Powieści miCHAELA DimERCURIA w Wydawnictwie Amber FINAŁOWE STARCIE PŁOMIENIE POD LODEM WEKTOR ZAGROŻENIA ZASIĘG RAŻENIA MICHAEL DiMERCURIO PŁOMIENIE POD LODEM Przekład Wojciech Pusłowski AMBER Tytuł oryginału VOYAGE OF THE DEVILFISH Redaktorzy serii MAŁGORZATA CEBO-FONIOK, ZBIGNIEW FONIOK. Redakcja stylistyczna EUGENIUSZ MELECH Redakcja techniczna ANDRZEJ W1TKOWSKI Korekta DOROTA PIEKARSKA, MONIKA SZWABOWICZ Ilustracja na okładce CHRIS FOSS Opracowanie graficzne okładki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER Skład WYDAWNICTWO AMBER KSIĘGARNIA INTERNETOWA WYDAWNICTWA AMBER Tu znajdziesz informacje o nowościach i wszystkich naszych książkach! Tu kupisz wszystkie nasze książki! http://www.amber.supermedia.pl Copyright © 1992, 2001 by Michael DiMercurio. Published by arrangement with Onyx, an imprint of New American. a division of Penguin Putnam Inc. All rights reserved. For the Polish edition Copyright C 2002 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 83-7245-915-0 Tato, ta książka jest dla Ciebie. Prolog 13 grudnia 1973, Morze Arktyczne USS „Stingray" cicho unosił się w ciemnej wodzie sześćdziesiąt metrów pod polarną pokrywą lodową. Mostek podwodnego okrętu atomowego był pełen konsoli, zaworów, rur i kabli chociaż ciasny, był bardzo funkcjonalny. Panował tu czerwonawy półmrok rozświetlony światłem umieszczonych w górze lamp fluorescencyjnych i poświatą padającą z czytników na konsolach. Ciszę zakłócał tylko gwizd pracujących żyrokompasów, pomruk wentylatorów i odgłosy prowadzonych szeptem rozmów. Stojący na otoczonej stalową barierką platformie wysoki mężczyzna o krótko przyciętej brodzie wpatrywał się uważnie w jarzący się czerwonym światłem ekran. Blada, padająca od dołu poświata postarzała jeszcze bardziej surową twarz czterdziestoparolatka ubranego w czarny kombinezon ze srebrnymi dębowymi liśćmi na kołnierzu. Na piersiach miał złote, podwodniackie delfiny, a nad prawą kieszenią widniało nazwisko: PACINO. Zadzwonił telefon. Nie odrywając wzroku od ekranu, mężczyzna podniósł słuchawkę do ucha. - Tu kapitan - powiedział. - Tu radio, panie kapitanie. Raport do Dowództwa Sił Podwodnych Floty Atlantyckiej gotów do wysłania. - Bardzo dobrze. - Pacino odłożył słuchawkę. - Sir - odezwał się stojący za konsolą prowadzenia ognia porucznik - okręt gotów do pionowego wynurzenia. Mamy nad sobą trzydzieści centymetrów lodu. - Wykonać. 11 - Wynurzenie pionowe - zawołał porucznik do młodszego oficera siedzącego za Pacinem przy czymś, co przypominało konsolę sterowniczą samolotu. Na następny rozkaz porucznika podoficer przy okrągłej konsoli przy prawej burcie popchnął dźwignię systemu unoszenia się okrętu. Okręt zaczął wznosić się do góry ze stałą prędkością pół metra na sekundę. Co pół sekundy głębokościomierz wydawał sygnał odliczający przebyte kolejne ćwierć metra drogi. Powyżej, na powierzchni, silny arktyczny wiatr gnał prawie poziomo płatki śniegu nad zamarzniętym morzem. Nagle rozległ się potężny huk. Ważący trzy tysiące ton „Stingray" przebił się przez cienką pokrywę lodu. Ze statecznika okrętu wysunął się długi, cienki maszt - peryskop. Po chwili z peryskopu wysunęła się antena radiowa. Okręt zaczął nadawać raport sytuacyjny do Dowództwa Sił Podwodnych Floty Atlantyckiej. Meldowano o pozycji najnowszego radzieckiego okrętu podwodnego nazwanego przez dowództwo NATO kryptonimem „Wiktor III". Cztery kilometry dalej na północ, na pokładzie „Leningradu", kapitan pierwszej rangi Aleksy Nowskoj pochylał się nad konsolą kontroli prowadzenia ognia, na której widać było pozycję amerykańskiego okrętu. Długie, bezsenne godziny wycisnęły pod jego oczami głębokie, sine cienie, ledwo zresztą widoczne spod nieuczesanych, opadających mu na twarz włosów. Wstał i zwrócił się do stłoczonych w ciasnym pomieszczeniu mężczyzn. - Wszyscy na mostku, uwaga! Jak wiecie, cztery miesiące temu niedaleko stąd amerykański okręt podwodny wszedł w kolizję z „Kijowem". W wyniku zderzenia kadłub naszego okrętu uległ rozdarciu i „Kijów" poszedł na dno ze wszystkimi członkami załogi na pokładzie. Byliśmy zaskoczeni i rozczarowani oficjalnym stanowiskiem naszych władz, które ograniczyły się do wręczenia Amerykanom noty protestacyjnej. Teraz jesteśmy na pozycji, z której, jako przedstawiciele Floty Północnej, możemy udzielić naszej własnej odpowiedzi. Rozmowy urwały się jak nożem uciął. Wszyscy czterej oficerowie w napięciu patrzyli na górującą nad nimi masywną sylwetkę Nowskoja. Kiedy zapalił papierosa i wydmuchnął dym w górę, słychać było tylko poświst pracującego komputera kontroli bojowej i głęboki bas systemu wentylacyjnego. Nowskoj spojrzał oficerom w oczy, a oni skinęli głowami i pochylili się nad swoimi konsolami. - Kontrola bojowa. Wprowadzić dane celu do torped w komorach numer jeden i dwa i przygotować je do odpalenia. Otworzyć zewnętrzne pokrywy wyrzutni numer jeden i dwa. Zwolnić do piętnastu obrotów. 12 Każdy z oficerów zabrał się do wykonania powierzonego mu zadania, zanim jeszcze rozkazy zostały wypowiedziane do końca. Nowskoj pomyślał, że jednak dobrze ich wyszkolił. Kiedy „Stingray" zszedł na głębokość stu pięćdziesięciu metrów i przyspieszył do pięciu węzłów, dziura, którą wybił w lodzie, znowu zaczęła się zamykać. Obok Pacina zadzwonił telefon. - Tu kapitan. - Tu radio, sir. Raport do dowództwa został przesłany do satelity. W tej chwili drukujemy przesłane do nas wiadomości, nie ma żadnych nowych rozkazów, są za to wiadomości od naszych rodzin. - Jest coś dla mnie? - Tak jest, sir. Wiadomość od pańskiego syna. Mam ją panu przeczytać? - Nie, proszę mi przysłać wydruk. - Pacino uśmiechnął się lekko i założył na głowę słuchawki. Co miesiąc dowództwo przekazywało im wiadomości od rodzin, zwykle mniej niż sto słów. Od trzech miesięcy był to ich jedyny kontakt z domem. - Oficerze dyżurny - powiedział. - Czas wracać do domu. Proszę skierować okręt na zachód i wyciszyć go przed przyjęciem stałego kursu. Nie chcę, żeby „Wiktor" nas wywąchał i popłynął za nami do domu. - Tak jest, sir - odpowiedział porucznik. - Ster pięć stopni na prawo, stały kurs dwa siedem zero. - Porucznik podniósł do ust mikrofon. - Sonar, tu mostek, wyciszenie okrętu i zmiana kursu. - Mostek, tu sonar, zrozumiałem - z głośnika na mostku rozległ się chrapliwy głos oficera obsługującego sonar. Pacino wpatrywał się w konsolę sonaru, zastanawiając się, gdzie może być sowiecki okręt. Na mostek wszedł oficer obsługujący radio. Przyniósł wydruki odebranych wiadomości. Telegram od syna Pacina został wydrukowany na świątecznej pocztówce. TATO, ANNAPOLIS TO CIĘŻKA SPRAWA. WIEM, WIEM, ŻE WSZYSCY NIENAWIDZĄ PIERWSZEGO ROKU. CZEKAM NA ŚWIĘTA I NA TWÓJ POWRÓT. DO ZOBACZENIA. TRZYMAJ SIĘ. POMYŚLNYCH ŁOWÓW, MIKE Pacino przeszedł do pomieszczenia nawigacyjnego. „Stingray" tak długo był w morzu, a on wysłał tylko jeden list do syna i parę razy zadzwonił. Jednak Michael i tak zostanie oficerem. Skończy akademię i usiądzie za sterami odrzutowca na jakimś lotniskowcu- a może nawet pójdzie w ślady swojego ojca i wstąpi do floty podwodnej. Michael poradzi sobie ze wszystkim. Musi tylko w siebie uwierzyć. 13 - Wyrzutnie gotowe, kapitanie - zameldował oficer odpowiedzialny za uzbrojenie. - Kontrola prowadzenia ognia gotowa - zawołał pierwszy oficer. - Odpalić komorę numer jeden - rozkazał Nowskoj i poczuł, jak pokładem okrętu targnął wstrząs. Pierwsza torpeda opuściła okręt - Odpalić komorę numer dwa. - Po drugim wstrząsie Nowskoj oparł się o konsolę prowadzenia ognia, żeby zobaczyć, jak cel ulegnie zniszczeniu. Siła wybuchu torpedy rzuciła Pacina na konsolę kontroli okrętu. Krew ciekła mu z głowy. Szaleńczo brzęczał głębokościomierz. Czterysta metrów, czterysta pięćdziesiąt, pięćset. Zbliżali się do maksymalnie dopuszczalnego zanurzenia okrętu. Pacino słyszał coraz głośniejsze, zgrzytliwe trzaski kadłuba. Usłyszał głośny krzyk. Woda z rykiem wdarła się do wnętrza. Światła zgasły. Po chwili okręt przechylił się tak bardzo, że to, co przed chwilą było przednią grodzią, teraz stało się podłogą. Głębokościomierz wciąż brzęczał, co znaczyło, że opadają na dno. Pacino widział wszystko jak przez mgłę. Przez chwilę zdawało mu się, że zobaczył swojego syna, Michaela, jak stoi przed nim dumny i przystojny w mundurze aspiranta czwartej klasy. „Trzymaj się i pomyślnych łowów". Pacino odetchnął po raz ostatni, gdy jego okręt uległ implozji. Ściana wody uderzyła w niego jak potężna, stalowa pięść. Mostek „Stingraya" wypełniła lodowata woda zmieszana z krwią. Kwatera główna głównodowodzącego Sił Podwodnych Marynarki Wojennej USA znajdowała się w starej, północno-zachodniej części Norfolk w Wirginii. Cały teren otoczony był wysokim ogrodzeniem zwieńczonym spiralnymi zwojami drutu kolczastego. Przy wejściu stało na warcie dwóch uzbrojonych marines. Wewnątrz budynku winda o ścianach z nierdzewnej stali zjeżdżała w dół, do położonego dwadzieścia metrów poniżej poziomu piwnic Flagowego Pomieszczenia Nawigacyjnego. W windzie stał generał brygady Sił Powietrznych USA Herman Xavier Tyler ubrany w błękitny mundur z pomarańczową tabliczką z wypisanym na niej drukowanymi literami napisem GOŚĆ. Tyler był świeżo mianowanym generałem; mimo poważnego wyrazu twarzy, wyglądał bardzo młodo, wręcz niepoważnie. Przybył tutaj po to, żeby zapoznać się bliżej ze strukturą i działaniami sił podwodnych; wiedza ta była mu niezbędna w toku dalszej służby, podczas współpracy z oficerami marynarki. 14 Winda stanęła i drzwi otworzyły się powoli, ukazując obwieszone fotografiami w drewnianych ramkach ściany korytarza. W jego końcu, pod wielkimi stalowymi drzwiami, stało dwóch uzbrojonych w pistolety automatyczne marines. Drzwi te powoli uchyliły się, żołnierze zasalutowali i na korytarz wyszedł ubrany w mundur khaki oficer marynarki. Generał Tyler zauważył, że stalowe skrzydła miały grubość prawie pół metra i zostały zaopatrzone w skomplikowany system sprężyn i przeciwwag umożliwiających ich otwieranie. Na krawędziach miały pięciocentymetrowej grubości bolce przeciw-wyważeniowe. Te drzwi mogły wytrzymać wszystko poza bezpośrednim uderzeniem nuklearnym. Oficer marynarki zbliżał się z wyciągniętą na przywitanie ręką. Miał na kołnierzu takie same liście dębowe jak podpułkownik lotnictwa. Kiedy oficer podszedł bliżej, generał Tyler zobaczył na jego piersi lśniące skrzydła pilota. Oficer był szczupły i prawie całkiem łysy, chociaż dopiero co przekroczył czterdziestkę. Resztki dawniej ciemnych, a teraz już zupełnie siwych włosów miał krótko ostrzyżone. Szedł pewnym krokiem, jak na defiladzie. - Generał Tyler? Jestem komandor Dick Donchez, służba wywiadowcza Dowództwa Sił Podwodnych Floty Atlantyckiej - powiedział z uśmiechem, pokazując nienaturalnie białe, równe zęby. - Witam we Flagowym Pomieszczeniu Nawigacyjnym. Admirał, niestety, nie ma czasu i poprosił mnie, żebym to ja pana oprowadził. Generał Tyler przyjrzał się lepiej i stwierdził, że to, co komandor miał na piersi, wcale nie było odznaką pilota. Znaczek przedstawiał dwie dziwne, pokryte łuskami ryby zwrócone pyskami do znajdującego się pomiędzy nimi archaicznego kiosku okrętu podwodnego, takiego, jakie w czasie II wojny światowej miały niemieckie U-Booty. Podwodniackie delfiny. Generał pomyślał, że to dość dziwny pomysł przedstawiać delfina z ciałem pokrytym łuskami. Ruszyli wąskim korytarzem w stronę pancernych drzwi, ale po chwili Donchez przystanął pod zdjęciem przedstawiającym płynący na powierzchni okręt podwodny z mostkiem zewnętrznym w kształcie płetwy, z umieszczonymi na nim tuż pod szczytem poziomymi statecznikami. - Zanim wejdziemy, sir - powiedział - chciałbym wyjaśnić parę rzeczy. Czy współpracował pan kiedyś z siłami podwodnymi? - Współpracowałem z paroma podwodniakami w Strategicznym Dowództwie Sił Powietrznych w Omaha, w zespole strategicznego namierzania celu, ale tak naprawdę to nawet ich nie poznałem. - Zacznijmy więc od tego zdjęcia. Prasa nazywa te okręty myśliwskimi, my nazywamy je okrętami szybkiego reagowania. Mamy ich około pięćdziesięciu, wszystkie o napędzie atomowym, niezwykle ciche i szybkie. Żaden z nich nie jest uzbrojony w broń nuklearną. 15 Generał wyglądał na zaskoczonego. Najwyraźniej w jego pojęciu każdy nowoczesny okręt podwodny musiał być nafaszerowany międzykontynentalnymi pociskami balistycznymi. Donchez podprowadził go do znajdującej się parę metrów dalej fotografii, na której także widać było płynący w wynurzeniu okręt podwodny, jednak ta jednostka miała za mostkiem zewnętrznym długi, płaski pokład. - Ten okręt jest wyposażony w WOPPB, czyli Wystrzeliwane z Okrętów Podwodnych Pociski Balistyczne. Ten rodzaj okrętów jest oficjalnie nazywany PBF, czyli okręty Pocisków Balistycznych Floty. My nazywamy je po prostu bumerami. Mamy ich zaledwie trzydzieści. Kiedy są w morzu, podlegają wyłącznie prezydentowi. Czekają w ukryciu na pochodzący prosto z Waszyngtonu rozkaz wystrzelenia w stronę wroga pocisków nuklearnych. Donchez cofnął się do pierwszego zdjęcia. - Nas obchodzą tylko okręty podwodne szybkiego reagowania. Żadnych pocisków balistycznych, tylko torpedy. Ich podstawowym zadaniem jest walka z innymi okrętami podwodnymi. Są również przydatne we wszelkich tajnych misjach. Nie da się ich wykryć za pomocą sonaru i mogą się dodatkowo skrywać pod warstwami termicznymi wody. Okręty powierzchniowe, samoloty i helikoptery nie wystarczą, żeby odnaleźć okręt podwodny, który chce pozostać w ukryciu. Okręty Pocisków Balistycznych Floty, czyli bumery, sąjak olbrzymie bombowce. Mają zostać niezauważone i obrzucić wroga pociskami nuklearnymi. Okręty szybkiego reagowania można porównać do myśliwców czy samolotów przechwytujących. Są przewidziane także do ataku na jednostki nawodne, jak w czasie II wojny światowej. Mamy inteligentne torpedy, które mogą podążać za swoim celem nawodnym aż na koniec świata. Pracujemy też nad pociskami do zwalczania celów nawodnych, które można będzie wystrzeliwać w zanurzeniu. Donchez przeprowadził generała przez pancerne drzwi i zaczął je zamykać. Zatrzaśnięcie wszystkich zasuw zajęło mu dobre pół minuty. Tyler znalazł się w przypominającym jaskinię pomieszczeniu o ścianach grubości sześciu metrów. Ściany pokryte były mapami mórz i oceanów z przeróżnego rodzaju i koloru kółkami, linii i krzyżykami. - Oto Flagowe Pomieszczenie Nawigacyjne, sir. Nie ma ono zresztą nic wspólnego z flagami. Admirałowie są nazywani oficerami flagowymi, ponieważ na masztach okrętów, na pokładzie których się znajdują, wywiesza się ich flagę. Podobnie na masce pańskiego samochodu powiewają flagi. Admirał, w którego pomieszczeniu nawigacyjnym właśnie się znajdujemy, dowodzi okrętami podwodnymi Floty Atlantyckiej, ma również pod swoimi rozkazami okręty operujące na Morzu Śródziemnym i pod polarną pokrywą lodową. 16 Donchez dostrzegł w oczach generała nagły błysk zainteresowania, kiedy wspomniał o polarnej pokrywie lodowej. - Widzi pan tamtą mapę, sir? To Morze Arktyczne. Jeden z naszych okrętów śledzi tam teraz pod lodem nowy rosyjski okręt podwodny szybkiego reagowania. Donchez wskazał na mapie błękitny krzyżyk, tuż obok widniał krzyżyk czerwony, oba znajdowały się wewnątrz łamanej linii oznaczającej granice stałej pokrywy lodowej. - Dużo czasu spędziliśmy, śledząc ich okręty. Udaje się to nam, bo nasze okręty są cichsze niż ich i trudno je usłyszeć. Poza tym każdy okręt ma za rufą ślepy punkt. Nazywamy go przegrodą. Odgłos pracującej śruby i silników zagłusza dźwięki z tyłu okrętu, a na dodatek większość czujników sonaru znajduje się na przedzie okrętu. Jeśli ma się wprawę, można śledzić drugi okręt podwodny, płynąc dokładnie za nim. Ten okręt - Donchez wskazał na błękitny krzyżyk w pobliżu bieguna północnego - jest dowodzony przez mojego starego kumpla z akademii, który tropi nowy rosyjski okręt, nazwany kryptonimem „Wiktor III". Zawsze, kiedy wypuszczają nowy okręt, staramy się wyśledzić go na morzu, żeby zobaczyć i usłyszeć jak działa, ja kie ma torpedy, jaką stosuje taktykę. Ponieważ okręt podwodny jest trudny do wykrycia, może robić rzeczy, o których nikt inny nie ma zielonego pojęcia. Przynajmniej takie jest założenie. - Donchez, zadowolony, że generał słucha go z wielką uwagą, ciągnął dalej. - Na mapie Atlantyku widać dużo pojedynczych krzyżyków. Są to nasze okręty, które wykonują różne zadania. Te rozmieszczone wzdłuż wybrzeży pary czerwonych i błękitnych krzyżyków to nasze okręty śledzące rosyjskie jednostki. Aż do dzisiaj Rosjanie nie śledzili naszych okrętów. Skąd to wiemy? Każdy z naszych okrętów jest ubezpieczany przez drugi, który sprawdza, czy rosyjska jednostka nie podąża za jego rufą. Nazywamy to odwszawianiem. Generał przerwał Donchezowi. - A co z tą siecią sonarów, którą umieściliście na dnie oceanów, żeby wykrywała wrogie obiekty? Czy ona sobie z tym nie poradzi? Czy naprawdę trzeba wysyłać wszędzie drogie okręty atomowe? - Ma pan na myśli SYSNASPOD, system nasłuchu podwodnego. Sporo nas kosztował, ale jest wart swojej ceny. Nie możemy jednak zniszczyć namierzonego przezeń okrętu nawet za pomocą pocisku nuklearnego dużej mocy. Proszę spojrzeć tutaj - Donchez wrócił do mapy przedstawiającej polarną pokrywę lodową. - Widzi pan tę zieloną linię? - Zielona linia prowadziła od północnych wybrzeży Norwegii aż do obu krzyżyków pod polarną pokrywą lodową w pobliżu bieguna północnego. To jest zakres błędu detekcyjnego „Wiktora III". Może być gdziekolwiek na powierzchni dwustu kilometrów kwadratowych. Na dodatek jest pod pokrywą lodową, nigdy więc 17 byśmy go nie dostali. Przygwoździć go może tylko inny okręt podwodny, który, tak jak teraz „Stingray", podąża jego tropem. SYSNASPOD odbiera dźwięki „Wiktora III", ale nie słyszy naszego okrętu, ponieważ jest na to za cichy. Do Doncheza podbiegł porucznik z notatnikiem. - Komandorze Donchez... mamy kłopot. SYSNASPOD namierzył odgłos dwóch eksplozji pod polarną pokrywą lodową. Odebrano też dźwięk rozdzieranego kadłuba i głośne, trwające parę minut bulgotanie. Donchez obrócił się do generała, uśmiech zniknął mu z twarzy. - Generale Tyler, muszę pana prosić o natychmiastowe opuszczenie pomieszczenia nawigacyjnego. Mamy niespodziewaną sytuację. Generał został odprowadzony przez dyżurującego podoficera. Podchodząc do drzwi pancernych, usłyszał jeszcze, jak Donchez mówi do porucznika: - Czy SYSNASPOD odbiera sygnał któregoś z tamtych okrętów? Wciąż ma rosyjskąjednostkę? Cholera... Połącz się z admirałem obwodem bezpieczeństwa NESTOR i powiedz mu, że wysyłam po niego helikopter. A potem połącz mnie z Białym Domem... Pancerne drzwi zatrzasnęły się. Generał Tyler przystanął na chwilę pod fotografią przedstawiającą okręt podwodny szybkiego reagowania, z którego komandor był taki dumny. A więc tak wygląda ta miażdżąca przewaga amerykańskich okrętów podwodnych. Sześć dni później, 19 grudnia 1973 Baza morska Norfolk, nabrzeże 7, Norfolk, Wirginia Cztery godziny po planowanym przybyciu „Stingraya" do macierzystego portu zaczął kropić deszczyk. Transparent z napisem WITAJ W DOMU „STINGRAY" przemókł na wylot. Orkiestra już dawno odeszła z nabrzeża. Stłoczone w grupkach rodziny członków załogi rozmawiały lękliwymi, przyciszonymi głosami. Oficer odpowiedzialny za kontakty ze społeczeństwem omal nie został stratowany, kiedy pojawił się na nabrzeżu. - Panie i panowie, mam do odczytania oświadczenie dotyczące „Stingraya" podpisane przez głównodowodzącego Floty Atlantyckiej USA. - Rodziny członków załogi „Stingraya" stłoczyły się wokół podium. - Niepotwierdzone doniesienia wskazują, że „Stingray" mógł zatonąć na środkowym Atlantyku w czasie powrotu z zadania objętego klauzulą tajności. Okręty ratunkowe przez kilka dni prowadziły bezskuteczne poszukiwania. Wciąż nie traciliśmy nadziei, że „Stingray" ma tylko kłopoty z łącznością i przybędzie na czas do portu. Teraz, kiedy jest opóźniony o ponad sześć godzin, 18 musimy brać pod uwagę najgorsze. Poszukiwania będą prowadzone nadal, a o ich wynikach zostaną państwo powiadomieni. Wszyscy nadal stali nieruchomo na nabrzeżu, jak gdyby „Stingray" lada chwila miał do niego przybić i rzucić cumy. Kiedy lekki deszczyk zmienił się w ulewę i zapalono światła, tłum oczekujących w końcu dał za wygraną. Zostały tylko ciemne sylwetki okrętów Siódmej Eskadry, przycumowanych po obu stronach nabrzeża, z czarną, żałobną wyrwą po „Stingrayu". Akademia Marynarki Wojennej USA, Annapolis, Maryland Komandor Donchez wszedł do biura i położył czapkę na samotnie stojącym biurku. Rozejrzał się dookoła. W Bancroft Hall, wielkich koszarach dla aspirantów, od jego czasów nic się nie zmieniło. Ściany wciąż wyłożone były ciemnobrązową glazurą, jak w łazience. Donchez wyjrzał przez okno na Tecumseh Court i przypomniał sobie widok z sypialni, którą dwadzieścia lat temu dzielił z Anthonym Patchem Pacino. Jako stary przyjaciel Patcha miał teraz powiedzieć jego synowi o zatonięciu „Stingraya". Wiadomość ta nie przeciekła jeszcze do prasy, nie powiedziano tego wprost nawet rodzinom na nabrzeżu. Drzwi otworzyły się z głośnym trzaskiem i oficer dyżurny wprowadził wysokiego, szczupłego aspiranta w czarnej koszuli i czarnych spodniach. Aspirant stanął na baczność trzy kroki przed biurkiem i z wzrokiem regulaminowo utkwionym w przestrzeni zameldował: - Aspirant czwartej klasy Pacino, sir! Donchez westchnął. - To ja, Mikey, wujek Dick. Spocznij. Donchez skinął na porucznika, który wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Pacino przez chwilę wyglądał na zdezorientowanego, aż wreszcie dotarła do niego okrutna prawda. - Komandorze Donchez - powiedział, nie potrafiąc w połowie pierwszego roku akademii pozbyć się regulaminowych nawyków - chodzi o tatę, prawda? Donchez przytaknął. - Mikey, tydzień temu „Stingray" zatonął w pobliżu Azorów na środkowym Atlantyku. Nie mogliśmy tego potwierdzić, póki nie minął termin powrotu. Dzisiaj nie pojawił się przy nabrzeżu. Niestety, musimy uznać, że twój ojciec nie żyje. Pacino usiadł ciężko na metalowym taborecie. Dwa razy bezgłośnie otworzył usta zanim udało mu się wydobyć z siebie głos. - Co się stało? 19 Donchez wziął głęboki oddech - musiał skłamać. Świat nigdy nie powinien dowiedzieć się o prawdziwym losie „Stingraya" - sam fakt, że Amerykanie dysponują sonarami zdolnymi zarejestrować jego zatonięcie był ściśle strzeżoną tajemnicą. Protest złożony w Moskwie tylko zaalarmowałby Rosjan, że amerykańskie uszy mogą ich usłyszeć nawet z drugiego końca świata. Poza tym „Stingray" miał za zadanie szpiegować Rosjan, a przyznanie się do tego, że był pod polarną pokrywą lodową, stanowiłoby przyznanie się do winy. Prezydent na pewno nie byłby zadowolony z szumu, jaki media podniosłyby na temat amerykańskiego szpiegowskiego okrętu podwodnego zatopionego przez Rosjan. Jednak uzasadnienie kłamstwa racją stanu czy bezpieczeństwem narodowym wcale nie czyniło go łatwiejszym; szczególnie wówczas, kiedy musiał patrzeć w oczy Michaela Pacino. - Sądzimy, że w dziobowej części torpeda uległa samozapłonowi - powiedział Donchez. - Prawdopodobnie podczas przeglądu czegoś nie dopilnowano. Torpeda uruchomiła swój silnik, uzbroiła się i zdetonowała, zanim zdążyli ją wystrzelić. Cholerne Mark 37, to się zdarzyło nie po raz pierwszy. Osiemnastoletni Pacino zamknął oczy, opierając głowę na dłoniach. Donchez patrzył na niego i nie wiedział, co ma zrobić. Kiedy chłopak zaczął szlochać, objął go i przytulił. - Tato... - drżącym głosem powiedział młody Pacino. Czy naprawdę uwierzył w wersję Doncheza? Donchez pomyślał, że któregoś dnia Rosjanie zapłacą za to. Czy syn jego przyjaciela też tak uważał? 1 Poniedziałek, 13 grudnia 1993, Zachodni Atlantyk W marynarce Stanów Zjednoczonych nie obchodziło się, ani nawet nie wspominało o rocznicy zatonięcia „Stingraya". Sowieci także o tym nie mówili. Nikomu nie zależało na rozpętaniu wojny atomowej. Ale też nikt nie był pewien, czy ta historia się nie powtórzy. W kolejną rocznicę, dwadzieścia lat później, amerykański okręt podwodny szybkiego reagowania znów znalazł się w zasięgu strzału wrogiego okrętu. Okręty klasy Pirania mogły zanurzyć się głębiej, były szybsze i cichsze od „Stingraya". Zamontowane na nich sonary i wszelkie elektroniczne urządzenia były doskonalsze, reaktor i silniki dieslowskie miały więcej mocy, a torpedy uważano za znacznie groźniejsze. Tylko dwie rzeczy na pokładzie USS „Devilfish" przypominały starego „Stingraya". Mostek wewnętrzny był tak samo ciasno zastawiony sprzętem, a na tabliczce na piersi kapitana również widniało nazwisko PACINO. Komandor Michael Pacino, oparty o barierkę platformy peryskopu, wpatrywał się w napięciu w ekrany konsoli bojowej. W słabym świetle mrugających monitorów nie było widać zmarszczek wokół jego oczu. Przy swoich stu osiemdziesięciu pięciu centymetrach wzrostu z ledwością kwalifikował się do służby na okręcie podwodnym. Pacino był tak samo szczupły jak w chwili ukończenia akademii, głównie dzięki zachowywanej diecie i ćwiczeniom fizycznym. Miał wąsy i czarne, gęste jak karakuły włosy ostrzyżone według regulaminu marynarki. Jako syn legendarnego kapitana floty podwodnej, który poszedł na dno wraz ze swoim okrętem, tym bardziej czuł się zobowiązany być dobrym dowódcą. Przez te wszystkie lata komandor Pacino żył wspomnieniami tamtego dnia, w którym komandor Donchez przyniósł mu 21 wiadomość o śmierci ojca. Prawie codziennie zastanawiał się, co się właściwie wtedy stało. W gruncie rzeczy nigdy do końca nie uwierzył w oficjalną wersję wydarzeń. Dziesięć minut temu Pacino rozkazał obsadzić stanowiska bojowe i pomieszczenie wypełniło się ludźmi, w większości noszącymi na głowie słuchawki z mikrofonami szczękowymi. Choć były to tylko ćwiczenia, należało je traktować całkiem serio. Prędzej czy później dojdzie do starcia. Tak naprawdę Pacino tylko na to czekał. Miał przed sobą ekrany systemu kontroli prowadzenia ognia pokazujące pozycję „Devilfisha" w stosunku do wrogiego okrętu - określonego jako Cel Numer Jeden - a także prędkość i kurs przeciwnika. Odczyty były prawie pewne, wsparte przez moc obliczeniową wartego wiele milionów dolarów komputera kontroli prowadzenia ognia Mark I, a jednak pozostawał pewien margines błędu. - Uwaga zespół kontroli prowadzenia ognia - powiedział Pacino -Wygląda na to, że Cel Numer Jeden wciąż nie wie, że tu jesteśmy. Miejmy nadzieję, że nie zorientuje się, póki nie będzie dla niego za późno. Mam zamiar wystrzelić w niego dwie torpedy w salwie horyzontalnej. Musimy się przygotować na to, że odpowie ogniem, a także na to, że uniknie dwóch pierwszych torped. Jeśli Cel Numer Jeden zacznie płynąć zygzakiem, będziemy musieli dokonać szybkiego manewru, ustalić jego nowe namiary i na nowo nakierować torpedy... Rozpocząć procedurę odpalenia - komora pierwsza Cel Numer Jeden, komora druga Cel Numer Jeden, salwa horyzontalna w odstępie trzydziestu sekund, zmiana kątu trajektorii o dziesięć stopni. Oficerowie przy konsolach bojowych sprawdzili współrzędne celu i potwierdzili je. Program dla dwóch torped Mod Bravo Mark 49 był gotowy. Wyrzutnie znajdowały się sześć metrów poniżej w przedziale operacyjnym. Każda z nich miała pół metra średnicy i sześć metrów długości. Wszystkie cztery umieszczone były w dolnej części przedziału operacyjnego w śródokręciu. W przeciwieństwie do starszych typów, na okrętach klasy Pirania główny czujnik sonaru znajdował się na samym przedzie okrętu, a komory wyrzutni torped w jego środkowej części. Każda z nich odchylona była od wzdłużnej osi okrętu o osiem stopni. Komora numer jeden znajdowała się na prawej burcie, a komora numer dwa na lewej. Obie były wypełnione wodą o takim samym ciśnieniu jak otaczająca okręt woda morska, zewnętrzne pokrywy obu komór zostały otwarte. Kiedy Pacino rozkazał obsadzić stanowiska bojowe, do torped Mark 49 przesłane zostały impulsy elektryczne uruchamiające ich żyrokompasy nawigacyjne. Po aktywowaniu centralne procesory ich komputerów dokonały samosprawdzenia, po czym przesłały meldunki do głównego komputera bojowego. Dzięki tym centralnym procesorom torpedy prawie dorównywały inteligencją wyżłom myśliwskim. Kiedy centralne procesory złożyły mel- 22 dunki po samosprawdzeniu, oficer odpowiedzialny za uzbrojenie zaczął wprowadzać do nich aktualne instrukcje. Brzmiało to jak język kosmitów, jednostka numer jeden, jesteś w komorze numer jeden; twój okręt płynie kursem jeden osiem zero, na głębokości stu sześćdziesięciu pięciu metrów; kiedy zostaniesz odpalona, weź kurs dwa cztery zero i na czterdziestu pięciu węzłach zejdź na głębokość dwustu czterdziestu metrów; głowicę uzbrój, kiedy będziesz w odległości pięciu tysięcy metrów od swego okrętu; po uzbrojeniu głowicy uruchom własny dwudziestopięciowęzłowy sonar dla głębokości dziewięćdziesięciu metrów; wrogi okręt, Cel Numer Jeden, jest obecnie na współrzędnych dwa dwa pięć i znajdzie się w twoim zasięgu poszukiwawczym w odległości tysiąca ośmiuset metrów; kiedy odbierzesz trzy potwierdzone sygnały powrotne, przyspiesz do swojej prędkości ataku - do pięćdziesięciu węzłów; kiedy wykryjesz żelazny kadłub wrogiego okrętu, zdetonuj ładunki wybuchowe; jeśli skręcisz o więcej niż sto osiemdziesiąt stopni, możesz zacząć zmierzać w stronę swego własnego okrętu; jeśli tak się stanie, wyłącz silnik, otwórz pokrywy i pójdź na dno; jeśli cel zacznie robić uniki, nakierujemy cię na niego za pomocą twojego systemu poszukiwawczego. Torpedy Mark 49 potwierdzały każdą wprowadzoną do ich pamięci instrukcję. Dwa wyżły myśliwskie merdały ogonami, czekając, aż ich pan da im rozkaz do ataku. Na mostku wewnętrznym, najbardziej do przodu wysuniętej części trzypokładowego przedziału operacyjnego, kapitan Mike Pacino wpatrywał się w znajdujący się po lewej stronie platformy peryskopu czerwony ekran pokazujący wykresy odczytów sonaru i namiary celu. - Okręt gotów - zameldował oficer dyżurny, porucznik Scott Brayton. - Torpedy gotowe - zawołał odpowiedzialny za nie komandor-porucznik Steve Bahnhoff. - Współrzędne wprowadzone - powiedział oficer wykonawczy, komandor Jon Rapier. Pacino już otwierał usta, żeby wydać rozkaz, kiedy porucznik Stokes, obsługujący środkowe stanowisko bojowe, powiedział: - Cel Numer Jeden chyba zaczyna robić unik. - Unik potwierdzony - powiedział Rapier. - Cel wykonał zwrot na prawą burtę... - Wstrzymać odpalanie - powiedział Pacino. Cel Numer Jeden zmienił kurs, tym samym nie będzie już we właściwym czasie w miejscu, w które Pacino chciał posłać torpedy. Odpalanie torped przypominało zarzucanie lassa na szyję pędzącego konia - torpeda była posyłana w miejsce, w którym jej cel powinien się znajdować w niedalekiej przyszłości. Jeśli cel zmieniał kurs, zaczynał płynąć zygzakiem, torpeda mogła go minąć. 23 - Proszę szybko obliczyć kurs - za pomocą bezprzewodowego szczękowego mikrofonu powiedział Pacino do obsługującego sonar oficera. - Czy potwierdzacie zmianę kursu Celu Numer Jeden? - Mostek, tu sonar - odezwał się głos w słuchawce, którą Pacino miał umieszczoną tylko przy jednym uchu, ponieważ drugim kontrolował, co dzieje się na mostku - Jeszcze to sprawdzamy... - Pacino czekał niecierpliwie - Mostek, tu sonar, potwierdzam zmianę kursu, brak zmian w częstotliwościach silnika. Cel Numer Jeden płynie z tą samą co przedtem prędkością, skręca na prawą burtę. - Czy coś świadczy o tym, że nas wykryli? - Nie... cel utrzymuje teraz stały kurs, sir. - Czy wyznaczył już pan krzywą? - zapytał Pacino Rapiera. Rapier, najstarszy pierwszy oficer w całej Siódmej Eskadrze, miał tyle samo lat, co Pacino. Był szczupłym, siwowłosym mężczyzną; również jemu porobiły się wokół oczu charakterystyczne zmarszczki od wielogodzinnego wpatrywania się w peryskop. Rapier już od jakiegoś czasu powinien dowodzić własnym okrętem, ale ciągle nie miał go kto zastąpić na stanowisku pierwszego oficera. Teraz pochylił się nad porucznikiem Stokesem. Stokes siedział przy środkowej konsoli prowadzenia ognia. Wpatrywał się w ekran, jakby chciał wysiłkiem woli rozszyfrować dane sonaru. Jednak pasywne czujniki sonaru potrafiły podać tylko współrzędne wrogiego okrętu, nie mogły określić jego prędkości, kursu ani odległości, w jakiej się znajdował. U dołu ekranu znajdowały się gałki, którymi można było wybierać między poszczególnymi wartościami odległości do celu, jego prędkości i kursu - kombinacja odległości, kursu i prędkości wrogiego okrętu stanowiła jego namiar. Znajdowano go, sterując „Devilfishem" w przód i do tyłu, nakładając efekty tych manewrów na współrzędne celu. Mając do pomocy komputer, porucznik Stokes zaczął od najbardziej prawdopodobnych wartości namiaru i doprowadził do tego, że współrzędne wrogiego okrętu utworzyły linię ciągłą. Wszystko było w porządku, dopóki cel pozostawał na starym kursie. Kiedy zaczął manewrować, tylko taki fachowiec jak Stokes mógł, w dużej mierze za pomocą swojej intuicji, dokonać nowego namiaru. W końcu Stokes powiedział: - Mam nowy namiar celu. - Co z krzywą? - zapytał pierwszy oficer. - Mamy krzywą, skręt na prawo, odległość... osiem tysięcy metrów - zza tablicy nawigacyjnej odpowiedział Ensign Fasteen. Pierwszy natychmiast zameldował to Pacinowi: - Kapitanie, mamy krzywą i namiar celu. - Rozpocząć procedurę odpalania - ponownie rozkazał Pacino - Salwa horyzontalna, najpierw odpalamy jednostkę z komory numer jeden. Cel Nu- 24 mer Jeden może nas wykryć w każdej chwili, a wtedy znowu zacznie robić uniki. Wystrzelić pierwszą jednostkę na ustalone współrzędne - rozkazał Pacino. Teraz już nie było odwrotu. - Ustawione - powiedział Stokes, przesyłając ostateczny namiar do konsoli ogniowej i do torpedy w komorze numer jeden. - Przygotować się zza konsoli ogniowej powiedział Bahnhoff, przekręcając odpalający torpedę klucz do oporu w lewo, na pozycję gotowości. - Ognia - rozkazał Pacino. - Ognia! - powtórzył Bahnhoff, przekręcając klucz do oporu w prawo. Okręt aż podskoczył i rozległ się głośny huk. Pacino uśmiechnął się szeroko, gdy usłyszał słodki dla ucha dźwięk odpalanej torpedy. - Komora pierwsza odpalona elektrycznie, panie kapitanie - zameldował Bahnhoff, przestawiając swoją konsolę na zaprogramowanie komory numer dwa. - Mostek, tu sonar - w słuchawce Pacina odezwał się głos oficera obsługującego sonar. - Torpeda odpalona prawidłowo. Pacino spojrzał na chronometr. Trzydzieści sekund przerwy upływało bardzo szybko. - Odpalić komorę numer dwa na ustalone współrzędne. - Ustawione. - Przygotować się. - Ognia! I znowu przeciągły ryk uderzył w uszy wszystkich członków załogi. - Komora numer dwa odpalona elektrycznie, sir - zameldował Bahnhoff. - Mostek, tu sonar, torpeda numer dwa odpalona prawidłowo. Na zewnątrz, już gdzieś w głębi oceanu, dwie szybkie torpedy Mark 49 mknęły w tym kierunku, gdzie ich cel powinien się znaleźć za sześć minut. Wszyscy na mostku czekali w milczeniu, aż torpedy się uaktywnią. Pacino wpatrywał się w trzecią konsolę bojową, czekając, aż torpedy złożą pierwszy meldunek. Po trzech minutach czujnik na konsoli wskaże, że pierwsza z wystrzelonych jednostek uaktywniła się i wysłała sygnał poszukiwawczy -jeśli ten dźwięk odbije się od celu i powróci, torpeda po potwierdzeniu przyspieszy do maksymalnej prędkości pięćdziesięciu węzłów. Wtedy nieważne już będzie, co zrobi wrogi okręt; torpeda będzie podążać do celu, dopóki starczy jej paliwa. Żaden płynący z maksymalną prędkością trzydziestu czy nawet trzydziestu pięciu węzłów okręt podwodny nie umknie płynącej z prędkością pięćdziesięciu węzłów torpedzie Mark 49. Jeśli jednak wróg zacznie robić uniki, zanim torpeda się uaktywni, będzie miał szansę ucieczki. - Mostek, tu sonar. Śruba Celu Numer Jeden kawituje... cel przyspiesza... najwyraźniej robi unik. Kapitanie, Cel Numer Jeden wykrył pierwszą wystrzeloną torpedę i zaczyna przed nią uciekać z maksymalną prędkością. 25 - Cholera - mruknął Pacino - Ster, piętnaście stopni na prawo, kurs na północ, cała naprzód. Rapier, ma pan tylko minutę, żeby wyznaczyć nową krzywą i zmienić kurs naszych torped. Potem będzie za późno. - Pracuję nad tym, kapitanie - odpowiedział Rapier. Przynajmniej dobrze, że cel nie odpowiedział ogniem i nie wystrzelił torped w ich kierunku. Jeszcze nie. - Jest ster piętnaście stopni na prawo - powiedział sternik zza swojej znajdującej się przy przedniej przegrodzie konsoli, która wyglądała jak żywcem przeniesiona z samolotu - Manewrownia potwierdza całą naprzód. Jest kurs na północ, sir. Pacino wpatrywał się w konsolę prowadzenia ognia. Kiedy cel zaczynał kluczyć i jednocześnie zmieniać szybkość, dane sonaru stały się prawie bezużyteczne. Również komputery nie na wiele się zdawały. Tylko jego intuicja i odrobina szczęścia mogły znów zwrócić torpedy w stronę zaalarmowanego celu. Michael Pacino zamknął oczy, ścisnął dłońmi skronie, próbując wyobrazić sobie obraz całej sytuacji. Co on by zrobił na miejscu wroga? Otworzył oczy, zszedł z platformy peryskopu, stanął obok porucznika Stokesa i przekręcił dwie spośród gałek poszukiwawczych jego konsoli. - Proszę to wprowadzić - rozkazał Stokesowi zaskoczonemu jego decyzją. Przez następne trzydzieści sekund Pacino aż spocił się z emocji. W końcu dwie wprowadzone współrzędne sonaru ustawiły się jedna nad drugą. Jego namiar był prawidłowy. Poklepał Stokesa po ramieniu i powiedział do Bahnhoffa: - Przesterować pierwszą odpaloną jednostkę na kurs jeden siedem pięć. Drugą na jeden osiem zero. Patrzył nad ramieniem Bahnhoffa, jak wpisuje on polecenia zmiany kursu w konsolę bojową; konsola bojowa porozumiała się cyfrowo z konsolą pomieszczenia torpedowego, która przekazała polecenia do właściwych komór, skąd trafiły do torped za pomocą cieniutkiego drutu, którym torpedy były połączone z macierzystym okrętem. Znajdujące sięjuż w odległości trzydziestu kilometrów torpedy odebrały polecenie i zwróciły się na południe, nasłuchując. Pierwsza jednostka prawie natychmiast odebrała powrotny sygnał. - Namierzyła go - ogłosił Bahnhoff, uśmiechając się szeroko - Pierwsza jednostka namierzyła cel. Kieruje się w jego stronę. Płyń, dziecino, płyń. Pierwsza z wystrzelonych jednostek odebrała trzy z rzędu powrotne sygnały i uznała, że Cel Numer Jeden został ostatecznie namierzony. Przyspieszyła do prędkości ataku, do pięćdziesięciu węzłów. Twarze wszystkich na mostku znieruchomiały w oczekiwaniu. 26 - Jednostka numer dwa namierzyła cel - powiedział Bahnhoffradośnie - Namierzyła. Straciła go... Dalej, kochanie. Namierzyła go znowu. Kapitanie, mamy go. - Mostek, tu sonar- głos w słuchawce brzmiał wyjątkowo głośno. - Torpeda w wodzie, współrzędne dwa trzy pięć! Cel Numer Jeden w końcu odpowiedział ogniem. - Cała naprzód z pełną mocą- rozkazał Pacino. - Manewrownia - kawitacja. Zanurzenie czterysta pięćdziesiąt metrów, kąt pochyłu trzydzieści pięć stopni. Cztery groźnie brzmiące wybuchy targnęły okrętem, kiedy pompy chłodzenia głównego reaktora zostały przestawione na wysokie obroty. Jeśli nie liczyć wyrzutni torped, system chłodzący reaktora powodował najwięcej hałasu na okręcie. Pokład zaczął wibrować, „Devilfish" płynął teraz z maksymalną prędkością trzydziestu pięciu węzłów. Oba główne silniki wyły na rufie. Śruba z wściekłością mieliła wodę, po chwili zaczęła kawitować - ocean za okrętem wypełnił się wściekłymi, syczącymi bąblami pary. Pacino spojrzał na konsolę kontroli nad okrętem. Konsolę obsługiwało trzech ludzi, dwóch siedziało naprzeciw siebie po obu stronach głównej części konsoli, a trzeci u jej końca, między nimi -jego zadaniem było nadzorowanie postępowania dwóch pierwszych. Siedzący po lewej obsługiwał stery poziome - właśnie ustawił je na pełne zanurzenie. Sześćdziesiąt metrów za nimi dwie potężne, poruszane hydraulicznie płaszczyzny sterów poziomych opuściły się w dół. Okręt, płynąc z dużą prędkością, zanurkował pod kątem trzydziestu pięciu stopni. Wszyscy znajdujący się na mostku musieli się mocno trzymać, żeby nie stracić równowagi. Kadłub okrętu zaczął trzeszczeć i postękiwać - wraz z zanurzaniem się wzrastało ciśnienie wody. Ten dźwięk zawsze wydaje się dziwny, złowieszczy, choćby całe lata spędziło się na morzu. - Straciliśmy oba kable kontroli nad torpedami, kapitanie - powiedział Bahnhoff, który chyba wciąż nie zdawał sobie sprawy z tego, że ich cel odpowiedział ogniem. Tak był wpatrzony w odczyty pochodzące z wystrzelonych przez nich torped. - Pomieszczenie torpedowe, tu mostek - powiedział Pacino do mikrofonu, po który sięgnął nad głowę. - Odetnijcie kable w komorach jeden i dwa, zamknijcie pokrywy zewnętrzne i osuszcie komory. Nagle pokład okrętu wypoziomował się - byli na głębokości czterystu pięćdziesięciu metrów, której „Devilfish" nie powinien przekraczać. Pokład wciąż wibrował, pruli wodę z maksymalną prędkością, napędzani mocą trzydziestu tysięcy koni mechanicznych. - Mostek, tu sonar - zachrypiała słuchawka Pacina. - Zbliżająca się torpeda jest teraz na współrzędnych dwa trzy trzy. Skręca lekko na prawo. Jest coraz bliżej. 27 Z zewnątrz słychać było wysokie dźwięki wydawane przez sonar aktywny wrogiej torpedy; sygnał stawał się coraz głośniejszy, bardziej natarczywy. Torpeda wiedziała już, gdzie ich szukać. Pacino mógł zrobić tylko jedno: uciekać przed nią z maksymalną prędkością, aż do momentu, w którym wyczerpie jej się paliwo. - Manewrownia, tu kapitan - powiedział do mikrofonu. - Rozładujcie generatory turbin na tyle, na ile jest to możliwe, i naładujcie baterie. Dać maksymalną ilość pary do głównych silników. Podnieście T-AVE do pięciuset dwudziestu stopni, aby przekroczyć redukcję. Głos z głośnika zabrzmiał jakoś dziwnie w ciszy od dłuższego czasu wypełniającej mostek: - Mostek, tu manewrownia. Rozładować generatory turbin, naładować baterie, maksymalna ilość pary do głównych silników, t-ave do pięćset dwudziestu stopni, przekroczyć redukcję, zrozumiałem. Wciąż płynęli ze stałą prędkością trzydziestu pięciu węzłów. Pacino wpatrywał się w szybkościomierz, mając nadzieję, że zwiększona moc reaktora pozwoli im trochę przyspieszyć, ale niewiele to pomogło. Zbliżająca się torpeda mogła ich dosięgnąć w każdej chwili. Sygnał sonaru poszukiwawczego torpedy był coraz głośniejszy. Pacino spojrzał na ekran pierwszej kontroli bojowej. Obsługujący ją oficer próbował ustalić namiar wrogiej torpedy, ale bez możliwości manewru mógł tylko zgadywać. - Mostek, tu sonar - usłyszał Pacino w słuchawce. - Torpeda wciąż się zbliża, jest już całkiem blisko. Niecały kilometr od nas. Pacino potrząsnął głową. Dwie wystrzelone przez niego torpedy trafiły w okręt wroga, ale co z tego? Wroga torpeda zbliżała się z prędkością ponad pięćdziesięciu węzłów, a „Devilfish" wyciągał najwyżej trzydzieści pięć. To oznaczało, że torpeda uderzy w nich za niecałe dwie minuty. Pacino spojrzał na wiszącą na tylnej przegrodzie mostka, oprawioną w ramę korsarską banderę, na której, pod trupią czaszką i skrzyżowanymi piszczelami, wyszyta była dewiza „Devilfisha": JEŚLI NIE POTRAFISZ OSZUKIWAĆ, NAWET NIE PRÓBUJ. Wszyscy członkowie załogi znajdujący się na mostku „Devilfisha" zamarli w oczekiwaniu na uderzenie torpedy. Odgłos jej silnika był coraz głośniejszy, brzmiał tak, jakby ktoś drapał paznokciami po szkolnej tablicy. Kiedy Pacino wpatrywał się w banderę i wyszytą na niej dewizę, przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Wrócił na platformę peryskopu i zawołał do szefa 28 wachty, który stał przy znajdującym się na lewej burcie panelu kontroli balastu: - Opróżnić przednie zbiorniki. - Jest opróżnić przednie zbiorniki - odpowiedział szef wachty tonem zdradzającym zaskoczenie tego rodzaju rozkazem. Niemniej sięgnął po jedną z dwóch dużych dźwigni, zwolnił blokadę i popchnął ją w górę do oporu. Natychmiast rozległ się głośny ryk - to silnie sprężone powietrze, wdzierając się do zbiorników balastowych, wypychało z nich wodę. Wnętrze mostka wypełniła gęsta mgła, efekt kondensacji powstały w wyniku nieuniknionych przecieków przy głównym zaworze pompy. Widzialność spadła do dwudziestu centymetrów. Szef wachty chwycił za małą dźwignię i przekręciłjąw prawo, uruchamiając rozbrzmiewający na całym okręcie alarm nagłego wynurzenia. Alarm wcale nie przypominał odgłosu rogu myśliwskiego z filmów, w których John Wayne grał dzielnego podwodniaka, ale wręcz świdrował w uszach. Szef wachty wyciągnął z konsoli mikrofon: - Wynurzenie! Pacino zawołał, przekrzykując ogłuszający ryk napełniających się powietrzem zbiorników: - Szefie, opróżnić rufowe zbiorniki! - Jest opróżnić rufowe, sir. Hałas jeszcze się wzmógł, był teraz głośniejszy od huku odpalanej torpedy. Mgła unosząca się w pomieszczeniu mostka trochę zrzedła, ale i tak wszyscy musieli przyciskać twarze do ekranów, żeby cokolwiek zobaczyć. Sprężone powietrze wyparło z głównych zbiorników balastowych „Devilfisha" całą wodę w piętnaście sekund od rozpoczęcia opróżniania zbiorników rufowych i nagle okręt stał się lżejszy o setki ton. Teraz nic już nie mogło utrzymać go w zanurzeniu. - Zabezpieczyć zbiorniki balastowe - rozkazał Pacino. Znowu zrobiło się cicho. Słychać było tylko sygnały wysyłane przez wrogą torpedę i odgłos jej obracającej się śruby. Rozległo się kliknięcie głębokościomierza, potem drugie, trzecie, następne. Mgła zaczęła się rozpraszać. Pokład okrętu przechylił się dziobem ku górze, kąt nachylenia zwiększał się z każdą chwilą. Pacino podniósł do ust mikrofon i w głośnikach pierwszego obwodu na całym okręcie rozległ się jego głos: - Tu mówi kapitan. Żeby uniknąć torpedy, wynurzamy się w trybie nagłym na powierzchnię. Może nam się uda, jeśli ich torpeda, podobnie jak nasza, jest zaprogramowana tak, żeby nie zbliżać się do powierzchni. Pokład wciąż się unosił. Najpierw był przechylony o dwadzieścia stopni, potem o trzydzieści, w końcu o czterdzieści pięć. Stery cały czas trzymano 29 w pozycji maksymalnego zanurzenia - gdyby nie to, okręt wynurzałby się pionowo, dziobem do góry. Wskaźnik prędkości pokazywał, że poruszają się z prędkością czterdziestu węzłów. Pacino wisiał w powietrzu, trzymając się stalowego pręta nad peryskopem numer dwa. Głębokościomierz błyskawicznie odmierzał wciąż malejące zanurzenie - dwieście metrów, sto pięćdziesiąt, sto metrów. „Devilfish" mknął ku powierzchni jak rakieta. Pacino rzucił okiem na odczyt sonaru. Może unikną torpedy, ale mogą wpakować się z deszczu pod rynnę -jeśli na powierzchni nad nimi jest jakiś statek, to uderzą w niego ciężarem czterech i pół tysiąca ton, pędzących z prędkością czterdziestu węzłów. Siła takiego uderzenia z całą pewnością zatopi obie jednostki. USS „Diamond" był typowym statkiem ratowniczym wysyłanym dla zabezpieczenia ćwiczeń przeprowadzanych z użyciem pozbawionych ładunku, a jednak prawdziwych torped. Jego sonar pokazał, że „Devilfish" jako pierwszy wystrzelił dwie torpedy, USS „AHentown" zwlekał z odpowiedzeniem ogniem, ale w końcu niemal posłał „Devilfisha" na dno. Obie torpedy „Devilfisha" trafiły w cel, ale kiedy torpeda, AHentown" była już prawie u celu, oficer obsługujący sonar na „Diamondzie" zerwał z głowy słuchawki i wrzasnął: - „Devilfish" wynurza się awaryjnie na północ od nas! Sternik w panice skręcił w prawo, żeby skierować statek na południe, jak najdalej od wynurzającego się okrętu podwodnego. Woda za rufą uciekającego statku zagotowała się do białości. Nagle, tuż za uciekającym „Diamondem", morze wybuchło gejzerem piany. Jak na zwolnionym filmie ukazał się ostry dziób okrętu, a potem cała reszta dziewięćdziesięciometrowego stalowego kadłuba o średnicy dziesięciu metrów, czarnego od góry i ciemnoczerwonego od strony dna. Okręt wynurzył się przechylony pod kątem pięćdziesięciu stopni. Pierwsze krople wody spadły na pokład statku ratowniczego, kiedy nad powierzchnią ukazała się na chwilę śruba „Devilfisha". Olbrzym z powrotem opadł do wody i potężna fala zalała wszystkich znajdujących się na pokładzie „Diamonda", omal nie zmywając ich do morza. Kiedy „Devilfish" w końcu osiadł w wodzie, w wielkim kołnierzu białej piany, większość ze stojących na pokładzie „Diamonda" gapiów była dla niego pełna uznania - to frajda zobaczyć, jak okręt podwodny bezczelnie łamie ustalone reguły. Jeden z przemoczonych do suchej nitki podoficerów zwrócił się do drugiego: - Kapitan tego okrętu drogo zapłaci za ten numer. - Nie ma mowy - odpowiedział drugi - To jest „Devilfish", on zawsze robi podobne numery i wychodzi z tego cało. 30 Po nagłym wyrównaniu poziomu Pacino opadł na fotel oficera odpowiedzialnego za zanurzenie. Chociaż wygrali, nie mógł się pozbyć wątpliwości: czy taka taktyka okazałaby się skuteczna wobec prawdziwej rosyjskiej torpedy? Przekazał peryskop oficerowi dyżurnemu porucznikowi Braytonowi i przemówił do załogi. - Zdaje się, że udało nam się uniknąć torpedy. Musimy jeszcze poczekać, aż „Diamond" potwierdzi nasze trafienie Celu Numer Jeden. Manewrownia, zwolnić obroty pomp chłodzących głównego reaktora. Cała naprzód jedną trzecią, ster piętnaście stopni na prawo, stały kurs dwa siedem zero. Zabezpieczyć stanowiska bojowe. Obok platformy peryskopu odezwał się głośnik, słychać z niego było jakieś monotonne, niewyraźne bełkotanie. Pacino nastawił dźwięk głośniej. Teraz można było rozpoznać ludzki głos rozbrzmiewający w głębi morza: - Głęboko... głęboko... głęboko... wznosimy się... echo... To był podwodny telefon, czyli PODTEL, system sonaru aktywnego, który transmitował głos zamiast sygnałów poszukiwawczych czy wibracji. Ta transmisja oznaczała, że w pobliżu wynurza się inny okręt podwodny -do głębokości peryskopowej albo na samą powierzchnię. - Proszę nastawić na niego peryskop - powiedział Pacino. Oficer dyżurny obrócił peryskop i czekał, aż ich dzisiejszy przeciwnik -USS „Allentown" - wynurzy się na powierzchnię. Pacino miał za zadanie podkraść się do niego i wystrzelić torpedę, i nie dać się przy tym wykryć. „Allentown" znał ten plan działania, ale i tak nic mu to nie pomogło. Zlokalizowali „Devilfisha" dopiero wtedy, kiedy wystrzelone przeciw nim torpedy uaktywniły się. Dowodzący "Allentownem" komandor Henry Duckett był opiekunem grupy Pacina na pierwszym roku akademii. W tamtym czasie Duckett nieźle zatruł Pacinowi życie, raz omal nie doprowadził do wylania go ze szkoły. Teraz Duckett dowodził „Allentownem", nowoczesnym okrętem podwodnym klasy Los Angeles. Mimo to „Devilfish", okręt starszej klasy Pirania, podszedł go dziś bez trudu, wpakował w niego dwie torpedy i na dodatek uniknął wystrzelonej przeciw niemu torpedy. Pacino pomyślał, że chyba jest to niezły wynik. PODTEL znowu się odezwał: - „Devilfish", tu „Allentown", odbiór... Pacino rozpoznał ten głos. To był Duckett. Wszedł więc na platformę peryskopu i włączył mikrofon. - „Allentown", tu „Devilfish". Trafiłem was, odbiór... - „Allentown" wynurza się, panie kapitanie - zza peryskopu zameldował Brayton. - „Devilfish", tu „Allentown"... Uniform Whiskey Mike... Powtarzam... Uniform Whiskey Mike... odbiór. 31 - Cholera jasna! - rzucił Pacino do Rapiera. „Uniform Whiskey Mike" był to kod NATO, który oznaczał „nie trafiłeś mnie". - To bzdura, kapitanie. Skopaliśmy mu tyłek, jak się patrzy - powiedział Rapier. - „Allentown", tu „Devilfish" - powiedział do mikrofonu Pacino. - Uniform Whiskey Mike negatywnie, powtarzam, Uniform Whiskey Mike negatywnie. Duckett, dostałeś, jak się patrzy. Dwa razy. - Kapitanie, proszę spojrzeć na to - odezwał się zza peryskopu oficer dyżurny. - Powiększenie na horyzont, współrzędne dwa trzy zero. Krzyż siatki współrzędnych w obrazie z peryskopu znajdował się pośrodku mostku zewnętrznego „Allentown", który miał kształt płetwy. I w tej płetwie tkwiła, wystając z obu jej stron, jedna z wystrzelonych przez Pacina torped. - Proszę włączyć kamerę peryskopu. Musimy to sfilmować dla potomności - powiedział Pacino. - Kamera włączona, sir - odpowiedział oficer dyżurny. Pacino podszedł do transmitera PODTEL-u: - „Allentown", tu „Devilfish". Powtarzam, Uniform Whiskey Mike negatywnie... polecam sprawdzenie mostka zewnętrznego... Mark 49 sterczy w nim na wylot... Pomimo zniekształceń PODTEL-u można było rozpoznać pełen gniewu głos Ducketta: - „Devilfish", tu „Allentown". Oszustwo nie popłaca. Bez odbioru. Pacino włączył swój mikrofon. - „Allentown", tu „Devilfish". Kolego, nie znasz tego? Jeśli nie potrafisz oszukiwać, to nawet nie próbuj. Bez odbioru. „Allentown" kołysał się łagodnie na falach. Jego oficer dyżurny stał na wąskim mostku zewnętrznym umieszczonym na szczycie płetwy głównego statecznika i przyglądał się oceanowi przez lornetkę. Okręt czekał, aż jego przeciwnik, „Devilfish", według wcześniej przygotowanego schematu rozdzielenia wypłynie poza Kanał Płytkich Raf. Słońce wisiało nisko nad horyzontem, a morskie powietrze wydawało się szczególnie świeże po dwóch tygodniach spędzonych w zanurzeniu. Oficer dyżurny porucznik Ron Graves sięgnął do przedniej części kokpitu i podniósł do ust mikrofon: - Kontrola, tu mostek, podnieście maszt radaru i wysuńcie antenę Bigmouth. Chrapliwy głos z głośnika odpowiedział: 32 - Mostek, tu kontrola, podnosimy radar i Bigmouth. Oficer dyżurny odłożył mikrofon i znowu spojrzał przez lornetkę w kierunku oddalającego się w stronę Norfolk „Devilfisha". Czekał na odgłos wysuwanego masztu radaru, ale słyszał tylko ciągły dźwięk pracującego silnika. Odłożył lornetkę i obejrzał się - nie wysunięto żadnego masztu. Właśnie miał połączyć się z mostkiem wewnętrznym, kiedy z głośnika komunikatora dobiegł zniekształcony głos: - Mostek zewnętrzny, tu kontrola. Kapitan wychodzi na mostek. - Kapitan wchodzi na górę, zrozumiałem - oficer dyżurny zdziwił się, że kapitan tak szybko zorientował się, że coś jest nie tak. Podniósł pokrywę tunelu, który prowadził na znajdujący się dziesięć metrów niżej pokład. Kapitan Henry Duckett wspiął się na górę zadziwiająco sprawnie. Był wysoki i tak potężnie zbudowany, że z trudem mógł się wyminąć z członkami załogi w wąskich przejściach okrętu. Dzięki jego sile i posturze drużyna futbolowa „Allentown" zawsze zwyciężała w międzyokrętowych rozgrywkach. Nie można także było powiedzieć, żeby odznaczał się łagodnym charakterem. Teraz zepchnął oficera dyżurnego ze swojej drogi, wychylił się przez prawą krawędź mostka zewnętrznego i spojrzał w dół. - Niech to diabli - warknął, obszedł Gravesa i zaczął schodzić tunelem w dół na pokład swojego okrętu - Cholerne włókno szklane. Cholerny Pacino. Teraz również Graves wychylił się przez prawą burtę, aby poznać przyczynę złego nastroju Ducketta. Poniżej, całkiem blisko niego, z wykonanej z włókna szklanego płetwy mostka zewnętrznego wystawała tylna część torpedy Mark 49. Napęd torpedy wciąż działał. Graves pomyślał, że będzie to nieźle kosztować. 2 Poniedziałek, 13 grudnia Suchy dok konstrukcyjny numer cztery, Baza marynarki wojennej Siewieromorsk, północna Rosja Baza morska Siewieromorsk w pobliżu Murmańska na północnym wybrzeżu Rosji była wielkości małego miasta. W obrębie otaczającego ją ogrodzenia z drutu kolczastego i betonowych zapór znajdowały się dwie podupadłe stocznie, zakłady remontowe, bazy operacyjne okrętów podwodnych i nawodnych, składy broni i cały kompleks budynków kwatery głównej Floty Północnej. Wszystko było szare, masywne. Na drogach wiodących przez 33 bazę widziało się wielu pracowników stoczni, marynarzy i oficerów. W sześciu suchych dokach, w których budowano okręty podwodne, pracowano po siedem dni na tydzień, na trzy zmiany. Największy suchy dok konstrukcyjny numer cztery miał ponad pół kilometra długości i dwadzieścia metrów głębokości. Można by było w nim wybudować sześciopiętrowy budynek, który nie wystawałby ponad jego krawędź. W doku, z którego wypompowano słonawą wodę kanału spoczywał pierwszy z serii Projekt 985 okręt podwodny szybkiego reagowania. Przy wartowni czwartego doku spotkali się i uścisnęli sobie na przywitanie dłonie dwaj mężczyźni. Pierwszy z nich był potężnej budowy, miał na sobie długi płaszcz, na którego czerwonych epoletach, podobnie jak na futrzanej czapie, widniały cztery złote gwiazdki. Drugi z mężczyzn także był ubrany w długi płaszcz, spod którego widać było białą koszulę i węzeł krawatu. Pracownicy stoczni najwyraźniej go unikali. - Witam pana, pułkowniku Drecki - powiedział admirał Nowskoj, mężczyzna w futrzanej czapie. - Dzień dobry, admirale - odparł Drecki. Iwan Drecki był wysoko postawionym pracownikiem kierownictwa KGB, specjalistą od broni atomowej. Nowskoj wprowadził Dreckiego do wartowni i wskazał mu rząd białych, przeznaczonych dla gości kasków. Wartownik wręczył Nowskojowi specjalny, wypolerowany na połysk czerwony kask ochronny. Kask miał na przedzie godło Floty Północnej, pod którym znajdował się napis: ADMIRAŁ A. NOWSKOJ, GŁÓWNY DOWÓDCA FLOTY PÓŁNOCNEJ. Nowskoj spojrzał na kask i zwrócił się do Dreckiego: - Oto dlaczego nie możemy zbudować nowoczesnego okrętu podwodnego, bez przekroczenia budżetu, pułkowniku. Zbyt dużo pieniędzy wydajemy na kaski. - Nowskoj rzucił kask wartownikowi. - Podajcie mi zwykły kask dla gości - powiedział. Zdjął futrzaną czapę i włożył na głowę stary, odrapany kask. Nowskoj poprowadził Dreckiego do znajdujących się w drugim końcu budynku drzwi. Wyszli przez nie na platformę, z której widać było wnętrze suchego doku. Pod nimi spoczywał ogromny okręt podwodny. Nie widać było końca jego olbrzymiego cielska. Drecki gwizdnął z podziwem. - Niesamowite! Admirale, to naprawdę coś nadzwyczajnego! Nowskoj przytaknął. - Dwieście metrów długości, sześćdziesiąt tysięcy ton wyporności, pułkowniku. Jest sześć razy większy niż okręty klasy Los Angeles. Jego reaktory mają moc ponad trzech tysięcy megawatów, co wystarczyłoby, żeby oświetlić całą Moskwę. To ja opracowałem Projekt 985 i nie wstydzę się powiedzieć, że jest piękny. Ma dość torped, żeby posłać na dno całą flotę, i dość 34 pocisków rakietowych, żeby zetrzeć z powierzchni ziemi cały kontynent. Ten okręt, „Kaliningrad", Amerykanie nazwali „Omegą". To ostatnia litera alfabetu greckiego. Ostatnie słowo, na które nie będzie już żadnej odpowiedzi. Przez dłuższą chwilę obaj mężczyźni obserwowali, jak w dole dźwig ustawia peryskop nad mającym kształt kropli mostkiem zewnętrznym. Kadłub okrętu był owalny w przekroju, przez co wydawało się, że jest grubszy, niż był w rzeczywistości. Na rufie, na mającym kształt płetwy stateczniku pionowym, zamontowano również mającą kształt kropli głowicę. Śruba miała cylindryczną osłonę. W rufowej części kadłuba widać było dwa otwarte włazy, przez które bez ustanku wnoszono do środka zaopatrzenie. Widać też było, że z wnętrza okrętu wyładowywano jakieś rzeczy na brzeg doku. - Ten okręt mógłby już opuścić dok, ale najpierw chcę go panu pokazać od spodu. Pułkownik Drecki zszedł za Nowskojem na dno doku. Kiedy znaleźli się pod kilem okrętu, podszedł do nich czekający z boku pracownik stoczni z drabiną. Nowskoj przystawił drabinę do włazu, wspiął się do góry i zawołał Dreckiego. Drecki skrzywił się i bez entuzjazmu ruszył jego śladem. Gdy wszedł do środka, znalazł się w kompletnych ciemnościach. Nagle rozbłysło światło i zobaczył stojącego w odległości kilku metrów Nowskoja. Znajdowali się wewnątrz jakiegoś zbiornika, a trzy metry nad sobą mieli jego górną krawędź. - Nie uważa pan, że to naprawdę zadziwiające, Iwanie Iwanowiczu? - Admirale, co to właściwie jest? - Zbiornik balastowy. „Kaliningrad" to okręt podwodny o dwóch kadłubach. Jest jak gdyby okrętem wewnątrz okrętu. Proszę spojrzeć na to - powiedział Nowskoj i skierował światło do góry. Nawet człowiek stojący na ramionach drugiego człowieka nie dosięgnąłby głową sufitu tego zbiornika. - Znajdujemy się wewnątrz zewnętrznego, stalowego kadłuba. Kiedy okręt jest zanurzony, przestrzeń między kadłubem wewnętrznym i zewnętrznym zostaje wypełniona wodą. Po ewentualnym przebiciu zewnętrznego kadłuba, żeby dotrzeć do kadłuba wewnętrznego, wroga torpeda musiałaby przebyć jeszcze pięć metrów wody. Woda jest także rodzajem pancerza, a kadłub wewnętrzny został wykonany ze stopu tytanu. Jest to w tej chwili najtwardszy kadłub okrętu podwodnego na świecie. Ten okręt przetrzyma wszystko oprócz bezpośredniego uderzenia głowicą atomową. Drecki był najwyraźniej pod wrażeniem. - Chyba jednak nie przyprowadził mnie pan tutaj tylko po to, żeby pokazać zbiornik balastowy? Nowskoj wskazał Dreckiemu właz wyjściowy. Kiedy stanęli już na dnie doku, pracownik stoczni zamknął i zaryglował właz prowadzący do wnętrza kadłuba okrętu. Wspięli się obaj z powrotem na platformę przy wartowni. 35 Stojący na końcu suchego doku oficer dał znak do otwarcia zaworów. Woda zaczęła wlewać się do wnętrza doku ośmioma dużymi otworami znajdującymi się w jego ścianach. Dno doku natychmiast pokryło się wodą, jej poziom podnosił się o metr na minutę. Po chwili woda zaczęła zakrywać kil okrętu. Po paru minutach sięgała już kadłuba. - Jest jeszcze gorzej, niż myśleliśmy, admirale - zaczął Drecki. - O wiele gorzej. Amerykańskie pociski rakietowe typu Javelin, uzbrojone w głowice nuklearne i przeznaczone do ataku lądowego, wciąż znajdują się na pokładach ich okrętów podwodnych. Pokojowe deklaracje Amerykanów to czysta retoryka. Według naszych obliczeń mają ich około dwustu pięćdziesięciu. - Ano właśnie - Nowskoj zmrużył oczy, patrząc w dół, na olbrzymie cielsko okrętu. - Podczas kiedy nasze pociski mają zostać zniszczone na oczach przedstawicieli ONZ. Ostatnia runda rokowań pokojowych kończyła się nierozważną deklaracją likwidacji naszych wystrzeliwanych z morza pocisków rakietowych - wszystkie są przechowywane tutaj, w Siewieromorsku. Amerykańskie pociski rakietowe pozostaną na ich atomowych okrętach podwodnych. Te okręty w każdej chwili mogą podkraść się do naszych północnych wybrzeży i wystrzelić dziesiątki lecących na wysokości drzew pocisków, które bez wątpienia trafią w cel... Czy słyszał pan o ostatnim teście pocisków Javelin? - zapytał Nowskoj. - Słyszałem - przytaknął Drecki - Okręt podwodny klasy Los Angeles wystrzelił Javelina z Atlantyku, z miejsca oddalonego o trzysta kilometrów na wschód od Jacksonville na Florydzie. Pocisk nie został wykryty ani przez radary cywilne, ani przez wojskowe. Przeleciał nad Florydą, Alabamą, Mississippi i Luizjaną do Teksasu. Jego cel znajdował się kilkaset kilometrów od granicy Teksasu, była to specjalnie zbudowana do takich testów miejscowość. Bezpośredni cel pocisku stanowił trzypiętrowy budynek ukryty za pięciopiętrowym biurowcem w otoczeniu czterdziestu innych, większych budynków. Pocisk nie tylko trafił w ten budynek, ale nawet wleciał przez określone okno i trafił w podłogę określonego pomieszczenia... Rozmawiając, wciąż patrzyli w dół, na pogrążający się w wodzie „Kaliningrad". - Nasi przywódcy dbają o pokój - powiedział Drecki z ciężkim westchnieniem. - I naród jest z tego zadowolony... - W Stanach Zjednoczonych prezydenci przychodzą i odchodzą- odpowiedział Nowskoj. - Nie tak dawno wybrali na prezydenta starego, zmęczonego życiem aktora, który żartował sobie, że zrzuci bomby atomowe na nasz kraj. Ten, który przyszedł po nim, bardzo kocha „Gwiezdne Wojny", na które wyasygnowano miliardy dolarów. Budują podwodne okręty atomowe klasy Seawolf. Mają bombowce Stealth i nowe myśliwce. Wciąż rozbudowują sieć radarów. I należy pamiętać o tym, że to właśnie Ameryka pięć- 36 dziesiąt lat temu, jako jedyna do tej pory, zrzuciła bomby atomowe na cywilów. Dlaczego to my zawsze musimy demonstrować dobrą wolę? - Admirale, zgadzamy się w tych wszystkich punktach - powiedział Drecki. - I właśnie dlatego spotkaliśmy się tutaj. Czy ma pan jakiś plan zmiany tej fatalnej sytuacji? Nowskoj pokiwał głową, zapatrzony w odległą perspektywę kanału. - Mam - odpowiedział w końcu. - Może to plan zbyt drastyczny, ale jestem przekonany, że jego zrealizowanie jest warunkiem naszego przetrwania. Musimy się pozbyć destabilizującego zagrożenia ich pociskami rakietowymi... Drecki spojrzał na admirała niespokojnie, chociaż to on sam powiedział mu, że tą drogą Amerykanie wkrótce osiągną miażdżącą przewagę, której nikt w Rosji nie będzie mógł się sprzeciwić. Prawdę mówiąc, ostatnio wstrzymano mu możliwość dalszego awansu w KGB, uznając go za reakcyjnego zwolennika zimnej wojny... - Mam sto dwadzieścia okrętów podwodnych gotowych do wyjścia w morze. Na każdym z nich został zamontowany uzbrojony w głowicę nuklearną pocisk rakietowy SSN-X-27 - pociski udało mi się jakoś wydostać z wojskowych magazynów. Okręty te zajmą stanowiska wzdłuż wschodniego wybrzeża USA i wezmą na cel wszystkie porty, w których stacjonująokręty podwodne z pociskami rakietowymi na pokładzie. Kiedy zapoznamy z sytuacją oba rządy - nasz i ich - wkrótce nie będzie już tam tych pocisków. Zagrożenie zostanie zażegnane. - To bardzo ryzykowne. - Nic podobnego. Pod groźbą użycia naszych pocisków odzyskamy równowagę sił, którą utraciliśmy. Nasi obecni przywódcy naiwnie myślą, że w jakiś tajemniczy sposób Stany Zjednoczone stały się państwem pacyfistycznym, że ich potężny przemysł zbrojeniowy zrezygnował z dalszego, nieoficjalnego rozwoju broni masowego rażenia- to nic więcej, jak pobożne życzenia. Jak to powiedział jeden z ich filozofów? Ci, co ignorują historię, muszą ją potem powtarzać. Będą mieli nad nami przewagę, mój przyjacielu, kiedy nas kompletnie rozbroją, sami zachowując środki, które pozwolą im nas zniszczyć. Nowskoj spojrzał Dreckiemu głęboko w oczy i przekonał się, że jego przemowa wywarła odpowiedni efekt. Wiele razy zastanawiał się, czy uda się przeprowadzić ten plan bez przelewu krwi, i przekonywał sam siebie, że tak. A jeśli nawet będzie inaczej, stawi temu czoło. To przecież on posłał na dno amerykański okręt podwodny, czyniąc to w imię swoich ideałów, w imię swoich niezłomnych przekonań. Nigdy nie zapomniał incydentu sprzed ponad dwudziestu lat, kiedy pod polarną pokrywą lodową dowodził „Leningradem". Jeśli zajdzie taka potrzeba... 37 Drecki czuł się w obowiązku odegrać rolę adwokata diabła. - Admirale, pamięta pan plan pod kryptonimem „Ewentualność 12", o którym doniósł nam nasz agent Walker. Jeśli dowódca amerykańskiego okrętu podwodnego uzna, że Ameryka jest celem ataku, ma prawo wystrzelić pociski balistyczne. A gdy w morzu będzie czterdzieści okrętów... - Monitorujemy ich okręty za pomocą naszych trawlerów i satelitów. Nigdy jeszcze wszystkie naraz nie były w morzu. Woda w doku przykrywała już trzy czwarte wysokości boków „Kaliningradu". Z głośników rozległ się chrapliwy głos: - Zwolnić cumy. Jednostka unosi się na wodzie. Nowskoj ścisnął mocno poręcz barierki i uśmiechnął się do siebie. - Pułkowniku, zaczynam się o pana martwić. Przecież to pan jest odpowiedzialny za broń atomową. Jeśli okaże się, że przejąłem te pociski bez pańskiej wiedzy, nie ujdzie to panu na sucho. A jeśli zbyt pochopnie zdecyduje się pan zameldować o tym, co przed chwilą powiedziałem, to obiecuję solennie, że będzie pan tego gorzko żałował. Drecki wiedział, że admirał ma rację. Miał w tym wszystkim swój udział -świadomie czy nie. - A co będzie, jeśli wyjdzie na jaw, że cała flota okrętów podwodnych opuściła port? - Pułkowniku, zna pan odpowiedź na to pytanie. To po prostu kolejne strategiczne manewry. - Czy jednak nie zrodzą się jakieś podejrzenia, gdy nie wróci pan po tygodniu? - Tak, ale tu zaczyna się pańska rola w tym scenariuszu. Może nie jest pan wyrocznią dla członków rządu, jednak nie powinno panu sprawić większych trudności przekonanie ich, że to zwykłe, rutynowe ćwiczenia. Że wszystko jest jak trzeba. Nie będą pana podejrzewać o to, że zaryzykuje pan swoją karierę. A jeśli nawet zorientują się, co zamierzam zrobić, będzie już za późno. Wtedy już będziemy trzymać amerykańskie porty w szachu. Co zdołają na to poradzić w Moskwie czy gdziekolwiek indziej? - Waszyngton prawdopodobnie dowie się od Moskwy o wypłynięciu pańskiej floty. I zacznie coś podejrzewać. Mogą postawić w stan gotowości amerykańskie okręty podwodne. - To znowu robota dla pana, pułkowniku. Pański człowiek w amerykańskiej armii, kryptonim „Hak", bardziej znany jako generał Herman Tyler, ma upierać się przy tym, że są to tylko ćwiczenia. I że to nie jest dobry czas na to, żeby okazywać Rosjanom brak zaufania. Szczególnie teraz, w momencie, kiedy współpraca z nimi tak dobrze się układa... - Hak? Ależ admirale, to mogłoby się skończyć jego dekonspiracją. KGB umieściło go w Siłach Powietrznych USA prawie trzydzieści pięć lat temu. 38 Poza tym jest on świetnym oficerem, ale dość przeciętnym agentem. Jest uparty i krnąbrny do tego stopnia, że w pewnym momencie zamierzaliśmy go usunąć. W końcu jednak zdecydowaliśmy się zostawić go na wszelki wypadek. Sądzę, że to był błąd. Najpierw został generałem, a potem niespodziewanie mianowano go szefem sztabu Sił Powietrznych i szefem sztabu generalnego. Można powiedzieć, że to wielkie, choć całkiem przypadkowe, zwycięstwo naszego wywiadu. Jeśli jednak kiedyś nasz agent, który zaszedł w ich hierarchii wojskowej tak wysoko, wpadłby, Amerykanie staliby się podejrzliwi jak w latach pięćdziesiątych. Od czasu tych niespodziewanych awansów praktycznie zostawiliśmy Haka w spokoju. - Mimo to, pułkowniku, zajmując tak wysoką pozycję, powinien bez trudu przekonać władze USA, że są to tylko ćwiczenia. Niech pan sobie przypomni, jak w 1984 roku Amerykanie przeprowadzali podobne ćwiczenia i na początku też myśleliśmy, że szykują się do ataku. Dopiero potem zorientowaliśmy się, że to tylko manewry. Teraz oni zareagują w ten sam sposób. To wszystko nie podobało się Dreckiemu, ale nie miał żadnych kontrargumentów. Spytał tylko, w jaki sposób admirał zamierzał przesyłać rozkazy ustawionym na pozycjach okrętom. Tak, jak się spodziewał, usłyszał, że kod ataku zostanie przesłany przez admirała z pokładu „Kaliningradu". Pod nimi holowniki otwierały masywne, kesonowe wrota od strony kanału - poziom wody w doku był już taki sam jak w kanale. Wkrótce gigantyczny okręt zostanie wyholowany z doku i przycumowany przy nabrzeżu. - Na pewno nas nie wykryją - ciągnął admirał. - Kiedy nasza flota popłynie w stronę Atlantyku, ja poprowadzę ten okręt na północ, pod polarną pokrywę lodową. Tam będzie niewidzialny - nie można wykryć cichego okrętu podwodnego pod przesuwającym się, chrzęszczącym lodem. Nikt mnie nie odnajdzie i nikt mi nie przeszkodzi. „Kaliningrad" będzie jednocześnie moją fortecą i okrętem flagowym. Kiedy przyjdzie pora, wynurzę się przez lód na powierzchnię i przekażę swoje warunki do Moskwy i do Waszyngtonu. A potem, jeśli zajdzie taka potrzeba, wyślę kod ataku. Holowniki zaczęły wyprowadzać „Kaliningrad" z doku. Nowskoj wyciągnął w stronę Dreckiego otwartą dłoń, ale on zignorował ten gest. - Nie podoba mi się to wszystko, admirale. Sprawa jest strasznie ryzykowna... Nowskoj opuścił rękę i powiedział grobowym głosem: - Ma pan, oczywiście, rację, Iwanie Iwanowiczu, ale tylko to nam pozostało. Chodźmy, odprowadzę pana do samochodu. Kiedy Drecki szedł za Nowskojem do odległych drzwi wartowni, po raz ostatni spojrzał na olbrzymie, stalowe cielsko „Kaliningradu", które już w połowie wyholowano na głęboką wodę kanału. W tym momencie nienawidził 39 tego okrętu i człowieka, który będzie nim dowodził. A co czeka jego, pułkownika Iwana Iwanowicza Dreckiego? 3 Poniedziałek, 13 grudnia, godzina 15.45 czasu wschodniego Kanał Płytkich Raf, zatoka Chesapeake Pacino siedział w swojej kajucie znajdującej się przy głównym korytarzu części mieszkalnej „Devilfisha", przed zawalonym papierami, rozkładanym biurkiem - musiał popracować na rzecz różnych biurokratów z marynarki, żeby móc dowodzić ich własnością - „Devilfishem". Większą część nocy, która upłynęła na podchodzeniu „Allentownu", spędził na nogach. Teraz papierkowa robota i łagodne kołysanie pokładu okrętu sprawiły, że ogarnęła go senność. Kazał przynieść sobie kawę, ale kiedy tylko umoczył w niej usta, zachrypiał głośnik obwodu łączącego go z mostkiem: - Kapitanie, tu oficer dyżurny. Pacino pochylił się nad konsolą łączności, przełączył ją na nadawanie. - Tu kapitan - powiedział. - Kapitanie, tu oficer dyżurny. Z kabiny radiowej zameldowali o otrzymaniu pilnej wiadomości z dowództwa. Ma być przekazana osobiście dowódcy okrętu. - Coś jeszcze? - Tak jest, sir. Kontakt Sierra czternaście, tankowiec, który wypłynął z portu, minął punkt największego zbliżenia i oddala się, jest teraz w odległości pięciu mil. Nowy kontakt, Sierra piętnaście, wypływający z portu statek handlowy, kieruje się poza ustalony pas toru wodnego z Norfolk, odległość dziesięć mil, płynie w naszą stronę. - Miejcie na niego oko, może nas nie dostrzec. Gdzie jest „Allentown"? - Pacino wydał rozkaz, by wyprzedzić „Allentown" i ruszyć z maksymalną prędkością w stronę Norfolk. Zwycięzca bez czekania dostawał najlepsze miejsce na nabrzeżu. Zwyciężony musiał czekać, aż obsługa nabrzeża przycumuje pierwszy okręt. - „Allentown" znajduje się za nami, kapitanie, poza zasięgiem wzroku. Radar pokazuje, że jest na współrzędnych zero dziewięć pięć, w odległości dwudziestu pięciu mil. Pacino uśmiechnął się w duchu. 40 - Jeszcze jedno - powiedział - Czy naszą piracką banderę wciągnięto już na maszt? - Tak jest, sir. Powiewa dumnie i wysoko. - Bez odbioru - powiedział Pacino, oparł się na krześle i ziewnął. Mająca powierzchnię trzech metrów kwadratowych kajuta kapitańska była największym prywatnym pomieszczeniem na okręcie. Po jednej stronie drzwi wejściowych znajdowało się biurko Pacina, po drugiej metalowy zlew. Pod przeciwległą ścianą stały dwa krzesła i stół. Na jednej ze ścian umieszczono monitory pokazujące aktualny kurs, prędkość i zanurzenie okrętu, a także ekran telewizyjny, na którym można było oglądać obraz z peryskopu oraz odczyt radaru. Drzwi w głębi kajuty prowadziły do obitej nierdzewną blachą łazienki, którą kapitan dzielił z pierwszym oficerem. Jedyną dekoracją wyłożonej drewnopodobnymi panelami kajuty Pacina była wielka piracka bandera z trupią czaszką i skrzyżowanymi piszczelami, oprawiona jak obraz w mahoniową ramkę za szkłem. Za każdym razem, kiedy „Devilfish" wyruszał w drogę albo wracał do portu, na maszcie obok amerykańskiej flagi łopotała czarna, piracka bandera. Załoga bardzo lubiła to jawne łamanie regulaminu floty. Pacino co miesiąc otrzymywał od dowódcy Siódmej Eskadry rozkaz, żeby zaprzestać wywieszania pirackiej bandery, i zawsze przyczepiał go do tablicy ogłoszeń przy drzwiach mesy. Dowódca eskadry musiał zdawać sobie sprawę, że ten zwyczaj nie jest dla Pacina zwykłym kaprysem, i tylko dlatego uchodziło mu to płazem. Gdy Pacino miał piętnaście lat cały tydzień łowił ryby z ojcem i Dickiem Donchezem w malowniczym, ustronnym zakątku stanu Wyoming. Któregoś wieczoru, przy ognisku, nad którym snuli z Donchezem morskie opowieści, ojciec nagle się rozmarzył i powiedział, że to dopiero byłby numer, gdyby wracając z jakiejś ważnej misji, wpłynęli do Norfolk z powiewającą na maszcie piracką banderą. Kilka lat później, w któryś z rzadkich na pierwszym roku akademii wolnych dni, Pacino znalazł taką flagę w jakimś zakurzonym antykwariacie i kupił ją, żeby wręczyć ją ojcu pod choinkę po jego powrocie z misji. Był to 1973 rok. Minęło wiele lat od śmierci ojca, a Pacino wciąż nie mógł się zdobyć na to, żeby rozpakować prezent, który nigdy nie zostanie wręczony. Kiedy w końcu to zrobił, poczuł, że widok tej flagi w jakiś dziwny sposób wypełnia pustkę po utracie ojca. Od tej pory piracka bandera stała się dla Pacina źródłem siły. Wciąż miał skrytą nadzieję, że któregoś dnia zrewanżuje się za to, co stało się z jego ojcem... Rozległo się pukanie do drzwi. Pacino otworzył je i oficer radiowy wręczył mu wydrukowaną wiadomość. 41 132045ZGRU PILNE PILNE PILNE PILNE PILNE OD DOWSIŁPODFLOTANT NORFOLK WA DO USS „DEVILFISH" SSN-666 TREŚĆ TRANSFER TAJNE TAJNE TAJNE TAJNE TAJNE DO RĄK WŁASNYCH O. D.// DO RĄK WŁASNYCH O. D. 1. SPOTKANIE STATKU PRZEWOŹNICZEGO Z USS „DEVILFISH" U UJŚCIA KANAŁU PŁYTKICH RAF NA WSPÓŁRZĘDNYCH NUMER 12 W PLANIE MISJI O 16.30 CZ. WSCH. 2. TRANSFER DOTYCZY DOWÓDCY. OKRĘTU KOMANDORA MICHAELA PACINO, KTÓRY ZOSTANIE PRZEWIEZIONY DO KWATERY GŁÓWNEJ DOWÓDZTWA NA SPOTKANIE Z DOWSIŁPODFLOTATL. 3. NADAŁ ADMIRAŁ R. DONCHEZ. Pacino przeczytał wiadomość i potrząsnął głową. Co mogło być na tyle pilne, żeby ściągać go z okrętu na dwie godziny przed wpłynięciem do portu? Jeśli nawet dowództwo było na tyle niezadowolone z jego nieregulaminowego awaryjnego wynurzenia, żeby pozbawić go dowodzenia, mogli pozwolić mu wpłynąć do portu, na nabrzeżu którego czekałby już dowódca eskadry z jego następcą. To nie miało sensu. - Rapier! - zawołał Pacino do znajdującego się w sąsiedniej kajucie porucznika. Rapier zapukał i wszedł przez drzwi ich wspólnej łazienki. - Niech pan przygotuje zespół transferowy. Spotkamy się ze statkiem przewoźniczym u ujścia kanału. - Kogo będą przewozić? - Mnie. Pan obejmie dowództwo „Devilfisha". Proszę dbać o okręt. - O co chodzi, szefie? - Rapier wyraźnie się zaniepokoił. - Czy tak ich wkurzyło to awaryjne wynurzenie? - Nie wiem, zobaczymy - odpowiedział Pacino. Marynarze z „Devilfisha" złapali cumy rzucone z dwunastometrowej długości statku płynącego z nimi burta w burtę. Obie jednostki zachowywa- 42 ły minimalną prędkość manewrową pięciu węzłów. Pacino, ubrany w ciemnozieloną kurtkę i jaskra wopomarańczową kamizelkę ratunkową, podszedł do burty swojego okrętu i chwycił wyciągniętą rękę któregoś z członków załogi statku przewoźniczego. Chwilę potem obie jednostki rozdzieliły się. Silnik dieslowski małego statku przyspieszył i jego kilwater stał się jeszcze bielszy. Oddalali się coraz bardziej. Pacino stał przy barierce i patrzył na wciąż płynącego z minimalną prędkością „Devilfisha". Był potężny i jednocześnie pełen wdzięku. Jego czarny, cylindryczny kadłub ledwie wystawał nad wodą. Kiedy przyspieszył, woda zalała go aż prawie do przedniego włazu. Mostek zewnętrzny był umieszczony daleko z przodu, w miejscu, w którym załamywała się linia kadłuba. Miał kształt pięknej, ściętej u góry ośmiometrowej płetwy. Na mostku stało dwóch oficerów w ciepłych kurtkach, obaj patrzyli przez lornetki. Za nimi, na trzymetrowym, stalowym maszcie powiewała amerykańska flaga narodowa i piracka bandera. Z boków mostka wystawały po obu stronach dwie poziome płetwy przypominające stateczniki na ogonach samolotów. Z mostka zewnętrznego wznosiły się w górę dwa peryskopy, wyglądające jak słupy telefoniczne. Pierwszy z nich przypominał peryskopy stosowane w czasie II wojny światowej. Drugi, supernowoczesny maszt, niewidzialny dla radarów, służył jednocześnie jako peryskop, kamera wideo i elektroniczny przyrząd pomiarowy. Górująca nad nimi cienka antena przeznaczona była do odbioru fal radiowych o różnych częstotliwościach. Za mostkiem zewnętrznym gładka powierzchnia kadłuba ciągnęła się daleko do tyłu, łagodnie schodząc pod wodę. Przód okrętu znikał pod wodą pod dużo ostrzejszym kątem. Na samym końcu wystawał z wody ster okrętu podobny do pionowego statecznika samolotu. Na sterze namalowana była białą farbą pionowa podziałka pokazująca stopień zanurzenia. „Devilfish" miał wyporność czterech i pół tysiąca ton. Miał dziewięćdziesiąt metrów długości i dziewięć metrów średnicy. Jego śruba była schowana pod wodą, niewidoczna nawet w wynurzeniu. Pacino przypomniał sobie, że kiedy po raz pierwszy zobaczył „Devilfisha" w suchym doku, okręt wydał mu się wielki i bezkształtny. Część rufowa miała skomplikowaną budowę, z drugim sterem na dole, poziomymi statecznikami i znajdującą się na samym końcu śrubą. Łopatki śruby były długie i wykrzywione jak tureckie szable. Z kadłuba okrętu wystawała do tyłu, sięgająca aż za śrubę, długa tuba. Był to rodzaj kabestanu z długim na kilka kilometrów szeregowym sonarem, który okręt mógł w razie potrzeby ciągnąć za sobą. Pacino mógłby godzinami wpatrywać się w „Devilfisha". Stojąc na pokładzie małego statku przewoźniczego, wyobrażał sobie, że znajduje się na mostku zewnętrznym swojego okrętu, słona, oceaniczna bryza chłodzi jego twarz, z tyłu łopoczą obie flagi, a za nimi słychać terkot obracającego się 43 radaru. Miał nadzieję, że nie pozbawią go dowodzenia. Nie martwił się o swoją karierę, po prostu nie mógł sobie wyobrazić, że nigdy już nie będzie dowodził okrętem podwodnym, że nigdy nie poczuje pod stopami wibracji pokładu przy maksymalnej prędkości. Tymczasem „Devilfish" zdążył oddalić się tak bardzo, że widać było tylko przypominający krzyż zarys mostka zewnętrznego z wystającymi po bokach statecznikami poziomymi. Kiedy przybili do falochronu, Pacino jakby przebudził się ze snu. Spojrzał jeszcze raz za siebie, w przestwór oceanu, i zszedł na ląd. Zasalutowała mu stojąca przy trapie porucznik o włosach spiętych w gruby kok schowany pod czapką oficera marynarki. Pacino poszedł za nią do czarnego, służbowego samochodu. O nic nie pytał. Przecież i tak wkrótce się o wszystkim dowie. 4 Poniedziałek, 13 grudnia, godzina 19.20 czasu wschodniego Kwatera główna Dowództwa Sił Podwodnych Floty Atlantyckiej Norfolk, Wirginia Samochód wjechał przez bramę i zatrzymał się przed głównym wejściem do budynku Dowództwa Sił Podwodnych Floty Atlantyckiej. Główna część budynku zbudowana z cegieł miała już ponad trzydzieści lat i przypominała prowincjonalną szkołę. Jej brzydotę łagodziły nowoczesne skrzydła o szklanych ścianach. Pacino wysiadł z samochodu i poczuł chłód grudniowego wieczoru. Na niebie oświetlonym łuną miasta nie było widać ani jednej gwiazdy. W ślad za swoją przewodniczką wszedł do wnętrza budynku. Kiedy sprawdzano ich identyfikatory, Pacino rzucił okiem na wiszące na ścianie obrazy olejne przedstawiające płynące w wynurzeniu okręty podwodne. Zatrzymał na chwilę wzrok na obrazie przedstawiającym okręt klasy Pirania. Po jego prawej stronie wisiał obraz, na którym widać było okręt nowszej klasy Los Angeles stanowiącej w opinii wielu specjalistów olbrzymi krok wstecz w stosunku do klasy Pirania uznawanej za niezawodną i bardzo skuteczną. Okręty klasy Los Angeles okazały się zbyt kosztowne, żeby można je było solidnie wybudować w latach siedemdziesiątych i na początku lat osiemdziesiątych, kiedy na wszystko brakowało pieniędzy. Porucznik poprowadziła Pacina wyłożonym ciemnymi płytami korytarzem do zbudowanego ze szkła i stali atrium, którego dach stanowił przedłużenie da- 44 chu nowego skrzydła. Po wjechaniu windą na ostatnie piętro Pacino znalazł się w wyłożonym dywanami sekretariacie gabinetu admirała dowodzącego okrętami podwodnymi Floty Atlantyckiej. Sekretarka wprowadziła go natychmiast i zniknęła razem z panią porucznik, zostawiając go sam na sam z admirałem. Pacino podszedł do dużego, dębowego biurka zrobionego z wręg amerykańskiej fregaty, która walczyła w 1812 roku, zdjął czapkę i stanął na baczność. - Komandor Pacino, USS „Devilfish", melduje się na rozkaz, sir. Siedzący za biurkiem łysy mężczyzna podniósł głowę i uśmiechnął się szeroko, pokazując białe zęby połyskujące spod siwiejących wąsów. Wciąż się uśmiechając, wstał. W granatowym mundurze z rzędem kolorowych baretek wyglądał zgrabnie i młodo. Chwycił dłoń Pacina i mocno ją uścisnął. - Mikey! - obszedł biurko dookoła, objął Pacina i poprowadził go z powrotem w stronę drzwi. - Zaproponowałbym ci drinka, ale musimy zejść na dół, do Tajnego Pokoju Konferencyjnego. - Witam, admirale - powiedział Pacino. - Dzień dobry, wujku Dick. Donchez przyjrzał się Pacinowi, otworzył drzwi i poprowadził go do windy. - Świetnie wyglądasz, Mikey. Jak cię traktują w Siódmej Eskadrze? - Dobrze, sir - odpowiedział Pacino, czując się trochę nieswojo. Przez wszystkie te lata Donchez często się z nim kontaktował, ale Pacino wolał zachować pewien dystans. Nie chciał afiszować się zbyt bliskimi związkami z dowództwem. Poza tym Donchez za bardzo kojarzył mu się z dobrymi czasami, które już dawno minęły, i z tym okropnym dniem, kiedy przyniósł mu do szkoły wiadomość o śmierci ojca. Ten dystans stale się powiększał, a kiedy Donchez został trzygwiazdkowym admirałem dowodzącym całą flotą podwodną Atlantyku, już prawie w ogóle się nie widywali. - Słyszałem, że pokazałeś dzisiaj, co potrafisz - powiedział Donchez w windzie, sięgając po cygaro. - Dobra robota. Cieszę się, że Pirania w takim stylu pokonała Los Angeles. Dzisiaj niewielu oficerów tej floty umiałoby tak sobie poradzić. - Dziękuję, sir - z ulgą powiedział Pacino. - Jak się ma Hillary i twój syn? Pacino pomyślał, że oboje stoją teraz na nabrzeżu, czekając, aż zejdzie z okrętu na ląd. - Mają się dobrze, sir. Tony chce być kierowcą rajdowym, wciąż biega po domu i warczy, udając samochód. Doprowadza tym swoją matkę do szaleństwa. Myślę, że wolałaby mieć dziewczynkę... - Może kiedy dorośnie, będzie dowodził okrętem podwodnym - powiedział Donchez. Kiedy winda zjechała do poziomu znajdującego się pod piwnicami budynku, Donchez poprowadził Pacina przez długi korytarz ze skanerem ochrony 45 i wartą do drzwi, za którymi był następny korytarz z pancernymi drzwiami na końcu. Wystukał coś na dużym panelu i drzwi powoli otworzyły się, czemu towarzyszył warkot potężnego motoru. W następnym przestronnym korytarzu znajdowały się cztery pary drzwi, z których największe, dwuskrzydłowe, miały tabliczkę z napisem: FLAGOWE POMIESZCZENIE NAWIGACYJNE. Oni jednak weszli do pomieszczenia z napisem: TAJNY POKÓJ KONFERENCYJNY 1. Pośrodku stał pokaźnych rozmiarów drewniany stół, wokół którego swobodnie mogłoby zasiąść dwanaście osób. Pacino usiadł przy stole, przypominając sobie, że właśnie w tym pomieszczeniu odbywała się odprawa przed misją śródziemnomorską „Devilfisha" na początku tego roku. Admirał Donchez usiadł naprzeciw niego. - Chciałbyś pewnie wiedzieć, co się właściwie dzieje - powiedział, zdejmując bluzę munduru. Na naramiennikach białej koszuli miał trzy gwiazdki i kotwice. Pacino zdał sobie sprawę, że on sam wciąż ma na sobie przesiąknięty zapachem smaru zielony drelich. - Mamy nagłą, niecierpiącą zwłoki sytuację, Mikey. Potrzebujemy najlepszego okrętu podwodnego klasy Pirania. Trzeba popłynąć na północ, pod polarną pokrywę lodową. Pacino, podekscytowany nieoczekiwaną, najwyraźniej bardzo ważną misją, poczuł jednocześnie pewien zawód. „Devilfish" był w morzu przez ostatnie pół roku i załodze należał się miesiąc wypoczynku. Nagle zdał sobie sprawę z tego, że właśnie dzisiaj przypada rocznica śmierci jego ojca. Tak zapamiętał się w walce z „Allentownem", że zapomniał o tym. - Admirale, w tym roku "Devilfish" był w zanurzeniu przez ponad dwieście trzydzieści dni. Moi ludzie ledwo mieli czas, żeby przywitać się z rodzinami. - Niestety, Mike, ale jest to robota dla ciebie i dla twoich ludzi - powiedział admirał tonem niedopuszczającym sprzeciwu. Donchez przy gasił światła, zdjął z półki klawiaturę komputera i położył ją na stole konferencyjnym. Nacisnął jakiś klawisz i na ściennym ekranie rozpoczęła się projekcja. Godło Dowództwa Sił Podwodnych Floty Atlantyckiej przeszło płynnie w mapę okolic bieguna północnego. - Oto Morze Arktyczne - powiedział Donchez. - Byłeś tam parę razy. Granica lodu jest oznaczona na zielono. - Ukazał się powiększony fragment północnego wybrzeża Rosji. Czerwonym kolorem podkreślone było miasto Siewieromorsk. - Jak wiesz, baza marynarki wojennej w Siewieromorsku jest głównym centrum budowy okrętów podwodnych, składem broni i punktem dowodzenia rosyjską Flotą Północną, czyli także najgroźniejszą z broni, jakimi dysponuje marynarka - okrętami podwodnymi. Na ekranie ukazał się widok ogólny kompleksu bazy w Siewieromorsku. Charakterystyczne ukośne linie pokrywające zdjęcie wskazywały, że zostało 46 ono wykonane przez satelitę szpiegowskiego. W pogodny dzień satelita mógł zboczyć z ustalonej trajektorii, żeby wykonać zdjęcie obiektu pod pewnym kątem. Taka perspektywa bardzo pomagała w analizie obrazu, na którym widać było o wiele więcej niż na zdjęciu zrobionym prostopadle z góry. Na zdjęciu widniał olbrzymi suchy dok z rusztowaniami pełnymi małych jak ziarna maku robotników. O ogromnych rozmiarach doku można się było przekonać, gdy porównało się go z zaparkowanymi wzdłuż ogrodzenia ciężarówkami. Poruszające się na szynach dźwigi opuszczały na dno doku masywne, całkiem wyraźnie widoczne części osprzętu. - Zimna wojna już dawno się skończyła, ale wyścig zbrojeń w dziedzinie budowy okrętów podwodnych trwa. Można nawet powiedzieć, że ostatnio przyspieszył tempa. Przez ostatnich kilka lat przyglądaliśmy się, jak powstaje nowa klasa okrętów podwodnych. Pierwsza jednostka tej klasy jest już prawie gotowa do wypłynięcia w morze. O ile nam wiadomo, jest to najnowszy i najbardziej zaawansowany technicznie okręt podwodny na świecie. - Niezbyt dobrze go widać - powiedział Pacino, myśląc o tym, że ta pilna misja będzie prawdopodobnie polegać na tropieniu nowego rosyjskiego okrętu podwodnego pod polarną pokrywą lodową. Obraz na ekranie zmienił się i Pacino aż gwizdnął ze zdziwienia. Zdjęcie wykonano z tej samej co poprzednie perspektywy, ale rusztowania zostały już usunięte i ogromny kadłub okrętu podwodnego był na nim doskonale widoczny. Olbrzym miał wdzięczny, opływowy kształt pozwalający rozwinąć dużą szybkość. Mostek zewnętrzny, w kształcie opływowej kapsuły, znajdował się w przedniej części kadłuba. Daleko z tyłu, gdzie kadłub okrętu łagodnie opadał ku rufie, na górnym, pionowym skrzydle steru zamontowany był długi, cylindryczny, zwężony na końcu przedmiot. Z tyłu za sterem widniał duży pierścień osłony. Pacino poczuł nagłe ukłucie zazdrości, że to nie on popłynie tym okrętem. - Oto nowy rosyjski okręt szybkiego reagowania klasy Omega. Na ekranie pokazał się wzdłużny przekrój okrętu, na którym widać było, że jego część dziobowa i rufowa są mocno, eliptycznie zwężone. Wewnątrz obrysu jego kadłuba widniał drugi, całkiem podobny. - Podwójny kadłub - powiedział Pacino, wstał i podszedł do ekranu, żeby się lepiej przyjrzeć. Zainteresowała go przestrzeń między kadłubem zewnętrznym a wewnętrznym. Okręty klas Pirania i Los Angeles były jednostkami jednokadłubowymi. Dziura uczyniona w ich kadłubie powodowała zatopienie okrętu. Dziura w kadłubie rosyjskiego okrętu nie uczyniłaby wielkiej szkody. Jednak wadą podwójnego kadłuba był jego zwiększony ciężar, spowalniający okręt. - Wewnętrzny kadłub Omegi jest wykonany z tytanu - powiedział Donchez. - To najmocniejszy kadłub okrętu podwodnego na świecie. Kadłub 47 zewnętrzny jest wykonany ze stali węglowej. Odstęp pomiędzy kadłubami ma cztery i pół metra na szczycie i na dnie, i około siedmiu metrów po bokach. To znaczy, że torpeda musiałaby przebić się jeszcze przez siedem metrów wody, żeby dotrzeć do wnętrza. Kadłub wewnętrzny miał regularny, cylindryczny kształt, podczas gdy kadłub zewnętrzny miał kształt owalny. Przestrzeń między nimi wypełniona była przeróżnego rodzaju zbiornikami, butlami, bateriami i rurami, dzięki czemu na pokładzie okrętu było jeszcze więcej miejsca. - Omega ma dwieście metrów długości - kontynuował Donchez - dwadzieścia cztery metry szerokości, jest grubsza i dłuższa niż nasz Trident. Trident - który uważam za okręt o zbyt słabej mocy jak na swoją wielkość, przez co jest trudny w prowadzeniu - ma osiemnaście tysięcy ton wyporności. Ten okręt ma sześćdziesiąt tysięcy ton. - A więc będzie wolny - powiedział Pacino. - O wiele szybszy niż Pirania - powiedział Donchez. - Jak to możliwe? - Ma dwa bliźniacze reaktory, oba chłodzone płynnym metalem. Sądzimy, że mogą mieć łączną moc trzech tysięcy megawatów. To całkiem dużo, jeśli się weźmie pod uwagę, że reaktor na Three Mile Island ma tysiąc dwieście czy tysiąc trzysta megawatów mocy. Te dwa reaktory dadzą jego napędowi moc sześciuset tysięcy koni mechanicznych. - Sześciuset tysięcy koni? Jezu! - Pacino zastanowił się przez chwilę. - Żadna konwencjonalna śruba nie może napędzać okrętu z taką mocą. Spowodowało by to kawitację, śruba wirowałaby w obłoku pary. Przypomniał sobie lektury z akademii. Łopaty obracającej się w wodzie śruby miały po jednej stronie obszar o niskim ciśnieniu, po drugiej o wysokim. Wysokie ciśnienie popychało je, podczas gdy niskie ciśnienie niejako zasysało. Jeśli jednak ciśnienie stawało się zbyt niskie, efekt próżni powodował wrzenie wody i stratę energii - zjawisko zwane kawitacją. - Nie będzie żadnej kawitacji - powiedział Donchez. - Ten okręt nie ma normalnej śruby, został wyposażony w napęd przewodowy. Zdoła wyciągnąć czterdzieści pięć węzłów. Może nawet pięćdziesiąt. Pacino spojrzał na rysunek. Pod osłoną na rufie okrętu widać było coś, co wyglądało jak kilka rzędów dysz turbin. Ten okręt wyposażony był w wodny napęd odrzutowy, dzięki czemu powinien być cichy, wydajny i szybki. - Jeśli zdoła wyciągnąć pięćdziesiąt węzłów - powiedział Pacino - bez trudu ucieknie torpedom Mark 49. Zresztą nie ma to wielkiego znaczenia. Wątpię, żeby Mark 49 mogły wyrządzić mu poważną szkodę, biorąc pod uwagę jego podwójny kadłub, a właściwie potrójny, wliczając wodę znajdującą się między powłokami. Ale jeśli nawet ten okręt jest tak szybki, będzie potrzebował godziny, żeby się rozpędzić. 48 - Spójrz na sekcję dziobową - powiedział Donchez. Pacino spojrzał na wyloty komór wyrzutni, znajdujących się na samym przedzie części dziobowej okrętu, i dostrzegł jakieś okrągłe urządzenia. - Polimery? - Tak, polimery. Zastrzyk wystarczający na dziesięć minut. Okręt pokrywa się powłoką polimerów, powierzchnia kadłuba robi się gładka i okręt prześlizguje się przez wodę niczym duch. - Polimery nie sprawdzają się chyba w arktycznej, zimnej wodzie... - Muszę cię zmartwić, Mike, ale działają w temperaturze do minus dwudziestu stopni. - Dlaczego więc nie poprosimy Kongresu, żeby kupił nam parę takich okrętów? - To nie jest temat do żartów - powiedział Donchez, patrząc na zegarek. - Jeszcze parę rzeczy. Ten okręt może zejść na głębokość dwóch tysięcy dwustu pięćdziesięciu metrów, a biorąc pod uwagę właściwości tytanu, prawdopodobnie będzie mógł parę minut przebywać na trzech tysiącach metrów. Prawie sześć razy głębiej niż to, na co ciebie stać, Mikey. Nasze Mark 49 na tej głębokości implodują pod wpływem ciśnienia wody. Jest uzbrojony w konwencjonalne pięćdziesięciotrzycentymetrowe torpedy, nowe stucentymetrowe torpedy magnum i uzbrojone w głowice nuklearne pociski rakietowe do niszczenia celów lądowych SSN-X-27, jeśli rzeczywiście oszukując i łamiąc warunki traktatu, wciąż uzbrajają swoje okręty w pociski rakietowe. Te stucentymetrowe torpedy Magnum także mają głowice nuklearne i przez sto kilometrów mogą płynąć z prędkością sześćdziesięciu węzłów. I jeśli nawet uda ci się uniknąć trafienia przez taką torpedę, wróci ona w miejsce, w którym powinieneś się znajdować, i eksploduje. Nie musi detonować w bezpośredniej odległości, żeby atomowym wybuchem zniszczyć twój delikatny kadłub. Przez ten czas Omega, pokryta powłoką polimerów, ucieknie jak podwodna rakieta z miejsca wybuchu, nie ponosząc żadnego szwanku. Poza tym Omega ma lepszą osłonę głuszącą niż inne okręty. Jej powłoka robi z sygnałem sonaru to samo, co powłoka nowoczesnych bombowców robi z sygnałem radaru - pochłania go, nie odbijając. Wroga torpeda, wysyłając w jego stronę sygnał poszukiwawczy, nie usłyszy odpowiedzi - sygnał w ogóle nie odbije się od kadłuba. - Ten okręt jest nie do pokonania... - Jest bliski doskonałości, Mikey. Dlatego musimy zdobyć nagranie jego sygnatury dźwiękowej. I to właśnie będzie twoje zadanie. Każdy rosyjski okręt wydawał inne dźwięki, w innej tonacji. Działał jak kamerton. Każda klasa okrętów miała parę takich tonów, po których amerykańskie sonary mogły je wykryć i zidentyfikować z odległości wielu kilometrów. Nagrania sygnatury dźwiękowej można było dokonać tylko w jeden sposób - trzeba było się zbliżyć do celu na mniej niż jedną dziesiątą długości 49 okrętu i manewrować wokół niego tak, żeby nie zorientował się, że ktoś jest w pobliżu. Żeby zdobyć potrzebne dane, należało wielokrotnie go okrążyć. Zawsze istniało ryzyko kolizji, wiedzieli o tym obaj. Pacino spojrzał na Doncheza, który także uważnie mu się przyglądał. - Sir, Rosjanie właśnie zdają swoje pociski nuklearne pod czujnym okiem ONZ. Tej stoczni nie poinformowano chyba, że zimna wojna już się skończyła. A może po prostu kończą ten projekt, żeby nie zwalniać ludzi z pracy? - Wiemy tylko to, co widzimy, komandorze. - Donchez wstał z kamienną, poważną twarzą. - Chodźmy z powrotem do biura. Mam ci coś do pokazania. W admiralskim gabinecie Pacino usiadł w głębokim fotelu i przyjął od Doncheza cygaro. Za dużymi szybami okien było już ciemno. Dochodziła ósma wieczór. Donchez długo szukał czegoś w swoim sejfie, wkładając głowę do środka. Pacino wziął ze stołu wysłużoną zapalniczkę Doncheza z napisem USS „Pirania" SSN-637 - to był pierwszy okręt tej klasy. Donchez dowodził nim wiele lat temu. Pacino zapalił cygaro, rozkoszując się jego smakiem. Kiedy admirał usiadł z powrotem w swoim fotelu, miał poważny, zafrasowany wyraz twarzy. Podał Pacinowi oprawiony raport z napisem TAJNE na okładce. - Co to jest? - zapytał Pacino. - Minęło już ponad dwadzieścia lat, Mikey - powiedział - i wciąż tego nie odtajniono. To raport o zatonięciu „Stingraya". - Admirale, dlaczego pan mi to pokazuje? Pacino poczuł się tak, jak tego dnia, kiedy Donchez powiedział mu o tym, że jego ojciec nie żyje. - W tym raporcie jest dokładnie to samo, co ci wtedy powiedziałem. Ja sam go napisałem. - Nie rozumiem... - To są bzdury. Stek bzdur - głos Doncheza zadrżał. - Co pan ma na myśli, sir? - Pacino poczuł, że nagle wracająjego dawne wątpliwości. - Mikey, ten raport mógłby sugerować, że twój ojciec nawalił. Że nie zmienił na czas kursu, żeby zdezaktywować torpedę, która uległa samozapłonowi. Że nie sprawdził jej przedtem, kiedy był ku temu czas. - Donchez wbił wzrok w biurko i mówił dalej spokojniejszym tonem. - Komandor Anthony Pacino był najlepszym dowódcą okrętu podwodnego, jakiego znałem. Może z jednym wyjątkiem -spojrzał na Mikey'a. -Patch Pacino nie zginął na Atlantyku. I nie zginął też od wybuchu własnej torpedy. Patch Pacino był bohaterem, w dzisiejszych czasach niewielu można znaleźć 50 takich jak on. USS „Stingray" był na ściśle tajnej operacji pod polarną pokrywą lodową. Miał zdobyć sygnaturę dźwiękową „Wiktora III". Donchez podszedł do drewnianej szafki i otworzył dwuskrzydłowe drzwi, odsłaniając duży monitor telewizyjny. Wyjął z sejfu kasetę wideo i włożył ją do znajdującego się pod monitorem odtwarzacza. Pacino zadrżał, jakby nagle zrobiło mu się zimno. Patrzył, jak na ekranie z migającego śniegu zakłóceń wyłania się obraz zwisającego na paru kablach małego statku podwodnego. Na ekranie widać było opuszczany do morza batyskaf. - Tego właśnie batyskafu używał doktor Robert Powell z Woods Hole - wyjaśnił Donchez - gdy zszedł na „Titanica" i na „Bismarcka". Zresztą zszedł też na tej zabaweczce na „Threshera", nasz okręt podwodny, który zatonął w 1963 roku. Ten batyskaf został zaprojektowany po to, żeby schodzić na wraki rosyjskich okrętów i odzyskiwać z nich dane. Ma trzy sferyczne kadłuby sztywne, własne ramiona manipulatora i zdalnie sterowane urządzenie, zwane gałką oczną, które może wprowadzić kamerę wideo w najmniejsze otwory. W zeszłym roku zdecydowaliśmy się odnaleźć wrak „Stingraya" pod polarną pokrywą lodową. Zamiast używać sonarów bocznych ze statków ratowniczych, musieliśmy wycinać dziury w lodzie, spuszczać przez nie sonary i nasłuchiwać. Przez rok opuszczaliśmy sonary w kilkuset miejscach, ciągle bez powodzenia. W końcu jednak znaleźliśmy go, założyliśmy na lodzie obozowisko i posłaliśmy batyskaf na dół. Na ekranie pojawił się arktyczny obóz, widać było namioty i baraki zgrupowane wokół paru dźwigów. Następne ujęcie ukazywało batyskaf opuszczany do głębokiej dziury wyciętej w lodzie. „Stingray" leżał na dnie na głębokości trzech tysięcy czterystu pięćdziesięciu metrów. Pierwsze zdjęcia na tej taśmie zostały wykonane za pomocą zdalnie sterowanej kamery, którą wprowadzono do wnętrza wraku. Wnętrze „Stingraya" było pełne zniszczonych sprzętów, połamanych i pogiętych maszyn, rur i porozrzucanych chaotycznie kawałków stali. Pacino nie mógł wydobyć głosu ze ściśniętego gardła. - To przedział operacyjny - powiedział Donchez. Pacino nie mógł zrozumieć, dlaczego Donchez każe mu zaglądać do tej otwartej trumny. - Tu znaleźliśmy coś rozpoznawalnego. Światło zdalnie sterowanej kamery zamigotało, kiedy przepływała obok groteskowo wygiętej ramy. Jakiś przedmiot pojawił się w polu jej widzenia, obraz wyostrzył się i można było rozpoznać baseballową czapkę. Wokół wyszytych na niej złotych delfinów widniał napis: USS „STINGRAY" SSN-589. Pacino mimowolnie zadrżał, jakby powiał na niego mroźny wiatr. Po chwili na ekranie pokazały się zdjęcia z zewnątrz wraku. 51 - To było kręcone z głównych kamer batyskafu - powiedział Donchez. W kadrze znalazł się doszczętnie zniszczony mostek zewnętrzny, jeden ze stateczników poziomych leżał obok w piachu. - Mostek zewnętrzny został oderwany od reszty kadłuba przez potężne siły hydrodynamiczne. Część kadłuba została rozpłaszczona. Okręt uderzył o dno z prędkością stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Część rufowa kadłuba, w przeciwieństwie do rozpłaszczonej części dziobowej, została zachowana niemal w całości. Na filmie było widać okrążaną przez batyskaf część dziobową okrętu. Prawie na końcu jej stożkowatego kształtu ciemniały zardzewiałe pokrywy zewnętrzne komór wyrzutni torped. Batyskaf opłynął dziób okrętu i w polu widzenia kamery znalazła się ziejąca w kadłubie dziura. Donchez zatrzymał film na tym ujęciu. - Mikey, masz doktorat z inżynierii mechanicznej. Powiedz mi, czy eksplozja, która tego dokonała, miała miejsce na zewnątrz czy wewnątrz kadłuba okrętu? Pacino powoli wstał z fotela i podszedł do ekranu. Plecy miał pokryte zimnym potem, koszula lepiła mu się do ciała. Wskazał przypominające ramiona gwiazdy płaty blachy na skraju trzymetrowej średnicy wyrwy w kadłubie. - Te płaty blachy są zagięte do środka kadłuba. To była zewnętrzna eksplozja. „Stingray" został trafiony torpedą, admirale - stwierdził Pacino. Koniec ze zgadywaniem i rozmyślaniem nad tym, jak to się stało. Donchez potwierdzająco pokiwał głową. - Dlaczego było to trzymane w tajemnicy? Dlaczego nikt nie wiedział... - Mikey, byłeś przecież na północy. Znasz zasady tej gry. Wtedy uznaliśmy, że trzeba tak zrobić. Mieliśmy się skarżyć na forum ONZ? Co powiedzielibyśmy Kongresowi, jeśli zapytałby nas, jak rosyjski okręt mógł wytropić jeden z naszych najlepszych okrętów i posłać go na dno? Co by się stało z całą naszą działalnością wywiadowczą? Jak mogliśmy powiedzieć światu, że wiemy, co oni zrobili, skoro SYSNASPOD, który to wykrył, był ściśle tajnie strzeżoną tajemnicą? Pacino najpierw nic nie odpowiedział, a potem zapytał: - Więc dlaczego zdecydował się pan pokazać mi to? Po tylu latach? Donchez wyłączył ekran telewizora i wyjął kasetę z odtwarzacza. Bez słowa otworzył sejf, schował do niego raport i kasetę wideo i wyjął z niego purpurową teczkę. Zatrzasnął ciężkie drzwi sejfu, przekręcił gałkę szyfrującą i odwrócił się w stronę Pacina, który wciąż nie mógł jeszcze ochłonąć po obejrzeniu nagrania z mostku wewnętrznego „Stingraya". Rzucił kartonową teczkę na stół przed Pacinem i powiedział: - Otwórz. Pacino otworzył teczkę i zobaczył zdjęcie mężczyzny w mundurze rosyjskiej marynarki z czterema gwiazdkami na epoletach. Ciemną, władczą, 52 pomarszczoną twarz otaczały gęste, siwiejące włosy. Wąskie oczy patrzyły jakby w odległą przestrzeń. - To jest admirał Aleksy Wiktorowicz Nowskoj, głównodowodzący Rosyjską Flotą Północną. Marzy o restauracji Związku Radzieckiego, gdyż takim ludziom jak on żyło się wówczas o wiele lepiej niż teraz. Pacino czekał w napięciu. - To człowiek, który winien jest śmierci twego ojca. Wstrząśnięty Pacino patrzył na fotografię. - Czy wiadomo to na pewno? - Aleksy Nowskoj, to dowódca „Leningradu", czyli okrętu podwodnego o kryptonimie „Wiktor III", jedynego okrętu o tym kryptonimie w latach 1973-1976. Odznaczony medalem Bohatera Związku Radzieckiego w 1973 roku za specjalną, nieujawnioną akcję na Morzu Arktycznym. To on, nie ma żadnych wątpliwości. - To było tak dawno temu... - Nowy okręt podwodny Omega wypłynął w dziewiczy rejs trzy godziny temu, Mikey - Donchez wskazał palcem teczkę. Pacino odłożył na bok zdjęcie Nowskoja i spojrzał na znajdujące się pod nim zdjęcie satelitarne, które przedstawiało Omegę, odbijającą od nabrzeża i odpływającą. - Co tu widzisz? - Odbijający od brzegu okręt podwodny. Załoga zwalnia cumy. Na na brzeżu widać dwa dźwigi, jeden prawdopodobnie do kabli dostarczających energię z nabrzeża, drugi do trapu. - Co jeszcze? - Samochód na nabrzeżu. Limuzyna. Na błotnikach flagi z gwiazdkami. Samochód admirała. Donchez przytaknął. - Ile gwiazdek? - spytał i podał Pacinowi szkło powiększające. - Cztery - odpowiedział Pacino, przyjrzawszy się zdjęciu. - Zgadza się. A widzisz flagi powiewające na Omedze? - Tak. Bandera Floty Północnej. Rosyjska flaga. Proporzec gotowości bojowej. - I? - I flaga z gwiazdami. Z czterema gwiazdami. - Pacino spojrzał Donchezowi w oczy. - Admirał Nowskoj jest na pokładzie? - Zgadłeś. Jest na pokładzie Omegi. O ile wiemy, misja ma polegać na tygodniowej nawigacji pod lodem, zwykły próbny rejs. A admirał jest tam, żeby zobaczyć, jak się zachowa jego dziecko. W końcu to on sam zaprojektował Omegę. Pacino usiadł z powrotem w fotelu. Nagle zrozumiał, dlaczego ta operacja była tak pilna. I przeznaczona specjalnie dla niego. Ten sukinsyn, który zabił jego ojca, był na pokładzie... 53 Pacino podskoczył na dźwięk dzwonka telefonu. Donchez skinął na niego głową: - To do ciebie, Mikey. Pacino zdziwił się. Skąd Donchez mógł wiedzieć, do kogo to jest telefon? - Pacino przy telefonie. - Kapitanie, tu komandor Rapier. Wiem, że jest pan na odprawie, ale... - O co chodzi? - zapytał Pacino, patrząc na Doncheza. - Zacumowaliśmy na siódmym stanowisku i kazałem wygasić reaktor... Z kwatermistrzostwa przysłano dziesięć wózków jedzenia. Właśnie ładują je na pokład. - Rozumiem. Co jeszcze? - Sprzęt arktyczny, sir, cztery palety. Chcą to umieścić w kancelarii i w pomieszczeniu wentylacyjnym. Powiedziałem, że muszę najpierw porozumieć się z panem. Jest tu też ciężarówka z pięcioma torpedami. Są pomalowane na czerwono zamiast na zielono. Zaopatrzeniowiec mówi, że to torpedy nowego typu Mark 50. Nazywają je „łamaczami kadłubów". Nie pozwoliłem załadować ich na pokład. Sir, ma pan dla mnie jakieś rozkazy? Pacino nie wahał się ani chwili. - Ma pan pozwolenie na załadunek sprzętu arktycznego i torped. I proszę powiadomić załogę, że wszystkie przepustki i urlopy zostają odwołane. Odpływamy jutro o świcie. Kiedy już pan to zrobi, proszę się zwrócić do dowództwa o pozwolenie na tranzyt... - Sir, trzymam to pozwolenie w rękach. Mam nadzieję, że powie mi pan, co się właściwie dzieje? - To bezpieczny telefon - wtrącił się Donchez. - Jutro rano „Devilfish" wyrusza na ściśle tajną operację. Może pan zawiadomić załogę, że nie spędzą świąt w domu - powiedział Pacino i rozłączył się, zanim Rapier zdążył zaprotestować. Donchez wyjął z popielniczki swoje długie, zgasłe już cygaro i spojrzał przez okno na plac, na którym na noc parkowano pojazdy budowlane. - Wiesz, Mikey - powiedział Donchez - polarna pokrywa lodowa to wielkie, bezludne pustkowie. Jeśli coś się tam stanie, nie dowie się o tym nikt na ziemi. Pomyśl o „Stingrayu". Tylko parę osób wie, co się naprawdę z nim stało. - Donchez przechylił się w stronę Pacina i spojrzał mu prosto w oczy. - Torpedy Mark 50, „łamacze kadłubów", są zupełnie nowe, można powiedzieć, że znajdują się w fazie eksperymentalnej. Zostały zaprojektowane tak, żeby niszczyć okręty o podwójnych kadłubach. Posiadają stokrotnie większą moc niż stare Mark 49, ale te same parametry - można odpalać je ze starych wyrzutni. Mogą płynąć z prędkością pięćdziesięciu pięciu węzłów. Ich sonary mają udoskonalone filtry i mogą schodzić poniżej trzech tysięcy metrów. Sądzimy, że są świetnym antidotum na Omegę. Pacino zastanawiał się, czy Donchez ma na myśli to samo, co on. 54 - W gruncie rzeczy, Mikey - ciągnął Donchez - te torpedy są tak nowe, że nawet nie zinwentaryzowaliśmy tych pięciu, które leżą na ciężarówce przy twoim okręcie. Dlatego nikt nie zauważy, jeśli wrócisz z rejsu bez nich. Dla nas one po prostu nie istnieją. Donchez wstał i wyciągnął rękę na pożegnanie. Pacino zasalutował, zrobił w tył zwrot i podszedł do drzwi, zakładając na głowę czapkę. - Wesołych Świąt, wujku - powiedział i zamknął za sobą drzwi. Admirał Richard Donchez usiadł w swoim fotelu i powiedział: - Wesołych Świąt, Mikey... i pomyślnych łowów. Znowu wyjrzał przez okno na plac znajdujący się po drugiej stronie ulicy. Wznoszono tam na jego rozkaz marmurowy pomnik ku pamięci ofiar z zatopionego „Stingraya". Donchez zaciągnął się cygarem. - Wesołych Świąt, Patch - powiedział cicho. - Spoczywaj w pokoju, stary przyjacielu. 5 Poniedziałek, 13 grudnia, godzina 23.50 czasu wschodniego Sanbridge Beach, Wirginia Sanbridge Beach, małe osiedle przy plaży pełne restauracji rybnych i sklepów wędkarskich tej bezchmurnej nocy było skąpane w jasnym świetle księżyca. Poza sezonem było tu cicho i pusto. Przed północą w większości domów pogasły światła. Stara corvetta Michaela Pacino zatrzymała się przed trzypiętrowym, stojącym na palach wbitych w dno Atlantyku, budynkiem z sekwoj owego drewna. Wyłączył silnik i dopiero wówczas powrócił do rzeczywistości. Przejechał z bazy siedemdziesiąt kilometrów, pogrążony w rozmyślaniach. Powoli, czując się nagle bardzo stary, wyciągnął ze schowka za siedzeniem torbę na zapasowe ubrania i wysiadł z samochodu. Przystanął, spojrzał na drugi koniec posiadłości, na załamujące się tuż przy brzegu fale i wspiął się do znajdującego się na wysokości drugiego piętra wejścia do domu. Hillary kupiła ten dom za własne pieniądze. Komandorska pensja nie wystarczyłaby na zakup plażowego, stojącego na wodzie domu w Sandbridge. Trochę za często o tym myślał i nie ułatwiało mu to życia w tym domu. Drzwi się otworzyły, kiedy szukał w kieszeniach kluczy. 55 Widok Hillary zawsze sprawiał mu przyjemność po długim pobycie na okręcie. Miała pięknie opaloną twarz, ciemnoniebieskie oczy, mocno zarysowane kości policzkowe i pełne, czerwone usta. Była szczupła i wysoka, z burzą jasnych włosów. Hillary była energiczną, rozsądną, choć czasem zbytnio roztargnioną kobietą. Po uśpieniu Tony'ego wiele nocy spędziła na tarasie nad plażą, paląc papierosy i patrząc w morze. Czasem pisała wiersze, ale nigdy nie zdobyła się na to, żeby pokazać je Pacinowi. Kiedy miał służbę na lądzie, była nienaturalnie wesoła i rozmowna. Kiedyś wyznała mu, że żyje w ciągłym strachu o jego życie. Próbowała namówić go, żeby porzucił służbę w marynarce i zaczął pracę u jej ojca, który zajmował jedno z kierowniczych stanowisk w pracującej dla Ministerstwa Obrony firmie DynaCorp International. Pacino w ogóle nie brał pod uwagę takiej możliwości. Pieniądze niewiele dla niego znaczyły. Wciąż jeździł tym samym samochodem, co w czasie studiów. Dla Pacina rezygnacja ze służby w marynarce nie wchodziła w grę. Był podwodniakiem z krwi i kości. Pływanie na okrętach podwodnych stanowiło dla niego sens życia. Był taki sam jak jego ojciec. Rozumiał żonę, ale nie mógł porzucić służby. A ona starała się, jak mogła, choć wszystko to nie było dla niej takie łatwe. Pacino przeczuwał, że tej nocy czeka go niemiła rozmowa. Kiedy wszedł do domu, okazało się, że miał rację. - Michael, czekaliśmy na nabrzeżu cztery godziny. Nikt nie zawiadomił mnie, że nie będzie cię na pokładzie. Dopiero od Jona Rapiera wyciągnęłam, że zostałeś wcześniej gdzieś wezwany. A teraz zadzwoniła Julie Rapier, chciała się dowiedzieć, dlaczego znów wypływacie. Mój Boże, Michael, co się dzieje? Weszła za nim na górę. Zdjął mundur, wciąż śmierdzący okrętem podwodnym, założył dżinsy i czarną podkoszulkę. Zszedł na dół, do klubowego pokoju. Znalazł w barku butelkę jacka danielsa, nalał złocistego płynu na cztery kostki lodu i wypił połowę jednym łykiem. Jak wyjaśnić Hillary, czego od niego oczekiwano? Gdyby wyznał całą prawdę, może by go zrozumiała, ale ta misja była ściśle tajna. - Hillary, proszę cię... - urwał, widząc jej łzy. Miał już do niej podejść, kiedy usłyszał, że Tony woła go z poddasza. Skierował się w stronę schodów, a ona wyszła na taras. Na górze Pacino wziął Tony'ego na ręce, zaniósł go do jego pokoju, włączył światło i usiadł z nim w fotelu, w którym razem czytali książki w te nieliczne wieczory, kiedy wracał do domu o przyzwoitej porze. - Tato - rzekł Tony - mama powiedziała, że nie będzie cię w domu na święta i nie wie, kiedy wrócisz. - Tony, naprawdę muszę wyjechać. Bardzo żałuję, ale musimy zrobić coś bardzo pilnego na okręcie. Niedługo wrócę i wtedy urządzimy sobie w domu nasze własne święta Bożego Narodzenia. Dobrze? 56 Oczywiście, że niedobrze. Świadczyły o tym łzy Tony'ego. - Dawno już powinieneś spać, a ja muszę się spakować. Teraz położymy cię do łóżka. Kiedy Pacino powtarzał słowa modlitwy Tony'ego „i jeśli umrę przed obudzeniem, zabierz, Boże, mą duszę do siebie", jego oczy wypełniły się łzami. Miał nadzieję, że Tony tego nie zauważył, gdyż miał zamknięte oczy i natychmiast zasnął. Pacino pocałował go w policzek i wyszedł, cicho zamykając drzwi. Hillary była już w łóżku. Tylko z kuchni sączyło się słabe światło. Pacino zszedł po schodach, zamierzając wypróbować terapii Hillary - chciał popatrzeć na ocean - kiedy zadzwonił telefon. Aż podskoczył. - Pacino. - Oficer dyżurny porucznik Stokes. Jest pierwsza zero zero. Zgodnie z rozkazem dzwonię z raportem. Już się pan obudził? - Do rzeczy, Stokes - powiedział Pacino, zmuszając się do myślenia o „Devilfishu". Musiał przygotować wszystko do rozruchu reaktora, uważnie wysłuchać bieżących informacji, żeby z odległości siedemdziesięciu kilometrów pokierować działaniami młodego Stokesa. - Obsadzić wachty w trzecim przedziale i rozpocząć rozruch reaktora - rozkazał. - Odłączyć okręt od zasilania z brzegu. - Tak jest, sir - powiedział Stokes i powtórzył rozkazy. - Sir, mam zadzwonić po holowniki i po pilota? - Żadnych holowników, Stokes, i żadnego pilota. „Devilfish" ruszy w drogę o własnych siłach. - Tak jest, sir. Czy mam zadzwonić, kiedy reaktor znajdzie się w fazie krytycznej? - Nie, zobaczymy się za parę godzin. Tylko proszę zadbać o to, żeby kawa była gorąca. - Tak jest, sir. Życzę dobrej nocy. - Dobranoc, Stokes. Pacino odłożył słuchawkę telefonu, poruszając się jak na zwolnionym filmie. Jego oczy błądziły po wiszących na ścianie fotografiach. Zdjęcia z ich ślubu, skrzyżowane szable w kaplicy akademii, całująca go Hillary. Hillary trzymająca w ramionach nowo narodzonego Tony'ego, on sam salutujący na pokładzie „Devilfisha" w czasie ceremonii przekazania dowództwa - jego biały mundur lśniący w słońcu Wirginii. To było tak dawno temu. W końcu jego spojrzenie padło na wyblakłe zdjęcie zrobione w czasie pierwszego roku studiów, na którym stał obok ojca. Ojciec w białym mundurze z trzema belkami komandora na ramionach, dumnie wyprostowany. Przez następne dwie godziny Pacino stał na tarasie, patrząc na Atlantyk. Przez jakiś czas zastanawiał się, czy nie obudzić Hillary i nie porozmawiać 57 z nią, ale uznał, że to głupi pomysł. W końcu poszedł do łazienki, wyprał stary mundur, wyprasował parę koszul i spakował się. Po godzinie zdecydował się napisać dwa listy - jeden do Hillary, drugi do Tony'ego. Uznał, że jeśli nie wróci, dobrze będzie, jeśli Tony przeczyta te słowa, napisane jego ręką. Oczywiście, nie zdradził celu misji, ale napisał, że podjął ją głównie ze względu na swojego ojca. Próbował zawrzeć w dwunastostronicowym liście całą ojcowską mądrość, jaką posiadał, całą miłość. Pamiętał, jak sam bezskutecznie czekał na jakiś znak od ojca, na list czy cokolwiek innego. Napisał drugi list - do Hillary. Napisał jej o tym, jak chciałby, żeby powróciły te czasy, kiedy byli sobą nawzajem tak zauroczeni. Przypomniał jej, jak po raz pierwszy kochali się w samochodzie, którego okna zaszły mgłą ich oddechów. Jak strażnicy miejscy zaświecili w okna samochodu, jak śmiała się z niego, kiedy usiłował założyć mundur z rozczochranymi włosami, z twarzą całą w szmince. Przypomniał jej, jak stanął za to do raportu i za obrazę moralności publicznej przez sześć tygodni nie dostawał przepustek. Zakleił kopertę i włożył list do puszki z kawą, gdzie na pewno Hillary znajdzie go rano, kiedy „Devilfish" już od dawna będzie w drodze. List do Tony'ego, przeznaczony na wypadek, gdyby nie udało mu się wrócić z tej misji, schował w szafce z dokumentami w teczce z napisem OSTATNIA WOLA, którą otworzą, jeśli... Spojrzał na zegarek. Noc szybko zbliżała się do końca. Przebrał się z powrotem w mundur, położył torbę przy drzwiach i wszedł na górę do pokoju Tony'ego. Przez chwilę patrzył na śpiącego syna, który wyglądał tak ładnie i spokojnie. Dotknął jego włosów i wyszedł. Hillary leżała zwinięta w kłębek na środku łóżka, ściskając poduszkę między kolanami. Pacino podszedł do łóżka, uklęknął i pocałował ją w usta. Westchnęła i na jej twarzy pojawił się na chwilę cień uśmiechu. Zapiszczał budzik w zegarku Pacina - czas wyruszyć w drogę. Ostatni raz spojrzał na Hillary i wyszedł z pokoju, po cichu zamykając za sobą drzwi. 6 Wtorek, 14 grudnia, godzina 07.56 czasu wschodniego Baza morska Norfolk, nabrzeże 7, Norfolk, Wirginia Słońce właśnie wschodziło nad nabrzeżami Siódmej Eskadry, kiedy Pacino wyciągnął swoją torbę z samochodu i ruszył w kierunku „Devilfisha". Słabe, pomarańczowe światło nie dawało ciepła. Powietrze było zimne i rześkie. 58 Pacino podszedł do nabrzeża i sięgnął po identyfikator. Nabrzeże siedem znacznie zmieniło się przez ostatnie dwa dziesięciolecia. Przy wejściu na nie postawiono betonowe zapory i ogrodzenie z dwoma rzędami drutu kolczastego na szczycie. Straż pełnili uzbrojeni w M-16 marines. Na mostku każdego ze stojących przy nabrzeżu okrętów stał snajper z karabinem. Marynarze, mający wachtę na zewnętrznym pokładzie, nie nosili już coltów 45 i amunicji w pasach. Wszyscy byli uzbrojeni w pistolety maszynowe. U schyłku 1973 roku, kiedy jego ojciec wypływał na ostatnią misję, nie było takich antyterrorystycznych zabezpieczeń. Tamtego dnia na nabrzeżu żegnały ich rodziny z dziećmi i dziewczyny. Urządzono przyjęcie pożegnalne - grała orkiestra, rozwieszono czerwone, białe i niebieskie bibułowe girlandy i transparent z napisem: POWODZENIA „STINGRAY". Stoły uginały się od ciast, ciastek i kanapek. Załogi innych okrętów machały im na pożegnanie. Michael Pacino w mundurze aspiranta czwartej klasy salutował wszystkim przechodzącym oficerom. Teraz było inaczej. „Devilfish" odpłynie bez fanfar i bez rozgłosu. Tłum na nabrzeżu zagrażał bezpieczeństwu. Mógł oznaczać nawet wyrok śmierci dla wyruszającego w drogę okrętu. Pacino szedł wzdłuż nabrzeża, a snajperzy nie spuszczali go z oka. Pozostałe okręty były puste i ciche. Na jego żądanie „Devilfisha" zawsze cumowano na samym końcu nabrzeża, żeby mógł wypłynąć bez pomocy holowników. Pacino uważał za rzecz niewłaściwą, żeby okręt wojenny wyruszał w drogę wyprowadzany przez dwa holowniki. Niszczyciele i fregaty mogły w razie potrzeby ruszyć w drogę natychmiast, na maksymalnej prędkości, zostawiając za sobą spienione kilwatery, łopocząc flagami i plując dymem z kominów. Marynarze okrętów podwodnych z zazdrości patrzyli na buńczucznych oficerów okrętów nawodnych, podczas gdy ich własne, delikatne okręty były odciągane od nabrzeża przez dwa holowniki, byleby tylko nie uszkodzić wykonanych z włókna szklanego osłon sonarów kulistych. Kiedy Pacino doszedł do miejsca postoju „Devilfisha", zasalutował mu oficer dyżurny, porucznik Stokes. - Dzień dobry, panie kapitanie. Pomyślałem, że przed wejściem na po kład będzie pan chciał wysłuchać raportu. - Słucham, Stokes. - Sir, reaktor znajduje się w fazie krytycznej. Mamy pełną moc zasilania, główne pompy chłodzenia reaktora pracują na niskich obrotach, jesteśmy odcięci od zasilania z brzegu, główne silniki rozgrzane, wachta w przedziale trzecim obsadzona. Kazałem ściągnąć kable zasilania zewnętrznego z pokładu okrętu. Sprawdzono listę przedzadaniową i stwierdzono, że okręt jest pod każdym względem gotowy do wyruszenia w drogę. Pierwszy oficer zrobił odprawę dla oficerów, a bosman dla załogi. Proszę o pozwolenie na 59 obsadzenie stanowisk w manewrowni, żebyśmy mogli wyruszyć w każdej chwili. Pacino spojrzał na rzekę, sprawdzając kierunek i siłę wiatru, a potem znów obrócił się w stronę Stokesa. - Obsadzić stanowiska w manewrowni. Przygotować pokład zewnętrzny, wyregulować maszty w zależności od potrzeby. Kiedy będziecie gotowi, proszę włączyć radar. I proszę przysłać do mojej kajuty pierwszego oficera. Stokes powtórzył rozkazy kapitana i wszedł na pokład okrętu. Pacino jeszcze przez chwilę został na nabrzeżu, patrząc na nienagannie utrzymany pokład „Devilfisha", a potem też wszedł na trap. - Kapitan na okręcie - zacharczały głośniki, ogłaszając jego wejście na pokład. Pacino zasalutował wachcie i podszedł do włazu przedziału operacyjnego, gdzie załadowano torpedy. Wrzucił swoją torbę, a potem sam przeszedł przez wąski otwór włazu. W nozdrza uderzyła go charakterystyczna woń okrętu podwodnego. Mieszanina zapachów smaru i oleju napędowego, starego dymu papierosowego, tłuszczu spożywczego, ozonu, potu i ścieków. Zapachem tym przesiąkały włosy i ubrania. Hillary nienawidziła go, ale czyż można się jej dziwić? Pacino słyszał też dźwięki postawionego w stan gotowości okrętu - wysoki gwizd wewnętrznego systemu nawigacji i niski pomruk dobiegający z przewodów wentylacyjnych. Zszedł na dół drabiny i dotknął stopami pokładu korytarza górnego poziomu przedziału operacyjnego na wprost kajuty pierwszego oficera. Wąski korytarz prowadził stąd na mostek wewnętrzny. Po prawej stronie były drzwi do pomieszczenia sonarowego, po lewej - kajuta kapitana. Wąskie schody między kajutą kapitana a mostkiem wewnętrznym prowadziły na środkowy poziom przedziału operacyjnego, gdzie znajdowały się kajuty pozostałych oficerów i mesa załogi. Pacino otworzył drzwi swojej kajuty i zauważył, że została dokładnie wysprzątana, rzeczy były poukładane, a na stole stał kubek z gorącą kawą. Oficer dyżurny musiał przed chwilą wysłać kawę do jego kajuty. Pacino rzucił torbę na jedno ze stojących przy stole krzeseł, opuścił blat rozkładanego biurka i usiadł przy nim, żeby wypić kawę z kubka ozdobionego godłem „Devilfisha". Od samego początku zarówno nazwa, jak i godło „Devilfisha" wzbudzały wiele kontrowersji. Godło przedstawiało spoglądającego złowrogo barana na okrągłym polu. Zwierzę miało spiralnie skręcone rogi, pomiędzy którymi umieszczono sylwetkę widzianego z boku nowoczesnego okrętu podwodnego o napędzie nuklearnym. Nad głową barana widniał napis USS „DEVILFISH", u dołu SSN-666. To właśnie numer kadłuba zainspirował kogoś z dowództwa do nadania okrętowi imienia „Devilfish" - „Diabeł Morski". Złożono nawet w tej sprawie protest w Kongresie, ale na tym się skończyło. W tym samym tygodniu Nixon odszedł ze stanowiska i media 60 zajęły się ważniejszymi sprawami. Pacinowi podobała się ta nazwa. Brzmiała dziko i złowieszczo. Kiedy pił kawę, na całym okręcie w głośnikach pierwszego obwodu rozległ się głos Stokesa: - Obsadzić stanowiska w manewrowni! Rozległo się pukanie do drzwi bocznej przegrody kajuty, to przyszedł komandor Rapier, żeby złożyć meldunek o stanie gotowości okrętu. Na samym wstępie podał dowódcy wydruk wiadomości radiowej. Funkcja pierwszego oficera była uważana powszechnie za trudną i niewdzięczną, ponieważ miał on zdjąć z kapitana cały ciężar papierkowej roboty, pozwalając mu skoncentrować się na taktyce. Dopiero potem mógł sam zostać kapitanem. Rapier na chwilę zapomniał o wszystkich swoich kłopotach. Z dowódcą na pokładzie, z zamkniętymi włazami, na okręcie przygotowanym do zanurzenia życie nabierało nowego smaku. Nagle okręt podwodny stawał się osobnym światem, w którym rządzili on i Pacino. Walczyli z żywiołami, z zimną głębią morza, która tylko czekała na jakiś błąd, żeby ich wszystkich pochłonąć. Czasami zastanawiał się, czy Pacino nie urządził mu prania mózgu, tak wielkie było na morzu jego oddanie dla przełożonego. Ale właśnie wtedy, kiedy w czasie rejsu wszystko na okręcie zaczynało współgrać ze sobąjak w szwajcarskim zegarku, okazywało się, że muszą wracać do portu, w którym czekały góry papierkowej roboty, wszelkiego typu raporty, oszacowania, wnioski z centrum medycznego o zbadanie poziomu napromieniowania członków załogi, urzędnicy skarbowi chcący zbadać fundusze operacyjne okrętu, urzędnicy z kwatermistrzowstwa chcący sprawdzić jakość ich kuchni, admirałowie przeprowadzający nagłe inspekcje. Należało poświęcić wiele czasu na doprowadzenie do porządku psującego się sprzętu, przy ustawicznym braku części zamiennych, podczas gdy w domu czekały na nich zniecierpliwione żony i dzieci. A teraz ten cykl znowu miał się rozpocząć. Nowa operacja, nowe wyzwanie. Tylko oni, ich okręt i morze. - Dzień dobry, sir. - Dzień dobry - Pacino lekko się uśmiechnął. - Jak załoga? Bardzo wkurzona? - Bardzo, sir. Sądzę, że klub żon członków załogi „Devilfisha" będzie chciał nas powiesić po powrocie. - Chyba przede wszystkim mnie. No cóż, nic na to nie poradzę. - Jak długo będziemy w morzu, sir? - Może tylko trzy tygodnie. - To musi być coś ważnego. - Bardzo ważnego - Pacino spojrzał na Rapiera znad kubka swojej kawy. - Czy wszystko jest już gotowe? 61 - Cała mechanika gotowa. Napęd ustawiony na oba główne silniki. Na pokładzie zewnętrznym zdjęto już połowę cum. Przednia część okrętu też jest już gotowa. Wszystkie pozycje z listy zostały sprawdzone jeszcze w nocy. Cała załoga na pokładzie. Nie mamy tylko zezwolenia na wypłynięcie. Pacino dopił resztę kawy. - Panie kapitanie, tu oficer dyżurny - rozległ się z kontroli komunikacyjnej głos Stokesa. Pacino przestawił przełącznik głośnika. - Tu kapitan. - Panie kapitanie, dowódca eskadry czeka na pana na nabrzeżu. - Zrozumiałem. Jesteście gotowi do wyruszenia w drogę? - Tak jest, sir. Kiedy tylko wróci pan na pokład, zdejmiemy trap za pomocą ostatniego dźwigu i będziemy mogli odbić od brzegu. Flaga piracka jest już przygotowana do wciągnięcia na maszt. - Zrozumiałem - powiedział Pacino. - Przyjdę do was, jak tylko skończę rozmowę z dowódcą eskadry. Do zobaczenia za parę minut. Rapier poszedł na mostek, a Pacino wspiął się z powrotem na pokład zewnętrzny, gdzie oślepiło go światło porannego słońca. Na mostku porucznik Nathanial Stokes pił kawę. Przez całą noc był na nogach, szykując okręt do drogi, czuwając nad ostatnimi, drobnymi naprawami, nadzorując załadunek sprzętu arktycznego i aprowizacji. Nie trzeba było być Einsteinem, żeby zorientować się, że płyną pod polarną pokrywę lodową. Stokes i szef wachty znali standardową procedurę na wypadek operacji podlodowych, która nakładała na nich obowiązek zalepienia specjalną taśmą każdej rysy, każdego wgłębienia na pokładzie zewnętrznym, co miało na celu dokładne wyciszenie okrętu. Najmniejsza rysa mogła w czasie zanurzenia spowodować rezonans, dźwięk, który przypominał gwizd, jaki powstaje, kiedy dmucha się w szyjkę pustej butelki. Dźwięk, który mógłby ich zgubić. Stokes był potężnie zbudowanym ciemnowłosym mężczyzną średniego wzrostu, z krótką, zadbaną brodą. Jego akcent nie pozostawiał wątpliwości, że pochodzi z Mayfield w stanie Kentucky, z którym żadne inne miejsce na ziemi równać się nie może. W czasie studiów był gwiazdą uczelnianej drużyny futbolowej. Dwa zdarzenia przysporzyły mu na akademii popularności - doskonałe przejęcie piłki, które zadecydowało o wyniku niezwykle ważnego meczu w klasie seniorów, i uwiedzenie córki rektora akademii, a przede wszystkim fakt, że sam admirał nakrył ich oboje w łóżku. Przed wydaleniem z akademii uratował go stanowczy sprzeciw córki rektora. Na „Devilfisha" Stokes przybył poprzedzany plotkami o jego sportowych i sercowych podbojach. Stokes wypił resztę kawy, odstawił kubek i wtedy odezwał się głośnik komunikatora: 62 - Mostek, tu manewrownia, proszę o pozwolenie na rozruch wału napędowego w celu utrzymania głównych silników w stanie gotowości. - Manewrownia, tu mostek - powiedział Stokes do mikrofonu. - Możecie dokonać rozruchu wału napędowego. - Zrozumiałem. Stokes z niecierpliwością oczekiwał chwili, w której w końcu odbiją od brzegu. Słońce stało już wysoko na zimnym, grudniowym niebie. Najwyższa pora, żeby ruszać w drogę. Stojący obok podoficer trącił go łokciem. Z włazu przedziału operacyjnego wynurzył się kapitan i wyszedł na zalany słońcem pokład. Kiedy Pacino schodził po trapie na nabrzeże, Stokes włączył mikrofon pierwszego obwodu komunikacyjnego i wszyscy na okręcie usłyszeli jego głos z charakterystycznym południowym akcentem: - Kapitan schodzi z pokładu! Dowódca eskadry Benjamin Adams czekał na nabrzeżu. Adams był brzuchatym, łysiejącym pięćdziesięciolatkiem, miał niski głos, pełen rezerwy sposób bycia i niezbyt duże poczucie humoru. Pacino podszedł do niego i zasalutował. Adams uśmiechnął się i także przystawił prawą dłoń do głowy. - I co, Patch, jesteś już gotów do wyruszenia na tę tajemniczą misję? - Tak jest, sir- odpowiedział Pacino, z przyjemnością słysząc w jego ustach stare przezwisko swego ojca. - Zechcesz mi powiedzieć, co to za operacja? - To było coś niezwykłego, żeby dowódca eskadry nic nie wiedział o misji jednego z podległych mu okrętów. Wszystkie okręty eskadry wchodzące do portu, automatycznie podlegały jego kontroli. W morzu kapitan okrętu podwodnego odpowiadał tylko przed Dowództwem Sił Podwodnych Floty Atlantyckiej. A w czasie ciszy radiowej kapitan znajdującego się w zanurzeniu okrętu podwodnego podejmował decyzje całkowicie samodzielnie. Pacino przecząco pokręcił głową. - Dobra, Patch, gdziekolwiek się wybierasz, życzę ci powodzenia. - Dziękuję, komandorze. Proszę o zezwolenie na wyruszenie w drogę. Adams spojrzał na „Devilfisha": - Wasze holowniki spóźniają się? - Nie, sir. - Wypływacie bez holowników? - Tak, sir. - I bez pilota? - Tak, sir. - Proszę ruszać w drogę, kapitanie. Myślę, że zobaczymy się w styczniu. Aha, tym razem bez pirackiej flagi, dobrze? 63 - Dobrze, sir. Zapadła niezręczna cisza. - Cóż, Patch, powodzenia. I udanych łowów. Pacino wszedł po trapie, jeszcze raz zaskoczony tym, jak bardzo ten dzień różnił się od dnia, w którym w drogę wyruszał jego ojciec. - Kapitan na pokładzie. Pacino poszedł na przód, do wznoszącej się na wysokość ośmiu metrów płetwy mostka zewnętrznego, i po stalowej drabince wspiął się do góry. Sto-kes i telefonista stali stłoczeni w wąskim kokpicie mostka. Z tyłu, na rufie, spod odchylonej pokrywy włazu wyglądał jeden z marynarzy. W połowie drogi między nim a mostkiem zewnętrznym znajdował się drugi marynarz, także wyposażony w telefon. Jego zadaniem było pośredniczenie w wymianie informacji w wypadku, gdyby zawiódł zwykły system komunikacyjny. Kiedy oficer wachtowy wydawał rozkaz zmiany kursu lub prędkości, telefoniści z pokładu zewnętrznego prawie natychmiast przekazywali to telefonistom z mostka zewnętrznego. Pacino wspiął się na mostek napowietrzny znajdujący się na szczycie płetwy mostka zewnętrznego. Spojrzał na zegarek. - Odłączyć trap. Stojący na nabrzeżu dźwig odciągnął metalowy trap od kadłuba „Devilfisha". - Ruszamy - Pacino skinął głową do Stokesa. Stokes chwycił megafon i krzyknął do stojących na pokładzie okrętu i na nabrzeżu ludzi w kamizelkach ratunkowych: - Oddać pierwszą i drugą cumę! Obsługa nabrzeża zdjęła ciężkie cumy z pachołków i rzuciła je stojącym na pokładzie marynarzom. Odpychany prądem dziób okrętu zaczął oddalać się od nabrzeża. - Oddać trzecią i czwartą cumę! - krzyknął Stokes, wychylając się przez prawą burtę mostka. Odezwał się rozdzierający uszy, ośmiosekundowy sygnał umieszczonej w kokpicie mostka zewnętrznego syreny, ogłaszający, że okręt został odcumowany od nabrzeża. Jednocześnie na pokładzie jedna amerykańska flaga została opuszczona, a drugą, większą, wciągnięto na tymczasowy maszt znajdujący się za Pacinem. Obok, na osobnej lince, zatrzepotała piracka bandera. Na nabrzeżu komandor Adams uśmiechnął się wbrew sobie samemu. Pacino zszedł na dół do kokpitu mostka zewnętrznego. - Mostek napowietrzny opuszczony - powiedział do Stokesa. - Proszę podnieść i uruchomić maszt radaru. 64 Stokes przekazał rozkaz na mostek wewnętrzny i po chwili z tyłu nad nimi dało się słyszeć pisk i warkot obracającego się radaru, który miał pomóc obsłudze mostka wewnętrznego w wyprowadzeniu okrętu z Norfolk. Oba peryskopy zbierały dane wizualne dla pełnego temperamentu, rudowłosego Irlandczyka Christmana - nawigatora „Devilfisha". - Mostek, tu nawigator - zajęczał głośnik - sto metrów do zmiany kursu, nowy kurs zero osiem jeden. - Nawigator, tu mostek, zrozumiałem - powiedział Stokes do mikrofonu. Pacino spojrzał na morze i na niebo. Wiał silny, zimny wiatr, szczypiący w twarz. Błękitne niebo było w znacznej części pokryte obłokami. Wiszące nisko nad horyzontem słońce nie dawało ciepła. Cała południowa część zatoki Chesapeake była lekko wzburzona. Woda miała brudnozielony kolor, szczyt każdej fali wieńczyła biała czapa piany. Pacino spojrzał przez lornetkę i zobaczył płynący w ich stronę, a więc najprawdopodobniej zmierzający do terminalu międzynarodowego, tankowiec. - Mostek, tu nawigator, wykonać zwrot na kurs zero osiem jeden. - Sternik, tu mostek, ster piętnaście stopni na prawo, stały kurs zero osiem jeden - za zgodą Pacina zakomenderował Stokes. - Sternik, cała naprzód ze zwykłą mocą - powiedział Stokes do mikrofonu. - Dodać szybkości - wtrącił Pacino. - Nie będziemy się tak wlec. Przy prędkości dziesięciu węzłów, fala dziobowa zalewała już przedni pokład, za rufą utworzył się spieniony kilwater. Stokes znowu odezwał się do mikrofonu: - Manewrownia, tu mostek, przestawić pompy chłodzące głównego reaktora na szybkie obroty. - Mostek, tu manewrownia, zrozumiałem - przestawić pompy chłodzące głównego reaktora na szybkie obroty... Mostek, tu manewrownia, pompy chłodzące głównego reaktora pracują na szybkich obrotach. Stokes spojrzał na stojącego tuż obok niego Pacina. - Pełna moc - powiedział Pacino, spoglądając przez lornetkę na zbliżający się tankowiec i znajdujący się daleko w przodzie Kanał Płytkich Raf. - Sternik, cała naprzód - rozkazał Stokes. - Mostek, tu sternik, jest cała naprzód. W głośniku rozległ się głos Rapiera. - Mostek, tu pierwszy oficer, kapitan proszony jest do telefonu oficerskiego. - Rapier najwyraźniej chciał z nim porozmawiać bardziej prywatnie. - Tu kapitan - powiedział Pacino do słuchawki. - Zdaje mi się, że powinniśmy trochę zwolnić, póki jesteśmy w kanale. Ostatnim razem, kiedy płynęliśmy tu z taką prędkością, dostaliśmy od Straży Przybrzeżnej mandat za przekroczenie prędkości. W kanale można płynąć najwyżej z prędkością piętnastu węzłów. 65 - Straż Przybrzeżna ma swoje priorytety, a my mamy swoje. - Jak pan uważa, sir. Fala dziobowa coraz bardziej zalewała pokład, teraz sięgając już za mostek zewnętrzny. Zaczęła obmywać jego płetwę, opryskując stojących na górze oficerów. Pokład pod ich stopami wibrował od pracującego pełną mocą silnika - dwie turbiny parowe napędzały wielką śrubę o spiralnie skręconych łopatkach. Kilwater okrętu stanowiła teraz gruba wstęga wrzącej piany. Silny wiatr wiał w twarze oficerów - żeby się porozumieć, musieliby chyba krzyczeć z całych sił. „Devilfish" kołysał się na falach - pięć stopni na lewą burtę, pięć stopni na prawą. Peryskopy obracały się, radar wirował z wysokim świstem, flagi głośno łopotały na wietrze, a fala dziobowa wydawała nieustający ryk. Zwykle te dźwięki wyruszającego w morze okrętu napawały Pacina beztroską radością. Jednak dzisiaj myślał tylko o swoim ojcu i o rosyjskim admirale, który posłał go na dno. 7 Wtorek, 14 grudnia, godzina 11.00 czasu Greenwich Pod polarną pokrywą lodową. Morze Arktyczne Zimą polarna pokrywa lodowa sięgała niemal północnych wybrzeży Rosji. Potężny lodołamacz musiał oczyścić drogę dla wyruszającego w drogę „Kaliningradu", który teraz już o własnych siłach płynął pod pokrywą lodową. Admirał Aleksy Nowskoj właśnie rozpakowywał swoją torbę. Kapitan pierwszej rangi Jurij Własenko był szczerze zaskoczony, kiedy zobaczył Nowskoja podjeżdżającego na nabrzeże. Zaczął się tłumaczyć, że nie przygotował odpowiednich wygód dla admirała i jego personelu. Nowskoj tylko machnął ręką- nie będzie żadnych osób towarzyszących, tylko on sam. Własenko natychmiast oddał mu swoją kajutę, w której admirał właśnie się urządzał. Ktoś zapukał. Nowskoj zamknął szafkę i otworzył drzwi kajuty. Na progu stał kapitan Własenko w oliwkowym mundurze polowym z nogawkami spodni wpuszczonymi w buty. Nowskoj gestem dłoni zaprosił go do środka, wskazał mu krzesło i zamknął za nim drzwi. Własenko w czasie studiów w Wyższej Szkole Marynarki Wojennej był mistrzem w zapasach. Miał tak potężne ramiona, że mundury, które nosił, wymagały specjalnych przeróbek. Teraz, gdy przekroczył czterdziestkę, jego 66 jasnoblond włosy nabrały srebrnego odcienia, a zmarszczki otaczające oczy stawały się coraz głębsze. Własenko zerknął na półautomatyczny pistolet w błyszczącej kaburze u pasa Nowskoja. Tak samo wyglądał na „Leningradzie"... Własenko poczuł ucisk w gardle. - Panie admirale - powiedział - przyszedłem zaprosić pana na inspekcję okrętu. Nowskoj uśmiechał się blado. Dlaczego jego były podwładny proponował mu obchód po okręcie, który on sam zaprojektował? Wszystko tu było jego wyłączną zasługą. Własenko został kapitanem tylko dlatego, że on tak chciał. - Nie mam czasu na obchód. A poza tym znam ten okręt lepiej niż ktokolwiek inny, włączając w to pana. Okręt ma być w pełnej gotowości bojowej. To pańskie zadanie, kapitanie. Proszę się odmeldować. Własenko przez chwilę patrzył na admirała w osłupieniu, potem skinął głową i wyszedł. Kiedy był już na korytarzu, usłyszał, jak Nowskoj zamyka od środka drzwi na klucz. Własenko próbował opanować gniew. Odmowa wykonania inspekcji okrętu wspólnie z jego kapitanem była jawnym złamaniem protokołu marynarki i mogła być odczytana jako gest wyraźnie obraźliwy. Własenko zastanawiał się, jaki był prawdziwy cel ich rejsu. Oficjalna wersja o sprawdzeniu maszynerii okrętu w czasie krótkich manewrów morskich została odwołana przez Nowskoja w chwili, kiedy pojawił się na pokładzie „Kaliningradu". Wyprawianie nieprzetestowanej jednostki w misję pod polarną pokrywę lodową było czymś niezwykłym i mogło fatalnie się skończyć. A na dodatek Nowskoj zachowywał się tak, jakby to on dowodził okrętem. Trzeba się z tym pogodzić. Nowskoj nie zabawi długo na pokładzie. Za tydzień lub dwa wróci na ląd i zostawi mu dowodzenie najnowocześniejszym atomowym okrętem Floty Północnej. Własenko wyszedł z kajuty pierwszego oficera, którą zajmował od chwili, kiedy odstąpił swoją Nowskojowi i skierował się w stronę głównego korytarza biegnącego zarówno w stronę dziobu, jak i rufy okrętu. Pośrodku korytarza znajdowała się drabina prowadząca do wykonanej z tytanu głównej kapsuły ratunkowej o średnicy siedmiu metrów. „Kaliningrad" był na tyle zautomatyzowanym okrętem, że wymagał stosunkowo niewielkiej załogi. Składała się ona z osiemnastu oficerów, trzynastu podoficerów i szesnastu marynarzy. Znajdująca się na górnym poziomie drugiego przedziału główna kapsuła ratunkowa mogła pomieścić trzydziestu spośród czterdziestu siedmiu znajdujących się na pokładzie ludzi. Reszta musiałaby skorzystać ze znajdującej się nad mostkiem zewnętrznym drugiej kapsuły ratunkowej mieszczącej osiemnaście osób. Jednak wiele misji 67 „Kaliningradu" miało mieć miejsce pod pokrywą lodową, gdzie kapsuły ratunkowe były bezużyteczne. Własenko, idąc głównym korytarzem, minął kuchnię, mesę i salon oficerski, wypełniony fotelami, książkami i sprzętem wideo. Własenko przypomniał sobie, jak ciasny był „Leningrad" w porównaniu z tym okrętem. Cóż, teraz służyła już następna, wyrosła w czasach pokoju generacja oficerów. Czuł, że dzieli ich coś więcej niż lata. Własenko brał udział w wielu akcjach bojowych. Był świadkiem zatopienia amerykańskiego okrętu podwodnego, „Stingraya", pod polarną pokrywą lodową, co stanowiło dla niego prawdziwy szok. Był wtedy podwładnym Nowskoja i na rozkaz dzisiejszego admirała nacisnął spust, wysyłając torpedy w kierunku amerykańskiego okrętu. To było tak dawno temu, ale on nigdy nie zapomniał tego dnia. Niejeden raz próbował to sobie jakoś wytłumaczyć... Przecież to Nowskoj wydał rozkaz, grożąc służbowym pistoletem... Wciąż śniły mu się koszmary. A teraz władczy cień Nowskoja znowu zawisł nad nim. Dlaczego drzwi do kajuty kapitańskiej były zamknięte? Dlaczego? Własenko wrócił na główny korytarz i skręcił w lewo, kierując się w stronę przedniej części okrętu. Co, u diabła, Nowskoj miał do ukrycia? Doszedł do przedniej przegrody drugiego przedziału, która była właściwie hermetyczną grodzią. Jeden z przedziałów mógł stracić szczelność, a okręt i tak zdołałby przetrwać; jeśli nawet dwa przedziały straciłyby szczelność, nie oznaczało to jeszcze wyroku dla okrętu. Drugi przedział uchodził za najbezpieczniejszy ze wszystkich - nie było na nim pocisków ani torped, które mogłyby eksplodować, nie było rur z morską wodą, które mogłyby pęknąć, nie było zbiorników ani przewodów z paliwem stanowiących zagrożenie pożarem, nie było też ciężkiego sprzętu, który podczas wstrząsów mógłby oderwać się od podłogi. Tutaj także znajdowała się olbrzymia kapsuła ratunkowa. Własenko schylił się, żeby przejść przez hermetyczny właz prowadzący do przedziału pierwszego, w którym znajdowały się torpedy i ich wyrzutnie. Powietrze było tu przesycone ozonem, który wydzielały służące do nawigacji i komunikacji urządzenia elektryczne znajdujące się na górnym poziomie pierwszego przedziału; żaden system wentylacyjny nie mógł sobie poradzić z tym, charakterystycznym dla wszystkich okrętów podwodnych zapachem. Własenko zszedł po wąskich, stromych schodkach, prowadzących na środkowy poziom. Znajdowały się tu wyrzutnie stucentymetrowych, zaopatrzonych w głowice nuklearne torped Magnum. Wielkość tych torped była oszałamiająca - przypominały łodzie podwodne, używane przez Japończyków w czasie II wojny światowej. Te najszybsze torpedy świata, mogły płynąć z prędkością prawie stu dziesięciu kilometrów na godzinę. Dzięki olbrzymim zbiornikom miały także niezwykły za- 68 sięg; mogły płynąć z prędkością ataku przez ponad godzinę, pokonując w tym czasie ponad sto kilometrów. Żaden podwodny przeciwnik na świecie nie zdoła przed nimi uciec. Pomalowane czarną farbą, w jasnym świetle tego pomieszczenia wyglądały elegancko. Sięgając przez czerwoną taśmę oznaczającą granicę radioaktywności Własenko wyciągnął rękę i położył ją na gładkiej powierzchni pierwszej od góry torpedy. Nagle jego karku dotknęła zimna lufa pistoletu. - Odwróć się bardzo powoli i załóż dłonie na kark. Własenko wykonał polecenie i spojrzał w ozdobioną olbrzymim wąsem twarz bosmana Dimitrija Danałowa, szefa ochrony okrętu. - Pan kapitan! - powiedział, chowając pistolet do kabury. - Bardzo przepraszam, ale nikt nie może dotykać broni atomowej bez mojej wiedzy. - W porządku - Własenko machnął ręką. - Postąpił pan właściwie. Upoważniłem pana do tego. - Admirał byłby innego zdania, panie kapitanie... - Admirał? Był tutaj? - Z godzinę temu przyszedł pooglądać Magnum. - Mówił coś na temat tych torped? - Powiedział, że ma nadzieję, iż naukowcy, którzy je zaprojektowali, naprawdę wiedzieli, co robią. Własenko powstrzymał się od komentarza. - Bosmanie, idę na niższy poziom. Zechce mi pan towarzyszyć? - Tak, panie kapitanie. Żeby nie zabił pana pilnujący torped oficer zaskoczony pańską obecnością. Podeszli do drabiny wiodącej na niższy poziom, na którym znajdowały się wyrzutnie torped o średnicy pięćdziesięciu trzech centymetrów. Schodząc po drabinie za Własenką, Danałow podziwiał sprawność czterdziestoośmioletniego kapitana. Po chwili przypomniał sobie, że w czasie studiów na Wyższej Szkole Marynarki Wojennej imienia marszałka Grieczki Własenki był mistrzem w zapasach. U dołu drabiny zameldował się porucznik Wasilij Katmonow, oficer torpedowy. - Czym mogę służyć, panie kapitanie? - Po prostu chodzę sobie po całym okręcie. Własenko rozejrzał się wokół - było tu czysto i schludnie. Na dolnym poziomie znajdowały się wyrzutnie konwencjonalnych torped o średnicy pięćdziesięciu trzech centymetrów. Same torpedy leżały na dwóch dużych platformach o napędzie hydraulicznym, za pomocą których można było umieszczać je w wyrzutniach. Konwencjonalne torpedy także pomalowane były czarną farbą i wyglądały równie groźnie, jak znajdujące się na wyższym poziomie torpedy Magnum. 69 Własenko pochwalił Katmonowa za panujący tu porządek i dodał, że szczególna pochwała należy się za pilnowanie bezpieczeństwa. - Bosman Danałow świetnie wywiązuje się ze swoich obowiązków. Katmonow i Danałow wymienili się spojrzeniami. - Admirał był innego zdania - powiedział Danałow. - Poruczniku, co powiedział admirał? - Chciał, żebym zdjął bosmana z posterunku. I żebym odebrał mu broń. Zdaje się, że Danałow przyłożył pistolet do głowy admirała, kiedy oglądał on torpedy. Mnie także nie podoba się pomysł, żeby ktoś nosił tu przy sobie naładowany pistolet. Ale admirał Nowskoj również odmówił oddania swojej broni, co jest poważnym naruszeniem regulaminu floty, szczególnie w tym przedziale. Co miałem zrobić, panie kapitanie. Jak miałem powiedzieć admirałowi, że postępuje wbrew regulaminowi? - Zajmę się tym, poruczniku. Własenko wrócił do głównego korytarza drugiego przedziału i znowu spojrzał na zamknięte na cztery spusty drzwi kajuty Nowskoja. Przyszło mu do głowy, że wie, gdzie jest zapasowy klucz od tych drzwi, ale odpędził od siebie tę myśl. Lepiej nie prowokować tego człowieka - admirał wkrótce opuści pokład i okręt znów stanie się jego królestwem. Własenko zszedł po drabinie na dolny poziom i zastał tam stojącego w korytarzu przy drzwiach swojej kabiny kapitana trzeciej rangi Władimira Iwanowa. Iwanów, oficer operacyjny odpowiedzialny za uzbrojenie, komunikację, sonary i taktykę okrętu, tym razem pełnił także funkcję pierwszego oficera, który właśnie zachorował. - Dzień dobry, panie kapitanie - powiedział Iwanów. - Mamy problem. Właściwie dwa problemy w jednym. Iwanów dawno już przekroczył trzydziestkę, ale nie wyglądał na swoje lata. Mógł pić wódkę przez całą noc i uchodził za wielkiego kobieciarza. Zwykle był lekkoduchem, ale kiedy po wypłynięciu z Siewieromorska powierzono mu funkcję pierwszego oficera, zaczął bardzo poważnie traktować swoje obowiązki. - Zamieniam się w słuch, Iwanów. - Najpierw problem techniczny, panie kapitanie. Transmiter wielofunkcyjny zaczął wywalać bezpieczniki. Przepaliły się dwie tablice obiegu sygnałów. Właśnie się tym zajmujemy, ale wydaje mi się, że nadajnik satelitarny przez jakiś czas nie będzie działał. Własenko wzruszył ramionami. To były zwykłe, można powiedzieć rutynowe kłopoty. Zresztą wkrótce znajdą się pod pokrywą lodową, gdzie nie będzie potrzeby transmitowania niczego przez satelity. W razie jakiejś nagłej sytuacji wystarczą im systemy awaryjne. 70 - I tu pojawia się drugi problem, panie kapitanie. Admirał Nowskoj chce, żeby systemy UHF anteny wielofunkcyjnej były gotowe do nadawania w każdej chwili, już od teraz. Własenko pomyślał ze złością, że admirał wtrąca się w nie swoje sprawy. - Porozmawiam z admirałem. Tymczasem proszę dalej pracować nad tym problemem. Posuwacie się do przodu? - Tak jest, panie kapitanie. Zostanę tam, dopóki wszystko nie będzie działać jak należy. Admirał chce, żeby cały sprzęt był gotowy dziś wieczorem. - Dziś wieczorem? Powiedział dlaczego? - Nie, panie kapitanie. Powiedział tylko, że gorzko pożałuję, jeśli sprzęt nie będzie działał do tej pory. Własenko przeszedł przez drugi przedział i udał się na rufę do pomieszczenia kontroli nuklearnej. Wokół ścian stała tam konsola komputerowa z fotelem przeznaczonym dla głównego inżyniera, który siedział na niej jak król na tronie. Kapitan-porucznik Michaił Gieroszkow po prostu uwielbiał swoją pracę. Reaktor atomowy, napędzający „Kaliningrad", był o wiele nowocześniejszy od wszystkich innych w całej flocie, znacznie też przewyższał chłodzone wodą, mało wydajne reaktory amerykańskie. „Kaliningrad" miał dwa reaktory, każdy z nich chłodzony był silnie przewodzącym ciepłopłynnym sodem. Pompy cyrkulacyjne nie miały obracających się części - obieg chłodziwa pobudzano magnetycznie. Całość urządzenia była bardzo cicha. Własenko nie udawał, że zna się na energii atomowej. Jedną część floty rosyjskiej stanowili marynarze, do których również on się zaliczał, a drugą inżynierowie, tacy jak Gieroszkow - i to on wiedział wszystko o reaktorach. - Jakieś problemy z reaktorem? - Tymczasem działa doskonale, panie kapitanie. - A jak sprawują się komputery? - Świetnie. Traktowałem je sceptycznie, ale przeprowadziły tę operację szybko i sprawnie. Własenko patrzył przez chwilę na ekrany, nie podzielając optymizmu Gieroszkowa co do komputerów. - Czy admirał był tutaj raz jeszcze? - Nie, panie kapitanie. - Dobrze. Idę na dziób okrętu. Własenko chciał porozmawiać z admirałem na temat wydawania jego ludziom bezpośrednich rozkazów, ale dyżurny z mesy powiedział mu, że admirał śpi w swojej kajucie. A więc jest jeszcze czas na przemyślenie tej sprawy. Własenko nie chciał zaczynać wojny na pokładzie własnego okrętu. Chociaż... 71 8 Wtorek, 14 grudnia, godzina 10.14 czasu wschodniego 40 mil morskich na północny wschód od Norfolk w Wirginii, Zachodni Atlantyk Komandor Jon Rapier zaczął obchód, żeby upewnić się, że okręt jest w pełni sprawny i przygotowany do dalszej podróży. Zwykle Pacino sam dokonywał inspekcji ponieważ chciał zobaczyć każdy zakamarek okrętu na własne oczy. Jednak dzisiaj poprosił Rapiera, żeby go w tym zastąpił, a sam został w swojej kajucie. Rapier pomyślał, że bez wątpienia coś z nim jest nie tak. Przez ostatnie dwa lata było naprawdę ciężko; służba na morzu coraz częściej wykluczała możliwość normalnego życia rodzinnego. Ale nawet w najcięższych chwilach Pacino nie tracił poczucia humoru. Tym razem było inaczej. Coś w kapitanie zmieniło się bezpowrotnie i nie było to spowodowane kłopotami rodzinnymi. Rapier przebrał się w jednoczęściowy, podwodniacki kombinezon ze swoim nazwiskiem wyszytym nad prawą kieszenią. Założył parciany pas z miernikiem radioaktywności, przypiął do kombinezonu swoje delfiny, założył buty i wyszedł z kabiny. Poszedł korytarzem w stronę dziobu okrętu, górnym poziomem przedziału operacyjnego, wąskimi schodkami zszedł na poziom środkowy i skręcił w lewo, w stronę kajut oficerskich. Każda kajuta, zajmowana przez trzech oficerów, miała niecałe cztery metry kwadratowe powierzchni, stały w niej dwa krzesła, dwa rozkładane biurka, parę wpuszczonych w przegrodę schowków i trzy „trumny" - podobne do szuflad w kostnicy łóżka z zasłonką i lampką do czytania. W każdej kabinie oficerów znajdowały się trzy „trumny", a w kabinie załogi cztery. Tylko wyżsi rangą mieli „trumny" wyłącznie dla siebie; wielu dzieliło je z innymi, mającymi służbę na innej wachcie. Ale i tak ponad dwudziestu marynarzy musiało ścielić sobie łóżka nad torpedami na niższym poziomie operacyjnym. Przy końcu korytarza była kwatera starszych oficerów, pomieszczenie pięć na sześć metrów ze stołem pośrodku. Od rufy kwatera graniczyła z małą spiżarnią, za którą znajdowało się główne pomieszczenie kuchenne. Kwatera służyła za jadalnię, a także miejsce narad, odpraw i szkoleń. W mesie załogi, jednym z największych pomieszczeń na pokładzie, znajdowały się miejsca siedzące dla około trzydziestu osób. Na prawej ścianie namalowano płynące po wzburzonym morzu żaglowce. Znajdujące się na środku kolumny owinięte zostały linami, a na ich szczycie zawieszono latarnie sygnałowe. Na przedniej przegrodzie wisiało lustro z ramą wykonaną z liny cumowniczej. Obicia siedzeń krzeseł i blaty stołów były granatowe. Podłoga była wyłożona biało-granatowymi płytkami. Mesa wyglądała bar- 72 dziej jak wnętrze taniej restauracji rybnej niż pomieszczenie na okręcie wojennym. Grunt, że podobała się załodze. W tylnym końcu mesy załogi znajdowała się komora torpedowa używana do wyrzucania za burtę okrętu sprasowanych śmieci, które szczelnie opakowywano plastikiem i obciążano ołowiem, by nie zdradzały ich położenia. Obok była prowadząca na dolny poziom drabina i Rapier ześlizgnął się po niej. Przeszedł przez pomieszczenie żyrokompasów, przez pomieszczenia maszynerii pomocniczej i dotarł do pomieszczenia torpedowego. Wszędzie po drodze upewniał się, czy nie ma niezabezpieczonego sprzętu, który mógłby ulec zniszczeniu, gdyby okręt nagle się przechylił albo zaczął się mocno kołysać. W pomieszczeniu, w którym przechowywano torpedy, spędził trochę więcej czasu. Pomieszczenie torpedowe było długie i szerokie, całe wypełnione sięgającymi do pasa stojakami. Na stojakach po prawej i lewej stronie leżały pomalowane zieloną farbą torpedy Mark 49. Na każdej białymi, drukowanymi literami wypisano: MOD B ŁOWCA KADŁUBÓW. Wzdłuż prowadzącego przez środek pomieszczenia przejścia leżały pomalowane czerwoną farbą eksperymentalne torpedy Mark 50. Na każdej z nich widniał napis: ŁAMACZ KADŁUBÓW. Były długie i zgrabne, wyglądały na bardzo szybkie. Dalej w stronę dziobu znajdował się centralny panel lokalnej kontroli torped, gdzie napełniano wodą i zalewano komory wyrzutni; tam też, za pomocą potężnych, hydraulicznych wysięgników, załadowywano torpedy do wyrzutni. Wyrzutnie znajdowały się po obu stronach panelu kontrolnego, ich komory skierowane były na zewnątrz, ukośnie do linii wzdłużnej okrętu. Ponieważ torpedy te nazywano „inteligentnymi", nie miało znaczenia, w którą stronę zostaną wystrzelone... i tak potrafiły same nakierować się na cel. Komory były zalane wodą i podłączone do systemu rozprowadzającego po okręcie sprężone powietrze. Sprężone powietrze wpychało wodę ze zbiornika do tylnej części komory, a później woda pod dużym ciśnieniem wypychała torpedę z wyrzutni. Dzięki temu na zewnątrz nie wydostawały się bąble powietrza, co zmniejszało możliwość wykrycia okrętu. Na wewnętrznych drzwiach każdej komory wisiała tabliczka z napisem KOMORA ZAŁADOWANA. Rapier sprawdził wszystkie komory i stwierdził, że nie są wypełnione wodą i że wszystkie zabezpieczenia działają jak należy. Skinął głową bosmanowi Robertsonowi, który siedział za panelem kontrolnym. Potem zadzwonił na mostek, żeby powiedzieć, że teraz zamierza zajrzeć do znajdującego się pod pomieszczeniem torpedowym przedziału baterii. Podniósł właz i wsunął się do środka. Przedział baterii miał niecały metr wysokości, dziewięć metrów długości i sześć metrów szerokości. W środku można było tylko leżeć. Przed wejściem należało pozbyć się wszystkich metalowych przedmiotów, które mogły spowodować spięcia między poszczególnymi modułami baterii, z których każdy miał wielkość średniej 73 wielkości wanny i był pełen kwasu siarkowego. Wszystko było w porządku. Rapier wyszedł, zamknął właz i opuścił pomieszczenie torpedowe. Rapier był pewien, że znajdujące się na rufie pomieszczenia reaktora są w jak najlepszym porządku. Ludzie głównego inżyniera Matta Delaney'a, zwani atomkami, zawsze wykazywali szczególną pedanterię. Przeszedł głównym korytarzem do kabiny kapitana i zapukał. Nie było odpowiedzi. Otworzył drzwi i zobaczył siedzącego przy stole, zapatrzonego w przestrzeń Pacina. - Sir? Pacino ocknął się i spojrzał na Rapiera. - Zakończyłem obchód. Okręt jest w pełni gotowy. Nie zauważyłem żadnych usterek. - Dobrze - powiedział Pacino bezbarwnym głosem. - Czy coś jeszcze, sir? Pacino potrząsnął głową i Rapier wyszedł z jego kajuty. Najwyraźniej kapitan ma jakieś trudne rzeczy do przemyślenia. Kiedy drzwi zamknęły się po cichu i kroki Rapiera umilkły, Pacino otrząsnął się ze wspomnień o ojcu i o rosyjskim admirale, który gdzieś tam, na północy... Wstał od stołu i poszedł na mostek do stanowiska nawigatora. Nawet gdyby płynęli z maksymalną prędkością, nie będą mogli się zanurzyć wcześniej niż po południu, ponieważ uskok kontynentalny znajdował sięjakieś dwieście trzydzieści kilometrów od wybrzeży Wirginii. Poza tym, co by nie mówić, „Devilfish" został zaprojektowany do pływania pod wodą... Gdy płynął na powierzchni, wyciągał najwyżej dwadzieścia węzłów, ponieważ musiał walczyć z falą dziobową. Pacino spojrzał niecierpliwie na zegarek i zaczął obliczać, ile czasu zajmie im dotarcie do granicy strefy lodu na północ od Islandii. Dwadzieścia minut później w kwaterze starszych oficerów zarządzono odprawę. Większość oficerów siedziała przy stole, niektórzy bazgrali coś w notatnikach. Rapier usiadł po prawej stronie krzesła przeznaczonego dla kapitana. Nawigator Lan Christman stał przy kotarze w rogu pomieszczenia. Pacino z kubkiem kawy usiadł u szczytu stołu i dał Christmanowi znak ręką. - Nawigatorze, proszę zaczynać. Christman zamknął drzwi pomieszczenia i odsunął kotarę, odsłaniając rysunek rosyjskiego okrętu klasy Omega i mapę Morza Arktycznego. Na obu planszach widniał napis ŚCIŚLE TAJNE. Odwrócił się do siedzących przy stole i wskazał na mapę. - Panowie, to jest Morze Arktyczne, a to jest rosyjski okręt podwodny szybkiego reagowania klasy Omega. - Christman uwielbiał dramatyczne wstępy. - Celem naszej misji jest odnalezienie tego skurwysyna. Prace nad nim 74 zakończono zaledwie parę dni temu i po raz pierwszy wyszedł w morze. Kiedy go znajdziemy, musimy nagrać jego dźwięk, żeby geniusze z dowództwa mogli go przeanalizować. Ten plan jest nieco skomplikowany, słuchajcie więc uważnie. Poszukiwania sonarowe będą trudne, ponieważ nikt nie słyszał jeszcze Omegi. Nasze koordynaty sonarowe są ustawione na klasę Akuła. Mamy nadzieję, że konfiguracja dźwiękowa pędnika jest przynajmniej podobna... - Nawigatorze - przerwał mu Stokes - jeśli nie wiemy na jakich częstotliwościach pracuje, to niby jak mamy go namierzyć? Możemy przepłynąć tuż obok, nawet nie podejrzewając jego obecności. Pacino pomyślał, że Stokes ma rację. - To prawda - odpowiedział Christman, marszcząc brwi. - Może być tak, że w ogóle go nie znajdziemy. Ale też możemy namierzyć go przez jakieś przypadkowe odgłosy. Może usłyszymy, jak ćwiczy odpalanie torped. W okolicy jest parę innych rosyjskich okrętów podwodnych i wszystkie z nich są przez nas zlokalizowane. Możemy też dostać wiadomość z dowództwa, że został namierzony przez SYSNASPOD. Na to jednak zbytnio bym nie liczył, bo SYSNASPOD niezbyt się sprawdza w wypadku cichych kontaktów, a tak daleko na północy granica błędu mogłaby wynosić nawet półtora tysiąca kilometrów kwadratowych. Naszą ostatnią kartą jest nadzór satelitarny. Może skurczybyk się wynurzy i czujnik podczerwieni naszego KH-17 go wykryje. - To by było dziwne - stwierdził Stokes. - Po co miałby się wynurzać? - Rosjanie są nieobliczalni. Zaznaczony na czarno kurs doprowadzi nas na pozycję poszukiwawczą. Mamy krążyć pod lodem przez trzy dni. Dowództwo spodziewa się, że natkniemy się tam na Omegę. - Christman wskazał zaznaczony na czerwono obszar położony daleko na północ od Nowej Ziemi. - Jak widzicie, jest to spory teren i nie będziemy mieli zbyt łatwego zadania. Kiedy już namierzymy Omegę, zaczniemy nagrywanie jej sygnatury dźwiękowej. Dla tych, którzy uczestniczą w takiej misji po raz pierwszy, muszę dodać, że nagrywanie Rosjan to coś zupełnie innego niż ćwiczenia przeprowadzane na Morzu Śródziemnym wspólnie z „Billfishem". Czasem będziemy przepływać w odległości mniejszej niż pięć metrów od kadłuba Rosjanina, krążąc wokół niego i nagrywając wydawane przez niego dźwięki. I w przeciwieństwie do „Billfisha" Rosjanin nie będzie miał rozkazów, żeby dostosować do nas swój kurs i prędkość. W każdej chwili może skręcić w naszą stronę i rozwalić nam kadłub. Albo, co gorsza, wystrzelić do nas torpedę. - To jest zastrzeżona informacja - wtrącił się Pacino. - Ściśle tajna. Parę lat temu jeden z naszych okrętów klasy Pirania podążał za rosyjskim okrętem podwodnym. Rosjanin wystrzelił w niego dwie uzbrojone torpedy o średnicy pięćdziesięciu trzech centymetrów. - I co się z nim stało, kapitanie? - zapytał Brett Fasteen, oficer-elektryk. 75 - Nasz okręt maksymalnie przyspieszył i tylko przez przypadek uniknął zderzenia z podwodnym uskokiem lodowym. Jedna z torped okazała się niewypałem, drugiej po dwudziestu minutach skończyło się paliwo. Ale uwierzcie mi, przez dwadzieścia minut uciekać przed uzbrojoną rosyjską torpedą to nic miłego. Po tej misji kapitan naszego okrętu został zdegradowany. Pacino rozejrzał się po swoich ludziach. Najwyraźniej nie mieli już wątpliwości co do wagi tej misji i związanych z nią zagrożeń. A przecież nie znali nawet połowy tej historii... W swojej kajucie Pacino przeglądał dane Omegi, które Donchez przesłał mu tuż przed wypłynięciem „Devilfisha". Przeglądał te dokumenty, jednocześnie myśląc o zemście za śmierć ojca, o konfrontacji z Nowskojem. Ale jak to zrobić? Gdyby spowodował kolizję z rosyjskim okrętem, może Omega strzeliłaby do niego pierwsza. Wtedy nikt nie kwestionowałby jego decyzji odpowiedzenia ogniem. Problem tylko w tym, jak uniknąć rosyjskiej torpedy... Natrętny dźwięk dzwonka wyrwał go z tych dość abstrakcyjnych rozważań. Był to telefon z mostka. - Tu kapitan - powiedział Pacino, czując, że cały jest zlany potem. - Tu oficer dyżurny. Prosił pan, żeby pana obudzić, sir. - Dzięki. Będę na mostku za parę minut. Przeciągnął się, umył twarz gorącą wodą i spojrzał w lustro. W czasie tej misji pozwoli rosnąć swojej brodzie. Zwykle tego nie robił... z brodą zbyt podobny był do ojca. Sto sześćdziesiąt mil na północny wschód od Norfolk „Devilfish" wciąż płynął na powierzchni, ale był w pełni przygotowany do zanurzenia, wachta została przeniesiona z mostku zewnętrznego na wewnętrzny. Oficer dyżurny, porucznik Stokes, powoli obracał peryskopem numer dwa, przeszukując horyzont. Pacino wszedł na mostek. W jego przedniej części siedziało czterech mężczyzn, którzy sterowali okrętem. Dwa fotele umieszczono za dużym panelem z konsolą. Przed każdym znajdowało się koło sterowe. Z tyłu, między tymi dwoma fotelami, stało trzecie. Po lewej stronie, za zakrętem, przy samym końcu panelu, siedział szef wachty. Wszystko to bardziej przypominało kokpit samolotu niż sterownię okrętu podwodnego. Człowiek siedzący w fotelu po lewej stronie obsługiwał poziome stateczniki, umieszczone z boku płetwy mostka zewnętrznego. Fotel z prawej strony zajmował sternik, który kontrolował ster i rufowe stateczniki poziome. Za nimi siedział oficer odpowiedzialny za zanurzenie, czyli za kąt nachylenia pokładu i głębokość; nadzorował on obu pilotów i siedzącego po lewej stronie panela szefa wachty. Szef wachty kontrolował znajdujące się na okręcie zbiorniki, balast, system swobodnego unoszenia się okrętu. 76 Za stanowiskiem kontroli okrętu trzydzieści centymetrów nad pokładem wznosiła się platforma o rozmiarach dwa i pół metra na półtora, z kolumnami dwóch peryskopów. Po jej lewej stronie znajdowała się konsola z odczytem graficznym danych sonaru, mikrofonami i sprzętem komputerowym. Po prawej stronie platformy peryskopu ciągnął się długi rząd komputerowych konsoli - system kontroli bojowej. Po jej lewej stronie znajdowała się konsola sonaru podlodowego REKINI ZĄB. REKINI ZĄB wysyłał w górę i do przodu aktywne sygnały poszukiwawcze, ale były one tak słabe, że właściwie niewykrywalne. W lewym tylnym rogu mostka wewnętrznego znajdował się stół nawigacyjny, a obok niego System Wewnętrznej Nawigacji Okrętu - czyli SWNO. - Oficerze dyżurny, czekam na pański raport - powiedział Pacino. - Panie kapitanie, gotowość okrętu do zanurzenia sprawdzili komandor- -porucznik Bahnhoff, porucznik Fasteen i porucznik Brayton. Jeden kontakt, tankowiec, na współrzędnych dwa zero pięć, w odległości ośmiu mil, minął już punkt największego zbliżenia i teraz się oddala. Jesteśmy na kursie zero trzy pięć, nasza prędkość dwie trzecie całej naprzód. Ostatnie namiary satelitarne pokazują, że jesteśmy dwie mile na północny wschód od punktu zanurzenia. SWNO to potwierdza. Proszę o zgodę na zanurzenie okrętu, sir. Pacino, z rękami w kieszeniach, patrzył na monitor przedstawiający obraz z peryskopu. Wszedł na platformę peryskopu, spojrzał na graficzny wykres odczytu sonaru, a potem cofnął się i spojrzał na ekran środkowej konsoli bojowej. Z drugiej strony platformy studiował przez chwilę mapy i sprawdził głębokość morza. Wreszcie powiedział: - Proszę zanurzyć okręt. Stokes kiwnął głową i przekazał rozkaz dalej. - Zanurzyć okręt na dwadzieścia metrów. - Jest zanurzyć okręt na dwadzieścia metrów - powtórzył oficer zanurzeniowy. - Otworzyć wyloty we wszystkich głównych zbiornikach balastowych. Włączyć alarm zanurzenia, ogłosić zanurzenie w obwodzie pierwszym. Szef wachty Robertson przestawił osiem solenoidowych przełączników do góry i na jego panelu osiem zielonych kresek zmieniło się w osiem czerwonych kółek: - Wyloty otwarte, sir - powiedział, pociągnął za znajdujący się nad jego głową lewarek i na całym okręcie rozległ się sygnał alarmu zanurzenia. Potem wziął mikrofon i przez głośniki obwodu pierwszego ogłosił: - Zanurzenie, zanurzenie. Stokes ustawił peryskop do przodu i na monitorze ukazała się olbrzymia chmura białej, rozpylonej wody. - Opróżnianie przednich - zawołał i obrócił peryskop w stronę rufy. Z rufowych wylotów zbiorników balastowych wystrzeliło jeszcze więcej rozpylonej wody. 77 Tylna część pokładu okrętu pogrążała się w morzu zalewana białą pianą. Stokes krzyknął: - Pokład pod powierzchnią. Po chwili rufa okrętu zniknęła pod wodą i fale zaczęły zbliżać się do soczewek peryskopu. - Trzynaście metrów, sir - ogłosił oficer zanurzenia Fasteen. - Bardzo dobrze - odpowiedział Stokes. „Devilfish" powoli pogrążał się w falach. Pokład zewnętrzny był już pod powierzchnią wody, teraz widać było tylko płetwę mostka zewnętrznego. Wkrótce poziome stateczniki wystające z boku płetwy także zniknęły pod wodą. Po chwili zniknął cały okręt. Nad powierzchnię wody wystawał już tylko wysoki maszt peryskopu numer dwa, ale i on obniżał się coraz bardziej. Po chwili wystawał już tylko jego czubek, za którym ciągnął się pienisty kilwater. - Dwadzieścia metrów, sir - zawołał Fasteen. - Wloty zamknięte - powiedział Robertson. - Zanurzenie, wytrymować okręt. Naprzód jedną trzecią. - Stokes nie odrywał oczu od peryskopu; obracał nim powoli, zwiększał i zmniejszał powiększenie, potem skierował peryskop do góry, w poszukiwaniu śmiertelnego wroga okrętów podwodnych - samolotu. Po dziesięciu minutach pompowania Fasteen wyrównał „Devilfisha". - Panie kapitanie, okręt wytrymowany. Proszę o zgodę na zejście głębiej i skierowanie okrętu na północ - powiedział Stokes. - Proszę zejść na sto sześćdziesiąt pięć metrów i płynąć na północny wschód tym kursem z maksymalną prędkością- odpowiedział Pacino. - Ster dwie trzecie naprzód - zawołał Stokes. - Głębokość sto sześćdziesiąt pięć metrów. Pacino patrzył, jak powierzchnia morza zbliża się coraz bardziej do obiektywu peryskopu. - Dwadzieścia jeden metrów, sir - zameldował Fasteen. Fale uderzyły w peryskop. Piana pokryła soczewki, potem na chwilę obraz znów się rozjaśnił. - Peryskop pod wodą! - zawołał Stokes. - Głębokość dwadzieścia dwa metry - powiedział Fasteen. Teraz na monitorze widać było powierzchnię morza od dołu. Kiedy okręt jeszcze bardziej się zanurzył, Stokes podniósł do góry uchwyty peryskopu, sięgnął nad głowę, przekręcił duży metalowy pierścień i powiedział: - Opuszczam peryskop numer dwa. Dziewięciometrowy stalowy słup peryskopu schował się w płetwie mostka zewnętrznego. Monitor peryskopu automatycznie się wyłączył. Pokład przechylił się - okręt zanurzał się coraz bardziej. - Cała naprzód z pełną mocą - rozkazał Stokes. 78 Kadłub okrętu zaczął trzeszczeć i zgrzytać pod wpływem zwiększającego się ciśnienia wody. - Manewrownia potwierdza całą naprzód - zawołał sternik. - Dobrze. - Głębokość sto dwadzieścia metrów - doniósł Fasteen. - Dobrze, większe zanurzenie. Stokes spojrzał na ekran sonaru. Jedyny kontakt, supertankowiec, słabł coraz bardziej za rufą. - Głębokość sto sześćdziesiąt pięć metrów. - Dobrze, większe zanurzenie. Stokes podniósł do ust mikrofon pierwszego obwodu: - Ustawić okręt na ciche patrolowanie. - Będę w mojej kajucie - powiedział Pacino do Stokesa, który ze skrzyżowanymi na piersiach rękami opierał się o kolumnę peryskopu, i poszedł w stronę rufy. Na głębokości stu sześćdziesięciu pięciu metrów pod powierzchnią fal Atlantyku USS „Devilfish" płynął na północny wschód, w stronę polarnej pokrywy lodowej. Tam, gdzie Pacino miał się spotkać ze swym przeznaczeniem. 9 Wtorek, 14 grudnia, godzina 11.35 czasu wschodniego Kwatera główna Dowództwa Sił Podwodnych Floty Atlantyckiej Norfolk, Wirginia Admirał Richard Donchez zapalił pierwsze tego dnia cygaro, nie zważając na niezadowoloną minę kapitana Freda Rummela. Rummel, szef wywiadu Sił Podwodnych Floty Atlantyckiej, umówił się z Donchezem w Tajnym Pokoju Konferencyjnym w jakiejś nagłej sprawie. Donchez już od wczesnego ranka pracował nad planami pomnika „Stingraya", który wywoływał wiele obiekcji. Wywiad marynarki wolałby, żeby zapomniano o całej tej sprawie. - Sir - powiedział Rummel - CIA przysłało nam to zdjęcie satelitarne. Światła w pokoju przygasły i na ekranie pokazał się Półwysep Kolski na północnym wybrzeżu Rosji. Większa część lądu miała bladobłękitny kolor, a na wybrzeżu jarzyło się sześć pomarańczowych punktów. - To zdjęcie w podczerwieni - powiedział Rummel. - Błękit oznacza chłodniejsze miejsca, kolor pomarańczowy gorące. Jak pan widzi, pomarańczowe 79 punkty oznaczają bazy okrętów podwodnych Floty Północnej na północnym wybrzeżu Rosji. - Wiem, reaktory atomowe, słabo izolowane budynki, różnego rodzaju oświetlenie. Cała masa źródeł promieniowania termicznego - kiwnął głową Donchez. - Dopiero po dwóch godzinach przyjrzeliśmy się temu dokładniej. Rzutnik wyświetlił następny slajd ukazujący zbliżenie na jedną z baz. Donchez powoli podniósł się z fotela. - O kurwa! - powiedział, upuszczając na dywan popiół z cygara. - Właśnie, sir. Jak pan widzi, każdy z tych dwudziestu pięciu okrętów ma w połowie długości kadłuba pomarańczową plamkę. Są to termiczne ślady rdzeni reaktorów. W podczerwieni wyglądają tak samo, kiedy są wygaszone i kiedy pracują. Proszę jednak spojrzeć na przewody parowe w pomieszczeniach turbin. Także jarzą się pomarańczowym światłem. Wszystkie reaktory na tych okrętach podwodnych są rozgrzane, znajdują się w fazie krytycznej. Wszystkie wytwarzają parę. Rummel nacisnął pilota i rzutnik slajdów wyświetlił kilkanaście podobnych zdjęć przedstawiających różne bazy na Półwyspie Kolskim. Na każdym widać było atomowe okręty podwodne z rozgrzanymi reaktorami i maszynowniami. Rozległo się pukanie do drzwi. Do Rummela podszedł młody podoficer, wręczył mu zaklejoną kopertę oznaczoną czerwonym paskiem i szybko wyszedł. - Kiedy te zdjęcia zostały zrobione? - zapytał Donchez. - Trzy godziny temu, sir. - Musimy się dowiedzieć, co dzieje się teraz. - To jest najświeższy przekaz ze ściśle zastrzeżonego faksu. - Rummel otworzył kopertę i wyciągnął z niej długi pas papieru o podobnej kolorystyce jak oglądane przed chwilą slajdy. Donchez zapalił światło, podczas gdy Rummel rozłożył na stole faks przedstawiający zdjęcia baz okrętów podwodnych. Donchez obejrzał je po kolei. - Zniknęły wszystkie okręty, co do jednego. Rummel przytaknął ze ściągniętą twarzą. - Ile okrętów podwodnych liczy rosyjska Północna Flota? - Sto dwadzieścia, sir. - Czy któreś z nich są remontowane w dokach? - Nie, sir. Ani jeden. - W okolicach Władywostoku też się coś dzieje? - Nie, sir. Flota Pacyfiku jest zupełnie spokojna. Prawie wszystkie ich okręty podwodne znajdują się w porcie i z wyłączonymi reaktorami są poddawane rutynowym przeglądom. Tylko Północna Flota wykazuje taką aktywność. Kiedy Rummel składał faks, Donchez z powrotem usiadł w swoim fotelu. 80 - Proszę połączyć nas z centralą SYSNASPOD-u za pomocąNESTOR-a- powiedział, co oznaczało, że za pomocą zastrzeżonego telefonu satelitarnego należy połączyć się z centralą Systemu Nasłuchu Podwodnego, która znajdowała się na wschodnim wybrzeżu stanu Mary land; było to miejsce, w którym odbierano i analizowano dane z liczącego szesnaście tysięcy kilometrów kabla sonaru leżącego na dnie Atlantyku. Po dwóch minutach połączyli się z oficerem dyżurnym SYSNASPOD-u. Przez ten czas Donchez zdążył wezwać do pokoju konferencyjnego swojego oficera dyżurnego. - Tu centrala SYSNASPOD-u, mówi oficer dyżurny - odezwał się głos w głośniku. Donchez skinął na Rummela. - SYSNASPOD, tu Dowództwo Sił Podwodnych Floty Atlantyckiej. Czy w ciągu ostatnich trzech godzin wykryliście coś na północnym Atlantyku i na Morzu Barentsa? Odbiór. - DOWSIŁPODFLOTATL, tu SYSNASPOD. Przepraszam za opóźnienie, w tej chwili drogą satelitarną przesyłamy do was pilną wiadomość. Mamy dużo kontaktów sonarowych, zbyt dużo, by dokładnie je policzyć. Te kontakty to okręty wojenne z wzorami dźwiękowymi śrub w typie okrętów podwodnych. Ogólne współrzędne wskazują na północny Atlantyk i okolice Półwyspu Kolskiego i Nowej Ziemi. Odbiór. Rummel potwierdził odbiór wiadomości i przerwał połączenie. Donchez zwrócił się do oficera dyżurnego: - Proszę zebrać mój sztab w pokoju konferencyjnym, a potem połączyć się za pomocą NESTOR-a z admirałem McGee i powiedzieć mu, że za pół godziny się z nim skontaktuję. Oficer dyżurny wyszedł w pośpiechu. - Co pan o tym myśli, Rummel? - spytał Donchez, wyjmując z kieszeni marynarki zapalniczkę z emblematem Piranii, żeby zapalić zgasłe cygaro. - Ćwiczenia na wielką skalę... co innego mogłoby to być? Nasze stosunki ostatnimi czasy są całkiem przyzwoite... Donchez wskazał na przesłane faksem fotografie. - Czy to wygląda przyzwoicie? Proszę połączyć się z Langley i spytać, czy wiadomo, co się dzieje z rosyjskimi pociskami rakietowymi SSN-X-27. I niech pan zapyta o to samo dziewiętnasty oddział operacyjny w Pentagonie. Chcę wiedzieć, czy te okręty podwodne mają na pokładzie coś, co mogłyby użyć przeciw nam. Przyzwoite stosunki, nigdy bym tego nie wymyślił... Rummel wyszedł bez słowa. Donchez patrzył, jak dym z cygara snuje się pod sufitem, i zastanawiał się, co też admirał Aleksy Nowskoj knuje. 81 Pod polarną pokrywą lodową. Morze Arktyczne Kapitan Własenko zapukał do drzwi kajuty zajmowanej przez admirała. Nadeszła pora, żeby przejąć okręt z powrotem w swoje ręce. - Kto tam? - zawołał Nowskoj. - Kapitan Własenko, panie admirale. Przez zamknięte drzwi Własenko usłyszał szelest przekładanych papierów i odgłos zamykanych drzwi sejfu. W końcu mechanizm zamka szczęknął, drzwi się otworzyły i Własenko zobaczył plecy admirała, który wracał, żeby usiąść przy biurku. Leżące na biurku papiery i książki przykryte były mapą odwróconą do góry spodnią stroną; na jej czystej, białej powierzchni widać było tylko stempel: ŚCIŚLE TAJNE. - O co chodzi, kapitanie? Własenko całkiem stracił pewność siebie. - Panie admirale, chciałbym porozmawiać... o tym, co robi pan na pokładzie. W gruncie rzeczy przejął pan ten okręt, odwołał pan ustaloną wcześniej trasę rejsu próbnego, nie dając mi możliwości wyjaśnienia załodze, co właściwie robimy, wydawał pan bezpośrednie rozkazy moim oficerom, groził pan odpowiedzialnemu za bezpieczeństwo oficerowi, przesyłał pan z mostka wiadomości bez mojego potwierdzenia. Panie admirale, jestem kapitanem tej jednostki, te rozkazy ja powinienem wydawać... Cała para poszła w gwizdek i był teraz wściekły na siebie. To brzmiało tak, jakby błagał Nowskoja o zwrot okrętu... Nowskoj nie zwrócił większej uwagi na jego słowa. - Jak pan chce, Własenko. Teraz proszę mi wybaczyć. Mam parę pilnych rzeczy do zrobienia. Tak na marginesie, rozkazałem oficerowi dyżurnemu, żeby za pomocą górnej echosondy znalazł najbliższe pole cienkiego lodu. Wynurzymy się, kiedy tylko będzie to możliwe. Własenko oniemiał. Co Nowskoj zamierzał zrobić? Rozkaz wynurzenia i polecenie, żeby urządzenia radiowe były w pełnej gotowości... Już otworzył usta, żeby zaprotestować, ale Nowskoj go uprzedził: - Kapitanie, proszę zamknąć za sobą drzwi, jeśli pan łaskaw. Mówiąc to, nie zadał sobie nawet trudu, żeby spojrzeć na Własenkę. Będąc już w swojej kajucie, Własenko znów pomyślał o zapasowym kluczu do zajmowanej przez Nowskoj a kajuty kapitańskiej. Został schowany w sejfie pierwszego oficera, a kombinacja szyfru była łatwa do zapamiętania - to po prostu data otrzymania dyplomu Wyższej Szkoły Marynarki Wojennej: w prawo na zero pięć, dwa razy w lewo do dwadzieścia osiem i znowu w prawo na sześćdziesiąt osiem. Mały sejf otworzył się, na jego dnie leżała koperta z kluczem. Z kluczem do kapitańskiej kajuty. Teraz Własenko nie miał już żadnych wątpliwości- po tym wszystkim, co widział... a raczej, czego nie widział... musiał tam wejść i przekonać się, do czego szykował się Nowskoj. 82 Kiedy Własenko zamknął za sobą drzwi, admirał Nowskoj wzruszył ramionami i wrócił do pracy nad rozstawieniem okrętów. Powinny wymóc rozbrojenie Stanów Zjednoczonych, a w razie potrzeby użyje się siły... Podniecenie i radość z realizowania planów przypomniały to wspaniałe uczucie sprzed dwudziestu lat, kiedy „Stingray" spoczął na dnie oceanu... Własenko usiadł na rozkładanym dębowym stole. Nie mógł pogodzić się z faktem, że odebrano mu okręt. Czuwał przy „Kaliningradzie" przez całe pięć lat budowy okrętu, od chwili, kiedy przywieziono pociągiem pierwszą tytanową pokładnicę. Był przy tym, jak zwinięto ją w pierścień, jak kładziono pierwszą belkę obramowania, widział, jak położono kil okrętu. Patrzył, jak gigantyczny kadłub rośnie, moduł za modułem, pokład za pokładem. I każdego dnia w ciągu tych pięciu lat myślał o chwili, w której on, Własenko, zanurzy ten okręt pod powierzchnię fal. Trzydzieści lat swojego życia poświęcił marynarce, prawie cały ten czas spędził na morzu. Nigdy się nie ożenił, musiały mu wystarczyć portowe prostytutki z Siewieromorska i Władywostoku. Umrze bezpotomnie i jego nazwisko zniknie razem z nim. Oddał to wszystko okrętom podwodnym, ale nie po to, żeby służyć Nowskojowi jako chłopiec na posyłki. Własenko zamknął oczy, aby się uspokoić. Ale stało się wręcz przeciwnie, jego myśli pobiegły do samego epicentrum bólu. Zobaczył siebie sprzed dwudziestu lat, z czasów, kiedy pływał na okręcie dowodzonym przez Nowskoja, z tego dnia, kiedy Nowskoj posłał na dno amerykański okręt podwodny... Był to grudzień 1973 roku. Przez całą drogę powrotną padał gęsty, mokry śnieg. Morze było wzburzone, wysokie fale zimną wodą opryskiwały stojących na mostku zewnętrznym oficerów, pokrywając ich szeleszczącą warstwą słonych kryształków. Starszy lejtnant Jurij Własenko był wtedy oficerem wachtowym. Normalnie czułby dumę, podprowadzając do nabrzeża polarnego nowy okręt podwodny, tym razem jednak był zmęczony, wytrącony z równowagi długotrwałym, głębokim stresem. Kiedy cumy „Leningradu" rzucono na brzeg, na ich nabrzeże podjechała długa, czarna limuzyna marki ził. Na jej masce powiewały dwa czerwone proporczyki z pięcioma gwiazdkami - był to samochód admirała Konalewa, głównodowodzącego całą Flotą Północną Armii Czerwonej. Samochód zatrzymał się na oblodzonym nabrzeżu. Cumy były już umocowane na pachołkach i Własenko krzyknął do obsługi mostka wewnętrznego, żeby wygasili reaktor i podłączyli okręt do nabrzeżnego źródła energii. Kiedy kapitan Nowskoj zamierzał opuścić mostek zewnętrzny, Własenko postanowił powiedzieć, co go dręczy. 83 - Kapitanie... - zaczął niepewnie. - O co chodzi, Własenko? - Kapitan Nowskoj miał zniecierpliwioną minę. - Admirał czeka na mój raport. - Towarzyszu kapitanie, właśnie się zastanawiałem... co pan zamierza powiedzieć admirałowi. - Wyraził się chyba dość jasno. Chodziło mu o to, czy kapitan powie admirałowi, że posłał na dno amerykański okręt podwodny bez żadnej prowokacji z ich strony, tylko dlatego, że przez jakiś czas podążali ich śladem; robiąc to, ryzykował wywołanie nuklearnego konfliktu z Ameryką. Twarz Nowskoja spochmurniała. - Własenko, jest pan bezczelny. No dobra... Oczywiście, powiem admirałowi Konalewowi prawdę. - Prawdę? - bezwiednie powtórzył Własenko. Nowskoj spojrzał na niego jak na powietrze, twarz miał teraz obojętną jak maska. Przysunął się tak blisko, że jego szare oczy znajdowały się zaledwie parę centymetrów od oczu Własenki. - Prawdą jest to, że amerykański okręt zaatakował nas salwą torped. Odpowiedzieliśmy ogniem w samoobronie, ratując naszą skórę. Udało nam się uciec przed ich torpedami, potem nasze torpedy posłały wroga na dno. Zasłużył na taki koniec. Własenko, mimo zimna, oblał się gorącym potem i dosłownie zamarł w miejscu. W końcu Nowskoj oderwał od niego zimne, przenikliwe oczy, otworzył właz prowadzący na dół, do mostka wewnętrznego, i wszedł do środka. Jeśli zatrzymałby się i spojrzał na Własenkę, zobaczyłby, że lejtnant wciąż sztywno stoi na baczność. A jeśli zajrzałby w głąb jego duszy, zobaczyłby nienawiść gromadzącą się pod głębokimi pokładami strachu. Kwatera główna Dowództwa Sił Podwodnych Floty Atlantyckiej Norfolk, Wirginia Admirał Richard Donchez wszedł do pokoju konferencyjnego i zamknął za sobą drzwi. - Baczność! - ktoś krzyknął. Donchez gestem dłoni wskazał oficerom krzesła i sam usiadł u szczytu stołu. - Dzień dobry, panowie. Dzisiaj o dziewiątej zero zero czasu Greenwich nasz satelita rozpoznawczy Bigbird II przelatywał nad Półwyspem Kolskim i rosyjskimi północnymi bazami okrętów podwodnych. Obraz z satelity pokazał, że wszystkie nabrzeża tych baz są puste. Puste! Podczas poprzedniego przelotu, niecałe cztery godziny wcześniej, widać było wszystkie sto dwadzieścia okrętów podwodnych stojących w porcie. Hydrofony 84 SYSNASPOD-u doniosły o dużej liczbie okrętów podwodnych płynących w zanurzeniu przez Morze Barentsa. Wygląda na to, że kierują się w stronę północnego Atlantyku. A więc może w naszą stronę? To olbrzymie przegrupowanie, jak podejrzewamy, może mieć coś wspólnego z głównodowodzącym Flotą Północną, admirałem Aleksym Nowskojem. Służby wywiadowcze doniosły, że zeszłej nocy Nowskoj wszedł na pokład „Kaliningradu", okrętu podwodnego nowej klasy Omega, który wczoraj wypłynął z Siewieromorska, prawdopodobnie w rejs próbny w stronę Arktyki. W tej chwili jego flota rozwija szyk z dużą prędkością i precyzją, a Nowskoj jest gdzieś pod polarną pokrywą lodową. Donchez poczekał chwilę, żeby nowe wiadomości dotarły do wszystkich. - Możemy tylko zgadywać, co naprawdę zamierza uczynić. Zajmują się tym DIA, CIA i NSA. Jednak oni nigdy nie musieli stawiać wrogowi czoła na morzu. My musimy. Dlatego zarządzam pogotowie sił podwodnych wschodniego wybrzeża. Wszystkie naprawy mają być maksymalnie przyspieszone i wszystkie okręty mają jak najszybciej wyruszyć w drogę. Niestety, mamy tylko sześćdziesiąt siedem okrętów, co oznacza, że każdy z naszych będzie musiał tropić dwa ich okręty. To ściśle tajna operacja, nazwiemy ją BŁYSKAWICA. W razie jakichkolwiek przecieków gwarantuję, że ich sprawca spędzi resztę życia w więzieniu wojskowym w Leavenworth. To wszystko. Rozejść się. Baza marynarki wojennej Norfolk, nabrzeże 7, Norfolk. Wirginia Poranne słońce dawało niewiele ciepła. Komodor Siódmej Eskadry Benjamin Adams, drżąc w cienkiej kurtce, zszedł po długim trapie „Herkulesa", statku pomocniczego Siódmej Eskadry. Silniki dieslowskie czterech dźwigów głośno warczały - zdejmowano za ich pomocą kable doprowadzające prąd z brzegu i trapy. Dwa okręty były już na kanale, a jeden właśnie wciągał cumy na pokład. Adams poszedł nabrzeżem do miejsca, gdzie stał zacumowany „BiHfish". Z mostka napowietrznego okrętu zasalutował mu kapitan Toth. Holowniki odciągnęły „Billfisha" od nabrzeża i wyprowadziły go na środek kanału. Toth rzucił liny holowników i „Billfish" ruszył z miejsca, zostawiając za rufą wał spienionej wody. Potem odpłynął „Spadefish", potem „Archefish", „Whale", „Barakuda", „Pargo", „Sturgeon" i „Pirania". O zachodzie słońca przy nabrzeżu siódmym pozostał już tylko statek pomocniczy „Herkules". Do stojącego na nabrzeżu Adamsa dołączył Bili Sweeney, komodor Eskadry Dwunastej: 85 - Możesz w to uwierzyć? - Wyprawiłeś już wszystkich w drogę? - zapytał Adams, ignorując pytanie. - Wszystkich oprócz „Charlestona" - odpowiedział Sweeney. - Był w suchym doku na wymianie żywicy. Kazano złożyć reaktor do kupy i wysłać okręt w morze bez uzupełnienia żywicy. - Jezu! - szepnął Adams. Żywica wymiany jonowej systemu oczyszczania redukowała do minimum uwalnianie radioaktywnych cząstek z systemu chłodzenia reaktora. Bez żywicy maszynownia mogła stać się obszarem silnego promieniowania. Dowództwo nie wysyłałoby w morze okrętu bez żywicy, jeśli sytuacja nie byłaby naprawdę poważna. Sweeney westchnął. - Nie widziałem niczego takiego od osiemdziesiątego drugiego roku, ale wtedy okazało się, że nasze dowództwo założyło się z dowództwem Floty Pacyfiku o to, kto pierwszy rozstawi swoje okręty na pozycjach. - Pamiętam to - powiedział Adams. Był w tym czasie pierwszym oficerem na „Whale'u". - Jednak dla zakładu nie wysyła się w morze okrętu bez żywicy - powiedział Sweeney. - Słyszałeś coś na ten temat w kwaterze starszych oficerów? - zapytał Adams. Kwatera była dla oficerów tym, czym magiel dla lubiących plotki kobiet. - Mój oficer wywiadu nie chciał mnie w to wtajemniczać. Możesz w to uwierzyć? Bał się, że mogę coś chlapnąć. Adams nie miał czasu skonsultować się z wywiadem. Całą uwagę skupił na tym, by wyprawić w drogę stojące przy nabrzeżu okręty. - Bili, powiedz mi, co się do diabła dzieje? - Wygląda na to, że dzisiaj rano Rosjanie wysłali w morze sto dwadzieścia okrętów podwodnych. To znaczy, że wyszły w morze wszystkie okręty ich Floty Północnej. Musieli szykować się do tego od wielu miesięcy. - Dlaczego to zrobili? Co to ma znaczyć? I dlaczego my reagujemy w ten sposób? Sweeney wzruszył ramionami: - Nie jestem duchem świętym, Ben. Zamierzam pójść do domu i oglądać CNN. Tu nie mamy już nic do roboty. Kiedy okręty wypływały w morze, ich kapitanowie odpowiadali bezpośrednio przed admirałem Donchezem. Komodorzy nie mieli nad nimi żadnej kontroli. Adams pożegnał się ze Sweeneyem i ciężkim krokiem poszedł z powrotem na „Herkulesa". Spakował swoje rzeczy, machnął ręką na pożegnanie swojemu zastępcy i skierował się do zaparkowanego w pobliżu mercedesa. 86 Kiedy otwierał drzwiczki, jego wzrok padł na przyklejoną do szyby naklejkę „Devilfisha"; baran z zawiniętymi rogami patrzył mu prosto w oczy. W ten sposób syn Patcha Pacino chciał się z nim pożegnać. 10 Środa, 15 grudnia Pod polarną pokrywą lodową, Morze Arktyczne Admirał Nowskoj stał w obszernym pomieszczeniu mostka wewnętrznego „Kaliningradu" i przyglądał się wykresowi odczytu sonaru pionowego. Jego krótki, wysoki, skierowany ku powierzchni dźwięk poszukiwawczy słychać było przez oba kadłuby okrętu. Sonar poszukiwał połynii, czyli obszaru wody wolnej od lodu w miejscu, gdzie rozerwały się dwie rozległe, lodowe płaszczyzny. Admirał wiedział, że takie wolne od lodu miejsce może już po dziesięciu minutach ściąć się lodem, a po paru dniach całkowicie zamarznąć. Nowskoj przyglądał się wykresowi nawigacyjnemu podłączonemu do sonaru konturowego wysokiej częstotliwości. Sonar wyczuwał grubość lodu, sporządzając odpowiedni wykres. Wykres był dwuwymiarowy, ale dzięki użyciu hybrydycznej techniki holograficznej wyglądał na trójwymiarowy -miał postać gęstej siatki tworzącej góry, doliny i płaszczyzny. Góry odpowiadały grubemu lodowi, niziny cienkiemu. Pośrodku ekranu znajdowało się świecące kółko odpowiadające pozycji ich okrętu - w tej chwili znajdowało się na płaskim polu, w dolinie otoczonej dwoma odległymi wzniesieniami. Najwyraźniej połynia była tak duża, że mogłaby pomieścić cztery okręty wielkości „Kaliningradu". Kapitan Własenko, w czasie wznoszenia się okrętu pełniący funkcję oficera dyżurnego, stanął przy peryskopie. - Wypompować balast ze śródokręcia. Ustalić tempo wznoszenia na jeden metr na sekundę. Oficer kontroli okrętu, lejtnant Katmonow, dotknął swojego panelu w miejscu, w którym można było regulować stałe funkcje systemu. Na ekranie przed nim widniał różnokolorowy wykres zmiennych systemów balastowych, rzędy zbiorników umieszczonych we wnętrzu okrętu połączonych siecią rur. Sercem systemu była mogąca zmieniać miejsce pompa wielkości ciężarówki. Trój drożny zawór, umieszczony przy leżącym pośrodku okrętu zbiorniku, zmienił na wykresie kolor z białego na zielony. Zawór był otwarty. Obraz pompy zaczął migotać, obok pojawiły się dwa napisy 87 WŁĄCZONA i 4000 LNS. Pompa wypychała ze zbiorników cztery tysiące litrów wody na sekundę. Kiedy zbiorniki były już puste, „Kaliningrad" zaczął unosić się ku górze. Głębokościomierz równomiernie odliczał dzielące ich od powierzchni metry, potężny okręt podwodny zbliżał się coraz bardziej do tafli cienkiego lodu. W miarę zbliżania się do powierzchni robiło się coraz jaśniej, na głębokości trzydziestu metrów można już było odróżnić kadłub okrętu od otaczającej go czarnej jak smoła wody. Pokład okrętu zadrżał lekko. Ciało Nowskoja na chwilę straciło na wadze. Wynurzyli się. - Kapitanie, zanurzenie zero - zameldował Katmonow - jesteśmy na powierzchni. - Zabezpieczyć zbiorniki balastowe i przygotować do wynurzenia podlodowego. - Tak jest, kapitanie. - Kapitanie-lejtnancie Iwanów, proszę przejąć pokład - powiedział Własenko. - Admirale, okręt w wynurzeniu podlodowym. Nowskoj kiwnął głową, usiadł przy konsoli komunikacyjnej i zaczął za jej pomocą podnosić wielofunkcyjną antenę, patrząc na przemian w ekran i na notatki. Było jasne, że nie bez powodu kazał Iwanowowi naprawić systemy komunikacji. Własenko nie mógł już czekać ani chwili. Musiał się dowiedzieć, co admirał zamierza uczynić. - Admirale, proszę o pozwolenie na zejście na dół - powiedział Własenko. Nowskoj tylko machnął ręką i dalej stukał w klawisze. Własenko przeszedł szybko przez główny korytarz górnego poziomu drugiego przedziału, minął drzwi mesy oficerskiej i doszedł do grodzi pierwszego przedziału. Po lewej stronie miał drzwi kajuty kapitańskiej. Nie wolno się wahać. Przecież jest tu dowódcą i chce wejść do kapitańskiej kajuty. Swojej kajuty. Otworzył drzwi, wszedł do środka. Ustawił szybko kombinację sejfu. Wstrzymał oddech i pociągnął za uchwyt. Sejf się otworzył. Wewnątrz były różne stare, nieważne już dokumenty, jak na przykład plany Układu Warszawskiego na wypadek nagłego zagrożenia. Był tam też kod dostępu nuklearnego. Na wierzchu sterty tych pożółkłych papierów leżała teczka w okładce z czerwonego plastiku i złożona mapa ze stemplem ŚCIŚLE TAJNE, taka sama, jak ta, którą Nowskoj rzucił na swoje biurko, żeby przykryć inne papiery. Własenko wyjął mapę i rozłożył ją. Była to mapa Atlantyku z mnóstwem czerwonych punktów, zaznaczonych wzdłuż wschodniego wybrzeża USA. Wokół miast na wschodnim wybrzeżu narysowana była setka niebieskich kółek; Waszyngton, Nowy Jork, Boston i Filadelfię otaczały całe wiązki niebieskich kółek. Inne miasta, takie jak Portsmouth, New London, Norfolk, Charleston, Jacksonville i Port Canaveral oznaczone były niebieskimi gwiazdkami. We wszystkich oznaczonych gwiazdkami miastach znajdowały się bazy Marynarki Wojennej USA. Co to wszystko znaczyło? Nowskoj nie mógł myśleć o ataku rakietowym na USA. Przecież uzbrojone w pociski balistyczne okręty podwodne zostały rozbrojone i znajdowały się pod kontrolą Strategicznych Sił Rakietowych. Nowskoj nie mógłby przeprowadzić ataku za ich pomocą. Niebieskie punkty na morzu - pozycje odpalania rakiet? - znajdowały się zbyt blisko swoich celów. I było ich co najmniej sto. Cała flota miała dwadzieścia cztery okręty podwodne uzbrojone w międzykontynentalne rakiety balistyczne. Nawet przy obniżonej trajektorii lotu pociski balistyczne potrzebowały kilkuset mil morskich dystansu do celu... chociaż atak na miasto dałoby się wykonać przy ich użyciu, gdyby flota była w nie uzbrojona. I gdyby cała flota była na właściwych pozycjach. Jednak żeby to zrobić, trzeba by wysłać naraz w morze dziesiątki okrętów podwodnych, co oznaczało miesiące przygotowań, a Własenko wiedział, że większość okrętów podwodnych Floty Północnej nie jest do tego zdolna. Poza tym takie posunięcie spowodowałoby wiele hałasu i inni kapitanowie coś by o tym wiedzieli... Więc musi to być jakiś rodzaj gry wojennej, zwykłe ćwiczenia... Jednak skoro to zwykłe ćwiczenia, to dlaczego Nowskoj robił z tego taką tajemnicę? Własenko otworzył czerwoną teczkę. Już na pierwszej stronie znalazł odpowiedź na swe pytanie. STUDIUM BITWY FLOTY 93-169: ZMASOWANY ATAK NA WSCHODNIE WYBRZEŻE USA CEL: ZBADAĆ EFEKT EWENTUALNEGO JEDNOCZESNEGO NUKLEARNEGO ATAKU LĄDOWEGO POCISKAMI RAKIETOWYMI NA STANY ZJEDNOCZONE PRZY UŻYCIU OKRĘTÓW PODWODNYCH, ROZSTAWIONYCH NA ZACHODNIM ATLANTYKU. REALIZACJA: DO ATAKU TRZEBA UŻYĆ MINIMUM STU UZBROJONYCH POCISKÓW SSN-X-27, ODPALONYCH Z WIELU PLATFORM, ŻEBY UNIKNĄĆ STRAT W POCISKACH. ATAK MUSIAŁBY ZOSTAĆ PRZEPROWADZONY JEDNOCZEŚNIE W TEN SPOSÓB, ŻEBY WSZYSTKIE GŁOWICE, NIEZALEŻNIE OD CZASU LOTU, DETONOWAŁY W TYM SAMYM MOMENCIE. EFEKTEM JEDNOCZESNEGO 89 ATAKU NA WSCHODNIE WYBRZEŻE USA MOGŁOBY BYĆ ROZWIĄZANIE PROBLEMU STRATEGICZNEGO. Własenko zamknął teczkę i odłożył ją razem z mapą na miejsce. Rozejrzał się po kajucie, sprawdzając, czy nie zostawił żadnych śladów swojej wizyty i wyszedł, zatrzaskując drzwi za sobą i szybko skierował się do kajuty pierwszego oficera. Próbował przekonać sam siebie, że Nowskoj nie był szalony, miał po prostu plan, na wszelki wypadek. Może zamierzał tylko wymierzyć pociski w amerykańskie miasta, wcale ich nie odpalając? Jednak i to byłoby niezwykle niebezpiecznym posunięciem. Admirał, jak zawsze wierzył w słuszność tego, co czynił. Własenko nie mógł zapomnieć mu samowolnego zatopienia amerykańskiego okrętu przed laty. Był sfrustrowany rozpadem Związku Radzieckiego i załamaniem się potęgi jego kraju, więc przygotował tę operację. Dla Nowskoja wróg pozostawał na zawsze wrogiem. Był człowiekiem starej daty niedopuszczającym do siebie myśli, że mógłby nie mieć racji. Nie, nie był szalony. To coś znacznie gorszego. Był zdesperowanym, świetnie wyszkolonym, pewnym własnych racji człowiekiem. Ktoś musiał powstrzymać Nowskoja. I to jak najszybciej. Niska orbita ziemska, nad kręgiem polarnym Wystrzelony w tym roku satelita Bigbird II KH-17 został skierowanyny na orbitę polarną. Orbita ta pozwalała śledzić chińskie poczynania na Antarktydzie, jak również rosyjską marynarkę na dalekiej północy. To ostatnie było kluczem do Traktatu o Rozbrojeniu Sił Morskich. Reagan powiedział wiele lat temu: „Ufaj, ale sprawdzaj". KH-17 został zbudowany właśnie po to, żeby sprawdzać. Kiedy dwunastotonowa platforma szpiegowska wleciała nad krąg polarny, ustawiła swoje lustro poszukiwawcze o wysokiej rozdzielczości na wschód od toru lotu. Kiedy obwody optyczne skończyły swoją robotę, włączyły się czujniki podczerwieni szukające ciepła, którego źródłem mogły być ciepłokrwiste organizmy żywe albo urządzenia stworzone przez człowieka. Przez ostatnie sto okrążeń wykryto tylko siedem źródeł ciepła. Wszystkie okazały się wędrującymi po lodzie niedźwiedziami polarnymi. Teraz komputer Bigbirda znalazł ósme źródło ciepła, o wiele większe od poprzednich. Długie na dwanaście metrów i na pięć metrów wysokie. Zgodnie z programem komputer przeszukał swoją pamięć, ale nie znalazł w swoich danych nic pasującego do tych rozmiarów. W takiej sytuacji program 90 nakazywał przesłanie za pomocą znajdującego się na pokładzie radia wiadomości alarmowej do Sekcji Badawczej CIA w Langley. Kiedy wiadomość została przesłana, komputer, zgodnie z programem, ustawił teleskop optyczny na źródło ciepła i przybliżył obraz. Bigbird przekazywał obraz obiektu do Langley, dopóki nie zniknął on pod wiszącymi nad horyzontem chmurami. Cała ta operacja, od wykrycia do przesłania ostatnich ujęć obiektu, trwała niecałe cztery minuty. Siedem tysięcy kilometrów stamtąd, we wschodnim skrzydle budynku Sekcji Badawczej CIA w Langley, z drukarki powoli wysunął się pasek papieru. Dyżurny starszy analityk pomyślał, że to pewnie alarm z powodu następnego niedźwiedzia. Przyjrzał się dobrze i aż gwizdnął ze zdziwienia. Na zdjęciu widać było wystający z lodu mostek zewnętrzny okrętu podwodnego. Cholernie duży mostek. Sięgnął po telefon tajnej linii i wystukał kod kwatery głównej Dowództwa Sił Podwodnych Floty Atlantyckiej w Norfolk w Wirginii. 11 Czwartek, 16 grudnia Kwatera główna Dowództwa Sił Podwodnych Floty Atlantyckiej Norfolk, Wirginia Admirał Richard Donchez wpatrywał się w wiszącą na ścianie Flagowego Pomieszczenia Nawigacyjnego elektroniczną mapę północnego Atlantyku, na której widać było całą masę czerwonych, pulsujących światłem krzyżyków przesuwających się wzdłuż wybrzeży Wielkiej Brytanii i zmierzających w stronę zachodniego Atlantyku. Donchez był pewien, że kierują się w stronę Stanów Zjednoczonych. Na wiszącej obok mapie zachodniego Atlantyku migotały oddalające się od brzegu błękitne krzyżyki. To jego okręty podwodne zmierzały w stronę położonej z dala od wybrzeża strefy obronnej. Przy odrobinie szczęścia jego okrętom uda się przejąć zmierzające w stronę Wschodniego Wybrzeża rosyjskie okręty... być może trzeba będzie się z nimi zmierzyć. Chociaż Regulamin Akcji Bojowych mówił, że nie można wszczynać żadnych ofensywnych działań, póki okręty przeciwnika nie wykonająjakiegoś wrogiego ruchu. 91 Donchez potrząsnął głową, kiedy pochylił się nad stołem, na którym leżała przesłana przez CIA fotografia przedstawiająca wystający z lodu kiosk mostka zewnętrznego okrętu podwodnego Omega; na zdjęciu widać było nawet szczeble drabinki na ścianie kiosku. Pomyślał o misji Pacina, oficjalnie mającej na celu zebranie danych sonarowych o nowym rosyjskim okręcie; w pierwotnym zamyśle ta misja miała umożliwić mu zemstę za śmierć ojca. Teraz nabrała nowego wymiaru. Przed wyruszeniem w morze rosyjskich okrętów syn Patcha myślał, że płynie, by zrewanżować się za zatopienie „Stingraya". Ale teraz... Nowskoj i jego Omega na pewno mieli coś wspólnego z nagłym wypłynięciem z portów wszystkich rosyjskich okrętów Floty Północnej. Ten stary lis Nowskoj z pewnością przewidział, że Amerykanie jakoś na to zareagują, może nawet spodziewał się wizyty amerykańskiego okrętu podwodnego. Mogło z tego wyniknąć poważne zamieszanie... Donchez przekazał ostatnie wiadomości wywiadowcze oficerowi radiowemu i znów podszedł do map. Półtora tysiąca kilometrów na północny wschód od Norfolk znajdował się jeden samotny, błękitny krzyżyk. Obok widniał napis USS „DEVILFISH" SSN-666. Czy już teraz nie zawiadomić Pacina o tym, że Omega jest na powierzchni, a potem powiedzieć mu o nagłym ruchu wszystkich rosyjskich okrętów podwodnych Floty Północnej? Lepiej jednak poczekać z tym do wieczora. Może do tej pory sytuacja choć trochę się wyjaśni. Niezależnie od rozwoju sytuacji będzie musiał powiedzieć Pacinowi, że Omega może go oczekiwać i natychmiast zaatakować. Trzy godziny później we Flagowym Pomieszczeniu Nawigacyjnym do Doncheza dołączył admirał Casper „Bobby" McGee. Donchez wskazał cygarem na wciąż poruszające się naprzód czerwone krzyżyki - teraz już pierwsze z nich zbliżały się do środkowego Atlantyku. - Czerwone krzyżyki to rosyjskie okręty podwodne - powiedział. - Nasze, to te niebieskie, na zewnątrz szelfb kontynentalnego przy wybrzeżu Stanów. McGee wpatrywał się w mapę z uwagą. Jako głównodowodzący Flotą Atlantycką USA był szefem Doncheza. Odrobinę niższy od Doncheza, krępej budowy, miał gęste siwe brwi i bokobrody. Wyglądał jak karykatura dziewiętnastowiecznego sędziego z Południa, a ponieważ pochodził z Waycross w Georgii, nawet mówił w trochę podobny sposób. Ale pozory myliły; McGee był człowiekiem niezwykle bystrym i inteligentnym. - Dlaczego czerwone świecą pulsującym światłem? - zapytał Doncheza. - To pulsowanie oznacza, że znamy tylko ich przybliżoną pozycję. Margines błędu SYSNASPOD-u wynosi dwieście, czasem siedemset kilome- 92 trów. Wystarcza to, żeby stwierdzić, w którą stronę się przemieszczają. Ale nie wystarczy, żeby... posłać je na dno. - Kto tu mówi o ich zatopieniu? Może coś przeoczyłem, ale parę czerwonych krzyżyków na mapie... To są ćwiczenia. - To wygląda zbyt groźnie admirale. Pod wodą rządzą zupełnie inne prawa niż na powierzchni. Nie widzimy tych okrętów. Kierują się teraz na południe, czego nie możemy uznawać za pokojowy gest. Zostały im tylko dwa dni drogi do naszego wschodniego wybrzeża. - A więc przypłyną. I co zrobią? Nie mają już pocisków rakietowych, zniszczyli je w tym tygodniu. Mamy potwierdzenie... - Prawdę mówiąc, nie spodziewałem się, że zareaguje pan w ten sposób, sir - Donchez nie wyglądał na zadowolonego. To nie był ten dawny McGee, bystrooki morski orzeł. Cóż, czasy się zmieniają... - Też byłem zaskoczony - powiedział McGee. - Okazało się jednak, że Biały Dom wiedział już o tym wcześniej. Rosjanie zadzwonili do prezydenta, żeby się nie niepokoił, że to są tylko ćwiczenia. - Ale dlaczego informacja o tym tak późno dotarła na mój poziom? - spytał Donchez. - Wybacz, Dick, ale po tym, jak ich pociski zostały zniszczone, nie wydawało się to już aż tak ważne. Poza tym ważniacy z Pentagonu znudzili się już Morzem Arktycznym i zwrócili swoją uwagę w stronę cieplejszych stref klimatycznych. Kto może ich za to winić? - Sir, powinniśmy powiadomić Biały Dom o tym, co się dzieje. To może być jakaś... sztuczka. - Donchez zdawał sobie sprawę, że zabrzmiało to trochę niepoważnie, ale co innego mógł powiedzieć? - Nie zawiadomimy o tym góry, dopóki nie udowodnisz, że mają złe intencje, Dick - powiedział McGee, ściszając głos. - Poza tym dzwoniono do mnie nie tylko z Białego Domu. Dzwonił również generał Tyler z Pentagonu. Nawet wspomniał o tobie, Dick. Wymienił twoje nazwisko. Powiedział, że nie chce słyszeć z twoich ust żadnych katastroficznych interpretacji na temat tych ćwiczeń. Wiesz, co oni na górze myślą o takich rzeczach. Z jego słów wynikało, że Rosjanie poprosili Biały Dom o zgodę na to przemieszczenie okrętów podwodnych. Więc lepiej, Dick, daj sobie spokój z tymi wątpliwościami i podejrzeniami. Nie narażaj się Tylerowi. - Mam go gdzieś. - Uważaj, Dick, mówisz o szefie sztabu Sił Powietrznych. A także o przyszłym szefie sztabu generalnego, czyli o naszym przyszłym dowódcy. - I tak pozostanie dupą wołową. McGee westchnął. - Trudno mi zrozumieć twój punkt widzenia, chociaż bardzo się staram. Cóż, jestem tylko pilotem, a nie podwodniakiem. - McGee był dawniej 93 głównodowodzącym Sił Powietrznych Floty Atlantyckiej, przedtem kapitanem lotniskowca, a jeszcze dawniej dowódcą eskadry myśliwców F-14. -Czas na mnie, Dick. Informuj mnie na bieżąco. Ale pamiętaj, muszę mieć coś więcej niż ruchy ich okrętów. Możesz śledzić Rosjan, ale ich nie prowokuj. Donchez stał przy oknie swojego gabinetu i patrzył na znajdujący się po drugiej stronie ulicy plac budowy pomnika „Stingraya". Betoniarka mieszała cement na jego cokół. Donchez nacisnął guzik interkomu i wezwał do siebie kapitana Rummela. - Tak jest, sir - powiedział Rummel, wchodząc do gabinetu. - Czy komisja ONZ była obecna przy zniszczeniu pocisków rakietowych SSN-27? - Tak jest, sir. - Czy jest możliwe, że oglądali zniszczenie jednostek ćwiczebnych? - To niemożliwe, sir. Otworzyli wszystkie pociski i zbadali je liczni kiem Geigera, nie sposób oszukać licznika, sir. Wszędzie był pluton, wszędzie wykryto promieniowanie alfa, w każdym pocisku była uzbrojona głowica. To były prawdziwe pociski, sir. A teraz przeszły już do historii. - Czy istnieje możliwość, że Rosjanie mają jakieś pociski rakietowe, o których nie wiedzieliśmy? - Niewielka. Może umknął naszej uwadze jeden albo dwa. Może kilka znajduje się poza granicami kraju. Jeśli jednak chodzi panu o uzbrojenie całej floty okrętów podwodnych, to nie ma takiej możliwości. Wiedzielibyśmy o istnieniu stu dwudziestu dodatkowych pocisków. - A jeśli na okrętach jest tylko dziesięć prawdziwych pocisków, zaś cała reszta to pociski ćwiczebne, które lecą tak samo, tylko nie mają głowic nuklearnych? To by też był dla nas niezły kłopot, prawda? - Efekt wybuchu nisko lecących pocisków ćwiczebnych też mógłby być groźny. Donchez pomyślał przez chwilę. - Więc może tylko niektóre z rosyjskich okrętów są uzbrojone w atomowe pociski rakietowe, a pozostałe mają je ochraniać? Rummel przecząco pokręcił głową. - Każdy okręt płynie osobno. Każdy ma inny kurs. Nie ma żadnej eskorty. - Chcą, żebym siedział tu i czekał na najgorsze. Nie mogę na to pozwolić. - Słucham? - Mniejsza z tym, kapitanie. Chodźmy, trzeba powiedzieć naszym chłopcom, co się dzieje. 94 Oficer dyżurny wszedł do Flagowego Pomieszczenia Nawigacyjnego i stanął przed Donchezem na baczność. - Mam dwie pilne wiadomości - powiedział Donchez. - Jest pan gotów? - Proszę dyktować, sir. - Oficer dyżurny trzymał już pióro nad notatnikiem. - Pierwsza wiadomość. Adresat, USS „Devilfish", aktualnie w drodze pod polarną pokrywę lodową na spotkanie z pierwszą rosyjską jednostką klasy Omega. Wiadomość przeznaczona dla dowódcy. Klasyfikacja: ŚCIŚLE TAJNE - BŁYSKAWICA. Dotyczy przedefiniowania celu misji. - Donchez podyktował treść depeszy - Zapisał pan? Proszę odczytać. Donchez słuchał uważnie każdego słowa depeszy. - Dobrze, proszę to wysłać, a potem tu wrócić. Czekając na powrót oficera dyżurnego, przyglądali się z Rummelem mapie Morza Arktycznego, na której pulsował czerwonym światłem krzyżyk oznaczający przybliżoną pozycję rosyjskiej Omegi. Kiedy oficer dyżurny wrócił, Donchez zapytał go: - Poruczniku, który z okrętów klasy Los Angeles został uszkodzony parę dni temu? - „Allentown", sir. Donchez spojrzał na mapę Atlantyku. „Allentown" znajdował się kilkaset mil na wschód od Norfolk, gdzie okręty podwodne Floty Atlantyckiej tworzyły strefę obrony wybrzeża. Donchez zmarszczył brwi. Nigdy nie przepadał za zmasowanym działaniem, wolał indywidualną konfrontację -jeden okręt podwodny przeciw drugiemu. Jednak Rosjanie swoją przewagą liczebną zmusili go do tego. - Czy ma już naprawiony statecznik? - Nie, sir. Stocznia miała mnóstwo roboty, nie zdążyli nawet zacząć naprawy. - Czy „Allentown" jest wyposażony w pociski rakietowe Javelin? Oficer dyżurny przestudiował trzymany w rękach wydruk z komputera. - „Allentown" jest jednym z okrętów klasy Los Angeles wyposażonym w SPO. Wszystkie wyrzutnie załadowane. - Dobrze - powiedział Donchez. System Pionowego Odpalania był montowany na najnowszych okrętach podwodnych; w głównym przednim zbiorniku balastowym okrętu umieszczano dwanaście ustawionych w pionie wyrzutni torped, a komory wyrzutni załadowywane były pociskami rakietowymi Javelin. „Allentown" z uszkodzonym statecznikiem był zbyt hałaśliwy, żeby tropić zbliżające się do wybrzeży Stanów rosyjskie okręty, nadawał się jednak doskonale do realizacji następnego pomysłu Doncheza. - Proszę pisać. Adresat USS „Allentown". Do rąk własnych dowódcy. Klasyfikacja wiadomości: ŚCIŚLE TAJNE - BŁYSKAWICA. Dotyczy nowej dyrektywy misji. Treść wiadomości: Punkt pierwszy taki sam, jak dla 95 „Devilfisha", wyjaśniający Duckettowi bieżącą sytuację. Punkt drugi: „Allentown" ma udać się na północ na Morze Barentsa w pobliże północnych wybrzeży Rosji. Użyć dróg żeglownych na północ z punktu czwartego PLANU WOJENNEGO GŁÓWNODOWODZĄCEGO FLOTY ATLANTYCKIEJ. Płynąć na maksymalnej, bezpiecznej dla okrętu prędkości i zająć pozycję na wysokości Siewieromorska na współrzędnych określonych w PLANIE WOJENNYM jako stanowisko numer jeden... Rummel spojrzał na Doncheza pytająco. Stanowisko numer jeden oznaczało pozycję bojową dla amerykańskich okrętów podwodnych tuż obok bazy marynarki wojennej w Siewieromorsku, ewidentnie na rosyjskich wodach terytorialnych. Nie było to najbezpieczniejsze miejsce dla amerykańskiego okrętu podwodnego. - ...Punkt trzeci: „Allentown" ma pozostawać w pełnej gotowości bojowej wojennego alarmu rakietowego, kolejnych rozkazów ma oczekiwać na częstotliwościach VLF i ELF. Punkt czwarty: Pociski rakietowe Javelin nacelować zgodnie z paragrafem PLANU WOJENNEGO „Wojskowe Bazy Morskie i Lądowe". Punkt piąty: Utrzymywać ciągły stan gotowości bojowej w obliczu ewentualnej rosyjskiej agresji. „Allentown" musi być w każdej chwili gotów do wystrzelenia pocisków Javelin w ciągu trzech minut. Punkt szósty: „Allentown" nie może zostać wykryty. Punkt siódmy: Natychmiast zniszczyć tę wiadomość... Nie można było dopuścić do tego, żeby okręt wpadł w ręce Rosjan z rozkazem wtargnięcia na ich wody terytorialne na pokładzie. W razie przejęcia okrętu i tak należało zniszczyć wszystkie ważne dokumenty i plany wojenne, ale rozkaz wpłynięcia na wody terytorialne stanowiłby szczególnie wielką kompromitację. - Punkt ósmy: Mamy nadzieję, że nie będziecie potrzebni. Powodzenia, Hank. I podpis: admirał R. Donchez. Oficer dyżurny odczytał wiadomość. Donchez pokiwał potakująco głową i porucznik pobiegł do konsoli radiowych. Rummel bez słowa patrzył na Doncheza. Donchez spojrzał mu w oczy i powiedział: - Najlepszą obroną jest atak, kapitanie. USS „Devilfish", Środkowy Atlantyk Pacino przeszedł wąskim przejściem między konsolą Systemu Wewnętrznej Nawigacji Okrętu i szafką odbiornika NAVSAT-u do alkowy nawigacyjnej w lewym tylnym rogu mostka wewnętrznego. Do stołu ze szklanym blatem, podświetlonym od dołu światłem fluorescencyjnym, przyklejona była mapa. Pacino oparł się o stół i bawiąc się ołówkiem, przyglądał się prowadzącej na 96 północny wschód linii ich kursu. Gdzie była Omega? I gdzie dokładnie znajdował się w tej chwili „Devilfish"? Skupił się na ostatnim odczycie sonaru konturu dna. Sonar konturu dna wysyłał sygnał i czekał, aż odbije się od dna i wróci. Potem komputer porównywał kształt dna pod nimi z zebranymi w pamięci danymi pochodzącymi od innych jednostek. Jeśli na dnie oceanu znajdowały się skały, wzniesienia i doliny, można było w ten sposób ustalić położenie okrętu z dokładnością do kilku metrów. Przy piaszczystym dnie wartość odczytów bliska była zeru. - Gdzie my właściwie jesteśmy - powiedział stojący za nim nawigator Lan Christman. - Od dwunastu godzin dno jest płaskie jak naleśnik. - Nawigator nakreślił cyrklem na mapie kółko o średnicy pięciu centymetrów, ze środkiem w miejscu, gdzie zaznaczone było aktualne położenie „Devilfisha". - To jest granica błędu odczytu. Możemy być gdziekolwiek wewnątrz tego okręgu. W tej chwili jego średnica ma dwadzieścia pięć mil, ale rośnie z każdą chwilą, tym bardziej, że płyniemy z maksymalną prędkością. Musimy wynurzyć się do głębokości peryskopowej i posłużyć się GPS-em. GPS pozwalał ustalić położenie z dokładnością do kilku metrów, ale wynurzenie się do głębokości peryskopowej wymagało zwolnienia - przy tej prędkości można uszkodzić, a nawet urwać delikatny peryskop albo antenę radiową. Ponieważ jednak na tym akwenie nie występowały podwodne góry, ryzyko błędu nawigacyjnego nie było duże, a musieli się spieszyć, żeby spotkać się z Omegą - z Nowskojem - zanim wróci do Siewieromorska. - Nie możemy tego zrobić - powiedział Pacino. - Wynurzenie do głębokości peryskopowej oznaczałoby zwolnienie prawie do zera. Należałoby obrócić okręt dookoła, żeby się przekonać, czy na powierzchni nie ma żadnych jednostek, a potem płynąć z prędkością czterech węzłów, póki nie wykonałby pan odczytu. Stracilibyśmy czterdzieści minut. A potem radiowiec chciałby jeszcze złapać transmisję, kwatermistrz chciałby wyrzucić śmieci, a mechanik przedmuchać generatory pary. Przez ten czas przepłynęlibyśmy sto kilometrów. Nie ma mowy. Wynurzymy się za parę dni, zanim wpłyniemy pod lód. Do tej pory musimy jakoś sobie poradzić z narastającym błędem odczytu. Czy nie da się skorzystać z Systemu Wewnętrznej Nawigacji Okrętu? Christman przecząco potrząsnął głową. - Żeby wyregulować SWNO, także musielibyśmy skorzystać z odczytów satelitarnych. - Musi pan sobie jakoś poradzić. To jest pilna, ważna operacja. Musimy dalej płynąć na maksymalnej prędkości. Jeśli rozprujemy kadłub o szczyt podwodnej góry, wezmę to na siebie. Może pan to zapisać w dzienniku po kładowym. 97 Pacino odwrócił się od Christmana, ale wciąż czuł na sobie jego spojrzenie. W marynarce nie wybaczało się błędów w nawigacji. Jednak Pacino spieszył się na spotkanie, na które czekał ponad dwadzieścia lat. Gdy otwierał drzwi swojej kajuty, zadzwoniono z mostka. Pacino zawrócił, wszedł od tyłu na mostek i stanął obok platformy peryskopu. Kiedy Stokes go dostrzegł, odłożył słuchawkę telefonu na znajdującą się za peryskopami konsolę. - Panie kapitanie, radio mówi, że powinniśmy się wynurzyć. Odbierają na ELF-ie sygnały wywoławcze. Wygląda na to, że chodzi o nas. Proszę o pozwolenie na zwolnienie i wynurzenie się do głębokości peryskopowej. Pacino potrząsnął głową. - Nie, nie udzielam zezwolenia. Płyniemy dalej na maksymalnej. Pójdę do pomieszczenia radiowego i przyjrzę się tym sygnałom. Pacino poszedł głównym korytarzem w stronę rufy. Minął swoją kajutę i pomieszczenie sonarowe. Drzwi pomieszczenia radiowego miały zamek cyfrowy. Pacino wystukał odpowiednią kombinację cyfr i wszedł do środka. Pomiędzy dwiema wysokimi, metalowymi półkami pełnymi sprzętu stał tam niski taboret. Obok niego powarkiwała włączona drukarka. Radiowiec, podoficer Gerald, starszy od Pacina otyły mężczyzna, z ledwością poruszał się w tym ciasnym pomieszczeniu. Był dobrym fachowcem i awansowałby już wiele lat temu, gdyby nie to, że lubił pić i wdawać się w bójki w portowych knajpach. Gerald spojrzał w stronę drzwi: - Dzień dobry, sir. Właśnie odbieramy na ELF-ie sygnał wywoławczy. Mam już dwie litery, BRAWO i DELTA. Czekam na ostatnią. ELF - fale radiowe superniskich częstotliwości, jako jedyne mogły penetrować głębiny oceanu. Działo się to kosztem szybkości przekazu: odebranie jednej litery nadanej za ich pomocą mogło zająć kilka minut. Nadajniki z Annapolis zwykle używane były jedynie do wysłania sygnału wywoławczego okrętu, a samą wiadomość przesyłano przez satelity w wynurzeniu peryskopowym. - Jaki jest dzisiaj nasz sygnał wywoławczy? - BRAWO, DELTA, WHISKEY - powiedział Gerald. - Idzie trzecia litera. Drukarka wypluła rząd liter W, co w sygnale wywoławczym oznaczało słowo WHISKEY. - To do nas, sir. Ktoś musi bardzo chcieć nam coś powiedzieć. 98 12 Czwartek, 16 grudnia Obszar operacyjny przylądków Wirginii. Ocean Atlantycki Każdemu marynarzowi pływającemu wcześniej na okrętach klasy Pirania, mostek wewnętrzny USS „Allentown" wydawał się bardzo przestronny. Jego wnętrze było rozplanowane w przemyślany sposób, zupełnie inaczej niż na „Spadefishu", okręcie klasy Pirania, którym poprzednio dowodził kapitan Henry Duckett. Pośrodku mostka znajdowała się platforma peryskopu. Stanowisko nawigacyjne było tuż za nią, oficer dyżurny mógł więc kontrolować pozycję okrętu, nie schodząc z platformy. Panel szefa wachty znajdował się daleko po lewej stronie pomieszczenia, podobnie daleko po prawej stronie ciągnął się długi rząd konsoli prowadzenia ognia. Dla podwodniaka rozległa przestrzeń była jak haust świeżego powietrza. Wejście do pomieszczeń sonarowych i radiowych prowadziło wprost z pomieszczenia mostka, a nie, jak na okrętach klasy Pirania, z korytarza, co bardzo ułatwiało komunikację w krytycznych momentach. Z głośnika umieszczonego nad platformą peryskopu rozległ się charkotliwy głos dyżurnego oficera radiowego: - Mostek, tu radio, mamy transmisję ELF-a na antenie VLF... - Oficerze dyżurny, proszę przejąć mostek - powiedział Duckett, przechodząc do pomieszczenia radiowego. Wyszedł stamtąd po kilku minutach. - O co chodzi, sir? - Dostaliśmy rozkaz wynurzenia peryskopowego. Proszę to zrobić szybko, bez obracania okrętu. - Tak jest, sir. Ster, cała stop. Zanurzenie, głębokość szesnaście metrów, przechylenie dziesięć stopni w górę. Sonar, tu mostek, wynurzamy się do peryskopowej. Ster, jedna trzecia naprzód. Oficer dyżurny podniósł peryskop, a pokład „Allentown" przechylił się, kiedy okręt wynurzał się do głębokości peryskopowej. Młody porucznik obracał dookoła peryskopem, a Duckett podszedł do drugiego, dodatkowego peryskopu bojowego. W końcu radiowiec przyniósł wydrukowany tekst pilnej wiadomości. Serce zamarło Duckettowi w piersi. Sto dwadzieścia nuklearnych okrętów podwodnych kieruje się w stronę amerykańskiego wybrzeża? Matko przenajświętsza! Czytał dalej aż do paragrafu, który nakazywał skierować „Allentown" na północ, na pozycję określonąjako stanowisko numer jeden, tuż przy bazie marynarki wojennej w Siewieromorsku na rosyjskich wodach terytorialnych. Z pociskami rakietowymi gotowymi do odpalenia. 99 - Oficerze dyżurny! - zawołał Duckett. - Proszę zebrać oficerów na pilną odprawę. I proszę przynieść Plan Wojenny Głównodowodzącego Flotą Atlantycką. Oficer dyżurny szeroko otworzył oczy: - Plan Wojenny, sir? - Tak, poruczniku. Ma pan jakieś wątpliwości? - Nie, sir. Duckett pomyślał, że on sam ma wątpliwości wielkie jak cholera. Północny Atlantyk „Devilfish", zgodnie z rozkazami, kołysał się na falach w wynurzeniu peryskopowym. Pacino stał przy peryskopie numer dwa i obracał nim powoli. Widział tylko rozbijające się co chwila o peryskop olbrzymie, sztormowe fale. Sztorm był coraz silniejszy. Kiedy po raz pierwszy próbowali odebrać wiadomość, transmisja satelitarna została przerwana przez olbrzymią falę, która zalała sterczącą z wody antenę. Okręty podwodne mogły odbierać wiązki fal radiowych z satelity co kwadrans, licząc od pełnej godziny. To oznaczało, że teraz, kiedy transmisja została przerwana, musieli czekać w wynurzeniu peryskopowym całe piętnaście minut. Na dodatek przecież i wtedy następna duża fala znowu mogła zalać antenę. - Oficerze dyżurny, proszę ponaglić satelitę i sprowadzić przekaz na pokład - powiedział Pacino, nie odrywając oczu od peryskopu. - Sir - powiedział Stokes -jeśli wyślemy sygnał ponaglający do satelity, możemy zostać wykryci. Rosjanie mają odbiorniki kierunkowe i potrafią namierzyć nawet źródło pojedynczej wiązki fal. - Myśli pan, że do tej pory byliśmy bezpieczni? Przez półtora tysiąca kilometrów płynęliśmy na maksymalnej szybkości z rozgrzanymi do białości pompami chłodzenia reaktora. A teraz siedzimy tutaj z dwoma słupami telefonicznymi sterczącymi z morza. W każdej chwili jakiś satelita może nas namierzyć. Proszę ponaglić tego cholernego satelitę, ściągnąć wiadomość na pokład, żebyśmy wreszcie mogli zejść głębiej. - Tak jest, sir - bezbarwnym głosem powiedział Stokes. - Radio, tu mostek, proszę ponaglić satelitę. Stokes przekręcił znajdującą się na konsoli telefonicznej gałkę głośności odbiornika fal radarowych, żeby zagłuszyć transmisję okrętu. Kiedy fale radaru przeciwnika uderzały w peryskop, odbiornik wydawał głuszące, elektroniczne, piskliwe dźwięki. Odbiornik był także w stanie na niektórych częstotliwościach wykryć transmisję z anteny wielozakresowej. 100 Urządzenia hydrauliczne szczęknęły głucho i zaczęły opuszczać antenę wielozakresową. W głośniku odezwał się głos radiowca: - Mostek, tu radio. Przekaz na pokładzie, właśnie się drukuje. Opuszczam antenę. - Schodzimy głębiej - natychmiast rozkazał Pacino. - Zanurzenie! - zawołał Stokes. - Głębokość sto siedemdziesiąt pięć metrów, kąt nachylenia pokładu trzydzieści stopni. Następna wielka fala zalała peryskop i Pacino przez chwilę oglądał fale od dołu. W końcu fale oddaliły się i w peryskopie zapadła niczym niezmącona ciemność. - Peryskop w dół! - zawołał Pacino, obracając pierścień kontroli hydraulicznej. - Opuszczam peryskop numer dwa. Moduł optyczny peryskopu zniknął w studni, opuszczając się dziewięć metrów niżej. Kadłub okrętu postękiwał i trzeszczał. Pacino obserwował głębokościomierz. Kiedy wskazywał sto siedemdziesiąt pięć metrów, okręt przyspieszył do trzydziestu czterech węzłów i jego pokład zaczął wibrować. Pacino podszedł do stołu nawigacyjnego, żeby zobaczyć odczyt GPS-u z satelity. Kiedy studiował mapę, marząc o tym, żeby jak najszybciej znaleźć się pod lodem, podszedł do niego radiowiec Gerald i wręczył mu kartkę w plastikowej okładce. - To pilna wiadomość, sir. Ściśle tajna. Pacino pokwitował odbiór, otworzył okładkę i zaczął czytać wiadomość, która była na tyle pilna, że „Devilfish" musiał wynurzyć się na powierzchnię, żeby ją odebrać. PILNE 15035ZGRU PILNE PILNE PILNE PILNE PILNE PILNE PILNE PILNE PILNE PILNE OD - DOWSIŁPODWFLOTATL NORFOLK WA DO - USS „DEVILFISH" SSN-666 DOT - PRZEDEFINIOWANIA CELU MISJI REF - DOWSIŁPODWFLOTATL ROZKOP 54-0964 NAD 14 GRU « KL/ŚCIŚLE TAJNE - BŁYSKAWICA 1. WYWIAD DONIÓSŁ, ŻE WYKRYTO WYPŁYNIĘCIE WSZYSTKICH OKRĘTÓW PODWODNYCH SZYBKIEGO REAGOWANIA FLOTY PÓŁNOCNEJ Z BAZ NA PÓŁNOCNYM WYBRZEŻU ROSJI. PONAD STO OKRĘTÓW PODWODNYCH PRZEPŁYNĘŁO MORZE BARENTSA I PŁYNIE DALEJ Z DUŻĄ PRĘDKOŚCIĄ. 101 ANALIZA WEKTORÓW KIERUNKOWYCH WSKAZUJE, ŻE ICH PRAWDOPODOBNYM CELEM JEST WSCHODNIE WYBRZEŻE USA. JEDNOSTKA PIERWSZA KLASY OMEGA MOŻE MIEĆ ZWIĄZEK Z TYM PRZEGRUPOWANIEM. NA RAZIE ANALIZY NIE POTWIERDZAJĄ TEGO ZWIĄZKU. 2. JEDNOSTKA PIERWSZA KLASY OMEGA WYKRYTA. STAŁA POZYCJA NA WSPÓŁRZĘDNYCH ALFA DWA JEDEN DZIESIĄTYCH DWA KROPKA PIĘĆ TRZY DZIESIĄTYCH KROPKA SZEŚĆ, MAPA Z-PODW-JED. 3. JEDNOSTKA WYNURZONA W POŁYNII Z JEDNĄ ANTENĄ W GÓRZE. NIE WYKRYTO ŻADNYCH TRANSMISJI RADIOWYCH. PRAWDOPODOBNIE JEDNOSTKA TYLKO NASŁUCHUJE I JESZCZE NIE NADAJE. 4. ROZKAZY DLA „DEVILFISHA" PRZEDEFINIOWANE. OKREŚLIĆ EWENTUALNE WROGIE INTENCJE OKRĘTU PODWODNEGO OMEGA I ZBADAĆ JEGO ZWIĄZEK Z FLOTĄ OKRĘTÓW PODWODNYCH ZMIERZAJĄCYCH W STRONĘ WYBRZEŻA USA. POPRZEDNIE ZASADY PROWADZENIA AKCJI NIE OBOWIĄZUJĄ. „DEVILFISH" MA ROZKAZ SPRAWDZIĆ OKRĘT OMEGA WSZELKIMI SPOSOBAMI OPRÓCZ NATYCHMIASTOWEGO UŻYCIA BRONI. DOWÓDCA „DEVILFISHA" MA WOLNĄ, POWTARZAM: WOLNĄ RĘKĘ, W WYBORZE ŚRODKÓW PROWADZĄCYCH DO WYKONANIA TEGO ZADANIA. 5. KOLEJNE DANE I ROZKAZY BĘDĄ PRZESYŁANE TĄ SAMĄ DROGĄ. 6. POWODZENIA I UDANEGO POLOWANIA, MIKEY. 7. NAD. ADM. R. DONCHEZ. Po raz pierwszy od dawna Pacino uśmiechnął się. Właśnie dostał odpowiedź na pytanie, jak przekonać załogę do tego, by traktowała Omegę jak wroga. Wyprowadzenie z portu całej floty okrętów podwodnych, którego nie przewidziały służby wywiadowcze, to doskonałe uzasadnienie dla jego konfrontacji z Omegą. - Oficer dyżurny! - zawołał Pacino - Zmienić kurs na zero cztery pięć. Pierwszy oficer i nawigator na mostek. Wątpliwości kłębiły się w głowie Pacina. Czy takie manewry floty to coś naprawdę poważnego? I dlaczego Nowskoj wynurzył się? Mógłby zbli- 102 żyć się do Omegi, kiedy była wynurzona w połynii, zejść pod nią i wykonać pionowe wynurzanie... z tym, że zamiast przebić się przez lód, uderzyłby w rosyjski okręt. Jeśliby Omega miała wyłączone silniki, to zanurzenie zajęłoby jej godzinę. Z drugiej strony, jeśli Omega była cicha nawet w otwartym oceanie, to tutaj, z wyłączonymi silnikami, musi być cichsza od samego lodu. A więc mógłby nigdy jej nie znaleźć. Na dodatek dwukadłubowy okręt tej wielkości może znieść bez szwanku diabelnie silne uderzenie. Być może potrzebne będzie tak silne uderzenie, które zniszczy „Devilfisha"... Czy „Devilfish" w ogóle miał szansę przetrwać tę misję? Na mostek weszli Rapier i Christman. Pacino dał im do przeczytania dopiero co otrzymaną wiadomość. - Musimy znaleźć tego drania, szefie - powiedział Rapier. - I rozwalić go - powiedział Christman. - Nie zapominajcie, panowie - powiedział Pacino - że nie mamy prawa użycia broni. Możemy strzelać tylko wtedy, jeśli on wystrzeli pierwszy. Rapier przecząco pokręcił głową: - Dowództwo przekazało, że dotychczasowe zasady prowadzenia akcji już nie obowiązują. Wcale nie musimy czekać... - Możemy stosować wszelkie metody oprócz bezpośredniego użycia broni. I mamy wolną rękę w wyborze środków. Zrobimy tak... 13 Czwartek, 16 grudnia Skrzydło Ministerstwa Obrony, sala przesłuchań numer cztery Kreml, Moskwa Pułkownik Iwan Drecki przeglądał swoje notatki. Za parę minut miało rozpocząć się przesłuchanie poświęcone nagłemu rozwinięciu szyków Sił Podwodnych Floty Północnej na Atlantyku. Należało znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego flota wypłynęła bez pozwolenia Moskwy; miano tu ustosunkować się do tego faktu i zdecydować, jakie kroki podjąć w tej sprawie. Na tylnej, wysokiej na cztery metry ścianie pomieszczenia widać było kontur sierpa i młota; po zdjęciu dawnego godła Związku Radzieckiego jego kształt odcinał się śnieżną bielą na tle brudnej ściany. Drecki pomyślał o Nowskoju, przekonanym, że Związek Radziecki upadł w wyniku knowań agentów amerykańskich. Nowskoj miał rację, przeciwstawiając się potędze militarnej USA, ale co do reszty... To nie McDonaWs na Placu 103 Czerwonym zagrażał Rosji, największym problemem był jej ekonomiczny upadek. Bez eksportu ropy naftowej Rosja stawała się ubogim, rolniczym krajem. Co prawda zgodził się na plan Nowskoja, ale zrobił to pod przymusem, pod groźbą szantażu. Teraz obecność admirała na morzu jeszcze dodawała powagi całej sytuacji. Wobec jego daru wymowy, w obliczu jego silnej osobowości niełatwo było mieć inną opinię. Z dystansu, w chłodnym świetle logiki, plan wydawał się ryzykowny, ryzykowny aż do granic wywołania konfliktu nuklearnego. Lepiej byłoby prowadzić rokowania, kontrolować uzbrojenie i krok za krokiem redukować arsenały. Członkowie komisji jeden po drugim wchodzili do sali przesłuchań, a Drecki wciąż walczył z wątpliwościami. Ameryka nadal była ich głównym przeciwnikiem. Nie wątpił w to, niezależnie od aktualnej sytuacji. Był przecież żołnierzem. Ameryka wciąż dysponowała bronią atomową, nie mówiąc o całej reszcie jej potężnej machiny obronnej; o wartych miliard dolarów za sztukę myśliwcach Stealth, o okrętach podwodnych za dwa miliardy dolarów, o pociskach rakietowych za milion dolarów każdy, o grubych miliardach dolarów wydanych na „Gwiezdne Wojny". Owszem, Nowskoj podejmował wielkie ryzyko, ale może jednak miał rację? Członkowie komisji zajęli miejsca za stojącym na podwyższeniu stołem w kształcie podkowy. Naprzeciw nich, przy innym stole, siedział Drecki. Byli już wszyscy oprócz prezydenta, który miał się trochę spóźnić. Drecki odłożył notatki i rozejrzał się po członkach komisji. Jako pierwszy od lewej strony siedział generał Anton Waschod, głównodowodzący Strategicznych Sił Rakietowych, służby, która dawniej miała pod swoją pieczą liczne radzieckie wyrzutnie pocisków balistycznych. Teraz, w czasach, kiedy rozbrojenie galopowało równie szybko, jak dawniej wyścig zbrojeń, kiedy wciąż podpisywano nowe traktaty, Waschod stracił pracę. Był jednym z młodszych generałów, ledwo przekroczył pięćdziesiątkę. W czasach, kiedy jego pociski wymierzone były we wszystkie większe amerykańskie miasta, znany był ze swoich radykalnych, antyamerykańskich poglądów. Po lewej stronie generała Waschoda siedział generał Dimitrij Palin, szef zajmującego się wywiadem zewnętrznym Pierwszego Departamentu KGB. Jako szef Dreckiego zainteresowany był tym, żeby przesłuchanie dla niego wypadło pomyślnie. Po lewej stronie Palina siedział cywilny szef KGB, Wiktor Maksimów, zmęczony, stary człowiek, bez żadnych oporów spełniający życzenia Palina i wysoko postawionych urzędników państwowych. Maksimów nie miał kręgosłupa i właśnie dlatego prezydent obsadził go na tym stanowisku. Maksimów zawsze robił to, co mu się rozkazało, szedł w tę stronę, w którą wiał wiatr - i tak być powinno. 104 Pośrodku stołu w kształcie podkowy było puste miejsce przeznaczone dla prezydenta. Bez niego przesłuchanie nie mogło się rozpocząć. Z drugiej strony pustego krzesła siedział minister obrony Andriej Fasimow. Równie konserwatywny jak Waschod, w głębi ducha nigdy nie zgodził się na kapitalizm ani na negocjacje z Amerykanami. Kiedy te dinozaury wreszcie wyginą? Na lewo od Fasimowa siedział minister spraw zagranicznych Anatolij Kirów. Kirów spędził dużo czasu w służbie dyplomatycznej w siedzibie głównej ONZ i niektórzy mówili, że uległ amerykanizacji; dowodem na to miałaby być ilość zjadanych przez niego hamburgerów i hotdogów. Kirów na pewno będzie przeciwny akcji Nowskoja i niepotrzebnemu niepokojeniu Amerykanów. Na ostatnim krześle po prawej stronie stołu siedział admirał Michaił Barisow, głównodowodzący Flotą Pacyfiku, odpowiednik Nowskoja we Władywostoku. Barisow i Nowskoj różnili się od siebie diametralnie. Barisow był człowiekiem oczytanym, miłośnikiem baletu, pasjonował się historią i filozofią. Barisow poznał także trochę lepiej ich głównego przeciwnika, spędziwszy ponad miesiąc w college'u marynarki wojennej USA w Newport. W tym momencie do środka wszedł prezydent Michaił Sergiejewicz Julenski. Drecki nigdy nie mógł do końca rozgryźć prezydenta; Julenski w jednej chwili potrafił być łagodny i wyrozumiały, a w następnej wpadał w furię. Cóż, był jednym z tej nowej generacji demokratycznych polityków. Julenski zarządził otwarcie przesłuchania i Drecki zwrócił się do siedzących za stołem mężczyzn. - Panie prezydencie, panowie. Nazywam się pułkownik Iwan Drecki i na wniosek generała Palina i dyrektora Maksimowa mam panom przedstawić bieżącą sytuację. Pracuję w Pierwszym Departamencie, jestem specjalistą od wywiadu na temat broni jądrowej, zajmuję się także oszacowywaniem zagranicznych akcji wywiadowczych. Mam do odczytania oświadczenie dotyczące rozwinięcia szyku okrętów podwodnych Floty Północnej, potem postaram się odpowiedzieć na wszystkie panów pytania. - Proszę kontynuować, pułkowniku Drecki - powiedział Julenski. Cały jego sposób bycia sprawiał wrażenie, jakby wciąż walczył o głosy wyborców. - W ostatni wtorek z baz na północnym wybrzeżu wypłynęło sto dwadzieścia okrętów podwodnych Floty Północnej. Przygotowywały się do tych szczególnych ćwiczeń przez ostatnich kilka miesięcy i na rozkaz swojego dowódcy, admirała Aleksego Nowskoja, razem rozpoczęły ćwiczenia. Ćwiczenia te będą składać się z kilku faz. Pierwsza faza została zakończona. Jej zadaniem było przekonać się, jak szybko można skutecznie wyprawić całą flotę w morze... 105 Drecki czuł na sobie uważne, lekko kpiące spojrzenie admirała Barisowa. Najwyraźniej nie był do całej tej sprawy przychylnie nastawiony i pewnie tylko dlatego przyleciał z Władywostoku. - .. .zachowując to jednocześnie w tajemnicy. Drugim elementem tych ćwiczeń jest wypłynięcie floty na północny Atlantyk i dotarcie w rekordowo krótkim czasie do wschodnich wybrzeży Stanów Zjednoczonych... W pomieszczeniu rozległ się gwar podnieconych głosów. - Chcę położyć szczególny nacisk na fakt, że są to tylko ćwiczenia. Flota podwodna bada możliwość szybkiego rozwinięcia szyku. Jak powiedział admirał Nowskoj -jeśli jednostka bojowa nie ćwiczy regularnie swojej skuteczności, to ta skuteczność zanika. Po kilku dniach spędzonych przy amerykańskim wybrzeżu nasze okręty wycofają się stamtąd i wrócą do swoich baz. To będzie trzecia faza ćwiczeń. Ocenimy zdolność okrętów podwodnych do wykonania zadania od początku do końca. Nasze atomowe okręty podwodne jeszcze nigdy nie sprawdziły się w warunkach bojowych - to coś zupełnie innego niż na przykład artyleria, która ma za sobą kilkusetletnie doświadczenie. Atomowe okręty podwodne to wciąż jeszcze stosunkowo nowy rodzaj broni, nigdy dotąd nie brały udziału w prawdziwej walce. Musimy się nauczyć dobrze tą bronią posługiwać, jeśli ma służyć obronie naszej niedawno ukonstytuowanej federacji. Ćwiczenia admirała Nowskoja pozwolą lepiej poznać tajniki posługiwania się tą bronią. - Pułkowniku - odezwał się prezydent - dlaczego to pan, funkcjonariusz Pierwszego Departamentu KGB, mówi nam o tym wszystkim? Gdzie jest admirał Nowskoj? Gdzie są jego bezpośredni podwładni? Drecki musiał odpowiedzieć na to pytanie, chociaż nie przygotował żadnej przekonującej odpowiedzi. - Panie prezydencie, generał Palin i dyrektor Maksimów na prośbę admirała Nowskoja zgodzili się nadzorować te ćwiczenia i dokonać ich oceny. Pierwszy Departament dostał polecenie, żeby traktować Flotę Północną jak flotę jakiegoś innego kraju... - Faktycznie tak właśnie jest - wtrącił admirał Barisow. Najwyraźniej współpraca między obiema flotami nie układała się najlepiej. - .. .i przekonać się, czy uda nam się wykryć przygotowania do wypłynięcia całej floty z wyprzedzeniem, kiedy okręty będą przechodzić remonty i pobierać zaopatrzenie. - I jakie były tego rezultaty, pułkowniku? - zapytał Palin tonem doświadczonego adwokata. - Nie wykryliśmy żadnej odbiegającej od normy aktywności. Ani za pomocą satelitów, ani drogą podsłuchu radiowego i telefonicznego, ani przez śledzenie stoczni, a nawet poszczególnych członków załóg floty. Pod żadnym względem nie zauważyliśmy nic niezwykłego. 106 - Nowskoj kazał wam, żebyście na to wszystko przymknęli oczy - powiedział admirał Barisow. - Staram się być bezstronny. Niestety, nie wykryliśmy aktywności admirała Nowskoja. To nasza porażka, ale zwycięstwo całego naszego kraju. Głos zabrał prezydent Julenski, cała jego jowialność zniknęła. - Pułkowniku, dlaczego te okręty podwodne zostały wysłane do brzegów Ameryki bez mojej wiedzy i zgody? Dlaczego straszymy Amerykanów? Przecież nie wiemy, co zrobią, kiedy zobaczą u swoich brzegów naszą flotę. - Panie prezydencie, jeśli nasze okręty dotrą do ich wybrzeża i nie zostaną wykryte, udowodnimy tym samym, że nasza flota może tego dokonać i że przeprowadzone przez admirała Nowskoja symulacje i przedsięwzięte przygotowania nie poszły na marne. Jeśli natomiast nasze okręty napotkają tam nawodną i podwodną linię obrony, wtedy nauczymy się czegoś jeszcze cenniejszego na wypadek, gdybyśmy musieli kiedyś podjąć takie działanie całkiem serio... To bardzo pomysłowy eksperyment... - Pułkowniku Drecki - powiedział Julenski - czy nie powinniśmy wyświadczyć Amerykanom grzeczności, zadzwonić do nich i powiedzieć im, że nasze zabawki pływają na ich wodach terytorialnych? Drecki aż się spocił. Nie można było dopuścić do tego, żeby Kreml powiadomił o całej sprawie Biały Dom - to zakłóciłoby przepływ informacji kontrolowany na najwyższym szczeblu amerykańskich władz przez Haka. W całym planie agent Hak był najsłabszym, a jednocześnie bardzo istotnym elementem. - Myślę, że nie należy tego robić, panie prezydencie - powiedział Drecki, czując się bardzo niepewnie. - Głównym zamysłem tych ćwiczeń, tego eksperymentu, jest przekonanie się, czy niezaalarmowana Ameryka dowie się o nadpłynięciu naszych okrętów. Jeśli nie, udowodnimy sprawność naszej floty. Jeśli będą się nas spodziewać, rozpoznamy nasze błędy, które trzeba będzie w przyszłości naprawić... - To bardzo ryzykowna gra, pułkowniku. Panie Fasimow - Julenski zwrócił się do ministra obrony - taka sytuacja nie może się powtórzyć bez mego rozkazu. Nie możemy prowadzić wiarygodnej polityki zagranicznej, jeśli nasi dowódcy bawią się swoimi zabawkami za naszymi plecami. I kuszą los. Chcę się dziś wieczór widzieć z admirałem Nowskojem. Proszę go do mnie przysłać, pan niech też przyjdzie. Zapewniam, że będziemy mieli o czym porozmawiać. - Panie prezydencie - powiedział Drecki - admirała Nowskoja nie ma w kraju. - A gdzie jest? - Na pokładzie nowego okrętu podwodnego, który popłynął w próbny rejs pod polarną pokrywę lodową. Powinien wrócić tuż przed powrotem okrętów swojej floty. - Dlaczego popłynął na okręcie podwodnym pod polarną pokrywę lodową? Jak może stamtąd nadzorować ćwiczenia? 107 Drecki przełknął ślinę. Jeśli powiedziałby, że Nowskoj wynurzył się na powierzchnię i używa anteny „Kaliningradu", wyglądałoby na to, że kieruje wszystkim z flagowego okrętu. Ale jeśli skłamałby i powiedział, że Nowskoj nie może otrzymywać wiadomości przez radio, admirał Barisow wiedziałby, że to kłamstwo. Potrzebna była odrobina prawdy. - Jak już wspomniałem, panie prezydencie - powiedział - admirał Nowskoj uważa, że najbardziej obiektywne będą instytucje wywiadowcze, niezwiązane z nim w żaden sposób, opinie osób bezstronnych. Dlatego nie zaangażował w to przedsięwzięcie służb wywiadowczych marynarki. Admirał chce usłyszeć całą prawdę, a nie jej lukrowaną wersję przygotowaną przez podwładnych. Zależy mu na wykryciu wszystkich możliwych usterek i niedociągnięć w jego flocie. Dlatego usunął się na bok i popłynął w ten próbny rejs pod polarną pokrywę lodową. Chce znaleźć ujemne strony całego przedsięwzięcia i KGB pomoże mu w tym. - Bardzo dobrze, pułkowniku - powiedział Julenski. Drecki stłumił westchnienie ulgi. Prezydent chyba kupił tę historię, a wraz z nim cała reszta. Julenski wstał i bez pożegnania wyszedł w pośpiechu. Przesłuchanie dobiegło końca. Kiedy członkowie komisji wychodzili, Drecki poczuł powracającą pewność siebie. Dobry nastrój zakłócił mu widok zbliżającego się admirała Michaiła Barisowa. Barisow, głównodowodzący Floty Pacyfiku, był młody jak na stanowisko, które zajmował. Miał jednak twarz pooraną głębokimi zmarszczkami i zupełnie siwe włosy. Spędził całą młodość służąc na okrętach podwodnych. Wyższą Szkołę Marynarki Wojennej na wydziale nawigacji podwodnej ukończył w roku, w którym Jurij Gagarin jako pierwszy człowiek poleciał w kosmos. Dwudziestoletnią służbę na okrętach podwodnych skończył jako kapitan „Wołgogradu". Potem zaczął służbę na powierzchni; dowodził niszczycielem, krążownikiem i lotniskowcem. Potem przez parę nudnych lat pracował w Ministerstwie Obrony, głównie tocząc boje z biurokratami, aż w końcu admirał Goryszkow przyznał mu dowództwo Floty Pacyfiku. Barisow spojrzał w oczy szczurowatego oficera KGB, zastanawiając się, dlaczego ta kanalia kryje Nowskoja. - Drecki, o co tak naprawdę chodzi? Drecki udawał zmieszanego. Barisow zaczął zadawać dociekliwe pytania jak prokurator na rozprawie. Drecki próbował spokojnie na nie odpowiadać, cały czas myśląc o tym, że przydałoby się coś zrobić z Barisowem. Może w drodze powrotnej do Władywostoku wydarzy się lotnicza katastrofa? 108 Rosyjski okręt podwodny „Kaliningrad". powierzchnia połynii Morze Arktyczne Admirał Nowskoj usłyszał pukanie i podniósł wzrok znad dopiero co otrzymanej wiadomości oznaczonej klauzulą DO RĄK WŁASNYCH DOWÓDCY FLOTY. Szybko schował wiadomość i mapę planu ataku, a potem otworzył drzwi kapitanowi Własence. Odwrócił się do niego tyłem i wrócił do biurka. Własenko usiadł naprzeciw niego. - Słucham, kapitanie? - Panie admirale, stoimy tutaj w wynurzeniu już cztery dni. Czy nie powinniśmy wrócić do programu rejsu próbnego? Nowskoj przez dłuższą chwilę wpatrywał się we Własenkę. - Program rejsu próbnego zszedł na dalszy plan. Pojawiło się coś nowego, bardzo pilnego. Chodzi o sprawy całej floty. Możemy tu pozostać jeszcze nawet przez tydzień. Własenko poczuł wzbierający gniew. - Więc powinniśmy wyłączyć turbiny, panie admirale. Nie ma sensu siedzieć tu tak długo z pracującymi silnikami... - Nie. Musimy mieć w każdej chwili możliwość manewru. Nie wiadomo, kiedy lód zacznie się przesuwać, grożąc zmiażdżeniem nas. Musimy mieć w razie czego możliwość ucieczki. Własenko wahał się. Nie mógł jednak powiedzieć Nowskojowi, że zna jego plany. Wtedy po prostu zostałby gdzieś zamknięty. Zamknięty w areszcie na własnym okręcie! Musiał przyjąć inną taktykę. Może uszkodzić u podstawy wielozakresową antenę, kiedy będzie wysunięta, i w ten sposób uniemożliwić transmisję? Wystarczyłoby zerwać parę połączeń, zniszczyć układy scalone i schować dobrze części zapasowe. Jednak stojący za konsolą łączności Nowskoj prawdopodobnie wykryłby sabotaż, zanim udałoby mu się dokonać nieodwracalnych zniszczeń. Jak więc uniemożliwić admirałowi przesłanie wiadomości do floty? Własenko był przekonany, że żaden z okrętów nie odpali pocisków, dopóki Nowskoj nie prześle kodu ataku. W przeciwnym wypadku dlaczego tak długo czekaliby w wynurzeniu? „Kaliningrad" pełnił teraz funkcję okrętu flagowego. Oznaczało to, że atakowi rakietowemu można zapobiec jedynie... usuwając Nowskoja. Jeśli zajdzie taka potrzeba, trzeba będzie go zabić. Własenko wstał, odwrócił się i wyszedł. Nowskoj wrócił do przesłanej przez Dreckiego wiadomości. 1. KREML JEST PODEJRZLIWY. 109 2. DZISIAJ ODPOWIADAŁEM NA PYTANIA KOMISJI D/S OBRONY NA KREMLU, W SKŁAD KOMISJI WCHODZIŁ TAKŻE DOWÓDCA FLOTY PACYFIKU MICHAIŁ BARISOW. 3. NA RAZIE WSZYSCY OPRÓCZ BARISOWA SĄ PRZEKONANI, ŻE PROWADZI PAN ĆWICZENIA. CZAS NAGLI. RADZĘ SZYBKO ZAKOŃCZYĆ OPERACJĘ. 4. BARISOW JEST BARDZO ZAINTERESOWANY WYPROWADZANIEM FLOTY. ZADAWAŁ PYTANIA, CHCIAŁ SZCZEGÓŁOWYCH OBJAŚNIEŃ. WSPOMNIAŁ O TYM, ŻE SAM CHĘTNIE BY SIĘ PRZEKONAŁ, JAK SZYBKO MOŻE WYSŁAĆ SWOJE OKRĘTY W MORZE. POWIEDZIAŁEM MU, ŻE KOSZTOWAŁO TO MNÓSTWO PIENIĘDZY I MIESIĄCE PRZYGOTOWAŃ. MOŻE GO TO ZNIECHĘCIŁO, A MOŻE NABRAŁ JESZCZE WIĘKSZYCH PODEJRZEŃ CO DO PAŃSKICH MOTYWÓW DZIAŁANIA. NIC NIE POWIEDZIAŁ. 5. BARISOW ZOSTAJE W MOSKWIE. TYMCZASEM W KWATERZE GŁÓWNEJ FLOTY PACYFIKU WE WŁADYWOSTOKU WRZE. BARISOW MOŻE COŚ PLANOWAĆ. NASTĘPNY POWÓD DO ZAMKNIĘCIA OPERACJI. 6. DANE WYWIADU - OKRĘTY PODWODNE FLOTY ATLANTYCKIEJ USA WYPŁYNĘŁY NA ZACHODNI ATLANTYK. PONAD 60 JEDNOSTEK. JEŚLI ZDOŁAJĄ WYŚLEDZIĆ NASZE OKRĘTY, SUGERUJĘ PONOWNE PRZEMYŚLENIE OPERACJI. MOGĄ BYĆ UZBROJONE W POCISKI RAKIETOWE JAVELIN. PROWOKACJA MOGŁABY MIEĆ GROŹNE KONSEKWENCJE. 7. KOLEJNE DANE WYWIADU - AMERYKAŃSKI OKRĘT PODWODNY KLASY PIRANIA ZNAJDUJE SIĘ W DRODZE NA PÓŁNOCNY ATLANTYK, BYĆ MOŻE POD POKRYWĘ LODOWĄ. 8. KOMISJA ONZ PRZYGLĄDAŁA SIĘ DZISIAJ ZNISZCZENIU 120 POCISKÓW RAKIETOWYCH SSN-X-27. ŚWIAT UWAŻA, ŻE NIE MAMY JUŻ ŻADNYCH. 9. ZGODNIE Z ROZKAZAMI HAK PRÓBUJE PRZEKONAĆ WŁADZE USA, ŻE DZIAŁANIA FLOTY PÓŁNOCNEJ TO ZWYKŁE ĆWICZENIA. 10. OCZEKUJĘ SZYBKIEGO ZAKOŃCZENIA TEJ OPERACJI. POWODZENIA. 110 Nowskoj jeszcze raz przeczytał wiadomość, a potem włożył ją do niszczarki Własenki. Zajrzał do kalendarza. Jego okręty powinny dotrzeć do wybrzeży USA za dwa dni - około osiemnastego grudnia. Agent Hak, generał Tyler, powinien powstrzymać siły podwodne USA od ataku na tyle długo, żeby jego okręty mogły zająć pozycje. 14 Sobota, 18 grudnia Północny Atlantyk Na ekranie pokazującym obraz z peryskopu widać było ciemną powierzchnię oceanu, krawędź lodu daleko w przodzie i blade, niedające ciepła słońce arktycznego poranka. Rejon ten, oświetlany przez większą część roku światłem wędrującego nisko nad horyzontem słońca, stanowił granicę otwartych wód oceanu i polarnej pokrywy lodowej; niebezpieczną granicę pełną wędrujących gór lodowych i dryfującego lodu. Okręty podwodne rzadko dokonywały tutaj wynurzenia do głębokości peryskopowej. Ryzyko kolizji było zbyt duże, kadłub okrętu mógł zostać zmiażdżony przez którąś z dryfujących gór lodowych. Jednak Pacino wynurzył okręt i przez dwadzieścia minut patrzył przez peryskop, wykonując nim powolne obroty. To, co zobaczył na horyzoncie, wyglądało jak pokryta śniegiem pofałdowana ziemia. Zimna, pustynna, opuszczona. Bez śladu życia, jakiegokolwiek ruchu. Tylko słońce, morze i lód. I czyste powietrze, nieprzepuszczone przez filtry z węgla drzewnego, niepozbawione dwutlenku węgla przez ułożone warstwami aminy, nieprzepuszczone przez spalacze tlenku węgla, nienaelektryzowane przez urządzenia radiolokacyjne. To nie było suche, smakujące miedzią, sztuczne powietrze wytworzone przez „bomby", generator tlenu, który rozkładał wodę na wodór i tlen, po czym zatrzymywał tlen, a wodór odrzucał. Mieszanina tych gazów była tak groźna, że mogłaby rozerwać kadłub okrętu na pół - stąd nazwa urządzenia. Rozmyślania Pacina przerwał niepewny głos Christmana. - Kapitanie, sonar wskazuje, że od granicy płaszczyzny lodowej dzieli nas około mili. Oficer dyżurny, komandor-porucznik Christman, stał przy wyposażonej w joystick i ustawiony pionowo ekran konsoli sonaru podlodowego. Na górnym panelu znajdowała się nawinięta na rolki taśma, na której w formie wykresu zaznaczana była grubość znajdującej się aktualnie nad nimi pokrywy 111 lodowej. Ekran na środkowym panelu wyglądał prawie tak samo, jak ekran radaru. Ukazywał obraz uzyskany dzięki umieszczonemu na przedniej części płetwy statecznika hydrofonowi, który wydawał cichy dźwięk, podobny trochę do dźwięku syreny policyjnego radiowozu. Przedstawiony w formie wykresu graficznego, przypominał szereg rekinich zębów. Dzięki możliwości zmiany częstotliwości transmisji, urządzenie to mogło jednocześnie transmitować sygnał dźwiękowy i odbierać jego odbicia, podając aktualną odległość i namiary znajdującego się przed nimi lodu. Pacinowi nagle przyszło do głowy, że może po raz ostatni widzi powierzchnię morza, niebo i słońce. Takie myśli ma wielu pływających na okrętach podwodnych marynarzy. Złożył uchwyty peryskopu i przekręcił pierścień kontroli hydraulicznej. Kiedy moduł optyczny peryskopu chował się w swojej studni, Pacino poczuł dojmujący chłód bijący od zsuwającego się z góry stalowego słupa. - Zanurzamy się - powiedział, nie patrząc na Christmana, i przeszedł na przód platformy peryskopu, żeby spojrzeć na konsolę odczytów sonaru. Ekran konsoli miał czerwony kolor, żeby nie razić przywykłych do ciemności oczu. Oś poziomu wykresu wskazywała współrzędne geograficzne, a oś pionowa obrazowała czas - teraźniejszość była u góry, a starsze dane poniżej. Wszystkie dane sonaru opadały w dół ekranu w postaci czerwonej kaskady. Odległy kontakt mógł ukazać się na ekranie w formie poziomego śladu, ponieważ jego współrzędne były w miarę stałe. Bliski kontakt zatracał jednolity kształt, ponieważ jego współrzędne wciąż się zmieniały. Jeszcze przed chwilą nie było widać żadnego kontaktu. Nagle u góry wykresu pojawił się pochyły kształt o dużej zmienności - bliski kontakt. Pacino sięgnął po mikrofon. - Sonar, tu kapitan, określić kontakt na zero cztery zero. - Mostek, tu sonar. Kontakt na aktualnych współrzędnych zero sześć dwa jest pochodzenia zwierzęcego. Pacino skrzywił się. Wieloryb albo ławica ryb. - Sonar, tu kapitan, proszę ustawić wąski zakres na współrzędne śladu i zintegrować dane na wąskozakresowej częstotliwości. - Mostek, tu sonar, zrozumiałem. Pacino nacisnął znajdujący się pod ekranem guzik selektora. Wodospady zniknęły, ustępując miejsca sześciu wykresom; każdy z nich na osi pionowej obrazował natężenie dźwięku, natomiast na osi poziomej jego częstotliwość. Korzystając z holowanego za okrętem sonaru szeregowego, procesory wąskiego zakresu nasłuchiwały dźwięków o częstotliwościach, jakie emitowały rosyjskie okręty podwodne różnych typów. Szukały na przykład rezonansu generatorów turbin, dźwięku o częstotliwości trzystu herców charakterystycznym dla rosyjskich okrętów podwodnych. 112 Zbieranie i porządkowanie danych zajęło około pięciu minut. Aby się upewnić, że zebrane dźwięki nie były przypadkowe, system sonarowy integrował dane dźwiękowe ze stosunkowo długiego odcinka czasu, podobnie jak aparat fotograficzny wykonujący zdjęcie nocne z długim czasem naświetlania. Przez długie pięć minut Pacino wpatrywał się w wykres dźwięków. Był całkiem płaski. Żadnego dźwięku o częstotliwości zbliżonej do trzystu herców. Pacino potrząsnął głową, wycisnął guzik selektora i na ekranie znowu pojawił się czerwony wodospad szerokiego zakresu. - Sonar, tu kapitan, proszę wrócić do nasłuchu ogólnego. Kontakt z całą pewnością był pochodzenia biologicznego. - Mostek, tu sonar, zrozumiałem. Wykres dźwięków krótkotrwałych zaczął wypełniać się śladami - sonar odbierał głównie odgłosy przesuwających się lodowych płaszczyzn; były na tyle głośne, że wkrótce mogłyby zostać odebrane przez ludzi. Pacino przeszedł wąskim przejściem między znajdującą się po lewej stronie platformy peryskopu konsolą a znajdującym się z tyłu stanowiskiem łączności i przecisnął się obok konsoli radaru, wyłączonej i zupełnie bezużytecznej w czasie zanurzenia. Po drugiej stronie radaru znajdował się sonar podlodowy. Pacino spojrzał na jego ekran. Pierwsza z podwodnych gór lodowych była już daleko za ich rufą, przed nimi widać było parę następnych, które jak stalaktyty zwieszały się z lodowego sklepienia nad nimi. Na razie nie były jeszcze zbyt duże, ale już niedługo sięgną na tyle głęboko, że w razie błędu nawigacyjnego można poważnie uszkodzić okręt. Pacino słyszał, jak Christman instruuje sternika, żeby uniknął kolizji. Dopóki będą pod lodem, zza sonaru podlodowego okrętem sterować będzie oficer dyżurny albo jego asystent, młodszy oficer dyżurny. Młodszy oficer dyżurny miał za zadanie pomagać w podlodowej nawigacji, a także w razie potrzeby obsługiwać komputer kontroli bojowej. - Obrócić okręt - zakomenderował Pacino. - I proszę powtarzać ten manewr co dwie godziny. Nie chcę, żeby ktoś nas tu zaskoczył. - Jest obrócić okręt. Ster pięć stopni w prawo, stały kurs jeden trzy zero. - Christman podniósł do ust zamontowany na konsoli sonaru podlodowego mikrofon. - Sonar, tu mostek, obracamy okręt w prawą stronę. - Mostek, tu sonar, zrozumiałem. Pacino znów wszedł na platformę peryskopu i patrząc na wykres krótkotrwałych danych sonaru podlodowego, myślał o rosyjskim okręcie, który dwadzieścia lat temu pojawił się za rufą „Stingraya". 113 Kwatera główna Dowództwa Sił Podwodnych Floty Atlantyckiej Norfolk, Wirginia We Flagowym Pomieszczeniu Nawigacyjnym admirał Donchez wpatrywał się w sto dwadzieścia mrugających czerwonych krzyżyków. A więc dopłynęli. Okręty rozstawione były od wybrzeży stanu Maine w dół, aż do wysokości Karoliny. Tylko najbardziej na południe wysunięta część wybrzeża pozostała nieobstawiona, Rosjanie byli jeszcze w drodze na te najbardziej odległe stanowiska. Jego okręty podwodne także były już rozstawione, ale sześćdziesiąt siedem jednostek przeciwko stu dwudziestu... jeśli dojdzie do walki, nie będzie łatwo sobie z nimi poradzić. Wiadomość do swoich okrętów podwodnych sformułował ostrożnie, na tyle ogólnikowo, żeby zostawić dowódcom możliwość przejścia do działań bojowych, jeśli zajdzie taka potrzeba. 1. ROSYJSKIE OKRĘTY PODWODNE ZAJMĄ POZYCJE WZDŁUŻ WSCHODNIEGO WYBRZEŻA USA NA ZACHODNIM ATLANTYKU. 2. NALEŻY ZROBIĆ WSZYSTKO, POWTARZAM WSZYSTKO, ŻEBY ODNALEŹĆ JEDNOSTKI ROSYJSKIE. UTRZYMYWAĆ MAKSYMALNY DYSTANS CZTERECH MIL. MINIMALNY DYSTANS W ZALEŻNOŚCI OD UZNANIA POSZCZEGÓLNYCH DOWÓDCÓW. OGÓLNA DYREKTYWA - W MIARĘ MOŻLIWOŚCI NIE DAĆ SIĘ WYKRYĆ. 3. INTENCJE ROSJAN NIEZNANE. 4. DOWÓDCY POWINNI SAMODZIELNIE OCENIĆ SYTUACJĘ. POPRZEDNIE ZASADY PROWADZENIA AKCJI BOJOWYCH OBOWIĄZUJĄ, ALE POWINNY BYĆ INTERPRETOWANE TAK, BY ZAPEWNIĆ MAKSYMALNE BEZPIECZEŃSTWO STANOM ZJEDNOCZONYM. 5. W RAZIE WYKRYCIA JAKIEGOKOLWIEK WROGIEGO DZIAŁANIA BOJOWEGO, JEDNOSTKI SĄ UPOWAŻNIONE DO ZAATAKOWANIA PRZECIWNIKA. 6. NADESŁAŁ ADM. R. DONCHEZ W tej sytuacji nic lepszego nie mógłby wymyśleć. Nikt nie powinien strzelać, dopóki Rosjanie nie wystrzelą pierwsi. Ale co właściwie znaczyło to przemieszczenie ich okrętów podwodnych? Czy było to testowanie ame- 114 rykańskich nerwów? Donchez poszedł w stronę windy, żeby pojechać do swojego gabinetu i pooglądać z okien budowę pomnika „Stingraya". Zamiast siedzieć tam bezczynnie, mógłby pomóc robotnikom wylewać beton. Zanim wyszedł z Flagowego Pomieszczenia Nawigacyjnego, spojrzał na wiszące na ścianach mapy i obiecał sobie, że nie wróci tu, póki rosyjskie okręty nie zawrócą do swoich portów i nie przestaną się z nimi bawić w kotka i myszkę; póki nie skończy się ta cała wojna nerwów. Powierzchnia połynii, Morze Arktyczne Admirał Aleksy Nowskoj siedział przy konsoli łączności w przedziale kontrolnym i patrzył jak laserowa drukarka drukuje strona po stronie dane z pamięci komputera. W pięć minut po ustalonej przez Nowskoja godzinie, o której jego okręty miały znaleźć się na przydzielonych im pozycjach, dostał od nich sto dwadzieścia meldunków. Zebrał wydruki i poszedł z nimi do drabiny prowadzącej na znajdujący się poniżej górny poziom drugiego przedziału okrętu. Przed wyjściem pożegnał się z pozostającym samotnie na mostku oficerem dyżurnym, kapitanem-lejtnantem Iwanowem. - Dobranoc, Iwanów. - Dobranoc, panie admirale. Nowskoj poszedł do swojej kajuty, gdzie włączył magnetofon i usiadł za biurkiem. Odszyfrowanie wszystkich wiadomości zajęło mu ponad godzinę, ale kiedy skończył, spojrzał na efekt swojej pracy z satysfakcją. Sto dwadzieścia okrętów zajęło ustalone pozycje wzdłuż wybrzeża USA, żaden z nich nie napotkał ani śladu oporu. Wyglądało na to, że Amerykanie dają im wolną rękę. Rozparł się wygodnie w swoim fotelu i przymknął oczy. Oczekiwał doniesień o co najmniej kilku spotkaniach z amerykańskimi okrętami podwodnymi jeszcze w drodze, na Atlantyku. Spodziewał się obronnych linii fregat i niszczycieli wypełniających wody oceanu sygnałami sonaru, samolotów zrzucających boje sonarowe i helikopterów zrzucających sonary na kablach. Ale nikt tam na nich nie czekał. Atlantyk był pusty. Nie doniesiono mu o ani jednym ze wspomnianych przez Dreckiego amerykańskich okrętach podwodnych. Coś tu było nie tak. Zbyt gładko to idzie. Nowskoj zdjął okulary do czytania i zamknął oczy. To niewątpliwie robota agenta Haka. Dzięki niemu i inspekcjom ONZ jego plan mógł być realizowany zgodnie z założeniami. Usiadł głębiej w fotelu, wsłuchując się w kojące dźwięki symfonii. Jednak nie opuściły go wątpliwości... dlaczego jego flota zajęła pozycje, nie napotykając ani śladu oporu? 115 Zachodni Atlantyk USS „Billfish" płynął powoli na północny wschód z prędkością czterech węzłów na głębokości stu dziewięćdziesięciu pięciu metrów. Okręt był ustawiony na ultraciche patrolowanie. Wszyscy niemający wachty członkowie załogi mieli rozkaz pozostać w łóżkach. Na całym okręcie wyłączono albo przygaszono światła. Głośniki obwodu pierwszego zostały wyłączone, ponieważ ich użycie mogło być słyszalne na zewnątrz kadłuba okrętu. We wszystkich pomieszczeniach stali członkowie załogi wyposażeni w słuchawki z mikrofonami szczękowymi, tworząc jeden obejmujący cały okręt obwód telefoniczny; byli gotowi w każdej chwili przekazać ważne rozkazy. Każde najmniejsze pracujące na okręcie urządzenie wydawało jakieś dźwięki, pracowały więc tylko te najcichsze. Zaprzestano wszelkich napraw. Nie działała kuchnia - w czasie trybu ultracichego patrolowania załoga mogła jeść tylko zimne posiłki. Nie wolno było nosić butów na twardych podeszwach i pełniący wachtę członkowie załogi wkładali tenisówki. Nie działały magnetofony, radia i telewizory. Zapasowy żyrokompas wyłączono, podobnie jak generator tlenu. Pompy chłodzące głównego reaktora działały na wolnych obrotach. Na okręcie panowała martwa cisza. Na mostku wewnętrznym słychać było tylko świst żyrokompasu i niski pomruk komputera kontroli bojowej. Obsługujący konsole kontroli bojowej członkowie załogi siedzieli na swoich miejscach, gotowi w każdej chwili namierzyć i w razie potrzeby unieszkodliwić każdy nowy kontakt. Oficer dyżurny, porucznik Culverson, stał na platformie peryskopu i wpatrywał się w konsolę ukazującą dane sonaru przedstawiane na monitorze z czerwonym filtrem. Miał na szyi wąski krawat, a na stopach płócienne mokasyny. Wyciszenie okrętu zmusiło go do odstawienia w kąt ulubionych kowbojskich butów. Culverson miał na nosie okulary z czerwonymi szkłami, dzięki którym w razie wynurzenia peryskopowego nie musiałby długo przyzwyczajać oczu do ciemności. Wpatrywał się w ekran sonaru, usiłując odnaleźć w chaosie danych ślad okrętu podwodnego. W znajdującym się sześć metrów w stronę rufy pomieszczeniu sonaru było zupełnie ciemno, jedyne światło pochodziło od sześciu ekranów konsoli sonaru. Obsługujący sonar bosman Dawson siedział przy środkowej konsoli. Środkowy ekran przedstawiał dane z ciągniętego na trawersie okrętu sonaru szeregowego długości jednej mili. Sonar szeregowy ustawiony był na wąskie spektrum oceanu, poszukiwał dźwięków o specyficznych częstotliwościach wydawanych przez rosyjskie okręty podwodne klasy Akuła, które, według danych wywiadu dowództwa, mogły znaleźć się w patrolowanym przez „Billfisha" obszarze. 116 Wykres na środkowym ekranie ukazywał dźwięki o częstotliwościach zbliżonych do trzystu czternastu herców - była to częstotliwość dźwięków wydawanych przez generatory turbin okrętów klasy Akuła. Dawson obserwował, jak pośrodku wykresu powoli pojawia się jakby zarys wzgórza. Minuty mijały i wzgórze stawało się górą, potem przybrało kształt kolumny, a wreszcie ostrego szpikulca. Częstotliwość trzystu czternastu herców. Dawson przejrzał pozostałe wykresy. Na stu pięćdziesięciu czterech hercach także utworzył się ostry szpic. To musiał być okręt klasy Akuła. Dawson włączył analizator niskich częstotliwości badający wzór dźwiękowy śruby namierzonego kontaktu. Linie częstotliwości ukazywały powtarzające się wibracje ośmiołopatkowej śruby. Wszystko wskazywało na to, że tu, sto pięćdziesiąt mil od Norfolk -znajdował się rosyjski okręt szybkiego reagowania klasy Akuła. Było to co najmniej dziwne. Dawson włączył mikrofon. - Mostek, tu sonar, wąskozakresowy kontakt Sierra Jeden, współrzędne trzy pięć zero albo jeden siedem zero, to płynący w zanurzeniu rosyjski okręt podwodny typu cztery, prawdopodobnie klasy Akuła. Robi trzydzieści obrotów ośmiołopatkową śrubą. Polecam zmienić kurs na... zero trzy zero, żeby potwierdzić współrzędne kontaktu. - Sonar, tu mostek. Zrozumiałem, proszę czekać. Dawson przełączył ekran na szerokozakresowy wodospad ukazujący wszystkie częstotliwości w otaczającym ich oceanie i skoncentrował się na dwóch możliwych współrzędnych wąskozakresowego kontaktu. Początek śladu był na trzystu pięćdziesięciu. Położył dłoń na gałce kursora i przesunął kursor na ślad, ustawiając tym samym cały system tylko na te współrzędne. Zamknął oczy i słuchał. W słuchawkach rozbrzmiewał statyczny, szerokozakresowy, jasny dźwięk przypominający odgłos padającego deszczu albo wody płynącej w potoku. Włączył odcinający niskie częstotliwości filtr. Przechodził do coraz wyższych częstotliwości i czekał. W końcu to usłyszał - dźwięk wydawany przez pompy chłodzące reaktora rosyjskiego okrętu klasy Akuła. Włączył mikrofon. - Mostek, tu sonar, ślad na szerokozakresowych współrzędnych trzy cztery siedem to bez wątpliwości jednostka klasy Akuła. Sygnał się wzmaga, kontakt się przybliża. Polecam zmienić kurs na jeden osiem zero w celu dokonania ostatecznego namiaru. - Sonar, tu mostek, zrozumiałem - powiedział Culverson do mikrofonu szczękowego umieszczonego przy słuchawkach. - Określamy nowy kontakt jako Cel Numer Jeden. Skręcam w lewo na jeden osiem zero. 117 - Mostek, tu sonar - do swojego mikrofonu powiedział Dawson. - Zalecany skręt w prawą stronę ze względu na możliwość zderzenia... - Nie, skręcamy w lewą stronę. Lepiej się z nim zderzyć niż zostawić go za rufą. Takie są rozkazy kapitana. Dawson pokręcił głową, właśnie w ten sposób dochodziło do podwodnych kolizji. Telefoniści rozgłosili na okręcie rozkaz zajęcia stanowisk bojowych i mający wachtę członkowie załogi pospieszyli na swoje miejsca. Na mostku Culverson wprowadzał współrzędne Celu Numer Jeden do pamięci torped w komorach numer trzy i cztery, kiedy nad jego ramieniem pojawiła się głowa kapitana Harrisona Totha-IV. Culverson spojrzał na kapitana. Toth dobiegał pięćdziesiątki, był łysy i tęgi, krótko mówiąc, niezbyt urodziwy, ale jako dawny specjalista od sonaru, który przesłużył pod wodą wiele lat, zanim został kapitanem, wiedział o okrętach podwodnych więcej niż ktokolwiek inny we flocie. I nigdy nie pozwalał zapomnieć o tym swoim oficerom. Mimo wszystkich zastrzeżeń, jakie Culverson miał do Totha, tego dnia cieszył się, że stoją obok siebie na mostku. Rosyjski okręt podwodny „Władywostok", Zachodni Atlantyk Kapitan Dymitr Kryłow stał przy peryskopie „Władywostoku", okrętu klasy Akuła kołysanego przez fale oceanu na zewnątrz szelfu kontynentalnego Stanów Zjednoczonych. „Władywostok" od dwudziestu godzin w wynurzeniu peryskopowym na wysokości Norfolk czekał na kolejne rozkazy. W ciągu ostatniego tygodnia załoga jego okrętu wykazywała coraz większe zdenerwowanie i nie było w tym nic dziwnego. Kryłow nie mógł im powiedzieć, jaki był właściwie cel ich misji. Sam nie był tego pewien. Poklepał oficera dyżurnego po ramieniu i młodszy lejtnant natychmiast odsunął się od peryskopu, robiąc miejsce przełożonemu. Kryłow objął dłońmi uchwyty peryskopu i ich dotyk przywrócił mu pewność siebie. Przyłożył oczy do rozgrzanej przez twarz oficera dyżurnego gumowej obudowy okularu peryskopu i spojrzał na przelewające się w polu widzenia fale. Na tych kołyszących wodach od samego stania na mostku mogło się zrobić niedobrze, co dopiero mówić o patrzeniu przez peryskop. Wrażliwy żołądek był przekleństwem podwodniaka. Kryłow z powrotem przekazał peryskop oficerowi dyżurnemu. Niecierpliwił się tak jak jego załoga, a może nawet bardziej. Podobnie jak Własenko był na pokładzie „Leningradu" w 1973 roku, ale w przeciwieństwie do Własenki zatopienie amerykańskiego okrętu nie stanowiło dla niego problemu. Był przecież żołnierzem wyszkolonym do tego, by niszczyć wroga, a wrogiem byli - 118 o czym wielu ludzi zdawało się nie pamiętać - Amerykanie. Politycy prowadzili swoją grę aż do momentu, w którym Rosja rozbroiła się, tracąc zdolność do samoobrony. Od dawna myślał w ten sposób, a pod wpływem admirała Nowskoj a jeszcze bardziej się w tym utwierdził. To właśnie dzięki Nowskojowi piął się po szczeblach kariery, aż wreszcie objął dowodzenie na własnym okręcie. Podziwiał admirała i ufał mu bezgranicznie; był przekonany, że admirał wie, co należy zrobić, żeby wyprowadzić Rosję z kryzysu. W istocie czuł do admirała to, co syn mógłby czuć do ojca -jego własny ojciec umarł, kiedy Kryłow był nastolatkiem. To właśnie podziw dla admirała spowodował, że wybrał służbę na okrętach podwodnych. Jeśli admirał Nowskoj chciał, żeby tu przypłynęli, był to najzupełniej wystarczający powód dla kapitana Kryłowa. Uwielbiał służbę na morzu i wszystko, co było z nią związane... z wyjątkiem tych żołądkowych dolegliwości. Pomyślał o załadowaniu w tajemnicy na pokład pocisku SSN-X-27 zinwentaryzowanym jako Jednostka ćwiczebna i od razu umieszczonym w komorze wyrzutni numer cztery. Pomyślał o miesiącach przygotowań, które poprzedziły tę operację przygotowaną w najdrobniejszych szczegółach - od dawna mieli już na pokładzie potrzebne zaopatrzenie - ale do końca trzymaną w tajemnicy. Rozkaz odbicia od brzegu dostali w ostatniej chwili. Kryłow był pewien, że długie, męczące godziny spędzone w wynurzeniu peryskopowym, wkrótce zostaną mu wynagrodzone. I że razem z legendarnym admirałem Aleksym Nowskojem on, Kryłow, został powołany do odegrania historycznej roli. Ta myśl pozwalała mu zapomnieć o buntującym się żołądku. Pod polarną pokrywą lodową, Morze Arktyczne „Devilfish" znalazł się w końcu na współrzędnych A21.2-5 3 oznaczonych na ściśle tajnej mapie Zl podanych drogą radiową przez Doncheza. Kurs i aktualne położenie „Devilfisha" były wyrysowane na mapie rozłożonej na stole nawigacyjnym. Przewidywana pozycja Omegi została zaznaczona pomarańczową kropką. W kabinie nawigacyjnej Pacino pochylał się nad mapą. Słyszał pisk sonaru podlodowego, słyszał głos oficera dyżurnego Stokesa wydającego sternikowi rozkazy umożliwiające uniknięcia podwodnych przeszkód. Ze wszystkich stron otaczał ich chrzęst przesuwających się, napierających na siebie lodowych mas. Donchez podał im przybliżoną pozycję Omegi, ale w promieniu pięćdziesięciu kilometrów nie zdołali wykryć rosyjskiego okrętu. Współrzędne satelitarne musiały zawierać jakiś błąd. 119 Może Omega już stąd odpłynęła? A może on zabrał się do tego w niewłaściwy sposób? Może zamiast szukać Omegi, powinien szukać połynii? Pacino podszedł do konsoli sonaru podlodowego. - Włączyć hydrofony pionowe - powiedział do Stokesa. Stokes skinął głową i przekręcił włącznik, który aktywował umieszczone na szczycie płetwy mostka zewnętrznego hydrofony ultrawysokich częstotliwości. Sonar pionowy wysyłał w górę sygnał i czekał na dwie odpowiedzi - najpierw wracało echo sygnału, odbite od dna pokrywy lodowej, a potem odbite od jej powierzchni. W rezultacie otrzymywało się zarówno odległość od pokrywy lodowej, jak i jej grubość. - Mam obraz znajdującej się nad nami pokrywy lodowej - powiedział Stokes. - Lód jest gruby, ma czterdzieści pięć metrów. Pacino zawołał do porucznika Braytona, młodszego oficera dyżurnego: - Poruczniku, proszę przeszukać ten obszar zygzakiem. Szukamy cienkiego lodu. - Narysował wokół domniemanej pozycji Omegi kwadrat o boku trzech mil. - W pierwszej kolejności proszę przeszukać ten zakreślony obszar. Potem, w razie konieczności, rozszerzać poszukiwania i cały czas zaznaczać na mapie grubość lodu. W razie znalezienia cienkiego lodu, proszę natychmiast mnie zawiadomić. Przed zejściem z mostka Pacino spojrzał na odczyt sonaru pionowego. Lód był wciąż gruby, miał trzydzieści osiem metrów grubości. Nagle Pacino pomyślał, że może nie znaleźć rosyjskiego okrętu. Myśl ta sprawiła mu fizyczny ból przeszywający kark i ramiona jak ostre noże. Noże trzymane przez Aleksego Nowskoja... Przez całą noc „Devilfish" krążył pod lodem, a pionowy sonar wciąż ukazywał grubą pokrywę lodu nad okrętem. O ósmej dziesięć czasu Greenwich „Devilfish" musiał zejść na głębokość stu metrów, żeby uniknąć zderzenia z potężną górą lodową. Na mostku Pacino ze złością obserwował, jak lód staje się coraz grubszy: dwadzieścia pięć metrów, trzydzieści pięć, czterdzieści metrów. Spojrzał na mapę. Był to najdalej wysunięty na wschód obszar, jaki do tej pory przeszukiwali. Pacino ołówkiem przekreślił na mapie obszar na wschód od pomarańczowej kropki, oznaczającej Omegę, i zwrócił się do młodszego oficera dyżurnego: - Lód jest coraz grubszy. Proszę skierować okręt z powrotem na zachód, do tego obszaru. Może tam znajdziemy tę cholerną połynię. Brayton wyznaczył kurs prowadzący okręt do nowego sektora poszukiwań. - Lód grubości pięćdziesięciu metrów - zza konsoli sonaru podlodowego zawołał Stokes. Brayton podszedł do niego i podał mu nowy kurs. - Ster piętnaście stopni na prawo, stały kurs dwa siedem zero. 120 Po paru minutach na jedną chwilę odczyt grubości pokrywy lodowej sonaru pionowego spadł z czterdziestu siedmiu metrów do półtora metra. Kiedy jednak okręt zawrócił, okazało się, że lód nad nimi ma grubość pięćdziesięciu pięciu metrów. - Wrócić na zero dziewięć zero - rozkazał Pacino. - Tak jest - odpowiedział Stokes. W ciągu pół minuty grubość lodu zmniejszyła się z pięćdziesięciu dwóch metrów do metra trzydzieści. Przed nimi był obszar cienkiego lodu, połynia. - Trzymać kurs - powiedział Stokes, usiłując opanować podniecenie. Kiedy „Devilfish" wypłynął spod grubej krawędzi pokrywy lodowej na kilkukilometrowej powierzchni akwen z cienkim lodem, Pacino uwierzył, że znaleźli to, czego szukali. - Nanieść połynię na mapę - zawołał Stokes do Braytona, który pochylił się nad stołem nawigacyjnym. Stół nawigacyjny był płaską skrzynią przykrytą szklanym blatem. Wewnątrz skrzyni znajdowało się urządzenie odbierające dane z żyrokompasu i prędkościomierza oraz oddające w odpowiedniej skali ruch ich okrętu. Okręt przedstawiony był za pomocą przymocowanego do spodu blatu krzyżyka. Brayton przylepił do szkła dużą płachtę półprzeźroczystego papieru i co minutę, w miejscu, gdzie znajdował się krzyżyk, zaznaczał na papierze niebieską kropkę. Płynęli na wschód, lód wciąż był cienki i Brayton wciąż stawiał niebieskie kropki, łącząc je niebieską linią. W końcu, kiedy przepłynęli trzy mile, lód znowu zaczął grubieć, aż wreszcie przybrał postać zwróconych szczytami w dół urwistych gór, wysokich na sześćdziesiąt metrów. Kiedy okręt wpłynął pod gruby lód, Brayton zaczął stawiać na mapie pomarańczowe kropki, łącząc je pomarańczowymi liniami oznaczającymi gruby lód. Słuchając podpowiedzi Braytona, Stokes poprowadził okręt kursem w kształcie liścia koniczyny, co pozwoliło im zbadać granice połynii. Gdyby na pokładzie „Devilfisha" zdarzył się pożar albo przeciek, będą mogli wrócić tutaj i wynurzyć się przez lód. Musieli znać położenie i kształt połynii, żeby w razie uszkodzenia radaru pionowego odnaleźć ją na mapie. Ta metoda nie była niczym nowym, robiono tak już w latach pięćdziesiątych, jednak można było na niej polegać nawet w wypadku awarii komputerów. W końcu Pacino rozkazał wprowadzić okręt pod powierzchnię połynii, założył słuchawki z mikrofonem szczękowym i wszedł na platformę peryskopu. - Sonar, tu kapitan - powiedział do mikrofonu. - Jesteśmy pod cienkim lodem połynii o rozmiarach dwie i pół na trzy mile. Omega może stać w wynurzeniu właśnie tutaj. Użyjcie maksymalnego wzmocnienia i postarajcie się ją namierzyć. Pacino patrzył na znajdujący się na konsoli platformy peryskopu panel sonaru; na jego ekranie pojawiały się różne rodzaje wykresów. Ani śladu namiaru. Byli tu sami. 121 - Mostek, tu sonar - odezwał się głos w słuchawkach. - Nawet przy maksymalnym wzmocnieniu nie mamy szerokozakresowego namiaru Omegi. - A co z wąskim zakresem? - naciskał Pacino. - Kapitanie, tu sonar, na szeregowym sonarze holowanym także nie mamy ani śladu namiaru. Albo to była niewłaściwa połynia, albo ten sukinsyn już stąd odpłynął. Okręt posuwał się z prędkością dwóch węzłów, Stokes wciąż prowadził go pod cienkim lodem, a Pacino pochylił się nad stołem nawigacyjnym, żeby obmyślić następny krok. Może w satelicie czekała na nich wiadomość mówiąca o tym, że Omega odpłynęła albo została namierzona gdzie indziej? Nie, jeśli by tak było, transmisja ELF-a wywołałaby ich do wynurzenia peryskopowego. A więc znaczyło to... że rosyjski okręt musi być gdzieś nad nimi. Pacino sięgnął nad głowę i chwycił pierścień kontrolny peryskopu numer dwa. - Zamierzam użyć peryskopu numer dwa - powiedział do Stokesa. - Prędkość dwa węzły, zanurzenie dziewięćdziesiąt metrów - odpowiedział Stokes. - Peryskop w górę - powiedział Pacino i obrócił pierścień o ćwierć obrotu. Napędzany sprężonym olejem hydrauliczny system wysuwania peryskopu walczył z ciśnieniem wody. Zdawało się, że trzpień peryskopu wysuwa się ze swojej studni całą wieczność. W końcu moduł kontrolny znalazł się na wysokości piersi Pacina. Mechanizm szczęknął i ucichł. Pacino opuścił uchwyty peryskopu i lewym uchwytem skierował soczewkę peryskopu w górę. Zanim to zrobił, widać było tylko ciemność. Wysoko nad nimi słabe światło przedostawało się przez cienki lód. - Wynurzenie na czterdzieści pięć metrów. Prędkość dwa węzły. Stokes wykonał rozkazy. Pacino powoli obracał skierowanym maksymalnie do góry peryskopem, próbując dostrzec choćby ślad pękniętego lodu, jakikolwiek ślad Omegi. Zatrzeszczało w słuchawkach. - Mostek, tu sonar, mamy krótki sygnał, nie, całe mnóstwo krótkich sygnałów ze współrzędnych dwa siedem pięć. Pacino obrócił peryskop. Dwa siedem pięć było za rufą po lewej stronie. Sonar mógł usłyszeć pokrywę lodową, miażdżącą połynię. Jeśli dwie pokrywy lodowe zbliżą się do siebie, połynia zniknie. Jeśli okręt podwodny zbyt długo marudziłby na powierzchni połyni, także zostałby zmiażdżony. Może Omega wcześniej usłyszała przesuwający się lód i zanurzyła się, żeby uniknąć kłopotów? Coś ciemnego zasłoniło obraz w peryskopie, który był teraz skierowany maksymalnie do góry; jego odchylenie od poziomu wynosiło siedemdziesiąt stopni. 122 - Mostek, tu sonar - usłyszał Pacino w słuchawkach. - Mamy szerokozakresowe odgłosy generatorów pary... z bardzo bliska! Mostek, kontakt znajduje się dokładnie nad nami! - Sonar, tu mostek. Zrozumiałem - odpowiedział Pacino, w napięciu wpatrując się w peryskop. Ciemny punkt urósł i zasłonił połowę obrazu. Pacino rozkazał zanurzyć „Devilfisha" głębiej, żeby móc zobaczyć kształt obiektu. Opadli piętnaście metrów, ale wciąż nie mógł dostrzec w całości olbrzyma, który unosił się nad nimi. Gdyby zanurzyli się jeszcze głębiej, nie dochodziłoby już tam światło z powierzchni. To musiała być Omega. Pacino nawet nie wyobrażał sobie, że okręt podwodny może być tak olbrzymi. W porównaniu z nim „Devilfish" był karłem. Wewnątrz tego ogromnego kadłuba zmieściłoby się z dziesięć okrętów klasy Pirania. Jak miał pokonać coś tak ogromnego? A potem przypomniał sobie, że we wnętrzu tego monstrum był człowiek, który zabił jego ojca. A teraz zagrażał jemu, jego załodze i okrętowi, który kochał. Kiedy odsunął się od peryskopu, zobaczył, że wszyscy na mostku spoglądają na niego wyczekująco. Był kapitanem, a oni zostali wyszkoleni, żeby mu instynktownie ufać. Zresztą nie mieli żadnego wyboru. Pacino jeszcze raz spojrzał w peryskop i powiedział do Stokesa: - Przejmuję mostek. Obsadzić po cichu stacje bojowe. Ustawić okręt na tryb ultracichy. Zalać komory numer jeden i dwa i otworzyć zewnętrzne pokrywy. Aktywować torpedy Mark 50 w komorach jeden, dwa, trzy i cztery. Przygotować okręt do swobodnego unoszenia się. Kiedy Stokes przekazywał dalej rozkazy, Pacino spojrzał w górę na Omegę. Nie słyszał jej, chociaż była na wyciągnięcie ręki. Szkoda, że Donchez nie rozkazał po prostu jej zatopić. Nie, nie mógł tego zrobić. Nie mógł zaatakować pierwszy, taki był rozkaz. - Uwaga zespół kontroli prowadzenia ognia - ogłosił Pacino. - Omega jest w wynurzeniu na połynii nad nami. Określamy jąjako Cel Numer Jeden. Ustawimy się dokładnie pod celem. Używając systemu swobodnego wznoszenia się okrętu na maksymalnej szybkości, uderzymy od dołu w Cel Numer Jeden. Potem zejdziemy głębiej i będziemy obserwować jego dalsze działania. Jeśli strzeli do nas, potwierdzi tym samym swoje wrogie zamiary i będziemy mogli posłać go na dno. - Rozejrzał się po twarzach znajdujących się na mostku członków załogi. - Jeśli Cel Numer Jeden nie zrobi nic albo spróbuje skontaktować się z nami, będziemy musieli sami zdecydować, czy jest naprawdę przyjaźnie nastawiony, czy próbuje nas oszukać. To wszystko, do roboty. A jeśli Omega nie da się sprowokować? Wtedy nie będzie mógł posłać torped w jej stronę. No dobra, draniu, daj mi powód do ataku. Nie każ mi długo czekać. 123 Pacino wrócił do peryskopu i ustawił okręt na głębokości dwustu metrów z rufową częścią kadłuba bezpośrednio pod kadłubem Omegi; przy czym Omega skierowana była dziobem na północ, a „Devilfish" na wschód. Kadłub Omegi znajdował się nad pomieszczeniem reaktora „Devilfisha". Dzięki temu zderzenie oszczędzi peryskop i mostek zewnętrzny, które mogły jeszcze przydać się przy wynurzeniu podlodowym na połynii. Rosyjski okręt podwodny „Kaliningrad", powierzchnia połynii Morze Arktyczne Kapitan Własenko otworzył swoją szafkę, mając nadzieję, że znajdzie tam służbowy pistolet. A może zostawił go gdzie indziej? Tak, pewnie jest w domu. Unikał noszenia pistoletu od czasu tamtych pamiętnych dni na „Leningradzie"; chyba podświadomie nie chciał być podobny do Nowskoja. Trudno było zrobić to, co zamierzał, bez użycia broni, ale trzeba skończyć z tym szaleństwem, odsunąć admirała od dowodzenia okrętem. Z góry dobiegł go odgłos wysuwanego masztu. Zbyt długo już czekał. Jeśli admirał rzeczywiście miał zamiar wydać rozkaz ataku rakietowego, mógł to zrobić w każdej chwili. Własenko próbował przekonać sam siebie, że to przegrupowanie okrętów podwodnych całej floty to tylko ćwiczenia. Jednak mapa, którą Nowskoj zakrywał swoje papiery, mówiła sama za siebie. A plan operacji w czerwonej okładce, który zmroził mu krew w żyłach? Poprzedniego wieczoru Własenko poszedł na mostek wewnętrzny, żeby spojrzeć przez peryskop i sprawdzić, jaka jest pogoda. Nowskoj był wówczas w swojej kajucie. I właśnie wtedy, pod jego nieobecność, nadeszła ta wiadomość. Własenko podszedł do konsoli komunikacyjnej, żeby ją przeczytać, ignorując protesty oficera dyżurnego, kapitana-lejtnanta Iwanowa. Treść wiadomości zrobiła na nim piorunujące wrażenie. Adresowana osobiście do Nowskoja wiadomość pochodziła z „Aleksandra Newskiego". „Newski" był najnowszym okrętem klasy Alfa. Własenko wciąż miał przed oczami drukowane litery wyjętego z laserowej drukarki tekstu: NIE ZDĄŻĘ NA POZYCJĘ O GODZINIE A. JESTEM NA WYSOKOŚCI PORTSMOUTH, NEW HAMPSHIRE. BĘDĘ NA POZYCJI O 12.30 CZ. GREEN., GODZINA A PLUS 3.5. GODZINA A MUSI BYĆ ZMIENIONA ZE WZGLĘDU NA POGODĘ. Wyglądało na to, że tamta mapa przedstawiała nie tylko teoretyczny plan -„Newski" naprawdę był w drodze na amerykańskie wybrzeże. 124 A czym była „godzina A"? Może godzinąjednoczesnego ataku rakietowego? Jeśli „Newski" o 12.30 czasu Greenwich był spóźniony w stosunku do godziny A o trzy i pół godziny, to godzina A wypadała o 9.00. Ale którego dnia? Dzisiaj? Jutro? Własenko spojrzał na zegar, który pokazywał 8.50. Jeśli miało to być dzisiaj, zostało mu tylko dziesięć minut! Uszkodzenie radia uniemożliwiłoby wysłanie kodu ataku. Jednak radio zostałoby naprawione. „Kaliningrad" miał za dużo systemów wspierających i obwodów zapasowych, a funkcje komputerów były ze sobą sprzężone. Można było pod pretekstem przeprowadzenia inspekcji rozkazać oficerowi operacyjnemu otworzyć schowek z bronią ręczną i wziąć stamtąd pistolet automatyczny. Z tym, że Iwanów, oficer operacyjny, miał teraz na mostku wachtę jako oficer dyżurny, a tylko on miał klucze i prawo otwierania schowka z bronią. Nawet kapitan Własenko nie mógł wziąć tego klucza, nie łamiąc swoich własnych rozkazów. Gdyby zwolnił Iwanowa z wachty i kazał mu otworzyć schowek, admirał na pewno zacząłby coś podejrzewać. A czekanie, aż Iwanów skończy wachtę, było zbyt ryzykowne... zmiana wachty miała nastąpić w południe, to znaczy za trzy godziny. Własenko zastanawiał się, czy nie powiadomić swoich oficerów o prawdziwych planach Nowskoja, ale większość z nich bała się admirała. Poza tym był przecież dowódcą floty. Aresztowanie go nie wzbudziłoby poklasku wszystkich oficerów. A jeśli nawet udałoby się mu wszystkich przekonać, to Nowskoj i tak by się o tym dowiedział. Nie ma czasu na dyskusje, na zbiorowe podejmowanie decyzji. Trzeba zacząć działać już teraz, bez zastanawiania się. Nie czuł się z tym dobrze, ale nie było już od tego ucieczki. Poszedł w stronę rufy, do składu z narzędziami. Otworzył jedną z szafek i wyjął z niej masywny klucz. Poszedł z powrotem na przód okrętu i zaczął wspinać się po drabinie prowadzącej na mostek wewnętrzny. Jednak wolałby mieć pistolet. Zbliżał się do szczytu drabiny, uważając, żeby nie potrącić kluczem jej szczebli - właściwie wciąż nie wiedział, co zrobi z trzymanym w ręce narzędziem. Może powinien schować gdzieś klucz, a kiedy nadejdzie pora, tuż przed dziewiątą, uderzyć nim Nowskoja tak, żeby pozbawić go przytomności, i zamknąć go w którejś z kabin trzeciego przedziału? Był pewien, że kiedy zabraknie Nowskoja, nikt nie doprowadzi jego planu do końca. Nowskoj lubił mieć całkowitą kontrolę nad sytuacją i prawdopodobnie okręty miały rozkaz odpalić pociski dopiero po otrzymaniu od niego potwierdzenia. W przeciwnym razie dlaczego tak długo czekaliby w wynurzeniu na tej połynii? Własenko miał jeszcze do pokonania dwa szczeble. Słyszał prowadzone na mostku rozmowy. Klucz był naprawdę ciężki. Własenko miał mokre od Potu dłonie. A jeśli go zobaczą z tym przeklętym narzędziem? Jak się z tego wytłumaczy? 125 Kiedy oficer dyżurny Iwanów ogłaszał pojawienie się Własenki na mostku, ciężki klucz wypadł mu z ręki, obił się parę razy o szczeble drabiny i z hukiem spadł na znajdujący się sześć metrów niżej pokład. Nowskoj obrzucił Własenkę przeciągłym spojrzeniem. - No, Własenko - powiedział, sięgając do kabury - co pana sprowadza na mostek z tym... narzędziem? Zamierzał pan naprawić komputer kontroli bojowej? Iwanów, proszę wezwać wartę. Iwanów spojrzał na Własenkę, potem na Nowskoja i z niezbyt mądrym wyrazem twarzy sięgnął po telefon. Nowskoj trzymał Własenkę na muszce, dopóki na mostek nie wszedł dowódca warty. Własenko spojrzał na swoich oficerów i zdał sobie sprawę, że nikt nie zamierza przeciwstawić się admirałowi. Któż mógłby ich za to winić? Zwrócił się do Nowskoja: - Panie admirale, dlaczego pan prowokuje Amerykanów? Szykuje się pan do ataku na nich... - Dwaj młodsi oficerowie patrzyli na nich szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami. - Widziałem pański plan ataku, admirale... - To są ćwiczenia, głupcze. Zniszczyłeś swoją karierę z powodu zwykłych ćwiczeń. Obawiam się, Własenko, że zupełnie straciłeś rozum. Żal mi ciebie i wszystkich tych lat, które poświęciłem, żeby zrobić z ciebie mężczyznę. Nie jesteś wart tego okrętu. - Admirale, pańska flota nic nie zrobi bez pańskiego rozkazu. Dlatego jesteśmy na powierzchni. Zostało jeszcze tylko... pięć minut, prawda? Wtedy prześle pan wiadomość? Wtedy każe pan odpalić pociski? - Nie był pewien tego, co mówił, ale wyraz twarzy Nowskoja, który odbezpieczył pistolet, potwierdził jego najgorsze przypuszczenia. Na mostek wszedł dowódca warty i na chwilę zawahał się, widząc admirała grożącego kapitanowi okrętu pistoletem. - Proszę aresztować kapitana Własenkę - powiedział Nowskoj, spoglądając na zegarek, który wskazywał 8.56. - Proszę go umieścić w głównej kapsule ratunkowej, zamknąć i postawić przy drabinie strażnika. Kiedy zejdziemy głębiej, przeniesiemy go do aresztu. - Panie admirale, mogę już teraz zabrać kapitana do trzeciego przedziału - powiedział dowódca warty Danałow. - Nie, tymczasem chcę go mieć na oku. Proszę wprowadzić go do kapsuły, zamknąć właz i postawić wartownika. I proszę zabezpieczyć obwody odłączania kapsuły. Nie chcemy przecież, żeby ten biedny człowiek wystrzelił się na lodową pustynię nad nami. Znajdzie się dla niego inna kara. Drabina prowadząca z pomieszczenia mostka wewnętrznego do kapsuły ratunkowej miała trzy metry wysokości i kończyła się przy jej dolnym włazie. Sytuacja była niezręczna - dowódca warty musiał popychać własnego 126 kapitana i grozić mu bronią. Przez chwilę Własenko rozważał, czy nie kopnąć Danałowa i nie odebrać mu pistoletu, ale Nowskoj cały czas trzymał go na muszce z palcem na spuście. Przed wejściem do kapsuły Własenko spojrzał jeszcze w dół, na oficera dyżurnego Iwanowa. Miał nadzieję, że młody oficer coś zrobi. Cokolwiek. Ale Iwanów stał nieruchomo jak wrośnięty w ziemię. To wszystko stało się zbyt szybko. Własenko zdał sobie sprawę z tego, że powinien wcześniej pokazać Iwanowowi i innym plany, które oglądał w kajucie Nowskoja. We wnętrzu kapsuły było zupełnie ciemno. Szukając po omacku włącznika światła, Własenko dotknął pokrytej szronem, półokrągłej, tytanowej ściany. Kiedy w końcu udało mu się włączyć światło, zaczął zastanawiać się, jaki wpływ mógłby stąd mieć na realizowany na dole scenariusz. Jednak żadna sensowna odpowiedź na to pytanie nie przyszła mu do głowy. Kapsuła była okrągła, miała około sześciu metrów średnicy, w razie potrzeby mogła pomieścić dwadzieścia osób. Pod ścianami stały drewniane ławki. Na tablicy kontrolnej znajdował się głębokościomierz, w tej chwili wskazujący zero metrów, i końcówka obwodu odłączającego prowadzącego do umieszczonych pod kapsułą ładunków wybuchowych. To właśnie ten obwód Nowskoj kazał zabezpieczyć. Własenko postanowił jednak spróbować. Odchylił pokrywę przełącznika i ustawił go na pozycję UZBROJENIE. Pod spodem znajdował się podświetlony, zielony guzik, a nad nim tabliczka z napisem ODŁĄCZENIE. Własenko nacisnął guzik. Nic się nie stało. Tak jak się spodziewał, ładunki nie zostały odpalone. Przestawił przełącznik na pozycję WYŁ. Pod tablicą kontrolną znajdowała się dźwignia ręcznego odłączenia kapsuły. Spróbował ją przestawić, ale była zablokowana od dołu. Istniała jeszcze jedna możliwość - górny właz ratunkowy. Właz był zamknięty, pośrodku miał duży, stalowy pierścień. Własenko chwycił za pierścień i spróbował go przekręcić. Pierścień nie dał się poruszyć ani o milimetr. Nie było w tym nic dziwnego, ponieważ właz prowadził na oblodzony szczyt opływowego mostka zewnętrznego. Kiedy „Kaliningrad" wynurzył się na powierzchnię, ściekająca woda zamarzła na powierzchni włazu i zablokowała go. Niewiele to zmieniało sytuację Własenki. W samym kombinezonie zamarzłby na zewnątrz w ciągu paru minut. W końcu Własenko usiadł na jednej z ławek. W kapsule nie było wentylacji ani ogrzewania. Zaczął trząść się z zimna. Czuł się upokorzony i sfrustrowany. 127 Nowskoj usiadł za konsolą łączności. Nadszedł czas, żeby napisać wiadomość, którą prześle do swojej floty. Za nim Iwanów powoli obracał peryskopem bojowym, obserwując szalejącą nad „Kaliningradem" burzę. Z ciemnego, zasłoniętego chmurami nieba spadła na nich arktyczna zadymka śnieżna. Płatki śniegu miały wielkość kul rewolwerowych. Widzialność z każdą chwilą była coraz gorsza. W dole, dokładnie pod „Kaliningradem", zatrzymał się „Devilfish", amerykański okręt klasy Pirania; oba okręty dzieliło tylko dwieście metrów czarnej, lodowato zimnej wody. Siedem tysięcy mil od „Kaliningradu" sto dwadzieścia atomowych okrętów podwodnych czekało na transmisję od Nowskoja. Admirał skończył pisać wiadomość i przeczytał ją po raz ostatni. BŁYSKAWICA OD GŁÓWNODOWODZĄCEGO FLOTY PÓŁNOCNEJ Z POKŁADU OKRĘTU „KALININGRAD" DO WSZYSTKICH JEDNOSTEK PODWODNYCH SIŁ UDERZENIOWYCH FLOTY PÓŁNOCNEJ DATA 19 GRUDNIA GODZ 8.50 CZ. GREENW. CEL PRZYGOTOWANIE DO ODPALENIA W/G INSTRUKCJI ATAKU NF-211-9 1. PRZYSTĄPIĆ DO WSZELKICH KONIECZNYCH PRZYGOTOWAŃ DO ODPALENIA POCISKÓW SSN-X-27 NA CELE PODSTAWOWE WYMIENIONE W ZAPIECZĘTOWANEJ INSTRUKCJI ATAKU FLOTY PÓŁNOCNEJ NF-211-9 Z 13 GRUDNIA. 2. OTWORZYĆ INSTRUKCJĘ ATAKU NF-211-9 I ZAPROGRAMOWAĆ POCISKI SSN-X-27 NA WYMIENIONE TAM CELE PODSTAWOWE. 3. 18 GRUDNIA INSPEKCJA ONZ NADZOROWAŁA ZNISZCZENIE NUKLEARNYCH POCISKÓW RAKIETOWYCH SSN-X-27. 4. CELEM BIEŻĄCEJ OPERACJI JEST ZMUSZENIE STANÓW ZJEDNOCZONYCH DO ZNISZCZENIA ICH WYSTRZELIWANYCH Z MORZA POCISKÓW RAKIETOWYCH. UZBROJONE W GŁOWICE NUKLEARNE POCISKI RAKIETOWE SSN-X-27, OZNACZONE JAKO JEDNOSTKI ĆWICZEBNE, ZAŁADOWANE NA POKŁADY OKRĘTÓW FLOTY PÓŁNOCNEJ, STANOWIĄ ZABEZPIECZENIE TEGO PLANU. 128 5. NIE ODPALAĆ POCISKÓW DO CZASU OTRZYMANIA POTWIERDZONEGO KODU ATAKU PRZEWIDZIANEGO NA GODZINĘ 9.10 CZ. GREENW. 6. NADESŁAŁ GŁÓWNODOWODZĄCY FLOTĄ PÓŁNOCNĄ ADMIRAŁ ALEKSY NOWSKOJ. 15 Niedziela, 19 grudnia, godzina 8.59 czasu Greenwich Pod polarną pokrywą lodową, Morze Arktyczne - Panie kapitanie - zameldował Stokes - okręt gotowy do swobodnego unoszenia się. Głębokość dwieście pięć metrów, prędkość zero. - Dobrze. - Pacino patrzył przez peryskop na dobiegającą z góry słabą poświatę. - Uwaga zespół kontroli prowadzenia ognia... Wszystkie rozmowy na mostku ustały, w pełnej napięcia ciszy słychać było tylko pomruk pracujących komputerów i głęboki bas systemu wentylacyjnego. - Zaczynamy. Jak już wkurzymy tego gościa, bądźcie gotowi na natychmiastowy powrót w dół. Oficer dyżurny! Ogłosić we wszystkich pomieszczeniach gotowość okrętu do kolizji. Wszystkie przedziały mają natychmiast meldować o uszkodzeniach. Uruchomić swobodne wznoszenie się na mak symalnej mocy aż do opróżnienia drugiego zbiornika zapasowego. Na bieżąco meldować o prędkości wznoszenia. Ten niebezpieczny manewr mógł się nie udać. Jeśli system swobodnego wznoszenia się zawiedzie, przechylą się na bok i zderzą się z lodem. Próba zmuszenia wroga do zadania pierwszego ciosu mogła się skończyć fatalnie. Jeśli „Devilfish" rozpocząłby manewr wznoszenia się z mniejszej głębokości, mógłby w ogóle nie zaszkodzić Omedze. Dla tak masywnego okrętu uderzenie „Devilfisha" wynurzającego się z głębokości marnych sześćdziesięciu metrów byłoby zaledwie lekkim wstrząsem. Pacino nie miał żadnych gwarancji powodzenia tego manewru. Jeśli jednak nic nie zrobi, Omega opuści połynię i zejdzie głębiej. I wtedy ją zgubi -ten olbrzym był zbyt cichy. Trzeba działać teraz. Szef wachty Robertson przy okrągłej konsoli kontroli balastu pociągnął za dźwignię swobodnego wznoszenia się i sprężone powietrze zaczęło wypychać wodę z zapasowego zbiornika balastowego. Okręt stawał się coraz lżejszy. Dźwięk wypychającego wodę powietrza był niewiele głośniejszy od pomruku wentylatorów. 129 Cyfrowy głębokościomierz pokazał, że zaczęli się wznosić do góry. - Zapasowy zbiornik balastowy opróżniony. Zabezpieczam zawory - zameldował Robertson. Pacino złożył uchwyty peryskopu i przekręcił pierścień kontroli hydraulicznej - wysunięty peryskop mógłby w czasie wznoszenia się okrętu ulec uszkodzeniu. - Sto osiemdziesiąt metrów, sir - zameldował odpowiedzialny za zanurzenie Lanscomb. - Prędkość wznoszenia półtora metra na sekundę... dwa metry... trzy... pięć... Umieszczony na konsoli kontrolnej naprzeciw Lanscomba głębokościomierz pokazywał coraz mniejsze wartości. Pokład przechylił się na lewą burtę i Pacino nad ramieniem Stokesa sprawdził kąt przechyłu - wynosił dziesięć stopni. Prawdopodobnie przechylenie to powodowała płetwa mostka zewnętrznego. Kiedy woda z dużą prędkością opływała kadłub okrętu, płaszczyzna boczna płetwy mostka zaczynała działać jak hamulec. Pacino uchwycił się otaczającej konsolę sonaru ramy z niklowanych, stalowych rur. „Devilfish" znajdował się teraz sto pięćdziesiąt metrów pod kadłubem Omegi. Wznosił się ze stałą prędkością, z wypoziomowanym, ale przechylonym o piętnaście stopni wokół swojej osi kadłubem. Był jak ważąca cztery i pół tysiąca ton ekspresowa winda, pędząca przez ciemne, arktyczne głębiny w stronę najnowocześniejszego okrętu podwodnego świata. Powierzchnia połynii. Morze Arktyczne Admirał Nowskoj spojrzał na wmontowany w przegrodę, jak zwykle ustawiony na czas Greenwich chronometr. Korzystając z ostatnich sekund dzielących go od godziny dziewiątej, jeszcze raz przeczytał napisaną przed chwilą wiadomość. Była zwięzła i oficjalna, tak jak należało. Wystukał na klawiaturze: STATUS SEKWENCJI TRANSMISJI? Komputer odpowiedział: GOTOWE... Była godzina dziewiąta. Nowskoj napisał: PRZESYŁAĆ Komputer odpowiedział: 130 PRZESYŁAM... Zostało tylko dziesięć minut; dziesięć minut, w czasie których musi zdecydować, czy wysłać swoim okrętom kod ataku, który każe im odpalić pociski. Wtedy, w stoczni w Siewieromorsku, powiedział Dreckiemu, że ta operacja ma na celu zmuszenie Amerykanów do tego, by zniszczyli całą swoją broń nuklearną. I sam w to wierzył, przynajmniej do pewnego stopnia. Miał także świadomość tego, że w razie potrzeby nie będzie się wahał i wykona następny krok; zrobi to samo, co wiele lat temu zrobił ze „Stingrayem". Jego okręty zostały rozstawione, a agent Hak, generał Tyler, zrobił wszystko, żeby przekonać amerykańskie władze, że są to tylko ćwiczenia. Czy uwierzyliby teraz w jednej chwili, że to nieprawda, że zagrożenie jest prawdziwe? Na pewno nie, gdyby powiedział im to Tyler. Nie uwierzyliby też rosyjskiemu generałowi. Już nigdy więcej nie nadarzy się taka okazja. Czy naprawdę kiedykolwiek wierzył w to, że ta operacja skończy się tylko rozwinięciem szyku floty? Kiedy wielozakresowa antena „Kaliningradu" zaczęła przesyłać wiadomość o gotowości do ataku do satelity komunikacyjnego Kosmos 21, Nowskoj wiedział już, że nie ma co się zastanawiać nad wysłaniem kodu ataku. Te dziesięć minut nie było mu do niczego potrzebne. Podjął już właściwą decyzję. Pod polarną pokrywą lodową, Morze Arktyczne Pełen powietrza zapasowy zbiornik balastowy działał jak balon wypełniony gorącym powietrzem. „Devilfish" z rykiem pędził ku powierzchni, w stronę „Kaliningradu". - Sto dwadzieścia metrów, kapitanie - zameldował Lanscomb. - Prędkość wznoszenia sześć metrów na sekundę, nie zmienia się. Zostało mniej niż dwadzieścia sekund. Dwadzieścia sekund... do czego? - Siedemdziesiąt pięć metrów, sir - zawołał Lanscomb. - Prędkość wznoszenia sześć i pół metra na sekundę. Sześćdziesiąt metrów, siedem metrów na sekundę... - Pięćdziesiąt metrów, sir, siedem metrów na sekundę - powiedział Lanscomb. To była ostatnia rzecz, jaką Pacino usłyszał przed kolizją. Rosyjski okręt podwodny „Władywostok", Zachodni Atlantyk Siedzący za konsolą łączności oficer pochwycił spojrzenie kapitana Kryłowa. Antena peryskopu odbierała jakąś wiadomość. Palące się na konsoli czerwone światło oznaczało, że jest to transmisja na częstotliwości bojowej. 131 Kryłow nie czuł już mdłości, zagłuszyła je krążąca w jego krwi adrenalina. Oficer komunikacyjny wyjął wydruk z drukarki i podał go kapitanowi. Po przeczytaniu wiadomości Kryłow powiedział: - Aktywować pocisk rakietowy SSN-X-27. Proszę trzymać peryskop w górze z anteną gotową do odbioru i dać mi natychmiast znać w razie nadejścia kodu ataku. Ja razem z pierwszym oficerem wyjmę plan ataku i identyfikator z sejfu wojennego. - Panie kapitanie - oficer dyżurny z ledwością wymawiał poszczególne słowa. - To są ćwiczenia czy... Kryłow spojrzał na swojego pierwszego oficera, Anatolija Tupowa, i patrząc mu w oczy, powiedział: - Nie, to nie są ćwiczenia. Kryłow i Tupow pobiegli na środkowy pokład do kapitańskiej kajuty i odsunęli metalową szafkę, za którą znajdował się sejf wojenny. Otwarcie zewnętrznych drzwi należało do Kryłowa. Ustawiał kombinację szyfru mokrymi od potu dłońmi i dopiero za drugim razem udało mu się otworzyć sejf. Kiedy się wyprostował, usłyszał rozbrzmiewający we wszystkich pomieszczeniach okrętu rozkaz: - Obsadzić stanowisko bojowe odpalania pocisku rakietowego! Obsadzić stanowisko bojowe odpalania pocisku rakietowego! To nie są ćwiczenia, powtarzam, to nie są ćwiczenia! Ustawienie wewnętrznej kombinacji należało do Tupowa. Całość była tak skonstruowana, żeby uniemożliwić pojedynczemu człowiekowi dostęp do identyfikatorów wojennych. Ktoś wyposażony w komplet identyfikatorów z sejfu wewnętrznego mógł wysłać fałszywy rozkaz rozpoczęcia ataku nuklearnego, albo, w wypadku rzeczywistego konfliktu, mógł bezprawnie wysłać rozkaz odwołujący atak. Wiadomość Nowskoja o przygotowaniu do ataku mogła zostać wysłana przez kogokolwiek, kto miał radio z ich częstotliwością bojową. Jednak kod ataku będzie oznaczony odpowiednią kombinacją liter i cyfr, która znajdowała się w ich sejfie wewnętrznym w zapieczętowanej kopercie z napisem NF-008. Wszystkie identyfikatory były zawsze pod jednoczesną kontrolą dwóch ludzi, albo spoczywały zamknięte w sejfie o podwójnej kombinacji szyfru. Jeśli oznaczenie kodu ataku zgadzało się z tym zawartym w identyfikatorze, rozkaz był prawdziwy. Kryłow wręczył Tupowowi związane w jeden pakiet identyfikatory. Podczas gdy Tupow szukał identyfikatora NF-008, Kryłow otworzył zapieczętowany rozkaz ataku. Wewnątrz koperty znajdowała się kartka papieru ze wstępnym paragrafem u góry uzależniającym wykonanie rozkazu od otrzymania kodu ataku. Kryłow przeszedł do głównej części rozkazu, która określała cel ataku: 132 JEDNOSTKA NUMER KADŁ. 2 9 OFR „WŁADYWOSTOK" CEL: NORFOLK, WIRGINIA, USA, BAZA MARYNARKI WOJENNEJ W NORFOLK, REJON CUMOWANIA OKRĘTÓW PODWODNYCH, NABRZEŻE NUMER SIEDEM. Do WYKONANIA: SZEŚĆDZIESIĄT SEKUND PO ODEBRANIU TRANSMISJI. Długość i szerokość geograficzna podane były z dokładnością do sekund. Kiedy Kryłow i Tupow wrócili na mostek wewnętrzny z zapakowanym w czerwoną, plastikową folię identyfikatorem, wszyscy członkowie wachty bojowej byli już na swoich stanowiskach. - Status pocisku? - zapytał Kryłow oficera odpowiedzialnego za uzbrojenie. - Pocisk aktywowany, żyrokompas włączony, komora paliwa pełna i szczelna, program pocisku gotów do wprowadzenia współrzędnych. - Zaprogramować pocisk na cel - Kryłow podał oficerowi obsługującemu konsolę pocisku długość i szerokość bazy amerykańskiej marynarki. Teraz mogli już tylko czekać, aż na konsoli komunikacyjnej zapali się czerwone światło oznaczające nadejście kodu ataku. Jednak kod ataku nie nadchodził. Było dwanaście po dziewiątej, rozkaz spóźniał się już o dwie minuty. - Status pocisku - zawołał niecierpliwie Kryłow. - Bez zmian, panie kapitanie. Wciąż gotowy do odpalenia. Pobiera za silanie z okrętu. - Przełączyć na zasilanie wewnętrzne. - Tak jest - odpowiedział obsługujący konsolę pocisku oficer i sięgnął ręką przed siebie. - Pocisk na zasilaniu wewnętrznym, panie kapitanie. - Dobrze - odpowiedział Kryłow i spojrzał na zegarek. Po raz szósty w ciągu ostatnich dwóch minut. Powierzchnia połynii, Morze Arktyczne Na przygotowanie rozkazu odpalenia pocisków Nowskoj miał o wiele mniej czasu, niż sądził. Właśnie wstawał zza konsoli radiowej, opierając się o pulpit, kiedy okręt nagle podskoczył. Admirał runął na poręcz opasującą kolumnę peryskopu, która uderzyła go w klatkę piersiową. Nie mógł nic poradzić na to, że jego ciało owinęło się wokół poręczy, a potem wokół podstawy 133 peryskopu. Wówczas pojawiła się przed nim kolumna tylnego peryskopu, który uderzył go w pośladki i w krzyż. Przez chwilę miał świadomość, że ześlizguje się po gładkim pniu peryskopu na pokład. Z tym pokładem było coś nie tak jak trzeba. Był bardzo przechylony, teraz raczej przypominał ścianę. USS „Billfish", Zachodni Atlantyk Komandor Harrison Toth wszedł na platformę peryskopu „Billfisha", odchylając ciężką kotarę, którą w czasie zaciemnienia oddzielano platformę peryskopu od reszty pomieszczenia. Przestrzeń na zewnątrz kotary zawsze rozjaśniona była światłem pochodzącym z konsoli bojowych, światłem wskaźników panelu kontroli okrętu i liczników panelu kontroli balastu. Wszystkie te źródła światła razem były na tyle silne, że mogły zakłócić obserwacje oficera dyżurnego. Oficer dyżurny patrzył przez skierowany w nocne ciemności peryskop numer dwa. Według czasu Greenwich była co prawda dziewiąta rano, ale według czasu lokalnego dopiero czwarta rano, a na tej szerokości geograficznej w grudniu słońce wschodzi około godziny siódmej. „Billfish" kołysał się na falach w wynurzeniu peryskopowym sto pięćdziesiąt trzy mile na wschód od Norfolk. Podążał za płynącym także w wynurzeniu peryskopowym „Władywostokiem", rosyjskim okrętem podwodnym klasy Akuła, określonym jako Cel Numer Jeden. - No to świetnie - powiedział oficer dyżurny do dyżurnego technika kontroli bojowej, który wszedł na platformę peryskopu. Toth znieruchomiał, wiedząc, że może to oznaczać kłopoty z kontrolą prowadzenia ognia; właśnie teraz, kiedy okręt rosyjski był tak blisko. - Panie kapitanie - powiedział oficer dyżurny, nie przestając patrzeć przez peryskop - torpedy Mark 49 w komorach trzeciej i czwartej zostały aktywowane ponad godzinę temu. Ich żyrokompasy są za bardzo rozgrzane. Technik kontroli bojowej chce, żeby je wyłączyć. - Jaki jest status komór numer jeden i dwa? - Toth nie miał ochoty wyłączać torped, kiedy rosyjski okręt był w ich zasięgu. - Załadowane torpedami Mark 49, obie nie są zalane, sir. - Kiedy jestem w takim towarzystwie, muszę mieć załadowane wszystkie sześć komór. - Może powinniśmy zalać komory numer jeden i dwa, sir? Rozgrzalibyśmy ich żyrokompasy. - Nie. Zalanie komór wyrzutni narobiłoby sporo hałasu. Mogłoby to zaalarmować naszego przyjaciela... 134 - Mostek, tu sonar - odezwał się głos w słuchawkach Totha. - Cel numer jeden hałasuje... słychać płynącą wodę... to chyba wypełniające się zbiorniki... słychać trzaski kadłuba... Cel Numer Jeden prawdopodobnie schodzi głębiej... Mostek, tu sonar, potwierdzam przypuszczenie, Cel numer Jeden przyspiesza i schodzi głębiej. - Sonar, tu mostek, zrozumiałem - odpowiedział porucznik Culverson i spojrzał na kapitana Totha. - Co pan rozkaże, kapitanie? Toth wpatrywał się w linie punktów na ekranie drugiej konsoli bojowej. - Proszę sprowadzić okręt poniżej poziomu warstwy termicznej i zapalić światło na mostku. - Zanurzenie sto sześćdziesiąt pięć metrów - zawołał Culverson. - Opuszczam peryskop numer dwa. Oficer dyżurny założył okulary z czerwonymi szkłami i kazał zapalić światło. Zasłona została odsunięta na bok i oślepiająco białe światło zalało pomieszczenie mostka. Pokład okrętu przechylił się o dziesięć stopni, kiedy Culverson rozkazał zanurzyć go na głębokość stu sześćdziesięciu metrów. Na głębokości dziewięćdziesięciu metrów stalowy kadłub „Billfisha" wydał chrapliwy jęk, któremu towarzyszyła seria metalicznych stuknięć. Cel Numer Jeden znajdował się w odległości niecałej mili przed „Billfishem". Rosyjski okręt podwodny „Władywostok" Pokład „Władywostoku" przechylił się pod ostrym kątem, kiedy okręt zanurzał się z wynurzenia peryskopowego na głębokość pięćdziesięciu metrów, na której mogło nastąpić odpalenie pocisku. Kapitan Kryłow był wściekły, ponieważ wciąż nie otrzymał od Nowskoja kodu ataku, który pozwoliłby mu odpalić pocisk. - Panie kapitanie - powiedział Tupow - może powinniśmy wrócić na peryskopową i poczekać jeszcze na transmisję. - Panie Tupow, to musi być jakiś problem z nadajnikiem. Któryś z amerykańskich okrętów dopadł Nowskoja na „Kaliningradzie". Nie będzie żadnej transmisji. Nie możemy się skontaktować z innymi okrętami floty, nie naruszając ciszy radiowej. Wiem, jakie były zamiary admirała. Musimy je spełnić. Odpalimy pocisk na współrzędne celu podane w rozkazie operacyjnym z godziny ósmej pięćdziesiąt. 135 USS „Billfish" Kiedy „Billfish" znalazł się na głębokości stu sześćdziesięciu metrów, ślad rosyjskiego okrętu na sonarze szerokozakresowym przestał być widoczny. Cel Numer Jeden zniknął. Zniecierpliwiony komandor Toth przycisnął dłonią słuchawkę do ucha. - Mostek, tu sonar. Używamy maksymalnego wzmocnienia o sile dziesięciu stopni. Sygnał słabnie coraz bardziej. Tracimy go... - Sonar, tu kapitan. Czy Cel Numer Jeden mógł zostać nad granicą warstw termicznych? - Mostek, tu sonar... to możliwe. Toth pokazał Culversonowi zaciśniętą pięść z wzniesionym do góry kciukiem. Z powrotem do góry. Rosyjski okręt podwodny „Władywostok" - Zanurzenie pięćdziesiąt metrów, panie kapitanie - zameldował oficer dyżurny. Kryłow obrócił się w stronę konsoli bojowej: - Jaki jest status pocisku SSN-X-27? - Sprawdzanie gotowości zakończone - odpowiedział obsługujący konsolę bojowąlejtnant Wasilij Goromnyj. - Wszystkie systemy sprawne. Chronometr ustawiony. Dane nawigacyjne wprowadzone. Rozruch żyrokompasu zakończony. - Proszę odczytać namiar celu z pamięci pocisku - rozkazał Kryłow. Goromnyj pochylił się nad konsolą i po chwili odczytał odpowiedź komputera: - Baza Marynarki Wojennej w Norfolk, nabrzeże okrętów podwodnych, poziom zero. Detonacja na pięćdziesięciu metrach. Kryłow z aprobatą pokiwał głową. - Jakie będą zniszczenia? - Głowica ma moc 1,1 megatony - Goromnyj odwrócił się i spojrzał na Kryłowa. - Przy bezpośrednim uderzeniu możemy być pewni, że zniszczeniu ulegną kwatera główna dowództwa Sił Podwodnych i kwatera główna dowództwa Floty Atlantyckiej. Sąsiadujące z nimi port wojenny i pasy startowe bazy Sił Lotniczych Marynarki Wojennej USA w większości obrócą się w ruinę. - Otworzyć pokrywę zewnętrzną wyrzutni - rozkazał Kryłow. USS „Billfish" - Mostek, tu sonar, ponownie namierzyliśmy Cel Numer Jeden, sygnał dźwiękowy powyżej progu słyszalności. Kontakt na pewno znajduje się powyżej granicy warstw termicznych. - Sonar, tu kapitan, zrozumiałem - odpowiedział Toth. - Czy Cel Numer Jeden wydaje jakieś nietypowe odgłosy? - Mostek, tu sonar, potwierdzam. Właśnie odbieramy dźwięki... krótkie i zgrzytliwe... Mostek, tu sonar, Cel Numer Jeden otwiera jakąś pokrywę w kadłubie, prawdopodobnie zewnętrzną pokrywę komory wyrzutni torped. Toth zaklął pod nosem. Gdyby był sonarowcem, wiedziałby na pewno, co się dzieje. Nie musiałby zgadywać. Czy to zewnętrzna pokrywa komory wyrzutni torped, czy nie? Mogli tam wyrzucać śmieci, opróżniać zbiorniki sanitarne albo wypompowywać zużyty olej... Nie można było uznać wyrzucania śmieci za wrogą, ofensywną akcję. Toth niemalże słyszał wysuwane przeciw niemu w sądzie oskarżenia. - Sonar, tu kapitan, otworzył tę cholerną pokrywę komory wyrzutni czy nie? - Mostek, tu sonar... tak. Jednak w głosie obsługującego sonar oficera wciąż brzmiała niepewność. A jeśli ten koleś właśnie szykował się do tego, żeby wystrzelić przeciw nim torpedę? Czy naprawdę trzeba czekać ze strzałem do chwili, kiedy usłyszy płynącą w stronę „Billfisha" torpedę? Niestety, tak. Takie były rozkazy, czy mu się to podobało, czy nie. Toth spojrzał na drugą konsolę bojową. Współrzędne celu były wprowadzone do torped w komorach trzeciej i czwartej, ale ich żyrokompasy zaczynały się przegrzewać. Rozgrzanie torped w komorach numer jeden i dwa zajmie całe pięć minut. Komandor Harrison Toth rozkazał aktywować torpedy w komorach numer jeden i dwa. Tak na wszelki wypadek. Rosyjski okręt podwodny „Władywostok" - Panie kapitanie, pocisk przełączony na zasilanie wewnętrzne. - Przygotować się do odpalenia na mój znak - rozkazał Kryłow. - Wszystko gotowe, panie kapitanie. - Pięć. Cztery. Trzy. Dwa. Jeden. Ognia! - Odpalam! - zawołał obsługujący konsolę bojową oficer i przekręcił klucz funkcyjny pocisku. Pokład okrętu zadrżał i w uszach Kryłowa rozległ się wysoki, ciśnieniowy pisk. 137 USS „Billfish" - Mostek, tu sonar, Cel Numer Jeden dokonał odpalenia! - Co to było, do diabła? - Toth podniósł głos. Wystrzelili w nich torpedę czy nie? - Sonar, tu kapitan, czy Cel Numer Jeden odpalił torpedę? Przez chwilę nie było odpowiedzi. - Mostek, tu sonar. Nie ma torpedy w wodzie, ale to z pewnością był odgłos odpalenia wyrzutni... Odpalił pustą wyrzutnię? - Sonar, tu kapitan, może odpalił pustą wyrzutnię? - Mostek, tu sonar... podejrzewam, że wyrzutnia nie zadziałała. Znowu seria dźwięków krótkotrwałych ze współrzędnych Celu Numer Jeden. Chyba szykuje następną komorę. - Może nas wykryli? Może wie, że tu jesteśmy? - Nie wiedzą o nas, panie kapitanie. W takim razie do kogo strzelają? Chyba że to nie jest torpeda... W takim razie to mógłby być tylko... O mój Boże... pocisk rakietowy? 16 19 grudnia, godzina 9.14 czasu Greenwich Rosyjski okręt podwodny „Władywostok", Zachodni Atlantyk - Co się stało? - kapitan Kryłow był wściekły. - Zawiódł zawór luzujący, panie kapitanie. Pocisk nie opuścił komory wyrzutni. Technicy właśnie go wymieniają - zameldował oficer zza konsoli bojowej. - Możemy przenieść pocisk do innej wyrzutni? - Tylko komora wyrzutni numer cztery jest przystosowana do odpalania pocisków rakietowych, panie kapitanie. - Ile czasu to zajmie? - Około godziny. - Nie ma mowy, proszę podłączyć stary zawór i spróbujemy odpalić pocisk jeszcze raz. - Panie kapitanie, najprawdopodobniej zawór znowu się zawiesi. - Zobaczymy - powiedział Kryłow. - Podłączyć ten cholerny zawór. Zamknąć pokrywę zewnętrzną, opróżnić komorę, przełączyć pocisk na zewnętrzne zasilanie i sprawdzić wszystkie obwody. Macie na to trzydzieści sekund! 138 Przeklęci stoczniowcy. Pocisk rakietowy który kosztował dziesięć milionów rubli, zablokowany przez głupi zawór, wart najwyżej czterdzieści rubli. Ma dodatek w czasie ponownego podłączania pocisku jego obwody mogą się przepalić i zostanie z bezużyteczną, bezwładną bombą na pokładzie. - Status pocisku - zapytał Kryłow niecierpliwie. - Komora opróżniona. Pocisk zasilany zewnętrznie. Wszystkie systemy... sprawdzone... żadnych usterek. Pocisk w pełni sprawny, panie kapitanie! - Zalać komorę wyrzutni, otworzyć pokrywę zewnętrzną i ponownie rozpocząć sekwencję odpalania. - Cholerny zawór. Lepiej, żeby tym razem zadziałał. USS „Billfish" - Sonar, tu kapitan, jaki status? - krzyknął Toth do mikrofonu szczękowego. - Mostek, tu sonar. Kilka krótkotrwałych dźwięków ze strony Celu Numer Jeden. Brzmi to, jakby zamknął pokrywę wyrzutni i opróżnił komorę. Szykuje się do następnego strzału. Toth pomyślał, że może to jednak naprawdę są ćwiczenia. Czy mógł być na tyle pewny wrogich zamiarów Rosjanina, żeby do niego wystrzelić? Rozkazy jasno mówiły, że dopóki tamci nie wystrzelą pierwsi... - Mostek, tu sonar. Cel Numer Jeden ponownie zalał komorę... otwiera pokrywę zewnętrzną... - Pieprzyć to. Odpalić wyrzutnię numer trzy w trybie natychmiastowym na Cel Numer Jeden! - rozkazał Toth. Rosyjski okręt podwodny „Władywostok" - Panie kapitanie, pocisk na zasilaniu wewnętrznym. - Przygotować się do odpalenia na mój znak - rozkazał Kryłow. - Pełna gotowość, panie kapitanie - na wypadek, gdyby zawór zawiódł ponownie, oficer obsługujący konsolę bojową był w stałym kontakcie telefonicznym ze znajdującym się w pierwszym przedziale „Władywostoku" oficerem technicznym. - Pięć. Cztery. Trzy. Dwa. Jeden. Ognia! - Odpalam! - zawołał siedzący przy konsoli bojowej oficer i przekręcił klucz funkcyjny odpalający pocisk. Po raz drugi tego ranka pokład „Władywostoku" zadrżał i po raz drugi kapitan Kryłow przycisnął słuchawki do uszu. 139 Zanim Kryłow zdążył zapytać, czy pocisk opuścił komorę, uderzenie sprężonego strumienia morskiej wody rozpoczęło sekwencję odpalenia zamkniętego w wodoodpornym kanistrze, uzbrojonego w głowicę atomową pocisku rakietowego SSN-X-27. Kiedy pocisk przebył długość komory wyrzutni numer cztery, współpracujące z głównymi procesorami czujniki sprawdziły wartość przyspieszenia. Dwa g. Dwadzieścia metrów na sekundę. Komputer pocisku porównał wartość zmierzonego przyspieszenia z wartością minimalną zapisaną w jego pamięci, która wynosiła 1,8 g, i rozpoczął zapłon silnika rakietowego. Cel - Norfolk. USS „Billfish" Odpalenie w trybie natychmiastowym było procedurą automatyczną, pozbawioną całej litanii rozkazów i meldunków, stosowaną, kiedy konieczna była szybka reakcja; najczęściej wtedy, kiedy wrogi okręt podwodny pierwszy otworzył ogień. Procedura ta została opracowana w czasach, kiedy kapitan miał do dyspozycji tylko oficera dyżurnego i technika kontroli prowadzenia ognia. Na ironię losu zakrawał fakt, że technikę tę pierwsi zaczęli stosować Rosjanie. Bez kolejnych rozkazów porucznik Culverson podszedł do pierwszej konsoli bojowej i przekręcił gałki namiaru, żeby uzyskać aktualny namiar i odległość do Celu Numer Jeden. Potem przeszedł do trzeciej konsoli i wprowadził namiar celu do pamięci komputera torpedy, znajdującej się w komorze numer trzy. - Ustawione! - powiedział Culverson sam do siebie. Szef wachty podniósł do ust mikrofon obwodu pierwszego i zawołał na cały okręt: - Natychmiastowe odpalenie komory trzeciej! Zrobił to po to, żeby obsługa wyrzutni torped wiedziała, że jedna z wyrzutni zostanie zdalnie odpalona, i żeby sonarowiec mógł śledzić bieg torpedy. Poza tym ogłoszenie to automatycznie powodowało obsadzenie stanowisk bojowych. Culverson sięgnął do klucza odpalenia i przestawił go na godzinę dziewiątą - na pozycję gotowości. - Przygotować się! - powiedział i zgodnie z ruchem wskazówek zegara przekręcił klucz na godzinę trzecią, na pozycję odpalenia. - Ognia! - zawołał. Pokład okrętu podskoczył, w uszy załogi uderzyło ciśnienie pochodzące z komory wyrzutni torpedy. Z dziwną obojętnościąToth spojrzał na chrono- 140 metr. Nieźle. Culverson wystrzelił torpedę w czternaście sekund. To chyba rekord całej floty podwodnej Atlantyku. Mostek wewnętrzny zaczął wypełniać się członkami załogi, obsługującymi stanowiska bojowe. Niektórzy wyglądali na zdenerwowanych, inni byli zaspani - obudzili się w momencie, kiedy okazało się, że to nie są ćwiczenia. - Mostek, tu sonar, nasza jednostka odpalona prawidłowo - usłyszał Toth w słuchawkach. Z tą samą dziwną obojętnością Toth wydał następny rozkaz. Czuł się tak, jakby oglądał to wszystko z wielkiej odległości. - Odpalić komorę czwartą w trybie natychmiastowym na Cel Numer Jeden. Sekwencja automatycznego odpalenia powtórzyła się. Wszystko, co do najdrobniejszych szczegółów, działo się tak jak za poprzednim razem. Culverson pochylał się nad trzecią konsolą bojową, w każdej chwili gotów do sterowania torpedami. - Mostek, tu sonar, jednostka numer dwa odpalona prawidłowo. Pierwsza z odpalonych jednostek aktywna, jest już blisko celu. Druga z odpalonych jednostek aktywna. - Pierwsza jednostka namierzyła cel, jest coraz bliżej! - Culverson miał rumieńce na twarzy. - Druga jednostka też namierzyła cel. W obu jednostkach utrata kabli sterowniczych. Mamy go! Mamy go! Pierwsza eksplozja wstrząsnęła „Billfishem", przechylając jego pokład o piętnaście stopni na prawą burtę. Druga eksplozja uderzyła w okręt, kiedy się wyprostowywał, powstrzymując go, od pochylenia się w przeciwną, lewą stronę. Toth uśmiechnął się, ale uśmiech znikł mu z twarzy, kiedy usłyszał w słuchawkach głos oficera obsługującego sonar: - Mostek, tu sonar, odgłosy eksplozji z kierunku Celu Numer Jeden, odgłos rozdzieranego kadłuba... Mostek, mamy... o mój Boże... odgłos zapłonu silnika rakietowego ze współrzędnych Celu Numer Jeden! Toth już się nie uśmiechał, miał usta szeroko otwarte ze zdziwienia. Mimo że się spieszył, to i tak za późno wystrzelił swoje torpedy. Rosyjski okręt zdążył odpalić pocisk rakietowy. USS „Devilfish" Wstrząs wywołany kolizją „Devilfisha" z „Kaliningradem" rzucił wszystkich znajdujących się na mostku członków załogi, w tym także Pacina, do góry. Odpowiedzialny za zanurzenie oficer paskudnie rozciął sobie czoło, uderzając nim w kolektor indukcyjny. Oficer pomocniczy Alan Crane ledwo 141 przytomny leżał z bezwładnie rozrzuconymi rękami pod stołem nawigacyjnym. Pacino wyszedł z tego bez szwanku, ponieważ w porę uchwycił się poręczy otaczającej znajdującą się na platformie peryskopu konsolę sonaru. Okręt przechylił się na lewą burtę i w stronę rufy. Jego pokład był przechylony o dwadzieścia stopni na lewo i piętnaście stopni w stronę rufy, tak, że prawy przedni róg mostka wewnętrznego znajdował się co najmniej trzy metry wyżej niż róg tylny. Zapadła dziwna cisza. Słychać było tylko cichy syk powietrza uchodzącego z uszkodzonego kolektora. Pacino pierwszy przyszedł do siebie. - Cała naprzód aż do kawitacji - rozkazał. - Zanurzenie, skierować okręt w dół, maksymalne wychylenie stateczników poziomych. - Manewrownia potwierdza całą naprzód, sir - z ledwością wykrztusił sternik, masując brzuch, w który przed chwilą z całą siłą wpił mu się pas bezpieczeństwa. - Śruba kawituje. Z rufy i z góry dobiegały głośne, zgrzytliwe odgłosy. - Płetwa mostka zewnętrznego ociera się o lód - powiedział oficer odpowiedzialny za zanurzenie. - Chyba ocieramy się też o Omegę - powiedział Stokes, dotykając dłonią obolałego podbródka. - To ten zgrzytliwy dźwięk, który dobiega z rufy. - Stokes, proszę sprawdzić uszkodzenia we wszystkich pomieszczeniach. - Tak jest, sir - powiedział Stokes i podniósł do ust słuchawkę telefonu ogólnego obwodu. Rapier wreszcie stanął na własnych nogach, wciąż oszołomiony po zwichnięciu barku w czasie upadku na drugą konsolę bojową. Pacino czekał, aż jego okręt o własnych siłach zejdzie głębiej. Musiała minąć długa, pełna napięcia minuta, zanim okręt przestał ocierać się o lód i o kadłub Omegi. W końcu jednak hałasy umilkły. Okręt przyspieszył, jego pokład przechylił się do przodu i przestał przechylać się na lewą burtę. Głębokościomierz, zastygły od chwili zderzenia na wartości trzydziestu sześciu metrów, także ruszył z miejsca, najpierw powoli, potem coraz szybciej. - Sześćdziesiąt metrów, sir - zawołał oficer odpowiedzialny za zanurzenie. - Prędkość piętnaście węzłów. Brak określonego kursu. - Cała naprzód - zakomenderował Pacino. - Kawitacja manewrowa, ster prawo na burt, stały kurs dwa siedem zero. Zanurzenie czterysta pięćdziesiąt metrów. W tej krytycznej sytuacji Pacino wydawał rozkazy opanowanym, spokojnym głosem, co pozwoliło załodze powrócić do życia, otrząsnąć się z szoku. Z głośnym hukiem strzeliły zawory kontrolne głównego chłodzenia, przestawiając się na prędkość maksymalną. W miarę jak zanurzali się coraz głę- 142 biej, kadłub okrętu zaczął trzeszczeć pod wpływem rosnącego ciśnienia. Czy Rosjanie już ich śledzą? Może byli w zbyt wielkim szoku, poranieni, niezdolni do działania? Rosyjski okręt podwodny „Kaliningrad" Nowskoj miał otwarte oczy, ale obraz pokładu tuż przed nimi co chwilę się rozmywał. Powoli obrócił się, położył dłonie na pokładzie i podniósł się, sycząc z bólu - bolały go plecy, którymi uderzył o peryskop. Bolała go także głowa i ramiona, ale chyba wszystkie kości miał całe. Wstał i rozejrzał się. Pokład był przechylony pod niezwykłym kątem. Coś poważnego, bardzo poważnego, stało się z „Kaliningradem". Ale co? Co w nich uderzyło? Połynia zamykałaby się dużo wolniej, dryfująca pod wodą kra także nie spowodowałaby takiego wstrząsu. Nowskoj rozejrzał się po pomieszczeniu mostka wewnętrznego. Oficer dyżurny Iwanów leżał na brzuchu z głową zwisającą do studni peryskopu. Był nieprzytomny, a może nawet nie żył. Na mostek wspiął się po drabinie lekarz okrętowy. Podbiegł do Iwanowa, który właśnie otworzył oczy i próbował się poruszyć. - Co się stało? - zapytał Iwanów, krzywiąc się z bólu. Nowskoj nie odpowiedział. Spojrzał na puste, wygaszone ekrany - komputery zawiesiły się w wyniku wstrząsu. Żeby tylko. Podszedł do głównego panelu komputerów i zresetował je; ekrany na chwilę rozbłysły światłem, a potem zgasły znowu. Miał nadzieję, że wszystkie masywniejsze urządzenia wytrzymały wstrząs spowodowany uderzeniem. W końcu ekran rozbłysnął światłem i pojawiły się na nim słowa: TRWA SAMOSPRAWDZANIE, PROSZĘ CZEKAĆ Nowskoj uśmiechnął się krzywo. Jaki grzeczny ten komputer. Po chwili napis zniknął z ekranu i pojawił się na nim wynik samosprawdzenia. Nowskoj podszedł do panelu, przy którym oficerowie ponownie zajmowali swoje konsole, słuchając rozkazów Iwanowa. Nowskoj przeczytał wynik samosprawdzenia i ze złością zatrzymał wzrok na jednym z jego punktów: ANTENA WIELOZAKRESOWA: WSZYSTKIE OBWODY NIE DZIAŁAJĄ, BRAK ODCZYTU Uderzenie tego czegoś... albo tego kogoś... zepsuło, a może nawet zerwało ich antenę wielozakresową. Jak teraz wysłać rozkaz ataku? Spytał 143 komputera o stan anteny zapasowej. Po chwili komputer wyświetlił odpowiedź: ZAPASOWA ANTENA UHF: WSZYSTKIE OBWODY SPRAWNE. NIE DZIAŁA HYDRAULIKA ANTENY. Przynajmniej obwody elektroniczne zapasowej anteny UHF były sprawne, tylko trzeba było ją podnieść za pomocą ręcznej pompy hydraulicznej. Nowskoj pomyślał o swojej czekającej na kolejne rozkazy flocie, która była teraz jak rewolwer z odciągniętym kurkiem i ze spustem dociśniętym prawie do granicy strzału. Kolizja umocniła jego postanowienie. Nie będzie żadnych dyplomatycznych gierek. Kiedy tylko antena zostanie przygotowana do transmisji, rozkaże swoim okrętom odpalić pociski rakietowe. Powinien był od razu przesłać im kod ataku. Właśnie kończono podłączanie ręcznej pompy hydraulicznej do kolektora masztu zapasowej anteny UHF, kiedy pokładem okrętu targnął nagły wstrząs. Nowskoj spojrzał na Iwanowa, który w skupieniu pochylał się nad konsolą sonaru. Z dołu „Kaliningradu" dobiegł go odgłos zgrzytliwego skrobania, Nowskoj podbiegł do konsoli sonaru. - Co to jest?-zapytał Nowskoj. - Proszę posłuchać - powiedział Iwanów. Z dołu, z zewnątrz kadłuba, dobiegł ich wzmagający się, zagłuszający tamte zgrzyty, odgłos obracającej się śruby dużego okrętu. Po chwili źródło tego dźwięku przesunęło się pod nimi i zaczęło się oddalać; dźwięk był coraz słabszy i nie towarzyszyły mu już zgrzytliwe odgłosy. - To okręt podwodny... - powiedział Nowskoj. Jedna z jednostek rosyjskiej Floty Pacyfiku przysłana, żeby mu przeszkodzić albo, co bardziej prawdopodobne, ten amerykański okręt, przed którym przestrzegał go Drecki. Z kierunku, w którym oddalił się odgłos śruby, dobiegły cztery głośne, przypominające stłumione wybuchy dźwięki. Iwanów wpatrywał się w konsolę sonaru, przeglądając jeden wykres po drugim. Po chwili, nie podnosząc wzroku, zameldował: - To amerykański okręt podwodny klasy Pirania. Prawdopodobnie przysłali go, żeby nas szpiegował... - Jak mu się udało nas znaleźć? - Oddalają się na maksymalnej prędkości, panie admirale. Musimy ich unieszkodliwić... Nowskoj sam wydał Flocie Północnej rozkazy operacyjne zezwalające na użycie torped w wypadku, jeśli pod polarną pokrywą lodową doszłoby do kolizji z obcym okrętem podwodnym, a także wówczas, kiedy wszystko 144 wskazywałoby na to, że obcy okręt prowadzi działalność wywiadowczą. Iwanów, oczywiście, znał te rozkazy. - Nie - odpowiedział Nowskoj. Teraz najważniejszą sprawą było wysłanie jego rozstawionym na pozycjach okrętom wykonawczego kodu ataku. • - Panie admirale - powiedział Iwanów. - Ten intruz oddala się, musimy zrobić z nim porządek. Możemy tu przecież wrócić, kiedy Amerykanin będzie już na dnie. Pana własne rozkazy... - Nie ma mowy. Zostaniemy tutaj. Musimy wysłać pilną wiadomość... - Panie admirale - nalegał Iwanów - Amerykanin pewnie spodziewa się ataku i jak tylko dostatecznie się oddali, odpali w naszą stronę torpedy. Przecież musimy się bronić! Nowskoj potakująco skinął głową. Iwanów właściwie miał rację. Po zatopieniu przez niego amerykańskiego okrętu w 1973 roku flota podwodna USA na pewno chciała się zemścić. Ale czy Amerykanie strzeliliby do niego teraz, w czasach niemal powszechnie uważanych za dni pokoju? Sam odpowiedział w myślach na swoje pytanie - mogą go zaatakować, jeśli powiążą jego transmisje z rozstawioną wzdłuż ich wybrzeża flotą rosyjskich okrętów podwodnych. A jeśli złamali kody i rozszyfrowali treść wysłanej przez niego wiadomości? W takim wypadku na pewno spróbują zatopić „Kaliningrad", zanim zdąży on przesłać swoim okrętom kod ataku. Nie było wyboru - transmisja musiała zaczekać. - Zanurzyć okręt, wprowadzić do pamięci komputera kontroli bojowej dane amerykańskiego okrętu i wystrzelić w niego stucentymetrową torpedę Magnum. Iwanów znieruchomiał. Spojrzenia wszystkich znajdujących się na mostku zwróciły się na Nowskoja. - Panie admirale, wybuch torpedy z głowicą nuklearną może zaszkodzić naszemu okrętowi. Będziemy musieli przeciążyć reaktor i użyć powłoki polimerowej. Czy nie lepiej użyć pięćdziesięciotrzycentymetrowej jednostki? Albo nawet paru? Mają konwencjonalne głowice. - Nie są wystarczająco szybkie. Na dodatek naszej torpedzie mogłoby się skończyć paliwo i wówczas Pirania uciekłaby. Proszę odpalić Magnum i usunąć nasz okręt z obszaru jej działania. - Tak jest, panie admirale. USS „Devilfish" - Panie kapitanie, nadeszły raporty o uszkodzeniach - powiedział Stokes, odkładając słuchawkę na widełki. - Okręt ucierpiał dość poważnie. Parownik i oczyszczacz powietrza z bromkiem litu nie działają. Prawie wszystkie rury 145 na okręcie przeciekają na złączach. Zęzy wypełniają się - ręczna pompa nie poradzi sobie z taką ilością wody. Najniebezpieczniejsze są przecieki systemu chłodzenia głównego reaktora, poziom promieniowania w pomieszczeniu reaktora wciąż rośnie. Zachowaliśmy jednak pełną moc napędu. Przednia górna część systemu wznoszenia jest nieszczelna. Staramy się zlikwidować przecieki, ale system wznoszenia się jest uszkodzony. Sonarowcy mają problem -sonary holowane są nie do użycia, prawdopodobnie został zerwany kabel. Straciliśmy przez to wąskozakresowy namiar na Cel Numer Jeden... - A co z sonarem kulistym? - Wszystko w porządku, sir. - Cóż, będziemy musieli namierzać Cel Numer Jeden tylko za pomocą szerokiego zakresu. - Panie kapitanie - powiedział Rapier, odwracając się od drugiej konsoli bojowej - Cel Numer Jeden jest teraz za naszą burtą. Nie słyszymy go. Proponuję skręcić dwadzieścia stopni na prawą albo na lewą burtę, żebyśmy mogli go namierzyć. Pacino przecząco pokręcił głową. - Oznaczyć odległość od miejsca kolizji - rozkazał. - Dwa tysiące metrów - odpowiedział Stokes, rzuciwszy okiem na leżącą na stole nawigacyjnym mapę. Minimalny dystans odpalenia dla rosyjskich torped. - Mostek, tu sonar - usłyszał Pacino w słuchawkach. - Mamy krótkotrwałe dźwięki ze współrzędnych zero siedem zero... Odbieramy sygnały sonaru aktywnego... Omega wysyła w naszą stronę wiązkę sygnałów, sprawdza, w jakiej jesteśmy odległości... Dobrze. Omega usłyszała ich i zaczyna działać. Sprawdzanie odległości to klasyczna rosyjska taktyka przed odpaleniem torpedy. Oficerowie znajdujący się na mostku słyszeli w swoich słuchawkach to samo, co Pacino. Teraz, w pełnej napięcia ciszy wszyscy patrzyli na niego, czekając, aż wyprowadzi ich okręt z kłopotów. Albo go w nie wpakuje. - Cóż - powiedział Pacino - wygląda na to, że Omega ma wobec nas naprawdę wrogie zamiary. Jesteśmy gotowi do strzału? - Sir - odpowiedział Rapier, myśląc o rozstawionych wzdłuż brzegów Ameryki rosyjskich okrętach - pora skopać mu tyłek. Rosyjski okręt podwodny „Kaliningrad" Przez parę następnych minut Nowskoj, w wyniku napięcia czy też doznanych obrażeń, odbierał wszystko jakby z oddali. Patrzył na Iwanowa i na zespół oficerów zanurzających okręt jak na postacie z filmu. Odsuwali się 146 od amerykańskiego okrętu, żeby zamontowane na torpedzie Magnum zabezpieczenia pozwoliły jej się uzbroić - zbyt bliska odległość od celu uniemożliwiała jej odpalenie. Nowskoj słyszał prowadzone na mostku rozmowy, ale nie brał w nich udziału. - Odległość do celu tysiąc pięćset metrów - zawołał Iwanów. - Torpeda Magnum załadowana do komory szóstej. Komora jest zalewana - powiedział obsługujący konsolę wyrzutni Czekaczow. - Odległość od celu dwa tysiące metrów. Cel w odległości umożliwiającej odpalenie torpedy. Cel na współrzędnych dwa osiem zero płynie z prędkością sześćdziesięciu pięciu obrotów - powiedział Iwanów. - Torpeda Magnum z komorze szóstej aktywowana, żyrokompas rozgrzany, samosprawdzenie komputera zakończone, współrzędne celu wprowadzone - zameldował Czekaczow. - Otworzyć zewnętrzną pokrywę komory szóstej - Iwanów zwrócił się do lejtnanta Katmonowa, oficera kontroli okrętu. - Do kontroli silników, ustawić oba reaktory na sto dziesięć procent mocy. - Zewnętrzna pokrywa komory numer sześć otwarta - zameldował Czekaczow - Ciśnienie w turbopompie paliwowej torpedy wzrasta. - Oba reaktory pracują na sto dziesięć procent mocy - zameldował Katmonow. - Prędkość okrętu osiemdziesiąt obrotów. - Ciśnienie paliwa osiągnęło wymaganą granicę, komputer gotowy - powiedział Czekaczow. - Status pocisku? - zapytał Iwanów. - Gotowy do odpalenia. - Odpalić komorę szóstą na mój znak - rozkazał Iwanów. - Pięć. Cztery. Trzy. Dwa. Jeden. Ognia! - Odpalam szóstą! Pokład okrętu przebiegło lekkie drżenie, kiedy ciężka, gruba torpeda opuściła komorę wyrzutni. - Uruchomić system polimerów i podać prędkość okrętu - rozkazał Iwanów. - Magnum przyjmuje kurs ataku. - System polimerów włączony. Prędkość okrętu rośnie do osiemdziesięciu pięciu obrotów - zameldował Katmonow. - Magnum na stałym kursie ataku - powiedział Czekaczow. - Okręt przyspieszył do dziewięćdziesięciu obrotów - zameldował Katmonow. - Magnum przyspiesza do prędkości ataku - doniósł Czekaczow. - Status celu? - zapytał Iwanów. - Sonar nie odbiera już celu - odpowiedział Czekaczow. - Cel musi być po drugiej stronie Magnum. Potwierdzam. Magnum jest na współrzędnych celu. Odgłosy wydawane przez Magnum zagłuszają odgłosy celu. 147 - Odległość od miejsca detonacji? - Piętnaście kilometrów. Prędkość okrętu dziewięćdziesiąt jeden obrotów. To rekord, panie poruczniku. Iwanów z uznaniem pokiwał głową. Do tej pory najszybszy rosyjski okręt osiągnął prędkość osiemdziesięciu obrotów. - Odległość od miejsca detonacji szesnaście kilometrów. Jeszcze cztery kilometry i opuścimy strefę niszczącą fali uderzeniowej. - Prędkość okrętu dziewięćdziesiąt jeden obrotów, nie zmienia się - zameldował Katmonow. - Status celu? - zapytał Iwanów. - Cel jest wciąż zagłuszany przez Magnum. - Odległość od miejsca detonacji? - Szesnaście i pół kilometra. Płynęli na wschód z rekordową prędkością. Rozprowadzony po metalowej powierzchni kadłuba polimer pozwalał im z łatwością prześlizgiwać się przez zimną wodę. Z każdą minutą byli coraz dalej od punktu detonacji torpedy Magnum, coraz bardziej bezpieczni. Jednak tym samym coraz bardziej oddalali się od połynii, odkładając na coraz dalszą przyszłość przesłanie czekającym na kolejne instrukcje okrętom Floty Północnej rozkazu ataku. Nowskoj przerwał wymianę meldunków sprawnie działającego, trzyosobowego zespołu kontroli prowadzenia ognia: - Oficerze dyżurny - zwrócił się do Iwanowa. - Proszę zawrócić okręt i podpłynąć z powrotem pod połynię. - Ależ panie admirale - odpowiedział wyraźnie zszokowany Iwanów - w ten sposób zawrócimy w głąb strefy uderzeniowej... - Proszę zawrócić okręt i przyjąć kurs na zachód. Iwanów patrzył przez chwilę na Nowskoja, a potem powiedział: - Panie admirale, nie mogę tego zrobić. To oznaczałoby zniszczenie okrętu. USS „Devilfish" - Mostek, tu sonar, więcej krótkotrwałych dźwięków ze współrzędnych zero siedem zero... Mostek, tu sonar! Torpeda w wodzie! Wzór dźwiękowy śruby torpedy o dużej średnicy! To jest... Jezu... to Magnum! - Panie kapitanie -powiedział Rapier, przyciskając jedną ręką słuchawkę do ucha. - Ten skurwysyn odpalił przeciw nam torpedę z głowicą atomową! Pacino nic nie powiedział. Omega właśnie odpowiedziała na prowokację, tak jak tego oczekiwał. Konfrontacja, na którą tak długo czekał, właśnie się zaczynała. Wziął głęboki oddech i zaczął wydawać rozkazy. 148 - Maszyna stop - patrzył jak szybkość z trzydziestu czterech węzłów spada prawie do zera; miał świadomość, że wszyscy jego oficerowie patrzą teraz na niego. - Przełączyć napęd na silnik awaryjny. Przekazać do manewrowni: wygasić reaktor, zabezpieczyć wszystkie pompy chłodzenia reaktora, włączyć chłodzenie awaryjne, zamknąć główne zawory parowe numer jeden i dwa, zabezpieczyć obieg pary w maszynowni. Rapier, stojący przy konsoli kontroli bojowej, spojrzał na Pacina; czoło miał zlane potem. - Sir, ta torpeda dopędzi nas za mniej więcej trzy minuty. Musimy uciekać - odezwał się Stokes. - Nie możemy się przyczaić tutaj pod lodem - dodał Rapier. - Z wygaszonym reaktorem, bez pary i bez systemu swobodnego unoszenia się będziemy musieli płynąć z prędkością dwóch węzłów za silniku awaryjnym, żeby zachować kontrolę głębokości. W ten sposób w dwadzieścia minut wyczerpiemy baterie. Nie poradzimy sobie z tym pod lodem. Nie było czasu na kłótnie. Pacino spojrzał Rapierowi w oczy: - Kiedy wygasimy reaktor i wyłączymy wszystkie urządzenia, torpeda nas nie usłyszy. Staniemy się niewidzialni. Poza tym, jeśli będziemy uciekać, to albo zderzymy się z górą lodową, albo zginiemy w wyniku eksplozji głowicy atomowej tej torpedy - nie zdołamy jej uciec, bo wyciąga do sześćdziesięciu węzłów. Kiedy Stokes podnosił do ucha słuchawkę, żeby przekazać na dół do maszynowni i do manewrowni rozkazy kapitana, ręka wyraźnie mu drżała. Reaktor został wygaszony, ucichł także szum wentylatorów. Na mostku natychmiast zrobiło się duszno i ciemno. Serce i płuca „Devilfisha" przestały działać. Okręt dryfował na południe, a w jego stronę pędziła torpeda uzbrojona w głowicę nuklearną o sile stu kiloton. 17 Niedziela, 19 grudnia, godzina 9.17 czasu Greenwich Zachodni Atlantyk Kapsuła z pociskiem rakietowym SSN-X-27 natychmiast po opuszczeniu komory czwartej „Władywostoku" z prędkością czterdziestu obrotów skierowała się ku górze. Z jej rufy wysunęły się dwa stateczniki poziome, oba lekko wygięte ku górze. 149 Pocisk odpalony został na głębokości pięćdziesięciu metrów. Dotarcie do powierzchni miało mu zająć prawie trzydzieści sekund. W tym czasie pocisk przeszedł serie samosprawdzających i uzbrajających sekwencji. Niepowodzenie którejkolwiek z tych kilkudziesięciu operacji mogło spowodować samozniszczenie pocisku. Jednak wszystkie te operacje powiodły się. Z tyłu, za rufą pocisku, dwie wystrzelone przez „Billfisha" torpedy eksplodowały na śródokręciu i na dziobie „Władywostoku", tworząc trzydziestometrowej średnicy, wciąż rozszerzającą się kulę gorących gazów; jednak gazy te nie mogły już zaszkodzić pociskowi. Rozpadający się kadłub okrętu, z którego go wystrzelono, także nie stanowił problemu dla SSN-X-27. Po odłączeniu od systemu kontroli bojowej „Władywostoku" pocisk był zupełnie niezależny i samodzielny. Popłynął ku powierzchni. Kiedy zamontowane w jego iglicy czujniki stwierdziły, że przód pocisku przebił się przez powierzchnię fal, eksplodowały trzydzieści dwa małe ładunki wybuchowe, które spowodowały odłączenie się stożka ochronnego. Reszta kapsuły, w tym momencie do połowy zanurzona w wodzie, zadziałała jako platforma startowa i dokonał się zapłon pierwszego segmentu silnika rakietowego. Z siłą prawie stu tysięcy newtonów pocisk wysunął się z kapsuły, która po chwili zatonęła. Co prawda przemieszczająca się z prędkością dźwięku fala uderzeniowa, powstała w wyniku zniszczenia „Władywostoku", uderzyła w kapsułę, kiedy znajdowała się ona w odległości dziesięciu metrów od powierzchni, ale jedynym jej skutkiem było to, że pocisk dotarł do powierzchni o parę sekund wcześniej. Pocisk wystrzelił w niebo z przyspieszeniem wartości czterech g, które spowodowało, że w ciągu pięciu sekund osiągnął prędkość sześciuset kilometrów na godzinę. Trzy sekundy później silnik rakietowy zamilkł. Pocisk stracił przyspieszenie i skierował się iglicą do dołu, odrzucając niepotrzebny już pierwszy segment napędzanego stałym paliwem silnika rakietowego. Na wysokości pięciuset metrów z dolnej części kadłubowego zbiornika paliwowego pocisku wysunął się wlot dyfuzora i zassał chłodne, atlantyckie powietrze do wnętrza kompresora. Jego wirnik zaczął kręcić się coraz szybciej. Kiedy kompresor osiągnął prędkość paru tysięcy obrotów na minutę, komputer pokładowy pocisku uznał, że nadszedł już czas, żeby dokonać wtrysku paliwa. Napędzana ruchem powietrza pompa wprowadziła płynne paliwo do przewodów. Kiedy jego ciśnienie osiągnęło wymaganą wysokość, otworzył się zawór elektromagnetyczny na przewodzie paliwowym, przesyłając sprężone paliwo do sześciozbiornikowej komory spalania. Powietrze wypełniające komorę spalania zostało rozgrzane przez obroty kompresora. Po wtrysku paliwa potrzebna była już tylko iskra elektryczna. 150 Pocisk aktywował w swoich sześciu komorach spalania świece zapłonowe i mieszanina powietrza z paliwem zaczęła spalać się na granicy eksplozji. Powstałe w wyniku tego gorące gazy były przesyłane do turbiny, połączonej za pomocą wału z kompresorem - w ten sposób turbina napędzała kompresor w czasie dalszego lotu. Gorące, sprężone gazy przedostawały się przez turbinę i wylatywały rufową dyszą pocisku z naddźwiękową prędkością, dając siłę ciągu pięćdziesięciu tysięcy newtonów. Kiedy pocisk pompował paliwo do zbiorników komory spalania, wysunął ze swojej środkowej części stateczniki - małe skrzydła w kształcie płetw -ustawiając je tak, żeby ustabilizować wysokość lotu. W samą porę, ponieważ w tym momencie znajdował się już tylko dziesięć metrów nad powierzchnią oceanu. Bomba wodorowa o sile niszczenia 1.1 megatony mknęła w kierunku celu z prędkością siedmiuset dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę. USS „Devilfish" Maszynownia była najdalej w stronę rufy położonym przedziałem okrętu. Rozciągała się od głównego włazu ratunkowego aż do uszczelniaczy wału głównego znajdujących się tuż obok steru i śruby. Miała stożkowaty kształt i stanowiła największe pomieszczenie na okręcie. Było tu duszno i gorąco, nieznośnie gorąco, nawet teraz, w lodowatych, arktycznych wodach. Pomieszczenie ogrzewały biegnące wzdłuż całego pomieszczenia rury z parą. Manewrownia, przedział kontroli reaktora, znajdowała się po prawej stronie przedniej przegrody maszynowni, na górnym poziomie okrętu. Było to niewielkie pomieszczenie, wypełnione do granic możliwości przez trzy panele kontrolne i duży panel umieszczony na tylnej ścianie. Obsługę maszynowni stanowiło czterech ludzi. Przy drzwiach wejściowych stał marynarz obsługujący koło przepustnicy, który kontrolował wytwarzanie, ciśnienie i temperaturę pary. Po jego lewej stronie miał stanowisko operator reaktora, który obsługiwał cały panel kontrolny reaktora. Panel ten był niski i pochyły, znajdował się na nim diagram głównego systemu chłodzącego ukazujący dwa lustrzane odbicia sieci rur z prawej i z lewej strony reaktora. Pośrodku systemu chłodzącego znajdował się rdzeń reaktora z wystającym drążkiem w kształcie rękojeści pistoletu, który służył do operowania prętami regulującymi. Kiedy reaktor był w fazie krytycznej, pręty jedynie podawały temperaturę chłodzenia; ale po wygaszeniu reaktora pręty regulujące służyły do rozpoczęcia reakcji rozszczepiania, która ogrzewała wodę 151 głównej chłodnicy, podgrzewając wodę w generatorach pary aż do wrzenia, a tym samym dostarczając parę do turbin. Pionowa część panelu kontrolnego wypełniona była elektrycznymi wskaźnikami temperatury i ciśnienia w różnych miejscach reaktora, a także poziomu jego mocy - od zera do stu pięćdziesięciu procent. Powyżej stu procent skala miała krwiście czerwony kolor. Żaden z używanych w marynarce reaktorów nie przekraczał w praktyce stu trzech procent mocy. Znaczne przekroczenie stu procent mocy reaktora mogło doprowadzić do stopienia się paliwa w rdzeniu. W okolicach stu trzydziestu procent promieniowanie zagrażałoby zdrowiu załogi. Pod prawą przegrodą pomieszczenia znajdował się panel kontrolny systemu elektrycznego okrętu, na którym umieszczone były przerywacze regulujące rozdział energii elektrycznej. Za operatorem elektryczności znajdowało się stanowisko oficera technicznego wachty, który nadzorował pracę pełniących tu służbę członków załogi. Oficerem technicznym wachty bojowej był komandor-porucznik Matthew Delaney, człowiek o czerwonej, okrągłej, wiecznie niezadowolonej twarzy. Delaney miał za złe Pacinowi, że lekceważy potencjalne zagrożenie, jakie mógł spowodować niewłaściwie obsługiwany reaktor. Przecież reaktory używane na okrętach wojennych, w przeciwieństwie do stosowanych w przemyśle reaktorów o mniejszej gęstości rdzenia, o wiele łatwiej doprowadzić można było do tego, co technicy marynarki nazywali „krytycznym nagłym demontażem". Delaney nazywał to bez owijania w bawełnę wybuchem atomowym. Rozkaz wygaszenia reaktora, wydany chwilę po ogłoszeniu informacji o tym, że wrogi okręt odpalił w ich stronę torpedę, zupełnie zaskoczył Delaneya. Mógł zrozumieć jeszcze wymianę torped z rosyjskim okrętem. Tutaj, pod lodem, podobno się to zdarzało. Ale po odpaleniu torped należało przyspieszyć do maksymalnej prędkości i uciekać. Taka taktyka obowiązywała w całej flocie. Delaney, chociaż służył na stanowisku głównego inżyniera okrętu, został również przygotowany do dowodzenia atomowym okrętem podwodnym -marynarka wojenna USA wymagała, żeby wszyscy jej oficerowie przeszli przysposobienie taktyczne. To, co działo się na mostku, nie było dla Marta Delaneya żadną tajemnicą. Za to rozkaz wygaszenia reaktora był czymś niezwykłym. Delaney uważał, że to błędna decyzja. Zdawał sobie, oczywiście, sprawę z tego, że ryzyko zderzenia - może nawet śmiertelnego w skutkach -z podwodną górą lodową było duże. Jednak mogło im też dopisać szczęście. Torpeda rosyjska nie dawała takiej możliwości. Pacino po prostu igrał ze śmiercią. Pod polarną pokrywą lodową nie było gdzie się wynurzyć. Do rozruchu reaktora, szczególnie do rozruchu pomp 152 systemu chłodzenia, potrzeba dużo prądu. Jeśli bateria wcześniej się wyczerpie, będzie po okręcie. Co gorsza, utrata systemu swobodnego unoszenia się oznaczała, że okręt, żeby nie zatonąć, musiał poruszać się z minimalną prędkością - a to z kolei oznaczało, że musiał działać napęd. Przy wygaszonym reaktorze musieliby używać silnika zapasowego napędu, następnego pożeracza energii. W takiej sytuacji bateria mogła się wyczerpać w ciągu piętnastu minut, co oznaczałoby wyrok śmierci dla „Devilfisha". Delaneyowi mogły się nie podobać rozkazy, które dostał właśnie z mostka, ale święcie wierzył w Regulamin Marynarki, w Zasady Obsługi Reaktora i w prawdziwość Dziesięciu Przykazań - w tej właśnie kolejności. Mimo nurtujących go wątpliwości, zaczął wydawać następujące rozkazy: - Przestawić pompy głównej chłodnicy reaktora numer jeden, dwa, trzy i cztery na niskie obroty. Ręcznie wygasić reaktor i zabezpieczyć pompy numer jeden, dwa, trzy i cztery. Operator reaktora, energiczny młody oficer o nazwisku Manderson, przestawił dźwignie wszystkich czterech pomp głównej chłodnicy reaktora na wolne obroty. Na diagramie przy pompach zamiast napisu SZYBKIE pojawił się napis WOLNE. Manderson wstał i zdjął pleksiglasową pokrywkę osłaniającą obrotowy wyłącznik umieszczony na samej górze panelu; pod wyłącznikiem znajdował się napis RĘCZNE WYGASZANIE. Spojrzał przez ramię na Delaneya, który skinął głową. Manderson przekręcił wyłącznik. Kiedy wskaźnik wyłącznika znalazł się na pozycji WYGASZENIE, w jednej chwili zdarzyło się mnóstwo rzeczy. Zabrzmiała syrena reaktora, wypełniając całe pomieszczenie dźwiękiem podobnym do syreny policyjnego radiowozu. Na panelu zapaliły się światła pod pierwszą, kontrolną grupą prętów regulujących. Wskaźnik ustawienia pierwszej grupy prętów regulujących zaczął schodzić do zera. Wskaźnik mocy reaktora spadł z piętnastu procent do zera. W ciągu paru sekund średnia temperatura głównego systemu chłodzenia spadła z czterystu dziewięćdziesięciu sześciu stopni Fahrenheita do czterystu sześćdziesięciu pięciu i spadała dalej. Razem z mocą reaktora wskaźnik rozruchu pomp cyrkulacyjnych systemu chłodzenia spadł z zera do minus trzech dziesiątych. Ale to były tylko wskazania na panelu kontrolnym reaktora. O dwa przedziały dalej w kierunku dziobu okrętu, w pomieszczeniu reaktora, przerywacze systemu wygaszania zwolniły magnetyczne uchwyty wykonanych z hafnu prętów regulacyjnych i masywne pionowe sprężyny wepchnęły je na dno reaktora. 153 Hafn działał na napędzające śrubę „Devilfisha" neutrony jak czarna dziura na materię. Kiedy sześć prętów regulacyjnych dotknęło dna rdzenia, większość krążących wokół centrum reaktora neutronów została zaabsorbowana przez hafn zamiast przez atomy uranu. Kiedy atomy uranu przestały absorbować neutrony, przestała zachodzić reakcja rozszczepienia. Przypominało to wyjęcie kubka z popkornem z kuchenki mikrofalowej - zamiast nieustannej kakofonii trzasków wydawanych przez pękające ziarna, teraz trzaski były pojedyncze, nieregularne. Reakcja rozszczepienia jąder atomów przestała zachodzić. Atomy uranu, wepchnięte pomiędzy elementy paliwa, przestały się rozkładać i tym samym oddawać swoją energię, co natychmiast wpłynęło na system chłodzenia. Chłodziwo, teraz o znacznie niższej temperaturze, nie było już w stanie w generatorach zamieniać wody w parę. Niskie ciśnienie pary zatrzymało znajdujące się w maszynowni turbiny. Przez chwilę oprócz syreny alarmu słychać było wysoki, upiorny skowyt dwóch potężnych turbin zwalniających z trzech tysięcy sześciuset obrotów na minutę do zera. Dla Delaneya był to łabędzi śpiew „Devilfisha". Teraz „Devilfish" czerpał energię jedynie z baterii. Wentylatory w przewodach wentylacyjnych zwolniły i po chwili ucichły zupełnie. Powietrze przestało krążyć po okręcie. W manewrowni od razu zrobiło się nieznośnie duszno i gorąco. Jednak już niedługo okręt będzie tak zimny jak otaczająca go woda. - Wyłączyć syrenę reaktora. Zamknąć zbiorniki pary numer jeden i dwa - rozkazał Delaney. Syrena umilkła, pogrążając manewrownię w ciszy. Manderson przekręcił dwa przełączniki i dwa dwudziestopięciocentymetrowe zawory zamknęły główne zbiorniki pary, uniemożliwiając szybki ponowny rozruch reaktora. - Ustawić chłodzenie awaryjne na naturalną konwekcję i przestawić napęd na silnik zapasowy, potem zabezpieczyć ostatnią pompę chłodzącą reaktora - rozkazał Delaney. - Panie inżynierze, bateria starczy najwyżej na dwadzieścia minut - odezwał się cicho, prawie szeptem, operator elektryczności. Delaney skinął głową i sięgnął po słuchawkę telefonu: - Mostek, tu manewrownia. Reaktor wygaszony, generatory pary wyłączone, bateria starczy na dwadzieścia minut. Pomyślał, że dwadzieścia minut to i tak dużo. Torpeda może ich dopędzić w każdej chwili. Na „Devilfishu" słychać już było odbity od lodu sygnał poszukiwawczy uzbrojonej w głowicę atomową torpedy rosyjskiej. 154 USS „Billfish", Zachodni Atlantyk Dziwne poczucie nierealności całej sytuacji opuściło komandora Totha w jednej chwili. Wydzielona do krwioobiegu pod wpływem wstrząsu adrenalina przyspieszyła jego subiektywne poczucie czasu, wydłużając sekundy do rozmiarów godzin. Słyszał wiele opowieści na temat tego zjawiska, ale do tej pory sądził, że są, delikatnie mówiąc, lekko naciągane. Mylił się. Spojrzał na oficera dyżurnego, porucznika Culversona, który wciąż stał w tej samej pozycji, co przed chwilą. „Billfish" posłał na dno rosyjski okręt podwodny klasy Akuła, ale w ostatniej chwili wróg zdążył odpalić pocisk rakietowy w stronę wybrzeża Stanów Zjednoczonych. W stronę Norfolk. W stronę ich ojczyzny. - Sterownia, przejmuję mostek! - zawołał Toth. - Cała naprzód! Pełna moc aż do kawitacji! Zanurzenie osiemnaście metrów, kąt wynurzenia dwadzieścia stopni! Ale już! Mimo wyraźnych rozkazów i mimo tego, że wynurzali się do głębokości peryskopowej, załoga poruszała się jak na zwolnionym filmie. I tak było już za późno. Na „Billfishu" nic nie mogłoby się zmierzyć z pociskiem rakietowym. Ich jedynym sprzymierzeńcem był czas - pocisk poruszał się z prędkością poddźwiękową. Droga do celu mogła mu zająć nawet piętnaście minut... Jeśli wystarczająco wcześnie zawiadomią dowództwo w Norfolk i Biały Dom, wysłany od razu samolot będzie miał szansę zestrzelić pocisk. Zakładając, że akurat w pobliżu znajdzie się samolot przechwytujący z radarem, z gotowym do lotu pilotem. Pod warunkiem, że nikt nic nie spieprzy przy przekazywaniu wiadomości, będą mieli może dwie minuty na zestrzelenie tego pocisku. Tyle czasu dzieliło Norfolk od unicestwienia. - Prędkość osiem węzłów. Pokład okrętu przechylił się tak mocno, że Toth musiał się przytrzymać. Cały okręt wibrował, ponieważ w ciągu zaledwie paru sekund reaktor zwiększył moc do pięćdziesięciu procent. - Jest osiem węzłów, panie kapitanie - zameldował sternik. - Stop. Wysuwam peryskop numer dwa - powiedział Toth i sięgnął po mikrofon pierwszego obwodu. Jego głos, rozlegający się we wszystkich przedziałach okrętu, brzmiał twardo i zdecydowanie: - Pilna transmisja radiowa. Pilna transmisja radiowa. Nawigator, oficer łączności i oficer radiowy mają zgłosić się do pomieszczenia radiowego. - Zanurzenie osiemnaście metrów, sir. Pokład okrętu wrócił do poziomu. Toth miał wrażenie, że peryskop wysuwa się ze swojej studni całą wieczność. W końcu ustawił go we właściwą stronę i serce mu zamarło. 155 Kilometr wyżej, pozostawiająca za sobą ognistą smugę niczym piękna, sylwestrowa raca, mknęła rakieta. Teraz z ogona rakiety wydobywał się już tylko dym. Oznaczało to, że pierwszy, napędzany stałym paliwem rakietowym segment silnika pocisku spełnił swoją rolę i rakieta przestawiała się na silnik odrzutowy, który miał ją ponieść dalej. Nie było jej już widać - odrzuciła płonący jasnym ogniem silnik i, żeby uniknąć wykrycia przez radary, leciała nisko nad powierzchnią oceanu. Ale najgorsze było to, że poleciała we właściwą stronę. Toth miał nadzieję, że fale uderzeniowe eksplozji wystrzelonych przez niego torped zepchną ją z kursu. Niestety, tak się nie stało. Pocisk poleciał wprost na zachód, dokładnie w stronę Norfolk. Toth przekazał peryskop Culversonowi: - Przejmuje pan mostek. Proszę zabezpieczyć stanowiska bojowe. Ja będę w pomieszczeniu radiowym. Z jakiegoś powodu awaryjne zawiadomienie o zagrożeniu nuklearnym nazywało się OPRAP 3 PINAKIEL; automatycznie było przesyłane do Białego Domu, a jego treść składała się z ustawionych w odpowiednim porządku cyfr. Sam fakt wysłania tego zawiadomienia musiał wywołać w dowództwie Floty Atlantyckiej panikę. O godzinie dziewiątej siedemnaście czasu Greenwich antena wielozakresowa „Billfisha" wysunęła się z płetwy mostka zewnętrznego i nadała tę niezwykle ważną, zatrważającą wiadomość; najpierw za pomocą zabezpieczonej częstotliwości satelitarnej komunikacji głosowej NESTOR, a potem w postaci wiązki zakodowanych sygnałów. Obie wersje zostały nadane na falach UHF. Po wysłaniu wiadomości nie było już sensu pozostawać dłużej w wynurzeniu peryskopowym. Jednak Toth chciał zostać na powierzchni, żeby zobaczyć, czy ciągła transmisja, nadawana z kwatery głównej Dowództwa Sił Podwodnych Floty Atlantyckiej, nie zostanie przerwana - gdyby tak się stało, można by podejrzewać najgorsze. Toth chciał też przekonać się, czy dowództwo nie prześle im PLANU WOJENNEGO, który był zbiorem szczegółowych instrukcji, przeznaczonych dla konkretnych warunków bojowych. Toth wolnym krokiem wrócił na mostek. Spojrzenia wszystkich skierowane były na niego. Odchrząknął i powiedział: - Schodzimy na sto sześćdziesiąt pięć metrów. Dziesięć węzłów. Proszę zacząć szukać następnej rosyjskiej jednostki. Ustawić okręt na tryb ultracichy i rozwinąć antenę powierzchniową. Muszę znać wszystkie komunikaty z brzegu nadawane na częstotliwości VLF. Stał przed czerwonym ekranem sonaru, czekając na następny rosyjski okręt podwodny i na instrukcje, które dotrą do niego za pośrednictwem śli- 156 zgającej się po powierzchni morza anteny. Jeśli jednak kwatera główna zostanie zamieniona w stos popiołu, nie będzie żadnych instrukcji. Musiał wydać jeszcze jeden rozkaz. - Niech oficer komunikacyjny wyjmie ze swojego ściśle tajnego sejfu PLAN WOJENNY GŁÓWNODOWODZĄCEGO FLOTY ATLANTYCKIEJ i niech przyniesie go na mostek. 18 19 grudnia, godzina 9.24 czasu Greenwich USS „Devilfish", pod polarną pokrywą lodową, Morze Arktyczne - Panie kapitanie, system kontroli bojowej zaczyna się przegrzewać, będziemy musieli go wyłączyć - powiedział odpowiedzialny za uzbrojenie komandor-porucznik Steve Bahnhoff. Pacino gestem dłoni kazał mu poczekać. Chciał, żeby system kontroli bojowej wykonał dla niego jeszcze jedno zadanie. - Od odpalenia torpedy Magnum minęły dwie minuty, panie kapitanie - powiedział Rapier, najwyraźniej ponaglając Pacina do oddania strzału. - Bardzo dobrze. Co myślał jego ojciec, kiedy ponad dwadzieścia lat temu rosyjska torpeda starszego typu płynęła w stronę „Stingraya", tak samo jak teraz Magnum w stronę „Devilfisha"? Czy Patch Pacino miał wtedy czas, żeby coś pomyśleć? Nadszedł czas, żeby za to odpłacić. Czuł na sobie pełne wyczekiwania spojrzenia swoich ludzi. Na okręcie panowała cisza. Nie słychać było basowego pomruku systemu wentylacyjnego. Ani pogwizdu systemu wewnętrznej nawigacji okrętu. Działała tylko połowa oświetlenia, sonar i system kontroli bojowej. Po wyłączeniu klimatyzacji na całym okręcie zrobiło się duszno i gorąco. Ciszę przerwał głos Bahnhoffa: - Kapitanie, twardy dysk systemu kontroli prowadzenia ognia zawiesił się. System działa teraz w trybie taśmowym. To była katastrofa, która oznaczała dwudziestokrotne spowolnienie operacyjne systemu i znaczny spadek jego jakości. Pacino nie miał czasu na odpowiedź. - Mostek, tu sonar, torpeda Magnum dokonuje pomiaru odległości. Pacino milczał. Bahnhoff spojrzał na niego i powiedział: 157 - Urządzenia systemu kontroli bojowej coraz bardziej się nagrzewają. Zaraz mogą przegrzać się ostatecznie... Jednak Pacino musiał czekać. Rosyjska torpeda ciągle zmierzała w ich stronę. Czy system kontroli bojowej wytrzyma do czasu, kiedy torpeda ich minie? I co ważniejsze, czy „Devilfish" w ogóle ocaleje? Torpeda Magnum, numer seryjny 0011779, płynęła przez lodowatą, arktyczną wodę napędzana silnikiem zewnętrznego spalania, w którym paliwo mieszało się z płynnym utleniaczem; powstałe w wyniku spalania gazy przesyłane były do dwóch bliźniaczych silników hydraulicznych napędzających koncentryczny napędnik. Torpeda pruła wodę, przeciwbieżne śruby pracowały na granicy kawitacji; maksymalna prędkość ataku torpedy wynosiła sto dziesięć kilometrów na godzinę, inaczej mówiąc sto dziesięć obrotów. Magnum była najszybszą torpedą na świecie. W tej chwili jednak torpeda krążyła pod lodem z prędkością siedemdziesięciu obrotów, dzięki czemu mogła mieć lepsze odczyty sonaru. Miała przyspieszyć do maksymalnej szybkości dopiero wtedy, kiedy ustali, gdzie dokładnie znajduje się wrogi okręt. Najpierw Magnum nasłuchiwała pasywnie w kierunku, w którym, według danych przekazanych jej przed odpaleniem przez komputer „Kaliningradu", powinien znajdować się cel. Dużą część pamięci jej komputera zajmowały dane dźwiękowe amerykańskich podwodnych okrętów atomowych. W pierwszym rzędzie analizowane, przekładane na język cyfrowy i wprowadzane do pamięci były taśmy z nagraniami poszczególnych klas okrętów podwodnych. Później wprowadzano do pamięci komputera pokładowego torpedy dane dźwiękowe poszczególnych amerykańskich jednostek. Dane tego celu, o numerze kadłuba SSN-666, zostały wprowadzone zaledwie przed paroma minutami, ale pochodziły z sierpnia bieżącego roku, kiedy to rosyjski szpieg wykradł je z działu analiz dźwiękowych przedsiębiorstwa Dyna-Corp. Według tych danych jednostka 666 charakteryzowała się słabym grzechotem w śródokręciu - był to odgłos wydawany przez pompy recyrkulacyjne reaktora pracujące na wolnych obrotach. Kiedy pracowały na szybkich obrotach, robiły tyle hałasu, że niepotrzebne były żadne dane porównawcze. Po chwili bezowocnego nasłuchiwania torpeda przełączyła się na sonar aktywny i dalej płynęła do przodu, wiedząc, że jednostka 666 jest gdzieś tam przed nią, i że prędzej czy później odbije sygnał poszukiwawczy. USS „Devilfish" - Ustawić torpedę Mark 50 w komorze pierwszej na tryb sonaru pasywnego i krążenie poszukiwawcze w promieniu dziesięciu tysięcy metrów od 158 aktualnej linii namiaru Omegi. Jednostkę z komory drugiej - na piętnaście tysięcy metrów, z komory trzeciej - na dwadzieścia tysięcy, z komory czwartej - na dwadzieścia pięć. Wszystkie mają dotrzeć na swoje orbity na dużej prędkości. - Pacino mówił spokojnym, opanowanym głosem, ale ciągle nie mógł się pozbyć obrazu umierającego ojca. - Sir - zapytał Rapier - czy nie byłoby lepiej zastosować metodę sonaru aktywnego i kursu pełznącego węża? To sonary z efektem Dopplera i w trybie aktywnym nie zakłóciłyby ich odgłosy wydawane przez lód. A kurs pełznącego węża pozwoliłby spenetrować znacznie większy obszar... - Nie - krótko uciął Pacino, dziwiąc się, że Rapier wszczyna w ogóle ten spór w chwili, gdy sygnał poszukiwawczy zmierzającej w ich stronę torpedy staje się z każdą sekundą coraz głośniejszy. Pacino spojrzał na ekran konsoli bojowej. Kurs pełznącego węża przeznaczony był na otwarte wody; torpeda płynęła sinusoidą, której wykres przypominał wzór DNA. Jednak tutaj, pod lodem, Pacino zdecydował się na kurs okrężny - torpedę wystrzeliwało się w ustalone miejsce, w którym, używając pasywnego sonaru zaczynała krążyć w koło aż do momentu namierzenia celu. Bez określonego namiaru kurs pełznącego węża nie miałby sensu, ponieważ przeszukano by w ten sposób zbyt mały sektor oceanu. Krążąca po okręgu torpeda miała szeroki, trzystusześćdziesięciostopniowy zakres poszukiwawczy. A aktywny sonar mógłby zaalarmować Rosjan. Istniała co prawda możliwość zderzenia się wystrzelonych torped, ale równie dobrze jedna z nich, albo nawet obie mogły namierzyć Omegę. - Cztery torpedy poszukujące w trybie aktywnym kursem pełznącego węża wypełniałyby swoimi sygnałami ocean w promieniu kilkudziesięciu kilometrów - powiedział Pacino do Rapiera. - Siedzenie w tym zaduchu, w kompletnym bezruchu i ciszy jest naszym jedynym ratunkiem. A Omega może być gdziekolwiek, w którymkolwiek miejscu linii namiaru. Kurs okrężny z sonarem nasłuchującym w trybie pasywnym jest naszą jedyną szansą. Proszę zaprogramować torpedy. Rapier potakująco skinął głową: - Tak jest, sir. Gdzieś z zewnątrz wciąż słychać było coraz głośniejszy i wyraźniejszy dźwięk sygnału poszukiwawczego torpedy Magnum. - Nie możemy odpalić torped, dopóki Magnum nas nie minie. Jeśli uda nam się ją zmylić, zamierzam odpalić wszystkie torpedy w Cel Numer Jeden. Rapier znowu skinął głową. - Mostek, tu sonar - zaskrzeczały słuchawki Pacina. - Utrata namiaru Celu Numer Jeden. Jego sygnał zszedł poniżej granicy słyszalności. Pacino i Rapier wymienili znaczące spojrzenia. Rosjanin zniknął. Torpedy na nic się już nie zdadzą. 159 - Jeszcze jedno - powiedział Pacino, niemal przekrzykując odgłos śruby zbliżającej się rosyjskiej torpedy. - We wszystkich torpedach wyłączyć obwód AP. - Sir, z wyłączonym obwodem antypowrotu nasze torpedy mogą zawrócić i skierować się w naszą stronę. - Wiem, ale słyszał pan przecież wiadomość z sonaru. Teraz nie znamy już namiaru na Cel Numer Jeden. Może być wszędzie. Musimy podjąć to ryzyko. Obaj zamilkli, słuchając zbliżającej się, uzbrojonej w głowicę atomową torpedy. Nawigator i oficer kontroli bojowej patrzyli na nich w napięciu. Kiedy sygnał torpedy rozległ się tuż przy lewej burcie, wszyscy spojrzeli w tamtą stronę, jakby chcieli przeniknąć wzrokiem stalowy kadłub okrętu. Po chwili sygnał zaczął cichnąć, jakby się oddalił. Odgłos pracującej śruby dochodził już nie zza lewej burty, ale zza prawej. Pacino spojrzał na Rapiera: - Oszukaliśmy ją. - Daliśmy jej kopa w dupę - powiedział Rapier, czując, jak na chwilę opuszcza go napięcie. - Mostek, tu sonar - usłyszał Pacino w słuchawkach. - Sygnał torpedy słabnie. Minęła punkt największego zbliżenia i oddala się coraz bardziej. - Sonar, tu kapitan - powiedział Pacino do swojego mikrofonu. - Odzyskaliście kontakt z Celem Numer Jeden? - Mostek, tu sonar, nie mamy kontaktu. - Uwaga zespół kontroli prowadzenia ognia. Teraz nam się upiekło, ale Magnum może zawrócić, kiedy zorientuje się, że nas minęła. Zamierzam odpalić torpedy, zanim systemy odpalania ostatecznie się przegrzeją. A ponieważ nie mamy już kontaktu sonarowego z Celem Numer Jeden, musimy polegać na naszych domysłach i odrobinie szczęścia. Do roboty. Pacino zamilkł i obrzucił spojrzeniem swoich oficerów. Byli spoceni, zlani potem... - Rozpocząć procedurę odpalania - powiedział mocnym głosem. - Komora wyrzutni numer jeden, Cel Numer Jeden, kurs okrężny z sonarem pasywnym, promień dziesięć tysięcy metrów... W chwili odpalenia „Kaliningrad" nie miał namierzonej dokładnej odległości, więc torpeda Magnum popłynęła wzdłuż linii namiaru, tam, gdzie cel miał się znaleźć w momencie detonacji, dziesięć minut po jej odpaleniu. Torpeda, usiłując namierzyć cel, wysyłała swoim sonarem aktywnym sygnał poszukiwawczy i nasłuchiwała odpowiedzi. Jej program poszukiwawczy został przystosowany do warunków podlodowych. Normalnie sonar aktywny wysyłał sygnał poszukiwawczy i nasłuchiwał wszystkich odbić sy- 160 gnału. Tutaj, pod lodem, sygnał mógł się odbijać zarówno od okrętu podwodnego jak i od podwodnych gór lodowych czy stalaktytów. Pod polarną pokrywą lodową torpeda Magnum używała filtra Dopplera, który pomijał obiekty stacjonarne i badał jedynie te będące w ruchu. Kiedy sygnał poszukiwawczy wracał z niezmienioną częstotliwością, był pomijany. Tylko sygnały powrotne o zwiększonej albo zmniejszonej częstotliwości przechodziły przez filtr, ponieważ poruszające się obiekty fizycznie zmieniały te fale. Jeśli obiekt poruszał się w stronę słuchającego ucha, skupiał fale dźwiękowe i ich częstotliwość rosła. Jeśli obiekt się oddalał, rozrzedzał fale dźwiękowe, powodując spadek ich częstotliwości. Dlatego właśnie gwizd zbliżającego się pociągu wydaje się wysoki i przenikliwy, a kiedy pociąg oddala się od słuchającego, dźwięk staje się niższy i szybko cichnie. Tak więc torpeda nie słuchała odbitych od lodu powrotnych sygnałów, a tylko tych o większej lub mniejszej częstotliwości niż wysłany sygnał poszukiwawczy. Jednak, o dziwo, żaden z powrotnych sygnałów nie przeszedł przez filtr Dopplera. Wszystkie miały tę samą częstotliwość, co nadany sygnał poszukiwawczy. Wszystkie odbiły się od lodu. Torpeda została zapędzona w kozi róg. Była teraz w odległości siedemnastu kilometrów od „Kaliningradu", a w chwili odpalenia wróg miał się znajdować znacznie bliżej. W takiej sytuacji odnaleziony po dłuższej chwili w jej pamięci podprogram nakazywał jej popłynąć jeszcze ustalonym kursem trzy kilometry. Jeśli nie namierzy celu w odległości dwudziestu kilometrów od punktu odpalenia, torpeda miała zawrócić o sto osiemdziesiąt stopni i płynąć kursem powrotnym, dopóki nie namierzy celu albo nie dotrze do miejsca oddalonego od punktu odpalenia o dziesięć kilometrów. W odległości dwudziestu kilometrów od punktu odpalenia Magnum dała za wygraną. Nie udało jej się odnaleźć celu; musiała zawrócić i eksplodować na ślepo. Zgodnie z programem ustawiła ster pięć stopni w prawo, zawróciła o sto osiemdziesiąt stopni w niecałą minutę i popłynęła z powrotem na wschód, w stronę punktu odpalenia. Po przebyciu czternastu i pół kilometra drogi powrotnej, nie znajdując ani śladu celu, torpeda Magnum zaczęła uzbrajać swoją głowicę nuklearną. Była, jeśli można tak powiedzieć, niemile rozczarowana. Wołałaby detonować w bezpośredniej odległości od celu. Jednak detonacja w odległości dziesięciu kilometrów od punktu odpalenia także powinna co najmniej uszkodzić cel. USS "Devilfish" Torpeda Mark 50 czekała w komorze wyrzutni „Devilfisha" bardzo długo. Od ponad dwóch godzin miała aktywowany główny procesor, obracający się 161 żyroskop i wypełnione paliwem przewody. Miała wprowadzony namiar Celu Numer Jeden już od piętnastu minut, od chwili, w której go namierzono. Namiar był co kilka minut aktualizowany. Zewnętrzna pokrywa komory wyrzutni została otwarta. Wąziutki prześwit między powierzchnią torpedy a ścianą komory był wypełniony wodą ogrzaną ciepłem torpedy i jej wyrzutni; jednak stożek ochronny torpedy, w którym znajdował się płaski przetwornik sonaru, chłodziła zimna woda Morza Arktycznego. Torpeda poczuła słaby impuls z podłączonego do jej pamięci kabla. Był to ostateczny namiar celu. Jego wprowadzenie oznaczało, że do odpalenia torpedy została już tylko niecała minuta. Torpeda była gotowa. - Okręt gotowy! - zawołał Stokes. - Namiar gotowy - powiedział Scott Brayton. - Torpeda gotowa - powiedział Bahnhoff. Pacino milczał. Strzelanie do celu, z którym nie miało się kontaktu sonarowego, było czymś niezwykłym, czymś, co nie miało precedensu w historii podwodnych wojen. Tak, to była recepta na to, jak chybić; szczególnie tutaj, pod lodem. Jednak lepiej przecież spróbować i chybić, niż pójść na dno z wszystkimi torpedami na pokładzie. Pacino wydał rozkaz: - Wystrzelić na ostatni namiar sonaru. - Ustawione! - zza drugiej konsoli bojowej powiedział Brayton. - Przygotować się! - powiedział Bahnhoff zza panelu odpalania, przestawiając klucz na pozycję GOTOWOŚĆ. - Ognia! - Pacino poczuł uderzenie adrenaliny. - Odpalam - Bahnhoffprzestawił klucz na pozycję ODPALANIE. W niezwykłej ciszy panującej na pokładzie „Devilfisha" odpalenie torpedy zabrzmiało jeszcze głośniej niż zwykle. Skok ciśnienia był dwa razy bardziej dotkliwy. Pacino zmusił się do ziewnięcia, żeby wyrównać ciśnienie w bębenkach uszu. Tym razem odpalenie torpedy zabrzmiało prawie jak armatni wystrzał. - Komora numer jeden odpalona elektrycznie, panie kapitanie - zameldował Rapier. - Mostek, tu sonar - w słuchawkach odezwał się głos obsługującego sonar oficera. - Jednostka z komory pierwszej wyrzutni odpalona prawidłowo. Kiedy zewnętrzne zasilanie komory wyrzutni numer jeden zostało odcięte, od powierzchni bocznej torpedy Mark 50 odpadło automatyczne złącze kabla. Torpeda pracowała teraz na zasilaniu wewnętrznym, nie była już 162 zależna od macierzystego okrętu. Wysunęły się zęby czujnika podwodnego, który automatycznie usunął pierwsze z kilku zabezpieczeń uzbrojenia. Torpeda przez krótką chwilę słyszała dźwięk płynącej wody - to ze zbiorników umieszczonych z tyłu komory wypływała pod dużym ciśnieniem woda, która miała wypchnąć ją na zewnątrz okrętu. Przyspieszenie było potężne, hałas ogłuszający. Czy torpeda usłyszy swój cel? Za torpedą, z nieruchomej części jej pędnika, wysuwał się kabel nakierowywania -drugi jego koniec wysuwał się z komory wyrzutni. Kabel ten umożliwiał sterowanie torpedą już po jej odpaleniu, w wypadku, kiedy okręt macierzysty chciał zaktualizować namiar celu. Za jego pośrednictwem torpeda mogła również zawiadomić okręt, z którego została odpalona, że ostatecznie namierzyła swój cel. Macierzysty okręt wiedział także, kiedy kabel odłączał się od torpedy - najczęściej oznaczało to, że torpeda uderzyła w cel i eksplodowała. Kiedy „Devilfish" zniknął za rufą torpedy, mechanizm drugiego zabezpieczenia wyłączył potwierdzający odpalenie miernik przyspieszenia i dokonał zapłonu znajdującego się w kanistrze obok komory spalania granulowanego paliwa, które płonąc, przedostało się do komory spalania. Kiedy temperatura jego spalania wzrosła do temperatury zapłonu, samoutleniające się paliwo zostało wtłoczone pod ciśnieniem do wnętrza komory i momentalnie zaczęło się spalać. Turbina silnika zaczęła się obracać, już po kilku sekundach wykonywała dwadzieścia obrotów na minutę. Torpeda przyspieszyła do prędkości przemieszczania się... USS „Devilfish" - Rozpocząć procedurę odpalania - powiedział Pacino - Komora druga, Cel Numer Jeden. Kurs krążący z sonarem pasywnym, promień manewru - piętnaście tysięcy metrów. AP wyłączone. - Okręt gotów - powiedział Stokes. - Namiar gotów - powiedział Brayton. - Torpeda gotowa - powiedział Bahnhoff. - Wystrzelić na ostatnie współrzędne sonaru! - rozkazał Pacino. - Ustawione! - odparł Stokes. - Przygotować się - powiedział Bahnhoff. - Ognia!-krzyknąłPacino. - Kurwa... - zaklął Bahnhoff i znad konsoli kontroli prowadzenia ognia spojrzał na Pacina. - Utrata kontroli bojowej, sir. Wszystkie trzy ekrany konsoli bojowej zgasły. Ich ślepe oczy patrzyły na Pacina z wyrzutem. 163 W jednej chwili w zatłoczonym pomieszczeniu mostka zrobiło się gorąco jak w piekarniku; a przecież znajdowali się pod polarną pokrywą lodową. Pacino wytarł pot z czoła. Rapier zdjął słuchawki. Nie było już sensu martwić się tym, co zameldują z sonaru. - To tyle, panie kapitanie. Chyba, że rozkaże pan dokonać rozruchu reaktora. - Proszę sprawdzić baterie - powiedział Pacino. Rapier podniósł do ucha słuchawkę telefonu. - Inżynierze, na jak długo jeszcze wystarczy energii z baterii? - Posłuchał chwilę i odłożył słuchawkę z grymasem niezadowolenia na twarzy. - Na dziesięć minut, panie kapitanie. To nie wystarczy, musimy ruszyć się już teraz. Pacino patrzył gdzieś przed siebie. - A więc? - ponaglił go Rapier. - A więc co? - cichym głosem zapytał Pacino. - Rozkaże pan dokonać rozruchu reaktora czy nie? Pacino potrząsnął głową. - Jeszcze nie. Trochę cierpliwości. Rapier otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale zmienił zdanie i zamknął je z powrotem. 65 kilometrów na wschód od Norfolk, Ocean Atlantycki Uzbrojony w głowicę atomową pocisk rakietowy SSN-X-27 leciał z prędkością ośmiuset obrotów. Zbliżył się do powierzchni wody, więc subiektywne wrażenie pędu było jeszcze większe. Pocisk dokonywał obliczeń. Już za kilka minut przeleci nad piaszczystą Virginia Beach. Horyzont rozświetlony był światłami promenad, restauracji i hoteli, a była przecież grudniowa niedziela, środek martwego sezonu. Pocisk, posługując się położeniem gwiazd, dokonał nawigacyjnego pomiaru i stwierdził, że o włos zboczył z kursu na południe. Dysza silnika zwróciła się na prawo, a kiedy kurs został poprawiony, wróciła na poprzednią pozycję. Do plaży było jeszcze siedem kilometrów. Czas zacząć sekwencję uzbrojenia. Po samosprawdzeniu się detonatora pocisk obrócił grubą, metalową płytkę tak, że dwa wydrążone w niej otwory ustawiły się w pionie, jeden nad drugim. Ustawiło to główny detonator w jednej linii z szeregiem sześciu specjalnie ukształtowanych ładunków trotylu. Sekwencja uzbrajania została zakończona. Na wysokości dziesięciu metrów pocisk przeleciał nad piaskiem plaży Virginia Beach; był trzydzieści pięć kilometrów od bazy marynarki wojen- 164 nej w Norfolk i trzydzieści siedem kilometrów od kwater głównych Dowództwa Sił Podwodnych Floty Atlantyckiej i głównodowodzącego Floty Atlantyckiej. Pod kadłubem pocisku śmignęły hotele i małe, położone przy promenadzie sklepiki. Do detonacji zostały tylko minuty. Teraz pocisk przeleciał nad ogrodzeniem rozległego kompleksu bazy marynarki w Norfolk, potem nad budynkami administracji, magazynami, a w końcu nad obiema kwaterami głównymi. Już od dłuższej chwili kadłub pocisku omywały elektromagnetyczne sygnały wysyłane ze znajdującego się dwadzieścia kilometrów za jego rufą nowoczesnego odrzutowca radarowego EA-6B. Kwatera główna Dowództwa Sił Podwodnych Floty Atlantyckiej Norfolk, Wirginia Admirał Richard Donchez siedział z pochyloną głową, jakby chciał przyjrzeć się z bliska czemuś, co leżało na powierzchni biurka. Nagle poczuł na ramieniu czyjąś dłoń. - Admirale, mamy krytyczną sytuację, proszę się obudzić. Donchez spojrzał na zegarek. Minęła czwarta rano. Była niedziela. Spał przy biurku we Flagowym Pomieszczeniu Nawigacyjnym od drugiej rano. Czuł się cały obolały, jak wiele lat temu, kiedy dowodził Piranią. Nie dotrzymał złożonej sobie samemu obietnicy i jednak wszedł do Flagowego Pomieszczenia Nawigacyjnego. Prawdę mówiąc, zamierzał spędzić w swojej kwaterze cały weekend, nie zważając na przerwę świąteczną. Tego niedzielnego ranka, jako jedyny oficer flagowy pełniący służbę w dowództwie, odpowiadał za całą Flotę Atlantycką - za jej lotnictwo, siły podwodne i nawodne. I mógł im rozkazywać. Podniósł głowę i zobaczył, że jest otoczony ze wszystkich stron. Przed nim stał jego oficer dyżurny, komandor-porucznik Kodiak, młody Indianin ze szczepu Czerokezów. Po jego lewej stronie stał oficer wywiadu, porucznik Vinny Bentson. Po prawej - starszy bosman Ron Carter, specjalista od łączności i główny technik wachty. - Co się stało? - zapytał Kodiaka. - Sir, dostaliśmy pilny OPRAP 3 PINAKIEL od „Billfisha", który znajduje się sto pięćdziesiąt pięć mil morskich na wschód od nas. „Billfish" posłał na dno okręt klasy Akuła, po tym, jak odpalił on pocisk rakietowy. Pocisk jest z każdą chwilą coraz bliżej. Prawdopodobnie leci w naszą stronę, sir. I jest to SSN-X-27. Jego głowica to bomba wodorowa o sile jednej megatony. Donchez starał się myśleć trzeźwo. Lecący w ich stronę pocisk był na pewno uzbrojony, Rosjanie nie podjęliby takiego ryzyka, żeby wystrzelić 165 jednostkę ćwiczebną. To była jego wina. Należało rozmawiać bardziej stanowczo z admirałem McGee. Nagle trzydzieści lat służby dało znać o sobie. Zaczął działać prawie automatycznie. - Kodiak - powiedział - ile pocisków jest w powietrzu? - Jeden, sir. Wycelowany w Norfolk. - Czy Biały Dom o tym wie? I Pentagon? - Wiedzą o tym, panie admirale. Dostali tą samą wiadomość, co my. Myśli Doncheza biegły szybko. To prawdopodobnie falstart jednoczesnego ataku, albo początek ataku nieskoordynowanego. A może atak miał zostać przeprowadzony według zasady „odpalaj, kiedy będziesz gotowy". Donchez rzucił okiem na wiszącą na ścianie mapę Atlantyku z migoczącymi czerwonymi krzyżykami. - Kodiak, proszę się skontaktować z Dowództwem Sił Powietrznych Floty Atlantyckiej, niech wyślą odrzutowiec elektroniczny EA-6 i samolot radarowy Hawkeye. Za pomocą radarów stacjonarnych i umieszczonych na samolotach musimy kontrolować, czy nie nadleci więcej pocisków. Niech wyśląw powietrze tyle samolotów, ile będą mogli zatankować i uzbroić. Teraz bezpośrednim zagrożeniem jest zbliżający się do nas pocisk. Niech go zestrzelą, a potem zaczniemy się martwić o następne. Do roboty! Kodiak pobiegł do zabezpieczonego przed podsłuchem telefonu Nestor. - Bentson - mruknął Donchez. - Proszę wyjąć z sejfu identyfikator operacyjny na dzisiaj. Całe wojsko ma być postawione w stan alarmu. DEF CON JEDEN. Bentson wybiegł, zabierając ze sobą oficera, który znał kombinacje zamka sejfu wewnętrznego. - Bosmanie - Donchez zwrócił się do Cartera. - Proszę wysłać pilną wiadomość do naszych znajdujących się w morzu okrętów podwodnych: mają nasłuchiwać, czy Rosjanie nie przygotowują się do odpalania pocisków. W razie jakichkolwiek podejrzanych ruchów nasze jednostki mają prawo ich zatopić. Jeśli któryś z naszych okrętów jeszcze nie namierzył żadnej z rosyjskich jednostek, to niech to zrobi jak najszybciej. Proszę też wysłać pilną wiadomość do „Allentown", który jest w pobliżu Siewieromorska. Mają pozostawać cały czas w wynurzeniu peryskopowym, w gotowości do odebrania transmisji satelitarnej na falach UHF. Po drugie, mają przygotować się do odpalenia salwy dwunastu pocisków rakietowych Javelin na mój bezpośredni rozkaz. Carter odczytał Donchezowi swoje notatki. Donchez skinął potakująco głową i bosman wyszedł. Donchez sięgnął po słuchawkę Nestora i rozkazał operatorowi połączyć się z Białym Domem. Odczytał prezydentowi w całości zawiadomienie o ataku nuklearnym OPRAP-3, żeby przedstawić mu pełen obraz sytuacji. Potem rozłączył się i zadzwonił do admirała McGee. 166 Pół minuty później w stronę domu McGee leciał już helikopter Doncheza. - Kodiak, jak stoimy z czasem? - zapytał Donchez. - Od odpalenia minęły cztery minuty, sir. - Czy samoloty są już w powietrzu? Kodiak przez cały czas trzymał przy uchu słuchawkę radiotelefonu. - „Enterprise" z rozkazu admirała McGee miał na pokładzie EA-6B w stanie gotowości, na wszelki wypadek. Samolot jest już w powietrzu, w odległości około trzystu pięćdziesięciu kilometrów na północny wschód od nas, i ma meldować o każdym kontakcie radarowym z pociskiem rakietowym. - Bardzo dobrze, ale na nic nam się to nie przyda, dopóki nie będziemy mieli myśliwca, żeby zestrzelić tego skurwysyna. - Sir, mamy F-14, który parę minut temu wylądował na lotnisku marynarki wojennej. - Świetnie. - Niestety muszą go uzbroić w pociski. Właśnie w tej chwili przetaczają go do hangaru, gdzie ma zostać wyposażony w kilka naprowadzanych na źródła ciepła pocisków Mongoose. Potrwa to kilka minut. - Do diabła, Kodiak, powiedz im, że muszą się pospieszyć. Ten pocisk leci w naszą stronę z prędkością dziewięciuset kilometrów na godzinę. Mamy dziewięć, najwyżej dziesięć minut. - Tak jest, sir. Właśnie połączyłem się z wieżą kontrolną lotniska. - Panie admirale, dzwoni prezydent, jest na zabezpieczonej linii numer jeden - z drugiego końca pomieszczenia zawołał Carter. Sięgając po słuchawkę telefonu, Donchez wydał Kodiakowi następny rozkaz: - Poruczniku, proszę wysłać ten F-14 w powietrze. To nasza jedyna szansa. Przyłożył słuchawkę do ucha: - Panie prezydencie, mówi Donchez... Pokój konferencyjny prezydenta Rosji, Kreml, Moskwa Pułkownik Drecki miał zapasowy plan na wypadek, gdyby plan Nowskoja się nie powiódł. Teraz, kiedy było oczywiste, że tak właśnie się stało, kiedy odpalony został tylko jeden pocisk, a reszta okrętów najwyraźniej zdecydowała się powstrzymać od działania, Drecki postanowił odsłonić przed prezydentem swoje karty. W tej chwili przede wszystkim trzeba było zapobiec odwetowemu atakowi nuklearnemu. Drecki zastanawiał się, co się stało. Dlaczego Nowskoj zdecydował się na odpalenie pocisku, nie próbując nawet negocjować w sprawie rozbrojenia USA, tak jak się wcześniej umówili. A jeśli już zdecydował się strzelać, 167 dlaczego okręty jego floty nie usłuchały rozkazu? Dlaczego tylko jeden z nich odpalił swój pocisk rakietowy? Czy zepsuła się radiostacja na „Kaliningradzie"? To śmieszne. Wielki, samowolny plan Nowskoja nie powiódł się przez jakiś jeden wadliwie podłączony, wart kilka rubli układ scalony. Drecki cały weekend spędził w Jasaniewie, siedzibie głównej fotograficznej sekcji wywiadu, oglądając na bieżąco zdjęcia satelitarne. Zdrzemnął się tylko parę godzin, pomiędzy przelotami satelitów nad interesującymi go obszarami. Był zupełnie wykończony. Pokój konferencyjny, w którym właśnie się znajdował, niezbyt przypominał surowe wnętrza Pierwszego Departamentu. Był tu kominek, wystarczająco duży, by upiec w nim w całości dorodną świnię. Cały środek pokoju zajmował długi, mahoniowy stół obstawiony głębokimi, skórzanymi fotelami. Wysoki sufit miał złocone stiuki, a ściany pokrywała ręcznie rzeźbiona boazeria -stojące pod nimi meble najwyraźniej pamiętały czasy Katarzyny Wielkiej. Drecki zajął miejsce blisko prezydenta. Po drugiej stronie stołu usiadł szef Pierwszego Departamentu generał Palin, który wyglądał tak, jakby chciał udusić Dreckiego własnymi rękami, a także Maksimów, szef KGB. O dziwo, admirał Barisow siedział po tej samej stronie stołu, co Drecki, podobnie jak minister obrony Fasimow. Brakowało ministra spraw zagranicznych Kirowa. Drecki zdziwił się, że nie przyszedł on na takie spotkanie. - Proszę mi wybaczyć, panie prezydencie - powiedział - ale sytuacja jest krytyczna. Właśnie przed chwilą jeden z naszych monitorujących rozwinięcie floty podwodnej admirała Nowskoja satelitów, posługując się skanerem podczerwieni, wykrył odpalenie pocisku rakietowego w pobliżu wybrzeża USA na wysokości Norfolk... Drecki zamilkł na chwilę. Uwaga wszystkich bez wyjątku skupiona była na nim. - Chce pan powiedzieć, że to był wypadek? Że ktoś mimo woli odpalił pocisk rakietowy? - zapytał prezydent z pełną napięcia twarzą. - Tak jest, panie prezydencie. - To musi być pocisk ćwiczebny - odezwał się Maksimów. - Zniszczyliśmy nasze uzbrojone w głowice atomowe pociski pod okiem przedstawicieli ONZ. - Nam też się tak zdawało - powiedział Drecki. Uznał, że wkrótce i tak stanie się jasne, co naprawdę zamierzał uczynić Nowskoj. Niech lepiej dowiedzą się o tym od niego, jakby to on wykrył spisek. Nie przysporzy mu to popularności, ale przynajmniej uniknie więzienia. - Tuż po naszym ostatnim spotkaniu - ciągnął dalej - rozkazałem zespołowi Pierwszego Departamentu sprawdzić miejsca, w których zniszczono pociski SSN-X-27 pod okiem inspekcji ONZ... - I co? - zapytał prezydent. 168 - Stwierdziliśmy, panie prezydencie, że zniszczone głowice, które miały być bojowymi głowicami plutonowymi, wcale nie były z plutonu. Zostały zrobione z gliny zaprawionej źródłami promieniowania alfa, gamma i neutronowego. Stałe paliwo rakietowe także było gliną - zgranulowaną i ufarbowaną tak, żeby wyglądała jak prawdziwe paliwo. Szef zespołu osobiście przystawił do niego zapaloną zapałkę. Paliwo powinno eksplodować i zabić go na miejscu. Zamiast tego... Niestety, ta informacja dotarła do nas za późno, po odpaleniu pocisku. - Więc co się stało z prawdziwymi, uzbrojonymi pociskami? - zapytał admirał Barisow. - Są na okrętach podwodnych Floty Północnej rozstawionych na pozycjach w odległości niecałych dwustu kilometrów od atlantyckiego wybrzeża USA. - Co to znaczy? - zapytał prezydent, czerwony na twarzy ze złości. - To znaczy, panie prezydencie, że flota admirała Aleksego Nowskoja jest uzbrojona w nuklearne pociski rakietowe SSN-X-27 wycelowane w różne cele we wschodniej części Stanów Zjednoczonych... Prezydent parę razy bezgłośnie poruszył ustami. Przez chwilę Drecki zastanawiał się, czy nie dostał ataku serca. Jednak wziął się w garść, przynajmniej na tyle, żeby wysłuchać sugestii podwładnych. - Proponuję - powiedział Drecki - żeby połączył się pan gorącą linią z amerykańskim prezydentem. Proszę mu powiedzieć, że został pan oszukany - co zresztąjest prawdą - i poinformować go, czym dysponuje Nowskoj. Niech Amerykanie poślą okręty naszej Floty Północnej na dno oceanu. Radziłbym także drogą radiową powiadomić okręty podwodne Floty Północnej, że Nowskoj stał się międzynarodowym przestępcą, że mają zaniechać wszelkich działań bojowych, wynurzyć się na powierzchnię i płynąć do domu. Prezydent bez słowa skinął ręką na Fasimowa i Barisowa. W pośpiechu we trzech wyszli z pokoju, najwyraźniej zmierzając do centrum łączności. Drecki pomyślał, że tym razem mu się upiekło. USS „Allentown", 10 mil morskich od bazy marynarki wojennej w Siewieromorsku, Morze Barentsa Komandor Henry Duckett spojrzał na kartkę z wiadomością OPRAP-3 z Dowództwa Sił Podwodnych Floty Atlantyckiej, nakazującą„Allentown" przygotować się do odpalenia pocisków rakietowych, i podał ją oficerowi dyżurnemu. - Obsadzić po cichu stanowiska bojowe - powiedział, zastanawiając się, czy to wszystko dzieje się naprawdę. 169 Oficer dyżurny porucznik William Mills podszedł do konsoli bojowej i wyświetlił na jej ekranie program nacelowania i odpalenia komory pierwszej wyrzutni, potem drugiej i następnych, aż do ostatniej, dwunastej. Ich pozycja ogniowa znajdowała się w odległości dziesięciu mil morskich od głównej bazy rosyjskiej marynarki wojennej. Radar namierzy ich po odpaleniu pierwszego pocisku, a zaraz potem jakiś niszczyciel albo krążownik obrzuci ich bombami głębinowymi. „Allentown" był skazany na stracenie. 19 Niedziela, 19 grudnia, godzina 9.31 czasu Creenwich Baza Sił Powietrznych Marynarki Wojennej, Virginia Beach, Wirginia Komandor-porucznik Todd Nikels przyczepił do hełmu dwa przewody dostarczające tlen. Obsługa naziemna właśnie zakończyła montowanie pocisków Mongoose. Czasu starczyło jedynie na zamontowanie dwóch naprowadzanych na ciepło pocisków typu powietrze-powietrze - oba umieszczone zostały pod skrzydłami naddźwiękowego myśliwca F-14. Nikels pomachał do oficera obsługi naziemnej i zwiększył obroty silnika. W czasie montowania pocisków miał włączone silniki - było to niezgodne z regulaminem, ale takiej sytuacji nikt nie przewidział. - Wieża, tu Dolina Kuźni - powiedział Nikels do mikrofonu radia. - Kołuję na zero osiem. Proszę o pozwolenie na start. - Dolina Kuźni, potwierdzam, zgoda na start z pasa zero osiem, wznoszenie na trzy dwa pięć. Nikels nigdy jeszcze nie kołował z taką prędkością. Miał jednak świadomość, że liczy się każda chwila, każda sekunda. Za plecami Nikelsa siedział pochodzący z Wirginii porucznik Brad Tollson, którego zadaniem była obsługa radaru. Tollson właśnie wrócił ze stażu w szkole pilotów w Pax River, która od zarania swoich dziejów rywalizowała z dawną szkołą Nikelsa nazywaną Top Gun. Absolwenci obu tych szkół byli szczególnie utalentowanymi lotnikami. Zwykle załogi Tomcatów F-14 stanowiły zgrane pary, ale Nikels nie rozgryzł jeszcze trochę sztywnego Tollsona. Światła pasa startowego zapraszały wprost do nieba. Nikels wyłączył dopalacze i F-14 zaczął nabierać szybkości. Przyspieszenie wcisnęło Nikelsa w fotel, cała krew spłynęła do pleców i pośladków. Zdawało mu się, że pędzą po pasie bez końca, aż w końcu prędkościomierz wskazał sto siedemdziesiąt węzłów. Pociągnął drążek sterowniczy deli- 170 katnie do siebie, unosząc lotki na tyle, żeby odrzutowiec mógł oderwać się od betonowego pasa. Jednym płynnym ruchem ręki schował koła i zamknął klapy, co poprawiło aerodynamikę kadłuba - odrzutowiec przyspieszył do trzystu węzłów. Nikels skręcił w lewo i skierował samolot wprost na punkt przechwycenia pocisku rakietowego. Słyszał, jak z tyłu Tollson rozmawia z samolotem radarowym EA-6B i potwierdza aktualne położenie pocisku. Na wysokości trzydziestu metrów Nikels przekroczył barierę dźwięku; po chwili połowa domów w Virginia Beach nie miała szyb w oknach. Nie było czasu się tym martwić. Rosyjski okręt podwodny „Kaliningrad", pod polarną pokrywą lodową Morze Arktyczne Kapitan trzeciej rangi Dymitr Iwanów spojrzał na admirała Nowskoja. Wolałby, żeby to kapitan Własenko dowodził teraz okrętem, zamiast siedzieć w areszcie. - Panie admirale - powiedział - musimy dalej płynąć na wschód, nie możemy wprowadzać okrętu w sferę rażenia torpedy Magnum. Nagle Nowskoj poczuł się strasznie zmęczony. Jeśli nie wróci pod połynię i nie wyśle kodu ataku, jego plan legnie w gruzach. A może już jest za późno? Jeśli amerykański okręt podwodny odnalazł go tutaj, pod lodem, to co stało się z wszystkimi okrętami jego floty? A teraz Iwanów chce jak kundel podkulić ogon i uciec. - Nasi bracia, nasi koledzy z okrętów podwodnych może teraz tam umierają - powiedział Nowskoj. - Cała podwodna Flota Północna jest rozstawiona wzdłuż wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Muszę ich ostrzec. Jestem pewien, że już teraz na nich polują. Dowodem na to jest ten amerykański okręt podwodny, który polował na nas. Musimy wrócić na połynię, musimy zawrócić na zachód. - Detonacja Magnum rozerwie nam kadłub, płyńmy dalej na wschód... - Nie - powiedział Nowskoj i wskazał na panel kontroli bojowej. - Proszę spojrzeć, Magnum już dwie minuty temu minęła punkt nacelowania. Czy zawróciła? Iwanów spojrzał na wykres: - Nie, wciąż płynie stałym kursem dwa osiem zero. - I jest dwie minuty za punktem nacelowania. - Tak, panie admirale... Albo siedzi na ogonie Amerykanina, albo straciła namiar celu. - Siedzi mu na ogonie, Iwanów. Amerykański okręt jest szybszy, niż zakładaliśmy. Musi też mieć system nakładania powłoki polimerów. 171 - Panie admirale, Magnum być może straciła namiar i wciąż płynie przed siebie. - Nie, przecież pan słyszał, że Amerykanin po uderzeniu w nas zaczął uciekać na maksymalnej prędkości. Był głośny jak pociąg towarowy. Słyszał pan jego pompy recyrkulacyjne reaktora? - Tak jest, panie admirale. - Więc dlaczego miałby zwalniać albo zatrzymywać się, kiedy w jego stronę wystrzelono torpedę uzbrojoną w głowicę nuklearną? - Może wygasił reaktor i wyciszył okręt? - To nie jest amerykańska taktyka. - Nowskoj znał się na tym, kiedyś pracował jako wykładowca. - Co by pan zrobił na miejscu dowódcy amerykańskiego okrętu? - Odpłynąłbym z obszaru działania na maksymalnej prędkości, panie admirale. Uciekłbym. - Właśnie. Magnum siedzi uciekającemu Amerykaninowi na ogonie. Proszę zawrócić okręt. Jeśli Amerykanin ucieka, Magnum podąża za nim i sfera jej rażenia nie sięgnie połynii. Muszę tam popłynąć, żeby skontaktować się ze swoją flotą. - Tak jest - posłusznie odpowiedział Iwanów. - Ster prawo na burt, stały kurs na zachód. Ważący sześćdziesiąt tysięcy ton olbrzymi okręt podwodny powoli skręcił o sto osiemdziesiąt stopni i skierował się z powrotem na zachód, pod cienki lód połynii, żeby admirał Nowskoj mógł stamtąd przesłać swoim okrętom rozkaz ataku. Temperatura wewnątrz tytanowej kapsuły ratunkowej, w której od pół godziny przebywał Własenko, spadła poniżej zera. Siedział na drewnianej ławce i wydychając kłęby pary próbował odgadnąć znaczenie dźwięków dochodzących go z wnętrza okrętu. Kolizja oznaczała, że wyśledził ich jakiś amerykański okręt podwodny. Ale czy udało mu się przerwać radiową transmisję satelitarną Nowskoja? Własenko poczuł drżenie pokładu. Okręt przyspieszał. Parę minut potem dobiegł go odgłos odpalenia torpedy - nie można go było pomylić z niczym innym. Okręt przechylił się na prawą burtę, potem na lewą. Wyprostował się, zadrżał, znowu przyspieszając. Po chwili, dzięki łagodzącemu działaniu warstwy polimerów, drżenie ustało. Wydawało się jasne, że Nowskoj odpalił w stronę intruza torpedę, a potem zaczął uciekać z maksymalną prędkością - to musiała być Magnum! Konwencjonalna jednostka nie zdołałaby uszkodzić okrętu, z którego została odpalona; za to Magnum mogła posłać ich na dno, jeśli w chwili wybuchu 172 znajdowaliby się w promieniu dwudziestu kilometrów od miejsca detonacji. Zdziwił się, kiedy parę minut później okręt zwolnił i podłoga kapsuły ratunkowej przechyliła się tak, jakby okręt zawracał. To nie miało sensu. A może to jednak nie była Magnum? Własenko nie mógł o tym spokojnie myśleć, fatalnie czuł się w takiej sytuacji - z kapitana stał się pasażerem. Nie pasażerem, więźniem! Żeby o tym nie myśleć, zajął się obliczeniem ilości powietrza w kapsule. Po dłuższej chwili uznał, że powietrza starczy mu na dwanaście do dwudziestu czterech godzin, w zależności od kondycji jego organizmu. Po chwili uzmysłowił sobie, że nie przetrwa nawet połowy tego czasu z powodu niskiej temperatury. Od zimna bolało go już całe ciało. Krew coraz wolniej w nim krążyła. Nie czuł już palców rąk i nóg. Paliły go uszy i nos. Jak długo będzie mógł to wytrzymać? Torpeda Mark 50 czuła siłę ciągu swojego wirującego pędnika. Nigdy dotąd nie poruszała się samodzielnie; przeszła tylko elektroniczne sprawdziany symulacyjne. Zgodnie z instrukcją, za pomocą licznika umieszczonego w wale pędnika mierzyła odległość od punktu nacelowania, żeby wiedzieć, w którym momencie ma zacząć krążyć po wyznaczonej orbicie w poszukiwaniu celu. Siedem minut po odpaleniu torpeda dotarła do punktu nacelowania, zwolniła, skręciła ster i zaczęła drogę po swojej orbicie, kierując się w lewo, na północ. Przez cały czas jej sonar pasywny nasłuchiwał. Na północy nic. Na zachodzie nic. Torpeda krążyła dalej. Na południu nic. Torpeda dalej zataczała łagodny łuk po swojej orbicie. Dwie minuty po tym, jak Iwanów rozkazał zawrócić, okręt płynął już stałym kursem zachodnim; najpierw płynął z poprzednią szybkością, ale po zużyciu warstwy polimeru wyraźnie zwolnił. Kiedy zbliżył się do połynii, zwolnił jeszcze bardziej. Przez cały czas oficerowie monitorowali wciąż oddalającą się stałym kursem na zachód torpedę Magnum - była już teraz w odległości dwudziestu kilometrów. W tym momencie Magnum zawróciła na wschód i zaczęła płynąć w ich stronę. Zanim zorientowali się, że wystrzelona przez nich torpeda zawraca, w „Kaliningrad" trafiła amerykańska torpeda. 173 Krążąca po orbicie w odległości ośmiu kilometrów od macierzystego okrętu, „Devilfisha", torpeda Mark 50 usłyszała dźwięk, długi dźwięk ze współrzędnych jeden trzy zero. Dźwięk ten wydany został przez płynący w zanurzeniu okręt podwodny. Jednostka przeszukała pamięć w poszukiwaniu dalszych instrukcji. Pierwsza z nich kazała torpedzie skierować się w stronę dźwięku; posłusznie przestawiła ster i zwróciła się w kierunku, z którego dobiegł dźwięk. Cel był dokładnie przed jej dziobem. Druga instrukcja nakazywała jednostce za pomocą kabla sterowniczego zawiadomić okręt macierzysty o tym, że namierzyła już swój cel. Trzecia instrukcja nakazywała jednostce przyspieszyć do pięćdziesięciu węzłów. Wystrzeliła do przodu, mając cel dokładnie przed swym dziobem. Jednostka wykonała ostatnią sekwencję uzbrojenia i magnetyczne czujniki odległości przestawiły się z pozycji DALEKO na pozycję BLISKO. Już niedługo. Już za chwilę jej misja zostanie spełniona. Cel był blisko, coraz bliżej. Po chwili zniknął. Torpeda do oporu skręciła ster w prawo. Pod wpływem siły odśrodkowej paliwo w zbiorniku zebrało się przy jego lewej ścianie, niemal opróżniając pompę paliwową. Jednak po chwili torpeda odebrała dobiegający z przodu dźwięk pracującego silnika celu. Pracował na szybkich obrotach, ale właśnie zaczynał zwalniać. Był coraz bliżej. Torpeda doganiała swój cel. I oto już znalazła się pod środkową częścią kadłuba poszukiwanego okrętu. Magnetyczny czujnik torpedy wyczuł bliskość żelaza. Żelazo było dla niej tym, czym smakowita kość dla psa. Gdyby miała ogon, zamerdałaby nim radośnie. Zaczęło się. We wnętrzu torpedy w jednej chwili odpalone zostały detonatory. Pod wpływem ich żaru siedemset kilogramów silnego materiału wybuchowego zamieniło się w olbrzymią kulę ognia. Torpeda eksplodowała, rozpadając się na pięćdziesiąt tysięcy fragmentów; jej elektroniczna świadomość zniknęła we wszechogarniającej ciemności. Dzięki magnetycznym czujnikom dziewięćdziesiąt procent mocy eksplozji zostało skierowanych w stronę kadłuba wrogiego okrętu. Poza bronią nuklearną był to najlepszy, być może jedyny sposób zniszczenia dwukadłubowego okrętu podwodnego. Wybuch torpedy stopił stalowy zewnętrzny kadłub Omegi dokładnie pośrodku, na wysokości piątego przedziału okrętu, robiąc w nim dziurę o średnicy czterech metrów. Między kadłubami znajdowały się pojemniki z bateriami, które siła wybuchu, trochę tylko osłabiona zniszczeniem powierzchni kadłuba zewnętrznego, zmiażdżyła, rozrzuciła po dnie oceanu. 174 Wybuch, straciwszy jeszcze część swojej mocy na zniszczenie baterii, sięgnął wewnętrznego, tytanowego kadłuba, natrafiając najpierw na ciężkie, zewnętrzne ramy, między którymi znajdowały się tytanowe płyty. Cztery spośród tych ram zostały wepchnięte do wewnątrz i zdruzgotane, znajdujący się między nimi tytanowy pancerz rozdarł się, tworząc owalną wyrwę o szerokości trzech metrów. Reszta siły uderzeniowej torpedy została, zgodnie z założeniami konstruktorów, skierowana do wewnątrz okrętu. Wewnątrz okrętu wybuch sięgnął najpierw zbiornika z olejem napędowym przeznaczonym do zapasowego silnika dieslowskiego. Ponieważ piąty przedział sąsiadował z przedziałem reaktora, olej napędowy służył jako płynna osłona przeciwpromienna dla przedziału szóstego, w którym znajdowały się turbiny okrętu. Z zewnątrz efekt wybuchu torpedy Mark 50, ukochanego dziecka pracującego dla wojska przedsiębiorstwa DynaCorp i Dowództwa Sił Podwodnych Floty Atlantyckiej, nie wyglądał zbyt imponująco - zniszczona bateria i trochę rozlanego oleju. Prawdziwe skutki wybuchu widać było wewnątrz okrętu. Rosyjski okręt podwodny „Kaliningrad" Wybuch amerykańskiej torpedy, która w nich uderzyła, spowodował na mostku wewnętrznym lekki wstrząs. - Co to było? zapytał Iwanów. - Słyszałem odgłos wybuchu - powiedział Czekaczow. - Jakie są odczyty sonaru? - spytał Nowskoj. - Sonar nie działa, wyłączony system kontroli bojowej - odpowiedział Iwanów. - Konsole nawigacyjna i komunikacyjna wciąż działają. Coś się musiało stać z komputerami w piątym przedziale. Wszystkie umieszczone tam komputery nie działają. Bez sonaru i systemu kontroli prowadzenia ognia nie będziemy mogli już wystrzelić ani jednej torpedy. Nowskoj zresetował komputer, ale nic to nie dało. W dalszym ciągu nie działał ani sonar, ani system kontroli prowadzenia ognia. A bez tego, tak jak powiedział Iwanów, nie będą mogli namierzyć amerykańskiego okrętu podwodnego. Ani odpalić w jego stronę następnej torpedy. Należało tylko mieć nadzieję, że w ciągu najbliższej godziny torpeda Magnum dokona zemsty i Amerykanin znajdzie się na dnie oceanu. Magnum miała zapas paliwa wystarczający na sześćdziesiąt do dziewięćdziesięciu minut pościgu, a została odpalona zaledwie dwadzieścia trzy minuty temu. Bez sonaru i kontroli bojowej trudno będzie im wrócić do Siewieromorska. Dobrze przynajmniej, że wciąż działał komputer odpowiedzialny za łączność, musieli tylko dopłynąć do połynii i wysłać kod ataku... 175 Z wygaszonym sonarem nie mogli także wykryć tego, że torpeda Magnum zawróciła i wracała teraz do odległego zaledwie o osiem kilometrów od zachodniej krawędzi połynii punktu nacelowania. Iwanów odsunął słuchawkę telefonu od ucha i spojrzał na Nowskoja. - Obwody łączności są nienaruszone, panie admirale. Kiedy dopłyniemy do połynii, będzie pan mógł wysłać swoją wiadomość. Nowskoj pokiwał głową, ten człowiek jakby czytał w jego myślach. - Chciałem umieścić wszystkie komputery z przodu, w pierwszym przedziale - powiedział cichym, ale pełnym wściekłości głosem. - Jednak Własenko nalegał, żeby poszczególne części systemu zostały rozstawione w różnych miejscach. Gdyby wszystkie cztery zostały umieszczone w pierwszym przedziale, tak, jak pierwotnie zamierzałem, okręt byłby w tej chwili zupełnie sprawny... - Niezupełnie, panie admirale - powiedział Iwanów, patrząc na panel kontroli zniszczeń. - Znajdujący się w piątym przedziale zbiornik z olejem napędowym został rozerwany. Naruszona została połowa obwodu kadłuba wewnętrznego. Jeszcze jedna taka eksplozja i okręt zostanie rozerwany na pół. - Nie będzie żadnych następnych eksplozji. Magnum zajmie się Amerykaninem, i to już niedługo. - Chciałbym, żebyśmy mieli sonar, panie admirale. Bez niego musimy zgadywać, gdzie są granice połynii. I nie możemy też być pewni, czy Magnum nie zawróciła w naszą stronę. - Znajdziemy połynię- powiedział Nowskoj. - A Magnum znajdzie Amerykanina. „Kaliningrad" wciąż płynął na zachód. W tej chwili znajdował się już blisko wschodniego końca owalnej połynii. 30 metrów nad ziemią. Norfolk, Wirginia Komandor-porucznik Todd Nikels przyspieszył F-14 do pięciu g i wciśnięty w fotel pędził w stronę pocisku rakietowego SSN-X-27. - Piętnaście sekund do przechwycenia - zawołał z tyłu obsługujący radar Tollson. - Mam go na radarze, jest osiem kilometrów przed nami. Dalej, dogoń go. Leci z prędkością najwyżej sześciuset węzłów. Nikels wyciągnął rękę, pociągnął do góry dźwignię uzbrajającą naprowadzane na ciepło pociski Mongoose i wstrzymał oddech, czekając, aż Tollson zawiadomi go, że mogą je odpalić. O tej porze nie miał nadziei na to, że w ogóle zobaczy pocisk rakietowy, który był jego celem. - Odległość trzy kilometry... skręć opięć stopni w lewo... dobrze... przygotuj się... Ognia! 176 Nikels nacisnął umieszczony na drążku sterowniczym przycisk odpalenia, samolot podskoczył i spod lewego skrzydła wyleciał w stronę celu pocisk Mongoose. Nikels, na chwilę oślepiony przez strumień ognia silnika rakietowego pocisku, zamrugał oczami i powiedział do mikrofonu interkomu: - Pierwszy odpalony. - Zrozumiałem - powiedział Tollson. - Ognia! Nikels znowu nacisnął przycisk odpalenia i drugi pocisk Mongoose wyleciał spod prawego skrzydła. Tym razem Nikels przymknął oczy, żeby móc śledzić lot pocisku. - Drugi odpalony. Masz je na ekranie? - Mam oba - potwierdził Tollson. Nikels patrzył przed siebie. Dwa wystrzelone przez niego pociski Mongoose zmierzały w stronę wystrzelonego przez „Władywostok" rakietowego pocisku, który zbliżał się właśnie do granicy między bazą marynarki a lotniskiem. Po chwili SSN-X-27 przeleciał nad płotem - był już nad terenem bazy marynarki wojennej w Norfolk. Całkiem blisko celu. Główna kapsuła ratunkowa rosyjskiego okrętu podwodnego „Kaliningrad" Pod polarną pokrywą lodową. Morze Arktyczne Wstrząs spowodowany detonacją torpedy zbudził Własenkę z graniczącego ze snem odrętwienia spowodowanego narastającym zimnem. We wnętrzu tytanowej kapsuły ratunkowej było tak zimno, że policzek, którym Własenko dotykał nagiej, metalowej ściany palił go jak ogniem. Z trudnością oderwał głowę od wklęsłej powierzchni ściany, zostawiając na niej kawałek oderwanej skóry. To nic. Bardziej martwił się zanikiem czucia w rękach i nogach świadczącym o postępującej hipotermii. Gdyby mógł spojrzeć w lustro, zobaczyłby, że jego usta stały się niebieskosine. Walcząc z przenikliwym bólem, próbował zmusić się do ruchu. Uznał, że musiała w nich trafić wystrzelona przez tamten okręt torpeda; a fakt, że jeszcze żył świadczył o tym, że wróg, w przeciwieństwie do Nowskoja, nie użył torpedy uzbrojonej w głowicę atomową- a więc założenia służb wywiadowczych były właściwe. Konwencjonalne materiały wybuchowe okazały się stosunkowo niegroźne dla podwójnej, stalowo-tytanowej osłony „Kaliningradu". Własenko poczuł dumę i radość -jego okręt przetrwał bezpośrednie trafienie. Czekał na odgłos odpalenia następnej torpedy, ale się nie doczekał. To dziwne. Gdyby to on dowodził, odpaliłby w stronę wroga więcej torped. Jednak komory wyrzutni torped były ciche. Dlaczego? USS „Devilfish" Znajdujący się na mostku członkowie załogi „Devilfisha" słysząc głośną eksplozję, uznali, że rosyjski okręt zatonął. Nagle dobiegł ich dźwięk pracującej na wysokich obrotach śruby. Zbliżał się z zachodu... a w tamtą stronę, po ominięciu ich, popłynęła rosyjska! torpeda. Jon Rapier zbladł. - Panie kapitanie - powiedział - Magnum wraca. Raz udało nam się ją oszukać... - Wiem. Pewnie to rutynowy manewr. Nie uzyskawszy z nami kontak tu, torpeda może teraz zdetonować. - A więc czekają nas poważne kłopoty, panie kapitanie. Pacino spojrzał na Rapiera, który stał przy platformie peryskopu i patrzył na niego pytającym wzrokiem. - Tak, to prawda - powiedział krótko. Główna kapsuła ratunkowa rosyjskiego okrętu podwodnego „Kaliningrad" Kapitan Własenko natężał słuch, żeby usłyszeć, co się dzieje na mostku wewnętrznym. Czy Nowskoj gonił wroga, żeby odpowiedzieć ogniem? Czy zmierzał w kierunku połynii, żeby nadać zapowiadającą koniec świata wiadomość? Nie dobiegł go jednak stamtąd żaden dźwięk. Było zupełnie cicho. Przyszło mu do głowy, że może zaatakował ich rosyjski okręt, jeśli dowództwo poskładało w całość fragmenty układanki, przejrzało szalony plan Nowskoj a. Okręt rosyjski, zanim odpaliłby torpedę, mógłby próbować uszkodzić „Kaliningrad", wchodząc z nim w kolizję. Przerwałby transmisję i jednocześnie ocalił sterroryzowaną przez Nowskoja załogę. Ta myśl podtrzymywała go na duchu. Ciekawe, który z okrętów wysłano na tę misję? „Smoleńsk"? „Nowogród"? „Newskiego"? A może „Leningrad"? To byłaby ironia losu, gdyby Nowskoj został posłany na dno przez okręt, którym dawniej dowodził. Jak im pomóc? Własenko nie miał pod ręką niczego, czym mógłby uderzać w ściany kapsuły. Niczego, czym mógłby zrobić trochę hałasu. Zaraz... była przecież dźwignia ręcznego uwolnienia kapsuły. Po chwili zdał sobie sprawę, że tamten okręt podwodny nie potrzebuje już żadnych znaków, skoro jedna z jego torped odnalazła „Kaliningrad". Czy to było w porządku, że pragnął zatonięcia własnego okrętu? Po chwili zastanowienia doszedł do wniosku, że lepiej posłać „Kaliningrad" na dno, niż pozwolić Nowskojowi spełnić jego szalony, niszczycielski plan. A jednak myśl o utracie „Kaliningradu" sprawiała mu ból. 178 Kiedy Własenko siedział w lodowatej kapsule, wydychał kłęby pary i myślał o przerażających możliwościach rozwoju wydarzeń, na które nie miał wpływu, w odległości zaledwie siedmiu kilometrów zaczęła eksplodować odpalona z „Kaliningradu" uzbrojona w głowicę nuklearną torpeda Magnum. 20 Niedziela, 19 grudnia, godzina 9.45 czasu Greenwich Główny detonator głowicy torpedy Magnum został uderzony iskrą elektryczną i porcja silnie wybuchowego materiału wielkości kciuka zmieniła się w miniaturową, ognistą kulę. Zapłon głównego detonatora spowodował detonację sześciu większych zapalników w odstępie dziesięciu mikrosekund. W każdym z tych sześciu zapalników eksplodował ładunek trotylu uformowany w kształt placka. Właściwie słuszniej byłoby to nazwać implozją. Ładunki zostały tak ustawione, żeby siła ich wybuchu skierowała się do środka torpedy i przekształciła mający kształt obwarzanka kawałek plutonu w kulę o masie skoncentrowanej w samym środku. Kula plutonu o zwiększonej pod wpływem eksplozji gęstości osiągnęła masę krytyczną. Marginalna reakcja rozszczepienia zachodziła cały czas, przez cały rok, który minął od umieszczenia plutonu we wnętrzu głowicy torpedy Magnum. Ciężkie jądra atomów plutonu rozpadały się i wysyłały w przestrzeń uwolnione neutrony. Elektrony znikały bezpowrotnie i uciekając z obwarzanka plutonu powinny teoretycznie osłabiać jego moc. Chociaż jednak każda reakcja rozszczepienia uwalniała olbrzymie ilości energii, to te marginalne reakcje zdarzały się na tyle rzadko i miały na tyle ograniczony zakres, że nie powodowały większej szkody. Ale kiedy pluton został ścieśniony do postaci kuli o zwiększonej gęstości, neutrony przestały uciekać. Wciąż zdarzały się sporadyczne rozszczepienia jąder atomów, ale uwalniane neutrony nie ulatywały w przestrzeń, trafiały prosto w jądro innego atomu plutonu; rozkładały to jądro na dwa oddzielne izotopy i wysyłały trzy następne neutrony. Te trzy neutrony także nie ulatywały w przestrzeń, ale w tej ścieśnionej masie trafiały w jądra kolejnych atomów plutonu, z których każdy wysyłał trzy kolejne neutrony. I tak dalej. Trzy neutrony spowodowały rozszczepienie jąder dziewięciu nowych atomów, uwalniając dwadzieścia siedem neutronów i prowadząc do osiemdziesięciu jeden rozszczepień, potem do dwustu czterdziestu trzech, potem do siedmiuset dwudziestu dziewięciu, potem do dwóch tysięcy osiemdziesięciu siedmiu, aż wreszcie po czterdziestu siedmiu generacjach 179 rozszczepień prawie każdy z atomów plutonu doświadczył uwalniającego energię rozszczepienia jądra. Cały ten proces trwał niecałe pięćdziesiąt mikrosekund i spowodował eksplozję nuklearną. Ale to jeszcze nie wszystko. Obwarzanek plutonu znajdował się w zbiorniku zawierającym deuter, ciężki wodór. Eksplozja plutonu zapoczątkowała dalszą reakcję rozszczepieniową, dając jądrom atomów deuteru taką ilość energii, która pozwoliła im się połączyć i utworzyć nowy, cięższy pierwiastek - hel. Reakcja połączenia uwolniła olbrzymią energię, która podniosła temperaturę w pobliżu tego, co jeszcze przed chwilą było rosyjską torpedą Magnum do paru milionów stopni - temperatura ta była zbliżona do panującej na powierzchni Słońca. Znajdująca się sześćset metrów powyżej gruba na trzydzieści metrów pokrywa lodowa uniosła się w powietrze. W lodzie potworzyły się szczeliny sięgające nawet siedemdziesiąt kilometrów od miejsca wybuchu. Znajdujący się bezpośrednio nad miejscem detonacji lód zamienił się w słup pary wysoki na kilkaset metrów. Kulisty obłok gazu o temperaturze miliona stopni rozszerzał się błyskawicznie, osiągając kilkaset metrów średnicy. Ale nawet wybuch bomby wodorowej został schłodzony przez otaczającą go masę lodowatej wody Morza Arktycznego. Woda schłodziła obłok gazu, spowolniła jego ekspansję i w końcu go unicestwiła. Obłok gazu, pokonany przez ogrom lodowatego oceanu, rozpadł się na kilkaset miliardów bąbli, które uniosły się ku powierzchni wody wypełniającej utworzoną przez wybuch wyrwę. I chociaż obłok gazu rozpadł się na malutkie cząstki, fala uderzeniowa wybuchu dalej pędziła przez głębiny oceanu z prędkością dźwięku ukształtowana przez leżące w dole dno i znajdującą się w górze pokrywę lodową. Rozprzestrzeniająca się fala uderzeniowa zmiażdżyła setki podwodnych lodowych gór; niektóre stalaktyty pod wpływem jej energii po prostu wyparowały. Jeden z olbrzymich stalaktytów, rozmiarami i kształtem przypominający odwrócony Empire State Building, rozpadł się w jednej chwili na parę tysięcy kawałków, z których żaden nie miał nawet metra wielkości. Pędząca we wszystkich kierunkach fala uderzeniowa zabiła nieliczne ryby i inne morskie stworzenia zamieszkujące te niegościnne wody. Po trzech sekundach dotarła do „Devilfisha", który w tym momencie dryfował na południe, jakieś trzy kilometry od zachodniej krawędzi połynii. Do „Kaliningradu" dotarła w chwilę później, po pięciu sekundach od chwili wybuchu. Z każdą chwilą, rozszerzając się, fala uderzeniowa słabła. „Devilfish" znajdował się w odległości pięciu mil od miejsca wybuchu torpedy, a „Kaliningrad" w odległości siedmiu mil. Te dwie mile oznaczały, że „Devilfish" dwakroć bardziej niż „Kaliningrad" miał odczuć niszczące skutki fali uderzeniowej. 180 Znajdujące się na głębokości kilkuset metrów, w odległości kilku mil od obu połynii - starej i nowej, utworzonej pod wpływem wybuchu - oba okręty podwodne znalazły się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Baza marynarki wojennej, Norfolk, Wirginia Lotnicy z odrzutowca F-14 patrzyli na lecący w stronę bazy pocisk rakietowy goniony przez dwa wystrzelone przez nich pociski Mongoose. Pierwszy z pocisków chybił, zanurkował ku powierzchni ziemi i eksplodował, uderzając w pobocze międzystanowej autostrady 1-64. Drugi z pocisków Mongoose zmierzał, tak jak powinien, w stronę gorącego strumienia gazów wylotowych pocisku rakietowego SSN-X-27, ale kiedy był już dwieście metrów od celu, jego czujniki ciepła zawiodły i pocisk stracił kontakt z celem. Skręcił na północ i leciał na ślepo, póki nie skończyło mu się paliwo. Wtedy łagodnym ślizgiem opadł w dół i wylądował na dachu jednego z budynków administracyjnych bazy marynarki wojennej. Kiedy w końcu znieruchomiał, jego kadłub był pogięty i popękany. SSN-X-27 uszedł wystrzelonym przez F-14 pociskom i zbliżał się teraz do północno-zachodniego krańca bazy, w którym znajdowały się nabrzeża okrętów podwodnych Rosyjski okręt podwodny „Kaliningrad", pod polarną pokrywą lodową Morze Arktyczne Fala uderzeniowa wybuchu atomowego dotarła do „Kaliningradu" zupełnie niespodziewanie. Ponieważ okręt miał niesprawny system sonarowy, a detonacja torpedy nastąpiła w odległości siedmiu mil, nie usłyszano jej. Zbliżywszy się do połynii, „Kaliningrad" zwolnił i skręcił na północ. Robiąc tak, odsłonił uszkodzony amerykańską torpedą lewy bok. Pęknięcie sięgało w nim połowy wysokości okrętu i przechodziło przez cztery masywne ramy konstrukcyjne. Fala eksplozji uderzyła w prawą burtę okrętu, jak młot z siłą ośmiu i pół tysiąca newtonów na metr kwadratowy. Gdyby nie rozpruty wcześniej kadłub prawdopodobnie skończyłoby się najwyżej uszkodzeniem delikatniejszych części komputerów. Ale eksplozja w piątym przedziale bardzo osłabiła spójność kadłuba, a na dodatek fala uderzeniowa przyszła właśnie z tej strony. Okręt rozpadł się na dwie połowy. Wszystko, co nie było trwale umocowane na mostku wewnętrznym, z ogromną siłą zostało rzucone najpierw w jedną, a potem w drugą stronę. 181 Niemal wszystko było tu zrobione z metalu - szafki, siedzenia, pokład i ściany przegród, rury, zawory i peryskopy - albo ze szkła - ekrany na konsolach komputerów, stół nawigacyjny, tarcze instrumentów. Duże, nagłe siły grawitacyjne zamieniły mostek wewnętrzny w jedną wielką rzeźnię. Tylna część okrętu, czyli to, co zostało z piątego przedziału i z przedziału turbin, tonęła, przechylając się coraz bardziej. Po zaledwie dwóch minutach opadła na dwa tysiące metrów, gdzie groziło jej zmiażdżenie przez ciśnienie wody. Nieuszkodzony okręt mógłby zejść głębiej, ponieważ grodzie przedziałów były słabsze od kadłuba. Jedynym człowiekiem, który zachował przytomność w tylnej części kadłuba, był inżynier Michaił Goroszkow. Siedział przypięty pasami bezpieczeństwa do fotela w pomieszczeniu kontroli nuklearnej, w rufowej części przedziału szóstego, czyli w pomieszczeniu turbin. Światła zgasły, a akumulatory już wcześniej zostały zniszczone przez amerykańską torpedę. W panującej tu absolutnej ciemności perspektywa śmierci była jeszcze bardziej przerażająca. Michaił Goroszkow zaczął po raz pierwszy od bardzo dawna odmawiać na głos modlitwę, której matka nauczyła go wiele lat temu. Przez długi czas uważał takie praktyki za objaw zacofania. Teraz w kółko powtarzał tę jedyną modlitwę, którą zapamiętał z dzieciństwa. Pokład przechylił się prawie do pionu, że właściwie nie siedział już, ale leżał na swoim fotelu przypięty do niego pasami jak kosmonauta w rakiecie. - Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje... Przednia przegroda szóstego przedziału została rozerwana na głębokości tysiąca dziewięciuset siedemdziesięciu metrów. Błyskawiczne uderzenie ciśnienia podniosło temperaturę powietrza o tysiące stopni, podobnie jak dzieje się to w silniku dieslowskim. Na mgnienie oka wnętrze pomieszczenia kontroli nuklearnej zostało oświetlone przez zbliżającą się falę ognia, która stanowiła awangardę uderzeniowej fali ciśnienia. Goroszkow zobaczył zbliżającą się z prędkością dźwięku ścianę płomieni, ale nie zdążył otworzyć ust do krzyku. Kiedy fala ciśnienia sięgnęła tylnej przegrody pomieszczenia kontroli nuklearnej, rozrzucone kawałki tego, co przed chwilą składało się na Michaiła Goroszkowa, wyparowały w pełnym ognia, sprężonym powietrzu. Tylna, rufowa część „Kaliningradu" uderzyła o dno Morza Arktycznego. Jej szczątki pokryły pas dna szeroki na kilometr i długi na cztery kilometry. To, co jeszcze niedawno było potężnym okrętem podwodnym, dumą rosyjskiej Floty Północnej, zamieniło się w gigantyczną, tytanową trumnę. 182 USS "Devilfish" Nikt ze znajdujących się o godzinie 9.45 czasu Greenwich na mostku wewnętrznym „Devilfisha" członków jego załogi nie uważał się za szczęściarza. Kiedy torpeda Magnum zawróciła, Pacino nie miał wątpliwości, że detonacja rosyjskiej torpedy będzie oznaczać jego śmierć. Stał jak wrośnięty na platformie peryskopu, ze skrzyżowanymi na piersiach rękami. Fala uderzeniowa wybuchu uzbrojonej w głowicę nuklearną torpedy Magnum przeszła od śruby wzdłuż okrętu, rzucając nim do przodu z siłą czterech g. Członkowie zespołu kontroli okrętu przypięci do pozbawionych zagłówków foteli zginęli ze złamanymi karkami. Czterej mężczyźni siedzący za konsolami bojowymi polecieli do przodu, co skończyło się złamaniami, głębokimi ranami i amputacją kilku palców. Ci, co stali, zostali rozrzuceni tak jak porywisty wiatr rozrzuca ziarnka piasku. Kiedy fala uderzeniowa przeszła już przez okręt, rozległy się jęki rannych. Siła przyspieszenia najpierw zbiła Michaela Pacino z nóg, a potem rzuciła nim w stronę rufy. Przeleciał przez całą długość korytarza górnego poziomu przedziału operacyjnego, prawie dwadzieścia metrów, do włazu przedziału reaktora. Lot głową do przodu zakończył na zwłokach młodego podoficera Millera, który pełnił funkcję telefonisty na górnym poziomie. Miał on pękniętą czaszkę i złamany kręgosłup. Pacino uderzył głową w brzuch Millera, co zamortyzowało jego upadek; był tylko potłuczony i miał zwichnięty bark. Zdziwiony podniósł do oczu dłoń, którą dotykał głowy - była cała we krwi. Czyja to krew -jego czy martwego marynarza? Jak przez mgłę słyszał jęki i krzyki, w większości dochodzące od strony mostka wewnętrznego. Z wielkim wysiłkiem wstał i powlókł się zalanym krwią korytarzem. Kiedy szedł w stronę mostka wewnętrznego, do odgłosów agonii dołączył się jeszcze jeden dźwięk - szum wlewającej się na dolny pokład okrętu wody. Rosyjski okręt podwodny „Kaliningrad" Kiedy okręt rozpadł się na pół, stalowo-tytanowa konstrukcja tylnej grodzi wygięła się i odkształciła. Przednia grodź przedziału reaktora w pierwszej chwili wydawała się nietknięta. Jednak potem, kiedy reaktor numer dwa, po zerwaniu się z podstawy, uderzył w nią, wybił dziurę, przez którą zaczęła się wlewać zimna woda Morza Arktycznego zmieszana z sodowym chłodziwem reaktora. Sód, po zmieszaniu z morską wodą eksplodował z siłą dwukrotnie większą niż pięćdziesięciotrzycentymetrowa torpeda. Tylna grodź rozdarła się, reaktor numer dwa wysunął się przez nią na zewnątrz i opadł na leżące piętnaście 183 kilometrów niżej dno oceanu. Reakcja sodu z wodą zachodziła dalej, stopiła tytanowe ściany przedziału i jego przednią przegrodę - po chwili trzeci przedział także zalany był morską wodą. Po utracie rufy przednia część okrętu stała się niestabilna, a przeciek w pierwszym przedziale jeszcze pogorszył sprawę. Okręt przechylił się dziobem w dół, a potem dodatkowo na lewą burtę, kiedy stoczyły się tam torpedy. Na środkowym poziomie pierwszego przedziału, zawierający granulowane paliwo rakietowe, zbiornik umieszczony we wnętrzu jednej z pięćdziesięciotrzycentymetrowych torped zaiskrzył, kiedy torpeda rozbiła się o grodź. Iskra ta spowodowała zapłon silnie wybuchowego, samoutleniającego się paliwa. Eksplodujące paliwo objęło inne torpedy i po chwili nastąpiła zbiorowa detonacja ich głowic wyrywająca boczne ściany przedziału i niszcząca jego górny i dolny pokład. Znajdujące się na dolnym poziomie torpedy Magnum zostały zmiażdżone, wyciekające z nich paliwo także stanęło w ogniu, a osłony ich głowic popękały. Przednia przegroda opuszczonego drugiego przedziału wygięła się pod wpływem eksplozji, ale nie straciła szczelności, dzięki czemu drugi przedział pozostał względnie nienaruszony. Oprócz niego zachował się tylko mostek wewnętrzny - owalna konstrukcja z tytanu wzniesiona na szczycie drugiego przedziału. Jednak mostek wewnętrzny nie był już mózgiem okrętu - nie działała hydraulika, elektryczność, nie było światła, wentylacji, nie działały czujniki, komputery ani konsole. Admirał Nowskoj leżał nieprzytomny na skraju studni peryskopu, po uderzeniu w jeden z peryskopów zranił się w głowę, z której ściekała krew. Jako jeden z niewielu w pomieszczeniu mostka wewnętrznego nie odniósł jednak poważniejszych obrażeń. W chwili wybuchu oficer dyżurny Iwanów stał przy konsoli kontrolnej okrętu, nadzorując pracę lejtnanta Katmonowa. Rzuciło go na drabinę prowadzącą do kapsuły ratunkowej, okręcił się dookoła niej i uderzył w znajdującą się po jej lewej stronie grodź. Potem wpadł na bosmana Danałowa i usłyszał odgłos łamiących się kości. Jeszcze nie czuł bólu. W drodze do prawej burty Iwanów zaczepił nogą o oparcie fotela konsoli, a potem wpadł na ścianę. Leżąc na podłodze, odzyskał na tyle przytomność, żeby zobaczyć krew tryskającą ze swego ramienia i dwie zdruzgotane kości wystające z lewego uda. Zemdlał. Kiedy znów przyszedł do siebie, poczuł okropny ból przeszywający na wskroś całe ciało. Lejtnant Katmonow, oficer kontroli, był cały czas przypięty do fotela, co ocaliło mu życie. W szoku wpatrywał się tępo w swój wygaszony panel oświetlony tylko czterema słabymi lampami bojowymi i czekał, czekał... Odpowiedzialny za uzbrojenie lejtnant Wiktor Czekaczow w chwili detonacji torpedy Magnum stał przy konsoli bojowej. Upadł na peryskop i uderzył 184 się w niego plecami. Stamtąd rzuciło go z powrotem na konsolę, a rozbite szkło ekranu odcięło mu pół ucha. W wyniku upadku złamał trzy żebra, jedno z nich przebiło mu lewe płuco wraz z arterią. Umarł, dusząc się własną krwią. Na mostku znajdował się jeszcze bosman Dymitr Danałow, dowódca warty. Mając za zadanie pilnować zamkniętego w kapsule ratunkowej Własenkę, stał u podstawy prowadzącego do niej krótkiego tunelu, pomiędzy konsolą kontroli okrętu a konsolą łączności. Fala uderzeniowa wybuchu torpedy Magnum uderzyła nim o osłonę drabiny tunelu, jedynie miażdżąc mu nos. Jednak po chwili wpadło na Danałowa lecące z drugiego końca pomieszczenia z prędkością czterdziestu metrów na sekundę ciało Iwanowa, a nagłe przechylenie się okrętu na prawą burtę rzuciło go na mechanizm otwierający dolny właz kapsuły ratunkowej. Mechanizm ten miał umieszczony pośrodku stalowy pierścień służący do otwierania zasów włazu. Na obręczy pierścienia umieszczony był stalowy drążek uchwytu. Danałow uderzył w niego z taką siłą, że drążek przebił mu czoło, docierając do wnętrza mózgu. Uderzenie spowodowało parokrotne obrócenie się pierścienia. Danałow oddychał jeszcze, kiedy osuwał się na pokład. Na sterczącym z pierścienia drążku został ślad jego mózgu. Kiedy pokład przechylił się w dół, oddech Danałowa zamienił się w charkot. W momencie, kiedy poniżej nastąpił zapłon samoutleniającego się paliwa torped Magnum, funkcje życiowe jego organizmu zanikły. I kiedy przechylona pod kątem czterdziestu stopni resztka okrętu minęła głębokość tysiąca metrów, Dymitr Danałow już nie żył. USS „Devilfish" Pacino podniósł się z pokładu przedziału operacyjnego i poszedł na mostek wewnętrzny; bolało go całe ciało, ale nie odniósł poważniejszych obrażeń. Dobiegały go chaotyczne, koszmarne dźwięki... odgłos wlewającej się wody, krzyki i jęki rannych. Zmienił się zapach okrętu. Zamiast oleju, ozonu, potu, ścieków i tłuszczu spożywczego czuć było teraz zapach wody morskiej, płynu hydraulicznego, tlącej się instalacji i spalonych ludzkich włosów. W korytarzu wciąż paliło się światło. Pacino potknął się o ciało, którego połowa leżała na korytarzu, a połowa we wnętrzu pomieszczenia sonarowego. Jethro Helms, główny sonarowiec okrętu, nie żył. Miał szeroko otwarte oczy, z ust ściekała mu strużka krwi. Kiedy Pacino zmusił się, żeby pójść dalej, światło w korytarzu zgasło. Pomyślał, że akumulatory zostały zalane wodą morską i nastąpiło zwarcie. Okręt pozbawiony energii umierał, a jego kadłub wypełniał się chlorem z uszkodzonych baterii. Po omacku, kierując się wieloletnim doświadczeniem, dotarł na mostek wewnętrzny. Kiedy postawił stopę na pokładzie mostka, pośliznął się na czymś 185 mokrym, ale udało mu się utrzymać równowagę. Sięgnął nad głowę, żeby włączyć lampę awaryjną, zastanawiając się, czy poślizgnął się na oleju, wodzie czy na krwi. W tym momencie zapaliło się światło, ale i tak na wszelki wypadek włączył lampę awaryjną. Zdawał sobie sprawę, że kiedy wyczerpią się baterie, „Devilfish" zamieni się w bezwładną, przeciekającą skorupę pozbawioną nawet licznika głębokości. Objęcie spojrzeniem całego mostka wewnętrznego zajęło mu kilka sekund. Nikt się nie poruszał. Członkowie załogi leżeli nieruchomo na pokładzie wśród odłamków potłuczonych ekranów. Stół nawigacyjny rozpadł się na wąskie, szklane drzazgi, które leżały porozrzucane po całym pomieszczeniu. Zespół kontroli okrętu siedział przypięty do swoich foteli, wszyscy mieli głowy zwieszone na ramiona. Nigdzie nie było widać szefa wachty. Oficer dyżurny Nathanial Stokes leżał na platformie peryskopu ze słuchawką telefonu na twarzy, z panelem sonaru przygniatającym mu pierś. Jon Rapier siedział przy stanowisku kontroli prowadzenia ognia z głową na konsoli, ze zwisającymi bezwładnie rękoma. Konsola bojowa numer dwa płonęła. Porucznik Scott Brayton leżał u podstawy konsoli bojowej numer trzy. Chorąży Brett Fasteen, operator pierwszej konsoli prowadzenia ognia, leżał na pokładzie z nienaturalnie rozrzuconymi rękami i nogami. Jego szkliste oczy w przekręconej o sto osiemdziesiąt stopni głowie patrzyły do góry. Nie było widać Steve'a Bahnhoffa ani lana Christmana, ale mogli leżeć gdzieś w cieniu lub za którymś z urządzeń. Pacino słyszał trzask iskier na przewodach elektrycznych, ale do jego uszu nie docierał już odgłos wlewającej się wody. Chwycił mikrofon obwodu siódmego i włączył go: - Inżynierze, tu kapitan. Pacino mówił sam do siebie... z mikrofonu zwisał urwany kabel. Rzucił go na pokład i chwycił leżącą na piersi Braytona słuchawkę: - Manewrownia, tu kapitan. Komandor-porucznik Matt Delaney podniósł słuchawkę obwodu awaryjnego. - Tu inżynier... - Inżynierze, jak wygląda sytuacja? - Główny przeciek w lewej burcie udało się zatamować. Mamy tu około sześćdziesięciu centymetrów wody, ale nie możemy użyć pomp, bo pożerają za dużo energii. Energii z akumulatorów wystarczy jeszcze na jakieś pięć minut. Mieliśmy przeciek z głównego systemu chłodzącego. Nie jestem pewien, gdzie było jego źródło, ale udało się go zatrzymać, zakręcając główne zawory. Właśnie szukaliśmy przecieku, kiedy pan zadzwonił. Przez chwilę słychać było odległy głos Delaneya, wykrzykującego instrukcje. Prawdopodobnie zwracał się do operatora reaktora. 186 - Jest pan tam, panie kapitanie? - odezwał się Delaney ochrypłym głosem. - Jestem, inżynierze. - Otwieram główne zawory na lewej burcie. W porządku, ciśnienie w normie. Panie kapitanie, musimy dokonać rozruchu reaktora z awaryjną prędkością wzrostu temperatury. Jeśli poczekamy z tym jeszcze choć chwilę, nie starczy nam płynu, żeby uruchomić główną pompę chłodnicy. Musimy dokonać szybkiego, awaryjnego rozruchu. - Zgadzam się. Proszę rozgrzać turbiny w trybie przyspieszonym. Chcę mieć siłę ciągu za cztery minuty. - Będzie pan ją miał za trzy minuty, panie kapitanie. Delaney rozłączył się. Pacino powoli odłożył słuchawkę telefonu i zwrócił się w stronę pierwszego oficera... Rapier oddychał. Pacino dotknął jego policzka - był ciepły. Lekko poklepał go po policzku otwartą dłonią. Rapier jęknął i powoli poruszył głową. - No dalej, obudź się do cholery... Rapier otworzył oczy, zamknął je i otworzył znowu. Chyba nic nie widział, miał nieruchome, rozszerzone źrenice. Pacino przygryzł wargi, odwrócił się i zszedł schodami na środkowy poziom okrętu. Poszedł korytarzem w stronę dziobu okrętu, a potem schodami w dół do przedziału operacyjnego. Otworzył drzwi i zajrzał do wewnątrz. Było jeszcze gorzej, niż przypuszczał. Rosyjski okręt podwodny „Kaliningrad" Nowskoj patrzył w głąb ciemnego tunelu z dziwnym kształtem na końcu. Kiedy zamazane kontury ścian tunelu i dziwny kształt przypominający jakiś geometryczny wzór, stały się wyraźniej sze, Nowskoj zdał sobie sprawę, że patrzy z bliska na winylową wykładzinę pokładu. Leżał twarzą w dół. Czuł na języku mrowienie, a kiedy ustało, poczuł charakterystyczny, kojarzący się z miedzią smak. Smak krwi. Poruszył językiem i poczuł, że prawie na wylot przegryzł sobie prawy policzek. Nie widział już nieistniejącego tunelu, ale ciągle nie mógł skupić wzroku. Spróbował podnieść głowę, jednak pokład jakby przyciągnął ją z powrotem. Poczuł mdłości i zawrót głowy. Kiedy to przykre uczucie minęło, znowu podniósł głowę, tym razem bardzo powoli, i zdał sobie sprawę, że leży z twarzą w studni peryskopu. Dotknął ręką głowy, przesunął po niej i poczuł coś ciepłego, lepkiego. Chyba miał zdartą skórę. Spróbował się podnieść i udało mu się to zadziwiająco szybko. 187 Musiało to oznaczać, że okręt, czy też to, co z niego zostało, opadał na dno oceanu przechylony prawie do pionu. Najbardziej martwiła go nie utrata okrętu, ani nie to, że miał umrzeć, ale fakt, że nie będzie mógł przesłać swoim okrętom kodu ataku. Jego wielki plan zneutralizowania Stanów Zjednoczonych umierał wraz z nim na pokładzie „Kaliningradu". Żył po to, żeby przejść do historii... a tymczasem wyglądało na to, że pójdzie na dno na pokładzie najnowocześniejszego okrętu podwodnego świata jako anonimowa ofiara, a nie jako bohater. Pozostali oficerowie leżeli na tym, co wcześniej było przednią grodzią, a od momentu gwałtownego przechyłu okrętu stało się nowym pokładem. Dziwnie nachylone pomieszczenie oświetlone było tylko słabym światłem lamp bojowych; jego większa część pogrążona była w mroku. Przy przedniej grodzi, a teraz właściwie nad nią, starszy lejtnant Wasylij Katmonow patrzył szeroko otwartymi oczami w zgasły ekran panelu kontrolnego okrętu. Był wciąż przypięty do fotela, z którego zwisał bezwładnie. Gdyby nie jego jęki, Nowskoj uznałby, że nie żyje. Po lewej stronie Katmonowa, w rogu pomieszczenia, tuż przy drabinie prowadzącej do kapsuły ratunkowej, leżał bosman Danałow. Nie ruszał się, był blady jak ściana, miał zamknięte oczy, a w jego czole ziała wielka dziura. Pod fotelem Katmonowa kapitan trzeciej rangi Dymitr Iwanów patrzył, jak krew kapie z jego ramienia na pokład. Dotknął połamanej nogi i grymas bólu wykrzywił mu twarz. Słychać było tylko jego ciężki oddech i dobiegający z rufy, która teraz była wysoko w górze, natarczywy trzask iskrzących przewodów elektrycznych. Po prawej stronie Katmonowa, na przedniej przegrodzie, leżał porucznik Wiktor Czekaczow. Był śmiertelnie blady, miał niepewny, urywany oddech, z ust wypływał mu strumyczek krwi. Nowskoj chciał do niego podejść, ale zakręciło mu się w głowie i upadł. Włożył głowę między kolana i czekał, aż napłynie do niej krew. W końcu słabość minęła i poczuł się odrobinę lepiej. Wstał i z wielkim trudem dotarł do panelu kontrolnego kapsuły ratunkowej. Przestawił dźwignię, która powinna włączyć silnik otwierający masywną pokrywę włazu. Nic się nie stało. Walcząc z zawrotami głowy, rozejrzał się za jakimś prętem albo kawałkiem metalu, ale we wnętrzu nowoczesnego okrętu nie było takich rzeczy. Gdyby pokład nie był tak przechylony, mógłby zejść po klucz, który Własenko upuścił, kiedy szedł tu, żeby go zabić. Wspiął się z powrotem do włazu i zaczął stukać w niego latarką. Miał nadzieję, że Własenko usłyszy i otworzy właz od wewnątrz. Nie było żadnej odpowiedzi. 188 21 Niedziela, 19 grudnia, godzina 9.50 czasu Greenwich Baza lotnicza marynarki wojennej, Norfolk, Wirginia Admirał Caspar „Bobby" McGee, głównodowodzący Flotą Atlantycką, wysiadł z helikoptera i wszedł po drabinie do stojącego na końcu pasa startowego odrzutowca DC-9. Ledwie znalazł się wewnątrz samolotu, jego adiutant wciągnął drabinkę do środka i krzyknął do pilota, że może startować. McGee omal się nie przewrócił, kiedy pilot gwałtownie ruszył z miejsca. Beton pasa startowego natychmiast rozmazał się w pędzie za wciąż otwartymi drzwiami, które dopiero po dłuższej chwili jego adiutant zamknął, z wielkim trudem. McGee nigdy nie traktował poważnie możliwości ataku na USA... Nikaragua, Panama czy Irak znajdowały się zbyt daleko na politycznej szachownicy. Zmienił zdanie pół godziny temu, kiedy odebrał telefon zawiadamiający go o tym, że w stronę Norfolk został wystrzelony pocisk rakietowy. W chwilę potem na podwórzu jego domu wylądował helikopter, budząc wszystkich sąsiadów. Teraz McGee słuchał adiutanta składającego mu meldunek o pozycji wrogich okrętów podwodnych, o tropiących je amerykańskich jednostkach. Przypomniał sobie swoją rozmowę z admirałem Donchezem. Czemu nie pomyślał o tym, że dysponujący dwudziestoma siedmioma tysiącami sztuk różnego rodzaju broni atomowej kraj, tracąc swą mocarstwową pozycję, może zdecydować się postawić wszystko na jedną kartę? I dlaczego generał Tyler tak błędnie ocenił sytuację? To ostatnie pytanie trzeba było zachować na później. Wydając dziwne dźwięki, włączył się zabezpieczony, satelitarny system łączności głosowej Nestor. Podczas gdy DC-9 mknął na maksymalnej prędkości na wschód, McGee odebrał telefon z Białego Domu... Kwatera główna Sił Podwodnych Floty Atlantyckiej, Norfolk, Wirginia Spokojny, starannie modulowany głos prezydenta był doskonale słyszalny przez telefon satelitarny. Ale Donchez nie mógł się z nim zgodzić. - Sir, wzdłuż wschodniego wybrzeża mamy sto dwadzieścia przyczajonych rosyjskich okrętów podwodnych szybkiego ataku. Jeden z nich właśnie wystrzelił uzbrojony w głowicę atomową pocisk rakietowy... - Admirale, moi doradcy mówią mi, że pocisk zaraz zostanie zestrzelony, nie jest już groźny. Żadne inne pociski nie zostaną odpalone. Prezydent 189 Juleński właśnie zapewnił mnie, że to była pomyłka, wielki błąd... Każe całej flocie zawrócić, wynurzyć się... - Czy on potrafi przywracać życie umarłym? Sir, ostrzegałem przed taką sytuacją od wielu dni, ale nikt nie chciał mnie słuchać. Generał Herman Tyler uznał to za zbyt katastroficzne prognozy. A pocisk wciąż leci w naszą stronę. - Dick - włączył się admirał McGee - lepiej usłuchaj pana prezydenta... - Donchez - rozkazał prezydent - proszę powiedzieć swoim okrętom, żeby nie strzelały do rosyjskich jednostek. Niech za pomocą podwodnego sonarowego telefonu powiadomią Rosjan, że mają się natychmiast wynurzyć. Jeśli nie usłuchają, wtedy mogą wejść z nimi w kolizję, ale nie mają prawa strzelać. Jasne? - Sir - powiedział Donchez - przy północnym wybrzeżu Rosji mamy okręt podwodny klasy Los Angeles wyposażony w pociski pionowego startu Javelin. Jest gotowy do ich odpalenia. Jedno pańskie słowo i dwanaście Javelinów za parę minut będzie w drodze do celu. - Admirale, proszę odwołać ten okręt. Natychmiast, do cholery! - Admirale, mówi McGee. Sytuacja jest pod kontrolą. Proszę nie pogarszać... - Kiedy przekroczy pan Punkt Charlie? - Donchez chciał wiedzieć, kiedy McGee przejmie operacyjną kontrolę nad flotą, co stanie się automatycznie, kiedy znajdzie się w odległości stu kilometrów od Norfolk. - Mniej więcej za dziesięć minut. Skontaktuję się przez Nestora. - Zrozumiałem, do Punktu Charlie dziesięć minut, zastosuję się do pańskich rozkazów - powiedział Donchez, starając się mówić możliwie spokojnie. - Odwołam okręt z pociskami Javelin. Mimo to wciąż proponujęrozważyć podjęcie środków odwetowych... Ale prezydent już się rozłączył. Główna kapsuła ratunkowa rosyjskiego okrętu podwodnego „Kaliningrad" Pod polarną pokrywą lodową, Morze Arktyczne Kiedy fala uderzeniowa niszczyła okręt, Własenko obijał się o ściany kapsuły jak ziarnko grochu w grzechotce. Kiedy w końcu znieruchomiał, przez chwilę zastanawiał się, czy nie oślepł, ale okazało się, że to krew zalewała mu oczy. Kapsuła była przechylona na bok. Własenko uznał, że okręt opada na dno oceanu. Dobiegający z pierwszego przedziału odgłos eksplozji torped przekonał go, że ma tylko kilka sekund, żeby wciągnąć do kapsuły ocalałych członków załogi i odczepić ją od opadającego na dno okrętu. Jeśli jednak 190 nad nimi jest gruby lód, nie byłby to ratunek, ale przedłużenie agonii. Tak czy inaczej to jego jedyna szansa. Własenko wyciągnął dźwignię uwalniania kapsuły z panelu kontrolnego, umieścił ją między ramionami otwierającego właz pierścienia i naparł na nią z całą siłą. Pierścień obrócił się. Własenko wyjął dźwignię spomiędzy jego ramion i ze zdziwieniem patrzył, jak pierścień dalej wściekle kręci się sam. Mechanizm obrotowy wsunął zamykające właz zasuwy do wnętrza framugi i pokrywa włazu z impetem otworzyła się do wewnątrz. Z wnętrza włazu wynurzyła się głowa admirała Aleksego Nowskoja. Admirał patrzył mu w oczy, trzymając dłonie na ostatnim szczeblu drabiny. Własenko zwinął dłoń w pięść i uderzył w twarz Nowskoja, który zachwiał się i spadł w ciemności mostka wewnętrznego. USS „Allentown", 10 mil morskich od bazy marynarki wojennej w Siewieromorsku, Morze Barentsa Komandor Henry Duckett, gdy radiowiec podał mu pilną wiadomość, poczuł na sobie spojrzenia całej załogi. Czekali na rozkaz odpalenia pocisków Javelin. Po przeczytaniu wiadomości Duckett poczuł ulgę, ale i pewne rozczarowanie. Podał kartkę oficerowi dyżurnemu Millsowi. - Cholera! O co im właściwie chodzi, sir? Najpierw każą nam tu przypłynąć, potem każą przygotować się do strzału, a teraz mamy zapomnieć o wszystkim i wracać do domu. - Zabezpieczyć stanowiska bojowe, wygasić Javeliny. Kurs trzy zero zero, cała naprzód. Zmywamy się stąd w cholerę - powiedział Duckett. Kwatera główna Dowództwa Sił Podwodnych Floty Atlantyckiej Norfolk, Wirginia Z głośnika radiostacji ustawionej na częstotliwość ścigającego rosyjski pocisk odrzutowca F-14 dobiegła niewesoła wiadomość: - Cholera jasna, oba pociski Mongoose chybiły. Nie mogę w to uwierzyć... oba chybiły. Pocisk rakietowy wciąż jest w powietrzu, nietknięty... Oszołomiona załoga F-14 zamilkła. We Flagowym Pomieszczeniu Nawigacyjnym Donchez odwrócił się od głośnika i przymrużonymi oczami spojrzał na komandora-porucznika Kodiaka. - Proszę sprawdzić, czy DC-9 głównodowodzącego jest już w Punkcie Charlie. Jeśli tak, proszę mnie połączyć z admirałem McGee. 191 Kodiak skinął głową. Dopóki McGee znajduje się w odległości większej niż sto kilometrów od miasta, dowodził będzie Donchez, ale kiedy DC-9 minie Punkt Charlie, dowództwo przejmie McGee. - Sir, DC-9 jest właśnie w Punkcie Charlie. Donchez wziął od Kodiaka czerwoną słuchawkę radiotelefonu i nacisnął guzik NADAWANIE: - Nathanie Hale, tu Underdog, odbiór. - Zgłasza się Nathan Hale. Mów dalej, Underdog, odbiór - głos admirała McGee brzmiał zgrzytliwie i każde jego słowo kończyło się elektronicznym piskiem, co brało się stąd, że sygnały Nestora przechodziły przez sprzęt deszyfrujący. - Jesteś w Punkcie Charlie, powtarzam, jesteś w Punkcie Charlie. Potwierdź przejęcie dowodzenia, odbiór - powiedział Donchez. Operacyjna kontrola nad całą Flotą Atlantycką znalazła się w rękach admirała lotnictwa. Ta operacja oficjalnie była teraz już problemem McGee'ego, a także prezydenta i generała Tylera. - Dick, tu McGee. Potwierdzam przejęcie dowodzenia. - Przez chwilę słychać było tylko trzaski. - Powodzenia, Dick, do zobaczenia wkrótce, bez odbioru. Kiedy Donchez w końcu się odezwał, jego głos brzmiał dziwnie ponuro i bezbarwnie: - Kodiak, proszę połączyć się z pilotem tego F-14. Jeśli sam jeszcze na to nie wpadł, proszę go zapytać, czy wie, co to kamikadze. USS „Allentown", Morze Barentsa Komandor Henry Duckett usłyszał długi, dudniący grzmot. Za grzmotem przyszła potężna wibracja, która zatrzęsła okrętem. Pokład drżał, dudnienie stawało się coraz głośniejsze, a potem przeszło w warkot i stopniowo ucichło. Duckett wszedł na platformę peryskopu, gdy z pomieszczenia sonarowego wybiegł bosman Jameson. - To był odgłos eksplozji, panie kapitanie, podwodnej eksplozji. Szedł I szerokim frontem. Współrzędne namiaru wskazują, że eksplozja nastąpiła pod polarną pokrywą lodową. - Czy to był odgłos rozrywanego kadłuba? - Nie - odpowiedział Jameson, kręcąc głową. - Po obu stronach linii namiaru było dziesięciostopniowe zagłuszenie sonaru. - Zagłuszenie? Zagłuszenia mogą powodować tylko bąble i echa... nuklearnego wybuchu... 192 - Tak jest. Uważam, że to była eksplozja nuklearna... Czy miały się tam odbywać jakieś próbne wybuchy atomowe? Czy wywiad nie wspomniał nic o tym, że Rosjanie planują coś takiego pod pokrywą lodową? Duckett przecząco pokręcił głową. - Czy jest możliwe, żeby był tam któryś z naszych okrętów? - Nawet jeśli tak, to nic mi o tym nie wiadomo - powiedział Duckett. - A może brytyjski? Albo francuski? - Nie sądzę. Jednak Duckett wiedział więcej, niż się do tego przyznawał. Oficer wywiadu Dwunastej Eskadry powiedział mu o dziwnym przemieszczeniu rosyjskich okrętów podwodnych. Mówił też coś o konkurencyjnej misji wywiadowczej pod polarną pokrywę lodową. Ale kto miał tam popłynąć? „Devilfish"! O Boże! Najwyraźniej Rosjanie załatwili „Devilfisha". Rosyjskie okręty podwodne stały rozstawione wzdłuż wybrzeży Stanów; tu, na północy, były tylko„Allentown" i „Devilfish", pozostałe okręty pilnowały Rosjan. „Allentown" musiał teraz popłynąć pod lód, żeby upewnić się, co się tam stało. Duckett nigdy nie lubił tego przemądrzałego dupka Michaela Pacino, ani jego okrętu, ale przecież to byli amerykańscy marynarze. - Co się dzieje? - rozległ się głos pierwszego oficera, komandora-porucznika Pata Bishopa, niskiego, drobnego człowieczka. Duckett nie mógł znieść jego cienkiego głosiku. Nie cierpiał tego człowieka. Pierwszy oficer znał się na swojej pracy, ale był wstrętnym szczurkiem. Bishop wiele razy przekręcał rozkazy Ducketta, który od dawna próbował załatwić przeniesienie nieznośnego podwładnego na inny okręt, ale cała rzecz jak zwykle ugrzęzła w biurokratycznej maszynerii marynarki. - Nie słyszał pan eksplozji? - powiedział Duckett i odwrócił się do Jamesona. - Wiadomo, w jakiej to było odległości? - Nie, sir - odpowiedział Jameson. Duckett pochylił się nad stołem nawigacyjnym. - Proszę wyrysować linię namiaru tej detonacji - powiedział do nawigatora. Linie zbiegały się pod pokrywą lodową. - Panie kapitanie - wtrącił się Bishop - chyba nie myśli pan o popłynięciu na północ? Duckett, patrząc na linie namiaru, obliczał, ile czasu zajęłoby dotarcie na biegun północny. - Pozwoli pan sobie przypomnieć - ciągnął Bishop - że ten okręt nie ma kontroli głębokości na warunki podlodowe. Nie mamy też sonaru podlodowego. Nie możemy obrócić stateczników poziomych tak, żeby przebić lód płetwą mostka zewnętrznego. Należy też pamiętać, że pokrywa mostka zewnętrznego nie jest zrobiona z pięciocentymetrowych stalowych płyt, jak na 193 Piraniach, tylko z włókna szklanego położonego na aluminium. Gdybyśmy próbowali przebić się przez lód, pękłaby na pewno. Poza tym nie mamy map, brakuje nam sprzętu arktycznego i nie dostaliśmy pozwolenia z dowództwa. Gdybyśmy poprosili o pozwolenie drogą radiową tak blisko rosyjskiego brzegu, namierzyliby nas... - Skończył pan? - cicho spytał Duckett. - Skończyłem. - To dobrze, ponieważ ma pan absolutną rację. Podał pan wszystkie możliwe powody, żeby nie płynąć na północ. - Cieszę się, że się pan ze mną zgadza, sir - powiedział Bishop i wrócił do swojej kajuty. - Boże - Duckett mruknął pod nosem - skąd ci w kadrach biorą takich półgłówków? Oficer dyżurny porucznik Mills z przyjemnością słuchał wypowiadanych na głos myśli kapitana. Sam też zadawał sobie podobne pytania. - Proszę skierować okręt na północ - powiedział Duckett. - Kurs zero jeden pięć, piętnaście węzłów, kierujemy się pod lód. Proszę trzymać się współrzędnych namiaru eksplozji i otworzyć kopertę z procedurą podlodową. Już ładnych parę lat nie pływałem pod lodem... USS „Devilfish", pod polarną pokrywą lodową. Morze Arktyczne Główny inżynier Delaney nie tracił czasu na wydawanie rozkazów. Procedura, do której właśnie przystępował, przeraziłaby każdego cywilnego operatora nuklearnego. Procedura awaryjnego rozruchu reaktora uchodziła za tak niebezpieczną, że stosowano ją tylko wtedy, kiedy okręt był oddalony od lądu o więcej niż sto kilometrów; a nawet wtedy obowiązywały szczególne środki ostrożności. Tego dnia Matt Delaney miał się przekonać, co jest wart ich reaktor. Ten awaryjny rozruch mógł mu zaszkodzić nawet bardziej niż wstrząs spowodowany wybuchem torpedy Magnum. Już przed rozpoczęciem operacji rozruchu reaktor nie był w najlepszym stanie. Pompy chłodzące rdzeń reaktora mogły wyczerpać akumulatory w ciągu trzech minut, albo nawet jeszcze szybciej. Z powodu wcześniejszego wycieku ilość chłodziwa w rdzeniu była zastraszająco mała. Delaney jeszcze raz spojrzał na wskazania instrumentów pomiarowych. Płyn chłodzący pierwszego obiegu, nieogrzewany przez zachodzącą w reaktorze reakcję rozszczepienia, miał teraz temperaturę tylko trzystu pięćdziesięciu stopni. Delaney musiał go w trybie przyspieszonym rozgrzać do pięciuset stopni. Zwykle rdzeń reaktora rozgrzewany był powoli, o jeden stopień na minutę; miało to zapobiec uszkodzeniu jego stalowej osłony osłabionej przez promie- 194 niowanie. Do tej pory jeszcze nigdy nie wykonano awaryjnego, przyspieszonego rozgrzania reaktora. Przeciążony reaktor mógł wysadzić w powietrze swoją pokrywę albo rozerwać piętnastocentymetrową osłonę. A nawet jeśli rozgrzanie awaryjne uda się, to reaktor i tak nie będzie całkiem sprawny, bo z prawej ściany jego chłodnicy wyciekła prawie cała silnie radioaktywna woda. Ponieważ nie działał prawy obieg chłodzący, reaktor mógł zasilać tylko jeden generator pary, a co za tym idzie tylko jedną turbinę elektryczną i jeden z dwóch głównych silników. Zakładając, oczywiście, że w ogóle uda się doprowadzić reaktor do fazy krytycznej. Potocznie uważa się, że reaktory atomowe nie mogą eksplodować tak jak bomby czy głowice rakiet. Naturalny uran, przemieszany z cyrkonem i przebity zrobionymi z hafnu prętami regulacyjnymi, nie może osiągnąć potrzebnej do eksplozji masy krytycznej. Jednak rdzeń zamontowanego na „Devilfishu" reaktora nie był, tak jak rdzenie cywilnych, przemysłowych reaktorów, wykonany z naturalnego uranu. Moduły paliwowe reaktora „Devilfisha" zawierały wzbogacony uran-238, w wyniku czego jego rdzeń miał trzydziestokrotnie większą moc, mógł osiągnąć masę krytyczną, co doprowadziłoby do „nagłego przyspieszonego krytycznego rozpadu", jak żargonowo nazywano detonację. Cóż, jeśli rdzeń stopi się i rzeczywiście nastąpi jego „krytyczny rozpad", Delaney nie będzie miał czasu martwić się tym. Zaczął wydawać rozkazy, z których każdy budził ukrytą w przedziale reaktora bestię: - Sprawdzić wyłącznik przerywaczy. Zabezpieczyć chłodzenie awaryjne. Zamknąć XC-9. Zawiadomić inżyniera nadzorującego wachtę. Wyłączyć wszystkie blokady wygaszenia, wyrównać poziom i otworzyć zawory drugiego generatora pary. Manderson, proszę przestawić pierwszy przełącznik selektora na przycięcie przeciążenia, drugi na zrównoważenie niskiego ciśnienia, trzeci na zniesienie blokady wygaszenia. Gotowe? Uruchomić pompę numer dwa głównej chłodnicy na niskiej prędkości. Operator reaktora podporucznik Manderson wstał i podciągnął do góry dźwignię pompy numer dwa. Pompa zaczęła pracować, wydając zaworami bezpieczeństwa dźwięki podobne do strzałów. Umieszczony na panelu wskaźnik mocy baterii natychmiast zaczął opadać. - Prędkość rozładowywania się baterii osiemset amperów na sekundę - powiedział operator elektryczności. Delaney zmarszczył brwi. Pobierali ogromne ilości energii z i tak już prawie wyczerpanej baterii. To będzie cholerny wyścig z czasem. - Dawać pręty. Manderson wyciągnął z panelu drążek z rękojeścią przypominającą uchwyt rewolweru i przekręcił go na pozycję PRĘTY DO ŚRODKA. 195 Umieszczony nad drzwiami manewrowni chronometr odliczał kolejne sekundy. Wskaźnik naładowania akumulatorów wskazywał, że byli coraz bliżsi ostatecznej utraty mocy. - Pierwsza grupa prętów umieszczona - powiedział Manderson, puszczając rękojeść uchwytu. - Przestawić pierwszą grupę prętów na stan krytyczny. Prędkość rozruchu dziewięć dziesiątych na minutę. Rozgrzać reaktor do pięciuset stopni. Delaney podniósł do ust mikrofon drugiego obwodu, którego głośniki umieszczone były na rufowej części okrętu: - Potwierdzić wypust chłodziwa z lewego obwodu. Poziom ciśnienia z 1600 do 1800. Zwykle w czasie przyspieszonego rozruchu pręty regulacyjne przechodziły do stanu krytycznego z prędkością pięciu dziesiątych na minutę, czyli dziesięć razy szybciej niż w czasie rozruchu cywilnych reaktorów. Dzisiaj inżynier wyznaczył im prędkość dziewięciu dziesiątych na minutę - wskazówka regulatora znajdowała się na końcu podziałki. Jeśli coś pójdzie nie tak jak trzeba, reaktor zrobi z nich nuklearne frytki. - Uruchomić na wolnych obrotach pompę numer cztery głównej chłodnicy - powiedział Delaney. Manderson pociągnął dźwignię czwartej pompy. - Inżynierze - zawołał operator elektryczności - bateria się kończy! Muszę obniżyć napięcie! - Nie ma mowy - powiedział Delaney. - Dalej, Manderson, podgrzej ten kawał złomu. Wyciągnąć pręty! Manderson, posługując się dźwignią z rewolwerową rękojeścią, wyciągnął pręty z rdzenia reaktora. Kiedy pręty wysunęły się o trzydzieści pięć centymetrów, wskazówka na tarczy termometru ruszyła z trzystu pięćdziesięciu stopni w górę i w parę sekund zawędrowała na wysokość czterystu siedemdziesięciu stopni. Kiedy rdzeń się rozgrzał, z przedziału reaktora dobiegło ich rozdzierające, zgrzytliwe wycie. - Sir, zaraz wybuchnie, przeciążenie termiczne! - krzyknął Manderson przez ramię. - Ciągniemy dalej, to nasza jedyna szansa... - Pięćset stopni, sir. Delaney chwycił za mikrofon drugiego obwodu: - Awaryjnie rozgrzać generator turbiny prawej burty. - Baterii starczy już tylko na kilka sekund! - Nie zmieniać poboru napięcia! - Delaney wiedział, że operator elektryczności tak samo jak on, nic nie poradzi na wyczerpywanie się akumulatora. Jeśli teraz stracą moc, to pompy przestaną pompować gorącą wodę do 196 bojlerów, nie będzie pary, a więc i mocy w turbinach. Jeśli teraz stracą moc, okręt już nigdy nie ruszy. Teraz albo nigdy. Turbina zawyła, rozkręciwszy się do pełnych obrotów dzięki potężnemu uderzeniu pary. Brzmiało to jak rozruch silnika odrzutowego. Żaden dźwięk nigdy tak nie ucieszył Delaneya. - Generator turbiny prawej burty pracuje na trzy tysiące sześćset obrotów! Wystarczy przełączyć regulator i można ładować! - zawołał nadzorujący rozruch mechanik. - Podłączyć ładowanie z prawej turbiny generatora na pół mocy - rozkazał Delaney. Operatorowi elektryczności nie trzeba było tego powtarzać. Kiedy przełączał przewód napięcia, okazało się, że bateria jest już zupełnie wyczerpana. Zrobili to dosłownie w ostatniej sekundzie. Pomieszczenie torpedowe było zrujnowane i zalane wodą. Woda sięgała Pacinowi do pasa. Nie miał pojęcia, w jaki sposób zatamowano przeciek. Nie było tam nikogo, oprócz pływającego twarzą do dołu człowieka. Ten ktoś musiał zginąć, tamując przeciek - oddał życie, ale ocalił „Devilfisha". Po całym pomieszczeniu porozrzucane były zniszczone torpedy, z których wyciekało do wody samoutleniające się paliwo. Samoutleniające się paliwo może palić się pod wodą. Woda wlewa się przez górny właz do przedziału akumulatorów... a to oznaczało, że za chwilę zacznie się stamtąd wydobywać chlor. Pacino sięgnął nad głowę, otworzył schowek i wyjął z niego maskę tlenową. Założył ją na twarz i wciągnął haust powietrza o miedzianym posmaku. Właz przedziału akumulatorów otworzył się z głośnym trzaskiem, wypuszczając zielony gejzer chloru. Pacino pomyślał, że za dziesięć, najwyżej dwadzieścia sekund bateria eksploduje. Wziął głęboki oddech, odczepił od maski doprowadzającą powietrze rurę i zaczął wspinać się po schodkach. Pomyślał, że nie widział żywej duszy od chwili, kiedy usiłował dobudzić Rapiera. Przebiegając obok drzwi swojej kajuty, zauważył, że pali się w niej światło. Pomimo zalania baterii. Inżynier musiał doprowadzić reaktor do fazy krytycznej! Po raz pierwszy od dawna zaświtała nadzieja. Na dole przedział akumulatorów eksplodował z głuchym hukiem. W końcu Pacino dotarł na mostek wewnętrzny położony dwa pokłady nad miejscem, w którym odczepił rurę. Płuca pękały mu z bólu. Sięgnął nad spaloną trzecią konsolę bojową, chwycił za rurę i podłączył ją do maski. Wziął parę głębokich oddechów i z zadowoleniem zauważył, że inne doprowadzające 197 powietrze rury także zostały wyciągnięte ze schowków. I zobaczył Rapiera, który, choć wciąż wyglądał nieszczególnie, miał na twarzy maskę i patrzył na Pacina przytomnym wzrokiem. Nagle z głośników pierwszego obwodu rozległ się głos: - Mostek, tu manewrownia. Generator turbiny prawej burty pracuje na połowie mocy, napęd podłączony do głównego silnika prawej burty. Pacino sięgnął po mikrofon: - Inżynierze, tu kapitan. - Jego głos rozległ się na całym okręcie - Naprzód ze zwykłą prędkością! - I dopiero potem powiedział: - Uwaga! Za grożenie trującym gazem wydobywającym się z pomieszczenia torpedowego. Założyć maski tlenowe. Naprzód ze zwykłą prędkością, to znaczy z prędkością szesnastu węzłów - tylko tyle „Devilfish" mógł wyciągnąć na jednym silniku. Pacino rozejrzał się. Wszyscy oprócz Rapiera byli nieprzytomni. Podszedł do konsoli kontroli okrętu i rozpiął pas, którym sternik był przypięty do fotela. Trącony łokciem sternik opadł na oficera zanurzenia. Pacino uklęknął na fotelu i spojrzał na wciąż funkcjonujący żyrokompas. Kiedy prędkościomierz wskazał szesnaście węzłów, przekręcił koło sterowe, ustawiając okręt na kursie zero trzy zero - uznał, że to jest właśnie kurs na połynię, ale sterując na wyczucie mógł tam nie trafić. Jedno nie ulegało wątpliwości: wciąż byli pod grubym lodem. Jeśli nie uda mu się znaleźć połynii, wraz ze swoją załogą dołączy do ojca, który spoczywa na dnie Morza Arktycznego. Baza marynarki wojennej, Norfolk, Wirginia Dla pocisku rakietowego SSN-X-27 nadszedł czas, żeby zdetonować urządzenie, które znajdowało się pod jego stożkiem ochronnym. W detonatorze pocisku obróciła się gruba stalowa płytka, łącząc dwie, do tej pory rozdzielone części detonatora. System elektryczny wysłał iskrę i główny detonator eksplodował płomienną kulą. Płomienie zbliżyły się do sześciu zapalników otaczających obwarzanek plutonu umieszczony wokół zbiornika z deuterem. Front płomieni objął zapalniki. Dwie mikrosekundy później zapalniki spowodowały implozję obwarzanka plutonu, zamieniając go w świetlistą kulę. Nikt nie musiał przypominać komandorowi-porucznikowi Toddowi Nikelsowi, co znaczy słowo kamikadze. Pocisk SSN-X-27 znajdował się około stu pięćdziesięciu metrów przed nim, leciał teraz nad opuszczonymi nabrze- 198 żami okrętów podwodnych. F-14 miał już złożone skrzydła, samolot był przygotowany do naddźwiękowej prędkości. Nikels szybkim ruchem ręki przestawił dźwignie na lewej konsoli i poczuł potężne uderzenie przyspieszenia, kiedy odrzutowiec wyrwał do przodu, w stronę rosyjskiego pocisku rakietowego. Pocisk przybliżał się z każdą sekundą. Już po chwili znalazł się tuż obok, w górze, nieco po prawej stronie samolotu. W świetle wczesnego świtu widać było nawet gorący strumień gazów wylotowych SSN-X-27. Nikels pociągnął drążek sterowniczy do siebie, celując przednią krawędź prawego skrzydła F-14 w pocisk. Kiedy odrzutowiec osiągnął dwa Machy, jego skrzydło przecięło pocisk wzdłuż przewodu dopływu powietrza. Pocisk rozpadł się na kawałki, które momentalnie zostały odepchnięte do tyłu falą opływającego F-14 powietrza. Skażenie opadającym na ziemię radioaktywnym plutonem było całkiem niewielkie w porównaniu ze skutkami jeszcze przed chwilą zagrażającej miastu eksplozji nuklearnej. Nikels mógł się z tego tylko cieszyć. Ale nie mógł się cieszyć z tego, że prawe skrzydło jego samolotu zostało oderwane w miejscu, w którym łączyło się z kadłubem, wyrywając na dodatek kompresor, turbinę i przewód dopływu powietrza prawego silnika. Fragmenty oderwanego skrzydła i silnika zerwały na ogonie samolotu oba stateczniki pionowe i prawy statecznik poziomy. Paliwo, które znajdowało się w skrzydłach i we wnętrzu kadłuba, momentalnie zaczęło płonąć i pokryło wirujący samolot płomieniami. Nikels patrzył, jak jego samolot się rozpada. Kiedy już zupełnie utracił nad nim kontrolę, poczuł pęd powietrza. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, że Brad Tollson uruchomił mechanizm katapultowania i odpadła owiewka kabiny. Nikels próbował przycisnąć ręce do klatki piersiowej i nasunąć na głowę osłonę przeciwuderzeniową, ale jego fotel został już katapultowany. Kiedy Nikels mijał wirującą owiewkę kabiny, zachaczył o nią wyciągniętą bezwładnie ręką, która oderwała się na wysokości przedramienia. Nikels widział cieknącąz kikuta jego ramienia strugę krwi, która tworzyła w powietrzu purpurowy wachlarz. Gdzieś za nim F-14 eksplodował, zamieniając się w kulę ognia. Krew wypływała z niego strumieniem i stracił przytomność... Na całe szczęście. Jego spadochron otworzył się dwie sekundy potem, zaledwie sześć metrów nad betonowym siódmym nabrzeżem Bazy Marynarki Wojennej w Norfolk. Nikels uderzył w beton z prędkością ponad sześciuset węzłów, jego ciało dosłownie się rozpłaszczyło i niemal natychmiast przykrył je pył radioaktywny ze zniszczonego pocisku. 199 22 Niedziela. 19 grudnia, godzina 9.56 czasu Greenwich USS „Devilfish", pod polarną pokrywą lodową, Morze Arktyczne Pacino wyobraził sobie otaczający go ocean. Tak, jak nauczyli go w szkole, przez cały czas zachowywał w pamięci położenie okrętu względem połynii. O ile się nie mylił, „Devilfish" znajdował się w odległości zaledwie jednej mili morskiej od jej południowo-zachodniego krańca. Jedna mila morska, tylko tysiąc osiemset metrów i będą mogli dokonać wynurzenia pionowego. Wezwą przez radio pomoc i cały ten koszmar wreszcie się skończy. Jego budząca się do życia nadzieja zgasłaby, gdyby spojrzał na panel kontrolny reaktora. Równie dobrze mogłoby ich dzielić od skraju połynii całe tysiąc mil morskich. Mart Delaney spojrzał nad ramieniem Mandersona na panel kontrolny reaktora. Wyglądało na to, że zbliża się katastrofa, i że nie da się już nic zrobić, żeby jej zapobiec. Wyciek z chłodnicy reaktora nie został całkowicie zatamowany przez zamknięcie zaworów, na co wcześniej liczył Delaney. Zawory, zaprojektowane po to, żeby uchronić rury systemu chłodzenia przed rozerwaniem, zawiodły. Prawdopodobnie z powodu wstrząsu spowodowanego wybuchem. Przez cały ten czas, kiedy okręt płynął w stronę połynii, radioaktywne chłodziwo ściekało na dno pomieszczenia reaktora. Życiodajna krew wyciekała z serca okrętu, włączając alarm przy wrędze 57, gdzie znajdowało się wejście do otoczonego osłoną przeciwpromienną tunelu. Delaney próbował ratować sytuację, podłączając do systemu chłodzenia pompę awaryjną, ale szybko mu się wyczerpał zapas czystej wody. Wkrótce wszystkie zbiorniki były puste. Urządzenie służące do oczyszczania wody morskiej nie działało od chwili kolizji. Dlatego Delaney był zmuszony użyć do chłodzenia wody morskiej, chociaż wiedział, jak bardzo jest szkodliwa dla reaktora. Chlor mógł skorodować wnętrze reaktora w ciągu kilku godzin, może nawet minut, a znajdujące się w wodzie morskiej zanieczyszczenia stałyby się radioaktywne. Mimo to podłączono rurę z wodą morską, ale pompa ciśnieniowa ledwo mogła nadążyć z wyrównywaniem spowodowanych wyciekiem strat. W końcu przepaliła się i stanęła w chmurze czarnego dymu. Bez możliwości uzupełnienia wody katastrofa była nieunikniona. Delaney, nie mogąc nic na to poradzić, patrzył, jak poziom w zbiorniku ciśnieniowym spadł w przeciągu minuty ze stu pięćdziesięciu centymetrów do 200 dwudziestu pięciu. Zbiornik ciśnieniowy utrzymywał wodę o temperaturze pięciuset stopni w stanie ciekłym, nie pozwalając jej się zamienić w parę; kiedy zbiornik się opróżniał, woda w całym systemie zamieniała się w parę. Panującą w manewrowni ciszę rozdarła syrena alarmowa reaktora. - Niskie ciśnienie w lewej ścianie - krzyknął Manderson. - Awaryjne wprowadzenie pierwszej grupy prętów! Reaktor, tracąc ciśnienie, zgodnie z programem próbował zmniejszyć swoją moc przez wsunięcie prętów regulacyjnych. - Przerwać wprowadzanie i wyłączyć syrenę - rozkazał Delaney. Chciał wydobyć z reaktora całą jego moc, skoro i tak był już stracony. Kto wie, może dopływają już do cienkiego lodu... Kiedy poziom w zbiorniku ciśnieniowym spadł do zera, a resztka pozostałej w rdzeniu wody zaczęła zamieniać się w parę, znowu zawyła syrena. W pomieszczeniu manewrowni nagle zrobiło się jakby jeszcze ciaśniej niż przedtem. - Niski poziom w zbiorniku ciśnieniowym, sir. Kiedy ciśnienie spadło, Delaney rozkazał: - Manderson, awaryjne pełne wygaszenie reaktora. - Pręty się nie opuszczają, sir. Widocznie zostały nadtopione! Reaktor tracił osłonę, zamieniając w parę resztkę chłodziwa. Elementy paliwa w rdzeniu stopiły się, paliwo spłynęło na dolną głowicę reaktora i zaczęło przeżerać grubą warstwę stali. Aż do tej chwili Delaney nie zawiadamiał Pacina o rozwoju sytuacji - co kapitan mógłby na to poradzić? Odezwał się dzwonek alarmu ogłaszający wysoki poziom promieniowania radioaktywnego w maszynowni. Delaney przyciągnął do ust mikrofon zawieszony nad głową: - Kapitanie, tu inżynier. Reaktor wygaszony, rdzeń bez osłony, paliwo się topi. Bateria nie działa i nie ma siły ciągu. Proponuję awaryjne wynurze nie się. Delaney odwiesił mikrofon. Nagle w maszynowni zrobiło się bardzo zimno. Rosyjski okręt podwodny „Kaliningrad" Obolały Własenko schodził po drabinie odchylonej o pięćdziesiąt stopni od pionu. Właściwie nie schodził po niej a szedł - i nadepnął na coś miękkiego... to był Nowskoj. Padając, musiał się uderzyć mocno w głowę. Był nieprzytomny. Własenko właśnie przyglądał się systemowi uwalniania kapsuły ratunkowej, kiedy usłyszał dźwięk przypominający wybuch. Obejrzał się i zobaczył, że tuż nad konsolą analizy sygnałów wspornik tytanowego kadłuba wygiął się do wewnątrz. Kadłub zaczynał się odkształcać. Z miejsca pod 201 wybrzuszeniem trysnął strumień wody morskiej. Własenko wpatrywał się w przeciek, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Pęknięcie tytanowego kadłuba musiało oznaczać, że zeszli poniżej dwóch tysięcy metrów, poniżej maksymalnej granicy zanurzenia. Do rzeczywistości przywróciło go natarczywe mruganie zawieszonej w górze lampy bojowej. Pokład okrętu przechylił się już o dziewięćdziesiąt stopni, przednia groć stała się teraz pokładem i strumień wody płynął wprost na niego. Własenko spojrzał na drabinkę prowadzącą do kapsuły ratunkowej - położoną teraz poziomo. Zdał sobie sprawę, że na ratowanie członków załogi została mu zaledwie chwila zanim kadłub okrętu ostatecznie podda się ciśnieniu. Podszedł do oficera kontroli okrętu Katmonowa, który wciąż siedział przypięty do swojego fotela. Spróbował go odpiąć, ale Katmonow całym ciężarem ciała napierał na pięcioczęściową uprząż i zatrzask nie chciał puścić. Zostawił go, chwycił pod pachę Iwanova i podniósł go do góry. Iwanów jeszcze oddychał, ale co chwilę tracił przyton ność. Własenko doholował go do prowadzącej do kapsuły drabinki. W tym momencie przechył okrętu okazał mu się pomocny. Położył Iwanowa obok drabinki, dociągnął go do włazu i wepchnął do wnętrza kapsuły. Okręt zadrżał i przeciek jeszcze się powiększył. Teraz woda sięgała już dziesięć centymetrów nad poziom konsoli kontrolnej. Własenko wyciągnął z wody Czekaczowa i zbliżył do niego twarz, żeby się przekonać, czy oddycha. Czekaczow nie żył. Z ust wyciekał mu strumyczek krwi. Własenko czuł nagły gniew - na Nowskoja i na okręt podwodny, który ich zaatakował. Woda sięgała już prawie do krawędzi włazu kapsuły. Za chwilę wedrze się tam i będzie to oznaczało koniec dla nich wszystkich. Wrócił do wciąż przypiętego do fotela Katmonowa. Woda pokryła mu ręce i nogi, głowę miał zwieszoną nad jej czarną powierzchnią i wlewała mu się do ust. Co chwilę krztusił się i kaszlał. Własenko nabrał do płuc powietrza i zanurkował w pokrytąplamami oleju wodę. Próbował rozpiąć pasy Katmonowa, zanim się on utopi. Zgrabiałymi z zimna palcami szarpał klamrę, która zablokowała się pod wpływem wstrząsu albo mrozu. Wynurzył się, żeby zaczerpnąć powietrza i wypluł brudną, słoną wodę. Nie miał już gruntu pod stopami... Okrętem wstrząsnęły eksplozje; najpierw jedna, potem następne. W pierwszym przedziale eksplodowały torpedy. Własenko znowu zanurkował, chwycił Katmonowa za koszulę. Poczuł, że Katmonow chwyta go za rękę. A więc wciąż żył. Własenko namacał uprząż, nacisnął klamrę - i nic. Po raz ostatni uderzył w niego dłonią i zatrzask puścił. Podniósł Katmonowa z fotela, wyciągnął go na powierzchnię i doholował do włazu, który był już teraz do połowy 202 zalany wodą. Wepchnął go do środka i właśnie sam miał wśliznąć się do wnętrza kapsuły, kiedy zobaczył przed sobą majaczącą w półmroku twarz Aleksego Nowskoja. W pierwszej chwili Własenko pomyślał, że admirał nie żyje, ale kiedy odwracał się, żeby od niego odpłynąć, Nowskoj otworzył oczy i chwycił go jedną ręką za rękaw, a drugą za kołnierz bluzy. Pomimo mieszanych uczuć, które nim targały, zdecydował, że mniej czasu zajmie mu wepchnięcie admirała do kapsuły niż walka z nim. Kiedy dociągnął Nowskoja do drabiny, stracił on przytomność i w drodze do włazu jego głowa obijała się o szczeble. Wepchnął Nowskoja do środka kapsuły i chwycił za pokrywę włazu - żeby ją zamknąć i przekręcić pierścień, musiał użyć całej siły, która mu pozostała. Kiedy w końcu mu się to udało, odwrócił się od włazu i zobaczył, że admirał upadł twarzą w wodę. Podniósł go, usadził poza zasięgiem lodowatej wody i oplótł jego ręce wokół uchwytu. Iwanów i Katmonow mieli otwarte oczy i obaj drżeli z zimna. Iwanów trzymał się rękami za nogę i kiwał się jak dziecko cierpiące na chorobę sierocą. Własenko skierował się właśnie w stronę panelu kontrolnego kapsuły, kiedy zgasła zalana przez wodę lampa. Po omacku znalazł drogę do panelu, sięgnął do jego prawego i podciągnął do góry dźwignię, modląc się, żeby kapsuła odłączyła się od śmiertelnie zranionego okrętu. Dźwignia ustawiona została na pozycję UWOLNIENIE. Mechanizm jednak nie działał. USS „Devilfish" Tysiąc osiemset metrów od ocalenia i rdzeń reaktora się stapia. Pacino nie mógł winić za to Delaneya; nie można było zrobić nic więcej. Puścił drążek sterowniczy okrętu, wspiął się do panelu balastu i wtedy zgasło światło. Wentylatory zatrzymały się z przeciągłym jękiem i mostek wewnętrzny pogrążył się w ciszy. Paliła się tylko jedna lampa bojowa, ta, którą Pacino zapalił zaraz po przejściu fali uderzeniowej. Podłączył swoją maskę do wylotu rury zbiorczej panelu kontroli balastu i spojrzałw góręjakby chciał poprzez kadłub okrętu i ciemną wodę dostrzec znajdującą się gdzieś w górze pokrywę lodową. Lód ma tu prawdopodobnie trzydzieści metrów grubości. Jeśli nawet udałoby się im wynurzyć z prędkością dwudziestu węzłów, to czy okręt nie rozbije się o lód? Trudno, trzeba spróbować. Pacino przygotował do opróżnienia wszystkie główne zbiorniki balastowe. Sięgnął do dźwigni przednich zbiorników, usunął zabezpieczenie i przestawił ją z dołu do góry. 203 Sześć dwudziestocentymetrowych zaworów umieszczonych na przewodach sprężonego powietrza otworzyło się pod wpływem nacisku powietrza i wpuściło je do wypełnionych morską wodą przednich zbiorników balastowych. Powietrze z syczącym hukiem eksplodowało do wnętrza zbiorników i wypchnęło z nich morską wodę. Przód „Devilfisha" stał się lżejszy. Mostek wypełnił się gęstą mgłą. Pacino przestawił do góry dźwignię zbiorników rufowych i hałas jeszcze się wzmógł. Tylne zbiorniki balastowe, zaatakowane przez sprężone powietrze, oddały swoją morską wodę. Kilka sekund później butle systemu awaryjnego wynurzenia nie miały już w sobie powietrza, a wszystkie główne zbiorniki balastowe „Devilfisha" pozbawione zostały wody. Pacino patrzył z napięciem na głębokościomierz. Czekał, aż wskaże, że unieśli się w górę choćby o metr. Jednak głębokościomierz nic nie wskazał. Oczywiście, przecież nie mógł działać... nie było elektryczności, reaktor został wygaszony, a zalane akumulatory wydzielały trujący gaz. Pacino znalazł umieszczoną przy dźwigniach zbiorników balastowych latarkę i oświetlił nią stary, analogowy głębokościomierz, który nie potrzebował zasilania elektrycznego. Wskazywał, że znajdowali się na głębokości dwustu dwudziestu metrów - ten instrument potrzebował dłuższej chwili, żeby wyczuć, że okręt wznosi się do góry. Pierwszą oznakę wznoszenia się okrętu ku powierzchni Pacino zobaczył na wypełnionym płynem pochyłomierzu, który wskazywał, że przedni pokład „Devilfisha" wychylił się o jeden stopień ku górze. Woda z dna wszystkich przedziałów przelewa się ku rufie. W czasie przyspieszonego, awaryjnego wynurzenia okręt przechyla się o wiele bardziej niż zwykle. Pacino miał nadzieję, że pod wpływem przechyłu nie ucieknie powietrze ze zbiorników balastowych, wpuszczając do nich wodę, która pociągnęłaby ich na dno. Poświecił latarką po mostku, wyławiając z mroku oszołomione twarze ukryte za maskami tlenowymi. Jeśli nawet przebiją się przez trzydziestometrową warstwę lodu, to jak ich wszystkich wyciągnąć z wnętrza okrętu? I co potem? Skoncentrował uwagę na panelu kontrolnym. Głębokościomierz wskazywał dwieście pięć metrów. A więc zaczęli się wznosić. Pacino wciągał do płuc suche, zatęchłe powietrze systemu awaryjnego i czekał... Rosyjski okręt podwodny „Kaliningrad" Własenko sięgnął po dźwignię ręcznego uwolnienia, ale nie mógł jej wymacać pod powierzchnią czarnej wody, do połowy wypełniającej kapsułę. Zanurkował po raz drugi. Wreszcie ją odnalazł. Oparł się plecami o panel kontrolny i podciągnął dźwignię do góry. 204 I tym razem bez skutku. Własenko bezsilnie oparł się o lodowatą ścianę kapsuły i sięgnął po latarkę. Nie chciał umierać w ciemnościach. Przynajmniej umrze przy włączonym świetle. Znalazł ją po dłuższej chwili. Była przymocowana do ściany kapsuły. Odczepił latarkę i nacisnął przycisk. Słabe, żółte światło ledwo oświetlało kuliste wnętrze. Kapsuła zatrzęsła się gwałtownie - mostek wewnętrzny w końcu implodował pod wpływem ciśnienia. Własenko skierował światło latarki na głębokościomierz - wskazywał dwa tysiące sto metrów. Opadali coraz niżej. Położenie wnętrza kapsuły wskazywało na to, że okręt wciąż skierowany był dziobem do dołu - drewniane ławki stały pionowo, a włazy znajdowały się po prawej i po lewej stronie. W kapsule nie było już tak zimno jak przedtem, za to zaczynało się robić duszno - przecież oddychało tu czterech ludzi. Własenko uznał, że nie ma żadnej nadziei na ocalenie. Pomyślał, że należy wziąć pistolet Nowskoja i strzelić sobie w łeb. Spojrzał na admirała. Pistolet zniknął, musiał go zgubić w czasie eksplozji. Kadłub kapsuły zazgrzytał przeciągle, zaczynał się giąć, marszczyć. Ciśnienie na zewnątrz było zbyt wysokie. To już nie potrwa długo. Głębokościomierz wskazywał dwa tysiące trzysta siedemdziesiąt pięć metrów. Okręt, czy raczej to, co z niego zostało, zatrząsł się i wydał z siebie przewlekły, przypominający grzmot odgłos, zakończony rozdzierającym, przenikliwym zgrzytem. Wstrząs rzucił Iwanowa na tytanową ścianę kapsuły. Uderzył w nią głową i stracił przytomność. Ostatni z zachowanych przedziałów „Kaliningradu" - przedział drugi -implodował pod naciskiem ciśnienia morskiej wody. Własenko oświetlił latarką twarz Iwanowa i zobaczył krew na jego kołnierzu. Potrząsnął głową i nagle opanowała go szalona, niezbyt stosowna w tych warunkach ciekawość... chciał się przekonać, na jakiej głębokości ciśnienie wody zgniecie kapsułę. Znowu skierował światło na głębokościomierz. Wskazywał tysiąc dziewięćset metrów. Tysiąc dziewięćset! Kapsuła poruszała się teraz w inny sposób, trzęsła się i kołysała - to nie był jednostajny ruch opadającego na dno okrętu, kapsuła unosiła się ku górze. Ostatni wstrząs musiał oderwać ją od kadłuba okrętu. Ponownie spojrzał na głębokościomierz. Tysiąc osiemset metrów, tysiąc siedemset pięćdziesiąt... mimo wody, która wlała się przez właz, wznosili się bardzo szybko. Tysiąc metrów. Pędzili ku górze jak bańka powietrza, już za chwilę dotrą na powierzchnię. A tam czeka na nich gruba warstwa lodu. Pięćset metrów. Czterysta. Trzysta. 205 Własenko próbował przygotować bezwładnych pasażerów kapsuły do uderzenia o lód. Chwycił stos kamizelek ratunkowych i zapakowanych w plastikową folią racji żywnościowych, próbując jakoś wymościć nimi wierzchnią ścianę kapsuły, która nie przestawała kołysać się na boki. Po raz ostatni spojrzał na głębokościomierz - pięćdziesiąt metrów. Wznosili się coraz szybciej. Kapsuła ratunkowa „Kaliningradu" uderzyła o spodnią powierzchnię pokrywy lodowej z prędkością pięciu metrów na sekundę. Wstrząs był potężny. Głębokościomierz wskazywał niecałe pięć metrów, potem jeden metr. Utkną więc tutaj, oddzieleni od mroźnego powietrza metrem twardego, bezlitosnego, szydzącego z nich lodu. Własenko nie miał już czucia w rękach ani w nogach. Leżał w uwięzionej pod lodem kapsule z trzema poranionymi ludźmi i czekał na sen, który pozwoli mu zapomnieć o zimnie. USS „Devilfish" USS „Devilfish" wznosił się ku powierzchni z dziobem wychylonym do góry o czterdzieści pięć stopni. Pod wpływem siły wyporu przyspieszył do dziewiętnastu węzłów. Pacino trzymał się konsoli kontrolnej i wpatrywał się w tarczę analogowego głębokościomierza. Wciąż byli w odległości tysiąca ośmiuset metrów na południowy zachód od krawędzi połynii. Okręt musiał zmierzyć się z zamykającą im drogę ścianą grubego lodu. Pacino postanowił nie zamykać oczu aż do końca wskazania głębokościomierza. Sto dwadzieścia metrów, dziewięćdziesiąt, pięćdziesiąt... 23 Niedziela, 19 grudnia, godzina 9.58 czasu Greenwich, Polarna pokrywa lodowa, Morze Arktyczne Pokrywa lodowa na południowy zachód od połynii miała dwadzieścia pięć metrów grubości. Cząsteczki wody, które uformowały jej krystaliczną strukturę, zostały zamrożone przed tysiącem lat. Przez te stulecia lód stał się twardy jak beton. O godzinie 9.45 czasu Greenwich, w odległości pięciu kilometrów na północny zachód od tego punktu, miała miejsce podlodowa nuklearna eksplozja. W jej wyniku we wnętrzu lodu powstała rozchodząca się od miejsca detonacji torpedy sieć włoskowatych pęknięć. Ponieważ jednak pęknięcia te 206 były rzeczywiście cieniutkie jak włos, mróz i napór olbrzymiej masy lodu ponownie scaliły pokrywę lodową i nie pozwoliły jej się rozpaść. O godzinie 9.58 ważący cztery tysiące pięćset ton okręt podwodny uderzył od dołu w lód. Poruszał się z prędkością dziesięciu metrów na sekundę. Siła uderzenia była porównywalna z siłą, jaką miałaby lokomotywa jadąca z prędkością trzystu osiemdziesięciu kilometrów na godzinę albo dwanaście ważących po pięćset kilogramów pocisków artyleryjskich, wystrzelonych z bezpośredniej odległości. Albo mały wybuch atomowy. Lód eksplodował w górę, jakby wypchnięty potężną pięścią. Sonar kulisty „Devilfisha" został zmiażdżony i wepchnięty do wnętrza także popękanego i wciśniętego w głąb kadłuba przedziału dziobowego. Kiedy zmiażdżona została dziobowa część okrętu, lód przestał stawiać opór i powstała w nim dziura o średnicy piętnastu metrów. Kawałki lodu różnej wielkości rozprysły się w górę i na boki. Cylindryczny kadłub „Devilfisha", niczym olbrzymi wieloryb, wyskoczył na powierzchnię ze zmiażdżoną przednią częścią i odciętą u podstawy płetwą mostka zewnętrznego. Prześliznął się przez krawędź łagodnego wzniesienia i zatrzymał się sześćdziesiąt metrów od wybitej w lodzie dziury. Trzysta metrów dalej znajdowała się połynia, do której „Devilfish" próbował dopłynąć. Mostek wewnętrzny okrętu, i tak już zniszczony przez detonację torpedy Magnum, po uderzeniu w lód zmienił się nie do poznania. W wyniku kolizji połamane zostały stalowe wręgi kadłuba zewnętrznego. Siła zderzenia rzuciła do przodu ludzi, konsole, siedzenia i mniejsze przedmioty. Na miejscu zginęło paru spośród tych członków załogi, którzy przeżyli wybuch torpedy rosyjskiej. Między innymi oficer sonarowy, porucznik Rod van Dyne. Pacino uderzył twarzą w panel kontroli balastu. Pleksiglasowa osłona jego maski tlenowej wgięła się do wewnątrz. Kiedy Pacino zaczął osuwać się na pokład, maska spadła z jego twarzy. Gdzieś tam pod lodem znajdowała się ważąca dziewięćdziesiąt ton tytanowa kapsuła ratunkowa, we wnętrzu której uwięzionych było czterech tracących przytomność z zimna ludzi. O godzinie 10.01 było już po wszystkim. Czarny okręt podwodny leżał na lodzie jak jakiś wyrzucony na brzeg morza potwór. W jego wnętrzu było cicho i nic się nie poruszało. Pacino dotykał twarzą zimnego pokładu. Przed oczyma miał jakąś konsolę, której nie mógł zidentyfikować z tej perspektywy. Usłyszał czyjeś wołanie: - Kapitanie? Co z panem? Głos był niewyraźny, przygłuszony. Pacino spróbował obrócić się w tamtą stronę. Zajęło mu to dłuższą chwilę. 207 - Manderson, kapitan nie ma maski na twarzy. Załóż mu ją; ja spróbuję otworzyć właz. Pacino ledwo mógł oddychać. Widział przed sobąjakąś chmurę, czuł się tak, jakby jego głowa zanurzona była w akwarium. Próbował z tym walczyć, ale jasność myśli wróciła mu dopiero wtedy, kiedy odetchnął parę razy powietrzem o charakterystycznym, miedziowym posmaku. Teraz wiedział już, gdzie się znajduje. Powoli, walcząc z bólem, podniósł się i stanął przy wygaszonym panelu kontroli balastu. Inżynier Matt Delaney próbował otworzyć właz prowadzący na mostek zewnętrzny. Bez skutku. Pacino namacał swoją latarkę i świecąc nią w górę, znalazł stalowy pręt dźwigni służącej do otwierania i zamykania zaworów indukcyjnych. Odkręcił motylkową śrubę trzymającą go u podstawy, wyciągnął metrowej długości pręt dźwigni i pokuśtykał do włazu. Wetknął koniec pręta między ramiona otwierającego właz pierścienia i obaj z Delaneyem naparli nań. Po chwili pierścień puścił i zaczął się obracać. Pacino, czekając na otwarcie włazu, oświetlił latarką wnętrze mostka wewnętrznego. Było przechylone na lewą burtę i lekko uniesione od przodu. Wszędzie zwieszały się rury masek tlenowych, najczęściej kończąc się na maskach, pod którymi widać było twarze nieprzytomnych ludzi. Najgorzej wyglądali ci, którzy nie mieli masek. - Kapitanie, proszę spojrzeć! Delaney otworzył właz do tunelu, prowadzącego na mostek zewnętrzny. Z tym, że teraz nie było tam żadnego tunelu. Do wnętrza okrętu wpadło oślepiająco białe światło. A wraz z nim podmuch zimnego, arktycznego powietrza. Pacino podszedł do włazu i spojrzał w górę. Chwycił za szczeble drabinki i wystawił na zewnątrz głowę. Ściągnął maskę i wciągnął do płuc zimne, palące płuca powietrze. Widok był niesamowity. Niebo, choć zachmurzone, wyglądało wspaniale. Płetwa mostka zewnętrznego „Devilfisha" zniknęła, właz prowadził bezpośrednio na pokład zewnętrzny okrętu. Rufowa część kadłuba wydawała się nietknięta, ale część dziobowa razem z sonarem kulistym została całkowicie zmiażdżona. A więc nie dałoby się teraz użyć nawet silnika dieslowskiego. Okręt leżał na powierzchni lodu. Nie dopłynęli do połynii. Pacino zrozumiał dopiero po dłuższej chwili, co to oznacza. Jak długo lód wytrzyma ciężar ważącego cztery i pół tysiąca ton okrętu podwodnego? - Inżynierze - powiedział Pacino - musimy natychmiast opuścić pokład okrętu. - Kapitanie, na zewnątrz jest pewnie trzydzieści stopni poniżej zera. Nie możemy wyprowadzić załogi, dopóki nie przygotujemy sprzętu arktycznego... - Proszę zebrać załogę i przygotować ten cholerny sprzęt. Większa jego część jest w biurze okrętu i w pomieszczeniu elektronicznych wywiadowczych instrumentów pomiarowych. Namiot został schowany w pomieszczeniu głów- 208 nego wentylatora. Proszę się pospieszyć, Bóg jeden wie, jak długo okręt zostanie na powierzchni. Niech pan zbierze paru ludzi i obejdzie wszystkie zakamarki. Opuścimy okręt przez ten właz. Czy przyprowadził pan swoich ludzi z rufy? - Wszyscy są tutaj. Nie wiadomo, jak długo pożyją... po stopieniu się reaktora dostaliśmy po osiemset, może nawet dziewięćset jednostek. A wy tu, na górze, połowę tego. - Obaj wiedzieli, że przy napromieniowaniu rzędu tysiąca jednostek nie było szansy przeżycia. Delaney zebrał sześciu ludzi i poszedł z nimi po sprzęt arktyczny. Podporucznik Manderson próbował ocucić znajdujących się na mostku nieprzytomnych członków załogi. Pacino wyszedł na prowadzący w stronę rufy korytarz i stanął pod drzwiami swojej kajuty. Jeszcze jedno, ostatnie spojrzenie. Pacino miał własną latarnię bojową. Kiedy ją zapalał, wiedział, co zobaczy. Wszystko było poniszczone. Już miał wychodzić, kiedy jego spojrzenie padło na oprawioną w ramki piracką flagę. Wciąż wisiała na ścianie. Rozerwał ramę, wyjął flagę spod szkła i schował jądo kieszeni. Jeszcze raz rozejrzał się po wnętrzu kajuty i wyszedł, ale po przejściu paru kroków zawrócił i zgasił latarnię. To było tak, jakby zamknął oczy zmarłemu. Pacino poszedł z powrotem na mostek i włożył podaną mu przez Delaneya futrzaną kurtkę. Członkowie załogi wynieśli sprzęt arktyczny przez otwarty właz. Tylko Pacino i Delaney zostali na mostku wewnętrznym. Delaney stał już przy prowadzącej do włazu drabince, gotów do opuszczenia okrętu. - Proszę się pospieszyć - ponaglił. - Każda spędzona tu sekunda to następne kilka milionów dodatkowych neutronów w pańskim organizmie. W dodatku, jak sam pan powiedział, lód pod okrętem może załamać się w każdej chwili. - Wyjdę za chwilę. Proszę założyć obozowisko w dostatecznej odległości od okrętu. Delaney skinął głową i wspiął się po drabince. Pacino został sam na zniszczonym mostku wewnętrznym swojego sparaliżowanego, okaleczonego okrętu. Stanął przy spalonej konsoli kontroli prowadzenia ognia, spojrzał na platformę peryskopu, uzmysławiając sobie, że właśnie przestał dowodzić „Devilfishem". Spojrzał na wiszącą na tylnej grodzi pomieszczenia następną piracką flagę. Oprócz skrzyżowanych piszczeli i trupiej czaszki wyszyte było na niej motto „Devilfisha": Jeśli nie potrafisz oszukiwać, to nawet nie próbuj. No cóż, on spróbował. Komandor-porucznik Matt Delaney wrócił po Pacina, chwycił go pod ramię i zaciągnął do włazu. Kapitan był jakby nieobecny duchem. Pacino siedział na śpiworze pod ścianą namiotu i popijając podaną mu przez Jona Rapiera gorącą kawę, patrzył na emblemat „Devilfisha" umieszczony na kubku. 209 Arktyczny namiot wykonany został ze sztywnego polietylenu. Wyposażony był w zapewniający ogrzewanie i oświetlenie silnik dieslowski oraz w taką ilość jedzenia, które mogło wystarczyć rozbitkom z „Devilfisha" na kilka dni. Oprócz Pacina, Rapiera i Delaneya przeżyło jeszcze trzydziestu innych członków załogi. Oznaczało to, że ze stu dwudziestu siedmiu członków załogi „Devilfisha" pozostało tylko trzydziestu trzech. To nienajlepszy wynik, ale jeszcze parę godzin temu wydawało się Pacinowi, że wszyscy zginą od wybuchu rosyjskiej torpedy. Paru spośród ocalałych nie odzyskało przytomności, niektórzy mieli urazy głowy, inni odnieśli ciężkie obrażenia wewnętrzne. Na zewnątrz padał śnieg. Było trzydzieści stopni poniżej zera, ale przynajmniej nie wiał wiatr. Słońce wisiało nisko nad horyzontem, był arktyczny dzień. Na tej szerokości geograficznej dni trwały całymi miesiącami. Rapier porozstawiał wokół namiotu flary, mając nadzieję, że jakiś satelita zwróci uwagę na źródło ciepła. Pacino dopił kawę i odstawił kubek. Był wycieńczony do granic możliwości. Zamknął oczy. Powinien zasnąć, chociaż na chwilę... Zbudził go odgłos bliskiej eksplozji; gwałtowny, ostry dźwięk. Dochodził od strony „Devilfisha". Wszyscy zerwali się i wybiegli z namiotu, niektórzy nawet zapomnieli włożyć kurtki. Pacino spojrzał w stronę okrętu - następna koszmarna scena, która będzie mu się potem śniła. Olbrzymi kadłub okrętu powolnym, miarowym ruchem zaczął ześlizgiwać się ze zbocza wzgórza. Po chwili przyspieszył i jak ważący cztery i pół tysiąca ton radioaktywny bobslej pokonał dzielące go od podstawy wzniesienia trzydzieści metrów. Wszystko wokół zadrżało, kiedy okręt runął na cienki lód połynii, który momentalnie rozpadł się na drobne odłamki. Okręt osiadł w czarnej jak smoła wodzie. Najpierw zniknęły pod powierzchnią ster i stateczniki poziome. Potem „Devilfish" jakby cofnął się miękkim, łagodnym ruchem i zaczął tonąć. Jego dziób wychylił się ku górze i okręt zaczął zanurzać się coraz szybciej - towarzyszył temu dziwny, szeleszczący dźwięk miliardów pękających baniek powietrza. Pacino patrzył, jak niknie pod wodą właz, przez który zaledwie parę godzin temu wystawił głowę. Piana i roje migotliwych baniek wypełniały teraz mostek wewnętrzny jego okrętu. Przez chwilę widać jeszcze było zgniecioną, stalową powłokę sonaru kulistego, ale i ona w końcu znikła pod wodą w gejzerze białej piany. Po „Devilfishu" została tylko dziura w lodzie i strumienie unoszących się ku powierzchni baniek powietrza. Mróz był tak silny, że powierzchnia wody zaczęła momentalnie pokrywać się warstwą świeżego lodu. Pacino miał szeroko otwarte usta. Głos uwiązł mu w gardle. Nie mógł znieść tego okropnego widoku i spojrzeń swoich ludzi. 210 24 Niedziela, 19 grudnia, godzina 12.30 czasu Greenwich, polarna pokrywa lodowa, Morze Arktyczne Pacino nie widział śniegu, lodu ani nieba. Ciągle miał przed oczami widok „Devilfisha" tonącego w czarnej, lodowatej wodzie Oceanu Arktycznego. Kiedy odwrócił się i ruszył pod górę, w stronę namiotu, zerwał się wiatr; najpierw słaby, potem coraz mocniejszy. Twarz paliła go od ukąszeń miotanych z wielką siłą płatków śniegu. Za sobą słyszał podekscytowane głosy swoich ludzi, coraz bardziej niknące w narastającym wyciu północnego wiatru. Zdawało mu się, że droga do namiotu nie ma końca. Kiedy wreszcie tam dotarł, rozszalała się zamieć śnieżna. Pacino odsunął na bok ciężką zasłonę przy wejściu do namiotu, wszedł do środka i skierował się do swojego legowiska. W namiocie nie było nikogo innego. Na zewnątrz wył wiatr. Pośrodku namiotu pracował silnik dieslowski, z którego wychodziły dwie rury -jedna doprowadzająca powietrze z ponad dachu namiotu i druga, która ogrzewała wnętrze, obiegając je dokoła, i jednocześnie służyła do odprowadzania spalin. Przez dłuższą chwilę Pacino leżał w śpiworach twarzą do ściany i patrzył w nią bezmyślnie. Namiot dalej był pusty, słychać było tylko wiatr i warkot pracującego silnika. To było dziwne... ale był zbyt zmęczony, żeby zastanawiać się nad tym, gdzie są inni. W końcu zasnął. Rapier patrzył za oddalającym się Pacinem, zawołał go, ale Pacino nie odwrócił się i odszedł w stronę stojącego na szczycie wzniesienia namiotu. U podstawy wzniesienia ziała w lodzie dziura, w której pogrążył się „Devilfish". Wypełniona była czarną, pomarszczoną od wiatru wodą. Kiedy wiatr się wzmógł, przeciwna krawędź rozległej wyrwy skryła się za pędzonym wiatrem śniegiem. Zebrani u podstawy zbocza członkowie załogi „Devilfisha" skierowali się w stronę namiotu. Rapier też już tam szedł, kiedy usłyszał krzyk Stokesa, wskazującego ręką w stronę ziejącej w lodzie dziury. Rapier nie mógł zrozumieć wykrzykiwanych przez Stokesa słów, a tam, gdzie wskazywał, widział tylko tę cholerną dziurę. Kiedy zawrócił dostrzegł, że w wodzie pływa coś szarego, okrągłego. Jak na kawał lodu miało zbyt regularny kształt. - Co to może być? -zapytał Stokes. Rapier potrząsnął głową. - Nie jestem pewien, zejdźmy w dół i przyjrzyjmy się temu dokładnie. 211 Zbliżali się do podstawy wzniesienia, obiekt stawał się coraz wyraźniejszy. To była kula, metalowa kula z umieszczonym w boku okrągłym włazem. Dookoła włazu biegł rząd czerwonych, bez wątpienia rosyjskich liter. Rapier z napięciem wpatrywał się w okrągły przedmiot. - Stokes, pamiętasz zatonięcie „Komsomolca" parę lat temu? Część jego załogi wypłynęła na powierzchnię w kapsule ratunkowej. Zresztą i tak nie przeżyli. Nie pamiętam szczegółów... - A więc ta rzecz pochodzi z Omegi? - Mają na nich kapsuły ratunkowe. - Myślisz, że ktoś jest tam w środku? Rapier spojrzał na otaczający kapsułę lód, próbując ocenić jego grubość. - Nie wiem. Może sama oddzieliła się od kadłuba okrętu. Jeśli jacyś Rosjanie są w środku, to prawdopodobnie do tej pory już umarli z powodu zimna i braku tlenu - powiedział. W tym samym momencie pomyślał, że jeśli w środku są ludzie i ktoś z nich przeżył, można by się dowiedzieć, dlaczego odpalili, Magnum. Mogły się tam też znajdować jakieś ważne dokumenty. - Stokes, chodźmy. Reszta zostaje tutaj. Powoli obeszli ziejącą w lodzie dziurę, zmierzając do miejsca, gdzie tuż I przy jej brzegu pływała kapsuła. Rapier chwycił za wystający z szarej powierzchni uchwyt i obrócił kapsułę włazem w swoją stronę. Po obu stronach włazu znajdowały się małe występy, służące do oparcia stóp. Rapier stanął na nie i podciągnął się do włazu. - Stój tam, Stokes, i trzymaj mocno, żebym nie odpłynął. Dobrych parę minut zajęło mu odkręcanie zamykającego właz pierścienia. W końcu zasuwy puściły i Rapier mógł podnieść pokrywę. Kiedy z wnętrza buchnęło mu w twarz stęchłe powietrze, omal nie zwymiotował. Wstrzymując oddech, wsadził głowę w ciemny otwór. Po chwili wyprostował się i zawołał do Stokesa. - W środku jest czterech ludzi. Trudno powiedzieć, w jakim są stanie. Zawołaj tu paru naszych i przynieś z namiotu linę. Rapier ponownie zajrzał do wnętrza kapsuły. Dziwił się, że żal mu tych ludzi, którzy posłali na dno jego okręt i zabili jego kolegów. 150 mil morskich na północny wschód od Norfolk Na wysokości 1800 metrów nad poziomem morza, Zachodni Atlantyk Odrzutowiec DC-9 krążył nad oceanem na wysokości szelfu kontynentalnego Stanów Zjednoczonych. Admirał Caspar „Bobby" McGee patrzył przez okno jak amerykański niszczyciel, wysłany z niego helikopter Lamps i turboodrzutowy samolot do zwalczania okrętów podwodnych typu Orion krążą wokół jednego punktu. Nagle z wody wystrzeliła fontanna piany, a za nią 212 okręt podwodny. Rosyjski okręt podwodny typu Wiktor III, łatwy do rozpoznania przez charakterystyczny, opływowy kształt mostka zewnętrznego, bulwiasty kształt dziobu i elipsoidalny kształt na szczycie górnego skrzydła steru. Natychmiast skręcił na północny wschód i ruszył w drogę powrotną. Adiutant, który obserwował tę scenę z sąsiedniego okna, powiedział: - Tak samo dzieje się wzdłuż całego wybrzeża. To już sto piąty rosyjski okręt, który wynurzył się po tym, jak prezydent Julenski kazał im zawrócić do domu. Flota rosyjska liczyła sto dwadzieścia jednostek, obecnie sto dziewiętnaście - jedna została zatopiona przez „Billfisha" - to znaczy, że pod wodą jest jeszcze czternaście okrętów. Każdy z wynurzonych na powierzchnię okrętów jest eskortowany przez nasze okręty, helikoptery i odrzutowce, a także niekiedy przez jednostki Straży Wybrzeża. - Co z pozostałymi czternastoma okrętami? Jeśli się zbuntują i nie zechcą wykonać rozkazów swego prezydenta? - SYSNASPOD pokazuje wszystkie sto dziewiętnaście kontaktów, w tym także te, które nie wynurzyły się jeszcze na powierzchnię. Każda z naszych jednostek, po odprowadzeniu rosyjskiego okrętu do punktu P-3 zanurza się z powrotem i zaczyna szukać następnych. Teraz my mamy liczebną przewagę. Sześćdziesiąt sześć naszych okrętów podwodnych przeciwko ich czternastu; do tego trzeba dodać nasze samoloty, helikoptery i pozwalający ich odnaleźć SYSNASPOD. Na wypadek wystrzelenia następnego pocisku rakietowego nasze samoloty przechwytujące patrolują całe wschodnie wybrzeże. A z akwenu przybrzeżnego okręty nawodne kontrolują sonarami aktywnymi położone na wschód głębsze wody. McGee skinął głową i wziął od oficera łączności otrzymaną przed chwilą wiadomość. - Wynurzyły się następne cztery jednostki. Zostało już tylko dziesięć. McGee oparł się wygodnie i na chwilę zamknął oczy. To był bardzo długi poranek. Siedziba szefa sztabu generalnego, Pentagon, Waszyngton Generał Herman Xavier Tyler odprawił członków sztabu, cywilnych analityków i oficerów wywiadu, którzy właśnie skończyli referować mu sytuację. Każdemu z nich uścisnął dłoń na pożegnanie. Kiedy wyszedł ostatni z nich, spojrzał na raport dotyczący ujawnienia intencji Rosjan przez jeden z okrętów ich floty podwodnej, który przedwcześnie odpalił swój pocisk. Przeszedł do swojego gabinetu. Przez chwilę wyglądał przez okno, skąd roztaczał się najlepszy widok w całym Pentagonie. Odszedł od okna i usiadł w skórzanym fotelu za swoim biurkiem. Na biurku stały pamiątkowe zdjęcia z jego długiej, imponującej kariery w Siłach 213 Powietrznych: myśliwiec F-104, F-4 Fantom, pocisk Minuteman, bombowiec B-52. Tyler wziął pióro i kalkulator. Biorąc pod uwagę zmniejszenie prędkość lotu przez kości i tkanki miękkie, przy poddźwiękowej prędkości wylotowej pocisk powinien przelecieć przez jego mózg z dołu do góry w tak szybkim czasie, że układ nerwowy nie zdąży zarejestrować uczucia bólu. Nic nie poczuje. Odłożył pióro i otworzył prawą, dolną szufladę swojego biurka. Rewolwer Smith and Wesson Magnum 357 wydawał się dziś szczególnie ciężki. Otworzył pudełko z nabojami i załadował wszystkie sześć komór. O pięć za dużo, ale w pełni załadowana broń będzie lepiej wyważona. Umieścił bębenek we wnętrzu rewolweru i odciągnął kurek. Kiedy włożył lufę do ust, poczuł jej metaliczny posmak. Po raz ostatni spojrzał za okno, na panoramę wciąż nietkniętego Waszyngtonu, i nacisnął spust. Ku jego zaskoczeniu okazało się, że obliczenia, których dokonał, były błędne. Poczuł straszliwy ból. Kwatera główna Dowództwa Sił Podwodnych Floty Atlantyckiej Norfolk, Wirginia Świtało. Ale ani jeden promień słońca nie wpadał do podziemnej kwatery głównej Flagowego Pomieszczenia Nawigacyjnego. Admirał Richard Don chez wyglądał jak przegrywający bokser pod koniec piętnastorundowego meczu. Pod przekrwionymi oczami miał głębokie cienie. Wyjął z kieszeni bluzy nowe cygaro i usiłował je zapalić, ale właśnie skończył się gaz w zapalniczce. Stanął przed mapą przedstawiającą Morze Arktyczne - pokrywa lodowa miała na niej zielony kolor. Komputer właśnie nanosił na nią aktualne dane. Dwa krzyżyki, czerwony i czarny, oba sześćset kilometrów na południe od bieguna północnego, zamieniły się w kółka - czerwone i czarne. W ten sposób oznaczano miejsce zatonięcia. W tym momencie podbiegł do niego oficer dyżurny. - Sir - powiedział komandor-porucznik Sam Lockover - SYSNASPOD 1 doniósł o eksplozjach na wskazanych pozycjach. Ze względu na priorytetowe znaczenie nasłuchu zebranych wzdłuż naszego wybrzeża rosyjskich okrętów podwodnych, zawiadomili nas o tym dopiero teraz... - Proszę mówić dalej. - Pierwsza z eksplozji była konwencjonalna. Druga... nuklearna. Po drugiej eksplozji SYSNASPOD usłyszał odgłos rozłamania się kadłuba okrętu podwodnego. Mógł to być „Devilfish" albo śledzony przez niego rosyjski okręt podwodny. Parę minut później słychać było odgłos awaryjnego wynurzenia. Po następnych paru minutach dotarł odgłos zderzenia kadłuba okrętu z lodem, uderzenie było tak silne, że okręt chyba nie mógł przetrwać. 214 - Ma pan same teorie i hipotezy - powiedział przybity Donchez. Prawdopodobnie „Devilfish" poszedł na dno, a Michael Pacino i jego załoga nie żyją. Być może jednak wynurzyli się na połynii i nie mają radia! - Proszę zadzwonić do Dowództwa Sił Powietrznych Floty Atlantyckiej, niech wyślą C-130 albo P-3, żeby się tam rozejrzał. I niech zorganizują jeszcze jakiś samolot z Norwegii albo z Alberty. Za następnym przelotem satelita KH-17 ma ustawić kamery i czujniki podczerwieni na podane przez SYSNASPOD namiary eksplozji. Ktoś może być tam na lodzie... - Sir - Lockover czuł się fatalnie, przekazując takie wiadomości - od Grenlandii do Syberii szaleje burza śnieżna, wiatr ma siłę huraganu! Nikt nie wyśle tam żadnego samolotu. KCH-17 przed chwilą tamtędy przeleciał, ale nic nie zobaczył. Być może z powodu zachmurzenia... ale bardziej prawdopodobne, że niczego tam nie ma. A więc następny amerykański okręt podwodny zatopiony w pobliżu bieguna przez rosyjską jednostkę. Następny Pacino na dnie oceanu. Donchez nie mógł w to uwierzyć. - Czy satelita odebrał sygnał z transmitera zatopienia naszego okrętu? Lockover przecząco pokręcił głową. - A czy któraś z rosyjskich jednostek wysłała sygnał, że grozi jej niebezpieczeństwo? - Próbowaliśmy się dowiedzieć czegoś w ich ambasadzie, ale panuje tam całkowity zamęt. Nawet gdyby odebrano taki sygnał, nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek ruszył palcem, póki nie skończy się burza. A może potrwać jeszcze tydzień albo dłużej. Donchez spojrzał na mapę Morza Arktycznego i odnalazł na niej „Allentowna". Krzyżyk przedstawiający okręt co prawda migotał w górze mapy, ale nie znane było jego aktualne położenie. SYSNASPOD nie mógł go usłyszeć pomimo uszkodzenia płetwy jego mostka wewnętrznego. Przez chwilę rozważał, czy nie wysłać „Allentowna" pod pokrywę lodową, ale odrzucił tę myśl. W zupełności wystarczy utrata jednego okrętu podwodnego. Okręt klasy Los Angeles bez sonaru podlodowego, z kruchym, zrobionym z włókna szklanego mostkiem, nie miał szans przetrwania pod pokrywą lodową... Te okręty stanowiły ogromny krok do tyłu w podwodnej technologii. - Który z okrętów klasy Pirania jest w tej chwili najdalej na północy? - zapytał Donchez. Lockover podszedł do komputerowej konsoli, wystukał coś na klawiaturze i po chwili wrócił z wydrukiem. - „Barakuda" jest na wysokości wybrzeża stanu Maine, sir. - Proszę skierować jąna podane przez SYSNASPOD współrzędne eksplozji, ma płynąć przez cały czas z maksymalną prędkością. - „Barakuda" ma zaopatrzenie tylko na parę dni, płynie do Portsmouth na przegląd generalny. Nie jest wyposażona w sprzęt arktyczny... 215 - Tam być może umierają ludzie. Niech płynie na maksymalnej prędkości. Ma się zameldować, kiedy tylko dotrze na podane przez SYSNASPOD pozycje. Proszę obserwować pogodę. Kiedy tylko się poprawi, niech samolot zacznie poszukiwania na tym obszarze. Lockover wyszedł, żeby wysłać wiadomości. Donchez spojrzał na mapę. Na razie nic więcej nie mógł zrobić. Podniósł słuchawkę zabezpieczonego telefonu Nestor, żeby połączyć się ze znajdującym się na pokładzie odrzutowca DC-9 admirałem McGee. Może admirał dowie się od Rosjan czegoś więcej. Polarna pokrywa lodowa, Morze Arktyczne Pacina obudził hałas. Do namiotu wszedł Rapier, za nim Stokes. Potem wniesiono jakichś ludzi z białymi, odmrożonymi twarzami. - Jon, co to ma znaczyć? - Pacino zapytał Rapiera, który zaczął w garnku topić śnieg, żeby przyrządzić kawę. Jeśli nawet Rapier był zaskoczony tym, że Pacino zwrócił się do niego po imieniu, nie dał tego po sobie poznać. - Zzz... znaleźliśmy... - Rapier trząsł się z zimna. - O Boże, jak tam zimno. Znaleźliśmy kapsułę ratunkową, sądzę, że pochodzi z Omegi. Są na niej rosyjskie napisy. Była pod lodem, została uwolniona przez „Devilfisha", kiedy szedł na dno. Pacino skrzywił się. - Wyciągnęliśmy z kapsuły czterech facetów - ciągnął Rapier. - Jeden już nie żył. Zostawiliśmy go na lodzie. Inni byli bliscy śmierci z wyziębienia. Stokes i Delaney zdjęli z rosyjskich rozbitków mokre, zamarznięte ubrania i owinęli ich w wełniane koce. Wszyscy trzej byli nieprzytomni. Pacino spojrzał na ich szare twarze. Chciał jak najszybciej dowiedzieć się, co się z nimi stało, jak przetrwali w kapsule, w jaki sposób kapsuła wydostała się na powierzchnię lodu. Pacino po raz pierwszy od bardzo dawna pomyślał o własnej rodzinie; o tym, jak w ostatni weekend przed ćwiczeniami z udziałem okrętu „Allentown" poszedł ze swoim synem na wycieczkę po Parku Narodowym Mount Trashmore. - Sir - odezwał się Rapier. - Wiatr się wzmaga, śnieg zaczyna padać coraz bardziej. Widoczność maleje z każdą chwilą. Pacino wyszedł przed namiot i zdziwił się, jak bardzo pogoda się zmieniła. Horyzont zniknął, w odległości kilku metrów lód i padający śnieg zlewały się w jedną białą plamę. Potężny wiatr gnał płatki śniegu wielkości ćwierćdolarówek i przenikał przez futrzaną kurtkę Pacina, jakby była zrobiona z gazy. Po paru sekundach zaczęły go piec policzki i oczy. Pacino splunął. Tak jak się spodziewał, ślina zamarzła w powietrzu. Oznaczało to, że 216 temperatura spadła poniżej trzydziestu stopni. Wiatr wiał z prędkością dwudziestu węzłów. Wszedł z powrotem do namiotu, zastanawiając się, czy to ich schronienie wytrzyma tak silny wiatr. To będzie naprawdę długa noc. 25 Poniedziałek, 20 grudnia, Polarna pokrywa lodowa W ciągu nocy, żeby wpuścić trochę świeżego powietrza, Pacino parę razy odchylał zasłonę przy wejściu do namiotu. Za każdym razem musiał oczyszczać ją z grubej warstwy mokrego śniegu. Namiot był prawdopodobnie z zewnątrz nie do odróżnienia od reszty otoczenia, ale równocześnie śnieg działał jak izolator - nie pozwalał uciec zgromadzonemu wewnątrz ciepłu i głuszył odgłosy szalejącej burzy. W namiocie słychać było tylko warkot pracującego silnika i prowadzone cichym głosem rozmowy. - Jeśli ta burza szybko się nie skończy - odezwał się do Pacina Rapier - to będziemy mieli poważne kłopoty. Paliwa do silnika starczy najwyżej na jeden dzień. Tylko tyle udało nam się zabrać z okrętu. - Może powinniśmy wobec tego na jakiś czas wyłączyć silnik. Jest tu na tyle ciepło, że może pracować dwadzieścia minut na godzinę. - Temperatura spadłaby od razu. Paliwo mogłoby zamarznąć. Poza tym przy rozruchu silnik spala najwięcej paliwa. - Więc niech pracuje bez przerwy - powiedział obojętnie Pacino. - Na dodatek - ciągnął Rapier - wyczerpały się baterie radiostacji. Nadawaliśmy przez całą noc, bez odpowiedzi. Pewnie to z powodu zamieci nikt nie mógł nas usłyszeć. - Porozstawiał pan flary? - zapytał Pacino. - Skończyły się już wczoraj. - No tak. A co z zapasem żywności? - Starczy na dwa dni. - Świetnie. Nie mamy flar ani radia. Kończą się zapasy żywności i paliwa, a ta burza nie zamierza wcale ustąpić. - Przynajmniej żyjemy. - Co z nimi? - Pacino skinął głową w stronę Rosjan. - Ten starszy odzyskał na chwilę przytomność. Mają silne odmrożenia, mogą stracić dużo skóry. Pacino dopił kawę, starając się nie patrzeć na umieszczony na kubku emblemat „Devilfisha". Zamknął oczy i próbował się zdrzemnąć. Czekał, aż 217 miarowy pomruk silnika ukołysze go, zabierze stąd, z tego arktycznego więzienia. Obudziło go zamieszanie przy silniku diesla, obok którego leżeli Rosjanie. Jeden z nich, siwowłosy mężczyzna w średnim wieku, siedział podtrzymywany przez okrętowego sanitariusza Ingle'a i popijał wodę z kubka. - Mówi pan po angielsku? - zapytał Pacino, starannie wymawiając słowa. Rosjanin przytaknął. - Jestem komandor Michael Pacino, dowódca okrętu podwodnego USS „Devilfish". Mój okręt leży teraz na dnie oceanu. A kim pan jest? - Jestem Jurij Własenko, kapitan pierwszej rangi, Flota Północna - odparł Rosjanin z obcym, miękkim akcentem. - Byłem dowódcą okrętu podwodnego „Kaliningrad". Pacino patrzył na niego, targany mieszanymi uczuciami. Rozmawiał przecież z kapitanem rosyjskiego okrętu podwodnego klasy Omega. Nie mogli się lubić po tym wszystkim, co się stało. Jednak obaj byli podwodniakami, rozbitkami. Pomyślał o admirale, który zatopił „Stingraya". Co się z nim stało? Zginął? - Gratuluję świetnej organizacji w klimacie arktycznym - ostrożnie powiedział Własenko, rozglądając się po namiocie. - Kiedy was znaleźliśmy, jeden z pańskich ludzi już nie żył. Tylko wy trzej przeżyliście. - Co się właściwie stało, kapitanie? - zapytał Własenko. - Byłem cały czas zamknięty w kapsule. Admirał Nowskoj kazał mnie aresztować, kiedy zorientował się, że poznałem jego plany. Nie wiem, co się później działo. Nowskoj. Jego wróg. Pacino spojrzał na starszego Rosjanina z szarą, posiniaczoną twarzą, który właśnie zaczynał odzyskiwać przytomność. Z jego sinych, spękanych ust wydobywał się chrapliwy oddech, odmrożoną skórę miał w wielu miejscach zdartą do żywego mięsa. Nad jedną z brwi zastygła krew. - To jest właśnie admirał Aleksy Nowskoj, naczelny dowódca Floty Północnej - powiedział Własenko pełnym gniewu głosem. Ręka Pacina instynktownie zacisnęła się w pięść. A więc to ten człowiek zamordował jego ojca. Omal go nie uderzył, ale nie mógł bić półprzytomnego, pokonanego człowieka. Gwałtowny gniew szybko minął. Teraz obaj byli skazani na przebywanie w tym białym, plastikowym namiocie, razem mieli czekać na ratunek, który z każdą godziną stawał się coraz mniej prawdopodobny. Razem mieli czekać na śmierć. Kwatera główna Sił Podwodnych Floty Atlantyckiej, Norfolk, Wirginia Admirał Richard Donchez wszedł przez pancerne drzwi do Flagowego Pomieszczenia Nawigacyjnego, gdzie z ponurą twarzą powitał go oficer dyżurny Kodiak. 218 - Żadnych wiadomości z polarnej pokrywy lodowej, sir. Burza ani na chwilę nie ustaje. - Sąjakieś wiadomości od Rosjan na temat sygnałów zagrożenia? - Niestety, nie, sir. Donchez spojrzał na mapę Oceanu Arktycznego. Na Morzu Barentsa pulsował błękitny krzyżyk, wskazując niepotwierdzoną pozycję amerykańskiego okrętu podwodnego. Obok widniał napis: USS „ALLENTOWN" SSN-764. - Sąjakieś wiadomości od „Allentowna"? - Nie ma, sir. Ale przecież nie oczekiwaliśmy od nich żadnych wiadomości? - Nie, chyba nie. Donchez spojrzał na mapę Atlantyku, teraz już prawie pustą. Świecił się na niej jeden błękitny krzyżyk z napisem: USS „BARAKUDA" SSN-663. - Są jeszcze inne złe wiadomości, sir. „Barakuda", którą wysłał pan pod polarną pokrywę lodową, żeby sprawdziła te eksplozje, zameldowała o awarii urządzeń uzdatniających powietrze. System oczyszczający na bazie bromku litu nie działa. A z j ednostki R-114 wycieka czynnik chłodzący i rozlewa się po całej maszynowni, zanieczyszczając powietrze. Musieli wyłączyć z przodu całą elektronikę - sonar, konsole kontroli bojowej i nawigację. Temperatura na rufie dochodzi do pięćdziesięciu stopni. Cała załoga musi nosić maski gazowe. Trzeba ich zawrócić, sir. Bez sonaru nie powinni nawet zanurzać okrętu. Kapitan „Barakudy" czeka na odpowiedź. - Proszę przekazać „Barakudzie", że ma się wynurzyć i wrócić do domu. Jest na morzu jeszcze jakaś Pirania? - Kilka mogłoby być gotowych do drogi jeszcze dzisiaj, może nawet za parę godzin. Ale najpierw należałoby zaopatrzyć je w żywność i sprzęt arktyczny, sir. Zanim dotarłyby na miejsce eksplozji, minęłyby dwa tygodnie. Sir... nic nie wykryliśmy pod lodem, KH-17 w ciągu ostatnich dwunastu przelotów nie wykrył nic w podczerwieni. A ta burza jest na tyle silna, że jeśli nawet wczoraj ktoś z rozbitków jeszcze żył, to raczej nie dotrwał do dzisiaj... Chyba musimy pogodzić się z faktem, że wszyscy członkowie załogi „Devilfisha" zginęli... - Proszę wysłać okręt, który zastąpi „Barakudę" - odpowiedział Donchez gniewnym głosem: - Do wieczora okręt klasy Pirania ma wyruszyć na północ. Proszę tego dopilnować. Jeśli będą z tym jakieś problemy, niech pan da mi znać. Donchez wyszedł z Flagowego Pomieszczenia Nawigacyjnego i skierował się w stronę swojego gabinetu, myśląc o tym, że okręty klasy Pirania bardzo się postarzały. Tak jak on sam. W gabinecie podszedł do okna i spojrzał przez nie na trawnik i na pomnik „Stingraya" po drugiej stronie ulicy. Dwa dźwigi ustawiały właśnie marmurową płytę. 219 Donchez stał przy oknie bez ruchu. Zastanawiał się nad tym, co będzie musiał powiedzieć Hillary Pacino i jej synowi. Polarna pokrywa lodowa Nowskoj nie odzyskiwał przytomności. Własenko, siedząc już o własnych siłach, opowiadał Amerykanom o „Kaliningradzie" i o jego misji. - Jaką wiadomość przesyłał? Co oznaczała? - zapytał Pacino. Własenko odpowiedział na pytanie niepewnie, jakby sam czuł się za to wszystko odpowiedzialny, chociaż siedział zamknięty przez Nowskoja w kapsule. Pacino spojrzał na Nowskoja. Był wzburzony i zawiedziony. Oto zabójca jego ojca, człowiek, na którym powinien się zemścić. Ale jaką miałby satysfakcję, gdyby to zrobił, skoro ten człowiek jest już prawie martwy, a jego okręt leży na dnie oceanu? Pacino spojrzał na Rapiera, a potem znowu na Własenkę. - Czy wysłał rozkaz ataku? Własenko spojrzał na niego ponuro. Wiatr wył i wstrząsał ścianami namiotu. - Nie wiem. Mówiłem już panu, że zostałem aresztowany i wsadzono mnie do kapsuły ratunkowej. A wy nie mieliście żadnych wiadomości z dowództwa? - Pod lodem odbieramy tylko sygnały na ekstremalnie niskich częstotliwościach, które są przekazywane w ślimaczym tempie. Nie mieliśmy żadnych wiadomości z naszego dowództwa. Może zostało zniszczone pociskiem rakietowym, wystrzelonym z któregoś z waszych okrętów, i właśnie dlatego do tej pory nie podjęto żadnej akcji ratowniczej? - Być może weszliście z nami w kolizję, zanim zdążył wysłać rozkaz... - Może tak, a może nie... Pod przeciwległą ścianą namiotu komandor-porucznik Matt Delaney zaczął kaszleć, dusząc się krwią, którą zwymiotował na plastikową podłogę. Sanitariusz próbował oczyścić mu gardło. Po paru minutach Delaney stracił przytomność. Sanitariusz Ingle owinął go kocem i ułożył na ziemi. - Dostał dużą dawkę promieniowania, prawda, panie kapitanie? - Tak. - To mogą być pierwsze objawy choroby popromiennej - cicho powiedział Ingle. - Obawiam się, że wkrótce mogą wystąpić u Mandersona i u innych ludzi z rufy. Za plecami Pacina silnik zakaszlał parę razy i zgasł. Namiot pogrążył się w ciszy. Wszyscy, którzy mogli chodzić, stłoczyli się wokół silnika. - Paliwo się skończyło - powiedział Rapier. - Kanistry też są puste. Pacino słyszał teraz wyjący na zewnątrz namiotu wiatr - to był prawdziwy huragan. 220 - Kapitanie - powiedział Rapier - za godzinę temperatura w namiocie będzie taka sama, jak na zewnątrz. Pacino spojrzał na Własenkę. - Kapitanie, ma pan w tej kapsule coś, co mogłoby nam pomóc? Jakiś grzejnik? Nadajnik? Transmiter satelitarny? Flary? Własenko pokręcił przecząco głową. - Niestety, cały sprzęt był w drugiej kapsule ratunkowej. - Proszę o ciszę! Słuchajcie! -powiedział Pacino -Zgromadźcie koce i śpiwory wokół silnika pośrodku namiotu. Włóżcie na siebie kurtki futrzane i napijcie się wody, póki nie zamarzła. Niech wszyscy zgromadzą się przy silniku. Przez jakiś czas będzie jeszcze nas ogrzewał. Musimy przeczekać tą burzę. Zanim wprowadzono w życie rozkazy Pacina, Matt Delaney i czterej członkowie jego zespołu już nie żyli. Ich ciała położono pod ścianą namiotu, z dala od reszty grupy. Pacino usiadł obok Rapiera i pomyślał, że powinien był zostać na „Devilfishu". Tam przynajmniej koniec byłby szybszy. 26 Wtorek, 21 grudnia, Polarna pokrywa lodowa Pacino oddychał powoli przez spękane, odmrożone usta. Powietrze, które wciągał do płuc, było tak lodowate, że aż parzyło. Miał wrażenie, że zamarza od wewnątrz. W namiocie wisiała gęsta mgła oddechów, temperatura powietrza wynosiła minus czterdzieści stopni. Wszystko było oślepiająco białe, a może po prostu dostał śnieżnej ślepoty? Zamrugał oczami, ale nic to nie dało. Spróbował poruszyć prawą ręką, potem lewą. Bez skutku. Stracił w nich czucie. Nóg nie czuł już od jakiejś godziny. Podwodniacki Rolex, prezent od ojca, nie był przystosowany do takich warunków. Jego wskazówki zatrzymały się na godzinie 11.07. Rano czy wieczorem? Nie mógł sobie przypomnieć, czy ustawiony był na czas lokalny, czy na czas Greenwich. Kontrolował tylko mięśnie powiek, klatki piersiowej - przecież wciąż oddychał - i karku. Postanowił rozejrzeć się po wnętrzu namiotu, przecież był tu dowódcą. Wisząca w powietrzu mgła bardzo utrudniała widoczność, ale natychmiast dostrzegł tych, którzy już nie żyli... Pod tylną ścianą leżał Delaney i jego ludzie: Manderson, Patterson i Taglia. Żywi różnili się od zmarłych tylko wydobywającymi się z ust kłębami pary. 221 Usłyszał urywany, suchy kaszel. Odwrócił się i zobaczył, jak Stokes osuwa się bezwładnie i umiera - z jego nosa przestały się dobywać strużki pary. Pacino czekał, aż zapadnie w sen. Wiatr na zewnątrz wiał z prędkością czterdziestu węzłów, w porywach do pięćdziesięciu. Wraz z wiatrem wędrowały tony śniegu. Zwały śniegu narastały pod ścianą namiotu, prawie go zakrywając i grożąc mu w każdej chwili zawaleniem. W odległości trzystu metrów na wschód od namiotu, w pobliżu miejsca, gdzie dwa dni temu pogrążył się w morzu „Devilfish", rozległ się wibrujący, drżący, ostry dźwięk. Cienki, półmetrowej grubości lód wystrzelił w górę i wynurzył się olbrzymi, przypominający płetwę kształt. Była to płetwa mostka zewnętrznego okrętu podwodnego USS, Allentown". - Otworzyć właz! Dalej! Ruszać się! Szybciej! Komandor Henry Duckett był wściekły. Po usłyszeniu pracującego w namiocie silnika przez długi czas nie mogli znaleźć połynii. Silnik przestał pracować, zanim udało im się dokonać namiaru. Duckett chciał wynurzyć się na powierzchnię tuż obok namiotu. Przecież bliscy zamarznięcia rozbitkowie nie byliby w stanie przejść nawet kilometra w gwałtownej zamieci. W końcu uznał, że ta połynia znajduje się wystarczająco blisko źródła dźwięku silnika i wynurzył się, łamiąc przy okazji wielozakresową antenę radiową. Silnik nie działał już cały dzień i szanse, że ktoś jeszcze przeżył, były całkiem niewielkie. Mimo to musiał spróbować. Duckett i sanitariusz Denny Halloway z czterema marynarzami stali przy tunelu wiodącym na mostek zewnętrzny. Duckett pocił się pod grubą warstwą arktycznego ubioru. Halloway otworzył dolny właz i zapalił światło. Zaczął wspinać się do góry. Duckett czekał, aż Halloway otworzy zewnętrzny właz i wyczołga się na ciasny mostek zewnętrzny. Zanim mogli wyjść na zewnątrz, Halloway musiał otworzyć klapy, które osłaniały kokpit mostka. Już w tunelu mostka zewnętrznego był trudny do wytrzymania, kąsający mróz. Duckett marzł tym bardziej, że na dole się spocił. Kiedy Halloway otworzył klapy, przez górny właz wpadła biała poświata, a wraz z nią potężne wycie sztormowego wiatru niosącego tumany ciężkiego śniegu. Halloway pochylił się i krzyknął, że mogą już wchodzić, ale wycie wiatru prawie zagłuszyło jego głos. Duckett wspinał się po ostatnich szczeblach drabiny, mroźny wiatr przenikał przez jego grube, futrzane ubranie. Czuł się tak, jakby był nagi. Wiatr wiał chyba z prędkością pięćdziesięciu węzłów, szare płatki śniegu leciały równolegle do lodu, jakby wystrzelone z karabinu maszynowego. 222 Duckett przeszedł przez listwę uszczelniającą luk kokpitu mostka zewnętrznego, którego zamarznięta powierzchnia przylepiała się do jego futrzanych spodni, kiedy wymacywał stopami kolejne szczeble. Droga w dół nie miała końca. Widoczność była tak słaba, że bryła mostka zewnętrznego wydawała się zawieszona w powietrzu. Kiedy w końcu zszedł na pokład, który znajdował się na jednym poziomie z pokrywą cienkiego, półmetrowego lodu połynii, rozejrzał się za Halloway'em. Sanitariusz stał już na lodzie i krzyczał coś do niego. Duckett nie słyszał jego słów poprzez ryk burzy. Halloway pokazał na własne oczy i krzyknął głośniej: - Kapitanie! Niech pan założy gogle! Duckett skinął głową, naciągnął na oczy żółte okulary, zszedł na lód i stanął obok Hallowaya. Po chwili dołączyła do nich pozostała czwórka. Duckett rozejrzał się przez lornetkę z noktowizorem, działającą w podczerwieni. - Sir, proszę spojrzeć tam! - krzyknął jeden z marynarzy, pokazując ręką w stronę wynurzonego steru ich okrętu. Obok niego widać było półokrągły kształt, zbyt regularny jak na kawałek lodu. Podbiegli tam i zaczęli zeskrobywać nożami śnieg i lód. Pod spodem był metal. - To kapsuła ratunkowa! - krzyknął Duckett. Właz był otwarty. Duckett oczyścił go ze śniegu, wziął latarkę od jednego z marynarzy i zajrzał do wewnątrz. - Nikogo tu nie ma - powiedział, podniósł się i jeszcze raz rozejrzał się dookoła. - Widzi pan coś? - krzyknął do niego Halloway. Duckett pokręcił głową. - Kapitanie, tam, po zachodniej stronie jest wzniesienie. Jeśli na nie wejdziemy, może będziemy mogli więcej zobaczyć. Duckett machnął ręką w kierunku wzniesienia i cała szóstka krok po kroku, noga za nogą, zaczęła się na nie wspinać. Na szczycie wzniesienia stanęli i rozejrzeli się dookoła. Duckett znów sięgnął po lornetkę, w poszukiwaniu jakiegoś źródła promieniowania cieplnego. - Ma pan coś? - zapytał Halloway. - Chyba tam - powiedział i wskazał ręką kierunek. Szli za Duckettem, który co parę kroków przystawał, żeby popatrzeć przez lornetkę. W końcu zrezygnowany stanął u podstawy małego wzniesienia. Uznał, że już czas zawrócić. - Chodźmy jeszcze kawałek dalej, kapitanie - powiedział Halloway. Zdawało mu się, że na północnym zachodzie zobaczył niewielkie przejaśnienie. 223 Ruszyli dalej i Duckett nagle zapadł się w głęboką zaspę. Na jej dnie wyczuł coś twardego, coś, co lekko uginało się pod jego ciężarem. Kiedy odgarnął śnieg, zobaczył kawałek plastiku. - To namiot - powiedział Halloway. - Znajdźcie to cholerne wejście! - zawołał podekscytowany Duckett. Gdy wreszcie Duckett wszedł do środka, zdjął gogle i kaptur. W namiocie było zimno i śmierdziało jak w chłodni. Rozejrzał się i zobaczył rozrzucone, nieruchome ciała. Spóźnili się. Halloway wyjął stetoskop i pochylał się nad każdym z nich, bezskutecznie szukając jakichś oznak życia. Duckett wraz z marynarzami uklęknęli i zaczęli odsłaniać twarze leżących wokół nieczynnego silnika. Pierwszych pięciu nie żyło, byli sztywni. Duckett odsłonił twarz szóstego. To był Michael Pacino. Miał podpuchnięte oczy i sczerniałe usta; dół jego twarzy był biały. - Tutaj! Sanitariusz przyłożył stetoskop do klatki piersiowej Pacina. - Nie słychać bicia serca - powiedział. Zapadła śmiertelna cisza. Duckett wstał i jeszcze raz rozejrzał się po namiocie. - Jezu! -powiedział. Sandbridge Beach, Wirginia Służbowy samochód admirała Doncheza podjechał pod trzypiętrowy dom stojący na palach na szerokiej plaży. Donchez wysiadł z samochodu i wszedł na umieszczony sześć metrów nad poziomem plaży ganek z wyrzeźbionym napisem: PACINO. Drzwi otworzyła Hillary Pacino. Nawet w domowym ubraniu i bez makijażu wyglądała bardzo atrakcyjnie. - Wejdź Dick - powiedziała. Kiedy zobaczyła czekający na niego na dole służbowy samochód, spojrzała mu w oczy. - Mamo, kto przyszedł? - zapytał z głębi domu Tony. Nie odpowiedziała. - Hillary - powiedział Donchez - chodzi o Michaela. Zdarzył się wypadek. Sądzimy, że „Devilfish" poszedł na dno. - O Boże! - szepnęła i opadła na krzesło. - Co się stało? - Nie jesteśmy pewni, ale wygląda na to, że „Devilfish" wracał pośpiesznie z misji, usiłując zdążyć na święta. Zdarzył się jakiś przeciek. Załoga nie 224 mogła go powstrzymać. Wybuchł reaktor. Właśnie rozpoczynamy poszukiwania kadłuba... Bardzo ci współczuję, Hillary. Nienawidził tego kłamstwa, ale ci z Białego Domu i z Pentagonu właśnie to kazali mu powiedzieć. Hillary schowała twarz w dłoniach. Tony zaczął płakać. Donchez uklęknął i przycisnął go do piersi. Po paru minutach Donchez wyszedł. Czuł nienawiść do Rosjan, do siebie samego, do całego tego przeklętego świata. 27 Środa, 22 grudnia USS „Allentown", pod polarną pokrywą lodową, Morze Arktyczne Sanitariusz Denny Halloway siedział przy małym biurku w klitce, która była jego „gabinetem" i składem z lekarstwami. Duckett dwa razy zapukał we framugę drzwi. - I co tam? - zapytał Duckett. - Jeszcze żyją? - Tak jest, sir. Rapier i Rosjanie śpią. Myślę, że Rosjanie z tego wyjdą. Może również Rapier... Jeśli jednak chodzi o kapitana Pacina, to nie jestem pewien, czy oddaliśmy mu przysługę, reanimując go. Jest teraz w głębokiej śpiączce. Przyczyną tego jest nie tylko hipotermia. Obaj z Rapierem są bardzo napromieniowani. „Devilfish" dostał torpedą z głowicą nuklearną albo stopił im się rdzeń reaktora. Duckett pomyślał o tym, jaką niechęć żywił do Pacina już od pierwszego roku studiów. Zazdrościł mu zgrabnej sylwetki, sukcesów w nauce, pewności siebie. Nie cierpiał tych jego szalonych numerów. I coś z tej dawnej niechęci zostało między nimi - widać to było na ostatnich ćwiczeniach, w czasie których Pacino jeszcze raz okazał się lepszy od niego. Ale teraz... - Czy Pacino przeżyje? Może go pan uratować? - Kapitanie, on ma chorobę popromienną. Na dodatek skomplikowaną przez hipotermię. Zimno powstrzymało krążenie w jego kończynach. Może być konieczna amputacja. Będzie potrzebował transfuzji krwi i przeszczepu szpiku kostnego - to ostatnie może sprawić największy kłopot, ponieważ znalezienie dawcy szpiku jest znacznie trudniejsze niż znalezienie dawcy krwi. Śpiączkę wywołał niedobór tlenu w mózgu spowodowany prawdopodobnie zapaścią wskutek długotrwałego przebywania na mrozie. Nie mamy 225 tu odpowiedniego sprzętu, by go dokładnie zbadać, ale nie reaguje na światło, na dotyk ani na dźwięk. Duckett chwycił za słuchawkę telefonu i połączył się z mostkiem. - Przyspieszyć do pełnej prędkości... Wiem, wiem. Podejmuję ryzyko kolizji z lodem. Kiedy tylko dotrzemy do skraju lodu, wynurzymy się i wezwiemy przez radio helikopter. Potem zanurzymy się z powrotem i będziemy płynąć na maksymalnej prędkości aż do miejsca spotkania z helikopterem. Dokąd najlepiej zabrać naszych pacjentów? - zwrócił się do sanitariusza. - Do szpitala Royal Navy w Faslane, w Szkocji. Mają tam dobry zespół hipotermiczny. Może moglibyśmy poprosić o tego chirurga-cudotwórcę, który wykonywał przeszczepy szpiku kostnego po awarii reaktora w Czarnobylu? I trzeba znaleźć specjalistę od mózgu, który potrafi poradzić sobie ze śpiączką. Duckett skinął głową i poszedł wolnym krokiem do pomieszczenia sonarowego. Między elektronicznymi modułami urządzono izbę chorych. Na jednym z łóżek leżał Michael Pacino. Był owinięty kocami, miał podłączoną kroplówkę i doprowadzające tlen rury wetknięte w oba nozdrza; spod koców wystawał cewnik z plastikową torbą na mocz. Jego pokąsana przez mróz twarz owinięta była wilgotnym bandażem, spod którego widać było tylko jego powieki i usta. Przez długi czas Duckett stał i patrzył na Pacina. - Ty sukinsynu -powiedział w końcu cicho -jeszcze się policzymy. Ale teraz masz wydobrzeć i wrócić do swojej żony i dzieciaka. Epilog Dwa miesiące później Kwatera główna Dowództwa Sił Podwodnych Floty Atlantyckiej, Norfolk. Wirginia - Panie admirale, przyszedł kapitan Pacino - zabrzęczał głośnik interkomu. - Niech wejdzie - Donchez wstał i obszedł biurko, żeby przy drzwiach przywitać Pacina, który zaledwie poprzedniego dnia został wypisany ze szpitala marynarki wojennej w Portsmouth. Pacino przygarbił się na swoich kulach i napiął całe ciało, szykując się do wyciągnięcia ręki. Ubrany był w granatowy mundur z nowym złotym paskiem na rękawie. Bardzo schudł. Miał głęboko podkrążone oczy i zapadnięte policzki. Jego niegdyś kruczoczarne włosy teraz były przyprószone siwizną. Donchez uścisnął wilgotną dłoń Pacina. - Mikey, chodź tutaj i siadaj. Wyglądasz o wiele lepiej niż za ostatnim razem. - Odwiedził Pacina tydzień temu, kiedy wyglądał on jak gotowe do zabalsamowania zwłoki. - Niewiarygodnie szybko doszedłeś do siebie. Nawet lekarze nie dawali ci zbyt dużych szans. - Dzięki - powiedział Pacino wciąż bardzo zachrypłym głosem. Usiadł na sofie, stojącej naprzeciw dużego okna, przez które widać było pomnik „Stingraya". - Stąd wygląda całkiem dobrze. - Twojemu staremu też by się podobał. No cóż, jestem pewien, że komandor Adams ucieszył się z twojego powrotu. - Niezupełnie. Nie wie, co ze mną zrobić. Bez okrętu nie na wiele mu się przydam. - Chcesz, żebym z nim porozmawiał? Pacino nie odpowiedział. Zapadła męcząca cisza. Pacino w pewnym sensie został napiętnowany. Był kapitanem, który stracił swój okręt i wrócił bez 227 swojej załogi. Jeszcze raz dla dobra polityki międzynarodowej ukryto prawdę o nuklearnej konfrontacji. W czasach „Stingraya" Rosja i Stany prowadziły ze sobą zimną wojnę. Teraz, oficjalnie, były zaprzyjaźnionymi państwami. Pacino dostał awans i został odznaczony Krzyżem Marynarki Wojennej USA, którego nadanie podpisał osobiście admirał McGee. Ale cóż taki medal znaczył dla człowieka, który stracił okręt wraz z załogą? - Admirale - powiedział Pacino - przyszedłem, żeby panu to dać. Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej złożoną kartkę. Była to prośba o zwolnienie ze służby. - Czy naprawdę wszystko przemyślałeś? - zapytał z naciskiem Donchez. - Teraz nie mam innego wyjścia. Może później... - Co zamierzasz zrobić, kiedy opuścisz marynarkę? - naciskał Donchez. - Wciąż robią mi testy, żeby sprawdzić, czy będzie potrzebna transplantacja szpiku kostnego... Zamierzam wrócić do domu. - Mikey, jak już poukładasz rzeczy w domu, będziesz musiał zacząć coś robić. Masz jakieś pomysły? - Jeśli mnie zechcą, spróbuję wrócić do Annapolis. Słyszałem, że w Rickover Hall jest wolny etat wykładowcy mechaniki ciał płynnych. Mógłbym popracować troszkę nad polimerami. Przynajmniej teraz wiem, jak to działa. - Brzmi interesująco... tylko odzywaj się czasami, Mikey. - Oczywiście, admirale. I dziękuję za przydzielenie mi tego zadania. Musiałem spotkać się oko w oko z Nowskojem. Cała sytuacja miała inny przebieg, niż przewidywaliśmy, ale przynajmniej powstrzymaliśmy Nowskoja od wysłania rozkazu odpalenia pocisków. Jezu, kiedy o tym pomyślę... - Mieliśmy szczęście, że udało nam się strącić pocisk rakietowy SSN-X-27 tuż przed detonacją. Gdyby nie ty, w naszą stronę poleciałoby jeszcze sto dziewiętnaście takich pocisków. - Postaram się o tym pamiętać, sir - powiedział Pacino, zasalutował i wyszedł z gabinetu. Żaden z nich nie wspomniał o pilocie, który zginął, niszcząc wystrzelony przez Rosjan pocisk. Nie będzie dla niego żadnych pomników. Rozkaz to rozkaz... Baza Sił Powietrznych w Andrews, okolice Waszyngtonu Czarny sedan zatrzymał się z piskiem opon. W jego wnętrzu siedzieli czte rej mężczyźni w garniturach, płaszczach i w ciemnych okularach. Wszy scy mieli pistolety ukryte pod marynarkami. Dookoła samochodu zebrali się marines, uzbrojeni w M-16. Na wschodnim pasie wylądował odrzutowiec transportowy Tupolew. Jego silniki zaryczały, kiedy pilot włączył wsteczny ciąg. Po chwili samolot przykołował pod hangar, przy którym stał czarny sedan. 228 Otworzyły się drzwi samolotu i przystawiono do nich schody, po których zeszło czterech mężczyzn w ciemnych płaszczach i filcowych kapeluszach. Za nimi zeszło ośmiu uzbrojonych w kałasznikowy żołnierzy piechoty. Z twarzami pozbawionymi cienia emocji podeszli do czarnego sedana. Z sedana wysiedli czterej mężczyźni ubrani na czarno. Jeden z nich otworzył tylne drzwi samochodu i wyciągnął z niego mężczyznę w kajdankach. Zarówno marines, jak i rosyjscy żołnierze trzymali broń w pogotowiu. Mężczyzna wyglądał na pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat. Miał gęste, nieuczesane włosy i przenikliwe spojrzenie; patrzył spode łba na otaczających go mężczyzn, którzy podprowadzili go do rosyjskiej delegacji i przekazali w jej ręce. Zostały podpisane odpowiednie papiery. Mężczyźni w sedanie porozmawiali chwilę przez radio i sfilmowali tę scenę kamerą. Mężczyzna w kajdankach został zaprowadzony do samolotu. Odciągnięto schodki i zatrzaśnięto drzwi. Turbiny transportowca zawyły i maszyna ruszyła z powrotem w kierunku pasa, na którym wylądowała. Na początku samolot poruszał się bardzo powoli. Potem przyspieszył i na krańcu pasa startowego poderwał się do góry. Odgłos jego silników powoli cichł, kiedy wzbijał się w zasłonięte chmurami niebo. Malał coraz bardziej, aż w końcu zniknął. Na pokładzie samolotu Aleksy Nowskoj został przypięty do umieszczonego pośrodku fotela. Podszedł do niego człowiek ubrany w szary płaszcz i futrzaną czapę. Usiadł obok. Nowskoj spojrzał na niego. - Pułkowniku Drecki! Iwanie Iwanowiczu, to pan... Drecki rozpiął kajdanki Nowskoja. - Kiedy powiedzieli mi, że zostanę przekazany KGB, zastanawiałem się, kto po mnie przyjedzie. Jak się panu... jak się panu udało uniknąć kłopotów? I co się właściwie stało? - Jeden z pańskich okrętów, „Władywostok", odpalił rakietę przed otrzymaniem rozkazów. To zaalarmowało Amerykanów. Musiałem powiedzieć Juleńskiemu, że KGB wykryło spisek we Flocie Północnej. Juleński odwołał okręty podwodne, przeprosił Amerykanów i załatwił z nimi wydanie pana w nasze ręce, obiecując uczciwy proces w kraju. - To dla pana bardzo wygodne wyjście z sytuacji. I bardzo typowe dla naszego prezydenta. - Przykro mi, admirale, ale... Nowskoj machnął ręką: - A co się stało z Własenką? - Jest teraz jednym z doradców Juleńskiego. Nowskoj zacisnął szczęki i pięści. 229 - Co się stało pod pokrywą lodową? - zapytał Drecki. - Wysiadł panu nadajnik? - Uderzył w nas amerykański okręt podwodny i zniszczył naszą antenę.! Ruszyłem za nim, ale posłał mnie na dno... Wszystkie te lata, budowa „Kaliningradu", wszystkie te wielkie plany... mój plan... wszystko na nic. Drecki potrząsnął głową. - Proszę spojrzeć na to, admirale - powiedział, wręczając Nowskojowi kopię tytułowej strony porannego wydania „Washington Post". Duży, napisany drukowanymi literami nagłówek głosił: PREZYDENT CABINO DO NARODÓW ZJEDNOCZONYCH: „KONIEC Z BRONIĄ NUKLEARNĄ". WSZYSTKIE POCISKI JAVELIN MAJĄ ZOSTAĆ NATYCHMIAST ZNISZCZONE. SUPERMOCARSTWA BEZ BRONI NUKLEARNEJ !!! - Wierzycie w to? - Wierzymy. Udało się panu, admirale. Planował pan pozbyć się Javelinów i teraz ich już nie ma. Nowskoj pokiwał głową. Na dole strony znajdowała się mała wzmianka: SAMOBÓJSTWO SZEFA SZTABU GENERALNEGO W PENTAGONIE - PRZYCZYNA WCIĄŻ NIEZNANA. Nowskoj spojrzał na Dreckiego: - Agent Hak? Udało się wam go dopaść nawet w Pentagonie? Jesteście jeszcze lepsi, niż myślałem. Drecki uśmiechnął się. - Nie, admirale, on sam to zrobił. Powiedział amerykańskim władzom, że nagłe przegrupowanie pańskich okrętów to tylko ćwiczenia. Po tym, jak „Władywostok" odpalił swój pocisk, pojawiło się niebezpieczeństwo jego dekonspiracji. Wybrał lepsze wyjście z sytuacji... - Drecki spojrzał uważnie na Nowskoja, zastanawiając się, czy zrozumiał aluzję. Obaj zamilkli. Nowskoj zamknął oczy, przez chwilę wyglądał, jakby zasnął. - Wie pan, Iwanie Iwanowiczu - powiedział nagle, otwierając oczy i patrząc wprost przed siebie - dla człowieka, który już nie żyje, podróż powrotna do Rosji jest naprawdę bardzo długa. - Tak, to bardzo długa podróż, panie admirale - powiedział Drecki. Teraz był pewien, że admirał doskonale zrozumiał jego aluzję. Kwatera główna Dowództwa Sił Podwodnych Floty Atlantyckiej. Norfolk, Wirginia Kiedy Donchez wyglądał przez okno swojego gabinetu, czarny służbowy samochód podjechał na parking umieszczony na końcu kamiennego chodni- 230 ka prowadzącego do pomnika „Stingraya". Wysiadł z niego mężczyzna w mundurze oficera marynarki i dokuśtykał o kulach do monumentu z czarnego marmuru, wysokiego na siedem metrów, szerokiego na dwa i pół. Na szczycie płyty był wyrzeźbiony okręt podwodny klasy Skipjack z napisem: USS „STINGRAY" SSN-589. Przedłużona linia płaszczyzny pomnika wskazywała współrzędne zero jeden cztery, na których, pod polarną pokrywą lodową, spoczywał wrak „Stingraya". Na ścianie monumentu były wypisane nazwiska poległych na „Stingrayu" marynarzy. Listę otwierał komandor Anthony Patch Pacino. W czterech rogach pomnika stały osadzone w marmurowych podstawach torpedy Mark-37, pomalowane czarną, olejną farbą. Donchez patrzył, jak Michael Pacino powoli podszedł do pomnika, popatrzył w górę na nazwisko swojego ojca, a po chwili wyjął z kieszeni małe, czarne zawiniątko i położył je u podstawy czarnej płyty. Wyprostował się na tyle, na ile pozwalały mu kule, i zasalutował. Po dłuższej chwili opuścił rękę i pokuśtykał z powrotem do służbowego samochodu. Wsiadł do niego i odjechał. Donchez chwycił czapkę i wybiegł na dwór, na niedające ciepła lutowe słońce. Poszedł do pomnika. Stanął pod nim i spojrzał najpierw na wyrzeźbiony w marmurze, błyszczący kadłub „Stingraya", a potem na zawiniątko, które położył tu Michael Pacino. Podniósł je. Był to złożony w trójkąt kawałek czarnego materiału, złożona flaga. Rozwinął ją i zobaczył trupią czaszkę nad skrzyżowanymi piszczelami. Piracka flaga. Pacino złożył w ten sposób hołd swojemu ojcu. Donchez przypomniał sobie, jak przed wielu laty Patch Pacino powiedział, że dobrze by było wrócić z jakiejś ważnej operacji z piracką flagą powiewającą nad mostkiem zewnętrznym. To dlatego Mikey zawsze wywieszał na „Devilfishu" piracką banderę. Może dobrze by było wystawić także pomnik „Devilfishowi"? Po powrocie do biura wszedł na dach i ściągnął z masztu flagę Sił Podwodnych Floty Atlantyckiej - nieciekawy emblemat na wyblakłym, błękitnym polu. Zamiast niej przyczepił do linki piracką banderę i powoli wciągnął ją na maszt. Odsunął się o krok, żeby spojrzeć, jak łopocze na niebie, a potem stanął na baczność i zasalutował. Od tej pory codziennie, aż do dnia w którym admirał Richard Donchez przestał pełnić funkcję głównodowodzącego Siłami Podwodnymi Floty Atlantyckiej, wysoko nad wejściem do budynku jego kwatery głównej, obok amerykańskiej flagi, powiewała na wietrze czarna piracka bandera.