Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny dostęp do spisu treści książki. Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym LITERATURA.NET.PL kliknij na logo poniżej. 2 Katarzyna Boruń Życie codzienne w Państwie Środka 3 Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000 4 Pożegnanie z tradycją Ballada w starym stylu ale bez morału Wraca znów do swych łąk kwitnących obłoków ta mała suka z niewinnym spojrzeniem, osty kłują jej stopy, toczą się kamienie. Pod miastem czeka na nią z jej skradzionym sercem kołysząc się na drzewie jej kochanek zbójca. Tnie sznur na równe szczęścia, liczy sztuki złota odganiając szmaragdów migotliwe roje. A w zajeździe przy drodze ladacznica mroczna dolewa do kielichów trosk, żądzy i wina. Ta mała, śmieszna suka o czystym wejrzeniu grzechy nieodkupione wplata w jasne włosy, krztusi się cierpkim winem, przyparta do stołu, ściskając mocno w dłoni swój kawałek sznura. 5 Lord Anglik Lord Anglik przemierza łąkę pełną zamarzniętej rosy. I cóż z tego, że listy zamarły w kopertach, Lord Anglik wierzy jeszcze w pocztę i królową, w rózgę i nienaganny rys swojego nosa; na placu zabaw końcem parasola okrągłym pismem dziecka kreśli brzydkie słowa. I wierzy ciągle w swoje lat trzydzieści, choć coraz ciaśniej otoczone wodą. Do Indii tak daleko, a sen nie nadchodzi. Lord Anglik przemierza łąkę pełną zamarzniętej rosy, bo przecież listy także zamarzły w kopertach. 6 Bajki Babci Gąski Sinobrody nie ufa, na później odkłada czułość ramion i słowa wymoczone w winie, ukradkiem liczy na palcach pod stołem głowy kobiet zaprzeszłych i nieodgadnionych. Sinobrody nie ufa, odchyla kotarę - węszy z nosem szczura tuż przy samej ziemi. Na zimnej szachownicy posadzki królowa w szklanej wieży przynagla konia do galopu. Pokorny goniec wręcza kolejny bilecik, przeciąg zwiewa z welinu cyfry i litery, z róży sypią się płatki strącone oddechem. Sinobrody nie ufa, przewraca figury, wino nitką czerwoną biegnie po marmurze, gdy królowa .z uśmiechem na rozciętej szyi wolno wstaje z czarnego nagrzanego pola. Sinobrody nie ufa, sen z powiek ociera, nie spojrzy więcej w lustro, by nie tracić złudzeń. Już nigdy nie uwierzy w cierpkość ostrza miecza, już nigdy nie zaufa starym rekwizytom 7 Ktoś znów posiwiał w dziecięcym ogrodzie Ogród Ktoś wołał jeszcze: nianiu; sprawdzano paznokcie, drożność uszu i chłód rąk na kołdrze. Literę po literze układano w słowa: nie rusz, nie śmieć, nie ściągaj, za zdrowie babuni - niedojedzone leguminy stygną, do stronic zakazanej książki lepią się paluszki. Woń łez wibruje w poobiedniej ciszy - ktoś znów posiwiał w dziecięcym ogrodzie. 8 Metropolis Miasto bez zwierząt i ulicznych studni Takim jest wszystko lub wszystko się zdaje Ulice domy - wszystko z komputera Cienie drzew i obłoki wyjęte spod prawa Takim jest wszystko lub wszystko się zdaje Cień inkasenta zawisa nad miastem 9 North Side Story Nie wyczuwam dialogu - mówię i zaplątuję się coraz mocniej. Tak myślisz obserwując swoją żywą fotografię w oknie gdzie nad dzielnicą rysuje się coraz bardziej wyraźny motyw świtu. Czym jest wobec szerokich pasm strzeżonej zieleni i odgłosów komend za wałem? Nie wyczuwam dialogu - mówię i zaplątuję się coraz mocniej bojąc się rzeczy nie figurujących w rejestrze strachu. 10 Kartka do przyjaciela Noc. Na stole twój maszynopis zapomniany przypadkiem. Śpię dziś spokojnie. Bezpieczniejsza o te parę wersów. z cyklu Wyciszenia 11 Mgła czyli najtrudniej żegnać tych, których nie zdążyliśmy pokochać Najłatwiej zapominamy tych, których nie zdążyliśmy pokochać. I nie pomaga coraz mocniejsze zaciskanie powiek, przecieranie okularów. Mgła. Tylko czasem, gdy łza urasta do rozmiarów morza, kolor oczu czy zarys ucha jak uśmiech kota zawisa w powietrzu. 12 Dla Emika, kiedy będziesz mógł go odnaleźć Przyjaciel twój po zmroku głosi dobrą nowinę rozdwojonym językiem jaszczurek, choć od pewnego czasu wpisany jest w nadbrzeżne kamienie. Ale o zmierzchu spotykasz go co dzień. I wierzysz w słowa podwójnego języka: wiary i nadziei. 13 Druga inwazja Ciepłookich Czy sądzisz, że będzie mi lżej w samym centrum ich Ruchu, gdzie w każdej bramie czai się uśmiech na murach - ledwo oswojone wino. Usta zamierają nad kieliszkiem, a pocałunki łagodniej niż światło siadają na powiekach. Moja łza zawraca w pół drogi. 14 Trzy wariacje na temat wyspy Obrz ędy Dziewczyna, która śpiewa nocą - uspokaja morze. I ciszej płoną nad zatoką światła, i gwiazdy wolniej toną. Chłopcy w białych pończochach i szarfach czerwonych otwierają nieba jak okna stadom nietoperzy. - Zostań z nimi na brzegu trójramiennej wyspy, jeśli chcesz powtarzać sobie co noc przed zaśnięciem czyjąś skórę jak lekcję języka zbyt trudną. Dziewczyna nocą uspokaja morze. 15 Katastrofa Gdzie jest ta wielka rzeźnia, pruski budynek z czerwonej cegły - całkiem nie na miejscu. Co ty, gdzie Krym, no, to może bliżej, choćby te palmy, wino i cyprysy, ale wracając - bo ten budynek, bo tam cię zabiorą, kiedy przyjdzie chwila, bo nikt nie znalazł szczątków samolotu, bo z tego lotniska, które nadbrzeżne i które podgórskie, nie sprawdzając czy w walizkach jest broń i alkohol, pochwycą cię gładkoskóre skrzydła czarno-białych stewardów. Nie ma więc rzeźni, nie będzie, poniechaj rzeźni z krwistoszarej cegły, bo będą tylko góry o zachodzie słońca i gładkie kamyki na brzegu, które tak mocno przykleją się do twojej twarzy. 16 Byli śmy zewsząd osaczeni przez wodę Tak, tam było jeszcze gorzej, chociaż cykady były weselsze, młodzi mężczyźni piękniejsi z tym ciepłem pod powieką i niemym wyrzutem w uśmiechu; na dworcach nie grano tych rozczulających słowiańskich marszy, a więc tam było jeszcze trudniej - wspomina chora twarz cudzoziemca, rozbita o skały. Podróżnik opowiada, nie wiedząc nawet o tym, że został u Kapucynów z głową uśpioną na konsoli. Oni mają zawsze skłonność do szopek - dodaje z dziwnym akcentem w głosie z przeciętego gardła. 17 Życie codzienne w Państwie Środka Mandaryn odpowiada monosylabami. Kot własza się na pokręcone drzewo (angielska choroba - splendid isolation). Przybity w środku ciężkości do krzyża chrześcijańskiej misji gonisz jeszcze jaskółki w restauracji ciała. Za papierowym parawanem popychasz pałeczką smętne grzybki mun i pędy bambusa. Nie szukasz myśli w tłustych kaligramach. Bambus rośnie, do rana rozedrze nam skórę, w południe przebije serce. Wieczorem w palarni błękitnego opium, na małych wykręconych stopach ślepe żeńskie szczenię wyratowane łaskawie z topieli łasi się do jedwabnych pantofli. Cudowny Mandaryn odpowiada monosylabami. 18 Piosenka patriotyczna Może była marzeniem, może nie istniała, choć wszyscy wspominali - żyła, kochała, cierpiała, śpiewała marginesem w listach i setkach wierszy już od chwili poczęcia napiętnowanych popiołem. Ona, to słowo przeżarte rodzinnym ciepłem bigosu: ojciec i matka za stołem czekają z opłatkiem, syn nie wrócił z boju, córka się skurwiła, droga kuzynka wyciera kurze w obcych krajach, krzew róży zgnił przegrzany troskliwością słomy. A tutaj z każdym rokiem zima coraz dłuższa. 19 Magazyn Aktualności Kulturalnych Wczoraj w późnych godzinach wieczornych młody Majakowski (bo jaki miałby być) w przebraniu dziesięcioletniego chłopca z półki wielkiej księgarni śródmiejskiej ukradł książkę o niezidentyfikowanym tytule. Nikt nie sprostował .nieporozumienia, gdy wyprowadzono go na zaplecze: stąd dobiegały jeszcze przez jakiś czas odgłosy uderzeń. Ale dziś przypomniano mi, że Włodzimierz jest przecież prawie pięćdziesięcioletnim zmarłym. Pozostaje więc tylko sprawa tytułu. 20 Nie wolno zapominać o dętych orkiestrach żegnających nas, gdy odjeżdżamy jeszcze trochę dalej - a rzężenie głośnika zagłusza bicie serca; ach, te słowiańskie marsze... Jak to ckliwie brzmi, chociaż tu prawie nic nie brzmi ckliwie. Nawet zwaliste ciało parowozu jest prawdą, zaciskającą smugę dymu na gardle. 21 Patrol Pod koniec wychwytywaliśmy jeszcze pojedyncze słowa. Potem już tylko runiczne znaki na korze brzóz. Ścigając woń spalenizny odbiegaliśmy od tematu drogą, gdzie ostre gałęzie czujnie zaglądały nam w oczy, a igły sosen piętnowały czoła, jak swoich. Byliśmy już przypisani. Choć szyfr padłych zwierząt okazał się zbyt trudny dla Obywateli Europy. - Tędy szli. Okruch porcelany wdeptany w śnieg. „Petersburg” - uśmiechnąłeś się - „osiemset trzydziesty”. - Tędy szli. Wskazywałeś palcem niewyraźny ślad podkowy i brunatne sople na zeschniętej trawie. - Tędy szli. Udawałeś, że nie dostrzegasz, jak za zwęglonym pniem krótko ostrzyżony człowiek w podartym mundurze na nasz widok nerwowym ruchem przecierał inteligenckie druciane okulary. Powiedziałeś tylko: - To nie Królewska Konna, choć tak tu pachnie żywicą. 22 Historia Kto z mych przyjaciół uwierzyłby w słowa, kto by dziś jeszcze nocą haftował sztandary, kto darłby szarpie przy blasku łojówki, a jednak słyszę, że po zmierzchu ćwiczą w szczelnie zamkniętych pokojach snów opowiadanie, nucąc piosenki stare, nigdy nie uczone, których zwrotki zna każdy, więc śpiewać nie trzeba. Kto z mych przyjaciół wierzy jeszcze w słowa; a jednak ciągle widzę, jak przy słabym świetle wdychają w płuca woń pożółkłych gazet, czując w czcionce zapach piór i muśnięcia skrzydeł na twarzy. Kto z mych przyjaciół wierzy jeszcze gestom, które wżarły się w mięśnie jak rdza w drzewo krzyża; a jednak śpią wciąż czujnie czekając pobudki i dłoń na wpół przebudzona znów szuka u boku dobrze naoliwionej, niewidzialnej broni. Kto z mych przyjaciół zaufałby jeszcze tym, których imiona butwieją .na proporcach - Ojczyźnie i Bogu. A jednak widzę, że z każdym dniem szybciej, ulicą, niby okopem, z głową schyloną, wtuloną w ramiona, biegną jak pod obstrzałem, mrucząc słowa modlitwy o jedno prawo - aby polec w łasce. 23 Agnieszka Pierwszej Pomocy Piotrowi Bratkowskiemu Choć bliżej świtu umiera się łatwiej, pod warunkiem nieprzespanej nocy, w tym chłodnym świetle ciętym rytmicznie głosami budzących się ptaków, mamy jeszcze trochę odwiecznej muzyki i parę słów mało zużytych. Agnieszka Pierwszej Pomocy - imię o miękkości sztruksu, wygoda, komfort i luz. Ciepło i odbicie światła na skórze czystej wody. Otwierasz i wystarczy parę kropel, żeby wrócić do życia ulicą spuchniętą wilgotnym bzem i coraz głośniejszym śpiewem ptaków. - Przegapiliśmy słowiki. Ale jest ona. I to wystarczy, żeby przeżyć kolejną wiosnę. Wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze. - Wmawiamy to sobie, a przecież nikt nie wierzy. Wszystko będzie dobrze. Wszystko - zanim wymierzy ci pocałunek. Wmawiamy to sobie jak własną śmierć, a przecież nikt nie wierzy w swoje martwe ciało. 24 List do przyjaciół - zamiast manifestu Zanim umrzesz, a raczej zanim dorośniesz, zanim do reszty wessie cię miasto w szpary między płytami chodnika. Zanim odejdziesz, a raczej zanim dorośniesz, wkochany w drzwi windy, odlatującej na północ, i żonę uwięzioną w podziemnym przejściu przez programową grupę terrorystów, wśród których, na niewyraźnej fotografii, rozpoznasz swoje pierwsze dziecko. Zanim umrzesz, a raczej zanim dorośniesz, zanim przestaniesz czekać na tę chwilę, kiedy już będzie można kłamać zgodnie z prawdą, zanim wymażesz z życiorysu zamiar wydania najpiękniejszych fragmentów naszych rozmów i na pierwszym miejscu listy bestsellerów pirackiej rozgłośni będzie wciąż jeszcze ta wspaniała, kilkuminutowa cisza. Jeszcze raz przechodząc na drugą stronę przekonaj nas, że to nie światła na skrzyżowaniu, lecz kropla krwi spada w trawę. 25 * * * Agnieszce Borowskiej; W katastrofach lotniczych giną nasze listy; a przecież tylko przedmioty mogą nas uratować. W mroku pokoju bieleje czułość: - ta paczka listów wyniesiona z płonącej rafinerii. 26 I znowu siedzimy po nocach To nic, że odebrano nam noce. Pokornie wracamy do domów. Wyśpimy się za wszystkie czasy. Dziś syci snów próbujemy od nowa. Kusi kwaśny odór poranka. Znów siedzimy po nocach, ale tamte świty były nieobliczalne. Te są niewiadome. To nic, Cohen śpiewa to samo, tylko nowe pokolenie karaluchów biega po pustych talerzach przypominając, że noc dojrzała i nic tu po nas. 1982 27 "Tylne siedzenie Dodge’a” Zmierzch bożyszcz Jeżeli jeszcze wierzysz w tych, co na morzu, a raczej na Zachodnim Wybrzeżu. Skoro wierzymy i jest nas więcej niż trzeba dla podtrzymania gatunku - wszystko w porządku. Jeżeli ten tyjący chłopak o łagodnych lecz coraz bardziej rozmazujących się rysach, o którym wiesz, że jest już daleko od siebie ale wciąż jeszcze tłucze się po tych uliczkach jak nie z tego miasta i po ciemnych szatniach domów kultury, gdzie chłopcy z bliznami na przedramionach mają wciąż zbyt wolny wstęp do Domu Wschodzącego Słońca. Jeśli więc ten tyjący chłopak rozkaże ci rozpalić noc - zrób to, jeżeli jeszcze wierzysz - wszystko w porządku. 28 Punk Ortalion Blues W swoim dość znanym brązowym ortalionie z rozciętą wargą spiętą biurowym spinaczem biegnę ulicą, wystawiam włosy pod wiatr - myślą głupie, moknąc, że na to można umrzeć, jak i na to, że gęby wciąż z pamięci wypierają twarze. Na jezdni coraz ciszej wykwitają małe płomyki deszczu. Pełne pokory - wbrew regułom gry. 29 Black Power Mała jasna dziewczynka i duży Murzyn o szerokich dłoniach. Dziewczynka umiera powoli ale systematycznie. Od jutra będzie mnie mniej - mówi i ginie dalej pod ciężarem jego głosu. 30 „Smutna Pieśń o Pustej Sypialni” „Na cóż mi ogień i na cóż mi światło? Mruczenie kota nie zastąpi oddechu śpiącego, na co mi miękka poduszka pod głową, i wyziębione łóżko bez śladów miłości”. Śpiewaj więc, śpiewaj, ciemnowłosa damo, skrzypienie w krtani nie zastąpi ciszy, jaka zapadnie, gdy taper pijany zdusi cygaro o któryś z klawiszy. Śpiewaj więc, śpiewaj i niech głos klarnetu kołysze się w twoim uchu jak kolczyk miedziany, już dawno w pył zielony w ziemi rozsypany wśród tanich wzruszeń i skarg rymowanych. Śpiewaj więc, póki jeszcze ktoś stąpa po grobie. Pasma twych włosów czarne, jak rowki na płycie: ebonit, ta żałosna parodia Afryki; i totem hebanowy wciąż drzemiący w tobie. Biały krytyk legendę pieści w drżących palcach, ogląda czek pod światło, wyłącza gramofon i zasypia samotnie w zimnym łóżku starca. 31 Grand Funk Railroad Jeszcze trwa noc i jeszcze muzyka. Chłopcy przedzierają się dzielnie przez okopy dźwięku; ich głosy słychać coraz wyraźniej. Chłopcy są uparci. Pod kopułą zburzonego kościoła wznoszą się coraz wyżej. Z trudem przedzierają się przez zakurzone rowki. Jutro skrada się pod nasze okno. 32 Parker nocą „Może mi zwrócisz te parę dolarów. Charlie umarł”, mówię do brata za granicą; „A kot nie znosi przemocy podążając wzrokiem za jednym końcem ołówka”. Drugim piszę kolejny list do brata za granicą: „Charlie zapił się na śmierć”. I zaćpał, dodaje kot spod przymkniętych powiek. „Zwróć mi te parę dolarów. Teraz chyba możesz”. Apetyczna miłość na sprzedaż była ale wyszła, dodaje kot spod przymkniętych powiek. Na długim wąsie kołysze się małe czarne piórko. 33 Co się stało z Hayley Mills? Został mi po niej jaśniejszy ślad na skórze, łzy, których nabawiłam się w kinie. W przeciągu, który powstaje, gdy porcelanowoplatynowa lalka przeciąga się w panieńskim łóżku; drobna Liz głaszcze łeb szkockiego owczarka, ciepła jak elektryczna poduszka Marylin śpi w pełnym makijażu, Vivian tupie, a Atlanta wciąż płonie. To nic, to tylko proszek na kichanie, to tylko długie pożegnanie na dwugodzinną noc. Nad drzwiami czuwa zielone światełko, znak, że zawsze jest nadzieja na jakieś wyjście. Proste jak z kręgu nocnej lampki w dziecinnym pokoju. 34 „Monster Movies” Moje potwory nie śpią. Odbijają się w szybie, świecą blikami. Moje potwory nie śpią, wypełzają z uchylonej szafy, wsączają się szparą pod drzwiami. Wielki Czarny Pies, o oczach, które skądś znam, gryzie mnie przez całą noc. To dziwne, budzę się tylko z zadraśnięciem w okolicy serca. 35 Śni ci się znany reżyser Miły chłopiec z niedzielnej szkółki (jadający przy wspólnym stole), który niekiedy dokładnie zamyka zielone okiennice i zabija z wprawą i spokojem. Może też zdejmować okulary i oddawać się szaleństwu w dolnych rejestrach konspiracji z kimś, kim na pewno nie będziesz ty, która trzymasz go na dystans jeszcze ciepłej, nagrzanej słońcem podłogi. 36 Ten Facet Na Fotografii Z Automatu O czwartej, w porze rozmów i ostatniej herbaty przed świtem, wystygłego dymu i piekących powiek opierasz, jak wszyscy, czoło o szybę, słuchasz, jak Ten Facet Z Fotografii Z Automatu przełyka ślinę, bierze oddech, w przerwach przekonując znudzonym głosem, żeby jednak nie żegnać się w ten sposób. z cyklu Parę dialogów z Cohenem 37 Z albumu pt. „Śmierć Kobieciarza” Mężczyznom lekkim sen pisany twardy i dłonie miękkie i noce spokojne Chłopcom ulotnym niby sen nad ranem - melancholijna wdzięczność zasuszonych kobiet kiedy w martwych pokojach swoim ciepłym szeptem tak wysoko unoszą kolana powietrzu. z cyklu Parę dialogów z Cohenem 38 * * * Ten, o twarzy wczorajszego kochanka, z odrobiną pogardy za uchem i ja, znużona, o ciężkich dłoniach. Ławka. Przystanek. Oboje odwracamy głowę na odgłos upadku monety. 39 Lokator Duży chłopiec zwariował. Nosi prążkowane pończochy ze srebrną nitką, pocałuj mnie mocno - mówi i wyciąga rękę. Ma gładką skórę i twarde mięśnie. Miłość nie zna granic, płci i gatunków. Miękki jesteś - mówi twarde łóżko. Dobry jesteś - mówi biała ściana. Wierny jesteś - mówi dziurka od klucza. Wierny jesteś - powtarzają sprzęty. Lubię twoje pocałunki - mówi stara filiżanka, ileż wyznań i odcieni w czterech ścianach. Wierny chłopiec sprząta pokoje, pokój przeciera zakurzone oczy, obejmuje mocno, natrafia na nerwy, kości, wchłania dokładniej niż ktokolwiek. Duży chłopiec zwariował. I znów nie chce wyjść z domu. 40 Mackie nosi ciepłe rękawiczki Nic nie znać, od której wraca. Dramat zazdrości rozgrywa się w celi: Mackie powoli rozsupłuje sznurowadła, raz dwa, raz dwa, trzeba zdążyć. Gentleman jest punktualny zawsze, ale się nie śpieszy. Kat miękkim ruchem namydla pętlę: Jest zbrodnia? Nie ma zbrodni; są dwa oskarżenia. Nie, jeszcze nie pora, żeby bić po oczach parasolką wilgotną od mgły, wysoki obcas wtłaczać w serce, drapać szkarłatnym paznokciem. Teraz czas wdowie woalki przymierzać przed lustrem. Jest zbrodnia? Nie ma zbrodni! Kat ręce myje i przestaje czekać. Dramat zazdrości rozgrywa się w studni podwórka, kółka małe i większe, coraz większe. Raz, dwa - nie ma zbrodni. Dramat rozgrywa się na ulicy i wreszcie w salonie. Mackie oddycha z ulgą, powoli rozsupłuje sznurowadła, gentleman nigdy się nie spieszy. Od frontu słychać dzwonek, od kuchni - pukanie. Z obu stron narasta niecierpliwy szelest czarnej krepy. Mackie miękkim ruchem namydla pętlę. Królewski posłaniec wkłada nogę w strzemię. 41 Detektyw Marlowe jest poetą nocy Szczupły poeta nosi w sobie dużego Marlowe’a. Spójrz tylko na znużonego peta przyklejonego do warg. Poeta ma tu swój własny mały Bulwar Zachodzącego Słońca, gdzie półdarmowa stołówka, mimo tłoku, ma smak samotnych płócien Hoppera, gdzie pomocnicza służba intelektualistek ery butików jest nie mniej chętna niż karatowe żony milionerów, a nieprzechodzona metafora nie mniej celna niż strzał w kolano. Filip M. jest tylko prywatnym poetą. Szczupły poeta kocha dużego Marlowe’a. To nic, że detektyw nie kocha poety. Nikt nie lubi tropicieli wzruszeń. Poeta Marlowe uśmiecha się zmęczonym grymasem rudego kota. 42 Stadnina Imię dla konia. Jakie imię wybrać dla konia, który szybki, powolny, ciężki, pociągowy? Kopyta nieobute podkową zamknąć w słowa, zwieńczyć grzywę cytatą pisaną kursywą. We śnie tysiące koni. Ten, który o nich śni, niezaspokojony. Szerokie czarne pola, śnieżnosiwe konie, jak wszy albo jak owce - tylko szybsze, do pcheł-pereł podobne. Zagubione w ogromie nocy i rosy. U nas, panie, niebo nocą to na czarnej łące ogiery karę z gwiazdkami na czołach. Konie swobodne, nierzeczywiste. Konie realne, konie dziwki niesprzedajne, a sprzedażne do haremu, araby wiotkopęcinne, krągłozade, z krwią nie dość chłodną, rzucone w otchłań złota, i rozpusty. Amerykański reżyser, znawca i miłośnik galopu, realista lecz daleki hard core odprawia tłumacza oblizuje się i wkłada rękę do tweedowej kieszeni Wyłuska ostatniego centa, a przy tym jak dobrze Najbliższym samolotem zdąży na wizytę do psychoanalityka, a tu poklepuje, przyciąga po gładkiej szyi dłońmi nawykłymi, żeby się składać w kształt okienka kadru. Kupił swój sen jak żywy. Tylko to obce imię... W jatkach pod wezwaniem świętego Łyska I Fallady... Bodaj by was wszystkie bezimienne maszyny ciężki, watahy mięśni wyścigowych, spętane legendą ułańską, historię i ceną; kopyta mocno wparte w stary kontynent gdzie jeszcze długo czuć będziemy pod zębami zgrzyt pługa, skrzypienie osi, dzwonki sań, świst bata. W kącikach ust rozdartych wędzideł jątrzyć się będą słowa imiona koni - symbole, obelgi. Bo u nas, panie, 43 noc to czarna łąka, Srebrne gwiazdki na czołach... Nie trzeba tłumacza. 44 Queen Kong (Na mocny głos żeński) I Jest w nas zawsze trochę mroku u schyłku dnia wypełza z nas wszystkich I to jest właśnie wieczór. A wtedy wkraczam ja - największa z groupies. Nie jestem kukłą z niemych filmów, ani czymś w tym stylu przez cały dzień cię ścigam po ścieżkach autostrad. Moje szesnaście ton, a może więcej, wtapia się w coraz głębszy asfalt. Wpadam wieczorem gdy otwierasz okno wpadam, a raczej wsuwam lewą rękę, owijam delikatnie dłonią twe ramiona. Nie drżyj, a zresztą drżyj - to takie miłe Jest we mnie więcej miłości niż mięśni i jest muzyka, której jeszcze nie znasz i cisza ocalona z innych kontynentów; a tylko wzrokiem mogę wiatr scałować z twoich włosów, nie drżyj, a zresztą drżyj - to takie miłe... Uchylasz okno, chłód ciągnie od wschodu, wtedy się zjawiam ja - najcichsza z groupies, jak drzewo wierna aż do ścięcia; nie drżyj, a zresztą drżyj - to takie miłe... II To miasto, wbrew pozorom, jest dla mnie za małe; zbyt łatwo jest się ukryć wśród nadmuchanych słoni w Parku i plastykowych łabędzi na stawie. Dziewczynka z pudlem na mój widok mówi do psa: Popatrz, znów coś kręcą... Nie ma już dla mnie skrawka mięsa ani miejsca. 45 Nie bój się, nikt się mnie nie boi; wczoraj zajrzałam w okno restauracji - tam młody człowiek rozdawał ulotki konsumentom befsztyków: To krew waszych mlecznych braci! Widząc mnie obliżą się i pójdą dwie ulice dalej, gdzie dają małpie udka w sosie curry. Spójrz na tych przysmażonych tropikalnym słońcem i na tych w korkowych hełmach, z bliznami zdobytymi w bojach z nosorożcem. Co zrobią, gdy zawiedzie ich sztucer z lunetą i pancerne auto, jak będą kłamać, gdy spojrzą mi w oczy? III Nie będę nigdy, wiesz o tym najlepiej, mrówką zgniecioną w dłoni ni słodkim zwierzęciem w obroży naszywanej sztucznymi perłami. Nie będę huśtać się na lampie w twoim domu ani na żyrandolu w drogiej restauracji, gdzie rozbawieni goście będą klaskać w ręce, wołając w naszą stronę: Urocze stworzenie! Ty zaś mnie będziesz karał odwróceniem oczu. IV Jest w nas zawsze trochę mroku, u schyłku dnia wypełza z nas wszystkich, a ze mnie może więcej - i to jest właśnie noc. Więc nie wzywaj nikogo, pozwól mi choć krótko postać pod twoim oknem zanim sen nadpłynie, gdzie widzę, jak czerwony wędrujący ognik zbliża się do twych palców bielejących w mroku. Wzruszam się tobą, ogromnie się wzruszam. Twoje oczy i ręce, twoje uszy... Spójrz, jak się wzruszam twoimi uszami. Wstyd, 46 taka duża dziewczynka i płacze nad plamą mgły na szybie, gdzie przed chwilą stałeś. Taka duża dziewczynka i płacze. Wielkie, gorące łzy, co zamarzają w połowie drogi z oczu do chodnika... Czuję drżącą w kącikach twych ust tę słodką obawę - nie bój się, choćbym chciała teraz nie uderzę. V W tym mieście zimy są łagodne, ale to nie powód, żebym stała na deszczu przez całą dobę. I nie wiem, czy to śnieg pierwszy, czy to deszcz ostatni. Jestem tylko zmęczonym, zziębniętym stworzeniem, uwięzionym między tym wielkim morzem a miastem zbyt ciasnym, choć oceany nie są niczym więcej niż głębią twoich oczu. Mam dobry wzrok i mogę jeszcze dojrzeć bezmiar twojego ciała, schwytanego w potrzask moich dłoni. Ty nazwiesz je łapami, ugryziesz mnie w palec, szukając oka ukrytej kamery. W tym mieście zimy są łagodne, ale to wcale nie powód; listonosz ani mleczarz już tu nie dociera, telewizja nadaje wywiad z ofiarą zadymki, a śnieg jest przecież tylko fruwającym mlekiem. Słyszę już jak w komórkach ścina mi się białko, to znak, że czas zamknąć oczy i odejść. VI A więc zamarzam. Nie było więc myśliwców, wysokich pięter i ucieczki w niebo. Zamarzam, 47 chociaż zimy w tym mieście są takie łagodne. Śnieg pada coraz gęstszy i nim się obejrzysz zostanę leżąc z twarzą w drzwiach twojego domu, z ręką w ogrodzie wśród palm zwarzonych mrozem. Cóż, dla ciebie ważniejsza jest zima stulecia i że w amfiteatrze odwołano koncert. Lecz pomyśl, gdy zjawią się oni, kiedy śnieg stopnieje, i chcąc mnie rozmontować będą szukać złączy, zdziwią się może, iż tektura wydziela woń dzikiej padliny. Bo byłam dzikim mięsem w ciele tego miasta. I była we mnie cisza, której nikt tu nie zna.