Mark Joseph „Potiomkin” To kill the „Potiomkin” Tłumaczył: Krzysztof Fordoński Wydawnictwo Adamski i Bieliński Warszawa 1994 Mojemu ojcu Wojna - to gra. Clausewitz Każdą wojną rządzi podstęp. Sun Tzu Prolog 27 maja 1968 roku, o godzinie pierwszej po południu, USS „Scorpion”, atomowy okręt podwodny z dziewięćdziesięcioma dziewięcioma członkami załogi na pokładzie, miał zgodnie z planem zawinąć po dziewięćdziesięciodniowym patrolu do macierzystego portu Norfolk w stanie Wirginia. Na nabrzeżu czekały już rodziny członków załogi. Około trzeciej po południu rzecznik prasowy Marynarki ogłosił, że „Scorpion” zawinie do bazy z opóźnieniem. Okręt nie porozumiewał się z portem, ani nie wzywał holownika. Po kolejnych kilkunastu godzinach ciszy, Marynarka podjęła poszukiwania na wodach otaczających Norfolk. W ciągu następnych dni rozszerzono obszar poszukiwań na cały Atlantyk. 5 czerwca Marynarka ogłosiła, że „Scorpion” został uznany za zaginiony, a 30 czerwca okręt skreślono z rejestru. Zaginięcie „Scorpiona” było najgorszym wypadkiem, jaki przydarzył się okrętowi wojennemu Marynarki Stanów Zjednoczonych od zakończenia II wojny światowej. USS „Scorpion”, SSN 589, jeden z sześciu okrętów podwodnych klasy Skipjack, mierzył 77 metrów długości i 9 metrów szerokości. Został zbudowany przez stocznię Electric Boat Division of General Dynamics Corporation w Groton w stanie Connecticut i przyjęty do służby 29 lipca 1960 roku. Kosztował czterdzieści milionów dolarów. Jego reaktor atomowy typu S5W, zbudowany w zakładach Westinghouse, dostarczał dość mocy, by oświetlić niewielkie miasto. „Scorpion” był ofensywnym okrętem podwodnym, nie przenosił jednak na pokładzie międzykontynentalnych pocisków balistycznych. Uzbrojony został w torpedy różnych typów, w tym kilka z jądrowymi głowicami bojowymi przeznaczonymi do niszczenia okrętów podwodnych i większych jednostek nawodnych przeciwnika. Jego załoga, składająca się z dziewięćdziesięciu dziewięciu ludzi, reprezentowała najwyższy poziom umiejętności ze wszystkich jednostek US Navy. Ich zaginięcie pozostało prawie całkowicie niezauważone. W maju 1968 roku żołnierze i marynarze amerykańscy ginęli codziennie w Wietnamie, Francja przeżywała strajk generalny, studenci z Uniwersytetu Columbia i innych uczelni okupowali kampusy. Bitwa pod Khe San, rewolucja kulturalna w Chinach, secesja Biafry, śmierć dra Martina Luthera Kinga wypełniały tytułowe strony amerykańskich gazet. 5 czerwca 1968 roku Trybunał Dochodzeniowy Marynarki USA zebrał się w Norfolk i przesłuchał przy drzwiach zamkniętych ponad dziewięćdziesięciu świadków. 5 sierpnia tego roku „The New York Times” podał w krótkiej notce, że obsługa stacji SOSUS* [SOSUS - system kontroli NATO oparty na sieci hydrolokatorów dennych [przyp. red.]] w Grecji dokonała 21 maja nagrania implozji, która miała miejsce na środkowym Atlantyku. W międzyczasie rozpoczęły się poważne poszukiwania w głębinach Oceanu Atlantyckiego. USS „Mizar”, statek przeznaczony do badań oceanograficznych, otrzymał zadanie odnalezienia wraku. „Mizar” prowadził poszukiwania na dużej głębokości przy użyciu hydrolokatorów, magnetometrów, aparatów fotograficznych i kamer filmowych. W sierpniu Trybunał zakończył dochodzenie, nie ustaliwszy jednoznacznej przyczyny katastrofy. 29 października „Mizar” odnalazł wrak „Scorpiona”, czterysta mil od ostatniej podanej pozycji, na głębokości 3.425 metrów i zrobił dwanaście tysięcy fotografii szczątków okrętu. Trybunał zebrał się ponownie w listopadzie, przebadał dowody dostarczone przez „Mizar” i wydał oficjalne oświadczenie 31 stycznia 1969 roku. Większa część tego dokumentu została opatrzona klauzulą „ściśle tajne”. W ujawnionych fragmentach dokumentu Trybunał oświadczył, że „prawdziwa przyczyna zatonięcia «Scorpiona» nie może zostać ustalona na podstawie obecnie dostępnych materiałów”. Katastrofa SSN 589 stała się oficjalną tajemnicą. Na początku 1968 roku prasa światowa donosiła o licznych wypadkach dotyczących okrętów podwodnych. 25 lutego izraelski okręt podwodny „Dakar” zaginął na Morzu Śródziemnym. 11 kwietnia okręt marynarki radzieckiej klasy Golf II zatonął na Pacyfiku. Kilka miesięcy później szczątki tego okrętu wyłowił „Glomar Dcplorer”. „Scorpion” zatonął 21 maja. Czy wszystkie te wypadki były tylko zbiegiem okoliczności? Odpowiedzi na te pytania mogą leżeć w archiwach zainteresowanych sił zbrojnych. Podstawową cechą broni podwodnej jest tajemnica, operacje podwodne zaliczają się do najściślej strzeżonych sekretów wszystkich potęg militarnych. W Marynarce amerykańskiej mawia się, że podwodniacy to Milcząca Służba. Okręty są ciche, a ich załogi nieme. Mimo to, po wszystkich flotach świata krążą plotki. Pogłoski utrzymujące się przez lata, nasilają się i zanikają, nigdy jednak nie przestają fascynować. Czy pod koniec lat sześćdziesiątych, gdy radziecka marynarka czyniła wszystko co mogła, by dogonić i prześcignąć technologicznie Stany Zjednoczone - doszło do wojny podwodnej? Powieść ta jest fikcją. Opisane okręty i ich załogi powstały w wyobraźni autora, ale atmosfera czasu i charakter konfliktu są prawdziwe. Wtedy, podobnie jak teraz, dwadzieścia cztery godziny na dobę, 365 dni w roku, siły podwodne Stanów Zjednoczonych i Związku Radzieckiego stawiały sobie czoła na wszystkich oceanach Ziemi, grając w śmiercionośną grę: wojnę nuklearną. Czy to co zdarzyło się, jeśli w ogóle się zdarzyło, może zdarzyć się znowu? 1 Srebrne delfiny ? Norfolk, Wirginia W poprzek piersi Sorensena wzbijały się nad wodą dwa delfiny. Marynarze mówili, że to delfiny, ale te dziwne stworzenia, które utrwalono tuszem pod skórą Sorensena, nie przypominały zbytnio wesołych, zamieszkujących morza, waleni. Obydwa miały wytrzeszczone oczy i pyski otwarte tak szeroko, jak gdyby chciały połknąć zaraz okręt podwodny, torujący sobie między nimi drogę. Sam zaś okręt: staromodny, jeszcze z napędem spalinowo-elektrycznym, z zaostrzonym dziobem, niezgrabną osłoną hydrolokatora i archaiczną kotwicą, zdawał się płynąć prosto z serca Sorensena. W ciągu kilku lat tatuaż zbladł, przybierając barwę błękitnej szarości. Jasne włosy zasłaniały niektóre drobniejsze szczegóły, ale napis biegnący przez cały kadłub okrętu był nadal czytelny: SSN 593. Sorensen był wielkim facetem. Nawet w obecnym stanie, pijany, a prawdę powiedziawszy zalany w trupa, nagi, rozciągnięty na łóżku prostytutki, emanował siłą jak miecz schowany w pochwie. Na wpół uśpiony, z zamkniętymi oczyma wsłuchiwał się w oddech leżącej obok niego dziewczyny. Zazwyczaj Lorraine nie zwracała specjalnej uwagi na swych klientów. Większość przychodziła tu z bazy Marynarki. Sorensen był jednak kimś specjalnym. Wydawał mnóstwo pieniędzy, wiedział czego chciał i traktował ją porządnie. Dobrze się z nim bawiła. Podobało jej się, gdy na jego twarzy pojawiał się krzywy uśmieszek. Jego oczy otaczały ciemne obwódki, ale nie wiedziała czy zawsze tak wygląda. Włosy nosił dłuższe niż zezwalał na to regulamin, założone za duże uszy. Skórę miał zdrową i opaloną. Leniwie przesunęła palcami po tatuażu. Spędziła w Norfolk wystarczająco dużo czasu, by rozpoznać insygnia Submarine Service i wiedzieć jakich pytań nie zadawać podwodniakowi. Nie, nie dostawali tam klaustrofobii. Tak, dostawali świra na punkcie dziewczyn, zwłaszcza po długim rejsie. Bali się promieniowania, ale niespecjalnie. Wszyscy mówili, że azbest jest gorszy. - Ile już czasu jesteś w Marynarce, Jack? Nie otwierając oczu Sorensen wymamrotał: - Za długo. - Założę się, że jesteś zawodowcem. Inaczej nie miałbyś tego tatuażu. - Pewnej nocy w Tokio miałem trochę za bardzo w czubie. To się zdarza. Zachichotała. - Wy podwodniacy wszyscy jesteście trochę zwariowani, wiesz? Ale ty jesteś jedynym opalonym podwodniakiem, jakiego zdarzyło mi się spotkać. Uśmiechnął się. - Podoba ci się to? - Wyglądasz jakbyś był surferem z Kalifornii. - Pudło. Jestem z Oakland. To też Kalifornia, ale są tam tylko bagna, gdzie różni faceci strzelają do kaczek i obserwują ich pływające truchła. To moje rodzinne miasto, ale nigdy tam nie wracam. - Poczekaj, pozwól mi zgadnąć. Twój aktualny adres masz wypisany na piersi, tak? - Tak. - SSN 593. To twój okręt? - USS „Barracuda”. Jedna jedyna. - Jesteś zawodowcem, Sorensen. Przyznaj się. Otworzył oczy i spojrzał na nią. - Wszyscy jesteśmy zawodowcami, co do jednego. Ty też. - Znowu zamknął oczy. - Która godzina? - Trzecia rano. - Słuchaj, bądź grzeczną dziewczynką i daj mi jeszcze pospać godzinkę. Obudź mnie o czwartej. - Na pewno, marynarzu. Słuchał jak wyślizguje się z łóżka, przechodzi przez pokój i nalewa sobie drinka: lód, whiskey, woda. Z zewnątrz dobiegały zgrzyty i warkot śmieciarki. Sorensen naciągnął poduszkę na głowę. Lorraine sączyła drinka i patrzyła na nagiego mężczyznę. Rzucał się na łóżku, jakby niepokoiły go złe sny. Suzy powiedziała jej, że Sorensen odwiedzał jej wesoły domek zazwyczaj raz, dwa razy do roku, zwykle w noc poprzedzającą wyjście „Barracudy” na patrol. Tego wieczora ofiarował Suzy jedwabne kimono, tłumacząc, że właśnie wrócił z dwudniowej podróży do Japonii. Na górze napił się i rozluźnił. Ku zachwytowi Lorraine pokazał jej miniaturowy magnetofon kasetowy, który przywiózł z Tokio. Sprzęt mieścił się swobodnie w kieszeni kurtki, Sorensen miał też tuzin cieniutkich taśm. Przez cały wieczór słuchali Fatsa Domino, Mose Allison, Beethovena, Hoyta Axtona i Grateful Dead. Gdy Sorensen spał, znalazła taśmę z piosenkami Hoyta Axtona i słuchała jak śpiewa o wyrzutkach i kowbojach, zastanawiając się nad tym, jak żyje się w głębinach oceanu. *** Sorensen wsłuchiwał się w odgłosy nocy. Piętro wyżej zaszumiała spłuczka, a on słuchał jak woda bulgocąc płynie w dół, w stronę zatoki Chesapeake. Natężył słuch, by usłyszeć dźwięki statków i syren, dobiegające z portu, ale były zbyt odległe, ginęły wśród hałasów z lądu, odgłosów pociągów i ciężarówek, oraz cichego szmeru śpiącego miasta. Stopniowo hałasy Norfolk zostały zastąpione przez dźwięki oceanu rozbrzmiewające w jego głowie. Odgłosy okrętów podwodnych, wielorybów, piski hydrolokatorów, trzeszczenie krewetek. Ostatnimi dźwiękami jakie usłyszał Sorensen na chwilę przed zaśnięciem, były szumy maszynowni pulsujące w jego głowie. Para płynęła przez zawory i pompy, napędzając turbiny i uruchamiając wały. Brzmiało to tak, jak gdyby słyszał własną krew przepływającą przez arterie. Zasnął i śnił, że jest stalową rybą o nuklearnym sercu, pływającą bez wysiłku po morzu. Gdy zasypiał wydawało mu się, że zmienia się w „Barracudę”. Maszyneria okrętu stawała się przedłużeniem jego własnych zmysłów, hydrolokatorami stawały się uszy, zanurzając go w świat czystego dźwięku. Otwarte morze to hałaśliwe miejsce, sygnały wysyłane przez wieloryby na przykład przemierzają odległość tysiąca mil. Ryby trzeszczą i świergocą. Statki na powierzchni burzą wodę w nieustannej walce z wiatrem, falami i prądem. Sorensen ignorował wszystkie te głosy. Szukał dźwięku, którego nie mógł zapomnieć. Dźwięk oddalał się i przybliżał, był ruchliwy i trudny do zdefiniowania. Ton był niższy niż to, co kiedykolwiek zdarzyło mu się słyszeć. Zawierał w sobie wrażenie siły i straszliwej groźby. Choć słuchał uważnie, nigdy nie udało mu się go zidentyfikować. Tym razem był bliżej niż kiedykolwiek przedtem, tak blisko, że słyszał oddechy ludzi w jego wnętrzu. Wszyscy mieli czarne mundury. Jednym z nich był sonarzysta, siedzący przy pulpicie. Słuchał jak biło jego serce, a gdy mężczyzna odwrócił się, Sorensen zobaczył własną twarz. *** Po godzinie Lorraine delikatnie potrząsnęła go za ramię. - Jack, wstawaj. - Daj mi spokój. - Kazałeś się obudzić o czwartej. Już kwadrans po. - Odpowiedziało jej głębokie westchnienie. - OK, daj mi jeszcze minutkę. I wyłącz światło. Już przytomny zdał sobie sprawę, że ten sen nigdy się nie skończy. Zbyt głęboko wrył się w jego pamięć, by tak po prostu zniknąć. Sorensen nie wiedział, co to mogło znaczyć. Być może zbyt wiele już czasu spędził pod wodą. Na każdym patrolu wydawało się, że „Barracuda” podchodzi bliżej do Rosjan. A może to Rosjanie podchodzili coraz bliżej. Lorraine stała przy łóżku, jej szlafrok rozchylił się na boki. Pomiędzy połami atłasu, barwy czerwonego wina, widniał pasek jasnego ciała, Sorensen pocałował ją w udo. Pachniała truskawkami. - Miałeś złe sny? - Dlaczego pytasz? Czy coś mówiłem? - Powiedziałeś „To Rosjanie”, ale cała reszta, to było tylko mamrotanie. Dotknął jej policzka. - Daj spokój, Sorensen. Za dużo gadasz. Położyła się obok niego, pieściła go, a on przejechał dłonią po jej pośladkach i poklepał po udach. Miała trochę nadwagi, dlatego właśnie wybrał ją spośród dziewczyn z salonu Suzy. Szczupłe kobiety przypominały mu jego byłą żonę. Tej nocy nieźle się zabawił. Po ośmiu latach przeżytych na okręcie podwodnym, Sorensen wiedział jak w pełni wykorzystać swoje pieniądze. Alkohol i seks miały dokładnie takie same znaczenie, jak wszystko inne. Nic z tego, co robił na brzegu, nie miało dla niego znaczenia, ponieważ nic, co działo się na lądzie nie było rzeczywiste. Życie na powierzchni, warstwa po warstwie, składało się z iluzji, jak wiadomości telewizyjne. Nigdy nic ważnego nie dostawało się do telewizji. Wszystko co ważne, było zastrzeżone. Rzeczywistość była ściśle tajna. - Mogę włączyć światło? - Pewnie. Sorensen przysłonił oczy dłonią i spojrzał na Lorraine. Była śliczna. Dziewczyny u Suzy zawsze były śliczne. Wysunęła się z łóżka i zapaliła papierosa. - Zostało jeszcze trochę piwa? - spytał. - Jest ciepłe. - Nic nie szkodzi. - Wstał i zakołysał się na nogach. Uśmiechnął się do siebie. - Chyba się starzeję. Znalazł butelkę, otworzył ją i z powrotem usiadł na łóżku. Pokój był umeblowany w stylu wiktoriańskim: barwna tapeta i welurowe obicia. Suzy prowadziła najlepszy burdel w Norfolk, a on czuł się tu jak u siebie. Lubił miejscowe prostytutki. Nie skarżyły się, gdy mamrotał nonsensy o Marynarce, pociskach, oficerach, a nawet Rosjanach. Nie próbowały zmuszać go do wydawania tajemnic, albo pytać dlaczego zrobił to, czy tamto. Po prostu kochały się z nim i śmiały z jego dowcipów. Czasami nawet biły mu brawo. Przez otwarte okno słyszał ciężarówki przejeżdżające autostradą. Miasto Norfolk spało. Ocean nie spał nigdy. Pod wodą nie było nocy ani dnia, tylko kolejne wachty i migocące cyferki na elektrycznym zegarze. Musiał już iść, „Barracuda” wychodziła w morze o świcie. Reaktor w jego mózgu wskazywał fazę krytyczną. Reakcja łańcuchowa już się zaczęła. Gdy zakładał na siebie mundur, rozległo się pukanie do drzwi. - Sorensen, ty pinche cabron, jesteś tam? Akcent wskazywał na wschodnią dzielnicę Los Angeles. - Kto to? - spytała Lorraine. - Otwórz - polecił Sorensen. Jesus Manuel Lopez y Corona stał na korytarzu, torpedysta w pełnej gali. - Nie zamierzam pozwolić, byś stchórzył, Asie. Wyłaź stąd, jesteś już spóźniony. - Chcesz się napić piwa, szefie? Poznaj moją przyjaciółkę, Lorraine. - Miło mi panią poznać. Wybacz, ale jest trochę za wcześnie na śniadanie. Patrol żandarmerii był tak miły i pożyczył mi wóz z kierowcą. Czeka na dole. - Skąd wiedziałeś, że tu jestem? - Sorensen nie był zły, po prostu ciekawy. - Jestem szefem na okręcie, Sorensen. Moja robota polega na tym, by zawsze wiedzieć gdzie jest każdy z was, cabrones. A przy okazji - tu Lopez ściszył głos i mrugnął - ja i Suzy jesteśmy starymi kumplami. Zadzwoniła na okręt i powiedziała mi, że tu jesteś. Idziemy. Sorensen spojrzał na swe odbicie w lustrze. Jego mundur był wygnieciony, oczy przekrwione, powinien się też ogolić. Stanął na baczność, umieścił czapkę na dwa palce nad brwiami i zasalutował. - Słuchaj Lorraine, czy ja ci zapłaciłem? - Zapłaciłeś Suzy. Sorensen podniósł swoją torbę, sprawdził czy ma magnetofon i taśmy, po czym wyciągnął banknot pięćdziesięciodolarowy. - Tu masz małe ekstra. Za prawdę, sprawiedliwość i amerykański sposób bycia. Zobaczymy się później, kochanie. 2 USS „Barracuda” ? Baza Marynarki, Norfolk Sorensen siedział z tyłu dżipa i patrzył na brudne ulice Norfolk. Czuł się tak, jak gdyby wodna tafla oddzielała go od macierzystego portu i „Barracudy”. Dla niego Norfolk był tylko celem, punktem na radzieckiej mapie - gdy był tutaj, czuł się nagi i odsłonięty, jak okręt podwodny na powierzchni. Dżip skręcił i Sorensen dostrzegł migotanie świateł na rzece, a dalej ciemną powierzchnię Atlantyku. - Co jest grane, szefie? Czyżby odwiedził nas jakiś Rusek? Lope z potrząsnął głową przecząco. - Nie. Jeden okręt usiłował wczoraj dostać się do środka. Ten Iwan jeszcze nie zauważył, że możemy go wytropić na całym Atlantyku. Pozwoliliśmy temu Novemberowi podejść na pięćdziesiąt mil do wybrzeża, ale ostatniej nocy „Mako” go spłoszył. Już nie wróci, skierował się na północ, pod lody. - Dlaczego nie zostawili go nam? - Wiesz co, Sorensen, ty chyba masz nierówno pod sufitem. Chciałbyś tylko ganiać się z Rosjanami po całym oceanie. Jeśli chodzi o mnie, wolę spokojne patrole bez żadnych rozrywek. - To dlatego, że jesteś torpedystą, Lopez. Robisz się nerwowy na samą myśl, że pewnego dnia musiałbyś wystrzelić którąś ze swych rybek. - To mój ostatni patrol, Sorensen. Siedzę tam na dole od dwudziestu lat i ani razu przez ten czas nie wystrzeliłem torpedy bojowej. Chcę skończyć służbę właśnie w ten sposób. - Będę za tobą tęsknił, szefie. - Nie będziesz za mną tęsknił, Asie. Za bardzo będziesz zajęty grą w kowbojów i kozaków, żeby o mnie myśleć. Będziesz siedział setki metrów pod wodą martwiąc się, żeby jakiś kolektor wodny nie pękł i strumień nie przeciął cię na pół. Będziesz wchłaniał dawki promieniowania i oddawał swój dozymetr osobisty do kontroli. Kiedy ty będziesz próbował dostać się do Zatoki Fińskiej, czekając aż Rosjanie obrzucą cię bombami głębinowymi, ja będę leżał nad brzegiem basenu w Los Angeles i popijał zimne piwo. - Pewnie, Lopez. A co z twoją siódemką dzieciaków? Im też kupisz po piwie? Lopez roześmiał się szeroko. - Moje dzieciaki nie piją piwa. Palą cygara i piją mescal. Ruch uliczny narastał w miarę jak zbliżali się do bazy Marynarki. Poranna zmiana zaczynała pracę w ciemnościach. Kierowca z patrolu żandarmerii zatrzymał wóz przy bramie, strażnik z Piechoty Morskiej machnięciem pozwolił im na wjazd. - Dotarła do mnie paskudna plotka, szefie. Słyszałem, że wczoraj przydzielili nam trzynastu nowych - powiedział Sorensen. Lopez odwrócił się. - Źle słyszałeś, nie wszyscy są nowi. Twój podopieczny ma już trzecią klasę. - Mój? Co to znaczy - mój? - zajęczał Sorensen. - Tak to już jest. Dostałeś sonarzystę trzeciej klasy, Michaela Fogarty’ego. - Nie przypuszczam, by służył już na okrętach podwodnych. - Masz rację. Ale to ma być następny gwiazdor, dokładnie taki jak ty, Asie. To twój dzieciak, masz się nim zająć. Pierwsze czerwone odblaski świtu pojawiły się nad Hampton Road. Dżip zakręcił na drogę prowadzącą przez bazę, minął magazyny strzeżone przez Piechotę Morską i barak, w którym mieściła się kwatera główna Szóstego Dywizjonu Okrętów Podwodnych. Około dwustu ludzi zebrało się na nabrzeżu. Rodziny stały wokół marynarzy. Matki wygładzały kołnierze swych synów, dotykając złotych lamówek. Mali chłopcy salutowali swym ojcom. Marynarze całowali żony i kolejno znikali we włazie. Wóz zwolnił. Lopez i kierowca siedzieli z przodu, ich twarze były nieruchome, patrzyli prosto przed siebie. Za to z tylnego siedzenia Sorensen machał czapką w stronę tłumu jak astronauta na paradzie. - Kocham was! Kocham was! - krzyczał do dzieciaków. - Spokój, Sorensen. Nie jesteś gwiazdą filmową - warknął Lopez. Sorensen uśmiechnął się do tłumu i machał dalej. Dzieciaki odwzajemniały gest, machając w jego stronę. Dżip zatrzymał się przy trapie zacumowanej „Barracudy”. Nad powierzchnię wystawał tylko wąski pas pokładu, kiosk i usterzenie. Wyglądała jak wielki czarny rekin, jak drapieżca głębin, który na chwilę tylko pojawił się na powierzchni. Sorensen zgrabnie poprawił czapkę i wysiadł z dżipa. Sięgając do kieszeni kurtki, wydobył banknot pięciodolarowy i rzucił go na kolana kierowcy. - Dzięki za podwiezienie, chłopie. Ja tu wysiadam. Ze swego stanowiska na pomoście komandor John. Springfield obserwował pożegnanie na nabrzeżu. Cieszyła go ta pompa, nawet jeśli oznaczała tylko krótkie wytchnienie od napięcia związanego z przygotowaniem okrętu do wyjścia w morze. Wysoki, smukły Teksańczyk dowodził „Barracudą” od półtora roku, wystarczająco długo, jak uważał, by dokładnie poznać okręt i jego załogę. Odliczał marynarzy w miarę jak wchodzili na pokład. Torpedyści, podoficerowie kancelaryjni, obsługa reaktora, szef sterników. Najstarszy był steward, czterdziestotrzyletni Jimmy „Cakes” Colby. Najmłodszy osiemnastoletni praktykant Duane Hicks. Sam Springfield miał trzydzieści pięć lat. Obserwował Sorensena, gdy ten wchodził na pokład. Na morzu Sorensen był wzorem dyscypliny. Na brzegu... no cóż, przynajmniej tym razem nie musieli wyciągać go z meliny przy Newport Tanks. Okręt łagodnie zakołysał się na cumach. Przypływ był właśnie w najwyższym punkcie, zatrzymał się na chwilę i zaczynał się cofać. Springfield poczuł skurcz żołądka. Orkiestra Marynarki Wojennej zagrała „The Stars and Stripes Forever”. W centrali pierwszy oficer komandor porucznik Leo Pisarro, odczytywał listę załogi, gdy we włazie pojawił się Sorensen. Pisarro ruchem ręki dał mu znać, by poczekał i dalej czytał listę. - Obsługa reaktora, proszę o meldunek - powiedział do mikrofonu. - Para trzydzieści jeden procent. - Bardzo dobrze. Maszynownia meldunek. - Maszynownia w gotowości. Turbina numer jeden gotowa do pracy. - Bardzo dobrze. Stery, meldunek. - Stery przygotowane. - Stery rufowe, meldunek. - Stery rufowe gotowe. - Dobry wieczór, Sorensen, to miło z twojej strony, że do nas dołączyłeś. Sorensen stanął na baczność. - Sonarzysta Sorensen melduje się na rozkaz. Kompletnie łysy, smagły i nieustępliwy, Pisarro był jedynym oficerem na pokładzie, który nie ukończył Akademii w Annapolis. Jego mundur pokrywały odznaki i baretki odznaczeń, mozaika migocących pasów, pocisków, armat, mieczy i innych zabytkowych narzędzi zniszczenia. Najnowsza i najbardziej widoczna odznaka przestawiała okręt podwodny, którego dziobem był pysk wielkiej barrakudy. Napis głosił SSN 593 - „Shipkiller” - zabójca okrętów. Otworzył ciężką zapalniczkę i zapalił Pall Malla. - Spóźniłeś się cztery godziny, Sorensen. - Tak jest, sir. - Dobrze, że Lopez wiedział, gdzie cię szukać. - Tak jest, sir. - Pijany? - Nie, sir. Tylko kac. Pisarro pokręcił głową, uśmiechając się do siebie. Po każdym patrolu było tak samo. Żandarmeria portowa albo policja dostarczała Sorensena z powrotem na okręt, a on stał z tępym wyrazem twarzy. Jego mundur był w nieładzie, czapka brudna, a cały śmierdział. Jedno było pewne, pijany, czy tylko na kacu, Sorensen mógł od razu iść do kabiny hydrolokatorów, usiąść przy swoim pulpicie i poprowadzić okręt prosto do Neapolu. - W porządku, ściągnij ten mundur. Chcę cię widzieć przy hydrolokatorze za piętnaście minut. - Tak jest, sir. - Jesteś w fatalnym stanie, człowieku. Weź prysznic. - Tak jest, panie komandorze. Sorensen zszedł dwa piętra niżej do dziobowego pomieszczenia załogi. Przedział był pełen rozgadanych marynarzy przebierających się z mundurów wyjściowych w drelichy, ciemnoniebieskie nylonowe uniformy i buty na gumowych podeszwach. - Co powiesz, Asie? Gdzieżeś bywał, u diabła? Sorensen rozejrzał się po górnych kojach w poszukiwaniu właściciela głosu z południowym akcentem. - Cześć, Willie Joe. - Gdzie byłeś, człowieku? - W Tokio. - W Tokio w Japonii? - Tam właśnie. - Nabierasz mnie. Lopez był wściekły, nigdy nie stawiasz się na czas. - Do Tokio daleka droga. Szefem się nie przejmuj, daliśmy sobie buzi na zgodę i sprawa przyschła. Hydroakustyk drugiej klasy, Willie Joe Black odłożył książkę i zapytał kumpla: - Powiedz mi coś, Asie. Wiem, że nie powinienem pytać, ale po jakiego diabła leciałeś do Japonii, mając tylko trzy dni przepustki? - Mam tam przyjaciela. - To trochę daleko. Sorensen roześmiał się. - To mój stary kumpel jeszcze ze szkoły podwodniaków. Szaleniec na punkcie wynalazków. Lubi robić różne nowości. - I co dla ciebie zrobił? - To - odpowiedział Sorensen rzucając magnetofon na koję Williego Joe. - Co to jest? - A na co wygląda? - Nie wiem. W życiu czegoś takiego nie widziałem. Sorensen nacisnął guzik i rozległa się piosenka Beatlesów „Can’t Buy Me Love”. W całym przedziale głowy obróciły się w stronę muzyki. Pół tuzina marynarzy zebrało się wokół koi Williego Joe, gadając równocześnie. - Co to jest? - Gdzie to dostałeś? - To radio? - Nie cierpię Beatlesów, nie masz Stonesów? - To magnetofon kasetowy, najmniejszy na świecie. Działa na baterie. Kiwając w zaskoczeniu głową Willie Joe spytał: - Tranzystory? - Nie, mikroprocesor. Willie Joe podniósł swój pisak i wrócił do studiów nad zagadnieniem oporów hydrostatycznych. Sorensen spojrzał na okładkę podręcznika. - Widzę, że masz ochotę na awans, Willie Joe. - Tak, moja kobieta chce nowego Bonneville’a. Jeśli zrobię pierwszą klasę, chyba będzie go miała. - Przepustkę spędziłeś z nią i dzieciakami? - No pewnie. Wydaje mi się, że te trzy dni spędziłem kupując różne graty na wyprzedaży Marynarki. - Uwielbiasz to - stwierdził Sorensen. - Ty poleciałeś do Japonii. - Na sześć godzin. Beatlesi zaczęli śpiewać „Back in the USRR”. Sorensen rozejrzał się po twarzach błyszczących we fluoryzującym świetle. Wydawało się, że muzyka rozładowuje atmosferę w przedziale. Rozpoznał wszystkich prócz jednego marynarza. - Willie Joe, słyszałem, że mamy kogoś nowego. - Prawda. - Sprawdziłeś go? - Nie. Willie Joe uśmiechnął się i skinął głową w kierunku młodego marynarza, który stojąc w przejściu, z rękami w kieszeniach, gapił się na labirynt rur i kabli, umieszczonych na suficie przedziału. Nie wydawał się nieśmiały, ale trzymał się z dala od tłumu, który zebrał się wokół Williego Joe i małego magnetofonu. Był przystojny i miał spojrzenie człowieka pewnego siebie. Fogarty poczuł na sobie wzrok Sorensena. Zapalił Lucky Strike’a i obrócił się, by spojrzeć mu w oczy. Sorensen podszedł do niego. - Masz jeszcze jednego papierosa, dzieciaku? - Pewnie. - Fogarty wyjął paczkę, podał mu papierosa i ogień. Sorensen zauważył, że Fogarty nie zdarł aluminiowej osłonki z paczki, ale zawinął ją starannie tak, by tytoń nie wysychał. Sorensen wyjął papierosa i zawinął folię z powrotem. - Fogarty, tak? - Tak. - Fogarty uśmiechnął się. - A ty musisz być Sorensen. - Zgadza się. - Słyszałem o tobie w szkole sonarzystów. Sorensen czekał. - W szkole puszczali nam twoje taśmy z nagraniami wszystkich rosyjskich okrętów podwodnych. Ponoć zarejestrowałeś ich więcej niż ktokolwiek inny. - Tak ci powiedzieli, dzieciaku? To nie ja, to „Barracuda” - cokolwiek byśmy robili, robimy razem. Willie Joe, ten tam, też ma w tym swój udział. - Prosiłem o ten okręt i dostałem przydział, to sprawiło, że jestem najszczęśliwszym facetem w Marynarce. - Musisz wierzyć w cuda. Powiem ci jak jest, dzieciaku. „Barracuda” dostanie w Neapolu specjalne zadanie, a oni dali na ten okręt ciebie i wszystkich nowych, po to, by utrudnić nam jego wykonanie. Sorensen był o dobre dziesięć centymetrów wyższy od Fogarty’ego i jego zwężone, pozbawione uśmiechu oczy, spojrzały na niego z góry. Kiedy zobaczył, że Fogarty nie mrugnął nawet okiem, odetchnął. - No cóż, skoro już tu jesteś - powiedział. - Postaramy się zrobić co się da. Wypakowałeś swoje rzeczy? - Tak. - Powiedz mi jedno, Fogarty. Dlaczego prosiłeś właśnie o ten okręt? - Z twojego powodu, Sorensen. Chciałem uczyć się od najlepszego. - To znaczy, że jeszcze wszystkiego nie wiesz? Wydało się, że Fogarty zaczerwienił się i potrząsnął głową. Sorensen trącił go w ramię i ku swemu zaskoczeniu odkrył, że jego muskuły były twarde jak stal. - Wszystko w porządku, dzieciaku. Witamy na pokładzie. - Dzięki. - Dzięki za papierosa. Zobaczymy się później. Sorensen wziął magnetofon, wyłączył go, włożył aparat i taśmy do swej szuflady. - Na dzisiaj przedstawienie skończone, panowie. Słuchajcie nas jutro. Willie Joe wychylił się z koi. - Za dziesięć minut wychodzimy, Asie. - OK. Gdzie jest Davic? - A myślisz, że gdzie? - W kuchni. Kto jest oficerem łączności na tym patrolu? - Hoek. Dostał też dział uzbrojenia. - Och, to świetnie. Będziemy mieli tu regularny konwent tłuściochów - powiedział Sorensen. Zdjął mundur wyjściowy, wcisnął go do szafki i w szortach przeszedł przez przedział, napinając mięśnie i pokazując tatuaż. Gwiżdżąc „Wszyscy mieszkamy w żółtej łodzi podwodnej” skierował się pod prysznic. *** Porucznik Fred Hoek, rok po ukończeniu Annapolis, świeżo wypuszczony ze Szkoły Broni Nuklearnej, odbywał swój drugi patrol. Miał dwadzieścia trzy lata, nadwagę, był nadgorliwy i miał pełno wyprysków na twarzy. Hoek był dziewiątym oficerem łączności, który w ciągu ostatnich ośmiu lat służył na „Barracudzie”. Stał właśnie na baczność w kabinie pierwszego oficera, obserwując jak Pisarro przegląda papiery. Wąskie wargi i duże zęby Pisarra sprawiały, że Hoek czuł się nieswojo. - Przygotował się pan, poruczniku? - Tak jest, sir. - Spocznij. Proszę usiąść. - Dziękuję, sir. Hoek usiadł wyprostowany. Pisarro dokładnie ułożył papiery. - Na ten patrol dostał pan podwójny przydział: uzbrojenie i łączność. Czy zszedł już pan do torped i pogadał z chłopakami? - Tak jest, sir. - Czy skontrolował pan stanowisko kierowania uzbrojeniem? - Tak jest, sir. - W porządku, czy przejrzał pan papiery sonarzystów? - Tak jest, sir. - Wnioski? - Davic i Black to solidni, pracowici marynarze. Davic jest, no cóż, niezwykły. - Chce przejść do pracy w CIA, gdy skończy mu się służba. Sporo wie o Rosjanach. Może się pan wiele od niego nauczyć. - Tak jest, sir. Black chce się ubiegać o pierwszą klasę, więc w tym patrolu będzie siedział nad książkami. - Willie Joe to świetny technik. Na każdym innym okręcie byłby najlepszym sonarzystą. Spodziewam się, że dostanie awans i odejdzie. Mieliśmy szczęście, że do nas trafił. - Tak jest, sir. Pisarro zapalił papierosa. - Pora więc na Sorensena. - Tak jest, sir. - Czy starannie przejrzał pan jego akta personalne? - Tak jest, sir. - I co pan o nim sądzi, poruczniku? - No cóż, z pewnością jest to geniusz hydro, ale pod każdym innym względem jest nieco niekonwencjonalny. - Nieco? To psychopata. - Pisarro wybuchnął śmiechem. - W porządku, poruczniku. Mała uwaga: potęgą Marynarki są starsi podoficerowie. Niewielu z nich widuje się w Akademii Marynarki. - Tak jest, sir. - Podoficer Sorensen to człowiek, który potrafi być lepszy od komputerów. Wie więcej o hydrolokatorach niż pan i ja dowiemy się o nich do samej śmierci. Hydrolokacja to sztuka, każdy dźwięk to kwestia interpretacji, a Sorensen ma do tego niezaprzeczalny talent. Proszę nie pytać, jak on to robi. Wątpię czy on sam byłby w stanie to wyjaśnić. Jeśli jest, jak pan to ujął - niekonwencjonalny, tolerujemy to. Tak długo jak robi swoje, zostawiamy go w spokoju. - Tak jest, sir. - W porządku, czy widział już pan tego nowego marynarza? Jak on się nazywa? Hoek spojrzał w jego papiery. - Fogarty, sir. Tak jest, sir, bardzo krótko. Był bardzo dobry w szkole. - Szkoła się skończyła, panie poruczniku. Sorensen o niego zadba. Jeszcze jedna uwaga: to doświadczona załoga, wiele przeszli razem, kryzys kubański i niejeden niebezpieczny patrol na wodach wroga. Kiedy zamykamy włazy i zanurzamy się, jesteśmy sami. W każdej sekundzie rejsu toczymy wojnę z morzem, a nasze stosunki z Rosjanami niewiele różnią się od wojny. W takich warunkach nie może być mowy o czymś takim jak rutynowy patrol. To wszystko. Może pan odejść. *** Hoek znalazł sonarzystów zebranych w centrali. - Dzień dobry - powiedział Sorensen. - Dzień dobry. - Hoek chrząknął, zdając sobie sprawę z tego, że to, czego nauczył się w Akademii nie przygotowało go do tej chwili. Czuł jak stalowy pokład delikatnie wibruje pod jego stopami. Słyszał przytłumiony szum klimatyzacji, a w tle rozmowy dobiegające z interkomu. Zobaczył skupiony wzrok Sorensena. Stojący przy Sorensenie Willie Joe wyglądał jak szczeniak, gotowy na wszystko, by tylko zadowolić swego pana. Na tłustej twarzy Davica malowała się gotowość do walki. Na końcu szeregu Hoek zobaczył nowego, był to Fogarty. Hoek jeszcze raz odchrząknął. Czas naszego przejścia do Neapolu wynosi dziesięć dni. Nie spodziewamy się żadnych kłopotów na trasie, ale lepiej będzie zachować czujność i nie spuszczać oka z ekranów. Było już tradycją, że na okrętach podwodnych hydrolokatory przydzielano najmłodszemu oficerowi na okręcie. Przez te wszystkie lata Sorensen nauczył się, że jedyną wspólną cechą u wszystkich tych młodych oficerów, były kłopoty z cerą i chęć jak najszybszego uzyskania rangi admirała. - Została jeszcze jedna sprawa - mówił dalej Hoek. - W czasie przejścia przez Atlantyk będziemy brali udział w testowaniu nowego systemu SOSUS, przeznaczonego do wykrywania okrętów podwodnych na dużych głębokościach. Jak wszyscy wiecie, dno naszych wód przybrzeżnych zostało przez ostatnie dziesięć lat pokryte systemem hydrofonów pasywnych. Rozszerzenie tego systemu umożliwi nam wytropienie każdego okrętu podwodnego na Północnym Atlantyku. Hydrofony ułożono w siatkę z centrum na Azorach. System ten jest zbliżony do tego, którym posługujemy się od roku na Morzu Karaibskim. O ile wiemy, Rosjanie nic o nim jeszcze nie wiedzą. Są jakieś pytania? - Tak. Czy będziemy przekazywać naszą pozycję do bazy w Norfolk? - zapytał Sorensen. - Nie, aż do Gibraltaru. Mamy udawać, że nas tutaj nie ma. Coś jeszcze? Sorensen potrząsnął głową. - OK, Lopez wyznaczył wachty. Sorensen ty masz pierwszą wachtę, Willie Joe drugą, Davic trzecią. Wachty będą trwały po cztery godziny, tak więc macie po cztery godziny służby i osiem odpoczynku. Sorensen, jesteś odpowiedzialny za szkolenie Fogarty’ego. - Tak jest, sir. Na całym okręcie szefowie działów wygłaszali podobne przemowy. Pisarro, który był również oficerem nawigacyjnym, stał przed zebranymi sternikami i powiedział w tym samym momencie - Rozdzielić wachty i rozejść się. Sorensen i Fogarty wyprowadzą nas z portu. Odmaszerować. Kabina hydroakustyków znajdowała się na śródokręciu, obok centrali, przy grodzi wodoszczelnej. Niewielkie pomieszczenie mieściło szafkę na narzędzia i części zapasowe, trzy pulpity dla operatorów, zaopatrzone w klawiatury i monitory. Fogarty wszedł z Sorensenem do małej kabiny, spojrzał na rzędy głośników i magnetofonów zamontowanych na grodzi. Warstwa korka i dźwiękochłonnego materiału oddzielała to pomieszczenie od hałasów dobiegających z centrali i maszynowni. - Witaj w Fabryce Efektów Dźwiękowych im. Sorensena, siadaj. Wszystko było tu pomalowane na zielono. Przeciążony system klimatyzacji nie nadążał z usuwaniem dymu papierosowego i zapachu potu. W 1962 w czasie kryzysu kubańskiego, Sorensen powiesił, wycięte z gazety, zdjęcie swego bohatera, Johna Kennedy’ego. Wisiało tu nadal, pożółkłe i wystrzępione, częściowo zasłonięte przez fotografie na wpół rozebranych panienek i zdjęcie Siergieja Gorszkowa, admirała floty Związku Radzieckiego. Na dużym rysunku widniały sylwetki radzieckich okrętów podwodnych kilku klas: Whiskey, Hotel, Echo, Golf, November i nowego Victora. Sorensen założył na uszy słuchawki i ostatnie objawy kaca zniknęły jak ręką odjął. Palce zatańczyły na klawiaturze, uruchamiając rząd szesnastu hydrofonów wchodzących w skład pasywno-aktywnego hydrolokatora BQS-4. Każdy z hydrofonów, o średnicy trzydziestu centymetrów, zamontowany był na kadłubie, wokół dziobu i na obu burtach okrętu. Hydrofony bierne, stanowiące antenę hydrolokatora to czułe odbiorniki dźwięków, które rozchodząc się w wodzie, dochodzą do nich niekiedy z dużych odległości. Słuchał znajomych dźwięków „Barracudy”, pracy pomp i szumu pary. Słyszał podwodne boje, zakotwiczone na dnie zatoki Chesapeake, które miały przeprowadzić okręt przez kanał i wyprowadzić na Atlantyk. Zadowolony, że wszystko było w porządku, zdjął słuchawki i spojrzał na Fogarty’ego. Ku jego zaskoczeniu Fogarty siedział z zamkniętymi oczami. Dosłownie cały zamienił się w słuch. - Co słyszysz? - spytał Sorensen. - „Barracudę”. - I jak ona brzmi? Fogarty otworzył oczy i uśmiechnął się, jego oczy były ciemnobrązowe, prawie czarne. Wydawał się odprężony, ale w jego zachowaniu dostrzec było można kontrolowane napięcie. - Jak trzecia wojna światowa. Sorensen roześmiał się. - W porządku, mądralo. Włącz echosondę. - Włączam echosondę - dłonie szybko przebiegały po klawiaturze. - Jaka głębokość? - Dziesięć metrów pod kilem. - Sprawdź system BQR-2, układy bierne. - Sprawdzam system BQR-2. Fogarty sprawdził obwody łączące hydrofony z pulpitem sterowania. - Wszystkie hydro działają. - Sprawdzić system hydrolokatorów aktywnych. Fogarty nacisnął następne przyciski, uruchamiając przetworniki, wchodzące w skład anteny. Przetworniki wyemitowały charakterystyczne „ping”, dźwięk, który rozchodzi się w wodzie i powraca jako echo odbite od obiektu, który znalazł się na jego drodze. System ten jest używany wyłącznie w specjalnych okolicznościach, ponieważ jego uruchomienie ujawnia natychmiast położenie okrętu. - Sprawdzam system hydrolokatorów aktywnych. Próba wypadła pomyślnie. - Sprawdź system kierowania uzbrojenia. - Sprawdzam system kierowania uzbrojenia. System działa, wynik pozytywny. Sorensen zapalił Lucky Strike’a. - Jak sobie radziłeś w szkole, dzieciaku? Fogarty zarumienił się. - Byłem pierwszy w klasie. - Bez żartów? Dobrze, wyglądasz mi na sprytnego chłopca. Dlaczego nie poszedłeś do szkoły broni podwodnej? - Aż tak nie interesują mnie torpedy i rakiety. Sorensen wydmuchnął dym w wywietrznik. - Nie można cię za to winić. Skąd jesteś? - Z Minnesoty. - Ach tak? Dziecię mroźnej północy. Nie wyglądasz na Eskimosa. Fogarty uśmiechnął się. - Pochodzę z Minneapolis i nienawidzę śniegu. - No tak, przynajmniej wykazałeś się resztką zdrowego rozsądku i wyjechałeś stamtąd. - Przy pierwszej nadarzającej się okazji. - W porządku. Przeczytaj napis na drzwiach, na głos. Fogarty obrócił się na krześle i przeczytał: - Uwaga! Jesteś na terenie strzeżonym. Każde bezprawne posłużenie się tajnymi materiałami będzie karane więzieniem i wstrzymaniem żołdu. Wynoszenie tajnych materiałów stanowi pogwałcenie Aktu o Bezpieczeństwie Narodowym. - To jeszcze nie wszystko - powiedział Sorensen. Fogarty przeczytał dopisek zrobiony dużymi drukowanymi literami: - Mózg zostaw za drzwiami. - Tak masz robić zawsze, kiedy tu przychodzisz - powiedział Sorensen. *** Na pomoście kapitan wziął dokładne namiary. Przy nabrzeżu stały dwa holowniki, ale Springfield zamierzał wyprowadzić okręt w morze bez ich pomocy. Miał sprzyjający, południowy wiatr. - Przygotować się do oddania cum! - krzyknął do marynarzy na dziobie i na rufie. Przez chwilę obserwował brzeg, okręt kołysał się pod wpływem wiatru i prądu. Potem odezwał się do mikrofonu: - Tu pomost. Jak odpływ? - Nawigacyjny do pomostu. Odpływ już się zaczął. - Bardzo dobrze. Cumy rufowe rzuć. Ludzie na brzegu zaczęli wiwatować i wymachiwać chusteczkami. Orkiestra grała „Gwiaździsty Sztandar”. - Cumy dziobowe rzuć. - Cumy rzucone. - Ster w prawo dziesięć. - Jest w prawo dziesięć. Gdy „Barracuda” oderwała się od nabrzeża i zniknęło niebezpieczeństwo uszkodzenia jej wielkiej pięciopłatowej śruby, kapitan rozkazał: - Mała naprzód. Sorensen i Fogarty wsłuchiwali się w dźwięki dochodzące ze słuchawek. Szesnaście tysięcy koni mechanicznych wytworzonych przez turbinę numer jeden przepłynęło przez wał i pięć płatów potężnej śruby zaczęło się obracać. Słyszeli szum wody opływającej kadłub, wibracje śruby, chlupot przy każdym jej obrocie, który będzie słyszalny, aż zanurzą się poniżej stu czterdziestu metrów. Sorensen nacisnął kilka przycisków na pulpicie, które uruchamiając filtry, wyciszały w słuchawkach dźwięki wytwarzane przez „Barracudę”. Okręt, który nie był zbyt stateczny na powierzchni, zakołysał się i przyspieszył, kierując się w stronę wejścia do kanału. - Centrala, tu hydro. Czy macie boję na ekranie wtórnika? Wtórnik, pulpit hydrolokatora w centrali, pokazywał wszystko to, co widzieli i słyszeli sonarzyści. Zwykle siedział przy nim Hoek, ale na pytanie Sorensena odpowiedział Pisarro. - Hydro, tu centrala, mamy. Dwadzieścia minut po odbiciu od nabrzeża, dowódca i marynarze zeszli z pomostu. Springfield zamknął właz. - Przygotować się do zanurzenia - powiedział dowódca. - Schodź na dół, Leo. Pisarro wydał rozkaz, by schować antenę radaru kontroli rejonu BPS-12 i systematycznie obserwował wskaźniki zanurzania. - Trym na dziób dwa stopnie. - Tak jest, trym na dziób dwa stopnie. - Napełnić zbiorniki balastowe. - Tak jest, napełnić zbiorniki balastowe. - Prędkość pół naprzód. - Tak jest, pół naprzód. - Stery, trzy stopnie na zanurzenie. - Jest, trzy stopnie na zanurzenie. „Barracuda” pochyliła się i ześlizgnęła w głębiny. 3 Reakcja łańcuchowa ? USS „Barracuda”, Atlantyk „Barracuda” pędziła z prędkością dwudziestu czterech węzłów, sto dwadzieścia metrów pod powierzchnią oceanu. Nie było tu żadnego wiatru, żadnych fal, żadnych wstrząsów. Na tej głębokości ciśnienie wody jest tak duże, że przy tej prędkości nie pojawia się zjawisko kawitacji. Żadnych pęcherzyków powietrza, żadnej energii traconej na ich rozbijanie. Każdy obrót śruby pchał okręt do przodu z maksymalną prędkością. Trzy precyzyjne inercyjne żyroskopy nawigacyjne notowały każdy ruch okrętu w przestrzeni. Komputer nawigacyjny ustalał dokładną pozycję „Barracudy” bez kontaktu z powierzchnią. Załoga nieustannie ćwiczyła alarmy awaryjne, alarmy kolizyjne, alarmy regeneracji powietrza, alarmy bojowe. Każdą chwilę obniżonej gotowości bojowej przeznaczano na utrzymanie w sprawności mechanizmów okrętu albo czytanie materiałów technicznych do egzaminów. Na całym okręcie z głośników słychać było muzykę, z mesy dobiegały takty piosenki „Cool Hand Luke”. Systemy klimatyzacyjne utrzymywały temperaturę dwudziestu jeden stopni Celsjusza. Kapitan patrzył ze swego stanowiska na jasno oświetloną centralę. Zielona poświata lamp fluorescencyjnych, podkreślana jeszcze przez monitory CRT, nadawała temu przedziałowi niepowtarzalny wygląd. Springfield nie był wprawdzie człowiekiem religijnym, ale wielokroć zdarzało mu się myśleć, że panuje tu podniosły nastrój, jak w kościele - wewnętrznym sanktuarium zaawansowanej technologii. Ludzie obserwowali przyrządy z wiarą prawdziwych wyznawców. Każdy ruch stanowił rytuał określany przez regulamin, doprowadzony do perfekcji przez wielokrotne powtarzanie. „Barracuda” była doskonałym narzędziem wojny. A jeśli jej załoga przypominała zakon, to był to zakon wojujący. - Poruczniku Hoek - odezwał się dowódca do oficera hydro - przejmuje pan dowodzenie. Fred Hoek poczuł się tak, jak gdyby wsadził palec do kontaktu. W miarę jak podnosił się, by przejść na miejsce komandora, jego serce zaczęło bić szybciej, a twarz zbladła. Na uszy założył słuchawki. - Tak jest, sir. Przejmuję dowodzenie. Porucznik Hoek spojrzał na ekrany i wskaźniki umieszczone na stanowisku dowodzenia. Na jego górnej wardze zaczął zbierać się pot. Czuł się cudownie. Dowodził okrętem. Springfield spojrzał na dane z reaktora, podające poziom reakcji łańcuchowej, przebiegającej pięć metrów od niego. Instynktownie zacisnął dłoń na dozymetrze osobistym - pasku czułej taśmy celuloidowej, która mierzyła wielkość dawki przyjętego promieniowania. Podobnie jak każdy członek załogi, raz w miesiącu oddawał miernik sanitariuszowi, który wywoływał filmy w ciemni i ustalał, kto otrzymał jaką dawkę. Na rufie okrętu, w przedziale siłowni sterów maszynista Matę Barnes, stał na wachcie pośród rur i pomp, które poruszały płetwę steru kierunkowego i steru głębokościowego. Barnes pracował w szczególnie ważnym miejscu, odpowiadał za możliwość manewrowania okrętem. Z maszynowni dobiegał wysoki świst turbin i gulgocący dźwięk pary pod wysokim ciśnieniem. - Jak leci, Barnes? Był to Sorensen, stał w przejściu w czerwonych bermudach, sandałach i okularach przeciwsłonecznych. Wyciągnął w jego kierunku kilka rysunków i schematów. - Będę tego potrzebował w Neapolu. Barnes przesunął na czoło okulary ochronne i spojrzał na podane papiery. - Nie ma problemu, Asie. Połóż to na ławce. Obok przejścia umieszczone były małe drzwiczki. Wisiała na nich mosiężna tabliczka, która błyszczała pośród szarości przedziału. WITAMY NA PLAŻY SORENSENA. ZABRANIA SIĘ GRY W PIŁKĘ SIATKOWA, PROSZĘ PUKAĆ. Sorensen wszedł do środka bez pukania. W planach okrętu pomieszczenie to zostało przeznaczone na magazyn zapasowych części elektronicznych. „Plaża Sorensena” miała zaledwie dwa metry długości i metr dwadzieścia szerokości. Pochylając się w niskim pokoiku zapalił dwie lampy kwarcowe, i wyciągnął z szafki plastikową matę oraz drewniany leżak. Na drzwiach przyklejony był plakat jednego z biur podróży. Santa Cruz, Kalifornia, słońce, piasek, windsurfingi, molo i złote ciała. - Zaczynamy surfing. Włączył magnetofon, z głośnika popłynęły melodyjne dźwięki „Home at Last” Dave’a Brubecka. Ze stosu tygodników, wyjął leżący na wierzchu wyświechtany numer „Playboya”. Wystukując rytm stopą, przerzucał strony. Po chwili wziął do ręki nudnego „Newsweeka”. Złe wieści. Bunty, rewolucje, wojny, zamachy. Strajk generalny we Francji. Wolał już nagie kobiety. Chaos życia na lądzie doprowadzał go do szaleństwa. Miliony półgłówków zachowywały się dokładnie tak samo jak mrówki, gdy wpadną w panikę. Zachłanność, egoizm, korupcja, życie pozbawione celu, pozbawione namiętności. Pod wodą całe to szaleństwo znikało. We wnętrzu sztywnego kadłuba „Barracudy” Sorensen odnalazł swój cel i swoją osobowość. Życie na okręcie było proste, czyste, uporządkowane, definiowane wyłącznie przez niezmienne prawa fizyki. Okręt podwodny wymagał żelaznej dyscypliny i całkowitego poświęcenia. Każdy miał tu swoją robotę i wykonywał ją najlepiej jak potrafił albo odchodził. Niewielu dawało z siebie aż tyle, ale zdarzali się tacy, którzy sprawdzali się właśnie w środowisku okrętu podwodnego. Dla Sorensena była to wolność. Zaciągnął się do Marynarki w dniu swych osiemnastych urodzin i nigdy tego nie żałował. Nigdy nie zastanawiał się, jak mogłoby wyglądać jego życie gdziekolwiek indziej. Teraz, po dziesięciu latach, zdał sobie sprawę, że nie może tu zostać na zawsze, z jednej prostej przyczyny - na coś takiego, nie pozwalały przepisy Marynarki. W końcu będzie musiał awansować na szefa i utknąć w szkole sonarzystów, gdzie prawdopodobnie zapije się na śmierć... Wypuścił z dłoni gazetę i włożył do magnetofonu taśmę z głosami wielorybów. Lubił wieloryby i często je nagrywał. Na tej taśmie wieloryby ryczały jak burza. Zastanawiał się co mogło je tak bardzo zainteresować. Kolacja? Wielorybi seks? *** W przedziale torpedowym szef Lopez karmił muchą swego pupila, brązowego meksykańskiego skorpiona, imieniem Zapata. Skorpion mieszkał w szklanym akwarium umieszczonym na górze tablicy odpalania torped. Stanowił przedmiot wielu szeptanych legend i plotek. Lopez przygasił światła i uruchomił ultrafioletową żarówkę umieszczoną w akwarium. Pochylił się nad akwarium, pot ściekał mu ku brodzie, oczy płonęły tak jak gdyby był aficionado de toros oczekującym na śmierć byka. Mucha z bzykiem obijała się po akwarium, wreszcie upadła na piasek. Skorpion poruszył się. Lopezowi wydawało się, że widzi kroplę jadu błyszczącą na kolcu. Reszta wachty stała cicho dookoła, przyglądając się jak Lopez dokonuje ceremonii karmienia. Torpedyści wiedzieli, że lepiej oszczędzić sobie złośliwych uwag. W kambuzie kucharz, Filipińczyk Stanley Real, od kilku godzin mozolił się nad sauce demi-glace. Stanley uważał się raczej za chef de cuisine niż zwykłego kuka. Właśnie starał się wytłumaczyć tę różnicę Cakesowi Colby’emu, stewardowi. - Raz mówią do mnie: ugotuj dla prezydenta Marcosa. Prezydent miał jeść obiad na „Andrew Jacksonie”, w Subic Bay. Wielki okręt rakietowy, ten „Andrew Jackson”. Prezydent Marcos przyjechał, obejrzał wszystko na okręcie, a potem usiadł do obiadu. Smakowało mu to, co jadł. Wezwał mnie z kambuza do mesy oficerskiej i mówi: chodź gotuj dla mnie w pałacu prezydenckim. Nie, nie, mówię, jestem lojalny wobec Marynarki Stanów Zjednoczonych. Jestem podwodniakiem, mam pierwszą klasę, mówię. Jestem obywatelem Stanów Zjednoczonych. To był ostatni patrol Cakesa. Był jedynym członkiem załogi, który służył podczas drugiej wojny światowej, widział już niejednego kuka przez te dwadzieścia pięć lat, ale nigdy takiego jak Stanley Real. - Stanley. Skąd biorą się tacy faceci jak ty? - wymamrotał, chowając do szafki obrus z mesy oficerskiej. - Co się stało z fasolą i szynką z puszki? W trzecim rzędzie, w dziobowym przedziale dla załogi, leżał na swej koi Fogarty. Nie mógł spać, cały był zlany potem. W ciągu dwóch dni świat zmienił się tak całkowicie, że nie pamiętał już kim jest. Dyscyplina panująca na okręcie wymagała od niego często, by reagował bez myślenia, jak gdyby był robotem. Teraz leżał na koi udając, że jego mózg zastąpiony został przez reaktor. Jeśli ktoś przesunął odpowiedni włącznik do oporu, to przyspieszy tak mocno, że się stopi. Jeśli cofnie - zatrzyma się. Fogarty rozumiał, że na okręcie podwodnym niedopuszczalny jest jakikolwiek błąd. Chwila wahania mogłaby oznaczać katastrofę. Wiedział, że po pewnym czasie będzie zdyscyplinowany, nabierze doświadczenia, ale nauka będzie trudna. Dwie godziny po wyjściu z Norfolk uderzył kolanem w grodź, gramoląc się przez właz. Kolano nadal go bolało. Ale siniaki były niczym w porównaniu z tym, co działo się z jego mózgiem. Ogromna ilość informacji, którą słyszał z hydrolokatorów otwierała przed nim nowy świat - morze i jego różnorodne dźwięki. Wachty z Sorensenem wymagały ciągłego wykazywania się doświadczeniem. Mimo nonszalanckiego stylu bycia, Sorensen okazał się perfekcjonistą, który nie tolerował pomyłek. Pomiędzy wachtami Fogarty odkrył, że bez przerwy biega z jednego końca okrętu na drugi w trakcie bezustannie powtarzanych alarmów. Rytm życia wyznaczały jedynie wachty. W kabinie panowała ciemność. Jego koja była ciasnym kokonem. Po prawej stronie wyczuwał dźwiękochłonną gumę, którą wyłożono kadłub sztywny. Lekka szara zasłonka po lewej stronie miała mu zapewnić poczucie odosobnienia. Słyszał szmer klimatyzacji i oddechy śpiących ludzi. Nie potrafił się uspokoić. Elektryczne obwody migotały jak flesze w jego wyobraźni, domagając się natychmiastowego rozpoznania. Gdy to już się skończyło, zaczął przypominać sobie szumy radzieckich okrętów podwodnych. Wiedział, że były hałaśliwe, ale nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo, dopóki Sorensen nie puścił mu taśmy z nagranymi szumami okrętu podwodnego klasy Hotel uzbrojonego w międzykontynentalne pociski balistyczne. Fogarty pomyślał, że to najstraszniejszy dźwięk, jaki zdarzyło mu się w życiu słyszeć. Mike nie mógł wprost uwierzyć, że leży na koi, a w jego uszach rozbrzmiewają odgłosy radzieckich okrętów. Całe życie marzył tylko o tym, by dostać się na pokład atomowego okrętu podwodnego. W wieku ośmiu lat dowiedział się, że zwodowano „Nautilusa”, pierwszy nuklearny okręt podwodny. Gdy „Nautilus” przeszedł pod lodami Arktyki i wynurzył się na Biegunie Północnym, Fogarty zadecydował, że zostanie podwodniakiem. „20.000 mil podwodnej żeglugi” i „Run Silent, Run Deep” czytał tyle razy, że książki rozpadły się na strzępy. Jego ojciec, który sam służył na okręcie podwodnym w czasie drugiej wojny światowej, zachęcał obu synów, by wstąpili do Marynarki, ale to właśnie młodszy, Mikę zakochał się w okrętach podwodnych. W liceum Fogarty zgłębiał tajemnice reaktorów atomowych i całe godziny spędzał w bibliotece przeglądając kolejne wydania „Jane’s Fighting Ships”. Budował modele okrętów podwodnych, cudowne pływające modele sterowane radiem, które stały się postrachem modelarzy z jeziora Minnetonka. Początkowo wrażenie na Fogartym robiła potęga i tajemnica nuklearnych okrętów podwodnych. „Nautilus” i okręty, które zwodowano po nim, podbiły wielki ocean. Chciał być uczestnikiem tych zmian. Wcześnie nauczył się odróżniać rodzaje okrętów podwodnych. Najpierw SSN, szybkie okręty myśliwskie. Takie jak „Nautilus” i „Barracuda”. Po nich SSBN, okręty przenoszące balistyczne pociski rakietowe. Opanowały wyobraźnię społeczeństwa, gdy pierwszy z nich USS „George Washington” został zwodowany w 1960 roku. Okręty rakietowe przerażały go. Wynalazek okrętu, który sam był w stanie zniszczyć całą cywilizację, sprawił, że w jego młodzieńczym umyśle pojawił się cień wątpliwości. Uznał, że to szalony pomysł, by coś tak wspaniałego używać do tak straszliwych celów. Choć nigdy nie porzucił ambicji wstąpienia do Submarine Service, coraz bardziej prześladowały go ponure wizje wojny nuklearnej z Rosjanami. W końcu trzecia wojna światowa zostanie rozstrzygnięta przez okręty podwodne. Kiedy się rozpocznie, pierwszym celem okrętów podwodnych, takich jak „Barracuda” będzie odnalezienie i zatopienie okrętów podwodnych wroga. Jeśli powiedzie im się i zatopią przynajmniej część rakietowców przeciwnika, może uda się ocalić choć część świata. SSN, myśliwski okręt podwodny stanowił więc broń defensywną, system ochrony antybalistycznej. Fogarty bardzo chciał wierzyć, że służba na takim okręcie była uczciwym - jeśli nie szlachetnym - wyzwaniem, ale czasami pojawiły się wątpliwości. Gdy już mógł zaciągnąć się do Marynarki długo walczył ze sobą. Lata, które spędził studiując broń podwodną, pozwoliły mu zrozumieć konsekwencje wojny atomowej, a zwłaszcza wojny atomowej na morzu. Zdał sobie sprawę, że gdyby amerykańska i radziecka flota zaczęły zatapiać swoje okręty, używając torped nuklearnych, rakiet, bomb głębinowych i min, najprawdopodobniej udałoby im się zniszczyć życie w morzu, a w konsekwencji skazać na śmierć życie na Ziemi. Takie pytania męczyły Fogarty’ego, ale wiedział, że jest tylko jedno miejsce, gdzie może znaleźć na nie odpowiedzi. A przy okazji - nic nie zdołałoby przekonać go do odejścia z okrętu podwodnego. Przebył obóz dla poborowych, szkołę podwodniaków, szkołę sonarzystów i trafił wreszcie tu: oddychał powietrzem z klimatyzatorów, słuchał muzyki i pełnił wachty z wielkim Sorensenem. W szkole dowiedział się z plotek, że Sorensen jest jedynym amerykańskim szeregowym marynarzem, którego nazwisko znali Rosjanie. Wątpił czy była to prawda, ale kto mógł to wiedzieć na pewno? Teraz nie musiał żyć z Sorensenem-legendą, ale z żywym Sorensenem, który z całą pewnością nie zamierzał ułatwiać mu życia. Mózg zostaw za drzwiami. *** W siłowni szef Alexander Wong i trzech ludzi na wachcie rozmawiało o wysoko płatnych posadach, czekających na nich na lądzie. W otoczeniu urządzeń, które kontrolowały reakcję nuklearną, mechanicy nuklearni - absolwenci jednej ze szkół broni atomowej Marynarki - uważali, że trafili w dziesiątkę wybierając tę służbę. Gdy do pomieszczenia wszedł dowódca, przestali rozmawiać i popatrzyli na swe zegary. Springfield stał przez kilka minut, milcząc, z dłońmi opartymi na biodrach, obserwował pracę mechaników. Bez żadnego ostrzeżenia sięgnął ponad ramieniem Wonga i wcisnął jaskrawoczerwony przełącznik na pulpicie głównym. Pręty kontrolne opadły do głównej części reaktora: reakcja łańcuchowa została zatrzymana. Teraz kiedy reakcja nie zachodziła, reaktor nie wytwarzał ciepła. Gdyby nadal wykorzystywał zgromadzone w nim już ciepło do produkcji pary, reaktor ochłodziłby się zbyt szybko i pękłby, rozpryskując materiał radioaktywny po całym przedziale. Obsługa reaktora zareagowała natychmiast. - Zamknąć główny zawór pary - rozkazał Wong. Technik siedzący przy pulpicie sterowniczym przekręcił zawór i dopływ pary do maszynowni został odcięty. Bez pary turbiny nie mogły się obracać. Okręt pozbawiony zatem został siły napędowej. Gdy z kolei śruba przestała się obracać, okręt pozbawiony był pływalności i zaczął tonąć. Trym był ujemny i okręt powoli opadał dziobem w dół. Wong chwycił za mikrofon interkomu. - Alarm. Uszkodzenie reaktora. Cała załoga na stanowiska. Alarm. Sorensen poczuł nagłe drżenie, zdążył minąć Barnesa, zanim we wszystkich przedziałach okrętu rozległy się dźwięki alarmu. W przedziale torpedowym wpadł akurat na Lopeza i jego rytuał. Skorpion wycofał się do kąta swego akwarium, pozostawiając nietkniętą muchę. - Która godzina? - zapytał Lopez. Do dziobowego pomieszczenia załogi wszedł Pisarro. - Alarm. Ruszcie się i biegiem na stanowiska. Senni marynarze gramolili się z koi i wkładali buty. Jak strażacy spali w ubraniach, zawsze w pogotowiu. Fogarty odkładał do ostatniej chwili zaciągnięcie zamka uniformu. Gdy wybiegał z przedziału, Pisarro klepnął go w plecy... Przejście było zatłoczone. Nowi marynarze zderzali się w drzwiach grodziowych i wpadali na zakrętach na stalowe ściany. Jęki i okrzyki bólu rozbrzmiewały w słabo oświetlonych pomieszczeniach. Fogarty czuł się niepewnie. Najbardziej ze wszystkiego na okręcie lękał się reaktora. Wiedział, że każda minuta spędzona na pokładzie oznacza pewną dawkę promieniowania. A teraz pędził przez cały okręt dlatego, że reaktor został wyłączony. Na całym okręcie grupy kontroli uszkodzeń wciągały na siebie azbestowe kombinezony i sprawdzały gaśnice. Wszystko było przymocowane, a wszystko co zostało przymocowane, sprawdzono wcześniej. W kambuzie miotał się wściekły Stanley. Kuk nie potrafił wytłumaczyć sobie powodu zatrzymania reaktora, ale wiedział, że jeśli jego kuchenka nie miała odpowiedniego napięcia, sos był zmarnowany. Wylał brązowy płyn do foliowej torby i zaklął w języku tagalog. Sorensen szybko biegł, na bosaka przez cały okręt, bliski irytacji. W centrali porucznik Hoek nadal dowodził okrętem. Gdy Sorensen minął go, dostrzegł ekstazę na twarzy młodego oficera, gdy wydawał rozkazy mające wyciągnąć okręt z opresji. - Maszynownia, przejść na zasilanie z akumulatorów. - Akumulatory podłączone, gotowe do zasilania. - Bardzo dobrze, włączyć akumulatory. - Włączone. - Bardzo dobrze. Szasować przednie zbiorniki balastowe. Jeden z marynarzy wcisnął guzik i sprężone powietrze zostało wpuszczone do zbiorników, wypychając wodę do oceanu. Prędkość opadania zmalała. - Szasować następne zbiorniki. Powoli, bardzo powoli, lepiej nie przesadzać. Willie Joe miał właśnie wachtę przy hydrolokatorach, gdy do środka wpadł Sorensen. Ekrany były czyste. Wokół nich roztaczał się ocean, trzy tysiące metrów wody pod kilem. - OK, zmykaj - powiedział Sorensen. Willie Joe szybko przebrał się w azbestowy kombinezon i pobiegł na swoje stanowisko. Fogarty wpadł do kabiny, miał czerwone i spuchnięte oczy. Sorensen zmarszczył się. - Powinieneś szybciej się tu znaleźć, Fogarty. O wiele szybciej. - Przejście było zablokowane. - Bez wymówek. Jeśli ktoś stoi ci na drodze możesz przez niego przeskoczyć, nawet zadeptać. Nic mnie to nie obchodzi, masz być tutaj. - Tak jest. Okręt nadal szedł w dół. Fogarty patrzył na głębokościomierz: dwieście dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści metrów. Jego twarz pozostała niewzruszona. Nie - morza się nie obawiał. Sorensenowi podobał się jego spokój. Na głębokości dwustu sześćdziesięciu metrów okręt wyrównał i zatrzymał się. Było spokojnie. - Powiedz, co słyszysz - spytał Sorensen. - Ocean Atlantycki - odparł Fogarty. - Turbogenerator - dodał szybko. - To wszystko? Sorensen wcisnął guzik uruchamiając głośniki. Z morza dobiegał odgłos ciągłego drapania. - Co to jest? - spytał. Fogarty słuchał przez chwilę. - Nie wiem. - Żółwie - stwierdził Sorensen z uśmiechem. - Łowią ryby na głębokości pięćdziesięciu metrów. Dziwne, że zapuściły się tak daleko na północ. Sądząc po odgłosach, trafiły na niezłą ławicę. Sorensen był nadal w szortach i okularach przeciwsłonecznych, choć w kabinie panował półmrok. Zaczął naśladować dźwięki wydawane przez żółwie, po chwili spojrzał w górę, by upewnić się, czy szpule magnetofonów ciągle się obracają. - Uwaga cała załoga - rozległ się głos Hoeka w interkomie. - Przygotować się, mała naprzód. Fogarty spojrzał na ekran. Okręt poruszył się, płynąc z prędkością zaledwie wystarczającą do manewrowania. Odgłosy żółwi przycichły. W chwilę później w głośnikach pojawiły się dziwne piski i sapania. - Mamy wieloryby na prawo - stwierdził Sorensen i sam zaczął sapać i popiskiwać. Co kilka sekund jego palce dotykały klawiatury, zmieniał układ hydrofonów, wzmacniaczy i filtrów, jak gdyby grał na wielkich organach wodnych. Fogarty zapytał zafascynowany: - Co robisz? W odpowiedzi Sorensen zaczął tylko głośniej posykiwać i fukać. Po kilku chwilach wieloryby ucichły. Fogarty odezwał się. - Wzmacniałeś dźwięki wielorybów, Sorensen. W szkole uczyli, by je wyciszać. Sorensen uśmiechnął się. - Lubię wieloryby. - Teraz uśmiechał się już od ucha do ucha. - Widziałeś kiedyś „Star Trek”? - Parę odcinków. I co z tego? - A zatem możesz uważać mnie za Mr. Spocka, z planety Vulcan, w porządku? Nie jestem człowiekiem, Fogarty, jestem obcy. Jestem dziwny. Kiedy jesteśmy na wachcie nie spuszczaj oka z ekranu, a słuchawek nie zdejmuj z uszu. I wypatruj Klingonsów, chłopie. To ci źli, gdybyś nie wiedział. Fogarty nalegał. - W szkole nazywali wszelkie odgłosy morza zakłóceniami i kazali je wyciszać. Sorensen zdjął okulary słoneczne. - Posłuchaj Fogarty. Zapomnij o szkole. Zapomnij o Marynarce. Możesz sobie to jeszcze raz przeczytać - mózg zostaw za drzwiami. To prawdziwy ocean. Jeśli chcesz zostać dobrym sonarzystą, słuchaj wszystkiego i myśl o wszystkim. Nadążasz? - Tak. - W porządku. Będę cię trzymał na pierwszej wachcie tak długo, aż zdasz egzaminy. Jeśli jesteś niezły, powinieneś to załatwić w trzydzieści dni, do naszego powrotu do Norfolk. A jeśli nie jesteś dobry to będziesz tu siedział, a ja już postaram się, żeby ci utrudnić życie. Na jakiś czas jesteśmy razem, Fogarty. Jesteśmy jedną wachtą... Powiedz mi właściwie, Fogarty, jak to się stało, że zgłosiłeś się na ochotnika na okręty podwodne? - Rzuciłem szkołę. Miałem iść do poboru, nie miałem wyjścia. - A dlaczego na ochotnika? Dlaczego nie Straż Przybrzeżna? - Pogłówkowałem trochę. Na podwodniakach dają najwięcej - najlepsze żarcie, najwyższe żołdy, najlepsze warunki pracy. - Przestań mi tu zmyślać. Fogarty wzruszył ramionami. - OK. Chciałem dostać się na coś takiego od małego. Taka jest prawda. Jak byłem dzieciakiem zbudowałem chyba z pięćdziesiąt modeli „Nautilusa”. - I co z tego? Każdy chłopak w Ameryce buduje modele. - Tak - uśmiechnął się Fogarty - tylko moje pływały. Napęd, sterowanie radiem, wodoszczelne włazy, maszyny. Sorensen skinął głową. - Rozumiem. Pewnie byłeś pierwszy w klasie w szkole podwodniaków. Fogarty pokręcił przecząco głową. - Nie. Drugi. - Wstydź się. Co spieprzyłeś? Fogarty uśmiechnął się. - Nawigację. Na symulatorze wjechałem okrętem prosto na plażę. - Tak, nawigacja to przekleństwo. Właśnie dlatego lubię komputery. Kiedy coś spieprzymy, zawsze można zwalić odpowiedzialność na komputer. - To samo powiedziałem mojemu instruktorowi. Nie kupił tego dowcipu. - To znaczy byłeś drugi z ilu? - Czternastu. Sorensen uniósł brwi do góry. - Czterystu dwudziestu siedmiu - dodał Fogarty. - Aha. To znaczy, że jesteś prawdziwym świrusem. Po kim ty to masz? - Tato był radzikiem na USS „Yellowtail”. - Nie oszukuj. - Jest z tego bardzo dumny. Zawsze chciał żebyśmy z bratem służyli na podwodniakach. - I gdzie jest teraz twój brat? - Zaciągnął się do Piechoty Morskiej. Złamał serce staremu. On nigdy nie lubił komandosów. Sorensen chrząknął. - O kurcze, ostry chłopak. Fogarty uśmiechnął się. - A co z tobą Sorensen? Skąd ty się tutaj wziąłeś? - Ja? Jestem tubylcem. Urodziłem się tutaj. - No, opowiadaj. Dlaczego zaciągnąłeś się do Marynarki? - Chcesz usłyszeć historię mego życia, dzieciaku? - Skąd pochodzisz? - Oakland w stanie Kalifornia. - Dom Korsarzy. - Tak. A także rodzinne miasto Szybkiego Eddiego, rekina z „The Hustler”, Sonny’ego Bargera, Hell’s Angels, Reggiego Jacksona, Hueya Newtona i Czarnych Panter, było to rodzinne miasto Jacka Londona, znanego łowcy ostryg i kłamcy, by wymienić kilku najwybitniejszych obywateli. Byłeś tam kiedyś? - Nie. - No cóż, to wprawdzie Kalifornia, ale na pewno nie Hollywood. - Sorensen pociągnął długi łyk kawy. - Nie miałem żadnego porządnego wykształcenia, choć mnóstwo czytałem. Ożeniłem się, gdy miałem siedemnaście lat. Tak sobie żyłem bez roboty, z żoneczką, która uważała, że życie polega na jeżdżeniu Czternastą Wschodnią nowym samochodem. Chyba nie trafiła we właściwą dekadę. Potrzebowałem roboty, więc na swe osiemnaste urodziny poszedłem do oficera rekrutacyjnego Marynarki i powiedziałem, że pierwszy hydrolokator w życiu zbudowałem, kiedy miałem dwanaście lat: z mikrofonu, plastikowej torebki i gumowej rury. A on powiedział: synu podpisz się tylko tutaj na kropkowanej linii. Podpisałem. Byłem mięsem armatnim dla Marynarki. Sorensen urwał, by zapalić papierosa i Fogarty zapytał: - Gdzie jest teraz twoja żona? - Rozwiodła się ze mną, kiedy zaciągnąłem się po raz drugi. Nienawidziła Marynarki. Kilka lat temu, w noc poprzedzającą sześćdziesięciodniowy patrol powiedziała, że kiedy wrócę, jej już tu nie będzie. Oczekiwały ją dwa miesiące spędzone w drugorzędnych barach w jakiejś drugorzędnej bazie Marynarki i zaczepki ze strony rozochoconych marynarzy, czy podochoconych cywilów. Z okrętów podwodnych niewiele miała pożytku. Chyba wróciła do Kalifornii. Ciągle dostaje część mojej wypłaty. Nadal płynęli na małej prędkości. Springfield przerwał marsz tylko raz, by wynurzyć się i nadać meldunek o pozycji okrętu. Była to część testu systemu wykrywania SOSUS. Sorensen przydzielił Fogarty’emu pracę: czasochłonne zadanie sprawdzenia wszystkich obwodów łączących kabinę hydrolokatorów z przedziałem torpedowym na dziobie. Hydrolokatory były umieszczone na kadłubie wokół dzioba. Fogarty spędził godzinę, kontrolując główne złącze w przedziale torpedowym. Sorensen siedział samotnie w kabinie, otworzył swój pulpit i patrzył na plątaninę obwodów. Przez lata intensywnie je modyfikował, wielokroć bez zezwolenia. Ze swej podróży do Japonii przywiózł nie jeden, a dwa miniaturowe magnetofony. Jeden z nich został teraz zamontowany w ukrytym złączu. Szybki obrót śrubokręta i Sorensen stał się przestępcą. 4 Kowboje i kozacy ? USS „Barracuda”, zachodnie wejście do Cieśniny Gibraltarskiej Cieśnina Gibraltarska stanowi jedną z szyjek od butelki światowego oceanu. W historii panowanie nad Cieśniną oznaczało kontrolę nad Morzem Śródziemnym. Od końca drugiej wojny światowej Marynarka Stanów Zjednoczonych uznawała „morze pośrodku ziemi” za amerykańskie jezioro. Siódmego dnia po wyjściu z Norfolk „Barracuda” powoli zbliżała się do Cieśniny. - W porządku - powiedział dowódca. - Wysłać boję na powierzchnię. Porcja sprężonego powietrza wystrzeliła kapsułę z kiosku. W kilka sekund później nadajnik radiowy zakołysał się na falach sześćdziesiąt metrów nad okrętem. Springfield przesłał meldunek o swojej pozycji do bazy morskiej Rota w Hiszpanii i otrzymał natychmiastową odpowiedź. BAZA MARYNARKI WOJENNEJ STANÓW ZJEDNOCZONYCH ROTA: BARRACUDA SSN 593. TEST SYSTEMU WYKRYWANIA SOSUS WYPADŁ POMYŚLNIE. BYLIŚCIE ŚLEDZENI W TRAKCIE CAŁEGO PRZEJŚCIA. UDZIELAM POZWOLENIA NA PRZEJŚCIE CIEŚNINY. NETTS. W kabinie hydro Sorensen słuchał sygnału boi dźwiękowej umieszczonej na dnie Cieśniny, która prowadziła zanurzone okręty głębokim kanałem. Ustalił jej pozycję i okręt wolno przeszedł na Morze Śródziemne. Teraz dobiegł ich dźwięk silników z jakiegoś innego okrętu podwodnego. Zanim Sorensen zdążył zapytać, Fogarty powiedział: - Brytyjczyk. HMS „Valiant”. - Bardzo dobrze, naprawdę bardzo dobrze. Ciesz się, że to nie Rusek, bo by nam uszy odstrzeliło. - Cała naprzód - zakomenderował komandor. - Przeszliśmy. *** Dwa dni później „Barracuda” była w odległości czterystu kilometrów od Neapolu. Springfield i Pisarro obserwowali lampy oscyloskopu na planszecie nawigacyjnym, który przedstawiał elektroniczną mapę morską Morza Tyrreńskiego między Sardynią a Zatoką Neapolitańską. Świetlna kropka na jego środku oznaczała ich własny okręt. Cykające odczyty przedstawiały zmieniające się szerokość i długość geograficzną. Szef sterników siedział przy pulpicie, śledząc kropkę, jedyny widoczny dowód przesuwania się okrętu. Springfield wydał rozkaz „cała naprzód”. Sterowanie „Barracuda” w zanurzeniu przy pełnej prędkości przypominało trochę latanie we mgle. Hałas uniemożliwiał korzystanie z hydrolokatorów pasywnych. Istniało więc niebezpieczeństwo zderzenia z innym okrętem. Co pięćdziesiąt mil Springfield zmieniał prędkość, wyciszał maszynownię i pozwalał sonarzystom przesłuchać przestrzeń wodną za pomocą dookólnych hydrolokatorów pasywnych. Pisarro zdmuchnął dym papierosowy znad planszetu. - Jesteśmy prawie na miejscu - powiedział, odganiając dym sprzed oczu. - Pięć minut. Springfield potwierdził skinieniem głowy i odezwał się do mikrofonu. - Centrala do maszynowni - przygotować się do dryfu. Będziemy słuchać. - Maszynownia do centrali. Gotowi do małej prędkości. Springfield spojrzał na martwy ekran. Willie Joe rozmontował go, chcąc pokazać Fogarty’emu obwody kineskopu. - Ile jeszcze, Willie Joe? - Dziesięć minut, komandorze. - W porządku - odezwał się Springfield do Pisarra. - Na górze powinien być teraz sztorm. Jeśli mamy coś usłyszeć, to lepiej będzie, jeśli ściągniemy tu Sorensena. - Tak jest. - Pisarro odezwał się do interkomu: - Centrala do maszynowni. Słuchaj szefie, poślij kogoś na rufę, żeby ściągnął Sorensena na ziemię. Chcę go mieć przy hydrolokatorach za pięć minut. - Maszynownia do centrali. Przyślemy wam Asa na czas. W kabinie hydro, sonarzysta drugiej klasy Emil Davic siedział przy pulpicie operatora patrząc na ekran oscyloskopu. Był sam. Davic obserwował uważnie, ale na ekranie niewiele było widać prócz zielonej plątaniny nieczytelnych hałasów - rozmyte sygnały odbierane przez szumona-miernik. Przez trzy godziny wachty Davic wypił sześć filiżanek kawy i przeżuł trzy batoniki Hershey, cały czas marzył o jedzeniu w Neapolu. Spaghetti putanesca, tortellini in broda. Davic nienawidził Neapolu. Miasto było brudne i przypominało mu najuboższe dzielnice Nowego Jorku, ale uwielbiał tutejsze jedzenie. Jako dwunastoletni chłopiec, Davic wyemigrował z Budapesztu i zamieszkał na Brooklynie ze swoją matką. Zmęczony i sfrustrowany przez Nowy Jork, Davic starał się odizolować od tego miasta. W końcu naturalizował się, ale nigdy nie stał się Amerykaninem. Nie potrafił się bawić, odpoczywać - poświęcił się nauce języków i kultywowaniu nienawiści do Rosjan. Wszystko inne uznawał za niegodne uwagi. Zaciągnął się do Submarine Service, by być tak blisko Rosjan jak tylko było to możliwe. Davic nie chciał przegapić trzeciej wojny światowej. Dla niego służba na okręcie podwodnym była poważnym obowiązkiem, do którego podchodził z najwyższym szacunkiem. Większość marynarzy mówiła zaledwie jednym językiem, Davic znał pięć: węgierski, niemiecki, angielski, francuski i rosyjski. Uważał siebie za zajadłego wojownika czasu zimnej wojny i każdego, kto okazywał mniej fanatyzmu niż on sam, uznawał za głupca. Co oczywiste, nienawidził Sorensena, który lekceważył wszystko. Sorensen zachowywał się tak, jak gdyby „Barracuda” była jego prywatną własnością, którą Marynarka zapewniła mu wyłącznie dla rozrywki. Wbrew samemu sobie Davic nienawidził Sorensena też za jego talent i zazdrościł mu przywilejów. Teraz kontemplował fotografię Siergieja Gorszkowa, z uwagą przyglądając się jego kamiennej twarzy. To właśnie Davic przykleił fotografię Rosjanina na grodzi. Gorszkow, twórca nowoczesnej radzieckiej Marynarki, wyciągnął rosyjską flotę z dziewiętnastego wieku i przekształcił ją w morską potęgę. Przerażało to Davica, który jako mały chłopiec widział rosyjskie czołgi w Budapeszcie. Zachował fotografię Siergieja Gorszkowa jako groźne memento. „Barracuda” szła standardową trasą okrętów podwodnych NATO na południe od Sardynii i jej rutynowe meldunki o pozycji były przekazywane do wszystkich marynarek wojennych NATO. Gdy po raz ostatni przeszukiwali przestrzeń wodną, hydrolokator dalekiego zasięgu nie pokazywał niczego. W każdej chwili dowódca mógł zarządzić zmniejszenie prędkości. Davic sądził, że prawdopodobnie nikogo nie spotkają. - Do całej załogi. Przygotować się do dryfu. Poczuł, że okręt zwalnia i słuchał jak zawirowania wody omywają kadłub i hydrofony. Sięgnął do góry i uruchomił magnetofon. Barnes walnął w drzwi „Plaży Sorensena”. - Sorensen. Drzwi otworzyły się i Sorensen wystawił ociekającą potem twarz. - O co chodzi? - Potrzebują cię w kabinie hydro. - Gdzie jesteśmy? - Słuchaj człowieku, siedzę tutaj grzebiąc w śrubkach przez cały dzień - powiedział Barnes, strząsając skrawki stali z piersi. - Skąd u diabła miałbym wiedzieć. W Szwajcarii? - Słuchaj, Barnes. Zrobiłeś już dla mnie to pudełeczko? - Twoją wodoszczelną skrzyneczkę? Jeszcze nie. Niedługo będzie gotowe. - Muszę ją mieć na jutro w Neapolu. To rozkaz kapitana. - Powiedziałem już, będzie jutro. Nie ma się co martwić. A właściwie, po co ci ona potrzebna? - Zgadnij, stary. - Sorensen zdjął okulary i mrugnął. - Ach tak - stwierdził Barnes, wracając do swojej roboty. - Wielkie tajemnice. Kiedy dowódca idzie do wychodka, to sekret. Co będzie na obiad? Tajemnica. Boja sonarowa w wodoszczelnej skrzyneczce ze stali. Wielka mi tajemnica. Sorensen zamknął drzwi. To prawda, nic nie pozostawało tu zbyt długo tajemnicą. Zaczął zbierać swoje rzeczy. La Verne Baker nuciła z niewyłączonego magnetofonu: Mały podwodniak nazwiskiem Jim Dandy. Ruszył na ratunek swej królowej Sandy. Wychodząc, pogasił lampy. Drzwi do kabiny hydro otworzyły się niespodziewanie, Sorensen wszedł do środka. Usiadł przy pulpicie kontrolnym, włączył i wyregulował słuchawki, które założył na głowę. - Nie przeszkadzaj sobie - rzucił w stronę Davica. Nawet nie spojrzał na ekran. Zamknął tylko oczy i słuchał. Głębokie wody Morza Śródziemnego stanowią wyjątkowo nieprzyjemny teren dla sonarzystów. Fale dźwiękowe odbijają się o termokliny, i są rozpraszane przez podwodne góry i nierówne dno. Nie można było ustalić odległości na szumonamiernikach, jeśli wykryty obiekt się nie poruszał. - Centrala do hydro, przygotujcie się do obrotu o trzysta sześćdziesiąt stopni. - Hydro do centrali. Zrozumiano, obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni - odpowiedział Davic. Okręt zmniejszył prędkość, maszyny ucichły i ekrany stopniowo zaczęły się przejaśniać. Okręt pochylił się lekko przy zwrocie. Davic usłyszał zakłócenia na górze. - Mamy zakłócenia od sztormu na górze. - Sztorm już cichnie - powiedział Sorensen. - Możesz go zignorować. Gdy okręt wykonał jedną trzecią zwrotu, wyraźnie usłyszeli śrubę obracającą się na powierzchni. Sorensen ocenił odległość na pięć mil. - Hydro do kontroli. Kontakt na powierzchni, namiar jeden jeden siedem. Prędkość dwa węzły. - Centrala do sterów. Bierzemy kurs jeden jeden siedem. - Kurs jeden jeden siedem, aye. Okręt wykonał zwrot w lewo i hydroakustycy jeszcze raz usłyszeli śrubę. - Maszyny stop - rozkazał kapitan. Okręt stanął w dryfie, nasłuchując. Sorensen usłyszał drugą śrubę. Bliźniacze turbiny. Mały okręt prawie się nie przesuwał. - To twoja wachta, Davic - powiedział Sorensen. - Jak sądzisz, co to jest? Davic wprowadził usłyszany szum do komputera i wymamrotał: - To może być każdy: przybrzeżny frachtowiec, rybak. Sorensen otworzył oczy i zaczął obserwować ekran słuchając uważnie. Trasy NATO nie pokrywały się z trasami statków handlowych i łowisk. Zgadł. 58 - Blim blam bla bli, czuję zapach ruskiej krwi - mrugnął do Davica, który patrzył na niego z szeroko otwartymi oczami, zastanawiając się, co takiego usłyszał Sorensen, czego on nie dostrzegł. - Davic - powiedział Sorensen - to radziecki okręt zwiadowczy, na pewno nas zauważył. - Dlaczego akurat tak sądzisz? - Jutro Szósta Flota wychodzi z Neapolu, dokładnie tą trasą. A gdybym ja był twoim kumplem Gorszkowem, mniej więcej tutaj poczekałbym na „Kitty Hawk”. Hydro do centrali. Czy macie podłączony ekran hydrolokatora? Z interkomu dobiegł go spokojny głos Williego Joe: - Jeszcze minutkę, Asie. Ostatni obwód. Zanim Sorensen zdążył odpowiedzieć, na skraju ekranu pojawił się blady elektroniczny cień, świetlny pasek. Podniecony Sorensen zaczął naciskać klawisze na pulpicie. Trałowiec miał towarzystwo. Sorensen zręcznie skierował swe hydrolokatory na namiar jeden jeden siedem i natychmiast usłyszał odgłosy pompy wody zaburtowej, jednej z tych, które przepompowywały wodę morską wokół kondensatora pary - niewątpliwy znak reaktora jądrowego. To był okręt podwodny i śledził „Barracudę”. - Bingo - powiedział. - Hydro do centrali. Mamy jeszcze jeden kontakt, namiar jeden jeden siedem, odległość około dziesięciu tysięcy metrów. Prędkość zero zero. Obiekt jest zanurzony. Powtarzam, obiekt jest zanurzony. - Centrala do hydro - usłyszał głos Pisarra - nasz ekran hydrolokatora już działa. Nic tu nie widać - urwał nagle. - Poczekaj chwilę. To niemożliwe. Żaden Rusek nie powinien w tej chwili tu pływać, nie mamy raportów o czymś takim w tym sektorze morza. Jak on się tu u diabła dostał? Blade pasemko pojawiło się na tym samym kierunku. Obiekt znajdował się dokładnie pod trawlerem. Pisarro zaklął. - Ten sukinsyn musi nas słyszeć przynajmniej od pół godziny. Ogłosić alarm. Głośniki rozmieszczone na całym okręcie wprawiły kilkudziesięciu mężczyzn w stan szaleńczej, acz zdyscyplinowanej aktywności. - Alarm, alarm. Wszyscy na stanowiska bojowe. To nie są ćwiczenia. To nie są ćwiczenia. Wszyscy na stanowiska bojowe. Davic wstał i zdjął słuchawki. Jego stanowisko bojowe mieściło się na dziobie, był członkiem jednej z ekip awaryjnych. Otworzył szafkę i wyjął biały azbestowy kombinezon. - Wolałbym zostać przy hydrolokatorach - powiedział do zamontowanego wewnątrz mikrofonu. - Słuchaj Davic, to nie ja przydzielam stanowiska. To robota Lopeza - oznajmił Sorensen. - To mój Rusek - krzyknął Davic zniekształconym przez mikrofon głosem. - Oczywiście, jest twój. Masz go w swoim raporcie. Nie martw się, będziesz jeszcze miał szansę spotkać się z nim, a może nawet wyzwać go na pięści. Davic wymamrotał jakieś węgierskie przekleństwo i wybiegł. - O co ci chodzi? Nigdy nie chodzisz do kina? - krzyknął za nim Sorensen. W chwilę później do środka wpadł Fogarty, usiadł za pulpitem i założył słuchawki. Usłyszał głęboki tętniący dźwięk, nienaturalny warkot drapieżnika i nagle znieruchomiał. W szkole sonarzystów Fogarty obojętnie słuchał taśm z odgłosami radzieckich okrętów, ale taśmy zawierały tylko wyselekcjonowane dźwięki. Taśmy, które puszczał mu Sorensen były straszne, lecz nadal odległe. Bliskość rzeczywistego wroga była dla mego szokiem. Jego pierwszy Rosjanin. - Co on robi? - zapytał Sorensen. - Nasz przyjaciel Iwan siedzi sobie i słucha z szerokim uśmiechem na tłustym pysku. Stroi sobie z nas żarty. Fogarty poprawił się w krześle i obserwował jak kreska na ekranie stawała się coraz wyraźniejsza w miarę zmniejszania się odległości. Niewidzialne dla całego świata dwa okręty podwodne dryfowały odległe od siebie o pięć mil, nasłuchując ostrożnie każdego dźwięku, każdego błędnego ruchu. - Dobra - powiedział Sorensen - zabawa się zaczęła. Zobaczymy, czy uda nam się zająć zaszczytne drugie miejsce. - Jaka gra? - zapytał Fogarty. - Ta gra. Jedna jedyna, w którą zawsze grywamy z Rosjanami „Kowboje i Kozacy”. Fogarty patrzył na niego, nic nie rozumiejąc. - Możesz to nazywać ćwiczeniami przed trzecią wojną światową. Sorensen uruchomił głośniki i zdjął słuchawki. - Posłuchaj tych dźwięków - powiedział z uśmiechem. - Jego system sterowania torped jest wycelowany prosto w twoje serce. - Centrala do hydro. Przygotujcie się do namierzenia celu. - Hydro do centrali. Przygotowujemy się do namierzenia celu. Odwzajemnimy im przysługę - powiedział Sorensen. Nacisnął kilka kolejnych guzików na swym pulpicie i wprowadził dane do systemu sterowania torped. Gdy Fogarty ćwiczył ten alarm, zawsze się denerwował. Teraz stał twarzą w twarz, z rzeczywistym przeciwnikiem i zaskoczyło go, jak bardzo był spokojny. - Centrala do uzbrojenia. Hydrolokator nastawiony. W interkomie rozległ się głos Hoeka. - Uzbrojenie do centrali. Hydrolokator nastawiony, aye. - Bardzo dobrze. Hoek spojrzał znad swego stołu w stronę dowódcy, zastanawiając się czy Springfield wyda rozkaz, by załadować torpedę. Obsługa przedziału torpedowego stała w gotowości. - Załadować wyrzutnię numer jeden. Mk 37, głowica konwencjonalna, sterowanie przewodowe. - Załadować wyrzutnię numer jeden. „Barracuda” przechyliła się lekko, gdy torpeda znalazła się w wyrzutni. Zbiornik trymowy napełnił się natychmiast i okręt wyrównał. Fogarty pokręcił głową. - To jest zabawa z nabitym pistoletem. - Rzeczywiście. Szczypta soli dodaje smaku. - A co się stanie, jeśli ktoś coś nawali? Sorensen wzruszył ramionami i zapalił papierosa. - Kto? Komandor? Nie ma mowy. Iwan? Jest taki sam jak my. Nikt nie chce zaczynać wojny. Przynajmniej nie dzisiaj. Tak mówią... - Moglibyśmy mieć tu na dole małą wojnę i nikt by tego nie zauważył. - Bystry z ciebie chłopak, Fogarty. Zauważyłeś, że tu na dole nie ma żadnych kamer telewizyjnych. Fogarty nadal czuł się dziwnie spokojny, w głowie miał niezwykłą jasność. Bez zalania wyrzutni nie można odpalić torpedy, to zaś usłyszeliby Rosjanie. Patrząc na fotografie na ścianie, próbował sobie wyobrazić rosyjski okręt. Widział film przedstawiający rosyjskie okręty podwodne na powierzchni. Wyglądały groźnie, bojowo. Jeśli zaś chodziło o ludzi wewnątrz, mógł tylko posiłkować się propagandą, która zawsze pokazywała ich jako wrogów... wykończymy was i tak dalej. Nie był wcale pewien, czy w to wierzył. - No dobrze - powiedział Sorensen - jak sądzisz, jaka to klasa? - Nie wiem, większość ich okrętów ofensywnych to klasa November. - Uruchomił śrubę. Hydro do centrali, okręt ruszył. Chce się nam pokazać. - Centrala do hydro - głos Springfielda zastąpił w głośniku Pisarra. - Spróbuj określić jaki to okręt. - Aye aye. - OK, Leo - powiedział do Pisarra Springfield. - Rzućmy na niego okiem. Mała naprzód. Okręt zadrżał w miarę narastania obrotów śruby. W tej samej chwili gdy „Barracuda” ruszyła, Rosjanin przyspieszył, robiąc mnóstwo hałasu, w miarę jak jego prędkość wzrastała. Kropka na ekranie stała się teraz świetlną kreską. Sorensen słyszał wszystkie charakterystyczne dźwięki radzieckiej maszynerii - hałaśliwe turbiny i pompy chłodzące, szum śruby, ale to nie były typowe szumy Novembera. Uruchomił program, który porównywał odebrane dźwięki z zapisanymi w komputerze dźwiękami znanych radzieckich okrętów. - To Victor - powiedział, na dobre piętnaście sekund przed tym jak komputer potwierdził jego słowa. Fogarty spojrzał na fotografię. - Nowego typu - zauważył. - Ano. Niewiele wiemy o tych Victorach. Mogą schodzić głęboko, ale robią przy tym mnóstwo hałasu. Niespodziewane pojawienie się Rosjan w tej części Morza Śródziemnego zaniepokoiło Springfielda i Pisarra. Jak przedostali się przez Cieśninę Gibraltarską, nie będąc wykryci, a potem śledzeni? Obserwowali ekran i popijali kawę. Pisarro palił jednego papierosa za drugim. Rosjanin szedł równolegle do pierwotnego kursu „Barracudy”. Dowódca rosyjskiego okrętu mówił im wprost, że Morza Śródziemne nie jest już amerykańskim jeziorem. - Leo - powiedział cicho Springfield - zbliż się do nich. Pół naprzód. - Tak jest, sir. - Trzy w prawo, kurs jeden zero. - Trzy w prawo, kurs jeden dwa zero, aye. Gdy „Barracuda” zwiększała prędkość, Rosjanin zaczął zwiększać głębokość, jego maszyny ryczały jak fala uderzającego przyboju. Rosjanin przyspieszał wyraźnie, świetlny pasek pędził przez ekran Sorensena z fantastyczną prędkością. „Barracuda”, najszybszy okręt podwodny amerykańskiej Marynarki Wojennej, zostawał z tyłu. Nagle gwałtownie ściągnął z głowy słuchawki i sięgnął w stronę Fogarty’ego, by zerwać jego. Spóźnił się. Dźwięk wysokiej częstotliwości, pochodzący z rosyjskiego hydrolokatora Feniks, wybuchnął w uszach młodego sonarzysty. Zwinął się z bólu i zaklął. Po raz pierwszy mu się to zdarzyło. - Witamy we wspaniałym świecie wojen podwodnych - powiedział do niego Sorensen. Fogarty przyłożył dłonie do uszu, jego twarz wykrzywiał ból. - Do diabła. Dlaczego to zrobili? - Hej, młody człowieku, czyżby niczego cię nie nauczyli w szkole sonarzystów? - Tego nie. - Kiedy Iwan kłuje cię w uszy w ten właśnie sposób, to znaczy, że mógłby ci spokojnie wsadzić torpedę w tyłek. Bang bang i nie żyjesz. Nasz przyjaciel usłyszał nas dużo wcześniej, zanim nam udało się usłyszeć jego. Rosjanin zszedł na głębokość sześciuset pięćdziesięciu metrów i dźwięki niespodziewanie ucichły. Okręt zniknął. Sorensen patrzył na pusty ekran. - Jezu. Nie wierzę. Zniknął pod termokliną. Hydro do centrali. Zgubiliśmy go. - Centrala do hydro. Powtórz. - Zgubiliśmy go, panie komandorze. Uciekł. - Dobry Boże. W centrali zapadła cisza. Warstwa izotermiczna odbijająca sygnały hydrolokacyjne znajdowała się na głębokości sześciuset trzydziestu metrów, ale nikt nie chciał uwierzyć, że radziecki okręt mógł zejść na taką głębokość. W 1963 roku „Thresher” zgnieciony został na głębokości sześciuset metrów. Springfield był wstrząśnięty. Victor okazał się o wiele lepszym przeciwnikiem, niż mogli tego oczekiwać oficerowie Marynarki USA. Przez trzy godziny poszukiwali go, schodząc w dół po spirali. Wreszcie Springfield zrezygnował. - Rozładować wyrzutnię! - Tak jest, rozładować wyrzutnię. - Wyślij boję na powierzchnię, Leo. Nadaj meldunek o kontakcie, a potem ustal kurs na Neapol. - Tak jest, sir. Sorensen był wyraźnie zaintrygowany. W grze w kozaków i kowbojów Victor okazał się nowym wyzwaniem. Założył dłonie za głowę i przechylił się w tył razem z krzesłem. - Punkt dla Iwana - powiedział. - Tę rundę przegraliśmy. Fogarty nadal trzymał ręce przy uszach. - To był policzek, nie lubię tego. - No cóż, Fogarty. Nikt tego nie lubi, musisz się z tym jakoś pogodzić. W centrali tego okrętu jakiś facet siedzi właśnie przy pulpicie swego Feniksa. Obserwuje jakiś dziwny oscyloskop i najprawdopodobniej jest z siebie bardzo zadowolony, ale ty lepiej nie bierz sobie tego do serca. Wcześniej czy później zrobisz to samo - albo jemu, albo któremuś z jego kumpli. Martwi mnie tylko to, że uciekli. Ten sukinsyn poszedł bardzo głęboko i szybko. Prawdziwy Maserati. - Tobie się to naprawdę podoba, może nie? - powiedział Fogarty. - No pewnie, że tak. Na całym świecie nie ma niczego podobnego. I o to właśnie chodzi. My ścigamy Rosjan po całym oceanie, oni ścigają nas, a potem znowu my ich trochę ścigamy. Jeden okręt nic w tym wszystkim nie znaczy. Oni dostają nowy, my dostajemy nowy, faceci z Electric Boat mają zajęcie, a wszyscy admirałowie są szczęśliwi. Tak, mimo wszystko to tylko gra, dzieciaku, no nie? - Być może to gra, Sorensen, ale stawki są wysokie. - To żadna zabawa - głos Sorensena był nadal swobodny, ale oczy pozostały śmiertelnie poważne. - Posłuchaj Fogarty, tu na dole rozkręcamy sprawę na maks. Doprowadzamy wszystko do krawędzi. Nie ma innego sposobu. - Wydaje mi się to niebezpieczne, Sorensen. Jeśli sytuacja wymknie się spod kontroli, możemy mieć tutaj wojnę. - Boisz się wojny, Fogarty? - Tak. - No cóż, przynajmniej pamiętaj, że oni mają równie wiele do stracenia jak my. Jeśli dostaniemy atomówką, to nigdy się nie dowiemy kto nam dołożył. Co z tobą, Fogarty? Czyżbyś był jakimś pacyfistą? Zabrońcie bomb? O to chodzi? Czy po prostu jesteś tchórzem? Fogarty wzruszył ramionami i spojrzał w bok. - Rozchmurz się, dzieciaku - powiedział Sorensen. - Nie zamierzam wyciągać z ciebie twoich przekonań. Tutaj masz tylko robić to, co do ciebie należy, być uważnym, dokładnym, grać w tę grę dobrze, a wtedy wszystko będzie w porządku. Wydaje mi się, że po prostu masz sumienie, a to nie jest nic złego. Fogarty spojrzał Sorensenowi w oczy i prawie fizycznie poczuł, że jest poddawany testowi. - Możemy się tu nieźle zabawić - mówił Sorensen - albo wynudzić się za wszystkie czasy. Jesteś zwyczajnym dzieciakiem ze Środkowego Zachodu, który ma trochę oleju w głowie. Potrzeba ci tylko poczucia humoru. Jesteśmy kowbojami, a oni kozakami. Więc zacznij zachowywać się jak kowboj. Pozwól mi się o coś zapytać, Fogarty - usta Sorensena wykrzywił diabelski uśmiech - jak się poczułeś, kiedy po raz pierwszy usłyszałeś ten rosyjski okręt? Bałeś się? - Nie - przyznał Fogarty. - Racja. Obserwowałem cię. Byłeś zbyt podniecony, żeby się bać. Miałeś niezły ubaw, nie ma się czego wstydzić. Kiedy widzisz takiego Rosjanina na ekranie, kiedy słyszysz, że mruczy jak atomowy rekin, nic więcej się nie liczy. Tylko ty i on. To potężna siła, adrenalina, a może coś innego. Pod wodą nie liczy się to, w co wierzysz, tylko to jak reagujesz. Reszta świata nie istnieje. Żadna dziewczyna, matka czy Bóg. Tylko ty i Iwan. - Mózg zostaw za drzwiami. - Zrozumiałeś. Nieśmiały uśmiech pojawił się na twarzy Fogarty’ego. - Muszę przyznać, że to było ekscytujące - powiedział. - Dopóki nie trzepnął mnie po uszach. - Pomyśl jak to podziałało na ryby - podskoczył z krzesła i zaczął wymachiwać ramionami. - Wyobraź sobie ławicę tuńczyków płynących do góry brzuchami. Nadpływa Wielka Barrakuda, kłap, kłap zębami i żebra pękają, pożera dwadzieścia i odpływa do góry brzuchem. Fogarty potrząsnął głową. - Chryste, Sorensen. To straszne. Obydwaj śmiali się, gdy porucznik Hoek otworzył drzwi. Rozczarowany, że przegapił spotkanie z Rosjaninem chciał przesłuchać taśmę z jego szumami. Sorensen oddał mu swój pulpit i włączył magnetofon. Po zmianie wachty Sorensen i Fogarty zdążyli dojść do centrali, i tam właśnie usłyszeli, jak porucznik Hoek zawył z bólu. Springfield rozejrzał się, jego wzrok napotkał wzrok starszego sonarzysty. Obydwaj uśmiechnęli się. Hoek wiele musiał się jeszcze nauczyć. *** Następnego ranka Springfield przygotowywał się do wprowadzenia okrętu do Zatoki Neapolitańskiej. Wynurzenie w pobliżu zatłoczonego portu zawsze odbywało się z najwyższą ostrożnością. Fogarty siedział przy stacji hydrolokacyjnej, gdy okręt powoli wykonywał obrót o 360 stopni, kontrolując hydrolokatorami aktywnymi obszar wokół siebie, by upewnić się, że można wystawić peryskop. Wykrył dwa frachtowce, mały tankowiec i prom samochodowy, wszystkie w bezpiecznej odległości, ale nie zauważył flotylli jachtów w zamkniętym akwenie. - Peryskop w górę. Gdy Springfield przyłożył oko do peryskopu odkrył, że stoi twarzą w twarz z przerażonym mężczyzną w wieczorowym stroju, stojącym za sterem jachtu, odległego od okrętu o piętnaście metrów. Na pokładzie leżała naga kobieta. Kilkoro ludzi ze szklankami i kieliszkami w dłoniach gapiło się na peryskop. Springfield mógł swobodnie odczytać numer wypisany na kadłubie. Obrócił peryskop i zobaczył jeszcze trzy łodzie z drewna i włókna szklanego w odległości stu metrów, trudne do wykrycia dla aktywnego hydrolokatora. - Centrala do hydro. Sknociliście. Mamy tu na powierzchni jachty. Sorensen cmoknął. - Fogarty, nie masz doświadczenia w wykrywaniu jednostek. - Leo - odezwał się dowódca do pierwszego oficera - spójrz tylko tutaj. Pisarro spojrzał w peryskop i gwizdnął. *** Gdy Springfield wydał rozkaz wynurzenia, „Barracuda” wyszła na powierzchnię. Ludzie na jachtach z zainteresowaniem obserwowali przepływający okręt. Kadłub był szaroczarny, przypominał kolorem skórę rekina lub wieloryba. Jedynym dźwiękiem był szum fal łamiących się o dziób. „Barracuda” weszła do Zatoki Neapolitańskiej i zacumowała poza falochronem obok okrętu-bazy „Tallahatchie County”. W ich pobliżu „Kitty Hawk”, flagowy okręt Szóstej Floty przygotowywał się do zaplanowanego na południe wyjścia w morze. Z wysokiego pokładu potężnego lotniskowca jakiś marynarz obserwował maleńki okręt podwodny. W porównaniu z widoczną potęgą „Kitty Hawk” wydawał się drobiazgiem bez znaczenia. Z wystającą tylną płetwą steru „Barracuda” wyglądała według niego jak ryba. W najgorszym razie mały, niegroźny rekin. Zniszczony, zanieczyszczony Neapol rozciąga się od gór aż do brzegów zatoki, bazy Szóstej Floty Stanów Zjednoczonych. Przez tysiąclecia Neapolitańczycy widzieli wiele okrętów, które wychodziły z ich portu. Gdy gigantyczny „Kitty Hawk” i okręty jego eskorty uruchomiły turbiny i wyszły w morze, jedynie kilku chłopców zwróciło na to uwagę. „Barracuda” stała przy burcie „Tallahatchie County”. Siatka maskująca przymocowana do kiosku osłaniała okręt przed radzieckimi satelitami, które często przelatywały nad Neapolem. Springfield zaniósł nagrania szumów Victom do dowództwa floty, przekazując Pisarrowi dowodzenie. Załoga z niecierpliwością czekała na przepustki. Pisarro wezwał szefa Lopeza do swej kabiny. Pierwszy oficer miał pudełko hawańskich cygar specjalnie dla Lopeza, był to jeden z przywilejów szefa okrętu. Otwierając je Pisarro powiedział: - Mamy wyładować wszystkie torpedy, szefie i zastąpić je ćwiczebnymi. Lopez zaciągnął się głęboko cygarem. - Wszystkie? Nie cierpię pustaków. To tak jakby wyrwać „Barracudzie” wszystkie zęby. - Nikt ich nie lubi, szefie. W każdym razie to była ta dobra wiadomość. Mam jeszcze jedną, złą. Nie będzie żadnych przepustek. - Lopez wydawał się zawiedziony, ale niczego nie powiedział. Neapol był jego ulubionym portem. Pisarro rozumiał go, on również lubił to miejsce. - Będziemy stać w porcie przez dwadzieścia cztery godziny, a potem wychodzimy najwyżej na tydzień. Kiedy wrócimy każdy dostanie trzy dni na lądzie. - Załodze nie będzie się to podobać, sir. - Ich zadanie polega na tym, by słuchać, szefie. Jeśli ktoś ma ochotę się ruszyć, może na pół godziny iść na „Tallahatchie”. Lopez mocno zaciągnął się cygarem. - Całe trzydzieści minut? Przekażę ten rozkaz, sir. Ludzie na pewno łatwiej pogodzą się z tym, niż gdyby] w ogóle nie było żadnych przepustek. - Nie pogarszaj sytuacji, Lopez. Zmykaj stąd i przyślij Sorensena z jego boją. W kabinie hydro Sorensen montował wodoszczelną, ciśnienioodporną boję dźwiękową w skrzyneczce, z nierdzewnej stali zrobionej przez Barnesa. Pozostali sonarzyści stali dookoła, a on malutkim śrubokrętem montował wewnątrz urządzenie o najwyższym stopniu tajności. Starannie zamknął złącza i przekręcił włącznik. Pudełeczko zaczęło popiskiwać, a sonarzyści wiwatować. Davic odezwał się: - Rosjanie pozabijaliby nas za to, co tam jest w środku. Sorensen wyłączył boję. - Dlaczego tak sądzisz, Davic? Naprawdę myślisz, że ktoś chciałby cię wykończyć za kilka tranzystorów? Za pięć lat będziesz mógł to wszystko kupić po parę centów za sztukę. Bateryjki, przetworniki i całą resztę. Z centrali wychylił się Lopez. - Sorensen, pierwszy oficer chce widzieć ciebie i twoją zabawkę. Sorensen wyszedł, przechodząc podał Davicowi schemat obwodów. - Trzymaj, Davic. Chcę, żebyś zrobił sobie coś takiego. Wodoszczelna skrzynka nie będzie ci potrzebna, chcę żebyś to sobie powiesił na szyi. *** Sorensen zapukał do drzwi Pisarra. - Wchodź, Asie. Na stole rozwinięta była mapa morska Zatoki Neapolitańskiej i przylegającej do niej Zatoki Pozzuoli, szerokiego odgałęzienia ku północy, oddzielonego od samej zatoki przez mielizny La Gaiola. - Spocznij, Sorensen. Siadaj, wolno palić. - Dziękuję, sir. - Byłeś już na górnym pomoście? - Nie, sir. Byłem za bardzo zajęty. - Zastanawiam się, czy mamy dzisiaj ładny dzień. Neapol to całkiem miłe miejsce, mój dziadek pochodził z Neapolu. Sorensen wciągnął nosem powietrze. - Czuję dym z cygara, sir. Czy to znaczy, że dzisiaj nie będzie przepustek? Pisarro roześmiał się i przejechał dłońmi po głowie. - Żadnych blefów, tak? No cóż, masz rację. Nie ma przepustek. Następnym razem. - Tak jest, sir. - No tak, przyjrzyjmy się twojemu rękodziełu. - Sięgnął po bójkę, uruchomił ją, słuchał przez chwilę i wyłączył. - Czy to będzie działać? - Trudno powiedzieć, sir. Nie wkładałem tego do wody. - A co z magnesem? - Znalazłem jeden. - No cóż. - Pisarro spojrzał na mapę zatoki Pozzuoli i wskazał palcem punkt w jej środku. - Głębokość w tym miejscu wynosi czterdzieści metrów, poradzisz sobie? Sorensen spojrzał na mapę i skinął głową. - Bez problemu. - OK, będzie ci potrzebny ktoś jeszcze. Kto to ma być? - Fogarty. - Ten dzieciak? Ma kwalifikacje nurka? - Pisarro otworzył swą kartotekę i wyciągnął papiery Fogarty’ego. - No tak. Czy on się nadaje do roboty hydro? - Jest niezły. Ma dobry słuch. Pisarro nadal czytał akta. - Tu jest coś, na co nie powinienem patrzeć przez palce. To odludek, nie wydaje mi się, by kochał wojsko. - Jeśli już ktoś to głośno powiedział, ja też nie lubię wojska. Nie sądzę, aby pan je specjalnie lubił, jeśli wolno mi to powiedzieć. Pisarro udał, że tego nie usłyszał, dalej czytał akta Fogarty’ego. - Na rok poszedł do uniwersytetu stanowego Minnesota. Hmmm. Elektronika. Następny czarodziej, jak sądzę. Dlaczego nie dostajemy takich facetów jak Willie Joe? Zwyczajnych gości, którzy kochają swój okręt. Zamiast nich mam tu Fogarty’ego i ciebie. Zmykaj. Idź się wykąp. *** Sorensen i Fogarty wyszli w strojach płetwonurków z włazu i człapali po pokładzie. Z pomostu Hoek nadzorował załadunek torped ćwiczebnych. Wszystkie torpedy, sześć Mk 37 i dwie Mk 45 Astor były sterowane przewodowo, każdą wyposażono w bęben cienkiego kabla o długości kilku mil. Przesyłając kablem impulsy elektryczne, oficer na pokładzie okrętu mógł zmieniać tor torpedy. Wszystkie były pomalowane na jaskrawopomarańczowy kolor, aby można było stwierdzić, że są nieuzbrojone. Dwaj sonarzyści zeszli do czekającego już na nich pontonu. Sorensen pociągnął linkę rozrusznika i po chwili płynęli w kierunku zatoki Pozzuoli. Zatoka, osłonięta od wzburzonego Morza Śródziemnego mieliznami La Gaiola, była spokojna. Na zboczach Wezuwiusza kładły się pierwsze cienie zmroku. W powietrzu unosiły się ciężkie wonie spalin i tymianku. Fogarty wstrząśnięty był pięknem Neapolu. Po dziesięciu dniach pod wodą wydawało mu się, że nagle znalazł się w raju. Wymachując ramionami krzyknął: - Tu jest cudownie, jak we śnie! Sorensen był już wielokrotnie w Neapolu, ale dla niego było to tylko jeszcze jedno miejsce rozpusty. Teraz nawet nie patrzył. Odwrócił twarz w stronę słońca. Gdy opłynęli przylądek i weszli do zatoki, Sorensen zwolnił, by ustalić pozycję. Fogarty z podnieceniem gadał o leżących na brzegu willach, miasteczku Pozzuoli odległym o kilkanaście kilometrów, które wyglądało jak gdyby zrobiono je z kolorowych lodów, łańcuchu gór wznoszącym się nad zatoką. - Słuchaj, Sorensen. Która z nich to Wezuwiusz? - Skąd niby mam wiedzieć? Ta z kółkami dymu ugory. - A gdzie są Pompeje? Powinny być gdzieś tutaj? Sorensen zaczął się irytować. - Słuchaj Fogarty, wiem, że dla ciebie to wszystko jest nowe, ale spróbuj się uspokoić. Nie jestem tu przewodnikiem i mam sprawę do załatwienia - zaczął zakładać akwalung - sprawdzisz sam butle, dzieciaku? - Tak. - Mały, nie chcę być dla ciebie niemiły. Będziesz miał jeszcze mnóstwo okazji, by bawić się w turystę. Wiesz co się stanie, gdy trzepną atomówką w Neapol? - Co? - Plutonowa pizza. - Jezu, Sorensen. Ty masz chyba świra. - To nie było śmieszne? - Obawiam się, że nie. - No dobrze, to nie było śmieszne. Słuchaj, ja mieszkam na okręcie podwodnym, mam bąbel powietrza zamiast głowy i to powoduje, że przyjmuję specyficzny punkt widzenia. - Przerwał szeroko gestykulując. - To jest cel. Tak długo jak Neapol będzie bazą Szóstej Floty, zostanie zniszczony w pierwszym rzucie. Rosjanie zabiją milion ludzi. Dla mnie są już martwi. Nie istnieją i nie chcę wiedzieć, kim są i jak żyją. - Naprawdę myślisz, że dojdzie do wojny? Sorensen rozejrzał się dookoła. - Wojna już trwa. Wprawdzie jeszcze do siebie nie strzelamy, ale wszystko inne już robimy. Walczymy o kontrolę nad morzami. Ten, kto rządzi morzami panuje nad lądem. Kiedy Rosjanie wprowadzili na Morze Śródziemne okręt, na który się wczoraj natknęliśmy, zrobili spory krok w tym kierunku. Jak wiesz, przyjmuje się, że nie mogą przechodzić nie wykryci przez Cieśninę Gibraltarską. To zła wiadomość. Jeśli udało im się coś takiego, wcześniej czy później będą mogli wytropić nasze okręty z pociskami balistycznymi na Morzu Śródziemnym. A to zagraża naszej taktyce odstraszania, nie można więc do tego dopuścić. - Ale my również śledzimy ich okręty. Znamy pozycję każdego ich okrętu podwodnego na Atlantyku i Morzu Karaibskim. - Tylko, że my to nie oni. Mamy nad nimi przewagę pod każdym względem. Możemy stracić tyle czasu, ile tylko chcemy, tylko że nie wiemy, czy oni by tak zrobili, gdyby sytuacja się odwróciła. - I nie chcemy się dowiedzieć... - I nic mnie to nie obchodzi. Nie wiem... wszyscy jesteśmy tylko żukami przepychającymi kulkę z gnoju na skraju jakiejś nieistniejącej galaktyki. Myślisz, że jesteśmy tu najważniejsi? Gdybyśmy cofnęli się do czasów dinozaurów, być może swoją szansę miałyby wieloryby. Chyba załatwiłyby to wszystko lepiej... Sam już nie wiem... Spojrzał na kompas i sprawdził pozycję, a potem z westchnieniem zaciągnął zamek błyskawiczny. - Naprzód żeglarzu, rzucaj kotwicę. Jesteśmy na miejscu. Ciemne zielone światło przenikało przez wody zatoki. Sorensen i Fogarty zeszli na dno trzymając się liny kotwicznej, a tam Sorensen spojrzał na kompas. Niósł boję, a Fogarty magnes. Fogarty spodziewał się, że na dnie zatoki znajdzie węgorze, sole, flądry i inne morskie stworzenia. Zamiast nich znalazł wysypisko śmieci, od wielu lat pozbawione ryb. Dno przykrywały odpadki, które zdążyły uzbierać się przez stulecia. Z mułem mieszały się warstwy szlamu, kondomów, popiołu wulkanicznego, pogruchotane posągi i butelki po Pepsi. Znalezienie celu wyprawy nie zabrało im wiele czasu - ciemny kształt majaczył w głębinie, zardzewiały kadłub niemieckiego okrętu podwodnego z czasów drugiej wojny światowej. Rufa była na wpół zakopana w szlamie, resztę wraku pokrywały algi i rdza. Na kiosku nadal widoczne były litery „U-62”. Sorensen odebrał Fogarty’emu magnes, podpłynął do wraku i umieścił na jego kadłubie bójkę. Uruchomił ją i obydwaj słuchali, jak popiskuje. Powoli opłynęli wrak. Połowa dziobu była oderwana, a ostre metalowe krawędzie sterczały na zewnątrz. W jednym straszliwym momencie torpeda eksplodowała wewnątrz, natychmiast zatapiając okręt. Włazy były pozamykane, a radary i peryskopy pochowane: było oczywiste, że do wypadku doszło w zanurzeniu. Sorensen zatrzymał się w poszukiwaniu jakiejś pamiątki, ale stary okręt już dawno został oskubany przez nurków ze wszystkiego, co można było oderwać, a wchodzenie do środka bez światła było zbyt niebezpieczne. Sorensen wskazał kciukiem powierzchnię i obydwaj zaczęli się powoli wynurzać. Na powierzchni zamarł wiatr, pogasły światła, a zatoka się wygładziła. Gdy zbliżali się do falochronu, ich okręt wydawał się zaledwie czarną sylwetką na tle szarej burty okrętu-bazy. Sorensen wyobrażał sobie, że widzi promieniowanie bijące od kadłuba aż po maszt. Dla niego „Barracuda” świeciła w ciemnościach, jej atomowy płomień palił się z mocą, której nie można było powstrzymać. Gdy wrócili do przedziału załogi, Sorensen gwiżdżąc wesoło przeszukał swą szafkę w poszukiwaniu papierosów. Znalazł książki, taśmy, podręcznik do elektroniki, uniform, ale żadnego papierosa. - Fogarty, mogę wziąć sobie fajkę? Byli sami. Fogarty leżał na swej koi w spodenkach bokserskich i gapił się na grodź. Podczas drogi powrotnej na okręt nie odezwał się nawet słowem. - Co z tobą? Przestałeś palić, czy co? Fogarty rzucił przez przejście paczkę Lucky Strike’ów. Sorensen wziął jednego. - Znam takich, którzy zapłaciliby fortunę, by móc nurkować w Morzu Śródziemnym. - Chryste Wszechmogący, Sorensen. Na tym okręcie było pełno trupów. - Może tak, może nie. Ocean jest pełen trupów i zatopionych okrętów. Dla nich wojny już się skończyły. Ci faceci z U-boota zginęli dawno temu. Ryby zeżarły ich, zanim zdążyłeś się urodzić. To wręcz starożytność. - Byli marynarzami jak ja i ty. - Nie byli jak ja i ty. Byli faszystami. Wrogami. Nasi chłopcy mieli po prostu szczęście, że Szwaby sami wysadzili się w powietrze. - Ach, Sorensen. To tylko tyle, torpeda wybuchła wewnątrz okrętu. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić co się działo, gdy ta torpeda eksplodowała. Nie mieli żadnej szansy. Sorensen skinął głową potakująco. - Nie myślałbym tyle o nich. Kiedy wrócimy tu w przyszłym tygodniu, możemy pożyczyć jakieś akwalungi i zanurkować jeszcze raz do starego „U-62”. Załatwimy lampy i zobaczysz jak wygląda w środku. To będzie lekcja poglądowa - co może się stać, jeśli popełni się błąd pod wodą. - Na „U-62” nie było torped nuklearnych. Gdybyśmy to my wysadzili się w powietrze w Zatoce Neapolitańskiej, byłaby plutonowa pizza. - Daj spokój, Fogarty, uśmiechnij się. - Trącił w ramię młodszego kolegę. - Posłuchaj, dzieciaku. Masz paskudny nawyk - za dużo myślisz. To ci na pewno nie ułatwi życia, gwarantuję. Wcześniej czy później każdy na tym okręcie musi pogodzić się z faktem, że pływa na bombie atomowej, która w dowolnej chwili może wybuchnąć. Miałeś ostry start. Jesteś jeszcze zielony i za dużo o tym wszystkim myślisz. Musisz do tego dojrzeć i to szybko, bo tacy faceci jak ty są tu na dole potrzebni. - Sorensen uśmiechnął się. - Na tym okręcie masz przynajmniej szansę rozwalić jakiś radziecki okręt, zanim on rozwali Nowy Jork. - A przedtem? - Człowieku, wszyscy żyjemy na naszej małej „żółtej łodzi podwodnej”. Zrelaksuj się, możesz uważać siebie za pioniera badań podwodnego życia. Ceną za ten przywilej jest to, że pracujesz dla Marynarki i dlatego musisz godzić się z różnymi sprawami. Ale przynajmniej masz do swej dyspozycji luksusowy, klimatyzowany okręt podwodny, który obwozi cię po okolicy oraz pełne wyżywienie. Masz najlepsze zabawki na świecie i talent, by ich używać. A dla rozrywki grywasz sobie w kowbojów i kozaków z Rosjanami. To jest interes, no nie? - Z tym jednym wyjątkiem, że okręt podwodny za czterdzieści milionów dolarów zaprojektowany do zabijania ludzi nie jest zabawką. - Nikogo na razie nie zabiliśmy i o ile wiem nie ma niczego takiego w planach na dziś. Posłuchaj, Fogarty - Sorensen ściszył głos - tak długo jak jesteś na tym okręcie, ja jestem twoim szefem. Z jakichś głupich powodów lubię cię. Myślę, że będzie z ciebie świetny sonarzysta i dlatego chcę dać ci wybór. Albo będziesz trzymał buzię na kłódkę, albo już dzisiaj zabieraj się z tego okrętu. Słyszałeś, marynarzu? Fogarty nie odezwał się. Sorensen spojrzał na niego, po chwili uśmiechnął się i klepnął go w plecy. - No, w porządku. A teraz uśmiechnij się i wstawaj. Idziemy złożyć meldunek. 6 Netts ? USS „Barracuda”, Neapol Na całym okręcie wrzało. Załoga została poinformowana, że jakiś admirał osobiście przybędzie na pokład, by zlecić zadanie specjalne i wszyscy zajęci byli przygotowaniami do inspekcji. Marynarze w mundurach prosto z pralni wykonywali podstawowe obowiązki z nadobowiązkową dokładnością. Technicy zajmujący się systemem wewnętrznej łączności okrętu sprawdzili każdy obwód. Ustawiono wtórniki żyro. Radar kontrolował ruch w zatoce. Jedynie w kambuzie panował minorowy nastrój - admirał nie zamierzał jeść obiadu na pokładzie i Stanley czuł się oszukany. Sorensen i Fogarty przechodzili właśnie przez centralę, gdy Pisarro krzyknął: - Baczność! W jednej chwili centrala zmieniła się w plac defilad. Szef sterników zagwizdał i we włazie pojawiło się dwóch mężczyzn. - Spocznij - polecił Pisarro. Fogarty zobaczył niskiego, dobrze zbudowanego mężczyznę koło sześćdziesiątki w kwiecistej hawajskiej koszuli, czarnych okularach przeciwsłonecznych i ze szpakowatą brodą, która zasłaniała mu usta. - Kto to jest? - wyszeptał w stronę Sorensena. - Netts - odparł Sorensen. - Wiceadmirał Edward P. Netts. - Nigdy o nim nie słyszałem - powiedział Fogarty. - Rosjanie słyszeli. Drugi mężczyzna ubrany był w nienagannie skrojony mundur. - A to kto? - spytał Fogarty. - Jego adiutant, komandor Billings. Sądzę, że spędzi z nami kilka dni. Netts rozejrzał się po centrali i dostrzegł Sorensena. Cicho, tak by nie usłyszeli tego pozostali zebrani w centrali, spytał go o Victora. - Poinformowano mnie, że zszedł poniżej siedmiuset metrów. Czy to prawda? - Tak jest, sir. Tak się właśnie stało. Netts przez chwilę myślał o możliwych skutkach tego faktu. - Czy bójka została zamontowana na „U-62”? - spytał. - Tak jest, sir. - Omówiłeś już swój plan z dowódcą? - Tak jest, sir. To będzie łatwizna, panie admirale. - W porządku - Netts odwrócił się do Pisarra. - Proszę kontynuować. Admirał wyraźnie nie był w odpowiednim nastroju, by pozwolić na storpedowanie jego planu - uśmiechnął się do siebie na tę niezamierzoną grę słów - przez uszkodzony ster głębokościowy, przeciekającą rurę albo rozregulowany komputer. Zamierzał dokonać inspekcji okrętu. Przy pulpicie nawigacyjnym szef sterników wprowadzał właśnie do komputera dane z satelity dotyczące pływów, prądów, wiatrów i stanu morza. Na ekranie widniała mapa zatoki z wyliczonym już kursem „Barracudy”. Przy pulpicie uzbrojenia Hoek również wprowadzał do komputera dane z satelity, ale tym razem dotyczyły one „Kitty Hawk” i jego eskorty, widocznych na ekranie radaru. Grupa uderzeniowa była w tej chwili w odległości trzystu mil od Neapolu, pięćdziesiąt mil od południowego krańca Sardynii. Netts spojrzał na ekran. - Mają jakieś towarzystwo? - Tak jest, sir, z całą pewnością - powiedział Hoek i nacisnął kilka guzików. Na ekranie pojawiły się dwie dodatkowe kropki, tuż za ostatnim w szyku niszczycielem, zaledwie dwie mile za jego rufą. - „Borys Badinow” i „Natasza” - stwierdził porucznik. - A co z okrętami podwodnymi? Czy zapomnieliście już o Victorze i Rosjanach, których spotkaliście? - Jak na razie nada. - Miejmy nadzieję, że tak już zostanie, choć wolałbym się nie zakładać. Możesz mi pokazać Neapol? - spytał Netts. - Oczywiście, panie admirale. - Hoek nacisnął kilka następnych guzików i na ekranie pojawiła się mapa morska zatoki. Pośród frachtowców i promów rozrzucone były punkciki świetlne - boje, które oznaczały kanał wejściowy. - Poruczniku, przed wejściem do portu czeka na was okręt podwodny. Możliwe nawet, że są dwa. Nie zdziwiłoby mnie gdyby ukrywały się pod którąś z tych boi. Proponuję, by obliczył pan kurs do ataku na każdą boję w odległości większej niż dziesięć mil, na wypadek, gdyby któryś z nich chciał się ruszyć. - Tak jest - odparł Hoek i zaczął energicznie wciskać guziki. Był gotowy do walki. Brakowało mu tchu i czuł ucisk w piersiach. Po powrocie do Norfolk miał zgłosić się do kontroli medycznej i wiedział, że jej nie przejdzie. Był to więc jego ostatni rejs, chciał mieć przynajmniej jakieś wspomnienia na lądzie. Netts poprowadził swoją świtę przez przedział oficerski. W wąskich przejściach szczególną uwagę zwracał na kable kontrolne i rury biegnące przez cały okręt, wszystkie odsłonięte, dostępne na wypadek nagłej konieczności naprawy. Osłony, które kiedyś je zakrywały zostały zdjęte po katastrofie „Threshera”. Sorensen i Fogarty skierowali się do mesy. Chwila nadeszła. W kącie Cakes zapytał Sorensena: - Kogo przysłali z góry? - Grubą rybę z Waszyngtonu. Nettsa. Steward wytrzeszczył oczy. - Komandora Nettsa? Eda Nettsa? - Wiceadmirała Nettsa. - Nie opowiadaj! - Dlaczego, Cakes? Znasz go? Przez chwilę wydawało się, że twarz stewarda tężeje, jak gdyby chciał powstrzymać napływające wspomnienia. Uniósł dłoń i zaczął skrobać się po lewym uchu. Tłok w przejściu zasygnalizował nadejście oficerów. - Baczność! - krzyknął Sorensen i wszyscy wyprężyli się jak struny. - Spocznij - powiedział Pisarro. Netts natychmiast podszedł do stewarda, wyciągnął dłoń i gorąco go uścisnął. - Witaj, Cakes. - Dzień dobry, admirale. - Jak ucho? - Świetnie. Dziewięćdziesiąt pięć procent. - Miło mi to słyszeć. Nettsa i Cakesa połączyły wydarzenia, które miały miejsce 23 sierpnia 1944 roku, gdy admirał Chester Nimitz odznaczył Krzyżem Marynarki Wojennej Cakesa Colby’ego za bohaterstwo okazane na pokładzie USS „Sargo”, okrętu dowodzonego przez Nettsa. W trakcie ataku bombami głębinowymi na Morzu Japońskim, Cakes zamknął się w zalewanym przez wodę przedziale i uratował swój okręt. Pożegnawszy przyjacielskim salutem towarzysza broni, Netts zszedł po drabince do przedziału torpedowego. Ogarnął wzrokiem pomieszczenie, zauważając dwie ćwiczebne torpedy Mk 45 i dwanaście Mk 37 porządnie ustawionych na stojakach. Ośmiu członków grupy torpedowej stało na baczność, wyraźnie czując się nieswojo w obecności admirała. Netts odezwał się do Lopeza: - Sam przeprowadził pan kontrolę tych rybek? - Tak jest, sir. - Jest pan zadowolony? Lopez zawahał się przed odpowiedzią. - No, wyduś to z siebie. - Sir! Nie lubię wychodzić na patrol bez torped bojowych. Nastrój Nettsa zmienił się. - Spocznij - powiedział. - Rozumiem, szefie, ale to nie jest patrol bojowy, to ćwiczenia i to tylko przez kilka dni. - Sir! - A co się stanie, jeśli wojna wybuchnie w trakcie manewrów? Netts podszedł do pulpitu i spojrzał na akwarium Zapaty. - W takim wypadku wynurzycie się i poszczujecie tego małego diabełka na Rosjan. Admirał odwrócił się gwałtownie i zniknął na drabince, kierując się ku rufie. Szef miał rację, ale o dyskusji nie mogło być mowy. Przedział reaktora podzielony został na dwa poziomy. Na niższym umieszczony był korpus reaktora i wymienniki ciepła, osłonięte w pomieszczeniu, do którego nikt nie miał wstępu w trakcie działania reaktora. W centrali Netts zauważył, że reaktor był sprawny, skinął więc głową z satysfakcją. W przedziale manewrowym przez chwilę stał, obserwując techników przed zegarami kontrolnymi. Bez słowa przeszedł do maszynowni, gdzie szef Wong przeprowadzał kontrolę wtórnego obiegu, który dostarczał parę do turbogeneratorów i zapewniał prąd wszystkim systemom elektrycznym okrętu. - Znasz się na tym? - zapytał admirał, wyciągając z kieszeni plik schematów elektrycznych obwodów i wręczając go Wongowi. Mechanik pochylił się nad schematami i cmoknął cicho. - Tak jest, sir. Testowaliśmy to idąc z Norfolk. - Wiem - powiedział Netts. - No cóż, lepiej zajmijcie się swoją robotą. - Tak jest, panie admirale. Netts przejrzał dziennik maszynowy, zauważył, że nic specjalnego nie przydarzyło się systemowi napędowemu okrętu od wyjścia z Norfolk. Zatrzymał się na chwilę, by spojrzeć na turbiny. - Niezłą tu macie maszynę - powiedział i skierował się na dziób na odprawę ze Springfieldem. Sorensen i Fogarty siedzieli w mesie z czterdziestoma marynarzami, gdy przez głośnik rozległ się gwizdek. Sorensen patrzył niewidzącymi oczami na swą filiżankę z kawą i zgrzytał zębami, marzył o tym, by stać teraz na wachcie, i nie słuchać przemówienia. - Uwaga cała załoga, uwaga cała załoga. Dowódca zamierza przemówić do załogi. Głos Springfielda rozległ się na okręcie. - Jestem pewien, że wszyscy zdajecie sobie sprawę, że mamy na pokładzie znakomitego gościa. Admirał Netts przybył z Urzędu Szefa Operacji Morskich, by przekazać „Barracudzie” specjalne zadanie. Za chwilę sam wam o nim powie. - Panowie - rozpoczął Netts - dzisiaj na wszystkich oceanach świata stajemy twarzą w twarz z potęgą dalece silniejszą i niebezpieczniejszą niż faszystowskie potęgi Niemiec, Włoch i Japonii, które zwyciężyliśmy w drugiej wojnie światowej. W ciągu ostatniej dekady, radziecka marynarka pod dowództwem admirała Gorszkowa, z sił obrony wybrzeża stała się drugą co do potęgi marynarką wojenną na świecie. Gdyby Rosjanie zaatakowali nas dzisiaj, mielibyśmy sporo roboty, próbując ich powstrzymać. Gdybym to ja był admirałem Gorszkowem i planowałbym atak na amerykańską Marynarkę, pierwszą rzeczą jaką próbowałbym zrobić byłoby zatopienie tak wielu amerykańskich okrętów przenoszących pociski balistyczne, ile tylko mógłbym dopaść. Najprawdopodobniej nie znalazłbym ich wiele, jeśli znalazłbym w ogóle. Dlatego też zaatakowałbym to, co mógłbym znaleźć. A to oznacza lotniskowce. Tych ogromnych okrętów po prostu nie da się ukryć. Lotniskowiec może stanowić znakomite lądowisko dla samolotów, atakujących wietnamskich wieśniaków, ponieważ Wietnam nie dysponuje okrętami podwodnymi takimi jak „Barracuda” i nie jest w stanie odparować ciosu. Pozwalam sobie na szczerość wobec was, panowie, ponieważ sądzę, że jesteśmy jedną wielką rodziną. Nasza Marynarka wciąż wydaje pieniądze na budowę lotniskowców i jednostek eskortujących, a zamierza wydawać ich jeszcze więcej. Moim zdaniem, jest to błąd. Opinii tej nie podziela wielu ludzi w Waszyngtonie. Jeśli dojdzie do wojny z Rosjanami, powystrzelają wszystkie lotniskowce jak kaczki. Zniszczą je w ciągu pierwszego kwadransa wojny, a potem ciężar walki spadnie na okręty podwodne. Rosjanie zaatakują z siłą i sprytem. Ich okręty podwodne nie są doskonałe, ale przez pierwsze piętnaście minut konfliktu będą w stanie spowodować ogromne szkody, co do tego nie może być żadnych wątpliwości. Zniszczą systemy hydrolokacyjne, które umożliwiają nam śledzenie ich na oceanach. Nasz system kontroli stanie się bezużyteczny. Zaatakują nasze porty, bazy Marynarki, zapasy paliwa i uzbrojenia. Tego powinniśmy się spodziewać. Moi przełożeni nie chcą jednak pogodzić się z myślą, że po upływie pierwszych piętnastu minut wojny na morzu, ich lotniskowce będą tylko chmurami radioaktywnego pyłu. Dlaczego wam to wszystko mówię? Ponieważ następne pięć dni waszych działań ma to właśnie udowodnić. A zatem do rzeczy. Jestem pewien, że admirał Gorszkow byłby dumny, mając pod swoim dowództwem okręt taki jak „Barracuda”. Wiem, ponieważ ja jestem z tego dumny. Przez najbliższe pięć dni będziecie pełnić rolę radzieckiej załogi, a „Barracuda” będzie stanowiła część radzieckiej Floty Czarnomorskiej. Wasz okręt ma za zadanie udowodnić, że jeden okręt podwodny może przedrzeć się przez linię eskorty lotniskowca i zatopić królową roju. Nie możecie dołożyć „Kitty Hawk” prawdziwymi torpedami, ale swobodnie możecie władować mu w kadłub kilka torped ćwiczebnych i dać popalić wszystkim na górnym pokładzie. Moim zdaniem przyszłość Marynarki znalazła się w waszych rękach. Po raz pierwszy w manewrach tego rodzaju nie ma żadnych ograniczeń. Komandor Springfield ma całkowicie wolną rękę, może płynąć, gdzie chce, tak głęboko jak chce i tak szybko, jak chce. Wy zrobicie wszystko, co będzie trzeba, by zatopić „Kitty Hawk”. To wszystko. Niech was Bóg błogosławi. Przemówienie dobiegło końca, w centrali rozległy się radosne okrzyki, które jak potężna fala przetoczyły się przez cały okręt. Gdy fala ta osiągnęła mesę, cała załoga już skandowała: - Atomówkę na „Kitty Hawk”, atomówkę na „Kitty Hawk”... Fogarty czuł, że Netts wyraził jego własne uczucia odnośnie wojny na morzu. Zaczął krzyczeć wraz z innymi. Dobrze było mieć się z czego cieszyć. Tylko Sorensen milczał, powoli tężały mu mięśnie szczęk. Uderzył kubkiem od kawy w stół i wstał. Mesa natychmiast ucichła. - Wyście chyba wszyscy poszaleli - warknął. - To nie będzie zabawa. Flota wyśle na poszukiwania sześć okrętów podwodnych. - Rozejrzał się po młodych twarzach w mesie. - Połowa Marynarki będzie nas ścigać, a mamy jeszcze na karku jeden okręt ruskich. Pamiętajcie o tym. Usiadł i potrząsnął głową. Nastroje w mesie zaczynały się uspokajać. - Najbardziej mnie wkurza - powiedział Sorensen do Williego Joe - że możemy zginąć tylko dlatego, żeby admirał zatopił swój gołębnik. - Uspokój się Asie - powiedział Willie Joe. - To będzie tylko zabawa. Flota nie ma przy nas żadnych szans. - Wiedziałem o tym od dwóch tygodni, nie mogłem jednak nic powiedzieć. Będzie tłoczno. Siedem okrętów podwodnych na małym skrawku wody, oni i my - westchnął Sorensen. - No dobra, Willie Joe, ty i Fogarty zacznijcie przesłuchiwać szumy okrętów naszej floty. Przekaż polecenie Davicowi. - Tak jest. Nie przejmuj się tym tak bardzo, Asie. Sorensen wziął od Stanleya kanapkę. Mesa zdążyła już opustoszeć. Ugryzł kęs, połknął nie żując, odłożył? kanapkę i zapalił papierosa. - To było niezłe, Sorensen. Obrócił się i zobaczył Pisarra, opartego plecami o grodź, który stał z założonymi rękami. - Dobry wieczór. - Próbujesz napełnić tych chłopaków bojaźnią bożą, czy mam rację? - Tu na dole powinni być zawodowcami, a nie bandą świrusów. - A co z esprit de corps? Czy to już nic nie znaczy? Sorensen uśmiechnął się. - Nawet pańska babcia by w to nie uwierzyła, sir, jeśli wybaczy mi pan takie porównanie. Moją jedyną troską jest bezpieczeństwo okrętu. - Wiem o tym. A obydwaj wiemy, że w czasie tych ćwiczeń bezpieczeństwo okrętu będzie w twoich rękach. Jeśli coś jest nie tak, chciałbym o tym wiedzieć. - Wszystko jest w porządku. - Odstaw amfetaminę. Sorensen uniósł brwi i spojrzał pytająco na pierwszego oficera. *** W kabinie hydro Fogarty zapytał: - Willie Joe, co się stało z Sorensenem? - Myśli, że wszystko co nie jest ściganiem Rosjan, to strata czasu. - A ty? - Ja tu po prostu muszę odsłużyć swoje. Jak to zrobię, nie sprawia mi żadnej różnicy. Hoek wsunął głowę z za drzwi. - Willie Joe, wprowadź do komputera programy z szumami „Swordfisha”, „Sharka”, „Seawolfa”, „Mako”, „Dragonfisha” i „Stingraya”. - Rozkaz, sir. - Co tam mamy na górze? - Ruch lokalny. Jakiś kurdupel wchodzi właśnie do kanału. - Rejestruj wszystko. - Tak jest. Sorensen wszedł do środka, mamrocząc coś niezrozumiałego. - W porządku - powiedział. - Jeśli już musimy to zrobić, zrobimy to porządnie. Willie Joe, wciągaj swój biały garniturek. Fogarty sprawdź hydrolokatory denne. Na pewno nie uda nam się zatopić „Kitty Hawk” jeśli nie wyjdziemy z zatoki. Na całym okręcie szefowie rozdzielali pierwsze wachty. W centrali dowódca przyjmował meldunki od kolejnych przedziałów. - Przedział manewrowy? - Para dwadzieścia procent, turbogeneratory gotowe. - Bardzo dobrze. Maszynownia? - Maszynownia w pogotowiu, turbina numer jeden gotowa. - Bardzo dobrze, hydro? - Hydro melduje śruby na powierzchni, namiar jeden dziewięć zero, odległość dwa pięć zero zero metrów. - Bardzo dobrze. Nawigacyjny? - Żyroskopy wyregulowane, kurs wyliczony, jesteśmy gotowi do wyjścia w morze. - Bardzo dobrze. Stery? - Stery gotowe. - Bardzo dobrze. Stery głębokościowe? - Stery głębokościowe gotowe. Springfield odwrócił się do Pisarra. - To wszystko, Leo. Idę na pomost. Szef sterników, ogłosić alarm manewrowy. Z głośników na całym okręcie odezwał się głos: - Alarm! Alarm! Przygotować się do manewrów. Wszyscy na stanowiska manewrowe. Na pokładzie stało dwóch marynarzy wpatrzonych w pomost. Springfield przez interkom wydał rozkaz do centrali. - Przygotować się do oddania cum. - Pomost do nawigacji, jaki przypływ? - Nawigacja do pomostu, jedna czwarta węzła. - Bardzo dobrze. Cumę dziobową rzuć. Załoga „Tallahatchie County” przechylała się przez relingi machając rękami i krzycząc na pożegnanie. - Cuma dziobowa poszła. - Cumę rufową rzuć. - Cuma rufowa poszła. - Ster trzy w prawo. - Jest trzy w prawo. - Mała naprzód. Fogarty zaczął wprowadzać programy z szumami sześciu okrętów podwodnych do komputera. Dowódca zszedł na dół. - Przygotować się do zanurzenia. Panie Pisarro, schodzimy w dół. Pisarro wydał rozkaz opuszczenia masztu. Podszedł do pulpitu. - Trzy stopnie na dziób. - Trzy stopnie na dziób, aye. - Napełnić przednie i główne zbiorniki balastowe. - Napełnić przednie i główne zbiorniki balastowe, aye. - Napełnić przednie zbiorniki trymowe. - Tak jest, napełnić przednie zbiorniki trymowe. - Utrzymać małą prędkość. - Mała naprzód, aye. Dziób cicho zniknął w wodach zatoki. - Dziesięć stopni na dziób. - Dziesięć stopni na dziób, wykonano. Zaczęło się. 7 Na akumulatorach ? USS „Mako”, Zatoka Neapolitańska O północy wychodzący z portu tankowiec przeszedł obok dużej czerwonej pławy nawigacyjnej, odległej o jedenaście mil od falochronów. Marynarze na mostku tankowca nie zwrócili prawie żadnej uwagi na kołyszącą się pławę, nie zauważyli też mniejszej bójki przyczepionej magnesem do pławy. Bójka o średnicy dwudziestu centymetrów, wyposażona była w antenę długości sześćdziesięciu centymetrów i długi cienki kabel znikający w głębinach. Na drugim końcu kabla, 50 metrów pod powierzchnią, USS „Mako” oczekiwał w zasadzce. Okręt był już na stanowisku od sześciu godzin, oczekiwał na informację z dowództwa Szóstej Floty, że „Barracuda” wyszła z portu. Załoga, przyzwyczajona była do oczekiwania. Spędziła co najmniej dwanaście patroli, czatując przed wejściami do radzieckich portów na wyjście okrętów przeciwnika. Rozpoczął się odpływ i „Barracuda” powinna właśnie wychodzić z zatoki pod dźwiękową osłoną tankowca. Komandor Flowers żartował, że sam Netts płynął tym tankowcem, żeby oszukać przeciwnika. Flowers życzył „Barracudzie” powodzenia. Jego rozkazy zakładały zatrzymanie „Barracudy” w chwili, gdy wyjdzie z kanału, co położyłoby kres „Szaleństwu Nettsa”. - Radio do centrali. Cel wyszedł z portu. Flowers nie tracił ani chwili. - Odciąć boję - polecił. - Centrala do uzbrojenia, cel się zbliża. Załadować torpedy ćwiczebne do wyrzutni numer jeden i dwa. Oficer uzbrojenia, porucznik North patrzył na ekrany, na plamkę, która była „Barracudą”, tak samo jak miesiąc wcześniej patrzył na kropkę, którą był „Leninowski Komsomoł” wychodzący z Leningradu na Zatokę Fińską. Jeśli „Barracudą” ominie ich pozycję i wyjdzie na pełne morze, a potem wyprzedzi „Mako”, powinna doścignąć flotę w ciągu trzydziestu godzin. Zasady gry zakładały zachowanie strefy wolnej od walki, w formie kręgu o promieniu dziesięciu mil ze środkiem w Neapolu. Poza zasięgiem dziesięciu mil „zatopienie” poprzez trafienie ślepą torpedą, miało być uznane - bądź nie, przez rozjemcę znajdującego się na pokładzie okrętu. Torpedy wystrzeliwane przez okręty biorące udział w ćwiczeniach nie posiadały napędu i miały zatonąć natychmiast po wyjściu z wyrzutni. Jedynie torpedy wystrzelone przez „Barracudę” do „Kitty Hawk” miały dojść do celu. Pozbawione głowic bojowych torpedy uderzą w kadłub, nie czyniąc żadnych szkód. - Centrala do hydro, uwaga. Cel się zbliża. Kabina hydro na „Mako” była większa, wygodniejsza i bardziej cicha, niż zatłoczona kabina hydro na „Barracudzie”. Wydawało się, że „Mako” ma ogromną przewagę, zdawały się wskazywać na to hydrolokatory wyższej klasy, lepsze komputery i systemy kontroli uzbrojenia, oraz fakt, że „Barracudą” nie mogła wykorzystać elementu zaskoczenia. Sonarzyści spodziewali się, że „Barracudą” przejdzie siedem do ośmiu mil na powierzchni i wtedy się zanurzy. - Hydro do centrali. Mamy ją, namiar trzy cztery sześć. Kurs jeden dwa trzy. Prędkość cztery węzły. Odległość dziewiętnaście tysięcy metrów. Wykonuję zwrot, namiar trzy cztery siedem, trzy cztery osiem, trzy cztery dziewięć, sir - w głosie operatora zabrzmiało zaskoczenie - oni się zanurzają. Operatorzy hydrolokatorów słuchali turbin zanurzającej się „Barracudy”, śruba hałasowała na płytkich wodach zatoki. Dźwięki zakłócane były przez tankowiec, który przechodził pomiędzy okrętami podwodnymi. Nagle szumy okrętu ucichły. Słyszeli tankowiec, pikanie boi umieszczonej na dnie zatoki, która wprowadzała i wyprowadzała statki z portu, ale żadnego okrętu podwodnego. - Hydro do centrali. Straciliśmy go na szumonamiernikach. Zniknął. - Springfield zgadł, że tu jesteśmy - powiedział pierwszy oficer, komandor Poland. - Centrala do hydro. Włączyć hydrolokatory aktywne - rozkazał Flowers. - Znajdźcie go. - Hydro do centrali. Hydrolokatory aktywne włączone. Dno zatoki pokrywały skały, zatopione okręty, stosy śmieci i piasku usuniętego z pogłębianych kanałów: wszystko to odbijało i zniekształcało sygnały hydrolokatorów z „Mako”, przemieniając ekrany hydro w plątaninę nieczytelnych linii i plam. W centrali Flowers potarł szczękę, zdjął słuchawki i podrapał się w ucho. - Przeszedł na napęd elektryczny - powiedział Poland. - Próbuje wymknąć się po cichu. Dowódca skinął głową, wiedział, że okręty podwodne wychodziły czasami z portu na napędzie elektrycznym, aby uniknąć innego oczekującego okrętu podwodnego. Wszyscy oficerowie służący na podwodnych okrętach torpedowych dobrze znali tę taktykę. - Pozostaje pytanie - powiedział Flowers - czy Springfield chce nas dopaść, czy tylko uciec? - Sądzę, że ucieknie - powiedział pierwszy oficer. - Jest od nas szybszy i spróbuje nas ominąć. Wykorzysta do tego wyspy. - Pokazał na elektronicznej mapie Zatokę Neapolitańską, wyspy Procia, Ischia i Capri leżące tuż przy brzegu. - Jeśli Springfield zdoła dostać się za wyspę, która zasłoni go przed naszym hydrolokatorem, może uciec. Kanał pomiędzy Capri a stałym lądem jest najgłębszy i najbezpieczniejszy. Przypuszczam, że pójdzie na południe, o tu, dookoła Capri. Już idzie w tym kierunku. - Dobrze - powiedział Flowers. - Musimy gdzieś się ruszyć, a Capri to miejsce równie złe jak każde inne. Na pewno nie możemy tu zostać, jeśli już o nas wiedzą. Hydro niech kontynuuje poszukiwanie. Pół naprzód. Kurs jeden trzy jeden. Spróbujemy nie władować się na niego. *** ? USS „Barracuda”, Zatoka Neapolitańską Początkowo Springfield proponował Nettsowi, że „Barracuda” popłynie z maksymalną prędkością w stronę Capri: licząc na przewagę prędkości, chciał ominąć wszystkie możliwe pułapki przeciwnika. Netts odrzucił ten plan jako zbyt oczywisty. Zaproponował, aby Springfield ukrył okręt w Zatoce Pozzuoli na tak długo, aż uda mu się „zatopić” przeciwnika lub ten zrezygnuje i powróci do floty. Ominąwszy pułapkę, „Barracuda” miała skierować się na północ, przejść cieśninę Bonifacio, pomiędzy Korsyką a Sardynią, opłynąć zachodnie wybrzeża Sardynii i zaskoczyć flotę atakiem od północy. Ten plan nie należał do bezpiecznych. Po pierwsze „Barracuda” miała manewrować w płytkich wodach obu zatok, unikając zderzenia z podwodnymi przeszkodami. W tym celu konieczne było wykorzystanie hydrolokatorów aktywnych, a to znaczyło zdradzenie pozycji i wystawienie się na strzał „Mako”. Zarówno Springfield jak i Netts uznali, że byłoby to niedopuszczalne. Sorensen znalazł rozwiązanie. Zatoka Neapolitańską usiana była pławami akustycznymi, które nadawały sygnały dźwiękowe w celu wprowadzania i wyprowadzania statków z portu, w czasie ograniczonej widoczności. Sorensen zademonstrował, jak można dostroić hydrolokatory aktywne do częstotliwości jednej z boi. - Musimy tylko - powiedział kapitanowi - dokładnie ustalić moment przejścia przez linię pomiędzy bojami, a przyczajonym „Mako”. Jeśli ten plan się nie uda, i tak będziemy wewnątrz dziesięciomilowego kręgu, i nie będą mogli do nas strzelać. - Jeśli to się nie powiedzie, Sorensen - powiedział Springfield - to te ćwiczenia skończą się w pięć minut, a nie w pięć dni. Springfield zanurzył się w odległości zaledwie jednej mili od brzegów zatoki, czyli zrobił dokładnie to, czego nie spodziewano się na „Mako”. Było to bardzo sprytne posunięcie. Kanał był zbyt płytki, by można go było wykorzystać jako ewentualną osłonę przed hydrolokatorem, ale nadpływający tankowiec mógł im ułatwić przejście pod osłoną swego kadłuba. Natychmiast po zanurzeniu Sorensen usłyszał szumy tankowca i zniekształcony, ale czytelny odgłos pomp chłodzących okrętu podwodnego, pracujących w odległości dziesięciu mil. Przekazał informację i powiedział Hoekowi, że nie słyszy turbin ani śrub - jedynie pompy. Wiedział, że przeciwnik oczekuje ich, ale dźwięk był zbyt silnie zniekształcony przez inne hałasy w kanale, by można to stwierdzić z całą pewnością. Hoek przyjrzawszy się ekranowi hydrolokatora ustalił, że okręt schował się pod pławą numer pięć i zajął się obliczaniem kursu w celu wykonania ataku. Springfield położył „Barracudę” w szeroki zwrot w lewo przy bardzo małej prędkości. Gdy okręt znalazł się pomiędzy pławą numer pięć, a pławą akustyczną, polecił by hydro wysłało jeden impuls na jej częstotliwości. Sorensen wysłał go w bardzo wąskiej wiązce. Pojedyncza kropka pojawiła się na ekranie - okręt podwodny na głębokości peryskopowej. - Poruczniku, mamy go. - Namiar? - Jeden pięć jeden. - Prędkość? - Zero zero, powtarzam zero zero. - Odległość? - Jeden osiem pięć zero zero metrów. Jest pod pławą numer pięć. Sorensen rozpoznał charakterystyczne szumy. - „Mako” - powiedział wcześniej, niż podał komputer. - Maszyny stop - rozkazał Springfield. W maszynowni turbina numer jeden zatrzymała się. W przedziale manewrowym jeden z mechaników odciął dopływ pary. Główne pompy ucichły całkowicie. W wymiennikach ciepła produkowano tylko tyle pary, ile potrzeba jej było dla turbogeneratorów. Powodowało to straty energii, jednak moc turbogeneratorów mogła być wykorzystywana do napędzania silnika elektrycznego, który obracał bezpośrednio śrubę. System ten został zaprojektowany na wypadek uszkodzenia obydwu turbin. „Barracuda” była teraz o wiele wolniejsza, ale prawie całkowicie bezgłośna. Po zatrzymaniu śruby inercja niosła „Barracudę” jeszcze przez kilkaset metrów. Zanim okręt zdążył zatrzymać się całkowicie, turbogeneratory i silnik elektryczny zaczęły już pracować. Mając na ekranach wyraźny obraz dna i ruchu na redzie, „Barracuda” wykonała w zatoce ciasny zwrot o 180° i, ostrożnie przesuwając się pomiędzy wrakami i górami szlamu, popłynęła na północ, opływając La Gaiola i wchodząc do Zatoki Pozzuoli. Sorensen poinformował Springfielda, że „Mako” utrzymywał kurs południowy. Hałasując potwornie własnymi turbinami, „Mako” najprawdopodobniej nie zauważył manewru „Barracudy”. W chwili gdy „Barracuda” opłynęła przylądek, Sorensen usłyszał sygnał z boi przymocowanej do kadłuba „U-62”. Większa część zatoki była zbyt płytka do operacji pod wodą, ale Springfield starannie przejrzał mapy i uznał, że będzie mógł ukryć okręt za wrakiem. Wykorzystując bójkę jako wskazówkę, Springfield ostrożnie ustawił swój okręt tak, by rdzewiejący kadłub niemieckiego okrętu osłaniał go przed poszukującymi hydrolokatorami. Okręt zawisł tuż nad dnem. Dokładnie w tej samej chwili bateria w bójce hydro-akustycznej wyczerpała się. Sorensen kopnął swoje krzesło i stanął za pulpitem, słuchając jak „Mako” poszukuje jego okrętu. Po kilku minutach okręt zniknął za Capri. - Centrala do uzbrojenia. Załadujcie torpedę ćwiczebną do wyrzutni numer jeden. - Tu uzbrojenie, ładujemy. W przedziale torpedowym marynarze załadowali torpedę ćwiczebną Mk 37 sterowaną kablem do wyrzutni numer jeden. - Zalać wyrzutnię. - Zalać wyrzutnię, aye. Sorensen i Fogarty usłyszeli jak morska woda wlewa się do wyrzutni. Okręt przechylił się na dziób. - Panie Pisarro, proszę wyrównać trym. Okręt wyprostował się. - Centrala do hydro, mówi kapitan. - Hydro do centrali, słucham. - Dobra robota, Sorensen. - Dziękuję, sir. - A teraz siedź cicho - powiedział Sorensen do Fogarty’ego. - To będzie coś specjalnego. Nieczęsto zdarza się, byśmy leżeli cicho w tak płytkiej wodzie. Nigdy nie wiadomo, co możemy usłyszeć. Może udało nam się ich nabrać, a może nie. Wiem tylko, że w każdej chwili Włosi mogą zacząć spuszczać nam na głowy boje sonarowe. Zrobią plum, jak wielka ryba, a potem dołożą bombką i trzeba będzie powiedzieć sobie adio. Sorensen niespodziewanie wyprostował się w krześle. - Hydro do centrali - powiedział do swego interkomu. - Poruczniku, „Mako” wraca właśnie tędy, namiar jeden cztery trzy, kurs dwa pięć dwa, prędkość osiem węzłów, odległość trzydzieści tysięcy metrów. W centrali wszyscy oficerowie poczuli przypływ adrenaliny. „Mako” miał przejść dokładnie ponad „Barracudą”, wystawiając się prosto na strzał. Hoek śledził już cel przy pulpicie kierowania uzbrojeniem, czekając, aż „Mako” znajdzie się poza dziesięciomilowym akwenem. Manewrując na kursie, który powinien przeciąć kurs „Barracudy”, gdyby ta wychodziła zza Ischi, „Mako” przeszedłby pod ostrym kątem wejście do Zatoki Pozzuoli. Jego hydrolokatory przesłuchujące akwen pochwyciłyby pompy chłodzące „Barracudy” natychmiast po przejściu nad „U-62”, ale wtedy byłoby już za późno. - Sorensen - powiedział Hoek - przygotuj się. Kiedy dam rozkaz ognia, dołożysz im impulsem hydrolokatora aktywnego na maksymalnej mocy. - Tak jest, panie Hoek - Sorensen skinął na Fogarty’ego - ty to zrobisz, dzieciaku. Ty im dołożysz. Fogarty patrzył na ekran. - Przechodzą koło przylądka - powiedział. Sorensen uniósł w górę kciuk. - Naprzód. - Hydro do uzbrojenia - powiedział Fogarty. - Nastawić sterowanie bronią. - Sterowanie bronią nastawione na hydrolokator - powiedział Hoek przez interkom. - Wyszukać cel. - Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden. Ognia. Okręt podskoczył po wystrzeleniu torpedy, dziób uniósł się na moment w górę, zanim komputer trymowy automatycznie wpompował wodę do przednich zbiorników by wyrównać stratę masy. Sorensen słuchał, by upewnić się, że torpeda była ślepakiem. Silnik nie zaskoczył i torpeda utonęła w hałdzie szlamu. Hoek krzyczał przez interkom. - Sorensen, co ci się stało? Dołóż mu hydrolokatorem! Fogarty patrzył na pulpit. Hydrolokator aktywny o wąskiej charakterystyce kierunkowej wycelowany był w „Mako” i stale śledził jej kurs, ale Fogarty pamiętając o swojej niedawnej przygodzie, nie mógł zapomnieć o sonarzystach, których miał za chwilę zaatakować. Jeszcze chwila opóźnienia i operatorzy przeciwnika usłyszą odgłos ślepej torpedy wyskakującej z wyrzutni, i oddadzą im. Z wahaniem nacisnął przycisk. Patrząc na Fogarty’ego Sorensen powiedział: - Ostatnią twoją chwilą na tym okręcie będzie następny raz, kiedy zawahasz się przed wykonaniem rozkazu. Fogarty wiedział o tym, że dźwięk przemieszcza się w płytkiej morskiej wodzie z prędkością 1500 metrów na sekundę. Po dwunastu i trzydziestu trzech setnych sekundy dwaj mężczyźni krzyknęli z bólu w kabinie hydro na „Mako”, jeszcze trzech zawyło w centrali okrętu. Na „Barracudzie” rozległy się wiwaty. Hoek odtańczył krótki taniec wojenny. „Mako” wypadł z gry, a pięciu członkom jego załogi ostro dzwoniło w uszach. Rozjemca na pokładzie natychmiast zanotował „zatopienie” podobnie jak komandor Billings, rozjemca przydzielony na „Barracudę”. Oba okręty wysłały na powierzchnię boje radiowe. - Dobra robota - powiedział Flowers. - Gratulacje. - Przykro mi z powodu twoich sonarzystów - odpowiedział Springfield. - Postawię ci drinka w Norfolk. - Zatopcie „Kitty Hawk”, a wtedy to ja ci postawię. Springfield ściągnął boję radiową i „Barracuda” ruszyła dalej na północ, nadal na napędzie elektrycznym, by upewnić się czy nie ustawiono drugiej zasadzki. Dopiero po godzinie uruchomiono główną turbinę. - Cała naprzód - rozkazał Springfield i „Barracuda” ruszyła niczym delfin. 8 Bonifacio ? USS „Barracuda”, Morze Tyrreńskie Sześć godzin po wyjściu z Neapolu „Barracuda” płynęła ku cieśninie Bonifacio. - Uwaga cała załoga. Dzisiaj w mesie o godzinie dziewiątej wyświetlamy film „Bonnie and Clyde”. To wszystko. Po wyeliminowaniu „Mako” z gry wojennej na okręcie zapanował nastrój pełen triumfu. W kuchni Stanley przygotowywał cioppino ze świeżych ryb, złowionych w Neapolu. - Co to jest? - spytał Cakes. - Zupa z rekina - odpowiedział Stanley z uśmiechem. W przedziale torpedowym Lopez karmił Zapatę i palił wielkie cygaro. Na rufie mechanicy - najwyraźniej w dobrych nastrojach - namalowali sylwetkę okrętu podwodnego na obudowie turbogeneratora numer jeden. Schodząc z wachty Fogarty poszedł do kina, a Sorensen szukał sanitariusza Eddiego Luthera. Spojrzał na rozkład wacht i domyślił się, że Luther opala się na „Plaży Sorensena”. Luther, elegancki, niski mężczyzna, który lubił jazz i nie miał żadnych skrupułów, sprzedawał na okręcie amfetaminę. W przedziale dowodzenia maszynownią nie było nikogo, gdy Sorensen zapukał do drzwi „Plaży”. Otworzył je i usłyszał Cala Tjadera grającego na swej maszynce. Luther w milczeniu podał mu paczkę dziesięciu tabletek dexamylu, w zamian za dziesięciodolarowy banknot. Sorensen skierował się do kabiny hydro by przetestować wszystkie obwody na pulpicie sterowniczym. Dwie godziny później, w drodze do mesy, Sorensen poczuł, że okręt zmniejsza prędkość. Gdy przeżuwał hamburgera, okręt zastopował. - Uwaga wszyscy na okręcie, tu mówi dowódca. Wkroczyliśmy na francuskie wody terytorialne, mniej więcej trzydzieści mil od wybrzeży Korsyki. Próbujemy skontaktować się z francuskim okrętem podwodnym działającym w tym akwenie. Wszyscy na stanowiska manewrowe. To wszystko. Sorensen wziął kubek kawy i poszedł do kabiny hydro. Cieśnina Bonifacio między Korsyką a Sardynią ma w najwęższym miejscu niewiele ponad sześć mil szerokości. Małe wysepki strzegą z obydwu stron wschodniego wejścia do cieśniny, a płytkie, niebezpieczne mielizny zachodniego wyjścia na Morze Śródziemne. W cieśninie są trzy rowy wystarczająco głębokie, by można je przebyć w zanurzeniu, dwa po stronie włoskiej i jeden po francuskiej. Każdy jest hydroakustyczną pułapką. Dno każdego pokryte jest niemożliwą do ominięcia siecią aktywnych i biernych hydrolokatorów. Służą one także jako boje nawigacyjne dla okrętów należących do wszystkich marynarek NATO oraz Francuzów przechodzących w zanurzeniu przez cieśninę, zawsze jednak po wcześniejszym uprzedzeniu. Włosi dysponowali bardzo cichymi okrętami o napędzie spalinowo-elektrycznym i dobrymi operatorami hydrolokatorów. Jako członek NATO Włochy przekazałyby informację o obecności „Barracudy” flocie amerykańskiej, zatem element zaskoczenia nie wchodził w grę. Reakcję Francuzów trudniej było przewidzieć, choć zasadniczo byli niechętni jakimkolwiek próbom wtargnięcia na ich wody terytorialne. Springfield postanowił postawić na Francuzów. Marynarka francuska niedługo po wycofaniu się z NATO nie była skłonna współpracować w drobnych sprawach ze swymi dawnymi sojusznikami. Najgorsze, co mogli zrobić, to zabronić „Barracudzie” przejścia przez cieśninę i odesłać ją z powrotem, tam skąd przyszła. Po przybyciu ich okrętu podwodnego okazało się, że to „Sirene”, okręt klasy Daphne o napędzie spalinowo-elektrycznym. Davic, który był właśnie na wachcie, nie był wcale zaskoczony, gdy stwierdził, że Francuzi idą kursem na bezpośrednie zbliżenie z „Barracudą”. Springfield rozkazał zatrzymać okręt i wszyscy zaczęli czekać. Sorensen wpadł do kabiny hydro i zobaczył na ekranie wolno poruszający się francuski okręt podwodny. Odgłos śrub dobiegał z głośników. - Zmykaj, Davic. - Francuzi to świnie - wymamrotał lingwista Davic wychodząc. - De Gaulle myśli, że jest Napoleonem. Fogarty wszedł do środka i usiadł. - Przećwicz kody dźwiękowe - powiedział Sorensen. - Będą ci potrzebne. Manewrowanie w niewielkiej odległości od drugiego zanurzonego okrętu, to niebezpieczna sztuka. Sorensen nigdy tego nie lubił. Zderzenie pod wodą mogło doprowadzić do uszkodzenia kadłubów i posiać obie załogi na dno. Trzy kwadranse po pierwszym kontakcie „Sirene” zatrzymał się w odległości pięciuset metrów, jego hydrolokator z monotonną regularnością wysyłał impulsy akustyczne, które co trzy sekundy odbijały się od kadłuba „Barracudy”. Sorensen nie wiedział jak dobrzy byli Francuzi, jeśli chodziło o identyfikację. Mogli wziąć „Barracudę” za okręt radziecki, a w takiej sytuacji trudno było przewidzieć, co zrobi ich kapitan. Kiedy rozważał taką możliwość, pikanie ucichło, zastąpione przez standardowy kod dźwiękowy NATO. Francuski operator wystukiwał zakodowaną informację przez Gertrudę - podwodny telefon. Sorensen zapisał informację w notesie i dowódca zabrał ją do kabiny w celu rozszyfrowania. AMERYKAŃSKI OKRĘT PODWODNY: JESTEŚCIE NA FRANCUSKICH WODACH TERYTORIALNYCH. PODAJCIE SWOJE SYGNAŁY ROZPOZNAWCZE. SIRENE S 647 KOMANDOR DELANCUE. Kapitan Springfield sformułował swą odpowiedź jako prośbę. BARRACUDA SSN 593: SIRENE S 647: CEL GRY WOJENNEJ KITTY HAWK PROSIMY O ESKORTĘ PRZEZ CIEŚNINĘ NA RÓWNOLEGŁYM KURSIE. KOMANDOR SPRINCFIELD. Podczas gdy francuski kapitan rozszyfrowywał wiadomość od Springfielda, „Sirene” nie kontaktowała się z powierzchnią. Jej dowódca sam decydował co ma robić. SIRENE S 647: BARRACUDA SSN 593: KURS DO BOI 18 MINUT N DŁUGOŚCI 9 STOPNI 30 MINUT Z PRĘDKOŚCIĄ 8 WĘZŁÓW GŁĘBOKOŚĆ 35 M RÓWNOLEGLE 100 M DO STERBURTY. DITES BON CHANCE A L’ADMIRAL NETTS. POMYŚLNYCH ŁOWÓW. DELANCUE. - Niech mnie diabli porwą - powiedział Pisarro. - Wygląda na to, że Netts wszystko załatwił. Springfield nie odezwał się - studiował uważnie mapę. Francuski okręt miał stanowić osłonę dla okrętu amerykańskiego. „Barracuda” była jednak dłuższa i szersza od „Sirene” i włoscy sonarzyści mogli zauważyć coś dziwnego podczas ich przejścia. Aby wyjaśnić tę sprawę, powinni skierować sprawę zwykłymi kanałami i poinformować swych zwierzchników, którzy z kolei zapytaliby francuskie dowództwo na Korsyce o decyzje. Francuzi mieliby na ekranach dwa okręty podwodne i też nie byliby do końca pewni, co się dzieje. Zanim zagadka zostanie rozwiązana, „Barracuda” powinna znaleźć się poza cieśniną, a kapitan Delangue będzie mógł wyjaśnić sprawę swym przełożonym, którzy albo poklepią go z aprobatą po plecach, albo postawią przed sądem wojskowym. Ta druga możliwość była całkiem prawdopodobna i Springfield czuł pewien niesmak prosząc Delangue’a, człowieka, którego nie znał, by podjął to ryzyko. Obydwa okręty wpłynęły powoli do cieśniny. Kurs wyznaczony przez boje wymagał trzech zwrotów, z których ostatni omijał niebezpieczne mielizny u wybrzeży Ileś Lavezzi, archipelagu odległego o milę od południowego krańca Korsyki. Sorensen włączył dodatkowe hydrofony, aby z większą pewnością i dokładnością natychmiast przekazywać każdy manewr „Sirene” i dostarczać dane nawigatorowi w centrali. Fogarty obserwował hydrolokator denny, by upewnić się, że głębokość pod kilem odpowiada głębokości podanej na mapie. Komandor stał przy dodatkowym pulpicie hydrolokatora w centrali i, ze wzrokiem utkwionym w obydwa ekrany, wydawał rozkazy sternikom. Pierwszy zwrot skierował okręt na kurs południowo-zachodni, równoległy do włoskiego przejścia przez cieśninę. Na dnie okrętu inercyjne żyroskopy nawigacyjne kręciły się na swych osiach, przesyłając cyfrowe wartości długości i szerokości geograficznej do pulpitu nawigatorom. Znajdowali się na głębokości peryskopowej, ale żaden z peryskopów „Barracudy” nie wynurzył się ponad powierzchnię. Springfield kierował okrętem wyłącznie w oparciu o dane z żyro i hydrolokatorów. „Sirene” również płynęła bez peryskopu, radaru i łączności z powierzchnią. W dzienniku okrętowym Delangue notował stan morza i obecność statków handlowych w cieśninie. Żaden dowódca okrętu podwodnego nie zaryzykowałby nigdy zerwania łączności z powierzchnią, ale prawdziwą przyczyną decyzji Delongue’a było to, że nie chciał odpowiadać na żadne pytania, zanim nie przejdzie cieśniny. *** Drugi zwrot, w prawo, zbliżył ich na odległość pół mili do włoskich hydrolokatorów. Ich pikania odbijały się tu i tam, między kadłubami obu okrętów, powierzchnią i dnem, przesyłając niezrozumiałe sygnały włoskim operatorom na Sardynii. Sorensen wyobraził sobie jak siedzą, drapiąc się po głowie, słuchają tej dziwnej mieszanki i starają się ją zrozumieć. Był pewien, że słyszą jego pompy chłodzące i pewnie zastanawiają się, czy Francuzi nie zbudowali przypadkiem w tajemnicy atomowego okrętu podwodnego. Gdy okręty wykonały ostatni zwrot, głębokość na wskaźniku Fogarty’ego zaczęła gwałtownie spadać. - Sorensen spójrz tutaj...? Sorensen obrócił się gwałtownie i spojrzał na ekran Fogarty’ego, rozpoznał wznoszący się profil przybrzeżnego piasku. Natychmiast odblokował hydrolokatory lewej burty i zaczął wypatrywać przeszkód. Jeśli na dnie leżało coś dużego, za chwilę w to uderzą, ale ekran nie pokazywał nic prócz wznoszącego się wybrzeża w odległości pół mili. Sorensen odezwał się do interkomu. - Hydro do centrali. Mielizna - namiar dwa dziewięć siedem, głębokość cztery zero metrów i wznosi się. Trzydzieści pięć metrów. - Centrala do hydro - powiedział kapitan. - Mamy to na ekranie. Panie Pisarro, proszę podnieść okręt na dwadzieścia metrów. - Zanurzenie dwadzieścia metrów. Stery na wynurzenie. Wydano komendę na okręcie. Marynarze w każdym przedziale łapali się tego co mieli pod ręką. - Stery na wynurzenie dwadzieścia stopni. - Dwadzieścia stopni na wynurzenie. - Opróżnić dziobowy zbiornik numer jeden i rufowy zbiornik numer dwa. Dziób ostro uniósł się w górę i śruba popchnęła opływowy, hydrodynamiczny kadłub ku powierzchni. „Sirene” również zaczęła się podnosić, ale o wiele wolniej. Okręt o napędzie konwencjonalnym nie miał dość mocy, by unieść się lub zanurzyć gwałtownie w stanie zerowej pływalności. Odległość do brzegu nadal się zmniejszała. Springfield zdał sobie sprawę, że będzie musiał wynurzyć się lub zmniejszyć prędkość, wykonać zwrot w lewo i przejść przed francuskim okrętem, by uniknąć wejścia na mieliznę. - Silniki stop. Niech mnie diabli wezmą, jeśli wynurzę się w cieśninie. Ze swego stanowiska odezwał się Pisarro. - Ten francuski kapitan stara się ochronić własny tyłek, to pewne, chce wymigać się od sądu wojskowego. - Hydro do centrali. „Sirene” wycofuje się w głąb kanału. Odległość jeden zero zero metrów, jeden dwa zero metrów, jeden trzy zero metrów. - Daje nam pole do manewru - powiedział oficer nawigacyjny. - Zawsze może powiedzieć, że próbował nas zmusić do wynurzenia się, ale musiał się wycofać, by uniknąć kolizji. - W porządku - powiedział komandor. - Włosi wiedzą już na pewno, że coś dziwnego dzieje się w cieśninie, ale będą woleli porozumieć się z Francuzami, zanim zaczną coś robić. Najlepiej po prostu stąd zmykajmy. Mała naprzód. Ster lewo na burt. - Mała naprzód, aye. - Ster lewo na burt, aye. Okręt zrobił zwrot w lewo i szybko wyrównał trym. Fogarty obserwował głębokościomierz w miarę jak brzeg pozostawał za nimi w tyle. „Barracuda” przeszła cieśninę i kierowała się na otwarte morze. Sorensen odezwał się do interkomu. - Hydro do centrali. Odbieramy informację od „Sirene”. Zapisał ją w notatniku i wręczył dowódcy, gdy ten pojawił się w drzwiach. Pięć minut później Springfield miał już pozycję i rozmieszczenie okrętów floty. 9 „Kitty Hawk” ? USS „Kitty Hawk”, Morze Śródziemne Admirał Horning, dowodzący grupą uderzeniową z lotniskowca, osobiście kierował poszukiwaniami nieuchwytnej „Barracudy”. „Mako” zniknął, na pewno „zatopiony”. Z centrum dowodzenia na „Kitty Hawk” przeczesywano głębiny hydrolokatorami i magnetometrami, fregaty i niszczyciele nieustannie krążyły w wyznaczonych rejonach, a admirał setki razy podrywał w powietrze helikoptery i samoloty ZOP. Pięć dowodzonych przez niego okrętów podwodnych krążyło wokół lub pod samą armadą, ale „Barracuda” nadal pozostawała nieuchwytna. Jakby tego wszystkiego nie było dość, Springfield uniknął zasadzki zastawionej przez „Mako” i zniknął. Pozostałe okręty podwodne admirała Horninga miały ciągle kłopoty powodowane przez operowanie w niewielkiej odległości od siebie, samoloty ciągle odnajdywały je zamiast „Barracudy”. Dzwonki alarmowe brzęczały, sonarzyści krzyczeli: „Kontakt! Kontakt!”. Wszystko na nic. W centrum operacyjnym siedział Netts i przyglądał się temu wszystkiemu z zachwytem. *** Rankiem czwartego dnia, po bezsennej nocy, w trakcie której bez przerwy domagał się meldunków dostarczanych co kwadrans przez centrum operacyjne, Horning ogolił się, wziął prysznic i przebrał w świeży mundur. Dwadzieścia pięć lat minęło od chwili, gdy po raz ostatni czuł się tak zmęczony. W czasie drugiej wojny światowej był dowódcą niszczyciela, eskortował przez Północny Atlantyk konwoje atakowane przez „wilcze stada” niemieckich U-bootów. W czasie tamtej wojny nieprzyjacielski okręt podwodny stanowił straszliwą groźbę, ale była to groźba, z którą potrafił sobie radzić. Okręty z napędem konwencjonalnym większość czasu płynęły po powierzchni, kołysząc się na falach, były pełne cierpiących na chorobę morską marynarzy, zanurzały się tylko po to, by atakować, albo uciekać przed sztormem. Pod wodą stawały się powolne, pozostawały na łasce niewielkich zapasów powietrza, wody i energii w akumulatorach. Napędzany energią jądrową okręt podwodny to coś zupełnie innego. Może pozostawać pod wodą praktycznie przez cały czas, wynurzając się na peryskopową tylko po to, by skontaktować się z dowództwem, albo żeby przyjąć dane z satelity do nawigacji. Okręt sam produkuje wodę pitną przez odsalanie wody morskiej, a tlen przez elektrolizę. Jeśli chodzi o moc, jest ona nieporównywalna. Paliwo jądrowe „Barracudy” wystarczyłoby na przebieg stu tysięcy mil. Mogłaby wyprzedzić każdy okręt w jego grupie. Patrząc w lustro, na swą twarz pięćdziesięciosześciolatka, pokrytą głębokimi bruzdami i srebrnym zarostem, admirał Horning pogodził się z prostą, upokarzającą prawdą - gdyby to była prawdziwa wojna „Kitty Hawk”, prawdopodobnie z całą grupą, przestałby już istnieć, zniszczony pociskami jądrowymi. Po wejściu do centrum operacyjnego stanął cicho z boku, obserwując niespokojne, napięte twarze swych oficerów. W nierealnej poświacie elektronicznych przyrządów wyglądali jak zaczarowani. Na chwilę spojrzał w stronę kapitana Levisa, dowódcy okrętu. Wymizerowany, nieogolony mężczyzna pokręcił głową. Żadnej zmiany, nie ma „Barracudy”. Netts też tu był, ubrany po cywilnemu, obserwował wszystko w milczeniu, jak pająk czyhający na ofiarę. - Dzień dobry - zwrócił się do niego Horning. - Dzień dobry, admirale. Dobrze pan spał? - Netts nie uczynił najmniejszego wysiłku, by pozbawić swój głos sarkazmu. - No cóż, a gdzie jest pański ulubiony okręt podwodny, panie Netts? Nie wydaje mi się bym widział ślady jakichś torped na tych wodach. - Być może powinien się pan skontaktować z producentem. Wadliwa torpeda to straszna rzecz. Horning zacisnął zęby. - Chyba powinniśmy poczekać na meldunek komandora Billingsa. - Świetnie - powiedział Netts i skierował swą uwagę na budzący się świt widoczny wśród różowych pasów, nad pokładem startowym. W niewielkich odstępach czasu cztery samoloty ZOP podniosły się z pokładu startowego. Miały zrzucić boje sonarowe i nasłuchiwać sygnałów przez radio krążąc ponad nimi. Tylko połowa boi działała, niektóre tonęły, w innych wysiadały przetworniki, pozostałe nadajniki radiowe nie przekazywały sygnałów. Z innej części pokładu startowego podniosły się w powietrze trzy śmigłowce, kołysząc hydrolokatorami zanurzeniowymi zawieszonymi pod kadłubami - przypominały dziwaczne owady. Przenoszone przez śmigłowce hydrolokatory, były o wiele bardziej wiarygodne aniżeli boje radiohydroakustyczne, mogły łatwiej uzyskać kontakt, ale ich operatorzy niewiele słyszeli przez ciągły łoskot wirników. Jeśli okręt siedział cicho nie było żadnej szansy, by go usłyszeć. Jeśli płynął z dużą prędkością i robił wystarczająco dużo hałasu, jedynie z pomocą drugiego śmigłowca można było ustalić jego dokładną pozycję. Ale nawet wtedy wynik był niepewny. W pobliżu nie było żadnego okrętu. Misja „Barracudy” polegała na symulowaniu ataku nuklearnego. Aby uniknąć zniszczenia lub uszkodzenia jednego okrętu przez wybuch na innym, Horning nakazał zwiększenie odległości pomiędzy jednostkami do maksimum - do pięciu mil. Takie rozśrodkowanie pozwalało również na objęcie poszukiwaniami maksymalnie dużego akwenu. Oficer łączności wręczył komandorowi Levisowi informację. - To z „Badgera” - powiedział Levis do admirała Horninga. - Śledzą „Swordfisha”, który wchodzi między „Badgera” i „Baineswortha”. - W porządku, jeśli słyszą „Swordfisha”, usłyszą i „Barracudę”. Skoncentrować poszukiwania na trzech pozostałych akwenach. Kiedy mamy się skontaktować ze „Swordfishem”? - Po upływie dwóch godzin - powiedział oficer łącznościowy. - Niech to - Horning spojrzał na Nettsa. Ten wzruszył ramionami i odwrócił się. Na ścianie duży świetlny ekran przedstawiał usytuowanie floty. Każdy okręt był tu elektroniczną sylwetką. Ekran przedstawiał ciągle aktualny stan dzięki danym napływającym z radaru, hydrolokatorów, satelitów, samolotów, a nawet od czasu do czasu od marynarza, stojącego na pomoście z lornetką. Netts pomyślał, że to piękny obrazek i wyobraził sobie, że obraz na ekranie hydrolokatora „Barracudy” jest równie piękny. Podczas gdy pozycja każdej jednostki nawodnej była pokazana precyzyjnie, lokalizacja okrętu podwodnego mogła być jedynie przybliżona. Jeden z techników nacisnął przycisk i „Swordfish” pojawił się na ekranie pomiędzy „Badgerem”, a „Bainesworth”. Flota nie dostała żadnych informacji ani od Francuzów ani od Włochów, i Horning nawet się nie domyślał, że „Barracuda” przeszła cieśninę Bonifacio i przygotowała się do ataku z północy, a okręty podwodne znajdujące się pod jego dowództwem operowały pięćdziesiąt mil na południe, w nadziei, że już z daleka wykryją zbliżającą się „Barracudę”. „Swordfish”, „Stingray” i „Dragonfish” krążyły wokół i pod zespołem nawodnym. Netts wiedział, że plan Springfielda polegał na tym by wyprzedzić flotę, ukryć się na dużej głębokości i czekać aż jednostki nadpłyną bezpośrednio nad jego okręt. Gdyby zbliżające się niszczyciele eskorty wykryły go, zawsze mógł próbować je wyprzedzić i zaatakować lotniskowiec, zanim ustalą jego dokładną pozycję. Netts patrzył niecierpliwie na morze w nadziei, że w każdej chwili pojawią się ślady torped nadpływających z północy, uderzą w kadłub „Kitty Hawk” i umieszczą „Szaleństwo Nettsa” w podręcznikach historii wojskowości. 10 Alarm bojowy, zagrożenie atomowe ? USS „Barracuda”, Morze Śródziemne Na okręcie panowała cisza. Komandor Springfield wprowadził „Barracudę” pod warstwę ciepłej wody, która odbijała sygnały poszukujących jej hydrolokatorów i przez dwanaście godzin pozostawał na głębokości trzystu metrów. Na całym okręcie zarządzono ciszę. Hałaśliwa klimatyzacja została ograniczona do minimum i temperatura wewnątrz podniosła się do dwudziestu ośmiu stopni Celsjusza. Dopływ słodkiej wody, która robiła mnóstwo hałasu został odcięty, tak że nikt nie mógł wziąć prysznica. W okręcie zaczęło śmierdzieć. W kabinie hydro wachtę miał Willie Joe. Co kilka minut słyszał dźwięki śrub i silników, gdy któryś z okrętów floty przepływał w ich rejonie. „Kitty Hawk” szedł w odległości piętnastu mil na północ, prosto na „Barracudę”. W dziobowym pomieszczeniu załogi Fogarty czytał podniszczony „Paragraf 22”. Na koi pod nim, dwaj marynarze grali w milczeniu w szachy. Na przeciwległej koi Sorensen trzymał na piersiach swój magnetofon, słuchał nagrań wielorybów. Przez szmer walenich gwizdów, usłyszał jak ktoś cicho wymawia jego imię. Odsunął zasłonkę i zobaczył Davica stojącego w przejściu. - Sorensen. - Bądź cicho. - Chciałem cię przeprosić. - O czym ty gadasz? Przeprosić za co? - Za to, że żądałem, by tego ruskiego podwodniaka zaliczyć na moje konto. Wstyd mi za to. - Wszystko w porządku, Davic. Ja nie prowadzę konta. Davic zrobił krok w tył i wymamrotał coś do siebie, wyglądał na skruszonego. Ktoś rzucił w niego tenisówka, but trafił go w plecy. - Zamknij się Davic. Daj ludziom odpocząć w spokoju. Davic zatrzymał się i wyszeptał: - Sorensen, chcę iść na pierwszą wachtę. - Muszę uczyć Fogarty’ego. Wiesz o tym. - No dobra, a kiedy będzie już umiał? Po drugiej stronie przejścia Fogarty odsunął zasłonkę i w przymglonym świetle patrzył w tył głowy Davica. - Tobie zabrało to trzy miesiące, Davic - powiedział spokojnie Sorensen. - Fogarty siedzi na okręcie od niecałych trzech tygodni. - Hej! - w ciemnościach rozległ się proszący głos. - Dajcie nam choć trochę pospać. Rozzłoszczone twarze pojawiły się na górnych i dolnych rzędach koi. Davic otworzył usta, by coś jeszcze powiedzieć, ale po chwili zastanowienia odszedł w stronę mesy. - O co mu chodzi? - wyszeptał Fogarty. - Chce mieć twoją robotę. - Dziwny z niego ptaszek. - Fogarty, jak tu już trochę posiedzisz, zauważysz, że wszyscy są dziwni. Nigdy nie poznasz prawdziwych powodów, dla których jakiś facet zgadza się na to, by żyć zamknięty w stalowej rurze z setką innych facetów. Tak samo jak ty. Nie potrafię tak naprawdę zgadnąć co ty tu robisz, niezależnie od tego co mówiłeś. Nie czekając na odpowiedź, Sorensen ponownie umieścił na głowie słuchawki i wrócił do swych wielorybów. W kabinie hydro Willie Joe obserwował dwa nieco rozmyte punkty wolno poruszające się po ekranie, dwa niszczyciele: przednia straż floty. W odległości pięciu mil od „Barracudy” przecinały z dużą prędkością jej kurs pod ostrym kątem. W centrali komandor Springfield, Pisarro, Billings i Hoek obserwowali ekran, a przez słuchawki nasłuchiwali przytłumionych dźwięków najbliższego niszczyciela, zniekształconych przez warstwę izotermiczną. Nagle znacznie bliżej rozległ się inny, złowieszczy dźwięk. - Sorensen! Wysoki piskliwy głos należał do porucznika Hoeka, który stał we włazie. - Tak jest, sir! - Ty i Fogarty, natychmiast do hydro! - Tak jest, sir! Hoek ściszył konspiracyjnie głos: - Mamy jakiś okręt podwodny. - Jego oczy błyszczały. Podniecała go myśl o zwycięstwie w grze wojennej i otrzymaniu wyróżnienia. - Bez żartów - powiedział Sorensen beznamiętnie. - To „Swordfish”. Chcemy wejść mu na ogon i wpłynąć za nim do środka. - No cóż poruczniku. To wygląda na niezłą zabawę - mrugnął do Fogarty’ego, gdy szli przejściem za Hoekiem. Na całym okręcie głośniki zaszeptały. - Wszyscy na stanowiska bojowe, alarm nuklearny. 11 „Potiomkin” ? „Potiomkin”, Morze Śródziemne W centrali na powierzchni zaprojektowanej dla sześciu osób tłoczyło się dziewięciu mężczyzn. Komandor Nikołaj Fiodorow stał za sonarzystą i spokojnie wydawał rozkazy, manewrując „Potiomkinem” pod okrętami krążącymi wokół „Kitty Hawk”. Wszystkie oczy skupione były na ekranie, gdzie wspaniałą siecią świetlnych punktów rysowała się Szósta Flota Marynarki USA. - Niezły widok, co Popów? - Tak jest, towarzyszu komandorze - wyszeptał Popów, z pobladłą twarzą. - Utrzymać prędkość - powiedział cicho dowódca. - Tak jest, utrzymać prędkość - powtórzył sternik. „Potiomkin” był eksperymentalnym okrętem podwodnym klasy Alfa. Jego lśniący, przypominający ciało orki kadłub zbudowany został ze stopu tytanu: lekkiego metalu, rzadko stosowanego, a charakteryzującego się niezwykłą wytrzymałością. Wykorzystanie tytanu zamiast stali pozwalało „Potiomkinowi” na rozwijanie prędkości do pięćdziesięciu węzłów, którą dotąd uważano za niemożliwą do osiągnięcia, i zanurzenie do tysiąca metrów. Żaden inny okręt podwodny na świecie nie mógł zejść tak głęboko. „Potiomkin” był najściślej strzeżoną tajemnicą Marynarki Wojennej ZSRR. Jedynie najwyższe dowództwo wiedziało o jego obecności na Morzu Śródziemnym. Oficjalnie nigdy nie został dołączony do Floty Czarnomorskiej, na której obszarze operacyjnym działał. „Potiomkin” sam w sobie był flotą. Okręt w zanurzeniu przeszedł Morze Norweskie, Przesmyk Islandzki i Cieśninę Gibraltarską, i nie został wykryty. Fiodorow przeszedł przez Cieśninę dzięki temu, że zanurzył się głębiej niż spodziewali się tego angielscy sonarzyści, ukrywając się pod dnem wielkiego tankowca wykorzystał sprzyjający prąd, pomagając sobie od czasu do czasu silnikami elektrycznymi. Gdy znalazł się już na Morzu Śródziemnym ukrywał swój okręt nawet przed Rosjanami. Oficerowie statków zwiadowczych, z którymi komunikował się, by otrzymać informację o ruchach floty amerykańskiej sądzili, że „Potiomkin” był Victorem. W trakcie najdłuższego patrolu w historii radzieckiej floty jaki odbyto w zanurzeniu, „Potiomkin” przekroczył zaprojektowane osiągi. Fiodorow testował maksymalne zanurzenie, prędkość, uzbrojenie, hydrolokatory i wyposażenie elektroniczne - wszystko z fantastycznymi rezultatami. Gdy na głębokości zaledwie stu dwudziestu metrów zbliżał się do amerykańskiej floty, zamierzał przetestować efektywność jeszcze jednego systemu - Systemu Akustycznego Odtwarzania Numer 7. Powyżej pulpitu hydrolokatora zamontowany był magnetofon kasetowy Sony. Oficerowie, stojąc nieruchomo, wsłuchiwali się jak głośniki odtwarzają odgłosy „Swordfisha”. Nagrane szumy amerykańskiego okrętu stanowiły podstawę działania urządzenia, które miało sprawić, by amerykańscy sonarzyści uznali „Potiomkina” za własny okręt. Uprzednie testy udowodniły, że system potrafił przekonać Amerykanów, iż mają do czynienia z Victorem. W manewrach brało udział siedem amerykańskich okrętów podwodnych i czternaście jednostek nawodnych. W zamkniętym sejfie w kabinie dowódcy „Potiomkina” ukryte były kasety z nagraniami szumów wszystkich amerykańskich atomowych okrętów podwodnych. Z siedmiu biorących udział w manewrach Fiodorow wybrał „Swordfisha”, ponieważ był najstarszy i najbardziej hałaśliwy. Fiodorow nie był zachwycony Systemem Odtwarzania Akustycznego Numer 7. Już od tygodni udawało mu się uniknąć wykrycia, i to bez jego pomocy. Miał nadzieję, że wykorzystując warstwę izotermiczną, znajdującą się ponad nimi, uda mu się umieścić „Potiomkina” dokładnie pod „Kitty Hawk” tak, by Amerykanie nie mogli nawet podejrzewać, że tam jest. Ale rozkazy były rozkazami, specjalny absorbujący hałas płaszcz silikonowy, który miał wyciszać turbinę „Potiomkina” znajdował się na swoim miejscu, a okręt płynął wolno i na niewielkiej głębokości, tak jak powinien pływać „Swordfish”, który stanowił część amerykańskiej eskorty. Od chwili, gdy przetestowali taśmę Victom na „Barracudzie”, „Potiomkin” nie natknął się na żaden amerykański okręt podwodny. Gdyby „Swordfish” miał kontakt radiowy z którymś z okrętów nawodnych, „Potiomkin” z całą pewnością zwróciłby na siebie o wiele większą uwagę, niż planowali to twórcy Systemu Odtwarzania Akustycznego Numer 7. Na ekranie hydrolokatora najbliższy świetlisty punkcik, niszczyciel, zawrócił w stronę „Potiomkina”. W chwilę później wszyscy na pokładzie usłyszeli „ping” amerykańskiego hydrolokatora aktywnego. Fiodorow rozejrzał się po centrali, popatrzył na pełne napięcia spocone twarze. Uruchomił interkom. - Maszynownia, jak tam osłona na turbinie? - Nagrzewa się, towarzyszu kapitanie, ale trzyma. - Odległość od niszczyciela? - Pięć tysięcy metrów - powiedział Popów. - On... on zawraca, towarzyszu kapitanie. Punkcik na ekranie powrócił na swój pierwotny kurs. Stłumione okrzyki radości rozległy się w centrali. - Cisza! - rozkazał dowódca. - To działa - wyszeptał z zachwytem pierwszy oficer Kurnachow, który był oficjalnie odpowiedzialny za System Odtwarzania Akustycznego Numer 7. Kurnachow był też Zampolitem, oficerem politycznym, przedstawicielem Partii i pokładał wielką wiarę w wyższość radzieckiej techniki. - Proszę nie być tak pewnym, towarzyszu pierwszy oficerze. Na razie Amerykanie są bardziej zaskoczeni niż my. Kurnachow odwrócił się w stronę wskaźnika zanurzania, notując sobie w pamięci, by później wspomnieć w raporcie o złośliwej uwadze dowódcy. - Żałuję tylko, towarzyszu komandorze, że nie możemy się wynurzyć i pokazać naszej Alfy Amerykanom. Ich technicy nie potrafią zbudować okrętu podwodnego z tytanu. Dali by wszystko za jedną fotografię naszego pięknego okrętu. Fiodorow miał niejasne uczucie, że Kurnachow wciąga go w jaką pułapkę. Za dziesięć minut będzie wewnątrz amerykańskiego ugrupowania, kierując się prosto na „Kitty Hawk”. Chciał się napić, w kieszeni miał srebrną piersiówkę z tanią, pozbawioną smaku, wódką stołową, którą Ministerstwo Handlu sprzedaje Amerykanom pod nazwą „Stolicznej”. Korciło go, by ją wyciągnąć i rozluźnić pas, ale powstrzymał się. Później, gdy test będzie już zakończony, zamknie się w swojej kabinie z Aleksym, pierwszym mechanikiem i razem opróżnią flaszkę. Nie podobała mu się ta gra z Amerykanami. Chciał wojny albo pokoju, byle tylko skończyło się oczekiwanie. Gdyby to była wojna, „Kitty Hawk” spoczywałby już na dnie, być może razem z „Potiomkinem”, ale przynajmniej byłaby to czysta i honorowa walka, która położyłaby koniec całej tej grze. - Odległość do „Kitty Hawk”? - Dwadzieścia tysięcy metrów. Nagle Popów poderwał się ze swego miejsca, jego oczy wbite były w ekran. - Komandorze, tam jest jeszcze jeden okręt... dokładnie pod nami! 12 Rosjanin Sorensena ? USS „Barracuda”, Morze Śródziemne - Cała załoga na stanowiska bojowe, alarm nuklearny! Rozkaz ten rozległ się ze wszystkich głośników na „Barracudzie”. Wszyscy członkowie załogi pobiegli na swoje stanowiska. Za chwilę mieli „storpedować” USS „Kitty Hawk” - ich główny cel. Willie Joe był pewien, że to „Swordfish” płynie nad nimi. Mimo że warstwa termiczna zakłócała dobiegające dźwięki, analiza komputerowa potwierdziła jego ocenę. Sorensen i Fogarty zwolnili Williego Joe ze stanowiska, a on szybko przebrał się w azbestowy kombinezon i pobiegł do swojej drużyny. Taktyka Springfielda była prosta i pochodziła jeszcze z czasów drugiej wojny światowej. Gdy „Swordfish” przejdzie ponad jego okrętem, zamierzał wejść w martwy sektor jego hydrolokatora i płynąć zaraz za jego śrubą. Hydrolokatory okrętów nawodnych odbiorą dźwięki dobiegające z obu okrętów jako jeden. Gdy osiągnie optymalną odległość, wystrzeli parę torped w „Kitty Hawk”, a potem spróbuje zatopić „Swordfisha”. Optymalna odległość dla torped atomowych Mk 45 Astor wynosiła szesnaście tysięcy metrów. Z takiej odległości hydrolokatory mogły namierzyć cel, zaprogramować komputery sterujące, a te z kolei przekazywały dane do systemów sterowania zamontowanych na torpedach. Dziewięć mil stanowiło wystarczającą odległość, by uniknąć zniszczenia „Barracudy” przez falę uderzeniową powstałą przy wybuchu nuklearnym. - Odległość do „Kitty Hawk”. - Osiemnaście tysięcy metrów - odparł Hoek znad swojego pulpitu. - Odległość do „Swordfisha”. - Dwieście metrów. - Stanowisko uzbrojenia, nastawić torpedy na szesnaście tysięcy metrów. - Tu uzbrojenie, nastawione na szesnaście tysięcy metrów. - Nastawić zapalniki na eksplozję po uderzeniu. - Uzbrojone i nastawione na eksplozję po uderzeniu. - Przedział torpedowy, załadować torpedy do wyrzutni jeden i cztery. W przedziale torpedowym Lopez i jego zespół starannie wsunęli dwie czterdziestki piątki w górne wyrzutnie torpedowe. Lopez odezwał się do mikrofonu: - Przedział torpedowy do dowódcy. Torpedy załadowane w wyrzutnie pierwszą i czwartą. - Zalać wyrzutnię pierwszą i czwartą. - Aye, zatopić wyrzutnie. Dziób okrętu pochylił się nieco, gdy pokrywy wyrzutni otwarły się na morze. Od chwili gdy usiadł, by słuchać odgłosów zbliżającego się okrętu podwodnego, Sorensen czuł, że coś jest nie tak. Sprawdził zapis Williego Joe i jeszcze raz uruchomił program zawierający szumy „Swordfisha”. Okręt znajdował się dokładnie nad „Barracudą”, i najwyraźniej jego dowódca nie zdawał sobie sprawy z jej obecności. Sorensen rozpoznawał dźwięk pomp chłodzących, przenoszenia napędu, innych pomp i charakterystyczny rytm zepsutego łożyska w jednej z pomp wody zaburtowej, która od lat stanowiła problem na „Swordfishu”. Stuknął Fogarty’ego łokciem, by zwrócić jego uwagę. W notatniku napisał SWORDFISH. Fogarty skinął głową. Sorensen uśmiechnął się najbardziej szelmowsko, jak tylko potrafił, przekreślił słowo SWORDFISH, rysując obok sierp i młot. Fogarty zbladł. - Jesteś pewien? Sorensen skinął głową potakująco. Radzieckie okręty podwodne często pojawiały się w czasie manewrów NATO, przechodząc na dużych głębokościach pod zespołami bojowymi. To było coś nowego - próba wdarcia się do środka formacji przy użyciu osłony akustycznej... - To naprawdę wyjątkowy okręt - powiedział Sorensen, kręcąc głową. Fogarty poczuł skurcz żołądka. - Co się dzieje? - Posłuchaj - powiedział Sorensen. - To rosyjski okręt podwodny. Fogarty słuchał, dla niego były to odgłosy „Swordfisha”. Sorensen puścił taśmę z szumami okrętu i teraz Fogarty dostrzegł różnicę. - Poruczniku Hoek - Sorensen odezwał się do mikrofonu. - Tak, hydro. - Może pan tu na moment przyjść? Hoek wszedł do kabiny sonarzystów. - Sir - odezwał się Sorensen, jego twarz nie wyrażała dokładnie żadnego uczucia. - Słucham, Sorensen. - Znam „Swordfisha”, sir, każdy dźwięk jaki wydaje. To hałaśliwy okręt, panie poruczniku, jeśli wolno mi to tak określić, ale nie jest już tak hałaśliwy jak przed remontem. Łożyska w pompach chłodzących zostały naprawione. A to co teraz słyszymy, to dźwięki jakie „Swordfish” wydawał przed remontem. - Co to ma wszystko znaczyć Sorensen? Co to wszystko znaczy? - Nie wiem, sir. Sądzę tylko, że okręt, który teraz słyszymy to nie „Swordfish”. Hoek zaczął gryźć wargę. - No dobrze, a zatem kto to jest? Sorensen uniósł brwi. - Nie wiem. Izraelczycy? - Nie udawaj Greka, Sorensen. Izraelczycy nie mają atomowych okrętów podwodnych. - Jest pan pewien, sir? Wszystko inne już mają. Fogarty z wysiłkiem starał się zachować poważny wyraz twarzy. - Może to Francuzi, sir? - sugerował Sorensen. - Dlaczego Francuzi chcieliby, żebyśmy brali ich za jeden z naszych okrętów? - Nie mam pojęcia, sir, ale ktoś wyraźnie próbuje nas nabrać. Ktoś chce byśmy uwierzyli, że jest nasz. Taka sprytna sztuczka. Hoek wreszcie zrozumiał. W głębi swego wytrenowanego w Annapolis mózgu doszedł ostatecznie do właściwego wniosku. - To ci cholerni Rosjanie... - Naprawdę tak pan sądzi? Hoek nie mógł się już powstrzymać i pobiegł do dowódcy, by poinformować go o odkryciu. Po chwili sam Springfield pojawił się w kabinie. - Co o tym sądzisz, Sorensen? - To musi być Rusek, sir. Prawdopodobnie ten sam, którego spotkaliśmy po drodze. Jestem w stu procentach pewien, że to nie „Swordfish”. Na pewno naprawili pompy. Od razu to wyczułem i porównałem z taśmą. Ten okręt ma zamontowany jakiś aparat, który wydaje dźwięki „Swordfisha”. Nabrał niszczyciele. - Puść taśmę. Springfield słuchał, różnica była oczywista. - W porządku, dobra robota Sorensen. Rosyjski okręt przechodził dokładnie ponad nimi, dochodzący dźwięk był z całą pewnością imitacją odgłosów wydawanych przez „Swordfisha” przed remontem. Każdy marynarz na „Barracudzie” usłyszał efekt Dopplera. - Uwaga cała załoga. Tu mówi kapitan. Przygotować się do ostrego zwrotu, Leo podnoś nas, musimy przyjąć, że oni wiedzą, że tu jesteśmy i sprawdzają na nas działanie swojej osłony. Przez chwilę nie będziemy im psuli zabawy. Ustaw okręt w jego sektorze martwym. Może usłyszeć jak szasujemy zbiorniki. Pisarro nacisnął kolejno kilka przycisków na pulpicie. Sprężone powietrze wypchnęło morską wodę ze zbiorników balastowych i „Barracuda” uniosła się dokładnie dwieście metrów za rufą „Potiomkina”. Dostosowała swą prędkość do prędkości Rosjanina i zaczęła się skradać, zachowując dystans dwustu metrów. W kabinie hydro Fogarty śledził lotniskowiec, podczas gdy Sorensen obserwował ruchy okrętu podwodnego, który nagle zaczął wykonywać zwrot. - Hydro do centrali - odezwał się Sorensen. - Rosjanin wykonuje zwrot w lewo o dwanaście stopni. - Stery lewo dwanaście. Trzymać się dokładnie za nim. Sternik dał dwanaście stopni w lewo i „Barracuda” położyła się na lewą burtę jak samolot. Dla Sorensena gra wojenna była zawieszona. Mieli trzymać się ogona rosyjskiego okrętu tak długo, aż zidentyfikują go lub zgubią. Billings, który obserwował grę wojenną z pokładu „Barracudy” nie był niczego pewien. Jego zdaniem rosyjski okręt podwodny, który wszedłby na obszar manewrów powinien przejść na dużej głębokości pod flotą i zniknąć. Na pewno by tu nie pozostawał. Naprawa pompy na „Swordfishu” była prawdopodobnie niedokładna i łożysko po jakimś czasie powróciło do stanu poprzedniego. A zatem okrętem, który śledził był na pewno „Swordfish”. Gra wojenna nie była więc skończona, a dochodziła do momentu rozstrzygającego. Przerwał dowódcy czując, że przede wszystkim zależy mu na zwycięstwie w tej grze. - Komandorze, jesteśmy teraz w odległości siedemnastu tysięcy metrów od „Kitty Hawk”. Może pan wystrzelić torpedy i potem ścigać ten okręt. - Komandorze Billings, teraz śledzę ten okręt. - A co jeśli Sorensen się myli? Co stanie się, jeśli to nie jest Rosjanin? - Jeśli Sorensen się myli, przeciągnę go własnoręcznie pod kilem. Czy to pana uszczęśliwi, panie Billings? - Nadal może pan odpalić torpedy. - Nie sądzę, że powinienem zrobić coś takiego w pobliżu radzieckiego okrętu podwodnego. Mogą wyciągnąć z tego błędne wnioski, a przynajmniej zrobią sobie śliczne nagranie naszego systemu. Przykro mi komandorze, ale równie dobrze jak pan, znam swoje obowiązki. Autorem odpowiednich przepisów jest przecież pański szef, admirał Netts. - Prędkość celu zwiększa się do dwudziestu jeden węzłów. - Panie Pisarro, proszę zwiększyć prędkość do dwudziestu jeden węzłów i trzymać się jego rufy. Przedział torpedowy, rozładować torpedy. - Tu przedział torpedowy, prosimy o powtórzenie rozkazu. - Rozładować torpedy szefie. Wyciągaj rybki z wyrzutni. - Aye aye sir. Zrozumiano, rozładować wyrzutnie jeden i cztery. - Panie Billings, niech pan lepiej znajdzie sobie coś, czego mógłby się pan przytrzymać. Gra się skończyła. Maszynownia przygotujcie się do pełnej mocy. Dajcie siedemdziesiąt procent. - Tu maszynownia, zrozumiano siedemdziesiąt procent pary. - Panie Pisarro, proszę się trzymać dokładnie jego rufy. 13 Katastrofa ? „Potiomkin”, Morze Śródziemne - Siadajcie, Popów i doprowadźcie się do porządku - warknął Fiodorow. Nie wszyscy oficerowie „Potiomkina” zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji. - Zidentyfikujcie go, jeśli możecie, towarzyszu Popów. - To okręt klasy Skipjack, towarzyszu dowódco. „Barracuda”. W grze wojennej brało udział siedem amerykańskich okrętów podwodnych, Fiodorow oczekiwał więc takiego spotkania. Kiedy Amerykanin zmniejszył zanurzenie i zaczął go śledzić, doszedł do wniosku, że natrafił na okręt, który grał rolę napastnika. Jeden z okrętów ochrony spróbowałby albo nawiązać kontakt, albo zasymulowałby atak torpedowy. To była wyjątkowa sytuacja - udawał, że jest Amerykaninem i był śledzony przez Amerykanina, który udawał, że jest Rosjaninem, ale w centrali nie było nikogo, kto doceniłby ironię tej sytuacji. Musiał ustalić czy dowódca amerykańskiego okrętu zamierzał kontynuować swój atak na lotniskowiec, czy popłynąć za „Potiomkinem”. Rozkazał sternikowi wykonać zwrot w lewo o dwanaście stopni, a maszynowni przyspieszyć do dwudziestu jeden węzłów. Amerykanin poszedł za nim, wykonując ten sam zwrot i zwiększając prędkość. - Towarzyszu pierwszy oficerze Kurnachow, sądzę, że z powodzeniem zakończyliśmy nasz test Systemu Odtwarzania Akustycznego Numer 7. Nie jestem pewien czy amerykański okręt płynie za nami, ponieważ został oszukany przez nasze urządzenie. Udowodniliśmy jednak, że możemy dzięki niemu przenikać przez wrogie linie obrony. Teraz sądzę, że powinniśmy wykorzystać wszystkie nasze środki i wycofać się. - Nie zgadzam się, towarzyszu komandorze - powiedział Kurnachow. - Uważam, że oszukaliśmy amerykański okręt. Płynie za nami ponieważ wierzy, że jesteśmy „Swordfishem”. W każdym wypadku pański kurs zbliża go do jego celu, do lotniskowca. - W takim wypadku powinniśmy go odciągnąć, towarzyszu pierwszy oficerze komandorze poruczniku Kurnachow. - Fiodorow uwielbiał zwracać się do niego używając całego śmiesznego tytułu. - Zwrot w prawo. Zwiększyć prędkość do trzydziestu węzłów. Kurs jeden siedem siedem. Głębokość trzysta metrów. Dziesięć stopni w dół. Kurnachow był zaszokowany. - Towarzyszu komandorze, System Odtwarzania Akustycznego Numer 7 nie był nigdy testowany przy prędkości większej niż dwadzieścia cztery węzły. - Proszę zatem uważać to za test. „Potiomkin” gwałtownie skierował dziób w dół i przyspieszył, kierując się w głębiny. W maszynowni szef mechaników patrzył z przerażeniem jak silikonowa osłona na turbinie zmienia się powoli w kałużę szklistej cieczy. Spokojny szum obracającej się turbiny zmienił się w głęboki ryk. - Komandorze! - wykrzyczał mechanik do swego mikrofonu. - Musimy zatrzymać turbinę. Osłona się roztopiła! Sto pięćdziesiąt metrów dalej hałas wtargnął do cichego dotąd pomieszczenia dowódcy. Dowódca spojrzał przez drzwi kabiny na pierwszego oficera. - Silniki stop. Cisza na okręcie. Hałas ustał. „Potiomkin” zanurzał się nadal, płynąc w dół siłą rozpędu pod ostrym kątem i stopniowo wyrównał położenie na sterach. Na całym okręcie marynarze ubrani w czarne mundury starali się utrzymać równowagę. Klimatyzacja była przełączona na wolne obroty, a wszystkie zbędne w tej chwili systemy wyłączono. W maszynowni turbiny zatrzymały się, działanie reaktora ograniczono do minimum. Okręt wyrównał położenie. Kurnachow skoczył ze swego stanowiska i przeszedł przez centralę w stronę maszynowni. - Pierwszy oficerze Kurnachow, proszę wrócić do pulpitu zanurzania. Wydaje wam się, że gdzie jesteście? Ster prawo. Stery zanurzenia zero. Po wyłączeniu śruby inercja niosła „Potiomkina” przez ponad dwa kilometry. Okręt łagodnie skręcił w prawo i powoli zatrzymał się. - Maszynownia, meldować o uszkodzeniach. - Osłona się roztopiła, komandorze, ale turbina jest w porządku. - Popów, czy słyszysz amerykański okręt? - Nie. Słyszę tylko lotniskowiec. Odległość osiem tysięcy dwieście metrów i zmniejsza się. Fiodorow odwrócił się do Kurnachowa. - Wyjmijcie amerykańskie taśmy z Systemu Odtwarzania Akustycznego Numer 7 i włóżcie taśmę z nagraniem Victora, i to natychmiast, Kurnachow. To rozkaz. Jeśli jeszcze kiedykolwiek ruszycie się ze swego stanowiska, postawię was przed sądem wojennym i spędzicie resztę życia w przytułku dla starych marynarzy. Jeśli będziecie mieli wystarczająco dużo szczęścia. Fiodorow poszedł do maszynowni, by osobiście przekonać się o stanie turbiny. Odmiennie niż na amerykańskich okrętach podwodnych, gdzie każdy element układu napędowego jest dublowany, „Potiomkin” miał tylko jedną turbinę. To co tracił na zabezpieczeniach, nadrabiał na prędkości poprzez zmniejszenie masy. - Towarzyszu pierwszy mechaniku, jaka jest sytuacja? Fiodorow i mechanik pływali razem od wielu lat. Jeśli jeden z nich zwracał się do drugiego partyjnym pozdrowieniem, znaczyło to w ich tajnym kodzie: „tak, jeszcze raz uniknęliśmy próby zatopienia nas przez szefów z Moskwy”. - Towarzyszu komandorze, System Odtwarzania Akustycznego jest obecnie bezużytecznym kawałkiem złomu, ale „Potiomkin” jest nadal Alfą. - Czy macie na myśli, towarzyszu pierwszy mechaniku, że możemy osiągnąć pełne ciśnienie pary i pokazać co nieco Amerykanom, na przykład, jak cudownie szybki jest nasz „Potiomkin”? - Mikołaju Piotrowiczu, czyta pan w moich myślach. Jestem zaskoczony pańską przenikliwością. - Aleksy, stary druhu, możemy spróbować. W centrali pierwszy oficer posępnie wyjął taśmę „Swordfisha” z magnetofonu Sony. Gdy Fiodorow powrócił do centrali, rozkazał mu, by poszedł z nim do jego kabiny. Fiodorow zamknął za sobą właz. Kurnachow uśmiechnął się złośliwie. - Towarzyszu komandorze, uważam, że z premedytacją rozkazał pan zwiększyć szybkość okrętu, by zniszczyć System Odtwarzania Akustycznego Numer 7. - Możecie wierzyć w to, co chcecie, albo w cokolwiek Partia wam każe. To wasza sprawa. - Waszym zadaniem było przetestowanie tego urządzenia. - Moim zadaniem było przetestowanie tego okrętu. Niech cholera weźmie to urządzenie. Zaczynam tracić do was cierpliwość, Kurnachow. Wydajecie się zapominać, że jesteśmy na pełnym morzu. Moja odpowiedzialność polega na tym, by przeprowadzić misję do końca i wrócić bezpiecznie z okrętem i załogą do domu. To okręt nowej klasy, wszystkie te cudowne techniczne urządzenia są równie nowe. Jedno z nich zostało poddane testowi i zawiodło. Trudno. Moje zadanie jest dość proste. Amerykanie nie wiedzą nic o Alfie. W najgorszym wypadku myślą, że to Victor. Nigdy nie spotkali się z okrętem o tytanowym kadłubie. Musimy zniknąć, zanim zdołają zebrać zbyt wiele informacji. - To nie zmienia faktu, że zostaliśmy wykryci. - Amerykanie wykryli coś, nie wiedzą jednak, co to jest. Czy zapomnieliście już, że nasze rozkazy zakładały dopuszczenie do wykrycia? To był najważniejszy punkt całego tego testu. Mieliśmy doprowadzić do tego, aby nas wykryli i oszukać ich. No cóż, nie udało się. Nadal jednak nie wiedzą, kim jesteśmy. Jeśli zamierzacie mnie oskarżyć o sabotaż, proszę to zrobić od razu. Jeśli to zrobicie, będziecie musieli zwolnić mnie z obowiązku dowodzenia „Potiomkinem”. Macie również nad sobą całą amerykańską Szóstą Flotę i amerykański okręt podwodny na ogonie. Macie również zmęczoną załogę, która jest na morzu o wiele za długo, a połowa z nich lepiej zna się na jedynej słusznej linii Partii niż na obsługiwaniu tego okrętu. Pierwszy oficerze Kurnachow, to byłby wspaniały moment, by zademonstrować swoje marynarskie umiejętności. Fiodorow otworzył drzwi i wrócił do centrali. Kurnachow zaczął układać meldunek dotyczący uwag dowódcy na temat Partii i techniki radzieckiej. Potem zastanowił się. Postanowił działać. Na ekranie hydrolokatora flota amerykańska usytuowana była na swych pozycjach. Popów słyszał śruby „Kitty Hawk” w odległości zaledwie trzech mil. Krótkie przyspieszenie obydwu okrętów narobiło mnóstwo hałasu. Fiodorow podłączył swe słuchawki i słuchał. - Gdzie jest ten amerykański okręt? - spytał Popowa. Przerażony operator potrząsnął tylko głową. „Barracudy” nie było na ekranie. *** ? USS „Barracuda”, Morze Śródziemne Sorensen był zaskoczony przyspieszeniem radzieckiego okrętu podwodnego. „Barracuda” była najszybszym okrętem podwodnym w amerykańskiej Marynarce, a Rosjanin oderwał się od niej jak korweta. - Cel zwiększa prędkość i zanurzenie - powiedział do interkomu - odległość zwiększa się do cztery zero zero metrów, cztery pięć zero metrów. Rosjanin zniknął w głębinie. - Trafiliśmy na prawdziwego podwodnego Kozaka - wymamrotał Sorensen, potem odezwał się do swego mikrofonu. - Komandorze, on płynie szybciej niż wszystko, co zdarzyło się nam kiedykolwiek spotkać. Prędkość oszacowana na trzydzieści pięć węzłów. - Trzymaj go na hydrolokatorze, schodzimy za nim. Springfield rozkazał zwiększenie zanurzenia i prędkości. Trzydzieści sekund po zanurzeniu rosyjski okręt buchnął nagłym hałasem, który sprawił, że Sorensen podskoczył na krześle. Był to - nareszcie - ów tajemniczy okręt podwodny, okręt jego snów. Nagle, wszelkie hałasy ucichły jak nożem uciął. Śruba rosyjskiego okrętu przestała się obracać, ucichły też wszystkie odgłosy maszynowni. Na radzieckich okrętach z całą pewnością nie można było polegać. Bez dublowania elementów układu napędowego, uszkodzenie któregokolwiek elementu często unieruchamiało okręt. Gdyby tak się właśnie stało, rosyjski dowódca musiałby wynurzyć się na powierzchnię, czyli wykonać najbardziej dla siebie kłopotliwy manewr. Sorensen opadł na krzesło, ignorując pytające spojrzenie Fogarty’ego i odetchnął głęboko. - Maszyny stop - rozkazał Springfield. Płynąc siłą rozpędu, „Barracuda” przeszła przez warstwę izotermiczną i przypadkowo przeszła pod „Potiomkinem”. Na głębokości czterystu trzydziestu metrów, bardzo blisko swego maksymalnego zanurzenia, okręt zatrzymał się. Rosjanina nie było na ekranie. Był w martwym sektorze, ponad „Barracudą”, zasłonięty przez warstwę termiczną. Ludzi z centrali opanował strach przed zderzeniem. Ponieważ Springfield nie wiedział, gdzie jest Rosjanin, postanowił dać mu znać, gdzie jest „Barracudą”. - Naprzód, bardzo wolno - rozkazał. - Bardzo mała naprzód, aye. - Centrala do hydro. Włączyć hydrolokator. Szeroka wiązka akustyczna rozeszła się wokół okrętu, ale nie było żadnego kontaktu. Sorensen uderzył pięścią w pulpit. - No, sukinsynu, odezwij się jakoś. Springfield posłał po Davica, który jako jedyny na pokładzie znał język rosyjski. Zamierzał porozumieć się z rosyjskim dowódcą przez Gertrudę. *** ? „Potiomkin”, Morze Śródziemne - Komandorze Mikołaju Piotrowiczu Fiodorow, mocą posiadanej władzy pozbawiam was dowództwa „Potiomkina”. Proszę natychmiast powrócić do swojej kabiny. Kurnachow trzymał w ręku pistolet, a jego czerwona twarz pokryta była potem. Fiodorow stał spokojnie przy pulpicie hydrolokatorów, pierwszą impulsywną reakcją był wybuch śmiechu. Ale śmiech zamarł mu w krtani, gdy Kurnachow odwiódł kurek. - Odłóżcie natychmiast ten pistolet, Kurnachow, zanim nie zrobicie dziury w kadłubie i nie zabijecie nas wszystkich. - Proszę natychmiast powrócić do swojej kabiny. Popów zaczął się podnosić z miejsca. - Towarzyszu komandorze, nie... Fiodorow pchnął go z powrotem na krzesło. Wszyscy pozostali marynarze w centrali siedzieli na swych stanowiskach. Fiodorow z godnością nałożył czapkę i wyszedł bez słowa. Wciąż wymachując pistoletem Kurnachow obszedł centralę, niepewny co ma teraz robić. Po chwili wahania powiedział: - Stery głębokościowe dwadzieścia stopni w dół. Maszyny wolno wstecz. Nikt się nie poruszył. Aleksy, główny mechanik, pojawił się w drzwiach. - Co tu się u diabła dzieje? Kurnachow przeszedł przez centralę i przyłożył lufę pistoletu do jego twarzy. - Towarzyszu główny mechaniku, wracajcie natychmiast do maszynowni. Mechanik nie ruszył się. - Gdzie jest dowódca? - Teraz ja jestem dowódcą. Wykonajcie mój rozkaz. - Dobry Boże, aparatczyk dowódcą „Potiomkina”. Kręcąc głową, mechanik wyszedł z centrali. Nadal nikt się nie poruszył. - Sternik, stery głębokościowy w dół o dwadzieścia stopni, albo oskarżę was o bunt. A potem cię zastrzelę sukinsynu. Sternik przesunął ster głębokościowy. - Maszyny na bieg wsteczny. Wolne obroty. Cały kadłub zadrżał, gdy turbina zaczęła się obracać. Okręt przechylił się na sterach i zaczął zanurzać się w nieznane. Serce Kurnachowa biło tak szybko, że przestraszył się, czy nie dostanie ataku. Czuł jak kręci mu się w głowie od posiadanej władzy. Po raz pierwszy w życiu był dowódcą. Wierzył, że ocalił „Potiomkina”. *** ? USS „Barracuda”, Morze Śródziemne Davic stał w centrali i, trzymając swój azbestowy hełm pod pachą, słuchał poleceń kapitana. - Powiedz mu, żeby się wynurzył. Powiedz, że nie będziemy próbowali opanować jego okrętu. - Tak jest, sir. Davic uruchomił Gertrudę. - Podwodny sowietskij... - zaczął. Przerwał mu głos Sorensena. - Hydro do centrali, hydro do centrali. Słyszę go, panie komandorze, jest dokładnie nad nami. Kieruje się w dół przez warstwę termiczną. Ostro w lewo! Sternik zaczął obracać sterem, zanim dowódca zdążył wydać rozkaz. Bardzo powoli „Barracuda” obróciła się w lewo. Przez jedną straszną chwilę wszyscy zamarli, gdy stery dziobowe „Potiomkina” otarły się o „Barracudę”. Odgłos uderzenia przebiegł przez kadłub okrętu jak potężny gong. Dzwonki zaczęły dzwonić, rury pękały, syreny zaczęły wyć. Cała załoga spodziewała się, że w każdej chwili woda może wtargnąć do wnętrza okrętu. W przedziale torpedowym grodź z litej stali wybrzuszyła się do środka i wskoczyła z powrotem na swe miejsce z piorunującym hukiem. Młodzi torpedyści byli przerażeni, jeden z nich padł na kolana i zaczął się modlić, trzymając w rękach krucyfiks. - Wstawaj natychmiast Baker - rozkazał Lopez - zamknąć grodź. Postawił młodego marynarza na nogi i pchnął go w przeciwny koniec przedziału. Johnson, mat, obracał już kołem. Gdy przedział torpedowy zostanie zalany, pozostała część okrętu teoretycznie mogła utrzymać się na wodzie, jeśli powstrzyma się wdzierającą się wodę. Lopez modlił się, by kadłub sztywny wytrzymał. Kil rosyjskiego okrętu zsunął się ze zgrzytem po sterburcie, przechylając „Barracudę” w prawo i przewracając wszystkich na podłogę. Rozległ się jeszcze jeden metaliczny trzask... i okręty rozdzieliły się. Baker leżał na podłodze krzycząc, miał złamaną nogę. „Barracuda” przechyliła się na lewo i wyrównała. Szklana klatka, stojąca na tablicy kontroli przeciwpożarowej, zsunęła się na stalową podłogę i roztrzaskała. Cudem niezraniony skorpion umknął i ukrył się wśród stojaków do torped. Lopez podbiegł do tablicy kontrolnej i zobaczył, że jeden ze wskaźników zmienił swą barwę z zielonej na czerwoną. Wyrzutnia numer cztery była uszkodzona, ona właśnie stała się centralnym punktem zderzenia ze sterami rosyjskiego okrętu podwodnego. Lopez nie był pewny, czy wewnętrzna pokrywa wytrzyma. - Przedział torpedowy do centrali. Wyrzutnia numer cztery otwarta. W centrali światełko wskaźnika na pulpicie zanurzania Pisarra zmieniło się z czerwonego na zielone. Komandor zbladł. - Wyrzutnia torpedowa numer cztery otwarta - powiedział, starając się, by jego głos brzmiał jak najbardziej spokojnie. - Szasować zbiorniki balastowe, wynurzenie - rozkazał dowódca. Gdy woda została wypchnięta ze zbiorników, okręt zaczął się wolno podnosić. - Wystrzelić żółtą rakietę. - Rakieta wystrzelona. - Centrala do przedziału torpedowego, meldujcie o uszkodzeniach. - Przedział torpedowy do centrali. Wyrzutnia numer cztery otwarta, wewnętrzna pokrywa trzyma. Mamy tu mały pożar instalacji. - Ofiary? - Jeden człowiek ze złamaną nogą. - Uwaga wszyscy na okręcie. Grupa awaryjna do przedziału torpedowego. Sanitariusz do przedziału torpedowego. - Hydro, gdzie jest Rosjanin? Sorensen uruchomił hydrolokator aktywny, obawiając się tego, co mógł usłyszeć. Natychmiast pulsująca kula dźwięku otoczyła „Barracudę”. Spojrzał na ekran. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że przetworniki akustyczne na sterburcie zostały uszkodzone. Wcisnął kilka guzików na pulpicie, by włączyć systemy awaryjne. - Fogarty, włącz skanery denne. Hydro do centrali. Nie słyszę ich reaktora. Fogarty uruchomił skierowany w dół skaner i złapał kontakt. - Och, nie - powiedział cicho i zamknął oczy. Sorensen spojrzał na ekran Fogarty’ego i wolno zdjął słuchawki. Uruchomił głośniki. Potrząsając głową i powiedział bardzo spokojnie: - Hydro do centrali, oni toną. Zeszli już na sześćset metrów. Idą w dół, prawdopodobnie nie mogą szasować zbiorników. Sorensen zaczął się denerwować. Okręt będzie tonąć tak długo, aż ciśnienie otaczającej go wody nie stanie się zbyt wielkie, wtedy imploduje. To czego zawsze się obawiali, za chwilę miało przydarzyć się Rosjanom. Radziecki okręt był ciężki. Z jakichś przyczyn na skutek zderzenia stracił moc, a przez to i pływalność. Za kilka sekund jego kadłub zacznie pękać, woda wedrze się do środka i natychmiast wzrośnie ciśnienie powietrza. Eksploduje reaktor. W oślepiającym błysku Rosjanie upieką się, zanim zostaną zmiażdżeni. Żaden z nich nie przeżyje wystarczająco długo, by się utopić. Springfield wszedł do kabiny hydro i zatrzymał się w pół kroku. Sorensen był blady, Fogarty wyglądał jakby był świadkiem egzekucji. Sorensen powiedział: - Dziewięćset metrów? Komandor patrzył na ekran, nie wierząc własnym oczom. - Dziewięćset metrów. Radziecki okręt spadł o wiele głębiej, niż zdarzyło się to dotychczas jakiemukolwiek innemu. - Dziewięćset pięćdziesiąt metrów - powiedział Sorensen, wyobrażał sobie, co dzieje się na pokładzie rosyjskiego okrętu... wśród ludzi, którzy wiedzą, że zostały im tylko chwile życia, niektórzy modlą się, inni płaczą, a jeszcze inni szaleją w lęku i panice. Ale większość, był tego pewien, próbowała uruchomić maszyny, co było już niemożliwe. Starali się dostarczyć zasilanie do pomp, by opróżnić zbiorniki i podnieść okręt na powierzchnię. - Dobry Boże - powiedział Sorensen - oni wystrzelili torpedę. Wstał i odszedł od pulpitu. Na ekranie znikający punkcik powoli podzielił się na dwa. Usłyszeli wysoki ton silnika elektrycznego. Kabel sterujący, który łączył oba punkciki był wyraźnie widoczny. Ktoś na pokładzie tonącego okrętu próbował sterować torpedą. Z opróżnionymi zbiornikami „Barracuda” podnosiła się szybko. Mieli zatem umrzeć na powierzchni? - Awaryjne manewrowanie! Cała naprzód! Ster na prawą burtę! - krzyknął Springfield. Zanim jednak sternik zdążył wykonać jego rozkaz, torpeda skręciła i skierowała się pionowo w dół, na głębokość tysiąca dwustu metrów. Podczas gdy oczy wszystkich skupione były na torpedzie, rosyjski okręt implodował - bolesne, głośne trzaski, oddzielone od siebie ułamkami sekund. Kolejne przedziały okrętu pękały jeden po drugim. Ze straszliwą prędkością morze wlało się przez uszkodzony kadłub sztywny, zbijając powietrze wewnątrz w coraz mniejsze i mniejsze bąbelki, aż samo powietrze eksplodowało, rozrywając grodzie pomiędzy kolejno miażdżonymi przedziałami. Eksplozje i płomienie trwały tylko przez króciutką chwilę, bo cała masa morza zmiażdżyła kadłub, zamieniając go w drobne, prawie nierozpoznawalne fragmenty. Szczątki pojawiły się na ekranach hydrolokatorów, na „Barracudzie”. Chmura drobnych kropeczek opadała na dno. - Mój Boże, mój Boże - powtarzał w kółko Springfield. - Czy masz to wszystko nagrane, Sorensen? - Tak jest, sir... - Zapieczętuj taśmę i przynieś ją do mojej kabiny. - Tak jest, sir. - A wy wszyscy tutaj - nie wolno wam opowiedzieć nikomu ani słowa o tym wszystkim. Zrozumiano? - Tak jest, sir. Springfield wrócił do centrali. - Podnieś okręt na powierzchnię, Leo. Będziemy musieli wysłać wiadomość do COMSUBLANT. Zajmij się tym, ja tymczasem pójdę sprawdzić przedział torpedowy. 14 Pat ? USS „Kitty Hawk”, Morze Śródziemne W centrum dowodzenia sygnał kontaktu na hydrolokatorze zabrzęczał jak osa. Kropka na ekranie, która była „Swordfishem” podzieliła się jak ameba i stała się dwoma oddzielnymi kontaktami, oba kierowały się prosto na „Kitty Hawk”. W chwilę później hydrolokatory okrętów nawodnych zaczęły interferować i punkty rozmyły się w elektroniczny szum. Admirał Horning zdał sobie sprawę, że ma dylemat. Żaden z okrętów nie został wprawdzie zidentyfikowany jako „Barracuda”, ale był przekonany, że jednym z nich była właśnie jego nemesis. Nagle z dużym szumem silników oba okręty zeszły poniżej warstwy skoku temperatury i dane z hydrolokatorów stały się niemożliwe do zinterpretowania, aż do chwili gdy, dźwięki ucichły całkowicie. Helikoptery zrzuciły boje sonarowe wokół lotniskowca, ale hałasy powodowane przez wielki okręt zagłuszały wszystkie inne dźwięki. To była ostatnia chwila, „Barracuda” zwolniła, by odpalić torpedy i tysiąc par oczu wpatrywało się w morze, oczekując na pojawienie się śmiercionośnych śladów. Netts czuł się zwycięzcą. Jeden okręt podwodny zneutralizował całą flotę. „Kitty Hawk” kołysał się bezbronny na falach w zasięgu strzału „Barracudy”. Przypomniał sobie ostatnie rozdziały Moby Dicka. Horning znalazł swego wieloryba, a on za chwilę pożre go żywcem. Bez wcześniejszych odznak, że coś takiego może nastąpić, w głośnikach rozległ się odgłos zderzenia, tarcia metalu o metal, wstrząsający dźwięk, który oznaczał śmierć na morzu. Po piętnastu nie kończących się sekundach zgrzyty skończyły się i nastąpiła długa cisza. Wreszcie odgłos szasowanych zbiorników balastowych dał znać, że jeden z okrętów usiłuje się wynurzyć. Nastąpiła kolejna długa pauza... i seria gwałtownych wybuchów, jęków i trzasków jakie towarzyszą pękającemu poszyciu okrętu. Wszyscy na mostku „Kitty Hawk” zobaczyli jak rakieta sygnałowa przebija powierzchnię w odległości mili od okrętu i pęka, rozpryskując się w żółtą chmurę. W chwilę później pośród białego, spienionego morza na powierzchnię wynurzyła się „Barracuda”. Właz do kiosku otworzył się, wyskoczyło z niego dwóch mężczyzn w strojach płetwonurków, którzy zeszli na pokład i wskoczyli do morza. Netts wstrzymał oddech oczekując, że za chwilę wszystkie włazy otworzą się: gdyby okręt miał zatonąć załoga usiłowałaby się z niego natychmiast wydostać. Ale włazy pozostawały zamknięte i tylko lampa sygnalizacyjna z pomostu zaczęła nadawać wiadomość: ZDERZENIE Z NIEZIDENTYFIKOWANYM OKRĘTEM PODWODNYM. JEDEN CZŁONEK ZAŁOGI ZE ZŁAMANA NOGA - PRZYŚLIJCIE POMOC MEDYCZNA - SPRINGFIELD. Komandor Levis, dowódca „Kitty Hawk” natychmiast wysłał helikopter, by dostarczył na „Barracudę” lekarza. Springfield nadawał sygnałówką, a nie radiem, aby jego wiadomości nie mogły być przechwycone przez rosyjskie jednostki krążące wokół floty. Gdyby „Barracudzie” zagrażało zatonięcie, nie zawahałby się przed przekazaniem tej wiadomości za pomocą radia. Pomimo to komandor Levis wydał rozkaz, by ekipy ratownicze stale były w pogotowiu, tak by w każdej chwili można było zdjąć załogę z tonącego okrętu. Admirał Horning był wściekły. Niszczyciele pozwoliły Springfieldowi dostać się bezpośrednio do lotniskowca. Żaden okręt nie „zatopił” „Barracudy”, ale i ona nie użyła broni, manewry zakończyły się z taktycznego punktu widzenia patem, ale Horning zdawał sobie sprawę z tego, że przegrał. Pod wodą doszło do tragedii i dopiero wtedy „Barracuda” wynurzyła się z morza jak atomowy morski potwór, dwa tysiące metrów od niego. Patrzył na kołyszący się na falach okręt ze szczerą nienawiścią. Flota przesłała tuzin meldunków i oficerowie operacyjni z najwyższym wysiłkiem starali się znaleźć jakiś sens w zawartych informacjach. Jedną z wiadomości był rutynowy meldunek ze „Swordfisha”, który znajdował się w odległości stu dziesięciu kilometrów od miejsca, w którym powinien znajdować się według danych z niszczycieli. Kilka okrętów przekazało meldunki o odebraniu dźwięków pękania grodzi na tonącym okręcie. Admirał nie mógł doliczyć się dwóch okrętów podwodnych. „Dragonfish” i „Stingray” miały podać meldunki o pozycji w ciągu godziny. Z narastającym przerażeniem Horning zdał sobie sprawę, że jeśli zatopionym okrętem nie był „Swordfish”, musiał to być jeden z pozostałych dwóch. Kto poniesie odpowiedzialność za katastrofę? Cała sprawa zaczynała wyglądać na prawdziwą tragedię dla Marynarki; oczami duszy widział już złamane kariery i piekło przesłuchań w komisji Kongresu. To było „Szaleństwo Nettsa”, niech teraz spadnie jego głowa. Patrząc na ekran, Netts starał się pogodzić z faktem, że stracił jeden okręt podwodny. Doszedłszy do tego samego wniosku, co Horning, uznał, że zatopionym okrętem był „Dragonfish” albo „Stingray”, ale Netts nie myślał ani o manewrach ani o swojej karierze. Załoga „Dragonfish” składała się ze stu szesnastu ludzi, załoga „Stingray” ze stu dwunastu. - Mamy meldunek z „Dragonfisha” - zameldował na mostku oficer łączności. Obydwaj admirałowie przyjęli ten meldunek z „Dragonfisha” z kamiennymi wyrazami twarzy. A zatem pozostał tylko „Stingray” pod dowództwem Oaklanda... Brian Oakland zmiażdżony, na dnie morza, trzy córeczki samotne w Charleston i kochanka w Holy Loch. Fred Basana, pierwszy oficer, czwarte pokolenie marynarzy, ojciec zginął w bitwie o Midway. Zmiażdżony George Milliard, bosman okrętowy, zgnieciony, zniszczony... - Mamy meldunek ze „Stingray”. Netts był zaskoczony. - Co tam się u diabła stało? - powiedział do Horninga. - Sądzę, że komandor Springfield będzie nam to musiał wyjaśnić. Piętnaście minut po wynurzeniu „Barracudy”, Baker, torpedysta ze złamaną nogą znalazł się w izbie chorych na „Kitty Hawk”. Nurkowie złożyli meldunek o stanie kadłuba zewnętrznego, a Springfield dokonał inspekcji przedziału torpedowego. Przekazał na lotniskowiec informację, że okręt jest zdolny do żeglugi, uszkodzenia okazały się niewielkie, a on i komandor Billings chcą przejść na pokład „Kitty Hawk”. Przed opuszczeniem pokładu Springfield przemówił do załogi. - Uwaga cała załoga, tu mówi dowódca. Pozostaniemy na powierzchni przez około dwie godziny. Wszyscy, którzy chcą wyjść na pomost, mogą to zrobić. Nie odnieśliśmy poważniejszych uszkodzeń. Kadłub sztywny nie został uszkodzony... Chciałbym przy tej okazji pogratulować wszystkim znakomitej postawy w trakcie akcji. Zamierzam przedstawić cały okręt do odznaczenia, postaram się też o odznaczenia indywidualne. Szczególnie chciałbym wymienić szefa Lopeza i całą obsługę przedziału torpedowego, którzy wystawili na niebezpieczeństwo swoje życie, by uratować życie nas wszystkich, oraz sonarzystę Sorensena. Jego błyskawiczna reakcja uratowała okręt od niechybnego zniszczenia. W mesie otrzymacie specjalne racje. To wszystko. *** ? USS „Barracuda”, Morze Śródziemne W kabinie hydrolokatorów panował bałagan. Podręczniki techniczne leżały na pokładzie. Szafka spadła z grodzi, zasypując całe pomieszczenie gradem elektronicznych części. Popielniczka była po brzegi pełna niedopałków. Na pulpicie Fogarty’ego leżała potłuczona filiżanka. Sorensen poczuł, że zaczyna się rozklejać. Padł na kolana próbując złapać oddech. Dźwięk rosyjskiego okrętu podwodnego - tajemniczego okrętu - który płynął prosto na niego, nadal brzmiał w jego uszach, był to dźwięk, którego nigdy nie zapomni. Wydawało się, że jedno ze skrzydeł rosyjskiej śruby przeszło prosto przez niego. - Ster w lewo! - pamiętał, że krzyczał coś takiego. Wieczność trwało zanim okręt zareagował. A potem uderzenie. Stopniowo opanował się. Spojrzał na Fogarty’ego, siedział blady i oblany potem. Jego drelich miał rozerwaną nogawkę. - O kurcze blade, Fogarty. Wyglądasz jakbyś właśnie wyszedł żywcem z katastrofy kolejowej. Fogarty drżącymi rękami zapalił papierosa. - Jak myślisz, co on zrobił? Władował się na nas celowo? - Nie sądzę. Dowódcy okrętów podwodnych na ogół nie miewają skłonności samobójczych. To był po prostu błąd w sztuce. - Ilu... - Fogarty zająknął się. - Ilu ludzi było na tym okręcie. - Trudno powiedzieć. Osiemdziesięciu, może dziewięćdziesięciu. - Chryste. - To się stało szybko, naprawdę szybko. Kiedy okręt implodował, było już po wszystkim. - Ale oczekiwanie. Tonięcie, ze świadomością, że za chwilę się umrze... Sorensen rozumiał co czuł Fogarty. Sam czuł to samo, ale potrafił stłumić w sobie to uczucie. Nie dopuścić go do siebie. - Jeśli chodzi o moją opinię, to ten głupek sam władował się na nas i zatopił swój okręt razem z całą załogą. To był jakiś rosyjski kowboj. Iwan Idiota. - To mogliśmy być my... - Ale nie byliśmy. Może następnym razem. - Myślisz, że Rosjanie wiedzą? - Nie sądzę. Nie wiem. Jeszcze nie. Ale dookoła mamy całą flotę, pewnie wszyscy już o tym gadają. Rosjanie łapią to wszystko i już na pewno wiedzą, że coś się stało. Ten okręt nadawał regularnie meldunki i jeśli przez kilka dni się nie odezwie, zaczną zastanawiać się dlaczego. Wcześniej czy później się dowiedzą. - A wtedy? - Wtedy możemy mieć podwodną wojnę światową. Kto to wie? Hoek wszedł do środka, spojrzał na panujący bałagan i wyszedł bez słowa. Sorensen zaczął kontrolować sprzęt. Kilka hydrofonów na burcie nie działało i musiał umieścić to w raporcie o szkodach. Fogarty klęknął i zaczął segregować rozsypane diody i tranzystory. Okręt mocno kołysał się na powierzchni, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Choroba morska była lepsza od śmierci. Dziesięć minut później do środka weszli Willie Joe i Davic, którzy mieli zluzować Sorensena i Fogarty’ego. Marzenie Davica stało się rzeczywistością - „Barracuda” zatopiła rosyjski okręt. - Mój Boże, Sorensen co się stało? - Jeśli miałeś zamiar przeczytać raport, to możesz już o tym zapomnieć, Davic. Jest zapieczętowany, to rozkaz dowódcy. Jest zakodowany na czerwono w komputerze. Nawet ja nie mogę go wyciągnąć. - Nie potrzebuję szczegółów. Powiedz mi tylko, czy to prawda? Czy to był Victor? Zatonął? - Sam wiesz jak to jest - milcząca służba. Davic widział w oczach Sorensena, że była to prawda i to mu wystarczyło. Na kartce z sylwetkami rosyjskich okrętów podwodnych narysował krzyżyk obok sylwetki Victora. Mrugnął do Fogarty’ego, który odwrócił twarz z niechęcią. Willie Joe uścisnął dłoń Sorensena. - Gratulacje. - Za co? - Nie słuchałeś dowódcy? Dostaniesz medal, teraz jesteś bohaterem. - Słyszałeś Fogarty? Zostałem bohaterem. - Ano - powiedział Fogarty. - Pierwszym bohaterem Trzeciej Wojny Światowej. - No - odezwał się Willie Joe - zmykajcie stąd. Sorensen przypomniał sobie końcówkę nagrania. Kolizja i implozja rosyjskiego okrętu były wyryte w jego mózgu, o wiele dokładniej niż mógł to nagrać magnetofon Sony. Dla pewności nagrał to wszystko na własnym magnetofoniku, chociaż wiedział, że posiadanie takiej taśmy samo w sobie jest przestępstwem. W odosobnieniu swojej „Plaży” Sorensen puszczał tę taśmę w kółko, w tył i naprzód, szybko i wolno. Kilka pytań dotyczących tego zatonięcia zaczęło go niepokoić. Dlaczego Rosjanie wystrzelili torpedę? Czy próbowali zatopić „Barracudę” czy „Kitty Hawk”? Okręt implodował na głębokości dziewięciuset metrów, niewiarygodnie dużej. „Thresher” implodował, na głębokości zaledwie sześciuset metrów. Jak to możliwe, że Rosjanie mogli schodzić na taką głębokość? Czy zderzenie było przypadkiem, czy Rosjanie wpadli na nich celowo? Żaden dowódca przy zdrowych zmysłach nie wystrzeliłby torpedy. Była to układanka, w której brakowało mu elementów, nie potrafił nawet podać ich liczby. Najbardziej męczyła go torpeda. A może rosyjski torpedysta wystrzelił bez rozkazu? Czy to możliwe, by tak się właśnie stało? Dlaczego? Torpeda sterowana była przewodowo, widział kabel na ekranie. Gdy okręt implodował kabel został zerwany, a silnik torpedy najprawdopodobniej wyłączył się. Nie eksplodowała przecież. W trakcie implozji zniknęła. Prawdopodobnie zatonęła. Jaką miała głowicę? Sama myśl, że mogła być uzbrojona w głowicę jądrową była straszna. Spróbował wyobrazić sobie wrak rosyjskiego okrętu podwodnego. Wiedział, że dwa tysiące czterysta metrów pod nim nie było światła, żadnych wyczuwalnych ruchów wody, nic tylko ciśnienie przekraczające ludzką wyobraźnię. Na zimnej czarnej pustyni dna oceanu, strzaskany okręt rozsiany w formie szczątków na powierzchni wielu mil. Reaktor i wymienniki ciepła, maszyny szyfrujące i dziewięćdziesięciu ludzi, rozszarpanych na strzępy, zmienionych w miazgę. Ta myśl zmroziła mu serce. Davic i Willie Joe posprzątali kabinę hydro. Jako członkowie ekipy awaryjnej, mieli zbyt wiele roboty zaraz po zderzeniu, by się bać. W azbestowych kombinezonach wpadli do przedziału torpedowego z gaśnicami w pogotowiu. Teraz wszystko to już się skończyło i nadeszła chwila na zastanowienie się, nad tym co się stało, co omal się nie stało: zaczęli reagować. Davic, który rzadko odzywał się do Williego, gadał o swojej przyszłości w CIA. Willie Joe nie zwracał na niego większej uwagi. Gdy przesortował kupkę diod, kawałków plastiku z cieniutkimi drucikami sterczącymi z obydwu stron, dostał czegoś w rodzaju drgawek. Ręce zaczęły mu się trząść. Nie zwracając uwagi na Davica powiedział: - Moja żona uwielbia wyprzedaże Marynarki, które robią w Norfolk. Kiedyś oglądała kolorowy telewizor, który tam mają i tak sobie myślę, że jeśli zrobię pierwszą klasę do końca tego patrolu, to będę mógł oglądać dzienniki w kolorze, o kurczę... Garść drobnych tranzystorów z pudełka rozsypała się po podłodze. Zderzyli się. Alarm nadal brzęczał mu w głowie. Może już powinien zrezygnować, i tak dobrze, że to nie zdarzyło się na jego wachcie. Klęknął i zaczął zbierać tranzystory. - Nic nigdy nie dzieje się na mojej wachcie - powiedział Davic, uderzając pięścią w otwartą dłoń. - Nie mogę znieść tego, że znowu niczego nie wiem. Myślisz, że Fogarty nam powie? - Nie. - Zawsze możemy spytać. - Nie jestem taki ciekawy, Davic. Może zlazłbyś tu na dół i pomógł mi w zbieraniu? Davic usiadł na podłodze i podniósł jeden tranzystor. - To nieuczciwe, że Fogarty wie, a ja nie. To po prostu nieuczciwe. Fogarty leżał na swej koi gapiąc się w pustkę, słuchał odgłosów wind dobiegających z przedziału dziobowego. Na jego piersiach leżał zniszczony egzemplarz „Paragrafu 22”. - Fogarty. Odsunął zasłonkę. Przy jego koi stali w przejściu Willie Joe i Davic. - Tak? - Powiedz nam, co się stało tam na dole? Proszę. - Nie mogę, Davic. Wytłumacz mu, Willie Joe. - Próbowałem. Davic załapał Fogarty’ego za ramię. - Zatopiliśmy tych sukinsynów, nie? Posłaliśmy tych skurwieli w odwiedziny do Davy Jonesa. Fogarty nie mógł powstrzymać uśmiechu, słysząc angielszczyznę Davica, on jednak odebrał to jako potwierdzenie swoich słów. - Jesteśmy pierwszym okrętem amerykańskiej Marynarki Wojennej, który załatwił Rosjan. To nauczy ich wreszcie moresu. - Davic, cokolwiek się stało, był to tylko wypadek. - Fogarty odepchnął dłoń Davica. - Dostali to o co prosili - powiedział Davic. - Ty masz świra. Kilku marynarzy wychyliło się ze swoich koi. Zły i podenerwowany Davic, stanął na palcach, wpychając głowę na koję Fogarty’ego. - O co ci chodzi, Fogarty? Czyżbyś żałował tych Rosjan? Fogarty nie dał się sprowokować. - No pewnie. Oni też byli ludźmi, a to tylko wypadek. Nie toczymy z nimi wojny. - Kurczę blade, Fogarty, co my tu właściwie robimy? Dlaczego nie mielibyśmy się pozbyć tego gnojstwa raz na zawsze? Wystarczy raz dołożyć im atomówką. - I tylko tyle? - Fogarty pstryknął palcami. - Tylko tyle. Jeśli nie my ich, to oni nas. Fogarty oparł się na łokciu i spojrzał Davicowi w twarz. - Jeśli Rosjanie dowiedzą się, że stracili okręt podwodny, nie będzie im się to podobać. Obarczą nas odpowiedzialnością, nawet jeśli był to tylko wypadek. - I co z tego? Co niby mogą nam zrobić? - Czy admirał Netts nie wykorzystał właśnie „Barracudy”, by pokazać, co mogą nam zrobić? Gdzie byłeś przez ostatnie cztery dni? Zjeżdżaj stąd Davic. Jesteś zwyczajnym wampirem, idź polataj sobie z nietoperzami. Davic zaczerwienił się, zacisnął pięści. Chciał uderzyć Fogarty’ego, zwyciężyła jednak dyscyplina. Wiedział, że za bójkę może wylądować w cywilu. - Fogarty, ty po prostu nie pasujesz do tego okrętu. - Odczep się. Davic uderzył. Fogarty nie był przygotowany, miał zaledwie dość czasu, by się obrócić i złapać w powietrzu dłoń Davica, i zastosował dźwignię. Davic krzyknął i upadł na podłogę. - Spróbuj mnie dotknąć jeszcze raz, a złamię ci rękę. Głos Fogarty’ego nie pozostawiał miejsca na wątpliwości. Fogarty wychylił się z koi i spojrzał w przejście. Cały przedział gapił się na niego. Davic podniósł się z podłogi, pocierając dłoń, nie bardzo wiedział czego się spodziewać. Wiedział tylko tyle, że dłoń zaczynała puchnąć i bolała jak diabli. Marynarze zaczęli wychylać się ze swych koi, spojrzenia wędrowały z Fogarty’ego na Davica i znowu na Fogarty’ego. - Widzieliście? - O kurczę, szybki jest. - Dobra robota, Fogarty. - Zaczep go jeszcze raz, Davic. W tej chwili przez właz wszedł Sorensen i zamarł. Ze swego miejsca widział Fogarty’ego, nie widział jednak Davica. Willie Joe odezwał się do niego. - Cześć, Sorensen. Mamy tu eksperta od karate. - A kto to niby jest? - Ja - powiedział Fogarty. Sorensen spojrzał na Fogarty’ego i Davica. Fogarty odwrócił głowę. - Bójka? - zapytał Sorensen. Willie Joe odpowiedział szybko. - Nie, nic takiego. Mały pokaz. - Karate? - powiedział Sorensen do Fogarty’ego. - Ty? Fogarty skinął głową. - To nie było karate. To taekwondo. Z Korei. Marynarze patrzyli na Fogarty’ego z szacunkiem. - Nie rozbijam cegieł, jeśli o to ci chodzi - powiedział do Sorensena. Sorensen spojrzał na opuchniętą dłoń Davica. - Lepiej idź pogadać z doktorem Lutherem, dzielny człowieku. Wydaje mi się, że pośliznąłeś się i wpadłeś na grodź w trakcie zderzenia. Spojrzawszy spode łba na Fogarty’ego, Davic wyszedł. - O co poszło? - zapytał Sorensen. - Nie o mnie. - Fogarty wzruszył ramionami. - Davic to świr. Willie Joe objął ramieniem Sorensena. - Jesteś tu bohaterem, chłopie. No nie, Fogarty? Fogarty spojrzał na marynarzy zwisających ze swych koi. - Ty to powiedziałeś, Willie Joe. Sorensen uratował nam wszystkim tyłki. Willie Joe przez kilka chwil w demonstracyjny sposób grzebał w swej szafce, wreszcie wynurzył się z butelką Coca-Coli w dłoni, którą wręczył Sorensenowi. - Spójrz no tylko - powiedział. - Ukrywałem ją od dawna, Asie. To dla ciebie. Był to ciemny rum. Sorensen uniósł butelkę w górę. Patrząc na Fogarty’ego powiedział: - Za wszystkich towarzyszy, którzy zginęli. Pociągnął dwa łyki i podał butelkę Williemu Joe. Rum podawano z ręki do ręki, aż wrócił do Sorensena, który wypił do dna. Każdemu, kto wypił, Willie Joe podał pigułki odświeżające oddech. Sorensen włączył taśmę z Jeny Lee Lewisem i w chwilę później w całym przedziale słychać było śpiew: „You shake my nerves and you rattle my brain...” - Uwaga załoga, tu mówi dowódca. Otrzymaliśmy rozkaz przejścia do bazy morskiej Rota na remont. Czas przejścia ustalono na czterdzieści osiem godzin. Zanurzenie zostało ograniczone do sześćdziesięciu metrów. Przygotować się do manewrowania. To wszystko. W przedziale torpedowym Lopez zauważył, że Zapata zniknął. Wyzbierał potłuczone szkło akwarium i starannie przeszukał cały przedział. Zrobiło mu się słabo. Na okręcie podwodnym były tysiące miejsc, w których mógł ukryć się jego ulubiony pajęczak. Ukąszenie było więc jedynie kwestią czasu. Lopez był pewien, że to on właśnie będzie ofiarą. Kilkanaście godzin po rozpoczęciu rejsu Lopez zameldował, że Zapata zaginął w akcji. Pisarro zamrugał, nie wiedział czy powinien się roześmiać czy okazać żal. Skorpion nie był zbyt niebezpieczny, jego żądło nie mogło zrobić więcej szkody niż ukąszenie pszczoły. - Ile to coś może przeżyć bez jedzenia? - Kilka miesięcy, komandorze. Może rok. - Opowiadasz. - Nie, sir. - W porządku, zorganizuj poszukiwania. Załoga będzie miała przynajmniej jakieś zajęcie, nie będą myśleć o zderzeniu. Lopez narysował portret okrutnego skorpiona w pasie obciążonym dwoma rewolwerami i w sombrerze, i powielił go na okrętowej kserokopiarce. Dawał dwadzieścia pięć dolarów nagrody za dostarczenie Zapaty, żywego bądź martwego i zorganizował patrole poszukiwawcze. Przez dwadzieścia cztery godziny marynarze uzbrojeni w latarki i skonstruowane naprędce sieci, systematycznie zrywali każdą osłonę, opróżniali każdą szafkę, przetrząsali każdą koję. Zanim okręt doszedł do Gibraltaru każdy metr sześcienny okrętu został dokładnie przeszukany, ale Zapaty nie znaleziono. Lopez zameldował jeszcze raz zaginięcie Zapaty Pisarrowi, ale ten zbył go. - Zostaw to chłopakom z suchego doku w Rocie - powiedział. - Każę im się tym zająć. - Sądzę, że nadal siedzi w przedziale torpedowym. Od kolizji właz był stale zamknięty, nie widzę żadnej drogi, którą mógłby się stamtąd wydostać. - Nie przejmuj się tym tak bardzo. Zapata przetrzyma wszystko, mogę się założyć. Okręt złapał namiar na podwodną boję NATO i w zanurzeniu przeszedł Cieśninę Gibraltarską. Gdy „Barracuda” zawróciła na północ, kierując się w stronę Kadyksu i bazy morskiej w Rocie, załoga dowiedziała się, że na lądzie każdy dostanie przepustkę na trzy dni. O świcie okręt zmniejszył prędkość i zaczął się wynurzać. Springfield sam wprowadzał okręt do portu. Kiedy szli za sygnałem radiolatarni, chłodna mgła podniosła się znad zatoki, okrywając szarym całunem potężną bazę morską. Na wprost Kadyksu załoga radzieckiego trawlera „Deflektor” sprawdzała na okręcie skuteczność swojej elektroniki i lornetek. Wewnątrz falochronu Roty, naprzeciwko Kadyksu stał hiszpański lotniskowiec „Dedalo”, jego pokład zastawiony helikopterami ZOP wznosił się ponad mniejszymi jednostkami i cumującymi przy nabrzeżach holownikami. Holownik wciągnął „Barracudę” do potężnego pływającego doku i okręt został przycumowany linami na dziobie i rufie. Od zderzenia minęły dwa dni, a Rosjanie nie odezwali się nawet słowem w sprawie zaginionego okrętu. 15 Dwutlenek węgla ? „Potiomkin”, Morze Śródziemne Zderzenie sprawiło, że ludzie i sprzęty latały we wnętrzu jak duchy. Kurnachow uderzył głową o podstawę peryskopu i padł na pokład bez czucia. „Potiomkin” obrócił się o 360 stopni wokół kilu, przekręcając się całkowicie do góry stępką. Reaktor wyłączył się automatycznie, pogrążając cały okręt w kompletnych ciemnościach, zanim nie uruchomiło się awaryjne źródło zasilania. Śruba nie obracała się, stery głębokości ustawione były na zanurzenie i okręt miał ujemną pływalność. „Potiomkin” tonął. Oszołomieni ludzie próbowali stanąć na nogi, znaczna część wyposażenia rozleciała się i kwaśny dym z płonącej instalacji elektrycznej zaczął dostawać się do centrali. Fiodorow przedarł się ciemnym przejściem ze swej kabiny do centrali. Tu, potknąwszy się o nieprzytomnego Kurnachowa, odkrył, że na pulpicie zanurzania nadal paliło się zielone światełko - kadłub był nienaruszony. - Stery zanurzenia na zero - rozkazał Fiodorow. - Zamknąć grodzie. Pogasić wszystkie pożary. Chcę otrzymać natychmiast meldunki o stratach. Powrót Fiodorowa do centrali sprawił, że załoga otrząsnęła się z zaskoczenia i zaczęła wykonywać rozkazy. Interkom nadal działał. - Tu stery. Boczne stery głębokościowe nie działają. Próbujemy przejść na sterowanie ręczne. - Tu elektrycy. Wszystkie systemy funkcjonują na mocy awaryjnej. - Tu przedział reaktora. Mamy parę. Ciśnienie normalne, ale jest przeciek. - Szasować zbiorniki balastowe. Nie za szybko, nie naróbcie przy tym zbyt wiele hałasu, mamy czas. Urządzenia powróciły do życia. Spojrzawszy na nie Fiodorow uświadomił sobie, że największe niebezpieczeństwo groziło ze strony aparatury oczyszczania powietrza. Urządzenia do spalania tlenku węgla i aparatura do usuwania dwutlenku węgla nie działają. - Cała załoga założyć maski przeciwgazowe i butle z tlenem. Powoli powietrze wypierało wodę ze zbiorników balastowych, bąbelek we wskaźniku pływalności podniósł się do środka rurki. Szybkość opadania zmalała. Na dziewięciuset metrach obsługa zdołała ustawić stery głębokości w pozycji poziomej. Pożary wygaszono i udało się uruchomić urządzenia do spalania tlenku węgla. Jedynie aparatura usuwająca dwutlenek węgla nadal nie działała. - Przedział torpedowy, załadujcie aparat numer 5. Zalać wyrzutnię. Hydro, gdzie jest amerykański okręt? - Wynurza się, komandorze, jest już na powierzchni. - Wystrzelić pozorator, zwiększyć prędkość do maksymalnej, w dół pod kątem dwudziestu stopni. Cała załoga, przygotować się do odpalenia pozoratora. *** Gdy Kurnachow obudził się w swej kabinie, miał zabandażowaną głowę i rękę w gipsie. Niczego nie rozumiejąc, spojrzał na wskaźniki na tablicy przy swojej koi. Zazwyczaj podawały pozycję okrętu - prędkość, głębokość, stan reaktora i powietrza. Teraz nawet zegar był wyłączony. Nie miał nawet pojęcia, jak długo był nieprzytomny. Na początku myślał, że system został uszkodzony w czasie kolizji. Okręt szedł powoli naprzód, ale nie miał jak się dowiedzieć, w jakim kierunku i na jakiej głębokości. Podniósł słuchawkę interkomu, ale odpowiedziała mu głucha cisza. Gdy próbował usiąść, odkrył na swym przegubie kajdanki. Łańcuch, którym przykuto go do koi owinięty był szmatami, by wyciszyć hałas. Jego kabina opróżniona została z wszelkich papierów, książek i map. Z jego munduru usunięto wszystkie dystynkcje, zniknęła nawet złota odznaka Komsomołu. Kurnachow położył się na koi, by zastanowić się na swym losem... Kilka godzin później Fiodorow przyniósł mu na tacy kiełbasę z kaszą. - Proszę mnie uwolnić - zażądał Kurnachow. - Jestem nadal dowódcą tego okrętu. Fiodorow postawił tacę i stał w milczeniu nad byłym oficerem. - Gdzie jest moja odznaka Komsomołu? Żądam, by mi ją zwrócono. Fiodorow zaczął mówić. - Załoga podjęła decyzję w głosowaniu, zostałeś wydalony z Komsomołu. - Nie mogą tego zrobić, nie mają prawa. - Były komandorze poruczniku Kurnachow - wykazaliście się niewiarygodnym brakiem umiejętności dowodzenia jednostką, zabiliście jednego z moich ludzi, sprowokowaliście Amerykanów, naraziliście „Potiomkina” na odkrycie i nadużyliście władzy. Wszystko to zostanie użyte w oskarżeniu przeciwko wam. Najbardziej jednak irytuje mnie to, że potraficie tylko myśleć o swojej pozycji w Partii. Życzę smacznego. Obyście się udławili. Fiodorow wyszedł z kabiny Kurnachowa i na korytarzu spotkał lekarza okrętowego. - Dowódco - odezwał się ten, wyraźnie się spiesząc. - Ja w sprawie Polokowa. Ma krwotok wewnętrzny. Potrzebuje krwi. - Podaj mu ją. Poproś ochotników. - Tak jest. - A Bolinski? - Nadal w śpiączce. - Ile zostało serum krwi? - Wystarczy na pięć dni. - Róbcie wszystko, co w waszej mocy, i przyślijcie szefa maszynowni do mojej kabiny. - Tak jest. Inżynier Aleksy Rolonow, syn leningradzkiego stoczniowca, większą część swego życia spędził pobrudzony smarem. Gdy usiadł w kabinie Fiodorowa przez czoło przebiegała mu czarna pręga, a dłonie miał pokryte grubą warstwą oleju. - Jak idzie naprawa przednich sterów głębokościowych? - spytał dowódca. - System hydrauliczny jest w szczątkach, ale możemy sterować ręcznie. - Reaktor? - Możemy uruchomić w każdej chwili. - Aparat do usuwania dwutlenku węgla? - Tu sprawa wygląda poważnie. Nie przewidziano, że może zostać odwrócony do góry nogami. Filtry z wodorotlenkiem litu zostały rozbite. Uzyskaliśmy tylko częściowe działanie. - Brakuje części zamiennych? - Nikołaju, nie wiem jak to powiedzieć. Jakiś sukinsyn w Murmańsku zapakował zapasową paczkę, w której, jak najprawdopodobniej sądził, był wodorotlenek litu i Kurnachow ją przyjął. To jest właśnie to - Aleksy położył na biurku plastikową torebkę pełną białych kryształków, które wyglądały jak sól kamienna. - To nie jest wodorotlenek litu. To chlorek litu. Używamy tego do wyrobu... - Wody mineralnej - dokończył Fiodorow, zamykając oczy. Wziął kilka głębokich wdechów, wzdrygnął się. - Chlorek litu... Czy chce się wam pić, towarzyszu pierwszy mechaniku? - Oczy Fiodorowa pełne były złości. - Ile mamy czasu? - Normalne stężenie dwutlenku węgla wynosi dwa procent. W tej chwili dochodzimy do trzech procent. Bez filtrów wytrzymamy cztery, w najlepszym razie pięć dni, potem pojawi się śpiączka. Mówią, że to dość przyjemne. Fiodorow spróbował wyładować swą wściekłość żartem. - Chyba powinniśmy zatrzymać się w Gibraltarze i pożyczyć trochę wodorotlenku litu. W zamian możemy dać Anglikom Kurnachowa. Zawsze mogą go postawić przed Sądem Admiralicji za zaniedbanie obowiązków i doprowadzenie do kolizji z jednym z ich okrętów podwodnych. Wizja Kurnachowa stojącego przed brytyjskim sędzią w peruce sprawiła, że Aleksy uśmiechnął się. - Wysoki sądzie... wysoki sądzie - będzie się jąkał - przyznaję się do zarzucanej mi winy. Skażcie mnie, powieście, tylko nie wydawajcie mnie w ręce KGB. Aleksy przestał żartować i odchrząknął. Fiodorow sięgnął po pudełko cygar, ale zmienił zdanie. - Powietrze jest już wystarczająco gęste - wyciągnął piersiówkę z wódką, pociągnął dwa łyki i podał ją Aleksemu. - Jak Bolinski i Połokow? - spytał mechanik. - Umrą, jeśli nie wydostaną się z okrętu, co nie zdarzy się w najbliższej przyszłości. Gorszkow chciał studniowego rejsu i będzie go miał, ale możliwe, że wszyscy umrzemy. - No cóż, tworzymy historię. - „Potiomkin” został zbyt szybko skierowany do służby. Niekompletne próby morskie, niedostatecznie wyszkolona załoga, za dużo zabawek i za mało systemów wspomagających. W ciągu trzech lat okręty podwodne z kadłubami z tytanu opanują morza, ale na razie, dzięki towarzyszowi oficerowi politycznemu jesteśmy załatwieni. Chciałbym go udusić gołymi rękami. - Uspokój się, dowódco. Przynajmniej dzięki naszym kłopotom następna seria okrętów będzie lepsza. Mimo wszystko to my mamy tytanowy okręt podwodny, którego nie udało się zbudować Amerykanom. - Mimo wszystko, Amerykanie nie są głupi. Nie mają oficerów politycznych. - Być może przez Kurnachowa raz na zawsze pozbędziemy się tych głupców. Fiodorow potrząsnął głową przecząco. - Mamy znacznie większą szansę na pozbycie się Amerykanów niż naszych własnych idiotów. Aleksy uśmiechnął się. - Przyjacielu, za jakiś czas i to minie. Amerykanie robią się aroganccy. Oni też się zmienili, są zbyt zajęci Wietnamem, a to opróżnia ich skarbiec, pozbawia krwi i woli. Dzięki trzydziestu okrętom klasy „Potiomkina” położymy kres ich prymatowi na morzu. Ich rakietowe okręty podwodne nie mogą się z tym mierzyć. - Łagodnie pogładził kadłub. - Ale potrzebujemy czasu. - Powinniśmy najpierw dożyć tej chwili, towarzyszu pierwszy mechaniku. Aleksy starał się delikatnie sformułować następne pytanie. - Co zrobimy z dwutlenkiem węgla? - A co proponujesz, Aleksy? Żebym się wynurzył, przeszedł przez Bosfor na Morze Czarne i skierował do Odessy? - Czuję, że ktoś musiał to powiedzieć. Taki jest nasz obowiązek. Fiodorow uśmiechnął się. - Wykonałeś już swój obowiązek. Dobrze. Nadal musisz wykonywać swoje obowiązki, ale odpowiedź brzmi: nie. Nie wynurzamy się i nie skierujemy na Stambuł. Nasze rozkazy zakładają unikanie wykrycia za wszelką cenę, nawet jeśli groziłoby to zniszczeniem samego „Potiomkina”. Przechodzimy przez Gibraltar. - Ale aparatura, komandorze. Potrzebujemy filtrów. - Możemy oczyszczać powietrze chrapami. Może unikniemy wykrycia, jeśli będziemy poruszać się bardzo powoli, bardzo cicho i bardzo głęboko. - A jeśli mimo wszystko zostaniemy wykryci? Fiodorow nie odpowiedział na to pytanie i całą swą uwagę skupił na mapie. *** Fiodorow skierował swój okręt na Gibraltar, płynął na minimalnej mocy reaktora i utrzymywał głębokość około dziewięciuset metrów. Trzymał się wybrzeży Afryki Północnej, starając się unikać głównych tras statków i akwenów operacyjnych NATO. Nikt nie szukał go na takiej głębokości, a nawet gdyby go szukali, wierzył, że ich hydrolokatory nie są w stanie go wykryć... Słyszał niejasne plotki o nowym amerykańskim systemie hydrolokatorów i zamierzał je sprawdzić. Wiedział, że Amerykanie podnoszą wydatki na uzbrojenie, co dopingowało jego własny kraj do większej mobilizacji militarnej. Bez silikonowej osłony na turbinie, „Potiomkin” robił mnóstwo hałasu przy prędkości większej niż osiem węzłów, dlatego też Fiodorow utrzymywał niską prędkość i stały zachodni kurs. Po pięciu dniach, stężenie dwutlenku węgla wzrosło do czterech procent. Załoga oddychała coraz szybciej, wydychając coraz więcej dwutlenku węgla do atmosfery. Ludzie byli coraz słabsi, a ich odporność na infekcje załamywała się. Epidemia przeziębień zagroziła maszynowni. By oczyścić zatrute powietrze wewnątrz okrętu, Fiodorow musiał używać chrap, czyli wyjść na peryskopową, wystawić ponad powierzchnię rurę, wypompować zanieczyszczone dwutlenkiem węgla powietrze i zassać czyste, tak jak robiły to staromodne okręty o napędzie spalinowo-elektrycznym. Ale robiąc tak, Fiodorow wiedział, że naraża się na wykrycie chrap przez radar wroga. Musiał być pewny, że znajduje się poza zasięgiem wykrycia, zanim wystawi ponad powierzchnię stalową rurę. Fiodorow przeklinał swego pecha: uszkodzenie prostego podsystemu zmieniło „Potiomkina” z okrętu podwodnego w okręt niezdolny do zanurzania. Potrzebował powietrza. Pod koniec piątego dnia „Potiomkin” znalazł się w odległości osiemdziesięciu kilometrów od wybrzeża Libii. Okręt musiał ponownie wystawić chrapy, choć Fiodorow nadal obawiał się wykrycia. W czasie nie dłuższym niż cztery godziny, stężenie CO2 mogło osiągnąć punkt szczególnie nasilonej toksyczności i załoga „Potiomkina” pod wpływem dwutlenku węgla narażona będzie na śpiączkę. Fiodorow studiował mapy i wydawało mu się, że to najbezpieczniejsze miejsce jakie można znaleźć. - Przygotować się do wynurzenia - rozkazał. - Przygotować się do podniesienia chrap. Aleksy, podnieś nas na sto pięćdziesiąt metrów. „Potiomkin” powoli podniósł się z głębin, krążąc na głębokości stu pięćdziesięciu metrów, by uniknąć wykrycia. W połowie cyrkulacji, Popów krzyknął: - Mam kontakt, pod powierzchnią. Dwie śruby, spalinowo-elektryczny. Odległość pięć tysięcy metrów, namiar jeden pięć dwa, kurs trzy trzy jeden, prędkość osiem węzłów. Miał nadzieję, że w jego głosie nie słychać lęku. Na ekranie hydrolokatora okręt podwodny był dwuwymiarową plamką na jednym z pól, powoli przesuwając się powyżej i przed „Potiomkinem”. Płyń naprzód, milcząco popędzał intruza Fiodorow... nie chciał nawet myśleć co by się stało, gdyby drugi okręt zatrzymał się. - Proszę go zidentyfikować, Popów. - Francuski, klasy Daphne. Prawdopodobnie „Sirene”. - Bardzo wolno zwiększyć prędkość. Stery głębokości piętnaście stopni. Zwiększyć zanurzenie do ośmiuset metrów. W przedziale maszynowni czterech kichających i smarkających mężczyzn obróciło w dół stery głębokościowe i „Potiomkin” zanurzył się. Fiodorow spokojnie powiedział do interkomu: - Przedział torpedowy, załadować wyrzutnię jeden i dwa. - Nikołaj, nie możesz go zatopić, nie wiesz przecież czy... - Jeśli nas szuka, Aleksy, jeśli Amerykanie ogłosili, że informacje o naszym zatonięciu były przedwczesne, to jaki mamy wybór? Jeśli ten francuski kapitan poda naszą pozycję, nowe jednostki zaczną nas tropić, a brytyjczycy zablokują Cieśninę Gibraltarską. Wtedy nie będzie już dla nas ucieczki. I wszyscy umrzemy, jeśli nie będziemy mogli wystawić chrap. - Odległość do celu pięć tysięcy siedemset metrów. - Zalać wyrzutnie. *** ? „Sirene”, u wybrzeży Tunezji, na wysokości Al-Munastir Tylko przez jedną przelotną chwilę sonarzysta na pokładzie „Sirene” pomyślał, że dostrzegł punkcik na ekranie, ale był zbyt odległy, zbyt blady, a on dobrze pamiętał reprymendę jaką dostał za wywołanie fałszywego alarmu... a teraz cokolwiek by to było, zdążyło już zniknąć. Wiedział, że tylko wieloryby mogły schodzić na taką głębokość i w raporcie zapisał: baleine - wieloryb. *** ? „Potiomkin”, u wybrzeży Tunezji, na wysokości Al-Munastir Teraz, na głębokości ośmiuset metrów, zanurzywszy się tak szybko ze stu siedemdziesięciu metrów, „Potiomkin” był zbyt głęboko, by mogły go wykryć francuskie hydrolokatory. Ale nie był bezpieczny, dopóki francuski okręt nie odpłynie z tego akwenu. - Popów - spytał Fiodorow - jaka jest głębokość pod stępką? - Cztery tysiące sześćset metrów, komandorze, jesteśmy dokładnie nad Rowem Tunezyjskim. - Odległość od celu? - Pięć tysięcy dziewięćset metrów. Nie słyszę jego hydrolokatora aktywnego. Wydaje mi się, że się nie zatrzymał... Idzie dalej. - Idź naprzód, proszę, wyszeptał w duchu Fiodorow. Gdy tak powtarzał, zmęczony i zrzędliwy Francuz odległy od niego o osiemset metrów w pionie i pięć tysięcy dziewięćset metrów w linii prostej, odchylił się od swego pulpitu, westchnął potężnie i podjął najprostszą decyzję: nie zamelduje o tym, czego prawdopodobnie w ogóle nie widział, a zatem pozwoli „Sirene” kontynuować patrol. - Komandorze, nadal nie słychać aktywnego hydrolokatora. Odległość wynosi w tej chwili sześć tysięcy metrów. Tracę go. Mówiąc to pozwolił sobie na uśmiech. Fiodorow odpowiedział mu też uśmiechem. - Mała naprzód, zwrot w prawo - a potem odezwał się do Aleksego: - Wydaje się, że nas nie zauważył, ale nie możemy wystawić chrap w tym akwenie... uwaga cała załoga, maski gazowe włóż. - Wiedział, że to pusty gest, maski dawno już przestały działać. - Musimy opróżnić wyrzutnię - rozkaz został powitany szemraniem i przekleństwami. - Przedział torpedowy, rozładować torpedy. - Ten rozkaz powitało westchnienie ulgi. Fiodorow i Aleksy wymienili spojrzenia, obaj wiedzieli, że to tylko zawieszenie wyroku. Teraz będą mogli oczyścić trochę powietrze, usunąć dwutlenek węgla, ale problem będzie narastał, a oni nie mogli korzystać z chrap w czasie całej trasy do Murmańska. Nie był to okręt na pokaz... Godzinę później „Potiomkin” podniósł się na głębokość dwudziestu metrów. Chrapy i antena radaru przebiły powierzchnię wody na pół godziny i zniknęły. Samotny stary tunezyjski rybak zobaczył coś, co wydawało mu się dziwnym błękitnym światełkiem na morzu i zawołał swego towarzysza, który właśnie spał. Zanim jednak obudził się i wyszedł na pokład, dziwne światło zniknęło. 16 Suchy dok ? USS „Barracuda”, baza Marynarki USA w Rota, Hiszpania Siedemdziesięciu członków załogi przeniesiono do koszar na brzegu. Na pokładzie „Barracudy” pozostała tylko licząca dwudziestu dziewięciu marynarzy załoga szkieletowa, która miała doglądać naprawy kadłuba. Pisarro wezwał do swej kabiny Sorensena i Lopeza. - Spocznij - powiedział, otwierając cygarnicę. - Wolno palić, siadajcie. Lopez wybrał sobie hawańskie cygaro, a Sorensen zapalił Lucky Strike’a. Pisarro usiadł wygodnie na krześle. - Zamierzamy wykonać pracę zaplanowaną na dziesięć tygodni w dziesięć dni. Rozkaz dla wszystkich brzmi: żadnej opieszałości. Dotyczy to w równym stopniu załogi jak i cywilów. Przysłano ich ze stoczni Marynarki w Portsmouth, w stanie New Hampshire. Ci faceci są najlepsi, znają swoją robotę, ale od ich roboty nie zależy to, czy przeżyją. W naszym przypadku jest inaczej. Lopez, chcę żebyś zajął się spawaczami. Zamierzają ściągnąć dach naszego domku. Dopilnuj, żeby założyli go jak należy z powrotem. - Tak jest. - Sorensen, masz stale stać nad elektrykami, kiedy będą wymieniać hydrolokatory. Testuj wszystko, czego się dotkną. - Aye aye, sir. - Bardzo dobrze. Będziesz potrzebował pomocy, Asie. - Tak. Wysłałem na brzeg Davica, ale przyda mi się Willie Joe. Mogę też zatrzymać Fogarty’ego. Będzie miał okazję przyjrzeć się całemu systemowi w kawałkach. - Bardzo dobrze, jakieś pytania? - Tak jest, sir - powiedział Sorensen. - Czy odbędzie się dochodzenie? - Tak, ale nie wcześniej niż dojdziemy do Norfolk. Nasze rozkazy zakładają wyjście w morze tak szybko, jak tylko będzie to możliwe. - A co z przepustkami dla ludzi, którzy zostali na okręcie? - zapytał Lopez. - Zobaczymy, w jakim tempie posuwa się naprawa. Przeniesieni na ląd już wychodzą. Coś jeszcze? Nie? W takim razie to wszystko. Możecie odejść. Holownik Marynarki wciągnął „Barracudę” w studnię pływającego suchego doku. Nad okrętem rozpięto osłonę, wrota zostały zamknięte, a woda wypompowana. Okręt łagodnie osiadł w stalowych objęciach wielkiego statku remontowego. Teraz „Barracuda” wyglądała jak wyrzucony na brzeg potężny Lewiatan. Zespół przysłany z Portsmouth, grupa specjalistów w dziedzinie napraw okrętów podwodnych, uruchomiła przenośne reflektory i zaczęła wznosić rusztowania na dziobie i sterburcie, gdzie rosyjski okręt otarł się o kadłub. Podczas ustawiania rusztowań Sorensen zszedł na dół, by na własne oczy zobaczyć uszkodzenia jakie spowodowało zderzenie z Rosjaninem. Musiał położyć się na brzuchu i wczołgać pod kadłub, by spojrzeć na zniszczone hydrolokatory. Pół godziny leżał, starając się zgrać to, co widział, z tym co słyszał w trakcie kolizji. Wyglądało to tak jakby Godzilla przespacerowała się po kadłubie, wyrywając stalowe wióry przy każdym kroku. Punkt uderzenia mieścił się dokładnie w środku pokrywy dwóch wyrzutni torped. Radziecki okręt, zsuwając się bokiem, zerwał pokrywy dwóch wyrzutni i sześć anten hydrolokatorów. Kadłub zewnętrzny - lekka, cienka stalowa skorupa tworząca zbiorniki balastowe, doznał jedynie niewielkiego wgniecenia, ale żaden ze zbiorników nie został przebity. Również żadna z rur nie ucierpiała zbytnio. Próbował wyobrazić sobie co stało się z rosyjskim okrętem. Czy możliwe, że jego uszkodzenia były na tyle poważne, by doprowadzić do zatonięcia i implozji? Czy jego reaktor wybuchł? Być może uszkodzone zostały stery głębokości? Czy uszkodzony został jego kadłub? Może stracił śrubę? Poprzez właz wspiął się z powrotem na okręt, a przez jego umysł przebiegały możliwe odpowiedzi na nurtujące go pytania. Stanął w centrali, zastanawiając się, co powinien teraz zrobić. Obserwował pracę elektryków. Ostatecznie zdecydował się zapukać do drzwi Pisarra. - Właź, Asie. Co się stało? - Sir, proszę o pozwolenie przesłuchania taśmy z nagraniem kolizji. Chciałbym, żeby przesłuchał ją pan razem ze mną. Muszę przeanalizować to nagranie. - O co ci chodzi, Sorensen? - Jeśli zechce pan wysłuchać razem ze mną tej taśmy, zrozumie pan o co mi chodzi. - W porządku. Minutę później Sorensen i Pisarro znaleźli się sami w kabinie hydro. Pisarro złamał pieczęć na pudełku z taśmą, a Sorensen włożył ją do jednego z wielkich magnetofonów. Słuchali głosów dobiegających z interkomu, hałasów z maszynowni, a potem huku powstałego przy zderzeniu, który przebiegł echem cały okręt, wreszcie odgłos silnika torpedy i implozji. Gdy taśma się skończyła, Sorensen cofnął ją do momentu, w którym Rosjanie wystrzelili torpedę i jeszcze raz wysłuchali wysokiego pisku silnika turbinowego napędu torpedy. - Co panu przypomina ten dźwięk? - Rosyjską torpedę, Sorensen. Myślę, że jeśli ktoś raz słyszał ten dźwięk i może o tym opowiadać, to powinien uznać to za prawdziwy cud. - Tak by to wyglądało, sir. Słyszałem ten silnik i widziałem na ekranie naprowadzający kabel, ale nie przysiągłbym, że to torpeda. - A co innego mogłoby to być? - Nie wiem, ale wszystko co dotyczyło tego okrętu było dziwne. Próbowali sprawić byśmy uwierzyli, że są „Swordfishem”. Nie wierzę żadnemu dźwiękowi z tego okrętu. Fakt, że przypomina odgłosy silnika torpedy nie znaczy od razu, że wydała go torpeda. - Wytłumacz to, proszę. - Być może wyrzucili za burtę jakiś pozorator. Nie sądzę, by próbowali nas zatopić. To nie miałoby żadnego sensu, chyba że jakieś spięcie w instalacji elektrycznej doprowadziło do przypadkowego odpalenia torpedy. Ale w takim przypadku torpeda musiałaby być uprzednio uzbrojona i wprowadzona do wyrzutni. Proszę się zastanowić - wszystko co wiedzieliśmy o tym okręcie, okazało się akustyczną sztuczką. Przypuśćmy, że uznali, iż nie dojdzie do implozji, myśleli, że zdołają wyszasować zbiorniki i wyjdą na powierzchnię. Wtedy znaleźliby się w samym środku naszej floty. W takim przypadku mogli wyrzucić za burtę całe tajne wyposażenie, akustyczne nowości, książki kodów, szyfry, po prostu wszystko. Tylko że z jakiegoś powodu nie zdołali wyszasować zbiorników. Wszystkie hałasy dobiegające z maszynowni ustały. Być może zderzenie uszkodziło ich zbiorniki balastowe. Kto wie? Z drugiej strony patrząc, jeśli wiedzieli już, że idą na dno, mogli wyrzucić za burtę całe to wyposażenie, żebyśmy nie mogli go wydobyć przy pomocy „Trieste”, tak jak zrobiliśmy to z „Thresherem”. - Dobrze. Co chcesz teraz zrobić? Sorensen szybko przegrał taśmę i wręczył oryginał Pisarrowi. Przewinął kopię do miejsca, w którym Rosjanin wystrzelił torpedę, potem odtworzył ją na wolnych obrotach i zatrzymał. Przy użyciu zamontowanych w swym pulpicie filtrów dźwięku, starannie usunął z niej odgłosy pękającego okrętu, trzeszczenie metali, ryk wdzierającej się do wnętrza wody. Była to pracochłonna robota, ale po godzinie miał już gotową taśmę z pozostałymi dźwiękami. Nadal pozostał na niej odgłos silnika torpedy. Był słaby, ale czytelny i trwał aż do końca taśmy. - Sukinsyn. - Pisarro zaklął. - Będę musiał zanieść to do dowódcy. Gdy Pisarro wyszedł z kabiny, Sorensen otworzył swoją konsolę i wyjął taśmę z ukrytego magnetofonu. Właśnie miał odnieść ją na „Plażę Sorensena”, gdy do kabiny wszedł Fogarty, usiadł na swym krześle i zamyślony zapatrzył się w krzyż, który narysowano na sylwetce Victora na planszy. - Co cię męczy, dzieciaku? - A co ty o tym myślisz, Sorensen? Na przykład, czy to może skończyć się wojną? Sorensen wzruszył ramionami. - Najwyżej małą. - Daj spokój. Byli tu rano elektrycy, mówią, że wszystkie okręty z Portsmouth i Groton wyszły w morze. Alarm. Trzecia wojna światowa może zacząć się w każdej chwili i nikt nie będzie wiedział dlaczego. Cały świat może wylecieć w powietrze. - Fogarty, Rosjanie nie zaczną trzeciej wojny światowej z powodu jednego zatopionego okrętu podwodnego. Gdyby chodziło o okręt rakietowy, sprawa mogłaby wyglądać inaczej. A tak przy okazji, to przecież był wypadek. - Ale to wszystko jest zwariowane. Tam w domu nikt nie powie w dzienniku: „No cóż, przypadkiem zatopiliśmy jeden rosyjski okręt podwodny, a zatem pozostało wam już tylko pocałować wasze mamusie na do widzenia”. Rosjanom się to chyba nie spodoba. - Nie zatopiliśmy rosyjskiego okrętu. - Możliwe, że Rosjanie nie podejdą do tego w ten sposób. Gdyby wszystko było tutaj jawne i ludzie znali prawdę, sytuacja wyglądałaby inaczej. - A co dobrego mogłoby wyniknąć z tego, że wszyscy by się o tym dowiedzieli? Słuchaj dzieciaku, nie możesz być sumieniem Marynarki, nawet sumieniem tego okrętu. Będą z tego tylko kłopoty. - Naprawdę nie obchodzi cię to, czy wojna wybuchnie czy nie? - No pewnie... ale myślę sobie, że w najgorszym razie skończy się na małej szarpaninie. Jeśli wystarczy nam szczęścia, będziemy mieli okazję sprawdzić, czy coś z tego działa. To nie będzie koniec świata, jeśli tego się obawiasz. - Nie wiem - powiedział Fogarty. - Ludzie w kraju mają prawo wiedzieć. - Czyżby? A to od kiedy? - Myślisz, że nie? - Wiem, że nie, co najmniej od czasu wprowadzenia Aktu o Bezpieczeństwie Narodowym. Rzeczywistość jest ściśle tajna, dzieciaku. - Ale to jest szalone. - Posłuchaj, Fogarty. Jest tylko jedna rzecz gorsza od szpiegowania na rzecz Rosjan - to mówienie ludziom prawdy. Każdy, kto kiedykolwiek był na tym okręcie myślał tak samo. Ja też. Kurczę! Wiesz, co by się stało gdyby ludzie dowiedzieli się o tym wszystkim? O tajnym sprzęcie i gierkach z Rosjanami? Ale prawda jest taka, że oni nie chcą wiedzieć. - To ty tak mówisz. Myślę, że oni na pewno chcieliby dowiedzieć się o czymś takim. - Nie bądź taki pewny. Wyobraź sobie, że jakiś Joe Blow siedzi sobie przed ekranem swego telewizora, słyszy: „Zatopiono rosyjski okręt podwodny. Zagraża nam wojna” i dostaje regularnego świra. A jeśli to powiesz jemu, to dowiedzą się o tym również ci, którzy oglądają telewizję w Moskwie. Myślisz, że nie zastanowią się choć przez chwilę, gdy dowiedzą się, że dziewięćdziesięciu najdzielniejszych marynarzy ich ojczyzny poszło na dno? I nie zaczną domagać się wojny? Po prostu uwierzą, że był to tylko wypadek? Myślisz, że taką wiadomość poda im „Prawda”? Nie bądź głupi. Ta zasada dotyczy obu stron. Gdyby to przydarzyło się nam, czy chciałbyś, żeby dowiedział się o tym każdy świrus w Stanach? Może nie wiesz, co by się wtedy stało? Pół Senatu głosowałoby za tym, żeby zbombardować w odwecie Związek Radziecki i to od razu. Dlatego właśnie niczego nie mówimy. Być może tak jest źle, ale inne rozwiązanie byłoby jeszcze gorsze. - Więc mamy o tym po prostu zapomnieć, jakby to nigdy się nie stało? - Coś w tym stylu. Musisz nauczyć się z tym żyć, tak jak ja. Po prostu kręcę się po swoim okręcie, a kiedy wychodzę na ląd, zachowuję się tak jak każdy inny głupi i zalany marynarz, o którym kiedykolwiek udało ci się usłyszeć. W ten sposób nie muszę w ogóle o tym myśleć. Zmądrzej, Fogarty. Spójrz na całą sprawę w ten sposób: jeśli Rosjanie mieliby z tego powodu rozpocząć wojnę, już dawno by to zrobili. - Może jeszcze o niczym nie wiedzą. - Nie zakładałbym się. Wiedzą więcej niż sobie wyobrażasz, my też. Sorensen ugryzł się w język. - Słuchaj, dzieciaku. Wiem, że czujesz się głupio, ale po prostu mieli pecha. - To mogło przydarzyć się właśnie nam, Sorensen. - Wiem. - Zastanawiał się nad tym, czy powiedzieć Fogarty’emu, że ma dowód na to, iż rosyjski okręt nie zatonął. Ale nie był jeszcze pewny, chciał to dokładnie sprawdzić. Rozległo się pukanie do drzwi. - Wejść. Do środka wszedł Willie Joe, a za nim dwóch elektryków ze zwojami kabla na ramionach. Jeden z nich miał na głowie czerwoną czapeczkę Boston Red Sox. - To wy jesteście od hydrolokatorów? - zapytał. - Nie - odparł Sorensen. - Nazywam się kapitan Nemo. - Dobra, szefie. Jesteś gotów do sprawdzenia pięciuset obwodów? 17 Przepustka ? Baza Marynarki USA, Rota, Hiszpania Po tygodniu w suchym doku uszkodzenie dziobu zostało naprawione, zainstalowano też nowe anteny hydrolokatora i pokrywę luku wyrzutni torpedowej. „Barracuda” została przeprowadzona do nabrzeża, gdzie technicy nadal pracowali nad jej instalacją elektryczną. Sorensen i Fogarty ciągnęli z przedziału torpedowego setki metrów grubego na dwa i pół centymetra kabla i instalowali hydrolokatory. - To pomoże ci podnieść kwalifikacje w rekordowo krótkim czasie - zauważył Sorensen. - Może zrobisz od razu drugą klasę. Dysząc z wyczerpania Fogarty powiedział: - Ciągnąc kable? Masz świra. Po prostu próbujesz mnie czymś zająć, żebym przestał myśleć o tym... - Dalej, przestań narzekać, ciągnij. Obydwaj jęknęli i przesunęli dwieście kilogramów ośmiocentymetrowego kabla. Fogarty otarł czoło. - Chyba powinienem skoczyć po zimne piwo. Sorensen puścił kabel. - To najrozsądniejsza rzecz jaką usłyszałem z twoich ust, od chwili gdy znalazłeś się na pokładzie. Ja sam mógłbym wypić od razu tuzin butelek. - Byłeś już kiedyś w Rocie? - Raz. - Jakie to miasto? - To tylko jeszcze jedna baza Marynarki. Nie rób sobie specjalnych nadziei. - Sorensen podniósł głos: - Willie Joe? Ruda głowa wychyliła się z kabiny hydrolokatorów. - Skończyłeś sprawdzać obwody przetworników akustycznych? - Jeszcze nie. - To daj temu spokój. Chodź tu i pomóż nam. Przez godzinę wyciągali zwoje z okrętu i układali je na nabrzeżu. Gdy ostatni wielożyłowy kabel został umieszczony na szczycie stosu, usiedli na nabrzeżu i przyglądali się pracy robotników. Zaczął padać ciepły deszczyk. W oddali widzieli przemieszczające się światła. Rosyjski trawler przechodził po swej trasie patrolowej z Kadyksu do Roty, by po chwili zawrócić. - Co ich tu tak interesuje? - spytał Fogarty. - „Vallejo”. Cóż innego? - odparł Sorensen. USS „Mariano G. Vallejo” zacumowany był przy sąsiednim nabrzeżu. W jego szesnastu silosach spoczywały pociski Polaris A-3, których głowice atomowe miały większą siłę rażenia niż wszystkie pociski i bomby użyte we wszystkich wojnach w historii świata. Jeden z silosów był właśnie otwarty i zespół techników zdejmował osłonę głowicy z pocisku. Stoczniowcy patrzyli na zwoje kabli i głowice bojowe wewnątrz pocisku. Jeden z nich uśmiechnął się i rozłożył ręce w geście ukazującym eksplozję. Willie Joe usiadł obok Fogarty’ego, który - jak się wydawało - obserwował wielki okręt. - Powiedz, Fogarty - spytał - gdzie nauczyłeś się karate? - To nie karate, to taekwondo. - Co to jest? - Koreańska sztuka walki. - Nigdy nie myślałem, że taki facet jak ty może znać coś takiego. - Tak? A niby jaki facet powinien umieć coś takiego? - Nie wiem. Głupi. - Chyba widziałeś za dużo filmów, Willie Joe. - Chodziłeś do szkoły i tak dalej? - Pewnie. - Słuchaj, nauczysz mnie trochę tych ciosów? - Willie Joe spróbował się uśmiechnąć, ale miał zniszczone zęby i, próbując to ukryć, wykrzywił się tylko. - Dlaczego chcesz się tego nauczyć? - Żeby przetrzepać ci tyłek. A jak sądzisz? Zanim Fogarty zdążył odpowiedzieć, usłyszeli głos z głośników na nabrzeżu. - Uwaga. Wyjście na przepustki od godziny dwudziestej zero zero, ważność dwadzieścia cztery godziny. Przypominam, że zgodnie z rozkazem dowódcy ważność przepustki ograniczona jest do bazy morskiej i miasta Rota, wstęp do Kadyksu jest zabroniony. - To do nas - powiedział Sorensen - postawię wam po piwie, słodziutcy. Pisarro zszedł po trapie, wykrzykując: - Sorensen, o czym ty tam znowu gadasz? - O tym jak bardzo kochamy Marynarkę, sir. - Czyżby? Posłuchaj Asie, chcę mieć cię tu z powrotem za dwadzieścia cztery godziny. Daj słowo, że będziesz na czas. - Aye aye, sir. - I to trzeźwy. - Tak jest, sir. Zanim zdążyli się przebrać, na okręt zaczęli wracać ludzie z pierwszej grupy, a między nimi sanitariusz Luther. - Miałem nadzieję, że się pokażesz - powiedział Sorensen. Luther skinął głową i obydwaj zniknęli w magazynku, gdzie przechowywano zapasowe medykamenty. - Co się dzieje w mieście, Eddy? - To co zwykle. Nowy facet nazwiskiem Buzz przejął „Farolito”. - Jaki jest? - Stary, z czerwonym nosem. - Pasuje. W chwilę później Sorensen wynurzył się z magazynku, z wystarczającą ilością tabletek desoxyny, by utrzymać się w formie przez całą noc. - Idziemy, idziemy - powiedział wspinając się po drabince. Do ust włożył jedną tabletkę. - Gdzie jest Willie Joe? - Złapał autobus - powiedział Fogarty. - Będziemy musieli się przejść. Poczuł, że staje się dokładnie taki, za jakiego brał go Willie Joe. *** Marynarz nigdy nie wygląda na marynarza tak bardzo jak wtedy, gdy wychodzi na przepustkę w cywilnych ciuchach. Fogarty był ostrzyżony na jeża, miał koszulę prosto z wyprzedaży Marynarki, podwinięte Levisy, podniszczone czarne skórzane buty i typowy amerykański uśmiech. Nawet Sorensen, który sporo pracy włożył w to, by nie wyglądać na marynarza, skazany był na niepowodzenie. Miał wprawdzie na sobie okulary przeciwsłoneczne, tradycyjne kowbojskie buty, sprane dżinsy i koszulę prosto z Gwatemali, ale niewiele to pomagało na kołyszący się chód i wrodzoną tendencję do chodzenia krok w krok z kumplem, co od razu zdradzało w nim marynarza. Główna brama bazy morskiej znajdowała się w środku miasta. Sorensen i Fogarty mignęli swymi przepustkami przed oczami amerykańskiego i hiszpańskiego strażnika, siedzących w budce wartowniczej i przeszli przez szlaban. To samo powtórzyło się przy posterunku Guardia Civil, obsadzonym przez hiszpańskich policjantów w trójrożnych skórzanych kapeluszach, i uzbrojonych w tęponose pistolety maszynowe. Przeszli przez tory i obeszli dookoła rondo. Dokładnie na przeciwko bramy, na początku Avenida de Sevilla, dwu i półmetrowa statua Marii Panny z gipsu patrzyła na nich z wysokości dziesięciometrowego postumentu. Głowę posągu otaczała błękitna poświata. Sorensen spojrzał w górę na oczy Dziewicy i powiedział Fogarty’emu: - Teraz wiesz już wszystko o hiszpańskich kobietach. Zostaw je lepiej w spokoju. Stali na Avenida de Sevilla, kołysząc się na piętach i obserwowali miasto. Od bramy, po obu stronach alei, ciągnął się szereg marnych barów i tanich hotelików, ich słabe światła z trudnością przebijały się przez ciemności. Deszcz ustał już, ale wilgotna ulica z kocich łbów błyszczała w świetle. Małe ciężarówki i skutery przejeżdżały obok nich z sykiem opon. Kilku marynarzy w białych czapkach i wielu w cywilnych ubraniach łaziło od baru do baru, cisnąc się na wąskich chodnikach z prostytutkami, przechodniami, księżmi i starymi kobietami w czarnych sukniach. - A więc to jest Hiszpania - powiedział Fogarty, patrząc w ciemność. - Nazywają to miejsce Zatoką Światła - powiedział Sorensen. - Nazwa Zatoka Czerwonych Latarni byłaby odpowiedniejsza. - No to gdzie idziemy, Sorensen? - Tam gdzie zawsze. Upić się, przespać z kimś, zalać się, dokładnie w tej kolejności. - I tyle? - A kim my niby jesteśmy? Turystami? Naprzód. Szli Avenida de Sevilla, mijając bary i kawiarnie. Sto metrów od bramy, zatrzymali się przed „El Farolito”, i pchnęli drzwi do środka. Z wnętrza powitał ich rock-and-roll puszczony na pełny regulator. Przez chwilę stali w wejściu, patrząc w stronę baru, ich oczy przyzwyczajały się do radosnych świateł starego okrętu podwodnego przemalowanego na czerwono. Przez bar przeleciała biała czapka i wylądowała na stole zastawionym butelkami od piwa. W przeciwległym kącie tancerka z kastanietami wirowała w kręgu klaszczących marynarzy. Na schodach przysiadł mechanik Barnes i udawał, że gra na gitarze, słuchając Jimi’ego Hendrixa. Przeszli obok niego i przepchnęli się w stronę baru. Barman okazał się krostowatym facetem około pięćdziesiątki. - Dos cervezas - powiedział Sorensen. - Możesz tu mówić po amerykańsku, Mac. Budewisera, tak? - Dwa, zimne. Butelki pojawiły się na barze. - Jesteście z „Barracudy”? Skinęli głowami. - Mówią, że ma remont. Znowu skinęli. - Mówią, że zatopiliście ruski okręt. Sorensen włożył sporo talentu, by wyglądać na zaskoczonego. - Naprawdę? A kto ci to powiedział? Barman rozejrzał się po barze, jak gdyby wypatrywał statku na horyzoncie. - Takie wieści krążą po okolicy, chłopaki z waszego okrętu przychodzą tu od tygodnia. Wygląda, że wszyscy oprócz was o tym wiedzą. - No cóż - powiedział Sorensen - dla mnie to nowina. - No pewnie, milcząca służba. Coś o tym wiem, Mac, służyłem na okrętach podwodnych przez trzydzieści lat. - A zatem pozwól postawić sobie piwo, szefie. Za twoją szczęśliwą emeryturę w słonecznej Hiszpanii. - Nigdy nie zostałem szefem. Jeśli nie chcesz się tu narażać, mów mi Buzz. - OK, Buzz, napij się piwa. Twarz barmana wykrzywił wymuszony uśmiech. - Nigdy tego nawet nie dotykam. Przeszedł wzdłuż baru. Sorensen spojrzał na Fogarty’ego i wybuchnął śmiechem. - Chcesz, żeby cały świat dowiedział się o zderzeniu? Wygląda na to, że świat już wie. Tyle zostaje ze środków bezpieczeństwa Marynarki. Jeśli stary marynarz coś wie, to cały świat wie, każdy, nawet Rosjanie. Pij Fogarty. Za wolność, prawdę, sprawiedliwość i prawo do tego, by wiedzieć. Sorensen odchylił w tył głowę i wypił pół butelki piwa. Fogarty rozejrzał się dokoła. Była to duża sala w kształcie litery L, podłogę pokryto trocinami, wysoki sufit sczerniał od dymu. Kilku jego kumpli z okrętu leżało w trocinach, jeszcze kilku zwaliło bezwładnie głowy na blaty stolików. Inni tańczyli w rytm Crosstown Traffic. Tu i tam, za stolikami lub pod ścianami, stali lub siedzieli Hiszpanie i Hiszpanki, w milczeniu obserwując wszystko. Cyganie krążyli w tłumie, oferując noże sprężynowe i zegarki. Gdzieś w połowie długości baru grupa marynarzy wybuchnęła śmiechem. Sorensen i Fogarty przepchnęli się przez tłum. Na barze spoczywała pułapka na szczury. Buzz rozciągnął ją i postawił przed Willim Joe. - Czekam na zakłady. - Podwójne albo wcale - krzyknął ktoś z tłumu. - Dziesięć, że mu się uda. - Pięć, że nie. - Stoi. Dziesięć, że mu się uda, pięć, że nie. Gra była prosta. Willie Joe musiał tylko włożyć palce do pułapki, trącić sprężynę i wyciągnąć je, zanim zostałyby zmiażdżone. Willie Joe bez wahania wsadził palce do środka, trącił sprężynę i wyciągnął rękę. Buzz naciągnął pułapkę i położył obok dziesięć dolarów. - W porządku, kto następny? Willie Joe rozejrzał się dokoła i zauważył Fogarty’ego. - Hej, marynarzu. Zobaczymy, czy tobie się uda. - Chyba wystarczy tych głupot. - Tchórzysz? Fogarty błyskawicznie sięgnął do pułapki odwróconą dłonią, trącił zapadkę w powietrzu, złapał ostrze przypominające gilotynę i strzaskał pięścią całe urządzenie. Kawałki stali i drewna zrzucił na podłogę. - Willie Joe - powiedział Fogarty - kiedy nauczysz się robić coś takiego, ja nauczę cię kilku chwytów. Buzz zajęczał. - Hej, hej, nie możesz mi tego zrobić. Gdzie ja teraz dostanę drugą pułapkę? To była moja złotodajna żyła. Fogarty uśmiechnął się i rzucił w jego kierunku dziesięciodolarówkę. - Na pewno coś wymyślisz. Sorensen roześmiał się tak serdecznie, że wylał swoje piwo. - A tak przy okazji - powiedział do Buzza - powinieneś się wstydzić. Moi ludzie nie mogą pracować ze zmiażdżonymi palcami. Fogarty ruszył na poszukiwanie wolnego miejsca. Sorensen łyknął następną tabletkę, zamówił jeszcze jedno piwo i przyjrzał się prostytutkom. Większość stanowiły wyfiokowane Angielki z Gibraltaru. Było też kilka Skandynawek, Niemiek i Cyganek. - Hej, chodź tutaj, Asie. Z przeciwległego końca sali Lopez machał w jego stronę czapką. Na jego kolanie przysiadła tłustawa Cyganka, na stole leżeli dwaj zalani torpedyści. Lopez podniósł jednego z nich z krzesła i rzucił w trociny. Sorensen usiadł. - Chcę ci postawić piwo, bohaterze - powiedział Lopez. - Dlaczego nie siedzisz w klubie z innymi starymi? - Bo to są naprawdę starzy faceci. Hej, malutka... - złapał za ramię przechodzącą kelnerkę i zamówił: - Dos cervezas. - Chcesz sobie załatwić nowego zwierzaka, szefie? Lopez przeżegnał się i żałośnie potrząsnął głową. Szybko opowiedział Cygance po hiszpańsku historię zaginionego skorpiona. W odpowiedzi zrobiła głupią minę i wystawiła język. - Szefie, co wiesz o rosyjskich torpedach? - Wystarczą w zupełności, by cię załatwić. - Jeśli urwie się kabel torpedy sterowanej przewodowo, co się wtedy stanie? - Nie wiem. Nasze zdychają, silnik wyłącza się, a torpeda tonie. Nie możemy przecież dopuścić do tego, by torpeda latała bez sterowania, no nie? - Myślisz, że z ich torpedami jest tak samo? - Rosjanie nie są głupi. - Tego nie wiem, szefie. My żyjemy, a oni... - A oni nie. Kelnerka przyniosła zamówione piwa. - Za wszystkich marynarzy - wzniósł toast Sorensen. - Po obu stronach kurtyny. - Nie chciał mówić Lopezowi o radzieckim okręcie podwodnym, dopóki nie będzie miał stuprocentowej pewności. Po co mu psuć przepustkę?... - Oh, que guapo guerrero - powiedziała prostytutka próbując poderwać Sorensena. - Podoba ci się? - zapytał Lopez. - Bierz ją. Daję ci ją jako prezent, w końcu uratowałeś ten pieprzony okręt. Należy ci się. - Dzięki, szefie. Może później. Lopez zauważył Fogarty’ego, który przechodził przez bar i zapytał: - To ten dzieciak wykręcił numer Davicowi? - To on. - Nie zameldowałeś o tym. - Nie widziałem tego, nie było zresztą po co meldować. Wygląda na to, że dowiedziałeś się pomimo wszystko. - Jestem szefem na okręcie, Sorensen. - Powiedziałeś, Pisarrowi? - Nie. - To dobrze. - Następnym razem zamelduję. Lopez przytulił się do dziewczyny i wyszeptał jej kilka słów wprost do ucha. Kobieta chwiejąc się, podniosła się z jego kolan, Lopez podniósł się również. - Pora na interesy - powiedział. Sorensen pokiwał dłonią, wzywając Fogart’ego do swego stolika i zamówił następne piwo. - Fajna zabawa, no nie? Fogarty skinął głową. - Całkiem niezła. Sorensen wybuchnął śmiechem. - Odpręż się, Fogarty. Teraz masz wolną chwilę, możesz się wreszcie zabawić. Złap jakąś Angielkę i zrób jej dobrze. - Nigdy w życiu nie pieprzyłem się z dziwką. - Twój błąd. Nie jesteś chyba pedałem? - Ostatnim razem, kiedy sprawdzałem, odpowiedź brzmiała: nie. - Nie dasz sobie spokoju? Fogarty wzruszył ramionami i popił piwo. - Fogarty, ty po prostu jesteś grzecznym chłopcem, chyba się nie mylę? Przez całe życie byłeś nawet bardzo grzecznym chłopcem. Założę się, że nigdy nie znalazłeś się w prawdziwych kłopotach. Mam na myśli prawdziwe kłopoty - z policją, podpalenie domu, nie zrobiłeś żadnej dziewczynie dziecka, coś w tym stylu. - Nie. - I nigdy w życiu nie zrobiłeś nic podłego, racja? - Tego bym nie powiedział. - Znasz karate, czy jak to tam się nazywa, ale założę się, że nigdy w życiu nikogo nie zbiłeś. - Przegrałbyś. - Bez żartów, kogo zbiłeś? - Swojego brata. - To rozumiem. Nie trudno się domyślić. Szturchał cię przez całe lata, więc poszedłeś, nauczyłeś się walczyć i pewnego dnia oddałeś mu za wszystko. Racja? - Coś w tym rodzaju. Blisko jesteś. - Ale nigdy nie wyszedłeś na ulicę, żeby komuś dokopać. Nie jesteś takim facetem, jesteś dobrymi chłopcem. Wierzysz w miłość, pokój i wszystkie tej głupstwa. - Chyba nie muszę udowadniać, że potrafię połamać kości, jeśli o to ci chodzi. - A jak z kośćmi Rosjan, Fogarty? Im też byś je [połamał, gdybyś musiał? - Mam nadzieję, że nie będę musiał. - Ja też, dzieciaku, nie zapominaj o tym. Ale musisz sobie odpowiedzieć na jedno pytanie - co zamierzasz zrobić, kiedy już dojdzie do najgorszego? Być może tak naprawdę wcale nie chciałeś zaciągnąć się do Marynarki. Może chciałeś zostać inżynierem elektrykiem. Rozumiesz o co mi chodzi? Fogarty skinął głową. - Co się stało? Zabrakło forsy? Wylali cię, czy co? - To przez pieniądze, przynajmniej częściowo. - Tak myślałem. - Zaciągnąłem się do Marynarki, żeby zobaczyć kawałek świata. - Jest mnóstwo sposobów, by zwiedzić świat, ale służba na okręcie podwodnym jest na końcu tej listy. - Sorensen uśmiechnął się, zadowolony z żartu. Fogarty wzruszył ramionami. - Fogarty, powiedziałbym, że wszystko spierdoliłeś. - To właśnie u ciebie lubię, Sorensen. Delikatny sposób ujmowania drażliwych spraw... Ale chyba masz rację, spierdoliłem wszystko. Marynarkę tak samo jak i resztę, jeśli już o to chodzi... - Hej, daj spokój z tymi głupotami. Jeszcze nie upiłeś się do tego stopnia. Później wszystko zacznie wyglądać o wiele lepiej. A kto to do nas idzie? Cakes Colby kierował się w stronę ich stolika. Miał kciuki zatknięte za pas, kapelusz opuszczony nisko na czoło. Stanął przed Sorensenem. - Tam świry, tu marynarze, i na kogo ja się natknąłem, na Jacka. Chcesz się czegoś napić? - A co taki ktoś jak ty może wiedzieć o piciu? - Synu, jak sądzisz, w jaki sposób udało mi się przetrwać dwadzieścia pięć lat parzenia kawy dla zadzierających nosa oficerków? Każdy musi mieć swoje sposoby. 18 Hotel „Pennsylvania” ? Rota, Hiszpania Stary hotel „Pennsylvania” został zbudowany wokół centralnego zadaszonego patio i składał się z trzech nie pasujących do siebie pięter. W recepcji stała zapadnięta sofa, na podłodze leżały potłuczone zielone płytki. Brudne okna wychodziły na Calle de Pescaderos, jedną z przecznic Avenida de Sevilla. Rudy recepcjonista o chłopięcym wyglądzie, stał za kontuarem zarzuconym słownikami i notatnikami - dowodami samodzielnie opanowanej angielszczyzny. - Witajcie, amerykańscy marynarze. Witamy ciebie, ciebie i ciebie - recepcjonista skinął kolejno Sorensenowi, Cakesowi i Fogarty’emu, w sztucznym uśmiechu ukazując złote zęby. - Wy zapotrzebujecie trzy pokoje, tak? Dla prywatności. Jesteśmy bardzo dobrze zaopatrzeni tu w el hotel „Pennsylvania”. Ja jestem Rodrigo, by pomóc wam we wszystkim. - Po ile macie pokoje? - Dziesięć dolar americano za trzy noce z góry. To bardzo rozsądne, nie? - Ten facet ma beri-beri - zauważył Sorensen. - Na jedną noc, Rodrigo - powiedział Cakes do recepcjonisty. - Cztery dolary za pojedynczą noc. Poprosił ich o dokumenty, wpisał do księgi numery i dał klucze do przyległych pokoi na trzecim piętrze. Gdy podpisywali się w księdze meldunkowej spytał: - Chcecie dziewczyny? Muchachas? Miłe dziewczyny. Czyste. Mówiące po angielsku dziewczyny z Gibraltaru. Liquores? Wóda, chyba tak mówicie? Czy to jest dobry idiot? Mam Himi Bean. - Macie piwo? - Pewnie. Jakie chcecie? Mam niemieckie, elenderskie? To za następnymi drzwiami to bar ze wszystkimi napojami. - Może być jakiekolwiek, byle zimne. Dwa kartoniki po sześć. - Para servirle, seńor. - Rodrigo przeszedł za zasłonkę i wrócił z tuzinem butelek San Miguel i włożył je do papierowej torby. Poszli do pokoju Sorensena. Był nawet czysty, ściany ozdabiały tanie oleodruki z torreadorami. Sorensen wyciągnął piwo, otworzył na oścież wszystkie okna i wyszedł na balkon. Fogarty rzucił się na łóżko i zaczął popijać piwo. Cakes zwinął skręta, przesunął go sobie pod nosem, zapalił i zaciągnął się głęboko, potem podał go Sorensenowi. - Niezłe, Cakes. Zawsze masz najlepszą trawkę. - Podał skręta Fogarty’emu. - Nie masz jakiejś muzyczki? - spytał Cakes. Sorensen wsunął do magnetofonu kasetę Milesa Davisa. - To twój ostatni patrol, Cakes? - Ano, tak to wygląda. - I co teraz ze sobą poczniesz? - Kupiłem małą jadłodajnię w Harlemie. Mam ją już od lat, na razie prowadzą ją moje chłopaki. Teraz będę sobie siedział i patrzył jak wpływają pieniążki. - Wygląda, że się nieźle ustawiłeś. - Jakoś sobie radzę. Cakes zwinął następnego skręta. Fogarty powiedział: - Nie mogę się przyzwyczaić do myśli, że jestem w Hiszpanii. To jak zagraniczny film bez napisów. - To nie jest Hiszpania - odezwał się Sorensen. - To Rota. To tylko taki postój dla nagrzanych marynarzy. Hiszpania jest tam za zatoką. - Przez okno balkonowe, ponad dachami domów i wodami zatoki, widać było Kadyks, odległy o osiem kilometrów, migocący jak fantazja. - Dlaczego nie możemy pojechać do Kadyksu? - spytał Fogarty. - Słyszałeś kiedyś o Palomares? - Palomares? Nigdy. Odezwał się Cakes: - To tam nasze lotnictwo zgubiło bombę wodorową. - Tak właśnie było - odezwał się znowu Sorensen - to mniej więcej sto pięćdziesiąt kilometrów stąd. Pewnego dnia parę lat temu B-52 załadowany bombami wodorowymi zderzył się z samolotem-cysterną w czasie tankowania i zrzucił cały ładunek na Palomares. Jedna z bomb wpadła do morza i chłopcy z Air Force nie potrafili jej znaleźć. - Ano - włączył się Cakes. - Trzeba było Marynarki, by uratować ich dupy. Znaleźliśmy ją dzięki „Trieste”. - Prawda. Przed Palomares, nikt w Hiszpanii nie słyszał nawet o bombach wodorowych. Ale, kiedy sześć takich bomb spadło na wioskę, rozchlapując gorący pluton na szkołę, rynek, kościół, krowy i kurczaki, szybko się dokształcili. Ich kraj stał się nuklearnym arsenałem. Mieli bomby poutykane praktycznie wszędzie, w tym także w Rota, na rakietowych okrętach podwodnych, w rodzaju „Vallejo”, który właśnie stoi w porcie, a na pokładzie ma szesnaście pocisków Polaris. Wszystkie wycelowane w stronę szesnastu największych miast w Związku Radzieckim, całość zlecenia może załatwić jeden okręt. A Hiszpanie nie chcą brać w tym udziału. Andaluzyjczycy to nie Neapolitańczycy, którym zawsze jest wszystko jedno. Ci ludzie nie mają ochoty na rolę celu dla ruskich pocisków i nie lubią nas. W Kadyksie doszło nawet do zamieszek. Biała czapka to zaproszenie do bójki. Tak to już jest. Zastanów się, Fogarty, nie każdy jest taki jak my, nieustraszeni atomowi wojownicy. - Chyba jestem już na haju. - To porządne ziółko. - Atomowi wojownicy - powtórzył Fogarty z pustym uśmiechem. - Nieustraszeni atomowi wojownicy. - Bum ba bum bum. Uważamy, że to się rozumie samo przez się, wszystkie atomówki są identyczne. Bum bam bum bum. Nie mam racji? Cakes? Cakes wstał, kołysał się w rytm muzyki, trzymając skręta jak cygaro. - Ja - powiedział głębokim barytonem. - Jestem Murzynem Apokalipsy. Jestem śmiercią z głębiny. Ja jestem koniec. Ja jestem waszą najgorszą nocną zmorą. Jestem General... Electric. Fogarty patrzył na niego z zachwytem. Sorensen kołysał się i pokrzykiwał, siedząc na podłodze. Cakes usiadł z westchnieniem i pociągnął łyk piwa. Wszyscy słuchali jak dźwięk trąbki Milesa wnika w noc. - Ile już służysz na „Barracudzie”, Cakes? - spytał Fogarty. - Tyle samo co Jack. Dziewięć lat. - Tak, tak Fogarty. Ja i Cakes znamy wszystkie swoje małe tajemnice. Cakes był ze mną, kiedy wymyśliłem zabawę w kozaków i kowbojów. - Tak, dzieciaku. Iwany nigdy nas nie zapomną. - Co się wtedy stało? - To było w czasie kryzysu kubańskiego. „Barracuda” patrolowała właśnie Morze Karaibskie, kiedy przyszedł rozkaz przejścia do sektora w blokadzie. Rosjanie byli o sto czterdzieści kilometrów od naszych wybrzeży, a między nimi a Miami Beach znajdowała się tylko „Barracuda”. To była taka sytuacja, która musi podnieść poziom adrenaliny we krwi. Wtedy mieliśmy prawdziwego faceta za prezydenta, kogoś takiego jak my. Chcesz posłuchać o prawdziwej wierze? My wierzyliśmy w Johna Kennedy’ego, każdy, co do jednego. On nie miał żadnych wątpliwości, co by się stało, I gdyby Rosjanie się nie wycofali. Chłopie, myśmy mielił stale załadowane wyrzutnie torpedowe, system sterowania rybek był uruchomiony na stałe. Byliśmy gotowi na śmierć. Cakes kiwał głową, potwierdzając prawdziwość słów Sorensena. - Umarlibyśmy za Kennedy’ego bez chwili zastanowienia. Skończyło się na tym, że nikt nie zginął. Okazało się, że śmiesznie łatwo jest wygonić Rosjan z oceanu. To my prowadziliśmy pościgi pod ruskimi okrętami. Mieli tu tylko kilka okrętów o napędzie konwencjonalnym, a my rozwalaliśmy im uszy hydrolokatorami aktywnymi. Wystarczyło, że na nas spojrzeli, by rzucić się do ucieczki. Kiedy wróciliśmy do Norfolk, można było pomyśleć, że właśnie wygraliśmy bitwę o Midway. W tamtej chwili, słuchaj Fogarty, świat był doskonały, tak doskonały, jak tylko mógł być. Do diabła, w marcu 1963 roku przedłużyłem kontrakt. Kennedy urzędował w Białym Domu, Ameryka była numerem jeden, „Barracuda” była numerem jeden. Byliśmy niezwyciężeni... A potem cały świat rozleciał się na kawałki. Najpierw zatonął „Thresher”. To była jak powtórka z katastrofy „Titanica”. Doskonały, niezwyciężony okręt podwodny implodował podczas prób morskich. To było zupełnie niezrozumiałe. A potem Kennedy zginął w zamachu i świat przewrócił się do góry nogami. Od tego dnia zacząłem się uczyć, co to znaczy doskonałość. W ciągu pięciu lat, które przyszły po Dallas, stanęliśmy twarzą w twarz z rzeczywistością. Zamieszki rasowe, Wietnam, masowe mordy, cokolwiek byś wymienił my, Amerykanie, mieliśmy wszystko. W przyszłym roku powinienem przedłużyć kontrakt i tak sobie myślę, czy przypadkiem nie mam już tego dosyć. Tylko powiedz mi proszę, Fogarty, ilu znasz cywilnych operatorów hydrolokatorów? Prawda jest taka, że nie wiem, czy potrafiłbym jeszcze żyć w normalnym świecie. Nie mam jadłodajni w Harlemie, jak Cakes. Wszystko co mam to „Barracuda”, więc po prostu robię swoją robotę. Lubię swoją robotę. Ale jestem bardzo zmęczony. Sorensen wyszedł na balkon i spojrzał w dół na brudną ulicę. Dwóch policjantów z Guardia Civil przeszło obok hotelu, na ich plecach kołysały się pistolety maszynowe. Po prawej widział brzeg morza i skrawek zatoki. Skrawek niedoskonałego świata. Brudny. Radioaktywny. Spojrzał w górę na niebo, w nadziei, że zobaczy gwiazdy. Zobaczył jednak tylko chmury. Wewnątrz Fogarty odezwał się do Cakesa. - Musiałeś widzieć sporo zmian w Marynarce przez dwadzieścia pięć lat. Cakes wydmuchnął dym na pokój. - Niektóre rzeczy się zmieniły, niektóre nie. Teraz i biali chłopcy popalają trawkę, to na pewno różnica. Mamy szalonego Stanleya, to też różnica. Nikt już do nas nie strzela. To akurat lubię, ale pod wszystkimi innymi względami, Marynarka nie zmieniła się przez ostatnie dwieście lat. Mamy atomowe okręty, ale w sumie nie ma to żadnego, ale to żadnego znaczenia. Wyruszasz w morze i wracasz w to samo miejsce, z którego wyruszyłeś. Jedno wielkie koło. Dla mnie jest to OK. - A co myślisz o Rosjanach? - A kogo to obchodzi? Nigdy o nich nie myślę, lubię ich wódkę i tyle. - A ten okręt, który zatonął? - Myślisz o tych chłopakach, co poszli na dno? Sorensen nie odezwał się. Ten rosyjski okręt nie zatonął, miał na to dowód na taśmie. Torpeda, którą usłyszeli, nie była żadną torpedą, to był sam okręt. Implozje zostały sfałszowane, ale było jeszcze za wcześnie, by im o tym powiedzieć. - Ano, co myślisz o nich? - Nic, tu nie ma o czym myśleć. Po prostu nie mieli szczęścia. Jestem zadowolony, że trafiło na nich, a nie na nas. - Bałeś się? - Słuchaj, zawsze się boję. Teraz też się boję, kiedy palę sobie z tobą skręta, ale mnie to od niczego nie powstrzyma. O czym ty właściwie gadasz? Bać się. Nie wiesz co to znaczy bać się, zanim nie usłyszysz wycelowanej w siebie torpedy. Cakes wstał. - Wracam do baru, znajdę sobie jakąś kobietę. A co z wami chłopaki? Cakes właśnie sięgnął do klamki, gdy z drugiej strony rozległo się pukanie. Sorensen uchylił drzwi. Po drugiej stronie stał Rodrigo. - On jest na dole schodów i chce was widzieć, marynarz americano. Sorensen wychylił się na korytarz i zobaczył Williego Joe, który po pijanemu usiłował wejść po schodach, ogromny stetson chwiał się na jego głowie. - Wszystko w porządku, Rodrigo. To przyjaciel. - Wsunął w dłoń recepcjonisty dolara. Willie Joe zwalił się na łóżko. - Czy ktoś tu ma coś do picia? Fogarty podał mu butelkę piwa. Wreszcie Cakes odezwał się znowu: - To jak? Ja idę na przyjęcie. - Idziemy z tobą - powiedział Sorensen. Wszyscy wstali i ruszyli do baru. Wszyscy z wyjątkiem Williego Joe, który wymamrotał: - Wszyscy na stanowiska bojowe, wszyscy na stanowiska bojowe. Zamknął oczy i zasnął w łóżku Sorensena. Kiedy wychodzili, chrapał już w najlepsze. Zabawa w „Farolito” trwała na całego. Buzz rozlewał koniak po dolarze za kieliszek. - Baczność! - rozkazał Sorensen. Buzz zmarszczył nos spojrzawszy na Fogarty’ego i napełnił trzy kieliszki brandy. Sorensen policzył tuzin nieprzytomnych marynarzy, którzy leżeli na podłodze, i poczuł pokusę, by do nich dołączyć. Cakes przeszedł wzdłuż baru, by pogadać z jedną z tłustych prostytutek-Cyganek. W kilka minut później razem wyszli z baru. W rogu tancerka powoli wykonywała figury flamenco. Jasnoskóra blondynka, potomkini wojowniczych Wandalów przytupywała i potrząsała kastanietami w rytm muzyki, którą tylko ona jedna słyszała. - Zobaczymy się później - powiedział Sorensen, zabrał swój kieliszek na najbliższy stolik, usiadł przy nim i zaczął klaskać do rytmu jej tańca. Początkowo wydawała się go nie dostrzegać. Potem powoli zatańczyła wokół jego stolika. Była młoda, miała dziewiętnaście, albo dwadzieścia lat. - Cómo te Harnas? - spytał. - Rosa. Ty tu? - Jack. - Okay, Żak - powiedziała i usiadła na jego kolanach, przytulając się do jego piersi i obejmując go za szyję. Wyjęła z jego kieszeni Lucky Strike’a, zapaliła go i wsunęła mu w usta. - Masz pieniądze, Żak? Ci marynarze przepuścili wszystko na wódkę i dziewczyny. Zostało ci jeszcze trochę pieniędzy, Żak? - Wystarczy. Jej dłoń zsunęła się po jego brzuchu. - Chcesz je wydać ze mną? - Chodźmy. Wychodząc, pomachał Fogarty’emu na pożegnanie. *** Fogarty pił samotnie przez godzinę, gapiąc się na odbicia prostytutek w lustrze za barem. Nie był pewien czy wie, jak postępować z tymi kobietami. Nie interesowały go tłuste Cyganki i był już gotów wycofać się do hotelu, gdy jedna z kobiet usiadła na stołku przy barze tuż obok niego. Obcisłe dżinsy opinały jej biodra, luźna bluza zwisała na nagich ramionach. Na nogach miała drogie, ręcznie robione sandały. Nie był; specjalnie ładna, ale jej rysy miały w sobie coś zachęcającego i inteligentnego. Wydawała się o kilka lat starsza. - Cześć marynarzu. Postawisz mi drinka? - Pewnie. Fogarty poprosił Buzza o następną brandy. - Chciałabym też papierosa. Zapalił Lucky Strike’a i podał go kobiecie. - Jesteś Angielką? Mówisz jak Angielka. Uśmiechnęła się. - Rzeczywiście jestem. Brytyjką z krwi i kości. A jesteś Jankesem? - Jankesem? Nigdy nie myślałem o sobie jak(j o Jankesie. - Żaden z was tego nie robi. Uśmiech całkowicie odmienił jej twarz. Fogarty dc szedł do wniosku, że jest bardzo ładna. - Jak się nazywasz, Jankesie? - Fogarty. - Tylko tyle? Po prostu Fogarty? - Mikę Fogarty. - Mój ty rety, irlandzki Jankes, ale mieszanka. - Nie lubisz Irlandczyków? - Oczywiście, że nie. To wstrętne wogi, każdy jeden. - Wogi? Uśmiechnęła się i powiedziała z czysto londyńskim akcentem. - Wog, mój drogi chłopcze, to westernizowany dżentelmen ze wschodu, to kolorowy, który nie jest Anglikiem. Odnosi się to także do Walijczyków, Szkotów, Irlandczyków, Francuzów oraz wszystkich mieszkańców tych krajów, które kiedykolwiek stanowiły część Imperium Brytyjskiego lub były kiedyś przeciwnikami Anglii. - To odnosi się do każdego! - Dokładnie. Niektórzy proponują rozszerzenie definicji woga na członków Labour Party. Obawiam się, że to za bardzo angielskie. Nie rządzimy już całym światem, musimy więc opowiadać o sobie dowcipy. - Myślę, że jesteś świetna. Jak masz na imię? - Nazywają mnie Liz. Popiół z papierosa spadł jej na pierś, strzepnęła go jednym ruchem ręki. Fogarty zobaczył drobne piegi pod obojczykiem. - Czy jesteś... to znaczy czy... - Czy jestem prostytutką? - Tak. - Jestem - znowu uśmiechnęła się. - Dziesięć dolarów i jestem twoja. Za dwadzieścia możesz mnie mieć przez całą noc. Fogarty był już tak pijany, że ledwo mógł chodzić. Pomogła mu wejść po schodach i wyjść z baru. Taksówka przewiozła ich do hotelu. 19 Admirał ? Rota, Hiszpania Sorensen leżał na łóżku, słuchając jak sprzątaczka powoli wchodzi po marmurowych schodach na trzecie piętro. Przenosiła wiadro z wodą na kolejny stopień, stawiając je z brzękiem i w ślad za nim wciągała na kolejny stopień swe ociężałe ciało. Powtarzała to dwa tuziny razy. Gdy wreszcie dotarła na trzecie piętro, z szuraniem przeszła przez korytarz, otworzyła jeden z pokoi i zatrzasnęła za sobą drzwi. Gdzieś w budynku ożywiło się radio i stłumiony kobiecy głos zaczął śpiewać spokojną balladę. Na piersi Sorensena leżały włosy Rosy. Poruszyła się, a potem usiadła na łóżku z jękiem. - Oh, por Dios, la cabeza. Wstała z łóżka i skierowała się do łazienki. Sorensen dostrzegł ślady cesarskiego cięcia na jej brzuchu. Gdy wyszła z łazienki dał jej garść pesetas, a wtedy sobie poszła. Naciągnął na siebie ubranie, wyszedł na korytarz i zapukał do drzwi Fogarty’ego. Odpowiedzi nie było. Przyłożył ucho do drzwi i uśmiechnął się, usłyszawszy dobiegające stamtąd dyszenie, po czym zszedł do „Farolito” na śniadanie. W miarę jak mijało popołudnie i przychodził wieczór, „Farolito” zostało całkowicie opanowane przez załogę „Vallejo”. To była ostatnia szansa, aby wyszaleć się przed wyjściem tego wielkiego rakietowego okrętu podwodnego na sześćdziesięciodniowy patrol na Morze Śródziemne i marynarze łamali wszelkie ograniczenia. Radio grało na cały regulator, napełniając salę nadawanym przez „Armed Forces Radio Network” rock-and-rollem. Dwóch marynarzy uczyło tańczyć jakąś prostytutkę. Grupa cywilów z Portsmouth zbiła się u jednego końca baru, bawiąc się nową pułapką na szczury. Jeden ze spawaczy czytał na głos wyniki meczu „Czerwonych Skarpetek z Jankesami”. Buzz nalał Sorensenowi piwa. Cakes siedział w kącie i popijał samotnie. Sorensen wziął swoje piwo z baru i przeniósł je na jego stolik. - Masz ochotę na towarzystwo? - No pewnie, Asie. Siadaj, jestem gotów. Chciałbym tylko dostać się na okręt i popłynąć do domu. - Co się stało, coś załapałeś? - Myślę, że tryper. Do diabła, jestem pewien. - Luther cię wyleczy. - Ten zimny chirurg? On uwielbia wbijać igły w mój czarny tyłek. Sorensen pił przez chwilę piwo, potem przeszedł na brandy. Około drugiej zakręciło mu się w głowie i skierował się w stronę baru. Buzz wskazał na drugą stronę sali. - Jakiś facet czeka na ciebie. Sorensen spojrzał i zobaczył we wnęce, z dala od tłumu, człowieka w tweedowej marynarce. Był to admirał Netts. Siedział samotnie nad butelką brandy i dwiema szklaneczkami. Gestem zaprosił Sorensena, by usiadł. - Dzień dobry, panie admirale. - Nie salutuj, Sorensen. Nie jestem w mundurze. - Tak jest, sir. - Zamierzam zająć się tym, co stało się na dole. - Chodzi panu o kolizję, sir? - Nie udawaj głupka. Oczywiście, że chodzi o kolizję. - A co dokładnie chce pan wiedzieć, sir? - Co on zamierzał zrobić, ten przeklęty Rusek? Sorensen zawahał się. Był już nieźle pijany. Wśród tańczących dostrzegł Rosę. - Napij się - powiedział Netts, popychając w jego stronę butelkę i szklaneczkę. - Wiem, że jesteś na przepustce i wydaje mi się, że nieźle się bawisz. Powiesz mi tylko, co wiesz o tym ruskim okręcie podwodnym. Sorensen nalał sobie trochę brandy. - Trudno powiedzieć. Wydaje mi się, że testowali jakiś system akustyczny. - Dezinformacja okrętów podwodnych, oszustwo, podrabianie dźwięków, sztuczki? - Tak jest, sir. Coś w tym rodzaju. Brudne sztuczki. - Sami znamy takich kilka. - Netts rozejrzał się po barze, potem ponownie spojrzał na Sorensena. - Przesłuchałem taśmę, którą przygotowałeś dla komandora Pisarro, ale nie wiem dokładnie co o tym myśleć. To jest coś bardzo szczególnego. - Proszę o zezwolenie na zadanie pytania, sir. - Mów. - Czy Rosjanie podali coś o zaginionym okręcie? - Nie. Gdyby przyznali się do jego zatonięcia, znaczyłoby to, że przyznają się do tego, że w ogóle tam był, a wcale nie zamierzają tego robić. Sądzę, że na coś takiego na pewno nie mają ochoty. „Badger” był na pozycji dokładnie nad miejscem kolizji i Rosjanie nie wysłali tam nawet jednego samolotu. Żadnych okrętów rozpoznawczych czy ratowniczych, nic. - Dlaczego, sir? - O to mi właśnie chodzi, nie wiem dlaczego. Słyszałeś przecież, jak ten okręt implodował. To jest na taśmie. Sorensen dopił brandy i nalał sobie następną szklaneczkę. - Admirale, nie jestem wcale przekonany, że ten okręt zatonął. To znaczy, wszyscy słyszeliśmy implozję, ale słyszeliśmy przedtem mnóstwo rzeczy, które okazały się później być czymś zupełnie innym. Myślę, że oni to jakoś zorganizowali. Nie wiem jak. Nie mogę tego udowodnić... Netts uniósł pytająco brwi. - Admirale. Wierzę, że szum, który usłyszeliśmy na końcu taśmy - myśleliśmy, że to torpeda - pochodził od rosyjskiego okrętu uciekającego na małym silniku elektrycznym. On nie zatonął. - Sorensen, czy zdajesz sobie sprawę z tego co mówisz? - Tak sądzę, sir. - Ta torpeda była na głębokości tysiąca dwustu metrów. - Tak jest, sir. Tysiąca dwustu siedemdziesięciu, dla dokładności. Dziwny uśmiech przebiegł twarz admirała, coś jak uśmiech kota z Cheshire. Teraz Netts nalał sobie drinka. - To znaczy, że Rosjanie zbudowali okręt podwodny, który może zejść na taką głębokość. Jeśli tak się stało, mamy do czynienia z rewolucją w budowie kadłubów. - Tak jest, sir. Wiem. To zła wiadomość. - Nie chodzi tylko o to. Jeśli on nadal krąży po Morzu Śródziemnym, to nie będzie trwało to zbyt długo, zanim znajdzie się na Morzu Jońskim, zagrażając naszym bazom. - Tak jest, sir. - Jeśli jest tak jak mówisz, musimy dowiedzieć się czegoś więcej o tym okręcie. Fragmenty kadłuba, które brały w kolizji bezpośredni udział, zostały powycinane i wysłane do Waszyngtonu do analizy. Być może wykryją coś pod spektroskopem, ale to zabierze parę dni. Na razie „Barracuda” wróci na morze. Ty i Springfield znajdziecie ten okręt, nagracie każdy dźwięk, jaki wydaje, a potem zrobicie wszystko, co możliwe, by zmusić go do wynurzenia i zrobić mu zdjęcie. Twarz Nettsa błyszczała. Starał się nie mówić podniesionym głosem. Nalał sobie i wypił następną szklaneczkę brandy. - Czy pan wie, gdzie on jest, admirale? - Nie. Dostał się na Morze Śródziemne bez wykrycia, ale nie przeszedł z powrotem na Atlantyk. SOSUS, który testowała „Barracuda” pochwyci go od razu. A kiedy wróci na Atlantyk, będzie miał któregoś z naszych na ogonie... Gdybym tylko mógł, zaokrętowałbym się na „Barracudzie” i wpakował mu osobiście torpedę w tyłek. Ale tego nie mogę zrobić. Pokładam w tobie wielką nadzieję, Sorensen. Jesteś świetnym marynarzem. - Dziękuję, sir. Pochlebia mi, że pan tak mówi. - Myślałeś kiedyś o tym, by zostać bosmanem? - Nie, sir. Tak jak jest, zupełnie mi odpowiada. - Pomyśl więc o tym. Sorensen skinął głową wiedząc, że w ogóle nie będzie o tym myślał. Netts przesunął w jego kierunku butelkę. - Wypij do dna, ogierze. Zobaczymy się w Norfolk. Chyba że to ja zobaczę cię pierwszy, ogierze, pomyślał Sorensen obserwując jak admirał znika za drzwiami „Farolito”. 20 Żadnej taśmy ? Rota, Hiszpania Sorensen wrócił do hotelu, otworzył butelkę ciepłego piwa, wyciągnął magnetofon i zapukał do drzwi Fogarty’ego. Fogarty spał, śniło mu się, że jest na pokładzie tonącego rosyjskiego okrętu podwodnego.. Obwiniając go za swój los, Rosjanie ładowali go właśnie do wyrzutni torpedowej... Sorensen zaczął walić w drzwi i obudził go. - Fogarty, jesteś tam? - Tak, minutkę... - Czyżbyś jeszcze się zabawiał? Była trzecia po południu. Fogarty otworzył drzwi, oczy miał czerwone i zapuchnięte. - Nie, poszła sobie. - Mamy kaca, co dziecko? Fogarty miał uczucie jakby w głowę i piersi ktoś wbijał mu tysiące maleńkich igiełek. Poczłapał do łazienki i opróżnił żołądek. Sorensen wszedł do pokoju i padł na krzesło. Fogarty wrócił - był blady jak śmierć. - Wszystko w tobą w porządku? - spytał Sorensen. - Za dużo wypiłem. - O co chodzi, Fogarty? Czy w Minnesocie nie nauczyli cię jak się bawić? - Idź do diabła. Sorensen roześmiał się. - Te cygańskie prostytutki są całkiem niezłe. Nie to co Włoszki. Żadnych jęków „Oh, mister, zabierz mnie ze sobą”. - Moja była Angielką. - Twoja? - Moja kobieta. - Nie żartujesz? To nieźle. Masz portfel? Fogarty w panice wciągnął spodnie i wsadził ręce w kieszenie. Portfel był na swoim miejscu. - Żartowałem tylko. Żadna z tych panienek nie mogłaby zostać w interesie dłużej niż pięć minut, gdyby opróżniała kieszenie klientów. - Wyciągnął w jego kierunku piwo. - Chcesz śniadanie? Fogarty usiadł na łóżku i poczuł nawrót kaca. - Mamy być z powrotem na okręcie za parę godzin - odezwał się Sorensen. - Chcesz wrócić do „Farolito”? Zabawa trwa nadal. Fogarty spróbował potrząsnąć głową, ale ten ruch sprawił, że go zemdliło. - Dwadzieścia dolarów - wyjęczał. Sorensen roześmiał się. - Nabrała cię dzieciaku. Moja kosztowała dychę. Fogarty spróbował się uśmiechnąć. - Było warto. - Och? Więc już czujesz się prawdziwym marynarzem? Tym razem Fogarty zdołał już potrząsnąć głową. - Jeszcze nie, Asie. Być może nigdy nim nie będę. - Nadal zamartwiasz się tymi Rosjanami? - Kurczę, tak. - Zapomnij o nich, żeglarzu. Fogarty spojrzał na niego z niesmakiem. - Jesteś kopnięty, Sorensen. Sorensen skinął głową. - Powiedziałbym, że to wcale trafna ocena. - Atomowy wojownik. Sorensen wzruszył ramionami, pociągnął łyk piwa i wsunął taśmę do swojego magnetofonu. Bob Dylan zaśpiewał pierwsze słowa „Just Like Tom Thumb’s Blues” - „Kiedy w deszczu zgubiłeś się w Juarez, a była właśnie Wielkanoc”... Fogarty zamknął oczy i słuchał muzyki, Sorensen pootwierał okna i wyszedł na balkon. Patrzył jak fregata rakietowa przechodzi przez port, mija „Dedalo” i kieruje się na Atlantyk: szary okręt na szarym morzu. Pod balkonem ulica była prawie kompletnie pusta. Na rogu następnej przecznicy sereno - posterunkowy przypatrywał się morzu. Była to pora sjesty. Sorensen wrócił do pokoju i wcisnął przycisk przewijania w magnetofonie. Wydobył z kieszeni papierosa, zapalił go i dopił piwo. - Fogarty - powiedział - chciałbym, żebyś zrobił sobie w mózgu małe porządki, zanim wrócimy na okręt. - A co niby jest nie w porządku z moją głową? - Nic, prócz niedowarzonych pomysłów. Nie jesteś głupi, jesteś po prostu niecierpliwy, chyba naiwny - to najlepsze słowo. Wiem, bo sam taki byłem. - Dziękuję, panie doktorze. - Ile masz lat? Dwadzieścia jeden? - Właśnie. - Wiesz, Fogarty, myślę, że będzie z ciebie niezły sonarzysta. Masz dobry słuch. - Dziękuję. Z twoich ust to prawdziwy komplement. Naprawdę tak uważał. - No tak, dobrze. Chcę poddać cię małemu testowi. Chcę sprawdzić, na ile jesteś dobry. Ale żeby to zrobić, muszę ci wyjawić pewien sekret. Fogarty usiadł prosto. - Jaki sekret? Sorensen uśmiechnął się. - Osobisty. - Osobisty? - Tak, to znaczy, że osobiście uduszę cię, jeśli wygadasz się przed kimś. Sorensen podniósł magnetofon, wyjął kasetę z Bobem Dylanem i włożył do środka inną. - Wmontowałem ten magnetofon do pulpitu w kabinie hydro. - Jezu, przecież to nielegalne. Sorensen uśmiechnął się znowu. - To właśnie mój sekret, teraz to także twój sekret. Gdybym robił wszystko tak, jak chce tego Marynarka, nie mógłbym porządnie wykonywać swojej roboty, w ten sposób mogę przesłuchać każdą taśmę wtedy, kiedy chcę. - Po co zabrałeś to z okrętu? - Wcale nie miałem zamiaru zostawiać magnetofonu po to, żeby znalazł go któryś z monterów. - Czy Willie Joe wie o tym? A Davic? - Nie, oni są zbyt prostolinijni. - Ja - uśmiechnął się - jestem już zgięty. No, posłuchaj tego. I Sorensen puścił mu oryginalną, nieobrobioną taśmę z nagraniem kolizji. Fogarty rozpoznał ją natychmiast. Usłyszał głosy dobiegające z interkomu, tarcie metalu o metal. Teraz, gdy dźwięki te dobiegały z maleńkiego głośniczka magnetofonu, nie były już tak przerażające. - Mój Boże - powiedział Fogarty, gdy taśma się skończyła. - To niewiarygodne. - Mnie się tam podoba. - To jest niebezpieczna taśma, Sorensen. - Tylko dla mnie. A teraz pora na test. Sorensen przełożył taśmę na drugą stronę i włączył magnetofon. Jeszcze raz usłyszeli jak tonął rosyjski okręt. Silnik torpedy wył daleko w morzu, ale tym razem nie było eksplozji, ani pękających grodzi. Fogarty skoczył w górę i krzyknął: - Co ty zrobiłeś z tą taśmą?! - Zamknij się i słuchaj. Dźwięk silnika torpedy trwał jeszcze przez kilkanaście sekund i taśma skończyła się. - Co zrobiłeś z tą taśmą? - To jest właśnie test, Fogarty. To ty mi powiedz. Fogarty zapalił papierosa, zaśmiał się nerwowo. - Co to za gra, Asie? - To domowa wersja kowbojów i kozaków. No, Fogarty, powiedz mi, co słyszysz? - Puść ją jeszcze raz. Puść od chwili, kiedy wystrzelili torpedę. Sorensen cofnął taśmę i przesłuchali ją jeszcze raz. Fogarty powiedział: - Skasowałeś implozję. - Dobrze. - Zostawiłeś tylko torpedę. Próbujesz dowiedzieć się, co się stało z tą rybką. - Być może. A ty myślisz, że co się stało? - Była sterowana kablem. Zatonęła, kiedy kabel się urwał. - Jesteś pewien? - Nie... silnik pracował nadal. - Bardzo dobrze. I co jeszcze? - Być może to nie torpeda. - Naprawdę dobrze. A zatem co to jest? - Pozorator? - Jest inne wyjście? Fogarty podniósł magnetofon, przeniósł go na łóżko, usiadł i jeszcze raz przesłuchał taśmę. Silnik zabrzmiał wysokim tonem, tonem, który przypomniał mu małe silniki elektryczne, których używał do napędzania swych modeli okrętów podwodnych. I nagle zrozumiał. Czy naprawdę? - Chcesz, żebym uwierzył, że to ten okręt? Że on nie zatonął? Gdy Sorensen nie odpowiadał, Fogarty siedział przez chwilę bez ruchu. Wreszcie powiedział: - Nie mogę w to uwierzyć. - Nie chcesz w to uwierzyć, ale taka jest prawda. - Próbujesz mnie sprawdzić? - Dlaczego miałbym to robić? - Nie wiem, coś tu jest nie w porządku. - Możesz się założyć, że coś tu jest nie w porządku. Ta torpeda nie jest w porządku. - Ale ona zeszła na tysiąc dwieście metrów. Żaden podwodniak nie może zejść na taką głębokość. - Ten mógł. - To niemożliwe. - Niech to diabli, Fogarty. Nie możesz trochę ruszyć móżdżkiem? To było niemożliwe, ale już nie jest. - To nie ma żadnego sensu. - W takim razie, dlaczego Rosjanie nie szukają swojego zaginionego okrętu? - A skąd to wiesz? - Netts mi powiedział - odparł Sorensen z uśmiechem. - Przyjechał tu prosto z Waszyngtonu tylko po to, by pogawędzić z Asem. Podoba ci się? - Rozmawiałeś z admirałem Nettsem? - Pewnie, przecież jestem wielkim bohaterem, nie pamiętasz? - Dlaczego Rosjanie mieliby sfałszować zatonięcie swojego okrętu? - Po pierwsze, po to, by zrobić wystarczająco dużo hałasu, i zwiać po cichu. A gdyby ten okręt nie zatonął, zaczęlibyśmy go szukać. Fogarty, zacznij wreszcie myśleć, na miłość boską. - Puść jeszcze raz tę taśmę. Sorensen uruchomił magnetofon i Fogarty poczuł przypływ złości. - Więc to był tylko taki trik. - Tak to wygląda, dzieciaku. - A ja żałowałem tych ludzi. - Wiem o tym. Szlachetny z ciebie człowiek. - Niech to... Wciąż nie jestem pewien, czy w to wierzę. - Ależ wierzysz, Fogarty. Wiesz, że to prawda. - Od kiedy o tym wiesz? - Od chwili, gdy puściłem to, co właśnie usłyszałeś. Dowódca powie załodze o tej historii dziś wieczorem. A potem ruszamy za nim i znajdziemy go. - Skąd wiesz? Sorensen pociągnął łyk piwa z butelki i spojrzał na Fogarty’ego. - Dzięki nowemu systemowi, hydrolokatorom głębokiego zanurzenia. Pracują w prosty sposób. Na dno kładzie się kable, takie same jak kable telefoniczne, z tą tylko różnicą, że co dwadzieścia mil umieszczony jest hydrofon. Na czterech tysiącach mil kabla, jest dwieście hydrolokatorów, na których można polegać, bo przesyłają sygnały kablem. W tej chwili dysponujemy siecią kabli z trzydziestoma sześcioma tysiącami hydrofonów rozsianych po Atlantyku. Niektóre miejsca, jak Przejście Islandzkie czy Morze Karaibskie, są naprawdę nieźle nasycone hydrofonami. Wcześniej czy później Rosjanie odkryją to, a wtedy wycofają flotę na Morze Norweskie, a potem rozszerzą zasięg operacji na Pacyfiku i Morzu Śródziemnym. Ale na razie możemy wyśledzić ten okręt, gdziekolwiek by popłynął. Gra wygląda bardzo ciekawie. Gdy dziś wieczorem wyjdziemy w morze, musimy być przygotowani na wszystko. Chcę wiedzieć, panie Fogarty, czy zamierza pan wykonać swoją robotę. Tylko tyle. Zrobić swoje i dąć spokój głupotom. Fogarty podniósł miniaturowy magnetofon i zważył go w ręku. Bał się, ale wiedział, że to naturalne. Pamiętał chwilę, w której usłyszał torpedę pędzącą prosto na niego. A co się stanie, jeżeli... - Chyba lepiej będzie, jeśli napiję się piwa - powiedział, otwierając butelkę. - Słuchaj, Asie, wytłumaczysz mi jak podłączyłeś to do swojego pulpitu? - Pewnie, dzieciaku. - I przestań nazywać mnie dzieciakiem. - Masz to u mnie jak w banku. *** ? Baza Marynarki USA, Rota, Hiszpania Lopez stał razem z wartownikiem z Piechoty Morskiej u wejścia na nabrzeże okrętów podwodnych. - W porządku, jesteście ostatni. Idziemy. Nabrzeże pełne było marynarzy i techników przygotowujących „Barracudę” i „Vallejo” do wyjścia w morze. Gdy szli, Lopez zapytał: - Nie zamierzasz chyba zabrać ze sobą jakiejś trawki na pokład, Asie? - Dlaczego pytasz Lopez? Chcesz sobie strzelić działkę? - Po prostu sprawdzam. - Co się wydarzyło w prawdziwym świecie? Nie było tam żadnych podejrzanych ruchów? - spytał Sorensen, pokazując dłonią w kierunku Atlantyku. - Wydaje się, że cały ten ocean jest pełen Rusków. Chyba będzie gorąco. Kapitan chce się z tobą od razu zobaczyć. Idź się przebrać. Sorensen wziął prysznic, przebrał się w mundur i zapukał do drzwi Springfielda. - Proszę wejść. - Szef Lopez powiedział, że pan komandor chciał mnie widzieć. - Siadaj Sorensen. - Dziękuję, sir. - Kawy? - Poproszę, sir. Bez śmietanki. Springfield nalał dwie filiżanki kawy i podsunął jedną Sorensenowi. - Rozumiem, że rozmawiałeś już z admirałem Nettsem. - Tak jest, sir. - Chce dać ci awans. Sorensen potrząsnął swą filiżanką. - Już to przerabialiśmy, komandorze. - Wiem, ile razy? - Sześć. - I za każdym razem odmawiałeś. - Tak jest, sir. Uważam, że tak jak jest, jest świetnie. - Powiedziałem Nettsowi, że tak odpowiesz, ale istnieje pewne ale. Nie możesz zostać tu gdzie jesteś. Nikt z nas nie może. „Barracuda” wraca do Electric Boat na remont generalny. Będzie stała w Groton przez dwa lata. - I tyle? Chcą rozpuścić załogę? - Najprawdopodobniej. Ciebie zamierzamy wysłać do Mare Island jako szefa na „Guitarro”. Sorensen omal nie wypuścił z rąk filiżanki z kawą. - Szefa? Pan mnie nabiera, komandorze? Żaden sonarzysta, w całej Marynarce, nie został nigdy szefem. Springfield uśmiechnął się. - Niektóre tradycje w Marynarce ulegają zmianom. Netts zamierza w twoim przypadku zrobić wyjątek. Będziesz musiał zdać kilka egzaminów kwalifikacyjnych, ale na to będziesz miał mnóstwo czasu. - Powiedział pan: „Guitarro”? Nigdy nie słyszałem o takim okręcie. - To nowy okręt myśliwski klasy Sturgeon, jeszcze w budowie. Będziesz miał do dyspozycji najnowocześniejszą elektronikę i hydrolokatory. Już zaprojektowano na nim specjalną „Plażę Sorensena”. No i parę rakiet typu Subroc odpalanych z wyrzutni torpedowych. Sorensen nie spodziewał się czegoś takiego i nie był pewien, jak powinien zareagować... Nowy okręt, nowa załoga, nowy dowódca i nowy szef, i to wszystko od razu. Za dużo... - Nie wiem co powiedzieć, komandorze. Dziękuję. Będę musiał o tym pomyśleć. - Świetnie Sorensen. Myśl sobie o tym tak długo, jak tylko zechcesz. Na razie mamy bardziej pilne sprawy na głowie. Netts i Pisarro powiedzieli mi, że według ciebie ten radziecki okręt nie zatonął, że to był tylko jakiś trik. - Komandorze, dźwięk, który uznaliśmy za odgłos torpedy, to był właśnie sam okręt. Myślę, że wystrzelili jakiś pozorator, który implodował i zatonął. Springfield postukał ołówkiem w biurko. - To znaczy, że okręt zszedł poniżej tysiąca dwustu metrów. - Tak jest, sir. - Torpeda Mk 37 nie może zejść tak głęboko. Nie moglibyśmy jej tam zatopić, chyba że atomówką Mk 45... - Potrząsnął głową na tę myśl. - A co jeśli się mylisz, Sorensen? Jeśli zatonął? - To znaczy, że się pomyliłem. Jeśli leży na dnie, znajdziemy go. - No cóż, założę się, że masz rację. Tak będzie najbezpieczniej. Admirał Netts kazał przeprowadzić analizę taśmy z nagraniem jego zatonięcia i operatorzy dźwięku nie zgadzają się z twoimi wnioskami. Musimy jednak uznać, że działa on nadal. Nie wiemy w jakim jest stanie, ani gdzie się znajduje, ale wiemy przynajmniej jedno: ten okręt wszedł niewykryty na Morze Śródziemne i jak na razie z niego nie wyszedł. - Jeśli dostał się do środka, sir, nie byłbym zdziwiony gdyby się wydostał. - Cóż... zwiększyliśmy liczbę okrętów krążących w Cieśninie, zwiększyliśmy też liczbę patroli samolotowych nad określonymi akwenami, ale ten okręt nie stanowi naszego jedynego problemu. Cztery dni temu jeszcze trzy radzieckie okręty podwodne przeszły przez przejście islandzkie i skierowały się na południe, na Atlantyk. W tej chwili śledzimy je przez SOSUS. Jeden z nich płynie około trzydziestu mil przed resztą. Wydaje się pewne, że Rosjanie wierzą, iż mogą swobodnie penetrować Morze Śródziemne. Wygląda na to, że zbudowali nową klasę okrętów podwodnych specjalnie do tego celu. Wiesz, że do tej pory nasze okręty rakietowe mogły swobodnie operować na Morzu Jońskim, a stamtąd mogły atakować nawet Moskwę. Jeśli jednak Rosjanie wprowadzą swoje rakietowe okręty podwodne na Morze Śródziemne, to zagrożą całemu naszemu systemowi. To całkiem nowe pole do działania dla radzieckiej Marynarki. Sądzimy, że śledzą „Vallejo”, więc najpierw pomożemy mu ich zgubić. A kiedy „Vallejo” będzie już czysty, ustawimy się na pozycji przed wyjściem z Cieśniny. Jeśli będziemy mieli szczęście, złapiemy ten tajemniczy okręt podczas wychodzenia. Jakieś pytania? - Tak jest, sir. Jaki jest typ tego nowego okrętu? - Alfa. - To okręt z piekła rodem, sir. - Tak. Co do tego nie ma wątpliwości. - Będziemy mieli uszy w pogotowiu, panie komandorze. - Bardzo dobrze. Przygotuj się do wyjścia w morze. *** ? USS „Barracuda”, Rota, Hiszpania Sorensen przeprowadzał kontrolę obwodów nowych hydrolokatorów, popijając Alka Selcer, gdy Fogarty wszedł do kabiny hydro i usiadł. Włączył swój hydrolokator i uruchomił anteny denne. - Jak tam twój kac, dzieciaku? - Straszny. Sorensen trącił go łagodnie w ramię. - Zrelaksuj się Fogarty, jesteśmy w domu. Jaka głębokość pod stępką? - Sto metrów. - W porządku. Zaostrz ostrogi, kowboju. Naprzód. Z interkomu usłyszeli głos Pisarra. - Uwaga wszyscy na okręcie, alarm manewrowy, alarm manewrowy. Przygotować się. Mała naprzód. Reaktor był rozgrzany, para pod ciśnieniem, kurs ustalony, dowódca i oficerowie na pomoście. Ponad głowami ciemniało niebo, pokrywając się chmurami. Morze było spokojne. Po przeciwległej stronie nabrzeża dowódca „Vallejo” przygotowywał okręt do wyjścia w morze w ślad za „Barracuda”. Springfield machnął mu ręką. - Pół naprzód. Okręt oderwał się od nabrzeża, przeszedł pomiędzy falochronami i prześliznął się koło rosyjskiego statku. Springfield z hałasem wykonał zwrot, kierując okręt ku spokojnemu morzu i na głębokie wody. - Zwinąć banderę - powiedział. - Wszyscy z pomostu. Przygotować się do zanurzenia. Żadna orkiestra nie odegrała hymnu, żaden admirał nie wygłosił przemówienia, ani tłum nie machał chusteczkami na pożegnanie. „Barracuda” wyszła z Roty w środku nocy i szybko zniknęła w wodach Atlantyku. 21 „Archangielsk” ? USS „Barracuda”, Atlantyk Dziesięć mil od Roty, Springfield wydał rozkaz zanurzenia. - Cała załoga przygotować się do zanurzenia. Zalać przednie zbiorniki balastowe. - Zalać przednie zbiorniki balastowe, aye. - Stery głębokościowe sześć stopni w dół. - Stery głębokościowe sześć stopni w dół, aye. - Radio do centrali, przejęliśmy sygnał Rosjan. - Opóźnić zanurzenie. Opóźnić zanurzenie. Stery głębokościowe na zero. - Stery głębokościowe zero, aye. - Centrala do radia. Skąd pochodzi ten radiogram? - Radio do centrali. Sygnał pierwszej ważności z Kadyksu. - Centrala do radia, czy odebraliście całość? - Radio do centrali. Radiogram jest kompletny. Czy mamy go odszyfrować? - Bardzo dobrze, radio, odszyfrujecie wiadomość. Trochę treningu na pewno nie zaszkodzi. Gdyby to było coś więcej niż meldunek o naszej pozycji, dajcie mi znać. - Tak jest, komandorze. - Stery głębokościowe sześć stopni w dół. W przedziale torpedowym Lopez sprawdzał zgodność numerów seryjnych torped z raportem i z radością ścierał kurz z głowic. Okręt był znowu uzbrojony. „Barracuda” miała na pokładzie dwadzieścia torped Mk 37 uzbrojonych w konwencjonalne głowice, które mogły być naprowadzane zarówno przewodowo, jak i akustycznie, oraz cztery torpedy Mk 45 Astor uzbrojone w głowice jądrowe o mocy jednej czwartej kilotony i dwa pozoratory służące do oszukiwania torped przeciwnika. Lopez zanucił ze szczęścia. Młodzi torpedyści zebrali się wokół lśniącej plakietki świeżo zamontowanej na pulpicie sterowniczym. ZAPATA - ZAGINAŁ W AKCJI Mat Johnson starannie oglądał nowe pokrywy wyrzutni torpedowych. Świeża, szara farba nadal połyskiwała w świetle, poprawki były niewidoczne. - Ja tam nie wiem, szefie - powiedział Johnson - ale coś cholernie szybko się uwinęli z tą pokrywą. - Te ekipy awaryjne znają swoją robotę - odparł Lopez. - Porządne chłopaki. Johnson był szczupłym, żylastym mężczyzną, tak szczupłym, że wydawał się chudnąć jeszcze bardziej, gdy mrużył oczy. Jego głos przypominał pocieranie o siebie kamieni. - Lopez, ludzie mówią, że rosyjski okręt podwodny stoi trzydzieści mil przed portem. - To prawda. Zawsze tak robią. - Tak, tylko akurat ten czeka na nas. Lopez i torpedyści spojrzeli na mata. - Nie opowiadaj, Johnson. Dlaczego mieliby to robić? - Chcą zemsty za zatopienie ich okrętu. - Bzdura. Czekają na „Vallejo”. - Skąd wiesz, Lopez? Chcą wyrównać rachunek. Ty byś nie chciał? - Johnson, za dużo gadasz. Jeśli usłyszę to jeszcze od kogoś, będę przynajmniej wiedział, kto to wymyślił. Słuchajcie wszyscy. Nic nie obchodzimy Rosjan. Tutaj dzieją się różne rzeczy, o których nic nie wiecie, bo nie musicie wiedzieć. Po powrocie do Norfolk każdy dostanie trzydzieści dni przepustki. Pomyślcie o tym i zapomnijcie o Rosjanach. Kiedy dogonimy tego Iwana, płyniemy do domu. To mój ostatni patrol i chcę, żeby był spokojny. Torpedyści nie wyglądali na przekonanych, ale żaden się nie odezwał. Lopez zaklął w myślach, przeklinając Springfielda za to, że nie poinformował załogi o rosyjskim okręcie, który nie zatonął. Nadal coś mruczał, gdy przez interkom usłyszał wymianę zdań między radzikami a dowódcą. Torpedyści słuchali, wyraźnie zatroskani. Lopez zapalił cygaro. - To normalne - powiedział - i wszyscy dobrze o tym wiecie. Okręt zwiadowczy podaje informacje o wszystkich ruchach w zatoce. Czekają na „Vallejo”, nie na nas. Chwilę później okręt zaczął się zanurzać. W miarę narastania ciśnienia na zewnątrz, po każdym trzasku kadłuba, marynarze oddychali głęboko. Wszystkie oczy skupione były na pokrywie wyrzutni torpedowej. Każdy spaw został dwukrotnie prześwietlony, a ekipa awaryjna zabrała okręt w krótki rejs, w trakcie którego odbyło się próbne zanurzanie do dwustu pięćdziesięciu metrów, ale Lopez zamknął właz i przygotował się na najgorsze. Gdy Springfield wyrównał trym, wszystkie systemy funkcjonowały normalnie. Okrzyk radości torpedystów zabrzmiał raczej jak okrzyk ulgi. - Jesteś zadowolony, Johnson? - Nie jesteśmy tutaj po to, by walczyć z oceanem, szefie. Lopez zmarszczył brwi i pokręcił głową. - Otwórzcie grodź, duszno tutaj. Johnson, chcę, żebyś przeprowadził kontrolę systemów we wszystkich torpedach. Idę na górę pogadać z dowódcą. Okręt zmniejszył prędkość i zaczął krążyć. W kabinie hydro Sorensen zamknął oczy i przycisnął słuchawki mocno do uszu, nasłuchując. Gdy koło zamknęło się, odezwał się do interkomu. - Hydro do centrali. Brak kontaktu. - Bardzo dobrze, hydro. Jeśli tutaj są, będziemy musieli poczekać, aż się pojawi. „Barracuda” powoli odwróciła się w stronę zatoki, z której za półtorej godziny miał wyjść „Vallejo”. Sorensen zdjął z głowy słuchawki i włączył głośniki. Fogarty obserwował pusty ekran. Co kilka chwil pojawiała się na nim rozmazana kropka oznaczająca przechodzący przez zatokę statek. - Co z tobą, Fogarty? Masz pietra? - O Boże, Sorensen, wyszliśmy z portu hałasując jak pancernik. Jeśli czeka tu na nas jakiś rosyjski okręt, na pewno ma już nas na celowniku. - Chyba jednak masz pietra. Zrelaksuj się. Rosjanie nie przygotowują dla nas żadnych sztuczek. Teraz nasza kolej. Fogarty potarł oczy i przeciągnął się. - Miałem długi dzień i przydałoby się trochę przespać, a zamiast tego dostaję następnego Rosjanina. Sorensen spojrzał na zegar na pulpicie. - Będziesz miał mnóstwo czasu na sen, kiedy skończy się ten patrol. Na razie ściągnij tutaj Williego Joe i Davica. Musimy wypróbować hydrolokatory, które zamontowano w Rocie. I załatw trochę kawy, żebyśmy się tutaj nie pospali. W kambuzie Fogarty znalazł Cakesa, który popijał herbatę ze Stanleyem. - Co tu się dzieje, Cakes? - Lopez wpadł tu przed chwilą z mordą. Powiedział, że zamknie ten plotkarski magiel. Słyszałeś ostatnio jakieś plotki, Fogarty? Stanley odezwał się: - Słyszałem, że Rosjanie wydali wyrok na „Barracudę”. Żadnych żartów, oni są jak mafia. Cakes potrząsnął głową. - Co, jaka mafia? - Człowieku. Mafia to przecież KGB. Tak samo w Japonii - Jakuza to wyłącznie KGB. Włosi to tylko chłopcy do bicia, ale na nich spada cała odpowiedzialność. Cakes roześmiał się. - A dlaczego mieliby wydać na nas wyrok, Stanley? Stanley przyłożył palce do ust. - My zatopiliśmy ich okręt, zabiliśmy ich marynarzy. Chcą oko za oko. Fogarty nalał dwie filiżanki kawy i balansując nimi ostrożnie, zawrócił. Willi Joe i Davic stali przy pulpicie Sorensena. Sorensen uruchomił nowe hydrolokatory. „Barracuda” była na głębokości stu dwudziestu metrów. Ławica tuńczyków przepływała właśnie pod okrętem zmieniając ekran w wir zielonych kropek. Sorensen wziął od Fogarty’ego kubek z kawą, nacisnął jeden z guzików i większość punktów zniknęła. - Ten hydrolokator jest wspomagany przez komputer. To częściowo znosi działanie warstw termicznych - powiedział. - Nie do końca, niezbyt doskonale, ale pomaga. - A właściwie po co - spytał Davic - przecież i tak żaden podwodny okręt nie może zejść tak głęboko? Sorensen odezwał się: - Nie wiem, Davic. Nigdy nie można tego powiedzieć na pewno. Siadaj, musisz się nauczyć jak to obsługiwać. Davic i Willie Joe po kolei siadali za pulpitem. Fogarty właśnie zamierzał zająć ich miejsce, gdy odezwały się wszystkie głośniki na okręcie. - Uwaga cała załoga. Tu mówi dowódca. Jestem pewien, że wszyscy pamiętacie wizytę admirała Nettsa na naszym okręcie. Teraz, kiedy już wyszliśmy w morze, polecono mi, bym przekazał wam korespondencję od niego. List ten ma wczorajszą datę, skierowany został do wszystkich oficerów i marynarzy na „Barracudzie” SSN 593. Informacja jest następująca: CHCIAŁBYM POGRATULOWAĆ WSZYSTKIM ZNAKOMITEGO ZACHOWANIA NA ĆWICZENIACH, KTÓRE ZAKOŃCZYŁY SIĘ KOLIZJĄ Z RADZIECKIM OKRĘTEM PODWODNYM, O CZYM WIELU Z WAS JUZ WIE. PRZEZ JAKIŚ CZAS UWAŻALIŚMY, ZE RADZIECKI OKRĘT ZATONĄŁ. CHCIAŁBYM, ABYŚCIE WSZYSCY DOWIEDZIELI SIĘ, ŻE ZGODNIE Z TYM, CO WIEMY OBECNIE, TAK SIĘ JEDNAK NIE STAŁO. RADZIECKI OKRĘT PODWODNY NIE ZATONĄŁ, NIE WIEMY JEDNAK, CZY JEGO ZAŁOGA UCIERPIAŁA W TRAKCIE KOLIZJI. RADZIECKA MARYNARKA WOJENNA NIE PODAŁA DO CHWILI OBECNEJ WIADOMOŚCI O KOLIZJI. JEST PRAWDOPODOBNE, ŻE OKRĘT TEN NADAL OPERUJE NA MORZU ŚRÓDZIEMNYM, ALE MUSI W KOŃCU PRZEJŚĆ PRZEZ CIEŚNINĘ GIBRALTARSKĄ NA ATLANTYK. ROZKAZY DLA BARRACUDY SĄ NASTĘPUJĄCE: GDY TYLKO UPEWNICIE SIĘ, ŻE VALLEJO MOŻE BEZPIECZNIE ROZPOCZĄĆ PATROL NA MORZU ŚRÓDZIEMNYM, POWRÓCICIE NA POZYCJĘ PO ATLANTYCKIEJ STRONIE CIEŚNINY I BĘDZIECIE CZEKAĆ NA RADZIECKI OKRĘT PODWODNY, KTÓRY BĘDZIE PRÓBOWAŁ PRZEJŚĆ NA ZACHÓD. NIE MOŻECIE GO ZATRZYMAĆ, ALE BĘDZIECIE CO ŚLEDZIĆ ZA POMOCĄ SYSTEMU SOSUS. MOŻECIE WYKORZYSTAĆ WSZYSTKIE MOŻLIWE ŚRODKI, BY ZEBRAĆ O TYM OKRĘCIE JAK NAJWIĘCEJ WIADOMOŚCI. POWODZENIA I DOBRYCH ŁOWÓW. PODPISANO EDWARD R NETTS. ADMIRAŁ. - To wszystko. Przemowę dowódcy powitało trwożne milczenie. Każdy marynarz na okręcie myślał to samo, ale tylko mat Johnson powiedział to głośno: - O kurczę, ten okręt, który nas trzasnął wcale nie zatonął. Nie dość, że żyje, to jeszcze może nam dokopać. Pozostali torpedyści przytaknęli w milczeniu. Lopez spojrzał ostro na Johnsona. - Uspokój się Johnson. Znajdziemy go i będziemy śledzić, nawet gdybyśmy mieli go ścigać do samego Leningradu. Zrozumiałeś? Johnson skinął głową ponuro, ale niewątpliwie pomyślał, że trzeba ich dopaść, zanim to oni nas dopadną... W przedziale hydro przemowa Springfielda przerwała testowanie hydrolokatorów umieszczonych na dnie okrętu. Davic zbladł ze strachu. - Oni nie zatonęli? Sorensen, co to znaczy? - To znaczy, że po tym wypadku kierowca zdołał uciec. - A te implozje... - Zostały sfałszowane. - Wiedziałeś o tym? - A jeśli tak, to co? Teraz ty też o tym wiesz. A ja powiem ci coś jeszcze, żeby dać ci do myślenia. To jest okręt nowej klasy, może schodzić poniżej tysiąca dwustu metrów. - Tysiąc dwieście metrów! - Davic potrząsnął głową. - Co to niby jest? Batyskaf? - Nie, to myśliwski okręt podwodny klasy Alfa. To hałaśliwy diabełek. Mamy już jego szumy, nagraliśmy je na chwilę przed kolizją. - Jeśli jest tak hałaśliwy, dlaczego nikt nie może go znaleźć? - Dobre pytanie. Podejrzewam, że teraz chodzi cicho i głęboko, prawdopodobnie na napędzie elektrycznym, ale musi się pojawić, żeby przejść Cieśninę. Dostał się do środka, bo go wcale nie szukaliśmy. - Ile takich mają? - zapytał Davic. - Na razie wiemy tylko o tym jednym. - Gdzie on jest? - nalegał Davic. - Czy idzie za nami? - A niby dlaczego Rosjanie mieliby pływać za nami? - warknął Sorensen. - Oczywiście dlatego, że odkryliśmy ich nowy okręt. - Nie wydaje mi się, żeby mieli coś takiego robić, Davic. Wiemy tylko tyle, że może zejść bardzo głęboko. Nie wiemy, jak to robi. Nie sądzę, aby byli aż tak głupi, by za nami płynąć. Myślę, że chcą tylko przejść przez Cieśninę i wydostać się z Morza Śródziemnego, prosto do domu. - Przynajmniej mam nadzieję, że chcą tylko tyle, dodał w myślach. A potem, by uspokoić tak siebie jak i innych podsumował: - Przecież nie wypowiedzieliśmy im wojny. - Powinniśmy zbombardować ich stocznie - wymamrotał Davic. - Kiedy następnym razem spotkam admirała Nettsa przekażę mu, że wysunąłeś podobną propozycję, Davic. W międzyczasie skończymy testowanie. Ta zabawka powinna nam pomóc w poszukiwaniu okrętu na dużych głębokościach. Dokładnie o ustalonej godzinie usłyszeli odgłosy okrętu podwodnego. - Hydro do centrali. Kontakt namiar zero siedem dwa stopnie, prędkość dwanaście węzłów, kurs dwa osiem osiem, odległość osiem mil. To „Vallejo”, panie komandorze. - Bardzo dobrze, hydro. Cała załoga na stanowiska manewrowe. Davic i Willie Joe założyli azbestowe kombinezony i poszli do ekipy awaryjnej na dziób. - Centrala do nawigacji, kurs zero siedem dwa stopnie. - Nawigacja, przyjęto. Kurs zero siedem dwa stopnie. - Pół naprzód. - Pół naprzód, aye. „Barracuda” zwiększyła prędkość, jej kurs był teraz przeciwny do kursu wielkiego okrętu wychodzącego z zatoki. Dwa okręty podwodne minęły się z dużą prędkością w odległości stu metrów, burząc morze jak stado wielorybów, potem zawróciły i jeszcze raz przepłynęły obok siebie. W ten sposób nawzajem czterokrotnie przecięły swe kursy. Fogarty pokiwał głową. - Dlaczego po prostu nie wyślemy Rosjanom telegramu z informacją, gdzie jesteśmy? - Dokładnie o to chodzi. - Ale to szaleństwo. Czy oni potrafią nas odróżnić? - Nie. Nasze szumy są prawie identyczne. Mamy taki sam reaktor, to samo przeniesienie napędu i taką samą śrubę jak „Vallejo”. Musiałby zbliżyć się na odległość mniejszą niż milę, by nas odróżnić. Na razie jesteśmy górą, chcemy, żeby Rusek poszedł za nami, przynajmniej na tak długo, by „Vallejo” zdążył uciec. O to właśnie chodzi w tej grze, „Vallejo” musi mieć czysto za rufą. Poczekaj chwilę, zaraz zobaczysz. W Cieśninie czeka już HMS „Valiant” i poważne angielskie siły ZOP. Żaden rosyjski dowódca nie próbował jeszcze przejść Cieśniny, z wyjątkiem dowódcy Alfy. Nadal nie wiemy jak on się tu dostał. - Być może to Alfa stoi na czatach. Sorensen uśmiechnął się powoli. - A jeśli tak jest? Czy tego się właśnie boisz? Fogarty wzruszył ramionami, starając się zachować spokój. - Raz już się na nas władował. Wolałbym nie dawać mu następnej okazji. - Wiesz, co myślę, Fogarty? Myślę, że jesteś już nieźle wkurwiony na Rosjan i twoje wspaniałe ideały poszły na razie do lamusa. Myślę, że jesteś gotowy do wojny. - Nie jestem wariatem, Sorensen. - Mam nadzieję. - Tylko tu toczy się inna wojna, Sorensen... elektroniczna wojna nerwów... - To gra w kowbojów i kozaków, Fogarty. To tylko ta stara gra, uwierz. *** Po pół godzinie manewrów, w dokładnie ustalonym momencie, oba okręty nagle ucichły i stanęły w dryfie. Siła rozpędu niosła je w przeciwnych kierunkach. Sorensen stukał palcami w klawiaturę. W ciszy, która niespodziewanie zastąpiła hałasy maszyn, usłyszał odległy mechaniczny szmer. W chwilę później i on ucichł. - Mamy ich. To oni. Hydro do centrali. Szum - namiar dwa trzy zero stopni. Nie mamy odległości, ale są dość daleko. Zatrzymali się, komandorze. Na razie nie mamy identyfikacji. Na ekranach pulpitów nawigatora i uzbrojenia w centrali pojawiła się pozycja radzieckiego okrętu podwodnego. - Bingo - powiedział porucznik Hoek. - Gdzie jest „Vallejo”? - zapytał Springfield. - Dokładnie tu - stwierdził Pisarro, pokazując kropkę na mapie. „Vallejo” robił szeroki zwrot w prawo, oddalając się od „Barracudy” i schodząc na głębokość trzystu metrów. Springfield powiedział cicho do mikrofonu: - Uwaga cała załoga, przygotować się do cichych manewrów. Cisza na okręcie. W kabinie hydro klimatyzacja przestała szumieć. Sorensen wyłączył głośniki i cicho odezwał się do Fogarty’ego. - Teraz spróbujemy przekonać tego Iwana, że „Vallejo” to my. Pójdziemy na północ, jeśli Rosjanie złapią trop i pójdą za nami, to znaczy, że „Vallejo” jest czysty. - A jeśli nie? - Będziemy musieli poczekać i zobaczyć co się stanie. Sorensen puścił krótkie nagranie dźwięków słyszanego przed chwilą okrętu, cofnął je i przepuścił przez serię filtrów, które korygowały zniekształcenia i usuwały dźwięki otoczenia. Potem puścił taśmę jeszcze raz. - W porządku, Fogarty, co to jest? - Nie jestem pewien. - Czy to Rosjanin? - Tak. - Skąd wiesz? To może być okręt Jej Królewskiej Mości „Valiant”. - Ruszył, kiedy myśmy ruszali i zatrzymał się, kiedy i my stanęliśmy. To przeciwnik. Jest około stu dwudziestu metrów nad nami, próbuje zdecydować się co ma robić, klasa November, nawet komputer to pozna. To nie Alfa. Słowo November zamigotało na ekranie. - Bardzo dobrze, Fogarty. Sam widzisz, że Rosjanie i ich hałaśliwe okręty to żadna tajemnica. Przesłuchajmy jeszcze raz tę taśmę. Możliwe, że to Alfa podszywa się pod November. Taśma jeszcze się kręciła, gdy Sorensen wstał i spojrzał na tablicę z sylwetkami radzieckich okrętów. Postukał palcem w sylwetkę okrętu klasy November. - Czekaj, czekaj. Ja znam ten okręt. To nasz stary przyjaciel „Archangielsk”. Jezu, musieli go chyba ściągnąć ze złomowiska. Żeby wykryć „Archangielsk” wcale nie potrzebujemy hydrolokatorów, w zupełności wystarczą liczniki Geigera. - O co chodzi? - To znaczy, że to gorący okręt. Jest tak radioaktywny, że mogę się założyć, że świeci w ciemnościach. Nie chciałbym się znaleźć na jego pokładzie. Jeśli jest ci żal rosyjskich marynarzy, to pomyśl o tym. Ci faceci dostają więcej promieniowania przez miesiąc, niż ty przez pięćset lat. Wystarczy, by przepłynęli tu z Murmańska i już każdy facet na okręcie jest załatwiony... Hydro do centrali, mamy identyfikację, klasa November, to „Archangielsk”. - Bardzo dobrze, hydro. Centrala do łączności. - Tu łączność, aye. - Przygotujcie się do wysłania boi radiowej. Treść radiogramu następująca: KONTAKT OKRĘT NIEPRZYJACIELA 36 STOPNI 34 MINUTY SZEROKOŚCI PÓŁNOCNEJ 6 STOPNI 41 MINUT DŁUGOŚCI ZACHODNIEJ. PILNY. - Tak jest - pilny. Oczekiwali w milczeniu, znoszeni lekkim prądem. „Vallejo” był oddalony o pięć kilometrów na południe, dryfował sto osiemdziesiąt metrów głębiej. Rosjanin odległy o dwanaście kilometrów nie wydawał żadnego dźwięku. Sorensen pochylił się nad pulpitem, mrucząc coś cicho i popiskując w odpowiedzi na odległe dźwięki morskiego życia, które rozlegały się w jego słuchawkach. Co kilka minut popatrywał na Fogarty’ego. Zauważył, że zmęczenie zaczynało już rysować głębokie linie pod jego oczami. Po dwóch godzinach Sorensen był gotów zastąpić Fogarty’ego. Wyszeptał: - Zmykaj, dzieciaku. Zamelduj się na koi. Fogarty potrząsnął głową. - To rozkaz, zmykaj. - Uwaga cała załoga. Uwaga cała załoga. Alarm bojowy. Alarm bojowy. Wszyscy na stanowiska bojowe. Wszyscy na stanowiska bojowe. Przygotować się do manewrowania. Na ekranie zobaczyli, że „Vallejo” już się ruszał. - W porządku, Fogarty. Coś mi się wydaje, że będziesz musiał zostać. Jesteś przytomny? - Nigdy w życiu nie czułem się lepiej. - Centrala do nawigacji. Kurs trzy trzy jeden. - Kurs trzy trzy jeden, aye. - Mała naprzód. - Mała naprzód, przyjęto. Okręt zadrżał i zaczął się poruszać. „Vallejo” kierował się na południe, a „Barracuda” na północ. Rosjanin zawahał się, a potem skierował w stronę „Vallejo”. - Psia krew - stwierdził Sorensen. - Nie dał się nabrać. Ten baran złapał właściwy trop. W centrali Springfield wezwał łącznościowców. - Wysłać boję. - Łączność do centrali. Boja poszła. Od kiosku oderwała się bójka i uniosła się na powierzchnie. Mały nadajnik radiowy o dużej mocy przekazał zaszyfrowaną i skondensowaną wiadomość do Roty. W trzydzieści sekund później na pokładzie lotniskowca „Dedalo” rozległy się dzwonki alarmowe, a wirniki śmigłowców zaczęły kroić nocne ciemności. - Centrala do uzbrojenia. - Tu uzbrojenie. - Poruczniku, załadować wyrzutnie trzy i sześć. Głowice konwencjonalne, sterowanie przewodowe. Hoek poczuł, że podnosi mu się ciśnienie krwi. Zaczął się pocić. - Głowice konwencjonalne, sterowanie przewodowe, aye. - Uzbrojenie do przedziału torpedowego. - Tu przedział torpedowy. - Szefie, załadować wyrzutnie trzy i sześć. Mk 37. To nie są ćwiczenia. Powtarzam - to nie są ćwiczenia. Lopez wcisnął guzik na pulpicie i w przedziale torpedowym zaczęło migotać czerwone światło. Torpedyści stanęli na baczność. - Johnson! - krzyknął Lopez przez długość przedziału - ładuj trzecią i szóstą. To... nie... są... ćwiczenia. Torpedyści wyjęli torpedy ze stojaków i wsunęli je do wyrzutni. Po zamknięciu wewnętrznych pokryw komputery pokładowe zaczęły wprowadzać dane celu do komputerów sterujących umieszczonych w głowicach. - Centrala do uzbrojenia, sterowanie według danych z hydrolokatora. - Sterowanie według danych z hydrolokatora, aye. Hoek nacisnął kilka następnych guzików i dane dotyczące Novembera zostały wprowadzone do sterujących komputerów torped. - Zalać wyrzutnie. - Przyjęto, zalać wyrzutnie. Fogarty słuchał jak morska woda wdziera się do wyrzutni torpedowych, myśląc o tym, że wojna nerwów w każdej chwili może przerodzić się w prawdziwą wojnę. - Nie wolno go zatopić - wymamrotał - jest na wodach neutralnych. - Dowódca w żaden sposób nie może dopuścić do tego, by „Archangielsk”, czy jakiś inny rosyjski okręt śledził naszego boomera* [Slangowe określenie okrętu podwodnego przenoszącego międzykontynentalne pociski balistyczne [przyp. red.].] - przerwał mu Sorensen. - To zabronione. My to wiemy i wie to dowódca „Archangielska”. Torpedowy okręt podwodny, właśnie taki jak ten, to bardzo niebezpieczna jednostka wojenna. Przypuśćmy, że każdy z naszych okrętów uzbrojonych w pociski balistyczne ma na ogonie coś takiego. Mogliby je zatopić, wszystkie od razu. Dlatego nie możemy dać im żadnej szansy. Oni też z całą pewnością nie dali by nam żadnej szansy. - Centrala do hydro. Namierzajcie hydrolokatorami aktywnymi, na maksymalnej mocy. Dołóż im, Asie. Sorensen skinął głową i Fogarty wziął głęboki wdech. Rosjanin na ekranie szumonamiernika był już czymś więcej, niż tylko punktem. W ułamku sekundy Fogarty przypomniał sobie jak pierwszy raz dostał hydrolokatorem, przypomniał sobie kolizję i taśmę Sorensena. Był gotów. Jego dawna troska o Rosjan zniknęła. I tak nie utonęli, sfałszowali to wszystko... Starannie skierował wiązkę hydrolokatora na radziecki okręt podwodny, nastawił na maksymalną moc i nacisnął guzik. Echo przyniosło „ping” oznaczające odbicie się fal dźwiękowych od celu. Ekran w centrali ożył pokazując dane nadchodzące od celu. Wszyscy wstrzymali oddech. Teraz byli sami, nie byli już tak zwanym „instrumentem polityki państwowej”, ale państwem samym w sobie na otwartym morzu. W ciągu kilku sekund mogli stać się przestępcami lub umrzeć. Tym razem Rosjanie nie wahali się. Pojedyncze „ping” z amerykańskiego hydrolokatora aktywnego oznaczało, że następna pójdzie torpeda. „Archangielsk” wykonał nagły zwrot o dziewięćdziesiąt stopni i przez chwilę słychać było potężny ryk jego maszyn. Okręt wykorzystał całą moc i w kilka sekund później pędził już na zachód z prędkością trzydziestu węzłów, pozwalając, aby „Vallejo” rozpoczął bez kłopotów swój patrol. Wszystko to stało się tak szybko, że nikt nie miał czasu na to, by odetchnąć z ulgą. Serce Fogarty’ego uderzało o żebra z taką siłą, że poczuł ból w piersiach. Czuł prawie smak adrenaliny. Sorensen stał, jego twarz dotykała niemal ekranu. - To już było blisko - wyszeptał. - To było cholernie blisko. Usiadł i drżącymi palcami zapalił papierosa. Zaciągnął się głęboko. - Już po wszystkim? - spytał Fogarty. - Tak, już po wszystkim. - Zmyli się? - Tak, o ile możemy użyć tego nieformalnego sformułowania w takich okolicznościach. Mimo wszystko mieliśmy przewagę liczebną - uśmiechnął się. - Wpędziłeś bojaźń w ich serca, Fogarty. Kurczę, nawet w moje serce wpędziłeś bojaźń. Fogarty wstał i zdjął z uszu słuchawki. Zaczął masować mięśnie dłoni, zaciskając je w pięści i prostując palce pod kątem prostym. Sorensen dostrzegł w jego oczach jakiś błysk. Całe życie Fogarty’ego, cała jego samokontrola mogły w każdej chwili wybuchnąć. Był jak wulkan na chwilę przed erupcją. - Wystraszyłem się jak diabli - odezwał się wreszcie. - Nie przejmuj się, już po wszystkim. Fogarty potrząsnął głową. - Oni wrócą, zawsze będą wracać, a my będziemy ich ścigać. - Tak długo, jak wygrywamy bitwy, nie będziemy musieli wygrywać wojny. - Na wszystko masz błyskotliwą odpowiedź, Sorensen. W takim razie dlaczego nie idziemy za nim i nie pogonimy go aż po lody? - Następnym razem spytasz dlaczego właściwie nie rozwalić ich w diabły. Co ty, wstałeś z łóżka lewą nogą? - Słuchaj, Sorensen. Kazałeś mi wziąć się w garść i robić co do mnie należy. A więc dokładnie to robię, w porządku? - No pewnie, że w porządku, zabójco - mówiąc te słowa, uśmiechnął się. - Ale nie zmieniaj się w drugiego Davica. Zachowaj spokój. - Hydrolokator wyszukujący cel, to nie jest sprzęt dla spokojnych. To ekskluzywna zabawka dla najbardziej szurniętych. - No pewnie, że najbardziej... Słuchaj, Fogarty, wystraszyłeś siebie, wystraszyłeś mnie. To wszystko w porządku, wcześniej czy później, wszyscy tu umrzemy ze strachu. Wszyscy czasami czujemy się jak zabójcy. Trzeba po prostu wsadzić bestię z powrotem do klatki i nie wypuszczać jej więcej... Jesteś zmęczony, miałeś ciężki dzień. Idź i prześpij się trochę. Fogarty ruszył w stronę drzwi, uśmiechnął się. - W porządku, kowboju. Spróbuję uśpić tę bestię. Przez głośniki rozległ się głos szefa sterników. - Alarm bojowy odwołany. Alarm bojowy odwołany. Mesa zacznie zaraz wydawanie posiłków. To wszystko. Fogarty otworzył drzwi i znalazł się twarz w twarz z Pisarrem, który wychodził właśnie z centrali. - Pan wybaczy, sir - powiedział Fogarty, przechodząc. Pisarro zamknął drzwi i usiadł obok Sorensena. - Gorąco było, co, Asie? - Zgadzam się, komandorze. - Dzieciak sprawował się jak należy? - Jeszcze nie może sam siedzieć na wachcie. Za bardzo się podnieca, ale przyzwyczai się, tak jak wszyscy. Przy takiej robocie szybko się dorasta. - Słuchaj Asie, jesteś pewien, że to był „Archangielsk”? - Tak jest, sir. Stary, brudny Iwan we własnej osobie zanieczyszcza Atlantyk. Musi mieć nową załogę. Starej używają pewnie do oświetlania Leningradu. - Żadnych sztuczek więcej nie będzie? - Nie sądzę, sir. Nie tym razem. - W porządku, pójdziemy teraz jako osłona „Vallejo” aż przejdą przez Cieśninę. Jesteś wolny, Davic już tu idzie. Idź coś zjeść. 22 Gibraltar ? USS „Barracuda”, Cieśnina Gibraltarska Nawigacyjny wskaźnik długości i szerokości geograficznej przestał migotać i uspokoił się. „Barracuda” zawisła na głębokości stu osiemdziesięciu metrów na skraju Atlantyku. Ponad nią tuziny statków przechodziły najruchliwszą drogą wodną na Ziemi, nieświadome jej obecności. - Uwaga, cała załoga, tu mówi dowódca. Jesteśmy na pozycji cztery mile na zachód od Cieśniny Gibraltarskiej. Nasze rozkazy zakładają obserwację całego skierowanego na zachód ruchu podwodnego. Możemy tu spędzić trochę czasu czekając na Alfę. Gdy się pojawi, zaczniemy ją tropić na Atlantyku. Ostrzeżono nas, że jeszcze trzy rosyjskie okręty podwodne zostały wykryte we wschodniej części północnego Atlantyku. Jeden z nich to z pewnością „Archangielsk”. Dwanaście godzin temu podano, że znajdują się około trzysta mil na północny wschód od Roty. Przygotować się do alarmów bojowych. To wszystko. *** Codziennie około dwustu jednostek nawodnych i kilkanaście okrętów podwodnych przechodzi przez Cieśninę Gibraltarska - dawało to załodze „Barracudy” mnóstwo okazji dla alarmów bojowych. W pewnej chwili na ekranie hydrolokatora było aż dwanaście jednostek - jedenaście jednostek nawodnych i należący do tureckiej marynarki wojennej zabytek, który w zanurzeniu przechodził Cieśninę z zachodu na wschód. Willie Joe ćwiczył do swego egzaminu na pierwszą klasę. Davic i Fogarty obserwowali jak Willie Joe siedział z Sorensenem, śledząc stary okręt podwodny. Słuchali jak sygnały wysyłane przez zamontowane na dnie rzędy hydrolokatorów odbijają się od kadłuba Turka. Okręt był tak stary, że komputer nie miał żadnego zapisu jego szumów. Pracowity Sorensen nagrał odgłosy jego maszyn i śrub, i wprowadził je do komputera. Willie Joe śledził okręty w czasie przejścia przez Cieśninę, co było trudnym zadaniem ze względu na duży ruch na powierzchni. Na skraju zasięgu wykrywania hydrolokatory pochwyciły jeszcze jeden szum niezidentyfikowanego obiektu. Jakiś okręt wisiał w zanurzeniu w pobliżu wschodniego wejścia do Cieśniny. Willie Joe krzyknął: - Słodki Jezu, to atomówka. To ten Rusek. Natychmiast nacisnął guzik uruchamiający interkom, ale zanim zdążył się odezwać, Sorensen skoczył do pulpitu i wyłączył go. - Spokojnie, Willie Joe. Sprawdź go. Posłuchaj chwilę, on nigdzie nie ucieka. Najpierw zrób rozpoznanie. Sorensen uruchomił główne przetworniki. Okręt podwodny był nadzwyczaj cichy, ale słyszeli jak szumi instalacja słodkiej wody. - Gdyby to był okręt rosyjski wyłączyliby wszystko. Czy ktoś potrafi go zidentyfikować? Fogarty odpowiedział natychmiast - HMS „Valiant”. - Dobrze, jeden punkt dla Fogarty’ego. Brytyjczycy przy robocie. - Brudni Angole - powiedział stuprocentowy Amerykanin Davic. Sorensen nie odpowiedział. Jaki miałoby to sens? Ich świeżo upieczony rodak był największym zapaleńcem na pokładzie. Wydawało mu się widocznie, że nienawiść do wszystkich nie-Amerykanów sprawia, że jest bardziej amerykański. *** Przez dwa dni Springfield przeprowadzał ciągłe alarmy bojowe, niekończący się strumień statków dostarczał mu celów pozornych. Na początku trzeciego dnia, Willie Joe spędzał swą wachtę śledząc gigantyczny kontenerowiec i przekazując dane Hoekowi. Hoek pomyślał, że musiał umrzeć i widocznie dostał się do nieba dla oficerów torpedowych. W ciągu poprzednich dwóch dni „zatopił” statki o większym tonażu, niż „wilcze stada” podczas II wojny światowej. Kontenerowiec przeszedł w odległości jednej mili i zaburzenia wywołane przez jego śruby i falę od dziobu, zamazały na dziesięć minut wszystkie inne dźwięki. Hoek symulował jego zatopienie, w myślach posyłając na dno dziesiątki tysięcy japońskich telewizorów. Reszta obsługi hydrolokatorów siedziała w mesie przy obiedzie. Ustawili się w kolejce z tacami, na które kucharze nakładali im porcje pieczonego kurczaka, sos, groszek i ziemniaki. Mesa była pełna życia, wszyscy gadali o domu, żonach, dziewczynach i dzieciakach. - Powiedz, Fogarty - odezwał się Sorensen - masz jakieś plany na trzydziestodniową przepustkę po powrocie do domu? - Myślałem, żeby pojechać do domu i zobaczyć się z ojcem. - Byłeś kiedyś w Japonii? - Nie. - A myślałeś, żeby tam pojechać? - Nigdy, to za daleko. - Słuchaj, facet, jesteś w Marynarce. Możesz w każdej chwili polecieć za darmo wojskowym samolotem, dokąd tylko zechcesz. Ja poleciałem do Tokio i z powrotem w dwa i pół dnia, bez żadnego wysiłku. Tym razem nie będzie trzeba się spieszyć. Słuchaj, potrzebuję nowego magnetofonu, chcesz jechać ze mną? - Może, pomyślę o tym. - Zrobisz jak zechcesz. Pomyśl też o jakiejś małej zabawie. To bardzo miłe, gdy kobietka chodzi ci malutkimi stopami po plecach. - Na miłość boską, Sorensen, nie gadaj teraz o kobietach. Oczy Sorensena błysnęły. - Powiedz, Fogarty, ta Angielka była niezła w łóżku? - Pewnie, ale po co drażnić ludzi gadaniem o kobietach? A tak przy okazji, czy ty nigdy nie chcesz wrócić do domu, Sorensen? - Domu? - Do Oakland. - To jest mój dom, Fogarty. Może nie każdemu bym go polecał. Ale ma swoje zalety... Większość facetów dookoła ma rodziny, a przynajmniej miało. Wszyscy mają kłopoty z żonami, ponad połowa jest już po rozwodzie. Mają dzieciaki, których nigdy nie widują i rodziców, o których nawet nie wiedzą, gdzie teraz mieszkają. Dla nich dom oznacza jedną z baz Marynarki, rozwaloną umywalkę i Pontiaca z zepsutą pompą olejową. Mają głowy nabite myślami o Rosjanach, ale z nikim nie mogą o tym porozmawiać, a to doprowadza ich do szaleństwa. Próbowałem, ale po prostu nie wyszło. Jego słowa potwierdziły wybuchy śmiechu przy sąsiednim stoliku. Teraz Sorensen zaczął opowiadać o nocy w Ginzie, w Tokio, która zaczęła się w zakładzie masażu, a skończyła w barze sushi, gdzie szef kuchni wycinał z surowej ryby kawałki o erotycznych kształtach. Penisy z tuńczyka, pochwy z ośmiornicy. Słuchali wszyscy z wyjątkiem Davica, który oparł rosyjską gazetę o kubek z wodą i metodycznie przerzucał strony, zostawiając na nich tłuste odciski palców, a sam brudząc się farbą drukarską. Obserwując Davica, Fogarty bawił się kawałkiem kurczaka. Jego ciekawość narastała. Gdy Sorensen skończył swoje opowiadanie, Fogarty spytał: - Co czytasz, Davic? - Artykuł o Czechosłowacji. - Ciekawe, i co tam piszą? Teraz i Sorensen zaczął słuchać. - Piszą, że „Radziecki attache kulturalny z oburzeniem opuścił Wiosenny Festiwal Sztuki w Pradze, dowiedziawszy się, że barwne abstrakcyjne obrazy, zaprezentowane przez kilku artystów, mogą być interpretowane jako propaganda antyradziecka”. - Mój Boże, co za prymityw - krzyknął Sorensen. Fogarty uderzył się w czoło. - Co się stało z tymi artystami? - Nic o tym nie piszą, pewnie czeka ich gułag. - Hej, Davic - spytał Sorensen - czy ty nie jesteś z Nowego Jorku? - Mieszkałem tam, czemu pytasz? - Byłeś kiedyś w Greenwich Village? - Nie. - A na Coney Island? Byłeś tam? - Nie. - A na stadionie Jankesów? Davic potrząsnął przecząco głową. - Nie, sport mnie nie interesuje. Tylko raz widziałem moskiewskie Dynamo, jak grali w hokeja w Madison Square Garden. - Z kim grali? - Chyba z jakimiś Kanadyjczykami. - Kto wygrał? - Nie wiem, musiałem wyjść. - Dlaczego? - Rzuciłem racę w Rosjan. Bang bang bang. Było cudownie. - Davic, ty jesteś regularnie szurnięty, wiesz? - roześmiał się Sorensen. - Aresztowali cię? - Tak, robili to już wielokrotnie. Pod ONZ-em, pod ruskim konsulatem, pod ruską ambasadą w Waszyngtonie. Potem KGB śledziło mnie do domu. - A skąd wiesz, że to było KGB? Dlaczego mieliby się przejmować akurat tobą? - To byli oni. - Davic - powiedział Sorensen. - Znam paru facetów, którzy nie lubią Rosjan, ale u ciebie, to jest po prostu obsesja. Davic zwinął swoją gazetę i pochylił się w jego stronę. - Przejmujesz się tym, Sorensen? - Tak. - Dlaczego? - Mamy być zawodowcami. Nadmiar emocji może spieprzyć nasze działanie. Powinieneś zdawać sobie z tego sprawę. - Chcesz wiedzieć, dlaczego ich nienawidzę? - Gadaj. - Bo zabili mojego ojca w Budapeszcie, w pięćdziesiątym szóstym, kiedy miałem dwanaście lat. - W czasie węgierskiego powstania? - Tak. - No, to można zrozumieć. Co się stało? - Naprawdę chcesz wiedzieć, czy to ma być jakiś następny żart? - Wszyscy cię słuchamy, Davic. - Sorensen poczuł się trochę zakłopotany. Nikt nigdy nie słyszał, by Davic powiedział na raz więcej niż kilka słów - zazwyczaj takich, by pytającemu poszło w pięty. Gdy zobaczył, że słuchają go wszyscy siedzący przy stoliku, zdecydował się mówić dalej i opowiedzieć swoją historię. Zdecydował też, że zabije każdego, kto będzie próbował z niego zakpić. - Moi rodzice prowadzili mały sklep z warzywami i owocami na parterze nowego bloku. To było w świeżo odbudowanej dzielnicy Budapesztu. Gdy rosyjskie czołgi wjechały do miasta, ojciec starał się trzymać mnie w domu, ale ja chciałem oglądać czołgi i słuchać strzelaniny. Byłem właśnie po drugiej stronie ulicy, kiedy pierwszy czołg pojawił się na naszej ulicy. Grupka chłopców obrzuciła go kamieniami, jeden rzucił koktajl Mołotowa, ale butelka roztrzaskała się tylko o wieżyczkę czołgu. Czołgiści wystrzelili raz ponad ich głowami, żeby ich odstraszyć. Pocisk trafił w sklep. Dwóch żołnierzy wyszło z czołgu i weszło do środka sklepu. Wyszli obładowani owocami, zabrali tyle ile mogli unieść. Puszki z owocami, słoiki miodu, torebki ryżu. Patrzyłem jak tak wchodzą i wychodzą. Gdy wreszcie skończyli, pobiegłem do sklepu. Nawet nie odsunęli z przejścia ciała mojego ojca. Pchnęli tylko na niego kilka połamanych skrzynek, by dostać się do reszty... Ostatnie słowa Davic wypowiedział łamiącym się głosem. - To rzeczywiście straszne - powiedział cicho Sorensen. - Ale nawet za coś takiego, nie możesz zrzucić bomby na wszystkich ludzi w Moskwie. - Mogę - powiedział Davic - i na Leningrad i Kijów i na Odessę też. Rosjanie robią ciągle to samo od setek lat. Komuniści nie różnią się niczym od carów. Rządzą za pomocą strachu, cały świat traktują tak samo jak sklepik z warzywami mojego ojca. Teraz Sorensen musiał starannie kontrolować swój temperament. - Chcesz zemsty, Davic, oko za oko, ząb za ząb? - Rosjanie wiedzą, co to zemsta. - Każdy wie co to zemsta, kaczy móżdżku. Zastanów się, co zrobiliśmy z Japończykami. Dołożyliśmy im atomówkami. Dwa razy. Ale gdybyśmy zaatakowali Rosjan, znaleźlibyśmy się w pozycji Japończyków, kiedy zbombardowali Pearl Harbor. A tak przy okazji, kiedy zbombardowaliśmy Hiroszimę i Nagasaki, ocaliliśmy życie milionów Amerykanów, tak przynajmniej się mówi. I pamiętaj - tak odkładając na bok etykę i całą resztę - że oni nie mieli bomb atomowych, żeby nam oddać. A Rosjanie mają. Sorensen odetchnął głęboko, zadowolony ze swojej przemowy. Miał nadzieję, że Davic i inni członkowie załogi, którzy myśleli tak jak on, zrozumieli o co mu chodziło. Davic gwałtownie potrząsnął głową. - Mylisz się, Sorensen. Oni są bardzo cierpliwi. Będą czekać, aż ich chwila nadejdzie, a kiedy nadejdzie, uderzą. Jeśli uznają, że mogą wygrać, spróbują. O co ci właściwie chodzi, Sorensen? Jesteś ślepy? Siedzimy cicho i patrzymy tylko jak ich siła rośnie z każdym dniem. Więcej okrętów, więcej broni, więcej ludzi. Tak jak ta nowa Alfa. Jedynym sposobem ratunku jest powstrzymanie ich teraz... Davic odchylił się w krześle i potoczył wzrokiem po mesie. Rozmowy ucichły, wszyscy marynarze patrzyli na niego. Johnson, który siedział przy przeciwległym końcu stołu odwrócił się i powiedział: - Masz rację, Davic. Davic skinął głową i uśmiechnął się. To była pierwsza oznaka aprobaty od chwili, gdy wszedł po raz pierwszy na pokład i to było naprawdę coś. Sorensen pomyślał, że przynajmniej wśród torpedystów ujawniło się jeszcze kilku wariatów. Fogarty wstał i zamierzał wyjść z mesy. - Zostań, dzieciaku. Spójrz bestii prosto w oczy, to najlepszy sposób, żeby wsadzić ją z powrotem do klatki. A tak przy okazji, Davic robi nam przysługę, pozwalając niektórym z tych facetów wypowiedzieć na głos swoje najgorsze nocne mary. Może pozbędą się ich w ten sposób. Pisarro, który przechodził przez mesę, usłyszał część wymiany zdań, teraz wszedł przez właz. - Baczność! - rozkazał Sorensen. Pisarro uśmiechnął się i przejechał dłonią po głowie. - Panowie, spróbujmy podejść do tego na spokojnie. Ty też Davic. - Tak jest, sir. Aye, aye, sir. - Trzecia wojna światowa jeszcze się nie zaczęła. Nasze zadanie polega na tym, by dopilnować, by do niej nie doszło - powiedział i wyszedł z mesy, kiwając głową. *** ? USS „Barracuda”, Cieśnina Gibraltarska W kabinie hydro Willie Joe rozmawiał przez interkom z Hoekiem. - Ilu ich tam jest, poruczniku? - Popatrzmy. To w sumie daje sto osiemdziesiąt osiem jednostek. - Kiedy ma przejść następny okręt podwodny? - zapytał Willie Joe. - Za trzy godziny powinien przechodzić jakiś Włoch - odparł porucznik Hoek. - OK, mam tankowiec na ekranie, wielki. Bierzemy go. - Moja kolej - powiedział porucznik i po chwili do wód zatoki „wlała się” wystarczająca ilość ropy, by zanieczyścić ją na setki lat. Gdy ucichł już hałas robiony przez tankowiec, na ekranie Williego Joe pojawiła się jasna kropka. Willi zmarszczył brwi i sprawdził listę okrętów podwodnych, które miały przechodzić przez Cieśninę. W słuchawkach słyszał regularne odgłosy śrub. Jakiś okręt podwodny zbliżał się od zachodu do Cieśniny na dużej prędkości. - Widzi go pan, poruczniku?, - Tak. - To nie jest nasz Włoch. - Zgadza się. - Hydro do centrali, mamy kontakt. Namiar dwa pięć pięć, kurs dwa jeden, prędkość trzydzieści węzłów, odległość dziesięć mil, zmniejsza się. - Centrala do hydro, macie identyfikację? - Hydro do centrali. Rosjanin, klasa November. To „Archangielsk”. - Centrala do hydro, mamy go na naszym ekranie. Uwaga cała załoga. Alarm, alarm, na stanowiska bojowe, powtarzam wszyscy na stanowiska bojowe. Centrala do radia, wyślijcie boję na powierzchnię. W ciągu dziesięciu sekund mesa opustoszała, Sorensen i Fogarty byli w kabinie hydro. Willie Joe podniósł się z fotela. - Jest twój, Asie. - Co to jest? - spytał Sorensen, siadając przy konsoli. - A kto to może być? „Archangielsk” - powiedział Willie Joe wychodząc. - Jeśli ma śledzić „Vallejo”, to spóźnił się o trzy dni. Gdy Sorensen usiadł, drugi znak pojawił się na ekranie, skręcając pod małym kątem. - Hydro do centrali, mamy następny kontakt. Ten sam kierunek, ten sam kurs, ta sama prędkość. Wtedy pojawił się trzeci znak. Hałas, który robiły trzy okręty brzmiał jak wodospad Niagara. Sorensen nigdy jeszcze czegoś takiego nie słyszał. - To jak atak watahy wilków na Cieśninę - powiedział do Fogarty’ego. - Rosjanie wpadają na Morze Śródziemne jak... - Jak Kozacy - dokończył Fogarty z powagą. - Tak. Hydro do centrali. - Hydro, tu mówi dowódca, widzimy ich. Dziękuję, widzimy je wszystkie. Rosjanie kierowali się na wschodnią stacjonarną pławę hydroakustyczną: „Archangielsk”, który szedł na przodzie kierował się prosto na nią, dwa pozostałe szły u jego boku. Sorensen usiadł wygodnie w swym fotelu, obserwując na ekranie jak trzy okręty przesuwają się z lewej strony na prawą, w odległości trzech mil na południe. Wejście Rosjan w Cieśninę i dalej na Morze Śródziemne było szczególnym pokazem arogancji. Fogarty pochylił się nad ekranem i obserwował uważnie. - Gdyby to były szachy - zauważył - powiedziałbym, że ktoś podstawia się do bicia. - Możliwe, Fogarty, możliwe. Ale to nie są szachy, to chłopaki bawią się swoimi okręcikami. Usłyszeli jak startuje turbina HMS „Valiant” i brytyjski okręt rusza w pościg za Rosjanami. Springfield wysłał na powierzchnię boję radiową i przesłał meldunek. Trzydzieści sekund po jego odebraniu w Rocie, na pokładzie hiszpańskiego lotniskowca „Dedalo” rozdzwoniły się sygnały alarmowe w hangarze dla śmigłowców. W chwilę później informacja dotarła do Gibraltaru, skąd natychmiast wystartowały brytyjskie maszyny Westland Wessex, uzbrojone w opuszczane na spadochronach torpedy Mk 44 i Mk46. Helikoptery szybko wyprzedziły rosyjskie okręty. Z prędkością dwustu siedemdziesięciu kilometrów na godzinę, sześć brytyjskich śmigłowców przeleciało nad morzem i postawiło sieć boi na kursie Rosjan. Hydrofony, kołyszące się na głębokości sześćdziesięciu metrów pod bojami, z łatwością wychwytywały hałas wytworzony przez okręty podwodne. „Archangielsk” parł prosto przed siebie. Helikoptery przeleciały naprzód, zrzuciły drugi rząd boi, zlokalizowały pozycję „Odessy” i zrzuciły dwa tuziny dźwiękowych bomb głębinowych. W ciągu godziny siły zwalczania okrętów podwodnych Szóstej Floty, które nadal przebywały w Neapolu, zostały skierowane na trop hałaśliwych rosyjskich jednostek. „Barracuda” pozostała na stanowisku na zachód od Cieśniny. - Nie jestem Davicem - powiedział Fogarty - ale nie rozumiem, dlaczego siedzimy tutaj, zamiast ich śledzić. To źle wpływa na moje ciśnienie krwi. - Jeżeli, jak mówisz, podstawiają się do bicia - powiedział Sorensen - to nie miałoby to żadnego sensu. Te ruskie łajby są zbyt hałaśliwe, by móc się ukryć. Angole już się nimi zajmą. Nic nas nie obchodzi „Archangielsk” i te dwa inne. My chcemy Alfy i będziemy tu siedzieć, aż się pojawi. 23 Pięćdziesiąt węzłów ? „Potiomkin”, Cieśnina Gibraltarska Wnętrze okrętu śmierdziało jak więzienie na Łubiance. Od momentu kolizji okręt płynął cicho i wolno, dopływ wody słodkiej był nadal odcięty, tak że nikt nie mógł się ogolić, ani wziąć prysznica. Mimo dwukrotnej wymiany powietrza przy użyciu chrap, rosnące stężenie dwutlenku węgla spowodowało epidemię bólów głowy. „Potiomkin” przebywał na pełnym morzu od osiemdziesięciu czterech dni, co stanowiło rekord w historii radzieckiej marynarki wojennej. Załoga wyglądała jakby skompletowano ją z włochatych, brudnych albinosów. Dwanaście dni powolnego i wymagającego absolutnej ciszy na pokładzie podwodnego rejsu oraz długotrwałe wdychanie zatrutego powietrza, dawało już wyraźnie negatywne efekty. W maszynowni obsługa reaktora została zdziesiątkowana przez nagłe przeziębienia. Fiodorow wiedział, że osłabienie odporności stanowiło pierwsze objawy choroby popromiennej. Tylko jego zewnętrzny spokój utrzymywał wszystko pod kontrolą. Kilka tygodni wcześniej, kiedy „Potiomkin” przechodził Cieśninę Gibraltarska z zachodu na wschód, Fiodorow wykorzystał prąd i przypływ morza oraz przypadkowe przejście wielkiego tankowca i przedryfował w ciszy ponad umieszczonymi na dnie hydrolokatorami obok czuwającego w przejściu brytyjskiego okrętu podwodnego. Żaden podobny zbieg szczęśliwych okoliczności nie pomagał „Potiomkinowi” w ucieczce na Atlantyk. Dominowały przeciwne prądy i okręt był zmuszony do użycia w Cieśninie silników. Każdy hydrolokator musiał wykryć jego przejście. Operatorzy na brzegu ostrzegą siły ZOP oraz patrolowe jednostki po obu stronach Cieśniny, które wyruszą jego śladem na Atlantyk. Zanim „Potiomkin” wyszedł z Murmańska, admirał Gorszkow przewidział trudności związane z wydostaniem się z Morza Śródziemnego i polecił, by trzy radzieckie okręty podwodne: „Murmańsk”, „Odessa” i „Archangielsk”, przeszły Cieśninę w ustalonym czasie, dla odwrócenia uwagi przeciwnika. Ale kto mógł wiedzieć czy to ułatwi przejście „Potiomkinowi”? Okręt poruszał się powoli, wykonując szerokie zwroty i często przechodził w dryf. Dwukrotnie wychodził na peryskopową, zatrzymywał się w tej pozycji na pół godziny, a potem na powrót ześlizgiwał się w głębiny. Za każdym razem, dzięki użyciu chrap, czystość powietrza poprawiała się, przynajmniej na pewien czas. Poziom hałasu utrzymywany był na minimum. Kurnachow przypuszczał, że kierowali się w stronę Cieśniny Gibraltarskiej, później popłyną do domu. *** Po dziesięciu czy jedenastu dniach - Kurnachow nie był nawet pewien ich dokładnej liczby - okręt zatrzymał się i pozostał bez ruchu przez kilka godzin. Kiedy Fiodorow przyniósł mu posiłek, przebywający w areszcie zampolit spytał: - Gdzie jesteśmy? - Dwadzieścia mil na wschód od Gibraltaru. - Czekamy na „Archangielsk” i resztę? - Tak. Fiodorow sięgnął do klamki. - Proszę jeszcze nie odchodzić. Proszę zostać na chwilę. Ta cisza to tortura. Fiodorow odstawił tacę i spojrzał zimno na swego więźnia. Kurnachow siedział apatycznie na koi i patrzył w przestrzeń. Fiodorow przysunął sobie krzesło. - Dobrze, co chcesz wiedzieć? - Po zderzeniu, co się stało z amerykańskim okrętem? - Nie udało ci się go zatopić, Kurnachow. Tylko ich rozzłościłeś. - Czy Amerykanie nas szukają? - Puściliśmy im na wabia System Odtwarzania Akustycznego numer 5, to ich trochę oszukało. Z początku byli przekonani, że poszliśmy na dno. Ale nie sądzę, by uwierzyli w to tak naprawdę. Szukają wraku, a jego tam nie ma. Cisza przedłużała się. Wreszcie Kurnachow zapytał: - Czy muszę pozostawać tutaj sam? - Kilku ludzi odniosło obrażenia w czasie kolizji, a Zadecki zginął. Jeśli pozwolę ci wyjść, ktoś z załogi może cię zaatakować. - To byłoby lepsze od tego, co mnie czeka... Po wyjściu Fiodorowa, Kurnachow celebrował swój posiłek, jak gdyby miał być ostatnim w jego życiu. Jego wierność wobec Partii nic mu teraz nie pomoże. Czekał go proces, po którym zostanie rozstrzelany. Żadnego plutonu egzekucyjnego, żadnych ceremonii. Dostanie kulę w tył głowy, w piwnicy więzienia na Łubiance. Kurnachow zrozumiał: nigdy nie należał do marynarki wojennej, należał do Partii. *** Na ekranie Popowa trzy świetliste smużki przesuwały się na wschód. - Komandorze, mam kontakt. Wszystko zgodnie z rozkładem. „Murmańsk”, „Odessa” i „Archangielsk”. Trio radzieckich okrętów minęło ich z rykiem, śledzone z niewielkiej odległości przez „Valianta”. - Jeszcze jeden i będziemy mogli iść do domu - powiedział Aleksy, który pełnił teraz funkcję pierwszego oficera. Przez godzinę czekali, aby drugi okręt NATO, patrolujący przejścia przez Cieśninę od zachodu, przeszedł na drugą stronę, ale ten pozostał na swej pozycji. Fiodorow zrozumiał, że sztuczka, mająca na celu odciągnięcie strzegących Cieśniny okrętów, zawiodła. - Podnosimy się - rozkazał Fiodorow - musimy przejść. Tutaj na pewno umrzemy. Głębokość dwieście metrów, mała naprzód. - Mała naprzód - Aleksy powtórzył rozkaz. - Głębokość dwieście metrów. Po raz pierwszy od chwili kolizji, wielkie turbiny „Potiomkina” obudziły się do życia. Bez Systemu Odtwarzania Akustycznego Numer 7, Alfa stawała się najbardziej hałaśliwym okrętem podwodnym na Atlantyku. Hydrolokatory umieszczone na dnie Cieśniny natychmiast wychwyciły jego obecność. Brytyjscy operatorzy w Gibraltarze usłyszeli okręt podwodny, ale wszystkie siły zostały przerzucone na wschód, ścigając trzy rosyjskie wabiki. W połowie drogi przez Cieśninę, Popów usłyszał pierwsze „ping” aktywnego hydrolokatora. Szybko pojawiły się następne; wydawały się dobiegać równocześnie ze wszystkich kierunków. - Zamknęli nas, komandorze. - Zwiększyć prędkość do trzydziestu węzłów - rozkazał Fiodorow. - Teraz nie ma już co udawać trusi. W maszynowni obsługa wsuwała w uszy kłębki waty. Pompy zaczęły walić jak młoty, a turbiny wyły niczym silnik odrzutowca. We wzburzonych wodach Cieśniny „Potiomkin” trząsł się i kołysał, jak gdyby był okrętem nawodnym. Gdy osiągnął prędkość trzydziestu węzłów, Fiodorow wydał komendę, przekrzykując hałas silnika: - Zwiększyć prędkość. Trzydzieści pięć węzłów. Po przejściu przez Cieśninę, na wysokości Tangeru, Fiodorow rozkazał: - Zwiększyć obroty do maksymalnej prędkości. Pięćdziesiąt węzłów. Niech nas ścigają aż do Azorów. 24 Sztuka wojenna ? USS „Barracuda”, wody przybrzeżne Maroka, na wysokości Tangeru Dla Sorensena oddalonego o cztery mile, „Potiomkin” hałasował jak przebijająca się przez las dywizja czołgów. Sam jeden, był prawie tak hałaśliwy jak trzy okręty, które właśnie przeszły w odwrotnym kierunku. - Słuchaj, Fogarty. Powiedz, co słyszysz. - Trzęsienie ziemi? Wojna światowa numer dwa i pół? - Taki z ciebie inteligentny chłopiec... To wraca „Archangielsk”? Fogarty zdjął słuchawki i zbliżył się do głośników. - Koniec żartów, Sorensen. To Alfa. - Racja. Hydro do centrali, kontakt namiar zero dziewięć dwa stopnie, odległość siedem pięć zero zero metrów, kurs dwa siedem zero, prędkość czterdzieści cztery węzły. - Centrala do hydro, proszę jeszcze raz podać prędkość. - Prędkość czterdzieści cztery węzły i rośnie. Cztery siedem, cztery dziewięć, pięć zero węzłów. Prędkość stała, pięć zero węzłów. - Rany boskie - jęknął Pisarro - powinienem był się zaciągnąć do lotnictwa. Będziemy potrzebować dopalaczy, żeby to coś dogonić. - Centrala do hydro. Sorensen, czy rozpoznaliście go? - Tak jest, sir. To nasz chłopak. Pisarro odezwał się: - No tak, na co jeszcze czekamy? - Szef sterników, przełączyć hydrolokator na rozgłośnię okrętową. - Tak jest, sir. W chwilę później każdy marynarz na „Barracudzie” słyszał już ryk „Potiomkina”. - Uwaga załoga, tu mówi dowódca. Wszyscy słyszeliście odgłosy okrętu podwodnego przechodzącego w niewielkiej odległości od nas. Słuchajcie dobrze. To ten sam okręt, który zderzył się z nami. Jak wszyscy wiecie, nasze rozkazy zakładają wytropienie go, nagranie wszystkich dźwięków jakie wydaje oraz, jeśli będzie to możliwe, zaskoczenie go na powierzchni i zrobienie ślicznego zdjęcia. Przez najbliższe dwadzieścia lat będziemy musieli działać przeciw takim właśnie jak on, musimy więc wszystko o nim wiedzieć. Jest szybki, ale mamy pomoc ze strony stacjonarnego systemu wykrywania na dużych głębokościach SOSUS, który przetestowaliśmy w trakcie przejścia z Norfolk do Gibraltaru. To wszystko. Springfield zobaczył Hoeka, który pochylony nad pulpitem uzbrojenia wyglądał jak tłusty drapieżny ptak, próbujący bez powodzenia śledzić szybko poruszający się cel. - Komandorze - odezwał się - on płynie tak szybko, że możemy go zatrzymać tylko posyłając za nim torpedy z głowicami atomowymi. - Zabezpieczyć interkom - rozkazał dowódca. - Niech się pan odpręży poruczniku. Nie będziemy nikomu dokładać atomówką, a już na pewno nie w Cieśninie. Gdy „Potiomkin” przepływał obok „Barracudy”, kierując się prosto na zachód, na otwarty Atlantyk, ryk jego maszyn stał się słyszalny bezpośrednio przez kadłub, bez konieczności użycia szumonamierników. - Centrala do maszynowni. - Tu maszynownia. - Szefie, daj sto procent. Żadnych hamulców. Cała naprzód, kurs dwa siedem zero. Zwrot w prawo. „Barracuda” weszła w kilwater „Potiomkina” i zaczęła przyspieszać w ślad za pędzącym Rosjaninem. Zanim jednak osiągnęła swą maksymalną prędkość czterdziestu siedmiu węzłów, odległość pomiędzy okrętami wzrosła do dziewięciu mil. Przy prędkości maksymalnej każdy system okrętu pracował na granicy wydolności. W maszynowni ciepło bijące od kolektorów parowych podniosło temperaturę do trzydziestu dwóch stopni Celsjusza, ale obsługa nie dostrzegała tego do chwili, gdy zaparowały przyrządy. Rozebrany do pasa Wong systematycznie kontrolował każdy centymetr rur, sprawdzał każdy przyrząd, każde obliczenie, by dać jeszcze choć trochę mocy na turbiny. „Potiomkin” nadal się jednak od nich oddalał. Godzina po godzinie Alfa uciekała coraz dalej na Atlantyk, pogłębiając frustrację ścigających. Sorensen stał przed swoim pulpitem z założonymi rękami, kiwając głową jakby w transie. Na ekranie Rosjanin nadal był wyraźną kropką na zachodzie, jak słońce, które nie chce zajść. Wreszcie Sorensen odezwał się, na pół do siebie, na pół do Fogarty’ego: - Zawsze miałem złe sny o tym okręcie. Budziłem się, a w uszach huczały mi jego maszyny. Tajemniczy okręt podwodny. Cóż, teraz nie jest już tajemniczy. Senna zmora stała się rzeczywistością. - Boisz się, Asie? - Nie mylisz się, stary. Ta Alfa jest szybka i schodzi głęboko, ale chyba najgorsze byłoby, gdyby Rosjanie uznali, że należy zrobić wszystko, by ukryć ją przed nami. A to uczyniłoby ich podwójnie niebezpiecznymi. - Centrala do hydro. - Tu hydro - zgłosił się Fogarty. - Będziecie mieli kilku gości, chłopaki. Jeden po drugim, oficerowie znajdowali jakąś wymówkę, by wstąpić do sonarzystów i posłuchać. Szef Wong przyszedł z maszynowni i siedział przez dziesięć minut z głową opartą na dłoni. Wreszcie zdjął słuchawki i powiedział: - Nie słyszę przekładni redukcyjnej. - Racja, szefie - powiedział Sorensen, kiwając głową. - Myślę, że ma bezpośrednie sterowanie elektryczne. Bardzo hałaśliwe turbogeneratory i jakiś niezwykły reaktor. Nie słychać wysokociśnieniowych pomp wodnych. Założę się, że jest chłodzony ciekłym sodem. - To dziwny okręt, Sorensen. - Na pewno jest dziwny. Czysta moc, żadnej finezji i kilka Sztuczek akustycznych. Mam do ciebie pytanie Wong. Jak długo możemy płynąć na prędkości maksymalnej, zanim coś się nie rozleci? - Wiecznie. - A poważnie? - Dłużej niż jakikolwiek Rusek, o którym zdarzyło mi się usłyszeć. Oczywiście, o tym akurat nigdy niej słyszałem. Gdy z kolei Lopez usiadł przy pulpicie, odłożył słuchawki i zaczął słuchać dźwięków dobiegających z głośników. - Dziwnie brzmi, jakbym słyszał echo - powiedział. - To dlatego, że się oddala - powiedział mu Sorensen. - Z jaką prędkością płynie? - Pięćdziesiąt przecinek trzy dziesiąte węzła. - Święta Madonno, on wyprzedzi torpedę MK 37! Wiesz co, Asie? Chyba już pora przejść na emeryturę, dość już w życiu słyszałem. W miarę jak „Potiomkin” oddalał się, stale zwiększając dystans, kropka na ekranie „Barracudy” zaczęła się rozpływać. Grzmot, który dobiegał z głośników powoli cichł. Po czterech godzinach, sto osiemdziesiąt mil od najbliższych wybrzeży, „Potiomkin” zwiększył zanurzenie. Nie zmniejszając prędkości, zszedł na głębokość pięciuset metrów, oddzielając się od „Barracudy” warstwą styku. - Hydro do centrali, cel zanurza się, wskazane zanurzenie dwieście czterdzieści metrów. - Zgoda, jeśli sądzicie, że to pomoże. Stery głębokościowe cztery stopnie w dół. Schodzimy na dwieście czterdzieści metrów. „Barracuda” skierowała się dziobem w dół i zeszła następne sto dwadzieścia metrów. Sorensen zagryzł wargi i obserwował ekran. Gdy okręt wyrównał położenie, okazało się, że jakość odbieranego sygnału nie poprawiła się. - Niech to - zaklął. - Zgubiliśmy go. - Jak mogliśmy go zgubić, jeśli robi tyle hałasu? - spytał Fogarty. - Ma dwadzieścia jeden mil przewagi, odbieramy szumy, wibracje i sygnały zagłuszające. Będziemy słyszeć odgłosy maszyn, ale nie będziemy wiedzieć skąd dokładnie dochodzą. Może wystrzelić następną fałszywkę, przejść w dryf, zejść głębiej. Jeśli nadal będzie płynąć z taką prędkością, za cztery, czy pięć godzin znajdzie się poza naszym zasięgiem i nie usłyszymy niczego poza naszymi własnymi maszynami. - A co z hydrolokatorami stacjonarnymi? Sorensen skinął głową. - Mogą go wytropić, ale zlokalizować mogą jedynie w promieniu dziesięciu mil. Podają dokładną pozycję tylko wtedy, gdy przechodzi dokładnie nad którymś z odbiorników. - Musi się zatrzymać, aby posłuchać co się dzieje, no nie? - Dlaczego? - Dla bezpieczeństwa. - Mało prawdopodobne. Oni myślą tylko o tym, by uciec przed nami. Nie zatrzyma się, żeby nie wiem co, a już na pewno zanim nie upewni się, że go zgubiliśmy. Wcześniej czy później jego dowódca domyśli się, że to właśnie z nami się zderzył, a to mój przyjacielu, może sprawić, że dostanie kompletnego świra, jeśli jeszcze go nie dostał. Nie wiem, czy nie byłoby lepiej gdybyśmy pozwolili zabrać im swojego podwodnego Maserati z powrotem do Murmańska. Gdzie jest Davic? Powinien już tu być. Chcę iść na „plażę”. - Chyba się nie poddajesz, Asie? Sorensen założył okulary przeciwsłoneczne. - A ty myślisz, że co powinniśmy zrobić, kiedy złapiemy tego Ruska? Zażądać przeprosin? *** ? USS „Barracuda”, Atlantyk Alfa przez kolejne siedem godzin płynęła na zachód i w tym czasie odległość pomiędzy obydwoma okrętami wzrosła do trzydziestu mil. Davic wpatrywał się w ekran przez cztery godziny, potem przekazał wachtę Williemu Joe. W trakcie obydwu wacht marynarze wpadali do kabiny hydro, żeby posłuchać rosyjskiego okrętu. Szum stopniowo zanikał. Wreszcie w jedenaście godzin i piętnaście minut po wyjściu „Potiomkina” na Atlantyk, kontakt znikł z ekranów. - Hydro do centrali - powiedział Willie Joe. - Uciekł. - Centrala do hydro. Przygotować się do zmniejszenia prędkości. Przygotować się do przesłuchania horyzontu. Przygotować się do wysłania boi. - Aye, aye. *** Sorensen spał na swej koi, męczyły go nocne zmory. W basenie wielkości domu, metalowa główka od szpilki błyszczała w ciemnościach. Ten basen stanowił gigantyczne akwarium, ludzie stali dookoła obserwując jak błękitny punkcik wystrzeliwuje rakiety i torpedy. Woda z grzmotem zamieniła się w ogień, szkło eksplodowało, oblewając widzów prysznicem z uranu. W tysięcznych kawałkach okręt osiadł na dnie i homary zaczęły pożerać jego szczątki. Właśnie wtedy, gdy jeden z tych potworów stanął mu na twarzy, poczuł gwałtowną zmianę prędkości „Barracudy” i obudził się. Pot palił go jak woda morska. Odsunął gwałtownie zasłonkę, wychylił się i spojrzał w przejście. Na przeciwległej koi Fogarty czytał „Sztukę wojny” Sun Tzu. - Uciekł? - spytał Sorensen. Fogarty na chwilę podniósł oczy znad książki, skinął głową potakująco i przeczytał na głos: - „Każda taktyka wojenna opiera się na oszustwie. Gdy jesteś blisko, spraw, by wydawało się, że jesteś daleko. Gdy jesteś daleko, udawaj, że jesteś w pobliżu. Udawaj słabość i drażnij arogancją swego przeciwnika”. - Skąd to wziąłeś? - Była w bibliotece. Leży tam od kilku tysięcy lat. - To oznacza mnóstwo krwi w morzach. Wydaje się, że niewiele się nauczyliśmy. Wszystko czego potrzeba to szaleństwo i ochota. Nawet ty, Fogarty. Ten Rosjanin zalazł ci za skórę, prawda? - To nie oni, to ty. - Ja? - Tak, ty i twoja kasetowa maszynka. *** „Barracuda” krążyła powoli, przesłuchiwała horyzont i wysłała na powierzchnię boję radiową. Springfield przekazał meldunek o pozycji okrętu i ostatnią znaną pozycję „Potiomkina”. W chwilę później Norfolk przesłało odpowiedź, którą Springfield i Pisarro zabrali do kabiny dowódcy, aby odszyfrować. Umieszczone na dnie hydrolokatory systemu stacjonarnego nadal śledziły oba okręty w głębinach Atlantyku. Alfa ciągle kierowała się na zachód z wielką prędkością. Robiła wystarczająco wiele hałasu, sama ułatwiała śledzenie, szczególnie, gdy przechodziła nad umieszczonymi na dnie kablami rozchodzącymi się promieniście z Azorów. Springfield rozwinął mapę morską Północnego Atlantyku. Łańcuch podwodnych gór, Grzbiet Środkowoatlantycki, biegł z północy na południe, przecinając ocean na pół. Okręt podwodny zdolny do zanurzania na dużą głębokość mógł bez problemów kryć się wśród górskich szczytów i przemieszczać na północ lub południe w podmorskich dolinach. - Rusek kieruje się prosto na ten łańcuch - powiedział Pisarro. - Popłynie na pomoc, spróbuje przejść obok Islandii i dalej pod lodem. - Nie byłbym taki pewien, Leo. Gdyby kierował się pod lód, położyłby się już na kurs północny. Niemożliwe, by wyszedł z kolizji bez żadnych uszkodzeń. Jakieś musiał odnieść. Nie może zejść pod lód. A dodatkowo spędził już na morzu sporo czasu. Normalny patrol dla nich to maksimum dwadzieścia jeden dni. Jeśli zostają dłużej na morzu, marynarze dostają zbyt dużą dawkę napromieniowania. Rosjanie nigdy jeszcze nie zbudowali okrętu, który miałby porządne osłony reaktora. Wydaje mi się, że mają problemy z napromieniowaniem. Są prawdopodobnie zmęczeni, anemiczni, mniej aktywni niż to konieczne. Potrzebują nowej załogi. Springfield stuknął w mapę w rejonie Karaibów. - On nie płynie na północ, Leo. On płynie na południe: próbuje dostać się na Kubę. Pisarro pokręcił głową. - Do ich bazy morskiej? Myślą, że o niej nie wiemy. Nie mają pojęcia, że port w Hawanie, Morze Karaibskie i połowa Atlantyku są obsiane hydrolokatorami dennymi. Inaczej, by nas tam nie prowadził. - Zgadzam się, ale może spróbować odbyć małe rendez-vous na morzu z ich rakietowym okrętem z rowu Puerto Rico. Rok temu, kiedy odkryliśmy, co oni tam robią na dole, oczekiwaliśmy już nowego kryzysu kubańskiego. Ich baza to jednoznaczne pogwałcenie umowy. Netts stwierdził, że najlepiej będzie zostawić wszystko tak jak jest, śledzić ich bazę na okrągło i trzymać ich na celowniku. Gdyby doszło do najgorszego, możemy rozwalić ich pod wodą. Ale jeśli rzucimy im to wszystko w twarz, możemy sprowokować następny kryzys kubański. - Naprawdę sądzisz, że wyślą okręt podwodny z bazy na takie rendez-vous? - spytał Pisarro. - Ta Alfa na pewno znaczy dla nich bardzo dużo i jest w kłopotach. Sądzą, że mogą po cichu wyciągnąć z Kuby ten okręt podwodny, doprowadzić do spotkania z Alfy i wyśliznąć się z powrotem do rowu portorykańskiego. Jeśli złapiemy ich na gorącym uczynku, sfotografujemy na powierzchni, a potem popłyniemy za nim, nie będzie już mógł wrócić na Morze Karaibskie. W ten sposób pozbędziemy się go stamtąd na dobre, nie prowokując kryzysu. Ceną za to będzie ujawnienie nowego systemu na Atlantyku. Może, gdy zdadzą sobie sprawę, że jesteśmy w stanie ich wszędzie wytropić, wycofają się na swoje wody. Mimo wszystko uważam, że Alfa doprowadzi nas do nich. A to już będzie jakaś premia. 25 Dzierżyński ? „Potiomkin”, wschodni Atlantyk Na pokładzie „Potiomkina” Fiodorow stał samotnie przed wskaźnikami reaktora w maszynowni. Jego twarz wydawała się martwa, w uszach miał korki z waty. Radzieccy marynarze nie nosili dozymetrów osobistych, ale Fiodorow zdołał kiedyś zdobyć miernik używany w amerykańskiej Marynarce wojennej, który ukrywał nawet przed swym przyjacielem Aleksym. Potwierdzał to, co on sam od dawna już przypuszczał - był stracony. Był skazany na śmierć, tak samo jak Kurnachow. Odkrył, że myśl ta przyniosła mu dziwną ulgę. Wiedza była lepsza od nieświadomości. Promieniowanie powoli go zabije. Być może będzie to trwało całe lata, ale w końcu rozwinie się białaczka. Fiodorow był prawdziwym patriotą, uważał, że taka choroba stanowi poświęcenie, ale będzie ona miała sens tylko wtedy, gdy zdoła doprowadzić okręt z powrotem do kraju. „Potiomkin” był dla niego wszystkim - była to przyszłość radzieckiej marynarki wojennej. Przeszedł do wskaźników powietrza. Ilość dwutlenku węgla w powietrzu wynosiła około trzech i pół procenta. Połowa załogi cierpiała na bóle głowy, które potęgował jeszcze hałas i wibracje powodowane przez wytężoną pracę turbiny. Wygodę załogi poświęcono, by zademonstrować Amerykanom trwałość „Potiomkina”. Fiodorow przypuszczał, że Amerykanie odkryją w końcu, iż kadłub „Potiomkina” zbudowany został z tytanu. Prawdopodobnie wyczyny „Potiomkina” zmuszą ich do odnowienia wysiłków na rzecz zbudowania tytanowego okrętu podwodnego, które, jak się wydawało, na zawsze odłożyli ad acta. Przynajmniej w tej dziedzinie jego ojczyzna wyszła na prowadzenie. Nie mógł dopuścić do tego, by Amerykanie zobaczyli „Potiomkina”. W ciągu ostatnich lat Amerykanie skupili wysiłki na chronieniu marynarzy przed nadmiernym promieniowaniem i maksymalnym wyciszeniu okrętów. Była to kwestia wyboru priorytetów i nikt nie wiedział, który wybór był właściwszy. Fiodorow zdawał sobie sprawę z tego, że bez użycia osłony Systemu Odtwarzania Akustycznego Numer 7, „Potiomkin” jest bardzo hałaśliwy. Wszystkie najważniejsze urządzenia: turbina, silnik elektryczny, skraplacz pary, pompy wody zaburtowej i pompy chłodzące reaktor - były przyspawane do pokładów, a same pokłady przyspawano do kadłuba sztywnego bez użycia jakichkolwiek urządzeń tłumiących drgania, czy też wyciszenia akustycznego. Wszystko wibrowało, zmieniając kadłub „Potiomkina” w ogromną boję dźwiękową. Fiodorow był prawie pewien, że amerykański okręt śledził ich na Atlantyku, nie wiedział jednak jak długo i jak daleko. Po ośmiu godzinach zadecydował, że bezpieczniej będzie zmienić kurs. „Potiomkin” wykonał szeroki zwrot i przez następne trzy godziny płynął na południowy wschód. Po upływie tego czasu dowódca wydał rozkaz: - Maszyny stop. W ciszy, która niespodziewanie zapadła na okręcie marynarze słyszeli swoje wytężone oddechy. - Wynurzenie na sterach. Podnieść chrapy. „Potiomkin” wykonał pełen krąg. - Żadnego kontaktu, komandorze - powiedział Popów. - Jesteśmy bezpieczni. - Podnoś okręt, Aleksy. Głębokość peryskopowa. Przez trzydzieści minut chrapy wystawały ponad powierzchnię wody. Nasycone dwutlenkiem węgla powietrze z wnętrza zostało wypompowane. W trakcie wentylacji Fiodorow zamknął się w swej kabinie z Aleksym i razem oglądali mapy morskie Atlantyku. - Musimy zdobyć filtry dwutlenku węgla, jeśli mamy dostać się do Murmańska - powiedział. - Gdy wejdziemy pod lód, nie będziemy mogli wystawiać chrap. „Potiomkin” może służyć do wielu celów, ale nie nadaje się na lodołamacz. Kiosk nie jest wystarczająco mocny, by przebić lód. - Kto mógłby nam pomóc? „Deflektor”? - Aleksy wymienił okręt rozpoznawczy stacjonujący w Zatoce Kadyskiej. - Nie. Na „Deflektorze” nie ma części zamiennych do okrętów podwodnych, a nawet gdyby były, Amerykanie śledziliby go, gdyby tylko opuścił swoją stałą pozycję. - Przecież nie mamy innych okrętów-baz na Atlantyku. - Wiem. Mamy jednak coś jeszcze lepszego. Jako pierwszy oficer możesz przyjacielu poznać kilka tajemnic. Fiodorow otworzył sejf i wyjął zapieczętowaną paczkę dokumentów zawierających dyspozycje dla wszystkich jednostek radzieckiej marynarki wojennej na całym świecie. Złamał pieczęć, rozwinął mapę Morza Karaibskiego i wskazał kciukiem na Kubę. - Nie możemy tam płynąć. - Masz rację, ale stamtąd właśnie operuje „Dzierżyński”, a on może nas spotkać w miejscu, w którym Amerykanie zupełnie się tego nie spodziewają. Fiodorow przesunął kciuk i wskazał miejsce odległe o siedemset kilometrów na południowy zachód od Azorów *** ? „Dzierżyński”, Morze Karaibskie Trzy tysiące kilometrów na zachód „Dzierżyński”, atomowy okręt podwodny klasy Hotel, wisiał trzysta pięćdziesiąt metrów pod powierzchnią wody w Rowie Portorykańskim, najgłębszej części Morza Karaibskiego. We wnętrzu jego wydłużonego kadłuba umieszczone były trzy uzbrojone w głowice wodorowe rakiety, wycelowane w Waszyngton, Norfolk w stanie Wirginia i Charleston w Południowej Karolinie. Oczekiwanie w ciszy w Rowie Portorykańskim nie było zbyt podniecającym zajęciem. Prądy morskie przesuwały nieco okręt, co wymagało stałej uwagi oficerów, by utrzymać go na pozycji, a przy tym by precyzyjnie nakierowywać pociski. Tym razem komandor Feliks Andriejewicz Ołonow cieszył się dziewiętnastym dniem niczym niezakłóconego patrolu. Załoga zajęta była turniejem szachowym. W maszynowni mechanicy budowali dwumetrowy model carskiego pancernika „Potiomkin Taurydzki”, odtwarzając jego wygląd w chwili słynnego buntu w 1905 roku. Ozdobiony carskimi oficerami wiszącymi na masztach i krwią rewolucjonistów, model bliski był już ukończenia. Ołonow niezbyt interesował się modelem okrętu. Bliższe jego sercu było zainteresowanie, jakie obudziły w pierwszym oficerze Piznoszowie angielskie powieści szpiegowskie, których sporą kolekcję posiadał komandor. Zajęty frazesami George’a Smileya, Jamesa Bonda czy Sidneya Reilly’ego dowódca „Dzierżyńskiego” nie myślał zbyt wiele o trzech pociskach na pokładzie wycelowanych w Amerykę, położoną tysiąc dwieście kilometrów na północny zachód, czy też o samych Amerykanach. Obecność „Dzierżyńskiego” w tak niewielkiej odległości od amerykańskiego kontynentu, jak i jego baza zaopatrzeniowa na Kubie należały do najściślej strzeżonych tajemnic radzieckiej marynarki; bardziej strzeżono tylko „Potiomkina”. Od roku „Dzierżyński” odbywał regularne dwudziestojednodniowe patrole z Hawany. Okręt wchodził i wychodził z portu kryjąc się pod dnem rosyjskich statków. Potężny okręt podwodny długości stu metrów nigdy się nie wynurzał i satelity, często przelatujące nad Kubą, nie zdołały go sfotografować. Zanurzony w porcie, ukryty pod radzieckim frachtowcem z fałszywym dnem przyjmował na pokład zapasy i nową załogę przez podwodną windę podłączaną do przedniego włazu. Marynarze nigdy nie wychodzili do Hawany. Gdy opuszczali okręt, zabierano ich od razu na lotnisko, a stamtąd prosto do Związku Radzieckiego. Ołonow od roku nie widział słońca ani gwiazd. Siedemnaście razy wprowadzał swój okręt do portu, zatrzymywał go pod dnem frachtowca i patrzył jak jego załoga przechodzi przez właz i wodoodporną windę. Winda podjeżdżała do góry, zatrzymywała się, wracała pełna nieznajomych i „Dzierżyński” ponownie wychodził w morze. Ołonow był właśnie w swej kabinie i czytał „Szpiega, który przyszedł z chłodu” Johna LeCarre’a, gdy nerwowy głos radiooperatora wezwał go do kabiny radiowej. Ołonow zapytał poirytowany: - O co chodzi? - Mamy radiogram na bardzo niskiej częstotliwości z Leningradu. - Jaki kod? - Pierwsza ważność, księga trzecia. Ołonow zamrugał i spróbował przełknąć ślinę. Gardło miał zupełnie suche. Ten kod miał być używany wyłącznie w wypadku wojny. Tylko on i pierwszy oficer mogli rozszyfrować wiadomość. Ołonow zamknął się w kabinie i rozkodował otrzymany telegram. OLONOW. DZIERZYŃSKI: SPOTKANIE NA POWIERZCHNI 52 ZACH 33 PŁN ZA 36 GODZIN DOSTARCZYĆ WODOROTLENEK LITU DO APARATURY USUWAJĄCEJ CO2 TYP M7. PRZEJĄĆ OŚMIU RANNYCH PRZEKAZAĆ OŚMIU MECHANIKÓW. CORSZKOW. Pierwszą reakcją była ulga. Wiadomość nie zawierała rozkazu odpalenia pocisków, ale była prawie równie zła. Wezwał do siebie Piznoszowa. - Spotkanie na powierzchni? Z jednym z naszych okrętów? - spytał pierwszy oficer. - Nie spotykamy się z „Nautilusem”. - Chyba nie mówisz poważnie - powiedział ostro Piznoszow. - Sam Gorszkow wydał „Dzierżyńskiemu” rozkaz wynurzenia? To szaleństwo. - Wiem - powiedział Ołonow. - Najprawdopodobniej aparat oczyszczający powietrze na tym okręcie zepsuł się i mają dodatkowo jakieś problemy z reaktorem. - Tak, ale Gorszkow nigdy nie zwolnił rakietowego okrętu podwodnego z patrolu. Nigdy. A w tej chwili „Dzierżyński” jest najważniejszym okrętem Czerwonej Floty. - Być może nie jest... Oficjalnie Ołonow nie zdawał sobie sprawy z istnienia „Potiomkina”, ale jako człowiek o długim doświadczeniu miał wielu przyjaciół i słyszał plotki o okręcie podwodnym z tytanowym kadłubem. Nie była to jednak informacja, którą chciałby się dzielić z oficerem politycznym. - Jeżeli na tym tajemniczym okręcie wysiadło usuwanie dwutlenku węgla, to dlaczego nie popłynie na chrapach z powrotem do Murmańska? Dlaczego ujawniać „Dzierżyńskiego”? - Piznoszow przejechał grzbietem dłoni po szyi pokazując, co powinien teraz ze sobą zrobić Gorszkow. - Nie naszym zadaniem jest ustalanie przyczyn, towarzyszu pierwszy oficerze, choć domyślam się, o co w tym wszystkim chodzi. Z całą pewnością jednak mamy umówione spotkanie za trzydzieści pięć godzin i dwadzieścia minut. Proszę przygotować okręt do drogi. 26 Zapata ? USS „Barracuda”, Atlantyk Od momentu utraty kontaktu z „Potiomkinem” minęły dwadzieścia dwie godziny. „Barracuda” nadal płynęła na południowy zachód z maksymalną prędkością, zatrzymywała się często, ale wyłącznie po to, by skontrolować, co dzieje się dookoła i w chwili obecnej znajdowała się w odległości stu pięćdziesięciu kilometrów na południe od Azorów. - Przygotować się do zatrzymania maszyn. Przekażemy meldunek o naszej pozycji. - Aye, aye, sir. - Siłownia, maszyny stop. W chwilę później ryk turbiny ucichł i okręt zakołysał się w swej własnej turbulencji. - Centrala do hydro. Skontrolować horyzont. - Hydro do centrali. Tak jest. „Barracuda” wykonała zwrot, a Sorensen przeczesał hydrolokatorami obszar wokół okrętu. - Hydro do centrali. Czysto. - Bardzo dobrze. Głębokość peryskopowa. Podnoś nas, Leo. Kiedy wyszli na peryskopową było siedem minut po północy, dwudziestego pierwszego maja. Nowy dzień powitał okręt gwiazdami błyszczącymi jak perły w czystym morskim powietrzu. Na zachodzie Ameryka przewracała się z boku na bok w niespokojnym śnie. Dalej jeszcze na zachód, w południowo-wschodniej Azji żołnierze umierali w słońcu południa. Na wschodzie, w Związku Radzieckim bataliony czołgów przygotowywały się do inwazji na Czechosłowację, wyznaczonej na koniec tego lata. Jeszcze dalej na wschód Czerwona Gwardia paliła książki na Placu Niebiańskiego Spokoju w Pekinie. Ale teraz byli daleko na Atlantyku, sami na wielkim oceanie. Sorensen nie słyszał żadnych statków, żadnych wielorybów, żadnych oznak życia. Sami. Fogarty był w centrali ucząc się od Hoeka, jak namierzyć cel na pulpicie uzbrojenia. Sorensen był zmęczony. Siedział przy pulpitach przez trzy kolejne wachty, a pod koniec czwartej, odmawiał jej przekazania w mniej doświadczone ręce, dopóki istniała możliwość napotkania Alfy. Jego zdaniem „Barracuda” powinna mieć przewagę. Północny Atlantyk stanowił Marę Nostrum amerykańskiej Marynarki. Mogli śledzić Alfę nawet do samego Murmańska, gdyby byli do tego zmuszeni. Oczywiście w miarę jak odległość do Mateczki Rosji malała, narastało ryzyko. Nie znaczyło to oczywiście, że samo śledzenie nie stanowiło ryzyka. Ale takie były właśnie rozkazy - śledzić, obserwować, sfotografować. Aye aye, sir. Chwilę później antena „Barracudy” przebiła powierzchnię morza i wiadomość o pozycji okrętu została przekazana do Norfolk. Operator radiostacji w Wirginii natychmiast wysłał odpowiedź. Springfield i Pisarro rozszyfrowali ją w kabinie dowódcy. COMSUBLAND: BARRACUDA SSN 593: RADZIECKI OKRĘT PODWODNY KLASY ALFA WYKRYTY PRZEZ SOSUS CMT 22.00 SZER 30°N DŁUG 56°W KURS DWA TRZY ZERO PRĘDKOŚĆ NIEZNANA. SPEKTROCRAFICZNA ANALIZA FRAGMENTÓW KADŁUBA BARRACUDY WYKAZAŁA ŚLADY TYTANU. RADZIECKI OKRĘT PODWODNY KLASY HOTEL DZIERŻYŃSKI WYKRYTY PRZEZ SOSUS GMT 23.30 SZER 27°N DŁUG 43°W. PRĘDKOŚĆ TRZY ZERO WĘZŁÓW KURS ZERO PIĘĆ ZERO. PRZEJŚĆ NA KURS DWA TRZY ZERO. PRZECHWYCIĆ, SFOTOGRAFOWAĆ. ŚLEDZIĆ DZIERŻYŃSKIECO, JEŚLI SPRÓBUJE POWRÓCIĆ NA WODY KUBAŃSKIE. NATYCHMIAST POTWIERDZIĆ DO COMSUBLANT. NETTS. - Trafiliśmy w dziesiątkę. „Dzierżyński” idzie prosto na nas. Musi mieć umówione spotkanie z Alfą. Złapiemy oba okręty. W głosie Pisarra brzmiało większe podniecenie, niż kiedykolwiek zdarzyło się to słyszeć Springfieldowi. Starał się jednak, by jego głos nie zdradzał napięcia. - Wezwij wszystkich oficerów do pomieszczenia odpraw. Musimy porozmawiać. W międzyczasie kurs dwa trzy zero. Cała naprzód. Nie traćmy czasu. Prosto z odprawy oficerów porucznik Hoek poszedł do sonarzystów. Sorensen siedział jak zahipnotyzowany przed pustym ekranem. - Zamierzasz pobić rekord świata w siedzeniu na wachcie, Asie? Siedzisz już tutaj od trzynastu godzin. - Jaka była informacja z Norfolk, poruczniku? - Znaleźli Alfę trzy godziny temu. Była wtedy trzysta dwadzieścia kilometrów na południowy zachód od naszej pozycji. - Tylko tyle? - Nie. We fragmentach wyciętych z naszego kadłuba znaleziono ślady tytanu. - Tytanu? A to spryciarz. To dlatego mogą schodzić tak głęboko i przetrwali zderzenie. Tytan jest potwornie twardy. I co jeszcze, poruczniku? - Wytropili „Dzierżyńskiego”, teraz idzie w naszą stronę. - „Dzierżyński”? Ach, to ten kubański okręt. Polowaliśmy na niego przez kilka dni w zeszłym roku. Boże, wpadliśmy z deszczu pod rynnę. Czy pan wie, co to znaczy, poruczniku? - Znakomicie wiem, co to znaczy. - Rosjanom nie będzie się to podobać. - A niech ich szlag trafi. Za dużo ostatnio rozrabiają, najwyższa pora ściągnąć ich trochę na ziemię... Posłuchaj, Asie, jesteś wykończony. Willie Joe już tu idzie, zrób sobie przerwę, połóż się trochę. - Aye aye, sir. - Tak przy okazji. Słyszałem plotki, że w maszynowni ktoś pędzi samogon. - I co, dobry? - Nie próbowałem. Sorensen wstał, przeciągnął się, wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Na chwilę zatrzymał się w centrali, obserwując Fogarty’ego przy pulpicie uzbrojenia. Na środku ekranu pulsował czerwony punkcik symulujący cel, rosyjski okręt wojenny. Czerwone plamki tańczyły w oczach Fogarty’ego, gdy naciskał palcem jeden z przycisków na klawiaturze. Czerwony punkcik zniknął. - Bardzo dobrze, Fogarty. Tylko że tym razem udało ci się trafić również nasz okręt. Dostaniesz za to pośmiertnie Navy Cross, a twój dzieciak będzie mógł wstąpić do Akademii Marynarki bez egzaminów. Fogarty, który nie zdawał sobie sprawy z tego, że Sorensen go obserwuje, obrócił się w krześle. - Jeśli kiedykolwiek dostanę ten order, wtedy nie będzie już Akademii Marynarki. - A więc tym się teraz zajmujesz, dzieciaku? Zostałeś kamikadze? - To tylko symulator, Sorensen. Jak zwykłeś to mówić, bierz to na spokojnie. - Tak, racja. Za kilka godzin nie będzie ci już potrzebny symulator. Będziesz miał na ekranie prawdziwego rakietowca. Lepiej wyciągnij wszystkie taśmy z radzieckimi okrętami. Spodoba ci się taśma z „Dzierżyńskim”. Nagrałem ją w zeszłym roku. Sorensen przeszedł do maszynowni, gdzie Wong poczęstował go sokiem grejpfrutowym. - Wszystkiego najlepszego, dzięki. - Nie ma za co. Sorensen opróżnił kubek i Wong napełnił go ponownie. - Co się stało, że jesteś taki cięty na tę Alfę? To tylko jeszcze jeden okręt. - Być może masz rację, szefie. Miejmy nadzieję, że masz rację. - Chodzi mi o to, że to sprawa oficerów, nie dla nas. Wiem, że znasz tego admirała, jak on się nazywał? - Netts. - No właśnie, Netts. Postawię dolara przeciw dziesięciocentówce, że nigdy nie powiedział ci wszystkiego. I prawdopodobnie Springfield też nie mówi wszystkiego, chociaż to niezły facet. Czemu się przejmujesz? Sorensen, spędziłeś tu trochę czasu. Wiesz, że tutaj nic nie jest takie, na jakie wygląda. Powinieneś postępować zgodnie ze swoją regułą, Jack. Mózg zostaw za drzwiami. Sorensen uśmiechnął się. - Lepiej skup się na swojej parze, szefie. Być może będziesz nas musiał dowieźć aż do Murmańska. Poszedł dalej na „Plażę Sorensena”, uruchomił lampy, założył włoskie okulary przeciwsłoneczne, zrzucił koszulkę i tylko w czerwonych bermudach zaczął robić pompki. - Raz dwa, raz dwa, raz dwa... Chciał wypocić z siebie wszystkie myśli o Rosjanach. Po pięciu minutach przestał ćwiczyć, otworzył szafkę i wyciągnął leżak. Rozłożył go i zaczął grzebać w stosie gazet. Miał już siadać, gdy spojrzał w dół - na leżaku przykucnął zaginiony dawno temu Zapata. Skorpion obserwował go, z ogonem wzniesionym do góry. - Omal na tobie nie usiadłem. Nie wiedział czy powinien zabić zwierzę, złapać czy wyjść i zostawić je w spokoju. Zanim zdołał podjąć decyzję, Zapata sturlał się z leżaka i zniknął między rurami w kącie pomieszczenia. Sorensen na kolanach przeszukał miejsca pod rurami, ale mały pajęczak był niewidoczny. Ostrożnie wrócił na leżak i rozciągnął się na nim, obserwując rozciągające się przed nim rury. - Proponuję ci umowę, robalu. Ty nie pokazuj mi się na oczy, a ja cię nie rozdepczę. Ciepło bijące od lamp było przyjemne. Po kilku minutach spokojnego leżenia Sorensen zauważył skorpiona, który wyszedł z cienia rury. Zwierzę znieruchomiało w ciepłej plamie światła. - Ty mały diable. Teraz już rozumiem - odezwał się Sorensen do Zapaty. - Przyszedłeś tutaj, bo tu jest ciepło. Te rury z parą są całkiem przytulne, no nie? Jak pustynia. Założę się, że tęsknisz za pustynią. Gorący piasek, kaktusy, prawdziwe skały, mnóstwo robali do jedzenia. Może powinienem zabrać cię ze sobą do Meksyku i wypuścić pod jakąś piramidą. Chciałbyś, żebym tak zrobił, czy raczej wolałbyś wrócić do Lopeza i jego torped? Nie musisz podejmować decyzji, dopóki nie wrócimy do Norfolk, ale nie możesz zostać na okręcie. On idzie do stoczni, potną go na kawałki, wyciągną mu flaki, a potem wykorzystają jako pływający cel. Jedyna „Barracuda” jaka zostanie będzie tutaj - Sorensen poklepał się po tatuażu i nagle poczuł się głupio. Skorpion musiał sobie pomyśleć, że rozmawia z półgłówkiem. - Tylko na mnie przypadkiem nie donieś, ty skorpionie. Niezły byłby z ciebie skorpion donosiciel. Wziął do ręki „National Geographic”. Czysty, śliski. Przekartkował go wiedząc, że nigdy nie znajdzie artykułu, którego szukał. „Wewnątrz najnowszego radzieckiego okrętu podwodnego - Alfa cud głębin”. Ciekaw był jak nazywa się radziecki okręt, który ścigali. Rosjanie nadawali swoim okrętom nazwy miast, albo nazwiska bohaterów narodowych. Nie mieli jeszcze takiego, który nazywałby się Józef Stalin, więc może to właśnie był ten. Mimo wszystko, hałasował jak dywizja czołgów. Jeśli cokolwiek zdoła go uciszyć, będzie musiało uciszyć go na dobre - złapał się na tej myśli. Miał nadzieję, że na godzinę uda mu się zapomnieć o Rosjanach, ale widocznie nie mógł. Kiedy tylko udało mu się wypchnąć ich ze świadomości, pojawiali się po pięciu minutach równie niespodziewanie jak Zapata. Wyglądało na to, że w końcu i do niego zaczęli się dobierać. Dawno temu zostawił swój mózg za drzwiami i teraz przyszło mu do głowy, że jeśli zbyt długo zostanie pod wodą, może stracić go na zawsze. Jako młody człowiek, chłopak jeszcze, znalazł doskonałe schronienie, gdzie mógł wykorzystywać swój talent. Jego temperament pasował doskonale do życia pod wodą. Tak bardzo mu się to podobało, że nigdy się nad tym nie zastanawiał. Teraz, po raz pierwszy w życiu pojawiły się wątpliwości. Tak, As się bał. Znowu odezwał się do Zapaty: - Słuchaj, robalu. Chcą zrobić mnie szefem okrętu. Co o tym myślisz? Gdybym został szefem, z jednym rozprawiłbym się od razu. Żadnego muzaka na moim okręcie, pod żadnym pozorem. Lepsze już filmy. Gdybym chciał, puszczałbym codziennie „Star Trek”. Słuchaj, szef ma lepiej nawet od dowódcy. To ja byłbym szefem sanitariuszy. Wszystkie dostawy byłyby moje. Chcesz poznać pewną tajemnicę? Powiem ci, dlaczego tak naprawdę zaciągnąłem się do Marynarki. Kiedy jeszcze byłem dzieciakiem w Oakland, mój tato zabierał mnie na mecze Gigantów na Seals Stadium w San Francisco. Jeździliśmy oglądać Williego Maysa. Willie był inny, był najlepszy. Nigdy się nie poddawał i nigdy nie dawał z siebie mniej niż sto procent. Gdy stawał między liniami boiska, to był tam bez reszty, a ja chciałem być taki jak on. Pewnego dnia pojechaliśmy za most zobaczyć jak Giganci grają z Kardynałami. Bob Gibson puścił podkręconą piłkę i Willie posłał ją prosto na parking. Po meczu znaleźliśmy ją na siedzeniu naszego wozu. Willie rozwalił przednią szybę z odległości stu pięćdziesięciu metrów. Ta strzaskana szyba była jak pomnik jego prawdziwej wielkości. Kiedy jechaliśmy z powrotem do miasta, wiatr wiał nam prosto w twarze. Po meczu pojechaliśmy do miasta coś zjeść. Na Market Street zawsze było pełno marynarzy z Hunter’s Point. Myślałem, że świetnie wyglądają w mundurach i śmiesznych czapkach. Wszyscy mieli paczki Lucky Strike’ów powtykane do kieszeni kurtek i łazili po chodnikach jakby zeszli prosto z plakatów reklamowych. Tego dnia, kiedy Willie wywalił piłkę poza stadion zrozumiałem, że nigdy nie będę grał w baseball, więc wykombinowałem sobie, że w takim razie najlepiej będzie, jeśli zostanę marynarzem. I jestem tutaj. Wiesz co? Jestem najlepszy w tym, co robię. Tak jak Willie. To nie są żadne przechwałki, to czysta prawda i tak jesteśmy tutaj tylko my dwaj, ja i ty, no nie? Tylko co ja właściwie mogę tym udowodnić? Dziesięć lat pod wodą, była żona, sznureczek portowych prostytutek, pijatyki, bijatyki i kilka pasków na ramieniu. Nic na stałe, żadnej kobiety. W moim życiu liczy się tylko okręt, para słuchawek i ekran. No cóż, teraz zabierają okręt i chcą mi dać nowy. Swoje już odsłużyłem, tak jak „Barracuda”. Ja i ten okręt skończymy razem... Netts próbuje mnie naciągnąć na swoje głupie gadanie. Wiem, że mogę zarobić trzydzieści, czterdzieści kawałków rocznie w byle jakim studiu nagraniowym i dlatego chce mnie zrobić szefem okrętu. Wypchaj się pan, panie Netts. Szef okrętu i co dalej? Następne pięć lat zabawy w kowbojów i kozaków? Ubezpieczanie świata przed Trzecią Wojną Światową?... No tak, stary. Nie będę żadnym szefem okrętu. Za nic. Założę sobie własne studio. „Sorensen Sound”, trzy stówy za godzinę. Nieźle, najlepiej na Market Street. Żadnego obijania się więcej. A tak przy okazji, nikt przy zdrowych zmysłach nie chce żyć pod wodą. Więc dlatego właśnie to robię? - uśmiechnął się. - Może dlatego, że tu na dole naprawdę żyję. I kocham to. No, ale chyba lepiej będzie jeśli nauczę się żyć na powierzchni, pokocham coś innego. Sorensen zauważył, że Zapata nie zwraca na niego żadnej uwagi. - Słuchaj robalu, mówię do ciebie. Zrobiłem już, co swoje, ten dzieciak Fogarty ma talent, niech on zostanie nowym Sorensenem, asem floty. Następne dziesięć lat będzie jego. Żadni kowboje i kozacy nie są mi więcej potrzebni. Ty i ja, Zapata, rozpłyniemy się o zachodzie słońca... Sorensen zamknął oczy i po raz pierwszy od lat zasnął bez majaków. Zapata obserwował go, wygrzewając się w świetle lamp. 27 Rendez-vous ? USS „Barracuda”, Atlantyk Osiem godzin później Sorensen i Fogarty zameldowali się w kabinie hydro na następną wachtę. Sorensen za długo spał pod lampami i zbyt mocno się opalił. Gdy Willie Joe wychodził z kabiny, Sorensen spytał: - Jesteś przygotowany do egzaminu, Willie Joe? - Porucznik mówi, że mogę mieć problemy z przekazywaniem danych do uzbrojenia. - Poradzisz sobie, bez problemów. - Dzięki, Asie. - Masz już plany na miesiąc przepustki, Willie Joe? - No pewnie. Bierzemy dzieciaki ze starą do Baton Rouge. Do jej rodziców. Mają fajny domek z zamkniętą werandą. To żeby robale nie wlatywały do środka. - Kupisz sobie nowego Bonneville’a? - Ty to powiedziałeś. Kupimy sobie jakiś wozik w Detroit i pojedziemy do Luizjany. Nigdy nie interesowałeś się samochodami, Asie? - Nigdy nie miałem czasu, by nimi jeździć. - Nie masz żony. Wszystkie kobiety chcą się popisywać nowymi wozami na parkingu przed supermarketem. Mnie to nic nie obchodzi i jeśli ma ochotę, niech się zabawia z całą flotą, kiedy jestem na patrolu. Sorensen skinął głową, starając się utrzymać poważną minę, Willie Joe otworzył drzwi. - Zmywam się stąd. Może wystarczy wam szczęścia, żeby złapać tego Rosjanina. *** „Barracuda” płynęła wolno i cicho. Z Norfolk nadeszły dwie nowe informacje. „Dzierżyński” nadal szedł tym samym kursem, ale Alfa zniknęła w odległości siedmiuset kilometrów na południowy zachód od Azorów. Springfield doszedł do wniosku, że Alfa czeka na spotkanie z „Dzierżyńskim” i utrzymał kurs równoległy do założonego kursu „Dzierżyńskiego”. Wiedział, że już wkrótce spotka się z wielkim okrętem, który, jak to wyliczył, znajdował się w tej chwili w odległości około stu pięćdziesięciu kilometrów. Fogarty spędził cztery godziny między wachtami, słuchając taśm z nagraniami szumów radzieckich okrętów podwodnych. Taśma z „Dzierżyńskim” nagrana w chwili, gdy okręt wchodził do portu w Hawanie była czytelna i wyraźna. Przesłuchał ją kilka razy. - Powiedz, Asie, jak długo ten okręt operuje już z Kuby? - Rok. - Jak on się tam właściwie dostał? - Musiał przejść Pacyfik z Władywostoku, opłynąć Przylądek Horn i przepłynąć południowy Atlantyk. Brytyjski „Conqueror” przechwycił go koło Falklandów i śledził do Hawany. Rosjanie nie wiedzieli, że „Conqueror” w ogóle tam był i nadal sądzą, że nie wiemy niczego o „Dzierżyńskim”. - Dziwne, że Brytyjczycy nie zdenerwowali się i nie rozwalili go po prostu. - Chyba powinni byli. Oczywiście próbowaliśmy wypłoszyć go jakoś z Morza Karaibskiego bez strzału. Zatopienie okrętu rakietowego to marny pomysł. Coś ci powiem. Mogę się założyć, że jego dowódca jest w tej chwili bardzo nieszczęśliwy. Takie spotkanie z Alfą jest dla niego cholernie niebezpieczne. Przez trzy godziny nasłuchiwali i pili kawę. Słyszeli jak samotny wieloryb wyśpiewuje swą żałosną pieśń, ale nie dochodziły ich odgłosy żadnych okrętów nawodnych ani podwodnych. Fogarty jeszcze kilka razy przesłuchał taśmę „Dzierżyńskiego”. Sorensen ziewnął i przeciągnął się. - Wyglądasz na zmęczonego, Asie. - Zamknij się, Fogarty. Chcą zrobić mnie szefem i przenieść na nowy okręt, na Pacyfik. - Gratulacje. Jeśli już zaciągnąłeś się na dożywocie, czego jeszcze mógłbyś chcieć? - Zamierzam odmówić. Fogarty był zaskoczony. - Nie wierzę. Nie ty, nie wielki Sorensen. - No tak, zamierzam być byłym wielkim. - Wskazał na głośniki, z których wydobywały się dźwięki wydawane przez „Dzierżyńskiego”. - Nie chciałbym już nigdy więcej tego słuchać. - O co ci chodzi? Przecież hydro to cały twój świat, nie? - Już nie. Nie pójdę na „Guitarro”, ty tam pójdziesz. Rozmawiałem już o tym z Pisarro. Będzie tam dowódcą. Willie Joe też przechodzi. Potrafisz polować na Rosjan, będziesz tam gwiazdą. - Ja? Daj spokój, Asie. - Posłuchaj Fogarty, po pierwsze - jesteś wystarczająco dobry. Masz talent. Po drugie - wciągnąłeś się w tę robotę. Masz na to ochotę, wiesz o tym dobrze. Po trzecie nie chcesz wojny, ale zaszedłeś już daleko i jeśli do niej dojdzie, będziesz walczył. Zrobił się z ciebie niezły facet, stary. Fogarty poczuł się nieswojo, częściowo dlatego, że ucieszyły go słowa Sorensena. - Mam rację, czy nie? - No tak... ale co z tobą, Sorensen? Jeśli nie przejdziesz na „Guitarro”, to co będziesz robić? - „Efekty Dźwiękowe Sorensena” - trzy stówy za godzinę... Ale najpierw musimy zapolować na grubą rybę i postarać się, żebyśmy sami nie trafili na haczyk. Wachta miała się już ku końcowi, gdy Fogarty dostrzegł świetlny pasek na ekranie. Rozpoznał ten okręt w tej samej chwili, gdy go usłyszał. - Kontakt, namiar jeden osiem osiem, odległość czternaście tysięcy metrów, kurs zero siedem sześć, prędkość osiemnaście węzłów, identyfikacja: radziecki okręt podwodny klasy Hotel „Dzierżyński”. Sorensen spojrzał na ekran. - OK, stary. Podaj to do dowódcy. - Nie chcesz sprawdzić? - Nie. - Hydro do centrali. - Fogarty powtórzył dane. - Maszyny stop. Cisza na okręcie - rozkazał Springfield. Ekrany hydrolokatorów rozjaśniły się natychmiast, gdy „Barracuda” zatrzymała się. Fogarty zamknął oczy i wsłuchał się w odgłosy maszyn niosące się echem po oceanie. Międzykontynentalne pociski „Dzierżyńskiego”, podobnie jak pociski „Vallejo”, stanowiły najgorszą z nocnych mar Fogarty’ego. W jego mózgu pojawiła się myśl, że jedynym sposobem, aby pozbyć się ich raz na zawsze byłoby zatopienie „Dzierżyńskiego” od razu - sama ta myśl sprawiła, że zaczął się pocić. Co się z nim dzieje?... Sorensen zapalił papierosa i wydmuchnął dym w otwór wywietrznika. - Czy oni wiedzą, że tu jesteśmy? - spytał go Fogarty. - Nie sądzę. Jesteśmy zbyt cisi. Gdyby nas usłyszeli, ich dowódca podjąłby jakieś manewry, by uciec lub spróbowałby nas odstraszyć. - Co teraz zrobimy? - Popłyniemy za nim. Poprowadzi nas prosto do Alfy. Za kilka godzin zobaczymy dwa najściślej chronione okręty radzieckiej Marynarki. „Dzierżyński” musi potrzebować czegoś z Alfy. Albo na odwrót. W żadnej innej sytuacji nie odwołano by tego okrętu z pozycji bojowej. Myślę, że ostatnią rzeczą jakiej spodziewają się Rosjanie, jest nasza wizyta. Jeśli wystarczy nam szczęścia, złapiemy ich na powierzchni. - A co oni zrobią? - Nie umiem czytać w myślach. Wiem tylko, że Springfield wykona swoje zadanie. Nie dadzą nam za to Orderu Lenina. - Centrala do hydro. - Tu hydro. - Zagramy z nimi w berka. Utrzymuj odległość między dziesięcioma, a dwunastoma tysiącami metrów. - Hydro do kontroli, przyjęto. „Barracuda” ustawiła się za „Dzierżyńskim” i zaczęła podążać za wielkim radzieckim okrętem w odległości sześciu mil. „Dzierżyński” toczył się przez ocean jak Lewiatan, płynął szybko stałym kursem wschodnim, jego komputery bez chwili przerwy śledziły odległe o dwa tysiące sto kilometrów cele na wschodnim wybrzeżu Stanów. Hałas dobiegający z jego silników był tak wielki, że sonarzyści na pokładzie okrętu nie usłyszeli amerykańskiego okrętu podwodnego. Sorensen spokojnie przysłuchiwał się dochodzącym z oddali dźwiękom, wreszcie odezwał się: - Wiesz co, Fogarty? W tej chwili śledzimy element radzieckiego systemu zimnej wojny. Ma możliwość zniszczenia naszych miast na wschodnim wybrzeżu i jest w zasięgu naszego wzroku. Gdyby tylko spróbował zalać silos rakietowy... no cóż, wtedy nie możemy dać mu najmniejszej szansy na odpalenie rakiety. Kurczę, jak mnie to wnerwia. Fogarty patrzył na szumy na ekranie. *** ? „Potiomkin”, Atlantyk Siedemdziesiąt kilometrów dalej „Potiomkin” zawisł na głębokości dwustu metrów, czekając na „Dzierżyńskiego”. Od osiemnastu godzin nie ruszył się z ustalonego miejsca spotkania. Powietrze wewnątrz okrętu było zatrute, a załoga zmęczona, słaba i anemiczna. Stan siedmiu mechaników, którzy zapadli na wirusowe zapalenie płuc, systematycznie się pogarszał. Ciągłe bombardowanie promieniowaniem niszczyło ich szpik kostny. Mieli zostać przeniesieni na „Dzierżyńskiego” i zastąpieni przez techników z tego okrętu. Dla nich liczyła się każda godzina. W zatłoczonej kabinie na dziobie oficer maszynowy, komandor podporucznik Potoków umierał z powodu infekcji. Błagał Fiodorowa, by uczynił nad nim znak krzyża. Fiodorow spełnił jego prośbę, przypominając sobie dziecięcą modlitwę. Połokow przestał oddychać i lekarz okrętowy zasłonił jego twarz prześcieradłem. - Czy mamy przygotować się do pogrzebu na morzu? - Później. Przez głośnik rozległ się głos Popowa. - Hydro wzywa dowódcę. Mamy kontakt z „Dzierżyńskim”. Fiodorow pobiegł do centrali i stanął nad Popowem. „Dzierżyński” wysyłał pulsujący sygnał na ustalonej częstotliwości, którą „Potiomkin” miał wykorzystać do wzajemnego rozpoznania i ustalenia pozycji. - Przygotować się do wynurzenia. Mała naprzód - rozkazał Fiodorow. - Aleksy, każ założyć kamizelki ratunkowe Bolinskiemu i pozostałym. Prześlę zapieczętowaną kopię meldunku o Kurnachowie, wyłącznie dla Gorszkowa. Chcę, żebyś to podpisał. - Tak jest, komandorze. *** ? USS „Barracuda”, Atlantyk Sorensen i Fogarty usłyszeli sygnał „Dzierżyńskiego”. - Hydro do centrali. „Dzierżyński” uruchomił hydrolokator aktywny. - Zmniejszyć prędkość. Alfa musi być gdzieś w pobliżu. Jeśli „Dzierżyński” zacznie krążyć, idziemy za nim. Sorensen wstał. - W każdej chwili hydrolokator na „Dzierżyńskim” może odnaleźć Alfę. Kiedy sygnał odbije się od niej, powinniśmy go też usłyszeć. I wtedy mogą nas odkryć. Trzymaj kciuki, Fogarty. Jeśli nas odkryją, nie wynurzą się, a my nie będziemy mogli ich zobaczyć. A to znaczy, że nie będziemy mogli zrobić ślicznych zdjęć dla admirała. Na okręcie narastało napięcie. W centrali Springfield obserwował wtórnik hydrolokatora. - Robią zwrot. Daj trzy stopnie w lewo. - Na ekranie pojawiła się druga kropka. - Tutaj są. Maszyny stop. Dwa radzieckie okręty podwodne były oddalone od siebie o milę, od „Barracudy” dzieliło je sześć mil. Powoli dwie kropki zbliżyły się do siebie. - Alarm na okręcie. Cała załoga przygotować się do manewrowania. Centrala do przedziału torpedowego. Załadować wyrzutnie dwa i cztery torpedami Mk 37, zapalniki zbliżeniowe. - Gdyby teraz nas odkryli - powiedział Pisarro - myślę, że powinni strzelać. Springfield zgodził się z nim w milczeniu. - Leo, jeśli usłyszymy ich hydrolokator aktywny od razu odwracamy się do nich ogonem. Niech szef sterników przygotuje aparat fotograficzny. Kiedy podniesiemy peryskop, niech od razu robi zdjęcia. Jak tylko je zrobi, zmykamy stąd. „Dzierżyńskiego” spróbujemy złapać później. Nie zamierzam ułatwiać dowódcy Alfy zdobycia tytułu Bohatera Związku Radzieckiego naszym kosztem. Mała naprzód. „Barracuda” powoli zbliżała się do milczących okrętów. Gdy odległość zmniejszyła się do półtora kilometra, Sorensen usłyszał dziwne, zniekształcone dźwięki. Rosjanie porozumiewali się podwodnym telefonem. - Hydro do centrali. Rozmawiają przez Gertrudę. - Bardzo dobrze, przyślemy tam do was Davica. W chwilę później Węgier wsunął się do kabiny hydrolokatorów. Sorensen powitał go szerokim uśmiechem. - Jesteś akurat na czas. Słuchaj. Davic wcisnął się za trzeci pulpit i założył słuchawki na uszy. Po chwili potrząsnął głową. - Przerywa. Są za daleko. Czekaj, czekaj... Coś jakbym słyszał. Coś o dwutlenku węgla, licie... znowu ich zgubiłem. Fogarty odezwał się. - Jeden z okrętów szasuje zbiorniki balastowe. To „Dzierżyński”, podnosi się. A teraz Alfa, oba się wynurzają. Sorensen obserwował ekran. - W porządku wygląda na to, że nie wiedzą o naszej obecności. Hydro do centrali, wynurzają się. Odległość stała, trzy mile. - Mała naprzód. Zmniejszymy odległość do tysiąca metrów. Głębokość peryskopowa - rozkazał Springfield. Światełka centrali z zielonych zmieniły się na wiśniowoczerwone. - Podnosimy się. Szef sterników, zamontować aparat fotograficzny na peryskopie wachtowym. - Tak jest, sir. Na górze będzie ciemno. - Włącz wzmacniacze światła. - Wzmacniacze włączone. - Pisarro, wypróbuj najpierw zwyczajny film. Jeśli wystarczy czasu, spróbujemy zrobić też zdjęcia na podczerwień. - Tak jest, kapitanie. - Centrala do maszynowni. Szefie, zwiększamy ciśnienie pary do dziewięćdziesięciu procent. Być może będziemy musieli stąd zwiewać. - Maszynownia do centrali. Co on zamierza zrobić? Odstrzelić nam dziób? - Bez żartów. Peryskopy w górę. „Barracuda” podniosła się ostrożnie i zatrzymała na głębokości dwudziestu metrów. Peryskop wyszedł na powierzchnię. Springfield pochylił się nad okularami peryskopu bojowego. *** ? „Potiomkin”, Atlantyk Ołonow stał na pomoście na przysadzistym, brzydkim kiosku „Dzierżyńskiego”, patrząc na krótki, smukły okręt, który kołysał się na falach w odległości dwudziestu metrów. Przez megafon krzyknął w jego stronę. - Jaki okręt? - „Potiomkin” - usłyszał odpowiedź Fiodorowa. - Macie wodorotlenek litu? Ołonow był w marnym nastroju. - A zatem rozmawiam z Fiodorowem, beniaminkiem Gorszkowa. Księciem Północnej Floty. Miło mi was poznać. Fiodorow nie docenił jego sarkazmu. - Prześlijcie go po linie. Trzydzieści lat zdążyło minąć od chwili, gdy Ołonow po raz ostatni pracował jako prosty marynarz. Był na pomoście „Dzierżyńskiego” sam. Wystrzelił rzutkę, która przeniosła linę ponad dzielącym obydwa okręty morzem. Fiodorow przymocował linę do poręczy i odezwał się do mikrofonu. - Przyślijcie Bolinskiego na górę. Przygotujcie pozostałych. Ołonow przymocował do liny torbę z kryształkami i Fiodorow wolno przyciągnął ją do siebie. Gdy cenne chemikalia znalazły się już na pokładzie „Potiomkina”, Fiodorow przywiązał nieprzytomnego Bolinskiego do noszy, kopię meldunku wcisnął za kurtkę marynarza i Ołonow zaczął ciągnąć go w swoją stronę. Bolinski był jeszcze zawieszony nad morzem, gdy Fiodorow usłyszał w interkomie głos Popowa. Radar wychwycił echo peryskopu w odległości jednej mili. Fiodorow był wściekły, że Ołonow pozwolił się wytropić i śledzić, zdradzając w ten sposób „Potiomkina”. Jeszcze raz odezwał się do Popowa. - Identyfikacja? Kto to jest? - Nie wiem, komandorze. W ogóle go nie słyszałem... a teraz mam peryskop na radarze. - Aleksy, przygotować się do zanurzenia. Załadować torpedy i zatopić wyrzutnie, i to już - krzyknął przez megafon. - Ołonow, wyciągaj go na pokład. Zanurzaj się pierwszy i idź prosto na północ, dokładnie trzysta mil. Spotkamy się za dwadzieścia cztery godziny, by dokończyć przekazywanie chorych. Ołonow był równie przerażony. On również ryzykował wykrycie, a nawet możliwość odcięcia od bazy na Kubie. Przez działającą na podczerwień lornetkę dostrzegł peryskopy. „Dzierżyński” został odkryty. *** ? USS „Barracuda”, Atlantyk Była trzecia nad ranem, przez okular peryskopu Springfield widział plamisty kształt oddalony od niego o tysiąc siedemset metrów, kołyszący się na wodzie jak wieloryb wyrzucony na plażę. „Dzierżyński”. Na szczycie niskiego, płaskiego kiosku stał samotny mężczyzna mocujący się z liną. Gdy wielki okręt zakołysał się na fali Springfield dostrzegł, że lina sięga do drugiego, znacznie mniejszego okrętu. - Leo, uruchamiaj kamerę. Chyba przyłapaliśmy naszego artystę. Pisarro przyłożył oko do wizjera Nikona i uruchomił automatyczny spust. Aparat zaczął szybko robić zdjęcia, jedno po drugim. - Mamy tutaj rakietowca klasy Hotel i coś, co musi być Alfą - powiedział Pisarro. - Nie zachowują się tak jakby wiedzieli, że tu jesteśmy. - W każdej chwili mogą się dowiedzieć - odparł Springfield. - Ich radary wykryją peryskopy. „Dzierżyński” przesyła jakiś pakunek. Przywiązali człowieka do liny. Chcą go przenieść z Alfy na „Dzierżyńskiego”. - Hydro do centrali. Uruchomili aktywne hydrolokatory. Odkryli nas. - Radar do centrali. Odkryli peryskopy. Złapałem dwie niskie częstotliwości. - Odcinają linę - krzyknął Pisarro. - Zamykają włazy. - Uwaga cała załoga. Tu mówi dowódca. Przygotować się do zanurzenia. Centrala do radia - przygotujcie radiogram o naszej pozycji i następującą informację - radziecki okręt podwodny klasy Hotel „Dzierżyński” i radziecki okręt podwodny klasy Alfa sfotografowane na powierzchni. Płyniemy za okrętem rakietowym zgodnie z rozkazami. - Radio do centrali, przyjęto. - Hydro do centrali. Jeden z okrętów napełnia zbiorniki balastowe. To „Dzierżyński”. - Teraz spokój - powiedział Springfield. - Poczekamy, aż Alfa się zanurzy przed nadaniem informacji. Nie chcę, żeby zakłóciła nadawanie. Centrala do hydro. - Tu hydro. - Pilnujcie rakietowca. Chcemy złapać jego trop, gdy tylko upewnimy się, że Alfa nas nie śledzi. Najpierw musimy się od niej uwolnić. - Hydro do centrali. Śledzimy ich hydrolokatorem aktywnym. „Dzierżyński” płynie z prędkością sześciu węzłów. Mają kłopoty z zanurzeniem. Alfa nadal pozostaje na powierzchni. Przez peryskop Springfield dostrzegł Fiodorowa, który patrzył w jego kierunku przez noktowizor. Wiedział, że Rosjanin czeka, aż zacznie nadawać. - Hydro do centrali. „Dzierżyński” nadal pozostaje na powierzchni, prędkość osiem węzłów, kierunek zero zero zero. - Pisarro, wrzuć film na podczerwień. Pisarro zmienił film i zrobił szybko trzydzieści sześć zdjęć „Potiomkina”. Wyjął kasetę z filmem i zawołał szefa sterników. - Każ Lutherowi, by od razu wywołał film. - Hydro do centrali. Alfa zatapia wyrzutnie torpedowe. - Utrzymać prędkość. Nie odpali ich na powierzchni. To by było samobójstwo. Centrala do torped. Zatopić wyrzutnie. - Przedział torpedowy do centrali. Zatapiamy wyrzutnie. - Poruczniku Hoek, niech pan wyceluje te rybki w Alfę. Ma pan ją w celowniku? - Tak jest, sir. - Niech pan jeszcze nie odpala, poruczniku. Trzeba dać jej szansę na wycofanie się. W kabinie hydro Davic darł się w stronę celu widocznego na ekranie. - Rozwalić go! Rozwalić go od razu! Fogarty odwrócił się w jego stronę. - Zamknij się Davic. Zamknij się do diabła. - Nie. Sorensen okręcił się na krześle, z trudem się powstrzymując: - Wynoś się stąd, Davic. Załóż biały garniturek i idź do drużyny ratunkowej. Już. Davic zawahał się przez chwilę, potem nałożył azbestowy kombinezon i wyszedł mieląc w ustach nieprzekładalne na angielski przekleństwo. 28 Tysiąc dwieście metrów ? „Potiomkin”, Atlantyk Fiodorow patrzył przez lornetkę na cztery pionowe linie wystające z oceanu w odległości niecałego kilometra - anteny radiowa i radaru, oraz dwa peryskopy. Nadal nie miał identyfikacji, ale był pewien, że była to „Barracuda” - kto, jak nie ona miałaby lepszy motyw? Oczywiście musieli odkryć albo ustalić, że „Potiomkin” nie zatonął. Raz jeszcze przekonał się jak zwodnicze było założenie, że Amerykanie są głupi i dadzą się łatwo oszukać. Używając akustycznych sztuczek mogli zyskać na czasie, ale ten aparatczyk doprowadził do katastrofy. Jego okręt był szybszy od „Barracudy”, mógł zanurzyć się głębiej, manewrować lepiej od niej, ale nie zdołał przed nią uciec. Samo pojawienie się amerykańskiego okrętu zaniepokoiło go. To nie było przypadkowe spotkanie. Amerykanie wytropili go. Nie wiedział jak, nie był pewien, istniała jednak możliwość, że zbudowali system podwodnych hydrolokatorów. Zadrżał na myśl, że amerykański okręt podwodny mógł go zatopić. Ale oni obserwowali go tylko. Nie miał żadnych wątpliwości, że Amerykanie robią w tej właśnie chwili zdjęcia jego okrętu, a on nie mógł dopuścić do tego, by film został dostarczony do Pentagonu. Rozkazy, które nigdy nie pozostawiały mu zbyt wielkiej możliwości manewru, nawet jeśli rozumiał tego przyczyny, zostały mu dostarczone osobiście przez Gorszkowa w dniu wyjścia w morze. Pod żadnym pozorem nie wolno mu dopuścić do wykrycia jego supertajnego, supernowoczesnego okrętu. No cóż, został już wykryty, teraz musiał podjąć wszystkie działania konieczne do zniwelowania strat spowodowanych przez to odkrycie. Na razie jednak musiał odciągnąć „Barracudę” jak najdalej, tak by umożliwić „Dzierżyńskiemu” ucieczkę. Potem chciał odzyskać przewagę, wykorzystując prędkość i możliwości zanurzenia „Potiomkina”. Obie strony znały reguły gry, okręty podwodne z pociskami balistycznymi były nietykalne. Ale teraz obie strony złamały niepisane prawo. Jego strona, odwołując „Dzierżyńskiego” z pozycji, by uratować jego okręt i rannych, a Amerykanie przez upór jaki wykazali śledząc i fotografując „Potiomkina”. Zastanawiał się, wysyłając depeszę do Gorszkowa, w której opisał stan okrętu, czy admirał zaryzykuje wykrycie i rozpoznanie „Dzierżyńskiego”, by ocalić „Potiomkina”. Był zadowolony, że tak się stało, ale zastanawiał się, co sam zrobiłby na miejscu Gorszkowa... Wszystkie myśli były jedynie chwilową próbą ucieczki przed decyzją, którą musiał podjąć. „Barracudę” trzeba było uciszyć. Najpierw spróbuje odstraszyć Amerykanów, potem zanurzy się... atak z powierzchni dałby im szansę na odwzajemnienie ciosu. A do zniszczenia „Potiomkina” dopuścić nie mógł, nie mógł nawet o tym myśleć - ta myśl pozwoliła mu oddalić od siebie odpowiedzialność za to, co miał zrobić. W tajemnicy przed samym sobą, jakimś okruchem świadomości, chciał, żeby Amerykanin uciekł, zwalniając go z obowiązku, który musiał wykonać - gwałtownie potrząsnął głową, zmuszając się do koncentracji na swym zadaniu... Przeklęty, przeklęty, przeklęty rozbrzmiewało w jego mózgu, ale nikt nie słyszał, on sam nie mógł już tego znieść. Odezwał się do mikrofonu: - Radio, czy Amerykanie przesłali już radiogram? - Nie, jeszcze nie. Wziął głęboki oddech i przetarł oczy. - Odległość od celu. - Odległość tysiąc metrów. - Uruchomić hydrolokator aktywny. - Hydrolokator włączony. W milczeniu chciał krzyczeć do dowódcy amerykańskiego okrętu przy peryskopach, do Gorszkowa... To szaleństwo... *** ? USS „Barracuda”, Atlantyk Sorensen i Fogarty w ostatniej chwili zerwali z głów słuchawki. Ostry dźwięk rosyjskiego hydrolokatora aktywnego eksplodował z głośników. - Hydro do centrali, uruchomili hydrolokatory aktywne. - Peryskopy w dół, opuścić anteny. Ster prawo na burt. Cała naprzód. Leo, schodzimy na sto dwadzieścia metrów. Załoga, przygotować się do manewrów. W przedziale menewrowym szef Wong otworzył całkowicie główny zawór pary i śruba „Barracudy” spieniła wodę za rufą. Sternik obrócił gałkę steru w prawo i pchnął ją naprzód. Okręt drgnął, przechylił się na dziób i śmignął w głębiny. Springfield obserwował głębokościomierz w miarę tego jak „Barracuda” dochodziła do stu dwudziestu metrów. - Zrobimy kółko i sprawdzimy czy nie mamy torpedy za rufą. Ster lewo na burt. Okręt zawrócił w lewo, nadal przyspieszając i zanurzając się. - Centrala do hydro, uruchomcie ultrawykrywacze torped. - Hydro do centrali, uruchomione. Pulsujący strumień ultradźwięków zaczął przeszukiwać ocean w poszukiwaniu twardego, szybko poruszającego się obiektu. - Hydro do centrali, nie ma kontaktu, nie strzelili. - Bardzo dobrze. Uruchomcie nasz hydrolokator aktywny. Ster, kurs zero cztery pięć. Głębokość dwieście pięćdziesiąt metrów. Zejdziemy pod warstwę izotermiczną, a wtedy może nas szukać. Teraz mamy już dowód na jego istnienie. Leo, on będzie nas ścigać. Nie będziemy mogli dojść „Dzierżyńskiego” tak długo, aż upewnimy się, że Alfa idzie na północ. Pisarro nadal trzymał w rękach Nikona. - My już mamy co nam potrzeba. Myślisz, że „Dzierżyński” spróbuje wrócić na Kubę? - Może tak, może nie. Jeśli spróbuje, wpadnie w naszą blokadę. Wtedy będą wiedzieć na pewno, że możemy ich wytropić. W końcu Rosjanie odkryją SOSUS. A kiedy to zrobią, zrozumieją, że możemy znaleźć „Dzierżyńskiego” wszędzie, dokądkolwiek by nie poszedł, to będzie koniec jego karaibskich patroli. Następnym razem, gdy będziemy mogli posłać na powierzchnię boję radiową nadamy meldunek do SOSUS-u o „Dzierżyńskim”. Centrala do hydro, gdzie teraz jest okręt rakietowy? - Hydro do centrali, odległość pięć tysięcy dwieście metrów. Prędkość piętnaście węzłów i wzrasta. W tej chwili się zanurza, za chwilę stracimy kontakt, przez warstwę termiczną. Alfa jest nadal na powierzchni. „Barracuda” zeszła na głębokość dwustu pięćdziesięciu metrów, zawróciła na północny wschód i zaczęła oddalać się od „Potiomkina”. *** ? „Potiomkin”, Atlantyk Fiodorow zszedł z pomostu po drabince i wszedł do centrali. Jednym spojrzeniem na pulpit zanurzania przekonał się, że wszystkie włazy były zamknięte. - Identyfikacja, Popów. - To „Barracuda”, komandorze. Dokładnie tak jak myślał. - Jaki ma kurs? - Zero cztery pięć. Ucieka. Za chwilę zgubię ją pod warstwą termiczną. - Musimy ją złapać. Musiał ją złapać. By mieć pewność, że fotografie nie trafią dalej, by upewnić się, że „Dzierżyński” może bezpiecznie wrócić na swoją pozycję. - Zaprogramować sterowanie torpedą. Schodzimy za nim. Maszynownia, tu mówi dowódca. Zanurzenie alarmowe. Schodzimy na trzysta metrów. Napełnić zbiorniki balastowe. Aleksy otworzył wszystkie odpowietrzniki zbiorników balastowych i „Potiomkin” opadł w dół jak kotwica - był to bardzo niebezpieczny manewr. Na powiększającej się ciągle głębokości, przy stu pięćdziesięciu metrach, Fiodorow rozkazał: - Szasować zbiorniki. Wyważyć okręt. Aleksy, zatrzymaj na trzystu metrach. Aby zatrzymać okręt w taki sposób, by z jednej strony uniknąć wyskoczenia na powierzchnię, z drugiej zaś utraty kontroli nad okrętem, co mogłoby się skończyć opadnięciem na dno i implozją, potrzeba było całego talentu Aleksego. Krzyknął przez interkom. - Komandorze, musimy nabrać trochę prędkości, by się utrzymać. - Mała naprzód. „Potiomkin” ruszył ku przodowi i stopniowo przestał się zanurzać. Aleksy zatrzymał okręt dokładnie na głębokości trzystu metrów pod powierzchnią. - Popów, mamy „Barracudę” na ekranie? - Tak jest, teraz jesteśmy pod tą samą warstwą izotermiczną - namiar zero cztery pięć. Prędkość około piętnastu węzłów, wzrasta. A tam jest „Dzierżyński”. Na ekranie Popowa „Dzierżyński” uciekał szybko na północ, w tej chwili był już prawie poza zasięgiem hydrolokatora. Aleksy pojawił się w centrali. - Komandorze - powiedział cicho, tak by nie słyszeli go pozostali - czy zamierzamy powtórzyć spotkanie z „Dzierżyńskim”? Musimy pozbyć się chorych z okrętu. Są zbyt słabi, żeby pracować, a ja potrzebuję mechaników. Ledwie wystarcza ludzi do obsługi sterów głębokości. Fiodorow odpowiedział, nie patrząc na głównego mechanika. - Najpierw musimy wyeliminować amerykański okręt podwodny. Nie ma innego wyjścia. - Czy przekazali wiadomość? - Nie, a teraz nie damy im już na to szansy. Znasz nasze rozkazy, równie dobrze jak ja. Nie myśl o tym, Aleksy. On zrobiłby dokładnie to samo na naszym miejscu. - Musiał w to uwierzyć. - Ten Amerykanin nie jest głupcem, Nikołaj, a jego okręt jest bardzo cichy... - Dwie trzecie naprzód - brzmiała odpowiedź Fiodorowa. - Kurs zero cztery pięć. Jesteśmy teraz dokładnie za jego rufą. *** ? USS „Barracuda”, Atlantyk W centrali „Barracudy” podniosły nastrój mieszał się z wszechobecnym napięciem. Film okazał się sukcesem, wywołano siedemdziesiąt dwie wyraźne fotografie radzieckich okrętów. Luther powiększył jedno ze zdjęć i Springfield trzymał teraz w rękach ziarnistą odbitkę o wymiarach osiem na dziesięć, przedstawiającą rosyjskiego kapitana. Wystające kości policzkowe, ciemne oczy, okrągła czapka. - To musi być dowódca okrętu - powiedział Pisarro, choć na czapce nie było żadnych insygniów. Nerwowo zapali papierosa i potarł głowę. - Mają nad nami przewagę, komandorze. - Leo, możemy zrobić tylko to, co właśnie robimy: odciągnąć Alfę i rozdzielić oba okręty. Centrala do hydro, gdzie jest „Dzierżyński”? - Hydro do centrali. „Dzierżyński” utrzymuje prędkość osiemnastu węzłów. Kurs nadal zero zero zero, ale sygnał jest bardzo słaby, komandorze. Za kilka sekund znajdzie się poza naszym zasięgiem. - Bardzo dobrze. Centrala do maszynowni. Zwiększyć obroty do trzydziestu węzłów. Dziesięć stopni w prawo, kurs zero pięć pięć. Gdy okręt wykonał zwrot, hydrolokatory pochwyciły sygnał pochodzący z „Potiomkina”. - Hydro do centrali. Alfa zanurza się, kapitanie. Zatopili zbiorniki i opadli, będziemy ich mieli dokładnie za rufą. Sorensen wyłączył interkom i zaklął w stronę ekranu. Alfa zanurzała się błyskawicznie, w pełni wykorzystując wynikającą z tytanowego kadłuba przewagę. Trzydzieści sekund później zniknęła z ekranu. - Hydro do centrali. Alfa zniknęła. Ostatnia głębokość pochwycona przez nasze hydrolokatory to trzysta metrów. Mamy ją dokładnie za rufą. Springfield spojrzał na Pisarra, a potem na fotografię Fiodorowa. - Leo, on próbuje wystraszyć nas tą Alfą. Przerazić nas swoim tytanowym kadłubem. Jeśli mu się to uda, będzie jeszcze śmielszy, pomyśli, że jest właścicielem całego oceanu... Sorensen patrzył wciąż na ekran. - Ostatnim razem, kiedy zniknął nam z ekranów, zderzył się z nami - powiedział do Fogarty’ego. - Mam jakieś przeczucie... Hydro do centrali. - Słuchamy. - Proponuję przeszukanie sektorów rufowych. Nie wiem, gdzie oni są. - Bardzo dobrze, hydro. Centrala do maszynowni, przygotować się do zmniejszenia prędkości. Mała naprzód. Ster dwadzieścia stopni w prawo. Po dziewięćdziesięciu sekundach powolnego obrotu, Alfa ponownie pojawiła się na ekranie. - Wiedziałem - powiedział Sorensen. - Hydro do centrali. Kontakt - namiar jeden cztery osiem. Odległość dwa pięć zero metrów, zmniejsza się. Prędkość dwadzieścia cztery węzły, głębokość trzysta metrów. - Bardzo dobrze. Mamy ją na ekranie u siebie. Springfield przeszedł przez centralę w kierunku pulpitu uzbrojenia i stanął za Hoekiem. - Musimy mu zagrozić, zmusić go do zastanowienia. Zmusić do wycofania się... inaczej on spróbuje nas wykończyć... Centrala do hydro przygotujcie się do uruchomienia hydrolokatora aktywnego. Gdy Sorensen naciskał przyciski na pulpicie, Fogarty poczuł się nagle, jakby znalazł się w zatrzymanym kadrze filmu. Niemożliwe miało stać się za chwilę możliwe? Czy żadna ze stron nie zamierzała się wycofać? Alfa gwałtownie zmniejszyła prędkość i ostro skręciła w prawo. Sorensen zareagował natychmiast, wiedział, że zachowanie Alfy znaczy, że okręt był gotowy do strzału. - Hydro do centrali, musimy rozpocząć manewry uchylenia się od torpedy. - Ster w prawo na burt! Cała naprzód! Trzydzieści stopni w górę! Hydro, uruchomcie hydrolokator wykrywania torped! *** ? „Potiomkin”, Atlantyk Przedział torpedowy „Potiomkina” mieścił się na śródokręciu. Fiodorow wykonał zwrot w prawo, wydał komendę: cała wstecz i zastopował okręt. - Odpalić torpedę kierowaną akustycznie. Aleksy zawahał się, dopiero po chwili nacisnął kciukiem czerwony guzik na swym pulpicie. Napędzana turbiną gazową torpeda wyskoczyła z wyrzutni. Szła w stronę „Barracudy” z prędkością czterdziestu węzłów, wbudowany hydrolokator poszukiwał swego celu. - Stery głębokości, maksymalnie na zanurzenie, jedna trzecia naprzód. Schodzimy na tysiąc trzysta metrów - rozkazał Fiodorow. Nie wolno mu było dać „Barracudzie” szansy na odnalezienie go i odwzajemnienie ciosu. Nie wolno mu myśleć o torpedzie, którą przed chwilą wystrzelił. Nie wolno mu myśleć. *** ? USS „Barracuda”, Atlantyk - Centrala! Torpeda, namiar jeden osiem zero! „Barracuda” pędziła w górę pod kątem trzydziestu stopni, starając się dotrzeć do warstwy chłodniejszej wody. Springfield liczył na to, że torpeda jest zaprogramowana na wzór poszukiwań celu po skierowanej w dół spirali. Albo przetrzyma dziesięć minut, zanim skończy się paliwo w torpedzie, albo ta dogoni „Barracudę” i uderzy w jej rufę. - Centrala do oficera uzbrojenia, przygotować pozorator. - Oficer uzbrojenia do centrali, zrozumiano. Przedział torpedowy, załadować do wyrzutni torpedę pozoracyjną. - Tu przedział torpedowy, rozkaz przyjęty. Gdy „Barracuda” znalazł się na głębokości stu dwudziestu metrów, Springfield wydał rozkaz: - Wyrównać stery głębokości. Wystrzelić pozorator. - Poszedł. Odrzut sprężonego powietrza wypchnął pozorny cel, który natychmiast zaczął nadawać dźwięki o takiej samej częstotliwości jak hydrolokator „Barracudy”. Powoli zaczął opadać na dno, podczas gdy „Barracuda” szła ku powierzchni. Rosyjska torpeda nadal trzymała się na głębokości dwustu pięćdziesięciu metrów, działanie jej hydrolokatora zakłócone zostało przez warstwę wody cieplejszej. Ale gdy tylko hydrolokator odebrał dźwięki celu pozornego, skierował w jego stronę torpedę. Dwie minuty po wystrzeleniu torpedy pozoracyjnej, Sorensen i Fogarty usłyszeli eksplozję. - A niech to! - krzyknął Sorensen. - Udało się. Nie spuszczaj oka z ekranu, dzieciaku. Tam może być jeszcze jedna. W centrali zapanowała chwilowa ulga. Gdy rosyjska torpeda zniszczyła ich cel pozorny, nawet Springfield pozwolił sobie na chwilę radości. W chwilę później zastąpił ją zimny gniew. - Kurs trzydzieści stopni w prawo, stery głębokości dziesięć stopni na zanurzenie. Leo, schodzimy na pięćset metrów. Musimy dorwać tego głupka, zanim on nas załatwi. On strzelił pierwszy. *** ? „Potiomkin”, Atlantyk - Tysiąc trzysta metrów. Alfa płynęła z prędkością dwunastu węzłów na głębokości tysiąca dwustu osiemdziesięciu metrów. Na tak dużej głębokości okręt posuwał się w podwodnym kanale akustycznym i hydrolokatory Popowa odbierały mieszaninę różnych szumów, łapały dźwięki, które odbijały się pomiędzy dwiema warstwami wody, tworzącymi ten kanał. Przenosił również grzmiący odgłos maszyn samego „Potiomkina”. Wystające zewnętrzne elementy kadłuba okrętu wytwarzały szumy hydrodynamiczne o różnych częstotliwościach. Odbijały się one od dolnej i górnej warstwy, zdradzając obecność okrętu z dużej odległości. Równocześnie jednak odbijając się od nich, zakłócały działanie hydrolokatorów samego okrętu. Popów nie słyszał ani „Barracudy” ani torpedy, usłyszał jednak charakterystyczny odgłos wybuchu. - Kapitanie, dostaliśmy go. Fiodorow spojrzał na ekran i na Aleksego, który pokręcił głową. - Nie bądź taki pewien, Popów. Nie wiemy, czy go trafiliśmy. Ster sześć stopni w prawo, zrobimy szeroki krąg. *** ? USS „Barracuda”, Atlantyk Sorensen stał przy swoim pulpicie obsługując dwa skierowane w dół hydrolokatory. - No, Iwan. Wystrzeliłeś co swoje, wróć i zobacz w co trafiłeś. No... - Potem odezwał się do Springfielda: - Hydro do centrali, proponuję zastopować maszyny i zarządzić ciszę na okręcie. - Uwaga cała załoga. Maszyny stop. Cisza na okręcie. „Barracuda” zawisła na głębokości pięciuset metrów. Fogarty oczekiwał następnej torpedy, Sorensen nie. Skierowane w dół hydrolokatory były szczególnie czułe na częstotliwości odbijające się w kolejnych warstwach termicznych. Mglisty pasek światła pojawił się na ekranie. - Tu jesteś. Hydro do centrali. Mamy kontakt, odległość sześć tysięcy metrów, głębokość tysiąc trzysta metrów, namiar jeden jeden trzy, prędkość dwanaście węzłów. Idzie prosto na nas, komandorze, ale jest głęboko. Fogarty uderzył pięścią w pulpit. - Nie możemy trafić go na tej głębokości. Mk 37 eksploduje na głębokości ośmiuset metrów. Sorensen skinął głową. - Masz rację, Fogarty, ale kiedy ta Alfa do nas strzeliła, pomyślałem, że zasłużyli na atomówkę. Nasze zadanie to przeżyć... Jego zadanie polega na tym, by dopilnować, by nam się to nie udało. Fogarty spojrzał na ekran. - Mielibyśmy... Springfield miałby... Jejku, nie możemy. - Fogarty, przygotuj się do wprowadzenia danych do systemu sterowania Mk 45. Fogarty zawahał się, Sorensen tylko patrzył na niego i Fogarty zaczął w milczeniu naciskać guziki... - Uwaga cała załoga. Alarm bojowy. Centrala do torped, załadujcie Mk 45 do szóstej wyrzutni. W przedziale torpedowym Lopez przegryzł cygaro. Wstał i skrzyżował ramiona. - Johnson, puszczamy czterdziestkę piątkę. Otwieraj pokrywę. Czterech torpedystów podeszło do stelaża i podniosło torpedę. Ostrożnie osadzili ją na szynach i wsunęli do wyrzutni. Lopez osadził złącza elektryczne we właściwej kolejności i przeprowadził kontrolę obwodów. - Przedział torpedowy do centrali - powiedział do mikrofonu. - Torpeda Mk 45 załadowana do wyrzutni numer sześć. - Centrala do uzbrojenia. Uzbroić głowicę. Hoek miał kłopoty z oddychaniem. Odpowiedział ledwo słyszalnym szeptem i wystukał kod na klawiaturze. - Głowica torpedy Mk 45 uzbrojona, torpeda gotowa do odpalenia. - Zalać wyrzutnię. - Zalać wyrzutnię, aye. W kabinie hydro Sorensen i Fogarty słuchali rozkazów przekazywanych przez interkom. 29 Atomowi wojownicy ? „Potiomkin”, Atlantyk Aparatura usuwająca dwutlenek węgla z atmosfery działała już i powietrze było świeże. Fiodorow obserwował ekran hydrolokatora. „Barracudy” nie było na ekranie. Fiodorow nie wiedział czy okręt zatonął, czy też interferencja dźwięków uniemożliwiała mu usłyszenie go. Nie słyszał ani implozji ani szmeru szczątków opadających na dno. - Maszynownia, jak tam stery głębokości? - Tu maszynownia. Możemy nimi poruszać. - W porządku, przygotować się do manewrowania. Mała naprzód. Cisza na okręcie. *** ? USS „Barracuda”, Atlantyk Na ekranie Sorensena Alfa zmniejszyła prędkość i ucichła. - Hydro do centrali, odległość cztery tysiące metrów, zastopowała. On nasz szuka. Głębokość jeden trzy zero zero metrów. - Centrala do hydro, włączyć hydrolokator aktywny. I módlcie się, by wykazał się zdrowym rozsądkiem i uciekł... Sorensen spojrzał na Fogarty’ego i nacisnął guzik. Fala dźwięków o wysokiej częstotliwości zaczęła pulsować przed dziobem „Barracudy” i wąski jej strumień skierował się prosto na „Potiomkina”. *** ? „Potiomkin”, Atlantyk Popów krzyknął z bólu, a jego bębenki zostały uszkodzone przez poszukujący celu hydrolokator „Barracudy”. Fiodorow rzucił się do pulpitu hydrolokatora w centrali. Pulsujący dźwięk, który na ekranie rysował się jako jaskrawa kreska, spowodował ostry ból uszu. Znaleźli ich. - Cała naprzód. Ster prawo na burt. Przez trzydzieści sekund silniki „Potiomkina” pchały okręt w ostry zwrot. - Silniki stop - rozkazał Fiodorow. - Ster zero. Hydrolokator amerykańskiego okrętu dał dokładny namiar na „Potiomkina”. Radziecki okręt sunął w milczeniu w stronę Amerykanina. Gdyby w tej chwili wystrzelono w jego kierunku torpedę, mógłby uniknąć trafienia zanurzając się. W mózgu Fiodorowa kołatało się pytanie: czy amerykańskie torpedy są równie sprawne jak ich hydrolokatory. Miał dwie możliwości do wyboru - wycofać się i uciec, albo podjąć walkę. Gdyby uciekł, „Dzierżyński” nie mógłby się wycofać, a sam „Potiomkin” zostałby zdemaskowany. „Barracuda” mogłaby się wynurzyć i nadać informację o tym, że „Potiomkin” odpalił w jej kierunku torpedę, co doprowadziłoby do tego, że cała amerykańska flota zaczęłaby go ścigać... Spojrzał na Aleksego, który wprowadzał pozycję przeciwnika na pulpicie uzbrojenia. Jego przyjaciel wiedział o czym myśli. Czekał. - Włączyć hydrolokator aktywny. Oczekiwanie skończyło się. - Hydrolokator włączony. Mamy jeden sygnał, kapitanie, to „Barracuda”. Nie odpaliła torped. Fiodorow podszedł do pulpitu uzbrojenia. Musiał sam to zrobić. - Aleksy, odsuń się. - Tak jest... Fiodorow nacisnął guzik. - Torpeda poszła. Torpeda ruszyła w stronę „Barracudy” z prędkością czterdziestu węzłów, ciągnąc za sobą przewód sterowniczy. *** ? USS „Barracuda”, Atlantyk Ekran hydrolokatora rozbłysnął zielonymi punkcikami. - Hydro do centrali, odpalili torpedę, sterowana kablem, prędkość czterdzieści węzłów. Odległość torpedy trzy siedem zero zero metrów i zmniejsza się. Teraz nie było już czasu na wahanie i żadnego wyboru. Rosjanie nie wycofali się. - Maszyny stop. Przygotować się do odpalenia torpedy Mk 45 Astor. Nastawcie zapalniki na wybuch na głębokości maksymalnej. Hoek patrzył na ekran, gdy pojedyncza zielona kropka oznaczająca „Potiomkina” zaczęła migotać. Dłoń zadrżała nad klawiaturą, a lewe ramię przebiegł bolesny skurcz. Z trudnością wyszeptał: - Zapalniki nastawione na głębokość maksymalną. - Odpalić pierwszą. Hoek wyciągnął dłoń w stronę przycisku, ale jego palec już do niego nie dosięgnął. Złapał się za pierś, próbując nabrać tchu i zwalił się na podłogę. - On chyba ma atak serca! - krzyknął Springfield i błyskawicznie skierował się w stronę pulpitu. Springfield przygotował pierwszą torpedę do odpalenia. - Szefie, odpalamy pierwszą. Lopez wymamrotał krótką modlitwę i nacisnął guzik. Torpeda Mk 45 wyskoczyła z wyrzutni i błyskawicznie skierowała się w dół, na głębokość maksymalną. - Rozpoczynamy manewrowanie. Cała naprzód. Ster lewo na burt. Głowica wybuchnie za dwie minuty. Do tej chwili „Barracuda” powinna znaleźć się w odległości co najmniej pięciu kilometrów - taki dystans zapewni jej przetrwanie fali uderzeniowej, która rozejdzie się po oceanie jak potężny przybój. Tylko że rosyjska torpeda nadal pędziła w ich stronę z prędkością czterdziestu węzłów. Springfield spojrzał na Hoeka, który leżał przed pulpitem. Luther pochylił się nad nim i zaczął robić masaż serca. „Barracuda” rozpoczęła właśnie zwrot i wszyscy na okręcie odchylili się gwałtownie. Na całym okręcie rozbrzmiewał alarm torpedowy, ale dla Springfielda brzmiało to tak, jakby było to tylko echo dobiegające z innego okrętu na innym oceanie i innej planecie. Nagle drzwi do kabiny hydro otwarły się szeroko. Sorensen, który w nich stanął, rozejrzał się po centrali błyszczącymi oczami. Torpeda szła prosto na nich. *** ? „Potiomkin”, Atlantyk Popów zemdlał od ostrego bólu popękanych bębenków. Fiodorow zerwał mu z głowy słuchawki i przycisnął jedną z nich do ucha. Na ekranie zobaczył, jak „Barracuda” odpala torpedę, robi zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i zaczyna uciekać. Czy „Barracuda” ucieknie przed jego torpedą? Przez krótką chwilę obserwował ją na ekranie, ale nagle usłyszał hydrolokator wbudowany w torpedę Mk 45 Astor - dźwięk był odmienny od wszystkiego co zdarzyło mu się do tej pory usłyszeć. Teraz już wiedział. Amerykańska torpeda zanurzała się, zeszła już poniżej sześciuset metrów. - Szybkie manewry - rozkazał. - Ster lewo na burt. Zwiększyć głębokość. Zwrot! To torpeda nuklearna! „Potiomkin” zrobił zwrot i zwiększył prędkość. Mimo że stery głębokości zadziałały dopiero po chwili, przyspieszenie było tak duże, że zerwało kabel sterujący torpedą. Stalowa ryba była na wolności, nie miał już nad nią kontroli. *** ? USS „Barracuda”, Atlantyk - Kabel im się urwał! - krzyknął Pisarro. - Torpeda nie ma sterowania. Na ekranie rosyjska torpeda zeszła z kursu. W centrali pojawił się cień nadziei. Sorensen, który nadal stał w drzwiach, odwrócił się do Fogarty’ego. Wyraz jego twarzy mówił, że jeszcze nie pora na radość. - Cisza na okręcie - rozkazał Springfield. - Ster prawo na burt. Maszynownia, dajcie z siebie wszystko. Hydrolokator torpedy Mk 45 natychmiast rozpoznał „Potiomkina”, ignorując dźwięki „Barracudy” rosyjskiej torpedy. Obydwie torpedy przepłynęły obok siebie. Do zderzenia zabrakło zaledwie pięćdziesięciu metrów. MA: 45 zbliżała się do „Potiomkina”. Przekaźnik we wnętrzu rosyjskiej torpedy zadziałał i przełączył sterowanie z kablowego na samonaprowadzanie hydrolokacyjne. System pochwycił i rozpoznał dźwięk pomp na „Barracudzie”, a wbudowany komputer odchylił ster w lewo. Torpeda skierowała się w stronę przedziału maszynowni na „Barracudzie”. Sorensen usłyszał wysoki ton hydrolokatora torpedy, gdy dźwięk dotarł do kadłuba „Barracudy”. Prędkość „Barracudy” wynosiła w tej chwili dwadzieścia węzłów, ale torpeda błyskawicznie zmniejszała dystans. Trzy minut, cztery...? Wstał, zdjął słuchawki i odwrócił się w stronę głośników. - Chyba przejdę się na „plażę”. Co ty na to, dzieciaku? Nie przyłączysz się na chwilkę? Fogarty nie mógł wydobyć z siebie słowa. Jak nieprzytomny podniósł się z krzesła i poszedł za Sorensenem. Niczego nie czuł, gdy przechodzili przez centralę, prawie nie słyszał rozkazu, który Springfield wypowiedział zaskakująco spokojnym głosem: - Zwrot, dziobowe stery głębokościowe dwadzieścia stopni w dół, rufowe stery głębokościowe dwadzieścia stopni w dół. Sternik kierunku gapił się na ekran hydrolokatora i nie mógł pogodzić się z tym, co na nim widział. Sternik głębokości załatwił się w spodnie. Springfield szybko podszedł i sam obrócił ster. Radiowcy próbowali wysłać na powierzchnię boję komunikacyjną. Pisarro wyglądał jakby połknął własny język. Cakes zamarł w drzwiach z tacą pełną kubków kawy w dłoniach. Taca wysunęła mu się z rąk i rozbiła na podłodze, ale nie poruszył się nawet. Sorensen i Fogarty szli dalej. W przedziale manewrowym panowała cisza. Marynarze obserwowali wskaźniki z niczym niezakłóconą uwagą. System nigdy nie był wykorzystywany do maksimum. Sen techników stał się rzeczywistością. W maszynowni Sorensen ściągnął z siebie kombinezon i do „Plaży Sorensena” wszedł w czerwonych bermudach. Uruchomił lampy i założył okulary przeciwsłoneczne. Fogarty wszedł za nim, wyciągnął matę i usiadł na niej. Zapata wysunął się z cienia i patrzył na nich uważnie. Torpeda Mk 45 osiągnęła swą maksymalną głębokość dwieście metrów nad „Potiomkinem”. Sferycznie ukształtowany materiał wybuchowy zmiażdżył idealną kulę wykonaną z plutonu, który natychmiast osiągnął masę krytyczną. Głowica eksplodowała. W milionowym ułamku sekundy ognista kula o średnicy trzydziestu metrów wybuchnęła zmieniając wodę w przegrzaną parę. Nagły impuls energii uruchomił falę uderzeniową, która uderzyła w „Potiomkina” z siłą pociągu towarowego. Tytanowy kadłub Alfy nie został zaprojektowany tak, aby wytrzymał tak wielkie asymetryczne ciśnienie i pękł w kilkunastu miejscach. Na głębokości tysiąca dwustu metrów ciśnienie stu dwudziestu dwóch atmosfer zniszczyło „Potiomkina” w osiem sekund. W ostatniej chwili Fiodorow pomyślał, że to karząca ręka Boga porywa jego okręt i miażdży go w Jego pięści. Gigantyczny bąbel radioaktywnej pary wodnej rozszerzał się nadal, wystrzeliwując w górę sięgającą na trzydzieści metrów fontannę wody. Bąbel uniósł się łagodnie ku górze i pękł na powierzchni równej wielkości boiska do piłki nożnej. Szeroka fala rozeszła się kręgiem wokół tego miejsca, a para stopniowo zmieszała się z powietrzem. Gdy po kilku sekundach fontanna opadła z powrotem do oceanu, wszystkie widoczne ślady eksplozji nuklearnej zniknęły. Pozostały jedynie nagrania dokonane przez SOSUS i operatorów hydrolokatorów na „Dzierżyńskim” odległym od miejsca wybuchu o dwadzieścia mil. *** ? USS „Barracuda”, Atlantyk Sorensen i Fogarty usłyszeli eksplozję w tej samej chwili, gdy fala uderzeniowa zakołysała „Barracuda”. Sorensen powiedział tylko: - Nawet się nie ruszył po wystrzeleniu torpedy. Myślał, że jest zbyt głęboko, żeby oberwać. Fogarty siedział nieruchomo, nie mógł o niczym myśleć, przed oczami miał ciągle obraz swego modelu okrętu podwodnego zanurzającego się w jeziorze Minnetonka. Rosyjska torpeda kalibru 533 mm nie była zbytnio precyzyjna. Uderzyła „Barracudę” sześć metrów przed reaktorem. Eksplodowała po uderzeniu i wyrwała dziurę o średnicy dwóch metrów w kadłubie sztywnym. Cała śmiercionośna siła eksplozji uderzyła Springfielda, Pisarro, Hoeka, Cakesa i pozostałych w centrali. Pęknięcia, rozszerzające się z miejsca uderzenia, otoczyły kadłub. „Barracuda” złamała się na pół. Fala uderzeniowa skierowała się na przednią grodź, która wybrzuszyła się w stronę przedziału oficerów i kuchni. Tylna grodź oparła się jej, jednak rufa odłamała się i zaczęła tonąć. Osiem tysięcznych sekundy po tym jak eksplozja przełamała „Barracudę” na pół, morze i prawa fizyki dokończyły żywot okrętu. Na dziobie tylko nowe blachy stalowe zamontowane w Rocie oparły się kolejnym implozjom. Lopez, torpedyści i grupa awaryjna z Davicem i Williem Joe zginęli w ostatniej implozji. Na rufie woda wlała się do przedziału reaktora, natychmiast chłodząc płaszcz, który momentalnie pękł na tysiące kawałków. Woda z pierwotnego obiegu chłodzenia, nasycona radioaktywnymi izotopami i sprężona do ciśnienia stu piętnastu kilogramów na centymetr kwadratowy, eksplodowała w tonącym przedziale i zmieszała się z wodą morską. Woda wlała się do maszynowni, sprężając powietrze w tej części okrętu na coraz mniejszej przestrzeni, aż samo powietrze utorowało sobie drogę poprzez grodź, niszcząc turbiny i systemy napędowe. Zwarcie w instalacji elektrycznej zapaliło zbiornik z olejem, który eksplodował, niszcząc „Plażę Sorensena”. Fogarty spłonął żywcem. „Barracuda” szła na dno odległe o cztery tysiące metrów. Sorensen nie zginął od wybuchu, utonął. 30 Gorszkow ? Granica RFN i NRD Zwyczajny, nieoznakowany Mercedes czekał już na Nettsa, gdy admirał wysiadł z samolotu na lotnisku pod Hamburgiem. Od chwili, gdy „Barracuda” i „Potiomkin” zniszczyły się nawzajem minęły trzy dni. Młody porucznik stał na pasie startowym, trzymając otwarte tylne drzwi samochodu. Admirał gestem kazał mu wsiąść, sam usiadł za kierownicą i poprowadził samochód na południe, wzdłuż zachodniego brzegu Łaby. Był śliczny wiosenny poranek, a rzeka mieniła się w promieniach wschodzącego słońca. W tej części środkowych Niemiec Łaba stanowiła granicę pomiędzy Wschodem a Zachodem. Pięćdziesiąt kilometrów na wschód od Hamburga rozciągały się zielone, dojrzewające pola żyta, po obu stronach rzeki rolnicy pracowali na swych traktorach. Na wschodzie, w odległości stu metrów od Łaby, rozciągał się łańcuch wysokich wież strażniczych, karabiny wycelowane były w stronę otwartych pól. Netts przejechał przez Lauenberg nad Łabą, piękne, zabytkowe miasto i zatrzymał się, gdy dojechał do mostu, który jednym przęsłem łączył oba brzegi rzeki. Dwóch strażników zachodnioniemieckich siedziało w dżipie w odległości zapewniającej dyskrecję. Po drugiej stronie rzeki, za opuszczonym szlabanem stał drugi Mercedes. Na środku mostu stał Siergiej Gorszkow, admirał floty Związku Radzieckiego. Nigdy dotąd się nie spotkali. Netts spojrzał na niego. Czekał, aby Rosjanin zaczął rozmowę. Gorszkow był wysokim, potężnie zbudowanym mężczyzną o dobrotliwym wyrazie twarzy. Miał na sobie ciemny, dobrze skrojony garnitur. Przez kilkanaście sekund milczał, jak gdyby podziwiając ciężką pracę ludzi z barek. Wreszcie odezwał się ostro akcentowaną, ale poprawną angielszczyzną: - Miło mi, że zgodził się pan na to spotkanie. - Uznałem, że tak będzie najroztropniej. Słucham, co ma mi pan do powiedzenia? - Nie poinformuje pan agencji prasowych o tym, co się stało? - Oczywiście, że nie. - Nie było potrzeby, by Gorszkow żądał podobnego zapewnienia. Wszystko, co zrobił „Potiomkin” miało na celu utrzymanie w tajemnicy jego istnienia i obecności „Dzierżyńskiego” na Morzu Karaibskim. - „Dzierżyński” wraca do Murmańska. W tej chwili nie może już... - Wiemy. Przeszedł Morze Islandzkie dziś rano... Admirale, pański podwładny zatopił mój okręt. - Zapłacił za to życiem. - Był to niesprowokowany akt wojny. Jest pan za to odpowiedzialny. - Nie był to czyn niesprowokowany. Pański okręt znalazł się w odległości niecałego kilometra od „Dzierżyńskiego”. - „Dzierżyński” był na naszych wodach. - Jak papieże Średniowiecza obydwaj admirałowie dzielili świat pomiędzy siebie. - Admirale, nie sądzę, abyście aż tak bardzo troszczyli się o „Dzierżyńskiego”. W każdym razie zdaje pan sobie sprawę, że pańska próba pogwałcenia naszej kubańskiej umowy jest skończona. Podobnie jak pańskie patrole na Morzu Karaibskim. Starał się pan ochronić nową klasę myśliwskich okrętów podwodnych. Jak nazywał się okręt, który zatopił „Barracudę”? - „Potiomkin”. - Jaki trafny wybór. Nazwany imieniem carskiego księcia. Wy, Rosjanie nigdy nie zapominacie, kim jesteście. Dlaczego tak bardzo staraliście się ochronić „Potiomkina”? Gorszkow uśmiechnął się. - Admirale Netts, jestem pewien, że nie zadawałby pan tego pytania, gdyby nie znał pan na nie odpowiedzi. Pańscy technicy mają spektroskopy. Na pewno zbadali już fragmenty dziobu usuniętego z „Barracudy” w Rocie po zderzeniu i znaleźli ślady tytanu. Nie chcemy topić waszych okrętów. Chcemy położyć temu kres, zanim sprawa wymknie się spod kontroli. - Usiłuje pan zyskać na czasie, admirale. Chce pan opóźnić rozwój wypadków do chwili, gdy będzie pan miał flotę złożoną z okrętów podwodnych z kadłubami z tytanu. Twarz Gorszkowa miała nadal dobrotliwy, uprzejmy wyraz. - Pan jest graczem, admirale Netts. Z przyjemnością zagrałbym z panem w pokera. Ale w tej chwili każdy z nas stracił okręt podwodny i żaden z nas nie chciałby stracić następnego. Ani zostać sprowokowanym do wojny. Obaj odwrócili się w stronę rzeki. - A zatem, raz jeszcze, zgadzamy się, że żaden z nas nie będzie mówił ani o tym, co się stało, ani o naszym spotkaniu. Netts potwierdził szybkim skinieniem głowy. - Już to powiedziałem. „Barracuda” zaginęła, przyczyny są nieznane. - Dla nas sprawa jest prosta. „Potiomkin” nigdy nie istniał. Nie uścisnęli sobie dłoni dla dobicia targu, wystarczającą gwarancją był własny interes obu stron. Na razie. Dzisiaj nie będzie wojny. Pod nimi ostro zabrzmiał buczek barki. Przez chwilę stali twarzą w twarz, po czym odwrócili się i odeszli w przeciwnych kierunkach. Gra była skończona. A może dopiero się zaczęła? KONIEC