Agnieszka Osiecka Wiersze VI (c) 2003 tak, że ja w końcu wiersze piszę. Wiem, że nie chciałeś tego, tato. Ty wszystkie znałeś klawisze... Nie pomogło. I dzięki ci za to. ...to samo przyszło. Z niekochania. Czy z kabaretu. Jak w serce igłą. Nie. Na to nie ma biletów. ...tak, że ja w końcu z Polską jestem. Wiem, żeś nie tego dla mnie chciał. Cóż, są adresy gorsze jeszcze. I jest aut. ...ja bym i do was napisała, gdyby to pisać było można... Nie, ja nie jestem nieśmiała. Tylko ostrożna. Pozdrów tam babkę, chłopców, dzieci. Wytłumacz, jeżeli trzeba. Z was także nie Wszyscy Święci. Chcesz? To nakruszę Ci chleba. ...z Moim się pogódź. Wiem, że go dla mnie nie chciałeś. Dopiero śmierć jak powódź na jednej zbiła was skale. Miał bardzo dużą chęć do wódki. Znał bary w Piszach i Padwach. Lecz piją, tato, ludzie smutni. Prawda? Niekiedy wilkiem się przezywał. Lecz wilkiem nie był. Raczej chciał być. Gdy cały naród raźnie śpiewał, wolał zawyć. Ja, jeśli o mnie tacie chodzi, nie przyszyłam mu nawet guzika. Siedzi gdzieś we mnie leń czy złodziej o duszy kłusownika. ...żył tu więc chłopiec jak wędrująca gwiazda. Calutkiej on Europie pokazał minę błazna. Talentu nam zostawił zaledwie kruchy okruch. Jak gdyby tu, w Warszawie, ten talent ktoś mu otruł. ...pamiętasz, jak nam było wstyd? On tułał się jak prosty Żyd. On, co mógł chodzić w amarantach, on, z pustą torbą emigranta, to tu, to tam wystawiał łeb. Dajże mu wódki, daj na chleb. ...na plażach, gdzie dojrzewa krab, w kraiku, co się trzyma map jak mucha tarczy, zostawił garść najświętszych słów - i to wystarczy. Mnie - jak niewiele świat ten ziścił! Wy obaj, piękni egoiści, gdzieś wśród nie - dróg, nie - łąk, nie - liści, a ja - pół pisarz i pół wół. Niepełne serce, pełen stół. Ty miałeś długie życie, tata, on ma dwa groby we dwóch światach. Ma dwa groby, a nie miał domu. Przebacz, jak dobremu komu. Cóż ja wam winna? - Dwa różańce. Ferajna tańczy. I ja tańczę. Tramwajowi ludzie Polskie życie Pytają przy deserze i u więziennych bram, co nam ta noc zabierze i co daruje nam. Czernieją miejskie wieże, siwieje nieba błam... Co nam ta noc zabierze i co daruje nam? Zasiądźmy znów za stołem i jak za dawnych lat wspomnienia niewesołe zamieńmy w śmieszny żart. Kobiety naszych marzeń niech przy nas siądą tuż, to nic, że na zegarze późna godzina już. Za nasze polskie życie, za takie, jakie jest, wypijmy wódki łyczek z domieszką cichych łez... I niech serdeczne gniewy na chwilę pójdą w kąt, bo my jak morskie mewy w tym domu mamy ląd. Już pokolenie młode dobiera nowy ton i jutro pójdzie w szkodę u boku ślicznych żon... Życie rozdaje role, a czasem pisze wiersz, niech o tym naszym stole kiedyś napisze też. Rozbieliły się... Rozbieliły się mroki grudniowe, dzień się zrobił podobny do dnia... A myślałam - nie zmrużę już powiek, umrzeć nie chcę, a żyć - jakoś strach... Rozstąpiły się góry lodowe, ciepły promień dosięgnął do dna... A myślałam - nie zmrużę już powiek, umrzeć nie chcę, a żyć - to nie ja. Zazgrzytały traktory bojowe, do remontu im trzeba, bo rdza... A myślałam, że zgubił się człowiek, umrzeć trudno, a żyć - czy się da? Wyśpiewały się pieśni lipcowe, wykrzyczały się krzyki do dna... Teraz będzie weselej i zdrowiej, a co złote, to złote, to trwa. Rozśpiewały się ptaki majowe, coraz bliżej i bliżej do dnia, powitajmy dzień chlebem i słowem, i muzyka niech gra, niech nam gra! Umarł Polak Zimę, po pierwsze, mamy ciężką, możeśmy też zanadto cwani, coś nam ładnego bardzo - przeszło, jak gdybyśmy odczarowani... Ale to wróci, wrócić musi, gdzież chytra minka do Polaka, możeśmy trochę sercem głusi, lecz dusza wciąż nie byle jaka, oberek, obereczek, kujawiaczek... Umarł Polak, umarł i leży na desce, umarł prostym chamem, a ożyje wieszczem, bo w Polaku - taki zwyczaj, że nie żyje się za życia, ale potem, hej, po śmierci, to się Polak mocno wierci, kipi, rośnie niby twaróg... gdzie jest drugi taki naród? Stoi otwarta Puszcza Piska, sarny na serce w boru mrą, niby siedzimy na walizkach, a stare domy nam się śnią. Każdy z nas - piechur i wędrowiec, na pamięć kursy walut zna, a do kierdelu białych owiec rzewną pamięcią co dzień gna. Umarł Polak, umarł i leży jak w kinie jak po niego przyjdą, to się im wywinie, bo w Polaku taka szkoła, gdy wołają - on nie woła, kiedy tańczą - on nie tańczy, i czy z tarczą, czy na tarczy, kipi, rośnie niby twaróg... gdzie jest drugi taki naród? Kiedy się lubi - no to do dna, kiedy się czubi - to do pełna, do tego jesień jest pogodna, choć duży wiatr, a słaba wełna. Trudno pokochać po trzeźwemu, dlatego mało trzeźwych dzieci i może właśnie dzięki temu nam się ta Polska nie rozleci. Umarł Polak, umarł i leży na tacy, głoszą przemówienia żałobni rodacy, aż tu nagle - kur zapieje, Polak wstaje i trzeźwieje, kipi, rośnie niczym twaróg... gdzie jest drugi taki naród? Tramwajowi ludzie są bardziej zmęczeni, znudzeni niż ludzie z liliowych lotnisk. Tramwajowi ludzie podobni do cieni, tylko że bardziej samotni Bo na końcowych przystankach ranek ma szary smak, noce są zawsze za zimne, a łzy za gorące - tak, tak. Tramwajowi ludzie wytrwali jak sosny i klony, stłoczeni wędrują do nieba. Tramwajowi ludzie, mężowie i żony, którym brak słońca do chleba. Bo na końcowych przystankach ranek ma szary smak, noce są zawsze za zimne, a łzy za gorące - tak, tak. Są też takie pętle... Są pętle piękniejsze niż inne, gdzie szumi z daleka rzeka... Tam zajeżdża tramwaj nadziei niewinnej i na ten tramwaj ktoś tam czeka.