PETER ENGLUND NIEZWYCIĘŻONY Tom II TŁUMACZENIE WOJCIECH ŁYGAŚ FINNA Gdańsk 2004 Tytuł oryginału: Den oovervinnerlige Tłumaczenie: Wojciech Łygaś Autor map: Martin Ek, Eken produktion Ilustracje: z dzieł XIX-wiecznych Redakcja: Piotr Trafiłowski, Witold Biernacki, Andrzej Ryba Rysunek na okładce: © Jarosław Wróbel All rights reserved Copyright © Copyright: © Peter Englund 2000 Copyright © Bokfórlaget Atlantis AB 2000 Copyright © for Polish edition FINNA Oryginalna wersja książki wydana została w Szwecji przez wydawnictwo Bokfórlaget Atlantis, Stockholm Książka dofinansowana przez Svenska Institutet ISBN 83-89929-98-8 Wydanie I w języku polskim Gdańsk 2004 Oficyna Wydawnicza FINNA 80-752 Gdańsk, Dziewanowskiego 5/6 tel.: (058)763 11 38 fax: (058) 301 57 25 e-mail: finna@tgw.com.pl Wydawnictwo FINNA wchodzi w skład TGW e-mail: tgw@tgw.com.pl www.tgw.com.pl TRÓJM1EISKA GRUPA WYDAWNICZA Druk i oprawa: WDG Drukarnia w Gdyni Sp. z 0.0. ul. Św. Piotra 12, 81-347 Gdynia tei. (58) 660-73-10, tel./fax (58) 621-68-51 SPIS TREŚCI Rozdział VIII. Na Danię! 7 1. Czy Berlin płonie? 9 2. Punkt zwrotny pod Brześciem 29 3. Feldmarszałek Bille uchyla kapelusza 53 4. „z tymi barbarzyńcami nic nie załatwimy" 65 Rozdział IX. Przeprawa przez Bełt 99 1. „Niech Bóg ma nas w swej opiece!" 101 2. Szturm na twierdzę Frederiksodde 127 3. Marsz po lodzie 142 4. „Wyczyn o wiele bardziej niezwykły niż wszystkie inne'' Rozdział X. Od wojny do wojny 181 1. Pokój w Roskilde 183 2. „On kocha wojnę bardziej niż swój kraj" 210 3. Kolejna ryzykowna gra 240 4. „Walka mordercza, a nie regularna" 258 Rozdział XI. „Atak na Kopenhagę" 287 1. Czy mamy jeszcze króla? 289 2. Atak na Kopenhagę 308 161 3. „Przemijają jak sen" 333 4. Walka o wyspy 349 Rozdział XII. Pokój 369 1. Trzy koncerty w Hadze 371 2. „Najchętniej chcieliby umrzeć" 3 91 3. U bram mrocznego Plutona 414 4. „Łajdaka już nie ma" 435 Biografie bohaterów książki 471 Informacja od tłumacza 517 Aneks nr 1 519 Aneks nr 2 522 VIII Na Danię! Czy Berlin płonie? Na początku był znak. Niebo, które oglądamy nocą, nie jest tym samym niebem, które oglądał mieszkaniec XVII-wiecznej Europy. Nie obcujemy też z tą samą przyrodą. Gwiazdy, planety, gatunki zwierząt i roślin są co prawda te same, ale różnica polega na tym, że tam, gdzie dziś dostrzegamy zjawisko, ówczesny człowiek widział znak. Ludzie żyli wtedy w świecie, który zdawał się składać z samych znaków i zapowiedzi: wielkich i małych, mrocznych i jasnych. Wiele z tych zachowań miało swe źródła w zwyczajach i tradycjach, które z kolei bardzo ściśle były związane z ówczesnym sposobem myślenia: tam bowiem, gdzie myślimy o czymś w kategorii skutku i przyczyny i trzeźwo próbujemy ustalić, jak doszło do tego, że X wprawione zostało w ruch, nasi przodkowie rozważali to w kategorii zamiaru i celu, starając się dowiedzieć, jaki był sens tego, że X wprawione zostało w ruch. Dlatego też przyrody należało się w tamtych czasach strzec, ale nie w związku z tym, z czym człowiek miał do czynienia na co dzień, tylko z tym, co było niezwykłe, niecodzienne i co odbiegało od normy, bo te właśnie niezwykłe zjawiska niosły jakieś przesłanie dla człowieka. Znaki mogły przejawiać się w najróżniejszy sposób, miały różny sens i różnych nadawców. Ktoś, kto posiadał wiedzę albo bystre 9 Niezwyciężony oko, zauważał znaki na każdym kroku, nawet w rzeczach codziennych: jeśli psy jadły trawę, zanosiło się na deszcz; jeśli coś chrzęściło pod stopami, należało oczekiwać wizyty; jeśli ciasto opadło w piecu, zwiastowało to zbliżające się wesele; jeśli w czasie wigilii zgasła jedna ze świec, śmierć ostrzyła swą kosę na gospodarza domu; i tak dalej, i tak dalej. Znacznie poważniejszą wymowę posiadały złowieszcze kłęby chmur, które tu i ówdzie gromadziły się na niebie, zmieniały kształt, rozrastały się, wirowały, przybierały kształty figur i przedmiotów, a nawet całych armii, które bezdźwięcznie ścierały się ze sobą na firmamencie. Regularnie pojawiały się też wieści o chmurach, które nagle otwierały się i wyrzucały ze swego wnętrza przeróżne przedmioty i zwierzęta albo spadały na ziemię w postaci krwawego deszczu. Tego rodzaju osobliwości uważano często za opary, które wznoszą się w górę z umęczonej ziemi, będąc obrazem zła raczej niż jego zapowiedzią. Większy ciężar gatunkowy jako ostrzeżenie miały bardziej namacalne rzeczy, jak na przykład zdeformowane zwierzęta; cielęta z dwoma głowami albo ryby z dziwnymi naroślami były stałym składnikiem takiego rozumowania, a zjawiska takie odnotowywano z dreszczem rozkoszy jako zapowiedź albo ostrzeżenie dla grzesznej i zbłąkanej ludzkości. Nie wspomnę już o niepokoju, jaki opanowywał ludzi, kiedy na niebie pojawiła się jakaś kometa; pozostawiała ona po sobie zawsze bogaty posiew w postaci pamfle-tów i ulotek, gdzie starano się wytłumaczyć fenomen tego ciała niebieskiego: czy należało się spodziewać zarazy czy też nowej wojny - a może był to kolejny dowód na trwający nieustannie konflikt między Bogiem a Szatanem? O wiele bardziej powszechnym zjawiskiem była astrologia - stosowana powszechnie sztuka tłumaczenia znaków, która swą mądrość ciągnęła z położenia gwiazd i innych ciał niebieskich. Tylko tyle pozostało nam dzisiaj z tamtego świata, pełnego cudownego i nieprzeniknionego chaosu, na który składały się cuda, tajemnice i omeny. W ten cudowny świat wierzyli wszyscy: od najbiedniejszego chłopa, który niekiedy posiadł nawet sztukę wróżenia z gwiazd, aż po najpotężniejszych władców, którzy z zasady zatrudniali własnych astrologów, a korzystali z ich usług w chwili podejmowania ważnych decyzji. Bo, jak w 1933 roku napisał pewien Szwed, 10 Czy Berlin płonie? uważano, że w gwiazdach znaleźć można wskazówki, i to nie tylko w odniesieniu do tego, kiedy należało Siać, sadzić, polować na ptaki, iść na zwierza, łowić ryby, oświadczać się, budować, przeprowadzać się, strzyc włosy itp.; znaleźć tam można było wiedzę o zmianach religijnych, sektach i partiach, o ugrupowaniach politycznych, wojnach i bitwach, głodzie i drożyźnie, zarazie i innych chorobach, o wszelkiego rodzaju grzechach i przewinieniach, o prostytucji i cudzołóstwie, 0 sporach, kłótniach, zabójstwach, a zwłaszcza o umysłach ludzkich, o rozsądku, przyrodzie, szczęściu i przeciwnościach losu, podróży i wędrówce, małżeństwie, dzieciach, przyjaciołach 1 wrogach, stanach, uwarunkowaniach i zamiarach, zwycięstwach i kieskach, nędzy i więzieniu, o godzinie śmierci i o wielu innych rzeczach. Czyż ktoś mógł sobie pozwolić na rezygnację z takiej wspaniałej wiedzy? Pochodziła ona z okresu pogańskiego, ale wymieszała się z wątkami chrześcijańskimi w taki sposób, że gwiazdom albo planetom nie przydawano własnej mocy; powiadano, że były one narzędziami w rękach Boga, który za ich pomocą wpływał na losy świata. A jednak można w połowie XVII wieku dostrzec wzrastający sceptycyzm w stosunku do astrologii, i to nie tylko wśród jej najzagorzalszych krytyków - naukowców - ale i wśród teologów i duchowieństwa, którzy w tym właśnie czasie zabrali się za pielenie ogródków porosłych chwastem ciemnoty, aby tym sposobem położyć kres szerzącej się wszędzie magii ludowej, wróżbiarstwu i przesądom; może nie tak bardzo dlatego, iż były to przesądy, ale głównie dlatego, że zjawiska takie stały się zagrożeniem dla ich monopolu na władzę; nowoczesne, silne państwo, stworzyło kościołowi możliwość poważnego ingerowania w życie codzienne przeciętnego człowieka. Ofiarą tej krucjaty padli też niektórzy astrologowie, których oskarżano o to, że „starają się zastąpić Boga na urzędzie" albo że są po prostu oszustami. Upłynęło jednak sporo czasu, zanim brutalnym reformatorom spod znaku krzyża udało się odnieść znaczące sukcesy. Od tysięcy lat bowiem i ci wielcy, i malutcy rzucali pełne nadziei albo strachu spojrzenia w stronę nieba, w daremnym zamiarze odczytania bożych planów. 11 Niezwyciężony W świecie niepewności i stuleciu niepokoju potrzeba oparcia się na czymś pewnym była wszechobecna. Oprócz dokładnego odczytywania codzienności, znaków przyrody i tych przychodzących z nieba, istniał też cały szereg metod stosowanych z myślą o tych, którzy chcieli znać przyszłość. Większość z tych metod, tak jak astrologia, istniała w zwulgaryzowanej formie, ponieważ wykorzystywano je jako źródło zarobku na jarmarkach albo reklamowano jako ostatni krzyk mody na dworach. Chodzi tu zarówno o sztukę tłumaczenia znaczenia figur i kształtów, jakie powstawały po wlaniu stopionego ołowiu albo wosku do wody, jak i chiromancję, czyli umiejętność wróżenia z rąk, potworka będącego nieślubnym dzieckiem astrologii. Chiromacja wykorzystywała tajemną naukę współczesnej astronomii o planetach i przyporządkowywała ją do palców (Merkury, Saturn, Wenus, Słońce, Jowisz), powierzchni dłoni (Mars) i jej krawędzi (Księżyc). W czasie rozkwitu okulty-zmu, do którego doszło na początku XVII wieku, istniała też sztuka wróżenia, która starała się zachować swój niezależny, a nawet ekskluzywny charakter, i tak jak alchemia stała się dziedziną dostępną dla niewielu wybranych. Była to kabalistyka. Wskazywałem już wcześniej na pewną rzecz, ale chcę to zrobić ponownie: jeśli będziemy przyglądać się światu intelektualnemu okresu XVII wieku z dużego dystansu, nasz wzrok zatrzyma się na szańcu ortodoksji i skostniałego, ideologicznego dogmatyzmu; jeśli jednak zagłębimy się pod powierzchnię tego świata, to znajdziemy tam zadziwiająco liczną i różnorodną mieszankę myśli i formy. Niektóre z nich wydają się być nam bliskie, a nawet swojskie, jak na przykład nowe nauki przyrodnicze i nowa filozofia: to na ich podłożu powstanie kiedyś to, co nazywać będziemy nowoczesnością. Inne wydają się całkiem niezrozumiałe, żeby nie powiedzieć dziwaczne, jak na przykład różne nauki tajemne, które cieszyły się tak wielka popularnością w pierwszej połowie stulecia. Dziś trudno je od siebie odróżnić, ponieważ nowoczesna nauka odniosła zwycięstwo i święciła swe dalsze triumfy przy dźwiękach trąb i uroczystych przemówieniach. Teraz jest z nami nieodłącznie związana, podczas gdy wszystkie inne prądy okultystyczne tamtego stulecia ze zrozumiałych przyczyn powiązane są z tymi, którzy przegrali i od dawna są zapomniani i pokryci grubą warstwą prze- 12 Czy Berlin płonie? szłości. Wtedy było trudniej. Ci, których uważamy dziś za pionierów postępu - Johannes Kepler czy Tyho Brahe - nie znajdywali nic sprzecznego w tym, że ktoś jest zarówno astrologiem, jak i astronomem. Poza tym różnego rodzaju szarlatani zajmujący się perską, tajemną wiedzą o demonach, a także genialni fizycy, którzy swymi teoriami torowali drogę temu, co nowoczesne, mogli poszczycić się metodami i twierdzeniami, które zwykły obserwator z trudem rozróżniał. Ale i wtedy pojawiło się coś takiego, co łączyło fizyków i mistyków: obie te dziedziny znalazły pożywkę w specjalnego rodzaju energiach występujących w XVII wieku, a zwłaszcza w głębokim dążeniu do zdobycia pewności, którego źródłem był ogólny kryzys i uczucie niepewności, tak charakterystyczne dla tamtego stulecia. Odnosi się to zwłaszcza do tych wszystkich, którzy parali się kabałą. Byli oni częścią potężnej fali mistycyzmu, która przelała się przez kontynent. W tym zalewie pseudonauk nie brakowało tak znanych typów jak zwolennicy Paracelsusa1, teozofowie2, pansofo-wie3, różokrzyżowcy4, hermetycy5, astrologowie czy alchemicy, 1 Paracelsus, właściwie Philippus Aureolus Theophrastus Bombastus von Hohenheim (1493-1541), niemiecki alchemik i lekarz, urodzony w Szwajcarii (przyp. red.). 2 Teozofia (z greckiego „wiedza o Bogu"), doktryna religijno-filozoficzna o charakterze okultystycznym, usiłująca w „naukowy" sposób opracować techniki bezpośredniego jednoczenia się z boskością (przyp. red.). 3 Pansofowie. Pansofia, ruch filozoficzno-religijny, rozwijający się w XVI w., któremu początek dał Paracelsus. Celem ruchu było osiągnięcie wiedzy uniwersalnej, co wg Paracelsusa jest możliwe dzięki temu, że człowiek będąc małym światem (mikrokosmosem) odzwierciedla w sobie wszechświat, który tym samym może być przez niego poznany i zrozumiany (przyp. red.). 4 Różokrzyżowcy, mistyczne bractwo założone prawdopodobnie w XIV w. przez chrześcijańskiego mnicha Christiana Rosenkreutza (wg niektórych źródeł pseudonim o znaczeniu: Chrześcijański Różany Krzyż), którego część badaczy uznaje za postać legendarną. W XVII w. ukazały się tzw. manifesty różokrzy-żowców, których autorem był niemiecki teolog i ezoteryk J.V. Andrea: Fama Fraternitatis Rosae Crucis (1614), Confessio Fraternitatis Rosae Crucis (1615) oraz Die Chymische Hochzeit Christiani Rosenkreutz (1616) (przyp. red.). 5 Hermetycy - miłośnicy wiedzy ezoterycznej, to znaczy dostępnej tylko dla wtajemniczonych i wybranych (przyp. tłum.). 13 Niezwyciężony utopiści, prorocy Apokalipsy, zwolennicy ekstazy, marzyciele i wszelkiej maści buntownicy; kochano ich albo prześladowano z taką samą gorliwością. Kabała miała pierwotnie swe korzenie w judaizmie, liczyła wiele lat, była dziedziną tajemniczą i skomplikowaną, która starała się wydobyć z Biblii ukryte prawdy za pomocą daleko rozwiniętej gematrii, czyli metody polegającej na tym, że pojedyncze litery słów przekładane są na język liczb, a z owych liczb tworzy się nowe słowa. W XVI wieku okrojona forma kabali-styki spotkała się z zainteresowaniem naukowców chrześcijańskich, toteż wkrótce wielu z nich zaczęło studiować liczbę wersetów w Biblii czy dat z historii, aby tym sposobem rozszyfrować to, co -jak uważano - ukryte zostało przez Boga. Radość była wielka, ponieważ wydawało się, że w kabalistyce odkryto nowe, potężne narzędzie pomocne przy badaniu wiedzy o przyszłości. To właśnie dziedzina związana z przepowiadaniem przyszłości okazała się wrażliwa na wahania koniunkturalne. Szwedzi odczuli to na własnej skórze, kiedy Szwecja włączyła się w wojnę trzydziestoletnią. Armia szwedzka maszerowała przed siebie w atmosferze gęstniejącej od znaków, objawień, przepowiedni i bezdźwięcznych bitew, które rozgrywały się na nieboskłonie. Szczególną popularność zdobyła sobie zwłaszcza jedna przepowiednia, która rozprzestrzeniała się w atmosferze podekscytowania i propagandy, nad którą gorączkowo pracowały szwedzkie kręgi dworskie: przepowiednia o „Lwie z Północy". Głosiła ona, że w czasie nędzy, w jakiej przyszło żyć sprawiedliwym - to znaczy protestantom - zjawi się lew z północy, to znaczy król Szwecji, który zgromadzi wokół siebie swych uciskanych braci, pokona orła - to znaczy cesarza albo papieża - rzuci sobie pod stopy część Afryki i Azji, a potem wszyscy z zapartym tchem oczekiwać będą nadejścia dnia ostatecznego, co miało trwać bardzo krótko. Jednak lew - to znaczy król6 - zbyt szybko zniesiony został ze sceny, postrzelony pięć razy w pewien listopadowy dzień niedaleko małego, saskiego miasteczka, a jego żołnierze i dyplomaci okazali się być równie brutalni i cyniczni jak druga strona konfliktu. Atmosfera ekstazy musiała 6 Powyższy opis odnosi się do Gustawa II Adolfa, który zginął w listopadzie 1632 roku w bitwie pod Liitzen (przyp. tłum.). 14 Czy Berlin płonie? ustąpić miejsca rozczarowaniu, które pozostawiła po sobie wojna. Wielu zaczęło się zastanawiać, czy kule armatnie to właściwy argument w sporach teologicznych. Coraz mniej osób dawało posłuch teoriom głoszonym przez ekstremistów, fanatyków religijnych, wizjonerów i wszelkiej maści innych „czyścicieli", którzy naprzykrzali się swoimi prostymi odpowiedziami na skomplikowane pytania. Jest rzeczą wielce wymowną, że kilka lat po zakończeniu wojny doszło do zaledwie kilku objawień. Nie oznacza to jednak, że fanatycy znikli. Spośród wszystkich nieszczęść wojny, żadne nie było równie tragiczne jak to, które stało się udziałem egzulantów. Mianem takim określano protestantów czeskich wygnanych ze swej ojczyzny. I chociaż to właśnie ich protest w sprawie swobody wyznawania własnej religii wywołał całą wojnę, to 30 lat, 4 miesiące i 24 dni później zostali oni przez swych szwedzkich i niemieckich braci w wierze pozostawieni własnemu losowi. Nie pozwolono im na przykład na powrót do kraju. Wielu z nich stało się członkami sekty, zwanej „Czeskimi braćmi", i - jak to często bywa w sektach - wcześniejsze niepowodzenia nie skłoniły ich do zmiany punktu widzenia; przeciwnie - stali się coraz większymi orędownikami swego wyznania, walczącymi 0 swe prawdy z coraz większą gorliwością i z coraz mniejszym powodzeniem. Jednym z ich czołowych przedstawicieli był Czech - Jan Komensky, znany bardziej pod zlatynizowaną formą swego nazwiska jako Johan Comenius. Był on genialnym pedagogiem, który brał między innymi udział w reformie szkolnictwa w Anglii, a w latach 40. XVII wieku gościł w Szwecji na zaproszenie samego Axela Oxenstierny, aby pisać podręczniki dla szwedzkich szkół 1 doskonalić metody nauczania łaciny. Była to jaśniejsza strona osobowości Komensky'ego, który jednakże posiadał też ciemną stronę. Był marzycielem, niezależnym filozofem i pełnym idealistycznych wizji naprawiaczem świata, który po latach życia wśród przeciwności losu i osobistych tragedii stał się twardym, politycznym ekstremistą. Na początku wojny trzydziestoletniej stracił żonę i dwoje spośród swoich dzieci, dwa razy stał się ofiarą rabunków, a w pożarze, który strawił jego domostwo, spaliło się dzieło życia Komensky'ego pt. Pansofien. Utwór ten - mówiąc w największym 15 Niezwyciężony skrócie - był ambitną próbą zgromadzenia w skróconej formie całej wiedzy, jaką posiadła ludzkość. Praca nad tym dziełem zabrała Komensky'emu dziesiątki lat życia. Comenius był także członkiem radykalnej partii wojny, która popierała przebywającego na wygnaniu czeskiego „zimowego króla", Fryderyka von Pfalz7. Partia ta udzieliła Szwedom swego całkowitego i szczerego poparcia po przystąpieniu Szwecji do wojny. I chociaż zachowanie Szwecji w okresie negocjacji pokojowych stanowiło dla filozofa całkowite rozczarowanie, tak on, jak i wielu innych „czeskich braci" twardo występowało w obronie swych apokaliptycznych wizji: koniec świata był już blisko, a z północy nadejdzie Lew, który rozpocznie wojnę i pokona cesarza-Bestię-Antychrysta - chociaż może jeszcze nie teraz. Tak więc przez kilka lat po zakończeniu wojny „bracia czescy" zachowywali się powściągliwe, rozczarowani swą porażką. Wielu z nich osiadło w wielkopolskim Lesznie, które z biegiem lat stało się stolicą dla tych, którzy żyli na wygnaniu. Wykorzystując polską tolerancję religijną, budowali własne szkoły i kościoły. Jednak na początku lat 50. członkowie sekty ogłosili nowe proroctwa i wizje, w których Lew z Północy toczył walkę z orłem. Powodem tego było mianowanie Karola Gustawa następcą tronu, a „bracia czescy" byli święcie przekonani, że stało się to na skutek planu bożego: przecież Karol Gustaw spokrewniony był z ich poprzednim władcą, zmarłym niedawno „zimowym królem" (dopełnieniem tych wizji było pojawienie się komety i zaćmienie słońca"). Dopiero jednak w 1654 roku teorie głoszone przez „braci czeskich" spotkały się z większym zainteresowaniem, ponieważ wielu członków sekty twierdziło, że teraz, właśnie teraz zbliża, się decydujący 7 Fryderyk V, (1596-1632), książę elektor Palatynatu Nadrenii i Bawarii, w latach 1610-1623. Od roku 1614 zięć Jakuba I Stuarta, króla Anglii.. Powołany na tron czeski, po słynnej defenestracji praskiej, 26 lipca 1619 roku przyjął ofiarowaną koronę czeską już jako znany wódz Unii Protestanckiej. W walce z Ligą Katolicką pokonany pod Białą Górą (8 listopada 1620 r.), przez wojska Tilly'ego. Po klęsce unii protestanckiej schronił się w Palatynacie, a następnie w Niderlandach, u rodziny swojej matki. Z uwagi na krótkie panowanie w Czechach przeszedł do historii jako „król zimowy" (26 lipca 1619-8 listopada 1620) (przyp. red.). 16 Czy Berlin płonie? moment, w którym dojdzie do walki z Antychrystem. Tego samego lata Comenius powrócił do Leszna, aby osobiście stanąć na czele swej trzody w obliczu nadchodzących wspaniałych czasów. Ostatecznie przekonał ich o tym najazd cara na Polskę. Trzeba było jednak dokonać pewnych korekt w głoszonych prawdach. Ogłoszono mianowicie, że ostateczna rozprawa z papiestwem rozpocznie się na polskiej ziemi, a Bestia powalona zostanie na ziemię, i to nie przez jedną potęgę, tylko przez trzy: północną, zachodnią i wschodnią. Prorocy mieli w tym kontekście na myśli luterańską Szwecję, purytańską Anglię jak również Siedmiogród wraz z jego władcą, Jerzym Rakoczym. „Bracia czescy" mieli dobre kontakty we wszystkich trzech krajach, rozpoczęli więc gorączkową działalność dyplomatyczną, aby zjednoczyć te trzy kraje w wielkim, protestanckim sojuszu, chcąc „dokończyć bożego dzieła". Wysłali między innymi do Szwecji w szczelnie zamkniętym pudełku zwój pism zawierających ich proroctwa i objawienia, w których przepowiadano między innymi, że Szwecja podbije wielkie kraje. Tam przekazano je osobiście Karolowi Gustawowi. Kiedy wkrótce potem okazało się, że szwedzki król przygotowuje się do inwazji na Rzeczpospolitą, emocje w Lesznie sięgnęły zenitu. A gdy w 1655 roku Szwedzi wkroczyli do Wielkopolski, „bracia czescy" powitali ich triumfalnymi okrzykami, wspomagali ich na różne sposoby i przekazywali ważne informacje. Wittenberg podziękował za to Comeniusowi osobiście, kiedy spotkał się z nim i obiecał jemu i jego sekcie protekcję króla Szwecji. Sprawy przybrały jednak inny obrót. Tak, jak to było w przypadku socynian, szwedzki najazd na Polskę okazał się dla „braci czeskich" - którzy uważali nadejście Szwedów za błogosławieństwo - prawdziwą katastrofą. Tak otwarte popieranie Szwedów przez „braci" wzburzyło krew w wielu Polakach, a część z nich wykorzystało okazję, aby załatwić swe porachunki z protestantami. Protekcja obiecana przez Wittenberga nie wystarczyła na długo, a przynajmniej nie dalej, niż zasięg, jaki miały jego dwunastofuntowe działa. Kiedy więc jesienią 1655 roku wybuchło antyszwedzkie powstanie, „bracia" stali się obiektem prześladowań, które przemieniły się w zwykłe akty przemocy, gdy tylko wojska szwedzkie stacjonujące wokół Leszna oddaliły się na południe. W grudniu 17 Niezwyciężony 1655 roku położenie Komensky'ego i jego braci w wierze stało się tak dramatyczne, że musiał on zwrócić się do Karola Gustawa 0 pozwolenie na opuszczenie Leszna i osiedlenie się w innym, bezpieczniejszym miejscu. Żądanie to zostało przez króla odrzucone. Późną wiosną 1656 roku Leszno zostało zaatakowane przez polskich powstańców. Wielu mieszkańców miasta próbowało uciec, ale zostali doścignięci i zabici. Polski dowódca próbował nawet ocalić miasto, ale uzbrojeni chłopi nie chcieli nawet o tym słyszeć 1 puścili je z dymem. Ci z „braci", którzy uszli z życiem, utracili cały swój majątek. Comeniusowi udało się co prawda dotrzeć do wojsk szwedzkich stacjonujących w Prusach, ale w Lesznie przepadła cała jego biblioteka i wiele cennych rękopisów. Opisywane zdarzenia mówią nam wiele na temat religijności „braci" i ich fanatyzmu, bo nawet tak niebezpieczne przejścia nie wzbudziły w nich wątpliwości co do treści apokaliptycznych przepowiedni. A było ich sporo tego roku. Latem 1655 roku czołowy głosiciel objawionych prawd, Mikulas Drabik, doświadczył wizji odnoszącej się do Dnia. Treść przekazu była jednoznaczna: ostateczna rozprawa z Antychrystem była tuż, tuż, czasy ostateczne zbliżały się wielkimi krokami. Wiele osób, które obdarzone zostało wizjami, zgadzało się, że wojna rozpocznie się od zjednoczenia się państw północy, wschodu i zachodu. Kiedy miało to nastąpić? Ekscytacja, wyliczenia i sukcesy odnoszone przez Szwedów skłaniały do wskazania właśnie 1655 roku. Kiedy jednak prognoza ta nie sprawdziła się, wielu innych mieszkańców Europy, nie biorących bezpośredniego udziału w rozgrywających się wydarzeniach, zaczęło szukać odpowiedzi na to pytanie, wykorzystując wiedzę kabalistyczną, aby dojść do wspólnej daty: 1656 roku...no może 1657. Niektóre z tych przepowiedni sprawdzały się. Ci, którzy wierzyli w to, że przewidywanym rokiem jest rok 1655, kierowali się przyjętą przez najbardziej szanowane kręgi specjalistów od Apokalipsy datą 1260 roku, uważaną za rok, w którym miało nadejść Królestwo Boże; taką datę podali tajemniczy Joachimici8; dodano do niej 395 lat, otrzymując rok 1655, kiedy to paść miały 8 Joachimici - zwolennicy poglądów Joachima z Fiore (ok. 1132/1145-ok 1202). Teolog. Opat cystersów w Corazzol Fiore. Jego poglądy na Trójcę Św. 18 Czy Berlin płonie? wszystkie pogańskie świątynie znajdujące się jeszcze w chrześcijańskim świecie. Niektórzy opowiadali się jednak za rokiem 1656, ponieważ jeśli podsumować długość życia wszystkich patriarchów wymienionych w piątej Księdze Mojżeszowej9, otrzymywało się właśnie liczbę 1656. Nieprawda - twierdzili inni; bo jeśli wziąć liczbę Bestii z Księgi Apokalipsy, to znaczy liczbę 666, tak ulubioną przez wszystkich kabalistów, a potem ją podwoić, to uzyskuje się liczbę 1332. A jeśli dodać do niej liczbę 325, odpowiadającą dacie I Soboru Nicejskiego, to daje to w sumie liczbę 1657. Quod erat demonstrandum. Swój przyczynek do tych rozważań dołożył także William Lilly, słynny angielski astrolog10. Bardzo popularnym elementem tego rodzaju literatury w XVII wieku były tzw. prognostyki, które wydawano wszędzie. Zawierały one komentarze do wydarzeń w zakończonym roku, a jednocześnie pisano o tym, co zdarzy się w nadchodzącym roku. Obrotny Lilly oczywiście wkręcił się w ten lukratywny interes. W swym prognostyku na 1656 rok wymienił co prawda Szwedów i Karola Gustawa, ale w sposób dość mglisty, co było typową cechą dla całego gatunku. Kiedy jednak przyszło do odczytywania znaków odnoszących się zostały potępione w roku 1215 przez Sobór Laterański IV. Po śmierci Joachima wielką popularność zyskały jego komentarze apokaliptyczne, w których na gruncie chiliastycznym (milenaryzmu) głosił, że dzieje świata dzielą się na trzy okresy: Boga Ojca (Stary Testament), Syna Bożego (Nowy Testament) i Ducha Świętego (nazwany przez niego Ewangelią Wieczną). Ten trzeci okres miał rozpocząć się w roku 1260, kiedy to ukazać się miało duchowe znaczenie Ewangelii, zaś biskupów zastąpić miał nowy zakon ludzi duchownych. Ruch joachimicki we Włoszech i Niemczech szybko przerodził się w ruch sekciarski. Zainspirował wiele nurtów heretyckich (przyp. red.). 9 Tzn. w Księdze Powtórzonego Prawa (przyp. tłum.). 10 Lilly napisał w 1647 r. m.in. jedno z podstawowych, choć pełnych sprzeczności, dzieł angielskiej astrologii, pt. „Christian Astrology modestly treated in three books". Swoją sławę ugruntował w czasie zakończonej niedawno wojny domowej w Anglii, kiedy to m.in. wezwano go podczas oblężenia Colchester, gdy wśród oblegających miasto wojsk zaczęło upadać morale. Lilly obwieścił wtedy, że upadek miasta zapisany jest w gwiazdach. Żołnierze przełamali kryzys i miasto upadło. Wykorzystywano go również jako pewnego rodzaju konsultanta w kwestiach astrologicznych, starając się dowiedzieć, jak doszło do ucieczki króla z Hampton Court. 19 Niezwyciężony do 1657 roku, gwiazdy okazały się o wiele bardziej czytelne i zrozumiałe. Supernowa, którą w 1572 roku odkrył Tycho Brahe, a która w 1630 roku zwiastować miała w Niemczech nadejście Gustawa Adolfa, Lilly postanowił potraktować jako zapowiedź przyjścia Karola Gustawa i jego sukcesów w Polsce: to właśnie on miał być obiecywanym Lwem z Północy, i nikt inny. Anglik obwieścił też z dużą pewnością siebie, że nadchodzący rok będzie czasem triumfów dla szwedzkiego króla i jego armii. „Bracia czescy" spragnieni byli dobrych wiadomości jak gleba deszczu, toteż ogarnęło ich gorączkowe podniecenie. Układ, jaki protestancka Szwecja zawarła jesienią 1656 r. z protestancką Holandią i protestancką Brandenburgią tłumaczono sobie oczywiście w najlepszy z możliwych sposobów. Czyż nie był to początek wielkiej, antykatolickiej unii, którą niektórzy przepowiadali, której wielu sobie życzyło, a wielu innych obawiało? Jednak pod koniec 1656 roku zdarzyły się dwie rzeczy. Sprawiły one, że oczekiwania „czeskich braci" musiały przybrać zupełnie inny kierunek, a wielu innych, którzy wiązali z nimi nadzieje, zaczęło z troską zastanawiać się, czy wszystkie te apokaliptyczne przepowiednie rzeczywiście były prawdziwe. Było rzeczą oczywistą, że wycofanie się wojsk szwedzkich późnym latem 1656 roku z centralnych regionów Rzeczpospolitej wykorzystane zostanie przez ich przeciwników. Mimo to zarówno Karol Gustaw, jak i jego otoczenie zaskoczeni zostali dalszym rozwojem wydarzeń, co zmusiło ich do zajęcia się innymi kwestiami niż dyplomacja czy stan zdrowotny armii. Po bitwie pod Warszawą Jan Kazimierz ponownie zdołał zgromadzić rozproszone siły, a z dostarczanych mu raportów faktycznie wynikało, że Szwedzi rzeczywiście rozpoczęli generalny odwrót w stronę wybrzeża. W obliczu tych wydarzeń dowództwo polskie zdecydowało się na podjęcie kontrofensywy. Zamiast jednak przebijać się w widowiskowy sposób przez obsadzony szwedzkimi załogami łańcuch twierdz i miast, ciągnący się łukiem na długiej przestrzeni i tworzący swego rodzaju tarczę ochronną między wybrzeżem a pozostałymi regionami kraju, postanowiono obejść całą linię obronną od zewnątrz. 20 Czy Berlin płonie? Po raz kolejny potwierdziło się, że złe opinie krążące w społeczeństwie polskim na temat Jana Kazimierza nie zawsze znajdowały uzasadnienie. Jego zamiar był dobrze przemyślany. Król planował mianowicie dwa jednoczesne natarcia, które porównać można z walką dwóch zapaśników, z których jeden próbuje objąć w pasie swego przeciwnika. Na wschodzie armia złożona głównie z Litwinów i Tatarów miała przejść przez regiony nadgraniczne, a potem wkroczyć do Prus Wschodnich. Na zachodzie główne siły pod osobistym dowództwem Jana Kazimierza miały dotrzeć szerokim łukiem przez Wielkopolskę do Prus Królewskich, Gdańska, aż do wybrzeża. Planowano też wywierać stały nacisk na Szwedów i Brandenburczyków w innych miejscach i w innej formie. Kraków, ostatnia szwedzka twierdza na południu, była już odcięta od dostaw i kontaktów z zewnątrz; teraz chodziło o to, aby przystąpić do formalnego oblężenia miasta. Szlachta wielkopolska wchodząca w skład pospolitego ruszenia miała z kolei rozniecić płomień wojny poprzez wkroczenie do Niemiec, aby zaatakować część Pomorza należącą do Brandenburgii. Pierwsze uderzenie skierowano na wschodnie regiony Prus Książęcych. Po kilku dniach zabawy w kotka i myszkę oddział szwedzko-brandenburski, wyznaczony do obrony terenów nadgranicznych, dopadnięty został dnia 8 października 1656 roku pod wsią Prostki11. Tam, nad brzegiem Ełku, oddział obrońców został najpierw wymanewrowany, potem otoczony, a w końcu rozproszony przez 11 tysięcy Litwinów i Tatarów. Szwedzi i Brandenburczycy stawiali zadziwiająco słaby opór, ale ponieśli wysokie straty w zabitych i wziętych do niewoli12. Byłyby one jeszcze wyższe, gdyby " Wojskami polsko-litewsko-tatarskimi dowodził hetman Wincenty Korwin Gosiewski. - przyp. redakcji. 12 Szwedzi stracili 3000 zabitych lub rannych, a 2000 dostało się do niewoli; Polacy zdobyli też 41 sztandarów i wszystkie działa; wśród jeńców znalazło się 70 oficerów, w tym generał Ridderhielm oraz Bogusław Radziwiłł, który mianowany został przez księcia elektora namiestnikiem Prus (przyp. tłum.). [Istnieją dwie odmienne hipotezy co do przebiegu tej bitwy: 1-szą przedstawił Wiesław Majewski, Bitwa pod Pmstkami (8 X1656 r), SMHW, tom II, Warszawa 1956; 2-gą znajdziemy w opracowaniu: Sławomir Augusiewicz, Działania militarne w Prusach Książęcych w latach 1656-1657), Olsztyn 1999.] (przyp. red.). 21 Niezwyciężony zwycięzcy nie interesowali się bardziej taborami i łupem niż ściganiem grup przerażonych żołnierzy szukających schronienia w okolicznych lasach. Wiadomość o porażce i o tym, że zwycięzcy bez przeszkód dotarli do wybrzeża, wywołała duży niepokój w oddalonym o 17 mil od Prostek Królewcu. O przebiegu wydarzeń wiedział też szwedzki sztab główny, który miał swą siedzibę we Fromborku. Przez kilka dni po bitwie żona Karola Gustawa nocowała na statku zakotwiczonym na morzu - tak na wszelki wypadek. Wszystko to mogło zakończyć się dla Szwedów prawdziwą katastrofą, gdyby nie przypadek. Oto w tym samym czasie przez teren Prus Książęcych przemieszczał się pod dowództwem Stenbocka oddział złożony z 8000 ludzi, który kierował się do Inflant, aby wesprzeć tam walczące wojska szwedzkie. Kiedy Stenbock dowiedział się o rezultacie bitwy, natychmiast zmienił kierunek marszu, zgromadził resztki rozproszonych wojsk pobitych pod Prostkami i ruszył na Polaków. Ci jednak z typową dla siebie łatwością wymknęli się Stenbockowi, maszerując w stronę granicy, a drogę ich przemarszu wyznaczały pióropusze dymów palonych i plądrowanych wsi. Dnia 22 października Stenbockowi doniesiono, iż przeciwnik znajduje się w odległości trzech mil od niego, tuż nad granicą pru-sko-litewską. Chcąc wykorzystać tę ostatnią szansę, jaka im się nadarzała, aby dopaść wroga, Szwedzi postanowili porzucić tabory, ciężką artylerię i większą część piechoty, i ruszyć jak najprędzej śliskimi, jesiennymi drogami w kierunku granicy. Kiedy straż przednia dotarła do wzgórza wznoszącego się pod Filipowem, stała się celem wściekłego ataku litewskiej jazdy. Oznaczało to jednak, że Szwedom udało się doścignąć główne siły przeciwnika. Okupione dużymi stratami doświadczenia spod Warki nie zostały jednak zapomniane: podjazd szwedzki miał tym razem ze sobą dwa lekkie działa, które natychmiast wytoczono na pozycje ogniowe i oddano salwę. Atak litewski został powstrzymany. Niedługo potem Szwedom udało się ustawić na wzgórzu więcej armat. Podczas gdy wszystkie baterie ostrzeliwały ustawione w prostokąty siły litewskiej kawalerii, Stenbock poprowadził część swojej kawalerii do kontrataku w wąwozie. I to wystarczyło, bo Litwini wycofali się. Na miejscu, gdzie doszło do starcia, znaleziono kilka 22 Czy Berlin płonie? flag, część wziętych wcześniej do niewoli jeńców szwedzkich13 i całe tabory - litewskie i te, które Litwini zdobyli na Szwedach pod Prostkami. Ziemię zalegało ponad 500 ciał zabitych Litwinów. Dopiero po pewnym czasie do Szwedów dotarło, dlaczego w tak szybki sposób odnieśli zwycięstwo: okazało się, że oddział, z którym walczyli, liczył o połowę mniej ludzi, niż się spodziewano. Kilka dni wcześniej Tatarzy - którym i tak nigdy do końca nie ufano - pokłócili się z dowódcą oddziału, po czym zabrali wszystkie swe łupy i ruszyli w drogę powrotną na Krym. Najważniejszą część tatarskiego łupu stanowiło prawie 5000 jeńców, wśród których tylko nieliczni byli żołnierzami, podczas gdy większość stanowili chłopi i mieszczanie pochodzący z terenów Prus Książęcych, gdzie wcześniej grasowały litewsko-tatarskie oddziały. Tereny te rozciągały się w pobliżu takich miast jak Pisz, Ełk i Ryn. Nie chodziło tu jednak o typowe przemieszczenie tych ludzi na inne tereny: dla jeńców oznaczało to po prostu prawdziwą drogę krzyżową, która miała ich zaprowadzić aż do Morza Czarnego, gdzie Tatarzy zamierzali ich sprzedać na którymś z targów niewolników. Tatarzy parali się tym zajęciem już od stuleci, ale handlowanie jeńcami chrześcijańskimi było dla Polaków dość krępujące, tym bardziej, że Tatarzy nierzadko porywali się na polskich chłopów, jeśli nie trafiła im się jakaś lepsza okazja, chcąc tym samym przyprowadzić na Krym jak największy jasyr (miesiąc wcześniej polska królowa i jej damy dworu wykupiły z tatarskiej niewoli kilka szwedzkich kobiet, które wpadły Tatarom w ręce po bitwie pod Rawą). Ledwo jednak Szwedzi złapali oddech, dotarła do nich wiadomość, że Polacy zaatakowali Łęczycę, a załoga, w skład której wchodzili Szwedzi, Brandenburczycy i Polacy w szwedzkiej służbie, skapitulowała po trzydniowym oporze (następnej nocy po kapitulacji ofiarą zemsty Polaków padło wielu Żydów, których 13 Gosiewski nie czekał, aby przeciwnik rozwinął swe siły, przerwał w porę walkę i wycofał się za Filipowo, bez znaczniejszych strat w ludziach, tracąc nieliczne tabory. W czasie bitwy pod Filipowem do armii szwedzkiej uciekł z niewoli Bogusław Radziwiłł. Jednakże efekt zwycięstwa pod Prostkami był zmarnowany. Gosiewski zawarł miejscowy rozejm brandembursko-litewski. (przyp. tłum. i red.). 23 Niezwyciężony oskarżono o to, że pomagali Szwedom w obronie, rzucając kamieniami w atakujących Polaków). Miasto było jedną z najdalej na zachód położonych twierdz wchodzących w skład łańcucha obronnego chroniącego tyły szwedzkiej armii; upadek Łęczycy był sygnałem, że armia polska przystąpiła do ofensywy. Siły polskie kontynuowały marsz na wybrzeże, a słabo obsadzone garnizony, które stały na ich drodze, uciekały na wieść o nadchodzącym wojsku albo szybko kapitulowały. Odcięto Kalisz i zajęto Chojnice. Załoga Bydgoszczy nawet nie czekała na nadejście wroga, tylko wysadziła w powietrze zamek i uciekła na północ. Dowództwo szwedzkie wysłało co prawda na pomoc oddział kawalerii złożony z 1500 ludzi, ale został on zatrzymany w zasadzce. Na jego czele stał hrabia Wrzesowicz, cieszący się już bardzo złą sławą. Rok wcześniej działał na terenie Wielkopolski z taką brutalnością, że sami urzędnicy szwedzcy zażądali jego odwołania. Wrzesowicz wzięty został potem do niewoli przez grupę chłopów, którzy widocznie znali go z wyglądu i z opowieści o jego czynach. Chłopi zatłukli go kijami na śmierć, a ciało - zmasakrowane i wzdęte - zostawili na ziemi bez pochówku, bo nikt nie chciał się tym zająć. Tymczasem polska jazda przekroczyła granicę cesarstwa niemieckiego. Wojska brandenburskie dokonały co prawda niedawno okrutnego i zupełnie niepotrzebnego ataku na wielkopolskie terytoria nadgraniczne14, ale najazd polskich wojsk na ziemie brandenburskie miał na celu wywarcie politycznego i wojskowego nacisku na księcia elektora. Jednak najbardziej widocznym efektem akcji polskiej było to, iż bezbronna ludność cywilna Brandenburgii poddana została takim samym represjom, jakie do tej pory były udziałem ludności zamieszkującej Rzeczpospolitą. Niewielka liczebnie armia księcia elektora reprezentowała jak wspomniałem wysokąjakość, ale w chwili opisywanych wydarzeń 14 W sierpniu 1656 r. gen. G. Derfflinger na czele około 5000 żołnierzy, głównie kawalerii, wkroczył do Polski. 16 sierpnia zdobył Babimost, a następnie przez Międzyrzecz i Zbąszyn dotarł do Poznania, gdzie część oddziałów brandenburskich zluzowało szwedzki garnizon. Gen. Derfflinger w końcu września odszedł do Prus (przyp. red.). 24 Czy Berlin płonie? znajdowała się w zupełnie innym miejscu, a mianowicie w Prusach Książęcych. Oznaczało to, że Pomorze Szwedzkie i Nowa Marchia Brandenburska były zupełnie pozbawione obrony. Co prawda książę zwrócił się z apelem do szlachty zamieszkującej obie prowincje, aby jako poddana księciu wypełniła swe obowiązki i zorgani; zowała własną obronę, ale łatwiej było to powiedzieć, niż zrobić, ponieważ cały kraj i jego ludność nadal odczuwali skutki wojny trzydziestoletniej. Niewiele lepsze były też nastroje po wojnie. Dlatego też udało się wystawić wspólnymi siłami jedynie oddział kawalerii liczący około 500 ludzi, co sprawiło, że Polacy mogli rabować i palić bez żadnych ograniczeń. Ludność niemiecka w dziesiątkach tysięcy uciekała za Odrę. Polacy spalili między innymi miasto Kulmesberg, a ich łupem padło 4000 sztuk bydła, które pognali do Polski. Pojedyncze podjazdy polskiej kawalerii dotarły nawet do szwedzkiej części Pomorza i pojawiły się pod Szczecinem, gdzie zachowywały się tak, jakby chciały zaatakować miasto. Do władz docierały raporty mówiące o tym, że inne polskie oddziały maszerowały na południowy zachód, na Frankfurt nad Odrą. Fryderyk Wilhelm obawiał się, że mogą zaatakować Berlin, dlatego też zaczął rozważać ewakuację swego dworu do Spandau15. W tym samym czasie główne siły polskie maszerowały w stronę wybrzeża. W połowie listopada dotarły do Łęgowa, położonego 1 milę na południe od Gdańska, gdzie rozbiły obóz. Karol Gustaw nie przeszkadzał Polakom w ich marszu na północ z prostej przyczyny: armia szwedzka, dziesiątkowana zarazą, mogła przeciwstawić Polakom nie więcej niż 4000 ludzi. Reszta sił rozlokowana była jako załogi w zajmowanych przez Szwedów twierdzach i miastach, zajęta blokadą Gdańska albo maszerowała wraz ze Stenbockiem na Inflanty. Wielu zmarło od chorób, ran i z wycieńczenia. Sam książę elektor zajęty był własnymi kłopotami i mógł oddać do dyspozycji króla - i to niechętnie - jedynie symboliczne posiłki. Wszystko to sprawiło, że 12 listopada 1656 roku Jan Kazimierz, przy dźwięku dzwonów kościelnych, salw armatnich i wśród okrzyków mieszkańców dokonał triumfalnego wjazdu do Gdańska. Nikt mu w tym nie przeszkodził. 15 Obecnie dzielnica Berlina (przyp. tłum.). 25 Niezwyciężony Wjazd do Gdańska miał znaczenie większe niż symboliczne. Mimo prowadzonego przez Szwedów oblężenia i kuszących propozycji o zachowanie neutralnej postawy w toczonym konflikcie, Gdańsk pozostał wierny Rzeczpospolitej. To, że miasto doczekało się w końcu obiecanej pomocy, oznaczało, że plany szwedzkie, zakładające przejęcie kontroli nad Prusami Królewskimi, stały się utopią. Odnoszący do tej pory prawie same sukcesy Szwedzi, znaleźli się nagle stłoczeni na wąskim terytorium, którego powierzchnia topniała tak szybko, jak kra lodowa w czasie wiosennego ocieplenia. Jednocześnie żadne znaki na niebie nie wskazywały na to, aby polityczna sytuacja Szwedów miała ulec jakiejkolwiek poprawie. Do Karola Gustawa dotarła najpierw informacja, że Rzeczpospolita podpisała układ z Rosją o zawieszeniu broni (dyplomaci polscy w Moskwie, źle traktowani przez swych rosyjskich gospodarzy, zmuszeni zostali między innymi do oddania carowi Wilna; car tłumaczył to tym, że upadek miasta był karą bożą zesłaną na Polaków za popełnione przez nich grzechy). I chociaż porozumienie porównać można z małżeństwem zawartym pod przymusem, i to za wysoką cenę, oznaczało ono w każdym razie, że Polacy mieli zagwarantowany spokój na jednym froncie, dzięki czemu mogli teraz rzucić wszystkie swe siły przeciwko Szwedom. Na początku grudnia 1656 roku podpisany został układ w Wiedniu, w którym Austria - dziedziczna prowincja cesarza16 - opowiedziała się po stronie Polskie w toczącym się konflikcie. Tym samym Karolowi Gustawowi przybył nowy, potężny przeciwnik, którego co prawda niedawno pokonano, ale odbyło się to za tak wysoką cenę, że mogło w efekcie doprowadzić do złamania kręgosłupa państwu szwedzkiemu. Był to też przeciwnik, który, tak jak wszyscy inni poszkodowani w wielkiej wojnie, dyszał żądzą zemsty. Układ stanowił jednak dla wielu Polaków spore rozczarowanie - ostrożny cesarz godził się na wysłanie Janowi Kazimierzowi nie więcej niż 4000 żołnierzy, a Rzeczpospolita zobowiązała się do ich 16 Ferdynand III Habsburg, cesarz od 1637 do 1657 r. Jego następca cesarz Leopold zatwierdził 27 maja 1657 r. przymierze z Polska przeciwko Szwecji (przyp. red.). 26 Czy Berlin płonie? utrzymania i wypłaty żołdu. Obaj władcy mieli jednak nadzieję, że wobec rosnących szeregów ich żołnierzy, w obozie przeciwników nawet tak odważnemu władcy jak Karol Gustaw zadrży serce. Mylili się jednak obaj. Król Szwecji przy wielu okazjach udowodnił, że obce mu było zachowanie polegające na wyznaczaniu nieprzekraczalnych granic - cecha, która charakteryzuje prawdziwych mężów stanu. Według słów pewnego francuskiego dyplomaty, Karol Gustaw stał przed alternatywą: zwyciężyć albo...polec. Innego wyboru nie miał. Była to więc postawa bezkompromisowa, tak nietypowa i szokująca w stosunku do pragmatycznych postaw charakteryzujących XVII wiek. Postawa prezentowana przez Karola Gustawa stała się zapowiedzią niezwykłej, bezkompromisowej postawy, która stała się przyczyną późniejszego upadku jego wnuka17. W obliczu zaistniałych faktów Karol Gustaw po raz kolejny rzucił się w wir pracy nad swym walącym się planem, wyposażony we wszystkie swe zdolności improwizacyjne, całą swą energię i swą zwykłą, bezgraniczną fantazję. W ciągu całej jesieni 1656 roku posłańcy reprezentujący wszystkie możliwe partie, strony i państwa krążyli po Europie, czyniąc wszystko, co było w ich mocy, ażeby albo zakończyć wojnę, albo jeszcze bardziej ją rozszerzyć. Pod koniec grudnia wszystkie strony opanowała prawdziwa gorączka dyplomatyczna. Odnosi się to zwłaszcza do posłów francuskich, którzy intensywnie pracowali nad różnymi inicjatywami pokojowymi, starając się także doprowadzić do bezpośredniego spotkania między Janem Kazimierzem a Karolem Gustawem. I chociaż obaj władcy byli całkowicie nie-zainteresowani takim spotkaniem i porozumieniem, to nie brakowało i takich osób, zwłaszcza po polskiej stronie, które przychylnie odnosiły się do jakiegoś kompromisu gwarantującego pokój. Z drugiej strony, kiedy bezpośrednie zagrożenie dla Rzeczpospolitej zostało zażegnane, pojawiły się ponownie dawne podziały. Polacy i Litwini kłócili się z powodu podpisanego niedawno układu pokojowego z carem, a w kręgach wojskowych nieufność wobec cesarza i Austrii była tak wielka, że pojawiły się nawet głosy proponujące, 17 Tzn. Karola XII, który w 1709 roku poniósł całkowitą klęskę w czasie bitwy pod Połtawą (przyp. tłum.). 27 Niezwyciężony aby zamiast z cesarzem zjednoczyć się ze Szwedami. Poza tym główna armia polska była już zmęczona i wycieńczona. Szybki manewr związany z marszem na Gdańsk nadwerężył w dużym stopniu zapasy, jakimi dysponowało wojsko, doprowadził do pustki w kasie wojskowej i odbił się niekorzystnie na kondycji fizycznej armii. Brak żołdu na wypłatę dla żołnierzy pogorszył sytuację, a wkrótce potem wróciły stare czasy, w których dominowały kłótnie, niekończące się debaty, bunty w wojsku i przemoc, a żołnierze odmawiali podporządkowania się rozkazom swych dowódców. Już po dwóch tygodniach bezpowrotnie przepadły nadzieje na zawarcie układu pokojowego. Dnia 6 grudnia 1656 roku doszło bowiem do podpisania kolejnego porozumienia. Tym razem odbyło się to w Radnot18, a sygnatariuszami były Szwecja i Siedmiogród. Po długich negocjacjach, po okresach wahania, silnych naciskach i licznych obietnicach19, Jerzy Rakoczy zdecydował się w końcu przystąpić do wojny jako sojusznik Szwedów. 18 Na podstawie układu Szwecja miała otrzymać Kujawy, Prusy Królewskie, Podlasie, Żmudź i Kurlandię; elektor - Wielkopolskę; Chmielnicki miał otrzymać Ukrainę; Rakoczy Małopolskę, Mazowsze, Wołyń, Podole i część Litwy z tytułem króla polskiego; dla Bogusława Radziwiłła wykrojono oddzielne państwo z województwa nowogrodzkiego (przy. tłum.). 19 Ze wspaniałomyślnością, która jest tak bardzo typowa dla tych, którzy rozdają cudzą własność, Karol Gustaw obiecał Rakoczemu większą część Małopolski i Litwę, z przynależnymi im tytułami królewskimi i książęcymi. Zwłaszcza te ostatnie miłe łaskotały dumę ambitnego księcia, który był jednym z przegranych kandydatów na polski tron w czasie ostatniej elekcji w 1648 roku. 28 Punkt zwrotny pod Brześciem Wi: iadomość o podpisaniu traktatu w Radnot sprawiła, że „bracia czescy" nadal z pełną wiarą głosili, że jednak mieli rację i że oto nadszedł Dzień Ostateczny. Decyzja cesarza, który wraz z Austrią opowiedział się po stronie Rzeczpospolitej, przekonała ich, że przynajmniej jeden wątek spośród ich apokaliptycznych wizji potwierdził się: siły Antychrysta szykowały się do decydującego starcia. A kiedy Siedmiogród wszedł w sojusz ze Szwecją, to było to dowodem -jak twierdzili „Bracia" - na potwierdzenie tego, co głosiły przepowiednie, a mianowicie, że dobre moce z północy i wschodu powinny stanąć obok siebie ramię w ramię. Trzeba jednak dodać, że tak jak inne ugrupowania porwane wizją, zgodnie z którą los świata już dawno został przesądzony, a jego kres dobiega końca, „Bracia czescy" nie mogli się oprzeć pokusie poprawiania tego, co i tak miało być nieuniknione, albo pomagania prorokom w znalezieniu właściwej drogi. Bardzo napracowali się też nad tym, aby ów sojusz doszedł do skutku. Mało było w Europie takich miejsc, gdzie ich krecia robota przyniosła tak owocne rezultaty jak w Siedmiogrodzie. Był to z wielu względów niezwykły kraj. Księstwo powstało w XVI wieku, po zwycięskiej, choć niosącej zniszczenie wojnie prowadzonej przez Imperium Osmańskie przeciwko Węgrom. 29 Niezwyciężony Państwo węgierskie zostało wtedy podzielone na trzy części. Jedna z nich - mała, wąska, ale gęsto zaludniona - zachowała pewien rodzaj nominalnej niezależności kontrolowanej jednak przez Habsburgów; druga część — rozległa, płaska i rzadko zaludniona - wcielona została bezpośrednio w granice Imperium Osmańskiego; trzecia część - Siedmiogród - dostała się pod władzę sułtana stając się jednym z państw wasalskich. Tak długo, jak mieszkańcy prowincji płacili swe roczne podatki i zachowywali się jak posłuszni poddani, mogli rządzić się sami, co nie przeszkadzało ich leniwym panom w Istambule. Mieli własny parlament i sami mogli wybierać swego księcia. Nie było to więc jakieś lilipucie państewko. Formą i wielkością przypominało Irlandię, ale taką Irlandię, która otoczona jest górami, a nawet jest z nich zbudowana: na północy i wschodzie Karpaty, na południu Alpy Transylwańskie, na zachodzie góry Gyalu20. Księstwo przypominało więc w pewnym sensie potężną twierdzę, było też państwem graniczącym z kilkoma wielkimi krajami. Z tego powodu stanowiło popularne miejsce do osiedlania się dla pojedynczych osób i całych ludów, które szukały dla siebie wolności lub bezpiecznego azylu. Kraj był z pewnością trudno dostępny. Główne szlaki komunikacyjne biegły przez osiem przełęczy, więc zdarzało się, że dyplomaci, którzy podróżowali w tamtym kierunku, musieli używać koni jucznych do przewożenia swego bagażu. Tak jak wiele innych regionów górskich, księstwo było jednak odizolowane i biedne, a życie mieszkańców ciężkie i pełne znoju. Rolnictwo zaspakajało głównie podstawowe potrzeby mieszkańców, a jedynym towarem eksportowym, który cieszył się sporym wzięciem, było drewno, które pozyskiwano z lasów pokrywających wysokie partie gór, a potem spławiano w dół rzeki do miejsc, gdzie można je było sprzedać (pod względem gospodarczym Siedmiogród należał bardziej do Półwyspu Bałkańskiego i Lewantu niż do Europy Wschodniej: od Morza Czarnego dzieliło go niecałe 40 mil). Ludność była niezwykle różnorodna, nawet jak na XVII wiek. Mieszkali tu mówiący po węgiersku Szeklowie, rumuńskojęzyczni Wołosi, nie- 20 Większa część byłego Siedmiogrodu położona jest w dzisiejszej Rumunii; niewielkie skrawki znajdują się na Węgrzech i Ukrainie. 30 Punkt zwrotny pod Brześciem mieccy Sasi, a oprócz nich także Żydzi, Bułgarzy, Cyganie, Włosi i Ormianie. Między poszczególnymi grupami istniały nie tylko różnice językowe, ale i klasowe: większość posiadaczy ziemskich mówiła po węgiersku, większość chłopów po rumuńsku, większość mieszczan po niemiecku. Czasy nacjonalizmu jeszcze na szczęście nie nadeszły, dzięki czemu ludzie żyli w zgodzie, a kultury mieszały się ze sobą jak w tyglu. Świadczyły o tym dobitnie budowle wznoszone w kraju. Kościół luterański w Brasovie wzniesiono w stylu północnoniemieckiego gotyku, ale ozdobiono go tureckimi dywanami. Cerkiew prawosławna z kolei przypominała ze względu na mieszankę stylów bal maskaradowy, gdzie sztuka bizantyjska i barokowa występowały obok gotyku i renesansu. Książę Siedmiogrodu, Jerzy Rakoczy, był -jak większość jego poddanych - protestantem, ale ze względu na własne przekonania, tradycje i konieczności dopuszczał dużą tolerancję religijną, która przewyższała nawet tę, jaka panowała kiedyś w Rzeczpospolitej. To chyba dlatego jego dwór działał jak magnes dla wielu prominentnych „braci czeskich" - m.in. Comeniusa i proroka Drabika - którzy napływali tam, aby z wielkim przekonaniem i sporym sukcesem szerzyć swe proroctwa o sojuszu trzech potęg. Jednym z tych, którego dało im się przekonać, był nie kto inny, jak sam Rakoczy. To, że skłonienie księcia do włączenia się w wojnę zabrało im tak wiele czasu, spowodowane było głównie tym, że w otoczeniu księcia znajdowało się wiele osób (między innymi matka księcia, jego teściowa i żona Zsofia Batory), u których wiara w objawione proroctwa była mniejsza niż strach przed wojną. Nawet hierarchowie kościoła katolickiego czynili księciu trudności i wysuwali kontrargumenty. Nie na wiele się to jednak zdało. Pijany ideą, że oto teraz przystąpi do świętej wojny, i przekonany, że mieszkańcy Rzeczpospolitej powitają jego nadejście z zadowoleniem, książę wysmarował napuszony manifest21, wydany po polsku i łacinie, gdzie obwieszczał, że przybywa na własne życzenie Polaków, aby wziąć ich pod swą ochronę i zagwarantować wolność religii. 21 Manifest ten wydany został 31 grudnia 1656 roku (przyp. tłum.). 31 Niezwyciężony Trzeciego dnia świąt Bożego Narodzenia oddziały księcia zeszły z zaśnieżonych gór i przekroczyły polską granicę, kierując się w stronę słabo bronionych okolic graniczących z Ukrainą, stanowiących do niedawna bazę zaopatrzeniową dla Jana Kazimierza. Sam Rakoczy miał dołączyć do nich w ciągu tygodnia, prowadząc ze sobą resztę swej wielkiej armii22. Kiedy na początku stycznia 1657 roku Erik Jónsson musiał przerwać ledwo rozpoczęte prace przy naprawie fortyfikacji Torunia, otrzymał rozkaz, aby natychmiast wyruszył do Chojnic, które Polacy zajęli w czasie marszu na Gdańsk. Szwedzi postanowili odzyskać utraconą twierdzę, a miało się to dokonać w ramach rozpoczętej przez Karola Gustawa kontrofensywy. Manewr zaskoczenia nie powiódł się, prowadzone rozmowy dyplomatyczne rozjaśniły trochę sytuację, a zaraza zbierała coraz mniejsze żniwo - krzywa zachorowań zawsze spadała w miarę, jak nadchodziły coraz większe chłody: wszy nie lubiły mrozu. Jednocześnie udało się wzmocnić marne resztki, nazywane do niedawna armią szwedzką, świeżymi rekrutami przybyłymi z Pomorza i żołnierzami pozyskanymi z armii Stenbocka, który po zwycięstwie pod Filipowem maszerował teraz z powrotem na zachód, w stronę delty Wisły. Plan przewidywał, że armia szwedzka przeprawi się przez Wisłę, a następnie ruszy na Gdańsk. Operacja przebiegała jednak w wolniejszym tempie, niż zakładano, ponieważ spiętrzenie kry na Wiśle i silne burze opóźniły budowę mostów. Dlatego też dopiero pod koniec grudnia 1656 r. wojsko zdołało przeprawić się pod Gniewem na drugi brzeg i osiągnąć punkt położony sześć mil na południe od Gdańska. Kiedy Szwedzi, maszerując przez wypalone okolice, zbliżyli się do obozu polskiego rozbitego pod Łęgowem, tradycyjnym sposobem wezwali Polaków do bitwy oddając dwa strzały armatnie. Przeciwnik odpowiedział w taki sam sposób, ale na tym się skończyło. A kiedy następnego dnia żołnierze Karola Gustawa wspięli się na kilka wzgórz górujących od północnej strony nad polskim obozem, zobaczyli, że jest on pusty i opuszczony: piechota polska przeniosła się do Gdańska, 1 Odbyło się to pod koniec stycznia 1657 roku (przyp. tłum.). 32 Punkt zwrotny pod Brześciem gdzie przebywał Jan Kazimierz, a jazda ponownie oddaliła się na południe. Nie mając artylerii, czasu i cierpliwości, aby rozpocząć formalne oblężenie, król szwedzki pozostawił część swej armii pod Gdańskiem, po czym na czele reszty wojska ruszył za znajdującą się w odwrocie polską kawalerią. Około godziny trzeciej, w nocy z 2 na 3 stycznia 1657 roku, szwedzki oddział kawalerii liczący 950 ludzi23 dotarł do Chojnic, gdzie część Polaków rozbiła się obozem. Skwadrony przemknęły przez most wyściełany słomą, która miała zagłuszyć tupot końskich kopyt, a potem rzuciły się do ataku na Polaków. Szwedzi najpierw podpalili domy, a wielu polskich kawalerzystów, którzy uratowali się z płomieni, zostało potem zabitych, kiedy na wpół rozespani wybiegli w środku nocy na pokryte śniegiem ulice. Kiedy następnego dnia wstało słońce, Szwedzi naliczyli ponad 3000 zakrwawionych i sztywnych od mrozu ludzkich ciał, niezliczoną liczbę zabitych koni i 2600 tych, co przeżyły masakrę24. Niedługo potem do Chojnic dotarły główne siły szwedzkie, które natychmiast przypuściły atak artyleryjski na miasto. Teraz dopiero Polacy zrozumieli, o co w tym wszystko szło: gdyby miasto padło, droga w stronę wybrzeża byłaby dla nich zamknięta, a Jan Kazimierz znalazłby się w pułapce bez wyjścia. Było rzeczą oczywistą, że pomysłowy Erik Jónsson będzie bardziej przydatny pod Chojnicami niż pod Toruniem. Erik ruszył więc w szybkim tempie na północny zachód, eskortowany przez porucznika i 30 kawalerzystów. Zdołali jednak przebyć zaledwie pół drogi, kiedy dotarła do nich wiadomość, że Chojnice skapitulowały. Stało się to 11 stycznia 1657 roku, po trzech dniach gwałtownego ostrzału. Erik potrzebował jeszcze kilku dni, aby wraz ze swą eskortą dogonić szwedzkie wojsko, które zaraz po zajęciu miasta pomaszerowało dalej. Po raz pierwszy od zakończenia wojny trzydziestoletniej uczestniczył na poważnie w wojnie, brał udział w codziennym życiu 23 Dowodził nim płk Rutger von Aschenberg (przyp. red.). 24 Relacja szwedzka nieco przesadzona. Szwedzi rozbili niektóre pułki polskie i zagarnąwszy część taborów wycofali się pod Chojnice. Pościg za nimi nie dał rezultatu (przyp. red.). 33 Niezwyciężony wojska, mieszkał w zimnych namiotach ustawionych w śmierdzącym od ludzkich i zwierzęcych odchodów obozie. Przeżywał codzienną monotonię długich marszów w rozciągniętych kolumnach wozów, bydła i ludzi idących piechotą; ciągle w ruchu w stronę horyzontu zamazanego od deszczowych chmur, kłębów dymu albo kryjącego to, co niewiadome. Jak to zwykle bywało, już wkrótce pochód zamienił się w ciąg mil, nazw i miejsc, nie mających ze sobą jakiegoś logicznego i wyraźnego związku, ponieważ tylko najwyżsi rangą dowódcy posiadali całkowitą wiedzę, a i to nie zawsze. Szeregowcy i podoficerowie nie stawiali żadnych pytań; szli tam, dokąd kazano im iść, a swoje rozważania zostawili dla siebie. Erik i jego eskorta jechali śladem armii, która szła naprzód klucząc po okolicy i wypatrując okazji na stoczenie bitwy. Szwedzi ruszyli najpierw w szybkim tempie na południowy wschód i przeszli przez skutą lodem Wisłę. W czasie tego manewru doszło do drobnej potyczki z niewielkim oddziałem polskiej kawalerii, ale wkrótce potem armia dokonała zwrotu na północny wschód, zbliżając się do granicy z Prusami Książęcymi. Karol Gustaw zarządził tam postój, który trwał aż do drugiej dekady stycznia. Z obozu wyjeżdżały, a jakiś czas potem wracały pojedyncze oddziały, aż w końcu armia ruszyła dalej, kierując się łukiem na południe, a potem na południowy wschód, w głąb Polski, gdzie pod koniec stycznia doszło do przypadkowego kontaktu z polską kawalerią w pobliżu ogarniętego pożarem miasteczka leżącego na północ od Narwi. Następnie armia dokonała kolejnego manewru, kierując się na Litwę, ale zanim dotarła nad granicę, dowództwo zarządziło nagły postój, po którym wydano rozkaz marszu na północ, w stronę Prus Książęcych, a potem znowu na południowy zachód. Kiedy 11 marca zmęczeni żołnierze dotarli do Torunia, okazało się, że ślad, jaki po wykonanych manewrach pozostał na mapach sztabowych, przypominał ogromną ósemkę. Dopiero jakiś czas potem stało się jasne, jakie były przyczyny takich decyzji. Armia, do której wcielono Erika, wysłana została, aby przeszkodzić dużemu oddziałowi polskiej jazdy, który próbował przebić się do Gdańska i uwolnić zamkniętego w nim Jana Kazimierza. Jednak po ostatnim starciu ze Szwedami, do którego doszło przy wspo- 34 Punkt zwrotny pod Brześciem mnianym już płonącym mieście, Polacy zrezygnowali z tego zamiaru. W tym momencie armię szwedzką skierowano na północny wschód z odsieczą dla obleganego Tykocina, stanowiącego najbardziej na wschód wysunięty punkt szwedzkiego systemu bezpieczeństwa, który ciągnął się od wschodu do zachodu. Tykocin oblegany był przez armię litewską, która w październiku pobita została przez Szwedów pod Filipowem. Marsz na Tykocin został nagle wstrzymany po otrzymaniu przez dowódców informacji, że miasto zostało wzięte szturmem, a reszta załogi szwedzkiej popełniła zbiorowe samobójstwo: żołnierze zamknęli się w wieży, a potem wysadzili się w powietrze25. W tym samym czasie Jan Kazimierz wymknął się z pułapki. Jego królewska małżonka - wpadła w złość, kiedy dowiedziała się, że król nadal tkwi w Gdańsku, po czym zwróciła się do głównodowodzących armią, aby zebrali wojsko i przebili się do Gdańska. Jej rozmówcy krzywili się na to, wynajdywali kłopoty i zrzucali winę na żołnierzy, którzy byli wynędzniali i od dawna nie otrzymywali żołdu. Królowa zorganizowała wtedy ekspedycję ratunkową za swe prywatne pieniądze, a na czele oddziału stanął - któż by inny? - Czarniecki. To właśnie ten oddział tak gorliwie ścigali Szwedzi. Pierwsza próba dotarcia do morza nie powiodła się, ale za drugim razem Czarniecki wykonał jeden z najbardziej śmiałych manewrów tej wojny: stojąc na czele wybranych 2000 jazdy pokonał w ciągu trzech dni 28 mil26, przebijając się przez szwedzkie linie 25 W powietrze wysadzono też wtedy zwłoki Janusza Radziwiłła, jednego z odwiecznych wrogów Jana Kazimierza, który z sympatią odniósł się do szwedzkiej agresji na Polskę i zgodził się bez sprzeciwu na szwedzkie zwierzchnictwo; Radziwiłł współpracował ze Szwedami bez żadnego skrępowania, mając nadzieją na przekształcenie Litwy w swe prywatne księstwo. W miarę, jak społeczeństwo Rzeczpospolitej coraz bardziej zwracało się przeciwko Szwedom, Radziwiłł popadł w prawdziwą izolację. W końcu wszyscy go opuścili, nawet jego straż przyboczna. Aby uniknąć zemsty, która stawała się coraz bardziej prawdopodobna, przeniósł się w końcu do Tykocina, gdzie zmarł pewnej grudniowej nocy - sam, majacząc z gorączki, otoczony tylko nielicznym gronem członków swego dworu i służby. 26 W rzeczywistości Czarniecki przebył w ciągu 4 dni (3-6 lutego 1657 r.) 280 km, co mniej więcej odpowiada wspomnianym przez autora 28 milom (przyp. red.). 35 Niezwyciężony obrony, dotarł do Gdańska i wyprowadził króla w bezpieczne miejsce. A kiedy Gdańszczanie odmówili wypłaty pieniędzy, które żołnierzom obiecała królowa, hetman rozpuścił swój oddział po Żuławach, zezwalając żołnierzom na nieograniczone rabunki. Po ponad tygodniowym oczekiwaniu w obozie rozłożonym na południe od Torunia, kiedy to armia otrzymała nowe uzbrojenie, umundurowanie i żywność, po zasłużonym odpoczynku i wypłacie zaległego żołdu, wojsko ruszyło w dalszą drogę. Działo się to w ostatniej dekadzie marca 1657 roku. Karol Gustaw zaplanował kolejny wielki skok, tym razem znad wybrzeża w głąb kraju i dalej na południe. Pierwsza taka próba została podjęta -jak pamiętamy - latem 1655 roku, a jej efektem było zdobycie Krakowa. Po raz drugi król zdecydował się na taki manewr zimą 1656 roku, kiedy to armia szwedzka znalazła się o krok od zagłady w widłach Wisły i Sanu. Trzeci raz Karol Gustaw przeprowadził taką operację latem tego samego roku, kiedy to jego armia odniosła imponujące, choć nie mające większego znaczenia zwycięstwo pod Warszawą. Teraz król podjął czwartą próbę, a za cel postawił sobie odniesienie ostatecznego zwycięstwa. Jego żołnierze maszerowali już błotnistymi drogami na południe. W swym ostatnim, tak ryzykownym przedsięwzięciu, Szwedzi sięgnęli do ostatnich rezerw, a mimo to udało im się zgromadzić nie więcej niż około 7000 żołnierzy, z czego połowę stanowili Brandenburczycy. Poszczególne regimenty były nie tylko przerzedzone pod względem liczebnym, ale cierpiały także na braki w zaopatrzeniu, zwłaszcza prochu i koni pociągowych. I to z tymi siedmioma tysiącami wojska Karol Gustaw miał dokonać tego, co nie udało mu się osiągnąć z czterdziestoma tysiącami dwa lata wcześniej. Różnica polegała jednak na tym, że tym razem Szwedzi zamierzali połączyć się ze swym nowym sojusznikiem, księciem Siedmiogrodu. O jego wojsku wiedziano tylko tyle, że maszeruje właśnie przez południowe regiony Polski i zmierza do Krakowa. Erik podążał za wojskiem, zaglądając w każdy kąt. Do jego zadań należało między innymi wynajdywanie odpowiednich kwater dla żołnierzy. Wysłano go także do kilku mniejszych twierdz, gdzie Erik dokonał inspekcji, po której niektóre polecił wzmocnić, a nie- PUNKT ZWROTNY POD BRZEŚCIEM które opuścić. Armia nadal podążała na południe, kierując się w ciepłych promieniach wiosennego słońca prawie prostą drogą na Kraków. Często mijano te same okolice i te same miasta i wsie, przez które armia maszerowała w pamiętnym, 1655 roku. Różnica między obydwoma marszami była jednak ogromna. Trwająca prawie dwa lata wojna doprowadziła w niektórych miejscach do tak straszliwych spustoszeń, że przewyższały one czasami szkody, jakich w Europie dokonała wojna trzydziestoletnia. Kiedy Szwedzi wkroczyli do Polski, był to kraj, który przyciągał ich spojrzenia. Teraz ten sam kraj był zniszczony, ogołocony, spustoszony. To, czego nie zniszczyli albo nie splądrowali Szwedzi, dostało się w ręce Brandenburczyków, Polaków albo żołnierzy księcia Rakoczego. Wiele miast było podziurawionych od kul, wiele zamków wysadzonych w powietrze, wiele wsi spalonych, wiele kościołów zniszczonych, wiele gospodarstw znikło z powierzchni ziemi27. Oględziny, jakich dokonano po zakończeniu wojny, przyniosły zatrważający wynik: „obecnie całkowicie zniszczone - brak ludzi i zabudowań - pole zamienione w nieużytek i porośnięte trawą - zniszczone w tak wielkim stopniu, że nawet śladu nie zostało - w tej wsi nie ma już żadnych zabudowań -cała wieś zniszczona i nawet nie obsiano pól - całkiem pusto, we wsi stoją tylko dwa zniszczone domy, brak ludzi - całkiem opustoszała, tylko trzy puste domy, nie ma ludzi - puste... - puste...- puste". Spośród 425 wsi położonych w Prusach, stanowiących własność króla, aż 127, czyli 29% było po wojnie całkowicie zniszczonych, 140, czyli 33% zniszczonych zostało więcej niż w połowie, a 158, to znaczy 38%, uległo zniszczeniu mniej niż w połowie28. Liczba chłopów gospodarujących na 27 Wiele z zamków wysadzonych przez Szwedów w powietrze po klęsce pod Warką, jak na przykład zamek w Czersku, nadal leży w ruinie. Natomiast kościoły drewniane, które za tamtych czasów stanowiły typowy składnik polskiego krajobrazu, należą obecnie do rzadkości i opisywane są w przewodnikach turystycznych. 28 Cyfry te pokazują również te przypadki, gdzie bywało najgorzej: przede wszystkim chodzi tu o dobra królewskie, które stały się obiektem największych rabunków; wojna w Prusach Królewskich trwała poza tym dłużej niż w innych prowincjach Rzeczpospolitej. Istniały też takie obszary w pobliżu Ukrainy, gdzie wojna i powstanie spowodowały, że 86% gospodarstw zostało opuszczonych. 36 37 Niezwyciężony Punkt zwrotny pod Brześciem dużych areałach (tzw. storbónder) spadła w wielu prowincjach do jednej trzeciej w porównaniu ze stanem sprzed 1655 roku. Spadła też powierzchnia gospodarstw i tendencji tej nie udało się już odwrócić. W niektórych miejscach, gdzie nieprzyjaciel albo sąsiad zrabował chłopu bydło, nierzadki był widok rolnika, który sam zaprzęgał się do pługa, jeśli w ogóle jakiś pług jeszcze posiadał (brak zwierząt pociągowych był po wojnie tak duży, że w dość niezwykły sposób przyczynił się do zahamowania procesu odbudowy kraju). Zmniejszyła się także liczba ludności, i to wszędzie, a to na skutek bitew, napadów, głodu czy epidemii. Średni spadek wynosił jedną czwartą, chociaż w najgorszych przypadkach wyniósł aż jedną trzecią29. Rodziny, które przeżyły, były mniejsze niż przed wojną, wzrosła natomiast drastycznie liczba biednych i bezdomnych. Pod koniec wojny tylko w samym Elblągu naliczono około 3000 żebraków, z których większość stanowiły dzieci i młodzież. Wieczorami gromadziły się one płacząc głośno przed domami bogatych mieszczan, ale zaraz usuwali je stamtąd szwedzcy żołnierze, grożąc im karą śmierci, gdyby poważyły się wrócić. Oczywiście, spustoszone zostały nie tylko gospodarstwa chłopskie i pola. Wojna przyczyniła się też do upadku rzemiosła i bankructwa małych manufaktur, które stanowiły tak ważny składnik gospodarki na prowincji. Wielu szewców, kowali i garncarzy musiało porzucić swe warsztaty i utrzymywać się z pracy na roli. Spośród prawie 170 młynów, które przed wkroczeniem Szwedów istniały w posiadłościach Jana Kazimierza, leżących w Prusach Królewskich, 58 czyli 34% legło w gruzach w czasie wojny30. Zniszczeniu uległo też wiele tartaków, wiatraków, browarów i kuźni. Natomiast w powiecie Kiszewa spośród 15 smołami pozostały tylko cztery. 29 Jedną z ciężej poszkodowanych grup byli Żydzi, którzy padali ofiara przemocy ze strony obu walczących stron. Według niektórych szacunków w czasie wojny wymordowano 3589 rodzin żydowskich. Należy jednak dodać, że już wkrótce przyrost naturalny wśród Żydów osiągnął wysoki stan: ich gminy zostały odbudowane, a przywileje potwierdzone zaraz po wojnie. 30 W jednej z diecezji jeszcze 15 lat po wojnie aż 25% młynów nadal było zniszczonych albo nie użytkowanych. 1 Żałosny widok przedstawiały miasta, chociaż ich stan zależał od tego, w jakim stopniu uczestniczyły one w bezpośrednich walkach. Z reguły całkowitemu zniszczeniu ulegały przedmieścia, palone ze względu na planowane oblężenia. Mury były poryte od strzałów, zburzone albo pokruszone. Istniały też takie miasteczka, które plądrowane były przez wszystkie przechodzące przez nie wojska, bez względu na to, którą z walczących stron reprezentowały. Typowym przykładem jest Warszawa. Przed wojną w mieście istniało ponad 1000 domów, a w 1659 roku pozostało ich tylko 342. Ludność miasta zmniejszyła się o przynajmniej trzy czwarte. W wielu miejscach w Rzeczpospolitej zanikły struktury władzy, rzemieślnicy uciekli, a handel na targach zamarł. Ciężkie straty poniosły też duże, dobrze chronione miasta, jak na przykład Toruń, który w czasie wojny przeżył oblężenie. Teraz był tylko cieniem swej dawnej wspaniałości. Tylko w czasie epidemii zarazy w 1656 roku, zmarło 8962 mieszkańców grodu Kopernika, a jednocześnie mieszczan zmuszano do opłacania kosztów utrzymania załogi szwedzkiej. Kwota ta wynosiła 68 593 talary rocznie. Życie gospodarcze w Toruniu załamało się. Położenie, w jakim znajdowało się miasto, scharakteryzował w 1658 roku tymi słowy jeden z członków Rady: Własność miejska całkowicie zniszczona, kramy kupców zniszczone, mieszczanie nie mają pieniędzy, a na skutek różnych, nieszczęśliwych okoliczności, handel przeniósł się do Bydgoszczy. Jeszcze 26 lat po wojnie w mieście działało tylko 550 rzemieślników, to znaczy o 163 mniej niż przed wojną. Podsumowując, można tę sytuację określić tak: to, co przed latem 1655 roku było duże, wysokie, proste, strzeliste, piękne i czyste, teraz leżało w ruinach i zgliszczach, potrzaskane, zadeptane, uszkodzone i brudne. Wojsko szwedzkie maszerowało przez tę pustynię w szybkim tempie, przeprawiło się przez Pilicę i 7 kwietnia 1657 roku dotarło nad Nidę, około 7 mil od Krakowa. Tam połączyło się z trzema regimentami kawalerii, stanowiącymi część załogi Krakowa. Na króla czekała tam już wiadomość, że armia księcia Siedmiogrodu już nadeszła, a nawet odniosła pierwsze zwycięstwa, i że teraz posuwa się 38 39 Niezwyciężony na północ, wzdłuż Wisły. Szwedzi zmienili kierunek marszu i podążyli za wojskiem księcia. Erik natknął się na ślady walk stoczonych niedawno między oddziałami polskimi a Kozakami będącymi w służbie Rakoczego. Tak oto opisał to, co widział, w swym pamiętniku: „Zbliżamy się do Racowa, 1,5 mili, gdzie przed 5 dniami Polacy rozbili 400 Kozaków, którzy nadal jeszcze leżeli na ulicach; ich ciała poobgryzały świnie, a z tego, co zostało, dochodził straszliwy smród". Następnego dnia, tj. 11 kwietnia, Erik i kilku żołnierzy wjechało do wsi, gdzie znaleźli leżącego na ziemi zakrwawionego Polaka, który odniósł dwie ciężkie rany w piersi. Wszystko wskazuje na to, że zabójstwo ze względów humanitarnych było dość rozpowszechnione w tamtych czasach, ponieważ opieka medyczna jak i wiedza medyczna wykazywały jeszcze duże braki. Erik rozkazał „pomóc" rannemu w zakończeniu życia: Jeden z nich zeskoczył z konia i przestrzelił rannemu głowę, tak, że wyciekł z niej mózg. Ranny położył swą prawą dłoń na ranie i zanurzył palce w mózgu i krwi. Wtedy inny żołnierz oddał dwa strzały, które trafiły rannego między oczy i utkwiły w czaszce. Mimo to Polak nadał ruszał palcami zanurzonymi w ranie. Szwed pchnął go zatem swą szablą trzy albo cztery razy w serce, na co Polak, kopiąc nogami, sięgnął dłonią do piersi. Zaraz też dostał kilka nowych pchnięć w klatkę piersiową, i znowu kilka, które przebiły mu pierś i głowę, aż z roztrzaskanej czaszki wytrysła fontanna krwi. Mimo tylu ran Polak nadał kopał nogami i poruszał rękami, a potem zaczął jęczeć, jakby chciał coś powiedzieć, a wszyscy obecni zdumiewali się wielce, że byl jeszcze świadomy po tym, jak jego serce i czoło zostały przebite tyle razy. Po pół godzinie Erik i jego towarzysze zrezygnowali i pozostawili Polaka w spokoju. Nadal oddychał on jeszcze. Tego samego wieczoru doszło w pobliżu jednego ze spalonych miast do spotkania wojsk szwedzkich i siedmiogrodzkich. Armia szwedzka ustawiła się w szyku paradnym na płaskim terenie. Wkrótce potem pojawił się Rakoczy, któremu towarzyszyła jego świta w pięknych strojach, w nakryciach głowy zdobionych szla- 40 Punkt zwrotny pod Brześciem chętnymi kamieniami i orlimi piórami. Dalej maszerowała gwardia przyboczna złożona z Węgrów i Kozaków. Na ich widok odezwały się szwedzkie fanfary i okrzyki triumfalne, pochylono sztandary, a potem rozległa się salwa z armat i broni ręcznej. Salwa była tak potężna, że jedna z kul trafiła przypadkowo pewnego młodego pułkownika szwedzkiej kawalerii, który zmarł na miejscu. Po lustracji armii szwedzkiej, której Jerzy Rakoczy dokonał z odkrytą głową, książę udał się do swych namiotów, gdzie zaczęła się głośna zabawa trwająca aż do białego rana31. W ciągu kilku następnych dni, złożonych z ceremonii i grzeczności, pijatyk i narad wojennych, obie strony miały już wyraźny obraz tego, co się stało i co się miało zdarzyć. Po przekroczeniu granicy polskiej, armia siedmiogrodzka ruszyła najpierw na Lwów, grzęznąc w głębokim śniegu i marznąc na silnym mrozie. Inne miejscowości znajdujące się w tej okolicy ogłosiły swą neutralność, aby uniknąć rabunków, ale mieszkańcy Lwowa nie chcieli posuwać się aż tak daleko. Z dużym zdziwieniem i ulgą stwierdzili więc, że wojsko księcia oddaliło się, zostawiając ich miasto w spokoju. Książę nie obsadził też swymi załogami innych miast, które były dość słabo bronione. Z wojskowego punktu widzenia było rzeczą najrozsądniejszą zrobić to pierwsze i spróbować zrobić to drugie, aby przejąć kontrolę nad prowincją będącą ważną bazą zaopatrzeniową dla Jana Kazimierza. Problem polegał jednak na tym, że dla Rakoczego cała kampania miała wymiar bardziej polityczny, a także oparty na jego proroczych wizjach, niż przemyślany pod kątem strategicznym; według księcia kierował nią sam Bóg i miała się ona stać dla niego bardziej drogą na tron polski niż podbojem. Jego plan zakładał, że w pierwszym rzędzie wojsko księcia dotrze do Krakowa - bronionego przez Szwedów i obleganego przez Polaków32 - ponieważ było to miejsce, gdzie polscy królowie zgodnie z odwieczną tradycją koronowali się na władców. A przecież 31 Spotkanie obu armii nastąpiło 12 kwietnia pod Ćmielowem (przyp. red.). 32 Garnizonem szwedzkim w Krakowie dowodził generał major Paul Wirtz; natomiast oblężeniem kierował Jerzy Lubomirski. Por. Jarosław Stolicki, Oblężenie Krakowa przez Jerzego Lubomirskiego w latach 1656-1657, SMHW, tom XL, Białystok 2003 (przyp. red.). 41 Niezwyciężony Punkt zwrotny pod Brześciem on też chciał zostać królem Polski. To, że wbrew radom i zdrowemu rozsądkowi Rakoczy zdecydował się rozpocząć kampanię polską zimą, spowodowane było tym, iż książę chciał uderzyć na Polskę jeszcze zanim ze swego letargu obudzi się jego pan sułtan turecki w Istambule i zanim zacznie mu zadawać kłopotliwe pytania. Dlatego też jego armia ruszyła na zachód, wzmocniona silnymi pod względem liczebnym oddziałami Kozaków, których jako posiłki wysłał księciu Chmielnicki33. Wkrótce też utracił nieznaczne poparcie, jakiego udzielali mu nieliczni Polacy, a to na skutek rabunków, mordów i masakr dokonywanych przez jego niezdyscyplinowanych podkomendnych w drodze na zachód. Polacy oblegający Kraków wycofali się na wieść o zbliżających się wojskach księcia, a gdy te podeszły pod mury miasta, szwedzki komendant przekazał symboliczne klucze ubranemu w purpurę Rakoczemu podczas ceremonii, którą niespodziewanie przyspieszyła nagła burza gradowa. Wkrótce jednak do świadomości księcia dotarła prawda, że korona polska nie spadnie mu z góry jak dojrzała śliwka. Najpierw musiał pokonać Jana Kazimierza i to w „rozstrzygającym starciu". Do zwycięstwa dążył także Karol Gustaw, a jego spektakularny wymiar miał zapewnić mu kontrolę nad wybrzeżem Bałtyku. Król i Rakoczy zgodzili się, że muszą przeprawić się przez Wisłę, ruszyć na północny wschód i jakimś sposobem skusić, zmusić albo oszukać Jana Kazimierza tak, aby jego armia przystąpiła do decydującej bitwy. Do zadań Erika należało, jak już wspomniałem, wyszukiwanie tras, którymi mogło poruszać się wojsko, a także przygotowywanie kwater. Miał też sporo roboty z nowym sojusznikiem Karola Gustawa. Jego eskortę stanowiła czasami siedmiogrodzka jazda. Erik wiele razy odwiedzał ich obóz. To, że armia Rakoczego w niczym nie przypominała armii szwedzkiej, łatwo mógł zauważyć każdy, kto ją spotkał albo widział. Można nawet zadać sobie pytanie, czy to rzeczywiście była typowa armia we właściwym sensie tego słowa. 1 Kozakami dowodził pułkownik kijowski Anton Żdanowicz (przyp. red.). 42 WOJNA W POLSCE 03/09 1657 GOTLAND Morze Bałtyckie 6. Główne siły szwedzkie koncentrują się w Bydgoszczy; reszta sił zbiera się na Wybrzeżu Gdańskim 7. Dnia 5 lipca armia szwedzka rusza na zachód, kierując się na Danię. 5. Armia Rakoczego zajmuje Warszawę dnia 17.06. 23. 06 dochodzi do ostatecznego rozłączenia się armii szwedzkiej od siedmiogrodzkiej. 4. Oblężenie Brześcia I ^.MAZOWSZE //jijjft I»mi„ I Litewskiego, który tó ow.„ AT ..-/*=^rzemen, kapituluje 23 051657 r. ^<^%r^ * Brześć * © X Miasto, ważne miejsce Ufortyfikowane miasto Oblegane miasto Bitwa Granica państwowa Granica prowincji Granica polsko-litewska Szwedzka armia Połączone wojska szwedzko-siedmiogrodzkie Armia siedmiogrodzka 3. Obie, połączone armie bezskutecznie ścigają oddziały polskie 2. W tym samym czasie na spotkanie Siedmiogrodzian maszeruje armia szwedzka. Do spotkania obu armii dochodzi pod koniec marca 1657 r. na północ od Sandomierza 1. Po tym, jak armii siedmiogrodzkiej nie udaje się zająć Lwowa, rusza ona dalej na zachód. 43 r Niezwyciężony Przez Karpaty przeszła ogromna liczba ludzi. Nikt nie wiedział jednak dokładnie, jak liczna była ta armia; chyba nawet sami dowódcy nie posiadali takiej wiedzy. W jej skład wchodziło wielu Wołochów i Mołdawian, około dwadzieścia tysięcy Kozaków, 7000 Węgrów i prawie 3000 wojsk zaciężnych. Razem około 50 000 ludzi (do Erika dotarła cyfra 59 000)34. Wielu było ochotnikami, a to w tym znaczeniu, że sami zaciągnęli się do wojska skuszeni możliwością rabunków, a poza tym brakowało im odpowiedniego doświadczenia i zdolności, potrzebnych po to, aby być dobrym żołnierzem walczącym na wojnie. Nie można im było zarzucić, że - tak jak ich szwedzcy sprzymierzeńcy - opętani są manią porządku geometrycznego: ich obóz był nieforemnym wielo-kątem, który nocą oświetlało tysiące ognisk. Namioty rozstawiano według własnego uznania, a tabory według wygody. Brakowało w nim dyscypliny. Pewien Szwed, który odwiedził sojuszniczy obóz, opowiadał ze zdumieniem, że: Gdyby przypadkiem polem przebiegł zając albo jakieś inne dzikie zwierzę, to nie tylko pojedynczy oficerowie, ale całe kompanie w całkowitym bałaganie rzuciłyby się w pościg za nim, tak, że chwilę potem biednego szaraka ścigałoby czterdzieści czy pięćdziesiąt kompanii. Wojskiem dowodzili dowódcy o różnym stopniu doświadczenia i różnych kwalifikacjach. Na czele Kozaków stali doświadczeni oficerowie, między innymi słynny wojownik muzułmańskiego wyznania35. Węgrzy, którzy dowodzili siłami siedmiogrodzkimi, byli wszyscy „statecznymi i grzecznymi żołnierzami, ale z małym doświadczeniem w wojaczce". Widać to było po nich. W wojsku panował nieporządek, niezadowolenie i swary. Żołnierze węgierscy byli bardzo niezadowoleni z jakości jedzenia, Kozacy skarżyli się 34 Rakoczy wyruszył z rejonu Huszt-Visk z 30 000 żołnierzy i 60-80 działami. Kozaków było około 10 000 (przyp. red.). 35 Antenowi Żdanowiczowi towarzyszyli następujący pułkownicy kozaccy: Iwan Bohun - generalny oboźny, Iwan Krechowiecki-Demowicz - generalny sędzia oraz Soliman (wspomniany przez Autora pułkownik „tracki"), Ferencz, Hromyka, Popenko, Kirizki. 44 I Punkt zwrotny pod Brześciem na niewypłacony żołd, wielu innych zdążyło już zdezerterować, chociaż kampania tak na dobre jeszcze się nie zaczęła (stare spory albo nieporozumienia prowadziły też do wybuchających od czasu do czasu krwawych bójek między przedstawicielami różnych narodowości). To, że większość żołnierzy Rakoczego dysponowała końmi, stanowiło ich zaletę tylko teoretycznie, ponieważ armii towarzyszyły tabory, równie wielkie, co mało ruchliwe. Tak się bowiem złożyło, że do wozów zaprzęgano woły zamiast koni. Liczba wołów w każdym zaprzęgu sięgała nawet dwudziestu sztuk36. Kiedy zapadła decyzja o wyruszeniu na północny zachód, obie armie zaczęły budować mosty przez Wisłę. Doświadczeni w tym względzie inżynierowie szwedzcy i ich robotnicy dość szybko przerzucili na drugą stronę most pontonowy, korzystając z istnienia na rzecze kilku piaszczystych łach. Jedyną rzeczą, która spowolniała tempo pracy, były pojedyncze grupki polskich żołnierzy, które krążyły na drugim brzegu rzeki i strzelały w stronę osób pracujących przy wznoszeniu mostu. Na miejscu budowy zjawił się sam Karol Gustaw, aby dokonać inspekcji. Ostrzeżono go przed polskimi strzelcami wyborowymi, ale król jak zwykle niewiele się tym przejął i podjechał bliżej brzegu. Jeden z Polaków będących w służbie szwedzkiej zbliżył się do wody i gromkim głosem zawołał do swych rodaków na drugim brzegu, że „jest tutaj król Szwecji", i prosił, „żeby nie zrobili mu krzywdy", po czym dla pewności wyciągnął rękę i wskazał na króla. I stała się rzecz dziwna: polscy oficerowie rozkazali wstrzymać ogień, zsiedli z koni, zdjęli kapelusze, skłonili się głęboko, po czym odjechali z całym oddziałem, z odkrytymi głowami. Na ten widok Szwedzi również przerwali ogień. To, że całe zdarzenie zostało tak dokładnie zapamiętane, spowodowane było nie tylko tym, iż było tak niezwykłe, ale także tym, iż ucieleśniało ono magnacki ideał wojny: powściągliwe gesty i bohaterskie pozy pomagały jednostce w znoszeniu trudów dnia codziennego, gdzie powściągliwość nie występowała, a heroizm pojawiał się w ilości śladowej. 36 To, że woły szły tak wolno, rekompensowane było w oczach wojska tym, iż w razie potrzeby można je było zjeść - w przeciwieństwie do koni. 45 Niezwyciężony Dnia 19 kwietnia budowa mostu pontonowego została zakończona i armia szwedzka przeszła po nim w szybkim tempie na drugi brzeg37. Okazało się też, że wojsko Rakoczego pozostało w tym względzie daleko z tyłu. Brakowało chyba materiału do budowy mostu i umiejętności, dlatego też Rakoczy skierował swych żołnierzy na miejsce, gdzie przeprawiali się Szwedzi. Ci pojęli wkrótce, że nie ma już mowy o wojnie błyskawicznej: Rakoczy potrzebował aż trzech dni, aby przeprawić swe wojsko na drugą stronę. Mijały tygodnie. Ciepło promieni wiosennego słońca zamieniało szare i matowe kolory krajobrazów na świeżą zieleń. Rozciągnięty łańcuch żołnierzy, jeźdźców, wozów, koni i wołów przesuwał się na północ. Polacy i Litwini bez trudności pozostawali poza zasięgiem Szwedów. Ci organizowali od czasu do czasu jakiś podjazd, aby dopaść swych unikających walki przeciwników, ale za każdym razem zadawane przez nich uderzenia przeszywały bezskutecznie powietrze. Polskie i litewskie siły wykazywały się całkowitym brakiem zainteresowania jakimkolwiek starciem, a tym bardziej jakąś rozstrzygającą bitwą. Dnia 2 maja obie sprzymierzone armie dotarły do Bugu w pobliżu miasteczka Krzemień, około 10 mil na północny wschód od Warszawy. Jednym z pierwszych oddziałów, który pojawił się na miejscu, dowodził Erik Jonsson. Miał on pod swą komendą 220 Szwedów - z których 120 stanowili żołnierze wchodzący w skład królewskiej gwardii przybocznej (tzw. „czarne płaszcze") -jak również 220 Węgrów i 200 Kozaków, którym wczesnym rankiem udało się zaskoczyć polskich obrońców. W pamiętnikach Erika starcie to odnotowane zostało z pewnym chłodem, co oznaczać może, że i on sam stał się twardym człowiekiem: Wydałem rozkaz, aby zabić wszystkich, którzy wejdą nam w drogę. Wielu z obrońców wskoczyło do rzeki, niektórym udało się przedostać na drugą stroną, ale większa część pozostałych została zabita lub utonęła. Do niewoli wziąłem 12 polskich 37 Według Jana Wimmera op. cit., Szwedzi zakończyli budowę mostu 18 kwietnia (przyp. red.). 46 Punkt zwrotny pod Brześciem szlachciców, w moje ręce dostała się też biała flaga, którą przekazałem potem Jego Królewskiej Mości. Tego samego dnia armia przekroczyła rzekę w płytkim miejscu. Teraz zarządzono postój. Rakoczy, coraz bardziej rozczarowany tym, że jego proroctwa nie spełniają się, wahał się coraz bardziej na myśl o wkraczaniu w głąb Polski. Dlatego też oświadczył, że dalej nie pójdzie. A ponieważ i tak wszyscy musieli czekać na nadejście jego taborów, które pozostały daleko w tyle za szwedzkimi, zdecydowano zarządzić postój. Również i Karol Gustaw był rozczarowany. Miał przecież tak wielkie oczekiwania. W lutym tego roku wyraził się, że „sojusz, który zawiążę z Rakoczym, przywiedzie Polaków do porządku38". Natomiast na początku kwietnia wyraził nadzieję, że „Państwo polskie zakończy wkrótce swój żywot39". Okazało się jednak, że nowy sojusznik nie przypominał w niczym dzikiego psa, który obnażając kły mógłby skłonić Polaków do jakichkolwiek ustępstw. Był raczej tłustym i przestraszonym pieskiem domowym, który bardziej przeszkadzał, niż pomagał. Wolne tempo, w jakim posuwały się wojska Rakoczego, opóźniało ruchy wojsk szwedzkich. Poza tym liczebność tej armii i jej skłonność do niezorganizowanych rabunków utrudniała Szwedom zdobywanie żywności. Karol Gustaw wiele razy starał się zmienić tę sytuacje proponując, żeby obie armie maszerowały oddzielnie, w odległości pięciu - sześciu mil jedna od drugiej. Rakoczy robił jednak trudności i nigdy nie oddalił się ze swym wojskiem od Szwedów na więcej niż pół mili. Było to zupełnie niepraktyczne, a poza tym miało dość komiczny wydźwięk, bo - jak wyraził się pewien ówczesny obserwator tych wydarzeń - „niewielka armia szwedzka stała się tym samym obrońcą potężnej armii Rakoczego". Karol Gustaw obawiał się, że wojska polsko-litewskie rozdzieliły się i część z nich ruszyła na południe. Doszedł do wniosku, że jedyną metodą, dzięki której uda mu się zmusić przeciwnika do 38 Z listu do Pera Brahe, Malbork 20 luty 1657 r. 39 Z listu do Adolfa Johana, Zawichost, 5 kwietnia 1657. 47 Niezwyciężony wystąpienia w otwartej walce, będzie zaatakowanie jakiegoś jednego, wybranego punktu, który ma jakąś symboliczną wartość albo znaczenie militarne. Król zdawał się znaleźć takie miejsce: miał nim być Brześć, położony osiem mil dalej w górę Bugu (miasto było węzłem komunikacyjnym, w którym zbiegały się drogi wodne i lądowe prowadzące z Litwy, Ukrainy i Małopolski). Aby przyspieszyć tempo akcji i poszerzyć jej zasięg, król zaproponował swemu sojusznikowi, aby ten ruszył w pościg za polskimi oddziałami zdążającymi na południe, podczas gdy armia szwedzka zaatakuje Brześć. Rakoczy odmówił. Karol Gustaw zaproponował więc, aby to Rakoczy został pod Brześciem, a Szwedzi ruszą na południe. Ale i tym razem książę powiedział „nie". Chciał, aby to, co planowano, przeprowadzić wspólnie. W połowie maja 1657 roku obie armie przemieściły się jeszcze dalej w górę Bugu, aby razem zaatakować Brześć. Najpierw wysłano przodem silny oddział rozpoznawczy. W jego skład wchodził także Erik Jónsson. Padał rzęsisty deszcz. Błędne informacje i zła widoczność sprawiły, że oddział znalazł się nagle bezpośrednio pod twierdzą. Przemoczonym do suchej nitki Szwedom drogę zastąpiła zapora uniemożliwiająca dostęp do mostu znajdującego się nad fosą. W tym samym momencie dostrzeżono wroga. Zasypywani kulami z muszkietów i armat, Erik i jego towarzysze musieli szybko poszukać sobie osłony. Jednocześnie mieszkańcy podpalili przedmieścia, zamknęli bramy i obsadzili załogą mury obronne. W tym samym dniu Erik ponownie udał się na rekonesans, badając okolicę spalonych przedmieść i płaskie, porośnięte krzewami brzegi Bugu. Wieczorem sporządził dla Karola Gustawa raport. Wynikało z niego, że Brześć jest dobrze chroniony, otoczony ze wszystkich stron kilkoma dopływami Bugu; wały obronne wzniesiono według nowoczesnych zasad: były one niskie, grube, nachylone pod kątem, a w ich skład wchodziły wysunięte bastiony. Miasto sprawiało wrażenie bogatego: ponad dachami domów wznosiły się zarysy dużego zamku, cztery wysokie wieże kościelne i dwie duże synagogi. Erik brał udział w nocnym posiedzeniu rady wojskowej, na której - według jego oceny - Karol Gustaw wyraził swe wątpliwości. 48 Punkt zwrotny pod Brześciem Nie widać było, aby Polacy chcieli przyjść miastu z odsieczą. Poza tym obawiał się, że zbyt długie oblężenie na długo zwiąże jego armię w jednym miejscu. W końcu jednak udało się króla przekonać, między innymi z tego powodu, że Wydałoby się to rzeczą haniebną, i podniosłoby to przeciwnika na duchu, gdyby teraz, kiedy armia podeszła już pod mury twierdzy, zarządzono odwrót, nie podjąwszy żadnego działania ze strachu przed wyzwaniem, przez co armia straciłaby swą reputację. Dnia 21 maja artyleria ustawiła się na przygotowanych stanowiskach bojowych w pobliżu spalonych przedmieść i rozpoczęła ostrzał Brześcia40. Jednocześnie oddziały szwedzkie, brandenburskie i siedmiogrodzkie wykonywały różne groźnie wyglądające manewry wokół miasta. Już tego samego popołudnia do szwedzkich linii zbliżył się posłaniec z miasta, który zaproponował zawieszenie broni. Do miasta wysłano kilkuosobową delegację na negocjacje. W jej składzie znalazł się także Erik Jónsson, „abym mógł przypatrzeć się miejscu, fosom i pozostałym fortyfikacjom". Szwedów przyjęto z honorami. Po kilku dodatkowych godzinach spędzonych w charakterze zakładnika na oczekiwaniu, aż do miasta powróci polski posłaniec wysłany na rozmowy do Karola Gustawa, wypuszczono także Erika. Obrońcy nadal jednak nie zdecydowali się na poddanie miasta, dlatego też król wydał rozkaz, aby rozpocząć przygotowania do nowego natarcia. Kiedy zapadły ciemności, Erik - bardzo już zmęczony, jako że była to dla niego druga nieprzespana noc - udał się na miejsce położone po południowej stronie miasta, gdzie nadzorował prowadzoną w przyspieszonym tempie budowę stanowiska baterii osłoniętego gabionem41 i tenaiłłe - niewielkiego szańca w formie litery „v". Robotnicy pracowali w tak wytężony sposób, że kiedy wzeszło słońce, wszystko było gotowe. 40 Garnizonem dobrze ufortyfikowanej twierdzy, liczącym 2000 żołnierzy, dowodził kasztelan Melchior Stanisław Sawicki. Brześć kapitulował 13 maja (przyp. red.). 41 Gabion - rodzaj kosza szańcowego (przyp. tłum.). 49 Niezwyciężony Kiedy nadszedł świt, zjawił się Karol Gustaw, aby dokonać osobistej inspekcji. Towarzyszył mu Erik. Zanim podeszli bliżej, Erik ofiarował królowi swój płaszcz, ponieważ padał deszcz. Poza tym obaj panowie wymienili się kapeluszami: Erik założył kapelusz króla, zdobiony pękiem czarnych piór, a oddał mu swój. Było to prawdopodobnie podyktowane względami bezpieczeństwa na wypadek, gdyby strzelcy wyborowi usadowieni na koronie murów obronnych nie byli równie rycerscy jak owi szlachcice, których król spotkał w czasie budowy mostu na Wiśle. Kiedy stanęli przy budowli wzniesionej przez Erika, znaleźli się w zasięgu strzału. Od razu też zostali ostrzelani. „Ale Bóg" - pisze Erik w swym pamiętniku - „sprawił szczęśliwie, że żaden z tych strzałów nie uczynił nam krzywdy". Zastanówmy się jednak, co by było, gdyby... Co by się stało, gdyby w tamtej sytuacji Karol Gustaw stał się ofiarą balistycznego kaprysu, którego ofiarą 61 lat później padł wnuk króla, postrzelony w okopie, w pobliżu obleganej twierdzy, w obcym kraju42. Karol XII zginął w wieku 36 lat, podczas gdy w chwili opisywanych wydarzeń Karol Gustaw miał 35 lat. Pocisk wystrzelony pod Fredrikshald prawdopodobnie uratował reputację Karola XII, jako że w pewnym sensie to on zginął niepokonany i niezwyciężony, i nie utożsamiano go z porażkami, do których tak bardzo sam się przyczynił. Nie musiał też ponosić konsekwencji za to, że tak niewiele czynił, aby załagodzić ich skutki. Natomiast kula celniej wystrzelona pod Brześciem spowodowałaby upadek reputacji Karola Gustawa. Bo gdyby tamtego dnia, 22 maja 1657 roku, zniesiony został jako zabity z niewielkiego szańca nad Bugiem, historycy szwedzcy pisaliby o nim jako o jednym z najbardziej 42 Karol XII postrzelony został w listopadzie 1718 r. w czasie oblężenia norweskiej twierdzy Fredrikssten w pobliżu Fredrikshaldu. Do dzisiaj nie wyjaśniono ostatecznie, czy kula wystrzelona została z norweskiego muszkietu, czy też strzał oddany został przez kogoś z bezpośredniego otoczenia króla (przyp. tłum.). 43 Karol XIII panował w Szwecji w okresie 1809 - 1818. Szybko jednak okazało się, że jest władcą niezdolnym do samodzielnego sprawowania rządów; dlatego też faktyczną władzę w kraju sprawował następca tronu Karol Jan, który w 1818 r., po śmierci Karola XIII, koronowany został na króla (przyp. tłum.). 50 Punkt zwrotny pod Brześciem przegranych władców Szwecji. Stałby się przedmiotem drwin, spekulacji i rozważań umoralniających; przypisem w książce, ciekawostką, zerem. I niczym więcej. Przypisem, tak jak Karol XIII, ponieważ okres jego faktycznych rządów był bardzo krótki43- obejmował kilka lat, które nic nie znaczyły; ciekawostką, tak jak Gustaw III44, i to nie z powodu tego, czego dokonał, tylko z powodu talentów, jakie zdawał się posiadać i nadziei, które z nim wiązano; zerem, tak jak Gustaw IV45, którego zachwyty nad bohaterskimi postawami były większe niż umiejętność króla do ich realizacji. Gdyby któraś z kul trafiła Karola Gustawa, jego imię stałoby się takim samym synonimem porażki jak imię Gustawa IV Adolfa. Cóż bowiem osiągnął Karol Gustaw do tej chwili? Nic. Bo spustoszone kraje i rozproszone armie nieprzyjaciela nie świadczą o żadnym sukcesie. Król z całą swa energią i cynizmem wciągnął Szwecję w wojnę z Rzeczpospolitą, i to nie dlatego, że potrzebowała tego Szwecja, tylko dlatego, że potrzebne to było jemu. Prowadził tę wojnę z dużą zręcznością, imponującą odwagą i zamierzoną bezwzględnością; odniósł też kilka zwycięstw - wspaniałych, ale nie mających praktycznego znaczenia, ponieważ cała kampania utkwiła w martwym punkcie. Nikt jeszcze nie zdążył dostrzec pierwszych podbojów, kiedy już na horyzoncie pojawili się nowi przeciwnicy, stanowiący zagrożenie dla tego, co zostało już dokonane. Jednocześnie Szwecja wplątała się w skomplikowaną grę dyplomatyczną, w której prawdziwych zagrożeń przybywało, a zyski odpadały jeden za drugim. Można powiedzieć, że w owym czasie Szwecja znajdowała się „w stanie wojny albo prowadziła aktywne negocjacje z całą Europą, za wyjątkiem Italii46". Jest to jednak tylko zwykłe „gdybanie" i takim pozostanie. Ślepy przypadek po raz kolejny oszczędził króla, dzięki czemu bez szwanku mógł wydostać się zza obwałowań i podążyć transzeją do 44 Gustaw III panował w latach 1771-1792; został zamordowany w wyniku spisku (przyp. tłum.). 45 Gustaw IV Adolf, syn Gustawa III, panował w latach 1792 - 1809; w wyniku spisku został aresztowany, postawiony przed riksdagiem, zmuszony do ab-dykacji i skazany na opuszczenie Szwecji (przyp. tłum.). 46 F.F. Carlson. 51 Niezwyciężony miejsca, gdzie usadowiły się baterie artyleryjskie. Każdy krok przybliżał króla do momentu, kiedy miał odejść z tego świata; a pozostało mu jeszcze 2 lata, dziewięć miesięcy i jeden dzień. W każdym razie można powiedzieć, że to tutaj dokonał się zwrot. Bo to właśnie pod Brześciem do króla dotarła wiadomość, że duński parlament zatwierdził wydatki na zbrojenia, a Szwecja w każdej chwili mogła się spodziewać duńskiego ataku. 52 Feldmarszałek Bille uchyla kapelusza ienawiść nie jest uczuciem samym w sobie, tylko tworem, który powstaje, kiedy strach staje się przyzwyczajeniem. Obydwa te uczucia z pewnością dokonują skrzywień osobowości tych osób, u których występują, ale tam, gdzie strach gnębi duszę, nienawiść pożera rozum. Tak właśnie było w stosunkach duńsko--szwedzkich. Jak długo sięgniemy pamięcią, Dania zawsze przewyższała Szwecję pod względem powierzchni, gospodarki, siły, w dziedzinie kultury i w każdej innej. Łatwo więc zrozumieć, że wywoływało to w Szwecji „kompleks młodszego brata", który z czasem stał się nie do zniesienia. Jednak tym, co w rzeczywistości kształtowało stosunek do pokrewnego narodu żyjącego na południu, były z pewnością historyczne doświadczenia. W szwedzkim postrzeganiu historii przeszłości, Szwecja jawiła się jako państwo będące w stanie ciągłej wojny z duńskimi władcami, a ci, którzy stali na czele państwa szwedzkiego, troskliwie pielęgnowali wspomnienia rzeczywistych albo wydumanych krzywd, na jakie Szwedzi wystawieni byli przez stulecia za sprawą swych sąsiadów. W powszechnej świadomości nadal funkcjonowały w bolesny sposób sceny z wojny 1611 roku, kiedy to duńskie wojska zajęły Alvsborg, wtargnęły 53 Niezwyciężony do Smalandu i spustoszyły Vastergotland do miejscowości Skara, a ich flota zagroziła w pewnym momencie Sztokholmowi. Od tamtej pory zdarzyło się jednak wiele nowych rzeczy. W trakcie kilku brutalnych wojen Szwecja umocniła swą pozycję i powiększyła terytorium państwa kosztem sąsiada. Duńskie „otoczenie" terytoriów szwedzkich w poprzednich czasach, o które ówcześni władcy i późniejsi historycy robili tyle rabanu, stało się teraz już tylko wspomnieniem. Słynny błyskawiczny atak Torstenssona, przeprowadzony w 1643 roku, doprowadził do czasowej okupacji Jutlandii i Skanii. W układzie pokojowym podpisanym przez obie strony na małej wyspie pod Brómsebro, w 1645 r. Szwecja zyskała Halland, Gotlandię, Ozylię, Jamtland i Harjedalen. To, że w tak przekonywujący sposób pokonano odwiecznego wroga, sprawiło Szwedom wiele radości. Było też ostatecznym potwierdzeniem, że układ sił na Północy zmienił się trochę na korzyść Szwecji. Podejrzliwość, strach, a nawet nienawiść nie znikły jednak w Sztokholmie w jakiś cudowny sposób. Dokonana zmiana oznaczała tylko tyle, że teraz to Duńczycy mieli popamiętać Szwedów. Obie strony stały się tym samym więźniami samo nakręcającej się spirali strachu: jedna bała się powtórzenia sytuacji, druga obawiała się zemsty. Jednocześnie rozum nakazywał unikania takich postaw. Armia szwedzka była teraz całkowicie pochłonięta rozszerzającą się wojną na wschodzie i nie stanowiła tym samym żadnego zagrożenia dla Danii. Z kolei państwo duńskie znajdowało się w tak fatalnym położeniu gospodarczym, że z pewnością nie mogło sobie pozwolić na nowe, tak kosztowne awantury wojenne. Dania przeżywała głęboki kryzys. Podobnie jak Rzeczpospolita, tak i Dania od dawna utrzymywała się między innymi dzięki eksportowi zboża i bydła na kontynent, i tak samo jak Rzeczpospolita doświadczyła skutków kryzysu, który objął wiele krajów w pierwszej połowie stulecia, kiedy to spadły ceny na produkty rolnicze. Podobnie jak w Rzeczpospolitej, wschodnich Niemczech i we Włoszech duńscy posiadacze ziemscy próbowali rekompensować poniesione straty stosowaniem coraz większego ucisku wobec chłopów, co było dość krótkowzroczną polityką. Zarówno ucisk, jak i zakończona niedawno wojna przyczyniły się do wzrostu liczby 54 Feldmarszałek Bille uchyla kapelusza porzuconych gospodarstw47. Państwo stanęło o krok od bankructwa. Wpływy do budżetu - mimo podwyższenia podatków - zmniejszyły się o połowę. Jedną z przyczyn było między innymi zwolnienie Szwecji z obowiązku opłacania cła w Óresundzie. Kwota wpływów zmniejszyła się z 1.65 milionów riksdali rocznie do ponad 800 tys. rocznie. Zadłużenie państwa osiągnęło w tym samym czasie rekordowy poziom 4 milionów riksdali, a deficyt budżetowy rósł z każdym rokiem48. Administracja i armia znalazły się w stanie upadku. Urzędnicy, których nie zwolniono z pracy, zamiast gotówki otrzymywali skrypty dłużne, robotnicy zatrudnieni w państwowych firmach strajkowali z powodu nie otrzymania zaległych pensji, z dworu królewskiego oddalono muzyków, na reszcie floty wojennej zdemontowano sprzęt i uzbrojenie, a wszystkie wpływy do kasy państwowej zaczęto regulować w żywej gotówce. W skarbcu królewskim nie było już nawet korony, ponieważ zastawiono ją w domu handlowym „Marselis & Berns" w Hamburgu. Król Chrystian IV już od dawna nie żył49, stając się w ciągu ostatnich kilku lat swego życia żałosną metaforą losu, jaki spotkał jego królestwo i państwo. Zgorzknienie, starość i daleko zawanso-wany alkoholizm zmieniły tego tak niegdyś mocnego i zdolnego władcę we wrak - w samotnego, upadłego i bezzębnego pijaka, który zachowywał się momentami w sposób nieobliczalny i traktowany był przez swe otoczenie jak dziecko. Na tronie Danii zasiadał teraz jego młodszy syn, Fryderyk III, który wstąpił na niego po ceremonii koronacyjnej przeprowadzonej z prostotą, którą trudno byłoby przebić. Będący wówczas w średnim wieku Fryderyk posiadał dobre wykształcenie, interesował się między innymi alchemią. Z początku trudno było mu sprawować władzę i wzbudzić szacunek w stopniu usprawiedliwionym przez posiadany tytuł, nie można tego jednak tłumaczyć jego nieśmiałym sposobem bycia. 47 Na domiar złego Danię dotknął pod koniec lat 40. nieurodzaj, za którym przyszła kilkuletnia epidemia zarazy, która spowodowała śmierć jednej trzeciej mieszkańców Kopenhagi. 48 Po 1652 roku tendencja ta uległa zahamowaniu, ale tylko dlatego, że zrezygnowano z wielu kosztownych wydatków. 49 Zmarł w 1648 roku (przyp. tłum.). 55 Niezwyciężony Główną przyczyną był fakt, że monarchia duńska stawała się coraz bardziej bezsilna, i chociaż kryzys nie osiągnął takich rozmiarów jak w Rzeczpospolitej, to jednak przypominał to, do czego doszło na wschodzie. Także i w Danii dużą część władzy sprawowała arystokracja, której bezskutecznie próbował się przeciwstawić jeszcze Chrystian IV, starając sieją osłabić poprzez nastawianie jednych przeciwko drugim. Arystokracja duńska była podzielona w taki sam sposób co magnateria polska, przez co nie mogła prowadzić konkurencyjnej polityki wobec króla; była jednocześnie na tyle silna, że mogła blokować te królewskie inicjatywy, które nie cieszyły się jej poparciem -jak na przykład pomysł zbudowania stałej armii - a nawet sabotować na szczeblu lokalnym niektóre decyzje podejmowane na szczeblu centralnym. Była to arystokracja, która wykorzystała moment wstąpienia Fryderyka III na tron, aby zyskać jeszcze więcej wpływów i pomniejszyć wpływy króla; zamknięta w swym własnym kręgu, szukająca własnych korzyści i bogacąca się bez skrupułów, a jednocześnie przerzucająca koszty obsługi rosnącego zadłużenia państwa na inne grupy społeczne. Nic więc dziwnego, że atmosferę w państwie kształtowała niezgoda, kłótnie i postępujący rozkład: król wykłócał się z arystokratami, ci kłócili się ze zwykłą szlachtą, szlachta z niższymi stanami, a poza tym wszyscy spierali się ze wszystkimi. Krótko mówiąc: było to państwo i naród, od których trudno było oczekiwać, że zdołają unieść niedogodności, jakie niesie z sobą wojna. A jednak miało dojść do wojny, którą swych poddanych chciał uszczęśliwić ich król. Kiedy latem 1655 roku wiadomość o szwedzkiej inwazji na Polskę dotarła do Kopenhagi, większość mieszkańców Danii odczuła ulgę - „lepiej oni, niż my". Kiedy jednak sukcesywnie zaczęły nadchodzić wieści o szwedzkich zwycięstwach, zrodziły one niepokój i wywołały plotki o wojnie - no bo jeśli Szwedzi zdążyli już pokonać Polaków, to dlaczegoż nie mieliby teraz wkroczyć do Danii, aby dać tym samym zajęcie swej bezczynnej armii? A kiedy wieści o zwycięstwach zastąpione zostały informacjami o porażkach, paradoksalnie wywołało to kolejne plotki o wojnie - czyż nie powinniśmy wykorzystać tej okazji, aby odzyskać to, co Szwedzi za- 56 Feldmarszałek Bille uchyla kapelusza brali nam niedawno przemocą? Fryderyk III50 nigdy nie przejmował się za bardzo logicznym odniesieniem między tymi dwoma przeciwnościami - Zagrożeniem i Okazją- za to spieszno mu było do wykorzystania jego ciężaru retorycznego. Łatwo też było nie doceniać małomównego i ponurego Fryderyka, któremu zupełnie brakowało wymowności i znakomitości jego ojca, zarówno w gestach, jak w życiu codziennym i umysłowym (obce mu były także takie przywary jego ojca jak skłonności do pijaństwa i rozpusty). Fryderyk skrywał jednak pod tą stalową powłoką chłodne namiętności. Zawodził nierzadko tam, gdzie trzeba było spojrzeć głębiej w przyszłość, ale był zdolnym taktykiem, którym kierowała chęć zdobycia sławy i pomszczenia wszystkich krzywd. Poza tym -jak to często bywa w przypadku osób pamię-tliwych - był cierpliwy i potrafił czekać na stosowną chwilę. Jak większość Duńczyków, odczuwał wielką, osobistą niechęć do Szwecji, która częściowo wzięła się z jego osobistych doświadczeń: większą część swego dorosłego życia spędził pełniąc funkcję arcybiskupa Bremy i biskupa Verden, ale w czasie najazdu szwedzkiego w 1645 roku został pozbawiony przez Szwedów swych niemieckich posiadłości. Cały następny rok po wstąpieniu na tron duński Fryderyk poświęcił na stopniowe pozbycie się z rady państwa arystokratów. W jego otoczeniu znaleźli się wkrótce jego osobiści doradcy i potakiwacze, spośród których wielu było młodych wiekiem ludzi, wielu Niemców, którzy podzielali marzenia Fryderyka o suwerenności i o silnym, zcentralizowanym aparacie państwowym. Zachwalali też nierealne pomysły króla o wzięciu rewanżu na Szwecji. Coraz częściej spoglądali na wschód, szukając znaków albo wyczekując na wieści, że nadszedł czas, aby chwycić za broń. Byłoby jednak błędem twierdzić, że pomysł na rozpoczęcie wojny pochodził tylko z jednego, rozgorączkowanego umysłu. Po ostatniej wojnie nienawiść do Szwedów i strach przed nimi rozprzestrzeniły się na terenie całej Danii. Fryderyk i jego doradcy 50 Fryderyk III (1609-1670), król duński i norweski 1648. W czasie wojny ze Szwecją 1658-1660 utracił Skanię, Halland i Blekinge. W 1660 r. wprowadził rządy absolutne (przyp. red.). 57 Niezwyciężony podgrzewali atmosferę w duchu rewanżyzmu, co znajdowało dość duży posłuch zwłaszcza wśród dużej części tak zwanej „ludności". Pojawiły się też wieści o mającej nadejść pomocy dla Danii od zagranicznych mocarstw. Już we wrześniu 1656 roku Fryderyk próbował skłonić radę do zaakceptowania decyzji o zbrojeniach, a pod koniec lutego 1657 roku zebrał się w Odense duński parlament, aby przedyskutować tę kwestię. Jak we wszystkich państwach europejskich, tak i w Danii, o wydatkach decydowały tradycyjnie stany. Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta. Na ulicach przekupnie wykrzykiwali na cały głos ostatnie nowiny i doniesienia 0 planowanej wojnie na wschodzie, w powietrzu słychać było dźwięki werbli werbowników, z Norwegii przybywali statkami coraz to nowi poborowi, przez Sund przewożono amunicję do skań-skich twierdz, z Arsenału w Kopenhadze wyruszały kolejne transporty z bronią: na przykład 20 lutego 750 muszkietów, 250 pik 1 350 hełmów. Kierowano groźby w kierunku Szwedów, a we wszystkich winiarniach i piwiarniach nie mówiono o niczym innym jak o wojnie i rozlewie krwi. Wśród przedstawicieli szlachty, mieszczaństwa i duchowieństwa, zebranych na riksdagu w Odense, panował nastrój strachu przed kolejnym szwedzkim atakiem. Otwierając posiedzenie parlamentu, które zwołane zostało w ratuszu miejskim, w imieniu króla przemówił stary kanclerz, który przypomniał poprzednią wojnę, rysując obraz wygłodniałych żołnierzy, którzy bez żadnego ostrzeżenia wtargnęli do bezbronnego kraju, aby rabować i kraść. Fryderyk stał w pobliżu kanclerza, obok kominka i słuchał słów kanclerza z odkrytą głową. Następnego dnia wieczorem ogólny strach zamienił się w dzikie przerażenie, kiedy to rozeszła się fałszywa wiadomość, że armia szwedzka maszeruje na zachód. Fryderyk zdobył pieniądze, na które liczył - „na wsparcie milicji", jak zapisano w dokumencie. Nie podjęto jednak na razie decyzji o rozpoczęciu wojny. Nadal wielu było takich, którzy sądzili albo mieli nadzieję, że zbrojenia prowadzone są na wszelki wypadek, gdyby miało dojść do najgorszego. Ironia losu sprawiła jednak, że w tej samej chwili, kiedy władze Danii rozpoczęły zbrojenia, stali się więźniami tego samego, strasznego mechanizmu, który niegdyś skłonił Szwedów do dania swego przyzwolenia na wojnę zaborczą. Pobór do wojska 58 Feldmarszałek Bille uchyla kapelusza zarządzono właściwie przed posiedzeniem parlamentu. Prowadzili go z jednej strony młodzi wiekiem, chętni do wojaczki szlachcice, a z drugiej starzy, doświadczeni żołnierze zawodowi, którzy otrzymali patent na wystawianie własnych oddziałów. Już wkrótce wojska było tyle, że pojawiły się problemy z zaopatrzeniem w żywność. W kwietniu Fryderyk zwołał riksdag i oświadczył, że „kraj przeżywa problemy z zakwaterowaniem, z którymi nie może sobie poradzić" (jak zwykle pojawiły się też kłopoty z żołdem, bijatykami i przestępczością; w Assens na Fionii krążyli po okolicy kawa-lerzyści i napadali na podróżnych, którzy przypływali promem z południowej Jutlandii). Trzeba więc było wyprowadzić wojsko z kraju, w przeciwnym razie Danii groziła gospodarcza ruina. I właśnie ten czynnik, jak również nadzieja na otrzymanie pomocy wojskowej z Austrii, zdecydowały o dalszych losach. Formalne wypowiedzenie wojny nastąpiło 15 czerwca 1657 roku, kiedy to herold - na co dzień królewski koniuszy, „potężne chło-pisko wielkiego wzrostu, który miał wywołać strach u Szwedów" - ubrany w uszyte niedawno ubranie, wraz z trębaczem przybył do Halmstad. Przywiózł ze sobą kilka dokumentów, w których wymieniono między innymi przyczyny wypowiedzenia wojny. Lista obejmowała długi zestaw spraw, poczynając od tych słusznych -jak na przykład szwedzkie oszustwa celne w Óresundzie, poprzez te do negocjacji -jak na przykład ta, że Fryderyk nigdy nie otrzymał odszkodowania za utracone dobra w Bremie i Verden, aż po naciągane i sztuczne -jak na przykład wydarzenie z 1653 r., kiedy to pewien szwedzki szyper przepłynął swą łodzią obok duńskiej floty i nie zwinął przy tej okazji topżagla. Nie było jednak możliwości podjęcia negocjacji, ponieważ w tym samym czasie armia duńska maszerowała już na Bremę. Dania przystąpiła do wojny w atmosferze entuzjazmu i zamieszania - można powiedzieć lekkomyślnie. Z pozoru przygotowania przypominały te, które dwa lata wcześniej prowadzono w Szwecji: tak samo organizowano pobór do wojska i wystawiano patenty, ściągano podatki w kraju i gorączkowo starano się za granicą o kredyty; tak samo prowadzono zakup wyposażenia, prace w suchych dokach i na fortyfikacjach. Jednak po bliższym przyjrzeniu się 59 Niezwyciężony temu, podobieństwa nie były już tak ścisłe. Powodem porażki poniesionej przez Duńczyków w wojnie ze Szwedami w 1645 roku nie był brak odwagi czy zdecydowania: powodem po raz kolejny okazała się lepsza organizacja po stronie szwedzkiej. Bo chociaż duńskie państwo mogło poszczycić się posiadaniem własnego aparatu administracyjnego, to był on jednak nadal nie do dońca zorganizowany, niekompletny i brakowało mu jeszcze wiele do doskonałości. Jednak dopiero teraz władze państwa zdały sobie z tego sprawę. Przygotowania do wojny przebiegały w nadzwyczaj wolnym tempie. Występowały spore braki - brakowało między innymi koni, siodeł, skór na uprząż, armat (ktoś zaplanował nowy sprzęt dla artylerii, ale z powodu kłopotów finansowych plany te pozostały na papierze) i żywności. A tam, gdzie nie brakowało żywności, zabrakło powierzchni magazynowej do jej przechowywania. Wkrótce też okazało się, że zgromadzone środki finansowe były niewystarczające. Pieniądze skończyły się już późną wiosną 1657 roku, jeszcze zanim oddano pierwszy strzał. Z tego powodu przerwano na pewien czas prace nad wystawieniem nowej floty aż do momentu znalezienia nowych środków na pokrycie wydatków. Członkowie rady, którym powierzono nadzór nad zbrojeniami, coraz częściej musieli pokrywać najpilniejsze wydatki z własnej kiesy51. Równie poważne braki występowały w dziedzinie zarządzania i planowania. Cały plan kampanii zbudowany został na przypuszczeniach, z których tylko część była potwierdzona, a reszta czekała na dokładniejsze opracowanie. Wypowiedzenie wojny przewidywało po pierwsze coś w rodzaju pomocy zagranicznej; podpisano w tym celu umowę z Niderlandami. Był to jednak wyłącznie sojusz defensywny, a więc nie stosował się do wojny zaborczej. Rzeczywisty wkład cesarza do wojny przeciwko Szwecji - oprócz fajerwerków słownych, pełnych przechwałek, którymi cesarscy dyplomaci zarzucali wszystkie strony - ograniczył się ostatecznie 51 Brak pieniędzy to zjawisko typowe nie tylko dla Danii, ale prawdziwym problemem dla władz duńskich był niski stopień wiarygodności kredytowej. Kiedy na początku czerwca zwrócono się do domu handlowego „Marsalis" w Hamburgu z prośbą o dostarczenie żywności dla wojska znajdującego się pod Bremą, właściciele zażądali płatności w gotówce. 60 Feldmarszałek Bille uchyla kapelusza do wysłania niewielkiej armii do Polski (decyzję o wysłaniu tego wojska podjęto dopiero w odpowiedzi na wkroczenie do Polski wojsk Rakoczego, co jest kolejnym przykładem na to, jak szybko wojna potrafi się rozprzestrzeniać). Po drugie plan duński zakładał, że armia szwedzka pozostanie związana na wschodzie, dzięki czemu wojsko duńskie będzie mogło bez przeszkód grasować na zachodzie. Gdyby jednak przeciwnikowi udało się zyskać trochę pola manewru, zaplanowano wtargnięcie do Hallandu, Varmlan-du, Vastergotlandu i Jamtlandu. Fryderyk i jego dowódcy przyjęli bowiem, że gdyby Szwedzi wbrew wszystkim przypuszczeniom zdołali wyprowadzić trochę wojska z polskiego bagna, Karol Gustaw z pewnością starałby się wrócić52 do Szwecji, aby oddalić grożące Szwecji niebezpieczeństwo. W tym samym czasie armia duńska miała ruszyć na południe, kierując się w stronę niemieckich posiadłości Szwecji. Brzmiało to dość niejasno i rzeczywiście było niejasne. Na początku maja armia duńska opuściła Jutlandię, maszerując przez mozaikę posiadłości i enklaw zwanych Holstein - Gottorp, zarządzanych przez przyjaciela Szwecji, księcia Gottorpa, który z kolei raz był pod zwierzchictwem króla Danii nienawidzącego szwedzkiego monarchy, raz pod zwierzchnictwem króla Szwecji a czasami przez pod rządami ich obu. Wojsko wkroczyło następnie na terytorium Niemiec, zajmując pozycję na wschód od Hamburga. Armia liczyła 3500 piechoty i 3400 jazdy. Otrzymała rozkaz zaatakowania Szwedów. Decyzję o tym, gdzie i jak miało się to dokonać, pozostawiono lekką ręką w gestii dowódców (po raz kolejny można tu dostrzec różnicę między systemem duńskim i szwedzkim. Karol Gustaw znajdował się w samym centrum wydarzeń, dzięki czemu tempo wydawania rozkazów i reakcja na aktualne wydarzenia były stosunkowo krótkie. Jego duński przeciwnik pozostał w swym zamku w Kopenhadze i postanowił, że wojnę będzie prowadził właśnie stamtąd). Wszystkie decyzje podejmowano w ramach rady wojennej, gdzie toczyły się ciągłe spory, które ograniczały wolę walki dowódców i skłaniały ich do większej ostrożności. 52 W planie umieszczono zapis, że armia szwedzka mogłaby w takim przypadku liczyć maksymalnie 6000 ludzi. 61 Niezwyciężony Nominalnym dowódcą armii mianowano marszałka53 Andersa Bille. Był to 52-letni szlachcic, który między innymi walczył w Niemczech w czasie wojny trzydziestoletniej i cieszył się dobrą reputacją jako rozsądny i zdolny administrator, któremu nie brakowało poczucia realizmu, choć nie starczało stanowczości54. Niemieccy i holsztyńscy oficerowie zatrudnieni w armii nie byli jednak pod wrażeniem chwiejnego Bille'go, co od razu dało się zauważyć w czasie posiedzeń rady wojskowej. Panowie nie potrafili uzgodnić wspólnie nawet tak prostej rzeczy jak kierunek marszu. W radzie dominował pogląd, że należy ruszyć na wschód i zaatakować Pomorze Szwedzkie, co nie tylko pozbawiłoby przeciwnika ważnej prowincji, ale także uniemożliwiłoby Szwedom powtórzenie pamiętnego manewru Torstenssona z 1643 roku. Potem atakiem od południa można by uderzyć w miękkie podbrzusze Danii - Jutlandię. Inni członkowie rady opowiadali się za atakiem na Bremę, i to raczej ze względów politycznych, a nie strategicznych: nie było tajemnicą, że król Fryderyk pragnął jak najszybciej odzyskać swą dawną posiadłość (atak na Bremę nie był rozsądną decyzją ze względów wojskowych, ponieważ w razie jego przeprowadzenia granica z Jutlandią pozostałaby bez obrony). Te właśnie względy polityczne oraz fakt, że armii brakowało żywności na dłuższy marsz, miały rozstrzygające znaczenie: atak należało przeprowadzić na Bremę. Problem polegał jednak na tym, że Bille i pozostali dowódcy do samego końca trwali w niepewności, czy do wojny w ogóle dojdzie. Jeszcze na początku czerwca 1657 roku nawet oni - osoby z najwyższego świecznika armii, które powinny taką wiedzę posiąść w pierwszym rzędzie - nie wiedziały nic o tym, co miało się zdarzyć, a sam Bille musiał dowiadywać się u dyplomatów w Hamburgu 53 Zarówno w Szwecji, jak i w Danii marszałek był najwyższym rangą dowódcą wojsk lądowych. 54 Wojna ze Szwedami prowadzona w latach 40. przekonała Bille'go, że Dania powinna unikać wojennych awantur i skoncentrować swe skromne środki na obronie państwa. Nie przeszkodziło to jednak związanemu z kręgami dworskimi Bille'mu stanąć na czele tych, którzy popierali nową wojnę. 62 Feldmarszałek Bille uchyla kapelusza o nadchodzących wydarzeniach. Wkrótce jednak nadeszła wiadomość o tym, że Dania faktycznie wypowiedziała Szwecji wojnę. Tak więc 26 czerwca 1657 roku - po trwającym trzy dni opóźnieniu spowodowanym niezwykłym jak na tę porę roku sztormem - armia Bille'go przeprawiła się na łodziach przez Łabę i pomaszerowała na Bremę. Zaczęła się wojna. W ręce Duńczyków wpadały kolejne, słabo bronione miejsca wchodzące w skład biskupstwa Bremy, zazwyczaj po krótkiej wymianie ognia albo bez walki. Dzięki temu już po kilku tygodniach Duńczycy kontrolowali całe terytorium, z wyjątkiem twierdzy Stade. Widok szwedzkich żołnierzy, którzy skapitulowali latem, napełnił Bille'go nową wiarą we własne siły, a kiedy wydawało się, że kampania zakończy się pełnym sukcesem, sprawił sobie wspaniały mundur, którego uzupełnienie stanowiły hełm i szpada, a następnie zamęczał całe swe otoczenie pytaniami o opinię na temat nowego nabytku (aby uzupełnić ten opis należy dodać, że Bille mógł się jeszcze pochwalić czarnymi wąsami, które były tak duże, że niejednemu na ich widok uginały się nogi). Na tak postawione pytanie jeden z jego sekretarzy odparł bez zastanowienia, że Bille „przypomina boga wojny Marsa", na co marszałek dodał, że „w tym położeniu" chciałby spotkać się ze Szwedami i „rozsiekać ich wszystkich na kawałki". Nie wszyscy z pewnością podzielali jego przekonania - jak na przykład pewien urzędnik, który tuż przed rozpoczęciem ataku wydał przyjęcie dla dowódców, ale kiedy dobiegło końca, natychmiast spakował wszystkie srebra i wyjechał w bezpieczniejsze miejsce na duńskie wyspy. Bille -jak większość Duńczyków - doszedł chyba do wniosku, że Szwedzi są zbyt zajęci konfliktem w Polsce, aby móc w rzeczywisty sposób zagrozić państwu duńskiemu. Dlatego też tajemnicze wieści o ruchach wojsk szwedzkich w kierunku zachodnim odrzucano jako plotki. Było mianowicie rzeczą wiadomą, że Szwedzi przerzucili swe oddziały z Pomorza, aby wspomóc w ten sposób garnizon oblegany w Bremie; czyż nie dowodziło to tego, że wieści donosiły o tych samych wojskach? Bille skwitował też machnięciem ręki informacje o tym, że przy granicy z Holsztynem pojawiły się szwedzkie patrole: „Co się tyczy wkroczenia nieprzyjaciół do 63 Niezwyciężony Holsztynu, to chylę kapelusza przed każdym Szwedem, którego tam zobaczę". Nie, wszystko wskazywało na to, że Szwedzi manewrowali tak, jak się tego spodziewano. Około 31 lipca pojawiły się wieści czy pogłoski o tym, że król Szwecji zamierza dotrzeć poprzez Prusy do Bałtyku, aby - tak jak przypuszczano - wrócić z wybranymi oddziałami pospiesznie do kraju i organizować obronę. Nocą z 2 na 3 sierpnia z Kopenhagi wyszła flota duńska i skierowała się na wschód (na jednym ze statków płynął sam król Fryderyk), aby rozbić szwedzką eskadrę. Kto wie - może przy tej okazji uda się wziąć do niewoli Karola Gustawa? Tego samego dnia jeden z duńskich oddziałów, liczący kilkuset ludzi, powrócił do swego obozu na północ od Hamburga. Oddział był rozbity, a wielu żołnierzy rannych. Z chaotycznych opowieści żołnierzy udało się w końcu zrozumieć, że znajdowali się akurat na patrolu zwiadowczym w pobliżu jakiejś rzeczki, gdy nagle ich oczom ukazał się oddział szwedzkiej kawalerii, który ruszył do natychmiastowego ataku. Duńczycy zapędzeni zostali wkrótce na pobliskie bagna, gdzie jeden z podpułkowników i duża liczba zwykłych żołnierzy dostało się do niewoli. Okazało się też, że nie były to jakieś zdechlaki, które wyłoniły się nagle ze spokojnego Pomorza, tylko ogorzali od słońca, pokryci bliznami wojacy, którzy dzierżyli swoje postrzępione, wyblakłe flagi ze spokojem znamionującym doświadczonych weteranów. Stało to w całkowitej sprzeczności z tym, co zakładali wcześniej Duńczycy i z tym, co uważali za prawdopodobne. Teraz nie pozostało im jednak nic innego, jak tylko stwierdzić fakt: armia szwedzka, o której sądzono, że znajduje się daleko w Polsce albo w połowie drogi do Kalmaru55, znajdowała się w rzeczywistości w pobliżu duńskiej granicy. Oznaczało to, że w każdej chwili może rozpętać się burza. 55 Kalmar - port w południowo - wschodniej Szwecji; przez długie lata baza floty wojennej (przyp. tłum.). 64 ,Z tymi barbarzyńcami nic nie załatwimy" We chwili opisywanych wydarzeń mijało właśnie dwa miesiące od momentu, kiedy Karol Gustaw dowiedział się, że również Dania przyłączyła się do grona nieprzyjaciół Szwecji. Jak już wspomniałem, armia szwedzka zajęta była wtedy oblężeniem Brześcia. Oblężenie trwało krótko. Groźnie wyglądające manewry wojsk szwedzkich, brandenburskich i siedmiogrodzkich prowadzone na oczach mieszkańców Brześcia, jak również intensywne bombardowanie miasta prowadzone przez połączone artylerie sojuszniczych wojsk złamały chęć oporu wśród mieszkańców i napędziły strachu mieszczanom (jeden z pierwszych pocisków, jakie wystrzelono w stronę miasta, trafił zresztą przypadkiem żonę dowódcy twierdzy). Wieczorem 23 maja Brześć skapitulował: dowódca w geście poddania ucałował dłoń Karola Gustawa, a załoga, licząca 2300 ludzi, opuściła miasto56. Karol Gustaw dość pochopnie przekazał władzę nad miastem swemu kłopotliwemu sojusznikowi Rakoczemu, i już następnego dnia armia szwedzka ponownie ruszyła na zachód. Pożegnanie 56 Wśród nich znajdowało się około 600 Niemców; wszyscy oni, a także kilku Polaków z oddziału piechoty skorzystało z okazji i zaciągnęło się na służbę szwedzką. 65 Niezwyciężony przebiegło w chłodnym nastroju. Pretekstem do odejścia Szwedów było pojawienie się na zachód od Warszawy wojsk polskich. W rzeczywistości chodziło o to, aby zrobić pierwszy krok na drodze do całkowitej zmiany planów i przebiegu wojny. Nadal jednak nie było wiadomo, na czym miałyby te zmiany polegać. Karol Gustaw już po tygodniu opuścił armię i tak szybko, jak tylko mógł, ruszył do Prus, aby zorientować się w sytuacji, nakreślić nowe plany i podjąć decyzje. W pierwszej połowie upalnego czerwca prowadził też intensywne rozmowy z dyplomatami, generałami i doradcami, wśród których znajdował się też jego brat Adolf Johan. Wiadomość o zerwaniu pokoju przez Danię nie była dla króla szczególnym zaskoczeniem. W trakcie nieustannych gier dyplomatycznych, które trwały od kilku lat, Duńczycy w sposób otwarty prezentowali swój wrogi stosunek do Szwecji. Poza tym we wszystkich stolicach europejskich, a zwłaszcza w Kopenhadze, działali agenci Karola Gustawa, którzy regularnie przesyłali do Sztokholmu swe raporty. Również podróżni i kupcy, którzy wiosną 1657 roku przebywali w Skanii i Norwegii, przywozili z sobą nowe informacje. W wielu gospodarstwach usytuowanych wzdłuż granicy ze Szwecją kwaterowano żołnierzy, co bogatsi mieszczanie i szlachta wywozili swe najcenniejsze rzeczy łodziami na Zelandię, a chłopi pędzili bydło w głąb kraju. Ktoś opowiadał, że Duńczycy, których spotkał, burzą się, gorączkują i chełpią jak to bywa w ich zwyczaju. Szlachta każe ujeżdżać konie, strzela w ich obecności i wymachuje flagami, aby oswoić je z takimi zachowaniami i uczynić zdolnymi do walki. Myśl o wojnie z Danią nie dawała Karolowi Gustawowi spokoju już od dnia wstąpienia na tron szwedzki. W czasie narady, w grudniu 1654 roku, kiedy to rada państwa zadecydowała o najeździe na Polskę, wojnę z Danią rozważano jako opcję. Natomiast w lipcu 1656 roku, kiedy wojna z Rzeczpospolitą utknęła w martwym punkcie, król zwrócił się do swej rady z zapytaniem, czy nie czas już uderzyć na Danię, aby zadać wyprzedzający cios57. W tym 57 Kwestię tę rozważano ponownie jesienią 1656 i wiosną 1657 roku. 66 „Z TYMI BARBARZYŃCAMI NIC NIE ZAŁATWIMY" samym miesiącu, napisał w jednym z listów: „Jeśli zauważę, że Dania się ruszyła, to muszę zostawić wszystkie inne sprawy i zwołać consilium, które obradowało już w czasach królowej Krystyny". Świadczy to o tym, że już wtedy król rozważał możliwość powtórzenia manewru przeprowadzonego niegdyś przez Torstenssona58 i planował zaatakowanie Danii od południa. To od tego właśnie momentu szwedzka administracja z typową dla siebie skutecznością i tradycyjnym brakiem pieniędzy zaczęła się przygotowywać, a wraz z nią wszystkie prowincje państwa, do ewentualnej wojny z Danią. Sporządzono plany koncentracji wojsk, wyznaczono drogi przemarszu, zbudowano szańce i nowe mosty, odlewano armaty, w magazynach gromadzono amunicję, zaprzestano też dosyłania posiłków ze Szwecji do Polski, a nowych rekrutów zatrzymano w kraju jako rezerwę. Wypowiedzenie wojny przez Duńczyków nie było, jak się czasami twierdzi, „deską ratunkową dla króla". W danej sytuacji, w jakiej znalazła się Szwecja i sam król, nowy wróg był chyba ostatnią rzeczą, jakiej można byłoby sobie życzyć (w rozmowie z pewnym angielskim posłem król nazwał tę wojnę nierozsądną). Jednak ludzie typu Karola Gustawa potrafili w ciągu krótkiego czasu pokazać swe najlepsze cechy, to znaczy energię, niezwykłą umiejętność dostosowywania się do nowych sytuacji i trafną analizę zdarzeń. Dzięki temu, tam, gdzie inni widzieli zagrożenie, Karol Gustaw zauważał okazję. Kiedy wcześniej rozważano wojnę zaczepną wobec Danii - co oznacza, że strach przed Szwedami, jaki panował w Kopenhadze, nie był całkiem nieuzasadniony albo powodowany histerią - zrezygnowano z niej głównie z różnych względów podyktowanych względami wielkiej polityki. Po pierwsze, dlatego, że król Fryderyk zawarł sojusz z Holandią, co oznaczało, że atak Szwecji na Danię prowadziłby w prostej linii do opowiedzenia się Holendrów po stronie Duńczyków. Po drugie, inwazja na Danię przeprowadzona od południa musiałaby z konieczności dokonać się przez posiadłości 58 Wspomniana już kilkakrotnie kampania Torstenssona w Danii opisana została w innej książce Petera Englunda pt. „Lata wojen", która ukazała się w 2003 roku nakładem wydawnictwa FINNA (przyp. tłum.). 67 Niezwyciężony króla duńskiego w księstwie Holsztynu, które stanowiło przeszkodę w drodze na Jutlandię. Problem polegał jednak na tym, że z prawnego punktu widzenia posiadłości te wchodziły w skład państwa niemieckiego (jest to kolejny przykład na polityczno-geograficzny bałagan, jaki panował w tamtej epoce), co oznaczało, że ich status został zagwarantowany w pokoju westfalskim. Tym samym próba przedarcia się na północ przez księstwo mogłaby doprowadzić do tego, że w konflikt szwedzko - duński włączyłyby się kolejne księstwa niemieckie, i to po stronie Danii. Bo chociaż XVII wiek był stuleciem wojen i chaosu, to z drugiej strony nie był on w żaden sposób epoką bezprawia - a w wielu dziedzinach wyglądało to bez porównania lepiej, niż na przykład w wieku dwudziestym. Wszyscy władcy oplatani byli wówczas gęstą siecią wewnętrznych i międzynarodowych umów59. Bo tak naprawdę to, co dziś nazywamy prawem międzynarodowym, powstało w XVII wieku. Rozstrzygającym czynnikiem, który do tego doprowadził, stały się długotrwałe negocjacje, zakończone pokojem westfalskim. Tym samym powstał fundament owych prawnych procedur - jak na przykład konferencji pokojowej jako instytucji i mediatora jako pojęcia - odnoszących się do idei Europy składającej się z suwerennych państw i do idei nie mieszania się w ich sprawy wewnętrzne60. 59 Można tu przytoczyć przykład, który odnosił się bezpośrednio do wydarzeń, jakie rozgrywały się w tamtych miesiącach. Stary cesarz niemiecki Ferdynand zmarł w 1657 roku, zaraz po tym, jak zdecydował się na przystąpienie do sojuszu z Rzeczpospolitą skierowanego przeciwko Szwecji; sojusz ten obowiązywał zresztą tylko jego prowincje dziedziczne z Austrią na czele, a nie całe cesarstwo niemieckie, bo o czymś takim, jako cesarz, nie mógł sam decydować. Jego syn Leopold, który chciał zastąpić na tronie cesarskim swego ojca, stanął na czele armii, która w czerwcu 1657 roku wkroczyła do Polski, aby walczyć przeciwko Szwedom. Szwecja odpowiedziała na to szeregiem inicjatyw dyplomatycznych, zakończonych sukcesem, twierdząc, że akcja ta stanowi pogwałcenie postanowień pokoju westfalskiego: Leopold był mianowicie królem Bawarii i jako taki stanowił jeden ze stanów wchodzących w skład cesarstwa niemieckiego". Leopold starał się obejść ten przepis wkraczając do Polski jako „król Węgier" - którym faktycznie był - ale zareagowały na to stany węgierskie, które powstrzymały go od tego odmawiając przystąpienia do wojny ze Szwecją. 60 Trzeba też dodać, że pokój westfalski I system prawny, który się z niego zrodził, były prawdziwym sukcesem, zwłaszcza, że okazały się być tak stabilne. 68 „Z TYMI BARBARZYŃCAMI NIC NIE ZAŁATWIMY" W drugiej połowie stulecia cała rzesza pięknoduchów, teoretyków prawa państwowego i profesorów uniwersyteckich starała się z wielką gorliwością i dużym powodzeniem poprawiać teoretyczne podstawy tego, co zapoczątkowane zostało przez słynnego Holendra Hugo Grotiusa w jego przełomowym dziele pt. De iure belli et pads, wydanym w 1625 roku. Być może była to najważniejsza książka, jaka ukazała się w XVII wieku: nie tylko chwalona, ale i czytana. Rozczytywał się w niej m.in. Gustaw II Adolf, który nierzadko miał przy sobie swój osobisty egzemplarz. Tak dużego sukcesu, związanego z zapoczątkowaniem prawa międzynarodowego w XVII wieku, nie należy jednak tłumaczyć tylko tym, że władcy zafascynowani byli kwiecistością wypowiedzi Zouche'a, Penna, Pufendorfa czy innego kontynuatora myśli Grotiusa. Ważne było też to, że ów międzynarodowy system reguł, z akcentem tak silnie położonym na suwerenne państwo i obowiązujące w nim prawa, dał do ręki argument i narzędzie tym wszystkim władcom tworzącym państwa narodowe, którzy poświęcali wszystkie siły na likwidację feudalnego dziedzictwa, wywołującego nieustanne spory o granice, enklawy i suwerenność. Prawo ograniczało też roszczenia władców za sprawą istniejących wyjątków i immunitetów. Karol Gustaw znał i uznawał prawo międzynarodowe jako fakt polityczny o wymiarze realnym. Pojmował też, że wypowiedzenie wojny przez Danię było dla niego w pewnym sensie darem, który usprawiedliwiał szwedzką inwazję na Danię - drogą przez Holsztyn. Król nie musiał się już bać, że zapłacze się w gęstą sieć skomplikowanych powiązań traktatowych, które jeszcze nie tak dawno groziły wciągnięciem w konflikt Holandii i całej masy państewek niemieckich. A ponieważ Dania zaatakowała pierwsza, wojna stała się dla Szwecji wojną obronną. Łatwo wyobrazić sobie tę scenę: na zewnątrz świeci ciepłe słońce na tle czystego, niebieskiego nieba; w środku, za chłodnymi Wszystkie traktaty pokojowe i umowy międzynarodowe, które zawarto w ciągu następnych 150 lat, były w gruncie rzeczy modyfikacją pokoju westfalskiego z 1648 roku. Pokój ten aż do XVIII wieku uważano za jeden z kamieni węgielnych Europy, a nawet w XIX wieku odnoszono się do niego z szacunkiem i sentymentem. 69 Niezwyciężony murami sali zamkowej siedzą posępni mężowie i debatują nad zarzuconym mapami, rysunkami i tabelami stołem. Od czasu do czasu otwierają się pilnie strzeżone dębowe drzwi, do środka wchodzi pokryty kurzem posłaniec, po którego twarzy spływają strużki potu, i przekazuje zgromadzonym najświeższy raport. To znowu do sali wchodzi inna osoba w sztylpach i peruce albo przeciwnie: jakiś uczestnik spotkania sięga po zdobiony piórami kapelusz, kłania się i wychodzi. A nad wszystkimi dominuje Karol Gustaw, który dyktuje listy, przewraca papiery, stawia pytania i składa propozycje, pali i pije, gestykuluje, rezonuje, argumentuje - być może mieszaniną szwedzkiego i niemieckiego, która posługuje się czasami w chwilach największego wzburzenia? Międzynarodowa sytuacja była o wiele bardziej zaciemniona i skomplikowana niż kiedykolwiek indziej, choć dziś trudno to sobie wyobrazić. Nie można już było dłużej ufać Brandenburgii, a w tym samym czasie, kiedy duńskie wojska przeprawiały się przez Łabę, cesarska armia przekroczyła granicę Śląska i wkroczyła na terytorium południowo - zachodniej Polski61. Nie wypowiedziano w sposób formalny żadnej wojny, ale to, że do starć między Szwedami a Austriakami w końcu dojdzie, było tylko kwestią czasu. Dyplomaci francuscy, którzy jak cień towarzyszyli Karolowi Gustawowi, starali się bez przerwy przekonać go do wojny z Niemcami, dochodząc do wniosku, że nadszedł właśnie czas, aby wykonać kolejne uderzenie62. A gdyby król szwedzki zdecydował się zaatakować Habsburgów, Francuzi obiecywali, że wspomogą Szwedów w ich sprawie: oświadczyli mianowicie, że właśnie teraz pod Mozelą czeka armia francuska licząca 12 000 ludzi, gotowa wkroczyć na terytorium Niemiec w chwili, kiedy uczynią to Szwedzi. Francuzi wskazywali nawet na to, że gdyby tylko Szwedzi podjęli taką decyzję, to wtedy oni zgodzą się na to, aby to właśnie Karol Gustaw 61 Wojskami cesarskimi dowodził feldmarszałek Melchior Hatzfeld (przyp. red.). 62 Wszystkie te polityczne manewry wynikały z prostej, francuskiej niecierpliwości. Oto bowiem zbliżał się termin wyboru nowego cesarza po śmierci zmarłego niedawno Ferdynanda i Francuzi dostrzegli w tym wspaniałą okazję, aby pozbawić swych odwiecznych wrogów - Habsburgów - tego tak ważnego tronu. 70 „Z TYMI BARBARZYŃCAMI NIC NIE ZAŁATWIMY" objął pusty nadal tron i stał się cesarzem Rzeszy Niemieckiej Narodu Rzymskiego. Jeszcze pod koniec czerwca wielu zagranicznych obserwatorów i wojskowych szwedzkich nie było pewnych, czy Karol Gustaw zamierza poprowadzić swa armię przeciwko Danii, czy też rzucić ją przeciwko Habsburgom. Prawda jest taka, że król nigdy na poważnie nie rozważał opcji niemieckiej (tak ryzykowna kampania wymagała pełnego wsparcia ze strony Brandenburgii, ale Szwedzi uważali, że książę elektor jest zawsze bardzo roztargniony i nieobecny myślami, kiedy dyskusja schodzi na temat ściślejszej współpracy). Wierny swemu temperamentowi król podjął tymczasem szybką i radykalną decyzję: zostawi na razie w spokoju pola bitewne na wschodzie i skieruje swą energię, nadzieje i wojska na Danię. Wojna z Polską okazała się wielkim rozczarowaniem dla Karola Gustawa. Jego talent wojskowy nie został po doświadczeniach ostatnich dwóch lat zakwestionowany. Osobiście miał do przegrania jeszcze jedną bitwę, ale jak na razie pozostawał niepokonany. Istniało jednak coś, co wzbudzało pewien niepokój. Karol Gustaw był żołnierzem z krwi i kości: żył jak żołnierz i myślał jak żołnierz, a rozwiązania, do których sięgał, znamionowały charakter żołnierza. I chociaż w żadnym wypadku nie brakowało mu zrozumienia dla skomplikowanych mechanizmów potrzebnych do rządzenia państwem, to brakowało mu politycznego instynktu, a przede wszystkim psychologicznego węchu, które są konieczne do radzenia sobie w tak skomplikowanej sytuacji, jaka panowała w Rzeczpospolitej. Rezultatem tego była cała seria bezwartościowych triumfów. „Wojny z Polską i Rosją sprawiają mi o wiele więcej kłopotów niż wojna z Danią", skarżył się w jednym z listów, „bo z tymi barbarzyńcami nic się nie załatwi i nigdy się ich do końca nie pobije". Jak to zwykle bywało, Karol Gustaw nie miał w zanadrzu żadnego gotowego planu, kiedy przystąpił do działania. Wojna przeciwko Danii miała toczyć się na dwóch różnych frontach - tyle wiedział: na północnym froncie w Szwecji i na południowym w Jutlandii. Pomysł polegał na tym, że atak na Jutlandię pełnił rolę manewru, za pomocą którego chciał odwrócić uwagę Duńczyków, doprowadzić do podziału ich sił w taki sposób, aby jego wojska znajdujące się 71 Niezwyciężony w Szwecji zyskały szansę na przeprowadzenie głównej operacji: uderzenia na duńskie prowincje na północy. Pojawił się też zupełnie nowy cel, w czym wyczuć możemy z łatwością niespokojną wyobraźnię Karola Gustawa. Tak kusząca, choć ulotna rzecz jak Dominium maris Baltici, znikła już ze sfery jego marzeń, wydawało się też, że porzucił myśl o realizacji tej idei. Teraz wpadł na pomysł, aby podbić ... Norwegię. W jednym z listów napisanych w czerwcu stwierdził, że „Norwegia, która od dawnych czasów należała do Szwecji i ze względu na swe naturalne położenie najlepiej się do pobicia nadaje, jest tym, czego najbardziej pragnę". W pierwszym impulsie król rozkazał, aby przewieźć go do Szwecji, gdzie zamierzał stanąć na czele wojska - tak jak przewidywali to Duńczycy - ale bardzo szybko zmienił decyzję i 20 czerwca oznajmił królowej, że wraz ze swą armią "gotów jest już ruszyć na Holsztyn". Plan króla zakładał utrzymanie twierdz, które armia szwedzka miała w swym posiadaniu nad Bałtykiem, z jednoczesną rezygnacją ze wszystkich innych zdobyczy znajdujących się na terenie Rzeczpospolitej. W związku z rozpoczęciem operacji wycofywania się na północ, armia szwedzka przystąpiła do działań wyniszczających, i to o tak wielkim zasięgu, że nie znajdują one swego odpowiednika w całej historii wojny polsko-szwedzkiej. Wiele ze zniszczeń dokonanych dotychczas przez wojsko Karola Gustawa powstało albo na skutek zorganizowanych albo niekontrolowanych rabunków, a także w czasie ekspedycji karnych, przeprowadzanych na terenie całej Rzeczpospolitej. Teraz, kiedy stało się jasne, że armia raz na zawsze musi opuścić centralne regiony królestwa i wycofać się na wybrzeże, żołnierze zaczęli niszczyć wszystkie mosty i systematycznie palić wsie i miasta, przez które maszerowali. Na początku żołnierzami nie kierowała ani chęć zemsty, ani złość63, tylko tzw. ratio belli. Tworząc na swym zapleczu pas ogołoconej ze wszystkiego ziemi, utrudniano tym samym nie- 63 Może z wyjątkiem oddziałów brandenburskich, które mszcząc się za akty przemocy, do jakich doszło za sprawą Litwinów i Tatarów na terenie Prus Książęcych jesienią 1656 roku, dopuszczały się teraz takich samych aktów wobec Polaków. 72 „Z TYMI BARBARZYŃCAMI NIC NIE ZAŁATWIMY" przyjacielowi kontynuowanie pościgu. Armia szwedzka toczyła się przez zalane słońcem równiny Mazowsza niczym prehistoryczny dinozaur, którzy pochłaniał wszystko, co stało mu na drodze, pozostawiając za sobą ślady w postaci popiołów i łez. Wprawdzie Szwedzi nie dokonywali masakr na miejscowej ludności, zadawalając się dokładnym wypełnieniem rozkazu nakazującego im palenie wszystkiego i rabowanie. Rozkaz ten został wypełniony bez oglądania się na ludność cywilną. Wielu mieszkańców, którzy ukryli się na strychach albo w stodołach, spłonęło żywcem. Stopień bezwzględności można mierzyć tym, że w płomieniach ginęli nawet sami Szwedzi, kiedy to krążące w pośpiechu oddziały podkładały ogień pod zabudowania, w których spali ich właśni rodacy. W takich okolicznościach śmierć o mało nie poniosło dwóch francuskich dyplomatów. Pewną noc spędzili na hulankach z Karolem Gustawem; upili się słodkim tokajem do utraty przytomności, a potem w rzucili się w ubraniach na swe łóżka i zasnęli. Nie zauważyli przez to, że Szwedzi przed wymarszem zaczęli podpalać wszystkie zabudowania. Nawet Karol Gustaw musiał któregoś ranka uciekać z kwatery, niewyspany i zły, bo płomienie zaczęły już lizać ściany sąsiedniego budynku. Trzeba też dodać, że żołnierze szwedzcy nie poprzestawali tylko na niszczeniu nieruchomości i rabowaniu tego, co znaleźli w środku, ale na dodatek pędzili ze sobą ludzi. Część z nich stanowili mnisi i zakonnice, uprowadzeni w nadziei na zapłacenie okupu przez zakony, do których należeli. Były też kobiety zajmujące się takimi czynnościami jak pędzenie bydła, wykorzystywane również w celach seksualnych. Zagraniczni dyplomaci byli przerażeni widokiem zniszczeń dokonywanych przez Szwedów. Jeden ze wspomnianych wyżej dyplomatów francuskich opowiadał o „ekstremalnych gwałtach" czynionych przez żołnierzy szwedzkich; inny starał się ratować „zgrabniej sze kobiety i dziewczęta, które Szwedzi trzymali w niewoli"64. 64 Dowódcy starali się zapobiegać najgorszym ekscesom, chociażby ze względów politycznych. Kiedy w czasie odwrotu splądrowano jeden z klasztorów i dokonano gwałtu na mniszkach, interweniował Karol Gustaw, który osobiście dopilnował, aby aresztowano jednego z winnych. 73 Niezwyciężony Karol Gustaw zdecydował się jednak nie tylko na opuszczenie wszystkich zdobyczy, które stały się jego udziałem w centralnej Polsce. Postanowił też opuścić Rakoczego i jego siedmiogrodzką armię. Po rozdzieleniu się obu armii pod Brześciem, oddziały siedmiogrodzkie, jak przerażony i bojący się lania piesek, doścignęły maszerujących w szybkim tempie Szwedów. Karol Gustaw wielokrotnie namawiał Rakoczego, aby ruszył na Małopolskę, a potem w stronę granicy własnego księstwa. Jednak niepewny siebie Rakoczy nie mógł się ostatecznie na to zdecydować. Najpierw po -jak się wydaje podjętej po długich rozważaniach decyzji - oderwał się od Szwedów, ale nie po to, aby skierować się na południe, tylko po to, żeby bez jakiegoś logicznego uzasadnienia ruszyć na położoną niedaleko Warszawę (w mieście na wieść o nadejściu dzikich siedmiogrodzkich hord wybuchła panika. Wielu sądziło, że skończy się to ogólną masakrą, a kościoły wypełniły się ludźmi, którzy gotowali się na śmierć. Kolejki przed konfesjonałami stawały się coraz dłuższe). Wkrótce jednak wyszedł na jaw brak doświadczenia i braki w zaopatrzeniu. Oddziały Rakoczego nie były w stanie przełamać polskiej obrony. Dopiero gdy księciu przyszli z pomocą Szwedzi65, stolica skapitulowała 17 czerwca 1657 roku - po raz czwarty w czasie tej samej wojny. Ledwo jednak miasto padło, Rakoczy uświadomił sobie, że nie będzie miał z niego zbyt wielkiego pożytku. Postanowił więc tylko zburzyć odnowione dopiero mury, po czym opuścił wraz z wojskiem miasto. Zanim jednak do tego doszło, obie armie skorzystały z okazji, aby po raz kolejny dokonać w stolicy wielkich zniszczeń. Dowódca szwedzki nie był w stanie utrzymać pod kontrolą swych żołnierzy, którzy przystąpili do systematycznego rabowania miasta - ulica po ulicy, dzielnica za dzielnicą. Po tym akcie wandalizmu lokalni mnisi pochowali 300 zabitych, upłynęło też 16 tygodni zanim udało się doprowadzić miasto do porządku po tym, czego dokonali w nim Szwedzi i żołnierze księcia. W czasie spotkania, do którego wkrótce potem doszło, kilku wysokich rangą oficerów oświadczyło Rakoczemu, że z powodu 65 Książę Siedmiogrodu zwrócił się o pomoc do feldmarszałka Stenbocka (przyp. red.). 74 „Z TYMI BARBARZYŃCAMI NIC NIE ZAŁATWIMY" nowej wojny z Danią „armia otrzymała nowe rozkazy, nakazujące jej oddzielenie się od wojsk księcia, aby wraz z JKM udać się do Prus". Erik Jónsson brał prawdopodobnie udział w tym nieprzyjemnym spotkaniu. Od początku kwietnia pełnił on rolę oficera łącznikowego w armii księcia. Między innymi dlatego, iż dobrze władał łaciną, to znaczy tym językiem, którego używano głównie w czasie rozmów z Rakoczym i jego dowódcami. Większość z nich nie mówiła po niemiecku, a niektórzy nie słyszeli nawet o istnieniu francuskiego. W czasie minionych miesięcy Erik miał kilkakrotnie okazję spotkać księcia i wydaje się, że pozostawał z nim w przyjaznych stosunkach. Dopuszczono go nawet do książęcego stołu, co na pewno przyjęte zostało przez tego karierowicza z dużym zadowoleniem. W czasie jednej z takich uczt Rakoczy kazał sobie przynieść „szablę, którą na tę wyprawę przysłał mu turecki cesarz, a wykładana ona była wielkimi rubinami, turkusami i szmaragdami". Stało się to okazją dla Erika do wzniesienia wraz z innymi toastu za zdrowie sułtana, „czego nie uczyniłem nigdy przedtem, ani nigdy potem". Rakoczy był marzycielem i naiwnym romantykiem - posiadał więc cechy, które z jednej strony czyniły go osobą sympatyczną (potrafił na przykład wyłożyć własne pieniądze, aby wykupić od Szwedów wziętych do niewoli polskich mnichów), a z drugiej stanowiły przeszkodę w jego politycznej i wojskowej karierze. Zaślepiony swymi mesjanistycznymi wizjami uwolnił moce, których nie rozumiał ani nie potrafił kontrolować. Słaby i chwiejny z charakteru, przejawiał w ostatnim czasie maniakalno-depresyjne wahania nastrojów: w jednej chwili był arogancki, w następnej ponury i przygnębiony. Kiedy więc książę dowiedział się, że Szwedzi zamierzają go opuścić, popadł „w taką konsternację i kontuzję" - jak pisze w swym dzienniku Erik Jónsson - „że zaczął płakać". Wszystkie jego modlitwy i błagania na nic się jednak nie zdały. Jedyne, co Szwedzi mogli mu obiecać, to ukrycie tego faktu w tajemnicy przed jego własnym wojskiem, a zwłaszcza przed Kozakami, tłumnie dezer-terującymi z wojska, którzy z powodu braku dyscypliny i przepełniającego ich niezadowolenia nierzadko sprawiali swym sojusznikom równie spore kłopoty, co nieprzyjaciołom. Dnia 23 czerwca 75 Niezwyciężony obie armie rozdzieliły się. Erik był świadkiem tego tragikomicznego zdarzenia i tak oto opisał je w swym dzienniku: Tak oto my, Szwedzi, po ustaleniu wszystkiego szliśmy w ich ańergardzie i byliśmy na samym końcu; szliśmy tak za nimi drogą przez pól mili, w zupełnej ciszy, aż straciliśmy ich z oczu; wtedy zawróciliśmy i przejechaliśmy tego dnia 5 mil aż do wsi Dembówka koło miasta Błonie. Obie armie ruszyły więc w przeciwnych kierunkach: wojsko księcia na południe66, a Szwedzi na zachód - ku niepewnym losom. Lato 1657 roku należało do najcieplejszych w całym siedemnastym stuleciu67. Przez wiele dni żar lał się z jasnego nieba, a opady deszczu zdarzały się rzadko i trwały krótko. W krajobrazie dominowały żółte, wypalone od promieni słonecznych łąki, a na wysuszonych polach szalały pożary. Brak opadów spowodował, że opadł poziom wód w rzekach. Z jednej strony łatwiej było teraz przeprawiać się przez nie, choć z drugiej strony poziom w niektórych rzekach - jak na przykład w Wiśle - opadł tak nisko, że groziło to tym, iż większe łodzie i promy osiądą na mieliźnie. Niekorzystnym skutkiem suszy było również to, że wiele młynów, tartaków i manufaktur, których funkcjonowanie zależało od energii wodnej, zaprzestało pracy. Oddziały szwedzkie maszerowały i jechały na północny zachód, wystawione na letni żar, przez „sale kolumnowe" składające się z wypalonych „posągów" -jedynych pozostałości po spalonych domach, wsiach i miastach; „sale kolumnowe", których przybywało w miarę, jak armia posuwała się naprzód, podpalane były automa- 66 Wyruszając na wojnę z Danią, Karol X Gustaw radził Rakoczemu, aby ten rozpoczął odwrót kierując się na Kraków (przyp. red.). 67 Specjalnie użyłem w tym kontekście słowa „najcieplejszy", ponieważ w społeczeństwie, którego dobrobyt zależał zawsze od poziomu ostatnich zbiorów, nikomu nie przyszłoby do głowy nazywać ciepłego lata „pięknym", jako że efektem gorącego lata bywały susze, które wywoływały nieurodzaj. Zachwyt nad lazurowym niebem jest wynalazkiem współczesnym, który toruje sobie drogę w miarę rozwoju przemysłu, zanikania pracy fizycznej i wprowadzenia urlopu letniego. 76 „Z TYMI BARBARZYŃCAMI NIC NIE ZAŁATWIMY" tycznie i systematycznie. Niewielkie miasteczko Gostynin spłonęło 27 czerwca; tego samego dnia spalony został Łowicz - miasto, które pozostawało w szwedzkich rękach od owego sierpniowego dnia przed dwoma laty, kiedy przybył do niego Karol Gustaw i jego kawalerzyści. O północy 1 lipca zniszczona została Kruszwica (akcją tą dowodził osobiście Erik Jónsson), natomiast 3 lipca wojsko dotarło do miasta, które wyznaczono na miejsce spotkania wszystkich szwedzkich oddziałów: do Bydgoszczy. Ostrożny dowódca i mniej doświadczona armia pozostaliby jeszcze przynajmniej przez tydzień lub dwa, aby przygotować się do długiego marszu i do nowej wojny. Karolowi Gustawowi brakowało jednak czasu i cierpliwości. Poza tym podjęto już wszystkie ważne decyzje w odniesieniu do organizacji i wyposażenia wojska. Zdecydowano, że najbardziej doświadczone jednostki wezmą udział w kampanii duńskiej, a te, które większość czasu spędziły na służbie w garnizonach, zostaną w Polsce, aby nadal sprawować kontrolę nad twierdzami położonymi na wybrzeżu. Aby jeszcze bardziej przyspieszyć tempo marszu, postanowiono pozostawić całą ciężką artylerię, jak również większość wojsk piechoty w Prusach. To samo odnosiło się do chorych. Król zamierzał bowiem utworzyć nowe oddziały piechoty po drodze albo też zarządzić nowy werbunek. Żołnierze spragnieni sławy, przygody, łupów albo wszystkich tych rzeczy naraz używali wszystkich możliwych sposobów, aby zabrać się z armią. Inni, którzy woleli mieć święty spokój albo byli zmęczeni lub też bali się tego, co miało nadejść, szukali znajomości, aby wymigać się od udziału w kampanii. Ograniczono też liczebnie stan taborów. I tak oto, po zaledwie dwóch dniach odpoczynku, 5 lipca 1657 roku armia ruszyła w dalszą drogę. Żołnierz za żołnierzem, flaga za flagą: na większości z nich widniały litery CGRS - skrót, który symbolizował tego, z którego rozkazu przybyli do Polski i na którego rozkaz - prawie dokładnie w drugą rocznicę przybycia do Rzeczpospolitej - opuszczali terytorium wroga. Napis ten brzmiał: Carolus Gustavus Rex Sueciae6*. Skwadron za skwadronem ruszał 68 Karol Gustaw Król Szwecji (przyp. tłum.). 77 Niezwyciężony w drogę, a kolejne bataliony ustawiały się w szyku na zakurzonej drodze. Po raz ostatni, aby nigdy już nie powrócić w te strony. Oto nadjeżdża kawaleria, stanowiąca trzon głównych sił; kilka skwadronów pojechało wcześniej w składzie straży przedniej; pozostało 35 skwadronów, których stan liczebny wahał się od 500 szabel w najlepszym wypadku do zaledwie 30 szabel w najgorszym. Wśród nich regiment kawalerii ze Smalandu, który przystąpił do wojny w składzie 800 ludzi i brał udział w każdej większej bitwie i w każdej ważnej kampanii; teraz liczył tylko połowę swego początkowego składu. Kawalerzyści z regimentu z Abo, jadący pod swymi czerwonymi sztandarami, zyskali sobie wielką sławę i stracili mnóstwo ludzi w czasie zakończonej niepowodzeniem zimowej kampanii Karola Gustawa pod Jarosławiem. Regiment z Tavastehus, pod dowództwem nowo mianowanego na tę funkcję pułkownika Johana Galie; to jego podkomendni ucierpieli najbardziej w czasie szalejącej epidemii zarazy jesienią 1656 roku. Regiment z Upplandu, a właściwie resztki tego, co pozostało z niego po klęsce pod Warką i po heroicznej, choć nieudanej obronie Warszawy. Jazda z Óstgóta, ze swymi zielonymi sztandarami z adamaszku, ale już bez swego poprzedniego dowódcy Ludviga Leijonhuvuda, który był teraz więźniem w zamojskiej twierdzy. Regiment jazdy z Vastgota, również pozbawiony swego pierwszego dowódcy Larsa Cruusa, którego zwłoki Agneta Horn przed sześcioma miesiącami przewiozła do Szwecji i tam pogrzebała. Drabanci królewscy, pierwotnie bardzo ekskluzywny oddział składający się wyłącznie ze szlachty, zdziesiątkowany w licznych bojach, uzupełniony nowymi zaciągami, wymieszany kilka razy i liczący teraz 110 ludzi. Za nimi ciągnie zaciężna kawaleria: jazda Sulzbacha, która już od marca pozostawała w gotowości bojowej na oczekiwany marsz na Danię; nowy regiment kawalerii z Anhaltu, jeden z wielu niemieckich oddziałów w szwedzkiej armii, złożony w większości z żołnierzy zwerbowanych na Pomorzu; dawny regiment feldmarszałka Wittenberga, zdziesiątkowany w tak dużym stopniu, że przeciętna kompania liczyła 17 ludzi; skawadron pod komendą Rutgera von Ascheberga lub to, co z niego pozostało, uzupełniony resztką za-ciężnych Niemców Wrangla; regiment z Nassau, wystawiony pierwotnie przez przedsiębiorcę z Magdeburga, działającego w branży 78 „Z TYMI BARBARZYŃCAMI NIC NIE ZAŁATWIMY" wojskowej, wykorzystywany często w akcjach specjalnych; jazda Knausta, wystawiona przez pewnego saskiego księcia bez ziemi, znana z obrony Kościanu ostatniej wiosny przeciwko przeważającym siłom powstańców; regiment z Baden - Durlach, składający się z Niemców i Polaków; jazda z Meklemburga-Szwerinu, która uczestniczyła w wojnie niecały rok, przystąpiła do niej w składzie 500 ludzi, a teraz liczyła tylko 60 żołnierzy. Poza tym, przed przystąpieniem do wojny z Danią, wielu oficerów zrezygnowało ze służby i wróciło do Meklemburgii, której groziło teraz wplątanie w wojnę. Regiment Engela, wystawiony i dowodzony przez Joachima Engela, doświadczonego „psa wojny", który walczył po szwedzkiej stronie w czasie całej wojny trzydziestoletniej, a teraz walczył pod szwedzkim sztandarem wraz ze swym bratem Hansem Henrikiem i jego oddziałem. Karol Gustaw zwykł ich nazywać „obaj Anglowie"69. Teraz już nie używał tego określenia, ponieważ jesienią, w czasie walk w Prusach Książęcych, Hans Henrik dostał się do tatarskiej niewoli i uprowadzony został jako niewolnik na Krym. Jazda Ungera, złożona częściowo z żołnierzy służących poprzednio w armii cesarskiej, dowodzona przez Czecha, który walczył kiedyś pod komendą starego „szwedożercy" Piccolominiego; regiment Hermana Hula, jeden z tych oddziałów, który nigdy nie brał udziału w jakiejś ważnej bitwie, ale za to przerzedzony w czasie licznych epidemii tak bardzo, że w ciągu jednego tylko roku trzeba było aż dwa razy wystawiać nowy skład od początku; regiment kawalerii Bódekkera, w pewnym sensie elitarny oddział, który wykorzystywano prawie we wszystkich wielkich operacjach i bitwach aż do chwili obecnej; w ciągu dwóch lat tylko raz dostał szansę na dłuższy odpoczynek; i wiele, wiele innych regimentów - razem około 8560 ludzi. W skład armii wchodzili też dragoni, te dziwne hybrydy, które przemieszczały się konno, ale walczyły pieszo. Było ich pięć regimentów: dragoni Sulzbacha pochodzący z niemieckiego zaciągu, jechali pod pięknymi sztandarami z jasnoniebieskiego jedwabiu, ale było ich nie więcej niż 25 ludzi; regiment Bogumiła Radziwiłła, 1 Gra słów: Engel (niem. - Anioł) - angel (szw. - anioł) (przyp. tłum.). 79 Niezwyciężony „Z TYMI BARBARZYŃCAMI NIC NIE ZAŁATWIMY" jeden z tych oddziałów, które w dużej części składały się z Litwinów i Polaków; walczyli oni często i mężnie przeciwko swym rodakom w czasie powstania wiosną 1656 roku70; gwardia dragonów Wittenberga, która mimo tak pompatycznej nazwy stanowiła zwykłą zbieraninę; utworzono ją z grupy muszkieterów, którym dodano na wyposażenie konie. Żołnierze wchodzący w skład tej jednostki byli kiepsko odziani. Łącznie Szwedzi dysponowali 795 dragonami. Za dragonami maszerowała piechota, siedem regimentów, z których najliczniejszy liczył 430 ludzi, a najmniejszy nie więcej niż 30 żołnierzy. Wymienić tu należy: regiment piechoty z Soderman-landu, który walczył zarówno pod Nowym Dworem, jak i w czasie trzydniowej bitwy pod Warszawą, a na którego czele stał Beradt Sanitz ze Skaraborga; regiment z prowincji Kalmar, który latem 70 W skład armii szwedzkiej, która maszerowała na Danię, nie było więc tak mało Polaków; jednym z nich był Krzysztof Korycki, który walczył przeciwko Szwedom pod Wojniczem, a potem wraz z resztą armii koronnej przeszedł na stronę nieprzyjaciela. Korycki był wówczas członkiem sztabu Karola Gustawa i swego rodzaju ekspertem od polskich spraw wojskowych; w służbie króla Szwecji pozostawał aż do 1659 roku, kiedy to wrócił do Polski, gdzie objęła go amnestia; zwrócono mu też skonfiskowane wcześniej dobra. Jerzy Niemirycz (1612-1659), podkomorzy kijowski. 15 III 1649 r. sejmik w Łucku na Wołyniu powołał go na pułkownika generalnego i postawił na czele wojsk zaciąganych przeciwko Chmielnickiemu. W roku następnym powierzono mu organizację obrony Polesia kijowskiego, co naraziło Niemirycza na wielkie wydatki i kłopoty (dwie zwerbowane przez niego chorągwie szlacheckie, nie otrzymawszy tzw. „chleba", splądrowały m. in. jego dobra. W uznaniu zasług 15 XII 1651 r. zalecono go do nagrody sejmowi. Równocześnie już pod koniec rządów Władysława IV należał do tej grupy dysydentów (na czele z Radziwiłłami), którzy poprawę swej sytuacji wyznaniowej wiązali z obiorem na tron polski jednego z książąt Siedmiogrodu. Najazd szwedzki na Polskę powitał jako podwójną szansę: polepszenia losu dysydentów oraz odzyskania ziem ukraińskich po pokonaniu przez Karola Gustawa Kozaków i Moskwy. Król szwedzki docenił w nim sojusznika, nadając mu stopień generała majora kawalerii oraz wystawiając list na werbunek 3000^4-000 ludzi, z którymi Niemirycz brał m. in. udział w bitwie pod Gołębiem po stronie szwedzkiej. Postronni podkreślali z uznaniem, że jest jedynym dostojnikiem polskim, który nie opuścił króla szwedzkiego. Odgrywał on w latach 1656-1657 znaczną rolę jako pośrednik w rokowaniach dyplomatycznych prowadzonych przez Szwedów z Siedmiogrodem i Chmielnic-kim. Był współtwórcą ugody hadziackiej. Zginął na przełomie lipca i sierpnia 1659 r., podczas potyczki z Kozakami między Kobyżczą a Świtelniewem. 1655 roku utworzony został z 971 ludzi; teraz liczył już tylko 971 żołnierzy, a do tak drastycznego zmniejszenia składu liczebnego przyczyniły się takie zjawiska jak przeniesienia, demobilizacja, ucieczki, marsze, kontrmarsze, bitwy, potyczki, starcia, oblężenia, blokady, zasadzki, choroby, głód i niedostatek; regiment piechoty z Narke-Varmland71, którego żołnierze wyróżniali się zielonymi kurtkami i czerwonymi spodniami, choć flagi, pod którymi walczyli, były prawie całkowicie podarte; piechota z Upplandu - 380 ludzi z Uppsali, Balinge, Sigtuny, Lagundy, Rasbo i innych miejscowości - ubrana w czerwone, postrzępione mundury; piechota Jakoba Casimira De la Gardie, złożona z żołnierzy zwerbowanych w szwedzkich prowincjach nadbałtyckich, którzy walczyli już w Kurlandii i Prusach i uczestniczyli w zdobywaniu Malborka; regiment piechoty Filipa Hegestereicha, będący odzwierciedleniem różnorodnego charakteru armii szwedzkiej: ten pierwotnie brandenburski oddział z dużym udziałem Polaków przeszedł w 1656 roku pod bezpośrednie dowództwo Karola Gustawa; obecnie dowodził nim Niemiec pozostający na szwedzkiej służbie od 20 lat. W sumie maszerowało tam 2200 piechoty. Na końcu toczyła się artyleria polowa: około 30 dział małego kalibru wraz z towarzyszącą im obsługą, wachmistrzami, bombardierami, petarderami, żołnierzami do wiązania kartaczy, cieślami, kowalami, ogniomistrzami, pomocnikami ogniomistrzów, i pozostałą obsługą dział, jak również, woźnicami, koniuchami i wielu innymi; łącznie około 500 ludzi. Armia, która maszerowała na zachód, przeżyła wiele trudnych chwil, była przemęczona i zużyta, ale nie pobita. Bo chociaż nie brakowało w niej regimentów, które skurczyły się pod względem liczebnym do poziomu plutonu, i chociaż w jej szeregach maszerowało lub jechało wielu, którym brakowało mundurów lub broni, to morale utrzymywało się nadal na zadziwiająco wysokim poziomie. Trzeba przy tym pamiętać, że przeważającą część wojska stanowili żołnierze zaciężni, a więc ochotnicy, i jeśli już o coś walczyli, 71 W czasach opisywanych przez autora Narke i Varmland stanowiły wspólną jednostkę administracyjną; obecnie są to dwie niezależne od siebie prowincje w zachodniej Szwecji (przyp. tłum.). 80 81 Niezwyciężony „Z TYMI BARBARZYŃCAMI NIC NIE ZAŁATWIMY' to przede wszystkim dla własnych korzyści. Obóz był ich domem, droga czymś nieodłącznym, pole bitwy przeznaczeniem, a wojna całym życiem. Wiadomość o tym, że armia szykowała się do walki z nowym nieprzyjacielem dla wielu z nich brzmiała bardziej jak obietnica niż groźba, ponieważ w miejscu, do którego zmierzali, oczekiwały na nich - w przeciwieństwie do wyniszczonych wojną polskich prowincji - nietknięte konfliktem tereny i domy pełne wszelkiego, nie zrabowanego jeszcze dobra. Jeden z ówczesnych świadków tego pochodu opisał maszerujących żołnierzy jako „czarną i brudną masę, która gorliwie rozglądała się za nowymi kwaterami"72. Ich pewność siebie była równie niezmącona jak silna była ich wiara w siebie. Dowództwo nad regimentem z Upplandu powierzono 24-letniemu, nowo mianowanemu na to stanowisko pułkownikowi Nilsowi Brahe. I chociaż jego oddział w chwili wymarszu liczył tylko 380 ludzi, Brahe nie obawiał się tego, co miało nadejść: Mam nadzieję, że z Bożą pomocą nasi brudni kawalerzyści pokażą im {Duńczykom}, co to znaczy umieć walczyć; nie jesteśmy zbyt silni, ale mamy ze sobą najlepszych ludzi i nie ma tu chyba takiego, który już ze trzydzieści razy nie uczestniczyłby w ciężkich bojach. Chociaż jednak w wojsku panowała dość dobra atmosfera, nie można było pozbyć się wrażenia, że plan wymyślony przez Karola Gustawa był bardziej owocem trudnego położenia niż świadomego wyboru, i że operacja, w której obecnie uczestniczyło wojsko, była dość niebezpieczna. W chwili, kiedy wojsko opuści teren Polski, ale jeszcze przed dotarciem do granic Danii, wystawione będzie bowiem na niebezpieczeństwo, które przypomina sytuację, kiedy ktoś, chwiejąc się niepewnie, próbuje przekroczyć strumień, a przy najmniejszym popchnięciu traci równowagę i wpada do 72 Wiosną 1657 roku zaobserwowano pierwsze oznaki poluzowania dyscypliny; Karol Gustaw już na początku marca stwierdził, że istnieje ryzyko, że w wojsku dojdzie do buntu. Jest więc całkiem możliwe, że i ten czynnik legł u podstaw decyzji o marszu na zachód; pozostawanie w zrujnowanej Polsce przyczyniłoby się z pewnością do wzrostu niezadowolenia w armii. 82 wody. Karol Gustaw nie dysponował zbyt wielkimi siłami: prowadził około 12 000 żołnierzy. Z pewnością jego armia będzie musiała odeprzeć niejeden atak w czasie tego marszu, ale nadal jedna kwestia pozostawała bez odpowiedzi: co się stanie, jeśli Habsburgowie zdecydują się wysłać swoje wojsko aż do samego Bałtyku, zanim słaba szwedzka armia dotrze do terytorium Danii, odcinając tym samym Szwedów od Pomorza i Prus? W takiej sytuacji armia Karola Gustawa znalazłaby się w kleszczach, w niczyim kraju, między Duńczykami i Austriakami. Nie mając zaś bazy zaopatrzeniowej z prawdziwego zdarzenia, mogło to wszystko skończyć się tylko w jeden sposób: katastrofą. Drogi i ścieżki pełne były żołnierzy maszerujących na północny zachód. Nadal trwało też systematyczne niszczenie wszystkiego, co Szwedzi napotkali na swej drodze73. Zbombardowano zamek w Złotowie, a kiedy załoga skapitulowała, wysadzono go w powietrze; spalono zamek w Drawsku Pomorskim - całą akcją ponownie kierował Erik Jonsson; zburzono aż do podłoża umocnienia wokół Stargardu Szczecińskiego. Po trzydniowym marszu wojsko opuściło terytorium Polski i wkroczyło do Brandenburgii, a tym samym na teren Cesarstwa Niemieckiego. W ciągu ostatnich miesięcy Erik widział o wiele więcej, niż w ciągu całej wojny trzydziestoletniej. Różnica polegała też na tym, że z podrzędnego urzędnika stał się uczestnikiem wydarzeń, z obserwatora oglądającego tysiąc obliczy wojny stał się jednym z uczestników. Jak już wspomniałem Erik brał aktywny udział w dziele zniszczenia, które było dość ponurym, męczącym i kompromitującym, jak również niebezpiecznym zajęciem: dwa razy otarł się o śmierć. Obie te sytuacje stanowiły jednak kulminację zdarzeń, które od wielu miesięcy wypełniały jego życie: wyjazdów na patrol i ryzykowanych misji zwiadowczych, w czasie których jego życie wiele razy wystawione było na szwank. W jego lapidarnych zapiskach obrazujących spalone miejsca i zabitych ludzi wyczuwamy z pewnością osobę zahartowaną, nie na tyle jednak, 73 Również w okolicach położonych w pobliżu wybrzeża Bałtyku załogi szwedzkie ewakuowane zostały z wielu miejsc, w tym między innymi z Tczewa i Lęborka; w każdym z nich zniszczono przynajmniej umocnienia miejskie. 83 Niezwyciężony „Z TYMI BARBARZYŃCAMI NIC NIE ZAŁATWIMY" aby momentu przekroczenia granicy polskiej nie przyjął Erik z ulgą: Wojna polska, w której osobiście brała udział JKM, dobiegła wreszcie końca; mogłiśmy teraz, kiedy udało nam się wymknąć, pełni wdzięczności podziękować miłosiernemu, wszechmocnemu Bogu, że w swej łaskawości uwolnił nas i uratował od tak wielu strasznych niebezpieczeństw. Karol Gustaw, tuż przed granicą, opuścił swe wojsko i w eskorcie dwóch skwadronów kawalerii pojechał przodem do Szczecina, stolicy Pomorza Szwedzkiego. Na miejsce dotarł o godzinie pierwszej po południu 11 lipca. Przez kolejne dni przez most nad Iną przechodziły nadchodzące oddziały. Ostatni z nich przybył do miasta 17 lipca. Było to 120 jazdy z regimentu Meklemburskiego i regimentu Waldecka. Marsz przez terytorium Brandenburgii stał się możliwy dzięki porozumieniu z księciem elektorem Fryderykiem Wilhelmem, pod warunkiem ograniczenia przez Szwedów kradzieży i innych przestępstw. Na nic się to jednak nie zdało, ponieważ żołnierze nie zamierzali zrezygnować ze złych nawyków, których nabrali niedawno na wschodzie. Obiektem ich pazerności stały się między innymi wsie Marrin, Daszewo, Karlino i Rościno, a Brandenburczycy skarżyli się później na „rabunki i ekscesy:, których Szwedzi dopuścili się w sojuszniczym kraju. Kilka regimentów, które oczekiwały na Pomorzu, wcielono od razu do głównych sił. Teraz cała armia ruszyła w stronę Demmina, na zachodnią granicę prowincji. Do armii dołączyła też jeszcze jedna osoba, której pozyskanie było dużym sukcesem w obliczu zbliżającego się ataku na Danię. Osoba tą był Corfitz Ulfeldt. Ulfeldt był duńskim arystokratą, który w latach 40. XVI wieku zyskał status najpotężniejszego człowieka Danii po królu. To on wspierał agresywną i krótkowzroczną politykę celną, która przyczyniła się to wybuchu poprzedniej wojny ze Szwecją. Niepowodzeniami w czasie wojny, jak również fiaskiem negocjacji w Brómsebro obciążono w głównej mierze właśnie jego, co przynajmniej w pierwszym przypadku uznać należy za pogląd nie- 84 sprawiedliwy. Zmiana na tronie Danii oznaczała początek końca duńskiego magnata. Fryderyk dokonał zmiany zakresu obowiązków związanych z urzędem, jaki zajmował Ulfeldt. Okazało się przy tym, że w ciągu poprzednich dziesięciu lat ten inteligentny i skorumpowany arystokrata zdołał zgromadzić majątek, który przewyższał wszystkie wpływy, jakie państwo duńskie otrzymywało w ciągu roku - pieniądze zostały w dużej części wywiezione potajemnie z kraju. Ze zrozumiałych względów Ulfeldt nie zamierzał czekać na rezultat prowadzonego śledztwa, dlatego też w 1651 roku uciekł w tajemnicy przez Holandię do Szwecji, gdzie gorliwie i bez żadnych skrupułów agitował przeciwko swej dawnej ojczyźnie. Chciwy, zgorzkniały, niespokojny, uparty i niezrównoważony Ulfeldt, nie był może najlepszym materiałem na współpracownika74, ale jego inteligencja, wyobraźnia, szeroka sieć kontaktów, a zwłaszcza jego wiedza o najtajniejszych sprawach duńskiego państwa czyniły z niego dla Karola Gustawa partnera o nieocenionej wartości. W ciągu poprzednich dwóch lat Ulfeldt wiele razy pisał do Karola Gustawa, apelował, aby król nie wdawał się w wojnę z Polską, tylko uderzył na Danię, zniszczył całe państwo i dokonał jego podziału, na przykład wspólnie z Anglią. Dnia 20 lipca doszło do spotkania króla z Ulfełdtem: Karol Gustaw obiecał magnatowi zwrot utraconych przez niego posiadłości i urzędów; Ulfeldt z kolei przyjął tytuł tajnego radcy i tym samym podniesiony został do godności jednego z najważniejszych doradców szwedzkiego władcy. W ostatniej dekadzie lipca połączone siły szwedzkie opuściły Demmin. Aby oszczędzić neutralnej Meklemburgii kolejnych aktów przemocy i wandalizmu, które niedawno stały się udziałem Brandenburgii, armie podzielono na trzy korpusy, które maszerowały jeden za drugim w odstępie jednego dnia. Od razu narzucono szybkie tempo, a ponieważ utrzymywano je przez cały czas, spowodowało to śmierć wielu zajeżdżonych koni. 74 Duński historyk Steffen Heiberg wypowiadał się o Ulfeldcie jako „o jednym z nielicznych przykładów zaawansowanego szaleństwa, które odnotowała historia państwa duńskiego". 85 Niezwyciężony OD SZCZECINA DO FREDERIKSODDE czerwiec-sierpień 1657 r. Ap>nrade FIONIA 4. 16/17.08. Szwedzi bombardują, a następnie zajmują Itzehoe. /jp»f^ I zdobycia twic Mldctelfart '' » Kerten i Oderwę . . , »Assens •• "A>d FIONIA y; B 5. 04 .09 podchodzą pod twierdzę Frederiksodde; pierwsza, nieudana próba zdobycia twierdzy. \>^ Helsingborg ( I Kopenhć SKANIA ZELANDIA > Malmó Morze Bałtyckie BORN' HOLM LOLLAND y 0 20 40 80krr nfordo Kiel HOLSTEIN Neumźnster ramstedt Lubeck Wisman 1. Armia szwedzka opuszcza Szczecin - początek lipca 1657 r. i maszeruje przez neutralną Meklemburgię Burg 1 3. pod koniec lipca Szwedzi ^ -*=d odbijają Bremę z rąk duńskich LUNEBURG 2. 02 08. Pierwsze starcie między oddziałami szwedzkimi i duńskimi. Armia duńska dokonuje szybkiego odwrotu na północ. 86 „Z TYMI BARBARZYŃCAMI NIC NIE ZAŁATWIMY" ¦ Karol Gustaw tryskał optymizmem. Królowej powiedział, że „mam nadzieję za sprawą bożego wsparcia doprowadzić wkrótce do klęski wroga". Z kolei w liście do swego brata po raz kolejny wyszła na jaw jego niespokojna wyobraźnia: „mam nadzieję, że sprawa Danii już wkrótce znajdzie swój koniec". W związku z tym monarcha zaczął już przemyśliwać, jak poradzić sobie z Austriakami. W pobliżu wsi Diitzow, na południe od Lubeki, nowa armia po raz pierwszy ustawiona została w szyku bojowym. Pojawiły się bowiem pogłoski, że cała armia duńska stała w oczekiwaniu na Szwedów kilka mil dalej. Nikogo tam jednak nie było. Dwa dni później, kiedy armia bez przeszkód przeprawiła się przez Alster - dopływ Łaby wpadający do niej na północ od Hamburga - przednia straż szwedzka natknęła się na oddział jazdy duńskiej, który pobity i zdziesiątkowany wrócił następnie do głównego obozu z informacją, że armia szwedzka dotarła właśnie do Holsztynu. Informacja o nadejściu Szwedów wywołała zamieszanie i prawie panikę wśród Duńczyków. Już następnego dnia siły duńskie zaczęły się wycofywać w dużym zamieszaniu. Skomplikowany system szańców, wzniesiony przez Duńczyków na wypadek takiej właśnie sytuacji, porzucony został bez walki i chwili zastanowienia. Odwrót dokonał się w tak szybkim tempie i w tak nieskoordynowany sposób, że zapomniano zabrać kasę pułkową, w której były 3272 riksdale. Dowódca duńskich sił okupacyjnych, stacjonujących w Bremie, porzucił swe oddziały i szybko odpłynął do Kopenhagi, ponieważ -jak to potem wyjaśniał - odczuł nagłą potrzebę przedyskutowania całej sytuacji bezpośrednio z królem. Duńska jazda w histerycznym tempie galopowała na północ. Dowódca wojsk duńskich, Anders Bille75, któremu brakowało co prawda umiejętności wojskowych ale nie odwagi, poprowadził piechotę na zachód, zamierzając dotrzeć do miasteczka Gliickstadt, położonego przy ujściu Łaby do morza. Bille planował przerzucić swoje siły przez Morze Północne. 75 Anders Bille (1600-1657), duński marszałek polny. Służbę rozpoczynał jako lejtnant w regimencie Bernarda Weimarskiego. Potem był rotmistrzem w regimencie Chrystiana IV duńskiego. - przyp. redakcji. 87 Niezwyciężony Nie dlatego, żeby ktoś go ścigał. Armia szwedzka musiała najpierw zadbać o siebie. Trzeba było w pierwszej kolejności zaopatrzyć żołnierzy w nową odzież, broń i sprzęt; w pobliżu Hamburga „zarządzono kilkudniowy postój w naprędce zbudowanym obozie, gdzie żołnierze w swych podartych ubraniach, dysponując pieniędzmi i czasem, mogli zaopatrzyć się w broń i wszystko, czego im było potrzeba". Poza tym trzeba było wyrzucić Duńczyków z Bremy. Odzyskanie zajętej przez Duńczyków prowincji zabrało Szwedom zaledwie dziesięć dni. Duńczycy ukryli się za systemem szańców, ale do walki wkroczył szwedzki oddział, który posuwał się od szańca do szańca, od jednego umocnienia do następnego. Szaniec Butzfleh, osłonięty grupą grobli i siecią kanałów, zaatakowany został 7 sierpnia. Po ciężkich walkach wręcz, „gdzie pika uderzała 0 pikę", do szwedzkiej niewoli dostało się kilkuset Duńczyków. Resztę zarąbano bez litości na śmierć, „ponieważ chłopcy byli tak bardzo zacietrzewieni", jak później napisał jeden ze szwedzkich dowódców. Ciała zabitych wypełniły dziewięć wozów. Masakra miała też swój efekt psychologiczny. Załoga następnego szańca - Brunshausen - poddała się bez strzału o godzinie dziewiątej następnego dnia. A kiedy dobę później Szwedzi dotarli do szańca położonego pod Burgiem, okazało się, że jest pusty. Duńczycy uciekali z Bremy. Szwedzi pospieszyli ich śladem i wkrótce dotarli do miejsca, gdzie oddziały duńskie przeprawiały się przez Łabę na terytorium Holsztynu. W chwili przybycia Szwedów przeprawa trwała nadal, ale zaraz doszło do chaosu. Wielu żołnierzy duńskich, którzy nie zdążyli zabrać się na pokłady łodzi, porzucało swe uzbrojenie 1 uciekało w panice. Łodzie, które odpłynęły od brzegu, zostały ostrzelane przez Szwedów. Wśród gradu kul wyskakiwało z nich wielu żołnierzy: niektórzy próbowali dopłynąć do drugiego brzegu, inni znikali wśród fal. Ci, którzy pozostali na łodziach, poddali się później. Kiedy starcie dobiegło końca, na całej plaży pozostało wiele porzuconych wozów i koni, a w krzakach poniewierały się muszkiety i bandolety. W innym miejscu kilka regimentów kawalerii zdołało przeprawić się już przez rzekę, kiedy późnym wieczorem dotarli tam Szwedzi. Duńczycy w pośpiechu musieli zostawić tam wszystkie swe konie - ponad 1000 zwierząt, które albo zostały 88 „Z TYMI BARBARZYŃCAMI NIC NIE ZAŁATWIMY" zastrzelone, albo podarowane miejscowym chłopom. Mnóstwo koni błąkało się po prostu po okolicy z siodłami na grzbietach. Do zdobycia pozostały jeszcze dwa miejsca. Duńczycy stanowiący załogę szańca w Lehe, zbudowanego w kształcie litery „T" nie chcieli się z początku poddać, ale po intensywnym, trwającym noc i dzień ostrzale ich pozycji prowadzonym z armat i ciężkich moździerzy, w czasie którego śmierć poniósł jeden z wyższych rangą oficerów, skapitulowali bez żadnych warunków76. Ostatnie miejsce nie było właściwie szańcem, tylko typową twierdzą. Nazywała się ona Bremervorde. Zamiast jednak męczyć ludzi i tracić czas na trwające tygodniami oblężenie, dowódcy szwedzcy postanowili wziąć twierdzę głodem, choć nie zdecydowali się doprowadzić sprawy do samego końca77. Zanim jeszcze operacja w Bremie dobiegła końca, główne siły szwedzkie zaczęły przesuwać się na północ. Z początku nigdzie nie widać było rejterujących Duńczyków: Szwedzi znajdywali tylko opuszczone szańce, miasta bez broniących je załóg albo natrafiali na takie osoby, które uznano za opóźniające odwrót albo sprzeciwiające się mu; tych pozostawiono ich własnemu losowi na skraju drogi. Dnia 16 sierpnia Szwedzi dotarli do Itzehoe, który nie tylko posiadał załogę, ale i solidny system fortyfikacji, choć może bardziej właściwym określeniem byłby zwrot „trudno dostępnych fortyfikacji". Fortyfikacje zewnętrze były dość rozległe - miały one stanowić ochronę dla obozu wojskowego - ale jak wiele innych elementów duńskiego systemu obronnego, nigdy nie zostały dokończone. Poza tym nikt ich nie bronił. Samo miasto położone było na ostrowiu i ze wszystkich stron opływały je wody rzeki. To, że licząca 300 żołnierzy załoga twierdzy zachowywała się z dużą pewnością siebie, jest więc rzeczą zrozumiałą. Niestety, Duńczycy nie znali jeszcze możliwości armii szwedzkiej. 76 Wysłano ich, tak jak i pozostałych duńskich jeńców, na Pomorze albo do Estonii, gdzie dano im broń i wcielono do szwedzkich załóg w różnych garnizonach. 77 Za taką decyzją kryły się też względy polityczne: gdyby oddziały duńskie pozostały w Bremie, Szwecja mogła formalnie - zgodnie z zapisami pokoju west-falskiego - domagać się od niektórych stanów niemieckich pomocy militarnej. 89 Niezwyciężony Jak to zwykle bywało w sytuacjach, kiedy brakowało czasu na regularne oblężenie, Karol Gustaw wydał swej armii rozkaz zdobycia Itzehoe. Tego typu ostrzał armatni, który z całą świadomością kierowano w stronę ludności cywilnej i prywatnym zabudowaniom, Szwedzi mieli okazję wypróbować wiele razy w czasie wojny na wschodzie, a ostatnio przy okazji ataku na Brześć. Kano-nierzy szwedzcy znani byli tez jako specjaliści od ostrzału prowadzonego za pomocą kul żarowych, które były najtańszym i najskuteczniejszym rodzajem pocisków zapalających. Aby wywrzeć na obrońcach jeszcze silniejszą presję, Karol Gustaw rozkazał, aby zbombardować miasto przy pomocy granatów. Działa ustawiono na północ od Itzehoe. Erika Jónssona przydzielono do 280-funtowego moździerza, który ustawiono na niewielkim wzgórzu koło drogi. Erik był zdenerwowany, ponieważ wcześniej o mało co nie został trafiony kulą wystrzeloną z miasta. Mechanizm działania owego wielkiego moździerza polegał na tym, że wystrzelona z niego kula miała eksplodować w chwili uderzenia w cel, ale, jak już wspomniałem, nie zawsze tak się kończyło. Erik zaobserwował to właśnie pod Itzehoe. Granat zapalano w chwili, kiedy wkładano go do środka lufy; ale w tej samej sekundzie, kiedy przyłożono do niego zapalony lont, nastąpił błysk i ostry, głośny, krótki huk: granat eksplodował. Śmierć poniosło trzech ludzi, ogniomistrz został ranny, a ten, który trzymał lont, upadł na ziemię, a z oczu, uszu, nosa i ust trysnęła mu krew; tym razem ręka Pańska ustrzegła mnie od nieszczęścia. Tego typu wypadki zdarzały się codziennie, a dalszy ostrzał miasta prowadzono z typową bezwzględnością. Tylko w ciągu jednej godziny grad kul żarowych i granatów wywołał „straszny pożar", który wkrótce potem rozprzestrzenił się na nowe i stare dzielnice Itzehoe. Niedługo potem miasto zamieniło się w kipiące morze dymu i płomieni. Jeszcze niedawno rzeka dawała mieszkańcom ochronę - teraz stała się ich przekleństwem. Nie mając możliwości ucieczki z miasta, wielu szukało schronienia na murach miejskich. Żołnierze szwedzcy obserwowali, jak na wpół nadzy mieszkańcy 90 „Z TYMI BARBARZYŃCAMI NIC NIE ZAŁATWIMY" wbiegali na miejskie obwałowania, gdzie szukali schronienia przed ogniem i żarem. Niektórzy nacierali się ziemią. Nikt nie zdołał ustalić, ilu mieszkańców poniosło wtedy śmierć; wiadomo tylko, że było ich wielu. Następnego dnia przerażeni obrońcy poddali dymiące ruiny miasta, z którego ostało się tylko dwanaście domów; wyszli na zewnątrz jednym z mostów i pomaszerowali na południowy wschód. Erikowi Jónssonowi powierzono teraz obowiązki związane z wyburzeniem wałów i fortyfikacji miejskich. Była to swego rodzaju ironia losu. Erik studiował we Włoszech architekturę, był autorem licznych wedut78, a jego światem były pilastry, plinty79, kolumny, pedymenty80, postumenty, portale i portyki. Nigdy jednak nic nie zbudował. Przeciwnie, w ciągu ostatnich miesięcy wyrósł na prawdziwego specjalistę od burzenia, wyważania, wysadzania w powietrze i palenia. Przez dwa dni pracę tę wykonywało kilka tysięcy żołnierzy, po czym armia ruszyła w pościg za cofającym się przeciwnikiem. W czasie marszu na północ Karol Gustaw skorzystał z okazji i złożył wizytę swemu teściowi na zamku w Gottorp, „gdzie spędzono kilka dni w radości i na ucztach". Jak wielka to była radość dowiadujemy się z listu, który wkrótce potem król napisał do swej żony. Pisze w nim, że „był chory po kilku dniach pijaństwa". Jest to o tyle ciekawe, że w tym właśnie liście po raz pierwszy dowiadujemy się, że ciężkie życie obozowe, niezdrowe jedzenie i nawyk picia alkoholu zaczęły odbijać się na kondycji fizycznej króla. Miał co prawda dopiero trzydzieści pięć lat, ale przez długi okres swego życia ciężko pracował, podróżował, jadł i pił o wiele więcej, niż wielu innych mężczyzn w czasie dwa razy dłuższego życia. Szwedzi minęli kilka następnych, opuszczonych umocnień, kierując się ciągle na Jutlandię. Jedna z osób towarzyszących Corgitzowi 78 Weduta - obraz, sztych lub rysunek przedstawiający panoramę miasta, ulice, place, zespoły architektoniczne itd. (przyp. tłum.). 79 Plinta - kwadratowa płyta leżąca na fundamencie, bezpośrednio pod okrągłą bazą kolumny w architekturze klasycznej (przyp. tłum.). 80 (łc. pedimentum 'podnóże') - element architektoniczny stanowiący podstawę jakiejś konstrukcji (przyp. red.). 91 Niezwyciężony Ulfeldtowi zauważyła, że nikt nie stawia Szwedom oporu: „Szliśmy do przodu jak w orszaku panny młodej, w towarzystwie sporej świty". Ulfeldt ogłosił manifest, w którym namawiał mieszkańców Jutlandii, aby podporządkowali się królowi Szwecji. Maszerowano w dość wolnym tempie, ponieważ tym razem nie brakowało żywności. Armia nie szła jednak na ślepo, jako że do sztabu docierały wieści, że Duńczycy koncentrują swe rozproszone wojska w obozie rozłożonym na cyplu w miejscu, gdzie Mały Bełt był najwęższy, a odległość na Fionię najmniejsza. To w tym kierunku zmierzała szwedzka armia. Raporty były jednak niepełne - nie ustalono nawet nazwy miejsca, gdzie zbierali się Duńczycy; jedni twierdzili, że to Frederiksort, inni, że Frederiksodde. Wysłano więc przodem Erika, aby potwierdził te doniesienia. Po nocnej jeździe przez pas lasów i bagien, Erik dotarł 2 września do miejsca, wokół którego rozstawiła się szwedzka przednia straż. Czekała tam na niego niespodzianka. Okazało się, że Frederiksodde nie było, jak wszyscy sądzili zwykłym, umocnionym obozem. Frederiksodde było normalną, w pełnym tego słowa znaczeniu twierdzą. Już w 1652 roku Duńczycy przystąpili do budowy twierdzy. Stało się tak na skutek przykrych doświadczeń z okresu inwazji Torstenssona w 1643 roku. Twierdzę pomyślano jako swego rodzaju podwójny rygiel blokujący dostęp do Małego Bełtu. Frederiksodde miało po pierwsze stanowić fizyczną zaporę w tym miejscu, gdzie cieśnina była najwęższa. Było to to samo miejsce, w którym Szwedzi w lutym 1644 roku dokonali nieudanej próby przeprawienia swych wojsk. Poza tym sztabowcy szwedzcy rozumieli, że próba zajęcia Fionii jest nierealna, jeśli twierdza Frederiksodde nadal będzie się znajdować pod kontrolą Duńczyków. W takiej sytuacji twierdza znalazłaby się za tylną linią, stanowiąc zagrożenie dla szwedzkich dróg zaopatrzeniowych i panowania nad Jutlandią. Wniosek taki był ze wszech miar słuszny. Twierdza, zbudowana w kształcie trójkąta, położna była na dużym cyplu. Dostępu do niej bronił półkolisty wał o długości około 4 kilometrów. Konstrukcję wału uzupełniało siedem wielkich bastionów nowoczesnego typu, jak również dwa półbastiony po obu stronach zewnętrznych. Przed wałem znajdowała się głęboka fosa, „Z TYMI BARBARZYŃCAMI NIC NIE ZAŁATWIMY" odgrodzona palisadą, a na samym końcu - zgodnie z zasadami sztuki wojskowej - tzw. glacyz, czyli lekko nachylony wał ziemny porośnięty trawą. Obie strony, które wychodziły na morze, osłonięte były dwoma niskimi wałami. Wreszcie na samym czubku cypla znajdował się wielki szaniec - Berfodde. Chociaż prace przy budowie twierdzy prowadzono już od siedmiu lat, brak pieniędzy i bałagan spowodowały, że nie zostały one jeszcze zakończone: tylko jedną z trzech planowanych bram zewnętrznych udało się zabezpieczyć do tej chwili rawelinem81. Tego rodzaju brak można było jakoś przeżyć. Istniały jednak inne problemy. Niektórzy eksperci uważali, że twierdza jest za wielka, bo w jej murach znajdowało się małe miasto, dwa kościoły i wielki rynek. Mimo tych wątpliwości, była to silna twierdza. Od chwili, kiedy w armii duńskiej zarządzono odwrót z Holsztynu i Bremy, z rozkazu dowódców zaczęto zwozić do Frederiksodde żołnierzy, materiały i resztę zaopatrzenia. Zaplanowano uzupełnić stan załogi do 6000 ludzi lub więcej, a wszystkie istniejące już albo nowo tworzone regimenty kierowano właśnie tam. Magazyny zapełniono tysiącami ton zboża, a z Odense, Nyborga, Assens czy Kerteminde nadchodziły każdego dnia nowe transporty. Ze wszystkich stron sprowadzano artylerię - częściowo zdemontowaną na okrętach floty wojennej. Obrońcy twierdzy mieli do swej dyspozycji łącznie nie mniej niż 23 działa 24-, 19- i 16-funtowe, jak również dużą liczbę dział mniejszego kalibru. Pewien polski dyplomata, który niedawno przebywał we Frederiksodde, był pod tak dużym wrażeniem tego co zobaczył, że stwierdził, iż twierdza jest nie do zdobycia. Dnia 3 września Erik udał się na rekonesans. Nie było to łatwe zadanie, ponieważ w tym samum czasie 400 duńskiej jazdy dokonało niespodziewanego wypadu. Erik musiał salwować się ucieczką. W czasie starcia, do którego doszło, znów znalazł się w niebezpieczeństwie. Kula, wystrzelona przez duńskiego strzelca wyborowego, 81 Rawelin - rodzaj niewielkiego umocnienia w kształcie litery „V", umieszczonego przed głównym wałem, często między dwoma bastionami; przeważnie wznoszono go po to, aby uniemożliwić oblegającemu wojsku prowadzenie bezpośredniego ostrzału głównej bramy; zwany czasem „demi - lunę", czyli „półksiężyc" (przyp. tłum.). 92 93 Niezwyciężony przeznaczona dla Erika, trafiła jego konia „przeszywając mu nozdrza, a wtedy mój polski rumak stanął dęba". Następnego dnia Erik złożył królowi wyczerpujący raport na temat Frederiksodde. Na jego podstawie Karol Gustaw podjął decyzje o rozpoczęciu ataku. Nocą, w odległości około 700-800 metrów od twierdzy, przygotowano stanowiska ogniowe dla artylerii. Oddziały szukujące się do ataku zgromadziły się częściowo w bagnistym wąwozie, a częściowo kilkaset metrów od stanowisk artylerii. Kiedy około wpół do szóstej zrobiło się wystarczająco jasno, artylerzyści szwedzcy natychmiast rozpoczęli ostrzał. Duńczycy odpowiedzieli ogniem. I to jak: dopiero tutaj szwedzcy kanonierzy odczuli na własnej skórze, co to znaczy, kiedy przeciwnik posiada przewagę liczebną. Duńskie działa miały większy kaliber niż szwedzkie, było ich więcej, miały lepszą osłonę i ustawione były na lepszych pozycjach. Kiedy więc szwedzkie pociski odbijały się bez większego efektu od murów twierdzy, kule wystrzeliwane z duńskich armat spadały z hukiem na ziemię, wyrzucając w górę fontanny piachu, a grad odłamków zasypywał szwedzkich kano-nierów i obsługi dział. Ich pociski powalały konie, rozrywały ludzi, roztrzaskiwały na kawałki wozy z amunicją, rozbijały armaty. Wkrótce, jak wspomina Erik w swym pamiętniku, „artyleria szwedzka została prawie sparaliżowana, zginęło wielu ludzi, a obsługa dział zabita i wystawiona na wstyd". A kiedy ucichła szwedzka artyleria, Duńczycy skierowali swe lufy na czekające nieopodal oddziały szturmowe. Karol Gustaw postanowił odwołać natarcie. Był zły, ponieważ czuł się oszukany. Okazało się, że twierdza jest o wiele trudniejsza do zdobycia, niż obiecywały to lekkomyślne raporty. Erik źle wykonał swą pracę: jego ambitne, choć tak na dobrą sprawę teoretyczne studia z dziedziny fortyfikacji odbył przecież dziesięć lat wcześniej. Od tego czasu nie miał zbyt wielu okazji, aby sprawdzić swą wiedzę w praktyce. Poza tym jego umysł był chyba zajęty rozpamiętywaniem skutków owego duńskiego wypadku, w czasie którego o mało nie został zabity. Król wyładował jednak swą złość bezpośrednio na tym, który formalnie odpowiadał za przeprowadzenie rekonesansu. Osobą tą był przełożony Erika, niemiecki generał kwatermistrz Gorries von Gorgas. 94 „Z TYMI BARBARZYŃCAMI NIC NIE ZAŁATWIMY" Wydaje się, że błędy popełnione przez Erika w czasie rekonesansu pod Frederiksodde nie ujrzały nigdy światła dziennego, ponieważ niecały rok później Karol Gustaw powierzył mu ponowne zadanie do wykonania. Ale i tym razem Erik zawiódł jego oczekiwania. Ta pomyłka miała o wiele gorsze skutki. Następnego dnia król zwołał radę wojskową. Bezpośredni atak na twierdzę był wykluczony, pozostało więc tylko oblężenie. To jednak zabrałoby zbyt wiele cennego czasu. We Francji działał w tym czasie młody porucznik, Sebastian Le Prestre, który jako Vauban zyskał sobie w Europie sławę najwybitniejszego specjalisty od fortyfikacji i od oblężeń. W swej słynnej książce pt. Traite de sieges et de Vattaque des places Vauban sporządził tabelkę, która opisuje, ile czasu potrzeba na zdobycie twierdzy wielkości Frederiksodde: Otoczenie twierdzy, zebranie materiałów, budowa linii 9 dni Od otwarcia okopów do chwili dotarcia do wału 9 dni Atak na wały i pokonanie jego obrońców 4 dni Zejście i przejście przez wał aż do rawelinu 3 dni Kopanie tuneli minowych, budowa stanowisk dla baterii artyleryjskich, wybicie wyłomu w murze4 dni Zdobycie i zajęcie rawelinu 3 dni Przejście głównego rowu, dotarcie do 2 bastionów 4 dni Kopanie tuneli minowych, ustawienie baterii do dokonania wyłomu 4 dni Zajęcie miejsca, w którym dokonany został wyłom, zabezpieczenie swej pozycji 2 dni Oddanie miasta po podpisaniu kapitulacji 2 dni Rezerwa na błędy, straty na skutek wycieczek obrońców, dzielnej obrony itp. 4 dni Razem 48 dni, i to w najlepszym wypadku. A ponieważ twierdza Frederiksodde położona była nad morzem, przez co blokada dostaw i posiłków dla obrońców stawała się trudna, żeby nie powiedzieć niemożliwa do przeprowadzenia, na jej zdobycie potrzeba było jeszcze więcej czasu. 95 Niezwyciężony „Z TYMI BARBARZYŃCAMI NIC NIE ZAŁATWIMY' Karol Gustaw był wyraźnie rozczarowany. Od samego początku Dania odgrywała w jego planach drugorzędną rolę. Król chciał po prostu zabezpieczyć teren właściwej Szwecji na wypadek ataku z zewnątrz i szybko wyeliminować Danię z wojny, aby jak najprędzej móc wrócić na wschód i dokończyć sprawy z Polakami, albo na południowy wschód, aby zając się nowym przeciwnikiem - Austrią. Przedłużające się oczekiwanie wzmagało niepewność. Wielu uważało, że Polacy i Habsburgowie, a może także i Rosjanie, zechcą wykorzystać przerwę w szwedzkiej ofensywie, aby ruszyć na Zachód, zaatakować szwedzkie posiadłości w Niemczech, a nawet wkroczyć do Danii. Carl Gustaw Wrangel otrzymał komendę nad armią w Jutlandii; miał on w pierwszym rzędzie bronić tego, co już zostało zdobyte na wypadek niespodziewanego kontrataku, a jednocześnie przygotowywać się do przerzucenia swych wojsk do Hallandu82, gdyby okazało się, że sytuacja na drugim brzegu Kattegatu staje się krytyczna. Gdyby tak się stało, Wrangel miał podjąć próbę zajęcia Frederiksodde, ewentualnie Rendsburga i Holsztynu. A gdyby mu się to powiodło, miał spróbować wysadzić swe wojsko na Fionii lub nawet na Zelandii, aby tym manewrem zagrozić Kopenhadze. Król osobiście nie wierzył w jakiś przełom w tej tak skomplikowanej sytuacji, ani nawet w szybki upadek Frederiksodde. Biorąc pod uwagę taki właśnie rozwój wydarzeń, i chcąc z przyczyn komunikacyjnych znaleźć się bliżej Sztokholmu na północy, szwedzkiego teatru wojny na północnym zachodzie, niespokojnej scenie niemieckiej na południu i kilku innych frontów na wschodzie, 14 września Karol Gustaw opuścił swą armię i odjechał swą karetą na północ. Zatrzymał się między innymi w Lubece, gdzie prawdopodobnie spędził trochę czasu na pijaństwie, po czym ruszył dalej, najkrótszą drogą do Wismaru, gdzie wraz ze swym dworem zamierzał spędzić jesienne miesiące. W ciągu najbliższego miesiąca, kiedy to jesienny chłód coraz bardziej dawał o sobie znać, Karol Gustaw prowadził swą dyplo- matyczną grę o wiele bardziej ryzykownie, niż kiedykolwiek przedtem. Jednak mimo wielu pomysłów, idei, planów, śmiałych prób i objawień, notował na swym koncie same porażki. Najpierw dotarła do niego wiadomość, że Kraków, ostatnia szwedzka placówka na południu, skapitulował83 wobec spodziewanego ataku wojsk cesarskich. W związku z tym wydarzeniem król usłyszał też, że Fryderyk Wilhelm zrywa z nim sojusz, a Brandenburgia zwróci się w najbliższym czasie przeciwko Szwecji84. Nadeszła też informacja, że szwedzka eskadra toczyła przez dwa dni bitwę morską z duńska flotą koło wyspy Món85, chcąc zyskać przewagę na morzu, ale nie odniosła oczekiwanego sukcesu. Kolejna zła nowina nadeszła ze wschodu, gdzie rosyjskie oddziały wkroczyły do prowincji Kexholm w Finlandii. W dodatku Jamtland znalazł się pod kontrolą wojsk norweskich, Szwedom nie udał się atak na Udde-vallę, duńskie wojska otoczyły Varberg, armia Stenbocka została pokonana pod Kattarp, w niebezpieczeństwie znalazł się Smaland; nieprzyjacielskie wojska - tym razem były to oddziały litewskie -zbliżały się do Rygi; oddziały szwedzkie zgromadzone na Jutlandii zaczynają mieć problemy z zaopatrzeniem; Polacy, w sile 5000 ludzi 83 Do kapitulacji doszło 25 sierpnia 1657 roku (przyp. tłum.). 82 Prowincja w płd.-zachodniej Szwecji; w chwili opisywanych wydarzeń wchodziła w skład państwa duńskiego jeszcze do marca 1658 roku (przyp. tłum.). 84 Stało się tak na skutek traktatu welawskiego, podpisanego dnia 19 września 1657 roku między Fryderykiem Wilhelmem a Janem Kazimierzem; uzupełniono go następnie o dodatkowe zapisy w Bydgoszczy w dniu 6 października tego samego roku (przyp. tłum.). 85 W polskiej literaturze historycznej starcie obu flot nazywane jest „Bitwa pod Falsterbo"; doszło do niej w dniach 12-13 września 1657 roku; flotą szwedzka dowodził admirał Klas Bjelkenstjerna, a duńską adm. Henrik Bielke. Szwedzi dysponowali łącznie 38 okrętami, podczas gdy Duńczycy mieli do swej dyspozycji 39 okrętów. Pierwszy dzień, ze względu na silny sztorm, nie przyniósł rozstrzygnięcia. Szwedzi zamierzali wysadzić na Zelandii desant wojsk, co było dość ważnym elementem planu szwedzkiego ataku na Danię; na skutek silnego oporu stawianego przez duńską flotę, Szwedom nie udało się przedrzeć przez Sund. Wobec względnej równowagi sił i złej pogody, Bjelkenstjerne zdecydował się wpłynąć ze swą flotą do Wismaru. Duńczycy wrócili do Kopenhagi. Obie strony poniosły niewielkie straty - łącznie 160 zabitych i rannych, kilka okrętów doznało lekkich uszkodzeń. Tydzień później Bielke podpłynął pod Wismar i do końca 1657 roku wyłączył szwedzką flotę wojenną z działań na morzu (przyp. tłum.). 96 97 Niezwyciężony prowadzonych przez Czarnieckiego, przekroczyli Odrę86 i pustoszą Pomorze Szwedzkie. Karol Gustaw przeżywał prawdopodobnie swój najgorszy okres od chwili wstąpienia na tron szwedzki. Po raz pierwszy w jego umyśle pojawiło się zwątpienie. Stwierdził ponurym głosem, że sytuacja może go przerosnąć. Rozważał też możliwość podpisania separatystycznego pokoju z jednym lub kilkoma przeciwnikami: „Ze względu na sytuację w Danii doszło do tego, że trudno mi będzie na dłuższą metę prowadzić wojnę na kilku frontach". Wkrótce król otrzymał list od Wrangla, napisany 29 października. Była to kolejna zła wiadomość. Wranglowi nie udało się zgromadzić wystarczającej liczby łodzi i okrętów, aby przeprawić wojsko przez Mały Bełt na Fionię. Jednocześnie flota duńska objęła kontrolę nad Sundem i na morzu, co źle rokowało na przyszłość. Wrangel miał jednak pomysł. „Trzeba jednak cierpliwie czekać, aż się okaże, czy nasz Pan podaruje nam zimą most, którym przejdziemy na drugi brzeg". Zaledwie tydzień później nadszedł kolejny list podpisany przez Wrangla: twierdza Frederiksodde została zdobyta87. Historia tego epizodu jest niezwykła. Jeszcze bardziej niezwykła była reakcja Karola Gustawa na wieść o tym sukcesie. IX Przeprawa przez Bełt 86 28 października 1657 r. Czarniecki przeprawił się przez Odrę koło Lebus (między Frankfurtem a Kostrzynem), na czele 3000 jazdy zaciężnej i 2000 pospolitego ruszenia wielkopolskiego, którym dowodził Piotr Opaliński (przyp. red.). 87 W październiku 1657 r. (przyp. tłum.). 98 „Niech Bóg ma nas w swej opiece!' X óźną wiosną 1657 roku z Blekinge wyruszyła grupa chłopów; przeszli granicę szwedzko-duńską i skierowali się do południowo-wschodniego Smalandu. Po przybyciu na miejsce powiedzieli, że przychodzą ostrzec wszystkich przed zbliżającym się duńskim atakiem i uważają, że lud szwedzki powinien jak najprędzej uciec przed Duńczykami zabierając wszystko, co posiada. Nie było to jedyne ostrzeżenie przed tym, co miało nadejść. W tamtych czasach przepływ ludności między Szwecją i Danią odbywał się w zasadzie w sposób niezakłócony; tak więc osoby powracające z sąsiedniego kraju przynosiły ze sobą niepokojące wieści o tym, że już w odległości jednej mili od granicy pola nie są uprawiane, a chłopi pędzą swoje bydło w głąb prowincji albo ukrywają się w lasach. Na dodatek sami urzędnicy szwedzcy już od roku napominali o ryzyku wybuchu wojny z Danią. Polityka wojenna nigdy nie cieszyła się w Szwecji zbytnim poparciem chłopów albo tzw. „zwykłych ludzi". Wszyscy oni zdawali sobie sprawę z ceny, jaką trzeba będzie zapłacić, doświadczali na własnej skórze ciężarów związanych z wojną i przeczuwali jej skutki. Pamiętali też z dawnych czasów, że to oni boleśnie odczują negatywne konsekwencje, podczas gdy zyski staną się w jakiś cudowny sposób udziałem innych. Kiedy więc nadeszła ze Sztokholmu 101 Niezwyciężony wiadomość, że trzeba szykować się do nowej wojny, entuzjazm dla tej decyzji był na prowincji - mówiąc najoględniej - ograniczony. Nawet wśród wysoko postawionych osób dały się słyszeć opinie, że taka polityka jest błędna, a Szwecja „nie powinna dłużej utrzymywać swych prowincji po drugiej stronie Bałtyku". Kiedy pewien wysoki rangą oficer szwedzki powrócił tego lata z Polski do domu, wszyscy, których spotykał, „skarżyli się na nędzę i wyrażali nadzieję na szybki pokój". Jak już wspomniałem, Szwecja nie była państwem o rządach autokratycznych. Władcy tego kraju musieli mimo wszystko brać pod uwagę istnienie riksdagu, zwłaszcza, że to on decydował o nowych podatkach i poborze do wojska. Potrzeba tego rodzaju zaistniała właśnie teraz. Zamiast jednak zwoływać posiedzenie licznego i trudnego w kontrolowaniu ciała ustawodawczego, rada poleciła - z pewnym lękiem - aby latem i jesienią zebrały się w całym państwie lokalne zgromadzenia. Wywołało to różne reakcje, a stopień akceptacji dla decyzji był odwrotnie proporcjonalny do odległości od granicy z Danią. W Smalandzie wszystkie stany zaakceptowały to postanowienie bez żadnych dyskusji; w Vastergotland księża odrzucili propozycję, aby każdy proboszcz wystawił własnego jezdnego, a w Hallandzie - którego mieszkańcy czuli się bardziej Duńczykami niż Szwedami1 - udało się mieszkańcom prowincji wykręcić od zajęcia jasnego stanowiska w jakiejkolwiek sprawie. Szlachta, która zebrała się w Sztokholmie, nie zgodziła się na podwojenie zakresu świadczeń związanych ze zbrojeniami, podczas gdy szlachta z Vasteras przystała na tę propozycję. Najbardziej rozeźleni byli mieszkańcy prowincji Óstgóta, którzy burzyli się na posiedzeniu landtagu2, obradującego w Linkóping. Miejscowe duchowieństwo zapędziło się w swej gorliwości tak daleko, że zakwestionowało decyzję rady ze względów prawnych i oskarżyło ją o przekroczenie swych uprawnień. 1 Na mocy traktatu z Brómsebro z 1645 roku, Halland stanowił nadal integralną część państwa duńskiego, ale przez 30 lat kontrolę miała nad nim sprawować Szwecja (przyp. tłum.). 2 Landtag - lokalne zgromadzenie, odpowiednik polskiego sejmiku (przyp. tłum.). 102 „Niech Bóg ma nas w swej opiece"! Rezultat posiedzeń poszczególnych zgromadzeń był dużym rozczarowaniem dla władz. Jednak z typowym dla siebie uporem postanowiono ogłosić nową rundę posiedzeń i powtórzyć całą procedurę od nowa, mając nadzieję, że dadzą one lepsze wyniki. A kiedy późną wiosną 1657 roku landtagi zebrały się ponownie, stały się obiektem subtelnych manipulacji. Nic nie zostało pozostawione przypadkowi (Karol Gustaw osobiście zaangażował się w przygotowania i przygotował nawet dokładne instrukcje). Zdecydowano na przykład, że przedstawiciele prowincji Óstgóta, którzy wyrażali swe największe niezadowolenie, odbędą nowe posiedzenie nie u siebie, na miejscu, tylko pojadą do Jónkóping, aby obradować wspólnie z przedstawicielami prowincji Smaland. Jej mieszkańcy zamieszkiwali regiony graniczące z duńską Skanią i byli nastawieni najbardziej bojowo. Można więc było mieć nadzieję, że będą hamować zapędy swych sąsiadów z Óstgóta. Pomyślano również o porządku obrad na landtagach. Planowano zwołać najpierw te, gdzie opór przed postanowieniami Rady był najmniejszy: ich decyzje miały stać się wzorem dla pozostałych landtagów (listę żądań ułożono również bardzo precyzyjnie i dostosowano do oczekiwań miejscowej ludności). Osobisty udział Karola Gustawa w tych rozgrywkach polegał na napisaniu listu, który miał być odczytany w czasie posiedzeń landtagów. Rozumowanie, jakie król przeprowadził w swym liście, było mocne i przekonywujące, chociaż niezbyt logiczne i niezbyt prawdziwe. Szwecja zdobyła ważne ziemie po drugiej stronie Bałtyku, a teraz trafia się okazja, aby „zdobyć resztę ziem znajdujących się w południowo-wschodnim rejonie basenu Morza Bałtyckiego" - był to w zasadzie projekt, który Karol Gustaw odłożył już do lamusa. Jeśli Szwecja zaniecha teraz okazji, jaka się jej trafia, to pojawi się niebezpieczeństwo obcej inwazji na kraj, a nawet utraty jego duchowej wolności. Tego typu retoryka serwowana posłom z grubej rury, wzbogacona o sztuczki i drobne, sprytne zagrywki, odniosła zamierzony skutek. Mrucząc pod nosem z niezadowolenia, mieszkańcy Szwecji zgodzili się w końcu na nowe podatki i kolejny pobór do wojska. W niektórych okręgach nawet co dziesiąty dorosły mężczyzna w wieku od 15 do 60 lat miał być powołany do służby 103 Niezwyciężony w wojsku3. Dodatkowy dopływ gotówki do kasy państwowej zagwarantowano między innymi poprzez podwyżkę opłat celnych, zmniejszenie wartości bitego pieniądza i zamrożenie płac urzędniczych. Polecono też Prezydium Izby, aby pożyczyło gdzieś 119 000 talarów. Udało się to dopiero wtedy, gdy przewodniczący Kolegium zastawił swe własne posiadłości. Mimo tych posunięć, deficyt państwa nie został zlikwidowany, chociaż tak znaczny przypływ gotówki miał duże znaczenie. Szwedzka administracja uciekła się więc do zapełnienia państwowej kasy ze swą tradycyjną skutecznością. Już od kilku miesięcy gotowe były plany działania, mosty polowe4, składy broni i amunicji - oczekiwano tylko na decyzję. Wskazówki zegara przesuwały się więc coraz szybciej. Z chłopów przybywających na wyznaczone miejsca zbiórek formowano roty, z rot kompanie, a z nich bataliony. Wznoszono nowe umocnienia, naprawiano stare i uszkodzone. Ważne strategicznie drogi blokowano przy pomocy zapór, a inne poddano stałemu nadzorowi. W tym samym czasie w Danii przygotowania do wojny - prowadzone nieprofesjonalnie i bez odpowiedniego zabezpieczenia finansowego - toczyły się ze zwykłą powolnością. Efektem tego była dość niezwykła sytuacja: kiedy wybuchła wojna, jedna ze stron konfliktu - ta, która miała się bronić - skończyła przygotowania zanim zakończyła je strona, która była agresorem. Tym samym napadnięty przeszedł do natarcia. 3 Posłowie reprezentujący Vasterbotten i Ósterbotten, którzy spotkali się na landtagu w Tornea, zgodzili się na pobór pod warunkiem, że „włóczędzy i robotnicy dniówkowi, którzy włóczą się bez stałego zajęcia, a żaden z nich nie jest zobowiązany do rocznej służby ani jest jest przez nikogo najęty do pracy, mają się zgłosić do poboru sami, a w wojsku służyć jako knechci". Słowa te świadczą 0 istnieniu obowiązującego powszechnie wzorca stosowanego w czasie poboru, który pomoże nam również zrozumieć, dlaczego mimo wszystko system poboru stosowany w Szwecji załamał się: najbogatsi chłopi mieli zawsze możliwość wymigania się od poboru, wysyłając na służbę bezdomnych i biedotę. 4 Most polowy (szw. faltbro) - most zbudowany z materiału znalezionego na miejscu, używany do przerzucenia na drugą stronę rzeki małych oddziałów albo niewielkiej ilości sprzętu; budowany najmniejszym nakładem pracy, sprzętu 1 materiału; dla większych jednostek bojowych albo dla ciężkiego sprzętu budowano mosty „czasowe" (szw. „half permanent") (przyp. tłum.). 104 „Niech Bóg ma nas w swej opiece"! Zaczęła się wojna, którą ze względu na charakter można nazwać średniowieczną, a ze względu na skalę i zasięg - nowoczesną. Wojna pokazała swe okrutne oblicze w ponad stu miejscach wzdłuż całej, długiej granicy szwedzkiej, od Smalandu na południu aż po Laponię na północy. Nigdy przedtem ludność Szwecji nie stała w obliczy tak rozległego konfliktu, nigdy wcześniej tak wiele prowincji państwa szwedzkiego nie było dotkniętych wojną. Jej skutki odczuwano nawet w Norrbotten: pojawiły się tam pogłoski 0 oddziałach norweskich, które maszerowały przez góry, aby zaatakować kopalnię srebra w Pitea lub przez dolinę Tornedalen dotrzeć aż do wybrzeża. Grupy słabo uzbrojonych chłopów i starych, zasłużonych weteranów, stanowiły tylko imitację prawdziwego wojska5. Wzdłuż całego wschodniego wybrzeża Szwecji, aż do Sandhamn położonego wśród szkierów6, ludność Sztokholmu wznosiła szańce, gromadziła stosy drewna na ogniska (ich ogień miał ostrzegać w razie jakiegokolwiek niebezpieczeństwa), a jednocześnie z niepokojem wpatrywała się w daleki horyzont. Tak jak przypuszczano, wojska norweskie gromadziły się na granicy z prowincją Dalarna, przy czym obawiano się też ataku na kopalnie miedzi w Fału. Mieszkańcy prowincji wyposażeni zostali w muszkiety, kule, proch 1 lonty, ale kiedy namiestnik królewski, podbudowany widokiem swej nowej armii, zaproponował wypad do Norwegii, jego podkomendni zaprotestowali i powlekli się do domu na zbliżające się sianokosy (Dalarna była jedną z tych prowincji szwedzkich, gdzie od dawnych czasów istniała tradycja tzw. „chłopskiego pokoju", co oznaczało, że mieszkańcy całej strefy nadgranicznej - zarówno Szwedzi, jak i Norwegowie - żyli ze sobą w zgodzie i wykazywali kompletny brak zainteresowania niezrozumiałym konfliktem, który daleka władza zwaliła im na głowy; zwykle bowiem występowali tylko we własnej obronie). 5 Karol Gustaw osobiście ostrzegał, że korzystając z okazji wojska rosyjskie mogą wtargnąć do lapońskiej prowincji Kemi z terytorium Półwyspu Kola, próbując oderwać „fińską" część państwa szwedzkiego od jego „szwedzkiej" połowy. 6 Szkiery - niewielkie, skaliste wysepki, których tysiące znajduje się u wybrzeża Szwecji. Stanowiły one naturalną przeszkodę dla obcych flot wojennych i w sposób naturalny broniły dostępu do portów (przyp. tłum.). 105 Niezwyciężony We wszystkich tych miejscach o wojnie krążyły niepewne i nieprzyjemne opowieści traktujące o tym, co się zdarzyło, albo co być może się zdarzyło albo co być może jeszcze się zdarzy. Atmosferę podgrzewali księża przemawiający z ambon, którzy jeszcze bardziej mieszali ludziom w głowach. Mężczyźni gromadzili się na przykościelnych placach i swymi nienawykłymi do tego dłońmi przymierzali się do starych muszkietów, które przynosili miejscowi weterani. W strefach przygranicznych dochodziło do pojedynczych starć i potyczek, słychać było strzały, a od czasu do czasu ktoś gdzieś organizował jakiś bezsensowny wypad przez granicę. Nie wszyscy jednak mieli szczęście oglądać opisywane wydarzenia na odległość, śledząc rozwój wydarzeń na podstawie pojawiających się pogłosek i słupów dymu na horyzoncie. Prawdziwa wojna trwała w trzech prowincjach, gdzie jej atrybuty były aż nadto widoczne w postaci maszerujących wojsk, huku armat i zniszczeń, jakie wojna po sobie pozostawiła. Wojna wkroczyła mianowicie do Hallandu, Bohuslanu i Jamtlandu. Kilka dni przed przybyciem do Halmstad duńskiego herolda, który w imieniu króla Fryderyka III przywiózł Szwedom akt wypowiedzenia wojny, trzy duńskie okręty wojenne pojawiły się w pobliżu wyspy Kyrkogardsholmen, na wysokości Góteborga. Był to szybki, mądry i łatwy do przewidzenia manewr (taki sam manewr Duńczycy wykonali w czasie ostatniej wojny w latach 1643-1645). Tym samym zablokowali jedyny szwedzki port mający wyjście na Morze Północne. Szwedzi przekonali się o tym w sposób namacalny kilka dni później, kiedy załadowana żywnością szkuta i flotylla okrętów wypełnionych drewnem zostały zatrzymane i zaaresztowane przez Duńczyków. Gdyby duńskie oddziały lądowe działały równie szybko jak ich flota, Szwedzi znaleźliby się z pewnością w poważnym kłopocie. Jak już jednak wspomniałem, przygotowania do wojny prowadzono w Danii w dość lekkomyślny sposób, w duchu improwizacji, bez zabezpieczenia finansowego. Po tak efektownym początku, jaki miał miejsce pod Góteborgiem, nie nastąpiły więc żadne dalsze działania. A potem...dalej nie działo się nic. 106 „Niech Bóg ma nas w swej opiece"! W tym samym czasie szwedzka machina wojenna pracowała pełną parą. Pod koniec lipca 1657 roku prawie 3700 szwedzkich żołnierzy skoncentrowano w obozie położonym pod Laholm w prowincji Halland. Dowództwo nad wojskiem powierzono konserwatywnemu, choć zdolnemu drotsowi7, Perowi Brahe. Był on jednym z tych członków Rady, którzy od samego początku udzielali pełnego poparcia wojennym planom Karola Gustawa. Wieczorem 27 lipca wydano rozkaz wymarszu. Wojsko, maszerując przez Halland, skierowało się na południe, do Skanii. Jak to często bywało w przeszłości, operacja ta nie była owocem jakiejś głęboko przemyślanej strategii, tylko wynikała z kłopotów zaopatrzeniowych. Wokół Laholmu zabrakło paszy dla koni, trzeba więc było przenieść wojnę do kraju nieprzyjaciela. Do pierwszych starć między obu wojskami doszło następnego dnia na wzgórzach Hallandsas8. Na jednej z przełęczy szwedzka straż przednia natknęła się na dwa duńskie oddziały zwiadowcze, tzw. snapphanar9. Składały się one częściowo ze zbuntowanych 7 Przyjmuje się, że słowo drots pochodzi ze średniowiecznej łaciny, gdzie „dapifer" znaczyło „stolnik". Funkcja ta rozwijała się stopniowo, aby w XIII wieku stać się urzędem o zupełnie innym zakresie niż pierwotnie. W Szwecji istnieje oficjalnie od 1276 r. Drotsów mianowano, kiedy brakowało króla, kiedy przebywał on za granicą lub też mianował ich sam król jako swych przedstawicieli, reprezentantów lub zastępców. Ponieważ urząd taki stanowił jednak zbyt dużą pokusę i zagrożenie dla władzy króla, nie obsadzano go po 1386 r., z wyjątkiem lat 1435-42, kiedy to Erik Pomorski zmuszony był do powołania takiego drotsa. Dopiero w 1569 r. kolejnego drotsa wyznaczył król Jan III, ale był to raczej urząd honorowy, bez jasno sprecyzowanego zakresu obowiązków. W 1614 r. powołano do życia sąd Svea Hovratt, a wraz z nim wrócono do idei drotsa. Kolejni drotso-wie byli jednocześnie przewodniczącymi Svea Hovratt i system taki utrzymywał się do 1660 r. W 1686 r. król Karol XI zlikwidował urząd drotsa wraz ze śmiercią ostatniego, mianowanego na to stanowisko urzędnika. Dopiero 100 lat później urząd pojawia się ponownie za sprawą króla Gustawa III, ale ostatecznie znika po reformie rządowej w 1809 r. (przyp. tłum.). 8 Niewielkie pasmo wzgórz, położone na granicy Hallandu i Skanii (przyp. tłum.). 9 Snapphanar - luźne grupy partyzanckie działające w prowincjach duńskich, atakujące Szwedów szybkimi, niespodziewanymi atakami z zasadzki; swoje kryjówki mieli w lasach albo w górach; działali szybko, zdecydowanie i nierzadko okrutnie (przyp. tłum.). 107 Niezwyciężony mieszkańców prowincji (oddziały też już wcześniej dokonywały licznych rajdów przez granicę, a w czasie jednego z takich wypadów splądrowały posiadłość szwedzkiego sędziego ziemskiego). Doszło do prawdziwej bitwy, która trwała jednak krótko. Kompania duńska została rozbita i skryła się w pobliskich lasach10. Wziętych do niewoli Duńczyków zabito, z wyjątkiem jednego, którego poddano przesłuchaniu. Wojsko Brahego kontynuowało swój marsz do niewielkiej miejscowości Bastad. Panowała tam cisza i spokój, widać było tylko kilka kobiet. Przeważająca czćść mieszkańców oczekiwała do ostatniej chwili na rozwój wypadków na ośmiu okrętach zakotwiczonych w porcie. A kiedy na rogatkach miejskich pojawili się pierwsi Szwedzi, wszystkie okręty podniosły natychmiast kotwice i wypłynęły na morze. Żołnierze zachowywali się w swój zwykły sposób: między innymi zdemolowali miejscowy kościół, zniszczyli ołtarz, epitafię i ambonę, zrabowali naczynia liturgiczne i splądrowali groby". Kawaleria szwedzka podążała dalej na południe, a po dwóch milach dotarła do sennego Angelholmu12. Dostępu do wsi broniła zamknięta na trzy spusty brama i kilka niedawno utworzonych regimentów kawalerii duńskiej. Dużą liczbę stanowili w nich Niemcy, a jednym z oddziałów dowodził najemnik, który służył wcześniej w hiszpańskiej armii. Oba wojska obrzuciły się najpierw groźnymi inwektywami, ostrzelały się z dużej odległości, wróciły na swe pozycje, ruszyły do przodu i krążyły po placu boju doprowadzając od czasu do czasu do nieskoordynowanych starć. Wkrótce jednak brak żywności zmusił Szwedów do powrotu ku granicy Hallandu (w czasie odwrotu żołnierze spalili wieś Barkakra pod Skalderviken, prawdopodobnie z zemsty za atak przeprowadzony 10 Oddziałami duńskimi dowodził Svend Poulsen Gónge. Z całego oddziału przeżyło około 30 osób. 11 Trzeba tu dodać, że obrabowanie grobów wprawiło Pera Brahe w taką złość i wstyd, że nakazał ukaranie winnych tego czynu, po czym rozkazał zwrócić kielich i ornat wraz z pewną sumą pieniędzy, „aby wynagrodzić gwałt, którego dokonano na domu bożym". 12 W tamtych czasach była to tylko niewielka wioska, w której stało nie więcej niż około 20 domów. Wokół wsi wznosiła się drewniana palisada. 108 „Niech Bóg ma nas w swej opiece"! przez snapphanar). W połowie sierpnia 1657 roku korpus Pera Brahe przypuścił kolejny atak na Angelholm, ale okazało się wtedy - czemu nie ma się co dziwić - że Duńczycy otrzymali posiłki. Oba wojska krążyły teraz wokół siebie, a od czasu do czasu dochodziło do jakiegoś nieskładnego starcia. Trwało to mniej więcej tydzień. W tym czasie skończyły się letnie upały, a zamiast tego zaczął ciągle padać deszcz. Wkrótce potem Szwedom skończyła się żywność, a wraz z nią cierpliwość. Nieustanne starcia doprowadziły do zmniejszenia się stanu liczebnego wojska, rozszalały się choroby, a wyprawy po żywność coraz częściej wracały z niczym. Domy i wsie stały wszędzie puste, a w lasach roiło się od snapphanar, którzy ze swych gwintówek ostrzeliwali pododdziały zaopatrujące wojsko w żywność. Toteż pod koniec sierpnia Brahe wycofał się wraz ze swym wojskiem do Hallandu, gdzie przez Laholm dotarł do Halmstad13. Dopiero teraz, trzy miesiące po wypowiedzeniu Szwecji wojny, armia duńska osiągnęła gotowość bojową. Dowodził nią Axel Urup, ospały i dość powolny generał, który na przekór coraz silniejszym naciskom nadchodzącym z Kopenhagi aż do ostatniej chwili wstrzymywał się z rozpoczęciem natarcia. Na wieść o odwrocie Szwedów Duńczycy ruszyli ich śladem, wkroczyli do Hallandu i otoczyli Laholm. Dnia 1 września 1657 roku przystąpiono do kopania pierwszej transzei w pobliżu zamku. Prace postępowały jednak w dość wolnym tempie, ponieważ załoga zamku dysponowała wystarczającą liczbą armat, podczas gdy Duńczycy nie mieli ich do swej dyspozycji aż tak wiele. Tydzień później korpus Pera Brahe otrzymał tak liczne posiłki z Gótebroga, że odważył się nawet przyjść z odsieczą oblężonej twierdzy w Laholm. Skończyło się jak zwykle na nieskutecznych, nieskoordynowanych starciach. Grupa 350 szwedzkich muszkiete-rów, której 10 września udało się zająć niewielki most nad rzeką Genevad, została wkrótce potem zaatakowana przez silny oddział duński. Brahe wysłał tam dodatkowych ludzi. Starcie nabierało rumieńców w miarę, jak obie strony dosyłały w to samo miejsce coraz to więcej żołnierzy. Oddział broniący mostu w końcu go podpalił 13 Halmstad - administracyjna stolica prowincji Halland (przyp. tłum.). 109 Niezwyciężony WALKI W SKANII latem 1657 r. 1. Główne siły szwedzkie wkraczają do Hallandu, a pod koniec lipca fączą się pod Laholmem z oddziałem Stenbocka, 4. Po otrzymaniu posiłków armia szwedzka rusza na Laholm. 10 .09 1657 r. dochodzi do starcia obu armii pod Genevad. 2......po czym dokonują dwóch ataków na Angelholm, muszą jednak zarządzić odwrót na wieść o nadciągających głównych siłach duńskich, 110 „Niech Bóg ma nas w swej opiece"! i opuścił bronione pozycje. Około godziny czwartej po południu oba wojska ustawiły się frontem do siebie po obu stronach rzeki i rozpoczęły wzajemny ostrzał z całej broni palnej, jaką miały do dyspozycji. Kiedy sześć godzin później zapadły ciemności, żadnemu z obu wojsk nie udało się ani przejść przez rzekę, aby rozpocząć bezpośredniego natarcia. Żadna ze stron tak naprawdę nie chciała też ryzykować takiego manewru. Straty po obu stronach były zadziwiająco niskie jak na bitwę, która trwała tak wiele godzin: zabitych zostało około 30 Szwedów i około 60 Duńczyków. Jedną z przyczyn tak niskich strat był gęsty dym prochowy, który utrudniał, a czasem nawet uniemożliwiał widoczność: wiele salw oddanych w czasie bitwy kierowano na ślepo w dym. Przebieg bitwy skłonił jednak niedoświadczonych Duńczyków do odwrotu. Odeszli oni pod osłoną dymu i ciemności na południe, zrezygnowali z oblężenia Laholmu i wrócili do Skanii. Nastąpiła teraz przerwa dość typowa dla wojen rozgrywających się w tamtej epoce. Obie strony wykorzystywały dany im czas, aby złapać drugi oddech, oczekując na bliskie już żniwa, kiedy to będzie można odebrać chłopom ich zbiory. Jednak niepokój i strach nadal sączyły się, jak żrący kwas. Spokój, jaki panował między chłopami po obu stronach granicy, stopniowo zanikał po tym, jak zwykłe bandy rabusiów zaczęły grasować po wsiach. Jedna z band wtargnęła z północno-wschodniej Skanii do Smalandu, splądrowała kilka gospodarstw, wzięła do niewoli czterech chłopów, a jednego zamordowała. Innym razem chłopi zebrali się w Osby i wysłali wici do kilku przygranicznych parafii, grożąc, że puszczą z dymem tamtejsze wsie, jeśli nie dostaną podatku pożarowego. Trzecia banda zamierzała zaatakować Harłunda, ale uciekła w panice na wieść 0 czekających na nią na miejscu chłopach, którzy zorganizowali naprędce oddział obronny. Ale i po szwedzkiej stronie nie brakowało takich, którzy nawoływali do przekroczenia granicy, „aby pozbyć się w końcu tych zdradzieckich Duńczyków". W czasie starcia pod Sibbarp do niewoli dostało się kilku uzbrojonych Szwedów; przynajmniej jeden z nich został stracony na miejscu. Był to mieszkaniec parafii Hallaryd, o którym powiadano, że chronią go czary 1 nie da się go zastrzelić; dlatego też został ścięty, a egzekucji dokonał niejaki „Mały Jon" z Vittsjo. Ill Niezwyciężony Pod koniec września w obozie duńskiej armii w Skanii zjawił się sam Fryderyk III, poirytowany wolnym tempem prowadzonej wojny i brakiem sukcesów. Zaraz po przybyciu wydał rozkaz przystąpienia do nowego ataku na Halland. Ruchy obu wojsk odbywały się we wzajemnej niewiedzy o ruchach przeciwnika, z jednoczesnym przyzwoleniem na nie, co było dość typową cechą wszystkich wojen prowadzonych w tamtym stuleciu (szczególną trudność sprawiało Szwedom zbieranie informacji, ponieważ prawie każdy patrol, wysyłany z misją zwiadowczą, wpadał w zasadzki przygotowywane przez duńskich snapphanar). W tym samym czasie, kiedy główne siły duńskie wkraczały do Hallandu, mniejszy oddział wysłano przodem, aby niepokoił Szwedów i odwrócił ich uwagę od działań głównej armii. Duńczycy zmierzali do miejsca, gdzie Szwedzi obozowali ostatnio, to znaczy przy kościele w Fagerhult, zaraz za skańska granicą. Nie wiedzieli jednak, że z powodu dezercji, chorób i kłopotów z zaopatrzeniem nieprzyjaciel wycofał się z zajmowanej pozycji. A kiedy dowódca14 szwedzkiego oddziału usłyszał, że Duńczycy idą na północ, wysłał natychmiast swe wyczerpane i zdemoralizowane wojsko z powrotem do Hallandu. Nie wiedział jednak, że duńska armia zdążyła już przeprawić się przez Lagan15, a na domiar złego miał dość mgliste pojęcie o topografii terenu i o odległościach między poszczególnymi punktami. Dlatego też i Stenbock, i jego żołnierze przeżyli prawdziwy szok, kiedy 13 października pod Kattarp, to jest niecałą milę na zachód od Laholmu, dosłownie wpadli wprost na duńska armię, która stała w pełnej gotowości w oczekiwaniu na Szwedów. Zaskoczona przednia straż szwedzka wystrzeliła z karabinów i salwowała się ucieczką. W wąskim terenie, między dwoma wzgórzami, kawalerzyści zderzyli się z żołnierzami stojącymi na prawym skrzydle, a to wywołało wśród nich panikę - „i nie słuchali żadnych naszych napomnień ani rozkazów". Szwedzi stracili dwie flagi. Udało im się jednak wysłać oddział złożony z 200 muszkieterów 14 Był nim Gustaw Otto Stenbock, którego ściągnął z Polski Karol Gustaw, aby zastąpić nim Pera Brahe, który nie sprawdził się jako dowódca. 15 Lagan - niewielka rzeka w południowej części Hallandu, niedaleko od granicy ze Skanią (przyp. tłum.). 112 „Niech Bóg ma nas w swej opiece"! WALKI W SKANII jesienią 1657 r. 3. Armia szwedzka próbuje 2. Główne siły duńskie ruszają na Halmstad uniemożliwiać Duńczykom dalszy marsz, ale 13.10 po starciu pod Kattarp Szwedzi zmuszeni są się wycofać. 1. Początek października 1657 r. Armia duńska wyrusza z Bastad. Mniejszy oddział wysłany zostaje przeciwko wojskom szwedzkim pod Fagerhult. ¦"--..Jwigelholm, , \r\-./ 113 Niezwyciężony i czterech lekkich dział na jedno z pobliskich wzgórz, dzięki czemu atakujący Duńczycy dostali się pod ostrzał. Na miejsce przybył też oddział z Sódermanlandu, dzięki czemu Szwedzi wytrwali na swych pozycjach aż do zmroku. Pod osłoną nocy wycofali się na terytorium Smalandu. Teraz im się w końcu dostało. Na placu boju pozostało wielu zabitych, a w czasie ucieczki wielu otrzymało postrzał w plecy; wielu oficerów zostało zabitych, rannych albo wziętych do niewoli - miedzy innymi ośmiu majorów i dwóch pułkowników16. Armia duńska wkroczyła do Hallandu. Mieszkańcy prowincji, którzy od ostatniej wojny znosili szwedzki ucisk, powitali swych rodaków z wielką radością. Rządy szwedzkie nigdy nie cieszyły się tutaj dużą popularnością. Ostatni pobór do szwedzkiej armii zakończył się całkowitym niepowodzeniem, ponieważ większość z tych, którzy zostali nim objęci, uciekło do lasów. Jedną z przyczyn, dla których główne siły szwedzkie prowadziły działania z terytorium Hallandu, a nie Smalandu, był strach przed tym, że biedota zamieszkująca Hałland - która już zaczęła przenosić się ze swym dobytkiem do Skanii - zbuntuje się i doprowadzi do wybuchu powstania. Chociaż wojna nie cieszyła się dużą popularnością wśród ludności zamieszkującej wyspy duńskie, to jej początek powitała z entuzjazmem ludność Hallandu, która marzyła o tym, aby na powrót stać się poddanymi duńskiego króla. Jak już wspomniałem, Fryderyk III borykał się ze sporym deficytem w budżecie wojennym. Złe nastroje panowały wśród zaciężnej jazdy, której obiecano po 10 talarów miesięcznego żołdu, a wypłacano tylko połowę tej kwoty. Wielu z żołnierzy było niemieckimi weteranami zahartowanymi w wielu bojach, zwłaszcza w czasie wojny trzydziestoletniej. To, czego im było potrzeba, brali sobie po prostu od miejscowej ludności, którą mieli przecież wyzwalać. Tym sposobem dochodziło do ciągłych rabunków, zwłaszcza w południowym Hallandzie17. Ich zachowaniem oburzeni byli nawet żołnierze duń- 16 Karol Gustaw wpadł we wściekłość, kiedy dowiedział się o porażce; napisał też, że „trzeba się krótko rozprawić z tymi, którzy nie chcieli walczyć". 17 Istnieją ówczesne dokumenty szwedzkie, gdzie można przeczytać, że rabunki odbywały się za cichym przyzwoleniem Fryderyka III; nie ma na to potwierdzenia w duńskich dokumentach źródłowych. 114 „Niech Bóg ma nas w swej opiece"! scy. Weterani niszczyli wsie, miasteczka, domy, i nawet kościołów nie oszczędzali: Rabują i zabijają ludzi, jak nie-chrześcijanie, zabierają im wszystko, co się da. Część bydła pędzą do Skanii, plądrują kościoły i gwałcą kobiety, a potem je zabijają. Nie o takim wyzwoleniu marzyli chyba mieszkańcy prowincji. Dowódcy szwedzcy martwili się jednak nie tak bardzo cierpieniami mieszkańców Hallandu, co tym, że armia duńska posuwała się bez przeszkód dalej. Wojsko szwedzkie znajdowało się w stanie rozkładu (słabo przedstawiała się zwłaszcza kawaleria, a jej kondycja pogarszała się z każdym dniem, ponieważ konie ledwo dyszały po tak długiej drodze, jaką musiały przebyć, i na skutek niedostatku, który objął całe wojsko: „jak wysyłam 10 koni, to zdarza się, że wraca 5" pisał pewien szwedzki oficer). Gdyby więc Duńczykom udało się wejść do Smalandu albo Vastergotlandu, szansę ich powstrzymania byłyby niewielkie. Dlatego też w Jónkóping prowadzono w ekspresowym tempie prace fortyfikacyjne, a jednocześnie mieszczanie z Boras i chłopi z Mark oraz z Kind wznosili w lasach zapory i rąbali mosty w rejonach przygranicznych. Duńczycy szli jednak ciągle naprzód wzdłuż wybrzeża, aż w końcu otoczyli Halmstad. Pytanie brzmiało, czy miasto wytrzyma. Obwarowania, składające się między innymi z sześciu bastionów, z tylną częścią fortyfikacji wychodzącą na miejscowość Nissan18, uważano za dość nowoczesne. Za to załoga prezentowała się słabo, niewiele było armat no i nie można było ufać mieszczanom. Wkrótce potem pod Varbergiem pokazały się pierwsze duńskie patrole konne. Sytuacja taka doprowadziła do powstania nowego zagrożenia. Przez rzekę Gota przeprawił się jakiś norweski oddział, i było już tylko kwestią czasu, kiedy dojdzie do jego połączenia z armią duńską. Gdyby do tego doszło, Góteborg znalazłby się w pułapce. 18 Nissan - niewielka miejscowość na wybrzeżu Hallandu (przyp. tłum.). 115 Niezwyciężony Od samego początku wojny szwedzkie i norweskie oddziały na przemian dokonywały niewielkich wypadów zbrojnych przez granicę Bohuslanu19. Bardziej chodzi tu jednak o typowe naruszenia granic, gdzie wtargnięcie liczono przeważnie w pojedynczych kilometrach, a nawet metrach. Pod względem militarnym w wojnie tej działo się naprawdę niewiele, z wyjątkiem dwóch kwestii. Po pierwsze: obie strony z dużym powodzeniem wystawiały terytorium i ludność przeciwnika na podobne zagrożenia, których bezskutecznie próbowały oszczędzić własnemu krajowi i własnej ludności. Po drugie: na skutek prowadzonych działań życie straciła jednak pewna liczba mieszkańców, a inni utracili cały swój dobytek. Walki prowadzone w Hallandzie różniły się jednak od walk prowadzonych w Bohuslanie nie tylko pod względem zasięgu. O ile bowiem duńskie przygotowania do wojny prowadzone były ogólnie rzecz biorąc z dużym brakiem kompetencji, bezmyślności i opieszałości, o tyle norweskie siły zbrojne postawione zostały na nogi w dość szybkim tempie. Powodów tego zjawiska było wiele. Po konflikcie ze Szwecją, do którego doszło w latach 40., Norwegowie - w przeciwieństwie do Duńczyków - nie zlikwidowali swych sił lądowych, ale zachowali trzy regimenty nadgraniczne (jak pamiętamy w samej Danii arystokracja blokowała wszystkie wysiłki króla zmierzające do wystawienia stałej armii). Oddziały te odbywały regularne szkolenie i stanowiły twarde jądro całej norweskiej armii, którą w obliczu nowego konfliktu postawiono w stan gotowości. W czasie dziwnej wojny między Anglią a Holandią, która wybuchła na początku lat 50., obawiano się, aby i Norwegia nie została wciągnięta w ten konflikt. Z obawy, aby do tego nie doszło, utrzymywano norweskie siły zbrojne w pełnej gotowości, na bieżąco prowadzono też inspekcje i kontrole: dozbrojono twierdze, zatrudniono nowych oficerów, zwiększono zapasy, przygotowano odpowiednie plany. Ważne było również to, że Norwegia nie przeżywała podobnego kryzysu gospodarczego, co Dania. 19 Bohuslan to prowincja leżąca miedzy Góteborgiem a obecną granicą szwedzko-norweską (przyp. tłum.). 116 „Niech Bóg ma nas w swej opiece"! Unia Kalmarska, którą trzy państwa skandynawskie zawarły pod koniec XIV wieku20 - a którą Szwecja opuściła czy też zerwała w 1523 roku - istniała nadal, ale tylko z udziałem Norwegii i Danii. Norwegia była tym „gorszym" uczestnikiem Unii, i to nie tylko ze względu na mniejszą liczbę mieszkańców, także dlatego, że jej gospodarka była słabiej rozwinięta, a kraj zarządzany był z kancelarii królewskiej w Kopenhadze. Nastąpiły jednak pewne znaczące zmiany. Podczas gdy główną gałąź gospodarki duńskiej, jaką było rolnictwo, dotknęła ta sama stagnacja, która dotknęła między innymi polskie rolnictwo, Norwegia odnotowała coś, co używając współczesnej terminologii można by nazwać boomem gospodarczym. Śledź, który w okresie późnego średniowiecza zniknął z Óresundu, przeniósł się w okolice norweskiego wybrzeża, dzięki czemu norweski eksport ryb do Europy Zachodniej i Środkowej zaczął szybko rosnąć. To samo odnosiło się do sprzedaży drewna i produktów drzewnych, która rosła nie tylko na skutek dużego popytu ze strony kupców holenderskich, ale także ze względu na zastosowanie w ich produkcji nowego typu tartaków wodnych, które wyrastały jak grzyby po deszczu przy ujściach rzek w południowej Norwegii. Miarą sukcesów odnoszonych przez kraj w dziedzinie gospodarczej był czterokrotny przyrost wpływów z ceł, jaki zanotowano od początku XVI wieku. W tym samym czasie ludność kraju wzrosła dwukrotnie i wynosiła obecnie około 440 tysięcy mieszkańców. W Norwegii istniały więc zasoby, których brakowało w Danii. Norwegowie zauważyli to dość szybko z pewnym przekąsem, kiedy to król Danii wykazał się o wiele 20 Unia Kalmarska została zawarta w 1397 między Danią, Norwegią i Szwecją. Zawarto ją w wyniku zabiegów dyplomatycznych Małgorzaty - królowej duńskiej i szwedzkiej, wdowie po królu norweskim. Państwa skupione w unii wybierały wspólnego władcę. Pierwszym królem tych trzech unijnych państw został - miesiąc wcześniej koronowany na króla Danii - Eryk Pomorski, syn Warcisława VII Pomorskiego, księcia słupskiego i wnuk siostry królowej Małgorzaty - Ingeborgi. Najważniejsze postanowienia Unii Kalmarskiej sprowadzały się do uznania jednego władcy i wspólnego prowadzenia wojen. Uprzywilejowane stanowisko Danii stało się powodem powstania silnej opozycji w Szwecji i Norwegii oraz wystąpień zbrojnych skierowanych przeciwko panowaniu duńskiemu. Mimo tych trudności, Unia Kalmarska przetrwała do czasu wyboru na króla Szwecji Gustawa Wazy (1523) (przyp. red.). 117 Niezwyciężony większą gorliwością w ściąganiu z Norwegii pieniędzy, łodzi albo ludzi, niż w zaspokajaniu potrzeb jej mieszkańców. Czasami nie odpowiadał nawet na przychodzące stamtąd listy: jego namiestnik, urzędujący w Kristianii21, w ciągu kilku miesięcy poprzedzających początek wojny ze Szwecją musiał przynajmniej trzy razy pisać do Kopenhagi, prosząc tamtejszych urzędników, aby przysłano mu kilka armat, których chciał użyć w trakcie odzyskiwania Jamtlandu. Mimo tak macoszego traktowania, Norwegowie uporali się z przygotowaniami do wojny jeszcze przed Duńczykami. I chociaż siły, jakimi dysponowali, były dość skromne, to już w połowie czerwca udało im się zrobić kilka symbolicznych wypadów na terytorium Szwecji. W połowie lipca doszło do pierwszych poważniejszych starć. Niewielki oddział norweski, przy wsparciu uzbrojonych łodzi, przeprawił się z wyspy Tjurholmen przez rzekę Gota, przepędził szwedzką jazdę i chłopów, którzy pilnowali przeprawy w znajdującej się tam reducie, po czym ją zniszczyli. Celem tej operacji było zdobycie przyczółka po szwedzkiej stronie tej granicznej rzeki; wybrano właściwe miejsce, ponieważ można było bronić dostępu do ważnego szlaku komunikacyjnego prowadzącego z Góteborga do Vanersborga. Zrozumieli to również szwedzcy dowódcy, dlatego też ściągnęli na miejsce posiłki. Po kilku drobnych starciach, kiedy to po obu stronach padło nie więcej niż 5 ludzi razem, Norwegowie wycofali się na drugi brzeg, na wyspę Tjurholm. Po dwóch tygodniach na miejscu zjawił się większy oddział szwedzki wraz z ośmioma działami, który przystąpił do ostrzeliwania wyspy i umocnień wzniesionych przez Norwegów. Norwegowie opuścili zajmowane przez siebie pozycje i wyspę, a ich miejsce zajęli Szwedzi, zamierzając wykorzystać wyspę w ten sam sposób, co ich przeciwnicy wcześniej, to znaczy do szybszej przeprawy przez rzekę. Tymczasem Norwegowie postąpili tak samo, jak Szwedzi: posłali po własne armaty, a następnie ostrzelali wyspę gradem pocisków z całej broni palnej, jaką dysponowali. Szwedzi zachowali się w tym momencie dokładnie tak, jak Norwegowie w podobnej sytuacji: w wielkim pośpiechu opuścili wyspę i wrócili na swój brzeg. Potem działania ustały. Kristiania - poprzednia nazwa Oslo (przyp. tłum.). 118 „Niech Bóg ma nas w swej opiece"! Na początku sierpnia 1657 roku niewielki szwedzki oddział złożony z około 2000 ludzi opuścił Vanersborg i wkroczył do Bohuslanu. Za cel wyprawy obrano najbliżej położone norweskie miasto - Uddevalle (zwane wówczas Oddevold). Była to zwykła dziura z pięcioma domami na krzyż i jednym kościołem. Okolica była górzysta, a drogi wąskie, toteż już po kilku godzinach Szwedzi musieli odesłać z powrotem ciężkie działa, które ze sobą ciągnęli. Kiedy następnego dnia przednia straż podeszła przez kotlinę do miasta, dostała się pod ostrzał. Szczyty wzgórz obsadzili uzbrojeni norwescy chłopi, którzy znajdowali się w tak bliskiej odległości od Szwedów, że mogli do nich nawet wołać. Okazało się też, że droga, którą posuwał się oddział, zablokowana została przez regularne wojsko. Ściśnięci w wąskim przejściu Szwedzi szkoleni byli głównie do wykonywania manewrów na płaskich terenach, a oficerowie przyzwyczajeni do walki na otwartych przestrzeniach. Dlatego też pofałdowana prowincja, jaką był Bohuslan, gdzie widoczność była nie najlepsza, zupełnie nie pasowała do stylu walki stosowanego przez Szwedów. Nie wykazywali oni też swego zwykłego zdecydowania, więc po krótkiej wymianie ognia wycofali się. Po kilku dniach wypełnionych nic nie znaczącymi starciami i zwykłymi w takich sytuacjach rabunkami, oddział wrócił do Szwecji, nie wykonawszy zleconego mu zadania. Potem znów nic się nie działo, jeśli nie liczyć kilku drobnych incydentów, do których doszło po obu stronach rzeki. Norweski dowódca - energiczny, uparty, choć ostrożny Iver Krabbe - sukcesywnie gromadził siły, aż w końcu zebrał 1900 ludzi. Mając do dyspozycji sześć dział, wkroczył 6 września do Vastergotlandu. Szwedzi byli osłabieni, ponieważ odesłali pewną liczbę oddziałów, aby wesprzeć armię Pera Brahe w Hallandzie, toteż Norwegowie mogli buszować prawie bez przeszkód, kierując się na północ, wzdłuż biegu rzeki (pewne szwedzkie źródło podaje, że nieprzyjacielskie wojsko „całkowicie niszczyło wszystko to, co stanęło mu na drodze"). Teraz na celowniku znalazł się Vanersborg22. To niewielkie miasteczko o drewnianej zabudowie, 22 Vanersborg znajduje się około 100 km na północny wschód od Góteborga, w miejscu, gdzie rzeka Gota wypływa z Jeziora Vannera (przyp. tłum.). 119 Niezwyciężony zostało spalone przez Norwegów w czasie poprzedniej wojny, a Krabbe bez wątpienia zamierzał powtórzyć ten wyczyn. Kiedy jednak drogę Norwegom zagrodziła zapora, której bronił oddział jazdy i uzbrojonych chłopów, Krabbe wpadł na pomysł, aby użyć dość oryginalnej metody: zaproponował on mianowicie przeciwnikom 300 talarów, jeśli przepuszczą go dalej bez walki. Kiedy Szwedzi odmówili, Norwegowie po prostu zrobili w tył zwrot i odeszli. Kilka dni później część oddziału pojawiła się na przedmieściach Góteborga; czterech Norwegów zostało zabitych, a oddział oddalił się na północ. W ciągu tygodnia udało się jeszcze zmusić miejscowych chłopów do zakupu „zaświadczeń" zwalniających ich od służby wojskowej - każdy z nich kosztował osiem i pół riksdala. Były one zarazem gwarancją, iż wojsko nie dopuści się grabieży. Dnia 19 września oddział pomaszerował z powrotem przez Hisingen do Norwegii. Potem znów nic się nie działo. Pod koniec września przyszło szwedzkie kontruderzenie. Oddział złożony z 2300 ludzi wtargnął na terytorium Norwegii na głębokość dwóch mil, docierając do drewnianego kościółka pod Hjartum, gdzie czekało już norweskie wojsko. Krabbe zareagował bowiem na ten manewr we wzorowym tempie, pospieszając na wspomniane miejsce z całym swym wojskiem. Bitwa rozpoczęła się około godziny dziewiątej rano. Po raz kolejny oddziały szwedzkie miały problemy z wykonywaniem manewrów w trudno dostępnym terenie. Kiedy już było po wszystkim, jeden ze szwedzkich dowódców skarżył się na „złe, szkaradne i trudno dostępne skały". Bardziej ruchliwi Norwegowie przystąpili do kontrnatarcia, zdobyli dwa działa polowe, wóz z amunicją i jedną chorągiew, jak również wzięli do niewoli kilku jeńców (jednym z nich był dowódca przedniej straży, pułkownik John Stake, który dostał się do niewoli z przestrzelonym udem. Dwie godziny później został jednak zabity przez innego Szweda, który wcześniej walczył pod jego dowództwem, a potem przeszedł na norweską służbę: zdrajca najpierw uderzył pułkownika partyzaną w głowę, a potem przebił krwawiącego jeńca szpadą. Bitwa rozwinęła się wkrótce w imponującą, choć kompletnie pozbawioną sensu walkę na broń palną; obie walczące strony prowadziły ostrzał w tak gęstych kłębach dymu, że „nie można było odróżnić flag i sztandarów nieprzyjaciela od na- 120 „Niech Bóg ma nas w swej opiece"! szych". Zamieszanie było tak duże, że wielu Szwedów zastrzelonych zostało przez swych własnych towarzyszy. Po oddaniu 250 strzałów, zużyciu 580 kg prochu i wystrzeleniu około 9000 kul z muszkietów, Szwedzi wycofali się nocą z Hjartum. Ten sromotny odwrót starano się ukryć rozpalając na miejscu ogniska, grając na werblach i pozorując ruchy wojsk w obozie. W liście do króla dowódca szwedzki donosił, że pozbawił właśnie życia „ponad 500 Norwegów"; rzeczywista cyfra wynosiła dziewięciu zabitych. Potem znów nic się nie działo. Przynajmniej do 25 października. Wtedy to właśnie przez Gótę przeprawił się najliczniejszy norweski oddział, jaki pojawił się do tamtej pory na zachodnim wybrzeżu; Norwegowie przeprawili się na drugi brzeg po moście, który przerzucono przez rzekę w pobliżu Bohus; na szwedzki brzeg przeszło 17 kompanii piechoty, 4 kompanie jazdy i trzy kompanie dragonów, łącznie ponad 3000 ludzi. Kiedy wiadomość o tej akcji dotarła do Góteborga, wywołała w mieście spory niepokój. Całkiem niedawno armia szwedzka walcząca na południu pod Kattarp została pobita, a armia Fryderyka III w szybkim tempie wkroczyła do północnego Hallandu. Pojawiły się pogłoski, że Duńczycy dotarli już do Kungsbacka, miasta oddalonego od Góteborga tyłko o dwie mile. Góteborg był w tamtym czasie młodym, tętniącym życiem miastem, które w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat z mieściny składającej się z kilku domów stało się sporym miastem, które coraz bardziej zyskiwało na znaczeniu. Góteborg był jednym z tych miast, które założone zostało na początku stulecia w nadziei na zyski, jakie mogło kiedyś przynieść i potrzeby, jakie mogło zaspokoić. Większość z owych nowych miast pozostała ku rozczarowaniu władz małymi, biednymi skupiskami ludności - gdzie „mieszczanie spędzali większość czasu na polach albo w ogrodach, a przywiązane postronkiem kozy pasły się na porośniętych trawą dachach domów". Tymczasem Góteborg rozwijał się szybko i żywiołowo. Ten fenomen tłumaczono położeniem miasta: było ono jedynym szwedzkim portem z dostępem do Morza Północnego i do zyskujących coraz bardziej na znaczeniu rynków północno - zachodniej Europy. Nie można tu jednak mówić o jakiejś bajkowej koniunkturze: handel 121 Niezwyciężony przechodzący przez miasto zmniejszył się w czasie poprzednich 10 - 15 łat, a wraz z nim spadła liczba ludności. W sumie mieszkało tam teraz kilka tysięcy mieszkańców. To, że Góteborg nadal znajdował się w fazie rozwoju i projektowania, widać było, kiedy spacerowało się wzdłuż fos miejskich. Unosił się z nich okropny smród pochodzący z nieczystości i śmieci, które uparcie wrzucali do fos mieszkańcy miasta. Wystarczyło też przejść się obok wzniesionych niedawno fortyfikacji, przez którąś z trzech miejskich bram - starą bramę od południa, nową bramę od wschodu i dobrze strzeżoną małą bramę od zachodu, która prowadziła do Masthugget23. Ulice pokryte były kocimi łbami, a duże i szerokie domy stały między porosłymi trawą skrawkami gruntu, porzuconymi przez ich właścicieli w oczekiwaniu na lepsze czasy albo wyższe ceny. W innych miejscach wybudowano tylko stojące ciasno obok siebie skupiska brzydkich bud i szop, co bardzo irytowało władze miejskie, chcące najchętniej widzieć na tym miejscu domy murowane (żałosny widok sprawiało też przedmieście zwane Haga, które zaczęło się rozrastać na południe od murów miejskich; marynarze, rybacy, cieśle, wdowy, prządki i cała miejska biedota pobudowali swe chylące się ku ziemi chaty albo szałasy, najczęściej wbrew wszystkim zasadom geometrii). Mimo to w żadnym wypadku nie można nazwać miasta brzydkim. Wielu podróżnych, których drogi wiodły przez Gótebrog, nazywało je „ładnym", a niektórzy z całą powagą twierdzili nawet, że było to najładniejsze miasto regionu obok Kopenhagi. Imponowało oczywiście całą siecią kanałów, dużą liczbą mostów, wśród których wyróżniał się pomalowany na czerwono „Lwi Most". Wielki rynek porośnięty zielonymi lipami był szeroki, a przy nim stały budowle o szerokich fasadach. Idąc w stronę portu napotkać można magazyny, urząd celny i stanowiska wagowe, które już z daleka wyróżniały się od innych budynków, a to ze względu na spory ruch wozów i furmanek w ich pobliżu, a także na „hałas dochodzący z przerzucanych z miejsca na miejsce żelaznych drągów, nawo- 23 Masthugget -jedno z przedmieść Góteborga położone po zachodniej stronie miasta (przyp. tłum.). 122 „Niech Bóg ma nas w swej opiece"! ływania robotników i czyniony przez nich harmider". Przede wszystkim jednak było to miasto portowe, bo to statki utrzymywały Góteborg przy życiu i nadawały sens jego istnieniu. W dobrym roku do portu wpływało nawet do 120 statków. Handel w mieście odbywał się głównie za sprawą floty holenderskiej, chociaż dużą rolę odgrywały też kontakty z portami położonymi nad Bałtykiem i Morzem Północnym. Coraz częściej pojawiały się też statki szkockie, które uczestniczyły w handlu kosztem Holendrów. Przy kejach kołysały się również wielkie, pękate statki, które pływały do portów hiszpańskich i portugalskich. Okresowo nawet jedna trzecia całego importu pochodziła z Półwyspu Iberyjskiego. Wśród produktów, które Szwecja eksportowała, dominowały: żelazo, drewno i dziegieć. Do Szwecji sprowadzano natomiast wszystkie możliwe towary świadczące o tym, że i Szwecja stawała się powoli częścią światowego układu krwionośnego, którego arteriami płynął wartki strumień handlu. Bijący puls tego układu można więc było także wyczuć w takim mieście jak Góteborg, a nawet dalej, w miejscowościach, które znajdowały się dalej, takich jak Amal, Vanersborg, Kristinehamn czy Karlstad. Handlowano wszystkim, czym się dało handlować: atłasem, piłkami dla dzieci, płótnem z Bielefeldu, drewnem z Indii Wschodnich, cytrynami, okularami, materiałami z Breitenbergu, arabską gumą, kre-tonem, oliwkami, szafranem i suszonymi wiśniami. Jest rzeczą zrozumiałą, że w mieście, gdzie handel zagraniczny odgrywał tak znaczną rolę, cudzoziemcy stali się stałym i naturalnym elementem krajobrazu. Państwo szwedzkie starało się - z różnym rezultatem - przyciągać oprócz kupców zagranicznych i armatorów także ludzi, którzy posiadali kontakty, wiedzę i kapitał, a więc to, czego bardzo często brakowało izolowanym, niedoświadczonym i biednym szwedzkim mieszczanom. Zwłaszcza kolonia holenderska wyróżniała się swą liczebnością i wpływami. Od samego początku planowano nawet, aby język holenderski ustanowić oficjalnym językiem miasta, ale skończyło się na tym, że otrzymał on ten sam status, co język szwedzki. W pierwszej w historii miasta Radzie zasiadało dziesięciu Holendrów i tylko siedmiu Szwedów; było też sprawą oczywistą, że to Holendrom przypadną najważniejsze urzędy. Dziełem cudzoziemców były również mury 123 Niezwyciężony miejskie i sam port; trzy spośród dziesięciu największych bram miasta nosiły holenderskie nazwy; większość lekarzy pochodziła z Holandii, a kiedy trzeba było na koszt miasta zatrudnić akuszer-kę, sprowadzono ją z Holandii. Oprócz Holendrów zamieszkiwały tam też dość liczne grupy Szkotów, Anglików i Niemców24. W mieście stanowiącym tak różnorodny tygiel narodowościowy doszło w ostatnich czasach do niepokojów wśród poszczególnych grup. Wielu obawiało się, że dojdzie do oblężenia miasta, pojawiły się też pogłoski, że dowódcy norwescy przydzielili już sobie niektóre domy. Opowiadano, że „gubernator boi się wypuścić z twierdzy choćby jednego członka załogi, bo wszędzie roi się od nieprzyjaciół". Oczekiwano ataku od strony morza, a na wyspie Kyrkogardsholmen stali przy działach kanonierzy w pełnej gotowości bojowej. Wjazd do portu już od dawna był zablokowany, a kiedy na dodatek odcięto miasto od strony lądu, pojawiło się widmo głodu. Pewien człowiek, który znajdował się w tamtej okolicy akurat w czasie, kiedy armia norweska przeprawiła się przez Gótę, w takim oto ponurym stylu pisał w połowie października do swego ojca: Mieszkańcy miasta Boras25 postawili zapory w lasach. Nie wiem, czy siostrze Margarecie uda się stąd wyjechać. Ale przecież czekają na nią w domu. Kiedy tylko się zjawi, napiszę Warn, kochany ojcze, o tym, co słychać. Dowiedziałem się niedawno, że nieprzyjaciel znajduje się o dwie mile od Góteborga na drodze do Varbergu. Niech Bóg ma nas w swej opiece! Norwedzy przystąpili do zakończenia manewru, którego efektem miało być zaciśnięcie nożyc i wzięcie mieszkańców miasta w kleszcze. Czy jednak na pewno? Bo przecież tylko jedno ostrze nożyc się zamknęło - to, które symbolizowało armię norweską. Krabbe, dowódca wojsk norweskich, prowadził przecież swe woj- 24 W tamtym okresie rozrastała się zwłaszcza kolonia angielska, zyskując też na znaczeniu; handel z Wyspami Brytyjskimi rozwijał się w coraz szybszym tempie, zwłaszcza po tzw. „Umowie o wolnych portach", która weszła w życie w 1665 roku, wiążąc ze sobą Góteborg i Plymouth. 25 Boras położone jest ok. 70 km na wschód od Góteborga (przyp. tłum.). 124 „Niech Bóg ma nas w swej opiece"! sko na południe. Nieliczne oddziały szwedzkie zgromadzone w pobliżu Góteborga nie zrobiły nic, aby go powstrzymać albo mu przeszkodzić. Dzięki temu w szybkim tempie Norwegowie dotarli do Partille26. Podczas gdy żołnierze zajęci byli rabunkami, Krabbe otrzymał wiadomość, że duńska armia wcale nie dotarła jeszcze do Kungsbacka27. Nie było jej nawet jeszcze pod Varbergiem28, ponieważ z jakichś powodów tkwiła nadal w Halmstad29 (poza tym Fryderyk III w pośpiechu opuścił swe wojska i udał się na Fionię). Na Norwegów wiadomość ta podziałała jak zimny prysznic. Zamiast tylko trzech mil, Norwegowie musieliby teraz przejść ich ponad dwanaście. Było to o wiele za dużo dla tak ostrożnego dowódcy jak Krabbe. Zwłaszcza, że wszystko wskazywało na to, iż nadchodząca jesień będzie niezwykle chłodna i wilgotna. Postanowił więc przerwać marsz na południe. Armia norweska pomaszerowała teraz okrężną drogą przez Vastergotland, ściągając kontrybucje lub dopuszczając się rabunków (w sumie do kieszeni Norwegów trafiło 1588 riksdali - kwota niezbyt imponująca). Żołnierze zabijali chłopskie bydło albo konfiskowali zboże. Tych chłopów, którzy ukrywali dobytek albo żywność, poddawali torturom. Mimo to nie udało się zebrać wystarczającej ilości żywności dla żołnierzy, którzy z tego powodu cierpieli głód. Sytuacja taka trwała przez 14 dni. Wtedy to koło fortuny zatoczyło pełen obrót: chore i wygłodniałe oddziały norweskie znalazły się w tym samym punkcie, co na początku. W pierwszych dniach listopada Krabbe wprowadził swych żołnierzy ponownie do Bohuslanu. W tym samym czasie armia duńska spaliła swój obóz pod Halmstad i przez Smalandię skierowała się z powrotem do Skanii30. Wyprawa 26 Partille znajduje się obecnie tylko kilkanaście km na północ od Góteborga (przyp. tłum.). 27 Kungsbacka leży ok. 30 km na południe od Góteborga (przyp. tłum.). 28 Varberg znajduje się ok. 80 km na południe od Góteborga (przyp. tłum.). 29 Odległość między Halmstad a Góteborgiem wynosi ok. 160 km (przyp. tłum.). 30 W Markaryd Duńczycy spalili 15 gospodarstw w zemście za to, że zostali ostrzelani przez szwedzkich chłopów. 125 Niezwyciężony dobiegła końca. W Góteborgu nastroje poprawiły się jak za dotknięciem ręki. Ten sam autor, który dwa tygodnie wcześniej pisał ze strachem o tym, że może dojść do najgorszego, donosił teraz swemu ojcu z wielką ulgą: W sobotę przed ośmioma dniami zdobyli twierdzą Frederik-sodde, a jutro my będziemy tu świętować zwycięstwo. Z jakichś powodów Ivor Krabbe musiał rozpuścić swe wojska {...}. Kiedy tak siedzę i piszę ten list, widzę, jak nasi ostrzeliwują nieprzyjacielski oddział, który pokazał się po drugiej stronie rzeki. Myślę, że teraz to oni będą śpiewać innym głosem. Chwała Bogu! Szturm na twierdzę Frederihsodde IT rzeź drugie godziny, w czasie ciemnej, chłodnej nocy październikowej, żołnierze stali w gotowości do ataku. Wcześniej podzielono ich na trzy grupy, które pod osłoną ciemności zajęły pozycje wyjściowe tak, iż nie można ich było dostrzec z twierdzy. Krótko po północy odprawiono krótkie nabożeństwo, na które złożyły się: wspólna modlitwa, komunia święta i psalm. Niedługo potem zjawił się wysoki rangą oficer, który poinformował zebranych, że tym razem szwedzkie zawołanie brzmieć będzie: „Pomóż, Jezu". Zachęcił też wszystkich, aby wykazali się męstwem. Następnie wszyscy założyli tradycyjny znak rozpoznawczy: niewielką wiązkę siana, przyczepioną do płaszcza lub kapelusza (hasła i znaku rozpoznawczego używano po to, aby żołnierze mogli odróżnić swoich od nieprzyjaciół; tradycyjne mundury nie na wiele by się tu zdały, ponieważ umundurowanie poszczególnych regimentów różniło się między sobą, a poza tym wielu żołnierzy nosiło kirys albo pancerz na płaszczu chroniący ciało). Wszyscy zdawali sobie sprawę, co miało teraz nastąpić. Nie miało to być zwykłe ustawienie w szeregu, ponieważ tym razem całe wojsko skupione było w formie trzech ciasno ustawionych kolumn. Na samym przedzie każdej kolumny stali poza tym ci, których zazwyczaj nie widywano na polu walki: cieśle wyposażeni w wielkie siekiery, jakich używają drwale; 126 127 Niezwyciężony obok nich czekali artylerzyści, którzy albo nieśli niewielkie worki wypełnione granatami, albo czekali na rozkaz, stojąc obok drewnianych nosideł załadowanych petardami. Na samym końcu, ustawiona we wzorowym porządku, wyczekiwała piechota z długimi drabinami. Sygnał do ataku rozległ się o godzinie piątej rano. Daleko na horyzoncie, którego linie ledwo można było dostrzec, pojawiła się mała, choć wyraźna smuga światła. To płonął jakiś dom. Wszystkie trzy kolumny wojska ruszyły do przodu w tej samej chwili. Jak wielkie, ślepe bestie, znikały w mroku nocy: masa ludzi i zwierząt, której ogrom objąć można było tylko wsłuchując się w przytłumiony odgłos wydawany przez maszerujących żołnierzy i hałas wydawany przez broń i inny sprzęt. Od czasu do czasu rozległo się jakieś wołanie albo przekleństwo, kiedy któryś z żołnierzy krzywo stanął. Nigdy już nie dowiemy się, co czuli albo co myśleli, ale jeśli to prawda, że strach ma swój zapach, to na pewno wyczulibyśmy go w rześkim powietrzu poranka, kiedy tak wszyscy maszerowali przez płaski, zakrzewiony teren. Maszerujące oddziały zmierzały mianowicie pod mury twierdzy Frederiksodde, aby wziąć ją szturmem. Za głębokimi rowami, palisadami, bastionami i wałami polowymi czekała silna załoga - niektóre źródła podawały, że liczyła ona do 6000 ludzi, czyli mniej więcej tyle, co nacierające, szwedzkie wojsko. Duńczycy mieli też artylerię o dalekim zasięgu, a było jej tyle i zasięg miała tak daleki, że Szwedom nie udało się nawet ustawić na stanowiskach bojowych swoich armat. Musieli więc rozpocząć szturm na mury bez przygotowania artyleryjskiego. Był to plan śmiały, ale nie desperacki. Po ponownym - tym razem bardzo dokładnym - zbadaniu konstrukcji murów, szwedzcy specjaliści od fortyfikacji odkryli wreszcie niewielki, choć niewybaczalny błąd popełniony przez budowniczych twierdzy. Szwedzi postanowili go wykorzystać bezlitośnie. Oczywiście, że za decyzją o szturmie na mury kryła się też odrobina rozpaczy i determinacji. Bo tak długo, jak twierdza znajdowała się w duńskich rękach, droga przez Mały Bełt była zamknięta, a Fionia nieosiągalna. I tak długo, jak twierdza nie zostanie obsadzona szwedzką załogą, tak długa okupacja Jutlandii przez armię 128 Szturm na twierdzę Frederiksodde szwedzką miała nietrwały charakter. To z kolei groziło tym, iż w każdej chwili, kiedy Duńczykom udałoby się pozbierać swe rozproszone wojska, mogliby przeprowadzić jakiś śmiały, silny wypad na szwedzkie pozycje. I tak długo, jak twierdza stała niezdobyta, tak długo główne szwedzkie siły musiały tkwić w bezruchu i bezczynności, co było niebezpieczne z tego względu, iż na wieść o kłopotach Szwecji wielu z jej wrogów mogłoby odczuwać pokusę do włączenia się w konflikt. Wskazówki zegara pokazywały jednak upływający czas nie tylko dyplomatom. Chodziło także o dostawy dla wojska, a więc o tę rozstrzygającą kwestię, która zajmowała generałów w równie dużym stopniu jak taktyka wroga, a która nierzadko decydowała 0 ruchach wojsk o wiele bardziej, niż różne praktyczne plany. W tamtym okresie szwedzki system zaopatrzenia osiągnął zadziwiająco wysoki stopień doskonałości -jeśli jest to właściwe słowo. Organizacja dostaw została wielokrotnie przećwiczona w czasie lat spędzonych na wschodzie. Od czasu, kiedy zajęto Jutlandię, cały półwysep podzielony został na pewną liczbę sąsiadujących ze sobą tzw. „komisariatów wojennych". Tak na przykład jeden z nich zarządzał górną połową Jutlandii położoną na północ od Limfjorden; Himmerland i Djursland podlegały następnemu komisariatowi itp. Na czele każdego komisariatu stał komisarz wojskowy, urzędujący gdzieś w samym środku swego dystryktu. Każdemu z komisarzy podlegali zaopatrzeniowcy, kasjerzy i zarządcy, do których zadań należało zbieranie pieniędzy, towarów albo żywności od mieszkańców Jutlandii zobligowanych do tego dekretem króla. Co oraz ile mieli dać ze swego dobytku Szwedom, nie wzięło się w żadnym razie z sufitu. Tak jak to działo się w Polsce, w ślad za armią szwedzką podążały osoby, które poddawały zajęte tereny dokładnej inspekcji, kontrolowały księgi ziemskie, rozmawiały z wójtami, przesłuchiwały księży, liczyły gospodarstwa i mieszkańców, aby już na samym końcu podsumować swą działalność i określić, jakim obciążeniom powinna podlegać dana okolica. Spisywano też z miejscową ludnością specjalną umowę, w której mieszkańcy zgadzali się na płacenie określonej kwoty. Zarówno chłopi, jak 1 mieszczanie mieli pewien wpływ na jej wysokość, a mogli tego dokonać przekupując szwedzkiego urzędnika albo wykazując, 129 Niezwyciężony że jego wyliczenia są błędne. Jeśli mieli rację, kwotę obniżano. Armia szwedzka planowała wykorzystać Jutlandię jako swą bazę zaopatrzeniową, a dowódcy zrozumieli w końcu, że głupotą było obarczać miejscowego chłopa ciężarami fiskalnymi do tego stopnia, że wolał on porzucić pole i pług na rzecz lasu i gwintówki. W praktyce wyglądało to tak, że kiedy w jakimś mieście albo okolicy zjawiała się szwedzka armia, miejscowa ludność musiała zapłacić tzw. „podatek pożarowy". Następnie każdego miesiąca płacono kontrybucję (do tego dochodziły jeszcze rekwizycje31, kiedy na przykład pod koniec jesieni żądano, aby każde gospodarstwo oddało armii parę wełnianych pończoch i parę wełnianych rękawic. Poza tym Szwedzi przejęli też kontrolę nad cłami, opłatami i dzierżawami, które w czasie pokoju wpływały do duńskiej kasy32). Podatek pożarowy był dość wysoką kwotą, płaconą raz33; wpływy z niego wykorzystywano na duże, jednorazowe wydatki; na przykład w sierpniu Karol Gustaw przeznaczył część tej kwoty na przeprowadzenie werbunku. Natomiast wpływy z kontrybucji przeznaczano głównie na bieżące wydatki, to znaczy na bieżące utrzymanie wojska. Praktycznie wyglądało to tak, że któremuś oddziałowi wyznaczano jakiś obszar, tzw. „kwaterę" - najczęściej wymieniano przy tym każde gospodarstwo z osobna - a do zadań miejscowego komisarza wojskowego należało dopilnowanie, aby żołnierze otrzymali to, czego potrzebowali. Jesienią system ten funkcjonował bezbłędnie. Rozpatrując całe to zagadnienie z punktu widzenia oddziałów przybyłych ze spustoszonej Polski do nietkniętej wojną Jutlandii, można ten system uznać za sprawny. Już od dawna żołnierze nie mieli tyle żywności, co teraz. Jednak czyste niebo zwiastowało nadchodzące chłody, a na horyzoncie pojawiły się nowe kłopoty. W miarę, jak z Polski nadciągały posiłki, a z Niemiec czy Anglii napływały nowe, za- 31 Rekwizycja - zajęcie żywności albo innych przedmiotów (lub nakładanie świadczeń w naturze) na potrzeby wojska (przyp. tłum.). 32 Dodatkowe dochody armia uzyskiwała z handlu bydłem i zbożem. 33 Jak wielkie to były sumy niech za przykład służy nam zapis z komisariatu w Ribe, gdzie w ramach podatku pożarowego zebrano kwotę 54 000 talarów; łączna suma wpływów osiągnęła poziom 698 798 talarów. 130 Szturm na twierdzę Frederiksodde ciężne oddziały, cała Jutlandia zapełniła się tysiącami głodnych żołnierzy. Na początku listopada 1657 roku wszystkie kwatery były praktycznie zajęte. I chociaż sytuacja nie była jeszcze alarmująca, to było tylko kwestią czasu, kiedy armia będzie musiała poszukać sobie nowych, nietkniętych terenów. Najbliżej znajdowała się Fionia, dlatego też już na początku miesiąca komisarze wojskowi spędzali coraz więcej czasu planując podział nowych „kwater" na nie zajętej jeszcze wyspie. Sprawa była prosta: armia potrzebowała Fionii, a drogę na nią blokowała twierdza we Frederiksodde. Kolumny żołnierzy, ustawionych ciasno obok siebie, podchodziły coraz bliżej do twierdzy; jej mury majaczyły już w rannej szarówce. Tuż po godzinie szóstej zaczął się szturm. Atak był dużym zaskoczeniem dla Duńczyków, choć nie wiadomo dokładnie, dlaczego. Podczas poprzedniego, sierpniowego oblężenia, załoga twierdzy liczyła około 6000 ludzi, podczas gdy teraz broniło jej nie więcej niż połowa tej liczby (tak podaje większość źródeł). Przyczyniły się do tego częste dezercje; brak paszy dla koni sprawił, że całą jazdę przeniesiono na Fionię, a część oficerów wróciła po prostu do swych domów. Ogromna nuda, która stanowiła w tamtej epoce nieodłączny element każdego oblężenia (to właśnie z tego powodu Karol Gustaw nienawidził takich operacji i dlatego też zostawił swą armię na przedpolach twierdzy i wyjechał do Wismaru), sprawiła, że wysocy rangą dowódcy duńscy stracili ochotę do tkwienia na miejscu. Jednocześnie uśpiła ona czujność strażników. A może po prostu dali się oni wszyscy omamić mitowi o „niezdobytej twierdzy"? Nie dotyczyło to w każdym razie dowódców szwedzkich, którzy po przeprowadzeniu dokładnego rekonesansu i przesłuchaniu licznych dezerterów wiedzieli już, że jest szansa, aby ją zdobyć. Jedną z osób biorących udział w potajemnej inspekcji twierdzy był Erik Jónsson, który - jaki pisze w swym dzienniku - „przez kilka nocy pełzał na czworakach w rowach okalających twierdzę, narażając swe życie na niebezpieczeństwo". Duńscy strażnicy przez całą dobę patrolowali mury, przechodząc często w odległości zaledwie kilku metrów od niego. Pewnego razu znalazł się tak blisko, że ukradł jednemu ze strażników kawałek chleba, który ten 131 Niezwyciężony położył obok siebie. Erik i dwaj towarzyszący mu zwiadowcy dokonali ważnego odkrycia: jedno z nich było ważne, drugie rozstrzygające. Po pierwsze, że fosa była sucha, a po drugie, że południowy kraniec ziemnego wału nie na całej swej długości stykał się z wodą. Widocznie budowniczowie twierdzy nie zdążyli dociągnąć tego fragmentu murów do samego końca. Chcąc uniemożliwić obcemu wojsku obejście tego miejsca (gdyby tak się stało, nieprzyjaciel mógłby poprzez niski fragment muru, który blokował dostęp od morza, dostać się do twierdzy), Duńczycy wznieśli tutaj trzy palisady przypominające solidne ogrodzenie, które prostopadle wcinały się w morze. To właśnie tę słabą stronę Szwedzi postanowili wykorzystać. Kolumny szwedzkiego wojska zbliżały się do pierwszego wału jak żywe tarany. Żołnierze pokonywali glacyz, a nad ich głowami górował las pik, nabijanych gwoździami maczug, sztandary i drabiny. W miarę, jak coraz to nowe szeregi docierały do pierwszego szczytu, a potem schodziły do fosy, muszkieterzy oddali pierwszą salwę; ruchliwość szwedzkich oddziałów i gęstniejące kłęby dymu jeszcze bardziej wzmocniły efekt przypominający huk wodospadu. Ze szczytu murów posypały się tylko pojedyncze strzały, ale ogień stawał się coraz intensywniejszy w miarę jak rozbudzeni obrońcy coraz liczniej ustawiali się na wyznaczonych pozycjach na koronie murów. Fosa była szeroka, ale pusta - zwiadowcy mieli rację. Tuż obok muru znajdowała się jeszcze kuweta34 - wąski, ale głęboki rów. Gdyby w fosie było chociaż pół metra wody, Szwedzi, którzy zaczęli schodzić na samo dno kuwety, mieliby przed sobą o wiele trudniejsze zadanie. Ale i tam brakowało wody, więc żołnierze skorzystali po prostu z drabin, aby przedostać się na drugą stronę. Chwile potem zaczęli wspinać się po drabinach w górę. Lewa kolumna od razu natrafiła na problem. Jej atak skierowany był na jedną z trzech bram twierdzy - Kungaporten35. Żołnierze od razu dostali się pod silny ogień. Ich przeciwnikiem była gwardia przyboczna samego Andersa Bille'go. Dowódca pierwszej gru- 34 Od franc, „cuvette" - miednica, przykrywka, kadź, kufa, fasa (przyp. tłum.). 35 Kungaporten - Brama Królewska (przyp. tłum.). 132 Szturm na twierdzę Fręderiksodde py, porucznik, padł zabity w rowie, tak jak kilku innych jego podkomendnych. Najgorsze było jednak to, że kule dosięgły też i ciężko raniły petardera, który miał odpalić minę. Nikt inny nie odważył się, albo nie umiał posłużyć się petardami, więc leżały one na ziemi bezużyteczne. A ponieważ nikt nie wiedział, jakim innym sposobem rozbić bramę, atak zatrzymał się. Lepiej poszło środkowym kolumnom. Piechota - żołnierze wchodzący w skład regimentów z Sórmlandu, Narke, Varmlandu, a także zaciężni Niemcy i Polacy - dotarli szczęśliwie do podnóża murów przy bramie Mittlager Port. Towarzyszący im artylerzyści zaczęli natychmiast obrzucać zaskoczonych obrońców granatami. Na jednym z rysunków obrazujących szturm na twierdzę powietrze nad koroną murów zaciągnięte jest pióropuszami dymów. Łatwo możemy wyobrazić sobie ciężkie, ostre odgłosy strzałów. W czasie, kiedy 24 artylerzystów kontynuowało przerzucanie swych groźnych pocisków przez górną partię murów, ich kamraci z piechoty oparli swe drabiny o ścianę twierdzy. Szturm prowadzony przez prawą kolumnę przebiegał zgodnie z planem. Zewnętrzna część północnego krańca murów chroniona była przez niezbyt duże umocnienie, coś jakby półbastion, wzmocniony palisadą. Trzynastu cieśli i kilku podoficerów wysłano przodem, aby siekierami porąbali pale. Wybitym przez nich otworem wdarli się do środka pierwsi szwedzcy żołnierze. Na czele kroczyło około 40 artylerzystów, którzy i tutaj obrzucali obrońców granatami. Jednocześnie obok bastionu przemknęła jazda, która zatoczyła łuk i wjechała do wody. Przybrzeżne wody okazały się tak płytkie, że jeźdźcy mogli przejechać obok dwóch pierwszych rzędów palisad. Zatrzymali się na trzecim. Żołnierze mieli jednak ze sobą siekiery, którymi udało im się wybić w palisadzie otwór. Potem nie pozostało im już nic innego jak tylko przejechać przez niski, nie broniony przez nikogo wał, stanowiący jedyną osłonę twierdzy od strony morza. Teraz byli już w środku. Niewielki oddział duńskiej piechoty, z którym się starli, został po krótkiej walce rozproszony. Szwedzi mogli teraz ruszyć dalej na wały twierdzy, gdzie nadal toczyła się zawzięta walka. Załoga duńska broniąca Mittlager Port, zaatakowana od tyły przez szwedzką jazdę, zaczęła uciekać. Dzięki temu żołnierze 133 Niezwyciężony wchodzący w skład środkowej kolumny mogli teraz rozciągnąć szyki zarówno w lewo, jak i w prawo. Zdobywali bastion za bastionem, a obrońcy uciekali, poddawali się albo padali od ciosów. Jeden z obrazów ukazuje szwedzkich żołnierzy wdzierających się na koronę murów, gdzie stają w rozkroku i strzelają do uciekającego nieprzyjaciela. W ich pobliżu, na łagodnym zboczu wału od wewnętrznej strony twierdzy, leżą zabici i ranni wśród porzuconej broni i kapeluszy. Niektórzy z nich są już nadzy i obrabowani. Na koniec Szwedzi dotarli do Kungaporten, którą szybko otwarli, aby wpuścić do środka lewą kolumnę swego wojska. Duńska obrona załamała się. Ci, którzy nie zdążyli uciec, wycofali się do niewielkiego szańca położonego na samym krańcu przylądka. Jeden z oddziałów duńskich dragonów został otoczony na cmentarzu i wybity do nogi. Dochodziła godzina siódma, a szarość poranka ustąpiła miejsca słonecznemu dniu. Główny szturm dobiegł końca. Wał został zdobyty, ustawione na nim armaty ucichły, obrońcy zostali rozproszeni albo zabici. Można więc było oczekiwać, że odgłosy strzałów ucichną, a zabijanie zostanie przerwane. Działo się jednak coraz gorzej. Rozkaz wydany żołnierzom brzmiał: „Zabić wszystkich, którzy stawiają opór". Poza tym tego rodzaju szturmy na mury tradycyjnie już charakteryzowały się dużym rozlewem krwi: zabijanie wszystkich i wszystkiego, co się rusza, należało do tradycji. Jednocześnie niechęć żołnierzy do tego rodzaju akcji słodzono zgodą na rabunki, do których dochodziło po pokonaniu wroga. Stało się tak i tym razem. Zamieszanie zamieniło się w kompletny chaos. Ktoś podłożył ogień pod magazyn z prochem, który wyleciał w powietrze, a snopy iskier przeniosły się na dachy prywatnych domów, stojących w pobliżu. W gęstym dymie, żarze ognia, zamieszaniu i panice, jaka powstała, szwedzcy żołnierze zabijali wszystkich, bez względu na to, czy ktoś się bronił czy nie. Słusznym byłoby użycie określenia, że żołnierze działali w amoku - Erik stwierdza, że wielu wrogów zostało zabitych „w pierwszym szale". Emocje odgrywały w tym oczywiście jakąś rolę, ale dało się też zauważyć, że działanie takie było inspirowane albo kierowane z góry. Zabijano bowiem prawie wyłącznie samych Duńczyków, podczas gdy Niemców 134 Szturm na twierdzę Frederiksodde SZTURM NA FREDERIKSODDE 03.11.1657 r. 2. Centralnym kolumnom wojsk szwedzkich udaje się podejść bliżej niż oddziałom z obu skrzydeł 1. O świcie Szwedzi przystępują Atak lewej kolumny wojsk zostaje powstrzymany nnJ 4. ...dzięki czemu mogą \ zaatakować Duńczyków od tyłu. 5. Załamuje się obrona duńska, dzięki czemu przez mury przedostają się również żołnierze szwedzcy z lewej kolumny. Duńczycy uciekają. A. Brama Królewska B. Brama Mittager 3. Części żołnierzy z prawej kolumny udaje się obejść w płytkiej wodzie umocnienia twierdzy... MAŁY BELT 6. Reszta obrońców zamyka sii w wielkim szańcu, ale niedługo potem poddaje się. 135 Niezwyciężony prawie zawsze oszczędzano, a to dlatego, że szansę na wcielenie Duńczyków we własne szeregi były niewielkie, podczas gdy Niemcy mogli w każdej chwili podjąć walkę w jakimkolwiek szwedzkim pododdziale. W ciągu owych kilku godzin zabito łącznie około 2300 ludzi; większość z nich była żołnierzami, ale nie brakowało też mieszczan i przedstawicieli innych grup społecznych (wśród ofiar znalazło się między innymi dwóch obcych, którzy właśnie przywieźli do twierdzy zapasy żywności i zupełnie przypadkowo weszli napastnikom w drogę. Zostali oni „w smutny sposób pozbawieni życia, pozostawiając dwie wdowy i osierocając kilkoro dzieci". Oszczędzono jednak kilka tysięcy duńskich chłopów, będących w służbie króla. Odesłano ich do domów po złożeniu obietnicy, że „powstrzymają się od dalszych walk"). We Frederiksodde doszło jednak do prawdziwej masakry, o czym świadczą liczby: na każdego zabitego Szweda przypadało aż 40 zabitych Duńczyków - Wrangel nazwał to „wspaniałą Wiktorią". Duńczycy, którym udało się ujść rozszalałym Szwedom, rozproszyli się na wszystkie strony. Niektórzy przedostali się przez wał i skryli się w okolicznych lasach, inni skupili się wokół szańca Berfodde, położonego na końcu cypla, gdzie stawili Szwedom ostatni opór - bohaterski albo symboliczny. Uzbrojenie szańca stanowiło sześć dział. Duńczycy użyli ich prowadząc nieustanną, choć sądząc po wynikach chaotyczną kanonadę. Kilku wysokich rangą duńskich oficerów próbowało jednocześnie przedostać się na Fionię w odkrytej łodzi, ale przeciwny wiatr i silny przypływ zawrócił ją na brzeg. Widok dowódców, którzy w tak bezczelny sposób zamierzali uciec z szańca, złamał do końca wolę walki w żołnierzach duńskich, którzy zdecydowali się poddać. Do niewoli dostał się między innymi feldmarszałek Anders Bille wraz z całym sztabem. Bille wykazał się w tych trudnych chwilach prawdziwym męstwem: z wielką odwagą brał udział w walkach, podczas których otrzymał dwa razy postrzał w głowę. Dwa tygodnie później zmarł w niewoli; ktoś powiedział, że z rozpaczy. Zdrajca Corfitz Ulfeldt próbował jeszcze rozmawiać z umierającym feldmarszałkiem, ale Bille tylko odwrócił głowę z niesmakiem36. 36 Marszałek Bille zmarł 10 listopada 1657 r. (przyp. red.). 136 Szturm na twierdzę Frederiksodde .;¦ Twierdza Frederiksodde została zdobyta. Zwycięskim żołnierzom pozwolono plądrować przez dwie godziny. Mieszkańców usunięto. Wkrótce potem między ciałami zabitych pojawili się tańczący, pijani Szwedzi. Zdobycz była spora i dowodzi wielkiego znaczenia twierdzy i dużego szczęścia, jakie stało się udziałem Szwedów. Mogli przecież ponieść dziesięciokrotnie wyższe straty. Ich łupem padło przynajmniej 76 armat - więcej, niż znajdowało się w całej szwedzkiej armii - i to różnego kalibru i typu: od ciężkich moździerzy aż po lekkie działa. Zebrano 4000 pik, 1520 muszkietów i karabinów, 1200 hełmów, 1100 szpad i 200 „porannych gwiazd"37; wojsko weszło też w posiadanie sporego zapasu amunicji, a zbrojmistrze znaleźli w magazynach około 7700 kul armatnich, 28000 kul muszkietowych, 550 granatów ręcznych, a także półtorej tony prochu strzelniczego. Do nietypowych zdobyczy zaliczyć można 500 taczek, a także Griben - okręt wojenny wyposażony w osiem dział, który nie zdążył opuścić portu. Zyski materialne były jednak skromne w porównaniu z zyskami o wymiarze strategicznym. Bo teraz między Szwedami a Fionią nie było już żadnej siły wojskowej, zdolnej powstrzymać Karola Gustawa przed dalszym marszem. Jedynie przyroda mogła mu w tym przeszkodzić. Trudno sobie dzisiaj wyobrazić, jak wielki szok wywołała w Danii wiadomość o upadku twierdzy. Włożono w nią mnóstwo pieniędzy, pokładano w niej ogromne nadzieje, i oto nagle wszystko to rozpadło się jak domek z kart. Wojna nigdy nie miała zbyt wielu sympatyków wśród Duńczyków zamieszkujących tę stronę Óresundu, dlatego też dawna niechęć zwykłej ludności do szlachty, a zwłaszcza do arystokratów zasiadających w radzie, zamieniła się teraz w prawdziwą nienawiść. Wszędzie krążyły oskarżenia o nieudolność, tchórzostwo, a nawet zdradę. W całej Kopenhadze pojawiły się plakaty, gdzie radę nazywano „bezmózgowcami", niegodnymi, lekkoduchami, krzywoprzysięzcami, chciwcami, zdrajcami kraju 37 „Gwiazda poranna " - po niemiecku „Morgenstern": maczuga, której grubszy koniec obity był dużą ilością gwoździ albo zaostrzonych kawałków żelaza (przyp. tłum.). 137 I Niezwyciężony i burzycielami". Ludzie uciekali w panice z Fionii do Kopenhagi, rozeszły się też pogłoski, że król Fryderyk zamierzał uciec do Norwegii. Coraz trudniej udawało się przekonywać ludność do oddawania koni i do akceptacji świadczeń na rzecz armii; na Zelandii mieszkańcy odmówili patrolowania brzegów morza, a w wielu miejscach doszło do wymiany ognia między chłopami a żołnierzami. Tym większa radość zapanowała po szwedzkiej stronie. Wiadomość o sukcesie powtarzana była we wszystkich kościołach, gdzie dziękowano Bogu za zwycięstwo. No a jak zareagował na to sam Karol Gustaw? Król świadom był strategicznej sytuacji i rozumiał znaczenie tego triumfu. Jednak jego pierwsza, oczekiwana przez wszystkich reakcja, nie była tak spontaniczna. Odnotował to pewien francu ski dyplomata, który przebywał akurat w Wismarze w towarzystwie króla, kiedy dotarła do niego ta radosna wiadomość. Francuz pisze: Nowina, że wzięto placówkę o zasadniczym znaczeniu dla króla Szwecji, nie zdołała wzbudzić w jego sercu oznak radości. Wywołała może nawet pewne niezadowolenie. Sądził, że tak wielkie przedsięwzięcie nie powinno się było dokonać bez jego udziału. Był pewien, że admirał Wrangeł poczeka ze szturmem do jego przybycia. Krół był zazdrosny o chwałę i reputację, nie mógł się więc cieszyć ze zwycięstwa, w którym nie wziął udziału, i żałował najwyraźniej, że nie uczestniczył w tak śmiałej i zdecydowanej akcji3H. Wkrótce jednak Karol Gustaw znalazł się w odpowiedni sposób w zaistniałej sytuacji i wysłał Wranglowi osobiście przez siebie napisany list z gratulacjami, w którym stwierdził, że jest „niezwykle zadowolony i usatysfakcjonowany"39. 38 Huges de Terlon, Pamiętniki ambasadora Ludwika XIV przy królu Szwecji Karolu X Gustawie 1656-1660, przetłumaczyła z francuskiego Łucja Częścik, Wrocław 1999. 39 Król wynagrodził Wrangla nadając mu także tytuł admirała i ofiarowując urząd lagmana w Upplandzie. A co się odnosi do zazdrosnej reakcji króla na Szturm na twierdzę Frederiksodde Na krótką chwilę król opuszcza maskę, na kilka krótkich sekund odsłania swe wnętrze, które dotychczas tak umiejętnie skrywał i którego nigdy nie ukazywał w swych listach - nawet tych pisanych do żony albo brata. Cóż więc dostrzegamy w tajnych zakamarkach jego duszy? Nic. Pustkę. A także coś, co z braku lepszego słowa nazwać możemy żądzą sławy. Mury zdobywane są przez szturmujących je żołnierzy, twierdze padają, miasta płoną, domy są plądrowane, pola niszczone, nadzieje mogą lec w gruzach, dzwony kościelne przetapia się na złom, admirałowie wykonują rozkazy, gorące lufy armat parują w chłodzie jesieni, a wszystko to ma jakiś powód. Dostrzegamy w tym z pewnością coś, co Arystoteles nazywał przyczynami formalnymi i materialnymi. Jak gdyby nic nie mogło się zdarzyć bez głodu na ziemi i handlu zbożem, bez ceł i państwa narodowego, bez Dominium maris Bałtici i wielu innych rzeczy. Nie da się jednak zrozumieć akcji dramatu bez zrozumienia, że jeden z głównych bohaterów, a może nawet najważniejszy z nich, postępował, jak postępował, prowadził wojny, i to nie dlatego, że musiał, tylko dlatego, że chciał. A to, że obok woli był również przymus, spowodowane było przeznaczeniem, jakie na nim ciążyło. Zgodnie z tym jego życie było sławą, a sława była jego życiem. I to nie , jakaś tam sława", tylko taka, o jakiej synowie książąt elektorów czytali w oprawionych w cielęcą skórę książkach napisanych w martwym języku przez nie żyjących już od dawna autorów (których nazwiska kończyły się zazwyczaj na ,,-us"), sława, której siła blasku była wprost proporcjonalna do długości kampanii wojennych, skali podbojów albo wysokości, z jakiej nastąpił upadek: Aleksander! Hannibal! Cezar! August! Aurelian! Teodoryk! Ci, którzy zaczynają wojnę, są zawsze najdzielniejsi! Gałia est omnis divisa in partes tresl40. sukces Wrangla, to warto przypomnieć sobie to, co zdarzyło się w początkowej fazie najazdu na Polskę. W tamtym okresie wielkie sukcesy odnosił Wittenberg. Król dość krytycznie wypowiadał się na temat jego dokonań, zabronił mu kontynuować kampanię i wydal mu surowy rozkaz, aby czekał na niego i jego armię. 40 Cytat z dzieła Juliusza Cezara pt. „O wojnie galijskiej"; przytoczony cytat brzmi: „Galia jako całość dzieli się na trzy części" tłum. Eugeniusz Konik, (przyp. tłum). 138 139 Niezwyciężony Dulce et decorum estpropatria mori!4' ®akaxxa, ®akaxxa\42 Było więc rzeczą łatwą do przewidzenia, że te łacińskie i greckie wersy za kilkadziesiąt lat przybiorą formę pomnika literackiego wzniesionego nad postacią Karola Gustawa w postaci dzieła Samuela von Pufendorfa pt. De rebus a Carolo Gustavo Sveciae Rege gestis43. Oczywiste jest, że istniały też chłodne racje i miały one dużą wagę; nie można jednak oprzeć się wrażeniu, że dla Karola Gustawa wojna była nie tylko środkiem, ale i celem samym w sobie (to stąd tak zróżnicowane reakcje, kiedy dociera do niego wiadomość o zdobyciu potężnej twierdzy). To tak, jakby nie wiedział, co ze sobą zrobić w okresie pokoju, jakby jego istnienie nie tylko wyrażało się poprzez działanie, ale że samo w sobie było działaniem, ruchem, energią44. Wieść o zdobyciu Frederiksodde wprawiła umysł króla - tak bardzo podatny na podniety - w ruch. Wydał rozkaz, aby natychmiast wysłać eskadrę okrętów na Jutlandię. Składała się ona z czterech ciężkich okrętów wojennych i flotylli mniejszych jednostek, które miały przyłączać się do głównych sił wychodząc z portów, obok których eskadra przepływała. Król miał nadzieję, że może Wrangel użyje ich do zrobienia ostatniego skoku przez Mały Bełt. Lądowanie sił szwedzkich na Fionii wydawało się teraz całkiem możliwe, i to nie tylko z powodu zdobycia Frederiksodde. W trakcie pobytu w Wismarze Karol Gustaw rozpoczął szeroką kampanię dyplomatyczną, aby z pomocą nowych sojuszników zastopować 41 Cytat z utworu Horacego pt. „Pieśni 3,2,13"; w tłumaczeniu na j. polski: „Słodko i zaszczytnie jest umierać za ojczyznę" (przyp. tłum.). 42 Morze, morze! - radosny okrzyk 10 000 greckich żołnierzy, gdy w trakcie trudnego i niebezpiecznego odwrotu przez Azję Mniejszą ujrzeli Morze Czarne, co zapowiadało im szybki powrót do ojczyzny. Cytat pochodzi z utworu Ksenofonta pt. „Anabasis", 4.7 (przyp. tłum.). 43 Słynne dzieło niemieckiego historyka opowiadające o życiu i działalności Karola Gustawa w okresie 1655 - 1660; traktuje m.in. o wojnie w Polsce; nie tłumaczone jeszcze na język polski (przyp. tłum.). 44 Podobne opinie wyrażano 50 lat później na temat Karola XII, który najchętniej rozstrzygał o wszystkim w walce i szukał ciągle nowych okazji, nowych wrogów, nowych wyzwań (przyp. tłum.). 140 Szturm na twierdzę Frederiksodde działania swych tradycyjnych nieprzyjaciół. Do końca października 1657 roku działania te cechowała jednak bardziej chęć i pobożne życzenia niż sukcesy. Teraz pojawiły się pierwsze oznaki świadczące o tym, że przełom jest blisko. Król w swój tradycyjny sposób, bez większego wysiłku, nakreślił nowy plan, równie bajkowy, jak wszystkie poprzednie. A gdyby plan się powiódł, Dania jako państwo zostałaby zniszczona, a Anglia i Szwecja mogłyby mieć kiedyś wspólną granicę. 141 Marsz po lodzie J uż w pierwszym roku wojny polskiej Karol Gustaw udowodnił, że lubi ryzyko. Cecha ta nie znikła w miarę rozwoju sytuacji na frontach. Wprost przeciwnie. Jego działania dyplomatyczne prowadzone późną jesienią 1657 roku nie mają swego odpowiednika w historii Szwecji. Nigdy - ani wcześniej, ani później - żaden szwedzki władca nie brał udziału w dyplomatycznych rozgrywkach na tak dużą skalę, jak również w tak awanturniczy i nieuporządkowany sposób charakteryzujący się brakiem jakichkolwiek zasad. To w takim właśnie postępowaniu widać najwyraźniej wszystkie zalety i wady króla. Z jednej strony pomysłowość i wyobraźnia, wnikliwa analiza, i szybka umiejętność dopasowania się do nowych sytuacji, z drugiej strony lekkomyślność, brak umiaru i chwiejny charakter. Jeden z historyków - Georg Landberg - tak oto wypowiedział się o działaniach Karola Gustawa w tamtym okresie: Z wrażliwością igły kompasu król reagował na pojawiające się ciągłe nowe możłiwości. Leżało to chyba w samej naturze rzeczy, że nie potrafił prowadzić polityki, którą nazwalibyśmy „stałą i świadomą". Jego słabością było to, że nie posiadał jakiegoś jasno określonego celu. A zwyczaj, polegający na tym, 142 Marsz po lodzie że rozważał jednocześnie dwa wykluczające się warianty - która to cecha w pewnym stopniu odnosi się do każdego oportuni-stycznie nastawionego męża stanu - stał się u Karoła Gustawa zachowaniem rutynowym. Szwecja znalazła się więc w tamtym czasie w stanie wojny jednocześnie z Rzeczpospolitą, Rosją, Danią i Austrią. Przez wiele lat reagowała na to Holandia - czasami niespokojnie, czasami groźnie. Szwecja utraciła też dwóch swoich stałych sojuszników. W zamian za uznanie przez Polskę Prus Książęcych jako suwerennego i niezależnego od Rzeczpospolitej państwa, Fryderyk Wilhelm przeszedł na stronę Jana Kazimierza. Było też tylko kwestią czasu, kiedy armia brandenburska włączy się do walk, do których nadal dochodziło nad Bałtykiem. Z wojny wycofał się też Siedmiogród. Po tym, jak wojska Rakoczego opuściły Warszawę, przeszły prawdziwą drogę krzyżową, ścigane przez różne, wrogie sobie wojska. Rakoczy bezskutecznie próbował przebić się z powrotem na swe ziemie (jego księstwo przeżywało wtedy najazd polskich wojsk, które pustoszyły, paliły i rabowały okolicę; Polacy uznali to za najwłaściwszy sposób odpłacenia Siedmiogrodzianom za spustoszenia i rabunki, których oni sami dopuszczali się wcześniej w Polsce; była to wyprawa, na której wielu mogło się wykazać bohaterskimi czynami, zwłaszcza, że w Siedmiogrodzie nie było prawie nikogo, kto mógłby stawić Polakom jakikolwiek opór). Pod koniec lipca Rakoczy kupił swe życie i wolność oferując Polakom pokój na warunkach, które uznać można dla niego za poniżające, a dla jego poddanych za wielce kosztowne. Z gorliwością, którą łatwo wytłumaczyć względami bezpieczeństwa samego księcia, a która miała opłakane skutki dla jego honoru, Rakoczy opuścił swe wojsko i podążył do Siedmiogrodu. Powrócił do zrujnowanego kraju, gdzie przeżył załamanie nerwowe, a potem usunięty został z tronu. To, co pół roku wcześniej rozpoczęło się jako awantura wojenna inspirowana apokaliptycznymi wizjami, miało również swe apokaliptyczne zakończenie. Trzy dni po odjeździe Rakoczego jego rozpadająca się armia została otoczona w północno - zachodniej Ukrainie przez przeważający pod względem liczebnym oddział Tatarów, których 143 Niezwyciężony nie interesowały żadne wcześniejsze ustalenia i kwestie prawne. Armia Rakoczego została tam całkowicie rozbita44. 44 Polacy uderzyli na Siedmiogród, chcąc zmusić Rakoczego do opuszczenia terytorium Rzeczpospolitej. Odbyło się to tego samego dnia, kiedy Rakoczy wkroczył do Warszawy, tzn. 17 czerwca. Armia polska liczyła ok. 4000 ludzi, w tym wielu chłopów. Na jej czele stał hetman polny koronny Jerzy Lubomirski. Jego wojska pustoszyły głównie północną część Siedmiogrodu. W tym czasie hetman wielki koronny Stanisław Rewera Potocki, stojąc w Samborze, osłaniał te działania. Wycofujące się siły Rakoczego zaatakowane zostały pod Rawą przez chorągwie Czarnieckiego. Jednocześnie do Rakoczego dotarły wieści, że na Siedmiogród ciągnie licząca 12 000 ludzi armia austriacka oraz Tatarzy, którzy ruszyli na Wołoszczyznę. Rakoczy chciał się najpierw wycofać do Krakowa, ale, mimo rad Karla Gustawa, wobec stanowczych żądań Kozaków zrezygnował z tego zamiaru. Słał za to na wszystkie strony rozpaczliwe listy, błagając o pokój. Dopiero w lipcu Lubomirski otrzymał od Jana Kazimierza upoważnienie do rozmów z Rakoczym. Dnia 6 lipca wojewoda ruski spotkał się pod Połańcem z Połubinskim, tam także nastąpiła przeprawa przez Wisłę. W okolicach Magierowa (10-11 lipca) walczono ze zmiennym szczęściem, lecz ostatecznie zwyciężyli Polacy. Wysłany 13 lipca w pościg Zegocki doznał porażki pod Kniazem. W tym czasie Kozacy opuścili sprzymierzeńca i „poszli z Niemiryczem prosto z pola do domu" (relacja Sternbacha). W tej sytuacji regimentarz postanowił poczekać na wojska obu hetmanów. Do połączenia wojsk polskich doszło około 16 lipca w Podhajcach. Pod Magierowem 17 lipca Rakoczy stracił w starciu z Czarniec-kim 1000 ludzi i blisko 2000 wozów ze zdobyczą. Dnia 20 lipca polska straż przednia dogoniła przeciwnika. Rakoczy, mimo porzucenia taborów dopadnięty został 21 lipca przez Polaków pod Międzybożem; Z armii księcia zdezerterowało 3000 ludzi i na własną rękę zdecydowało się przebić do Siedmiogrodu; 23 lipca Rakoczy podpisał traktat pokojowy, wydał jeńców i zobowiązał się wypłacić odszkodowanie (A. Kersten: 1 milion dla żołnierzy, 2 miliony dla wodzów). Jako gwarancję wypłaty pozostawił w polskich rękach dwóch węgierskich magnatów. Byli to: Stefan Apaffi oraz Jerzy Gyeróffi. Dnia 31 lipca nadciągnęli Tatarzy, których nie obowiązywał układ podpisany z Lubomirskim i dopadli powracające wojsko Rakoczego pod Wiśniowczykiem: 500 ludzi zgładzili, a 11000 pojmali w jasyr. Tylko 8000 ludzi wraz z Rakoczym zdołało przedrzeć się do Siedmiogrodu. Rakoczy był lennikiem sułtana tureckiego, który - uważając wtedy Polskę za swego sojusznika - odebrał księciu tron siedmiogrodzki. Książę zmarł w 1660 r. Wydarzenia te w następujący sposób opisuje w swych „Pamiętnikach" Pasek: „...zostawił w zastawie umówionego okupu wielgomożnych grofów Katanów, którzy zrazu wino pili, na srebrze jadali w Łańcucie; jak było nie widać okupu, pijali wodę, potem drwa rąbali i nosili, i w tej nędzy żywot skończyli; okup przepadł...{...};.Kiedy na tę wojnę wyjeżdżał, pożegnawszy się z matką, wsiadł na konia; w oczach jej padł koń pod nim. Kiedy mu matka perswadowała, żeby zaniechał tej wojny, mówiąc, że to znak jest niedobry, odpowiedział, że to nogi 144 Marsz po lodzie Karol Gustaw był jednak realistą o tyle, że potrafił dostrzec, iż sprawy szwedzkie mają się coraz gorzej i, jeśli jego przewidywania się nie spełnią, to Szwecja powinna jak najprędzej zyskać nowych sojuszników. Nie będziemy w tym miejscu opisywać wszystkich zwrotów i zmian, jakie dokonywały się w grze dyplomatycznej prowadzonej przez króla. Wskażę więc tylko na najważniejsze. Szwedzcy dyplomaci prowadzili rozeznanie co do możliwości zawarcia pokoju to z Rosją, to z Polską, to z Danią albo z Habsburgami. Nic to jednak nie dało. Jednocześnie podróżowali po Niemczech, odwiedzając kolejnych książąt elektorów i dwory, które tradycyjnie wrogo nastawione były do domu Habsburgów. Szwedzi sondowali możliwości uzyskania od nich pomocy militarnej powołując się na odpowiednie zapisy traktatu westfalskiego, obiecując jednocześnie szwedzkie wsparcie w trakcie nadchodzących wyborów nowego cesarza. Ale i te podchody nic nie dały45. Szwedzcy posłowie udali się więc do Francji, gdzie próbowali skłonić rząd tego kraju z kardynałem Mazarinim na czele chociażby do wypłacenia tych subsydiów, które Francja winna była Szwecji -jak twierdzili posłańcy -jeszcze z czasów wojny trzydziestoletniej. Nie przyniosło to oczekiwanych rezultatów. Szwedzcy posłowie wyjechali więc do Anglii, gdzie ich oferta zawierała się między propozycją utworzenia potężnego aliansu z udziałem Szwecji, Francji i kilku niemieckich książąt, skierowanego przeciwko Habsburgom, a zwykłymi prośbami o pożyczkę w wysokości 100 000 funtów szterlingów. Bez rezultatu. Wszystko trzeba więc było zaczynać od początku. Stanowiska reprezentowane przez Karola Gustawa i Olivera Cromwella dzieliła nie tylko kwestia Morza Północnego. Cromwell przeszedł dość typową dla XVII wieku drogę od marzycielskiego buntownika niszczącego stare społeczeństwo do morderczego, autorytarnego władcy; nadal jednak trwał przy niektórych ideałach z dawnych lat. Jak wielu Anglików, których ukształtowała końskie złe, ale nie znak. Przesiadł się tedy na inszego; złamał się pod nim dyl w moście, znowu spadł z konia: i na to powiedział, że i dyl był zły. Jak to przecie wróżby zwyczajnie rady się weryfikują" (przyp. tłum.). 45 Z wyjątkiem porozumienia podpisanego z księciem Holstein-Gottorp, który był zresztą teściem Karola Gustawa. 145 Niezwyciężony rewolucja angielska, Cromwell był pod silnym wpływem zwodniczej, choć ożywczej ideologii „Braci czeskich" przewidującej szybkie nadejście dnia, w którym dojdzie do ostatecznej walki dobrych i złych mocy: to znaczy między wszystkimi protestantami żyjącymi w Europie a katolicyzmem z papieżem na czele. Z tego względu niepokoił go konflikt między Danią a Szwecją: czyż nie byłoby lepiej, gdyby oba te protestanckie państwa zajęły się walką z domem Habsburgów - tą awangardą i filarem papiestwa w Europie?46 Karol Gustaw, który trzymał się jak najdalej od fantastycznych pomysłów Cromwelła, jego górnolotnych wypowiedzi i idealistycznego podejścia do polityki, już wcześniej w dość obłudny sposób udawał swe zainteresowanie dla sprawy protestantyzmu w Europie47. Król nadal starał się prowadzić taką politykę w nadziei zyskania nowego sojusznika. Karol Gustaw w ogóle miał dość cyniczne podejście do kwestii religijnych. Uwidoczniło się to w czasie wojny z Polską. Wykazał się wtedy dużymi talentami w wykorzystywaniu do swych celów wątków i haseł religijnych. Z drugiej strony potrafił je porzucić w tej samej chwili, kiedy przestawały być dla niego użyteczne. Dowodem na to może być sposób, w jaki potraktował przepędzonych socynian i skazanych na wygnanie „Braci czeskich". Karol Gustaw pochlebiał sobie czasami, uzasadniając swe postępowanie racjami wyższego rzędu, ale w przeciwieństwie do Gustawa II Adolfa nie miał w zasadzie żadnych takich racji. Nie można tego jednak określić mianem wady. Widać w tym natomiast ogromną zapaść, jaka zdarzyła się w Europie po zakończeniu wojny trzydziestoletniej. Oznaczało to, że pogląd na państwo i sposób prowadzenia polityki utraciły swój dawny charakter - religijny i teologiczny. 46 Te napuszone poglądy Cromwelła mają swe źródło w jego w apokaliptycznych wizjach, ale ich powodem był także brak doświadczenia angielskiego przywódcy w zakresie polityki zagranicznej. 47 Widać to najlepiej na przykładzie niewielkiego zainteresowania, jakie król okazywał silnym prześladowaniom, których obiektem stali się protestanci Piemontu w latach 1654-1655; zdarzenia te wzburzyły wielu Anglików łącznie z Cromwellem, który próbował interweniować, udzielając prześladowanym wsparcia dyplomatycznego i ekonomicznego. 146 Marsz po lodzie Karol Gustaw przymierzał się już nawet na myśl o przyszłym zwycięstwie do podziału Danii. Rozważał więc każdą ewentualność, aby tylko skłonić Anglików do przystąpienia do wojny, albo uzyskania od nich sporej pożyczki. Mogliby na przykład otrzymać w zastaw Buxtehude albo szaniec Lehe; Bremę pod hipotekę; albo Bremę i Werden; a może Grenlandię i Islandię; połowę Jutlandii; całą Jutlandię...Anglicy kombinowali ze swej strony i wychodzili z innymi kontrpropozycjami. Jedną z najbardziej oryginalnych była ta, która zakładała przekazanie Anglii Góteborga. Problem polegał jednak na tym, że Anglicy nie chcieli dać się wciągnąć w wojnę z Danią. Poza tym Cromwell nadal czynił sporo hałasu głosząc wszem i wobec swe prorocze wizje. Dyplomaci angielscy zgodzili się w końcu na utworzenie szwedzko-angielskiego sojuszu pod warunkiem, że będzie on skierowany przeciwko Habsburgom austriackim. Po podpisaniu układu armia szwedzka miała wkroczyć do... Niemiec, aby w czasie kampanii, która -jak wszystko na to wskazywało - miała przypominać wojnę trzydziestoletnią, zaatakować posiadłości stanowiące własność Habsburgów. W tym samym czasie Anglia przystąpiłaby do wojny morskiej z ...Hiszpanią48 na Morzu Północnym, Atlantyku i Morzu Karaibskim. Po tak wielu latach, które już upłynęły od tamtych wydarzeń, trudno się jest dziś zdecydować, co w tym wszystkim było najbardziej niezwykłe. Czy to, że ogień, który rozgorzał w najodleglejszym zakątku Ukrainy, zamienił się w pożar, który osiągnął taki rozmiar, że groził rozprzestrzenieniem się na Półwysep Iberyjski, a może nawet aż do Indii Zachodnich? Czy może to, że Karol Gustaw faktycznie rozważał tę propozycję, chociaż nie wyobrażał sobie, że mógłby zaangażować się w nowy konflikt zbrojny jeszcze zanim wojna z Danią dobiegnie końca, a Anglicy przekażą mu wystarczająco duże subsydia? Po raz kolejny dostrzegamy, że działanie króla w niewielkim tylko stopniu opierało się na jakimś przemyślanym planie, a samo prowadzenie wojny stało się celem samym w sobie. Na początku jesieni 1657 roku Anglicy nadal wahali się, jak postąpić: w tym samym czasie, kiedy przygotowywali swa flotę Hiszpanią rządziła wtedy tzw. hiszpańska linia Habsburgów. 147 Niezwyciężony do wojny na morzu, słali dyplomatów na negocjacje pokojowe z Duńczykami i Szwedami. Mediacje pokojowe odniosły pewien skutek. Przez pewien czas zdawało się nawet, że obie zwaśnione strony zaczną rozmawiać ze sobą o pokoju bezpośrednio, a przygotowania do spotkania delegatów z obu krajów zaszły już tak daleko, że Szwedzi wyznaczyli miejsce przyszłego spotkania na granicy z Blekinge, a nawet wystawili paszporty dla czterech delegatów reprezentujących Danię, zezwalające im na wjazd do Szwecji. Wkrótce jednak doszło do zastoju w rozmowach, tym bardziej, że pogłoski o spodziewanej interwencji holenderskiej przywróciły Duńczykom nadzieję na przyszłe zwycięstwo. Pogłoski te, a także doniesienia o sukcesach austriackich, przesądziły sprawę. W październiku Cromwell ogłosił, że Anglia i Szwecja utworzą sojusz skierowany przeciwko domowi Habsburgów i jego sojusznikom, wśród których była też Dania. A jako swój wkład w przyszły sojusz, Anglicy zadeklarowali natychmiastowe wysłanie floty i wypłacenie Szwedom w gotówce 30 000 funtów. Każdego dnia Szwedzi wysyłali swe okręty na szare wody Bałtyku, aby sprawdzić, czy obiecana im pomoc jest w drodze, a wielce zadowolony Karol Gustaw wydał Wranglowi rozkaz, aby ten przygotował plan wysadzenia wojsk angielskich i szwedzkich na Fionii. Rok 1657 był niezwykły również ze względu na pogodę. Bardzo gorące i suche lato przeszło pod koniec września w niezwykle wilgotną jesień. W połowie listopada zanotowano pierwsze przymrozki. Po zajęciu Frederiksodde, armii szwedzkiej pozwolono na odpoczynek. Większość oddziałów rozjechała się na kwatery i tylko niewielka załoga pozostała w zdobytej twierdzy. I -jak to zwykle bywało w czasie przerwy w działaniach - w obozie pojawiły się choroby. Cierpienia żołnierzy potęgowane były przez panujące chłody, tym bardziej, że wielu z nich miało na sobie zniszczone ubrania; kwatery, na których ich ulokowano, nierzadko były nie opalane, a w czasie opadów do środka lała się woda. Ci, których pozostawiono w twierdzy, mieszkali przeważnie w szałasach zrobionych naprędce z gałęzi przez samych żołnierzy. Spośród 1850 ludzi niedługo potem zachorowało około 600, a wielu spośród pozostałych było w złej kondycji. 148 Marsz po lodzie We Frederiksodde mieszkał także Erik Jónsson. Ponieważ w czasie szturmu na twierdzę spalono wiele domów, brak było w niej wolnych pokojów. Dużą część byłych mieszkańców - teraz bezdomnych - przepędzono, a ci, którzy pozostali na miejscu, musieli zgodzić się na to, że ich domy zapełnili uzbrojeni wrogowie. Erik zamieszkał u dziekana kapituły i nie był tam zbyt miłym gościem. Przeciwnie: zachowywał się niegrzecznie i dokuczał swemu duńskiemu gospodarzowi. Tak się składało, że dziekan odprawiał nabożeństwa dla Corfitza Ulfeldta i członków jego rodziny (również i on mieszkał w dość ciasnej, chłopskiej chacie poza murami twierdzy. Oprócz Ulfeldta i jego uzdolnionej żony Eleonory Krystyny, mieszkał tam także ich dorosły syn, lekarz Ulfeldta i pewien hiszpański szlachcic, stary przyjaciel rodziny, jak również dwie dziewczyny do posług i trzech służących. W całym domu było tak ciasno, że lekarz musiał spać w ubraniu na posłaniu z siana. Biorąc pod uwagę wszystkie te uwarunkowania, możemy się tylko domyślać, w jakich warunkach żył zwykły żołnierz). Zdesperowany tym wszystkim dziekan prosił Eleonorę Krystynę, aby „szepnęła w jego imieniu dobre słowo Wranglowi". Tak też się stało. Wrangel upomniał Erika, ale nie na wiele się to zdało, ponieważ Erik zaczął teraz traktować Duńczyka z jeszcze większą niż poprzednio bezwzględnością. Dziekan po raz kolejny poskarżył się na swą biedę Eleonorze Krystynie, a ona ponownie poskarżyła się Wranglowi, który stracił w końcu cierpliwość i rozkazał Erikowi, aby ten poszukał sobie innej kwatery. Ten, kiedy się na koniec wyprowadził, ze złością i groźbą w głosie powiedział, że Ulfeldt i Eleonora Krystyna zapłacą mu kiedyś za to. Erik sam potem twierdził, że od tamtego dnia uważał Eleonorę Krystynę za swego śmiertelnego wroga i dlatego za każdym razem, kiedy w przyszłości zajmował się przydzielaniem kwater, te najgorsze zostawiał właśnie dla niej i dla Ulfeldta. Epizod ten - choć może nie jest aż tak ciekawy - ukazuje Erika Jónssonajako pamiętliwą, małostkową naturę, prezentującego postawę dość typową dla karierowiczów i tych, którzy wszelkimi sposobami starają się zapracować na swe nazwisko. Ważniejsze jest to, że dzięki opisowi tego zdarzenia możemy się zorientować, co działo się z Erikiem. Jest rzeczą jasną, że jego kariera wojskowa 149 Niezwyciężony rozwijała się coraz dynamiczniej. Nie mam tu na myśli rozlanej krwi, zdobytych sztandarów i wysiłku, jaki wkładał w jej rozwój, ale raczej autorytet, który sobie zyskał. W czasie lat, które upłynęły od podpisania pokoju westfalskiego, Erik mocno pracował nad swym samodoskonaleniem, poświęcając zwłaszcza dużo czasu zajęciom duchowym. Z typowym dla każdego karierowicza upodobaniem pojawiał się na bankietach, oddawał się sportom, uczył się francuskiego i gry na lutni. Pojawiło się jednak drobne, acz dość frustrujące ograniczenie: Erik mógł z łatwością zachowywać się w arystokratyczny sposób, ale nie posiadał odpowiedniego statusu, którym mógł poszczycić się każdy arystokrata. Dlatego też nigdy nie udawało mu się wzbudzić większego respektu dla siebie niż ten, który zdobył za sprawą naśladowanych gestów i wyuczonych zachowań. Wszystko to zmieniło się z chwilą, kiedy mianowano go na stanowisko porucznika - kwatermistrza. Oto za jednym zamachem zdobył prawdziwą władzę i prawdziwy autorytet. Był teraz osobą, która jednym skinieniem ręki kierowała zachowaniem tysięcy ludzi. Mógł kazać im burzyć, mógł też kazać im budować. Zasięgano jego opinii, a czasami nawet korzystano z jego rad. Z całą pewnością sytuacja ta uderzyła mu do głowy, a upojony myślą o swej ważności, Erik zaczął teraz zachowywać się jak pan, którym od dawna udawał, że jest, albo przynajmniej miał taką nadzieję. Jest rzeczą wielce wymowną, że mniej więcej w tym samym czasie Erik Jónsson każe nazywać siebie Erikiem Dahłberghiem. Zmienia po prostu swoje prostacko i banalnie brzmiące nazwisko Jónsson na inne, które brzmi ze szlachecka i wydaje się, że jest pochodzenia szlacheckiego - widzimy już nawet herb z koroną: szczyt górski i dolinę49. Ale to jeszcze nie teraz50. To zrzucanie starej skóry (na razie tylko w warstwie nazewnictwa) jest kolejnym krokiem na drodze do zmiany osobowości i tworzenia nowego image 'u. To właśnie w aroganckim zachowaniu w domu duńskiego dziekana zauważamy, jak nieudacznik - Jónsson, to znaczy 49 Dahl - szw. dolina; bergh - szw. góra; oba słowa podane są w dawnej pisowni (przyp. tłum.). 50 Dopiero w 1687 roku Erik Jónsson otrzymał tytuł hrabiego (przyp. tłum.). 150 Marsz po lodzie syn Jóna, chłopiec Jóssego51, zaczyna przeistaczać się w karierowicza Dahlbergha. We Frederiksodde i w okolicy twierdzy nie zapanował jednak całkowity spokój. Jak zwykle pojawiły się różne pogłoski. Według jednej z nich Polacy, Austriacy i Brandenburczycy gromadzili się gdzieś w północno-zachodniej Polsce; inna plotka głosiła, że zaatakowali Pomorze Szwedzkie, a trzecia, że maszerowali już na zachód, co groziło armii szwedzkiej otoczeniem jej przed naciągające wojska. Dlatego też co jakiś czas wydawano rozkaz do wymarszu, ładowano sprzęt na wozy, sprawdzano stan osobowy oddziałów, a nawet czyniono przygotowania do całkowitego opuszczenia Jutlandii. Nic się jednak nie działo oprócz tego, że ostatecznie wysłano na wschód pojedyncze grupy, aby wzięły udział w toczących się tam walkach. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że plany związane z przerzuceniem szwedzkich wojsk na Fionię rozważane były na poważnie. W wielu małych portach gromadzono wszelkie dostępne jednostki pływające, w tym kilka ciężkich okrętów wojennych, kilka dużych jednostek towarzyszących, wynajęto statki towarowe, promy i mnóstwo mniejszych łodzi. W sumie chodziło o sprzęt pływający, reprezentujący wszystkie możliwe rodzaje, wielkości itp. Nadal jednak nie wystarczyło to do przeprowadzenia tak wielkiej operacji, dlatego też żołnierze i cieśle zabrali się w czasie panujących już mrozów za budowę prostych tratw. Nadal też nie widać było floty angielskiej, o której tak nabożnie opowiadali szwedzcy dowódcy. Minął listopad, zaczął się grudzień 1657 roku. Po kilku tygodniach nadeszły niewiarygodnie silne mrozy. Wiał silny i chłodny wiatr z północnego wschodu, a całe duńskie wybrzeże pokryło się lodem. Po pewnym czasie pierwsi żołnierze mogli już na próbę przejść się po szarej pokrywie lodowej, która stopniowo skuła przybrzeżne wody cieśniny. Nadal jednak nic się nie działo: szalały zadymki śnieżne, z kominów uchodził dym, ubrania sztywniały na mrozie, zamarzały okna, a na zimnym, czystym niebie błyszczały gwiazdy. Minęło Boże Narodzenie, potem Sylwester, a nadejście 1 Jósse - zdrobnienie od Jon (przyp. tłum.). 151 Niezwyciężony nowego, 1658 roku, powitano salwą 148 pocisków. Był to gest, który w swej przesadzie pasował do sytuacji, ponieważ starano się ukryć fakt, że położenie stawało się coraz mniej pewne, coraz mniej jasne i coraz bardziej wątpliwe. „Kim jest ten, który w czasie walki z tym niebezpieczeństwem chodzi z podniesioną głową? Biedny pan, zaprawdę biedny"[...] „Znalazł się teraz w sytuacji bez wyjścia". W taki oto sposób Oliver Cromwell zwrócił się w styczniu 1658 roku do parlamentu angielskiego, informując posłów o „rzece, która chce utopić wszystkich protestantów w nurtach papiestwa". Owym biednym panem był zaś Karol Gustaw. Angielski protektor oburzył się mianowicie na wieść o tym, że Austriacy, Brandenburczycy i Polacy w końcu się porozumieli i postanowili wystawić wspólną armię. Miała ona wyruszyć na zachód, aby pomóc Duńczykom. Flota, którą Cromwell w październiku obiecywał Szwedom, nigdy nie wypłynęła z angielskich portów. Kiedy Cromwell zorientował się, że informacja o holenderskiej interwencji była tylko plotką, pożałował złożonej obietnicy i wstrzymał całą operację. Teraz znowu pożałował swej ostatniej decyzji i próbował uzyskać w parlamencie pomoc dla Szwecji. W swym wystąpieniu starał się grać na uczuciach posłów, prezentując im całą listę niebezpieczeństw i kłopotów: Jest to atak na naszą egzystencję, taka konspiracja, ten wspólny atak na interesy protestantyzmu {...}. Jeśli odetną nas od Bałtyku i staną się jego wyłącznymi panami, to co stanie się z waszym handlem? Gdzie kupicie surowce, które są warn niezbędne do żeglowania? Także we Francji wiadomość o marszu trzech połączonych armii na zachód wywołała spory niepokój. Już na samym początku wojny władze francuskie dość krytycznie wypowiadały się o ambitnych planach szwedzkiego króla, starając się w zawoalowany sposób skierować myśli Karola Gustawa ku skromniejszym, choć bardziej realnym celom. Francuzi, podobnie jak Anglicy i Holendrzy, zaangażowali się w dobrej wierze w nieskuteczne niestety próby mediacji. Zgodzenie się na to, aby sojusz państw na którego czele 152 Marsz po lodzie stała osoba związana z Habsburgami, zwyciężył Szwedów, było czymś, czego Mazarini i związani z nim koalicjanci na pewno nie mogliby ani nie chcieliby zaakceptować. Dlatego też na poważnie zaczęto rozważać możliwość wysłania do Niemiec sił interwencyjnych pod dowództwem marszałka Gramonta. W tej gęstniejącej atmosferze niepewności i nadziei, Karol Gustaw zwołał w połowie stycznia 1658 roku posiedzenie rady wojskowej w Kilonii. Nadszedł już czas, aby zdecydować, co dalej. Z kim należy zawrzeć pokój, z kim zawrzeć sojusz, z kim walczyć? O tym, że atmosfera była naprawdę napięta, świadczy fakt, iż w czasie narady rozważano nawet możliwość zakończenia obu wojen i rozwiązania armii. Na całe szczęście wśród osób obecnych na naradzie nie zapanował nastrój defetyzmu. Po kilku dniach spędzonych na debatach i dyskusjach, po kilku głosowaniach, postanowiono kontynuować dotychczasową politykę aż do samego końca, a także prowadzić misje dyplomatyczne dla pozyskania nowych sojuszników albo przynajmniej zyskania na czasie. Postanowiono także wykorzystać zgromadzone siły wojskowe dla zdobycia Fionii. Nikt nie był jednak w stanie powiedzieć, w jaki sposób można będzie dokonać przeprawy przez Mały Bełt. Przeprawę na łodziach traktowano na razie jako jedną z opcji, i to bardziej na papierze niż w rzeczywistości52. Druga opcja wydawała się jeszcze mniej realna, niż pierwsza: marsz po lodzie, którego jeszcze nie było. Pomysł na przeprawę na Fionię po lodzie nie był taki nowy. To Wrangel proponował takie rozwiązanie w kilku listach pisanych do króla, a inni oficerowie zaczęli od niedawna interesować się grubością pokrywy lodowej i jej wytrzymałością53. Połowa XVII wieku była, jak już wspomniałem, okresem kulminacji chłodnego klimatu: wilgotnego lata i mroźnych zim. Okres ten nazywa się czasami „małym zlodowaceniem", i właśnie zima 52 Na przeprowadzenie takiej operacji pozostawało już coraz mniej czasu. Porty duńskie skute były lodem, a poza tym większa część floty szwedzkiej po- na zimę do Sztokholmu, zaczęto ją szykować do działań wiosennyc 53 W rzeczywistości pomysł był o wiele starszy. Stosowano go podczas skich inwazji na Szwecję w 1520 i 1567-1568 r. (przyp. red.). 153 duń- Niezwyciężony 1657 /1658 roku uważana jest za najchłodniejszą zimę całego stulecia54. Od połowy grudnia 1657 roku cała Europa skuta była lodem. W Prowansji wymarzły prawie wszystkie uprawy oliwne, śnieg wiele razy padał w Rzymie, a mieszkańcy Paryża opowiadali, że nigdy w życiu nie doświadczyli takich chłodów: „Wszystko zamarzło". Zamarzły wielkie rzeki: Ren, Dunaj, Dniepr, Łaba, Ems55, Wisła i Wezera. Nawet we Włoszech można było w niektórych miejscach przejechać wozem po zamarzniętej rzece. Mieszkańcy Skandynawii orientowali się, że czasami również cieśniny oddzielające poszczególne wyspy duńskie pokrywały się lodem. Na przykład w 1636 roku można było przejść po lodzie ze Skanii na Bornholm56. Czy byłoby to jednak możliwe w przypadku Małego Bełtu? Wysłano więc kilka patroli, które miały dokonać pomiarów, przyjrzeć się wszystkiemu z bliska i zebrać informacje od okolicznej ludności. Mieszkańcy poinformowali Szwedów, że Mały Bełt prawie nigdy nie zamarzał w miejscu, które Szwedom wydawało się najdogodniejsze do przeprawy, także ze względów logistycznych: prawie kilometrowej szerokości przesmyk położony między Frederiksodde a Middelfart. Trochę dalej na południe, w miejscu, gdzie cieśnina miała około jednej mili szerokości, morze pokrywało się czasami lodem. Na tym krótkim odcinku znajdowała się też wyspa - Brandsó, mniej więcej w połowie drogi między Jutlandią a Fionią. Można ją było wykorzystać jako punkt obserwacyjny i przerzutowy. Dnia 1 lutego, w pobliżu plaży57 od strony Brandsó wystawiono posterunek. Wysłano na niego jednego kaprala i 8 ludzi jazdy. Ich 54 Statystyki, które sporządzono w późniejszych latach na podstawie bardzo dokładnych zapisów dotyczących ruchu statków w dwóch kanałach holenderskich pokazują, że średnia temperatura w czasie tamtej zimy była o cztery stopnie niższa niż średnia temperatura w naszych czasach; było to duże odstępstwo - można nawet powiedzieć, że ekstremalne. 55 Ems - rzeka w Niemczech (przyp. tłum.) 56 Odległość od wschodniego cypla Skanii do zachodniego brzegu wyspy Bornholm wynosi ok. 40 km (przyp. tłum.). 57 Punkt ten w linii prostej od twierdzy Frederiksodde znajduje się w odległości ok. 40 km (przyp. tłum.). 154 Marsz po lodzie zadanie polegało na sprawdzaniu co godzinę stanu lodu. Gdyby uznali, że jest wystarczająco gruby, mieli natychmiast dać znać. Następnego dnia Wrangel przybył w pobliże Kolding58, w miejsce, gdzie Mały Bełt jest najwęższy. Zaraz też napisał list do króla, który niedawno powrócił do zamku swego teścia w Gottorp, aby wyczekiwać nowych wieści: „Przybyłem tu wieczorem i zbadałem stan pokrywy lodowej. Najstarsi mieszkańcy okolicy powiadali, że cieśnina zamarza rzadko, ze względu na silne prądy morskie, ale jeśli mrozy potrzymają jeszcze przez cztery dni, to morze pokryje się lodem". Dnia 3 lutego Wrangel napisał kolejny list do króla: „Przejechałem konno cały odcinek od Kolding i sprawdzałem z bliska, czy woda zamarzła; niestety, jeszcze nie. Wydaje się to w tym miejscu niemożliwe, ponieważ prądy są zbyt silne". W tym samym dniu jeden z kapitanów, szyper i bosman popłynęli na wyspę Alsen położoną trzy mile na południe od wyspy Brandsó. Zobaczyli tam, że powłoka lodowa rozciąga się na szerokość dwustu metrów od brzegu i ,jest dość krucha, ugina się i może w każdej chwili pęknąć". Sama cieśnina pokryta była krą lodową w postaci wielkich brył. Kolejny patrol doniósł, że w innym miejscu pokrywa lodowa ciągnie się jak sięgnąć wzrokiem. Lód był tam jednak nadal zbyt cienki, ale jeśli mróz utrzyma się dłużej, to na pewno będzie grubszy i wytrzyma większy ciężar. Dnia 4 lutego nastąpiła zmiana pogody: wzrosła temperatura. Rozczarowany Wrangel donosił królowi, że zanosi się na odwilż, a lód w cieśninie zaczyna pękać. Całe to oczekiwanie było kłopotliwe również z innego względu. Trwała koncentracja wojsk, a wielu żołnierzy kwaterowało stłoczonych w i tak już przepełnionym obozie pod Frederiksodde. Z powodu panujących mrozów z każdym dniem spadała ich wartość bojowa. Sfrustrowanemu tą sytuacja Wranglowi nie pozostało nic innego, jak tylko odwoływać się do mocy niebieskich. „Niech Bóg najwyższy sprawi, aby przyszedł prawdziwy mróz, który wytrzyma przez kilka dni". 58 Kolding - miasto duńskie położone na wschodnim brzegu Jutlandii w miejscu, gdzie Jutlandią najbardziej zbliża się do Fionii; w pamiętnikach z tamtego okresu autorzy polscy używają czasami nazwy „Koldynga" (przyp. tłum.). 155 Niezwyciężony Dnia 5 lutego wysłano na patrol sześciu ludzi w okolicę Brandsó. Mieli przejść na pieszo dystans dwóch kilometrów po lodzie w stronę wyspy. Wieczorem tego samego dnia do obozu wrócił tylko jeden. Opowiedział, że patrol wpadł w zasadzkę i że tylko jemu udało się uciec. Wrangel przyjrzał mu się uważnie. W jaki sposób duńscy żołnierze dotarli aż pod Brandsó? Jeszcze tej samej nocy wysłał oddział złożony z 50 konnych i 100 muszkieterów w stronę wyspy, aby sprawdzić, co się stało. Dnia 6 lutego w godzinach rannych temperatura ponownie zaczęła spadać. Powiał silny, wschodni wiatr. Po południu powrócił oddział zwiadowczy, a jego dowódca złożył raport. Na Brandsó nie było już Duńczyków, którzy zabrali ze sobą szwedzkich jeńców. Szwedzi posuwali się po śladach kopyt duńskich koni, które prowadziły przez Mały Bełt. Oznaczało to, że pokrywa lodowa rozciągała się teraz na powierzchni całej cieśniny, aż do brzegów Fionii. Następnego dnia Karoł Gustaw przybył osobiście na wybrzeże, gdzie w śniegu i mrozie gromadziło się coraz więcej oddziałów. W drodze do obozu otrzymał kolejne raporty od Wrangla, który donosił, że pokrywa lodowa rozciąga się już na całym odcinku od wyspy Brandsó aż po najbliższy punkt na Fionii, cypel o nazwie Iversnas. Cała kawaleria oraz część piechoty wyruszyły tego samego dnia w stronę Hejls, niewielkiej miejscowości, położonej na wybrzeżu zaledwie jedną milę od Brandsó. Nocą dosłano tam jeszcze w dwóch turach 400 kawalerzystów, którzy mieli zabezpieczyć wyspę. W dniu 8 lutego oddziały zakwaterowane zostały we wsiach położonych wokół Hejls. W tym samym dniu na miejsce dotarł sam Karol Gustaw, który wraz z francuskim dyplomatą podróżował saniami. Zaraz też otrzymał raport, z którego wynikało, że pięciu ludzi wysłanych wcześniej na zwiad dotarło aż do miejsca odległego tylko o 100 metrów od zachodniego brzegu Fionii. Tam lód załamał się, a wszystkie konie utonęły. Żołnierze zdołali się uratować, „choć przyszło im to z wielkim trudem". Zrodziło to ponownie spore wątpliwości; może należało przeprawiać się w pobliżu wsypy Alsen?59 59 Wyspa położona jest ok. 50 km na południe od Hejls, a odległość między jej najdalej na wschód wysuniętym krańcem a zachodnim brzegiem Fionii wynosi ok. 12 km (przyp. tłum.). 156 Marsz po lodzie Wysłano w to miejsce zwiadowców. Król zapragnął jednak osobiście przyjrzeć się temu miejscu, dlatego też ponownie usadowił się w saniach i w eskorcie złożonej z 500 jazdy ruszył w stronę Brandsó, a potem jeszcze siedem kilometrów dalej, w stronę Fionii i Iversnas. Okazało się, że cypel porośnięty jest wielkimi dębami i obsadzony duńskim wojskiem, które na widok Szwedów natychmiast otworzyło ogień. Lód koło samego brzegu był pokruszony i widać, że zrobiono to ręcznie. Poza tym na skutek silnego prądu powstało kilka szczelin metrowej szerokości. Król na własne oczy przekonał się, jak słaby jest lód, kiedy to na jego oczach kilku jeźdźców wpadło do wody i utonęło. Przez ponad godzinę Szwedzi stali na lodzie na wysokości Iversnas, podczas gdy Duńczycy ostrzeliwali ich ze swych dział. Francuski dyplomata obserwował, jak kule armatnie toczyły się po śliskim lodzie, docierały do miejsca, gdzie piętrzył się lód i zatrzymywały się między bryłami. W końcu Karol Gustaw wydał rozkaz do powrotu na Jutlandię. Kiedy zapadł zmrok, we wszystkich kierunkach rozesłano patrole zwiadowcze. W skład jednego z nich wchodził Erik Jónsson - a właściwie Erik Dahlbergh - który wraz ze swym towarzyszem miał zbadać stan powłoki lodowej od północnej strony. Erik w takich oto słowach opisuje to zdarzenie: Posuwałem się tak szybko, jak tylko mogłem, aż w końcu dotarłem do Frederiksodde, wziąłem pod swą komendę oddział jazdy złożony z 40 Finów pod dowództwem porucznika, przeszedłem na Fionię bez strat, starłem się z oddziałem Duńczyków, wziąłem 3 jeńców, po czym natychmiast zawróciłem do Hejls. Była to nerwowa noc, zwłaszcza dla Karola Gustawa. Król rozebrał się, ale nie mógł zasnąć. Ciągle czekał bowiem „z dużą niecierpliwością i niepokojem" na raporty od zwiadowców. Temperatura na dworze spadała coraz bardziej, a w komnacie króla zebrało się kilku generałów i doradców. Aż do samego końca dyskusji nie brakowało głosów nacechowanych strachem i wątpliwościami. Duńczycy stacjonujący pod Iversnas byli już ostrzeżeni i okopani. A czyż można było być pewnym, że nie ukryli gdzieś dodatkowych 157 Niezwyciężony posterunków, które wypadną na Szwedów jak deus ex machinal Jeśli coś się nie uda, to marsz przez cieśninę zamieni się w „nieodwracalną katastrofę". Warto zauważyć, że tamtej chłodnej nocy w Hejls uczucie strachu nie było także obce samemu królowi. Mimo cechującej go pewności siebie i bezwzględnej energii, pojawiły się również pewne wątpliwości. Bo jeśli ktoś miałby się poważyć na coś takiego, to właśnie on sam. Karol Gustaw był urodzonym graczem, człowiekiem z wyobraźnią, który chętnie korzystał z nadarzających się okazji, a teraz, w wieku 35 lat, stanął wobec największego wyzwania spośród wszystkich dotychczasowych wyzwań, wyzwania, na które poważyłoby się niewielu z jego poprzedników i żaden ze współcześnie mu żyjących. Po kilku godzinach stopniowo zaczęli wracać zwiadowcy. Jeden z nich, Erik Dahlbergh, przyjęty został przez na wpół rozebranego króla w jego komnacie. Erik opowiedział swemu monarsze o stanie lodu pod Middelfart. Wystarczyło to królowi do podjęcia decyzji. Około drugiej w nocy wydał rozkaz, aby cała armia zgromadziła się pod Stendrup, w miejscu położonym około milę na północ, gdzie piechota i artyleria rozbiły obóz na noc. Zanim jednak król i jego sztab zdążyli opuścić Hejls, nadszedł jeszcze jeden raport, tym razem od wojsk rozłożonych na Brandsó. Nocą ścisnął mróz, i teraz cała cieśnina aż po brzegi Fionii pokryła się lodem. Poza tym zwiadowcy dokonali jeszcze jednego ważnego odkrycia. Co prawda lód wokół Iversnas był nadal pokruszony, ale lód pokrywający wody zatoki położonej na północ od cypla (w pobliżu posiadłości Tybrind) był nienaruszony. Karol Gustaw natychmiast zmienił plany: tak jak zamierzano poprzedniego dnia, przeprawa przez cieśninę miała się teraz odbyć przez Brandsó. Zamiast jednak iść najkrótszą drogą na Ivernas, wojsko miało maszerować trasą przypominającą literę „S": obok cypla, a potem poprzez zatokę Tybrind aż na stały ląd. Dnia 9 lutego, w panujących nadal ciemnościach pierwsze kolumny wojska szwedzkiego weszły na lód w pobliżu Hejls. Przemarsz odbywał się bez zakłóceń. Kiedy za plecami żołnierzy wstało blade słońce, cała szwedzka kawaleria stała już ustawiona w szyku na wyspie Brandsó. Skwadrony ustawiły się na dwóch skrzydłach 158 Marsz po lodzie w niewielkiej odległości od siebie. Między sobą pozostawiły wolne miejsce dla oddziałów piechoty i artylerii. Te miały jednak jeszcze do pokonania dwie mile i potrzebowały na to więcej czasu. Pół godziny upłynęło na oczekiwaniu. Po odbyciu ostatniej narady ze swymi dowódcami, Karol Gustaw odjechał na koniu ku czekającym na przeprawę wojskom. W geście oznaczającym, że podjął już ostateczną decyzję, król zatknął za wstążkę kapelusza znany wszystkim znak rozpoznawczy - wiązkę siana, po czym głośnym głosem zwrócił się do zgromadzonych żołnierzy tradycyjnym zawołaniem „Jezu, pomóż". Chyba nigdy przedtem hasło to nie przypominało modlitwy bardziej, niż w tamtej sytuacji - wczesnym rankiem, na brzegu na wysokości wyspy Brandsó. W końcu padł rozkaz wymarszu. Na samym początku jechali zwiadowcy, którzy wskazywali drogę - oddział jazdy pod komendą porucznika złożony z 24 żołnierzy, którzy w czasie poprzedniej nocy prowadzili rozeznanie w zatoce Tybrind. Za nimi postępowała przednia straż złożona z 400 jazdy i 200 spieszonych dragonów. Zdążyli się już zorientować, że ich zadanie nie polegało tym razem na wyszukiwaniu przeciwnika. Ciągnęli ze sobą sanie załadowane belkami, deskami, drabinami i sianem. Ich zadanie polegało na wzmocnieniu pokrywy lodu tam, gdzie było to konieczne. Mieli też budować przejścia przez szczeliny lodowe i przeręble. Za nimi szło prawe skrzydło. Poszczególne oddziały wchodziły na lód w odstępie kilku minut, rozciągając się natychmiast w długie, rozciągnięte kolumny, gdzie każdy jeździec starał się zachowywać właściwy odstęp od swego poprzednika. Chodziło o to, aby zmniejszyć nacisk na lód. Żołnierze powoli i ostrożnie posuwali się naprzód. Słońce żeglowało coraz wyżej po bezchmurnym niebie, a jego ostry blask rozjaśniał zaśnieżoną okolicę. W czystym, przezroczystym powietrzu, widać było brzeg Fionii, na którym bezlistne lasy okrywały cieniem białą ziemię. Szwedzi wyczuwali obecność duńskich oddziałów na wyspie, czekających na okazję do walki. Lód żył pod końskimi kopytami. Wyginał się, trzeszczał, chrzęścił. Kiedy tylko któryś z jeźdźców próbował jechać kłusem, lód zaczynał wibrować. Z pewnej odległości widać było nawet, jak 159 Niezwyciężony pod ciężarem jeźdźców i ich koni powierzchnia lodu wygina się lekko. Marsz przez lód właśnie się zaczynał, kiedy na czystym, błękitnym niebie, pojawiły się nagle trzy duże ptaki. Kiedy nadleciały bliżej, okazało się, że to łabędzie, które zaczęły krążyć nad głowami szwedzkich żołnierzy. \ „ Wyczyn o wiele bardziej niezwykły niż wszystkie inne" o< "czywiście, że brzmi to jak szaleństwo i próba oszukiwania samego siebie, kiedy ludzie próbują budować bańki swego cichego życia wśród wstrząsów, które czasem nazywamy historią. Jakaś para pała do siebie miłością, podczas gdy niedaleko płonie dom; jakiś człowiek naprawia dach domu, choć wiadomo, że w następnym tygodniu znowu zostanie on zniszczony; kobieta pisze wiersze, a z oddali dochodzą odgłosy salw armatnich. Jednak takie szaleństwo jest pozorne, a oszukiwanie się konieczne, po tak naprawdę chodzi tu o odwieczną siłę, która pozwala ludziom na przeżycie, a społeczeństwom na odrodzenie się od nowa, kiedy jakiś nowy, niezwyciężony wódz powiedzie do boju swe wojska, pozostawiając za sobą ruiny i zniszczenie. To, co działo się zimą 1657/1658 roku wokół Fionii, nie było żadnym wyjątkiem. Ludzie pracowali ciężko i w spokoju, broniąc swych dawnych zwyczajów i codziennych zachowań. Chłopi zajęci byli obowiązkami typowymi dla tej pory roku, obchodzono święta Bożego Narodzenia, a kilka dni po nowym roku, jak zwykle, zebrali się mieszkańcy Assens, aby wybrać nowego strażnika miejskiego. Dnia 30 stycznia 1658 roku odbyło się pierwsze posiedzenie landstingu60. 160 1 Landsting - lokalne zgromadzenie duńskie (przyp. tłum.). 161 Niezwyciężony Pisarz zakończył protokół z obrad modlitwą: „Oby Bóg wszechmocny obdarzył nas radosnym, spokojnym i szczęśliwym rokiem, i doprowadził nas do szczęśliwego końca". Ani te piękne słowa, ani toczące się swym utartym trybem życie codzienne nie były w stanie ukryć prawdy, że wojna, która niedawno wydawała się tylko zwykłą plotką, zbliżała się wielkimi krokami. Od momentu upadku twierdzy we Frederiksodde, na Fionii panował jakby stan wyjątkowy. Mieszkańcy wyspy w bolesny sposób poznali prawdę za sprawą bon motuM wypowiedzianego przez Pera Brahe w czasie grudniowej narady w 1654 roku, którego użył, aby uzasadnić wojnę przeciwko Rzeczpospolitej: „Siedzieć cicho, to znaczy prowadzić wojnę przeciwko sobie samemu". Siły duńskie, zebrane w celu obrony Fionii przed szwedzkim najazdem, były w styczniu 1657 roku w trakcie wywoływania na wyspie katastrofy gospodarczej, to znaczy narażania ją na to niebezpieczeństwo, przed którym miały jej strzec. Jak zwykle bywało, wojsko zostało rozlokowane na całej wyspie, znajdując kwatery u miejscowej ludności. Na terenie wielkich posiadłości zakwaterowano do 100 jazdy, a nawet więcej, podczas gdy mniejsze gospodarstwa musiały złożyć się wspólnie, aby móc utrzymać pojedynczych żołnierzy. Oprócz miejsca do spania, żołnierzom zapewniano też: co ósmy dzień każdy z nich miał otrzymać pół kilograma masła, pół kilograma mąki, 2 kilogramy wieprzowiny, a jeśli miał konia, dochodziło do tego dodatkowo 42 kilogramy siana, 2 kilogramy owsa albo 1 kilogram żyta. Już w pierwszej fazie wojny chłopi mieszkający na Fionii musieli oddać część swych własnych zapasów, które w większości przetransportowano do Frederiksodde, a które potem dostały się w szwedzkie ręce. Obecne kwaterunki były więc dla chłopów gwoździem do trumny. Jednym z problemów była zła organizacja kwaterowania. Kiedy armia szwedzka zajęła Jutlandię, jedną z pierwszych czynności była inwentaryzacja ksiąg ziemskich po to, aby we właściwy sposób ocenić, czego można było oczekiwać od poszczególnych chłopów. Duńskie władze na Fionii zdecydowały się na to samo dopiero w listopadzie. Poza tym brakowało danych o tym, ile i czego 61 Bon mot - trafne, zręczne powiedzenie, wtręt (przyp. tłum.). 162 „Wyczyn o wiele bardziej niezwykły niż wszystkie inne" poszczególne oddziały potrzebowały, a także o tym, co już otrzymały. Oznacza to, że niektóre oddziały otrzymały za mało, a żołnierze wchodzący w ich skład głodowali i rabowali żywność na własną rękę, podczas gdy inne oddziały otrzymały za dużo żywności, co kończyło się tym, że głodowali chłopi, którzy decydowali się też czasem na porzucenie swych gospodarstw. Poza tym, jak to zwykle bywało, kiedy w jednym miejscu gromadziło się wielu żołnierzy, w alarmującym tempie wzrastała przestępczość. Tylko w czasie jednego posiedzenia któregoś z landstingów doniesiono o 32 przypadkach kradzieży koni. Nie był to jedyny ciężar, którym obarczono ludność Fionii. Mieszkańcy musieli także czuwać przy ogniskach, pracować przy kopaniu rowów i wałów oraz pełnić straż na plażach, co było czasochłonnym, męczącym i nudnym zajęciem. Monotonię widać między innymi po liczbie bójek, do których dochodziło w strażnicach. Poza tym, podwładnych Fryderyka III zobowiązano do przewożenia ładunków na rzecz armii, które to zajęcie w dużym stopniu obciążało chłopów, jako że armia duńska miała bardzo słabo rozwinięty system transportowy. W końcu ludność zaczęła odmawiać wykonywania niektórych zajęć. Oznaczało to, że na przykład w magazynach pozostały spore ilości prochu strzelniczego, bo nie miał go kto dostarczyć poszczególnym oddziałom. Przygotowania do obrony Fionii prowadzono w takim samym chaosie i przy takim samym braku pieniędzy, co całe przygotowania do wojny. Komisarze wojskowi i oficerowie zajmujący się przygotowaniami na wyspie kłócili się często ze sobą o to, kto powinien rządzić tym albo tym i dlaczego, podczas gdy ważne zadania powierzano -jak w średniowieczu - miejscowej szlachcie. Brakowało także doświadczonych żołnierzy - wszystkie stanowiska dowódcze obejmowali cudzoziemcy, głównie Holendrzy, ale i Niemcy, Francuzi i Szkoci - a naczelne dowództwo nad siłami stacjonującymi na wyspie powierzono z niewiadomych wzglćdów 27-letnie-mu Chrystianowi Ulrikowi Gyldenlove, który był przyrodnim bratem króla i nieślubnym synem Chrystiana IV. Uważano go raczej za lwa salonowego, bez niezbędnego doświadczenia wojskowego. Wielu duńskich dowódców starało się z całych sił zaprowadzić porządek w panującym chaosie, ale nawet tam, gdzie udało się 163 Niezwyciężony przywrócić jaki taki porządek, często brakowało pieniędzy. Obrońcom brakowało też większości rzeczy, zwłaszcza, że wiele z tego, co im było potrzeba, przewieziono wcześniej do Frederiksodde. Brak odzieży doprowadził do tego, że wielu marynarzy - wśród których większość stanowili Norwegowie - znoszono ze statków z odmrożonymi stopami i rękami; brak paszy spowodował, że oddziały dragonów, które przeniesiono na wyspę, musiały zostawić swe konie na Zelandii, a wiele koni znajdujących się na Fionii zdechło. Brakowało zwierząt pociągowych. Braki w amunicji doprowadziły do tego, że zaczęto przetapiać na kule przedmioty wykonane z ołowiu, miedzy innymi wielką iglicę, która zdobiła komnaty królewskie w Odense. Pustki w kasie spowodowały, że żołnierze i oficerowie przez kilka miesięcy z rzędu musieli obywać się bez żołdu, co groziło wybuchem niepokojów i buntu. A ponieważ przeważająca część najlepszych armat, jakimi dysponowało państwo, dostała się wraz z upadkiem Frederiksodde Szwedom, obrońcy Fionii musieli zadowolić się uzbrojeniem gorszego gatunku, pamiętającym bardzo odległe czasy; wyciągano je teraz z zakamarków gdzieś na prowincji, uzupełniając nowoczesnymi lawetami i kołami62. Chociaż wśród oficerów dowodzących wojskami na Fionii sporo było osób, które już w okolicach Bożego Narodzenia ostrzegały, że kryzys rozprzestrzenił się już tak mocno, iż groziło to rozwiązaniem niektórych oddziałów, to nadal przeważała dawna naiwność i lekkomyślność. Twierdzono, że w czasie tak złych warunków pogodowych nie należy spodziewać się szwedzkiego ataku. Niektórzy wprost mówili, że lód i śnieg stanowią wystarczającą ochronę, i że po nowym roku będzie można zredukować liczbę posterunków na plażach. Jeżeli wśród mieszkańców Fionii rzeczywiście znaleźli się tacy, którzy wierzyli albo mieli nadzieję, że takie przypuszczenia są słuszne, to pozbyli się złudzeń rankiem 9 lutego, kiedy to we wszystkich wsiach rozdzwoniły się dzwony kościelne, które tym razem nie zwoływały mieszkańców na mszę ani nie wieściły nadej- 62 Ale kół też brakowało, choć trafniej byłoby powiedzieć, że brakowało drewna do ich produkcji, to znaczy brzozy i dębu. 164 „Wyczyn o wiele bardziej niezwykły niż wszystkie inne" ścia jakiegoś święta. Tym razem dzwoniły, aby ostrzec, że Szwedzi przeszli po lodzie na drugą stronę. Wiele lat później, kiedy było już po wszystkim, pojawili się artyści malarze. W swej tęsknocie za wspaniałością i symetrią tacy mistrzowie pędzla jak Johan Philip Lemke czy C.A.Dahlstróm zaczęli przedstawiać przeprawę przez Bełt prawie jak marsz paradny, gdzie żołnierze szerokim frontem szli po lodzie, jakby znajdowali się na placu ćwiczeń: żołnierze ustawieni są w regularne, precyzyjnie sformowane czworokąty, a kolor ich mundurów odbija się od jaskrawej bieli tafli lodowej. Przepaść między obrazem a rzeczywistością istniała od zawsze, ale rzadko widać ją było tak wyraźnie, jak w tym przypadku. Jeśli bowiem wyobrazimy sobie, w jaki sposób armia szwedzka przeprawiała się przez Mały Bełt, to musimy zapomnieć o wspaniałej paradzie. Sami żołnierze dość mocno różnili się od estetycznych ideałów. Miesiące, a nawet lata spędzone w czasie wyczerpujących kampanii, pozostawiły na nich trwałe ślady. W swoich zużytych mundurach, poplamionych i zniszczonych koletach63, okryci podartym, ciemnym płaszczem ze zwykłego, brązowego albo niebieskiego sukna, ubrani w żółte, wielokrotnie naprawiane skórzane spodnie; wielkie i niewygodne, brudne od topniejącego śniegu rozpryskiwanego przez końskie kopyta kawaleryjskie buty; opasani porwanymi i spierzchłymi pasami - szwedzcy żołnierze, dosiadający małych, chudych, kudłatych koników sprawiali wrażenie niechlujnych nędzarzy64. A kiedy maszerowali, to na pewno nie w bezbłędnie ustawionych szykach. Ich marsz przypominał raczej pochód mrówek, które idą przed siebie trochę po omacku, trochę chaotycznie. Żołnierze nie dosiadali swych koni, tylko zgodnie z rozkazem prowadzili je za cugle. Niespokojnie, żeby nie powiedzieć ze strachem, wsłuchiwali się w dźwięk trzeszczącego lodu i wypatrywali pęknięć oraz plam, utrzymując jednocześnie przez 63 Kolet - europejski ubiór wojskowy ze skóry łosia, długi kaftan z rękawami rozkloszowany u dołu, wkładany pod kirys albo obojczyk płytowy lub samodzielnie jako rodzaj miękkiej zbroi (przy. tłum.). 64 Steń Bonnesen 165 FFTir I Niezwyciężony cały czas odpowiedni dystans od innych żołnierzy wokół nich. Oddziały posuwały się więc do przodu jak powolna chmura na niebie, korygując bez przerwy kierunek marszu ze względu na nierówności terenu albo ruchy wykonywane przez innych żołnierzy. Mimo tych drobnych przeszkód, cała ta postrzępiona chmura przesuwała się powoli do przodu, kierując się w stronę białego, rozświetlonego blaskiem słońca lądu, który widać było w oddali. Z początku po jasnym lodzie maszerowało tylko prawe skrzydło pod dowództwem Wrangla. Lewe skrzydło stało jeszcze na Brandsó, pod osobistym nadzorem Karola Gustawa, czekając na dojście piechoty i artylerii. Poza tym przesunięto tabory trochę w głąb lądu, aby zabezpieczyć je na wypadek, gdyby Duńczycy wpadli nagle na pomysł albo zebrali się na odwagę i przeprowadzili nagłe kontrnatarcie przez cieśninę. Niepokój i strach, jakich Karol Gustaw doświadczył ostatniej nocy, nadal go widocznie nie opuszczały. Z coraz większą niecierpliwością wyglądał on nadejścia spóźnionej już piechoty. Kiedy zaś zobaczył, że część duńskich oddziałów na cyplu Iversnas zaczęła przesuwać się na lewo w stronę zatoki Tybrind, nie mógł już dłużej czekać i wydał rozkaz ogólnego wymarszu. Na zaśnieżonym lodzie pojawiła się nowa grupa ludzi. Wśród żołnierzy wyróżniał się Karol Gustaw. W obrazach przedstawiających całą tę historię na sposób romantyczny widzimy go w bohaterskich pozach; w rzeczywistości król podróżował opatulony ciepło w niewielkich saniach, ciągnionych przez trzy rącze konie. Po przejściu niewielkiego odcinka, do uszu żołnierzy dotarły odgłosy strzałów dobiegające z okolicy zatoki Tybrind. Oznaczało to, że przednia szwedzka straż starła się z nieprzyjacielem. Prawe skrzydło pokonywało w tym samym czasie najniebezpieczniejsze miejsce. Leżało ono przy ujściu do zatoki niewielkiego strumienia, gdzie w lodzie utworzyły się dwie podłużne szczeliny. Szwedzi uczynili wszystko, co w ich mocy, aby przy pomocy desek i belek stworzyć warunki do przejścia przez owe szczeliny. W miarę, jak jeźdźcy pokonywali tę przeszkodę i wchodzili na trochę grubszy lód pokrywający zatokę, prostowali się w siodłach i porządkowali szyki. Wprost przed sobą, w odległości około 600 metrów, widzieli już oddziały duńskie, które schodziły właśnie nad 166 „Wyczyn o wiele bardziej niezwykły niż wszystkie inne' 2. W tym samym czasie lewe skrzydło czeka bezskutecznie na piechotę, która opóźnia swój wymarsz... J 4. Lewe skrzydło, pod dowództwem Karola Gustawa, rozpoczyna na lądzie manewr okrążający 3. ...w końcu jednak i lewe skrzydło wchodzi na lód i przyłącza się do prawego. 5......a jednocześnie prawe szwedzkie skrzydło rusza do ataku. Duńczycy rzucają się do ucieczki. Pokruszone bryły lodu BRANDS0 1. Najpierw rusza prawe skrzydło, na lodzie dochodzi do starcia z przednią, strażą duńską, która zostaje pokonana przez Szwedów. PRZEPRAWA PRZEZ MAŁY BELT 9 lutego 1658 r. 167 Niezwyciężony brzeg zatoki i ustawiały się w szyku. Oddział, liczący około 3000 ludzi, głównie kawalerii, przyjął pozycję obronną. Jego prawe skrzydło miało za sobąjako zabezpieczenie gęste zarośla, piechota ustawiła się za rowem, a artylerię rozstawiono na niewielkim wzgórzu. Obydwa szeregi zacieśniały się stopniowo, tworząc mur składający się z ludzi i koni. Między nimi, jak jaskrawe plamy na białym śniegu, widać było ludzkie ciała, porozrzucaną broń i porzucone bębny - ślady po niedawnym starciu, w którym szwedzka przednia straż podczas krótkiej potyczki rozerwała regiment jazdy z Sehestedt i wzięła do niewoli duńskiego pułkownika. Dwa zdobyte sztandary odesłano Karolowi Gustawowi. Król zachował się w tej sytuacji tak, jakby się bał, że Wrangel odniesie kolejne, ważne zwycięstwo bez jego udziału. Dlatego też postanowił pojechać przodem na lewe skrzydło, gdzie ustawiony tam oddział szykował się właśnie do ataku. Król zszedł z sań, aby dosiąść konia. Ledwie wygramolił się z okrywających go futer, kiedy rozległ się trzask i lód pękł pod saniami, które natychmiast znikły w czarnej wodzie, wciągając na dno woźnicę i trzy konie. Kareta, którą podróżował francuski dyplomata, również znikła pod lodem65. Widok tego, co się stało, wywołał prawdziwy szok wśród szwedzkich żołnierzy. Ci, którzy znajdowali się najbliżej miejsca zdarzenia, zatrzymali się przestraszeni i zmieszani. Aby uspokoić swych podwładnych, król podszedł sam do skraju szczeliny i popatrzył w dół. Ten świadomy akt odwagi sprawił, że żołnierze trochę się uspokoili. Wkrótce też kontynuowano marsz, obchodząc szczelinę bokiem. Król pozostawił lewe skrzydło za sobą i wraz ze swą strażą przyboczną ruszył w stronę zatoki. Przybył na miejsce na tyle prędko, że zdążył jeszcze zatrzymać natarcie, do którego szykował się właśnie Wrangel. Król wydał inne rozkazy do nowego natarcia, w którym miał odgrywać o wiele bardziej znaczącą rolę. Natomiast Wrangel miał czekać na lodzie wraz ze swymi 1500 ludźmi. Reszta oddziału, to znaczy około 2300 szabel, miała podążyć za królem kierując się łukiem na lewo, w stronę lądu, aby obejść duńskie oddziały od skrzydła, a potem uderzyć na nie od tyłu. : Była to kolaska ambasadora Huguesa de Trelona (przyp. red.). 168 „Wyczyn o wiele bardziej niezwykły niż wszystkie inne" Jak postanowiono, tak zrobiono. Oddział skierował się w stronę stałego lądu. Żołnierze minęli pokryty śniegiem i lodem zagajnik i doszli do zarośli. Okazało się wtedy, że Duńczycy - tak jak Szwedzi przypuszczali - zmienili ustawienie i czekali teraz na ich przyjście. Ostatni żywopłot był gęsty, wysoki i splątany - taki, jaki zdarza się to zobaczyć na Fionii jeszcze w dzisiejszych czasach. Szwedzi musieli więc przed rozpoczęciem ataku dokonać kilku wyłomów w tej niezwykłej przeszkodzie. Udało im się to uczynić, choć nie obyło się bez strat, ponieważ Duńczycy stali w odległości zaledwie 100 metrów i nieustannie ostrzeliwali swych przeciwników z muszkietów, przy czym mało brakowało, a zabiliby samego króla. Jeden z wysokich rangą oficerów, walczących dla Duńczyków, służył chyba w Polsce i wiedział, jak król wygląda. Kiedy więc dostrzegł szwedzkiego monarchę, wydał rozkaz kilku artylerzystom, aby skierowali ogień na Karola Gustawa. Zdążyli oni wystrzelić w stronę króla i jego straży 7 pocisków. Przynajmniej jeden z nich spadł tak blisko, że król obsypany został śniegiem, ale nic mvi się nie stało. Kiedy tylko kilku skwadronom kawalerii udało się przebić przez zarośla i ustawić się w szyku, rzuciły się natychmiast do wściekłego ataku. Po krótkim starciu Duńczycy zaczęli się cofać w stronę pobliskiego wąwozu. Mniej więcej w tym samym czasie do natarcia ruszyły skwadrony Wrangla, kierując się na duńskie lewe skrzydło, które po dokonaniu zwrotu w stronę lądu znalazło się na pokrytej lodem zatoce i zawisło w próżni. Szwedzi rzucili się do ataku mimo ognia artylerii duńskiej, ale na szczęście pociski przelatywały wysoko nad ich głowami. Ledwo pierwsze szeregi szwedzkiej jazdy starły się ze swymi duńskimi przeciwnikami, ponownie rozległ się odgłos pękającego lodu. Dwa skwadrony zaciężnej jazdy niemieckiej dostały się pod lód, a w chwilę potem pochłonęła je woda. Wraz z nimi utonęło kilku duńskich żołnierzy, których Niemcy zamierzali właśnie uśmiercić. Dlatego też atak z tej strony opóźnił się66. Wkrótce jednak 66 Według relacji ambasadora de Trelona: „Wskutek załamania się lodu w pewnym miejscu dwie kompanie, po jednej z obu stron, pogrążyły się w morzu 169 Niezwyciężony szwedzkiej jeździe udało się dotrzeć na pokryty śniegiem brzeg. Szwedzi, przewyższający Duńczyków pod względem liczebnym, bardzo szybko zdobyli nad nimi przewagę. Jazda duńska zaczęła się wycofywać. Jak to często bywa w takich sytuacjach, piechota strony przegrywającej nie miała jak uciekać. Przez jakiś czas Duńczycy dzielnie bronili się na wzgórzu, ale bardzo szybko zostali zapędzeni na zatokę. Dalszą drogę uniemożliwiła im wielka szczelina, dlatego też zrezygnowani opuścili swe flagi i poddali się. Na placu boju zapanowało teraz zamieszanie, bo zwycięzcy i pokonani, uciekający i ścigający, wymieszali się ze sobą na całej przestrzeni. Król i jego straż przyboczna oddalili się od głównych sił i wjechali na niewielkie wzgórze. Niepokój i niecierpliwość, których Karol Gustaw doświadczał od dłuższego czasu, musiały mu w tej sytuacji podnieść poziom adrenaliny, ponieważ ktoś stwierdził potem, że w podnieceniu, jakie nim zawładnęło, pomylił swą szpadę ze zdobioną złotymi guzami buławą, służącą mu do dawania znaków. Królowi towarzyszył między innymi Erik Dahlbergh. Brał on udział w ataku przeprowadzonym w pobliżu zagajnika i jechał tak blisko króla, że i on obsypany został śniegiem, kiedy w ich pobliżu spadł67 pocisk. Wokół wzgórza, na którym zatrzymał się wraz z królem, pojawiła się nagle grupa Duńczyków, których interesowało chyba tylko to, aby jak najszybciej uciec z pola walki. Erik przyprowadził jednak na wszelki wypadek jeden skwadron jazdy dla obrony swego króla. Tuż przed godziną dziesiątą rano walka dobiegła końca. Nie oznaczało to wcale, że wymęczeni żołnierze mogli sobie teraz odpocząć. Przeważająca część jazdy szwedzkiej ruszyła natychmiast w pościg za uciekającym nieprzyjacielem. Pościg trwał aż do zachodu słońca, to znaczy do godziny piątej po południu, a prowadzony był z niezwykłą dokładnością i brutalnością. Spo- i utopiły. W tym samym miejscu król stracił karocę, którą się zwykle posługiwał" (przyp. red.). 67 Autor używa w tym kontekście po raz drugi słowa „spadł", co oznacza, że wystrzelony pocisk należał do kategorii tych, które nie rozrywały się, a jedynie czyniły szkody swą masą (przyp. tłum.). 170 „Wyczyn o wiele bardziej niezwykły niż wszystkie inne" śród pięciu regimentów duńskiej kawalerii, które starły się ze Szwedami pod Tybrind, pozostały tylko dwie kompanie. Reszta została rozproszona, zabita albo - w dużej mierze - wzięta do niewoli. Oddziały uzbrojonych chłopów, których ściągnięto z okolicy, aby również walczyli przeciwko Szwedom, odegrały niewielką rolę, tak jak obawiali się duńscy i jak spodziewali się szwedzcy dowódcy. Ci chłopi, którzy stali w czasie walki na cyplu pod Iversan, po krótkim starciu poddali się. Inne oddziały chłopskie, które oczekiwały na włączenie się do walki w innych miejscach, natychmiast się rozeszły, kiedy dotarła do nich wieść o zakończonym powodzeniem przejściu Szwedów przez cieśninę. Duńczykom brakowało rezerw i woli walki. W miarę, jak Szwedzi coraz dalej zapuszczali się w głąb wyspy, w zadziwiająco szybkim tempie padały kolejne bastiony duńskiej obrony na Fionii. Resztki duńskiej jazdy starały się przeprawić na Zelandię. Chyba jednak nie spieszyło im się aż tak bardzo, ponieważ zanim tego dokonali, dopuścili się jeszcze rabunków na swych własnych rodakach: w pewnej miejscowości wycofujący się żołnierze przejęli pieniądze pochodzące z podatków, które miejscowym udało się z tak wielkim trudem zebrać. Jeszcze tego samego dnia wieczorem, to znaczy 9 lutego, 150 szwedzkiej jazdy wkroczyło do Odense68, które tak jak wszystkie inne miasta na wyspie - za wyjątkiem Nyborga69 - pozbawione było obwarowań. Przerażeni mieszkańcy nie stawiali żadnego oporu, a pojedynczy skwadron duńskiej kawalerii, który napatoczył się na rynku, został dość szybko rozbrojony. W mieście pozostawał nadal naczelny dowódca sprawujący nadzór nad całym systemem obronnym wyspy, Gyldenlove, który był tak chory, że nie był w stanie dosiąść konia i z tego powodu nie brał udziału w starciach pod Tybrind. Była to z pewnością duża strata dla duńskiego wojska. Gyldenteve i czterech członków rady państwa dostało się do niewoli. Mniej więcej w tym samym czasie szwedzka jazda 68 Odense - największe miasto Fionii, położone w centralnej części wyspy (przyp. tłum.). 69 Nyborg - miasto portowe położone w najdalej na zachód wysuniętej części Fionii; stąd jest najbliżej na Zelandię (przyp. tłum.). 171 Niezwyciężony wdarła się do Middelfart70, ale okazało się, że nie ma tam już żadnej załogi, a twierdza jest opuszczona (następnego dnia okazało się, że leżący w pobliżu zamek obsadzony jest załogą liczącą 450 świetnie uzbrojonych zaciężnych Niemców; po krótkich negocjacjach, prowadzonych w przenikliwym chłodzie, załoga poddała się, chociaż przeważała nad Szwedami pod względem liczebnym, a Szwedzi nie posiadali ani sprzętu, ani odpowiedniego uzbrojenia do zdobycia położonej na wzgórzu twierdzy. Kilka dni później Niemcy wstąpili na służbę u Szwedów). Szwedzka piechota i artyleria, które nie zdążyły wziąć udziału w starciu, przeprawiły się przez cieśninę późnym popołudniem, docierając do nie bronionego przez nikogo Assens71, które natychmiast wystawione zostało na rabunki żołnierzy grożących „mieczem i bronią palną" -jak czytamy z liście napisanym przez radę miasta. Jeszcze tego samego dnia wieczorem po pięciomilowym marszu oddziały szwedzkie dotarły do Nyborga, który również poddał się bez strzału. Jedyny opór stawiły Szwedom cztery duńskie okręty wojenne, które utknęły w porcie skute lodem i dlatego nie zdążyły uciec72. Kiedy Karol Gustaw otrzymał wiadomość o upadku Nyborga, z pewnością wpadł w dobry nastrój. W tym samym liście znalazł jednak jeszcze coś, co zainteresowało go o wiele bardziej. Na lodzie, w pobliżu wmarzniętych w niego okrętów, dostrzeżono kilkaset porzuconych koni. Duńczycy ze wspomnianych trzech skwa- 70 Middelfart znajduje się po drugiej stronie cieśniny, naprzeciwko Frederiksodde (przyp. tłum.). 71 Assens - niewielka miejscowość położona na wschodnim brzegu Fionii, trochę na południe od miejsca, gdzie wcześniej wylądowały pierwsze oddziały szwedzkiej kawalerii (przyp. tłum.). 72 Rozegrała się tutaj później jedna z najbardziej niezwykłych bitew tej wojny. Na jednym z obrazów wykonanych przez Erika Dahlbergha widzimy, jak szwedzkie działa, ustawione wśród drzew na wysokim brzegu zatoki, oddają salwę za salwą, podczas gdy jazda szwedzka manewrująca na pokrytej lodem zatoce, prowadzi wymianę ognia z załogą spowitych dymem okrętów; czujemy panujący chłód, zwłaszcza za sprawą rozpalonych na całej przestrzeni ognisk i szałasów skleconych naprędce z gałęzi, stojących między armatami. Walka zakończyła się po kilku dniach, ponieważ załogom okrętów udało się wybić w lodzie korytarz, którym oddaliły się poza zasięg szwedzkiej artylerii. „Wyczyn o wiele bardziej niezwykły niż wszystkie inne" dronów porzucili swe zwierzęta i przeszli po zamarzniętym lodzie na wyspę Sprog0, położoną w Wielkim Bełcie. Umykająca kawaleria duńska dotarła aż na Langeland73. Powiadano też, że wody cieśnin pokryte były lodem aż do wyspy Lolland74. Kto wie, może więc uda się przejść całą drogę aż do Kopenhagi suchą stopą? Wiele wskazuje na to, że przeprawa przez Mały Bełt nie była początkowo traktowana jako pierwszy krok i element wielkiego planu. Była raczej jedynym przedsięwzięciem małego planu. Gdyby bowiem na wyspach duńskich pojawiły się nagle połączone siły polsko-austriacko-brandenburskie, armia szwedzka mogłaby zostać zamknięta na ogołoconej w dużym stopniu z żywności Jutlandii. Trzeba więc było rozszerzyć własną bazę zaopatrzeniową. Tak po prostu. Nie rozważano jednak jakiegoś dużego natarcia. Jeszcze na kilka dni przed przeprawą przez Bełt Karol Gustaw wydał rozkazy, aby pozostawić znaczną część jazdy i główne siły piechoty. Kampania prowadzona w Polsce składała się z dużym stopniu z manewrów opartych na improwizacji, korzystaniu z nagłych okazji i wykorzystywaniu błyskotliwych pomysłów. Na początku odnoszono wielkie sukcesy, ale w perspektywie dłuższego czasu, ze względu na brak umiejętności przewidywania, braku kontynuacji stałej polityki i jasno określonego celu, postępowanie takie miało katastrofalne skutki. Wkrótce po przeprawie przez Mały Bełt - po raz ostatni w czasie całej wojny - udało się tę wadę przemienić w cnotę. Nikt spośród dowódców szwedzkich nie liczył chyba na to, że w tej samej chwili, kiedy wojsko szwedzkie stanie pewną stopą na wyspie, obrona duńska na Fionii rozpadnie się jak domek z kart. Ważną rzeczą nie było jednak to, że siły duńskie zostały tak łatwo pokonane, a masy chłopskie tak szybko rozproszone. Najważniejsze było mianowicie to, że Nyborg, jedyna twierdza z prawdziwego zdarzenia, skapitulowała bez zbytniego wysiłku ze strony Szwedów 73 Langeland - niewielka, podłużna wyspa położona na płd. wschód od Fionii (przyp. tłum.). 74 Lolland - wyspa położona na płd. zachód od Zelandii (na której leży Kopenhaga); obie wyspy dzieli tylko wąska cieśnina (przyp. tłum.). 172 173 Niezwyciężony - bez długich negocjacji i bez jednego strzału. Gdyby Duńczycy bronili twierdzy pazurami i zębami, to prawdopodobnie powtórzyłaby się sytuacja z jesiennych walk na Jutlandii. Jak już wspominałem, Frederiksodde stanowiło coś w rodzaju klucza zamykającego dostęp do Małego Bełtu; twierdza była zagrożeniem, którego nie dało się zignorować - trzeba je było zlikwidować, aby móc iść dalej. W ten sam sposób dalszą drogę do Wielkiego Bełtu mogła Szwedom zagrodzić twierdza Nyborg. Karol Gustaw natychmiast zrozumiał, że trafia mu się kolejna okazja, podjął więc szybkie działania. Wydał rozkaz, aby sprawdzić stan pokrywy lodowej na Wielkim Bełcie75. Czy wytrzyma? Zainteresowano się od samego początku dwoma miejscami. Jednym z nich był krótki odcinek ciągnący się między Nyborgiem (na Fionii) a Kors0r (na Zelandii). Była to najkrótsza droga, którą można było dostać się na Zelandię. Druga trasa prowadziła szerokim łukiem ze Svendborga przez wyspy Langeland i Lolland, a wkroczenie na Zelandię odbyłoby się od strony południowo - zachodniej. Dwaj oficerowie - adiutant von Ahrensdorf oraz podpułkownik Liibecker - wysłani zostali w celu zbadania możliwości dokonania przemarszu z Nyborga. Zadanie zbadania południowego wariantu powierzono Edkowi Dahlberghowi. Jeszcze tej samej nocy wezwano go na plebanie we wsi Kong, gdzie król po zakończonej kolacji przekazał mu ustne instrukcje. W tym samym czasie, kiedy oddziały szwedzkie gromadziły się na wybrzeżu, a ciężka artyleria i piechota przeprawiały się z Jutlandii na Fionię, Karol Gustaw z niecierpliwością oczekiwał na raporty. Swoją kwaterę urządził w jednym z klasztorów położonych niedaleko Odense. Pierwsze doniesienia, według których cały odcinek aż po wyspę Lolland pokrywał lód, sprzeczne były z listem, który dotarł do króla 11 lutego. Donoszono w nim, że cieśnina, pełna silnych prądów, nadal pozbawiona była pokrywy lodowej. Dlatego też wszystkie nadzieje i całą uwagę skierowano teraz na Nyborg, gdzie dwaj wysłani wcześniej oficerowie, znajdujący się pod ochroną coraz bardziej zdenerwowanego Wrangla, wypeł- 75 Duży Bełt to cieśnina oddzielająca Fionię od Zelandii, na której leży Kopenhaga (przyp. tłum.). 174 „Wyczyn o wiele bardziej niezwykły niż wszystkie inne" niali swoją misję. Dnia 13 lutego poinformowali króla, że silny lód pokrywał cieśninę na odcinku od Nyborga aż po wyspę Sproga w Wielkim Bełcie. Następnego dnia obaj oficerowie donieśli królowi, że lód ciągnie się aż na odległość pół mili od zachodniego brzegu Zelandii, a w kolejnym liście potwierdzili, że jednemu z nich udało się dotrzeć aż do stałego lądu. Lód był co prawda niepewny i słaby, ale jeśli niska temperatura utrzymałaby się jeszcze przez kilka dni, to przemarsz całej armii wydawał się całkiem możliwy. Tymczasem Dahlbergh nie dawał znaku życia. Oczekiwano na niego dwa dni po opuszczeniu przez niego Keng, ale czas mijał, a Erik ani nie wracał, ani nie dawał żadnego innego znaku życia. Król żądał szybkiej informacji: jeden z listów napisanych do oficera sprawującego komendę pod Svendborgiem zdradza zniecierpliwienie monarchy tą sytuacją: „Muszę za wszelką cenę wiedzieć, jak to naprawdę jest z lodem między Langeland a Lolland, bo trzeba podjąć jakieś działania; dajcie mi znać w dzień albo w nocy". Minął jednak trzeci dzień, a Erik nadal milczał. „Ani chwili więcej do stracenia", napisał król kilka dni później. Następnego dnia król ledwo nad sobą panował, aż w końcu wybuchnął. Na zewnątrz padał coraz gęściej szy śnieg, który zamienił się w zadymkę śnieżną. I tego właśnie dnia, wieczorem, zjawił się Erik. Zmarzniętego, oklejonego śniegiem, wprowadzono go do środka, z zimnego dworu przeszywanego ostrymi porywami wiatru, do ciepłego pokoju, w którym pachniało jedzeniem. W środku siedział Karol Gustaw i jadł kolację. Spóźnienie Dahlbergha miało kilka przyczyn. Na początku okazało się, że na Langeland stacjonują trzy duńskie regimenty kawalerii, przez co ani on, ani jego eskorta nie mogli dostać się na wyspę, aż do odjazdu Duńczyków. Potem, jak Erik pisze w swym dzienniku Wraz z grupą 40 jazdy przeszedłem. 4 mile Dużym Bełtem aż na Lolland, do posiadłości zwanej Grimsted, na co straż nieprzyjaciela pilnująca brzegu wycofała się do miasta Naskskov; złapałem jednego zjazdy i 2 chłopów, (5 mił). Wtedy wraz z całym oddziałem ruszyłem kłusem z powrotem i w każdym miejscu 175 Niezwyciężony mierzyłem grubość lodu, zwłaszcza tam, gdzie prądy były najsilniejsze; tego samego wieczoru dotarłem do Rudkóbing (na Lolland), 5 mil. W drodze powrotnej popełnił jednak prawdziwy błąd: Przypuszczałem, że po bitwie na Fionii cała kompania duńskiego wojska wycofała się na wyspę Aro76; dlatego też en passant77 zajechałem i tam, a na miejscu znalazłem 70 jazdy i podoficerów, podczas gdy oficerowie uciekli potajemnie poprzedniej nocy do Holsztynu; kazałem ich wszystkich odesłać, po czym udałem się w drogę powrotną. W tej tak trudnej sytuacji, kiedy król Szwecji siedział i liczył minuty, Erik zdecydował się na odważny, choć całkowicie bezsensowny i nieprzemyślany wypad na wyspę leżącą w odległości trzech mil od miejsca, które stanowiło cel jego wyprawy, tylko po to, aby napaść grupę bezradnych Duńczyków. Nic więc dziwnego, że się spóźnił. Wiadomość, którą Dahlbergh przekazał królowi, brzmiała jednoznacznie. Stojąc przed królem w kałuży topniejącego śniegu, wyciągnął miarkę ukrytą pod płaszczem i pokazał królowi, jak gruby jest lód. Tak, pokrywa lodowa rozciągała się na całej szerokości Wielkiego Bełtu. Była to naprawdę bardzo dobra wiadomość. Obie rozważane przez króla trasy pokrywał lód. W ciągu dnia do kwatery króla dotarł kurier z Kopenhagi przywożąc list od króla Danii, który proponował zawieszenie broni. Sama propozycja zainteresowała króla o wiele mniej niż fakt, iż kurier i trębacz przedostali się do niego po lodzie. Tego samego dnia o godzinie dziewiątej wieczorem Karol Gustaw wsiadł do powozu i w towarzystwie oddziału jazdy, oświetlającego drogę pochodniami, odjechał w stronę wybrzeża. Nadszedł czas na podjęcie decyzji. 76 Wyspa ta położona jest na południe od Fionii, ok. 80 km w linii prostej od Odense (przyp. tłum.). 77 Po drodze (przyp. tłum.). 176 „Wyczyn o wiele bardziej niezwykły niż wszystkie inne" Kilka godzin później zdarzyło się coś, czego Szwedzi się obawiali, a Duńczycy pragnęli: zmiana pogody. Zaczęła się odwilż. Następnego dnia w Nyborgu odbyło się spotkanie. Doszło do niego na drugim piętrze mrocznego domu z cegły, pochodzącego jeszcze z okresu średniowiecza, położonego w pobliżu kościoła78. W spotkaniu wziął udział oczywiście sam król, Wrangel i pewna liczba dowódców. Zaproszono też Dahlbergha, ale przypadła mu tylko rola niemego obserwatora. Zmiana pogody oznaczała, że jego raport wzbudzał już tylko teoretyczne zainteresowanie. W pokoju panowała napięta atmosfera. W Wielkim Bełcie wiał silny wiatr zwiastujący sztorm, a mniej więcej co piętnaście minut z pokoju wychodził Wrangel, który mimo szalejącej zadymki śnieżnej osobiście sprawdzał kierunek wiatru i zmiany temperatury. Wszyscy wiedzieli, że lód zaczął już pękać. Przepadł gdzieś jeden z patroli wysłanych na rekonesans w stronę Zelandii. Nawet Wrangel dość sceptycznie zapatrywał się na tak śmiałe przedsięwzięcie (jego niechęć do tego pomysłu była tak duża, że nie zawahał się w swych wcześniejszych raportach pominąć niektórych informacji przemawiających na korzyść wyprawy, a jednocześnie przesadził w eksponowaniu niektórych zagrożeń - twierdził na przykład, że szerokość cieśniny przy Langeland wynosi ponad 30 km, podczas gdy w rzeczywistości było to nie więcej niż jedna mila). Jego sceptycyzm odnosił się nie tylko do pomysłu przeprawy przez Wielki Bełt, który był cieśniną szerszą i niebezpieczniejszą niż Mały Bełt. Sprzeciwiał się także pomysłowi polegającemu na przesunięciu całej szwedzkiej armii z Fionii na Zelandię, gdzie król zamierzał kontynuować kampanię. Gdyby bowiem w tym samym czasie stopniały lody, przeprawa przez Mały Bełt okazałaby się bez znaczenia. Przeciwnie - w takiej sytuacji armia szwedzka znalazłaby się na terytoriumyeyzcze mniejszym niż poprzednio. Niektóre osoby obecne na spotkaniu opowiadały się więc za tym, aby w tej niepewnej sytuacji jak najszybciej wycofać się wraz z głównymi 78 Dom ten przetrwał do czasów dzisiejszych, został pięknie odrestaurowany. Pokój, w którym podobno odbyło się to spotkanie, przerobiony został na niewielką salę, w której prowadzone są głównie nauki dla osób przystępujących do bierzmowania. 177 TITr Niezwyciężony siłami z powrotem na Jutlandię. Bo czy ktoś mógłby z całą pewnością powiedzieć, jak długo jeszcze lód wytrzyma? Wątpliwości te wskazują na to, w jak trudnym położeniu znalazła się szwedzka armia. Padające propozycje oscylowały z jednej skrajności w drugą. Atak czy odwrót? Całkowite zwycięstwo czy totalna klęska? Wszystko było możliwe. Jeszcze miesiąc temu zastanawiano się, czy nie rozwiązać armii i nie podpisać traktatu pokojowego. A teraz padały propozycje, w których opowiadano się za odwrotem. W tamtej chwili ważyły się losy narodu i państwa, a sytuacja postawiona została na ostrzu noża. Pytanie brzmiało: Wszystko czy Nic? Była to alternatywa, która nie pasowała do kogoś kalkulującego na zimno tak jak Wrangel. Ani dla takiego fantasty jak Karol Gustaw, którego ryzyko raczej podniecało niż odstraszało. Dlatego też król nie chciał zrezygnować ze swego pomysłu, chociaż większość argumentów przemawiała przeciwko niemu. W końcu postanowiono, że król wraz z całą jazdą uda się do Svendborga, a piechota pozostanie na razie w Nyborgu. Zdecydowano też wysłać kilka patroli na rekonesans - tym razem jednak nie pod dowództwem Dahlbergha, który miał pozostać przy piechocie. Dnia 15 lutego główne siły kawalerii dotarły do Svendborga. Tam okazało się, że lód na całej długości aż do Langeland jest nienaruszony, choć wzrosła temperatura, a z południowego zachodu wiały silne wiatry. Kilka oddziałów oczekujących w mieście ruszyło już wcześniej w stronę długiej wyspy. Tuż przed godziną jedenastą wieczorem, kiedy król jadł właśnie kolację, wrócił jeden z wysłanych patroli. Żołnierze przejechali cały odcinek aż do Lolland - gdzie przy okazji obrabowali miejscową posiadłość - i z powrotem. Kłusem i galopem. Lód wytrzymał. Zaraz potem, około północy, odbyło się ostatnie, rozstrzygające posiedzenie. Trwało tylko kilka minut. Główny oponent - Wrangel - nie uczestniczył w spotkaniu, nie sprzeciwiał się niczemu, ani nie piętrzył wątpliwości. Pozostał w Nyborgu z wojskami piechoty. Zaproszono natomiast Corfitza Ulfeldta, tajnego radcę, który nie tylko „płonął pragnieniem usunięcia Fryderyka III z tronu Danii, za to, że ten wpędził go w nędzę „Wyczyn o wiele bardziej niezwykły niż wszystkie inne" i poniżenie", ale ze swej natury miał podobne skłonności do ryzyka co Karol Gustaw. Ulfeldt i tym razem opowiadał się za podjęciem ryzyka. Tak oto w chłodnym pokoju doszło tamtej nocy do spotkania dwóch graczy, napędzanych mroczną, niezrozumiałą mocą. Rozważań króla nie można sprowadzić tylko do rozpatrywania ryzyka, gdzie ktoś taki jak on waży się na więcej, a ktoś taki jak Wrangel na mniej. Istniało jeszcze coś, co miało wymiar irracjonalny. Karol Gustaw zdecydował się na to rozwiązanie, na ten plan, na ten pomysł prawdopodobnie nie na przekór temu, że był takim wyjątkowym ryzykantem, ale właśnie dlatego, że nim był. Bo gdyby plan się powiódł, to nie tylko udałoby za jednym zamachem zakończyć wojnę, ale zyskałby także nieprzemijającą sławę, i to na wieki wieków amen. Bo czyż słyszał ktoś kiedyś o czymś podobnym? Król powiedział o tym w sposób zupełnie otwarty na spotkaniu w Nyborgu: Król uznał za bardziej rozsądne wykorzystanie nadarzającej się okazji, aby obróciła się ona w czyn, w wyczyn o wiele bardziej niezwykły, niż wszystkie inne, o których czytamy w historii"79. Po drugiej stronie lodowego pola czekała nieśmiertelność. O godzinie jedenastej Ulfeldt zasiadł przy stole i napisał list do Wrangla. Miał on jeszcze raz zbadać północny wariant, czyli przejście z Nyborga do Korsor. Jeśli lód okaże się tam za słaby, Wrangel 79 Cytat pochodzi z Pufendorfa. Nie można chyba stwierdzić, że ryzyko podjęte przez króla oparte było na danych z sufitu, na co mogłyby wskazywać późniejsze reakcje; między innymi prosty fakt, że ja napisałem tę książkę, a Państwo ją czytacie. W liście z życzeniami dla króla nadesłanym z Hamburga znalazło się następujące stwierdzenie: „Wszyscy wrogowie zadrżą na wieść o tak cudownym wyczynie, podczas gdy wszyscy nasi poddani będą zmuszeni wynieść tego szwedzkiego króla ponad wszystkich jego najwspanialszych poprzedników, szanować go i kochać po wszystkie czasy". (Trzeba też dodać, że przeprawa po lodzie nie była jedyną metodą wiodącą do szybkiego rozstrzygnięcia wojny. Jednym z rozwiązań dyskutowanych na spotkaniu w Nyborgu była propozycja poczekania, aż lód na zatoce stopnieje, aby potem przeprawić się na Zelandię przy pomocy wszystkich statków, łodzi i okrętów, które wpadły w ręce Szwedów na Fionii). 178 179 Niezwyciężony powinien ruszyć z całą piechotą do Svendborga, aby podążyć śladem króla i jazdy. Karol Gustaw był już bowiem w drodze do Wielkiego Bełtu: „Właśnie w tej chwili" pisał Ulfeldt „nasze wojska maszerują na Langeland". X Od wojny do wojny 180 Pokój w Roskilde D< 'owódcy chyba w to wątpili, ale astrologowie wierzyli w zwycięstwo. Wprognostykonie na 1657 rok, słynny angielski obserwator gwiazd William Lilly przepowiedział armii szwedzkiej wielkie sukcesy. W kolejnym wydaniu, odnoszącym się do 1658 roku, Lilly nadal z wielką powagą, choć w dość ogólnych sformułowaniach, wypowiadał się w entuzjastyczny sposób na temat przyszłości Karola Gustawa. Prognozy te w szybkim tempie rozeszły się po całej Europie. Miał to być dla szwedzkiego monarchy niezwykle szczęśliwy rok, w którym Duńczycy będą żałować swej zdradzieckiej postawy, ponieważ złamali zawarty wcześniej pokój. Inny astrolog rozpatrywał kwestię związaną z obecnością w horoskopie Karola Gustawa dwunastu tysięcy domów, bawił się koniunkcja-mi, opozycjami i triangulacjami astronomicznymi i doszedł w końcu do wniosku, że na Lwa z Północy czeka prawdziwy łańcuszek zwycięstw, które osiągną swą kulminację i ostateczne spełnienie w 1671 roku, kiedy to Szwedzi wkroczą do Rzymu i nawrócą jego mieszkańców na protestantyzm. Jest jednak rzeczą wątpliwą, by w ówczesnej sytuacji ktokolwiek w armii szwedzkiej zastanawiał się nad tym, w jaki sposób armia wkroczy za 13 lat do Świętego Miasta. Horyzont czasowy był w tym przypadku o wiele węższy. Żołnierze mieli bowiem do 183 Niezwyciężony pokonania nie jakąś tam zamarzniętą zatokę, tylko cieśninę tak szeroką, że nie widać było jej drugiego brzegu, a silne prądy, dodatnia temperatura i wiatr mogły stopić lód w ciągu kilku godzin:, to, co jeszcze rankiem pokrywała pokrywa lodowa, mogło po południu zamienić się w rwący tor wodny. Gdyby tak się stało, wszyscy ponieśliby śmierć w ciągu kilku godzin. Pisząc wszyscy mam na myśli dosłownie wszystkich: koniuchów, podpułkowników, pułkowników, straże, woźniców, ich pomocników, cieśli, praczki, trębaczy, ciurów obozowych, doboszów, obsługę magazynów z bronią, szwaczki, wachmistrzów, masztalerzy, muzyków grających na sza-łamajach', szafarzy, sierżantów, rotmistrzów, jazdę, łożnych królewskich, pisarzy pułkowych, chorążych, pikinierów, księży, prostytutki, profosów, kaznodziejów, flecistów, pisarzy polowych, markietanki, majorów, minerów, ich pomocników, podczaszych, muszkieterów, poruczników, kwatermistrzów, kaprali, kornetów2, artylerzystów, kapitanów, kowali, oboistów, pachołków, furjerów3, francuskich dyplomatów, plutonowych, bombardierów, saperów, kobiety, pachołków, dragonów, dzieci, cyrulików i ich uczniów, piwowarów i króla. Wszystkich pochłonęłyby fale Bałtyku dokładnie tak samo, jak kilka tysięcy lat wcześniej wody Morza Czerwonego przyniosły zagładę armii faraona. Katastrofa taka miałaby wymiar starotestamentowy zarówno pod względem skutków, jak i skali. Szwedzi nie skończyliby jednak w taki sposób, jak zawsze kończyło wiele ówczesnych armii, których bezzębne czaszki i okryte strzępami odzieży kości poniewierały się po wielu polach bitewnych, aby po wielu latach znaleźć spokój w zbiorowych mogiłach. Nie, 1 Szałamąja - dawny drewniany dęty instrument muzyczny, poprzednik oboju; rodzaj piszczałki albo fujarki (przyp. tłum.) 2 Kornet - dawny stopień podoficerski w kawalerii (przyp. tłum.). 3 Furjer (kwatermistrz) - pełnił w kompanii piechoty czynności gospodarcze, mieszkał razem z Feldfeblem i był mu pomocny przy odbiorze żywności, rozmieszczeniu ludzi w obozie lub po kwaterach, ustawiał w obozie namioty dla żołnierzy, na kuchnie, na pralnie i dla oficerów; odpowiadał za wewnętrzne gospodarstwo kompanii; pomagał przy przepisywaniu rozkazów i ich odczytywaniu zgromadzonej kompanii; przeprowadzał kontrole, itp. Oprócz furjerów kom-panijnych byli też furjerzy batalionowi, czyli sztabsfurjerzy (przyp. tłum.). POKÓJ W ROSKILDE w tym przypadku skończyłoby się to inaczej: niektórzy zakończyliby żywot jako pozbawione włosów i oczu kadłuby wyrzucone na którąś z plaż pod Kerteminde4, Endelave czy Samso5. Ciała innych unosiłyby się na wodach Bałtyku aż po Kattegatt6, a rok później okoliczni rybacy stwierdziliby, że węgorze w tym sezonie są nadzwyczaj tłuste. Tak naprawdę to przygotowywano dwie przeprawy przez Wielki Bełt. Szwedzi zamierzali przejść najpierw z Fionii7 na Langeland8 - odcinek ten liczył ok. 18 km, z czego tylko pół mili bezpośrednio po lodzie - aby następnie kontynuować marsz na liczącym 13 km odcinku do Lolland. Wyglądało na to, że to właśnie ten ostatni etap miał być najniebezpieczniejszy9. Około północy 15 lutego całe wojsko pod dowództwem Karola Gustawa maszerowało na Langeland. Żołnierzom przygrywali trębacze, a drogę oświetlał blask księżyca. Nadal panowała dodatnia temperatura, a powłokę lodową pokrywała kilkudziesięciocenty-metrowa warstwa cuchnącej wody, która rozpryskiwała się pod końskimi kopytami. Panujące ciemności wzmagały niepokój i wyolbrzymiały niebezpieczeństwo. Kilku żołnierzy zabłądziło w mroku nocy i utonęło. Lód puścił także pod ciężarem kilku sań, które 4 Kerteminde - miejscowość położona na Fionii ok. 15 km na północ od miejsca, gdzie Szwedzi planowali przeprawę (przyp. tłum.). 5 Sams0 - wyspa duńska (przyp. tłum.). 6 Kattegat - szeroka cieśnina rozciągająca się między Zelandią, Jutlandią i wschodnim wybrzeżem Szwecji (przyp. tłum.). 7 Fionia (pow. ok. 3 tys. km kw.) - główna wyspa zachodniej części archipelagu duńskiego, położona między Małym Bełtem a Wielkim Bełtem. Często nazywa się ją dziś „ogrodem Danii"; długość wyspy wynosi w najdłuższym odcinku ok. 85 km (przyp. tłum.). 8 Langeland - wyspa położona w pobliżu Fionii; długość dochodzi do 50 km, a szerokość w najszerszym miejscu dochodzi do 8 km; wyspa ma kształt maczugi (przyp. tłum.). 9 W tym czasie do Karola X Gustawa przybył konno po lodzie z Zelandii do Fionii posłaniec od ambasadora Anglii, kawalera Meadows'a. Być może była to misja wywiadowcza: jak gruby jest lód. Do takiego przypuszczenia skłania fakt, że między Cromwellem i królem Szwecji istniały przyjazne stosunki (przyp. red.). 184 185 Niezwyciężony zapadły się w wodę wraz ze swymi pasażerami. Jeden z uczestników tego marszu opowiadał, że było to przerażające przeżycie -przeprawianie się nocą po zamarzniętym morzu...cały czas baliśmy się, że natkniemy się na otwarty akwen wodny, w tym albo w innym miejscu. Karol Gustaw prowadził ze sobą po lodzie niezbyt liczny oddział, który zmierzał wśród silnych podmuchów południowo-za-chodniego wiatru na Langeland. Wojsko liczyło najwyżej 3000 ka-walerzystów, około 370 piechoty z regimentu kalmarskiego oraz grupę artylerzystów. Jest wielce prawdopodobne, że w rzeczywistości oddział liczył jeszcze mniej ludzi10. W tamtych dniach wielu szwedzkich kawalerzystów opuściło po cichu swe pododdziały i zajętych było plądrowaniem południowych regionów Fionii i niewielkich wysepek położonych w jej pobliżu. Główne siły pod dowództwem Wrangla nadal czekały pod Nyborgiem". Taki podział armii na dwie grupy sprawił, że całe przedsięwzięcie stawało się jeszcze bardziej ryzykowne: każdy z dwóch oddziałów podzielonej armii szwedzkiej sam w sobie nie stanowił już zbyt dużej siły bojowej. Ciemność jest zazwyczaj źródłem zamieszania i opóźnienia. Dopiero gdy wzeszło słońce, tuż przed godziną siódmą 16 lutego 1658 roku, pierwsi żołnierze dotarli do stałego lądu w pobliżu miasteczka Rudkjabing na Langeland. Nocą temperatura ponownie zaczęła spadać, zrobiło się naprawdę zimno. Wyglądało to dość obiecująco. 10 Jedno ze źródeł informuje o 2000 ludzi. " Nyborg - w średniowieczu jedna ze stolic Danii; miasto rozwinęło się w XII wieku wokół królewskiego zamku z 1170 roku, wzniesionego przy przeprawie przez Wielki Belt; w XIII i XIV wieku to właśnie tutaj przebywali najczęściej duńscy królowie; od 1282 roku po raz pierwszy zwołano tutaj posiedzenie Danehofu - rodzaj magnackiego parlamentu; odtąd każdej jesieni gromadzili się na obradach w wielkim Hallu zamkowym książęta, biskupi i znamienici rycerze; do tego celu wybrano Nyborg, ponieważ leżał on w centralnej części państwa i był łatwo dostępny od morza; dopiero w czasach Unii Kalmarskiej (1397-1523) Nyborg stracił na znaczeniu na rzecz Kopenhagi; tutaj urodził się król Danii Chrystian II; z czasem i miasto, i zamek zaczęły tracić na znaczeniu, aż w końcu przekształcono je w fortecę otoczoną systemem wałów i fos; obecnie jest to najstarszy zachowany zamek obronny w Skandynawii (przyp. tłum.). 186 Pokój w Roskilde PRZEPRAWA PRZEZ BELT, 1658. Horsens • *¦ JUTLANDIA J' r-* - Helsingtrorg / Helsing0r# • Kolding // \> Fmdenks-\odile N .JJIlddellart ^ Tybnnd "Ociense HfT^—¦ \\Nytwig SviSforg • *>s^j> —> Główne siły —^ Oddział Wrangla ¦ ^- Piechota przeprawia się przez Mały Bełt 1.09.02 Armia szwedzka przechodzi Mały Bełt i pokonuje przednią, duńską straż. Tego samego wieczoru Szwedzi zajmują Odense. 2. 10 .02. Szwedzi zajmują Nyborg, jedyną obwarowaną twierdzę na Fionii. Pojawiają się informacje, że lód jest wystarczająco mocny również w Wielkim Bełcie. 3. 15 .02 Główna część jazdy szwedzkiej pod dowództwem Karola Gustawa dociera do Svendborga. Przeważająca część piechoty pozostaje w Nyborgu. 4, Noc16 .02 Szwedzi przeprawiają się po lodzie na wyspę Langeland. Tego samego dnia po południu przeprawiają się przez Wielki Bełt. 5. 17 .02. Duńska twierdza Nakskov kapituluje bez walki. Reszta armii szwedzkiej wyrusza z Nyborga na wyspę Lolland. 6.18 .02 pierwsze szwedzkie oddziały docierają na Zelandię. 7. 25 .02 Połączone siły szwedzkie kierują się na Kopenhagę. Pochód zostaje przerwany, kiedy do miasta pozostają tylko 2 mile, na skutek rozpoczęcia negocjacji pokojowych. 187 Niezwyciężony Poszczególne pododdziały rozproszyły się w nocy, a wielu ka-walerzystów rozjechało się już po wyspie, aby rabować mieszkańców. Wiele z pododdziałów składało się już tylko z oficerów i chorążych. Przed przystąpieniem do dalszego marszu należało więc zebrać rozproszone siły. Na miejsce zbiórki wyznaczono kościół położony na wysokim wzgórzu po wschodniej stronie wyspy. W czasie, gdy profosi i plutonowi zajęci byli wyłapywaniem żołnierzy, reszta wojska, korzystając z wolnej chwili, starała się coś zjeść. Chleb był tak zmarznięty, że trzeba go było rąbać siekierami; to samo dotyczyło mięsa, piwa i wina. Trzeba więc było zrezygnować z regularnego posiłku, tym bardziej, że mięso okazało się nad-psute. Jeden z francuskich dyplomatów odkrył ku swemu niewyobrażalnemu przerażeniu, że wino po rozcieńczeniu zupełnie straciło swój smak. W tym samym czasie patrole szwedzkie udały się na wschodnią część wyspy, aby ocenić szansę przejścia na Lolland12. Po kilku godzinach wróciły do obozu donosząc, że lód trzyma mocno. Tuż przed godziną dwunastą wydano sygnał do wymarszu. Ustawieni w dwóch kolumnach żołnierze przeszli przez plażę i weszli na lód. Na samym końcu, za jazdą, ciągnęły tabory. Karol Gustaw jak zwykle jechał w saniach. Początek tego etapu przeprawy przez cieśninę upamiętniony został na obrazie, namalowanym na podstawie jednego z rysunków wykonanych przez Erika Dahlbergha. Malowidło to przedstawia ogólnie rzecz biorąc nieprawdziwy obraz zdarzeń, chociaż niektóre szczegóły są dość interesujące13. Panujący chłód ukazany jest nie tylko poprzez szarą, słabą poświatę zimowej pory, ale również przez kolorystykę obrazu. Gama kolorów jest przytłumiona, barwy zamazane. Jeźdźcy posuwają się otuleni szczelnie w brązowo--szaro-ciemnozielone płaszcze; działa przewożone są na saniach; 12 Lolland - wyspa duńska, zupełnie płaska, o pow. ok. 1243 km.kw. (przyp. tłum.). 13 Autor obrazu puścił wodze swej fantazji: namalował na obrazie wiele postaci, które nie uczestniczyły w przeprawie; poza tym zgodnie z obowiązującą konwencją ukazywania bohaterów zdarzeń na koniach, w taki właśnie sposób przedstawił Karola Gustawa, który -jak wiemy -jechał wtedy w saniach. I Pokój w Roskilde wokół, płosząc konie, biega kilka watah psów z nosami przy ziemi. Piętrzą się niekończące się zwały śniegu i brył lodu; gdzieś w oddali, na horyzoncie, wyłania się wyspa Lolland, zaznaczona cienką, pastelową kreską. Niepewny lód, który jeszcze w nocy zalany był wodą, teraz dzięki niskiej temperaturze wzmocnił się. Poza tym w świetle dziennym maszerowało się bezpieczniej, i chociaż żołnierze mieli do pokonania dłuższy odcinek niż poprzednio, to mimo wszystko długi przemarsz na Lolland nie wywoływał w nich tak dużego strachu jak zakończony nocą krótki marsz na Langeland. W każdym razie było to nieprzyjemne, przyprawiające o zawrót głowy przeżycie, zwłaszcza w chwili, kiedy wojsko dotarło do punktu położonego w samym środku cieśniny, zdając się na łaskę losu, ze świadomością, że najbliżej położony ląd majaczy tylko gdzieś na horyzoncie w odległości półtorej godziny marszu. „Było to zdumiewające zjawisko", pisał jeden z uczestników przemarszu, „bo oto znaleźliśmy się na lodzie, na samym środku cieśniny, mając wokół siebie morze ze wszystkich stron". Aby w pełni zrozumieć uczucia, które przemarsz po lodzie budził wśród maszerujących żołnierzy i osób współcześnie im żyjących, trzeba pamiętać, że morze zajmowało szczególne miejsce w świecie wyobrażeń ludzi żyjących w XVII wieku. Dla większości z nich morze było niezwykle niebezpiecznym żywiołem, więc nikt nie wybierał się w podróż morską bez koniecznej przyczyny. Morze było też bramą wiodącą do świata strasznego i nieznanego. Za morzem leżały groźne, nowe kontynenty, które zaludniali kanibale, barbarzyńcy, ludzie z głowami psów i inne potwory; to morzem przybywały wrogie armie i to morze przynosiło zarazy. Dlatego też potrzeba było zawsze wielkiej odwagi, aby stawić mu czoła. Około godziny trzeciej pierwsi żołnierze osiągnęli stały ląd w okolicach przystani promowej pod miejscowością Taars14. Plaża była pusta. Dwa niewielkie patrole duńskie, które wcześniej pilnowały brzegu, znikły na widok nadchodzących Szwedów. 14 Miejsce to znajduje się na zachodnim cyplu wyspy w odległości kilkunastu kilometrów na północ od Nakskov; obecna nazwa tej miejscowości to Tars (przyp. tłum.). 188 189 Niezwyciężony W ciągu kolejnych godzin na brzeg wychodziły coraz to nowe, rozciągnięte kolumny żołnierzy, którzy wydostawali się na pokryty śniegiem brzeg. Przed godziną piątą całe wojsko zgromadziło się w jednym miejscu. Tym razem przeprawili się wszyscy: nie utonął ani jeden człowiek, ani jeden koń. Przeprawa przez Wielki Bełt zakończyła się sukcesem. Gdzież jednak znajdował się w tym czasie nasz kwatermistrz porucznik? Aby to wyjaśnić, musimy sobie przypomnieć, że Erik Dahlbergh był swoim własnym tworem, i to w kilku dziedzinach na raz. Po pierwsze swą karierę zaczynał z samego dna szwedzkiej piramidy społecznej, jako biedak i sierota. Dzięki odwadze, talentowi i ciężkiej pracy, jak również przy odrobinie szczęścia i dzięki dobrym kontaktom, zaczął piąć się w górę. Po drugie Erik był selfmade manem w tym znaczeniu, że harował ciężko i z sukcesem na to, aby stworzyć swój własny wizerunek (jego własna osobowość i wykreowany obraz złączyły się potem ze sobą tak silnie, że nienaturalny i pozbawiony skrupułów sposób, w jaki prezentował się Erik, stały się jednym z motorów jego dalszej kariery). Aby osiągnąć taki stan samodoskonałości, można było używać metod określanych mianem „wyrafinowane" albo „sprytne". Na przykład: kiedy wiele lat później historyk państwa szwedzkiego, Pufendorf, zabrał się za opisywanie historii wojny, Dahlbergh wysłał mu do Niemiec kilka opisów pochodzących z tamtego okresu. Dahlbergh napisał je osobiście - nie zapomniał przy tym o podkreśleniu swych talentów - ale trochę zagmatwał całą sprawę, podając jako autorów relacji inne osoby. To całkiem świadome uwypuklanie własnej postaci i dążenie do zachowania w pamięci potomnych własnych czynów, widać najlepiej w tak zwanym Dzienniku prowadzonym przez Erika15, który zawiera całą masę pominiętych 15 „Tak zwanego" dziennika, jako że tak naprawdę jest to autobiografia, napisana najwcześniej w latach 70. Znak wodny umieszczony na papierze wskazuje, że wyprodukowano go w Holandii na początku tamtego dziesięciolecia, najpóźniej jednak między 1688 a 1694 rokiem. Dziennik - znajdujący się obecnie w Carolina Rediviva w Uppsali pod sygnaturą X257 - powstał jednak z całą pewnością na bazie dzienników i kalendarzy, które -jak wiemy - Dahlbergh prowadził 190 Pokój w Roskilde faktów, poprawek, wymazanych słów i przesadzonej treści. Poprawki te nie są zbyt wielkie i mają charakter niuansów. Tak na przykład Dahlbergh przecenia swą rolę w czasie kapitulacji Brześcia Litewskiego i podczas szturmu na Frederiksodde. Kiedy opisuje dzień, w którym sprawdzał grubość lodu przed przeprawą Szwedów przez Mały Bełt, w dość charakterystyczny sposób nie wymienia w tym kontekście drugiego oficera, który towarzyszył mu w trakcie wypełniania tego zadania. I tak dalej, i tak dalej. Jednak w dwóch fragmentach znajdujemy przykłady bezczelnej manipulacji. W pierwszym przypadku chodzi o wykluczenie i przemilczenie na wielką skalę - działanie, które prawdopodobnie uratowało jego karierę - ale o tym dalej. W drugim przypadku chodzi o sfabrykowanie informacji, kłamstwo w równie wielkim wymiarze, czyn, dzięki któremu Erik zyskał sławę - przynajmniej w oczach potomnych. W wersji przedstawionej przez autora w odniesieniu do przeprawy przez Wielki Bełt, Erik odgrywa w niej dużą, a nawet decydującą rolę. To na podstawie jego raportu o stanie pokrywy lodowej w Wielkim Bełcie Karol Gustaw podejmuje decyzję o podjęciu ryzyka. Potem, kiedy wielu królewskich doradców z Wranglem i Ulfeldtem na czele wzbudziło w królu wątpliwości, to jego rada16 miała po raz kolejny skłonić monarchę do zmiany decyzji i do wydania rozkazu wymarszu. Wreszcie to Erik jedzie na czele wojska i pokazuje żołnierzom drogę na Lolland. Pierwsza wiadomość przesadna17, druga błędna18, trzecia kłamliwa. w czasie swych podróży. Porównanie treści zawartej w kilku zachowanych kalendarzach z treścią Dziennika wykazuje duże podobieństwa. Nie chodzi tu jednak o zwykłe przepisanie dawnej treści na nowo. Przeciwnie - wszystko wskazuje na to, że Dahlberg dokonał wielu poprawek i dopisków. 16 „Zapewniłem Jego Królewską Mość", że jeśli tylko mróz się utrzyma, chciałbym z boską pomocą przeprowadzić bez żadnych strat te trzy tysiące ludzi, które JKM miał pod sobą. Po czym JKM odpowiedział: No dobrze, niech się tak stanie". 17 Zmiana pogody sprawiła, że raport Erika stał się nieaktualny. Właściwy rekonesans przeprowadzony został dopiero kilka dni później przez nieznanego nam bliżej majora. 191 Niezwyciężony Kiedy kolumny wojska szwedzkiego weszły na lód pokrywający Wielki Bełt, na ich czele nie jechał Erik i to nie on wskazywał drogę. Nie było go nawet w pobliżu, ponieważ dokładnie w tym samym czasie znajdował się cztery mile na północ, pod Nyborgiem, gdzie wraz z oddziałami piechoty oczekiwał na rozkaz wymarszu. Nadszedł on wreszcie 17 lutego, kiedy było jasne, że trasa prowadząca przez Langeland jest najlepsza. W praktyce Erik dotarł do wyspy razem z ostatnimi żołnierzami. Jednak w swych marzeniach stał na czele całego wojska. Pod Traas nie tracono zbyt wiele czasu i tego samego popołudnia armia skierowała się w głąb lądu. Marsz trwał aż do zachodu słońca, kiedy to zarządzono postój. Jedynym zagrożeniem dla Szwedów na wyspie Lolland była twierdza Nakskov, położona na południowym zachodzie. Wiedziano o niej, że jest obsadzona załogą i dobrze obwarowana. Tego samego dnia wysłano do twierdzy posłańca, który wezwał załogę do kapitulacji. Okazało się, że dowódcą twierdzy był pewien zaciężny Irlandczyk, który nie znał ani szwedzkiego, ani duńskiego, dlatego też odesłał posłańca, obrzuciwszy go wcześniej „wiązką szyderczych i obraźliwych wyzwisk", a w ślad za nim wystrzelił trzy kule armatnie. Karol Gustaw postanowił jednak wykorzystać pogodę i fakt, że na wodzie utrzymywała się odpowiednia pokrywa lodowa, aby jak najszybciej dotrzeć do Zelandii i Kopenhagi. Dlatego też nie chciał tracić czasu na obleganie twierdzy. Nakskov był bowiem jedyną- obok Frederiksodde -nowoczesną twierdzą, którą dysponowała Dania. Posiadała ona niskie, grube mury, trzy wielkie bastiony, ponad 40 armat i spory zapas amunicji - wszystko to w zgodzie z nowoczesnymi zasadami sztuki fortyfikacji. Twierdzy broniła załoga składająca się z 75 żoł- 18 Po pierwsze dlatego, że w innych źródłach nie ma potwierdzenia tej informacji; po drugie Ulfeldt opowiadał się ZA przeprawą. Poza tym wydaje się rzeczą podejrzaną, że Dahlbergh na przestrzeni wielu lat dokonywał poprawek w swych wspomnieniach, co wskazuje widocznie na to, że chciał wykreślić z nich to, co nie miało logicznego uzasadnienia, a co znaleźć możemy w starszych wersjach. Tym bardziej, że w dzienniku pochodzącym z okresu, kiedy miała miejsce przeprawa, Erik nie wspomina nic o swym wspaniałym wkładzie w to wielkie dzieło. I Pokój w Roskilde nierzy z Góinge, 75 zaciężnej niemieckiej jazdy i 1500 uzbrojonych chłopów. Król wydał więc jednemu z regimentów jazdy rozkaz otoczenia miasta, ale na tym poprzestał. Kiedy następnego ranka szwedzkie wojsko zamierzało ruszyć w dalszą drogę, nadeszła nieoczekiwana wiadomość, że twierdza poddaje się. Bez jednego wystrzału. Po raz kolejny okazało się, że szczęście, opatrzność albo sam Bóg są po stronie Szwedów. Już od czasu krwawych walk pod Frederiksodde ludność wysp duńskich żyła w stanie ciągłego strachu, bojąc się, że może jej przypaść w udziale podobny, okrutny los19. Kiedy rozeszła się wieść, że Szwedzi zajęli Fionię i niepowstrzymani przeprawiają się przez Wielki Bełt, strach zamienił się w prawdziwą histerię. Reakcje mieszkańców były odwrotnie proporcjonalne do uczucia błogiego bezpieczeństwa, którego doświadczali przez stulecia. Mieszczanie nie chcieli walczyć, i nie mieli odwagi, żeby walczyć. Wielu z nich mówiło o tym wprost: „Nakskov nie stanie się drugim Frederiksodde". Po krótkim spotkaniu w ratuszu postanowili wysłać delegację do szwedzkiego obozu na negocjacje. Nastroje, jakie panowały w mieście, nie były najlepsze. Chłopi pozostający na służbie byli niezadowoleni, ponieważ ci, których mieli bronić - mieszczanie miasta Nakskov - w swym egoizmie tylko utyskiwali na ich obecność w mieście i nie chcieli dostarczać im żywności. Podobnie rzecz się miała z żołnierzami wchodzącymi w skład załogi, którzy nie wykazywali zbyt wielkiego entuzjazmu w obliczu szykującego się oblężenia. Architekci, którzy kiedyś projektowali twierdzę, wyszli chyba z założenia, że ewentualny nieprzyjaciel odniesie się ze zrozumieniem i szacunkiem do obowiązujących zwyczajów i zaatakuje twierdzę latem. Ta część twierdzy, która znajdowała się od strony lądu, była dobrze obwarowana, podczas gdy część przylegająca do morza była zupełnie nie zabezpieczona, co oznaczało, że z lodu pokrywającego zatokę Szwedzi mogli wkroczyć wprost w wąskie uliczki miasta. 19 Już w 1655 roku w Danii z niepokojem śledzono postępy i sukcesy Szwedów w Polsce: „cała Dania jest w największym strachu z powodu postępów Waszej Królewskiej Mości w Polsce" -pisał w sierpniu 1655 roku poseł szwedzki w Danii do Karola Gustawa (przyp. tłum.). 192 193 Niezwyciężony Pokój w Roskilde Nocą dwa razy wysyłano ludzi z pochodniami, aby odszukali Szwedów. O godzinie dziewiątej następnego ranka wrócili do miasta. Ledwo znaleźli się w środku, zaczęli wołać z ulgą: „Pokój, pokój, pokój! Jesteśmy wolnymi ludźmi. Ucałowaliśmy dłoń króla Szwecji, a on przyznał nam to wszystko, o co prosiliśmy". Mniej więcej godzinę później nadjechało 16 kompanii szwedzkiej jazdy. Ludzie zebrani na niedzielnej mszy świętej wypadli z kościołów, aby zobaczyć, jak delegacja miasta złożona z najwybitniejszych mieszczan wręcza klucze do miasta szwedzkiemu dowódcy. Później wypłacili też 20000 talarów w formie podatku pożarowego. Oprócz pieniędzy Szwedzi zarekwirowali też duży zapas amunicji, żywność oraz wszystkie armaty, co dość znacznie wzmocniło ich siłę bojową20, ponieważ Karol Gustaw dysponował w czasie przeprawy tylko kilkoma lekkimi działami. Załatwiwszy w Nakskov wszystkie sprawy, oddziały szwedzkie ruszyły w dalszą drogę, kierując się ku kolejnemu celowi. Dotarli do Karleby, minęli Halsted, a po drodze splądrowali Stokkemarke. Wkrótce potem natknęli się na oddział złożony z kilkuset duńskiej piechoty, który miał stanowić wzmocnienie załogi w Nakskov. Szwedzi rozproszyli swych wrogów też jakby „mimochodem". Potem armia pomaszerowała dalej, aby zdążyć, zanim z południa nadejdzie odwilż i uniemożliwi przeprawę na wyspę Falster21.1 znowu dalej, żeby zdążyć, zanim lód stopnieje na Storstrommen22, a Zelandia stanie się twierdzą na morzu. Dalej, dalej... W niedzielne popołudnie wojsko przemaszerowało przez Maribo23, a kiedy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, Szwedzi stanęli pod Sakstoabing, niewiele ponad milę od zamarzniętego przesmy- W 20 Żołnierze stanowiący załogę twierdzy włączeni zostali natychmiast w szeregi szwedzkiego wojska, podczas gdy chłopów rozbrojono i odesłano do domów. 21 Ostatnia z łańcucha wysp, przez którą musieli przejść Szwedzi w drodze na Zelandię; położona na południe od Zelandii (przyp. tłum.). 22 Storstrommen - niewielka cieśnina oddzielająca wyspę Falster od Zelandii; nazwa cieśniny (po szwedzku oznacza ona „Silny prąd") jest wielce wymowna w całym kontekście (przyp. tłum.). 23 Maribo - miejscowość położona w centralnej części wyspy Lolland (przyp. tłum.). 194 ku oddzielającego Lolland i Falster. Nadal utrzymywała się niska temperatura. Wczesnym rankiem następnego dnia Szwedzi kontynuowali marsz. Dwie godziny później stanęli nad cieśniną Guldborgssun-det, która w tym miejscu miała tylko 200 metrów szerokości. Cieśninę pokrywała warstwa śniegu. Skwadrony jazdy przedostały się na drugi brzeg, co oznaczało, że wojsko osiągnęło kolejny etap - wyspę Falster. Główne siły przeszły następnie jedną milę dalej do Vaalse, gdzie na plebanii król urządził swą główną kwaterę. Nadal jednak brakowało oddziałów Wrangla. Czy zdołał się on już przeprawić przez Wielki Bełt? Gdzie podziała się duńska armia? Rozsądek podpowiadał, że Duńczycy czynią teraz prawdopodobnie przygotowania do kontrataku skierowanego przeciwko słabej, szwedzkiej armii, która po ostatnich przejściach liczyła nie więcej niż 2000 ludzi. Po okolicy rozesłano liczne patrole, ale nie znalazły one żadnych śladów. Dwustu słabo uzbrojonych chłopów, którzy zebrali się w Nykobing, rozpierzchło się na widok szwedzkich patroli, a miejscowa ludność przekazała Szwedom wiadomość, że regularne duńskie siły przeprawiły się już na Zelandię. Tego samego dnia, to znaczy w poniedziałek 18 lutego, przednia straż złożona z dwóch regimentów jazdy i niewielkiej liczby dragonów przeprawiła się przez zamarzniętą cieśninę Storstrommen i zajęła stary, nie obsadzony załogą zamek w Vordingborgu. Oznaczało to, że armia dotarła w końcu na Zelandię. Rozesłano kolejne patrole zwiadowcze, ale znowu nic nie znaleziono. Zwiadowcy widzieli tylko śnieg, a wokół siebie napotykali tylko strach. „Na Zelandii panuje ogólne przerażenie", pisał Karol Gustaw w jednym z listów. Główne siły odczekały jeszcze jeden dzień pod Vaalse. Po pierwsze - aby po raz kolejny zebrać rozproszone oddziały: żołnierze tradycyjnie już bowiem rozjechali się po okolicy, aby rabować miejscową ludność. Po drugie - żeby Wrangel prowadzący piechotę zdążył połączyć się z głównymi siłami. Karol Gustaw podjął ogromne ryzyko, posuwając się tak daleko z tak słabym wojskiem; wydawało się więc rzeczą rozsądną, aby przed wyruszeniem na Zelandię i Kopenhagę połączyć wszystkie siły. Król oczekiwał 195 Niezwyciężony bowiem, że teraz opór będzie zdecydowanie silniejszy. Wrangel dotarł na miejsce we wtorek wieczorem: w zapadających, gęstych ciemnościach, do obozu weszli zmarznięci, wyczerpani żołnierze piechoty. Następnego ranka armia opuściła obóz. Naprzód, dalej... Niecierpliwy Karol Gustaw, starając się znaleźć najlepsze miejsce do przeprawy na Zelandię, pojechał przodem. Jak zwykle siedział w saniach, a towarzyszyła mu zbrojna eskorta złożona z 600 jeźdźców. Wśród nich był też Erik Dahlbergh, który podążał za królem na czele wojska. Wojsko bez kłopotu pokonało zamarzniętą cieśninę, która miała w tym miejscu pół mili szerokości. Kiedy oddział dotarł na odległość kilku kilometrów na północ od Vordingborga, pewien porucznik z przedniej straży dostrzegł jakieś ruchy na horyzoncie. Była to dość spora grupa ludzi i koni zmierzających wprost na Szwedów. Porucznik zawrócił i poinformował króla, że wygląda na to, iż zbliża się duńskie wojsko. Karol Gustaw przekazał odpowiednie rozkazy żołnierzom, którzy pozostali w starym zamku, a oddziałom, które nadal oczekiwały na drugim brzegu polecił, aby natychmiast dołączyły do niego. Zaraz też wysłano grupę zwiadowczą złożoną z około 100 jazdy w stronę nadchodzącego przeciwnika, który z trudem przebijał się przez śnieżne zaspy, osiągające w tym miejscu metr głębokości. Wkrótce okazało się, że to nie żołnierze. Była to grupa zwykłych ludzi: wielu z nich miało na sobie piękne ubrania, a jechali przed siebie w długiej kolumnie, złożonej z sań, karet, koni i wozów. Część szwedzkiego oddziału zatarasowała im drogę, podczas gdy kilku oficerów odjechało w kierunku zbliżającej się grupy. W pierwszych saniach jechał ubrany w liberię trębacz, który w równych odstępach czasu dął w swą błyszczącą trąbkę. W następnych saniach jechał jakiś mężczyzna, po którym widać było, że jest śmiertelnie przestraszony. Trzymał on w rozłożonych rękach jakiś dokument. Niektórzy szwedzcy oficerowie zaczęli z niego szydzić pytając, czy to, co im przywozi, to Jusfeciale - słynny anty-szwedzki pamflet opublikowany w Danii tuż przed wypowiedzeniem wojny w czerwcu 1657 roku. Okazało się, że nie, jako że dokument był „dowodem na to, że strona duńska chciała zakończyć wojnę, i to nie przy pomocy prochu i ołowiu, a papieru i pióra". 196 Pokój w Roskilde ;¦ Byli to posłowie wysłani na negocjacje. Duńczycy zgadzali się zawrzeć pokój. Stojąc pod gołym niebem przed zamkiem w Vordingborgu, Karol Gustaw przyjął duńską delegację, której przewodził angielski dyplomata i mediator Philip Meadowe24. Po krótkiej wymianie grzeczności w języku francuskim, Anglik poprosił o zawieszenie broni. Odpowiedź króla była odmowna: „Ponieważ Bóg wskazał mi drogę i zbudował dla mnie most, nie mogę po nim nie przejść". Nie wykluczył jednak dalszych negocjacji. Następnego dnia, w czasie, kiedy pozostała część szwedzkiego wojska przeprawiała się na Zelandię przez zamarzniętą cieśninę, Karol Gustaw zebrał wszystkich swoich najbliższych doradców w kasztelu na zamku w Vordingborgu. Czy warto iść dalej na Kopenhagę, czy też lepiej jest negocjować? Wielu z obecnych nawoływało do opamiętania. Ktoś powiedział ostrożnie: „Czy Wasza Królewska Mość uważa, że uda jej się zachować to, co zdobyła?" Odpowiedź króla brzmiała oczywiście następująco: „Mam nadzieję, że tak, z Bożą pomocą". Wrangel wtrącił swe zastrzeżenie: „Jeśli opanujemy stolicę i zajmiemy flotę"; można sobie łatwo wyobrazić ton, w jakim wypowiedziane zostało słowo , jeśli". Karol Gustaw zagłębił się już jednak w rozważaniach na temat zwycięstw, które miały nadejść potem: „Chcę zebrać wszystkie siły i podbić Norwegię" (byłoby to wbrew naturze i zwyczajom Karola Gustawa, gdyby była to jego jedyna propozycja. W jednym z listów wysłanych w tamtym okresie do przedstawiciela Szwecji na posiedzenie parlamentu Niemiec we Frankfurcie, wspominał także o ewentualnym wkroczeniu na czele swej armii do Niemiec). W końcu zdecydowano się na obie opcje: Ulfeldt i jeszcze jeden wysokiej rangi delegat szwedzki mieli przystąpić do negocjacji pokojowych z duńską delegacją, ale rozmowy miały być prowadzone w szybkim tempie, ponieważ król zamierzał kontynuować marsz na Kopenhagę. 24 Meadows występował raczej w roli rozjemcy. Przedstawicielami króla Danii byli ochmistrz królestwa duńskiego Gersdorff oraz senatorzy Christian Skel i Mons Hockese (przyp. red.). 197 Niezwyciężony Karol Gustaw nastawiał się na szturm duńskiej stolicy, o której wiedział, że jej wały się rozpadają, że zapasy w magazynach są niewielkie, załoga słaba, a mieszkańcy śmiertelnie przerażeni. Nie było to jednak łatwe zadanie, choć armia szwedzka - po połączeniu się z siłami, które przyprowadził Wrangel - liczyła teraz ponad 7000 ludzi. Na wszelki wypadek król zamierzał ściągnąć dodatkowe posiłki. Dlatego też jeszcze tego samego dnia wysłał swego kuriera z listem dla dowódcy sił stacjonujących w południowej Szwecji: rozkazał mu, aby natychmiast wyruszył w stronę Óresundu, a po dotarciu na miejsce przeprawił na Zelandię kilka tysięcy ludzi. Zanim Szwedzi ruszyli na Kopenhagę, znaleźli jeszcze trochę czasu na odegranie widowiska. Cała armia szwedzka ustawiona została w jednym, długim szeregu, celowo rozciągniętym w ten sposób, aby powstało wrażenie, że żołnierzy jest więcej, niż w rzeczywistości. Następnie przyprowadzono duńskich negocjatorów i przewieziono ich wzdłuż ustawionego szeregu ludzi i koni. Widok ten wytrącił negocjatorom ostatnie argumenty. Po południu całe wojsko opuściło Vordingborg i w gęstym, padającym śniegu skierowało się na północ. Nadal panowało dokuczliwe zimno, a wiatr unosił w górę tumany śniegu, konie z trudnością posuwały się do przodu, a jeszcze gorzej maszerowało się piechocie. Jak to zwykle bywało, pochodowi wojska towarzyszyły zwyczajowe rabunki i kradzieże (z jednym z duńskich negocjatorów skontaktował się między innymi pewien angielski oficer w szwedzkiej służbie, który zagroził, że jeśli Duńczyk nie zapłaci mu 2000 talarów, to jego posiadłość położona na Zelandii zostanie spustoszona). Następnego dnia do Szwedów dotarła wiadomość, że duży oddział duńskiej jazdy zgromadził się pod Kogę. Wycieńczeni żołnierze skierowali się tam w szybkim tempie. Jeden z patroli wysłanych przodem, liczący 35 ludzi, przepadł bez śladu. Nie zauważono też Duńczyków. Okazało się też, że Kogę jest prawie całkowicie opuszczone, magazyny opróżnione z zapasów żywności, a z miasta wyprowadzono wszystkie konie i wozy. Stosując taktykę wypalonej ziemi, uciekająca załoga zdążyła jeszcze zniszczyć piece, kuźnie i młyny. Zaszkodziło to mieszkańcom Kogę z pewnością o wiele bardziej niż Szwedom, którzy rozbili tu swój obóz. T Pokój w Roskilde Od Kopenhagi dzieliły ich już nie więcej niż cztery mile. Następnego dnia dotarła do nich wiadomość, że negocjacje pokojowe w Vordingborgu zostały zerwane. Po trwającym całą dobę odpoczynku, armia szwedzka ustawiła się w szyku bojowym, kierując się przez zaśnieżoną okolicę na północ. Działo się to 25 lutego 1658 roku. Pokrywa śnieżna była tak głęboka, że nie widać nawet było jadących wozów. Wokół unosiły się w niebo dymiące pióropusze palonych domów, podpalonych przez wycofujące się duńskie oddziały. Po raz kolejny Erik pojechał przodem, aby wyszukać dla swych żołnierzy kwatery na nocleg: Wysłano mnie przodem na czełe licznego oddziału, żebym zbadał, gdzie Jego Królewska Wysokość mógłby zatrzymać się na nocleg. Jednak wszystkie wsie w promieniu mili wokół Kopenhagi były zniszczone i spalone przez nieprzyjaciela. Marsz kontynuowano aż do zapadnięcia mroku. Dopiero wtedy zarządzono postój. Żołnierze rozjechali się po okolicznych wsiach, aby na miejscu, w chłodzie i ciemnościach, wziąć jeszcze udział w nabożeństwach. Od duńskiej stolicy dzieliły ich jeszcze tylko dwie mile. Plan przewidywał, że armia ruszy na Kopenhagę już następnego dnia. W oddali widać już było kopuły i wieże kościołów. Rozkaz jednak nie nadchodził, wojsko czekało. Późnym popołudniem żołnierze zauważyli duży powóz, który zatrzymał się przed plebanią we wsi Tostrup: wysiadło z niego dwóch duńskich i dwóch szwedzkich dyplomatów, którzy znikli zaraz w stojącym obok domu strzeżonym przez straże. Rozpoczęły się nowe negocjacje. Przez następne dwa dni rozstrzygały się dalsze losy wojny. Obóz opuszczały co jakiś czas grupy jeźdźców udających się na zwiad; nadal prowadzono też przygotowania do szturmu na Kopenhagę, a żołnierze pogrążyli się w stanie przypominającym ten, kiedy ktoś niby śpi, a w rzeczywistości czuwa przez sen. Szczęściarze, którym się udało, spali stłoczeni w kilku wiejskich chałupach. Jeden z żołnierzy opisywał, jak którejś nocy wszedł do którejś z chałup, gdzie cała podłoga chaty pokryta była śpiącymi ludźmi, leżącymi jak zabici. Porównanie to ma dość niesamowity wydźwięk, ponieważ dwa lata później większa część tych żołnierzy już nie żyła. Wszyscy świetnie orientowali się, że nadal trwają negocjacje pokojowe, ale niewielu orientowało się co do ich treści. Wszyscy 198 199 Niezwyciężony wiedzieli, że prowadzono je w dość szybkim tempie, ponieważ do i z plebanii w Tostrup przez cały czas przybywali albo wyjeżdżali specjalni kurierzy. Wreszcie 1 marca wydano rozkaz do wymarszu. Jednak nie w stronę Kopenhagi - wojsko skierowało się na południe, na Kogę. Żołnierze rozbili tam obóz, a później tego samego dnia słychać było odgłosy bębnów, trąbek i głośnych okrzyków, z których wynikało, że wojna się skończyła, a między Danią i Szwecją zapanował pokój. Niezwykłe jest to, jak doszło do podpisania pokoju. Jeszcze bardziej niezwykłe jest to, że w ogóle został on zawarty. Szansę na końcowy sukces były od początku niewielkie, zważywszy, że król Szwecji dążył do rozstrzygnięcia na drodze militarnej, a król Danii w sprytny sposób wykorzystywał trwające negocjacje do zyskania na czasie. Dyplomaci tamtej epoki nie byli znani z szybkiego tempa dochodzenia do ostatecznych ustaleń, ponieważ poświęcali o wiele więcej czasu na czcze formalności, drobiazgi i łacińską retorykę. Przypomnijmy sobie całe zamieszanie związane z pokojem westfalskim: potrzeba było 32 miesięcy zamieszania i opóźnień, zanim wreszcie doszło do spotkania wszystkich delegatów; do tego dodać należy sześć miesięcy twardych dyskusji na temat tego, w jakim porządku delegaci zasiądą za stołem i w jakim porządku toczyć się będą same obrady. A kiedy dyplomaci reprezentujący Szwecję i Rzeczpospolitą spotkali się w 1651 roku, aby rozwiązać dawne spory, które kilka lat później stały się dla Karola Gustawa pretekstem do zaatakowania Polski, sedno sprawy ugrzęzło w oparach krasomówstwa, ponieważ przez pięć miesięcy obie strony zajmowały się tylko jedną kwestią: jakich tytułów w odniesieniu do władców obu krajów wolno będzie używać w trakcie planowanych negocjacji. Także i w tym wypadku początki nie były wcale takie obiecujące. Szwedzi od samego początku naciskali, aby negocjacje toczyły się na Sprog0 - wyspie położonej w Wielkim Bełcie, między Fionią a Zelandią. Duńczycy zaprotestowali, ponieważ istnieje dawne duńskie porzekadło, którego używa się, kiedy chce się kogoś wysłać do wszystkich diabłów: w duńskiej wersji wysyła się go na Sprog0. Kiedy ustalono, że mediatorzy reprezentujący obie strony Pokój w Roskilde spotkają się na zamku w Vordingborgu, Duńczycy wysunęli nowe żądania - między innymi to, aby Szwedzi wymienili jedną z osób wchodzących w skład ich delegacji - chodziło o Corfitza Ulfeldta25, który raził ich swym widokiem. Myśl o negocjacjach trwających długie tygodnie, a nawet miesiące, o skomplikowanych zawiłościach rządzących ceremoniami i kwestiami etykiety, napełniała króla Danii optymizmem, ponieważ w tym samym czasie mógł on doprowadzić skruszałe mury wokół swej stolicy do właściwego stanu. Liczył też na to, że lód pokrywający cieśninę wkrótce puści, co oznaczałoby, że armia szwedzka - obecny pan i władca na Zelandii - stałaby się jego głodnym więźniem. Król Danii przeżył jednak rozczarowanie, ponieważ plan ten był zbyt jasny, a szwedzcy negocjatorzy zbyt doświadczeni. Armia szwedzka zbliżała się coraz bardziej do opanowanej paniką Kopenhagi, a kiedy szwedzcy negocjatorzy ze szczerą brutalnością odłożyli na bok wszystkie kwestie związane z całym ceremoniałem - jak na przykład tę, która zazwyczaj zabierała wiele czasu, a mianowicie która z delegacji powinna złożyć pierwszą wizytę stronie przeciwnej - dyplomaci duńscy zrozumieli z przerażeniem, że czekają ich twarde rozmowy. Problem polegał na tym, że instrukcje, które Duńczycy przywieźli ze sobą z Kopenhagi, nie były 25 Wchodził on wraz z innymi możnymi posiadaczami ziemskimi w skład rady państwa, pełnił także funkcję ochmistrza państwa; jego żoną była Eleonora Krystyna, siostra króla Fryderyka III; Ulfeldt należał to grupy tzw. „szwagrów" - wysoko postawionych osób spowinaconych z rodziną królewską; byli to głównie młodzi arystokraci, którzy pożenili się z licznymi córkami królewskimi; byli oni członkami rady, choć ich wysoka pozycja nastawiała do nich niechętnie pozostałych arystokratów; wykorzystując tę niechęć, król uderzył w „szwagrów", aby osłabić ich pozycję; polecił m.in. skontrolować wydatki prowadzone przez Ulfeldta z kasy państwowej; kiedy odkryto nadużycia, Ulfeldt i kilku innych pozbawionych zostało swych urzędów. Ulfeldt wraz z żoną opuścił Danię,a z czasem zaoferował swe usługi Karolowi Gustawowi, stając się „duńskim Radziejowskim"; po zakończonej wojnie wrócił do kraju, przez jakiś czas siedział w więzieniu, a potem uzyskał pozwolenie na wyjazd za granicę, gdzie znowu wdał się w jakieś intrygi przeciwko królowi. Nie mogąc go dosięgnąć, Frydereyk III zemścił się na jego niewinnej żonie, wsadzając ją do okrutnego więzienia w Błękitnej Wieży na zamku, gdzie w niezwykle trudnych warunkach spędziła 22 lata (przyp. tłum.). 200 201 Niezwyciężony przygotowywane na konkretne rozmowy. Zawierały jedynie propozycję, aby obie strony oddały stronie przeciwnej wszystkie zajęte przez siebie ziemie. I tyle. Tymczasem dyplomaci szwedzcy wystąpili z żądaniami, które wzbudziły w Duńczykach blady strach. W zamian za pokój Szwedzi zażądali dla siebie prowincji Blekinge, Skane wraz z Ven i Saltholm, Bohuslan, Halland26, wyspy Bornholm i M0n, prowincji Anholt, Laeso i Akershus - tę ostatnią na okres 30 lat, jako gwarancję pokoju; jako odszkodowanie za poniesione w związku z wojną wydatki, Szwedzi chcieli otrzymać okręg Trondheim, Islandię i Wyspy Owcze, a także hrabstwo Pinneberg pod Hamburgiem oraz 1 milion talarów, dwanaście w pełni uzbrojonych okrętów wojennych i oddania wszystkich zarekwirowanych wcześniej szwedzkich statków handlowych. Szwedzi dołączyli do tego jeszcze długą listę zawierającą mniejsze żądania: domagali się między innymi, aby Dania aż do maja wykładała pieniądze na utrzymanie ich wojska, a nawet taki szczegół jak żądanie, aby kilka tapiserii27 wiszących na zamku we Fredriksborgu zostało zdjętych i zniszczonych, ponieważ w opinii Szwedów obrażały one ich dumę narodową. Pewien angielski dyplomata, który wraz z posłem francuskim pośredniczył w negocjacjach, napisał zrezygnowany do Londynu stwierdzając, że wersje traktatu przedstawione przez obie strony to monstrum -przez jedną stronę okrojone do minimum, przez drugą rozdęte do niemożliwości. Po kilku dniach rozmów wokół głównych kwestii, negocjacje utknęły w martwym punkcie, a bezradni w tej sytuacji duńscy posłowie powrócili do Kopenhagi, aby poprosić o nowe, poważniejsze instrukcje. Po ich otrzymaniu powrócili na południe i przystąpili do drugiej rundy rozmów, które tym razem toczyły się w Tostrup. Negocjacje odbywały się pod silną presją czasu, ponieważ obie strony liczyły upływające dni: Szwedzi obawiali się nagłej zmiany pogody, a co za tym idzie kłopotów z zaopatrzeniem; Duńczycy 26 W ramach traktatu pokojowego podpisanego w 1645 roku w Brómsebro Dania oddała Szwecji prowincję Halland na 30 lat; teraz miała ją stracić na zawsze. 27 Tapiseria - rodzaj gobelinu (przyp. tłum.). 202 Pokój w Roskilde bali się Szwedów, którzy krążyli po Zelandii i sprawiali takie wrażenie, jakby chcieli przejść te ostatnie dwie mile dzielące ich od Kopenhagi. W trakcie rozmów panowało pewne zamieszanie, co należy położyć na karb kłopotów komunikacyjnych, jakie panowały w tamtej epoce. Opady śniegu utrudniały podróżowanie kurierom, a utrzymująca się pokrywa lodowa sprawiła, że Dania odcięta została od dopływu informacji z zewnątrz. Jednym z powodów, dla których Karol Gustaw - mimo agresywnych nacisków wywieranych na niego przez kilku oficerów - wstrzymywał się z wydaniem rozkazu ataku na Kopenhagę było to, iż przez kolejne dni wyczekiwał na wieści o tym, czy posiłki z południowej Szwecji, o które prosił w jednym z listów, są już w drodze. Król nie wiedział, że kurier, którego wysłał z listem, wpadł w ręce Duńczykom i że na próżno czeka na spodziewaną pomoc28 Rozmowy w Tostrup trwały przeważnie aż do późnej nocy, a ich uczestnicy spali w ubraniach na plebanii, część z nich na podłodze, na wiązce siana. Obie strony nastawiły się na końcowy sukces, obie były też przygotowane na ustępstwa. Nigdy jednak nie chodziło w rozmowach o rzeczywiste dawanie i branie, ponieważ Duńczycy - mówiąc wprost i dosłownie - negocjowali pod groźbą broni. Zmuszano ich też do ustępowania w jednym punkcie za drugim (wiele czasu zmarnowano na dyskusje o okręgu Trondheim, ponieważ król Dani do ostatniej chwili wzbraniał się oddać go Szwedom). Negocjacje były mimo to twarde, a przy którejś okazji szwedzcy delegaci przerwali nawet spotkanie, narzucili płaszcze i wyszli na zewnątrz, zmierzając do swych powozów, czekających na nich przed wejściem, do których zaprzęgniętych było po sześć białych koni. Duńczykom udało się jednak przekonać swych rozmówców do powrotu. Dnia 28 lutego spisano w dwóch egzemplarzach pierwszą wersję traktatu, a po południu tego samego dnia zostały one podpisane przez uczestników negocjacji. 28 Kurier wprawdzie podarł list na kawałki, zanim dostał się do niewoli, ale Duńczykom udało się złożyć go w całość, a nawet złamać szyfr, którego użyto do jego napisania. Oznaczało to, że weszli w posiadanie ważnej informacji o szwedzkich zamiarach. 203 Niezwyciężony Jakby nie czytać tego dokumentu, składającego się z dwudziestu paragrafów, to okazuje się, że jest on sukcesem Karola Gustawa29. Za jednym zamachem włączył prowincje Blekinge, Skane, Bohuslan, Halland, wyspę Bornholm i okrąg Trondheim w granice Szwecji. Nigdy przedtem ani nigdy potem państwo nie uzyskało tak wielkich zysków terytorialnych, które w przeciwieństwie do innych, stały się udziałem Szwecji po tej stronie Bałtyku, a nie gdzieś daleko na terytorium innych państw, które dla większości Szwedów miały wymiar prawie że abstrakcyjny albo miały taki wymiar zyskać w przypadku nowego konfliktu zbrojnego, prowadzącego do zerwania więzi ze Sztokholmem. Wiele lat później geopolitycy i nacjonalistycznie nastawieni Szwedzi odmieniali przez wszystkie przypadki pojęcie „naturalnych granic", dodając gromko, że tym samym osiągnięto, zdobyto albo stworzono to albo to, nie zważając na to, że tego typu dywagacje nigdy nie przyszły na myśl owym negocjatorom, którzy w czasie pamiętnych dni lutego 1658 roku wskazywali coś na mapach swymi dłońmi ubranymi w ciepłe rękawiczki, mówiąc tam, tam, tam i tam. Nie myśleli też o tym, że w takiej epoce, jak tamta, kiedy ziemia dzieliła, a morze łączyło, rzeczą wątpliwą było twierdzenie, że granica ma naturalny charakter, ponieważ pojęcia tego używano bardzo powszechnie dopiero w epoce kolei żelaznych. Niemniej jednak udało się osiągnąć coś, co nazwać można rezultatem końcowym. Szwecja w dzisiejszych granicach nie mogłaby istnieć bez tamtego dokumentu. Duńscy posłowie nie wrócili jednak do domu z pustymi rękami. Dzięki pomocy dyplomatów zagranicznych, udało im się między innymi złagodzić żądania Szwedów, domagających się zamknięcia cieśnin dla flot wojennych innych państw niż Dania i Szwecja. Paragraf zawierający taką treść znalazł się w traktacie30, ale został złagodzony dzięki dopisaniu kilku dodatkowych warunków. Przynajmniej z pozoru wyglądało to na urzeczywistnienie dawnego 29 Innym sukcesem o wymiarze strategicznym było wymuszenie na księciu Gottorp szeregu ustępstw, co ograniczyło jego niezależność i oznaczało w praktyce, że na terytorium państwa duńskiego pojawiło się państewko uzależnione od Szwecji. 30 Chodzi o §4 traktatu z Tostrup, i §3 traktatu z Roskilde. 204 Pokój w Roskilde szwedzkiego marzenia o dominium maris Baltici, z tą jednak modyfikacją, że został on spełniony z pomocą Danii. Czas jednak naglił. O tym, że Szwedom się spieszyło, świadczy fakt, iż negocjacje z Duńczykami rozpoczęli już w chwili, kiedy wsiedli z nimi razem do powozu, który miał ich zawieźć do Tostrup. Dlatego też traktat był w wielu miejscach sporządzony niechlujnie, wyglądał jak spartaczona robota. Aby więc rozwiązać kilka drobnych kwestii, a zwłaszcza żeby uregulować wszystkie szczegóły związane z wprowadzeniem traktatu w życie, negocjatorzy spotkali się kilka dni później ponownie, tym razem w Roskilde31. Przy placu położonym w pobliżu katedry, można było znaleźć kilka pomieszczeń, które były o wiele większe i wygodniejsze niż ciasna plebania w Tostrup. W czasie negocjacji, które przez tydzień toczyły się w Roskilde, wzięto na tapetę wszystkie niejasne punkty zawarte w pierwszym wariancie traktatu. Większość z nich to szczegóły (na przykład: czy Romsdalen, położone w Norwegii, można zaliczyć do okręgu Trondheim? Nominalnie rzecz biorąc był to oddzielny okręg, który jednak pod względem administracyjnym wchodził w skład okręgu Trondheim. Albo: czy prywatne posiadłości duńskie, które zajęte zostały po podpisaniu traktatu, mogą być zachowane przez nowych, szwedzkich właścicieli? Czy mieszkańcy prowincji przejętych przez Szwecję będą mogli także w przyszłości zachować swoje dawne przywileje czy też będą musieli w pełni podporządkować się szwedzkiemu prawu?). Reszta wynikała ze szwedzkiej podejrzliwości i z duńskiego niezadowolenia. Traktat był z wielu względów dyktatem, a kiedy jego treść ujawniono w Kopenhadze, wywołał szok i odebrał mowę nawet tym, którzy deklarowali się wcześniej jako przeciwnicy wojny. Wśród najwyższych, duńskich sfer, znaleźli się też tacy, który wprost negowali zapisy traktatu i chcieli je sabotować, podbudowani wieściami, że Polacy, Austriacy i Brandenburczycy już wkrótce ruszą na zachód. Ich sprzeciw podtrzymywał też wściekły ambasador holenderski, 31 Zarówno Tostrup, jak i Roskilde znajdują się w odległości kilkunastu kilometrów na zachód od Kopenhagi, a obie miejscowości dzieli nie więcej niż 10 km (przyp. tłum.). 205 Niezwyciężony który obiecywał zbrojną pomoc swojego kraju nie później niż w ciągu czternastu dni. Nadal jednak istniało ryzyko ataku na Kopenhagę, a kiedy nowe negocjacje zaczęły się przedłużać, szwedzkie oddziały zaczęły krążyć coraz bliżej miasta, strasząc mieszkańców samym swym widokiem. A chociaż w stolicy Danii znajdowała się liczna załoga, a także wystarczająca ilość amunicji i broni, to jednak brakowało chęci do walki32. Jak już wspomniałem, nastroje wewnątrz miasta kształtowały się pod wpływem strachu, rezygnacji, niezadowolenia i zamieszania. Dyscyplina wśród żołnierzy duńskich upadła zupełnie; bandy nieokiełznanych, pijanych żołdaków krążyły po ulicach miasta, strzelając w powietrze, bijąc przechodniów, rabując mieszczan i napadając na transporty z zaopatrzeniem. Kwakrów, którzy wcześniej agitowali przeciwko wojnie, uciszono wtrącając ich do aresztów, ale niechęć wśród mieszkańców miasta była powszechna. Niechęć tę okazywali też za każdym razem, kiedy urzędnicy państwowi zjawiali się na mieście z jakimś nowym obwieszczeniem. Król Danii nie mógł już ufać ani swym żołnierzom, ani poddanym33. W tej sytuacji pozostało mu tylko jedno wyjście: negocjacje. Dnia 7 marca, po trwającym sześć godzin posiedzeniu, osiągnięto zgodę w ostatnich kwestiach. Traktat był w zasadzie kopią poprzedniego porozumienia, ale zawierał o wiele więcej treści. Liczbę paragrafów zwiększono do dwudziestu ośmiu. Dokument podpisany został następnego dnia, tuż po godzinie dwunastej w południe na terenie posiadłości biskupa Roskilde34. Kiedy jego eminencja ujął pióro, jeden z negocjatorów wyszeptał podobno słynne słowa Nerona, kiedy ten umieszczał swój podpis na pierwszym dokumen- 32 Wysiłki Fryderyka III zmierzające do zorganizowania obrony na wyspach, zakończyły się niepowodzeniem: „Wszystkich paraliżował brak ofiarności okazywany przez wszystkie stany" - pisze duński historyk (przyp. tłum.). 33 Sytuację w Danii trafnie scharakteryzował poseł szwedzki, który donosił do Sztokholmu, że „król jest w opozycji do rady, rada jest rozbita, a poddani zdesperowani" (przyp. tłum.). 34 Traktat wszedł w życie w sposób formalny dopiero w połowie kwietnia, kiedy oba dokumenty, ratyfikowane przez oba parlamenty, przekazano sobie w Kopenhadze. 206 Pokój w Roskilde cie zawierającym wyrok śmierci: utinam nescirem litteras - obyś odmówiło posłuszeństwa. Okazało się jednak, że traktat jest niedopracowany. To, że nie jest on tak doskonały, jak sądzono, wyszło na jaw już tego samego popołudnia. W treści traktatu znaleziono bowiem pewien brak, który należało uzupełnić dodatkowym zapisem. Był on co prawda niewielki, ale nie wróżył nic dobrego. Nie można niestety stwierdzić, że wprowadzanie w życie zapisów traktatu odbywało się w braterskim duchu. Najpierw doszło do scysji, kiedy oddział duńskiej jazdy miał zgodnie z traktatem przejść na służbę szwedzką. Dzień po podpisaniu traktatu w głównej kwaterze szwedzkiej pojawił się pewien duński dyplomata i oświadczył, że niestety, ale wyjście załóg duńskich z twierdz znajdujących się na terenie Skanii opóźni się trochę. Karol Gustaw przerwał natychmiast wymarsz swych wojsk z terenu Zelandii i tej samej nocy wysłał kilka oddziałów pod mury Kopenhagi. Wśród nich znalazło się między innymi sześć regimentów kawalerii, które przejechały przez Roskilde, robiąc przy okazji wiele hałasu dla podkreślenia swej obecności: towarzyszyły im dźwięki trąb i werbli. Duńczycy natychmiast zrozumieli cały podtekst i nieporozumienia zostały usunięte za pomocą małego dopisku w traktacie. Dnia 13 marca doszło do spotkania Karola Gustawa i Fryderyka III. Odbyło się ono na zamku Frederiksborg, wzięło w nim udział wielu gości, a samo spotkanie było równie wspaniałe, co niepotrzebne. Przez trzy dni dawni wrogowie zajęci byli pochodami, tańcami, muzyką i wygłaszaniem oracji; bawili się na wspaniałych ucztach, wymieniali podarunkami, prawili sobie grzeczności i komplementy, wsłuchiwali się w honorowe salwy armatnie. Dobry nastrój wśród gości podtrzymywano serwowaniem napojów wyskokowych: w ciągu tych kilku dni wypito 18 beczek35 piwa i kilka tysięcy litrów wina reńskiego (o tym, iż przekroczono umiar w piciu, świadczy to, iż sam Karol Gustaw upominał swych oficerów, że piją za dużo). Pochłaniano też wielkie ilości jedzenia. Goście skonsumowali m.in. 2 daniele, 13 gęsi, 49 owiec, 78 kur, 160 kilogramów 35 Każda z beczek miała pojemność 157 litrów (przyp. tłum.). 207 Niezwyciężony wieprzowiny, 224 kilogramów wołowiny oraz 267 kilogramów słodyczy. Karol Gustaw jadł jak zwykłe bardzo dużo. Być może jest to kwestią przypadku, ale kiedy czytamy dzienniki i wspomnienia, uderza w nich to, jak często różne osoby spotykały króla albo w czasie posiłku, albo zaraz po nim. Jego nadwaga przeszła w tamtym okresie w zwykłą otyłość. Na obrazach namalowanych w tamtym czasie widzimy niskiego, okrągłego mężczyznę o żywych, niebieskich oczach, obwisłych policzkach buldoga i podwójnym podbródku, który przelewał się przez kołnierz. Obwód jego brzucha i waga ciała osiągnęły już takie rozmiary, że król miał ogromne kłopoty, aby usadowić się w siodle. Jeśli dodamy do tego jeszcze, że monarcha nie zrezygnował ze swych alkoholowych nawyków, a poza tym palił bez ograniczeń, to otrzymamy obraz 3 5-letniego mężczyzny ze zrujnowanym zdrowiem36. Erik Dahlbergh znalazł się wśród osób uczestniczących w wydarzeniach tamtych dni. Pozostawił też po sobie rysunek, na którym przedstawił ucztę odbywającą się w jednej z sal zamkowych ozdobionych przepyszną sztukaterią. Widać na nim, że dwa razy więcej osób stoi i przygląda się tym, którzy siedzą i jedzą. Erik był jedną ze stojących postaci. Goście siedzący przy stole jedzą palcami, a na obrusie pokrywającym stół walają się resztki jedzenia (Erik upamiętnił też na rysunku Karola Gustawa, który daje jakieś znaki służbie, żeby podano mu coś do jedzenia albo picia). Paziowie w wieku 10-12 lat w krótkich płaszczykach krążą po sali wśród gości ubranych w koronkowe kołnierze, pudrowane peruki i wysokie buty, oferując im wino w wysokich, szklanych kielichach. Na sali jest też pełno psów, a w jednej z okiennych nisz przygrywa kwartet smyczkowy. Po południu 15 marca Karol Gustaw i jego świta opuścili zamek Frederiksborg. Towarzyszyły im dźwięki trąb i salwy armatnie. Król zmierzał teraz do Helsingor. Tego dnia zdarzyło się to, czego wielu obawiało się od tak dawna: puściły lody. Król wszedł 36 Można spekulować, czy to, co król palił, było tylko tytoniem. Niektórzy historycy wysuwają tezę, że niektóre gatunki tytoniu sprzedawanego w XVII wieku mieszano z cannabis - rośliną znaną w Europie, a pochodzącą z krajów Lewantu i Indii Wschodnich. 208 Pokój w Roskilde na jacht, który - znowu przy dźwięku trąb i salw armatnich - powiózł go pod zachmurzonym niebem pośród szarych kawałków kry lodowej w stronę wybrzeża, które jeszcze przed tygodniem stanowiło jądro państwa duńskiego, a teraz zajęte zostało przez Szwecję, włączone w jej granice, należało do niej i nazywało się Szwecją. 209 „ On kocha wojnę bardziej niż swój kraj" ^zważywszy na to, co zostało osiągnięte, przeciętny władca czułby się w pełni usatysfakcjonowany. Odważny, choć lekkomyślny marsz przez Bełt zakończył się sukcesem, a traktat pokojowy podpisano w takiej wersji, która odpowiadała podjętemu ryzyku. Wynik tej operacji przysporzył królestwu nie tylko nowych prowincji, a samemu królowi sławy, ale także za jednym razem poprawił strategiczne położenie Szwecji. Bezpośrednim skutkiem podpisanego traktatu w Roskilde było między innymi zwolnienie tempa przygotowań polsko-austriac-ko-brandenburskich do wspólnej wyprawy na zachód. Wynik negocjacji przyjęto z mieszaniną szoku i zdumienia. Książę elektor, zawsze skory do przyjmowania oportunistycznej postawy, natychmiast zmienił ton; w Austrii spadła chęć do bezpośredniego konfliktu ze Szwecją, a polska opinia publiczna coraz głośniej domagała się porozumienia ze Szwecją, zwłaszcza, że w miarę zmniejszania się niebezpieczeństwa z zachodu, wzrastało zagrożenie ze strony Moskwy. Nawet car rosyjski był przerażony, a pod wrażeniem tego, co się stało, w ciągu dwóch najbliższych miesięcy zamierzał podpisać układ ze Szwecją o zawieszeniu broni. Zarysowała się więc wspaniała okazja, aby na drodze dyplomatycznej 210 „On kocha wojnę bardziej niż swój kraj" znaleźć rozwiązanie przerwanej wojny na wschodzie. W Holandii wieść o pokoju podpisanym w Roskilde spowodowała wstrzymanie przygotowań do wojny, a rząd skłaniał się coraz bardziej do obrony swych interesów na Bałtyku na drodze rozstrzygnięć pokojowych. Tak, przeciętny władca czułby się w tej sytuacji bardziej niż zadowolony. Udałby się też natychmiast w drogę powrotną do swego kraju, aby wziąć udział w radosnych pochodach, cieszyć się sławą zwycięzcy, przeprowadzić reformy, budować marmurowe pałace, a potem zapaść w odrętwienie jako ofiara dekadenckiego stylu życia na dworze. Problem polegał jednak na tym, że ten władca nie był już przeciętnym królem. Szybkie i spektakularne zwycięstwo nad Danią wywindowało jego pewność siebie na jeszcze wyższe poziomy. Jedni nazwali je zawrotnymi, inni fatalnymi. Karol Gustaw nie umiał przestać wojować. Karol Gustaw nie chciał przestać wojować. Miał już bowiem w głowie nowy plan. Jego armia miała przystąpić do nowej wojny w Niemczech. Przejście nowych prowincji pod zarząd Szwecji nie miało jakiegoś dramatycznego przebiegu. Dnia 15 marca 1658 roku po południu, jacht, na którym płynął Karol Gustaw, dotarł do Hełsingborga, gdzie króla powitano salutem armatnim z niewielkiej twierdzy Karnan. Przy długim, choć trochę podniszczonym pomoście, do którego cumowały statki, oczekiwał na króla Szwecji liczny komitet powitalny. Króla witali między innymi: miejscowa szlachta i duchowieństwo, dwaj burmistrzowie miasta, pięciu członków rady miejskiej, jak również pewien szwedzki pułkownik, który właśnie objął dowództwo twierdzy. Po wysłuchaniu wspaniałego przemówienia powitalnego, Karol Gustaw pozostał jeszcze przez dwa dni w mieście, które wojna naznaczyła w okrutny sposób: połowa mieszczan wymarła w czasie zarazy, a próby obrony twierdzy podejmowane przez załogę duńską broniącą Hełsingborga przyczyniły się jakąś ironią losu do prawie całkowitego zniszczenia miasta. Aby przygotować miejsce potrzebne do wzniesienia nowych fortyfikacji, wyburzono jedną trzecią wszystkich domów i gospodarstw, a pola uprawne przeznaczono na nieużytki. Dla większości spośród 800 mieszczan, 211 Niezwyciężony którzy pozostali w mieście, traktat pokojowy był o wiele ważniejszy niż barwy flagi powiewającej nad miastem. Teraz miały one kolor niebiesko - żółty. Taka postawa była dość typowa dla całej Skanii. Przynajmniej od samego początku. Kiedy kilka dni później, po krótkim postoju w Landskronie, Karol Gustaw wkroczył uroczyście do Malmó, mieszczanie prześcigali się w gorliwości okazania swej lojalności w stosunku do nowego monarchy. W czasie objazdu prowincji Blekinge i Skane król obsypywany był pochwalnymi mowami i oracjami, w których zapewniano go o wierności i oddaniu. Wielu wietrzyło już szansę na nową karierę pod skrzydłami nowego władcy. Postawę taką zaprezentował na przykład biskup Lundu Peder Winstrup, który bez jakiejś specjalnej zachęty i z własnej inicjatywy zarządził, aby w całej diecezji zmieniono słowa modlitwy - imiona duńskiej pary królewskiej zastąpiono imionami pary szwedzkiej. W poufnej rozmowie z królem biskup zasugerował też, aby w Lundzie założyć uniwersytet, który mógłby być w przyszłości wykorzystany jako forpoczta szwedzkości37. Wielu starało się wykorzystać tę zmianę władzy dla własnych korzyści albo do pozbycia się starych zobowiązań. Mieszczanie z Solvesborg - których Karol Gustaw również odwiedził - złożyli na królewskie ręce uniżoną suplikację, w której prosili o ochronę swych przywilejów handlowych. Król zrozumiał co jego nowi podwładni mają na myśli, kiedy dwa dni później przybył do Kristianstad, gdzie witający go mieszczanie złożyli na ręce króla podobną uniżoną suplikę, w której prosili, aby wszyscy kupcy z miasta Solvesborg zostali wyrzuceni do swojego miasta. W Bohuslanie dwoma największymi majątkami ziemskimi zarządzały kobiety: Dorota Bielke oraz energiczna Margareta Huitfeldt, które wykorzystały panujące zamieszanie i spadające ceny - co było bezpośrednim skutkiem przejęcia prowincji przez Szwecję - do wykupu ziemi za bezcen. Chciały upiec na jednym ogniu dwie pieczenie, ponieważ miały nadzieję, że uda im się wobec nowych władz (nie orientujących się jeszcze 37 Oznaczało to, że biskup był nie tylko ostatnim duńskim biskupem prowincji, ale także jej pierwszym szwedzkim biskupem. 212 „On kocha wojnę bardziej niż swój kraj" w lokalnych realiach) zadeklarować świeżo nabyte posiadłości jako tzw. ,frdlsejord" - ziemię zwolnioną od podatku. Dnia 26 kwietnia w Malmó zebrała się cała szlachta z prowincji Skane, burmistrzowie i radni, przedstawiciele mieszczan i chłopów ściągnięci ze wszystkich powiatów. W szpalerze utworzonym przez cztery kompanie muszkieterów, wkroczyli oni do wielkiej sali ratusza, pięknie ozdobionego czerwonym aksamitem. W sali ustawiono wysokie krzesło, które również przybrano czerwonym atłasem. Po jego obu stronach stało dwóch ludzi z partyzanami w ręce. W krześle tym miał zasiąść ich nowy pan i władca, ale znajdował on się w tym samym czasie w Góteborgu, gdzie starał się zyskać poparcie dla swych nowych planów wojennych. Fotel stał więc na razie pusty, jako symbol. Nowych podwładnych króla Szwecji wprowadzano do sali stopniowo, w grupach. Następnie podchodzili oni bliżej i przyklękali na klęcznikach ułożonych przed pustym krzesłem, po czym składali przysięgę, powtarzając jej treść za urzędnikiem stojącym obok. Po złożeniu przez wszystkich przysięgi krzesłu - co odbywało się w systemie taśmowym - rozległa się na rynku podwójna salwa armatnia. Łatwo zgadnąć, że tak głośna demonstracja siły nie miała być jedynie pirotechnicznym pokazem. Na zakończenie ceremonii nowy gubernator prowincji - Gustaw Otto Stenbock - zaprosił najprzedniejszych gości na ucztę. Możemy całkiem spokojnie przyjąć, że mieszkańcy Skanii nie zareagowali w jednolity sposób na fakt, iż z poddanych króla duńskiego stali się poddanymi króla Szwecji. Uwidoczniły się postawy podejrzliwości i współpracy, obojętności i oporu. Zauważmy jednak, że nie chodziło tu o zamianę Duńczyków w Szwedów, ponieważ w tamtej epoce pojęcie przynależności narodowej nie miało jeszcze tych konotacji, co dzisiaj jest też trudne do zrozumienia, jako że mieszankę języków i kultur uważano za coś oczywistego. Identyfikacja konkretnej osoby odnosiła się bardziej do okolicy, którą zamieszkiwała, niż do władcy, któremu płaciła podatki. Tak jak mieszkańcy szwedzkich prowincji Smaland czy Ósterbotten identyfikowali się przede wszystkim z własną prowincją, tak samo mieszkańcy Skanii utożsamiali się przede wszystkim ze swym własnym regionem. Przez długie lata sami troszczyli się o swe własne 213 Niezwyciężony sprawy, mieli własne tradycje historyczne i używali dialektu, który tak bardzo różnił się od języka duńskiego, że można go było nazwać odrębnym językiem38. Istniały też dwie inne kwestie, które odgrywały o wiele większą rolę, niż język. Jedną z nich była religia - nie dostrzegano tu żadnego problemu w przejściu spod władzy jednego protestanckiego władcy pod władzę innego protestanckiego króla. Drugą były ogólne uwarunkowania, które zrodziły pewne trudności dotyczące przejścia spod władzy państwa, które znajdowało się gdzieś daleko i było słabo zorganizowane, słabe w swych roszczeniach i niepewne własnych ambicji, pod władzę państwa zupełnie nowego typu: nowoczesnego, silnie scentralizowanego, stawiającego twarde i surowe wymagania (w Szwecji na przykład fikcją było niepłacenie przez szlachtę podatków i opłat celnych. Tymczasem w Danii przywilej ten istniał nadal, przez co oburzenie skańskiej szlachty nie miało granic, kiedy nowi urzędnicy szwedzcy bez żadnego wahania oznajmili im, że od teraz przywilej ten zostaje zniesiony). Równie ważne jak żądania był także fakt, że nowi władcy nie tylko godzili się ze starym porządkiem rzeczy, w którym z szacunkiem przyjmowano wydawane polecenia, aby je dokładnie zignorować; nie - teraz mieli do czynienia z państwem, które nie tylko zadawalało się wydawaniem poleceń i rozkazów, ale także przyzwyczajone było do egzekwowania swych roszczeń za pomocą kontroli, inspekcji i sankcji, surowych kar i dokładnie sporządzanych protokołów pokontrolnych. Nie trwało więc długo, kiedy mieszkańcy Skanii, Bohuslanu i Blekinge - mający nadzieję na spokojne i bezstresowe przejście spod zwierzchności duńskiej pod szwedzką - zrozumieli, że nie będzie im tak słodko. Jako pierwsi zrozumieli to mieszczanie z Malmó, którzy mimo kilkudniowego, pokornego oczekiwania, nie otrzymali potwierdzenia swych dawnych praw i przywilejów. Zamiast tego otrzymywali nic nie znaczące dokumenty z przywilejami, które właściwie niczego im nie gwarantowały. 38 Coś podobnego można powiedzieć i dziś o dialekcie używanym w Skani: różni się on tak znacznie od języka szwedzkiego, że nawet niektórzy Szwedzi - nie mówiąc już o cudzoziemcach znających szwedzki - mają czasem kłopoty, aby zrozumieć rdzennych mieszkańców tej prowincji (przyp. tłum.). 214 „On kocha wojnę bardziej niż swój kraj" Pewne zmiany dokonały się w sposobie zarządzania w przyłączonych prowincjach. Osoby, których językiem ojczystym był duński - jak na przykład sędziowie ziemscy - bardzo szybko utraciły swe stanowiska i zastąpione zostały Szwedami. Burmistrzowie i członkowie rad miejskich zachowali swe pozycje, ale w największych miastach -jak na przykład Malmó czy w Landskronie - stanowiska zostały zdublowane przez Szwedów. Urzędnicy niższego szczebla z zasady zachowali swe funkcje - Szwedzi przejęli po prostu nadzór nad całą rzeszą drobnych urzędników i zachowali podział administracyjny w poszczególnych regionach. Nowy system administracji, który nowi władcy powołali do życia (Jeg° głównym elementem był generalny gubernator) miał pod względem zawartości jak i struktury charakter wybitnie wojskowy. To właśnie taki sposób organizowania zajętych terytoriów dowodzi, że w praktyce mamy tam do czynienia z władzami okupacyjnymi, a Szwedzi nie spodziewali się, że czeka ich teraz okres całkowitego spokoju. Erik Dahlbergh uczestniczył w tworzeniu nowych struktur. Przez cały czas znajdował się w najbliższym otoczeniu króla, wykonywał rysunki wszystkich zajętych twierdz i zastanawiał się nad ich ulepszeniem. Kiedyś przybył do Landskrony, gdzie zajął się planowaniem nowych budowli. Odwiedził też niewielką miejscowość handlową Bodekull w Blekinge, gdzie zabrał się za planowanie nie jakichś kilku szańców, ale całego miasta, stosując ów typowy dla tamtych czasów i dla ówczesnego sposobu myślenia geometryczny wzór. W 1664 roku miasto było gotowe, a nazwano je Karlshamn. Plan ulic, który Erik sporządził przez kilka dni w kwietniu 1658 roku, istnieje do dzisiaj. No tak. Wszystkie te zmiany w zarządzaniu i administrowaniu były spodziewane, nie wzbudzały więc zbyt wielkiego zdumienia czy protestów. Inaczej natomiast przedstawiała się sprawa ze wszystkimi żądaniami, które wynikały z wilczego apetytu na pieniądze i żołnierzy, na który cierpiało państwo szwedzkie. Najpierw pojawiły się nowe opłaty celne. Nagle okazało się, że Zelandia znajduje się za granicą, a Morze Bałtyckie stanowi granicę państwa. Na skutek tego trzeba było płacić cła, które nie tylko były wyższe od tych, do których mieszkańcy prowincji byli przyzwyczajeni, ale na dodatek objęły one o wiele dłuższą listę towarów 215 Niezwyciężony „On kocha wojnę bardziej niż swój kraj" i produktów. Szlachta będąca dawniej poddaną króla duńskiego, zwolniona była wcześniej z tego tytułu zobowiązań, ale teraz i to się skończyło. Najwięcej złości wywołało jednak wprowadzenie tzw. „małego cła", które było cłem wewnętrznym, a które Szwedzi opłacali już od 50 lat. Obejmowało ono wszystkie „produkty spożywcze, artykuły powszechnego użytku i artykuły konsumpcyjne", sprzedawane na jarmarkach i targach. W Danii nikt nawet nie odważyłby się zaproponować czegoś takiego. Pierwsza z decyzji doprowadziła do kryzysu gospodarczego, a druga do zamieszania. Główne artykuły eksportowe Skanii, jak zboże czy woły, natychmiast zdrożały, trzeba więc było poszukać nowych rynków zbytu, co u niektórych osób wywołało duże niezadowolenie. Na wszystkie te zmiany nałożyła się jeszcze decyzja o poborze do wojska, którą ogłoszono prawie zaraz po tym, jak nowe prowincje oficjalnie weszły w skład państwa szwedzkiego. Już sama myśl o tym, że ktoś zostanie włączony w szeregi armii szwedzkiej, była odpychająca, ale stała się ona wręcz nieznośna, kiedy okazało się, że żołnierze - zgodnie z tradycją- mieli odbywać służbę po drugiej stronie Bałtyku, nierzadko w prowincjach nadbałtyckich, z których nie było możliwości ucieczki. Większość mężczyzn zbiegło na skutek tego do lasów, a w wielu miejscach w całej Skanii doszło do niepokojów społecznych. Kilka miesięcy później - w maju 1658 roku - padły pierwsze strzały: chłopi ze wsi Holje z parafii Jamshóg wciągnęli w zasadzkę regiment kawalerii pod dowództwem von Fersena i zabili siedmiu jego kawalerzystów. Rozpoczęło się powstanie. I tak, jak wszystkie tradycyjne bunty chłopskie, rozwijało się ono sukcesywnie i spontanicznie. W niewielu miejscach informacja o zawarciu pokoju w Roskilde przyjęta została z równie dużym brakiem złudzeń i z rozczarowaniem, co w Jamtlandzie. W ramach traktatu podpisanego w Brómsebro, w 1645 roku, prowincja ta przeszła pod zarząd szwedzki, co w oczach jej mieszkańców nie było ani pozytywne ani sprawiedliwe. Chcieli podlegać Norwegii, ale chociaż brali udział w walkach, które skończyły się porażką Szwedów i wyrzuceniem ich z prowincji, król Danii w czasie negocjacji pokojowych pozbył się tego regionu jednym pociągnięciem gęsiego pióra. 216 Kiedy wiosną 1657 roku stało się jasne, że Dania wypowie Szwecji wojnę, Jamtland należał to tych nielicznych prowincji, które decyzję taką powitały z aplauzem (namiestnik szwedzki w Jamtlandzie pisał zrezygnowany do swych zwierzchników informując ich, że „Jamtlandczycy są takimi samymi Norwegami jak ci, którzy mieszkają we właściwej Norwegii". Wielu z nich opuściło swoje gospodarstwa i uciekło przez góry do okręgu Trondhe-im). Może teraz ponownie będą mogli stać się poddanymi duńskiego króla? Atak norweski na Jamtland i Harjedalen planowany był przez wojewodę okręgu Trondheim już od roku. Był też lepiej zorganizowany niż podjęty w beztroski sposób i pełen improwizacji duński atak na południową Szwecję. We wzorowy sposób przeprowadzono pobór do wojska, dokonano zaciągu ponad 200 doświadczonych oficerów, (głównie Francuzów i Holendrów), w łonie szwedzkich sił zbrojnych zainstalowano wielu szpiegów, ulepszono system dostarczania poczty, w Holandii zakupiono broń i amunicję, zbudowano magazyny na żywność, a chłopi pracowali dzień i noc, aby ulepszyć i rozbudować drogi wiodące w stronę leżących na granicy ze Szwecją gór. Pod koniec sierpnia 1657 roku oddziały norweskie przekroczyły górskie gołoborza w dwóch różnych miejscach; w operacji tej udział wzięło 2500 ludzi, poborowych z regionów Gudbrandsdalen39 i Trandelag40, z zapasami żywności wystarczającymi na sześć tygodni, które załadowano na konie. Armaty rozebrano na części i załadowano na drewniane nosidła. Norrland41 był w tamtym czasie bardziej lub mniej ogołocony z żołnierzy. Już wcześniej przewieziono ich na statkach do Polski, a inni wyruszyli na południe, aby wzmocnić słabą obronę południowych prowincji (spośród prawie 500 mieszkańców Jamtlandu, którzy od 1655 roku służyli w wojsku, tylko niewielu wróciło do 39 Nazwa doliny w Norwegii (przyp. tłum.). 40 Region położony na południe od Trondheim (przyp. tłum.). 41 Norrland - najbardziej na północ wysunięta prowincja Szwecji (przyp. tłum.). 217 Niezwyciężony domu. Większość zaginęła gdzieś na kontynencie. Ci z żołnierzy wywodzących się z Jamtlandu, którzy nadal pozostawali w swej rodzinnej prowincji, odesłani zostali w momencie wybuchu wojny natychmiast do Sztokholmu; po prostu im nie ufano). Dlatego też przeciwko maszerującej armii norweskiej Szwedzi mogli wystawić jedynie około 100 dragonów pod dowództwem, kwatermistrza Hanemanna, których wyznaczono do patrolowania granicy; Szwedzi mieli też do dyspozycji około setki piechoty, która stanowiła załogę jedynej twierdzy z prawdziwego zdarzenia, położonej na wyspie Frósón. Żołnierze wchodzący w skład tego oddziału mieli wyjątkowego pecha jeśli chodzi o czas włączenia się w akcję: dowództwo szwedzkie już od dawna pracowało nad wznoszeniem nowego szańca na wyspie Anderson, położonej na Jeziorze Storsjón. Kiedy armia norweska zeszła z gór, do zakończenia robót pozostało jeszcze wiele czasu; z powodu prac prowadzonych przy budowie nowego szańca, Szwedom nie udało się też doprowadzić do lepszego stanu starego szańca na Frósón, który musieli teraz wykorzystać, chociaż się do tego nie nadawał. Oddziały norweskie posuwały się dawną drogą pielgrzymów42, przekroczyły granicę, a niewielki pododdział, jakim dysponował Haneman, mógł tylko cofać się przed postępującym nieprzyjacielem. Szwedzi oddawali od czasu do czasu pojedynczy strzał z dużej odległości, starali się też niszczyć mosty, promy, tratwy i łodzie. Ale i to nie za bardzo im wychodziło, ponieważ chłopi norwescy udzielali swej maszerującej armii od samego początku pełnego wsparcia: pokazywali drogę, wynajmowali się jako kurierzy i szpiedzy, jak również ratowali przed Szwedami żywność 42 Na terenie Skandynawii rozwinął się w średniowieczu kult trzech skandynawskich świętych: św. Brygidy (w Vadstena), św. Eryka (w Uppsali) i św. Olafa w Trondheim). Autor ma w tym kontekście na myśli najprawdopodobniej drogę używaną przez pielgrzymów udających się do grobu św. Olafa w Nidaros (średniowieczna nazwa Trondheimu). Była ona jednym z trzech ówczesnych szlaków komunikacyjnych Norrlandu, który biegł od Trondheim przez szczyty Flatruet, wokół Jeziora Storsjón i wzdłuż rzeki Ljungan do portu w Sundsvall. W odwrotnym kierunku oprócz pątników zmierzających do grobu króla Olafa podążali też kupcy, dla których port w Nidaros był miejscem, w którym czekali na nich kupcy z Europy Zachodniej chcący kupić skóry zwierząt (przyp. tłum.). 218 „On kocha wojnę bardziej niż swój kraj" i wszystko, na czym można było pływać. Pewnego wieczoru jeden z chłopów zgłosił się u dowódcy norweskiego i zameldował, że oddział szwedzkich dragonów wycofał się do niewielkiego szańca w Galio, położonego tylko 5 mil od granicy z Medelpad43. Szwedzi zostali zaskoczeni, prawdopodobnie we śnie, a po krótkiej walce porzucili swe konie wraz ze znaczną częścią uzbrojenia i uciekli tratwą przez jezioro. Po tym, jak resztki szwedzkiego wojska znikły w pożółkłym lesie, oddział norweski wkroczył do mniej Norwegom przyjaznej prowincji Harjedalen. Żołnierze nałożyli natychmiast na miejscową ludność podatek pożarowy i zdecydowali, że wszystkich miejscowych duchownych zabiorą w charakterze jeńców do Trondheim. Reszta oddziału miała w tym czasie poświęcić swą uwagę żołnierzom, którzy tkwili, otoczeni, w szańcu Frósó. Po pierwszej, nieudanej próbie szturmu, doszło do prawdziwego oblężenia. Norwegowie zaczęli kopać transzeje tam, gdzie to było możliwe, a artylerzyści prowadzili intensywny ostrzał szańca przy pomocy dział, które na powrót poskładali z przywiezionych części, oraz ciężkiego moździerza, który również ze sobą przyciągnęli przez góry. Po kilku tygodniach oblężenia sytuacja żołnierzy zamkniętych wewnątrz szańca stała się nie do wytrzymania. Spadające granaty i kamienie uniemożliwiały im przebywanie w niewielkim baraczku pełniącym funkcję koszar, dlatego też musieli gnieździć się w ziemiankach, które wygrzebali po wewnętrznej stronie obwałowań szańca. Żołnierze cierpieli na skutek coraz silniejszych chłodów, tym bardziej, że ich mundury były już podarte i zniszczone. Pod koniec października jednemu z kaprali udało się niepostrzeżenie przedostać przez pierścień otaczający szaniec, ujść norweskim patrolom i wrogo do niego nastawionym mieszkańcom prowincji. Wędrując przez podmokłe lasy Norrlandu, dotarł po dwudziesto-milowym marszu aż do Sundsvall. Niósł z sobą list od komendanta szańca, który pisał w nim, że utrzyma się nie dłużej niż jeden miesiąc. 43 Prowincja Medelpad przylega swym wschodnim krańcem do Zatoki Botnickiej, a jej największym miastem i portem był i jest Sundsvall. Medelpad wcina się swym zachodnim krańcem między Harjedalen i Jamtland (przyp. tłum.). 219 Niezwyciężony Namiestnik prowincji Lorentz Creutz - jeden z tych wysoko postawionych urzędników królewskich, którzy nie mieli za sobą kariery w wojsku - w ciągu ostatnich kilku miesięcy starał się zrobić jak najlepszy użytek ze swych talentów administratora44. Już miesiąc wcześniej próbował przyjść z pomocą swym uwięzionym ziomkom, starając się przy pomocy manewru wojskowego zmusić Norwegów do wycofania się do Harjedalen. Nie mając do dyspozycji własnych żołnierzy, musiał oprzeć się na zaciągu chłopskim; zwrócił się w tej sprawie do zawsze chętnych do walki chłopów z Dalarna. Dnia 11 października około 1000 z nich zebrało się przy kościele w Orsa. Po otrzymaniu muszkietów, prochu, kul, lontu i soli, oddział wyruszył w drogę, maszerując przez tydzień bezdrożami i lasami na północ, przez góry, torfowiska, Helvetesfallet, Harjan aż do Lillherrdal w Harjedalen. Tam zarzucono miejscowej ludności, że zbyt gościnnie przyjęła swych norweskich panów. Tych z kolei nie udało się już odnaleźć, mimo wielu rozesłanych patroli - na wieść o nadciągającym oddziale z Dalarna45, mała armia norweska wycofała się z powrotem do Jamtlandu. Operacja ta nie miała jednak żadnego bezpośredniego wpływu na sytuację, w jakiej znajdowali się obrońcy szańca Frósó. Zaczęto więc planować nową wyprawę, ale zanim zaczęto rozważać, którędy należałoby wkroczyć do prowincji, zanim ogłoszono kolejny pobór do wojska, zanim zgromadzono zapasy żywności i wysłano po armaty do Uppsali, rankiem 29 grudnia 1657 roku szaniec Frósó skapitulował. Wymęczona załoga, licząca 130 ludzi, wymaszero-wała z szańca i pod eskortą dotarła do granicy z Medelpad. W szańcu pozostały cztery małe działa miedziane, około dwa kilogramy 44 Później, za rządów Karola XI, dał się poznać jako pozbawiony talentów dowódca floty wojennej. Popełnione przez niego błędy spowodowały, że słynny statek „Kronan" w 1676 roku zatonął wraz z całą załogą i ładunkiem. Wśród ofiar był też Creutz. 45 Dzięki temu cała operacja miała bezkrwawy przebieg. Jedyny strzał, jaki padł, oddany został przez przypadek, kiedy to chłopi z Dalarna zrobili groźną demonstrację siły na oczach kilku miejscowych chłopów, zmuszonych do oglądania tego widowiska; na odgłos strzału jeden z nich zemdlał ze strachu i upadł na ziemię. 220 „On kocha wojnę bardziej niż swój kraj" prochu strzelniczego, a także ciała dwunastu zabitych żołnierzy. Jamtland znowu był norweski. I na tym chwilowo działania się zakończyły. Kiedy więc trzy miesiące później nadeszła wiadomość o zawartym w Roskilde pokoju, wywołała ona wśród mieszkańców Jamtlandu spore rozczarowanie. Przecież ich nie zwyciężono! Przeciwnie. Po raz drugi w ciągu ostatnich 12 lat udało się przepędzić Szwedów. Rozgoryczenie było tym głębsze, iż Szwedzi zajęli na dodatek okręg Trondheim, a więc te tereny, które z wielu względów uważano za zachodnią połowę Jamtlandu, okno na świat i na Morze Norweskie. Rozczarowanie było tak silne, że dowódca norweskich wojsk w Jamtlandzie na początku nie chciał się zgodzić na przekazanie prowincji we władanie Szwedom. Ugiął się dopiero po stanowczym napomnieniu z Kopenhagi; wiosną 1658 roku jego żołnierze w małych grupach przeszli na drugą stronę gór. Na początku maja ich śladem podążyło sześć kompanii szwedzkich żołnierzy pod dowództwem Lorentza Creutza, którzy mieli za zadanie objęcie w posiadanie okręgu Trondheim. Rozczarowanie, które stało się udziałem tamtejszych mieszkańców, skierowane zostało głównie przeciwko rządowi w Kopenhadze. Uważano, że to, na co zgodził się król, to niezrozumiała zdrada. Chłopi w otwarty sposób okazywali swą pogardę urzędnikom duńskim, a burmistrz miasta Trondheim przyjął z przesadną uniżonością swych nowych zwierzchników. Jednak nadzieje i dobra wola znikły bardzo szybko, kiedy okazało się, że szwedzcy urzędnicy w swym dawnym, znanym stylu ogłosili pobór do armii, podwyższyli cła i przystąpili do egzekwowania podatków. W Jamtlandzie zapanowała prawdziwa bieda. Wojsko norweskie potrzebowało przecież dużej ilości żywności, a to, czego żołnierze nie zdążyli zjeść, zebrano w wielkim magazynie. Żołnierzom obiecano co prawda jakiś żołd, ale nigdy go nie otrzymali. Wielu chłopów znalazło się bez środków do życia, przez co musieli opuścić swoje gospodarstwa. Inni nie czekali na przyjście Szwedów, tylko uciekli do Norwegii. W całej prowincji pełno było opuszczonych gospodarstw. Był to wielki problem, który jednak rodził pewne nadzieje. Któryś z wysokich urzędników szwedzkich stwierdził, 221 Niezwyciężony że należałoby skorzystać z okazji i przenieść w to miejsce Szwedów z południa, którzy mogliby objąć porzucone gospodarki. Tym samym niechętna Szwedom ludność miejscowa zostałaby zastąpioną ludnością napływową, rdzennie szwedzką, a więc bardziej posłuszną nowej władzy. Król Szwecji nigdy nie pojawił się w Jamtlandzie. Po spędzeniu krótkiego czasu w Blekinge, gdzie załatwił kilka spraw, Karol Gustaw wraz ze swą świtą pociągnął do Hallandu: minął Halmstad, odwiedził Falkenberg i Varberg, przejechał przez Kungsbacka i wieczorem 2 kwietnia dotarł do Góteborga. Miasto starało się właśnie otrząsnąć po zimowych wydarzeniach związanych z wojną, ale nadal jeszcze wszędzie widać było jej skutki. Brakowało wielu towarów, a epidemie zbierały obfite żniwo. Mimo to króla powitano jako bohatera, z prawdziwą radością i owacjami, czemu towarzyszyły armatnie salwy, a także odgłosy werbli, trąbek i bębnów. Nie była to jednak wizyta kurtuazyjna, chociaż w mieście czekała już na króla jego młoda małżonka. Para królewska z niecierpliwością czekała na ponowne spotkanie: w dwóch kolejnych listach, napisanych pod koniec lutego, król napominał królową, aby przybyła na spotkanie jak najszybciej. W czasie spotkania król imponował wspaniałym humorem, a oboje obejmowali się z wielką radością na stopniach schodów prowadzących do domu Torstenssona46, który w pośpiechu urządzono specjalnie na przybycie króla. Miał on służyć królowi za rezydencję w czasie pobytu w mieście. Nie, na pewno nie była to wizyta kurtuazyjna. Króla oczekiwała już spora grupa ludzi przybyłych w wielkim pośpiechu z terenu całej Szwecji. Karol Gustaw, przed rozpoczęciem nowej wojny na kontynencie, musiał wysłuchać albo przynajmniej udać, że słucha, opinii swych poddanych. Zamiast jednak zwoływać posiedzenie riks-dagu, które mogło trwać długo i zakończyć się nieprzewidzianym wynikiem, król postanowił zwołać tzw. komisję stanów, mniejszą, 46 Właścicielką domu była Beata De la Gardie, która poznała króla w czasie jego pierwszej wizyty w Niemczech, gdzie jako ochotnik Karol Gustaw służył pod rozkazami Torstenssona. Beata była urodzonym geniuszem: wynajmując dom dla króla, zmusiła radę miejską do jego wyposażenia; zakupiono m.in. ławy, stoły i sporo innych przedmiotów potrzebnych w czasie pobytu króla. 222 „On kocha wojnę bardziej niż swój kraj" a więc i bardziej podatną na naciski reprezentację trzech najwyższych stanów. Ze spotkania tego wykluczono chłopów47. Karol Gustaw uświadamiał sobie, że entuzjazm do jego nowych planów wojennych był dość umiarkowany. Dotyczyło to również zebranych w Góteborgu mieszczan, członków rady, biskupów, przedstawicieli konsystorza, zarządców, lagmanów, szlachty i wszystkich innych osób posiadających jakiekolwiek stanowiska czy tytuły. Kiedy po tygodniowym opóźnieniu rozpoczęło się pierwsze posiedzenie komisji, obrady otworzył osobiście sam król, który wygłosił dwugodzinne przemówienie, pełne kwiecistej retoryki, nafaszerowane półprawdami i kłamstewkami, a wszystko to po to, aby zdusić sprzeciwy i ewentualne opory. Po raz kolejny zaprezentował się jako miłośnik pokoju, jako ten, który musi interweniować z bronią w ręce, ale który z Bożym błogosławieństwem położy kres wrogim podstępom, sztuczkom i machinacjom. Pokój z Danią był tylko pośrednim celem, jak podkreślił, który dał JKM czas i okazję do złapania drugiego oddechu po tak wielu ciężkich przejściach, po tym, co nacierpiał się w śnieżnej zadymce i w czasie katastrofy okrętu, po której to ledwie dotarli do morskiego brzegu. Wiele pozostało jednak do zrobienia, bo nieprzyjaciół było wielu, a ich siły i potęga formidable4*. Na członków komisji czekało jeszcze do załatwienia mnóstwo spraw dotyczących polityki wewnętrznej, między innymi kwestia tego, jak dalej kontynuować redukcję dóbr, rozpoczętą w 1655 roku. Kiedy jednak zebrani zorientowali się, że król namawia ich w rzeczywistości do nowej wojny -jeszcze jednej! - zaczęli ze zrozumiałych względów poświęcać tej właśnie sprawie większą część swej uwagi i zainteresowania. Dlatego też kilka niezwykłej wagi spraw -jak na przykład wprowadzenie szwedzkich rządów w przejętych prowincjach - oddano 47 Było to działanie zgodne z zasadami sprawowania władzy w Szwecji (tzw. regeringsformen) i nie tak rzadkie, kiedy w grę wchodziło debatowanie nad ważnymi kwestiami dotyczącymi polityki zagranicznej. 48 Formidable - franc, „wspaniały, cudowny" (przyp. tłum.). 223 Niezwyciężony pod decyzję Jego Królewskiej Mości według uznania i upodobania monarchy. Wkrótce też król wyjawił zgromadzonym prawdziwe zamiary dotyczące wojny w Niemczech. Przez salę przeszedł - w dosłownym tego słowa znaczeniu -jęk przerażenia. Wystąpienie króla zostało zgrabnie przygotowane. Król skoncentrował się mianowicie na poważnym problemie, który zrodził się po podpisaniu układu pokojowego z Danią; był to problem, który przez dziesiątki lat wpływał, a nawet kierował militarną polityką Szwecji. Pytanie brzmiało: co zrobić z armią, kiedy kończy się wojna? Jego wojsko stało teraz w pełnej gotowości bojowej, a z każdym dniem zobowiązania państwa wobec żołnierzy rosły. Ta sytuacja powtarzała się od dawna. Tak długo, jak armia odnosiła zwycięstwa, a wojsko maszerowało dalej, można było liczyć nawet na pewne zyski. Kiedy zaczynał się odwrót, koszta natychmiast wzrastały: spadało zaufanie u kredytodawców, zmniejszały się wpływy z kontrybucji i podatków pożarowych, trzeba było zwrócić pożyczki i spłacić długi, wypłacić żołnierzom zaległy żołd i rekompensaty dla oficerów. Nic więc dziwnego, że wojny wydłużały się w czasie. Przez pewien czas wojsko szwedzkie utrzymywano na koszt Duńczyków (to właśnie ta kwestia stanowiła jeden z najważniejszych punktów negocjacji i utrudniała osiągnięcie końcowego kompromisu). Traktat przewidywał jednak, że armia szwedzka powinna opuścić terytorium Danii w dniu 1 maja. Co jednak miało się stać po tej dacie? Istniały dwa warianty. Pierwszy - rozwiązanie armii. Była to kosztowna operacja, więc z niej zrezygnowano. Drugi wariant przewidywał utrzymanie armii na koszt innego państwa (wprowadzenie armii do Szwecji nie było nawet brane pod uwagę: rozwiązanie takie skończyłoby się dla Szwecji katastrofą gospodarczą). Karol Gustaw miał pewien pomysł: dlaczegoż by nie wkroczyć do Brandenburgii? Problem polegał jednak na tym, że między Szwecją a Brandenburgią nie toczyła się żadna wojna, a książę elektor nadal pozostawał sojusznikiem Szwecji. Szwedzka propaganda postarała się jednak, aby ukazać księcia jako osobę niegodną zaufania - co niekoniecznie było prawdą - niebezpieczną, 224 „On kocha wojnę bardziej niż swój kraj" stanowiącą wraz z Austrią prawdziwe zagrożenie dla pokoju. Poza tym Karol Gustaw przedstawił ewentualne wystąpienie Szwecji przeciwko obu państwom - Brandenburgii i Austrii - jako klucz do ostatecznej rozprawy z Rzeczpospolitą. Dyplomaci austriaccy prowadzili w tamtym okresie ożywione kontakty ze swymi francuskimi kolegami, dotyczące zawarcia pokoju między Szwecją a Rzeczpospolitą. Karol Gustaw wykazywał dla tych wysiłków niewielkie zainteresowanie, chociaż w miarę ich trwania sukcesywnie zwiększał swe żądania. Nie chodziło mu jednak o pokój, ponieważ dążył przecież do nowej wojny. A wojna z Brandenburgią dałaby nie tylko zajęcie i utrzymanie dla jego armii. Gdyby ją wygrał, zyskałby kontrolę nad Prusami, nad tamtejszymi portami i całym handlem (cła!). Widać było wyraźnie, że Karol Gustaw w zwykły dla siebie sposób ponownie zaczął marzyć o urzeczywistnieniu swego dawnego marzenia polegającego na uczynieniu z Bałtyku wewnętrznego morza szwedzkiego. Z marzenia tego nie tak dawno musiał zrezygnować. Hercules zbudził się wczesnym rankiem swych młodych lat, Pełen strachu i wątpliwości, jak tu rozpocząć życie, Aby z czasem zyskać sławę i chwałę Tego rodzaju poezja pomagała nierzadko niektórym urzędnikom państwowym zwrócić na siebie uwagę zwierzchności. Utwór Stiernhielma, napisany w patriotycznym stylu, zawierający pochwałę cnót szlacheckich, a także krytykę próżności, rozrzutności i zarozumiałości arystokracji, znalazł uznanie króla i tak naprawdę to chyba właśnie dla niego był przeznaczony (to właśnie fragmenty o odpowiedzialności szlachty, Stiernhielm w sprytny sposób umieścił w wersji końcowej utworu). Całość zawierała elementy radykalizmu, ale nie zrobiła zbyt olśniewającego wrażenia, na nastawionym pozytywnie do absolutyzmu Karolu Gustawie: Pająk w swej sieci oplata owinięte w nią komary, Osy próbują się wyplątać, ratują się bzyczące bąki. Takie jest ogólne prawo: biedni marnieją, wpadają w sidła, Wielcy i dumni uchodzą cało, tak samo uparci władcy. 225 Niezwyciężony Kiedy król przeczytał cały utwór, wzbudził on w nim tak duży zachwyt, że żałował nawet, iż poemat nie jest dłuższy, co uznać należy za komplement wobec autora, zważywszy, iż poemat liczył ponad 500 wersów. Karol Gustaw zaprosił Stiernhielma do Góteborga, gdzie przyjął go wraz z jego synem Wszelkimi smakołykami, takimi jak świeże molwy49, raje, sztokfisze, dorsze, homary, ostrygi, małże i raki, a oprócz tego różnego rodzaju pysznymi potrawami, dobrym winem i pieśnią. Spotkanie między królem a skaldem było niezwykle udane, zwłaszcza dla poety, który za hołd oddany monarsze w taki sposób otrzymał nagrodę. Król zatrudnił go bowiem jako sędziego ziemskiego w okręgu Trondheim. Dnia 1 czerwca król zakończył obrady komisji wygłaszając mowę, w której zapewnił, „że podejmuje się tych działań nie dla własnej przyjemności, tylko dla dobra ojczyzny". Stwierdzenie, iż nie robi tego dla własnych korzyści, brzmi interesująco, ponieważ dowodzi, iż istniało w tym względzie jakieś podejrzenie, że faktycznie Karol Gustaw czynił to przez wzgląd na siebie. Podejrzenie takie snuli inni, a może i sam monarcha, a może wszyscy razem. Pewien wysoki rangą francuski dyplomata, który towarzyszył królowi przez dwa lata, napisał tamtej wiosny list do Paryża, gdzie nie pozostawił żadnych wątpliwości, czy w kwestii tej chodziło o własne względy, czy o konieczność50: Król nigdy nie rozbroi swej armii. Kocha bowiem wojnę bardziej niż swój kraj. Zmusza go to do prowadzenia wojen przez całe jego życie, chociażby po to, aby móc utrzymać armię w obcych krajach, ponieważ nie ma środków, aby ją wyżywić w Szwecji. Doszedłem do takiego wniosku po wielu rozmowach, jakie odbyłem z królem. 49 Molwa - gatunek ryby (przyp. tłum.). 50 Dyplomatą tym był Hugues de Terlon. We Francji panowała najwyraźniej opinia, że „Szwecja wyraźnie zmierza do zburzenia pokoju w Niemczech, aby móc utrzymać swą armię". Abel Servien, 23 czerwca 1658. 226 „On kocha wojnę bardziej niż swój kraj" Dnia 15 czerwca Karol Gustaw wszedł na pokład okrętu Amaranthe, którym odpłynął w stronę kontynentu, aby połączyć się ze swym wojskiem. Nie wiedział wtedy jeszcze, że w Niemczech dokonują się zmiany, które wywrócą wszystkie jego zamierzenia do góry nogami. Erik Dahlbergh znajdował się w Góteborgu przez cały okres obradowania specjalnej komisji. Wchodził w skład świty Karola Gustawa i tak jak wcześniej towarzyszył królowi, kiedy ten udawał się na inspekcję twierdz, położonych w sąsiedztwie miasta. Erik miał jednak zapamiętać z tamtego okresu coś zupełnie innego: to tu, na wielkim rynku, miał wziąć udział w swym pierwszym w życiu pojedynku. To, co się zdarzyło, można postrzegać jako rezultat jego nowej, aroganckiej postawy. Równie dobrze można by także popatrzeć na to zdarzenie jak na symbol nowych czasów. Siedemnaste stulecie było bowiem złotym wiekiem pojedynków, co jest tylko zwykłym eufemizmem na określenie tego, że w całej Europie mężczyźni i kobiety uczestniczyli w tych zgodnych z obowiązującym rytuałem bójkach, które nierzadko kończyły się w sposób tragiczny (tak na przykład od 1580 do 1630 roku zginęło w pojedynkach ponad 10000 francuskich szlachciców. Pewien angielski historyk twierdził, że w Anglii za jego czasów nie było nawet jednej arystokratycznej rodziny, która nie straciłaby w takim pojedynku przynajmniej jednego ze swych synów, co uznać można chyba za ocenę przesadzoną). Istnieli nawet zawodowcy, którzy pojedynkowali się dla pieniędzy. O niektórych pojedynkach, które wyróżniły się czymś niezwykłym albo tym, iż brały w nich udział znane osoby, krążyły opowieści. Powstał nowy typ literatury, gdzie najgłośniejsze pojedynki opisywano w formie krótkich utworów. Pojawiły się nawet podręczniki, drukowane w formacie kieszonkowym, tak, aby można z nich było korzystać na miejscu, gdzie wyjaśniano skomplikowane procedury i wzory honorowego postępowania. Najczęściej chodziło o ochronę własnej czci na skutek doznanej obrazy - prawdziwej albo urojonej. Często chodziło tylko o zupełnie niepotrzebną bijatykę po pijaku, a nierzadko konflikt dotyczył jakiegoś nic nie znaczącego drobiazgu. W Italii doszło do słynnego 227 Niezwyciężony pojedynku, gdzie dwóch szlachciców nie mogło się zgodzić, kto jest większym poetą: Ariosto czy Tasso. Kiedy śmiertelnie ranny uczestnik pojedynku - ten, który przegrał - leżał na łożu śmierci, przyznał, że nigdy przedtem nie czytał utworów poety, o którego sławę walczył. Można by dojść do wniosku, że taka liczba pojedynków i bójek była z jednej strony efektem tego, że zbyt wiele osób posiadało broń - na przykład szpada stała się tradycyjnym elementem ubioru, a na dodatek nie kosztowała już tyle, co dawniej. Z drugiej strony ogólna nadwrażliwość i popędliwość charakteryzowały sposób, w jaki ludzie tamtej epoki reagowali na pewne zachowania. Z pewnością pojedynki takie świadczyły o zapalczywości ówczesnych mieszkańców Europy żyjących w czasach, gdzie atmosferę bez przerwy podgrzewały nowe wydarzenia. Trzeba jednak wspomnieć o czymś jeszcze. Na pojedynki należy mianowicie spojrzeć z punktu widzenia niepokojów społecznych, do których dochodziło na terenie całej Europy. Nowe, bogacące się mieszczaństwo, konkurowało albo mieszało się ze starą szlachtą; tradycyjny system hierarchii feudalnej utracił swą rację bytu, a granice między poszczególnymi stanami i klasami zaczęły się stopniowo zacierać. Zarówno arystokraci, broniący starego porządku, jak i osoby spoza stanu szlacheckiego, które wspinały się coraz wyżej w hierarchii społecznej, kuszone były wizją pojedynku, który - w czasach, kiedy właściwie każdy mógł sobie pozwolić na kupno zewnętrznych oznak przynależności do wyższego stanu, takich jak zdobione rozetami ubranie czy pudrowaną perukę — dla wielu osób stanowił ostateczny test, a nawet symbol tego, iż jest się już prawdziwym gentilhomme - kimś, kto mógł bronić swego dobrego imienia i czci - nawet za cenę śmierci. Jednocześnie - choć może to brzmieć paradoksalnie - zjawisko pojedynkowania się należy także postrzegać jako swego rodzaju element zdyscyplinowania, które zaczęło sobie torować drogę w siedemnastowiecznej Europie. Na początku stulecia arystokraci ciągle jeszcze byli w stanie podtrzymywać pradawny zwyczaj prowadzenia swych prywatnych, małych wojen, z którego skrzętnie korzystali. Teraz zwyczaj ten odchodził do lamusa. I chociaż w takich krajach jak na przykład Rzeczpospolita istnieli nadal magnaci, 228 „On kocha wojnę bardziej niż swój kraj" utrzymujący swe prywatne armie, to jednak zwyczaj ten powoli zanikał. To państwo prawie wszędzie zdobyło monopol na stosowanie przemocy w sposób zorganizowany. Pojedynek stał się tym samym jedyną pozostałością z czasów stosowania prawa pięści, skostniałą w gęstej gmatwaninie formalności, kodów i zasad. Wszędzie też starano się występować przeciwko pojedynkom, ponieważ uważano je za konkurencję dla tegoż monopolu państwa, mimo, iż miał on charakter symboliczny (od 1562 roku osoby pojedynkujące się skazywano we Francji na banicję; w XVII wieku Gustaw II Adolf był jednym z tych władców, którzy za udział w pojedynku karali śmiercią). Nic więc dziwnego, że tak bujny rozwój sztuki pojedynkowania się szedł w parze ze sztuką nauki fechtunku51. W zapomnienie odeszły już dawne, sztywne formy pojedynków toczonych w średniowieczu, z wykorzystaniem koni i zbroi, w czasie których o końcowym rezultacie decydowała waga miecza i siła fizyczna jego właściciela. Pod koniec XV wieku miecz klasyczny, używany jako broń do zadawania cięć, wyparty został przez szpadę, której klinga była węższa i lżejsza i można jej było używać zarówno do zadawania cięć, jak i pchnięć. Coraz bardziej popularny stawał się rapier, który posiadał gardę dla ochrony dłoni i długą klingę, której długość równała się czasami podwójnej długości ramienia. Wokół tych właśnie dwóch łatwych w użyciu rodzajów broni powstały w XVI wieku dwie różne szkoły fechtunku. Pierwsza z nich, tzw. hiszpańska, podążyła dość wcześnie w stronę systemu składającego się z usystematyzowanych i zgodnych ze wzorcem ruchów, filozofii i mistyki, po czym odeszła w zapomnienie52. W szczytowym okresie rozwoju Renesansu włoskiego, system technik walki, funkcjonujący do tej pory w dość luźnej formie, poddano obróbce i systematyzacji - dokładnie w taki sam sposób, jak lekarze czy astronomowie zabrali się za prawa natury. Zaś dzięki taniejącej technice drukarskiej teorie te i systemy zaczęły rozprzestrzeniać się po całej Europie. 51 Broni palnej zaczęto używać w pojedynkach w dalekiej przyszłości. 52 Cytat za Henningiem Ósterbergiem. 229 Niezwyciężony Przez długi czas za najlepszych fechmistrzów uważano Włochów. Słynny Marozzo z Bolonii już w latach 30. XVI wieku stworzył podwaliny prostszego stylu, różniącego się znacznie od dawnych technik, bazujących głównie na zwrotach i skrętach, stylu, w którym najważniejsze było cięcie. Camille Agrippa, który w zgodzie z tradycją Renesansu był także matematykiem i architektem, uprościł i uszlachetnił system swego poprzednika i przeniósł ciężar na trudniejszy co prawda, ale bardziej skuteczny system bazujący na pchnięciach. W tym samym czasie Viggiani z Wenecji wynalazł wypad, a Nicoletti Giganti rozwinął system uników. Jego pomysł polegał na tym, aby system był maksymalnie prosty. System oparty na pchnięciach stawał się coraz bardziej popularny, kosztem systemu bazującego na cięciach, co pomaga zrozumieć, dlaczego pojedynki kończyły się tak dużą liczbą śmiertelnych ofiar: cięcie, nawet jeśli jest głębokie, nie zawsze stanowi śmiertelną groźbę, podczas gdy precyzyjnie skierowane pchnięcie prawie zawsze przebija jeden lub kilka organów, powodując tym samym wewnętrzne krwawienie. Szkoła włoska dominowała do lat 30. XVII wieku, kiedy to we Francji wynaleziono nowy rodzaj broni, a w ślad za tym nową szkołę walki. Nazywała się ona la courte eepee, a w Szwecji używano określenia draktvarja53. Była ona lżejsza i miała krótszą klingę niż długi i nieporęczny w użyciu rapier. Dzięki specjalnej, trójstronnej klindze, była jednak równie skuteczna. Ten nowy rodzaj broni zrodził też nowy styl, który był szybszy, brutalniej szy i bardziej agresywny. Fechmistrze reprezentujący ten styl, odnosili się dość sceptycznie do szlachetnego, włoskiego stylu i sekretnych pchnięć, szkoląc swych adeptów w bardziej praktyczny sposób54. 53 Od szw. „drakt - ubiór i „varja" szpada - Ten rodzaj szpady miał charakter głównie ozdobny, nosili ją przy boku bogato i elegancko ubrani szlachcice; pod względem wartości można ją porównać z polską karabelą (przyp. tłum.). 54 Trudno powiedzieć, który ze stylów preferował Erik Dahlbergh, ale biorąc pod uwagę lata spędzone przez niego w Niemczech, można założyć, że był to niemiecki wariant szkoły włoskiej, tzw. „Federfechter". Dominował on w północnych regionach cesarstwa, gdzie nadal powszechnie posługiwano się rapie-rem, który bardziej nadawał się do walki na wojnie niż krótki draktvarjan. 230 „On kocha wojnę bardziej niż swój kraj" Wypracowany ceremoniał organizowania pojedynków, który upowszechnił się w XVII wieku, może nas skłaniać do postrzegania ich jako wydarzeń o wymiarze bardziej heroicznym, niż były w rzeczywistości. Bo o ile nieprzyjaciel szturmujący krenelaż twierdzy wymieniał czasami jakieś grzeczności ze swym przeciwnikiem po drugiej stronie muru, to nie da się ukryć, że z pojęciem pojedynku związana była nieprzyjemna i brutalna rzeczywistość. Przeciwnicy walczyli zazwyczaj w koszulach i to bez względu na porę roku; częściowo ze względu na większą swobodę ruchu, ale także po to, aby pokazać, że korpusu nie chroni jakiś pancerz czy ukryta kolczuga, co uważano za niegodne oszustwo55. Towarzyszyli im najczęściej sekundanci, których zadanie polegało na dopilnowaniu, aby stosowano się do panujących reguł, ale stanowili oni także ochronę na wypadek zastawionej pułapki: ponieważ pojedynki odbywały się nielegalnie, organizowano je zawsze w dyskretnych, odosobnionych miejscach, które świetnie nadawały się na dokonanie skrytych mordów. Z biegiem lat sekundanci stali się zwykłymi obserwatorami, ale jeszcze w XVII wieku przeważnie i oni uczestniczyli w walce. Dlatego tego typu pojedynki mogły czasami przybrać formę małych bitew, kiedy to dochodziło do starcia sporej grupy ludzi, walczących ze sobą gdzieś za miejskim murem albo obok położonego na uboczu kościoła. Chociaż cały ceremoniał dotyczący toczenia pojedynku powstał w sposób sztuczny, to trudno się w nim doszukać sportowego ducha walki. Również technika walki nie była tak czysta, jak obserwujemy to na współczesnych filmach. Zręczne parady, riposty, roszady, i coupe56 stosowano wymiennie z podstępnymi sztuczkami, kopniakami, po-pchnięciami, braniem się za bary i mocowaniem. Ponieważ zarówno broń, jak i techniki walki stawały się coraz niebezpieczniejsze, notowano dość dużo śmiertelnych ofiar pojedynków. Przeważnie jednak ograniczano się do unieszkodliwienia swego przeciwnika, czasami nawet już wtedy, kiedy na jego białej 55 Czasami jeden z walczących przewieszał przez lewe ramię pelerynę i albo używał jej do wyłapywania pchnięć przeciwnika, albo po prostu zarzucał ją wprost na jego broń. 56 Coup de main - fr.: nagły, gwałtowny atak, wypad (przyp. tłum.). 231 Niezwyciężony koszuli pojawiła się pierwsza plama krwi (dłonie i palce nierzadko były w czasie walki przecinane aż do kości, kiedy używano ich dla zatrzymania niebezpiecznego cięcia zadanego przez przeciwnika ostrą klingą). W niejasnej ideologii sztuki pojedynkowania się istniała teoria, że w czasie walki chodzi o wymierzenie sprawiedliwości na drodze prywatnej, z Bogiem jako najwyższym sędzią, kiedy to zwycięzca miał prawo zrobić z pokonanym przeciwnikiem co tylko chciał. I chociaż wydaje się, że przypadki zabijania bezbronnej osoby zdarzały się rzadko, to w Italii bardzo często zdarzało się, że zwycięzca zadawał pokonanemu ciężką i trudną do zaleczenia ranę, która uniemożliwiała mu pojedynkowanie się w przyszłości (jak brutalne bywały niektóre takie pojedynki widać najlepiej na przykładzie cieszącego się złą reputacją francuskiego mistrza walki de Fandillesa, który podobno palił pokonanych i bezbronnych przeciwników na przygotowanych wcześniej stosach). W trakcie innego słynnego pojedynku, do którego doszło w Sztokholmie, zwycięzca i jego sekundanci rzucili się na pokonanego już wcześniej przeciwnika, a następnie pobili go ciężko pałą-kiem szpady, którego w tym przypadku używali jak kastetu. Człowiek, z którym Erik Dahlbergh w kwietniu 1658 roku skrzyżował szpadę, był według niepewnych danych samego Erika Rotmistrzem, którego ze względu na przepych, jakim się otaczał, nazywano „szalonym Fandtem ". Wsławił się on we Francji, Holandii, Niemczech i w innych krajach tym, że 52 razy walczył z bronią w ręce i ani razu nie został nawet draśnięty, ani nie poniósł żadnej szkody, a sam, jako świetny szermierz, zabił kilku swych przeciwników, a wielu innych zranił5''. Nie wiemy co było powodem pojedynku. Dahlbergh pisze tylko, ze 57 Informacja dotycząca liczby pojedynków, które jakoby stoczył Fandt, brzmi dość przesadnie w relacji Erika. Liczba ta z pewnością nie była tak wysoka. Dla porównania: Bevilacqua, jeden z najsłynniejszych szermierzy włoskich żyjących w czasach Celliniego, stoczył w ciągu całego swego życia dwadzieścia kilka pojedynków. 232 „On kocha wojnę bardziej niż swój kraj" Kiedy spotkaliśmy się na rynku w Góteborgu, to stało się tak, że został pchnięty szpadą w prawąpierś, tak, że opadł na ziemię i powiedział: ,,Mam już dość". Mnie zaś pomógł Wszechmogący, że szkody żadnej nie poniosłem. A ponieważ rana mojego przeciwnika wyglądała na bardzo groźną, JKM przekazał mi przez swego podkomorzego - w czym łaskę jego dla siebie wyczułem - że mam opuścić miasto aż się okaże, co będzie z rannym. Miałem się gdzieś zadekować, aż ranny wróci do zdrowia. Zachowanie króla było jednak czymś więcej niż dowodem łaski. Karol Gustaw potrzebował Erika do przeprowadzenia nowego zadania w Danii. Król wiedział, że jego plan rozpoczęcia wojny w Niemczech wymagał wsparcia z zagranicy - albo z Francji, albo z Anglii, a najlepiej z obu tych krajów (zwłaszcza, że Holendrzy mogliby uderzyć na Szwedów od tyłu). „Gdyby udało mi się porozumieć z Francją i Anglią, natychmiast wyruszyłbym w drogę" pisze król w liście do jednego ze swych dyplomatów. Jednak wiosną 1658 roku ociężała dyplomacja europejska zaczęła działać w dość oszałamiającym tempie. Wkrótce też okazało się, że król Szwecji nie może już liczyć na pomoc Francji / Anglii. Angielscy purytanie z Cromwellem na czele trwali nadal przy swych dawnych marzeniach o doprowadzeniu do ostatecznej rozprawy z katolickimi władcami Europy, więc nie mogli pod żadnym pozorem pozwolić sobie na wojnę z księciem elektorem brandenburskim, ponieważ był on protestantem. W czasie ostatnich negocjacji prowadzonych w Londynie, zgodzili się co prawda na zawiązanie sojuszu skierowanego tylko przeciwko Austrii, ale to ustępstwo obwarowane było tak dużą liczbą restrykcji i sprytnych zastrzeżeń, że Szwedzi nie mogli się na to zgodzić. Jednocześnie zmniejszyło się - i to radykalnie - zainteresowanie Francji wojną w Niemczech. Francja od 23 lat pozostawała w stanie wojny z Hiszpanią. Wojna ta była jakby odpryskiem wojny trzydziestoletniej, który nabrał swego własnego trybu życia, rozwijając się mozolnie i mechanicznie coraz bardziej. Konflikt ten rozgrywał się 233 Niezwyciężony częściowo na morzach i oceanach - wszędzie tam, gdzie można było złupić jakąś „srebrną armadę" albo zatopić flotę wojenną - a częściowo na północy, na terenie regionów położonych przy granicy z Hiszpańskimi Niderlandami, obwarowanych, okopanych, strzeżonych przez twierdze i zdeptanych stopami maszerujących wojsk. Konflikt rozszerzył się także na południe i objął regiony położone w Pirenejach, Katalonię i Piemont. Była to wojna, która z wielu względów odeszłaby w mroki zapomnienia, gdyby nie pamięć o tych wszystkich, którzy w niej zginęli. Był to też ostatni, groźny pomruk umierającego mocarstwa: po zakończeniu tej wojny Hiszpania była pobita, wymarła, wyczerpana i złamana, popadła w nostalgię odwołującą się do „złotego okresu" i pogrążona w zgniłej, imperialnej dekadencji. Hiszpanie ponieśli bowiem kilka znaczących porażek, a jednocześnie walka o sukcesję tronu cesarskiego zakończyła się w dość nieoczekiwany sposób. Od samego początku Francuzi czynili wszystko, aby powstrzymać kandydaturę Habsburga Leopolda, króla Austrii, przed wstąpieniem na tron58. Wybór nowego cesarza odbywał się w bardzo skomplikowany sposób i właśnie w czerwcu 1658 roku dokonał się w nim decydujący zwrot. Po ciężkich i pełnych spięć negocjacjach, Leopold zgodził się, aby do aktu nominacji, w którym mianowany został cesarzem, dodać jeszcze jedną klauzulę, tzw. clausula reciproca. Leopold obiecał w niej, że nie będzie się mieszał w spór między Francję i Hiszpanię, pod warunkiem, że Francja nie udzieli pomocy wrogom cesarza. Tym samym Francuzi przestali protestować przeciwko wyborowi Leopolda na cesarza. Owa dodatkowa klauzula pozbawiała bowiem Hiszpanów nadziei na pomoc z Wiednia, co oznaczało, że prowadzenie dalszej walki stawało się niemożliwe. Pokój między obydwoma państwami przypieczętowany został małżeństwem Ludwika XIV z hiszpańską infantką Marią Teresą. To głośne wydarzenie Georg Stiernhielm uczcił na swój tradycyjny sposób: 58 Jak już wspominałem w Hiszpanii panowała inna gałąź rodu Habsburgów, dlatego też Francuzi od dawna i z dobrym skutkiem starali się wyjść z -jak to określali - habsburskiej pułapki. 234 „On kocha wojnę bardziej niż swój kraj" • Chwalmy królewskiego zucha, Bo nam przyniósł spokój ducha. Chwała dla królewskiej cipy, Bo i przez nią targ dobity! Gdyby króle jaj nie mieli, Inni by się za to wzięli. Aleć jaja tęgie mają, Więc nam pokój załatwiają. Chuj paryski żwawo goni Za pizdeczką z Katałonii. A gdy w końcu ją dopadnie, Pokój zapanuje snadnie. Bóg nam pokój zsyła wreszcie - Więc się za ruchanie bierzcie! Autor tego wierszyka miał rację o tyle, że opisywane wydarzenia nie tylko doprowadziły do pokoju między Francją a Hiszpanią, ale sprawiły, że wybuch wojny w Niemczech stał się wysoce nieprawdopodobny. Rząd francuski, zadowolony z treści zobowiązań złożonych przez Leopolda w akcie nominacyjnym, nie miał już teraz żadnych podstaw do rozpoczynania wojny w Niemczech. Tym samym Karol Gustaw został nagle pozbawiony ważnego sojusznika59. Postępowanie Karola Gustawa, bazujące na braku jakichkolwiek zasad, postawiło go w tym momencie na rozpaczliwej pozycji. Dał do zrozumienia Francuzom, że jeśli nie udzielą Szwecji wsparcia w wojnie w Niemczech, zmieni po prostu front i zawrze sojusz z Austriakami. Ta cyniczna gra, która poprzedzała szwedzką agresję na Rzeczpospolitą, kiedy to najpierw zaoferowano Polakom sojusz, a potem ich zaatakowano, pokazała, że król zdolny był do 59 Kolejną porażką królewskiej dyplomacji była utrata nadziei na pozyskanie innego sojusznika - miasta Magdeburga. Pozyskanie tak ważnego partnera dałoby Szwecji możliwość zapewnienia sobie strategicznie ważnego punktu wypadowego na tyłach Brandenburgii, co miałoby także ważny wydźwięk propagandowy. Negocjacje kontynuowano, ale w połowie lipca stało się jasne, że i one nie przyniosą spodziewanego rezultatu. 235 Niezwyciężony tego typu działań. Francuzi wyczuli jednak, że Karol Gustaw ble-fuje i udali, że nie rozumieją, o co mu chodzi60. W czerwcu 1658 roku plany Karola Gustawa dotyczące wojny w Niemczech rozpadły się jak domek z kart. Zamiast tego musiał rozwiązać problem wielkiej i drogiej armii, której nie mógł rzucić do walki przeciwko komuś albo czemuś. „All dressed up, but nowhere to go" -jak mawiają Anglicy. Jednak zachowanie takiego stanu było niemożliwe ze względów ekonomicznych. Złym wyjściem było też rozwiązanie armii. Król nie miał też ochoty wracać z wojskiem na wschód. Kusiły go co prawda pruskie porty, ale nie polskie pola bitewne. Istniało niebezpieczeństwo, że znalazłby się w impasie, natomiast nie mógł już z pewnością liczyć na spektakularne sukcesy (poza tym, jak król pisał w jednym ze swych listów, wiedział,, jak bardzo moi oficerowie i zwykli żołnierze przerażeni są wizją nowej wojny w Polsce"). Chwałę i sławę najlepiej było więc zyskać na zachodzie. Mijały letnie miesiące 1658 roku, a Karol Gustaw poszukiwał najlepszej drogi wyjścia z typowym dla siebie oportunizmem gracza. Wahał się między różnymi opcjami. Najdłużej rozważał wariant dotyczący wojny w Niemczech, ale nadaremnie. W połowie lipca podjął wreszcie decyzję. Postanowił ponownie zaatakować Danię! Decyzja ta nie miała uzasadnienia, ale pretekst się znalazł. Od końca marca toczyły się w Kopenhadze negocjacje szwedzko-duń-skie. Rozmowy dotyczyły w pierwszym rzędzie ustanowienia sojuszu między obydwoma krajami. Idea taka może budzić zdziwienie, ale zawierała ona pewną dozę rozsądku. Była to radykalna próba położenia kresu nieustannej karuzeli wojen zaczepnych i wojen odwetowych, która nawiedzała Skandynawię od późnego średniowiecza. Na początku maja negocjacje utknęły jednak w martwym 60 Aby jednak podtrzymać dobre stosunki ze Szwecją, Mazarini rzucił jej na odczepne inny kąsek: w ściśle tajnym porozumieniu zawartym w sierpniu 1658 roku, zaoferował Szwecji pomoc w wysokości 200 tysięcy talarów rocznie; w dokumencie zapisano to jako zwrot długów zaciągniętych w czasie wojny trzydziestoletniej, a w rzeczywistości było to wsparcie w przygotowaniach do wojny, co oznaczało złamanie klauzuli „clausula reciproca". 236 „On kocha wojnę bardziej niż swój kraj" punkcie na skutek rozbieżności i podejrzeń, a nie zrażeni tym dyplomaci obu państw zaczęli po raz kolejny wałkować pojedyncze punkty traktatu z Roskilde. Mieli do wykonania sporą pracę, ponieważ dopiero teraz zaczęto odkrywać wszystkie braki, łuki i niedoskonałości zapisów. Odkryto między innymi, że traktat zawiera bombę z opóźnionym zapłonem, i to tylko na skutek źle sformułowanego jednego słowa. Brzmiało ono express. Chodziło tutaj o ważność nowego traktatu w stosunku do dawnych umów, zwłaszcza umowy podpisanej w 1645 roku w Brómsebro. W pierwotnej wersji zapisano, że dawne umowy obowiązują nadal, „o ile nie zostały zmienione poniższym traktatem". Jednak w czasie negocjacji dodano na końcu zdania jedno słowo - express61 - w znaczeniu wyraźnie, co sprawiło, że końcowa wersja brzmiała teraz „o ile nie zostały one w treści tego traktatu wyraźnie zmienione". To znaczy, że jeśli nowa umowa stała w sprzeczności z poprzednimi, to w takim przypadku nowa obowiązywała tylko tam, gdzie zostało to wyraźnie stwierdzone. Wałkowano też wszystkie mniej lub bardziej ważne paragrafy z różnym skutkiem: raz chodziło o przebieg linii granicznej, innym razem o wypłatę odszkodowań wojennych dla księcia von Holstein-Gottorpa, o zasady dotyczące oddawania honorów w cieśninie Óstersund, o kolonię szwedzką w Cabo Corso w Afryce, a zwłaszcza o to, czy i jak uniemożliwić przepływanie przez Óresund innym flotom wojennym. Szwedzi zauważyli, że sformułowania zawarte w treści traktatu z Roskilde były niejasne również i w tym punkcie, na co Karol Gustaw stwierdził, że w traktacie należy umieścić wyraźny zakaz przebywania na Bałtyku innym flotom wojennym niż szwedzka i duńska, i że obowiązek dopilnowania przestrzegania tego obowiązku spada na Duńczyków. Duńczycy ustąpili w wielu innych punktach, ale gdy zażądano od nich aż tak daleko idącego ustępstwa, zaczęli się wykręcać i opóźniać rozmowy (nie było to jednak złamanie warunków traktatu, ponieważ tak naprawdę uczynili to Szwedzi, którzy jeszcze kilka 61 Express - łac. pochodzi od słowa expressus, będącego IV podstawową formą czasownika exprimere, oznaczającego m.in. „wyraźnie wymówić, zaznaczyć, przedstawić słowami, opisać" (przyp. tłum.). 237 Niezwyciężony miesięcy po ustalonej dacie utrzymywali swe oddziały w niektórych miejscach na terenie Danii, między innymi na Fionii). Całe to zamieszanie Karol Gustaw postanowił potraktować jako pretekst62. Wskazówki zegara przesuwały się coraz szybciej, co oznaczało, że marnowano już nie tylko pieniądze, ale i czas. Lato uważano zazwyczaj za „szczyt sezonu" jeśli chodzi o kampanie wojskowe: drogi były wtedy twarde, pastwiska porośnięte trawą, a życie w obozie łatwiejsze. Tymczasem mijał jeden cenny tydzień za drugim, a nic się nadal nie działo. W czasie krótkiego spotkania z pięcioma ze swych doradców, do którego doszło 17 lipca w Gottorp, Karol Gustaw zdecydował się zaatakować Danię - państwo, z którym właśnie podpisał traktat pokojowy, a jego nieświadomi jeszcze niczego dyplomaci starali się zawrzeć sojusz. Okupacja Dani nie była złym rozwiązaniem. Mogła ona przynieść podobne efekty handlowe co okupacja portów pruskich: obie opcje oznaczały, że Bałtyk stawał się morzem będącym pod władzą Szwecji (Cła!!!). Operacja duńska nie miała jednak być pociągnięciem ostatecznym. Bo chociaż ten karkołomny pomysł przewidywał między innymi likwidację Danii jako samodzielnego państwa, zburzenie Kopenhagi i podział kraju na cztery prowincje, to całe to przedsięwzięcie - wyglądające w swym zamierzeniu dość nieprawdopodobnie - traktowane było przez Karola Gustawa jedynie jako przygrywka do większego zamierzenia. Chodziło tylko o to, aby znaleźć dla armii jakieś dochodowe zajęcie do czasu, aż na horyzoncie pojawi się jakiś smakowitszy kąsek (król miał też nadzieję, że jeśli operacja się powiedzie, to będzie mógł potem skierować część bezczynnie stojących oddziałów przeciwko innym nieprzyjaciołom: rzeczywistym, wymyślonym, urojonym). Była to bezsprzecznie decyzja desperacka. Jak ktoś powiedział: „Dalsze trwanie w bezczynności byłoby szkodliwe, bo czas mija i ludzie zaczną dezerterować". Protestował tylko 62 To, że sporne kwestie nie miały aż tak wielkiego znaczenia, jak starała się to przedstawiać szwedzka propaganda, widać na przykładzie jednej z wypowiedzi Karola Gustawa, który przy jakiejś okazji wspomniał o „drobiazgach, które obecnie dyskutowane są w Danii". 238 „On kocha wojnę bardziej niż swój kraj" Wrangel, który uważał, że należy jeszcze poczekać, aby sprawdzić, jakie rezultaty dadzą ostatnie rozmowy szwedzkich dyplomatów. Karol Gustaw tylko go ofuknął na taką propozycję. Dnia 5 sierpnia 1658 roku, 60 dużych statków transportowych i 11 okrętów wojennych czekało na redzie portu kilońskiego. Na pokładzie jednego z nich znajdował się Karol Gustaw i jego główne siły: 5200 piechoty i 1200 jazdy. Przeciwny wiatr wstrzymywał ich wyjście w morze, ale tuż po północy żołnierze zgromadzeni na pokładach poczuli świeży powiew z północnego zachodu. O świcie postawiono żagle i cała flota skierowała się w stronę duńskich wysp. 239 Kolejna ryzykowna gra a początku maja Erik Dahlbergh opuścił Góteborg i przez Skanię wrócił do Danii. Wiózł ze sobą ważne listy dla Wrangła, który wraz z częścią armii nadal stacjonował na Zelandii, jak również 1000 dukatów, które zamierzał wręczyć szwedzkiemu pułkownikowi zajmującemu się werbowaniem żołnierzy w okolicach Kopenhagi. Poza tym powierzono mu dodatkowe zadanie: korzystając z faktu, iż armia szwedzka nadal kontrolowała Fionię, Erik miał dokonać pomiarów „wszystkich portów, dróg wodnych, nabrzeży i ulic". Po przekazaniu listów i pieniędzy Erik przez większą część lata 1658 roku podróżował po Fionii i okolicznych wysepkach, przyglądał się, rysował, mierzył i sporządzał szkice. Pod koniec lipca wezwano go do Middelfart, gdzie czekał na niego Wrangel, który wyjawił Erikowi, iż szykuje się nowa wojna z Danią. Dahlbergh otrzymał rozkaz wyjazdu do Kopenhagi, aby w dyskretny sposób przekazać wiadomość o tej decyzji dwóm szwedzkim dyplomatom, którzy nadal zajęci byli -jak im się zdawało - poważnymi negocjacjami, a także, aby wykonać plany umocnień znajdujących się w stolicy Danii. Tym samym podjął się misji szpiegowskiej. Dahlbergh wrócił do Kopenhagi 5 sierpnia. Towarzyszyło mu dwóch pomocników - Szwed i Niemiec - którzy udawali, że są Kolejna ryzykowna gra jego sługami. Erik spotkał się z obydwoma dyplomatami, wykonał naprędce szkice miejskich fortyfikacji, a następnego dnia wyjechał do Malmó, gdzie miał się spotkać z kilkoma innymi, wysoko postawionymi szwedzkimi urzędnikami i przekazać im listy z instrukcjami dotyczącymi decyzji o zerwaniu pokoju z Danią. W czasie wypełniania tego zadania Erik popełnił swój pierwszy błąd. W Malmó przebywał w tym samym czasie Corfitz Ulfeldt, znany z tego, iż dobrze orientował się we wszystkich tego typu rozgrywkach. Erik odwiedził go w jego pięknie urządzonym mieszkaniu przy Stortorget63, pełnym książek, obrazów i mebli wykonanych z rzadkich gatunków drewna. Dahlbergh pokazał Ulfeldtowi swoje pierwsze rysunki, przedstawiające system fortyfikacji miejskich i zapytał, czy nie zawierają one błędów. Ulfeldt odpowiedział, że „rysunki sporządzone są źle" i że „w wielu miejscach brakuje różnych szczegółów". Erik w całej swej naiwności nie wiedział albo nie był w stanie się dowiedzieć, że nieprzejednany Ulfeldt w dość znaczący sposób zaczął wahać się co do swej postawy lojalności wobec Szwedów. Tak jak wielu mieszkańców Skanii, którzy sądzili, że zmiana władzy nie doprowadzi do zburzenia starego porządku, wielce się rozczarował. Darowizny, jakie otrzymał od Karola Gustawa, uczyniły z niego wprawdzie największego posiadacza ziemskiego w całej Skanii ale, tak jak wielu innych arystokratów, wpadł we wściekłość, kiedy pojął, że wiele z dawnych przywilejów zostanie zniesionych. Wzburzony tym oświadczył, że „woli żyć pod władzą turecką niż podlegać jakiemuś celnikowi". Zrezygnował też z pracy w komisji, która miała nadzorować tworzenie nowych struktur państwowych w przejętych przez Szwecję prowincjach. Był również rozczarowany twardym traktowaniem chłopów przez żołnierzy szwedzkich i tym, iż stanowisko generalnego gubernatora Skanii przeszło mu koło nosa. W typowy dla siebie, porywczy sposób, zaczął wysuwać kolejne oskarżenia i rzucać obelgi, przez co uważano go za osobę niegodną zaufania. Dlatego też był całkiem nieświadomy planów dotyczących nowego ataku na Danię. 63 Główny i największy plac w Kopenhadze (przyp. tłum.). 241 Niezwyciężony Ulfełdt nie mógł jednak nie domyślać się, co jest grane, kiedy w jego domu złożył wizytę sam Erik Dahlbergh i pokazał mu swe robocze szkice. Nie trzeba było zbyt wielu umiejętności analitycznych, aby zrozumieć, że Dahlbergh przybył do Kopenhagi z misją szpiegowską przed planowanym szwedzkim atakiem. Erik wrócił po tej wizycie do siebie, zupełnie nieświadom niedyskrecji, jaką popełnił. Dalszy czas spędzał na chodzeniu po mieście. W czasie tych wędrówek sporządzał szkice wałów i bastionów. Pracę tę wykonywał pod silną presją czasu. Po pierwsze zdawał sobie sprawę, że do ataku dojdzie nie dalej niż za kilka dni. Po drugie dużo czasu spędzał wieczorami poza domem. W stolicy przebywało wtedy wielu duńskich oficerów, którzy znali go od czasu zimowej operacji, a którzy z czasem, zapominając o przesądach, z wielką szczerością zapraszali go na uczty i bankiety. Erik, który nadal chciał piąć się w górę po drabinie hierarchii społecznej, nie mógł oprzeć się zaproszeniom przychodzącym od różnych utytułowanych osób. Jedną z nich był na przykład przyrodni brat króla Danii, hrabia Christian Ulrik Gyldenlove, ten sam, który kompletnie zawiódł podczas obrony Fionii przed Szwedami. Wszystkie te zaproszenia stwarzały mu możliwość obcowania z „najprzedniejszymi kawalerami w mieście, którzy w większości byli moimi oddanymi braćmi i szczerymi przyjaciółmi". Dahlbergh uważał, że mimo intensywnego życia, jakie prowadził w mieście, wykonał dobrą robotę: / chociaż u niego, jak u wielu innych przez kilka dni podejmowany byłem dobrze ponad wszelką miarę i szedłem zazwyczaj spać nieźle napity, to tym bardziej wykorzystywałem godziny ranne, zanim inni jeszcze wstali, aby wykonać moją pracą; takim sposobem w ciągu 4 dni wykonałem dość dobry szkic i plan Kopenhagi, które później bardzo nam się przydały; nie było to jednak zbyt bezpieczne. Dnia 14 sierpnia nadszedł termin, kiedy trzeba było wyjechać z Kopenhagi, jeszcze zanim dojdzie do planowanego ataku. Atak ten miał sprawić, że wszyscy Szwedzi staną się automatycznie wrogami, jeńcami albo celem strzeleckim. Dahlbergh i jeden ze szwedz- 242 Kolejna ryzykowna gra kich dyplomatów doszli do wniosku, że do planowanego natarcia zostało już niewiele więcej niż jeden dzień: zmienił się kierunek wiatru i wiał on teraz od strony niemieckiego brzegu, co oznaczało, że w tak sprzyjających warunkach pogodowych szwedzka flota mogła już wypłynąć w morze. Dahlbergh stał już w drzwiach swojego domu ze spakowanym bagażem i wozem przygotowanym do jazdy, kiedy zjawiło się nagle kilku wysokich rangą oficerów duńskich, którzy przynieśli ze sobą parę pełnych flaszek, aby wypić z nim strzemiennego. Erik dał się wprawdzie skusić, ale pił ze wzrastającym zdenerwowaniem. Dyplomacie szwedzkiemu, który miał jechać z Erikiem, znudziło się tak długie czekanie, więc wyjechał w pośpiechu, który mu nie przystawał, kierując się na południowy zachód, w stronę wybrzeża. Na miejscu pozostawił część swoich rzeczy. Gdyby coś poszło źle, Erik mógłby utknąć w Kopenhadze na dłużej, ponieważ tak jak we wszystkich innych dużych miastach, bramy Kopenhagi zamykano o zmierzchu. Jeden z Duńczyków obiecał jednak, że Erik zostanie wypuszczony, dzięki czemu całe towarzystwo piło dalej. Bawiliśmy się przez całą noc, aż zegar wybił pierwszą. Wtedy odprowadził mnie osobiście do jednej z bram, którą kazał otworzyć, a kiedy na moście zwodzonym po raz ostatni wypiliśmy na klęczkach zdrowie króla Danii, około godziny drugiej ruszyłem w dalszą drogę. Gdyby ktoś wiedział, czym się tam wcześniej zajmowałem i co kryłem w mym sercu, to pewnie innej gościny mógłbym się doczekać. W szaleńczym tempie Erik pędził w stronę Kors0r, a 16 sierpnia przeprawił się przez cieśninę na Fionię. A kiedy zamierzał ruszyć w dalszą drogę w stronę zachodniego cypla, podniesiono alarm. Cała szwedzka flota zbliżała się w stronę Wielkiego Bełtu. Na początku wszystko szło zgodnie z planem. Na wysokości wyspy Lolland pojawiły się żagle szwedzkich okrętów, przepłynęły niesione letnią bryzą wzdłuż Langelandu, unieszkodliwiły po krótkim starciu duński okręt patrolowy i skie- 243 Niezwyciężony rowały się dalej na Korser na zachodnim brzegu Zelandii. Najpierw wysłano na ląd kilka łodzi wypełnionych piechotą, która następnie zajęła się rozpoznaniem terenów położonych wokół miasta. Ich zadanie polegało na zabezpieczeniu miejsca, w którym miało dojść do zejścia wojska na ląd. Nie zauważono jednak żadnych duńskich oddziałów. Akcja zejścia na ląd głównych sił szwedzkich odbyła się o świcie 18 sierpnia. Przebiegała ona w wolnym tempie, ale już po kilku godzinach na ląd wysadzono na tyle wojska i koni, że można było wysłać oddział złożony z 400 ludzi pod Kopenhagę, oddaloną około 10 mil. Oddział szybko przemieszczał się przez nizinne okolice, przejeżdżał przez uśpione w niedzielnym wypoczynku wsie i miasteczka, zaskakując kilka grupek duńskiego wojska, które albo rzucały się do panicznej ucieczki - często na piechotę, ponieważ Szwedzi spędzili z pastwisk pasące się tam konie - albo zdumione szwedzkim atakiem składały broń bez walki (w ich składzie sporo było Niemców, którzy zgodnie z panującym zwyczajem przechodzili od razu na stronę Szwedów). Po szybkim i odbywającym się w pokojowy sposób marszu, oddział szwedzki dotarł o zachodzie słońca do Roskilde. Następnego dnia wyruszono do Hvidovre, skąd do Kopenhagi pozostała już tylko jedna mila. W tym samym czasie z Góteborga wypłynęła kolejna eskadra szwedzka złożona z 12 okrętów, które wkrótce potem rzuciły kotwice około mili na południowy wschód od duńskiej stolicy. Główne siły armii szwedzkiej nadal oczekiwały jednak na włączenie się do działań. Wysoka fala i mielizny, których się tu nie spodziewano, opóźniły lądowanie żołnierzy i wyładunek armat, wozów i koni. Dopiero nocą z 20 na 21 sierpnia kolumny wojska szwedzkiego przemaszerowały przez Roskilde. Poprzedniego dnia kilku członków duńskiej rady wyjechało na spotkanie z Karolem Gustawem, aby skłonić go do negocjacji albo przynajmniej uzyskać od niego jakieś wyjaśnienie. Karol Gustaw w niewybredny sposób, znamionujący tzw. „arogancję władzy", zasypał ich zarzutami o rzekomym złamaniu traktatu pokojowego, grożąc, że poniosą konsekwencje swojego postępowania. Jeden z członków 244 Kolejna ryzykowna gra szwedzkiej rady, stojący za królem, zwrócił się na dodatek w obelżywy sposób do Duńczyków mówiąc: „nie powinno warn przecież sprawiać różnicy, czy wasz król nazywa się Fredrik, Christian czy Karol"? Jednocześnie w niejasnym, choć groźnym tonie zaczęli mówić o krwawej łaźni, która czeka mieszkańców Kopenhagi, jeśli miasto się nie podda. Dnia 21 sierpnia udało się zebrać na lądzie wszystkie siły szwedzkie. Przystąpiły one teraz do ostatniego etapu operacji, polegającego na zajęciu pozycji wokół Kopenhagi. Zanim pokonali dystans ośmiu kilometrów, jaki dzielił ich od stolicy, stali się świadkami zjawiska przypominającego przedwczesny zachód słońca, który zabarwił całe niebo na czerwono. Okazało się, że to płoną przedmieścia Kopenhagi. Kiedy żołnierze szwedzcy późnym popołudniem dotarli na miejsce, ich oczom ukazał się przerażający widok. Wszystkie drogi prowadzące do i z miasta zatkane były tłumem ludzi, stadami bydła i wozami. Cała ta masa próbowała wśród kłębów dymu, iskier i w panującym żarze przecisnąć się do miasta przez którąś z bram wjazdowych. W powstałym zamieszaniu ka-walerzyści z rozproszonych oddziałów armii duńskiej mieszali się z prywatnymi powozami, ryczącymi wołami i krowami, a chłopi obładowani swym dobytkiem wpadali na spanikowanych szlachciców niesionych w lektykach. Kiedy do miasta zbliżyli się Szwedzi, na ich oczach rozegrała się końcowa tragedia: bramy zatrzaśnięto siłą, a w niebo wzbił się rozpaczliwy okrzyk protestu i rozpaczy, ponieważ nie wszystkim udało się wejść do miasta. To, co zobaczyli Szwedzi, nie wyglądało zbyt optymistycznie. Karol Gustaw miał nadzieję, że Kopenhaga skapituluje bez walki lub po kilku krótkich starciach (kalkulował nawet na chłodno, że król Danii będzie chciał uciec morzem i poczynił pewne przygotowania, aby go schwytać, co skłoniło niektóre osoby z jego otoczenia do stwierdzenia, że stosuje pirackie metody). To, że Duńczycy spalili przedmieścia, dowodziło, że zdecydowali się na walkę. Tak więc triumfalny pochód zimowy przez owładniętą paniką Zelandię nie miał się powtórzyć. Tak liczne sukcesy sprawiły, że wielu Szwedów zapomniało już, jak smakuje gorycz porażki: plan najazdu na Danię zrodził się w atmosferze nacechowanej lekceważeniem 245 T Niezwyciężony przeciwnika i przecenianiem własnych możliwości. Większość oficerów sztabowych z królem na czele uważało, że będzie to kolejna, szybko odfajkowana wyprawa, która przybierze bardziej formę zamachu stanu niż tradycyjnej wojny64. Świadczy o tym między innymi fakt, iż na Zelandię wysłano armię, której sława przewyższała siłę bojową, a na dodatek brakowało jej ciężkiej artylerii. Świadczyło o tym również i to, że na miejsce lądowania wojska wybrano teren położony o kilka dni marszu od Kopenhagi65. Jedyna szansa na zakończenie całej operacji sukcesem zależała od tego, czy uda sieją przeprowadzić w ciągu pierwszych 24 godzin po wylądowaniu, kiedy to w Kopenhadze nadal panował całkowity chaos i przerażenie66. Trzeba było podjąć szybką decyzję. Czy należało sprawę załatwić jak najszybciej poprzez przystąpienie do natychmiastowego szturmu? A może lepiej będzie zdecydować się na pewniejsze, choć niewątpliwie wymagające dłuższego czasu rozwiązanie, to znaczy klasyczne oblężenie stolicy? Z tym drugim wiązały się tradycyjne „ceremonie", a więc dokonywanie wyłomu w murach, ostrzeliwanie dzielnic miasta, budowę cyrkumwalacji, przygotowywanie lawet pod działa, montowanie petard, przejmowanie dostaw i zaopa- 64 Trzeba jednak stwierdzić, że postawa taka opierała się na pewnych racjonalnych przesłankach i nawet osoby spoza kręgu podejmującego decyzję oceniały, że Kopenhaga nie oprze się szwedzkiemu atakowi. 65 Najprawdopodobniej dlatego, iż pod Kopenhagą stacjonowała wtedy część floty duńskiej (przyp. tłum.). 66 Szwedzi mieli ze sobą na pewno jakieś lekkie działa, ale nadawały się one tylko do wykorzystania w sytuacji, gdyby Szwedzi chcieli się przedzierać przez szańce, które Duńczycy wznieśli niedawno przed wałami. Rozważano nawet taką ewentualność, aby zabrać ze sobą działa oblężnicze, ale widocznie nie było czasu na to, aby czekać na ich dostarczenie; flota wypłynęła więc bez nich! (część cięższej artylerii polowej wysłano do Frederiksodde, która stanowiła dla Szwedów bazę wypadową na Jutlandii). Lądowanie pod Korsor odbyło się chyba dlatego, iż łatwiej było ściągnąć posiłki z tych szwedzkich garnizonów, które nadal znajdowały się na Fionii. Poza tym z Góteborga bliżej było do Kors0r niż do Kopenhagi, a trasa była bezpieczniejsza niż płynięcie najpierw na Lolland i dopiero stamtąd bezpośrednio do Kopenhagi - w tym przypadku obawiano się także floty holenderskiej. 246 Kolejna ryzykowna gra trzenia dla załogi, budowę stanowisk artyleryjskich, plecenie koszy z faszyny, umieszczanie ładunków wybuchowych w komorach minowych, no i kopanie, kopanie, kopanie. A potem nie pozostaje już nic innego, jak tylko czekanie na głód w mieście, choroby albo jakieś nieoczekiwane zdarzenie, które przyniesie rozstrzygnięcie. Tego samego popołudnia Karol Gustaw zebrał swych najbliższych doradców na posiedzeniu rady wojskowej w małej wiosce, położonej około pół mili na północny zachód od Kopenhagi, którą widać było w oddali spowitą kłębami brudnego dymu. Temat spotkania brzmiał: szturmować miasto czyje oblegać. W czasie tegoż spotkania zdarzyło się coś niezwykłego. Oba rozwiązania miały swych zwolenników i przeciwników. Z jednej strony przystąpienie do szturmu na mury odpowiadało naturze Karola Gustawa i byłoby zgodne z metodami, które stosował do tej pory. Była to dla niego kolejna okazja, a okazje nigdy go nie przerażały. Jeszcze nie tak dawno, w czasie przeprawy na Jutlan-dię, król, będący wówczas w dobrym humorze, powiedział między innymi: „operacja, którą teraz dowodzę, wyniesie mnie na same szczyty sławy albo doprowadzi mnie do całkowitego upadku". Wszystko albo nic. A jednak nie tym razem. To właśnie ostatnie sukcesy skłoniły króla do rozpoczęcia nowej wojny; może jednak te same sukcesy wzbudziły w nim pewne wątpliwości (no bo jak długo jeszcze los będzie mu sprzyjał?). Wątpliwości te nurtowały monarchę szwedzkiego być może dlatego, że po słynnej przeprawie przez Wielki Bełt miał o wiele więcej sławy do stracenia niż chwały do zyskania? Może dlatego dokonał zupełnie innego wyboru, niż się spodziewano? A może po prostu chodziło o to, że w trakcie tej bezsensownej wyprawy przyszedł w końcu do opamiętania, co zdarza się z wiekiem (nie miał jeszcze skończonych 36 lat, co oznacza, że biorąc pod uwagę przeciętną długość życia w XVII wieku Karol Gustaw był już człowiekiem w średnim wieku). Argumenty podparte rozsądną argumentacją zaprezentował jak zwykle Wrangel i miał w tym sporo racji. Z pewnością istnieje szansa na to, że szalony szturm na fortyfikacje Kopenhagi może się udać. Jednak bez wsparcia ze strony ciężkiej artylerii, atak taki może równie dobrze zakończyć się krwawą jatką, co mogłoby się 247 Niezwyciężony źle skończyć dla armii, która i tak od samego początku nie była zbyt liczna67. Jedną z osób opowiadających się za szturmem był Erik Dahlbergh. W swym dzienniku twierdzi, iż oznajmił królowi, że gotów jest „wsiąść do wozu i wjechać do miasta po pokonaniu fosy i obwałowań miejskich na czele tych, którzy mieliby szturmować stolicę", co uznać należy za jedną z typowych przechwałek autora tej wypowiedzi. Karol Gustaw zdecydował się na rozwiązanie bezpieczne kosztem tego, które uważał za niepewne. Mimo swego rozczarowania postanowił oblegać Kopenhagę. Po raz pierwszy jesteśmy świadkami obezwładniającego wahania u osoby, która znana była do tej pory z tego, że nigdy się nie wahała. Kilka miesięcy później miało dojść do podobnej sytuacji, kiedy to podjęta decyzja jeszcze bardziej zaważyła na losach wojny. Pierwszy krok związany z nowym planem nie miał nic wspólnego z Kopenhagą, był natomiast logicznym następstwem podjętej decyzji. Wrangel, na czele czterech regimentów piechoty i jednego regimentu kawalerii, wyposażony w kilka dział, wysłany został na północ pod Helsingor, aby zająć zamek Kronborg. Helsingborg68 należał już do Szwecji, więc decyzja o oblężeniu twierdzy po drugiej stronie cieśniny oznaczała nie tylko to, że szwedzką armię znajdującą się na Zelandii łatwiej będzie można zaopatrzyć w żywność i dodatkowych żołnierzy przybyłych ze Skanii, ale także to, że Holendrom trudniej będzie dotrzymać obietnicy przyjścia z odsieczą Kopenhadze drogą morską. 67 To, że względy militarne miały duże i być może rozstrzygające znaczenie dla podjęcia przez króla takiej właśnie decyzji widać najlepiej na przykładzie tego, iż Karol Gustaw w ostatnim czasie podejmował różne próby ściągnięcia ciężkich dział wraz z amunicją. W dniu 23 sierpnia napisał między innymi do Stenbocka stacjonującego w Malmó i rozkazał mu, aby wysłał transport kul dużego kalibru jak również duże zapasy prochu. Jednocześnie w pośpiechu gromadzono działa dużego kalibru w różnych miejscach, po czym wysyłano je na Zelandię. 68 Helsingborg leży po drugiej stronie cieśniny, w Skanii, i razem z zamkiem Kronborg stanowił przez długie lata - aż do chwili przejęcia go przez Szwecję w 1658 roku - barierę nie do przebycia dla obcych flot. Obie twierdze dzieli tylko ok. 3.5 km w linii prostej (przyp. tłum.). 248 Kolejna ryzykowna gra Nigdy nie dowiemy się, co mogłoby się naprawdę zdarzyć, gdyby w sierpniu 1658 roku Szwedzi zdecydowali się na szturmowanie Kopenhagi. Wiemy natomiast, że wszyscy ci, którzy tak jak Erik Dahlbergh opowiadali się za takim rozwiązaniem, błędnie ocenili stan liczebny załogi duńskiej. Zwłaszcza zaś nie docenili woli walki panującej wśród obrońców. A za murami miasta działy się rzeczy niezwykłe. Wiadomość o tym, że Szwedzi wylądowali na Zelandii, rozeszła się wśród mieszkańców stolicy w niedzielę, 18 sierpnia, w czasie sumy. Na początku wszyscy zareagowali w podobny sposób, jak zimą: wybuchła ogólna panika. Tym razem jednak niepokój i histeria przemieniły się szybko w pełną zdesperowania zawziętość, zwłaszcza, że tym razem król Fryderyk i cały jego dwór nie poddali się ogólnej panice, tylko zdecydowanie oświadczyli, że będą walczyć. Zmiana nastroju spowodowana była jednak nie tylko gładką retoryką, choć i ona odegrała pewną rolę - słynna stała się bohaterska odpowiedź króla Fryderyka na kierowane do niego apele, aby uchodził z miasta: Jeg vii d.0 i min rede69. Do zmiany tej przyczyniła się głównie skomplikowana gra polityczna. Kopenhaga, ze swymi 30 000 mieszkańców, była dużym miastem, a pałace, rezydencje arystokratów, baza floty wojennej i uniwersytet potwierdzały jej status miasta stołecznego. Życie mieszkańców niewiele różniło się od tego, jakie prowadzili mieszkańcy Sztokholmu. Była to taka sama jaskrawa mieszanka przedstawicieli wszystkich klas: sprzedawcy uliczni, nauczyciele łaciny, heroldowie, żołnierze, panny, żebracy, lokaje, akrobaci, szlachcianki, pijacy, robotnicy dniówkowi, niedźwiednicy, rzemieślnicy, znachorzy, aplikanci, kamieniarze, śmieciarze, studenci, żonglerzy, chłopi, handlarze drewnem i przemądrzałe damy dworu. Tu widać kilku członków miejskiej straży pożarowej, którzy z największą powagą pchają przed sobą na saniach drewnianą pompę; tam grupa niecierpliwych gapiów zmierzających na miejsce, gdzie organizuje się walki zwierząt - kogo zobaczą tym razem: niedźwiedzia walczącego przeciwko koniowi czy może psa z borsukiem? Jeszcze 69 Jeg vii d0 i min redę (duń.) - Chcę umrzeć w moim gnieździe (przyp. tłum.). 249 Niezwyciężony dalej stoi kuglarz, który wywołuje swymi sztuczkami powszechne zdumienie i szacunek, zmuszając widzów do niemego zachwytu za pomocą kilku zręcznych ruchów ręki; a tam prawdziwa rzadkość - jeden z owych wędrownych sztukmistrzów, który wyciąga z ust świeże kwiaty, pluje ogniem i cieczami w dziesięciu różnych kolorach; wrzask, krzyki, przekleństwa, wyzwiska, nawoływania, błogosławieństwa, piosenki, śmiech dziecka, skowyt psa, muzyka grana na dudach, odgłosy dzwonów, chrzęst kół przy karetach i wozach. Mówiąc krótko: dla przeciętnego obserwatora ówczesna Kopenhaga jawiła się jako zwykłe, duże miasto. Jednak patrząc głębiej, dostrzec można było pewne różnice. W przeciwieństwie bowiem do Sztokholmu, Kopenhaga nie była centrum administracyjnym państwa, tylko raczej centrum handlowym. Świadczyły o tym wielkie kantory handlowe, a zwłaszcza wzniesiony niedawno budynek giełdy. Podczas gdy mieszczaństwo Sztokholmu stanowiło nadal dość słabą i niezorganizowaną grupę, która miotała się między bankructwem a awansem do klasy szlacheckiej, ich duńscy konkurenci posiadali o wiele silniejszą pozycję. Było ich niewiele więcej niż 200, ale stanowili bez wątpienia klasę wyższą stolicy: kontrolowali handel dalekomorski, dominowali w dziedzinie udzielania pożyczek, byli właścicielami większości nieruchomości, i tylko ich można było wybierać na stanowiska burmistrza i członków rady miasta. I tak jak większość mieszczan w wielu innych krajach Europy tamtego stulecia, żywili ciągłe i stale przybierające na sile podejrzenia w stosunku do szlachty i jej przywilejów. Kiedy tamtego ranka, zaraz po odebraniu informacji o szwedzkiej agresji, król Fryderyk zwołał przedstawicieli różnych stanów do ratusza i namawiał do stawienia oporu, solidarności i poświęceń, stało się to początkiem niezwykłej transakcji wymiennej. Studenci z uniwersytetu obiecali pomóc, ale pod warunkiem, że zmienione zostaną zasady regulujące opłaty za pobyt w bursach; duża grupa chłopów, którzy schronili się za murami miasta, obiecała stawić się do walki z bronią w ręku, ale w zamian za uwolnienie ich od vornedskabet - duńskiej odmiany pańszczyzny70. Po negocja- JL 70 Polegał on na obowiązkowym przywiązaniu chłopa do ziemi, na której gospodarował (przyp. tłum.). 250 Kolejna ryzykowna gra cjach po stronie króla opowiedzieli się nawet patrycjusze w zamian za obietnicę wystawienia listu z przywilejem, który gwarantował im „wolności szlacheckie" i w praktyce znosił pradawną, uprzywilejowaną pozycję duńskiej szlachty71 (jako dodatkową zachętę, król obiecał przyznanie tytułu szlacheckiego wszystkim tym, którzy odznaczą się w walkach). Najazd szwedzki miał więc stać się taranem, który wyważy drzwi i utoruje drogę przemianom społecznym. Sojusz, zawarty wtedy między królem a mieszczanami pod presją czyhającej groźby ze strony Szwedów, miał przynieść w przyszłości znaczne zmiany dla całej Danii. To, że wielu mieszkańców Kopenhagi walczyło nie tylko przeciwko, ale i o coś, było całkiem jasne i zrozumiałe. I jeśli uznamy, że poprzednia wojna była pomysłem szlachty, to obecna wojna stała się najważniejsza dla zwykłego ludu. Tysiące ludzi obu płci, w różnym wieku i z różnych stanów, klas i grup społecznych gromadziło się na podniszczonych murach obronnych: wozili ziemię w taczkach, nosili, kopali, wznosili palisady i budowali zapory zwane hiszpańskimi jeźdźcami, rychtowali działa i toczyli kamienie do machin miotających. Na niektórych statkach zdemontowano maszty i pocięto je na mniejsze belki tak, aby można je było zrzucać na szturmujących nieprzyjaciół. Tam, gdzie nasypy były zbyt niskie, wznoszono drewniane, czworokątne zapory, po czym napełniano je ziemią i kamieniami. Pewien student, który uczestniczył we wszystkich tych przygotowaniach, napisał o tym później następujący wiersz: Tutaj widać ustęp, wypełniony piachem, A tam palisady; Ustawiałem je własnymi rękami Wraz z mymi towarzyszami. Nigdy nie pracowałem ciężko, Ałe nie kazałem się długo namawiać, 71 Mieszczanom obiecano m.in. możliwość ubiegania się o niektóre urzędy, na które do tej pory monopol posiadała szlachta. Jednocześnie wyrażono zgodę na zakup szlacheckiej ziemi, a poza tym wszyscy mieli od tej pory sprawiedliwie opłacać te same cła i podatek akcyzowy. 251 Niezwyciężony Tylko chwyciłem za taczką I pobiegłem z nią na miejsce. Widziano, jak wysocy rangą oficerowie, a nawet kobiety, pchają taczki, wkrótce też nie tylko udało się naprawić największe braki i usunąć poprzednie zaniedbania, ale nawet doprowadzono do porządku dziewięć małych rawelinów znajdujących się przed głównym wałem otaczającym miasto. Wszędzie słychać było dźwięki werbli werbowników, których spotkać można było na ulicach i rynkach. Pod flagi armii duńskiej garnęli się zwykli mieszkańcy. W krótkim czasie udało się stworzyć oddziały milicji miejskiej liczące około 2700 ludzi, podzielone na 9 kompanii, tak, że na każdą dzielnicę miasta przypadała jedna kompania. Jednocześnie studenci, czeladnicy, służba dworska i subiekci wystawili własne oddziały, liczące od stu do trzystu ludzi każdy. Doliczyć do tego należy także załogę składającą się z 2500 żołnierzy, pięć kompanii marynarzy, obsługę dział i parę innych jednostek72. W sumie siły broniące Kopenhagi liczyły dokładnie 8000 ludzi i nie mniej niż 350 dział - całkiem nieźle jak na tak krótki czas, jakim dysponował rząd. Przygotowania do odparcia szwedzkiego natarcia toczyły się w całym mieście. W miejskim arsenale „dniem i nocą" odlewano kule armatnie, a niektóre główne ulice zamknięto za pomocą ciężkich łańcuchów albo zapór z kamieni; uruchomiono pompy, aby wypełnić wodą prawie puste fosy; w każdym budynku ustawiono wiadra wypełnione wodą i ułożono stosy surowych skór przeznaczonych do gaszenia pożarów; ochotnicy szkolili się w musztrze i posługiwaniu się bronią; zburzono wiele domów - po uprzedniej, dokładnej analizie - aby uzupełnić szybko topniejące zapasy drewna, desek i budulca; wydano przepisy, w których apelowano o umiar w jedzeniu, przeprowadzono też inwentaryzację zapasów żywności, dochodząc do wniosku, że stan zapasów jest wystarczający; 72 Zupełnie przypadkowo na terenie miasta przebywał w momencie rozpoczęcia oblężenia przez Szwedów regiment zelandzki - jeden z tych oddziałów, którym Szwedzi chcieli przeszkodzić w dotarciu do stolicy; żołnierzy wchodzących w jego skład wezwano do miasta już w lipcu, aby pracowali przy naprawie fortyfikacji. 252 Kolejna ryzykowna gra wszystkich Szwedów przebywających w mieście aresztowano, a jednocześnie zaczęły się polowania na szpiegów: dokonywano nagłych najść na domy, które następnie dokładnie przeszukiwano. Atmosfera w mieście uległa gruntownej zmianie. Z ulic znikł beztroski tłum, statki opuściły nabrzeża portowe, opustoszały targowiska. Odnosiło się wrażenie, że wszyscy, którzy nie ukrywali się w swych domach za zamkniętymi okiennicami, znajdowali się albo w wypełnionych po brzegi kościołach albo na murach obronnych (wielu z obrońców nigdy nie opuszczało swych posterunków, ponieważ ich dzieci donosiły im gotowe jedzenie na miejsce). Szeroki mur, otaczający miasta, pokrywał się stopniowo lepiankami, szałasami i prowizorycznymi, drewnianymi barakami ogrzewanymi ogniskami, w których palono węgiel. Były one „małe, śmierdzące i nieprzyjemne". Na skutek tego mur zaczął stopniowo zamieniać się w typową ulicę, położoną trochę wyżej od innych. Sam król miał swój namiot przy Vestervold. Życie miejskie zamierało 0 godzinie dziewiątej wieczorem w związku z wydanym zakazem wychodzenia na zewnątrz. Wydano też zakaz uderzania w dzwony kościelne i zatrzymano mechanizmy zegarów wydających dźwięki. Kopenhaga wyglądała teraz jak dryfujący okręt, który w ciszy 1 mroku zbliżał się do skalistego brzegu, a wszyscy, którzy znajdowali się na jego pokładzie, szykowali się na katastrofę, która - o czym dokładnie wiedzieli -już wkrótce miała nastąpić. Kiedy późną nocą 26 sierpnia armia Wrangla wkroczyła do Helsing0r, przerażeni mieszczanie powitali go uroczystym przemówieniem, ale z zamku poleciały na niego 24- i 36 - funtowe kule, wystrzelone przez miejskich kanonierów. Patrząc z daleka zadanie nie wydawało się zbyt trudne. Kronborg był czworokątnym, dużym zamkiem zbudowanym w stylu renesansowym o wysokich, krytych kopułami wieżach, z krenelażem, zdobionymi sztukateriami, o wielkich oknach i niezliczonej liczbie kominów. Jego załoga liczyła 400 ludzi. Zamek zbudowano z solidnego, gotlandzkiego granitu, a otaczały go podwójne fortyfikacje. Ich wewnętrzny pierścień składał się z czterech niskich bastionów i wypełnionej wodą fosy. Zamek był dobrze zaopatrzony w żywność, amunicję i artylerię, liczącą około 90 dział. 253 Niezwyciężony Obrońcy zamku już na samym początku dali jasno do zrozumienia, że nie zamierzają się poddać bez walki. Działa wypluwały pociski we wszystkich kierunkach: wiele z nich spadło na miasto wywołując pożary, inne trafiły okręt wyładowany działami, który całkiem niedawno wpadł w ręce Szwedów ku ich wielkiemu zadowoleniu. Trafiony pociskami, szybko zatonął. Na szczycie jednej z czworokątnych wież Duńczycy ustawili poza tym baterię złożoną z falkonetów i hakownic, z których prowadzono bezpośredni ogień w kierunku Szwedów, kiedy ci, w trakcie kolejnych ataków, biegali wśród zabudowań otaczających zamek. Zwycięstwo nie przyszło tu Szwedom łatwo. Podenerwowany Wrangel musiał wydać rozkaz rozpoczęcia tradycyjnego oblężenia. Do Malmó i Landskrony posłano po ciężkie działa, a jego żołnierze znowu musieli wziąć do rąk szpadle, kilofy i łomy. Erik Dahlbergh osobiście sprawował nadzór nad budową aproszy i stanowisk dla artylerii, a jednocześnie odpowiadał za prace fortyfikacyjne prowadzone pod Kopenhagą; zmuszało go to do ciągłego podróżowania z miejsca na miejsce, co -jak pisze w swym dzienniku - „przysparzało mi dodatkowej pracy i niepotrzebnych kłopotów". Już po tygodniu Szwedzi otrzymali zamówione 20 ciężkich armat. Natychmiast też rozpoczęli ostrzał, trwający dzień i noc, używając do niego kul i pocisków zapalających. Obrońcy odpowiadali równie dzielnie, ale zamek, a zwłaszcza jego bastiony, kruszone były powoli i metodycznie przez szwedzkie pociski. W niektórych przypadkach niszczono cegłę po cegle, nic więc dziwnego, że oblężenie przeciągało się w czasie. Na jednym z rysunków wykonanych przez Erika widzimy, że na skutek ostrzału frontowa część fragmentu fortyfikacji pokryła się bliznami, pęknięciami, szczerbami, wgłębieniami, ranami, dziurami i otworami; jedna z wież jest już tylko plątaniną połamanych belek, a duże fragmenty murów po prostu się zawaliły. W powietrzu widać zakrzywione smugi zostawione przez lecące pociski i granaty, jakiś pierńer wyrzuca z siebie fontannę ostrych kamieni, a mur otaczający zamek jest już ledwo widoczny pod skłębioną masą spadających szczątków, odłamków pocisków i kul. W tle usadowiła się bateria szwedzkich dział dużego kalibru, które bardziej są zasłonięte niż chronione faszyną. Za tym „żywopłotem" kanonierzy wykonują swe monotonne, powta- KOLEJNA RYZYKOWNA GRA rzające się czynności. Czyszczenie lufy wodą, żeby ją ochłodzić, ładowanie prochu, pakuły, przybitka, pakuły, kula, pakuły, przybitka, pakuły, lont w otworze zapłonowym, cel, pal ...bang, bang, bang! - trzy trzaski pochodzące od wybuchu prochu, samego wystrzału, potem chwila ciszy, a wreszcie głuchy, oddalony odgłos spadającego pocisku; i znowu: ustawienie działa na pozycji wyjściowej, mycie lufy, i tak dalej, aż po trzydziestym wystrzale następowała dłuższa przerwa, przeznaczona na studzenie lufy. Same rutynowe działania, a jak bardzo są one rutynowe o tym świadczy fakt, iż tuż za działem siedzą żołnierze - palą fajki i piją wódkę, nie zwracając zupełnie uwagi na ostrzał prowadzony przez artylerię; jeden z nich leży nawet na legowisku wymoszczonym z siana, jest chyba zupełnie pijany, bo któż inny mógłby usnąć w takim hałasie? Tego roku jesień nadeszła wcześniej. Wiatry wiejące znad Morza Północnego przyniosły burze, a potoki wody lały się z nieba na żołnierzy obu armii, zalewając okopy i aprosze. Pod koniec miesiąca przemoczeni i pobrudzeni gliną minerzy zaczęli podkopywać się pod mury przyporowe przy fosie. Dnia 15 września mury te się obsunęły, kazamaty się zawaliły, bastiony zostały skruszone, a główna baszta rozwalona. A kiedy Szwedzi zaczęli przygotowywać się - albo przynajmniej tak udawali - do ostatecznego szturmu, nastąpiło to, co zazwyczaj: obrońcy skapitulowali. Do tego momentu ponad połowa z nich została zabita albo odniosła rany, a wyczerpani żołnierze byli o krok od buntu ze względu na nie wypłacany żołd. Kiedy potrzaskany od ostrzału pomost został spuszczony, a ze środka wytoczyli się Duńczycy, czekał już na nich Erik Dahlbergh, który w otoczeniu kilku setek żołnierzy szykował się do objęcia twierdzy w swe posiadanie. Jego własny komentarz do tego wydarzenia był łatwy do przewidzenia: „tak oto stałem się pierwszym szwedzkim komendantem twierdzy Kronborg". Przedłużające się oblężenie Kronborgu kosztowało Szwedów sporo utraconego czasu, ale zdobycz była bez wątpienia cenna73: 73 Fakt ten zdenerwował króla Fryderyka III, który rozkazał dowódcy twierdzy wysadzić magazyny w powietrze, gdyby doszło do kapitulacji. Komendant odmówił, ponieważ byłoby to „samobójstwo wbrew prawom bożym". Skazano go później na śmierć, ale został ułaskawiony. 254 255 Niezwyciężony oprócz broni Szwedom dostały się także 34 tony prochu i około 1000 beczek z żywnością. Jednocześnie droga wodna prowadząca do Óresundu została teraz jeśli nie zatrzaśnięta, to przynajmniej zamknięta. Wojsko Wrangla mogło wrócić do Kopenhagi, ciągnąc za sobą kilka najlepszych dział największego kalibru, co było znaczącym wzmocnieniem szwedzkiej artylerii dysponującej działami małego kalibru. Tym samym oblężenie Kopenhagi mogło teraz wejść w decydującą fazę. Szwedzi aż do 22 sierpnia ostrzeliwali stolicę Danii, prowadząc jednocześnie nieustanne prace ziemne. Już od samego początku główny atak skierowano na zachodnie obwałowania Kopenhagi i na Vesterport, gdzie bastiony prezentowały się słabiej i było ich mniej. Chociaż grunt był twardy i wilgotny, żołnierze pracowali sprawnie, dzięki czemu już 1 września sieć aproszy przecięła tereny położone na wypalonych przedmieściach, osiągając punkt oddalony od fosy tylko o dwieście metrów. Następnego dnia Duńczycy dokonali jednak niespodziewanej wycieczki: oddział złożony z 3000 ludzi wypadł zza murów, zabijając część kopiących Szwedów, biorąc wielu innych do niewoli; Duńczycy zburzyli dużą część gotowych transzei, zagwoździli kilka dział, trzy inne wrzucili do grobli, a sześć armat zaciągnęli do miasta. Był to wielki sukces, i to nie tylko dlatego, że Szwedzi musieli część prac zaczynać od początku, ale bardziej dlatego, iż udało się w ten sposób udowodnić, że Szwedzi nie są niepokonani. Zachęceni tym pierwszym, udanym wypadem, Duńczycy jeszcze kilkakrotnie powtarzali taką akcję. Po tym wydarzeniu oblężenie zamieniło się w coś, co przypominało partię szachów, tyle że zamiast pionków i figur używano artylerii. Duńscy kanonierzy zarzucali kopiących Szwedów lawą pocisków, szwedzcy artylerzyści rychtowali swe działa, aby uciszyć armaty duńskie, na co z kolei Duńczycy odpowiadali ogniem innych dział (Duńczycy skonstruowali w pomysłowy sposób kilka łodzi i załadowali na nie działa dużego kalibru, po czym wysłali je na morze i zakotwiczyli na wysokości pozycji zajmowanych przez szwedzkie wojska; ostrzał prowadzony z tych łodzi w połączeniu z ostrzałem prowadzonym z jednej z fregat spowodował duże straty wśród Szwedów; nazywali oni te dziwne konstrukcje pieszczotliwym 256 '^":" ( nK.i ,i. .i ! i 1 I h Bitwa pod Gołębiem 18.02.1656 Bitwa pod Gnieznem 07.05.1656 Karol Gustaw otoczony przez Tatarów 19.07.1656 I .*. w i. j Magnus Gabriel De la Gardie i żona Maria Eufrosyne Carl Gustaf Wrangel na koniu Umundurowanie armii brandenburskiej Kolejna ryzykowna gra mianem „psa z obciętym ogonem" albo „świńskim korytem"). Ostrzał prowadzony przez Szwedów stawał się jednak coraz intensywniejszy w miarę, jak pod Kopenhagę nadciągały kolejne działa. Dowództwo szwedzkie zrozumiało w końcu - choć dość późno - że będzie ich potrzeba jak najwięcej, posłano więc po nie do wszystkich możliwych twierdz i miast: do Bremy, Wismaru, Halmstad, Varbergu, Góteborga, Jónkóping, a nawet do Sztokholmu. W końcu na miejsce dotarły 42 działa dużego kalibru, pięć dział lekkiego kalibru oraz siedem ciężkich moździerzy - wśród nich znalazł się m.in. 60-funtowy „Brandenburski Lew" i słynny 300-funtowy „Erik Hansson", którego wcześniej używano między innymi podczas oblężenia Krakowa. Teraz zaczęło się prawdziwe piekło, a granaty i kule eksplodowały w domach nawet nocą, zabijając niewinnych ludzi i wywołując pożary. Na miasto spadały ogromne kule żarowe, średnio 200 każdego dnia. Dnia 22 września Zelandię obiegła wiadomość, że połączone siły brandenbursko-polsko-austriackie maszerują na Danię. Mniej więcej w tym samym czasie pojawiły się pogłoski, że flota holenderska płynie z pomocą dla oblężonej stolicy. W Kopenhadze wiadomości te przyjęto z wielką radością, podczas gdy w obozie szwedzkim wywołały one sporą nerwowość. Teraz ostrzał miasta przybrał postać prawdziwej plagi: Kopenhaga musiała być zdobyta, zanim ktokolwiek zdąży przyjść jej z pomocą. 257 „Walka mordercza, a nie regularna Xrzez setki lat ludzie oglądali długie kolumny wojsk, ale teraz stali na skraju dróg i tylko gapili się z otwartymi ustami, bo nigdy wcześniej nie widzieli nic podobnego. Jeźdźcy siedzący na koniach mieli równie zdumione miny, bo i oni byli zdziwieni tym, co widzieli. Wielu przybyszów miało podgolone głowy i długie wąsy, głowy przykrywały im futrzane czapy z zawiniętym rondem albo czapki ozdobione piórami bez żadnego ronda; mieli na sobie długie, rozwiane płaszcze, nierzadko w jaskrawych kolorach, jak czerwony czy niebieski; stopy okrywały im miękkie, spiczaste buty bez ostróg. Piersi niektórych jeźdźców okrywały błyszczące kirysy74 ozdobione wizerunkami groźnych zwierząt lub ryczących lwów; inni włożyli żelazne kolczugi pochodzące z tak dawnych czasów, że ci, którzy przyglądali się temu barwnemu widowisku nie widzieli ich od bardzo dawna, a wielu innych oglądało je po raz pierwszy w życiu. Uwagę zgromadzonych zwracała także broń: niektórzy jeźdźcy trzymali długie kopie, pomalowane na jaskrawe kolory, inni wieźli nowoczesne muszkiety, zakrzywione szable, nadziaki albo wygięte łuki i kołczany wypełnione strzałami. Byli 74 Kirys - część zbroi płytowej złożonej z napierśnika i naplecznika (przyp. tłum.). 258 „Walka mordercza, a nie regularna" też i tacy, którzy mieli po trochę wszystkiego. Siedzieli na swych koniach w taki sposób, jakiego ciekawscy jeszcze nigdy nie widzieli, to znaczy nie w tradycyjny, wyprostowany sposób, tylko lekko pochyleni, tak, jakby chcieli właśnie przejść w galop. Nawet ich konie były inne niż wszystkie: chudsze, prawie żylaste, o długich szyjach i wysmukłych głowach, krótko przyciętych ogonach i pięknych grzywach. Do Danii przybyli Polacy. Już w grudniu 1657 roku władcy Brandenburgii, Austrii i Rzeczpospolitej porozumieli się w sprawie wysłania wspólnej armii na zachód, aby przyjść z pomocą Duńczykom, walczącym z ich wspólnym wrogiem - Szwecją. Zebranie tak dużego, wielojęzycznego wojska zabrało dość dużo czasu, a wieść o pokoju podpisanym w Roskilde doprowadziła do wstrzymania wszystkich przygotowań. Kiedy jednak nadeszła kolejna wiadomość o tym, że król Szwecji bezczelnie zerwał zawarty układ, który sam wcześniej podpisał, przygotowania ruszyły z kopyta na nowo. Wojska czekały już niespokojnie w pogotowiu ze świadomością, że Szwedzi zaatakują właśnie teraz, po zawarciu pokoju z Danią. Dlatego też w rekordowo szybkim czasie udało się zebrać czekających na znak żołnierzy i stworzyć z nich korpus ekspedycyjny. Była to pokaźna armia. W jej skład wchodziło 14500 Brandenburczyków pod osobistym dowództwem księcia elektora, 4500 Polaków: husarzy, Kozacy, Tatarzy i Wołosi, na których czele stał Czarniecki75 oraz 10600 Austriaków, prowadzonych przez włoskiego feldmarszałka Raimondo Monteccucoliego (ten inteligentny, zarozumiały i zdolny dowódca bił się przeciwko Szwedom w czasie wojny trzydziestoletniej, biorąc udział w praktycznie rzecz biorąc wszystkich 75 Montecuccoli prosił, aby Czarniecki zabrał na wyprawę swoich husarzy i 4000 najlepszej jazdy (Montecucoli an Czarniecki 30 VIII 1658). Dokładnego składu dywizji Czarnieckiego nie da się ustalić. Prawdopodobnie składało się z: pułku wojewody kijowskiego (3 chorągwie husarskie i 18 kozackich), pułku starosty babimojskiego Krzysztofa Zegockiego (4 chorągwie kozackie), wreszcie szło 10 kompanii dragonów oraz - idących znacznie w tyle - 13 chorągwi wielkopolskich Piotra Opalińskiego. Na pewno da się ustalić jakie wyruszyły do Danii chorągwie husarskie; były to: królewska, Wojniłłowicza, Czarnieckiego i wojewody samdomierskiego Zamoyskiego (przyp. tłum. i red.) 259 Niezwyciężony wielkich bitwach, w tym pod Breitenfeld, Lutzen, Nórdlingen, Wittstock i Zusamarshausen). Już 25 września zjednoczona armia przekroczyła Odrę i ruszyła na zachód. Nastrój, jaki wówczas panował w polskim wojsku, określić można mianem „apatyczny". Żołnierze nie byli przygotowani do tak dalekiej wyprawy z dala od rodzinnego kraju, wielu z nich otrzymało listy od swych żon i krewnych, którzy napominali ich, aby zostali w kraju. Dość często dochodziło do przypadków dezercji. Ci, którzy zdecydowali się zostać, przekraczali granicę z pieśnią Gloriosa Domina16 na ustach. Wszystkich ogarnął „nastrój melancholii", ale gdy stanęli na drugim brzegu, przygnębienie znikło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Forsowano niezwykle wysokie tempo marszu. Aby utrzymywało się ono na stałym, wysokim poziomie, porzucono tabory po drodze. Kiedy przejeżdżali przez jakieś miasto, zachowywali się w tradycyjny, „niemiecki sposób": oficerowie ustawiali się na czele oddziałów, trzymając w dłoniach wyciągnięte szable, a jeźdźcy salutowali miejscowej ludności, prezentując wyciągniętą broń. Jak zwykle pojawiły się kłopoty z utrzymaniem dyscypliny, i to mimo drakońskich kar. Tych, którzy popełnili najcięższe przewinienia, wleczono za koniem wokół obozu, co często prowadziło do śmierci karanych w ten sposób winowajców. „Bo w takich przypadkach nie tylko ubranie drze się na strzępy, ale i ciało odpada i zostają tylko kości". Surowa dyscyplina została trochę poluzowana, kiedy wojsko dotarło do księstwa Holstein i Gottorp. Całe tabuny żołnierzy zajmowały się plądrowaniem okolic, a trwało to przez całą jesień i zimę. „Nasi wywiadowcy harcowali po tutejszych wsiach i mścili się za wszystkie krzywdy, doznane od Szwedów", nie myśląc o tym, że znajdowali się w kraju, który po części można było uznać za sojusznika77. Żołnierze przywozili z takich wypraw łup w postaci 76 Łac. „O chwalebna Pani" (przyp. tłum.). 77 Faktycznymi posiadłościami szwedzkimi były miasta Brema i Werden, ale te zostawiono w spokoju, co może się wydać dziwne. Powód był taki, iż oba miasta wchodziły również w skład cesarstwa niemieckiego, a tym samym ich status gwarantowany był przez pokój westfalski; chronił je także tzw. „Związek 260 „Walka mordercza, a nie regularna" miodu, ryb, chleba i piwa (które miało wyborny smak), wina (które uznali za prawie nie nadające się do picia) i bydła, które konfiskowano w takich ilościach, że w całej okolicy, gdzie tylko pojawili się Polacy, cena bydła drastycznie rosła. Decyzję o wkroczeniu do Danii odłożono jednak na później. Brandenburczycy nadal oczekiwali bowiem na resztę swych wojsk, które utknęły gdzieś w czasie szybkiego marszu na północ. Trzeba też było uzgodnić z Duńczykami, w jaki sposób miało się odbywać zaopatrzenie tak dużej armii w żywność. Jak też często bywało, kiedy dochodziło do współdziałania armii pochodzących z różnych krajów, tracono mnóstwo energii i czasu na dyskusje dotyczące rangi i etykiety. Na domiar złego wśród dowódców sprzymierzonych armii panowała duża niepewność. Po części dlatego, iż Karol Gustaw nadal cieszył się mianem „Niezwyciężonego", więc im bliżej było do decydującego starcia z władcą Szwecji, tym bardziej spadało tempo marszu. Poza tym brak było jasno sprecyzowanych planów: czy lepszą rzeczą jest kontynuowanie marszu w głąb półwyspu Jutlandzkiego czy też lepiej będzie dokonać desantu na Zelandię, aby pospieszyć z pomocą obleganej Kopenhadze? Dopiero kiedy to drugie rozwiązanie okazało się niewykonalne, w listopadzie 1658 roku armia przekroczyła granicę Jutlandii. Oddziały szwedzkie, które wcześniej stacjonowały w Holsztynie, ze względu na dużą przewagę liczebną nieprzyjaciela wycofały się z zajmowanych pozycji na północ, paląc i niszcząc tereny, przez które się wycofywały. Teraz oto barwne oddziały ludzi i koni wkraczały do Danii, gapiąc się z zaciekawieniem i stając się jednocześnie obiektem zainteresowania ze strony duńskiej ludności. Była to bowiem epoka, w której granice egzotyki przebiegały przez środkową Europę. Polacy uważali, że Duńczycy są dobrze ubrani, dostojni, a ich kobiety pociągające, choć miały zbyt jasną karnację (Polacy z zachwytem zauważyli, że Dunki nie były tak wstrzemięźliwe jak polskie kobiety i że dzięki temu łatwo z nimi obcować. Skutkiem tego była spora liczba romansów). Uważali też, że kościoły luterańskie Reński". Stanowi to kolejny przykład na to, jak układ stosunków politycznych panujących w Niemczech wpływał na przebieg wydarzeń. 261 Niezwyciężony ze swymi obrazami były o wiele piękniejsze niż puste świątynie kalwińskie, które znali ze swego rodzinnego kraju78. Wielu Polaków uczestniczyło w luterańskich mszach, zauważając ku swemu zdumieniu, że Duńczycy przychodzą do kościołów w nakryciach głowy. Polacy dziwili się jeszcze wielu innym rzeczom. Ich uwagę zwracały drewniaki, które wydawały tak piekielnie głośny odgłos, kiedy ktoś szedł w nich po kamienistych ulicach. Całkowitym rozczarowaniem było dla nich duńskie jedzenie. Wielu Duńczyków gotowało na dłużej, jedzenie stało więc w garnkach przez długie tygodnie i spożywano je na zimno. Polacy ze szczególnym obrzydzeniem odnosili się do kiszki, którą częstowali ich nawet duńscy szlachcice, nazywając ją „psim jadłem". Konserwatywnych Polaków bawiło też, a czasami krępowało, nastawienie Duńczyków do nagości: ich duńscy gospodarze udawali się bowiem na nocny spoczynek zupełnie nadzy, kładąc się do swych dziwnych, przymocowanych do ścian łóżek, i nie dostrzegali nic wstydliwego w tym, że „ubierali się i rozbierali w obecności innych"79 78 Zgodnie z zasadami wyznania kalwińskiego nie jest dopuszczalne ozdabianie kościołów obrazami (przyp. tłum.). 79 Autor przytacza te fakty za Paskiem, który w swych pamiętnikach opisał to w następujących słowach: »Lud też tam nadobny; białogłowy gładkie i zbyt białe, stroją się pięknie, ale w drewnianych trzewikach chodzą wieskie i miesckie. Gdy po bruku w mieście idą, to taki czynią kołat, co nie słychać, kiedy człowiek do człowieka mówi; wyższego zaś stanu to takich zażywają trzewików jako i Polski. W afektach zaś nie są tak powściągliwe jako Polki, bo lubo zrazu jakąś niezwyczajną pokazują wstydliwość, ale zaś za jednym posiedzeniem i przymówieniem kilku słów zbytecznie i zapamiętale zakochują się i pokryć tego ani umieją; ojca i matki, posagu bogatego gotowiusieńka odstąpić i jechać za tym, w kim się zakocha, choćby na kraj świata. Łóżka do sypiania mają w ścianach zasuwane tak jako szafa, a pościeli tam okrutnie siła ścielą. Nago sypiają, tak jako matka urodziła, i nie mają tego za żadną sromotę rozbierając się i ubierając jedno przy drugim, a nawet nie strzegą się i gościa, ale przy świecy zdejmują wszystek ornament; a na ostatek i koszulę zdejmie i powiesza to wszystko na kółeczkach, i dopiero tak nago, drzwi pozamykawszy, świecę zgasiwszy, to dopiero w ową szafę wlezie spać. Kiedyśmy im mówili, że to tak szpetnie, u nas tego i żona przy mężu nie uczyni, powiedały, że „tu u nas nie masz żadnej sromoty i nie rzecz jest wstydzić się za swoje własne członki, które Pan Bóg stworzył". Na to zaś nagie sypianie powiedają, że ma dosyć za swe koszula i inszy ubiór, co mi służy przez 262 „Walka mordercza, a nie regularna" Połączone armie maszerowały dalej przez Jutlandię, wolno i ostrożnie, przypominając swym zachowaniem chłopca, który z lękiem przerzuca stos kamieni, bojąc się, że trafi na węża, który może uwił tam sobie gniazdo. Mniejsze oddziały szwedzkie, które trwały jeszcze na swych pozycjach, albo natknęły się na nadciągającą armię, eliminowane były jeden po drugim; niektóre poddawały się bez walki, inne likwidowano po gwałtownych, heroicznych, choć bezsensownych walkach, po których pozostawało niewielu świadków, a sławy doświadczali tylko nieliczni. Wyspa Als, położona przy wschodnim wybrzeżu Jutlandii, nadal znajdowała się pod kontrolą Szwedów, którzy wycofali się tam z Holsztynu. Książę Fryderyk Wilhelm wydał wkrótce rozkaz rozpoczęcia operacji, którą przeprowadzono z pruską dokładnością: nakazał, aby zlikwidować zagrożenie, jakie Szwedzi stanowili dla jednego ze skrzydeł wkraczających wojsk. Po intensywnym ostrzale ponad wodami wąskiej cieśniny, oddziały brandenburskie przeprawiły się w grudniu na wyspę na małych łodziach, pod osłoną dwóch okrętów wojennych, o których niektórzy opowiadali, że przybyły z Holandii jako wsparcie (konie musiały przedostać się na drugą stronę płynąc w zimnej wodzie, a kiedy wyszły na brzeg, ich grzbiety pokrywała gruba warstwa lodu). Szwedzi próbowali zatrzymać Brandenburczyków spoza kilku szańców wzniesionych na plaży, ale musieli wycofać się, ponosząc dzień i okrywa mię; powinna też przynajmniej w nocy mieć swoje ochronę, a do tego co mi po tym robaki, pchły brać z sobą na nocleg do łóżka i dać im się kąsać mając od nich w smacznym spaniu przeszkodę". [...] Wiwenda ich uciesz-na bardzo, bo rzadko co ciepłego jedzą, ale na cały namieszawszy w to krup tydzień różne potrawy w kupie uwarzywszy, tak na zimno tego po kęsu zażywają [...] Wołu, wieprza albo barana kiedy zabiją, to najmniejszej krople krwie nie zepsują, ale ją wytoczą w naczynie; jęczmiennych albo tatarczanych to tym kiszki owego bydlęcia nadzieją i razem w kotle uwarzą, i osnująto wieńcem na wielkiej misie koło głowy tegoż bydlęcia te kiszki, i tak to na stole stawiają przy kożdym obiedzie i jedzą za wielki specyjał. Także i w domach szlacheckich tak czynią; i mnie częstowano tym do uprzykrzenia, ażem powiedział, że się Polakom tego jeść nie godzi, boby nam psi nieprzyjaciółmi byli, gdyż to ich potrawa. [...] Kościoły tam bardzo piękne, które przedtem bywały katolickie, nabożeństwo też piękniejsze niżeli u naszych polskich kalwinistów, bo są ołtarze, obraz po ko-ściołach« (J.Ch. Pasek- op. Cit. Str. 10-11) (przyp. tłum.). 263 Niezwyciężony spore straty; część z nich skryła się w zamku Sonderborg80, inni w twierdzy Nordborg. W ciągu dwóch kolejnych dni Sonderborg wystawiony był na intensywny ostrzał. Na mury zamku spadł deszcz kul, granatów i kamieni. Szwedzi bronili się jak mogli najlepiej, ale brakowało im prochu i żywności, a brak opału doskwierał żołnierzom coraz bardziej w miarę wzmagających się chłodów. Ich położenie stało się rozpaczliwe. Szwedzki dowódca, który w dumnych słowach odrzucał dotychczas wszystkie oferty kapitulacji, poprosił w końcu o czas do namysłu. W tym samym czasie na wysokości zamku pojawiło się dziesięć szwedzkich okrętów wojennych. Szwedzi wybili wielką dziurę w tej części muru, która przylegała do morza, a następnego wieczoru na brzegu wylądowali szwedzcy marynarze, którzy pod osłoną ciemności dostali się tam na małych łodziach przy dźwiękach bębnów, wśród salw armatnich i odgłosów wydawanych przez ręczną broń palną. Przez całą noc załoga twierdzy stała cierpliwie w kolejce przed wyłomem w murze, oczekując na swą kolej: na łodzie załadowano najpierw kobiety i dzieci, potem wszystkie osoby z obsługi taborów oraz kawałerzystów (obładowanych siodłami, uprzężą i bronią), a następnie dragonów. Zabrakło miejsca dla prawie 1300 koni, które i tak już sporo ucierpiały na skutek prowadzonego ostrzału. Wyprowadzono je więc na otwartą przestrzeń poza zamek, a ostatni żołnierze opuszczający twierdzę „smutnym wzrokiem spoglądali na piękne zwierzęta, które biegały po plaży jak dzikie". Ucieczka została odkryta dopiero wtedy, kiedy o świcie od brzegu odbiła ostatnia łódź. Natychmiast w jej stronę poleciała chmura pocisków ze wszystkich rodzajów broni palnej, ale ze względu na dużą odległość udało się trafić tylko dwie osoby znajdujące się w łodzi. Wkrótce potem na okrętach podniesiono kotwice, po czym cała eskadra skierowała się na Fionię. Zamek Nordborg 80 Zamek wzniósł w 1169 roku swoim sumptem biskup Absalon; była to jedna z ważniejszych strażnic w kraju, broniąca przeprawy przez cieśninę Alssund i Mały Bełt. Zamek wielokrotnie przebudowywano i umacniano. To tutaj znajduje się słynna Błękitna Wieża, gdzie m.in. przez 16 lat więziono króla Chrystiana II oraz żonę Ulfeldta. W XVI wieku zamek przebudowano w stylu renesansowym (przyp. tłum.). 264 „Walka mordercza, a nie regularna" położony był około pół mili w głębi lądu, więc dla załogi, liczącej 600 ludzi, nie było już ratunku. Musiała się poddać. Połączone siły polsko - austriacko - brandenburskie kontynuowały marsz na północ. Dnia 4 stycznia 1659 roku Polacy przypuścili szturm na zamek Kolding. Doszło tam do krwawej bitwy (Spora część polskiego wojska wycofała się już wcześniej na wschód ze względu na duże straty spowodowane warunkami pogodowymi i innymi niedostatkami. Wśród tych, którzy pozostali w Danii, stale pogarszała się dyscyplina: wyczyny, których dopuszczali się wobec tych, których mieli bronić, osiągnęły taki poziom, że Duńczycy zaczęli się domagać, aby polski oddział odesłano do Polski81). Wśród tych, którzy tamtego chłodnego ranka brali udział w zdobywaniu twierdzy, znajdował się Jan Chryzostom Pasek. Szwedzi, broniący zamku, w dumnych słowach odrzucili ostatnią ofertę kapitulacji skierowaną do nich przez sprzymierzonych. Razem z innymi, Pasek wysłuchał słów zachęty wypowiedzianych przez Czarnieckiego -„Niechże was Bóg ma w protekcyjej i święte imię Jego" — po czym wraz z innymi rzucił się do ataku, śpiewając psalm bożonarodzeniowy. Każdy z nacierających żołnierzy trzymał w ręce wiązkę siana. Miały one służyć żołnierzom jako prymitywna osłona przed kulami obrońców, ale szybko wrzucono je do fosy, ponieważ przeszkadzały w szybkim pokonywaniu przeszkód. Pasek tak oto opisuje szturm na mury82: Wychodząc tedy z fosy, kazałem ja swoim wołać: „Jezus Maryja! ", lubo insi wołali: „Hu,hu,hu ", bom się spodziewał, że mi więcej pomoże Jezus, niżeli ten jakiś pan Hu. Skoczyliśmy tedy we wszystkim biegu pod mury, a tu jako grad lecą kule, a tu jaki taki stęknie, jaki taki o ziemię się uderzy. Dostało mi się tedy z moją watahą, że przy srogim filarze albo raczej narożniku było 81 W murze kościoła św. Mikołaja w Vejle znajdują się ludzkie czaszki. Należały one podobno do 23 rozbójników straconych w pobliskim lesie. Byli to Polacy, którzy schronili się tutaj podczas rabunków. Miejscowi w końcu ich złapali. Czaszki straconych umieścili w murze kościoła ku przestrodze dla innych, a pobliski las nazwali Lasem Polaków - Polakkerskoven (przyp. tłum.). 82 J.Ch. Pasek - op. cit. str. 63 (przyp. tłum.). 265 Niezwyciężony jakieś okno, w którym srodze żelazna krata; zaraz tedy pod ową kratą kazałem mur rąbać na odmianę: ci się zmordują, a ci wezmą. Było zaś na drugim piętrze nad nami takie okno z takąż kratą. Z tamtego okna strzelano do nas, ale tylko z pistoletów, bo z drugiej strzelby1*3 nie mógł strzelić do nas i wysadzić się nijak dla owej kraty; chyba tam do dalszych mógł strzelać. Jam też kazał do góry nagotować 15 bandoletów84 i jak rękę wytknie, wraz dać ognia. I tak się stało, aż zaraz i pistolet na ziemię upadł. Nie śmieli już tedy więcej rąk pokazować, ale tylko kamienie wypychali na nas przez ową kratę; ale przecie już się tego było snadniej uchronić niżeli kule. Tymczasem jak rąbią, tak rąbią mur i nakolusieńko, jak kiedy owo pinczowski piecek kto obiega wkoło85, nie wiedząc, gdzie by Szwedom ręce wrazić. Kiedy już końce owej kraty widać, radziśmy, bo tu już grad na nas pada; duszkożby co prędzej wniść pod dach, ale że nie było czym owej kraty wyważyć, musieli jeszcze dalej rąbać. Skoro już mógł się jeden zmieścić, aż ja każę czeładzi włazić po jednemu. Wolski, jako to chłop chciwy, żeby to wszędy być wprzód, rzecze: „ Wlezę ja". Tylko wlazł, a Szwed go tam za łeb. Krzyknie. Ja go za nogi. Tam go do siebie zapraszają; my też go tu nazad wydzieramy: łedwieśmy chłopa nie rozerwali. Wola na nas: „Dla Boga, już mię puśćcie, bo mię rozerwiecie!". Krzyknę ja na swoich: „Dajcie w okno ognia!". Włożyli tedy kilka bandoletów w okno, dali ognia: zaraz Szwedzi Wolskiego puścili; dopieroż my, po jednemu. Owym oknem lazło już nas tam było z póltorasta. Interim*6 idzie kilka rot muszkieterów, co to znać, co stamtąd uciekli, powiedzieli. Już prawie wchodzą do sklepu, 83 To znaczy z innej, dłuższej niż pistolety; być może w autografie było „długiej" (przyp. red.). 84 Bandolet - lekka broń palna jazdy, która wzięła nazwę od umieszczonego na lewej stronie broni (najczęściej arkebuza) żelaznego pręta, który umożliwiał podwieszenie broni do bandolieru - rodzaju torby noszonej przez lewe ramię ku prawemu biodru (przyp. tłum.). 85 Chodzi o łaźnię z piecem w miejscowości Pińczów, który „można wkoło obieżeć" (przyp. red.). 86 Łac. „tymczasem" (przyp. red.). 266 „Walka mordercza, a nie regularna" aż tu nasi dadzą ognia w kupę; padło ich sześć, drudzy w nogi w dziedziniec. Wychodzimy sobie tedy szczęśliwie ze sklepu i staniemy szeregiem w dziedzińcu, a tu coraz więcej ową dziura przybywa. Obaczywszy nas {Szwedzi} w dziedzińcu dopiero poczęli trąbić i chorągwią białą wywijać, co jest signum87 proszenia o miłosierdzie, odmieniwszy w krótkim czasie zwyczaj narodu swego świńskiego, co powiedałi, że „ nie prosimy kwateru88 ". Z kupy tedy rozchodzić się nie dam, póki nie obaczęjenerałnej konfuzyjej nieprzyjacielskiej; Wolski także swoim89. W dziedzińcu nie masz nic, bo wszyscy ludzie porozsadzani, kożdy swojej pilnował kwatery. Aż tu widać po wschodach z tych pokojów, gdzie sam był komendant, że schodzą na dół muszkie-terowie. Mówię do swoich towarzystwa: „Anoż, mamy gości". Kazaliśmy tedy stanąć czeladzi szeregiem, nie kupą, tak jakoby miesiącem, bo nie tak razi szeregiem, jako w kupie; w wojsku muzyka trąbi, w kotły hałas, grzmot, krzyk. Wychodzą tedy w dziedziniec i zaraz stawają do ordynku; my też do nich postępujemy: już już tylko ognia dać do siebie. A tymczasem z tych pokojów, co przy bramie, poczną uciekać; bo się już był Tetwin90, obersztlejtnan91, z dragoniją włamał. Skoczemy tedy na tych, co nam w czole. Dadzą ognia; z obu stron padło kilka i tam też wzięliśmy ich na szable. Wpadło ich kilka na wschody, skąd przyszli; drugich zaraz lewym skrzydłem przeźnięto od wschodów, nuż siec. Co tam uciekają przed Tetwinem, prawie jako pod smycz nam przychodzą; jako tedy tych, tak i tamtych położyliśmy mostem. Dopiero co żywo z naszego rycerstwa w rozsypkę, w rabunek po pokojach; po tych tam kątach zamkowych biorą, ścinają, gdzie kogo zastaną, zdobycz wynoszą. A Tetwin też wchodzi z dragoniją rozumiejąc, że on tam do zamku najpierw-szy wszedł. - trupa leży gwałt, a nas tylko z piętnaście stoi 87 Łac. „znak" (przyp. red.). 88 „Prosić kwateru" - prosić o łaskę, prosić pardonu (przyp. tłum.). 89 W domyśle: „nie pozwala się rozchodzić" (przyp. red.). 90 Jan Tetwin - podkomorzy derpski, dowódca dragonii (przyp. red.). 91 Obersztlejtnan - podpułkownik (przyp. tłum.). 267 Niezwyciężony towarzystwa, bo się już od nas porozbiegali - i żegna się mówiąc: „A tych ludzi kto narznął, kiedy was tu tak mało? " Odpowiedział Wolski: „My, ale i dla was będzie; ono wyglądają z wieże ". A wtem prowadzi tłustego oficera młody wyrostek. Ja mówię: „Daj sam, zetnę go ". On prosi: „Niech go pierwej rozbiorę, bo suknie na nim piękne, pokrwawią się ". Do kłótni o to, kto zetnie nagiego Szweda, włącza się kilka innych osób, kiedy to huknie impet, kiedy się mury poczną trzaskać, kiedy owe marmury, alabastry latać!92. Ktoś podłożył ogień w magazynie z prochem, przypadkiem albo celowo, a na skutek wybuchu śmierć ponieśli wszyscy Szwedzi, którzy zabarykadowali się w wysokiej wieży. Wśród nich był też komendant twierdzy. Inny polski naoczny świadek, Jakub Łoś, opowiadał, że zaraz po eksplozji widać było ludzkie szczątki przyklejone do murów, a w niektórych miejscach spod gruzów sączyła się krew93. Wraz z upadkiem Koldingi Szwedzi utracili na Jutlandii swą ostatnią twierdzę. W ich rękach pozostawała jeszcze twierdza we Frederiksodde. Szczególnym zbiegiem okoliczności twierdza ta miała się stać dla nich tym samym, czym niedawno była dla Duńczyków: przeszkodą dla sił sprzymierzonych w ich dalszej ekspansji na Fionię. Ich armia maszerowała jednak bez zbytniego pośpiechu. W tym czasie było już bowiem wiadomo, że holenderska flota wojenna przedarła się przez Óresund, przychodząc z pomocą obleganej Kopenhadze. Tym samym Szwecja znalazła się w stanie wojny z Holandią. Od chwili, kiedy na Zelandię dotarła informacja o zbliżającej się holenderskiej pomocy, Kopenhaga stała się obiektem jeszcze intensywniejszego ostrzału, który trwał przez okrągłą dobę. W ciągu dnia mieszkańcy miasta doświadczali obecności Szwedów głównie za sprawą ciągłych wybuchów pocisków spadających na 92 J.Ch.Pasek - op. cit. str. 17. (przyp. tłum.). 93 Jakub Łoś, „Pamiętnik towarzysza chorągwi pancernej", Warszawa 2000, s. 84: „Widziałbyś tam był na murach ex opposito [naprzeciwko] będących wero-niki [odbicia twarzy; od chusty św. Weroniki], wybite krwią, lecących od impetu prochowego" (przyp. red.). „Walka mordercza, a nie regularna" domy, ulice i place. Z pewnej odległości wszystkie te odgłosy zlewały się w jeden, głuchy ton. Kiedy zapadała noc, ciemności uruchamiały zmysł wzroku, a to, co do tej pory wydawało się milczące i nieruchome, zaczynało się nagle poruszać i zmieniać kształty. Wszyscy oswoili się już z tymi widokami: najpierw języki ognia wydobywające się z armatnich luf, które na krótką chwilę oświetlają kosze z faszyną osłaniające stanowiska artyleryjskie lub rozjaśniające powierzchnię korony murów i krenelażu, wydobywając z ciemności żywe postacie, które poruszają się pochylone w szybkim tempie. Chwilę potem dawały się zauważyć gasnące, jasne punkty, powstałe w chwili, kiedy pakuły dopalały się na ziemi. Niebo przecinały kule żarowe, a powietrze rozświetlały snopy iskier, powstające na skutek wybuchu granatów. Towarzyszył im przytłumiony odgłos detonacji. A kiedy budził się świt, oczom mieszkańców ukazywały się efekty nocnej kanonady: ludzkie szczątki, oderwane ramiona i nogi, korpusy pozbawione głów. Oblężenie zamieniło się w swego rodzaju pojedynek, jaki toczyły ze sobą artylerie obu stron. Duńczycy pokazali, że nie tylko mogą być obiektem ostrzału, ale i sami potrafią się odgryźć: zarówno łodzie załadowane działami, jak i armaty ustawione wysoko na murach powodowały duże straty wśród oblegających miasto Szwedów. Pogłoski o nadchodzącej holenderskiej odsieczy sprawiły, że nie tylko Szwedzi wzmogli swe wysiłki; zachęciło to również Duńczyków, którzy mimo zmęczenia i wyczerpania pozwalali sobie na niespodziewane wypady przeciwko nieprzyjaciołom (ich ataki kierowały się nie tylko przeciwko szwedzkim szańcom; już wcześniej w czasie jednego ze śmiałych, nocnych wypadów, udało im się zniszczyć jeden szwedzki okręt i galiot94, co pozwoliło łodziom 94 Galiot- mniejsza i lżejsza odmiana galery; posiadał od 16 par wioseł (przy każdym z nich siedział 1 albo dwóch ludzi) do 23 par wioseł (obsługa każdego wiosła składał się z 23 osób). Na wyposażeniu miał jeden albo dwa żagle. Galioty wymieniane sąjuż w XII wieku, ale wydaje się, że pod koniec XVII wieku zaprzestano w nich używać wioseł. Później mianem tym określano holenderski zbiornikowiec o płaskim dnie, 50-300 ton, zaopatrzony w kompas, który uniemożliwiał zboczenie z kursu, zaopatrzony w ożaglowanie takiego typu, jak galeony: grot-maszt i bezanmaszt. Przedni maszt utrzymywał reję i stał w dość dużej odległości od stewy dziobowej. Ponieważ tego typu takielunek zostawiał dość sporo 268 269 Niezwyciężony z okolicznych wysepek przedrzeć się do Kopenhagi z rybami i zapasami żywności). Szwedzi odpowiedzieli na to w październiku, lądując pewnego mglistego dnia na płaskiej, dużej wyspie Amager. Wyspa połączona była ze stałym lądem kilkoma drewnianymi mostami, a żyzne pola, które ją pokrywały, miały duże znaczenie dla zaopatrzenia miasta. Nie bez powodu nazywano wyspę spichlerzem Kopenhagi. Oddział złożony z 300 jazdy i 1200 piechoty błyskawicznie przedostał się na wyspę i podpalił tamtejsze wsie, z wyjątkiem tej, która leżała najbliżej stolicy, ponieważ podpalili ją wcześniej w panice i zamieszaniu sami Duńczycy. Po trzech dniach 500 duńskiej jazdy i dragonów przypuściło niespodziewany kontratak. Powiódł się on nadspodziewanie dobrze, ponieważ część Szwedów wróciła wcześniej na stały ląd, a resztą zajęta była plądrowaniem wyspy. Po krótkim starciu, które rozegrało się na otwartej przestrzeni pod Dragor, Szwedzi musieli wycofać się w bezładzie do łodzi, które czekały na nich na brzegu; na wyspie pozostawili około 300 zabitych, około 100 dostało się do niewoli, a odwrót dokonywał się w kłębach dymu, unoszących się ze spalonych wsi. W trakcie opisywanych zdarzeń na wyspie przebywał także Karol Gustaw. Pewien Anglik w szwedzkiej służbie, zatrudniony w sztabie, pisał, że powodem tego, iż król zdecydował się na udział w tej w sumie nic nie znaczącej operacji było to, że z natury był spragniony sławy", dlatego też chciał mieć swój osobisty udział w chwale, która wiązała się z każdą odważną akcją. Koń, którego tamtego dnia dosiadał, był bardzo narwisty i trudno nim było kierować. Z tego też powodu król o mało nie został wzięty do niewoli, ale i tym razem udało mu się ujść cało. Wydaje się jednak, że Duńczycy nie wiedzieli, że król przebywa na wyspie, tak samo jak Szwedzi nie wiedzieli, że kontratak przeprowadzony został pod bezpośrednią komendą króla Fryderyka (od razu znalazły się też osoby, które uznały, że jest to tak niezwykły zbieg okoliczności, iż potyczkę zaczęto traktować jako osobiste starcie dwóch monarchów). Chłodne, jesienne miesiące, które nadeszły, przebiegały na starciach, potyczkach, kopaniu transzei, pojedynkach artyleryjskich miejsca na części dziobowej statku, uznano, że galiotów można też używać jako „okrętów bombardujących" (przyp. tłum.). 270 „Walka mordercza, a nie regularna" i nieustannej kanonadzie prowadzonej z murów albo skierowanej na mury, które kruszyły się coraz bardziej (Szwedzi próbowali między innymi przy pomocy intensywnego ostrzału zburzyć groblę, dzięki której w fosie na stałe utrzymywał się wysoki poziom wody; zajęło im to sporo czasu). Po 1 listopada intensywność ostrzału prowadzonego przez oblegających zaczęła maleć, a wkrótce ciężki ostrzał ustał zupełnie. Około godziny ósmej, rankiem 8 listopada, pod mury stolicy dotarł od północy głuchy odgłos salw armatnich. Wszyscy od razu domyślili się, co oznacza. Do cieśniny Óresund wpłynęła holenderska flota, a na jej wodach rozegrała się jedna z najważniejszych bitew morskich w historii Skandynawii. Tuż przed inwazją na Danię Karol Gustaw napisał w jednym ze swych listów, że zbliżająca się operacja wojskowa „przysporzy mu sławy w całym świecie", co niekoniecznie było zgodne z prawdą. Problem polegał na tym, że zadufanie króla lub - używając innych słów - brak wyczucia sytuacji utrudniało mu zawczasu pojąć, jaki rodzaj „sławy" wyniknie dla niego z ataku na Danię. Szwedzka agresja na Danię wywołała w całej Europie oburzenie i konsternację. Złamanie obietnic i warunków traktatu pokojowego, który się osobiście podpisało, było zachowaniem tak niestosownym i bezczelnym, że trudno by znaleźć w historii podobny przypadek. Wrogowie Szwecji dopatrzyli się w tym czynie kolejnego potwierdzenia, że król Szwecji jest łajdakiem, któremu nie można ufać. Nawet dawni sojusznicy Szwecji, jak kardynał Mazarini, wyrażali swe zatroskanie i wątpliwości, a inni gotowi byli jak zwykle uwierzyć nawet w najbardziej nieprawdopodobne wyjaśnienia. Uparcie powtarzano na przykład plotkę o tym, jakoby atak na Danię przeprowadzono tak naprawdę przy całkowitym poparciu duńskiego króla i według planów, które tak naprawdę przygotowane zostały w czasie spotkania na zamku Frederiksborg. Nigdzie jednak wojna nie wzbudziła tak wielkiego oburzenia jak w Holandii. Chodziło głównie o rywalizację, jaka toczyła się między obydwoma krajami, o „nowy typ" rywalizacji, który wykraczał daleko poza tak trudne do ogarnięcia kwestie jak religia, sława, ziemia czy sukcesja na tronie, które od wieków wstrząsały Europą. W tym przypadku chodziło głównie o pieniądze: floreny, 271 Niezwyciężony złote, guldeny, dukaty, talary, escudo, luidory, korony, gwinee, noble itd. Holendrów uważano za pierwszy w Europie, a nawet w świecie, naród kupców, a Bałtyk był dla nich główną bazą handlową. Towary, które każdego dnia przewozili przez Kattegatt na swych nieforemnych statkach, nie mogły oczywiście równać się pod względem egzotyki z towarami, które przywożono z odległych terytoriów, takich jak Batawia95, Makasar96, Decima97, Curacao98 czy Coromandel99, ale polskie zboże, litewskie konopie, inflanckie drewno i rosyjski dziegieć stanowiły bardzo ważną pozycję na holenderskiej liście importowej, ponieważ przysparzały Holendrom stałego i pewnego zysku. Nie bez przyczyny Holendrzy nazywali swój handel na Bałtyku „handlem macierzystym"100. Dlatego też żaden bez wyjątku armator holenderski, hurtownik, udziałowiec kompanii handlowej, bankier czy spekulant giełdowy nigdy nie zgodziłby się na to, aby Bałtyk stał się wewnętrznym morzem szwedzkim, ponieważ oznaczałoby to wykluczenie ich z przynoszącego profity interesu. Wojna między Holandią a Szwecją była więc trudna do uniknięcia. Trudna do uniknięcia? Tak. Nieunikniona? Nie. Wcześniejsze konflikty wywołane idealizmem i fanatyzmem religijnym mogły trwać w nieskończoność, ale w wojnach nowego typu chodziło już o przejrzysty rachunek, o cyfry w tabelkach. Wojen takich nie prowadzili już ideolodzy, tylko ludzie biegli w rachunkowości i księgowości. Jeśli rachunek się nie zgadzał, a kalkulacja była niekorzystna, działa musiały umilknąć (z tej prostej przyczyny Holendrzy nigdy nie starali się odzyskać swych brazylijskich posiadłości, które utra- 95 Dawna nazwa Dżakarty - obecnej stolicy Indonezji (przyp. tłum.). 96 Miasto na wyspie Celebes, zwane też Ujung Pandang (przyp. tłum.). 97 Wyspa położona w zatoce koło miasta Nagasaki w Japonii (przyp. tłum.). 98 Wyspa u wybrzeży Wenezueli (przyp. tłum.). 99 Coromandel - nazwa półwyspu na Nowej Zelandii (przyp. tłum.). ""Podczas, gdy kupcy z innych krajów skoncentrowali się na towarach o dużej wadze jednostkowej i małej objętości, o tyle kupcy holenderscy w genialny sposób uznali, że bardziej opłaca się handel towarami o małej wadze jednostkowej, ale za to o dużej objętości. 272 „Walka mordercza, a nie regularna" ciii 5 lat wcześniej. Ceny na cukier spadły do takiego poziomu, że całe przedsięwzięcie uznano za nieopłacalne). Rząd holenderski przystąpił do wojny z pewną niechęcią. Holandia była federacją siedmiu nominalnie niezależnych prowincji, które reprezentowały różne poglądy w kwestii tego, co należy począć ze sprawiającymi ciągłe kłopoty Szwedami. Z pozoru decyzja została już podjęta: Dania i Holandia zawiązały sojusz obronny, na podstawie którego Holendrzy zobowiązani byli udzielić Duńczykom pomocy. W tym samym dniu, w którym wiadomość o szwedzkiej agresji przeciwko Danii dotarła do Amsterdamu, a była to niedziela 25 sierpnia, żołnierzy, którzy przebywali na przepustkach, ściągnięto z powrotem do garnizonów, wydano rozkaz uzbrojenia wszystkich okrętów, jakie były do dyspozycji; mniej więcej tydzień później w sposób formalny postanowiono o wysłaniu posiłków dla zagrożonej Danii. Prace postępowały jednak w bardzo wolnym tempie. Chodziło jak zwykle o starą bolączkę: niechęć do działania we wspólnym interesie. Wielu kupców zamieszkujących Zelandię i część miast położonych w jej południowej części, prowadzących handel na Bałtyku, nie wykazywało żadnego zainteresowania całym tym konfliktem, który nie sprzyjał ich interesom; nic więc dziwnego, że opóźniali wszystkie działania. Takiej postawie sprzyjał po części holenderski system parlamentarny101. Dopuszczał on mianowicie sytuację - co przypominało system panujący w Rzeczpospolitej — kiedy to niewielka mniejszość mogła zahamować proces decyzyjny przy pomocy formalnych kruczków. Rząd holenderski chciał się najpierw upewnić, że konflikt ze Szwecją nie doprowadzi w efekcie do konfliktu z Anglią i Francją. Poza tym wiele osób związanych z kręgami decyzyjnymi uważało, że jeśli w najbliższym czasie Kopenhaga padnie, a Szwedzi przejmą dzięki temu kontrolę - de ""Najwyższym organem republiki holenderskiej były tzw. „Stany Generalne", w których każda prowincja miała swych przedstawicieli. Każda z prowincji dysponowała jednym głosem i to bez względu na liczbę jej mieszkańców, co gwarantowało, że każdy głos miał taką samą wagę. W praktyce zarówno w republice, jak i w łonie samych Stanów dominowała największa, najbogatsza i najgęściej zaludniona prowincja - Holandia, bez zgody której niewiele można było zdziałać. 273 Niezwyciężony facto i de iure - nad Sundem, to najlepiej będzie zrobić dobrą minę do złej gry i zacząć rozmowy, aby wywalczyć dla siebie jak najlepsze warunki. Dzięki temu można też będzie zaoszczędzić sobie niezwykle wysokich wydatków, jakie trzeba będzie bez wątpienia ponieść w związku z przystąpieniem do wojny. Jednak Kopenhaga nie poddała się. W Holandii rozeszły się tymczasem pogłoski o Bohaterskiej Walce Miasta, komponowano wiersze ku Czci Dzielnych Duńczyków, pojawiły się też zakulisowe twierdzenia, że Szwedzi już wkrótce zamkną Bałtyk dla całego handlu, chociaż jesienią dyplomaci szwedzcy obiecali Holendrom wszystko, nawet zwolnienie od ceł w Sundzie i zmniejszenie o połowę opłat celnych w szwedzkich portach, jeśli Holandia obieca, że nie włączy się w konflikt102. Opinia publiczna reagowała głośno, dowodząc tym swego niechętnego stosunku wobec Szwedów. Kiedy już było wiadomo, że ani Anglia, ani Francja nie kiwną w tej sprawie palcem, a Duńczycy w coraz bardziej zdesperowany sposób zaczęli naciskać na Holendrów, aby ci wywiązali się ze swych zobowiązań, rząd holenderski zdecydował się w końcu na przystąpienie do wojny. Przed południem 17 października podniesiono kotwice na okrętach holenderskich zacumowanych na redzie Vlie, gdzie czekały na zmianę kierunku wiatru. Była to wspaniała flota, sformowana w długiej linii, która kołysząc się na morskich falach pożeglowała na północ. W jej skład wchodziły: 35 potężnych okrętów liniowych, cztery brandery103, sześć uzbrojonych fluitów104, sześć nie- 102Rezydent szwedzki w Holandii otrzymał nawet 20 tysięcy riksdali na przekupienie niektóiych ważniejszych osób w państwie. IMBrandery - statki używane do wzniecania pożarów na okrętach przeciwnika. Załadowywano je materiałami łatwopalnymi, na pokładzie umieszczano beczki z prochem i puszczano z wiatrem w stronę floty nieprzyjaciela. Kiedy brander zbliżał się na właściwą odległość, nieliczna załoga zapalała lonty prochowe i na łodziach lub wpław salwowała się ucieczką. Na pokładzie brandera wybuchały beczki z prochem, rozrzucając na wszystkie strony ogień. Brander płonął, a od niego zapalały się okręty. Jeśli stały one blisko, atak branderów bywał dla nich bardzo niebezpieczny i często powodował duże straty (przyp. tłum.). 104Fluit -jedno- lub dwupokładowy statek handlowy o okrągłych rufach i szerokich na linii wodnej, a zwężonych w miarę wysokości kadłubach, trzech wyso- „Walka mordercza, a nie regularna" uzbrojonych galiotów, i około dwudziestu statków transportowych, które oprócz 2200 piechoty przewoziły także wielkie ilości broni, amunicji i żywności. Dowództwo floty powierzono Jakobowi Wassenaarowi van Obdam. Był to admirał, o którym mówiono, że w sposób pedantyczny przestrzega dyscypliny, ale że powierzono mu to stanowisko dlatego, iż uważano go za człowieka godnego zaufania ze względów politycznych. Zadanie, jakie mu wyznaczono, było proste: chronić holenderski handel i swobodę żeglugi na Bałtyku, wspomóc Kopenhagę i zniszczyć szwedzką flotę. Nie, to nie było przypadkowe załamanie nerwowe, bo 5 listopada zdarzyło się ponownie: Karol Gustaw, mając przed sobą znakomitą okazję, wpadł nagle w niewytłumaczalną bezradność. Rankiem 2 listopada na wzgórzu Kulleberg105 rozpalono ognisko, co stanowiło sygnał, że zbliża się holenderska flota. Miała jednak przeciwny wiatr, posuwała się więc w kierunku Sundu z wielkim trudem. W końcu Holendrzy zatrzymali się i rzucili kotwice pod Lappergrundet, w polu widzenia załogi twierdzy Kronborg, ale poza zasięgiem jej artylerii. W miejscu tym flota musiała się zatrzymać. Wzmagał się silny wiatr, który chwilami przechodził w szkwał106. Ten sam wiatr sprzyjał jednak flocie szwedzkiej, która niedługo potem zajęła pozycje w Sundzie w odległości tylko 5 km od okrętów holenderskich. Holendrzy zmagali się z silnymi porywami wiatru, bojąc się, że pozrywa im kotwice. Tuż przed godziną 12.00, w dniu 5 listopada, Karol Gustaw zwołał na zamku Kronborg posiedzenie kich masztach i ożaglowaniu trapezoidalnym; w razie konfliktu zbrojnego przystosowywano je do celów wojskowych (przyp. tłum.). IO5Kulleberg - najwyższe wzgórze Skanii położone nad cieśniną, wys. 188 m. n.p.m. Podania ludowe głoszą, że co roku w marcu wszystkie zwierzęta i ptaki południowej Szwecji spotykają się na tym szczycie, i że podczas tych spotkań nigdy na siebie nie napadają; góra pokryta jest wrzosem i służy jako miejsce odpoczynku ptakom przelatującym z południa na północ. Wzgórze położone jest na przylądku o nazwie Kullen - niegdyś na jego wysokości chrzczono żeglarzy, którzy pierwszy raz opuszczali Bałtyk (przyp. tłum.). 106Szkwał - porywisty wiatr morski, połączony często z opadami deszczu albo śniegu (przyp. tłum.). 274 275 Niezwyciężony rady wojennej. Dowództwo floty powierzono Wranglowi, który w czasie wojny trzydziestoletniej wykazał się pewnymi talentami dowódczymi, a teraz nosił tytuł admirała. Wrangel, znany z dużej ostrożności w działaniu, chciał tym razem natychmiast ruszyć do ataku na Holendrów. Powód był prosty: wiatr. Wiał on Szwedom w plecy, dzięki czemu mogli manewrować łatwo i szybko, podczas gdy ich przeciwnicy musieliby przeprowadzać skomplikowane manewry (po zakończonej bitwie wiatr wiejący z południowego zachodu uniemożliwiłby resztkom pobitej floty holenderskiej wpłynięcie do kopenhaskiego portu w celu naprawienia szkód; w takiej sytuacji Holendrzy musieliby skierować się do portów norweskich, co jeszcze bardziej opóźniłoby całą operację przyjścia załodze Kopenhagi z pomocą). Karol Gustaw, który nie miał żadnych doświadczeń jeśli idzie 0 walkę na morzu, wniósł swoje zastrzeżenia. Wiedział, że Dania 1 Holandia zawarły sojusz, który właśnie był realizowany; wiedział, że statki, które pojawiły się w Sundzie, przybyły na pomoc Kopenhadze; wiedział też, że floty tej nie wolno przepuścić, jeśli oblężenie duńskiej stolicy miało nadal być prawdziwym oblężeniem, a nie tylko oblężeniem z nazwy. Mimo to król Szwecji wahał się, a wahanie to wzięło się z opamiętania, które przyszło jednak zbyt późno. Szwecja miała już przeciwko sobie Danię, Brandenburgię, Austrię, Rosję i Rzeczpospolitą. Czy można było teraz zaczynać wojnę z państwem, które było największą potęgą gospodarczą w Europie i największą potęgą morską świata? Karol Gustaw wahał się; zamierzał jeszcze odczekać, bo nie chciał po raz kolejny wystąpić jako agresor. Poza tym żywił pewne obawy, czyjego flota jest wystarczająco silna, aby stawić czoła takiemu przeciwnikowi. Czy nie byłoby więc korzystniejszym rozwiązaniem podjąć walkę w najwęższym miejscu Óresundu, a więc tam, gdzie dolecą kule wystrzelone ze szwedzkich armat? Flota holenderska nie przewyższała szwedzkiej pod względem liczebnym. Przeciwnie, to Szwedzi przewyższali Holendrów. Mogli oni wystawić 45 okrętów wojennych107 przeciwko 35 holenderskim, ""Trzeba jednak dodać, że 14 z nich było dawnymi statkami handlowymi, dostosowanymi do potrzeb walki na morzu, trudnymi w manewrowaniu. 276 „Walka mordercza, a nie regularna" i 1605 dział przeciwko 1270 armatom przeciwnika (Holendrzy mogli natomiast zyskać przewagę liczebną, gdyby udało im się przedostać przez Sund i połączyć swe siły z resztkami floty duńskiej, która w tym momencie oczekiwała w Kopenhadze na sygnał wyjścia w morze). Przytoczone przez innych argumenty nie przekonały króla. Karol Gustaw powiedział „nie". Zrezygnował z ataku. Jeszcze 6 listopada wiał pomyślny dla Szwedów wiatr, podczas gdy Holendrzy stali bez ruchu wystawieni na podmuchy wichru i siekani ulewnym deszczem. Nocą 8 listopada powiała mocna, pół-nocna-północno-zachodnia bryza, a prądy w Sundzie zmieniły kierunek na południowy. Tym samym powstały idealne warunki dla Holendrów. O świcie rozległ się wystrzał ostrzegawczy oddany przez stojącą flotę, a z wieży zamku Kronborg widać było, jak Holendrzy stawiają żagle i w uporządkowanym szyku kierują się na Sund. Około godziny siódmej do działań przystąpiła również flota szwedzka. Po wykonaniu dwóch zwrotów ustawiła się w cztery długie linie i po-żeglowała na północny wschód. Teraz to Szwedzi musieli zmagać się z przeciwnym wiatrem. Na obu brzegach cieśniny zgromadziły się tłumy ludzi, a z każdą chwilą przybywało ich coraz więcej. Wielu z nich było żołnierzami, a ich zadanie polegało na ewentualnym zapobieżeniu lądowania wojsk na plaży; reszta była zwykłymi gapiami, którzy przyszli, aby z ciekawością przyglądać się nadchodzącej bitwie. Ze względu na to, iż cieśnina jest wąska, istniała rzadka szansa na obejrzenie bitwy z bliskiej odległości. Karol Gustaw znajdował się oczywiście wśród osób zgromadzonych na brzegu. Tego wczesnego ranka przebywał na zamku Kronborg razem ze swą królewską małżonką, której towarzyszył liczny dwór i grupa zagranicznych dyplomatów. Wszyscy oni spoglądali w stronę morza, obserwując las masztów i żagli, który coraz wyraźniej wyłaniał się z lekkiej, porannej mgły od strony Kattegattu. Kiedy pierwsza eskadra złożona z 11 okrętów znalazła się na wysokości Kronborga, oddano pierwszą salwę armatnią; użyto ślepych pocisków jako ostrzeżenie. Kiedy - jak się spodziewano - okręty nie zatrzymały się, oddano kolejną salwę z dział, ale tym 277 Niezwyciężony razem użyto ostrej amunicji, a ognia dał osobiście Karol Gustaw, trzymając jednocześnie za rękę francuskiego posła. Był to symboliczny gest jedności, który w związku z wyraźnym brakiem zainteresowania wyrażanego przez Francuzów tym konfliktem, miał trochę desperacki wydźwięk. Wystrzał oddany przez króla stał się sygnałem, po którym rozległy się kolejne, oddane przez szwedzką artylerię ustawioną na pozycjach wokół Helsingborga i Kronborga. Holendrzy odpowiedzieli ogniem. Przez chwilę wszystko znikło za zasłoną z dymu prochowego i oparów mgły, ale gdy wiatr rozproszył tę zasłonę okazało się, że okręty holenderskie nie poniosły żadnej szkody i spokojnie płyną dalej, przebijając się przez zaporę tworzoną przez wzburzone fale. Szwedzcy kanonierzy ustawili swe celowniki na maksymalną odległość, jednak skuteczność była niska - do celu doleciały tylko pojedyncze pociski. Ocena umiejętności artylerii szwedzkiej, dokonana przez Karola Gustawa, okazała się błędna. Holendrzy zbliżyli się teraz do brzegów Skanii, oddalając się jednocześnie od brzegów duńskich. Koncentrowali się na ostrzale Helsingborga, ale ich pociski były równie nieskuteczne i nie spowodowały żadnych szkód ani w mieście, ani na pozycjach zajmowanych przez szwedzką artylerię. W chwilę potem Holendrzy spostrzegli pierwszą eskadrę szwedzkich okrętów, która poprzedzała pozostałe eskadry i z mozołem torowała sobie drogę na północ, idąc wprost na nieprzyjacielskie okręty. Do spotkania doszło na samym środku Óresundu, w miejscu położonym na południe od Helsingborgu. Rozpoczęła się właściwa bitwa. Obie strony zorientowały się wkrótce, że ta część Óresundu jest zbyt wąska jak na tego typu manewry wykonywane przez okręty walczące na morzu taktyką typową dla XVII wieku, którą z takim upodobaniem stosowali admirałowie różnych flot. Wkrótce też cała bitwa zamieniła się w dziesiątki pojedynczych starć, gdzie poszczególne okręty walczyły jeden na jednego, krążąc wokół siebie, nie pamiętając o ustaleniach dokonanych wcześniej w czasie wojskowych narad. Szyki, które ustawiono na początku bitwy, załamały się. Nawet w trakcie najbardziej sprzyjających warunków panujących na morzu, admirałowie flot walczących w XVII wieku z dużym trudem radzili sobie z prowadzeniem bitew w składny, upo- 278 I „Walka mordercza, a nie regularna" rządkowany sposób. Głównym powodem było to, że system sygnalizacyjny nadal pozostawiał wiele do życzenia (pomaga nam to również zrozumieć, dlaczego w trakcie takich bitew na morzu pełno było zwykłych łodzi wiosłowych. Używano ich mianowicie do ewakuowania się z branderów i do transportowania grup abordażowych; były one jednak przede wszystkim jedynym skutecznym środkiem do przekazywania rozkazów z jednego statku na drugi. Nierzadko też dochodziło do bezpośrednich starć między nieprzyjacielskimi załogami takich łodzi. Stało się tak i tym razem). Kłopoty z komunikowaniem się załóg poszczególnych okrętów pogarszał brak miejsca w cieśninie. W miarę, jak coraz więcej okrętów obu walczących stron wpływało do Sundu, zamieszanie panujące na morzu stawało się coraz większe. Tym samym załamał się cały system dowodzenia. Mówiąc krótko: zapanował kompletny chaos. W chaosie, do którego doszło, nikt już nie orientował się, co się dzieje, a tym bardziej nie było mowy o jakiejkolwiek kontroli działań. Kiedy bitwa dobiegła końca, jej uczestnicy mieli w pamięci tylko oderwane, postrzępione fragmenty poszczególnych etapów, nikt natomiast nie był w stanie ogarnąć jej całości. Na przykład tej sytuacji, kiedy szwedzki okręt flagowy Victoria dostał się w kleszcze dwóch największych okrętów holenderskich, po czym oddano w jego kierunku salwę wzdłuż całej burty, uszkadzając ster i ożaglowanie bezanmasztu. Okręt flagowy zaczął dryfować w kierunku duńskiego brzegu. Uwadze innych uszedł moment, kiedy na Brederode108 wpadła grupa marynarzy szwedzkich z okrętu Draken, torując sobie drogę na zasłanym trupami pokładzie rzucanymi przed siebie granatami, a na ich drodze na pokładzie rufowym znalazł się klęczący holenderski admirał, który w stanie agonii nie chciał wypuścić miecza z ręki. Czy też widok dwóch okrętów ustawionych do siebie burtami, które przez ponad dwie godziny prowadziły przeciwko sobie morderczy ogień, aż w końcu wyglądało to tak, l08„Brederode" - okręt flagowy pod dowództwem admirała Witte de With a, wchodzący w skład straży przedniej; miał na pokładzie 54 działa; w czasie bitwy starł się ze szwedzkim okrętem „Victoria", dysponującym 84 działami; zasypany pociskami dwóch kolejnych okrętów szwedzkich, „Brederode" zatonął wraz z admirałem (przyp. tłum.). 279 Niezwyciężony jakby obie jednostki stały w ogniu. Nie wszyscy pamiętali o spanikowanej załodze holenderskiego okrętu Breda z 28 działami na pokładzie, która dostała się wraz ze swym okrętem między dwa szwedzkie, i trzy razy próbowała się poddać, zanim Szwedzi przyjęli ich kapitulację. Nie wszyscy pamiętali o tym, jak szwedzki Pelikan, uzbrojony w 40 dział, trzy razy przechodził z rąk do rąk po gwałtownych walkach; nie pamiętano o Eendracht'09 - flagowym okręcie admirała Obdama, który ostrzeliwano ze wszystkich stron, aż w końcu na skutek przecieku w poszyciu musiał wycofać się on z walki; „połowa załogi straciła życie albo odniosła rany, takielunek został zniszczony, żagle pozrywane, a woda w pomieszczeniach stała tak wysoko, że od ambrazur"0 do poziomu wody były tylko trzy palce szerokości". W efekcie tych wszystkich uszkodzeń okręt zatonął. O czterech holenderskich branderach, które oddając głośne salwy przepłynęły bez żadnego uszczerbku przez plątaninę innych okrętów, ale cudownym zbiegiem okoliczności nie wyrządziły nikomu swym niebezpiecznym ładunkiem żadnych szkód. O kanonierce Leoparden, z 32 działami na pokładzie, która została uszkodzona pociskami armatnimi tak poważnie, że oba główne maszty wpadły do morza, pokład załamał się, aż w końcu załoga go podpaliła i opuściła, zostawiając wśród płomieni wielu rannych towarzyszy. O okręcie Morgenstjernan, zatopionym przez własną załogę, która skierowała wyloty luf w stronę luków pod pokładem; wcześniej jednak marynarze znaleźli się w tak niewielkiej odległości od jednego z nieprzyjacielskich okrętów, że ci, którzy ulokowali się na bocianim gnieździe, zdążyli jeszcze obrzucić granatami pokład holenderskiej jednostki. l09„Eendracht" - okręt flagowy admirała Obdama wchodzący w skład sił głównych (przyp. tłum.). 110Ambrazury - prostokątne lub okrągłe otwory w burtach do umieszczania luf dział, przypisywane Francuzowi Deschargesowi, po raz pierwszy zastosowane w 1501 roku; były one czymś w rodzaju furt zamykanych klapami, umożliwiały rozmieszczenie artylerii na burtach okrętu pod pokładem głównym, a tym samym wydatne zwiększenie liczby dział, siły i skuteczności ognia, co z kolei wykluczało możliwość przewożenia większych partii ładunków ze względu na obciążenie okrętu artylerią i liczną załogą (przyp. tłum.). 280 „Walka mordercza, a nie regularna" Rysunek Erika Dahlbergha przedstawiający bitwę w Sundzie pokazuje wszystkie jej charakterystyczne szczegóły: porwane żagle i otwory po kulach armatnich, flagi łopoczące na wietrze i fale wzburzonego morza, strzelców wyborowych w bocianich gniazdach, rozbitków pływających w wodzie, trzymających się kurczowo fragmentów drewnianych konstrukcji, gęste kłęby dymu prochowego, którego kształty z trudnością można było porównać z tym, co namalowali Bernini, Rubens czy Algardi. Na rysunku Dahlbergha nie znajdziemy jednak charakterystycznych szczegółów widocznych na innych obrazach odnoszących się do typowych bitew morskich tamtej epoki: cienkiej warstwy piasku, którym posypywało się pokład okrętu, aby stopy walczących marynarzy miały lepszą przyczepność, i aby wchłaniał krew; zabarwioną na czerwono wodę tryskającą ze szpigatów1"; groźne, ostre odłamki drewniane, które zasypywały marynarzy na pokładzie za każdym razem, kiedy wystrzelony pocisk uderzał w maszt, pokład albo niszczył reling, a spadające kawałki zabijały albo raniły prawie tak wielu walczących jak same pociski. Wśród ofiar znalazł się sam Wrangel, którego odłamek zranił w twarz. Jeśli zaś chodzi o zapachy i dźwięki towarzyszące bitwie morskiej, to możemy je sobie tylko wyobrazić. Na pokładzie typowego okrętu czuć było wiele różnych zapachów: kwaśny smród moczu, potu i brudu mieszał się z zapachem dziegciu, świeżego drewna i octu, którego używano do szorowania pokładów. W czasie walki na morzu wszystkie te zapachy przytłumione były ostrym, przenikającym wszystko zapachem prochu strzelniczego. Jeśli idzie o dźwięki, to na co dzień dominowało skrzypienie desek, jako że każdy statek składał się z setek tysięcy kawałków drewna, połączonych ze sobą w najbardziej pomysłowy sposób, a kiedy statek płynął, „śpiewały wręgi". Kiedy zaczynała się bitwa, całe to skrzypienie, trzeszczenie, gwizdanie i zawodzenie ginęło gdzieś wśród innych, głuchych odgłosów: basowania dział w różnych tonacjach; nawoływań, krzyków i wrzasków ludzkich; grzmotów wydawanych przez drewniane lawety, kiedy po załadowaniu pocisku do lufy przysuwano je do otworów strzelniczych '"Szpigat (od niem. Speigatt) - otwór w poszyciu pokładu albo w nadburciu, służący do spływu wody; zwany też spływnikiem (przyp. tłum.). 281 Niezwyciężony w burtach112; trzask wydawany przez spadające na pokład kawałki zestrzelonego takielunku, masztów i innego sprzętu; przejmujące dzwonienie pocisków, kiedy spadały na armatnie luty. I tak mijała godzina za godziną. W tym samym czasie silne prądy morskie i wiatry spychały obie floty coraz dalej w głąb Óresundu, coraz bliżej duńskiego wybrzeża. Bitwa rozgrywała się momentami tak blisko lądu, że pojedyncze strzały uśmierciły kilka osób spośród ciekawskich zgromadzonych na brzegu. Jedna z kul armatnich wpadła nawet do komnaty na zamku Kronborg, gdzie przebywała jedna z sióstr Karola Gustawa. Od samego początku holenderskie statki transportowe podążały w pewnej odległości za okrętami bojowymi, ale kiedy bitwa przeniosła się na wody Óresundu, powstała luka, która umożliwiła Holendrom przedostanie się w stronę duńskiego wybrzeża. Skwapliwie też skorzystali z nadarzającej się okazji. Podczas gdy okręty szwedzkie zajęte były ostrzeliwaniem przeciwnika albo bronieniem się przed jego atakami, załadowane po brzegi statki holenderskie przemknęły się bezpiecznie obok szwedzkich. Przyjęły kurs na Ven"3 i już około południa pierwsze z nich pokazały się u wejścia do portu w Kopenhadze. 112Chcąc oddać strzał, kanonier musiał zapalić lont umieszczony w otworze zapłonowym przy tylnej ściance lufy. Ogień po dojściu do prochu powodował gwałtowne spalanie, a wytworzone gazy wyrzucały kulę z lufy. Część gazów prochowych, uderzając w tylne ścianki lufy, powodowała odrzut, czyli przesunięcie całego działa do tyłu. Aby odrzut ten zmniejszyć, na łożu działa znajdowały się pierścienie, przez które przechodziła gruba lina konopna, umocowana końcami do burty. Lina powstrzymywała cofające się działo na takiej odległości, aby wylot lufy po strzale znalazł się na pokładzie. Pozwalało to oczyścić lufę z resztek prochowych i ponownie ją załadować. Po załadowaniu prochu i kuli działo ustawiano w miejscu oddania strzału. Służyły do tego liczne bloki i talie lin, przymocowane do łoża i burty; wykonywały one czynność zwaną „nataczaniem", gdyż ułatwiały je znajdujące się pod łożami koła. Celowanie odbywało się przez odpowiednie ustawienie całego działa, a zwiększenie lub zmniejszenie donośności działa przez poruszenie lufy w pionie (podkładano pod nią drewniane kliny) (przyp. tłum.). 113 Ven - wyspa położona w Sundzie, ok. 6 km od stałego lądu; w latach 1576--1597 pracował tutaj duński astronom Tycho de Brahe; pozostało tam po nim obserwatorium astronomiczne i ruiny zamku Uranienborg, w którym mieszkał (przyp. tłum.). 282 „Walka mordercza, a nie regularna" Po trwającej pięć godzin bitwie, walki ustały późnym popołudniem. Dochodziła godzina trzecia. Jeden za drugim okręty holenderskie oddalały się na południe. Szwedzi nie ścigali ich. Po części dlatego, iż wiedzieli, że okręty duńskie opuściły Kopenhagę i żeglowały teraz w stronę Óresundu. Trudno więc było przypuszczać, żeby Szwedzi byli w stanie stawić czoła jednocześnie flocie duńskiej i holenderskiej. Poza tym część floty szwedzkiej nie nadawała się do dalszej walki - jej stan nie pozwalał na swobodne manewrowanie, a więc na kontynuowanie pościgu. Bo podczas gdy Szwedzi starali się unieszkodliwić artylerię holenderską, kierując ostrzał na kadłub okrętów i pokłady, Holendrzy jak zwykle skoncentrowali ogień na masztach szwedzkich statków. W trakcie wielu bitew morskich, jakie stoczyli w czasie zakończonej niedawno wojny z Anglią, taktyka taka okazała się mniej skuteczna114, ale tym razem udało się dzięki jej zastosowaniu osiągnąć całkiem dobry wynik. Kolejne okręty szwedzkie traciły swe omasztowanie, ożaglowanie i takielunek, zamieniając się w dryfujące kanonierki. Późnym popołudniem holenderskie okręty wojenne ustawiły się na redzie Kopenhagi, gdzie powitano je z entuzjazmem. Nie wiadomo, czy równie entuzjastyczne okrzyki wznosiły załogi okrętów. Wiele spośród nich przedstawiało sobą przerażający widok: na ich pokładach zalegały stosy kawałków drewna, połamane fragmenty masztów i ludzkie szczątki. Widok ten wstrząsnął nawet doświadczonymi marynarzami. Jeden z holenderskich wiceadmirałów stwierdził, że „walka była tu o wiele bardziej krwawa niż jakakolwiek inna bitwa w czasie wojny z Anglikami i Hiszpanami". Inny Holender powiedział, że zakończona przed chwilą bitwa „nie była jakąś regularną bitwą morską, tylko morderczą walką". Straty - w odniesieniu do okrętów i łodzi - nie były zbyt duże. Ze względu na panujące zamieszanie, niektóre z nich nie zdążyły nawet wziąć udziału w walce. Wiele jednostek utracono po akcjach abordażowych, inne spalone zostały przez ich własne załogi, aby nie dostały się w ręce wroga, i tylko dwa poszły na dno: jeden holenderski i jeden szwedzki. Jest to kolejnym dowodem na to, "4Innym powodem było to, że Holendrzy z uporem posługiwali się lekkimi działami okrętowymi, podczas gdy Anglicy używali dział ciężkiego kalibru. 283 Niezwyciężony jakimi profesjonalistami byli siedemnastowieczni szkutnicy. Zatopienie wielkich okrętów bojowych tylko za pomocą ostrzału artyleryjskiego było w praktyce niemożliwe. Długie godziny takiego ostrzału mogły co prawda zamienić je w potrzaskane, bezbronne kadłuby, dryfujące na falach, ale żeby je zatopić potrzeba było w zasadzie czegoś więcej, jak na przykład pożaru albo wybuchu prochu w prochowni. Straty ludzkie trzeba natomiast mierzyć w zupełnie innej skali. Około 2000 osób straciło życie, zostało rannych albo wziętych do niewoli. Jeszcze tego samego wieczoru zniesiono na ląd ofiary walki. Wielu żołnierzy straciło w walce ramiona albo nogi i nie rokowało szansy na przeżycie. Władze miasta Kopenhagi nie radziły sobie z tak dużym napływem rannych. W pośpiechu zajęto więc budynek należący do pewnej kompani islandzkiej oraz siedzibę cechu piwowarów, a mieszkańcy miasta dostarczyli łóżek i pościeli. Pewien Duńczyk pisał: „W miejscu, gdzie dawniej słychać było śpiew, gdzie świętowano wesela i tańce, zajadano się dobrym jedzeniem i upijano dobrym winem, teraz śmierdziało zgnilizną i krwią". Nastał cichy, piękny dzień. Z dala dochodziły tylko odgłosy uderzeń pochodzące z uszkodzonych statków stojących na redzie. Wkrótce potem na ląd przewieziono ciała zabitych. Naliczono ich około 450. Wszystkich pochowano w masowych grobach na cmentarzu położonym na wyspie Holm oraz na cmentarzu przylegającym do Rotundy św. Anny115. Kilka tygodni później, w listopadzie, morze wyrzuciło na plaże Skanii i Zelandii resztę ciał. Blokada Kopenhagi została przełamana. Mieszkańcom miasta dostarczono zapasy żywności i posiłki w postaci oddziałów holenderskich. Drogi wodne na powrót stały się żeglowne. Flota szwedzka, która jeszcze niedawno sprawowała suwerenną kontrolę na wodach Sundu, w smutnym nastroju powróciła do Landskrony, aby naprawić szkody, policzyć zabitych i w spokoju lizać rany. Już kil- "5W tym samym czasie po drugiej stronie Sundu grzebano zabitych Szwedów; pochowano ich w trzech albo czterech oddzielnych grobach, które według ówczesnych przekazów wykopano w dużej odległości od siebie, aby trudniej było ustalić liczbę zabitych. 284 „Walka mordercza, a nie regularna" ka dni później znalazła się w pułapce, kiedy to połączone floty holenderska i duńska zamknęły jej możliwość wyjścia z portu. W tej sytuacji dalsze kontynuowanie oblężenia Kopenhagi straciło sens. Jeszcze tego samego wieczora, kiedy holenderska flota pojawiła się na wysokości stolicy, Szwedzi w największym pośpiechu zaczęli opuszczać swe z tak wielkim trudem i okupione tak wielką ilością przelanej krwi transzeje i pozycje artyleryjskie (żołnierzom narzucono tak duże tempo, że musieli zostawić na miejscu część narzędzi, sprzętu i bydła). Pod osłoną patroli cała armia wycofała się około pół mili od miasta, do wsi Branshąj, gdzie rozbiła nowy, duży i nieźle obwarowany obóz. Jego zarysy wyznaczył Erik Dahlbergh. W czasie całego oblężenia dzwony duńskich kościołów milczały, ale teraz rozdzwoniły się wszystkie co do jednego, aby w ten sposób świętować wyzwolenie miasta. Do przerwania działań wojennych przyczyniła się nie tylko nadchodząca zima. Obie strony zaskoczone zostały zmianami, które zaszły na scenie teatru wojny i teraz przyglądały się sobie z pewnej odległości, wyczekując na to, co zrobi przeciwnik. Mimo ostatnich niepowodzeń Karol Gustaw nie stracił nadziei na szybką, zakończoną powodzeniem zmianć rządów w Danii. Zmiana taka — tak jak przeprawa przez pokryty lodem Bełt - miała przerwać trwający impas i przemienić nadchodzącą klęskę w triumf. Łatwo też było zauważyć, że w Carlstad -jak nazwano wioskę Branshoj - coś się szykowało. Coś wielkiego. Ze wszystkich stron do obozu ściągały kolejne oddziały wojska, a ponieważ wkrótce zabrakło w nim miejsca, żołnierzy kwaterowano w okolicznych wsiach. Oblodzonymi drogami do obozu przybywał jeden transport za drugim, a woźnice i żołnierze zrzucali ładunek na wyznaczonych miejscach. W tym, że przybywało armat, nie było nic nadzwyczajnego. Również w tym, że zapasy prochu, kul i lontu gromadzone w miejscowym kościele uzupełniano stałymi, nowymi dostawami. Trochę inaczej sprawa się miała z dość niezwykłymi przedmiotami, które również zaczęły pojawiać się w obozie. Były to petardy - małe i duże - niewielkie brandery ładowane na sanie, a także kilka tysięcy blaszek przeciwślizgowych do butów, łomów żelaznych, bosaków i drągów do kruszenia lodu, setki drabin oblężniczych i dziwnych pomostów na kołach. 285 Niezwyciężony Grupy specjalnie dobranych żołnierzy piechoty ćwiczyły się przez pewien czas w posługiwaniu się specjalnie do tego celu dostosowanymi i zaopatrzonymi w haczyki miniaturowymi granatami, które wystrzeliwali za pomocą zwykłych muszkietów. Nawet najdzielniejsi, najbardziej zahartowani w bojach żołnierze, musieli odczuwać dreszcz emocji na widok wszystkich tych rzeczy. Wszystko to mogło bowiem oznaczać tylko jedno: szykował się nowy szturm na Kopenhagę. XI Atak na Kopenhagę 286 Czy mamy jeszcze króla? ia stacjonująca w Finlandii funkcjonowała tak, jakby o niej zupełnie zapomniano. Postawiono ją na nogi po to, aby broniła zapomnianej, położonej z dala od centrum prowincji. Oddziały wchodzące w jej skład miały jednak szczęście, bo car traktował swe wojska stacjonujące w północnej Rosji mniej więcej w taki sam sposób jak Karol Gustaw traktował Finlandię, to znaczy dość beztrosko. Jeśli uznamy, że wojna to partia szachów, musimy uznać cara za słabego gracza. Plany, które przygotowano przed pierwszym najazdem na Finlandię, nie wychodziły bowiem poza ten pierwszy etap. Dowódcy rosyjscy, o których można powiedzieć, że w przeważającej większości posiadali odpowiednie doświadczenie, wstrzymali dalsze działania, nie wiedząc w całej swej bezradności, co mają robić dalej. Po tym, jak późną jesienią 1656 roku Rosjanie zwinęli obóz pod Keksholmem i Nóteborgiem, wojna na północy powoli dogasała, zamieniając się w nieprzerwaną serię drobnych starć i potyczek. Zimą 1656 / 1657 roku obszary przygraniczne stały się pustą ziemią niczyją, po której tylko hulał wiatr. Po fińskiej stronie spora część ludności opuściła swe rodzinne strony już podczas poprzedniej wojny, uciekając na wschód lub na zachód, w zależności od religii i języka. Późną jesienią 1656 roku prawosławna ludność, która od początku zamieszkiwała po rosyjskiej stronie granicy, 289 Niezwyciężony otrzymała od władz zwierzchnich polecenie przeniesienia się w głąb kraju. Po obu stronach granicy oddziały obu armii odeszły na kwatery zimowe, część wojska odprawiono do domu, a wielu żołnierzy, którzy nie dostąpili tego szczęścia, po prostu zdezerterowało. Na skutek tego po obu stronach granicy pozostały tylko nieliczne i niewielkie posterunki i garnizony, a żołnierze przemierzali na nartach ciche, zasypane śniegiem lasy. Od czasu do czasu patrole wpadały na siebie i wtedy dochodziło do drobnych potyczek, o których szybko zapominano, bo nikt się nimi nie interesował. Nie wszędzie jednak panował stan takiej bezczynności. W Finlandii przez całą zimę prowadzono dalsze przygotowania do ewentualnej wojny. W wielu miejscach wznoszono nowe posterunki, przypominające swym wyglądem połączenie blokhauzu z fortem: drewniane zabudowania wielkości mniej więcej boiska piłkarskiego, z wysokimi na około 4 metry murami zewnętrznymi. Do wysuniętych posterunków dostarczano zboże, sól i inne artykuły spożywcze, co nie było takie trudne, ponieważ główne drogi pokrywał lód i śnieg, dzięki czemu transport stał się łatwiejszy i lżejszy. To, że zamarzły rzeki i jeziora, stanowiło jednak pewien problem. Latem 1656 roku były one dla wroga ze wschodu trudną do pokonania przeszkodą; teraz, dzięki mrozom, umożliwiały Rosjanom łatwiejszy dostęp. Środkowe regiony Finlandii stały się tym samym łatwiejsze do opanowania w porze zimowej niż latem, dlatego też w całej prowincji Ósterbotten ogłoszono wyższy stopień gotowości bojowej, tym bardziej, że dowództwo wojsk doszło do wniosku, iż Finlandii grożą ataki oddziałów norweskich. We wszystkich większych miejscowościach położonych na wybrzeżu, sięgających aż do Tornea1, wystawiono nowe posterunki, a ulokowani w nich żołnierze zaopatrzeni zostali w narty. W samym Uleaborgu2 stało przez całą zimę w gotowości kilka setek żołnierzy. W czasie nadchodzącej zimy w wojnę wciągnięto jeszcze jeden naród - Lapończyków. 1 Miejscowość położona nad dzisiejszą granicą szwedzko-fińską, w pobliżu miasta Haparanda (przyp. tłum.). 2 Obecnie Oulu - miasto położone w fińskiej prowincji Ósterbotten, nad Zatoką Botnicką (przyp. tłum.). 290 Czy mamy jeszcze króla? '! Tak jak w przypadku wszystkich mieszkańców Szwecji, życie Lapończyków zmieniało się w miarę, jak państwo szwedzkie stawało się coraz silniejsze. I tak jak to było w przypadku innych narodów, echa odległej wojny zapoczątkowały zmiany. Lapończycy od stuleci zamieszkiwali wysunięte najdalej na północ leśne i górskie obszary Finmarku; przez drugi czas żyli tam w błogiej nieświadomości tego, co oznacza dla nich idea zwierzchności królewskiej i przynależności państwowej, co nie powinno dziwić, ponieważ terytoria te od pradawnych czasów uważano za coś na kształt odległej, wspólnej własności, nie będącej niczyją własnością, nie posiadającą granic państwowych, gdzie ludność żyła i przemieszczała się w sposób swobodny. Idea państwa narodowego idzie w parze z ideą stałych granic, więc kiedy w pierwszej połowie XVI wieku Gustaw Waza przystąpił do wznoszenia tej nowej budowli - co w XVII wieku kontynuowali i dokończyli Gustaw II Adolf i Axel Oxenstierna - kwestia tego, co do kogo należy, stawała się coraz bardziej paląca. Przez dziesiątki lat na mapach tych obszarów nakreślano coraz to nowy przebieg linii granicznych, które biegły przez dziewicze tereny, które tylko niewiele osób - z wyjątkiem lokalnej ludności - widziało, a jeszcze mniej odwiedziło. Państwo szwedzkie zaczęło od pewnego czasu egzekwować od Lapończyków podatki3. Opodatkowanie Lapończyków miało jednak dla nich zadziwiająco pozytywne skutki. Przynajmniej na samym początku. Wójtowie królewscy nie tylko zapisywali Lapończyków w swych księgach i przyjmowali od nich skóry wiewiórek i kun, które stanowiły tradycyjną formę regulowania należności podatkowych. Przy okazji dochodziło też do wymiany na zasadzie towar za towar: masła, mąki i soli. Lapończykom dość dobrze płacono za ich trofea myśliwskie, co oznaczało, że podnosiła się ich stopa życiowa, a liczba ludności w tych dzikich okolicach wzrastała. Na początku XVII wieku wszystko uległo zasadniczym zmianom. Szwedzka polityka mocarstwowa zaczęła wchodzić na szerokie drogi, a kraj zaangażował się w swoje pierwsze wojny zaborcze. 3 Podatki takie zbierano już od XIV wieku, ale odbywało się to w sposób nieregularny, a ich wysokość była raczej symboliczna. 291 Niezwyciężony Państwo było teraz mniej zainteresowane otrzymywaniem łapoń-skich skór, domagając się zamiast tego czegoś innego, czym można by nakarmić armię: mięsa reniferów i ryb. Domagano się też -jak zresztą wszędzie indziej - aby, jako obywatele kraju, płacili coraz więcej. Żądania te były jednak niewspółmiernie wysokie, tym bardziej, iż wymierzono je przeciwko narodowi, który zaczął odczuwać problemy; ich źródłem stała się bezwzględną pogoń za skórami zwierząt. Na skutek tego spadła wartość wymiany handlowej, a w rezultacie nastał głęboki kryzys. Po raz pierwszy w swej historii Lapończycy zmuszeni zostali do ucieczki. Kierowali się w stronę granicy norweskiej, a wśród tych, którzy pozostali, panowała tak duża nędza, że kiedy już zapłacili należny podatek, musieli przenosić się na tereny zabudowane, czego nigdy przedtem nie robili, odwiedzając jedno gospodarstwo za drugim, żebrząc na swe utrzymanie, aby nie umarli z głodu. Nie tylko jednak dobrobyt napędza rozwój. Często do zmian dochodzi za sprawą kryzysów4. Taki właśnie kryzys doprowadził w połowie XVII wieku do ogromnych zmian w stylu życia Lapończyków. Do końca XVI wieku zajmowali się oni swymi tradycyjnymi dziedzinami, takimi jak polowanie i rybołówstwo, przemieszczając się na krótkich odcinkach, a każda rodzina posiadała nie więcej niż 10 reniferów, których używano głównie jako zwierzęta pociągowe do przewożenia dobytku. Teraz, aby po prostu przeżyć, Lapończycy musieli utrzymywać coraz większe stada, co oznaczało, że zaczęli prowadzić bardziej koczowniczy tryb życia, pozostając w ciągłym ruchu, podążając za swymi zwierzętami. Bycie Lapończykiem wiązało się z pewnymi przywilejami, których nie posiadała ludność osiadła. Najważniejszym z nich było to, że nie obowiązywała ich służba wojskowa, choć zdarzało się, że pojedynczy Lapończycy trafiali do wojsk lądowych albo na okręty. Przyczyniło się to do powstania plotek, jakoby w armii szwedzkiej służyły całe gromady łuczników jeżdżących na reniferach, czarow- Lennart Lundmark 292 Czy mamy jeszcze króla? ników, którzy używali swej czarnej magii do zawracania kierunku wiatrów tak, aby sprzyjały one szwedzkiej marynarce. Presja na Lapończyków rosła jednak z każdym rokiem. Zamiast służby wojskowej obarczono ich więc innym obowiązkiem. W ramach służby zastępczej mieli się teraz strzec transportów srebra, odbywających się na liczącej 40 mil trasie z kopalni w Nasafjall. Srebro odkryto tam w latach 30. XVII wieku, a rząd szwedzki wiązał z tym odkryciem ogromne nadzieje. Taki tryb życia ograniczał wolność Lapończyków, był dla nich zbyt ciężki, a traktowano ich tam surowo. Teraz, w czasie wojny z Rosją, jaka toczyła się w Finlandii, los Lapończyków pogorszył się jeszcze bardziej. Rząd szwedzki obawiał się bowiem, że Rosjanie mogliby przyciągnąć do siebie Lapończyków żyjących w północnych regionach Finlandii i wykorzystać ich w trakcie prowadzonej kampanii (dochodziło też do takich prób, ale na niezbyt wielką skalę. Namiestnik szwedzkich prowincji Vasterbotten i Ósterbotten, Johan Graan, który sam był z pochodzenia Lapończykiem, starał się uświadomić swym zwierzchnikom, jak ważne jest „pozyskanie sympatii tego barbarzyńskiego narodu". Graan prowadził politykę, którą można by określić mianem dalekowzrocznej i szczerej. Chciał między innymi ograniczyć napływ rdzennej ludności szwedzkiej na obszary zamieszkiwane przez Lapończyków, a później starał się zapobiegać procesom o czary, do jakich dochodziło w Laponii w późniejszym okresie). Lapończycy zatrudniali się między innymi w misjach zwiadowczych prowadzonych w północnej Finlandii, a na swych reniferach przewozili amunicję i żywność. Główna zasada, którą posługiwano się w trakcie wojen prowadzonych w XVII wieku przewidywała, iż wojnę należy toczyć na terytorium wroga, a tym samym toczyć ją na jego koszt. Agresywność i niczym nie ograniczony duch ofensywy, które charakteryzowały zarówno armię szwedzką, jak i jej dowódców, miały charakter wrodzony, ale brały się głównie z tego, że Szwecja jako państwo była niezwykle biednym krajem, który nie mógł sobie pozwolić na utrzymywanie armii we własnych granicach, a tym bardziej na prowadzenie tam wojny. Od samego początku wojny z Rosją dowódcy 293 Niezwyciężony w zdecydowany sposób opowiadali się za przeniesieniem działań wojennych na drugą stronę granicy. Na początku stycznia 1657 roku oddziały fińskie po raz pierwszy przekroczyły granicę rosyjską. Ta pierwsza ofensywa była jednak bardziej skutkiem przypadku niż rezultatem zaplanowanych decyzji. Po kilku początkowych starciach większą część armii zgromadzono na północno-wschod-nim brzegu Jeziora Ladoga. Rosyjski jeniec, wzięty niedawno do niewoli, opowiedział ze szczegółami o sytuacji po rosyjskiej stronie. Dowódca szwedzki, podpułkownik Kruse, postanowił wysłać patrol zwiadowczy w stronę miejscowości Ołoniec, rosyjskiej stolicy okręgu położonej na wschodnim brzegu Ładogi. Szwedzi zaszli od tyłu wysunięte rosyjskie posterunki i zlikwidowali załogi. Po wykonaniu tego zadania ich oddział dotarł w końcu na odległość 2 kilometrów od Ołońca. Niestety, silny mróz i zmęczenie zmusiły żołnierzy do powrotu. Na skutek tego cała operacja wzięła w łeb, zamieniając się w niszczycielski pochód, który określić można mianem „okrutnego", nawet na miarę obyczajów panujących w tym względzie w XVII wieku. W czasie swego pochodu Szwedzi mordowali wszystkich Rosjan, na których się natknęli: mężczyzn, kobiety i dzieci; spalili 11 cerkwi i 66 wsi, zniszczyli około 50 łodzi i zarżnęli wszystkie sztuki bydła, których nie byli w stanie zabrać ze sobą. Na początku marca przeprowadzono podobną operację w tym samym okręgu. W niedzielę wielkanocną ponad 3000 jazdy wpadło do wsi Tulemajarvi: wszyscy mieszkańcy, którzy pokazali się na ulicy, zostali zabici; wszyscy ci, którzy ukryli się w domach, spaleni, po czym podobnie postąpiono w sąsiedniej wsi. Chodziło o to, aby stworzyć coś na kształt martwej strefy i tym samym uniemożliwić Rosjanom przeprowadzanie ataków na prowincję Keksholm. Wielu wysoko postawionych Szwedów - wśród nich Per Brahe - zaprotestowało przeciwko tym okrucieństwom. Jakby na to nie spojrzeć, spirala barbarzyństwa i przemocy oparta na przesłankach etnicznych nakręcała się jeszcze wcześniej. Oto kilka fińskich wsi położonych nad Newą zostało zaatakowanych i spalonych, a wśród Rosjan mówiło się, że popełniono błąd, kiedy w czasie marszu nie skorzystano z okazji, aby wymordować całą ludność wyznania protestanckiego, zamieszkującą prowincję Keksholm, i że błąd ten należy jak najszybciej naprawić. Czy mamy jeszcze króla? Zajazdy, wyprawy łupieżcze i zwiadowcze trwały przez całą wiosnę i lato 1657 roku, przenosząc się z jednej strony granicy na drugą. Nie da się jednak nawet w przybliżony sposób określić natężenia walk albo liczby zabitych. Obie strony były bowiem na tyle silne, że z powodzeniem mogły przeciwdziałać poczynaniom przeciwnika, ale na tyle słabe, że niezdolne były do przeprowadzenia jakiegoś większego ataku na wroga. Inicjatywa stopniowo przeszła jednak w ręce armii fińskiej. Z wielkim trudem udało się zebrać kilka małych okrętów wojennych - reszta znajdowała się akurat w drodze do Danii. Najpierw skierowano je do Nyen nad Zatoką Fińską. Część z nich po-żeglowała dalej Newą aż do Noteborga, a już na początku czerwca niewielka eskadra szwedzka złożona z uzbrojonych statków wpłynęła na Ładogę. Szwedzi pozostawali na niej przez całe lato, doprowadzając kilka razy do wymiany ognia z łodziami rosyjskimi, strasząc swym widokiem mieszkańców nadbrzeżnych wsi. Pod koniec lipca niewielki oddział, złożony z 1700 żołnierzy, przeprowadził atak na tereny położone na południe od Ładogi, a następnie skierował się na potężny rosyjski szaniec znajdujący się w pobliżu wsi Ława. Tym samym wojna przeniosła się na terytorium nieprzyjaciela. Plan polegał na zaatakowaniu wroga od czoła - w tym samym czasie okręty znajdujące się na Ładodze miały wysadzić desant na tyłach nieprzyjaciela. Kiedy 11 sierpnia oddział dotarł do Ławy, jego dowódca nie wiedział, że desant się nie powiódł z powodu niskiego stanu wody. Z misją zwiadowczą wysłano jednego z kornetów5 na czele 15 żołnierzy, ale nie dostrzegli oni ani jednego Rosjanina, nawet na wałach szańca. Ostrożny kornet oddał na wszelki wypadek strzał ze swego pistoletu. Chwilę potem rzucił się wraz ze swymi żołnierzami do ucieczki, dzięki czemu ratował życie. Oto bowiem jak na komendę zza szańca wypadła rosyjska załoga: Kozacy, dragoni, piechota zaciężna, strzelcy i inna egzotyczna zbieranina, z których zazwyczaj składała się rosyjska armia. Bitwa, do której wkrótce potem doszło, rozgrywała się przez dłuższy czas w lesie iglastym, co przyczyniło się do zmniejszenia 5 Komet (franc, cornette - sztandar), w zachodniej Europie w XVI-XVIII wieku, oficer noszący sztandar swojej jednostki - chorąży (przyp. red.). 294 295 Niezwyciężony strat, ale spotęgowało zamieszanie. Fińska jazda odciągnęła jazdę rosyjską, zdobyła jedną chorągiew i wzięła jeńców, ale kiedy Finowie zaczęli się wycofywać, spadły na nich pociski wystrzelone przez ich własnych towarzyszy z oddziału. W kilku miejscach wybuchła panika. Oddziałom, które wytrwały na swych pozycjach, udało się powstrzymać natarcie nieprzyjaciela na niewielkim wzgórzu, a po pół godzinie dość intensywnej, choć bezskutecznej strzelaniny, panika zakradła się w szeregi Rosjan. Nie wiadomo dlaczego rzucili się oni do bezładnej ucieczki, szukając schronienia w swym szańcu. Bitwa dobiegła końca. Po obu stronach śmierć poniosło kilkudziesięciu żołnierzy, choć na placu boju pozostało więcej Rosjan niż Finów, głównie dlatego, iż wszyscy jeńcy rosyjscy, których na początku starcia wzięto do niewoli, zostali potem zabici w czasie odpierania rosyjskiego szturmu na wzgórze. Pod wieczór na niebie ukazały się pierwsze pióropusze dymu: to Rosjanie palili zbiory. Finowie mieli tylko niewielkie zapasy żywności, a ponieważ żywności brakowało także w całej okolicy, oddział zrobił w tył zwrot i ruszył z powrotem do Finlandii. W tym samym czasie w okolicy położonej na północ od jeziora, Rosjanie przygotowywali się do tego samego, co niedawno Finowie, to znaczy do przeniesienia wojny na terytorium przeciwnika. Oddział liczący około 300 ludzi wkroczył do okręgu Kajana, dokonując licznych zniszczeń, ale miał pecha, bo 17 sierpnia wpadł na regularny oddział fińskiego wojska, który zajęty był właśnie ćwiczeniem lokalnych chłopów w posługiwaniu się bronią: po krótkim, ale krwawym starciu, Rosjanie zostali odparci. Inny, równie mały oddział rosyjski, przemknął się w pobliżu Keksholmu i, pozostawiając za sobą zgliszcza spalonych wsi, ruszył na południe, w stronę Pojezierza Karelskiego, gdzie starł się z wysłanym tam pospiesznie fińskimi posiłkami, po czym wycofał się przez lasy. W drodze powrotnej Rosjanie niszczyli mosty i od czasu do czasu ścierali się ze swymi prześladowcami. Po tych wszystkich wydarzeniach zapanował okres względnego spokoju. Jesień 1657 roku przebiegała bez żadnych ekscesów. Jak zwykle, kiedy pogarszała się pogoda, wzrastała liczba przypadków dezercji; na domiar złego rozszalała się zaraza, która dotarła do Finlandii na pokładzie statku przybyłego z Rewalu. Kiedy nadeszła 296 Czy mamy jeszcze króla? WALKI W FINLANDII I INFLANTACH 1657-1658. X Bitwa • Miasto * Ufortyfikowane miasto ©Miasto oblegane albo brane głodem ^ Transport łodziami ,-----^ Kierunek -----r rosyjskich ataków Początek operacji szwedzkiej 1657 r.: wyprawa przeciwko Ołońcowi; w lipcu inny oddział szwedzki atakuje rosyjski szaniec pod Ławą Jez. Ladoga Olonets * W następnym miesiącu armia litewska najeżdża Inflanty; Litwini odnoszą na początku sporo sukcesów, zajmując m.in. Wolmar... W marcu 1658 r. Rosjanie podejmują ostatnią, bezskuteczną próbę zajęcia Nyen. Wkrótce potem podpisano zostaje zawieszenie broni. ...ale choroby i braki w zaopatrzeniu zmuszają iich do powrotu do Litwy w lutym 1658 roku. We wrześniu oddziały szwedzkie przypuszczają atak na Augudow, który kończy się niepowodzeniem. Nowogród Wielki ^ ROSJA Tego samego iata armia rosyjska przeprowadza dwa silne natarcia na Inflanty. Oba kończą się niepowodzeniem. 297 Niezwyciężony zima 1658 roku, w rejonach przygranicznych zapanował całkowity spokój, bo ten sam mróz, który umożliwił Szwedom przeprawę przez Wielki i Mały Bełt, sparaliżował armię operującą w pobliżu Ładogi, tym bardziej, że pokrywa śniegu stawała się coraz grubsza. Dnia 9 kwietnia w pobliżu szańca pod Nyen pojawił się niespodziewanie jakiś rosyjski oddział, próbując go zająć przy pomocy zaskakującego szturmu. Załoga była już jednak wcześniej ostrzeżona, więc na przedpolu zostało około 40 zabitych Rosjan, którzy próbowali przedrzeć się przez zasieki i przeszkody ustawione wokół obwałowań. Udało im się tylko ostrzelać z moździerzy szaniec kamieniami, po czym znikli tak samo, jak przyszli. Półtora miesiąca później niewielki oddział rosyjskiej jazdy pojawił się w pobliżu Nóteborga. Ich dowódca poinformował załogę, że car nakazał im, aby przerwać działania zbrojne. Tak oto zakończyła się wojna szwedzko-rosyjska. Na razie. Wojna pozostawiła po sobie gorzkie wspomnienia, które na długo pozostały w pamięci ludzkiej. I nie chodziło tu w pierwszym rzędzie o straty materialne ani nawet o liczbę zabitych. Bo chociaż zniszczenia dotknęły wiele terenów przygranicznych - spalonych zostało 5 małych miast, a tylko w Kerimaki i Saminge z ziemią zrównano 93 gospodarstwa - to odbudowa nastąpiła w dość szybkim tempie6 (liczba ofiar była też ograniczona: w walkach zginęło około 600 żołnierzy). Najtrudniej było jednak jak zwykle naprawić szkody, które powstały w świadomości ludzkiej. Od pradawnych czasów w rejonach przygranicznych w dość luźny sposób mieszały się ze sobą narody, języki i religie. Teraz jednak czasy te były już dość odległe. Tylko niewielu mieszkańców Keksholmu i Ingrii wyznania prawosławnego, którzy opuścili swe domostwa albo zostali z nich wypędzeni, powróciło z tułaczki. Ich pola przejęte zostały przez chłopów wyznania luterańskiego. Obie strony przechowywały jeszcze w pamięci urazy spowodowane 6 Przyczyniły się do tego dwa główne czynniki: bo chociaż zniszczeniu uległy pola uprawne, to w zasadzie udało się uratować bydło; poza tym można było zasiać nowe uprawy na wykarczowanych gruntach, położonych i ukrytych głęboko w lasach. 298 Czy mamy jeszcze króla? przypadkami gwałtów i przemocy, i nadal odnosiły się do siebie z wielką nieufnością. Kilka lat później wystarczyła jakaś plotka o tym, że Rosjanie szykują się do nowej wojny, aby zarówno chłopi, jak i miejscowe władze fińskie w pośpiechu opuścili swoje domy i w panice, unosząc ze sobą cały swój dobytek, uciekły w głąb kraju. Nie była to jednak jedyna przepaść, która powstała na skutek wojny. Po stronie Finów poważnie spadło zaufanie do króla i jego rady. Można przyjąć, że tak samo, jak rozczarowanie Norwegów z powodu zainteresowania obroną ich prowincji ze strony króla Danii stało się prawdopodobnie jednym z głównych czynników, które przyczyniły się do ukształtowania się norweskiej świadomości narodowej, tak samo doświadczenia, jakie z ostatniej wojny wynieśli fińscy poddani Karola Gustawa, kazały im postawić sobie pytanie, czy zawsze będą szczęśliwymi poddanymi szwedzkiego króla. Kiedy Rosjanie rozpoczęli wojnę, Finlandia prawie zupełnie ogołocona była z żołnierzy, których już wcześniej wysłano na okrętach do nieznanych im regionów Europy. Dzięki sile lokalnej władzy oraz ofiarności miejscowej ludności udało się w końcu z wielkim trudem wystawić nowe siły przeznaczone do obrony kraju; ledwo jednak do tego doszło, ze Sztokholmu zaczęły nadchodzić królewskie rozkazy, w których szwedzki monarcha żądał, aby i te oddziały wysłane zostały poza Finlandię, przede wszystkim do Inflant. Z wojskowego punktu widzenia do żądań tych nie można się było przyczepić - nadbałtyckie prowincje szwedzkie były bez wątpienia wystawione na większe zagrożenie niż prowincje fińskie. Natomiast z psychologicznego punktu widzenia oznaczało to katastrofę. Finowie czuli się nie tylko opuszczeni, ale i wykorzystani. Zarówno ze strony wyższych, jak i niższych sfer dały się słyszeć pomruki niezadowolenia. Gustaw Horn, od stycznia 1657 r. naczelny dowódca wojsk fińskich, spostrzegł, że wszystkie jego błagania o przysłanie posiłków są albo odrzucane, albo nikt o nich nie pamięta. W końcu wpadł w taką złość, że napisał długi list do Karola Gustawa, w którym stosując zręczne eufemizmy, zawarł całkowitą krytykę królewskiego postępowania w tej sprawie. Pekka Myllarinen, chłop i dzierżawca z Joutseno, wyraził to w o wiele 299 Niezwyciężony prostszych słowach: „Czy mamy jeszcze króla?" - pytał w czasie kłótni na posiedzeniu tingu7; „Król to błazen. Kto go prosił, żeby się bił?" Odważnego Pekkę skazano potem na śmierć. Za jakie przestępstwo? „Za brak posłuszeństwa". W pewnym sensie można powiedzieć, że Inflanty miały sporo szczęścia, że oddziały rosyjskie latem 1656 roku były co prawda na tyle silne, że zdołały wtargnąć w głąb kraju, ale jednocześnie zbyt słabe, aby go podbić. Po tym, jak liczna niegdyś armia carska stopniała na skutek walk i jak niepyszna wycofała się po zakończonym niepowodzeniem oblężeniu Rygi, nie było już nikogo, kto kontrolował Finlandię w całości. Wszystko też byłoby bardziej rozsądne, niż prowadzona bez żadnego planu walka o Inflanty, do której wkrótce doszło, a która przybrała postać szeregu drobnych potyczek, wypadów, zajazdów. Było to zbyt mało, żeby wyjść z panującego impasu, a jednocześnie wystarczyło, żeby życie mieszkańców uczynić pełnym cierpień (nie zawsze miało to wiele wspólnego z wojskową stroną operacji; chodziło raczej o „pobudzenie żołnierzy do lepszego działania poprzez ukazywanie im okazji do zdobycia łupów, jakie stwarza wojna"). Żadna ze stron - tak jak to było w przypadku wojny z Rzeczpospolitą - nie była bez winy. I w taki sam sposób zdesperowanie, chciwość i zdziczenie tzw. „pospolitego ludu" przyczyniło się do wzrostu bezprawia: coraz częściej dochodziło do rabunków prowadzonych na własną rękę, do atakowania dóbr szlacheckich i szwedzkich posterunków. Wkrótce też w całej prowincji rozszalała się epidemia zarazy, przyczyniając się do całkowitego pogrążenia się miejscowej ludności w mroku i chaosie. Ani plany agresorów, ani ich przygotowania nie szły dalej niż w czasie pierwszego ataku, dlatego też zima i wiosna 1657 roku nie obfitowały w zbyt wiele wydarzeń. Przyczyniło się do tego również i to, że obaj władcy przestali się interesować tym właśnie teatrem wojennym. Karol Gustaw nigdy nie chciał tej wojny, pragnął natomiast położyć jak najszybciej kres czemuś, co uważał za „mało znaczący incydent". Car ze swej strony był z pewnością rozczaro- 7 Ting - odpowiednik polskiego sejmiku ziemskiego (przyp. tłum.). 300 Czy mamy jeszcze króla? wany rezultatami pierwszej fazy wojny, które nijak się miały do kosztownych przygotowań i dużych strat. Poza tym stosunki pol-sko-rosyjskie, które nigdy nie miały stabilnego charakteru, wykazywały oznaki nadchodzącego kryzysu8. Dlatego też Rosjanie spokojnie siedzieli w swych twierdzach, Szwedzi w swoich, a obie strony zadawalały się przeprowadzaniem od czasu do czasu wypadów i kontrataków, które nie różniły się od siebie niczym innym jak tylko datą i nazwą miejsca, w którym do nich dochodziło. Latem 1657 roku zaraza pustosząca prowincje nadbałtyckie osiągnęła swój punkt kulminacyjny. Jej ofiarą padli zarówno żołnierze, jak i ludność cywilna. „Bydło błąkało się bez pastuchów" czytamy w jednym ze szwedzkich źródeł historycznych, „plony gniły na polach, bo nie było nikogo, kto mógłby je zebrać, a z domów dochodził niewyobrażalny smród". W samym tylko Rewalu w ciągu jednego tygodnia pogrzebano 300 ciał, a po tym, jak zmarła większa część mieszkańców miasta, reszta uciekła na prowincję, przez co miasto prawie całkiem opustoszało. Pod koniec czerwca 103 żołnierzy spośród liczącej 152 ludzi załogi Parnawy zapadło na chorobę, a w tym samym czasie zmarło 261 osób spośród załogi Neumunde, i tylko 107 żołnierzy pozostało przy życiu. I tak dalej, i tak dalej. Mimo szalejącej zarazy szwedzkie prowincje nadbałtyckie stały się latem i jesienią 1657 roku świadkiem czterech operacji, które były na tyle duże, że można je nazwać kampaniami. Miały one niewielki wpływ na przerwanie impasu, ale tym bardziej odbiły się na losach kraju i ludności. Wszystkie cztery zakończyły się niepowodzeniem. Armia rosyjska rozpoczęła dwie z owych kampanii na początku lata9. Jej główne siły powtórzyły manewr z poprzedniego roku, 8 Na domiar złego kilka miesięcy wcześniej doszło do buntu w Astrachaniu. 9 Szwedzi dysponowali na tym teatrze wojennym blisko 13 000 armią polową, nie licząc załóg twierdz, i to oni na początku 1657 r. rozpoczęli ofensywę na klasztor Pskowsko-Pieczerskij, odpartą przez odsiecz przysłaną z Pskowa.. W lecie Moskwicini ponieśli klęskę pod Walką. Natomiast we wrześniu uderzył korpus de la Gardie na Gdów (między jez. Czudzkim a zatoką Fińską). Akcja zakończyła się porażką Szwedów. Oblężony garnizon odparł szturm, a przybyły z odsieczą 301 Niezwyciężony maszerując majestatycznym krokiem wzdłuż biegu Dyny, kierując się po raz kolejny w stronę Rygi. Żołnierze pokonali dwie trzecie dystansu aż doszli do Kokenhusen, który nadal pozostawał w ich rękach, rzucili kilka razy przerażonym wzrokiem na wyludnione z powodu zarazy okolice, po czym zawrócili do Rosji. Wojskiem dowodzili jak poprzednio zagraniczni oficerowie, a w armii zanosiło się na bunt. Jeden z rosyjskich oddziałów pod dowództwem wojewody pskowskiego, liczący prawie 8000 ludzi, przekroczył granicę w najdalej na północ wysuniętym punkcie i pod miejscowością Walk natknął się na 2500 szwedzkiej jazdy -jedyny tego typu oddział, jaki Szwedzi mieli do obrony całych Inflant. W bitwie, która się wkrótce potem rozegrała, Szwedzi wycięli w pień cztery rosyjskie kompanie, zdobywając przy tym 32 chorągwie; wśród jeńców wziętych do niewoli znalazł się sam wojewoda, który śmiertelnie ranny od postrzału zdążył jeszcze powiedzieć, że jego zadanie polegało nie na podbiciu prowincji, tylko na jej całkowitym zniszczeniu i spaleniu. Inflanty miały stać się pustynią, strefą buforową, zapobiegającą przyszłym szwedzkim atakom. Podbudowani tym niewielkim sukcesem, a zwłaszcza nerwowymi zachętami ze strony Karola Gustawa, który raz za razem przypominał o przeniesieniu działań na terytorium przeciwnika i poddaniu ich większej presji, dowódcy szwedzcy zaryzykowali bardziej śmiały atak. Ale i tym razem bez powodzenia. Operacją dowodził Magnus De la Gardie, którzy zabrał się do rzeczy ze swą zwyczajową mieszaniną dokładności i braku kompetencji. Na początku września prawie 3000 jazdy i piechoty opuściło Estonię, przeprawiło się przez Narwę na specjalnie zbudowanym moście drewnianym, po czym rozłożyło się obozem po rosyjskiej stronie. Żołnierze przystąpili do rabunków, a dymy spalonych wsi snuły się aż do Augdowa. Po przybyciu na miejsce Szwedzi spalili przedmieścia i wszystkie wsie w promieniu mili od miasta. Ponieważ zaś komendant Augdowa mimo kilkukrotnych, grzecznych nawoływań nie zgadzał się na poddanie miasta, a do Szwedów dotarła wiado- wojewoda Chowański pobił Szwedów nad rzeką Czermą i kontynuując działania ruszył ku Narwie (nie zamierzając jej zdobywać), a następnie skierował się ku Rewalowi, który obiegł (przyp. red.). 302 Czy mamy jeszcze króla? mość o nadciągającej armii rosyjskiej, zdenerwowany i wystraszony De la Gardie uznał całą wyprawę za bezcelową i postanowił wycofać się pod osłoną nocy. Powtórzyła się więc sytuacja z czasów bitwy o Rygę, kiedy to De la Gardie stracił głowę i zarządził odwrót, który również odbywał się w zupełnych ciemnościach. Podobnie stało się i tym razem. W trakcie wykonywania przez Szwedów manewru, Rosjanie przeszli nieoczekiwanie do kontrnatarcia: cała tylna straż szwedzka została rozbita, a uciekające oddziały wymieszały się ze sobą, przez co powstał kompletny chaos. Gdyby strach przed zarazą nie zniechęcił Rosjan do kontynuowania pościgu za Szwedami aż do Estonii, mogłoby się to dla nich skończyć fatalnie. Rosjanie zadowolili się jednak tylko kilkoma akcjami we wschodnich prowincjach nadgranicznych, dzięki czemu Szwedzi zdołali się wycofać do Rewalu, aby doprowadzić swe oddziały do porządku10. Po tym, co się zdarzyło, De la Gardie nie podejmował już kolejnych prób mających na celu przeniesienie działań wojennych na terytorium wroga, naciskania Rosjan itp. Nie miał na to ani czasu, ani ludzi, ani chęci. Tym bardziej, że na terytorium Inflant wkroczył nowy nieprzyjaciel: w październiku armia litewska przeszła od południa przez Dynę i ruszyła na północ. I tak oto, podczas gdy natarcie rosyjskie groziło podziałem Inflant w poprzek, pojawienie się nowego najeźdźca groziło podziałem prowincji wzdłuż. Odkąd armia szwedzka opuściła Polskę, Litwini i Polacy zyskali możliwość przeprowadzenia kilku śmiałych ataków; to, że zamierzali uderzyć na Inflanty, nie było żadnym zaskoczeniem: wielu z nich nadal uważało, że prowincja stanowi część państwa polskiego, a na dodatek część ludności Inflant również skłaniała się do tej tezy. 10 Z powodu ciemności - która zapobiegła większym stratom w szeregach szwedzkiego wojska, a może nawet kompletnej klęsce - nie dało się ocenić tego, co się zdarzyło; dowódcy obu wojsk przedstawili więc zafałszowane wersje wydarzeń. De la Gardie twierdził, że Rosjanie stracili „przynajmniej 400 ludzi" (w rzeczywistości tylko 24); dowódca rosyjski, tryskający entuzjazmem, doniósł, że jego siły zniosły nie mniej niż 2 szwedzkich generałów, 3 pułkowników, 22 oficerów, 800 jazdy i 2700 piechoty; najbardziej godna podziwu jest ta ostatni liczba, ponieważ w skład szwedzkiego oddziału wchodziło tylko 250 piechoty. 303 Niezwyciężony Litwini odnosili kolejne sukcesy w imponująco szybkim tempie. Przemieszczali się w tradycyjny dla siebie szybki sposób, mając wielu zwolenników wśród inflanckich chłopów i części zacięż-nych służących w armii szwedzkiej. Chłopi pomagali tym ostatnim, gdy ci dezerterowali (oddziały litewskie traktowały miejscową ludność w wyjątkowo przyjazny sposób). Kobryń i Rygę starali się wziąć głodem, ponieważ brakowało im ludzi i uzbrojenia do prowadzenia zwykłego oblężenia; zajęli wiele mniejszych, opuszczonych twierdz, a sporo innych - bronionych przez załogi - zdobyli z dużą łatwością. Wolmar, położony w samym sercu Inflant, skapitulował pod koniec października, już po tygodniu walk. Kilka tygodni później Litwini dotarli do wybrzeża Bałtyku i obiegli Parnawę. Zdemoralizowane i nie mające zbyt dużego pola manewru siły szwedzkie mogły tylko zaciskać zęby ze złości i starać się utrzymać resztki tego, co pozostało (duża nerwowość panowała zwłaszcza w Rydze, ponieważ i tak już nieliczną załogę dziesiątkowała zaraza: kiedyś jednego dnia zmarło 20 żołnierzy. „Brakowało pieniędzy i ludzi, ale nie brakowało lamentów i nędzy"). Ale i litewskie sukcesy miały charakter przejściowy. Pod koniec stycznia 1658 roku, Litwini zrezygnowali nagle z zamiaru zajęcia Parnawy, a w lutym ich ostatni oddział opuścił Inflanty11. Armię litewską spotkał los typowy dla armii siedemnastowiecznych: nie zwyciężyła jej potęga militarna przeciwnika, tylko choroby i głód. W tamtym okresie wielkie połacie Inflant były tak spustoszone, że wyżywienie dużych armii stało się prawie niemożliwe (niektóre obszary stały się terenem działań bandyckich grup, działających z podpuszczenia miejscowej szlachty). Już w październiku 1656 roku szwedzcy urzędnicy donosili, że północno-wschodnie regiony prowincji były całkowicie ogołocone z żywności: nie ostał 11 Inflanty zaatakowała dywizja litewska hetmana polnego Wincentego Gosiewskiego, wsparta pospolitym ruszeniem. Gosiewski zdobył Kies (Wenden), Wolmar i zamek Kreytz, odcinając Rygę. De la Gardie próbował ruszyć miastu z odsieczą, lecz został zmuszony przez Litwinów do odwrotu. Gosiewski, odparty od Parnawy w marcu 1658 r. wycofał się pod Kircholm (przyp. red.). 12 Liczby podaję w przybliżeniu, ponieważ dla lepszego zrozumienia zagadnienia przetłumaczyłem słowo „hake" jako „gospodarstwo" (przyp. tłum.). 304 Czy mamy jeszcze króla? się tam „nawet pojedynczy płot" (w 1658 roku zanotowano wpływy jedynie z 1400 spośród 4300 gospodarstw12). Wielu mieszkańców uciekło, kierując się albo na wschód, albo na zachód, lub też zostało uprowadzonych przez Rosjan lub zabitych przez wojska pustoszące ich ziemię. Według współczesnych obliczeń armie zabiły przynajmniej 2000 chłopów, dokonywały licznych rabunków, umierały od zarazy albo z głodu. W Ingrii straty osiągnęły katastrofalny rozmiar: w okręgu Jama, położonym na wschód od Narwy13, liczba ludności zmniejszyła się prawie o 90%! To właśnie w Jama rozegrała się zimą 1658 roku jedna z nielicznych, większych bitew. Po ostatnich, letnich niepowodzeniach, Rosjanie nadal kontynuowali ataki na szwedzkie twierdze przygraniczne, które się tam wbrew wszelkim oczekiwaniom jeszcze ostały. Pewnej grudniowej nocy poddała się twierdza Marienburg we wschodnich Inflantach (na skutek zarazy liczebność załogi twierdzy spadła do kilkadziesięciu osób, ale żołnierzom udało się ku zdumieniu Rosjan odeprzeć dziesięć ataków z rzędu. Kiedy jednak na skutek ostrzału twierdza została zburzona, jej dowódca zgodził się, że kontynuowanie walki nie ma sensu i ogłosił kapitulację). Natomiast pod koniec stycznia kilka tysięcy żołnierzy rosyjskich wymaszerowało z Nowgorodu i Pskowa, kierując się w stronę Jamy. Kiedy tam dotarli, przystąpili do ostrzału miasta, używając do tego celu czterech armat. Obroną dowodził porucznik, który miał do dyspozycji garstkę żołnierzy, dlatego też bardzo szybko wycofali się oni i zamknęli na zamku. Najbliższa szwedzka załoga znajdowała się w Narwie, ale jej dowódca, który całkowicie upadł na duchu, uznał, że godziny żołnierzy obleganych w Jamie są policzone. W połowie lutego wysłano w tamtym kierunku oddział zwiadowczy, który powrócił z zadziwiającą informacją, że niewielka załoga nadal się broni. W największej tajemnicy zorganizowano więc ekspedycję ratunkową. W czasie tych przygotowań bramy wjazdowe do miasta były zamknięte, aby informacja o szwedzkich planach nie przeciekła do Rosjan. Nocą 4 marca 800 ludzi opuściło Narwę. Przedzierając się 13 Narwa to zarówno nazwa rzeki, jak i miasta. To tutaj w listopadzie 1700 roku Karol XII odniósł wielkie zwycięstwo nad rosyjską armią (przyp. tłum.). 305 Niezwyciężony przez zasypane śniegiem drogi, dotarli o świcie do Jamy, zaskakując rosyjskich żołnierzy. Rosjanie musieli się wycofać spod murów miasta. Okazało się wtedy, że niewielka załoga szwedzka odparła niedawno sześć kolejnych ataków, ale poniosła tak duże straty, że rozważała już nawet możliwość kapitulacji. Dowódca miał właśnie wydać rozkaz opuszczenia zamku. Po tym niepowodzeniu Rosjanie zabili szwedzkich jeńców i opuścili okolicę Jamy. W następnym miesiącu doszło do całej serii mniejszych potyczek, między innymi pod Narwą. Wkrótce jednak wszystkie większe walki wygasły, do miast powrócili rosyjscy kupcy, którzy wznowili swą działalność, a w maju 1658 roku do Inflant dotarła informacja, że Szwecja i Rosja podpisały układ o zawieszeniu broni. Obie strony znalazły się więc ponownie w punkcie wyjścia: nikt niczego nie zyskał, nie zdobył, nie utrzymał, nie ustanowił i żadna ze stron nie mogła uznać się za zwycięzcę. Spokój, jaki zapanował po tej stronie Bałtyku, nie miał jednak trwać wiecznie. Władza Szwecji w prowincjach nadbałtyckich przetrwała rosyjską agresję i litewskie najazdy, ale ten wstrząsający fakt nie skłonił Karola Gustawa do tego, aby wykorzystać okres spokoju do wzmocnienia i odbudowania sił obronnych. Przeszkodą ku temu był skomplikowany i dziwny system finansowania wydatków wojskowych i sposób funkcjonowania szwedzkich sił zbrojnych, oparty na polityce agresji. Jeśli ktoś już naprawdę zastanawiał się nad obroną, to zazwyczaj przybierała ona formę ataku. Prowincje nadbałtyckie dysponowały coraz mniejszą ilością żywności, były też coraz bardziej zniszczone i spalone, a dowódcy wojsk ruszyli na poszukiwanie nowych baz zaopatrzeniowych. A kiedy już znaleźli taki kraj, który miał korzystne położenie w obliczu zbliżającego się konfliktu z Brandenburgią, to stało się jasne samo przez się, że zwróci on uwagę dowódców i ich głodnych armii. Krajem, który zainteresował szwedzkie dowództwo, była Kurlandia. Jedyne państwo w północno-wschodniej Europie, które na razie nie pozostawało w stanie wojny ze Szwecją. Karol Gustaw postanowił to jednak zmienić i dlatego wydał rozkaz do 306 Czy mamy jeszcze króla? rozpoczęcia nowej wojny. Latem do portu w Rydze wpływał jeden statek za drugim; wyładowywano z nich żołnierzy, konie i wozy. Wszystko to miało posłużyć do przeprowadzenia akcji, która miała wzbudzić jeszcze więcej uwagi niż atak na Danię. Była ona również tak bezprawna, że już na zawsze utrwaliła w Europie obraz Karola Gustawa jako niegodnego zaufania, niegodziwego awanturnika. 307 Atak na Kopenhagę szwedzcy byli głodni i przemarznięci, ponieważ już trzecią z kolei noc maszerowali w śniegu, aby przypuścić szturm na stolicę Danii. W ciągu dwóch poprzednich nocy musieli jednak za każdym razem wracać do swego ogromnego obozu za wzgórzami. Powód był prosty: Karol Gustaw wahał się. Jego zły humor dowodził, w jak kiepskim nastroju się znajdował. Nie tak dawno o mało nie pobił swego przyjaciela z dzieciństwa, Hansa Mórnera, który tylko wyraził swe wątpliwości. Karol Gustaw najchętniej wolałby uniknąć bezpośredniego szturmu na miasto. Taki nieudany szturm miałby opłakane skutki, ale i atak zakończony powodzeniem miałby wysoką cenę. Bał się na przykład, że w czasie rabunków, do jakich musiałoby dojść po zajęciu miasta, część jego bogactw i zapasów zostałaby rozkradziona. Miał natomiast nadzieję, że Duńczycy po raz kolejny będą chcieli uniknąć walki. Dlatego też w trakcie dwóch poprzednich nocy prowadził tylko pozorowane ruchy swego wojska, co miało przerazić mieszkańców Kopenhagi14. Żeby podstęp się udał, żołnierze musieli trwać na swych pozycjach aż do świtu tylko po to, żeby mogli zobaczyć ich 14 Tuż przed tym manewrem wysłano do miasta delegację, aby przedstawiła propozycję umowy. 308 Atak na Kopenhagę mieszkańcy miasta, zgromadzeni na wałach okalających stolicę. Jednak mimo, iż armia szwedzka starała się zachowywać jak naj-dzielniej, Duńczycy nie sprawiali wrażenia, że chcą się poddać. Teraz nie było już czasu na udawanie. Trzeba było zacząć działać na poważnie. W ciemnościach nocy na wzgórzu Valby15 dostrzeżono umówiony sygnał ogniowy - dwie płonące beczki ze smołą. Szturm na miasto mógł się zacząć. Najpierw do boju ruszyło około 70 muszkieterów, wszyscy ubrani w luźne, białe, płócienne koszule narzucone na wierzchnie ubranie, białe kaptury nałożone na kapelusze i czapki. Muszkieterowie poruszali się na nartach, a wielu z nich miało na uzbrojeniu nowy typ granatów muszkietowych w kształcie jajek. W ślad za nimi podążało około 150 marynarzy i bombardierów. Większość marynarzy niosła ze sobą drabiny oblężnicze. Były one tak duże, że jednocześnie mogło się nimi wspinać kilku ludzi obok siebie. Inni ciągnęli za sobą przenośne pomosty na kołach. Wszyscy bombardierzy mieli granaty ręczne, z wyjątkiem kilku, którzy ciągnęli pojemnik wyładowany petardami. Muszkieterowie wyposażeni byli w grube czapy z materiału, które można było narzucać na ostre końcówki palisady, co znacznie ułatwiało pokonywanie tej przeszkody. Marynarze mieli też młoty kowalskie, łomy i siekiery służące do wyrąbywania otworów w palisadzie. Oprócz drabin niesiono także worki z sianem i bosaki: bosaków zamierzano użyć do usuwania zapór umieszczonych na wałach obronnych, do utrzymywania w stanie równowagi chwiejnych drabin i do podtrzymywania ich od spodu. Worki z sianem planowano umieścić w górnej części drabin dla zachowania równowagi. Wiele drabin miało wbite od spodu żelazne bolce. Za tą pierwszą grupą postępowała piechota, oddział za oddziałem w dwóch równoległych kolumnach - w sumie około 5800 ludzi. Różnorodność uzbrojenia i wyposażenia świadczyć może o dokładności i poważnym podejściu do zadania. Żołnierze mieli na swym wyposażeniu - oprócz typowego sprzętu wymaganego 15 Valby położone było na południe od Kopenhagi - obecnie jest dzielnicą stolicy Danii (przyp. tłum.). 309 Niezwyciężony przy takich okazjach - mnóstwo sprzętu specjalistycznego umieszczonego na wozach i saniach: małe moździerze planowane jako wsparcie ogniowe i hiszpańskie kozły, kosze szańcowe, worki z piaskiem służące do ochrony zajętych pozycji, duże kładki szturmowe, będące na wyposażeniu postępującej za piechotą kawalerii, jak również małe łodzie załadowane łatwopalnymi materiałami - zamierzano ich użyć przeciwko okrętom duńskim, które stały skute lodem. Szwedzi nie dysponowali natomiast zwykłą artylerią, co może budzić pewne zdziwienie. Chodziło jednak o to, aby w błyskawicznym tempie przebić się przez wały miejskie i przystąpić do natychmiastowego, zmasowanego szturmu. Gdyby trzeba było ciągnąć ciężkie, nieruchliwe armaty, na nic by się one nie przydały; przeciwnie - mogłyby opóźnić tempo całej operacji. Szwedzi mieli poza tym nadzieję, że granaty ręczne, a zwłaszcza ów nowy typ granatów, które można było wystrzeliwać za pomocą muszkietów, w pewnym stopniu zastąpią artylerię, tak, jak to miało miejsce w czasie szturmu na twierdzę Frederiksodde. Na samym końcu jechała jazda - 1900 ludzi. Poszczególne oddziały wojska znikały jedne za drugimi w ciemnościach, które w czasie tej bezgwiezdnej nocy były tak gęste, że poszczególne grupy ludzi można było rozpoznać tylko dzięki przytłumionym odgłosom wydawanym przez końskie kopyta, buty maszerującej piechoty czy też skrzypienie sań na śniegu i chrzęst kół. Wszyscy odczuwali na swych policzkach chłodne podmuchy zimy. Początkowo wojsko podążało wzdłuż porośniętego krzakami brzegu, ale kiedy pierwsze szeregi dotarły do zewnętrznych, zburzonych fortyfikacji, skręciły na prawo, idąc teraz po zasypanym śniegiem lodzie. Mury miasta oddalone były już tylko o kilometr. Jeszcze w październiku 1657 roku, kiedy Szwedzi musieli zrezygnować z oblężenia miasta, Karol Gustaw rozważał pomysł o wzięciu Kopenhagi szturmem. Na przełomie roku strategiczne położenie Szwecji pogorszyło się tak znacznie, że tak śmiałe przedsięwzięcie wydawało się jedynym sposobem na dokonanie szybkiego i radykalnego przełomu. Po raz pierwszy od dawna, zabiegi dyplomatyczne podejmowane przez Szwedów zakończyły się niepowodzeniem. Rząd francuski okazał brak zainteresowania wplątywaniem się w wojnę, która 310 Atak na Kopenhagę doprowadziłaby do natychmiastowego konfliktu z austriackimi Habsburgami. Wprawdzie Oliver Cromwell zgodził się, po długich i trudnych negocjacjach, wysłać Szwedom na pomoc angielską flotę, ale ledwo wypłynęła ona z portu, powiał silny, przeciwny wiatr, a lody skuły morze, co stało się dla Anglików pretekstem do rezygnacji z zaplanowanej akcji. Poza tym do Sztokholmu dotarło też oświadczenie rządu holenderskiego, że natychmiast, jak tylko poprawi się pogoda i powstaną sprzyjające warunki, Holandia wyśle kolejną, dużą flotę do Danii, z 4000 żołnierzy na pokładzie. Na dodatek połączone siły polsko - austriacko - brandenburskie, liczące 30000 ludzi zmusiły Szwedów do wycofania się na Jutlandię i zamknięcia się w twierdzy Frederiksodde. Armia sprzymierzonych sprawiała też wrażenie, jakby chciała kontynuować swój marsz dalej, aż na Fionię. Po trzecie zaś państwo szwedzkie zaczynało powoli tracić kontrolę nad wieloma prowincjami, które niedawno przejęło od Danii. Do największych niepokojów dochodziło w Skanii, a władzom w Malmó udało się szczęśliwie stłumić poważną próbę buntu wśród mieszczan. Rozczarowanie i niezadowolenie ze szwedzkich rządów było powszechne. Ta niewielka ilość sympatii, jaką jeszcze darzono Szwedów mimo wprowadzenia przez nich nowych stawek celnych, podatków, opłat i ogłoszenia poboru do wojska, znikła całkowicie w trakcie kwaterowania oddziałów zaciężnych złożonych z cudzoziemców, które postarały się, aby wszystkie zarzuty, jakie im tradycyjnie stawiano, potwierdziły się w praktyce. Przemoc i rabunki stały na porządku codziennym, a gdzieniegdzie dochodziło do starć, kiedy to duńscy chłopi musieli chwycić za broń i ruszyć na swych nieproszonych gości. Stało się to przyczyną rozwijającego się coraz szerzej ruchu partyzanckiego z udziałem snapphanar, którzy przez całą jesień dawali się we znaki szwedzkim żołnierzom, mordując ich i napadając. Nawet część osób należących do wyższych sfer, a mających coś do powiedzenia w Skanii, traciła powoli nadzieję na spokojne życie pod szwedzkimi rządami. W związku z rozpoczęciem nowej wojny Karol Gustaw, z typową dla siebie niezręcznością i nietypową brutalnością wydał rozkaz, żeby wszyscy duńscy szlachcice, którzy jeszcze nie złożyli przysięgi na wierność królowi szwedzkiemu, 311 Niezwyciężony traktowani byli jak wrogowie, co między innymi oznaczało, że ich posiadłości zostaną skonfiskowane, a wielu z nich trafi do aresztu albo poddanych zostanie nadzorowi. Nawet wysoko postawione osoby, które głosiły swą lojalność wobec Szwecji, były oburzone tymi drakońskimi, niepotrzebnymi metodami, jak również zwalnianiem ze stanowisk, prześladowaniami i nachodzeniem w domach, co wkrótce stało się zjawiskiem dość powszechnym. Grupa mieszczan i szlachty zamieszkałej w Malmó zawiązała tajną organizację, której członkowie starali się potajemnie nawiązać kontakty z rządem duńskim. W czasie nocnych spotkań i improwizowanych polowań zrodził się pomysł zakładający atak z zaskoczenia na szwedzką, dość nieliczną załogę w mieście16. Akcję zaplanowano na niedzielę, kiedy wszyscy idą na mszę, i zdecydowano „zlikwidować załogę na sycylijski sposób"'7. Jeden z adiutantów króla Danii przebrał się za chłopa i przewieziony został po kryjomu do Malmó, gdzie w pośpiechu sporządził plany fortyfikacji miejskich i odbył spotkanie ze spiskowcami. Plan akcji zakładał, że pod osłoną nocy oddział duński wyląduje na plaży w pobliżu Limhamn18, pospieszy do miasta, gdzie spiskowcy wpuszczą go do środka przez jedną z bram, która znajdowała się w tak złym stanie, że łatwo będzie można w niej odpiłować zamek, a następnie wspólnymi siłami cała grupa przystąpi do likwidacji szwedzkiej załogi. Wyznaczono też datę operacji na noc z 28 na 29 grudnia 1658 roku. Kiedy nadszedł wieczór, około 100 uzbrojonych spiskowców oczekiwało w swych komnatach i poddaszach na umówiony znak. Czekali i czekali, aż nadszedł ranek. Zrozpaczeni spiskowcy mogli 16 Liczyła ona około 250 ludzi. 17 Sycylijski sposób - przypuszczalnie aluzja do tzw. Nieszporów sycylijskich (30 marca 1282). W Palermo na Sycylii doszło wówczas do rzezi Francuzów, spowodowanej rosnącą nienawiścią do rządów Karola Andegaweńskiego i jego francuskiego otoczenia. Był to początek powstania, które zakończyło się uwolnieniem całej wyspy od Francuzów. Por. S. Runciman, Nieszpory sycylijskie. Dzieje świata śródziemnomorskiego w drugiej połowie XIII wieku, Katowice 1997 (przyp. red.) 18 Obecnie Limhamn leży w granicach administracyjnych Malmó (przyp. tłum.). 312 Atak na Kopenhagę jedynie stwierdzić, że coś poszło nie tak. Okazało się, że z powodu nagłego, silnego wiatru wiejącego z północy, Sund pokrył się lodem, przez co statki, na których pokładzie znajdowało się około 800 ludzi, nie dotarły na miejsce. Mimo zniechęcenia i narastającej nerwowości, spiskowcy zdecydowali się na podjęcie nowej, odważnej próby. Datę wyznaczono na noc drugiego dnia świąt Bożego Narodzenia19. Po raz kolejny członkowie organizacji zebrali się w wyznaczonych miejscach, po raz kolejny oczekiwali na sygnał. Zorganizowano nawet kilka uczt, aby zająć oficerów szwedzkich dowodzących załogą; w tym samym czasie przywódcy spisku wyjechali do Limhamn, aby w chłodną, jasną noc oczekiwać na przybycie duńskich wojsk. Nikt się jednak nie zjawił. Duński kapitan, który miał dowieźć żołnierzy w wyznaczone miejsce, stracił orientację, a statki weszły na mieliznę w pobliżu SaltholmzU. Wiadomość o spisku zdążyła rozejść się już poza krąg osób wtajemniczonych, toteż niedługo potem dotarła ona również do władz szwedzkich. Powołano grupę osób do rozpracowania spisku, a kiedy pierwszy ze spiskowców zaczął mówić, pogrążył następnych. W ten sposób bardzo szybko udało się ustalić nazwiska wszystkich konspiratorów. Szwedzi obawiali się, że jest to odgałęzienie jakiegoś większego spisku, dlatego też Karol Gustaw naciskał na komisję śledczą, a nawet proponował, aby zastosować w czasie przesłuchań tortury. Władze szwedzkie były jednak bardziej powściągliwe niż ich król, dlatego też ograniczyły się tylko do zastosowania gróźb. Wiadomo jednak, że przynajmniej w jednym przypadku członkowie komisji śledczej zastosowali tortury wobec jednego ze spiskowców. 19 Czytelnik może uznać, że występuje tu jakaś sprzeczność, bo przecież poprzednią próbę podjęto w nocy z 28 na 29 grudnia. W oryginalnym tekście autor przytacza datowanie zgodne z kalendarzem juliańskim obowiązującym wtedy w Szwecji; zgodnie z takim datowaniem druga próba podjęta przez spiskowców podjęta została właśnie w okresie Bożego Narodzenia; zgodnie z kalendarzem gregoriańskim polskim datownictwem był to dzień 5/6 stycznia 1659 roku (przyp. tłum.). 20 Saltholm - wyspa położona mniej więcej w połowie drogi między Malmó a Kopenhagą (przyp. tłum.). 313 Niezwyciężony Atak na Kopenhagę Ten odmówił jednak złożenia zeznań, „tylko w najwyższym bólu przeklinał i wysyłał ich do diabła". W końcu popełnił samobójstwo. Jednego z przesłuchiwanych zmuszono do obciążenia zeznaniami Corfitza Uldfeldta, który - o ile wiadomo - nie brał udziału w całej tej historii (wtrącono go do więzienia, ale udało mu się uciec z kraju). Około trzydzieści osób skazano potem na grzywny albo na utratę majątku, a trzech przywódców skazano na ścięcie. Wyroki zostały wykonane na głównym placu w Malmó, w obecności sporej grupy ludzi. Wielu spośród obecnych płakało w czasie egzekucji na głos. Pierwotnie zamierzano umieścić czaszki wszystkich ściętych osób na palach ustawionych przed główną bramą miejską, ale kiedy spadła ostatnia głowa, do rusztowania podbiegł jakiś człowiek, który „chwycił ją i uciekł, dzięki czemu nie zawisła na palu, tak jak pozostałe dwie". Spisek w Malmó został powstrzymany, zanim zdążył się rozwinąć. Trochę lepiej wyglądało to na Bornholmie. Nowe władze sprawowały swe rządy na wyspie w sposób bardzo surowy, nawet mierząc to miarą szwedzką. Również i tutaj wprowadzono nowe podatki i stawki akcyzowe - co samo w sobie było złamaniem warunków traktatu pokojowego, w którym zagwarantowano ludności zachowanie dawnych przywilejów - a po wybuchu wojny powołano do wojska szwedzkiego 682 ludzi. Większość z nich przerzucono na Pomorze, ich dalszy los jest nieznany. W grudniu 1658 roku powszechne niezadowolenie doprowadziło do wybuchu buntu. Dnia 28 grudnia zatrzymano szwedzkiego gubernatora wyspy, kiedy wsiadał na statek w Ronne21, a kiedy prowadzono go ulicami miasta, padł ofiarą mordu. Następnego dnia dzwony kościelne dały sygnał do ataku na pozostałych Szwedów, którzy skryli się za murami zamku Hammerhus: było ich tylko sześćdziesięciu, „młodych, niedoświadczonych żołnierzy". Szybko też poddali się bez oddania nawet jednego strzału. Dwa dni po kapitulacji Bornholmu poddała się załoga szwedzka w Trondheim, po trwającym aż jedenaście tygodni oblężeniu. Kiedy w sierpniu zaczęła się nowa wojna z Danią, dowództwo 21 Rjanne - główny port Bornholmu (przyp. tłum.). 314 szwedzkie zaplanowało, że załoga z Trondheim weźmie jednocześnie udział w zajęciu południowej Norwegii. Pomysł ten wskazuje, że w świadomości Karola Gustaw zaczęły kiełkować jakieś niedorzeczne pomysły. Co prawda oddziały szwedzkie stacjonujące w Dalsland włączyły się we wrześniu w działania głównych sił, biorąc udział w trwającej siedem godzin bitwie w tej tak jałowej okolicy, położonej na południe od norweskiej twierdzy nadgranicznej Halden; nie wystarczyło jednak sił i środków, aby rozpocząć jakąś prawdziwą kampanię. Co gorsza, brakowało także żołnierzy do obrony samego Trondheimu. Ta bolesna rzeczywistość dała o sobie znać, kiedy we wrześniu oddziały norweskie przeszły do energicznego kontrataku, wspierane i zachęcane do tego przez ludność okręgu, która również chwyciła za broń i ruszyła na Szwedów. Miasta broniło nie więcej niż 600 żołnierzy, a choroby zredukowały stan osobowy o połowę. Zgodnie z oczekiwaniami miejscowa ludność odmówiła przyłączenia się do walk przeciwko swym rodakom, co jeszcze bardziej utrudniło Szwedom obronę. W czasie negocjacji pokojowych Karol Gustaw kładł szczególnie duży nacisk na utrzymanie Trondheimu pod zwierzchnictwem Szwecji. Nadaremnie. A kiedy ten zdobyty niedawno przez Szwedów okręg znalazł się w poważnym niebezpieczeństwie, musiał się o niego zatroszczyć sam Karol Gustaw, i to w stopniu, który kontrastował z tym, co okręg Trondheim rzeczywiście sobą reprezentował. Szwedzki monarcha coraz bardziej skłaniał się jednak ku temu, aby zająć Norwegię. Oceniając ten zamiar, trzeba zgodzić się, że Trondheim mógł stanowić pierwszy ważny szczebel na drodze do końcowego sukcesu. Karol Gustaw wysyłał list za listem, rozkazując ze wzrastającą złością, że miasto trzeba wzmocnić. A kiedy okazało się to niemożliwe do wykonania, stwierdził, że należy wysłać mu pomoc; gdy i to nie przyniosło oczekiwanych skutków, rozkazał, aby miasto odbić! Jego wysiłki zmierzające do wyeliminowania z procesu decyzyjnego różnych opieszałych wojskowych łatwo zrozumieć, natomiast jego dawny zwyczaj, polegający na drobiazgowym rozpatrywaniu każdej kwestii, przyprawiał jego współpracowników o ból głowy, zwłaszcza, że na przesłanie listu potrzeba było czasami całego miesiąca, a nierzadko działo się tak, że jego treść od dawna była już nieaktualna. 315 Niezwyciężony Od chwili, kiedy na redzie portu w Trondheim pojawiły się duńskie okręty wojenne, oblężenie miasta prowadzone przez oddziały norweskie nabrało szybszego tempa. Miasto ze swą drewnianą zabudową i krętymi uliczkami położone było w niecce, otoczone górami i wysokimi wzgórzami, które aż się prosiły, aby przygotować na nich stanowiska ogniowe artylerii. Obie strony zachowywały się w tradycyjny sposób, to znaczy więcej czasu spędzały na kopaniu niż na strzelaniu. Szwedzi organizowali od czasu do czasu pojedyncze wypady, ale bardziej nastawiali się na przedłużenie oblężenia niż na jego rozstrzygnięcie. Norwegowie mieli jednak od samego początku przewagę, ponieważ fortyfikacje miasta były w takim stanie, jakiego można było oczekiwać w mieście położonym gdzieś na prowincji, na wybrzeżu Atlantyku. Stan zapasów amunicji przedstawiał się jeszcze gorzej; Szwedzi poradzili sobie w końcu jakoś tylko dzięki temu, że wykorzystywali kule, które oblegający Trondheim żołnierze wstrzeliwali do miasta; Szwedzi albo wykopywali je z ziemi, albo kupowali od przedsiębiorczych mieszczan. W tym samym czasie w wysokich górach trwały powolne przygotowania do odsieczy. Oficer, który odpowiadał za sprawne przeprowadzenie całej akcji -jedna z owych żałosnych, zawsze zbyt ostrożnych postaci - bardzo niechętnie skłaniał się do wyruszenia pod Trondheim na czele wszystkich swoich oddziałów. Wpadł za to na pomysł, aby wysyłać w stronę wybrzeża pojedyncze grupy, co skończyło się tym, że wszystkie dostały się w zasadzkę zastawioną przez Norwegów. Jedyną osobą, która przeżyła ten eksperyment, był pewien podoficer, który pewnego dnia wrócił prawie całkiem nago do obozu i opowiadał, jak to jego oddział tego samego ranka został zaatakowany i że tylko on jedyny przeżył. Wszystkie te niepowodzenia sprawiły, że nieszczęsny oficer stracił resztkę odwagi, po czym wydał rozkaz o wycofaniu wojska z powrotem do Jamtlandu; sposób, w jaki przeprowadzono ten manewr, przypominał ucieczkę: aby podwyższyć tempo marszu, oficer ów nakazał pozostawić na miejscu część sprzętu, między innymi kosztowny moździerz, który Norwegowie z wdzięcznością przejęli i wyekspediowali pod Trondheim. Szwedzi, zamknięci za murami miasta, nadaremnie oczekiwali na posiłki. W grudniu ich sytuacja stała się rozpaczliwa (na domiar 316 Atak na Kopenhagę złego w mieście zanosiło się na bunt mieszkańców). Dnia 27 grudnia 1658 roku załoga poddała się i opuściła miasto22 w pełnym uzbrojeniu, a żołnierze norwescy oddali na cześć swych przeciwników trzy podwójne salwy armatnie i inne honory. Na koniec Szwedzi skierowali się przez zaśnieżone góry w stronę granicy z Jamtlandem. W końcu do Szwedów dotarła wstrząsająca wiadomość o tym, co zdarzyło się w Toruniu. Tak, przełom 1658 i 1659 roku pełen był niepomyślnych wieści dla króla Szwecji, ale gdyby Karolowi Gustawowi powiódł się szturm Kopenhagi, sytuacja za jednym zamachem nabrałaby jasnych barw. Dania zostałaby wyłączona z wojny, a to z kolei zniechęciłoby do dalszej wojaczki całą koalicję wojsk holendersko-brandenbursko-polsko-austriackich. Oddziały szturmowe maszerujące w stronę murów Kopenhagi szły w ciszy po trzeszczącym lodzie, podążając wzdłuż brzegu cieśniny. Po kilkuset metrach jedna z grup idących na przedzie skręciła w prawo, a po kilku minutach rozległ się strzał. Grupa, która składała się ze 180 muszkieterów, rzuciła się do ataku na przymar-znięty do lodu brander o nazwie Świńskie koryto. Ta uzbrojona po zęby łódź, która od samego początku sprawiała Szwedom tak wiele kłopotów w początkowym okresie oblężenia stolicy, nadal przyprawiała ich o złość. Kiedy poprzedniej nocy armia maszerowała wokół Kopenhagi, Karol Gustaw rozkazał, aby łódź zniszczyć, ponieważ istniało realne niebezpieczeństwo, że może ostrzeliwać skrzydło szturmujących oddziałów. Szwedzi z całym impetem rzucili się na Svinetrdget, zabili bosmana, wzięli czterech innych marynarzy do niewoli, wyrzucili działa za burtę, a w końcu podpalili łódź. Płomienie, które wzbiły się w niebo, uświadomiły duńskim artylerzystom, znajdującym się na pobliskich wałach obronnych, co się dzieje, toteż natychmiast ostrzelali łódź pociskami armatnimi. Szwedzcy żołnierze „latali w powietrzu jak wrony", a ci, którzy mogli, starali się uciec stamtąd jak najszybciej 22 Kapitulacja i wymarsz odbyły się w dwa różne dni. Utrata Trondheimu przez Szwecję oznaczała przy okazji, że krótka kariera Georga Stiemhielma jako sędziego dobiegła końca. 317 Niezwyciężony (Zaraz potem na miejsce przybył duński patrol, który ugasił pożar na Svinetrdget i załadował na jej pokład z powrotem trzy łodzie wyrzucone wcześniej przez Szwedów na lód). I tyle. Więcej nic się tej nocy nie zdarzyło, ponieważ Karol Gustaw nadal miał nadzieję, że demonstracja siły wystarczy, aby zmusić Duńczyków do kapitulacji. Nie wystarczyła. Król zabrał się więc do rzeczy na serio. Kiedy tym razem jego żołnierze zbliżyli się do Svinetrdget, stateczek wydawał się być całkiem pusty, opuszczony po ataku przeprowadzonym dwie noce wcześniej; dzięki temu „muszkieterowie mogli dość szybko podłożyć ogień za pomocą materiałów łatwopalnych", które przynieśli ze sobą. Po wykonaniu tego zadania ruszyli dalej przy blasku płomieni, kierując się w stronę galiotu Hąjenhald, który stał 100 metrów dalej, przymarznięty do lodu. 0 ile Svinetrdget stał się łatwym łupem, o tyle Hąjenhald bronił się z większą energią. Muszkieterzy szwedzcy zostali najpierw ostrzelani ogniem dział, a kiedy podeszli bliżej pod pokryty lodem okręt, drogę zagrodziły im wykute w lodzie przeręble. I to właśnie na takie okazję oddział ciągnął ze sobą kładki na kołach: zostały one teraz spuszczone na wodę. Muszkieterzy kilkakrotnie przypuszczali atak na statek, stojąc na chwiejących się pomostach; za każdym razem ich ataki odpierane były przez załogę statku uzbrojoną w siekiery; w końcu jednak dzielnych 18 obrońców zostało pokonanych i wybitych do nogi w brutalnej walce wręcz. W tym samym czasie około setki muszkieterów i spieszonej jazdy, którym towarzyszyły dwa regimenty zaciężnej kawalerii, ominęły łukiem obie przymarznięte do lodu łodzie i mniej więcej w chwili, kiedy ich towarzysze zajmowali Hąjdenhald, włączyli się do akcji na lewym skraju szwedzkiego prawego skrzydła. Była to pierwsza podjęta próba mająca na celu przejście przez duńskie umocnienia. To natarcie skierowane było jednak nie bezpośrednio przeciwko samej Kopenhadze, tylko przeciwko otoczonemu murem obronnym przedmieściu o nazwie Christianshavn. Leżało ono na okrągłej wyspie w wąskiej cieśninie między zabudową miasta 1 wyspą Amager. Oddział szwedzki podszedł bliżej „przy dźwięku werbli i muzyki", a potem rzucił się z krzykiem i hałasem na najbliższy bastion, który wystawał do przodu jak rafa z wody. Także i tutaj 318 Atak na Kopenhagę SZTURM NA KOPENHAGĘ nocą 21 lutego 1659 r. 4. Atakujący Szwedzi zatrzymują się wzięci w ogień krzyżowy, po czym zmieniają kierunek ataku kierując się na lewo. \ 3. Okazuje się, że nie można j przejść przez otwór i dostać f się do tajnego przejścia Szwedzi atakują półbastiony do godziny 04.30 6. Szwedzi atakują i zdobywają rawelin 5. Oczekujące pozostałe oddziały szwedzkie kierują się w stronę półbastionu. 2. Atak na Slotsholmen, powstrzymany ogniem prowadzonym przez duńskich obrońców Opis do mapki z prawej ---------------------> 1. Atak na dwa skute lodem statki: „Svinetraget" i „Hajenhald" 2. ...jednocześnie w stronę Christianshavn rusza szwedzki atak mający odwrócić uwagę Duńczyków od głównego ataku 3. Bezskuteczny atak pozorowany 4. Główne natarcie skierowane na Slotsholmen i na tajne przejście 5. Oddział, który miał za zadanie zaatakować kasztel, spóźnia się z rozpoczęciem manewru, a potem traci orientację i przypuszcza atak w niewłaściwym miejscu. 0 300 600 900 1200 m 319 Niezwyciężony żołnierze mieli ze sobą sanie ze sprzętem i pomosty z przymocowanymi do nich kółkami. Wiele z nich uległo już jednak zniszczeniu, toteż porzucono je przy drodze. Teraz, kiedy żołnierze weszli bardziej w głąb lądu, część z owych pomostów ciągnięto po łodzie. Niektóre z nich zatonęły, w tym między innymi olbrzymi most dla kawalerii, który ciągnęło sześć siwych koni. Szwedzkie oddziały szturmowe trzykrotnie rozpoczynały atak na wysokie mury bastionów, nad którymi powiewały flagi, i trzy razy odpierano ich atak. Współczesny tym wydarzeniom rysunek ukazuje dramatyczne zamieszanie: grupy uciekających ludzi, podczas gdy inni żołnierze rzucają się do ataku w zwartych szykach, prowadzeni przez oficerów z krótkimi pikami w rękach; wszędzie widać las drabin szturmowych, które obwieszone są wspinającymi się w pośpiechu żołnierzami; trzymają oni broń i chorągwie; inni, spychani przez obrońców, spadają głową w dół z drabin na zamarzniętą ziemie, prosto w tłum kłębiących się tam ludzi. W końcu Szwedzi poniechali dalszych prób i wycofali się po lodzie spod murów. Pozostawili za sobą dywan uściełany z ciał zabitych. Dowódca bastionu, widząc leżących na ziemi żołnierzy w ich zakrwawionych, białych płaszczach, zauważył potem sucho, że „większość Szwedów zabrała ze sobą swój śmiertelny całun". W tej samej chwili rozpoczął się szturm generalny. Prawda była bowiem taka, że zarówno atak na obie łodzie, jak i na bastion były tylko manewrami mającymi odwrócić uwagę obrońców i ich artylerii, podczas gdy główne siły szwedzkie kończyły właśnie podejście pod stolicę. Plan Karola Gustawa zawierał kilka finezyjnych drobiazgów. Główny szturm miał iść na południowe wały Kopenhagi, to znaczy na ten fragment, który chroniły wody zatoki przylegającej do miejsca zwanego Kalvebodstrand. Był on słabiej ufortyfikowany niż te fragmenty wałów, które znajdowały się od strony lądu. Z powodu silnego mrozu można było teraz podejść do południowego wału po lodzie, i to właśnie na tym założeniu król oparł swój plan (po raz kolejny lód miał stać się dla niego deską ratunku). Zamiast więc bić głową w zachodnią część muru, główna część sił miała - podobnie jak to było pod Frederiksodde - przejść po lodzie, obejść najbardziej na południe wysunięty punkt muru (był to 320 Atak na Kopenhagę półbastion23 przylegający do jakiegoś ogrodu z dużą fontanną), a potem skręcić w stronę niewielkiej zatoki położonej za murem miejskim i tym samym otoczyć wał obronny od tyłu. Cały południowy fragment systemu obronnego Kopenhagi można byłoby uznać za najsłabszą część tego systemu, ale Karol Gustaw dysponował przecież na dodatek tajnym szkicem wykonanym przez Erika Dahlbergha, który zaznaczył na niej jeszcze słabszy punkt w tym i tak słabym miejscu. Wzdłuż brzegu morskiego po wewnętrznej stronie zatoki przebiegała prosta, osłonięta murem droga. Było to tajemne przejście, które łączyło fortyfikacje leżące na Slotholmen z głównym wałem znajdującym się po zachodniej stronie. Owo przejście nie dochodziło jednak aż do wałów wspomnianego wyżej półbastionu; znajdował się tam natomiast otwór wiodący do zewnętrznej strony umocnień, które kończyło się w ogrodzie. To właśnie przez ten otwór oddziały szturmowe miały przypuścić główny atak; jednocześnie planowano otworzyć owo tajemne przejście, wysadzając za pomocą petardy bramę, o której wiedziano, że znajduje się w murze zewnętrznym. Po zajęciu tych dwóch punktów, oddziały piechoty sformowane w szyku kolumnowym miały wpaść do środka i zgodnie ze szczegółowo nakreślonym planem rozpędzić obrońców na cztery wiatry. Pojawił się jednak pewien mały problem związany z wykonaniem tego planu: chodziło o to, że z chwilą, kiedy oddziały maszerować będą przez oblodzoną zatokę, znajdą się w wąskim przejściu, którego jedną z krawędzi stanowił Slotsholmen. Aby 23 W sumie wszystkich bastionów (łącznie z owym półbastionem) było dwanaście. Stanowią one wschodni fragment fortyfikacji Kopenhagi przylegający do dzielnicy zwanej Christianshavn. Bastiony te - idąc od północy na południe - noszą następujące nazwy: Quintus, Charlotte Amelies Bastion, Frederiks Bastion, Carls Bastion, Vilhelms Bastion, Sofie Hedevigs Bastion, Lovens Bastion, Elefantens Bastion Panterens Bastion, Enhjorningens Bastion i na samym dole Kalvebod Bastion); od lewej strony do Bastionu Kalvebod przylega kanał; obchodząc zamarzniętym kanałem Bastion Kalvebod, od lewej strony, żołnierze szwedzcy mogli zajść obrońców bastionów od tyłu; żeby to jednak zrobić, musieli przejść kawałek dalej, mając po swej lewej ręce wyspę Slottholmen, na której znajdował się m.in. arsenał (przyp. tłum.). 321 Niezwyciężony więc uniemożliwić żołnierzom duńskim stojącym na fortyfikacjach prowadzenie krzyżowego ognia na skrzydło i tyły nadchodzących oddziałów szwedzkich, trzeba byłoby wycofać prawie pół wojska biorącego udział w tej akcji i rzucić je w bezpośrednim ataku na Slotsholmen (Karol Gustaw zamierzał jednocześnie rozrzedzić obronę duńską poprzez zastosowanie dwóch manewrów odwracających uwagę Duńczyków od właściwej akcji: silny atak w pobliżu kasztelu leżącego na północnym cyplu miasta oraz fingowane natarcie skierowane na Norreport, w którym mieli wziąć udział ze-landzcy żołnierze, około setki Tatarów, jak również cała inna zbieranina, którą określić można jednym wspólnym mianem: hołota). Główny oddział, sformowany w dwie kolumny, szybko maszerował po lodzie. Oczom żołnierzy ukazały się wkrótce najeżone basztami obwarowania miejskie. Na prawo słychać było odgłosy strzałów, krzyki i bicie w bębny; przed nimi panowała zupełna ciemność, w której nie mogli dostrzec żadnego ruchu. Niektórzy zaczynali już wierzyć, że może naprawdę uda się zaskoczyć nieprzyjaciela? Dlaczego nie? Przez kilka tygodni, noc po nocy, Szwedzi przeprowadzali fałszywe ataki, a wszystko tylko po to, aby zmęczyć i zmylić obrońców. Wśród żołnierzy panował dobry nastrój, co było dość niezwykłe, zważywszy na silne mrozy i zmęczenie, a także wagę zadania. Większość z nich stanowili pewni siebie, doświadczeni weterani wielu wojen, przyzwyczajeni zarówno do niedostatku, jak i zwycięstw. Wielu uważało też, że biorą udział w kolejnym, spektakularnym przedsięwzięciu. Karol Gustaw mianował już nawet jednego ze swych wysokich rangą oficerów na „Dowódcę Kopenhaskiej Gwardii", a także ustanowił nowe odznaczenie, które zamierzał wręczać tym wojakom, którzy odznaczą się w czasie szturmu na stolicę Danii (podobno jeden z komisarzy wojennych poinformował poprzedniego dnia jednego z chłopów, którzy przybyli do obozu szwedzkiego ze zbożem, że następnego dnia nie musi już fatygować się do obozu, tylko może przyjechać bezpośrednio do Kopenhagi). Tak silna wola walki wynikała również z czegoś innego: w mieście czekała na żołnierzy bogata zdobycz. Karol Gustaw obiecał swym podkomendnym, że zgodzi się na rabunki, kiedy miasto 322 Atak na Kopenhagę zostanie zdobyte - praktyka taka była dość powszechnie stosowana w trakcie szturmowania miast. Jak zwykle też odprawiono nabożeństwo zanim żołnierze ruszyli do boju, a ksiądz wygłaszający kazanie zabłysnął całym swym kunsztem oratorskim, pełnym sofi-zmatów24, kiedy tak grzmiał w stronę klęczących żołnierzy, że nie muszą się właściwie niczego obawiać, ponieważ tak czy inaczej wynik starcia będzie szczęśliwy: bo albo padną na placu boju, a wtedy „natychmiast uwolnieni zostaną od znoju i nędzy" albo też przeżyją, a wtedy, „po zdobyciu miasta, uzyskają należną zapłatę za swą fatygę, bo czekają ich szczęśliwe dni i wielka zdobycz, którą między sobą rozdzielą". Jeśli jednak znalazł się ktoś, kogo argumenty te nie przekonały, to armia miała do dyspozycji jeszcze jeden środek: alkohol. Na kilka godzin przed natarciem alkohol lał się strumieniami, co było nie tylko dozwolone, ale i wskazane. W jednym z pododdziałów żołnierze, którzy odmówili picia alkoholu, zostali pobici przez swych oficerów, a towarzyszyły temu następujące słowa: „Wy psy, jak nie będziecie pić, to nie będziecie mieć ochoty walczyć". Żołnierze i oficerowie, którzy maszerowali w nocnej ciszy po lodzie, nie byli jednak pijani, bo wtedy nie można by przeprowadzić natarcia z taką dokładnością, jaka była konieczna. Można powiedzieć, że byli wstawieni, że znajdowali się w błogim stanie, który uodparnia na chłód i najgorszy strach. Zaskoczenie Duńczyków nie powiodło się jednak. Gdzieś w oddali rozległ się wystrzał z działa, a towarzyszyło mu długie, głuche echo, które narastało, aż w końcu dotarło do zatoki, rozeszło się błyskawicznie jak fala i zapaliło dziesiątki małych ogników na wałach i przed nimi: to cała artyleria duńska rozstrzelała się, aż zrobiła się z tego jedna, donośna salwa. Nikt nie miał już żadnych wątpliwości. Załoga podniosła alarm. Obrońcy czekali na Szwedów. Na początku ostrzeliwały ich tylko same działa. Ciężkie pociski nadlatywały ze świstem i lądowały z hukiem na lodzie, a potem, odbijając się od niego, przelatywały obok albo wpadały w kolumny wojska. Pociski rzadko trafiały w cel, ponieważ duńscy kanonierzy 24 Sofizmat - rozumowanie pozornie poprawne, oparte na wieloznaczności wyrażeń i nieścisłości wnioskowania; świadomy błąd logiczny (przyp. tłum.). 323 Niezwyciężony nadal nie bardzo widzieli, do czego strzelają. Jednak łuna z płonącej łodzi pomogła Duńczykom domyślić się, że mają do czynienia z nadchodzącym wojskiem szwedzkim. W tym momencie oddziały przeciwnika skręciły ze zwykłą dla siebie precyzją w stronę zatoki, aby znaleźć się w wąskim przesmyku między obydwoma brzegami. Duńczycy mogli ich teraz i widzieć, i słyszeć, a na dodatek Szwedzi znaleźli się tak blisko, że można ich nawet było razić sie-kańcami. Były to tanie, proste, ale za to przerażająco skuteczne pociski będące - jak sama nazwa wskazuje - mieszaniną różnego rodzaju żelastwa25, takiego jak połamane gwoździe, pordzewiałe kawałki żelaza czy krzemienne okruchy; armata załadowana takimi pociskami zamieniała się natychmiast w swego rodzaju śrutów-kę o kolosalnym rozmiarze. Niedługo potem Szwedzi znaleźli się również w zasięgu muszkietów wycelowanych do nich z najbliższego wału; Duńczykom nie pozostało już nic innego, jak tylko ładować i strzelać, ładować i strzelać. Płomienie wydobywające się z luf ponad 100 armat i tysięcy muszkietów wytworzyły gęste snopy iskier i języków ognia, które pojawiały się bez przerwy wzdłuż całego wału i nasypu. Odblask był tak silny, że żołnierze idący po lodzie pozostawiali za sobą długie smugi cienia. Żołnierze wchodzący w skład oddziału szturmowego natychmiast zwiększyli tempo marszu, a potem zaczęli biec w stronę murów, od których dzieliło ich już tylko 150 metrów. Nawoływaniom oficerów dowodzących atakiem towarzyszyły dźwięki bębnów i trąbek. Ich słowa natychmiast przekazywane były wzdłuż szeregów przez wszystkich, którzy je słyszeli i rozumieli, zlewając się w końcu w jedno potężne zawołanie, które przeszło w ryk: „Atakować, atakować!". Jeden z duńskich oficerów wspominał potem, że Szwedzi nadbiegali „z wielką furią i w szybkim tempie". W trakcie tej fazy operacji zdarzało się nawet, że niektórzy upadali na ziemię i już z niej nie wstawali, bo deptali po nich ich nadchodzący towarzysze albo miażdżyły ich koła pojazdów załadowanych drabinami i innym sprzętem, Kolejna chmura pocisków spadła na 25 W języku szwedzkim używa się dla ich określenia słowa „skrót", które oznacza „żelastwo, złom" (przyp. tłum.). 324 Atak na Kopenhagę maszerujących Szwedów, a zaraz potem dały się słyszeć odgłosy i dźwięki, które znamy z podobnych sytuacji: sapanie zmęczonych i krzyki rannych, tupot ludzkich stóp i chrzęst broni, nad wszystkim górowały zaś różne odgłosy przelatujących pocisków we wszystkich możliwych tonacjach, w zależności od kalibru, prędkości albo kształtu: pociski te gwizdały, brzęczały, syczały, śpiewały, świstały, buczały i ryczały. W całym tym hałasie ginął gdzieś ostatni dźwięk - głuchy, ledwo słyszalny odgłos pocisków upadających na lód albo inny, nieprzyjemny dźwięk, kiedy któraś z kul znalazła na swej drodze ludzkie ciało. Szwedzi dopadli do pierwszej przeszkody stojącej na ich drodze: była to palisada wzniesiona z drewnianych pali wpuszczonych głęboko w lód. Żołnierze idący w pierwszych szeregach rzucili się do przodu i zaczęli rąbać drewniane bale siekierami i młotami, a potem podważać je za pomocą łomów. Robota szła im trochę łatwiej, ponieważ stojąc tak blisko palisady, mogli jej używać jako osłony, przynajmniej przed pociskami, które wystrzeliwano wprost przed nimi. Tym sposobem udało im się szybko wybić w palisadzie jeden, dwa, trzy otwory. Mogli teraz dostać się przez nie do środka, wciskając się tam jak płyn wyciekający z dziurawego dzbana. Jednak na ich drodze stanęła natychmiast kolejna przeszkoda: szerokie szczeliny wyrąbane w grubym lodzie. Ale i na to się przygotowali. Wśród sprzętu mieli przecież przenośne pomosty ciągnione przez konie. Zwierzęta wypięto z zaprzęgów, a potem przerzucono mosty przez szczeliny. Kilka z pomostów okazało się zbyt krótkich, toteż drugi koniec znalazł się w wodzie. Pozostałe dosięgły szczęśliwie drugiej krawędzi szczeliny. Żołnierze mogli teraz ruszyć w szybkim tempie dalej. I znowu natknęli się na nową przeszkodę. Była to kolejna palisada. Ale tak jak poprzednio zaatakowali ją swymi ostrymi narzędziami, uwijając się aż do bólu. I znowu udało im się wybić w drewnianych palach wiele otworów. I jeszcze raz oddział szturmowy przedostał się nimi na drugą stronę. Według planu mieli w tym momencie dotrzeć do celu. Teraz dużą część oddziału powinna rzucić się do ataku przez wyrąbane 325 Niezwyciężony otwory, a reszta miała umocować przyniesione petardy na bramie wiodącej do tajnego przejścia i wysadzić ją w powietrze. Pierwsi, którzy przedostali się przez palisadę, zostali jednak powitani w nieoczekiwany i nieprzyjemny dla siebie sposób. Dalej nie było już przejścia, ponieważ drogę zagradzał im szaniec, z którego otworzono do nich ogień. Ci zaś, którzy pędzili po śniegu w stronę przejścia z petardami w rękach, rozglądali się zdezorientowani wokół siebie. Nie było tam żadnej bramy. Znikła. Została zamurowana. Erika Dahlbergha nie było wśród atakujących żołnierzy. W tym samym czasie pełnił bowiem funkcję osobistego adiutanta Karola Gustawa, co oznaczało, że dostarczał rozkazy i krążył między poszczególnymi oddziałami a królem, który nadzorował całą akcję z miejsca położonego niedaleko starej, porzuconej fortyfikacji. W pobliżu płonęło ogromne ognisko, ale miejsce to znajdowało się poza zasięgiem duńskiej artylerii. Dahlbergh opisuje, jak pomknął na koniu w stronę „oddziałów, które dotarły już do fosy i zgodnie z rozkazem zrobiły wyłom w palisadzie"; chwilę potem „dostrzegł, jak nasze wojsko wraca zdezorientowane". Jednocześnie mylący manewr prowadzony przez Szwedów przeciwko Slotholmen utknął w miejscu na skutek wściekłego ostrzału prowadzonego przez Duńczyków. Jednym z oddziałów biorących udział w tej akcji był spieszony regiment dragonów pod dowództwem Rutgera von Ascheberga; wraz ze swymi żołnierzami próbował on dotrzeć do fosy, ale padł na ziemię postrzelony w prawe biodro; żadnemu z jego pododdziałów nie udało się dotrzeć do wyznaczonego celu. Szwedzi mogli tylko strzelać bez sensu ze swej broni ręcznej do ukrytych za osłoną Duńczyków. Dzięki temu obrońcy mogli teraz ustawić część swej artylerii w innym miejscu i skierować wyloty luf w stronę palisady i zamurowanej bramy. Znajdujący się tam Szwedzi zostali tym samym wystawieni na bezpośredni ostrzał ze wszystkich stron. Wyglądało to tak, Jakby bastiony i cały teren stanęły w ogniu". Skutkiem tego doszło do prawdziwej masakry. Kule armatnie wystrzeliwane przez baterie umiejscowione na Slotholmen spadały między ciasno ustawione szeregi piechoty, dokonując wśród nich potężnych wyłomów. Siekance zasypywały 326 Atak na Kopenhagę fosę i teren wokół palisady. Ludzie padali stosami: niektórych kule przecięły wpół, innym oberwały ramiona lub nogi; ludzkie kończyny latały w powietrzu jak pociski, stanowiąc zagrożenie dla innych żołnierzy stojących w pobliżu. Lała się krew, dudniły działa, a wszystkich ogarnęło przerażenie. Oddział zaczął się wycofywać, część żołnierzy rzuciła się do ucieczki - i to właśnie ich spotkał Dahlbergh. Dowódca grupy składającej się z żołnierzy zaciężnych, któremu zlecono zadanie szturmowania przez otwory wybite w palisadzie - był nim 33-letni generał major - zachował jednak zimną krew i poprowadził resztki swego oddziału wzdłuż wału na lewo. Manewr taki miał wykonać zgodnie z planem, z tym że po wewnętrznej stronie muru. Wkrótce potem i on padł na polu walki z obiema nogami oberwanymi przez kulę26. W tym samym czasie, kiedy wspomniany wyżej oddział przesuwał się w lewo, aby nie wystawiać się na krzyżowy ogień, Erik Dahlbergh pogalopował do króla i poinformował go, że „ma złą nowiną, bo nasi zostali pobici". W odwodzie oczekiwało jeszcze na komendę kilka oddziałów stojących na lodzie, między innymi w pobliżu Slothołmu. Stali tam, jak pisze Dahlbergh, „niewzruszeni jak ściana", nie zważając na „nadlatujące siekance, granaty i kule muszkietowe". Za nimi tłoczyły się kolejne oddziały, które miały stanowić wzmocnienie na wypadek, gdyby okazało się to konieczne. Nie doszło jednak do tego. Karol Gustaw zareagował błyskawicznie. Zamiast rzucać kolejne jednostki wojska w kipiący ogniem garnek, polecił, aby żołnierze skierowali się na lewo, w głąb lądu, mając za cel ów półbastion, który stanowił najbardziej na południe wysunięty kraniec muru okalającego miasto: mogło tam dzięki temu dojść do połączenia z tymi żołnierzami, którzy wycofywali się spod zamurowanej bramy. Szwedzi znaleźli tutaj częściową osłonę za starą fortyfikacją, dzięki czemu mogli ruszyć do szturmu i zająć rawelin w kształcie półksiężyca, który położony był przed bastionem. Był on słabo broniony, jeśli w ogóle ktoś go bronił. Ciężko obładowani żołnierze ruszyli natychmiast dalej w kłębach dymu i w hałasie wydawanym 26 Nazywał się on Fabian von Fersen. 327 Niezwyciężony przez nadlatujące kule. Pomknęli w stronę muru miejskiego, przedostali się przez palisady i zobaczyli, że fosa jest pusta. Przyskoczyli więc do wału i w wielkim pośpiechu zabrali się do ustawiania drabin. A gdy któraś z nich opierała się już o mur, żołnierze zaraz zaczynali się po niej wspinać. Wkrótce też pod murem stało już 15 drabin. Szwedzi zauważyli od razu, że wał polany był wcześniej wodą, a przez to pokryty śliskim lodem. Był to jednak najmniejszy problem. Bo oto na koronie wału pojawili się obrońcy, którzy zaczęli zrzucać na wspinających się Szwedów wszystko, co mieli pod ręką: kamienie, drewniane belki, beczki, płonącą smołę. Strzelali z pistoletów i muszkietów, próbując jednocześnie odsunąć od ściany chwiejące się drabiny. U podnóża wału stała duża grupa piechoty, która ostrzeliwała Duńczyków i rzucała w ich stronę granaty, które ze świstem przelatywały przez koronę muru. Wiele z nich Duńczycy odrzucali z powrotem: granaty spadały w dół i rozrywały się wśród żołnierzy stojących w fosie. Ci starali się uchylać od spadających ciężkich przedmiotów i ciał ich towarzyszy zsuwających się w dół. Granaty muszkietowe, w których pokładano tak wielką nadzieję, okazały się być wielkim rozczarowaniem: pociski przenosiły zbyt wysoko i rozrywały się w bezpiecznej odległości od obrońców. W jednym miejscu czterem Szwedom udało się dotrzeć aż do samego szczytu. Jeden z nich, rotmistrz27, wskoczył na hiszpańskiego kozła i krzyknął w przypływie odwagi albo desperacji w stronę stojących w pobliżu Duńczyków: „Wy psy, nie poprosicie o łaskę?" Jeden z obrażonych ruszył w jego stronę i swą krótką piką przeszył Szweda, który spadł do fosy. Kilka sekund później ten sam los spotkał trzech pozostałych, zakłutych i przeszytych ciosami zadanymi im przez obrońców. W kierunku zagrożonego miejsca pędzili inni Duńczycy, a w pobliżu półbastionu zauważono nawet króla Fryderyka. Żadnemu innemu Szwedowi nie udało się już przedostać przez koronę murów. Wkrótce potem Szwedzi wycofali się w stronę rawelinu. 27 Istnieją pewne wątpliwości co do jego tożsamości, a także stopnia. Jedno ze źródeł twierdzi, że nazywał się Newhusen, według duńskiej tradycji był to „kapitan Uggla", ale niewykluczone, że pochodził ze Szkocji i nazywał się Douglas. 328 Atak na Kopenhagę Przed rozpoczęciem szturmu wszystkim oddziałom, które w nim uczestniczyły, wydano rozkaz, aby nie rezygnowały z ataku, zanim nie podejmą przynajmniej trzech prób. Z miejsca, w którym znaleźli się teraz Szwedzi, wykonanie tego rozkazu było jeszcze możliwe. Rawelin był oczywiście z jednej strony otwarty w stronę wałów miejskich, ale mimo to dawał Szwedom pewną osłonę, ponieważ za jego zewnętrznym murem mogli tutaj na nowo uporządkować swe szyki. W trakcie dwóch kolejnych godzin Szwedzi, niosąc swe postrzępione flagi, raz za razem próbowali dotrzeć przez zaśnieżony ogród do jaśniejącego w oddali wału; za każdym razem ich atak był odpierany, a pod rawelin wracało za każdym razem coraz mniej żołnierzy niż poprzednio. Podejmowane przez nich próby określić można bardziej jako heroiczne niż przemyślane, ponieważ półbastionu bronili teraz Duńczycy, którzy wiedzieli już, że Szwedzi znów podejmą kolejną próbę, toteż witali swych wrogów śmiertelnym ogniem. Kiedy zaczęło świtać, Karol Gustaw uznał w końcu, że to nie ma sensu i wydał rozkaz przerwania akcji. Żołnierze szybko wycofali się w półmroku. Nie można tego jednak określić mianem dzikiej ucieczki. Udało im się zabrać ze sobą większość rannych - nieśli ich na drabinach, które służyły im teraz za nosze - a nawet niektórych zabitych. Dochodziła godzina piąta rano. Kiedy jednak w południowych regionach miasta salwy w końcu ucichły, z północy dobiegły nagle głośne odgłosy strzałów. Zaczął się nowy szturm. Huk był tak potężny i rytmiczny, że niektórzy mieszkańcy Kopenhagi zaczęli się obawiać, że atak prowadzony od południa, który właśnie został odparty, był tylko manewrem odwracającym uwagę od głównego natarcia. Ale nie. To właśnie akcja zainicjowana na północy miała być takim manewrem; rozpoczęto go jednak z tak dużym opóźnieniem, że nie miał już właściwie żadnego sensu, ponieważ główne natarcie zostało zakończone. Akcja na północnym skraju miasta miała niepomyślny przebieg od początku do końca. Oddział szwedzki liczył około 2200 ludzi, a więc niemało, co rodziło dobre widoki na szczęśliwe zakończenie ataku (w przeciwieństwo do akcji skierowanej na Norreport, której celem było wywołanie alarmu, a skutkiem ostrzelanie się 329 Niezwyciężony obu stron z dużej odległości). Zakładano, że oddział zaatakuje kasztel położony w północnej części miasta, którego budowa nie została jeszcze zakończona, dzięki czemu istniała realna szansa, że uda się go zdobyć. Szwedzi najpierw zabłądzili w ciemnościach, ominęli kasztel i przez pomyłkę zaatakowali wielki bastion przy 0sterport, którego na domiar złego broniła załoga holenderska. Szwedzi szerokim frontem ruszyli do natarcia, dotarli do rawelinu, rozdzielili się na dwie oddzielne kolumny i rytmicznym krokiem pomaszerowali dalej w stronę wałów. Doświadczeni Holendrzy wytrzymali do ostatniej chwili i podpuścili zbliżających się Szwedów aż pod samą fosę. Ci przystąpili natychmiast do przerzucania przez fosę swych ruchomych pomostów przez wyrąbane w lodzie szczeliny. W tej samej chwili cała załoga holenderska dała salwę. Z tak bliskiej odległości skutek salwy oddanej z muszkietów i załadowanych siekańcami armat okazał się przerażający. Zabici i ranni wpadali jeden na drugiego do fosy. Naoczny świadek opowiadał, że „nie da się opisać skarg, narzekań, wycia i krzyku, które wydawali z siebie przed śmiercią umierający żołnierze". Tylko nieliczni przedostali się przez szczelinę aż do samego wału, gdzie zrozumieli bezsens całego przedsięwzięcia i poddali się: kilku Holendrów rzuciło im sznur i wciągnęło ich w górę. Atak załamał się po kolejnej, dobrze wymierzonej salwie, na skutek której Szwedzi wycofali się za rawelin. W tym miejscu szaniec zewnętrzny miał po swych obu stronach bastiony, spoza których obrońcy rozpoczęli silny ostrzał skierowany na Szwedów. Ci wytrwali może kwadrans, a potem porzucili pozycje zajmowane za murami rawelinu i rzucili się do panicznej ucieczki. Tak długo, jak to było możliwe, Holendrzy ostrzeliwali uciekających nieprzyjaciół, ale kiedy ogień ustał, spod zwałów trupów i rannych zalegających fosę zaczęli wyczołgiwać się przerażeni i zakrwawieni szwedzcy żołnierze, którzy klęcząc podnosili w górę swe ramiona i wołali, że chcą się poddać. Holendrzy od razu się na to zgodzili, bo sami byli żołnierzami zaciężnymi i z tego względu skłonni byli oszczędzić swych kolegów po fachu. Poza tym - będąc doświadczonymi wojakami - chcieli też na tym coś zarobić, więc kiedy Szwedzi zostali przepędzeni, zeszli szybko do fosy i zaczęli zabierać leżącym ofiarom broń, ubranie i inne, wartościowe przedmioty. 330 Atak na Kopenhagę Nie można jednak powiedzieć, aby swym ofiarom okazywali jakiś specjalny szacunek: jeśli dostrzegli jakiś pierścień albo kolczyk, to woleli uciąć palca lub ucho, niż mordować się ze ściąganiem go. Zaczęło już świtać. Szwedzi zgromadzeni w fosie usłyszeli dźwięki psalmu dziękczynnego dobiegające z Kopenhagi. Rannych żołnierzy wyciągano ze zwałów trupów; większość z nich zaniesiono do miasta, niektórych dobito na miejscu - prawdopodobnie ze względów humanitarnych. Oczom ciekawskich, którzy przybyli potem na miejsce, ukazał się przerażający widok: wszędzie na brudnym śniegu leżały ciała albo szczątki ciał. Obrabowane zwłoki spoczywały tam nagie, wystawiając na publiczny widok swe rany albo krwawiące otwory (wielu rannych po prostu zamarzło na śmierć). Zwłoki niektórych zabitych trafiały kolejne pociski, przez co były one tak pokiereszowane, że nie dało się ich nawet zidentyfikować. Czaszki niektórych ofiar roztrzaskane były na kawałki, przy niektórych zaś ciałach brakowało ich w ogóle. Któryś ze świadków zanotował, że w pewnym miejscu, kiedy wszyscy porzucali broń, a wokół rozrywały się granaty, widział „wyrwane z czaszki szczęki i kawałki czaszki pokryte włosami". Niektóre ciała wpadły do wody przez wyrąbaną szczelinę. Liczbę ofiar, które w ten sposób zakończyły swój żywot, dało się łatwo ustalić dzięki czapkom, które nadal pływały po powierzchni wody. W jednej z takich szczelin doliczono się „wielu kapeluszy, trzy peruki i dwie czapki". „Tym sposobem" -jak pisał pewien ówczesny Duńczyk - „dzięki Bogu zabito tych, którzy chcieli zabić nas; wzięto do niewoli tych, co chcieli więzić nas; łupy zdobyli ci, którzy mieli sami stać się łupem". Szturm zakończył się zupełną klęską, a straty w wojsku szwedzkim były olbrzymie. Spośród tych, którzy brali udział w natarciu, mniej więcej co trzeci został zabity, ranny albo wzięty do niewoli (na przykład w regimencie Ascheberga zabitych zostało 97, a rannych 126 żołnierzy; w skwadronie gwardii, która przed natarciem liczyła 198 ludzi, przeżyło 83, a wśród nich 38 było rannych albo chorych). Wśród zabitych albo rannych znalazło się między innymi trzech generał majorów, pięciu pułkowników i siedmiu podpułkowników, co już samo w sobie oddaje ogrom strat (o tym, jak nierówna to była walka, świadczy porównanie strat poniesionych 331 Niezwyciężony przez obie strony: Duńczycy walczący na wałach stracili nie więcej niż 20 ludzi - część z nich postrzelona została przez swych własnych towarzyszy, którzy w panujących ciemnościach albo ze względu na podekscytowanie walką, skierowali wyloty luf w niewłaściwą stronę). Tydzień później wszystkie te sztywne, sine zwłoki zebrano w jednym miejscu, a potem zawieziono wozami w okolicę zatoki Kalve-bodsstrand, gdzie pochowano je w zbiorowej mogile28. Szczątki wysokich rangą oficerów, których trzeba było jeszcze zidentyfikować, obleczono w białe koszule, a duńscy oficerowie wynieśli je w procesji poza mury miasta na umówione miejsce, gdzie przekazano je oczekującym Szwedom. Ciała zwykłych żołnierzy, których wyniesiono z pola walki albo którzy zmarli później na skutek odniesionych ran, pochowane zostały w pobliżu szwedzkiego obozu. Groby - ze względu na panujące mrozy albo może z niedbalstwa - wykopano niezbyt głębokie. Wielu z tych, którzy widzieli, jak we wrześniowym słońcu płonie Kraków, jak nad klasztorem jasnogórskim objawia się Matka Boska, jak na Zamość spadają jak gwiazdy z ciemnego nieba kule zapalające, jak przystrojeni w swoje skrzydła husarzy pędzą do ostatniego ataku po piaszczystych wzgórzach pod Warszawą albo jak lód wygina się pod końskimi kopytami w czasie przeprawy przez Bełt, tych, którzy mieli za sobą przebytą długą, liczącą setki mil, niekończącą się drogę, która prowadziła ich przez zielone, wiosenne pola, brązowe, jesienne wzgórza i pokryte śniegiem równiny, przez zamglone, wiejskie drogi, błotniste drogi na prowincji i oblodzone ścieżki, tych którzy szli i szli bez końca od Elbląga na północy po Jarosław na południu, od Brześcia na wschodzie aż do Itzehoe na zachodzie, zakończyło swój ziemski żywot pod Kopenhagą jako pokarm dla psów i lisów. 28 Wiele ciał odnaleziono dopiero wiosną, kiedy stopniał śnieg, a woda wyrzuciła zwłoki na brzeg. 332 ,Przemijają jak sen" oirlandia była wyjątkiem. Państwo za państwem, kraj za krajem wciągane były w tę amorficzną, zaplątaną wojnę - ostatnio Holandia, a także Anglia - gdy tymczasem księstwo Kurlandii, leżące na granicy Inflant i Litwy jeszcze jesienią 1658 roku stało na uboczu całego konfliktu, będąc tylko obserwatorem pożaru, który rozprzestrzeniał się na wszystkie strony. Nie było to spowodowane siłą oręża kurlandzkiego. Wprost przeciwnie. Mimo ostrzeżeń, książę Jakub sprawujący tam władzę, całkiem zaniedbał kwestie związane z obroną swego państwa, a jego rzadkie próby zmierzające do modernizacji armii, rozbijały się o sprzeciwy wysuwane przez miejscową szlachtę, która była konserwatywna, biedna i niczym się nie przejmowała. Kiedy zaczęła się wojna, armia Kurlandii liczyła 1460 żołnierzy, w tym przyboczną gwardię księcia oraz strażników leśnych. Mieli oni bronić kraju, który swym obszarem odpowiadał mniej więcej Holandii. Książę Jakub29 miał prawie 50 lat, był starannie wykształcony, silny, tolerancyjny, o cechach oportunisty; był także otwarty na nowe idee, a w przeciwieństwie do wielu innych książąt brakowało mu 29 Książę kurylandzki Jakub Kettler, syn Wilhelma, wnuk Gotharda, wielkiego mistrza kawalerów mieczowych. Panował w Kurylandii w latach 1642-1681. 333 Niezwyciężony zmysłu i zainteresowania do powiększania terytorium swego kraju na drodze zbrojnej. Miał natomiast duże upodobanie we wprowadzaniu reform, a czynił to z energią, która częściowo tryskała z jego wnętrza, a którą częściowo zawdzięczał swej małżonce, Luizie Charlotte. Była ona inteligentną kobietą o zdecydowanych poglądach. Jak wielu innych współczesnych im władców, byli zwolennikami merkantylizmu, i jak wszyscy zwolennicy tej modnej teorii opętani byli marzeniem o dobrobycie gospodarczym, do którego wiodła tylko jedna droga: droga nakazów, koncesji i innych środków typowych dla tak sprawowanej władzy. Jednak w niewielu państwach rezultaty były tak dobre jak właśnie w Kurlandii. Powstały tam nowe gałęzie przemysłu, często dzięki pomocy zagranicznych specjalistów, skuszonych do przyjazdu hojnymi pensjami płaconymi przez księcia i jego tolerancyjną polityką religijną. Do najważniejszych zaliczały się takie branże jak przemysł tekstylny, przędzalniczy, farbiarski, huty szkła, młyny prochowe, fabryki broni, huty żelaza, kuźnie. W imponującym stopniu rozwinął się zwłaszcza przemysł przędzalniczy. W Windawie zbudowano kilka wielkich stoczni, w których budowano między innymi statki przypominające swym wyglądem holenderskie fluity. Sprzedawano je potem ze sporym zyskiem na zachód albo znajdowały nabywców wśród kurlandzkich armatorów; ich flota konkurowała nawet z Holendrami w zakresie handlu bałtyckiego. Armatorzy ci żeglowali także na wielu innych kierunkach - od Islandii na północy, po Sycylię na południu. Księciu Jakubowi marzyło się zrobienie ze swego kraju pośrednika w handlu między Rosją a Persją. To właśnie książę był pomysłodawcą idei stworzenia dwóch kurlandzkich kolonii: Tobago w Indiach Zachodnich i Gambii na zachodnim wybrzeżu Afryki (obydwie odniosły o wiele większy sukces niż kolonie założone przez Szwedów: Nowa Szwecja w Ameryce Północnej - zajęta przez Holendrów w 1655 roku - oraz Cabo Corso w Afryce Południowo Wschodniej, która podbita została dopiero rok wcześniej przez pewnego awanturnika w duńskiej służbie; to między innymi ten fakt przyczynił się do przedłużenia negocjacji pokojowych w Roskilde). Któż mógł przewidzieć, czym się to wszystko skończy? Wybuch wojny groził wywróceniem wszystkiego do góry nogami. Pod względem formalnym Kurlandia stanowiła część składo- 334 „Przemijają jak sen" wą Rzeczpospolitej, a książę Jakub był wasalem króla polskiego, co obligowało go do wspomagania króla w sytuacjach kryzysowych; jednak od samego początku książę Jakub starał się trzymać swe księstwo z dala od tego wyniszczającego konfliktu, toteż ogłosił swą neutralność. Od tej pory prowadził ryzykowną grę, balansując między Szwecją, Rosją i Rzeczpospolitą; nie było to proste, zważywszy, że od czasu do czasu Polacy i Rosjanie przemieniali się z wrogów w przyjaciół albo odwrotnie. Ugodowa polityka księcia Jakuba była sprytna, efektywna i moralnie nieuczciwa. Na początku wojny zgodził się, aby oddziały szwedzkie dokonały ataku na Litwę przechodząc przez jego księstwo, a kiedy losy wojny się odmieniły, a oddziały litewskie zaatakowały Inflanty, zgodził się na podobny manewr. Dlatego też obie strony uznały księcia za osobę podstępną i niegodną zaufania, zwłaszcza Szwedzi, którzy na próżno starali się uczynić z niego swego sojusznika. Fakt, iż Kurlandii oszczędzono okrucieństw wojny, dzięki czemu mogła ona się dalej rozwijać, sprawił, że księstwo stało się obiektem zainteresowania obu stron w sytuacji, kiedy położone wokół ziemie zostały spalone i spustoszone w ciągu wielu bezsensownych kampanii wojennych. Zwróciło to szczególną uwagę Karola Gustawa, który nadal snuł swe fantastyczne plany; jeden z nich zakładał, że król zaatakuje Prusy Książęce od wschodu. Gdyby do takiej operacji doszło, Kurlandia stałaby się dla Szwecji jej bazą zaopatrzeniową. Pomysł na to, aby wkroczyć do Kurlandii, zrodził się w głowie Karola Gustawa prawdopodobnie pod wpływem impulsu w maju 1658 roku, kiedy król znajdował się jeszcze w Góteborgu. Wysłał też natychmiast do Inflant jednego ze swych najbardziej zaufanych ludzi, mianowanego ostatnio do stopnia feldmarszałka Roberta Douglasa, który zabrał tam memoriał wraz z ogólną obietnicą przydzielenia mu kilku oddziałów, jak również pełnomocnictwo do zastąpienia Magnusa De la Gardie. Douglas, który urodził się i wychował pod Edynburgiem, już w wieku 16 lat zaciągnął się pod szwedzkie sztandary i był doświadczonym, spragnionym kariery, pomysłowym i wymagającym oficerem30. Po przybyciu z Rygi zabrał 1 Więcej na temat Douglasa na końcu książki (przyp. tłum.). 335 Niezwyciężony się natychmiast do robienia porządków po niekompetentnym magnacie, który obrażony spakował swe walizki i wrócił do Sztokholmu. Administracja, która za czasów De la Gardie rozrosła się do pokaźnych rozmiarów, była o wiele mniej wydajna. Douglas zredukował więc część urzędników, niższej rangi dowódcom przypomniał, że mają poprawić stan zaopatrzenia i opiekę medyczną, a także wprowadził surowe zasady, aby przywrócić porządek i dyscyplinę wśród żołnierzy. Douglas, zszokowany tym, co zastał na miejscu, pisał później w jednym z listów, że nigdy wcześniej w całym swym życiu nie widział tak niezdyscyplinowanych żołnierzy. To, że Szwedzi stacjonujący w Inflantach dostali się pod nową komendę, zauważyli nawet ich przeciwnicy: linie komunikacyjne łączące Rygę z Rewalem31 były teraz lepiej strzeżone przeciwko rosyjskiemu zagrożeniu, a dwie operacje wojskowe, przeprowadzone pod koniec lata, doprowadziły do odebrania Litwinom dwóch mniejszych twierdz - Wolmaru32 i Ronneburga33. Dopiero wtedy Douglas mógł skierować swą uwagę i swe wojsko na Kurlandię34. Przywiózł on ze sobą supertajny memoriał podpisany przez Karola Gustawa, w którym król w szczegółowy sposób instruował feldmarszałka, jak ma się zachować w każdej sytuacji; jednak doświadczony Douglas czytał te rozkazy ze zdumieniem, a nawet z pewną dozą sceptycyzmu: król domagał się od niego, aby przejął kontrolę nad Kurlandią poprzez porwanie księcia Jakuba i jego rodziny. XVII wiek to okres, w którym przestrzeganie prawa nie zawsze odbywało się we właściwy sposób. Nie powinno nas to jednak skłaniać do myślenia, że wielka polityka nie rządziła się swoimi zasadami. Tak zwane prawo międzynarodowe nabierało coraz realniejszych kształtów, przede wszystkim na skutek działań wojennych 31 Rewal - obecnie stolica Estonii Tallin (przyp. tłum.). 32 Wolmar - obecnie miejscowość Valmiera na Łotwie (przyp. tłum.). 33 Ronneburg - obecnie miejscowość Rauna na Łotwie (przyp. tłum.). 34 Szwedzi wykorzystali fakt zaangażowania wojsk litewskich przeciwko Moskwie (przyp. red.). 336 „Przemijają jak sen" na wielką skalę. Wszystko to nie rozgrywało się więc w jakiejś moralnej próżni. Istniał cały szereg niepisanych reguł. Wielu ówczesnych myślicieli, takich jak de Vitoria, Suarez i oczywiście Grotius, zajmowało się intensywnie kwestią ius in bello15, nową dziedziną starającą się odpowiedzieć na pytanie/a/c prowadzić wojnę. Tymczasem większość władców wychowała się pod wpływem dawnej tradycji, pochodzącej jeszcze z okresu średniowiecza, pod nazwą ius ad bellum36, to znaczy tym, kiedy można wojnę prowadzić. Obowiązujące w tym względzie zasady były proste. Było więc rzeczą słuszną przystąpić do wojny, aby się bronić, odebrać utraconą własność albo ukarać przestępstwo; było rzeczą niesłuszną rozpoczynać wojnę, aby zyskać władzę, bogactwo albo sławę. Każdy władca chciał być oczywiście postrzegany jako ten, który prowadzi helium iustum - wojnę sprawiedliwą37. Dzięki takiej filozofii udawało się czasami nie dopuścić do jakiegoś konfliktu; w najgorszym wypadku uzasadniano go jakąś wymyślną fasadą wyszukanych uzasadnień albo swobodną interpretacją kwestii prawnych. Do najbardziej przestrzeganych zasad należała ta odnosząca się do szacunku okazywanego władcy i jego osobie. Jeśli nawet dochodziło do spotkania śmiertelnych wrogów, to odbywało się to wśród komplementów i wyszukanych grzeczności. Jeśli zaś ktoś usiłował zabić albo wziąć do niewoli swego przeciwnika w innym miejscu niż pole walki, uważano to za ciężkie przewinienie przeciwko dworskiej etykiecie. Karol Gustaw już wcześniej pokazał, że nie dba w jakiś szczególny sposób o niepisane reguły czy podpisane porozumienia; jednak 35 Łac. - prawo w czasie wojny (przyp. tłum.). 36 Łac. - prawo do wojny (przyp. tłum.). 37 Twórcą doktryny „wojny sprawiedliwej" był polski prawnik Paweł Włodkowic z Brudzenia (ok. 1370 - ok. 1435). Reprezentował on interesy Polski w sporach z Zakonem Krzyżackim. Na soborze w Konstancji (1414-1418), przedstawiając stosunki polsko-krzyżackie, sformułował pogląd o dwóch rodzajach wojen: zbrodniczej wojnie zaborczej oraz wojnie sprawiedliwej — obronnej. Dowodził, iż rycerze zakonni nie mają moralnego prawa do zbrojnych podbojów ziem pogan (Litwa), gdyż nawracając ich na wiarę chrześcijańską mieczem, prowadzą w ten sposób wojnę niesprawiedliwą. Poganie natomiast mają prawo żyć w pokoju, a obrona przed najazdami jest właśnie wojną sprawiedliwą (przyp. red.). 337 Niezwyciężony rozkaz porwania księcia Jakuba uznać można w jego przypadku za szczyt wszystkiego. Rozkaz ten dowodzi także, iż jego zasady moralne uległy poluzowaniu, świadczy też o narastającej desperacji szwedzkiego władcy. Douglas martwił się tym, iż otrzymał do wykonania rozkaz, który osobiście uważał za hańbiący, i tym, że obiecane posiłki okazały się tylko czczą obietnicą. Król wywierał jednak silną presję na swego opornego feldmarszałka, toteż pod koniec sierpnia 1658 roku przystąpiono do rozpoczęcia misji. Bezpośrednia inwazja na Kurlandię zmusiłaby księcia Jakuba do zwrócenia się o pomoc do Rzeczpospolitej, dlatego też Szwedzi realizowali całą akcje jako manewr pozorujący: pod pozorem szykowania się do inwazji na Litwę, Szwedzi po raz kolejny uzyskali od księcia zgodę na przemarsz swych wojsk przez Kurlandię. Przez kilka tygodni armia Douglasa przemierzała księstwo wzdłuż i wszerz, oczekując na właściwą okazję. Moment taki nadszedł późnym wieczorem 9 października. Stało się to w ostatniej chwili. Panoszenie się Szwedów po całym terytorium księstwa przestało się księciu w końcu podobać. W Mitawie38, gdzie książę miał swą rezydencję, ogłoszono stan podwyższonej gotowości bojowej. Aby uspokoić swych gospodarzy, Douglas skierował swe wojska w stronę granicy z Litwą, a potem oświadczył, en passant, że zamierza wysłać grupę chorych i rannych barkami rzecznymi do Rygi. Na ich pokładzie znajdował się jednak specjalnie dobrany oddział szturmowy - niektórych żołnierzy umieszczono wśród chorych, innych ukryto między belkami. W tym samym czasie wysłano z obozu oddział konny, zaopatrzony w żywność, którego zadanie polegało na zlikwidowaniu strażników nadrzecznych. Kiedy się to stało, barki mogły bez przeszkód płynąć dalej, niesione prądem rzeki. Kiedy dotarły do nadbrzeża znajdującego się przy książęcym pałacu, Szwedzi unieszkodliwili kilku angielskich żołnierzy zaciężnych stojących na warcie, po czym oddział szturmowy zszedł po cichu na ląd. Żołnierze mieli ze sobą drabiny szturmowe. Wspięcie się na mury i rozbrojenie strażników zabrało im tylko kilka minut. Jeden z dwo- 38 Mitawa - obecnie Jelgawa na Łotwie - miasto położone południowo - zachodniej części kraju nad rzeką Lelupą (przyp. tłum.). 338 „Przemijają jak sen" rzan i książęcy nauczyciel tańca próbowali zagrodzić Szwedom drogę przy pomocy pik, ale zakłuto ich bez wahania. Żołnierze wtargnęli do komnaty księcia, wzięli go do niewoli wraz z małżonką Luizą Charlotte, pobili ich dzieci i splądrowali zdobione srebrem komnaty. Kiedy reszta wojska, oczekująca na umówiony sygnał poza murami miasta, zobaczyła powiewającą ponad murami niebiesko-żółtą flagę, wysadzono w powietrze bramy; żołnierze wpadli do miasta, starając się zrabować tyle, ile się da, zanim nie powstrzymali ich oficerowie. Ci, którzy dopuścili się największych kradzieży, zostali za to później ukarani; część zrabowanych przedmiotów została nawet zwrócona, ale mimo to atak na Mitawę uznano za sprawę niegodną; uważali tak zwłaszcza oficerowie najwyższego szczebla, którzy mimo to otrzymali swój udział w łupach. Warto zapoznać się z listą tego, co im podarowano w ramach uznania za odniesiony sukces: Nazwisko oficera Zdobycz Wartość w riksdalach Feldmarszałek Douglas Czerwony materiał jedwabny 453 o brzegach wyszywanych złotem; Aksamitne futro sobolowe Generał porucznik Lowe Złoty łańcuszek od zegarka; 227 pozłacany kubek z dzbankiem; różne ubrania Generał major Baath Złoto i srebro; 353 futro ze złotymi guzikami Komisarz wojskowy Sprzęty domowe 225 Rehnfaldt Pułkownik Yxhull Futro ze złotymi guzikami 110 Pułkownik Spens Srebro 102 Pułkownik Lillie Futro 120 Komisarz wojskowy Sprzęt domowy i ubrania 150 Mansson Generał porucznik Dwa duże kolczyki Helmfelt i inne ozdoby 308 339 Niezwyciężony Patrząc na całą operację od zewnątrz, można ją uznać za spory sukces. Co prawda większa część kurlandzkiej floty handlowej zdążyła opuścić port kierując się do Niemiec, a kurlandzka szlachta zbiegła do Litwy albo do Prus Książęcych, ale wszystkie miejsca o dużym znaczeniu wojskowym zostały zaraz obsadzone przez oddziały szwedzkie. Główne dowództwo objął Douglas w imieniu aresztowanego księcia, a do pomocy miał jego aresztowanych doradców (księcia wraz z jego rodziną i większą część dworu - w tym krawca, dwóch sekretarzy i ośmiu paziów- wysłano najpierw do Rygi, a potem już tylko jego samego do ponurej twierdzy Iwangorod39, położonej na granicy estońskiej). Okazało się jednak, że wykorzystanie Kurlandii jako bazy zaopatrzeniowej będzie o wiele trudniejsze, niż się spodziewano. Wkrótce też żołnierze w tradycyjny sposób zaczęli dopuszczać się grabieży, którym towarzyszyły jak zwykle niepokoje wśród ludności. Karol Gustaw, nieczuły na psychologiczne skutki swych działań, nie brał pod uwagę reakcji, jakie jego akcja wywoła w całej Europie. Ledwo uspokoiły się wzburzone nastroje po inwazji na Danię, a po kontynencie rozeszła się wieść o nowej awanturze w Kurlandii, która stała w całkowitej sprzeczności do wszystkich obowiązujących reguł. Zdarzenie to wykorzystali zręcznie wrogowie Szwecji, którzy w propagandowy sposób przedstawiali całą sprawę jako ostateczny dowód „na szwedzką bezwzględność i niepohamowaną żądzę podbojów". Używano tego argumentu również jako punktu wyjściowego do ostrej krytyki Szwecji i wywołanej przez nią wojny: przedstawiano ją jako „typową wyprawę łupieżczą", próbę „zaspokojenia pragnień chciwej szwedzkiej szlachty", kiedy skończyły się wpływy z wojny trzydziestoletniej. Protesty zaskoczyły i zirytowały Karola Gustawa. Starając się w bardzo niezręczny sposób wyjść z twarzą z całej tej historii, winę zrzucił na...Douglasa. Feldmarszałek, którego sam król swymi wyraźnymi rozkazami zmusił do tej akcji wbrew jego woli, doczytał się w późniejszym piśmie, będącym polemiką z krytycznymi głosa- 39 Iwangorod leży na wschodnim brzegu rzeki Narwy; po przeciwnej stronie rzeki znajduje się miasto Narwa (przyp. tłum.). 340 „Przemijają jak sen" mi dobiegającymi z Europy, że „akcja odbyła się wbrew woli i rozkazom Karola Gustawa". W tamtym czasie Douglas miał jednak ważniejsze sprawy na głowie niż obrona swego dobrego imienia. Kiedy obsadził już załogami wszystkie ważniejsze miejsca, z jego armii liczącej około 3000 ludzi pozostało mu jedynie kilka oddziałów jazdy wyznaczonych do patrolowania granicy z Litwą. Przez całą jesień Douglas słał do króla pisane dworskim stylem listy, prosząc o przysłanie posiłków, które mu Karol Gustaw obiecywał. Obietnice te stanowią kolejny przykład na to, że w świadomości króla po raz kolejny ukształtował się obraz świata zgodny z jego pobożnymi życzeniami, ponieważ opierał się on w swych wyliczeniach na zasobach, których nie posiadał. I jak to często bywa z władcami, którzy żyją w świecie pobożnych życzeń, w przekonaniu o własnej nieomylności, Karol Gustaw nie był zainteresowany wysłuchiwaniem nieprzyjemnych prawd. W jednym z listów, wysłanych w formie odpowiedzi do Douglasa, po prostu spławił feldmarszałka oświadczając mu, że nie ma ochoty wysłuchiwać skarg z powodu nie wysłanych posiłków. Karol Gustaw pożałował być może tych słów trochę później, kiedy wysłał Douglasowi nowe rozkazy. Polecił mianowicie swemu szkockiemu feldmarszałkowi, aby natychmiast zaatakował Memel40 i wybrzeże Bałtyku; król miał nadzieję, że tym manewrem uda mu się odwrócić uwagę Polaków od załogi obleganego przez nich Torunia; sytuacja Szwedów stawała się tam bowiem coraz trudniejsza. Co prawda Rosjanie popełnili jeden z największych strategicznych błędów w swej ówczesnej historii, występując po raz kolejny zbrojnie przeciwko Rzeczpospolitej, co oznaczało, że niebezpieczeństwo, jakie groziło oddziałom Douglasa ze strony Litwy zmalało, ale na żądania króla feldmarszałek odpisał, że ma do swej dyspozycji tak mało żołnierzy, iż akcja planowana przez króla jest „całkowicie nierealna". Szwedzi oblegani w Toruniu nie mogli więc liczyć na żadne posiłki. 40 Memel - obecnie Kłajpeda na Litwie (przyp. tłum.). 341 Niezwyciężony Od czasu, kiedy latem 1657 roku armia szwedzka ruszyła na Danię, wojna na wschodzie straciła na impecie i dramatyzmie, ale toczyła się nadal, w swój zwykły, prawie mechaniczny sposób, który charakteryzował wielkie wojny nowego typu. Kraków, ostatnia szwedzka twierdza na terenie Polski, skapitulował w sierpniu po tym, jak przez kilka tygodni oblegały go polskie i austriackie wojska41. Mniej więcej w tym samym czasie Szwedzi ewakuowali swe pozostałe załogi z twierdz i miast położonych w środkowej części kraju. Wszystkie oddziały, które nie podążyły z głównymi siłami na zachód, skoncentrowane zostały po różnych drobnych starciach i potyczkach w kilku twierdzach rozrzuconych na terytorium rozciągającym się w pobliżu wybrzeża Bałtyku. Nie była to zbyt silna armia - liczyła łącznie około 8000 żołnierzy, z czego dużą część stanowili niedoświadczeni żołnierze, wchodzący dotychczas w skład załóg garnizonów. Mieli oni jednak do swej dyspozycji silnie obwarowane twierdze i miasta, takie jak Elbląg, Grudziądz, Brodnica, Gdańska Głowa, a zwłaszcza ukryty za silnymi fortyfikacjami Toruń. Toruń był najdalej na południe wysuniętym miastem zajętym przez Szwedów. Ze względu na swe położenie uważano go za twierdzę, z której można było kontrolować cały ruch na Wiśle. Każda próba odzyskania Prus Królewskich, podejmowana przez Polaków, musiała więc uwzględniać zdobycie Torunia. Bo tak długo, jak długo pozostawał w rękach Szwedów, tak długo sprawowali oni kontrolę nad wybrzeżem Bałtyku. Kiedy skończyło się lato 1657 roku, stało się oczywiste, że obie strony zaangażowane w konflikt muszą poświęcić więcej uwagi temu pięknemu, otoczonemu silnymi fortyfikacjami miastu, leżącemu o 100 mil na południe od Gdańska. Już na początku października 1657 roku armia austriacka - zwycięzcy spod Krakowa - zjawiła się pod Toruniem, zniszczyła wielki młyn, poczyniła trochę zniszczeń w systemie fortyfikacji i rozeszła się na kwatery zimowe. Nadeszła jesień: szara, mokra i chłodna. Rok 1658 przyniósł z sobą w Polsce trochę zamieszania, a kwestia odzyskania Prus Królewskich zeszła trochę na drugi plan. 41 Warunki kapitulacji przewidywały, że Szwedzi będą mogli opuścić Polskę i udać się na Pomorze Szwedzkie. 342 „Przemijają jak sen" Po podpisaniu pokoju w Roskilde zarówno Polacy, jak i Austriacy oraz książę elektor brandenburski oczekiwali nerwowo na powrót armii Karola Gustawa po triumfach odniesionych przez nią w Danii. Poza tym wojna z Kozakami weszła w nową fazę. W dniu 6 sierpnia 1657 roku zmarł bowiem Bogdan Chmiemicki - ten, który rozpoczął tę nierówną, niekończącą się wojnę. Jego śmierć nastąpiła - co uznać należy za rzecz zdumiewającą- z przyczyn naturalnych. Sojusz ze Szwecją skłonił Chmielnickiego do wysłania swych wojsk do wzięcia udziału w wyprawie Rakoczego na Polskę. Klęska, jaka stała się udziałem księcia Siedmiogrodu sprawiła, że właśnie podkomendni Chmielnickiego zwrócili się przeciwko niemu. Po jego śmierci doszło do konfliktu między różnymi, zwalczającymi się frakcjami wśród Kozaków. W Rzeczpospolitej zdecydowano się skorzystać z tej okazji i w marcu 1658 roku wysłano główne siły armii na Ukrainę42. Tego samego lata pod Toruniem zjawiła się armia austriacka, a kiedy pod koniec lipca wzmocniona została wojskami polskimi, obie połączone armie przystąpiły do regularnego oblężenia miasta. W ciągu kilku następnych miesięcy pod Toruń ściągały kolejne oddziały i tym sposobem we wrześniu stało pod Toruniem 23 300 Polaków43 i Austriaków, którzy mieli przeciwko sobie 42 We wrześniu 1658 r. Polacy zawarli z Koazkami ugodę w Hadziaczu. Doprowadziło to do wznowienia wojny z Moskwą. Moskwicini po dalszych sukcesach w Ingrii i po oblężeniu Narwy w lecie 1658 r. przerwali działania przeciwko Szwedom i uderzyli na Litwę. 9 października 1657 r. wojska litewskie wspierane przez oddziały brandenburskie poniosły porażkę pod Kownem. Kiedy hetman Sapieha ruszył z pomocą hetmanowi Gosiewskiemu, Moskwicini zerwali toczące się rozmowy litewsko-moskiewskie i niespodziewanie uderzyli na chorągwie Gosiewskiego stojące w Werkach. Dywizja hetmana polnego została rozbita, a Gosiewski wzięty do niewoli. 20 grudnia, Moskwa i Szwecja zawarły rozejm. Wówczas Moskwicini z całą potęga wystąpili przeciwko Rzeczpospolitej (przyp. red.). 43 To właśnie w czasie oblężenia Torunia dowódcy polscy przezwyciężyli swą niechęć do piechoty i uznali w końcu, że armia bez piechoty jest niepełnowarto-ściowa. Pod koniec tego roku armia polska liczyła już 10737 zaciężnej piechoty - zarówno Polaków, jak i obcego zaciągu. Wzrosła również liczba żołnierzy innych narodowości służących w polskim wojsku: Kozaków, Tatarów, Wołochów, Serbów, a to z tej prostej przyczyny, iż byli oni tańsi od innych. Z tego samego 343 Niezwyciężony 2400 Szwedów44. Załogę szwedzką stanowili w większości rekruci ze Smalandu i Vastgotlandu, a także Finowie. Jednym z nich był urodzony w Finlandii Szwed Gabriel Kurek. Urodził się w Viborgu, wychował w Abo45, studiował w Uppsali, a w czasie uroczystości koronacyjnych królowej Krystyny w 1650 roku, tańczył w zespole baletowym w przedstawieniu pt. Lycksalighe-tens dreprakt. Było to najwspanialsze widowisko, jakie kiedykolwiek oglądano w Szwecji. Widzowie zachwycali się w trakcie oglądania baletu jaskrawą różnorodnością postaci, takich jak nimfy, rycerze, skrzydlate konie, trębacze, antyczni wojownicy, a nawet mechaniczny smok z czerwonym językiem i nagą kobietę grającą rolę „bogini szczęścia". Autorem tekstu był jak zwykle Georg Stiernhielm, a w swym utworze zawarł niezwykle ostre jak na owe czasy przesłanie pokoju. Jedna z postaci - rycerz Eudemon - wypowiada między innymi następujące słowa: Ci, którzy walczą o pokój, to ci sami, którzy ostatecznie tracą wolność skuci więzami i łańcuchami; ci, którzy mienią się powodu zmniejszyła się również liczba husarzy. [Autor myli sprawy narodowościowe ze strukturą wojska Rzeczpospolitej. Otóż w wojsku polskim i litewskim od dawna istniały chorągwie tatarskie i wołoskie. Ich skład był różny. W chorągwiach tatarskich rzeczywiście służyli głównie Tatarzy litewscy, ale nie tylko: zaciągano również żołnierzy z dawnych oddziałów nadwornych. Do chorągwi wołoskich zaciągano ochotników księstw naddunajskich. W obu rodzajach jazdy służyli także rdzeni mieszkańcy Rzeczpospolitej. Ich liczba znacznie wzrosła po klęsce pod Batohem w 1652 roku, a nie dopiero pod Toruniem, jak chce Autor. Właśnie po roku 1658 następuje ich gwałtowny spadek. Co do Kozaków, to nigdy nie tworzyli zwartych oddziałów w wojsku polskim, prawdopodobnie autor myli kozaków z Kozakami (przyp. red.)]. 44 Po przybyciu spóźnionych oddziałów, w oblężeniu Torunia wzięło udział 18 700 Polaków i około 4600 cesarskich, pod dowództwem gen. de Suchesa. Sprzymierzeni miel bardzo słabą artylerię - zaledwie 40 dział, która uzupełniano improwizowanymi „ziemnymi" moździerzami wielkiego kalibru; był to wynalazek polskiego inżyniera F. Getkanta. Załoga szwedzka liczyła 4242 ludzi pod komendą gen. mjr B. H. von Biilowa i posiadała silną artylerię (z relacji nuncjusza papieskiego wynika, że po kapitulacji znaleziono w Toruniu 150 dział, nie wszystkie zdatne do użytku; prawdopodobnie Szwedzi przyprowadzili ze sobą 3 5-40 dział i 7 moździerzy, reszta to zapewne artyleria miejska), (przyp. red.). 45 Abo - obecnie Turku w Finlandii (przyp. tłum.). 344 „Przemijają jak sen" obrońcami swej ojczyzny, to nierzadko ci sami, którzy swą ojczyznę rabują i niszczą. Nie, nie: W wojnie nie ma żadnej radości, Dusza nie znajduje w niej upodobania, Śmierć dokazuje każdego dnia, Na końcu nie ogląda się już na nic. Kiepski żołd, ulotna sława, Przemijają jak sen. A jednak Gabriel wybrał wojnę. Za własne pieniądze i we własnym zakresie Kurek, mający wtedy 25 lat, wyjechał z Finlandii do Polski latem 1656 roku. Dzięki znajomościom mianowano go kapitanem gwardii piechoty, dowódcą kompanii doświadczonych żołnierzy, z których wielu było weteranami z czasów wojny trzydziestoletniej. Sam Kruck niezbyt często wąchał proch, ponieważ przeważnie służył w załogach stacjonujących w garnizonach. Miało to teraz ulec zmianie: bo chociaż nożyce wokół Torunia zaciskały się coraz bardziej, doświadczony i kalkulujący na zimno dowódca twierdzy Biilow wykazywał się niezwykłą aktywnością i każdego dnia organizował jakiś wypad poza mury miasta. Nawet żołnierze oblegający Toruń przyznawali niechętnie, że „panowie Szwedzi bronią się dzielnie". Mimo tej brawury oblężeni Szwedzi znaleźli się późną jesienią 1658 roku w rozpaczliwej sytuacji46. Tydzień za tygodniem wystawieni na bombardowanie i niekończące się natarcia, żołnierze Biilowa odczuwali brak wszystkiego: ograniczono liczbę oddawanych strzałów, ponieważ brakowało ołowiu, ranni umierali, ponieważ skończyły się lekarstwa, w mieście panował głód, a załodze doskwierał szkorbut (głód był tak wielki, że jedzono nawet koninę, choć w normalnych warunkach było to surowo wzbronione). Wśród mieszczan dominowali luteranie, którzy od samego początku stanęli po stronie Szwedów; kiedy jednak zniszczenia i bieda zaczęły im doskwierać coraz bardziej, to i oni zaczęli narzekać i ukrywać zapasy żywności. 46 Szczegółowy opis działań pod Toruniem: Tadeusz Nowak, Oblężenie Torunia w roku 1658, Toruń 1963. 345 Niezwyciężony Po południu 16 listopada Szwedzi zgromadzeni na murach dostrzegli element stale występujący w każdej wojnie: oblegający Toruń żołnierze wciągnęli na maszt czerwoną flagę, tzw. „krwawą flagę"; oznaczała ona, że od tej pory nie będą brać jeńców. Tej samej nocy rozpoczął się decydujący szturm47. Po bardzo intensywnym ostrzale artyleryjskim, stanowiącym przygotowanie do ataku, polskie i austriackie oddziały szturmowe ruszyły około północy w stronę pokruszonych murów. Padali kupami, ale w końcu udało im się wcisnąć do wewnątrz jednego z umocnień. Wokół toczyła się szalona walka, obejmując także okolicę Bastionu Staromiejskiego, położonego nad Wisłą. Niedługo potem z pola walki zniesiono „śmiertelnie rannego oficera dowodzącego akcją: kula armatnia urwała mu ramię, kula muszkietowa utkwiła w barku, a w sercu tkwiło złamane na pół drzewce piki". Gabriel Kurek otrzymał rozkaz, aby przejął dowodzenie w zagrożonym punkcie: Ruszyłem tedy do boju w imię Jezusa, zabrawszy ze sobą 200 ludzi z oddziału gwardii królewskiej, przyłączyłem też do nich resztki regimentu z Vastgota i innych, walczących na szańcu...Trafił mnie granat, dosyć duży, między obie nogi, ale dzięki Bogu bez żadnego uszczerbku dla mnie; dostałem kamieniem w piersi i w ramię i to tak mocno, że spadłem z wału w dół. Generał major hrabia Bengt Oxenstierna zobaczył mnie tam 47 Wojska oblegające Toruń miały naprawdę bardzo trudne zadanie do wykonania i można przyjąć, że gdyby nie ciężkie położenie Szwedów, oblężenie trwałoby jeszcze dłużej. Toruń posiadał w owych czasach jeden z najlepszych w Polsce systemów umocnień. Już w XIII wieku wybudowano mury od strony południowej, a do 1300 od strony Wisły. Całość otaczała mokra fosa. Do Starego Miasta można się było dostać przez jedną z 8 bram. Dodatkowo w okresie od XIII do XV wieku wzniesiono 33 baszty. Ok. 1420 r. mury podwyższono do wys. 6 metrów, a w 1429 i 1449 r. wzniesiono 2 potężne barbakany przed Bramą Chełmińską i Starotoruńską. Fortyfikowano też Nowe Miasto, lokowane w 1264 r. Najpierw otoczono je murem z 21 basztami, a w XVI wieku dodatkowo drugim murem i fosą o szer. 20-25 metrów. W latach 1628-1634 zmodernizowano umocnienia w stylu holenderskim. Wzniesiono 8 potężnych, pięciokątnych bastionów i 7 fortów bastionowych połączonych kurtynami. Całość dodatkowo otaczała fosa o szer. 25-30 metrów (przyp. tłum.). 346 „Przemijają jak sen" i uznał za zabitego, ale dzięki Bogu pozostałem przy życiu, napiłem się dobrego wina i włączyłem się ponownie do wałki na nasypie. Walka trwała aż do samego dnia; mogła być godzina 7-8 rano i nic więcej nie dało się już zrobić, bo większość z nas była albo zabita, albo ranna. Artylerzyści szwedzcy zmienili ustawienie swych baterii i zaczęli strzelać prosto we własne szańce; udało im się wprawdzie dzięki temu powstrzymać nacierające wojsko od wkroczenia do miasta, ale Bastion Staromiejski, zasypany trupami, był mimo wszystko stracony, tak samo, jak dwa inne duże szańce. W następnym tygodniu zaczęły się silne chłody, a kiedy stało się jasne, że szykuje się nowy szturm, Bulowa poprosił o rozpoczęcie negocjacji w sprawie kapitulacji. Oblegający zgodzili się na to, ponieważ chcieli uniknąć dalszych strat. Biilow bardzo sprytnie z początku opóźniał rozmowy, potem sam akt podpisania kapitulacji, a w końcu wymarsz swego wojska. Dopiero 30 grudnia resztki załogi opuściły miasto: 350 wynędzniałych żołnierzy48 w zniszczonych, porwanych mundurach, zgodnie z obowiązującym ceremoniałem wymaszerowało z bronią na ramieniu, palącymi się lontami i z kulą w ustach: / tak oto szliśmy pod łopoczącymi flagami i sztandarami, a towarzyszyły nam dźwięki werbli i bębnów; z miasta wyszliśmy przez Bramę Chełmińską49, a potem przedefiladowaliśmy 48 Do tej liczby dodać należy jeszcze rannych i chorych, ok. 250 ludzi, których wieziono na wozach, a także ok. 300 innych, wziętych do niewoli w czasie oblężenia; zgodnie z podpisaną umową mogli oni wrócić we własne szeregi. [Szwedzi stracili w walce 1220 ludzi zabitych i zamarłych wskutek chorób i głodu oraz 300 chorych i rannych. Z Torunia wyszło 350 zdrowych i 250 chorych żołnierzy szwedzkich, do których dołączyło owych 300 żołnierzy wziętych do niewoli. Straty polskie nie przekraczały 1500 ludzi, a oddziałów cesarskich około 300 żołnierzy, (przyp. red.)]. 49 W pobliżu Bramy Chełmińskiej znajdowała się Góra Wisielców, gdzie tracono przestępców oskarżonych o ciężkie przewinienia. Z miejscem tym związa na jest „szwedzka" legenda. W dniu 16 lutego 1629 roku miał tu być stracony złodziej za kradzież sakiewki ze złotymi dukatami. Stojąc na szafocie, zobaczył w oddali nadciągającą armię szwedzką, którą dowodził Herman Wrangel. Skazaniec 347 Niezwyciężony przez obóz nieprzyjaciela, gdzie żegnała nas na stojąco cała armia, osiem tysięcy ludzi (tak powiadano), wszyscy pod bronią. W czasie marszu na północ żołnierze słyszeli jeszcze odgłosy strzałów: to w Toruniu oddawano zwycięską salwę, aby uczcić wizytę króla polskiego w mieście i wyrazić swą radość, że Toruń -klucz do sukcesu - przeszedł teraz na drugą stronę. ostrzegł mieszkańców, a ci zaczęli przygotowywać się do obrony miasta. Wran-gel, zobaczywszy tłum ludzi przed miastem, sądził, że to czeka na niego polskie wojsko. Zatrzymał więc swój oddział, aby uformować szyk bojowy. Dało to mieszkańcom czas na dalsze przygotowania. Wytoczono działa, rozdano broń i przyjęto ogniem nadchodzącego wroga. Most przed Bramą Chełmińską został zniszczony, a przedmieścia spalone. Atak został odparty. Skazaniec, z rozkazu Zygmunta III, został ułaskawiony, a na pamiątkę wydarzenia zaczęto go nazywać Szwedko (przyp. tłum.). 348 Walka o wyspy o właśnie po nieudanym szturmie na Kopenhagę50 Erik Dahlberg po raz pierwszy spróbował swych sił jako publiczny propagandy-sta. Przemiana ta nie była tak niezwykła czy nielogiczna, ponieważ od dawna już nie tylko uczestniczył w tej wojnie, ale także kształtował się pod jej wpływem. Pojawiły się pieniądze i dowody wdzięczności, co mogło oznaczać, że lata ukrywanych ambicji i biedy odeszły do przeszłości. Najpierw - w kwietniu 1658 roku - otrzymał list od króla, w którym Karol Gustaw obiecał mu roczną pensję w wysokości 200 talarów. Później, w sierpniu tego samego roku, dotarł do niego kolejny list, w którym wyjaśniono, że ów dar uczyniony został ze względu za „ nienaganną i wierną służbę wojskową" Dahlbergha; w piśmie tym wyjaśniono także, że pensja wypłacana będzie tak długo, jak państwo posiadać będzie chociażby kilka ostatnich posiadłości. Po zdobyciu zamku Kronbrog, Erik otrzymał kolejny list, w którym obiecano mu 400 riksdali rocznie z wpływów pochodzących z ceł z Óresundu. W listopadzie 1658 roku wreszcie Erik mógł cieszyć się nową, największą darowizną 50 12 lutego 1659 roku Karol X Gustaw niespodziewanie zaatakował Kopenhagę. Duńczycy odparli jednak szturm i Szwedzi musieli ze swego obozu warownego pod miastem kontynuować blokadę miasta (przyp. red.). 349 Niezwyciężony spośród wszystkich dotychczas otrzymanych: wyznaczono go na nowego właściciela skańskiej posiadłości położonej w Varpinge51, niedaleko na zachód od Lundu; tamtejsze dobra ogłoszono w czasie ostatniej wojny za niczyje. Tym samym ekonomiczna przyszłość Dahlbergha wydawała się być zabezpieczona. Wojna była więc - bardziej niż kiedykolwiek przedtem - jego własną wojną: po części dlatego, iż jego pobory uzależnione teraz były od jej wyniku; częściowo dlatego, iż jego własne czyny i decyzje miały już niebagatelną wagę dla armii. Najlepszym przykładem jest tajna mapa Kopenhagi. Powstała ona w krótkim czasie i zawierała pewne błędy. Jeden z nich dotyczył Vestervoldu, który zaznaczono jako miejsce gorzej ufortyfikowane niż było w rzeczywistości. I to właśnie w to miejsce ruszyło główne szwedzkie natarcie. Nie w tym jednak rzecz, czy nieudany atak spowodowany był błędem tylko samego Dahlbergha. Jeszcze gorsze niż mapa z błędami było to, że zawiódł cały system zwiadowczy. W wale ciągnącym się w pobliżu tajnego przejścia rzeczywiście znajdował się otwór, ale w związku z nową fazą wojny rozpoczętą w sierpniu, dostęp do niej został uniemożliwiony za sprawą niewielkiego szańca. Zwiadowcy tego nie zauważyli. Nie zauważyli też nowego, dużego stanowiska artyleryjskiego, które wzniesione zostało na Slotsholmen. Wydaje się, że nikt nie zauważył, iż ani Slotsholmen ani Vestervold nie były słabo obwarowanymi punktami - przeciwnie: należały one do tych fragmentów systemu fortyfikacyjnego, które należały do najlepiej zabezpieczonych. Na tym niewielkim skrawku Duńczycy skoncentrowali około 100 dział, co stanowiło jedną trzecią całej artylerii, jaka znajdowała się w mieście, która liczyła łącznie 343 działa; do liczby tej dodać należy jeszcze kilka tysięcy muszkietów. Nigdy przedtem armia szwedzka nie musiała stawić czoła tak przeważającej sile ogniowej52. 51 Dzisiejsza nazwa to Trolleborg. W latach trzydziestych XX wieku posiadłość ta składała się z ok. 400 hektarów ziemi. 52 Ponownie doszło do takiej sytuacji w czasie bitwy pod Połtawą w 1709 roku, kiedy to wnuk Karola Gustawa poniósł swą największą porażkę. 350 Walka o wyspy Do obowiązków Erika - oprócz zadań typowo wykonywanych przez porucznika kwatermistrza należało też prowadzenie zwiadu. Nie jesteśmy jednak dzisiaj w stanie stwierdzić, jaką rolę Erik odgrywał - albo raczej jakiej roli nie odgrywał - w czasie patrolu zwiadowczego przeprowadzonego przed atakiem. Wiemy jednak, że już wtedy przypisywano mu współwinę za katastrofę. Erik sam pisze o tym w swym dzienniku: „Niektórzy winią mnie za to, jakbym to ja sam doradził JKM rozpoczęcie szturmu". Erik zdecydowanie temu zaprzecza. W swym dzienniku Dahlbergh zbagatelizował ten nieudany atak. Podobnie napisał w jednym z pism propagandowych napisanych zaraz po ataku, które wydrukowano i rozprzestrzeniano w odpowiedzi na pełne triumfalnych tonów pisma kolportowane przez Duńczyków. W piśmie tym53 pomniejsza znaczenie natarcia. Szturm był według niego tylko rozpoznaniem, które miało dostarczyć wiedzy, jak zareagują obrońcy. Został on przeprowadzony na ten fragment fortyfikacji, który Dahlbergh - co niezwykłe -opisuje jako dokładnie rozpoznany. Atakujące oddziały szwedzkie walczyły w zadziwiający sposób, a ich straty były nieznaczne (zabitych zostało najwyżej 500 żołnierzy; rannych tylko 200-300). W samej armii szwedzkiej niewielu było takich, którzy podzielali jego optymistyczny punkt widzenia. Reakcję żołnierzy i oficerów uznać można nie za rozczarowanie, tylko pewien rodzaj szoku z powodu oporu stawianego przez Duńczyków, wysokości strat i tego, że przyszło im przeżyć pierwszą tak dużą porażkę: stosy zabitych, zapełniających fosę Vestervoldu, stanowiły ostateczny dowód na to, że ani Karol Gustaw, ani jego armia nie były już niepokonane. Jedna z kobiet przebywających w bezpośrednim otoczeniu królowej Szwecji zanotowała w swym dzienniku po zakończonym szturmie: „Była to okrutna walka. Nikt nie wrócił cało. Jeden z rannych określił to, co się stało, jako „zarazę, którą dotknięta została nasza armia". W niektórych zaciężnych regimentach szok mieszał 53 Miało ono formę listu napisanego do starego opiekuna Erika - Mardefelta • i być może jego początek wyglądał jak list. 351 Niezwyciężony się z rozgoryczeniem. To oni szli zazwyczaj na przedzie i to oni ponieśli największe straty, podczas gdy większość oddziałów złożonych z rodowitych Szwedów trzymała się z tyłu i wyszła ze szturmu z mniejszymi stratami. Sytuacja taka spowodowana była tym, iż oddziały złożone z obcego zaciągu dysponowały zazwyczaj większym doświadczeniem niż te złożone ze zwykłych chłopów, a przez to posiadały większą wartość bojową. W tym wypadku wyglądało to naprawdę fatalnie; duże niezadowolenie panowało zwłaszcza wśród żołnierzy angielskich i niemieckich, którzy skarżyli się, że „prowadzi się ich jakoby na rzeź, podczas gdy oszczędza się oddziały szwedzkie" Procedura związana z opieką nad rannymi nie różniła się od tej, którą stosowano w przypadku innych bitew. Pomocnicy felczerów podwiązywali żołnierzom rany, nierzadko działo się to jeszcze w czasie walki. Następnie większość z rannych przenoszono do obozu, gdzie układano ich w specjalnie do tego przygotowanych namiotach. Opiekę sprawowały nad nimi kobiety przebywające w taborach. Tym razem jednak liczba rannych była tak wysoka, że zabrakło felczerów i ich pomocników, toteż część rannych trzeba było zawieźć do położonych w pobliżu miast K0ge i Roskilde, a nawet dalej. Tam oddano ich pod opiekę do domów mieszczan. W obu wyżej wymienionych miastach znajdowało się pod koniec miesiąca około 900 rannych albo chorych. Około stu nabawiło się odmrożeń - głównie nóg, stóp albo palców u nóg - albo zapadło na różne inne choroby. Reszta odniosła rany postrzałowe. Z tego: 36 rannych w głowę, twarz albo szyję 30 rannych w ramiona albo barki 115 rannych w ręce albo dłonie 21 rannych w pierś albo plecy 49 rannych w podbrzusze, brzuch, biodra, pośladki albo w bok 164 rannych w uda, kolana, nogi albo stopy Rannych podzielono na dwie grupy: na tych, którzy rokowali szansę na wyzdrowienie, i na tych, dla których „nadziei było mało albo wcale". Większość tych drugich odniosła wiele ran; jeden 352 Walka o wyspy z żołnierzy otrzymał postrzał w policzek, kula strzaskała mu jedno ramię, a inna przeszła przez stopę; drugi otrzymał postrzał w rękę i podbrzusze; trzeciego kule trafiły w biodra i szyję; czwarty stracił ramię i nogę; piątego uznano za beznadziejny przypadek, a diagnoza brzmiała: „mechtig geschossen"54. Tym, co się stało, wstrząśnięty był także Karol Gustaw. Załamany klęską i poruszony jękami rannych, „których nie był w stanie wysłuchiwać", opuścił na pewien czas obóz rozbity pod Kopenhagą i udał się do innego, cichszego miejsca. Zakończony powodzeniem szturm na miasto oznaczałby prawdopodobnie koniec wojny, ale ta nieudana próba miała zadziwiająco słabe konsekwencje. Zaskoczeni odniesionym sukcesem i bardziej zajęci świętowaniem zwycięstwa, Duńczycy nie zdołali go wykorzystać: pozostali za murami miasta, podczas gdy Szwedzi zamknęli się w swym obozie. Kopenhaga nadal była więc miastem zamkniętym. Nic się nie działo. Wojsko polsko-brandenbursko-au-striackie, zgromadzone pod Frederiksodde, także nie wykazywało żadnych oznak chęci do rozpoczęcia walki: nie planowano tam wyprawy na Zelandię ani nawet na położoną niedaleko Fionię. Flota holenderska spokojnie stała na redzie na wysokości Kopenhagi. Niecały tydzień po ataku zaczęła się odwilż, co zwiastowało szybkie nadejście wiosny. W miarę, jak lód topniał wzdłuż całego wybrzeża, obie strony wysłały na morze eskadry okrętów wojennych, które krążyły pośród wysp i od czasu do czasu wpadały na siebie; dochodziło wtedy zazwyczaj do imponującej wymiany ognia, co jednak rzadko dawało jakieś wymierne rezultaty. Wojna na morzu powoli nabierała rumieńców, ponieważ obie floty dochoziły dopiero do pełnej wartości bojowej po ostatnich, jesiennych starciach i szkodach wyrządzonych przez pogodę. Mijające miesiące były dla szwedzkich załóg straszne. W Landskronie, gdzie Duńczycy zamknęli szwedzką flotę, wśród załóg szalała zaraza; w listopadzie umierało 10-12 ludzi dziennie; po nowym roku spośród 4354 marynarzy 1103 było nadal chorych. Z królewskiego rozkazu trzy okręty wojenne wyszły w morze, mimo kry lodowej, ale kiedy pod 54 Mechtig geschossen (niem.) - ciężko postrzelony (przy. tłum.) 353 Niezwyciężony koniec stycznia 1659 roku dotarły do Góteborga, okazało się, że 106 cienko ubranych członków załogi zamarzło na śmierć. Na początku kwietnia 1659 roku na wody Óresundu wpłynęła duża angielska flota; ich 44 okręty powitane zostały okrzykami radości przez Szwedów i niespokojnymi spojrzeniami przez Duńczyków i Holendrów. Dwa razy w ciągu ostatniego półrocza wstrzymywano wyjście w morze tak bardzo oczekiwanej przez Szwedów pomocy, i dopiero za trzecim razem stało się to, na co tak bardzo czekali. Reakcje obu stron okazały się jednak przesadzone. Wkrótce okazało się bowiem, że Anglicy wcale nie są zainteresowani zaatakowaniem przeciwników Szwedów, tylko że pojawili się tam jako pewnego rodzaju „argument w dyplomacji". Rząd Anglii pragnął, aby wojna zakończyła się jak najszybciej, ponieważ utrudniała ona prowadzenie swobodnego handlu; ich argumentacja była prosta i rozsądna: żadnych nowych podziałów ziemi, regulacji granic, żądań, roszczeń i warunków wstępnych. Musi nastąpić powrót do uzgodnień z Roskilde. Ze wszystkich stron i krajów zaczęli też napływać dyplomaci; ich zachowanie i propozycje stawały się coraz bardziej bezczelne. W maju nadeszła nieoczekiwana wiadomość o pierwszym koncercie, jaki odbył się w Hadze. Był on czymś zupełnie nowym w wielkiej polityce europejskiej i wydawało się, że wywróci wszystko do góry nogami. Wierny swej naturze Karol Gustaw otrząsnął się wkrótce po porażce i niezmordowany zagłębił się w nowe plany i projekty. Jego niezłomność zaimponowała niektórym innym władcom. W listopadzie poprzedniego roku kardynał Mazarini pisał: Odczuwam prawdziwy podziw dla niezłomnej odwagi szwedzkiego króla, kiedy widzę, jak - mając przeciwko sobie sześciu nieprzyjaciół nie cofa się ani o krok, nie rezygnuje ze swych planów; przeciwnie: wznosi się jak palma coraz wyżej, tym mocniej, im bardziej ktoś próbuje go przygnieść. Pytanie brzmiało tylko, dokąd król powinien wykonać ów krok do tyłu. To znaczy czysto fizycznie. Atak na Danię zaplanowano jako szybką wyprawę, tymczasem armia ugrzęzła w miejscu; moż- 354 Walka o wyspy na by nawet powiedzieć, że została odcięta na Zelandii. I jak to zwykle bywało, braki w zaopatrzeniu stanowiły o wiele większe zagrożenie niż armaty przeciwnika. Armia szwedzka ponownie znalazła się w sytuacji, kiedy to sprawą życia i śmierci było poszerzenie bazy zaopatrzeniowej dla wojska, zanim głód nie dokona tego, co nie powiodło się sześciu wrogim armiom. Fionia nadal znajdowała się pod kontrolą Szwedów, ale na południowym łuku, między Fionią i Zelandią, leżały trochę mniejsze wyspy Langeland, Lolland i Falster, wykorzystane wcześniej jak pomost w czasie przeprawy przez Bełt, a potem oddane Duńczykom. Już następnego dnia po nieudanym szturmie na Kopenhagę - kiedy wszyscy zrozumieli, że nie można już liczyć na jakieś szybkie rozstrzygnięcie - Karol Gustaw wysłał kilka dużych oddziałów z obozu pod Kopenhagą. Ich zadanie polegało na odzyskaniu owych wysp. - Mimo sprawnie przeprowadzonej akcji nie wszystko poszło zgodnie z planem; zmieniła się pogoda, zrobiło się cieplej, a lód w cieśninie między Zelandią i Falster zaczął topnieć. Szwedzi musieli więc odczekać, aż zniknie kra, aby móc przystąpić do przerzucania swych oddziałów na różne wyspy. Pierwsze natarcie skierowano przeciwko Langeland, a przeprowadzono je około południa 30 marca. Na Szwedów oczekiwali wszyscy zdolni do walki mężczyźni, a nawet niewielka grupa kobiet - mieszkańców wyspy. Kiedy łodzie i promy wyładowane żołnierzami zbliżyły się pod brzeg, powitane zostały ogniem artyleryjskim, a miejscowi chłopi rzucili się na Szwedów zanim ci zdążyli w ogóle wydostać się na brzeg. Po wściekłej walce wręcz w płytkiej wodzie, Szwedzi zmuszeni zostali do zawrócenia na własne statki, które stały na kotwicy w dalszej odległości. O świcie następnego dnia Szwedom udało się jednak wylądować na wyspie w niestrzeżonym miejscu; wkrótce potem obrona Langelandu załamała się: niewielki oddział złożony z regularnych żołnierzy uciekł na Lolland, a mieszczanie i chłopi porzucili broń i wycofali się do swych siedzib. Langeland znalazł się w rękach Szwedów. Drugi atak nastąpił w pierwszej dekadzie kwietnia i skierowany był na Als, wyspie położonej wzdłuż południowego xxxbrzegu Jutlandii. Po nieudanej próbie zajęcia zamku, który był najważniejszą twierdzą 355 Niezwyciężony na wyspie, Szwedzi wycofali się 25 kwietnia; wcześniej jednak splądrowali wszystko to, co dało się zabrać. Wyspa pozostała tym samym w duńskich rękach. Trzeci atak nastąpił 7 maja. Celem ataku była wyspa Falster, a wojskiem dowodził osobiście Karol Gustaw. Także i tutaj na Szwedów czekał tłum uzbrojonych i chętnych do walki chłopów; tym razem jednak Szwedzi nie popełnili już tego samego błędu co w czasie zdobywania Langelandu. W czasie, kiedy kilka okrętów ściągnęło na siebie uwagę chłopskich oddziałów, główne siły skierowały się na jeden z niestrzeżonych punktów. Żołnierze mocno przyłożyli się do wioseł. Po kilku starciach, do których doszło wśród płotów i żywopłotów w pobliżu plaży, wszystko przebiegło tak samo jak na Langeland: niewielki oddział żołnierzy uciekł na Lolland, a mieszczanie i chłopi porzucili broń i wycofali się do swych domów. Wyspa Falster znalazła się w szwedzkich rękach. Do czwartego ataku doszło już dwa dni później: tym razem przyszła kolej na Lolland. Także i tutaj miejscowa ludność w sposób zdecydowany postanowiła nie poddawać się bez walki; w niektórych miejscach wzniesiono nawet szańce i przygotowano stanowiska dla artylerii. Także i tym razem wojskiem szwedzkim dowodził Karol Gustaw, który postanowił załatwić sprawę w typowy dla siebie, brutalny sposób, do którego był zdolny. Król polecił, aby pięć okrętów wojennych opuściło żagle, a potem wpłynęło w długą cieśninę Guldborg, kierując się do miejsca, które po wcześniejszym rozpoznaniu wybrał do wykonania lądowania. Kiedy okręty znalazły się w odpowiedniej odległości, rozpoczęły zmasowane bombardowanie. Nieliczne działa, jakimi dysponowali Duńczycy, znikły za gęstymi kłębami dymu i chmurami opadającego piasku; a kiedy ogień skierowano na położony nieopodal szaniec, jego obrońcy bardzo szybko wzięli nogi za pas. Pod osłoną ognia artyleryjskiego żołnierze szwedzcy zeszli na ląd: na początku maszerowało 20 królewskich drabantów, którzy natychmiast zajęli opuszczony szaniec. Odparto dwa duńskie kontrnatarcia, a wkrótce potem nastąpił koniec. Mieszczanie i chłopi porzucili broń i wrócili do swych domów; regularne wojsko duńskie znikło w oddali, uciekając w kierunku Nakskov. Było to jedyne obwarowane miasto leżące na Lollandii. 356 Walka o wyspy Niecały rok wcześniej, w czasie szwedzkiej przeprawy przez Bełt, miasto padło ofiarą tej samej paraliżującej mieszanki paniki i zamieszania, której ofiarą padła także spora część Danii. Kapitulacja nastąpiła wtedy w tempie, które można by nazwać żenującym. Tym razem miasto ogarnięte zostało chęcią stawienia Szwedom oporu w takim samym stopniu, jak to działo się podczas obrony Kopenhagi, a ostatnio także w czasie obrony wysp. Kiedy więc 11 maja oddziały szwedzkie dotarły do Nakskov, załoga miasta nie chciała nawet dyskutować o poddaniu. Nie pomagało nawet to, że Szwedzi, aby przerazić obrońców, przeprowadzili na ich oczach kilka groźnie wyglądających manewrów, a także kilka razy ostrzelali miasto ze swych dział. Na początku czerwca Szwedzi musieli więc rozpocząć regularne oblężenie ze wszystkim tym, co sobą obejmowało: kopaniem transzei, przygotowywaniem stanowisk dla armat, wznoszeniem szańców i kopaniem tuneli. W tym samym czasie pozostała część wyspy zajęta została przez Szwedów bez większych problemów. Piąty i ostatni atak nastąpił nocą 8 czerwca, kiedy to szwedzcy żołnierze pod osłoną nocy przeprawili się brodem przez cieśninę Lettensundet z miejscowości Bog0 do Mon, „mając wody po szyję, a rożki z prochem ukryte w kapeluszach". Także i tutaj mieszczanie i chłopi stawili im nieoczekiwanie silny opór, ale i tym razem nie mieli większych szans w walce z doświadczonymi weteranami. Następnego dnia obrońcy musieli się poddać: tylko 30 ludziom udało się uciec łodzią do Kopenhagi. Wyspa Mon została zdobyta. Podczas gdy Duńczycy guzdrali się i bezskutecznie próbowali przywrócić wolę walki a także uporządkować swe rozproszone oddziały, Karol Gustaw, w typowym dla siebie szybkim tempie i ze słynną umiejętnością dopasowywania się do nowych sytuacji, wbrew wszelkim przeciwnością losu zachował inicjatywę we własnych rękach. W czasie wiosennej kampanii, kiedy walczono o wyspy, stało się jednak sprawą jasną, że wojna weszła w nowy etap. Zamiast wspaniałych akcji, które rozgrywały się na terenie całej Polski i części Europy, wojna zamieniła się w szereg męczących potyczek wokół zajmowanych przez obie strony pozycji. Do pewnego stopnia chodziło tu o ograniczenia natury fizycznej: wyspy duńskie stanowiły zbyt mały obszar dla wielkich i rozległych manewrów. 357 "T Niezwyciężony Ograniczenia te miały też charakter czysto polityczny: wszystkie potęgi europejskie - z wyjątkiem Hiszpanii - wciągnięte zostały w tę wojnę, a reprezentujący je dyplomaci pojawiali się, jak już wspomniałem, wszędzie. Było rzeczą oczywistą, że ofensywa szwedzka spotka się z reakcją Duńczyków. Zajmowanie wysp przez Szwedów przeciągnęło się jednak aż do 11 czerwca. Teraz - tak jak przedtem - cała uwaga zwrócona była na Fionię; i tym razem - tak jak wcześniej - oczekiwano, że do akcji włączą się połączone siły polsko-bran-denbursko-austriackie. Na ich obronę należy powiedzieć, że w przejściu do natychmiastowego ataku przeszkadzał im nie tylko brak zgody i niechęć w angażowanie się w dalsze walki: ważną przeszkodą była nadal twierdza Frederiksodde. Pod koniec wiosny sytuacja załogi szwedzkiej stała się już nie do wytrzymania. Załoga, ze względu na małą liczebność, nie była w stanie obsadzić wszystkich murów; fatalne były także warunki higieniczne panujące w twierdzy: po szturmie przeprowadzonym przez Szwedów na mury twierdzy przed półtora rokiem, ciała zabitych Duńczyków pogrzebano stosami w masowych grobach; przykryte cienką warstwą ziemi wydzielały teraz straszliwy smród, a kiedy stopniał śnieg „na ulicach pojawiły się grudki skrzepniętej krwi i resztki ciał, należące do znajdujących się pod ziemią trupów". W marcu podpalono resztki zabudowy miejskiej, a załoga usadowiła się w szańcu Barfodde, na cyplu. Połączone wojska polsko-brandenbursko-au-striackie podążyły ich śladem, a pewnej nocy, w połowie miesiąca, Szwedzi, którzy znaleźli się pod silną presją, założyli kilka ładunków wybuchowych z opóźnionym zapłonem, a potem przez wąską cieśninę przeprawili się na Fionię. Dnia 11 czerwca połączone wojska wylądowały na niewielkiej wyspie Faen0, która leży pośrodku Małego Bełtu na jego północnym krańcu; wyspa oddzielona jest od Fionii wąską cieśniną, która ma jedynie około stu metrów szerokości. Po zaciętej walce, w której obie strony poniosły spore straty, wyspa została zdobyta. Następny krok wydawał się być logiczny: trzeba było teraz wykonać szybki skok na Fionię; tak, brzmiało to nawet zbyt logicznie. Bo kiedy sprzymierzeni jakiś czas potem spróbowali wykonać ów zaplanowany skok, okazało się, że brzegi wyspy zostały zajęte we Walka o wyspy wszystkich dostępnych miejscach przez szwedzkie wojsko, które już wcześniej pospieszyło na to miejsce i okopało się. Ich przeciwników spotkał więc silny ostrzał prowadzony z muszkietów i armat; mimo, iż próbowali wylądować na wyspie w czterech różnych miejscach, nie udało im się w żadnym. Dnia 6 lipca podjęli nową próbę w pobliżu Middelfart. Po czterech godzinach precyzyjnego ostrzału prowadzonego przez holenderskie okręty wojenne, a także przez ciężkie działa ustawione we Frederiksodde, łodzie transportowe i łodzie wypełnione żołnierzami odbiły od brzegu, kierując się na Fionię. Przeciwne wiatry i silne prądy morskie spowodowały jednak sporo chaosu w czasie tej przeprawy, dzięki czemu artyleria szwedzka miała wystarczająco dużo czasu, aby się wstrzelać. Efektem tego było kolejne niepowodzenie: „Na powierzchni całego Bełtu zobaczyć można było pokrwawione łodzie pełne broni; wiele z nich poszło na dno" (wśród rannych był też naczelny dowódca wyprawy Montecuccoli55, któremu trzy duże drzazgi drzewne wbiły się w udo). Trzecią próbę zaplanowano na koniec lipca. Zanim do niej doszło, eskadra szwedzkich okrętów, złożona z 9 jednostek (które przypłynęły z Landskrony pod dowództwem Anglika Owena Coxe'a) wpłynęła 2 sierpnia do zatoki, gdzie zakotwiczona była cała flota transportowa, złożona z około 40 statków. Pięć okrętów wojennych, które miały osłaniać statki transportowe, zostało zaskoczonych, a ponieważ nie starczyło czasu na ucieczkę i zabrakło chęci 55 Raimondo di Montecuccoli (1609-1680), wybitny wódz i teoretyk wojskowy. Z pochodzenia Włoch. W służbie austriackiej od 1627 r. Uczestnik wojny trzydziestoletniej. W roku 1636 podbił Szwedów pod Wolmirstedt. W latach 1639-1642 w niewoli. Po wyjściu z niej został mianowany generałem lejtnantem wojsk cesarskich. W 1642 r. pobił Szwedów pod Opawą i Brzegiem. W 1647 r. przyczynił się do zwycięstwa nad wojskiem szwedzkim pod Trzebielą. Jako generał kawalerii został wysłany z korpusem do Polski. Brał udział w oblężeniu Krakowa. Następnie walczył na Pomorzu i w Jutlandii. W 1659 r. otrzymał stopień feldmarszałka. Od 1661 r. dowodził wojskami cesarskimi w wojnie z Turcją, którą rozgromił w bitwie pod Szentgotthard (1664 r.), za co otrzymał tytuł gene-ralissimusa. W 1672 r. objął dowództwo na froncie przeciwko Francji. Uniemożliwił m.in. H. Turenne'owi przeprawę przez Ren. W następnym roku zdobył Bonn. Prowadził działania manewrowe pod Strasburgiem (1673 r.). Mistrz wojny manewrowej. Przeciwnik wielkich armii (przyp. red.). 358 359 Niezwyciężony Walka o wyspy do walki, cztery z nich zostały w panice porzucone, podczas gdy piąty zajął się ogniem od wystrzelonego pocisku i wkrótce eksplodował. Holenderski kapitan stracił obie nogi i niedługo potem zmarł. Teraz Szwedzi mogli bez przeszkód zaatakować bezbronne statki transportowe: wszystkie zostały spalone. Po zakończeniu akcji szwedzka eskadra odpłynęła w kierunku Arhus56: miasto zostało zbombardowane, a przy okazji zniszczonych zostało około trzydziestu z wielkim trudem zebranych szkut. Wydarzenia tej przelały czarę goryczy i tak już ciężko doświadczonych dowódców sił sojuszniczych, którzy czuli się okropnie z powodu braku spektakularnych sukcesów; mieli też po dziurki w nosie skarg i żądań kierowanych do nich przez lokalną ludność; przebyli pół Europy, aby jej bronić, a tymczasem rabunki oraz kłótnie o kwatery i utrzymanie stawały się coraz bardziej powszechne; w końcu osiągnęły taki rozmiar, że zaczęto nawet rozważać propozycję uderzenia z bronią na coraz mniej przyjaźnie nastawionych wobec nich gospodarzy; jednocześnie Duńczycy zaczęli się domagać, aby niektórzy z ich „wyzwolicieli" spakowali manatki i wynieśli się. Wkrótce potem wojsko zwinęło obóz i ruszyło na południe. Niebezpieczeństwo, jakie od dawna groziło szwedzkim wojskom znajdującym się na Fionii, zostało tym samym zażegnane. Ich wrogowie opuszczali właśnie Danię, ale celem, ku któremu się kierowali, stało się Pomorze Szwedzkie. Nie tylko jednak niepowodzenia czy problemy zaopatrzeniowe skłoniły sprzymierzoną armię do powrotu na wschód. W tym samym bowiem czasie, kiedy główne siły szwedzkie zajmowały duńskie wyspy, inne odziały szwedzkie rozpoczęły serię kontrataków na terenie Prus Królewskich. Kiedy skapitulował Toruń, wszyscy oczekiwali, że połączone siły polsko-austriacko-brandenburskie ruszą dalej w stronę wybrzeża, aby za jednym razem pozbawić Szwedów resztki tego, co nadal pozostawało w ich rękach. Jak już wspomniałem, Polska i Rosja po raz kolejny z sojuszników stały się wrogami, toteż Polacy musieli po zdobyciu Torunia zmienić swe plany i wysłać dużą część 1 Miasto położone na wschodnim brzegu Jutlandii (przyp. tłum.). 360 swej armii na wschodnią granicę. Znajdujący się w ciężkim położeniu Szwedzi zyskali dzięki temu trochę na czasie i mogli złapać drugi oddech. Wierni swym odwiecznym, agresywnym zwyczajom, wykorzystali tę okazję do przeprowadzenia kilku śmiałych ataków. Sam pomysł na to pochodził od Karola Gustawa. Inny, bardziej ostrożny dowódca, wykorzystałby ten czas na przygotowanie się do burzy, która -jak wszyscy przeczuwali - miała wkrótce nadejść. Natomiast przeprowadzanie kontrofensywy było sprawą ryzykowną, zwłaszcza, że Polacy przewyższali Szwedów pod względem liczebnym. Armia sprzymierzonych liczyła co prawda 18000 ludzi - Polaków, Austriaków i żołnierzy gdańskich - ale Szwedzi mieli pewien argument: ich przeciwnicy byli rozproszeni, a na dodatek większa część żołnierzy znajdowała się na kwaterach zimowych. Pod koniec stycznia 1659 roku pod niewielką miejscowością Hammerstein (Czarne)57, położoną w pobliżu zachodniej granicy polskiej, doszło do połączenia dwóch oddziałów wojska. Z zachodu nadeszło ok. 2000 jazdy, która kilka dni wcześniej opuściła Pomorze; ze wschodu - ze starego krzyżackiego Malborka - przybyło 2300 żołnierzy. Po połączeniu się obu oddziałów, przeprowadziły one coś, co było zbyt małe, aby nazwać to kampanią, ale zbyt duże, aby nazwać to wypadem. Wojsko ruszyło najpierw na południowy wschód w stronę Wisły; na ich drodze stanęły liczne zamki i twierdze; te, które były silne obwarowane albo bronione przez liczne załogi, pozostawiono w spokoju; zaatakowano natomiast pozostałe. Tym sposobem udało im się między innymi zająć Świecie i Chełmno, po czym skierowano się w stronę wybrzeża; po kolejnych starciach i potyczkach zdobyto Kwidzyn, Zalewo, Miłakowo, Morąg i Tczew. W maju zaatakowano słabo broniony Starogard - nie tracąc ani jednego człowieka - ale był to już ostatni sukces Szwedów w Prusach w tym roku i w tej wojnie. Wszystko to było pisane palcem na wodzie. Chociaż regularnych starć było niewiele, a jeńców włączono w szeregi własnego 57 Hammerstein - polska nazwa tej miejscowości brzmi obecnie Czarne; leży ona na terenie woj. Pomorskiego, między Człuchowem a Szczecinkiem. Pod tą miejscowością, w 1627 r., hetman Stanisław Koniecpolski rozbił silny korpus najemników niemieckich, zdążających na pomoc Gustawowi Adolfowi (przyp. red.). 361 Niezwyciężony Walka o wyspy wojska, stan liczebny nie przedstawiał się zbyt optymistycznie przede wszystkim ze względu na wzrastającą liczbę dezercji, a konie wlokły się już resztką sił. Poza tym cała operacja przyczyniła się -jak łatwo można przewidzieć - do powstania kolejnych zniszczeń, które i tak już były ogromne58. W czasie wojny zniszczeniu uległo kilka ważnych śluz na Wiśle i Noteci, co doprowadziło do powodzi; na skutek tego, wiele pól uprawnych pokryło się mułem, przez co zamieniły się w nieużytki. Zanosiło się też na to, że lato 1659 roku będzie deszczowe; poza tym ziarno, które mimo wszystko zostało posiane w ziemi, wzrastało bardzo powoli. Każdy mógł łatwo dojść do wniosku, że już wkrótce Szwedom zagrozi głód. Wyglądało to dość paradoksalnie: w ślad za klęską poniesioną w czasie szturmu na Kopenhagę przyszły wiosną 1659 roku sukcesy, które miały przejściowy charakter i oczywiście niewielką skalę, ale odniosły one pewien namacalny skutek - zwłaszcza, jeśli ułożymy je w porządku tabelarycznym z zaznaczeniem wszystkich zdobytych miejscowości. Jednocześnie głośno stało się o pewnej prowincji, z której docierały do Karola Gustawa same złe nowiny. Była to Skania. Już poprzedniej jesieni niezadowolenie ze szwedzkich rządów doprowadziło do sporych niepokojów na terenie całej Skanii, Blekinge i Hallandu; w niektórych miejscach tworzyły się samorodne grupy wolnych strzelców, partyzantów i snapphanar, które wciągały szwedzkie patrole w zasadzki i stanowiły dla nich spore zagrożenie. Surowa polityka prowadzona przez Szwedów okazała się krótkowzroczna i nieefektywna: wielu było chłopów, którzy zbiegli do lasów, aby uniknąć poboru do wojska. Dnia 11 grudnia 1659 roku wysłano do Ystad59 grupę 130 poborowych, ale gdy grupa 58 Po zakończeniu wojny okazało się, że to właśnie Prusy Królewskie w porównaniu z innymi polskimi prowincjami ucierpiały najbardziej w trakcie całego konfliktu; najlepiej widać to na przykładzie kwot podatków, które nie wpływały do kasy państwowej: w 1658 roku średnia dla całej Polski wynosiła 63%, podczas gdy dla Prus Królewskich poziom ten osiągnął 97%. 59 Ystad - niewielkie miasteczko portowe położone na południowym wybrzeżu Skanii (przyp. tłum.). dotarła na miejsce, doliczono się ich tylko 30: reszta zbiegła. Kiedy tylko komisja poborowa zbliżała się do jakiejś wsi, uciekali z niej wszyscy młodzi mężczyźni. Pobór nowych żołnierzy przebiegał tak wolno, że wkrótce uznano jego dalsze kontynuowanie za bezsensowne i całą akcję przerwano. Zima i silne mrozy zmusiły wielu wolnych strzelców do powrotu do domu, dzięki czemu na drogach zapanował trochę większy spokój. Pewien Duńczyk przepowiedział jednak, że kiedy lasy znów się zazielenia, dojdzie do nowych niepokojów. I tak też się stało. Wiosną 1659 roku, w lasach pokrywających Skanię rozgorzała nowa wojna partyzancka. W czasie poprzedniej wojny do największych ruchawek doszło w południowej części Hallandu. Tym razem najwięcej snapphanar działało na terenie Blekinge, a stamtąd niepokoje rozprzestrzeniły się na południowy zachód. Przyczyna tego zjawiska miała charakter prawie że wyłącznie ekonomiczny. W tamtych okolicach mieszkali chłopi, którzy zajmowali się głównie hodowlą bydła i rzemiosłem; tym, co stanowiło dla nich największe obciążenie, był nie tylko pobór do wojska czy też kwaterowanie żołnierzy, ale przede wszystkim to, iż z powodu wojny drastycznie zmalał popyt w miastach na ich produkty i usługi. Na domiar złego odpadł im teraz największy dla nich rynek zbytu - Kopenhaga i wyspy duńskie. W niektórych okolicach zrozpaczeni chłopi porzucali swe pola i uciekali do miast - bywało tak już wcześniej, w czasie wojny trzydziestoletniej . Inni, zdesperowani i doprowadzeni do nędzy, chwytali za broń. Powstanie przeciwko Szwedom, do którego doszło w Skanii, rozwijało się - podobnie jak w Rzeczpospolitej - w sposób nieskoordynowany i spontaniczny. Podobnie jak w Polsce, trudno tutaj mówić o jednym zorganizowanym ruchu partyzanckim. W praktyce bunt i niepokoje przybierały najprzeróżniejsze formy. Po pierwsze należy tu wymienić świetnie zorganizowaną i prowadzoną zręcznie wojnę partyzancką z udziałem niewielkich oddziałów duńskich dragonów; miały one co prawda charakter nieregularny zarówno pod względem wyglądu, jak i sposobów walki, ale w praktyce składały się one z żołnierzy zaciężnych, dowodzonych przez prawdziwych oficerów, którym wypłacano najprawdziwszy żołd. 362 363 Niezwyciężony Najbardziej znanym przykładem jest namiestnik Svend Poulsen. W czasie poprzedniej wojny dowodził on kompanią partyzantów pochodzących z zaciągu, którzy zaprowadzili na drogach przebiegających przez wzgórza Hallandsas niebezpieczny dla Szwedów terror; w czasie bieżącej wojny awansowano go do stopnia kapitana, po czym wysłano go na południową Zelandię, aby stanął na czele oddziałów powstańczych walczących tam ze Szwedami. Po drugie mamy tu do czynienia ze spontaniczną i źle zorganizowaną wojną partyzancką, prowadzoną przez luźne kupy chłopów, którzy z różnych względów zbiegli do lasów, a ich akcje były częściej spontaniczne niż efektywne. Jako przykład wymienić można grupę snapphanar, która przez pewien czas przebywała wokół Lyckeby w południowo zachodniej części Blekinge. Ich przywódcą był chłop o nazwisku Christer Bagge, którego powołano do szwedzkiej armii, ale podpuszczony przez proboszcza swej parafii skrzyknął niewielki oddział złożony z chłopów, aby dać się nowym, szwedzkim panom, we znaki. Pewnej niedzieli członkowie jego oddziału zebrali się na cmentarzu w Ródby i złożyli przysięgę, że zawsze będą trzymać się razem, i że „nie dadzą pardonu ani że 0 niego nie poproszą". Następnie splądrowali i spalili szwedzką zagrodę na wyspie Aspón, a później, we wsi Arvidstorp, zastrzelili dwóch czeladników szewskich, chyba tylko dlatego, że byli oni z pochodzenia Szwedami. Wzmocnieni tym wspaniałym wyczynem następnego dnia wrócili do domów. Pod koniec tygodnia w okolicę zawitał jednak do Lyckeby oddział jazdy z regimentu Óstgóta, co wystarczyło, aby Bagge i jego ludzie zapomnieli o swej przysiędze i poprosili o łaskę60. Po trzecie mamy tu do czynienia z tego typu przemocą, do której dochodzi w czasie wszystkich wojen domowych, a które trudno jest - żeby nie powiedzieć „niemożliwym jest" - odróżnić od zwykłych przestępstw, które tylko ubierane są górnolotnymi frazami 1 pięknymi określeniami. Jak na przykład wtedy, gdy pewnej nocy pod Herrevadskloster zebrało się 29 mieszkańców Góinge, bezszelestnie wkroczyło na teren posiadłości, zastrzeliło od tyłu wójta, 60 Ułaskawiono ich też, ale później przysięga została złamana; Bagge i dwoje jego ludzi zostało aresztowanych i straconych 14 marca 1659 roku. 364 Walka o wyspy zabiło psa przywiązanego łańcuchem do budy, wpadło między zabudowania, wypróżniło wszystkie szafy, skrzynie i komody, i znikło z wozami wyładowanymi wszelkiego rodzaju dobrem. Czyn ten można wytłumaczyć albo usprawiedliwić jako akt zemsty skierowany przeciwko zdrajcy Corfitzowi Ulfeldtowi, ponieważ posiadłość należała właśnie do niego. W praktyce jednak mamy tu do czynienia z typowym aktem rabunku, dokonanym pod osłoną chaosu panującego w czasie wojny, a zorganizowanym przez szlachciankę z sąsiedztwa, Karen Lykke. Krótko mówiąc: wojna partyzancka w Skanii była - tak jak wszystkie inne wojny - mieszanką aktów wielkiej sprawiedliwości jak i łajdackich postępków, bohaterskich czynów i egoistycznych, małostkowych postępków. Władze szwedzkie i szwedzka armia reagowały na tego typu zachowania nierzadko z subtelnością, o którą trudno byłoby je podejrzewać. Brzmi to niezwykle, ale dopiero wczesnym latem nastąpiła gwałtowna reakcja z ich strony. Szwedzi zapoczątkowali nie tylko kampanię śmierci i zniszczenia: zapoczątkowali katastrofę gospodarczą. Aby wyprzeć snapphanar z jakiegoś obszaru, Szwedzi zabierali się za miejscową ludność: sprawdzali, izolowali i aresztowali tych, którzy przejawiali większą agresywność od innych; uciszali tych o twardych karkach za pomocą gróźb lub pokus, a wszystko po to, aby osiadłych chłopów zmusić do rezygnacji z pomagania buntownikom ukrywającym się w lasach. Dopiero wtedy zaczęło się prawdziwe polowanie. W tym przypadku zastosowano zupełnie inne metody. W niektóre miejsca wysyłano duże oddziały karne, które pojawiały się wszędzie tam, gdzie dochodziło do jakiejś akcji z udziałem snapphanar, zakończonej ich zwycięstwem. W innych miejscach, jak na przykład w parafii Nasum, na granicy między Skanią a Blekinge, używano niewielkich patroli złożonych z pięciu - sześciu ludzi, którzy przeczesywali lasy w poszukiwaniu buntowników. Za jedną z najbardziej spektakularnych akcji stał pewien Duńczyk. Miał 42 lata, nazywał się Ebbe Ulfeldt, był posiadaczem ziemskim i krewnym Corfitza Ulfeldta. Tak jak i on patrzał z rozpaczą i rozczarowaniem na to, jak jego kariera w służbie króla duńskiego rysuje się w coraz ciemniejszych barwach. Na początku wojny jego rodacy aresztowali go, ale wyszedł na wolność, kiedy twierdza, w której go trzymano, 365 Niezwyciężony poddała się Szwedom61. Ulfeldt powrócił do Skanii, gdzie zadeklarował, że wystawi własny oddział wojska złożony z dezerterów i zdrajców, którego pragnął użyć w walce ze snapphanar. Karol Gustaw rozkazał wydrukować w dużym nakładzie obwieszczenia, w których obiecywano buntownikom łaskę, pod warunkiem że zaciągną się do regimentu Ułfeldta. W zadziwiająco krótkim czasie udało się wystawić oddział w pełnym składzie osobowym, złożony z różnych „luźnych elementów'", po czym rzucono go do krwawych akcji na terytorium Skanii. Żołnierze systematycznie przetrząsali parafię za parafią, często z dużym powodzeniem, ponieważ sam Ulfeldt doskonale znał okolicę, a jego podkomendni sposoby walki swych dawnych towarzyszy. Regiment rzadko działał w dużej grupie -z reguły dzielono go na 10-12 mniejszych jednostek, zajmujących się przeczesywaniem lasów, i to nierzadko nocną porą. Wszędzie, dokąd dotarli, dochodziło do starć. I chociaż wielu snapphanar zabijano na miejscu - nierzadko po torturach - Ulfeldt wolał oddać ich w ręce sądu i dopiero wtedy pozbawić ich życia. Uważał, że miało to o wiele większy efekt odstraszający: „bo tych dziesięciu czy dwunastu, którzy zgromadzeni są na tingu, wykona o wiele lepszą robotę, niż setka zabitych w walce"62. Wszystkie te metody kończyły się w zasadzie w ten sam sposób: trupy zabitych, nagie, gnijące, objedzone przez ptaki ciała, bez głów, ramion i nóg. Snapphanar uważano bowiem nie za wojowników, którzy stanęli do walki przeciwko nie uznawanemu i nie akceptowanemu przez siebie monarsze, tylko za zdrajców, którzy w związku z tym musieli zostać poddani karze zwanej śmiercią zdrajcy61". Następnie z piersi żywego więźnia wykrojone zostanie serce, którym będzie on uderzony w usta; potem odcięta mu zostanie 61 Była to twierdza Nakskov; więcej na ten temat w dalszej części książki. 62 Władze szwedzkie starały się przede wszystkim oddać pod sąd schwytanych snapphanar, ale traktowano ich nie jako jeńców wojennych, tylko jako zwykłych przestępców. Zauważmy, że wyrok sądowy nie był wyznaczony z góry: pewną liczbę oskarżonych uwolniono od zarzutów z braku dowodów. 63 Poniższy opis pochodzi z egzekucji dezertera z 1622 roku. 366 Walka o wyspy głowa i nasadzona na pal; ciało poćwiartowane na cztery części i ułożone na czterech kołach do łamania. Nawet tym buntownikom, którzy zabici zostali w walce, wzbraniano jakichkolwiek gestów szacunku, co przejawiałoby się choćby w pochowaniu zwłok. Także ich ciała poddawano ćwiartowa-niu, a szczątki zawieszano na palach albo - jeśli brakowało czasu albo chęci - nabijano cały korpus na drewniany pal. Ktoś, kto wiosną i latem 1659 roku podróżował po Skanii, miał szansę zobaczyć podobne widoki w pobliżu kościołów parafialnych albo na rozstajach dróg: proste słupy obwieszone sczerniałymi od słońca, wiatru i deszczu szczątkami, które kiedyś miały kształt człowieka i ludzkie imię. 367 r XII Pokój Trzy koncerty w Hadze c 'zy istniała Europa? Gdyby pytanie to postawić, powiedzmy, 20-25 lat wcześniej, odpowiedź brzmiałaby najprawdopodobniej „nie". Europa była wtedy niczym więcej jak tylko geograficzną abstrakcją, luźno powiązanym ze sobą skupiskiem regionów, które współdziałały dość blisko w dziedzinie gospodarczej, podczas gdy w sferze polityki wykazywały daleko idącą samodzielność. Reformacja przyczyniła się do umocnienia się takiego wizerunku; spowodowane to było nie tylko tym, iż doprowadziła ona do izolacji kulturalnej - wiele państw i księstw, które wprowadziły nową religię, straciło wtedy sporo na kontaktach z jądrem Europy, które pozostało katolickie - ale także dlatego, że obaliła ona wizerunek jednego, zjednoczonego świata chrześcijańskiego - idei, która wcześniej umożliwiała przynajmniej mówienie o tym, iż ten region świata stanowi jedną całość. W Europie dokonywały się zmiany nieodwracalne. Częściowo chodzi oczywiście o zmiany ekonomiczne. Po latach kryzysu i wojen, które spustoszyły kontynent, wymiana handlowa między państwami i regionami stale wzrastała, a kapitalizm zaczynał powoli przybierać określony kształt: kraje, narody i regiony miały teraz ze sobą o wiele więcej kontaktów niż poprzednio (takie zjawiska jak stale ulepszany system przesyłania informacji 371 Niezwyciężony i coraz bardziej rozprzestrzeniona sieć połączeń pocztowych odzwierciedlały ten rozwój i przyspieszały tempo, w jakim się dokonywał). Poza tym dokonywały się duże zmiany o charakterze politycznym. Pokój westfalski zawarty w 1648 roku stał się pierwszym wydarzeniem europejskim, który skupił uwagę wszystkich potężnych władców biorących udział w tej samej grze, a jednocześnie uświadomił im, że zgodnie ze swoją wolą, albo wbrew niej dzielą ten sam los. Najbardziej bezpośrednim, a jednocześnie najmniej skutecznym wyrazem tej świadomości były oczywiście różne pomysły na ustanowienie jedności politycznej. W XVII stuleciu pojawiło się całe mnóstwo marzycieli i „pseudonaukowców", próbujących w ten właśnie sposób wypełnić ideologiczną próżnię, która pojawiła się po „śmierci" chrześcijaństwa. Twórcą jednego z najbardziej znanych ideologii był książę de Sully, dawny doradca króla Francji, który w swych pamiętnikach - określonych przez kogoś jako „obszerne i kłamliwe" - w zawiły sposób opowiedział się za zjednoczeniem państw europejskich w jedną federację, dysponującą między innymi wspólną armią. Gdyby do tego doszło, państwa europejskie nie miałyby możliwości, aby się wzajemnie zwalczać, ale za to łatwiej by im było zwalczać niewiernych. Inny pomysł wysunął Anglik William Penn, który wyszedł z koncepcją projektu zjednoczeniowego o zabarwieniu pacyfistycznym. Jego nierealistyczny, jak na owe czasy projekt, zawierał w sobie pewne cechy działającej dzisiaj Organizacji Narodów Zjednoczonych. To poczucie wspólnoty europejskiej przyjęło jednak najbardziej konkretny kształt w postaci nowej idei, która zaczęła zdobywać sobie uznanie w różnych kręgach w drugiej połowie XVII wieku; w następnym stuleciu ideą tą opętanych zostało jeszcze więcej osób. Była ona tak rozumna, tak pasująca do swych czasów, gdzie wszystkim rządził zwykły, chłopski rozum, że na przestrzeni następnych 300 lat albo burzyła pokój, albo go ratowała. Ideą tą była „równowaga władzy". Po podpisaniu pokoju westfalskiego Europa prezentuje nam się co prawda jako kontynent, na którym trwa nieustanna konkurencja, ale z drugiej strony żadnemu z państw nie udaje się naruszyć tego stanu równowagi, ani zdominować innych krajów. Idea ta, która znalazła swe najlepsze ucieleśnienie we 372 Trzy koncerty w Hadze wspólnej polityce handlowej, nie zawierała jednocześnie cech utopijnej chęci naprawiania świata, tak typowych dla pomysłów Sully'ego i Penna, jak również ich idealizmu. Była to natomiast myśl bazująca na polityce realistycznej, a więc takiej, która opiera się na względach czysto praktycznych i wykonalnych; uwidoczniło się to miedzy innymi w skłonności do stosowania pewnego rodzaju terminologii, co sprawiło, że „Świętą Zasadą Równowagi" zaczęto się wkrótce posługiwać w celu zapobiegania agresji albo w motywowaniu do niej. Wkrótce jednak zasada ta starła się z inną ówczesną ideologią, która także znalazła swe umocowanie w pokoju westfalskim 1648 roku: chodzi tutaj o Suwerenność. Termin ten pojawia się w naszej książce po raz kolejny. To, że jakiś władca jest suwerenny, nie oznaczało od razu, że mógł, chciał albo powinien rządzić wszystkim i ponad wszystkim; upłynie jeszcze kilkaset lat, zanim osoby sprawujące władzę zaczną igrać z tym pomysłem. Suwerenny władca oznaczał najwyższą, jednoczącą wszystkich władzę, ale sam podlegał obowiązującym prawom1; musiał więc grzecznie konsultować ze stanami albo z parlamentem na przykład chęć wprowadzenia nowych podatków. Odnosiło się to nawet do najbardziej suwerennego władcy, jakim był Ludwik XIV. Głównym obszarem, gdzie władcę można bez wątpienia nazwać w pełni suwerennym, była polityka zagraniczna, a prawo do wypowiadania wojny uważano za perłę w koronie. To właśnie tutaj doszło do bezpośredniego starcia nowych zasad. Z jednej strony poczucie - a właściwie instynkt - podpowiadające, że trzeba żyć w świecie całościowym, w systemie, gdzie wszyscy są od siebie zależni, gdzie nikt w pojedynkę nie będzie miał prawa do porwania się na swego sąsiada według własnego uznania. Z drugiej strony w wielu krajach pojawiły się tendencje sprzyjające polityce suwerenności, co przejawiało się między innymi 1 Może się to wydawać dziwne, ponieważ absolutyzm definiowany jest w zasadzie jako prawo władcy do likwidowania jednych praw i tworzenia nowych. Jest to twierdzenie tylko częściowo prawdziwe: władcy suwerenni albo absolutni posiadali takie prawo tak długo, jak długo dotyczyło ono ich dawnych prerogatyw, a więc takich dziedzin jak na przykład polityka zagraniczna czy monetarna. 373 Niezwyciężony w tym, iż władcy zyskiwali coraz więcej władzy, a ich możliwości do prowadzenia wojen w praktyce wzrastały. To, że obie te tendencje nie doprowadziły do całkowitego chaosu, spowodowane było między innymi tym, że znaleziono odpowiednie instrumenty oddziaływania, dzięki czemu tendencje te udało się ze sobą połączyć. Z wojny trzydziestoletniej wypływała nie tylko prosta nauka, że człowiek istnieje i działa w większym otoczeniu, że wszyscy owi fanatycy religijni i poprawiacze nie mieli racji, że konflikty, które dawniej uważano za oczywiste, nieprzezwyciężone i wieczne można w zasadzie rozwiązać innymi metodami. Międzynarodowa dyplomacja znajdowała się, jak już wspomniałem, na dość wysokim poziomie, zwłaszcza, że doświadczenia nabyte w trakcie negocjacji pokojowych w Westfalii wyposażyły dyplomatów w narzędzie, które w latach późniejszych uznać można za jedną z najbardziej trwałych zdobyczy XVII stulecia: konferencję pokojową. Zanim stulecie dobiegło końca, zorganizowano jeszcze siedem dużych konferencji pokojowych o zasięgu międzynarodowym2, nie licząc wielu innych, które zgromadziły przedstawicieli tyko trzech albo czterech państw. Jedną z mniejszych konferencji pokojowych zorganizowano w 1659 roku w Hadze, ale miała ona za to bardzo spektakularny wydźwięk. Zaczęło się od tajnego spotkania na początku marca, kiedy to pewien angielski i pewien francuski dyplomata spotkali jednego z najbardziej wpływowych ludzi Niderlandów, Jana de Wit-ta, który stał na czele delegacji reprezentującej Stany Generalne3. Ich zadanie polegało na położeniu kresu wojnie na północy i ustanowieniu pokoju - nawet za pomocą siły, jeśli okaże się to konieczne. W Hadze doszło do spotkania osób, które z zewnątrz trudno byłoby uznać za negocjatorów pokojowych. Żaden z władców, których reprezentowali, nie dał się nigdy poznać jako miłośnik pacy- 2 1659 Konferencja Pirenejska (podpisano tam układ pokojowy miedzy Francją a Hiszpanią); 1660 Pokój Oliwski, 1668 w Aachen, 1676-79 w Nijmegen, 1681 we Frankfurcie, 1697 w Rijswijk i 1699 w Carlowitz. 3 Według oficjalnej nomenklatury nosił on tytuł „Przewodniczącego Rady", ale jego prerogatywy odpowiadały funkcji premiera rządu. 374 Trzy koncerty w Hadze fizmu; przeciwnie - znano ich jako tych, którzy chętnie sięgali po broń, kiedy sprzyjało to ich interesom. I może to właśnie było tu najbardziej istotne. Wojna na północy zabrnęła w martwy punkt i stała się dla wszystkich trzech państw sprawą kłopotliwą. Najbardziej złościła Holendrów, co łatwo zrozumieć: konflikt przeszkadzał im w prowadzeniu tak ważnego dla nich handlu na Bałtyku, a gdyby wojna zakończyła się jakimś wielkim sukcesem Szwedów, zagroziłoby to żywotnie holenderskim interesom. Natomiast motywy Anglików były bardziej złożone. W czasie ostatnich kilku lat toczyły się stale różnego rodzaju negocjacje między Anglią a Szwecją, których celem było zawiązanie sojuszu. Wszystkie one zakończyły się fiaskiem, ponieważ oczekiwania obu stron były zbyt wygórowane. Purytański rząd Olivera Cromwella dążył do stworzenia protestanckiej osi w celu rozpoczęcia wojny o wymiarze apokaliptycznym przeciwko Antychrystowi - to znaczy Cesarzowi. Natomiast Karol Gustaw nie miał ani ochoty ani interesu we wzięciu udziału w obudowanej religijną frazeologią krucjacie - chodziło mu tylko o to, aby uzyskać pomoc niezbędną w realizacji jego wojennych pomysłów. Dawna wrogość panująca między Anglią a Holandią skłoniła w końcu rząd angielski do wysłania floty na Bałtyk (uczyniono to dość niechętnie), co sprawiło, że Anglia znalazła się o krok od włączenia się w wojnę. Do całej sprawy przystąpiono jednak bez większego entuzjazmu. Po pierwsze dlatego, że finanse państwa znajdowały się w tragicznym stanie i kosztowne zbrojenia były czymś, czego kraj potrzebował najmniej. Po drugie Anglia kroczyła drogą, która mogła skończyć się kryzysem w dziedzinie polityki wewnętrznej. Cromwell zmarł na jesieni poprzedniego roku4; podobnie jak wielu innych rewolucjonistów, którzy przyszli po nim, swą działalność rozpoczął od likwidacji starej dynastii królewskiej, a skończył na założeniu własnej. Jego najstarszy syn Richard odziedziczył po ojcu urząd lorda protektora i przynależną mu władzę, ale nie szły za tym talenty, którymi szczycił się Cromwell. Richard był typem humanisty, nieśmiałym i pozbawionym siły człowiekiem, zainteresowanym 4 Stało się to 3 września 1658 roku (przyp. tłum.). 375 Niezwyciężony głównie życiem na wsi i polowaniami, toteż już wkrótce okazało się, że nie jest w stanie sprawować władzy. W ówczesnej sytuacji panującej w państwie pytanie brzmiało więc nie czy, tylko kiedy pojawi się ktoś, kto strąci Richarda Cromwella z wysokiej pozycji, jaką zajmował. Po trzecie sami Anglicy nie za bardzo życzyli sobie, aby Szwedzi zdobyli pełnię władzy nad Bałtykiem, ponieważ morze to odgrywało dość znaczną rolę także w ich wymianie handlowej. Trzecia strona obecna na spotkaniu w Hadze - Francja - także miała swoje powody, aby doprowadzić do zawarcia szybkiego pokoju na północy. Gdyby bowiem Anglia wywołała otwarty konflikt z Holandią, Francja również zostałaby wciągnięta do wojny, ponieważ była zobowiązana do przyjścia Anglikom z pomocą na podstawie zawartego wcześniej układu. Francuzom się to nie uśmiechało, ponieważ zakończyli niedawno trwającą 24 lata wojnę z Hiszpanią. Poza tym rząd Francji, ze starzejącym się Mazarinim na czele, doszedł do wniosku, że wojna Karola Gustawa z Danią jest niepotrzebnym luksusem. Szwecja była dla Francji znaczącym sojusznikiem na północy albo raczej psem na łańcuchu, którego spuszczało się z niego tylko wtedy, gdy odwieczny wróg Francji - Habsburgowie austriaccy - za bardzo pokazywał rogi. Gdyby udało się doprowadzić do pokoju z Danią, szwedzka armia i jej nieobliczalny król mogli znowu w razie konieczności zacząć pełnić swą wierną służbę. Spotkanie w Hadze było wyrazem nowego nastroju, który zapanował w Europie po 1648 roku. Okazało się, że żadna z reprezentowanych stron nie życzyła sobie, aby konflikt skandynawski rozszerzył się na zachód; dlatego też kompetentne osoby w trzech stolicach już od pewnego czasu dyskutowały nad pomysłem o ustanowieniu pokoju na północy za wszelką cenę. Za punkt wyjścia do dalszych dyskusji dyplomaci przyjęli propozycję de Witta, który uważał, że należy przekreślić to, co zdarzyło się ostatnio i po wprowadzeniu drobnych korekt powrócić do warunków uzgodnionych wcześniej w Roskilde. Pomysł był genialny w swej prostocie, ponieważ udałoby się w ten sposób uniknąć sytuacji, kiedy to zainteresowane strony chciałyby z typowym dla siebie upodobaniem zagłębić się w niekończące się spory dotyczą- 376 Trzy koncerty w Hadze ce historycznych precedensów, sposobu zasiadania przy stole, nowych żądań i roszczeń. Toteż rozmowy prowadzone w Hadze skoncentrowały się na tej właśnie propozycji. W miarę upływu czasu zaczęły one nabierać cech dramatycznych. Po kilku tygodniach wiadomość o spotkaniu wydostała się na zewnątrz. Dyplomaci musieli więc przyznać się do prowadzenia takich rozmów. Holenderskie Stany Generalne ostro zaprotestowały przeciwko nie poinformowaniu ich o całej sprawie, po czym powołały specjalną komisję złożoną z ośmiu osób, która przejęła nadzór nad rozmowami. Opóźniło to tempo negocjacji, ponieważ trzeba było zacząć wszystko od początku. Poza tym w ramach samej delegacji - która i tak posiadała ograniczone pełnomocnictwa - panowały różnice poglądów, a jej członkowie od czasu do czasu kłócili się nie tylko ze sobą, ale i z dyplomatami francuskimi i angielskimi. Któregoś dnia wydawało się już, że rozmowy utkną w martwym punkcie, ale wtedy dotarła do Holendrów wiadomość, iż flota angielska szukuje się do wpłynięcia na Bałtyk, co było dla nich sporym zaskoczeniem. Od razu zaczęli też skłaniać się do większego kompromisu. W połowie kwietnia udało się uzgodnić wspólną wersję, a sprawa zaszła aż tak daleko, że sporządzono nawet łacińską wersję traktatu, która została zaakceptowana i oddana do przepisania na czysto. I wtedy niespodziewanie do ataku ruszyli Anglicy. Ich negocjator, George Downing5, wypożyczył dokument i wyjechał z nim gdzieś poza Londyn; kiedy wieczorem tego samego dnia delegat francuski poprosił o jego zwrot, aby przepisać go na czysto, Anglik odmówił: zachorował niestety i nie zdążył go przeczytać do końca; ta sama sytuacja powtórzyła się następnego dnia. Kilka godzin później Downing przyszedł do zdrowia i oświadczył, że otrzymał z Londynu polecenie, aby dokumentu nie podpisywał. Stało się tak na skutek działania szwedzkiej dyplomacji, która odniosła na tym polu spory sukces. Szwedzi zasypali Anglików obietnicami wszelkiego rodzaju: od zwolnienia z opłat celnych w Sundzie aż po odstąpienie Londynowi niektórych prowincji 5 Jego nazwisko znają miliony osób nawet o tym nie wiedząc: to jego nazwiskiem nazwano jedną z ulic w Londynie, przy której znajduje się siedziba premiera rządu brytyjskiego - Downing Street. 377 Niezwyciężony w podzielonej Danii. Tym samym udało się skłonić rząd angielski do rezygnacji z uzgodnionej wersji traktatu pokojowego. Rozmowy zostały przerwane, a angielska flota wojenna wolno zmierzała w stronę Bałtyku. Holendrzy szykowali się do wojny, a na stojące w portach okręty zamustrowano około 4000 ludzi. Zdawało się, że dojdzie do nowej, wielkiej wojny. I wtedy nadeszła wiadomość, że rząd Richarda Cromwella został obalony. Niesnaski i chaos panujące w Anglii doprowadziły do zamachu stanu. Młody Cromwell zmuszony został do złożenia swego urzędu bez walki, w sposób, który nie przysporzył mu szacunku. Musiał też ponownie zwołać parlament, który jego ojciec rozwiązał sześć lat wcześniej6. W Anglii brakowało przychylnego nastroju na prowadzenie nowej wojny przeciwko Holandii. Delegaci angielscy wrócili więc pokornie do stołu rozmów, dzięki czemu pod koniec kwietnia nabrały one nowego tempa. Delegacja holenderska, której ostatnie wydarzenia napędziły sporo strachu, zaczęła teraz wykazywać większą elastyczność, dzięki czemu 19 maja dokument był gotów. W dziewięciu paragrafach, które zawierała umowa, trzy podpisane na nim państwa obiecywały, że wspólnymi siłami doprowadzą do zakończenia wojny między Danią a Szwecją poprzez nakłonienie obu państw do powrotu w swe własne granice i zatwierdzenia warunków ustalonych wcześniej w Roskilde, choć z pewnymi drobnymi zmianami. W ciągu kolejnych trzech tygodni wojenne floty Anglii i Holandii miały zachowywać się biernie, a dyplomaci trzech krajów będą się starali skłonić Danię i Szwecję do złożenia 6 Zadłużonemu po uszy Cromwellowi groziło, że skończy w przytułku dla biednych, uciekł więc na kontynent. Niedługo potem wydobyto z grobu ciało jego zmarłego ojca - Olivera - i powieszono je na szubienicy. O zachodzie słońca zwłoki zostały odcięte ze sznura i poćwiartowane na osiem kawałków (czaszkę umieszczono na dachu domu koło Westminster, gdzie znajdowała się przez następne 124 lata, kiedy to strącił ją stamtąd silny podmuch wiatru w czasie burzy. Czaszka zaginęła gdzieś potem w niezwykłych okolicznościach: w XVIII wieku pokazywał ją na przykład jako ciekawostkę za pieniądze wędrowny kuglarz, nazywając ją „czaszką potwora"; znaleziono ją ponownie w 1960 roku; wtedy też otrzymała godny pochówek na terenie jednego z uniwersytetów; całą sprawę zachowano w tajemnicy). 378 Trzy koncerty w Hadze broni. Gdyby nie udało się tego osiągnąć, strony stwierdzały, że odmówią swej pomocy temu państwu, które nie zaakceptuje pokoju. Naciski takie strony umowy wywierać będą razem albo każda ze swej strony, ale zawsze w porozumieniu ze sobą- de concert7. To właśnie to ostatnie określenie zyskało umownie nazwę Koncertu haskiego. Pod koniec maja delegacja holenderska wyznaczona na negocjacje z Duńczykami przybyła do Danii. Rozmowy mogły się zacząć. Kiedy Karol Gustaw po raz pierwszy usłyszał o próbie ustanowienia pokoju „od zewnątrz" podjętej przez trzy państwa, wywołało to jego wielki gniew. Wyraził się nawet, że traktują go w ten sposób jak uczniaka, a nie jak króla. Nie chciał się na to zgodzić pod żadnymi warunkami. Kiedy szczegóły umowy zawartej w Hadze stały się powszechnie znane, jego wyostrzony instynkt polityczny poinformował go, że propozycję tę będzie można wykorzystać, w najgorszym wypadku dla zyskania na czasie, w najlepszym dla przeciągnięcia Holendrów na szwedzką stronę. Założył więc nową maskę, i upozorowany na gorliwego miłośnika pokoju mógł udać się na spotkanie ze swymi zagranicznymi rozmówcami. Jego plan polegał na udawaniu zainteresowania propozycją pokojową, a nawet na wzięciu udziału w dalszych negocjacjach; jednocześnie zamierzał stawiać takie warunki, że negocjacje musiałyby się przeciągnąć w czasie. I tak też się stało -już na samym początku, kiedy holenderscy negocjatorzy pokazali swoje pełnomocnictwa. Szwedzi przestudiowali je dokładnie i oświadczyli, że niestety brakuje w nich kilku istotnych szczegółów. I na takim właśnie roztrząsaniu drobiazgów upłynął czas aż do połowy czerwca8. Wtedy to właśnie stało się to, czego Karol Gustaw sobie życzył, a czego obawiali się Holendrzy: Duńczycy nie zaakceptowali układu z Hagi. 7 Autor ma prawdopodobnie na myśli łaciński zwrot „De conserte", który przetłumaczyć można jako „w ścisłym związku" (przyp. tłum.). 8 Nawet jednak wtedy nie rozpoczęto rozmów o pokoju, ponieważ trzeba było najpierw uporać się z kilkoma dawnymi sporami między Szwecją a Holandią: na przykład jaka stawka opłaty celnej winna obowiązywać holenderskie statki: ta z 1640 czy z 1645 roku? 379 Niezwyciężony Holendrzy znaleźli się w niezręcznej sytuacji. Zgodnie z warunkami umowy powinni teraz wycofać się z poparcia okazywanego Duńczykom; jednocześnie Anglicy zyskiwali prawo do udzielenia pomocy Szwedom. I tak oto trwające trzy tygodnie zawieszenie broni między Anglikami a Holendrami dobiegło końca. Negocjatorzy holenderscy - wśród których znajdował się miedzy innymi nasz stary znajomy Slingeland9 - użyli wtedy zręcznej sztuczki: udało im się mianowicie przekonać Anglików, aby ustalone trzy tygodnie liczyć nie od dnia, kiedy układ haski został formalnie podpisany, tylko od tego dnia, kiedy admirał Obdam - dowódca holenderskiej floty stacjonującej w kopenhaskim porcie - dowiedział się o wszystkim. W taki oto sposób udało się wykroić dodatkowy tydzień. Minął jednak kolejny tydzień, a Duńczycy twardo obstawali przy swoim zdaniu. Tymczasem flota angielska dotarła na farwa-ter10 Kopenhagi; tuż za nią zjawiła się tam flota holenderska, którą dowodził dawny bohater walk na morzu, Ruyter. Doszło do połączenia jego sił z flotą znajdującą się w Kopenhadze. Zachwyceni Szwedzi mogli teraz tylko przyglądać się, jak dwie groźne floty zaczynają krążyć wokół siebie. Dowódcy holenderscy opowiadali się za stoczeniem bitwy morskiej. Nigdy nie zaakceptowali do końca warunków umowy haskiej, a Obdam zaczął już poza tym przygotowywać wielkie natarcie, aby odzyskać wszystkie mniejsze wyspy duńskie zajęte przez Szwedów wiosną. W tej sytuacji, w samym środku lata, kiedy starcie wydawało się być już nieuniknione, nadeszła z Hagi wiadomość. Po negocjacjach na najwyższym szczeblu Francuzi i Holendrzy uzgodnili, że zawieszenie broni zostanie przedłużone o następne trzy tygodnie. Tym samym po raz kolejny udało się rozładować napiętą atmosferę. Floty Obdama i Ruytera znów się rozdzieliły, a flota angielska udała się w kierunku północnego wylotu Óresundu, gdzie rzuciła kotwice i czekała na dalszy rozwój wypadków. Minęły jednak wyznaczone trzy tygodnie, a negocjacje nie posunęły się ani o krok do 9 Patrz Rozdz. 7 cz. 4. 10 Farwater - oznakowany i wytyczony tor wodny dla statków przez trudne albo niebezpieczne pod względem nawigacyjnym obszary wodne (przyp. tłum.). 380 Trzy koncerty w Hadze przodu. Karol Gustaw nadal udawał, że zależy mu na pokoju, jego dyplomaci nadal grali na czas, a król Danii nie robił nawet tego: powtarzał tylko „nie" we wszystkich znanych sobie językach. Negocjatorzy holenderscy wykazywali już oznaki sfrustrowania, byli też źli na swych francuskich i angielskich kolegów, którzy nie za bardzo przykładali się do szybkiego zakończenia rozmów11. Na początku czerwca flota holenderska i angielska zaczęły znowu krążyć wokół siebie. Uparci Duńczycy i poirytowani tym wszystkim Holendrzy odbyli naradę wojenną. Postanowili skończyć z tą dyplomatyczną komedią i przystąpić do kontrofensywy. Pierwszym krokiem miało być zorganizowanie odsieczy dla oblężonej twierdzy w Nakskov, która nadal się broniła. Dnia 2 sierpnia zakończył się załadunek ludzi, zapasów i sprzętu na okręty, po czym połączone floty holenderskie wciągnęły żagle i skierowały się na Lolland. Niecałe 24 godziny później zjawił się kurier z Holandii. Przywiózł ze sobą rozkaz: wyprawę do Nakskov należy natychmiast przerwać, a dowódcom floty holenderskiej zabrania się przyjmowania jakichkolwiek poleceń i rozkazów od króla Danii. Powodem tego było podpisanie przez trzy państwa nowej umowy w Hadze. Wkrótce też nadeszła wiadomość o słynnym trzecim koncercie, który postawił sprawę na ostrzu noża. Pierwszy koncert w Hadze był kompromisem, zawartym pod groźbą zbliżającego się konfliktu między Anglią a Holandią. Od tamtej pory dyplomaci sygnatariuszy układu zauważyli, że Szwecja i Dania okazywały o wiele mniejszą wolę do prowadzenia rozmów niż się spodziewano. Kiedy zaś okazało się, że zamieszanie panujące w Anglii uniemożliwi jej przystąpienie do kolejnej awantury o międzynarodowym zasięgu, gotowość strony holenderskiej do dalszych ustępstw znacznie osłabła. Jednocześnie chaos panujący 1' Jedyny dyplomata, jakiego wydelegowała Francja, przez dłuższy czas przebywał w Polsce. Dlatego też angielscy negocjatorzy przybyli do Danii dopiero w lipcu, ponieważ nowy rząd angielski zdecydował się wymienić cały skład delegacji na swych zaufanych ludzi; musiało to zabrać trochę czasu w zamieszaniu, jakie wówczas panowało w Londynie. 381 Niezwyciężony w Anglii skłonił Holendrów do wyrażania coraz głośniejszego sprzeciwu. Te prowincje, które z całego serca opowiadały się za udzieleniem zbrojnej pomocy Duńczykom, dość niechętnie odnosiły się do propozycji, która w praktyce korzystna była dla znienawidzonych Szwedów. Karol Gustaw i jego dyplomaci w zręczny i bezwstydny sposób wykorzystywali tę sytuację. Nic więc dziwnego, że w Hadze doszło w końcu do nowej tury rozmów. Odbywały się one w prywatnej rezydencji ambasadora Francji. Holendrzy starali się zmienić treść umowy, tak, aby zawarte w niej warunki były łatwiejsze do strawienia dla Duńczyków. Nie mówiło się tam już o zwykłym powrocie do warunków traktatu z Roskilde. Gospodarze zaproponowali tym razem, aby Bornholm, wyspa Ven i okręg Trondheim przywrócone zostały Danii. Holendrom udało się przekonać do tej propozycji także Anglików. Spowodowane to było - mówiąc wprost - najzwyklejszymi względami ekonomicznymi, które uwzględniano już w trakcie pierwszego spotkania w Hadze. Wyjaśniono, że oddanie Duńczykom Trondheimu wyjdzie na korzyść handlowym interesom Anglików. Holendrzy uczynili też śmiałe zobowiązanie: jeśli tylko Anglicy zgodzą się na ich propozycje, Holendrzy obiecali im ze swej strony wywrzeć silniejszy nacisk na swego sojusznika, duńskiego króla, tak, aby ten zgodził się zaakceptować nowe propozycje pokojowe. Dlatego też doszło jeszcze do dwóch kolejnych „koncertów" w Hadze. Zwłaszcza ten trzeci, podpisany 4 sierpnia, miał przełomowe znaczenie. Obie strony konfliktu otrzymały bowiem 15 dni na dojście do porozumienia. Jeśli i wtedy któraś ze stron nadal będzie się wzbraniać podpisać pokój na uzgodnionych warunkach, uznana zostanie za „odmawiającą"; po przyznaniu jej takiego miana flota holenderska i angielska wspólnie zaatakują tę stronę i po prostu zmuszają środkami wojskowymi do zakończenia wojny. Wiadomość o „trzecim koncercie" wywołała wielkie poruszenie. Nigdy przedtem nikt nie słyszał o czymś podobnym. Było to coś zupełnie nowego, radykalny środek stojący w całkowitej sprzeczności z zasadami suwerenności. Kiedy Karol Gustaw w pełni uświadomił sobie pełen kontekst nowego porozumienia, zareagował ze złością, ale jeszcze przez pe- 382 Trzy koncerty w Hadze wien czas starał się robić dobrą minę do złej gry. Problem polegał jednak na tym, że król Danii już 23 sierpnia wyraził gotowość do przystąpienia do dalszych negocjacji pokojowych (nowa propozycja była łatwiejsza do przełknięcia; poza tym uciążliwości związane z wojną i brak żywności doprowadziły do tumultów w oblężonej Kopenhadze; w symbolicznym geście Fryderyk III nakazał ograniczyć ilość jedzenia konsumowanego na dworze: liczbę dań zmniejszono do dziesięciu w czasie każdego posiłku). Oznaczało to jednak, że postawie Karola Gustawa zaczęto przyglądać się z większą uwagą, a wkrótce stało się jasne, że to tylko blef. Szwedzki król nigdy nie zamierzał bowiem wdawać się w jakiekolwiek poważniejsze negocjacje; teraz nadszedł czas, kiedy to on zamierzał robić trudności i stawiać warunki nie do zaakceptowania. Tak nieoczekiwany zwrot, jaki dokonał się po ostatnich zmianach, wywołał u króla prawdziwą złość. W czasie jednego ze spotkań wdał się w gwałtowną kłótnię z jednym z angielskich dyplomatów, którego zachowanie uznał za mało dworskie. A kiedy 28 sierpnia holenderscy i angielscy negocjatorzy pojawili się w szwedzkim obozie nieopodal Kopenhagi, aby przekonywać Karola Gustawa do przystąpienia do rozmów o pokoju, król nie chciał nawet przyjąć do przeczytania dostarczonego mu dokumentu. Po raz kolejny stracił humor, po czym wyrzucił z siebie potok obelg i gróźb: „Planujecie coś z waszymi flotami", wrzeszczał z dumną miną, uderzając jednocześnie "dłonią o broń zatkniętą za pasem, „ale to ja rozstrzygnę o wszystkim moją szpadą". W złości groził jeszcze, że każe uwięzić holenderskich dyplomatów, „bo bardziej uważa ich za swych wrogów niż za mediatorów"; w końcu jednak skończyło się na aresztowaniu... trębacza. Król opamiętał się jednak i już kilka dni później udzielił swym dyplomatom pełnomocnictw do prowadzenia negocjacji pokojowych z Duńczykami. Dnia 3 września doszło do pierwszego spotkania wszystkich delegacji; odbyło się ono w dużym namiocie, rozbitym w miejscu położonym dokładnie w połowie drogi między murami Kopenhagi a obozem szwedzkim. To ustępstwo poczynione przez Szwedów nie wyglądało zbyt poważnie, ale Karol Gustaw nie chciał brać sobie na kark jednocześnie Holendrów i Anglików. Poza tym dotarły do niego złe wiadomości z Pomorza. 383 Niezwyciężony Kiedy w sierpniu 1659 roku armia polsko-austriacko-branden-burska zrezygnowała z daremnych prób przebicia się na Fionię i odeszła na południe, stało się jasne, że wojsko odbije sobie ostatnie niepowodzenia na Pomorzu n. Prowincja ta była największą i najważniejszą ze szwedzkich prowincji w Niemczech. Toteż atak połączonych wojsk już sam w sobie nie wieścił nic dobrego13, ponieważ w czasie wojny Pomorze - tak jak wiele innych regionów, z których składało się państwo szwedzkie - wyludniło się znacznie i doświadczyło dużych strat materialnych. Dużą część oddziałów przeznaczonych do obrony prowincji stanowili wzięci wcześniej do niewoli Duńczycy. Na domiar złego w tym samym czasie, kiedy ludność prowincji szykowała się do odparcia najazdu od zachodu, nieoczekiwanie od południowego wschodu pojawiła się inna armia. Liczyła ona około 14000 ludzi, składała się z samych Austriaków i latem 1659 roku zebrała się na terenie północnego Śląska. Kiedy na początku sierpnia wojsko przekroczyło granicę Pomorza, ruszyło w szybkim tempie zdecydowanie na północ. Wszystkie mniejsze twierdze, które znalazły się na trasie przemarszu wojska, poddawały się - większość bez walki - dzięki czemu już w połowie miesiąca armia pojawiła się u bram twierdzy Damm. Natychmiast zaczęło się oblężenie. Niewielki oddział składający się z 1400 żołnierzy przemierzał jednocześnie pofałdowane regiony Pomorza, dotarł do wybrzeża 12 Zachęcali ich do tego także sami Duńczycy, a częściowo wynikało to z konkurencji, do jakiej dochodziło między Austriakami i Brandenburczykami. Obydwie strony chciały zagarnąć dla siebie możliwie jak największy kawałek Pomorza. 13 Pod koniec sierpnia obóz sprzymierzonych opuściła większość dywizji Czarnieckiego, którego już w lipcu wzywał do kraju Jan Kazimierz. W Danii pozostało około 1000 żołnierzy, prawdopodobnie były to chorągwie kozackie i jedna kompania dragonów, pod komendą pułkownika Kazimierza Piaseczyńskiego. Kazimierz Piaseczynski (Piasoczynski) h. Lis, to doświadczony żołnierz. Wziął udział w wyprawie Czarnieckiego do Danii. Jego dwie chorągwie: kozacka (105 koni) i wołoska (86 koni) wchodziły w skład pułku króla. Od maja 1659 r. był tytułowany pułkownikiem, prawdopodobnie dowodził częścią wielkiego pułku królewskiego i był pułkownikiem już wcześniej. Jan Pasek poświadcza jego udział w zdobywaniu zamku koldyńskiego (24/25. XII). Dn. 25-26.V.1659 ze swym pułkiem przybył pod Frederksodde i wziął udział w walkach o tę fortecę. Stefan Czarniecki przekroczył granice Danii prawdopodobnie na początku września (przyp. red.). 384 Trzy koncerty w Hadze WALKI NA POMORZU jesienią 1659 roku. 01 .09 - na Pomorzu ląduje Wrangel wraz z posiłkami... Mniejszy oddział zajmuje Kamień Pomorski w dniu 21 08, 30 .08 dociera na Wolin, a 06 .09 szturmuje miasto Sprzymierzone armie opuszczają Jutlandię, wkraczają na Pomorze w dniu 26 .09, dwa dni później docierają do Loitz i ruszają na Greifswald. ....po czym rusza z pomocą dla Woigastu i Greifswaldu; sprzymierzone wojska wycofują się i udają się pod Demmin, który zaczynają oblegać 25 .10 Strasburg' Kolejne posiłki dla Szczecina przybywają łodziami. Austriacy przerywają oblężenie miasta w dniu 25 .11.1659 r. Armia austriacka pod dowództwem de Souchesa Armia sprzymierzona Posiłki Wrangla Zajęcie twierdzy Damm (Dąbie) I 17.09. Podział wojska: główne siły ruszają 29.09 na Szczecin, podczas gdy mniejszy oddział maszeruje na Wybrzeże. • Templin 5 mil Armia austriacka pod dowództwem de Souches'a wkracza do Polski w sierpniu 1659 r. Pyrzyce 385 Niezwyciężony Bałtyku, nocą 30 sierpnia na kilku szybkich, zebranych w pośpiechu łodziach rybackich przedostał się na wyspę Wolin, a tam zaskoczył załogę wielkiego szańca, który po krótkiej walce został zajęty. Następnie ruszył na miasto Wolin, przy czym prawie udało się je opanować dzięki śmiałej, albo mówiąc wprost ryzykownej próbie ataku. Po nadejściu posiłków doszło do kolejnego natarcia, które miało miejsce tydzień później. Po trwającej pięć godzin nocnej walce żołnierze zdobyli otoczone murem miasto. Było ono już dość zniszczone na skutek pożarów, a na dodatek padło ofiarą zorganizowanych rabunków. Zabito około 400 żołnierzy załogi, wśród nich komendanta, którego ciało odnaleziono dopiero następnego dnia. Było nagie i tak potwornie zmasakrowane przez końskie kopyta, że z trudem udało sieje zidentyfikować. Kryzys osiągnął swą kulminację w połowie września. W tym czasie twierdza Damm poddała się już oblegającym ją wojskom po trwającym prawie miesiąc oblężeniu, w czasie którego miasto zostało prawie że całkowicie zniszczone ogniem austriackiej artylerii (zabito wtedy sporą część mieszanej załogi, a resztę potraktowano w zwykły sposób: Szwedów (z których większą część stanowili poborowi z Vastmannlandu) i Finów puszczono wolno, natomiast Niemców, Polaków i Duńczyków wcielono w szeregi armii austriackiej). Po tym sukcesie główne siły skierowały się na Szczecin, który był w tej części Pomorza największym, najważniejszym i najlepiej obwarowanym miastem. Szczecin otoczony został 29 września, a trzy dni później, w innym regionie Pomorza, zjednoczona armia dotarła do Greifswaldu, po czym przypuściła natychmiastowy atak na miasto. Tego samego dnia w odległości trzech mil od Greifswaldu wylądowały szwedzkie posiłki. Nowiny napływające z Pomorza bardzo zaniepokoiły Karola Gustawa. Prowincja była bowiem dla państwa szwedzkiego przyczółkiem na kontynencie14 - nie bez przyczyny włączenie się 14 Brema i Werden leżały nie po tej stronie Danii, co trzeba, i bardziej ciążyły w stronę Morza Północnego. Wismar leżał co prawda nad Bałtykiem, ale brakowało mu właściwego zaplecza i był zbyt mały, aby można go było uważać za ważny przyczółek. Trzy koncerty w Hadze Szwecji w wojnę trzydziestoletnią nastąpiło właśnie w tym miejscu; fakt ten miał też swą wagę polityczną. Powodem, dla którego Francja tak bardzo zabiegała o względy nieobliczalnego Karola Gustawa było to, że jego państwo uważano za decydujący czynnik władzy w tej części Europy. Tymczasem bez Pomorza Szwecja traciła bardziej lub mniej bezpośredni wpływ na politykę europejską, stając się jednocześnie lokalną potęgą północno-wschodnią. Może się to wydawać sprawą korzystną, przynajmniej z perspektywy kilku stuleci, ale obok często wątpliwych i militarnych korzyści, jakie prowincje niemieckie oferowały Szwecji, rząd szwedzki był bezgranicznie przywiązany do myśli, że nadal będzie Wielkim Graczem Europy (Tytuły! Prestiż! Szacunek!). Nawet jednak w krótszej perspektywie czasu utrata Pomorza byłaby dla Szwecji prawdziwym ciosem, ponieważ utrudniłaby Karolowi Gustawowi realizację jego planów, związanych z wojną w Niemczech. W liście wysłanym do jednego ze swych generałów, król pisał o konieczności przyjścia z pomocą załogom szwedzkim na Pomorzu; rozkaz przygotowania takiej wyprawy przekazał najbardziej uzdolnionemu z nich, Carlowi Gustawowi Wranglowi. Dnia 29 września - tego samego dnia, w którym Austriacy otoczyli Szczecin - w czasie burzliwej pogody z portu w Falster wypłynęły okręty wiozące na swych pokładach zebranych żołnierzy. Flota dotarła w błyskawicznym tempie do niemieckiego wybrzeża jeszcze tego samego wieczora; nie na wiele się to zdało, ponieważ stan morza na kilka dni uniemożliwił wysadzenie wojska na ląd. Liczebność oddziału odzwierciedlała kłopoty, w jakie popadła armia szwedzka: składał się on bowiem z około 2000 żołnierzy; uznać to należy na liczbę raczej symboliczną, ponieważ Szwedzi mieli przeciwko sobie armię liczącą łącznie około 30 000 ludzi. Żołnierze szwedzcy nie byli też wystarczająco dobrze uzbrojeni i przedstawiali sobą dość żałosny widok: ich mundury były zużyte i porwane, a wielu z nich maszerowało boso, mimo iż zbliżała się jesień. Jednak wiadomość o tym, że na wybrzeżu wylądował szwedzki oddział, odniosła swój skutek, zwłaszcza, iż na jego czele stał Wrangeł, który wzbudzał respekt swych przeciwników. Aura niezwyciężonego, która do czasu oblężenia Kopenhagi otaczała Karola Gustawa, spłynęła też częściowo na niego, i tylko samo jego 386 387 Niezwyciężony imię znaczyło tyle samo co kilka dobrych regimentów (nikt nie wiedział nawet, że wojsko prowadzone przez Wrangla liczyło tak mało żołnierzy). Wrangel przystąpił do natychmiastowego działania. Wysłał pomoc dla oblężonego Wolgastu, a w czasie, gdy niewielka grupa żołnierzy oczyszczała Uznam, reszta jego oddziału ruszyła na Greifswald. W tej sytuacji armia oblegająca miasto zrezygnowała z jego zdobywania, a po kilku nocnych szturmach i wystawieniu miasta na intensywny ostrzał pociskami zapalającymi, zwinęła obóz i skierowała się w stronę Demmina, aby rozpocząć tam czasochłonne oblężenie. Kiedy Wranglowi udało się w prowizoryczny na razie sposób zabezpieczyć zachodnie regiony Pomorza, mógł przerzucić swe wojsko i poświęcić więcej uwagi wschodnim regionom prowincji. Położenie obleganego Szczecina stawało się coraz bardziej krytyczne. Załoga miasta, licząca około 2000 ludzi, broniła się co prawda z wielką energią, odwagą i skutecznością15, ale żołnierze oblegający miasto mogli pochwalić się takimi samymi cechami. Szwedzi umieli bronić się przed Polakami, Litwinami czy Rosjanami, ponieważ doświadczenie tych armii w wojnie oblężniczej było równie słabe jak kiepskie było ich uzbrojenie. Natomiast wojsko austriackie oblegające Szczecin reprezentowało sobą typ armii zachodnioeuropejskiej, zarówno ze względu na wygląd, jak i taktykę i umiejętności; linia wyznaczana przez minerów kopiących transzeje zbliżała się w szybkim tempie do murów miasta, przecinając pola, wzgórza i spalone przedmieścia; towarzyszyły temu niezbyt intensywne, choć nieustanne odgłosy wystrzałów. W połowie października niektóre transzeje dotarły już na odległość około 10 metrów od zewnętrznych fortyfikacji. Tydzień później Austriacy wzbogacili się o 13 baterii ciężkiej artylerii, i dopiero wtedy dla obrońców miasta nadeszły rozpaczliwe chwile. W tym momencie zapasy prochy były na wykończeniu, a żołnierze byli chorzy i wycieńczeni - było ich po prostu tak mało, że musieli trwać w gotowości bojowej na murach miasta przez całą 15 Dowódcą załogi był brutalny, nieustraszony i znający swój fach generał Paul Wirtz, który wcześniej odznaczył się między innymi w czasie obrony Krakowa. 388 Trzy koncerty w Hadze dobę; na dodatek Austriacy rozpoczęli teraz zmasowane bombardowanie miasta, którego celem było jak zwykle złamanie woli walki ludności cywilnej (tylko jednego dnia - 9 października - na miasto spadło 566 pocisków dużego kalibru). Szczecinianie okazali się zdumiewająco lojalni w stosunku do swych szwedzkich panów, ale w miarę, jak coraz więcej pocisków wybuchało na ulicach i placach, niektórzy z nich zaczęli wykazywać coraz większe zainteresowanie propozycją Austriaków dotyczącą „znośnych warunków kapitulacji". Przerażeni tym, co się dzieje, kilkakrotnie wysyłali do Wrangla delegację z prośbą o pomoc. Armii oblegającej Szczecin nie udało się odciąć miasta od transportu wodnego na Odrze, przez co dostanie się do miasta albo wydostanie z niego na łodzi nie sprawiało żadnego problemu. Dnia 6 listopada do Szczecina dotarła wraz z chorążym pierwsza grupa licząca 46 żołnierzy; ich znaczenie miało charakter bardziej psychologiczny niż rzeczywisty. Kilka dni później nadeszło kolejne wzmocnienie w postaci 160 żołnierzy z regimentu Vastgóta-Dal, którzy zostali przemyceni na łodziach rybackich na niestrzeżoną plażę położoną na północ od miasta. Podniesieni tym na duchu obrońcy dokonali nawet kilku wypadów poza mury miasta. Pierwszy z nich nastąpił 11 listopada: o wyznaczonej godzinie z bramy wypadły trzy grupy żołnierzy, którzy dotarli do najbliższego szańca, zabili strażników, zagwoździli działa i zniszczyli transzeje, po czym rzucili się w stronę austriackiego obozu, gdzie przerwali posiłek spożywany przez Austriaków i wywołali spore zamieszanie (w walce śmierć poniosło około 200 Austriaków, a około setki wzięto do niewoli). Drugi wypad miał miejsce nocą, kiedy to kilkuset żołnierzy weszło na pokład około 30 łodzi, które wcześniej potajemnie wysłano z miasta i zakotwiczono gdzieś w delcie Odry na południe od miasta. Udało im się między innymi zaskoczyć długą kolumnę wozów stojących w oczekiwaniu na załadunek prochu, lontu i granatów, które dotarły właśnie na pokładzie kilku barek: Szwedzi zajęli barki, zastrzelili albo zarąbali wszystkie zwierzęta pociągowe, a to, co pozostało, podpalili albo wrzucili do wody. Wieczorem 15 listopada ostrzał prowadzony przez ciężką artylerię stał się mniej intensywny, a następnego dnia załoga miasta 389 Niezwyciężony mogła zobaczyć, jak Austriacy opuszczają transzeje, szańce i obóz i przeprawiają się na drugi brzeg Odry. Powód tej decyzji był i nadal pozostaje niejasny. Jedna z teorii mówi, że Austriacy stracili odwagę na skutek przybycia szwedzkich posiłków, zakończonych powodzeniem niespodziewanych wypadów albo wieści o nadejściu Wrangla. Wydaje się jednak, że powód był dość banalny i okrutny: chłód, niedostatek i choroby przetrzebiły szeregi wojska, a piechota austriacka została prawie doszczętnie rozbita. Pomorze było zbyt małą prowincja, aby móc wyżywić obie sprzymierzone armie. Tak samo zresztą działo się za murami Szczecina. Załoga poniosła duże straty, panował głód, szalały choroby, a „w czasie tego okropnego oblężenia" zużywały się także buty i ubrania, przez co „żołnierze chodzili prawie nago". Wielu z tych, których jeszcze niedawno czczono jako bohaterów, wyzwolicieli i zwycięzców, w okresie świąt Bożego Narodzenia musiało udać się na żebry. Udało się za to zachować szwedzkie panowanie na Pomorzu. 390 „Najchętniej chcieliby umrzeć awet Erik Dahlbergh zauważył, że po nieudanym szturmie na Kopenhagę stało się coś niezwykłego. Wojna weszła w nową fazę, traciła na impecie, toczyła się w o wiele wolniejszym tempie. Nie otrzymywał już jak przedtem rozkazów przeprowadzenia misji zwiadowczych ani sporządzania planów oblegania twierdz. Wszystkie zadania, jakie zlecono mu wiosną i latem 1659 roku, dotyczyły głównie działań związanych z umacnianiem pozycji i rozbudową systemów obronnych (do wyobraźni przemawiało na przykład to, że Carlstad - szwedzki obóz rozbity pod Kopenhagą- zaczął przypominać swym wyglądem nazwę, jaką nosił16. Obóz był rozległy, a niektórzy mówili, że nawet większy niż Kopenhaga, co zdecydowanie można uznać za przesadę. Wokół obozu wzniesiono wysoki mur wzmocniony cegłą wraz z palisadą, a także wykopano głęboką fosę; na terenie obozu wytyczono nawet prawdziwe ulice. Karol Gustaw i jego najważniejsi oficerowie zamieszkali w kilkupiętrowym, drewnianym domu, w którym położono kamienną posadzkę, zamontowano piękne okna i ustawiono żeliwne piece). Przez kilka miesięcy Erik przemierzał pobliską okolicę, sprawdzał stan istniejących obwarowań, dokonywał poprawek, odwiedzał 16 Carlstad (szw.) - „Miasto Karola" (przyp. tłum.). 391 Niezwyciężony wszystkie porty znajdujące się na Zelandii i kontrolował wiodące do nich drogi wodne. Informacje takie niezbędne były na wypadek, gdyby Holendrom wpadł do głowy pomysł na wysadzenie na brzeg swego wojska. Sporo pracy poświęcił Dahlbergh zatoce Isefjord17, ponieważ Karol Gustaw rozważał możliwość wykorzystania jej jako bazy dla swej floty wojennej. Istniał jeszcze jeden powód, dla którego król planował umieścić w głębokiej zatoce Isefjord część swej floty: w razie, gdyby jego armia musiała nagle wycofać się z Zelandii, ewakuacja przebiegałaby łatwiej, szybciej i bezpieczniej18. Jednak większą część czasu Erik spędzał pod Helsingor albo na zamku Kronborg; król wykorzystywał to miejsce jako swą „główną kwaterę". Jest to kolejny dowód na to, że szwedzka polityka wojenna przybrała charakter defensywny. Zamek Kronborg wznosił się przy najwęższym punkcie Óresundu, co oznaczało, że tak długo, jak twierdza znajdowała się pod szwedzką kontrolą, armia Karola Gustawa mogła bez zbytnich kłopotów wycofać się do bezpiecznej Skanii. Sam Karol Gustaw przez długi czas mieszkał na wysokim, czworokątnym zamku, w którym naprawiano właśnie szkody poniesione w czasie walk, do których tutaj doszło w 1658 roku. Możliwość przebywania w tak bliskim otoczeniu króla z pewnością łechtała próżność Erika, toteż ciężko pracował, aby urzeczywistnić marzenia swego monarchy. Dahlbergh sam opisuje, że Karol Gustaw „nie tylko chwalił głośno mój trud, ale i w swej królewskiej łaskawości dostrzegał moją gorliwość". Nie było to jednak takie proste. Brakowało materiałów i sprzętu - zwłaszcza wozów i dębiny - oraz siły roboczej. Do prac remontowych skierowani zostali murarze, cieśle, kowale i inni specjaliści, którzy zamieszkiwali pobliskie miasta, ale mimo to nadal brakowało rąk do pracy: 17 Zatoka Isefjord położona jest w północnej części Zelandii; wcina się głęboko w ląd, a wydostać się z niej można na morze przez wąską cieśninę (przyp. tłum.). 18 Na pokonanie trasy dzielącej Carlstad od Isefjorden trzeba było liczyć niecałą dobę. 392 „Najchętniej chcieliby umrzeć" / chociaż JKM rozkazał, aby każdego dnia pracowało tam 1200 ludzi, to większość z nich stanowili zelandzcy chłopi i kobiety, którzy ze względu na panujący głód i słabość nie wykonywali zbyt dużej pracy. Dziennik Dahlbergha pokazuje rosnący brak zainteresowania ludzkimi kosztami, jakie niesie z sobą wojna, ale dostrzegamy to jakby w podtekście. Nowa wojna przeciwko Danii przyczyniła się do wzrostu ludzkiego cierpienia, spowodowanego tym, iż konflikt utknął w martwym punkcie. Im dłużej bowiem armia szwedzka pozostawała na duńskich wyspach, tym bardziej brakowało żywności, tym częściej dochodziło do rabunków, a widmo całkowitej ruiny zbliżało się szybkimi krokami. Taki sposób postępowania miał swoje uzasadnienie w pasożytniczej logice prowadzenia wojen przez armię szwedzką. Podobnie bowiem, jak strategia prowadzenia wojen w ówczesnej epoce bazowała na ciągłym odnoszeniu zwycięstw i pozyskiwaniu dzięki temu nowych środków finansowych, tak samo zdobywanie żywności przez ówczesne armie uzależnione było od ich ruchliwości. Nowy system oparty na geograficznym podziale prowincji, w których główną jednostkę organizacyjną stanowiły komisariaty wojenne, funkcjonował bez wątpienia o wiele lepiej niż dawny, nieuporządkowany system. Dostawy żywności odbywały się w sposób bardziej płynny. Nadal jednak istniało główne ograniczenie: aby armia mogła funkcjonować normalnie, musiała nieustannie znajdować się w ruchu; dzięki temu w chwili, kiedy na danym miejscu zaczynało brakować żywności, armia mogła przemieścić się w inne miejsce. W 1659 roku armia szwedzka utknęła na wyspach i wydzierała z nich ostatnie zapasy żywności. Na skutek narastającego niedostatku i braku ludzi w systemie zaopatrzenia pojawiły się pierwsze rysy, niewidoczne dawniej gołym okiem. System zaopatrzenia opierał się -jak już wcześniej pisałem - na tym, iż lokalne komisariaty wojenne przydzielały poszczególnym regimentom jakiś obszar, w którym dany oddział sam odpowiadał za ściąganie od miejscowej ludności kontrybucji, rekwizycji i podatków pożarowych. 393 Niezwyciężony „Najchętniej chcieliby umrzeć" J W sytuacji, kiedy zaopatrzenie stało się problemem, zaczęło dochodzić do konfliktów wewnątrz samego wojska, a zwłaszcza między poszczególnymi komisarzami i regimentami. Z wiadomych względów poszczególne regimenty starały się zachować dla siebie jak największą część zaopatrzenia, toteż przestano przekazywać je dalej; sabotowano nawet próby podejmowane przez naczelne dowództwo polegające na osobistym egzekwowaniu świadczeń. Armia reagowała na to w ten sposób, iż na najniższym poziomie od czasu do czasu aresztowano opornych oficerów, a na najwyższym wzmocniono kontrolę całego systemu. To, co dla kadry dowódczej było zwykłym bólem głowy, dla ludności duńskiej podległej szwedzkiej władzy stało się prawdziwą plagą. Szwedzkie oddziały dokonywały coraz częstszych najazdów na wsie i miasta, przeszukując piwnice i strychy, zapisując z biurokratyczną dokładnością liczbę znalezionych beczek czy worków ze zbożem i mąką, konfiskując dużą część znalezionych zapasów - czasem nawet połowę. Do tej zorganizowanej formy kradzieży dodać też trzeba wszystkie inne formy niezorganizowane; bo chociaż nawet wysocy rangą oficerowie starali się utrzymywać w swych oddziałach dyscyplinę, to i tak pojedynczy żołnierze dopuszczali się kradzieży i napadów, wyrządzając sporo szkód. Największe problemy powstawały z chwilą, kiedy oddziały zmieniały miejsce obozowania, ponieważ właśnie wtedy tracono nad nimi częściową kontrolę, a zamieszanie rodziło nowe okazje (części zniszczeń na Lolland dopuściły się na przykład buszujące po wyspie bandy złożone z żołnierzy). Jeden z duńskich sędziów ziemskich poskarżył się Corfitzowi Ulfeldtowi, prosząc go jednocześnie o pomoc. Miał trzy gospodarstwa i wszystkie zostały mniej lub bardziej zrujnowane. Pierwsze z nich - Billeshave, położone na Fionii - zostało zniszczone: drzwi i okna zostały połamane, bydło uprowadzone, a chłopi utrzymywali się z żebraniny. Jego druga posiadłość na Fionii - nazywała się Hollufgard - została splądrowana zaraz na początku, kiedy tylko Szwedzi pojawili się na wyspie; obecnie znalazła się w posiadaniu oddziału żołnierzy. Trzecia posiadłość - Hanstedgard na Jutlandii, została całkowicie spustoszona, a straty obliczano na wiele tysięcy talarów. Wszędzie - w miastach i na wsi - przybywało opuszczo- 394 nych domów i gospodarstw: ich mieszkańcy porzucali je w akcie desperacji, po czym wylęgali na drogi albo uciekali do Niemiec lub też po prostu umierali na skutek głodu, chorób albo przemocy (sytuację pogarszał fakt, iż aparat sprawiedliwości przestał w zasadzie funkcjonować, na skutek czego szerzyło się bezprawie). W dwóch parafiach - Skrabelev i Simmerbolle - znajdowało się 26 gospodarstw; oto co przydarzyło się jedenastu z nich, które naj-ciężej dotknięte zostały skutkami wojny: 1. Mężczyzna zabity przez nieprzyjaciół, kobieta i dzieci żebrzą 2. Mężczyzna i folk opuścili swe gospodarstwo 3. Mężczyzna, kobieta i dzieci zmarli z głodu 4. Mężczyznę zabrali Szwedzi, kobieta i dzieci zmarli z głodu 5. Mężczyzna zmarł 6. Mężczyzna opuścił gospodarstwo 7. Mężczyzna zastrzelony przez nieprzyjaciół 8. Mężczyzna, kobieta i dzieci zmarli z głodu 9. Mężczyzna wyjechał do Niemiec, aby tam zarabiać na życie żebraniną 10. Mężczyzna zastrzelony przez nieprzyjaciół, kobieta żebrze, dzieci zmarły z głodu 11. Mężczyzna zabrany przez nieprzyjaciół, reszta rodziny i służby opuściła gospodarstwo Kiedy umierał gospodarz, a jego żona z powodu długów albo na skutek innych przyczyn nie była w stanie dalej gospodarować, odbywała się pewna ceremonia: po pogrzebie kobieta rzucała klucze od domu na grób męża, co oznaczało, że „od tego dnia już nikt nie zajmuje się domem ani gospodarką, bo nic tam już nie ma". Obraz tego, co działo się wtedy na terenach zajmowanych przez Szwedów, jest jednak bardziej złożony. W niektórych miejscach Szwedzi dopuszczali się przerażających występków. Poddawali między innymi torturom mężczyzn i kobiety, których podejrzewano o ukrywanie żywności. Stosowano tradycyjne metody: miażdżono palce albo zaciskano sznur wokół czaszki tak mocno, aż „krew tryskała z nosa i ust", czasami przypalano głowę albo stopy (ból był tak straszliwy, że ci, którym groziły ponowne tortury, woleli 395 Niezwyciężony czasem odebrać sobie życie). Gdzie indziej stosunki panujące między Szwedami a Duńczykami były całkiem poprawne. Dość często zdarzało się, że Szwedów proszono na ojców chrzestnych duńskich dzieci, nierzadko też zawierano mieszane małżeństwa, a niekiedy grzebano nawet Szwedów w duńskich kościołach. Trudno więc dopatrzyć się tu jednego, powszechnego wzoru. Najważniejsza była tutaj chęć i umiejętność wykazywana przez lokalnego dowódcę oddziału w utrzymywaniu dyscypliny. Zdarzało się czasami, że dowódców pozbawiano stanowisk, ponieważ nie radzili sobie z tym problemem. Warto zauważyć, że Duńczycy, którzy padali ofiarą kradzieży albo gwałtów, mogli udać się ze skargą do szwedzkich dowódców i nierzadko znajdowali u nich sprawiedliwość. Dobra wola, dobre uczynki i dobre chęci nie mogły jednak zlikwidować istniejącego problemu: na zbyt małej przestrzeni żyło zbyt wielu ludzi, a wojsko szwedzkie przejadało właśnie ostatnie zapasy żywności, dostępne na tym terenie. W drugiej połowie 1659 roku sytuacja stała się tak poważna, iż mogła skończyć się katastrofą; zdarzyło się bowiem to, czego nikt sobie nie życzył, a czego wszyscy się obawiali: nieurodzaj. Wszędzie rozgrywały się prawdziwe tragedie. Na tingu w Tasinge pojawił się pewien człowiek, który przyprowadził ze sobą dziecko i krowę. Dziecko straciło oboje rodziców, więc przybysz starał się dowiedzieć, czy na tingu nie ma kogoś z krewnych chłopca od strony matki, kto mógłby się zaopiekować malcem. Jeśliby się taka osoba znalazła, człowiek ów oferował za darmo krowę. Zgłosił się wuj dziecka, niejaki Jesper Iversen, ale tylko po to, żeby oświadczyć, że „nie chce ani dziecka, ani krowy". Wiedząc o tym wszystkim można się tylko dziwić, że żołnierze szwedzcy nie napotykali na większy opór. Do większych niepokojów dochodziło zwłaszcza na Jutlandii, ale w porównaniu ze Skanią tamtejszy ruch partyzancki nie był zbyt silny ani dobrze zorganizowany. Dochodziło tam głównie do pojedynczych akcji, choć niektóre z nich miały spektakularny oddźwięk. Na przykład wtedy, kiedy grupa Duńczyków mająca powiązania na zamku Kronborg próbowała przekupić część załogi i skłonić ją do przyłączenia się do grupy robotników pracujących na zamku w celu jego zbrojnego przejęcia. Spisek został jednak odkryty, kiedy Szwedom wpadł w ręce 396 „Najchętniej chcieliby umrzeć" list zawierający plan całej akcji. Przywódca spiskowców - inżynier Oluf Steenwinkel, który pracował razem z Erikiem Dahlberghiem - został następnie stracony w lipcu 1659 roku. Inny przykład dotyczy przygotowywanego buntu w Ystad - na „bornholmski sposób", jak to określono; pojawiające się przecieki na ten temat skłoniły rząd duński do przerzucenia we wrześniu 1659 roku grupy żołnierzy do miasta; zostali oni wcześniej ukryci na ośmiu szkutach, na których powiewały fałszywe flagi; akcja ta przebiegała z powodzeniem, przynajmniej na początku. Wojna partyzancka rozwijająca się coraz intensywniej w Skanii, osiągnęła właśnie wtedy swój punkt kulminacyjny. Bunt rozszerzył się już daleko od miejsca, w którym się zaczął, obejmując swym zasięgiem obszar od parafii położonych na południu Blekinge poprzez pas ciągnący się wzdłuż porośniętej lasem granicy ze Smalandem, aż do wzgórza Kullaberg na zachodzie. Sabotaż i groźby, napady i starcia stały się tam chlebem powszednim. Powstanie zachowało jednak swój luźny, nieskoordynowany charakter, a współdziałanie było tylko symboliczne, ponieważ większość ataków przeprowadzali miejscowi chłopi, którzy atakowali wszystko, co wpadło im w oczy przy pomocy wszystkiego, co mieli do swej dyspozycji, aby zaraz potem wrócić do swych chałup. Kiedy pojawiła się wiadomość, że 17 września 1659 roku duńskie wojska zeszły na ląd w pobliżu Ystad, a duńska flaga znowu powiewa nad miastem, większość z przywódców grup partyzanckich walczących na południu uznała to za sygnał, iż należy wystąpić w sposób otwarty i przegonić Szwedów. Z lasów wyszło wiele uzbrojonych grup, które ruszyły na Romeleasen i Linderódsasen, przez dolinę Fyledalen, kierując się na Ystad, aby połączyć się z duńską armią. W czasie owego marszu na południe powstańcy atakowali szwedzkie patrole i zabijali albo porywali szwedzkich urzędników. Kiedy w końcu znaleźli się w niewielkiej odległości od Ósterlen, do ich świadomości docierać zaczęła okrutna prawda: nie było tam żadnej duńskiej armii, tylko 460 piechoty i jazdy - oddział zbyt słaby, który mógł poważyć się najwyżej na wyzwolenie Ystad. Następnie nadeszła kolejna wiadomość o tym, że szwedzki gubernator Skanii, Gustaw Otto Stenbock, skierował swój zeusowy gniew 397 Niezwyciężony na Ystad, prowadząc ze sobą wszystkich swoich żołnierzy, którzy byli w stanie maszerować albo jechać konno. Na końcu okazało się, że chodzi tu o oddział liczący nie więcej niż tysiąc ludzi. W obliczu takiego niebezpieczeństwa duńscy żołnierze weszli pospiesznie na pokłady swych okrętów i po kilku dniach wypłynęli na otwarte morze. Stenbock mógł teraz poświęcić całą swą energię na ściganie duńskich snapphanar, którzy zgromadzili się niedaleko od Ystad nie wiedząc, co z sobą począć. A ponieważ południowe regiony Skanii były dla większości z nich zupełnie nieznane, a pozbawione lasów tereny nie nadawały się do prowadzenia wojny partyzanckiej, proporcje sił były nierówne. Większość powstańców musiała więc uciekać na skradzionych łodziach na Bornholm albo na Zelandię. Ten powszechny exodus nie oznaczał w żadnym wypadku, że w Skanii zapanował teraz spokój - można to było jednak nazwać początkiem końca działań prowadzonych przez snapphanar, przynajmniej na ten raz, ponieważ wspomniany już exodus najbardziej doświadczonych i silnie motywowanych powstańców sprawił, że w tej jednej chwili zeszli oni z politycznej i wojskowej sceny. Zdarzenie to nie wywołało też większego zainteresowania, ponieważ o wiele ważniejsze rzeczy działy się właśnie na dyplomatycznej scenie. Kiedy ostatnim razem towarzyszyliśmy szwedzkim i duńskim dyplomatom, wchodzili oni właśnie do wielkiego namiotu, aby rozmawiać o pokoju. Nie pozostali w nim jednak zbyt długo, ponieważ ich chęć do zawarcia kompromisu była zbyt słaba, a zdolności negocjacyjne zbyt duże. Dlatego też już po kilku spotkaniach negocjacje zerwano, a towarzyszyły temu liczne zarzuty i łacińskie wyzwiska. Najbardziej mogli na tym stracić oczywiście Szwedzi, ponieważ mieli nadzieję, że uda im się negocjacje maksymalnie wydłużyć. Karol Gustaw nie zaakceptował przecież holendersko-angiel-sko-francuskiej propozycji pokojowej, natomiast zgodził się na nią król Danii. Tak więc zgodnie z zapisami umowy zawartej w czasie trzeciego spotkania w Hadze, Szwecję można było teraz uznać za stronę odrzucającą pokój, a połączone floty angielska i holenderska miały prawo uderzyć na szwedzkie wojska. Tak się jednak nie 398 „Najchętniej chcieliby umrzeć" stało, ponieważ ledwo rozmowy zostały zerwane, doszło do nowego zdarzenia. Na angielskich okrętach wciągnięto kotwice; nie po to jednak, żeby flota mogła zaatakować swych niedawnych sojuszników: Anglicy zamierzali wrócić do Anglii. Admirał Montagu znikł na czele swej floty za horyzontem, rzuciwszy na odjezdnym kilka formalnych wyjaśnień. W obecności Duńczyków skarżył się na chorobę, Holendrom tłumaczył się brakiem żywności, a Szwedom oświadczył, że absolutnie nie ma ochoty ich atakować. Prawda była taka, że w Anglii do historii odchodziły siły, które jeszcze do niedawna sprawowały w niej władzę, a coraz bardziej realne stawało się odnowienie w kraju władzy królewskiej. Montagu, którego uważano za zwolennika monarchii, postanowił więc wrócić do kraju, aby cieszyć się z tego pierwszego i przyspieszyć to drugie. Tym samym Holendrzy mogli teraz w spokoju zaatakować Szwedów, ale Karol Gustaw uniknął w każdym razie wojny z Anglią. W sytuacji, w jakiej się znalazł, kolejny wróg był mu najmniej potrzebny. Na Pomorzu powstała niezwykle trudna sytuacja, pogorszyła się też sytuacja w Kurlandii, a wiadomości napływające z Prus utrzymane były w coraz bardziej rozpaczliwym tonie i zawierały coraz bardziej rozpaczliwą treść. Krótka ofensywa, albo mówiąc wprost, wyprawa łupieżcza, którą Szwedzi zorganizowali w Prusach na początku 1659 roku19, zapewniła im chwilę oddechu i oddała w ich ręce magazyny z dużą ilością zapasów. Jednak od sierpnia ponownie znaleźli się pod presją polskich, austriackich, brandenburskich i gdańskich wojsk, które zaatakowały ich z trzech stron. Szwedzi opuszczali twierdze i miasta, jedno po drugim, najczęściej po krótkiej walce lub po prostu bez walki, ponieważ ich przeciwnicy mieli zazwyczaj dużą 19 Karol X Gustaw postanowił wykorzystać przymusową bezczynność sprzymierzonych i rozkazał w lutym 1659 ks. Adolfowi Janowi zerwać prowadzone rokowania w sprawie rozejmu i rozpocząć działania wojenne. Szwedzi zaatakowali Prusy z dwóch stron. Ze Szczecina uderzyć miał gen. Wirtz, a z Malborka - książę Adolf Jan. Zimowa wypraw przyniosła Szwedom tylko częściowy sukces w postaci przejściowego opanowania kilku zamków. Nie zrealizowali głównego jej celu: odciągnięcia wojsk brandenburskich z Danii (przyp. red.). 399 Niezwyciężony przewagę liczebną; ich morale spadało coraz bardziej, a wynik starć wydawał się przesądzony (tak jak i na Pomorzu Szwedom brakowało po prostu ludzi, co prowadziło do tego, że ich załogi składały się w dużej mierze z wziętych wcześniej do niewoli jeńców, głównie Duńczyków, którym nie za bardzo ufano). Dnia 3 sierpnia Szwedzi wyszli ze Starogardu Gdańskiego, a 31 sierpnia zjednoczone armie przypuściły szturm na Grudziądz20. Niedługo potem Szwedzi ewakuowali swe wojsko z Tczewa, a pod koniec września opuścili Montowską Szpicę. Wkrótce padł Sztum, a 21 grudnia Gdańska Głowa. Oznaczało to, że Szwedzi utrzymywali się teraz tylko w dwóch miastach: na zamku w Malborku i w Elblągu. Na skutek tego, iż na coraz mniejszej przestrzeni gromadziło się coraz więcej żołnierzy, wkrótce pojawiło się widmo głodu: klasyczne w swej formie, monumentalne w skutkach. Prusy w bardzo dużym stopniu dotknięte zostały wojną, a teraz znikły ostatnie oazy porządku i normalności. Szwedzi kradli żywność mieszkańcom obu miast, a z Elbląga wypędzili 3000 łudzi, aby zaoszczędzić na żywności. Nowy system zaopatrzeniowy wprowadzony w armii całkiem się załamał, a w jego miejsce pojawiły się wypady rabunkowe i regularne kradzieże. Liczebność poszczególnych oddziałów topniała w oczach na skutek zimna, głodu, chorób i dezercji. Zarówno Elbląg, jak i Malbork nadal pozostawały w szwedzkich rękach tylko dlatego, że cała okolica była już całkowicie ogołocona z żywności, więc przeciwnej stronie nie udałoby się wyżywić swych wojsk; armie sprzymierzone musiały się zadowolić na razie stałym nadzorem obu miast, prowadzonym na odległość, zachowując jednocześnie nadzieję, że już wkrótce głód dokończy to, co wcześniej same zaczęły. Nawet głównodowodzący armią szwedzką w Prusach, Adolf Johan, stawał się coraz bardziej przygnębiony i chmurny, a kiedy jeden z jego oficerów wybrał się z misją na Pomorze, Adolf Johan postanowił mu towarzyszyć. Karol Gustaw, który już wcześniej wy- 20 Szwedzi zgodzili się złożyć broń tylko przed Austriakami. Komendant miasta, dzielny płk Puchar zamknął się w wieży z kilkoma żołnierzami i chciał się bronić do końca. Do kapitulacji skłonił go wspomniany wcześniej Patrick Gordon, pozostający już wtedy w służbie polskiej (przyp. red.). 400 „Najchętniej chcieliby umrzeć" rażał swe duże niezadowolenie z powodu słabych wyników i niejasnych tłumaczeń swego brata, na wieść o tym wpadł we wściekłość, ponieważ wyglądało to nie tylko na dezercję, ale i na wyraźny sygnał, że dla zamkniętych w Elblągu i Malborku Szwedów nie ma już żadnej nadziei. Dosyć podobna sytuacja panowała w Kurlandii. Od dnia, w którym feldmarszałek Douglas pod koniec września 1658 roku przeprowadził swą sensacyjną i krytykowaną przez wszystkich akcję w Mitawie i zajął Kurlandię, biorąc jednocześnie do niewoli księcia Jakoba, większa część kraju znalazła się we władaniu Szwedów. Rozpaczliwy brak żołnierzy uniemożliwił Szwedom kontynuowanie akcji i zajęcie pozostałych obszarów. Tymczasem w kwietniu 1659 roku Douglas otrzymał posiłki, o które od tak dawna zabiegał, a które mu od równie dawna obiecywano, dzięki czemu mógł ruszyć w stronę wybrzeża i zająć dwa niewielkie porty - Libawę i Windawę. Wynik całej tej akcji miał się nijak do jej negatywnych skutków, ponieważ Szwedzi musieli teraz kontrolować ogromne terytorium, mając do dyspozycji zbyt mało wojska. W tamtym okresie cała armia szwedzka stacjonująca w prowincjach nadbałtyckich prezentowała się jako banda różnego rodzaju dziwnych obszarpańców: oprócz stale zmniejszającej się liczby weteranów, w jej skład wchodzili także młodzi, fińscy rekruci (byli oni tak słabo wyszkoleni, że tylko co dziesiąty potrafił obchodzić się z bronią, a nierzadko stanowili oni zagrożenie nie tylko dla nieprzyjaciół, ale i dla swych własnych towarzyszy w szeregu), dawni jeńcy wojenni niezadowoleni ze swego losu (nigdy nie ufano im do końca), jak również tzw. „wybrańcy" będący czymś na kształt zaciężnej milicji, która składała się ze „strażników leśnych, oberżystów, młynarzy i innych osób podobnych profesji". Potężna Szwecja wyciągała swe ręce po ostatnie rezerwy ludzkie21. Mieli oni bronić tego, co zdobyte. Problem polegał jednak na tym, że zajęcie Kurlandii nie przysporzyło Szwedom zbyt wielu korzyści, choć pokładali w tej akcji 21 W tym samym czasie do Douglasa napływały raz za razem żądania przysłania do Danii części jego żołnierzy, co uznać można za życzenia odbiegające daleko od rzeczywistej sytuacji. 401 I Niezwyciężony wielkie nadzieje. Nowe terytorium już wkrótce ogołocone zostało z żywności w takim samym stopniu jak Inflanty, a niechęć do szwedzkiego agresora stała się powszechna: chłopi woleli raczej zniszczyć zapasy żywności niż oddać je Szwedom. W całym kraju zapanowała wśród zwykłego ludu tak wielka nędza i rozpacz, że wielu jego mieszkańców na wieść o zbliżającym się wojsku Douglasa odbierało sobie życie. Kasa wojskowa świeciła jak zwykle pustkami, a ponieważ strategiczna sytuacja Szwecji wyglądała niekorzystnie, wiarygodność kredytowa państwa szwedzkiego znacząco spadła: na przykład w Rydze nie było już chętnych do pożyczania Szwedom pieniędzy. Nie tylko zwykli żołnierze cierpieli głód. Jeden z pułkowników zmarł na gruźlicę, pozostawiając w zupełnej nędzy żonę i dzieci, a pewien generał porucznik prawie że umarł z głodu, i dopiero w ostatniej chwili uratował go miejscowy szlachcic, który podarował mu trochę chleba, mięsa i piwa. Jeśli więc warunki bytowe przedstawiały się tak źle dla oficerów, to można sobie tylko wyobrazić, w jak fatalnych warunkach przyszło żyć zwykłym żołnierzom, nie mówiąc już o chłopach. Pod koniec lata coraz większe grupy uzbrojonych Litwinów, Brandenburczyków i kurlandzkiej szlachty zaczęły napierać z południa; po licznych starciach, potyczkach i zakończonym sukcesem oblężeniu kilku miejscowości, Szwedzi zostali zmuszeni do opuszczenia swych najważniejszych punktów obronnych w Kurlandii: padła twierdza Doblen, Goldingen, Neuenburg, Windawa, Schrunden, Grobin i Libawa - tutaj załoga szwedzka tuż przed wyjściem z miasta podłożyła ogień, a potem odpłynęła do Rygi. W połowie października braki w zaopatrzeniu stały się tak ostre, że nędzne resztki wygłodniałej armii szwedzkiej wyszły z Kurlandii i błotnistymi drogami ruszyły z powrotem do Inflant. Późną jesienią 1659 roku widzimy podobny obraz w wielu prowincjach: na Pomorzu, w Prusach, w Kurlandii. Wojna toczyła się w bardzo wolnym tempie, ociężale, jakby zużyła już całą swą bezgraniczną siłę destrukcji, i to nie tylko w postaci zasobów materialnych, które wcześniej ją napędzały, ale również energii psychologicznej, która wyznaczała jej kierunek. Wielkie rzeczy rozgrywały się teraz tylko w jednym miejscu: na duńskiej wyspie Fionii. 402 „Najchętniej chcieliby umrzeć" Kilka miesięcy później, kiedy Karol Gustaw wiedział już, że zbliża się jego ostatnia godzina, odbył rozmowę ze swą siostrą. Jedynym zdarzeniem, o któiym przypominał mu wtedy jego zmęczony, rozgorączkowany umysł, była właśnie bitwa o tę wielką wyspę: „Strata Fionii oznacza moją śmierć" powiedział do siostry. Kiedy komedia z negocjacjami pokojowymi utknęła w martwym punkcie, a flota angielska odpłynęła do kraju, Holendrzy i Duńczycy mogli spokojnie przygotowywać się do ataku na Szwedów. Wybrano na tę okazję dobry moment, ponieważ dowództwo szwedzkie zajęte było debatowaniem nad coraz gorszą sytuacją swej armii na kontynencie (rozpoczęło się też przerzucanie wojsk do regionu, który uważano za najbardziej zagrożony: na Pomorze). Po wielu długich dyskusjach i posiedzeniach rady wojskowej, Duńczykom i Holendrom udało się w końcu uzgodnić następny krok: miało nim być odzyskanie Fionii. Aby skutecznie przeprowadzić tę akcję, zaczęto ściągać ze wszystkich zakątków nowe oddziały wojska. Planowano wykorzystać do tego celu część załogi Kopenhagi, piechotę, która znajdowała się na pokładach holenderskich okrętów, oddziały duńskie stacjonujące na Jutlandii i w Holsztynie, jak również kontyngent jazdy, który pozostawiono w odwodzie, kiedy trzy sprzymierzone armie wyruszyły na Pomorze - w tym grupę Polaków. W ten sposób udało się zebrać 11200 ludzi i 42 działa. Całe to wojsko podzielono na dwa oddziały. Pierwszy z nich, pod dowództwem duńskiego feldmarszałka Schaeka, miał przeprawić się na okrętach z Kolonii na wschodnie wybrzeże Fionii. Druga grupa, dowodzona przez urodzonego w Niemczech feldmarszałka von Ebersteina, miała przeprawić się na wyspę z terytorium Jutlandii, poprzez wąską cieśninę miedzy Frederiksodde i Middelfart. Przygotowania do tak wielkiej operacji były oczywiście zakrojone na szeroką skalę i nie uszły uwadze szwedzkich szpiegów. Karol Gustaw przestudiował wszystkie doniesienia i po zastanowieniu doszedł do wniosku, że akcja Duńczyków nie dotyczy Fionii; tego rodzaju przedsięwzięcie uznał za nieracjonalne; król był natomiast przekonany, że duńskie zamierzenia odnoszą się do Zelandii. Jak już wspomniałem, szwedzki monarcha już wcześniej wyekspediował część wojska z Fionii na zagrożone Pomorze. Zamiast więc wzmocnić obronę Zelandii, osłabił ją. Był to jego pierwszy poważny błąd. 403 Niezwyciężony Umysł Karola Gustawa, znajdujący się zawsze w stanie najwyższej aktywności, poszukiwał najlepszych dróg wyjścia także i w tej sytuacji. Królowi wydawało się, że w końcu znalazł właściwe rozwiązanie. W jego umyśle krzyżowały się bardziej albo mniej realistyczne pomysły: może powinien zorganizować akcję na Jutlandię, która odwróci uwagę Duńczyków? A może odbić Jutlandię? A może odbić i Jutlandię, i Holsztyn, a potem mszyc na zagrożone Pomorze? Sposób myślenia prezentowany przez króla wykazywał cechy braku kontaktu z rzeczywistością, o czym świadczy postawiona przez niego teza, że wylądowanie połączonych wojsk holendersko-duń-skich nie było właściwie tak niebezpieczne, ponieważ bez wątpienia umożliwi ono Szwedom wzięcie dużej liczby jeńców, których będzie można potem wykorzystać do wzmocnienia armii. Karol Gustaw wykazywał tak wielki spokój, że pod koniec października pojechał nawet na mieniącą się jesiennymi kolorami wyspę Falster, gdzie wraz ze swą małżonką i grupą wybranych dyplomatów spędzał czas na ucztach i polowaniach. Był to jego drugi poważny błąd. To właśnie w czasie jednej z takich hucznych uczt do króla dotarła wiadomość, że zauważono obie floty i że zbliża się chwila tak dawno spodziewanego ataku ze strony Duńczyków i Holendrów. „Król nie dał po sobie nic poznać, tylko bawił się dalej aż do późnej nocy". Jednak następnego dnia udał się z powrotem na Zelandię - był wtedy pewnie na kacu - ale ze względów bezpieczeństwa postanowił zatrzymać się w Korsor. Mimo, iż na własne oczy mógł teraz zobaczyć, jak obie połączone floty wpływają na wody cieśniny przez Wielki Bełt, nadal nie był przekonany o tym, że flota kieruje się na Fionię; sądził natomiast, „że był to podstęp nieprzyjaciela, który chciał w ten sposób wciągnąć moje wojsko w pułapkę". Jednak po południu 10 listopada z daleka dobiegły odgłosy kanonady, które wieściły, że zejście na ląd odbędzie się po drugiej stronie cieśniny. Pomysł Schacka polegał na tym, żeby dokonać niespodziewanego desantu pod Nyborgiem na Fionii; jednak silne wiatry tak bardzo opóźniły ten manewr, że Szwedzi zdążyli zgromadzić na miejscu swych żołnierzy. Cała flota popłynęła dalej w stronę 404 „Najchętniej chcieliby umrzeć" Kerteminde22, walcząc z silnym prądem. Po przybyciu na miejsce okręty, na pokładzie których łopotało łącznie 116 żagli, rozpoczęły wściekły ostrzał: grad ciężkich pocisków spadł na miasteczko, a ulice pokryły się wkrótce kawałkami dachów, cegieł i szkła. Pod osłoną ognia artylerii okrętowej, od statku odbiły łodzie pełne ludzi, kierując się w stronę niedalekiego brzegu. Na miejscu czekała już na nich w okopach grupa spieszonych dragonów szwedzkich, a kiedy piechota holenderska, brodząc po piersi w wodzie, zbliżyła się do plaży, przywitał ją grad pocisków. Przez chwilę wydawało się, że Holendrzy się cofną, ale coraz to nowe grupy mokrych żołnierzy wpadały na plażę. Szwedów wyparto z zajmowanych przez nich pozycji. Kontratak przeprowadzony przez oddział szwedzkiej jazdy został prawie natychmiast powstrzymany silnym ogniem artylerii okrętowej. Holendrzy ruszyli śladem uciekających Szwedów do Kerteminde, gdzie doszło do ciężkich walk ulicznych. Szwedzi opuścili miasto pod osłoną nocy, ale wcześniej próbowali je jeszcze podpalić, co im się w końcu nie udało. Teraz reszta oddziału Schacka mogła bez przeszkód zejść na ląd. Kilka dni później po drugiej stronie Fionii oddział Ebersteina przeprawił się przez wąską cieśninę w okolicach Middelfart. Padał deszcz, było zimno, ale wiał sprzyjający wiatr. Było to korzystne zjawisko, ponieważ Holendrzy mieli do swej dyspozycji tylko 13 łodzi rybackich i szkut. Kiedy grupa 60 specjalnie dobranych żołnierzy zbliżyła się do lądu, pojawił się tam niewielki oddział jazdy, liczący 130 ludzi, który do tej pory ukrywał się w lesie. Po drugiej stronie cieśniny stały jednak w gotowości ciężkie, duńskie działa, które natychmiast zaczęły ostrzeliwać Szwedów. Ci musieli się cofnąć, a potem wycofali się zupełnie. Teraz Duńczycy mogli wejść w głąb lądu i okopać się w szańcu, w którym znaleźli działa porzucone przez wycofujące się bez walki szwedzkie wojsko. W ciągu kilku następnych dni trwało przerzucanie na wyspę kolejnych oddziałów - także po ciemku; konie, trzymane za cugle, płynęły przez wodę. Po południu 19 listopada na Fionii wylądował ostatni 22 Kerteminde położone jest niecałe dwie mile na północny zachód od Nyborga. 405 Niezwyciężony WALKA O FIONIĘ latem i jesienią 1659 r. ^—mm+ Wojsko szwedzkie - > Oddział Schacka jłjii.ij> oddział Ebersteina łączone siły szwedzkie >. Armia austriacko-polsko-¦brandenburska • Faaborg Svendborg §¦ I 1.11 .06. 1659 r. Armia sprzymierzona podejmuje swą pierwszą, nieudaną próbę lądowania na Fionii 2.06 .07 - kolejna próba, tym razem celem jest Middelfart. Pod koniec lipca szwedzka flota wojenna niszczy sporo duńskich okrętów transportowych. Armia sprzymierzona opuszcza Jutlandię. 3.08 .111659 r. - połączone wojska duńsko-holenderskie pod dowództwem Schacka próbują lądować pod Nyborgiem; okazuje się jednak, że Szwedzi zgromadzili na miejscu duże siły 4.Próba kończy się więc niepowodzeniem, do kolejnej próby dochodzi 10.11 pod Kerteminde; Schackowi udaje się tam zejść na ląd. 5.Armia szwedzka znajdująca się na Fionii oczekuje w pełnej gotowości bojowej pod Ulriksholm na przybycie nieprzyjaciół. 6.14-19 .11. Wojsko Ebersteina (Holendrzy, Duńczycy, Polacy i Brandenburczycy) przeprawiają się w pobliżu Middelfart na Fionię, a potem urszają na Odense. 7.Szwedzki dowódca próbuje nie dopuścić do połączenia się obu nieprzyjacielskich armii, ale... 8. .ponieważ jego oddziały są coraz bardziej wyczerpane, a on sam na dodatek błędnie interpretuje rozkazy otrzymane od Karola Gustawa, przerywa akcję, po czym 18 listopada Szwedzi wycofują się do Nyborga, aby znaleźć schronienie za murami twierdzy. 9.W tym samym czasie dochodzi do połączenia dwóch armii po Odense, które w dniu 22.12 ruszają na Nyborg. 10.Ponieważ okazuje się, że twierdzy nie da się utrzymać, Szwedzi zmuszeni zostają w dniu 24 .12.1659 r. do walki w otwartym polu. 406 „Najchętniej chcieliby umrzeć" żołnierz, po czym całe wojsko ruszyło na Odense. Kiedy armia dwa dni później dotarła do miasta, nastąpiło połączenie z wojskiem Schacka, który zjawił się tam dzień wcześniej. Ale gdzie podziali się Szwedzi? Karol Gustaw powierzył dowództwo wojsk zgromadzonych na Fionii swemu krewniakowi. Był nim 29-letni palatyn Filip von Sulzbach, który miał więcej odwagi niż doświadczenia; bardziej sprawdzał się jako taktyk niż strateg. Miał teraz bronić wyspy, mając do swej dyspozycji 5500 wypróbowanych i doświadczonych żołnierzy, ale i tak było ich za mało jak na tak duży obszar. Pomysł Sulzbacha polegał na tym, aby manewrować -jak to się mówi - po liniach wewnętrznych i atakować obie wrogie armie każdą oddzielnie, zanim jeszcze zdążą się połączyć. Kiedy tylko dotarła do niego wiadomość, że oba wojska wylądowały już na wyspie, zebrał tyle jazdy, ile mu się tylko udało i przygotował ją do zaatakowania nieprzyjaciół w chwili, kiedy chcieliby wykonać jakiś manewr. Trwało to jednak dość długo. Po kilku dobach nerwowego błądzenia po mokrych drogach, nadszedł nagle nowy rozkaz: wszystkie szwedzkie oddziały miały natychmiast wycofać się do Nyborga. W tym momencie Karol Gustaw popełnił swój trzeci błąd. Kiedy tylko dotarła do niego wiadomość o desancie na Fionię, król uznał, że popełnił wielki błąd w ocenie sytuacji. Jego pierwsza reakcja była typowa dla jego impulsywnego usposobienia: chciał natychmiast przeprawić się na wyspę, aby przejąć dowodzenie. Nie trafiało do niego, że ponieważ nie miał do dyspozycji okrętu, musiałby się przeprawiać na zwykłej łodzi wiosłowej przez cieśninę, w której aż roiło się od holenderskich marynarzy. Kilku z doradców królewskich, ogarniętych strachem, zdołało jednak przekonać swego pana, aby zrezygnował z tego pomysłu. Król zaczął się zastanawiać nad możliwością przyjścia z pomocą swemu wojsku na Fionii. Natychmiast też zaprosił do Korsor kilku swych najbardziej zaufanych doradców; był wśród nich również Stenbock, któremu właśnie udało się uśmierzyć powstanie w okolicy Ystad. Delegat szwedzki w Paryżu otrzymał polecenie, aby natychmiast spotkał się z Mazarinim i błagał go o pomoc, zaczęto też przygotowywać się do szybkiego przerzucenia wojsk na Fionię, a król ponownie zaczął zastanawiać się nad swym niedawnym pomysłem, 407 Niezwyciężony polegającym na przeprowadzeniu pozorowanego ataku w Holsztynie w celu odwrócenia uwagi swych nieprzyjaciół od głównego natarcia. Pojawiły się jednak dwa duże problemy. Po pierwsze brakowało statków transportowych do przeprowadzenia tak poważnej operacji przez Wielki Bełt. Spora ich część stała na kotwicy w portach Pomorza, dokąd dostarczyły niedawno posiłki dla szwedzkich garnizonów. Po drugie, nie było zbyt wiele czasu, a własną ocenę sytuacji dokonaną przez Karola Gustaw uznać można raczej za zbiór pobożnych życzeń. W tej trudnej sytuacji król zaczął się wahać, tak jak to robił przed wielką bitwą morską w Óresundzie. Chciał zyskać na czasie. Kiedy Sulzbach przejął dowodzenie na Fionii, król polecił mu, aby „w sytuacji, jeśli nieprzyjaciel zejdzie na ląd, raczej zadbał o życie żołnierzy niż niepotrzebnie narażał ich na śmierć". A w innym liście, wysłanym do palatyna na dzień przed pierwszym desantem, król zrobił jeszcze dopisek, w którym postawił kropkę nad i: „Wasza wysokość uczyni co tylko możliwe, aby uratować wojsko, bo w ciągu sześciu najbliższych tygodni albo będę walczył razem z nimi, albo przerzucę ich do siebie". Sulzbach wytłumaczył sobie instrukcję od króla w taki sposób, że powinien unikać walki, oczekując na posiłki albo na ewakuację. To dlatego właśnie rozkazał swym oddziałom, aby powróciły do Nyborga, który zaczęto przygotowywać na „miejsce ostatecznej ucieczki". Kiedy Karol Gustaw spostrzegł, że Sulzbach źle zinterpretował jego niejasne polecenia, a teraz postanowił zamknąć całe wojsko w miejscu, gdzie brakowało żywności i paszy dla koni, po raz kolejny wpadł we wściekłość. W końcu jednak opamiętał się i polecił doświadczonemu Stenbockowi, aby ten natychmiast przeprawił się do Nyborga i ratował to, co da się jeszcze uratować. Jednocześnie w akcie desperacji rozkazał, aby natychmiast zaczęto gromadzić wszystko, co pływa, aby jeszcze tej samej nocy ewakuować wojsko z Fionii. Dnia 21 listopada zrezygnowany Stenbock doniósł królowi z Fionii, że z powodu braków w zaopatrzeniu i złego stanu fortyfikacji Szwedzi będą się mogli utrzymać na Fionii tylko przez krótki czas. Dwa dni później Karol Gustaw mógł sam przyglądać się przez lunetę, jak cała flota duńsko - holenderska wpływa na wody 408 „Najchętniej chcieliby umrzeć" cieśniny i ustawia się bezpośrednio u wlotu do portu w Nyborgu. Ostatni akt dramatu rozegrał się następnego dnia. Dla szwedzkich żołnierzy broniących się na Fionii ostatnie tygodnie stanowiły okropne zakończenie nieprzyjemnej jesieni. Ze względu na coraz więcej spustoszeń dokonywanych na wyspie i brak żywności, cierpieli na głód, a teraz na dodatek musieli w zimnie i strumieniach deszczu pętać się gdzieś po wertepach. Na dodatek uważali, że całe to maszerowanie nie ma najmniejszego sensu, ponieważ nigdzie nie widzieli żadnego nieprzyjaciela. Niektóre oddziały w ciągu kilku dni pokonały nawet 15 mil. Osłabieni z głodu, znaleźli się u granic wytrzymałości; armaty i wozy utknęły w błocie, a kolumny wojska rozciągnęły się w długi łańcuch chudych, człapiących koni i chudych, wlokących się ludzi. Teraz otrzymali rozkaz, aby skierować się na wschód do Nyborga, a kiedy znaleźli się w pobliżu miasta, wyczuli w powietrzu kwaśny zapach dymu. W promieniu dwóch-trzech mil wszystko spalono z całą bezwzględnością, aby utrudnić życie wrogowi. Po przybyciu do miasta część żołnierzy piechoty skierowano do prac przy naprawie zniszczonych fortyfikacji. Wielu z nich było już kompletnie wyczerpanych i to nie na skutek tego, czego doświadczyli w ciągu ostatnich tygodni czy nawet miesięcy; czuli już na sobie ciężar całej wojny. Główną grupę zaciężnej jazdy stanowili Niemcy, w piechocie dominowali Szwedzi. Wielu z nich służyło w wojsku od samego początku, to znaczy od pięciu lat; cierpieli niedostatek, przeszli zbyt wiele kilometrów, odpoczywali zbyt rzadko, doświadczyli zbyt mało radości, widzieli zbyt dużo, więc teraz nawet oni opadli z sił; wielu z nich bezpowrotnie coś utraciło, to coś, co jest nieokreślone i różne dla wszystkich ludzi, coś, co sprawia, że człowiek zmusza się do wysiłku po raz kolejny: może to być nadzieja na zdobycie bogactwa, chęć przeżycia przygody, tęsknota za domem, wiara w to, że będzie lepiej i że wszystko się wkrótce skończy, albo że przynajmniej nie będzie gorzej, choć właśnie dzieje się gorzej; czasami są to po prostu marzenia, energia i optymizm, które biorą się z lat młodzieńczych. Duńskie patrole przesłuchały kilku miejscowych chłopów, a jeden z nich opowiedział, że Szwedzi „pracują przez całe dnie, nocą 409 Niezwyciężony trzymają straże, są już bardzo wyczerpani i najchętniej chcieliby już umrzeć". Wczesnym rankiem 24 listopada Szwedzi obudzili się w swych wilgotnych kwaterach, zjedli w półmroku jesiennego dnia resztki tego, co jeszcze zostało, spakowali po raz tysięczny swoje tornistry, zostawili za sobą długie rzędy stojących namiotów i udali się w drogę powrotną. Na horyzoncie, tuż nad powierzchnią morza, pojawiło się blade słońce. Minęli las i rozciągnęli się w długie szeregi na kilku łąkach, przylegających do starej drogi. Doświadczeni żołnierze powiadali, że to dobre ustawienie, ponieważ wzdłuż przednich szeregów ciągnął się rów; widać tam też było kilka mokradeł i zbiorników wodnych. Na tej pozycji czekali aż do godziny jedenastej, kiedy to w oddali ujrzeli długie kolumny ludzi i koni, które wyłoniły się w pobliżu niedalekiej wioski. Kiedy podeszli bliżej, spostrzegli, że nadchodzące wojsko ma białe opaski na kapeluszach. Nie byli to Szwedzi. Zaraz potem zaczęła się bitwa. Chyba w automatyczny sposób oczekujący Szwedzi doszli do wniosku, że lepiej jest stać w miejscu niż ruszyć biegiem (pamiętajmy też, że w czasie bitwy oficerowie stali zarówno przed swymi oddziałami - aby je prowadzić -jak i za nimi - aby je kontrolować). Trzy razy z rzędu ciasne czworokąty jazdy ruszały przed siebie po wilgotnych łąkach, oddając salwę z pistoletów i kłując przeciwnika szpadami; na ich drodze za każdym razem wyrastał las pik, a wróg odpowiadał podobną salwą z broni palnej. Trzy razy z rzędu atak jazdy załamywał się, a jeźdźcy wycofywali się spowici gęstym dymem, pozostawiając na ziemi stosy ciał, które dawały jeszcze jakieś oznaki życia albo leżały zupełnie bez ruchu. Kiedy przychodził czas na oddanie salwy z broni palnej, pojedynczy żołnierze nie widzieli zbyt wiele, tylko strzelali na ślepo, na rozkaz, wprost w mleczną ścianę dymu; widzieli tam tylko cienie swych nieprzyjaciół, słyszeli ich głosy i sygnały przekazywane za pomocą trąbek. Na krótką chwilę dym się rozwiewał i wtedy można było z pewnej odległości zobaczyć oddziały przeciwnika, które znajdowały się w różnych fazach marszu, ustawiania się w szyku albo gromadzenia się pod własnym znakiem. W takiej jednak chwili większość żołnierzy zajęta była ponownym ładowa- 410 „Najchętniej chcieliby umrzeć" niem broni, liczeniem nabojów albo zbieraniem rannych z pola walki. Rozległ się sygnał do kolejnej szarży; po prawej stronie pojawiły się skwadrony szwedzkiej jazdy, które ustawiły się na wolnej przestrzeni między batalionami i ruszyły na wroga. Żołnierze oczekujący na rozkaz nie mogli prawdopodobnie widzieć starcia, do którego chwilę potem doszło, ponieważ okolica, w jakiej się znajdowali, była pofałdowana i pokryta krzakami. Doszli jednak do wniosku, że wszystko poszło chyba dobrze, ponieważ hałas stopniowo ucichł, aż w końcu zapanowała cisza; po chwili wróciła jazda: konie dyszały ze zmęczenia, niespokojne i mokre, niektóre z nich nosiły na grzbiecie puste siodła, a twarze jeźdźców były czarne od prochu. Minęły prawie dwie godziny, po których nastąpiła długa przerwa. To w takich właśnie chwilach żołnierze zaspakajali pragnienie albo wypróżniali pęcherz - oczywiście nie opuszczając swego miejsca w szeregu. W końcu zaczęło się główne natarcie23. Najpierw musiał się rozlec ten dźwięk: tupanie, dzwonienie ostróg, szuranie tysięcy nóg na miękkiej ziemi, nieskoordynowany dźwięk setek werbli. Potem trzask ustawianych w pionie pik, szum wielkich flag, metaliczny odgłos przygotowywanych do strzału muszkietów, aż wreszcie pojawił się las kapeluszy opiętych białą opaską. Do uszu stojących dobiegły też inne odgłosy z lewej strony: krzyk ludzi i rżenie koni, krótkie, suche trzaski wydawane przez pistolety, dudnienie kopyt, salwy armatnie, które - jak twierdzą niektórzy - przypominają dźwięk wydawany przez rozdzierany materiał. I samo natarcie: uformowane w szyku skwadrony pojawiły się w bok od miejsca, gdzie stała piechota; dopiero w chwili, kiedy jeźdźcy podjechali na bliższą odległość i można było zobaczyć białe opaski i uniesione do góry lufy pistoletów poznali, że to wróg, i że ich własna jazda stojąca do niedawna na lewym skrzydle uciekła, 23 Opis bitwy zaproponowany przez Autora jest dość niejasny. Krótki, ale treściwy opis batalii pod Nyborgiem znajdzie Czytelnik w pracy Władysława Czaplińskiego, Udział Polaków w zdobyciu Fionii w 1659 r. [w:] Rocznik Gdański, 1939, tom XII, s. 130-131 (przyp. red.). 411 Niezwyciężony została rozbita albo wycofała się. Wybuchła panika. Zachwiały się szeregi, poluzowały, stopniały, zamieniając się w strumyki uciekających ludzi. Trochę dalej kilku oficerom udało się położyć kres tej chaotycznej bieganinie: starali się uformować szyki na nowo, ale było już za późno24. Nadjeżdżająca kawaleria pojawiała się w następujących po sobie falach, dosłownie rąbiąc rozproszone oddziały szwedzkie na kawałki. Zazwyczaj okazano by im łaskę, ale polski pułk Piaseczyńskiego odmówił brania jeńców, chcąc być może zemścić się za śmierć swojego pułkownika, który pędząc na czele swego oddziału otrzymał postrzał w pierś, albo z zemsty za to wszystko, czego Szwedzi dopuszczali się wcześniej w Polsce. Dlatego też rąbali, cieli i strzelali, a Szwedzi padali, aż nie został prawie ani jeden. Jednym z tych, których wciągnął wir walki, był Nils Svensson, który pochodził z miejscowości Asker w prowincji Narke. Tak oto sam o tym opowiada: W chwili, kiedy rozgorzała zacięta walka z nieprzyjacielem, zostałem cięty w głowę, odniosłem też kilka innych ran; odcięto mi policzki aż do kości, tak, że można było zobaczyć gołe zęby; lewa ręka całkiem posiekana, a palce odcięte [...] Po tym wszystkim upadłem na ziemię, a potem deptały po mnie końskie kopyta; i leżałem tak na ziemi wśród ciał zabitych od południa aż do północy. A kiedy oprzytomniałem i próbowałem wrócić do moich ludzi, zostałem wzięty do niewoli. Noc była ciemna i deszczowa, a kiedy nastał dzień, resztki rozbitej szwedzkiej armii stały ściśnięte na wąskim skrawku ziemi, który wcinał się w morze. Oddziały Ebersteina i Schacka nadeszły 24 W czasie kontrataku Szwedzi złamali jazdę przeciwnika tak, że musiała ona szukać schronienia za oddziałami piechoty duńskiej i artylerią, by sformować się na nowo. W zaciętej walce padł pułkownik Kazimierz Piaseczyński, zabity przez dowodzącego atakiem szwedzkim palatyna Sulzbacha. Zaprawiony jednak w boju pułk żołnierzy Czarnieckiego nie uległ panice. Komendę przejęli rotmistrzowie Moszykowski i Teleżyński. Uformowali chorągwie na nowo i poprowadzili je do nowego ataku i walcząc z „nieskończoną odwagą utrzymali swą pozycję" - relacja Ebersteina (przyp. red.). 412 „Najchętniej chcieliby umrzeć" od strony lądu, podczas gdy holenderskie działa ustawione na okrętach ostrzeliwały tłoczących się tam, przerażonych żołnierzy. Szwedzi musieli zdać się na łaskę przeciwnika. Poprzedniego dnia zabitych zostało albo zaginęło bez wieści około 2000 ludzi; teraz cała reszta - 3500 żołnierzy, w tym trzech generałów, dziesięciu pułkowników i siedmiu podpułkowników - poddało się swym przeciwnikom. Jeńców ustawiono według ich przynależności do poszczególnych pododdziałów. Doliczono się w sumie jedenaście regimentów kawalerii i cztery regimenty dragonów, natomiast jeśli chodzi o piechotę, to udało się zebrać tylko cztery kompanie. Jeszcze dziesięć dni po bitwie jeńcy nie otrzymali jedzenia ani nikt się o nich nie zatroszczył25. 25 Większą część jazdy wziętej do niewoli wcielono od razu w szeregi duńskiej armii; jednak jeszcze w czerwcu 1660 roku 14 szwedzkich więźniów trzymano w Nyborgu, ponieważ odmówili przejścia na duńską służbę. 413 U bram mrocznego Plutona ż do ostatniej chwili Karol Gustaw czynił nadludzkie starania, aby uratować swe wojsko na Fionii, a środki, jakich się imał, świadczą o jego skrajnym zdesperowaniu: ostatnia propozycja, jaką złożył Duńczykom, zakładała, że będą mogli przejąć wyspę, ale w zamian za to zgodzą się na ewakuację szwedzkich żołnierzy na Pomorze; król obiecał też, że nigdy więcej nie będą oni wykorzystani do walki przeciwko Danii. Wszystko to jednak na próżno, a kiedy dotarła do niego wiadomość o kapitulacji załogi, król się załamał i wpadł w stan, który wykazywał oznaki depresji. Ówcześni mieszkańcy Europy używali na określenie takiego stanu słowa „melancholia". A czegóż król tak strasznie żałował? W rozmowach z wieloma innymi osobami wyrażał „swój żal z powodu utraty tak wielu dzielnych żołnierzy, którzy - jak twierdził - zasłużyli sobie na lepszy los". Jeżeli było to konieczne, król potrafił wysłać na pewną śmierć wielu swych żołnierzy; a jednak nie można nazwać go jakimś typowym „rzeźnikiem", dla którego życie jego poddanych nie było nic warte - nie, Karol Gustaw zbyt mocno identyfikował się ze swą armią, ponieważ nie była ona tak bardzo liczna, a jednocześnie zbyt droga, aby narażać ją na zbyt wielkie 414 U BRAM MROCZNEGO PLUTONA ryzyko26. Oczywiście, że czasami miał wyrzuty sumienia albo odczuwał zgryzotę z powodu własnych pomyłek, które doprowadziły do ostatecznego niepowodzenia. Były też jednak i inne przyczyny. Pewien angielski dyplomata, który spotkał króla na kilka dni przed nadejściem wiadomości o kapitulacji wojska na Fionii, powiedział, że „ten cios był bardzo odczuwalny, ponieważ było to jedyne nieszczęście, którego do tej pory doświadczył w swym życiu". Być może należy to uznać za prawdziwą opinię wyrażoną przez króla, co w każdym razie wiele nam mówi o jego napuszonej pewności siebie; jednocześnie świadczy to o tym, że Karol Gustaw upajał się tym wszystkim, co twierdziła o nim jego własna, oślepiająca propaganda. To, że Szwecja znajdowała się pod silną presją ze wszystkich stron, a szturm na Kopenhagę zamienił się w kosztowną porażkę, która w poważny sposób przekreśliła jego plany, mógł wytłumaczyć w razie konieczności jakąś zwykłą wymówką. Po ostatnim niepowodzeniu jego wrogowie nie uważali już Karola Gustawa za „niezwyciężonego", choć być może pozostawał taki we własnej ocenie, bo z „technicznego" punktu widzenia rzeczywiście był nadal niezwyciężony. Karol Gustaw od dawna już przejawiał ogromne ambicje - można nawet powiedzieć, że padł ich ofiarą. Pod względem rozmiarów i ze względu na brak realnego spojrzenia na fakty wychodzą one daleko poza to, czego dokonali jego poprzednicy i następcy na tronie - nawet porównując go z wojowniczym Gustawem II Adolfem, a także z tak niepohamowanym kłamcą jak Gustaw III - że wymienię tylko tych dwóch władców, którzy są mu najbliżsi. Przez pewien czas król rozważał objęcie władzy nad połączonymi terytoriami Polski, Szwecji, Litwy i Ukrainy, obejmującymi obszar rozciągający się od Laponii na północy aż po Morze Czarne na południu. Tymczasem znajdował się w samym środku nowej wojny, którą rozpoczął z nadzieją na ostateczną likwidację Danii jako niezależnego państwa i na przejęcie władzy nad całym, zjednoczonym królestwem Skandynawii. Ten ostatni pomysł traktował jedynie 26 Zjawisko to - nazywane „obojętnym generałem" - pojawia się dopiero w XX wieku, kiedy to powszechny obowiązek wojskowy sprawił, że żołnierze stali się tanim mięsem armatnim. 415 Niezwyciężony jako przygrywkę w oczekiwaniu na coś większego, na jakiś spektakularny sukces na kontynencie. Kimże więc był Karol Gustaw? Jedna z jego ulubionych sentencji brzmiała: „Każdego zżera jakiś robak". A jaki robak zżerał Karola Gustawa? Co pchało go nieustannie do przodu? Nie zdobędziemy w tym względzie żadnej pewności, należy też wątpić, czy sam król posiadał taką wiedzę; wiemy jednak, że w związku z wojną przeciwko Danii wielokrotnie mówił, że „chce potem ruszyć na Italię na czele potężnej armii, lądem i morzem, jak nowy Alaryk, aby raz na zawsze poddać Rzym pod władzę Gotów". Brzmi to jednak bardziej jak gadka samochwała niż rzeczywisty plan, ale z drugiej strony świadczy, że ambicje króla nie uległy osłabieniu, mimo wszystkich niepowodzeń doznanych w Polsce. Widocznie jednak ambicje przezwyciężyły wszystkie niepowodzenia, jakich król doznał pod Kopenhagą, a także to, iż działania na wyspach znalazły się w martwym punkcie. Po klęsce na Fionii chyba jednak sam Karol Gustaw zrozumiał, że te dzikie marzenia pozostaną tylko marzeniami. Dotarło do niego, że zamiast myśleć o odniesieniu całkowitego zwycięstwa, musi teraz martwić się o to, aby uniknąć totalnej klęski. Chyba tylko w ten sposób da się wytłumaczyć melancholię Karola Gustawa, jego dziwną depresję. Stan taki jest o tyle interesujący, że nie jest on odosobniony: widzimy go u wielu historycznych władców, z pozoru silnych i na zewnątrz pewnych siebie, wiedzących jak panować i przyzwyczajonych do odnoszenia zwycięstw, którzy jednak kompletnie się załamują, kiedy w jakiś dramatyczny sposób doświadczą ich przeciwności losu. Upadek taki obnaża całą pustkę ich wnętrza i powierzchowność ich osobowości. Nie jest ona przypadkowa, tylko istnieje jako jeden z warunków ich „wielkości", jako że chodzi tutaj o całkowitą niezdolność - albo niechęć - do zrozumienia, jaką ludzką cenę ma tak naprawdę całe to panowanie i zwyciężanie- ,27 Po wyładowaniu swej wściekłości na Stenbocku i von Sulzbachu - którym pod osłoną nocy udało się wymknąć z Nyborga i przepra- ' Zjawisko to opisał najlepiej Max Weber. 416 U BRAM MROCZNEGO PLUTONA wić na pokładzie niewielkiej łodzi na drugi brzeg - Karol Gustaw opuścił Kors0r i ponownie pojechał do zamku Kronborg. Przekazał tam swym dyplomatom zupełnie nowe instrukcje, które oznaczały całkowitą zmianę dotychczasowej polityki. Gdyby bowiem sprawy przybrały naprawdę zły obrót, zwycięska armia nieprzyjaciela, znajdująca się teraz na Fionii, mogła mszyc na Zelandię; a gdyby sprawy przybrały obrót najgorszy z możliwych, to wtedy osłabiona armia szwedzka mogłaby zostać pobita i wzięta do niewoli; w skrajnym przypadku wszystko to, co znalazło się w rękach Duńczyków, mogło zostać bezpowrotnie utracone. Należałoby się nawet zastanowić, czy uda się w tej sytuacji utrzymać zdobycze terytorialne zagwarantowane pokojem w Brómsebro. Bez względu na to, ile wysiłku go to kosztowało, Karol Gustaw musiał zgodzić się na przystąpienie do rozmów pokojowych, zwłaszcza z Duńczykami. Nawiązał też nowe kontakty z pozostałymi stronami zaangażowanymi w negocjacje, a zwłaszcza z Holendrami, którzy okopali się teraz na zupełnie nowych pozycjach negocjacyjnych, rozmawiali innym tonem i nie wykazywali już tak wielkiej chęci do kompromisów. Minęło kilka nerwowych tygodni, a wielka, holenderska flota nie pojawiła się ani u brzegów Skanii, ani koło Zelandii. Okazało się potem, że mimo zdecydowanych protestów ze strony Duńczyków, Holendrzy przerwali całą operację i pożeglowali do Lubeki, aby uzupełnić zaopatrzenie. Wątpliwą sprawą było też, czy flota wróci na swe poprzednie pozycje. W tym samym czasie trwały negocjacje szwedzko-holenderskie, a 9 grudnia ich efektem stało się uzgodnienie wstępnej umowy handlowej i traktatu pokojowego między obu krajami. Nie oznaczało to jeszcze, że niebezpieczeństwo minęło, choć można to było uznać za pierwszy krok na drodze do ostatecznego pokoju28. Mając zabezpieczenie w postaci paragrafów traktatu, Karol Gustaw przystąpił teraz do swego nowego, ryzykownego przedsięwzięcia. 28 Obie umowy nabierały mocy dopiero po formalnym ustanowieniu pokoju miedzy Szwecją a Danią; do chwili osiągnięcia takiego porozumienia Holendrzy mieli nadal udzielać Danii swego wsparcia. 417 I Niezwyciężony W czasie negocjacji pokojowych, które już się odbyły, nadal trwały i miały być kontynuowane, jedną ze spornych kwestii stało się sprawowanie rządów w ważnym pod względem gospodarczym okręgu Trondheim. Szwedzkie wojska zostały stamtąd już dawno przepędzone, więc Karol Gustaw zaczął się teraz zastanawiać nad oddaniem Trondheimu w sposób czysto formalny, ale w zamian za wyrównanie mu tej straty poprzez przekazanie Szwecji innego, wielkiego regionu w południowej Norwegii. Aby wzmocnić szwedzką pozycję negocjacyjną, a także po to, aby poprzez ostatnie już napięcie muskułów wydobyć się z matni i przejąć inicjatywę, dnia 12 grudnia 1659 roku król wydał rozkaz przygotowania inwazji na południową Norwegię. Jednocześnie przekazał von Sulzbachowi rozkaz przejęcia dowództwa nad głównymi siłami pozostającymi na Zelandii; polecił mu też, aby -jeśli pozwolą na to okoliczności i pojawią się sprzyjające warunki pogodowe - von Sulzbach powtórzył słynną operację przeprowadzoną przez króla: przejście po lodzie i odzyskanie Fionii. Sam król postanowił jak najszybciej wyjechać podczas silnego mrozu do Gótebroga, aby wystąpić na posiedzeniu riksdagu. Riksdag zebrał się w Góteborgu dwa dni wcześniej; 15 stycznia 1660 roku wojsko rozbiło obóz osiem mil na północ od miasta, a potem ruszyło przez zaśnieżone tereny na Norwegię. We wcześniejszych latach droga na Norwegię wzdłuż zachodniego wybrzeża chroniona była przez twierdzę w Bohus; po pokoju w Roskilde prowincja Bohuslan znalazła się pod rządami Szwecji, a nowej granicy strzegło kilka obwarowanych twierdz wzniesionych wokół miejscowości Halden, której mieszkańcy specjalizowali się w handlu drzewem. Niezależnie jednak od tego, czy nieprzyjaciel miał nadejść z prowincji Dalsland czy z Góteborga, musiał za każdym razem w drodze do południowej Norwegii opanować ten właśnie punkt. Nie napotykając na żaden opór, wojsko szwedzkie przekroczyło granicę z Norwegią, a 23 stycznia Szwedzi dotarli do miasta Halden. Norwegowie także zdawali sobie sprawę ze znaczenia tego miejsca, zwłaszcza od czasu, kiedy przed rokiem oddziały szwedzkie próbowały opanować ten strategicznie ważny punkt. Zanim się wtedy wycofały, przeprowadziły jeszcze udany atak na południo- 418 U BRAM MROCZNEGO PLUTONA wą dzielnicę miasta. Latem Norwegowie prowadzili intensywne prace, aby poprawić stan fortyfikacji miejskich: wybudowali kamienne mury, wznieśli palisady, blokhauzy, reduty i przygotowali stanowiska dla artylerii. Następnie zabrano się za uzupełnianie załogi, która liczyła obecnie ok. 2000 ludzi (armia szwedzka liczyła 2800 jazdy i 1700 piechoty, a w skład jej załogi wchodziła głównie ludność z prowincji Vastgotaland, Smaland i Narke). Jeśli dowódcy szwedzcy liczyli na szybkie zwycięstwo, to szybko się rozczarowali; okazało się, że Halden można zająć tylko za pomocą regularnego oblężenia. Była to zła wiadomość. Zima była szczególnie trudnym okresem na prowadzenie kampanii wojennych na taką skalę; nie nadawała się przede wszystkim na obleganie miast, zwłaszcza, iż trudno było kopać w zmarzniętej ziemi. Nie było jednak innego wyjścia. W czasie, kiedy część szwedzkiej armii krążyła po okolicznych lasach, uczestnicząc w starciach z norweskimi oddziałami, które próbowały albo mogłyby próbować przyjść z pomocą załodze Halden, reszta wojska zaczęła przebijać się przez cały system blokhauzów i szańców wzniesionych na wysokich wzgórzach otaczających miasteczko, położone w dolinie nad Idefjorden. Kilka mniejszych szańców zostało zaskoczonych przez Szwedów, a ich załogi porzuciły swe pozycje, widząc nadchodzących Szwedów, którzy wspinali się na górę w długim szeregu po zaśnieżonym zboczu. Napastnicy zaatakowali jedną z redut stojących na pagórku w pobliżu portu; załoga wycofała się po krótkiej walce, ale miała kłopoty z zejściem na dół; w tej sytuacji szwedzki dowódca „rozkazał kilku jeźdźcom, aby ruszyli na Norwegów; ci popędzili 30 albo 40 ludzi w dół, a większość z nich połamała sobie karki albo nogi". Wokół jednego z większych blokhauzów rozpętała się bezpardonowa walka wręcz; walczący żołnierze użyli najpierw swych pik, pistoletów i granatów ręcznych, a później, kiedy skończyła się amunicja, zaczęli obrzucać się kamieniami. Szaniec znajdujący się na wysokim wzgórzu Rodsbjerget, położony tuż przy fiordzie, na północny zachód od miasta, został zbombardowany przez moździerze, a nocą z 4 na 5 lutego jego niedoświadczona załoga, nie będąc już w stanie kontynuować obrony, uciekła do miasta. W trakcie ucieczki część z nich zarąbano, inni weszli na 419 Niezwyciężony lód pokrywający fiord i utonęli; jeszcze inni próbowali się ukryć w leśnych jaskiniach i szczelinach górskich, ale zostali znalezieni - większość z nich zamarzła na śmierć albo przemarzła tak bardzo, że nie mogli się nawet ruszać. Zdobycie szczytu Rjadsbjerget było największym sukcesem szwedzkich wojsk od rozpoczęcia operacji, ponieważ mając pod swą kontrolą tak wysoko położone miejsce, można było teraz prowadzić bezpośredni ostrzał artyleryjski położonego w dole miasta. Kiedy na szczyt góry wtaszczono po stromym zboczu ciężkie działa, szwedzcy kanonierzy zaczęli ostrzeliwać niskie budynki Halden, na które spadały kamienie, kule żarowe i granaty, „aby przestraszyć mieszkańców miasta". Taka taktyka odniosła swój skutek, ponieważ żołnierze zgromadzeni na wzgórzu widzieli, jak płoną i rozpadają się domy, a ci, którzy znajdowali się w pobliżu miejskich murów, słyszeli „krzyki i płacz kobiet i dzieci, że aż żal było tego słuchać". Załoga miasta nie chciała się jednak poddać i hardo odrzucała wszystkie propozycje w stylu „poddajcie się, bo inaczej...". Tak zmasowane bombardowanie świadczyło najczęściej o tym, że oblegający nie mieli zbyt wiele czasu, i tak też było w tym przypadku. Szwedzi planowali pierwotnie zmusić obrońców do poddania miasta, kiedy zacznie im doskwierać głód, ale wkrótce okazało się, że głód miał pokonać najpierw szwedzkie wojsko. Pomysł na tę kampanię wyszedł od Karola Gustawa, a przygotowania prowadzono na łeb na szyję (na domiar złego południowo--zachodnia Szwecja, tak jak reszta kraju, a nawet większa część północno-wschodniej Europy, pozbawiona była całkowicie jakichkolwiek zapasów żywności, spustoszona i zniszczona wojną). Ponaglane przez króla wojsko wyruszyło do Norwegii z niewielkimi porcjami żywności w tornistrach. Problemy zaczęły się już w trakcie marszu na północ. Dnia 19 stycznia 1660 roku dowódca oddziału donosił królowi: Są tu żołnierze, którzy od dziesięciu dni nie mieli w ustach kawałka chleba i muszą pić wodę ze stopionego lodu. Wszystkie domy są opuszczone. Jedyne mięso, jakie udało się nam znaleźć, było nie solone; mróz jest tak silny, że jeźdźcy siedzą w koniach i zamarzają na śmierć; tak samo żołnierze stojący 420 U BRAM MROCZNEGO PLUTONA na nocnej straży. Mimo to nie słychać, żeby ktokolwiek się skarżył. Po raz kolejny można było zaufać żołnierzom, którzy umieli wytrwać w tak nędznych warunkach - pamiętajmy, że mieszkali oni w namiotach z cienkiego materiału, które nie trzymały ciepła. Łupieżcze wypady po okolicy, groźby i obietnice kierowane do ludności cywilnej, dawały marne rezultaty. Kilka markietanek przedostało się do Vanersborga, ale przywiozły stamtąd głównie alkohol, a ten, jak pisał jeden z żołnierzy „nie nadaje się na pusty żołądek". Wysocy rangą dowódcy mieli jak zwykle swe własne jedzenie, ale i ono się skończyło, a wtedy „nawet panom oficerom burczało z głodu w brzuchach". Niewielki transport z żywnością dotarł wkrótce do obozu i złagodził skutki niedożywienia. Trzeba było jednak jak najszybciej pokonać wroga, tym bardziej, że dowódcy otrzymywali ponaglające listy od Karola Gustawa, który pozostał w Góteborgu i był „coraz bardziej niezadowolony z tego, że armia tak długo tkwi w jednym miejscu, zamiast maszerować w głąb kraju". Przez pewien czas zaświtała Szwedom nadzieja na posiłki w liczbie 900 chłopów z Dalarna, którym oferowano służbę w wojsku, kusząc ich spodziewanymi rabunkami i okazją do wywarcia zemsty (wcześniej kilka oddziałów norweskich dokonało spustoszeń w ich gospodarstwach). Kiedy chłopi dotarli pod Halden, okazało się jednak, że ich chciwość i chęć zemsty były o wiele silniejsze niż chęć do walki; odmówili na przykład udziału w generalnym szturmie; dzień wcześniej, po ciężkich walkach, Norwegom udało się też odeprzeć silny atak na miasto. Wkrótce potem zaczęła się odwilż i rozpadały się deszcze. Gdyby dodatnia temperatura nadal się utrzymała, stopniałby lód w fiordzie i innych zbiornikach wodnych, a przez to drogi, którymi dostarczano ze Szwecji sprzęt, wyposażenie i żywność, wydłużyłyby się jeszcze bardziej i stały trudno przejezdne. Ze względu zaś na to, iż coraz więcej żołnierzy chorowało, a w obozie narastało niezadowolenie, dowódcy musieli podjąć jedyną możliwą decyzję. Oblężenie zostało przerwane. Przez całą noc z 4 na 5 marca artyleria szwedzka ostrzeliwała na pożegnanie miasto, zasypując je 421 Niezwyciężony kulami żarowymi; wczesnym rankiem 5 marca rozpoczął się milczący odwrót. Norwegowie nie uczynili nic, aby Szwedom w tym przeszkodzić. Odwrót odbywał się w stylu przypominającym całą tę żałosną kampanię. Drogi były trudno przejezdne ze względu na odwilż i topniejący śnieg, wielu żołnierzy nie miało pończoch a niektórzy nawet butów; tymczasem musieli maszerować przez zimną, gliniastą breję, która miejscami miała nawet do pół metra głębokości. Poza tym brakowało zwierząt pociągowych do transportowania dział i wozów do transportu amunicji; żołnierze musieli więc pomagać metr za metrem przy pchaniu ciężkiego sprzętu w stronę szwedzkiej granicy. Naoczny świadek pisał, że „widok tych biednych ludzi i zwierząt wzbudza litość". Można powiedzieć, że wojsko nie uciekało przed wrogiem, tylko przed głodem. Późnym popołudniem tego samego dnia oddział dotarł do Bohuslanu, ale i tam panował głód. Cały zapas żywności składał się z 90 beczek chleba i 13 beczek śledzi; żeby więc zapewnić żołnierzom odpowiednią ilość jedzenia, postanowiono rozwiązać oddział i rozpuścić wojsko. W Bohuslanie na żołnierzy czekał jednak nie tylko głód. Oficerowie i żołnierze dowiedzieli się też, że król nie żyje. W wigilię Bożego Narodzenia 1659 roku29 Karol Gustaw po raz pierwszy ujrzał swego syna. Kiedy król wszedł do liczącego trzy kondygnacje domu położonego niedaleko od portu, który po raz kolejny miał stać się jego rezydencją na czas pobytu w mieście, chłopiec stał już na schodach i zmarznięty od mrozu oczekiwał wraz z matką na przybycie swego ojca. Urodził się w Sztokholmie w czasie, kiedy jego ojciec zajęty był jedną ze swych polskich kampanii, a niedawno skończył właśnie cztery lata. Było dość powszechnym zwyczajem, że wojskowi i szlachta zabierali swe rodziny, kiedy ruszali na wojnę; ich dzieci rodziły się i wychowywały w obozach wojskowych - przypomnijmy sobie tutaj dramatyczne okoliczności, w jakich wychowywała się Agneta Horn30 (działo się 29 Wg kalendarza gregoriańskiego był to 3 stycznia 1660 roku (przyp. tłum.). 30 Por. rodź. 6 cz. 1. W obozie szwedzkim rozbitym pod Kopenhagą urodziło się w poprzednim roku wiele nowych dzieci; jednym z nich był chłopiec 422 U BRAM MROCZNEGO PLUTONA tak również w przypadku zwykłych żołnierzy). Karol Gustaw zrezygnował z tej tradycji. Związek między Karolem Gustawem a Hedvig Eleonorą był, jak wspomniałem, klasycznym małżeństwem z rozsądku; sam król miał do niego dość prostacki i pozbawiony jakiegokolwiek sentymentu stosunek; widać to najlepiej na przykładzie listów pisanych do królowej. Są krótkie, pisane w stylu telegraficznym i zgodne są zazwyczaj z formułą, w której król rozpoczyna nazywając swą żonę „drogim sercem" albo „najdroższym sercem", po czym robi kilka ogólnych komentarzy dotyczących ostatnich wydarzeń, potwierdza, że żyje i jest zdrowy, po czym kończy podpisując się na dole jako jej „wierny Karol Gustaw". To ostatnie stwierdzenie nie jest już chyba tylko piękną, acz pustą frazą. Wydaje się, że jego podboje erotyczne zakończyły się w chwili, kiedy wstąpił na tron i ożenił się - no może z wyjątkiem krótkiego romansu, który podobno miał w 1658 roku z córką pewnego mieszczanina w Odense (jednocześnie nie widać było oznak na to, iż jego zachłanność na alkohol, tytoń i jedzenie osłabła). Przy jakiejś okazji król domaga się nawet więcej listów od żony, a za którymś razem pisze, że „często myśli o swojej Hedvig i żałuje, że jej tutaj nie ma". Nigdy jednak między nimi nie zaiskrzyło. Nie oznacza to oczywiście, że małżonkowie nie odczuwali w stosunku do siebie ciepła i szacunku. Spotykali się w dość nieregularnych odstępach czasu, kiedy pora roku i warunki pozwalały młodej królowej na odbycie podróży do terenów objętych wojną. Karol Gustaw był jednak przede wszystkim zajęty podbijaniem nowych krajów i narodów, które stanęły na jego drodze, podczas gdy królowa zajmowała się z upodobaniem kolekcjonowaniem dzieł sztuki i planowaniem nowych budowli; były to zajęcia, którymi z czasem miała poświęcić się z wielkim zaangażowaniem, bez względu na swe talenty i efekty. Król odnosił się do niej z widocznym oddaniem, i chyba ktoś taki jak Karol Gustaw - ze swą skrajną, zmienną naturą- nie był w stanie kochać kogoś bardziej niż to okazywał. o imieniu Adam Ludvig Lewenhaupt, który z czasem miał dowodzić armią szwedzką, kiedy piechota ruszyła do swego ostatniego szturmu w czasie bitwy pod Połtawą w 1709 r. 423 Niezwyciężony Król umiał być oczywiście bardzo czarujący, kiedy chciał albo mógł. Królowa w miarę upływu lat coraz bardziej się do niego przywiązywała, skarżąc się często na jego nieobecność. Po podpisaniu pokoju w Roskilde spotkali się w Góteborgu i od tego czasu Hedvig Eleonora towarzyszyła swemu małżonkowi we wszystkich podróżach. Szybko przyzwyczaiła się zachowywać spokój na dźwięk armatnich salw - miała okazję osobiście obserwować wielką bitwę morską w Óresundzie. Stopniowo między parą królewską powstało coś, co można było nazwać normalnym życiem małżeńskim: obydwoje odwiedzili luksusowe łaźnie, znajdujące się na zamku Frederiksborg, razem polowali i razem jeździli na konne wycieczki. Widać było, że Karol Gustaw zmienił się w trudny do sprecyzowania sposób - może na skutek dojrzałości, która przychodzi z wiekiem, a może ze względu na nasycenie się przez króla zewnętrznymi formami sławy. W każdym razie słyszano, jak król skarży się, że zawsze jest zajęty: „O, ja nieszczęśliwy, nigdy nie mam dla siebie chwili spokoju". Królowej łatwiej było znaleźć chwilę samotności; wykorzystywała ten czas na „spacery i łowienie ryb", które to zajęcia niezbyt odpowiadały samemu królowi: to pierwsze ze względu na jego nadmierną otyłość, a to drugie z powodu braku cierpliwości". Ten sam praktyczny i trochę chłodny stosunek, który król wykazywał dla swego małżeństwa, widać też w sposobie, w jaki odnosił się do swego syna. Następca tronu, podobnie jak związek małżeński, był nieodłącznym elementem składowym każdego, prawdziwego władcy, czymś, co każdy władca powinien mieć. Karol Gustaw wyraźnie rozkazał swej żonie, aby nie zabierała chłopca w podróże, co wydaje się zrozumiałe. Podróże odbywały się w trudnych warunkach i były niebezpieczne, przez co chłopiec byłby narażony na niepotrzebne przejścia. Syn Karola Gustaw był dość chorowity, często skarżył się na bóle głowy i wykazywał objawy opóźnionego rozwoju. Król starannie dbał o to, aby chłopiec miał należytą opiekę i aby nie zajmowały się nim osoby, „których nie uważam za właściwe". Ogólnie rzecz biorąc król wykazywał całkowity brak zainteresowania losami swego jedynego syna. W listach pisanych do domu nigdy nie pytał o swego „Karolka". 424 U BRAM MROCZNEGO PLUTONA Jeśli król kiedykolwiek formułował jakieś oczekiwania wobec swego syna, to należy je ocenić jako surowe i wymagające. Pewnego razu jeden z francuskich dyplomatów rozmawiał z królem 0 wszystkich niebezpieczeństwach, na które monarcha się narażał, wspomniał też o nie wykluczonym ryzyku, że któregoś dnia jego syn zmuszony będzie przejąć władzę w zbyt młodym wieku i stawić czoła wielu wrogom. Na te słowa Karol Gustaw odpowiedział tylko, że z pewnością pozostawiłby swemu synowi władzę pozwalającą mu nie tylko na obronę państwa, ale i na poszerzenie jego terytorium. Gdyby zaś syn sobie z tym nie poradził, to „nie zasługiwałby na to, aby nazywać go jego następcą". Kiedy 14 stycznia 1660 roku o godz. 9.00 przed południem Karol Gustaw otwierał obrady riksdagu w wielkiej sali przybranej czarnym suknem, blady czterolatek o wielkich oczach siedział na krzesełku po prawej stronie od tronu, na którym zasiadał jego ojciec - niewielki człowiek zmuszony pędzić życie w cieniu swego rodzica, którego sławę miał przyćmić także i jego własny syn31. Na sali panowała atmosfera wyczekiwania. W ciągu ostatnich sześciu tygodni członkowie izby oczekiwali na swego spóźniającego się króla „z wielką nudą przeplataną obżarstwem". Atmosfera nie poprawiła się, kiedy posłowie zrozumieli, że ich król po raz kolejny zażąda od niego tego, czego żądali od nich inni monarchowie: „żołnierzy i pieniędzy". Mowa, którą Karol Gustaw wygłosił na otwarcie obrad, była kolejnym przykładem zdolności retorycznych króla: pełna gładkich zwrotów, wyrażeń o podwójnym znaczeniu, a monarcha przedstawiony został w niej jako „Przyjaciel Pokoju Otoczony Odwiecznymi Wrogami". Po ostatnim spotkaniu w Góteborgu król wyjechał z miasta „w nadziei, że zapewni Szwecji pokój z Danią, a także doprowadzi do pojednania z Brandenburgią 1 Austrią"; tego jednak nie udało się niestety osiągnąć: Muszę przyznać, że w minionym czasie doświadczyłem wielu zmian, kłopotów, szczęśliwych przypadków i niepowodzeń; dlatego też starałem się jak najlepiej wypełniać swój obowiązek, wykorzystując wszystkie możliwe środki dla dobra ojczyzny 31 To znaczy Karol XII, król Szwecji w latach 1697 - 1718 (przyp. tłum.). 425 Niezwyciężony i jego bezpieczeństwa, w czym Bóg mi błogosławił, tak, że wielu potężnym wrogom nie udało się osiągnąć tego, co sobie zamierzyli. Żeby jednak osiągnąć szczęśliwy koniec, potrzebne były nowe kampanie, nowe podatki i nowi poborowi. Wielu z obecnych pamiętało jeszcze bajkę o „Przyjacielu Pokoju" z poprzedniego spotkania, które odbyło się także w Góteborgu, więc tym razem nie czuli się już tak bardzo przekonani. Królowi udawało się poza tym przez długi czas działać w oparciu o bezwarunkowe poparcie, jakiego udzielały mu stany nieszlacheckie, które za rządów Krystyny widziały w nim Zbawcę, mającego położyć kres niegospodarności i nadużywaniu władzy przez arystokrację. Ale i te nadzieje legły teraz w gruzach, dlatego też w czasie obrad pojawiały się kolejne pytania i zastrzeżenia. Wobec tak dużego niezadowolenia, rząd szwedzki zrezygnował ze ściągania uchwalonych podatków: chłopi rzadko bywali „tak niegodziwi". Wiosną 1659 roku niechęć i zmęczenie trwającą wojną przerodziły się w wielu miejscach w lokalne niepokoje, kiedy rozpisano nowy pobór do wojska32. Nawet w wysokich sferach pojawili się tacy, którzy zaczęli kwestionować, czy polityka szwedzka ma sens. W czasie obrad riksdagu jeden z członków rady zaproponował królowi, aby ten -jako miłośnik pokoju - zrezygnował z roszczeń do posiadłości w Norwegii. Karol Gustaw wybuchnął na to mówiąc: „Nie uda warn się doprowadzić do pokoju lepiej, niż mnie; warn, którzy umiecie tylko gadać, siedzicie w domu, rozmnażacie się i nie robicie nic, co powinniście robić dla służby na rzecz ojczyzny". Krytyka, do której doszło na riksdagu, kierowana była w sposób pośredni. Na przykład wtedy, kiedy przedstawiciel duchowieństwa rozmawiał o „naszej wielkiej biedzie", albo kiedy posłowie z kilku sąsiednich prowincji podnieśli się z krzeseł i „skarżyli się okropnie na przemarsze i konieczność udzielania ciągłej gościny". Karol 32 W Dalarna próby wystawienia nowych oddziałów zakończyły się niepowodzeniem: częste stały się odmowy oddania do poboru kolejnych poborowych, a z kompanii, które mimo wszystko udało się wystawić, zbiegło większość poborowych, czasami dwóch na trzech. 426 U BRAM MROCZNEGO PLUTONA Gustaw reagował na to niewielkimi kompromisami albo luźnymi obietnicami, że to już ostatni wysiłek, albo też wygłaszając mowę, w czasie której z pedagogiczną wyrazistością i popartą faktami fantazją wbijał delegatom do głowy przesłanie, że „wszystkie możliwe do zaakceptowania warunki pokojowe zostały rozważone ze wszystkimi szczegółami, w każdy możliwy sposób". Zostały jednak odrzucone, a król Ma teraz ze wszystkich stron wrogów, siły zbrojne są słabsze, nie ma nikogo, do kogo JKM mógłby się zwrócić jak do przyjaciela, ałe że jest zdany tylko na Boga, na swój miecz i państwo. To, że taktyka taka funkcjonowała bez zarzutu, spowodowane było nie tylko tym, że istniały różnice zdań między poszczególnymi stanami, a także między regionami, ani tym, że posłowie jak zwykle z lubością zagłębiali się w szczegóły, ale i tym, że żaden z nich nie dysponował wiedzą czy odwagą, które konieczne były do zakwestionowania-rzeczywistego obrazu nakreślonego grubymi kreskami przez króla i jego doradców. Na dworze było zimno i padał śnieg, i wyglądało na to, że riksdag po raz kolejny padnie ofiarą królewskich manipulacji i własnej pasywności, kiedy nagle nadeszła wiadomość, że król jest chory. Na początku wyglądało to na zwykłe przeziębienie, więc nikt się tym specjalnie nie przejmował, nawet sam Karol Gustaw. Wierny swym zwyczajom nadal dużo pracował i pozostawał w ruchu; któregoś dnia w czasie psiej pogody przeprawił się łodzią do Nya Alvsborg, następnie pojechał mimo kaszlu i silnego przeziębienia na szybką inspekcję do Bohuslanu, wziął udział w długo trwającym pogrzebie, po czym odbył jeszcze jedną podróż; i nagle „chwycił go atak silnych dreszczy i dostał wysokiej gorączki: ciało stało się bezwładne, a potem pojawił się silny ucisk w klatce piersiowej, trudności z oddychaniem, bóle głowy i pragnienie". W niedzielę 25 stycznia zjawił się osobisty lekarz króla, Kóster; jego diagnoza była równie sprzeczna, co błędna: król dotknięty jest ogólnie chorobą układu pokarmowego, a teraz cierpi na dodatek na powikłania spowodowane szkorbutem". W rzeczywistości król zachorował na zapalenie płuc. 427 Niezwyciężony W siedemnastym wieku znaleźć można było lekarzy różnej maści: jedni praktykowali tradycyjne, średniowieczne sposoby leczenia, inni zaczęli stosować się do przełomowych naukowych teorii i tego, co się z nimi wiązało. Johann Kóster był z pewnością doświadczonym medykiem i praktycznym człowiekiem, który został doktorem nauk medycznych pisząc rozprawę o dezynterii; udało mu się również zahamować epidemię tej choroby w Estonii w 1653 roku. Znał Hipokratesa i Galenosa, ale znajdował się też pod wpływem Paracelsusa, którego znano wtedy powszechnie dzięki głoszonej przez niego teorii, że czynnikiem decydującym o powstawaniu ludzkiego życia jest sperma. Można więc przyjąć, że mając do dyspozycji męską spermę i różnego rodzaju chemikalia, możliwe jest stworzenie nowych ludzi. Kóster trwał przy tych teoriach, mimo iż wielu innych, współczesnych mu lekarzy uznało Szwajcara za szarlatana i znachora. O tym, że wśród innych lekarzy zrzeszonych w cechu, Kóstera uważano za tradycjonalistę, świadczy fakt, iż twierdził on, że demony i czary mogą wywoływać choroby, a poza tym chętnie przeprowadzał nietypowe eksperymenty. Przeciwko zaparciom stosował mieszankę złożoną między innymi z zęba dzika, szyi koguta i pieczonego byczego penisa. Na ciężki połóg zalecał wywar z odcedzonych gniazd jaskółczych; mężczyznom, którzy skarżyli się na niepohamowany popęd płciowy - zwany satyriasis - proponował spacery z ołowianymi płytkami, zawiązanymi dookoła nerek. Zafascynowanie nauką Paracelsusa objawiło się u Kóstera w postaci diagnozy i zastosowanych w efekcie tego medykamentów. Przekonany o tym, że źródło choroby znajduje się w przewodzie pokarmowym, Kóster zaordynował kaszlącemu królowi serię lewatyw i środki na przeczyszczenie - o jednym z takich zabiegów Kóster napisał, że „wywołał on u pacjenta korzystne wypróżnienie się osiem razy". Wymienić też należy inne metody, jak puszczanie krwi z żył, kąpiele stóp, proszek do kichania, ziołolecznictwo, a także mnóstwo kuriozalnych wywarów, sporządzanych miedzy innymi z takich roślin jak tamarynd33, kolendra siewna34, berberys, 33 Tamarynd (inne nazwy: Powidlnik, Tamaryndowiec indyjski), Jest wiecznie zielonym drzewem o wysokości do 20 m i liściach złożonych. Pochodzi 428 U BRAM MROCZNEGO PLUTONA anyż, kapar, syrop z owocu granatu, nalewkę alkoholową z domieszką stężonego kwasu siarkowego, łyżka soku z ziół, cukier z oleju cytrynowego, wilec przeczyszczający, róg jednorożca -jakże by inaczej: był to przecież nieodłączny składnik każdej mikstury z Afryki Wschodniej, obecnie jest uprawiany głównie w Indiach. Są one często sadzone wzdłuż ulic w Bangkoku i Singapurze. Strąki tamaryndu mają długość 20 cm i brązową barwę. W ciemnobrązowym miąższu strąka znajduje się 10 nasion otoczonych gęstą słodkawo-kwaśną masą, zawierającą około 30 % cukrów i 12 % kwasu winowego, pektyny i gumy. Strąki spożywa się na surowo lub po zmieleniu dodaje do przetworów owocowych. Służą także jako pasza dla zwierząt. Spożywa się też nasiona - zawierają 63% skrobi, około 16% białka oraz 6% tłuszczu. Nasiona są spożywane suche, jak również w formie słodko-kwa-śnej miazgi. Miazga stanowi około 40% masy strąków i jest wykorzystywana do dań typu curry, sosów, mięso na słodko oraz jako dodatek do tytoniu do żucia. Młode liście powidlnika są jadane jako warzywo, natomiast nasiona po ugotowaniu lub wyprażeniu są dodatkiem do kawy. W budownictwie oraz przy wyrobie narzędzi wykorzystuje się również twarde, odporne na szkodniki drewno powidlnika (przyp. tłum.). 34 Pochodzi z obszaru Morza Śródziemnego. W wielu krajach, u nas również, jest uprawiana jako roślina uprawowa i lecznicza. Należy do roślin jednorocznych. Łodyga jest prosta, w górnej części rozgałęziona, wyrasta do 60 cm wysokości. Liście są zróżnicowane: dołem pierzastosieczne, a pojedyncze listki z wcięciami, brzegiem nierówno ząbkowane, górą 2 i 3-krotnie pierzastodzielne, równowąskie i wnet nitkowate. Kwiaty białe lub lekko różowe, drobne zebrane na szczytach łodyg w baldachy. Mają nieprzyjemny zapach pluskwy, ale są intensywnie odwiedzane przez pszczoły. W miarę dojrzewania przykry zapach zamienia się w słodkawokorzenny aromat. Owoce kuliste, szarobrunatne, do 2 mm średnicy. Po zgnieceniu wydzielają przyjemny zapach. Suche, dojrzałe owoce-nasionka. Surowiec zbiera się w baldachach, krótko przed zupełnym dojrzeniem, najczęściej w miesiącach od sierpnia do września. Głównym składnikiem surowca jest olejek lotny. Poza tym nasionka zawierają dużo oleju tłustego, związki białkowe, związki żywiczne, garbniki, flawony oraz sole mineralne, a zwłaszcza tak potrzebny organizmowi fosforan wapnia i inne aktywne związki dotąd mało zbadane. Owoce kolendry przeciwdziałają wzdęciom, łagodzą nadmierną fermentację przeciwdziałając nadmiernemu wzrostowi flory bakteryjnej w przewodzie pokarmowym, regulują trawienie. Należy zauważyć, że powtarzające się nadmiernie wzdęcia mogą być szkodliwe, a nawet niebezpieczne dla pracy serca, zwłaszcza dla chorych na jego powiększenie. Przez niektórych fi-toterapeutów owoc kolendry zalecany jest wraz z innymi ziołami jak kminek, majeranek, koper, anyż i inne jako środek wiatropędny, łagodnie przeciwskurczowy i wybitnie poprawiający trawienie. Przeciwdziała tym samym dolegliwościom serca obniżając niebezpieczny próg przyczyn powstawania tego zagrożenia. Jako lek 429 Niezwyciężony w XVII wieku - owoce hiacyntu, kamień bezoarowy35, sok z liści lipy, sarsaparyla36, olejek cynamonowy, liście senesu37, huba modrzewiowa czy opiłki żelazne. To, że osobisty lekarz króla Szwecji kierował się tym, co ktoś kiedyś nazwał „logiką hydraulika", i że skoncentrował się głównie na opróżnianiu królewskiego żołądka i jelit, nie było takie bezzasadne. Karol Gustaw tył na potęgę i męczyły go gazy - dość powszechna przypadłość w tamtej epoce - czasami tak silne, że nie mógł spać; wtedy spacerował po swej zimnej komnacie, aby sobie ulżyć. Problem polegał jednak na tym, że podczas, gdy Kóster z wielką powagą badał kał i urynę swego monarchy - „gęstą, mętną, śluzowatą, swym kolorem przypominającą minię" - to w tym samym czasie króla dopadło zapalenie płuc. Po trwającej trzy tygodnie kuracji wydawało się, że Kósterowi udało się króla wyleczyć: gorączka spadła, kaszel zelżał, a niecierpliwy monarcha zaczął nawet każdego dnia siadać na kilka godzin, aby trochę popracować. Wyglądało na to, że nikt, nawet sam król, nie mógł wyobrazić sobie coś równie ironicznego jak to, że osoba, która niezliczoną ilość razy w czasie ostatnich lat otarła się o gwałtowną śmierć, i która nigdy nie odniosła żadnej rany, mogła dokończyć swego żywota za sprawą zwykłego przeziębienia. przy wymienionych schorzeniach, jak również przy kolce jelitowej i biegunce, stosuje się: 2-3 razy dziennie po 1/2 łyżeczki zmielonej kolendry albo też łącznie z innymi ziołami, o których wyżej była mowa, zapijając ciepłym płynem. Owoce kolendry stosuje się przede wszystkim jako przyprawę kuchenną (najlepiej zmielone) do różnych potraw, a zwłaszcza do różnych mięs, do pieczeni baraniny, wieprzowiny, dziczyzny, do nadziewanej i pieczonej gęsi, do pasztetów, sosów i jaj, a także do marynowanych śledzi, past, ogórków, jarzyn itp. (przyp. tłum.). 35 Bezoar - rzekome kamienie jelitowe, kuliste twory powstające z nie strawionych cząstek (głównie z włosów) w przedżołądkach przeżuwaczy (zwłaszcza w żwaczu lamy i kozy bezoarowej); uważane dawniej za siedliska magicznych mocy i używane na wschodzie jako leki (przyp. tłum.). 36 Sarsaparyla - surowiec farmaceutyczny, otrzymywany z korzeni różnych gatunków kolcorośli, dwupiennych pnączy albo niskich krzewów z rodziny lilio-watych, występujących głównie w strefie zwrotnikowej (przyp. tłum.). 37 Senes - wysuszone liście albo owoce kasji (strączyńca) stosowane w postaci odwaru albo proszku jako środek przeczyszczający (przyp. tłum.). 430 U BRAM MROCZNEGO PLUTONA Nocą 18 lutego Karol Gustaw dostał ataku, równie silnego, co niespodziewanego. Przez cztery godziny trzęsły nim dreszcze, po których nastąpiła kilkukrotna utrata przytomności, trudności z oddychaniem i silny ból w prawym boku. Zapalenie płuc doprowadziło do zakażenia38. Ucisk w piersiach był tak silny, że wkrótce potem król nie mógł już oddychać w pozycji leżącej. Posadzono więc Karola Gustawa na fotelu ustawionym w pobliżu rozpalonego ognia na kominku; król siedział tam przez wiele dni, oddychając z wysiłkiem, nie mogąc zasnąć. Nie zrezygnował jednak z pracy: słuchał raportów, przekazywał pełnomocnictwa, ustalał szczegóły testamentu. Pewnego razu zwrócił się bezpośrednio do Kóstera, pytając go, czy ma jakieś szansę na wyzdrowienie, po czym dodał: „Nigdy nie obawiałem się śmierci". W końcu był już tak wyczerpany, że lekarz napoił go wywarem z opium, po którym król zasnął na trzy godziny, skurczony w swym fotelu. W pewnej chwili Kóster usłyszał, jak Karol Gustaw wypowiada szeptem łacińskie zdanie: „Hoc opus, hie labor est" - to jest trud, to jest zadanie. Lekarz sądził, że król szydzi sobie z jego umiejętności lekarskich i wysiłków, jakie podejmował. Być może tak było, ale wypowiedziany przez króla cytat pochodził z Wergiliusza; możemy dzięki temu dowiedzieć się, co działo się w umyśle Karola Gustawa, co zachodziło w jego duszy, której tajemnic tak strzegł i które ukrywał. Słowa te nie wypłynęły przypadkiem z umęczonego gorączką mózgu. Pochodziły one z najbardziej znanego dzieła Wergiliusza pt. „Eneida"39 - mówiąc bliżej, z tego fragmentu ze słynnej, siódmej pieśni, gdzie Eneasz pyta Sybillę w Kumach Eubejskich40, 38 Zakażenie w połączeniu z ogólnym złym stanem pacjenta doprowadziło w efekcie do wrzodu żołądka - Kóster zanotował, że kał był czarny, to znaczy zanieczyszczony krwią. Czkawka, która męczyła króla, spowodowana była skór-czami żołądka na skutek wrzodu 39 Utworem tym posługiwano się w XVII wieku do nauki łaciny 40 Kumy Eubejskie - siedziba Sybilli italskiej; w miejscu tym powstała w VIII p.n.e. pierwsza kolonia osadników greckich przybyłych do Italii z Eubei - wyspy u wybrzeży wschodniej Grecji; (przyp. tłum.). 431 Niezwyciężony co ma uczynić, aby dostać się do królestwa zmarłych, aby spotkać tam swego ojca. Sybilla odpowiada: Łatwe jest zejście do Awernu: nocą I dniem na oścież jest otwarta brama Mrocznego Disa. Lecz zawrócić kroki Stamtąd i znów się wymknąć, do przestworza Pod słońcem - to jest trud, to jest zadanie41. Biorąc pod uwagę chwilę, w której słowa te zostały wypowiedziane oraz okoliczności, które im towarzyszyły, można je odebrać jako refleksję chorego człowieka nad tym, jak wielkiego wysiłku wymaga wyzdrowienie. Werset, który następuje zaraz po cytowanym wyżej, jest równie niezwykle ważny: Nielicznym, których ukochał łaskawy Jowisz lub których żar cnoty pod niebo Wywyższył - takim, urodzonym z bogów, To się udało42. W religijności Karola Gustawa nie znajdujemy niczego udawanego, nawet, jeśli jego wiara była prosta i nieskomplikowana. Kiedy w listach do królowej wielokrotnie dziękował Bogu za zwycięstwa, nie można tego uznać za zwykłe gesty czy zaklęcia; można to natomiast uznać za postawę typową dla człowieka żyjącego w XVII wieku, który swe własne sukcesy tłumaczył sobie jako przychylne mu błogosławieństwo siły wyższej. Czyż nie dostrzegamy w takiej postawie człowieka, który szuka nadziei? Nie jest to „jakiś tam człowiek", tylko ktoś, kto chce wierzyć, że Wszechmogący nadal go kocha, który ma nadzieję, że jego odwaga, czyny, a nawet sława niezwyciężonego, w jakiś tajemniczy sposób pomogą mu wyjść z nieszczęścia, w którym się znalazł. Następnego dnia około trzeciej po południu król zaczął się gwałtownie pocić; zarówno dwór, jak i sam monarcha uznali to za do- 41 Wergiliusz „Eneida", księga VI, wers od 174 dol84, przełożył Zygmunt Kubiak, Państwowy Instytut, Wydawniczy, Warszawa 1987 (przyp. tłum.). 42 Wergiliusz „Eneida", op. Cit (przyp. tłum.). 432 U BRAM MROCZNEGO PLUTONA bry znak. Szybko jednak okazało się, że było wprost przeciwnie: stan króla gwałtownie się pogorszył. Około północy lekarz oświadczył, że królowi nie zostało już zbyt wiele życia. Na kolanach Karola Gustawa położono jeszcze atlas z mapami, a wtedy król - wykorzystując go jako wygodną podkładkę - podpisał swe ostatnie siedem dokumentów. Jednym z nich był testament43. W czasie odczytywania tekstu testamentu król usłyszał, że jego następca będzie „panował zgodnie z prawami Szwecji i tradycyjną formą rządów"44; król wykreślił trzy ostatnie słowa, a następnie uznał swego syna za suwerennego monarchę. W czasie, kiedy Karol Gustaw podpisywał dokumenty, po zamku rozeszła się wieść o zbliżającej się śmierci króla; w komnacie zaczęli się zbierać ludzie, którzy mieszkali na pierwszym piętrze. Najpierw przybył królewski brat Adolf Johan, któremu król wybaczył już ucieczkę z Pomorza; po nim nadeszli członkowie rady. Królowa była chora i jeszcze się nie zjawiła. Odczytano testament, a Karol Gustaw, który nadal mówił jasnym i wyraźnym głosem, komentował treść testamentu w dość „wyczerpujący sposób". Jego zachowanie dowodzi, że był człowiekiem aktywnym aż do ostatnich chwil swego życia. Może też sam wyczuwał, że jego istota nie tylko wyraża się poprzez działanie i energię, ale że także yes? działaniem i energią; i że może nie miał żadnego innego życia poza nie kończącym się, nie ustającym ruchem?45 Może mówienie było sposobem na trwanie - na przetrwanie? Kiedy słowa przestały płynąć, a zebrani w komnacie spostrzegli, jak bardzo król jest zmęczony, poprosili go, aby zszedł z fotela i położył się w łóżku. Karol Gustaw zawahał się: odpowiedział, że „w chwili, kiedy położy się 43 Został on sporządzony przez najwierniejszego sekretarza króla, Edwarda Ehrensteena (przyp. tłum.). 44 Forma rządów - tzw. „regeringsformen". W czerwcu 1634 roku, dwa lata po śmierci Gustawa II Adolfa, riksdag, zwołany do Nykóping, uchwalił ustawę o regencji, zwaną właśnie „Regeringsform"; akt ten miał w istocie charakter ustawy konstytucyjnej i zawierał postanowienia dotyczące funkcjonowania rządu, administracji lokalnej, sądów, riksdagu itp. (przyp. tłum.). 45 Lekarz wspominał, że „JKM brał się bez przerwy za nowe sprawy i przedsięwzięcia". 433 Niezwyciężony w łóżku, umrze". Łóżko oznaczało spokój. Łóżko było zaprzeczeniem życia. Nie było jednak innego wyjścia, toteż król z pomocą innych osób położył się w swym łożu, a wtedy większość zebranych wyszła z komnaty. Pozostał w niej tylko lekarz, kilku członków rady i oczywiście ksiądz, który przez cały czas modlił się w intencji chorego albo wraz z nim. Oddech króla stawał się coraz cięższy, powoli opuszczała go resztka sił. Żeby w ogóle mógł oddychać, utrzymywano go do końca w pozycji siedzącej. Około godziny drugiej w nocy dla wszystkich stało się jasne, że temu, który chciałby wrócić do świata żywych przez mroczne bramy Plutona, nie pomoże to, że dokonał najwspanialszych czynów, ponieważ jest tylko jeden ktoś taki, kto naprawdę jest niezwyciężony: Śmierć. Karol Gustaw miał 37 lat i trzy miesiące; umarł w spokoju, „bez drgawek i bez skargi; wydał ostatnie tchnienie". Tej samej nocy nad polskim brzegiem Bałtyku widziano spadającą gwiazdę. Pojawiła się na północnym zachodzie, przecinając jasnym blaskiem ciemne niebo, i popędziła w stronę Gdańska; spadła niedaleko od niego z tak silnym hukiem, że „szyby wyleciały w najbliższych domach aż do miejskiej fosy". Ludzie zgodzili się, że to znak. Czy był to jednak znak tego, że właśnie skończyło się coś wielkiego czy też może przeciwnie - że coś wielkiego dopiero się zaczyna? 434 „Łajdaka już nie ma1 pozoru mogło to wyglądać na niewielką wyprawę wojenną. Działo się to 14 stycznia 1660 roku: długie kolumny jeźdźców, piechoty i wozów toczyły się przez płaską, pokrytą śniegiem okolicę, w stronę ciemnych murów potężnego Gdańska. W oddali słychać było odgłos trąb, werbli i szałamaj, a kiedy zakręcony łańcuch ludzi i zwierząt dotarł pod mury miasta, z oddali dobiegł znany wszystkim huk armat. Nie była to jednak żadna kampania wojenna, tylko delegacja szwedzka, która uroczyście przybyła do miasta, aby negocjować warunki pokoju: 4 wysokich rangą dyplomatów, 124 jazdy i 500 piechoty jako eskorta, jak również 1124 pomocników: sekretarzy, asystentów, kucharzy, praczek, dziewek, pachołków, służby i wielu innych. Już od dawna głośno mówiło się o negocjacjach pokojowych między Szwecja a Rzeczpospolitą; jesienią 1659 roku szwedzcy i polscy dyplomaci stracili 3 miesiące, aby w sposób typowy dla dyplomatów dyskutować o stronie formalnej, co z jednej strony uznać należy za marnowanie czasu, ale i za krok naprzód w porównaniu z rozmowami, które doprowadziły do podpisania pokoju westfalskiego - wtedy podobne procedury zabrały także trzy, ale lata. Widać jednak było, że doświadczenia, które europejscy dyplomaci zyskali w czasie wielkich konferencji pokojowych bardzo 435 Niezwyciężony im się przydają, zwłaszcza w odniesieniu do kwestii organizacyjnych. Delegacja szwedzka miała zatrzymać się w Sopocie, delegacje polska, brandenburska i austriacka w Gdańsku, a same rozmowy miały toczyć się w klasztorze cystersów w Oliwie. Miejsce rozmów wybrano bardzo starannie: leżało ono dokładnie trzy kilometry od siedziby każdej z delegacji46. Poza tym układ architektoniczny klasztoru sprawiał, że każda z delegacji mogła przybyć na miejsce obrad oddzielnym wejściem, przez oddzielny dziedziniec, do oddzielnych komnat - wszystko to miało kolosalne znaczenie dla dyplomatów ówczesnej epoki, opętanych kwestiami ceremoniału i statusu. W rozmowach miała pośredniczyć strona niezależna - doświadczony dyplomata francuski de Lumbres, który świetnie wiedział, jak poruszać się w tak skomplikowanej materii jak paraliżująca wszystkie kwestie etykieta. Kiedy rozmowy już się zaczęły, toczyły się w zadziwiająco szybkim tempie - tak szybkim, że pewien cesarski dyplomata uznał tę sytuację za podejrzaną. Nie było w tym jednak nic dziwnego. Jak powiedziałem większość z państw zaangażowanych w rozmowy znajdowała się w stanie całkowitego wyczerpania. Ustały wszystkie godne większej uwagi operacje wojskowe, a oprócz zakończonej niepowodzeniem wyprawy szwedzkiej do Norwegii trwała jeszcze okupacja Jutlandii; w Kurlandii i na Pomorzu nie działo się nic, a w Prusach Królewskich wojska sprzymierzone poprzestawały na razie na trzymaniu w szachu załóg szwedzkich zamkniętych w Elblągu i Malborku, licząc na to, że już wkrótce obu załogom skończą się zapasy żywności. Ustały wszelkie manewry na morzu oprócz kilku działań, które ze względu na rozmiar, cel i efekt trudno byłoby odróżnić od działalności korsarzy. Wojna wyczerpała już swoje ekonomiczne, polityczne i ideologiczne zasoby, a teraz wchodziła w fazę końcową; była jak statek, który osiadł na mieliźnie, targany falami przypływu. Doszło do tego kilka czynników zewnętrznych: część z nich nieprzewidziana i przypadkowa; dodane do pozostałych sprawiły, 46 W rzeczywistości odległość z Gdańska do Oliwy jest większa niż 3 kilometry (przyp. tłum.). 436 „Łajdaka już nie ma" że negocjacje zmierzające do ostatecznej zgody nabrały szybszego tempa. Podpisano też długo oczekiwany traktat pokojowy między Francją a Hiszpanią, co umożliwiło rządowi Francji skierowanie swej uwagi - i w razie konieczności swych sił zbrojnych - na północny wschód. Atak wojsk sprzymierzonych na Pomorze był być może działaniem rozsądnym z wojskowego punktu widzenia, jednak jako akt polityczny nosił znamiona głupoty, ponieważ dał coraz silniejszej Francji powód, pretekst i prawo do interwencji zbrojnej (atak był mianowicie złamaniem warunków pokoju westfalskiego). Szwedzcy dyplomaci przebywający w Paryżu, gdzie starali się o uzyskanie pomocy, przyzwyczajeni byli do tego, iż witano ich pełnymi szacunku, choć pustymi w swej treści frazami; jednak w ciągu ostatnich kilku miesięcy Francuzi dokonali zwrotu w swej polityce i obiecali, że „wykorzystają całą swą siłę wojskową i wszystkie środki dla obrony szwedzkich posiadłości" pod warunkiem, że Szwecja również zgodzi się na szybkie rozstrzygnięcia pokojowe i nie będzie żądać od Austriaków i Brandenburczyków żadnych odszkodowań za poniesione straty, cierpienia itp. Był to sprytny chwyt, ponieważ gwarantował Francji maksymalne zyski przy minimalnym nakładzie. Wybór między kosztowną wojną z coraz potężniejszą Francją i tanim pokojem z coraz słabszą Szwecją nie wydawał się cesarzowi zbyt trudny. Układ geograficzny wskazywał bowiem, że największe korzyści z wojny na Pomorzu mogłaby odnieść Brandenburgia. Cesarz miał też ułatwione zadanie przy podejmowaniu decyzji, ponieważ Austrii groziła wojna z Turcją. Alians miedzy Austrią, Brandenburgią i Rzeczpospolitą zrodził się pod przymusem, jako odpowiedź na zagrożenie ze strony szwedzkiego imperializmu, który wydawał się równie niebezpieczny, co niepowstrzymany. Teraz armia szwedzka znajdowała się w odwrocie, toteż sojusz - pozbawiony zagrożenia z zewnątrz - umarł śmiercią naturalną. Brandenburczycy przestraszyli się gróźb Francji i nie odważyli się na kontynuowanie walki bez wsparcia swych sprzymierzeńców. Austriacy chętnie widzieliby przedłużenie wojny na terytorium Polski z tego prostego względu, że Rzeczpospolita stałaby się wtedy bazą zaopatrzeniową dla ich wojska. Dokładnie 437 Niezwyciężony z tych samych powodów do pokoju dążyli Polać} — o armii austriackiej opowiadano bowiem, że „zachowuje się gorlej niż Szwedzi". Polsce groziło też nowe niebezpieczeństwo ze strony Rosji. Szwedzi ze swej strony już dawno zrezygnowali z zajmowania jakichkolwiek terenów w Polsce i starali się jedynie o uzyskanie takich warunków, które były możliwe i pozwoliłyby im wyjść z całej awantury z twarzą. Śmierć Karola Gustawa sprawiła, że znikła największa przeszkoda do ustanowienia pokoju47. Król bardzo niechętnie przystąpił do rozmów pokojowych i aż do ostatnich chwil swego życia nosił się z zamiarem nowych podbojów. Jeszcze w styczniu 1660 roku na terenie północno - zachodnich Niemiec przystąpiono do werbunków finansowanych z francuskich subsydiów; po śmierci króla zostały one natychmiast przerwane. Arogancki pomysł, polegający na oddaniu Danii okręgu Trondheim, w zamian za inną prowincję położoną w południowej Norwegii, był również osobistym pomysłem króla i spotkał się z dość sceptycznym podejściem ze strony samych Szwedów i złością dyplomatów zagranicznych (jeden z raportów donosił, że dyplomaci holenderscy wpadli we wściekłość na wieść o tej propozycji, a pewien angielski dyplomata powiedział wprost, że „Wasz król nie powinien robić sobie nadziei nawet na skrawek ziemi w Norwegii", na co jeden z Holendrów dodał „ani jednego ziarnka piasku"). Król wielokrotnie wtrącał się bezpośrednio w rozmowy negocjacyjne toczące się w Danii i Polsce - zawsze po to, aby powiedzieć „nie" albo aby wycofać się z już uzgodnionych ustaleń. Zwolennicy pokoju zasiadający w radzie królewskiej nie mieli odwagi, aby mu się przeciwstawić. Na przełomie zimy i wiosny negocjacje w Oliwie nabrały szybszego tempa, a gotowość Szwedów do ich przyspieszenia stała się jeszcze większa na skutek wieści napływających z Elbląga i Malborka: „załogi umierają z głodu, a już wkrótce chleba wystarczy tylko na sześć dni". Z kolei strona polska zaczęła wykazywać większą wolę na skutek interwencji królowej Marii Ludwiki, która I 47 Pojawiła się też opinia, że śmierć króla Szwecji jest prawdziwym błogosławieństwem dla całej Europy (przyp. tłum.). 438 „Łajdaka już nie ma" po raz kolejny udowodniła, że była lepszym politykiem niż jej królewski małżonek. Rezultatem tego był klasyczny kompromis. Żaden kraj nie zmienił przebiegu swych granic w żadnym kierunku - żegnaj dominium maris Balticil - ale za to Polacy uznali szwedzkie prawo do Inflant, za co Szwedzi obiecali oddać Kurlandię uwięzionemu księciu Jakobowi. Jan Kazimierz zrezygnował ze swych roszczeń do szwedzkiego tronu, a Szwedzi pozwolili mu aż do końca życia używać szwedzkiego herbu państwowego, jak również tytułu króla Szwecji wobec swych polsko-litewskich poddanych. Polacy zgodzili się na amnestię dla tych, którzy walczyli po stronie Szwedów, a Szwedzi obiecali katolikom w Inflantach prawo do swobodnego wyznawania religii katolickiej. Kwestia, która wywołała tak wiele kłopotów w czasie negocjacji pokojowych przed podpisaniem pokoju west-falskiego, a mianowicie odszkodowania za wydatki poniesione przez Szwecję w czasie wojny, rozwiązana została w bardzo prosty sposób. Dyplomaci szwedzcy zgodzili się wtedy - w 1648 roku - na kwotę 5 milionów talarów. W Oliwie ich początkowe żądanie wynosiło 200 tysięcy talarów, ale zostało zmniejszone: najpierw do 100 tysięcy talarów, a potem do 120 tysięcy florenów, które przyznano jako pożyczkę „na ułatwienia związane z wycofywaniem wojsk". Wiele było powodów tak skromnych żądań i jeszcze skromniejszych efektów. Po pierwsze Szwedzi nie mieli tak silnej pozycji w Polsce, jak kiedyś w Niemczech. Po drugie, nie dysponowali aż tak ogromną armią, więc i kwota wypłacana zwalnianym żołnierzom byłą również niższa. Najbardziej liczna była główna armia, a ta liczyła około 8000 ludzi, rozrzuconych na terenie Zelandii, Lolland, Falster i Mon; siły te wolno, acz systematycznie topniały48. Nie było więc mowy o żadnym końcowym triumfie: Szwedzi po prostu doczołgali się do celu. 48 W oddziałach złożonych z zaciężnych Niemców wielu żołnierzy zdezerterowało, „dręczonych chłodem i zmęczonych służbą w wojsku"; kusiły ich też ulotki dostarczane z Kopenhagi, w których tym, którzy chcieliby przejść na stronę duńską, obiecywano żołd: 5 talarów dla żołnierzy piechoty, 10 dla jazdy. Problem ten stał się w końcu tak poważny, że w efekcie trzeba było usunąć z wielkiego obozu wszystkie oddziały niemieckie. 439 Niezwyciężony Pokój zawarto 2 maja 1660 roku, „pół godziny przed północą". Samo podpisanie dokumentu odbyło się kilka dni później, a termin ten został przesunięty ze względu na spory dotyczące kwestii ceremonialnych. Obie delegacje pozostawały przez jakiś czas w swych komnatach, między którymi krążyli sekretarze próbujący namówić obie strony do zgody. A kiedy dokument został już podpisany, przeor klasztoru49 urządził pokaz fajerwerków, który oglądało wielu ciekawskich, którzy przybyli do Oliwy z Gdańska. Również w czasie negocjacji pokojowych z Danią uruchomiono wszystkie siły zewnętrzne i wewnętrzne, aby wymusić na obu stronach zawarcie pokoju. Także i w tym przypadku antyszwedzki alians przestał działać, kiedy tylko zagrożenie ze strony Szwecji stało się nieaktualne. Rząd Danii dążył do kontynuacji wojny, aby odzyskać Skanię albo Zelandię. Aby to osiągnąć, Duńczycy potrzebowali jednak wsparcia ze strony Holendrów, którzy nie za bardzo się do tego kwapili. W Holandii emocje wojenne opadły, a wraz z nimi pro duński idealizm; stało się tak na skutek wzrastających kosztów prowadzenia wojny. Panowało też duże zniecierpliwienie spowodowane dużymi stratami poniesionymi w handlu na Bałtyku. Holendrzy walczyli głównie w obronie swych interesów handlowych, a w ich interesie nie leżało uczynienie Duńczyków niepodzielnymi władcami nad Óresundem. Innymi słowy Holendrzy byli dość zadowoleni z obecnego status quo, bo udało im się zażegnać niebezpieczeństwo ze strony Szwecji. Na początku marca 1660 roku flota holenderska opuściła swe pozycje pod Landskroną, gdzie od wielu miesięcy blokowała szwedzkie okręty. Jednocześnie dowódca wojsk holenderskich walczących na Fionii otrzymał rozkaz, aby natychmiast przerwać wszelkie walki. Duńczykom dano też do zrozumienia, że nadszedł już czas, aby przystąpić do poważnych rozmów pokojowych, bo w przeciwnym wypadku Holendrzy zwrócą się przeciwko nim. Trzynaście szwedzkich okrętów skorzystało z okazji, aby ustawić się na redzie kopenhaskiego portu, gdzie utrudniały ruch szkut transportowych i „dopuszczały się wszelkiego rodzaju rabunków". 1 Był nim Aleksander Kęsowski - opat cystersów oliwskich (przyp. tłum.). 440 „Łajdaka już nie ma" Negocjacje toczyły się częściowo w kilku namiotach, ustawionych w miejscu, które wykorzystano do tego celu już w czasie zakończonego fiaskiem spotkania w sierpniu 1659 roku; ustawiono je tam z wielką dokładnością, dzięki czemu stały dokładnie w połowie drogi między szwedzkim obozem a Kopenhagą. Każda delegacja miała swój oddzielny namiot, z którego wychodziła dokładnie w tym samym czasie, co strona przeciwna; następnie obie strony kierowały się do namiotu mediatorów, ustawionego dokładnie miedzy namiotami obu stron. Negocjacje nie toczyły się jednak w sposób równie precyzyjny; można powiedzieć, że miały one bardziej skomplikowany przebieg niż rozmowy oliwskie. Jak już wspomniałem, Duńczycy chcieli kontynuować wojnę, ponieważ mieli podstawy do sądzenia, że odzyskają Skanię. Poza tym w łonie delegacji pośredniczącej w rozmowach brakowało wyraźnego lidera, a na dodatek i tutaj dochodziło do podobnych sporów, co między obiema stronami, które mediatorzy mieli godzić. Pozbawiony wsparcia ze strony Holendrów, wystawiony na presję ze strony Anglii, Francji i Holandii, naciskany przez Szwedów, którzy grozili, że „zniszczą duńskie wyspy do gołej ziemi", krytykowany przez dotkniętą skutkami wojny ludność, rząd duński nie mógł dłużej upierać się przy swej dotychczasowej postawie, zwłaszcza że rada szwedzka po śmierci króla bardzo szybko zgodziła się oddać Duńczykom Trondheim, nie żądając w zamian odszkodowania w postaci innych prowincji. Wiadomość o pokoju oliwskim postawiła Duńczyków pod jeszcze większą presją, ponieważ oznaczało to, że stali teraz sami wobec szwedzkiego zagrożenia, co nie było dla nich zbyt kuszącą perspektywą. Dlatego też wybrali w końcu -jak to ujął jeden z angielskich dyplomatów - „pewny pokój, zamiast niepewnej wojny". Nowa umowa była w dużej mierze powtórzeniem zapisów umowy z Roskilde z kilkoma niewielkimi, choć znaczącymi zmianami. Boraholm i Trondheim ponownie wracały do Danii, ale w zamian za finansową rekompensatę50. Kupcy angielscy i holenderscy również 50 Po długich negocjacjach ustalono w maju 1661 roku, że rekompensata wynosić będzie 18 wielkich posiadłości w Skanii, składających się łącznie z 917 gospodarstw, zakupionych przez państwo duńskie. Szwedzi ze swej strony 441 Niezwyciężony upiekli swoją pieczeń: z traktatu usunięto kontrowersyjną klauzulę mówiącą, że Bałtyk ma być zamknięty dla obcych flot; w zamian za to zagwarantowano, że obce statki handlowe nie będą musiały płacić wyższych ceł niż szwedzkie czy duńskie, a zagraniczni kupcy chronieni będą przed nowymi opłatami. Podpisanie traktatu odbyło się tuż przed zmrokiem dnia 6 czerwca 1660 roku, w jednym z namiotów na polu pod Kopenhagą. Także i tutaj cała ceremonia opóźniła się o kilka godzin, a oczekiwanie zmieniało się stopniowo w niecierpliwość, jaka narastała wśród mieszkańców Kopenhagi, gdzie czekano na sygnał, aby rozpocząć pokaz ogni sztucznych i przystąpić do świętowania. Wreszcie usunięto ostatnie kłopoty, między innymi dlatego, iż negocjatorzy nie mieli odwagi wrócić do miasta z pustymi rękami, bo groziło to wybuchem tumultu. Wieczorem oddano salwę honorową, a ludzie zgromadzeni na wysokich dachach i wieżach miasta mogli Obserwować szwedzki obóz i płomienie ognia wydobywające się z luf szwedzkich dział, piechotę i jazdę, jak również duńską artylerię ustawioną na wałach miasta, która odpowiedziała własną salwą. Cztery dni później, w dzień Wniebowstąpienia Pańskiego, wojsko szwedzkie wymaszerowało ze swego obozu; zanim jednak odeszło na dobre, ustawiło się jeszcze po raz ostatni w szyku bojowym w polu widzenia mieszkańców Kopenhagi. Duńczycy wyszli zza murów, aby z bliska przyjrzeć się obwarowaniom obozu, za sprawą których tak długo pozostawali w zamkniętym mieście, i żołnierzom, którzy przez tak długi czas próbowali zdobyć ich miasto (już wiosną 1660 roku doszło do pierwszych kontaktów między Szwedami a Duńczykami, a były one tak liczne, że Fryderyk III musiał w końcu zabronić dalszego bratania się). Żołnierzy nie było wielu, ok. 3000; na widok mieszkańców miasta wznieśli w górę swe muszkiety i pistolety i wystrzelili w powietrze; następnie zrobili zwrot i ich długie kolumny ruszyły przed siebie, po czym znikły daleko zrezygnowali niechętnie z rozmów na temat odszkodowania za utraconą kolonię Cabo Corso. 442 „Łajdaka już nie ma" za horyzontem, aby nigdy więcej nie powrócić. W opuszczonym obozie zaczęli gromadzić się teraz Duńczycy, którzy kupowali, wymieniali, kradli albo po prostu brali różne przedmioty, które kiedyś zabrali Szwedzi, a teraz porzucili w obozie: ławki, łóżka, prześcieradła, poduszki i obrazy, a także woły, konie, owce, barany, kury i gęsi. Mówiąc ogólnie, wiadomość o pokoju przyjęto wszędzie z ulgą i zadowoleniem -jedynie w Skanii radość była mniejsza. W czasie uroczystości dziękczynnych, które odbywały się na Fionii, homilię wygłosił sam biskup, a jej kanwę stanowił Psalm nr 126: Którzy we łzach sieją, Żąć będą w radości. Postępują naprzód wśród płaczu Niosąc ziarno na zasiew: Z powrotem przychodzą wśród radości, Przynosząc swoje snopy51 Ewakuacja oddziałów szwedzkich z terytorium Danii odbywała się w szybkim tempie i zakończyła się prawie całkowicie w ciągu jednego miesiąca52. Zdziesiątkowane oddziały szwedzkie, które utrzymywały się jeszcze w niektórych miejscach na polskim wybrzeżu, opuściły terytorium Rzeczpospolitej już kilka tygodni wcześniej - zmuszone do tego głodem - po czym udały się na Pomorze. Jeńcy wojenni, których wcielono do wojska lub trzymano w więzieniach, zostali wypuszczeni. Część wojsk zaciężnych zatrzymano na służbie, rozbite kompanie połączono, tworząc z nich nowe pododdziały, a następnie rozlokowano je jako załogi w twierdzach nadgranicznych. Inni żołnierze po pewnym czasie otrzymali zwyczajową kwotę wypłacaną w związku z rozwiązywaniem ich 51 Tłumaczenie: Biblia Tysiąclecia, Wydawnictwo Pallotinum, Poznań-Warszawa 1971 (przyp. tłum.). 52 Odbyło się to zaskakująco szybko zważywszy na tempo, w jakim szwedzkie wojsko wycofywało się po wojnie trzydziestoletniej z Niemiec; wtedy ostatnie jednostki wyszły z Niemiec dopiero w maju 1654 roku, a więc prawie sześć lat po zakończeniu wojny. 443 Niezwyciężony oddziałów, oddali broń i konie, po czym wypłacono im jeszcze tzw. „Reisegeld53", i to w zależności od stopnia: pułkownicy otrzymali 500 talarów, podpułkownicy 300 talarów, majorzy 200 talarów, rotmistrze 130, porucznicy 50, korneci 40, a szeregowi 4 talary, co wystarczyło im na kupno około 6 litrów wódki. Warto też zauważyć, że Philip von Sulzbach, który dowodził wojskiem w czasie klęski poniesionej na Fionii, a po śmierci króla dostał nagrodę w wysokości 10 000 talarów, otrzymał jeszcze dodatkowo - pod różnymi pretekstami - 17 000 talarów. Jeden z członków rady królewskiej stwierdził, że hrabia „otrzymał i tak więcej, niż zasłużył". Mimo to von Sulzbach wyjechał ze Szwecji z obrażoną miną. Oddziały złożone z rodowitych Szwedów zbierały się w wyznaczonych miejscach, a następnie przewożono je do Szwecji. Weźmy dla przykładu regiment artylerii polowej: ze smutkiem spoglądano na żałosne resztki, które pozostały z niego po pięciu latach wojny. Naczelnik cekhauzu zanotował, że „wszyscy byli w tak fatalnym stanie, i tak wycieńczeni, że z trudnością dotarli na miejsce". Ani w szwedzkich prowincjach w Niemczech, ani w Inflantach nie było już właściwie żadnej artylerii polowej godnej wzmianki, a te działa, których używano w czasie starć nadgranicznych z Norwegami, „były w większości zużyte i w złym stanie". Jesienią 1660 roku większą część artylerzystów skoncentrowano w Jónkóping; wielu z nich nie otrzymało żołdu od kilku lat; teraz, kiedy nie mieli już okazji do rabunków, nędza stawała się coraz bardziej powszechna: wielu weteranów musiało sprzedać ubrania i buty, aby kupić sobie jedzenie, a potem udali się na prowincję na żebry wraz ze swymi rodzinami. W zbrojowni w Sztokholmie ustała cała działalność, ponieważ robotnicy porzucili swe miejsca pracy „ze względu na brak środków na utrzymanie" (również w innych miejscach stan kasy państwowej spowodował sporo kłopotów. Na przykład w Rydze brak pieniędzy i żywności doprowadził do buntu załogi, w którym uczestniczyli nawet oficerowie). Niektórym kompaniom rozkazano, aby zwartym oddziałem ruszyły z powrotem do swych rodzimych miejscowości; inne rozwiązano natychmiast po ich zejściu na ląd - prawdopodobnie ze wzglę- Reisegeld (niem.) - pieniądze na podróż (przyp. tłum.). 444 „Łajdaka już nie ma" I du na brak środków na ich utrzymanie. Powrót do domu poprzedzano zazwyczaj ustalaniem stanu osobowego, kiedy to oddziały ustawiano w szeregu, liczono, a wynik zapisywano w księgach wojskowych. Kiedy sprawdzano stan osobowy jazdy z Uppłandu, okazało się, że spośród 1400 szeregowych żołnierzy, którzy wyruszyli na wojnę z Rasbo, Lagunda, Balinge, Vaksala, Asunda, Habo, Jónaker, Akerbo, Vala, Asker, Grums i szeregu innych miejscowości, przy życiu pozostała mniej więcej połowa. Reszta spoczywa w anonimowych mogiłach w Polsce, Niemczech, Danii, Norwegii i Szwecji. Księgi takie to zazwyczaj bardzo lapidarne zapiski, zawierające skrótowe informacje na temat każdego żołnierza, nie dłuższe niż kilka słów każda. Jest to także historia całej wojny, ujęta w sposób skrótowy, jak na przykład fragment wyjęty z księgi regimentu Vastmanland: „zmarł na okręcie", „utonąłpod Szczecinem", „Postrzelony pod Krakowem", „zachorował w Poznaniu", „został z tyłu w czasie marszu pod Jarosławiem ", „zaginął w czasie akcji pod Sandomierzem", „zakłuty w Warszawie", „wzięty do niewoli pod Małborkiem ", „ uciekł pod Gadebusch ", „pobity na śmierć na Rugii", „zabity w Koninie", „zabity w Łowiczu", „zabity w Neustadt", „zabity w...Usz... w Zawichoście.. w Janowi-cach...pod Gdańską Głową...pod Neustadt... pod Elblągiem... pod Stralsundem... ". Nie było rzeczą niezwykłą, że żołnierzowi w czasie kampanii towarzyszyła rodzina. Czasami do domu wracała tylko wdowa z dziećmi. Tego lata zdarzało się też, że co jakiś czas żołnierze, uznani wcześniej za zabitych, zjawiali się nagle po wypuszczeniu ich z niewoli, tylko po to, aby znaleźć swoje gospodarstwo zajęte przez innych, i żonę, która powtórnie wyszła za mąż, ponieważ sądziła, że jej mąż nie żyje (w Dalarna zjawisko to osiągnęło tak duże rozmiary, że miejscowa ludność zażądała, aby cały regiment powrócił do domu, i aby dopiero wtedy dokonano przeglądu jego stanu osobowego). Przeważnie było tak, iż rodzinie zabitego żołnierza przyznawano tzw. rok laski, zanim gospodarstwo przekazywano nowemu 445 Niezwyciężony żołnierzowi. Ciemną stroną tego systemu było to, iż wdowy po żołnierzach zmuszano wielokrotnie do regulowania zaległych zobowiązań albo do utrzymywania nowego żołnierza na miejsce zabitego. Wszędzie też dochodziło do sporów. Sytuacja pogorszyła się, kiedy okazało się, że na skutek wojny państwo szwedzkie stoi na skraju bankructwa54, w związku z czym trzeba było drastycznie zredukować stan sił wojskowych stacjonujących na terenie kraju. Doprowadziło to w efekcie do nadwyżki stanowisk oficerskich - tylko w regimencie z Óstgóta funkcjonowało wkrótce 109 takich „zreformowanych oficerów". Nie były to jednak jedyne kłopoty, które pojawiły się wraz z pokojem: po latach spędzonych na wojnie, żołnierze stali się hardzi, wielu z tych, którzy wrócili do swych domów, dopuściło się potem kradzieży, gwałtu albo zabójstw. Jednak nie tylko zwykli szeregowi wrócili z wojny z takimi przywarami. O jednym z oficerów, który jako kornet służył w regimencie z Óstgóta i brał między innymi udział w szturmowaniu Kopenhagi, opowiadano, że był on Niespokojnym, kłótliwym człowiekiem, który wzniósł szaniec na wysokim wzgórzu pod Nas, a stamtąd ostrzeliwał z załadowanych ostrymi pociskami dział pobliską plebanię, aby niepokoić swego wroga -proboszcza. Chociaż problemy wynikające z pokoju były spore, to trzeba jednak powiedzieć, że duża większość mieszkańców Szwecji odczuwała wielkie zadowolenie z ostatecznego zakończenia wojny - przynajmniej tej wojny. Urodzony w Finlandii Szwed Gabriel Kurek może być symbolem ich wszystkich; Kurek wylizał się właśnie z ran, które odniósł podczas obrony Torunia, a nawet przeżył klęskę głodu, której doświadczyły załogi Elbląga i Malborka. W czasie ewakuacji otrzymał miejsce na statku, którym popłynął do Szwecji, a 30 maja o godzinie czwartej nad ranem statek wpłynął do Sztokholmu; nie musimy chyba wątpić w to, jak wielką ulgę odczuł wtedy Kurek: 34 Dług państwowy po śmierci Karola Gustawa wynosił około 10,5 milionów talarów w srebrze, co równało się ponaddwuipółletnim dochodom z ziem w Szwecji właściwej, Finlandii i prowincji zdobytych na Danii (przyp. tłum.). 446 „Łajdaka już nie ma" Dziękuję Bogu najwyższemu, ja, którego od samego początku tej wojny aż do jej samego końca i dnia, w którym podpisano pokój, chronił w przeróżnych niebezpieczeństwach i przed bezeceństwami, tak, że bez szwanku na ciele przybyłem z powrotem do swej ojczyzny. Chwała jego świętemu imieniu, chwała na wieki wieków. Amen!. Osobą, która tego lata również wróciła cała i zdrowa do domu, ale uczyniła to z mieszanymi uczuciami, był Erik Dahlbergh. Jeszcze na początku 1660 roku zajęty był całkowicie naprawianiem umocnień zamku Kronborg, ale kiedy stało się jasne, że szybkimi krokami zbliża się dzień, kiedy zapanuje pokój, zabrał się za rabowanie tego, co znajdowało się na zamku. W tym samym czasie, w którym trwały rozmowy pokojowe w Kopenhadze, z zamku wyniesiono wszystko, co przedstawiało sobą jakąkolwiek wartość, w tym między innymi dużą fontannę, która znajdowała się na zamkowym dziedzińcu. Cały łup załadowano na statek, który odpłynął potem do Szwecji. Dnia 4 czerwca, kiedy Dahlberghowi doniesiono, że za dwa dni nastąpi podpisanie pokoju, rozpoczął się wyścig z czasem. Na miejscu znajdowały się jeszcze tylko działa artyleryjskie, 74 sztuki, część z nich dużego kalibru, inne -jak pisze sam Dahlbergh - „to szwedzkie działa, na których królowie Danii nakazali umieścić nieprzyjemne i szydercze napisy". Erik wyciskał z robotników siódme poty, a drugiego dnia po południu na statku znajdowały się już nie tylko działa, ale także kilka wielkich zegarów - jeden z nich zawieszono potem na wieży kościoła św. Katarzyny w Sóder. Zamek Kronborg wyglądał teraz jak pusta skorupa. Dahlbergh odjechał zaraz potem do Kopenhagi, dzięki czemu zdążył jeszcze zobaczyć uroczystą wymianę podpisanych dokumentów, która odbyła się między namiotami. Był zmartwiony. Nie chodziło tak bardzo o samo podpisanie pokoju - chociaż i to odgrywało swoją rolę -jak o to, że nie żył już Karol Gustaw. Już pod koniec wojny trzydziestoletniej udało mu się „podpiąć" pod sieć osób, która zaczynała rozrastać się wokół Karola Gustawa, co zakończyło się tak szczęśliwie dla wielu klientów 447 IL Niezwyciężony „Łajdaka już nie ma" młodego palatyna z chwilą, kiedy wstąpił on na tron Szwecji. I chociaż swój awans Dahlbergh zawdzięczał głównie własnej energii, talentom i głodowi, to na pewno ważną rolę odgrywało i to, że posiadał pewne kontakty w tym kręgu ludzi, i że nawet sam król zaczął rozpoznawać swego rówieśnika Dahlbergha i nauczył się cenić jego gorliwość, umiejętności i wiedzę. Dlatego też śmierć Karola Gustawa stanowiła silny cios dla spragnionego kariery Erika. Sytuacja stała się jeszcze mniej korzystna, kiedy okazało się, że nikt nie zamierza respektować ostatniej woli55 zmarłego króla Szwecji, a władzę nad państwem, nad prowadzoną polityką i nad nominacjami na ważne stanowiska przejęła ponownie 56 rada królewska w Sztokholmie, rada, która w czasie wszystkich tych lat wojny pracowała ofiarnie i lojalnie, ale która pozostawała w cieniu urzędników, wojskowych i potakiwaczy, towarzyszących królowi w czasie jego kampanii. O tym, jak niewiele Karol Gustaw cenił sobie panów zasiadających w radzie, świadczy fakt, iż nie troszczył się wcale o mianowanie nowych członków na wakujące miejsca; przeciwnie - zaczął pomijać swą radę i wykazywać oznaki świadczące o chęci załatwiania najważniejszych spraw urzędowych poza ich głowami. Już od lat dzieciństwa Karol Gustaw należał do tych, którzy wierzyli w silną władzę królewską, a suwerenność traktowali jak ideał. Niekończące się wojny nigdy nie pozostawiały Karolowi Gustawowi zbyt wiele czasu na roztrząsanie konstytucyjnych 55 W testamencie tym Karol Gustaw wyznaczył Magnusa De la Gardie na urząd kanclerski, powierzając urząd podskarbiego Hermanowi Flemingowi; marszałkiem królestwa mianowany został Adolf Johan - brat króla. Treść testamentu spotkała się z niezadowoleniem tak magnaterii, jak i niższych stanów. Magnaci uważali, że pozbawia ich wpływów publicznych, oddając władzę w ręce wąskiej grupy dworskiej; duchowieństwo i mieszczaństwo obawiały się, że zabezpieczenie praw dziedzicznych małego Karola jest niewystarczające, co może prowadzić do ponownego wzrostu znaczenia magnaterii; z kolei duchowieństwo, mieszczanie i chłopi uznali, że to riksdag, a nie król, ma decydować o formie regencji (przyp. tłum.). 56 Ponownie - tak jak stało się to po śmierci Gustawa II Adolfa, kiedy w imieniu niepełnoletniej Krystyny władzę w kraju sprawowała rada, na czele której stał kanclerz Axel Oxenstierna (przyp. tłum.). 448 ^ sprawowania władzy; w dużej mierze starał się on działać w ramach tego, na co prawo mu zezwalało. Pozornie respektował uprawnienia parlamentu, ale zwoływał go coraz rzadziej i wielokrotnie starał się wyprowadzić członków riksdagu w pole lub też dopuszczał się wobec nich manipulacji. Tak się bowiem składało, że czas wojen pozwalał mu w sposób praktyczny stać się w mniejszym albo większym stopniu władcą niezależnym. Wojna, wymagająca szybkiego podejmowania decyzji i prostego sposobu komunikowania się, z jej pogardą dla deliberacji, ograniczeń i zasad, sprawiała, że przyjęcie takiej postawy stawało się łatwe a jednocześnie motywowało do skupiania coraz większej władzy w rękach króla. Obraz jest trochę uproszczony, ale sądząc z tego, co Karol Gustaw czynił, można dojść do wniosku, że w ostatnich latach król rozpoczął przygotowania do tego, aby tę niepewną i przejściową suwerenność uczynić stałym atrybutem swej władzy57. Ostatni akt podpisany przez króla dosłownie w ostatnich chwilach jego życia odnosił się właśnie do tej kwestii; wtedy to właśnie Karol Gustaw dokonał swych ostatnich nominacji na ważne stanowiska państwowe i wprowadził ostatnie poprawki do swego testamentu, które - mówiąc najogólniej - gwarantowały jego najbardziej zaufanym ludziom, rodzinie i dynastii decydujący wpływ w rządzie regencyjnym, który miał sprawować władzę w kraju w imieniu małego Karola. Później można się było natknąć na osoby, które twierdziły, że gdyby króla nie zabrała nagła śmierć, to zostałby on prawdopodobnie władcą absolutnym. Taki rozwój sytuacji, który został w Szwecji powstrzymany wraz ze śmiercią króla, odbywał się jednak w nieograniczony sposób w Danii. Wojna doprowadziła tam do prawdziwie rewolucyjnych przemian. Pokój zawitał do kraju, gdzie mieszkał wynędzniały lud, 57 Tak na przykład jego pomysł, aby na terenie całej Szwecji wyznaczyć stałą grupę żołnierzy (tzw. Knekthall) gotowych na każde wezwanie, miał wyposażyć króla w stałą armię, co z kolei pozbawiłoby riksdag jego zbyt dużego wpływu na decyzje dotyczące zbrojeń. Zaczął się też zastanawiać nad zmianą formalnego tytułu rady: z „rady państwa" - co ze swej strony było swego rodzaju uznaniem formalnej niezależności rady w stosunku do władzy królewskiej - na „radę królewską", co oznacza już zupełni inny status konstytucyjny. 449 Niezwyciężony gdzie ziemia była zniszczona wojną, a państwo stało na krawędzi bankructwa. Ślady tego widać było wszędzie. Potężne obszary leśne zostały wyrąbane - w niektórych miejscach zasobów leśnych już nigdy nie udało się odtworzyć; pola leżały zarośnięte, domy stały opuszczone, kościoły puste, dwory podupadłe, pałace splądrowane. Kiedy dokonano inwentaryzacji 4736 gospodarstw na Fionii i Langelandowie, okazało się, że co trzecie zostało zniszczone, a podobna inwentaryzacja przeprowadzona na Zelandii wykazała, że tylko około 60% gospodarstw rolnych mogło w pełni opłacić podatki. Istniały parafie, gdzie brakowało 80% ludności, co jednak uznać należy za przypadek skrajny - średni wynik dla tej zmiennej to 30%. Wiele miast uległo dużym zniszczeniom, a mieszkańcy uciekli, aby uchronić się od rabunków i nie kończących się kontrybucji. W sumie można powiedzieć, że wojna, głód i choroby przyczyniły się w ciągu lat wojny do zmniejszenia ludności Danii o 15-20%58.1 chociaż ci, co przeżyli, i ci, którzy napłynęli z innych regionów przejęli wkrótce opuszczone zagrody i pola uprawne, to jednak trzeba było sporo czasu, aby przezwyciężyć skutki katastrofy: jeszcze w latach 80. XVII stulecia około 5% ziem uprawnych znajdujących się na Zelandii, Jutlandii, Lolland i Falster leżało odłogiem. Gospodarka waliła się z hukiem. Zakaz eksportu wprowadzony przez rząd Danii, który miał zapewnić wzrost własnej produkcji zboża i innych artykułów żywnościowych, doprowadził na wielu terenach do wielkiego i stałego spadku wymiany handlowej z zagranicą (na przykład w Kogo poziom eksportu kształtował się cztery lata po wojnie na poziomie o połowę niższym niż przed wojną). Rolnictwo wracało do normy bardzo powoli, zwłaszcza, że chłopi stracili prawie połowę swych koni i innych zwierząt pociągowych. Wojna miała też inne, nieprzewidziane skutki. Opuszczone pola uprawne przejmowali miejscowi posiadacze ziemscy, a wielu zbiedniałych wolnych chłopów stało się teraz dzierżawcami ziemi. 58 Trzeba jednak dodać, że tak, jak w czasie wojny trzydziestoletniej w Niemczech istniały w Danii obszary, które wyszły z wojny obronną ręką, ponieważ leżały na uboczu wszystkich ważnych wydarzeń. 450 „Łajdaka już nie ma" **»Wydatki poniesione przez państwo duńskie w związku z prowadzoną wojną zamknęły się kolosalną kwotą 4,2 milionów talarów, a spora część państwowej ziemi i ceł oddana została w dzierżawę na wiele lat naprzód. Aby zaradzić tak wielkiemu kryzysowi gospodarczemu, we wrześniu 1660 roku zwołano do Kopenhagi posiedzenie stanów. Już wcześniej przedstawiciele stanów nieszla-checkich wyrażali swą dużą niechęć do szlachty i arystokracji, obwiniając obie te grupy za wszystkie nieszczęścia, jakich doświadczyła Dania; teraz jednak, kiedy arystokraci i szlachta upierali się przy zachowaniu swych dawnych przywilejów i nie chcieli ponosić wspólnych ciężarów z resztą społeczeństwa, miarka się przebrała. Dotyczyło to zwłaszcza mieszkańców Kopenhagi, którzy dzielnie walczyli przeciwko Szwedom i nie bez pewnej racji można ich nazwać prawdziwymi obrońcami państwa, a teraz ruszyli z wielką mocą i pewnością siebie do ataku. Szlachta zaczęła się już wycofywać ze swych poglądów, kiedy kilka znaczących osób reprezentujących niże stany wystąpiło z propozycją, aby w Danii ustanowić monarchię dziedziczną. Miało to raz na zawsze pozbawić szlachtę wpływu na przyszłych władców; szlachta nawet nie chciała słyszeć o takiej propozycji. Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta, a wojna domowa wisiała w powietrzu. Dnia 21 października milicji miejskiej (byli to weterani z okresu, kiedy Kopenhaga przeżywała oblężenie) wydano kule i proch, bramy miasta zostały zamknięte, a oddziały postawiono w stan gotowości. Szlachta wpadła w panikę i spuściła z tonu. Wcześniej najwyższa władza - suwerenność - spoczywała na państwie i jako taka nadzorowana była przez radę zdominowaną przez arystokratów; teraz władzę oddano wprost w ręce Fryderyka III i jego rodu. W ciągu kilku następnych lat pełna przemiana dokonała się również na drodze prawnej. Dania stała się monarchią absolutną. W dziejach ludzkości często dzieje się tak, że - niezależnie od najlepszych chęci - ludzie są sprawcami działań, nad którymi w końcu tracą kontrolę, na skutek czego zdarzenia te zaczynają żyć swym własnym życiem i nierzadko zmieniają to, co miały zachować. Wojna, która w 1657 roku wybuchła z inspiracji duńskiej arystokracji, wywołała zmiany, których nikt nawet nie przeczuwał, a tym bardziej sobie nie życzył; ich efektem była utrata przez 451 Niezwyciężony arystokrację silnej pozycji w państwie. Dania w żadnym wypadku nie odzyskała tego, co chciała odzyskać, a jako państwo stała się „przytułkiem dla zarażonych"59. Na tym jednak się nie skończyło. Wydarzenia ostatnich lat w bolesny sposób ukazały wszystkim braki organizacyjne państwa duńskiego. Tak więc równolegle z polityczną centralizacją państwa rozpoczęto centralizację i modernizację duńskiego aparatu zarządzającego krajem; wzorem stał się tutaj odwieczny wróg Danii - Szwecja i jej skuteczna administracja. Wojna nie jest bowiem tylko potężną, nieprzewidywalną i okrutną siłą, która wciąga do swego wnętrza ludzi, narody i państwa, prowadząc często do nieodwracalnych zmian; jest to także jedno z najbardziej „zaraźliwych" zajęć jakie istnieją. Nie tylko jednak w Danii wojna przyczyniła się do narodzin nowoczesnego, sterowanego odgórnie państwa. Państwo szwedzkie było bez wątpienia wielkim zwycięzcą, jeśli brać pod uwagę liczbę kilometrów kwadratowych terytoriów, które udało mu się zagarnąć; istniało też jednak drugie państwo, które wyszło z całego tego chaosu odmienione i silniejsze, niż inne państwa zaangażowane w konflikt. Mam na myśli Brandenburgię albo, mówiąc ściślej, księcia elektora Fryderyka Wilhelma. Bez żadnych skrupułów, z dużą zręcznością udało mu się manewrować wśród wszystkich niebezpieczeństw i pokus, jakie niosła ze sobą wojna, zmieniać sojuszników we właściwym momencie i włączać się do walki za właściwą cenę. Jego poddani mieli już dość wojny, a prowincje, które wchodziły w skład jego państwa, były ogołocone ze wszystkiego. Natomiast sam książę zdobył wszystko to, czego pragnął. Król Polski, jego dawny zwierzchnik, z niechęcią przyznał mu suwerenną władzę w Prusach Książęcych. Oznaczało to, że prowincja uwolniła się na zawsze spod władzy polskich królów (podwładni księcia wykazywali dość umiarkowany entuzjazm z tego powodu, bo chociaż większość z nich była niemieckimi protestantami, to wtrącanie się księcia we wszystkie ich sprawy oraz wysokie podatki, jakie nakładał, przekonywały ich o tym, że lepsze warunki uzyskaliby pod rządami rządzącego w dalekiej Warszawie 59 Cytat za Benito Scocoza. 452 „Łajdaka już nie ma" i nie wymagającego od nich zbyt wiele polskiego władcy). Wojna dała również Fryderykowi Wilhelmowi okazję i pretekst do rozbudowy armii. Kiedy zapanował pokój, książę nie rozbroił swego wojska do końca, dzięki czemu udało mu się urzeczywistnić swe odwieczne marzenie o własnej, stałej armii. Wojna doprowadziła w jego księstwie do fundamentalnych zmian w systemie rządzenia. Przed wojną stany dobrze broniły swych praw, stanowiąc siłę, z którą każdy musiał się liczyć, i posiadając władzę, której należało się obawiać. Wojna sprawiła jednak, że książę przestał się liczyć ze swymi politycznymi przeciwnikami; pomijał przedstawicieli narodu, kiedy potrzebował więcej żołnierzy i podatków, i załatwiał te sprawy bez akceptacji z ich strony; jeśli trzeba było, uciekał się nawet do przemocy. Wyjątki, które obowiązywały w czasie wojny, stały się zasadą w czasie pokoju: podatki pozostały na wysokim poziomie, utworzono stałą armię, wprowadzono surową dyscyplinę, rozbudowano aparat kontrolny, urzędnicy potwierdzili swą lojalność wobec księcia, mieszczanie utracili swą silną pozycję, stany stały się bezsilne, a junkrzy zaakceptowali swój status - zwłaszcza mając w perspektywie stale rosnącą liczbę stanowisk w armii i administracji państwowej, co rodziło nadzieję na zrobienie kariery. A kiedy nadszedł czas, aby księstwo Brandenburgii podnieść do poziomu królestwa, nadano mu nazwę - ze względów prawnych - tej prowincji, która leżała poza granicami cesarstwa niemieckiego. Nowe państwo, które w przyszłości miało trwać w stanie przypominającym stałą gotowość bojową do prowadzenia nowych wojen, nazwano Prusy. Także i w Rosji wojna popchnęła państwo cara na drogę modernizacji, suwerenności i absolutyzmu, choć nie w tak zdecydowany sposób jak to się odbywało w Brandenburgii. Wojna ze Szwecją zakończyła się praktycznie 2 lata wcześniej60, ale konflikt z Rzeczpospolitą trwał nadal, choć na mniejszą skalę i z coraz mniejszymi szansami na sukces. Sytuację komplikowały ciągłe spory wewnętrzne toczone wśród różnych ugrupowań kozackich, będące skutkiem i smutnym finałem powstania, zapoczątkowanego w 1648 roku. 60 Pokój zawarto ostatecznie w 1661 roku w Kardis; żadna ze stron niczego nie zyskała, ani nie utraciła. 453 Niezwyciężony Dopiero w styczniu 1667 roku zapanował spokój, kiedy to w Andruszowie61 podpisano układ o zawieszeniu broni. Trzynaście lat walk z Polakami, Litwinami, Kozakami i Szwedami uruchomiło mechanizm, który dał się zauważyć także na zachodzie: operacje wojskowe przeprowadzano na większą skalę, zwiększała się liczba frontów, na których prowadzono działania, armie stale zwiększały swą liczebność: w 1600 roku armia rosyjska liczyła 20000 ludzi, w 1632 ponad 34000, a w 1680 prawie 130000. Potrzeba było na to oczywiście coraz więcej pieniędzy i ludzi, aby sprostać wymaganiom, którym w dłuższej perspektywie sprostać mogło tylko państwo nowoczesnego typu. Cały ten proces zapoczątkowany został za czasów cara Aleksieja i w dużym stopniu przypominał to, co dokonywało się w Danii i Brandenburgii: rozbudowywano aparat urzędniczy, kładziono nacisk na większą wydajność, scentralizowano proces zarządzania, powołano stałą armię, a różnego rodzaju ciała doradcze albo zgromadzenia parlamentarne, które wcześniej miały pewne wpływy, pozbawione zostały swych uprawnień i straciły władzę na rzecz władcy, który sprawował rządy w coraz bardziej autorytarny sposób. Car Aleksiej miał jednak o wiele więcej szczęścia w zagarnianiu władzy niż we wprowadzaniu reform. Centralizację przeprowadzano bardziej pod kątem geograficznym niż funkcjonalnym; cały szereg urzędów powstał w Moskwie, ale ich kompetencje były często niejasne, zachodziły na siebie albo dublowały się. Przebudowano lokalną administrację, częściowo ze względu na skutki wojny, a głównie w celu stworzenia pewnego jednolitego standardu. Nowy system nie został jednak wprowadzony na terenie całego kraju. Do tej chwili starano się wprowadzać tylko to, co uważano za absolutnie konieczne - (rozumiejąc pod tym pojęciem przede wszystkim kwestie wojskowe; np. w 1663 roku w armii rosyjskiej służyło nie mniej niż 60 000 zagranicznych żołnierzy62) - unikając 61 W Andruszowie na Białorusi podpisany został 30 stycznia 1667 tzw. „doczesny pokój" (rozejm) przez przedstawicieli cara i Jana Kazimierza (przyp. tłum.). 62 Prawdopodobnie jest to pomyłka autora. Tylu żołnierzy służyło w 1680 r. w pieszych pułkach zaciężnych, ale żołnierzami byli Rosjanie. Jedynie wyższymi 454 / „Łajdaka już nie ma" tego,%o mogłoby kłócić się z tradycyjnym, rosyjskim stylem życia, zachwiać nim albo przeszkodzić w kontynuowaniu pewnych tradycji. Jednak radykalne reformy uważano za konieczne. Jednocześnie sukcesy odniesione przez Rosjan w Inflantach i Finlandii pokazały, że Szwedzi nie są tak silni jak starali się to udowodnić, albo jak twierdzili inni. Wszystko to było częścią spuścizny, którą car przekazał swemu synowi, urodzonemu pewnej majowej nocy, pięć lat po zakończeniu wojny. Na imię dano mu Piotr, na pamiątkę jednego z apostołów. Gdzieś w samym środku wszystkich tych wydarzeń, struktur, jednostek i grup, celów i nie podjętych decyzji, jasnych wizji i oczywistych nieporozumień, znajdowali się ci, którzy sprawowali rządy w Rzeczpospolitej. Mieli oni przynajmniej takie same powody do zreformowania swego państwa jak to czynili władcy w innych krajach. To, że stosunkowo mała liczebnie armia szwedzka, z tak niewielkiego kraju jak Szwecja mogła przysporzyć Polakom tak wielu upokarzających porażek, będąc o krok od całkowitego zniszczenia państwa polskiego, pokazało z szokujący wyrazistością, jak wielką przewagę miał nad Rzeczpospolitą nowy typ scentralizowanego państwa (wymowę tych zdarzeń wzmacniał fakt, że stary wróg, jakim była Rosja, i nowy przeciwnik, którym stała się Brandenburgia, znajdowały się właśnie w trakcie przeprowadzania takiej modernizacji). Wiele osób w Rzeczpospolitej zareagowało dokładnie tak samo jak mieszkańcy Danii, którzy po wszystkich wojennych niepowodzeniach zaczęli domagać się reform i modernizacji państwa. Wydawało się, że grunt jest na to dobrze przygotowany. Znacząco osłabły bezsensowne podziały, które miały tak katastrofalne skutki na początku wojny, a które często przejawiały się w całkowitej niemożności ze strony króla i magnatów do zgody w większości kwestii. Niebezpieczeństwo zewnętrzne przyczyniło się do powstania zupełnie nowej atmosfery, opartej na kompromisach, współpracy i dostrzeżeniu tego, co można było uznać za dobro wspólne. Jan Kazimierz zyskał w czasie wojny uznanie, szacunek oficerami byli cudzoziemcy (E. Razin, Historia sztuki wojennej, Warszawa 1964, tom III, s. 206) (przyp. red.). 455 Niezwyciężony i przyjaciół, a razem z partią dworską zaczął gorliwie pracować nad wprowadzeniem dwóch ważnych reform. Pierwsza z nich miała na celu zniesienie liberum veto - które dawało każdemu posłowi prawo do rozwiązania parlamentu i unieważnienia podjętych wcześniej decyzji - i zastąpienia go inną, bardziej rozsądną zasadą, gdzie do podjęcia uchwały wystarczyłaby większość złożona z dwóch trzecich głosów. Drugi projekt miał umożliwić wyznaczenie następcy Jana Kazimierza na tronie polskim jeszcze za życia króla. Taki wybór vivente regea mógłby wzmocnić władzę królewską w znaczny sposób64. Paradoks polegał jednak na tym, że z chwilą, kiedy miedzy Szwecją a Polską zapanował pokój, a niebezpieczeństwo zewnętrzne znikło, przeważająca część szlachty i arystokracji polskiej powróciła do swych dawnych przyzwyczajeń. Kłótnie i spory między poszczególnymi frakcjami stały się chlebem powszednim. Po raz kolejny zaniedbywano wspólne sprawy, po raz kolejny pewni dostojnicy zaczęli utożsamiać państwo ze sobą. Poza tym wielu nie dostrzegało, że państwo wstąpiło na drogę upadku, zapomnieli, jak bliska była katastrofa i jak znaczący udział w uratowaniu państwa miał zwykły przypadek i interwencja obcych mocarstw; zawarcie pokoju tłumaczyli sobie jako dowód na to, że stary system mimo wszystko funkcjonował dobrze i dlatego nie należy go reformować. Partia dworska prowadziła swą kampanię popierającą reformy z wielką energią, ale dość niezręcznie. Zwolennikom reform udało się zrazić do nich większą część zwykłej szlachty, która w zasadzie popierała reformę Sejmu, ale z drugiej strony odnosiła się z wielką nieufnością do propozycji vivente rege. Jednocześnie dwór nie zdo- 63 Vivente rege (łac.) - „za życia króla"; miano dokonać nowej elekcji za życia króla, Jana Kazimierza (przyp. red.). 64 Dzięki temu udałoby się uniknąć w przyszłości paraliżującego wszystkich Interregnum, do którego doszłoby z pewnością w oczekiwaniu na wybór nowego władcy. Po drugie utrudniłoby to magnatom i szlachcie zmuszanie władcy wstępującego na tron do daleko idących ustępstw. Po trzecie na następcę tronu szykowano Francuza - byłby nim albo wojowniczy Condeusz albo jego syn, co wyposażyłoby kręgi dworskie w dodatkową władzę i stworzyło zasobną bazę finansową za granicą; zmniejszyłoby się też uzależnienie od magnatów i szlachty. 456 „Łajdaka już nie ma" łał zapewnić sobie poparcia wśród jak zwykle skłóconych ze sobą magnatów, co i tak bywało trudne, ponieważ sojusz zjedna frakcją prowadził do konfliktu z innymi frakcjami. Niezgoda i ogólny paraliż zaowocowały więc wkrótce dwuletnią wojną domową, która skończyła się dopiero w 1666 roku. Kolejne Sejmy zrywane były przez liberum veto, plany wprowadzenia reform spełzły na niczym, tak samo jak propozycje wyboru nowego króla. Wojna zostawiła na Polsce swe piętno na całe stulecia. Stan osłabienia, w jakim znalazła się Rzeczpospolita z chwilą zakończenia powstania na Ukrainie i zawarcia pokoju ze Szwecją, stał się chroniczny; przybywało też kłopotów gospodarczych. W tym samym czasie sąsiednie państwa rosły w siłę, stając się coraz większym zagrożeniem dla Polski, podczas gdy przyszłość Rzeczpospolitej rysowała się w coraz czarni ej szych kolorach. Wielu aktorów ostatnich wydarzeń dość szybko zeszło ze sceny. W 1667 roku zmarła królowa Maria Ludwika, a rok później abdy-kował Jan Kazimierz, który podjął taką decyzję na skutek braku jakichkolwiek większych sukcesów; król wyjechał do Francji, gdzie w 1672 roku zmarł jako opat klasztoru St. Germain-des Pres w Paryżu. Cztery lata później, w wieku 47 lat, zszedł ze świata car Aleksiej, złożony chorobą przypominającą tę, która zabrała Karola Gustawa: car nabawił się przeziębienia po tym, jak w czasie prawdziwie psiej pogody uczestniczył w tradycyjnym błogosławieństwie rzeki Moskwy. Bohdan Chmielnicki zmarł jeszcze w 1657 roku; jego grób splądrowali polscy żołnierze, a doczesne szczątki hetmana rozrzucili na cztery wiatry; tym samym spotkał go ten sam los, co powstanie, które przed laty zapoczątkowało cały cykl późniejszych wydarzeń. Latem 1660 roku osoby, które posiadały władzę albo wielkie ambicje, zajęte były innymi sprawami niż rozpatrywaniem albo przepowiadaniem tego, co może zdarzyć się w sąsiednich państwach. Karol Gustaw już nie żył, a wielu z jego dawnych przyjaciół, klientów i ich klientów, spoglądało w przyszłość z troską. Jedną z tych postaci był Erik Dahlbergh: Zamierzałem (pisze w swym dzienniku) tak, jakbym nadal był młody, szukać swego szczęścia i fortuny pod skrzydłami ob- 457 Niezwyciężony cego władcy, ponieważ po śmierci JKM nie widziałem dla siebie szansy na szczęście w Szwecji. Zmartwienia, o których pisze Dahlbergh, brzmią dość kokieteryjnie i noszą cechy dopisku zamieszczonego w późniejszym okresie. Erik nie znalazł się na lodzie. Przeciwnie. Ostatnie lata wojen przemieniły go z biednego studenta sztuki - który używał do rysowania obu stron papieru - w dość zamożnego człowieka, który posiadał około 40 koni, niewielką posiadłość w Skanii, a na dodatek ciągnął zyski z królewskiej darowizny, która przynosiła mu 600 talarów rocznego dochodu, (co prawda wkrótce potem utracił prawo do skańskiej posiadłości, która po zawarciu pokoju powróciła do swego prawowitego właściciela - tym samym musiał pozbyć się części swych koni - ale wkrótce otrzymał darowiznę, na którą składało się sześć gospodarstw i udziały w innym). Myśli Erika krążące wokół pomysłu udania się na obcą służbę nie były spowodowane niepokojem o brak codziennego chleba. Należy je raczej tłumaczyć chęcią kontynuowania kariery; jego ambicje nie zostały zaspokojone ostatnimi sukcesami - przeciwnie - wzmogły się za ich przyczyną, jak to często bywa w przypadku ludzi takiej kategorii, dla których każdy kolejny triumf jest następnym szczeblem prowadzącym do następnego sukcesu, który prowadzi do kolejnego zwycięstwa, które prowadzi do następnego triumfu itd. Adjinitum65. Dahlbergh miał bowiem jeszcze coś do udowodnienia, a poza tym nie osiągnął jeszcze poziomu, który uważał za Ten Właściwy. Jego niepokój o swe przyszłe losy nie był jednak aż tak wielki, żeby musiał przyjąć ofertę od Fryderyka III, który zaproponował, aby Dahlbergh został w Danii i dokończył prace fortyfikacyjne prowadzone na zamku Kronborg. Dahlbergh otrzymał był bowiem obietnicę posady złożoną mu przez rząd regencyjny w Sztokholmie. W lipcu 1660 roku, jako jeden z ostatnich Szwedów, wyjechał z Danii i udał się do Skanii, gdzie odbywało się właśnie wypłacanie pieniędzy żołnierzom z rozwiązanej armii. Po otrzymaniu listu rekomendacyjnego od komisarza wojskowego, wszedł na statek 65 Ad finitum (lac.) - aż do końca (przyp. tłum.). 458 „Łajdaka już nie ma" Merkurius i pod koniec miesiąca wypłynął z Malmó do Sztokholmu. Złożył tam kilka wizyt i objął nowe stanowisko: mianowano go podpułkownikiem w regimencie piechoty w Sódermanlandzie. Na służbę wstąpił oficjalnie 30 września 1660 roku, w czasie przeglądu regimentu, który odbywał się w Nykóping. Nominacja ta nie była może dla 35-letniego specjalisty od fortyfikacji tym, czego najbardziej oczekiwał, ale ze względu na brak innych stanowisk i nadmiar oficerów zwolnionych właśnie ze służby, musiał się zadowolić tym, co dostał. Poza tym funkcja, jaką pełnił, nie była zbyt absorbująca: służba w randze podpułkownika wojsk piechoty w okresie pokoju nie pochłaniała całego jego czasu, dzięki czemu mógł też poświęcić się swym artystycznym zainteresowaniom, z których nigdy nie zrezygnował. Dahlbergh rysował przez całą wojnę. Zrezygnował oczywiście z rysowania wedut czy aktów kobiecych, tak jak to robił w Wenecji. Wrócił po prostu do swych dawnych zainteresowań: rysował krajobrazy, miasta i bitwy. Częściowo wchodziło to w zakres jego obowiązków jako porucznika kwatermistrza, ale wypływało też z jego własnych ambicji. Podtrzymywał nadal kontakty ze swym przyjacielem z łat młodości, artystą i wydawcą, Matthausem Merianem; kilka oryginalnych rysunków Dahlbergha wykorzystał on nawet w słynnej kronice bieżących wydarzeń Theatri Europaei - między innymi pracę przedstawiającą szturm na Frederiksodde. Erikowi udało się zgromadzić w czasie wszystkich lat spędzonych na wojnie wcale pokaźny zbiór: już w grudniu 1658 roku liczył on około 140 rysunków, co było kolejnym dowodem na to, iż dysponował imponującą energią. I nie były to jakieś gryzmoły do prywatnego użytku. Stanowiły one zaczątek wielkiego dzieła, opowiadającego o wojnach ostatnich lat, choć dzieło to jak na razie istniało tylko w jego umyśle. Pierwsze poważne zadanie, jakie powierzono podpułkownikowi Dahlberghowi, pojawiło się dopiero kilka miesięcy później i miało specjalny charakter: on i jego batalion wyznaczeni zostali do pełnienia honorowej warty w czasie uroczystości pogrzebowych Karola Gustawa w Sztokholmie. Dnia 14 kwietnia 1660 roku, ciało zmarłego króla wywiezione zostało z Góteborga i zaśnieżonymi jeszcze drogami odbyło 459 Niezwyciężony pielgrzymkę po kraju. Przedwczesne odejście Karola Gustaw nie wywołało zbyt wielkiego smutku i żalu; jeden z dworzan napisał tydzień po śmierci monarchy, że „wielu podniosło głowy, kiedy tego łajdaka już nie było". Po niezwykle ciężkiej podróży, w czasie której ślad kawalkady wyznaczały trupy zajeżdżonych koni, w połowie maja trumna ze zwłokami dotarła do Sztokholmu. W czasie chłodnej, deszczowej pogody, szaty dworzan utraciły swój czarny kolor i stały się szare. Cynową trumnę z zabalsamowanym ciałem króla wystawiono w kościele Slottkyrkan na prawie pół roku, aż do niedzieli 14 listopada, kiedy to z całym ceremoniałem wyprowadzono ją do kościoła Riddarholmskyrkan. Tego dnia pogoda nie dopisała - dzień był szary i deszczowy, a niebo zachmurzone. Dahlbergh i jego żołnierze ustawili się w równych szeregach przed pałacową bramą; około godziny trzeciej po południu oczom ich ukazał się obciągnięty czarnym materiałem karawan zmierzający w kierunku pałacowego wzgórza. Pododdział opuścił broń i flagi, aby oddać honory, a żołnierze przyglądali się potem, jak mija ich wolno idąca procesja złożona z ubranych w jednolite, żałobne stroje mężczyzn, kobiet i koni; wszyscy oni okryci byli czarnymi, sięgającym do ziemi ubraniami, które przykrywały ich całkowicie i wlokły się po wilgotnej ziemi. Dahlbergh i jego podkomendni dość długo stali wyprostowani w śnieżnym błocie; wydawało im się, że procesja nigdy się nie skończy: uczestniczyła w niej nie tylko rodzina i członkowie dworu, ale i rada królewska, niezliczona szlachta, osoby niosące pochodnie, konie okryte przepysznymi, czarnymi materiałami i zagraniczni dyplomaci; niesiono także piękną kolekcję 360 porwanych i przestrzelonych na wylot chorągwi, które stanowiły część łupu zdobytego przez Karola Gustawa w czasie jego licznych batalii; pojawiła się nawet poprzednia królowa - Krystyna - która zwietrzyła szansę na odzyskanie tronu; za nimi szła cała masa kobiet, a także urzędnicy reprezentujący wszystkie prowincje kraju i większe miasta - również te, które zdobyte zostały przez Karola Gustawa niedawno: oto między flagami Óstergótalandu i Estonii powiewała flaga Skanii, oto idą mieszkańcy Bremy, Wismaru, Narwy i Szczecina. Nieustannie dzwoniły wszystkie dzwony, dźwięczały równym rytmem bębny, a pochód przesuwał się w bardzo wolnym tempie do przodu; 460 „Łajdaka już nie ma" w Karntornet na zamku grzmiały armaty, słychać też było odgłosy salw dochodzące z dział ustawionych w pobliżu Riddarholmskyrkan, ze statków stojących na Norrstróm z wywieszonymi czarnymi banderami, z pozycji zajmowanych przez artylerię na Skeppsholmen, Blasieholmen i Brunkeberg; salwy rozlegały się bez końca, ale tak jak procesja, tak i one miały tylko charakter czasowości, mirażu i pozoru, bo kiedy w końcu ucichły i dzwony, i armaty, wszyscy rozeszli się do domu; ktoś zabrał się za sprzątanie końskiego łajna pozostawionego na miejskim bruku, a listopadowy wiatr rozwiewał siano rozrzucone na ziemi wraz z przybitkami po wystrzelonych kulach. A kiedy w zapadającym mroku odźwierny zatrzasnął ciężkie drzwi kościelne, wokół zapanowała kompletna cisza. Pięć dni po uroczystościach pogrzebowych Erik osiągnął jeden ze swych życiowych celów: w nagrodę za zasługi wojenne przyznano mu tytuł szlachecki. Teraz już zawsze miał się nazywać Dahlbergh, które to nazwisko - przypominające inne nazwiska szlacheckie - przybrał już kilka lat wcześniej (wygląd tarczy herbowej nie był niespodzianką: trzy góry - jedna wyższa, z koroną, dwie niższe, z których strzelają płomienie ognia). W tym miejscu koło życiowe dokonało swego pełnego obrotu. Dnia 19 listopada 1660 roku Erik Dahlbergh, liczący wtedy 35 lat, staje się tym, kogo od tak dawna udawał i kim miał nadzieję się stać: szlachcicem, szlachetnym człowiekiem o znanym nazwisku, szanowanym ze względu na swą pozycję, posiadającym piękny tytuł, liczące się stanowisko i pewny dochód: ważną osobą w państwie. Ale czy to mu wystarczało? Czy było to już wszystko? Czy zaspokoiło to jego oczekiwania? Dwa lata później jego przyjaciel, David Klócker, wykonał portret Erika. Jeśli ustawimy go obok obrazu Dahlbergha, namalowanego w czasie ich wspólnego pobytu w Rzymie, uderzą nas znaczne różnice. Minęło nie więcej niż 10 lat, ale postronny obserwator z trudem domyśliłby się, że w obu przypadkach chodzi o tę samą osobę - tak bardzo Dahlbergh zmienił się w ciągu tego całego okresu. To jednak nie czas go postarzał. Przeciwnie. Dahlbergh starzał się z pewnym wdziękiem: jak to często bywa u mężczyzn, kolejne lata wyrzeźbiły nowe rysy na jego twarzy, przez co stał się on osobą bardziej dystyngowaną. Rysy te są bardzo wyraźne: lekko zezu- 461 Niezwyciężony jące prawe oko, wąskie usta z silnie zarysowanym „łukiem Amora", lekko wysunięta dolna warga, ostro i mocno zarysowany podbródek, długi i prosty nos, który poza tą twarzą wyglądały zbyt symetrycznie. I chociaż wąsy Erika są wyraźniejsze na późniejszym portrecie, to reprezentują one dawny, wąski typ. Tylko w jednym względzie lata odcisnęły swe piętno na Dahlberghu: zaczęły mu wypadać zęby, co w epoce szkorbutu i próchnicy nie było tak niezwykłym zjawiskiem. Nie, zmiany, jakie dokonały się w Eriku, nie odzwierciedlają przemiany jego fizjonomii. Widać to jednak w jego zewnętrznej postawie, ubraniu i posturze. Na pierwszym obrazie siedział w postawie zrezygnowanej, z głową opartą na dłoni, ubrany w proste szaty bez ozdób, w najbardziej plebejskich kolorach ziemi - szarym i brązowym; niuanse tego rodzaju kojarzy się zazwyczaj z cechami przypisanymi najprostszemu ludowi: materiał z samodziału, ziemia uprawna, niemalowane, leśne chałupki. Włoski obraz wprowadza nas w nastrój melancholii, nie tylko ze względu atmosferę zmęczenia i zamyślenia, ale także ze względu na elementy, które kłócą się ze sobą i są ze sobą sprzeczne. Dahlbergh pokazany jest jak ktoś na kształt centaura: mężczyzna obdarzony silną, szeroką piersią wojownika, mający jednocześnie wąskie, delikatne dłonie artysty. Na obrazie tym Klócker, zgodnie z manierą obowiązującą w XVII wieku, umieścił pewnego rodzaju kody i symbole, które odzwierciedlają trudny wybór, wobec którego stanął Erik: powinien wybrać ołówek czy miecz? Na tym obrazie Dahlbergh jest z pewnością studentem, o czym świadczą zarówno książki, jak i papier do rysowania, ale studentem, który zaczyna już być zmęczony nauką i rozważa możliwość zrobienia kariery na wojnie, choć z drugiej strony przeraża go śmierć i niebezpieczeństwa, które wojna z sobą niesie; jest kimś, kto i chce, i nie chce zarazem. Na drugim obrazie widać, że wybór dokonany został już dawno, a uczucie wahania i niepewności odeszło w zapomnienie. Nikt nie może już wątpić w to, kogo widzimy na obrazie: widzimy na nim żołnierza. Wszystkie symbole typowe dla nauki zostały usunięte66, 66 Jedynym wyjątkiem jest tutaj kolumna z kanelurą (kanelura - żłobkowanie trzonu kolumny albo pilastru - przyp. tłum.), którą zauważamy w tle; być może 462 „Łajdaka już nie ma" a wraz z nimi skromne ubranie. Tutaj Erik ma na sobie zbroję, która musi posiadać dużą wartość. Kirys z naramiennikami i nabio-drek jest inny niż te, które produkowano masowo, a których zwykli żołnierze i oficerowi używali do osłony w czasie ostatniej wojny. Były one zazwyczaj dość proste w wykonaniu, malowane na czarno i nierzadko brakowało w nich osłon na nogi i naramienników. Zbroja, którą ma na sobie Erik, musiała być wykonana według starszych wzorów, polerowana, w kolorze stalowoszarym, zdobiona mnóstwem inkrustacji, nitów i hartowanymi, polerowanymi elementami mosiężnej blachy. Tak wyszukane i kosztowne w swej klasie dzieło - którego z pewnością nie wykonał pojedynczy rzemieślnik, tylko pracowali przy nim jeszcze płatnerze, rysownicy - mogło być również wytworem fantazji autora obrazu albo samego Dahlbergha. Mogła to być równie dobrze zdobycz wojenna. Jest bowiem wiele śladów wskazujących na to, że mamy tu do czynienia z wykonawstwem polskim. Szerokie obojczyki i dwie wkomponowane głowy Gorgon67 to cechy, które bardzo często odnaleźć można na zbrojach używanych przez polską szlachtę. Broń przypięta z boku to także nie szwedzka szpada oficerska, tylko szabla, prawdopodobnie polska karabela. Pod zbroją Erik nosi ubiór, który również pochodzi ze wschodniej Europy i w tamtych czasach stał się właśnie ostatnim krzykiem mody: długą bluzę, tzw. kasak68. W podobny sposób, jak turban na rzymskim obrazie i skrojone na wschodni sposób ubranie wskazują na nieudaną próbę Dahlbergha związaną z planowaną pielgrzymką przez terytorium Imperium Osmańskiego do Jerozolimy, tak samo ta obca szwedzkiej tradycji zbroja świadczy o doświadczeniach Erika związanych z wojną w Polsce; wskazuje również być może na fakt, że Dahlbergh, choć urodzony w Sztokholmie, po powrocie do Szwecji w 1660 roku miał za sobą ponad 20 lat ze swego trzydziestopięcioletniego życia przypomina ona o klasycznym wykształceniu Dahlbergha. Może też nawiązywać do jego „włoskiego" okresu życia. 67 Gorgony - w mitologii greckiej potworne istoty płci żeńskiej z wężami zamiast włosów, o wzroku zmieniającym ofiarę w kamień (przyp. tłum.). 68 Kasak - długa, noszona aż poza biodra, kurtka bez rękawów noszona w XVI - XVII wieku (przyp. tłum.). 463 Niezwyciężony spędzonych za granicą i ze względu na zwyczaje, język i sposób bycia można by go nazwać bardziej „Europejczykiem" niż Szwedem. Dodajmy do tego jeszcze jego dumną, wyprostowaną postawę, tak odmienną od pochylonej, zmęczonej postawy, jaką prezentował na starym obrazie; dodajmy purpurowy płaszcz ze złotą lamówką, na którym złożył lewe ramię - symbol otrzymanego niedawno szlachectwa; uzupełnijmy ten obraz innymi elementami ubioru: wyszywanym złotą nicią kasakiem, olśniewająco białą koszulą lnianą, i zgodną z najnowszymi trendami mody pudrowaną perukę - moda ta torowała sobie właśnie drogę w całej Europie. Kiedy to wszystko razem podsumujemy, nie będziemy mieć żadnych wątpliwości, że obraz ten to okrzyk triumfu przedstawiony olejną farbą. Widzimy na nim zwycięzcę, triumfatora, zdobywcę. Istnieją jednak dwa małe szczegóły, które naruszają tę kompozycję. Pierwszym z nich jest ów purpurowy płaszcz. Z pewnej odległości materiał, z którego jest wykonany, traci swój wygląd materiału i wywołuje u obserwatora wrażenie, że ma do czynienia z cieczą tego rodzaju, którego każdy przeciętny człowiek posiada przeciętnie w ilości od czterech do sześciu litrów, a bez rozlania którego triumfatorzy tego rodzaju, których widzimy na obrazie, nie mogą się obejść. Złota lamówka płaszcza nie odwodzi nas od takich skojarzeń -przeciwnie: sprawia, że posuwamy się dalej w tym procesie myślenia, aż dochodzimy do owego nagiego, martwego Szweda, który leży gdzieś na polu bitewnym w Polsce, z włosami powalanymi błotem i wnętrznościami na wierzchu. Płaszcz przywodzi bowiem na myśl niezgłębioną alchemię wojny, która zmienia czerwony płyn krążący w ludzkim ciele w brzęczącą monetę i która w przeciwieństwie do źródeł, z których się wywodziła, istniała, istnieje i będzie istnieć nadal. Drugim elementem są obie Gorgony na zbroi. Ich potworne twarze są wstrętne, brzydkie, skrzywione i przerażające - bo takie też mają być. W mitologii greckiej Gorgony były wyposażonymi w skrzydła monstrami, które zamiast włosów miały wijące się węże i swym jednym spojrzeniem były w stanie przemienić człowieka w kamień. Tak jak i dzisiaj zwrot „skamienieć" miał w XVII wieku dwa znaczenia; jedno dosłowne, cielesne, a drugie metaforyczne, 464 „Łajdaka już nie ma" duchowe. Jednym z najbardziej rozpowszechnionych zaklęć stosowanych przez żołnierzy były różnego rodzaju powiedzenia albo zwroty, które miały uczynić ich „twardymi", to znaczy takimi, których nie imały się kule. To miedzy innymi wnuk Karola X Gustawa69 zyskał sobie stopniowo sławę tego, którego nie można było zabić przy pomocy zwykłej kuli. Jednocześnie słowa „twardy" używano także w znaczeniu „bezwzględny", „zatwardziały". Dla osób żyjących w późniejszych czasach, Gorgony symbolizowały wojnę i wszystko to, czego za jej sprawą doświadczał człowiek. Ten bowiem, na kim spocznie wzrok potwora, kto spojrzy mu w twarz, będzie na zawsze zmieniony. A w najlepszym wypadku proces skamienienia ma charakter duchowy: ktoś staje się twardy, zatwardziały. W naszych oczach purpurowy płaszcz i potwory na zbroi są symbolem ceny, którą Dahlbergh musiał zapłacić za swe wyniesienie. Płaszcz symbolizuje cenę, jaką za wyniesienie Erika musieli zapłacić inni ludzie; Gorgony symbolizują zaś cenę, którą Dahlbergh musiał zapłacić sam. Oba te elementy są też cennym przypomnieniem tego, że ani Erik, ani one same, ani my nigdy nie damy się zredukować do roli tylko ofiary albo tylko sprawcy, do roli osób zrozumiałych tylko dla siebie samych, albo do roli karykatur innych postaci, które bezwolnie niesione są przez wichry historii. Nigdy nie pozbędziemy się odpowiedzialności. Jesteśmy bowiem „zarówno" i, jak". Zarówno stworzonymi, jak i tworzącymi. Jako że Czas jest rzeką, która porywa mnie za sobą, ale to ja jestem rzeką; Jest tygrysem, który rozrywa mnie na strzępy, ale to ja jestem tygrysem; Jest ogniem, który mnie pochłania, ale to ja jestem ogniem Zmiany można też dostrzec w oczach Erika, ale może to tylko złudzenie; w ciągu wszystkich tych lat, które minęły od czasu, kiedy Dahlbergh pozował w Rzymie do obrazu, oczy te widziały wiele. Łatwo jednak wyczuwamy, że tak dramatyczne przeobrażenia 69 Karol XII - król Szwecji w latach 1697-1718 (przyp. tłum.). 465 Niezwyciężony jego strony zewnętrznej idą w parze z przynajmniej równie wielkimi zmianami, jakie zaszły w jego wnętrzu. Nie składamy się bowiem tylko z tego, czego nam brakuje albo z tego, co posiadamy: jesteśmy również tym, co przeżyliśmy. Do czegóż więc powrócił Dahlbergh, kiedy odłożył na półkę swą perukę, a zbroję powiesił na stojaku, a udawana poza przyjmowana wobec otoczenia zamieniła się w samotność i ciszę? Czy wracał czasami do swych lat dziecięcych i młodzieńczych? Czy nadal myślał o tym, jak w wieku pięciu lat wysłano go z domu daleko od matki i rodzeństwa? Czy pamiętał o nieznanych sobie stworach morskich, które zobaczył w czasie swej pierwszej podróży statkiem; czy stawały mu w pamięci znaki i odciski końskich kopyt, które widział na murach bastionu w Niemczech, gdzie czarownik Abel von Gallen miał przeskoczyć przez fosę? A może dawne wspomnienia musiały ustąpić miejsca nowszym? Przywrócenie do życia na łodzi stojącej w sitowiu, kiedy dopadła go zaraza? Zwłoki brata w kościele jezuitów we Fromborku? Ów Polak bez głowy, który nie chciał albo nie mógł umrzeć? Przeprawa przez pokryty lodem Bełt? Czy Dahlbergh naprawdę widział siebie w zbroi, peruce i purpurowym płaszczu - ucieleśnienie wielkiego zdobywcy, a zarazem marności? A może nadal marzył o swej Jerozolimie? Od tamtych wydarzeń minęło już ponad 340 lat, większość śladów jest już zatarta, uleciały w przeszłość, unicestwione nowymi historycznymi zdarzeniami albo po prostu pogrzebane za sprawą tego, co zwykliśmy nazywać postępem. Kilkupasmowe autostrady zbudowano w miejscach krętych dróg, którymi niegdyś maszerowali żołnierze, rozrosły się miasta, wchłaniając wsie i dawne obozowiska, w których mieszkali. Równiny, na których uskrzydleni husarzy pędzili kiedyś do ataku w czasie trzydniowej bitwy pod Warszawą, rozciągają się dziś częściowo miedzy cieszącymi się złą reputacją przedmieściami zabudowanymi blokowiskami a kompleksem przemysłowym ogromnych rozmiarów, którego właścicielem jest południowokoreański koncern samochodowy70. Tam, gdzie ist- 70 Autor ma na myśli tereny położone na Żeraniu, gdzie firma Daewoo produkowała samochody osobowe; (przyp. tłum.). 466 „Łajdaka już nie ma" niał Carlstad - wielki obóz wojskowy zbudowany przez szwedzką armię - znajduje się dziś nowoczesne przedmieście Kopenhagi, a kościół, w którym w czasie przygotowań do szturmu magazynowano proch, stoi tam nadal. Spośród wałów obronnych, które Szwedzi bezskutecznie próbowali zdobyć, pozostały dzisiaj tylko nazwy: Stormgade, Vester Voldgade, Stormbro. Znikła nawet niewielka zatoczka zabudowana potężnymi, szerokimi budowlami. Jeszcze przed stu laty pamięć o szwedzkiej agresji była żywa w polskim społeczeństwie. Opowiadano sobie historie o wielkich czynach albo okrucieństwach, do których doszło w tej czy innej miejscowości. Stare groby albo resztki okopów nazywano „szwedzkimi", a w pewnym miejscu na Mazowszu, gdzie w 1655 roku w czasie jednej z bitew życie straciło wiele osób, można było w czasie pełni księżyca zobaczyć, jak duchy zabitych żołnierzy walczą ze sobą. Tak właśnie opowiadano. Obecnie świeże wspomnienia i nowy sposób życia zaczęły usuwać w niepamięć dawne wydarzenia. Wokół Bałtyku nadal jednak pełno jest śladów - niemych świadków zdarzeń, które powoli przestają być elementem lokalnej świadomości. W wielu przypadkach chodzi o obwarowania, które chroniły przed rabunkami tylko ze względu na swe rozmiary. Mury twierdzy Frederiksodde nadal imponują swą wysokością, długością i geometrycznym porządkiem, chociaż wyasfaltowane drogi i miejskie oświetlenie uczyniły je dostępnymi dla ruchu samochodowego. Na wyspie Frósón, w Óresundzie, nadal można zobaczyć porosłe trawą resztki wielkiego szańca, o który tak zawzięcie, choć bezskutecznie walczyli szwedzcy żołnierze w czasie norweskiego oblężenia jesienią 1657 roku. Około 3 mile71 na południe od Warszawy leży zamek w Czersku, dokąd uciekli ci, którzy ocaleli w czasie bitwy pod Warką, a który wysadzony został w powietrze przez wycofujące się szwedzkie wojska w 1656 roku. Zamku nigdy nie odbudowano i jest on dzisiaj tylko romantyczną ruiną, ze szczytów której turysta może podziwiać błękitną wstęgę Wisły, podczas gdy w okolicznych chaszczach porastających zamkowe mury latają gawrony, kracząc z niepokojem. 33 kilometry (przyp. red.). 467 Niezwyciężony Z innych rzeczy pozostało niewiele, albo też łatwo je przeoczyć. Na przykład w posiadłości Hovdala, na południe od Hassleholmu72, stoi wieża, której bramy nadal noszą ślady po kulach wystrzelonych przez atakujących snapphanar. A ilu spośród setek tysięcy kierowców podróżujących każdego roku na północ drogą E4 przez Bjórklinge zatrzymuje się, aby przeczytać napis na niewielkiej, kamiennej tablicy, umieszczonej na pięknej, frontowej ścianie kościoła, informujący, że tu spoczywa Lars Cruus, zmarły wkrótce po wspaniałym czynie, jakim była przeprawa przez San, a obok niego leży jego małżonka, Agneta Horn? Od czasu do czasu ziemia niechętnie oddaje ukryte dotąd pamiątki. Są to przede wszystkim kości, a czasami pordzewiałe kule armatnie, które rzadko leżą w ciszy w miejscu, na które spadły, tylko przesuwają się w górę, jak bąbelek w szklance - powodem tego zjawiska jest niska temperatura: sprawia ona, że metal się kurczy, a kiedy temperatura wzrasta, ponownie zwiększa swą objętość. W taki sposób kula milimetr po milimetrze przesuwa się w górę, w stronę światła (w czasie prac wykopaliskowych w centrum Kopenhagi natrafiono na kule z okresu oblężenia - 300 - funtowe niewybuchy znalezione w Tivoli73). Odnaleziono też wraki kilku okrętów zatopionych w czasie wielkiej bitwy morskiej w 1658 roku, głęboko zagrzebane na dnie Óresundu. Wśród nich był m.in. poorany pociskami wrak okrętu admiralskiego Brederode. Tak więc historia ta nie dobiegła jeszcze końca. Zatoka Tybrind, gdzie Szwedzi weszli na ląd po przejściu przez Bełt, wygląda dzisiaj tak samo jak wtedy. Ta sama, piaszczysta plaża, te same pola uprawne, te same wierzby. Gospodarstwa są większe i lepiej urządzone, ale na wielu domach nadal zobaczyć można słomiane strzechy; stoją one dokładnie w tych samych miejscach, gdzie stały owego styczniowego poranka, kiedy to Szwedzi przeszli po lodzie z Brandso (na niewielkim wzgórzu, na którym doszło do starcia z Duńczykami, stoi dziś wiatrak, którego skrzydła obracają się z szumem pod wpływem morskiej bryzy). Nawet bitewne pole pod 72 Hassleholm - miejscowość w południowej Szwecji (przyp. tłum.). 73 Tivoli - jedna z dzielnic Kopenhagi; obecnie mieści się tam słynny Park Rozrywki (przyp. tłum.). 468 „Łajdaka już nie ma" Sandomierzem niewiele się zmieniło od XVII wieku: płaskie, podmokłe pola, gdzie artyleria szwedzka ustawiła swe stanowiska bojowe, nadal wygląda jak gotowe do strzału stanowiska bojowe artylerii, z których można prowadzić ostrzał drugiego brzegu. Kiedy jadąc samochodem z Warki przejedziemy przez Pilicę, a potem skręcimy w krętą drogę nr 731 na Kozienice, oczom naszym ukażą się malownicze krajobrazy, które również uległy niewielkim zmianom od XVII wieku. Był to wtedy ważny szlak komunikacyjny, wykorzystywany często przez obie walczące strony kierujące się na Warszawę, albo wychodzące z niej. Widzimy na przemian liściaste lasy i lekko pofałdowane wzgórza; po mniej więcej pięciu kilometrach dojeżdżamy do wsi Grabów, która ze swymi niskimi, otynkowanymi na biało domami i sadami pełnymi drzew jabłoni wygląda tak, jak zazwyczaj wygląda większość wsi na Mazowszu. Na jednym z podwórek, wśród starych sprzętów i stojących tam maszyn rolniczych, stoi dziwna budowla, kryta jasno-czerwoną dachówką; łatwo ją przeoczyć, ponieważ na pierwszy rzut oka przypomina mały komin. Budowla jest krzywa, w stanie ruiny, prawie całkowicie odarta z tynku. Kiedyś zdobił ją pordzewiały krzyż, ale został zdemontowany, kiedy do wsi pociągnięto linię energetyczną. Mieszkańcy wsi kopali w ziemi w jej pobliżu i natknęli się tam na ludzkie szkielety. Jest to ostatni znany masowy grób z wojen, które toczyły się tutaj w latach 50. XVII stulecia. Wszystkie inne szczegóły, takie jak kiedy, co i dlaczego, już dawno uleciały jednak z ludzkiej pamięci. Ci, którzy spoczywają w ziemi, też są nieznani. I nigdy już nie poznamy ich imion. 469 BIOGRAFIE BOHATERÓW KSIĄŻKI AXEL OXENSTIERNA Hrabia (1583-1654), kanclerz Szwecji; wykształcenie zdobył na uniwersytetach w Rostocku, Jenie i Wittenberdze; w 1603 r. otrzymał od króla Karola IX pierwsze stanowisko - kammerjunkra; od samego początku był zaufanym sługą kolejnych władców Szwecji: Karola IX, Gustawa II Adolfa i Krystyny; w 1610 r. brał udział w zakończonej fiaskiem misji pokojowej do Danii, mającej zapobiec wojnie; od tej pory uznał ten kraj za największe zagrożenie dla Szwecji; członek Rady Królewskiej od czasów Gustawa Adolfa; w 1620 r. pośredniczył w zawarciu małżeństwa króla z Marią Eleonorą z Brandenburgii; w czasie wojen z Rosją i Polską nadzorował zaopatrywanie armii i floty; w 1622 r. wraz z królem udał się do Inflant, gdzie mianowany został namiestnikiem i komendantem Rygi; prowadził zakończone sukcesem negocjacje pokojowe z Polską w 1623 r.; od 7 października 1626 r. mianowany namiestnikiem Prus; w 1629 r. w imieniu króla złożył swój podpis na dokumencie zawierającym warunki pokojowe, podpisanym w Starym Polu; bezpośredni uczestnik wojny trzydziestoletniej; w 1632 r. mianowany zwierzchnikiem wszystkich niemieckich generałów i książąt pozostających w służbie szwedzkiej; mimo, iż nigdy nie uczestniczył w żadnej bitwie, dowiódł wielkich talentów strategicznych; po śmierci króla Gustawa rozpoczęła się w Szwecji „era wielkiego kanclerza"; od 1633 r. sprawował całkowitą kontrolę nad wszystkimi osobami w służbie szwedzkiej w Niemczech i nad działaniami armii na terenie całego podbitego terytorium; Richelieu powiadał o nim, iż stanowi on „niewyczerpane źródło dojrzałych rad"; aby podnieść rangę państwa szwedzkiego w oczach sojuszników, i aby dodać otuchy protestantom niemieckim, z wielkim przepychem zjawił się na Kongresie we Frankfurcie w marcu 1634 roku; pasmo sukcesów militarnych wyniosło go na szczyty sławy; dopiero klęska armii szwedzkiej pod Nórdlingen we wrześniu 1634 r. zmusiła go do zwrócenia się o pomoc do Francji; w 1636 r. wrócił do Szwecji i kontynuował karierę w Radzie Regencyjnej; to za jego kadencji Szwecja święciła największe sukcesy w tej wojnie: złamanie potęgi duńskiej po podpisaniu pokoju w Brómsebro w 1645 r., zdobycie Gotlandii, Ozylii, Jamtlandu, 473 Niezwyciężony Harjedalen i Hallandu; w ostatnich latach swych rządów traktowany był z dużą niechęcią przez zazdrosną o swą pozycję królową Krystynę; dzięki talentom dyplomatycznym zagwarantował Szwecji, za sprawa Pokoju Westfalskiego, takie zdobycze terytorialne jak Pomorze Zachodnie, Uznam, Wolin, Wismar i Bremen-Verden; sprzeciwiał się abdykacji Krystyny, ponieważ obawiał się, iż rządy jej następcy wpędzą kraj w duże kłopoty finansowe i polityczne; pogodził się jednak z nowym królem; zmarł kilka miesięcy po jego koronacji, dnia 28 sierpnia 1654 r. w Sztokholmie. CARL GUSTAV WRANGEL Carl Gustav Wrangel (1615-1676) urodził się 13 grudnia 1613 r. w posiadłości Skokloster. Był synem Hermana Wrangla (który walczył pod komendą Gustawa II Adolfa w czasie wojny z Polską w latach 1626-1629) z jego pierwszego małżeństwa. Już w wieku 10 lat umieszczono go w kolegium Johana Skyttego w Sztokholmie, gdzie uczył się do 1626 roku. Wtedy to jego ojciec zabrał go z sobą na wojnę do Prus. Po odbyciu tradycyjnej podróży zagranicznej zatrudnił się jako kammarjunkare na dworze Gustawa II Adolfa, a potem mianowano go kornetem w królewskiej gwardii przybocznej. W 1632 roku awansowany do stopnia rotmistrza. W randze tej uczestniczył w kilku krwawych bitwach w czasie wojny trzydziestoletniej. To on, jako jeden z pierwszych, przeprawił się przez rzekę Lech, kiedy to Tilly został ciężko ranny, a w czasie bitwy pod Liitzen walczył u boku króla. W okresie 1633-1641 r. służył przez cały czas pod komendą Johana Banera, odznaczając się w wielu starciach, aby awansować od stopnia podpułkownika w 1635, poprzez pułkownika regimentu jazdy, aż do stopnia generał majora i szefa regimentu z Dal w 1638 r. Tej ostatniej nominacji sprzeciwiał się Baner, który nie cierpiał Wrangla. Po śmierci Banera komendę nad wojskiem przejął Torstensson. Od tej pory Wrangel stał się jego najbardziej zaufanym i najczęściej wykorzystywanym dowódcą pododdziałów. W czasie wojny z Danią Wrangel miał nawet okazję wykazać się jako dowódca okrętu. Kiedy szwedzka flota zamknięta została przez Duńczyków w porcie 474 Biografie bohaterów książki w Kilonii, Wrangel przejął dowodzenie od umierającego Klasa Fleminga i wykorzystując sprzyjający wiatr wyprowadził flotę na bezpieczne wody, uwalniając tym samym okręty ze śmiertelnej pułapki. W czasie bitwy pod Femarn, w 1644 roku, pokonał 17 duńskich okrętów wojennych, prowadząc do boju flotę wystawioną przez Louisa de Geera. Aż 15 z nich zostało zniszczonych. Około 1000 Duńczyków dostało się wtedy do niewoli, a dwa razy tyle padło w walce. Rok później awansowano go na stopień generała artylerii i rikstygmaestare, a w 1646 r. został feldmarszałkiem i członkiem rady państwa. Po rezygnacji Torstenssona z funkcji głównodowodzącego armią w Niemczech, obowiązek ten powierzono Wranglowi. W ciągu ostatnich 2 lat wojny odniósł kilka ważnych zwycięstw, i chociaż nie dorównywał swym geniuszem Banerowi czy Torstenssonowi, to udało mu się jednak zapewnić armii szwedzkiej stałą przewagę nad przeciwnikiem. W 1648 r. królowa Krystyna powierzyła funkcję głównodowodzącego Karolowi Gustawowi (przyszłemu królowi Szwecji), a Wrangla mianowała gubernatorem Pomorza i kanclerzem uniwersytetu w Greifswaldzie. Miał też sprawować do końca wojny bezpośredni nadzór nad Marchią Brandenburską i Meklemburgią. W 1651 r. podniesiono go do godności hrabiego Salmis, a 2 lata później został wiceadmirałem floty wojennej. Przyznano mu też tytuł barona Lindenberg. W 1655 r. został lagmanem w Narke, a w 1657 r. w Upplandzie. Kiedy Karol Gustaw wstąpił na tron, Wrangel brał aktywny udział we wszystkich ważnych operacjach króla w Polsce i zaliczał się do najlepszych dowódców, jakimi Karol Gustaw dysponował (to Wrangel poprowadził wraz z Fryderykiem Wilhemem połączone wojska szwedzko-brandenburskie w czasie trzydniowej bitwy pod Warszawą w 1656 r.). W 1657 r. odpowiadał za przygotowania do wojny z Danią, a jesienią powierzono mu dowództwo armii, która oblegała i zdobyła Frederiksodde. W uznaniu jego zasług, król mianował go admirałem. W 1658 r. poprowadził wojsko szwedzkie przez zamarznięty Bełt, brał tez udział w licznych bitwach na lądzie i na morzu. Po śmierci Karola Gustawa został głównodowodzącym wojsk szwedzkich stacjonujących w Danii. Zasiadał też w radzie regencyjnej sprawującej rządy w imieniu Karola XI. W 1664 r. otrzymał stopień marszałka państwa, został 475 Niezwyciężony tez przewodniczącym Kolegium Wojskowego, choć sposób, w jaki pełnił tę funkcję, był w Szwecji powszechnie krytykowany. Wrangel ponosił dużą odpowiedzialność za kryzys armii i floty szwedzkiej, jaki miał miejsce w tamtym okresie. Kiedy Karol XI objął w końcu władzę w państwie, Wrangel nadal posiadał silną pozycję, ale jego kariera powoli dobiegała końca. Zachęcany przez radę, objął w 1674 r. dowództwo nad wojskiem w czasie wojny z Danią. Podczas jego nieobecności i na skutek sporów między generałami, armia szwedzka poniosła pamiętną porażkę pod Fehrbellin. Rozmiary klęski, a także konieczność oddania dowództwa swemu młodszemu następcy, wpędziły Wrangla w chorobę. Dnia 25 czerwca 1676 r. zmarł w posiadłości Spieker na Rugii. Jego synowie zmarli wcześniej, toteż na Wranglu wygasła hrabiowska gałąź rodu. Posiadłość Skokloster przeszła na własność rodu Brahe, kiedy to córka Wrangla wyszła za mąż za członka rady, Nilsa Nilssona Brahe. Wrangel kochał wojnę, sławę i łupy. Nie miał ogólnie żadnego pojęcia o pełnieniu funkcji państwowych w czasie pokoju. Dlatego też jego wpływy w radzie państwa były raczej niewielkie. Najwięcej satysfakcji odczuwał z pełnienia obowiązków związanych z wojną i wojskiem, cieszyło go też gubernatorstwo zagranicznych prowincji szwedzkich, gdzie zachowywał się jak udzielny książę, żyjąc w przepychu i rządząc według własnego uznania. Swe ogromne łupy i znaczne dochody płynące ze służby na rzecz państwa przepuścił na życie w przepychu i na wznoszenie coraz to nowych budowli, z których Skokloster i tzw. „Pałac Wrangla" na wyspie Riddarholm w Sztokholmie, świadczą o zamiłowaniu do sztuki. ERIKDAHLBERGH Erik Dahlbergh - hrabia, żołnierz, inżynier fortyfikacji, architekt - urodził się jako Erik Jónsson dnia 10 października 1625 r. w Sztokholmie. Jego ojcem był Jóns, a matką Dorotea Mattsdotter. Wychowywał się w ubóstwie i już we wczesnej młodości wysłano go w świat, aby samodzielnie zarabiał na swe utrzymanie. Uczęszczał do szkół w Vasteras, Uppsali, Norrkóping, Sóderkóping i Hamburgu. Pierwszej pracy podjął się w 1641 r. W służbie 476 Biografie bohaterów książki Gerharda Rehnskólda na stanowisku zwykłego pisarza. Jego pierwszy zwierzchnik wykorzystywał go jednak do wszelkich innych prac. Po kilku latach odkrył w chłopcu talent do rysowania i matematyki, więc polecił go dyrektorwi fortyfikacji w służbie króla Szwecji, Mardefeltowi. Wcześniej, bo w 1646 r., Erik objął stanowisko urzędnika prwoincji Pomorze. W trakcie wojny trzydziestoletniej zdążył jeszcze naocznie obejrzeć kilka ostatnich bitew tej wojny. W 1647 r. mianowano go na stanowisko konduktora d.s. fortyfikacji, a w 1648 r. został inżynierem. W 1650 r. powierzono mu ważną misję, w ramach której miał we Frankfurcie mad Menem zebrać 127 tys. riksdali, uzgodnionych na rzecz Szwecji w ramach pokoju westfalskiego od okręgów: szwabskiego, nadreńskiego i frankońskiego. Okres ten, trwający 3 lata, wykorzystał na dalszą naukę i podróże. Zajmował się wtedy studiowaniem takich przedmiotów jak matematyka, fortyfikacje i perspektywa. Odbył też nieudaną i niedokończoną pielgrzymkę do Jerozolimy. W czasie pobytu w Italii doskonalił swą wiedzę w zakresie architektury i rysunku. Kiedy w 1656 r. król Karol X Gustaw wezwał go do siebie do Polski, przebywał w Italii, ale stawił się na wezwanie monarchy 16 lipca w obozie pod Warszawą. Brał też udział w bitwie, która rozegrała się kilka dni potem. We wrześniu tegoż roku król mianował go porucznikiem wojsk kwatermistrzowskich. Wkrótce potem padł ofiarą panującej zarazy. Opuścił szeregi armii i w gorączce błąkał się po okolicy, aż w trakcie jazdy z Fromborka do Elbląga trafił do karczmy położonej nad Zalewem Wiślanym. Kiedy gospodarz zorientował się, co dolega jego gościowi, wyniósł go nad brzeg zalewu i ułożył na kilku wiązkach siana pod nadbrzeżną wierzbą. Krótko potem chorym zaopiekował się miejscowy rybak, który umieścił go w łodzi, ukrytej w szuwarach. Doglądał go, karmił, poił, zmieniał opatrunki, a kiedy po 3 tygodniach pękł ogromny wrzód, nastąpiło przesilenie chorby. Erik zaczął wracać do zdrowia, a wkrótce potem ponownie stawił się na rozkazy króla. W czasie pobytu w Polsce Dahlberg zebrał pokaźną kolekcję polskich dzieł sztuki; z tego okresu pochodzi też wiele jego rysunków - obok widoków zamków i miast oraz planów fortyfikacji i bitew, przedstawiają one także sceny batalistyczne, spotkania dyplomatyczne itp., uchwycone na żywo; część z nich posłużyła za 477 Niezwyciężony podstawę do rycin ilustrujących dzieło S. Pufendorfa. W okresie pobytu w Polsce Dahlberg prowadził zapiski w swym dzienniku, gdzie opisał m.in. przebieg swej choroby; opisuje w nim też swój pobyt w Gostyninie na Kujawach, gdzie oglądał przybitego do wrót zamku potwora, rzekomo żabę, która miała pożreć 7 więźniów trzymanych w lochach zamku. Największą sławę Dahlberg zdobył dzięki udziałowi w wojnie z Danią w latach 1657-1659. Pod koniec października 1657 r. armia szwedzka podeszła pod duńską, umocnioną twierdzę Frederiksodde. Po naradzie z udziałem członków sztabu zdecydowano się na szturm. Aby jednak zakończył się on sukcesem, potrzebna była wiedza o samej twierdzy. Zadania tego podjął się Dahlberg w towarzystwie podpułkownika Zanitza. Kilka razy w ciemnościach nocy pełzali na czworakach pod samą twierdzę, docierając aż do samych wałów obronnych. Zdobyli dzięki temu bezcenną wiedzę o systemie umocnień, niezbędną dla prawidłowego przygotowania planu natarcia. Kiedy w końcu wydano rozkaz do ataku, broniona przez 6 tysięcy Duńczyków twierdza zdobyta została przez 4 tysiące szwedzkich żołnierzy. Na armię szwedzką czekały jednak kolejne wyzwania: Fionia, Zelandia i oczywiście Kopenhaga. Zimowa kampania rozegrała się w styczniu 1658 r. Wielki Bełt stał skuty lodami, bo zima tego roku była wyjątkowo sroga. Dahlberg zbadał grubość oraz strukturę lodu i skłonił króla do przeprawienia całej armii przez zamarzniętą cieśninę. Zdarzenie to nazywane jest w literaturze szwedzkiej „Przeprawą przez Bełt". W okresie rządów regencyjnych za czasów niepełnoletniego następcy tronu Karola XI, Dahlberg odsunięty został od bezpośrednich wpływów na dworze. W międzyczasie pracował nad wydaniem swych szkiców i rysunków pochodzących z okresu kampanii Karola X Gustawa w Polsce i Danii. Odbył tez podróż do Francji, Holandii i Anglii, gdzie król Karol II bezskutecznie namawiał go do wstąpienia na jego służbę. W 1668 r. mianowano go komendantem Malmó, a w 1674 r. głównym kwatermistrzem armii szwedzkiej. Krótko potem został awansowany na stopień pułkownika. W czasie kolejnej wojny z Danią oddał królowi Karolowi XI cenne usługi, zwłaszcza w czasie bitwy pod Halmstad w dniu 17 sierpnia 1676 r. i pod Lundem 4 grudnia 1676 r. 478 Biografie bohaterów książki Po zakończeniu wojny szybko piął się po kolejnych szczeblach kariery zawodowej, aż w 1687 r. otrzymał tytuł hrabiego, a w 1693 r. mianowano go feldmarszałkiem. Od 1696 r. był gubernatorem Inflant, z sukcesem kilkakrotnie odpierał ataki wojsk saskich w czasie pierwszej fazy Wojny Północnej. Opracował plan przeprawy wojska przez Dynę dla Karola XII i przyczynił się swym geniuszem do zwycięstwa w bitwie pod Dyną 9 lipca 1701 r. W 1702 r. wycofuje się z czynnego życia zawodowego. Zmarł 16 stycznia 1703 r. w Sztokholmie. Pochowano go w kościele w Turinge, gdzie spoczywa w zaprojektowanym przez siebie grobowcu. Historycy szwedzcy zgodnie uznają, że pod względem talentu i sukcesów zawodowych należałoby Dahlberga umieścić w równym szeregu z takimi gwiazdami tamtej epoki jak Holender Coehoorn czy Francuz Vauban (Dahlberga nazywa się czasami „Vaubanem Szwecji"). To on uznawany jest za twórcę szwedzkiej szkoły fortyfikacyjnej. Jest też autorem lub dokonał przebudowy takich twierdz jak Góteborg, Malmó, Kalmar, Narwa, Rewal, Ryga, Neumunde, Wismar, Stade, Karlsten, Halsingborg, Karlshamn, Vaxholm, Dalaró, Vanersborg, Jónkóping, Kungsholmen, Drottningholmen, Landskrona, Stralsund, Szczecin. Na początku wzorował się na holenderskiej czy francuskiej sztuce fortyfikacyjnej, ale z czasem zaczął ją uzupełniać o własne udoskonalenia. Słynne stały się zwłaszcza jego twierdze nadmorskie i systemy obronne wzmacniane wieżami, które stały się z kolei wzorem dla innych fortyfikatorów. Jest też autorem planu, na którym założono Karlskronę. W 1661 r. Dahlberg otrzymał zlecenie na wykonanie cyklu rysunków przedstawiających najładniejsze miasta szwedzkie wraz z ich opisem. Jego rysunki rozpowszechniano wkrótce potem w postaci miedziorytów głównie we Francji i Holandii. Wydane zostały w formie albumu pod tytułem „Suecia antiqua et hodierna". MANGUS GABRIEL DE LA GARDIE Magnus De la Gardie urodził się w dniu 16 października 1622 r. w Rewalu. Najsłynniejszy potomek swego rodu, posiadającego francuskie korzenie - D'Escouperies de Languedoc, którego pierwsi 479 Niezwyciężony przedstawiciele osiedli w Szwecji jeszcze w XIV wieku. Syn Jacoba de la Gardie. Z racji swego pochodzenia, majątku i błyskotliwych talentów już od najmłodszych lat przeznaczony był do sprawowania najwyższych funkcji państwowych. Już we wczesnej młodości otrzymał staranne wykształcenie, dzięki lekcjom pobieranym u Mattiasa Biórnklou; w 1639 r. wybrano go na stanowisko „rector illustris" na Uniwersytecie w Uppsali. Następnych kilka lat spędził za granicą, gdzie zdobywał wiedzę na uniwersytetach. Kiedy w 1643 r. zaczęła się wojna z Danią, wrócił do kraju i zaciągnął się na służbę pod dowództwem Gustafa Horna. W tym samym czasie zaczął bywać na dworze królewskim, gdzie jego szlachetna osobowość, rycerskie maniery, umiejętności krasomówcze i świetny wygląd zrobiły silne wrażenie na 18-letniej Krystynie, która osiągnęła właśnie pełnoletność i koronowana została na królową (1644 r.). Rok później Magnusa mianowano dowódcą gwardii królewskiej, a w 1646 r. wysłano z misją dyplomatyczną do Francji. Po powrocie do Szwecji, obdarzony przez Krystynę wyróżnieniami i innymi dowodami łask, które nie znajdowały porównania w historii państwa szwedzkiego. Przez pewien czas wydawało się nawet, że królowa żywi o wiele głębsze uczucia dla młodego magnata, ale wkrótce potem, za jej wstawiennictwem, Magnus zaręczył się z siostrą Karola Gustawa, Marią Eufrosyną. Wesele odbyło się na zamku królewskim w Sztokholmie w 1647 r. Stało się to okazją do dalszych wyróżnień Magnusa. Tego samego roku został członkiem rady państwa, w 1648 r. generałem, w 1649 r. generalnym gubernatorem Inflant, w 1651 marszałkiem państwa, przewodniczącym Kammarkollegium, lagmanem prowincji Vastergotland i Dal, jak również podskarbim królewskim w 1652 r. Po okresie faworyzowania go przez Krystynę popadł nagle w niełaskę i osiadł w swej posiadłości, aż do czasu, kiedy Karol Gustaw wstąpił na tron. W 1654 r. mianowano go kanclerzem Uniwersytetu w Uppsali, a w 1655 r. generałem porucznikiem w Ingrii, Estonii i Inflantach. Przez dwa lata dowodził wojskami w Polsce, a potem walczył przeciwko Rosji. Mimo, iż jego dotychczasowa kariera związana była w dużej mierze ze służbą w armii, to jednak nie odnosił tu jakichś spektakularnych sukcesów. Odznaczył się dopiero w czasie wojny z Danią i w czasie oblężenia Pragi, ale swe prawdziwe talenty miał 480 Biografie bohaterów książki okazać dopiero w przyszłości. Ze względu na swój sposób postępowania, ściągnął na siebie królewską niełaskę. Karol Gustaw odwołał go z Inflant i mianował głównym negocjatorem w czasie rozmów z Polską. Był też jednym z sygnatariuszy pokoju oliwskiego w 1660 r. Karol Gustaw wyznaczył go w swym testamencie na stanowisko kanclerza państwa i na jednego z opiekunów niepełnoletniego wtedy Karola XI. Magnus - dzięki swym cechom osobowym i koligacjom z rodziną królewską- zapewnił sobie wpływ na sprawy państwa. W okresie tym był siłą napędową rządu szwedzkiego, stojąc na czele frakcji wojennej, w opozycji do frakcji pokojowej, na czele której stali Gustaw Bonde i Per Brahe. Partia magnata przeważyła w ostatecznym rozrachunku, co pchnęło Szwecje do uwikłania w kilka konfliktów politycznych i militarnych w latach 60. i 70. Klęski poniesione w czasie wojny 1675-1679 r. stały się powodem do powołania specjalnej komisji śledczej, która uznała, iż powodem klęski były zaniedbania, lekkomyślność, niekompetencja i bezmyślność De la Gardie i innych członków rady. W 1682 r. komisja uznała też, że regenci i senat winne były aktualnej sytuacji w państwie, ukarała ich więc wysoka karą, w wys. 4 min riksdali. Samego Magnusa potraktowano dość łagodnie, zmuszając go do wycofania się z czynnego życia politycznego i towarzyskiego. W polityce zagranicznej prawie zawsze stał po stronie Francji - było to wyrazem osobistego przekonania i wspomnień z lat młodości, a także być może efektem wyrachowania. Postawa taka stała się przyczyną wplątania Szwecji w wojnę z Polską i Rosją. Najciemniejszą stronę jego rządów stanowią jednak sprawy wewnętrzne i sposób, w jaki traktował finanse państwa. Kasę państwową wykorzystywał do pokrywania własnych wydatków, a poza tym na podstawie wątpliwych decyzji przyznawał sobie innego rodzaju gratyfikacje. Na skutek takich działań doprowadził do upadku floty wojennej, która niszczała z braku środków; załogi stanowiące garnizony twierdz głodowały albo dezerterowały, ponieważ żołnierzom nie wypłacano żołdu. Urzędy pogrążyły się w marazmie, wszędzie panował nieporządek, a cudzoziemcy, którzy odwiedzali Szwecję w okresie jej największej potęgi, zdumiewali się na widok jej upadku. Kiedy w 1672 r. Karol XI wstąpił na tron, Magnus 481 Niezwyciężony zyskał jeszcze silniejszą pozycję. Król chętnie wysłuchiwał jego porad. Jednak w 1675 r. Magnus zaczął tracić władzę, ponieważ jego polityka sprowadzała na kraj same nieszczęścia. Starał się zdobyć poparcie członków rady państwa przeciwko staraniom króla o ustanowienie władzy autorytarnej. W 1680 r. król odsunął go od decyzji związanych z polityką zagraniczną, ale awansował jednocześnie na riksdrotsa i przewodniczącego Sądu Apelacyjnego, co uznać można za dowód niełaski. W 1682 r. zwolniono go ze wszystkich pełnionych funkcji. Od tej pory Magnus osiadł w swych dobrach. Interesował się sztuką i nauką, wspierał Uniwersytet w Uppsali. Kochał architekturę, a wyrazem tego uwielbienia są takie budowle jak pałace w Leckó, Hójentorp, Mariedal, Kaggleholm, Ekholmen, Venngarn i inne. Częściowo z własnych funduszy pokrywał koszta budowy kościołów i szkół w biedniejszych gminach. Dbał o rozwój języka szwedzkiego, kultywował dawne tradycje i dbał o pamiątki z dawnych lat. Opiekował się nauką, posiadał duże księgozbiory w swych pałacach, a nawet sam tworzył. Utrzymywał stałe, osobiste kontakty ze światem nauki całej Skandynawii, wspierając uczonych na różne sposoby. Uważa się go za największego mecenasa nauki i sztuki, jaki kiedykolwiek pojawił się w historii Szwecji. Z drugiej strony kierowała nim zwykła chciwość, ponieważ mimo ogromnych dochodów, jakie uzyskiwał każdego roku z różnych źródeł, uważał je ciągle za nie wystarczające. W okresie, kiedy wprowadzono w życie przepisy o redukcji dóbr, stracił wiele swych posiadłości, co pomniejszyło znacznie jego roczne dochody. Odbiło się to też na jego zdrowiu, ponieważ nie należał do osób o silnej osobowości, potrafiącej znieść przeciwności losu. Skarżył się swym przyjaciołom na los, jaki go spotkał, nie rozumiejąc, że sam jest jego mimowolnym sprawcą. Pogrążony w smutku, upokorzony, pomijany w łaskach, zubożały i lekceważony przez innych spędził ostatnie lata swego życia w Venngarn, gdzie zmarł 26 kwietnia 1686 r. ARVID WITTENBERG Arvid Wittenberg (1606-1657), urodzony w posiadłości Johannisberg w parafii Borga w Finlandii w 1606 r., wywodził się z rodziny o nie- 482 Biografie bohaterów książki mieckich korzeniach, chociaż sam podobno po niemiecku nie mówił. Ród, z którego wywodził się szwedzki dowódca, nazywał się Wirtenberg von Debern. Jego ojciec - Hans Wirtenberg von Debern - pełnił funkcję namiestnika w Nyslott i asesora w sądzie apelacyjnym w Abo; matka miała na imię Magdalena, z domu Schónfeld. Karierę wojskową rozpoczął Wittenberg w 1622 roku, a już w 1629 r. awansowano go na stopień kapitana. W 1933 roku należał do grupy dowódców, którzy prowadzili fińskie oddziały w bitwie pod Hameln. Rok później stał na czele własnego regimentu w czasie zakończonej porażką bitwy pod Nórdlingen. Wzięto go wtedy do niewoli, ale po jakimś czasie wymieniono i oddano pod komendę Banera. Odznaczył się w czasie bitwy pod Wittstock w 1636 r., zniósł nieprzyjacielski oddział pod Melentin w grudniu 1637 r., przyczynił się do zwycięstwa pod Chemnitz w 1639 r., w tym samym roku rozbił oddział węgierski, ale w następnym roku poniósł porażkę pod Plauen. Awansowany do stopnia generał majora, dzielił przez jakiś czas wraz z Adamem Pfuelem i Carlem Wranglem obowiązki dowódcze po śmierci Banera aż do czasu, gdy mianowano na główne stanowisko dowódcze Torstenssona. W czasie kampanii Torstenssona w Danii dowodził jednym z pierwszych oddziałów, które przekroczyły granicę i skutecznie walczył w czasie zajmowania Holsztynu. W 1645 r. mianowano go generałem kawalerii; wraz z Torstenssonem wyruszył do Czech, a w lutym 1645 r. poprowadził do ataku prawe skrzydło szwedzkiego wojska w czasie bitwy pod Jankowicami. Kiedy Torstensson zrezygnował z dalszej służby, Wittenberg dowodził operacjami w Czechach, na Śląsku i na Morawach aż do chwili, kiedy funkcję głównodowodzącego objął Wrangel. Do końca wojny trzydziestoletniej służył pod jego rozkazami, odnosząc wiele sukcesów. Pod podpisaniu pokoju westfalskiego w 1648 r., mianowany na stanowisko rikstygmastare i naczelnego dowódcę artylerii w randze generała. W 1651 r. podniesiony do godności barona; z tej okazji otrzymał parafię Loimijoki w Finlandii; w tym samym roku mianowany członkiem rady państwa i członkiem Kolegium Wojskowego; w styczniu 1652 r. mianowany hrabią Nyborg, co wiązało się z otrzymaniem dóbr w prowincji Keksholm. Karol X Gustaw mianował go w 1655 r. feldmarszałkiem i gubernatorem Pomorza. 483 Niezwyciężony Powierzono mu też dowództwo jednej z trzech armii, które zaatakowały Polskę. Na czele 17-tysięcznej armii wkroczył w lipcu 1655 r. do Wielkopolski. To właśnie Wittenberg zmusił do kapitulacji polską szlachtę pod Ujściem i wymógł na niej podpisanie aktu kapitulacji w dniu 25-ego lipca. Wielkim sukcesem militarnym generała było zdobycie Krakowa dnia 17-ego października i zmuszenie Czarnieckiego do kapitulacji. W 1655-56 r. był komendantem Warszawy. W czasie oblężenia Częstochowy był bezpośrednim zwierzchnikiem gen. Mullera i to właśnie Wittenberg wydawał mu większość rozkazów. W czerwcu 1656 r., złożony podagrą, bronił Warszawy przed atakiem wojsk polskich, ale na skutek ogromnej przewagi Polaków musiał skapitulować. Rozjątrzone tłumy zwycięzców, wbrew warunkom kapitulacji, omal nie rozszarpały Wittenberga na strzępy i rzuciły się na własnych wodzów, usiłujących zapobiec mordowi. Feldmarszałek nie chciał do końca zgodzić się na warunki kapitulacji przedstawione mu przez stronę polską i dlatego zamiast do Torunia, jak przewidywała umowa, przewieziono go do Zamościa i umieszczono w tamtejszej twierdzy. Zmarł 1657 r., w celi zamojskiego więzienia. Na temat Wittenberga tak pisał Wacław Potocki w „Wojnie Chocimskiej": Dali próby odwagi w szwedzkiej onej wrzawie, Gdy szturmem Wirtemberga dostali w Warszawie, Który wczoraj triumfy swoje mierzył w strychy Nie wojsko, nie żołnierze, holik go wziął lichy Historiografia szwedzka przedstawia go jako zdolnego dowódcę, który obok znaczących sukcesów odznaczał się również wieloma negatywnymi cechami, typowymi dla owej epoki. Twardy aż do okrucieństwa, przyczynił się swym postępowaniem do wzrostu wrogich nastrojów w społeczeństwie polskim. Nienawiść, jaka go powszechnie otaczała, stała się też przyczyną jego uwięzienia wbrew warunkom wynegocjowanym po poddaniu Warszawy. Karol Gustaw czynił wiele wysiłków, aby wymienić Wittenberga na innych jeńców, ale bezskutecznie. Dopiero 11 lat po zakończeniu wojny ciało Wittenberga przewieziono do Szwecji. W dniu 484 Biografie bohaterów książki 14 kwietnia 1671 r. odbyły się uroczystości żałobne w kościele Riddarholmskyrkan. Ciało feldmarszałka przewieziono następnie do kościoła w Badelunda, gdzie zostało pochowane. Wittenberg ożenił się w 1635 roku z niemiecką panną, której na imię było Anna; nie wiemy, jak miała na nazwisko. Zostawił po sobie syna - Leonarda Johana, który dosłużył się w armii szwedzkiej stopnia generała porucznika. W 1679 r. to właśnie na nim wygasła linia rodu Wittenberg. PER BRAHE (MŁODSZY) Per Brahe (1602-1680), pochodził ze słynnego rodu, który mniej więcej od połowy XVI wieku wywierał duży wpływ na życie polityczne w Szwecji. Per Brahe, zwany „młodszym" urodził się w 1602 r. w rezydencji rodowej w Rydboholm (Roslagen). Przyszedł na świat w niezwykłych okolicznościach i warto chyba o tym napisać, ponieważ nie po raz pierwszy w historii rodu Brahe mogło dojść do skandalu związanego z zawarciem związku małżeńskiego. Jeszcze za czasów księcia Karola Sudermańskiego ojciec Pera - Abraham Brahe - zapałał namiętną miłością do córki riks-drotsa Nilsa Gyllenstierny - Elsy. Piękna Elsa odwzajemniała uczucie do przystojnego i bogatego Abrahama, a związek akceptowany był również przez rodziców obu stron. Jednak ze względu na niepewną sytuację polityczna w kraju, jaka panowała w ostatnich latach XVI wieku, ślub odkładano na późniejszy czas, aż do wyjaśnienia, kto ostatecznie zasiądzie na tronie Szwecji. Było to całkiem zrozumiałe w ówczesnych czasach, ponieważ tak ważnego wydarzenia nie traktowano jak kolejnego święta czy okazji do wypitki. Przygotowania do zaręczyn i ślubu trwały wiele miesięcy, a zaangażowanych w to było kilkadziesiąt osób w obu rodzinach. Była to tak ważna uroczystość, iż nie wyobrażano sobie, aby ślub można było zawrzeć nagle - bez przygotowań, zapowiedzi, bez gości z najznamienitszych rodów, bez wspaniałej uczty no i oczywiście bez obecności rodziców. Jednak dla młodej pary - Elsy i Abrahama - oczekiwanie stało się już zbyt długie i nieznośne, dlatego postanowili oboje wyjść losowi naprzeciw. Być może wskazówką dla Abrahama był właśnie postępek jego siostry Sigrid, który pan Abraham opisał 485 Niezwyciężony nawet dokładnie w swoim pamiętniku. W każdym razie pewnego dnia 1601 r., kiedy piękna Ełsa odbywała właśnie przejażdżkę, na drodze pojawił się nagle Abraham, który po prostu porwał swą własną narzeczoną i uprowadził ją do Rydboholm. Szybko rozesłano zaproszenia do najbliżej mieszkającej rodziny, przyjaciół i sąsiadów, po czym odbyło się skromne wesele. Państwo Brahe mieli z tego związku kilkoro dzieci, a najwyższych godności, sławy i honorów doczekał właśnie Per, urodzony w 1602 r. Był on wnukiem innego Pera Brahe - zwanego dla odmiany „starszym", który w historii Szwecji zapisał się m.in. tym, iż był drugą osobą w państwie, której przyznano tytuł hrabiowski. Hrabia Abraham Brahe był świadom, iż zrobienie jakiejkolwiek kariery wojskowej w takim kraju jak Szwecja wymaga talentu, wiedzy no i oczywiście odpowiednich koligacji rodzinnych. O te ostatnie nie musiał się martwić, ale już od samego początku dbał, aby jego potomkowie zdobyli odpowiednie wykształcenie. Odnosi się to przede wszystkim do Pera, który w 1618 r., w wieku 16 lat, odbył ciekawą podróż zagraniczną, połączoną z nauką. Dwa lata spędził na akademii w Giessen, a jednym z przedmiotów, które tam studiował, była teologia. Aby poznać ją dokładnie, Per nauczył się hebrajskiego. Z Giessen udał się przez Strassburg do Paryża, gdzie na specjalne życzenie swego ojca zaczął uczyć się francuskiego. Po zakończeniu nauki w Paryżu udał się do Anglii, a potem do Holandii, a wszędzie z zainteresowaniem przypatrywał się wszystkiemu, co nowe i niezwykłe. W końcu w 1621 r. powrócił do Szwecji. Tutaj z niezwykłą gorliwością przystąpił do zdobywania wiedzy o samej Szwecji. Ciągnęło go jednak za granicę, dlatego też wkrótce ponownie wyjechał za granicę, tym razem do Londynu, Paryża, Rzymu, Strassburga i Wenecji. W końcu, w wieku 24 lat, wrócił do rodzinnego kraju. Młodym, ambitnym i wykształconym magnatem zainteresował się król Gustaw Adolf, który miał zwyczaj zatrudniać utalentowanych ludzi na swoim dworze albo w kancelarii czy też w jakimś innym urzędzie. W taki właśnie sposób swą wielką karierę w służbie państwa szwedzkiego zaczynali tacy sławni mężowie jak Lennart Torstensson, Carl Gustaw Wrangel, Johan Baner, Gustaw Horn czy Clas Flemming. Johan Skytte wypowiedział wtedy znamienne zdanie, iż „każdy monarcha jest taki, jak ci, którymi 486 Biografie bohaterów książki się otacza". Decyzja, jaką podjął Gustaw Adolf, okazała się właściwa, ponieważ Per znakomicie czuł się w kręgach wojskowych i wielokrotnie odznaczył się odwagą i talentem, przez co Gustaw Adolf zaliczał go do swych najbliższych i najwierniejszych przyjaciół. Młody Per zetknął się z wojną już w tym samym 1626 roku, ponieważ u boku Gustawa Adolfa uczestniczył w podboju Prus i Pomorza Gdańskiego; wraz z królem zdobywał Piławę, Braniewo, Frombork, Elbląg, Tczew i Malbork. W czasie walk z Polakami kilkakrotnie stał u boku króla, ratując go z różnych opresji. W marcu 1628 r. pojawił się w obozie szwedzkim pod Tczewem, gdzie król osobiście mianował go pułkownikiem konnego regimentu smalandzkiego. Brahe jeszcze tego samego dnia odznaczył się w walce z polskimi oddziałami. Choroba nie pozwoliła mu jednak pozostać na dłużej w Prusach, dlatego niedługo potem, wraz ze swym pułkiem wrócił do Kalmara. W 1630 r. chciał zrezygnować z kariery wojskowej i całkowicie poświęcić się pracy w administracji państwowej, co bardziej, jak powiadał, pasowało do jego charakteru i usposobienia. Jednak nie dane mu było osiąść na „ciepłej posadzie" w Sztokholmie. Król miał w nim tak duże upodobanie, iż Brahe musiał mu towarzyszyć przez kolejne dwa lata w czasie kampanii niemieckiej. W 1632 r. król mianował go nawet członkiem rady królewskiej, a jednocześnie lagmanem w prowincjach Vastmanland, Bergslagen i Dalarna. W radzie królewskiej miał zajmować się m.in. sądownictwem. Gustaw Adolf zamierzał mianować Pera na funkcję riksdrotsa, którą do niedawna pełnił stryj Pera, Magnus. Niestety, śmierć króla w listopadzie 1632 roku pokrzyżowała te plany. Riksdrotsem został brat Axela Oxenstierny, Gabriel, którym kanclerz z łatwością mógł sterować według własnego upodobania. Brahe różnił się w niektórych poglądach od kanclerza, który w związku z tym starał się odsunąć go od bezpośredniego wpływu na sprawy państwowe. To m.in. dlatego Brahe mianowany został w 1635 r. gubernatorem Pras, aby nie był przeszkodą dla kanclerza w realizacji jego planów. W chwili, kiedy w Sztumskiej Wsi rozpoczęły się polsko-szwedzkie negocjacje, Brahe miał 33 lata. Był mężczyzną o wąsko osadzonych oczach, prostym, kształtnym nosie, cienkim wąsiku 487 Niezwyciężony i małej, lekko wysuniętej do przodu brodzie. Brahe był największym posiadaczem ziemskim w Szwecji i jednym z najbardziej zarozumiałych arystokratów w kraju. W służbie dla kraju spędził już dziewięć lat, nabrał więc pewnego doświadczenia w sprawach wielkiej polityki. Wyrobił też sobie własne poglądy na wiele spraw, co nierzadko prowadziło do powstania różnicy zdań między nim a Oxenstierna. Brahe był uparty, skrajnie konserwatywny i opanowany przesądami klasowymi, zwłaszcza w odniesieniu do praw przysługujących arystokracji (przewyższał w tym względzie na przykład Axela Oxenstierne, polityka stojącego na mocnych nogach, który mimo całego zarozumialstwa związanego z przynależnością do swej klasy, umiał czasem iść na kompromis, jeśli wymagały tego okoliczności; obaj panowie często spierali się ze sobą w czasie posiedzeń Rady). Brahe z dużą rezerwą odnosił się na przykład do handlu. Dla niego liczyła się tylko ziemia. Poza tym był wielkim zwolennikiem społeczeństwa opartego na wyraźnych podziałach klasowych, ponieważ, jak to kiedyś wyraził, wiadomo, jak ważną rzeczą jest „aby społeczeństwo dzieliło się na klasy, dzięki czemu nie wszyscy będą jak świńskie łapy". Ludzie na ulicach kłaniali mu się głęboko, a niektórzy w swej gorliwości oddawali nawet pokłon śladom wyżłobionym w ziemi przez koła jego karety. Lecz chociaż Brahe pełen był tak typowych dla całej arystokracji wad, to mógł jednak poszczycić się także wieloma cnotami. Jego wiedza, żarliwe oddanie i szacunek dla prawa zrobiły z niego doskonałego urzędnika. Udowodnił to jako gubernator Finlandii, którą to funkcję sprawował od 1637 do 1646 roku. W ciągu czterech lat objechał cały kraj, obserwował, poprawiał, w wielu miastach dzięki jego inicjatywie powstały szkoły, a w Viborgu gimnazjum. Zdążył też założyć uniwersytet w Abo i w 1646 r. został jego pierwszym rektorem. Uporządkował między innymi sprawy związane z funkcjonowaniem poczty i przeprowadził reformę celną. Władze szwedzkie tak bardzo zadowolone były z wyników jego pracy, iż w nagrodę przyznano mu w lenno Kajaneborg (to tam więziono Johannesa Messeniusa, to tam urodził się Arnold Messenius), Kajana, Kuopio oraz Idensalmi. Był założycielem kilku nowych miast: Kajana, Kristinestad i Brahestad. Za własne pieniądze 488 Biografie bohaterów książki wzmocnił twierdzę Kajanebrog. Nawet miejscowa ludność chwaliła sobie jego rządy i to tak bardzo, że wiele lat później, żeby powiedzieć, że dawniej były lepsze czasy, wyrażano to w formie zdania „Za czasów hrabiego". Po powrocie do Szwecji Brahe osiadł w swym majątku w Grenna, rozbudował siedzibę rodową Brahehus, odrestaurował inną posiadłość położoną w Visingsborgu, założył tam też drukarnię i gimnazjum, a pracujących w nim nauczycieli utrzymywał z własnych dochodów. Jak wiele innych osób, przynależnych do najwyższej klasy, uważał za rzecz naturalną, że za wysokie miejsce, jakie zajmował w hierarchii społecznej, winien odwdzięczyć się służbą na rzecz kraju i odwagą osobistą. W młodości walczył pod komendą Gustawa Adolfa i to on osobiście zaopiekował się rannym królem, kiedy ten w 1627 roku otrzymał postrzał w czasie walk o Gdańską Głowę (łódź, którą król płynął przez Wisłę, ostrzelana została przed polskie wojsko). Miał dość swoisty stosunek do spraw państwowych, przejawiający się tym, iż dobro kraju stawiał na pierwszym miejscu. To właśnie prowadziło nierzadko do sporów z kanclerzem Oxenstierna. Tak na przykład, po śmierci Karola X Gustawa w 1660 r., stanął na czele opozycji, która zdecydowanie domagała się odsunięcia od władzy królewskiego brata, Adolfa Johana. Brahe przyjął taką postawę mimo, iż książę był jego zięciem! Równie zdecydowanie sprzeciwiał się wszelkiego rodzaju roszczeniom wysuwanym wobec skarbu państwa przez byłą królową Krystynę. A kiedy pod koniec lat 60, sprawująca władzę klika doprowadziła państwo na skraj ruiny, to właśnie „młody Brahe" sporządził aktualny bilans, znany później jako „Niebieska księga", wprowadził oszczędnościowy program wydatków budżetowych i tym samym uratował kraj od ruiny. W latach 70, ze względu na wiek i stan zdrowia, powoli ograniczył swój udział w pracach rządu i administracji. Coraz rzadziej zaglądał do Sztokholmu, coraz więcej czasu spędzał na odpoczynku niż w pracy. W końcu w 1680 r., widząc, iż Brahe zaczyna wykazywać oznaki starczego zdziecinnienia, postanowiono odsunąć go od wszelkich obowiązków. Zmarł dnia 12 września 1680 r., a więc dokładnie 45 lat po podpisaniu traktatu pokojowego w Sztumskiej Wsi. Ciekawostką jest to, iż w 1628 r. poślubił Krystynę Katarzynę Stenbock, córkę Gustawa Erikssona Stenbocka - tego samego, który 489 Niezwyciężony Biografie bohaterów książki dwa lata wcześniej zdobył dla Szwedów Malbork. Natomiast drugą żoną Pera Brahe została w 1653 r. baronowa Beata de la Gardie, córka Johana de la Gardie, wdowa po Lenarcie Torstenssonie. ERIK OXENSTIERNA Erik Oxenstierna (1624-1656), należy do tych bohaterów historii szwedzkiej, których historycy i pisarze opisują zazwyczaj w ciepłych, przyjaznych słowach. Jego przymioty, cechy charakteru, wybitny umysł i dokonania stawiane są zawsze jako wzór postępowania. Erik był młodszym synem kanclerza Szwecji, Axela Oxenstierny. Urodził się 13 lutego 1624 roku w posiadłości Fiholm położonej w prowincji Sódermanland. Już sam spis posiadłości, które do niego należały, pokazuje, iż mimo młodego wieku dość szybko doszedł do szczytów: hrabia na Sedermóre, baron Kimito, pan na Tidón, Julstad i Viby. Już we wczesnej młodości objawiał cechy człowieka o wielkim umyśle, zapale do pracy i patriotycznej postawie. Miał też miły, przyjazny wszystkim sposób bycia, dzięki czemu prawie że nie miał wrogów, a za to wielu przyjaciół w tzw. „wyższych sferach". Stał się wkrótce ulubieńcem salonów towarzyskich. Wszystkie te przymioty już wcześniej zwróciły uwagę jego ojca, który doszedł szybko do wniosku, iż Erika trzeba przeznaczyć do wielkiej polityki, a podstawą kariery miały być studia na uniwersytecie w Uppsali. Erik miał tam - jak określił to ojciec - „zdobyć podwaliny pod swoją przyszłą karierę w zakresie takich dziedzin jak teologia, filozofia i łacina. W Uppsali Erik zawarł bliską znajomość - która stopniowo przemieniła się w prawdziwą przyjaźń - z przyszłym królem Szwecji, Karolem Gustawem. Jak podają dawne źródła, Erik wygłosił w czasie studiów wiele oracji po łacinie, miedzy innymi jedną na cześć swego stryja Gabriela Oxenstierny. W 1642 r., po zakończeniu nauki, wybrano go na rektora illustris. Wkrótce wyjechał ze Szwecji, aby odbyć tradycyjną dla jego sfery podróż zagraniczną. Odwiedził m.in. Niemcy, Italię, Szwajcarię, Francję i Holandię. Podróż trwała całe dwa lata. W jej trakcie spotkał się m.in. z Gabrielem, który reprezentował Szwecję w czasie negocjacji pokojowych w Osnabriick. 490 Za robienie kariery politycznej zabrał się w 1645 r., kiedy to po powrocie z zagranicy królowa Krystyna powierzyła mu stanowisko komorzego (overkammarherre) na swoim dworze. Jej decyzja wzmocniła jeszcze bardziej plotki, które krążyły od kilku lat wśród dworzan i urzędników, jakoby kanclerz po cichu planował wyswatać swojego syna z dziedziczką korony Wazów. Pierwsza myśl 0 takim małżeństwie pojawiła się podobno już w 1633 r., na spotkaniu w Heilbronn, w którym uczestniczył także Richelieu. Kardynał był świadomy, że śmiałe plany kanclerza mogą wywołać w Szwecji duże wzburzenie i niezadowolenie innych magnatów, którzy na pewno nie życzyliby sobie dalszego wywyższenia rodu Oxenstierna ponad inne rodziny. Dlatego też Richelieu zaproponował, aby w roli „swatającego" i mediatora wystąpił sam król Francji. Aby zaś pozytywnie nastawić do tej propozycji stany szwedzkie, kardynał zaoferował francuską pomoc w postaci wojska i pieniędzy w czasie toczonej przez Szwedów wojny z cesarzem. Wszystkie plotki i ewentualne plany swego kanclerza ucięła ostatecznie sama Krystyna, która w 1646 r. wysłała Erika do Estonii, mianując go gubernatorem tej prowincji i Rewalu. Erik podlegał na tym stanowisku swemu stryjowi Gabrielowi, który był wtedy ministrem finansów i jednocześnie gubernatorem Inflant. Ze względu na uporczywe plotki, jakie nadal krążyły po kraju 1 wywoływały niechęć wielu środowisk do rodziny Oxenstiernow, kanclerz zaapelował do syna, aby ten jak najszybciej wstąpił w związek małżeńskich. Edkowi wybrano nawet kandydatkę - była nią Elsa Elisabeth Brahe, córka Nilsa Brahe, który poległ pod Liitzen u boku Gustawa II Adolfa. Funkcję gubernatora Estonii Erik sprawował aż do 1652 roku. Wykazał się na tym stanowisku wieloma pozytywnymi cechami, pracowitością i zrozumieniem spraw lokalnych. Zyskał też sobie wielki szacunek i ogólną sympatię ze względu na swe miłe usposobienie i wysoką kulturę osobistą. Dlatego też w 1652 roku królowa mianowała go członkiem swej rady i przewodniczącym tzw. „Rady handlowej" utworzonej dla zarządzania sprawami związanymi z istniejącymi w Ameryce Północnej koloniami szwedzkimi. W 1654 r. mianowano go wicekanclerzem, a w sierpniu udał się do Holsztynu, aby towarzyszyć w drodze do Szwecji przyszłej żonie Karola X 491 Niezwyciężony Gustawa (wtedy już króla Szwecji), Hedvig Eleonory. A kiedy wkrótce potem zmarł kanclerz Axel Oxenstierna, na jego miejsce mianowano właśnie Erika. Kandydatura ta nie wywołała protestów ze strony innych magnatów, a współpraca nowego kanclerza z nowym królem już od początku układała się bardzo dobrze. W 1655 roku udał się wraz z królem na wojnę z Polską. Wyprawa zaczęła się dla Erika dość pechowo, ponieważ w porcie zatonął statek, na którym Erik miał płynąć do Polski. Na okręcie znajdowały się jego rzeczy osobiste i wszystko, czego potrzebował w czasie pobytu po drugiej stronie Bałtyku: konie, powozy, skrzynie z rzeczami - teraz wszystko to spoczywało na dnie morza. Erik musiał więc zostać w Szwecji, aby przygotować nowy ekwipunek i dołączył do króla dopiero w Warszawie na jesieni. Król powierzył mu funkcję gubernatora Prus, którą sprawował aż do swej śmierci w 1656 roku. Kariera Erika w Prusach nie trwała zbyt długo. Zdążył jednak uczestniczyć w kilku ważnych wydarzeniach, które zaciążyły potem na losach wojny polsko - szwedzkiej. Prowadził mianowicie negocjacje z Fryderykiem Wilhelmem, starając się przekonać elektora, aby przeszedł na stronę szwedzką. Rezultatem tego były dwa traktaty podpisane w Malborku i Królewcu, w których elektor opowiedział się ostatecznie po stronie Karola Gustawa. Był to wielki sukces kanclerza szwedzkiego, który przysporzył mu wiele sławy i wdzięczność ze strony króla. Erik Oxenstierna przebywał często w Malborku, który wybrał sobie na swą rezydencję jako gubernator Prus. Była to słuszna decyzja zarówno pod względem logistycznym, jak i militarnym. Tutaj krzyżowały się wszystkie drogi szwedzkich kurierów, zamek wykorzystywano na kwatery dla żołnierzy oraz jako magazyn żywności, sprzętu i amunicji. Poprzez Nogat Szwedzi mieli łatwy dostęp do Wisły, a z Malborka łatwo i szybko można się było dostać do innych miast prowincji, w których Szwedzi mieli już swoje garnizony: Torunia, Chełmna, Brodnicy, Golubia, Elbląga, Fromborka czy Braniewa. Strategiczne znaczenie miało bliskie położenie w stosunku do Elbląg, który w czasie wojny stał się dla Szwedów ważnym portem morskim. To tutaj dostarczano ze Szwecji sprzęt, ludzi, konie, broń, amunicję, proch, ubrania i żywność, stąd też wywożono zdobycze wojenne zrabowane w Polsce. 492 Biografie bohaterów książki Nazwisko Oxenstierna było zresztą znane miejscowej ludności już wcześniej. W latach 1626-1635 władze szwedzkie zarządzające tą prowincją właśnie w Elblągu miały swoją siedzibę. Często przebywał tutaj Gustaw II Adolf, a kanclerz Axel Oxenstierna mieszkał w Elblągu w latach 1626-1630, pełniąc obowiązki gubernatora Prus. Teraz tę samą funkcję pełnił jego syn Erik. Podobno Elblążanie z pewną sympatią wspominali starego kanclerza, nic więc dziwnego, że teraz część tego uczucia przelali na jego syna. Sprawowanie tak odpowiedzialnej funkcji jak gubernator Prus nie było dla Erika Oxenstierny rzeczą łatwą. Jego władzy podlegały dziesiątki miast, po okolicy krążyły oddziały Czarnieckiego, a kontrybucje, rabunki i przemoc, jakich lokalna ludność doświadczała od Szwedów, bardzo nieprzychylnie nastawiały ją do okupantów i do ich gubernatora. Osobiste cechy charakteru Erika w zetknięciu z rzeczywistością wojny okazały się zbyt „ludzkie". Kanclerz wielokrotnie stawał twarzą w twarz ze zdarzeniami, których nie doświadczał w Szwecji czy w Estonii. Jego wrażliwa natura nie potrafiła znieść grozy i okrucieństwa wojny. Zabitych i rannych żołnierzy liczono w tysiącach, istniało też ciągłe zagrożenie ze strony polskich oddziałów, które coraz odważniej zapuszczały się na tereny podległe gubernatorowi. Erik musiał zajmować' się na co dzień dziesiątkami spraw związanych z zaopatrzeniem, transportem, dostawami sprzętu, broni i amunicji, zdobywaniem żywności, prowadzeniem rachunków, korespondencji itp. Coraz bardziej utwierdzał się też w przekonaniu, iż polityka prowadzona przez Karola Gustawa jest błędna. Król, po zajęciu całej Polski, zaczął roić pomysły o podboju Rosji, tak, aby jego zwierzchności podlegały w końcowym efekcie tereny rozciągające się aż do Morza Kaspijskiego. Planom takim przeciwstawiał się zdecydowanie Erik, który chciał skoncentrować się na zachowaniu żywotnych dla Szwecji zdobyczy w Inflantach, Prusach i na Pomorzu. Doprowadziło to w końcu do ochłodzenia przyjaznych dotąd stosunków z królem, a do głosu zaczął coraz częściej dochodzić jeden z królewskich faworytów, Christoffer Carl von Schlippenbach - brutalny, gwałtowny, nie wzbudzający zaufania raptus. Ten trójstronny konflikt miał nieoczekiwany finał. Przepracowany i rozczarowany królem Erik, zapadł w połowie października 493 Niezwyciężony 1656 r. na gwałtowną chorobę. Stał się mianowicie ofiarą zarazy, która szalała wówczas na Warmii, Mazurach i w Prusach, zbierając obfite żniwo wśród żołnierzy i ludności bez względu na płeć, status i pochodzenie. Choroba dopadła też w końcu Erika, a stało się to we Fromborku, gdzie przebywał wraz z królem, jego żoną i sztabem. Dnia 16 października królowa odjechała do Szwecji, aby uniknąć zarazy. Erik leżał w łóżku, pielęgnowany przez swą żonę Elsę. W końcu nadeszła krytyczna noc z 22 na 23 października. Choroba osiągnęła swój stan krytyczny. Stan chorego był już tak zły, że oczekiwano już tylko na śmierć, która mogłaby ulżyć mu w mękach. W ostatnich godzinach świadomości Erik zdążył jeszcze przyjąć komunię i łagodnie napomnieć żonę, że zalewając się łzami i rozpaczając nad jego odejściem nie zachowuje się jak na chrześcijankę przystało. W końcu, rankiem 23 października około godz. 6, oddał ostatnie tchnienie. W jego osobie król Szwecji utracił przyjaciela, oddanego sobie urzędnika i wiernego sługę państwa. ADOLF JOHAN Adolf Johan (1629-1689) przyszedł on na świat 11 października 1629 r. na zamku Stegeborg, tym samym, w którym do 1598 r. zamieszkiwała siostra Zygmunta Wazy, Anna. Jego ojcem był Johan Casimir - książę Palatynatu Dwóch Mostów, a matką Katarzyna - córka Karola IX i przyrodnia siostra Gustawa II Adolfa. Kiedy Adolf Johan miał 10 lat, zmarła mu matka, co miało negatywny wpływ na wychowanie młodego chłopca. Już we wczesnej młodości umysł jego pełen był dziwnych pomysłów, idei, zamierzeń i planów. Był trudny w wychowaniu, ale jego opiekunowie tłumaczyli to utratą matki. Przez kolejne lata aż do pełnoletności mieszkał na dworze królewskim w Sztokholmie, gdzie wychowywał się z przyszłą królową Krystyną i jej następcą na tronie, a swym bratem, Karolem Gustawem. To tam nabrał właściwych manier, obycia, ogłady, tam spotkał ludzi zajmujących w państwie najwyższe stanowiska, pochodzących z najlepszych rodów. Mimo, iż sam pochodził z książęcego rodu, a matka należała do królewskiej rodziny Wazów, obu książąt - a zwłaszcza Karola Gustawa - traktowano na dworze niezbyt przychylnie. Było to raczej tolerowanie ich 494 Biografie bohaterów książki obecności. Powodem takiego stosunku do obu książąt były plotki, jakoby Krystyna szykowała starszego z nich na swego następcę na tronie Szwecji. Rada i arystokracja nie godziły się na takie rozwiązanie, widząc w Karolu Gustawie zagrożenie dla swych samodzielnych rządów w państwie. Kiedy Adolf Johan miał 16 lat, zaręczono go dzięki wstawiennictwu Krystyny z Elsą Beatę Brahe, córką Pera Brahe (młodszego). W 1642 r. mianowano go na stanowisko podkomorzego, a 2 lata później został następcą Torstenssona, jak również gubernatorem prowincji Vastgotland, Dal i Varmland. W 1653 r. otrzymał tytuł marszałka z przynależnym do tego tytułem „grand maitre". Tę ostatnią nominację zawdzięczał niewątpliwe bratu, którego pozycja na dworze i w państwie zmieniła się diametralnie, kiedy to w 1650 r., na posiedzeniu riksdagu, Krystyna za pomocą kilku mistrzowskich rozgrywek wymogła na posłach, aby już wtedy ogłosili Karola Gustawa następcą tronu. Po stronie Karola opowiedziały się wtedy dwa niższe stany oraz duchowieństwo; przeciwne - i to zdecydowanie - były kręgi magnackie, ale w końcu i one musiały pogodzić się z wyborem i „polubić" następcę. Tytuły, funkcje i stanowiska przynależne Adolfowi Johanowi nie były tylko pozorne, ale wiązały się z pewnymi obowiązkami no i oczywiście wysoką pensją. Kiedy jednak w 1654 r. Karol Gustaw włożył na swe skronie koronę Wazów, książę Adolf Johan nie miał konkretnego zajęcia. Być może dlatego, iż nowy monarcha znał trudny charakter swego brata. W końcu zabrał go ze sobą do Polski, gdzie książę kilka razy odznaczył się nawet odwagą i brawurą. W lutym 1656 r. król mianował go generalissimusem armii szwedzkiej i zlecił mu rozbicie wojsk Czamieckiego, który jak ognia unikał otwartej bitwy i wodził Szwedów za nos po całej Polsce. Adolf Johan miał rozkaz udać się pod Łowicz, a stamtąd ruszyć na Lwów, gdzie przebywał wtedy Jan Kazimierz. Dnia 19 lutego 1656 r. doszło do bitwy pod miejscowością Gołąb, niedaleko Puław. Adolf Johan został tam ranny: w czasie bitwy wpadł na niego jeden z fińskich ka-walerzystów, książę spadł z konia i zranił się w nogę. Ponieważ w takim stanie nie mógł już dowodzić armią, król odesłał go do Warszawy. W kwietniu, po wyleczeniu rany, Adolf Johan wrócił pod królewski sztandar. Karol Gustaw ścigał teraz Czamieckiego 495 Niezwyciężony gdzieś w Wielkopolsce. Dnia 1 czerwca wojsko Adolfa Johana rozproszyło oddziały Czarnieckiego, rozłożone w słabo obwarowanym obozie polskim. Pułki hetmana, zmuszone do ucieczki, poszły w rozsypkę. Dnia 1 lipca 1656 r. Jan Kazimierz odzyskał Warszawę, ale dokładnie miesiąc później stolica znalazła się ponownie w szwedzkich rękach. W słynnej trzydniowej bitwie na praskiej stronie Wisły brał udział również Adolf Johan. W połowie maja 1657 roku Karol Gustaw otrzymał wiadomość o przygotowaniach Danii do wojny ze Szwecją. Wyjechał więc z częścią armii z Polski, a na czele pozostałych oddziałów postawił swego brata. Wkrótce pożałował jednak tej decyzji, bo z Prus zaczęły dochodzić go niepokojące wieści. Adolf Johan, mający teraz nieograniczoną władzę, zaczął rządzić po swojemu. W kadrze oficerskiej dochodziło do coraz częstszych kłótni, a księciu nie udało się zasłużyć na szacunek swych podkomendnych. A kiedy na skutek polskich sukcesów militarnych armia szwedzka popadła w tarapaty, król zareagował słowami ostrej krytyki, skierowanej do swego brata. Był to początek końca kariery wielkiego księcia. Co prawda Karol wyznaczył go w swym testamencie na członka rady regencyjnej, a nawet nadano mu stopień marszałka państwa, ale protesty w riksdagu sprawiły, że wkrótce po pogrzebie zmarłego w lutym 1660 r. króla, pozbawiono księcia możliwości udziału w rządzeniu państwem i usunięto z rady. Ostatnie lata swego życia spędził na zamku w Stegeborgu. Umierał w nienawiści do ludzi, niezadowolony z życia, zbuntowany wobec całego świata. Odszedł z tego świata 14 października 1689 r na swym zamku w Stegeborgu, w wieku 60 lat. W końcowym okresie swego życia zasłynął wieloma procesami sądowymi, najczęściej z powództwa cywilnego. Doszło nawet do tego, iż w 1688 r. jego własne dzieci nie chciały z nim dłużej mieszkać, opuściły dom rodzinny i udały się pod opiekę króla do Sztokholmu, aby nie cierpieć z ręki despotycznego ojca. GENERAŁ BURCHARD MULLER Podwładnym i wykonawcą rozkazów Wittenberga był generał Muller (1604-1670), który od 18-ego listopada 1655 r. do 26-ego 496 Biografie bohaterów książki grudnia 1655 r. bezpośrednio dowodził oblężeniem Częstochowy. Pochodził on z rodziny szlacheckiej z Luneburga, a jego ojciec był oficerem cesarskim. Urodził się w 1604 r., a w 1623 r. wstąpił na służbę w armii szwedzkiej i walczył pod dowództwem Gustawa Adolfa w czasie wojny polsko-szwedzkiej w Prusach w latach 1626-1629. W czasie wojny 30-letniej za odwagę, poświęcenie i dokonane bohaterskie czyny szybko awansował na rotmistrza, majora, pułkownika, a w 1647 r. na generał-majora. W 1655 r., za zasługi dla Szwecji, awansowano go na generalleutnanta i generała kawalerii. Odznaczył się w całej swej karierze jako zdolny dowódca i obrońca twierdz, tak, że jego podobizna została umieszczona na miedziorycie poświęconym Karolowi X Gustawowi. W 1650 r. uzyskał tytuł szlachecki i od tego czasu zaczął się tytułować jako Burchard Muller von der Liihne. Muller znał Wittenberga już wcześniej, spotkali się w 1648 r., w bitwie pod Pragą, dlatego właśnie feldmarszałek wysłał go do Polski, jako zaufanego dowódcę. Został tutaj komendantem wojskowym Wielkopolski. Jego zadanie polegało na tłumieniu lokalnych buntów. Na polecenie Wittenberga wyruszył pod Częstochowę, aby zająć Krzepice, Wieluń i Jasną Górę - trzy strategiczne miejsca leżące przy granicy ze Śląskiem. Tutaj jednak opuściło go dotychczasowe szczęście. Po niepowodzeniu, jakim było odstąpienie od klasztoru, poprosił króla szwedzkiego o 3-letni urlop. Od 1660 r. wycofał się z czynnego życia wojskowego, osiadł w jednej ze swych posiadłości i poświęcił rodzinie. Zmarł w 1670 r., pochowany został w swojej kaplicy w kościele św. Mikołaja w Greifswaldzie. JAN WEIHARD WRZESOWIC Postacią historyczną, związaną z wojną polsko-szwedzką 1655-1660, był także hrabia Jan Woyhard Wresawec (1623-1656) z Wresowic w Czechach, którego Sienkiewicz nazywa Wrzeszczowiczem. Urodził się w 1623 r., kilka lat spędził na dworze cesarskim w Wiedniu, mówił biegle po łacinie, niemiecku, włosku i czesku. Był katolikiem. Od cesarza Rudolfa II otrzymał tytuł hrabiego. W latach 40. odwiedził Jasną Górę, gdzie „za obronę życia i zdrowia w ciężkich chorobach doznaną" Matce Boskiej dziękował. Za pożyczone pieniądze 497 Niezwyciężony nabył dzierżawę żup solnych w Wieliczce, które przynosiły mu wysokie dochody. W 1650 r. król Jan Kazimierz pozbawił go tego przywileju. Z tego właśnie powodu stał się Wrzesowic zajadłym wrogiem Polski. Wyjechał z kraju i rozpoczął działania propagandowe, skierowane przeciwko Janowi Kazimierzowi i Rzeczpospolitej. W Konstantynopolu podburzał przeciw Polsce Turków, a w 1652 r. przybył do Szwecji, gdzie obsypano go honorami i zaszczytami. Był bardzo pomocny Karolowi Gustawowi w przygotowaniu agresji na Polskę. Do naszego kraju wkroczył z pierwszymi oddziałami szwedzkimi w lipcu 1655 r. Awansowany na stopień generał-majo-ra, rozpoczął swoją krótką, wojskową karierę jako dowódca podległy Wittenbergowi. Pustoszył Wielkopolskę, brał udział w oblężeniu Krakowa, pacyfikował Podkarpacie, gdzie rozwijała się partyzantka ludowa, niszczył oddziały chłopskie, pastwił się okrutnie nad schwytanymi partyzantami, grabił i palił powstańcze wsie; w październiku 1655 r. wpadł niespodziewanie nocą do Kościana w Wielkopolsce i mszcząc śmierć landgrafa Fryderyka Heskiego, szwagra Karola X Gustawa, podpalił miasto i wymordował 300 jego bezbronnych mieszkańców. Na przełomie października i listopada 1655 r. dowiedział się przypadkiem, że król zamierza podporządkować go gen. Miillerowi. Udając, że o niczym nie wie, postanowił zająć Jasną Górę, aby w ten sposób odzyskać łaskę JKM. Pod klasztorem pojawił się 8-ego listopada ok. 22,00 na czele oddziału złożonego z 200 jeźdźców i zażądał od mnichów poddania twierdzy, grożąc jej zburzeniem, spaleniem i zbeszczeszczeniem świętych miejsc przez wojska Mullera. Od 18-ego listopada pozostawał pod bezpośrednim dowództwem generała, jako tzw. Proviantmagister (kwatermistrz). Z tego czasu zachował się dokument podpisany przez Wrzesowica, w którym nałożył na wsie wokół Koniecpola i Szczekocin obowiązek kontrybucyjny dostarczenia armii szwedzkiej „60 tys. bochenków chleba, 80 beczek piwa, 40 korcy owsa, 8 wołów, 60 baranów, 4 beczek soli, 1 beczkę gorzałki, 400 świec łojowych, 200 jajek, 40 fasek masła, gęsi i kur co potrzeba". Ponieważ rozkaz nie poskutkował, hrabia wydał zaraz nowy, wzywający do posłuchu „pod srogim i surowym karaniem ogniem i mieczem". Wrzesowic jeszcze raz próbował niespodziewanie zająć Jasną Górę w lutym 1656 r., ale zamiar nie powiódł się. 498 Biografie bohaterów książki Hrabia czeski niezbyt długo cieszył się swoją pozycją w armii szwedzkiej. Za knowania przeciwko Rzeczpospolitej, za zdradę, za okrucieństwa dokonane na chłopach, za grabieże, mordy i podpalenia poniósł zasłużoną i gwałtowną śmierć z rąk chłopskich powstańców. We wrześniu 1656 r. wielkie oddziały chłopskie skupiły się wokół wojewody malborskiego Jakuba Weyhera, któremu Jan Kazimierz powierzył komendę w zastępstwie rannego Stefana Czarnieckiego. Chłopi pragnęli zemsty na Szwedach, zwłaszcza po tym, kiedy to Szwedzi wyrżnęli wielu mieszkańców podwarszawskich wsi za ich udział w wyzwoleniu Warszawy w czerwcu 1656 r. Weyher przystąpił do oblężenia Kalisza. Na odsiecz miastu pospieszył Wrzeszowic. Jego oddział został jednak przez chłopów doszczętnie rozbity, a sam hrabia poniósł śmierć koło Śremu. Chłopi zatłukli go batami i kijami, a ciało utopili w rzece Lubrzy. Był to wielki sukces polskiej partyzantki. O śmierci Wrzesowica tak pisał ówczesny autor, Wojciech Odymalski, w swej rymowanej kronice: „...I tu i ówdzie kupy przeskakuje, Że na ostatek koń pod nim szwankuje I padnie skłuty; on zatym, co biegu Może mieć w nogach, uchodzi do brzegu, Chce w wodę skoczyć i rzekę przepłynąć, Żeby mógł jako z kupy się wywinąć. W czym, gdy się sili, kijami zabity Od chłopów, poległ oraz z wojskiem zbity. Ośmset na placu trupa położono, Samego na koniec w rzekę wrzucono, Nie pytając się o pompach i grobie, Ryby, gdzie pogrzeb, sprawiły mu w sobie. Ten spotkał koniec Wrzeszczewca nędznego Za niecne zdrady i rabunki jego" GUSTAV OTTO STENBOCK Karol X Gustaw pozostawił na terenie Prus Królewskich korpus pod dowództwem Gustawa Ottona Stenbocka (1614-1685), który 499 Niezwyciężony miał do dyspozycji ok. 6500 żołnierzy. Król ruszył z resztą armii na południe, aby rozbić wojska Czarnieckiego. Dnia 12 lutego Stenbock i jego wojsko dotarli do Malborka. W jednym z poprzednich rozdziałów, gdzie opisywałem zdobycie Malborka w 1626 roku przez wojska Gustawa II Adolfa, opisałem postać innego Stenbocka - Gustawa Erikssona. Był on ni mniej ni więcej, tylko ojcem Gustawa Ottona, który teraz szykował się do ataku na zamek i miasto! Możemy więc śmiało stwierdzić, że tradycja związana z obleganiem twierdzy malborskiej pozostała już na zawsze w rodzinie. Tym bardziej, że za czasów Karola XII w zamku rezydował przez pewien czas syn Gustawa Ottona, Magnus Stenbock! Gustaw Otto urodził się 17 września 1614 roku w posiadłości rodowej Tórpa w Vastergotland. Jak większość arystokratów żyjących w tamtych czasach wstąpił na ścieżkę kariery wojskowej i w 1631 r. został kawalerzystą, a rok później kornetem w pułku kawalerii smalandzkiej. Mając 19 lat włączył się bezpośrednio w wojnę trzydziestoletnią, ale już wkrótce przeszedł do piechoty. W służbie odznaczył się tak bardzo, że w ciągu 10 lat awansował ze stopnia chorążego do generał majora (1643 r.). Brał m.in. udział w bitwie pod Landsbergiem, Frankfurtem nad Odrą i pod Nórdlingen. W 1634 roku przeniesiono go do oddziałów dowodzonych przez Johana Banera, gdzie m.in. odznaczył się w bitwie pod Dómitz 1635, Wittstock 1636, za co awansowano go do stopnia majora, a następnie podpułkownika piechoty. Wraz ze swym oddziałem brał udział w zdobywaniu Erfurtu i Torgau, oraz w zakończonym niepowodzeniem oblężeniu Lipska w 1637 r. Z kolei awansował na stopień pułkownika w pułku z Jónkóping, uczestniczył w słynnym marszu na Pomorze, walczył pod Chemnitz w 1639 r. i wraz z Banerem oblegał Pragę. Sukcesy, jakie odnosił pod dowództwem Banera, kontynuował również po zmianie głównodowodzącego armią szwedzką w Niemczech. Został nim Lennart Torstensson. W 1642 r. kierował budową mostu przez Łabę, po którym wojsko przeprawiło się na drugi brzeg, a także brał udział w oblężeniu Głogowa, w bitwie pod Świdnicą i w oblężeniu Ołomuńca, jak również w bitwie pod Lipskiem 23 października 1642 r., gdzie odniósł tak poważną ranę, iż musiano odesłać go do Szwecji. W 1643 r., po 500 Biografie bohaterów książki uzyskaniu nominacji na stopień generał majora piechoty, ponownie pojawia się w Niemczech. W 1644 r. mianowano go gubernatorem Minden. Rok później dowodził w Varmlandzie w wojnie z Danią. W ostatniej fazie wojny trzydziestoletniej powierzono mu na krótki czas naczelne dowództwo w Westfalii, a w 1648 r. mianowano generałem piechoty. Jego udział w realizacji postanowień traktatu westfalskiego polegał na wyegzekwowaniu na biskupstwie w Liege należnej kwoty pieniędzy przewidzianej w warunkach traktatu. W 1651 r. królowa Krystyna nadała mu tytuł hrabiowski. W ciągu kolejnego roku został dowódcą d.s. wojskowych i lagma-nem w Ingrii. Jeszcze w 1654 r. brał udział w tzw. „wojnie bremeń-skiej" pod komendą Kónigsmarcka. W 1655 r. Karol X Gustaw - wtedy już król Szwecji - mianował Stenbocka naczelnym kwatermistrzem. W czasie wojny z Polską powierzano mu zazwyczaj samodzielne zadania, w których Stenbock osobiście dowodził swoim wojskiem. Po zdobyciu Malborka Stenbock zorganizował na zamku swoją główną kwaterę na czas operacji w Prusach i na Pomorzu.. W ciągu dwuletniego pobytu w Polsce zdążył jeszcze pobić Gosiewskiego pod Filipowem 12 października 1656 r., a na początku 1657 roku, wspólnie z oddziałami elektora brandenburskiego, ruszył pod Tykocin, aby przyjść z odsieczą miastu obleganemu przez tegoż Gosiewskiego. Przybył tam jednak za późno. W maju 1657 r. na czele 4000 żołnierzy przyłączył się do armii księcia Rakoczego, a w czerwcu zdobył Warszawę. Na terenie Polski przebywał do końca czerwca 1657 r. Później wysłano go z powrotem do Szwecji, aby dowodził obroną południowo-zachodnich prowincji przed atakiem Duńczyków. Końcowe lata Stenbocka to smutny okres w jego życiu. Gustaw Otto zmarł 24 września 1685 roku w wieku 71 lat w Sztokholmie, pozostawiając rodzinę w trudnej sytuacji finansowej. Został on bowiem w 1676 r. uznany za winnego w procesie dotyczącym zaniedbań powstałych w trakcie tworzenia nowoczesnej floty wojennej, za co sąd skazał go na prawie 210 tys. talarów kary na poczet kosztów związanych z zaniedbaniami plus zwyczajową karą finansową. Niedługo potem kara została co prawda zmniejszona do 100 tys. talarów, ale decyzja sądu i tak w bardzo poważny sposób nadwerężyła finanse rodziny. Na dodatek rodzina Stenbocka - tak jak wiele innych rodów 501 Niezwyciężony arystokratycznych - podlegała redukcji dóbr, prowadzonej systematycznie od lat 60., przez co bohater spod Malborka został prawie żebrakiem. Nic więc dziwnego, że sytuacja rodzinna i finansowa miała ogromny wpływ na całe przyszłe życie jego syna Magnusa. Mimo, iż Gustaw Otto Stenbock odsunięty został pod koniec swego życia od wszelkich wpływów i ważnych stanowisk, to jednak pozwolono mu zatrzymać dwa stanowiska: radcy królewskiego i pułkownika-admirała. Pensje, jakie otrzymywał z tego tytułu oraz niewielkie dochody pochodzące z posiadłości rodowych, pozwoliły na zapewnienie rodzinie podstawowego bytu. CORFITZ ULFELDT Corfitz Ulfeldt (1606-1664) w dawnych leksykonach szwedzkim i duńskim nazywany jest „zdrajcą". Urodził się 10 lipca 1606 r. w Egeskov na Fionii jako syn kanclerza Danii Jakoba Ulfeldta. Otrzymał staranne wykształcenie na uniwersytetach w Niemczech, Italii i Szwajcarii. W 1629 r. powrócił po studiach do Kopenhagi i mianowany został przez króla Chrystiana IV hovjunkare, a rok później kammarjunkare. Zaręczono go z 9-letnią córką króla Leonorą Kristiną, hrabiną Szlezwiku Holsztynu. W tak młodym wieku mianowano go namiestnikiem na wyspie Móen, a w 1634 r. pasowano na rycerza w czasie ostatniej takiej uroczystości zorganizowanej przez króla. W 1636 r. wybrano go na członka rady państwa, w tym samym roku zawarł związek małżeński, a w 1637 r. otrzymał funkcję namiestnika Kopenhagi. Król wielokrotnie wykorzystywał go w licznych misjach dyplomatycznych. W 1641 r. otrzymał w Niemczech tytuł hrabiego, kiedy to w czasie posiedzenia parlamentu w Regensburgu reprezentował państwo duńskie. Kiedy dwa lata później przyznano mu tytuł marszałka dworu, oznaczało to, że stał się pierwszą po królu osobą w państwie. Mimo jednak, iż sprawował tak wysoką funkcje, nigdy nie wykazał się w służbie państwa cechami prawdziwego męża stanu, choć los obdarzył go różnymi talentami. Jego przeciwnicy zarzucali mu przede wszystkim zarozumialstwo, chciwość i pragnienie władzy. To właśnie jego krótkowzroczna polityka doprowadziła do wybuchu w 1643 roku wojny ze Szwecją, która miała dla kraju tak fatalne konsekwencje. 502 Biografie bohaterów książki Po śmierci króla Chrystiana IV, w 1648 roku, jego sposób zachowania i rozwiązywania spraw zaczął wywoływać coraz więcej niechęci na dworze i w społeczeństwie duńskim. Stało się to w końcu powodem niełaski kolejnego władcy, Fryderyka III, jaką Ulfeldt ściągnął na swą głowę. Konflikt osiągnął swój punkt kulminacyjny, kiedy to miejska prostytutka Dina Vinhofvers oskarżyła Ulfeldta i jego małżonkę o planowanie mordu na królu. Wkrótce okazało się jednak, że było to kłamstwo, za pomocą którego starano się Ulfeldtowi zaszkodzić. Vinhofvers została oskarżona o krzywoprzysięstwo, skazana na śmierć i stracona. Po odejściu z rządu Hannibala Sehesteda, Ulfeldt domyślił się, że trwają przygotowania do wytoczenia mu procesu o nadużycie władzy. W 1651 r. jego stosunki z królem były już tak złe, że Ulfeldt musiał opuścić Danię, zabierając rodzinę i kosztowności wraz z wieloma innymi przedmiotami, których wartość oszacowano na niewiarygodną jak na owe czasy kwotę 1 miliona riksdali. Ulfeldt udał się najpierw do Holandii, ale wkrótce potem pojawił się w Sztokholmie, gdzie królowa Krystyna przyjęła go z otwartymi ramionami. W zamian za pewną sumę pożyczoną Krystynie, otrzymał od niej posiadłość Barth na Pomorzu „do użytkowania i zamieszkania". Przebywał w niej aż do 1654 r., kiedy to Krystyna opuściła Szwecję. W ciągu tych kilku lat rosła w nim coraz większa niechęć i rozgoryczenie w stosunku do Danii, ponieważ pozbawiono go tam wszystkich urzędów, a także zajęto jego dobra i posiadłości, po tym, jak nie stawił się na posiedzeniu parlamentu duńskiego, aby zdać rachunek ze swych wcześniejszych rządów. Kiedy w 1657 roku Dania wypowiedziała Szwecji wojnę, Ulfeldt pospieszył do Skanii, aby namawiać swych rodaków do podporządkowania się władzy Karola X Gustawa. Starał się też na inne sposoby wspierać szwedzkie interesy w Skanii. Król Szwecji mianował go swym tajnym doradcą, a Ulfeldt towarzyszył mu w czasie działań wojennych przeciwko Danii. W traktacie pokojowym z Roskilde udało mu się zawrzeć zapisy, przywracające mu skonfiskowane wcześniej posiadłości, zadośćuczynienie za poniesione straty i zgodę na osiedlenie się w Danii. Ze względu na wynikającą z chęci zemsty działalność prowadzoną przeciwko Danii, jego rodacy uznali go za zdrajcę, podczas gdy Karol Gustaw obdarzył go 503 Niezwyciężony za wierną służbę dobrami klasztoru Herrevad. W 1658 roku Ulfeldt otrzymał od króla Szwecji w lenno zamek i powiat Solvesborg. Na skutek informacji otrzymanych z Danii, Karol Gustaw zaczął jednak okazywać Ulfeldowi - który urzędował wtedy w Malmó - dość chłodny stosunek. Nie skorzystał też z jego usług w czasie dalszych negocjacji z Danią. Ulfeldt postanowił więc zmienić front i przystąpić do spisku zawiązanego przez członków pewnego duńskiego ugrupowania. Celem spisku było odzyskanie dla Danii Malmó, a potem całej Skanii. Ze względu na zaangażowanie się w tę działalność, Ulfeldt skazany został na areszt domowy. Jakiś czas potem na skutek udaru krwi do mózgu stracił mowę, toteż spraw Ułfeldta przed specjalnie do tego celu powołaną komisją broniła jego żona. W traktacie zawartym w 1660 r. między Danią a Szwecją, Ułfeldta nie ujęto nawet w zapisach odnoszących się do powszechnej amnestii, ponieważ Szwedzi uznali, że Ulfeldt nie przedstawia już dla nich większej wartości. Zanim jednak zakomunikowano mu tę decyzję, udało mu się zbiec z więzienia do Danii, gdzie wkrótce potem został aresztowany i wraz z żoną wysłany do zamku Hammershus na Bornholmie. Trzymano ich tam pod kluczem przez półtora roku. Namiestnik wyspy, a zarazem komendant więzienia Adolph Fuchs traktował obu więźniów w brutalny sposób. Po dramatycznej próbie ucieczki z Bornholmu, Ulfeldtowi udało się w końcu wyjednać łaskę u Fryderyka III. Zwrócono im wolność, jednak dopiero wtedy, kiedy Ulfeldt w pokornym liście błagalnym przyznał się do zarzuconych mu przestępstw i zwrócił się do króla o łaskę, obiecując swe całkowite poddanie się monarsze. Aby sobie na tę łaskę zasłużyć, miał się zobowiązać do zwrotu połowy swego majątku, co i tak oznaczałoby, że nadal jest najbogatszym magnatem w kraju. Małżonków zobowiązano także do przebywania w jednej z ich posiadłości, Ellensborgu pod Nyborgiem. Po wypuszczeniu na wolność przez pewien czas zachowywał się przyzwoicie, jednak już wkrótce potem, niezadowolony z autorytarnych rządów wprowadzonych w kraju przez Fryderyka III, zaczął spiskować na nowo przeciwko Danii. W 1662 r., ze względu na zły stan zdrowia, zezwolono mu na wyjazd za granicę. Ulfeldtowie przebywali przez pewien czas w Brugii. Corfitz próbował tam m.in. namówić księcia Fryderyka Wilhelma do podjęcia tajnych kontak- 504 Biografie bohaterów książki tów z niezadowoloną z królewskich rządów duńską szlachtą i mianowania go panem wysp duńskich. Informacje o tym dotarły w końcu do Fryderyka III. Na dodatek doszło w Brugii do tragedii, kiedy to syn Ułfeldta - Christian - zabił na ulicy owego namiestnika i komendanta z Bornholmu, Adolpha Fuchsa. Biorąc pod uwagę wszystkie te okoliczności, Sąd Najwyższy skazał zaocznie Ułfeldta w lipcu 1663 r. jako zdrajcę na śmierć, konfiskatę mienia i utratę czci. Jego dom w Kopenhadze został zrównany z ziemią, a na pustym gruncie postawiono tablicę z napisem: „Zdrajcy Corfitzowi Ulfeldtowi na wieczną drwinę, hańbę i sromotę". Ponieważ egzekucja była niemożliwa, w zastępstwie żywego Ułfeldta stracono publicznie drewnianą figurę, symbolizującą zdrajcę. Żyjąc w ciągłym strachu i w obawie o życie, błąkał się on po Niemczech i zmarł wkrótce potem w Łodzi, w czasie nocnej ucieczki przez Ren dnia 20 lutego 1664 roku. Jego synowie pochowali ciało ojca pod jakimś drzewem nad rzeką. Jego żona - córka Christiana IV i Kristiny Munck - po wydanym wcześniej wyroku sądowym udała się do Anglii, aby domagać się od króla Karola II pozostawionych tam przez męża pieniędzy. Władca Anglii zdecydował się jednak wydać ją rządowi Danii, a ten skazał ją na pobyt w „Błękitnej Wieży" w więzieniu w Kopenhadze. Wolność odzyskała dopiero wtedy, kiedy w 1684 r. zmarła jej śmiertelna przeciwniczka, żona Fryderyka III, Sofia Amalia. Przez cały ten czas przebywała w więzieniu bez procesu i wyroku sądowego. FRYDERYK WILHELM Fryderyk Wilhelm (1620-1688), książę Brandenburgii. Syn księcia elektora Jerzego Wilhelma i Elżbiety Charlotty von Pfalz. W czasie wojny trzydziestoletniej przebywał przez pewien czas na Pomorzu u swej ciotki, królowej Szwecji Marii Eleonory, gdzie był świadkiem uroczystego przewiezienia ciała Gustawa II Adolfa do Wolgastu. Istniały wtedy plany wyswatania księcia z jego kuzynką, przyszłą królową Szwecji Krystyną, aby tym samym usunąć między innymi sprzeczność między roszczeniami linii brandenburskiej do Pomorza, a faktycznymi rządami szwedzkimi w tej prowincji. Kiedy jednak w 1636 r. Brandenburgia ostatecznie przyłączyła się 505 Niezwyciężony do koalicji cesarskiej, plany te zostały zarzucone. Po objęciu schedy po ojcu w 1640 r., Fryderyk Wilhelm starał się wrócić do tego pomysłu, ale bez powodzenia. Od 1634 roku młody książę przebywał przez 4 lata w Holandii, gdzie nawiązał bliskie kontakty z księciem Orańskim. Pobyt w Holandii zrobił na księciu wielkie wrażenie - zwłaszcza poziom życia mieszkańców i ich umiłowanie dla wartości niematerialnych. Książę rozpoczął swe rządy w kraju od wycofania Brandenburgii z okropności wojny spowodowanych zerwaniem przez jego ojca sojuszu ze Szwedami. W lipcu 1641 r. podpisał ze Szwecją 2-letnie zawieszenie broni, które obowiązywało aż do podpisania ostatecznego pokoju w 1648 r. Odświeżył jednak kontakty ze stroną cesarską, a pod pozorem neutralności udało mu się stworzyć niewielką, choć sprawną armię. W trakcie negocjacji doszło prawie do konfliktu ze Szwecją, ponieważ książę dążył usilnie do uzyskania kontroli nad całym Pomorzem, a zwłaszcza nad ujściem Odry. W 1646 r. poślubił córkę księcia orańskiego, Ludwikę Henriettę, aby w ten sposób zyskać poparcie Holandii dla swych planów, korzystając z nieufności, jaka zrodziła się tam wobec Szwecji po korzystnym dla niej pokoju z Danią, podpisanym w Brómsebro. Nic z tego jednak nie wyszło, a książę musiał pójść ostatecznie na ustępstwa ze Szwecją. Księciu udało się jednak zapewnić sobie nowe zdobycze terytorialne w postaci takich miejscowości jak Kamień Pomorski oraz biskupstwa Halberstadt, Minden i Magdeburg. Dzięki postawie, jaką książę zajmował w czasie całej wojny (kiedy to walczył w obronie interesów wszystkich protestantów), Brandenburgia zaczęła sobie potem rościć prawa do stania na czele wszystkich pozostałych niemieckich księstw, w których obowiązywała wiara protestancka. Mimo tak szczęśliwego zakończenia konfliktu, Brandenburgia nadal miała sprzeczne interesy ze wszystkimi swoimi sąsiadami: Szwecją, Polską, Francją, księstwami niemieckimi, zwłaszcza wobec dążeń księcia, który zamierzał stopniowo połączyć w jedną całość swe porozrzucane posiadłości, wzmocnić państwo wewnętrznie i poszerzyć jego granice. Na realizację tych planów nie pozwalało na razie ogólne zadłużenie państwa i ograniczenie gospodarcze na skutek zakończonej niedawno wojny. Starał się zarazem w uzgodnieniu ze swym doradcą (Georg Fryderyk von 506 Biografie bohaterów książki Waldeck) nakreślić dalsze plany, obejmujące takie kwestie jak: złamanie wewnętrznej opozycji, reformę administracji, wzmocnienie władzy królewskiej i utrzymywanie stałej armii, nawet w okresie pokoju. Cele te udało mu się częściowo zrealizować w czasie wojny polsko-szwedzkiej w latach 1655-1660, z której wyszedł wzmocniony terytorialnie (stał się jedynym panem w Prusach Książęcych) oraz politycznie. Kolejne kilka lat książę poświęcił na walki z opozycją wewnętrzną, która nie zgadzała się na wyłączenie Prus Książęcych spod władzy króla polski, a także na coraz wyraźniejsze dążenia księstwa do wprowadzenia rządów autorytarnych. Jednocześnie jednak pracował nad unowocześnieniem gospodarki kraju: sprowadzał z zagranicy rzemieślników, budował manufaktury, osadzał kolonistów na opuszczonych gospodarstwach, budował kanały (np. słynny Kanał Odra-Szprewa-Łaba powstały w latach 1662-1666), drogi i mosty, stworzył sieć pocztową. Szczególną uwagę zwracał na rozwój handlu; zabrał się też za tworzenie floty wojennej, ale po jego śmierci plany te zostały zarzucone. Otworzył swój kraj dla wyznawców innych religii, a po zniesieniu w 1685 roku Edyktu Nantejskiego wpuścił do kraju 20 000 hugenotów z korzyścią dla dalszego rozwoju przemysłu. Książę myślał także o duchowej sferze życia: tworzył nowe szkoły gimnazjalne, wspierał uniwersytety, sprowadzał naukowców i artystów. Dzięki takiej postawie historycy uznają go za twórcę nowoczesnego państwa pruskiego. O wiele mniejsze sukcesy książę odnosił w polityce zagranicznej, gdzie sukcesy przeplatały się z porażkami. Walka na dwa fronty z Francją i Szwecją przyniosła mu z początku nowe zdobycze terytorialne, ale na skutek ówczesnego układu politycznego musiał z nich zrezygnować. Uwikłany w gry i negocjacje polityczne starał się o poszerzenie terytorium swego państwa, ale bezskutecznie. W obawie przed reakcją katolicką (sojusz Ludwika XIV z królem Anglii Jakubem II oraz zniesienie Edyktu Nantejskiego) zaczął ponownie skłaniać się do zbliżenia z dawnym sprzymierzeńcem -Holandią. W 1686 r. brał aktywny udział w budowaniu sojuszu w Augsburgu, przygotowując się jednocześnie do walki zbrojnej z Francją. Śmierć nie pozwoliła mu na doprowadzenie do końca jego ambitnych planów. 507 Niezwyciężony Fryderyk Wilhelm był dwa razy żonaty. Po śmierci pierwszej żony w 1667 roku, poślubił rok później Dotorę von Holstein--Gliicksburg, która go przeżyła. PATRICK GORDON Patrick Gordon (1635-1699), uważa się, że był blisko spokrewniony z tą gałęzią szlacheckiego rodu Gordonów, która wywodziła się z Aberdeen. Syn ubogiego laird, już w 1651 roku, a więc w wieku 16 lat, ruszył w świat. Przez dwa lata studiował w gimnazjum „Collegium Hosianum" w Braniewie, a potem w latach 1655-1660 brał udział w wojnie polsko-szwedzkiej to po jednej, to po drugiej stronie. Następnie wstąpił na służbę w armii carskiej, gdzie dosłużył się stopnia generała w 1688 r. Przez wiele lat przebywał w Lill-Ryssland, brał udział w wyprawie cara Piotra I nad Morze Białe w 1694 r., odznaczył się w czasie wojny z Turcją, a zwłaszcza podczas zajmowania Azowa w 1697 r. Rok później, pod komendą bojara Sjeina, uczestniczył w dławieniu antycarskie-go powstania „strzelców". Gordon cieszył się dużymi względami cara. Wraz ze swym przyjacielem Le Fortem przyczynił się do modernizacji armii rosyjskiej. Jego pamiętniki, pisane w języku angielskim, zawierają wiele ciekawych informacji na temat ówczesnego życia w Rosji. Są one pisane w sposób obiektywny i rzeczowy; drukowano je wraz z listami zarówno w Rosji, jak i w Niemczech. RUTGER VON ASCHEBERG Rutger von Ascheberg (1621-1693), urodził się 2 czerwca 1621 r. w posiadłości Berbonen w Kurlandii. Jego ojcem był Willhelm von Ascheberg, dziedzic Abgullen, a matką Margareta von der Osten gennant Sacken. Rodzice młodego Rutgera już w jego wczesnej młodości dostrzegli o wiele większe zainteresowanie sprawami wojny niż nauki, toteż już w wieku 13 lat wysłali go jako pazia na wojnę do Niemiec, gdzie z początku służył w Korpusie Weimarskim. Po śmierci księcia Bernharda zaciągnął się jako zwykły żołnierz do 508 Biografie bohaterów książki jazdy Torstenssona. Po 10 latach służby awansowano go w 1644 r. na stopień kometa. W bitwie pod Jankowicami dziewięć razy prowadził swój skwadron do walki, a kiedy nieprzyjaciel rzucił się wreszcie do ucieczki, Ascheberg oddał zdobyte chorągwie swemu kwatermistrzowi, ruszył za uciekającym wrogim wojskiem i wziął do niewoli jednego z generałów. W 1646 r. mianowano go rotmistrzem. W podobny sposób odznaczył się w czasie kolejnych trzech kampanii, a kiedy w końcu w 1648 r. podpisano pokój westfalski, skwadron Ascheberga rozwiązano jako ostatni. Przez pewien czas zatrudniony był na stanowisku urzędnika przez Lantgrafa Heskiego, ale potem wrócił w szeregi szwedzkiego wojska, kiedy Karol X Gustaw ruszył na wojnę z Polską. Ascheberg po raz kolejny wykazał się tak dużymi talentami i odwagą, że król podarował mu swoją własną szpadę, złoty łańcuch wartości 2000 dukatów i dobra ziemskie w Prusach. W wojnie szwedzko-duńskiej, do której doszło w 1657 r., odznaczył się w nie mniej imponujący sposób: brał udział w przeprawie przez Bełt, w oblężeniu Bremervorde, szturmie na Kopenhagę, jak również uczestniczył w próbie ratowania załogi twierdzy Sonderborg. W okresie rządów regencyjnych w Szwecji, rząd starał się zatrzymać go w służbie kraju. Król Karol XI, któremu Ascheberg towarzyszył w wyprawach wojennych, przyznał mu w 1673 r. tytuł barona, rok później mianował generałem, a w 1678 r. feldmarszałkiem. Kiedy w 1679 r. rozwiązano skańską armię, a żołnierze wrócili do swych rodzinnych wsi i miast, król zorganizował uroczysty przegląd wojsk, żegnając się ze swymi podkomendnymi. Z tej okazji uhonorował Ascheberga w ten sposób, iż ofiarował mu wstążkę do kapelusza wykładaną diamentami, jako wyraz swej łaski i wdzięczności. Niewiele osób może się poszczycić tak długą i bogatą karierą wojskową co Ascheberg. W ciągu 45 lat służby w wojsku (1634— -1679) uczestniczył we wszystkich operacjach prowadzonych przez szwedzką armię, brał udział w 15 dużych bitwach i zdobył łącznie prawie 40 sztandarów i flag. Zewnętrzne wyróżnienia, których dostąpił, miały znaczenie podrzędne w porównaniu z dowodami oddania i wdzięczności, którymi obrzucał go Karol XI, surowy władca, który nawet w poufnych listach do swych urzędników zwracał się do nich, używając oficjalnych tytułów. Robił wyjątek 509 Niezwyciężony dla Ascheberga, nazywając go najczęściej „moim wiernym nauczycielem", „moim drogim Aschebergiem", „moim dobrym, wiernym towarzyszem", „moim starym mistrzem, któremu nigdy nie zdołam się odwdzięczyć" itd. Kiedy w czasie pobytu w Sztokholmie w 1689 r. Ascheberg ciężko się rozchorował i musiał położyć się do łóżka, król nie omieszkał odwiedzać każdego dnia swego starego wiarusa. Po śmierci Johana Gyllenstierny mianowano Ascheberga w 1680 roku gubernatorem Skanii, Hallandu, Góteborga, Bohuslanu i Dalarna. Zasięg jego władzy sięgał obszarów, jakich swym zasięgiem nie objął wcześniej żaden urzędnik królewski. Ascheberg wywiązał się z powierzonej mu misji w znakomity sposób: reorganizował system wojskowy w Skanii i Bohuslanie, dążył do scalenia nowo zdobytych prowincji z pozostałą częścią kraju, przyczynił się do przywrócenia dawnej świetności Uniwersytetowi w Lund i stworzenia uczelni jak najlepszych warunków do dalszego rozwoju. Rutger von Ascheberg zmarł 17 kwietnia 1693 r. w Góteborgu. Pochowano go w kościele Tyska Kyrkan, gdzie jeszcze za życia wzniósł dla siebie wspaniały grobowiec. W 1650 r. ożenił się z Marią Eleonorą von Busseck, która urodziła mu nie mniej niż 25 dzieci. ROBERT DOUGLAS Robert Douglas (1611-1662), hrabia Skenninge, baron Wittingham i Skalby, pan na Hógsater, Sandgarden i Zewen był - obok Wrangla i Stenbocka -jednym z najbardziej ulubionych dowódców Karola X Gustawa. Wywodził się ze szkockiego rodu, który posiadał dawne tradycje. Jeden z jego przodków już ok. 770 r. otrzymał w lenno od jednego ze szkockich królów posiadłość Douglas. Po śmierci tegoż króla przodek Douglasa udał się na pielgrzymkę do Jerozolimy, aby złożyć tam serce swego władcy. Od tego czasu znak herbowy rodu Douglasów składa się z serca zwieńczonego koroną. Według innej wersji, która powstanie znaku herbowego datuje na późniejszy okres, James Douglas, zwany „dobrym Panem Douglasem", był wiernym towarzyszem broni szkockiego króla Roberta Bruce'a (1306-1329), który krótko przed swą śmiercią rozkazał Douglasowi, aby po jego śmierci zawiózł jego serce do 510 Biografie bohaterów książki Jerozolimy, a w nagrodę za ten uczynek będzie mu w przyszłości wolno używać znaku herbowego w postaci serca zwieńczonego koroną. Robert Douglas urodził się 17 marca 1611 r. w Standickstone w Szkocji i był synem Patryka Douglasa, markiza Standickstone i barona Wittingham. Wraz ze szkockimi oddziałami, które markiz miał pod swą komendą w czasie wojny trzydziestoletniej, towarzyszył swemu ojcu na wojnie w służbie szwedzkiej, a w 1631 r. Gustaw II Adolf przyjął go jako pazia na swój dwór. Wydaje się, że młody Douglas dość szybko przebył podstawowe szczeble kariery wojskowej, bo już w 1632 r., tzn. w wieku 21 lat, służy jako major w regimencie dragonów, a w 1636 r. został pułkownikiem regimentu jazdy. Walczył dzielnie pod dowództwem Banera i Torstenssona. W czasie negocjacji z kilkoma dowódcami cesarza, dotyczącymi wydania jeńców szwedzkich, wdał się w gwałtowną wymianę zdań z cesarskim pułkownikiem Spieglem, który w pewnym momencie strzelił do niego ze swego pistoletu. Douglas został ciężko ranny, ale pozostali Szwedzi natychmiast zarąbali Spiegla na śmierć. Douglas miał dość porywczą naturę, przez co nie wahał się stanąć do bójki, kiedy uznał, że został obrażany. W czasie rozmowy w Bawarii z księciem Meklemburgii, który stwierdził, że Douglas kłamie, wymierzył księciu potężny policzek w odpowiedzi na ten zarzut. Równie porywczy był także wobec swych nieprzyjaciół, dzięki czemu szybko awansował. Tak więc w 1643 roku został generał majorem kawalerii, gubernatorem Szwabii w 1646 r., i generał porucznikiem w 1647 r. W tym samym roku, w czasie szwedzkiego szturmu na zamek Pleichenstein, po raz drugi został ciężko ranny. Po zakończeniu wojny w Niemczech otrzymał w marcu 1651 r. tytuł barona i posiadłość w Skalby. Jeszcze tego samego roku awansowano go do stopnia generała i na członka Kolegium Wojennego. W 1652 r. otrzymał tytuł Wielkiego Koniuszego, a w maju 1654 tytuł hrabiego wraz z miastem Skenninge, z którego miał prawo czerpać wszystkie zyski za wyjątkiem tych, które pochodziły z ceł. Jak większość wysokich rangą dowódców, walczących na wojnie w Niemczech, prowadził dość dostatnie życie. Kupował nowe posiadłości w Szwecji, a w jednej z nich - Stjernarp w prowincji Óstergótland - zbudował wspaniały pałac. 511 Niezwyciężony W czasie wojny polsko-szwedzkiej w latach 1655-1660 towarzyszył Karolowi Gustawowi, biorąc udział w najważniejszych operacjach całej kampanii. W październiku 1655 r. powierzono mu dowództwo oddziału liczącego 6000 jazdy i piechoty, który stacjonował pod Sandomierzem, aby kontrolować szlaki między Warszawą a Krakowem. To właśnie Douglas przyjął przysięgę złożoną mu przez polskie wojsko kwarciane, które przeszło na szwedzką służbę; kiedy jednak Polacy wrócili pod sztandary Jana Kazimierza, a wybuch powstania stawał się coraz bardziej realny, musiał już w grudniu opuścić Sandomierz, po czym ruszył do Łowicza, a następnie towarzyszył królowi w czasie pamiętnego odwrotu w kwietniu 1656 roku. Brał udział w bitwie pod Warszawą, gdzie drugiego dnia dowodził lewym skrzydłem. Na początku 1657 roku otrzymał rozkaz, aby zebrać pod Toruniem szwedzkie i fińskie regimenty, po czym ponownie przyłączył się do króla w czasie marszu na południe kraju, aby połączyć się z armią Rakoczego. W maju 1657 r. mianowany został feldmarszałkiem i członkiem rady państwa. Wysłano go wtedy do Szwecji, aby współorganizował obronę przed najazdem Duńczyków. Douglas skoncentrował część wojsk w Vastergotland, po czym na czele 3000 wojska ruszył na spotkanie z Perem Brahe. Wraz z nim walczył 10 września 1657 r. pod Genevadsbro. W 1658 r. wysłano go do Inflant, gdzie zajął Wolmar i pomagał Helmfeltowi w przepędzaniu z Inflant litewskiego wojska, dowodzonego przez hetmana Gosiewskiego. Wkrótce potem Karol Gustaw rozkazał mu, aby zajął Kurlandię, co odbyło się w dość haniebny sposób, zarówno dla samego Douglasa, jak i dla armii szwedzkiej. Sposób działania Douglasa nie znalazł uznania w oczach króla, ale Douglas nadal zachował swe stanowisko, dzięki czemu już w następnym roku odznaczył się we wspaniały sposób, kiedy to pokonał generała wojsk litewskich, Komorowskiego. Mając do dyspozycji niewiele wojska, musiał bronić się przed Litwinami i trzymać w szachu mieszkańców Kurlandii, oburzonych sposobem, w jaki potraktował ich księcia. Kiedy pod koniec roku w Kurlandii pojawił się duży oddział polskiego wojska, Douglas musiał wraz ze swą armią opuścić księstwo. Po podpisaniu pokoju oliwskiego osiadł w Sztokholmie, gdzie zmarł 28 maja 1662 roku na udar mózgu. Pochowano go 512 Biografie bohaterów książki w grobie rodzinnym na terenie kościoła przyklasztornego w miejscowości Vreta, w prowincji Óstergotland. W 1646 r. ożenił się z w Lipsku z Hedvig Mórner, córką namiestnika Stellana Otto von Mórnera; miał z nią 4 dzieci. GUSTAF HORN Gustaw Horn (1592 - urodził się 22 października 1592 r. w Órbyhus. W wieku 17 lat posiadał już tak rozległe wykształcenie, że uznano, iż może studiować na uczelniach zagranicznych. Dlatego też w latach 1609-1612 odbył tradycyjną podróż do Niemiec, gdzie studiował w Rostocku, Jenie i Tiibingen. Po powrocie do domu wyjechał do Inflant, gdzie przez dwa lata służył w wojsku pod komendą swego starszego brata Everta. W 1614 r. wyjechał do Holandii, gdzie w służbie księcia Maurycego Orańskiego uczył się sztuki wojennej. Po powrocie do Szwecji król Gustaw II Adolf mianował go kammarjunkrem. Horn zyskał sobie tak duże zaufanie i przyjaźń króla, że ten zwykł był nazywać go „swoją prawą ręką". Jako dowód swego zaufania król powierzył mu misję mającą na celu zorganizowania królewskich zaręczyn, a także komendę nad wojskami w Prusach i Inflantach. W latach 1625-1628, w czasie wojny z Polską, dowodził wraz z Jacobem De la Gardie wojskami w Inflantach, odnosząc dzięki osobistej odwadze wiele znaczących sukcesów w potyczkach z nieprzyjacielem. Po uzgodnieniu warunków zawieszenia broni w 1629 r., przemaszerował wraz z wojskiem przez Prusy i połączył się z armią Gustawa Adolfa, która stacjonowała wówczas pod Szczecinem. Towarzyszył królowi w czasie walk w Niemczech, oblegał Kołobrzeg, a w bitwie pod Breitenfeld dowodził lewym skrzydłem szwedzkiego wojska, przyczyniając się swą postawą w znaczący sposób do końcowego sukcesu. Po śmierci króla w 1632 r., Horn utworzył wraz z oddziałami Banera tzw. „Armię Dunaju". W kwietniu 1633 r. książę Bernhard von Weimar połączył swe oddziały z wojskiem Horna. Niestety, na skutek buntu wojska oraz niesnasek między obu dowódcami, armia unieruchomiona została na cztery miesiące. W sierpniu obaj panowie rozdzielili swe oddziały, a w 1634 r. wyglądało nawet na 513 Niezwyciężony to, że dojdzie między nimi do otwartej wrogości. Po upadku Regensburga musieli jednak pospieszyć z odsieczą dla armii szwedzkiej pod Nórdlingen. Nie udało mu się przekonać księcia do rezygnacji z otwartego starcia z przeciwnikiem, co skończyło się klęską Szwedów. Sam Horn dostał się do niewoli. Traktowano go jednak z całym szacunkiem, ale do wymiany na innych jeńców nie doszło. Horn spędził 7 lat zamknięty w więzieniu Ingolstadt, a potem w Burghausen. Nie pomogły nawet starania jego teścia - Axela Oxenstierny. Dopiero w 1642 r. wymieniono go na 3 austriackich generałów. W drodze powrotnej przez Szwajcarię, Francję i Holandię okazywano mu szczególne względy. Kiedyś na przykład oddział kawalerii eskortował go w królewskiej karecie, a gdy wjeżdżał do francuskiego obozu wojskowego, cała armia ustawiła się w szyku paradnym na jego powitanie. W Szwecji, której nie widział od 13 lat, tylko przez krótki czas odpoczywał po przebytych trudach. Kiedy w 1643 r. wybuchła wojna z Danią, powierzono mu rok później dowództwo nad wojskiem, które miało dokonać inwazji na Skanię. Odniósł tam kilka znaczących sukcesów, a gdy oblegał Malmó, dotarła do niego wiadomość, że Duńczycy - przerażeni zwycięstwami odnoszonymi przez armię Torstenssona - zgodzili się w Brómsebro na podpisanie pokoju. A kiedy na tron wstąpił Karol Gustaw, obronę państwa powierzono właśnie Hornowi. W 1651 r. przyznano mu tytuł hrabiego Bjórneborg, wraz z posiadłościami w Finlandii. Dwa lata później mianowano go marszałkiem państwa, głównodowodzącym armią i przewodniczącym Kolegium Wojennego. Gustaw Horn zmarł w Skara 10 maja 1657 r. Zgasła jedna z gwiazd na firmamencie Gustawa Adolfa... Jako dowódca odznaczał się surowością wobec siebie i wobec swych podkomendnych. Ze względu na karność i dyscyplinę, jaką utrzymywał w armii, nie cieszył się zbyt dużą popularnością. Przez nieprzyjaciół uznawany był za jednego z łagodniejszych dowódców szwedzkich. W 1628 r. poślubił baronową Kristinę Oxenstierna, a po jej śmierci ożenił się w 1643 r. z Sigrid Bielke. 514 Biografie bohaterów książki HANS KRISTOFER VON KÓNIGSMARCK Hans Kristofer von Kónigsmarck (1600-1662) - urodził się w dobrach rodzinnych w Kotzlin w Marchii Branbdenburskiej w dn. 25.2.1600 r. Jego ojciec - Konrad von Kónigsmarck - był rotmistrzem; matka nazywała się Beatrix von Blumenthal. Już jako chłopiec i paź na dworze księcia Fryderyka Ulryka von Braunschweig - Liineburg wyróżniał się powagą, pracowitością i niezwykłymi talentami w sztuce wojennej. Na początku wstąpił na służbę w wojsku austriackim i wkrótce dosłużył się stopnia rotmistrza w armii cesarskiej we Włoszech. Jednak w 1629 r. zrezygnował ze służby na rzecz cesarza, a w 1630 r., kiedy Gustaw II Adolf wkroczył do Niemiec, stanął u jego boku jako prawowity luteranin. Szybko awansował w hierarchii oficerskiej, dzięki czemu z chwilą zakończenia wojny trzydziestoletniej był generałem i faltmarskalkslójtnantem. W czasie wojny trzydziestoletniej dokonał wielu dzielnych czynów. Od 1639 r. dowodził zachodnim wojskiem szwedzkim operującym głównie w Westfalii; w razie potrzeby przyłączał swe wojsko do armii Banera albo Torstenssona, biorąc udział w licznych starciach pod komendą obu tych dowódców. W 1643 r. prowadził działania na własną rękę w niektórych regionach Niemiec. Kiedy w 1644 r. Torstensson rozpoczął operację przeciwko Danii, jej ostateczny korzystny wynik dla Szwecji można w dużej mierze przypisać działaniom Kónigsmarcka. Wspierał on mianowicie działania armii Torstenssona poprzez niepokojenie cesarskiej armii, która pod dowództwem Gallasa postępowała jego śladem. Kiedy w 1645 r. zajął biskupstwa Bremy i Werden, zmusił księcia Saksonii swymi zręcznymi i sprytnymi manewrami do zawarcia korzystnego dla Szwecji zawieszenia broni, które obowiązywało aż do końca wojny. Kiedy w 1646 r. Torstensson zrezygnował z dalszego dowodzenia wojskiem, a na jego miejsce wyznaczono Wrangla, Kónigsmarck poczuł się upokorzony i pominięty; dlatego też z wielką niechęcią oddał się pod rozkazy nowego dowódcy; w 1647 r. wymówił się nawet od wykonania zleconych mu zadań. W 1648 r. wysłano go do Czech, gdzie tuż przed podpisaniem ostatecznej wersji pokoju west-falskiego udało mu się śmiałym manewrem zająć jedną z dzielnic 515 Niezwyciężony Pragi. W jego ręce dostał się wtedy pokaźny łup. Charakterystyczną cechą Kónigsmarcka było to, że pozwalał swym żołnierzom na zagarnięcie takich łupów, jakie tylko byli w stanie zdobyć. Jego sukcesy militarne, szczęście i stosunek do swych podwładnych sprawiły, że cieszył się wśród zwykłych żołnierzy sporą popularnością. Większa część jego majątku pochodziła z grabieży w czasie wojny; jego łupem stały się też takie przedmioty jak na przykład wspaniałe księgozbiory czy dzieła sztuki (tzw. „Biblia Ulfilasa", tzw. „Biblia Szatana", słynny rubin wchodzący w skład regaliów królewskich, złoty kielich wypełniony kamieniami szlachetnymi w Katedrze w Uppsali i wiele innych skarbów). W 1648 r. przeniósł się do Szwecji, gdzie za pieniądze zdobyte na wojnie kupił sobie dużą liczbę posiadłości; w 1651 r. został członkiem rady państwa. Krystyna wyniosła go w tym samym roku do godności hrabiego, do tytułu dołączyła posiadłości w Vestervik i Stegeholm. Jego tarcza herbowa ozdobiona jest dwoma lwami, dwoma złączonymi ze sobą kluczami i krzyżem na pamiątkę zdobycia przez niego biskupstwa Bremy. W 1655 r. Karol Gustaw mianował go feldmarszałkiem. Kiedy w 1655 r. Szwecja wypowiedziała Polsce wojnę, Kónigsmarck miał dołączyć do króla, przypływając do Polski na okręcie. Uległ on jednak uszkodzeniu na redzie Gdańska, a sam Kónigsmarck dostał się do niewoli. Uwięziono go w twierdzy Wisłoujście, gdzie doczekał do końca wojny. Jego niewola, a także śmierć Erika Oxenstierny głęboko poruszyły króla Szwecji. Powiedział on wtedy: „W obu tych mężach straciłem najlepsze wsparcie w mych działaniach". Po podpisaniu pokoju oliwskiego wrócił do Szwecji; w 1662 r. przybył do Sztokholmu. Zmarł 20 lutego 1663. INFORMACJA OD TŁUMACZA 516 Przy sporządzaniu przypisów do teksu książki korzystałem z następujących pozycji: 1. Władysław Kopaliński: „Słownik wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych"; Wiedza Powszechna, Warszawa, 1994. 2. Zenon Ciesielski: „Historia literatury szwedzkiej"; Ossolineum, 1990. 3. Kazimierz Śląski: „Tysiąclecie polsko-skandynawskich stosunków kulturalnych"; Instytut Bałtycki w Gdańsku, Ossolineum, 1977. 4. Jerzy Szewczyk: „Szwecja"; Wiedza Powszechna, Warszawa, 1978 5. Marian Mickiewicz: „Dania", Wiedza Powszechna, Warszawa, 1977 6. Edmund Cieślak (redakcja): „Historia Gdańska Tom. III cz. 1", Instytut Historii Polskiej Akademii Nauk, Gdańsk, 1993. 7. Edmund Kosiarz: „Wojny na Bałtyku"; Wydawnictwo Morskie, Gdańsk, 1978. 8. Bożena Popiołek: „Potop", KAW, 2000, Warszawa 9. Zbigniew Kuchowicz, Zdzisław Spieralski: „W walce z najazdem szwedzkim 1655 - 1660"; MON, Warszawa, 1956 517 Niezwyciężony 10. Adam Kersten: „Historia Szwecji", Ossolineum, 1973 11. Władysław Czapliński, Karol Górski: „Historia Danii", Ossolineum, 1965 12. Tadeusz Cieślak: „Historia Finlandii", Ossolienum 1983. 13. Jan Chryzostom Pasek: „Pamiętniki", PIW, Warszawa, 1987. 14. Svensk Biografisk Handlexikon, (red. Herman Hofberg), Stockholm, Albert Bonniers Fórlag, 1906 r. 15. Dansk Biografisk Lexikon, Udgivet af C. F. Bricka, Kj0benhavn. Gyldendalske Boghandels Forlag (F. Hegel & Sen), Grabes Bogtrykkeri, 1887-1905. 16. Nordisk Familjebok, Stockholm 1904, Nordisk familjeboks fórlags aktiebolag, Iduns Kungl. Hofboktryckeri Wojciech Łygaś ANEKS NR 1 WOJSKO KORONNE W LECIE 1655 ROKU I. Siły walczące ze Szwedami A. Wojsko zaciężne: 518 1. Jazda polskiego zaciągu - 4 chorągwie husarii - 5 chorągwi wołoskich - ok. 60 chorągwi kozackich 2. Rajtaria - 2 skwadrony 3. Piechota - regiment piechoty gwardii - chorągiew (w załodze Pucka i Kazimierzowa) 4. Dragonii - regimentów i chorągwi razem ok. 6800 koni tj. ok. 6100 żołnierzy razem 273 koni tj. ok. 245 żołnierzy razem 766 porcji tj. ok. 690 żołnierzy razem 1902 porcji tj. ok. 1700 żołnierzy Razem ok. 9750 koni i porcji tj. ok. 8735 żołnierzy 519 Niezwyciężony Aneks nr 1 B. Wyprawy łanowe i wybrańcy - z województw wielkopolskich (z wybrańcami) - z województwa sandomierskiego (z wybrańcami) - z województwa krakowskiego - z województwa łęczyckiego - z województwa sieradzkiego - z województwa mazowieckiego (z wybrańcami) - z województw pomorskich C. Pospolite ruszenie - z województw wielkopolskich - z województw kujawskiego, sieradzkiego i łęczyckiego - z województw krakowskiego i sandomierskiego - z województw mazowieckiego i płockiego - z województw pomorskiego, małborskiego i chełmińskiego D. Zaciągi wojewódzkie i prywatne - w województwach wielkopolskich ok. - w województwach pruskich ok. - oddziały zaciężne miasta Gdańska ok. ok. 1400 ludzi ok. 500 ludzi ok. 500 ludzi ok. 180 ludzi ok. 200 ludzi ok. 1000 ludzi ok. 600 ludzi ok, ok, ok, ok, ok, 13 000 ludzi 2000 ludzi 5000 ludzi 10 000 ludzi 3000 ludzi 1000 ludzi 1700 ludzi 2000 ludzi II. Siły walczące z Kozakami i Rosjanami A. Wojsko zaciężne 1. Jazda polskiego zaciągu (w tym 2 chorągwie husarskie) - 5140 koni tj. 2. Arkebuzeria - 200 koni tj. 3. Piechota niemiecka - 3235 porcji tj. 4. Piechota polska - 1365 porcji tj. 5. Dragonii - 306 porcji tj. ok. 4700 żołnierzy ok. 180 żołnierzy ok. 2900 żołnierzy ok. 1330 żołnierzy 275 żołnierzy Razem: 10 246 koni i porcji, tj. ok. 9385 żołnierzy 520 B. Wyprawy łanowe - z województwa lubelskiego ok. 200 ludzi - z województwa ruskiego ok. 100 ludzi C. Pospolite ruszenie - z województwa ruskiego (ziemia lwowska i przemyska) ok. 3000-4000 ludzi Oprać. Witold Biernacki 521 ANEKS NR 2 Ariergarda (Straż tylna) Bandolier TERMIN WYJAŚNIENIE Aprosze [franc, aprroche - „zbliżanie się"] Wąskie, zygzakowate rowy umożliwiające atakującym żołnierzom skryte podejście do murów (wałów) obleganej twierdzy. Inaczej - przykopy. Oddział znajdujący się na końcu kolumny maszerującego wojska mający za zadanie osłaniać ją przed niespodziewanym atakiem podążającego za nią nieprzyjaciela Pas skórzany używany przez piechotę w XVII wieku. Służył do noszenia ładunków i prochownicy: wówczas nakładany był przez lewe ramię ku prawemu biodru. W ten sposób bandolie-rę nosili muszkieterowie. Pikinierzy, oficerowie i podoficerowie nosili bandolierę nakładaną przez prawe ramię ku lewemu biodru, dla broni bocznej: rapierów, pałaszy, szabel. 1. Pas skórzany nakładany przez lewe ramię ku prawemu biodru, używany przez jazdę do zawieszania lekkiej broni palnej, (najczęściej arkebuza) 2. Lekka broń palna używana przez jazdę w XVII wieku. Termin wprowadzony przez Nicolo Machiavellego. Oznaczał oddział piechoty mniejszy od batalii. Od czasów Maurycego Orańskiego batalion był podstawową jednostką taktyczną, liczącą około 550 żołnierzy podzielonych na 2 dywizjony piechoty i 1 pikinierski. Gustaw Adolf wprowadził zamiast batalionu 522 Bandolet Batalion Aneks nr 2 stały regiment, tzw. Landregimet (krajowy) złożony z 6 batalionów zwanych w Szwecji skwadronami, liczącymi 408 żołnierzy. Z czasem zmniejszono liczbę żołnierzy w regimencie. W czasie wojny trzydziestoletniej 3 skwadrony tworzyły brygadę, najmniejszą jednostkę taktyczną. Bezoar Stwardzielina różnych kóz, strutki, rzekome kamienie jelito- we, kuliste twory powstające z niestrawionych cząstek w prze-dżołądkach przeżuwaczy (zwłaszcza w żwaczu lamy i kozy bez-oarowej); uważane dawniej za siedliska magicznych mocy, używane na Wschodzie jako leki Billardeur Terminem tym określano żołnierzy, którzy wielokrotnie dawali się werbować do armii, a po otrzymaniu zaliczki na poczet przyszłego żołdu dezertera wali, aby po jakimś czasie proceder ten powtórzyć od nowa. Bouteselle (fr.) Komenda wydawana żołnierzom; „Na koń" Camouflet Niewielki ładunek wybuchowy, jakiego używano pod ziemią (Kamuflet) do wysadzania w powietrze nieprzyjacielskich podkopów; ka- muflet po wybuchu nie narusza zewnętrznej warstwy ziemi i nie tworzy leja Caracole Taktyka jazdy uzbrojonej w pistolety kołowe lub bandolety, (Karakol) zastosowana po raz pierwszy przez muszkieterów, a potem przez arkebuzerów, kirasjerów i rajtarów; Manewr taktyczny stosowany w kawalerii: kawaleria formuje luźny szyk (6-7 szeregów w 14-15 rzędach), a następnie podjeżdża do przeciwnika na ok. 30 m. i obracając końmi w miejscu w prawo daje ognia z lewej ręki; następnie obracając w miejscu końmi w lewo daje ognia z prawej ręki, po czym szereg, który oddał salwę lub salwy odwraca się i cwałuje na tyły szyku; z takiej formy prowadzenia walki zrezygnował Gustaw Adolf; Carcass Duży pocisk moździerzowy wypełniony prochem, siarką, sale- trą i smołą, stosowany w celu wywołania pożaru. Cernering Rodzaj oblężenia polegający na odcięciu zamkniętego w twier- (Blokada) dzy nieprzyjaciela od dostaw broni i żywności z zewnątrz; był to rodzaj pasywnego oczekiwania (bez walki) na moment, aż wygłodzeni obrońcy skapitulują Cuvette (franc). Wąski, głęboki rów znajdujący się w fosie, stanowiący dodat- (Kuweta) kową przeszkodę dla atakujących nieprzyjaciół, zwłaszcza, jeśli fosa wypełniona była wodą, przez którą żołnierze musieli przejść. 523 i Choroby obozowe Dragoni Niezwyciężony Cyrkumwalacja Zewnętrzne umocnienia wzniesione przez armię oblegającą jakieś miasto lub twierdzę; miały one za zadanie chronić własne wojska przed niespodziewanym atakiem wrogich wojsk idących z odsieczą zamkniętym w twierdzy obrońcom; Kilka chorób, które zazwyczaj atakowały żołnierzy przebywających w dużych skupiskach; brak higieny i właściwych warunków sanitarnych były źródłem wielu zakaźnych chorób; aż do XX wieku choroby obozowe zabijały więcej żołnierzy niż ginęło ich w czasie regularnych walk; do najgroźniejszych chorób obozowych zaliczano tyfus plamisty i dezynterię. W marynarce choroby te nazywano „chorobami marynarki" albo „chorobami okrętowymi". Konna piechota przemieszczająca się na pole bitwy na koniach (aby nadążyć za kawalerią) ale walcząca głównie pieszo; dopiero w XVII wieku zaczęli walczyć także konno; głównie szkolona w zakresie metod walki piechoty, choć przerabiała także taktykę kawalerii, co spowodowało ich niesamowitą uniwersalność - piechota strzelcza, jazda strzelcza i jazda klasyczna. Rodzaj kolubryny. Z polska zwanej również „skolnikiem". Starszy typ lekkiego, długiego działa, który powoli wychodził w XVII wieku z użycia, ponieważ jego kaliber (2-3 funty) był zbyt mały, a wystrzeliwane pociski zbyt lekkie - ważyły one około 0.5 kilograma; w przeciwieństwie do lekkich dział regimentowych nie można go było wykorzystywać do strzelania siekańcami. Ta część bastionu, z której ostrzeliwuje się atakującego nieprzyjaciela w miejscu przylegającym do twierdzy; bark bastionu Mocno związane naręcza gałęzi, słomy, chrustu służące do zapychania dziur w umocnieniach; stanowiły też rodzaj osłony; [wł. - forchetto - „widełki"] Rodzaj podstawka używanego przez muszkieterów do podtrzymywania muszkietu w momencie oddawania strzału; Pod widełkami forkietu znajdował się temblak do wkładania na rękę. W Polsce nazywano forkiet soszką lub widelcem. Pojęcie „fralse" (fralsa po szwedzku to m.in. „zwalniać", „uwalniać") zaczęło być z czasem używane jako zamiennik słowa „adeln" - szlachta; obejmowało ono tę grupę osób, które przynależały do najwyższego stanu i zwolnione były od obowiązku płacenia podatku; (zob. także ofralse). Falkonet Faza Faszyna Forkiet Fralse Aneks nr 2 Gabion Zob. kosz szańcowy Glacyz Długi, lekko nachylony wał ziemny o trójkątnym kształcie; jego zadanie polegało na osłanianiu znajdującego się bezpośrednio za nim fragmentu muru obronnego przed bezpośrednim natarciem; Granat Pocisk artyleryjski zaopatrzony w ładunek wybuchowy (czarny artyleryjski proch) i zapalnik; po zapaleniu lontu granat wystrzeliwano, a wybuch następował tuż przed upadkiem na ziemię lub na ziemi . Pierwsze granaty artyleryjskie pojawiły się w XVII w. Strzelano nimi głównie z moździerzy i kartaun. Gwiazda Maczuga, której grubszy koniec obity był dużą ilością gwoździ poranna albo zaostrzonych kawałków żelaza (niem. Morgenstern) Kartacz Rodzaj pocisku artyleryjskiego używanego do ostrzału wrogich wojsk z bliskiej odległości; składał się z papierowych, drewnianych albo żelaznych pakunków wypełnionych ołowianymi kulami, kawałkami ostrych kamieni albo żelaza (np. gwoźdźmi), początkowo owijanych siatką ze sznura lub zlepionych smołą, później zamkniętych w cylindrycznej metalowej puszce. Kartaun Działo dużego kalibru o krótkiej lufie; termin utworzony zo- stał przez słynnego Bartolomeusza Freyslebena, który podzielił działa na trzy „rodziny", z których kartog - zwany też kar-taug albo courtan - był najcięższy; dzielono je potem na cztery klasy: podwójne, całe, połówki i trzy ćwierci; Kula Pocisk artyleryjski składający się z dwóch półkul powiązanych łańcuchowa ze sobą łańcuchem; używano ich głównie w czasie bitew morskich do niszczenia ożaglowania i takielunku, ale czasami stosowano je również w czasie bitew lądowych Kule żarowe Zwykłe, żelazne kule armatnie, które podgrzewano aż do czerwoności, a następnie wystrzeliwano je w stronę nieprzyjacielskich zabudowań w celu wzniecenia pożaru; rodzaj pocisków zapalających Kontrwalacja Linia wewnętrzna umocnień wzniesiona przez oblegających twierdzę żołnierzy jako osłona przed „wycieczkami" oblężonych w twierdzy obrońców Kosz szańcowy Kosz wypełniony ziemią umieszczany głównie po zewnętrznej stronie umocnień dla ochrony przed pociskami. Kosze stanowiły rodzaj kulochwytu, stawianego w miejscach, gdzie porządne okopanie się nie było możliwe; najczęściej osłaniano nimi baterie artylerii. Inna nazwa kosza szańcowego to „Gabion". 524 525 Niezwyciężony Kurtyna Bazowa linia umocnień - rodzaj prostego muru, który łączył ze sobą wysunięte bastiony Kyller Część ubioru wykonana z zamszu (irchy), zazwyczaj ze skóry łosia, noszona jako wierzchnie okrycie pod napierśnikami. Zawiązywano go rzemykami albo za pomocą haczyków albo haftek po bokach. Otwarty po bokach. Kyller w takiej formie był dość niewygodny w czasie wilgotnej pogody i zastąpiony został w XVIII wieku przez skórzane kamizelki. Pierwotnie kyller miał specjalny kołnierz dla osłony szyi. Karolińska jazda występwała często w kyllerze bez zbroi, w formie długiego do kolan płaszcza. Kyller chronił przed cięciem szpadą i łagodził ucisk napierśników. Kirys • Rodzaj pancerza chroniącego korpus (pierś i plecy) Kirasjer [franc, cuirassier-pancerny] Kawalerzysta okryty ciężkim pan- cerzem chroniącym plecy, piersi, uda oraz szyję; głowę chronił mu hełm, a uzbrojenie składało się z pary pistoletów i rapiera. Walczył ogniem z konia w karakolu. W wojnie trzydziestoletniej po reformach G. Papenheima i O. Piccolominiego używany także do szarż cwałem na białą broń. Moździerz Działo dużego kalibru o krótkiej lufie, bez kół; stosowane głów- nie w czasie oblężenia; jego zaletą było to, iż wystrzeliwane z niego pociski ulatywały ostro w górę, spadając w niedalekiej odległości od strzelającego; słowo pochodzi od łacińskiego „moratorium" - moździerz, tłuczek; Obuch Młot bojowy - broń zrodzona przez średniowiecze (ówcześnie ważąca nawet 14 kg) złożona z drzewca i stalowego lub kamiennego bijaka, służyła do rozbijania pancerza lub hełmu; w naszym kraju taka broń nazywa się nadziak (lub bardziej powszechnie - obuch); drewniany trzonek zakończony stalową głowicą z jednej strony tępą, z drugiej przechodzącą w kolec; w Polsce często używany jako laska, a kiedy Sejm zakazał posługiwania się tego rodzaju niebezpiecznymi laskami, kolec zaczęto zwijać pod spód i nazywać pieszczotliwie obuszkiem) Ofralse Kategoria obejmująca wszystkie te osoby, które nie należały do stanu szlacheckiego i zobowiązane były do płacenia podatków. Organki Rodzaj małego działka składającego się z dużej liczby połą- czonych ze sobą luf muszkietowych, z których można było strzelać z dużą częstotliwością; praprzodek karabinu maszynowego; nazwane tak prawdopodobnie ze względu na swe po- 526 Aneks nr 2 dobieństwo do piszczałek kościelnych organów (szw. „orgelbóssa") Paralela Rodzaj okopu, z którego oblegający twierdzę żołnierze prowa- dzili ostrzał ogniowy; Partyzana Krótka pika o dwustronnym ostrzu, posiadająca u podstawy dwa skierowane w górę skrzydełka; używana głównie przez oficerów piechoty; słowo pochodzi od włoskiego ,partesana " Petarda Ładunek prochowy umieszczany w naczyniu stożkowym, cy- lindrycznym lub w kształcie moździerza przymocowany do deski i zaopatrzony w lont. Z reguły służył do wysadzania bram, mostów zwodzonych itp. Pierrier Rodzaj moździerza używanego do wystrzeliwania kamieni wiel- kości pięści; przelatywały one wysokim hakiem ponad obwałowaniami miast i twierdz i spadały wprost na broniących je żołnierzy i mieszkańców; stosowany głównie jako broń przeciwko ludziom Podatek Jednorazowa opłata wymuszana przez wojsko bez żadnych ne- pożarowy gocjacji, często pod groźbą przystąpienia do zorganizowanych rabunków; najczęściej nakładano go na miejscowości uważane za wrogie. Rawelin Rodzaj niewielkiego umocnienia w kształcie odwróconej lite- ry „V", wznoszonego przed wałem obronnym, często między dwoma bastionami; jego zadanie polegało najczęściej na ochronie znajdującej się tuż za nim bramy przed bezpośrednim atakiem. Zwany czasami „demi - lunę", tzn. „półksiężyc". Salva guardia Rodzaj listu ochronnego (Salva guardia scripta) wydawanego przez okupanta osobom, miastom, regionom, urzędom itp. Miał chronić jego posiadacza przed rabunkami czy też konfiskatą mienia; Jeżeli ochronę taką stanowił oddział żołnierzy, to mówimy wtedy o Salva guardia viva. Szaniec Nazwa polowych dzieł fortyfikacyjnych; zamknięty rodzaj umocnienia, stanowiący sam w sobie całość. Mały szaniec to reduta: o narysie kołowym, kwadratowym lub wielobocznym. Reduty budowano często w kształcie lunety (dzieło o 1-2 czołach i 2 barkach) z zamkniętą szyją. Skwadron Oddział jeźdźców składający się ze 100-200 osób, wprowadzony do armii szwedzkiej przez Gustawa Adolfa. Kilka szwadronów 527 Niezwyciężony tworzyło pułk. Dawniej słowem tym określano również batalion piechoty. Trace italienne Nowy rodzaj umocnień, w którym mury były niskie, zbudowane poprzecznie, bardzo grube i chronione wysuniętymi bastionami; stanowiły całkowite przeciwieństwo twierdz średniowiecznych, w których mury były wysokie, pionowe, bez występów i dosyć cienkie. 528 I