Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny dostęp do spisu treści książki. Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym LITERATURA.NET.PL kliknij na logo poniżej. 1 GRZEGORZ WALCZAK Autoportret z przeszłości Copyright by Grzegorz Walczak Wydawnictwo „Tower Press” Gdańsk 2001 2 Rozmowa z córką Agnieszce Córeczko moja, dzień jest taki pochmurny. Usiądź koło mnie, śmiej się z byle czego. Męczą mnie moi zmarli. – Co to takiego, tato? A może wolisz, żebym tobie wstążkę zawiązała? – Nie, bo mnie bolą włosy wszystkie i oddzielnie. I czuję, jak srebrnieją. Są takie dni starzenia, takie, co są na pozór w dzieciństwie zagubione, i wtedy słychać serce, jak głośno, głośno stuka. – Chciałam posłuchać, tato. – W pokoju dzisiaj szaro i tak uparcie milczą i stół, i szafa, i nawet twoje lalki. Tak myślę sobie o tym, jak będziesz mnie i mamę kolejno kiedyś chować. – Tak... zabawimy się w chowanego?! 3 List żonie A jednak tobie z oddalenia ten pyłek słońca jak kwietny rozkurz z serbskiej ziemi niosę. Moja starynko, przecie jeszcze młoda, od tylu pasji moich ścichła. Nie, nie tak, raczej ukryta w cieniu światów swoich, teraz mi wracasz jak niedosyt. No to i cóż, że róż nie było, albo zbyt wiele tych kolczastych, że darowania win codziennych i głównych jeszcze nie dobrzmiały. Mimo to jak most stoję na przęsłach z twoich ramion. Mimo to jak w wiąz wrastasz hubą w moje ciało. I znam mielizny swych przystani, i niecierpliwość rąk przelotnych, ale też przecież coś ukryłem jakby na potem. Może to właśnie słońca pyłek jak kwietny rozkurz, aż tu na serbskiej ziemi mi się znalazł. Poszukaj go w tym liście, proszę. 4 Treny mojej Matce Tam, gdzie się niebo zawali, przemkną cienie ukradkiem – umarła Matka. Niosą wystygłą nadzieję. Niosą w czterech deskach. Nic nie niosą. Twoje skargi hamowane dzisiaj rozumiem. Żyłaś czekaniem na mnie, zasłuchana w listy. Moje myśli zdrętwiały jak wróble zimą na drutach. Twoje serce – kamień na stole kostnicy. Do żelaznej bramy niedaleko. Już wybuchł dzwon cmentarny, a pod nogami bruk, słyszę kaszel podków o kamienie. Zostałaś, Matko, za kołatką, za pobrzękaniem, za kluczeniem i we mnie słońce się czerwieni, naprzeciw sennym wodom chyli. Hej, zobaczymy się na stawach, na białej od łabędzi łące, na pomyśleniu, na zmówieniu, na naszej gwieździe szybującej. Nieprawda, Matko – nie wierz bratkom, co tak cię skore porastają, że już po smutku, gdy kwiat w ogródku ot, kładę ci gałązkę maju. Zostałaś, Matko, tam za kładką, za przechyleniem w skośnym cieniu, i we mnie słońce się czerwieni, naprzeciw sennym wodom chyli. 5 III Cień mi twarz oczernia, oczy mi zasłania niby zwiewny tren. Matko, łaskiś pełna, zostawiłaś we mnie boleściwy cierń. Twarz mi krzepnie bólem, a gdzie wzrok mój padnie, wszędzie widzę ręce Twoje nieporadne, ręce odtrącone, a tak pracowite, że aż palce bladły od nadziei skrytej. Cień mi twarz oczernia, oczy mi zasłania niby zwiewny tren. Matko, która byłaś, kiedy wejdę w ciemność, światłem we mnie wzejdź. IV U Bożych opłotków stanę i zastukam. Pan mój spyta: Kto tu? Powiem: Matki szukam. A gdy się rozgniewa Pan nasz dobrotliwy, bo się zbyt naprzykrzam; przyniosę mu grzyby te, co moja Matka na święta suszyła. Rozwieszę je w oknie. Pan powie: Ożyła. V Ufam, żeś Ty białą brzozą, co na krzyż wyrosła pewnie z wolą Bożą. Ufam, że Ty staniesz przy mnie, kiedy w dzień zaduszny z świecą smutku przyjdę tam, gdzie krok za krokiem, tam, gdzie rok za rokiem. 6 Ufam, że Ty idziesz ze mną, kiedy nad urwiskiem wiatr mnie spycha w ciemność. Ufam, żeś Ty w sennym mroku w gwiazdę zamieniona, bym nie zmylił kroku tu, gdzie próg za progiem, tu, gdzie wróg za wrogiem. VI Miałem taki sen. Śniło mi się pole. Stała tam moja Matka w płaszczu za długim. Wronom niosła ryż i rzucała siewnie. Wiatr jej targał włosy, uśmiechała się. Sen z kosą mnie goni od światła do cienia. Wloką się do studni białe zamyślenia. Buty jej skrzypiały. Niemodne to buty. Szła trochę niezdarnie z rękami przed sobą. Coraz więcej wron. Nieba skraj poczerniał. Uleciała Matka w swym płaszczu za długim. Panie Boże, pozwól, niechaj idzie cicho, niech jej nie zaczepia anioł ani licho. Sen z kosą mnie goni od światła do cienia. Wloką się do studni białe zamyślenia. VII Zmarła ci Urszula stary Janie i mnie ktoś odbieżał, Rymy twoje były zapłakane. Dziś już znam ich ciężar. Idę wprost z pokoi twoich zamyślenie, kędy smutki cicho w morkach rozprawują. I ja szepczę wieczne odpocznienie, 7 toć i moje oczy kogoś nie znajdują. VIII Oddalasz się ode mnie spadaniem kasztanów, śniegiem sypkim jak czas, nowymi roztopami. A pąki strzelają młodą zieleniną, ludzie wiwatują w święta narodowe, szum rzek rozpędzonych, autem gdzieś mnie wiozą. Wymyślam przecież wycieczki swojego bez ciebie krwiobiegu. Jestem po dawnemu zachłanny. Interesuje mnie pobyt na ziemi, pulsującej jak bezmyślne serce. IX Na cmentarzach uśmiechnięte drzewa, Na cmentarzach kwitną zmarłych dusze, a gdy deszcz je wiosenny podlewa, pną się w niebo, i ja tam iść muszę, no bo twoje ślady wbite w ciężkie chmury, drobne ślady zdartych obcasików wiodą mnie w te niezdobyte góry przez cierniowe ścieżki człeczych Jezusików. X Czemu się żalisz, wszak wszystko w popiół. I tyś umarły, tyle, że za chwilę. Padają drzewa w butwiejącym mroku ...i twoja gwiazda niby srebrny sztylet. XI Dokąd lata te minęły, gdy bez ciebie szedłem w świat? Ile sosen drwale ścięli, ile razy śnieg już spadł? 8 Ile dębów ostrugano dla moich znajomych? W ile nocy, moja mamo, stukałaś do domu? A ja tego nie słyszałem. Piłem, diabli wiedzą gdzie. Twoje listy pochowałem, twoje zdjęcia – stary świat, a medalik coś mi dała, gdzieś mi w błoto wpadł. XII Nie starczy trenów, by swój żal wyśpiewać, nie starczy smutku, by go wykolebać. I to, co czuję, w słowie się nie zmieści, i to, czym płaczę, nie powiedzą pieśni. Nie zgaszę myśli, które zapalone, ledwo się staną, a już spopielone. Nie pojmuję nawet, czemu serce bije, jak dzwon pogrzebny, który śmiercią żyje. 9 Modlitwa o spokojną samobójczą śmierć O Boże, daj mi spokojną samobójczą śmierć. Daj siły, któreś mi odebrał do życia, by jeszcze tylko móc przetworzyć siebie w nic. Mam córkę, która się oddala – i cóż mi po warkoczach gwiazd? Mam żonę, która mnie poznała – i cóż, że odgadnąć może tylko moje przestępstwo? Mam wspomnień garść po narkotyku obcych ciał, które są ważne tylko w kropli chwili. A cóż mi proponujesz jeszcze? Rozsądną starość, powtarzaną blagę codziennych, beznadziejnych prawd? O Boże, daj mi w iskrze siebie, tę moc, co nagłym światłem wskrzesza i zabija. Niech przyjdę do Twych kolan, gdzie jest wielka ciszą, lecz z mego wyboru. O Boże, daj mi spokojną samobójczą śmierć, abym ocalić mógł... 10 *** Mówisz, żeby się zdzierać do końca, żeby dotykać do nerwu, żeby pożądać nieznośnie, by wielokrotnie umierać, żeby jak dwoje to jedno, a kiedy upaść to na dno, z bólu aż perłę wytoczyć, ciało ciałem przepalić, a popielniczkę niech poda ktoś z boku, by strząsnąć w nią duszy niedopałek. 11 Imperatyw kategoryczny Nade mną niebo pełne gwiazd, a we mnie przez nuklearnych wojen obietnice strach. Nade mną światła dusznych sfer, a we mnie echem dudni jeszcze moich bliskich śmierć. Nade mną wniebowzięty Kant, a we mnie kategoryczny nakaz – byle ja. 12 *** Mylą mi się miasta poduszki twarze a nawet dnie. Czyżbym naprawdę był aż takim egoistą? 13 *** Zarabiam grabieniem. Słowa się grabi jak liście. Można je podpalić jak zeschłe anioły. 14 Niepewność A jeżeli miewasz ten niepokój w sercu, przez które gwiazdozbiory z poszumem spadają, jeżeli pieścisz kamień beznadziejnie miękko i wierzysz, że ożyje – sama jesteś bajką. A jeżeli cię spotkam, kiedy wieczne skały wypuszczą pędy zielone pod twą ręką, i sam zapomnę o tym, że jestem umarły, i zatopię księżyc w tobie – będziesz pełnią? A jeżeli zgaszę twych oczu świetliki, bo mnie wiatr roztrwoni, jak to czyni z mgiełką, i ukaże nagość mej metafizyki, czy przestaniesz wierzyć w serce, które pękło? 15 Erotyk popołudniowy Ręce moje są zmęczone – o wodo! Plecy moje są strudzone – o skało! Piersi moje czekają wytchnienia – o rześki wietrze! Lędźwie moje pragną ciepła – o słońce! Ale gdybyś ty nadeszła, moje ręce nie pieściłyby traw, i stanęła przy mnie, moje ramiona nie wzruszyłyby się obojętnie, i miękkie ciepło twojego brzucha poczęłoby mnie oswajać, nie czekałbym, aż się nachylisz i włosy twoje spadną na mnie suchym deszczem, tylko bym wyszeptał w sobie: grajcie ręce moje – o smukła! grajcie plecy moje i piersi – o gładka! tańczcie lędźwie moje i uda – o słońce! 16 Erotyk I Jestem kolczasty i w ciebie wejdę. Pamiętasz białe płótna ciszy, kiedy rozdzierał je krzyk dziewiczy? I koń, co białe pole orał też się uśmiechał. O, bądź tak pięknie zadziwiona jak w chwili pierwszej, gdy wiedza twoja jest przyrodą i każde włókno twego ciała tkliwością zna mnie, zanim pozna. Zachowaj w oczach przerażenie, co pocałunkiem się oswaja, i miękkie pochylenie karku, gdy cię wypełniam. 17 Jak być jednym sobą Wkładam na pysk żelazną zbroję konsekwencji, uwiera mnie to ścierwo. Idę trotuarem, tak jak mnie nauczono, krok po korku, jedną nogą, potem drugą, nie obydwoma naraz. Chociaż się już podzieliłem, już pogoniłem za białym łabędziem z szyją tulipana. A w pierwszą stronę jeszcze kroczę, po dygnitarsku, krok za krokiem, raz jedną nogą, raz drugą, nie obydwoma naraz. A tam spadają szyszki ze śnieżnych dziewcząt, bo wiatr zawiał i uniósł im zielone suknie, więc już pączkuję, mało mi być rozdwojonym, biegnę w nas wielu, we wszystkie strony, i jest mnie coraz więcej, już nie zwracam uwagi, którą nogą najpierw, już się rozfruwam, roztrwaniam. Ach, ileż światów! Jak można być jednym sobą? 18 Malowane 19 Terytorium pod moją kontrolą Tam, gdzie krowy śpiewają o księżycu – mlecznym bracie swoim, a wymiona ich jak kościelne organy pełne są pieśni, nie walczy się na bagnety, ani nie przeklina, tylko chodzi na palcach po kryształkach ciszy. Mogę to powiedzieć, bo byłem tam nieraz, jak już odpłynęły te wszystkie statki z kaszą i rozważne wielbłądy objuczone rozsądkiem poszły spać do swojej remizy. 20 Salvadore Okręty wielbłądów rozwijają żagle nadziei, płyną w barwnym Salvadora zaprzęgu. Tańcząca żyrafa białozębnie się śmieje. Oko cyklonu gotuje się w świata pępku. Maszty porwanej pustyni na paski krwawego nieba toną w głębokich oknach przestrzeni. Może kropla wody na cynobru glebach porodzi bękarta obiecanej ziemi? 21 Pasja Tycjan dziś mnie obudził rano, zastukał w okno i powiedział: Gauguin to wariat. Spójrz na jego fiolet, i po cichutku odszedł, mrucząc coś pod nosem. Patrzyłem w lustro, język pokazując. Zmacałem ucho, jeszcze sobie rosło. Co tam mi oni, kiedy mój cynober i pasje żółci jawnie potwierdzały, że van Gogh nie umrze. A więc dziewuchę złajałem za to, że zbyt gruba, umoczyłem pędzel w oku wieloryba. 22 *** Na przykład pole pełne kotów na łańcuchach i ślepiec. Uwalnia je, więc biegną we wszystkie strony, wrzeszczą. On w końcu sam zostaje i widzi czerwone latawce szybujące w niebo. 23 Taniec z dusiołem 24 Taniec z dusiołem Wiatr chrobocze do mych drzwi, czarna baba w dziupli śpi, a dusiołek za proboszczem to podskoczy, to zapłacze. Mam ja w furtce cztery szczapy, gram ci na nich o północy. Miesiąc włazi mi do chaty, gapi się i szczypie w oczy. Było, było, że w dziewczynie rozkochałem się na wiosnę, ale jeszcze wcześniej – w zimie łowcę - kota jej przyniosłem. Myszołowny od klasztora raz koszulę dziewce stargał, przeinaczył się w dusioła i zawisnął jej na wargach. A po śniegu śladostopy, a po zimie wnet roztopy. Narzeczona biała, senna to poznaje, to mnie nie zna. Za paździorem paździor zrywa, obsmyczyła się łykami, biegnie, ciska za się łyka i już naga oczy mami. A ja nocą lubię stroić chochlika i dusioła. Najpierw mlekiem go napoić, potem słomą go ogacić. Skrył się w mojej biednej chacie jeden z lasu od korzeni, prosił, mówił, że zapłaci, jak się tylko dobrze wżeni. A gdy przyszedł, z oczu trysnął, prosił, płakał coraz głośniej, że ma dosyć na ziębisku dyndać na spróchniałej sośnie. Senna szła za swoją trumną tylko w białej koszulinie. Proboszcz błogosławił gumno, dusioł Straszne mełł we młynie. Ślepia koniom zzieleniały, na przypiecku koty spały, wichr po drogach się rozsrożył i gaworzył, i batożył. 25 Klął na dzwony stary Szczepan, bo podźwięku nie dawały. Co pociągnął sznur – to bekał. Ależ jego piersi grały. A ja przykurczony chytrze spozierałem przez sztachety. Sąsiad wyciął ciętą witkę dziewce czyniąc wnieborety. A jak snadnie się rozszalał, ciął ją ślepo po pośladach. Cała ślicznie spąsowiona dopuściła go do łona. A gdzie moja jasnolica, a gdzie moja przeręblica? Wyciągnęli ją z topieli, kiedy rzeki odetchnęły. Mam ja teraz ogród martwy, wiatr w nim trzymam i chochoły, o zmierzchaniu żreć im daję i odnoszę do stodoły. A ten, co to przymknął z lasu, co na sośnie był wesołek, bawi mnie za miskę kaszy, a na imię mu Dusiołek. Wiatr chrobocze do mych drzwi, czarna baba w dziupli śpi, a dusiołek za proboszczem to podskoczy, to zapłacze. 26 Nocne przesilenia Z każdej szafy – morski lew, z każdej ciszy – śmiech. Pod koszulą się trzepoce ryba serca, noc w posoce księżycowej nieba larwą w mrok się wije, a mrok za nią skręca szyję. I szukają się wzajemnie noc zamglona i mrok we mgle, tylko człowiek w śnie ani wie, co wie, ni rozumie, co tak w nim – dokąd? po co? z czym? Może z szafy się wylęgło owo? Może szafa to jest pierwsze słowo? Szafa – Wszechświat, Wszechrzecz – Wszechszaf! Z niego wylazł strach i się rozpełzł, ach! Liliowieje o zachodzie, czasem mruży oczy kocie i dobiera się do konia, oczywiście, od ogona. Tylko śmierć się go nie boi, no bo sama strachem stoi. Wszystko stoczy czerw. Nie ma co się łudzić. Więc pochwyćmy noc błoniastą nietoperzą, śliską. Nazbierajmy drew i podpalmy gwiazdą, niechajby się błysło! Od jasności nagłej nieba wzdęłyby się żagle, noc by się zmieniła w kłąb, z niego by się wyplótł mrok smolną podpalony drzazgą, by skwierczącą pognał gwiazdą jak szalony rój gorejących pszczół. Wtedy człowiek może siadłby i strudzony rzekł: 27 Ciężko sześć dni pracowałem, teraz mogę lec. Sześć dni wszystko podpalałem, bo był we mnie strach. Teraz muszę, dobry Boże, na pogorzel paść, aby prosić cię, o Panie, o poduszkę i posłanie. Niech poduszką będzie noc, a posłaniem mroków mrok. Niech się wszystko odpowtórzy. Przez dzień siódmy szafę spraw, bym mógł znowu pięknie burzyć i znów mógł się bać. Z każdej szafy – morski lew, z każdej ciszy – śmiech. Pod koszulą się trzepoce ryba serca, noc w posoce księżycowej nieba larwą w mrok się wije, a mrok za nią skręca szyję. I szukając się wzajemnie noc zamglona i mrok we mgle, tylko człowiek w śnie ani wie, co wie. 28 Chrystusik Na skrzyżowaniu nocy z mgłą Chrystusik skrył się w życie i płakał deszczu krągłą łzą, bo jakżeż on. Zbawiciel, osłonić swoich wiernych ma przed wiatrem, zawieruchą, gdy sam gdzieś w polu zgubił płaszcz jak oni wiarę kruchą. Dlaczego tyle ziaren gwiazd wysypał ktoś w noc czarną? Dlaczego to, co dotknął czas, zrodziło się na darmo? I drżał Chrystusik w polu gdzieś zwiedziony Drogą Mleczną, i swej niemocy nie mógł znieść, i odszedł w swoją wieczność. 29 Moja Rosija Na jednej pryczy z Majakowskim, ech, gdybyż sanie, walc, śnieżyca, byle do wiosny! Jak śpiewał ślepy księżyc suce, czułej, rozumnej matce suce bolesną skargę z Jesienina; byłem w guberniach tak odległych, że chyba czarty mnie ustrzegły, przed czym, sam nie wiem – dajcie wina! Ech, rwą się z duszy białe konie i Puszkin krąży jak nietoperz, a może diabeł to w welonie czarnym odwiedził Europę? Maestro – Bułhakowa płaszcz poznaję, jest dyplomata, kusy frant i kot, jest Małgorzata, a więc na miotle w lepsze kraje! Życzę wam szczęścia – mister Błok. 30 Ballada o potoku Wrzuciłem pieniądz do potoku, zaszumiał potok srebrnie. Cisnąłem kamień do potoku, rozpłakał mi się rzewnie. Zepchnąłem ciebie do potoku, a byłaś taka młoda, więc zakochałaś się w potoku, a szkoda, bardzo szkoda. I długo stałem oniemiały, patrzyłem w twoje oczy, co z dna potoku spoglądały, by wreszcie się potoczyć. I porwał potok oczy jasne, niedawno tak pogodne. A tam, gdzie twoje oczy zgasły, wyrosły lilie wodne. 31 Sosna i drwal Drwal mi młody tańczy ostro wokół pnia. Światła sęki lecą ku mnie, w moje ręce drwal mi wpadł. Światła sęki ma na skórze, gubi potu krągłe ziarna, drwal mnie pieści siekiereczką, słodka śmierć się we mnie wparła. Drwal się we mnie zapamiętał, błogosławi mnie siekierka. Odpadają suknie nagłe, fruną białodrzewne żagwie. Już nas porwał leśny tan, coraz bliższy oddech drwala, już mnie chwycił wpół za stan i sposobi i zniewala. Wtem przyklęknął młody drwal taki leśny u mych stóp, chce coś mówić, o coś prosić, chce mieć zaraz ze mną ślub. Drwal się we mnie zapamiętał, błogosławi mnie siekierka. Odpadają suknie nagłe, fruną białodrzewne żagwie. Gałąź ręki mu podaję, cała nad nim pochylona, a z żywicy me warkocze płyną wprost do jego kolan. Już się zachwiał we mnie świat, coraz bliżej młody drwal, światła sęki ma na skórze, gubi potu krągłe ziarna, jeszcze raz mnie siekiereczką, o... jak pięknie niebo spada. Pochwyciłam drwala w locie w swym ostatnim zatańczeniu, choć się wyrwać chciał z mych objęć, z nim zwaliłam się na ziemię. 32 Dumne serce mu wydarłam, otuliłam rudym szalem, całą sobą ułapiłam, by na zawsze być już z drwalem. 33 Zbutwiałe kwiaty 34 Wiara Wisi Chrystus z kosą, płynie ludzki potok, językami liże Pana słodkie rany i w pięty go łaskocze. Chrystus się uśmiecha, wisi sobie z kosą nierdzewną. Płynie ludzki potok, szemrze godzinkami. Łany złote w słońcu chylą się pokornie. O, Chryste – miły Panie, gdybyś nie był z kosą, o, Chryste – miły Panie, byłbyś ściętym drzewem. 35 Witraż Smutno patrzy twarz z witraża, pewnie jakiś święty. Nie znam go, lecz przypuszczam, że za życia musiały potnieć mu ręce. Pachniał żywicą, złotym nasieniem i nosił grube pończochy. Czochrał się po włosach, kłaniał się przechodniom – smutek miał w oczach na przyszłe wiszenie. 36 Podpatrzone Spotkali się smukłością trawy, spotkali się na piasku wygrzewaniem – Pan Bóg i liszka. Leżał niedbale, umęczony słońcem, prosty, choć uczonością siwy. Liszka nie znając nawet swego Pana, uczyła się na pamięć ziaren Jego potu i robaczkowo, licho odmierzając czas marszruty stoczyła się pod Jego wielki palec. A Pan był tego dnia tak bardzo litościwy, że choć zmęczony, zdjął z niej ciężar życia i zdeptał płaską stopą. I by się pozbyć smutku nad marnością, poszedł się kąpać do niebieskiej rzeki. 37 Spotkanie z Bogiem I znów go napotkałem w liszce i zasmucony stałem nad nim, bo się tak musiał wciąż odradzać i pełznąć licho w świat stworzenia. Tu zrozumiałem pierwszą jego cechę – głód samego siebie. Więc pełznął liszką, utrapiony, przed moją stopą jak we własnym cieniu, a ja, choć przyczajone zwierzę, roztropnie jednak zaniechałem ciosu. A Bóg mój chwiał się na łodyżce, aż stoczył mi się przed mój wielki palec. I żal mi było, że w stworzeniu wszelkim z takim mozołem musiał wciąż się wspinać, aby do celu dojść – do siebie. I tu poznałem jego drugą cechę – wspaniały wieczny egocentryzm. I gdy już miałem upaść na kolana, korzyć się przed nim, przed mizernym życiem, spłaszczyłem go swą wielką stopą nieobliczalny w czynie swym, tak ludzki. 38 Finał Niebo jak krem ubity wiatrem wezbrało dzisiaj w Boga dzieży. I kto się modlił, ten uwierzył, że Pan jest Słowem, słowo Światłem. A kto się wzbraniał, spojrzał śmiele na pochód sugestywnych chmur i dojrzał jakby fajki cybuch, a na nim owal Pańskich ust. Sunęły ptaki i okręty, a gdzieś od niewidzialnej grani płynęły tylko ich szkielety i wszystko jakby było na nic. Lecz któż to dobrze wiedzieć może, co się wypełnia w takim locie, gdzie czas Einsteina w łuk wygina materię w absurdalny finał. 39 Moja modlitwa Zbaw nas, Panie, w noc bezsenną od wilgotnych, pustych ścian, od zapatrzeń nie widzących, schyłku dnia. Nie wódź nas na pokuszenie, od tej groźnej zimy zbaw i od chwili, co spełnieniem ślepnie w nas. Zbaw od cieni wiekuistych, od gonitwy chciwych rąk, zbaw od przerażonych myśli, niechaj mrą. A gdy czoło poradlone upokorzy czasu piach, od nieskończoności, Boże, zbaw nas, zbaw. Panie, który jesteś we mnie, tak jak zapach w kwiatów śnie, nim Twe rozkazanie spełnię, obudź mnie. Obudź mnie ze ślepych ptaków, z nie rozkwitłych nigdy róż, z niedotknięcia nagłych wiatrów, z martwych mórz. Napój mnie zapachem ziemi, kiedy letni spada mrok, kiedy siewcy pochyleni piją noc. Napój mnie radosną chwilą, bym zapomniał, co to strach, zapal we mnie różę żywą – potem zgaś. Gdy już czoło poradlone upokorzy czasu piach, od nieskończoności, Boże, zbaw nas, zbaw. 40 Fotografie śmierci I Ślub z Tobą, Panie, misterium całkiem ascetyczne. I po cóż te głosy z boku, kiedyśmy sami na pustej scenie? Ty grasz komedię boską? Czy ja dramat człowieka? Po cóż ci ciał naszych płonące pochodnie gdyś jest czernią światła? Jastrzębiu, tropiący każde włókno żywe, chciałbym wiedzieć, dlaczego ruch każesz jego przeciwieństwem a płótno śmiertelnej symfonii rozdzierasz nowym krzykiem niemowlęcia. Przecież to misterium całkiem nadaremne, Po co je odgrywasz, gdy znasz jego koniec? II Zbutwiałe kwiaty, zielony zapach wieczoru, pochylony nad umarłym słońcem myśliwy, może rolnik, może grabarz. Na równinie pościel zimy jeszcze odległej jak głos matki, która nie poczęła, która czeka na skowyt sokoła. I tak się pochyla ten obraz w zapomnienie; trochę zardzewiał, trochę umarł ze mną. III Przez słoje w mym ciele wyrysowane przez czas falujesz moja krwi tętnicza. Z której strony przyjdzie drwal, by mnie zachłysnąć toporem jasności? 41 Michał Anioł Nie miłość, a śmierć daje nam wszystko, co nowe. Przyszłość – to cień mostu, po którym chodzi Michał Anioł pod rękę z Victorią. * Dotykam twojej piersi starczą dłonią i myślę o rezygnacji ręki matki opłakującej z Piety Mike Angela. * Uczeni się dziwią, dlaczego Bogurodzica zdaje się młodsza od zgasłego syna, jakby zapomnieli, że śmierć jest starsza od życia, które tworzy. Wszystko to wiedział rzeźbiarz Michał Anioł. 42 Tryptyk Słońce katapultuje się w morze, ocieka zorzą. A ty stoisz bezradny i czekasz na towarzysza twoich zabaw w chemię organiczną. * Słońce zdetronizowane kryje wśród szczytów łupinę swego ciała. Było bogiem, któremu człowiek odebrał blask. * Słońce spuszczone ze smyczy goni swój cień po misce oceanu. A my skryci w piąstce karła - wielkoluda puszczamy kręgi filozoficznej bajki. O, gdyby znać odpowiedź chociażby na jedno pytanie. 43 Sodoma Piękna zaiste jest Sodoma. Ze wszystkich miast jej wołam chwałę na skrzyżowaniu dróg karawan bogów spieszących jak ryby na tarło. Tam jeszcze cienie gwałcą przeszłość, bo piękne było ciało grzechu, i sztukę płci i ras kulturę rzeźbili ludzie w drzewie życia. W ciele szukali wyzwolenia z ciała, w przyjaźni prawdy egoizmu, skalpelem magii wyłuskali gwiazdy jak perły czyste z małży nocy. Czcić was należy gwałciciele aniołów. Namiętność żywi się niebezpieczeństwem, a wy namiętni dla smaku poznania zdmuchnęliście z nieba ociężały popiół. I tylko ten przekracza naturę, kto lekceważy niebieskie wyroki, z tego powodu, że jest wolny, chociaż uciska go obłędny bezsens. 44 Najbielsze spotkania A kiedy przyjdziesz do mnie zamotać mi welonem głowę, na ślubne prowadzić bezdroża, nic nie powiem, bo nie znam przeznaczenia, ani po co mnie wiatr rozsypuje, ani dlaczego ziemia otworzy przede mną skrzydła ptaka, by mnie otulić sobą i ulatać iskrzącą, wieczną nocą. Na imię miałem człowiek. Czy ktoś to jeszcze powtórzy wśród roztańczonych światów? Czy energia musi mieć sens? Czy z płatków róży zgaduje etykę pustki lub urodzaj kwiatów? Nie dowiem się, nim przyjdziesz i tego żałuję, jak również swoich cichych reniferów, które lubiłem pasać w dolinie mojej dłoni, by je wypuszczać w końcu w pejzaż białego papieru. 45 Z Księgi Rodzaju Gdzie mrok się kłosi żywym światłem, a poszum staje u wezgłowia, gdzie za dnia krążą ptaki martwe, a nocą cienie trawi pożar, kochanków ręce kwiat oplata i bluszcz się sypie z gwiazd pobliskich, unosi się w powietrzu statek, a w nim my wszyscy. I po co krążyć w bułce nocy? Czy z nas jest dla kosmosu ferment? Czy może z ślepej nieba procy wystrzelił ktoś ognistą spermę? Który człowiekiem się nazywasz, spójrz w okno – jaki świat jest nikły, skoro powstałeś z prochu po to, aby znów wrócić do praikry. Nie klnij, przekleństwo nazbyt waży, gdzie się bezsensy przenikają. Zachowaj uśmiech smętnej twarzy jak fotografię dla Rodzaju. 46 Polaku, wieczny powstańcze 47 Fragmenty Skoczyłem z trzydziestego piętra rzeczy, ażeby znaleźć słowo. Na trotuarze leżały rozsypane zmarszczki. Przyszedł stróż i pozamiatał. Ot, i po co było skakać? * Nie mówić – ciekawe czemu? Nie oddychać – i tak ciężko. Westchnąć – wzdycham. Ubrać się. Uzbroić się w cierpliwość. Stronić od przeciągów, przyjaciół, zwłaszcza oddanych. Mocz odróżniać od piwa. Nosić ciepłe gacie. * Wracam do domu – potoczność sączy się przez kuchenną szybę ze światłem pobrudzonym smalcem. Żona na patelni przypieka socjalizm. * Coraz więcej wiem i coraz mi to mniej potrzebne. Wiem już, że ze stu przenikniętych moim ciałem kobiet nie ułożę tej jednej wielkiej miłości, ani z tysiąca i jednej nocy nie uczynię jednej prawdziwej bajki, ani ze szklanych drobiazgów butelki, tej, która się stłukła. Ratuje mnie tyko niepamięć. Dzięki niej z tylu strat nie złożyłem jeszcze ostatecznej przegranej. 48 * Proste są jak trzewiki myśli moje – Walentego S. Moja żona ma martwą twarz Tutmosisa, rypie kartoflankę, łyżką zamiata, odcedza i rypie, potem też ja – Walenty w zębach, choć nie było po czym. I oboje nic nie wiemy o rzece Nil, o oliwnych gajach, o ptaku Feniksie, o Herostratesie, o pięknej miłości w Mandżurii, o słodkim zapachu tej nazwy, ani się domyślamy, że można się upić muzyką, że można się potknąć na Kancie, pokłócić o Cortazara, a też jesteśmy ludźmi z gwiaździstym niebem nad sobą. Skoczyłem z trzydziestego piętra rzeczy, ażeby znaleźć słowo. Przyszedł stróż i pozamiatał. 49 Tradycja Pod łóżkiem rośnie zielony ogród, orkiestra skromnie w schowku na odkurzacz, szczególnie Bach i van Beethoven, kary koń w transie tupie w księgozbiory bezużyteczne. Oprócz świętej Biblii, którą czasami ktoś odświeży usta między nocnikiem a karafką, świat – mezaliansów przypadkowych. W szafie orzełki, wstążki, bibeloty, garść partyzantów trzymam w naftalinie. Ażeby mole całkiem ich nie zjadły, puszczam im czasem marsze z tych dni gniewnych. By się tym graniem nazbyt nie zaczadzić, palę wspomnienia na gazowej kuchence, rozrzucam prochy po rodzinnych fajansach i biegnę patrzeć w pudło jak w obrazek. Między mną i anteną telewizora – magnetyzm. I nic nie szkodzi że trzęsienie ziemi, i że przy pracy ktoś stracił sumienie, parzę herbatę. 50 Kasandro Cóż mogę ci odpowiedzieć, Kasandro? Nadal krzaki głogu mają twarde kulki jaki sutki dziewczęcych piersi, a kiedy czas ich nadchodzi, spadają świętojańską nocą w ręce chłopców. Czerwiec pachnie aromatycznie, jak bywało za herosów greckich i za pogańskich bożków Słowian. I rodzimy się zawsze ze ślepym spojrzeniem, czas gładką ręką zmazuje nam bielmo. Kasandro, która się budzisz w każdym pokoleniu, co mogę ci odpowiedzieć? Topory wprawnie śpiewają jak zawsze, rzeki płomienią się nie tylko barwą zachodu słońca, a zbroje głupich Parysów pękają, bo z kruchych idei. Ale świerszcze pulsują w trawie, muzyka pól ma wieczny kształt życia. 51 Grecja Grecjo – Ojczyzno nasza, kolebko Europy! Zwapniała żyło umarłej przeszłości! Byłem w twych Tebach, by spotkać Antygonę. Tam tylko bazar znalazłem prawdziwy. W Delfach o Pytję pytałem zlękniony, Amerykanka ją jednak kupiła, a ruin płatnych przebiegły Grek strzeże, nawet się gotów pochwalić Byronem. Na termopilskim wsparłem się kamieniu i tak jak zwykle o Polsce myślałem: ilu by dzisiaj trzeba bohaterów, żeby się słowo ciałem prawdy stało. Leonidasy i dzielni Spartanie! Ludu ateński, co swych filozofów nie tylko umiałeś jak jagnię poświęcać, zrozum dalekiej Północy wołanie – lepsza jest klęska! 52 Ifigenia Czemu umierać musisz, Ifigenio? Dla wiatrów? One przecież zmienne jak imiona ojczyzn, przez które przebiegają. Dla sławy Hellenów, którzy jej szukają jak pięknej Heleny, może bardziej złotej, po wszystkich kontynentach czasu? Dla bogów, co lubią ofiary i wędzą je na rusztach dymiących idei? Te rankiem w popielniku gasną. Pamiętaj, głupcze, historia to zdrada wszelkiego sensu, w który chciałbyś wierzyć. Nie ufaj tym, co każą dzieciom ginąć dla dobra ojczyzn, świątyń kruchej chwały. 53 Memento bojownikom Po co wam sprawiedliwość, o sprawiedliwi, doczesna? Czy warto wam kruszyć kopie na krużgankach światła przed uchem igielnym, niebiescy kawalerowie? Śmierć jest prawdziwą rewolucją. O jej demokracji macie naukę we wszystkich średniowiecznych i późniejszych dance macabre. Po cóż wam jeszcze życie w demokracji, o sprawiedliwi, wy, którzy wierzycie, czyście zapomnieli w co? Czemu wam popiół na głowę dzisiaj tak niemiły? 54 *** Zarzucić kotwicę w lustro a kieliszek zmiąć jak bibułkę w palcach i czekać. W końcu przyjdą z kopytem twarzy, powiedzą – jesteś koniem – i założą ci uprząż, ozdobią wstążeczką. 55 Polaku, wieczny powstańcze Polaku, wieczny powstańcze, ileż ci musi jeszcze spaść na głowę głazów romantyzmu. Ten, który słabnie, musi śnić o potędze. Ten, któremu rwą suknie, woła, że jest Mesjaszem. Ten, który chce zbawić Europę, jest godny potępienia, jeśli ma siłę. Ten, który chce zbawić Europę, jest godny pogardy, jeśli się nic nie nauczył. Ten, który chce zbawić Europę, gdyż wierzy w jej zbawienie, godny jest pobłażliwego uśmiechu. A ty, bohaterze, złóż podanie o urlop do pani Historii. 56 Elegia Grudniowa – A ty kto? – Ulica. – Stój! – Już się nie zatrzymam. – Stój, bo będę strzelać! – Strzelaj. Biegną moje domy. Strzelaj. Wiatr niesie mnie wolny. Twoim gąsienicom bruk mój. – Salwa odpowiedzią. Pokłon ściętych głów. – To moje syny. – Krew. – Prawo. – Głupstwo. A ty kto? – Grudniowy Nikt. * Była szósta rano. O czym myślałeś? Zwyczajnie, o statkach, którym miałem jeszcze dzisiaj poprzypinać skrzydła. A dźwięki? Co słyszałeś? Słyszałem, jak stanęło powietrze. A wargi? Trochę słone od bryzy. Ile miałeś lat, kiedy umarłeś? Osiemnaście. Co cię przeszyło? Zdziwienie. * Na krzyżu rozwiesili płótno czerwone. A kiedy spadł deszcz, kapała z niego krew, a kiedy je zdejmowali, płótno poderwał wiatr, i zobaczyłem w mgnieniu oka twarz prostą, twardą, twarz robotnika, wizerunek odciśnięty w materiale. – Tak rodzą się sztandary. * 57 Ty, któryś umarł tak blisko swej Polski i nieświadomy może rzeźbiłeś historię, a prawo znałeś najprostsze – moralne – żyć po ludzku, powiedz, gdzie ślepa kończy się ścieżka, której się traktem nie godzi nazywać. Choć późno, testament ty ogłoś pogrobny. My zrozumiemy – jak wiersz, co ulata. I nikt nam nie musi zbyt długo tłumaczyć, gdzie wschodzi słońce i kędy zapada, choć tułacz bywa prorokiem, czas przecież najlepiej nas znaczy, a próby godzina dojrzeć nam pozwala. * Kiedy się Grudzień w Sierpień przeobraża, to przecież logika głębsza niźli z kalendarza każe się zamyśleć nad rachunkiem rzeczy. I choć Wasze cienie gdzieś w gazetach szumią, sens Wasz dziś zwycięża, nikt już nie zaprzeczy, że to, co przeczute, nagle w Was zastygłe w twardszy kruszec aniżeli marmur, tak się odpowtórzy w narodowym tyglu sztancą nieugiętą, formą od młodości hardą. I niechaj z nadzieją pofruną obłoki ku niebom mniej groźnym nad tą naszą ziemią, i niechby miał rację ten, kto by Zatokę Gdańską nazwał – Przylądkiem Dobrej Nadziej. 58 Lipiec 81 Znękani ludzie, a przecież niosą kwiaty, karmią psa, sami trochę głodni, zmieniają litery w swoich śmiesznych hasłach, chcą Pana Boga, socjalizmu, wolności nie mniej niż chleba. A jakaś dziewczynka z latawcem w ręku zastanawia się, czy nie zamienić go na lizaka. * Słowa słów się wyprą, krwią się zmyje krew, burze przeminą jak echo gromu, czemu więc tak uparcie nakręcasz budzik? 59 Rycerze apokalipsy 60 rycerze apokalipsy białe krowy chmur pożerają księżyc pachnie siano nocy wymknąłem się sobie dwunastu apostołów wskoczyło na koń potknął się w bruździe własnego zwątpienia. I wtedy spadli z nieba rycerze apokalipsy bajki krasnoludki deszcz i nowa era 61 nowa era rewolucjoniści skokami w grządkach żaby w sadzawce grzmi nad starym kontynentem krety z zagipsowanymi ustami otwierają nowe labirynty hipoteza wyrasta nad lasem rąk podniesionych do góry płoną reaktory marzeń 62 *** miałem dziś rozmowę z telefonem wytrzymałem dopóki nie został towarzyszem zjazd telefonów zbliża się jak parowóz dziejów 63 *** kijanki są elektryczne jak kot herberta i pouczające mnie na przykład uczą jak nie wierzyć pozorom bać się dialektyki ewolucji skokami bo jakże ufać czemuś co jest całe z ogona i do tego pływa 64 *** w zakrystii proboszcz zniósł jajo a ja znoszę twierdzenie pitagorasa filozofię religię sens wszechświata 65 Spis utworów Rozmowa z córką List Treny mojej Matce Modlitwa o spokojną samobójczą śmierć *** (Mówisz, żeby się zdzierać do końca) Imperatyw kategoryczny *** (Mylą mi się miasta) *** (Zarabiam grabieniem) Niepewność Erotyk popołudniowy Erotyk I Jak być jednym sobą Malowane Terytorium pod moją kontrolą Salvadore Pasja *** (Na przykład) Taniec z dusiołem Taniec z dusiołem Nocne przesilenia Chrystusik Moja Rosija Ballada o potoku Sosna i drwal Zbutwiałe kwiaty Wiara Witraż Podpatrzone Spotkanie z Bogiem Finał Moja modlitwa Fotografie śmierci Michał Anioł Tryptyk Sodoma Najbielsze spotkania Z Księgi Rodzaju Polaku, wieczny powstańcze Fragmenty Tradycja Kasandro Grecja Ifigenia 66 Memento bojownikom *** (Zarzucić kotwicę w lustro) Polaku, wieczny powstańcze Elegia Grudniowa Lipiec 81 Rycerze apokalipsy rycerze apokalipsy nowa era *** (miałem dziś rozmowę) *** (kijanki są) *** (w zakrystii) Korekta: Tomasz Pietrucha