka pozostawionych do ich dyspozycji krzeseł. Większość z nich wyglądało na mocno poirytowane, ale nie wszystkie, co najwyraźniej cieszyło trójkę mężczyzn siedzących przed monitorem. Jak dzieci zagubione w wielkim sklepie starali się wyłowić w tłumie coś znajomego, coś, czego mogliby się uczepić. I rzeczywiście udało im się to, bo w tej właśnie chwili do pokoju weszła Ann. Wyglądała na mocno zaskoczoną tłokiem jaki tu panował, ale podeszła do biurka Karen, która od razu sięgnęła po telefon. - Niech wejdzie - Nick nawet nie czekał na jej pytanie, zresztą teraz był skupiony na przyglądaniu się twarzom nowych dziewczyn. Dopiero trzaśnięcie drzwi za plecami wyrwało ich wszystkich z odrętwienia. - Może to niedyskretne pytanie, ale co wy robicie? - Przeprowadzamy wstępną selekcję - każde słowo wypowiadał oddzielnie skupiając się na tym, co właśnie widział. - Zrób zbliżenie tu - wskazał mu postać stojącą w najbliżej drzwi. Dziewczyna miała miłą, chociaż nie specjalnie piękną twarz. Niezbyt długie włosy miały kolor zbliżony do złotego, ale z wyraźnymi, ciemnymi pasemkami. Wyglądała na zmęczoną, ale nie poirytowaną i być może dlatego zwróciła na siebie uwagę Nicka. Po prostu stała nieco na uboczu z niewielką torbą w ręku i rozglądała się po sali. Po chwili uniosła wzrok na sufit i zamknęła oczy. - Nie wiem czy wiecie, ale to jest troszkę... nietypowy rodzaj przesłuchania. - Ann zauważyła, że jej uwagi odnosiły raczej znikomy skutek, więc postanowiła nie zabierać już głosu w kwestii ich metod doboru aktorów. Nick powoli sięgnął po telefon. - Karen, widzisz tą dziewczynę przy drzwiach? Tak. Za pięć minut zacznij zbierać ich dokumenty, a tamtej odłóż mi na bok. Wstał i przeciągnął się. - Dobrze Ann, już jestem do twojej dyspozycji. A wy panowie bawcie się dalej. Przeszli do jego gabinety wymieniając zwykłe grzecznościowe pytania "Co u ciebie?", "Jak dzieci?", "Co robi ten wielki pająk na twoim ramieniu?". - Napijesz się czegoś? - Nie, dzięki. Mam do ciebie małą sprawę. - Tak? - To znaczy ona nie jest wcale aż taka mała. Siedziała tak dłuższą chwilę całą swoją osobą pokazując zakłopotanie. - Kiedy robisz taką minę, to zaczynam się obawiać. Spodziewał się w tym miejscu chociaż cienia uśmiechu, ale nie było mu dane go ujrzeć. - Czy znasz Rosberga? - Nie. A powinienem? Jego odpowiedź była tak szybka i aż biła z niej wręcz dziecinna naiwność, że nie miała serca kontynuować rozmowy tak jak to pierwotnie planowała. - To jest reżyser. I to bardzo znany. - Mhm. - I on zaproponował mi rolę w swoim nowym filmie. Miała głęboką nadzieję, że w tym miejscu powie "rozumiem, to wszystko wyjaśnia", ale oczywiście rozczarował ją. - Podejrzewam, że... to dobrze. - Z jednej strony tak, ale jest też mały problem. Zdjęcia zaczynają się w samym środku okresu, w którym będę pracowała tutaj... Była już niemal skłonna błagać go żeby tylko przestał patrzeć na nią jak dziecko, któremu właśnie odbierała cukierka, ale widać to była jego reakcja na jej słowa. - A to oznacza, że... masz zamiar nawiać stąd i przenieść się tam, tak? - No, ujęłabym to innymi słowami, ale... generalnie tak. To znaczy ja nie chcę stąd uciekać... - Nie żartuj! Nawet ja chociaż raz dziennie mam ochotę wyskoczyć przez to okno. Powstrzymuje mnie tylko fakt, że jesteśmy na parterze. To co powiedział było na tyle głupie, że mimo zdenerwowanie nie mogła powstrzymać śmiechu. - Nick, wcale mi tego nie ułatwiasz. - A czy mówiłem, że będę ci to ułatwiał? Zapadła dosyć niezręczna cisza, z której Ann nie widziała możliwości wyjścia. Teraz ruch należał do Nicka. Dotarło to do niego po kilku minutach. - Masz jakieś plany na najbliższe dwie godzinki? Zupełnie zaskoczył ją tym pytaniem. - Dlaczego? - Tak tylko pytam. Po prostu pomyślałem sobie, że mogłabyś mi pomóc z wyborem tych dziewczyn. - Nick, ja się na tym nie znam. - A dlaczego sądzisz, że ja się znam? Zresztą chyba byłaś kiedyś na przesłuchaniu do filmu? - Byłam, ale to nie to samo. - Tylko dwie godzinki. No, może sześć. Uśmiechnęła się zastanawiając do czego on może zmierzać. - Co miałabym robić? - Nie wiem. A co się robi na takich przesłuchaniach? - Nie mogłeś się nad tym zastanowić zanim je wszystkie tutaj ściągnąłeś? - Mogłem, ale wtedy nie byłoby elementu improwizacji. - A co z moją sprawą? Z jego twarzy zniknął uśmieszek a zastąpiło go zakłopotanie. - Jutro ci odpowiem. Na przesłuchania przygotowali większy pokój - opróżnili go z mebli, zostawili tylko kilka krzeseł i niewielki stolik, przy którym zasiadł Nick. Obok niego zajęły miejsca Ann i Helen, a pod ścianą rozsiadło się jeszcze kilku ludzi, których roli tutaj Ann nawet nie starała się domyślać. - Karen, poproś... Helen Parker. Do pokoju weszła nieduża dziewczyna wyglądem przypominająca Julię Roberts. Oczywiście z tą różnicą, że była młoda i ładna. - Proszę siadać. W pani papierach jest wzmianka, że grała pani w szkolnym teatrze, tak? - Tak, przede wszystkim dobrze czuję się w rolach... - A skąd pani pochodzi? Dziewczyna była nieco zdezorientowana zmianą tematu. - Chicago. - Ale teraz mieszka pani w Los Angeles? - Tak. - Dlaczego? Jej zdziwione spojrzenie omiotło całą trójkę przy stoliku. - A jakie to ma znaczenie? - Nie wiem dopóki pani nie odpowie. - Chcę być aktorką, więc przyjechałam do miasta, gdzie kręci się więcej filmów. - I tylko dlatego? - Tak. - A dlaczego chce pani być aktorką? Teraz za to dziewczyna przyjęła pozę pod tytułem "nie wiedziałam, że tu będą takie trudne pytania". - Bo wydaje mi się, że to wspaniały zawód. - Dlaczego? - Bo można poznać wiele znanych osób, można się wyrażać poprzez odtwarzane role, daje to szansę poznania życia różnych ludzi... - A czym to się różni od ról teatralnych? - Daje to większą publiczność, przez to większy splendor... - A jakie jest pani doświadczenie komediowe? - Głównie grywałam w dziełach Szekspira, więc... - A współczesne komedie? - Nie, raczej nie. - Mhm. Nick zanotował coś w leżącym przed nim zeszycie i z poważną miną wrócił do rozmowy. - Czy przygotowała pani coś na to przesłuchanie? - Tak, to będzie scena ze "Snu nocy letniej". Po kilku minutach recytacji dziewczyna pełna nadziei patrzyła na nich oczekując jakiejś reakcji. Sądząc po twarzy Nicka, to było to jedno z jego najkoszmarniejszych przeżyć, a przynajmniej w ostatnim czasie. Posłał on jedynie pytające spojrzenie Ann. - Co o tym myślisz? Ona z kolei nie była pewna do jakiego stopnia może mówić szczerze, żeby nie zranić dziewczyny. W oczekiwaniu na jej odpowiedź zwrócił się znowu do dziewczyny. - Czy chce pani jeszcze coś dodać? Jej milczenie zupełnie mu nie odpowiadało. - Panno... Parker. Szczerze mówiąc nie widzę pani w żadnej z głównych ról. Ale to jest koniec złych wiadomości. Jeżeli poczeka pani dzisiaj do końca tego przesłuchania, to wtedy będziemy podejmować konkretne decyzje i rozmawiać z ludźmi, których możemy zatrudnić ewentualnie w jakichś mniejszych rolach. Oczywiście jeżeli jest pani zainteresowana. Dziewczyna nie była szczęśliwa, ale starała się robić dobrą minę do złej gry. Kiedy wyszła Ann ledwo powstrzymała się, żeby nie krzyknąć. - Nick, tak się tego nie robi. - Czego się tak nie robi? - Nie możesz mówić ludziom, że się nie nadają. - Po pierwsze, to nie powiedziałem jej, że się nie nadaje, a po drugie, to mogłaś sama powiedzieć że jest wspaniałą aktorką. - Nie jest. - I mnie też nie przekonała do siebie. - Wywnioskowałeś to z tego monologu? - Nie. Z rozmowy. W jej słowach nie było ani cienia pasji. - I na co to jest dowód? - Ann, dlaczego chciałaś być aktorką? Zamrugała oczami nieco bojąc się jego dziwnego podejścia do tego wszystkiego. - Nie wiem, po prostu czułam, że to jest to, co chcę robić. - No właśnie, a ona widzi w tym poznawanie ludzi i robienie kariery. Mnie takie podejście nie odpowiada. - I tylko na podstawie tego ją skreślasz? - Ann, ja napisałem ten scenariusz i wiem czy ktoś pasuje do danej postaci czy nie. - Nie da się znaleźć kogoś, kto będzie taki sam jak wymyślona przez ciebie postać. - Tak, ale po to chcę zatrudnić amatorki, żeby móc znaleźć taką, której osobowość będzie odpowiadać moim bohaterom. Wtedy nie muszę się martwić o ich umiejętności aktorskie albo doświadczenie, bo oni będa grać samych siebie. A właściwie, to nawet nie będą musieli grać. Myślisz, że po co obserwowaliśmy ich zachowanie w poczekalni? Trudno było odmówić mu logiki, ale Ann miała dziwne przeczucie, że to wszystko idzie zupełnie nie tak jak powinno. Nick rozejrzał się jeszcze po sali i zapytał tylko: - Ktoś ma jeszcze jakieś zastrzeżenia do mojej oceny? Kilka osób siedzących z boku tylko pokręciła głowami. - Helen, idź po następną. Przy każdej kolejnej kandydatce Ann poznawała coraz nowsze i bardziej ekstrawaganckie sposoby odkrywania prawdziwej natury kandydatek. Z większością jego osądów musiała się zgodzić, ale kiedy próbowała sobie wyobrazić jak ona czułaby się na miejscu tych dziewczyn, to przechodziły ją ciarki. Nawet nie dlatego, że nie dałaby sobie rady, tylko ze względu na stres, a Nick wiedział dobrze jak jeszcze ten stres spotęgować. - Pam, posłuchaj mnie. Szło ci dobrze, ale zupełnie nie przekonałaś mnie do tego co mówisz. Po prostu za bardzo trzymasz się tekstu. - Ale przecież nie mogę zmieniać kwestii... - Dlaczego nie? Myślisz, że autor tego jest geniuszem, którego nie da się poprawić? Spróbuj jeszcze raz, ale tym razem postaraj się mówić tak, jakby naprzeciw ciebie stał twój znajomy, a ty spotykając go na ulicy po prostu mówisz to, co masz do powiedzenia. To ma być jakaś historyjka a nie wykład z użyciem wymyślnego języka. Dziewczyna podjęła jeszcze jedną desperacką próbę przedstawienia drugiej osobie fragmentu tekstu, ale chyba poszło jej jeszcze gorzej niż za pierwszym razem. Nick z początku nic nie mówił tylko bardzo poważnie na nią patrzył. - Dam ci ostatnią szansę. Tom, przynieś płyty z mojej szuflady i jakiś odtwarzacz. Po kilku minutach sprzęt był gotowy do pracy. - Usiądź sobie spokojnie, zamknij oczy i posłuchaj tego utworu. Potem powiesz mi o czym on jest. Z niewielkiego głośnika popłynęły najpierw ciche, a potem coraz głośniejsze takty "Dance Macabre". Dziewczyna zgodnie z poleceniem siedziała z zamkniętymi powiekami i wsłuchiwała się w dźwięki dobiegające zza jej pleców. Po kilku minutach Nick wyłączył płytę i usiadł naprzeciw dziewczyny. - I co? - Nie wiem. - Czego nie wiesz? - Nie wiem o czym jest ten utwór. - A co widzisz słysząc go? Czekał dłuższą chwilę, ale sądząc po oczach Pam miała w głowie zupełną pustkę. - Czy kojarzy ci się to z czymś? Czymkolwiek. - Może... z moją siostrą. Nie, to głupie. - Mów dalej. Jeżeli to będzie głupie, to ci o tym powiem. - Ona po prostu jak była mała to... czasami siadała na środku pokoju i grała na cymbałkach czym doprowadzała do szału moją matkę. - Tylko to? - Tak. - W takim razie rzeczywiście to nie jest zbyt dobra opowieść. Słuchaj Pam, nie będę cię okłamywał, że masz szanse na jakąś rolę, ale jeżeli poczekasz do końca tego przesłuchania, to być może znajdziemy ci coś mniejszego. Helen, dużo jeszcze zostało kandydatek? - Jedna. - W takim razie to nie powinno potrwać dłużej niż kwadrans. Ann spojrzała na niego z wyrzutem kiedy dziewczyna już wyszła. - Podejrzewam, że znowu masz jakieś uwagi. - Dlaczego ją odrzuciłeś? - Bo nie potrzeba mi ludzi bez wyobraźni. Poza tym na każdą rolę mamy już po dwie kandydatki. - Ale to naprawdę było niemiłe. - Wiem o tym, ale daję równe szanse wszystkim. Jeżeli zależy im na graniu, to zostaną i wezmą nawet epizod, a jeżeli nie, to szkoda na nie mojego czasu. Ann spojrzała na zegarek i z przerażeniem stwierdziła, że całe przesłuchanie zajęło im już prawie cztery godziny. - Nick, ja będę się już zbierać. On też był nieźle zaskoczony widząc która godzina. - Kto jeszcze został, ta którą kazałem odłożyć na bok? - Tak. - Ann, zostań jeszcze te parę minut. Będę miły, pozwolę ci nawet na własne zdanie... - I tak trochę się zasiedziałam... - Ale tą powinnaś zobaczyć. Wydaje mi się, że macie ze sobą sporo wspólnego. Pierwszy rzut oka na tą dziewczynę przekonał Ann, że wygląd na pewno nie był jednym z tych podobieństw. Wyglądała na jakieś dziewiętnaście lat, była nie za szczupła, ani nie za gruba. Wzrostem raczej też nie mogła imponować - po prostu zupełnie przeciętna. - I na koniec mamy... - Leslie Peterson - dokończyła za niego. - Tak. Skąd pani do nas przyjechała? - Z Jackson w stanie Michigan. - Co nam pani może powiedzieć o sobie? - Przygotowałam swój życiorys - mówiąc to zaczęła wyciągać z torebki plik papierów, ale Nick dosyć szybko powstrzymał ją. - Przepraszam, ale ja nie jestem zbyt dobry w czytaniu, więc może po prostu pani opowie to, co znajduje się w tym życiorysie. - Mam 20 lat, skończyłam szkołę i zastanawiam się nad studiami. - Gdzieś pani pracuje? - Pomagam rodzicom w prowadzeniu sklepu. - Co to za sklep? - Taki mały sklepik, gdzie można kupić żywność, różne drobiazgi... - Mhm. A co może pani powiedzieć o swojej rodzinie? Ann zaczęła już się zastanawiać jak czy to przesłuchanie obejmie również i kilka wcześniejszych pokoleń rodziny Petersonów, ale chyba był to już wynik zmęczenia tymi wszystkimi opowieściami jakie wysłuchała w ciągu ostatniej godziny. Coraz bardziej zaczynała rozumieć, że ona sama na przesłuchaniach też chyba nie wypadała najlepiej. - Moi rodzice prowadzą ten sklep, mam jeszcze dwie siostry... - Czy taki sklep jest dochodowy? Teraz Ann była już zupełnie pewna - na takim przesłuchaniu jeszcze nie była. - Utrzymuje rodzinę... - Rozumiem. Ale to jest... dostatnie życie, takie sobie, ubogie, bogate? Patrzyła na niego szukając najwłaściwszego słowa. - Wystarczające. Pokiwał głową najwyraźniej usatysfakcjonowany taką odpowiedzią. - A pani jakie ma doświadczenie aktorskie? Sądząc po minie dziewczyny trafił w jej słaby punkt. - No... - ruchy jej ręki miały sugerować, że raczej nie jest z tym najlepiej. - Mhm. W takim razie pytanie o role komediowe chyba już nie sensu, prawda? - No, próbowałam w szkolnym teatrze, ale zawsze dostawałam małe role, więc... - A dlaczego nie dostawała pani głównych ról? - Nie wiem. Może nie nosiłam dostatecznie krótkich spódniczek. Ann zauważyła, że na tą kandydatkę Nick patrzył jakoś inaczej niż na pozostałe. - Dzisiaj założyła pani spodnie, więc chyba za bardzo nie zależy pani na tej roli? Wyraz twarzy dziewczyny nieco spoważniał w tym miejscu rozmowy. - Wolę dostać rolę taką na jaką zasłużyłam jako osoba. - Mam jeszcze jedno dziwne pytanie. Peterson, to raczej mało... no, powiedzmy "filmowe" nazwisko. Gdyby dostała pani ofertę podpisania wysokiego kontraktu, ale pod warunkiem zmiany nazwiska, to zgodziłaby się pani? - Nie, raczej nie - nie była to odpowiedź natychmiastowa, ale w jej spojrzeniu widać było stanowczość płynącą za tymi słowami. - Czy przygotowała pani jakiś fragment? - Tak. - Więc proszę. Dziewczyna wstała i zaczęła recytować, ale kilkakrotnie myliła słowa i za każdym razem coraz bardziej się denerwowała swoją nieporadnością. - Jeżeli mogę przerwać - Nick nie pozwolił jej już skończyć. - Jak długo uczyła się pani tego tekstu? Dziewczyna spuściła wzrok, co zupełnie nie pasowało do pozy twardej osoby jaką do tej pory prezentowała. - Tydzień. - W takim razie to był stracony tydzień. Może dla odmiany niech nam pani opowie jakiś dowcip. Dziewczyna podniosła na niego zdziwiony wzrok. - Dowcip? - Tak. Taką krótką historyjkę zakończoną zabawną puentą. Teraz zamiast zaskoczenia w jej oczach można było dopatrzeć się zagubienia. Po chwili rozglądania się na boki w poszukiwaniu jakiegoś ratunku oświadczyła tylko cicho: - Nie znam żadnego. - W takim razie, jeżeli można wiedzieć, co panią podkusiło żeby przyjść na to przesłuchanie? Patrzyła na niego tak, jakby zaraz miała się rozpłakać, ale zamiast tego podniosła z podłogi torebkę i pospiesznie ruszyła do wyjścia. Nick zamknął oczy i zaczął rozcierać dłonią powieki. - Wróć! - jego głos był na tyle niespodziewany i stanowczy, że ludzie siedzący po bokach spojrzeli na niego zdumieni. Dziewczyna odwróciła się na chwilę. - Przepraszam, to był głupi pomysł. - W jej głosie nie było już ani śladu pewności siebie. - Wróć! Zmarnowałaś pieniądze na przyjazd tutaj i przesiedziałaś pół dnia w poczekalni, więc wracaj tutaj i przestań się nad sobą użalać. Stała niezdecydowana przy drzwiach i patrzyła na niego nie wiedząc ile w tych słowach było złośliwości a ile współczucia. Ale tego nie wiedziała też Ann, ani chyba żadna z pozostałych osób znajdujących się w sali. Nick wstał, zabrał ze sobą krzesło i postawił je na środku pokoju. Naprzeciw ustawił w niedużej odległości krzesło dla kandydatek i zapraszającym gestem wskazał je Leslie. Sam rozsiadł się tak, że Ann mogła widzieć tylko jego plecy. - Załóżmy, że jestem sprzedawcą. Ty chcesz kupić samochód. - dla lepszego zobrazowania pochylił się nad nie istniejącym biurkiem i uważnie coś notował. Dziewczyna stała dłuższą chwilę, po czym odłożyła torebkę i podeszła do Nicka. - Chciałabym kupić samochód. On spojrzał na nią i tylko pokręcił głową. - A gdzie "dzień dobry"? - Dzień dobry. Znowu zaprzeczył ruchami głowy. - Teraz już za późno. Zaczynamy od nowa. Proszę wyjść z biura. Leslie patrzyła na niego najwyraźniej wątpiąc w sens kontynuowania tej zabawy, ale ponaglana ruchami jego rąk wyszła za obręb wyimaginowanego biura. Kiedy ponownie pochylił się nad swoją pracą wróciła "do środka". - Dzień dobry. Poderwał się gwałtownie jakby usłyszał alarm przeciwpożarowy. Spojrzał na nią zaskoczony i rozejrzał się na boki. - Jak pani tu weszła? - Ja? Przez drzwi - mówiąc to wskazała kciukiem jakiś punkt za swoimi plecami. - Ale przecież drzwi są z tej strony - Nick pokazał miejsce gdzieś z boku. Dziewczyna stała chwilę mrugając oczami i nie bardzo wiedząc jak powinna zareagować. - Jeszcze raz? - Nie, już trudno. Skoro pani już tu jest, to proszę siadać. Zajęła wolne miejsce i wygłosiła jedyną kwestię jaką znała w tym dialogu. - Chciałabym kupić samochód. Pokiwał głową ze zrozumieniem, po czym powiedział: - To... świetnie, ale to jest sklep rybny. Powieki jego rozmówczyni znowu zaczęły pracować ponad normę. - Proponuję, żeby się pani udała do kogoś, kto handluje... No, sam nie wiem, może samochodami... Leslie siedziała wpatrzona w niego jakby zobaczyła przed sobą ducha. - I co ja mam teraz zrobić? - Nie wiem. - Bezradnie rozłożył ręce pokazując, że inicjatywa powinna leżeć po jej stronie. - To pani chce kupić samochód a nie ja. Żeby podkreślić swoją obojętność zaczął się uważnie przyglądać swoim paznokciom, a dziewczyna patrzyła na to usilnie szukając jakiegoś wyjścia z sytuacji. Ann nie miała pojęcia czemu miała służyć ta scenka, ale coraz bardziej prześladowała ją myśl, że ona sama w takiej sytuacji już dawno by wyszła. Niespodziewanie Nick odwrócił się w jej stronę i przywołał ją palcem. - Ann, może ty spróbuj. - Ja??? - Mhm. Podobno jesteś profesjonalistką, więc powinno być ci łatwiej. Podświadomie czuła, że powinna jednak pozostać na swoim miejscu, ale kiedy już podrażnił jej ambicję chciała utrzeć mu nosa i zajęła miejsce dziewczyny. Teraz już postawili między nimi stolik, żeby Nick mógł jeszcze wygodniej rozłożyć się na nim w wyczekującej pozie. - Dzień dobry, chciałabym kupić samochód - miękki głos po prostu spływał jej z ust i wypełniał atmosferę wokół stolika. - Tak? I co? - natomiast Nick brzmiał równie subtelnie jak emerytowany drwal. - Słyszałam, że mógłby mi pan pomóc w zakupie samochodu - figlarne spojrzenia chyba jednak nie odnosiły zamierzonego efektu. - Eee, złośliwe plotki. - A czy byłby pan tak miły i sprawdził czy nie ma pan przypadkiem żadnych samochodów na sprzedaż? - Widzi pani tą szafkę? - jego pytanie dotyczyło niewidzialnego mebla stojącego pod niewidzialną ścianą. - Przecież musiałbym iść na drugi koniec pokoju, schylać się, szukać... To wszystko jest bardzo niezdrowe. A zwłaszcza w moim wieku. - Ja umiem się odwdzięczyć za takie przysługi. - Kochana, ja mam żonę, dzieci... - I naprawdę nic nie da się zrobić? - Dla pani nie. - spojrzał na mężczyzn pod ścianą. - Panowie, może któryś spróbuje? Spojrzeli po sobie, ale po chwili jeden z nich ruszył na środek. - W takim razie pani już dziękujemy. Ann ustąpiła miejsca mężczyźnie i usiadła z boku zaciekawiona czym zakończy się ta scena. - Chciałbym kupić samochód. - A gdzie "dzień dobry"? - Cholera! - Tracisz kolejkę. Kto następny? Następny podszedł bardzo energicznym krokiem, co zwiastowało jakiś przełom. - Dzień dobry. Chciałbym kupić samochód. Nick uśmiechnął się ironicznie. - Już mówiłem, że to jest sklep rybny. Na koniec kolejki! Następny dżentelmen zapewne miał jakis pomysł, ale zaczął nieco nieszczęśliwie. - Potrzebuję samochód. Zanim jeszcze Nick zdążył na to zareagować z boku odezwał się chóralny głos "zapomniałeś o dzień dobry", więc ruchem ręki odesłał delikwenta na bok. - Kto następny? Facet z brodą usiadł pełen nadziei z wielkim uśmiechem na twarzy. - Dzień dobry panu. Chciałbym kupić rybę. Nick po usłyszeniu tego wyrazu natychmiast usiadł prosto i poprawił także nie istniejący krawat. - Rybę, proszę pana? - Tak. Takie nieduże coś z wody - gestami rąk nakreślił jakąś bryłę wielkości jamnika. - A o to chodzi. - Nick powrócił do poprzedniej, sflaczałej postaci. - Ryby wyszły. - Wyszły? - Tak, już gdzieś z pół roku nie widziałem tutaj żadnej ryby. - Ale to jest sklep rybny, tak? - Oczywiście. Zresztą jak widać. - Mhm. Więc skoro nie ma pan ryb, to... może ma pan coś innego? Nick rozejrzał się wokół i w zaufaniu powiedział półgłosem: - No... Mam kilka samochodów na zbyciu... - Tak? To... - Ale tylko dla małżeństw. Szybko miejsce brodacza zajęła Ann z pierwszym mężczyzną, który był akurat pod ręką. Ich widok nie zdziwił Nicka. Pokazał tylko palcem na towarzysza Ann i powiedział: - Przepraszam panią, ale tutaj nie wolno wprowadzać zwierząt. A tym bardziej bez smyczy. - To... mój mąż. - Acha. - jeszcze raz obrzydzeniem spojrzał na mężczyznę. - No dobrze, tylko niech się tu nie czochra... - Chcielibyśmy kupić rybę. - A po co? - No, bo chciałabym przyrządzić ją na kolację... - A co to za okazja? - Przyjechała moja koleżanka z dzieciństwa i... - Eee, nie przekonała mnie pani historyjka. - Nick! Czego ty jeszcze chcesz? - Ja? Nic. To wy coś chcecie. - Więc do czego to wszystko zmierza? Już zupełnie poważny odstawił na miejsce stolik, wskazał Leslie krzesło i zaczął chodzić wokół niej. - Chciałem tylko pokazać, że do gry w komedii trzeba być elastycznym. Ja nie zawsze będę ci mówił co masz robić, trzeba umieć dorzucić coś od siebie. Po pierwszej zmianie tematu już się zgubiłaś. Ann wytrzymała trzy, a Frank cztery zmiany, bo mają zupełnie inne podejście niż ty. Sądząc po jej minie te słowa brzmiały dla niej jak wyrok. - Myślisz, że byłabyś w stanie czasami coś zaimprowizować? Dziewczyna nie patrzyła mu w oczy. - Nie wiem. Usiadł przy stoliku i jeszcze raz popatrzył na nią. - Dobrze. Czy ktoś ma jeszcze jakieś pytania do panny... Peterson? - Ja mam jedno - brodaty jegomość nieśmiało uniósł rękę. - Mów Frank. - W dokumentach wśród zainteresowań wpisała pani też sport i chciałbym wiedzieć co to oznacza. - Trenowałam pływanie. - Ale teraz już pani nie trenuje? - Nie. - A dlaczego, jeżeli można wiedzieć? - Nie miałam już na to czasu. - OK, to wszystko. - Mężczyzna zanotował coś w swoim zeszyciku. Wtedy dopiero Ann zauważyła, że każdy w tej sali, poza nią samą i kandydatkami, miał przy sobie notatnik i często z niego korzystał. - Wszystko? W takim razie skontaktujemy się z panią w najbliższych dniach. Kiedy dziewczyna wyszła zapanowało milczenie. Nick kończył jeszcze zapisywanie czegoś na boku i w zamyśleniu drapał się czubkiem długopisu w czoło. Dopiero po dłuższej chwili zauważył, że używał piszącego końca. - Karen, jest jeszcze ktoś w poczekalni? - Nie. - Czyli, że tamtym dziewczynom jednak aż tak nie zależało... Dobrze. Panowie, tablica na środek i zaczynamy myśleć. Ann powoli zbierała swoje rzeczy. - Nick, muszę już jechać. - OK, dzięki, że zostałaś. Zadzwonię do ciebie jutro. Wychodząc widziała jeszcze jak na tablicy lądują zdjęcia siedmiu dziewcząt spośród których mieli wybrać ostateczną obsadę. Ciekawiło ją co też mogli wszyscy tak zawzięcie notować skoro każda rozmowa z kandydatką trwała nie więcej niż dziesięć minut, a z niektórymi nawet pięć. Co prawda, to prawda większość z nich nie miała żadnego doświadczenia i za każdym razem kiedy Nick pytał ją o zdanie musiała przyznawać rację, że aktorsko nie były najlepsze, ale z drugiej strony była bardzo ciekawa czy ją przyjąłby gdyby zjawiła się na przesłuchaniu. Wobec takiej konkurencji miałaby spore szanse, ale na prawdziwych przesłuchaniach wszystko wyglądało zupełnie inaczej - faceci w garniturach, cały sztab zawodowców wiedzących kogo szukają, nerwowość chyba nie mniejsza niż tutaj... Wsiadła do samochodu i włączyła silnik, ale zamiast ruszyć siedziała wpatrzona w pustkę wsłuchując się w równy rytm jego pracy. Już nie raz miała do czynienia z dziwakami, ale Nick Romano był w stanie zdeklasować większość z nich. A mimo wszystko miał jakąś wizję i był chyba na najlepszej drodze do zrealizowania jej. Helen nie zważając na to, że mężczyźni siedzieli pochyleni nad jakimś planem weszła do pokoju. - Nick, mamy problem. Spojrzał na nią zupełnie wyrwany z toku myślenia. - Problem? Chyba nie jesteś w ciąży? - Nie pochlebiaj sobie. Dzwoniłam do kandydatek, ale jednej z nich nie udało mi się złapać. - Przyjętej czy odrzuconej? - Przyjętej. Leslie Peterson. Odłożył na bok notatki i spojrzał na nią jeszcze bardziej zaskoczony. - Jak to? Nie zostawiła namiarów? - Zostawiła, ale numer do hotelu. Wieczorem się wymeldowała. Nick zaczął rozcierać kilkudniowy zarost. - Wymeldowała się? Jak to? - No, wiesz, zabrała swoje rzeczy, poszła do recepcji i... wymeldowała się. Zamknął oczy i w zamyśleniu położył dłoń na czole. - Ale przecież... Zaraz, czy to nie jest ta do roli Mary? - Tak. - Cholera, ona jest mi potrzebna. - Przypominam ci też, że miałeś zadzwonić do Ann Swanson. - Pamiętam. Jak tylko skończymy, to do niej zadzwonię. Kiedy Helen już wyszła Nick nadal siedział z zamkniętymi oczami i rozcierał dłonią czoło. - Tak po prostu wyjechała? - zapytał sam siebie, tyle, że na głos. - Nick, chyba już mam. - Czas jaki zajęło Nickowi zrozumienie słów "wymeldowała się" mężczyzna poświęcił na dokończenie planu. - Tak? I ile wyszło? - Piętnaście, szesnaście, siedemnaście... Siedemnaście. - Dobrze. A teraz muszę dokopać się do jej wizytówki. Jak powiedział tak zrobił. Wizytówki zawsze wrzucał do jednej szuflady, chyba, że bardzo się spieszył wtedy wkładał je między strony książki na wierzchu, a w ostateczności do tylnej kieszenie spodni. Ale najwyraźniej nie był to żaden z tych przypadków. Po przejrzeniu wszystkich książek jakie tylko wpadły mu w ręce zrezygnowany poszedł po pomoc do Helen. - Karen, gdzie jest Helen? - To ja ci już nie wystarczam? - Przyjęła przy tym wyzywającą pozycję. - Karen, zlituj się, ja dopiero jadłem. Potrzebuję telefon. - To jest to czarne coś stojące koło monitora. Zanim zdążył odpowiedzieć jej równie uprzejmie jak zwykle, w drzwiach pojawiła się Helen. - Masz szczęście Karen, że w pokoju jest dama, bo... - Co się stało? - Helen niosła właśnie kubek z kawą. - Nie wiesz co zrobiłem z wizytówką Swanson? - A ona dała ci wizytówkę? W jego spojrzeniu można było dostrzec większość możliwych form niepewności. - A nie dała? - Jeżeli ma chociaż odrobinę rozumu, to... - jego ciężkie spojrzenie powstrzymało Karen przed kończeniem tego zdania. - Tą odrobinę, której mnie zabrakło kiedy cię zatrudniałem. Helen zdegustowana podeszła do swojego biurka i z notatnika wyjęła karteczkę z dużym napisem "SWANSON" u góry, a poniżej numerem telefonu. - W takim razie skąd go masz? - Bo najwyraźniej tylko mnie tu los obarczył tą odrobiną. Poprosiłam ją o numer kiedy tu była pierwszy raz. - Helen, jesteś skarbem. - Szkoda, że w czasie rozmów o podwyżce o tym nie pamiętasz. Czym prędzej ruszył do telefonu i wystukał numer z kartki. Po kilku sygnałach usłyszał głos Ann. - Dzień dobry, kłania się Nick Romano. - Cześć Nick. - Tak jak obiecałem dzwonię do ciebie i mam pewną propozycję. - Mhm. - Przesiedzieliśmy z Frankiem nad tym prawie całą noc i wykombinowaliśmy, że jeżeli przełożymy wszystkie sceny z twoim udziałem w jedno miejsce, to po dwóch tygodniach byłabyś wolna. - Po dwóch tygodniach? - No, dobrze, trochę cię okłamałem. Po... - siedzący z boku mężczyzna pokazał mu liczbę na kartce. - Po siedemnastu dniach zdjęciowych. Albo dziewiętnastu. Nie jestem pewien, bo Frank ma strasznie nieczytelny charakter pisma. - Mhm. - Jej głos zdradzał pewne oznaki zainteresowania, co niezmiernie ucieszyło Nicka. - To kolidowałoby z tamtym filmem? - Hmm... Chyba nie, ale... - Ann, proszę cię nie wykręcaj się. Jeżeli zmieniłaś zdanie i nie chcesz grać u mnie, to po prostu powiedz. - Nie, przecież wiesz, że nie o to chodzi. - A skąd miałbym to wiedzieć? - Słuchaj Nick, mogę się nad tym zastanowić? Może zadzwonię do ciebie jutro? - Jutro chyba mnie tu nie będzie. - Nie stawiaj mnie w takiej sytuacji. Nie mogę teraz podjąć decyzji. - Ja mówię poważnie, będę musiał wyjechać. Co gorsza nie pamiętam nawet dokąd. - No, i kto tu szuka wymówki? - Jedna z aktorek wyjechała z LA a jest mi potrzebna. Teraz muszę jechać i ją znaleźć. - Ty? - Ja. - Zwykle od takich rzeczy są inni ludzie, a nie reżyser... - Być może, ale zwykle chyba aktorki nie uciekają przed rolą o którą się starały? No, może z wyjątkiem ciebie. - Nick, to jest niesprawiedliwe! - Dobrze, zadzwonię do ciebie jak wrócę, ale wtedy lepiej żebyś miała naprawdę dobrą wymówkę. - Nick! - OK, skończmy już ten temat. Czuł się nieco podbudowany odkładając słuchawkę. Przynajmniej udało mu się zmusić ją do zastanowienia. - Helen, znajdź mi dane tej dziewczyny, która wyjechała. - Nick, nie zapomniałeś o czymś? - OK, bardzo proszę znajdź mi... - Nie. Oddaj mi karteczkę z telefonem. - Acha. - Zamarł, a po chwili zaczął pospiesznie przeszukiwać kieszenie, ale bez skutku. - Tylko mi nie mów że już ją zdążyłeś gdzieś zapodziać! - Nie żartuj! Frank, nie wiesz co ja zrobiłem z taką żółtą karteczką? - Białą! Następnym razem nie dam ci już nic do ręki. Będziesz siedział tutaj a ja ci wystukam numer! Miasto było dosyć spore, ale wyglądało raczej nieciekawie. Być może była to wina ciemnych chmur, które nadciągały ze wschodu, a może po prostu koszmarnych budynków stojących po obu stronach ulicy, którą jechała taksówka. Nick był już zmęczony tą całą wyprawą. Helen dokonała cudu wyciągając od faceta z hotelu adres, jaki dziewczyna podała meldując się. Drugim cudem było to, że załatwiła mu bilet na samolot do Detroit, a tam przesiadł się do samolotu lokalnych linii lotniczych i na miejscu był koło drugiej po południu. To znaczy jeszcze nie na miejscu, ale przynajmniej na lotnisku położonym na obrzeżach miasta. Po pokonaniu kłopotów ze znalezieniem jakiegoś środka transportu dotarł do czegoś, co chyba można było nazwać centrum miasta i tam wreszcie znalazł taksówkę. Ale to nie był jeszcze koniec jego kłopotów. Adres podany przez Helen był napisany nieco niewyraźnie i taksówkarz pokazywał mu kilka miejsc podejrzanych o to, że tam może mieszkać rodzina Petersonów. Koło piątej, kiedy słońce już zaczęło drobnymi krokami zmierzać na zachód wreszcie dotarł do piętrowego, nieco zaniedbanego domu. Na miejscu kilkunastoletnia dziewczynka poinformowała go, że Leslie jest jeszcze w sklepie. Dziesięć minut później stanął pod drzwiami do sklepu, jakich widział już chyba setki - ani za duży ani za mały, każdy metr kwadratowy wypełniony był towarem tak, że trudno było przejść pomiędzy półkami. W środku nie było klientów, tylko znudzona sprzedawczyni pochylona nad jakąś lekturą schowaną za ladą. Nick zapłacił taksówkarzowi i wszedł do środka. Dziewczyna chyba nawet nie zwróciła na niego uwagi, więc wziął koszyk i zaczął do niego wrzucać jakieś drobiazgi, jakie tylko wpadły mu pod rękę. Przy niektórych zatrzymywał się na dłuższą chwilę, oglądał ceny, porównywał ze sobą wielkości opakowań. Właściwie, to nie miał bladego pojęcia ile te rzeczy mogły kosztować. Sam robił zakupy bardzo rzadko, a jeżeli już, to upewniał się tylko czy musi wyjąć banknot dziesięcio, czy dwudziestodolarowy. Resztę wrzucał do kieszeni nawet nie sprawdzając, czy właściwie mu wydano. Teraz miał uczucie, jakby to, co kupi w tym sklepiku miało jakieś znaczenie. Dlatego im bardziej zbliżał się do kasy, tym coraz bardziej wybrzydzał, coraz dłużej się zastanawiał, ale kątem oka obserwował zachowanie Leslie. Siedziała niemal w bezruchu pochłonięta lekturą, co mogło świadczyć o tym, że nie było tu zbyt dużo kradzieży albo ona potrafiła obserwować go nie odrywając oczu od tekstu. Wreszcie uznał, że wystarczy mu już zakupów na jeden dzień i z dumą postawił swój koszyk obok kasy. Dziewczyna nie patrząc na niego zabrała się za wystukiwanie symboli towarów na klawiaturze. Zatrzymała się dopiero przy przedmiocie leżącym na samym dnie koszyka. Wyjęła go zdziwiona i poważnie spojrzała na Nicka. - To pan? - A jeżeli powiem, że jestem swoim bratem bliźniakiem, to mi uwierzysz? - Co to jest? - uniosła do góry teczkę obłożoną w imitację skóry. - Zapomniałaś zabrać swój egzemplarz scenariusza. Jeszcze raz spojrzała na brązowe okładki, a potem znowu na niego. - Co to znaczy? - To znaczy, że za dziewięć tygodni rozpoczynasz zdjęcia. W jej twarzy uśmiech zdawał się walczyć ze śmiertelną powagą, a co gorsza wyraźnie przegrywał. - Przykro mi, ale nie jestem już zainteresowana. - odłożyła teczkę do koszyka i oderwała rachunek z kasy. - Siedemnaście dwadzieścia pięć. - Dlaczego? - Wszystko jest na rachunku. - Nie, dlaczego nie jesteś już zainteresowana? Szybko zapakowała jego zakupy do papierowej torby i wyraźnie unikając jego spojrzenia czekała aż zapłaci. Położył banknot na blacie i zabrał torbę. - Czy to ma coś wspólnego z tym jak wyglądało twoje przesłuchanie? - Nie. Po prostu... zmieniłam plany. Patrzył na nią nieco zdezorientowany. Czuł, że coś kręci, ale nie znał jej jeszcze na tyle, żeby wiedzieć w jaki sposób można do niej dotrzeć. - I nie zmienisz już zdania? - Nie. - nadal unikała jego wzroku i wyglądała na spiętą. - Dobrze. W takim razie czy mogłabyś mi wskazać jakiś hotel? - W okolicy nie ma żadnego. Jest kilka moteli wzdłuż autostrady, ale większość jest kawałek drogi stąd. - A gdzie w takim razie mogę złapać taksówkę? - W tej okolicy? O tej porze raczej są znikome szanse... - Mhm. Chcesz mi w ten sposób powiedzieć, że utknąłem w środku nie znanego mi miasta i nie mam szans ani na transport ani na nocleg, tak? - Może pan spróbować w motelu "U Jima", jest jakieś pół godziny piechotą stąd. - Dobrze, dziękuję. W takim razie do jutra. Patrzyła jak idzie w stronę drzwi i zastanawiała się co mógł mieć na myśli. - Jak to "do jutra"? Zatrzymał się w pół drogi i spojrzał na nią z lekkim uśmieszkiem. - Nie wiesz jeszcze, że mnie jest bardzo trudno się pozbyć. Poranek przyniósł mu tylko ból. Po pierwsze był to ból pleców po nocy spędzonej na najtwardszym łóżku po tej stronie Mississippi, a potem był ból głowy po tym jak zobaczył swój pokój w całej krasie. Wieczorem było już ciemnawo, lampki w pokoju też nie zmieniały tego stanu rzeczy, więc to miejsce wydało mu się całkiem przytulne. Teraz światło dnia wydobyło dopiero całą głębię pęknięć widocznych na ścianach, niedomytych okien i koszmarne meble porozstawiane pod ścianami. Pewnie gdyby był kierowcą ciężarówki uważałby ten motel za istny pałac, ale nie był kierowcą. Bar przylepiony do motelu też nie nastrajał optymizmem, ale w żołądku Nick nosił jedynie jedzenie z samolotu, które spożył prawie dobę wcześniej. Zamówił sobie jajecznicę oraz specjalność zakładu, czymkolwiek miała się ona okazać, i patrzył na przejeżdżające kilkadziesiąt metrów od niego sznury samochodów. Jednego był już pewien - to miasto na pewno nigdy nie zostanie zaliczone do cudów świata, więc było prawie niemożliwe, żeby ktoś mający szansę się stąd wyrwać nie skorzystał z niej. Myślami był już przy kolejnej rozmowie z Leslie. O ile do wczorajszego wieczoru była ona dla niego tylko jedną z kandydatek i kolejnym nazwiskiem, którego i tak pewnie nie zapamięta, o tyle teraz samo sprowadzenie jej do Los Angeles nabrało dla niego wartości niemalże misji danej przez Boga. Po posiłku udał się w drogę do sklepu, co skłoniło go do rozważań nad znaczeniem wygodnych butów w życiu człowieka. Jednak to prawda co mówią, że trasa, którą dobrze się zna staje się każdego dnia coraz krótsza. Nick nie tylko dwa razy skręcił nie w tą stronę, ale co więcej był w stanie sobie przypomnieć adresu, którego szukał. Miał go gdzieś zapisanego, ale powinien był też zanotować co zrobił z tą kartką. I tym razem w sklepie było pusto mimo, że był otwarty od ponad godziny. - Dzień dobry! - Dzień dobry. - Nie wiedzieć czemu, ale miał wrażenie, że wypowiedziała te słowa nie tylko ze smutkiem, ale wręcz ze złością. - Jakoś nie widzę żebyś się cieszyła na mój widok. - Dlaczego? - Tak. Właśnie to pytanie miałem zamiar zadać. Wysiliła się na lekki uśmiech, który zniknął z jej ust równie szybko jak się pojawił. - Nie mogę zagrać w pana filmie i nic pan na to nie może poradzić. - Nie, oczywiście, ja cię rozumiem. Światowe życie pośród tych wszystkich warzyw i soków, w samym centrum Jackson w Michigan, miasta które nigdy nie śpi, zawróciło w głowie już nie jednej początkującej aktorce. Posłała mu krótkie, ale bardzo poważne spojrzenie. - Myślę, że lepiej będzie jeżeli pan już pójdzie. - Nie, Leslie. Ja jestem jeszcze bardziej uciążliwy niż porucznik Columbo. Może i nie mam szklanego oka ani wytartego płaszcza, ale będę cię nachodził dopóki nie wydobędę z ciebie przyznania się do winy. Usiadła za ladą tak, że ponad jej powierzchnię wystawała tylko głowa i ramiona. Znowu patrzyła gdzieś w dół, ale wyglądała bardziej na zatroskaną niż zajętą. - Dlaczego wyjechałaś tak nagle? - A jakie to ma znaczenie? Przecież i tak pana nie obchodzi moje życie, szuka pan tylko aktorki. Popatrzył na nią szykując się do wypowiedzenia kolejnej kąśliwej uwagi, ale zaczął dostrzegać w jej twarzy to coś, co zwróciło jego uwagę przed przesłuchaniami. - Masz rację, ja po prostu lubię tłuc się całą noc żeby potem spać na kamieniu i jeść na wpół surową jajecznicę. - Więc niech pan wraca do siebie. - Leslie, jesteś mi potrzebna i nie wyjadę stąd dopóki nie zgodzisz się pracować dla mnie. - Jasne. I przyjechał pan tutaj po to, żeby mi to powiedzieć. Jej podejście do sprawy coraz bardziej go irytowało, ale czuł, że złością nic tu nie wywalczy. - Dobrze, przejrzałaś mnie. Przyjechałem tutaj żeby zrobić zakupy w słynnym na cały kraj sklepie państwa Petersonów. Tylko tutaj można znaleźć grzebyki w czterech odcieniach zieleni i świeży sok pomarańczowy. To pewnie po nie ustawiają się kilometrowe kolejki pod drzwiami. Chyba nie dokładnie o to mu chodziło, ale wreszcie udało mu się wywołać u niej jakąś reakcję. Niestety, reakcją tą była złość. - A czy pan myśli, że chciałabym pracować z takim gburem jak pan? On też nie chciał pozostać jej dłużny i odpowiedział w tym samym tonie. - Nie wiem kto to jest "gbur", ale na pewno nie tłumaczy to twojego zachowania. - Jakiego mojego zachowania? - Nie wiem. A w ogóle, to dlaczego my krzyczymy? Teraz za to zapadła cisza, która pozwoliła im obojgu nieco ochłonąć. - Więc może niech pan mnie zostawi w spokoju i wraca do LA. - Po pierwsze, to nie jestem żaden "pan", tylko Nick. A po drugie, to wrócę tu jutro. Może wtedy będziesz bardziej rozmowna. Poranek powitał go wspaniałym słońcem, które wdzierało się przez każdy centymetr uszkodzonych żaluzji. Niechętnie spojrzał na zegar wiszący na ścianie, ale on w przeciwieństwie do Nicka był pogrążony we śnie wskazując stale kwadrans po drugiej. Zwlókł się z łóżka i z rozrzewnieniem stwierdził, że do jego pokoju nie dociera ciepła woda. Widać wczoraj zużył cały przysługujący mu zapas podczas dwuminutowego prysznica. Zamykając drzwi pomyślał, że do szczęścia brakuje mu już tylko karaluchów albo szczurów przemykających przez środek pokoju. Po chwili skarcił sam siebie za ten brak optymizmu, a dokładniej przestraszył się, że pokój może czytać w jego myślach, a potem realizować wszystkie jego koszmarne wizje. Po kolejnej nocy na czymś, co udawało łóżko zaczął już się przyzwyczajać do tego dziwnego uczucia towarzyszącemu zasypianiu - była nim ustawicznie powracająca myśl "Po cholerę ja to robię?". Pod sklepem był mniej więcej o tej samej porze, co poprzedniego dnia i znowu w środku zastał jedynie osamotnioną sprzedawczynię. - Przepraszam, że pytam, ale czy w okolicy żyją w ogóle jacyś ludzie? Na ulicy spotkałem tylko trzy osoby i to te same, co wczoraj. Leslie nie patrzyła nawet na niego znowu pochłonięta lekturą. Z szafki stojącej obok kasy wyjął paczkę gum. - Może one zabiją smak mojego dzisiejszego śniadania. Kiedy już podniosła wzrok nie było w nim złości, raczej znużenie. - Jeszcze się panu nie znudziło? - Trochę tak, ale nie chcę zrazić do siebie szefa kuchni. To naprawdę duży facet. - Mówię o przychodzeniu tutaj. - Nie, jeszcze ze dwa tygodnie i się przyzwyczaisz do moich wizyt. - Czy nie może pan zrozumieć, że nie ma po co tu wracać? - Widzisz, cały problem polega na tym, że jestem strasznym niedowiarkiem. - To pański problem. Ja już powiedziałam, że nie zagram w tym filmie. - A przeczytałaś chociaż scenariusz? - Nie i nie chcę go czytać. - Kiedyś będziesz musiała. - Dlaczego? - Bo nie wpuszczę cię na plan jeżeli nie nauczysz się swojej roli. - To mi nie grozi. Coś jeszcze poza tą gumą? Rozejrzał się po sklepie. - Tak. Cokolwiek do jedzenia. Kolejny dzień spędzony na zwiedzaniu miasta, które w każdym miejscu wyglądało niemal identycznie zmęczył go na tyle, że zasnął bez problemów. Nawet łóżko wydawało się nie być już aż takie twarde, a i zapach był o wiele lepszy... Niestety nie można było tego powiedzieć o poranku, kiedy to zbudziła go kobieta o pokaźnych gabarytach podająca się za właścicielkę tego pokoju. Wnioski z tego były dwa: po pierwsze spędził noc nie w swoim przytulnym gniazdku, a po drugie klucze od poszczególnych pokoi najwyraźniej pasowały do wszystkich drzwi. Nawet nie próbował tego sprawdzać, poganiany kolejnymi okrzykami kobiety wrócił do swojego apartamentu. Jedynym zyskiem była pierwsza noc, po której nie potrzebował pomocy kręgarza. Zaryzykował trzecie śniadanie w barze, ale i tym razem nawet nie próbował zgadywać czym była potrawa, którą jadł. Pokrzepiony tym, że przynajmniej jeden posiłek ma z głowy ruszył w drogę do sklepu. - Dzień dobry! Była zaskoczona późniejszym niż zwykle pojawieniem się Nicka i śpiewnym głosem, jaki się z niego wydobywał. - Znowu? - Nie. Nadal. Tym razem przyszedł uzbrojony w wysoki, barowy stołek, który postawił naprzeciw lady. - Będzie pan przeszkadzał klientom. - Och, przepraszam. - Natychmiast poderwał się ze swojego miejsca i udawał, że przepuszcza ludzi do kasy. - Bardzo panią przepraszam, nie zauważyłem jak pani wchodziła. Proszę, niech pani podejdzie do kasy. Muszę przyznać, że wybrała pani naprawdę wspaniałą główkę kapusty. Od razu widać rękę eksperta. W czasie, kiedy on całował niewidzialną rękę nie istniejącej klientki Leslie ze złością wrzuciła zakładkę do książki i i odłożyła ją na półkę pod ladą. - Czego pan chce? - Żebyś mi mówiła Nick. - I co jeszcze? - Żebyś przeczytała scenariusz. - Nie. - Nie? Dobrze, w takim razie ci go opowiem. Z rezygnacją opuściła głowę. - Czy coś pan kupuje? Zabrał z półki pierwszą rzecz, która była pod ręką. - Tak. Poproszę... sok pomarańczowy. To moja ulubiona marka. - To wszystko? - Tak. - rozerwał karton i upił trochę soku. - Jak już wspominałem cała historia rozpoczyna się... - Przepraszam, ale jestem teraz zajęta. - Nie, nie przeszkadzaj sobie. Cała historia rozpoczyna się... - Jeżeli nic pan nie kupuje, to proszę wyjść. Ciężko westchnął. - Naprawdę cię to bawi? - A pana? - Ja mam czas i bardzo dużo cierpliwości, więc tylko od ciebie zależy jak długo będę jeszcze tu przychodził. - Więc niech pan przestanie. - Leslie, powiedzmy sobie szczerze, nie jesteś dobrą aktorką. Zupełnie nie przekonałaś mnie, że nie chcesz zagrać w tym filmie i dopóki nie podasz mi prawdziwych powodów będę tutaj wracał. - To pańska sprawa. Na ulicach było już coraz ciemniej, kiedy wyszedł zza rogu i zobaczył sklep. Z każdą sekundą był coraz bliżej drzwi. Kiedy były już na wyciągnięcie ręki zarzucił na głowę kominiarkę. Jednym szybkim ruchem nacisnął klamkę i otworzył drzwi na szeroko. Dziewczyna siedząca za ladą patrzyła na niego zaskoczona, ale nie było widać w jej oczach strachu. Kiedy zbliżał się do kasy ona nadal siedziała za ladą i nie spuszczała z niego oczu. - To jest napad. - już samo wejście powinno odnieść większy skutek, więc jak łatwo się domyśleć wypowiedzenie tego zdania też nie zmieniło nic w zachowaniu dziewczyny. Zrezygnowany zdjął kominiarkę. - Nie, czy ciebie naprawdę nie jest w stanie nic zaskoczyć? Z niedowierzaniem spojrzała na Nicka. - To pan? - Tego się nie spodziewałaś, co? - Tak. Fajnie, że pan wpadł. - Palcem wskazała coś znajdującego się za jego plecami. Odwrócił się i zobaczył, że tym "czymś" było dwóch policjantów celujących w niego z broni. Odruchowo przybrał szeroki uśmiech na twarzy, ale to chyba było zbyt mało, żeby ich przekonać, że to był niewinny żart. Klucz chrzęszczący w zamku obudził go z pięknego snu o plaży pełnej piękności w bikini, które miały uczulenie na sztuczne tworzywa, więc czym prędzej musiały pozbyć się swojego przyodziewku. Kiedy otworzył oczy zobaczył policjanta, który go aresztował, a za jego plecami stała Leslie. - Może pan wyjść. Nick usiadł na pryczy. - A muszę? Macie tutaj o wiele lepsze warunki niż w moim motelu. Leslie nie mówiła nic dopóki nie wyszli z posterunku. - Dzięki, że mnie stamtąd wyciągnęłaś, ale mogłaś jeszcze się wstrzymać chociaż jeden dzień. - Czy ktoś już panu mówił, że jest pan wariatem? - Nie, przez ostatnie trzy dni nie. - Mam nadzieję, że teraz już da pan sobie spokój. - A czy ktoś ci mówił, że jesteś straszną optymistką? - Dlaczego tak panu na tym zależy? - A czy naprawdę nie możesz mówić do mnie Nick? Robię się nerwowy, jak ktoś mnie nazywa "panem". Skręcili w ulicę, na której stał sklep. Z daleka widać było jego jasne ściany i kolorowy szyld. - Dlaczego to właśnie na mnie się uparłeś? - A dlaczego nie? - Bo nie mogę zagrać w tym filmie. - Dlaczego? Patrzyła pod nogi z raczej niewesołą miną. - I dlaczego nigdy nie patrzysz mi w oczy? Spojrzała na niego nieco zbita z tropu. - Po prostu głupio się czuję w takich sytuacjach. - Tak? A ile razy byłaś w takiej sytuacji, żeby ktoś namawiał cię do zagrania w filmie? I nie mówię tu o obleśnych grubasach z kamerą wideo i własnym pokojem w hotelu. Uśmiechnęła się chyba pierwszy raz od kiedy tu przyjechał. - Leslie, dlaczego tak mnie dręczysz? Jeżeli nie chcesz zagrać w tym filmie, to po prostu mi to powiedz i sobie pójdę. - OK, nie chcę zagrać w tym filmie. - Dobrze. Skoro już zrozumiałaś o co chodzi, to teraz zapytam na poważnie. - Nie chcę zagrać w tym filmie. - I tak ci nie wierzę. - Dlaczego tak trudno w to uwierzyć? - Bo gdybyś nie chciała, to na pewno nie tłukłabyś się do LA na przesłuchanie. - To był głupi pomysł. - Masz rację. Na przesłuchaniu wypadłaś tragicznie a i tak dostałaś rolę. Istny koszmar. - Nic nie rozumiesz. Zatrzymał się i zrezygnowany złapał się za głowę. - Wreszcie do niej dotarło! Gdybym rozumiał, to chyba nie zadawałbym sto razy pytania "dlaczego?", prawda? Zatrzymała się i odwróciła, ale nadal nie patrzyła mu w oczy. - Jakie masz plany na wieczór? - Na ten wieczór? Pomyślmy... Koszmarny stek, bezsensowny film w telewizji i o ile nie zauważy mnie kobieta uważająca mnie za bezdomnego zboczeńca ani nie uda mi się jakoś wkręcić do aresztu, to sen w podniszczonej ruderze na łóżku z litej skały. Dlaczego pytasz? - W takim razie przyjdź do mnie do domu na kolację. Zrobił zupełnie zaskoczoną minę słysząc te słowa. - Przepraszam, ale czy to przypadkiem nie była oznaka... braku wrogości? - Jeżeli nie chcesz, to... - Żartujesz? To może być jedyna szansa na porządny posiłek w tym mieście. A co na to twoi rodzice? W końcu dopiero co wyszedłem z aresztu... - O siódmej. Znasz adres? - Pewnie tak, ale na wszelki wypadek podaj mi go jeszcze raz. Mam coś ze sobą przynieść? - Pusty żołądek. - Tego mam pod dostatkiem od przyjazdu do Jackson. Dzwonek przy drzwiach był najwyraźniej tylko atrapą, więc musiał skorzystać z kołatki. Otworzyła mu ta sama nastolatka, która wcześniej skierowała go do sklepu. - Proszę. - Cześć, jestem Nick. - Pamiętam. Jestem Laura. Za jej plecami pojawiła się Leslie. - Spóźniłeś się. Nerwowo spojrzał na zegarek i rzeczywiście było cztery po siódmej. - Tylko mi nie mów, że już jest po kolacji. - Nie, właśnie mieliśmy siadać do stołu. Z ulgą spojrzał w górę i wyszeptał tylko "dziękuję". Dom w środku wyglądał znacznie lepiej niż z zewnątrz, w jadalni i salonie stały meble wyglądające jakby pamiętały jeszcze czasy pierwszych osadników, ale utrzymane były w świetnym stanie. Przy stole były tylko cztery krzesła, co nieco zaskoczyło Nicka. Leslie wskazała mu miejsce na przeciwko siebie, a obok niego siedziała Laura. Po drugiej stronie stołu znad blatu wystawała tylko główka najmłodszej z sióstr Peterson. - A ty jesteś... - Samantha. - Miło mi, jestem Nick. - Przyjechałeś do Leslie? - Tak. - Sam, zajmij się jedzeniem. - Dlaczego? Przecież sama mówiłaś, że to wariat. Gdyby wzrok Leslie był w stanie emitować promienie lasera, to jej młodsza siostra byłaby teraz malutką kupką popiołu. Laura nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. - Tak? A co jeszcze mówiła? Teraz Nick dostał ostrzegawcze spojrzenie od Leslie. - Że... - dziewczynka urwała w połowie zdania patrząc nieco bojaźliwie na rozgniewaną siostrę. - Sam, zajmij się swoim talerzem! Nick uśmiechnął się tylko i puścił oko do najmłodszej z sióstr. - Lepiej posłuchaj siostry, bo ona jest bardzo mądra. Skoro tak szybko rozszyfrowała mnie, że jestem wariatem, to musi być mądra. A nie wspominała nic o tym, że jestem idiotą? Sam machnęła tylko rączką. - Ile razy! - powiedziała bardzo poważnie, co ponownie rozśmieszyło Laurę, a Leslie przyprawiło o atak szału. - Sam, zaraz pójdziesz do siebie! - Dlaczego się tak na nią wściekasz? - A ty jej nie podpuszczaj! - No, ładnie, teraz i mnie się dostało. Mimo nalegań Nicka Leslie nie pozwoliła mu pomóc w sprzątaniu po kolacji, tylko w ramach kary zaprzęgła do tego rodzeństwo. Potem zabrała go do swojego pokoju, bo tylko tam mogli swobodnie rozmawiać. - Przepraszam cię za Sam. Ona normalnie się tak nie zachowuje, tylko jak ktoś przychodzi, to próbuje się popisać. - Dlaczego przepraszasz? Dowiedziałem się w ten sposób wielu ciekawych rzeczy. - Ja wcale nie mówiłam, że jesteś idiotą. - Mówiłaś. I to wiele razy. Spojrzała na niego zaskoczona jego dosyć poważnym tonem. Widząc to szybko dodał: - No, oczywiście nie na głos, ale w trakcie przesłuchania cały czas chodziło ci to po głowie. Nadal patrzyła na niego nieco niezdecydowana jak powinna na to zareagować. - Co, zgadłem? Była coraz bardziej zła, że znowu daje mu się tak podpuszczać. - Dlaczego ty to robisz? - Co? - Ciągle starasz się namieszać mi w głowie? Uśmiechnął się lekko skupiony na oglądaniu zawartości jej szafki z książkami. - Bo tak jest najłatwiej poznać charakter ludzi. Po wyjęciu i przejrzeniu kilku tomów usiadł obok niej na łóżku. - Leslie, czy mogę ci zadać dwa osobiste pytania? Nieco zaniepokoiła ją ta zmiana w jego głosie. - Jakie? - Czy masz chłopaka i gdzie są twoi rodzice? Nie odpowiadała przez dłuższą chwilę patrząc tylko na niego. - A jakie ma to znaczenie? - Leslie, musisz wiedzieć o mnie jedno - ja zawsze zadaję jakieś dziwne pytania i najczęściej nie są to żadne podstępy ani złośliwości, chociaż wielu ludzi tak sądzi. Więc jeżeli cię o coś pytam, to rzadko robię to w jakimś konkretnym celu. Po prostu chcę poznać odpowiedź. Słuchała go z dosyć poważną miną. - Moja matka jest chora. Przed trzema tygodniami zabrali ją do kliniki w Detroit, a ojciec większość czasu spędza z nią. - To jakaś poważna choroba? - Rak. - Ale da się go wyleczyć? - Właśnie próbują. - I dlatego nie mogłaś przygotować się na przesłuchanie? Pokiwała tylko głową patrząc za okno niewidzącym wzrokiem. - Masz chłopaka? - Dlaczego chcesz to wiedzieć? - To chyba oczywiste - bo jestem wścibski. - Już nie mam. - A co się stało? Spojrzała na niego coraz bardziej poirytowana tymi pytaniami. - Po co ci to wszystko? Piszesz książkę? - Jeszcze nie, ale któregoś dnia, kiedy już staniesz się sławna... - Bardzo śmieszne. - Kochałaś go? - Kogo? - Swojego chłopaka. - Co to za pytanie? - Czyli, że to on cię zostawił... - Skąd niby możesz to wiedzieć? - Bo wspomnienie o nim wzbudza u ciebie gniew. Wyglądała na przepełnioną złością, ale chyba równie bardzo była zła na siebie, że w ogóle zapuściła się w tak osobiste tematy. - Dlaczego cię to interesuje? - Leslie, z tego co mówisz wynika, że od kilku tygodni sama zajmujesz się sklepem, domem i dwójką sióstr. I to jest niesamowite. To, co mówił chyba nieco ją zawstydzało. - I dlatego musisz zagrać w moim filmie. - Nie mogę. Jej odpowiedź była natychmiastowa, ale nie dawało się w niej wyczuć przekonania, że sama w to wierzy. - Musisz. - Nie mogę! Muszę być tutaj. Tylko dzięki temu, że mój ojciec był w domu przez trzy dni mogłam w ogóle jechać na przesłuchanie. Nick zaczął chodzić tam i z powrotem, co u niego zwykle było oznaką wzmożonego wysiłku umysłowego, a dla człowieka stojącego z boku wyglądało jak wariat na wolności. - Zaraz, przecież w czasie kiedy będziemy kręcić dzieci będą miały wakacje. - I co z tego? - To z tego, że twoje siostry mogą te wakacje spędzić razem z tobą w Kalifornii. - A za co? - Za to, co zarobią jako statystki w filmie. Leslie patrzyła na niego z rosnącą nadzieją, ale po chwili wszystko w niej zgasło. - A co ze sklepem? - A do pracy w sklepie możecie kogoś zatrudnić. Przecież nie wyjeżdżacie na dwa lata... - A nie wiesz skąd wezmę pieniądze na wynajęcie tego kogoś? - Wiem. Ze swojej gaży. - A co jak się nie spiszę na planie i... - Ale z ciebie jest zrzęda! Czy nie możesz chociaż raz założyć, że wszystko pójdzie dobrze? - Jeszcze nie znasz mojego pecha. - Nie znam i nie chcę znać. Przy najbliższej rozmowie z ojcem powiesz mu jak sprawy się mają i podpiszemy kontrakt. Albo jeszcze lepiej ja z nim porozmawiam. - A jeżeli się nie zgodzi? - Znowu zaczynasz? - Nareszcie jesteś! Nie mogłeś chociaż zadzwonić? - Helen, nie jestem teraz w nastroju na zagadki. Coś przegapiłem przez te kilka dni? - Harper dzwonił kilka razy, dwa razy dzwoniła Swanson, Tom szukał cię przedwczoraj, i masz gościa w swoim biurze. - Gościa? - Tak. Panna Hopewell. - Helen starała się naśladować wysoki głos Joan. - No, nie. Skąd ona wiedziała, że dzisiaj wrócę? - Nie wiem. Tłumaczyłam jej kilka razy, że nie wiem czy dzisiaj będziesz,ale uparła się i siedzi tam już od godziny. Towarzystwo Joan było teraz ostatnią rzeczą jakiej było mu potrzeba. Dłuższą chwilę zbierał się do tego, żeby przekroczyć próg swojego własnego biura. Wreszcie przybrał sztuczny uśmiech i nacisnął klamkę. - Joan? Skąd wiedziałaś, że dzisiaj wrócę? - Gdzie byłeś? - Stałem koło biurka Helen. - Pytam gdzie byłeś przez ostatni tydzień. - Ach, przez ostatni tydzień. No, musiałem wyjechać. - Podobno uganiałeś się za jakąś dziewczyną. Zrobił taką minę jakby ta uwaga strasznie go uraziła. - Kto ci tak powiedział? - Karen. - Ach, stara, dobra Karen. Przypomnij mi, żebym ją zastrzelił wychodząc. - To prawda? - Co prawda? - Że poleciałeś żeby spotkać się z jakąś nastolatką? - Tak. Joan założyła jedną nogę na drugą i zaczęła szperać w torebce w poszukiwaniu papierosów. - Musisz tutaj palić? - Nie pouczaj mnie. - wydmuchnęła kłąb dymu, a Nick pospiesznie otworzył na oścież okno. - Jednak mój ojciec miał rację, że nie można ci ufać. - Dlaczego? Bo wyjechałem żeby zaangażować aktorkę? - Już ja dobrze wiem jak wygląda to wasze "angażowanie". - Tak? A jak ty to zwykle robisz? Spojrzała na niego pełna złości. - Dlaczego nawet do mnie nie zadzwoniłeś, że nie będzie cię tyle czasu? - Bo myślałem, że załatwię to w parę godzin. - I nie wstydzisz się mi o tym mówić? Usiadł obok niej zwracając uwagę na to, żeby nie pognieść jej eleganckiego wdzianka, bo to naprawdę by ją rozłościło. - O czym my w ogóle mówimy? - O pewnym niewiernym mężczyźnie, który nie ma nawet odwagi się przyznać. - Tak? Znam go? - Nick, ja mówię poważnie! Nie sądzisz, że należy mi się jakieś wyjaśnienie? - Oczywiście, że tak. Wszystko ci wytłumaczę wieczorem, przy kolacji, po tym jak wreszcie się ogolę i wezmę prysznic. Rzeczywiście jego zapach nie należał do najprzyjemniejszych, co nieco osłabiło podejrzliwość Joan. - Pójdziemy do twojej ulubionej restauracji i wszystko ci wyjaśnię, zgoda? - A przypadkiem nie starasz się tylko zyskać na czasie żeby załatwić sobie alibi? - Zapewniam cię, że już mam alibi i to bardzo dobre. A teraz przepraszam cię, ale muszę załatwić bardzo ważne telefony. Spojrzała na niego z niedowierzaniem. - I tak po prostu się mnie pozbywasz? - Joan, nigdy nie próbowałem się ciebie pozbyć. Muszę się teraz zająć sprawami związanymi z filmem, a od szóstej będę cały twój. - Obiecujesz? - Obiecuję. Cmoknęła go w policzek i wyszła zabierając ze sobą zapach wytwornych perfum i eleganckich przyjęć. Nick usiadł na swoim fotelu i patrzył za okno spod na wpół przymkniętych powiek. Był jeszcze bardziej zmęczony niż zwykle o tej porze i najchętniej już dzisiaj nie podnosiłby się z tego miejsca. Za jego plecami otworzyły się drzwi. - Nick... O ile głos Helen uważał za najsłodszy dźwięk na świecie tym razem miał ochotę ją stąd wyrzucić. Co prawda, to prawda, nie była to jej wina, ale przypominała mu o pracy, jaka dzisiaj go jeszcze czeka. - Helen, kiedy zadzwoni do ciebie niejaka Leslie Peterson, to pomożesz jej znaleźć jakieś nieduże mieszkanko, najlepiej gdzieś niedaleko stąd, dobrze? - Mhm. Bierzemy się do pracy? - A co na początek? - Wybieraj: Swanson albo Harper. Zamknął oczy i odchylił głowę do tyłu. - Dobrze, niech będzie Swanson. Helen wyszła, a po kilku minutach odezwał się telefon na biurku Nicka. - Już cię połączyłam. - Dzięki. Cześć Ann. Podobno dzwoniłaś do mnie w ostatnich dniach. - Tak, nawet dwa razy. - Przepraszam, ale zeszło mi się trochę dłużej niż sądziłem. - Ty naprawdę pojechałeś po tą aktorkę? - Przecież ci mówiłem, że wyjeżdżam. - Słuchaj Nick, przemyślałam twoją ofertę... "Znowu robi duże odstępy między słowami - to zły znak" pomyślał, ale był zbyt zmęczony, żeby cokolwiek teraz wtrącić. - I chyba jednak zdecyduję się na nią. - Mhm. A mogłabyś mi jeszcze przypomnieć jaka była moja oferta? W słuchawce usłyszał jej śmiech. - No wiesz, to, że w dwa tygodnie nagralibyście wszystkie sceny ze mną i... - Ach, już pamiętam. Czyli, że mogę się ciebie spodziewać od pierwszego dnia, tak? - Tak. - Świetnie. Powiem Helen, żeby cię informowała o ewentualnych zmianach. - OK. - Dzięki, będziemy w kontakcie. Odłożył słuchawkę i opadł na biurko oparty czołem o jego blat. W takiej pozycji zastała go Helen. - Śpisz? - Nie. Medytuję. - Mhm. I jak ci idzie? - Nie za dobrze. Obudź mnie przed piątą. - A co z Harperem? Znad blatu dało się słyszeć bolesne stęknięcie. - Dlaczego on mnie nie zostawi w spokoju? - Bo wyłożył dużo pieniędzy na twój film i jesteś mu za to bardzo wdzięczny. - Dobrze, połącz mnie, ale potem nie chcę już słyszeć o żadnej pracy. Ach, tak przy okazji, powiedz Frankowi, że Swanson zgodziła się na jego propozycję, więc wciągnijcie ją na swoje listy. - Panie Romano, mamy pewien problem. Nick patrząc na poważną minę Samuelsona z trudem powstrzymał się przed rzuceniem hasła "Niech zgadnę, jest pan w ciąży". - Problem? - Tak. - Samuelson założył okulary, w których wyglądał jak clown. I to początkujący, który jeszcze nie opanował wszystkich tajników charakteryzacji. - Przejrzałem pański scenariusz i szczerze mówiąc podoba mi się on, ale z pewnym zastrzeżeniem. Nick był już przyzwyczajony do takiej postawy sponsorów - zawsze starali się go ugłaskać, żeby tylko przyjął ich wizję całości. - Mianowicie? - Cóż, obsada główna, to osiem osób, poza tym kilkudziesięciu statystów... Ale jakoś w całości nie dopatrzyłem się ani jednej roli, chociażby najmniejszej, dla Afroamerykanów. Nick dłuższy czas patrzył na oliwkową twarz swojego rozmówcy nie będąc pewnym jak powinien odpowiedzieć, bo w zasadzie, to nie zauważył nawet takiego aspektu scenariusza. - Cóż mogę powiedzieć? Tak się akurat złożyło. Samuelson patrzył na niego z jakąś dziwną wyższością, jakby właśnie dostał nominację do składu Sądu Ostatecznego. - Mhm. W takim razie chyba nie będzie problemem wprowadzenie kilku osób... - Nie. W końcu role statystów nie są obsadzane imiennie, więc nie widzę żadnego problemu, żeby część z nich dostali czarni. - Afroamerykanie - Poprawił go. - Tak, czarni Afroamerykanie. Samuelson złożył ręce w piramidkę i popatrzył na Nicka przez swoje grube okulary. - Panie Romano, mnie nie interesują statyści. Ja chcę, żeby reprezentanci naszej społeczności byli obsadzeni w głównych rolach. Sądząc po minie Nicka był zupełnie zdezorientowany taką postawą Samuelsona, który do dzisiejszego dnia wydawał mu się jednym z najmilszych ludzi na świecie. - Przecież dopiero co sam pan przyznał, że w scenariuszu nie ma ról nadających się dla murzynów. - Zgadza się. W tej wersji nie ma, więc scenariusz trzeba będzie nieco zmienić. - Niestety zatrudniłem już aktorów do wszystkich głównych ról, więc... - Więc zapłaci pan za rozwiązanie z nimi kontraktów, a następnie przyjmie na ich miejsce kogoś z listy, którą zaraz panu przedstawię. Myślałem o rodzeństwie... - Panie Samuelson, ja jestem zadowolony z wyników rekrutacji i na razie nie potrzebuję już więcej aktorów. To po pierwsze. Po drugie, to nie planuję zmieniać scenariusza aż tak diametralnie, bo nie ma to żadnego uzasadnienia. Natomiast po trzecie bardzo nie lubię tego typu rozmów, w jakiej przyszło mi teraz brać udział. Samuelson nie wyglądał na to, żeby słowa Nicka odniosły jakiś skutek. - Pan chyba nie rozumie. Albo w filmie znajdzie się para Afroamerykanów, albo niech pan zapomni o jego realizacji. - Przykro mi, ale przyszedłem tutaj sądząc, że chce pan zainwestować w moje przedsięwzięcie. Dlatego jestem przygotowany tylko i wyłącznie do rozmów na tematy finansowe. Skorupa spokoju na obliczu Samuelsona powolutku zaczynała pękać. - Jeżeli nie wprowadzi pan tych zmian, to nie wyłożę na ten film ani centa. - Coś mi się wydaje, że to pan nie rozumie. Ja staram się pozyskać inwestorów, a nie sprzedać scenariusz. Jeżeli jest pan zainteresowany sponsorowaniem mojego filmu, to bardzo się cieszę, ale jeżeli nie, to niech pan sobie napisze własny scenariusz i wynajmie własnego reżysera. - Ja mam bardzo wpływowych przyjaciół i jeżeli będzie się pan upierał przy swoich rasistowskich poglądach, to narobię wokół tego filmu takiego szumu, że nikt nie zdecyduje się nie tylko dać panu pieniądze, ale nawet podać rękę w miejscu publicznym. Nick powoli wstał i poprawił garnitur. - Panie Samuelson. Chciałbym móc powiedzieć, że to spotkanie z panem było przyjemnością, ale bardzo nie lubię kłamać. Reprezentuje pan większość rzeczy jakimi gardzę w przemyśle filmowym i jeżeli chce pan zniszczyć moją produkcję, to proszę bardzo. Niech pan mi wierzy, że nie jest to dla mnie aż takie ważne - jestem pisarzem, a nie reżyserem. Natomiast co do rasizmu, to jest mi jak najbardziej obojętne co pan o mnie sądzi, bo pan najwyraźniej sam ma z tym problemy. Do widzenia. Stał chwilę w ciszy, po czym z ciężkim sercem ruszył do wyjścia. Na dworze świeciło słońce, ale w końcu byli w Kalifornii - tam nawet w nocy wydawało się, że świeci słońce. Przed budynkiem czekał Frank. Wstał z ławki i dogonił go w drodze na parking. - I jak poszło? Nick odpowiedział dopiero kiedy wsiedli do samochodu. - No cóż, pozostał nam jeszcze Harper... Frank opuścił głowę tak, że na moment uruchomił klakson. - Czy możesz mi powiedzieć jak ty to robisz, że umiesz do siebie zrazić każdego z kim rozmawiasz? - Już mam taki dar. Zresztą to nie przesadzaj, bo Harper bardzo mnie lubi. - Tak, bo do tej pory kontaktowaliście się tylko przez telefon. Pierwsze trzy dni były dosyć nerwowe, głównie ze względu na to, że amatorzy robili bardzo dużo zamieszania swoimi pomyłkami. Nick był bardzo cierpliwy i nierzadko powtarzali te same ujęcia po kilka razy żeby wszystko zgrać, ale Ann była tym wszystkim coraz bardziej zmęczona. - Stop! Ray, co miałeś powiedzieć? - "Dlaczego to właśnie na mnie padło"? - Nie, "Dlaczego to na mnie właśnie padło"? - A co za różnica? - Dla ciebie żadna i właśnie dlatego nadal jesteś amatorem. Jak zwykle w takich przypadkach wymienili kilka zdań po włosku, które najczęściej nie brzmiały jak przyjacielska pogawędka. - Czy wy nie możecie chociaż kłócić się po angielsku? - próbował wtrącić się Frank, ale jedynym co uzyskał było zjednoczenie sił Nicka i Raya mające na celu wygłaszanie najwyraźniej mało pochlebnych uwag na swój temat w języku, którego nie rozumiał. - Nick, możemy zamienić kilka słów? - Ann starała się odciągnąć go na stronę. - Teraz? Nie widzisz, że właśnie obrażam Franka? - Widząc w jej oczach, że ta sprawa raczej nie może czekać zrezygnowany powiedział tylko - OK, dwie minuty przerwy żeby wszyscy ochłonęli. Kiedy już odeszli na bok Ann nie starała się już dłużej ukrywać swojego niezadowolenia. - Nick, ja naprawdę rozumiem, że oni są młodzi i mają prawo mieć tremę, ale to już chyba troszeczkę za dużo. - Ann, ja muszę codziennie tracić pół godziny na przekonywanie jakichś pyszałków, że nie popełnili błedu pakując pieniądze w ten film, charakteryzatorka zaszła właśnie w ciążę, nie wiem jeszcze skąd wezmę pieniądze na opłacenie pobytu rodziny jednej z aktorek w LA, a jak tak dalej pójdzie, to moja narzeczona doprowadzi mnie do szału swoją zazdrością. Czy naprawdę sądzisz, że to jest dobry moment na opowiadanie mi o swojej urażonej ambicji? Patrząc na jego twarz doszła do wniosku, że to rzeczywiście nie była chyba najodpowiedniejsza chwila. - Zresztą przecież to wszystko jest twoja wina. Wbiła w niego wzrok nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszała. - Moja wina? - zapytała spokojnym tonem, jakby chciała się jeszcze upewnić. - Pewnie. Gdybyś nie była świetną aktorką, to oni nie denerwowaliby się tak w twoim towarzystwie. - Czy ty to mówisz poważnie? - Nie. To znaczy, to że jesteś świetną aktorką mówiłem poważnie, ale... - Ale co? - Zaczynamy zdjęcia o ósmej, ty od razu jesteś dobrze do wszystkiego przygotowana. Kończymy o szóstej, wsiadasz do samochodu i już cię nie ma. - Nick, przecież mówiłam ci, że nie mogę zostawać dłużej. - Ale przecież ja tego od ciebie nie wymagam. Po prostu zróbmy teraz godzinkę przerwy, a ty chociaż spróbuj być jedną z nich. Zrozum, ja dla nich jestem nikim, ty jesteś gwiazdą. Podpowiedz im coś, wytłumacz co robią źle albo chociaż zrób striptiz... Kiwała głową aż do momentu, gdy do jej świadomości dotarło znaczenie ostatniego wyrazu. - A to niby w jaki sposób miałoby im pomóc? - No, im pewnie wcale, ale ekipa techniczna na pewno by się ucieszyła. Nie wiedziała dlaczego, ale jego kamienna twarz zupełnie nie wyglądała jakby należała do kogoś, kto umie sobie żartować. - No, jak? Zrobisz to? - Striptiz? Zdegustowany pokręcił głową. - Czy z nimi porozmawiasz? Naprawdę Ann, myślę, że powinnaś nieco spoważnieć i skupić się na pracy a nie na przyjemnościach. Zanim zdążyła mu na to odpowiedzieć odwrócił się i zaczął zwoływać ludzi. - Wszystkich, którzy nie wiedzą jak się gra w pokera i mają przy sobie gotówkę zapraszam na zewnątrz! Po kilku minutach została sama z siódemką młodych ludzi patrzących na nią wyczekująco. - Słuchajcie, Nick zaproponował żebyśmy spędzili trochę czasu razem... - Nagle poczuła się jak staruszka otoczona przez gromadkę dzieci. - Ale sam oczywiście się stąd ulotnił. - Stop! Nick zrezygnowany wrócił na plan. - Cleo, ile razy ci to pokazywałem? Masz się zachowywać naturalnie, jakbyś rozmawiała z kumplem a nie z takim nicponiem. Przepraszam Tim, to nic osobistego. - Nic nie szkodzi, lubię być traktowany jako pomoc dydaktyczna. - Uwierzcie mi, gdybym chciał wielkiego aktorstwa, to zatrudniłbym profesjonalistów. Gdzieś spoza snopów światła dał się słyszeć głos Karen. - Tak, a jeżeli byłoby ich stać na porządnego reżysera, to... - Przepraszam, ale czy ktoś mógłby zadusić tą kobietę, bo ja jestem chwilowo zajęty. Stał przez dłuższą chwilę patrząc na dwójkę młodych ludzi przed sobą. - Co ja miałem teraz powiedzieć? - zapytał głośno. - Nie wiem, w moim scenopisie tego nie ma. - Timowi też dzisiaj dopisywał humor. - Nieważne. Zaczynamy jeszcze raz. Leslie, wracaj tam, Ray przygotuj się, a wy dwoje z życiem, ok? Gdzie jest Ann? - Tutaj. - Jej głos także dobiegał gdzieś spoza kamery. - A co ty tam robisz? - Czekam na następną scenę. Zmrużył oczy zdziwiony i jednocześnie oślepiany przez reflektory. - Jak to? To ty nie występujesz teraz? - Nie. Dopiero w następnej. - Zaraz. - Ruszył na swoje miejsce i złapał swój egzemplarz scenopisu. Przewertował kilka stron, po czym krzyknął "Frank!". - Co jest? - jego głos niespodziewanie odezwał się zaraz za plecami Nicka. - Czy ty musisz się tak skradać? - Przecież tu stałem. - Słuchaj, może wprowadzilibyśmy tutaj zmianę? Ann mogłaby wejść zaraz po tym, jak ulotni się Cleo, wtedy zastałaby obydwu w samych gatkach i potem to samo powtórzylibyśmy przy scenie przed koncertem. I wiesz, wtedy zdziwiona mina, "przepraszam, przyjdę później"... - No, to jest dobre. - O, i jeszcze potem moglibyśmy to wykorzystać jak będą na pływalni. Wcześniej dorzuci się takie krótkie ujęcie, że stoją, jeden patrzy na drugiego, w końcu szybko się rozchodzą. - Bomba! - OK, zanotuj to szybko, bo potem zapomnimy. Ann! - Jestem. - Znowu głos wywołanej osoby dochodził z bliska, Ann stała tuż za plecami Nicka. - Ludzie, przestańcie mnie tak podchodzić! Ann, jest mała zmiana. Jak Cleo wyjdzie poza kadr oni zaczną się przebierać... Czekaj. Frank, albo jeszcze im wstawimy kawałek dwuznacznego dialogu. Dobrze... Patrzył na Ann z coraz bardziej zaskoczoną miną. - O czym ja mówiłem? - Że zaczną się przebierać. - Tak. Wtedy dam ci znak, przejdziesz tam, z tyłu i zrobisz trochę zgorszoną, a trochę zaskoczoną minę. - W tym miejscu zaprezentował jej wyraz twarzy o którym mówił. - A potem zrobimy przebitkę ciebie... Teraz za to zaczął powtarzać ręką dziwny gest, z którego Ann w żaden sposób nie mogła wywnioskować o co mogło mu chodzić. - Zrobimy przebitkę z... - nadal był w tym samym miejscu swojej myśli. - Z drugiej strony? - próbowała zgadnąć. - Tak jest, z drugiej strony. Frank, masz już coś do tego dialogu? - Mhm. - Z dumą zaprezentował mu kartkę z kilkoma linijkami tekstu. Nick przeczytał go i pokręcił głową. - Nie. Poczekaj. - W zamyśleniu zasłonił oczy dłonią i powtarzał sobie pod nosem napisany przez Franka dialog. - Wiem. Zamiast tego zdania wstawimy... "Nie martw się, z czasem to"... Nie. Może coś w stylu "Nie przejmuj się, dla mnie i tak najważniejszy jest twój charakter"? - OK, zaraz to poprawię. Nick ciężko westchnął i odwrócił się do Ann. Aż się wzdrygnął na jej widok. - Czy ja ci już przypadkiem nie mówiłem, żebyś się nie skradała? - Przecież ja tu stałam! Ale Nick już jej nie słuchał, poszedł instruować aktorów w zmianach. Po kilku minutach, kiedy już znali swoje zadania odwrócił się i zaczął mówić tak, żeby wszyscy mogli go słyszeć. - A teraz prosimy ludzi o słabych nerwach lub słabych żołądkach o opuszczenie sali, bo będzie miało tutaj miejsce publiczne obnażanie się. Matki ukryjcie swoje córki, bo za chwilę Ray Dallabona pokaże się w samej bieliźnie! Kamera na długim wysięgniku najpierw przesunęła się wzdłuż ściany lasu, po czym zjechała w dół ukazując piątkę młodych ludzi maszerujących pomiędzy niewielkimi krzewami. Ray idący na pierwszym planie zatrzymał się, rozejrzał wokół, po czym przyjął pozę Kolumba wkraczającego na nowy ląd. - To tutaj. - Oświadczył z dumą. Pozostali również dokonali oględzin okolicy. - To znaczy gdzie? - No... Tutaj powinna być chata... To znaczy gdzieś tutaj. - A czy widzisz tu jakąś? - Nie. Ale tak jest na mapie. Chyba. Leslie podeszła, wyrwała mu mapę i sama ją dokładnie przestudiowała. - Danny, ale chyba jesteś świadomy tego, że one są robione w skali? Ray niewzruszenie trwał w swojej roli wielkiego podróżnika dorzucając do dumnej postawy uśmiech a la Eddie Murphy. Z tyłu odezwał się głos Tima. - Ale chyba jesteś świadomy, że jeżeli się zgubiliśmy, to czeka cię marny los. Ray odwrócił się w jego stronę, reakcją na co było dokończenie zdania. - Oczywiście o ile nie jesteś od nas większy i silniejszy. Ray, a raczej grany przez niego Danny, jeszcze raz rozejrzał się wokół. - Jakie znowu "zgubiliśmy"? - Starając się zrobić pierwszy krok poza obręb ścieżki upadł znikając w gęstwinie gałęzi. Po chwili dało się słyszeć cichy jęk bólu. - Kto tu postawił ten korzeń? - Danny, co ty robisz? - zapytała z rezygnacją w głosie Leslie. - No... Właśnie tak jakby szukam tej chaty. Przecież gdzieś tu musi być. - Cięcie! - Nick wreszcie odetchnął z ulgą. Wierzył, że uda im się bez problemów zagrać całą scenę i nie zawiódł się. Przynajmniej nie aż tak jak przy pierwszych pięciu podejściach do tej sceny, kiedy to albo Ray upadał zupełnie nienaturalnie albo któreś z nich myliło tekst. Spojrzał na zegarek podchodząc do Franka. - Zdążymy jeszcze z jedną sceną? - Chyba tak, ale... - Proszę cię Frank, nie mów mi już dzisiaj o żadnych "ale". Frank posłusznie wypełnił jego prośbę pisząc na odwrocie scenariusza "Ale i tak jesteśmy cztery sceny do tyłu". Nick starał się to zignorować, ale jest to bardzo trudne, gdy ktoś trzyma ci tą kartkę pięć centymetrów od oczu niezależnie w którą stronę spojrzysz. - Dobrze, już do mnie dotarło, doktorze Moriarty. Ray zwijamy się! Narzućcie tempo, bo musimy jeszcze dzisiaj dograć dwie sceny. Zadowolony? - Ciszej zakończył rozmowę z Frankiem. - Ciekaw jestem czy tak samo poderwałeś Janet? Marudziłeś, marudziłeś, aż w końcu wolała za ciebie wyjść, żeby już tylko nie musieć cię słuchać. - Nick! - Rozpaczliwy głos Lisy dobiegał od strony garderoby. - Nick, zobacz to! Zanim jeszcze zdążyło do niego dotrzeć, że dziewczyna zwracała się właśnie go niego otoczył go niewielki tłumek. - Zobacz co ta idiotka zrobiła! Jak zwykle był kompletnie zdezorientowany, więc zajęło mu chwilę czasu wyśledzenie u której z osób poruszają się usta gdy do jego uszu dobiega głos. - Co się stało? Dziewczyna stanęła przed nim i zaprezentowała spodnie, które z ogromnym trudem zdołała na siebie wciągnąć, ale o zapięciu ich nie mogło być mowy. - Zobacz co ta idiotka zrobiła! Nick patrzył na nią przez chwilę, po czym bezradnie rozłożył ręce. - Może chociaż jakaś podpowiedź? - Specjalnie zwęziła te spodnie, żebym się w nie nie zmieściła! Ten dialog trwał zaledwie kilkanaście sekund, ale Nick już wyglądał na zupełnie wykończonego. - W takim razie niech je poszerzy. - Ale ona to zrobiła specjalnie, żebym wyszła na idiotkę. - A dlaczego miałoby jej na tym zależeć? - Bo jest wredną małpą, która mi zazdrości. - Mówiąc to pogardliwie wydęła usta i posłała mało przyjemne spojrzenie jednej z pracownic, która nieco wystraszona zbliżała się właśnie do gromadki ludzi. - I co teraz powiesz, sieroto? Nick splótł razem palce i odezwał się bardzo spokojnym głosem. - Przepraszam cię Lisa, ale to musi być jakaś pomyłka. Dziewczyna spojrzała na niego nieco zdziwiona. - Jaka pomyłka? - Pomyłka, bo tutaj nie pracują idiotki, małpy ani, o ile mi wiadomo, sieroty, więc chyba powinnaś kogoś tu przeprosić. Lisa parsknęła sądząc chyba, że to był żart. - Ja? Przeprosić? - Zgadza się. Patrzyła niepewnie raz na niego, raz na ludzi zebranych wokół. - Nie mam zamiaru! - Dobrze. W takim razie mogę ci powiedzieć kto jeszcze tutaj nie pracuje. Panna Lisa Craighton. Mówił to tak spokojnym, niemal usypiającym tonem, że ludzie stojący z boku byli coraz bardziej zaciekawieni jak rozwinie się ta sytuacja. - Przecież nie możecie mnie tak po prostu zwolnić! - Zgadza się. Może to zrobić tylko reżyser, a z nim właśnie rozmawiasz. - Ale przecież zaczęliśmy już zdjęcia i... - Nie szkodzi. Zdjęcia zawsze można powtórzyć. - Ale... - Zatrzymała się w pół słowa czując, że grunt zaczyna jej się osuwać pod nogami. - Czy widzisz tą białą rzecz tam, na środku ściany? To są drzwi. Za nimi znajduje się biuro, w którym powinna być teraz Helen. Pobierzesz od niej czek ze swoim honorarium i więcej się tu nie pojawisz. Lisa patrzyła na niego zupełnie oniemiała, zresztą podobnie jak kilkanaście znajdujących się w pobliżu osób. Pokręciła głową i szybkim krokiem ruszyła w stronę garderoby. Nick tymczasem rozesłał wszystkich z powrotem do ich zajęć. - Kto cię zatrudnił? Młoda garderobiana nadal stała wystraszona nie bardzo mogąc wydać z siebie jakikolwiek dźwięk. - Pan... Richards. - Więc teraz poszukaj go i za pięć minut macie być w moim gabinecie. Sam natomiast najspokojniej w świecie rozsiadł się w swoim krześle i zamknął oczy. Nie otworzył ich nawet kiedy odezwała się Ann. - Nick, nie wydaje mi się, żeby to było dobre posunięcie. - Dlaczego? - Przecież nie mamy już czasu na powtórne zdjęcia. Pamiętasz chyba, że ja za tydzień muszę być w Salt Lake City? - Oczywiście, że pamiętam. Podpowiedz mi tylko z kim właśnie rozmawiam, bo chwilowo nic nie widzę. - Więc możesz mi powiedzieć w jaki sposób zamierzasz powtórzyć zdjęcia z ostatnich dwóch tygodni w siedem dni i dograć jeszcze to, co mieliśmy zaplanowane na ten tydzień? Otworzył oczy i patrzył gdzieś w dal. - Oczywiście że nie. Ale jestem przekonany, że może nam to powiedzieć duma stanu Arkansas, jedyny i niezrównany Frank super-scenarzysta. Wymieniony przed chwilą człowiek pojawił się właśnie tuż przed nimi tak, że do jego uszu dotarły jedynie ostatnie słowa. Widząc ich wyczekujące spojrzenia zatrzymał się, podparł pod boki i zapytał ostro: - Ok, co on znowu zrobił? Kiedy weszli do gabinetu Nicka siedział tam już Roberts i jego podopieczna. - Ach, zapomniałem o was. Usiądź Ann, to zajmie tylko chwilę. Wskazał jej miejsce na kanapie, a sam zajął fotel za biurkiem i bardzo poważnie patrząc na dwójkę po drugiej stronie blatu wyjął jakieś papiery z szuflady. - Jak się nazywasz? - Erika Lambert. Na chwilę spuścił z niej wzrok, ale w jego oczach nadal widać było wielki chłód. - Czy możesz mi powiedzieć co się stało ze spodniami o które się kłóciłyście? Dziewczyna nie patrzyła na niego, tylko na podłogę. - Nic. - W takim razie przynieś je i zobaczymy czy nie ma tam żadnych śladów po świeżym szyciu. Zapadła cisza w trakcie której Ann z minuty na minutę zauważała jak coraz bardziej drżą ręce Eriki. - Trochę je zwęziłam. - A dlaczego jeśli można wiedzieć? - Chciałam jej dać nauczkę, bo ciągle traktowała nas wszystkie jak śmieci. - Erika, a czy dla ciebie będzie nauczką jeżeli ci powiem, że od jutra już tu nie pracujesz? Dziewczyna rzuciła szybkie spojrzenie Robertsowi, a potem zatopiła wzrok w Nicku i zamarła w bezruchu. - Nie jesteś tutaj od dawania nauczek, tylko od przygotowywania kostiumów dla aktorów. Jeżeli masz jakiś problem, to zgłaszaj się do obecnego tutaj pana Robertsa albo do mnie, ale nie rób nic na własną rękę. Te słowa chociaż minimalnie rozluźniły napięte mięśnie na twarzy dziewczyny. - Ile zarabiasz? - Dwa dolary czterdzieści na godzinę. Nick sięgnął po leżący obok kalkulator i szybko coś na nim wystukał. - W takim razie żeby pokryć koszty na jakie nas naraziłaś musiałabyś pracować za darmo przez około osiem miesięcy. Czy zdajesz sobie z tego sprawę? Dziewczyna opuściła głowę. - Przepraszam, ale ona po prostu zachowywała się jak jakaś gwiazda, a... - Ja nie chcę tego wiedzieć. Jeżeli chciałaś pokazać innym ile jesteś warta, to dlaczego sama nie przyszłaś na przesłuchania? Nie było żadnej odpowiedzi na to pytanie. - Przez najbliższe dwa tygodnie będziesz pracować za 2 dolary za godzinę, a jeżeli przez ten czas coś przeskrobiesz, to będę musiał cię zwolnić. Możesz już iść. Kiedy dziewczyna pokornie opuściła gabinet Nick rozluźnił się i wygodnie rozsiadł w fotelu. - Phil, czy możesz mi powiedzieć skąd wziąłeś tę dziewczynę? Roberts zrobił nieco skwaszoną minę. - To jest córka jednej mojej znajomej. - Mhm. A co mówiliśmy o zatrudnianiu znajomych? - Że muszą to być ludzie pewni i bierzemy ich na swoją odpowiedzialność. - W takim razie przez dwa tygodnie będziesz dostawał niższą pensję i będziesz musiał uważać na tą dziewczynę. - Trudno. - Przecież wiesz, że mnie to też nie sprawia przyjemności, ale jakieś zasady muszą nas obowiązywać. Za plecami Robertsa odezwało się pukanie do drzwi, a po chwili ukazała się w nich Lisa. - Ok, Phil, to wszystko. Dziewczyna dosyć nieśmiało podeszła do biurka. - Czy moglibyśmy porozmawiać? Spojrzał na nią zupełnie beznamiętnie. - Czy to jest jakaś pilna sprawa? - Dla mnie trochę tak... Spojrzał w stronę Ann. - Możesz jeszcze chwilę zaczekać? - Oczywiście. - Właśnie miała się podnieść i wyjść, kiedy zatrzymał ją kręceniem głowy. - Słucham. - Chciałam prosić żeby pan jeszcze raz przemyślał zwolnienie mnie. - Lisa, ja nie mam niczego do przemyślenia. Jeżeli sądzisz, że jesteś lepsza od kogokolwiek pracującego przy tym filmie, to nie ma tu dla ciebie miejsca. - Ja nie chciałam, żeby... Po prostu mam zły dzień i... - Po co mnie to mówisz? To nie mnie obraziłaś. - Ale ta dziewczyna... - Ta dziewczyna pracuje równie ciężko jak ty, a zarabia jedną dziesiątą tego co ty. Jeżeli sądzisz, że to ci daje nad nią przewagę, to przypomnij sobie kim byłaś przed miesiącem i pomyśl kim będziesz jeżeli tą rolę stracisz. Tylko tyle mam ci do powiedzenia. Lisa stała niezdecydowana czy powinna już wyjść, czy będzie jeszcze jakiś dalszy ciąg. - A jeżeli przeproszę ją... - Jeżeli ona, czyli Erika przyjdzie tutaj i poprosi mnie, żebym cię przyjął z powrotem, to się zgodzę. W przeciwnym razie nie mamy o czym mówić. Dziewczyna zacisnęła usta i ruszyła do wyjścia. Z jej miny było wyraźnie widać, że już powoli godziła się z myślą, że od jutra nie będzie miała po co tu przychodzić. Nic nie mówiąc zamknęła za sobą drzwi, a Ann z niemałym podziwem spojrzała na Nicka. - Jedno muszę ci przyznać - umiesz rozstawiać ludzi po kątach. - Wystarczy wiedzieć komu i kiedy odmówić, a potem już nie będziesz miała żadnych problemów z pracownikami. O czym chciałaś porozmawiać? - Właśnie miałam zamiar cię prosić, żebym o kilka godzin wolnego, ale w tej sytuacji... - W jakiej sytuacji? Od rana normalnie kręcimy. Jeżeli Lisa nie pogodzi się z Eriką, to ja je pogodzę. W jego głosie znowu odezwał się ton szefa nadający słowom jakiegoś oficjalnego i zupełnie oschłego wyrazu. - Mój syn występuje jutro w szkolnym przedstawieniu i chciałabym skończyć zdjęcia gdzieś około... - Nie zgadzam się. Spojrzała na niego, ale z jego kamiennej twarzy nie dało się nic wyczytać. Patrzył na nią równie beznamiętnie jak na swoich poprzednich rozmówców. Jednakże po chwili zrobił jakąś zamyśloną minę i zaczął delikatnie pocierać kilkudniowy zarost na swojej brodzie. - A może groźniej brzmiałoby "Nie wyrażam zgody"? Albo... – Niedbale machnął ręką. - Ech, będę musiał jeszcze popracować nad rolą surowego człowieka sukcesu. W ułamku sekundy znowu stał się człowiekiem, do którego widoku zaczynała się już przyzwyczajać. - Pewnie, że możesz iść, ale tylko pod warunkiem, że nie każesz nikomu z nas tego oglądać. Ani nagrania na wideo, ani tym bardziej zdjęć. W tym momencie chyba była bliższa niż kiedykolwiek zrozumienia dlaczego Frank zazwyczaj spędzał czas jak najdalej od Nicka - z tym człowiekiem niewiele rzeczy było pewnych. - Dzięki. - Ale mam jeszcze jeden warunek. To już zabrzmiało o wiele poważniej. - Jaki? - Mogę cię jutro wcześniej wypuścić, ale jeżeli pojutrze zaczniemy o czwartej. - O czwartej? - Mhm. - Rano? Ze skupioną miną pokiwał tylko głową. - Ale po co tak wcześnie? - Przyszło mi właśnie do głowy takie coś... Tylko postaraj się być punktualnie. Chciała jeszcze coś dodać, ale on już szukał jakiejś kartki w stosie leżącym na biurku. W drzwiach Ann minęła się z jak zwykle zaganianym Frankiem. - Ach, Frank! Jak dobrze, że jesteś! Bierz skrypt, coś do pisania i zaraz będziemy tworzyć wielkie kino. - Nick, zlituj się! Już cztery razy dzisiaj zmieniałeś scenariusz. Myślisz, że kiedy ci ludzie się nauczą swoich ról, skoro z godziny na godzinę zmieniają się całe sceny? - Siadaj i nic się nie bój. To naprawdę nie będzie duża zmiana. Dodamy tylko trzy scenki i troszeczkę zmienimy jedną z poprzednich. Frank wykonał tylko w powietrzu próbne duszenie, które było wyraźnym ostrzeżeniem dla Nicka na przyszłość. Lisa powoli obróciła się w stronę kamery, po czym parsknęła śmiechem. - Stop! Co to ma być? - Przepraszam, ale Ray mnie cały czas rozśmiesza. - Ray przestań ją rozśmieszać, a ty przestań dawać się rozśmieszać. A reszta niech przestanie rozśmieszać się od rozśmieszającej się Lisy. Ech, po co ja w ogóle zaczynałem to zdanie? Z rezygnacją zwiesił głowę. - Dobrze, pięć minut przerwy, żeby uszło z was trochę tego humoru. Sądząc po minie Franka jak zwykle byli opóźnieni względem jego planu. - Ile tym razem? - Trzy sceny, czyli jakieś cztery godziny. Patrząc na ich obecny nastrój, to może nawet i pięć. - Co jeszcze mamy zaplanowane na dzisiaj? - Jest marne światło, więc zrobimy co najwyżej apel i możemy zacząć sceny w nocy wewnątrz budynku. - Ok. - Tylko potem będziemy musieli dograć przebitki ze Swanson. - Wiem. Będzie jutro o czwartej rano. - O której? - O czwartej. - Rano? Nick rozłożył ręce. - Poddaję się. Czy wy oboje kończyliście tą samą szkołę? - Co? - Nieważne. O czwartej macie być gotowi. - Ekipie to się nie spodoba. - Wiem. I dlatego właśnie z misją przekazania im tej wiadomości zostanie wysłany mój wierny i gotowy na wszystko pomocnik. - Helen? - Nie. - Karen? - Nie. - W takim razie poddaję się. Chyba nie masz już więcej wiernych pomocników. - No, no, Frank, nie bądź taki skromny. - Znowu ja? - Nie pobili cię poprzednim razem, więc i nie pobiją cię teraz. Za bardzo. Frank chciał powiedzieć jeszcze coś, co mogłoby go wyratować od tego przykrego obowiązku, ale Nick był już kilkanaście metrów dalej i zwoływał właśnie statystów na plac przed budynkiem używanym jako główny plan filmu. Dopiero światło reflektorów świecących prosto w oczy nieco ją otrzeźwiło. Przez całą drogę starała się w miarę bezpiecznie prowadzić samochód, co było o tyle trudne, że bez przerwy ziewała, a jej myśli stale krążyły wokół brazylijskich upraw kawy. W obecnym stanie mogłaby wchłonąć połowę ich rocznej produkcji. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do jej świadomości, że o tej porze żadne reflektory nie powinny świecić jej w oczy. Mało tego, przy wejściu w ogóle nie powinno być reflektorów. Starała się wzrokiem przebić przez snopy światła, ale nie była w stanie rozpoznać nawet żadnych konturów, wyraźnie za to słyszała pracującą kamerę. - Nick! - Tak? - Jego głos dochodził gdzieś z bliska. - Co to jest? - Co? - No, to wszystko. Jak wczoraj wychodziłam, to tych świateł tutaj nie było. Chyba. - Ale teraz są, więc zachowuj się naturalnie. - Wy to kręcicie? - Pewnie. Inaczej po co znosilibyśmy tutaj te wszystkie reflektory? - Więc przestańcie! - Ok, cięcie. - półgłosem powiedział Nick. Kiedy ucichły już mechanizmy kamer podszedł do niej i za rękę odprowadził poza krąg świateł. - Co to wszystko jest? - Zbieram materiały do zakończenia filmu. Damy takie wstawki pod napisami. Zacisnęła wargi i podpierając się pod boki posłała mu wszystko mówiące spojrzenie. - Tak patrząc na twoją minę zgaduję, że nie bardzo przypadł ci do gustu ten pomysł. - I tylko po to ściągałeś mnie o czwartej rano? - Nie, oczywiście, że nie! - Nerwowo rozejrzał się na boki. - No dobra, tak. Co? Już idę Frank! Chciał czym prędzej się oddalić, ale zatrzymała go mocnym chwytem. - Masz mi w tej chwili powiedzieć, że to nie jest jedyny powód, dla którego musiałam zerwać się tak rano.! - Dobrze. Jeżeli ma ci to poprawić samopoczucie. - Zaczął mówić zupełnie beznamiętnym głosem. - To nie jest jedyny powód, dla którego... - Nick, ja cię chyba uduszę! - Znowu? O, przepraszam, ale zbliża się kolejna niczego nie świadoma ofiara. Ann ze złością zacisnęła pięści, żeby nie zacząć krzyczeć. Rano po omacku szukając włącznika światła w łazience powtarzała sobie, że jest już za stara na taki tryb życia, ale dopiero teraz uświadomiła sobie jaki to ciężki los pracować dla kogoś, kto bardzo niewiele rzeczy robi normalnie. Tymczasem drzwi stanowiące część wielkich wrót zamykających halę otworzyły się i nieśmiało zajrzała Laura. - Wow, co jest? - Zakryła oczy przed ostrym światłem. - Nic. Statek-matka wreszcie wrócił po ciebie. - Od niechcenia odpowiedział Nick. Mimo usilnych starań nie była w stanie zlokalizować źródła pochodzenia tego głosu, więc stała niezdecydowana na środku tego swoistego planu. Chwilę później za jej plecami drzwi otworzyły się i wszedł Ray wykonując jakieś dziwne operacje przy suwaku od spodni. Na widok świateł zrobił zaskoczoną minę, a po chwili gwałtownie wyprostował się i zaprezentował wspaniałe zażenowanie. - Wy chyba tego nie kręciliście? - Zgaduj dalej. - Nie, Nick! Ja wejdę jeszcze raz! - Za późno! - Ale przecież nie możesz mnie pokazywać jak gmeram przy rozporku! Dalsze argumenty, prośby i stanowcze odmowy ze strony Nicka padały po włosku, ale z tonu ich głosów można było z łatwością odgadnąć o czym mówią. - Nick! - Ann dosyć nieśmiało starała się wtrącić w ten dialog. - Tak? - Ale chyba planujesz jakieś zdjęcia, skoro ściągnąłeś całą ekipę? - Naprawdę Ann, za kogo ty mnie masz? Nie, cofam to pytanie. Wolę nie wiedzieć. Wrócił na swoje miejsce, a Ann po raz kolejny już zauważyła z jaką łatwością zbywał ją tak, że nawet się w tym nie orientowała. Podeszła do niego, żeby jednak dalej drążyć ten temat, ale w tym momencie wszyscy przycichli, aby nie przegapić momentu pojawienia się następnej osoby. Tym razem bya to Cleo. Weszła rozcierając oczy i szeroko ziewając, ale po kilku krokach zatrzymała się. Z szeroko otwartymi zarówno oczami, jak i ustami rozejrzała się wokół. - Gdzie ja jestem? - W szpitalu świętej Heleny. Ale niech się pani nie martwi, operacja się udała. Dziewczyna nadal stała, jakby bała się zrobić kolejny krok. Za sobą usłyszała odgłos otwieranych drzwi i razem z resztą ekipy zaczęła się śmiać, gdy zobaczyła na wpół przytomną Leslie nie mogącą wydobyć grzebienia ze splątanych włosów, a już w szczególności, gdy się okazało, że ciemne okulary, które jak zwykle nosiła na czubku głowy też nie miały ochoty rozstawać się z nią. - No cóż, wszystko co dobre dobrze się kończy. Czy coś w tym rodzaju. Tak czy inaczej dzisiaj już niestety żegnamy obecną tu Ann Swanson. Mówiąc to delikatnie wypchnął ją na środek kręgu utworzonego przez ekipę. Bardzo nie lubiła takich sytuacji, bo nie wiedzieć czemu czuła się tak samo skrępowana, jakby była wśród nieznajomych na ulicy. Co prawda, to prawda, znała ich tylko dwa tygodnie, ale zawsze... Ponaglana dyskretnymi pochrząkiwaniami Nicka spojrzała po twarzach zgromadzonych ludzi i zaczęła mówić. - To prawda, dzisiaj już muszę was opuścić i nie ukrywam, że jest mi smutno z tego powodu. Ale taki jest już zawód aktora, że przychodzi, robi swoje i wychodzi. Tak czy inaczej chciałabym życzyć wam wszystkim powodzenia i mam nadzieję, że dobrze będziecie mnie wspominać. Czując na plecach rękę Nicka odprężyła się, wiedząc, że to już koniec, bo już na więcej okazjonalnych banałów chyba nie byłoby już ją stać. - No cóż, miałem nadzieję, że przy tej okazji Ann zrzeknie się swojego honorarium, ale... Musiał zrobić pauzę na śmiech zebranych wokół ludzi. - Ale dziękujemy za podzielenie się z nami tą pesymistyczną wizją naszej przyszłości. A przynajmniej waszej. - Mówiąc to wskazał głową resztę obsady. - Jako, że na dzisiaj już w zasadzie skończyliśmy, to zapraszam wszystkich na skromny poczęstunek. Tego akurat nie musiał dwa razy powtarzać - tłum jednomyślnie ruszył w stronę stołu bardziej niż zwykle zastawionego jedzeniem i napojami. - Zostaniesz jeszcze trochę? Ann spojrzała na zegarek. - Ale nie za długo. - Tylko dwa, góra trzy lata. Potem już chyba skończy nam się prowiant. Spojrzała na niego jak na wariata i pomyślała, że ostatnio coś bardzo często jej się to zdarzało. Nick patrzył na nich z zupełnym niedowierzaniem. - Jak to? Cleo otworzyła swój egzemplarz scenariusza. - Więc sam zobacz. U mnie jest, że w tej scenie mam trzy linijki, u Leslie, że mam sześć linijek, a w kopii Tima ja w ogóle nie występuję. Wziął od nich skrypty, dokładnie obejrzał i w milczeniu pokręcił głową. - Jeżeli was to pocieszy, to prawidłowa wersja tej sceny jest jeszcze inna. Frank! - Co jest? - Jak zwykle w najmniej spodziewanym momencie pojawił się za plecami Nicka. - Mamy problem ze skryptami. - Wiem. A czyja to jest wina? - No, chyba tego kto je przepisuje. - A nie przypadkiem tego, kto cały czas miesza coś w tekście? - No, no, Frank, nie bądź dla siebie taki surowy. W odpowiedzi obejrzał minę pod hasłem "Bardzo śmieszne cwaniaczku". - Naprawdę Nick, przestań już zmieniać ten tekst, bo wszyscy się gubią. - Zajrzał do grafiku, który cały czas nosił przy sobie. - Sprawdźcie scenę 58 czy wszystkie kopie są jednakowe. Jeżeli tak, to teraz zrobimy ją, a potem wrócimy do tej. - Stop! Już prawie dobrze, tylko jak mówisz do niej, to ustawiaj się bardziej bokiem, żeby było widać twarze was obojga. Acha, a ty Leslie jak mówisz "Przed chwilą tam sprawdzałam i..." Nick zatrzymał się w samym środku kwestii i stał przez chwilę ze wzrokiem wbitym gdzieś w dal. Potem oparł ręce na biodrach i przybrał zamyśloną minę. - Nie, nie, nie! On się znowu zastanawia! - okrzyk Franka był równie ostry, co i niespodziewany. - Czy ty naprawdę nie możesz tego tekstu zostawić w spokoju? Przecież wszystko jest w porządku. - W zasadzie tak, tylko, że teraz mi przyszło do głowy... - Nie, ja się poddaję! - Mówiąc to ostentacyjnie wyrzucił w górę kartki ze skryptem, które niczym płatki śniegu pokryły ziemię wokół jego stóp. - Nie, mnie chodzi tylko o to, że gdybyśmy tutaj dodali jeszcze Cleo gdzieś z tyłu, to później moglibyśmy wstawić ją pod koniec, kiedy starają się wszystko odkręcić... - A po co ona jest nam tam potrzebna? - Frank wyszedł na środek, żeby Nick nie musiał przekrzykiwać wrzawy, jaka rozgorzała wokół. - Bo wtedy mogłaby rzucić tekst w stylu... - podrapał się w brodę szukając najwłaściwszych słów. - "A twoi rodzice o tym wiedzą?" albo coś w tym guście, on zaczyna ją gonić i zostaje nam Ray sam na sam z Leslie. - Dobrze panie reżyserze, a teraz niech pan tam idzie i sobie poszuka odpowiedniej kartki. - Frank, musiałeś je od razu wyrzucać? - Łatwo je znajdziesz, po prostu idź po śladach mojego potu i łez. - Stop! Poczekajcie chwilę. Powoli podszedł do Leslie i coś jej wyszeptał do ucha, po czym ona nieco zażenowana zaczęła zapinać zanadto wydekoltowaną bluzkę. Odchodząc Nick mówił już głośno. - Tylko nie myśl, że mam coś przeciwko nim. Na pewno są śliczne i jeżeli będziesz chciała, to dorzucimy ci jakąś scenę pod prysznicem albo coś w tym stylu, ale jeszcze nie w tym ujęciu, dobrze? Chwilę później dał się słyszeć trzask drzwi zamykających się za wściekłą Joan. Nick wyglądał na bardziej zmęczonego niż zwykle. - Frank, powtórzcie to ujęcie, ja zaraz wrócę. Idąc krokiem skazańca ze spuszczoną głową ruszył w ślad za narzeczoną. Zastał ją w swoim biurze z papierosem w ustach. Po jej minie było wyraźnie widać, że "zaraz wrócę" było zbyt optymistycznym określeniem. - Czy możesz mi powiedzieć co to było? Spojrzała na niego wzrokiem przepełnionym złością. - Może od razu wskoczysz jej do łóżka? Zrobił głęboki wdech. - Komu tym razem? - Komu? Tej małolacie! Usiadł na skraju biurka i popatrzył z politowaniem na Joan. - Czy ty naprawdę nie możesz chociaż jednego dnia przeżyć bez podejrzewania mnie o zdradę? - Ach tak, więc dla ciebie jestem histeryczką? - Joan, zrozum, że ja tu spędzam większość dnia w towarzystwie co najmniej kilkunastu osób, co raczej nie nastraja do romansu. Wieczory spędzam z tobą, a noce najczęściej przesypiam, więc może powiesz mi kiedy to twoim zdaniem cię zdradzam? - A kiedy wyjechałeś na tydzień bez słowa? - Przecież wtedy też byłem w pracy... - A co z Mirandą? - Mirandą? Co ona ma do tego? - Przecież mieszka z tobą! - Nie mieszka ze mną, tylko u mnie pracuje i ma swój oddzielny pokój. - I twoim zdaniem to wszystko wyjaśnia, tak? Bezradnie rozłożył ręce. - Chyba tak. - I oczywiście to jest zupełny przypadek, że wybrałeś akurat młodą i atrakcyjną dziewczynę na swoją gosposię. - Przecież tylko ona się zgłosiła! - I co z tego? Mogłeś przecież napisać w ogłoszeniu, że szukasz pani w średnim wieku. - Ale ja nie chcę pani w średnim wieku. Jak byś się czuła gdyby usługiwała ci osoba w wieku twojej matki? Bo ja raczej nieszczególnie. - Bo wtedy nie miałbyś na co popatrzeć, prawda? Nick spuścił głowę i z ciężkim westchnieniem zamknął oczy. - Przecież ja się z nią prawie nie widuję. Kiedy zajmuje się domem ja siedzę w pracy, a kiedy wracam ona ma wolne albo idzie na jakieś wykłady. Joan nerwowymi ruchami wyjęła z torebki paczkę papierosów, ale Nick szybkim ruchem jej ją wyrwał. - A w nocy? - Co w nocy? - Oczywiście nigdy ci się nie zdarza... Zanim jeszcze zdążyła dokończyć myśl przerwał jej stanowczym, aczkolwiek spokojnym głosem. - Joan, może lepiej skończmy już ten temat, co? Dlaczego tak się przyczepiłaś do Mirandy? - Masz ją zwolnić! - Nie, nie zwolnię jej. Ona jest mi potrzebna. - A ja chcę, żebyś ją zwolnił! - Dobrze. Będziesz sprzątać u mnie w domu? Bo ja na to nie mam ani czasu ani ochoty. To tylko na chwilę przymknęło usta Joan. - W takim razie ja ci znajdę jakąś sprzątaczkę. Zresztą przecież możesz się wprowadzić do domu moich rodziców. - Nie, Joan, już o tym rozmawialiśmy. - Więc jednak wolisz się z nią... - Joan, muszę już iść, a ty zostań tutaj i się uspokój. Jeżeli nie wierzysz, że nic mnie nie łączy z Mirandą, to wprowadź się do mnie i sama zobaczysz. A teraz już naprawdę muszę iść. Nie czekał nawet na odpowiedź z jej strony, tylko od razu ruszył w stronę drzwi, bo wiedział, że Joan może się z nim kłócić godzinami i straciłby kolejny dzień zdjęciowy. Kiedy weszła do pokoju Nick siedział, a właściwie leżał w fotelu. Z jego wyglądu trudno było wywnioskować czy śpi, czy tylko się nad czymś zastanawia. Niepewnie zrobiła parę kroków i delikatnie odchrząknęła. Kiedy to nie poskutkowało próbowała potrząsnąć jego ramieniem, ale uprzedził ją podnosząc się tak raptownie, że ze strachem cofnęła rękę. - Już idę, tylko się ubiorę. - Wymamrotał nadal z zamkniętymi oczami. Kiedy je otworzył i na nią spojrzał, na jego twarzy zagościł blady uśmiech. - A, to ty Leslie. Myślałem, że to znowu Frank. Spokojnie zajął poprzednią pozycję, ale już z otwartymi oczami. Wyglądał na bardziej zmęczonego niż zwykle - głębokie bruzdy wokół oczu wyryte przez kolejne nieprzespane noce nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Poza tym ubranie miał w zupełnym nieładzie, ale to akurat był dla niego stan jak najzupełniej normalny. - Co tu jeszcze robisz? - Jadę zaraz na lotnisko. Wstąpiłam tylko, żeby co podziękować, za... No, za to, że tu się znalazłam. - Mnie? Przecież sama się zdecydowałaś. Ja ci to tylko musiałem uświadomić. Ach, zabrałaś już taśmę od Franka? - Jaką taśmę? - Przygotowaliśmy kasetę dla twojej matki. - Dla mojej matki? - Taki świąteczny prezent od nas, żeby zobaczyła jak sobie radzą przed kamerą jej córki. - Jak to? - Chłopaki zmontowali trochę scen z waszym udziałem. - Tak? Fajnie! Skwitował to krótkim i mało szczerym uśmiechem. - Przepraszam, ale będziesz musiała sama złapać Franka, bo ja mógłbym zemdleć po drodze. Leslie stała z dosyć niezdecydowaną miną. - Jeszcze coś? - Mhm. Tylko troszkę... Po chwili wahania pochyliła się o pocałowała go w policzek. - No, panno Peterson, takie zachowanie na pewno nie pomoże pani w zdobyciu głównej roli. - To od Sam. - Mhm, ja też tak zawsze mówię. Skarciła go ostrym spojrzeniem. - Pojechały już na lotnisko, żeby po drodze zrobić jakieś zakupy, więc prosiła mnie o przekazanie. Co właśnie zrobiłam. - No tak. Kolejna kobieta, która stawia zakupy ponad spotkanie ze mną. Leslie dopiero teraz zwróciła uwagę jak bardzo zmieniało się jego zachowanie, kiedy byli sami - nie było już ani śladu po dystansie, z jakim odnosił się do wszystkich, stawał się o wiele bardziej otwarty, naturalny, niemalże serdeczny. Kiedy teraz na niego patrzyła sprawiał wrażenie osoby nieco zagubionej w chaosie, który sama rozpętała. Jedyne, czego zdawał się potrzebować, to chwili odpoczynku, a jeszcze lepiej snu, więc Leslie nie chcąc już nadużywać jego dobrego nastroju na paluszkach ruszyła w stronę drzwi. - Ach, i oczywiście wesołych świąt. - Wypowiedział to już z głową spoczywającą na biurku. - Wesołych świąt. - Odpowiedziała nieco zaskoczona, że cokolwiek jeszcze do niego dociera. - Pozdrów swoją matkę ode mnie. I przywieź nam trochę śniegu. - Cześć Janet, jest Frank? - Cześć Nick. Jeżeli znowu masz dla niego jakieś zajęcie, to go nie ma. - Janet, dlaczego masz o mnie takie złe zdanie? - Bo zawsze kiedy dzwonisz on znika z domu. - Ale przecież ani się nie upija, ani policja nie odwozi go do domu... - Więc jednak chodzi o pracę... - Janet, czy wiesz jak pięknie dzisiaj wyglądasz? - A skąd niby wiesz? - Bo ty zawsze pięknie wyglądasz. Czasami po prostu nie rozumiem jak Frank znajduje w sobie siłę, żeby wychodzić rano z domu. - Nick, ja cię uduszę! - Dlaczego? Przecież staram się być miły! - Tak, ty jesteś miły tylko jeżeli czegoś chcesz od Franka. - Nie mów tak, przecież byłem miły w poprzednie święta. - Kiedy? Kiedy wyciągnąłeś go na trzy dni? - Ale Frank jest teraz w domu...? - Nick, ja cię naprawdę uduszę! - Przykro mi, ale będziesz musiała wziąć numerek i stanąć w kolejce, bo już z kilkoma osobami jestem umówiony na duszenie. Chwilę to trwało, ale Nick wreszcie usłyszał szuranie papuci po posadzce i zaspany głos Franka. - Czego chcesz tym razem, Nick? - A dlaczego sądzisz, że czegoś chcę? - Bo Janet tak mi powiedziała. - Wiesz co, Frank? Nie pozwólmy żeby Janet stanęła między nami. Weź szybki rozwód, uciekniemy do Vegas... - Nick, ja właśnie drzemałem jak słodkie bobo, więc może przejdź do tematu. - OK. To, co mam ci do powiedzenia sprowadza się do jednego, prostego pytania - czy udusisz mnie jeżeli będę chciał wprowadzić jeszcze jedną zmianę do planu zdjęć? - Tak i każdy sędzia mnie uniewinni. A przynajmniej każdy, który ciebie zna. Jak duża zmiana? - No... Chciałbym przenieść na koniec wszystkie sceny z Mary. - Wszystkie? W takim razie nie będziemy mieli co przestawiać, bo ona występuje prawie w każdej. - Frank, a jeżeli ci powiem, że twoja żona wygląda dzisiaj naprawdę pięknie? - To zapytam co to ma do rzeczy. - W zasadzie nic, ale trzymaj się tej wersji zanim jej wspomnisz, że jutro masz zajęte popołudnie. - Nick, przecież to jest bez sensu! - Nie szkodzi, ale drobne kłamstwo poprawi jej humor. - Mówię o zmianie! Chyba wiesz co powie Harper jak się dowie, że znowu są jakieś opóźnienia. - Wiem, bo to ja zawsze wysłuchuję jego żali. Ale po prostu wyniknęły pewne komplikacje - ta dziewczyna do mnie dzwoniła, że umarła jej matka, a po tym już mi serduszko zmiękło. Przez chwilę Frank sapał i mruczał coś pod nosem. - Faktycznie przykra sprawa. - I teraz już nie mamy innego wyjścia niż czekać, bo przecież nie mogę znowu szukać innej aktorki. Zresztą Swanson już zaczęła zdjęcia do innego filmu, więc nie mógłbym powtarzać scen z nią. - Dobrze Nick, pomyślę nad tym i jutro do ciebie zajrzę. - Dzięki Frank. Tylko upewnij się, że Janet za tobą nie jedzie, bo tym razem chyba naprawdę by mnie rozszarpała. - To niby co mam jej powiedzieć? - Nie wiem. Może że masz kochankę albo wstąpiłeś do sekty. Byle ani słowa o mnie. - Ale przecież wiesz jak bardzo kocham moją piękną i bardzo wyrozumiałą żonę, że już o jej niezwykłym intelekcie nawet nie muszę wspominać. - Co, Janet stoi obok ciebie? - Muszę kończyć, bo właśnie marszczy swój prześliczny nosek, który nawiasem mówiąc... Trzask odkładanej słuchawki był dla Nicka najlepszym potwierdzeniem jego podejrzeń. Janet była naprawdę kochaną kobietą, chociaż może zbyt zaborczą i nieco zbyt silną jak na możliwości biednego Franka. Nick wypił resztę kawy, zrobił głęboki wdech i wystukał następny numer. - Helen, nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię zastałem w domu. - A gdzie miałabym być w święta? - To ciekawe, że właśnie o to zapytałaś, bo... - O nie! - Przecież nawet nie dałaś mi powiedzieć o co chodzi. - Już ja dobrze wiem o co chodzi. Chcesz mnie wkopać w jakąś robotę. - I tu się właśnie mylisz, bo miałem na myśli coś zupełnie innego. - Na przykład co? - No, w uznaniu dla twojej pełnej poświęcenia pracy chciałem cię zabrać na krótką wycieczkę. - Tak? A dokąd? - Do uroczej... To znaczy... do jedynej w swoim rodzaju miejscowości Jackson w stanie Michigan. - Nie, Nick! Nigdzie z tobą nie pojadę! - Ale przecież nie mówiłem, że teraz, ani nawet jutro. - Więc kiedy? - No, powiedzmy pojutrze. - Nick! - jej głos zabrzmiał niemal płaczliwie. - A co masz lepszego do roboty? Tam chociaż będziesz mogła zobaczyć śnieg. Nastąpiła przedłużająca się cisza, która pracowała na korzyść Nicka. - Po co tam jedziemy? - Umarła matka Leslie Peterson i jedziemy złożyć kondolencje rodzinie i dowiedzieć się czy możemy im jakoś pomóc. - A dlaczego jesteśmy tacy szlachetni? - Ja dlatego, że byłem gościem w ich domu, a ty będziesz mnie chronić przed zrobieniem albo powiedzeniem czegoś głupiego. - Nie cierpię takich sytuacji, a zwłaszcza w święta. - A myślisz, że oni się teraz cieszą? Zresztą jeżeli naprawdę nie chcesz, to pojadę sam... - Lepiej nie. Ta biedna mieścina nie jest chyba jeszcze gotowa na twój powrót. - Dziękuję ci bardzo za zaufanie. Zadzwonię do ciebie jutro, to ustalimy szczegóły. - OK, ja zamówię bilety, bo inaczej nigdy się tam nie dostaniemy. Dachy samotnych domów, nad którymi przelatywali niemalże uginały się pod ciężarem śniegu, jaki spadł w przeciągu ostatnich dni. Teraz, kiedy na drzewach nie było już ani jednego liścia Jackson prezentowało się o wiele smutniej niż kiedy był tu po raz pierwszy. Kilkudniowy pobyt w tym mieście nauczył go, że jednego - najlepiej jest liczyć na swoje siły. Dlatego też z lotniska ruszyli na piechotę przez zaspy, a że zupełnie nie byli przygotowani na takie warunki szło im to bardzo wolno. - Może gdybyś nie nosiła takich zgrzebnych sukienek udałoby nam się złapać jakąś okazję. - Pewnie! W taką pogodę będę chodziła w mini. Wiesz chociaż czy idziemy w dobrym kierunku? - Kochana, ja to miasto znam jak własną kieszeń. Helen parsknęła śmiechem. - A mówi to człowiek, który zgubił się we własnym domu! - Wcale się nie zgubiłem po prostu Joan poprzestawiała wtedy meble, byłem bardzo zmęczony i... I w ogóle zmieńmy temat. - Coś mi się wydaje, że trafiłam cię w czuły punkt. - Helen, nie zapominaj kto będzie decydował o twojej premii. - Przecież i tak ją dostanę. - Skąd ta pewność? - Bo beze mnie nie znajdziesz odpowiednich dokumentów. Zresztą, to co ja mówię? Przecież nigdy nawet nie możesz znaleźć miejsca, w którym powinieneś się podpisać! - Coś przestaje mi się podobać twoje towarzystwo. Do domu Leslie dotarli kilka minut przed południem. Ona sama otworzyła im drzwi. - Nick? Co tu robisz? - Wyglądała na jeszcze bardziej poważną niż zwykle. - Przyjechałem, a w zasadzie przyjechaliśmy, żeby złożyć kondolencje. Możemy wejść? - Tak. Oczywiście. Zaprowadziła ich do salonu. W całym domu było bardzo cicho, więc Nick sądził, że jest sama, ale po kilku minutach dołączył do nich jej ojciec. Wyglądem przypominał zwykłego, ciężko pracującego Amerykanina - wysoki, postawny z wielkimi rękami. - Nie mieliśmy jeszcze okazji się poznać i przykro mi, że następuje to w takich okolicznościach. - Niech pan siada. Leslie, zrób gościom coś do picia, wyglądają na zziębniętych. - Nie chcielibyśmy sprawiać kłopotu... - Żaden kłopot. - odpowiedział niemal miło, ale kiedy tylko zamknęły się drzwi za jego córką jego ton zmienił się diametralnie. - To pan jest Romano, tak? - Tak. - Wiem, że nie przyjechał pan tutaj po to, żeby opłakiwać moją żonę i dlatego mam nadzieję, że to już ostatnia pańska wizyta. Nick zmierzył go zupełnie zaskoczonym wzrokiem. - Przepraszam, ale czy w jakiś sposób pana uraziłem? - Nic pana nie obchodzę ani ja, ani moja żona, ani Leslie. Zależy panu jedynie na tym, żeby dokończyć film. Ale o powrocie mojej córki na plan może pan zapomnieć. Nick był coraz bardziej zdezorientowany postawą Petersona. - Przykro mi, że odniósł pan takie wrażenie, ale przyjechaliśmy tu tylko po to, żeby powiedzieć, że jeżeli możemy państwu w jakikolwiek sposób pomóc w tych trudnych chwilach... - Oczywiście, że pan może - proszę zostawić w spokoju Leslie. Nick miał nadzieję zauważyć w spojrzeniu Helen chociaż cień zrozumienia, ale była równie zagubiona jak on. - W takim razie może lepiej będzie jeżeli już pójdziemy. Wiem, że jest to dla pana i pańskiej rodziny bardzo trudny okres i nie chciałbym jeszcze bardziej go państwu utrudniać. Leslie była zaskoczona widząc ich dwoje zmierzających do wyjścia. Czym prędzej odstawiła tacę z kawą. Posyłając ojcu wymowne spojrzenie odprowadziła ich do drzwi. - Przepraszam was za ojca. On bardzo to przeżywa. - Rozumiem i naprawdę bardzo mu współczuję. Jutro chyba wrócimy z Helen do domu, więc gdybyśmy mogli ci jakoś pomóc, to daj znać. - Nick, ja chyba naprawdę nie będę mogła wrócić do LA. - Jakie to ma teraz znaczenie? Numer do mnie pozostaje bez zmian. Odprowadziła ich wzrokiem. Dopiero kiedy zniknęli jej z pola widzenia powoli zamknęła drzwi. Nick szedł ze wzrokiem wbitym w chodnik pod nogami. - Dlaczego nie mówisz, że to moja wina? - zapytał smutno. - Nie sądziłam, że to kiedyś powiem, ale chyba wszystko zrobiłeś dobrze. - Więc dlaczego wydaje mi się, że przyjazd tutaj był błędem? - Nie wiem. Teraz bardziej mnie interesuje odpowiedź na pytanie gdzie mamy zamiar nocować. - Zrozum człowieku, że nie mamy już na to czasu. Weźmiemy jedną z tych odrzuconych i gotowe. - Frank, Frank, Frank... - Co? Co? Co? - A czy nie przykuł twojej uwagi wyraz "odrzucone"? Frank z rezygnacją opuścił głowę. - A ile czasu trwał poprzedni nabór? - Frank, to jest LA. Rzuć kamieniem w dowolnym kierunku, a na pewno trafisz jakąś aktorkę. - Tak, tylko czy taka posiniaczona na coś nam się przyda? - Teraz, to już naprawdę marudzisz. Zgłosimy się do jakiejś agencji, podamy im konkretny termin i niech oni się pocą, żeby zdążyć. - A możesz mi jeszcze powiedzieć skąd weźmiemy na to pieniądze? - Od Harpera. To taki uczynny człowiek. - Ale po co ci jeszcze jedna aktorka? Przecież wystarczy usunąć resztę wątka z Mary i po kłopocie. - Frank, ja chcę żeby ten film był jak najlepszy. Zrozum, potrzebuję pilnie jakąś dziewczynę. - To idź do baru dla samotnych jak reszta normalnych ludzi! Było już grubo po północy, ale oni nadal siedzieli nad stertą papierów. Helen już chyba po raz piąty przynosiła im świeżą kawę zastanawiając się w czym ma ona im pomóc, skoro i tak jej nie wypijali. Oczywiście zakładała, że wiedzą o zbawiennym działaniu wypicia kawy, a nie nastawiali się tylko na wdychanie jej oparów. - Następna. - Nick siedział z nogami zarzuconymi na biurko i rękami założonymi pod głowę, a Frank cierpliwie przekładał kolejne teczki. - Sylvia Lawhead, 80, 60, 80. - Mmm, słucham, słucham. - Brunetka, zielone oczy, bez doświadczenia. - Na razie odłóż. Następna. - Alicia Merkel. 60... Nick czekał chwilę, po czym zdziwiony spojrzał na Franka. - A reszta wymiarów? - Bez znaczenia. 60 to jej wiek. Helen popatrzyła na nich z politowaniem. - Obaj jesteście świnie. U ciebie Nick, to norma, ale po tobie Frank naprawdę się nie spodziewałam. Spojrzeli na nią zaskoczeni. - Dlaczego? - Wybieracie aktorkę na podstawie zawartości biustonosza? Teraz zdziwieni spojrzeli po sobie. - A jakie są inne sposoby? - Chociażby według umiejętności. Nick ciężko westchnął i odezwał się swoim profesorskim głosem. - Tak, dobra kobieto, ale żeby miała nie wiem jakie umiejętności, a przy okazji duży biust, to nikt nie uwierzy, że ona ma 16 lat, prawda? Frank otworzył kolejną teczkę. - Nick, zobacz umiejętności tej dziewczyny. - Podniósł i pokazał mu zdjęcie, które chyba zrobiło spore wrażenie, bo Nick niemalże upadł razem z fotelem. - Wow, z takim wyglądem, to mogłaby być nawet niepiśmienna. Bierzemy ją. - Niedobrze mi się robi od samego słuchania was. - To sama zobacz. Na trzymanej przez niego fotografii była twarz o lekko oliwkowej karnacji, bardzo ciemnych oczach, czarującym uśmiechu i otoczona ogromną ilością powykręcanych na wszelkie możliwe sposoby czarnych włosów. - To ma być ona? - Helen bardzo się starała, żeby zabrzmiało to jak najbardziej pogardliwie. - Tak, to ma być ona. - Nick całkiem udanie powtórzył ton jej głosu. - Frank daj Helen jej namiary i w poniedziałek ma być tutaj. - Dzisiaj jest poniedziałek. - Odpowiedziała zdegustowana Helen, na dowód pokazując mu zegarek, na którym dochodziło wpół do drugiej. - Ok, w takim razie miałem na myśli wtorek. - Widząc przeczące ruchy głowy Helen mówił dalej. - Środę? - No, to już lepiej. Poza tym nie ja będę się z nią kontaktować, tylko jej agent. - Dobrze Helen, po prostu załatw co trzeba. Bardzo proszę. - Czy wspomniałam ci ostatnio ile kosztuje mnie czynsz? - Nie, ale wierzę ci na słowo, że jest śliczny. Zrezygnowana wróciła do swojego biurka, żeby spisać dane z portfolio kandydatki. - Dzień dobry, czy zastałam Nicka? - A kto mówi? - Leslie Peterson. - Nie, Nicka nie ma w domu. - Mhm. A czy mogłaby pani przekazać mu, że dzwoniłam? Gdyby miał chwilę czasu, to prosiłabym, żeby do mnie oddzwonił. - Oczywiście. - Dziękuję. Do widzenia. Joan powolutku odłożyła słuchawkę i w duchu uśmiechała się do siebie. Wszystko zaczynało się układać po jej myśli i to do tego stopnia, że aż wydawało się nieprzyzwoite, żeby komuś tak sprzyjał los. Teraz wystarczyło już tylko wyciągnąć gdzieś Nicka na kilka dni i nie będzie się już musiała o nic martwić. Wróciła do salonu i spojrzała na swoje zdjęcie z Nickiem. Pasowali do siebie idealnie. Gdyby tylko on się nie upierał przy tych swoich głupich filmach i wreszcie zgodził się na przeprowadzkę do domy jej rodziców... Usłyszała trzaśnięcie drzwi, a w chwilę później poczuła na plecach ręce Nicka. A przynajmniej miała nadzieję, że to były jego dłonie, bo gdyby się okazało, że to ten obleśny sąsiad z naprzeciwka... Wzdrygnęła się na samą myśl. - Co jest? To tak się wita spracowanego mężczyznę twojego życia? - Nie. Myślałam o twoim sąsiedzie. - I to ma mnie pocieszyć? Kiedy cię dotykam, to myślisz o Ralfie? - Naprawdę Nick, czy on koniecznie musi mieć klucz do twojego domu? - Tak, bo inaczej ja musiałbym oddać mu jego klucz, a wiesz jaki on ma wielki telewizor? Zresztą nie musisz się niczym martwić, on naprawdę rzadko tu zagląda, a jeżeli już, to Miranda jest w domu i ma go na oku. Oparł głowę na jej ramieniu i wpatrzył się w widok za oknem. - Nikt nie dzwonił? - Nie. - Odpowiedziała sucho. "Szczęściu trzeba trochę pomóc" - w myślach usprawiedliwiła się jeszcze przed samą sobą. - To dobrze. Wreszcie będę miał chwilę odpoczynku. - To może wyjechalibyśmy na narty? - Teraz? Nie, nie mogę. Mam dużo pracy przy filmie. Może sama pojedź. - Bez ciebie to już nie to samo. - Jeszcze słowo i pomyślę, że starasz się mnie przekupić. Usiadł na kanapie i odchylił głowę na oparcie. - Nick, ale przecież mówiłeś mi, że tamta dziewczyna nie będzie mogła przyjechać... - Jaka dziewczyna? - No, ta aktorka. - Ach, Leslie. Tak, ale z Frankiem już znaleźliśmy wyjście. Po prostu zatrudnimy jakąś inną aktorkę i troszkę zmienimy scenariusz. Tego Joan nie przewidziała w swoim planie. - Ale dzisiaj chyba wreszcie mnie gdzieś zabierzesz? - Ja??? - Widząc jej zdziwioną minę dodał szybko. - Oczywiście. Dzisiaj mamy w ofercie wycieczki do sypialni i trasę widokową przez łazienkę z jacuzi. Popatrzyła na niego figlarnie. - Coś same sprośne myśli chodzą ci dzisiaj po głowie. - A czy to moja wina? Przestań tak wyglądać, to ja przestanę miewać sprośne myśli. Głos po drugiej stronie należał do kobiety, ale chyba już nie tej samej co poprzednio. - Czy zastałam Nicka? - Chwileczkę, sprawdzę. Po chwili dał się słyszeć okrzyk tak głośny, że Leslie odruchowo odsunęła słuchawkę od ucha. - Nick!!! - W tle słyszała jeszcze głos dziewczyny rozchodzący się po pokojach i powracający w formie echa. - Halo. - Teraz ton jej głosu wrócił do normalnego tonu i głośności. - Chyba jest już w pracy. - Dziękuję. "Świetnie, bo numeru do pracy nie znam" pomyślała przekładając kolejne kartki, jakie miała upchnięte w portfelu. Na jednej z nich, a jak łatwo się domyśleć, znając zwykłą złośliwość losu, na ostatniej w kolejności, był zapisany jakiś numer otoczony prostokątem i wielokrotnie pogrubiony. Wystukała go modląc się, żeby rachunek za telefon jakimś magicznym sposobem zaginął w tym miesiącu. - Helen? - Tak. - Cześć, mówi Leslie Peterson. - Leslie? - Czy jest Nick? - Nick chyba nie, ale jest Frank. Połączyć cię? - Hmm... Sama nie wiem. Może... - Właśnie idzie, więc mogę mu oddać słuchawkę. - Dobrze, dziękuję. Po chwili ciszy usłyszała w słuchawce jak zwykle bardzo poważny głos Franka. - Leslie? - Tak. - Miło cię słyszeć. - Frank, od kilku dni próbowałam skontaktować się z Nickiem... - Ostatnio mamy urwanie głowy, więc... - Mhm. Słuchaj, czy nie jest jeszcze za późno, żebym mogła wrócić? - Wrócić? Nie, oczywiście, że nie. A dałabyś radę być u nas w piątek? - W piątek? Chyba tak. - Słuchaj, w piątek o ósmej rano zaczynamy zdjęcia z nową dziewczyną. Nawet jeżeli trochę się spóźnisz, to nic nie szkodzi. - Dobrze, postaram się. - Świetnie. Nick chyba popłacze się z radości jak mu o tym powiem. Krótkie chwile pomiędzy zerkaniem na zegarek Nick poświęcał na chodzenie wzdłuż ściany. Nie żeby to miało jakieś jakiekolwiek znaczenie pod którą ścianą się przemieszcza, ale on najwyraźniej upatrzył sobie właśnie tę. - Nick, usiądź. Zaraz przyjedzie, weźmiemy się do roboty i nadrobimy ten czas. - Ile jesteśmy do tyłu? - Jakieś dwie godziny. - A poważnie? - Cztery. - Frank, nie masz co owijać w bawełnę. - Ok. Dwa dni. - Co??? Cholera, mogłeś jednak trochę tej bawełny zostawić... Teraz zaczął nerwowo rozcierać czoło i po kolejnej rundce wzdłuż ściany wyszedł na dwór, żeby nieco ochłonąć. Leslie obserwowała tą scenę w milczeniu, dopiero kiedy Nick wyszedł zdecydowała się podejść do Franka. - Naprawdę mamy takie opóźnienie? Ciężko westchnął i pokręcił przecząco głową. - Tak między nami, to odrobinę bawełny jeszcze zostawiłem. - I to wszystko przeze mnie? Spojrzał na nią zdziwiony. - Przez ciebie? - Przez to, że wróciłam z takim opóźnieniem? - Nie! Po prostu tak wyszło... - Nie zabrzmiało to zbyt przekonująco. - Uwierz mi, że gdyby to była twoja wina, to Nick na pewno powiedziałby ci o tym. On jest dobry w kopaniu leżącego. Frank powolnym krokiem ruszył w stronę stolika, przy którym siedziała reszta aktorów i kilka osób z ekipy technicznej. Leslie natomiast poczuła silną potrzebę pocieszenia Nicka. Oczywiście nie miała najmniejszego pojęcia w jaki sposób mogłaby to zrobić, ale bynajmniej nie powstrzymało jej to przed realizacją tego pomysłu. Nick siedział na niewielkich schodkach i patykiem rysował coś na piasku. Usiadła obok niego i patrzyła na koniec kijka kreślący na ziemie jakieś kształty po to, żeby za chwilę dodać do nich strzałki albo skreślić jakiś fragment dzieła. - Co robisz? - Kombinuję. Po skreśleniu kolejnej figury butem wyrównał kawałek gruntu i od początku zaczął rysować prostokąty i łączyć je liniami. - Nick, czy to opóźnienie jest z mojej winy? Milczał dłuższą chwilę patrząc na to, co właśnie udało mu się wydrapać na piasku. - Nick! - Hmm? - Czy to przeze mnie jesteśmy opóźnieni? - Nie. - Odpowiedź była zupełnie bezosobowa, ale chyba szczera. - Co rysujesz? - Schemat. - Czego? - Scen jakie mamy jeszcze do nakręcenia. Przyjrzała się nieco uważniej układowi kresek i kółek. - Te kwadraty, to są sceny? - Nie, postaci. - Ja którą jestem? - Tą. - Wskazał na kwadracik z niezgrabną literą M w rogu. - A po prawej? - Cleo. - Nie, tam zupełnie po prawej. - To? To jest pies. - Pies? - No co, nudziło mi się. Leslie załamała ręce. - Dobijasz mnie. - Wiem. Ale nie przejmuj się - któregoś pięknego dnia skończymy zdjęcia i będziesz już wolna. Kilkanaście metrów od nich, przed bramką zatrzymał się czerwony, sportowy samochód. Wysiadła z niego elegancko ubrana kobieta o karnacji mulatki z furą kręconych włosów na głowie. Ostentacyjnie bawiąc sie kluczykami od Porsche niespiesznym krokiem ruszyła w stronę, gdzie siedzieli. - To ona? - spytała niepewnie Leslie. - Jeżeli tak, to facet, który retuszował jej zdjęcie był prawdziwym artystą. Istotnie kobieta przypominała osobę z fotografii, ale była o wiele starsza. - Przepraszam, szukam numeru 1160. Nick zmierzył ją wzrokiem, po czym z ociąganiem odpowiedział: - To tutaj. A o co chodzi? - Jestem Sarah Adams. - Witam panią. Nick Romano. Na gest kobiety z samochodu wysiadła dziewczyna znana mu już ze zdjęcia. Była bardzo drobnej budowy ciała, ale nawet z tej odległości wydawało się jakby biła od niej jakaś poświata. Energicznym krokiem podeszła do nich. - Tiffany? - Tak. - Jestem Nick. Spóźniły się panie. Jeżeli to się powtórzy kontrakt zostanie anulowany. - Najpierw obejrzymy jej garderobę. - Zaczęła rozkazującym tonem starsza z pań Adams. - Nie, nie obejrzymy, bo za pięć minut zaczynamy zdjęcia. Tak ostra odpowiedź wyraźnie poirytowała ją. - Proszę pana moja córka nie jest byle kim z ulicy. Grywała już w wielu reklamówkach, więc jeżeli nie sprawdzę czy stworzył pan odpowiednie warunki, to zabieram ją do domu. Nick spojrzał na Leslie, która zrozumiała, że właśnie ma przed sobą chyba dwie najbardziej uparte osoby w promieniu wielu kilometrów. - Życzę szerokiej drogi. - Z lekkim uśmiechem odwrócił się na pięcie i wrócił do budynku. Kobieta stała zaskoczona, potem wbiła wzrok w Leslie. - Co to ma znaczyć? - Nie wiem. Ja tu tylko pracuję. - Czym prędzej podążyła w ślady Nicka. Pani Adams nie poddała się tak łatwo. Razem z córką weszła do środka i dogoniła Nicka. - Przepraszam pana, ale co to ma znaczyć? - Co ma znaczyć? - Przyjechałam z córką, a pan tak po prostu odwraca się i idzie sobie! - Sprawa jest krótka - miały być panie tutaj o ósmej, a teraz dochodzi dziesiąta, więc albo za pięć minut Tiffany będzie na planie albo rezygnujemy z jej usług. Kobieta stała zaciskając ze złością usta, ale dziewczyna wzięła od niej niewielką torebkę z jakimiś drobiazgami i przeszła na stronę Nicka. - Wszystko będzie dobrze. Jedź do domu, mamo. Pani Adams spojrzała córce głęboko w oczy, potem rzuciła jeszcze pogardliwe spojrzenie Nickowi i mięśnie na jej twarzy powoli zaczęły się rozluźniać. Ucałowała córkę w czoło i nie mówiąc już ani słowa ruszyła do samochodu. - Ile potrzebujesz czasu, żeby się przygotować? - Ton głosu Nicka był już o wiele bardziej przyjacielski. - Parę minut. - Ok. Jak mówiłem - ja jestem Nick. To duże i włochate tam, to Frank. Jeżeli będziesz miała jakiś problem, to dajesz znać jednemu z nas. A ta miła dziewczyna za tobą, to Leslie, która zapozna cię z resztą obsady i pokaże ci garderoby, prawda? - Jasne. Odprowadzili wzrokiem obie dziewczyny i zabrali się za spędzanie ekipy i przygotowywanie planu. - Cholera, ona nawet głos ma ładny. - Nick nadal nie mógł się nadziwić Tiffany. - A mógłbyś skupić się na scenie? - Mówisz tak tylko dlatego, że twoja żona jest silniejsza od ciebie. Po kilkunastu minutach wszyscy byli już na swoich miejscach. - Tiffany, ty masz najłatwiejszą robotę. Po prostu idziesz i wyglądasz jak ósmy cud świata. Leslie otworzy drzwi, a Ray na nie wpadnie, ale co by się nie działo masz się nie oglądać. Po prostu jesteś ponad wszystko. Jasne? - Mhm. - Ok. Ray uważaj żebyś sobie nie uszkodził jakichś ważnych organów, które mogą ci się jeszcze kiedyś przydać. Acha, i uważaj też na mózg. Jak zwykle takie docinki kończyły się krótką, ale nad wyraz burzliwą wymianą zdań po włosku. - Leslie, szybciej! Dziewczyna niemalże potykając się zakładała na siebie nieco niedopasowany mundurek i jednocześnie szła w stronę, gdzie była ustawiona kamera. - A gdzie masz berecik? - Jaki berecik? - Czerwony. Przecież miał być. Zanim Leslie zdążyła zadać kolejne pytanie u jej boku pojawiła się dziewczyna z brakującym rekwizytem. Teraz już w kompletnym stroju zajęła miejsce na niewielkim pagórku tak, że w tle było widać cały budynek obozu. - Dobrze? - Troszkę w lewo. Nie. Za dużo. Teraz dobrze, tylko zepnij lepiej te włosy, żeby ci nie opadały na twarz. Nick patrzył na nią jak usilnie stara się zapanować nad kosmykiem włosów, który nie dawał się w żaden sposób spiąć razem z resztą. I tak obserwując ją powoli zaczynał dopuszczać do siebie myśl, że Leslie jest naprawdę piękną dziewczyną. Może to była kwestia makijażu, może odpowiedniego oświetlenia, ale teraz zaczynał dostrzegać w niej to, czego do tej pory nie zauważał. - Frank! Jesteście gotowi z tym masztem? - Prawie. Nick, a nie byłoby lepiej ustawić ich tutaj wszystkich? - Nie. - Nick zdawał się zupełnie nie być zainteresowany dalszym omawianiem tej kwestii. Ray siedzący w pobliżu też spróbował włączyć się do rozmowy. - Może to by nie było aż takie złe, jakbyśmy stali w rzędzie, a kamera tak po kolei nas pokazywała. - Albo na przykład zamiast flagi na maszcie powiesić coś śmiesznego. - Zawtórował Tim. - Nie. - Zupełnie niewzruszenie odparł Nick. - Moglibyśmy chociaż spróbować. - Ton głosu Franka opadał do coraz bardziej błagalnej postaci. - Nie. - Ale dlaczego nie? My też chcielibyśmy mieć jakiś wpływ na to, co kręcimy. - Nie. - A może chociaż nas wysłuchasz zamiast powtarzać tylko w kółko "nie"? - Dobrze Frank, jak chcecie demokracji, to będziecie ją mieli. Oczywiście, że was wszystkich wysłucham, a potem powiem wam dlaczego nie macie racji, zgoda? Frank z rezygnacją pokręcił głową. - Więc co robimy, panie wszystkowiedzący? - Kręcimy minutową przebitkę z salutującą Leslie na tle flagi, a na koniec tej minuty maszt upada. Jasne? Wszyscy rozeszli się do swoich zajęć zostawiając go samego na placu boju. - Frank, przestań przynudzać, dobrze? Frank wziął głęboki wdech i nadal starał się mówić spokojnie. - Po co nam to? - Jest potrzebne do dokręcenia jeszcze dwóch scen. - Nick, już ci mówiłem, że zrobiliśmy 40 scen wcześniej nie zaplanowanych, a ty chcesz dołożyć jeszcze dwie? - A co za różnica? - Różnica? Żadna. Oczywiście, że żadna. A pieniądze jak zwykle weźmiemy z magicznego kapelusza, tak? Nick zrobił minę jakby dopiero teraz dotarł do niego ten aspekt ich działalności. - Więc chcesz mi zasugerować, że przekroczyliśmy budżet, tak? - Przecież mówiłem ci już o tym kilka razy, ale do ciebie to nie dociera. Nick zmarszczył czoło i patrząc gdzieś w dal spytał nieco nieobecnym głosem. - Słuchaj Frank, a ile jest wart twój magnetowid? Oczywiście pytam z czystej ciekawości. - Bardzo śmieszne. - Nie, ale poważnie. Frank zmierzył go wzrokiem. - Na pewno nie tyle, żeby starczyło na moje leczenie po zakończeniu znajomości z tobą. Nick przyjął to z uśmiechem. - No, i widzisz? Przynajmniej poczucie humoru ci wróciło. A teraz weźmy się za ustawianie kamery. Widząc jak swobodnym krokiem idzie w stronę ekipy Frank załamał ręce. Po raz kolejny Nick wykpiwał się jakimiś odpowiedziami zupełnie nie na temat, a on nie tylko dawał się na to złapać, ale wręcz zaczynał się do tego przyzwyczajać. Czuła się dosyć nieswojo paradując wśród tych wszystkich ludzi w stroju, którego nie powstydziłaby się Xena. Na każdym kroku słyszała śmiechy i dowcipy na temat swojego wyglądu. - Nick! On też wychodząc na środek nie był w stanie ukryć ironicznego uśmieszku. Zniżyła nieco głos. - Czy to jest naprawdę konieczne? - Czy co jest konieczne? Doprowadzał ją do szału udając, że jej nie rozumie. - Ten strój! Spojrzał na nią zaskoczony. - Nie. - Jego odpowiedź była bardzo poważna. - Więc po co mi kazałeś go włożyć? Spojrzał na nią z ukosa. - No, wiesz... Ja mam tak mało rozrywek w życiu... - Czyli, że chciałeś mnie tylko ośmieszyć? - W zasadzie... tak. Ze złością zacisnęła pięści. - Mam cię już dosyć! Skwitował to szyderczym uśmieszkiem. - Jesteś najgorszym reżyserem na świecie! - Jakby ktoś jeszcze o tym nie wiedział. - Niewzruszenie utrzymywał zadowoloną minę. Podeszła do niego i mówiła już na tyle cicho, żeby ludzie postronni nie słyszeli jej słów. - Naprawdę Nick, do tej pory sądziłam, że jesteś zabawny, ale ty po prostu jesteś złośliwy. Nie wiem za jakie swoje krzywdy się na nas wyżywasz, ale mnie osobiście już to nie bawi. Uśmieszek zgasł na jego twarzy. - Leslie, przesadzasz... - Nie przesadzam. Ty po prostu traktujesz wszystkich jak zabawki, które można do woli przestawiać z miejsca na miejsce. Te słowa chyba go dotknęły, bo na jego twarzy pojawił się grymas towarzyszący u niego wybuchom gniewu. - Przecież wszystkim wam dałem szansę realizacji waszych marzeń. - Nie Nick. To ty realizujesz swoje marzenie, a my w ogóle cię nie obchodzimy. Potrzebujesz nas tylko jako dowody na to jaki jesteś wspaniałomyślny i genialny. Naprawdę cieszę się, że kończymy te cholerne zdjęcia, bo dłużej już chyba bym nie wytrzymała twojego towarzystwa. Odwróciła się i ruszyła w stronę garderoby, a Nick nawet nie starał się jej zatrzymać. Powoli wrócił na swoje miejsce i usiadł z zamyśloną miną. - Co się stało? - Frank, jak zwykle w towarzystwie grubego pliku papierów, obserwował ich rozmowę z pewnej odległości. - Nic. - Odpowiedział z pewnym opóźnieniem. - Bieżmy się za tą scenę, bo chciałbym mieć już to wszystko za sobą. Im bliżej było końca zdjęć, tym coraz słabszy był jego zapał do pracy. Nawet nie dlatego, że był zmęczony fizycznie, ale po prostu zaczynał już się już nudzić tym całym przenoszeniem tekstu na ekran. Frank wprowadził jeszcze jakieś poprawki do ustawienia kamery i zaczęli kręcić. - Frank! - Stop! - Frank był już zmęczony ciągłymi modyfikacjami tekstu i czasami nawet bardzo drobnych elementów sceny. Był na tyle zmęczony, że przestał już nawet okazywać swoje zdenerwowanie. Spokojnym krokiem podszedł do siedzącego nieco z tyłu Nicka. - Co jest? - Frank, czy ja naprawdę jestem taką świnią? Frank ciężko westchnął. - Teraz? Tak. - Nie, ale tak w ogóle. - W ogóle? Tak. - Nawet nie zastanowiłeś się nad tą odpowiedzią! - Nie. - Frank, ja pytam poważnie! - Jeżeli pytasz poważnie, to odpowiedź brzmi "tak". - Ale przecież... - Nick, czy moglibyśmy zacząć kręcić? - Poczekaj, mam jedną zmianę. Przy wtórze stłumionych przekleństw wydobywających się z ust Franka wyszedł ma środek i zabrał się za przestawianie ludzi biorących udział w scenie. - Dobrze. Jeszcze ty Ray, przejdź. Wejdziesz z tamtej strony i zatrzymasz się tutaj. Para z tyłu niech się czymś zajmie. Najlepiej sobą. Pozostali robią tłok na korytarzu, jasne? Stanął i przyjrzał się swojemu dziełu. - Ok. Jeszcze zmienimy oświetlenie, żeby było widać też tam z tyłu... Thomas? - Wskazał palcem na jednego z techników. - Roberts. - poprawił go zagadnięty. Nick przyjrzał mu się zdziwiony. - Na pewno nie Thomas? - No, moi rodzice nie mogli chyba aż tak się pomylić. - Ale ja byłem pewien, że Thomas. - Przez 30 lat chyba coś bym zauważył... Popatrzył na niego w zamyśleniu, pokiwał głową i ruszył w stronę wyjścia. - Frank, dokończ już sam. - Rzucił wychodząc poza półkole tworzone przez ekipę. Nick poczuł się zmęczony. Na pewno był to wynik ciągłego stresu i ciągłej walki z przeciwnościami losu, ale nie bez znaczenia był też kilkukilometrowy marsz do domu, w którym mieszkała Leslie. Z przerażeniem spojrzał na pnące się w górę schody, ale miał też świadomość, że prędzej, czy później będzie musiał odpokutować swoje winy. Dopiero na wysokości piątego piętra zauważył staruszkę wysiadającą z windy i nieomal zsunął się z powrotem na dół z wrażenie. Urządzenie było tak przemyślnie wkomponowane w otoczenie, że dla osoby postronnej mogła uchodzić za drzwi do jakiegoś schowka. Złorzecząc na jakiegoś strasznie przemądrzałego architekta Nick ruszył pod górę na piechotę, żeby pokazać, że nie tak łatwo go złamać. Dwa piętra wyżej zastanawiał się już tylko na której kondygnacji zostawił płuca, a na ósmym przed oczami zaczęły mu migać obrazy z dzieciństwa. Na szczęście był na już na miejscu. Zadzwonił do drzwi i cierpliwie czekał starając się odzyskać normalny oddech albo chociaż wzrok. Niestety kolejne brzęczyki nie przynosiły żadnego efektu. Usiadł na schodach i patrząc przez okno zaczął sobie wyliczać wszystkie błędy logiczne, jakie popełnił przychodząc tutaj i wcale nie czuł się od tego lepiej. Po pierwsze, mógł zadzwonić i upewnić się, czy Leslie jest w domu. Po drugie mógł tu przyjechać taksówką zamiast iść. Po trzecie wystarczyło dokładniej poszukać windy... Znudziło mu się to dopiero przy numerze dwadzieścia osiem. Może i nie było to zajęcie bardzo budujące, ani tym bardziej pożyteczne, ale przynajmniej na ponad pół godziny pozwoliło mu zapomnieć, że siedzi na schodach pod drzwiami, które wcale nie muszą się otworzyć. A mimo to wolał siedzieć i czekać zamiast wrócić do swojego domu. Chyba na miejscu trzymało go przeświadczenie, że jednak mógł nieco przesadzić ostatnimi czasy, a może bardziej to, że jego mieszkanie było dosyć daleko stąd, a on nie miał przy sobie ani grosza. Mijała trzecia godzina jego posiedzenia na klatce schodowej, kiedy drzwi stale kursującej windy wreszcie otworzyły się na tym piętrze. Nie mógłby w tej chwili wyrazić ulgi z jaką przyjął pojawienie się Leslie. Ona jednakże chyba nie podzielała jego odczuć, bo ostentacyjnie minęła go i bez słowa weszła do mieszkania. Nie był tym zaskoczony, ani nawet rozczarowany. No, dobrze, był rozczarowany, ale nie bardzo zaskoczony. Zastanawiał się nad tym co powinien zrobić w takiej sytuacji, ale zanim doszedł do jakichkolwiek wniosków drzwi do mieszkania otworzyły się i znowu w zasięgu wzroku pojawiła się Leslie. - I co? Masz zamiar tak tu siedzieć, czy wchodzisz? Zrobił nieco niezdecydowaną minę, czym jeszcze bardziej ją rozzłościł. Po chwili wahania wstał i czym prędzej wszedł do środka. Kiedy usiedli przy stole wbiła w niego oczy gotowa do kolejnego ataku, ale niestety, rozczarował ją i tym razem. Nick po prostu zaczął się uśmiechać. Robił przy tym takie miny, że cała jej złość powolutku zaczęła się kruszyć. - Długo czekałeś? - Zapytała w końcu nie mogąc znieść tej ciszy. - Nie wiem. Zacząłem na ścianie wydrapywać kreski, ale zgubiłem rachubę gdzieś po dwóch tygodniach... Sądząc po jej minie nie była w nastroju do żartów. - Po co przyszedłeś? - Jakoś brakowało mi czyjegoś narzekania i szukania dziury w całym, więc pomyślałem o tobie. - Znowu zaczynasz? Nick ugryzł się w język, żeby znowu nie wyskoczyć z czymś takim. Rzeczywiście nie tak to sobie zaplanował, ale w końcu minęło już parę godzin i niemal cała skrucha już z niego uleciała. - Przepraszam Leslie, ale... Taki już jestem i niewiele mogę na to poradzić. Obserwował jej reakcję, ale jego słowa odniosły równie duży skutek jakby powiedział "Podobno w tym roku zima będzie szczególnie mroźna". - Przecież wiesz, że ja mówię wiele różnych rzeczy, co nie znaczy, że wszystko trzeba traktować równie poważnie. - Więc może czas najwyższy żebyś zaczął się zastanawiać zanim coś powiesz? Ciężko westchnął odruchowo szukając wzrokiem czegoś, na co mógłby przenieść temat rozmowy. - Pewnie masz rację. Kiedy wyjeżdżasz? - A co? Jak najszybciej chcesz się mnie stąd pozbyć? - Nawet tak nie żartuj. Zabrzmiało to na tyle szczerze, że Leslie nieco spuściła z tonu i odpowiedziała mu już swoim normalnym głosem. - W piątek albo w sobotę. - Myślałem, że jeszcze trochę tu zabawisz. Mógłbym pokazać ci parę miejsc... - Muszę wracać do domu i pomóc ojcu. Teraz to on stracił nieco na animuszu. - Przy tobie Leslie naprawdę można się nabawić kompleksów. - Dlaczego? - Jutro skończymy zdjęcia, a ty już myślisz o domu, pracy i rodzinie, a ja martwię się tylko o to czy będę miał dobre miejsce w samolocie do San Francisco i czy szybko uda nam się zmontować cały materiał... Delikatne dźwięki muzyki powoli schodziły na drugi plan. Po chwili na ekranie pojawił się napis "KONIEC", a w głośnikach pojawił się jakiś znajomo brzmiący rytm. Narastał i narastał, podczas gdy ekran podzielił się na dwie części. Na jednej równym tempem posuwały się napisy z obsadą, a na drugiej było zdjęcie czegoś szarego. Dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że nie było to zdjęcie, tylko ujęcia, które nakręcili podczas zbiórki o czwartej rano. Najpierw pojawiła się Leslie prowadząca nierówny pojedynek z grzebieniem, a po chwili, już w normalnym stanie, siedząc gdzieś na świeżym powietrzu zaczęła śpiewać pierwszą zwrotkę. Dopiero przy słowach "I used to cry, but now I hold my head up high" skojarzyła muzykę z utworem. Po kilku linijkach tekstu pałeczkę przejęła Cleo, potem Laura, Ray i reszta obsady. Za każdym razem był ten sam scenariusz: scena z porannej sesji, potem kilka linijek tekstu i następna osoba. Po obsadzie głównej były już tylko sceny, w których ludzie związani z filmem byli kręceni nie mając o tym pojęcia. Kiedy zobaczyła na ekranie swoją zaspaną twarz w silnych światłach reflektorów uśmiechnęła się do siebie w duchu. Tamtego poranka Nick ją bardzo tym zdenerwował, ale teraz musiała przyznać, że efekt tego był świetny. Jack wziął ją za rękę. - Idziemy? Nie odpowiedziała nadal wpatrzona w ekran, mimo, że ludzie z przednich rzędów uniemożliwiali jej obejrzenie wszystkich scenek do końca. Wreszcie uległa namowom męża i wspólnie wyszli na parking. - I co o tym myślisz? - Zapytała kiedy wsiedli do samochodu. - Nie wiem. Chyba niezłe. - Dobrze znała ten jego udawany brak zainteresowanie. - Czyżby ktoś tu był zazdrosny? - Zazdrosny? - No, przyznaj, że film ci się podobał. Jack jak zwykle bardzo skwapliwie wykonując wszelkie operacje przy samochodzie starał się odwlec odpowiedź na niewygodne dla siebie pytanie. - No? - Co? - Przecież wiem, że ci się podobał. Dlaczego nie możesz tego przyznać? - Dobrze. Film był niezły. - Niezły? Był bardzo dobry. Żałuję, że nie byłam na premierze. - Przecież byłaś wtedy w Miami na promocji filmu. - Wiem. Szkoda. Musiało być fajnie. - A teraz z prawdziwą przyjemnością zapraszam do studia parę pięknych pań znanych wszystkim z ekranów kin. Przez ostatnie trzy tygodnie film z ich udziałem zarobił ponad 27 milionów dolarów. Proszę o duże brawa dla Ann Swanson i Leslie Peterson. Być może pod wpływem chwili, a może raczej dużego napisu "Aplaus", który zabłysnął kiedy tylko skończył mówić te słowa, ale publiczność powitała bardzo owacyjnie pojawienie się ich na podwyższeniu. Ann wyglądała na opanowaną i pewną siebie, ale Leslie była wyraźnie stremowana. Usiadły w szerokich fotelach i przyjęły mniej lub bardziej wygodne pozy. - Na początku chciałbym pogratulować wam wielkiego sukcesu i oczywiście pierwsze pytanie nie będzie zbyt oryginalne: czy spodziewaliście się, jako zespół, takiego sukcesu? Spojrzały na siebie niezdecydowanie licząc na to, że to ta druga zacznie. - Nie wiem jak pozostali... - Głos Ann zdradzał jednak niewielkie zdenerwowanie. - Ale ja byłam, i nadal zresztą jestem, zaskoczona reakcjami ludzi. To znaczy, oczywiście, mieliśmy świetny scenariusz, ale już niejeden film z genialnym scenariuszem robił totalną klapę... - Leslie, dla ciebie to był debiut, prawda? Pokiwała głową. Dopiero zachęcona cichymi podpowiedziami Ann zaczęła mówić. - To znaczy debiut filmowy. Wcześniej grywałam tylko w teatrze... - I jak sądzisz, czy po takim początku kariery teraz posypią się oferty nowych ról dla ciebie? Wzruszyła ramionami i siedziała niemalże w bezruchu przez chwilę czując w głowie zupełną pustkę. Ann postanowiła ją ratować. - Myślę, że jeszcze za wcześnie jest takie rozważania, ale po tym co Leslie zaprezentowała w tym filmie nikt chyba nie ma wątpliwości, że dysponuje sporym potencjałem aktorskim. - A propos karier, Ann, słyszałem, że pojawisz się w najnowszym filmie Robbie Parkera "Pojednanie". - Tak, to prawda. Zdjęcia do niego prawdopodobnie rozpoczną się jeszcze w tym roku. - Czy możesz nam powiedzieć coś więcej o tej produkcji? - To jest dramat oparty na faktach autentycznych. Opowiada historię matki walczącej o uniewinnienie swoich dzieci niesłusznie oskarżonych i skazanych za morderstwo. - I jak słyszałem dostałaś główną rolę... - Tak, właśnie tej matki. - Dobrze, ale wróćmy jeszcze do "Camp Blue". Leslie, doszły mnie słuchy, że w trakcie realizacji tego filmu zmarła twoja matka. Na pewno był to dla ciebie trudny okres. - Raczej tak, ale dzięki pomocy mojej rodziny i... I ludzi z ekipy realizującej film udało mi się wrócić na plan i dokończyć zdjęcia. - I dlatego też mam dla ciebie, Leslie, niespodziankę. Czy poznajesz ten głos? Zamarli w skupieniu nasłuchując tego, co miało się za chwilę wydostać z głośników. Głos z początku nie był zbyt wyraźny, ale wyraźnie dało się wyczuć naleciałości. Chyba włoskie. - Czy już mam mówić? OK. Na wstępie chciałbym podziękować mojemu agentowi, który załatwił mi tę robotę w charakterze głosu znikąd. Sukces ten dedykuję moim rodzicom... Leslie dłonią zasłoniła oczy i ciężko wzdychając powiedziała tylko: - O Boże, tylko nie on! - Tak, to on. Naszym dzisiejszym gościem jest również reżyser "Camp Blue", Nicola Romano! O dziwo i tym razem publiczność okazała swoją aprobatę w postaci rzęsistych braw. Nick jak zwykle ubrany jakby właśnie wyszedł cało z wypadku samochodowego zajął ostatni wolny fotel, najbliżej stolika. - Dzień dobry! - Witamy cię. Na początek zaprezentuję może do kamery... - na obrazie pojawiła się okładka z dużym napis "Nick Romano" i tytułem pod spodem. - Nick, co nam możesz powiedzieć o tej książce? Spojrzał zdziwiony na niego. - Nic. To ty ją przyniosłeś, ty się tłumacz. - Tak, to prawda. Ja ją przyniosłem, ale ty ją napisałeś. Nick od razu uniósł ręce w geście odcinania się od tej wypowiedzi. - Nikt mnie nie widział, niczego mi nie udowodnicie! Sala odpowiedziała na to śmiechem. - Ale u góry jest podpisana twoim nazwiskiem! Wziął ją od niego dokładnie przyjrzał się okładce. - Ach.. Tak. Chyba faktycznie to jest moja książka. - OK, ale opowiedz nam o czym ona jest. Tym razem odpowiedział zbolałą miną. - Muszę? - Bardzo proszę... - Daj spokój, wszyscy mnie pytają mnie o czym to jest. A może tak wreszciektoś by ją przeczytał? - Może właśnie mógłbyś zachęcić naszych widzów do sięgnięcia po nią. - To mogę zrobić. - Teraz zwrócił się do kamery trzymając w ręku książkę jak ludzie w reklamach proszków do prania. - Szanowni państwo, apeluję do was - zacznijcie kupować tę książkę, bo na każdym sprzedanym egzemplarzu ja zarabiam dziesięć centów. Ann śmiała się razem z publicznością i nie mogła wyjść z podziwu jaka metamorfoza zaszła w Nicku od kiedy widzieli się po raz ostatni. - Ale przejdźmy może do jej zawartości. - Dobrze. - Rozsiadł się w fotelu wyglądając jakby szykował się do długiej i pasjonującej opowieści. - To jest bardzo smutna historia o chłopcu, który wcześniej był kobietą, ale urodził się jako mężczyzna, a potem został uprowadzony przez UFO. Kiedy skończył zapanowała chwila konsternacji wyraźnie malującej się na twarzy prowadzącego. - Naprawdę? - Nie, ale chciałem sprawdzić czy ty ją przeczytałeś. - W takim razie mam pytanie do naszych pań - czy wy czytałyście jego książkę. Odpowiedzią było tylko kręcenie głowami. - To dziękuję wam za pomoc. A może ktoś z publiczności nas poratuje? Nie? W takim razie będę musiał bazować na własnych źródłach. Według tego, co jest napisane na okładce jest to zbiór opowiadań. Czy to się zgadza? - Obawiam się że tak. - I "Camp Blue" jest jednym z nich? - Tak się akurat złożyło. - Dotarły też do mnie informacje, że niektóre z tych opowiadań mają charakter autobiograficzny. Czy to prawda? - No, nie do końca. - Co to znaczy "nie do końca"? - To jest taki popularny zwrot używany do określenia... - Miałem na myśli "czy mógłbyś rozwinąć tę myśl"? - Którą myśl? - Dobrze, lepiej zostawmy już ten temat. W takim razie czy identyfikujesz się ze swoimi bohaterami? - Moim zdaniem marni pisarze są jak marni aktorzy - żeby stworzyli nie wiadomo ile postaci, to zawsze to będą oni sami w peruce albo dziwnej czapce. I dlatego większość z tych bohaterów ma sporo moich cech. Ale z drugiej strony jedno z opowiadań przedstawia historię kobiety chorej na raka, a ja jak daleko sięgam pamięcią byłem raczej mężczyzną. - I teraz muszę zadać pytanie, tylko nie wiem jak je sformułować. Chodzi mi o to, że siedząca tu obok Ann Swanson jest bohaterką jednego z twoich opowiadań... Ann wyglądała na mocno zaskoczoną, ale Nick nie sprawiał wrażenia zbitego z tropu. - W takim razie czy zaangażowanie jej do tego filmu było przypadkiem? - Nie, oczywiście, że nie. Ann jest piękną kobietą i wspaniałą aktorką. Zawsze marzyłem o tym, żeby ją poznać, a tym bardziej żeby móc z nią pracować. No, ale nie spodziewałem się, że któregoś dnia ona zagra w filmie opartym na moim scenariuszu. - Ann, co ty na to? Tym razem Ann wzruszyła ramionami i siedziała z pustką w głowie. - Nie wiem. Jestem tym zupełnie zaskoczona. - Nick, ale czy pisałeś te opowiadania, chociażby "Camp Blue" z myślą o tym, że Ann byłaby idealna do zagrania tej postaci? - Nie mogę powiedzieć, że tak, bo to byłaby spora przesada. Wiesz jak to jest - ja byłem nikim, ona była znaną aktorką, ja byłem we Włoszech, ona była w Stanach, ja byłem młody, a ona była... w Stanach. Teraz zaskoczenie Ann przeszło w osłupienie. - Daj spokój, nie byłam aż tak stara! - O, uwierz mi, byłaś. Publiczność zareagowała na to głośnym "ooo", chociaż większość ludzi śmiała się rozumiejąc, że to tylko żarty. Ann klepnęła go w ramię. - Jesteś niemożliwy! - No, ale teraz już wyglądasz o wiele lepiej - poprawił się szybko. - A tak z ciekawości zapytam - jaka jest między wami różnica wieku? – dosyć nieśmiało wtrącił prowadzący. - To nie ma tutaj żadnego znaczenia! - próbowała się bronić Ann. - Tak, ale łatwo da się policzyć - mamrocząc coś pod nosem i z zamyślonym wyrazem twarzy zaczął liczyć na palcach. Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć. Potem przeniósł się na drugą rękę: sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć. W miarę przybywania palców brwi Ann szły coraz bardziej w górę, a publiczność coraz głośniej okazywała swoje rozbawienie tą sceną. Ale Nick jeszcze bardziej zamyślony niż wcześniej powrócił do pierwszej dłoni i bezgłośnie liczył dalej: jedenaście, dwanaście, trzynaście... - Daj już spokój! - próbowała mu przerwać Ann, ale zupełnie niepotrzebnie, bo po czternastym palcu zatrzymał się i z wyrazem ulgi na twarzy oświadczył: - Dwa lata. Kiedy już przycichała salwa śmiechu dodał jeszcze: - No dobrze... niecałe dwa. Za kulisami było jeszcze słychać brawa publiczności witającej kolejnych gości w studio. - Dziękuję, że mnie wyśmiałeś przed 300 milionami widzów. - W jej głosie nie było ani cienia złośliwości. - No, wiesz, z biednej Leslie nie mogłem się nabijać, z gospodarza nie wypadało, więc zostałaś mi tylko ty. Patrzyła na niego coraz bardziej zaskoczona tym, co widziała i słyszała. - Naprawdę napisałeś opowiadanie o mnie? - Mimo usilnych prób nie mogła powstrzymać się przed chociaż niewielkim uśmiechem. No, dobrze, była trochę próżna, ale kto na jej miejscu nie byłby? - Tak ludzie mówią. - Jego słowa chłodne i wyrachowane, co zupełnie nie pasowało do wyrazu jego oczu. - I o czym to jest? - Tego nie mogę ci powiedzieć. Ale za to mogę ci podarować jeden egzemplarz książki, a nawet dwa. Tak się przypadkowo składa, że mam w domu kilka... tysięcy kopii. - Tak? To fajnie. Prześlij mi jedną, chętnie przeczytam. Z coraz większym uciskiem w piersiach i coraz większą pustką w głowie patrzył za nią jak odchodzi w stronę drzwi. - Ann! Odwróciła się, a uśmiech nadal zdobił jej twarz. - Może w ramach rekompensaty mógłbym zaprosić cię na kolację? Zrobiła minę jakby głęboko się zastanawiała nad tą propozycją. - Wiesz, trochę się spieszę. Chciałabym zdążyć na samolot i jeszcze dzisiaj być w domu... - A jeżeli będę natarczywie, aczkolwiek szarmancko nalegał? Znowu uśmiechnęła się uciekając oczami gdzieś w bok. - Nie wiem. Zależy jak by ci to szło. - Proszę, proszę, proszę... - zrobił przy tym najsmutniejszą minę jaką u niego widziała. - Obiecuję, że będę się dobrze zachowywał. - Ale obiecałam już Jackowi... - To zadzwonimy do niego i cię usprawiedliwimy. Wahała się dłuższą chwilę, bo była już zmęczona tym, że jest w podróży od czterech tygodni. Ale chyba miała jakąś słabość do tego faceta, szczególnie kiedy robił bardzo smutne miny. - Dobrze, ale naprawdę muszę zadzwonić do Jacka, bo miał po mnie wyjechać na lotnisko. Zanim skończyła to zdanie w ręku Nicka pojawił się telefon komórkowy gotowy do użycia. - Ty masz telefon komórkowy?!? - Pewnie. To znaczy on nie jest mój tylko Karen. Ciekawe czy już zauważyła jego zniknięcie? - Żartujesz! - Tak. Pożyczyła mi go, żebym poważniej wyglądał między ludźmi. Ann wystukała z pamięci numer i cierpliwie czekała na połączenie. - Cześć, to ja. Stanie się coś strasznego jeżeli wylecę jutro rano? Mhm. Nie, nic, po prostu Nick zaprosił mnie na kolację. Romano. Stojący obok niej Nick zaczął się niecierpliwić i pokazywał coś na migi jak dziecko, które wypatrzyło na wystawie sklepowej wymarzoną zabawkę. - Poczekaj chwilę. - Ann zasłoniła słuchawkę. - Co się stało? - Daj mi z nim porozmawiać. - Jack, poczekaj chwilę, on chce z tobą mówić - oddała telefon, a on odszedł kawałek dalej tak, że nie mogła słyszeć co mówił. Kiedy wrócił w słuchawce usłyszała tylko: - Obiecał odstawić cię do domu, więc nie mam żadnych zastrzeżeń. Tylko nie ucieknij z nim na Bermudy. - To mi raczej nie grozi. Zadzwonię do ciebie rano, kiedy będę znała porę lądowania. Wyłączyła telefon i oddała Nickowi. - Dobrze, panie Romano. Co teraz? - Wiem, że to nie zabrzmi najszczęśliwiej, ale teraz muszę cię opuścić. Spojrzała na niego z ukosa. - I tak muszę sobie poszukać jakiegoś hotelu, więc uznam, że tego nie słyszałam. - Zapomnij o szukaniu hotelu. Ten, w którym ja mieszkam jest bardzo dobry i na pewno znajdzie się tam pokój dla kogoś takiego jak ty. Zresztą mają tam świetną restaurację... - Dobrze, wierzę ci na słowo. - Nic się nie martw. Ja za wszystko płacę. Tym już ją zupełnie zaskoczył. - Widzę, że są jeszcze obszary natury Nicka Romano, których nie odkryłam. Dzięki, ale wolałabym sama zapłacić. - Przykro mi, ale twoje zdanie się tu nie liczy. A teraz proszę wsiąść posłusznie do taksówki i o nic się nie martwić. Za pomocą tego małego urządzonka zaraz wszystko załatwię. Patrząc przez okno ruszającej taksówki nadal nie mogła uwierzyć w to jaki dziwny wpływ na nią miał ten człowiek. I najwyraźniej nie tylko na nią. Siedzenie w tej pełnej ludzi sali nieco ją denerwowało. Nie tylko dlatego, że nikt jej nie zaczepiał prosząc o autograf, ale przede wszystkim dlatego, że siedziała sama. Zastanawiała się przez chwilę nad tym co właściwie tutaj robi, bo przecież o tej porze mogłaby być już w domu. No, może właściwie, to siedzieć w samolocie niosącym ją do domu, ale to już nieistotne. Z zamyślenia wyrwało ją pojawienie się Nicka, a dokładniej strój w jakim się pojawił. Wśród tych wszystkich eleganckich ludzi wokół wyróżniał się jak Maryl Streep w tłumie pięknych kobiet. Miał na sobie stare jeansy i sportową kurtkę z wielkim emblematem, chyba jakiegoś klubu sportowego. I zapewne właśnie dlatego szef sali powitał go szerokim uśmiechem i przeczącym kręceniem głowy. Nick poufale wyszeptał mu coś do ucha, odszukał wzrokiem Ann i pomachał do niej. Zanim zdążyła zareagować był już za drzwiami, a kierownik sali z kamienną twarzą podszedł do jej stolika. - Pan Romano prosił, abym przekazał pani, że spóźni się jeszcze kilka minut, gdyż musi udać się na górę i nieco ogarnąć. - Dziękuję. - Czy mam podać już menu? - Nie, może zaczekam jeszcze na pana Romano. Parę minut wymienione przez Nicka przeciągnęło się do kwadransa, ale w końcu zjawił się w nienagannym garniturze. Wyglądał zupełnie inaczej niż poprzednim razem - o wiele poważniej, bardziej dojrzale i zapewne gdyby nie poznała go wcześniej, to łatwo uległaby temu wrażeniu. Szef sali pokiwał głową, ale po chwili popukał się w miejsce, w którym wszyscy pozostali mężczyźni na sali mieli krawaty albo chociaż muszki. Nick z rezygnacją spojrzał na swój wygląd i z ruchu jego ust mogła odczytać słowa "No, nie!". Potem pokręcił głową, a już po chwili złożył ręce w błagalnym geście i zrobił bardzo smutną minę. Szef sali pokiwał palcem, żeby poszedł za nim. Kiedy wrócili z jednego z zakamarków pełnej elegancko uformowanych wnęk w ścianach restauracji Nick z dumą przypiął sobie krwistoczerwony krawat, po czym za zezwalającym skinieniem kierownika sali ruszył między stoliki. Już z daleka zaczął się uśmiechać do Ann, która nie mogła opanować się, żeby nie odpowiedzieć mu tym samym. Zanim jednakże usiadł wykonał obrót i zaprezentował się jej w kilku dziwacznych pozach prezentujących świetne dopasowanie garnituru. - Przepraszam cię za to spóźnienie, ale musiałem się zająć sprawą jednego z moich współpracowników. - Coś się stało? - Właściwie to nie, ma po prostu problemy rodzinne. A jak ci się podoba mój nowy wizerunek? - No... szczerze mówiąc, to jestem pod wrażeniem. - W takim razie chyba jednak zdecyduję się na zakup tego garnituru. - Jak to na zakup? On jest z wypożyczalni? - Nie, po prostu wziąłem go na próbę. - Na próbę? - No, tak. Zanim kupisz samochód możesz wziąć go na jazdę próbną, więc dlaczego nie garnitur? - Nigdy nie słyszałam o czymś takim. - Nie? W takim razie pewnie po całym mieście szukają mnie teraz ci faceci ze sklepu. Spojrzała na niego zaskoczona, ale w zasadzie bardziej oczekując odnaleźć na jego twarzy chociaż cień uśmiechu. - Mam nadzieję, że żartujesz. - Też mam taką nadzieję. Nieważne. Tak czy inaczej muszę przyznać, że ty mnie pobiłaś - wyglądasz naprawdę oszałamiająco. - Dzięki. Po zamówieniu kolacji nastąpiła krótka, ale pełna konsternacji chwila ciszy. - I co masz zamiar teraz robić? - nieśmiało zaczęła Ann. - Nie wiem. Myślałem, że po prostu coś zjemy. Znowu zaśmiała się starając się nie zwracać na siebie uwagi ludzi z sąsiednich stolików. - A bardziej ogólnie? - Nie wiem. Może wezmę się za następny film... - Jak to "może"? Po takim sukcesie jeszcze się zastanawiasz? - No wiesz, marzyłem o tym, żeby wydać książkę i wydałem. Chciałem nakręcić film i nakręciłem. Chciałem zobaczyć Nowy Jork, chciałem spotkać Ann Swanson i jak widać też mi się udało. Nie wiem, jakoś nie mam już motywacji, żeby dalej się w to bawić. - Motywacji? A czego ty jeszcze chcesz? Wzruszył ramionami. - Niczego. Zrobiłem tyle, ile chciałem zrobić, więc pora, żeby znaleźć sobie nowe cele. Po kilku minutach kelnerzy przynieśli zamówione przez nich dania, przez co rozmowa zeszła na nieco mniej ważne tematy. Tak przynajmniej sądził Nick. - A co z twoim wielkim filmem? Kiedy premiera? Ann uśmiechnęła się jakoś krzywo. - Premiera była przed dwoma tygodniami. - Ach, przepraszam, ale jakoś mi to umknęło... - Najwyraźniej nie tobie jednemu, bo "Camp Blue" zupełnie przyćmiło tamten film. Nick zauważył, że mówiła to z coraz bardziej udawanym uśmiechem. - No, ale w końcu to była główna rola u samego... U samego... - Jego czoło robiło się coraz bardziej poorane bruzdami. - Przepraszam, ale jego nazwisko zupełnie wypadło mi z głowy. - Może lepiej zmieńmy temat, co? - Dlaczego? Główna rola, to jednak główna rola. Szczególnie u... znanego reżysera. - Nick, nie oszukujmy się - więcej ludzi zapamięta mnie z małej rólki w twojej komedii niż z prawie dwugodzinnego filmu opartego na prawdziwym życiu. - W takim razie może powinnaś przestać grać w filmach o prawdziwym życiu i przerzucić się na komedie? Mierzyła go przez chwilę wzrokiem. - Czy to jest propozycja? - Nie, ja nie mam zamiaru cię do niczego namawiać, po prostu głośno myślę. - Być może masz rację, ale dla mnie komedie są takie... - Głupie? Posłała mu badawcze spojrzenie. - Nie, nie to miałam na myśli. - Ale to właśnie powinnaś mieć na myśli. Ann skrzywiła się. - Nie wiem jak ci to wytłumaczyć. Dla mnie takie filmy, które opowiadają o życiu są... ciekawsze. To znaczy aktorsko. - Oczywiście, że rozumiem, ale myślisz, że byle kto umie rozbawić ludzi? Ci naprawdę dobrzy aktorzy komediowi są śmieszni nawet wtedy, kiedy nie opowiadają dowcipów, a to już jest sztuka. W tym miejscu musiała mu przyznać rację. - Zobacz, to Tea Leoni. - Ann dyskretnym ruchem głowy wskazała parę, która właśnie pojawiła się w drzwiach restauracji. - Kto? - Tea Leoni, ta aktorka. Rzucił przelotne spojrzenie we wskazanym przez nią kierunku. - Skoro tak mówisz. Była zdziwiona jego zachowaniem. - Nie obchodzi cię to? - Co? - Że to jest Tea Leoni. - A co za różnica? Przecież przede mną siedzi Ann Swanson, więc myślisz, że jeszcze coś jest w stanie mnie dzisiaj zaskoczyć? Przyjęła to z uśmiechem. Zawsze to miło usłyszeć komplement, nawet jeżeli pochodzi on od człowieka, który przed kilkoma godzinami zrobił sobie z ciebie pośmiewisko przed wszystkimi twoimi znajomymi, rodziną bliższą i dalszą, fanami oraz kilkudziesięcioma milionami obcych ludzi. - Nick, czy możesz mi powiedzieć co ci się stało? - Mnie? Nic, ja tylko tak wyglądam. Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę, po czym z trudem powstrzymała się przed parsknięciem śmiechem. - O tym właśnie mówię. Co się stało, że nagle jesteś taki zadowolony z życia? - A dlaczego miałbym się przejmować? - Jak to jest możliwe, żeby ktoś w przeciągu kilku miesięcy aż tak się zmienił? - Jak to zmienił? Przecież jestem taki sam. - Zmieniłeś się i to bardzo. - W jakim sensie? - No, nie wiem. Po prostu wydajesz mi się być zupełnie innym człowiekiem. - Może to przez tą nową wodę kolońską... W tym momencie już była pewna, że dalsze pytania nie mają większego sensu - najwyraźniej ten temat był zamknięty. - A tak właściwie, to po co mnie tutaj zwabiłeś? Spojrzał na nią zdziwiony. - Zwabiłem? - No, nie wiem, po prostu sądziłam, że... miałeś jakiś większy cel zapraszając mnie tutaj. Uśmiechnął się szelmowsko. - Nie wiem co o mnie słyszałaś, ale na pierwszej randce nie licz na nic więcej niż kolacja i co najwyżej jakieś tańce. - Przestań! - No co? Przecież to ty zaczęłaś! - Niczego nie zaczęłam. Myślałam, że będziesz mnie namawiał do zagrania w następnym filmie, a ty mi mówisz, że następnego filmu nie będzie, więc... - A co? Chciałabyś zagrać jeszcze u mnie? - To było jedno z najdziwniejszych przeżyć w mojej karierze, ale... w zasadzie, to czemu nie? Zresztą skoro jedno z opowiadań jest o mnie, to... - Ach, zupełnie zapomniałem z tego wszystkiego o przyniesieniu ci książki. Ale tak a propos, to akurat to opowiadanie nie bardzo nadaje się na film. Zresztą musiałbym znowu robić casting i mogłabyś się nie dostać. - Co??? - A gdyby zgłosiła się babka podobna do ciebie bardziej od ciebie, to co mógłbym zrobić? Musiałbym ją zatrudnić. - Przepraszam Nick, ale zaczynasz bredzić. - Wiem, ale to normalne kiedy się denerwuję. Rozejrzała się wokół zdziwiona. - A czym się tak denerwujesz? - Po prostu w tym opowiadaniu, w którym występujesz też jest kolacja i nie kończy ona się najlepiej dla głównego bohatera. - Dlaczego? - Bo wpada twój mąż, ty w pośpiechu szukasz ubrania... - Lepiej byłoby dla ciebie gdybyś żartował! - Tak? W takim razie chyba lepiej, że nie przyniosłem ci egzemplarza. - Nick, przestań! To już mnie wcale nie śmieszy. - No właśnie, a co dopiero twojego męża, prawda? - Jack czytał to opowiadanie? - Raczej tak. - No, to zaczynam się bać, bo on lubi takie dziwne teksty, a w dodatku nie mówił mi o tym ani słowa. Ale ja naprawdę jestem tam goła? - Nie licząc tytułu, to w zasadzie przez cały czas. Poza tym jest tam dużo pościgów samochodowych, kilka bójek i bardzo efektowna scena lądowania Obcych w samym środku orgii na 200 osób. - Ok, a tak na poważnie, to o czym to jest? Wzruszył ramionami. - Nie wiem, ale podejrzewam, że dowiesz się, kiedy przeczytasz. - Ale ja chcę wiedzieć teraz. Nick westchnął. - Dobrze, zdradzę ci ten wielki sekret. To jest o tym, jak idziesz przez łąkę. - Nick, przestań się ze mną drażnić! - Ale ja mówię poważnie! Cały tekst jest dosyć krótki, nie ma w nim ani jednej linijki dialogu, a wszystko rozgrywa się wokół ciebie. I dlatego nikt nie zrozumiałby tego w formie filmu. Nadal nie była przekonana, czy dotarła wreszcie do sedna tematu, ale uznała, że więcej w tym momencie już z niego nie wyciągnie. - Szkoda. - Dlaczego? Naprawdę chciałabyś u mnie zagrać? Uśmiechnęła się do niego nieco figlarnie. - No, pan jest znanym reżyserem, a ja tylko biedną dziewczyną... - Mieszkającą w domu wielkości połowy miasteczka, w którym się urodziłem. Zresztą lepiej skończmy już mówić o mnie. - Dlaczego? Twój film jest jak dotąd najbardziej znanym, w jakim wystąpiłam. - A "Trzeci dzień końca"? - Tak? To zapytaj dowolnego człowieka na ulicy czy kiedykolwiek słyszał o nim. - Nie narzekaj, mnie on się podobał. - Wszystkie siedem scen, w których się pojawiłam? - Wszystkie siedem. A co z "Nocami pochodni"? Tam przecież miałaś jedną z głównych ról. - Ale to był film nakręcony dla telewizji, więc mało kto go widział. Zresztą to kogo obchodzą filmy historyczne? - Ann, czy ty naprawdę nie możesz patrzeć na pozytywne strony tego wszystkiego? A taka Leslie, na ten przykład, ma na swoim koncie tylko jeden film. - Ale za to jaki - zakończony pełnym sukcesem. - Rozczarowuje mnie pani, pani Swanson. - Dlaczego? - Bo nie podejrzewałem cię o tak wielki talent do marudzenia. - Zwykle taka nie jestem, ale ostatnio bardzo się zawiodłam na mojej intuicji i... - Niedbale machnęła ręką. - Nieważne. - Czy już ci wspominałem jak bardzo nie lubię ludzi, którzy nie kończą zdań? - Nie mam co ci tłumaczyć. Sądziłam, że twój film, to będzie taka fucha na boku, rozgrzewka przed czymś poważnym, jak na przykład film Rosberga. A tu wyszło dokładnie na odwrót. - I jeszcze narzekasz? Przecież coś osiągnęłaś, więc co za różnica dzięki któremu filmowi? Milczała dłuższą chwilę patrząc mu w oczy. - Może faktycznie masz rację. Chodzi mi tylko o to, że kiedy zaczynałam karierę, to do gry w takich komediach szli ludzie zupełnie bez talentu albo bez doświadczenia. Ci, którzy coś umieli trafiali do poważniejszych reżyserów albo zaczynali od teatrów... - I nadal tak jest. - Dziękuję bardzo. - Nie, miałem na myśli resztę obsady. Przecież nikt poza tobą nie miał doświadczenia aktorskiego. Zapadła cisza, jaką zwykło się nazywać krępującą, chociaż żadne z nich chyba nie widziało tego w ten sposób. Nick podniósł kieliszek. - Może wypijmy za twoje kolejne sukcesy... Właśnie miała zamiar zgasić lampkę nocną, kiedy odezwało się nieśmiałe pukanie do drzwi. Była nieco zaskoczona tak późną porą wizyty, ale zarzuciła na siebie peniuar i otworzyła. Za drzwiami stał Nick z nieco zasmuconą miną. - Przepraszam, że tak późno, ale... - Zamiast dokończyć zdanie wzruszył tylko ramionami. Wpuściła go do środka jeszcze raz spoglądając na wiszący na ścianie zegar. - Coś się stało? - Nie wiem... Po prostu siedziałem i gapiłem się po ścianach, aż doszedłem do wniosku, że u ciebie ściany są o wiele ciekawsze i... - Siadaj. - Pospiesznie uprzątnęła z wierzchu wszystkie osobiste rzeczy, które jak zwykle porozrzucała po meblach. - Nie spodziewałam się żadnych wizyt i dlatego mam mały bałagan. Nick wydawał jej się jakiś nieswój - siedział osowiały i patrzył w podłogę przed swoimi stopami. - Przepraszam Nick, ale czy masz zamiar coś powiedzieć? - Hmm? - Tym pytaniem wyrwała go z zamyślenia. - Właśnie starałam się w delikatny sposób zapytać czemu zawdzięczam twoją wizytę. Pokiwał głową ze zrozumieniem, ale nadal milczał. - Ann, czy zdarza ci się czasami zastanawiać? Świetnie trafił z tym pytaniem, bo teraz właśnie zastanawiała się w jaki sposób mógł się upić w przeciągu niespełna godziny od kiedy się rozstali. - To znaczy tak naprawdę zastanawiać - Brnął jeszcze dalej. - Wiesz, tak po prostu usiąść, zapatrzyć się gdzieś w dal i zastanawiać nad sensem tego co robisz, albo tego kim jesteś? Tak na pierwszy rzut oka wyglądał na trzeźwego, ale kiedy zrozumiała znaczenie jego pytania starała się przypomnieć sobie kiedy to ostatni raz słuchała swojego wewnętrznego głosiku. Cofała się myślami coraz dalej i dalej, ale szczerze mówiąc nie przynosiło to spodziewanych efektów. - Ale masz na myśli coś konkretnego, czy tylko starasz się mnie dręczyć w taki wyrafinowany sposób? - Chodzi mi o to, czy kiedy miałaś podjąć jakąś ważną decyzję, to czy rozważałaś każdy aspekt, czy szłaś za głosem intuicji? Może ze względu na późną porę, a może ze względu na znikome zainteresowanie tym tematem, Ann usiadła na łóżku i załamała ręce. - Nie wiem. Chyba po trochu jednego i drugiego. To zależy jaka to miała być decyzja. - A jeżeli wiesz, że od tego zależy reszta twojego życia? - Nick, jestem trochę zmęczona, więc może po prostu powiedz o czym my właściwie rozmawiamy. - Rozmawiamy o tym, że ostatnio kilka ważnych decyzji podjąłem pod wpływem chwili, a dopiero później zacząłem się nad nimi zastanawiać. - Jakie to były decyzje? - Na przykład nie pojechałem z Joan do Aspen, za co najpewniej nie odezwie się do mnie przez najbliższy miesiąc. - I to jest takie straszne? - Nie w tym rzecz. Po prostu powiedziała, że teraz, kiedy wreszcie mogłaby się pochwalić narzeczonym przed znajomymi, to ja sobie jadę na jakiś tam wywiad. - Może bardzo jej zależało na tym wyjeździe. - Tak, ale skoro "dopiero teraz mogłaby się mną pochwalić", to do tej pory co ja byłem, jakiś trędowaty, czy co? - Nick, to może nie moja sprawa, ale szczerze mówiąc, to wy dwoje na mój gust zupełnie do siebie nie pasujecie. - Chyba nie tylko na twój gust, bo słyszałem to już od pięciu osób. W tym od pijaka na ulicy. - Może już czas, żebyś sam to przemyślał. To znaczy jeżeli... – Usilnie starała się znaleźć jakieś odpowiednie określenie, ale jedyne, co chodziło jej po głowie, było "otworzysz wreszcie oczy". - I to naprawdę aż tak widać? - Jak dla mnie to jesteście z dwóch zupełnie różnych planet i to cud, że w ogóle się poznaliście. - Tak, tylko, że jest jeszcze jedna malutka sprawa. Kiedy następnego dnia się pokłóciliśmy, zaraz po moim powrocie z San Francisco sprawy nieco się skomplikowały. - Tylko mi nie mów, że znowu była zazdrosna o wszystkie dziewczyny w zasięgu wzroku! - Nie, wręcz przeciwnie. Właściwie, to wyznała mi, że zdarzył jej się skok w bok z jej instruktorem aerobiku. Ann patrzyła na niego przez dłuższą chwilę mając nadzieję, że to jest tylko żart. - I ty się jeszcze zastanawiasz czy do niej wrócić? - Z rezygnacją pokręciła głową. - Co zrobiłeś, kiedy ci o tym powiedziała? - Szczerze mówiąc, to nie mogłem się powstrzymać, żeby nie zacząć się śmiać. Po półtora roku znoszenia jej chorej zazdrości okazało się, że to ona miała romans. Oczywiście to, że nie mogłem przestać się śmiać jeszcze bardziej ją wkurzyło i powiedziała, że wyjeżdża ze mną albo beze mnie - wybór należy do mnie. - I co postanowiłeś? - Jeszcze nie wiem, ale skoro w Aspen jestem spóźniony już prawie tydzień, to chyba jednak za nią nie pojadę. Kiedy tak siedział miała wrażenie, że patrzy na małego chłopca czekającego w swoim pokoju aż rodzice podejmą decyzję jak go ukarać za jego niecny czyn. - Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że jeszcze coś cię dręczy. - Tak. Ty. - Ja??? - Tyle lat marzyłem, żeby cię poznać, potem te dwa tygodnie naszej współpracy minęły zupełnie niezauważenie i w zasadzie nadal marzę o tym, żeby cię poznać. Po długiej serii zupełnie bezsensownych wypowiedzi te słowa nieco zbiły Ann z tropu. - To miłe, ale szczerze mówiąc rozczarowałbyś się. - Niemożliwe. - A jednak. Jestem jedną z najnudniejszych osób pod słońcem. - Eee, tak to każdy może powiedzieć, a tu się liczą fakty. - Nie, poważnie. Gdybym nie była aktorką, to pewnie nikt nie zwróciłby na mnie nawet uwagi. - Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że coś kręcisz. - Naprawdę. Zapytaj mojego męża. - Gdyby tak było, to pewnie on nie byłby twoim mężem. Zresztą ja wiem swoje - dla mnie jesteś raczej pasjonującą osobą. - Dlaczego tak sądzisz? - Nie umiem ci tego wytłumaczyć, ale po prostu wiem, że gdzie się nie pojawisz, to zawsze jesteś duszą towarzystwa. Chociaż czasami nawet ci to nie odpowiada. Czekał na jakąś zdecydowaną reakcję z jej strony, ale wobec zupełnej ciszy ciągnął dalej. - Nie bardzo lubisz się stroić, ale jeżeli już ci się to zdarza, to idziesz na całość i wszystkich oszałamiasz. Patrzyła na niego z lekkim powątpiewaniem, ale w mimice jej twarzy dawał się zauważyć jakiś niewielki element zaciekawienia, a może nawet zadziwienia. - Nadal nic? W takim razie powiem ci jeszcze, że z natury... To znaczy z tej swojej natury, a nie natury aktorki, jesteś raczej nieśmiała, a może nawet troszeczkę zakompleksiona. Jesteś wielką romantyczką i bardzo często masz uczucie, że jesteś staroświecka. - Zrobił dłuższą pauzę i triumfalnie patrzył na jej przymrużone oczy. - Dalej nic? Jej usta powolutku przybrały formę uśmiechu i ze spuszczonym wzrokiem lekko pokręciła głową. - I myślisz, że jesteś taki cwany? - Mhm. Bardzo cwany. Zwinęła w kłębek sukienkę leżącą obok jej stóp i rzuciła w kierunku otwartej szafy. - Dlaczego sądzisz, że taka jestem? - Ja nie sądzę. Teraz już to wiem. - Skąd? - Z twoich filmów, z wywiadów, biografii, zdjęć... No, i z późniejszych spotkań z tobą. Jej wzrok zdawał się zdradzać niepewność kiełkującą gdzieś w zakamarkach jej duszy. - A szczegóły z rozmów z twoim mężem. - W odpowiedzi na jej zaskoczone spojrzenie dodał jeszcze - Żartuję. Jack nie puścił pary z ust. A już w szczególności o twoim zamiłowaniu do czekolady. - Nick, to już naprawdę przestaje być zabawne! Skąd wiesz to wszystko? - Co za różnica? Może po prostu jestem bogiem i wiem wszystko? Dało jej to dużo do myślenia. To znaczy nie to, że Nick może być bogiem, ale sam fakt, że ktoś mógł wiedzieć tak wiele o niej. Zwłaszcza, że o niektórych z nich czasami sama zapominała. - Powiedz mi jeszcze coś - czy to, że dostałam rolę w twoim filmie było przypadkiem? - Jak to "przypadkiem"? - To znaczy czy zatrudniłeś mnie ze względu na moje aktorstwo czy dlatego, że... Cierpliwie czekał na dalszy ciąg zdania, który nadałby całości jakiś sens, ale Ann wyglądała jakby zacięła się na dobre. - Że co? - Mmm... Nick, czy ty coś do mnie czujesz? Jego zdziwienie z sekundy na sekundę przeradzało się w podejrzliwość. - Chodzi ci o szacunek? - Nie. O coś więcej. - Więcej niż szacunek? - Zamyślony zapatrzył się w sufit. – Szczerze mówiąc, to nie przychodzi mi do głowy nic większego niż szacunek. Z rezygnacją pokręciła głową. - Nieważne. Po prostu zapomnij o tym. W tym momencie jego oczy powróciły z sufitu i kiedy ich spojrzenia spotkały się niemal wykrzyknął. - Ach, o to ci chodzi! Pokiwał głową może ze zrozumienia, a może z zachwytu nad własną domyślnością, ale nadal nie odpowiedział. - Więc? - Więc co? - Tak czy nie? Skrzywił się w grymasie mogącym równie dobrze znaczyć jedno, jak i drugie. - Właściwie to... No... Tak pół na pół... - No, to świetnie. Myślałam, że chociaż ty doceniłeś mój talent. - Hej, to jest nie fair! Przecież gdybym nic do ciebie nie czuł, to nie napisałbym opowiadania i nie mogłabyś dostać roli do której idealnie pasowałaś. - Ale to już nie to samo. - Wstała i podeszła do okna tak, żeby nie mógł widzieć jej twarzy. - Kilka ról dostałam dzięki znajomościom Jacka, jedną dlatego, że akurat zachorowała inna aktorka, a do "Trzeciego dnia końca" najpierw mnie odrzucili, a dopiero kiedy wycofał się jeden z inwestorów dostałam rolę, bo byłam najtańsza z tych, które się zgłosiły. - Ann... - Jego głos odezwał się tuż za jej plecami. - Z twoim mężem rozmawiałem dwa razy w życiu i to przez telefon, twoja gaża pochłonęła jedną czwartą naszego budżetu i w dodatku żadna inna aktorka nie była rozpatrywana do tej roli. Delikatnie dotknął jej ramienia. - Marisa Tomei jest piękna, Linda Hamilton i Sharon Stone miały swoje dobre lata, Meg Ryan też... Podoba mi się wiele kobiet, wiele aktorek. To znaczy fizycznie. Ale tylko ciebie chciałem poznać, bo tylko ty jesteś tego warta. Tak mi się przynajmniej wydaje. Zwinnym ruchem wysunęła się spod jego ręki i wróciła na łóżko. - Przepraszam Nick, po prostu to już nie to samo. Ciężko westchnął i rozsiadł się w fotelu. - Zupełnie tego nie rozumiem. - Czego? - Masz scenariusz napisany dla siebie, dostajesz rolę przygotowaną dla siebie, cały cykl zdjęciowy był ustawiony pod ciebie, teraz w całych Stanach wiszą plakaty z twoim zdjęciem, a ty zaczynasz marudzić. - Wszystko fajnie Nick, ale jednak wolałabym żebyś zatrudnił mnie jako aktorkę. - W takim razie w jakim charakterze cię zatrudniłem? Przecież nie kazałem ci zamiatać ani roznosić ludziom kawy. - Ale dałeś mi tę rolę nie dlatego, że uważasz mnie za dobrą aktorkę, tylko dlatego, że ci się podobam. Albo raczej podobałam. - Tak szczerze mówiąc, to już raczej Leslie zatrudniłem z tego powodu. A już zdecydowanie Tiffany. Wydawała się nie słuchać go. Po prostu siedziała i patrzyła na chusteczkę, którą właśnie miętosiła w ręku. - Tylko mi nie mów, że zaczniesz płakać. - Nie! Przeziębiłam się. I tak dobrze, że nie przed wywiadem. Jakoś za każdym razem, kiedy przyjeżdżam do Nowego Jorku muszę się rozchorować. Nick podszedł do okna i spojrzał na krzyżujące się w dole ulice. - Jakoś tu ciemno jak na miasto, które nigdy nie śpi. - To tylko tak wygląda stąd. Zresztą dochodzi już pierwsza, więc większość barów powoli zaczyna się wyludniać. Usiadł na parapecie oparty plecami o szybę i spojrzał na nią. - Mogę ci zadać dosyć osobiste pytanie? - Jakie? - Dlaczego wyszłaś za mąż za Jacka? To znaczy nie żebym miał coś przeciwko Jackowi, tylko kiedy uświadomiłaś sobie, że to jest ten właściwy człowiek? Odruchowo zacisnęła usta, co nadało jej twarzy bardziej poważnego wyrazu. - To jest proste, bardzo dobrze pamiętam ten moment. Byliśmy gdzieś na kolacji, chyba u jego znajomych. - I to jest twoim zdaniem "dobrze pamiętam"? Spojrzała na niego wyczekująco. - Przepraszam. Mów dalej. - Odwiózł mnie do domu, pożegnaliśmy się jak zwykle, bez żadnych szczególnych ceregieli, ale przez resztę wieczoru leżałam w łóżku i myślałam. - O nim? - O nim, o sobie, o wszystkim... I jakoś tak mi wyszło z tego myślenia, że właściwie, to nie byłoby źle mieć go już stale przy sobie. Spojrzała zdziwiona na Nicka, który zaczął chichotać. - I pomyśleć, że ja powiedziałem o tej kobiecie, że jest romantyczką... - No co? - Nic, ale ja już bardziej czule odzywam się do Franka. - Nick, o co ci chodzi? Chciałeś wiedzieć, to ci powiedziałam. - Przepraszam, ale jesteś już kolejną osobą, która uważa miłość za coś wielkiego i wspaniałego, chociaż nie jest w stanie powiedzieć dlaczego, a już zupełnie nie umie opowiadać o swojej miłości. - Oczywiście, że mogę ci powiedzieć. - Z twojego poprzedniego zdania wynikało coś innego. Zmierzyła go wzrokiem szukając jakiegoś wyjścia z tej sytuacji. Chyba jednak źle oceniła Nicka sądząc, że jest on po prostu niedojrzały. Dopiero w takich rozmowach można było dotrzeć do jego prawdziwego wnętrza - ciekawego świata, chociaż widzącego go w zupełnie inny sposób niż reszta ludzi. Ciężko westchnęła mając już przeświadczenie, że bez zagłębiania się w ten temat już się nie obędzie. - Dla mnie miłość była początkiem mojego życia. To znaczy tego dorosłego życia. Kiedy poznałam Jacka był dla mnie tylko jednym ze znajomych. Z czasem zaczęłam zauważać jak wiele rzeczy w nim mi się podoba, jak wiele mamy ze sobą wspólnego... Nie wiem, nie było chyba żadnego nagłego pojawienia się uczucia. A przynajmniej u mnie. Po prostu któregoś dnia zdałam sobie sprawę, że jestem w stałym związku i... podoba mi się to. - Ale to nie zmienia faktu, że nadal mówisz o tym nie jak o czymś wyjątkowym, tylko jak o przeziębieniu. - Nick, czy ty nigdy nie byłeś zakochany? - Byłem, ale tylko raz. Potem to już nie była miłość. - A co? - Nie wiem. Tylko za pierwszym razem to jest wielkie i piękne. Za każdym następnym jest już tylko coraz mniej wyraźną kalką. - Mówisz tak tylko dlatego, że jesteś w dołku po rozstaniu z Joan. Cały czas w zamyśleniu był wpatrzony w jakiś punkt na dywanie. - W dołku? Właściwie, to czuję bardziej ulgę niż smutek. - Nie przesadzaj. W końcu kiedyś musiałeś coś do niej czuć. - Pewnie, że tak, ale od początku miałem uczucie, że nie do końca do siebie pasujemy. A potem już było tylko coraz gorzej, a jednocześnie mnie było coraz trudniej od niej się oderwać. Wyglądał teraz jakby wyjawiał jej jakiś wielki sekret, ale jednocześnie sprawiał wrażenie, jakby nawet mówienie o tym przynosiło mu ulgę. - Prędzej czy później znowu się zakochasz i wszystko wróci do normy. Mówię ci, naprawdę to mogłoby odmienić twoje życie. - Nie wiem tylko czy jeszcze chcę się zakochać. - Bzdura! Każdy tego chce. - Ja na razie nie widzę siebie u boku żadnej dziewczyny. - Tak? A na przykład... Helen? Spojrzał na nią zupełnie zaskoczony. - Helen? Przecież my pracujemy razem. - Co z tego? Szczerze mówiąc, to widząc was razem z początku sądziłam, że jesteście parą. Przynajmniej dopóki nie zobaczyłam Joan. - Ale... Helen? - Przecież pasujecie do siebie. - Bez niej już dawno bym zginął, ale... Helen? - Ok, a co powiesz o Leslie? - Leslie? Leslie jest taka... Sam nie wiem. Po prostu jest zupełnie inna niż wszyscy. - No, to właściwie tak samo jak ty... - Tyle tylko, że ja jestem dziwakiem, a ona jest... aż do przesady normalna. I chyba właśnie dlatego przykuła moją uwagę. - Dlaczego powiedziałeś, że mam z nią wiele wspólnego? - Bo to prawda. Jaka była twoja pierwsza praca? - Pierwsza? W teatrze. Z przekąsem pokręcił głową. - Wcześniej. - Wcześniej? Wcześniej pracowałam jako kelnerka. Znowu skrzywił się. - Jeszcze wcześniej. - Jeszcze wcześniej... To nie wiem. - A może to było w sklepie? - Ach, tak. Ale to nie była taka normalna praca, bo był sklep mojej ciotki. A właściwie, to skąd o tym wiesz? - To jest bez znaczenia - po prostu wiem. Leslie natomiast pracuje u swoich rodziców w sklepie. - I co z tego? Wiele dziewczyn w jej wieku ma taką pracę. - Tak, ale nie wszystkie wśród swoich zainteresowań podają muzykę klasyczną i współczesnych dramaturgów. Ann dłuższy czas patrzyła na niego nie wiedząc co powiedzieć. - Znowu milczysz... - Chcesz mi w ten sposób powiedzieć, że dałeś tę rolę Leslie, bo ona przypomina ci mnie? Nick z rezygnacją pokręcił głową. - Czy twój psychoanalityk mówił ci już, że masz obsesję na tym punkcie? - Tak wynikało z twoich słów... Powolnym ruchem obrócił się w stronę zegara wiszące na ścianie. - Wiesz co, Ann? Może lepiej zakończmy już na dzisiaj tą pogawędkę zanim stracisz resztkę szacunku do mnie. - Już za późno. - Odpowiedziała z uśmiechem. - Ok, więc zobaczymy się rano. - Nick! - Jej głos zatrzymał go przed drzwiami. - Mam jedno pytanie. Przecież dokumenty Leslie widziałeś dopiero po rozmowie z nią. - Tak. - A o tym, że mamy ze sobą wiele wspólnego powiedziałeś mi jeszcze przed jej przesłuchaniem. Uśmiechnął się jakoś smutno. - Wstrząsające, nieprawdaż? Cichutko zamknął drzwi i niespiesznym krokiem ruszył w kierunku windy. Ann jeszcze przez dłuższą chwilę patrzyła na drzwi. Miała jakieś dziwne uczucie niedosytu. Może nawet nie niedosytu, ale raczej pustki, jakby ktoś odłamał fragment jej samej i wyrzucił gdzieś daleko poza horyzont. Starała się nie myśleć o niczym i przychodziło jej to niebezpiecznie łatwo, szczególnie jak na kogoś, kto uważa się za istotę rozumną. Najbardziej podejrzany o wywołanie u niej tego stanu odrętwienia był Nick, który już nie pierwszy raz zostawiał ją samą z garścią niedopowiedzeń. Bardzo ją to złościło, ale jakoś nie była nawet w stanie wyrazić tego gniewu, ani tym bardziej przelać go na winowajcę. Leżąc wśród ciemności spowijających pokój obserwowała grę świateł na suficie i zaczęła myśleć o domu. Ale nie tym w LA, ale o domu, w którym się wychowywała. Nie bardzo nawet wiedziała skąd właśnie teraz przyszło jej do głowy takie skojarzenie, ale znowu za najbardziej podejrzanego uznała Nicka. Odpowiedź na pytanie co ma on wspólnego z domem jej rodziców zupełnie już przekraczało jej możliwości pojmowania, ale zrzucanie wszystkiego na niego było takie łatwe... Zmęczona przewracaniem się z boku na bok zapaliła wreszcie lampkę, podniosła słuchawkę i czekała na zgłoszenie się centrali. - Dobry wieczór. Czy mógłby mnie pan połączyć z pokojem Nicka Romano? Dziękuję. "Pokój 202" pomyślała z mozołem. "Ładnie. Mnie zafundował apartament, a sam siedzi w jakiejś klitce". - Słucham. - Mimo późnej pory jego głos nie zdradzał nawet najmniejszego śladu zmęczenia. - Cześć Nick. Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale chciałam ci jeszcze coś powiedzieć. - Mhm. - Właściwie, to tylko podziękować. - Mhm. A za co? - Za to co powiedziałeś. Na swój sposób to było miłe. - Nie ma sprawy. Zawsze jest mi miło być miłym dla miłych ludzi. - To tyle. Przepraszam jeżeli cię obudziłam. - Nie obudziłaś. Właśnie siadam do pracy. - O tej porze? Nie, nieważne. Cześć. - Chwilka! Mam pytanko. Z kim ja właśnie rozmawiałem? - Nick! - W takim razie, drogi Nicku, masz całkiem seksowny głos, wiesz o tym? - Ja już się nie dziwię dlaczego ludzie nie mogą z tobą wytrzymać. Jesteś po prostu niemożliwy. - Dobrze, jeżeli nie chcesz, to się nie przedstawiaj. Chciała jeszcze coś dodać, ale uznała, że nie ma to najmniejszego sensu. - Do zobaczenia rano. Odkładając słuchawkę uśmiechała się do siebie w duchu. Nie wiedziała dlaczego, ale poczuła ulgę. Nie, nie ulgę, raczej miała poczucie dobrze spełnionego obowiązku, chociaż nie była nawet w stanie powiedzieć co miałoby być tym obowiązkiem. - Wiem, że to zabrzmi banalnie, ale mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. Nick nie patrzył jej w oczy, z lekkim uśmieszkiem przyglądał się przez okno samolotom stojącym przy kolejnych rękawach. - Nie sądzę. Jego zupełnie bezosobowy głos nieco ją zaskoczył. - Dlaczego? - Nie wiem. Po prostu mam takie dziwne przeczucie, że to już nasza ostatnia rozmowa. W jego głosie nie było ani śladu smutku, a co gorsza wszystko wskazywało na to, że mówi to poważnie. - Nie, żebym tego nie chciał, tylko po prostu ty masz swoje życie, ja, mam nadzieję, będę miał swoje... - Przecież masz mój numer telefonu, wiesz gdzie mieszkam... Jej też jakoś zaczął się udzielać taki pesymistyczny nastrój. Chyba właśnie dlatego nie lubiła pożegnań, że nigdy nie było wiadomo jak długo może potrwać takie rozstanie. A już szczególnie w przypadku takich ludzi jak Nick, u których nic nie jest do końca pewne. - Zdecydowałeś już co będziesz dalej robił? - Tak i chyba pójdę za twoją radą. Uśmiechnęła się dosyć niewyraźnie. - Mam nadzieję, że pomoże ci to tak samo, jak pomogło mnie. Spojrzała na zegar. - Muszę już iść. Podniosła torbę i wzięła od niego walizkę. Sama nie wiedząc czemu poczuła dziwną potrzebę pocałowania go. Nie tak jak byliby kochankami, tylko jak matka wysyłająca syna na wojnę. Nick też był nieco zdziwiony, ale w odpowiedzi uśmiechnął się do niej i rozstali się już bez dalszych, zbędnych już słów. Odprowadził ją wzrokiem aż do momentu, gdy zniknęła w korytarzu zmierzającym do samolotu. Nie obejrzała się ani na moment i o dziwo podobało mu się to. Zawrócił do głównej hali i odszukał wolną budkę telefoniczną. Z kieszeni wysupłał karteczkę z numerem telefonu i powoli, cyfra po cyfrze wystukał go na klawiaturze. - Cześć, mówi Nick. Jesteś teraz zajęta? Nie, nic się nie stało. Po prostu chciałem się dowiedzieć czy masz jakieś plany na resztę życia? KONIEC KSIĄŻKI