Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny dostęp do spisu treści książki. Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym LITERATURA.NET.PL kliknij na logo poniżej. 2 Janusz Żernicki Landszaft z wędrującym dnem Wydanie pierwsze: Wydawnictwo Morskie, Gdynia 1968 © by Tower Press, Gdańsk 2001 3 Ognie na wzgórzach Zawsze samotni na kamiennych stopniach schodach i tarasach Klimatów tylko zmienny puls Cywilizacji dyskretny krój w balustradach Jakiś ptak lub inkuba wołający nas po imieniu Długie włosy września Tyle spraw Tyle win co do których ciągle się wahamy „czy szlachetniejszą rzeczą” czy bardziej bezpieczną gdy raz ustalony system planetarny wartości rzadkich i tych co wskazane choć z jednych jest wybrzeży nawzajem nam przeczy w szprychach północnego słońca ciało się obraca i wiedza nasza nas samych w decyzjach osacza raz będąc ludzką raz tylko człowieczą Tyle spraw Tyle win Tyle ogni na wzgórzach Nieznane ich cele Poprawmy sandały Krętogłów przysiadł na jesionie A nie wołał go nikt Pociągi przystanęły w polu I trąbki i światła długie u sosen rudych I obnażony z nagła u korzeni piach Krętogłów przysiadł Pora się rozliczyć Karty są znaczone Byłem tutaj chłopcem Dławiło mnie słońce i przeczucia jak bursztyn zadymione Byłem tutaj chłopcem Tam dalej są cmentarze Wiatr i sól I tężnie Na ich pokładzie poznałem Jazona Był po podróży Jesteśmy tu na zbiór Karty są znaczone Wiemy to oboje Wytryska czas żywicznym mleczem w głąb I osty długo świeciły na drogę i leszczyny gałąź ,,Zapnij stanik Elektro Będziemy mieć dziecko” Zamyka się krąg Jedyny ocalały Zawsze samotny na kamiennych stopniach Podziwiaj krój poręczy Tyle ogni na wzgórzach Nieznane ich cele Zostaje tylko rytm powtórzeń gdy brnąc przez swoje tylko swoje splądrowane dobra kimkolwiek jesteś lub będziesz nie ujdziesz zadłużeń Wszystko ustaje tak wymierne że codziennie rani 4 Wszystko ustaje tak konieczne że staje się ssaniem a to światła atrybut i nie dotyczy ludzi Wszystko ustaje Nic nie jest w ruchu Czego dotykasz nie tworzysz lecz na chwilę budzisz przyjrzy ci się z ironią i zaśnie na nowo Samych siebie się strzegą owdowiałe słowa Promień u cięciw napiętych rzezi: „Twe podobieństwo do Boga jeszcze ci kiedyś zacięży" Zawsze samotny na kamiennych schodach Tyle ogni na wzgórzach Tyle win Tyle spraw I tylko klimatów zmienny puls Jakiś ptak lub inkuba woła mnie po imieniu Długie włosy września falują 5 Poemat 1965 r. I coraz trudniej od gestów stronić słowa ciągną jak ptaków klucz a nie do rzeczy lecz opustoszałych nazw między lądami wstaje traf 6 II wrzosy u stóp wrzosy piach brzozy do oczu brzozy chwast pora historii czy długich noży prowincjonalnych miast kolejno koleiną u szosy dni z nadzieją na horyzont trwasz ---------------------------------- horyzont – blizna po kolorze jedyna którą naprzód znasz 7 III z morza wyszedłeś i wrócisz w morze wszystko jest obce nic nie jest twoje co mi do ciebie niewiasto co mi do was pewność oddala się w coraz to inne imię i coraz inny dzwoni łańcuch w pośpiechu odkrywanych praw wszystko jest obce nic nie jest twoje między lądami wstaje traf 8 Hic et nunc Wyzywająca faktura godziny nabrzeżnej Bele zmurszałe bele zwęglone bele święte i to co zbiorowe we mnie Klęczałem w odległe Świt jabłkowity wiódł antenatów jeden brzozą zbiegł w odwilż za żnińskim bagnem Żerniki wieś drugi Behema iluminował ostatni w piołunach się rozwiał bezdenność bywa i w zapachu tak kobieta której oddałem zbyt wiele lat kołujących nade mną wie o niej limfa i wers Czas przewalał się jak rzeka na szerokość mych ramion Szedłem w Słowach po piach Wśród homonimów niby gęstniejących traw dwadzieścia moich zawodów i nie liczonych błędów oblegało mnie szczelnie jak poranne wydania Jest jeszcze życia na kilka fraz Jest jeszcze wir pąków pąk w półodchyleniu słów potencjalny pląs przeźroczysty że między kształt a gest nagłym skrętem świata stron skrapla się w dźwięk ton Ja zatem Ja deszcz Deszcz nieruchomy nadranny gdy tkliwość idzie do kolorów szara jak gniazdo os które trzeba strącić Biskupin, 12 IV 1966 9 * * * Edwardowi Stachurze słowa zastały mnie nagim pory twarzy tynkom zwierzały swe dwuznaczne racje stary śnieg stary śnieg trzepotał u skarpy i zwoływało się morze u skał na dzień pod wezwaniem ołowianych por cóż pragnąć chciałem w ten odlot morze jest obce sen nieprzespany obcość jest z nami dziej się jej opieka odysej mówił a nikt go nie czekał uliczne wtórowały gracje („nie byłem” śpiewa Sted „gdzie ja nie byłem”) tych co umarli szukałem nie dość u wybrzeży was co żyjecie kocham nie dość że od piołunów szaleju i perzu poszedłem inną drogą cóż pragnąć chciałem w ten odlot północ żegnała krótko jak żołnierzy a ciała były smutne jak zawsze o tej porze wielkanoc ziściła się martwa i skacze mi morze zwołujące się morze do gardła w ten dzień w ten dzień pod wezwaniem ołowianych por 10 * * * Ten czas nadciągnął. Dawno już wiedziałem, że pora dżdżysta trafi wieczór trzepoczący, a nawet bardziej mi będzie bliska niż maja uzda złota, a poprzez wrzawę słów wyzwolonych głucho przedrze się ona. Ten czas nadciągnął. Wędrowiec w jednym sandale na festyn nie proszony stanął. Jakże łasiły się do jego kolan niecierpliwe dale i wiatr jaki niespodzianie powiał. Ten czas nadciągnął. Oparty o włócznie jakże stał obcy między nami, ledwie widoczny i surowy. Spór był o metrum, obozy i pamięć, a także o chleb i węgiel i u cięciw trzmiela lot. Po czym był wtór: – nasze żony gwałcili zwycięzcy, – nasze dzieci głód do siodła przytroczył, – nasze pióra wyrwano na bełty... Od lat samowolnie odchodzą słowiańscy poeci, z czego się chełpić?! On stał widoczny tylko niektórym. Paliłem papierosa. On się nie spieszył, a nie widzieli go wszyscy... 11 Bez przesady Każda ulica kończyła się kratą Kraty były na oścież otwarte Okiennice i tynki pod winogradem i chmielem z najwyższych pięter ani światło ani muzyka Parter migotał tylko od pergoli różowych jak skrzela „Zapal papierosa” powiedział Osłanialiśmy ogień długo i spokojnie Ciężkie srebro poranka cięło nam policzki Postawiłem kołnierz „Nie widziałem żadnego człowieka” „Na cóż ci oni” Kroki nasze spadały z echem jednocześnie i było w tym coś z zegarów i z ptasiej agonii „Czy nie ma stąd wyjścia” „Wszystkie kraty otwarte w następne ulice A tamte w inne i jeszcze i jeszcze Czego chcesz? Lepiej spieszmy się Kameraden Zaraz zacznie padać wczorajszy deszcz” 12 Vive ut vivas Upodobnić się Przetrwać Wymienić role Ci z luster chodzą już po ulicach Ten co lęka się psa pospiesznie sprawdza zarys własnych szczęk wiele mówiący i ucha sprawność i chyżość nóg i osaczony jeży włos przy zieleni omszałej Sam siebie doścignął a wrócić nie może Zataić się Przetrwać Wymienić role Ci którzy przymierzają maskę nie czują wcale jak im do twarzy przyrasta Widzą zaskoczeni że nic się nie zmieniło Nic nie jest inaczej Tacy byli Tak o sobie już dawno myśleli Teraz do poprzednich tęsknią wyobrażeń I tylko w noc od tancerzy opuszczony taniec po górach ognie pali i sobie się dziwi że tylko sobą będąc nie jest już prawdziwy I tylko gdy wiatr odejdzie a jeszcze nie wróci – (wówczas ciało płeć i rozum zarówno miotają się za sztachetami kości jak i warują wokół nas w tym pięknym ogrodzie) — jedynym sensem się jawi zmienność odległości w tym wszystkim co sobą głosimy na co dzień Wtedy; zaczynamy kochać ludzi Lecz wiatr nam przerywa i znów ruszają podmiejskie dworce klimaty się toczą zaśniedziała szalka sprzedawcy owoców ospale się dźwiga 13 Popołudnie W gałęzi rozpostarciu są wszystkie szczegóły tej gry powrotów morza i cywilizacji żadnego z nich nie pragnę na co dzień wszystkie nachodzą mnie naraz codziennie skrzydłem swym trąca mnie ogień i w określonych porach do stóp przybiega fala i tylko stopy zanurzyć w niej mogę i tylko dłużej niż zwykle mogę się spalać próżno krzycząc nie jestem godzien zbyt dostojna przystoi mi kara widzem być lecz z świadomością następstw ciągle na Troi przedmieściach patrzeć patrzeć 14 Idąc ciągle idąc za sobą I On cię umiłował a w przedsionku trzyma Jakże im płomień świec lizał bokobrody „Pana nie ma Może jutro Może pojutrze” Za oknem rzeka Galary i szkuty z nazw wyzwolone na obce i krótsze Kroki strażników na moście według nie znanej marszruty I drzewa nisko przycięte jak we Wielkim Poście II On cię umiłował a nie ma go tutaj „I nic na odjezdnym nie mówił?” U peronów czarno-białych przeliczają utarg niskopienni i codzienni A z szyn chlusta dla wszystkich słyszalna dal obiecana i wręcz namacalna jak kraj w kalendarzu ściennym w fabrycznej portierni A wiatry odwilż afiszami włóczą III On cię umiłował a był tutaj wczoraj Pielęgniarka brzozą sterczy w poczekalni „Czy coś przekazał?” Ona się śmiała poprawiając stanik Od sal szedł blekot jak podmuch mszalny Trzasnęły drzwi „Muszę iść Mam sekcję” ------------------------------------------- Zostałem sam w zachrypłej poczekalni czekać go jeszcze 15 * * * odległości znowu przywarły płasko wstaje cisza powróćcie powróćcie do swej łagodności ziemio i wodo oto odprawia się ta garstka mroku wyniesiona z jaskiń powróćcie do swej łagodności niechaj omywa wszelką naszą odrębność ta garstka mroku wyniesiona z jaskiń któż inny bowiem nam przebaczy – te trochę życia na przełęczy wojen – te trochę życia między pochodniami 16 Katharsis astralny zielarz wymości wam domy wonią która idzie w ślad za gromem i ta być może przywoła na chwilę pierwotność oceanu gdy wychlustał lądy tęsknota za nią kryjomie w nas błądzi gdyby Greków nie było byłaby stylem owym „jestem” wielotkniętym a ścisłym niby ognie świętego Elma na masztach na krańcach zmysłów koczujących myśli gdy obok na przestrzał rozwarta zieje pra-jedność i pra-wartość 17 Kadr Rzecz była o godności. Otwierano okna. Bohaterstwo kwiliło jak jastrząb. I tylko jeden zajączek słupka w kącie, Miał tyle uszu. Zdenuncjowano go. Był kwiatem w wazonie. 18 Przy świecach Kocham ludzi – powiedział lord pierwszy. Za oknem morze biło w falochrony. Padał deszcz. Gardzę ludźmi – odparł lord drugi. Za oknem morze biło w falochrony. Padał deszcz. Spojrzeli na siebie z podziwem. Za oknem morze biło w falochrony. Padał deszcz. 19 Nawet są klimaty tak czyste że bez okolic bóstwa drzemiące u drzwi wzorów strukturalnych i wzniosłość taka że nieledwie Korynt lub pensjonat dla zmarłych gdzie wykwint rzeczy słów i pozy jest jak łza srebrna dzwonka co u bramy płacze choć go i zwykłe targną kozy zerwane z postronka nie tylko palec przeznaczeń 20 * * * W który świt już krajobrazy mówię nad kartą pustynną? ------------------------------------------ Blask jest płaski szpule brzóz i trawy długie od kobiet on więc jak powinność łaski piór u hełmu bukiet lub oklaski gdy wiatr i okręt do Itaki odpływa a gest jest pożyczony jak klamra od sukien a Itaka nie twoja gdy ją nazywasz a tęsknota publiczna tłustym bita drukiem... 21 * * * pytasz Pani czy piszę wszak lata biegną i innych łask pora mi czekać... jeszcze mży z oddali kopuły niespodzianej kaprys i płomienność i dymi mięso orchidee nie więdną ponad kształtem schwytanym w sobie grzęzną maniera prowincja i wers nic więcej Pani nie więcej nic więc 22 Kanikuła albo autoportret Lustro wysycha. Zrównany z tłem ile jestem, dezerter spod jerycha, gdy szum z opustoszałych scen - narasta i spada ptak na jutrzejszych wzbity oklaskach w lato cudze. I jaki sens w suchej smudze jak w platońskim zaprzęgu do tych co wzejdą widnokręgów biec, gdy tu ostrowłosa gwiazda spala do słów i jak popiół w urnach przesypuje w nazwach 23 * * * epok ilu uzupełnia profil ilu jest esencją to ciało drobne którego ruch światłem po kontynentach eksploduje pode mną -------------------------------------- piękna tyle ile domysł wyzwala sprawdzalności gdzie indziej choć u brzegów ciała zarówno zbliża jak oddala nim wnijdziesz -------------------------------------------- tak kocham dalej symbol i skala planety obrót wyczuwalny gdy woń od traw odstaje skośnie i jaskiń w mgnieniu gest sakralny potokiem zbiegłych olśnień 24 Glossy I I nie wiem, czy w starym złocie bibliotek, w mieście ogrodów i luster najpierw cię widziałem, od jakich brzegów wracasz falo, co w powrocie nie sobą jesteś, lecz córeczki mojej ciałem, a mnie tłumaczysz światłem i szczebiotem? 25 II Jest-że sens czekaniem – wykpić się mądrości, wierząc, że w okien otwartych lśnieniu owoc, co dla dłoni twej, powszedniejąc, rośnie, nagle mnie uprowadzi w poprzednie kwitnienie, abym go wreszcie pojął, choć nie dościgł? 26 III Jak ty mnie wiedziesz – dziecko nazbyt chłonne, że idę, choć wiem o nadziejach jako im w losie, że ostawią nas płonne? 27 Za wzgórzami pamięci H. Żernickiej Przed twym odejściem w inna przestrzeń nie współczuć szedłem lecz pamiętać Wzgórza gasły skrzydło załamane powietrze modrymi w śniegu biegło pasażami jakby muzykę chciało zetrzeć a wzgórz nie zranić Przed twym odejściem w inną przestrzeń nie patrzeć szedłem lecz donosić widok do tych co teraz łączysz czy wybierasz w inną przestrzeń idąc Nie żegnać szedłem szedłem współumierać – wnuk tak odległy mnący rękawiczki — patrzeć szedłem co ty mi zabierasz i czy zdążymy jeszcze raz przechytrzyć tę prostotę stojącą na wietrze gdy modrymi w śniegu biegnie pasażami coraz cichsze i coraz bledsze tony zbierając nad wzgórzami ------------------------------------------------ Przed twym odejściem w inną przestrzeń do własnych szedłem granic 28 Pieśń u brzegów domniemanych Znowu unosi mój głód instrument nad wrzawę i hałas znowu zabiera słowo fala co wczoraj gdzie indziej je znała a było owoc Na brzegu których znaczeń jakiej tragedii gestem lustro jakiej kobiety – pomieści je jeszcze Wieje wiatr Ptaki północne lecą W blasku pochodni wołam siebie nie wiedząc czy jestem sobie podobny 29 * * * U schyłku Dnia Zadusznego Stedowi we wspólny ten dzień powrót powrót już dawno był mi pisany bo jakiż inny mógłby być i czy to znaczy że znów efemerydy czujność której tak ufamy burzliwy okres pierwszych nazw ustanowiono wtedy oczy i wnet wszelkie oczu zwierzęta i całe ich przekleństwo a także odległość ulepioną z dżdżu a także wysokość nawiedzoną i zbiegłą i ujadanie słów do sklepień więc czy grot po imię czy istnienie gdy tylko wzór --------------------------------------------------- kamień we mnie pamięta i wilczym uchem strzyże cień a lina od ratusza po dzwonnicę rozpięta w każdy dzień linoskoczku w każdy dzień odprawiają się gwiazdy u twych pięt 30 Zieleń i czerwień Z tej stałości widzę, że na jesień mi idzie, że nad morze gwałtowne sen mnie wychlusta i każe mi siebie zobaczyć, o wstydzie, samemu przed nim a niechając lustra. Jakie słowo wywiodę, gdy zbierałem ogień, gdzie mi kwitnąć było – nikt się nie uchował, więc jaki kwiat, ptak jaki na jutrzejszą drogę wysokości rozsunie, nim zacznę na nowo? ------------------------------------------------------------ Skrzydło morza nade mną załamane stało gdy budząc się róża krwiobiegu powracała w ciało.. 31 * * * Mojemu Bratu i Jego Córeczce o czym śpiewa kora drzew od brzóz północ i posągi wzdłuż w otwartym fortepianie fiordów pora zapomniana kilka fraz na lichtarze kafle prześcieradła wielką miłość choć nieładną krynoliny parostatków drugi brzeg z olch czarna matka boska z poderżniętą grdyką rzek uczyłeś wtedy w pewnej wsi nie były to lata złe a od wiązów pruski mur i zaułki i wieżyczki i uzdrowisk poetyczność i muzyczki drobnolistność powróciłeś niemy z gór potem dęby tylko dęby długo piszesz wiersz zdrewniały w stołach i w organach i w gazetach w bibliotekach i w festynach i w pogrzebach z dębów w dębyw yplatany poplątany czczej prowincji kory sznur patetyczny sznur 32 Z autu Trzeba się spieszyć. Idzie wiatr. Klacze ślizgają się po bruku. Jeszcze ciepłe od jego rąk uda ledwie ze snu wyjęte podana deszcz. Sukniom przydaje świadomości. Trzeba się spieszyć. To męczące tak iść. Padł to padł. Akteon nigdy nie znał własnych psów. On też. Trzeba się spieszyć. Na rogu jest knajpka. Tam wejdź. Wdowa też tam będzie – pójdziesz z nią do domu. Ona to będzie robić tak, jak nie robiła tego nigdy. Ona to będzie robić tak, jak nie robiła jeszcze. Och, ona to będzie robić tak, aż się wieczność objawi nagle przelotnym deszczem u pokąsanych twoich warg. 33 * * * Noc akweduktów Pora dialogów przy fletni Słodka pora Proszono mnie o sąd Noc gotyku Kim jestem Kim jestem o Chryste którego nie ma Wołałem Bystry unosił mnie prąd Noc renesansu „Przeciwiając się świerczom” maniera moja wyszła z trzcin Kto włosy twe układał u słowiańskich łęgów Noc baroku w tylu lustrach naraz Noc rokoko Noc fin de siecle’u Noc w okopie pisanych listów Noc werand podmiejskich willi Noc u wód Noc wielkiego miasta Rozlepiałem afisze Noc dworców piwa i burd Tylu was biodra pierzchliwe tylu was usta wzgardliwe wzywały mnie do czynów jakich i co mi było w losie ----------------------------------------------------- A jeszcze jest gdzieś noc A jeszcze czeka mnie noc która przyjdzie a nie będzie prosić 34 Sto siedemdziesiąt cztery słowa Mówię do ciebie. A nie wiem kim jesteś. Nie wiem też kim ja jestem. I po co ten pościg. Prócz szkunera „Wczoraj—Dziś—I—Jutro” znam tylko bezsilność. I Na ile jesteś labiryntem? Czy sposobem przejścia przez labirynt? A może jego znużonym architektem? II Ile mną jesteś? Ile sobą? Mój Ojcze, Mój Boże, Rozumie mój, czy Intuicjo, stara wiedźmo Sekret w zwarzonej sielance alkowy, czy łukoskłonna, długopalca materii Dyskrecjo, do której zarówno się przyzna taneczny motyw winogradu w obnażonych nerwach, i mokra o przedwiośniu ziemi pryzma i koszyk z ogniem, nim uradzono katedry ze skrzydeł wyrwać w prastarej sztuce oswajania agonii? III Przestrzenie, w których przebywasz jakich mają sąsiadów? Płaszczyzny, które łamiesz na jakich zastygły troskach? IV Czy jesteś prawem praw? Czy struktur głodem? Melancholijnym o zachodzie spokojem figur stylistycznych? Czy tylko szumem? Wyzwolonym od drzew i traw? Piachem ruchomych wydm nad ostem i kośćmi? Muzyką sfer? Czy wszystkim naraz? 35 V Mówię do ciebie – pojąłem już śmierć. Nie jej się lękam. Niepewność też mi obojętna. Lecz wyzwól mnie, wyzwól od bezsilności, kimkolwiek jesteś, choćbyś z mojego narodził się tętna... 36 Landszaft z wędrującym dnem I tam jest jeszcze ciepło choć zamiast runa własną skórę na grzbiet wieszczego tryka zwlekłem ja który nie do Kolchidy dążąc od Kolchidy zbiegłem tam jest jeszcze ciepło wiotkie trawy popołudnia w kołach sterowych i msza wczorajsza koczująca w studniach szprychy grzyba rozgwiazda wierzb pąki irchowe plakaty po miastach lazaret ma brzozę gdy dzban a śmierć odwraca do ściany bądź zawsze sam tam jest jeszcze ciepło w popiele piszą palcem klęczące dziewczyny po dyszących osiłkach wstaje zieleń i cykuta z mądrością pospołu dojrzewa w kubkach z cyny u opuszczonych stołów i długo obok przeciąga tynków powietrznych chropawość tam jest jeszcze ciepło i dokąd płynę ze skórą własną na tryka zwlekłą gdy brzegów Jolkos nie chcę a Efiry grzechotkę i miecz rzuciwszy za stery jak każdej obcej omijam krainy szczęki mórz zachodzą pianą wściekłą i dal się ścina 37 tam jest jeszcze ciepło lecz stamtąd płynę II nadciągną wielkie rekolekcje jak paździerzowe deszcze i czas przychylny ostrogwiezdnym wargom lecz mnie ominą i odwieczne pod smolny dziób innej rzucą Argo innych Jazonów starość aby pasterza cień i psa o jakże spiesznie idą od Megary doszedł ich po przełęczy dnia i krew wychłeptał gdy powali III tak ominąłem siebie, że nie czuję nadziei lęku ni obojętności, której strzec się zwykłem 38 * * * Kto umrze tej nocy jeśli nienazwana przechodzi obok a patrzy przez ramię gdy oddechów moich ruchoma ściana coraz smuklejszy wznosi firmament jakby wzejść miała nagość obiecana niespokojnymi w odwilż lustrami ----------------------------------------------------- Ale i lustra stają się za ciasne i nie ma nic co by chciało świadczyć ciało nasze najsmutniejszą gwiazdę gdy ponad sobą w siebie patrzy i coraz szczuplejszą wyprowadza nazwę dla prawd coraz coraz rzadszych 39 Inskrypcja „Wracajcie, wracajcie do Matek” – prosił siwy pastor, a weszliśmy w wiek, z którego nie było już wyjścia. „Stary kontynent niechaj się w sady obróci i święta” – nawoływał markiz, który był demokratycznym prezydentem. Pukaliśmy już wszędzie. Czas się na przełaj przez miasta nie nasze wałęsał. Kojce zbrodni były puste. Nowy czekał ją wypas. „Kim jesteś” – pytał mały książę i dziwka w bistro. Kim jesteśmy krzyczeliśmy nad rzekami i morzem. Pochodnie długo płonęły. Świr ptaków narastał. „I było u nich wielkie zamieszanie” – notował ruski kronikarz. 40 Piosenka z moich stron Powiedziano wreszcie — po co przyszedłeś tutaj sam, zupełnie sam, z psem tylko czy z wersem, i po co wyjesz, ty czy on? Wszak nie od gwiazd ale łun rosną granice człowiecze? I nie powiedziano nic więcej. I nie słuchano zaprzeczeń. Powiedziano wreszcie — na co nam miłość twoja i prawo twe, gdy kulejąc niesiesz twarz w tym mieście w krwi zakrzepłą? I nie powiedziano nic więcej, lecz i to było za ciepło. Powiedziano wreszcie — przy tobie szczury rudozłote ułożą się rzędem. I grzać cię będą. I tkliwe będą. I pyszczki ich zakwitną. I nie powiedziano nic więcej. To tylko. I muzyka stanęła w okolicach. 41 * * * zapytajcie swego cienia gdzie są rzeki bez znużenia zapytajcie skąd ich pieśń zapytajcie swego cienia gdzie granice są zwątpienia zapytajcie gdzie to jest zapytajcie swego cienia kiedy z wami się zamienia dokąd jeszcze chce was wlec 42 Projekt wejścia na parapet Jerzemu Toruniowi, Andrzejowi Zaniewskiemu i Mieczysławowi Czychowskiemu Sznury konopne, liny, więcierze, drabiny i grabie a takoż drapaki, krzyże rozstajne z kałem i pierzem, które wędrowne rzucają ptaki, strychy upiorne i pełne bielizny, garkuchnie wyjące, olśnione smutkiem kobiety zwiędłe, gdzie sine blizny tak ciepło udają kobiecość i sutki, sezony w rozpryskach, majone dworce, natchnione pochody przez place i ery, mędrcy przed świtem miotani przez torsje prawd nieprawdziwych, choć szczerych, oto Rozalia weszła na parapet, przedtem zwinęła firanki i story, i prześcieradła, i wytartą kapę, i majtki w koronkach i halkę we wzory, drzewom gałęzie, morzom okręty niebo przybliżą wcale nie prędzej, Rozalia gwiazdą w ciało jej wpiętą głośno spowiada swe lędźwie, Rozalia płacze, panowie, płacze, choć tętent słychać i łuna gaśnie, wszystko być miało jakoś inaczej, Chrystus miał nadejść, ale nie nadszedł... 43 Częstowanie jabłkiem Pastisz Nim zjesz, ze słowa, tylko ze słowa, nie z owocu, antyczny chór poprowadź. Najpierw dłonie, pieściwe dłonie, potem konie, nakrapiane i rącze, majestatu purpurę tudzież symbol grzechu w kolorze który jątrzy, i królów trzech co na stronie, i Troję co za morzem... A nad strzechą chmura zamszowa niech płonie. Jeszcze kartauny kule gładkie nad wypiętym kanoniera pośladkiem, akselbanty i szarpie, piki, arkebuzy... Później tęczę po burzy, kukułkę i dojrzałości znak, a w trzcinach niech ktoś śpiewa, pastuch albo ptak. Wówczas z wnętrza coś do gęsi i kapłonów, dla piechurów samogonu, królom wina wieloletnie zlewaj, będzie dla dam uciecha, że mężnie i tylu, a dla panów cała dworskość i gładkość i tytko strach beznogi przy tym trylu czekać będzie — „oj jabłko, ty jabłko”... Możesz to zresztą i w innym zrobić stylu nim zjesz to jabłko... 44 Mój Drogi, mój Drogi... Natura matek jest w tych rzekach, a rzeki mają matek pełnię. Tu wszystko się przekłada na miarę człowieka. I tylko czas bezwiednie u brzegów się zwełnia. I wdowie słońce nad pejzażem się rozstrzesza (jak zimą u Bruegla w kalendarzu), że wszystko tu tak zupełne, i że to właśnie jest pociecha, a mają ją za głębię bo jest bez twarzy... 45 * * * wyzwól rozgwiazdy rozprysłe a stałe z mieszanin i stopów wód słodkich i słonych substancji w których nie wędruje już nikt tak słońca cierpkie ludzkiego myślenia gdy kilka zmysłów deklinuje zwinnie strach i nadzieje a przecież znasz tę czułą grzybnię co nieustannie cię rozrasta nie nastrojone dla niej lustro jeszcze dzwony nie lane ni księżyców tarcza w kojcach kolorów rozhukane ery wschód i zachód morze i ląd kamień i drzewo zwierzę i ptak przez nią wracają jak przez ucho igielne i nie ty lecz ciebie rozstrzyga świat w tobie zarosły i niepodzielny na żaden wymiar i żadną z łask ----------------------------------------------------- (powietrze u pogody drobiąc prześwietlone w fałdach jego wilgoć długonoga) 46 Oczy szeroko otwarte Noc jeszcze i trochę ornamentów wokół Cywilizacji konie rozstawne ------------------------------------------------------ Idę jakbym rozpowijał gwiazdę ze strumieniem rzuconym za głowę a wśród różnic czekam przewoźnik w obcych deltach czy zmiętych gazetach gdy w łodzi On współczynnik znaczeń gdy takowych przetarg (Bezwstydny jest wiatr po wczorajszych śniegach) Wiem nawet imię własne usłyszę tylko w połowie zarosłe w desenie snu i mowy w deszczułkę snu wspartą o gwiazdę w deszcz targający listowiem gdy przeciągnie renesans odpustowy przez oszalałe pożarem nowym narody i deklinacje Znał to już Mikołaj ów co niedaleko stąd kilka planet zamarzłych od słów powołał na sąd lecz konwalie zatrzymał w dłoni Świt łopocze światłami miast Znów sam przed sobą sens chronię Prostacki sens bez nazw One rosną nade mną coraz więcej ozdobne i przez nie w kraj pozasłowia ku sobie idę nim wiatr mnie zwarzy a owiał 47 SPIS TREŚCI Ognie na wzgórzach BEZ PRZESĄDY Poemat 1965 r I II III Hic et nunc * * * (słowa zastały mnie nagim...) * * * (Ten czas nadciągnął...) Bez przesady Vive ut vivas Popołudnie Idąc ciągle idąc za sobą * * * (odległości znowu przywarły płasko...) Katharsis Kadr Przy świecach Nawet * * * (W który świt...) * * * (pytasz Pani czy piszę...) OCZY SZEROKO OTWARTE Kanikuła albo autoportret * * * (epok ilu uzupełnia profil...) Glossy I II III Za wzgórzami Pieśń u brzegów domniemanych * * * (powrót powrót już dawno byt mi pisany...) Zieleń i czerwień * * * (o czym śpiewa kora drzew...) Z autu * * * (Noc akweduktów...) Sto siedemdziesiąt cztery słowa Landszaft z wędrującym dnem * * * (Kto umrze tej nocy...) Inskrypcja Piosenka z moich stron * * * (zapytajcie swego cienia...) Projekt wejścia na parapet Częstowanie jabłkiem Mój Drogi, mój Drogi... 48 * * * (wyzwól rozgwiazdy..) Oczy szeroko otwarte