radykalni radykalni z budzym, dzikim i stopą rozmawiał marcin jakimowicz z maleo rozmawiał dziki Księgarnia św. Jacka Katowice 1997 © Copyright by Księgarnia św. Jacka Sp. z o.o. Katowice 1997 Korekta Barbara Głodek Opracowanie graficzne Marcin Jakimowicz Skład i łamanie Piotr Pindur Na okładce wykorzystano obraz ze zbiorów Muzeum Watykańskiego ISBN 83-7030-216-5 Druk i oprawa Drukarnia Archidiecezjalna w Katowicach od redakcji Nie potrafię powiedzieć, dlaczego powstała ta książka. Osoby z zewnątrz uznałyby, że jest dziełem przypadku. Głęboko czuję, że —jakby to powiedzieć? — tylko w pewnym stopniu mają rację. Pamiętam, że w chwili, w której w moJej głowie za- kiełkowała myśl, by porozmawiać z ,,Dzikim''. „Budzym", „Stopą" czy Malejonkiem. znajomy dzwonił do wiślańskiego studia Deo Recordings. Ku jego ogromnemu zaskoczeniu okazało się, że jest to pierwszy dzień nagrań Tymoteusza i wszyscy wspomniani są na miejscu. Potraktowaliśmy to jako znak. Takich znaków było po drodze wiele. Z muzykami rozmawiałem wszędzie: na koncertach, w kościołach, w domach, knajpach. Ktoś powie: wywiady można było przeprowadzić wcześniej, tuż po nawró- ceniach. Jasne, warto jednak zauważyć, że świadectwa „Radykalnych" to świadectwa, które dojrzały. Wywiady nasiąknęły Prawdą, nabrały obiektywizmu, pozbyły się nadmiaru emocji. Dlaczego „Radykalni"? Oddajmy głos samym muzy- kom: „Zawsze w życiu starałem się być radykalny, była to dla mnie podstawowa cecha. Teraz widzę, że nie ma większego radykalizmu od tego, który pokazał Jezus" (Maleo); „Dla mnie radykalizm to jest kazanie na górze z Ewangelii św. Mateusza. To jest radykalizm, przy którym anarchizm jest konserwatyzmem" (Budzy); „Moje nawrócenie trwa, dokonuje się cały czas. Nawracać się muszę każdego dnia. To jest radykalizm. Można sobie powiedzieć: 'Jestem anarchistą', ale twój anarchizm ujawnia się tylko od demonstracji do demonstracji. Na- tomiast tu, by być człowiekiem wiary, musisz walczyć z sobą przez cały dzień. Pokusy przychodzą jedna za drugą, uważam, że większym radykalizmem jest walka ze sobą samym niż rzucanie kamieniami na ulicy" (Dziki). „Radykalni" to świadectwo „na teraz". Nie wiado- mo, co muzycy będą mówili za rok, dwa. Będą się wstydzili tego, co powiedzieli, czy lektura świadectwa da im pokój? Nieważne — jesteśmy przecież w drodze. Najważniejsze jest to, co mówią teraz. Teraz jest chwila naszego zbawienia. 6 tomek budzyński — Tomku, twoje teksty zawsze krążyły wokół Boga... Wszyscy to wyczuwali, choć nigdy wcześniej nie było to tak dosłowne jak dziś. Co spowodowało, że zacząłeś śpiewać otwarcie o Jezusie Chrystusie? W jaki sposób Pan Bóg się do ciebie dobrał? — Mogę ci opowiedzieć tylko o zespole Armia, a me o Siekierze, bo wtedy nie pisałem tekstów Własną twórczość rozpocząłem dopiero w Armii Zawsze chciałem, by moie teksty dotyczyły spraw duchowych, zawsze się tym interesowałem... Miałem wledy dwadzieścia lat i był to okres takich moich poszukiwań duchowych. Mimo że nigdy nie odszedłem od Kościoła katolickiego (byłem wychowany w rodzinie katolickiej), środowisko i to, że byłem „wielkim artystą" — chodziłem do liceum plastycznego — prowokowało takie poszukiwania tylko na zasadzie ciekawości Czytałem książki o buddyzmic Zeń. o hinduizmie i bardzo mi się to podobało. Wiesz, Hare Knszna, te sprawy... Jeździłem na różne zloty, spotkania. Robiłem to zupełnie bezmyślnie, na zasadzie ciekawości, która siedzi w młodym człowieku Kiedyś nawet narysowałem sobie na czole takie wedyjskie paski, jakie noszą knsz-nowcy. Tylko i wyłącznie dla jaj Bezmyślnie śpiewaliśmy sobie z kolegami: Hare Knszna. Ale to było cały czas bardzo powierzchowne, mimo że dziś wiem, że wylądowałem wówczas w tym, co dziś nazywa się New Agę. Tak to wyglądało. Jezus zawsze był, istniał. Chodziłem do kościoła (rzadko, ale chodziłem). Wiesz, to było tak, że przez cały rok nie chodziłem do kościoła, ale w czasie Bożego Narodzenia szedłem tam i modliłem się. Oczywiście, ze wtedy wiele rzeczy było dla mnie zasłoniętych, na przykład to, ze współżyłem seksualnie z dziewczyną i nie odczuwałem tego jako grzech. Ko- chałem ją bardzo i to było dla mnie wystarczającym po- wodem, aby usprawiedliwić się przed sobą. Po prostu — pewnego rodzaju ciemność duchowa. Ale wróćmy do Armii Grałem, pisałem teksty, ale nie miałem konkretnego Boga, pływałem w takim new age'owym oceanie Wszystko było Bogiem, rozumiesz. Wszystko Był to swego rodzaju panteizm Widać to szczególnie w piosence „Jeżeli"' albo „Jestem drzewo, jestem ptak"2 Można je odczytać słowo po słowie w sposób new age'owo - gnostycki, panteistyczny Bóg jest wszędzie Niebo, wiatr, drzewo, ptak — wszędzie Inna sprawa, ze byłem wtedy pod ogromnym wpływem Tolkiena i jego Władcy pierścieni, zresztą jednej z naj- piękniejszych książek, jakie w ogóle powstały Cała ta czarowność. elfy, krasnoludy, drzewce, Tom Bombadil Ale to jest baśń, a ja przenosiłem to wszystko do swej twórczości. Na przykład utwór „Jestem drzewo, jestem 1 Jeżeli Jeżeli nam zabraknie sił, zostaną jeszcze morze i wiatr Nadejdzie nasz czas 2 Jestem drzewo, jestem ptak Jeszcze noc, jeszcze czas, płonie ziemia, płonie las; dziwne słowo, tajny znak; jestem drzewo, jestem ptak. Wszystkie drogi, wszystkie sny, dzikie myśli, straszne dni, kamień z nieba, z nieba znak; jestem drzewo. Jestem ptak 10 ptak" jest napisany od początku do końca pod wpływem Tolkiena. Podobnie piosenka „Jeżeli". — Podpisywałeś się wtedy nawet: Tom Bombadil. Na pierwszej płycie Armii jest utwór „Bombadil w locie"... — Postać Bombadila była mi niezwykle bliska, do tego stopnia, że zacząłem się z nią utożsamiać Można powiedzieć, ze moja duchowość była wówczas „duchowością tolkienowską" (śmiech) Dokładnie tak Ale gdzieś w tym wszystkim był cały czas Jezus Chrystus i gdybym sobie w domu siadł i zadał sobie pytanie „Który z tych bogów, Knsznow i elfów jest najważniejszy", to wybrałbym na pewno Jezusa. — Najlepszy, ale nie - jedyny? — Jasne Można sobie skakać z kwiatka na kwiatek, to tu, to tam Ze mną było tak, jak z Darkiem Malejon-kiem Uratowało mnie moje wrodzone lenistwo Jestem z natury leniwy i dlatego nigdy nie dałem się wciągnąć w takie głębsze rzeczy jak medytacje, ćwiczenia u jakiegoś guru Uważam, ze jest to wielki palec Boży Podobnie z narkotykami Gdy zetknąłem się z marihuaną na początku lat osiemdziesiątych, to chciałem się „opalić" jak wanat, ale Bóg zrobił mi taki numer, ze długo nie mogłem się pozbierać Zapaliłem mocnego jomta i przestraszyło mnie to na całe życie Miałem tak strasznie nieprzyjemne doznanie — Z tego, co pamiętam, w wywiadach sprzed kilku lat pisywałeś, że to było przyjemne. Latałeś sobie w kosmosie... Tak podawały media. 11 — Skąd! To było bardzo nieprzyjemne! Naprawdę, jedno z najgorszych doświadczeń w moim życiu. Dałem sobie z tym spokój na zawsze. To wiązało się tez z bardzo przykrym stanem fizycznym Byłem wtedy zupełnie podłamany Po prostu — dostałem cios Dzisiaj wiem, ze spowodował to Pan Bóg Gdyby spodobała mi się „gandzia", to me wiem, gdzie bym dziś wylądował Pan sprawił, ze me wpuściłem się ani w kanał newage'owy ani w narkotyki — tez zresztą istotny element pseudodu- chowosci New Age Newage'owiec jest za leniwy, by cokolwiek trudniejszego zrobić, a po narkotyki sięgnąć może zawsze Bóg uratował mnie od tego — Wielu młodych ludzi twierdzi, że katolicy są szowinistami, ludźmi pozbawionymi tolerancji. Mówisz wciąż: „tylko Jezus". A inni bogowie? Krisz-nowcy tolerują Jezusa Chrystusa, dlaczego więc katolicy nie tolerują Kriszny? — To jest sprawa serca Nie mogę żadnemu człowie- kowi zabronić wiary w cokolwiek Nie mogę człowiekowi, który jest buddystą, powiedzieć nie To jest sprawa serca Moja relacja z Jezusem to sprawa serca „Tam skarb twój, gdzie serce twoje" Jezus jest miłością, a każdy człowiek pragnie spotkać się z miłością To nie jest wybór To znaczy to jest wybór, ale z drugiej strony To Bóg wybrał mnie, a nie ja wybrałem sobie Boga Bóg daje ci tę łaskę, ze się za Nim opowiadasz. — Dlaczego poszedłeś za Jezusem? Z punktu wi- dzenia tak modnego dziś marketingu wypada On najsłabiej. Atena spektakularnie wyskakuje z głowy Zeusa, Światowid ciska piorunami, Wisznu przed- stawiany jest jako pan śmierci z czaszkami wokół ł2 głowy. A Jezus na kolanach myje stopy uczniów... Świat twierdzi przez cały czas, że przegrał. — To jest tak, że Jezus mnie woła, a na Jego głos nie sposób nie odpowiedzieć To tak, jakby wołała cię naj- ukochańsza i najpiękniejsza osoba Człowiek wymięka totalnie U mnie wyglądało to tak, ze w czasie koncertów promujących płytę ,,Legenda", która zawiera elementy gnozy chrzesci)anskiej, w czasie śpiewania niektórych piosenek zaczęły się 7e mną dziać dziwne rzecze Pan Bóg zac/ął robić mi niespodzianki Pamiętam, ze działo się to przy śpiewaniu piosenek „Podroż na wschód" i „Przebłysk" Podczas śpiewania zacząłem doznawać dziwnych stanów, nazwałbym )e stanami mistycznymi, bo me znam innego słowa, które by je wiernie oddało Były to stany takie] duchowe^ przyjemności i zachwytu l miałem taki głos w sercu, ze gdy śpiewam ,,Podroż na wschód", to tym wschodem ]est Jezus Takie miałem poznanie Albo spiewa|ąc. „Światło świec, światło prowadź mnie". )akiś głos mi mówił, ze tym światłem jest Jezus Chrystus — A nie napisałeś tej piosenki o Jezusie? Znam takich, którzy modlą się jej słowami... — Posłucha), ja pisząc tę piosenkę, myślałem o Jezusie, ale nie napisałem tego dosłownie, bo wstydziłem się, stchórzyłem, nie byłem jeszcze gotów, aby powiedzieć to wszystkim To było dla mnie A tu nagle na tych koncertach tak jakby ktoś mówił, żebym ja to powiedział Nie „światło" tylko „Jezus" Byłem wtedy absolutnie pewien, ze ten stan, który mnie ogarniał, jest od Niego, 7e śpiewam piosenkę o Jezusie. Ten „Wschód" to jest Jezus, „światło" to Jezus — „światło ze Wschodu" I byłem tak wzruszony, ze płakałem. Tu wiesz tłumy, 13 huk, czad, a mi leją się z oczu łzy. Odwracałem się jakoś, żeby nie widzieli, bo to wiesz — wielki idol rockowy. Wstyd. Przeżywałem jedne z najpiękniejszych momentów w moim życiu i powiem ci, że zacząłem pragnąć, żeby te sytuacje się powtarzały. A tu nie, Pan Bóg kiedy chciał, to robił. Myślę: O! Dzisiaj pewnie zdarzy mi się coś takiego. A tu nic. Dokonywała się we mnie taka wewnętrzna przemiana. — Wszystko zaczęło się od emocji? — Tak. Bóg dobrał się najpierw do mych emocji, dopiero później przyszedł czas na rozum i serce. Pomyślałem sobie, że skoro śpiewam piosenki o Jezusie, to odważę się i zmienię tekst. Będę śpiewał: „Niech cię strzeże, nich cię wspiera Jezus Chrystus", a nie „światło", jak śpiewałem dotychczas. I zmieniłem tekst. Na jednym z koncertów — w Łodzi zaśpiewałem: „Jezus Chrystus". A tu nagle okazało się, że założce, która przyszła na ten koncert, to się nie spodobało. Zebrali się pod sceną i zaczęli krzyczeć: ,,Jezus ch...", zaczęli na mnie pluć (nigdy wcześniej mi się to nie zdarzało), tego typu rzeczy. Dla mnie był to ogromny szok. Cały problem polegał na tym, że ja myślałem, że wystarczy wypowiedzieć to publicznie i sprawa załatwiona. Myślałem, że wszyscy to przyjmą, że wszystkim się to będzie podobać. A tu okazało się, że moje słowa spowodowały taką potężną agresję. — Miałeś świadomość, od kogo ona pochodziła? Czy czułeś, że to agresja szatana, który zaczyna „mieszać"? — Oczywiście, że tak. — Nie byłeś więc zaskoczony... 14 — Byłem bardzo zaskoczony! Wiedziałem, że to szatan, ale moja wiara była jeszcze bardzo słaba. Oni mi straszliwie ubliżali, byłem cały opluty. Ktoś krzyczał, że Jezus to jest ch..., a mnie nagle coś tknęło i po raz pierwszy powiedziałem na głos: „Człowieku! Jezus Chrystus jest Panem!" Powiedziałem to po raz pierwszy w życiu. — Kiedy to było? — Pięć lata temu. A powiedziałem to nie w takiej atmosferze, wiesz, że siedzimy sobie z przyjaciółmi, modlimy się i ktoś nagle mówi: „Jezus Chrystus jest Panem", ale w warunkach zupełnie skrajnych, ekstremalnych. Myślałem wtedy: „No, teraz to mnie już chyba tylko zabiją". Dograliśmy jakoś ten koncert do końca, ale ja zostałem zmiażdżony. Bo ja byłem wtedy, wiesz, wielką gwiazdą rocka. Dochodziło do takich przegięć, że po koncertach przychodziły dziewczynki i mówiły: „Tomek, ty masz taką moc czarodziejską, głowa mnie boli, połóż mi rękę na głowie, a mnie uzdrowisz". A ja oczywiście kładłem! Słowo honoru! A tu nagle gwiazda rocka opluta, znieważona na oczach wszystkich... Ale — „Jezus jest Panem", rozumiesz, nagle powiedziane zostało coś takiego! To był przełom w moim życiu. Dokładnie wtedy, gdy publicznie to powiedziałem, i to w sytuacji, gdy zostałem zbity i zdeptany. — Od tego czasu zaczął się, jak sam mawiasz, świadomy okres twojej twórczości? — Tak, wtedy powoli zacząłem iść do Jezusa... W Duchu dzieje się historia, której my czasem nie rozumiemy, jakby wbrew nam. Wtedy zacząłem chcieć czegoś świadomie. Na przykład — zacząć chodzić do 15 kościoła. Po prostu, tak jak nie miałem wcześniej takiej potrzeby, tak teraz zacząłem tego pragnąć. — Mówiłeś, że to nie ty wybrałeś Boga, ale On wybrał ciebie. Powiedz, jak znalazłeś się w Kościele katolickim? Nie było to chyba tak, że ustawiłeś sobie kilka Kościołów, a wybrałeś katolicki jedynie dlatego, że ci najbardziej odpowiadał... — Słuchaj, ja nigdy nie miałem tego problemu, żeby wybierać Kościół. Ja nie wyobrażam sobie innego. Nie wyobrażam sobie, żeby nie było Eucharystii. Jest to dla mnie nie do pomyślenia. Dlatego nie miałem tutaj żadnego dylematu. Powiem ci, dlaczego Kościół katolicki. W tym czasie zacząłem chodzić na Mszę. I każde słowo, które tam słyszałem, było dla mnie jakby nowym objawieniem. Jak kiedyś Mszę odbierałem tak, jakbym miał watę w uszach, tak teraz uczestniczyłem w mej pełniej. — Tak, jakby była odprawiana specjalnie dla ciebie? — Dokładnie tak, jakby mi ktoś tę watę zdjął. Wszystkie te modlitwy, wezwania... Jakie to piękne, a sama Msza —jakie to wspaniałe dzieło sztuki! Nałożyły się wtedy na to wspomnienia z mo)ego dzieciństwa, gdzie do kościoła chodziłem ze swoją babcią. Moja babcia Aniela prowadziła mnie do kościoła. Jako mały kaj-tek chodziłem z nią na Msze, nieszpory i inne nabożeń- stwa. A był to stary, barokowy kościół. A ja, nadwrażli-we dziecko, chłonąłem te wszystkie obrazy, te niesamowite procesje z monstrancją— coś pięknego. — I dlatego, nawet długo przed swym nawróceniem, mówiłeś, że sztuka jest „budowaniem gotyckiej 16 katedry"? Katedry jako świątyni Chrystusa, czy jedynie przepięknej architektonicznej formy? _ Zawsze, nawet przed nawróceniem, myślałem o świątyni, nigdy o samej formie. — Sacrum nie do końca nazwane? — Dokładnie tak. Jest to świetny symbol, bo buduje się kościół jakby w sobie samym. Ale najpierw widzi się tylko to, co na zewnątrz. Formę, piękno, estetykę. Nie ma jeszcze piękna duchowego, bo do niego jeszcze człowiek nie dorósł. A potem gmach, który powoli się wznosi, zaczyna wypełniać się Duchem. Jest to Duch Jezusa Chrystusa — Duch Święty, którego On zsyła. I teraz to wszystko się nałożyło. Odkryłem głębię, treść. To, co było dla mnie piękną formą, nabrało treści. Przestałem uciekać na boki w jakieś filozofie Wschodu, w zeń, ale wróciłem do domu. Syn marnotrawny, który gdzieś się błąkał, wrócił do domu! Byłem bardzo wzruszony, płakałem, często chodziłem do spowiedzi, — Już na początku odkryłeś sakramenty? — Tak. Ja nie wyobrażałem sobie, by można było pójść na Mszę i nie przystąpić do Komunii. Było to dla mnie niewyobrażalne. Podobnie spowiedź. Dla mnie był to warunek pojednania się z Bogiem, było to coś nieodłącznego. — Spowiedź jest sakramentem, z którym wiele osób ma spore problemy. Ty nie miałeś żadnego wyniesionego z domu nakazu, że raz na jakiś czas trzeba, a przynajmniej powinno się ją „zaliczyć", nie postępowałeś według żadnego schematu. Czym przyciągnął cię ten sakrament? 17 — Bóg prowadzi bardzo różnymi drogami. Dla mnie stał się On totalną świętością. Totalną czystością i pięknem. I ja, żeby być godny, by do Niego przyjść i by Go przyjąć, chciałem być czysty na tyle, na ile potrafiłem obmyć się z tych brudów i tego całego gówna, w którym siedziałem. Czułem się zupełnie niegodny, by przystąpić do kogoś tak świętego. Wiedziałem jedno — muszę się oczyścić na tyle, na ile mogę. Nigdy nie traktowałem spowiedzi jak jakiejś psychoterapii, nigdy nie liczyłem na to, że ksiądz odpowie mi na moje psychologiczne wewnętrzne potrzeby. Chciałem tylko powiedzieć: „zgrzeszyłem". I koniec. Nigdy nie szedłem tam po to, by ksiądz mi pomógł, by powiedział, co mam z sobą zrobić. Mówiłem: „Zrobiłem to, i to, i to i nie chcę więcej tego robić". Chciałem jak najszybciej biec do Jezusa! Podobnie Eucharystia. Byłem gnostykiem, rozkocha-nym w legendach arturiańskich. W nich bardzo istotne było poszukiwanie świętego Graala - kielicha, w którym jest krew Chrystusa. Rycerze udawali się na Wschód, by go odnaleźć. I nagle — słuchaj — ja ten Graal znalazłem! Ja znalazłem Graal. Tak jak oni go poszukiwali, tak ja go znalazłem, bo Graal jest obecny na każdej Mszy świętej. Jest to kielich, który stoi na ołtarzu, bo jest w nim krew Chrystusa. Święty Graal jest, tylko ludzie go nie widzą. Myślą, że trzeba go szukać, pojechać do Ty- betu. Nieprawda! Święty Graal jest w kościele kilka metrów obok. Stoi na ołtarzu i ja go znalazłem! — Kolejna rzecz — wspólnota. To chyba największy problem młodego człowieka. Przyjdzie taki facet z koncertu, odda nawet na nim życie Jezusowi, przyjdzie raz na jakiś czas do kościoła. To wszystko. Co daje życie we wspólnocie? Czy nie można być po 18 prostu chrześcijaninem bez zobowiązań wobec drugich, bez wspólnej modlitwy? — W swoim życiu miałem etap, w którym odkryłem na nowo Eucharystię, spowiedź. Ale gdy wróciłem do domu, nie przeszkadzało mi to, że trzymam figurki Buddy na półkach, że żyję z dziewczyną bez ślubu tylko dlatego, że „my się kochamy" i tak dalej.... W dalszym ciągu panowała jakaś ciemność. Praktyki religijne — tak, a życie swoim torem. Przychodziłem do domu i mówiłem: „Wszystko jest OK! Wszystko jest w po- rządku, nic złego się nie dzieje". I w pewnym momencie mego życia spotkałem kolegę na ulicy. Szedłem wtedy po rybę, to bardzo ciekawe — po rybę. Patrzę, a tu idzie mój kolega — Piotr, którego nie widziałem dwanaście lat, przyjaciel z liceum plastycznego. Okazało się, że jest zakonnikiem — paulinem. Przebywał wtedy w Warszawie, a ja mieszkałem dwie ulice dalej... l on wpadł do nas do domu i widzisz — to jest człowiek Boży, wszedł i nie cackał się z nami. Od razu powiedział: „Żyjecie w grzechu". Pomyślałem sobie: „Kurcze! Przecież to jest mój kumpel. Powinien poklepać mnie po plecach i powiedzieć: „Spoko, wszystko jest w porządku". A on od razu: „Żyjecie w grzechu". Powiedział mi coś, czego moi koledzy nie powiedzieliby mi nigdy, bo są moimi kumplami, nie chcą mnie urazić itd. A on okazał się prawdziwym człowiekiem Bożym — powiedział mi prawdę. Później, po kilku miesiącach, udzielił nam ślubu. Opowiadam o tym, bo chcę powiedzieć, że wspólnota jest po to. żebyś odkrył, że potrzebny ci jest drugi człowiek. Nie jakiś twój kumpel, z którym sobie założyłeś wspólnotę, by głaskać się po główkach i rozważać, jacy to my jesteśmy święci i świetni. Wspólnota, którą wybierze ci Bóg. Jak było ze 19 mną? Coraz częściej chodziłem na Msze, coraz bardziej się „uświęcałem" i nagle zetknąłem się z czymś takim, jak Odnowa w Duchu Świętym. W kościele oo. Paulinów na Długiej zaczęły się nocne czuwania, które prowadził o. Krzysztof Kowalski i ja zacząłem na nie chodzić, bo Piotr (który w zakonie przybrał imię Augustyn) powiedział mi: „Idź tam i zobacz". Wtedy po prostu przeżyłem szok! Po raz pierwszy zobaczyłem modlitwę w językach, proroctwa, uzdrowienia. Po raz pierwszy zobaczyłem, że tak można się modlić. Przyleciałem do domu i mówię do żony: „Natalia, chodź, zobacz, co się tam dzieje, pójdziemy tam na pewno za miesiąc!" Okazało się, że poszedłem tam wcześniej. Wchodząc do kościoła, natknąłem się na pewnego ojca, który mnie zupełnie nie znał. Spojrzał na mnie uważnie i powiedział: „Ty nie wierzysz w Boga. Musisz mieć coś wspólnego z okultyzmem". Ooo, człowieku, słowa powiedziane przez takiego gościa i w dodatku powiedziane z taką mocą spowodowały, że zamarłem. Zawaliła się w tym momencie cała moja budowla, którą sobie w ludzki sposób wybudowałem. Powiedział mi po prostu: „Ty me wierzysz w Boga". Było to dla mnie ogromne przeżycie, tak jakby ktoś uderzył mnie młotkiem w łeb, dosłownie. A przecież ja chodziłem już do kościoła, do spowiedzi, modliłem się, — co w tym było złego? — Czyli szatan posługiwał się twoją nieświadomością? Nie chciałeś przecież tkwić po uszy w okulty-zmie, szukałeś drogi do prawdy.... — Tak, teraz widzę, że szatan posłużył się moją nie- świadomością. Wiesz, to jest tak. że przychodzi jeden człowiek i mówi: „Żyjesz w grzechu"; przychodzi drugi i mówi: „Ty nie wierzysz w Boga". A przecież zawsze 20 był Bóg, zawsze była jakaś duchowość. Po prostu byłem zszokowany. Znów ktoś zmiótł to, co sobie wybudowałem własnymi siłami. A to jest cały czas, jak mówię — Pan Bóg. To On wysłał tych ludzi, żeby mnie opluli, znieważyli, żeby zniszczyli we mnie tego idola, te wszystkie relacje z Bogiem, które sam sobie ułożyłem. A nie było w tym chęci pełnienia woli Bożej. — Jak szybko to wszystko się odbywało? — To wszystko trwało ponad rok. A prawdę mówiąc, to u mnie się to dzieje i dzieje i końca nie widać. Doświadczyłem, że dla Boga nie ma poczucia czasu. A co najważniejsze: myślałem, że to wszystko się będzie pięło do góry, a tu jest na odwrót —jest ciągłe zejście. Coraz bardziej odkrywam swój grzech. Są rzeczy, których ci nikt nie powie. A tu nagle przychodzi człowiek i mówi ci coś, czego nigdy nie chciałbyś usłyszeć. Na tym polega też rola Kościoła. Kościół po prostu mówi prawdę, a „prawda nas wyzwoli". Przyszedł człowiek i powiedział o mnie prawdę. A miał rację, bo przecież miałem w domu ogromną bibliotekę, pół ściany o jakichś hinduskich metodach zbawienia, o jodze, o różnych szarlatanach, sam chodziłem na kurs do klubu gnostyków.. Tak było! Jerzy Prokopiuk — największy autorytet w Polsce z dziedziny gnozy napisał o Armii i o moich tekstach do płyty „Legenda", że jest to ,,perła poezji gnostyckiej". A był to autorytet dla mnie potwornie ważny, jak teraz dajmy na to Tardifczy Verlinde. W takim światku wtedy żyłem. Udawałem, że żyję Jezusem, ale nie był to Jezus prawdziwy, a jedynie stworzony przeze mnie. Mówiłem: »Ty, Panie Boże, możesz być tu i tu, a dalej już nie wchodź, bo to jest mój teren, moje życie, które polega na tym, że mogę na przykład żyć z żoną bez ślubu". Niczego wówczas od siebie nie wymagałem. Wydawało mi 21 się, że wystarczy, że pójdę sobie na Mszę świętą i spłynie na mnie jakaś błogość. Ale Jezus powiedział: „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli". Okazało się, że okultyzm siedzi we mnie cały czas... — Dlaczego? Nie chciałeś przecież w nim maczać palców. Czy szatan posługuje się przede wszystkim ludzką nieświadomością? — Tak jest. choć prawdę powiedziawszy — ja chciałem brać udział w okultyzmie. — Ale gdy pisałeś np. „Trzy bajki" czy inne piosenki, nie tworzyłeś ich przecież dla jakiegoś demona... — Jasne! Moją intencją przez cały czas było śpiewanie o Bogu, który jest dobrem, pięknem, światłem. Wszystkie piosenki były napisane z tą intencją (również utwór „Trzy bajki", który traktowałem jako swego rodzaju egzorcyzm). Ale szatan, tak jak mówisz, posługuje się naszą nieświadomością, pewnego rodzaju naiwnością. Po rozmowie z zakonnikiem, który powiedział mi prawdę, zauważyłem wielką zmianę — moi koledzy zaczęli się nawracać. Nagle, na jednym z nocnych czuwań, miesiąc po mnie nawrócił się Darek Malejonek. Na moich oczach!!! Nawrócił się „Dziki" — znów na moich oczach. Po miesiącu ,,Stopa" (Piotr Żyżelewicz) miał wypadek, w którym Pan go dotknął. I my wszyscy razem — taka stara założka — pojechaliśmy z żonami w lutym na rekolekcje Odnowy w Duchu Świętym do Często- chowy. I tam dopiero świadomie oddałem życie Jezusowi. Przeżyłem tam po raz pierwszy taki głębszy wgląd na to, kim naprawdę jestem. Miałem okazję przyjrzenia się 22 samemu sobie, przemyślenia wielu spraw. Podzielili nas na grupy1 przez jakiś czas mieliśmy rozmawiać ze sobą, dawać świadectwa. Była to dla mnie absolutna nowość. \Vtedy po raz pierwszy zrozumiałem, czym może być wspólnota. Na rekolekcjach w czasie podziału na grupy okazało się. że przydzielili mi pięciu jakichś obcych facetów. „Kurcze, co jest grane?" — pytam. Przecież tu na rekolekcjach jest Grzesiek Górny z „Frondy", Male-ionek... Ja chcę z nimi, a nie z obcymi palantami. O czym ja będę z nimi gadał? Przejrzałem ich od po- czątku... Z Grześkiem Górnym to bym miał o czym pogadać. A z nimi??? ł mówię sobie: „Widzisz, Panie Boże, kiepsko jest". I wtedy — na pierwszym spotkaniu — gdy jeden z tych prostych robotników (takich, na których ja, wielki artysta i intelektualista, nie splunąłbym nawet) powiedział świadectwo, to opadła mi szczęka. Dosłownie. Pomyślałem wtedy o sobie: „O, ty głąbie, jak w ogóle śmiesz oceniać tego człowieka, osądzić i prawie go w swym umyśle zabić. A przecież Bóg ci go postawił i teraz słuchaj, gnoju — Budzyński (dosłownie!), słuchaj, palancie, co chce ci powiedzieć ten prosty robotnik! To nie on, ale to ty jesteś głupi", l to właśnie jest wspólnota!!! Po rekolekcjach wszyscy przystąpiliśmy do neokate- chumenatu. Wspólnota to nie są ludzie, których ty sobie wybierzesz, gdzie będziemy sobie siedzieć w ciepełku i opowiadać o głupotach. Nie, to jest obcy człowiek, który przyjdzie i powie ci: „Ty nie wierzysz w Boga". Wtedy jest szansa, że usłyszysz prawdę, którą powie ci Bóg przez tę osobę, bo On ją wybrał, nie ty. Tu jakiś robotnik, tu adwokat, biedak, student, tu moja żona. tu „Lica"... I my mamy słuchać Słowa i dzielić się Nim. Kiedyś powiedziałbym: „Co taki kretyn może mi po- 23 wiedzieć? Nic, przecież ja wchłonąłem tyle książek koncertów, obrazów, a tu jakiś prostak będzie mnie pouczał". Okazuje się, że to, co on powie, jest najcenniej-szą rzeczą, jąkają mogę mieć. Ci ludzie są zrządzeniem Boga, abym przejrzał się w nich jak w lustrze i nauczył się miłości. — Jak traßles do konkretnej wspólnoty neokate- chumenalnej? — Rekolekcje w Częstochowie były jednym z największych przeżyć duchowych w moim życiu Były to niezapomniane chwile Tam przeżyłem na własnej skórze prawdziwe wylanie Ducha Świętego. Widziałem, jak ludzie otrzymywał] Jego dary począwszy od daru języków, na darze uzdrawiania kończąc. Nigdy tego nie zapomnę Tam właśnie doszło do wielkich przełomów duchowych — powiedziałem publicznie, 7c oddaję swoje życie Jezusowi Nie wiedziałem, że były to deklaracje, które dopiero życie będzie weryfikować Po powrocie z tych rekolekcji nasz duchowy przewodnik — o. Krzysztof Kowalski ku naszemu zaskoczeniu nie zaproponował nam Odnowy w Duchu Świętym, ale drogę neokatechumenalną Myśmy wszyscy zareagowali bardzo mocno- „Co'7?? Po tych wszystkich doświadczeniach? My chcemy do Odnowy! Chcemy w radości chwalić Pana". A on powiedział mi wówczas: „Tomuś, ja ciebie proszę, żebyś wstąpił do neokatechumenatu" I powiedział to samo „Stopie", Malejonkowi, „Dzikiemu"... Jest on dla nas wielkim autorytetem, więc mimo naszych wszystkich ociągań w końcu się zgodziliśmy Powiedzieliśmy „No dobra...". Mieszkaliśmy wtedy z Natalią od pół roku w Poznaniu. Zaczęliśmy szukać po mieście jakichś katechez. Ojciec Krzysztof powiedział nam, że na kościele będzie 24 wisiał duży plakat. Chodziliśmy i szukaliśmy przez miesiąc i nic. a tu nagle patrzymy — jest. Na jednym z poznańskich kościołów wisi plakat. Poszliśmy tam i zaczęliśmy słuchać katechez. Zostaliśmy i już ponad dwa lata )esteśmy na drodze neokatechumenalnej. Teraz po tych dwóch latach widzę, ]ak ogromną wartość ma dla mnie ta wspólnota. Jednym zdaniem — trzeba nauczyć się stawać w prawdzie. Całe moje życie do tej pory to było mniej lub bardziej życie w kłamstwie, zasłanianie się lakmus maskami, udawanie kogoś innego. Bo bałem się, że przestaną mnie kochać, lubić... A tu uczę się stawać w prawdzie i słucham Słowa Bożego, ł teraz dziękuję Bogu z całego serca za to, że jestem w neokatechumenacie. A powiem ci, że stało się to za sprawą snu... Naprawdę! Kiedyś. )akieś dziesięć lat temu, miałem taki sen: Stałem gdzieś na dworze, była późna jesień, ciemny zimny wieczór, deszcz, szaruga... Stałem przed drzwiami jakiegoś budynku. Ze środka dochodził do mnie przepiękny śpiew. I tak, jak to się we śnie czasem wie, pojmowałem, że tam — wewnątrz odbywa się coś cudownego. Chciałem otworzyć drzwi, a drzwi były zamknięte. Nachyliłem się l zacząłem patrzeć przez dziurkę od klucza. Zobaczyłem wtedy coś takiego' śnieżnobiały obrus, ręce. które coś podają, blask świec, ludzi. Przez tę małą dziurkę od klucza docierała do mnie jakaś cudowna atmosfera, nieziemskie piękno. A ja byłem święcie przekonany, że tam — przy tym stole — jest Jezus Chrystus. ł teraz w neokatechumenacie, w czasie jednej z Eucharystii coś mnie tknęło — spojrzałem na obrus, na kielich, na migotające świece i nagle mówię sobie: „Tak!" Aż ciarki przeszły mi po plecach... Mówię: „Boże jedyny, przecież to jest ten sen!" I mówię: 25 »Wpuścili mnie!!!!!" Rozumiesz? Te drzwi, które były amknięte, otworzyły się. Jezus, który siedział we-vnatrz, zaprosił mnie do siebie! I teraz siedzę przy stole ' żywym Jezusem". Jest to dla mnie szczęściem nie do )pisania. Jestem tu, gdzie powinienem być. I powiem ci, 'e czasem, gdy mam jakąś chwilę słabości, gdy nie chce ni się na przykład pójść w sobotę wieczorem na Mszę, nowie sobie: „Pamiętaj, gdzie cię wpuszczono, pamię-aj, gdzie ci się otworzyły drzwi..." l zawsze idę. I nie wiem, na jakim jestem etapie duchowym, naja-:im szczeblu, jak wysoko, czy jak nisko — to mnie w »gole nie obchodzi. Wiem jedno — piję ze zdrojów :bawienia, siedzę przy stole Jezusa Chrystusa. Uczestni-;zę w Królestwie nie z tego świata. Miałem przedsmak ego we śnie. Powiem ci, że kiedy ostatnio siedziałem obie i myślałem: tu w Kościele jest jakaś droga, jakieś tapy duchowego rozwoju, co zrobić, żeby wcześniej szybciej, powiedziałem sobie: „Nie! Ja tu mogę sie- [zieć nawet sto lat! Jestem przy stole! I mam w nosie astanawianie się, czy jestem JUŻ święty, czy jeszcze ie". Najważniejsze, że jestem pewien tego, że siedzę 'lisko Jezusa! I wiem, że własnymi siłami tych drzwi nie otrafiłem otworzyć. Szarpałem, napierałem na nie i nic. )ne się same otworzyły — Jezus mnie wpuścił i jest to ^Iko Jego dzieło. Jestem po prostu szczęśliwy... — Powiedz, Tomku, jaki wpływ miało twoje nawrócenie na muzykę. Teksty zmieniły się, co słychać nż na płycie „Triodante". Opowiedz o samej muzy-e. Najdziwniejsze jest chyba to, że gdy zacząłeś być liżej Kościoła, to twoja muzyka stała się trudniejsza, miej przebojowa. Płyta „Legenda", która — jak am mówiłeś, była bardzo gnostycka — była przecież ardzo przebojowa. „Triodante" jest trudniejsza, bardziej połamana, klasyczna. Czy faktycznie jest tak, że gdy coś jest piękne, to musi być zarazem trudne? —— Myślę, że to nie tak. Wydaje mi się, że te sprawy oczywiście łączą się w jakiś sposób i moje nawrócenie miało wpływ także i na muzykę, ale sądzę, że to jest trochę inaczej. Nie potrafię ci powiedzieć, jakimi dźwiękami można opisać np. Pana Boga czy proces nawrócenia. Czy miałyby to być dźwięki wesołe, jakieś akordy durowe, czy jakieś harmonie, czy jakieś inne? Po prostu nie wiem. Proces twórczy polega głównie na tym, że ja sobie niczego z góry nie zakładam. Nie zakładam sobie, że będę grał muzykę tak ciężkimi przebiegami i ciężkimi harmoniami, że ludzie będą aż piszczeć i kulić się ze strachu, albo że będę grał same wesołe piosenki. Po prostu biorę gitarę, gram i mówię: „O, fajnie wyszło!" To się jakoś samo robi i w tym nie ma żadnej reguły. Akurat przy „Triodante" tak wypadło, że muzyka była trudniejsza niż przedtem. — Czy przeżywałeś kiedyś coś takiego jak „Lica", który opowiadał, że po swoim nawróceniu chciał skończyć z muzyką i przestać grać z Acidami? Powiedziałeś kiedyś — cytując Becketa — że „jeśli już wybrać, to milczenie wobec blasku". Dlaczego więc gracie czadowe? Czy nie czujesz jakiegoś dysonansu, gdy siedzisz w ciszy w kościele i słuchasz chorału gregoriańskiego, a potem grasz ostre numery? Ludzie starsi mogą mieć o to pretensje. Młodzież to zrozumie, ale starsi nie... — Wydaje mi się, że ludzie starsi nie zrozumieją tego, ponieważ estetyka muzyki rockowej jest im zupełnie °bca. Lubię muzykę ekspresyjną. Oprócz tego, że uwiel- 27 biam chorał gregoriański, lubię także muzykę bardzo ekspresyjną, do której mogę tańczyć, skakać... Wydaje mi się, że człowiek nie jest jednowymiarowy, przynajmniej ja taki nie jestem. Odpowiada mi np. postawa św. Franciszka, który nie był człowiekiem jednowymiarowym. Jak trzeba było kontemplować, to kontemplował i bvła to bardzo głęboka kontemplacja. A jednocześnie, patrząc z boku. można było zauważyć w jego postawie totalne szaleństwo, skoki, wariactwa itp. Ja potrzebuję pełni wyrazu i oprócz muzyki poważnej — także wesołej, skocznej i dynamicznej. Wydaje mi się, że taką muzykę gramy. Oczywiście z przewagą tej muzyki czadowej i ostrej. Sam wiesz, że na płycie „Tnodante" jest bardzo dużo czegoś, co nazwać można „górecczyzną". Tu właśnie Górecki dobrze pasuje. Np. ten motyw' z końca „Miejsca pod słońcem". Mogliśmy go pocią- gnąć o wiele dłużej. To było tak bardzo do muzyki Góreckiego podobne... — Albo zakopiańskie klimaty, które tam się przewijają. — O właśnie, typowy Szymanowski. Jest to dla mnie jedna z najpiękniejszych melodii na tej płycie. Długie solo waltomi w środku utworu, ludowe motywy... Jest to muzyka bardzo, powiedziałbym, „nierockowa". I wydaje mi się, że potrafimy łączyć te dwie rzeczy, z tym, że przeważają oczywiście czady. — Czy Pan Bóg potwierdza wasze głoszenie Dobrej Nowiny jakimiś znakami? Jak wyglądają waszf koncerty? Czy przychodzą po nich do ciebie ludzit i mówią, że coś się w nich zmieniło? -— Na naszych koncertach dochodzi do bardzo wielu dziwnych rzeczy. Przychodzą na nie różni ludzie, a na koncercie generalnie gra się czad. My ze „Stopą" i chrześcijanami, którzy znajdą się wokół, modlimy się o to, żeby przyszedł Duch Święty, żeby zstąpił na nas i na tych wszystkich ludzi na koncercie, żeby dał nam swoją moc, miłość, żeby działał, byśmy mogli głosić Dobrą Nowinę, chociaż jesteśmy tego niegodni, jesteśmy słabi, kiepscy. Nasze koncerty nie są ewangelizacją, ponieważ my nie występujemy z takim nastawieniem. Śpiewamy piosenki, w których ja dzielę się w tekście swoją wiarą albo tym, co przeżyłem, moimi najpiękniejszymi przeżyciami w życiu, a są nimi właśnie moje spotkania z Bogiem. Ja nie zakładam, że będę kogoś nawracał. Śpiewając te piosenki, chcę się wspólnie z ludźmi modlić, śpiewając, że Jezus jest moim Panem. To już wystarcza, żeby ludzie, którzy to słyszą, zareagowali. A reakcje są skrajne: od takich, że jedni zaczynają pluć na mnie i krzyczeć: „wyp...", do takich, że ludzie zaczynają się modlić. Autentycznie — na koncercie Armii zaczynają modlić się do Boga. Widziałem niedawno ludzi, którzy na naszym koncercie wznosili ręce do góry i modlili się do Jezusa. A często druga część sali w tym czasie pluje na mnie. Na nasze koncerty przychodzą często księża w cywilu i modlą się przez cały czas. Po koncercie przychodzą do nas, przyznają się, że są księżmi, i mówią, że było super. Przyszedł ostatnio do mnie jakiś ksiądz i powiedział ze przez cały koncert po plecach przechodziły mu ciarki ze czuł Ducha Świętego. Na koncertach dochodzi do całkowitych skrajności. Muzyka rockowa bazuje na emocjach. Tu nie ma miejsca na jakieś przemyślenia intelektualne. Jest walka duchowa, bo szatan chce 28 29 wszystko popsuć, chce nas skompromitować, przestra-zyć. Gdy ktoś jawnie przez mikrofon głośno wyznaje, e Jezus jest Panem, to się to diabłu bardzo nie podoba. A wracając do naszych koncertów... Ja na koncercie ikogo nie nawracam. To ja, Budzyński, muszę się naj-lerw nawrócić. Ja przyszedłem się tylko podzielić. "hcę tylko powiedzieć: „Jestem szczęśliwy, bo Jezus mię dotknął". Nie wiem, jak to się stało, bo ja sobie na ) niczym nie zasłużyłem. Byłem gnojkiem i jestem da-;j gnojkiem. Ale Jezus jest miłością i On przyszedł do "lnie. Ja tylko o tym śpiewam. A ludzie tego słuchają mówią, że zaczęli po tym chodzić do kościoła i za to ii dziękują. Taki jest owoc. Bo dla mnie jest owocem 5, że człowiek po przesłuchaniu płyty zespołu Armia ie wstrzyknął sobie heroiny, tylko poszedł do kościoła ie pomodlić. Często ludzie piszą do mnie, że zaczynają zytać Pismo Święte. To są konkretne przykłady. Nie ma adnego przymusu. Ja na koncercie nie mówię:,,Musicie ;raz iść do kościoła i się modlić" albo: „Musicie od itra zacząć czytać Pismo Święte". Nigdy czegoś takiego a koncercie nie powiedziałem. Ludzie robią to sami. »czywiście, jest też grupa, która chce mnie obrzucić amieniami. — Tak jak skinheadzi, którzy niedawno cię pobili? — Dokładnie. Siedziałem sobie na przystanku w Po-naniu i zostałem rozpoznany przez grupę nazistowskich cinów. Podeszli do mnie, otoczyli mnie. — Byłeś wtedy sam? — Tak, sam. I jeden z nich mówi: „No co, Budzyń-d, w Chrystusa wierzysz? Chcesz w szpitalu wylądo-^ć?" l dalej nawijał takie teksty. — Bałeś się? — Oczywiście, że się bałem. Ich było dziesięciu, żadnych szans nie miałem, a oni jeszcze mieli prawdopodobnie jakieś noże pochowane. Nie było sensu grać chojraka. Wiesz, ja jestem dużym chłopcem. Gdybyśmy byli sam na sam, to bym tego faceta chyba zniszczył. On tymczasem stał nade mną i pienił się, że ja wierz? w Chrystusa i straszył, że w szpitalu wyląduję. Ja mu odpowiedziałem: „Tak. wierzę w Jezusa". A on podniecał się i mi wymachiwał przed nosem pięścią, a ja mu powiedziałem: „Człowieku, ja się ciebie wcale nie boję". A on wtedy bach mnie w nos. Krew mi zaczęła lecieć. A on dalej nade mną stoi i mówi: „Co, a teraz wierzysz jeszcze?" A ja mówię: „Tak, wierzę" i wtedy pomyślałem sobie: „O kurde, teraz to już mnie zakopią". A tu cud. Siedzieli wokół mnie, żebym im nie zwiał. I ten, który siedział najbliżej, mówi:,,Zostawcie go. On już tak będzie chyba zawsze wierzył". A ja w duchu pomyślałem sobie: „Panie Jezu, dzięki Ci! Oby to było proroctwo! Żeby to się sprawdziło". I poszli sobie. Jeszcze mnie trochę poprzezywali, ale poszli. — A czy nie jest to tak, że oni czują się trochę oszukani. Armia była przecież zawsze zespołem kultowym. Artykuły o was pojawiały się wprawdzie w „Brumie", „Tylko Rocku" i innych czasopismach muzycznych, ale przede wszystkim pisały o was trze-cioobiegowe ziny. A teraz niektóre media piszą, że twój nowy styl życia, to jedynie przejaw mody na „nawróconych muzyków rockowych". Większość zinów też się z ciebie nabija. Przecież ci ludzie naprawdę mogą czuć się oszukani, czytając takie rzeczy w gazetach... 31 — Nie zgodzę się z tym. Ja zawsze w tym środowisku mówiłem, że wierzę w Boga, że wierzę w Jezusa. W tym środowisku wszyscy o tym wiedzieli. — Ale wszyscy kojarzyli cię raczej ze środowiskiem anarchistycznym. Do czasu, gdy powiedziałeś kiedyś, że Ewangelia Jezusa Chrystusa jest znacznie radykalniejsza niż manifest anarchistyczny. — Ja zawsze tak mówiłem i nigdy nie twierdziłem, że jestem anarchistą. Jeżeli ktoś czuje się oszukany, to niech przeczyta wszystkie moje wypowiedzi z ostatnich lat. Ja nigdy nie mówiłem, że jestem anarchistą. Nigdy też nie powiedziałem, że Kościół jest kiepski, że nie lubię Jezusa, nigdy nie powiedziałem, że nie wierzę w Boga. — Ale mówiłeś, że punk jest ruchem, który ma największą ekspresję, silę wręcz rewolucyjną. — I to się, przyznaję, zmieniło. Kiedyś uważałem, że punk, a raczej dokładnie sztuka punkowa może mieć jakiś dobry wpływ. — A więc żałujesz występów w Siekierze? Czy może traktujesz to jako coś, co było, minęło. — Oczywiście, że żałuję, ale nie mogę się tego wyprzeć. Mogę powiedzieć, że cały ruch punkowy jest drzewem, który wydaje zły owoc. Jest to ruch, który zaczął się słowami Johnego Rottena: ,, Jestem antychrystem, jestem anarchistą", l jeśli ktoś ma oczy, to widzi, jeśli ktoś ma uszy, to słyszy. Ja miałem oczy, ale nie widziałem, miałem uszy, ale nie słyszałem. Dla mnie była to po prostu niezła zabawa. Teraz widzę, że punk to naj- zwyklejsze ściemnianie. Jest to oszukiwanie ludzi mło 32 dych. I P01 ^edy, Jeżeli jest to tylko moda, jeżeli człowiek traktuje to jedynie jako modę, taką jak np. techno, erungeJako coś, co jest i mija. Zrobi sobie irokeza, nosi go dwa lata, wejdzie w skórę i później zdejmuje. To jeszcze jest OK. Ale jeżeli przychodzi do tego filozofia anarchistyczna, to zaczyna się problem... Takie myślenie może doprowadzić tylko do odrzucenia Chrystusa. Jako dowód wystarczy posłuchać sobie takich zespołów jak: Chum-bawamba, Bad Religion, czy Crass. I niech nikt nie mówi, że kogoś oszukałem, niech nikt nie będzie zawiedziony. Jeszcze raz powtarzam: nigdy nie mówiłem o sobie, że jestem anarchistą, co więcej — w tym środowisku zawsze miałem wrogów. Mówili: „Co z tą Armią zrobić??? Nie są anarchistami, naszych idei nie wyznają, a na ich koncerty przychodzą punki. Nie są w żadnych federacjach anarchistycznych. My dla takiej „Ma™ riapaaKH" zawsze byliśmy nie do zniesienia. — I jesteście przez cały czas.... — Jesteśmy, ponieważ dla mnie anarchizmjest kłamstwem w żywe oczy. — Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że muzyka ma ogromny wpływ na młodych ludzi? Jak oceniasz ubiegłoroczny powrót Sex Pistols, którzy zaznaczyli wyraźnie, że robią to wyłącznie dla pieniędzy? Na ich koncerty przychodzą młodzi ludzie, którzy dalej im wierzą. Kiedyś śpiewali przeciwko pieniądzom, a teraz zgarniają za śpiewanie przeciw pieniądzom ogromną kasę. Jak ci się wydaje, skąd u młodych ludzi bierze się taka bezgraniczna ufność w przekaz rockowych kapel? 33 — Prawda jest taka, że Sex Pistols nigdy nie mieli nic przeciwko pieniądzom. Owszem, nabijali się z nich, ale brali wielkie honoraria za koncerty, za sprzedaż płyt. Jak widać, jest to zespół całkowicie komercyjny, nastawiony na robienie tylko sławy i kasy. Jest to przykład degeneracji ruchu punk. Następnym przykładem tej degeneracji są zespoły typu Green Day, Offspring itd. Powtórzę to, co kiedyś powiedział mi Darek Malejonek: ..Taki punk to jest teraz jak Popcorn i Bravo". To JUŻ nie jest żaden bunt. Dla mnie ruch anarcho-punk nie jest żadnym radykalizmem ani żadną alternatywą. Bo dla mnie radykalizm to jest kazanie na górze z Ewangelii św. Mateusza. To jest radykalizm, przy którym anarchizm jest konser- watyzmem. — Mówiłeś kilka razy, że masz świadomość, że żyjesz w czasach ostatnich, w sensie nie tyle kolejnego ßn de sieclu czy postmodernizmu, ale nowego zesłania Ducha Świętego. — Wydaje mi się, że każdy, kto zakochał się w Jezusie, myśli, że Go zobaczy za swojego życia. I my też nosimy taką tęsknotę, że Go zobaczymy, że to się stanie teraz. Nie wiemy, kiedy Jezus przyjdzie i, broń Boże, nie spekulujemy na temat jakiejś daty, tylko z jedne] strony widzimy totalny, jawny atak szatana na całei ziemi, gdzie zło i dobro są zamieniane miejscami. Jest )edno wielkie kłamstwo, przemoc ltd., a z drugiej strony widzimy niesamowite działanie Ducha Świętego, nowe Jego wylanie, nową Pięćdziesiątmcę. Widzimy, bo tego doświadczamy. Nas nikt nie musi przekonywać, że Jest Bóg, bo my doświadczyliśmy Jego działania. — Co jest dla ciebie największym prześladowaniem, co cię najbardziej boli? 34 —— Kłamstwo. To, gdy ktoś na mój temat rilówi nieprawdę. Ja czuję się wtedy autentycznie prześladowany. Przyzwyczaiłem się już do ludzkiej nienawiści. Bo jeżeli ktoś mówi prawdę o mnie, mówi, że jestem tźiki a taki, to mu jestem nawet w stanie za to podziękować; natomiast gdy ktoś kłamie, to mnie boli. Ale ja jestem słabym człowiekiem. Jezus mówi: ,,Jeżeli z powodu mojego Imienia będą mówić o was kłamliwie, cieszcie się i radujcie, bo wielka jest wasza zapłata w niebie". A mnie, jako słabemu człowiekowi, trudno się radować z tego powodu. Nie jestem doskonały, jestem kiepski, — Porozmawiajmy o konkretach. Czy ir»acie wydawcę na nową płytę? Podobno ze znalezieniem firmy był kłopot... — Przygotowaliśmy nową płytę zespołu Ar'mia. Nazwaliśmy ją „Duch". Chodziłem przez parę miesięcy po wszystkich firmach: małych, średnich i dużych i tak naprawdę tylko jedna malutka firma Ars Mundi była tym materiałem zainteresowana. Podpisaliśmy j^ umowę i wszystko jest OK. Wszystkie wielkie koncerny typu: Wamer. Polygram, Sony, BMG itd. kompletnie nie były tym zainteresowane, niektóre nawet nie raczyty im od-dzwonić. Gdy dałem im taśmę, to powiedzieli:, ,0 fajnie, Tomek, nagrałeś nową płytę". I w ogóle nie odpowiedzieli. A to są sprawy pozamuzyczne. Bo na n^iuzyce to Ja się znam i mogę powiedzieć, że jest ona wiechę. Po prostu gdy ktoś śpiewa słowa Jezus Chrystusa, to czyjeś uszy to boli. Dla niektórych jest to obciach. Jak oni będą to promować? Jak oni będą puszczać muzykę, gdzie jest słowo „Bóg"? Jak om będą to reklamować? piabła to "^ogą reklamować. Niektóre firmy nie chcą ^mieć nic ^polnego z muzyką, która mówi o Bogu, o miłości, o prawdzie. 35 — Niektórzy zwalają winę na was. Mówią, że się muzycznie pogorszyliście. — Nieprawda, my się polepszyliśmy. — Media jednak piszą: Acid Drinkers grało niezły metal, a teraz gra muzykę chrześcijańską. Armia do „Legendy" grała „punkową poezję śpiewaną", teraz gra muzykę chrześcijańską, Marcin Pospieszalski gra muzykę chrześcijańską... Podobnie Malejonek. Muzyka chrześcijańska??? Co to takiego? — Bzdura. Nie ma muzyki chrześcijańskiej, nie ma rocka chrześcijańskiego. Jest po prostu muzyka rockowa. A to, o czym sobie śpiewa człowiek, jest jego osobistą sprawą. Jeśli ktoś śpiewa o d... Maryny, inny o szatanie, to jeszcze inny może śpiewać o Jezusie Chrystusie i każdy z nich ma do tego równe prawo. Niestety, dziennikarz musi włożyć to w jakąś szufladkę, bo coś z tym musi zrobić i to jest śmieszne. Niedługo będzie slogan reklamowy: „rock chrześcijański". Dla mnie to jest kompletna bzdura. To jest sprawa człowieka, który o tym śpiewa. — Armia zawsze wymykała się wszelkim schematom. To chyba dobrze, że tak trudno was wsadzić do jakiejś szufladki? — Nie chcę, żeby mówiono, że jesteśmy zespołem punkowym. Gdyby ktoś mi tak powiedział, to zdziwiłbym się i powiedziałbym; „Taaak ?" Chodzi o to, że ja nie chcę się wtłoczyć w jakiś stereotyp, jakieś ciasne ramy, które stworzył przemysł muzyczny, aby zebrać w ten sposób jak najwięcej pieniędzy, przez stworzenie mody. O proszę: grunge — odtąd dotąd, a dalej to już 36 tprhno a dalej industrial... Ja to mam w nosie. Jesteśmy społem poezji śpiewanej i koniec. _— Media „dorobiły ideologię" nawet do twojej c/apki. Driś wiele osób kojarzy Armię właśnie z tym nakryciem głowy. Słyszałem, że nie przywiązywałeś do tego wagi... _ Sprawa jest banalna. My w owym czasie byliśmy koiarzeni z mchem anarcho-punk. A anarcho-punk wy- glądał tak: spodnie miał takie, koszulkę ma taką, skórę ma z naszywkami, ćwieki, pieszczochy, to i tamto, idiotyzm. Punk jest ubrany generalnie na ciemno. A ja po- wiedziałem: „O takiego! Ja będę ubrany całkiem na biało. W białą koszulkę, białe majtki jak by mi gdzieś tam wystawały, to żeby grały kolorystycznie, białe spodnie, białe skarpetki i białe trampki". W owym czasie punki nie nosiły nigdy żadnych czapek, bo im te włosy rozczochrane musiało być widać. No to ja pomyślałem, że założę jakąś czapkę. Moja koleżanka szy]e takie różne czapki i jedną z nich dała mojemu kumplowi. I to była taka czapka wzorowana na nakryciu głowy Petera Gabriela (gdzieś na jakiejś płycie miał podobną). No i do tego przyjaciela powiedziałem: „Pożycz mi tę czapkę na koncert". On zgodził się, wziąłem, pożyczyłem i potem przez dwa, trzy lata w niej występowałem. Oczywiście, wszyscy dorabiali do tego ideologię — szczególnie dziennikarze. Pisali: „to jakiś Stańczyk w czapce błazeńskiej, z symbolami narodowymi, sumienie narodu, itp. itd.". Mówię ci, człowieku, jak ja się wtedy naśmiałem. A to była sprawa tylko i wyłącznie estetyczna i nie było w tym żadnej ideologii, nie było w tym żadnej głębi. Ciekawe było jednak to, że publiczność zaczęła robić sobie takie czapki i kilka osób już widziałem w Polsce na koncertach w takich czapkach. 37 — Kto przychodzi dziś na koncerty Armii? — Wydaje mi się, że publiczność się nie zmieniła. Ciedyś było trochę więcej przemocy. Na przełomie lat )siemdziesiątych i dziewięćdziesiątych skinheadzi robili straszne zadymy na koncertach, a potem to przeszli oni akoś do swoich partii, przenieśli się na stadiony i trochę "liniej jest przemocy. Kiedyś bardzo wiele koncertów :)yło przez to przerywanych. Choć i teraz, zawsze może znaleźć się ktoś pijany, kto będzie chciał bić ludzi. Ale jednostka, to już nie cała masa z nożami. Generalnie — publika się nie zmieniła. — Powiedz na koniec coś o swojej rodzinie. „Lica" mówi, że rodzina jest dla niego największym świadectwem... — Rodzina to jest podstawa egzystencji. Żyjemy między ludźmi. Nie może być tak, że ktoś żyje sam dla siebie. Rodzina to miejsce, gdzie można praktykować miłość. Tak wprost. Jestem związany z moją żoną już na zawsze i razem z nią i z dzieckiem tworzymy takie małe królestwo niebieskie. Tu właśnie sprawdza się moja chrześcijańska postawa, tu się uczę żyć. To nie jest pro- sta rzecz, niestety, ale jest to rzecz najważniejsza. — Śpiewasz w Tymoteuszu. Opowiedz coś o tyro zespole. Skąd wziął się pomysł? Jest w nim aż trzech liderów. Jak się dogadaliście? — Pomysł wpadł mi do głowy ponad dwa lata temu. Razem z Darkiem Malejonkiem stwierdziliśmy, że fajnie byłoby stworzyć wspólnie zespół chrześcijan. Taki zespół, który będzie wielbił Jezusa. W którym będą tekst; z Pisma Świętego, a muzyka będzie czadowa. Ten plar: był przez ten czas w mojej głowie, ale nie było za bardzc l^m go zrealizować. No i nagle okazało się, że , ,Lica" .g nawrócił, że nawrócił się „Stopa", Marcin /pospieszalski) się znalazł. Takie osoby jak my przyciągną się jak magnes, rodzą się przyjaźnie. Dość często ponawialiśmy o tym pomyśle, ale tu trzeba było pogańskiej organizacji. W swoje ręce wziął to „Lica". powiedział: „Dość już tego gadania". Umówił tennin studia, termin prób... —— Czy mieliście jakiś materiał? — Założenie było takie, że każdy z nas wybiera jakiś fragment z Pisma Świętego, który chce śpiewać, i umawiamy się na próby w Warszawie. Prób było bardzo niewiele, chyba tylko dziesięć i pojechaliśmy do Wisły nagrywać. W zespole tym są bardzo mocne indywidualności, takie jak „Lica", Malejonek. Dochodziło często między nami do scysji na tle artystycznym przede wszystkim, bo sprawy wiary nie podlegały dyskusji. Każdy z nas ma trochę inną stylistykę, więc często dochodziło między nami do spięć. Ale zawsze modlimy się do Ducha Świętego o jedność, o to, żeby On tym wszystkim pokierował, i jak na razie się wszystko udaje. — 2 Tm 2, 3 to jednorazowy projekt czy zespół na dłuższy czas? — Chcemy, żeby był to zespół, który będzie istniał na stałe. Pragniemy nagrać nie tylko jedną płytę, ale znacznie więcej i grać z tym zespołem koncerty a nawet trasy. Jest to zespół ewangelizacyjny. Nasze macierzyste zespoły: Armia, Houk czy Acid Drinkers to nie są zespoły ewangelizacyjne; celem istnienia Tymoteusza jest głoszenie Jezusa. 39 — Czy nie baliście się nazwać zespołu 2 Tymoteusz 2, 3? To przecież nie jest zbyt marketingowa nazwa... — Oczywiście, że baliśmy się. Początkowo chcieliśmy nazwać się Katollica. Wiesz, taka katolicka Metalli-ca. (śmiech). Nazwę 2 Tm 2, 3 wymyślił „Lica". Nam się to bardzo podobało. Zespół ten działa zupełnie nie-komercyjnie. Bo wszystko w tym zespole jest niekomer-cyjne: i nazwa, i przekaz, i wydawca... — Zawsze utożsamiałeś miłość, piękno i dobro. Twierdziłeś, że piękno musi być z gruntu dobre... — Tak, dalej tak uważam. Jestem artystą i w pewnym sensie moje widzenie świata jest trochę przefiltrowane przez sztukę. Często jest to moim zawodem, moim powołaniem. Ja widzę świat przez pryzmat pewnej estetyki, przez pewne idee artystyczne. Dla mnie pisarz nie pisze książki ot tak sobie, malarz nie maluje obrazów ot tak sobie, albo muzyk nie komponuje piosenek lub symfonii tak zupełnie przypadkowo. Dla mnie sztuka ma jakiś cel. A celem tym jest poznanie Boga. Sztuka, a szerzej praktyka artystyczna, to jest pewien proces poznania. Nie tyle nawet samo powstawanie dzieła, co przebieg tworzenia, w którym artysta poznaje rzeczywistość taką, jaka ona jest. Odkrywa siebie samego i to, co go otacza. Bo dla mnie artysta nie jest twórcą. On niczego nie tworzy. Artysta odkrywa to, co już jest; odkrywa to, co zostało stworzone przez Boga. Jan Sebastian Bach odkrywał różne boskie wymiary. — I podpisywał swoje dzieła „Bogu Najwyższemu na chwałę"... 40 —— Dokładnie. Artysta to nie ten, który tworzy coś z nicby^1- On tylko odkrywa to, co już jest. Uważam, że sztuka nie polega na tym, że artysta maluje dzieło i wiesza je na ścianie. Sztuka jest procesem, który dzieje się ^ev^natrz artysty. Nie tworzy on, lecz odkrywa piękno goga. A piękno jest dla mnie tożsame z dobrem. Nigdy nie zgodzę się z jakimiś ideami dadaistów i surrealistów. 'Nie uwierzę, że w rzygowinach można znaleźć piękno. To, co dzieje się teraz, jest już zupełnym przegięciem... — Czym jest w takim razie dla ciebie prowokacja, bunt? Czy mają one same w sobie jakąkolwiek wartość? — Jest mi to obojętne. Nie jest mi to potrzebne, naprawdę. Nawet nie wiem, po co artysta ma się buntować. Czy tacy artyści jak Jan Sebastian Bach — największy muzyk wszechczasów, czy Debussy, od którego zaczyna się muzyka współczesna, buntowali się przeciwko komuś? Wydaje mi się, że nie. Czy w malarstwie Rem-brandta, Paula Klee jest jakiś bunt? A są to artyści naj- wyższej klasy, to jest już total. Ich sztuka jest piękna i wydaje mi się, że przynosi dobry owoc. Człowiek, który słucha Jana Sebastiana Bacha czy ogląda obrazy Paula K-lee, czuje się lepiej. I dlatego to, co dzieje się współcześnie, często dla mnie nie jest już sztuką. Sztuka wyparła się dobra. Jest w niej po prostu zło, jest często demoniczna. Diabeł działa prawie osobowo. W7 jednym z wywiadów Jerzy Nowosielski, artysta polski, którego chyba cenię najbardziej, powiedział, że w sztuce współczesnej diabeł objawił się osobowo. Mówił to o obrazach Bacona. Są one tak potworne, że "ie powiesiłbym ich sobie na ścianie. Sorry. Ja nawet nie cnce n^eć w domu ich reprodukcji. Albo weźmy niezwy-kle dziś modnego faceta: Serrano. Tam nie ma już nicze- go, co mogłoby mieć jakikolwiek związek z pięknem i dobrem. Tylko ciemność, płacz i zgrzytanie zębów. Äświat rozpowszechnia jego obrazy na okładce płyty „Load" zespołu Metallica. Jest tam fragment zdjęcia zrobionego przez Serrano, które przedstawia zmieszaną krew i spermę. Jest to rozpowszechniane w milionach egzemplarzy, nie jest to więc żaden margines. — Trent Reznor, lider Nine Inch Nails, nagrywa plyty w domu, w którym została zamordowana żona Polańskiego... — Nie jest to już sztuka, ale nazwijmy to „działalność artystyczna", a właściwie demoniczna niektórych ludzi, którzy świadomie wyrzekli się Boga. Już śp. Stanisław Ignacy Witkiewicz, który przy wspomnianych artystach jest prawdziwym poczciwcem, alarmował: „Co to będzie, gdy artyści zaczną pokazywać swoje gówno jako sztukę^" A takie rzeczy dziś już nikogo nie ruszają. A on krzyczał: „Co to będzie, gdy do tego dojdzie?" Pół biedy, gdy ktoś ustawił sobie swoje gówno w słoiku na półce w pokoju i podziwia, ale nie mogę pojąć, że są ludzie, którzy idą do galerii, żeby to oglądać. Ktoś tu chyba zwariował. Ludzie udają, że im się to podoba, bo tak dyktuje im moda. Świat chyba oszalał. Chwała Bogu są jeszcze tacy ludzie, jak chociażby wspomniany Nowosielski, który maluje w świątyniach przepiękne polichromie. Ale mało kto o tym wie, a obraz Serrano trafia na półki wszystkich sklepów muzycznych. — Czy masz w głębi serca świadomość, że dobro, a zatem i piękno ostatecznie zwycięży? 42 _ Jasne! Jezus zwyciężył świat. Mówi wyraźnie: Nie lękajcie się — Ja zwyciężyłem świat". I ja w to mocno wierzę. Wierzę w Jezusa Chrystusa. Amen. grzegorz 'dziki' — Twoje nawrócenie przebiegło na zasadzie ac-rion direct, czy też starałeś się szukać od dawna? _— Pochodzę ze zwykłej, wydawałoby się, katolickiej rodziny? go^ c0 niedziela chodzi się do kościoła. Nie robiło to jednak na mnie większego wrażenia. Moi rodzice mieli chyba przeczucie, że jest to dobre, i przynaglali nas do chodzenia na Msze tak, że w końcu zamieniło się to w taki mały przymus. Było wtedy dużo sytuacji, które mnie odciągały od Kościoła — zamiast słuchać nudnego listu biskupów do diecezjan, którego i tak nie rozumiałem, wolałem postać z kolegami gdzieś na klatce schodowej. Nie było problemu z oszukaniem rodziców, którzy się pytali: A co było na kazaniu? Wystarczyło wyjść, gdy wszyscy wracali z kościoła, i zapytać... Wiesz, takie normalne rzeczy, gdy wyłamujesz się z takiego kanonu przylizanego cykusia, który się trzyma za wszelką cenę swojej mamusi. Wydaje mi się, że mam wizję takiego zdebilałego społeczeństwa, gdzie dzieci mają patyczki wetknięte w dupki i podrygują tak, jak chcą tego rodzice. A to był dla mnie szok, bo w momencie, gdy człowiek dojrzewa i zaczyna się zastanawiać nad swoim miejscem w świecie, w życiu, nad swoją przyszłością, są to pytania bardzo ważne. Zaczyna się pierwszy poważny kryzys wżyciu człowieka, czyli kryzys okresu dojrzewania. I w takim momencie okazuje się, że ty nie możesz zamanifestować siebie, nie możesz być takim, jak chcesz, bo wszyscy ci wmawiają: „Będziesz miał osiemnaście lat, idziesz dorosły, ożenisz się i będziesz robił, co chcesz". Gówno prawda, nigdy tak nie było — skończyłem osiemnaście lat i miałem jeszcze gorszą sytuację niż ^ześniej. To wszystko działo się w takim małym zapyziałym miasteczku wojewódzkim, gdzieś na krańcach Rzeczypospolitej. Mentalność ludzi jest taka małomiasteczkowa, wiadomo więc, że jeśli nie chodzisz do kościoła, nie zachowujesz się jak wszyscy i co ważne — nie wyglądasz tak jak wszyscy, to biorą cię na języki. Moja matka doskonale zdawała sobie z tego sprawę i za wszelka cenę chciała uniknąć tego całego pytlowania. Starała się więc jakoś przeciwdziałać mojemu zachowaniu. Mnie kojarzyło się to tylko z jednym — doszedłem więc do tego, że trzeba się zbuntować (śmiech). A jak się czło- wiek buntuje, to buntuje się przeciwko wszystkiemu (w tym także przeciw chodzeniu do kościoła). Na początku mój bunt nie miał podłoża antyreligijnego. nie była to decyzja polityczna. Odchodziłem od Kościoła, bo niczego w nim nie widziałem. Widziałem jedynie sprawy wypływające z osądu, a był to dla mnie jedyny probierz prawdziwości. Widziałem ludzi, którzy przychodzą w najdroższych futrach tylko po to, by wepchnąć się do przodu. Dla nich nie było ważne to, by przyjść przed rozpoczęciem Mszy świętej, oni równie dobrze mogli wejść w trakcie kazania. Pokazywało się nowe futro. przylizanego syneczka wypychało do przodu, potem zrywka przed błogosławieństwem... Po cholerę chodzie do takiego kościoła? Żadnej tajemnicy, żadnego sacrum Msza do odwalenia: przyjść, wstać, otworzyć gębę, zamknąć gębę, usiąść, potem jeszcze raz wstać, przełknąć i do widzenia. Było to dla mnie martwe, nie robiło na mnie żadnego wrażenia. Stwierdziłem, że jeśli Bóg, to owszem, ale nie zinstytucjonalizowany. Ale wiesz, to było kilkanaście lat temu i dobrze tego nie pamiętani Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że Kościół nie był dla mnie niczym interesującym. Krótko potem ze- 48 rwałei11 sle z domu i rozpocząłem samodzielne życie. Wyjechałem do Warszawy. .— Jak to się stało? — Problem polegał na tym. że zacząłem mieć dwutorowe problemy. Po pierwsze w szkole — strasznie mnie gnoili za to, że miałem cięty język, pyskowałem nauczycielom, potrafiłem bronić swoich racji. Wkrótce miałem opinię takiego małego skurwysyna... Ojciec nauczył nmie odpowiedzialności i odwagi w życiu, ale głupio mu było chyba mówić, żebym dawał dupy wszystkim dookoła. Miałem gdzieś szacunek i zrozumienie. Byłem ostro zbuntowany. Potrafiłem powiedzieć nauczycielce, która nas szmaciła, prosto w twarz, co o niej myślę. Jednak na dłuższą metę to wcale nie było opłacalne. Jak się człowiek tak wychyla, to ma ciężkie życie. Ja np. byłem takim jedynym ogryzkiem w całej klasie, więc gdy jakaś baba chciała się na kimś powyżywać, to się wyżywała na mnie. Wszystkie dzieci ładne, grzeczne, a tu taki skurwysyn siedzi, no to dop... mu. Stary, na takiej zasadzie z czwórkowego ucznia stałem się gnomem, który ma same pały „Ooo! widzę, że pani z chemii dała ci dwójkę — to ja nie będę gorsza...". —Jak wyjechałeś do Warszawy? — Wsiadłem w pociąg. Kupiłem sobie bilet i pojechałem {śmiech). — Tak po prostu? —— Ha! ha! ha! Ja w ogóle zacząłem wyjeżdżać jesz-C^Q, jak mieszkałem w domu z rodzicami, chociaż to yło okupione wieloma przyrzeczeniami, np. pozwolili m1 wyjechać na trzy dni w ferie zimowe pod warunkiem, 49 że poprawię wszystkie dwóje, które miałem na półrocze, Ja pojechałem, wróciłem po dwóch tygodniach, bo mi było bardzo dobrze w Gdańsku. Problemy przebiegały dwutorowo. Jeden tor to była szkoła oczywiście, a drugi tor to byli rodzice mojej dziewczyny... Była to pierwsza miłość w moim życiu — powiedzmy pierwsza taka prawdziwa. Byłem w tej dziewczynie śmiertelnie zakochany. no i myśleliśmy o wspólnej przyszłości. Ale zostało Jej postawione ultimatum: albo rodzina, albo ;a. Ona. niestety, a właściwie na szczęście wybrała swo)a rodzinę, z czego bardzo się cieszę, bo ma teraz męża. dwójkę bardzo pięknych dzieci i mam nadzielę, ze oę-dzie tych dzieci jeszcze więcej (śmiech}. Było to dla mnie bardzo ważne uczucie. W domu nie odczuwałem tej miłości. Miłość mojej matki to była w jakiś sposób miłość kaleka. Ona chciała dla mnie jak najlepiej, martwiła się o moją przyszłość. Chciała, żebym się uczył, żebym zdobył pracę, żeby mnie ktoś nie pobił na ulicy Wiesz, ta dzielnica, w którei się wychowałem, miała główną zasadę: morda nie szklanka. Parę razy dostałem w twarz. Prawdę mówiąc, dobrze mi to zrobiło, zahartowało mnie trochę — nie można całe życie trzymać człowieka pod kloszem. W drugiej klasie uwalili mnie i kazali wybrać papiery. Ja powiedziałem: kurczę, orze-cięż oni me mai ą prawa zrobić czegoś takiego (to byte najlepsze, elitarne liceum). Wyjechałem na wakacje, a mojemu tacie postawiłem warunek, ze sezeił wybierze moje papiery ze szkoły,t0 nigdy więcej mnie nie zobaczą na oczy. Wróciłem z tyć11 wakacji, to był bodajże 1987 rok, z festiwalu Róbrege. ze świeżo zrobionymi dreadami, w jakiejś panterek w glanach, brudnv. ale szczęśliwy, bo miałem kilkadzi^ siat kaset z nagraniami z tych koncertów (a wtedy o' było czegoś takiego jak teraz: wchodzisz do sklepu'lw oujesz, jakieś Qqryq coś wydaje). Kiedyś się jeździło, przegrywało, a jakość tego była jak z Grundiga przez ścianę (śmiech). No i przyjechałem z tych wakacji. Dyrektor szkoły, jak mnie zobaczył, o mało nie dostał zawału serca. Poszedłem do drugiej klasy jeszcze raz, z tym że moją wychowawczynią została kobieta, która głównie przyczyniła się do tego, żeby mnie uwalić i wyrzucić z tej szkoły. Ona później próbowała podejmować jakieś profilaktyczno-dydaktyczne zajęcia ze mną, np. przychodziła w czasie lekcji biologu, wyciągała mnie z tej lekcji, brała do siebie (io kantorka i mówiła tak: Grzegorz, wprowadzasz chaos w moiej klasie". A ja na to: „Pani profesor, jeśli już to anarchię". Ona: „To jedno i to samo". Ja: „Ooo! tutaj nie mogę się z panią zgodzić". I następował dwudziestominutowy wykład o różnicach między chaosem a anarchią. — Czego wtedy słuchałeś? Punka? — Tak. To był czadowy okres, wykłuwał się R.A.P., Moskwa, słynny koncert Dezertera z Jarocina, „Fala", Exploited... Słuchałem Brygady Kryzys, Izraela, Deute-ra — to były moje najważniejsze kapele. Było to największe oszukaństwo w moim życiu. Zostałem punkow-cem dlatego, że byłem idealistą. W wieku 17 lat człowiek naprawdę wierzy, że jest w stanie zmieniać świat. Matka mi mówiła: „Oj, ty głupku — dorośniesz, to zobaczysz..." A ja do niej z mostu: „A co ty możesz wie-"ziec . Przez ten idiotyczny idealizm wszystkie te teksty bezkrytycznie przyjmowałem. Dopiero potem, gdy po- znałem tych ludzi, okazało się, ze nie zawsze to współgrało. ze nie byli om takimi cudownymi ludźmi, jak so-^ wyobrażałem. Wiadomo: każdy jest tylko człowie-em. Ale wiesz, ja z tymi ludźmi spałem, jadłem, piłem, jeździłem, rozmawiałem, paliłem papierosy, paliłem z nimi nie tylko papierosy... — Ogniska... (śmiech). — Ha, ha... Powiedzmy, że były to małe ogniska w fajkach pokoju. Rozdźwięk między życiem a tym, co fachowcy nazywają tzw. myśleniem życzeniowym, by} bardzo duży. Tego idealizmu w sobie chyba nie straciłem... uważam, że nie jest on bzdurną ideologią. W momencie, gdy poznałem Jezusa, stałem się idealistą na powrót. Bo Jezus jest dla mnie ideałem. Podobnie Maryja — niedościgniony ideał czystości. Ja chciałbym bardzo żyć w czystości, ale trudno jest człowiekowi zapanować nad sobą w trzech sferach: myśli, mowy i uczynku... —Wróćmy do twoich ucieczek z domu... — Uciekałem notorycznie, a wypady te były czasem koszmarne. Nie chcę o tym mówić... Liceum nie skończyłem. .. Po roku przeniosłem się do szkoły dla pracujących, głównie po to, by nie widywać się z rodzicami. Wychodzili na siódmą rano do pracy. Ja sobie spałem do dziewiątej, do drugiej siedziałem w domu — bardzo dużo czytałem, później wychodziłem jeszcze przed ich powrotem z pracy, jechałem do swojej dziewczyny do szkoły muzycznej. Wracałem do domu po jedenastej, gdy wszyscy już spali. Dzięki temu przez pół roku nie musiałem się z nimi widywać. Przez to, że rodzice mojej dziewczyny zaingerowali, wpadłem na pomysł: pójdę do szkoły, zdam maturę l razem wyjedziemy studiować do innego miasta, tak by nikt nie mógł się wtrącać. Kiedyś, podczas wakacyjnego błąkania się po Bieszczadach, spotkałem pewnego chłopaka — słynnego 52 i p dziś anarchistę o pseudonimie „Owca" (niniejszym cerdecznie go pozdrawiam — śmiech). Potworny idealista Chodził on do takiej dziwnej szkoły w Warszawie /- do popularnego SOS-u. Był to Szkolny Ośrodek So-cioterapii, zwany przez wszystkich Szkołą Ostatniej Szansy. „Owca" opowiadał mi. że panuje tam ogromny luz żs mozrta palić na korytarzach, że uczniowie są z nauczycielami na „ty". Dla mnie był to szok — nie chciałem wierzyć w to zaufanie między nauczycielami a uczniami, Ja ze szkoły miałem fatalne wspomnienia... Na przykład: pamiętam, że kiedyś wstałem rano, wykąpałem się, umyłem głowę i pojechałem do szkoły. A tam stanęła nade mną nauczycielka z matematyki i przy całej klasie powiedziała: ,,0d ciebie śmierdzi!" I nic jej nie można było zrobić, bo Jej mąż był komisarzem milicji obywatelskiej... To był koszmar. Gdy szedłem do SOS-u na rozmowę kwalifikacyjną, to cały się trząsłem, miałem mokre dłonie. W końcu trafiłem tam, ale początkowo dostawałem paraliżu na samą myśl, że idę do szkoły. Opowiem ci kilka zabawnych historii z mojego liceum. Przychodziłem do szkoły w glanach. Pewnego dnia zobaczył to dyrektor, podbiegł do mnie i mówi: „A gdzie buty na przebranie?" A ja na to: „To są moje buty na przebranie, delikatne jak tram-peczki..." (śmiech). Dyrektor wkurzył się i mówi: „W poniedziałek albo przyjdziesz w butach na zmianę, albo wylatujesz ze szkoły". Była to zima, luty Na wschodzie zimy nie należą do najłagodniejszych, wszędzie zaspy do kolan. A ja wpadłem na taki pomysł: ubrałem skupetki frote, na nie włożyłem woreczki foliowe, jeszcze jedne skarpetki i na to sandały. Tak ubrany Poszedłem do szkoły. Zima, luty i sandały... Dyrektor czekał na mnie tuż za drzwiami. Ja podszedłem w tych ''"oich sandałach, otrzepałem je ze śniegu, palcem wy- 53 grzebałem śnieg spod stopy. „Dzień dobry, panie dyrcK-, torze!" Koleś zbaramał... W ogóle zauważyłem, że len facet się mnie bał. Zawsze, gdy coś mi powiedział, to ^ mu odpyskowałem. Pamiętam, jak kiedyś przyszedłem po wakacjach z dreadami do szkoły... Pamiętaj, że działo się to wszystko w takie) dziurze... W 1987 roku, to był prawdziwy kosmos... (śmiech} Babcie za mną krzyczały n: targu: „Üiabol, diabot idzie!!!" I dyrektor, gdy zobacz» moją fryzurę, podbiegł do mnie i rzucił: „Synku, obetn te włosy, Jarocin iuż się skończył". A ja na to z miejsca „Panie dyrektorze, jeszcze Jazz Jamboree przede mną..." (śmiech). On miał taką strategię, ze podbiegał do mnie, rzucał jakieś hasło i jak najszybciej ucieka) Cała szkoła się z tego śmiała. Nigdy nie zdążyłem lnu niczego powiedzieć, bo zawsze zdążył uciec. Pamiętani też nauczycielki z polskiego, które non stop wypytywały się: „A co to za ideologia? Dlaczego wy tak robicie'7" Miałem wtedy w klasie tylko siedmiu chłopaków. Nie byli punkami, słuchali raczej muzyki dyskotekowej, ale byli świetni, stanowiliśmy bardzo dobraną paczkę, Straszni jajcarze... Wówczas w Polsce panowała taka moda, że wszyscy tlenili sobie kosmyki włosów i stawiali je sobie „na cukier" do góry. — Tak zwane „depeszki"... — Właśnie. Nauczycielka z polskiego nie mogła tego ścierpieć i nawet gdy jej się udało nie powiedzieć niczego na początku lekcji, to w końcu zawsze wybuchała: „Co to za włosy? Nie wytrzymam z wami dłużej!" I kiedyś dogadaliśmy się z kumplami, że w dniu, w którym miała być z polskiego klasówka, uliżemy się ,,na wodę", na boczek z gustownym przedziałkiem pośrodku. Tak też zrobiliśmy. Kobieta weszła do klasy i zbara- 54 niate. „Czy wyście zwańowali? Wyglądacie, jakby was krowa językiem przylizała". Żadnej klasówki oczywiście nie było. Robiliśmy wtedy wiele takich śmiesznych rzeczy- — Braleś w tym czasie jakieś narkotyki? — Mulą matka i mój ojciec bardzo przeżywali to, ze zacząłem punkować, że tak wyglądam, że chodzę w takich a nie innych ciuchach. Wszystkie moje szkolne niepowodzenia brali a konto mojego wyglądu. Jako koronny dowód mej niewinności zawsze mówiłem matce: Słuchaj, marne, co dla ciebie jest ważniejsze — to, żebym był skurwysynem czy uczciwym człowiekiem?" Matka zawsze denerwowała się przy tym, ale na końcu podkreślała: „Jasne, że chcę, żebyś był uczciwym człowiekiem!" Na to ja: „To zobacz: nie pnę, nie palę, do szkoły chodzę. Jasne, mam kłopoty, ale czytam dużo książek. Nie wyda)e ci się to waznie]sze niż to, bym był takim kolesiem, który po piwnicach popala papieroski i co pewien czas upną się? Ja nie chcę być taki jak moi koledzy, którzy przez cały tydzień grzecznie chodzą do szkoły, a w weekend muszą się nawalić. I potem opowiadają historie o tym, jak kto się upił, jak kogo suszy w poniedziałek, jak całą niedzielę miał kaca". To było żenujące. Ja miałem inne środowisko... Związałem się z zespołem Aurora — genialny zespół. bardzo zwarty w warstwie tekstowej, nastawiony anty-komunistycznie, jak zresztą cały ówczesny ruch punk. Była to moja pierwsza praca, z nimi zacząłem jeździć jako techniczny. Przytrafiały się wtedy różne śmieszne historie. Pamiętam szczególnie koncert w opolskim „małym Spodku". Przyjechali skinheadzi z Wrocławia i w czasie występu Aurory wkroczyli na parkiet. Pun-kowcy chwycili się za ręce i ruszyli na nich ławą. Pa- 55 miętam takie historie, bo mnie one wtedy bardzo podniecały. Był tam taki „Superman" — punk z Krakowa, gość bez zębów Zostaliśmy sami, chwyciliśmy się razem i zaczęliśmy tańczyć Podszedł do nas „Melon" —-mityczny szef wrocławskich skmheadów, stanął przede mną, wyciągnął rękę l zagrzmiał „Sieg Heil'" A ja złapałem go za tę rękę l mówię „Nie, me, nie, żadne Sieg Heil, tu jest Polska" Wyszło na to, ze to Ja jestem większym patriotą (śmiech) A on wskazuje mi tego bezzębnego „Supermana" z Krakowa i mówi. „Tylko ty i on jesteście w porządku, bo tamci to banda tchórzy" Luzik A po koncercie zespół siadał, fajeczka i ogólny zanik mięśnia... (śmiech). Takie klimaty mi się wówczas podobały... Chłopcy z Aurory się potem porozjeżdżali, zwykłe koleje życia... — Ty trafiłeś do Warszawy... — Tak, przyjechałem tam w październiku. Wszedłem do szkoły i wymiękłem. Mówię- ,,Chciałbym porozmawiać o przyjęciu mnie do waszej szkoły". A oni „Musisz iść do Łukasza" „Do jakiego Łukasza???" — pytam. A oni „Do dyrektora" Od razu przed oczyma stanął mi ten goryl z mojego liceum, facet bez średniego wykształcenia Wchodzę do gabinetu, patrzę, a tam siedzi facet w wyciągniętym swetrze włóczkowym z chustką pod szyją, z długimi włosami i bojarską brodą Myślałem, że tez czeka na rozmowę Mów K „Przepraszam, szukam dyrektora" A on „To ja, słu cham.. " Zatkało mnie. Myślę: „Ten hippis dyrektorem?" Zaczęliśmy rozmawiać, a ja cały się trząsłem On mówr „Fajnie, ze chcesz chodzić do naszej szkoły, ale widzisz — mamy JUŻ październik, a uczniów przyjmowaliśmy we wrześniu". A ja na to drżącym głosem 56 .^pi taką tragiczną sytuację" Dyrektor odrzekł: p^yjedź w lutym, zostaniesz przyjęty" Spoko. pojechałem gdzieś na zrywkę, powłóczyłem się trochę P0 ^rąju Pi^yfechałem w lutym, zdałem egzaminy z polski6^0 1 matematyki i przyjęli mnie Wtedy zaczął się problem Shichaj, ty nie jesteś z Warszawy Nie było żadnych przeciwwskazań formalnych prócz tego kłopotu z zamieszkaniem Ktoś mi załatwił „lewe" zameldowanie ale pani psycholog powiedziała ,,Grzegorz, mnie nie interesuje to, czy ty masz tu jakieś zameldowanie czy nie, ja chcę, żebyś miał tu gdzie mieszkać!" Zacząłem spać na dworcach, po klatkach.. Miałem wtedy niezły system na Dworcu Centralnym patrole zmieniały się co trzy dni, dlatego spało się trzy dni Każdemu z patioh mówiło się, ze właśnie uciekł mi ostatni pociąg i czekam na następny i przenosiło się na trzy dni do bloków Najważniejsze — zostałem w szkole Poszedłem od razu do drugiej klasy Przyjechałem do domu, poszedłem do matki i mówię „Mamo, chcę, żebyś ini dawała miesięcznie parę złotych" A ona z miejsca „Ani mi się śni, niczego nie dostaniesz'" A ja spokojnie „Mamo, dostałem się do liceum dziennego w Warszawie, nie będę miał czasu na to, by podjąć jakąś pracę. " Matka mówi: „Nie wierzę ci, ty kłamco'" Mówię: „Tu masz telefon do Warszawy, zadzwoń i dowiesz się" Gdy matka dowiedziała się, że dostałem się do warszawskiego liceum, to tak to mocno przeżyła, że przyznała mi stypendium rodzinne w zawrotnej wysokości 2 tyś złotych Było to ogromnie dużo — był to przecież 1988 rok Matka chodziła i chwaliła się wszystkim są-^adkom „Proszę, jaki mój syn jest zdolny, wywalili go "miejscowego liceum, a w Warszawie przyleli go bez ^ernrania i bez żadnych znajomości". Miała powód do ^y, wetowała sobie te chwile, kiedy wszyscy jeździli 57 po niej tam i z powrotem. Ja pojechałem do szkoły. zaczęły się po raz kolejny problemy. Jechałem do V\ szawy z przeświadczeniem, że w szkole będą sami k o sic odrzuceni jak ja, że będziemy trzymali się razs Okazało się, ze jest zupełnie inaczej: z nauczyciele. kontakt super, a uczniowie podzieleni. Przyjechałem i wszyscy zaczęli mnie głębić. Nie n:;. głem tego zrozumieć. Dziś wiem, że była to doskonal szkoła życia. Po tej szkole )uż niewiele rzeczy mo" mnie wytrącić z równowagi. Nauczyłem się przepycny, łokciami i bronie swych racji: i werbalnie, i macze (śmiech). Szkole zawdzięczam dwie rzeczy: to, że maro maturę, dzięki czemu mogłem wystartować na studia i to, ze nauczyła mnie pewne) samodzielności, wpoiła we mnie, by nie liczyć na nikogo, l rży lala spędzone w szkole to był najcięższy okres w moim życiu. Nie miałem w Warszawie prawie nikogo znaiomego. Miałem jednego kumpla — chłopaka, którego poznałem na jakimś obozie ekologicznym. Kiedyś spotKałem ^ przypadkowo w tramwaju. Okazało się, że jest bileterem w kinie „Śląsk". Od tej pory po zajęciach przychodzi-tem na dwa, trzy seanse pod rząd. Naoglądałem się tyle ńi-mów, że chyba żaden adept akademii filmowe; nie mógłby się ze mną równać. Filmy lubiłem zawsze. "."-miętam, że na „Seksmisji" byłem w kinie siedemna,' razy. W Warszawie oglądnąłem masę świetnych czai białych filmów. Zresztą, cholera wie, może to były kolorowe filmy, tylko kino miało takie złe kopie, że wyglądały jak czamo-białe {śmiech}. Widziałem całe cykle poświęcone jednemu aktorowi, reżyserowi. Uważam, że odebrałem bardzo dobrą szkołę filmową(śmiech}. — W domu ciągle panowała wersja, że syn nie pi' je, nie pali, nie bierze narkotyków? 58 _ Do pewnego czasu... Historia zaczęła się od t<ßgü, ye jeździliśmy na koncerty. Zawsze wracałem z ^icl1 7 iednyni kumplem. On wspominał mi czasem o jai