Mark Joseph "Tajfun 1" USS "Reno", amerykański okręt podwodny klasy Los Angeles, skrycie wślizguje się na zamknięte dla żeglugi wody Morza Białego, by obserwować rosyjskie strategiczne okręty podwodne klasy Tajfun, przenoszące międzykontynentalne rakiety balistyczne. Dowódca "Reno" staje się niespodziewanie świadkiem ataku rakietowego jednego z Tajfunów na... tajną bazę Marynarki rosyjskiej w Griemisze... Na domiar złego inny okręt rosyjski przygotowuje się do odpalenia rakiet SS-N-20, z których każda uzbrojona jest w dziewięć głowic nuklearnych... Mark Joseph jest wybitnym specjalistą w dziedzinie okrętów podwodnych o napędzie nuklearnym. Przez wiele lat pracował w stoczni Marynarki USA Marę Island w Yallejo, w Kalifornii. Do tej pory opublikował trzy powieści: Potiomkin, Tajfun I i Mexico 21. Mieszka w San Francisco, wraz z żoną i synem. Dla tym pewniejszego utrzymania się przy państwie mieli książęta zwyczaj budowania twierdz, aby były one niejako uzdą i wędzidłem dla tych, którzy by powzięli zamiar działania przeciw nim, i aby przy pierwszym natarciu mieć bez pieczne schronienie. Niccolo Machiavelli Książa . 1 Zenko Port radzieckiej Marynarki w Griemisze osłaniał długi falochron, chroniąc podbiegunowy bastion rosyjskiej floty przed podmuchami wiatru i lodowatymi prądami Morza Barentsa. W kwietniu, gdy lód zaczynał topnieć, dowódca bazy, wice admirał Stefan Zenko, lubił wieczorami, pogrążony w myślach, spacerować falochronem. Na jego końcu czekała na niego przycumowana łódka, którą zazwyczaj wracał przez port. Zenko był przysadzistym mężczyzną o odstających uszach. Na prawym nadgarstku miał wytatuowany kompas. Ten nie zgrabny, dobroduszny podwodniak, który bez reszty po święcił się morzu, uwielbiany był przez swoich podwładnych. Co wieczór przynajmniej dziesięciu marynarzy ubiegało się o zaszczyt dostarczenia mu łódki na koniec falochronu. Tej nocy, pod koniec kwietnia, Zenko ubrany w czarny mundur, miękkie gumowe buty i ciepłą futrzaną czapkę, sadowił się właśnie w łódce, szykując się do powrotu. Gdy sięgnął po wiosła, spostrzegł swoją podobiznę, spoglądającą na niego z okładki "Zorzy Polarnej", oficjalnego tygodnika Floty Północnej. Bez wątpienia pismo umieścił w łódce jakiś dumny ze swego dowódcy marynarz. Zenko odsunął tygodnik na długość ramienia, obrócił go bokiem, potem do góry nogami i pogodnie zastanawiał się nad tym, czy żona rozpozna go na zdjęciu. Czytelnikom "Zorzy Polarnej" dowódca Szóstej Eskadry Strategicznych Rakietowych Okrętów Podwodnych jawił się jako mężczyzna o gładkiej skórze, z ustami zaciśniętymi w powściągliwym uśmiechu, ubrany w doskonale skrojony mundur i wysoką czapkę, ale za to nie posiadający uszu. Kiedy prawdziwy Stefan Zenko uśmiechał się, co zdarzało się zresztą dość często, czynił to od ucha do ucha, z wdziękiem prezentując pełen garnitur złotych zębów. Mundury miał zawsze nie dopasowane i rzadko przypinał do nich medale, a zwłaszcza wyeksponowaną na fotografii srebrną gwiazdę Bohatera Związku Radzieckiego. Zenko westchnął. To, że uznawano go za bohatera nie stanowiło dla niego atrakcji. Podpis pod zdjęciem głosił: "Człowiek, który zwyciężył lód". Zenko pomyślał, że jakkolwiek było to zgodne z prawdą, brzmiało trochę jak epitafium. Podczas gdy większość jego kolegów poświęciła swoje kariery na przygotowywanie się do walki z Marynarką Stanów Zjednoczonych, Zenko prawdziwą wojnę wydał lodowi, zimnym okowom, które trzymają rosyjskie okręty unieruchomione w portach, jak w więzieniach. W ciągu swej historii Rosja nieraz stykała się z wrogimi flotami, które mogły swobodnie przemierzać morskie szlaki, podczas gdy rosyjscy marynarze przez całą zimę pozostawali z konieczności na lądzie, przykuci do portów przez srogie lody. W lecie, gdy topniały lody i okręty mogły wypływać, możliwości rosyjskiej floty ograniczały z kolei wąskie, łatwe do zablokowania cieśniny. Przez stulecia ponosiła ona z tego powodu bolesne, upokarzające porażki. Zenko raz na zawsze zapamiętał wypadek, jaki przytrafił mu się przed czterdziestu sześciu laty, gdy w Murmańsku załamał się pod nim lód. Miał wówczas osiem lat. Cudem udało mu się przeżyć. Od tej pory morski lód stał się jego obsesją. Im więcej uczył się o jego skomplikowanej naturze i fizycznych właściwościach, tym bardziej był nim zafascynowany. Później, już jako kadet szkoły morskiej, napisał pracę na temat geopolitycznego i militarnego znaczenia okresowego zamarzania mórz. Odrzuciwszy fatalistyczny punkt widzenia, traktujący lód jako przeszkodę nie do pokonania, doszedł do wniosku, że lody Arktyki można wykorzystać z pożytkiem dla ZSRR. W swojej pracy dyplomowej przedstawił projekt olbrzymiego okrętu podwodnego o na pędzie atomowym, który mógłby poruszać się, kryć i walczyć pod osłoną lodu. Jego okręt podwodny, kolos o długości stu siedemdziesięciu metrów i szerokości dwudziestu czterech, dorównujący rozmiarami lotniskowcom z czasów drugiej wojny światowej, składałby się z dwóch połączonych ze sobą kadłubów sztywnych, otoczonych trzecim jak zewnętrzną skórą. Zasadniczą cechą tej olbrzymiej konstrukcji była jej zdolność przebicia się przez trzymetrową warstwę lodu podczas gwałtownego wynurzenia, tak by następnie - już z powierzchni - mogła odpalić międzykontynentalne rakiety balistyczne. Marzyciel Zenko, uparty i niepokonany niczym lód, przez dwadzieścia lat nękał swoim pomysłem całą Admiralicję, aż w końcu Ministerstwo Przemysłu Zbrojeniowego zbudowało według jego projektu podwodny lodołamacz, rzeczywiście największy i najpotężniejszy w historii okręt podwodny. Zenko nadał mu nazwę "Tajfun I", posłużywszy się wyrazem pochodzącym od chińskiego słowa Dai Fung, oznaczającego najsilniejszy wiatr. W przeciwieństwie do poprzednich generacji radzieckich okrętów podwodnych "Tajfun I" był niezwykle cichy. Podczas patrolu, ukryty pod lodem, stawał się praktycznie niewykrywalny przez hydrolokatory i satelity NATO. Dzięki niemu, oraz następnym pięciu okrętom podwodnym tej klasy. Związek Radziecki dorównał Stanom Zjednoczonym, stając się prawdziwym morskim mocarstwem atomowym, a Tajfuny Zenki opanowały wszystkie północne akweny, przekształcając Morze Arktyczne w rosyjskie jezioro. Teraz, w wieku pięćdziesięciu czterech lat, Zenko mógł stwierdzić bez pychy i bez fałszywej skromności, że dokonał czegoś niemożliwego. Rzeczywiście pokonał lód, napełniając przy tym przerażeniem serca wrogów Rosji. Za swoją służbę krajowi odznaczony został Orderem Bohatera Związku Radzieckiego, a jego zdjęcie pojawiało się od czasu do czasu w "Zorzy Polarnej". Zenko położył pismo na rufie i zaczął wiosłować w stronę skał Griemichy. Wznoszące się majestatycznie stumetrowe granitowe urwiska, tworzące jakby wrota do Morza Białego, od lat służyły jako punkt orientacyjny całym pokoleniom marynarzy. Teraz to się skończyło. Wraz z powstaniem bazy w Griemisze, istniejący tam dotychczas port wymazano z map, a marynarze całego świata zostali uprzedzeni, że każdy statek, który zbliży się do Griemichy na odległość dwudziestu mil morskich, zostanie zarekwirowany lub zatopiony. Zenko pociągnął mocniej wiosłami. Zwrócony twarzą na północ, w kierunku rufy i otwartego morza, zerknął na wytatuowany na nadgarstku kompas i zaśmiał się ze swego przesądu. Na głębokości trzystu metrów pod wodą, w świecie wiecznej ciemności, spoglądał czasem na swój tatuaż i nigdy nie czuł się zagubiony. Ale gdy tu, w bezpiecznej przystani macierzystego portu, pociągał starymi, wygodnymi wiosłami po spokojnej wodzie, zawsze - paradoksalnie - czuł się trochę niepewnie. Wszystko, co kochał najbardziej: Związek Radziecki, Marynarka i Tajfuny, a więc to, co przez całe jego życie było tak trwałe i pewne jak grudniowy lód, topniało teraz niczym słaba kra. Wstrząsy gospodarcze i polityczne nękały cały kraj. Konflikty etniczne i separatystyczne dążenia republik nieustannie groziły wybuchem wojny domowej. Próba sił między zwolennikami zachowania nienaruszalności Związku a secesjonistami zaczęła się odzywać echem nawet w Marynarce. Przełożony Zenki, dowódca Floty Północnej, admirał Iwan Deminow, skierował do starszych rangą oficerów list, wzywający ich do poparcia Związku Radzieckiego i Partii. List z pozoru był deklaracją patriotyzmu, ale Zenko dostrzegł w nim zgoła nikczemny cel: ukrytą groźbę wobec tych, którzy chcą zniszczyć Związek Radziecki, i odmówił podpisania listu. W odwecie Deminow poderwał jego autorytet, mianując dowódcą "Związku Radzieckiego" - nowo zbudowanej, szóstej, a zarazem ostatniej jednostki klasy Tajfun - swego zięcia, kapitana pierwszej rangi, Władimira Malakowa. Zenko poczuł się urażony, ale nie mógł nic na to poradzić. Jak sam wiedział najlepiej, Malakow uważany był - i słusznie - za jednego z najbardziej wykwalifikowanych i zarazem najwyżej ocenianych dowódców okrętów podwodnych w całej Flocie Północnej, miał też spośród nich najwyższą rangę. Następnie, nie zważając na protesty Zenki, Deminow rozkazał Malakowowi, aby podczas pierwszego rejsu "Związku Radzieckiego" wykonał próbne odpalenie pocisku balistycznego SS-N-20. Rozkaz kontrasygnował ni mniej ni więcej tylko sam głównodowodzący floty radzieckiej, admirał W. J. Walotin. Admirał pragnął też, by materiał filmowy z wystrzelenia rakiety - tak jak w Ameryce - został zaprezentowany w wieczornym dzienniku telewizyjnym. Zenko uważał, że jest to najgłupszy pomysł, o jakim kiedykolwiek słyszał, ale w od różnieniu od admirała był jedynie dowódcą eskadry okrętów podwodnych i nie zajmował się polityką. Wykonywał jedynie rozkazy. Wiosłował dalej. Kawałki świeżej kry unosiły się na wodzie. Lampy oświetlające falochron w czerni arktycznej nocy wyglądały jak drogowskaz wskazujący północ. Za falochronem krajobraz urozmaicały grzywacze, różowe od migających świateł boi, wytyczających szlak żeglugowy. Ciepłą wiosną pokrywa lodowa cofała się na dwadzieścia mil w głąb Morza Białego. Zenko doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że okręty podwodne o podwójnym kadłubie sztywnym, szczytowy wytwór zimnej wojny, już się przeżyły. Tajfuny stały się reliktami historii, wrakami wyrzuconymi na skały wielkoruskiego imperializmu. Miał świadomość, że udało mu się co prawda pokonać lód i uwolnić swoją ojczyznę z więzów, jakie nakładało na nią jej własne położenie geograficzne, ale bolał nad tym, że teraz ta niewyobrażalna potęga, owoc pracy całego jego życia, miała zostać oddana w ręce ludzi, których motywom działania i ambicjom politycznym absolutnie nie ufał. Artykuł w "Zorzy Polarnej" zamieszczono z okazji doprowadzenia "Związku Radzieckiego", ostatniego z Tajfunów, do stanu gotowości bojowej. Podobnie jak poprzednie okręty tej klasy, "Związek Radziecki" był uzbrojony w torpedy kalibru 533 mm, miny, rakiety przeciwokrętowe i dwadzieścia wielo głowicowych, międzykontynentalnych pocisków balistycznych. Pojedynczy Tajfun mógł zniszczyć dowolne państwo na świecie. Jedynie pięć krajów: Związek Radziecki, Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Francja i Chiny, posiadało okręty podwodne uzbrojone w pociski balistyczne, a każdy z nich był w stanie pogrążyć świat w atomowej pożodze. Prawdopodobieństwo konfliktu międzynarodowego malało wprawdzie z każdym dniem, lecz samo istnienie takiej broni stwarzało nieodpartą pokusę dla ogarniętych żądzą władzy ugrupowań politycznych czy choćby pojedynczego szaleńca. Pogrążony w rozmyślaniach Zenko nie przestawał wiosłować i zbliżał się już do podstawy skalnego urwiska. Był w pełni świadom, że jest obserwowany: gdy łódka znalazła się w odległości trzech metrów od brzegu, w skale utworzył się przesmyk i, w niesamowitej ciszy, ściana skalna rozstąpiła się przed nim. Brama poruszająca się na bezszelestnych, pneumatycznych łożyskach rozsunęła się nieco, odsłaniając olbrzymią grotę ukrytą w skale. Świdrami i dynamitem wdarto się na kilometr w granitowy masyw, tworząc jaskinię głęboką na osiemset, a szeroką na sto osiemdziesiąt metrów, o grubym, betonowym wewnętrznym sklepieniu, które wznosiło się trzydzieści metrów nad poziomem wody. Zenko przepłynął swą maleńką łódeczką przez uchyloną szczelinę i brama zamknęła się za nim. Marynarze nazywali tę jaskinię Grotą Zenki, a jej bajeczny przepych zawsze zapierał dech w piersiach. W tej chwili w porcie było wszystkie sześć Tajfunów, co zdarzyło się po raz pierwszy. Zenko czuł się pomiędzy swoimi okrętami jak żółw morski pośród stada waleni. Dokładnie na wprost niego holowniki obracały "Lenina", Tajfuna U, który poprzedniego dnia powrócił z patrolu. Olbrzymi okręt podwodny wyglądał niczym stalowa ściana, prawdziwy atomowy lewiatan. Na pokładzie, niczym mrówki, krzątali się marynarze. Podczas manewru "Lenin" odsłonił "Ojczyznę" - spoczywającą na dnie suchego doku, niczym wyrzucony na brzeg potwór morski. Po cętkowanym, szarym kadłubie pełzali spawacze, naprawiając wgniecenia i rysy powstałe wskutek niezliczonych uderzeń lodowej kry. Po prawej ręce Zenki, wzdłuż nabrzeża numer dwa, suwnica wiozła pocisk balistyczny SS-N-20 zawieszony pomiędzy jej stalowymi łapami. Przy samym końcu nabrzeża z otwartymi szybami startowymi dla rakiet - ponieważ okręt poddawany był właśnie drobnym naprawom - przycumowany był "Pierwszy Maj", Tajfun IV. Ściana znajdująca się na przeciwległym krańcu groty wyglądała tak, jakby cała zrobiona była ze szkła. Za oknami mieściły się wykute w skale pomieszczenia biurowe, z pół tuzina składów i wzmocniony bunkier, w którym przechowywano głowice, oraz bezpiecznie ukryte centrum łączności. Po lewej ręce wiceadmirała inna suwnica podnosiła część kadłuba osłaniającego komorę prawego reaktora na "Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej". Z tyłu widniał "Tajfun I", którym nadal osobiście dowodził Zenko. Za rufą "Tajfuna I" przycumowany Tajfun 1 był "Związek Radziecki". Na jego rufie powiewał jaskrawo-czerwony proporzec, oznaczający gotowość radzieckiego okrętu do wyjścia w morze. Za kilka godzin kapitan Malakow wyruszy na Morze Białe i wystrzeli ćwiczebną rakietę w kierunku celu znajdującego się na Syberii. Zenko ze zgrozą pokręcił głową. Zarejestrowany przez szpiegowskie satelity NATO lot SS-N-20 bez zwłoki zostanie poddany szczegółowej analizie. Czy o to chodzi admirałowi Deminowowi i głównodowodzącemu floty radzieckiej, admirałowi Walotinowi? Zenkę mogła jedynie zdumiewać głupota takich popisów. Na rufowym pokładzie "Związku Radzieckiego" otworzył się luk, z którego wyłonił się miczman Wadim Sorokin. Cicho zamknął za sobą pokrywę włazu i wyprostowany, oddychając chłodnym, świeżym powietrzem, zaczął rozglądać się wokół. Nieprawdopodobnie wręcz szeroki pokład przycumowanego do nabrzeża okrętu podwodnego, na który jasne światło rzucały zainstalowane w Grocie Zenki reflektory, kojarzył się swym wyglądem raczej z boiskiem piłkarskim niż z jednostką bojową. Sorokin, dwudziestoośmioletni mężczyzna o wystających kościach policzkowych i rękach pokrytych tatuażami od ramion aż po przeguby dłoni, zapalił tanie bułgarskie cygaro i zrobił kilka kroków do przodu w stronę przysadzistego kiosku, stąpając bezszelestnie po tłumiących odbicia fal akustycznych gumowych płytach pokładu. Przed nim mgiełka okrywała przedział rakietowy wielkości solidnego domu mieszkalnego. "Związek Radziecki" przytłaczał swym wyglądem uśpionego kolosa. Sorokin, doskonale świadomy jego atomowej potęgi, usiadł na pokładzie, dokładnie nad lewym reaktorem i zaczął wkładać egzotycznie wyglądające w tym miejscu buty sportowe Nike, czerwone szorty oraz czapkę czołgisty z emblematami floty radzieckiej. Cztery okrążenia pokładu równały się jednemu kilometrowi, Sorokin zamierzał zrobić trzy rundy, a potem zejść na brzeg. Zagryzł cygaro między zębami, nacisnął mocniej na uszy skórzaną czapkę dowódcy czołgu i ruszył. Biegnąc po pokładzie, zgodnie z rytuałem, którego od dawna przestrzegał, wymieniał nazwy znajdujących się pod nim w danym momencie pomieszczeń. Przedział lewoburtowego reaktora, rufowe zbiorniki trymujące, rundka wokół kiosku na podwyższeniu, przednie zbiorniki trymujące, mesa marynarska, kambuz, centrala dowodzenia, przedział rakietowy ze strony sterburty, skręt w kierunku rufy, przedział rakietowy na bakburcie, jeszcze raz centrala. Podczas rejsu Sorokin biegał wewnątrz statku, wokół jaskrawożółtych szybów startowych w przedziałach rakietowych. W porcie wolał jednak biegać po pokładzie. Znów wokół kiosku, nad rufowymi zbiornikami balastowymi, nad przedziałem reaktora, w dół, po pochyłości nad maszynownią. Rozchlapywał butami wodę przy nasadzie wznoszącego się na trzy metry nad pokładem steru kierunku. Nie zatrzymywać się, nie poślizgnąć. Nad szybami rakietowymi Sorokin pocichu powtarzał: Nowy Jork, Waszyngton, New London, Charleston, Norfolk, Omaha, Seattle, San Diego, Honolulu - dwadzieścia strategicznych celów, dwadzieścia burz ognistych, dwadzieścia razy po osiem milionów zabitych. Kto by się tym przejmował? Sorokin przebiegał codziennie obok rakiet, zastanawiając się nad ich ostatecznym przeznaczeniem. Bóg Siwa, strzegący rosyjskiego świata. Ale uzbrojenie to nie jego sprawa. Do niego należało dopilnowanie, by załoga pracowała bez zarzutu, i robiłby to nawet wówczas, gdyby szyby startowe wypełnione zostały betonem. Sorokin dostrzegł przepływającą obok łódkę Zenki, zatrzymał się i pomachał ręką, znajdującemu się dziesięć metrów niżej, admirałowi. - Dobry wieczór, kapitanie. Jako dowódca "Tajfuna I", Zenko wolał być raczej tytułowany kapitanem niż admirałem, bo brzmiało to mniej uroczyście. - Dobry wieczór, Wadimie. Widzę, że oddajesz się swoim wieczornym zajęciom. - Pan również, kapitanie. Miczmani, czyli podoficerowie Marynarki stanowili kręgosłup rosyjskiej floty. Sorokin przed dziesięciu laty wszedł na pokład "Tajfuna I" jako poborowy i już tam pozostał. Urzeczony charyzmatyczną osobowością Zenki, służył pod jego dowództwem w grupie szkolącej rekrutów. Gdy skończono wyposażać "Związek Radziecki", Zenko poprosił miczmana, by został szefem pokładu na nowej jednostce. Sorokin nie był zachwycony tym pomysłem, wolał pozostać na "Tajfunie I", ale uznał, że rozkaz to rozkaz. Miczman wskazał ręką na tygodnik i powiedział: - Zauważyłem pańskie zdjęcie, kapitanie. - Czy to ty włożyłeś mi pismo do łódki? - To ja, przyznaję. Zenko podniósł wiosła, szykując się do zakończenia przejażdżki. - Domyślam się, że w ten sposób chciałeś mi dać do zrozumienia, że wolałbyś być przeniesiony z powrotem na "Tajfuna I", co? - Kapitan Malakow trzyma statek żelazną ręką - poskarżył się Sorokin. - Nie uda mi się zarobić tyle co zwykle. Zenko zachichotał. - Sorokin, jesteś jedynym człowiekiem, jakiego znam, który uważa, że wzbogaci się podczas służby we flocie. - Tak jest. Uważam to za komplement z pańskiej strony, ale jeśli nie będę mógł w spokoju zajmować się moimi zakładami, nigdy się nie dorobię. - Jesteś mi potrzebny na "Związku Radzieckim", Wadimie - odezwał się nagle z nieoczekiwaną powagą Zenko. - Na każdym okręcie podwodnym tej eskadry muszę mieć zaufanych ludzi. - Rozumiem, kapitanie. - Jestem pewien, że rozumiesz. Nie martw się o pieniądze. Zatroszczę się o ciebie. - Doceniam to, kapitanie. - Miej oczy i uszy otwarte podczas tego odpalenia rakiety, spotkamy się po powrocie. - Tak jest. Dobranoc, kapitanie. Sorokin, spoglądając na znikającą za rufą "Związku Radzieckiego" łódkę, postanowił zdjąć już swój strój biegacza i wypić kieliszek przed snem. "Związek Radziecki9 Wczesnym rankiem następnego dnia Zenko, stojąc w swoim biurze znajdującym się w doskonale zabezpieczonym centrum łączności, spoglądał przez szklaną ścianę na zacumowane przy nabrzeżach okręty. Oba holowniki oddały już cumy na pokład "Związku Radzieckiego". Za trzy kwadranse rozpocznie się przypływ, pora by rozwarły się wrota i okręt wyruszył w morze. Niebo przykrywały chmury, widoczność sięgała pięciu mil morskich, znakomity dzień do pogrążenia się pod lodem. Biuro, podobnie jak jego użytkownik, wyglądało zwyczajnie i skromnie. Proste, metalowe biurko ozdabiała jedynie fotografia żony Zenki, Margarity. Prawdziwym domem admirała była jego kapitańska kajuta na "Tajfunie I", ale Zenko, podobnie jak pozostali podwodniacy, na morzu spędzał jedynie czternaście dni raz na trzy miesiące. Centrum łączności w Griemisze, od góry osłonięte stumetrową granitową skałą, wyposażone było w radiostacje i komputery kryptograficzne najnowocześniejsze w całym Związku Radzieckim. Zenko miał stąd bezpośrednie połączenie ze swoimi wszystkimi okrętami, z Admiralicją, Kremlem i mieszkającą w Leningradzie Margaritą. Nawiązywanie łączności z Tajfunami rozpoczynało się w klimatyzowanych i dźwiękoszczelnych pomieszczeniach wykutych w skale. Umieszczona na skałach potężna antena nadawała sygnały o skrajnie niskiej częstotliwości (ELF), które mogły przenikać w głąb morskiej wody na głębokość trzystu metrów. Wiadomości, przekazywane za pomocą sygnałów o bardzo niskiej częstotliwości (VLF), przenikających na szesnaście metrów w głąb morza, były po zaszyfrowaniu retransmitowane na okręty podwodne przez samoloty. Wprawdzie sygnał radiowy mógł być przesyłany przez kilka kompleksów nadawczych Marynarki Związku Radzieckiego, jednak klucz kodowy niezbędny w każdej fazie działania strategicznych okrętów podwodnych mógł być przygotowany jedynie w Griemisze. Zespół trzydziestu kryptografów opracowywał kody łączności, a co najważniejsze, również kody umożliwiające użycie broni nuklearnej. Zenko podniósł słuchawkę i wezwał do siebie dyżurnego oficera łączności, majora Borysa Ryżowa z GRU, radzieckiego wywiadu wojskowego. Jasnowłosy, trzydziestoletni oficer zapukał, wszedł i zatrzymał się wyczekująco. - Dzień dobry, Borysie. Co tam w domu? - Dziękuję, wszystko w porządku. - Czy towarzysz komputer jest gotów do ułożenia kodów dla "Związku Radzieckiego"? - Owszem, tak. Zenko w towarzystwie Ryżowa przeszedł do pokoju kryptografów, legitymując się po drodze dwóm posterunkom kontrolnym jak każdy pracownik bazy. Usiadł, włączył terminal, podał swoje hasło i wystukał na klawiaturze unikalny zestaw cyfr, który z kolei posłużył komputerowi do ułożenia niepowtarzalnej sekwencji kodów, używanej przez jeden okręt podczas jednego patrolu. Komputer automatycznie przekazał kody łączności do centrali radiowej, gdzie inne komputery sprawdziły i zweryfikowały sekwencje. Wówczas Zenko wydrukował na specjalnym papierze dwa egzemplarze kodów łączności oraz kodów bojowych i, cały czas w towarzystwie majora Ryżowa, wrócił do swojego pokoju, by umieścić jeden egzemplarz w sejfie. Drugi komplet wydruku włożył do teczki i zabrał ze sobą, po czym, odprowadzony przez majora, podążył na przycumowany przy pirsie "Związek Radziecki". Uzbrojony żołnierz piechoty morskiej odgwizdał wejście admirała i majora Ryżowa na pokład, a oni przeszli przez właz, udając się wprost do centrum dowodzenia. W porównaniu z większością rosyjskich okrętów wojennych "Związek Radziecki" był luksusowym transatlantykiem. Gruba czerwona wykładzina dywanowa pokrywała podłogę centrali dowodzenia, a konsolety i pulpity sterownicze ze wskaźnikami oświetlało jaskrawe światło jarzeniowe. W czo nym stał szef poWadu ------ic, - na doore i ^ Wp szesc mniej za . Łwowl wydruta koa go o(J grzecznie, lecz wyniośle Malakow. - Świat powinien przypomnieć sobie o potędze radzieckiej Marynarki. Obdarzony przez los aparycją filmowego gwiazdora Władimir Malakow, z siwiejącymi blond włosami i wzrostem przekraczającym metr osiemdziesiąt, w każdym calu wyglądał na dumnego dowódcę strategicznego atomowego okrętu podwodnego. Pochodził przy tym ze słynnej rodziny radzieckich podwodniaków. jego dziadek, Andriej Malakow, dowodzący w Marynarce Imperium Rosyjskiego okrętem podwodnym "Morze Białe", przeszedł w roku 1917 na stronę rewolucji i storpedował carski krążownik. Jego syn, a ojciec Władimira, Igor, zginął w 1943 roku, podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, gdy jego okręt podwodny "S-99", podczas próby uniknięcia ataku Luftwaffe, zatonął pod lodami Morza Barentsa. Ten zaszczytny rodowód oraz małżeństwo z córką admirała Deminowa sprawiły, że Malakow stał się kimś w rodzaju radzieckiego neoarystokraty, dumnego ze swego statusu i dzięki niemu nietykalnego, nic dziwnego więc, że niechętnego ludziom tak pospolitym jak Stefan Zenko. Z kolei zampolit, Aleksiej Siergow, odwoływał się do zupełnie odmiennej tradycji. Oficer do spraw politycznych reprezentował Partię i nawiązywał do duchowej spuścizny czerwonej kadry Trackiego. W głębi serca Siergow był urodzonym terrorystą. Życie dla tego małomównego, pozbawionego poczucia humoru człowieka stanowiło jedno pasmo nienawiści. Pogardzał Zenką za to, że ten odmówił podpisania listu wzywającego do poparcia idei nienaruszalności Związku Radzieckiego i polityki Partii. Nie cierpiał obcokrajowców i przedstawicieli mniejszości narodowych. Siergow nie zwykł był trzymać języka na wodzy. - Nadeszły nowe czasy, admirale - zwrócił się do Zenki. -Ludzie radzieccy chcą wiedzieć, na co wydaje się ich pieniądze i my zamierzamy im to pokazać. Zobaczą "Związek Radziecki", rakietę, jej trajektorię w czasie lotu oraz głowicę trafiającą dokładnie w wyznaczony cel. To przyda jedynie chwały naszej Marynarce. Zenko odrzucił przyjazną postawę. - Gdyby to była prawda - warknął - to codziennie odpalałbym jedną rakietę. Po pięciu minutach od wyemitowania tego pokazu w telewizji ulice Moskwy zaroją się od protestujących obywateli. - Będzie ich tyle samo, co wiwatujących na cześć naszych niezwyciężonych Tajfunów- wzruszył ramionami Siergow. Zenko pokręcił przecząco głową. - Macie zgodę na wyjście w morze - powiedział tylko. -Oczekuję pełnego raportu na temat prób z rakietą po waszym powrocie z Archangielska. Odwrócił się gwałtownie na pięcie i opuścił okręt. Ryżów pospieszył w ślad za nim. Po powrocie do swego gabinetu Zenko od razu chwycił za telefon. - Proszę mnie połączyć z żoną w Leningradzie. Po chwili usłyszał w słuchawce dźwięczny głos żony, która była akurat w szpitalu Admiralicji. Pracowała tam jako chirurg. - Stefan? - Witam towarzyszkę żonę. - Widziałam w gazecie jakieś obce zdjęcie podpisane twoim nazwiskiem - powiedziała zalotnie. - Słuchaj, czy mogłabyś złapać pociąg i przyjechać tu dzisiaj? - powiedział nieoczekiwanie Zenko. - Czy coś jest nie tak? - spytała, wyczuwając napięcie w jego głosie. - Nie, nie, nic takiego, po prostu, chciałem nacieszyć się twoim towarzystwem. - Już zdążyłam zarezerwować sobie miejsce, towarzyszu marynarzu. Zenko odłożył słuchawkę na widełki i odwrócił się w stronę przeszklonej ściany, przez którą mógł obserwować "Związek Radziecki". Radzieckie okręty podwodne wyruszają w rejs niczym zwykłe autobusy. Bez grającej orkiestry, bez zgromadzonych na brzegu rodzin, życzących odpływającym powodzenia. Teraz też, jak zwykle, suwnice jeździły tam i z powrotem wzdłuż całej jaskini. Grupka marynarzy z "Lenina", ćwicząca na nabrzeżu, nawet nie przerwała gimnastyki, by się obejrzeć. Jedynie Zenko odprowadzał wzrokiem potężny okręt podwodny wysuwający się przez masywne wrota z Groty Zenki. "Związek Radziecki" w niesamowitej ciszy pojawił się pod szarą kopułą arktycznego nieba. Zatokę pokrywała cienka warstwa świeżego lodu, ale okręt podwodny bez wysiłku rozsunął ją na boki i wyszedł za falochron. Antena radaru nad kioskiem zakręciła się na swym maszcie. Przybrzeżne grzywacze i kawałki kry lodowej przypominały, że pokrywa lodowa wycofała się tylko dwadzieścia mil na północ i na zachód. Wczesna wiosna przyspieszyła wprawdzie topnienie lodów wzdłuż brzegów Półwyspu Kola, nadal jednak zamarznięty pozostawał przesmyk Gorło, wąski kanał prowadzący z Morza Barentsa do Morza Białego. W powietrze wzbiła się eskadra śmigłowców zwalczających okręty podwodne, poprzedzając "Związek Radziecki". Dziesięć mil dalej helikoptery poszukujące przyczajonych okrętów podwodnych NATO, które mogłyby obserwować ruchy statków w Griemisze, zrzuciły w morze pierwszą z serii dwunastu pław hydrolokacyjnych. Pławy, które w przeciwieństwie do okrętów podwodnych nie musiały ukrywać swojej obecności, uaktywniły się, wydając głośne dźwięki i rejestrując echa. Malakow nakazał jedną trzecią naprzód i "Związek Radziecki" zaczął łagodnie kołysać się na falach. - Radio do centrali. - Tu centrala. Meldujcie, radio. - Śmigłowce meldują brak kontaktu podwodnego. - Bardzo dobrze. Przygotować się do zanurzenia. Radio, opuścić maszt. Maszty radia i radaru skryły się w kiosku. Malakow wysłał obserwatorów pod pokład, zamknął szczelnie właz i przeszedł kioskiem do centrali. Monitor nawigacyjny wyświetlał elektroniczną mapę Cieśniny Gorło. Migoczący czerwony punkt oznaczał pozycję "Związku Radzieckiego", poruszającego się nieprzerwanie na wschód. Malakow usiadł w wygodnym, obitym skórą fotelu dowódcy okrętu i poprawił kontrast na swoim monitorze. - Oficer zanurzeniowy, proszę meldować. Nordow, oficer zanurzeniowy, odparł natychmiast: - Wszystkie kontrolki zielone. - Doskonale. Zalać dziobowe zbiorniki balastowe. - Rozkaz, zalać dziobowe zbiorniki balastowe. - Stery, trzy stopnie w dół. - Rozkaz, stery trzy stopnie w dół. - Bardzo dobrze. Cała naprzód. - Rozkaz, cała naprzód. Malakow, czując jak pokład pochyla się ku przodowi, obserwował głębokościomierz, podczas gdy Morze Barentsa pochłaniało "Związek Radziecki". Sorokin Z kioskiem znajdującym się zaledwie trzy metry pod powierzchnią morza "Związek Radziecki" sunął za prowadzącym go przez cieśninę Gorło lodołamaczem z niewielką prędkością czterech węzłów. Gdy mijał stację hydrolokacyjną w Pulondze, operatorzy hydrolokatorów zauważyli rozbłysk na swoich ekranach - olbrzymi okręt pokonywał właśnie wyłączone pole minowe, mające powstrzymać należące do NATO okręty podwodne przed wpłynięciem na Morze Białe. W centrum dowodzenia Malakow pozostawił opiekę nad okrętem młodszym oficerom i miczmanom. Szef pokładu Sorokin, odpowiedzialny za codzienne rutynowe czynności, sporządzał notatki i uzupełniał dziennik okrętowy, nastawiał zegary, organizował zajęcia szkoleniowe i dowodził podległą mu sekcją. Gdy oficer na mostku wydawał jakiś rozkaz, Sorokin musiał sprawdzić, czy został on poprawnie wykonany. W gruncie rzeczy to on właśnie kierował całym okrętem, a w obecnych czasach prowadzenie balistycznego okrętu podwodnego skalą trudności przypominało zawikłane negocjacje polityczne. Na rękach miczmana można było odczytać cały katalog nieszczęść radzieckiej Marynarki. Jeszcze jako młody marynarz Sorokin uległ rosyjskiemu zwyczajowi utrwalania- i to dosłownie na własnej skórze - nazw portów, do których kiedykolwiek zdarzyło mu się zawinąć. Na jego lewym przedramieniu estoński artysta wytatuował mapę Bałtyku z takimi portami, jak Kłajpeda, Lipawa i Tallin. Teraz, po oderwaniu się republik bałtyckich, te porty zostaną na zawsze stracone. Wielka niegdyś Flota Bałtycka zostanie zapędzona do Leningradu i Kaliningradu. Prawa ręka Sorokina przypominała mu o jego rejsie do Władywostoku na "Ojczyźnie". Okręt cumował wtedy przez tydzień na redzie, podczas gdy piechota morska tłumiła bunt wzniecony przez marynarzy pochodzenia nierosyjskiego. Wszędzie zresztą rozpalały się zarzewia buntu. Na lewej ręce Sorokina widniała pamiątka z rejsu do Odessy, zgrabna sylwetka otoczonego płomieniami "Pancernika Potiomkina", symbolu udziału Czerwonej Floty w rewolucji 1917 roku. Flotę Czarnomorską nękała teraz epidemia dezercji, a ci nieszczęśni marynarze, którzy pozostali na posterunku, tracili życie podczas obław na islamskich przemytników broni. Jedynie obsadzona przez samych Rosjan Flota Północna pozostała nietknięta, lecz poczynania twardogłowych, takich jak Malakow i Siergow, skłaniały coraz większą liczbę marynarzy ku defetyzmowi. Sorokin nie dbał ani o wielką politykę, ani o to, w co wierzą inni. Dla niego liczył się człowiek jako taki. Malakowa uważał za aroganckiego dupka, a Siergowa za zawistną świnię. Jedynie Zenko wzbudzał w weteranie miczmanów poczucie szacunku i chęć dochowania lojalności. Podobnie jak Zenko, również i Sorokin był zaintrygowany mającą się odbyć próbą rakietową, więc postanowił mieć oczy i uszy otwarte, tak jak to obiecał admirałowi. Prócz tego pragnął jedynie wykonywać to, co do niego należało, organizować swoje zakłady oraz doprowadzić okręt wraz z załogą cało i zdrowo do portu. Gdy tylko "Związek Radziecki" przeszedł przez pole minowe, oficer polityczny Siergow zarządził, by załoga zgromadziła się w swoich sekcjach. Sorokin zagonił swój oddziałek do okrętowej biblioteki, zwanej na każdej radzieckiej jednostce Salą Leninowską. Na frontowej ściance przykręcono brązowe popiersie Włodzimierza Iljicza Lenina, a nietknięte ozdobne wydanie jego dzieł zapełniało półki, sąsiadując z literaturą techniczną oraz mocno sczytanymi książkami Czechowa, Tołstoja i Dostojewskiego. Dwóch miczmanów, siedmiu przeszkolonych do służby na okrętach podwodnych marynarzy, oraz dwóch rekrutów ze szkoły podwodniaków w Murmańsku prężyło się pod czujnym wzrokiem Sorokina. - Miczman Pleszarski - warknął Sorokin. - Kto rządzi tym okrętem? ' - Wy, towarzyszu szefie! - odparł zastępca szefa pokładu. - Marynarze rekruci Typów i Bułhakow, krok naprzód wystąp. Wywołani wystąpili o krok. Podczas pisemnego egzaminu ci dwaj młodzi marynarze uzyskali najwyższe noty spośród piętnastu zamustrowanych na statek rekrutów. Sorokin stanął oko w oko z wysokim, ciemnym dziewiętnastolatkiem i zapytał cicho: - Marynarzu Typów, co jest podstawowym obowiązkiem radzieckiego podwodniaka? - Obrona ojczyzny - sprytnie odparł Typów. - Czy to takich beznadziejnych wykrętów uczą was w szkole podwodniaków w Murmańsku? W głosie marynarza dała się słyszeć odrobina niepewności, gdy odpowiadał: - Tak jest, towarzyszu miczmanie. - Zdefiniujcie zasolenie. - Zasolenie to jest, no, zasolenie to... ilość soli w wodzie. - A jakie jest zasolenie Morza Barentsa? - Ja... ja nie mam pojęcia, towarzyszu miczmanie. Sorokin zakołysał się na obcasach i powiedział: - Jeśli chcecie pobawić się w moczenie fiutka w Archangielsku, to się lepiej dowiedzcie. - Tak jest, towarzyszu miczmanie. Sorokin zwrócił się z kolei do drugiego z rekrutów, dwudziestoletniego blondyna o jasnej karnacji, z bezczelnym uśmieszkiem na twarzy. - Marynarzu Bułhakow, co jest podstawowym obowiązkiem radzieckiego podwodniaka? - Natychmiastowe wykonywanie rozkazów przełożonych. Zapewnienie bezpieczeństwa okrętu. - To już lepiej. Jaka jest prędkość rozchodzenia się dźwięku w wodzie morskiej? - Prędkość rozchodzenia się dźwięku w wodzie morskiej uzależniona jest od temperatury i stopnia zasolenia, ale w przybliżeniu powinna wynosić tysiąc pięćset metrów na sekundę. - Dobrze, bardzo dobrze, marynarzu Bułhakow. Przydzielam was do sterników. Zameldujecie się bezpośrednio u mnie. - Tak jest, towarzyszu miczmanie. - Rekrut Typów. Przydzielam was do czyszczenia sanitariatów, dopóki nie zdacie podstawowego testu z fizyki. Będziecie podlegać miczmanowi Pleszarskiemu. - Tak jest, towarzyszu miczmanie. - Wstąpić. Z rękami założonymi z tyłu, Sorokin przechadzał się wzdłuż stojących w szeregu marynarzy. - Musicie mnie wszyscy dobrze zrozumieć. Pewnych rzeczy nie można za często powtarzać. Toczymy wojnę z najbardziej nieustępliwym przeciwnikiem, jakiego możecie sobie wyobrazić: z morzem. Słona woda nie ma względów dla nikogo, nie wybacza też błędów nikomu. Tu nie pomogą wam wasze matki. Nasza ukochana ojczyzna, jak dumnie głosi marynarz Typów, nie jest w stanie zmienić prędkości rozchodzenia się dźwięku w wodzie. Ani Komsomoł, ani Partia, Dowództwo Strategicznych Sił Rakietowych Związku Radzieckiego czy nawet sam towarzysz Lenin nie poprowadzą tego okrętu. A ja tak! Do moich zadań należy przyjmowanie rozkazów od towarzysza kapitana Malakowa. Do was należy kontrola wykonania tych rozkazów. Na stanowisku dowodzenia jesteśmy jednym umysłem i jednym duchem. Tworzymy duszę "Związku Radzieckiego". Prowadzimy go pod lód w największe głębiny morskie i całego wyprowadzamy z powrotem. Okręty podwodne zwane są synami Neptuna. Tam, na stanowisku dowodzenia, sternik, nawigator, technik łącznościowiec, a więc my wszyscy, uważamy się za władców głębin, ponieważ prowadzimy najpotężniejszy w świecie okręt podwodny, mój okręt, mój własny okręt "Związek Radziecki". Wszyscy oprócz Typowa znają swoje obowiązki. Macie wypełniać je jak najlepiej i w terminie stawiać się na wyznaczone wachty. Pamiętajcie, nie wahajcie się zadawać pytań. Nie nauczycie się niczego, jeśli nie będziecie się pytać, a byle błąd mający źródło w waszej ignorancji spowoduje natychmiast zgubę nas wszystkich. Są pytania? - Tak jest, towarzyszu miczmanie. Mam pytanie - odparł śmiało marynarz Typów. - No, dalej, Typów. - Jaki jest rozkład zajęć politycznych? - Że co? - Spodziewaliśmy się, że otrzymamy określone teksty do omówienia. Moglibyśmy w ten sposób podnieść naszą świadomość polityczną, aby lepiej umacniać komunizm. - Więc o to chodzi? Parsknięcia i nieprzyzwoite odgłosy odbiły się echem od popiersia Włodzimierza Iljicza. Sorokin surowym spojrzeniem uciszył swoich podwładnych. - Pochodzicie z sowchozu leżącego opodal Mińska, czyż nie tak, towarzyszu Typów? - Tak jest, towarzyszu miczmanie. - Jeśli się nie mylę, byliście przewodniczącym miejscowej brygady Komsomołu? - Zgadza się, towarzyszu miczmanie. - Do podwodnej służby zgłosiliście się na ochotnika. Teraz chcecie otrzymać właściwą lekturę, która pozwoliłaby, oczywiście pamiętając o zastosowaniu dialektyki marksistowsko-leninowskiej, rozwiązać nasze problemy, umacniać komunizm i pomóc Czerwonej Flocie jeszcze lepiej służyć awangardzie narodu i Partii. Czy o to wam chodzi? - Tak jest, towarzyszu miczmanie. Dokładnie o to. - W porządku. Sorokin zaczął rozglądać się po półkach z książkami, aż wreszcie znalazł to, czego szukał. Wyciągnął z półki jakiś tom i podetknął go Typowowi pod nos. - Oto wasza wybrana lektura - warknął. - Proszę zapoznać grupę z jej tytułem. Typów spojrzał na książkę, a potem znów na Sorokina. Głosem podwyższonym o pół oktawy zapiszczał cienko: -"Właściwości przegrzanej pary pod ciśnieniem". - Jesteś proszony o poprowadzenie dyskusji podczas naszego następnego zebrania, Typów - powiedział Sorokin. - To wszystko. Rozejść się. Bułhakow, pozwól jeszcze na słówko. Bułhakow przez następne pięć minut oglądał książki na półkach, czekając, aż Sorokin przejrzy jakieś papiery. Wreszcie miczman podniósł wzrok znad formularzy i spytał: -Jak na ciebie mówią? - Pietia. - No dobrze, mój mały Pietia. Masz leningradzki akcent. - Tak jest, towarzyszu miczmanie. - Mówisz jak człowiek wykształcony. - Wygląda na to, że uważacie to za przestępstwo, towarzyszu miczmanie. - Wcale nie za przestępstwo, po prostu za coś niezwykłego - uśmiechnął się Sorokin. - Na strategicznych atomowych okrętach podwodnych mamy najróżniejszych rekrutów, wielu głupków z partyjnym poparciem, niedouczonych wieśniaków o ciasnych umysłach, ludzi, którzy uważają, że wojna jądrowa musi być zabawna, ale nie dostajemy tu studentów z Uniwersytetu Leningradzkiego. A ty nim właśnie jesteś, no co nie mylę się? - Rozpocząłem co prawda studia... - nie dokończył Bułhakow. - Ale... - Wszystko jest w moich papierach, towarzyszu miczmanie. - Chcę usłyszeć o tym od ciebie. - Zostałem administracyjnie relegowany za działalność czarnorynkową, a potem powołano mnie do wojska. - Czy to właśnie jest w twoich papierach? - Tak jest. - Do diabła z papierami. Powiedz mi, jak było naprawdę. Młody marynarz spojrzał miczmanowi prosto w oczy. - Odmówiłem przewodniczącej Komsomołu sprzedaży kaset wideo po obniżonej cenie. Doniosła na mnie. - I co jeszcze? - Nie chciałem z nią iść do łóżka. - Ciekawe, a to dlaczego? -Bo to powinna być czynność natury erotycznej, a nie politycznej, towarzyszu miczmanie. Sorokin roześmiał się i poklepał Bułhakowa po ramieniu. - Udało ci się mnie zażyć, chłopcze, ale teraz jesteś marynarzem. Nie obchodzi mnie kogo pieprzysz, a kogo nie, oraz jakie kasety sprzedawałeś i komu. Chodzi mi jedynie o to, żebyś robił, co do ciebie należy, a to znaczy, że masz robić dokładnie to, co ja ci każę. - Dobrze, towarzyszu miczmanie. - Jesteś marynarzem. Odpowiada się: "tak jest". - Tak jest, towarzyszu miczmanie. - Tak już lepiej. Jak trafiłeś na okręt podwodny? - Nie mam pojęcia. Prosiłem o przydział na niszczyciele. - Żeby zawijać do obcych portów i dalej bawić się w czarny rynek? - z sarkazmem spytał Sorokin. - Ależ nie, towarzyszu miczmanie. Chciałem stacjonować blisko Leningradu. - Czy zamierzasz napytać sobie biedy? - miękko spytał Sorokin. - Nie, towarzyszu miczmanie. Chcę jedynie odsłużyć swoje. - Chciałbym ci wyjaśnić kilka spraw, o których powinieneś wiedzieć, mój mały Pietia. Ci chłopcy, tam w przedziale rakietowym, siedzą przy swoich fajerwerkach od chwili opuszczenia Griemichy aż do momentu powrotu. Inni tkwią przy hydrolokatorach, torpedach, w maszynowni i przy reaktorach atomowych. Dokładnie z drugiej strony znajduje się szef pokładu, czyli ja. Ludzie z mojego działu poruszają się wszędzie. To właśnie nasze zadanie: patrzymy, słuchamy, uśmiechamy się do wszystkich i nie gadamy za wiele. Dowiadujemy się, jakie kto ma życzenia i czego mu trzeba. Sorokin zapalił papierosa i, zanim zaczął mówić dalej, zaciągnął się głęboko. - Mam zamiar służyć na tym okręcie przez następne piętnaście lat. Gdy z tym skończę, na emeryturze zamieszkam sobie w suterenie jakiegoś burdelu w Murmańsku, choćby na przykład w "Złotym Rublu". Ty, mały Pietia, spędzisz tu dwa i pół roku. Ode mnie zależy, czy spędzisz ten czas miło i nie bez zysków. Oczywiście mogę też zamienić twoje życie w niewysłowione piekło. - Rozumiem, towarzyszu miczmanie - odparł Bułhakow. - To dobrze. Inteligentni ludzie nieczęsto trafiają do mojej grupy. Od tej chwili jesteś młodszym szefem pokładu, szkolącym się na tym okręcie. Chodź ze mną. Nauczę cię, jak należy odczytywać spis obowiązków; gdy dostrzeżesz jakieś odchylenia, możesz zażądać wglądu do takiego spisu od każdej sekcji i skontrolować, czy wszystko jest jak należy. Potem, kiedy ludzie już cię poznają, załatwisz parę rzeczy dla mnie i zarobisz przy okazji trochę grosza. - Trochę grosza? - Załoga tej łajby zakłada się zawsze, i to zakłada o wszystko - powiedział Sorokin. - Zakładają się o to, jak daleko okręt dopłynie, kiedy to nastąpi albo jak długo będziemy przebywali pod lodem. Grają w karty, w kości, uprawiają hazard, niektórzy zakładają się o to, kto ma najgrubszego fiuta, ale nikt nie przeprowadza zakładów inaczej niż za moim pośrednictwem. Zrozumiałeś? - Tak jest, towarzyszu szefie. - I nikt tu niczego nie sprzeda ani niczego nie kupi bez mojego pośrednictwa. - Ile pan z tego bierze? - To nie twój zasrany interes, ale nie zamierzam zakończyć służby w Marynarce jako biedny emeryt. Powiedzmy sobie jasno. Możemy zrobić tu niezły interes, ale nic z tego nie wyjdzie, jeśli najpierw nie rozegramy naszej gry z Marynarką i jeśli w dodatku nie zrobimy tego porządnie. Sorokin zaprowadził Bułhakowa do centrum dowodzenia i wyłożył mu podstawowe zasady przyjmowania i prowadzenia zakładów. Być może - pomimo wszystko - jeszcze nawet podczas tego rejsu uda mu się zarobić parę rubli. Malakow Dwadzieścia cztery godziny po opuszczeniu Griemichy "Związek Radziecki" pogrążył się pod dwumetrową pokrywą lodu na Morzu Białym. Ten rozległy, śródlądowy akwen, niedostępne i dumne Morze Białe, wziął swą nazwę od nieustannych mgieł, zadymek śnieżnych i pokrywającej go szczelnie od października do maja pokrywy lodowej. Legenda głosi, że wybrzeże Morza Białego było niegdyś ojczyzną mitycznego Rusa, Wikinga, będącego przodkiem wszystkich Rosjan. Po roku 1922 Rosja Radziecka uznała Morze Białe za swoje wody terytorialne. W lecie Morze Białe pełne jest rybaków i statków spacerowych, wypływających z legendarnego Archangielska, najstarszego rosyjskiego portu. W październiku, gdy nadciąga lód, statki spacerowe wyciągane są na brzeg, rybacy przenoszą się na północ, na cieplejsze wody Morza Barentsa, a reszta floty zastyga uwięziona w okowach matowego lodu. W zimie Morze Białe staje się bezpiecznym schronieniem dla Tajfunów. Uzbrojony po zęby Tajfun, niewidzialny z powietrza, niewykrywalny przez termiczne czujniki satelitów i nie dający się usłyszeć żadnym hydrolokatorem, pełni swą misję odstraszania nuklearnego, stanowiąc zarazem śmiertelne zagrożenie dla innych. W przeciwieństwie do stacjonarnych lądowych wyrzutni rakiet balistycznych, broń atomowa przenoszona przez olbrzymie okręty podwodne z Griemichy, nie dawała się zlokalizować, a zatem zniszczyć przez żadnego z przeciwników. Podczas tego krótkiego rejsu jedna ze znajdujących się na pokładzie "Związku Radzieckiego" rakiet SS-N-20 została przygotowana do próbnego wystrzelenia; zaopatrzono ją w system telemetryczny oraz wymieniono głowice bojowe na atrapy. Kapitan Malakow stał w centrum dowodzenia przy peryskopie. Dowodzącego Tajfunem nie interesowała broń, której nie można było użyć. Żałował, że skończyła się zimna wojna, która jemu osobiście przyniosła wyłącznie honory i prestiż. Świadom był faktu, że nomenklatura, klasa rządząca Związkiem Radzieckim, stoi obecnie w obliczu o wiele większego zagrożenia, tym razem nie zewnętrznego, ale wewnętrznego. Antyradzieckie trendy niepodległościowe niczym zjadliwy wirus toczyły kraj, grożąc upadkiem tych politycznych i wojskowych struktur, którym on sam zawdzięczał swój uprzywilejowany status. Malakow nienawidził separatystów niczym dumny carewicz, któremu odmawiano należnych mu z urodzenia względów. Przez chwilę puścił wodze fantazji, wyobrażając sobie zniszczenia, jakich mógłby dokonać jego okręt w zbuntowanych republikach. Szast, jedną rakietą uderzyć w republiki nadbałtyckie. Prast, drugą w niepoprawnych mieszkańców Zakaukazia: Gruzinów, Azerów i Ormian. A trzecia rakieta zajęłaby się tymi przeklętymi muzułmanami na południowym wschodzie. Szast, prast, bum, bum i do widzenia. Czy jest szaleńcem, czy może raczej lojalnym radzieckim patriotą? Gdyby Malakow mógł wybierać, następną rakietę przeznaczyłby dla Zenki. Buch! Na samą myśl o Zence Malakow dostawał szału. Ten mały grubas miał nie tylko piękną młodą żonę, ale w dodatku nosił srebrną gwiazdę Bohatera Związku Radzieckiego, świecidełko, którego Malakow pożądał najbardziej ze wszystkiego w świecie. Gdyby separatystom udało się doprowadzić do rozpadu Związku Radzieckiego, Malakow musiałby szukać tego orderu już tylko na wyprzedaży. Zenko, pod którego rozkazami znajdowała się najpotężniejsza broń Związku Radzieckiego, oświadczył, że w jego eskadrze nie ma miejsca na politykę. Ten skurwysyn odmówił podpisania deklaracji lojalności Deminowa i sprzeciwiał się próbnemu odpaleniu rakiety, twierdząc, że podrażni to tylko Zachód i rozbudzi antymilitarne nastroje w kraju. I co z tego? Strach i przerażenie mogą spowodować to, czego nie zdołały dokonać negocjacje. Politycy, myślał Malakow, to gówniarze. Dajcie wojsku władzę nad krajem, a nie będzie żadnych polityków. Jedna partia, jeden Związek Radziecki i jeden duch w narodzie, całkiem jak w czasach jego ojca i dziadka. Miczmani i marynarze, czyli, jak to mówiono w radzieckiej flocie, szefowie i rekiny, nie byli ani separatystami, ani zwolennikami zachowania Związku Radzieckiego w jego obecnym kształcie, a jedynie młodymi ludźmi lubiącymi seks, muzykę rockową, dobre żarcie i hazard, szczególnie właśnie hazard. Załodze obiecano, że jeżeli próba z rakietą przebiegnie pomyślnie, czeka ich coś wspaniałego: tydzień wolności w Archangielsku. Większość rekrutów z Griemichy nigdy nie była w zwykłym porcie. Aby dostać się do Archangielska, te młode rekiny gotowe były zamordować pierwszego spośród nich, który by nawalił i w konsekwencji pozbawił ich przepustek. Miczman Sorokin popatrzył uważnie na swój chronometr i zwrócił się w stronę asystenta nawigatora, miczmana Pleszarskiego. - Mamy wypuścić tego wybrakowanego ptaszka za niecałe dziesięć minut - szepnął. - Jeżeli zdążymy o czasie, wygrywasz całą stawkę, szczęściarzu. - Pieprzysz, Wadimie - odszepnął mu krępy, przypominający buldoga Pleszarski. - Byłoby to pierwsze w historii naszej ojczyzny odpalenie rakiety zgodnie z harmonogramem. - Człowieku, tu chodzi o tysiąc rubli. Możesz mieć za to w Archangielsku mnóstwo dziwek. - Stawiam dziesięć do jednego, że trafi w cel - rzekł z pewnością siebie Pleszarski. - Postaw pięć rubli na dwadzieścia do jednego. - Zgoda, wchodzę, towarzyszu szefie. Malakow przerwał tę cichą rozmowę. - Sorokin - rozkazał. - Przygotować obsadę mostku. - Rozkaz, towarzyszu kapitanie. Sorokin dał Pleszarskiemu kuksańca w żebra. - Szykuj się, marynarzyku - powiedział. - Hej tam, mały Pietia, wiesz, jak należy wkładać ubiór arktyczny? - Tak jest, towarzyszu szefie. No cóż, pomyślał Sorokin, przynajmniej wiesz, jak się do mnie zwracać. - To wskakuj w niego. Zampolit Siergow udał się na stanowisko odpalania rakiet, mieszczące się w prawoburtowym przedziale rakietowym, odległym o pięćdziesiąt metrów od centrum dowodzenia w stronę dziobu. Aby wystrzelić rakietę, on i Malakow musieli jednocześnie przekręcić klucz uzbrajający głowice i uruchamiający sterujące całą tą procedurą komputery. Maszerował żwawo, kierując się na środek przepastnego, walcowatego pomieszczenia o długości sześćdziesięciu pięciu metrów, w którym znajdowało się dziesięć jaskrawożółtych kolumn obwieszonych setkami kabli i rozmaitych rur, upstrzonych znakami zakazu palenia i strzałkami wskaźników. Wnętrze przedziału rakietowego wyściełała czarna ogniotrwała wykładzina z syntetycznej gumy, a biegnąca przez całą jego długość plątanina rur i kabli oraz dwa poziomy pomostów roboczych prowadziły w stronę umieszczonego z tyłu przepierzenia, za którym mieściło się w pełni zautomatyzowane stanowisko odpalania rakiet. Oficer rakietowy, porucznik pierwszej rangi Michaił Miński, siedział przy konsolecie wyrzutni. Miński, urodzony i wychowany w Archangielsku dwudziestotrzylatek, wybrał sobie specjalność rakiecisty, ponieważ wiązało się to z perspektywami szybszego awansu. Dla człowieka, który miał nacisnąć najważniejszy na świecie guzik, bariery psychologiczne były trudne do przełamania. Nie był ani prezydentem czy admirałem, ani nawet kapitanem statku, z którego wystrzeliwany był pocisk atomowy, a jedynie rudym, pucołowatym, niebieskookim porucznikiem z Archangielska, który tęsknił do swojego psa i którego krępowały opowiadane w mesie przez młodszych oficerów dowcipy na temat masturbacji. - Prawoburtowy oddział rakietowy na stanowisku - zameldował Miński. - Uruchomić system - polecił Siergow. Każdy z czterech miczmanów wystukał na pulpicie swój wojskowy numer identyfikacyjny. - Uruchomić diagnostykę. Mężczyźni sprawdzili swoje komputery, upewnili się, że działają prawidłowo i odezwali się głośno: - Stanowisko pierwsze, gotowe. - Stanowisko drugie, gotowe. Gdy wszyscy zgłosili już swoją gotowość, Siergow włączył interkom i oznajmił: - Prawoburtowe stanowisko rakietowe do centrali. Gotowi do odpalenia. Wszyscy obecni wpatrzyli się w obraz cyfrowych zegarów, wyświetlanych na ekranach ich monitorów. Większość z zakładających się o tysiąc rubli marynarzy obstawiała opóźniony start. Sorokin wzruszył ramionami. Start prawdopodobnie nastąpi jednak o czasie. Jakiś szczęśliwy sukinsyn dobrze się na tym obłowi. W centrum dowodzenia Malakow zapytał: - Sorokin, czy obsada mostku jest gotowa? - Tak jest, towarzyszu kapitanie. - Daj sygnał. Zwrócę się teraz do załogi. Po całym statku rozległ się dźwięk nagranego kuranta. Malakow wyprężył się na baczność i przemówił do mikrofonu. - Uwaga załoga "Związku Radzieckiego", mówi kapitan. Jak wiecie, Tajfuny stanowią podstawę obrony naszej wielkiej ojczyzny. Dzisiaj pokażemy naszym wrogom, gdziekolwiek oni by się znajdowali, że Związek Radziecki przetrwa na przekór wszystkim przeciwnościom. Nasze zadanie jest proste. Test rakiety jest zarazem sprawdzianem naszej woli. Wszystkie służby, przygotować się do wynurzenia. Dziękuję. Malakow, ogarnięty niemal erotycznym podnieceniem, rozejrzał się władczo po centrum dowodzenia. Sorokin, Bułhakow i Pleszarski, wszyscy w arktycznym ekwipunku, stali w pobliżu fotela dowódcy. Odpowiadający za radio i radar oficerowie pochylali się nad elektronicznymi przyrządami pomiarowymi na swoich pulpitach. Tykały chronometry. - Obsada pomostu do kiosku - rozkazał Malakow. Sorokin, Bułhakow i Pleszarski wspięli się po drabinie, szykując się do otwarcia luku wprost w arktyczną noc. - Szasować zbiorniki balastowe. Wynurzenie awaryjne. - Tak jest, szasować zbiorniki balastowe - powtórzył oficer zanurzeniowy - Wynurzenie awaryjne. Oficer zanurzeniowy Nordow szybko nacisnął szereg guzików na pulpicie sterującym zanurzeniem i sprężone pod wysokim ciśnieniem powietrze wyparło wodę ze zbiorników balastowych. Wyporność statku wzrosła dwukrotnie. Odgłos kadłuba wielkiego okrętu podwodnego wciskającego się w lód rozległ się w centrum dowodzenia serią przeraźliwych zgrzytów. Malakow przyłapał się na tym, że spogląda w górę, jakby obawiając się, że ostry lód przeszyje podwójny kadłub i wbije mu się prosto w serce. Z mrożącym krew w żyłach skrzypem i trzaskiem "Związek Radziecki" przebił się jednak przez pokrywę lodową i znalazł się na powierzchni. - Otworzyć luk kiosku - rozkazał Malakow. - Luk otwarty. Wychodzę na zewnątrz - zameldował Sorokin. Powiew świeżego, zimnego powietrza wtargnął do centrum dowodzenia. Trójka marynarzy wspięła się przez właz i stanęła na szczycie kiosku. Jak okiem sięgnąć, lód otaczał okręt ze wszystkich stron, tworząc najbardziej przygnębiający krajobraz morski na świecie. Na lodzie dwieście metrów dalej stała ustawiona na trójnogu olbrzymia kamera. Trzy kilometry na zachód od okrętu unosił się w powietrzu wielki śmigłowiec. Pod wpływem mrozu Sorokinowi zdawało się, że oczy wyjdą mu na wierzch. Przycisnął dłonie do twarzy, usiłując strząsnąć z siebie chłód. - Dowódca do mostku. Złożyć raport - powiedział do mikrofonu Malakow. - Kiosk jest czysty - odparł spokojnie Sorokin. - Wielki blok lodu spoczywa na wyrzutni numer jeden. - Oficer radarowy, podnieść maszt radaru - rozkazał Malakow. - Maszt podniesiony. - Bardzo dobrze, meldować. - Mam jeden cel stały, śmigłowiec w odległości trzech kilometrów, kierunek dwa siedem jeden, wysokość pięćset metrów. - To admirał Deminow w śmigłowcu obserwacyjnym -powiedział Malakow. - Jest dokładnie tam, gdzie się go spodziewaliśmy, to dobry znak. - Mam drugi cel, odległość pięćdziesiąt kilometrów, kierunek jeden-siedem-osiem, prędkość trzysta kilometrów na godzinę. Krąży. - Doskonale - zauważył Malakow. - To samolot z przyrządami pomiarowymi. Świetnie. Radio, podnieść maszt telemetryczny. - Tak jest, maszt telemetryczny podniesiony. Radiooficer przycisnął guzik na konsolecie i "Związek Radziecki" zaczął nadawać sygnały radiowe i radarowe do krążącego samolotu. - Oficer rakietowy, przygotować działo lodowe. - Tak jest, przygotować działo lodowe. Na przedzie kiosku, tuż przed szybami startowymi rakiet otworzył się niewielki luk i pojawiło się wywindowane w górę silnikiem elektrycznym działko o krótkiej lufie, za to o olbrzymim kalibrze. - Mostek do dowódcy - zameldował Sorokin. - Działo lodowe gotowe do strzału. - Ognia - powiedział Malakow i oficer rakietowy wcisnął czarny przycisk. Działo plunęło pociskiem o małej prędkości początkowej. Zmiótł on z pokładu bryłę lodu, blokującą szyb startowy numer jeden. Zaskrzeczał interkom łączący centrum dowodzenia z mostkiem. - Mostek do dowódcy. Wyrzutnia numer jeden oczyszczona. - Bardzo dobrze. Oficer rakietowy, opuścić działo lodowe. - Działo lodowe opuszczone. - Oficer rakietowy, otworzyć wyrzutnię numer jeden. - Tak jest, otworzyć wyrzutnię numer jeden. - Mostek, meldować. - Mostek do dowódcy, luk otwarty. - Radio, meldować. - Radio melduje kontakt z samolotem pomiarowym. Włączone systemy telemetryczne. - Kapitanie Siergow, przygotować się do uzbrojenia rakiety. W przedziale rakietowym oficer polityczny włożył czerwony klucz do konsolety sterującej wyrzutnią. - Gotów do uzbrojenia - powiedział do interkomu. Malakow włożył swój klucz i rozkazał: - Uzbroić rakietę. Obaj mężczyźni przekręcili klucze. - Rakieta uzbrojona w nastawni rufowej - oznajmił Malakow. - Dobrze - odparł Siergow. - Rakieta uzbrojona w nastawni dziobowej. - Dowódca do załogi mostku, zejść na dół. Zamknąć luk. Sorokin na mostku powiedział: - To wszystko. Schodzimy na dół. Pleszarski zniknął w luku. Bułhakow jeszcze się rozglądał. - Chciałbym jakąś pamiątkę - powiedział. - Co takiego? Zanim Sorokin zdążył zareagować, młody marynarz wspiął się na zrębnicę mostku, szykując się do skoku na znajdujący się trzy metry niżej pokład. Sorokin szybkim rzutem zdołał złapać Bułhakowa za połę kurtki i ściągnąć go na dół. - Nie ma drabinki! - krzyknął. - O rany - jęknął Bułhakow. - Bryłka lodu z tego miejsca powinna mieć niezłą wartość. - Ty idioto - powiedział, błyskając zębami w uśmiechu Sorokin. - Złaź na dół. W chwilę potem trzech drżących z zimna mężczyzn zeszło po drabince do centrum dowodzenia. - Oficer rakietowy, odblokować klucz startowy. Miński ociągał się przez chwilę, gdy odczytywał numer z akt i wprowadzał do komputera kod odbezpieczający klucz startowy. Na jego konsolecie odsunęła się klapka, odsłaniając mały, niebieski guzik. - Klucz startowy odblokowany. Malakow wziął głęboki oddech i spokojnie rozkazał: -Oficer rakietowy, odpalić rakietę. Miński wcisnął niebieski guzik. Gdy strumień sprężonych gazów wypychał rakietę z tuby szybu startowego, przez okręt przebiegło silne drżenie. - Rakieta wystartowała. Napędzane paliwem stałym silniki rakiety ożyły momentalnie, wypełniając przeraźliwym hukiem całe wnętrze okrętu podwodnego. W przedziale rakietowym oczy wszystkich zwrócone były ku górze. Zdarzało się już nieraz, że odpalana z morza rakieta eksplodowała po starcie i zwalała się z powrotem na okręt. Niektórzy mężczyźni modlili się. Inni pocili się ze strachu, usiłując nie zwrócić śniadania na klawiatury komputerów. W centrum dowodzenia monitor pokazywał przedni pokład "Związku Radzieckiego", skąd wyrwała się właśnie w niebo, gorejąca złociście niczym pochodnia, rakieta o wrzecionowatym kształcie. W ciągu dziesięciu sekund przebiła pokrywę chmur i zniknęła, pędząc na południe, w stronę celu. Malakow poczuł w tym momencie mocne, ekstatyczne niemal odprężenie. Wszystkie odwoływania się do patriotyzmu i ideologii zostały sprowadzone do precyzyjnie wykonanych połączeń elektrycznych i zerwania właściwych plomb. By rakieta wystartowała pomyślnie, musiały jednocześnie zadziałać prawidłowo miliony różnych czynników. Załoga wydała triumfalny okrzyk wojenny. Począwszy od centrum dowodzenia, okrzyki radości słychać było od dziobu do rufy, ponieważ podstawy do radości mieli rzeczywiście wszyscy na okręcie. Sorokin nie spuszczał wzroku z Malakowa i dostrzegł wyraz najwyższej rozkoszy, jaki pojawił się na twarzy kapitana. Malakow wyglądał jak człowiek, któremu właśnie objawił się raj. Stojący przy pulpicie nawigatora Pleszarski szczerzył zęby w lunatycznym uśmiechu. Sorokin klepnął go w plecy i ucałował z dubeltówki. Malakow, widząc, że jego ludzie reagują tak wylewnie po przeżytym sukcesie, poczuł gwałtowny przypływ dumy, nieświadom tego, że załogę mało wzruszało udane odpalenie rakiety. Po prostu teraz popłyną wszyscy do Archangielska! Archangielsk! Kobiety! Wódka! Życie! Cały tydzień na lądzie. Nie ma Marynarki, nie ma dyscypliny, nie ma Tajfunów. Deminow Admirał Iwan Deminow oglądał ze swego śmigłowca wynurzenie się "Związku Radzieckiego" i wystrzelenie rakiety niczym najbardziej interesujące przedstawienie. Ulokowana w tylnej części maszyny ekipa kamerzystów sfilmowała start rakiety, a szef operatorów triumfalnie unosił kciuki do góry. Ćwiczenia te były osobistym pomysłem Deminowa. Dowódca Floty Północnej miał nadzieję zachwiać ideą głasnosti. Skoro ludzie domagają się jawności, to powinni ją otrzymać. Okręty podwodne są tajne z samej swej natury, a radzieckie okręty były dotąd tak strzeżone przez tajne służby, że większość obywateli nie widziała nawet fotografii żadnego z nich. Deminow namówił swoich przyjaciół w Ministerstwie Obrony do zmiany tej utrwalonej taktyki. Przecież, dowodził, Amerykanie obserwowali każde próbne odpalenie rakiety z satelitów, a Tajfuny bez wątpienia nie tylko robiły na nich wrażenie, ale wręcz ich przerażały. - Niech ludzie zobaczą, na co wydajemy ich ruble -twierdził. - Niech poczują się dumni ze swojego kraju. Szef GRU Floty Północnej, pułkownik Anatolij Ludinow, który siedział teraz przypięty pasami obok Deminowa, wyjął z uszu bawełniane zatyczki. Zmarszczył nos, czując kwaśny zapach gazów wydostających się z silników rakiety, i założył hełmofon, by wysłuchać raportu telemetrycznego. - Mamy właściwą trajektorię - powiedział Deminowowi. -Rakieta trzyma kurs. Właśnie oddzielają się głowice bojowe. Deminow, nie oczekując innej wypowiedzi, pokiwał głową z aprobatą. Gdyby rakieta zawiodła, krępy oficer GRU o twarzy opryszka z radością udałby się na pokład okrętu podwodnego i własnoręcznie zastrzelił oficera rakietowego. - Uderzenie w cel za trzydzieści sekund - dodał Ludinow. - Kamery naziemne są już gotowe. Półtora tysiąca kilometrów na południe, obiektywy baterii kamer należących do Floty, wycelowane były w niebo. Osiem głowic uderzyło z prędkością pięciu tysięcy kilometrów na godzinę w wieczną zmarzlinę syberyjską, wyryło w niej dziesięciometrowe kratery, tworząc przy okazji fantastyczne wzory na taśmach filmowych do zdjęć w podczerwieni. - Uderzenie - zameldował Ludinow. Na twarzy Deminowa pojawił się uśmiech. - Polecić ekipom operatorów na Syberii, by opieczętowali kasety z filmami i bezzwłocznie przesłali je samolotem do Leningradu. Ludinow przekazał rozkaz przez radio, a Deminow wydał polecenie pilotowi, by wylądował na lodzie. Operator natychmiast wyskoczył ze śmigłowca na zamarzniętą płaszczyznę i pobiegł zabrać ustawioną na lodzie zdalnie sterowaną kamerę, która uwieczniła odpalenie rakiety z poziomu morza. - Będę za pięć minut - powiedział Deminow i dodał: -Proszę zawiadomić Leningrad, że przylecę do Murmańska za dwie godziny. - Tak jest! Deminow wysiadł z helikoptera i samotnie poszedł w stronę "Związku Radzieckiego". Admirał był krzepkim oficerem po sześćdziesiątce, o bystrym spojrzeniu i włosach koloru świeżego śniegu, lecz pod tym zdrowym wyglądem ukrywał się wyniszczony wewnętrznie człowiek. Jego świat legł w gruzach. Związek Radziecki, najpotężniejsze mocarstwo w historii świata, wstrząsane było ruchami, które prowadziły do samozagłady. Jeszcze wczoraj władza Moskwy sięgała od Łaby po Ocean Spokojny, od Morza Arktycznego po Morze Czarne. Dzisiaj zaś Związek Radziecki był podzielony, a poszczególne narodowości zwalczały się wzajemnie. Deminow, były dowódca eskadry strategicznych okrętów podwodnych, poświęcił swe życie obronie siły i całości Związku. Jako żarliwy ideolog wierzył, że Partia Komunistyczna jest ogniwem spajającym po Wielkiej Rewolucji Październikowej Związek Radziecki w jeden organizm, lecz widział jednocześnie, że Partia zgubiła drogę. Wierzył, że od zakończenia drugiej wojny światowej zadaniem Marynarki jest obrona ojczyzny przed wrogim atakiem, ale zrozumiał, że wraz ze schyłkiem zimnej wojny Marynarka straciła właściwie swój cel. Deminowowi pozostała jedynie nienaruszona wiara w historię, tajemniczy posplatany układ sił, który niewielu rozumie, a którym jeszcze mniej próbuje zawładnąć. Idioci w Moskwie stracili nad tym kontrolę. Deminow ze swej kwatery w Polarnym przyglądał się strasznym rzeczom, jakie działy się na Kremlu. Gorbaczow i jego przeklęte zatrute strzały głasnosti i pieriestrojki dały upust prawdziwej fali niezadowolenia. W kraju zaczęła się szerzyć anarchia i chaos. Deminow, słuchając codziennych doniesień o zamieszkach, strajkach, demonstracjach a nawet o otwartych buntach, pogrążał się coraz bardziej w gniewie, rozpaczy, a zwłaszcza w zapiekłej nienawiści do rzeczywistych wrogów Związku Radzieckiego. Wielu starszych oficerów podzielało jego obawy. Po miesiącach wydeptywania korytarzy udało mu się przekonać admirała całej radzieckiej floty, W. J. Walotina, że zagrożona jest podstawa bytu Związku Radzieckiego. Jedynie wojskowi zdolni są zaprowadzić porządek w zbuntowanych republikach. Próba wystrzelenia rakiety była pierwszym etapem w realizacji większego planu, który powstał w głowie Deminowa. Publiczna demonstracja niezwykłej siły, jaką przeprowadzi w ten sposób Flota Północna, powinna pomóc przywrócić armii jej pozycję obrońcy narodu. Kiedy ludzie radzieccy zobaczą potężny kształt przebijającego się przez lód i niosącego nuklearną śmierć w promieniu tysięcy kilometrów Tajfuna, to wtedy wszyscy antyradzieccy republikanie, separatyści, anarchiści, nacjonaliści z ugrupowania Pamiat, Żydzi, chrześcijanie i muzułmanie mieszkający w Związku Radzieckim, będą zmuszeni przyznać, że w całym kraju nie ma nikogo, kto mógłby się ukryć przed możliwym atakiem z głębi morza. Jeśli spowoduje to jakieś zamieszki i protesty, to podburzające elementy tym łatwiej powinny być ujawnione i zmiażdżone. Kiedy Deminow zbliżył się do okrętu, Malakow zszedł po drabince sznurowej na lód, zrobił kilka kroków i zasalutował swemu teściowi. Potem dwaj mężczyźni objęli się, ucałowali w oba policzki i poklepywali po ramionach. Deminow dostrzegł w oczach swego zięcia ten charakterystyczny kwaśno-słodki wyraz, typowy dla mężczyzny, który zaspokoiwszy swe żądze w luksusowym burdelu, wyszedł stamtąd spłukany, lecz nie nasycony. - Moje gratulacje, Władimirze. Strzał był doskonały. - Mieliśmy drobne kłopoty z przedstartową procedurą, ale wygląda na to, że wszystko przebiegło pomyślnie. - Zazdroszczę ci - powiedział Deminow. - Tęsknię do czasów, kiedy sam pływałem. - Mam nadzieję, że twoje kamery pracowały - odparł Malakow. - Perfekcyjnie. Film będzie pokazany narodowi i światu, zanim jeszcze dotrzesz do Archangielska. Obawiam się, że będzie ci tego brakowało. - Zenko był wściekły - zauważył Malakow. - Tak, ale Zenko to już zachodząca gwiazda. Niestety, ten głupiec jest przekonany, że Tajfuny są jego prywatną własnością. Radziecka Marynarka jest odmiennego zdania. Nie przejmuj się małym admirałem z Griemichy. Cieszy się większą popularnością, niż sobie na to zasłużył, ale, uwierz mi, dla Admiralicji nie jest żadnym bohaterem. Deminow zatupał nogami, zatarł osłonięte ciepłymi rękawiczkami dłonie i z satysfakcją spojrzał na "Związek Radziecki". - Jak szybko dotrzecie do Archangielska? - spytał. - Według moich obliczeń, za szesnaście godzin. Dam załodze poszaleć. - Świetnie - powiedział Deminow - ale zatrzymaj na pokładzie oficerów i miczmanów. Okręt ma być w pełnej gotowości. Zdumiony Malacow spytał: - Dlaczego? - Po prostu wypełniaj rozkazy, Władimirze, i nie rozpowiadaj o tym. Jutro wieczorem wspólnie wzniesiemy parę toastów w Klubie Oficerskim w Archangielsku. Mamy wiele rzeczy do omówienia. - Rozkaz, towarzyszu admirale. - Przyjmij jeszcze raz moje gratulacje, Władimirze. Dobra robota. Deminow poczłapał z powrotem do swojego śmigłowca. Ludinow pomógł mu wgramolić się do wnętrza i Mi-8 z głośnym rykiem oderwał się od lodu. Malakow przyglądał się, jak znika w chmurach, potem wspiął się po sznurowej drabince na pokład nad przedziałem rakietowym, wciągnął za sobą drabinkę i wślizgnął się do luku. Po kilku minutach "Związek Radziecki" ponownie zniknął pod lodem. Deminow doleciał do Murmańska. Na płycie startowej lotniska Morskich Sił Powietrznych w Polarnym przesiadł się do dyspozycyjnego odrzutowca dyskretnie ozdobionego emblematami głównodowodzącego radzieckiej Marynarki. Admirał floty W. J. Walotin był zwolennikiem spotkań na pokładzie przydzielonego do swej dyspozycji samolotu. Ten ważący blisko sto pięćdziesiąt kilogramów mężczyzna nie lubił wtłaczać swych obfitych kształtów do wind lub samochodów częściej, niż było to konieczne, czerpiąc przyjemność z wygód, którymi się otaczał. Tuż przed przybyciem Deminowa zamknął swoją kochankę w luksusowej kabinie, wysłał oficerów do barku i przygotował trunki w komfortowym gabinecie ulokowanym w przedniej kabinie. Jako wytrawny polityk, Walotin już na początku swej kariery postanowił staczać swoje boje raczej w kuluarach leningradzkiej Admiralicji niż na otwartych morzach. Chociaż udało mu się osiągnąć w Marynarce radzieckiej najwyższy stopień, starał się pozostawać raczej w cieniu. Zawsze wolał, by błyszczeli inni, tacy jak choćby Zenko, a jednocześnie osłaniał takich spiskowców, jak Deminow i Malakow. Walotin nie wierzył w nic oprócz konieczności zachowania władzy i pozycji. Cyniczny, dekadencki i ekscentryczny, pędził życie na intrygach i spiskach, zupełnie jak staromodny wschodni despota. Ordynans zaanonsował admirała Deminowa i zniknął. - Aperitif, Iwanie? - Wódkę, admirale. Dziękuję. - Spodziewam się, że masz film. - Tak, oczywiście. Film z Syberii powinien właśnie dotrzeć do Admiralicji. - Świetnie, doskonale. Rozbawił mnie ironiczny podtekst użycia do tego ryzykownego posunięcia akurat jednego z okrętów Zenki. On wcale nie przypomina mi agenta ani prowokatora. - Chyba że nieświadomego - odparł Deminow. - Mogę zresztą pozbawić go dowództwa, admirale. - To może okazać się konieczne, jeżeli będziemy zamierzali wykonać następny krok - powiedział Walotin. - Wyślij go jego "Tajfunem I" w morze, dodając mu jako eskortę dwa myśliwskie okręty podwodne z Siódmej Eskadry. Pogadaj z ich dowódcami. Jeżeli Zenko opuści wyznaczony mu sektor, niech go zatopią. Umrze jak bohater. Siódma Eskadra, Szare Duchy z Murmańska, kolejny twór Deminowa, składała się z czterech szybkich podwodnych okrętów myśliwskich klasy Akuła, których załogi i oficerowie stanowili wybrani ludzie. Wszyscy o właściwym światopoglądzie politycznym tworzyli tak zwany beton partyjny; w pełni oddani Deminowowi i jego proradzieckiej frakcji. Malakow, zanim dołączył do flotylli Tajfunów w Griemisze, dowodził jednym z Szarych Duchów, "Mińskiem". - A co z przygotowaniami poczynionymi w Moskwie? Walotin uśmiechnął się. - W Moskwie, Leningradzie, Kijowie, Mińsku, Odessie, Archangielsku i w Murmańsku. Nie masz pojęcia, jak wielu lojalnych radzieckich obywateli dojdzie nagle do wniosku, że musi koniecznie wyjść na ulicę, żeby zaprotestować przeciwko takiej bezsensownej demonstracji siły. Ty tylko zajmuj się swoją robotą i miej na oku eskadrę Zenki. - A co z Amerykanami? - spytał Deminow. - Czy na Morzu Barentsa zaobserwowano któryś z okrętów podwodnych klasy Los Angeles? Walotin pokręcił głową. - Nie. Antycypując naszą operację, wysłaliśmy dwanaście okrętów na regularne patrole. Są na wyznaczonych pozycjach i czuwają, podobnie zresztą jak i druga strona. A w dodatku - Walotin zachichotał, trzęsąc obfitymi podbródkami -zimna wojna jest już przecież skończona. Marynarka amerykańska nie jest już naszym przeciwnikiem. Tego samego dnia sześćdziesięciosekundowa relacja z wystrzelenia rakiety została pokazana w wieczornym wydaniu dziennika Wriemia o godzinie dziewiątej. Już około dziesiątej na ulice Moskwy wylegli pierwsi protestujący. Wymachiwali wysoko uniesionymi transparentami, na których wypisano hasła potępiające radziecką Marynarkę. Do północy na Placu Czerwonym zgromadziło się około dwudziestu tysięcy zaniepokojonych obywateli radzieckich, a ich liczba rosła z każdą minutą. Demonstracje odbyły się również w stolicach wszystkich republik i gdy do rana, zgodnie z przewidywaniami admirała Walotina, protesty objęły cały kraj, a ich rozmiary wskazywały, że mogą przerodzić się w wojnę domową, Rada Obrony ZSRR potajemnie zezwoliła admirałowi Deminowowi na rozpoczęcie operacji "Biała Gwiazda", awaryjnego planu Floty Północnej, mającego na celu zbrojne zdławienie rebelii. Kiedy zakończyły się obrady Rady Obrony, Walotin zadzwonił do Deminowa przebywającego w swej kwaterze głównej w Polarnym, by wydać mu odpowiednie rozkazy. - Iwanie, czy masz pod ręką butelkę wódki? - Oczywiście, admirale. - To napełnij szklankę. - Rozkaz wykonany! - Za operację "Biała Gwiazda" - powiedział Walotin. - Za "Białą Gwiazdę" - zawtórował mu Deminow i opróżnił szklankę. Gdy krótka rozmowa dobiegła końca, podszedł do okna i spojrzał na Zatokę Kolską. Przed nim jak okiem sięgnąć, rozpościerała się Północna Flota. Setki okrętów cumowało wzdłuż nabrzeży: niszczyciele, krążowniki, fregaty, lotniskowce i torpedowe okręty podwodne. A wkrótce i Tajfuny z Griemichy dostaną się pod jego bezpośrednie dowództwo. Historia! Leżała w zasięgu ręki. USS "Reno' Potężny sztorm nadciągnął z Morza Arktycznego na południe, głęboko wbijając się w Morze Norweskie. Pod uderzeniami wiatru, dochodzącego w porywach do stu sześćdziesięciu kilometrów na godzinę, który bezlitośnie smagał zamarznięte morze, pękała pokrywa lodowa, a gigantyczne połacie kry unosiły się na falach i opadały niczym pieniste góry. Pod spękanym lodem powstawały gwałtowne drgania, które przenikając wodę na kilometr w głąb, aż do warstwy izotermicznej, płoszyły ryby. Pięćdziesiąt mil na południe od Spitsbergenu USS "Reno", SSN 777, spokojnie patrolował wyznaczony mu obszar pięciu tysięcy mil kwadratowych, nasłuchując, czy jakiś radziecki okręt podwodny nie zaryzykuje prześlizgnięcia się na południe, na Ocean Atlantycki. Stu dziesięciu członków załogi zamkniętych wewnątrz polecało swe dusze stali sztywnego kadłuba, oddając się bez reszty nudzie arktycznego patrolu. USS "Reno", posuwając się na północ z prędkością dwunastu węzłów, był tak statyczny, że jedynie kapitan i dwóch sonarzystów zdawało sobie sprawę z tego, co działo się na powierzchni morza. Sto dwadzieścia metrów pod powierzchnią ciśnienie niwelowało gwałtowność sztormu. Na głębokości stu dwudziestu metrów nie ma ani zmian pogody, ani nie odczuwa się upływu czasu. Żaden promień światła nie przenika na tę głębokość, gdzie ślepe drapieżniki polują za pomocą dźwięku, kierując się wśród czarnej otchłani tylko echem i zapachem krwi. Dwie mile przed nimi rozpościerała się krawędź europejskiego szelfu kontynentalnego i Morze Barentsa, tradycyjny akwen Północnej Floty Marynarki Radzieckiej odznaczonej Orderem Czerwonego Sztandaru. "Reno" miał spędzić tam pod lodem następne siedemdziesiąt dni, szpiegując radzieckie okręty podwodne. W centrum dowodzenia dowódca "Reno", komandor "Plutonium" Jack Gunner, rzucał ukradkowe spojrzenia na monitor nawigacyjny, udając brak zainteresowania położeniem okrętu. Zapalił Lucky Stricke'a i spojrzał na zegarek. Za parę minut załoga zamierza rozpocząć w mesie tradycyjną ceremonię "sinonosych", chrzest nowicjuszy po raz pierwszy przekraczających koło podbiegunowe. Kapitan powinien udawać pełne zaskoczenie odbywającą się ceremonią, a Gunner uwielbiał odgrywać swoją rolę. Trzydziestodziewięcioletni, liczący sobie niecały metr osiemdziesiąt wzrostu Gunner, silny mężczyzna o czarnych włosach i bystrych, osadzonych w szczupłej twarzy oczach, emanował pewnością siebie, właściwą ludziom, którzy znają swoje miejsce na ziemi. W Marynarce dostała mu się najlepsza robota i nie dręczyły go żadne moralne wątpliwości, nie cierpiał również na przerosty ambicji. Tak jak w przypadku większości oficerów dowodzących okrętami podwodnymi, "Reno" było jego pierwszą i ostatnią jednostką, a sam Gunner smakował każdą minutę z trzech lat spędzonych na jej pokładzie. Podczas swego szóstego i ostatniego patrolu utożsamiał się ze swoim okrętem, tak jakby tłumiące odbicia płyty okrywające kadłub były jego własną skórą, hydrolokatory jego oczami, a torpedy i pociski rakietowe kamieniami, którymi w dzieciństwie ciskał w swoich wrogów. "Reno", o pokładzie utwardzonym dodatkowymi płytami i torpedach przystosowanych do poruszania się w płytkich wodach Morza Arktycznego, został zaprojektowany i zbudowany specjalnie do walki pod lodowym pakiem. Okręt podwodny budowany jako oręż zimnej wojny, uzbrojony w szesnaście rakiet manewrujących Tomahawk, sześć pocisków przeciwokrętowych Harpoon, i dwadzieścia cztery torpedy Mk48 oraz rakietotorpedy Subrock, z czego niektóre wyposażone w głowice atomowe, mógł w pojedynkę zdziesiątkować okręty radzieckiej Floty Północnej. Dowództwo atomowego okrętu podwodnego "Reno" stanowiło dla Gunnera szczyt kariery. Było tym, czego pragnął przez całe życie. Po zakończeniu tego patrolu jego przełożeni z Marynarki zamierzali awansować go na dowódcę eskadry, ale Gunnera nie interesowało dowodzenie eskadrą czy nawet flotą. Zamiast tego zamierzał podać się do dymisji, wyjechać na Hawaje i nauczyć się rozmawiać z delfinami. Gunner urodził się i wychował w Yallejo w Kalifornii, siedzibie stoczni Marynarki w Marę Island. Jako syn spawacza, który przez trzydzieści lat ciął stal na kadłuby atomowych okrętów podwodnych, wyrastał pogrążony w mistycznym wręcz uwielbieniu dla tych okrętów i ich roli w walce z komunizmem. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych zimna wojna stała się nieodłączną częścią jego życia i właśnie wtedy Gunner nauczył się nienawidzić i jednocześnie bać się Rosjan. Jako młody człowiek wstąpił do Akademii Marynarki, potem przeszedł przez wszystkie szczeble służbowe w amerykańskich Siłach Podwodnych, a jego uwielbienie dla okrętów podwodnych wcale nie zmalało, zniknęła gdzieś jedynie żądza walki z Rosjanami. Ta wojna, która nie była wojną, głęboko utkwiła w psychice Gunnera. Komandor kochał swój okręt i swoją załogę, ale dowodzenie uzbrojonym w straszliwą broń "Reno" nie zapewniało mu spokoju ducha. Jeśli kiedykolwiek jego okręt będzie musiał stoczyć bój, to ludzkość prawdopodobnie zniknie jako rodzaj zamieszkujący planetę. Teraz, na początku lat dziewięćdziesiątych, atmosfera zimnej wojny odchodziła w cień, a uwagę opinii publicznej zaczęły przyciągać wydarzenia w Europie Środkowej, wojna w Zatoce Perskiej i niepokoje w niestabilnym Związku Radzieckim. Domorośli mędrkowie i marzyciele mogli twierdzić, że zimna wojna dobiegła końca, ale Gunner wiedział, że nie dotyczyło to głębin morskich. Dwadzieścia cztery godziny na dobę, przez 365 dni w roku, radzieckie Tajfuny i amerykańskie Ohio, ruchliwa broń masowej zagłady, przemierzały oceany. Dla przeciwdziałania zagrożeniu, jakie niosły ze sobą wystrzeliwane z morza pociski strategiczne, obie strony utworzyły floty składające się z bezlitosnych myśliwych: szybkich torpedowych okrętów podwodnych, takich, jak "Reno", zdolnych do wyszukania boomerów - olbrzymich, ruchomych podwodnych wyrzutni rakietowych w ich legowiskach. Pod arktycznymi lodami Dalekiej Północy bezustannie trwała śmiertelna zabawa w ciuciubabkę. Potajemnie, z dala od wścibskich kamer telewizyjnych, zimna wojna tliła się w najlepsze wokół swego lodowatego jądra. Gunner nie miał wyrzutów sumienia z powodu pełnienia misji polegającej na szpiegowaniu radzieckich manewrów podwodnych na Morzu Barentsa. Etniczne i ideologiczne tarcia w Związku Radzieckim doprowadziły do destabilizacji politycznej ów kraj, posiadający na swym terytorium trzydzieści tysięcy głowic jądrowych. W każdej chwili Związek Radziecki mógł rozpaść się na piętnaście oddzielnych republik, a bezpośrednim efektem tego rozpadu mogła stać się wojna domowa z użyciem broni nuklearnej włącznie. Gdyby Flota Północna została wmieszana w konflikt wewnętrzny, "Reno" mógłby cicho i niepostrzeżenie wślizgnąć się na radzieckie wody terytorialne, by przeciwdziałać wszelkim zagrożeniom płynącym z terytorium Związku Radzieckiego. W tej chwili jednak myśli komandora Gunnera zaprzątało coś zupełnie innego. Pomieszczenie centrum dowodzenia wypełniało niespokojne brzęczenie. To oświetlone jarzeniówkami, pełne ludzi i ekranów urządzeń kontrolnych miejsce, niezbyt przypominało pokój. Podłogę pokrywało kuchenne linoleum, kable i rury szpeciły sufit, a do ścianki czołowej przystawiono ławy z monitorami. Pośrodku, dokładnie za wieżyczką kiosku, zwisał peryskop z opuszczonymi w dół uchwytami. Po prawej ręce Gunnera sternik, wyglądający raczej na pilota niż na żeglarza, ściskał w dłoni drążek kierujący okrętem. Siedzący obok nawigator obrócił się właśnie w stronę swoich przyrządów kontrolnych, a obaj co dwie sekundy spoglądali na monitor nawigacyjny. Przy ustawionych w półkolu pod kioskiem konsoletach stanowiska prowadzenia ognia, kontroli zanurzenia i łączności wewnętrznej czuwali podoficerowie. - Hydro do centrali. Dno podnosi się. Szelf kontynentalny w odległości około dziewięciuset metrów. - Bardzo dobrze, hydro - odparł Gunner. - Uruchomić skanery lodowe. W niebiesko oświetlonym pomieszczeniu hydrolokacyjnym dowódca sonarzystów, Mikę Morrison przekazał rozkaz dyżurnemu operatorowi. Dźwięki o wysokiej częstotliwości i słabej mocy, emitowane przez przekaźniki zamontowane na górnych częściach kadłuba, malowały na ekranie komputera powiększony obraz lodu. Gunner obserwował na monitorze sprzężonym ze skanerem wierną kopię tego obrazu, wyświetlaną w pomieszczeniu hydrolokacyjnym. Oglądany w ten sposób lód, kruszony przez silny sztorm, który kołysał wielkimi krami, jawił się jako szereg chaotycznych, rozedrganych fragmentów. Zdaniem Gunnera, lód formował nienaturalny parasol nad szczytem świata. Kiedy piekło zamarza, pomyślał sobie, wygląda to chyba podobnie. - Hydro do centrali. Głębokość osiemset dwadzieścia metrów. W niemal idealnej ciszy USS "Reno" wślizgnął się na Morze Barentsa. Na ekranie retransmitującym obraz z lodowego skanera lodowego widać było ostre szczyty i głębokie doliny powstające wskutek gwałtownych ruchów pokrywy lodowej wywołanych przez sztormowy wiatr. Nie zadzwoniły żadne dzwonki, na ścianie czołowej centrum dowodzenia nie pojawiły się kryształki lodu, nic się nie zmieniło. Dla niesłychanie butnego, w pełni samowystarczalnego gigantycznego urządzenia, jakim jest okręt podwodny, otoczenie nie odgrywa żadnej roli. Jedynie Gunner odczuwał subtelną różnicę: "Reno" przekroczył właśnie granicę rosyjskich wód terytorialnych. Gunner zauważył, że rudowłosy porucznik, Miles Sharpe, stając w progu ziewnął od ucha do ucha. Czy jest śpiący, czy serdecznie znudzony? Gunner sądził, że raczej to drugie. Sharpe zgłosił się na ochotnika na wachtę, rezygnując z oglądania ceremonii "sinonosych". Gunner wiedział, że młodsi oficerowie wciąż nie mogą przeboleć, że ominęła ich wojna w Zatoce Perskiej. Podczas gdy "Reno" krążył sobie spokojnie po Morzu Norweskim, koledzy Sharpe'a z Akademii brali udział w operacjach bojowych, wystrzeliwali Tomahawki na Bagdad, otrzymując w ten sposób wymarzone awanse. Zanim USS "Reno" wyruszył z Norfolk na patrol, Sharpe wystąpił o przeniesienie do jednostek nawodnych i miał za złe Gunnerowi, że ten odmówił mu poparcia. Gunner podchwycił spojrzenie Sharpe'a i przywołał go bliżej ruchem ręki. - Zdradzę ci pewien sekret, Miles-powiedział, pochylając się w stronę porucznika. - Co takiego, skipper? - Nienawidzę tego pieprzonego lodu. Jest zimny i kryją się pod nim Tajfuny. - No cóż, skipper, sądzę, że właśnie dlatego tu jesteśmy. To dobre tereny łowieckie - odparł Sharpe, a potem oficjalnie spytał: - Czy jest pan gotów do zdania wachty? skipper - zwyczajowy sposób zwracania się do dowódcy jednostki w Marynarce i Piechocie Morskiej USA - Jestem gotów - odrzekł Gunner, schodząc z pomostu dowodzenia. Sharpe ulokował się wygodnie w czarnym obitym skórą fotelu. - Przejmuję wachtę. - Objęliście wachtę, poruczniku. Proszę jechać ostrożnie - powiedział Gunner i dodał: - Słyszałem o partii pokera w mesie oficerskiej. - Zgadza się, skipper. Proszę uważać na porucznika O'Connella. Jest trochę zdenerwowany. Gunner obrzucił stanowisko dowodzenia szybkim spojrzeniem i udał się w stronę mesy oficerskiej. Pierwszy oficer USS "Reno", komandor porucznik Augustus Trout był obłożony nie kończącą się papierkową robotą. Pewnego razu, gdy "Reno" przyczaił się na dnie Morza Japońskiego w pobliżu Władywostoku, Augustus wyliczył sobie, że spośród szesnastu lat służby osiem upłynęło mu na wypełnianiu rozmaitych formularzy, czytaniu formularzy wypełnionych przez innych oraz na zamawianiu następnych formularzy. Z przyjemnością rozmyślał nad zemstą, której dokona, gdy tylko otrzyma admiralskie szlify. Wymyśli nowe formularze do dręczenia młodszych oficerów. Niewielkie biurko Trouta ginęło pod stosami meldunków wachtowych, zamówień, regulaminów i opisów odstępstw od instrukcji, słowem tego wszystkiego, co było niezbędne, by udowodnić dowództwu Marynarki, że okręt przebywał w morzu. Trout wstał i przeciągnął się, wypełniając swym olbrzymim ciałem szafkę, którą nazywał domem. Chwycił słuchawkę i wcisnął przycisk opatrzony napisem "Siłownia, dowódca wachty". Szorstki, energiczny głos odpowiedział: -Siłownia, Adams. - Willie - powiedział Trout - nie dostałem dokumentacji dotyczącej nowych końcówek ze srebrnych stopów do rur wtórnego obiegu pary. - Właśnie ją opracowujemy, panie Trout. Dostanie ją pan pod koniec wachty. - W porządku. Trout odłożył słuchawkę i przyjrzał się uważnie swemu odbiciu w małym lusterku wiszącym nad jego biurkiem. Widok własnej, bardzo okrągłej twarzy przywodził mu niezmiennie na myśl czekoladowe ciasteczko. Marynarka była bardzo dobrą rzeczą dla GusaTrouta. Szczypiąc się w nalany policzek, pomyślał, że może aż za dobrą. Przecież, do diabła, opuściła go żona, ale za to Marynarka nigdy go nie zawiodła. Marynarka była całym światem Trouta, który w prowadzonej z nią grze doszedł do perfekcji. Manewrując równie zręcznie w Pentagonie co na morzu, Trout pragnął osiągnąć stopień admirała i wierzył, że mu się to uda. Słysząc delikatne pukanie do drzwi, Trout otworzył je i spostrzegł stojącego w korytarzu Gunnera, z papierosem przyklejonym w kąciku ust. W przeciwieństwie do Trouta pogarda, jaką wobec oficjalnej polityki Marynarki żywił Gunner była wprost oburzająca. Komandorowi, rasowemu marynarzowi, obca była wszelka biurokracja, awanse czy subtelności wytwornych manier. Gunner, pełen rezerwy przebiegły lis o duszy pirata, łączył w sobie ostrożność z odwagą i niezmordowaniem, co czyniło z niego znakomitego dowódcę myśliwskiego okrętu podwodnego, ale miernego polityka. Trout był przekonany, że jego kapitan pracuje więcej niż jakikolwiek znany mu człowiek. Gdy tylko zauważał jakieś niedociągnięcia, pędził swoją załogę do roboty tak ostro, że liczba próśb o przeniesienie z USS "Reno" była sumarycznie większa niż w całej eskadrze. - Już prawie czas na przyjęcie - powiedział Gunner. -Idziemy. Niewielka mesa na "Reno" służyła oficerom za jadalnię, salę konferencyjną, pokój do gry w karty oraz świetlicę jednocześnie. To dowódca nadawał klimat mesie oficerskiej, więc Gunner określił swój styl, wieszając na honorowym miejscu portret wielkiego angielskiego admirała, sir Francisa Drake'a, korsarza Jej Królewskiej Mości. Gdy Gunner i Trout weszli do mesy, hałaśliwa gra w karty ucichła na moment.. - Dobry wieczór, komandorze, dobry wieczór, panie Trout - powiedział porucznik Eddy 0'ConnelI, strzelając obcasami. Przed młodym oficerem, jeszcze nie pasowanym na podwodniaka, piętrzył się cały stos sztonów. o'Connell bezskutecznie usiłował ukryć podniecenie czekającą go ceremonią sinonosych. - Co gramy, panowie? - spytał Gunner, gdy wraz z Troutem zajęli już miejsca przy stole. - Ciągniemy pięć kart, oczko lub fura. o'ConnelI drżącymi rękami rozdzielał karty. Nad stołem kłębiły się ciężkie opary dymu. Gunner uśmiechnął się do swoich oficerów. Usadowieni według stopni i starszeństwa, wszyscy byli wychowankami Akademii Marynarki w Annapolis i absolwentami Wyższej Szkoły Broni Nuklearnych Marynarki. Rozglądając się po obecnych, Gunner dostrzegał pełne najlepszych chęci niecierpliwe twarze młodych ludzi, ożywionych romantyczną żądzą sprawdzenia się na burzliwych wodach. "Reno" podążał na północ, na rosyjskie podwórko, a Gunner i jego ludzie zamierzali uczcić to przekroczenie niewidzialnej granicy uświęconym rytuałem. - Otwieram za dwa niebieskie - oświadczył Trout grobowym głosem. Sztony zagrzechotały na środku stołu. - Proszę dwie karty - powiedział pierwszy oficer i dodał: - Słyszałem, że Rosjanie mają dla tych, którzy po raz pierwszy osiągają Biegun Północny, specjalny ceremoniał czerwonych nosów. - Doprawdy? - rzekł Gunner. - jak się to odbywa? - Zbierają wszystkich marynarzy pochodzenia nierosyjskiego, Litwinów, Gruzinów i kto tam im jeszcze w ręce wpadnie, i ciach, obcinają im nosy. O tak! A potem karmią nimi niedźwiedzie polarne. Drżący porucznik O'Connell spojrzał na swoje karty, a potem na Trouta. - A ja myślałem, że na radzieckich okrętach podwodnych służą jedynie rdzenni Rosjanie - powiedział. Trout ryknął donośnym, serdecznym śmiechem. - To teraz już wiesz dlaczego, młody człowieku! Sinonosi marynarze Marynarze w kabinie radiowej musieli ciągnąć karty, żeby wylosować tego, który zostanie na wachcie podczas ceremonii chrztu sinonosych. Bosman Frederick Wu wyciągnął trójkę trefli i przeklinał swego pecha. Samotny Wu, otoczony pół tuzinem dalekopisów i stołami z najnowocześniejszymi urządzeniami łącznościowymi, z których większość była bezużyteczna podczas zanurzenia okrętu, popijał kawę i przeglądał podręcznik inżynierii elektronicznej. Na głębokości stu dwudziestu metrów USS "Reno" mógł utrzymywać łączność jedynie za pośrednictwem ELF, fal o skrajnie niskiej częstotliwości. Z powodu zabójczo wolnego tempa transmisji, wynoszącego około jednej litery na minutę, system ten zastrzeżono jedynie dla krótkich, zaszyfrowanych informacji. Na głębokości piętnastu metrów okręt mógł, nie wystawiając anteny na cel wrogich radarów, odbierać bardziej złożone komunikaty za pomocą VLF, fal o bardzo niskiej częstotliwości. W opinii Wu podczas służby w rejonach arktycznych nuda sięgała szczytów. Podczas rejsu po Morzu Barentsa nie było rozmów radiowych, trafiało się zaledwie parę komunikatów, a oprócz tego jedynie słona woda i lód, dryfujący, pękający, niewiarygodnie beznadziejny, nie kończący się lód. Sama myśl o lodzie wywoływała dreszcz w pochodzącym z San Diego bosmanie Wu, chociaż zjawisko to miało wymiar czysto psychiczny, bo na okręcie podwodnym panowała stała temperatura. Wu otoczył dłońmi kubek z kawą, pragnąc rozgrzać palce i zaczął marzyć o plaży w La Jolla. W kabinie sonarzystów starszy bosman Mikę Morrison i starszy sonarzysta Billy Stewart siedzieli zwróceni w stronę monitorów i klawiatur komputerów. Na ekranach wciąż falowały sygnały odbite od lodowego paku, szalał sztorm i uwagę zwracała bogata biosfera Morza Barentsa, ale czułe mikrofony kierunkowe zamontowane na dziobie i wokół rufy nie stwierdziły obecności w głębinach innego urządzenia mechanicznego. Morrison podniósł się z fotela kierownika i przyjrzał ekranom. Okulary w stalowej oprawie, krzaczaste brwi i staromodna szpakowata bródka nadawały mu wygląd podwodniaka z czasów pierwszej wojny światowej. Morrison, mając czterdzieści pięć lat, był najstarszym marynarzem na okręcie: czuł się tak stary i zmęczony jak dwudziesty wiek, którego ćwiartkę spędził w kabinach sonarzystów okrętów podwodnych Floty Atlantyckiej. Zazwyczaj wachtę pełniło tu czterech sonarzystów, lecz z okazji ceremonii chrztu sinonosych zrobiono od tego wyjątek. Morrison, niemal zawsze ze skrzyżowanymi na piersiach potężnymi rękami i nie zapalonym drogim kubańskim cygarem w zębach, sprawował niezwykłą we flocie podwodnej funkcję szefa pokładu. Po trosze opiekun, po trosze żelazna ręka i zarazem dowódca sekcji, szef pokładu miał za zadanie rozwiązywanie problemów, zanim te się jeszcze pojawią. Musiał więc zażegnywać rasowe i etniczne waśnie wśród załogi, w razie potrzeby dać kopa komu trzeba oraz poprowadzić ceremonię chrztu sinonosych, gdy tylko nadarzyła się ku temu sposobność. Odwrócił się w stronę Stewarta. - Przez następną godzinę będziesz naszymi oczami, Billy - powiedział. - Nie śpij. Dwadzieścia lat młodszy od Morrisona, zbudowany jak kulturysta Stewart uśmiechnął się i pomachał ręką. - Idź i zrób z siebie durnia, mam to w dupie. Mój nos już jest siny. - Komputer i tak usłyszy wszystko wcześniej niż ty -powiedział starszy bosman; nie deprecjonował wcale umiejętności Stewarta, stwierdził jedynie fakt. Morrison wyszedł, a Stewart zaczął się zastanawiać, czy szef przyniesie mu kubek lodów. Morrison ruszył w stronę rufy do mechaników. Tam, w pomieszczeniu sterowni, gdzie specjaliści od urządzeń atomowych kierowali pracą okrętowego reaktora, znalazł szefa atomistów z "Reno", starszego bosmana Williego Adamsa. Adams co parę sekund zerkał na tarcze wskaźników i przyrządów pomiarowych, którymi upstrzona była czołowa ścianka niewielkiego pomieszczenia. - Nie idziesz dziś na sinonosych? - spytał Morrison. - Dzięki, ale muszę zająć się tym kramikiem - powiedział Adams. - Przejdź do tyłu. Garrett wydaje przyjęcie z tej okazji. Morrison przeszedł przez luk do maszynowni. Osadzona na wyciszonych łożyskach turbina wirowała, wtłaczając trzydzieści pięć tysięcy koni mechanicznych, posuwających "Reno" w głąb Morza Barentsa, do redukujących obroty, szeleszczących cicho przekładni. Morrison wszedł dyskretnie do niewielkiego pomieszczenia, gdzie starszy torpedysta Darrell Garrett przywitał go papierowym kubkiem wypełnionym ogniście czerwoną cieczą. Garrett wyprodukował na pokładzie kilka słoików likieru wiśniowego, zastępując syrop spożywczym alkoholem etylowym, używanym do czyszczenia rur wyrzutni torpedowych i następnie dał przez tydzień dojrzeć tej mieszance. Morrison wypił i aż cmoknął z zachwytu. - Wspaniałe. Nie jest to co prawda zimne piwo, ale może być. - Dwa dolary, Morrison. Morrison wysupłał z kieszeni dwa pomięte banknoty dolarowe, a Garrett ponownie napełnił dwa kubki. - Za zimną wojnę - powiedział Garrett. - Oby trwała wiecznie i wciąż dawała mi pracę. - Tak, bracie - zaintonował Morrison. - A na ziemi pokój ludziom dobrej woli. Garrett zakręcił słoik, schował go do szafki i powiedział: -No to do dzieła. Do drzwi mesy oficerskiej rozległo się głośne pukanie. - Otworzę - powiedział Gunner. W korytarzu stał Morrison. Gunner uprzejmie zignorował zapach nalewki, dobiegający od starszego bosmana, który zresztą tamten usiłował zamaskować, żując gumę balonową. - Co mogę zrobić dla ciebie, szefie? - Kapitanie, proszę o zezwolenie na zgromadzenie w mesie kapituły sinonosych. - A to czemu, szefie? - spytał Gunner. - Z całym szacunkiem, panie kapitanie, ale odkąd zeszliśmy pod lód, nie było bardziej sprzyjającej chwili. Jesteśmy dobry kawał na północ od kręgu polarnego. - Naprawdę? Wśród zgromadzonych wokół zielonego stolika oficerów rozległy się okrzyki zdumienia. - Nie wciskam kitu - odparł Morrison. - No cóż, a niech mnie licho! Zgoda udzielona. Możecie zwrócić się do załogi. Skończymy za parę minut. Morrison przeszedł do centrum dowodzenia, włączył interkom i powiedział do mikrofonu: - Uwaga cała załoga, mówi do was szef pokładu. Wszyscy członkowie Szlachetnego Zakonu Sinonosych są proszeni do mesy oficerskiej na ceremonię inicjacji. Porucznik Sharpe polecił zredukować prędkość do minimalnej. W sterowni starszy bosman Adams odciął dopływ pary do turbiny i statek zaczął wytracać prędkość. - Wyrównać na trymach - rozkazał Sharpe. - Głębokość sto dwadzieścia metrów. Dziesięć minut później w mesie oficerskiej zebrali się wszyscy szefowie sekcji. Żaden z nich nie nosił insygniów oznaczających jego rangę, a każdy miał nos umazany granatową farbą. W korytarzach przed mesą ustawił się długi sznur marynarzy. W uroczystej ciszy kolejka przesuwała się obok prowadzących ceremonię, a Morrison malował każdemu z nich nos na granatowo. Gunner szedł wraz z innymi. Każdy z obecnych w tym korowodzie sinonosych przebył już koło polarne podczas poprzednich rejsów. Gdy już wszyscy sinonosi byli porządnie zaznaczeni, rozsypali się w krzywą, poszarpaną linię. - Szlachetni Żeglarze Zakonu Sinonosych z USS "Reno", Kapituła rozpoczęła obrady! - ogłosił Morrison. - Słuchajcie, słuchajcie! - krzyknęło jednogłośnie osiemdziesięciu mężczyzn. - Przynieść kubeł z lodami - polecił Morrison. Trout i Gunner wyszli do kambuza i wrócili z wielkim pojemnikiem wypełnionym granatową bitą śmietaną, zielonymi jabłkami i kulkami lodu, granatowymi od barwnika spożywczego. Pomalowani przed chwilą marynarze zaczęli rytmicznie klaskać, tupać i nucić "Sinonosi, sinonosi, sinonosi..." - Teraz mogą się zbliżyć wszystkie wisienki - przez harmider przedarł się głos Morrisona. Dwudziestu czterech mężczyzn, bez względu na stopień tak samo rozebranych do pasa, ustawiło się w drugą linię, wijącą się korytarzami, poczynając od przedziału torpedowego, po drabinie aż do mesy. - Wisienka numer jeden, wystąp! O'Connell, któremu ze zdenerwowania kręciło się w głowie, stanął przed Morrisonem. - Kim jesteś, wisienko? - spytał Morrison. - Jestem niczym, a nawet mniej niż niczym, o Mistrzu. - Skąd pochodzisz? - Z odrażającej krainy słońca. - Gdzie jesteś teraz? - W królestwie lodu i ciemności. - Wisienko, czy jesteś dziewicą? - Tak, Mistrzu, jestem. - Czy wypieprzyłbyś niedźwiedzicę polarną i pożarł jej młode? - Jeśli rozkażesz, Mistrzu. - Czy uciąłbyś sobie fiuta i nakarmił nim Neptuna? - Jeśli rozkażesz, tak, o Mistrzu. - Zanurkuj, wisienko, i zostań naznaczony lub utoń. O'Connell padł na kolana, zanurzył twarz w lodowatej mieszaninie, pochwycił jabłko w zęby i podniósł się. Granatowa bita śmietana skapywała mu na klatkę piersiową. - Wstań, zostaniesz naznaczony. O'Connell dźwignął się na równe nogi i Morrison rozsmarował mu na nosie granatową farbę. - Kim teraz jesteś? - spytał. - Jestem Szlachetnym Sinonosym, o Mistrzu Lodowatej Głębi. - Zajmij więc miejsce pomiędzy swymi braćmi, Sinonosy i wiedz, że przeszedłeś przez lodowate pustkowie, gdzie niewielu bywało przedtem. Odurzony chwałą swego nowego statusu, O'Connell wpadł do oczekującego go szeregu. - Wisienko numer dwa, wystąp! Ceremonia trwała tak długo, aż wszyscy spośród dwudziestu czterech nowicjuszy arktycznej podróży zostali przyjęci do Zakonu. Pod koniec ceremonii podłoga mesy była równo zasmarowana granatowymi lodami i bitą śmietaną. - Kim jesteśmy? - zawołał Morrison do kompanii. Załoga zaczęła krzyczeć i śpiewać aż do ochrypnięcia "Sinonosi, sinonosi, sinonosi". Kucharze bez pośpiechu uprzątali kubły z granatowymi lodami i bitą śmietaną. W pomieszczeniu łączności Frederick Wu usiadł przy maszynie i zaczął układać list do swoich rodziców. "Kończy się zimna wojna - pisał - i wydaje mi się, że dopiero w Krzemowej Dolinie będę mógł poznać najnowsze technologie elektroniczne. Oczywiście wiąże się to też z większymi zarobkami! Moje pomieszczenie..." Nagle rozległ się rozdzierający sygnał alarmu, informującego o wiadomości przekazywanej za pomocą ELF. Wu gwałtownie podrzucił głowę, rozlewając przy tym kawę i jęknął: - Cholera! Główny dekoder, na którym migotało natrętnie czerwone światełko, powoli wydrukował trzy znaki: B2D Wu wziął głęboki oddech, podszedł do kryptodekodera, sprawdził, czy data się zgadza i wprowadził kod. Maszyna wypluła rozszyfrowaną wiadomość. WYNURZYĆ SIĘ NA GŁĘBOKOŚĆ DOSTATECZNĄ DLA FAL VLF KONIECZNA NATYCHMIASTOWA ŁĄCZNOŚĆ - Cała cholerna załoga zajada się ciastkami i lodami jak banda dzieciaków - mruknął do siebie Wu - a tymczasem Marynarka chce nam powiedzieć "cześć". Miles Sharpe, siedząc na stanowisku ogniowym, marzył o strzelaniu Tomahawkami z Morza Czerwonego, gdy nagle usłyszał w słuchawkach niespokojny głos Wu. - Radio do centrali. Otrzymaliśmy przekaz na ELF z Norfolk. Sharpe wzdrygnął się i spytał: - Radio, czy możesz powtórzyć? Wu powtórzył komunikat i przekazał rozkaz wynurzenia statku na głębokość umożliwiającą odebranie wiadomości. Sharpe poczuł dreszcz podniecenia. Może wojna w Zatoce rozgorzała na nowo? A może Rosjanie wyleźli ze swoich pieczar i coś rozpoczęli? Ha, może jednak nie będzie to kolejny nudny rejs arktyczny. Sharpe wystukał numer mesy oficerskiej. Odebrał kucharz. - Daj mi kapitana - krzyknął niecierpliwie do słuchawki Sharpe. Wesoły nastrój w mesie sięgał właśnie zenitu. Ociekający granatową farbą i barwnikiem do ciast szereg tancerzy złożony z nowo mianowanych sinonosych potykał się w ognistym kankanie. Zawody w pożeraniu lodów, które odbywały się od dobrej chwili przy centralnym stole, zaczęły przeradzać się w prawdziwą bitwę na słodycze. Gunner wziął telefon od kucharza, słuchał go przez chwilę, a potem rzekł do Sharpe'a: - Podnieś okręt, Miles. Ogłoś alarm bojowy. Rozbłysły światła alarmowe i w głośnikach rozległ się głos Sharpe'a: - Uwaga, cała załoga. Alarm bojowy! Alarm bojowy! Przez chwilę zapanowało zamieszanie, ale rozbrykana gromada sinonosych błyskawicznie zmieniła się w zdyscyplinowaną załogę. Okręt zaczął piąć się w górę i marynarze, biegnąc w stronę swoich stanowisk bojowych, ślizgali się i przewracali na wysmarowanej roztopionymi lodami podłodze. Stłumione przekleństwa odbijały się echem od ścianek działowych. Gunner starł farbę z twarzy i pobiegł w stronę centrum dowodzenia. Gdy był już na drabince wiodącej na wyższy pokład, usłyszał tuż za sobą ciężkie kroki Trouta. - Co się dzieje, Jack? - spytał w biegu dyszący ciężko Trout. - Dostaniemy wiadomość na VLF. - Jezu, ależ ci chłopcy w Norfolk mają wspaniałe wyczucie sytuacji! Gdy dotarli do centrum dowodzenia, Gunner zastąpił Sharpe'a i od razu uspokoił się. Sinonosi, wpadając do środka, zostawiali za sobą mokre ślady, parę granatowych kropelek spadło również na tablice rozdzielcze. Ludzie Gunnera wyglądali jak starożytni Brytowie, których właśnie odkrył rzymski legion maszerujący po zielonej murawie. Jedynie Miles Sharpe, stojący w czystym mundurze przed konsoletą łączności, wyglądał jak właściwy człowiek na właściwym miejscu na pokładzie atomowego okrętu podwodnego. Gunner roześmiał się głośno. - Co cię tak śmieszy? - spytał zdziwiony Trout. Gunner rozpostarł ramiona, szerokim gestem wskazując na centrum dowodzenia. - Popatrz tylko na tych wymalowanych facetów - powiedział. - Co byś sobie o tym pomyślał, gdybyś był Rosjaninem? Trout nie dopatrzył się w tym obrazie niczego śmiesznego. 8 Niebieskie światła USS "Reno", wznoszący się pod niewielkim kątem, dotarł wreszcie na głębokość, gdzie dawało się już odczuć falowanie lodu miotanego wiatrem. Sztorm, krusząc bez przerwy brzegi lodowego paku, potężnie rozkołysał wodę. Po raz pierwszy od wyjścia z Norfolk kiwało okrętem. Nawet te, tak powolne niczym ruchy bawiącego się wieloryba przechyły, sięgały trzech stopni. W centrum dowodzenia okrętem Gunner uśmiechał się, rozbawiony wyrazem przerażenia malującego się na pokrytej granatową farbą twarzy porucznika O'Connella. - Co to było, u diabła? - spytał O'Connell. Gunner, który siedział wygodnie w obciągniętym skórą fotelu, założywszy nogę na nogę tak, że lewa kostka opierała się na jego prawym kolanie, z dziennikiem pokładowym opartym o uda, z zapalonym papierosem trzymanym z nonszalancją w ręku, udał, że rozmawia z hydro. - Czy uderzyliśmy w wieloryba? - spytał ze śmiertelną powagą. - Co? - podrywając się z miejsca, krzyknął zduszonym głosem O'Connel. - Dziękuję, hydro - powiedział Gunner ponuro. - To nie był wieloryb. Hydro twierdzi, że mógł to być rosyjski okręt podwodny. To się czasem zdarza, ale nikt tego nie rozgłasza. O'Connell zbladł. - Dlaczego nie ogłaszamy alarmu kolizyjnego? Jak Rosjanie mogli rozkołysać nasz okręt? Podczas osiemnastu lat pływania pod wodą Gunner przeżył kilkanaście mrożących krew w żyłach sytuacji. Kołyszący okrętem z taką siłą sztorm był niczym w porównaniu z nimi. Potrząsnął głową w udawanej rozpaczy. Rozumiał zmieszanie młodego oficera, ale nie potrafił przezwyciężyć gwałtownej chęci zadrwienia sobie z niego. - Czyżbyś nie słyszał? Iwan ma tajny, obracający okręty elektromagnes. Z odległości czterech tysięcy metrów potrafi upiec "Reno" wraz z całą załogą. - To bydlaki - rzucił przez zaciśnięte zęby O'Connell. Gunner pamiętał, że gdy na atomowych okrętach podwodnych służyli doświadczeni marynarze ze zwykłej floty, potrafili wyczuć sztorm z głębokości trzystu metrów. Ci młodzi, którzy przyszli teraz, byli doskonale wyszkoleni technicznie, ale nie mieli za grosz smykałki żeglarskiej. Zdaniem Gunnera, O'Connell potrafiłby skonstruować najdoskonalszą na świecie tratwę, ale nie umiałby przepłynąć na niej na drugą stronę Missisipi. Jak się lepiej zastanowić, to cała cholerna załoga "Reno" była właśnie taka. Gdy tylko okręt podwodny wynurzał się przy dużej fali i zaczynało porządnie kołysać, przynajmniej połowa z nich cierpiała na morską chorobę. Gunner spojrzał O'Connellowi prosto w oczy. - Czy nikt na tym okręcie nie powiedział ci, że zimna wojna już się skończyła? Gdyby w pobliżu był jakiś rosyjski okręt podwodny, zaprosiliby nas na wódkę z kawiorem -I dodał po chwili już łagodniejszym tonem: - To tylko sztorm. - Sztorm? - spytał z głupią miną O'Connell. - Na powierzchni szaleje straszliwy sztorm - wyjaśnił cierpliwie Gunner. - Mniejsza z tym. Pomyśl raczej o wspaniałej technologii, pozwalającej na przesłanie nam wiadomości. Tysiące naukowców w setkach laboratoriów wydaje miliardy dolarów na doskonalenie czarnej magii zwanej kryptologią, na budowę coraz to wymyślniejszych nowych rakiet, urządzeń elektronicznych i satelitów stacjonarnych przekazujących fale radiowe o niskiej częstotliwości. Uff. Ta cała masa sprzętu została zgromadzona po to, aby dyżurny meteorolog w Norfolk mógł mi powiedzieć to, co już wiem: nad nami szaleje potężny sztorm, ale Marynarka chce mieć pewność, że jesteśmy tego świadomi. - Głębokość odpowiednia do transmisji na bardzo niskiej częstotliwości - zameldował Trout znad pulpitu sterującego zanurzeniem. - Bardzo dobrze - odparł Gunner. - Wytrymować okręt. Dwadzieścia sześć tysięcy mil ponad północnym Atlantykiem geostacjonarny satelita przesłał skondensowaną dawkę zaszyfrowanych danych do krążącego nad Norwegią samolotu. Komputery na pokładzie samolotu zamieniły otrzymane z satelity dane na fale radiowe o bardzo niskiej częstotliwości, które zostały następnie przesłane do okrętów podwodnych Floty Atlantyckiej. - Radio do centrali. Otrzymujemy wiadomość na VLF. - Bardzo dobrze, radio. W pomieszczeniu radiowym komputery oddzieliły z całego przekazu wiadomość dla "Reno". Ta część wiadomości pozostała zakodowana, by rozszyfrować ją mógł jedynie kapitan. Gunner zabrał wiadomość do kabiny kryptograficznej, wystukał swój kod identyfikacyjny na urządzeniu deszyfrującym i po paru minutach zakodowane ciągi zerojedynkowe ułożyły się w następujący tekst: DLA KAP USS RENO: RADŹ OKR PODW KLASY TAJFUN WYSTRZELIŁ Z MORZA BIAŁEGO BEZ UPRZEDZENIA RAKIETĘ ĆWICZEBNĄ TYPU SS-N-20 DZIŚ O 0900 CMT. RADŹ TELEWIZJA POKAZAŁA FILM Z PRÓBY. DEMONSTRAgE PRZECIW RADŹ MARYNARCE W CAłYM ZSRR. NIEJASNE NASTĘPSTWA POLITYCZNE. UDAĆ SIĘ NATYCHMIAST POD GRIEMICHE i ŚLEDZIĆ RUCHY TAJFUNÓW. COMSUBLANT / DOWÓDCA SIŁ PODWODNYCH NA ! ATLANTYKU. Tajfun To słowo zrodziło w umyśle Gunnera przerażający obraz nuklearnego olbrzyma. Liczący sobie sto dwadzieścia metrów USS "Reno" był dużym okrętem, o długości porównywalnej z boiskiem piłkarskim, ale Tajfuna można było porównać do całego cholernego stadionu. "Reno" został skonstruowany głównie do śledzenia dużych okrętów podwodnych pod lodem, ale Tajfuny, operujące niemal wyłącznie na zakazanym dla "Reno" akwenie Morza Białego, były niełatwym celem do wytropienia. Podczas swych poprzednich pięciu arktycznych rejsów "Reno" nie miał żadnego kontaktu z jakimkolwiek radzieckim olbrzymem. Gunner mógł sobie łatwo wyobrazić, co się działo w Pentagonie, gdy z Morza Białego znienacka wystrzeliła rakieta. Alarmy, dzwonki i brzęczyki, dziesięć sekund potwornego przerażenia, dopóki nie wyjaśniła się trajektoria lotu; telefony do Moskwy z pretensjami; szybka debata nad odpowiedzią Rosjan; który z naszych okrętów jest najbliżej Griemichy? USS "Reno", SSN 777. Wysłać tam Gunnera. Jeżeli Rosjanie próbują jakichś zagrywek, on będzie wiedział, co robić. Gunner poczuł, że zamiera mu serce. Radziecka telewizja? Demonstracje? Niejasne konsekwencje polityczne? Co to, u diabła, znaczy? Co to za niespodziewana rakieta? Czyżby jakiś głupi dowódca radzieckiego okrętu podwodnego postanowił wystrzelić rakietę jedynie po to, żeby zobaczyć, jakie będą tego reperkusje? Czyżby zimna wojna rozgorzała na nowo? W co pakował go Pentagon? Gunner wrócił do centrum dowodzenia. - Panie Trout - spytał- czy pozwoli pan do mojej kabiny? Niewielka, spartańsko urządzona kabina kapitana z trudem mogła pomieścić dwóch mężczyzn. Gunner usiadł za biurkiem i odczytał wiadomość, podczas gdy Trout krążył po ciasnym pomieszczeniu. - Ci pieprzeni Rosjanie nie wiedzą, kiedy powiedzieć dosyć - wybuchnął Trout, gdy Gunner wreszcie skończył. -Klnę się na Boga, Jack, że te dranie nie chcą, by skończyła się zimna wojna. Zrobili to, żeby nas sprowokować. Gunner, przyzwyczajony do tyrad Trouta, odczekał chwilę, by upewnić się, że jego pierwszy oficer już sobie ulżył. - Czyżbyś pokątnie sporządzał plany strategiczne dla Rosjan, co, GUS? - spytał wreszcie. - Tak, do diabła. - My próbujemy rakiety, to oni też - powiedział ze znudzoną miną Gunner. - No i co z tego? - My zapowiadamy nasze testy, starając się nikogo tym nie bulwersować - protestował uparcie Trout. - Nie bulwersować rosyjskich demonstrantów czy raczej ciebie? - spytał spokojnie Gunner. Skarcony w ten sposób Trout uspokoił się po chwili. - Wygląda na to, że Rosjanie zafundowali sobie porcyjkę lat sześćdziesiątych z trzydziestoletnim opóźnieniem - powiedział. - Radzieckie rakiety w telewizji i demonstracje na ulicach. Nie życzyłbym tego nikomu. - Świat się ciągle zmienia, GUS - zauważył Gunner. -Oczywistym faktem jest, że rosyjskie imperium już się wali. Radziecka Admiralicja po prostu jeszcze o tym nie wie. Jedno próbne wystrzelenie rakiety niczego tu nie zmienia. A my wreszcie przestaniemy krążyć po pustym Morzu Barentsa. Zaczaimy się w pobliżu Griemichy i dostaniesz wreszcie swoją porcję wielkich, złych Rosjan. Trout przysiadł na koi Gunnera i przez chwilę masował sobie głowę. - Zimna wojna wcale się nie skończyła, Jack- powiedział. - ty wiesz o tym równie dobrze jak ja. - i co z tego? Możemy mieć zimną wojnę zawsze, a przynajmniej tak długo, dopóki nie zamieni się w prawdziwą wojnę. Jezu, GUS, omawialiśmy to już setki razy. Rosjanie nigdy nie zaatakują, ponieważ nie mają nic do zyskania, a wszystko do stracenia. Nawet jeżeli ich politycy popełnią kardynalne błędy w ocenie sytuacji, to ich wojskowi wiedzą, że atak się nie uda. Nie pokonają nas nawet za milion lat i wiedzą o tym dobrze. Gdyby zagrozili nam na serio, możemy zetrzeć ich w pył w minutę. - Możliwe - odparł Trout. - Ale Związek Radziecki rozpada się i nie w smak to różnym grubym szychom. Aksjomat Trouta głosi: nikt dobrowolnie nie rezygnuje z władzy. Najłatwiejszą metodą odwrócenia uwagi ludzi od kłopotów w kraju jest podsunięcie im wizji zagrożenia zewnętrznego. Gunner wytrząsnął Lucky Stricke'a z paczki i zapalił. - Nie pieprz, mój geniuszu. To właśnie zrobił Bush z Noriegą i Saddamem. Panama i Irak to trzeciorzędne kraje Trzeciego Świata, ale Rosja jest na pierwszym miejscu wśród krajów Trzeciego Świata. Rosjanie nie zamierzają bruździć poza granicami swego państwa. Teraz już nie. I nigdy więcej. Te czasy się skończyły. Trout, konsekwentny wojownik zimnej wojny, od zawsze głosił antyradzieckie opinie, które podzielały zresztą setki amerykańskich oficerów. - Tak? - spytał. - Czyżby jednej nocy nagle stali się dobrzy? - GUS, nie baw się w polityka. Ja prowadzę ten okręt i pójdę tam, gdzie mi polecono. Nikt ci nie każe lubić Rosjan, ale nie sądzę, żeby nienawiść do nich pomogła ci w czymkolwiek. Trout milczał przez chwilę, jakby zastanawiał się nad jakąś fundamentalną prawdą. - Tu nie chodzi o nienawiść - powiedział wreszcie. -Ja im po prostu nie ufam. - I to jak jeszcze - rzekł Gunner, starając się, by wypadło to pojednawczo. Trout zapatrzył się na papierosa, którego palił Gunner, walcząc z nagłą pokusą zapalenia. - Do diabła - odezwał się Gunner - po tym rejsie przydzielą ci Ohio. Możesz na to liczyć. Będziesz dowodził potężną jednostką, i, jeśli nie minie ci awersja do Rosjan, to będziesz mógł wywalić ich w powietrze. Trout dawno doszedł do wniosku, że jego dowódca jest dość skomplikowanym człowiekiem. Gunner mówił co prawda jak pacyfista, ale Trout wiedział, że "Plutonium" Jack nie zawaha się w razie konieczności użyć broni atomowej. Gunnera wyraźnie nie interesowało nic poza służbą. Na lądzie większość oficerów z okrętów podwodnych zachowywała się podobnie jak inni, zwyczajni ludzie, z ich wadami, słabostkami, lękami i obawami. Trout ożenił się, rozwiódł, wychowywał dzieci, jeździł na ryby, wspinał się po górach i żeglował swoją starą łódką po Chesapeake Bay, ale Gunner - co to to nie. Kapitan nigdy się nie ożenił. W Norfolk nie uczęszczał do klubu oficerskiego, nie brał udziału w towarzyskich imprezach organizowanych przez Marynarkę, a jedynie bezustannie przygotowywał się do patroli w arktycznych wodach. Rozpoczął nawet studia w Wojskowej Szkole Języków Obcych w Monterey, nauczył się rosyjskiego i zaczął regularnie czytywać rosyjskie książki, gazety i czasopisma wojskowe. Jak na człowieka, który nie chciał walczyć z Rosjanami, bardzo uparcie trzymał się pierwszej zasady sztuki wojennej: poznać nieprzyjaciela. Gunner otworzył sejf, wziął stamtąd czerwony segregator opatrzony napisem ŚCIŚLE TAJNE i wyjął z niego szereg zdjęć satelitarnych oraz szczegółowe analizy ostatnich radzieckich operacji na morzu. Rozsypał te dokumenty po kabinie. - Spójrz tylko na to, GUS - powiedział. - Zobacz, jak zmienia się wzór aktywności Czerwonej Floty. Rosjanie rzadko mieli w morzu więcej niż piętnaście procent swoich okrętów naraz. Ta liczba spadła teraz do dziesięciu procent i nadal maleje. Statki powracające z patroli nie są zastępowane innymi. Na Bałtyku, Morzu Czarnym i Kaspijskim nie ma dosłownie ani jednego radzieckiego okrętu. - Ale to są etnicznie zupełnie nierosyjskie tereny-wtrącił Trout. - Odessa, największy port nad Morzem Czarnym, należy do Ukrainy. - Zgadza się - powiedział Gunner. - Ale na Pacyfiku i Morzu Północnym flota również wycofuje się do portów. Marynarka jest najbardziej niezależną formacją radzieckich sił zbrojnych, a szczerze rzecz ujmując, cywilny rząd w Moskwie nigdy nie kochał leningradzkiej Admiralicji. Kiedy okręty są w porcie, nie ma żadnych wątpliwości, kto nimi rządzi. Jednak gdy znajdują się one na morzu, a szczególnie strategiczne rakietowe okręty podwodne, sprawa przestaje być taka zupełnie jasna. - Czy sugerujesz przez to, że Moskwa boi się swojej floty? - To tylko jedna z możliwości i być może nieprawdziwa. W tej chwili w Moskwie obawiają się wszystkiego. Przecież, do diabła, Związek Radziecki może w każdej chwili przestać istnieć. Rzecz w tym, że Rosjanie mogą walczyć między sobą o to, kto obejmie dowództwo nad siłami zbrojnymi. Jedyne, co możemy teraz zrobić, to przyglądać się rozwojowi sytuacji i stwierdzić, czy wynika z tego dla nas jakieś zagrożenie. Zwykła przezorność. - Twierdzę, że SS-N-20 jest poważnym zagrożeniem -powiedział Trout. - Zgadzam się - westchnął Gunner. - Ten ptaszek wyfrunął z Tajfuna. Tylko jeden człowiek mógł przeprowadzić taką próbę. - Zenko - rzekł Trout. - Tak, Zenko. Tajfuny to całe jego życie. W razie wojny domowej jego eskadra mogłaby obrócić w perzynę wszystko od Ukrainy aż do Chin. Musimy wiedzieć, co Zenko robi ze swoimi okrętami podwodnymi i jak zamierza się nimi posłużyć. Może ten test rakiety był jedynie przesłaniem dla Moskwy, GUS. - Co mam powiedzieć załodze? - spytał Trout. - Prawdę. Udajemy się do Griemichy, gdzie być może będziemy musieli przyczaić się jakiś czas na dnie, oczywiście utrzymując ciszę na okręcie. Twarda służba dla wszystkich. Ale też wszyscy są już sinonosymi. Wytrzymają to. Gunner podniósł się, by otworzyć drzwi wychodzącemu Troutowi. - Bierzemy kurs na punkt odległy o 150 mil na północ od Griemichy - powiedział. - Podejdziemy do nich od północy, tak blisko, jak tylko się da. - Rozkaz, kapitanie. Gunner delikatnie zamknął drzwi i wyciągnął się na koi. Wiedział, że nie będzie mógł usnąć. Kiedy tylko zamykał oczy, widział jasne, niebieskie światła, malutkie punkciki wyłaniające się z pustego, białego morza. Jeden po drugim wznosiły się w niebo i znikały. Od chwili, gdy "Reno" opuścił Norfolk, światła stawały się coraz bardziej intensywne, a po dwunastu dniach w morzu każde z tych światełek pulsowało mu pod powiekami niczym rozbłyskująca supernowa. Czasami, gdy światełka wznosiły się w górę, Gunner wyobrażał sobie, że to dążące do nieba dusze ludzkie, ale trajektoria każdego ze światełek zawracała w kierunku ziemi i dusze wybuchały piekielnym ogniem atomu. Szesnaście ogników, szesnaście niebieskich światełek, szesnaście manewrujących rakiet Tomahawk pędzących w przestrzeń i ogłaszających koniec cywilizacji. Światełka pulsowały, narastały, a potem blakły. Gunner miał nadzieję, że podczas swego ostatniego patrolu, po którym porzuci już Marynarkę na zawsze, uda mu się okiełznać dręczące go demony. Czuł ciemność głębiny morskiej. Zimny lód przykrywał go niczym czapka niewidka. Czuł, jak okręt przyspiesza, wdzierając się na wrogi akwen niczym sztylet mordercy. Przed nimi były wody pełne Tajfunów i Akut, sztormów i rekinów, marynarzy odwiecznie wrogiej Marynarki rosyjskiej... i "Plutonium" Jack Gunner poczuł, że ogarnia go strach. Morze Barentsa Jeżeli Morze Barentsa porównać do wanny pełnej wody, to lodową pokrywę można byłoby określić jako pływającą po wierzchu mydlaną pianę. Jednak nawet najgrubszy lód w basenie liczącym przeciętnie 250 metrów głębokości wydawał się z tej perspektywy jedynie cienką taflą. "Reno", poruszając się na głębokości stu dwudziestu metrów, podczas swych arktycznych wypraw był od lodu całkowicie niezależny. Przed nastaniem ery atomowych okrętów podwodnych podróże pod lodem mogły trwać najwyżej kilka godzin. Okręty podwodne o napędzie spalinowo-elektrycznym wymagały tlenu i musiały uciekać spod pokrywy lodowej, by -tak jak człowiek - zaczerpnąć powietrza. Atomowe okręty podwodne uzyskują niezbędny dla ludzi tlen poprzez odsalanie wody morskiej, którą następnie poddaje się elektrolizie. Dlatego taki okręt może przebywać pod lodem tak długo, dopóki nie skończy się żywność lub jego załoga nie zwariuje. Dla "Reno" przepłynięcie skutego lodem morza nie nastręczało większych problemów niż pokonanie Atlantyku. Pomijając kwestię lodu, zakłócenia działania tradycyjnych kompasów pod wpływem północnego bieguna magnetycznego stanowią główną przeszkodę w dokładnej nawigacji w północnych szerokościach. Pierwsi odkrywcy Arktyki szybko przekonali się o tym, że igły ich kompasów zaczynają nagle gwałtownie wirować. Efekt ten marynarze nazwali ruletką szerokości geograficznej. Podczas długiej polarnej nocy nawigacja wykorzystująca obserwację gwiazd była niemożliwa w miejscu, gdzie nie dawało się określić horyzontu, a niebo obracało się wokół stojącej nieruchomo nad głową Gwiazdy Polarnej. Podczas równie długiego dnia polarnego Słońce wisiało nieruchomo nad niewyraźnym horyzontem. Pierwsi odważni podróżnicy, którzy wyruszyli na podbój Bieguna Północnego, kręcili się więc w kółko, często tracąc orientację i zamarzając na śmierć na zmiennej, ogłupiającej, modelowo wręcz pustynnej powierzchni lodu. Morze Arktyczne pozostało ostatnim niezdobytym przez marynarzy akwenem aż do roku 1955, kiedy to USS "Nautilus", pierwszy na świecie atomowy okręt podwodny, odbył swój pierwszy podwodny rejs wokół bieguna. Dla "Nautilusa", wyposażonego w inercyjny system nawigacyjny wykorzystujący trzy żyroskopy, które wiernie wskazywały ruch w trzech kierunkach, od znanego punktu startu poczynając, wpływ pola magnetycznego był nieistotny. Dokładność inercyjnej nawigacji żyroskopowej mogły sprawdzić obecnie satelity ruchome lub stacjonarne. Odległość okrętu od znanej formacji geologicznej na dnie morskim można było ustalić teraz w ciągu sekundy. Po z górą trzydziestu latach podwodnej nawigacji dno Morza Barentsa zostało dokładnie opisane. Poznano wszystkie podmorskie góry i rozpadliny. Dlatego właśnie "Reno" podążał precyzyjnie ustalonym kursem, wypadającym dokładnie w połowie odległości pomiędzy brzegami Półwyspu Kola, a Nową Ziemią, zamarzniętą na kość wielką wyspą, gdzie Rosjanie przeprowadzali swoje testy nuklearne. 150 mil na południe od wyspy i lądu rozciągał się pas biernych czujników hydrolokacyjnych. - Jesteśmy już prawie w zasięgu strefy zewnętrznych hydrofonów, kapitanie - zameldował komandor porucznik Trout. - Cisza na okręcie - rozkazał Gunner. - Tak jest, cisza na okręcie - komenda rozeszła się echem po wszystkich pomieszczeniach. - Maszyny stop. - Tak jest, maszyny stop. Dopływ pary został odcięty, śruba przestała się obracać i okręt poruszał się jedynie siłą rozpędu. - Hydro, przekazać raport do centrali. Ekran hydrolokatora dalekiego zasięgu nadal pokazywał lód kruszący się na powierzchni i odbicia idące od dna. Na ekranie skanera lodowego widać było pierwszą oznakę bliskości brzegów wyspy: stały lód, z którego wyrastały odwrócone sople lodu, przypominające podwodne stalagmity. Odebrane sygnały po przetworzeniu nie wskazywały niczego, komputery hydrolokacyjne nie stwierdziły ani mechanicznego, ani elektronicznego nasłuchu. - Hydro melduje brak kontaktu, panie kapitanie. Gunner poklepał się po policzku. ; - Gdzie on jest, GUS? Gdzie jest nasz stary przyjaciel, Iwan? - Widocznie się nas nie spodziewa. - Zazwyczaj byli tacy przezorni - parsknął Gunner. - Czy są sprytniejsi, cichsi, czy obie te rzeczy naraz? - Może pozatapiali okręty, a marynarzy wysłali do uprawy ziemniaków? - To by mnie nie zdziwiło - powiedział Gunner. - Gdybym był głodny, postąpiłbym w ten sposób. Gunner włączył interkom i ustawił na niewielką siłę głosu. - Uwaga, cała załoga - ogłosił. - Wpłynęliśmy na wody terytorialne Związku Radzieckiego. Na okręcie aż do odwołania obowiązuje cisza. Jesteście dobrymi podwodniakami i wiecie, co do was należy. Pamiętajcie, że od tej chwili jesteśmy piratami. Nasze zadanie polega na wykradaniu sekretów Czerwonej Floty, a jeśli tamci dowiedzą się o naszej obecności, nie zdołamy tego dokonać. Zachowajcie więc ciszę, to wszystko. - Brawo - pochwalił go Trout. - Dziękuję - odparł Gunner. - Centrala do siłowni. - Siłownia. - Włączyć silniki strugowodne. - Tak jest, włączyć strugowodne. Starszy bosman Adams zwiększył dopływ pary do generatora prądu i włączył dwa umocowane na rufie, napędzane elektrycznie silniki strugowodne. - Sterownia do centrali. Silniki strugowodne włączone. - Cała naprzód na strugowodnych. Niewielkie, ale mocne, elektrycznie napędzane turbiny wodne odrzuciły wodę za rufę, popychając naprzód okręt ze stałą prędkością sześciu węzłów. Podwodniacy byli ludźmi wyjętymi spod prawa od początku podwodnej żeglugi, zaczętej jeszcze w dziewiętnastym wieku. Podczas pierwszej wojny światowej udowodnili, że walka przestała być domeną dżentelmenów, a stała się zajęciem piratów, którzy korzystając z tego, że są niewidzialni, siali wokół spustoszenie. Pod wodą nie obowiązywały żadne reguły. Sąd Amerykańskiej Admiralicji mógłby oczywiście udowodnić, że Morze Barentsa to wody międzynarodowe, ale Gunner wiedział, że wkroczył na prywatne terytorium Floty Północnej. Od tej chwili on również był wyjęty spod prawa i Radziecka Marynarka mogłaby uznać dalszą podróż "Reno" na południe za akt agresji z jego strony. Gunner, postępując z najwyższą ostrożnością, zatrzymywał okręt co pół godziny i nasłuchiwał. Za każdym razem Morrison informował go o braku kontaktu. Po trzecim meldunku Gunner zaczął podejrzewać, że Rosjanie opuścili Morze Barentsa. - Gdzie oni są, GUS? Gdzie oni, u diabła, są? "Reno", poruszając się w absolutnej ciszy, skradał się bezszelestnie niczym złodziej w ciemnościach. Radzieckie hydrolokatory nie zarejestrowały odgłosów żadnej z jego maszyn. Wypracowany przez Rosjan system dennych hydrofonów, mający za zadanie wykrycie ruchów okrętów podwodnych w okolicy Półwyspu Kola, zawiódł zupełnie. Niewidzialny, bezszmerowo płynący tajemniczy podwodny wojownik "Reno", pełzł przez terytorium wewnętrzne Związku Radzieckiego. Na pokładzie Los Angeles nie pojawiły się żadne wibracje. Jedynie okrętowy system nawigacji inercyjnej rejestrował poruszanie się statku przez ciemne wody Morza Barentsa. Noc i dzień zlewały się w jedno w świecie, gdzie nie było zmian pogody, nieba, ani horyzontu, nie czuło się też wahań temperatury. Co cztery godziny upływ czasu sygnalizowała zmiana wachty. Każdy z członków załogi po czterogodzinnej wachcie miał osiem godzin na jedzenie, spanie, grę w karty, naukę do decydujących o awansie egzaminów czy na znalezienie jakiegokolwiek innego sposobu, pozwalającego na zachowanie zdrowia psychicznego. Co sześć godzin kucharze serwowali sto posiłków, gwałtownie nadwerężając zapasy świeżego mleka i zielonej sałaty. Co dwanaście godzin intendent ogłaszał przez interkom datę i godzinę zgodną z czasem Greenwich, ale w miarę wydłużania się czasu patrolu niewielu marynarzy było tym zainteresowanych. Data nie znaczyła tu zgoła nic, tak samo jak szerokość geograficzna czy głębokość, na jakiej znajdował się okręt. Prawdziwy świat istniał gdzieś na zewnątrz, oddzielony stalową rurą o średnicy wynoszącej dokładnie dziesięć i jedną trzecią metra. W pomieszczeniu sonarzystów Morrison pozwolił Billiemu Stewartowi otworzyć kramik z pornograficznymi wydawnictwami. W kilka godzin później Morrison wpadł po zmianie wachty do mesy bosmańskiej, w czarnej czapce radzieckich podwodniaków na głowie. W ręku trzymał miniaturową flagę radzieckiej floty, a jego donośny, tubalny śmiech odbijał się echem od grodzi, doskonale słyszalny w całym zatłoczonym pomieszczeniu. - Iwan, ho! - ryknął na cały głos, naśladując rosyjski akcent i puknął Garretta w ramię. - Ty imperialistyczna świnio! Tęsknisz za mną? Tak, tęsknisz. Da. Teraz jestem w domu. Złapał Garretta za gardło i powiedział: - Zimna wojna skończona. Finito. Kaput. I jak się teraz będziemy bawili? - Nie widzę w tym nic śmiesznego, Morrison - rzekł Garrett, opanowując drżenie kącików ust. - Na miłość boską, Garrett, pokój ludziom dobrej woli. '- - Odpieprz się, Morrison, ty głupi dupku. - Daj spokój, człowieku. Uśmiechnij się. Przez całe życie wmawiano ci, że Rosjanie to wrogowie, źli ludzie, że mieszkają w imperium zła, cały ten chłam. Teraz zniknęła żelazna kurtyna i mamy pokój. No więc, złotko, co zrobi zagorzały orędownik zimnej wojny? Garrett myślał przez chwilę, jedząc dalej. - Jeżeli zimna wojna się skończyła, to co my tu robimy? Odpowiedz mi na to, cwaniaku. Morrison wziął tacę, nałożył sobie na nią kotlet mielony i porcję tłuczonych ziemniaków. - Trafne pytanie. Dlaczego wciąż jesteśmy na dobrym okręcie "Reno", z całym tym jego śmiercionośnym ładunkiem wycelowanym wprost w serce Związku Radzieckiego? Ponieważ my jesteśmy ci dobrzy, a oni ci źli? O to chodzi? Czy widziałeś kiedykolwiek sztukę "Czekając na Godota'? - Posłuchaj no, jajogłowy - powiedział Garrett. -Ja cholernie dobrze wiem, dlaczego tu jestem, nawet jeśli ty nie wiesz. - Ostro idziesz, Garrett, ale postaram się to znieść. No dobra, dlaczego? - Ponieważ zimna wojna dała mi więcej radości niż cokolwiek innego na świecie. Gówno obchodzi mnie komunizm czy Rosjanie. Podwodne podchody z Iwanem to jest najlepsza zabawa na świecie. - Może kiedyś i była - odparł Morrison. - Ale zegar pokazuje już koniec meczu. Tik, tak, tik - końcowy gwizdek. -Nadział na widelec kawałek mielonego kotleta i podniósł go w górę. - Radzieckie zagrożenie jest niczym to żarcie na widelcu. Teraz go widać - urwał, pakując tłusty kawałek do ust - a teraz już nie. - Wypchaj się - powiedział Garrett, potrząsając głową. - Nic z tego - zaoponował Morrison. - Jestem opchany mielonką podobnie jak ty. - Rozejrzał się dokoła, kiwając głową na lewo i prawo, aż wreszcie warknął: - Gdzie są kelnerki z koktajlami? Wydawało mi się, że zamówiłem wódkę z cytryną. Co się dzieje z tą całą Marynarką? Jezu, ale bym się uchlał. - Zamknij się, Morrison. Po prostu zamknij się, kurwa, i jedz. Morrison zjadł w milczeniu parę kawałków mielonki, myśląc przy tym o Morzu Barentsa. Tu żyły pod lodem monstrualne Tajfuny, chronione przez eskadry szybkich, cichych torpedowych Akut. Czemu, do cholery, tam się pchamy? Morrison podejrzewał, że Marynarka Stanów Zjednoczonych, posyłając "Reno" w pobliże Griemichy, chciała dolać oliwy do ognia i podsycić znów dogasający płomień zimnej wojny. Garrett miał w ten sposób okazję do zabawy z Rosjanami, ale Morrison jakoś dziwnie był przekonany, że Rosjanie nie uważaliby obecności amerykańskiego okrętu podwodnego na swoich wodach terytorialnych za coś szczególnie rozrywkowego. 10 Archangielsk Na pokładzie "Związku Radzieckiego" miczman Sorokin zszedł do pomieszczeń załogi, żeby wezwać pierwszą wachtę, i zobaczył marynarza Typowa, chłopca z Komsomołu, siedzącego w korytarzu i studiującego zadany mu tekst na temat przegrzanej pary. - Jak leci? - spytał Sorokin, zadowolony, że młody podwładny serio traktuje swoje obowiązki. - To trudne, ale interesujące - odparł Typów z naiwną szczerością. - Czy nie uczono cię w Komsomole, że socjalizm to wiedza? - Tak, towarzyszu miczmanie, ale w Babajewie nie mieliśmy reaktora. Nikt nie słyszał o przegrzanej parze. To nie Leningrad. - Czy bardzo chcesz zostać marynarzem? - Nie wiem, ale z pewnością nie chcę być głupi. Sorokin ruszył dalej, wtem zatrzymał się i spytał: - Czemu nie jesteś w swojej koi? Jest wygodniejsza od tego przejścia. - Proszę wejść. Sami zobaczycie - mruknął Typów, powracając do lektury. Sorokin wtargnął do pomieszczenia i nakrył ze dwa tuziny rekinów oddających się zakazanej rozrywce. Ze szpulowego magnetofonu rozbrzmiewał rock, a młodzi marynarze kołysali się i podrygiwali w takt piosenki "Dancin" in the Street", śpiewanej przez zespół Martha and the Yandellas. Pietia Bułhakow podszedł tanecznym krokiem do Sorokina i powiedział: - Hej, towarzyszu szefie, pokołyszcie się z nami. - Kołysz swoją dupę. Czy to twoja grająca maszynka, mały Pietia? - Tak, czyż nie jest piękna? - Myślałem, gnojku, że masz nieco więcej rozumu - powiedział surowo Sorokin. - Wyłącz to. Gdyby zajrzał tu jakiś oficer, miałbyś poważne kłopoty, pozostali zresztą również. - Dlaczego? Przecież wystrzeliliśmy już tę naszą idiotyczną rakietę, towarzyszu. Co jeszcze gorszego może nas spotkać ze strony szarż oprócz bycia na tej łajbie? - Zawsze mogą ci jeszcze cofnąć przepustkę, kurzy móżdżku - odparł Sorokin i krzyknął, starając się zagłuszyć ryk muzyki. - Za piętnaście minut wynurzenie! Zrozumieliście? Jeżeli chcecie potańczyć i zabawić się z kobietami w Archangielsku, wyłączcie to. Sorokin pokiwał głową i wrócił do centrum dowodzenia, Usłyszał, jak muzyka gwałtownie umilkła. "Związek Radziecki" wynurzył się w długiej rynnie pokruszonego lodu w odległości pięciu mil od Archangielska. Marynarze na mostku mogli dostrzec słup brązowego powietrza nad starym miastem. Archangielsk! Już sama ta nazwa podniecała całą załogę. Trzymali kciuki i uśmiechali się szeroko. Ze swojej pozycji na mostku Malakow dostrzegał jedynie dwa niewielkie lodołamacze i biały prom poruszający się po zatłoczonej zazwyczaj zatoce. Podczas bardziej srogich zim niż obecna po ruchliwym porcie kręciło się mnóstwo holowników z barkami. Zaproszony przez kapitana na mostek, pochodzący z Archangielska oficer rakietowy, porucznik Miński, zauważył ze zdziwieniem, jak ciche i opuszczone wydaje się miasto. W polu widzenia pojawiły się kominy stoczni numer 402 w Siewierodwinsku, należącej do Ministerstwa Przemysłu Zbrojeniowego. Miński spostrzegł kolejną niepokojącą oznakę, brak dymu, który normalnie wydobywał się z tych kominów nieprzerwanie przez 365 dni w roku. - Radio do mostku - odezwał się przez interkom oficer radiowy. - Komendant stoczni jest na linii i pragnie mówić z kapitanem. - Połącz go. - Kapitan Malakow? - rozległ się zdenerwowany głos. - Tu pułkownik Wołostow z Ministerstwa Przemysłu Zbrojeniowego. Mamy kłopoty, tu w Siewierodwinsku. Nasi cywilni pracownicy ogłosili dziś rano dziki strajk i porzucili pracę. Malakow poczuł, jak wzbiera w nim żądza mordu, lecz zapytał łagodnie: - Czy przygotowaliście nam miejsce do zacumowania? - Tak, ale... - Ale co? - Byłoby lepiej, gdyby wasz okręt wrócił do Griemichy. - Wykluczone! Ma pan chyba w stoczni wojskowy personel? - To niech ich pan pogoni do roboty, zanim też zdezerterują! Bez odbioru. Zbliżyły się dwa holowniki radzieckiej marynarki i łagodnie pociągnęły "Związek Radziecki" w stronę Siewierodwinska. Gdy okręt podwodny zbliżył się bardziej do brzegu, Malakow zauważył, że prócz jeżdżących wzdłuż wybrzeża zielonych trolejbusów, prawie nie było ruchu. Bulwarem Białomorskim przemknęło zaledwie parę ciężarówek i błyskający niebieskimi światłami radiowóz milicyjny. Archangielsk zapadł w sen. Holowniki podprowadziły okręt do jednego z krytych nabrzeży, zbudowanych jakiś czas temu, by chronić majątek Floty przed surowością północnego klimatu. Gdy okręt znalazł się pod dachem, obsadę mostku uderzyła panująca tu dziwna cisza. Stocznia, wypełniona zazwyczaj kakofonią dźwięków toczących się suwnic, syczących spawarek i dudniących młotów pneumatycznych, zamilkła. Z mostku Malakow widział zebraną naprędce grupkę żołnierzy piechoty morskiej, która pomagała jego załodze zacumować okręt. Na końcu nabrzeża, z założonymi z tyłu rękami, samotnie stał kompletnie załamany pułkownik Wołostow, przegrany komendant stoczni. Gdy "Związek Radziecki" przycumował wreszcie do nabrzeża, Malakow wygramolił się na brzeg z mostku, krzycząc wściekle: - Co tu się dzieje, do cholery? - Kapitanie Malakow, proszę zrozumieć, spawacze zażądali podwyżek płac i przystąpili dziś rano do dzikiego strajku, a za nimi, na znak solidarności, poszła reszta pracowników. Pod główną bramą była niedawno demonstracja przeciwko Marynarce. Robotnicy żądali pieniędzy, a demonstranci wołali, że i tak za dużo dostają. Wkrótce zaczęli się ze sobą bić, a kiedy przyjechała milicja, robotnicy i demonstranci zaatakowali wspólnie funkcjonariuszy. Malakow rzucił mu wściekłe spojrzenie. - To ma być stocznia wojskowa? Ciebie pierwszego powinno się za to rozstrzelać, ty skurwysynu! - To nie moja wina, kapitanie, błagam o wyrozumiałość. Robotnicy cywilni wrócą do pracy na pewno już za kilka dni, może nawet jutro. Zapewniam, że... - Wasze zapewnienia są bezwartościowe - syknął Malakow. - Czy zawiadomiliście Admiralicję? - Oczywiście. - A Naczelne Dowództwo Floty Północnej? - Tak jest, komandorze, byliście wtedy jeszcze w morzu. W ogóle mamy tu same kłopoty. Malakow doszedł do wniosku, że obwinianie nieszczęsnego aparatczyka za wydarzenia, które go zdecydowanie przerastały, nie ma żadnego sensu. Taka była cała Rosja: beznadziejna, bezwolna, sparaliżowana. - Cóż to za sposób traktowania Marynarki - powiedział. -Towarzyszu komendancie stoczni, będziemy potrzebowali waszego wyposażenia i części z waszych magazynów do rutynowej obsługi. Sami zatroszczymy się o swój okręt. - Nasze magazyny są puste - poskarżył się nieszczęsny komendant. - Kolejarze zastrajkowali na znak solidarności ze stoczniowcami. Wszystko dosłownie oszalało, kapitanie. - Czy cokolwiek działa w tym przeklętym mieście? - Knajpy, kapitanie Malakow. Wódka się leje - odparł Wołostow. - To cudownie - syknął w odpowiedzi Malakow. - Strajkuj, upij się i idź do domu oglądać telewizję. Oto współczesna Rosja. Jeżeli będę musiał, to użyję piechoty morskiej do rozładunku tych platform kolejowych. - Nie rozumiem, co się stało z tym krajem - westchnął Wołostow. - Przysięgam, że nie rozumiem. - A ja owszem - warknął Malakow. - Dupki takie jak ty zarządzają stoczniami. Zejdź mi z oczu. Wołostow wyniósł się chyłkiem, marząc jedynie o butelce wódki, którą schował w szufladzie biurka. Człowiekowi wtłoczonemu pomiędzy związkowców i całą radziecką Marynarkę, pozostawało jedynie pójść się utopić. Gdy lody stopnieją za miesiąc lub dwa, może i tak właśnie zrobi. Malakow wezwał Sorokina i polecił mu, by przygotował zasilanie z lądu. Po godzinie kabel zasilający ciągnął się do statku wzdłuż nabrzeża. Siergow wystawił posterunki z piechoty morskiej i rozesłał mechaników na poszukiwania dostępnych w stoczni części. W przedziale reaktora Malakow polecił nadzorowi utrzymywanie ciśnienia pary na poziomie dziesięciu procent mocy. Kiedy okręt był już zabezpieczony, Sorokin zebrał załogę i zszedł ze stu pięcioma marynarzami na ląd. Rekiny, taszcząc worki marynarskie, przemaszerowały przez stocznię do długich, zdewastowanych, pozbawionych izolacji termicznej budynków, służących jako baraki. Każdy marynarz musiał zabrać ze sobą ze statku materac i śpiwór. Kucharze włamali się do dawno nie używanej kuchni, ale nie znalazłszy zapasów, musieli wrócić po nie na okręt. Sorokin uformował marynarzy w dwuszereg i ogłosił, że są na przepustce. - Jak długo zostajemy tu, szefie? - spytał Pietia Bułhakow. - Trzy dni - odparł Sorokin. - Zwierzchność obiecała nam tydzień. - Zamknij się, mały Pietia. Nie bądź marudą. Ciesz się z tego, co masz. Słuchaj swojej muzyki, jak głośno się da. - Wychodzimy w mundurach? - spytał inny marynarz. - Nie. Trzymajcie się w grupach i, do diabła, unikajcie kłopotów. Żadnych bójek, żadnych rozrób. - Czy mogę zadzwonić do domu? - spytał Typów. - Jeżeli uda ci się znaleźć działający telefon i będziesz miał drobne, to tak, - A co będzie, jak nam się skończy jedzenie? Pytania i narzekania posypały się ze wszystkich stron na szefa pokładu. Wreszcie Sorokin uniósł ręce w górę i powiedział: - Na miłość boską, przecież jesteście marynarzami. Przestańcie chlipać jak dzieci i zatroszczcie się sami o siebie, a ty - wskazał na Pietię Bułhakowa - nie nawal. - Rozkaz, towarzyszu szefie. Sorokin wrócił na okręt, mając nadzieję, że miczmani dostaną chociaż jeden dzień wolny. Miał w Archangielsku paru przyjaciół, do których mógłby wpaść, eksrekinów, którzy postawiliby mu wódkę. Z drugiej strony, gdyby nie wyszedł do miasta, nie rozpłakałby się. Miał mnóstwo roboty. Na okręcie panowała cisza. "Związek Radziecki", wciąż jeszcze lśniący nowością, został zbudowany właśnie tu, w Siewierodwinsku, w sąsiednim doku. Sorokin przywołał w pamięci jego dziewiczy rejs, podczas którego wraz z dwudziestoma marynarzami pod rozkazami Zenki przeprowadzali okręt do Griemichy. Wspominał dzień, w którym dowództwo "Związku Radzieckiego" objął Malakow, zjawiając się na pokładzie z siedmioma oficerami z osławionej, fanatycznie popierającej nienaruszalność państwa radzieckiego Siódmej Eskadry Szarych Duchów z Murmańska. Sorokin na ogół nie miał nic przeciwko oficerom, ale Malakow i jego kompani byli ludźmi wyjątkowo twardogłowymi i naprawdę zaleźli mu za skórę. Jedynym wyjątkiem był oficer rakietowy, porucznik Miński, w którym można było dopatrzyć się pewnych cech normalnego człowieka. Teraz, pomyślał Sorokin, można by go było wybadać, zaprzyjaźnić się z nim, a nawet może odkryć sekrety czarnorynkowych upodobań innych oficerów. Działając jako szpieg Zenki, Sorokin mógłby w ten sposób nie tylko zdobyć ważne informacje, ale i zarobić parę groszy. Znalazł Mińskiego rozpartego nad stołem nawigacyjnym -dyskutował z Pleszarskim na temat odpalenia rakiety. Mieli już właśnie zakończyć rozmowę, gdy Malakow zebrał wszystkich w Sali Leninowskiej. Czterdziestu pięciu mężczyzn przecisnęło się przez drzwi, a oficer polityczny Siergow wyniósł szklanki z herbatą. - Czy dadzą nam wolne, tak jak rekinom? - szepnął do Sorokina Pleszarski. - Zamknij się, głupku. Odłóż lepiej te swoje tysiąc rubli na starość. - Już jestem stary. - Towarzysze - powiedział Malakow - z przykrością muszę poinformować was, że oficerowie nie dostają przepustek. Mamy polecenie zachować pełną gotowość. Kamienne twarze zgromadzonych wokół stołu nie wyrażały żadnych odczuć. Jaką gotowość, pomyślał Miński. Do trzeciej wojny światowej? Malakow wygłosił długie przemówienie na temat patriotyzmu i zaszczytnej służby w radzieckiej Marynarce. Sorokin walczył z sennością. Kiedy kapitan skończył, Siergow zaczął pouczać oficerów i miczmanów o politycznej odpowiedzialności, jaka ciąży na każdym z nich. Pleszarski kopnął Sorokina pod stołem. - Nie śpij. Sorokin wodził wzrokiem po twarzach obecnych w Sali Leninowskiej oficerów; jawiły mu się one jako pozbawione jakiegokolwiek wyrazu białe plamy. Przekupywanie przełożonych butelkami importowanej brandy, dobrymi żyletkami i dżinsami firmy Levi Strauss wcale go nie bawiło. Siergow odczytał nie kończącą się litanię cytatów z przemówień przywódców partyjnych, dokumentując w ten sposób ich więź z ideologią marksistowsko-leninowską. Kiedy wreszcie skończył, Malakow powiedział: - Dziś wieczorem udaję się do Archangielska na spotkanie z admirałem Deminowem. Spodziewam się, że udzielą nam pochwały za przeprowadzenie udanej próby z rakietą. To wszystko. Dziękuję. Oficerowie i miczmani wrócili do swoich kajut. Sorokin wyszedł na pokład, a potem poszedł zlustrować baraki. Rekiny rozbiegły się. Sorokin zastanawiał się, ilu z nich wróci. 11 "Biała Gwiazda9 O ósmej wieczorem, na godzinę przed spotkaniem z Deminowem, Malakow odprawił samochód z kierowcą i ruszył samotnie na przechadzkę po wyboistych ulicach Archangielska. Jak każdy stary marynarz, on również tęsknił za paroma chwilami oddechu na lądzie. Miał nadzieję, że o tej porze roku zobaczy zieleń zwiastującą nadejście wiosny. Już po kilku minutach pożałował swojej decyzji. W centrum zobaczył grupki rozeźlonych stoczniowców, parę zmęczonych kobiet z torbami ze skromnymi zakupami i gangi dziwnych wyrostków o nastroszonych włosach. Wzdłuż centralnego bulwaru leżał brudny śnieg, a w powietrzu unosił się zapach palonego węgla. Malakow przeszedł obok walących się nabrzeży, zostawił za sobą przystań promu i minął starego człowieka obserwującego lód z jednej z ławek ustawionych wzdłuż tamy. Po przejściu paru przecznic ponownie skręcił w stronę miasta i zatrzymał się, by poczytać plakaty oklejające boczne ściany domów mieszkalnych. Obok afiszy teatralnych i ofert sprzedaży używanych mebli znalazł niedbale wydrukowaną odezwę wzywającą do przystąpienia do strajku generalnego dla poparcia żądań stoczniowców; obok wisiała druga, zawiadamiająca o mityngu zwolenników niezależnej republiki rosyjskiej, i trzecia, domagająca się jednocześnie darmowego wyżywienia i rozwiązania partii komunistycznej. Czwartą ulotkę, która wzywała obywateli do poparcia Związku Radzieckiego, szpeciła swastyka. Malakow poczuł ulgę, zrywając ją, jednak po drugiej stronie ulicy dojrzał taką samą, a kolejną dalej, w głębi ulicy. Za rogiem trafił na kolejkę po chleb ciągnącą się przez trzy przecznice. Zuchwały mim zabawiał ludzi stojących w ogonku, wywołując salwy śmiechu i ściągając na siebie deszcz drobnych za parodiowanie Gorbaczowa, Jelcyna i lokalnych komisarzy. Gdy spostrzegł Malakowa, oficera Marynarki, skurczył się nagle, zgarbił i udał, że rusza krokiem defiladowym. Tłum zawył i Malakowowi twarz poczerwieniała ze złości. Pragnął huknąć mima pięścią w jego głupią mordę i rzucić się na tłum, ale było ich tam zbyt wielu, zbyt wielu. - Bierz nasze pieniądze - krzyknął do mima jakiś mężczyzna, rzucając mu monetę. -i tak nie mamy ich na co wydać. - Odwrócił się w stronę Malakowa i ze złośliwym uśmieszkiem dodał: - Marynarka zabiera wszystko, by móc strzelać w Syberię bezużytecznymi rakietami. Tłum zaczął klaskać, a paru obywateli otwarcie drwiło z Malakowa. Mim podniósł monetę, spróbował skruszyć ją zębami, nachmurzył się i rzucił ją za siebie. Tłum klaskał i gwizdał. W chwilę potem mim podniósł jednak pieniążek i wrzucił go sobie do buta. Malakow odszedł, a w uszach dźwięczała mu kocia muzyka , jaką pożegnał go tłum. Wszędzie wkoło widział pozamykane okiennice i bramy, tak jakby Archangielsk chciał uchronić się przed burzą śnieżną, ale drzwi i okna zamknięto nie przed zimą, która minęła, lecz przed ludzką złośliwością i unoszącą się w powietrzu atmosferą namacalnego wręcz zagrożenia przemocą i anarchią. Kiedy ludziom brakuje chleba, pomyślał Malakow, szturmują piekarnie. Kiedy braknie im nadziei, palą je doszczętnie. Do dziewiątej napatrzył się wystarczająco. Ostry wiatr wiał znad zatoki, gdy przekraczał Bulwar Białomorski, kierując się w stronę rzęsiście oświetlonego Klubu Oficerów Marynarki. Od strony wejścia dobiegała muzyka. Podjeżdżały samochody, przywożące oficerów w lśniących mundurach ze sterczącymi epoletami. Kierowcy odjeżdżali potem za róg, na parking, gdzie trzęśli się z zimna. Przed rokiem 1917 w budynkach klubowych, stanowiących ozdobę bulwaru, mieściła się Kwatera Główna Carskiej Floty Białomorskiej. Podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej w budynku urzędowała amerykańska komisja land-lease. Jak to wszystko się zmienia, pomyślał Malakow, i jak znów się zmieni. Wspiął się po drewnianych schodkach i sięgnął po klamkę z brązu. Drogę zastąpił mu wartownik. - Wstęp tylko dla członków, towarzyszu oficerze. Malakow wyłowił z portfela swoją legitymację i błysnął nią przed oczami wartownika. - Przepraszam - powiedział wartownik z nagłym szacunkiem. - Nie poznałem was. Otwieraj, Dymitrze! To kapitan pierwszej rangi Malakow. - Malakow? Ze "Związku Radzieckiego'? Ależ prosimy, prosimy! Widzieliśmy wasz okręt w telewizji, co za wspaniały widok! Wartownik zasalutował służbiście i otworzył szeroko drzwi. Wewnątrz rozświetlone kandelabry rozjaśniały foyer i wielkie schody. Skrzypcowe trio grało utwory Mozarta. Ponieważ niewiele okrętów było w morzu, klub wypełniali lotnicy z Dywizjonu Archangielskiego i oficerowie niszczycieli z Białomorskiej Eskadry Floty Północnej. Humory dopisywały. Ta scena skojarzyła się Malakowowi z obrazem Rosji 1917 roku, tuż przed rewolucją. Podczas gdy należący do uprzywilejowanej klasy oficerowie jedli, pili i tańczyli do upadłego, stary ustrój walił się im na głowy. Główny bar był zatłoczony. Mimo to Malakow łatwo odnalazł Deminowa, zasiadającego za bocznym stołem w otoczeniu pół tuzina oficerów. Siedzący obok admirała szef GRU floty, pułkownik Ludinow o kamiennej twarzy, zerkał uważnie po zebranych, niczym rekin lustrujący narybek tuńczyka. Deminow zerwał się na równe nogi i wręczył zięciowi szklaneczkę wódki. - Towarzysze - odezwał się - wznieśmy toast. Za kapitana "Związku Radzieckiego", który wczoraj zademonstrował nam możliwości naszej nowoczesnej Floty. - Za Malakowa! - krzyknęli oficerowie, przełykając wódkę, jakby była to czysta woda. Byli już pijani i gotowi wznieść toast nawet za angielską królową, byle tylko wystarczyło wódki. - Proponuję mój własny toast - powiedział Malakow, podnosząc szklankę. - Towarzysze - odezwał się z widocznym sarkazmem - wypijmy za lojalnych pracowników stoczni w Siewierodwinsku. Niech dostaną, co im się należy. - Za robotników! - krzyknęli oficerowie. Z twarzy Malakowa emanowała wściekłość. Deminow nie przepadał za swoim zięciem, ale jego gniew mógł być teraz użyteczny. Objął Malakowa ramieniem. - Zarezerwowałem gabinet na piętrze, Władimirze. Pułkowniku Ludinow, czy przejmie pan obowiązki gospodarza? - Oczywiście, admirale - odparł Ludinow. - Za pozwoleniem, towarzysze - zwrócił się Deminow do towarzystwa złożonego z pijanych pilotów i oficerów z niszczycieli, po czym odwrócił się i poprowadził Malakowa w stronę wielkich schodów. Stolik w zarezerwowanym gabinecie zastawiony był przedrewolucyjnymi srebrami, kryształami i pozłacaną porcelaną. W złotych kubłach z lodem chłodziła się wódka. Na środku stołu piętrzyły się góry kawioru; obok stały koszyki z pieczywem. Steward w mundurze ze złoconymi guzikami czekał w rogu na polecenia. Deminow pozwolił mu nalać wódki do kieliszków i odprawił go. Malakow patrząc na ten przepych na stole, przypomniał sobie kolejkę po chleb i mima. Nagle wziął rozmach i cisnął kieliszkiem o ścianę. - Co się, do diabła, z tobą dzieje? - krzyknął rozbawiony Deminow. Malakow pochylił się nad stołem i syknął: - Nie, Iwanie, co się dzieje z tobą? Czy byłeś w mieście? Czy widziałeś ludzi i plakaty na murach? Patrzyli na mnie z nienawiścią i obrzuciliby mnie kamieniami, gdyby tylko byli pewni, że ujdzie im to na sucho. Nigdy nie sądziłem, że spotkam się z czymś takim. Steward, zaalarmowany brzękiem tłuczonego szkła, zapukał i wszedł, lecz Deminow gwałtownym ruchem ręki kazał mu się wynosić. - Spójrz tylko na to - patetycznie, głosem drżącym z emocji odezwał się Malakow. - Kawior i białe pieczywo. Gniazdo szczurów z pijakami na dole. - Uspokój się, Władimirze. Albo wykonaj jakiś teatralny gest. Śmiało, zwal od razu wszystko. - Jesteś dekadentem, Iwanie Iwanowiczu. - Mam przynajmniej taką nadzieję. Od kiedy ogłoszono koniec zimnej wojny, dowodzę niepotrzebną flotą. Jeżeli admiralskie lampasy mogą mi się na coś przydać, to cieszę się z tego. Nie muszę oglądać biedaków w Archangielsku, żeby wiedzieć, co się dzieje w kraju. Nie jestem ani głupi, ani ślepy - to mówiąc, nałożył na srebrny talerzyk łyżkę czarnych kuleczek. - Powinieneś spróbować kawioru, Władimirze. Jest całkiem niezły. Nie ma sensu marnować kawioru ani też wygłaszać do mnie dramatycznych tyrad tylko z tego ] powodu, że ulica nie witała cię jak bohatera. - Na ulicach panuje chaos! - krzyknął Malakow. - Ktoś} powinien przywrócić porządek. - Rzeczywiście - zgodził się Deminow. - Porządek to nasza stara idee ftx, nieprawdaż? Lenin zaprowadził porządek, Stalin narzucił swoje porządki, nawet Breżniew utrzymywał skorumpowany porządek. Wszystko było jasne, a na wszystkie pytania odpowiedzi można było czerpać z myśli marksistowsko-leninowskiej. W takim porządku nawet dekadencja miała swoje miejsce. Malakow napełnił nowy kieliszek wódką i wypił. - Dekadencja i słabość doprowadziły ten kraj do upadku. - Aha! - powiedział Deminow. - A więc oprócz tego, że jestem dekadentem, jestem w dodatku słaby. - Dowodzi tego twoja skłonność do gloryfikowania Floty - odparł ze wzgardą Malakow. - Twój telewizyjny pokaz uderzył w nas rykoszetem. Ludzie, zgodnie z tym, co przepowiedział Zenko, o całe zło oskarżają teraz Marynarkę. - Tak, czyż to nie wspaniale? - uśmiechnął się Deminow. Malakow z niedowierzaniem pokręcił głową. - Czyżby o to właśnie ci chodziło? - Oczywiście. Nawet tu i ówdzie pomogłem nieco demonstrantom. - Ale czemu? - spytał, wciąż niedowierzając Malakow. - Żeby admirał Walotin zatwierdził operację "Biała Gwiazda". Każdy oficer Marynarki słyszał co nieco o "Białej Gwieździe", jednym z dziesiątków awaryjnych planów strategicznych przygotowanych przez Radę Obrony. Malakow również posiadał ogólną wiedzę na temat "Białej Gwiazdy, zakamuflowanego planu działania na wypadek wybuchu 4 wojny domowej. Według wojskowych założeń wojna domowa w Związku Radzieckim miała rozegrać się pomiędzy "Południem" a "Północą". "Biała Gwiazda", plan przeznaczony dla "Północy", był wariantem radzieckiej koncepcji inwazji na Norwegię i Finlandię, z tym, że natarcie miało kierować się nie na zachód, a na południe. Operacja "Biała Gwiazda" mobilizowała Flotę Północną do ataku na europejską część ZSRR, a więc Białoruś, Ukrainę i republiki nadbałtyckie. Pierwsza faza operacji zakładała zaangażowanie dwóch Tajfunów, jednego na Morzu Białym, a drugiego na Morzu Barentsa. Gdyby zbuntowane republiki zagarnęły radziecką broń jądrową, Tajfuny mogłyby uderzyć - na zasadzie odwetu - w dowolne miejsce w Związku Radzieckim. W drugiej fazie stopniowo i w tajemnicy przygotowywano trzydzieści torpedowych okrętów podwodnych i sześćdziesiąt nawodnych do ataku lądowego. Faza trzecia polegałaby na utworzeniu północno-zachodniego teatru działań operacyjnych, podstawowego radzieckiego modelu wojennego, który pod dowództwem Północnej Floty łączyłby wszystkie rodzaje broni stacjonujące na Półwyspie Kola. W fazie trzeciej admirał Deminow otrzymałby do dyspozycji dwie dywizje spadochronowe, sześć zmotoryzowanych batalionów piechoty, osiem dywizjonów lotnictwa taktycznego, dwa dywizjony bombowców strategicznych i dwanaście jednostek specnazu. - Pierwszą fazę operacji przeprowadzimy natychmiast -powiedział Deminow, obserwując bacznie reakcję swego zięcia. - Ty obejmiesz oczywiście dowództwo "Związku Radzieckiego". Zły nastrój Malakowa począł ustępować. Po raz pierwszy uśmiechnął się promiennie. - A kto obejmie dowództwo drugiego "Tajfuna"? - spytał. - Zenko - odparł Deminow. - Stefan Zenko jest lojalnym członkiem partii, przywódcą grupy, która sprzeciwiła się ruchom pragnącym rozbić w puch administrację polityczną. Zgodził się z decyzją użycia jednostek piechoty morskiej wchodzących w skład Floty Pacyfiku do stłumienia zamieszek we Władywostoku. Nie wykazuje żadnych tendencji do faworyzowania ruchów separatystycznych. Jego odmowa przyłączenia się do nas, obrońców jedności Związku Radzieckiego, była absurdalna, zupełnie absurdalna. Niemniej, wykona rozkazy. Jeżeli nie, odbiorę mu dowództwo. - Zenko jest zwolennikiem suwerenności republik -oświadczył z całą stanowczością Malakow. - Nawet jeśli pozbawisz go dowództwa, będzie oponował przeciwko "Białej Gwieździe", a ma w Moskwie wpływowych przyjaciół. - Malakow urwał i wypił jeszcze pół kieliszka wódki. W głowie zaczął mu świtać pewien pomysł. - Kiedy studiowałem pod kierunkiem Zenki w Akademii imienia Frunzego, przypominał nam nieustannie, że zaskoczenie jest podstawą walki podwodnej. Zaskoczenie, cisza i tajemnica to klucz do sukcesu. Dlaczego nie moglibyśmy zaskoczyć Zenki? Deminow tylko na to czekał. - O jaki rodzaj zaskoczenia ci chodzi, Władimirze? -spytał, unosząc brwi. - Gdybym jeszcze tej nocy wyruszył "Związkiem Radzieckim" w morze, Zenko stanąłby w obliczu faktów dokonanych. - To niebezpieczna sugestia, mój chłopcze. Narażasz siebie i okręt na poważne ryzyko. "Związek Radziecki" podlega Zence. - A Zenko podlega tobie - odparł zadowolony z siebie Malakow. - Nie ma żadnego ryzyka. Nikt nie odnajdzie "Tajfuna" pod lodem. Nikt. - Czyżbyś nie wysłał załogi na przepustkę? - Załoga nie jest mi do niczego potrzebna. Mając do dyspozycji czterdziestu oficerów i miczmanów, mogę dowodzić okrętem. Wydaj tylko rozkaz, a wypływamy tej nocy. Deminow udał, że się zastanawia i powiedział wreszcie: -Tak, to jest zgodne z zakresem i z duchem operacji "Biała Gwiazda". - Sięgnął do kieszeni, wyjął z niej egzemplarz oficjalnego rozkazu i pchnął zaklejoną czerwoną kopertę w poprzek stołu. - W Siewierodwinsku czeka już na ciebie lodołamacz. Malakow wybuchnął śmiechem. - Ty stary, przebiegły sukinsynu. - Mam nadzieję, że masz rację - powiedział Deminow. -A czy teraz dasz się może namówić na troszeczkę kawioru? Uśmiechnięty Malakow nałożył kawioru na kromkę chleba i delektował się słonawym przysmakiem. Deminow przyglądał mu się bacznie przez chwilę, po czym odezwał się, ważąc słowa: - Trafia się nam okazja, Władimirze. - Do pozbycia się Zenki? - Na coś o wiele większego. - Co masz na myśli, Iwanie? - Członkowie Rady Obrony zatwierdzili operację "Biała Gwiazda", ale wątpię, czy Walotin jest przygotowany, żeby namówić ich do kolejnych logicznych kroków. - Jakich? - Wyeliminowania całej opozycji i ustanowienia rządów wojskowych. - Zamach stanu? - Mniej więcej - powiedział Deminow. - I kto teraz bardziej ryzykuje? - żartobliwie spytał Malakow. - Mając "Tajfuna", możemy pozwolić sobie na wszystko -odparł Deminow. - Tworzymy historię! Mając "Związek Radziecki" w morzu, mogę postawić ultimatum prezydentowi. - Z jakimi żądaniami? - Ma podać się do dymisji i przekazać władzę Walotinowi. Ten zatwierdzi wówczas drugą i trzecią fazę operacji "Biała Gwiazda", a ja przejmę kontrolę nad wszystkim. - A jeśli Walotin się zawaha? - zapytał Malakow. - Będzie zbyt zaślepiony perspektywą uzyskania władzy absolutnej. A jeśli się nie zdecyduje, wystrzelisz na postrach rakietę. - Znowu z ćwiczebną głowicą? - spytał Malakow. Deminow wolno pokręcił głową. - Nie - odparł - z głowicą bojową. Z jedną głowicą atomową. Malakow wyglądał na zadowolonego. - Co będzie celem? - zainteresował się. - Tbilisi w Gruzji. Powiesz oficerom, że Gruzini wszczęli zbrojną rebelię na całego, klasyczny przypadek, przewidziany w operacji "Biała Gwiazda". - Atomowy szantaż - powiedział cicho Malakow. - Ocalenie Związku Radzieckiego. Malakow przez dłuższą chwilę wpatrywał się w twarz teścia, usiłując odczytać coś więcej z jego beznamiętnych oczu. - Czy masz jakieś zastrzeżenia, Władimirze? Malakow nie zwlekał z odpowiedzią. - Zastanawiam się jedynie, co będzie, jeżeli nam się nie uda. Jeżeli wystrzelę rakietę, zabiję setki tysięcy ludzi, ale jeżeli nie zdołam w ten sposób zastraszyć rządu, miliony zginą w wojnie domowej. - To się może zdarzyć - odparł Deminow. - Tak. Może. I historia nas za to osądzi. - Nie - powiedział Deminow. - My jesteśmy historią. To my jesteśmy sędziami, my dwaj w tym pokoju i oczywiście twoi oficerowie. Czy sądzisz, że Siergow będzie z nami współdziałał? - Bez wątpienia, Aleksiej nienawidzi separatystów chyba jeszcze bardziej niż my dwaj. Ale pozostaje jedno pytanie. Jak poradzimy sobie z Zenką? - Rano lecę do Griemichy - rzekł Deminow. - Zenko nie będzie miał innego wyjścia, jak tylko uznać "Białą Gwiazdę". No to co, zgoda? Malakow dosłownie promieniał. Dostał zgodę na użycie broni atomowej. Miał jasno wytyczoną ścieżkę do chwały. Chwycił dłoń swego teścia i potrząsnął nią mocno. - Zgoda. 12 Pietia Półtora kilometra na południe od Klubu Oficerskiego, odziany w nabijaną gwoździami skórzaną kurtkę, czarny podkoszulek i przedmiot jego dumy, oryginalne Levisy i włoskie przyciemniane okulary z różowymi szkiełkami na nosie, marynarz Pietia Bułhakow szedł samotnie ulicami Archangielska, prezentując swój leningradzki szyk. Jestem super, powiedział sobie rozmarzony Pietia, pochodzę z Leningradu, jestem dobrze zbudowany, a wyglądam jak zabójczy leningradzki James Dean. Nieliczni przechodnie na opustoszałych ulicach prawie nie zwracali uwagi na dwudziestoletniego marynarza. Archangielsk, podobnie jak inne rosyjskie miasta, drżał z obawy przed nadciągającą rewolucją. Długa droga wiodąca od krwawych wydarzeń 1917 roku poprzez pieriestrojkę, skręciła w ślepą uliczkę: zaczął się czas strajków, inflacji, głodu i ponurego widma wojny domowej. Hołdujący bardziej formie niźli treści, obojętny wobec historii i polityki, Pietia pragnął jedynie zapalić skręta z afgańskiego haszu i przelecieć jakąś Katię w mini. Maszerując dziarsko wzdłuż Bulwaru Białomorskiego, szukał nielegalnego klubu rockowego o nazwie "Placebo", gdzie, jak słyszał, wódka była tania, muzyka głośna, a dziewczyny przystępne. Klub co tydzień zmieniał lokal i nazwę, działał też w dziwnych godzinach. Wędrujący wzdłuż bulwaru Pietia czuł, jak jego wielkomiejski, leningradzki szpan gdzieś się rozpływa, zmieniając go w nieszczęśliwego, drżącego z zimna, samotnego młodego marynarzyka, i zamierzał już zrezygnować z poszukiwań. Lód, pokrywający znajdujące się po jego lewej ręce Morze Białe, połyskiwał czerwonawą poświatą. Temperatura podniosła się nieco powyżej zera i tafla lodowa pękała, wypełniając ciszę nocną dziwnymi zgrzytami i trzaskami. Pomiędzy wysepkami w zatoce Pietia mógł dostrzec odległe o szesnaście kilometrów na zachód światła stoczni w Siewierodwinsku. Minie jeszcze dwa i pół roku, zanim spełni swój obywatelski obowiązek i będzie mógł znów zapuścić włosy. Do licha z tym, Marynarka była w gruncie rzeczy całkiem niezłą firmą, dobre żarcie, fajni kumple; jedynie oficerowie, a zwłaszcza oficer polityczny, sprawiali, że robiło mu się niedobrze. Musimy budować komunizm! Musimy ocalić Związek! Co za bzdury. Związek Radziecki rozpadał się i Pietia miał to gdzieś. Ze szczytu mostu, spinającego ujście rzeki Dwiny, Pietia zobaczył, przecznicę dalej, bezładnie rozsypaną kolejkę. Galeria punków i długowłosych wyglądała na cel jego poszukiwań. Poprawił okulary, przeciągnął dłonią po krótko obciętych włosach i przeklął w duchu Marynarkę. W Leningradzie, zanim go wcielono, nosił włosy do ramion. Miał nadzieję, że dziewczyny nie zwrócą uwagi na to, co z jego plerezą zrobił wojskowy oprawca. - Czy to kolejka do baru "Placebo"? - Tak, bracie, tylko że on już się nie nazywa "Placebo". Teraz to jest "Bezimienny". Pietia dołączył do kolejki, która ciągnęła się kilka metrów aż do rogu i skręcała w wąską, boczną uliczkę. Stojąca przed nim rudowłosa "siostra" z czterema kolczykami w lewym uchu wyglądała na osiemnaście lat i ubrana była w ładne, skórzane ciuchy. - Długo czekasz? - spytał Pietia. - Parę minut. Obrzuciła go od góry do dołu taksującym spojrzeniem. - Hej, braciszku - powiedziała, częstując go papierosem-Jesteś z Marynarki? - Sądzę, że to oczywiste - odparł, rumieniąc się Pietia. Wziął papierosa i zapalił zapałkę. - Jestem Pietia. A jak ci na imię? - Melissa. - To nie jest rosyjskie imię. - Greckie. - Jesteś Greczynką? - Niewielu jest Greków w Archangielsku - odparła z uśmiechem. - Pewnego dnia chciałabym pojechać do Grecji i żyć nago na wyspie. - Czy tak właśnie robią Grecy?1 - Tak. - Musi być tam ciepło. Nie to, co tutaj. - Jak nazywa się twój okręt, marynarzu? - "Związek Radziecki". - Oho, podwodniak. Rekin. - Gdzie się taka dziewczyna, jak ty, nauczyła rozróżniać okręty? - Co znaczy: taka dziewczyna, jak ja? Jeśli cię to interesuje, pracuję w stoczni w Siewierodwinsku. To znaczy, pracowałam, dopóki nie zaczęliśmy strajkować. - Strajkujesz? - spytał Pietia. - Jasne. Wszyscy strajkują - odparła Melissa. - Władza dla robotników. - To trąci polityką, Melisso. Reformatorstwem. - Bo jestem proreformatorska. Wszyscy w "Bezimiennym" są tacy. - Mnie muzyka interesuje bardziej niż polityka - powiedział Pietia. - Jedno łączy się z drugim. Nawet marynarze pochodzący ze starego Pitra powinni o tym wiedzieć. Podoba mi się twój akcent. Kolejka posuwała się najpierw wolno, potem przyspieszyła za rogiem. Ludzie znikali jeden za drugim w dziurze w chodniku. - Och, zupełnie jak Alicja w Krainie Czarów! Chodź Pietia, mój mały marynarzyku, postaw mi rum z Pepsi-Colą. Pietia pomyślał, że trafiła mu się złota żyła. Melissa chwyciła go za rękę i pociągnęła do podziemnego wejścia. Z włazu sączył się dym i niebieskie światło. Pietia usłyszał kuszące dźwięki muzyki Jamesa Browna, odtwarzane ze zniszczonej taśmy. Pietia odruchowo zapłacił za siebie i za rudowłosą, a jego hojność została skwitowana uściśnięciem ręki. Podążyli za innymi do mieszczącego się za kotarą ciemnego, wilgotnego pokoju, zatłoczonego niewyraźnymi postaciami. Z rogu unosiły się kłęby dymu z trociczek. James Brown ciągnął swój przebój do końca, aż umilkła towarzysząca mu gitara. Pietia dopchał się do stołu, znalazł krzesło i usiadł, ocierając sobie boleśnie goleń. - Daj mi jakieś pieniądze, zorganizuję coś do picia -powiedziała Melissa. Pietia sięgnął do kieszeni i wręczył jej wyciągnięty stamtąd pomięty banknot. Dziewczyna zniknęła w tłumie. Oczy Pietii przyzwyczaiły się do półmroku, więc zaczął czytać ulotki, które wręczono mu przy wejściu. "Państwo Jest Wrogiem Ludu", czytał, "Partia Jest Wrogiem Ludu. Armia Jest Wrogiem Ludu. Poprzyj Strajk W Siewierodwinsku. Władza Dla Ludu. Popieraj Afgańskich Weteranów Przeciwko Komunistycznym Faszystom. Żołnierze! Marynarze! Dezerterujcie! Buntujcie Się! Odmawiajcie Wykonywania Rozkazów! Zabijcie Swoich Oficerów! Rewolucja! Niech Żyje Rock! Wolności!" Kręcąc głową, Pietia zmiął cienkie kartki i rzucił je na podłogę. Politykierzy. Radykalni wariaci wszelkich odłamów z Archangielska. - Kubański rum i Pepsi-Cola - powiedziała Melissa siadając z uśmiechem. - Wszechzwiązkowy napój. Przy akompaniamencie perkusji rozsunęła się kurtyna zasłaniająca scenę i kapela ryknęła w rockowym rytmie. Jeden z gitarzystów podszedł do mikrofonu i wrzeszczał: -Wal ich, wal ich, wal ich, aż zaboli! - Co to jest, do diabła? - spytał Pietia. - Nie słyszę cię! - krzyknęła Melissa. Błyszczały jej oczy. Pochyliła się nad stołem i wrzasnęła Pietii do ucha: - Ten taniec nazywa się "Nowa Rewolucja". Jest fantastyczny. Chodźmy. Członkowie kapeli skakali szaleńczo po scenie, potrącając się nawzajem. Z jednego ze wzmacniaczy trysnęły niebieskie iskry i gitara zamarła w błękitnym, elektrycznym blasku. Muzyk zaczął walić instrumentem w przepalony wzmacniacz. Pietia, czując się swobodnie niczym dziecko w piaskownicy, poddał się nastrojowi, z każdym ruchem i skokiem zapamiętywał się coraz bardziej. Stracił z oczu Melissę i wyglądało na to, że sam zatracił się zupełnie. - Wal ich, wal ich, wal ich, aż zaboli! Nagle wysiadła elektryczność. Wokalista krzyczał jeszcze przez chwilę. Perkusista, który stojąc na stołku, kopał w talerze, rozejrzał się wkoło i zmieszał. Noga zawisła mu w powietrzu i przewrócił się. Rozległy się krzyki, gwizdy, a potem nieoczekiwanie zapanowała cisza. Pietia, podchwyciwszy spojrzenie stojącej w drugim końcu sali Melissy, odwrócił się w stronę wejścia i zobaczył mundury milicyjne. Kapitan milicji w wypolerowanych jak lustro oficerkach przejrzał ulotki i omiótł wzrokiem salę. - No dobra, szumowiny, ustawiać się w rzędzie. Obejrzymy sobie dokumenty - powiedział głośno. Kapitan przesuwał się wzdłuż luźnego szeregu, przeglądając dowody tożsamości. Kiedy doszedł do Pietii, powiedział: - Kogóż my tu mamy? - Marynarza - mruknął Pietia. Kapitan przestudiował jego książeczkę marynarską. - Tu jest napisane, że służysz na "Związku Radzieckim". Okręt stacjonuje teraz w Siewierodwinsku, prawda? - Tak jest. - Słyszałem, że na okręcie jest Wadim Sorokin. - Miczman Sorokin? Tak jest. To mój szef. - Nie okłamujesz mnie, chłopcze? - Nie. Milicjant objął Pietię ramieniem i wyciągnął go z szeregu. - Co, u diabła, robisz w takiej spelunie anarchistów? - Usiłowałem tylko coś poderwać - powiedział Pietia. - Nie wiedziałem, co to za miejsce. - Gówno prawda. Nie jesteś prostakiem, nie z tym akcentem. - Przysięgam, kapitanie. Nie zajmuję się polityką. - Siadaj i zamknij się. Czy jest tu jeszcze ktoś z załogi? - Nie zauważyłem nikogo. - W porządku. Zadzwonię do Sorokina. Jeżeli poręczy za ciebie, może ci się uda. Masz jakieś pieniądze? - Niewiele. Jakieś pięćdziesiąt rubli. - To sporo jak na marynarza. Może i pracujesz dla Sorokina. Siedź spokojnie. Kapitan wrócił do pokoju. - Sierżancie, wezwijcie ciężarówkę. Zabrać stąd tych ludzi. Niech ktoś mi znajdzie działający telefon. Na pokładzie "Związku Radzieckiego" Sorokin przygotowywał się do swego wieczornego biegu. Krótki rejs statku pod lodem pozostawił na kadłubie ostre rysy. Wgniecenia i białe cętki postrzępiły czarną, grubą farbę. "Związek Radziecki" nie miał żadnych numerów, napisów ani oznakowań. W górze, nad okrętem, widniała para wielkich dźwigów. Rozpostarty nad dźwigami sufit zastępował niebo. Sorokin nie tęsknił do gwiazd. W przeciwieństwie do załóg jednostek nawodnych rzadko oglądał nocne niebo. Czego mu brakowało, to odgłosów pracującej stoczni, brzęku metalu, płomieni spawarek, gorączkowych nawoływań pracujących mężczyzn. Masy pracujące Siewierodwinska przeklęły święty obowiązek budowania komunizmu i opuściły stocznię. Sorokin nie miał im tego za złe. Zmuszani do pracy w podwójnym wymiarze godzin, nękani pełzającą inflacją i wzrostem cen, tysiącami odmawiali powrotu do pracy. Ta cisza przypomina mi cmentarz, grobowiec komunizmu, mruknął do siebie. Sorokin nie uważał się za komunistę ani za antykomunistę, ale raczej za niekomunistę. Był arktycznym żeglarzem, patriotą lodu. - Sorokin! - zawołał przez otwarty luk oficer polityczny Siergow, pełniący teraz służbę w centrum dowodzenia. - Jestem! - Czy znasz milicjanta z Archangielska o nazwisku Szażarski? - Tak, znam go. - Prosi cię do telefonu. Sorokin wszedł przez luk do centrum dowodzenia i odebrał telefon. - Miczman Sorokin przy aparacie. - Halo, Wadim. Tu Roman Szażarski. Czy możesz zaraz do mnie przyjechać? - Jest druga nad ranem. - Mam tu jednego z twoich ludzi, Bułhakowa. Myślę, że lepiej będzie, jeśli go stąd zabierzesz, zanim znajdzie go tu żandarmeria. - Dobry z ciebie człowiek, Romanie. Będę za godzinę. Podaj mi adres, a ja spróbuję złapać jakiś transport. Sorokin odwiesił słuchawkę. - Muszę pojechać do Archangielska, żeby odebrać niesfornego rekina - wyjaśnił Siergowowi. Oficer polityczny spojrzał na zegarek i powiedział: - Wróć za dwie godziny, nie później. 13 Miński Drobna mżawka zmoczyła Malakowa, gdy czekał przed Klubem Oficerskim na samochód. Pochwycił parę kropel i polizał palce, smakując deszcz. Auto podjechało i Malakow zajął miejsce z tyłu. Stocznię dzieliło od Archangielska dwadzieścia kilometrów kiepskiej drogi. Kwiecień był wyjątkowo ciepły i szosa, zamarznięta od października, zamieniła się teraz w obrzydliwą, grząską rzekę błota. Samochód dwukrotnie ugrzązł, ale Malakow ignorował przekleństwa kierowcy. Pogrążony w myślach, rozważał niezliczone detale operacyjne, zastanawiając się nad ogromem przedsięwzięcia, jakiego się podjął. Malakow, Deminow i pułkownik Ludinow dopracowali szczegóły planu, jedząc barszcz w gabinecie w Klubie Oficerskim. Dla zapewnienia zachowania przedsięwzięcia w tajemnicy pułkownik Ludinow miał z plutonem specnazu wyruszyć w godzinę później, by ubezpieczać stocznię i zatrzymać każdego z członków załogi "Związku Radzieckiego", którzy pozostali na lądzie. Trzydzieści sześć godzin później Deminow miał przedstawić Kremlowi swoje ultimatum, dając rządowi dwanaście godzin na odpowiedź. Ideałem byłoby, gdyby osiągnęli bezkrwawe zwycięstwo. Gdyby jednak po ustąpieniu rządu republiki zbuntowały się, operacja "Biała Gwiazda" zostałaby rozwinięta na pełną skalę. Jeśliby zaś rebelianci sięgnęli po broń atomową, Malakow mógłby uderzyć w dowolny cel. A jeśli stanie się inaczej i oficerowie, nie zważając na jego protesty, odmówią wystrzelenia pocisku lub nawet zbuntują się przeciwko niemu? A jeśli coś przytrafi się Deminowowi? Nie ma idealnych planów, ale wielkie cele wiążą się na ogół z wielkim ryzykiem. Jeśli spisek upadnie, on sam zostanie rozstrzelany. Jeśli się powiedzie, wejdzie na stałe do panteonu radzieckich bohaterów. Gdy samochód z Malakowem zbliżał się do stoczni, z bramy wyłoniła się rozklekotana ciężarówka i z rykiem pomknęła w stronę Archangielska. Za kierownicą Malakow dostrzegł kątem oka Sorokina. - Czy to wyjeżdżał któryś z moich ludzi? - spytał stojącego w bramie wartownika. - Tak jest. - Ilu marynarzy wyjechało do miasta? - Z siedemdziesięciu, może osiemdziesięciu. Jakiś tuzin wrócił. - Pijani? - Uwaleni do nieprzytomności, towarzyszu kapitanie. - W porządku - rzekł Malakow. - Zbierzcie cały swój oddział piechoty morskiej tu, koło bramy, i czekajcie na przybycie pułkownika Ludinowa z GRU. Wyda wam dalsze rozkazy. - Tak jest. Wartownik dmuchnął w gwizdek i krzyknął coś w stronę szopy, w której jego koledzy schronili się przed deszczem. Samochód dowiózł Malakowa aż pod samo nabrzeże. Drobne fale uderzały o betonowy brzeg, a na wodzie widać było jaśniejące plamy oleju. "Związek Radziecki" drzemał przytulony do nabrzeża niczym śpiący olbrzym. Zastępca szefa pokładu, Pleszarski, stał u stóp trapu z przewieszonym przez ramię karabinem. - Dobry wieczór, kapitanie. - Mamy cichą noc, miczmanie? - Tu jest cicho jak w grobie. - Dokąd pojechał Sorokin? - Odebrać rekina z rąk milicji. - Rozumiem. W tej sytuacji mianuję was, Pleszarski, pełniącym obowiązki szefa pokładu na "Związku Radzieckim". Zdumiony Pleszarski wyprężył się na baczność i zasalutował. - Dziękuję, towarzyszu kapitanie. - Przygotować okręt do odcumowania za godzinę. - Za godzinę? Malakow zmierzył Pleszarskiego spojrzeniem zdolnym powstrzymać szarżującą orkę. - Tak jest. Rozkaz, towarzyszu kapitanie. Malakow wszedł na pokład. W centrum dowodzenia zastał Siergowa, pochylonego nad rozłożonymi na stole nawigacyjnym teczkami personalnymi. - Aleksiej? - Witaj, Władimirze, jak tam kolacja? - W Klubie mają znakomitego kucharza. Przejdźmy do mojej kabiny. Zapowiada się długa noc. W kabinie Malakow zdjął płaszcz i czapkę, po czym otworzył stary drewniany sekretarzyk, który dostał w prezencie od Katieriny i wyjął z niego butelkę pieprzówki. - Napijesz się, Aleksiej? - Jeżeli już, to tylko dużo. - Słusznie. Malakow nalał bladoróżowego likworu do dwóch wysokich szklaneczek. - Za co wypijemy? - spytał z uśmiechem. - Za szacownego Stefana Zenkę? - Prędzej by mnie szlag trafił - parsknął nienawistnie Siergow. Malakow uniósł szklaneczkę. - Za Związek Radziecki. - Za Związek Radziecki - poważnie powtórzył Siergow. - Powinniśmy się upić, Aleksieju - powiedział Malakow. -Tylko ty i ja, jak dwaj dobrzy marynarze właśnie tu, w kapitańskiej kajucie "Związku Radzieckiego", - Jestem za- odparł Siergow, ochoczo sięgając po butelkę. - Ale zamiast tego, wyruszymy na morze. - Co? Teraz? - Tak. W tej chwili. Odbijamy. Malakow wręczył Siergowowi rozkazy podpisane przez Deminowa i Walotina. Siergow przestudiował je uważnie - A więc Rada Obrony wreszcie doszła do właściwych wniosków. Powinni to zrobić już parę lat temu - powiedział. - Zatem przyznajesz, że te rozkazy są całkowicie legalne? - Dopóki nie podpisze ich Zenko, nie, nie są legalne, ale mimo to są ważne i ja osobiście muszę się im podporządkować - odparł Siergow, zręcznie podkreślając tę subtelną różnicę. - Takie drastyczne działanie jest niezbędnie konieczne, w przeciwnym razie rewolucja zostanie zaprzepaszczona na zawsze, komunizm umrze, a nasze życie stanie się bezsensowne i bezwartościowe. - Wypijmy więc. Za "Związek Radziecki", za wielki ZSRR. Opróżnili szklaneczki i Malakow zamknął butelkę w drewnianym sekretarzyku. - Czy wszyscy oficerowie i miczmani są na okręcie? - Z wyjątkiem Sorokina. - Dobrze. Do diabła z Sorokinem. Poradzimy sobie i bez niego. - A co z załogą? - spytał Siergow. Malakow spojrzał na zegarek. - Milicja dostała rozkaz wyłapania ich i przetrzymania w ukryciu do końca operacji. "Związek Radziecki" stał w porcie jedynie przez czternaście godzin i był gotowy do natychmiastowego podniesienia ciśnienia pary. Czterdziestu trzech mężczyzn rozrzuconych wewnątrz kadłuba, więcej niż trzeba, by pełnić wachtę i kierować w pełni zautomatyzowanym okrętem, przesuwało dźwignie i obserwowało wskaźniki. Malakow rozkazał Pleszarskiemu obrać kurs na zatokę Kandałaksza, najgłębszą część Morza Białego. Podczas gdy Pleszarski wprowadzał dane do komputera, do centrum dowodzenia wszedł marynarz Typów i przecierając zaspane oczy, stanął koło stołu nawigacyjnego. - Co ty tu, do diabła, robisz? - spytał Pleszarski. - Nie powinieneś być teraz na okręcie. - Nie chciałem iść do miasta i wróciłem po coś do jedzenia. Chyba zasnąłem. Gdzie jest towarzysz szef? - Zdaje się, że wybrał niewłaściwą chwilę do zejścia na ląd - odparł Pleszarski. - Dlaczego odbijamy w takim pośpiechu? Gdzie reszta załogi? - Zamknij się, Typów - warknął. - Jesteś tu i nie zawracaj głowy. - Dlaczego kapitan nie wydał nam rozkazów? - Czasami to robi, a czasami nie. - Czy mamy jakiś kryzys? Co się stało? Czy wybuchła wojna? - Zamknij się. Zewnętrzne zasilanie zostało odłączone, dziób i rufa odcumowane, luki zamknięte. Na brzegu pozostał pułkownik Ludinow w otoczeniu czarno umundurowanych komandosów specnazu. Jego siły specjalne obsadziły główną bramę stoczni i zatrzymywały każdego marynarza, który przez nią przechodził. Kapitan małego lodołamacza nadał przez radio, że jest na wyznaczonej pozycji. Na mostku Malakow zerwał z głowy swoją futrzaną czapkę. - Pięćdziesiąt procent pary - rozkazał. - Mała naprzód. Dwie bliźniacze śruby zakręciły wodę i "Związek Radziecki" wysunął się z krytego doku. W delikatnej mżawce światła Archangielska lśniły przejrzyście, łagodząc zwykłą surowość tego ponurego zakątka ZSRR. - Radar do mostku. Lodołamacz na kursie, kapitanie. Odległość pięćset metrów. Malakow spojrzał przez lornetkę na półmetrowej grubości lód. Lodołamacz parł naprzód, krusząc lity lód na duże płaty. Nieregularne tafle falowały i podskakiwały na wodzie. - Napełnić zbiorniki rufowe. - Tak jest, napełnić zbiorniki rufowe! Woda wlała się do zbiorników rufowych i dziób "Związku Radzieckiego" zaczął podnosić się coraz wyżej, aż sięgnął wreszcie ponad pierwszą lodową taflę. Trzydzieści tysięcy ton stali grzmotnęło w lód. Potężny wstrząs przebiegł od dziobu do rufy. Ruch w dół ustał, a różnica w wyporności sprawiła, że dziób, znów uniósłszy się do góry, uderzył w następną taflę lodu. "Związek Radziecki" wydostawał się z Archangielska niczym gigantyczny atomowy podwodny lodołamacz. Kadłub był mocny, ale mikrofony hydrolokacyjne umieszczone pod nim - bardzo delikatne. Malakow wiedział, że każde uderzenie w lód ogranicza zdolność okrętu do prowadzenia podwodnego nasłuchu, ale świadom był również, że nie ma czasu, by się nad tym w ogóle zastanawiać. Kapitan czuł się, jakby ujeżdżał rozbrykanego walenia. Obserwatorzy na mostku przypięli się do relingu, powierzając swe życie linom. Trzy kilometry od brzegu dno opadało na głębokość pozwalającą Malakowowi na zanurzenie okrętu. Wezwał obserwatorów na dół, polecił zamknąć właz i zszedł do centrum dowodzenia. - Centrala do hydro, zgłaszajcie uszkodzenia. - Tu hydro. Rozbiliśmy dwa dziobowe hydrofony, ale główne urządzenia są nie uszkodzone. - Oficer zanurzeniowy, zgłoście uszkodzenia. - Kilka wgnieceń w zewnętrznym kadłubie, kapitanie. - Głębokość pod kilem? - Dwadzieścia siedem metrów. - Zanurzenie. Z ostatnim uderzeniem kiosku o lód, "Związek Radziecki" zanurzył się. Malakow włączył interkom. - Marynarze "Związku Radzieckiego" - powiedział. - Admirał Deminow, dowódca Floty Północnej, osobiście powierzył nam tajną misję. Siły antyradzieckie zmierzają ku masowej rebelii. Nacjonalistyczni buntownicy w Gruzji opanowali miasto Tbilisi. Zarządzono wysiedlenie obywateli lojalnych wobec Związku Radzieckiego. ZSRR nie będzie dłużej tolerował destrukcyjnych, separatystycznych tendencji, które rozdzierają nasz kraj. W ciągu czterdziestu ośmiu godzin zostaniemy powiadomieni, czy mamy wypełnić nasz obywatelski obowiązek. To wszystko. - Nie rozumiem - szepnął Typów do Pleszarskiego. - Jaki obowiązek? Pleszarski boleśnie odczuwał brak Sorokina. Towarzysz szef wiedziałby co należy powiedzieć i co trzeba zrobić. - To jest Tajfun, Typów - powiedział. - Naszym obowiązkiem jest wystrzeliwanie pocisków rakietowych z głowicami jądrowymi. W godzinę po wyruszeniu z Archangielska Malakow zebrał oficerów w Sali Leninowskiej. W chwili gdy oficer polityczny Siergow częstował zgromadzonych herbatą, przez drzwi przecisnął się porucznik Miński. Malakow odchrząknął. - Jak wiecie, towarzysze - rzekł - kraj jest w wielkim niebezpieczeństwie. Naszym obowiązkiem, jako lojalnych oficerów, jest zapobieganie atakom na Związek Radziecki, atakom z każdej strony. Nieustraszony dowódca Floty Północnej, admirał Deminow, przygotował plan rozprawienia się z buntownikami. Kapitanie Siergow, bądźcie uprzejmi wręczyć zebranym dokumenty. Siergow porozdawał oficerom pojedyncze kartki zatytułowane "Operacja Biała Gwiazda", opatrzone stemplem TAJNE. - Proszę przeczytać dokumenty - rozkazał Malakow -podpisać klauzulę tajności na dole strony i zwrócić po przeczytaniu kapitanowi Siergowowi. Miński szybko przejrzał kolejne paragrafy, uznając je za rozbudowaną wersję pakietu rozkazów operacyjnych. Czuł się raczej przygnębiony niż zaskoczony tym, co ujrzał przed oczyma. Zgodnie z czytanym tekstem, "Związek Radziecki" został wysłany w morze w ramach pierwszej fazy operacji "Biała Gwiazda". Młody oficer rakietowy pomyślał jednak, że operacja "Biała Gwiazda", przewidująca tak wielkie zaangażowanie sił zbrojnych zakrojona jest chyba na coś więcej niż tylko zdławienie rebelii w odległej republice. Rakieta z szóstego szybu startowego, uzbrojona w pojedynczą głowicę atomową, miała być zaprogramowana do uderzenia na Tbilisi. Mińskiemu straszenie stolicy republiki gruzińskiej rakietą SS-N-20 kojarzyło się ze strzelaniem z armaty do wróbla. Podpisał swój egzemplarz i zwrócił Siergowowi. - Zdaje się, że w dokumencie brak analizy sił przeciwnika - skomentował tylko. - Prawidłowo myślicie - odparł Siergow. - "Biała Gwiazda" jest planem roboczym. Założenie jest takie, że zbuntowane oddziały wojska i milicja mogą dostać się pod wpływy separatystów. Rebelianci mogą opanować strategiczne centra, a nawet broń atomową. Nie obchodzą nas wcale jakieś zamieszki uliczne, a jedynie otwarty bunt sił zbrojnych. Mówiąc szczerze, nie wszystkie nasze siły zbrojne są tak lojalne jak Północna Flota. - Rozumiem - powiedział Miński. - Dziękuję, towarzyszu oficerze polityczny. Dyskusja nad planem przeciągnęła się aż do rana. Oficerowie z Eskadry Szarych Duchów byli subordynowani i gotowi wypełniać wszelkie rozkazy. Żaden z nich nie wyglądał na zaniepokojonego, czy choćby zdumionego tym co się stało. Miński milczał, chociaż miał szereg wątpliwości. W jego umyśle kłębiły się pytania, na które nie potrafił sobie odpowiedzieć. Co będzie, jeżeli Gruzini odmówią złożenia broni? A jeżeli "Związek Radziecki" rzeczywiście otrzyma rozkaz odpalenia rakiety z głowicą jądrową? Kto wyda taki rozkaz? Na pewno nie Zenko, tego był pewien. Deminow i Zenko nie znosili się wzajemnie. Czy była to próba sił pomiędzy Zenką a Deminowem? Czy polecenie Deminowa wysłania "Związku Radzieckiego" w obecny rejs było częścią tajnego planu pozbycia się Zenki i przejęcia kontroli nad Tajfunami? Miński nie potrafił odpowiedzieć sobie na to wszystko, ale pewny był jednego: jeżeli otrzymają taki rozkaz, Malakow bez zmrużenia oka zetrze Tbilisi z powierzchni ziemi. Ale dlaczego? Jaki cel mógłby mieć taki potworny akt zła? Podczas gdy "Związek Radziecki" zmierzał przez Morze Białe w stronę zatoki Kandałaksza, Miński czuł jak narasta w nim przerażenie na myśl o ich misji. Jak w imię wszystkiego co święte i dobre, można byłoby ich powstrzymać? 14 Szażarski Sorokin wcisnął głębiej na uszy skórzaną czapkę dowódcy czołgu i gnał dalej błotnistą drogą w stronę Archangielska. Gdy dojeżdżał do przedmieść, czuł jak zmaltretowana ciężarówka grzechocze po wybojach i spękanym betonie podjazdu wąskiego mostu. Po jego lewej stronie topniejąca pokrywa lodowa na Morzu Białym pękała z hukiem przypominającym odległą kanonadę. Po prawej, sosnowy las ciągnął się w głąb lądu. Na wprost, miasto lśniło biało-niebieską poświatą, niczym gigantyczny reaktor, który zaczyna tracić szczelność. Opanowany zazwyczaj Sorokin, zgrzytał teraz biegami i przeklinał drogę, rozklekotaną ciężarówkę, całą radziecką Marynarkę, wstrętne miasto Archangielsk, a przede wszystkim Pietię Bułhakowa, który dał się złapać milicji. Szażarski nie powiedział mu, co Pietia przeskrobał. Chłopak miał dopiero dwadzieścia lat, ale robił wrażenie niegłupiego. Sorokin uważał, że gdyby mały Pietia nauczył się wreszcie unikać kłopotów, byłby dobrym materiałem na rasowego podwodniaka. Minął drugi most przerzucony nad ujściem Dwiny i wjechał do miasta. Wzdłuż ulicy ciągnęły się dwunastopiętrowe bloki mieszkalne. Koszary, pomyślał Sorokin, prefabrykowane termitiery dla mas. Miał w pogardzie Archangielsk i w ogóle wszystkie miasta. Ludzie wystają dwanaście godzin w kolejce po chleb lub po buty. Coś takiego! Morze było od tego jedyną ucieczką. Odnalazł pożądany adres i wysiadł koło podziemnego nocnego klubu. Budy milicyjne przyjeżdżały i odjeżdżały, tak że z baru "Bezimiennego" pozostała jedynie woń trociczek i haszyszu. Na zapleczu przygnębiony i przestraszony Pietia Bułhakow pił z kapitanem Szażarskim gorącą herbatę. - Co on nabroił? - spytał Sorokin milicjanta. - Był w jednym z tych nielegalnych klubów. Mówi, że nie wiedział, co jest grane, kiedy tu wszedł. Czy to polityczny? - Nie, to po prostu dupek, który myśli, że jest cwany. Masz. - Sorokin wyciągnął pięćdziesiąt rubli. - Dziękuję, Wadimie. Jak tam w Marynarce? - Chyba tak samo jak za twoich czasów. A tobie jak leci? - Jak zwykle, coraz gorzej - odparł milicjant, szeroko się uśmiechając. - Strajk wszystko popieprzył, ale strajk czy nie strajk, ludzie będą kradli, kombinowali i otwierali nielegalne kluby. Wszystko po staremu. - Wiem, o co ci chodzi - powiedział Sorokin i zwrócił się w stronę Bułhakowa. - No i co masz mi do powiedzenia, gnojku? - Przepraszam, szefie. - Przepraszam, szefie, przepraszam, szefie. Mogłeś wpaść w niezłe tarapaty. Masz szczęście, rekinie. Idziemy. - Zaczekaj chwileczkę, Wadimie - Szażarski wziął go na stronę i powiedział cicho: - Przyszło właśnie polecenie zatrzymania wszystkich członków załogi "Związku Radzieckiego". - Czemu? Co się dzieje? - spytał Sorokin. - Nie wiem. Mój dyspozytor powiedział mi, że rozkaz przyszedł z sekcji GRU Zgrupowania Sił Powietrznych w Archangielsku. - O kurwa! Chcesz nas zwinąć? Roman Szażarski służył dziesięć lat w Marynarce, z czego dwa ostatnie razem z Sorokinem na "Tajfunie I". Wówczas, jako kumple z tego samego okrętu, wspólnie pili, zakładali się i szaleli z dziwkami niczym milionerzy. - Rekinem zostaje się do końca życia - dodał Sorokin. - Dobra - powiedział milicjant. - Nigdy was nie widziałem. Wynoście się stąd i bądźcie ostrożni. Masz cywilne dokumenty? - Nie, a nawet gdybym je miał, to i tak wyglądam jak plakat werbunkowy. - Rzeczywiście - przyznał Szażarski. - Słuchaj, lepiej będzie, jeżeli odwiozę was na statek. Inaczej nigdy się tam nie dostaniecie. - Jesteś pewien? - Jasne. Idziemy. Milicjant wepchnął marynarzy do milicyjnej Łady. - Co się dzieje, towarzyszu szefie? - spytał Bułhakow. - Bezpłatny kurs do domu - odparł Sorokin, odwracając się do siedzącego z tyłu Bułhakowa. - Zapłaciłem za ciebie pięćdziesiąt rubli. Jesteś mi je winien. Deszcz w końcu ustał. Po drodze do Siewierodwinska Sorokin i Szażarski wspominali stare dzieje i opowiadali sobie, co u nich nowego. Szażarski ustatkował się i założył rodzinę. - A ja nie - powiedział Sorokin. - Jestem morskim włóczęgą- - Ty i Zenko, dwie stare pierdoły - zaśmiał się Szażarski. - On się ożenił - rzekł Sorokin. - Żartujesz! - Z kobietą młodszą od niego o dwadzieścia lat. Z lekarką. - Niektórzy urodzili się szczęściarzami - zauważył Szażarski, a potem spytał: - A jak tam ten nowy facet, Malakow? Czy to nie twój kapitan? Sorokin skinął głową. - Mógłby być pierwszorzędnym marynarzem, ale to jeden z tych zadzierających nosa skurwysynów. Myślę, że trochę za bardzo kocha te rakiety, które ma na okręcie. - Hej, to jeden z tych? Swędzi go palec na spuście? Jak udało mu się obejść Zenkę? - Ożenił się z córką Deminowa. Stosunki, mój stary, to furtka do dowodzenia Tajfunami. Gdy zbliżali się do stoczni, minęły ich jadące w przeciwną stronę ciężarówki wypełnione komandosami. - O Jezu! - krzyknął Szażarski. - Specnaz. - Nie podoba mi się to - powiedział Sorokin i odwróciwszy się, popatrzył w ślad za oddalającymi się ciężarówkami. - Czy jest jakaś inna droga do stoczni? - Tak - odparł Szażarski. - Pokażę ci. - Czy któryś z was, koledzy, powie mi, o co tu chodzi? -z tylnego siedzenia odezwał się Bułhakow. - Jeszcze nie wiemy - odparł Sorokin. Droga prowadziła dookoła, wzdłuż stoczniowych magazynów, Szażarski zatrzymał samochód poza zasięgiem wzroku wartowników, około kilometra od głównej bramy. - Czy chcesz wślizgnąć się tam i zobaczyć, co się tam dzieje? - spytał Sorokina. - Wystarczy mi dziesięć minut. Chodź, mały Pietia. Pójdziesz ze mną, tylko nie hałasuj. Obaj marynarze prześlizgnęli się przez dziurę w płocie, przeszli przez ciemny plac, mijając opustoszałe składy ! i sterty wielkich śrub okrętowych odlanych z brązu. Gdy zbliżyli się do baraków załogi, Sorokina uderzyła panująca tam dziwna cisza. Rekiny na przepustce powinny robić tam pijacki harmider. Kucnąwszy za szopą, Sorokin przyłożył palec do ust i szepnął do Bułhakowa: - Nie pokazuj się i bądź cicho. Sorokin okrążył barak od tyłu i wyjrzał zza rogu. Z tego miejsca mógł widzieć odsłonięty koniec krytego nabrzeża, przy którym zacumował "Związek Radziecki". Na wodzie unosiły się tłuste plamy. Okręt zniknął. Pomiędzy spacerującymi wzdłuż nabrzeża komandosami specnazu Sorokin rozpoznał sylwetkę pułkownika Ludinowa z Wydziału Bezpieczeństwa Floty. W chwilę później złapał Bułhakowa i wrócili do dziury w płocie. Wyjrzawszy na zewnątrz, Sorokin zobaczył Szażarskiego, rozmawiającego z oficerem specnazu. Kiedy oficer wsiadł do ciężarówki i odjechał, Sorokin przepchnął Bułhakowa przez dziurę i wepchnął do radiowozu. - Co ten gość powiedział? - spytał Sorokin. - Niewiele, jedynie to, że każdy z powracających z przepustki marynarzy ma być zabrany do Dowództwa Lotnictwa Morskiego w Archangielsku. Nie wie dlaczego. - Powiem ci, dlaczego - rzekł Sorokin. - Okręt odpłynął, zniknął, człowieku. Domyślam się , że chcą zamknąć załogę, żeby nikt się o tym nie dowiedział. - Marynarka bez przerwy wycina takie numery - powiedział wzdrygnąwszy się Szażarski. -i co dalej? - Podrzuć mnie do międzymiastowego telefonu - odparł Sorokin i dodał: - Czy twój oddział ma może samolot? - Samolot? A na diabła ci on? - Ile kosztuje bilet do Griemichy? - odpowiedział pytaniem Sorokin. - Nie możesz tego zrobić. Oszalałeś Sorokin, to jest zamknięta przestrzeń powietrzna! Zestrzelą każdy samolot, który tam się zbliży. - Jeżeli uzgodnię to z kontrolą przestrzeni powietrznej w Griemisze, załatwisz mi po cichu ten samolot? - Człowieku, czy ty nie za wiele ode mnie wymagasz? - Posłuchaj, stary, kapitan pierwszego stopnia Władimir Malakow właśnie odpłynął Tajfunem wyładowanym rakietami balistycznymi. Rozumiesz to? Dupki ze specnazu kręcą się po stoczni. Nie wiem, kto jest w to zamieszany, ale wiem jedno. Muszę wrócić do Griemichy i powiedzieć o tym Zence. Szażarski nabrał głęboko powietrza i westchnął. - Dobra - powiedział. - Możemy zadzwonić z jednego z moich posterunków. Szażarski pchnął tylne drzwi małego posterunku milicji. Wewnątrz trzech funkcjonariuszy w wilgotnych mundurach i zabłoconych butach piło herbatę i paliło papierosy. - Hej, Szażarski, kogo tam masz? - Rekiny - odparł Szażarski. - Czy to nie wspaniale odwalać za Marynarkę brudną robotę? Zabieram ich na przesłuchanie. Zatrzasnął drzwi, zza których dobiegał prostacki rechot, i wskazał na stojące na biurku telefony. - Ten zielony ma bezpośrednie połączenie z centralą międzymiastową w Archangielsku. Uważaj, to zwykła linia. Sorokin wyciągnął z kieszeni kartkę papieru. Gdy tylko podniósł słuchawkę, natychmiast zgłosiła się telefonistka. Podyktował jej długi numer. Cudem niemal, po dwóch dzwonkach usłyszał: - Centrum łącznościowe. - Poproszę 75-43-22. Zezwolenie 2BC. - Proszę poczekać. Przez chwilę w słuchawce panowała cisza, a potem rozległa się cała seria trzasków, a wreszcie odezwał się jakiś głos: -Ryżów, słucham. - Tu Sorokin. - Cześć, Wadim. Gdzie u diabła jesteś? - W Archangielsku. - Szczęściarz z ciebie. - Posłuchaj, Borys. Chcę wrócić do domu. Mam tu chorego marynarza, rekruta. - Na litość boską, oddaj go tam do szpitala. - Borys, ja chcę wrócić do domu. T Po dłuższej przerwie Borys powiedział: - Rozumiem. - To dobrze - odparł Sorokin. - Jeżeli z mojej strony zorganizuję wszystko co trzeba, czy załatwisz sprawę z kontrolą lotów? - Pewnie, że tak. - Podam ci numery samolotu. Kiedy Sorokin skończył, Szażarski powiedział: - Teraz ja zadzwonię. W czterdzieści pięć minut później Sorokin i Bułhakow szli przez pole startowe miejskiego lotniska w Archangielsku, zmierzając do dwusilnikowego wodnosamolotu typu Mewa pochodzącego z demobilu Floty. Samolot należał do lokalnej milicji, lecz wciąż był w malowaniu Straży Przybrzeżnej. Pilot był również eksmarynarzem. Sorokin bez słowa odliczył ze zwitku dwieście rubli i wsunął mu je do kieszeni na piersiach. - Jesteś pewien, że masz kody identyfikacyjne? - spytał tamten. - Tak. - To niech lepiej będą dobre, do cholery. Musisz być nie lada kim, skoro dostałeś zezwolenie na lądowanie w Griemisze. - Jesteśmy tylko dwójką marynarzy, usiłujących dostać się do domu - odparł Sorokin. Samolot rycząc silnikami, potoczył się wzdłuż pasa startowego. Sorokin obejrzał się, ale Szażarski już odjechał. - Czy nie cierpisz na chorobę powietrzną, co, mały Pietia? - Nie wiem. Nigdy przedtem nie latałem. Wystartowali. Daleko na wschodzie wstawał świt, rysujący się cieniutką liną, ale na zachodzie Morze Białe było jeszcze czarne jak ogarniająca go noc. Sorokin patrzył na lód i myślał o ukrytej pod nim niszczycielskiej sile. Malakow, pomyślał, ty draniu, ukradłeś mój okręt. Po godzinie wlecieli w obszar powietrzny Griemichy. Pilot wziął mikrofon, podał otrzymany od Szażarskiego kod identyfikacyjny i otrzymał zgodę na lądowanie. Bułhakow przytknął nos do szyby i oznajmił z podnieceniem, że widzi światła portu. Baza morska jaśniała w mroku, otoczona z jednej strony ciemnym Morzem Barentsa, a jeszcze ciemniejszym Półwyspem Kola z drugiej. Sorokin roześmiał się. - Ciesz się, że nie widzisz strzelającej artylerii przeciwlotniczej - powiedział. Pilot odepchnął drążek sterowy i Mewa zaczęła zniżać się ku skałom Griemichy. 15 Dziura w wodzie Czterdzieści mil na północny wschód od Griemichy "Reno" posuwał się tuż pod pokrywą lodową, szukając odpowiedniej kryjówki. Na stanowisku dowodzenia panowała tak napięta atmosfera, że Gunner myślał, iż nawet grodzie zaczną się zaraz pocić. - Czy chcemy znaleźć kryjówkę w tym lodzie - spytał Trouta - czy też czekamy, aż Iwan nas znajdzie? - Nawet o tym nie myśl - odparł Trout. - Zapuściliśmy się na radzieckie wody najdalej jak tylko można. W pomieszczeniu łączności teleks zaczął wystukiwać przekaz na falach o bardzo niskiej częstotliwości. - Radio do centrali. Odbieram wiadomość na VLF. - Świetnie, radio. Zaraz tam będę - Gunner odwrócił się do Trouta. - Daj mi znać, jak znajdziesz tę dziurę w lodzie. Gunner zamknął się w kabinie szyfrantów i odcyfrował wiadomość. DLA KAP USS RENO; RADŹ MAR WOJ PRZEMIESZCZA TAJFUNA NA MORZE BIAŁE. WZROST AKTYWNOŚCI W POLARNYM MURMAŃSKU. DZIŚ WYPŁYNĘŁY DWIE AKUŁY O 0600 GMT. SPODZIEWANE DALSZE PRZEMIESZCZENIA. DO TWOJEJ WIADOMOŚCI. WEJŚCIE NA MORZE BIAŁE OTWARTE. CINCLANT. Do twojej wiadomości. Innymi słowy: dowódco USS "Reno", jeżeli kolejny Tajfun wyjdzie z Griemichy kierując się na Morze Białe, masz się do niego przykleić i płynąć za nim. Morze Białe. Skierowanie "Reno" w rejon nawigacyjny Archangielska, było tak jaskrawą prowokacją, jak radziecki okręt podwodny węszący wokół Puget Sound, czymś, czego Gunner nie potrafił sobie wyobrazić. Tropienie Tajfuna w Morzu Białym, traktowane jako trudne taktyczne zadanie, nastręczało jednocześnie ciekawe problemy natury technicznej. System łączności amerykańskiej Marynarki za pośrednictwem ELF i VLF nie sięgał Morza Białego. Jeżeli wprowadzi "Reno" na te wody, nie będzie mógł nawiązać łączności, dopóki nie wynurzy się spod lodu. Gdyby nawet Gunner mówił po rosyjsku, to i tak na środku zamarzniętego Morza nie mógłby udawać kutra rybackiego. A co będzie, jeżeli Rosjanie wykryją "Reno"? Wtedy w Związku Radzieckim wzrośnie napięcie, a ich misja spenetrowania wód rosyjskich bez wątpienia zakończy się fiaskiem. Byłaby to afera na skalę "Pueblo" i lotu KAŁ 007 razem wziętych. Gunner wrócił do centrum dowodzenia i wręczył depeszę Troutowi, który szybko przebiegł ją wzrokiem. - Słodki Jezu - wyszeptał. - Wygląda na to, że posuniemy się jeszcze dalej. - Na to wygląda - odparł Gunner, wkładając słuchawki. W chwilę potem usłyszał: - Hydro do centrali. Przed nami rozpadlina w lodzie, odległość dziewięćset metrów. - Maszyny stop - rozkazał Gunner. Na ekranie retransmitującym obraz z lodowego skanera widniała podwójna lodowa rozpadlina, podobna do dwuzębnych wideł, rozwidlająca się na szerokość dwunastu metrów i sięgająca dwudziestu metrów w głąb morza. - Co o tym sądzisz, GUS? - Możemy się tu ukrywać całymi dniami - odparł Trout. - Na górze jest dwumetrowy lód, a prąd morski przepływa tędy na południe z prędkością pół węzła. To mi się podoba. Gunner pokiwał głową na znak zgody. - Cała naprzód przez pięć sekund - rozkazał. "Reno" posuwał się naprzód, dopóki jego dziób nie ugrzązł pomiędzy dwoma zwisającymi w głąb potężnymi soplami lodu i okręt zatrzymał się. - Wyłączyć strugowodne. - Aye, wyłączyć strugowodne. - Zredukować moc reaktora do dwudziestu procent. Rozkazy były przekazywane do sterowni szeptem. Bosman Adams wepchnął pręty grafitowe głębiej do rdzenia reaktora, redukując moc i hałas wydobywający się z urządzenia. - Opróżnić zbiorniki trymujące - rozkazał Gunner. - Delikatnie. Trout nacisnął guzik na pulpicie sterującym zanurzeniem i sprężone powietrze powoli wtłoczyło się jednocześnie do wszystkich zbiorników trymujących "Reno". Okręt unosił się w górę, dopóki kiosk nie uderzył o lód. - Zabezpieczyć zbiorniki trymujące - powiedział Trout. - Ogłoś komunikat - rzekł Gunner. - Możemy siedzieć tu całymi dniami. Żadnych metalowych stuknięć, nic z tych rzeczy. Jesteśmy dziurą w wodzie i tak będziemy się zachowywać. Przejmij dowodzenie. Będę w mojej norze. Gunner mało sypiał w ciągu tego rejsu. Drzemał o dziwnych godzinach, ale jego sny wciąż przerywała wizja błękitnych ogników. Zamiast spać, siedział przy swoim małym biureczku, studiując mapy i wykresy. Chociaż był przekonany, że nie zbudowano jeszcze na świecie hydrolokatora zdolnego wykryć "Reno", gdy ten tkwi nieruchomo w lodowej rozpadlinie, oblewał go gorący pot. Był szpiegiem, a jego okręt był statkiem szpiegowskim. Podczas wojny, obojętne, zimnej czy gorącej, szpiegów się rozstrzeliwuje. "Reno" zastygł w odległości czterdziestu mil od dalekiego Półwyspu Kola, będącego kciukiem w dłoni Skandynawii. Ten obszar, powierzchnią równy całej Zachodniej Wirginii, o krajobrazie ukształtowanym przez niskie góry, zamarznięte jeziora, pełne łososi rzeki i wieczną zmarzlinę, sięgał od granicy Związku Radzieckiego z Norwegią i Finlandią, pięćset kilometrów na południowy zachód stąd, aż po Morze Białe. Podczas zimnej wojny Flota Północna, której kwatera główna mieściła się w Polarnym koło Murmańska, została rozbudowana do trzystu okrętów, włączając w to ponad sto atomowych okrętów podwodnych. Dla ochrony floty Półwysep Kola został pod koniec lat osiemdziesiątych przekształcony w jeden z najbardziej zmilitaryzowanych okręgów ZSRR. Rdzenni mieszkańcy: renifery i koczowniczy Lapończycy, zostali brutalnie przesiedleni i zastąpieni setkami tysięcy rosyjskich żołnierzy, w większości wycofywanych z baz byłego Układu Warszawskiego. Bazy lotnicze, porty wojenne, jednostki lądowe, baterie rakiet, stacje radarów i centra łącznościowe wyrastały szerokim wachlarzem na południe i zachód od Murmańska, tworząc tarczę osłaniającą wrażliwą północną flankę Związku Radzieckiego. Największe znaczenie miały na tym terenie bazy okrętów podwodnych przenoszących rakiety balistyczne. Trzysta dwadzieścia kilometrów na południowy wschód od Murmańska w Griemisze znajdowała się baza Tajfunów, będąca prawdziwą perłą całego kompleksu wojskowego na Półwyspie Kola. Miliardy wydanych w tym celu rubli, miliony przeznaczonych roboczogodzin, specjalnie stworzona wielka flota, a wszystko właśnie po to, by żaden amerykański okręt podwodny nie mógł dokonać tego, czego właśnie dokonał Gunner. USS "Reno" głęboko przeniknął w głąb zakazanej strefy. Najmniejszy błąd lub pomyłka w obliczeniach mogły bez wątpienia przynieść zagładę okrętowi i stu dziesięciu członkom jego załogi. Gunner, pochylony nad biurkiem, studiował satelitarne zdjęcia bazy w Griemisze, widać było na nich kompleks niskich budynków, anteny radarów, baterie artylerii przeciwlotniczej, lotnisko ze wzmocnionymi hangarami przeznaczonymi dla śmigłowców zwalczających okręty podwodne, wreszcie wielki zespół przekaźników radiowych, nie było natomiast samych okrętów. Tajfuny oraz wszystko to, co służyło do ich obsługi, ukryto w jaskini wykutej w granitowej skale. Każdy Tajfun, mógł wystrzelić swoje balistyczne rakiety, zdolne zetrzeć z powierzchni ziemi całą Amerykę Północną, nie opuszczając małego portu w Griemisze. Nie musiał w ogóle oddalać się zbytnio od domu, Tajfuny pływały więc blisko brzegu, kryjąc się tylko pod lodem, niewidzialne dla satelitów i nieosiągalne przez samoloty NATO, lecące z Norwegii i zrzucające pławy hydrolokacyjne. Zazwyczaj Tajfunowi towarzyszyła para podwodnych okrętów torpedowych klasy Akuła, co dawało w sumie olbrzymią siłę ognia. Tajfuny korzystały z Morza Białego do ukrycia swoich ruchów, podobnie jak amerykańskie Ohio z przepastnych akwenów Atlantyku i Pacyfiku. Pod lodami łatwego do obrony Morza Białego Tajfuny nie musiały obawiać się niczego, z wyjątkiem zmasowanego uderzenia atomowego lub niespodziewanego ataku cichego, morderczego okrętu podwodnego, dowodzonego przez zuchwałego pirata. Gunner, rasowy Kalifornijczyk, musiał sporo nagłowić się, żeby zrozumieć, czym dla Rosjan jest Arktyka. Dla nich mroźna północ wcale nie była ciemna ani odległa. To było ich podwórko, źródło niewyczerpanego bogactwa, a zarazem odwiecznej frustracji. Jak na ironię, to dzięki amerykańskiej Marynarce Rosjanie wyruszyli na podbój Morza Arktycznego. Kiedy "Nautilus" po raz pierwszy przepłynął pod Biegunem Północnym, radziecka Admiralicja szybko zrozumiała, że atomowe okręty podwodne będą stanowić podstawę arktycznej nawigacji, ale zbudowanie eskadry podwodnych olbrzymów było realizacją wizji i wyrazem wysiłku jednego człowieka. Tajfuny były duchowymi dziećmi legendarnego komendanta morskiej bazy w Griemisze, wiceadmirała Stefana Zenki. Gunner czytał życiorys Zenki tak wiele razy, że pamiętał wszystkie szczegóły. Po błyskotliwym ukończeniu Wydziału Morskiego Akademii imienia Frunzego w roku 1962, Zenko, mając dwadzieścia lat, wstąpił do służby na okrętach podwodnych. W dwadzieścia lat później jego "Tajfun I" zsunął się z pochylni stoczni w Siewierodwinsku. W ciągu kilku lat zbudowano pięć następnych podwodnych kolosów, a w roku 1989 ukończono budowę bazy w Griemisze. Odtwarzając w pamięci życiorys Zenki, Gunner poszukiwał prawdziwego obrazu człowieka, kryjącego się za tymi wspaniałymi sukcesami. Kim był Stefan Zenko? Gunner wiedział, że był to niski, raczej krępy mężczyzna o popsutych zębach, który wypijał całe litry francuskiej brandy. W 1978 roku Zenko dowodził rakietowym okrętem atomowym klasy Yankee, który z powodu awarii reaktora wynurzył się w odległości trzydziestu mil od bazy amerykańskich okrętów podwodnych w Charleston w Południowej Karolinie. Marynarka amerykańska nie miała pojęcia, że radziecki okręt podwodny znajdował się w tym rejonie, aż do chwili gdy ten wynurzył się z głębin niczym potwór morski. Kiedy Yankee Zenki holowano przez Atlantyk, wiceadmirał nieprzerwanie nadawał amerykańską muzykę pop, którą nagrał sobie, siedząc w zanurzeniu u brzegów Karoliny. Wyglądało na to, że radziecki podwodniak łączył w sobie odwagę z poczuciem humoru, a połączenie to zawsze podziwiał Gunner. Gdyby zimna wojna skończyła się naprawdę, Związek Radziecki nie rozpadałby się w bólach, a na świecie zostałaby jeszcze odrobina rozsądku i sprawiedliwości, Gunner postawiłby Zence drinka, może nawet niejednego, i przegadałby z nim całą noc o okrętach podwodnych, o lodzie i o swoich snach. Ale, jak to zwykle bywa, rzeczywistość wzięła górę nad pobożnymi życzeniami. Na najświeższym zdjęciu satelitarnym Griemichy widać było dwudziestomilowy pas otwartej wody pomiędzy portem a brzegiem lodu. Gdyby jakiś Tajfun po wypłynięciu z Griemichy skierował się na północ, w kierunku Morza Barentsa, Gunner miałby szansę się do niego przykleić. Ale gdyby radziecki okręt podwodny ruszył na Morze Białe przez cieśninę Gorło, jak "Reno" zdołałby podołać temu zadaniu? Podczas rutynowego patrolu Tajfuna przez cieśninę przeprowadzały lodołamacze. Podążając w ślad za nim, Gunner narażałby "Reno" na zderzenie ze zwałami niebezpiecznej lodowej kry. Co więcej, na spokojnej, płytkiej wodzie skuteczność radzieckiej zapory hydrolokacyjnej z pewnością będzie o wiele większa. USS "Reno" był co prawda okrętem najcichszym z cichych, lecz czy wystarczająco cichym? Doświadczenie Gunnera tu się kończyło. Musiał zaufać swemu szczęściu i zakraść się tam jak złodziej. Jeżeli nawet uda mu się przebyć cieśninę, i - jak mimo wszystko wierzył - nadal podążać w ślad za Tajfunem po Morzu Białym, to przecież w ciągu najbliższych trzydziestu dni pokrywa lodowa roztopi się niemal w całości i akwen zaczną patrolować fregaty tropiące okręty podwodne. A co zrobi, jeśli Rosjanie wykryją obecność "Reno" na swoich wodach? Nie będzie mógł wywalczyć sobie odwrotu. Będzie mógł jedynie wynurzyć się i pogratulować im dobrej roboty: wyjątkowo idiotyczny koniec kariery. Czy o to właśnie chodzi Marynarce Stanów Zjednoczonych? Czy jest jedynie szpiegiem, czy może wysłano go tam na samobójczą misję mającą na celu sprowokowanie Rosjan i przedłużenie zimnej wojny? Gunner był dobrym oficerem, kompetentnym dowódcą okrętu, lecz w rozgrywkach tej skali był nikim, zaledwie pionkiem w grze. Gunner wątpił, by gigantyczne Tajfuny ze swoimi pociskami balistycznymi mogły rzeczywiście zagrażać bezpieczeństwu Stanów Zjednoczonych. One po prostu istniały, tak jak istniał Mount Everest, księżyc czy amerykańskie Ohio, i Gunner był pewien, że Rosjanie nie pragną już użyć ich przeciwko Zachodowi. Ostatni akt zimnej wojny zapowiadał się zupełnie tak samo jak poprzedni: można się było spodziewać w nim nuklearnej rezerwy zachowywanej przez oba mocarstwa. Położył się na koi. Wiercił się i kręcił. Po chwili zamknął oczy i próbował zasnąć, lecz znów torturowały go niebieskie ogniki. Umysł Gunnera, niczym nie dająca się wyłączyć maszynka, odtwarzał jeden wariant wydarzeń po drugim. Te rozważania przerwało nagle migoczące światełko telefonu. Gunner potrząsnął głową, próbując uporządkować rozbiegane myśli i podniósł słuchawkę. - Gunner. - Kapitanie, tu Trout. Hydro melduje podwodny kontakt. - Jak blisko? - Około trzydziestu mil. Położenie dwa-sześć-dziewięć, prędkość sześć węzłów, kurs jeden-dwa-sześć. - Zidentyfikowany? - Jeszcze nie, ale to nie Tajfun. Gunner włożył sobie papierosa do ust. - Powiedz sonarzystom, że do nich idę - rzekł. - Ściągnij tam Morrisona i zarządź absolutną ciszę na okręcie. Prawie nie oddychać. Po trzech minutach Gunner był już w pomieszczeniu sonarzystów i pochylał się kolejno nad nimi w stronę ich ekranów. Tuż po nim znalazł się tam Morrison, przecierający rozespane oczy. - Co o tym myślisz, szefie? - Dopiero tu wpadłem, kapitanie. Muszę posłuchać. Morrison włożył słuchawki i spojrzał na monitor. - Dobra - powiedział. - Mamy tu lodołamacz posuwający się na południe w stronę cieśniny Gorło. Prowadzi konwój trzech statków - wcisnął kilka guzików na konsolecie, odcinając odgłosy wydawane przez .nawodne jednostki. - No i mamy okręt podwodny sunący cicho, ale ja go słyszę. Jest cichy, ale niewystarczająco. O, tu, jest na ekranie, to ta ciągła linia. - Komputer usiłuje odczytać jego charakterystykę - powiedział Stewart. - Klasa Akuła, kapitanie, może to "Gorki" albo "Odessa". Ekran komputera Stewarta zapełnił się danymi na temat obu radzieckich torpedowych okrętów podwodnych, "Gorkiego" i "Odessy", zawierającymi historię tych jednostek, informacje o dotychczasowych kontaktach z nimi i ich miejscu w strukturze oraz nazwiska dowódców. - Akuta to znaczy rekin - powiedział Morrison. - Oto z kim mamy do czynienia, kapitanie, prawdziwy krwawy łowca, zupełnie jak my. - Na kogo on poluje, bosmanie? - Nie wiem, ale my jesteśmy dziurą w wodzie. Na pewno nie na nas. Gunner pospieszył do centrum dowodzenia, zwolnił Trouta z dowództwa i obaj obserwowali ekran retransmitujący obraz z hydrolokatora. Akuta, po zanurzeniu się, zatrzymała się na podlodowym szlaku wiodącym na południe w stronę Murmańska, dziobem zwrócona w stronę Griemichy. - Czy to część eskorty Tajfuna - spytał Trout - czy poluje na nas? Gunner pokręcił głową. - Nie wie, że tu jesteśmy. - Jesteś pewien, że nas nie namierzył? - Jestem - odparł Gunner. - Gdyby wiedział, ruszyłby na nas pełną parą. Robi dokładnie to samo, co i my - leży opodal Griemichy, czekając na Tajfuna. Chyba trafiliśmy na moment dyslokacji Tajfuna. - Hydro do centrali. Mamy kolejny kontakt. - No to wszystko jasne - powiedział Gunner. - Morrison, czy zidentyfikowałeś pierwszy obiekt? - Tak jest. Identyfikacja pozytywna. "Gorki" z klasy Akuta. - Szare Duchy z Murmańska - mruknął Gunner. - Siódma Eskadra, zakres obowiązków: eskortowanie Tajfunów. Przez dwie pełne napięcia godziny operatorzy hydrolokatorów i oficerowie stanowiący obsadę stanowiska dowodzenia obserwowali manewry radzieckich okrętów podwodnych. "Gorki" posuwał się wolno w stronę Griemichy, podchodząc w końcu na odległość dwunastu mil od portu. Drugi okręt podwodny, zidentyfikowany jako "Mińsk", również z Siódmej Eskadry, przeszedł pomiędzy "Reno" a Griemichą i wciąż podążał na wschód, w kierunku Morza Białego. Trzydzieści mil od "Reno" radziecki okręt podwodny wyłączył silniki i stanął w dryfie. - Hydro do centrali. Zgubiliśmy "Mińsk". - Dostaniesz go z powrotem - uspokoił sonarzystów Gunner. - Na razie czekamy. GUS, ogłosisz komunikat. Powiedz załodze, że mamy obok dwóch małych Iwanków, którzy czekają na dużego Iwana. Nie hałasować. 16 Margarita Owinięty w starą flanelową koszulę, nie mogąc spać, a bojąc się marzyć, Stefan Zenko siedział w kuchni swego skromnego mieszkania w Griemisze. Była czwarta trzydzieści nad ranem, a on spędził noc na wyliczaniu trajektorii rakiet, porównywaniu gęstości wód rzecznych i wody morskiej, wypełniając upartą pracą bezsenną noc. Za parę godzin miał, zgodnie z grafikiem, poprowadzić swój okręt, na rutynowy patrol po Morzu Białym. Test rakiety i absurdalny program telewizyjny poświęcony temu wydarzeniu, nie miały właściwie żadnego znaczenia - misja jego eskadry, polegająca na strategicznym odstraszaniu, powinna być kontynuowana. Zenko liczył na spokojny patrol. Meldunki o obecności okrętów podwodnych NATO na Morzu Barentsa nie pojawiały się od miesięcy, lecz Zenko wiedział, że ciche amerykańskie okręty podwodne klasy Los Angeles mogą bezkarnie prześlizgnąć się nad barierą hydrolokacyjną. W ciągu swej kariery z upodobaniem bawił się z przeciwnikiem w berka, próbując swych sztuczek na cwanych amerykańskich kapitanach, ale tego ranka perspektywa trzytygodniowego patrolu wcale go nie cieszyła. Sytuacja w Moskwie z godziny na godzinę stawała się coraz bardziej niepokojąca, a w ciągu trzech tygodni cały Związek Radziecki mógł pogrążyć się w kompletnym chaosie. Pogrążony w myślach, słuchał niskiego dźwięku syreny przeciwmgielnej, który ostrzegając statki, rozbrzmiewał nad Griemichą. Zence wydawało się, że ten niski basowy dźwięk to głos jego ojczyzny, że to Matka Rosja lamentuje nad swymi zgubionymi dziećmi. Poprzez buczenie syreny słychać było słabe, nieregularne serie trzasków, dobiegający z dala odgłos pękającej kry. Obok, zaledwie dwa piętra niżej, hałaśliwa ciężarówka turkotała po bruku. W sąsiednim pokoju delikatnie posapywała przez sen jego żona. Cóż, Margaricie śni się zapewne wiosna w Leningradzie; Zenko przezwyciężył w sobie chęć obudzenia jej i podzielenia się z nią swymi obawami i koszmarami. Ogarnęła go nieznana trwoga. Zamknął oczy i pozwolił myślom błądzić gdzieś daleko. Nagle, przez zamknięte powieki, przedarł się pomarańczowy błysk i na krótką chwilę Zenko zesztywniał z przerażenia. Lecz żadne uderzenie nie obróciło jego mieszkania w perzynę. To jedynie światło z automatycznie włączających się lamp rtęciowych, umieszczonych przed budynkiem, pomyślał nagle uspokojony. Zenko odchylił się na oparcie krzesła i zaśmiał się cicho sam z siebie, trzęsąc swym obszernym brzuszkiem. Od dziesięciu lat zamartwiał się na śmierć wyimaginowanym atakiem Amerykanów na Bazę Morską w Griemisze. W razie konfliktu Griemicha byłaby przecież celem numer jeden. Oślepiające światło, huk - wyparowała. Ta wizja nigdy się nie ziściła, i Zenko czuł, że nigdy się nie ziści. Skąd zatem ten dziwny ucisk w żołądku? Czego miałby się nagle obawiać? Przeciągnął się, podszedł do drzwi sypialni i wychyliwszy się przez nie, obserwował przez chwilę śpiącą żonę. Margarita była niczym żywy obraz starego Piotrogrodu. Chodziła energicznie, mówiła szybko, miała opinię na każdy temat i tryskała pomysłami jak fontanna wodą. Przyjeżdżała z Leningradu z bukietem delikatnych zapachów, dźwięków, butelką dobrego koniaku i wciąż tym samym seksualnym apetytem. Zdumiewała go jej piękność. W wieku trzydziestu czterech lat wciąż miała smukłą sylwetkę, jędrne piersi, a do tego modną burzę blond loków, zalotny uśmiech i skośne mongolskie oczy, jasne i przejrzyste niczym sople lodu. Margarita, chirurg w Szpitalu Admiralicji w Leningradzie, przyjeżdżała do Griemichy na weekendy, przywożąc ze sobą do tego surowego miejsca czułość i olbrzymią porcję radości. Zenko często zastanawiał się nad tym, jak udało mu się zwyciężyć w zalotach do tej młodszej od niego o dwadzieścia lat kobiety. Z pewnością to nie jego wygląd ją do niego przekonał. Wszedł do salonu i wyjrzał przez podwójne okno. W dole, na dziedzińcu, reflektory oświetlały powiewającą dzień i noc flagę Marynarki Radzieckiej. Tego pochmurnego poranka promień światła rozjaśniał owinięty wokół drzewca materiał, tak że Zenko mógł dojrzeć jedynie czerwoną gwiazdę na białym polu umieszczoną ponad szerokim niebieskim pasem. Sierp i młot skryły się w zwiniętych fałdach. Zenko, tak jak to czynił przez trzydzieści długich lat, uroczyście zasalutował. Za flagą rozciągało się czarne Morze Barentsa i lód. Przed oczami Zenki przesunęły się odciśnięte w pamięci kadry wspomnień. Niczym Eskimos znał niezliczoną niemal liczbę określeń lodu. Lód denny, papka, breja, ciemny pak, jasny pak, młody lód, szary lód, tłusty lód, młode góry, stare góry, lód pagórkowaty, szarpany i płaski. Jeszcze jako kadet miał przerażającą wizję zderzenia pod lodem słynnych amerykańskich okrętów podwodnych "Nautilusa", "Skate'a" i "Seadragona" z radzieckim okrętem "Lenińskim Komsomołem", w oślepiającym błękitnym błysku podczas czarnej polarnej nocy. Od dzieciństwa przerażało go zimno, lękiem napawała groza lodowej śmierci, gdy płuca wypełnia ostre jak brzytwa powietrze. Budowa Tajfunów pomogła mu przezwyciężyć ten lęk. Obecnie odkrył, że może istnieć jeszcze głębszy strach, że dręczyć go mogą nieokreślone potworne przeczucia, wizje, których nawet nie potrafił nazwać. - Dzień dobry, towarzyszu marynarzu. Ciepłe ręce objęły go w pasie, a czarne myśli rozpierzchły się na chwilę. - Dzień dobry, towarzyszko żono. - Spałeś, Stefanie? - Niewiele. Odwrócił się i pocałował ją w policzek. Pod aksamitnym szlafrokiem była naga, jeszcze wilgotna po kąpieli. Pogrążony w myślach Zenko nie słyszał nawet, jak brała prysznic. - Czy już musisz iść? - spytała Margarita. - Tak, niebawem. A ty, jak się czujesz? - Lepiej, niż miałabym prawo się czuć. Przeszła do niewielkiej kuchni, nastawiła stary samowar i zrobiła herbatę. Zenko usiadł przy małym stoliczku, podpierając brodę dłońmi. - To był dobry weekend, Stefanie. Jedliśmy za dwoje, piliśmy za dwoje i kochaliśmy się za dwoje, ale prawie nie rozmawialiśmy. Zenko ujął jej twarz w dłonie. - Więc mów. - Czy Deminow zamierza pozbawić cię dowództwa? -spytała. Okrągła twarz Zenki wykrzywiła się w grymasie znudzenia. - A cóż to znowu za pytanie, Margarito? - Takie, jakie zadają sobie ludzie w Admiralicji, Stefanie. Chcę wiedzieć, co powinnam zrobić. - Droga żono, powinnaś zrobić to, co podpowiada ci instynkt. - Mówię całkiem poważnie, Stefanie. Wszędzie krążą okropne plotki. Opierając się na łokciach, Zenko powiedział: - Rosja karmi się plotkami od stuleci. Bez nich zadusilibyśmy się we własnym sosie. - Ale po Leningradzie krąży plotka, że Deminow chce cię usunąć - odparła Margarita, siadając naprzeciwko męża. - Tak właśnie mówią? - Tak. Odkąd odmówiłeś podpisania tego wstrętnego listu, zyskałeś sobie opinię zwolennika reform, a to rozwścieczyło Deminowa. - Jakoś z powodu Iwana Iwanowicza Deminowa nie cierpię na bezsenność. - Bzdura - obruszyła się Margarita. - Odkąd zobaczyłeś w dzienniku "Wriemia" "Związek Radziecki", gryzłeś się tym przez całą noc. Deminow to faszysta, chowający się za czerwoną gwiazdą. Otwarcie mówi o wojskowej dyktaturze. A przecież ma do dyspozycji tysiące głowic atomowych. - Czy sądzisz, że zrzuci je na Moskwę? - zapytał, śmiejąc się Zenko. -To by rozwiązało wiele biurokratycznych problemów. - Stefanie, kocham cię, ale uważam, że jesteś nieprawdopodobnym dupkiem - oświadczyła wyprowadzona z równowagi Margarita. - Deminow to potężny człowiek i tylko czeka na dogodny moment, żeby odebrać ci twoją eskadrę. On stanowi dla ciebie bezpośrednie zagrożenie, a ja chciałabym wiedzieć, co zamierzasz z nim począć. - Może powinienem strzelić mu w głowę, jak to pokazują na twoich ulubionych amerykańskich filmach? Jezu Chryste, życie nie składa się wyłącznie z czerni i bieli, z rzeczy dobrych i złych. Przestań mi prawić morały, Margarito. Z Deminowem poradzi sobie Rada Obrony. - A co zrobisz, jeśli każe ci podpisać ten cholerny list, grożąc, że pozbawi cię dowództwa? Czy zamierzasz mu na to pozwolić? - Droga żono, przede wszystkim powinnaś wiedzieć, że ja słucham rozkazów. Cokolwiek by się stało, są to rzeczy złożone i skomplikowane, i nie mogę tego kwestionować, więc proszę, żebyś przestała o tym gadać - rozkazał, delikatnie klepiąc ją w pupę. - Nie dyskutuję o polityce z nagą kobietą. Wracaj do łóżka. - Nie tak szybko, towarzyszu admirale. Nie możesz się przecież przede mną wykręcać, zasłaniając się złożonością i tajnością różnych spraw, nie ze swoimi Tajfunami, paradującymi przed całym krajem w telewizji po tej próbie rakiety, którą chciałeś odwołać. - Margarito, proszę cię. Ja naprawdę nie mogę o tym mówić. - Stefanie, po prostu nie wierzę, że zamierzasz usiąść na tyłku i dać się wykiwać Deminowowi. Zenko obserwował pomarańczową poświatę sączącą się przez okno. Tam, tuż za podwójnymi szybami, zaczynała się rzeczywistość. Być może tego właśnie się obawiał, rzeczywistości napierającej nań tak, jak ciśnienie wody napiera na kadłub okrętu podwodnego, grożąc, że go zgniecie, jeżeli okręt zanurzy się zbyt głęboko. Wziął Margaritę za rękę i zaprowadził do sypialni. - A co mędrcy z Admiralicji mówią o moich szansach utrzymania się na stanowisku? - spytał. - Mówią, że Deminow zamierza zniszczyć twoją opinię bohatera i zmusić cię, byś podporządkował mu się niczym wierny wasal. - Wasal? Czyżby Marynarka była udzielnym średniowiecznym księstwem? - Oczywiście. Jest nim przecież. - A jakie mam notowania? - Trzy do jednego na twoją korzyść - powiedziała, gdy położyli się obok siebie. - Tylko tyle? - spytał, drażniąc kciukiem brodawkę jej piersi. - W zeszłym roku było pięć do jednego dla mnie. - Deminow zamierza cię dopaść, słynny admirale Zenko i wszyscy o tym wiedzą. Zenko, śmiejąc się, ruchem skradającej się kobry powoli przeciągał wierzchem dłoni po jej piersi. - A ty jak obstawiałaś, ukochana towarzyszko? - Hazard jest objawem kapitalistycznego upadku - przekomarzała się - czyżbyś o tym nie wiedział? Zenko zanurzył twarz pomiędzy jej piersi i zaczął ją całować. Z krótkim śmiechem Margarita przekręciła się na wznak i zaczęli kochać się beztrosko i radośnie. Zadzwonił telefon. - Niech to szlag! - Spocony Zenko zerwał się z łóżka, przeszedł do drugiego pokoju i podniósł słuchawkę. - Zenko! - Melduje się major Ryżów. Miczman Sorokin z załogi "Związku Radzieckiego" jest tu w centrum łączności i... - Sorokin? Powinien być w Archangielsku. - Eskortował chorego marynarza. - Na miłość boską, wyślijcie więc ich do szpitala. - Mówi, że chce się z panem zobaczyć. To pilne. Zenko myślał gorączkowo. Sorokin nie jechałby do Griemichy z Archangielska - jak on to, u licha, zrobił? - by zawracać mu głowę taką błahostką. Coś musiało wydarzyć się na "Związku Radzieckim". - W porządku - powiedział. - Przyjmę go za pół godziny w moim biurze. - Tak jest. - Wyślij mi samochód i zarezerwuj dla mojej żony miejsce w porannym ekspresie do Leningradu. - Rozkaz. Zenko odłożył słuchawkę na widełki i wrócił do sypialni. - Co się stało? - spytała Margarita. - Muszę iść, kochanie. - A już się robiło interesująco, towarzyszu kochanku. - Wiem, przykro mi, ale naprawdę muszę iść. Szybko wziął prysznic, ogolił się i ubrał w używany na okręcie mundur. Na piersi lśniła mu srebrna gwiazda, poniżej w nierównych rządkach widniały baretki innych odznaczeń. Margarita włożyła suknię w kwiaty, zaparzyła świeżej herbaty i przyglądała się mężowi. Był to mężczyzna, który wypełniał każdy dzień pracą, tak jakby miał to być jego ostatni dzień życia. Uwielbiał się kochać, pieścić, gawędzić do późna w nocy, spacerować po śniegu i uprawiać warzywa w swym maleńkim ogródku, ale Margarita wiedziała, że nic nie mogło się równać z jego miłością do morza i do okrętów podwodnych. Załoga była jego prawdziwą rodziną. Pewnego dnia, pomyślała, gdy Marynarka wreszcie odbierze mu te jego ukochane okręty, zostanie żoną biednego, starego człowieka. - Jak długo potrwa to tym razem, Stefanie? - spytała. - To zwykły patrol. Trzy tygodnie. - Chciałabym, żebyś po powrocie odwiedził mnie w Leningradzie. Chcę upiec gęś i pomuzykować. - To brzmi wspaniale. - Coś jest nie tak, Stefanie. Czuję to. - Margarito, proszę cię. Wciągnął buty i zaczął wyjmować z szafy długi płaszcz. Margarita uwiesiła się na nim, naciągając mu pagony i przyciskając medale. Odwracając go twarzą do siebie, zażądała: -A teraz pocałuj mnie, mój ty towarzyszu bohaterze, a ja wyślę cię na wojnę pod arktycznym lodem. - Całowanie już skończone, droga Margarito. Bohaterowie nie całują, oni rabują i gwałcą. Potem wracają na zamarznięte morze i kruszą lód potrzebny komisarzom do drinków. - Więc przyjdź złupić mnie i zgwałcić w Leningradzie, Stefanie. Będę czekała. Już w drzwiach Zenko zatrzymał się nieoczekiwanie, zawrócił i pochwyciwszy Margaritę w opatulone ciężkim płaszczem ramiona, wycisnął na jej ustach namiętny pocałunek. - To na szczęście - powiedział. - Za naszą miłość. 17 Centrum łączności Zenko, pomimo swego stopnia i sprawowanej funkcji, musiał przejść przez kontrolę służb bezpieczeństwa i okazać swój identyfikator, zanim mógł wsiąść do windy, która zawiozła go sto metrów w dół, do kryjówki okrętów podwodnych w Griemisze. Zniecierpliwiony i zdenerwowany, przemknął szybko wzdłuż nabrzeża i wszedł do centrum łączności. Gdy przechodził obok stanowiska dyżurnego oficera, major Ryżów zerwał się na równe nogi i zameldował: -Otrzymałem właśnie meldunek z pokładu samolotu admirała Deminowa. Jest w drodze z Archangielska i przybędzie tu za pół godziny. Zenko zatrzymał się w pół kroku i odwrócił powoli w stronę jasnowłosego majora GRU. - Czy przekazał jakieś rozkazy? - Prosił jedynie, by pan nie wyruszał na morze przed jego przybyciem. - No tak. Żadnego pisma, żadnego ostrzeżenia, no i, pomyślał Zenko, żadnej litości. - Griemicha cieszy się dziś wielką popularnością - powiedział. - Gdzie jest Sorokin? - Czeka przed pańskim biurem. Na stojącej w holu ławce Zenko spostrzegł dwóch marynarzy. Mały Pietia spał, a Sorokin zaśmiecał podłogę popiołem z cygara. Miczman o zaropiałych oczach, wyglądający na mocno rozwścieczonego, powoli podniósł się z ławki i zasalutował. - Kto to? - spytał Zenko, zerkając na śpiącego marynarza. - Marynarz Bułhakow, kapitanie - odparł Sorokin. - Czy jest chory? - Nie. - Rozumiem. Nie budź go. Chodź, Wadimie. Zenko otworzył swój gabinet, wszedł i wskazał Sorokinowi krzesło. Miczman jednak wolał stać. - Co tu robisz, Wadimie? - Wiem, że to nie moja sprawa, ale pozwolę sobie spytać, czemu aresztowano załogę "Związku Radzieckiego"? - O czym wy, u diabła, mówicie, miczmanie? - Po odpłynięciu okrętu, stocznia została... - Co to znaczy po odpłynięciu okrętu? Jakiego okrętu? - Jakiego? "Związku Radzieckiego", rzecz jasna, kapitanie. Zenko był oszołomiony. - To "Związek Radziecki" wypłynął z Siewierodwinska? - Tak jest. - Kiedy? Pod czyim dowództwem? - Dziś, około drugiej nad ranem. Pod dowództwem kapitana Malakowa. Czy to pan wydał rozkaz wyjścia okrętu w morze? Zenko poczuł, jak cierpnie mu skóra. Margarita miała rację. Powinien wyczuć, że Deminow krąży wokół niego niczym niewidzialny okręt podwodny. Zastanawiał się gorączkowo. "Związek Radziecki" nie mógł wypłynąć bez bezpośredniego rozkazu dowódcy eskadry lub kogokolwiek stojącego wyżej od niego w hierarchii służbowej. Zenko zastanawiał się, czy wraz z przybyciem Deminowa czas jego dowodzenia Griemichą nie skurczy się do kilku minut. - Nie, ja nie wydałem takiego rozkazu. Usiądź, proszę. Sorokin przysiadł sztywno na krawędzi krzesła. Zenko poczęstował go papierosem i sam też zapalił. Sorokin zauważył, że admirałowi drżały ręce, gdy zapalał zapałkę. - Powiedz mi dokładnie, co się stało - powiedział Zenko niskim, spokojnym głosem. Sorokin opowiedział historię o aresztowaniu Bułhakowa, o tym jak pospieszył mu z pomocą i o wielkoduszności Szażarskiego. - Kiedy wróciliśmy do Siewierodwinska, okręt zniknął, stocznię opanował specnaz, a pozostałych na lądzie marynarzy aresztowała milicja. - Czy rozpoznałeś kogoś w Siewierodwinsku? - Pułkownika Ludinowa z GRU. - No tak, siepacz Deminowa - powiedział Zenko. - Kiedy po raz ostatni widziałeś Malakowa? - Tuż przed jego udaniem się na ląd na spotkanie z admirałem Deminowem. Wygłosił do nas pełne patriotycznych sloganów przemówienie, o zaszczytnej służbie i tak dalej. Obserwowałem go, kiedy odpalał SS-N-20, kapitanie. Nigdy nie zapomnę wyrazu jego twarzy. - Dobrze zrobiłeś, przychodząc z tym do mnie, Wadimie. Dziękuję. - Co się dzieje, kapitanie? Czy mogę w czymś pomóc? - Owszem - odparł Zenko. - Przywracam cię natychmiast na stanowisko szefa pokładu na "Tajfunie I". - Dziękuję. To dla mnie jak powrót do domu. A co mam' zrobić z Bułhakowem? - Czy nada się na marynarza? - Uczy się. - Zabierz go na okręt i powiedz mu, żeby trzymał buzię na kłódkę. - Rozkaz, kapitanie. Sorokin wyszedł z gabinetu i zabrał ze sobą po drodze małego Pietię. Zenko przez okno obserwował ich idących wzdłuż nabrzeża, Sorokin maszerował dziarsko, za nimdreptał zaspany Pietia. Na rufie "Tajfuna I" powiewał czerwony proporzec, lecz Zenko wątpił, czy wypłynie w rejs dzisiaj. Brał pod uwagę, że może już nawet nie wypłynie nigdy. Instynkt samozachowawczy podpowiadał mu, że jego lojalność zostanie wystawiona na próbę. Lojalność wobec kogo czy wobec czego? Przez dziesięć lat myślał przede wszystkim o swoich okrętach i był lojalny wobec ich załóg. Potem szła lojalność wobec Marynarki, partii, Związku Radzieckiego i ojczyzny. Teraz musiał wniknąć w siebie głębiej. Marynarka została powołana do walki z Amerykanami, co mogło nigdy nie nastąpić. Partia zdradziła ideały rewolucji, a Związek Radziecki był jedynie przykrywką dla imperium rosyjskiego. Cóż zatem mu pozostawało? Jedynie ojczyzna, naród rosyjski. Walotin i Deminow wyłączyli go z gry i skierowali Malakowa na Morze Białe. Niezależnie od tego, jakie były intencje jego przełożonych, Zenko miał poważne zastrzeżenia co do osoby kapitana Malakowa, który okręt podwodny traktował jako narzędzie potrzebne do osiągnięcia własnych celów, a broń atomową uważał za środek zaspokajający manię wielkości. Weź mnóstwo wzbogaconego uranu, stal w ilości wystarczającej do zbudowania mostu poprzez cieśninę Gorło, dwieście tysięcy sprawdzonych rentgenem spawów, sto kilometrów kabla, tysiącletnie doświadczenie ludzkie, wypaczoną ideologię życiową i dodaj do tego człowieka żądnego sławy, to co otrzymasz w rezultacie? Oszalałego kapitana Nemo, atomowego potwora, monstrum z epoki lodowej z nuklearnymi kłami. Zenko podniósł słuchawkę. - Majorze Ryżów - powiedział. - Proszę mnie połączyć z admirałem Walotinem w Leningradzie. - Tak jest. Zenko czuł, trzymając słuchawkę, że pod czaszką narasta mu ciśnienie, podobne temu, jakie wytwarzają piętrzące się góry lodowe. W słuchawce zabrzęczało. - Admirał Walotin na linii. Łączę. - Zenko? - Tak, admirale. Rozumiem, że "Związek Radziecki" z okrojoną załogą wypłynął bez porozumienia ze mną. - Zgadza się. Czy Deminow już przybył? - Wkrótce tu będzie. - A zatem równie dobrze możecie się tego dowiedzieć ode mnie, Stefanie Grigorijewiczu. Zarządziłem operację "Biała Gwiazda". Deminow przekaże wam rozkazy. Głos Walotina był chłodny, formalny i wyniosły. Zenko zrozumiał, że protesty na nic się tu nie zdadzą. - Rozumiem-powiedział. Coś trzasnęło i połączenie zostało przerwane. "Biała Gwiazda". Powinien był się domyślić. Spośród wszystkich dowódców Tajfunów jedynie od Malakowa można było oczekiwać, że wystrzeli rakietę. Otrzymawszy na pokładzie "Związku Radzieckiego" odpowiednie rozkazy, mógł zrównać z ziemią stolicę każdej republiki, z Moskwą włącznie. Czy o to właśnie chodziło Deminowowi i Walotinowi? Czy użyli "Białej Gwiazdy" jako zasłony dymnej? Mając Malakowa z palcem na spuście broni atomowej, byli wystarczająco silni, by rzeczywiście zatriumfować. Margarita powiedziała, że oni czekają tylko na właściwy moment. Teraz sami ten moment stworzyli. Zenko czuł się zbrukany, oszukany i zdradzony. Walotin i Deminow wcale nie muszą odbierać mu dowództwa. Wystarczy jedynie, że rozkażą mu wyjść w morze - kiedy oni przy pomocy Malakowa i "Związku Radzieckiego", będą szantażowali rząd, on, pozbawiony łączności, będzie przebywał pod lodem. Albo po prostu unieruchomią go w Griemisze. Powinien jakoś powstrzymać tych łajdaków, ale na razie sam potrzebował pomocy. Podniósł słuchawkę. - Majorze Ryżów, proszę do mnie. Major zapukał i wszedł. Zenko musiał zaufać komuś, kto miał dostęp do łączności radiowej, a nie miał czasu na wysondowanie i wypytanie pięćdziesięciu zatrudnionych w centrum łączności osób. Przyjrzał się młodemu, trzydziestoletniemu oficerowi i podjął decyzję. ; - Siadaj, Borysie. - - Dziękuję. - O ile dobrze pamiętam, jesteś tu od czterech lat. W zeszłym roku miałeś szansę na przeniesienie do kwatery głównej w Polarnym, ale zdecydowałeś się tu pozostać. - Tak jest. - Czy to pułkownik Ludinow prosił cię, żebyś pozostał w Griemisze? - Nie. Chciał, żebym był w Polarnym. - Więc czemu zostałeś? Griemicha jest kompletnie odizolowana od świata, nie ma tu żadnych atrakcji. A ty przecież masz synka, który dorasta tu, w tym lodowym pustkowiu. - Admirale, nasz poziom życia jest najwyższy w całej Flocie. Mamy pełne sklepy. Nie musimy wystawać w ogonkach lub odchodzić z kwitkiem. - Dla wielu innych nie był to dostateczny powód. Odeszli stąd. - Spełniamy tu ważne zadania - rzekł Ryżów. - Cóż może być ważniejszego od zapobiegania wojnie atomowej? - Zgadzam się z tym z całego serca - odparł Zenko. - Ale jesteście, majorze, z GRU, nie ze zwykłej Marynarki. Jesteście specjalistą od wywiadu wojskowego, krótko mówiąc -szpiegiem. Zastanawiam się, czy nie zostaliście tu właśnie w tym celu: aby mnie szpiegować. Ryżów poczerwieniał, zaczęły mu drżeć wargi. Wziął głęboki oddech i powiedział: - Tak jest. To część moich obowiązków. - I komu składacie raporty? - Pułkownikowi Ludinowowi. - Rozumiem. Czy zameldowaliście Ludinowowi, że z Archangielska przybył miczman Sorokin? - Nie. - A dlaczego nie? - Melduję najmniej, jak się da. Czasami miesiącami nie komunikuję się z Polarnym. - Kiedy wysłaliście ostatni meldunek? - Trzy tygodnie temu. Ludinow chciał wiedzieć, czemu nie podpisał pan listu wyrażającego poparcie dla KPZR i Związku Radzieckiego. Chciał również wiedzieć, czy darzy pan sympatią separatystów z poszczególnych republik. Odparłem mu, że jest pan najbardziej patriotycznym oficerem, pod jakim przyszło mi służyć. Osobiście sądzę, że nie uważa pan, by należało mieszać politykę do spraw wojskowych. - Uważam, że patriotyzm jest czymś ważniejszym od polityki. Zgodzisz się ze mną, Boria? - Tak jest - odparł Ryżów, zastanawiając się, do czego zmierza jego rozmówca. - Kiedy schodzisz ze służby? - spytał Zenko. - Po wypłynięciu "Tajfuna i". - Według planu "Tajfun I" odbija za dwie godziny - powiedział Zenko. - Kiedy wypłynę, dowództwo bazy obejmie admirał Deminow. Admirał Walotin zarządził przeprowadzenie operacji "Biała Gwiazda". Czy coś wam o niej wiadomo? - Tylko w ogólnych zarysach. To prowizoryczny plan zdławienia ewentualnej zbrojnej rebelii. - Tak, ale muszą być również dowody na istnienie takiej rebelii - Zenko urwał na moment, po czym mówił dalej. - To, co powiem teraz, może was zaszokować, majorze, ale admirał Deminow prawdopodobnie wyśle z tej bazy rozkaz do "Związku Radzieckiego", nakazujący Malakowowi wystrzelenie kolejnej rakiety, ale tym razem z głowicą prawdziwą, a nie z ćwiczebną. Jasna zazwyczaj twarz Ryżowa spochmurniała. - W kogo? - Było to jedyne pytanie, jakie mu się nasunęło. - Nie wiem, ale najprawdopodobniej w którąś z republik. Major Ryżów zacisnął szczęki. - To oznacza wojnę domową - powiedział. - Tak - odparł Zenko. - Deminow i admirał Walotin używają "Związku Radzieckiego" do własnych celów. Uważam,! że naszym obowiązkiem jest powstrzymanie ich. - Mówiąc to, spostrzegł, że major jest przerażony i zmieszany. - Dobrze się czujecie? - spytał. - Tak jest. Po prostu za wiele usłyszałem naraz. i - Potrzebuję waszej pomocy, majorze. . - Co mam zrobić, towarzyszu admirale? i - Obawiam się, że kiedy wypłyniemy, Deminow może wyprawić następnego Tajfuna, by uderzyć w ojczyznę. Możemy ustalić serię prostych kodów, tak byście mogli informować mnie, kiedy będę pod wodą. Ryżów zawahał się. ] - To nie jest takie proste, admirale. System zabezpieczeń działa bardzo sprawnie. - Wiem o tym - powiedział Zenko - Jeżeli Deminow się o tym dowie, zastrzeli was. Tego możecie być pewni. Ryżów nadal się wahał. Rozumiał, że Zenko apeluje do jego osobistej lojalności. - Majorze, muszę wam zaufać - odezwał się Zenko. -Możecie się zgodzić ze mną lub zameldować o wszystkim Deminowowi, który przybędzie lada chwila. Moim celem jest zapobieżenie temu, by moje okręty zaatakowały nasz własny kraj. Musicie wybierać, majorze. Natychmiast. - Co pan zamierza zrobić, admirale? - Lepiej żebyście dokładnie nie wiedzieli. - W gruncie^ rzeczy, Zenko sam jeszcze nie wiedział, co zamierza zrobić.' Zadzwonił telefon. Zenko odebrał. ;: - Tu kontrola obszaru powietrznego. Samolot admirała Deminowa właśnie wylądował. - Dziękuję, Upewnijcie się, czy ma właściwą eskortę i przywieźcie go tutaj. - Tak jest. Zenko odłożył słuchawkę i zwrócił się do Ryżowa. - I co postanowiliście? - Pomogę wam. Zrobię, co w mojej mocy. - W porządku. Jeżeli Deminow będzie chciał nadać rozkaz wystrzelenia rakiety ze "Związku Radzieckiego", powiadomicie "Tajfuna I" podwójną literą B. Gdyby chciał wysłać w morze kolejnego Tajfuna, nadacie podwójną literę K. Ryżów skinął głową. - Tak jest. Podwójne K. Zenko przeprowadził Ryżowa przez posterunki do pomieszczenia szyfrantów i usiadłszy przy terminalach komputerów, wspólnie przygotowali kody na patrol "Tajfuna I". Gdy komputer w pomieszczeniu radiowym sprawdził je i zweryfikował częstotliwości, Zenko wydrukował dwa komplety kodów. Zgodnie z przyjętym trybem postępowania wrócili do pokoju Zenki i zamknęli jeden egzemplarz w sejfie. - Czy jest jeszcze coś, co powinienem wiedzieć? - spytał z zatroskaną miną Ryżów. - Prawdopodobnie i tak wiecie już za dużo - odparł Zenko. - Ale rozchmurz się, Borysie. Deminow może wcale nie wysłać mnie w morze. Następne kilka dni mogę spędzić w areszcie. W takim razie... Zenko wzruszył ramionami i zamknął teczkę z drugim kompletem kodów. 18 Dowództwo i władza Admirał Deminow wkroczył do Groty Zenki niczym udzielny książę. W otoczeniu świty składającej się z dwudziestu oficerów przemaszerował wzdłuż nabrzeża, mijając okręty podwodne, dźwigi i zdumionych rekrutów. Trzymając swój identyfikator w wyciągniętej ręce, przeszedł szybko obok stojących na warcie żołnierzy piechoty morskiej i wkroczył do centrum łączności. Stojący za centralnym biurkiem major Ryżów obserwował z obawą zbliżającego się Deminowa, któremu podczas szybkiego marszu furkotały nogawki białych spodni z czerwonymi lampasami. O krok za admirałem szedł pułkownik Ludinow o kamiennej twarzy, szef GRU, któremu major Ryżów składał raporty. Deminow zatrzymał się przed biurkiem Ryżowa i oświadczył: - Od tej chwili wszystkie znajdujące się tu urządzenia przechodzą pod bezpośredni nadzór Dowództwa Floty Północnej. Ryżów stanął na baczność i zasalutował. - Tak jest. Oficer służbowy major Ryżów melduje się na rozkaz. Deminow odsalutował. - Gdzie jest wasz dowódca? - spytał. - W swoim pokoju, towarzyszu admirale. Czy mam go poprosić? - Nie. Sam wiem, jak znaleźć Stefana Grigorijewicza Zenkę. Gdy Deminow skierował się w stronę holu, do biurka majora zbliżył się pułkownik Ludinow, i pochylając się nad nim, powiedział: - Witaj Borysie, dawno nie miałem od ciebie żadnych wiadomości. Admirał Deminow nosił złotego delfina, odznakę oficerów okrętów podwodnych. W ciągu swej długiej kariery odsłużył na okrętach podwodnych piętnaście lat i przez pewien czas dowodził nawet eskadrą strategicznych rakietowych okrętów podwodnych klasy Delta II. Ale lata spędzone pod wodą podsyciły jedynie jego żądzę władzy. W przeciwieństwie do Zenki nie kochał wcale ani morza, ani okrętów. Dla niego Tajfuny przedstawiały jedynie czystą, niczym nie skażoną siłę, potęgę, którą wreszcie wyrwał Zence i nad którą przejął kontrolę. Od trzydziestu lat zazdrościł Zence geniuszu i nieskalanej uczciwości. Z wielu poprzednich konfrontacji między nimi Zenko zawsze wychodził zwycięsko. Tym razem będzie jednak inaczej. Drzwi do gabinetu Zenki były otwarte. Stojąc za biurkiem wiceadmirał czekał z godnością, choć w wymiętym mundurze. Wiedział, że jeżeli Ryżów powtórzył Ludinowowi treść ich rozmowy, jego kariera zakończy się w ciągu pięciu minut. Mógł mieć jedynie nadzieję, że Ryżów jest kimś więcej niż tylko bezdusznym funkcjonariuszem GRU. Zenko zamierzał wytrącić Deminowa z równowagi i wyciągnąć z niego jak najwięcej informacji, bez wzbudzania, jeśli to możliwe, jego podejrzeń lub gniewu. Chciał koniecznie dowiedzieć się, dokąd płynie "Związek Radziecki" oraz co Deminow zamierza zrobić dalej. Kiedy Deminow z wyrazem samozadowolenia na twarzy wszedł do jego gabinetu, Zenko powiedział: - Witaj w Griemisze, Iwanie Iwanowiczu. Zapraszam do siebie - i zanim Deminow zdążył odpowiedzieć, dodał: - Siadaj. Zdejmij czapkę, mam nadzieję, że chwilkę u nas zabawisz. Zenko wyszedł zza biurka i zaczął nastawiać stary samowar, szykując herbatę. Zbity z tropu jego bezceremonialnością Deminow przyglądał się ze zdumieniem, jak Zenko pobrzękuje szklankami i łyżeczkami. Wiceadmirał uśmiechnął się do niego i rozluźnił kołnierzyk, zachowując się zupełnie nie jak człowiek, którego kariera jest zagrożona. Przed laty, gdy jako młodzi oficerowie służyli razem na jednym okręcie podwodnym, podczas długiego patrolu prawie się ze sobą zaprzyjaźnili, ale zanim wrócili do portu, Zenko doszedł do wniosku, że Deminow jest próżnym człowiekiem, żądnym jedynie władzy. - Powiem bez ogródek - rzekł Deminow. - Wiceadmirale Stefanie Grigorijewiczu Zenko, z tą chwilą pozbawiam was dowództwa Szóstej Eskadry Strategicznych Rakietowych Okrętów Podwodnych. Słowa admirała ciężko zawisły w powietrzu. Deminow spodziewał się gwałtownej reakcji Zenki, przekleństw i krzyków, ale ten spokojnie wrócił za biurko, niosąc szklankę herbaty. - Czy przyjmujesz dymisję? - Oczywiście, że przyjmuję. Nie mam wyboru, Iwanie, a poza tym, nigdy nie kwestionuję rozkazów. - Przekażesz mi całe uzbrojenie i szyfry służące do komunikacji z twoimi okrętami. Zenko pochylił się nad biurkiem i na bloczku napisał szyfr otwierający jego szafę pancerną. - Major Ryżów ma dostęp do wszystkich poufnych dokumentów. Mam świetnych pracowników. Będą ci dobrze służyli. Czy mam ich zawołać i przedstawić cię oficjalnie? - W stosownym czasie. Zenko otworzył teczkę i wyjął z niej kody łączności i szyfry uzbrajające głowice rakiet na "Tajfunie I". - Spodziewam się, że wyznaczysz nowego dowódcę mojego okrętu. Proszę, oto kody na dzisiejszy patrol, które ułożyliśmy wspólnie z majorem Ryżowem. - Spojrzał na zegarek i sięgnął po czapkę. - Iwanie, spędziłem tu dziesięć lat. Nagle to wszystko się skończyło. Jeżeli się pospieszę, zdążę jeszcze dogonić żonę, która wyjeżdża do Leningradu, i wyjechać razem z nią. Nie zamierzam przebywać tu dłużej, niż jest to absolutnie konieczne. Deminow spodziewał się oporu. Nieraz już widywał Zenkę wściekłego, a zawsze był to wspaniały widok. Przygotowując się na odmowę podporządkowania się jego rozkazom, uprzedził pułkownika Ludinowa, że może zaistnieć konieczność uwięzienia Zenki w areszcie. Ale Zenko zamiast protestować z całych sił, zachowywał się posłusznie, zupełnie jak przestraszony rekrut. - Nie tak szybko, Stefanie Grigorijewiczu - powiedział Deminow. - Nadal pełnisz funkcję dowódcy "Tajfuna I" i w pełni uczestniczysz w operacji "Biała Gwiazda". - Pozbawiasz mnie dowództwa mojej eskadry i jeszcze oczekujesz po mnie, że będę brał udział w operacji, którą od początku do końca potępiam? Odpieprz się, Iwanie. T To był Zenko, którego znał Deminow, człowiek, którego chce rzucić na kolana. - Nie możesz odmówić! Każę cię aresztować! - Nie ośmielisz się. - Owszem, tak. Aresztuję ciebie i twoją załogę, a także każdego skurwysyna w tej bazie, który przeciwstawi się rozkazom zastępcy dowódcy Floty Radzieckiej. Nagle Zenko zmiękł, wydawało się, że na oczach Deminowa kompletnie się załamał. Admirał wyciągnął z teczki czerwoną, zalakowaną kopertę, - Tu są dla ciebie rozkazy. Poprowadzisz "Tajfuna I" wprost do sektora 6122 na Morzu Barentsa i pozostaniesz tam aż do odwołania. Będzie cię eskortował okręt torpedowy "Gorki" z Siódmej Eskadry. Dowódcą "Gorkiego" jest Wiktor Łoryński. Znasz go? - Oczywiście. Znam wszystkie Szare Duchy. Uczyłem ich taktyki w Akademii. - Pamiętaj, Zenko, że masz poruszać się wyłącznie w wyznaczonym sektorze. Wysuń się stamtąd choćby o metr, a Łoryński zgodnie z rozkazem cię zatopi. - A czy wysłałeś "Mińsk" na Morze Białe, żeby zaopiekował się Malakowem? - "Mińsk" pilnuje wejścia do cieśniny Gorło. - Rozumiem. - Spodziewam się, że rozumiesz. Zenko złamał pieczęć, otworzył kopertę i przestudiował rozkazy. - Tu nie ma wzmianki o lokalizacji "Związku Radzieckiego". Gdybym to ja dowodził, wysłałbym Malakowa do zatoki Kandałaksza. Odgadł trafnie, a Deminow potraktował tę uwagę jako komplement wobec własnej osoby. - Robisz wrażenie doskonale poinformowanego - powiedział. - Przed paroma minutami rozmawiałem z admirałem Walotinem. - A więc wiesz, że Związek Radziecki jest w niebezpieczeństwie? - Na to wygląda - odparł Zenko. - "Biała Gwiazda" ma przeciwdziałać zbrojnej rebelii. Powiedz mi szczerze, gdzie jest ta rebelia? Deminow spojrzał na niego szyderczym wzrokiem. - Zbyt długo siedziałeś odizolowany tu w Griemisze, Stefanie. Bunt ogarnął już cały kraj. Strajkują nawet stocznie wojskowe. - A ty popierasz próby rakietowe, które prowokują protesty, co daje ci wymówkę do interwencji zbrojnej. - Co ty imputujesz? - Mówię jedynie, że twoja reakcja na obecną sytuację polityczną jest mocno przesadzona. - Czyżbyś popierał separatystów? - Poddajesz w wątpliwość moją lojalność? - odparł łagodnie Zenko. - Nie kryję, że niezależnie od moich poglądów nigdy nie mieszałem polityki do służby. - Tu nie chodzi o politykę. Tu idzie o przetrwanie! - Czyje przetrwanie? - spytał Zenko. - Twoje? Moje? - Związku Radzieckiego - odparł żarliwie Deminow. -Sprawy zaszły już za daleko. Tak zwani reformatorzy nie dali nam niczego oprócz bałaganu i anarchii. W Gruzji i krajach nadbałtyckich panuje totalny chaos. Niewiele brakuje, a możemy stracić Ukrainę i Białoruś i, na Boga, samą Rosję. Pustoszą nas Rasputinowie z komputerami i tą ich przeklętą pieriestrojką. Przed dojściem do władzy Gorbaczowa między republikami panował pokój. Mieliśmy stabilizację wewnętrzną i bez wątpienia do spełnienia misję w świecie. Tracimy to wszystko, a ja nie zamierzam stać z boku i przyglądać się biernie, jak to się dzieje. - A więc nie ma już czasu na żadne dyskusje? Wszystko już postanowione? - Owszem. - Twoje działania mogą sprowokować wojnę domową -rzekł ponuro Zenko. - Niech i tak będzie - oświadczył Deminow. - Moim celem jest zachowanie Związku Radzieckiego. Rozważ następującą alternatywę: jeżeli Związek rozpadnie się, Rosja zostanie otoczona republikami uzbrojonymi w broń atomową i żądnymi odwetu. To jest perspektywa, z którą nikt nie chciałby się zetknąć. Musimy zmiażdżyć naszych wrogów, zanim oni obrócą się przeciwko nam. Jeśli jedna republika poważy się na to, da przykład innym. Zawsze tak bywało, Zenko. Nie możemy pozwolić, żeby przeleciał nam nad głowami wiatr historii. To my musimy stać się historią. Musimy zaprowadzić porządek. Tak, pomyślał Zenko, historia Rosji od wieków pisana była krwią przez wybawców, którzy chcieli zaprowadzać porządki. - A kiedy ty będziesz zbawiał nasz wielki Związek -powiedział - ja będę siedział pod lodem, licząc palce u rąk i nóg. Jaka jest w tym moja rola? - Ni mniej ni więcej, a jedynie pozostawać w swoim sektorze w oczekiwaniu na rozkazy. - A Malakow? - To samo. - Co z Amerykanami? - spytał Zenko. - Jeżeli nagle przemieścisz tuzin okrętów, zauważą to. Gdyby wybuchła wojna domowa, mogliby stać się nerwowi. - Amerykanie się nie liczą - parsknął Deminow. - Narobią dużo hałasu, złożą oświadczenia, odwołają swojego ambasadora, a w gruncie rzeczy niczego nie zrobią. Nie będą wszczynać wojny tylko dlatego, że postanowiliśmy zmienić rząd. - Czyżbyś miał zamiar obalić rząd? - To nieuniknione. A więc to tak, ty zdradziecki skurwysynu, pomyślał Zenko, naprawdę zamierzasz to zrobić. - Zgadzam się, że nie możemy kontynuować naszej dotychczasowej polityki - powiedział głośno. Deminow, czując się już zupełnie pewny siebie, wyjął kolejne dwa dokumenty i wręczył je Zence. - To jest rozkaz pozbawiający cię dowództwa Bazy Morskiej w Griemisze. A to oświadczenie, w którym zgadzasz się podporządkować wszystkim zaleceniom wynikającym z prowadzenia operacji "Biała Gwiazda". Podpisz oba. Zenko zerknął na oba dokumenty i podpisał je z udawaną rezygnacją. - Przekazuję ci dowództwo - oświadczył. - Zaczekaj, przedstawię cię personelowi. Wyszedł ze swojego biura i odszukał Ryżowa. Jedno spojrzenie pomogło mu się upewnić, że major nie wydał go pułkownikowi Ludinowowi. W sali konferencyjnej Ryżów zgromadził około pięćdziesięciu techników, radiotelegrafistów i szyfrantów. Zenko wszedł tam u boku Deminowa i przedstawił go zebranym ze stosowną uległością i szacunkiem. - Admiralicja rozpoczęła operację "Biała Gwiazda" - powiedział. - Podlegacie teraz wszyscy dowództwu Floty Północnej i admirała Deminowa. Aż do zakończenia operacji Baza Morska w Griemisze zostaje odcięta od reszty świata. Ogłaszam stan alarmowy. Admirał Deminow będzie dowodził flotą właśnie stąd. Ponieważ cała łączność, aż do odwołania, realizowana będzie poprzez wasze centrum, przez kilka następnych dni będziecie bardzo zajęci. Przypominam, że ze względów bezpieczeństwa wszystkie połączenia zewnętrzne i transmisje radiowe są nagrywane. Wasz sposób wypełniania obowiązków poddany zostanie kontroli. Dowództwo nad centrum łączności obejmuje major Ryżów. To wszystko. Życzę powodzenia, proszę wracać do pracy. Zenko i Deminow wrócili do gabinetu Zenki. Deminow patrzył, jak były komendant Griemichy wkłada długi płaszcz i czapkę. Wyciągnął do niego rękę. Zenko uścisnął ją, nie okazując po sobie żadnych uczuć, i wyszedł z centrum łączności. Deminow obserwował go przez przeszkloną ścianę, jak idzie nabrzeżem w stronę statku, przygarbiony i -jak się zdaje - kompletnie załamany. Admirał chrząknął z zadowoleniem. Pierwsza przeszkoda w realizacji jego planu nadspodziewanie łatwo została usunięta. Wrócił do centrum łączności i wydał swój pierwszy rozkaz majorowi Ryżowowi. - Proszę przekazać wiadomość na "Związek Radziecki". ; Dwieście mil na południowy wschód od Griemichy, w zatoce Kandałaksza, najgłębszym miejscu Morza Białego, "Związek Radziecki" zawisł bez ruchu trzysta metrów pod powierzchnią wody. Tym razem Malakow przedsięwziął większe środki ostrożności, nie poprzestając na rutynowym schowaniu Tajfuna pod lodem. Nie spodziewał się, rzecz jasna, jakiegoś zabłąkanego okrętu podwodnego, ale i tak każdego, kto ośmieliłby się poszukiwać "Związku Radzieckiego", czekała niespodzianka. W centrum dowodzenia panowała cisza. Malakow chodził tam i z powrotem pomiędzy monitorem retransmitującym obraz z hydrolokatorów, a radiostacją, czekając niecierpliwie na sygnał, który miał mu być przekazany z Griemichy na falach o skrajnie niskiej częstotliwości. Wreszcie rozbłysło czerwone światełko i rozpoczęła się powolna, odbywająca się z prędkością jednego znaku na minutę transmisja w paśmie ELF. W dwadzieścia pięć minut później informacja została rozszyfrowana i Malakow przeczytał: ZENKO WYSłANY NA MORZE. DEMINOW Zenko został więc pokonany. Malakow poczuł głęboką satysfakcję. Teraz pozostawało mu wyłącznie czekanie. Następny przekaz poinformuje go o całkowitym zwycięstwie lub przyniesie rozkaz wystrzelenia rakiety. 19 "Tajfun" 1 Kiedy Zenko szedł wzdłuż nabrzeża, czuł na plecach! palące spojrzenie Deminowa. Iwan Iwanowicz jest głupcem, pomyślał. Dał mi do ręki jedyną broń, która może zniweczyć jego plany: mój okręt. Gdy zbliżył się do "Tajfuna", zobaczył, że na pokładzie przed kioskiem panuje ogromne poruszenie. Marynarze wychodzili przez luki i formowali dwuszereg. Przed szykiem przechadzał się Sorokin i wykrzykiwał komendy, szykując załogę do przeglądu. Gdy tylko Zenko przeszedł na tę część okrętu, miczman wystąpił przed marynarzy i zwrócił się w stronę kapitana. - Baczność! Sto pięćdziesiąt par obcasów stuknęło naraz. - Na prawooo patrz! Sto pięćdziesiąt głów obróciło się jak na sznurku. - Czołem marynarze - powiedział Zenko. , - Czołem towarzyszu admirale! Rany boskie, jak ja powiem tym ludziom, że mamy walczyć z innym radzieckim okrętem, pomyślał sobie Zenko, oddając honory załodze. Przebiegł wzrokiem wzdłuż szeregu, przypatrując się zaciętym młodym twarzom, niektórym wręcz jeszcze dziecinnym, twarzom marynarzy, których nazwiska, jeśli im się powiedzie, pamiętać będą pokolenia, lecz jeżeli się im nie uda, wszyscy natychmiast zapomną. Spojrzał w stronę przedziałów rakietowych, w których kryły się głowice z ładunkiem plutonu. Kto właściwie był większym szaleńcem, Walotin, Deminow, Malakow czy też on, budując te niszczycielskie maszyny? Postąpił krok naprzód i krzyknął: - Marynarze "Tajfuna",. czy jesteście gotowi wyruszyć w rejs? - Jesteśmy! - A zatem, synowie Neptuna - zawołał - czas pożegnać niebo! - Czas pożegnać niebo! - odkrzyknęła załoga. Jego okręt, jego dzieło. Zenko podszedł do luku towarowego, zrzucił płaszcz na pokład i zszedł po drabinie w dół. "Tajfun I" był jego wiernym przyjacielem. Centrum dowodzenia utrzymane było w ciemnoniebieskim kolorze, który Zenko przedkładał nad czerwone wykładziny położone na nowszych okrętach tej klasy. Spojrzał na zgromadzonych tu podwodniaków z sekcji dowodzenia. Sorokin zajął przed chwilą swoje stanowisko przy stole nawigacyjnym i wodził teraz wzrokiem po rzędzie monitorów. Wszystko w porządku. Okręt był gotów. W pomieszczeniu łączności Zenko zastał oficera politycznego "Tajfuna I", kapitana pierwszej rangi Saszę Kuragina, przygotowującego arkusze kodowe. Zenko i Kuragin, służąc wspólnie od piętnastu lat na tych samych okrętach, byli ze sobą związani silniej niż niejedno małżeństwo. Zenko nie potrzebował u siebie takiego zampolita, który nie umiałby w razie potrzeby obsługiwać zaworów lub nadzorować pracy reaktora, jak na przykład służący na "Związku Radzieckim" Siergow. Ani morze nie interesuje się tym, czy ktoś czytał dzieła Lenina, ani reaktorowi niepotrzebne są cytaty z Marksa. Kuragin ukończył szkołę podwodniaków w Murmańsku i obok swego partyjnego znaczka z dumą nosił odznakę złotego delfina. Wylewny i pobudliwy Kuragin o kręconych włosach i grubych okularach ciepło uścisnął dłoń Zenki. - Pozdrawiam, towarzyszu Stefanie. Jak tam Margarita? Zenko szeroko rozłożył ręce. - Jest jak kieliszek szampana. Nie, raczej jak butelka szampana, a nawet trzy. Rany, powinienem był się ożenić z kobietą w moim wieku. - Chcesz się zamienić? Ja wezmę twoją Margaritę, a ty moją Nadię. - Nie, dziękuję towarzyszu Bohaterski Ojcze. - W radzieckiej flocie tego spośród załogi, który miał najwięcej dzieci nazywano "Bohaterskim Ojcem". - Zatrzymaj sobie swoją grubą babę - wykrzyknął żartobliwie Zenko. - Czy przypadkiem znowu nie jest w ciąży? Powiedz mi, Sasza, co porabia twoich siedmioro małych komunistów? - Chcesz posłuchać o moich dzieciach? Proszę bardzo. Iwan co wieczór zaprawia się haszyszem do nieprzytomności. Aleksiej pragnie zostać muzykiem rockowym. Katierina " wstąpiła do Partii Zielonych i nazywa mnie wrogiem ludzkości. Rozumiesz to? Tak mówi o mnie moje własne dziecko. Domaga się również, żeby zostały zakazane wszelkie formy wykorzystania energii jądrowej, a Marynarka rozwiązana. Dostarcza nam mnóstwo rozrywki przy obiedzie. Georgij całymi dniami ogląda telewizję i gada przez telefon. Maja jest zastępową pionierów i codziennie przychodzi do domu zapłakana, bo inne dzieci mówią jej, że komunizm to jedno wielkie kłamstwo, a Lenin był idiotą. Ona i Katierina kłócą się ze sobą zupełnie jak Gruzini. Bliźnięta są w żłobku i są jeszcze za małe, żeby sprawiać nam kłopoty. Mówię ci, Zenko, ten świat oszalał. Zenko wysłuchał cierpliwie skarg zampolita i spytał w końcu: - Jesteś gotów do wyjścia w morze? - Nie mogę się doczekać, kiedy się stąd wyrwę, do cholery. Trzy tygodnie ciszy i spokoju pod lodem dobrze mi zrobią. Zenko objął go ramieniem. - Czy byłeś dziś rano na pokładzie? - Tak, nocowałem dziś na okręcie. - Widziałeś Sorokina? - Starego dobrego Wadima? Pojawił się przed godziną i od razu w magiczny sposób przejął swoje obowiązki, zupełnie jakby nigdy stąd nie odchodził. - Czy mówił ci, czemu tu znów jest? - Nie pytałem. - To nie będzie zwyczajny patrol, Sasza. Nasz przyjaciel Iwan Deminow złożył mi dziś rano krótką wizytę. - Domyślam się, że nakarmił cię swoją zwyczajową porcją bzdur - powiedział z lekką wzgardą w głosie Kuragin. -Solidarność ze Związkiem Radzieckim, niech się w dupę ugryzie. Czego chciał? Kolejnej próby rakietowej? Zenko pochylił się nad biurkiem. - Pozbawił mnie dowództwa eskadry - rzekł głucho. - Że co? - zamrugał zdumiony Kuragin. - Właśnie to - odparł Zenko. - A Walotin zatwierdził operację "Biała Gwiazda". - Zatkało mnie - wykrztusił Kuragin. - Nie wiem, co powiedzieć. Nie wiem nawet, czy powinienem pytać, dlaczego. - W dodatku Malakow, na rozkaz Deminowa, wyruszył wczoraj "Związkiem Radzieckim" w morze, bez porozumienia się ze mną. Kuragin zbladł nagle i zadrżał. - Malakow? Malakow jest typem człowieka, który schodzi ze ścieżki, żeby rozdeptać żuczka w trawie. Zenko pokazał zampolitowi otrzymane rozkazy. - To straszne - wybuchnął Kuragin. - Mamy przeprogramować rakiety na cele wewnątrz naszego własnego kraju? Zenko spokojnie pokiwał głową, wznosząc oczy do nieba. - Złożę raport na tego bydlaka władzom partii - powiedział Kuragin. - Partia! - wykrzyknął Zenko, z narastającą w głosie furią. - Czy myślisz, że powstrzymamy Deminowa, dzwoniąc po prostu do kogoś z partii? Przysięgam, że chwilami rozumujesz nie jak oficer Marynarki, ale jak zwyczajny aparatczyk. Okręty powstrzymuje się torpedami. Bunt likwiduje się, zabijając buntowników. Ta prawda eksplodowała w umyśle Kuragina jak bomba. - Co proponujesz, Stefanie? - Zamierzam dopaść Malakowa i zatopić "Związek Radziecki". Oszołomiony Kuragin, kręcąc głową zobaczył nagle, jak cała przyszłość znika w olbrzymiej zawierusze. - A więc do tego już doszło - rzekł. - Idziemy na wojnę. - Zgadza się - odpowiedział uspokojony już Zenko. - to my oddamy pierwszy strzał. - Jeden okręt przeciwko całej flocie. - Tak. Niezbyt dobre rozdanie, prawda? Jesteś mi potrzebny, Sasza, ale możesz powstrzymać mnie teraz, schodząc z okrętu. Możesz przyłączyć się do Deminowa i jego szaleńczej rebelii. Pomyśl o dzieciach i o ich przyszłości. Czy chcesz, żeby spędziły resztę życia w kraju wojskowej dyktatury? Jeżeli Deminow dojdzie do władzy, grozi nam znów zimna wojna albo coś jeszcze gorszego. Będziemy mieli nowego Stalina. - Czy Sorokin już wie? - Jeszcze nie. Chciałem powiedzieć ci pierwszemu. Bez twojej pomocy nie mam żadnych szans. Czy jesteś ze mną? - Oczywiście, ale jak, na Boga, spodziewasz się, że przeprowadzę okręt przez cieśninę Gorło? - Już ja znajdę sposób - powiedział z chytrym uśmieszkiem Zenko. - A teraz wsadźmy tę rurę pod lód, zanim Deminow zmieni zdanie. W kilka minut później Zenko, ubrany w arktyczną czapkę, gogle, kurtkę i nauszniki, z lornetką przewieszoną przez szyję, stał na mostku "Tajfuna I" wraz z Sorokinem. Szeroko rozstawiwszy nogi, kapitan zaklął niczym prosty marynarz, odsłaniając przy tym złote zęby: - Cóż to za kurewsko szpetna łajba. Jest tak obrzydliwa, że w porównaniu z nią nawet ja wydaję się piękny. Sorokin mocniej naciągnął swoją czapkę na uszy. - Ocean jest ślepy, kapitanie. Nie dba o to. - Może i ślepy, ale nie głuchy, towarzyszu miczmanie. Dwie Akuły już czekają na nas na skraju pola lodowego. - Eskorta? - Raczej strażnicy - odparł Zenko. - Wyruszamy na wojnę, Wadimie. - Malakow - stwierdził beznamiętnie Sorokin. - Tak. Jeśli mam go znaleźć, potrzebuję twojej pomocy i pomocy całej załogi. - Rozkaz, kapitanie - powiedział Sorokin. - Powiedz ludziom prawdę, a będą dla ciebie walczyć. Mnie nie musisz o to prosić. - Zatem bierzmy się do dzieła. Pomost do centrali -rozkazał Zenko. - Obie maszyny, cała naprzód. - Tak jest, cała naprzód. Za rufą zakotłowała się woda. "Tajfun I" z potężnym drżeniem odsunął się od nabrzeża. - Sternik, dziesięć stopni w lewo. - Tak jest, dziesięć stopni w lewo. - Otworzyć wyjście na morze. Ciężkie, stalowe drzwi zaczęły się rozsuwać i do Groty Zenki wpadło chłodne powietrze. Kiedy "Tajfun I" mijał "Pierwszy Maja", Zenko zauważył na przednim pokładzie grupkę oficerów. Pomachał im, ale żaden nie odwzajemnił tego pozdrowienia. Ukłuło to Zenkę boleśnie, ale zdał sobie sprawę, że młodzi oficerowie zostali już pewnie poinformowani o operacji "Biała Gwiazda" i o tym, że Zenko zgłosił do niej swój akces. Poczuli się zdradzeni. Zenko był dla nich bohaterem nie dlatego, że nosił Srebrną Gwiazdę, ale dlatego, że zawsze szedł własną drogą, odmawiając jakiegokolwiek udziału w politycznych zagrywkach Admiralicji. Aż tu nagle, na ich oczach, Zenko, aby ocalić swoje stanowisko dowódcy okrętu lub z zupełnie innych, równie egoistycznych powodów, stał się tak samo cyniczny i głupi jak cała reszta tej bandy rządzącej Radziecką Marynarką. Teraz mógł jedynie trzymać prosto podniesioną głowę i ukryć swój żal. Wojna domowa zbierała właśnie swe pierwsze ofiary, a on nie mógł już zejść na brzeg. "Tajfun" wysuwał się z Groty Zenki niczym prawdziwy potwór morski. Wydawałoby się, że jego sto siedemdziesiąt metrów wynurza się przez wrota w tak nieskończenie długim czasie, jakby ten stwór obawiał się światła dziennego. Zenko obserwował z mostku, jak pierwsza fala zwalczających okręty podwodne śmigłowców Kamow Ka-25, które pojawiły się nad skałami, odleciała w głąb morza i zrzuciła tam pławy hydrolokacyjne. Wciągnął w płuca morskie powietrze i krzyknął do marynarzy: - Uważać pilnie na kry lodowe! - Rozkaz, kapitanie. Sorokin obejrzał się na zamykające się za nimi drzwi jaskini. Griemicha, będąca przez ostatnie dziesięć lat jego domem, wydawała mu się obca i wroga, podobnie jak wydawałaby się załodze amerykańskiego okrętu podwodnego, któremu udałoby się zbliżyć na tę odległość do Groty Zenki. Minęli falochron. Łódka Zenki zerwała się z cum i bezwładnie dryfowała na środek portu. Wiatr wywiał z niej pojedynczą stronę gazety, która wpadła do wody, namokła i natychmiast zatonęła. Nad nimi obracały się anteny: radiowa i radaru, a w przedzie kołując nisko nad wodą, trzepotały skrzydłami mewy. Na falach kołysała się drobna kra. Zenko czuł zapach lodu, morza i soli, a gdy głębiej wciągnął powietrze, poczuł również zapach własnego strachu. "Tajfun I" wychodził w morze jak najbardziej ociągający się z wojowników, którzy kiedykolwiek przemierzali morskie głębiny, opieszały, a zarazem potężniejszy od tysiąca innych okrętów. Widzę wściekłość Rosji, pomyślał Zenko. Zobaczmy, co się z tym da zrobić. 20 Duży Iwan Na pokładzie "Reno" klimatyzacja pracowała z minimalną mocą, obowiązywał też zakaz korzystania z pryszniców. W związku z tym szybko zaczęło śmierdzieć, jak na okręcie podwodnym z czasów drugiej wojny światowej. W przedziale torpedowym rozgrywki Nintendo weszły w fazę ćwierćfinałów. W siłowni znudzenie sięgnęło szczytu i obsługa reaktora zaczęła projektować magnetohydrodynamiczny napęd zasilany elektrycznością. Od dziobu po rufę ludzie byli zmęczeni ciszą, pornograficznymi książkami i własnym towarzystwem. Leżeli jedynie na swych cuchnących kojach, marząc o powrocie do domu. W centrum dowodzenia Gunner obserwował wskazania urządzenia do inercyjnej nawigacji. "Reno" dryfował na południe z prędkością ćwierć węzła i w ciągu dwunastu godzin Griemicha znajdzie się poza zasięgiem jego hydrolokatorów. Jeśli w tym czasie nie pojawi się żaden Tajfun, Gunner będzie musiał uruchomić silniki strugowodne, podpłynąć z powrotem na północ i szukać sobie kolejnej szczeliny w lodzie, a w sąsiedztwie dwóch radzieckich okrętów torpedowych byłoby to manewrem nie tyle nawet ryzykownym, co wręcz samobójczym. W pomieszczeniu sonarzystów Morrison śnił, że idzie po lodzie do Archangielska. Po bulwarze paradowało stado rosyjskich piękności w kostiumach bikini. Zimna wojna, cholera. Zimna miłość, to rozumiem, w śniegu, na lodzie. Billie Stewart klepnął Morrisona w kolano. - Obudź się, szefie. - Nie śpię. - To musiałeś chrapać na jawie. - O Jezu, już dobrze. Czy były jakieś oznaki obecności dużego Iwana? - Jeszcze nie. - Dobrze, pieprzyć go. Nagle wszystkie ekrany rozświeciły się jak Times Sąuare w noc sylwestrową. Apatia panująca w pomieszczeniu sonarzystów zniknęła bez śladu. Morrison poczuł nagły przypływ adrenaliny. - O w mordę! Pławy hydrolokacyjne. Przerażenie pojawiło się na twarzy Billiego Stewarta. - Czy nas wykryli?-jęknął. - Nie - odparł Morrison. - To standardowa rosyjska procedura, kiedy duży Iwan wypływa w morze. - włożył słuchawki na głowę. - Hydro do centrali. Aktywne pławy hydrolokacyjne w wodzie. W centrum dowodzenia Gunner obserwował ekran monitora retransmitującego obraz z pomieszczenia sonarzystów. Przepływały przez niego sinusoidy, odzwierciedlające dźwięki emitowane przez zrzucone ze śmigłowców pławy. To był właśnie ten orzech do zgryzienia. Niezależnie od tego, czy zimna wojna skończyła się, czy nie, z portu w Griemisze wypływał Tajfun i "Reno" miał podążyć w ślad za nim, dokądkolwiek by się on skierował. - Zrozumiałem cię, hydro. Jaka odległość, szefie? - Trzydzieści do trzydziestu pięciu mil, skipper. Wygląda mi to na standardową procedurę. Jesteśmy za daleko, żeby mogli nas namierzyć. Jeśli nawet są w stanie odczytać nasze odbicie, biorą nas za kawałek lodu. - Teraz uważajcie, hydro - powiedział Gunner. - Duży] Iwan pojawi ci się na ekranach za kilka minut. Morrison wyłączył interkom. - A my możemy pojawić się na jego ekranach - rzucił operatorowi. - Zabawa w kotka i myszkę. Z głośników na całym okręcie wydobył się szept: - Alarm bojowy dla całej załogi. Idący wciąż jeszcze na powierzchni "Tajfun", nurzał się w falach, obryzgując obsadę mostku zimną wodą. - Mostek do centrali. Zwiększyć prędkość do dwóch trzecich - polecił Zenko. - Tak jest, zwiększyć prędkość do dwóch trzecich. - Radio do mostku. - Mówcie, radio. - Śmigłowce meldują podwodny kontakt, kierunek zero -jeden - jeden, odległość szesnaście mil. Rozpoznano typ Akuła, prawdopodobnie "Gorki". - Potwierdzacie tę lokalizację? - Tak, kapitanie. - Mostek do steru. Kurs zero-zero-zero. - Tak jest, kurs zero-zero-zero. Niczym rój groźnych mechanicznych pszczół przeleciała z rykiem druga fala śmigłowców, z których każdy w wewnętrznym luku uzbrojenia przenosił cylindryczną bombę głębinową. - Centrala do hydro - odezwał się na pokładzie "Reno" Gunner. - Gdzie jest druga Akuła, "Mińsk"? - Nie poruszyła się, kapitanie - odpowiedział Morrison. -Nie wiem dokładnie gdzie jest, ale jeśli dryfuje z taką samą prędkością jak my, to nie oddaliła się zbytnio od swojej poprzedniej pozycji. Powinna się znajdować jakieś dwadzieścia pięć mil na południowy wschód. Jeżeli duży Iwan skieruje się w stronę Morza Białego, przejdzie dokładnie przed jej dziobem. - Morrison, jak tam u was wygląda w hydro? - Śmierdzi, kapitanie. Przydałoby się trochę kawy. - Uważajcie. Duży Iwan pojawi się lada chwila. - Usłyszymy go, skipper. Gunner zabębnił palcami po obudowie peryskopu. Stojący obok Trout przetarł oczy i ziewnął. Załoga drapała się i wierciła niespokojnie na swoich stanowiskach. - Cholera - powiedział Gunner. - Dałbym nie wiem co, żeby tylko podnieść maszt i posłuchać, o czym gadają. Na mostku "Tajfuna I", Zenko polecił Sorokinowi i marynarzom, aby zeszli do wnętrza okrętu. - Mostek do oficera zanurzeniowego, opuścić maszty. Maszty anteny radaru wślizgnęły się do wnętrza kiosku. Zenko poczekał jeszcze chwilę, patrząc, jak dziób pruje fale. Wokół dryfowały kry, pędzone wiatrem. Dorównywały rozmiarami połowie wielkości okrętu. Wiceadmirał zamknął za sobą właz i poprzez kiosk zszedł na dół. Na olbrzymim monitorze nawigacyjnym widać było elektroniczną mapę okolic Griemichy. Migający czerwony kursor wskazywał pozycję "Tajfuna I", a dwa niebieskie światełka - "Gorkiego" i "Mińska". Zenko usiadł na wygodnym, obciągniętym skórą fotelu dowódcy i wyregulował kontrast obrazu. - Oficer zanurzeniowy, meldunek. - Wszystkie światła zielone. - Doskonale. Napełnić dziobowe zbiorniki balastowe. - Tak jest, napełnić dziobowe zbiorniki balastowe. - Stery trzy stopnie w dół. - Tak jest, trzy stopnie w dół. Zenko, czując pochylający się dziób, obserwował wskazania głębokościomierza. "Tajfun I" zanurzał się. Dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści metrów pod powierzchnią wody. - Wyrównać na pięćdziesięciu metrach. - Tak jest, na pięćdziesięciu metrach. - Hydro, włączyć skaner lodowy. - Tak jest, włączyć skaner lodowy. Monitory rozbłysły, gdy sonarzysta włączył skaner lodowy emitujący fale o wysokiej częstotliwości i małej energii. - Cała naprzód. - Tak jest, cała naprzód. - Ster, kierunek trzy-cztery-zero. Zenko, skierował okręt na północny zachód, podążając kursem wyznaczonym mu przez Deminowa i robiąc dokładnie to, czego oczekiwał po nim kapitan Łoryński na "Gorkim." W pomieszczeniu sonarzystów na pokładzie "Reno" Morrison pochylił się nad pulpitem, oparł łokcie na kolanach i po raz kolejny omiótł wzrokiem sześć monitorów. "Reno" wciąż powoli dryfował z prądem, zmuszając w ten sposób operatorów hydrolokatorów do coraz precyzyjniejszego dostrajania mikrofonów kierunkowych. - Zogniskuj je na tym kierunku - powiedział Morrison. -Tak, właśnie tak. Czekaj. Utrzymuj ten kierunek. Włącz głos. Komputer odrzucił odgłosy wydawane przez lód i jednostki nawodne, pozostawiając jedynie niskie, mechanicznie wytworzone szmery. - To on. Zanurza się - powiedział Morrison, włączając interkom. - Hydro do centrali. Słyszę w wodzie szumy kawitacyjne. Duży Iwan wylazł ze swojej nory. W centrum dowodzenia wszyscy stłoczyli się wokół monitora retransmitującego wskazania hydrolokatora, by obejrzeć przesuwające się wzdłuż ekranu rozbłyski. Mimo że zaawansowana technologia wyciszała dźwięki radzieckiego urządzenia, Tajfun musiał jakoś przemieszczać swoje trzydzieści tysięcy ton i sam ruch takiego kolosa w wodzie wytwarzał hałas. Na głębokości mniejszej niż sto dwadzieścia metrów jego śruby wytwarzały pęcherze kawitacyjne, a hydrofony na "Reno", o wiele czulsze od radzieckich, wyławiały wszelkie niuanse z emitowanych przez Tajfuna dźwięków. Przez ekran przebiegły fale pionowych linii, lokujące się ponad sekwencją błysków. - Skaner lodowy o wysokiej częstotliwości i małej mocy -rzekł Gunner. - Robi zdjęcia lodu i przy okazji przesyła nam swoje. Poruczniku Sharpe, proszę uruchomić program pozorowanego ataku. Nieczęsto trafia się nam taka okazja. - Rozkaz. - Kieruje się na północny zachód - odezwał się Trout. -Kurs dokładnie trzy-cztery-zero. - Centrala do hydro. Proszę o identyfikację obiektu. - To "Tajfun I", kapitanie. - Okręt Zenki - powiedział Gunner. - A więc to ten mały, gruby sukinsyn we własnej osobie. A w dodatku oddala się od Morza Białego. Kiedy "Tajfun" był już pół godziny drogi od Griemichy, zgłosił się dowódca sonarzystów. - Zbliżamy się do skraju pola lodowego, kapitanie. Odległość dwa tysiące metrów. Na monitorze nawigacyjnym widać było, że czerwony kursor przekroczył linię oznaczającą granicę pola lodowego. Obraz zmienił się w trójwymiarowy wykres znajdującego się nad okrętem lodu. Kra na skraju pola miała zaledwie trzydzieści centymetrów grubości. Kawałki odłamywały się z trzaskiem i odpływały, unosząc się na wodzie niczym dziwaczne wysepki. Wiatr i prąd spychały je niestrudzenie w stronę lodowego paku, a jego pokruszone krawędzie formowały się w stosy, wywierające olbrzymie ciśnienie na znajdującą się pod nimi lodową taflę. Ruchy i trzaski pękającego lodu zagłuszały ciche dźwięki maszyn "Tajfuna I", czyniąc go przez to trudniejszym do wykrycia. W miarę posuwania się okrętu w głąb pola, lód stawał się coraz grubszy. Mając metr lodu nad sobą i przestrzeń Morza Barentsa do dyspozycji, "Tajfun I" gnał naprzód niczym Złota Orda po stepie. - Kapitanie, zbliża się "Tajfun I" - zameldował szef sonarzystów na "Gorkim". - Odległość dwanaście mil i wciąż maleje. Prędkość dwadzieścia węzłów. - Cała naprzód - rozkazał kapitan Łoryński. "Gorki", idąc równoległym kursem, powoli przyspieszał, aż zrównał się prędkością z "Tajfunem I". - Mam go - niemal krzyknął na pokładzie "Reno" Morrison. - Hydro do centrali. Mamy "Gorkiego" na ekranie. "Tajfun I" zbliża się do granicy zasięgu naszych hydrolokatorów. - Skoncentruj się - powiedział Gunner. - Wystarczy, że wiemy, gdzie jest jeden z nich, żeby móc śledzić oba, a dopóki "Tajfun I" i "Gorki" nie znajdą się na skraju zasięgu hydrolokatorów, i tak nie możemy ruszyć się z miejsca. Na pokładzie "Tajfuna I" Zenko polecił wszystkim oficerom i miczmanom zebrać się w Sali Leninowskiej. Stojąc przed czterdziestoma pięcioma mężczyznami, Zenko postanowił pójść za radą Sorokina i powiedzieć im prawdę. - Towarzysze - odezwał się smutnym głosem - chciałbym przeczytać wam rozkazy dla "Tajfuna I", które wręczył mi admirał Deminow. - Odczytał w całości długą listę rozkazów operacyjnych i zakończył: - Paragraf siedemnasty: Po otrzymaniu zakodowanego sygnału 77M9, okręt wystrzeli rakietę numer siedem z prawoburtowego szybu startowego, koordynaty celu czterdzieści cztery stopnie, pięćdziesiąt minut wschód i trzydzieści siedem stopni, dziewiętnaście minut północ. Zenko oderwał wzrok od dokumentu i spojrzał w oczy zebranym. - To są koordynaty miasta Tbilisi. W marynarzy "Tajfuna I" jakby piorun strzelił. Zanim ktokolwiek zdążył się odezwać, Zenko dodał: - Nie zamierzam wykonywać tych rozkazów. Nagle podniosła się wrzawa, jak gdyby mężczyźni próbowali przekonać się wzajemnie do swoich racji. Po chwili Zenko poprosił o ciszę. - Jak wiecie - powiedział - operacja "Biała Gwiazda" została stworzona przez Radę Obrony dla zapobieżenia ewentualnej wojnie domowej. W Związku Radzieckim narasta niezadowolenie i zdarzają się zamieszki, ale nie ma wojny domowej. Jestem przekonany, że głównodowodzący admirał Walotin i admirał Deminow postanowili dokonać zamachu stanu, wykorzystując do tego celu założenia tej operacji. Zamierzają grozić rządowi rakietami. Tymi, które mamy na pokładzie "Tajfuna I" oraz tymi, w które uzbrojony jest "Związek Radziecki". Kapitan Malakow zajął już pozycję na Morzu Białym. Celem Walotina i Deminowa jest zastąpienie cywilnego rządu dyktaturą wojskową. Jeżeli rząd nie zastosuje się do ich poleceń, zarówno kapitan Malakow, jak i ja, mamy rozkaz odpalenia rakiet. Tak jak wam oświadczyłem, nie uczynię tego, ale nie mam żadnych wątpliwości, że kapitan Malakow bez wahania skieruje broń atomową przeciwko naszej ojczyźnie. Przerwał i przyjrzał się zebranym, usiłując odczytać coś z ich twarzy. Ci ludzie znali Malakowa i wyglądało na to, że uwierzyli Zence. - Nikt w całej Flocie nie wierzy bardziej w Związek Radziecki ode mnie - ciągnął. - Ale użycie broni atomowej przeciwko jednej z naszych republik jest dla mnie niepojęte i uważam, że nie można do tego dopuścić. Admirał Walotin, admirał Deminow i kapitan pierwszej rangi Malakow wierzą, że ich działanie uchroni Związek Radziecki przed wojną domową i rozpadem. Ja natomiast uważam ich za szaleńców, którzy swoimi zbrodniami przyczynią się jedynie do śmierci i zniszczeń w naszej ojczyźnie. Marynarze "Tajfuna I", musimy ich powstrzymać. Zewsząd znów rozległy się głosy i Zenko powtórnie musiał poprosić o ciszę. - Macie wiele pytań - powiedział. - Nękają was wątpliwości i przerażenie. To zrozumiałe, ale nie mamy już czasu na dyskusje. Jeśli ktoś nie chce przyłączyć się do naszej walki, niech powie to teraz. Odważne wyrażenie swoich poglądów nie przyniesie mu ujmy. Proszę was o przygotowanie się do niebezpiecznej podróży. Musimy przedostać się przez cieśninę Gorło, a być może nawet stoczyć walkę z całą Flotą Północną, zanim to wszystko się skończy. Zenko rozejrzał się po sali, spoglądając kolejno wszystkim w oczy, szefowi mechaników Borżnowowi, oficerowi zarządzającemu reaktorem Gandanowowi, oficerowi zanurzeniowemu Ludnowowi, miczmanom, technikom komputerowym, rakiecistom, torpedystom i łącznościowcom. Nagle z szeregu marynarzy wystąpił Sorokin, ściągając na siebie uwagę wszystkich. Uniósł w górę pięść i głośno wykrzyknął: - Czas pożegnać niebo! Kuragin podchwycił słowa Sorokina, potem zrobił to następny i następny z zebranych. Sala Leninowska aż drżała od okrzyku wojennego Zenki. Zenko, z walącym z emocji sercem, uniósł w górę ręce i wszyscy umilkli. - Załoga "Tajfuna i", na stanowiska bojowe - oznajmił. 21 Podstęp - Przygotować się do manewrowania - rozkazał Gunner. -Wygląda na to, że możemy zgubić nasz cel na egzotycznym Morzu Białym. Wszyscy na stanowiska bojowe. Wieść, że "Reno" opuszcza swą kryjówkę w lodowej szczelinie, rozeszła się po okręcie lotem błyskawicy. Marynarze wcisnęli zafoliowane fotki nagich dziewcząt pod poduszki i zajęli swoje stanowiska. - Jeszcze pięć minut - rzekł Gunner. - Jeszcze tylko pięć minut. Na "Tajfunie I" słowa kapitana przekazano rekinom. Sorokin zebrał swoją grupkę wokół stołu nawigacyjnego. - Niektórzy z was mnie nie znają - powiedział. - Służyłem na tym okręcie przez pięć lat, a następne pięć lat spędziłem na innych Tajfunach. Ostatni przydział miałem na "Związku Radzieckim" wraz z obecnym tu marynarzem Bułhakowem. Zeszłej nocy kapitan pierwszej rangi Malakow z zamiarem obalenia rządu wyruszył potajemnie "Związkiem Radzieckim" w morze. Reszta załogi została aresztowana i wtrącona do więzienia przez GRU. Naszym zadaniem jest odnalezienie "Związku Radzieckiego" i położenie końca zdradzie Malakowa. Osobiście mogę wam powiedzieć, że kapitan Malakow jest kompletnym wariatem i należy go powstrzymać. Znajdujemy się obecnie w stanie wojny, dlatego też oczekuję, że będziecie zgodnie ze mną współdziałali. Wszyscy na stanowiska. Młodzi marynarze, nieco oszołomieni, lecz subordynowani, przyjęli polecenie Sorokina bez szemrania. Gdy zajęli już swoje stanowiska, jeden z rekrutów zapytał Bułhakowa: -Czy to prawda? Czy Malakow rzeczywiście oszalał? Bułhakow poważnie pokiwał głową. - Oni wszyscy powariowali - odparł. - Co do jednego. - Przedział torpedowy. Załadować torpedę pozoracyjną z generatorem szumów do wyrzutni numer jeden. - Zenko wydał rozkaz ze swego fotela dowódcy. Przy użyciu cichych podnośników hydraulicznych torpedyści umieścili w wyrzutni atrapę akustyczną, przypominającą emisją szumów torpedę. - Przedział torpedowy do centrali, torpeda pozoracyjna załadowana. - Zaprogramować nasz aktualny kurs i prędkość. - Tak jest, zaprogramować aktualny kurs i prędkość. i Oficer zajmujący się uzbrojeniem wprowadził dane nawigacyjne do komputera pozoratora. - Torpeda pozoracyjna zaprogramowana. - Siłownia, przygotować się do zatrzymania maszyn -rozkazał Zenko. - Tak jest, gotowi do zatrzymania. - Na mój znak zatrzymać maszyny i wystrzelić pozorator. Trzy, dwa, jeden, już. Stanęły maszyny, znieruchomiały śruby i w tym samym momencie z wyrzutni wystrzelono atrapę. - Hydro do centrali, torpeda pozoracyjna jest w wodzie i słyszę ją wyraźnie. - Melduj, co z "Gorkim"- warknął Zenko. - Utrzymuje dotychczasowy kurs i prędkość. Zenko zerknął na Kuragina, wpatrującego się w monitor hydrolokatora. - Co o tym sądzisz, Sasza? Zampolit powiedział to, w co chciałby sam naprawdę wierzyć. - Kapitanowie w Czerwonej Flocie zostali nauczeni bardziej ufać komputerom niż własnemu rozsądkowi. Jeżeli komputer poinformuje Łoryńskiego, że torpeda pozoracyjna to właśnie "Tajfun I", to zapewne w to uwierzy. Na ekranie dwa rozbłyski posuwały się jednostajnie równoległym kursem na północny zachód. "Gorki" połknął haczyk i podążał za pozoratorem. - Ster w prawo - rozkazał Zenko. - Cała naprzód. Generator szumów torpedy pozoracyjnej zmylił hydrolokatory na "Gorkim", ale nie udało mu się to z bardziej precyzyjnymi mikrofonami na "Reno". W centrum dowodzenia, na ekranie retransmitującym obraz z hydrolokatora, z dwóch błysków zrobiły się nagle trzy, a ten trzeci wykonał zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i skierował się na południe. - Przerwać manewr - polecił Gunner. - Cisza na okręcie. Co tam się, do cholery, wyprawia? Centrala do hydro. Morrison, co o tym sądzisz? - Jeden z tych sygnałów to torpeda pozoracyjna. - Ale który, na miłość boską? Który? - Czy mam zagrać w orła i reszkę? - Nie rżnij głupa. Spróbuj to rozwiązać. - To wszystko jest cholernie daleko, kapitanie - powiedział Morrison - ale sądzę, że ten wracający sygnał to okręt podwodny. Myślę, że wystrzelił atrapę po to, żeby zmylić Akutę. - Czemu to zrobił? - spytał Gunner. - To mogą być ćwiczenia, skipper. Zenko może poddawać dowództwo okrętu torpedowego swego rodzaju testowi. Szkoda, że nie możemy go o to spytać. - Czy "Mińsk" się ruszył? - Ani drgnął - odparł Morrison. - Nie słyszałem żadnego sygnału, ale wiem, że on tam jest. Wyczuwam go węchem. "Gorki" przez godzinę posuwał się równolegle do atrapy. Potem jednak akumulatory napędzające silnik elektryczny wyczerpały się wreszcie, motor stanął i torpeda pozoracyjna zatonęła. Sonarzysta zameldował kapitanowi Łoryńskiemu, że "Tajfun I" zniknął. - Okręt podwodny nie znika, dopóki nie zażyczy sobie tego jego dowódca - zaprotestował Łoryński. - Też tego nie rozumiem - odparł oficer nadzorujący hydrolokator. -Ale "Tajfun I" po prostu zniknął. Nie ma go na ekranach. Łoryński nie dawał jednak za wygraną. - Zredukować prędkość do jednej trzeciej, rozpocząć standardowe poszukiwania i znaleźć mi cienki lód - rozkazał. - Wynurzymy się i powiadomimy Griemichę. W Griemisze admirał Deminow przedstawiał akurat majora Ryżowa grupie oficerów z Polarnego. Ryżów, trzymając gruby na osiem centymetrów wykaz rozkazów do nadania, czuł się przytłoczony skalą operacji "Biała Gwiazda". W centrum łączności w Griemisze obsługa była przyzwyczajona do utrzymywania komunikacji radiowej z dwoma, góra trzema okrętami naraz, a Flota Północna wymagała sprawnego dowodzenia kilkoma eskadrami jednostek nawodnych i podwodnych jednocześnie. W tej właśnie chwili do sali wbiegł technik radiowy. - Wiadomość z "Gorkiego", towarzyszu admirale - wysapał, zwracając się do Deminowa. - Zaszyfrowana, do pańskiej wyłącznej wiadomości. Deminow wziął papiery do pomieszczenia szyfrantów i uruchomił maszynę dekodującą. W minutę później w stanie najwyższego wzburzenia wybiegł z mieszczącego się na końcu korytarza małego, dźwiękoszczelnego pokoiku. Wpadł do biura Zenki i połączył się z admirałem Walotinem w Leningradzie za pomocą specjalnie zabezpieczonej linii telefonicznej. - Admirale - powiedział, próbując opanować wściekłość. - Zenko nas zdradził. Wymknął się "Gorkiemu", Bóg tylko wie, co on zamierza, ale może próbować przecisnąć się przez Gorło i ścigać "Związek Radziecki". Musimy przedsięwziąć środki ostrożności. - Skurwysyn - syknął Walotin, a potem zamilkł na parę sekund. - Znajdź go i zniszcz - rozkazał wreszcie. - Zrób to szybko i przy minimalnym nakładzie środków. Zrozumiałeś? Jak najmniejszymi siłami. Musimy utrzymać to w tajemnicy, Iwanie. Rada Obrony nie może dowiedzieć się, że z operacją "Biała Gwiazda" coś poszło nie tak. - Możemy zatrzymać "Tajfuna I" w Pulondze - powiedział Deminow. - Nikt nie przedostanie się na Tajfunie chyłkiem przez cieśninę, nawet Zenko. - Jak najmniejszymi siłami - powtórzył Walotin. - Żadne eskadry śmigłowców nie wchodzą w rachubę. Nie da rady wyłączyć wszystkich radarów pomiędzy Griemichą, a Moskwą. Deminow odłożył słuchawkę. To on pozwolił Zence wyjść w morze. W razie niepowodzenia spisku ryzykuje, że jego głowa spadnie z karku jako pierwsza. - Majorze Ryżów! - krzyknął. - Proszę połączyć się z "Gorkim" i powiedzieć Łoryńskiemu, żeby szedł w stronę cieśniny Gorło, a potem zasygnalizować Kuzniecowowi na "Mińsku", że Zenko może zbliżać się "Tajfunem I" do cieśniny. Oby ten bydlak nigdy nie dowodził okrętem podwodnym! Pułkowniku Ludinow, proszę przygotować ekipę alarmową. Udacie się do cieśniny, do stacji hydrolokacyjnej w Pulondze. Osobiście porozmawiam z załogą śmigłowca. - Zwrócił się do zgromadzonych oficerów i powiedział: - Towarzysze, mamy pierwsze kłopoty. Prąd morski pchał nieustannie "Reno" i jego lodową pokrywę na południe, w stronę Morza Białego. Wreszcie ekran nawigacji inercyjnej włączył się, wskazując sześćdziesiąt osiem stopni dwadzieścia osiem minut szerokości północnej i czterdzieści stopni dziesięć minut długości wschodniej. - Przekroczyliśmy granicę - oznajmił Trout. -Jesteśmy na radzieckich wodach terytorialnych. - I tak nie możemy się teraz ruszyć - odparł Gunner. -Duży Iwan siedzi nam na karku. Zbliżający się "Tajfun I" hipnotyzował Amerykanów. Radziecki okręt podwodny wykonał zamaszysty zwrot i szedł teraz równolegle do szlaku wodnego wiodącego w stronę cieśniny Gorło. "Gorki", podobnie jak "Mińsk", zniknął z ekranów hydrolokacyjnych, co czyniło sytuację trochę denerwującą. "Tajfun I" zmierzał w stronę cieśniny, a "Reno", dryfował w sam środek zgrupowania radzieckich okrętów podwodnych wchodzących w skład Floty Północnej. W pomieszczeniu sonarzystów błyskały ekrany i kręciły się szpule magnetofonów. - Nie ważcie się nawet kichnąć - szepnął Morrison do operatorów. - Z dobrego rozmachu dorzucilibyście do dużego Iwana kamieniem. Włączył interkom. - Hydro do centrali - powiedział. - "Tajfun I" mija nas o trzy mile z prawej burty. Idzie bardzo cicho, skipper. Gunner poczuł, jak sztywnieje mu kark. "Tajfun I" był tak blisko, że miał ochotę wyciągnąć rękę i dotknąć go, by samemu namacalnie przekonać się o jego istnieniu. "Tajfun I" przesuwał się obok nich, najwidoczniej nieświadom obecności Amerykanów. Jak dotąd szczelina w lodzie i cisza ochroniły "Reno" przed wykryciem, ale jak długo mogło to jeszcze potrwać? Aktywność radzieckich jednostek podwodnych w łączności na falach bardzo niskiej częstotliwości gwałtownie wzrosła. Gunner przypuszczał, że Griemicha kontaktuje się zarówno z "Gorkim" i "Mińskiem", jak i z "Tajfunem I", ale nie miał możliwości rozkodowania sygnałów. Przymknął oczy i zobaczył pod powiekami znajome niebieskie światełka, podwodne potwory atomowe i tajemniczą postać Stefana Zenki. Po dwóch godzinach posuwania się całą naprzód "Tajfun I" znalazł się o piętnaście mil od przylądka Orłowskiego, w odległości jednej mili od szlaku żeglugowego przez cieśninę Gorło, zamarzniętą drogę wodną łączącą Morze Barentsa z Morzem Białym. Ta cieśnina, która w najwęższym miejscu koło Pulongi mierzyła dwadzieścia siedem mil szerokości, najwcześniej pokrywała się lodem, lód też utrzymywał się na niej najdłużej. W czasie krótkiego lata, gdy Gorło wolne było od lodu, okręty podwodne Północnej Floty przechodziły je wynurzone. W zimie przez skutą dwumetrowym lodem cieśninę Tajfuny przeprowadzane były przez atomowe lodołamacze. Zenko przeszedł do pomieszczenia hydro i szybko przejrzał komputerowy obraz lodu, który sonarzyści uzyskali wkrótce po wyruszeniu z Griemichy, trójwymiarowy model pola lodowego dryfującego na południe z prędkością ćwierć węzła. - Oficer zanurzeniowy, podnieść okręt. Ludnow wystukał na klawiaturze konsolety szereg poleceń i komputer kontrolujący zanurzenie okrętu zabrał się do dzieła. Sprężone powietrze powoli wypierało wodę z dziobowych i rufowych zbiorników balastowych. Skaner lodowy przekazywał nowe dane do komputera, który automatycznie korygował napełnienie tuzina zbiorników trymujących umieszczonych pomiędzy zewnętrznym, a sztywnym kadłubem. "Tajfun I" podnosił się powoli, aż przylgnął od spodu do pokrywy lodowej. Zenko zerknął na zegarek. - Hydro - rozkazał. - Uważajcie na lodołamacz. "Arktyka" pojawi się lada chwila. W centrum dowodzenia "Reno" Gunner przyłapał się na tym, że myśli o generale Custerze pod Little Big Horn. Klęska Custera nobilitowała poświęcenie Amerykanów oraz siłę Indian i usprawiedliwiła podbój Zachodu. W zagładzie "Reno" pod lodami Arktyki nie będzie nic wzniosłego. Nagłe, gwałtowne starcie pomiędzy dwoma wrogimi okrętami podwodnymi nie niosło już w sobie zapowiedzi trzeciej wojny światowej. Chociaż marynarze nadal igrali z ogniem, odgrywając tradycyjne role z okresu zimnej wojny, nie miało to już większego znaczenia. Gunner zerknął na Trouta, który od paru godzin nie spuszczał wzroku z ekranu hydrolokatora. - Jak w tym roku podoba ci się drużyna Red Socks? Trout nie przepadał za baseballem, o czym Gunner doskonale wiedział. - Daj spokój, Jack - odparł, nie odrywając wzroku od ekranów. - Martwią cię Rosjanie? - spytał z odrobiną przekory Gunner. -i tak nie wiedzą, że tu jesteśmy. - Jesteś tego pewien? - Tak, ale jeżeli Zenko zawróci w naszym kierunku, to gra skończona, a ja nie mam racji. - Cóż to za cholerna gra w ciuciubabkę - powiedział Trout. - Jeżeli którykolwiek z tych rosyjskich okrętów uruchomi swój hydrolokator aktywny, otrzyma całkiem ładny portrecik "Reno". - Daj spokój - odparł Gunner. - Musimy polegać na wykładzinie kadłuba, na lodzie, oraz na zawodności rosyjskich hydrolokatorów. Rzekłbym, że szansę obu stron są równe. Kapitan Borys Kuzniecow odebrał na pokładzie "Mińska" wiadomość z Griemichy i zaklął siarczyście. Na moment przed zniknięciem z ekranów "Tajfun I" szedł kursem na środek Morza Barentsa. Prawdopodobnie Zenko zmierzał więc teraz w stronę sektora Kuzniecowa. Jako pierwszy dowódca z Floty Północnej, który podpisał list Deminowa, Kuzniecow zgłosił się na ochotnika do pilnowania cieśniny. Perspektywa zatopienia "Tajfuna I" i przerwania błyskotliwej kariery Zenki nie cieszyła go zbytnio, ale usprawiedliwiał takie działanie przekonany, że żaden oficer nie powinien stawiać się ponad Flotę, prawdziwą ostoję Związku Radzieckiego. Jeśli Zenko spróbuje sforsować cieśninę, zginie. Doktryna Floty Północnej zakładała, że Tajfun przy swoich olbrzymich rozmiarach potrzebuje przy przejściu przez cieśninę pomocy lodołamacza. Kuzniecow wiedział również, że dla zachowania tajemnicy statki cywilne nie były informowane o obecności okrętów podwodnych w okolicach cieśniny. Zenko prawdopodobnie będzie usiłował się tamtędy przekraść za jednym z trzech lodołamaczy, które codziennie przemierzały ten szlak wodny. - Centrala do hydro - rozkazał Kuzniecow. - Uważać na lodołamacz. Zenko nie będzie tracił czasu. Podąży za pierwszym przepływającym lodołamaczem, a więc prawdopodobnie za .Arktyką". Kuzniecow wpatrywał się w ekrany hydrolokatorów. Rozkazy były jasne, a plan prosty. Kiedy "Tajfun I" przesunie się przed jego dziobem, w odległości prawdopodobnie około dziesięciu kilometrów, powinni wślizgnąć się na jego kurs, ustawić się bezpośrednio za jego rufą i podążać za nim. Jeżeli wszystko przebiegnie zgodnie z planem, obronne systemy hydrolokacyjne w Pulondze zostaną postawione w stan gotowości. "Tajfuna I" powinny zatopić śmigłowce, przeznaczone do zwalczania okrętów podwodnych. W razie gdyby nie zdołały się one przebić przez pokrywę lodową, Kuzniecow miał rozkaz zniszczenia "Tajfuna I" torpedami. W Griemisze Deminow z pułkownikiem Ludinowem pognali przez bazę na lotnisko. W głównym hangarze Ludinow załadował do śmigłowca Kamow Ka-25 ekipę złożoną z komandosów specnazu, a obsługa naziemna uzbroiła maszynę w bomby głębinowe i dwie torpedy kalibru 533 mm. W innych okolicznościach do wykrycia i zniszczenia okrętu podwodnego Deminow użyłby dziesiątków takich śmigłowców i grupy wspierających samolotów, ale Walotin nalegał na ograniczenie sił do minimum. W związku z tym admirał postanowił posłużyć się najbardziej doświadczoną załogą spośród znajdujących się w bazie pilotów. W hangarze trzej młodzi mężczyźni w lotniczych kombinezonach słuchali słów nieznanego sobie admirała, który tłumaczył im właśnie, że świat stanął w płomieniach. - Towarzysze - mówił Deminow poważnym tonem. Stanęliśmy w obliczu zagrożenia bezpieczeństwa narodowego ZSRR. Od ponad trzydziestu lat w naszej flocie służą okręty podwodne o napędzie atomowym, uzbrojone w rakiety strategiczne. Dowódcy tych jednostek cieszą się największym zaufaniem spośród wszystkich oficerów sił zbrojnych. Powodowany trudnym obowiązkiem informuję was, że jeden z dowódców zawiódł nasze zaufanie. Mamy do czynienia ze zbuntowanym okrętem. Mówiąc bez ogródek, jeden z dowódców z tutejszej bazy zwariował i grozi naszej ojczyźnie użyciem przeciwko niej rakietowych pocisków balistycznych. Lotnicy, którzy w trakcie przemówienia Deminowa popijali herbatę i palili tanie papierosy, zmieszali się i zaczęli przestępować z nogi na nogę, spoglądając na siebie niepewnie. Zenko? Malakow? A może obaj? - Po raz pierwszy - ciągnął Deminow - będziecie musieli zatopić okręt podwodny, a jeśli wam się to uda, zostaniecie udekorowani medalami, których nigdy nie wolno będzie wam nosić. O tym zadaniu nie piśniecie nawet waszym żonom czy waszym rodzicom. Nie zamierzamy wszczynać ogólnonarodowej paniki. Sami będziecie musieli znaleźć i zatopić tego pirata. Będziecie podlegali rozkazom pułkownika Ludinowa, dowodzącego ze stacji hydrolokacyjnej w Pulondze. Powodzenia i szczęśliwych łowów. Deminow oficjalnie uścisnął dłoń każdemu z młodych wojowników, mechanicy zameldowali, że śmigłowiec jest gotów do walki i miniaturowa armada przeciwko okrętom podwodnym wystartowała w stronę leżącej na brzegu cieśniny Gorło Pulongi, odległej od Griemichy o siedemdziesiąt mil morskich. 22 "Mińsk" Co piętnaście sekund potężny dziób atomowego lodołamacza .Arktyka" unosił się w górę i niczym legendarny młot Thora uderzał w skuwającą cieśninę Gorło metrowej grubości pokrywę lodową, wytwarzając przy tym rytmiczne rozbłyski na ekranach hydrolokatorów "Tajfuna I", "Mińska" i "Reno". .Arktyka", prowadząc z Władywostoku Wielkim Szlakiem Morza Północnego konwój trzech wlokących się za nią statków, posuwała się w stronę Archangielska ze stałą prędkością sześciu węzłów. W centrum dowodzenia "Tajfuna I" Zenko z najwyższą uwagą śledził ekran hydrolokatora. Dla Zenki każdy statek, który potrafił rozbijać własnym impetem lód, godny był szczególnego respektu. To przecież one, lodołamacze, rządziły na północnych wodach. - Sorokin - polecił. - Pokaż Gorło na dużym ekranie. Na elektronicznej mapie obraz Morza Białego ustąpił miejsca powiększeniu cieśniny Gorło. Migoczący, czerwony kursor wyznaczał pozycję okrętu podwodnego, który wparty w pokrywę lodową przesunął się już wraz z nią o ćwierć mili na południe. - Centrala do hydro - rozkazał Zenko. - Wprowadzić kurs i pozycję .Arktyki" do komputera nawigacyjnego. Pasywny hydrolokator umieszczony na dziobie okrętu podwodnego przesłał dźwięki emitowane przez lodołamacz i statki z konwoju do procesora komputera, który oddzielił od tego hałas spowodowany pękającą pokrywą lodową. Na ekranie pojawiły się cztery żółte kropki, symbolizujące posuwającą się naprzód .Arktykę" i podążający za nią konwój. - A teraz tymi samymi danymi zaprogramujcie kolejny pozorator. Udało się nam raz, może zadziała i tym razem. Zaprogramujemy pozorator tak, żeby podążał za ostatnim idącym w konwoju "Tajmyrem", potem powoli przyspieszył i posuwając się pod wszystkimi statkami, przedarł się na Morze Białe. Na pokładzie "Mińska" kapitan Kuzniecow obserwował na ekranie hydrolokatora przedzierający się wśród kry przez cieśninę Gorło lodołamacz. - Jeżeli Zenko będzie próbował się tędy przecisnąć, to właśnie teraz. Hydro, bądźcie w pogotowiu. Lada chwila możecie usłyszeć silniki "Tajfuna I". Gunner na "Reno" spoglądał na obraz płynących statków niczym alpinista obserwujący spadającą lawinę. Jeżeli Zenko postąpi zgodnie z przyjętym w radzieckiej flocie schematem, "Tajfun I" pojawi się za ostatnim okrętem w konwoju. Wówczas Gunner powinien ustawić "Reno" za rufą "Tajfuna I" niczym wagon za lokomotywą podwodnego pociągu. Pora chyba sprawdzić stan zdrowia psychicznego, pomyślał. - Co zamierzają ci Rosjanie? - spytał Trouta. - Nie mam pojęcia - odparł Trout. - A gdzie, do diabła, jest "Mińsk"? - Odpalić pozorator - polecił Zenko. Hydrauliczne siłowniki cicho wypchnęły długi, smukły kształt z wyrzutni torpedowej. Torpeda pozoracyjna z generatorem szumów ruszyła na cichym elektrycznym silniku w stronę wykuwanego w lodzie przez .Arktykę" wiodącego na południe kanału i po trzech minutach od opuszczenia "Tajfuna I" zaczęła wydawać dźwięki imitujące odgłosy maszynowni okrętu podwodnego. - Mam kontakt - powiedział oficer hydro na "Mińsku". - To "Tajfun I". - Sprawdźcie analizą komputerową - rozkazał Kuzniecow. - To komputer zidentyfikował go jako "Tajfuna I", kapitanie. Kuzniecow nigdy nie kwestionował werdyktów komputera. W ten sposób życie było o wiele bezpieczniejsze. - Cała naprzód - rozkazał. "Mińsk" zaczął powoli posuwać się w kierunku czegoś, co zostało zidentyfikowane jako "Tajfun I". - Hydro do centrali - odezwał się bosman Morrison. - Dwa kontakty. Jeden pozytywnie potwierdzony jako "Mińsk", nie mam pewności co do tego drugiego. Według komputera jest to "Tajfun I", ale myślę, że to chyba kolejna torpeda pozoracyjna. - Czemu tak uważasz, Morrison? - spytał Gunner. - Posuwa się zbyt równo. Niech pan spojrzy na tę linię na ekranie, kapitanie, idzie równo i ani drgnie. Żaden okręt podwodny nie będzie poruszał się tak równo pod lodem, zwłaszcza na tej głębokości. A teraz niech pan spojrzy na poruszający się za nią okręt. Wcale nie jest taki stabilny. W przodzie mamy pozorator, a za nim idzie duży okręt. - Ale dlaczego "Mińsk" zachowuje się tak, jakby to ten pierwszy kontakt był właśnie "Tajfunem I"? - spytał Gunner. - Jego kapitan powinien umieć to odróżnić. - To rzecz gustu - odparł Morrison. - Może zresztą to tylko ćwiczenia i zadaniem "Mińska" jest podążanie za atrapą? - Co o tym sądzisz, GUS? - zwrócił się do Trouta Gunner. - Myślę, że gdybym mógł nie oddychać - rzekł Trout - to tak bym właśnie robił. Porywisty wiatr wiejący nad cieśniną zdmuchiwał śnieg z kry, tworząc złudzenie śnieżnej zamieci. Blade słońce oświetlało .Arktykę" i jej konwój statków, wyładowanych sprzętem do odwiertów naftowych i porozkładanymi na części japońskimi tartakami. Pełniąca pokojową misję handlową .Arktyka" przedzierała się spokojnie przez lód, podczas gdy pod powierzchnią śmiercionośne machiny wojenne, niewidzialne, bezgłośne i groźne niczym ciemna strona rozdwojonej osobowości, podążały za nią, niosąc zapowiedź konfliktu i tragedii. Prowadzący ostatni statek w konwoju kapitan "Tajmyra" obserwował bojowy śmigłowiec, który znienacka pojawił się za rufą. Służący niegdyś w Marynarce oficer rozpoznał podczepione pod śmigłowcem bomby głębinowe. - Tajfuny - powiedział do swego pierwszego oficera. -Znowu ćwiczenia. Dziesięć mil na północ od "Tajfuna I pułkownik Ludinow polecił załodze śmigłowca wylądować opodal Pulongi, jakuckiej wioski rybackiej leżącej na północnym brzegu cieśniny Gorło. W sąsiadującym z wioską głębokim uskoku tektonicznym Marynarka zbudowała jakiś czas temu prefabrykowany barak ze zbrojonych elementów betonowych i naszpikowała go elektroniką. Ludinow wprowadził do środka grupkę żołnierzy specnazu i odszukał dowódcę stacji, porucznika Tarińskiego. Zasilający grzejniki elektryczne generator akurat nawalił i temperatura wewnątrz baraku była bliska zeru. Ludinow, zwracając się do Tarińskiego, wcisnął futrzaną czapkę głębiej na uszy i włożył rękawiczki. - Mamy tu bardzo delikatną sytuację, poruczniku. Jeden z naszych dowódców Tajfunów oszalał i będzie próbował przedzierać się przez cieśninę. Musimy zatopić go w tym miejscu, a w dodatku, zachować wszystko w tajemnicy. - Tak jest - odparł Tariński, usiłując ukryć zaskoczenie. -Otrzymaliśmy rozkaz z dowództwa floty, żeby uniemożliwić przejście przez cieśninę okrętowi podwodnemu, ale nikt nie podał nam powodów. Ludinow podszedł do stołu z nadajnikami radiowymi. - Naszym obowiązkiem jest przede wszystkim zachowanie tajemnicy. Proszę o zakodowaną linię do Griemichy. - Tak jest. W chwilę potem Ludinow połączył się z urzędującym w gabinecie Zenki Deminowem. - Macie jakiś kontakt? - spytał admirał głosem zniekształconym przez zakodowaną częstotliwość radiową. - Nie, towarzyszu, jeszcze nie. - Pozostańcie na tej linii. Ludinow krążył po baraku, ponaglając operatorów radaru, radia i hydro do przyspieszenia pracy. Nie interesowało go to w ogóle, że mieli zziębnięte palce. Zresztą sama obecność szefa GRU Floty Północnej sprawiała, że biedakom serca biły żwawiej. Dno cieśniny usłane było minami, które dezaktywowano na czas przejścia lodołamacza z konwojem. Pomiędzy minami znajdowało się kilkanaście zakotwiczonych hydrolokatorów dennych, które na ogół działały dość kapryśnie. Baterie nadbrzeżnych moździerzy były gotowe, lecz ich pociski mogły jedynie wybijać dziury w lodzie, nie wywołując głębiej w wodzie poważniejszych skutków. Ludinow wiedział,] że do obrony cieśniny miał jedynie samotny śmigłowiec z Griemichy i torpedy, w które uzbrojony był "Mińsk". - Pułkowniku - zaanonsował starszy oficer hydro ze stacji w Pulondze. - Lodołamacz .Arktyka" prowadzący konwój trzech statków wszedł właśnie do cieśniny. Mam chyba namiar na obiekt podwodny poruszający się za ostatnim statkiem. Ludinow pochwycił słuchawkę zakodowanej radiolinii i połączył się z Deminowem w Griemisze. - To on - rzekł Deminow z triumfem w głosie. - To "Tajfun I". Jedynie Zenko może myśleć, że uda mu się niepostrzeżenie prześlizgnąć przez cieśninę. Dajcie mi porucznika Tarińskiego. Kiedy Tariński usłyszał w słuchawce głos Deminowa, wyprężył się machinalnie. - Towarzyszu admirale - powiedział. - Nie potwierdziliśmy jeszcze identyfikacji obiektu. Czy w okolicy są jeszcze jakieś inne okręty podwodne? - To jest "Tajfun I" - odrzekł z przekonaniem Deminow. Tariński zerknął na ekran hydrolokatora, popatrzył na naburmuszonego Ludinowa i zastanowił się, co mu szkodzi dokonać rutynowego sprawdzenia. - Czy mamy uaktywnić miny? - spytał. - Nie - odparł Deminow. - Miny zatopią .Arktykę" i cały konwój, blokując na długo przejście przez cieśninę. Oddajcie słuchawkę pułkownikowi Ludinowowi. - Słucham admirale, tu Ludinow. - Wydać polecenie .Arktyce" i pozostałym statkom, że niezależnie od tego, co tu się będzie działo, mają płynąć naprzód i zachowywać ciszę radiową. Zagłuszyć wszystkie częstotliwości - z wyjątkiem zakodowanych linii łączących was ze mną i z helikopterem. - Tak jest, towarzyszu admirale, czuwam na posterunku. Ludinow odłożył słuchawkę i zwrócił się do Tarińskiego: - Rozkażcie, żeby śmigłowiec zrzucił pławę hydrolokacyjną i potwierdźcie kontakt. - Rozkaz. Ludinow tęsknił do czasów, kiedy mężczyźni wojowali, celując z armat w powiewającą na wietrze nieprzyjacielską flagę. Nie cierpiał uzależnienia od elektronicznych gadżetów, za pomocą których walczył z niewidzialnym wrogiem. Nie zważając na mróz, skinął na jednego ze swoich komandosów i wyszedł na zewnątrz. Na spowitym mgłą brzegu piętrzył się lód. Ku konsternacji swego potężnie zbudowanego podwładnego, Ludinow ruszył naprzód, kopiąc lód i mrucząc coś pod nosem. - Znalazłeś się w pułapce, Zenko! Nie uciekniesz! - krzyknął w wichurę. - Słucham, towarzyszu pułkowniku? - spytał żołnierz. - To skurwysyn - syknął Ludinow, oddychał gwałtownie, z jego ust na mrozie buchała para niczym z lokomotywy. Żołnierz zamilkł i taktownie trzymał się z tyłu. - Daj mi swoją broń - rozkazał Ludinow. Żołnierz specnazu zdjął z ramienia Kałasznikowa, Ludinow sprawdził magazynek, odbezpieczył i wpakował w lód trzydzieści pocisków. Echo strzałów niosło się nad zamarzniętym morzem. - Nienawidzę lodu - powiedział Ludinow, oddając broń żołnierzowi. - A ty? Drzwi prefabrykowanego baraku rozwarły się gwałtownie i inni żołnierze wybiegli na zewnątrz. O skały odbiło się wołanie: - Pułkowniku? - Nic, nic! Nic się nie stało! - odkrzyknął Ludinow. Wartownik spoglądał na niego, obliczając w pamięci, ile jeszcze pozostało mu do odsłużenia. W Afganistanie miał do czynienia z niezłymi wariatami i napatrzył się już dość na różnych maniaków. Ludinow wrócił do baraku. Radar pokazywał płynący konwój i krążący nad cieśniną śmigłowiec. - Zagłuszanie włączone - odezwał się radiooficer. W wychłodzonym, betonowym baraku narastało napięcie. Migoczące czerwone światło chronometrów odbijało się na twarzach znajdujących się wewnątrz mężczyzn; wyraźnie było widać, jak bardzo są już zmęczeni panującym tu chłodem. Żołnierz, który wychodził wraz z Ludinowem na zewnątrz, zastanawiał się, czy hydro rzeczywiście pokaże akcję na monitorze. Byłoby o czym opowiadać chłopakom w Polarnym. - Śmigłowiec potwierdza pozytywny kontakt - krzyknął radiooperator. Ludinow podbiegł do monitora. Dzięki danym z Kamowa Ka-25 sonarzysta wykrył odgłosy maszyn okrętu podwodnego w południowej części kanału. Wiatr, uderzające o siebie tafle lodu i cztery idące po powierzchni statki wywoływały razem mnóstwo zakłócających obraz dźwięków, dlatego odczyt okrętu podwodnego był nieco niewyraźny. Pojawiał się co kilka sekund, to przesunięty do przodu, to znów do tyłu, czasami robił wrażenie, że jest podwójny. - To mogą być dwa kontakty - rzekł oficer hydro. - Nie mam zbyt wyraźnego obrazu. Warunki lodowe są bardzo niesprzyjające. - Czy słyszysz jedną śrubę, czy dwie? - spytał go Tariński. - Tajfun ma dwie śruby, a Akuła tylko jedną. - Trudno powiedzieć - oficer hydro, nie mogąc potwierdzić identyfikacji obiektu, spojrzał na Tarińskiego, ale ten tylko wzruszył ramionami. Ludinow złapał słuchawkę. - Kontakt potwierdzony, admirale. Deminow w Griemisze czuł wprost, jak pętla zaciska się wokół szyi ofiary. - Czy śmigłowiec jest na pozycji bojowej? - spytał. - Tak jest. Deminow zdawał sobie sprawę z ryzyka i wahał się przez chwilę. Kuzniecow nie powinien wprowadzać "Mińska" do cieśniny, chyba że ścigałby Zenkę, a wtedy hydrolokatory w Pulondze powinny pokazywać dwa podwodne obiekty. Hydrolokatory były jednak zawodne. Mógłby polecić, żeby "Mińsk" wynurzył się na powierzchnię, co pozwoliłoby mu w pełni zorientować się w sytuacji, ale jeżeli "Tajfun I" był już wewnątrz konwoju, Zenko mógłby mu się wówczas wymknąć. Na pokładzie "Mińska" oficera hydro zaczęły nękać wątpliwości, czy namierzony obiekt to rzeczywiście "Tajfun I". Obiekt zbliżył się na trzydzieści metrów do ostatniego statku konwoju i wyraźnie miał zamiar przepłynąć mu pod stępką. Czyż jednak "Tajfun I" nie był na to za wielki? Oficer nie powiedział jednak ani słowa i "Mińsk" nadal posuwał się naprzód. - Ognia! - rozkazał Deminow. - Ognia! - polecił Ludinow. - Ognia - powtórzył radiooperator załodze śmigłowca. W śmigłowcu pilot zwrócił się do siedzących obok niego bombardiera i sonarzysty: - No to jazda, chłopaki. - Nie mogę w to uwierzyć, że próbujemy zabić Zenkę -powiedział bombardier. - Zamknij się, Michaił, i rób, co do ciebie należy. Na mostku "Tajmyra" oficerowie i załoga przyglądali się w zdumieniu, jak samotny śmigłowiec nurkuje i zrzuca małe, kuliste bomby głębinowe w ich kilwater. Kapitan zapalił fajkę. - Chyba jakiś Amerykanin próbuje prześlizgnąć się na Morze Białe - powiedział z lekkim niesmakiem. - To dlatego zagłuszyli nam radio. - Myślałem, że zimna wojna już się skończyła - odparł pierwszy oficer. - To były bomby głębinowe - zauważył kapitan, pykając z fajeczki. - Nie wydaje mi się, żeby Marynarka zamierzała głuszyć ryby. Pierwsza bomba upadła na kiosk "Mińska", odbiła się od niego i wybuchła o metr z prawej strony, zmiatając trzy hydrofony burtowe. Oficer hydro, któremu na skutek eksplozji pękły bębenki w uszach, wrzasnął, zerwał słuchawki z głowy i runął na pokład, wijąc się z bólu. Złożona z rekrutów załoga wpadła w panikę. Dyscyplina panująca w centrum dowodzenia zamieniła się w chaos: Przerażeni ludzie miotali się w amoku. W zamieszaniu ktoś wpadł na konsolę hydrolokatora, wyrwał przewody zasilające i pogrążył okręt podwodny w kompletnych ciemnościach. Kuzniecow, sam bliski paniki, wrzasnął: - Wynurzenie awaryjne! Przywrócić oświetlenie! Druga bomba wybuchła przy rufie, urywając ster, śrubę i dziurawiąc kadłub. Woda wtargnęła do maszynowni. W przewodach nastąpiło zwarcie, wybuchły pożary i pomieszczenie wypełniło się czarnym dymem. Awaryjny system zasilania włączył z powrotem światło w centrum dowodzenia. - Wynurzenie awaryjne. Opróżnić wszystkie zbiorniki. Oficer zanurzeniowy nie stracił głowy i wcisnął odpowiednie guziki na pulpicie sterującym. Silnie sprężone powietrze wypełniło przednie zbiorniki balastowe, ale urządzenia sterujące tylnymi zbiornikami nie zadziałały w ogóle. Dziób uniósł się gwałtownie i wynurzył na powierzchnię oczyszczoną przez lodołamacz niczym oszalały wieloryb. Ludzie i sprzęt zaczęli ześlizgiwać się ku rufie. Kuzniecow podciągnął się do stanowiska hydrolokatora, przeczołgał obok nieprzytomnego sonarzysty i zerknął na jedyny działający ekran. Obiekt, który ścigali, nadal podążał za konwojem na południe, minął już prawie cieśninę. - Zenko! - wrzasnął. - Radio! Dajcie im znać, że "Tajfun I" przedostał się przez Gorło. - Wszystkie częstotliwości są zagłuszone - odkrzyknął radiooficer. Woda miała w tym miejscu trzydzieści metrów głębokości, mniej niż długość okrętu podwodnego, i Kuzniecow miał nadzieję, że "Mińsk" zdoła dostatecznie długo balansować na rufie, by można było uratować załogę. Woda zaczęła wdzierać się do centrum dowodzenia i seria eksplozji wstrząsnęła kadłubem. . - Opuścić okręt! - krzyknął Kuzniecow, ale jego głos utonął w ogólnej wrzawie. Kapitan sięgnął do prowadzącej do kiosku drabinki i wspiął się po niej. Na górze przywarli przerażeni marynarze. - Otworzyć właz! Nikt nawet nie drgnął. Kuzniecow odepchnął marynarzy na bok i przekręcił koło. Do środka wtargnęła woda, ludzie krzyknęli i zwalili się z powrotem w głąb łodzi. Gdy Kuzniecow płynął ku powierzchni przez lodowatą wodę, dziób zaczynał właśnie tonąć. W Pulondze oficer radarowy zawołał: - Okręt podwodny na powierzchni. Mamy go - potem umilkł, słuchając głosu w słuchawkach. - Pilot mówi, że to nie jest Tajfun, tylko Akuła - powiedział łamiącym się głosem. - Tonie. Ludinow, gorączkowo rozglądający się po pomieszczeniu w poszukiwaniu winnego, złapał za słuchawkę. - Admirale - zameldował zwięźle Deminowowi. - Zaatakowaliśmy nie ten okręt podwodny co trzeba. "Mińsk" tonie w cieśninie. Deminowa wcale nie obchodził los "Mińska". Na wojnie zdarzają się takie pomyłki. - To gdzie, u diabła, jest "Tajfun I"? - odkrzyknął. Rufa "Mińska" pogrążała się błyskawicznie w wodzie. Ogień i dym wypełniły już pomieszczenia dziobowe i przez dziobowe luki wydostawali się zaczadzeni marynarze. Na powierzchni unosiły się trzy tratwy ratunkowe. Dziób okrętu zatonął nagle. Na tratwach schronienie znalazło trzydziestu marynarzy, a z tuzin konało z zimna w lodowatej wodzie. Kapitan Kuzniecow zginął, usiłując wydostać z luku kiosku marynarza. Na wodach cieśniny Gorło unosiło się dziewięćdziesiąt ciał marynarzy, którzy utonęli lub spalili się żywcem. Jedna z tratw, uderzona krą lodową, wywróciła się, zrzucając marynarzy do śmiertelnie zimnej toni. Zaszokowani marynarze z "Tajmyra" stali na rufie, przyglądając się bezradnie agonii "Mińska". - Kapitanie - odezwał się pierwszy oficer. - Powinniśmy spuścić szalupę. Ci ludzie noszą radzieckie mundury. Kapitan, stary wilk morski, w pełni był świadomy, że jego obowiązkiem jest ratowanie ludzi w niebezpieczeństwie. Nie mógł pojąć sensu tego, czego był świadkiem, a zagłuszone radio uniemożliwiało mu wyjaśnienie przyczyn tej tragedii. Wiedział jednak również, że jeżeli "Tajmyr" się zatrzyma, zostanie natychmiast zatopiony. Wyciągnął z ust fajkę i pokręcił tylko przecząco głową. W Pulondze Ludinow wciąż jeszcze trzymał w ręku słuchawkę telefonu, gdy usłyszał w niej głos sonarzysty. - Podwodny kontakt. Mam z powrotem "Tajfuna I". Wyprzedził lodołamacz i zmierza na pełne morze. Zdumiony Ludinow przekazał to Deminowowi. Siedzący przy biurku Zenki Deminow trzymał słuchawkę w wyciągniętej ręce i wpatrywał się w nią z przerażeniem. Zenko przedostał się na Morze Białe! Wściekłość odmalowała się na twarzy Deminowa i przez chwilę nie mógł wydobyć z siebie głosu. Powinien był w tym pokoju palnąć Zence prosto w głowę. Powinien osobiście polecieć do Pulongi. Powinien wyznaczyć kogoś bardziej doświadczonego od Kuzniecowa. Po chwili opanował się jednak i warknął do Ludinowa: - Wysłać śmigłowiec dwadzieścia mil na południe od cieśniny z rozkazem przebicia otworów w lodzie. Jeżeli załoga usłyszy cokolwiek, zrozumieliście, cokolwiek, mają odpalić torpedy przez przeręble. Dla zapewnienia ciszy radiowej ulokować po dwóch ludzi na .Arktyce" i na każdym ze statków konwoju. Statki mają wejść pięćdziesiąt mil w głąb Morza Białego i krążyć wśród lodów. - Tak jest. Zdaje się, że uratowali się jacyś marynarze z "Mińska". - Dostarczyć ich do Griemichy - rozkazał Deminow. -Pozostawić część oddziału w Pulondze jako strażników. Uprzedźcie porucznika Tarińskiego, że "Gorki" przejdzie przez cieśninę za parę godzin. - Rozkaz. Admirał odłożył słuchawkę i wpadł do centrum łączności. Teraz intencje Zenki były kryształowo przejrzyste. Ten mały zdradziecki skurwysyn polował na Malakowa. - Majorze Ryżów - zawołał Deminow. - Muszę skontaktować się ze "Związkiem Radzieckim". 23 "Tajmyr" - Bomby głębinowe w wodzie! Po wielu dniach absolutnej ciszy na okręcie okrzyk Morrisona zabrzmiał w uszach Gunnera jak wystrzał. Kolejne wybuchy zmieniły obraz "Mińska" na ekranach "Reno" w kompletną elektroniczną ruinę. Żaden z amerykańskich podwodniaków nie był nigdy dotąd świadkiem zatopienia okrętu podwodnego. Hydrolokator rejestrował wiernie okropne odgłosy śmierci, trzask pękającego metalu i ryk wody wdzierającej się do wnętrza. Jeszcze długo potem jak ustało ostatnie echo, te dźwięki pozostały, wpisując się na zawsze w pamięć tych, którym dane było je usłyszeć. Każdego z obecnych w centrum dowodzenia nawiedziła ta sama myśl: to mogliśmy być my. - Teraz już wiemy, co może nas czekać w cieśninie -powiedział cicho Trout. Gunner starał się zachować jasność spojrzenia. - Co tu się, na litość boską, dzieje, Trout? Dlaczego Rosjanie zatopili jeden ze swoich okrętów podwodnych? - Wiemy już, że to na pewno nie są żadne pieprzone ćwiczenia - odparł Trout. - "Mińsk" myślał, że ściga "Tajfuna I" - rzekł Gunner. -Jeżeli zatopili "Mińsk", to znaczy, że ochraniają "Tajfuna I", ale przysięgam, że nie potrafię odróżnić, kto jest po dobrej, a kto po złej stronie. Gdzie się podział "Tajfun I"? Centrala do hydro. Co stało się z pozoratorem? - Zniknął, skipper - odpowiedział grobowym głosem Morrison. - Było tyle hałasu i zamieszania, że nie potrafię na to odpowiedzieć. Mogli go też przy okazji rozwalić. - Wszystko w porządku, hydro? - spytał Gunner. - Mamy tu przyjęcie, skipper. My... - Bez dowcipnych uwag, szefie. W tej chwili są nie na miejscu. Gunner wyłączył interkom, przetarł oczy i próbował wyobrazić sobie to, co rozgrywało się nad powierzchnią. Śmigłowce, samoloty, stacja hydrolokacyjna w Pulondze, przynajmniej połowa Floty Północnej w akcji. Czy "Mińsk" był zbuntowanym okrętem? Czy "Reno" spotka ten sam los, jeżeli tylko ruszy się z miejsca? A co będzie, jak się nie ruszy? Gdzie jest "Gorki"? Gdzie "Tajfun I"? Tymi pytaniami mógłby się doprowadzić do szaleństwa. - Jack, musimy porozmawiać. Gunner podniósł wzrok i zobaczył, że Trout pochyla się nad nim, niczym troskliwy wujek. - To powinno dostarczyć Pentagonowi materiału do analiz na następne dziesięć lat - powiedział. - Jezu Chryste, nie mam pojęcia, w co my tu wdepnęliśmy. "Tajfun I" wciąż jeszcze jest gdzieś na zewnątrz i czeka. Może Zenko wcale nie zamierza przejść przez cieśninę. Trout zaciągnął Gunnera w kąt centrum dowodzenia. - Jack, musisz przesłać meldunek o zatopieniu "Mińska" do Norfolk - rzekł. - Przecież po to nas tu przysłali. - Pewne jest, jak diabli, że nie mogę teraz podnieść masztu radiowego - odparł Gunner. - Jeżeli Zenko się ruszy, idę za nim. Nie zamierzam podkulać ogona i zmykać. - Ale oni zabijają się nawzajem - nalegał Trout. - Możemy być następni w kolejce. - GUS, ja jestem przerażony, ty też, każdy zdrowy na umyśle człowiek byłby tym przerażony, ale dostałem rozkaz podążać za Tajfunem, dokądkolwiek będzie zmierzał. - Do twojej wiadomości - przypomniał Trout kapitanowi - jesteś upoważniony do wejścia na Morze Białe, ale nikt ci tego nie rozkazał. - To na jedno wychodzi, i dobrze o tym wiesz - Gunner poczuł narastającą złość, którą starał się opanować. - Słuchaj, GUS - powiedział. - Nie podoba mi się przebywanie na radzieckich wodach terytorialnych, kiedy Rosjanie zatapiają się nawzajem, ale już tu jesteśmy i pozostaniemy. Jeżeli "Tajfun I" pójdzie do Archangielska, my ruszymy za nim. Taka jest decyzja dowództwa. - Rozkaz - odparł krótko Trout i wrócił do stołu nawigacyjnego. W centrum dowodzenia "Tajfuna I" szok wywołany uświadomieniem sobie realności wojny domowej sprawił, że wszyscy zamilkli. Po przemówieniach i pogróżkach, pozach i wymianie poglądów Rosjanie zabijali Rosjan. Zniszczony został wprawdzie "Mińsk", ale zdawali sobie sprawę, że właściwym celem miał być "Tajfun I". Zenko stał za konsoletą dowódcy, z twarzą zwróconą w stronę ekranów. - Czekali na nas - powiedział cicho do Kuragina. - Znałem większość oficerów z "Mińska". Uczyłem taktyki Kuzniecowa. Powinien był się bardziej przykładać. - Czy sądzicie, że pozorator przedostał się na drugą stronę? - spytał Kuragin. - Raczej wątpię. Sorokin! - Na rozkaz. - Wywołaj mapę min i hydrolokatorów w cieśninie. Mapa, na której czerwone kropki, symbolizujące miny i niebieskie, oznaczające hydrofony, ciągnęły się liniami z południa na północ przez szlak żeglugowy, pojawiła się za moment na ekranie. Zenko przyjrzał się jej dokładnie. - Deminow nie użyje min z obawy przed zatopieniem konwoju - skomentował. - Bomby głębinowe i eksplozje na tonącym "Mińsku" zniszczyły z pewnością część hydrofonów, ale na wszelki wypadek musimy założyć, że nadal działają wszystkie. Hydro! Raport na temat konwoju! - Wszystkie cztery statki posuwają się nadal z prędkością sześciu węzłów- odparł oficer hydro. -Wcale się nie zatrzymały. - Co zamierzasz zrobić, Stefanie? - zapytał Kuragin. - Iść natychmiast naprzód - odpowiedział zdecydowanie Zenko - to nasza szansa, dopóki jeszcze nie odzyskają orientacji. Jeżeli będziemy trzymali się blisko "Tajmyra", lód nie sprawi nam żadnych problemów. Kiedy już miniemy najwęższy punkt koło Pulongi - dno opada tam gwałtownie - będziemy mogli odłączyć się od konwoju. Przecież nie złapiemy Malakowa, siedząc tu bez ruchu. - Włączył interkom. - Do załogi "Tajfuna I". Przygotować się do sforsowania cieśniny Gorło. Mogą nas atakować bombami głębinowymi, ale pamiętajcie: ten okręt wytrzyma nawet dwanaście podwodnych eksplozji. Wszystkie uszkodzenia zgłaszać natychmiast do centrali. To wszystko. Zenko wyłączył mikrofon i rozkazał: - Oficer zanurzeniowy, głębokość dwanaście metrów. - Tak jest, dwanaście metrów. Okręt podwodny powoli wydostał się ze swego podlodowego gniazda. Z kioskiem pogrążonym dwanaście metrów pod wodą "Tajfun I" mógł swobodnie przepłynąć pod kilem "Tajmyra", nawet gdyby tamten zatrzymał się z jakiegoś powodu. - Zanurzenie dwanaście metrów, kapitanie. - Bardzo dobrze. Maszyny, cała naprzód. - Tak jest, Cała naprzód. "Tajfun I" ruszył w drogę. W Pulondze pułkownik Ludinow, połączywszy się przez radio dyżurnego oficera ze śmigłowcem, polecił załodze, aby udała się na południe, wybiła dziury w lodzie i opuściła przez nie hydrolokator. Potem zwrócił się do Tarinskiego: -Odlatuję teraz maszyną dowództwa, żeby rozmieścić moich ludzi na statkach konwoju, a potem będę wyławiał z wody rozbitków z "Mińska". Czuwajcie nadal przy hydrolokatorze, za parę godzin przez cieśninę będzie przechodził podwodny okręt torpedowy "Gorki". Kapitan Łoryński uprzedzi was wcześniej. Ludinow zostawił w Pulondze sierżanta i żołnierza specnazu, polecając im, żeby zastrzelili każdego, kto spróbuje przerwać ciszę radiową. Resztę żołnierzy zapakował do śmigłowca i wystartowali. "Arktyka" oddaliła się już o cztery mile od Pulongi, a reszta konwoju pozostawała za nią o pół mili w tyle. i Kiedy Tariński został znów dowódcą stacji, zaproponował swoim stróżom herbatę. - Popsuł się nam generator - wyjaśnił im. - Mieliśmy go naprawić, kiedy zjawił się pułkownik. - Ludinow już poleciał. Może byśmy się tak nieco grzali - zasugerował sierżant. - Świetny pomysł - powiedział oficer hydro. - Zajmę się tym. Nikt w baraku nie miał ochoty dyskutować o tym, co zaszło. Tariński wiedział, że w ciągu najbliższych paru dni w cieśninie pojawi się wiele zamarzniętych ciał i miał nadzieję, że sam do nich nie dołączy. Podczas gdy oficer hydro dłubał coś przy generatorze, Tariński obserwował monitory hydrolokatorów i dostrzegł na nich błyski, mogące pochodzić od silników okrętu podwodnego. - Wasilij - rzekł do sonarzysty. - Rzuć na to okiem. - Co tam widać? - spytał agent specnazu. - To może być podwodny obiekt w kanale. Oficer hydro spojrzał na ekran i powiedział: - To jest "Tajfun I". Na pokładzie "Reno" Gunner wyszedł na pięć minut z centrum dowodzenia, żeby zjeść trochę makaronu zapiekanego z serem, podgrzanego w kuchence mikrofalowej. Słodkie jedzenie wypełniło jego złakniony żołądek, ale ten krótki odpoczynek brutalnie przerwał mu brzęczyk telefonu. - Mesa oficerska, Gunner. - Duży Iwan zaczyna się ruszać, skipper. Gunner natychmiast znalazł się w centrum dowodzenia. - Centrala do hydro. Gdzie on jest? - Kierunek dwa-zero-dwa. Odległość pięć i pół kilometra. - Jezu - powiedział Gunner. - Jest bliżej, niż myślałem. Centrala do siłowni. Dajcie mi dwadzieścia procent mocy. - Aye, dwadzieścia procent mocy. Gunner włączył interkom. - Uwaga cała załoga. Nadal obowiązuje cisza. - Sternik, kurs jeden-dziewięć-dwa - rozkazał Zenko. - Tak jest, jeden-dziewięć-dwa. - Hydro, jaka jest odległość od "Tajmyra"? - Trzy tysiące metrów. - Chcę podejść do niego na pięćset metrów - powiedział Zenko. - Meldować zbliżanie co sto metrów. - Rozkaz, kapitanie. Dwa dziewięćset, dwa osiemset, dwa siedemset... Po upływie kwadransa odległość do "Tajmyra" wynosiła siedemset metrów. Zenko wstrzymał oddech, oczekując na bomby głębinowe. - Odległość pięćset metrów, kapitanie - odezwał się oficer hydro. - Nad nami czysta woda. Jesteśmy w kilwaterze "Tajmyra". - Kurs dwa-zero-pięć. - Tak jest, dwa-zero-pięć. - Idziemy równo z nim. Oficer zanurzeniowy, ile mamy wody pod kilem? - Dwadzieścia metrów. - Zawiadomić mnie natychmiast, jeżeli będzie mniej niż piętnaście. - Rozkaz. - I przypomnijcie mi, żebym przesłał kapitanowi "Tajmyra" butelkę dobrego gruzińskiego szampana. - Hydro do centrali. Duży Iwan kieruje się na południe, idąc za ostatnim statkiem konwoju. - Siłownia, wolno na strugowodnych - rozkazał Gunner. -Naprzód! "Reno" wyślizgnął się ze swojej lodowej kryjówki niczym jadowity wąż morski. Gunner wprowadził okręt do kanału, idąc kursem "Tajfuna I" i z jego prędkością. - Centrala do hydro. Trzymaj się go, Morrison. Nie chcę zbliżyć się do niego bardziej niż na pięćset metrów, na wypadek gdyby nagle zwolnił. - To mi przypomina zjazd po brzytwie, skipper. "Tajfun I", idący pod powierzchnią tuż za "Tajmyrem", mijał właśnie zwężenie w Pulondze. Zenko zamówił sobie szklankę herbaty. - Sorokin, przygotuj mapę zatoki Kandałaksza - odezwał się do szefa pokładu. - Rozkaz, kapitanie. Mapy są już w buforze komputera. Zenko pociągnął duży łyk herbaty i próbował zachować spokój. Śmigłowiec Ludinowa krążył nad "Tajmyrem". Statek zaczął zwalniać, by przyjąć na pokład dwóch komandosów specnazu. Kiedy operator wciągarki włączał właśnie hamulec, radio zaskrzeczało nagle na zakodowanej częstotliwości. - Pulonga do "Morskiej Bryzy". - Tu "Morska Bryza" - odparł Ludinow. - Mamy dwa kontakty w kanale. Powtarzam, dwa kontakty. Zdumiony Ludinow zdał sobie nagle sprawę z następstw zatopienia "Mińska". Te dwa kontakty, to musiał być "Tajfun I" i "Gorki". A więc Deminow przedwcześnie wysłał śmigłowiec bojovy na południe. Ludinow rzadko czuł się taki bezradny. Śmigłowiec dowództwa, którym dysponował, uzbrojony w dwa działka, rakiety przeciwlotnicze i karabin maszynowy, był bezużyteczny w konfrontacji z okrętem podwodnym. - Zwracam się o zgodę na uaktywnienie pola minowego -poprosił przez radio Tariński. - Nie! Uprzedźcie śmigłowiec bojowy, że cel zbliża się do niego z północy. - Czy mam powiadomić admirała Deminowa? O to chodzi, pomyślał Ludinow, ale odpowiedział tylko: -Tak, obawiam się, że tak. Na "Tajfunie I" oficer hydro zameldował: - Hydro do centrali, "Tajmyr" zwalnia. - Maszyny stop - rozkazał Zenko. - Nie uderzmy w niego. - Tak jest, maszyny stop. - Ciąg wsteczny, połową mocy. - Jest ciąg wsteczny, połową mocy. Okręt zadrżał, gdy śruby przestawione na bieg wsteczny zaczęły go hamować. - Odległość do "Tajmyra"? - Czterysta metrów i maleje. i - Ile mamy wody pod kilem? - Sześćdziesiąt metrów. - Oficer zanurzeniowy, zwiększyć zanurzenie o dziesięć metrów. Cała naprzód. - Odległość dwieście metrów i maleje. - On się chyba cofa - powiedział Zenko. - Sto metrów i nadal maleje. Nad nimi "Tajmyr", manewrując tak, by pomóc śmigłowcowi, znieruchomiał pośród lodów. Śruba statku zaczęła obracać się wstecz, ciągnąc rufę w kierunku dziobu "Tajfuna I". - Napełniam przednie zbiorniki balastowe - odezwał się energicznie oficer zanurzeniowy, chcąc w ten sposób zamaskować przerażenie. Morrison odezwał się przez interkom z przesadnym spokojem: - Hydro do centrali. Duży Iwan odwrócił bieg śrub. - Strugowodne stop - rozkazał Gunner. - Włączyć wał główny. Przygotować się do ciągu wstecznego. "Reno" posuwał się naprzód siłą bezwładności. Na okręcie panowała taka cisza, że Gunner myślał, że mógłby usłyszeć wodę przelewającą się w zbiornikach trymujących. Drżały mu dłonie. Trout wyglądał tak, jakby miał za chwilę zwymiotować. - Czy opłaciłeś już składkę ubezpieczeniową za ten rok? - spytał Gunner. - Zamierzasz tak dowcipkować, czy dasz może wreszcie ciąg wsteczny? - odpowiedział mu pytaniem Trout. - Jeżeli uruchomię teraz śrubę, to Rosjanie mnie usłyszą. - Z pewnością cię usłyszą, jeśli w nich grzmotniesz. - Centrala do hydro. Jaka jest odległość do "Tajfuna I"? - Osiemset pięćdziesiąt metrów i ciągle maleje. Dziób "Tajfuna I" pochylił się gwałtownie pod niewielkim kątem i olbrzymi okręt podwodny przeszedł pod kilem "Tajmyra", o niecały metr mijając jego śrubę. Cała obsada centrum dowodzenia zadarła głowy w górę, jakby w oczekiwaniu, że ster okrętu przebije kiosk. Dźwięk maszyn "Tajmyra" zabrzmiał wewnątrz okrętu podwodnego niczym ryk przedzierającej się przez las dywizji pancernej. Gdy "Tajfun I" zdołał wysforować się naprzód, odgłosy maszyn zastąpił huk łamanego lodu. - Hydro do centrali. Minęliśmy go. Okrzyk ulgi zabrzmiał w centrum dowodzenia. Udało się uniknąć kolizji z "Tajmyrem", ale za to zwiększyło się niebezpieczeństwo uderzenia o dno. Jedynie Zenko nie wydawał się być tym zmartwiony. Mógł osiąść na dnie i czekać, aż statki go miną, ale zdecydował się mimo wszystko przeć naprzód. Patrząc na mapę, powiedział: - Sternik, w lewo, do północnego kanału i naprzód na głębokości czterdziestu metrów kursem zachód-północny zachód. - Tak jest czterdzieści metrów, zachód-północny zachód. - Obejdziemy bokiem resztę konwoju. Gdyby zdecydowali się uaktywnić pole minowe, już by to zrobili. Siłownia, prędkość dziesięć węzłów. - Tak jest, dziesięć węzłów. - Przed nami głęboka woda, kapitanie - powiedział oficer zanurzeniowy. - Możemy wypuścić hydrolokatory holowane. - Jeszcze nie - odparł Zenko. - Zanurzenie pięćdziesiąt metrów. W Griemisze admirał Deminow przygotowywał właśnie informację z ostrzeżeniem dla Malakowa, gdy z Pulongi połączył się z nim Tariński. - Macie go? - ryknął w słuchawkę Deminow. - Dwa kontakty, admirale. Pierwszy obiekt to bez wątpienia "Tajfun I". - Czy "Gorki" zaanonsował swoje przybycie? - Nie. - Więc co to za drugi okręt podwodny? - W tych warunkach lodowych trudno o prawidłową identyfikację obiektu - odparł Tariński. - Sądzimy, że to "Gorki". Deminow pofolgował swej wściekłości, wrzeszcząc do słuchawki: - Nie mówcie mi, co sądzicie! Mówcie, co widzicie! Tariński stracił nadzieję na to, że zrozumie dokładnie, kto jest w ten konflikt wmieszany i o co właściwie chodzi. Wyjaśnił Deminowowi, że hydrolokatory pokazują dwa okręty podwodne przechodzące przez cieśninę. "Tajfun I" oderwał się od konwoju i mijał właśnie pole minowe. Deminow dusił się ze złości, podczas gdy Tariński opisywał mu sytuację. - Uaktywnić w obu kanałach przynajmniej po dwie miny - rozkazał. - Ależ towarzyszu admirale - zaprotestował Tariński. -Miny mogą zniszczyć lodołamacz i płynące za nim statki. - Poruczniku, wykonać rozkaz albo każę was rozstrzelać. - Tak jest. Tariński odbezpieczył konsoletę sterującą polem minowym. Zaświeciło się na niej trzydzieści zielonych lampek. Porucznik nacisnął dwa przyciski, czekając spokojnie, by dwa światełka zmieniły się z zielonych na czerwone, ale nic takiego się nie stało. Spróbował po raz drugi - z takim samym wynikiem. Potem po raz trzeci, czwarty i piąty. Albo w czasie długiej zimy kable skorodowały w słonej wodzie morskiej, albo w wyniku brakoróbstwa źle przeprowadzono połączenia w samej konsolecie. W Czerwonej Flocie wybrakowane miny nie były zresztą żadną nowością. Tariński grzmotnął dłonią w konsoletę, poddał się i wrócił do telefonu. - Pole minowe nie działa, admirale. Myślę, że mamy uszkodzoną konsoletę. - A gdzie jest teraz "Tajfun I"? - spytał Deminow. - Mija cieśninę, idzie już prawie na otwartym morzu. - W takim razie dopadniemy go na Morzu Białym - powiedział Deminow. - Połączcie się z bojowym śmigłowcem i upewnijcie się, że są gotowi. "Tajfun I" nie może wymknąć się nam ponownie. - Hydro do centrali - odezwał się Morrison. - Duży Iwan przyspiesza. - Dziękuję, hydro. Sternik, dziesięć stopni w lewo. Obejdziemy ten konwój. Siłownia, dajcie mi dziesięć węzłów. "Reno" skręcił do północnego kanału, zwiększył prędkość i wypłynął na Morze Białe. Na ekranach hydrolokatorów ani nie rozbłysły bomby głębinowe, ani nie pojawiły się wystrzelone z "Tajfuna I" torpedy. Być może, pomyślał Gunner, to tylko kwestia czasu. 24 Morze Białe W pomieszczeniu radiowym "Związku Radzieckiego", znajdującego się dziewięćdziesiąt dwie mile na południowy zachód od Pulongi, zapaliło się kontrolne światełko odbiornika ELF. Rutynowe wiadomości z Griemichy nadawano zgodnie z planem co dwie godziny, ale po raz pierwszy dwie litery przekazane za pomocą fal o skrajnie niskiej częstotliwości poleciły Malakowowi wynurzyć okręt do głębokości odbioru na zakresie VLF. Od wypłynięcia "Związku Radzieckiego" z Siewierodwinska minęło zaledwie dwadzieścia godzin, Malakowa dzieliły jednak od przeszłości całe lata świetlne. Gdzieś tam pomiędzy światłami Archangielska, a mroczną głębiną ukrytą trzydzieści metrów pod pokrywą lodową dokonał się w nim przełom. Doznał uczucia całkowitego wyzwolenia, zerwania więzów ze wszystkim, co było dla niego kiedyś ważne, a jego świadomość osiągnęła stan doświadczany jedynie przez wyrzutków społecznych i rewolucjonistów. Oczekiwanie na dnie zatoki Kandałaksza z bronią atomową gotową do użycia, skłoniło Malakowa do coraz głębszych autorefleksji. Mając wiele czasu na zastanawianie się, doszedł do wniosku, że został wybrany do niezwykłego zadania. Miał nadzieję, że rząd odrzuci ultimatum jego teścia. Jeśli otrzyma od niego rozkaz wystrzelenia rakiety, będzie miał okazję dokonania czegoś takiego, czego nikt od dawna nie ośmielił się uczynić. Liczyło się jedynie działanie, a nie motywy czy skutki. Przekroczył normy moralne, stanął ponad dobrem i złem, aż doszedł do zupełnie innej rzeczywistości, do zakazanej strefy, gdzie już nic nie było zakazane. - Oficer zanurzeniowy, podnieść okręt do zasięgu odbioru na falach VLF. Okręt wzniósł się w górę, odebrano wiadomość. Malakow spodziewając się rozkazu odpalenia rakiety, przeszedł do pomieszczenia kryptologów, którzy byli w stanie najwyższego podniecenia. Zamiast tego odczytał następującą wiadomość: \ OD DOWÓDCY OPERACJI BIAŁA GWIAZDA DO DOWÓDCY ZWIĄZKU RADZIECKIEGO: TAJFUN WPŁYNĄŁ NA MORZE BIAŁE O 18.00. CZYNIMY WYSIŁKI W CELU ODNALEZIENIA GO i POWSTRZYMANIA. DZIAŁANIE OPÓŹNIONE O DWANAŚCIE GODZIN. DEMINOW. Mimo że Malakowa rozczarowała ta wiadomość, poczuł jednocześnie dziwną radość. Zenko mógł mieć tylko jeden cel, aby wejść na Morze Białe, a pojedynek z takim przeciwnikiem kusił dowódcę "Związku Radzieckiego". Próbował wyobrazić sobie, co stało się w Griemisze. Deminow popełnił kardynalny błąd, pozwalając Zence wyjść w morze. Czy ten fałszywy krok zrobił pod wpływem paniki? Niepewność wywołana otrzymaną informacją była uzasadniona, ale do tragedii jeszcze nie doszło. Zanim Zenko zaatakuje "Związek Radziecki", będzie musiał go najpierw odnaleźć. Jeżeli zachowają ciszę, zadanie Zenki może okazać się niewykonalne. Poza tym, gdy "Tajfun I" zbliży się na odległość strzału, będzie musiał się odsłonić i poniesie tego konsekwencje. - Oficer zanurzeniowy, położył okręt na dnie. Gdy "Związek Radziecki" osiadł z powrotem w głębinie, Malakow pokazał szyfrogram Siergowowi. - Nie podoba mi się to, że poluje na nas Zenko - powiedział wyraźnie przestraszony oficer polityczny. - Zence może się wydawać, że poluje na nas - odparł Malakow. - Ale to my teraz mamy szansę, aby go zniszczyć. Szukając nas, musi narobić hałasu. Pozostaje nam jedynie czekać. Te parę godzin nie robi różnicy. Wystrzelimy rakietę, a potem zatopimy Zenkę. - Czy powiemy o tym załodze? - Nie - rzekł Malakow. - Mogą nam chętnie pomagać w zabiciu miliona Gruzinów, ale sądzę, że Zenko przeraża ich równie mocno co ciebie, mój dzielny zampolicie. "Związek Radziecki" nadal cicho warował. Malakow przechadzał się po przedziale rakietowym, sprawdzał komputery, połączenia, liczył minuty. "Tajfun I" znajdował się o dwanaście mil od Pulongi, gdy komputery radiowe automatycznie zarejestrowały dwie zakodowane informacje przekazywane z Griemichy na "Związek Radziecki". Bez klucza wiadomości musiały pozostać nie rozszyfrowane. Niemniej Zenko i tak wiedział, co zawierają. Ta pierwsza, krótka, na ELF, była poleceniem wynurzenia, a druga, na VLF przekazywała ostrzeżenie. Na szczęście dla Zenki Deminow musiał zachować w tajemnicy wszystkie wydarzenia, jakie rozgrywały się pod wodą, i dlatego nie mógł użyć wszystkich środków do zwalczania okrętów podwodnych, jakimi dysponowała Flota Północna. O ile wiadomo było Zence, "Związkowi Radzieckiemu" nie towarzyszyła żadna eskorta. Ani śmigłowce, ani podwodny okręt myśliwski. Atakujący musieli polegać na hydrolokatorach i mogli mieć trudności z odróżnieniem "Związku Radzieckiego" od "Tajfuna I". Ludzie Deminowa już popełnili jeden błąd, zatapiając "Mińsk". Malakow był więc sam na zachowującym ciszę okręcie, sam na sam ze zdenerwowaną załogą, której zapewne wyjaśniono, że spełnia swój patriotyczny obowiązek. Czy Malakow się boi, spytał sam siebie Zenko. Nie, jego arogancja nie dopuszcza lęku i w tym leży jego słabość. - Sorokin - polecił Zenko. - Zbierz dowódców sekcji. Gdy wszyscy się zgromadzili, Zenko powiedział: - Nie mamy czasu na przeszukiwanie całego obszaru Morza Białego. Przede wszystkim udamy się do zatoki Kandałaksza. Zanim opuściliśmy Griemichę, Deminow napomknął, że Malakow znajduje się właśnie tam. Jeżeli tam go nie ma, to gdzie indziej możemy nigdy go nie znaleźć. Jeżeli zaś tam jest, to przy odrobinie szczęścia wypłoszymy go z jego nory. Niech dowódcy sekcji postawią swoich ludzi w stan gotowości bojowej. Przestawiamy się na reżim bojowy, a "Tajfun I" staje się okrętem atakującym. Gotowość torpedowa za pięć minut. Tysiąc osiemset metrów z tyłu "Reno" skradał się przez morze, posuwając się w zawirowanej śrubami radzieckiego okrętu wodzie. W każdym z przedziałów świecił się napis CICHY CIĄG. W kambuzie kucharze podgrzewali w kuchenkach setkę porcji obiadowych, a w nagrodę za swoje wysiłki wysłuchiwali komentarzy na temat Sinonosych Linii Lotniczych oraz podłego żarcia, które serwowano na ich pokładzie. W mesie bosmańskiej Morrison otrzymał plastikową tackę z jedzeniem. - Kuk, co to jest? - spytał podejrzliwie. - Stek Salisbury. - To jest stek? - Chcesz to bosmanie? A może wolałbyś wodorosty z surową rybą? - To zależy od ciebie. Biorę to. Wolałbym pop-corn -oświadczył Morrison. -i hamburgera. - Ja również - zgodził się z nim kucharz. - Ale jesteśmy u Ruskich, a nie ma cichego sposobu przygotowania pop-cornu. Morrison zajął miejsce naprzeciw Adamsa, Garretta i Deutermana, rozpaciał swoją porcję po tacce, nawet nie próbując jedzenia. Wyglądał fatalnie. Pod oczami zrobiły mu się wory, a policzki zarosła szczecina. W uszach wciąż pobrzmiewały mu eksplozje bomb głębinowych. - Gdzie twoja czarna czapka, co, Morrison? - spytał Garrett. - Wyglądasz jak kupa nieszczęścia - powiedział Deuterman. - Co się z tobą dzieje? - Brak snu. - I co, Morrison, nadal uważasz, że zimna wojna już się skończyła? Morrison sięgnął pod koszulkę, wyciągnął spod niej czarną, rosyjską czapkę i wcisnął ją sobie na głowę. - Hej, Amierikaniec, wtargnąłeś na Morze Białe, zginiesz} - O Jezu, on znów zaczyna. W centrum dowodzenia Trout odezwał się z nieskrywaną dumą: - No cóż, skipper, udało ci się wejść na Morze Białe. Mało kto z naszych może się tym pochwalić. - Nie będzie to żaden tytuł do chwały, dopóki nie wyprowadzę nas stąd cało - parsknął gniewnie Gunner. Wąskie przejście przez cieśninę było za nimi, a przed nimi "Tajfun I". Jeżeli Zenko włączy aktywny hydrolokator, "Reno" ukaże mu się niczym wielkie, ciekawskie oko. - Dokąd on się teraz udaje i co zamierza zrobić, co, GUS? Trout pochylił się nad stołem nawigacyjnym i stuknął się w czoło ołówkiem. - To pytanie za sześćdziesiąt cztery dolary. Zenko zamierza schronić się pod lodem, poczekać na sygnał z Moskwy i rozpocząć trzecią wojnę światową. - Zgłupiałeś. - Fakt, ktoś tu rzeczywiście zgłupiał. Oni wcale nie próbują zatrzymać Zenki. To dlatego zatopili "Mińsk". Teraz Rosjanie mają na Morzu Białym już dwa Tajfuny i nie chcą, żeby się ktoś koło nich kręcił, łącznie z nami. Według mnie, kiepsko to wygląda - powiedział Trout. - Tajfuny mają tylko jeden cel: wysadzić ten cholerny świat w powietrze. Myślę, że Zenko i spółka chcą rozpocząć wojnę, a inni usiłują im w tym przeszkodzić. Gunner zapalił papierosa. - Wygląda na to, że osądziłeś już, kim są ci dobrzy i że Zenko jest tym złym. - To chyba oczywiste - stwierdził Trout. - Nie ma mowy, żeby ci dobrzy pływali na Tajfunach. - A może powinienem mu puścić torpedę między śruby, powiedzmy z taką malutką atomową głowiczką - Gunner uśmiechnął się kącikami ust. Dym z papierosa unosił się wokół jego twarzy. - Czyż nie dlatego nazywają mnie "Plutonium" Jack? - Nie sądzę, że powinniśmy posunąć się aż tak daleko. To byłby akt agresji. - Nasze wejście na Morze Białe samo w sobie jest aktem agresji - odpowiedział Gunner. - Spytaj pierwszego lepszego sędziego. Południowa strona cieśniny Gorło wyglądała z powietrza jak zamarznięta kopalnia soli. Bojowy śmigłowiec Deminowa, który znajdował się o sześć mil na północ od "Reno", zszedł na wysokość stu siedemdziesięciu metrów i zrzucił na dół małe ładunki wybuchowe z plastikiem, które wybiły w lodzie dziesięciometrową przeręblę. Operator hydrolokatora opuścił przez wyrwę hydrofon na piętnastometrowym kablu i natychmiast usłyszał odgłosy maszyn okrętu podwodnego. - Jest kontakt - powiedział do pilota. - To nieprawdopodobne, ale jest, udało się już za pierwszą próbą. - Co słyszysz, jedną śrubę czy dwie? - Trudno powiedzieć. Komputer wykazuje obiekt w odległości jedenastu kilometrów. Kierunek zero-osiem-siedem. Słyszę drugi obiekt, odległość dwanaście kilometrów, ten sam kierunek. Jesteśmy bardzo blisko dwóch okrętów podwodnych. - Ale który z nich jest tym właściwym? - A skąd niby mam, cholera, wiedzieć? - Już zatopiliśmy dzisiaj jeden niewłaściwy okręt podwodny. - No to co? To nie my wybieramy sobie cele. Wykonujemy jedynie rozkazy. Na "Reno" odgłos eksplozji omal nie wyrzucił z foteli trzech sonarzystów. - Co to, u diabła, było? - spytał Billie Stewart. - Hydro do centrali. Odczyt jednej eksplozji na powierzchni. - Jaki rodzaj wybuchu, Billie? - Nie wiem, skipper. Silny wybuch, odległość dziesięć mil, kierunek zero-zero-osiem. Gunner sprawdził to na swoim monitorze. Ekran pokazywał skruszony lód na powierzchni i odbijające się od dna echo, a "Tajfun I" nadal posuwał się ze stałą prędkością dziesięciu węzłów. Gunner zdawał sobie sprawę, że fala dźwiękowa po eksplozji może odbić się od kadłuba "Reno" i zdradzić Rosjanom jego obecność. - Zaczyna się zabawa - powiedział i włączył interkom. -Przygotować się do szybkiego manewrowania. Wszyscy na stanowiska. W mesie bosmańskiej Morrison zastygł w połowie kęsa. - Jezu - jęknął. - A co tym razem? Trzydzieści sekund później wpadł do pomieszczenia sonarzystów i zasiadł na krześle szefa. "Tajfun I" zatrzymał się. "Reno" musiał gwałtownie odbić w lewo, żeby uniknąć zderzenia z rufą radzieckiego okrętu. Zenko również usłyszał eksplozję i wiedział już, co to znaczy. - Wybijają dziury w lodzie. Maszyny stop. Natychmiast odcięto dopływ pary do turbin, ale "Tajfun I" rozpędem sunął jeszcze naprzód. Oficer hydro skorzystał z okazji, jaką dawało mu wyłączenie napędu, by posłuchać tylnych hydrolokatorów kierunkowych... i doznał szoku. - Hydro do centrali! Tuż za nami jest okręt podwodny! Zenko wypuścił z ręki na niebieską wykładzinę plastikowy kubek z herbatą i w zdumieniu spoglądał na powiększającą się plamę. - Kto to jest, do cholery? Hydro, czy możecie go zidentyfikować? - Ledwie mi mignął, ale według komputera to nie jest Akuła. - Nie Akuła?! Nawet przez interkom w głosie sonarzysty słychać było przerażenie. - Według wstępnych danych z komputera to amerykański okręt klasy Los Angeles, kapitanie. Zenko przełączył monitor na podgląd szerokiego obszaru i zobaczył powolne błyski, posuwające się śladem "Tajfuna I". Zabębnił palcami po stole nawigacyjnym. Amerykanin! Lis w kurniku. Zabić skurwysyna. Natychmiast. Kuragin, któremu szok odebrał mowę, podszedł bliżej do ekranu. Gdy po chwili odzyskał głos, powiedział: - Nie możesz go zatopić, Stefanie. - Co on tu, do cholery, robi? - To co zwykle - odparł Kuragin. - Szpieguje. Zenko wskazał na ekran. - Na Morzu Białym? Kuragin wyczuł, że widmo zimnej wojny znów odżyło w umyśle jego przyjaciela. Wróg numer jeden: Amerykanie. - Stefanie, nie zawracaj sobie nim głowy - powiedział pospiesznie Kuragin. - On może być na Morzu Białym już od miesięcy. Wiesz, jakie ciche mają okręty. Gdyby miał zamiar nabroić, już dawno wykręciłby jakiś numer. Nie możesz do niego strzelać! - Wcale nie muszę - odparł Zenko. - Nasi przyjaciele zrobią to za nas. Nad nimi w górze pilot śmigłowca rozkazał: - Uzbroić torpedę. Śmigłowce Kamow Ka-25 zwalczające okręty podwodne, podobnie jak większość morskich radzieckich sił zbrojnych, uzbrojone były w torpedy kalibru 533 mm naprowadzane pasywnym hydrolokatorem. Szybkie, zabójcze i niezawodne. Ten typ został specjalnie skonstruowany do zwalczania amerykańskich okrętów podwodnych. Nikt nie miał pojęcia, jak skuteczne mogą być przeciwko Tajfunom. - Torpeda uzbrojona - zameldował operator uzbrojenia. - Mam namiar tylko na jeden obiekt - oświadczył oficer hydro. - Mamy rozkaz strzelać do wszystkiego, co pływa pod wodą - powiedział pilot. - Spuszczaj rybkę. - Torpeda poszła - odparł operator uzbrojenia. Pięciometrowa torpeda wpadła do wody, zanurzyła się na głębokość siedmiu metrów i uruchomiła silnik elektryczny. Pasywny hydrolokator usłyszał maszyny "Reno" i po trzydziestu sekundach śmiercionośna ryba przyspieszyła do prędkości czterdziestu węzłów. Dźwięk nadszedł znikąd, tak jakby wytworzyło go samo morze. Radziecka torpeda mknęła w stronę "Reno", gwiżdżąc niczym pociąg pospieszny. Po raz pierwszy w swej karierze Morrison krzyczał do mikrofonu: - Torpeda w wodzie! Odległość sześć mil i maleje szybko. Kierunek zero-zero-siedem. Gunner zaklął pod nosem. Ty dupku. Posunąłeś się za daleko i usłyszeli cię. Przegrałeś w grze w ciuciubabkę. Złapał mikrofon interkomu. - Sternik, ostro w lewo. Siłownia, dajcie mi maksymalną prędkość. Śruba zawirowała, wzniecając hałaśliwą fontannę bąbelków. "Reno" skoczył do przodu. W centrum dowodzenia Gunner mógł wyczuć kwaśny odór strachu. - Hydro do centrali. Emitujemy szumy kawitacyjne. - Wiem o tym, zamknij się, Morrison. Zakręcając ostro w lewo, niczym samolot, "Reno" nabierał prędkości. - Hydro do centrali. Torpeda w odległości pięciu mil i wciąż się zbliża. - Widzę ją na ekranie, Morrison! - krzyknął Gunner. -Centrala do przedziału torpedowego. Załadować generator szumów do wyrzutni numer jeden. Załadować minami Captor wyrzutnię cztery, pięć i sześć. W przedziale torpedowym bosman Garret i trzej torpedyści zajęli generator ze stojaka, podłączyli elektroniczne moduły naprowadzające i wprowadzili go do wyrzutni. - Przedział torpedowy do centrali. Generator gotów. Ładujemy miny Captor. - Zalać wyrzutnię numer jeden. Otworzyć zewnętrzne drzwi. Siłownia, dajcie mi 110 procent pary. Włączyć do palacze. Zenko śledził ekrany w najwyższym zdumieniu. Amerykański okręt podwodny zwiększył prędkość, ale było jasne, że nie zdoła uciec przed torpedą. Wręcz słyszał, jak tamten na próżno przyspiesza. - Sasza, jak długo twoim zdaniem mogli nas śledzić? - Odkąd opuściliśmy Griemichę. - A myśmy ich nawet nie słyszeli. To przerażające. Mógł nas zatopić w dowolnej chwili, ale tego nie zrobił. - Musiał widzieć zatopienie "Mińska" - powiedział Kuragin. - Nie wątpię - odparł Zenko. - Dostał się w krzyżowy ogień i zginie, nawet nie wiedząc, o co chodzi. Naszpikowany elektroniką i uzbrojony po zęby "Reno" nie został zaprojektowany po to, by brać udział w podwodnych wyścigach, a do działań w mroku i ciszy. Ze swoją maksymalną prędkością trzydziestu siedmiu węzłów nie mógł uciec torpedzie i Gunner o tym wiedział. Kiedy okręt osiągnął prędkość dwudziestu węzłów, rozkazał: - Poruczniku Sharpe, odpalić generator szumów. Sharpe nacisnął klawisz na konsoli sterowania ogniem i generator opuścił wyrzutnię. Emitując dźwięki podobne do tych, które wydawał macierzysty okręt, pozostał nieruchomo w wodzie, podczas gdy "Reno" pędził naprzód. Torpeda zignorowała jednak generator i nadal podążała za okrętem. - Hydro do centrali. Torpeda wciąż się zbliża! Odległość dwie mile. - Przedział torpedowy - rozkazał Gunner. - Przygotować miny Captor do wystrzelenia w sekwencji z dwudziesto-trzydziesto- i czterdziestosekundowym opóźnieniem. W ciągu półtorej minuty Garrett i jego ekipa załadowali do wyrzutni miny Captor. Miny torpedowe miały zainstalowany aktywator akustyczny. Kiedy wbudowany w nie hydrolokator wyławiał jakiś hałas, aktywator uruchamiał napęd torpedy. - Przedział torpedowy do centrali. Captory załadowane i uzbrojone. Opóźniona autoaktywacja w dziesięciosekundowych odstępach. - Zalać wyrzutnie. Porucznik Sharpe otworzył zewnętrzne drzwi i wyrzutnie wypełniła morska woda. - Opróżnić wyrzutnię czwartą, piątą i szóstą. Sprężone powietrze wypchnęło miny z rur wyrzutni. Po dwudziestu sekundach uaktywniła się pierwsza mina. Hydrolokator usłyszał hałas wydawany przez "Reno", ale automatycznie wykluczył okręt jako potencjalny cel. Hydrolokator nadal prowadził poszukiwania, aż usłyszał radziecką torpedę, znajdującą się teraz zaledwie o tysiąc osiemset metrów od "Reno". Mechanizm napędowy uruchomił się właśnie w momencie, kiedy zaktywizowała się druga mina. Jej czujnik usłyszał pierwszą minę i uznawszy ją za cel, włączył silnik swojej torpedy. Po trzech sekundach torpeda z drugiej miny zniszczyła pierwszą w potężnej podwodnej eksplozji. Włączyła się trzecia mina, usłyszała zbliżającą się radziecką torpedę, namierzyła ją i uruchomiła swoją torpedę. Oba pociski pomknęły przez morze i zderzyły się z sumującą się prędkością siedemdziesięciu węzłów. Fale wywołane wybuchami zatrzęsły "Reno" jak zabawką, ale nie uszkodzony okręt nadal płynął naprzód. - Hydro do centrali. Ekran czysty. Torpeda zniszczona. - Maszyny stop - rozkazał Gunner. - Cisza na okręcie. Kiedy "Reno" zaczął powoli wytracać prędkość, każdy z mężczyzn znajdujących się w centrum dowodzenia wyglądał tak, jakby świeżo wyszedł z łaźni. Porucznik Sharpe wpił się dłońmi w konsolę sterowania ogniem i ciężko dyszał. Na dziecinnej twarzy porucznika O'Connella stojącego blisko drzwi do radiostacji malowało się przerażenie. GUS Trout stał nieruchomo niczym posąg na wprost ekranów hydrolokatora. Zanim wszyscy doszli do siebie, Gunner włączył interkom.! - Panowie - oświadczył. - Właśnie udało nam się przeżyć atak torpedy, ponieważ wszyscy prawidłowo wypełnili swoje obowiązki. Przez trzydzieści lat zastanawialiśmy się, czym Iwan może w nas strzelić, a teraz już wiemy. To jeszcze nie koniec, ale wiemy, jak się obronić. Nie traćcie czujności, panowie. Rosjanie wysadzają lód i wrzucają tamtędy torpedy, pamiętajcie, że mogą zrobić to ponownie. Ekran hydrolokatora pokazywał szczątki torped opadające na dno, ale nie było widać ani następnej torpedy, ani "Tajfuna I". 25 Rozejm Bojowy śmigłowiec wciąż unosił się nad lodem. - Dwie detonacje - zameldował oficer hydro. - Ale żaden okręt nie zatonął. Chybiliśmy. - Uzbroić drugą rybkę - rozkazał pilot. Operator uzbrojenia nacisnął klawisz i czekał na zapalenie się czerwonego światełka. Nie zaświeciło się. - Cholera. Torpeda nie uzbroiła się. - Operator uzbrojenia gorączkowo grzebał w skrzynce z elektroniką. - Leonid, sprawdzam konsolę sterowniczą, poszukam wadliwych połączeń. - Nie sprawdziłeś przedtem obwodów? - utyskiwał pilot. - Tak, cholera, sprawdziłem, ale jak często, na miłość boską, zdarza się nam zrzucać prawdziwe torpedy? - Wrzuć ją mimo wszystko. Zobaczymy, co się stanie. Operator zrobił wielkie oczy do oficera hydro. - Słyszałeś? Każe mi zrzucać nie uzbrojoną torpedę. - Kończy się nam paliwo. No, jazda z nią - rozkazał pilot. - Nie zamierzam wracać do Pulongi z połową uzbrojenia. Bombardier wcisnął guzik zwalniający torpedę, która oderwała się od śmigłowca, wpadła do przerębli i wystartowała. Pilot mruknął z satysfakcją. Uruchomił się również system naprowadzania. Hydrolokator nie usłyszał żadnych dźwięków pod wodą i torpeda, włączywszy tryb wyszukiwania, zaczęła schodzić w dół spiralą. Na pokładzie "Reno" odezwał się Morrison: - Hydro do centrali. Druga torpeda w wodzie. Ten sam kierunek, odległość osiem mil. Gunner, zamiast uciekać przed torpedą, nadal utrzymywał "Reno" w zupełnej ciszy i nasłuchiwał z przerażeniem dźwięku śruby przebijającego się przez odgłos pękającego lodu. Zamknięty w maszynie, zdany na łaskę maszyn i obserwujący inną maszynę w postaci kropek na ekranie monitora, Gunner zastanawiał się, czy istnieje jakiś Bóg maszyn, który wysłuchałby jego modłów. Rosyjska torpeda wydawała odgłosy prawdziwej maszyny śmierci. Nie znalazłszy celu, hydrolokator torpedy został zmylony przez dźwięki, które wydawał lód. W cztery minuty po zanurzeniu się torpeda zaatakowała pogrążającą się w wodzie krę. Kropka na ekranie "Reno" rozbłysła wybuchem. - I o to właśnie chodzi, ty skurwysynu! - zawołał Gunner. -Jak ci się to podoba, GUS? Rosyjska rybka zginęła w lodzie. - Ile ich jeszcze będzie? - jęknął Trout. - I jakim cudem wplątaliśmy się w tę wojnę? W odległości jednej mili od śmigłowca fontanna lodu wystrzeliła w górę niczym lodowaty gejzer. - Kolejne pudło - rzekł kwaśno oficer hydro. - No cóż - odezwał się bombardier- przynajmniej okazało się, że głowica była uzbrojona. Widocznie tylko światełka konsoli sterowniczej były niesprawne. - Kończy nam się paliwo - powiedział pilot. - Wracamy. Śmigłowiec uniósł się w górę i zaczął oddalać się od przerębli. - Coś mi mówi, że ta operacja została zaplanowana przez tych samych ludzi, którzy dostarczają Marynarce skamieniały proszek do zębów i zardzewiałe żyletki - zauważył pilot. Oficer hydro roześmiał się. - To wcale nie zostało zaplanowane. Po prostu tak wyszło. Wszystko staje się przypadkiem. - Co ty za pierdoły wygadujesz, Nikita? - Posłuchaj, towarzyszu. Jestem neoreformatorem. Światem rządzi chaos. Porządek to złudzenie. Bomba atomowa rozwieje ostatecznie wszystkie złudzenia i wówczas wszechświat powróci do naturalnego stanu entropii. - Czy długo musimy tego wysłuchiwać?- spytał bombardier. - Przez całą drogę do Pulongi - odparł, przewracając oczami, pilot. Zenko przez piętnaście minut czekał na trzecią torpedę. Podczas prawidłowo przeprowadzonej akcji przeciwko okrętowi podwodnemu tuzin śmigłowców wrzuciłoby torpedy do wody, a takiego ataku nie przetrzymałby żaden cel. Zenko doskonale wyćwiczył swoje przeciwpodwodne siły w wykrywaniu, śledzeniu i likwidowaniu nieprzyjaciela, ale wyglądało na to, że Deminow nie zdecydował się na zaangażowanie całej eskadry śmigłowców. Zenko nie przypuszczał, że spotka kiedykolwiek podwodny okręt NATO na wodach Morza Białego, i niezręczna sytuacja, w jakiej się obecnie znalazł, była mu szczególnie nie na rękę. Kiedy ruszał w pogoń za "Związkiem Radzieckim", nie przyszło mu do głowy, że jakiś amerykański intruz może wmieszać się w jego prywatną wojnę. - Cóż mam począć z tym nieproszonym gościem, Sasza? - spytał swego oficera politycznego. - Nic - odparł Kuragin. - Obawiałem się, że tak właśnie powiesz - powiedział Zenko. - To wszystko jest jak zły sen. Rozumiem Malakowa i Deminowa. Ich szaleństwo jest rosyjskie, ale to... sam nie wiem. - Nic nie dzieje się w próżni, Stefanie. - Przecież zimna wojna już się skończyła - upierał się Zenko. - Amerykański kapitan nie ma czego szukać na Morzu Białym. To musi być prowokacja. - Stefanie, nie walczymy z Amerykanami. Walczymy ze "Związkiem Radzieckim" i Władimirem Malakowem. - Przestań wygłaszać truizmy. Nie mogę po prostu zignorować tego intruza. Czy zwróciłeś uwagę, jak szybko się uczy? Po pierwszej torpedzie zorientował się, że musi zachować ciszę, żeby przeżyć atak torpedy naprowadzanej przez hydrolokator pasywny. - Obaj wiemy, że Amerykanie mogą być godnymi przeciwnikami - powiedział Kuragin. - O, tak - zgodził się z uśmiechem Zenko. - Ale czy on jest czyimś przeciwnikiem? Nie strzelił. Dlaczego? Zampolit zastanowił się nad odpowiedzią. - Bo wie, że nie jest głównym wrogiem - rzekł. Główny wróg. Przez cały czas trwania zimnej wojny, Admiralicja przedstawiała Stany Zjednoczone jako głównego wroga. - Został zaatakowany - zaprotestował Zenko. - Ale nie przez nas - odparował Kuragin. - To szpieg. Jego zadaniem jest obserwować i meldować. - Tak, a jeśli zobaczy, jak "Tajfun I" zatopi "Związek Radziecki", to jaki złoży meldunek? - Stefanie, nie możesz go zaatakować. - Sasza - odparł zniecierpliwiony Zenko. - Próbuję dokonać taktycznej analizy sytuacji, a ty zakłócasz tok mojego rozumowania politycznymi bzdurami. Jeżeli ten Los Angeles zagrozi "Tajfunowi I", zginie. Czy może mam czekać, aż jego dowódca wyceluje swoje hydrolokatory prosto w moje śruby? Aż przez morze pomkną ku nam jego torpedy? Nie mogę pozwolić sobie na stratę czasu, jaki strawiłbym na tropienie tego bezczelnego Amerykanina, niezależnie od tego, czy stanowi dla nas zagrożenie, czy też nie. - Nie masz co do tego pewności. - Nie mam, i to mnie właśnie drażni. To są nasze wody! - Jeśli on stanowi dla nas zagrożenie - oświadczył Kuragin - niełatwo będzie go zatopić. - Obawiam się, że w tym punkcie macie rację, towarzyszu oficerze polityczny - przyznał Zenko. - Ale my nie możemy tutaj wiecznie siedzieć. Cała naprzód. Kurs dwa-siedem-siedem - zadecydował. Śruby "Tajfuna I" zaczęły się obracać. Olbrzymi okręt podwodny ruszył w kierunku zachodnio-północnozachodnim, na ukos w stosunku do położenia okrętu amerykańskiego. - Podąża za nami - powiedział Kuragin. - To dobrze - odparł Zenko. - W ten sposób będę wiedział, gdzie się znajduje. Wyobraź sobie, Sasza, że ten Los Angeles przeżył atak naszej torpedy z hydrolokatorem pasywnym! Szatański okręt z szatańskim kapitanem. - Możliwe - odpowiedział Kuragin. - Ale to jest Tajfun. My mamy na uzbrojeniu torpedę Typ 65. - Hydro do centrali. Duży Iwan znów ruszył. - W jakiej jest odległości? - spytał Gunner. - Około dziewięciu mil, skipper. Gunner skręcił czerwoną chustkę i zawiązał ją wokół głowy. Czy to miała być wojna zimna, gorąca czy też domowa, on również był walczącym w niej wojownikiem, toczącym najważniejszą bitwę w życiu. Trout uniósł brwi, lecz nie powiedział ani słowa. Porucznik O'Connell spojrzał na kapitana ze zgrozą. - Jedna trzecia naprzód - polecił Gunner. - Morrison, chcę trzymać się o milę z tyłu. Pójdziemy za nim trop w trop. "Reno" ruszył naprzód. O dziewięć mil przed nim "Tajfun I" zmierzał na zachód-północny zachód. Gunner poczuł pewnego rodzaju więź z Zenką. Rosyjski kapitan musiał wiedzieć, że podążają za nim, a nie zabijając się nawzajem, jakoś tak mimochodem, w końcu zbudowali most nad historyczną przepaścią i zawarli rozejm w głębi zimnego morza. - Zmierza w stronę zatoki Kandałaksza - poinformował znad nawigacyjnego stołu Trout. i - Boomerville - Boomer - slangowe określenie okrętu podwodnego uzbrojonego w międzykontynentalne pociski rakietowe powiedział Gunner. - Miejsce, do którego Tajfuny zmierzają, by umrzeć. W Pulondze porucznik Tariński wraz z radiooficerem rozebrali źle funkcjonujący pulpit sterowniczy pola minowego, znaleźli skorodowane styki i rozwiązali problem. Oficer hydro naprawił generator i mieszkańcy prefabrykowanego baraku znów poczuli się stworzeniami ciepłokrwistymi. - "Gorki" wzywa stację w Pulondze - zaskrzeczało radio. -Proszę o zezwolenia na przejście przez cieśninę. - Tu Pulonga, podaj kod identyfikacyjny. - 7Z99Z9 - Udzielam zezwolenia. Tariński z niedowierzaniem pokręcił głową. Jeżeli to był "Gorki", a dwa okręty podwodne przeszły przez cieśninę bezpośrednio po zniszczeniu "Mińska", to skąd się tam wziął jakiś drugi okręt? I co to był za okręt? Zanim zdołał przekazać te zdumiewające wieści Deminowowi, do baraku weszła załoga śmigłowca i zameldowała o wykryciu dwóch okrętów podwodnych i o nieudanej próbie zatopienia któregokolwiek z nich. - Ty zadzwoń do Deminowa - powiedział Tariński. - Lepiej niech się wydrze na ciebie zamiast na mnie. - Jeżeli Deminow chce rozwalić Tajfuna, musi mieć coś więcej niż jeden śmigłowiec bojowy. Tyle mam na ten temat do powiedzenia - oświadczył pilot. - Widziałem już wiele spieprzonych operacji, ale ten zasrany bałagan bije wszelkie rekordy. Tariński wskazał wymownie na wartowników ze specnazu. - Uważaj na to, co mówisz. - Do diabła z tym. Daj mi telefon. W Griemisze Deminow wysłuchał pilota, opisującego swój nieudany atak torpedowy, a potem sprawozdanie Tarińskiego z kontaktu radiowego z "Gorkim". "Tajfun I" polował na "Związek Radziecki", "Mińsk" zatonął, a do tego jeszcze jakiś tajemniczy okręt podwodny wszedł na Morze Białe. Co jeszcze się stanie? Deminow czuł, że jego intryga zaczyna się rozsypywać. Z każdym nowym niepowodzeniem atmosfera robiła się coraz bardziej gorąca. Za parę godzin .Arktyka" ze swoim konwojem dotrze do Archangielska i władze cywilne rozpoczną śledztwo. Jak dotąd, zgodnie z tym co twierdzi major Ryżów, udało się utrzymać blokadę elektroniczną i żaden przeciek radiowy nie został przechwycony przez odbiorniki Rady Obrony. Co w tej sytuacji powinien począć? Jeżeli rozkaże Malakowowi odpalić rakietę, zawali się jego plan bezkrwawego zamachu stanu. Nie może jednak liczyć na to, że "Gorki" zatopi "Tajfuna I", zanim Zenko odnajdzie "Związek Radziecki". A więc nie ma innego wyjścia. Musi wysłać w morze kolejnego Tajfuna. Przez trzy godziny "Tajfun I" nie przeprowadzał żadnych manewrów mających na celu zmylenie przeciwnika, żadnych nagłych zwrotów w stylu "Szalonego Iwana", służących do pozbycia się prześladowcy, i podążał statecznie na zachód ze stałą prędkością dwudziestu węzłów. Na pokładzie "Reno" minuty wlokły się niemiłosiernie. Na ekranie hydrolokatora błyskały światełka, linie układały się w różne wzory, zawsze jednak z obrazem "Tajfuna I" w środku. Trout nadzorował programistów, których komputery otrzymywały całe gigabajty danych z Morza Białego i "Tajfuna I" - żer dla głodnej tłuszczy pracowników rządowych agencji wywiadowczych. Dane o radzieckich torpedach, bombach głębinowych i wysadzaniu dziur w lodzie były przedmiotem intensywnej analizy komputerowej, a ich podstawowym celem było udoskonalenie możliwości obronnych "Reno". Stara wojskowa karuzela tarczy i miecza rozkręciła się na dobre w elektronowych mózgach, skrytych gdzieś tam, głęboko pod arktycznym lodem. Gunner nadal rozmyślał, wciąż nie mogąc uspokoić rozdygotanych nerwów. Dlaczego Zenko pozwala "Reno" podążać za sobą? Czemu "Tajfun I" nie strzela do nich? Po dwóch przypadkach użycia broni obaj kapitanowie, zarówno amerykański, jak i radziecki, podważyli niebezpiecznie dotychczasowe reguły zimnej wojny. Nigdy przedtem ta gra nie toczyła się tak głęboko wewnątrz radzieckich wód terytorialnych. Załoga przyjęła mentalność obrońców oblężonej twierdzy. Po wielu godzinach, które marynarze spędzili nieprzerwanie na stanowiskach bojowych, okręt śmierdział jak zapchany szalet. Pomimo dochodzącego z góry od czasu do czasu huku pękającego lodu, ludzie starali się nie myśleć o tym, gdzie się w tej chwili znajdują, tak jakby obecność Rosjan była nierzeczywista, a ich okręt, maleńka cząstka Ameryki, krążąca po obcych i wrogich wodach, nie znajdował się wcale w tej mętnej głębinie. - Wciąż jest za nami, towarzyszu szefie. Nie zboczył ani o włos. Pietia Bułhakow, spoglądając z fascynacją na ekran hydrolokatora, usiłował wyobrazić sobie życie na pokładzie amerykańskiego okrętu podwodnego. Jego wiedza na temat Ameryki była mieszanką oficjalnej propagandy, starych filmów, tekstów piosenek rockowych i powierzchownej znajomości języka angielskiego. - Cud day, zir and madam. I am linkink smashed egg this day for eatink. Yes, tank you. Gud goiły, Miz Molly, I'm bad to the bonę, yes? - Co ty, do diabła, bredzisz, mały Pietia? - spytał Sorokin. - Czyżbyś był aż takim ignorantem, towarzyszu szefie? To po angielsku. - Bardzo oryginalne - parsknął Sorokin. - Skocz no do prawoburtowej sterowni i przynieś mi spis zadań. - Tak jest. Bułhakow powlókł się w stronę rufy, gwiżdżąc "We Ali Uve in a Yellow Submarine". - Ten twój mały przyjaciel wygląda na stęsknionego za Amerykanami, Wadimie - powiedział Zenko. - Nie ma dość rozumu, żeby się bać, kapitanie. Zenko uśmiechnął się. - Zazdroszczę mu. Kiedy ma się dwadzieścia lat, wszystko wydaje się zabawne, nawet wojna. Sorokin podszedł bliżej do Zenki. - Towarzyszu kapitanie - powiedział cicho - jak mamy odszukać Malakowa? On po prostu będzie siedział cicho. Zenko ziewnął i popatrzył uważnie w monitor. - Zadawałem sobie to pytanie setki razy, Wadimie - odparł. - Użyjemy Amerykanów jako przynęty. Malakow wziął prysznic, ogolił się i włożył świeżo odprasowany nowy mundur. Otrzymał dwie kolejne rutynowe informacje z Griemichy, które nie wniosły jednak niczego nowego. "Tajfun I" nadal nie został zatopiony. Już za osiemnaście godzin admirał Deminow zadzwoni na Kreml, przedstawiając swoje ultimatum. Malakow uśmiechnął się, wyobrażając sobie prezydenta Rosji, odbierającego telefon w swoim mieszkaniu. To będzie ósma wieczorem, pora kolacji. Przyjdą goście, będzie obstawa - wszystkie radości władzy. Za oknem może padać drobny, szybko topniejący śnieżek. Telefon od Deminowa przebije się przez lokajów w mundurach, a on sam będzie rozmawiał osobiście z wielkim reformatorem, który właśnie wtedy może będzie stał osamotniony w przedpokoju ze słuchawką przy uchu. Wiadomość z Griemichy będzie zwięzła i krótka. Zrzeczenie się władzy na rzecz Rady Obrony lub Tbilisi zmieni się w radioaktywny pył. Nie będzie żadnych negocjacji. Pobladły, zmieszany i osamotniony prezydent wróci do salonu, który natychmiast opuszczą wszyscy goście. Zatelefonuje do Politbiura, do Rady Najwyższej i do dowództwa Radzieckiej Armii. Ogłosi się alarm, zupełnie bez sensu zawyją syreny. Wokół prezydenta, niczym pszczoły z rozwścieczonego roju, zaczną krążyć politycy, oskarżając się wzajemnie i żrąc między sobą w walce na śmierć i życie. Moskwa wpadnie w panikę. Tbilisi również. Nikt nie będzie w stanie podjąć decyzji i "Związek Radziecki" wystrzeli pierwszą rakietę. W ciągu paru minut CNN przeprowadzi bezpośrednią transmisję z Moskwy. Deminow będzie ją obserwował z Griemichy, obejrzy, jak limuzyny szybko wjeżdżają na Kreml i w pośpiechu stamtąd wyjeżdżają. Beznamiętny amerykański komentator oznajmi: "Według nie potwierdzonych wiadomości eksplozja nuklearna starła z powierzchni ziemi miasto Tbilisi, stolicę położonej na południu republiki Gruzji." Na dole ekranu pojawi się rosyjskie tłumaczenie komunikatu. Reklama Pepsi. Nowa Rosja. Przebitka na Plac Czerwony, ryk syren obrony cywilnej... Malakow gwałtownie przerwał swoje marzenia. Myśl o Zence niczym rysa zepsuła cały obraz. Gdzieś tam w mrocznej głębi polował na niego Zenko. Malakow nie zamierzał wpadać z tego powodu w panikę. Rozważał wyprowadzenie "Związku Radzieckiego" poza zatokę, ale gdyby Zenko był gdzieś w pobliżu, mógłby usłyszeć szum silników okrętu Malakowa. Mógłby pozostać na dnie i czekać, aż Zenko go minie, ale wiedział, że tamten najpierw sprawdzi przede wszystkim dno. Okrutna reguła podwodnej wojny głosząca, że przeżyje ten, kto pierwszy usłyszy wroga, nigdy nie przemawiała silniej do Malakowa niż właśnie w tej chwili. Im dłużej zastanawiał się nad swoją sytuacją, tym bardziej pragnął zniszczyć "Tajfuna I" i zabić Zenkę. W końcu postanowił przygotować na niego zasadzkę. Wrócił do centrum dowodzenia. W swym nowym mundurze wyglądał naprawdę olśniewająco. - Oficer zanurzeniowy - rozkazał. - Podnieście okręt i umieśćcie go pod lodem. Wolno i po cichu. Nie spieszcie się. 26 "Gorki" Gdy "Tajfun I" znalazł się dwadzieścia mil na zachód od zatoki Kandałaksza, Zenko polecił zmniejszyć prędkość do sześciu węzłów. Przy tej prędkości "Związek Radziecki" mógł namierzyć "Tajfuna i" dopiero z odległości trzech mil. Płynący z tyłu Amerykanin postąpił podobnie i oba okręty w tandemie ostrożnie zbliżały się w kierunku zatoki. Zenko polecił utrzymywać niewielką prędkość zaledwie kilka minut, po czym nakazał ostry skręt o dziewięćdziesiąt stopni w prawo. Okręt sunął na północ, a potem wykonał kolejny zwrot w prawo i wrócił na poprzedni kurs. Wiceadmirał zamierzał powtarzać w kółko ten schemat w nadziei, że każdy taki manewr skieruje Amerykanów choć trochę bliżej zaczajonego zapewne na tych wodach "Związku Radzieckiego". Przy odrobinie szczęścia może uda mu się wmanewrować Amerykanina pomiędzy "Tajfuna I", a "Związek Radziecki" i osłonić w ten sposób swój okręt przed torpedami Malakowa. Zenko wpatrywał się uważnie w ekran z odczytem hydrolokatorów rufowych, spodziewając się, że lada moment rozbłyśnie na nim hydrolokator aktywny przeciwnika. W ślad za tą pierwszą oznaką obecności "Związku Radzieckiego" pojawi się zapewne obraz pracującego silnika torpedy Typ 65. Typ 65 wyposażony był w kompleksowy zespół samonaprowadzania, z czujnikami podczerwieni włącznie. Gdyby atak nastąpił z zachodu, Malakow musiałby odkryć swoją pozycję, a czujniki podczerwieni skierowałyby wysłane przez niego torpedy na Los Angeles. Zenko z góry odrzucał najbardziej przerażające założenie, że Malakowa nie ma nigdzie w pobliżu zatoki Kandałaksza. Za sześć godzin musiałby wówczas zaryzykować wynurzenie "Tajfuna i" i przeszukiwanie powierzchni morza za pomocą radaru. Wiedział, że Malakow wynurzy się jedynie w celu odpalenia rakiety i nie będzie przebywał zbyt długo nad lodem. Zenko uważał, że byłby w stanie zatopić "Związek Radziecki", posługując się rakietą przeciwokrętową, ale dopiero po wystrzeleniu przez Malakowa pierwszego śmiercionośnego pocisku balistycznego. Ukrywając się pod lodem, Malakow wykorzystywał wszystkie zalety, którymi Zenko obdarzył Tajfuny. Wiceadmirał pomyślał z goryczą, że chyba przedobrzył sprawę. Gunner podążał cały czas za "Tajfunem I", wciąż utrzymując dystans dwóch mil pomiędzy okrętami. Sądził początkowo, że Zenko dotarł już do wyznaczonego sektora i będzie przebywał w nim, zachowując ciszę i oczekując na rozkaz wystrzelenia rakiet. Wkrótce jednak doszedł do odmiennych wniosków. - GUS - powiedział do swojego pierwszego oficera. - To mi wygląda na schemat poszukiwań. Czyżby Zenko szukał drugiego Tajfuna? - A po co miałby to robić? - spytał Gunner. - Może szuka jakiejś szczeliny w lodzie, przez którą mógłby wystawić antenę i nadać meldunek. Meldunek o nas, Jack. Wtedy Griemicha zawiadomi drugiego Tajfuna i przyłapią nas na gorącym uczynku. - Czemu zadaje sobie aż tyle trudu? - zareplikował Gunner. - Mógłby strzelić do nas w dowolnej chwili. Przecież, na Boga, nie chowamy się przed nim. A poza tym, nie uruchomił lodowych skanerów. Konwersację przerwał głos Morrisona w interkomie. - Hydro do centrali. - Śmiało, hydro. - Odczytujemy podwodny namiar, kierunek dokładnie zero-osiem-osiem, odległość dwanaście mil, prędkość około trzydzieści jeden węzłów. Identyfikacja obiektu: radziecki okręt podwodny klasy Akuła, przypuszczalnie "Gorki". Zenko, mając umysł zaprzątnięty "Związkiem Radzieckim" i amerykańskim intruzem, nie był przygotowany psychicznie na to, co usłyszał. - Hydro do centrali, z tyłu wyraźny kontakt, klasa Akuła, kierunek zero-osiem-siedem, odległość szesnaście mil, prędkość trzydzieści jeden węzłów. W umyśle Zenki aż się zagotowało. - "Gorki"! - zawołał. - Maszyny stop. Turbiny umilkły i "Tajfun I" posuwał się w wodzie jedynie siłą bezwładności. Zenko uruchomił dziobowe hydrolokatory i nasłuchiwał, jak "Gorki" pędzi z maksymalną prędkością przez morze i, zagłuszywszy w ten sposób swoje hydrolokatory, wdziera się do zatoki Kandałaksza. Wojna jest brudna, pomyślał Zenko, brudna i beznadziejna. Łoryński wkraczał z brawurą na pole bitwy, niczym wymachujący szabelką Kozak. - Centrala do hydro. Gdzie jest Amerykanin? - Zatrzymał się, kiedy i myśmy się zatrzymali, kapitanie. - Nie możemy zignorować tej Akuły- powiedział do Kuragina Zenko. - Myślałem, że Łoryński pozostanie na Morzu Barentsa, blokując nam odwrót. Pomyliłem się. - Nie sądzę, żeby nas usłyszał - rzekł Kuragin. - Pędzi zbyt szybko. Zenko podchwycił spojrzenie Sorokina. Szef pokładu z ponurą miną wymownie przeciągnął dłonią po gardle. Zenko skinął głową. - Centrala do przedziału torpedowego. Załadować torpedy Typ 65 do wyrzutni jeden, dwa i trzy. Komenda rozbrzmiała echem w pomieszczeniu torpedowym. Oficer torpedowy wcisnął na konsolecie odpowiednie guziki i hydrauliczne podnośniki uniosły z uchwytów trzy szybkie, lekkie torpedy przeciwko okrętom podwodnym, otworzyły wewnętrzne drzwi prawoburtowych wyrzutni, wepchnęły torpedy do środka i zamknęły drzwi. - Przedział torpedowy do centrali. Wyrzutnie załadowane. - Otworzyć zewnętrzne drzwi wyrzutni pierwszej, drugiej i trzeciej. Zalać wyrzutnie. Otworzyły się zewnętrzne drzwi i woda wtargnęła do wyrzutni. - Uzbroić torpedy, minimalny zasięg hydrolokatorów ustawić na dwie mile. Komputery w przedziale torpedowym przekazały odpowiednie dane do hydrolokatorów urządzeń naprowadzających podwodne pociski. "Tajfun I" gotów był do odpalenia torped z małego dystansu. - Kapitanie, torpedy uzbrojone. Morrison usłyszał zestaw dźwięków, których nie można było pomylić z czymkolwiek innym: pracę hydraulicznych podnośników, po których zabrzmiał charakterystyczny odgłos wody wdzierającej się do wyrzutni i wypływające stamtąd bąbelki powietrza. Zewnętrzne drzwi wyrzutni zostały otwarte i torpedy zalane wodą. - Hydro do centrali. "Tajfun I" zatopił wyrzutnie. - Centrala do hydro, powtórz jeszcze raz - polecił Gunner, starając się ukryć niepokój. Morrison powtórzył ostrzeżenie i Gunner włączył interkom. - Uwaga cała załoga - powiedział. - Wszyscy na stanowiska. Przygotować się do wykonania uniku. Sharpe i O'Connell wpadli półnadzy do centrum dowodzenia. - Co się dzieje? - spytał Sharpe. - Jeszcze nie wiem - powiedział Gunner - ale "Tajfun I" przygotowuje się do odpalenia torped. - W nas? Dobry Boże! - Cholera, nie wiem! Nie wiem, ale w każdej chwili musimy być gotowi do ucieczki. Zapiąć pasy. Będzie strzelał albo do nas, albo do Akuły. "Reno" dryfował, szykując się do odwrotu. Gunner rozkazał zwiększyć moc reaktora, podnosząc w ten sposób poziom emitowanego przez okręt hałasu. Morrison zdziwił się, widząc nagłą zmianę w obrazie na ekranie hydrolokatora. Komputer wykazywał obecnie, że Akuła była o wiele bliżej, niż określały to poprzednie analizy. Znajdowała się o sześć mil na wschód, cztery mile od "Tajfuna I", i zbliżała się szybko, idąc pod kątem tak, że powinna przejść o kilkaset metrów przed okrętem Zenki. Na pokładzie "Gorkiego" kapitan Łoryński zdawał sobie sprawę z ryzyka takiej zagrywki. Jego okręt hałasował tak bardzo, że każdy hydrolokator znajdujący się na Morzu Białym mógł go zlokalizować. Zamiarem Łoryńskiego było odciągnięcie uwagi Zenki od "Związku Radzieckiego" za pomocą prostego, lecz zarazem bardzo niebezpiecznego manewru. Wiedział, że zarówno Zenko, jak i Malakow usłyszą, jak "Gorki" pędzi przez zatokę Kandałaksza, i miał nadzieję, że obaj wyciągną z tego odpowiednie wnioski. Malakow będzie wiedział, że Łoryński przybył tu, żeby go ochraniać, a Zenko zająwszy się "Gorkim", zdradzi "Związkowi Radzieckiemu" swoje położenie. Łoryński obserwował wskaźnik prędkości. Akuła wibrowała pod jego stopami. Za dziesięć minut "Gorki" znajdzie się nad głębokim rowem w zatoce - wtedy zatrzymają się i będą nasłuchiwać. Aż do tego momentu okręt był głuchy i ślepy. - Czy towarzysz komputer podjął decyzję o odpaleniu torped? - Zenko pokiwał do Kuragina, który siedział przy konsolecie sterowania ogniem. - Sasza - dodał- komputer ci na to nie odpowie. Musisz sam zdecydować. - Tak, kapitanie - wyjąkał Kuragin. - Zdecydowałem się. "Gorki" był w odległości trzech mil w prawo od dziobu "Tajfuna I". Jeżeli nie zmieni kursu, znajdzie się wkrótce wystarczająco blisko, by nie uruchamiając hydrolokatora aktywnego, zdać się na system samonaprowadzania torped. Wszyscy w centrum dowodzenia spoważnieli. Nikt z obecnych na "Tajfunie I" nie wystrzelił nigdy przedtem do żywego celu, ale też nikt nie kwestionował decyzji kapitana o otwarciu ognia do radzieckiego okrętu. Zenko nie widział na twarzach swych podkomendnych złości, a jedynie smutek i gorzkie przyzwolenie. "Gorki" był coraz bliżej. Szumy kawitacyjne jego śruby słychać było przez kadłub "Tajfuna I" z odległości dwóch mil. - Łoryński musi wiedzieć, że popełnia samobójstwo -rzekł markotnie Zenko. - Niech Bóg się nad nimi zlituje. Ognia. Kuragin uderzył w trzy czerwone przyciski. Trzy torpedy Typ 65 wyskoczyły z prawoburtowych wyrzutni i pomknęły w stronę "Gorkiego" z prędkością czterdziestu węzłów. Czujniki podczerwieni utrzymywały je pomiędzy dnem a lodem i kierowały w stronę miejsca wydzielającego najwięcej ciepła. "Gorki" nie zdążył zareagować. Gdy operator jego hydrolokatora usłyszał wysoki dźwięk szybko obracających się elektrycznych silników torped, morderczy ładunek wybuchowy znajdował się zaledwie o sto metrów. - Przygotować się do uderzenia! - wrzasnął Łoryński. Pierwsza torpeda uderzyła w śródokręcie "Gorkiego", tuż obok najsilniejszego źródła ciepła, jakim był reaktor atomowy. Wybuch rozerwał kadłub, powodując zalanie przedziału. W ułamku sekundy zimna woda morska dotarła do parujących wymienników ciepła, momentalnie zamieniając się w parę, rozwaliła grodzie i przecięła kadłub na pół. Druga torpeda przebiła kadłub od strony rufy i wybuchła w siłowni, zabijając całą obsługę. Trzecia trafiła tuż przed kioskiem i rozerwała na strzępy centrum dowodzenia. Część dziobowa wypełniła się wodą i natychmiast zatonęła. "Gorki" wraz z całą załogą zginął w półtorej minuty. Szczątki trafionego okrętu powoli opadały na dno. W centrum dowodzenia "Tajfuna I" nikt nie wiwatował. Sorokin, ze wzrokiem utkwionym w monitor hydrolokatora, obserwował ruchy amerykańskiego okrętu podwodnego. Bułhakow zastanawiał się, czy zdołałby otworzyć luk, wypłynąć ku powierzchni, przebić jakoś lód i pójść pieszo do Archangielska. Usiłował odtworzyć w pamięci obraz rudowłosej dziewczyny z baru, ale nie mógł przypomnieć sobie jej imienia. Kuragin modlił się bezgłośnie. - Marynarze "Tajfuna I" - drżącym głosem oznajmił przez interkom Zenko. - Zatopiliśmy okręt podwodny "Gorki" z Siódmej Eskadry z Murmańska. Na jego pokładzie znajdowała się setka dzielnych marynarzy. Uczcijmy ich pamięć minutą ciszy. Marynarze odkryli głowy, złożyli na kilka sekund ręce. - A teraz wynośmy się stąd, do cholery - powiedział twardo wiceadmirał. - Sternik, kurs dwa-siedem-zero. Prędkość sześć węzłów. - Kurwa mać! - Kurwa mać! - Kurwa mać! Ten okrzyk powtórzyło na "Reno" piętnastu przerażonych mężczyzn. Żaden z obecnych, którzy byli świadkami trafień radzieckich torped, wolałby nie oglądać tego po raz drugi. - To wygląda jak prawdziwa morska hekatomba - powiedział Trout. - Jezu, kto mi teraz powie, którzy z nich są dobrzy, a którzy źli? - Niech mnie cholera, jeśli umiem odpowiedzieć na to pytanie - odparł Gunner. - Ale wiem na pewno, którzy z nich są martwi. - Czy już koniec? - spytał Trout. - A raczej, kto będzie następny? My? - Hydro do centrali. "Tajfun I" zwiększył prędkość - odezwał się Morrison. - Ale heca, co, komandorze? - Morrison, spodziewam się, że masz to przedstawienie nagrane na taśmę. - Tak jest, skipper. Raz na zawsze. Gunner przetarł oczy pięścią. - Czy Zenko zwariował? - spytał Trouta. - Teraz wiem, że jesteśmy w samym środku cholernej wojny domowej. Fala odgłosów wybuchów dotarła, trzydzieści mil na zachód do hydrolokatorów "Związku Radzieckiego". - Hydro do centrali. Melduję trzy wybuchy torped Typ 65, kapitanie, a potem liczne wtórne eksplozje. "Gorki" jest zniszczony, ale na ekranie pozostały jeszcze jakieś dziwne cienie. . Malakow poszedł do pomieszczenia sonarzystów i obejrzał taśmy z zarejestrowanym atakiem "Tajfuna I". "Związek Radziecki" namierzył idącego szybko "Gorkiego", a zaraz potem trzy torpedy, ujawniające położenie "Tajfuna I", ale odbicie echa wybuchów wskazywało na obecność dwóch, a nie jednego, okrętów podwodnych. - Jeden z nich to "Tajfun I" - powiedział Malakow. - To oczywiste. Ale kim, do diabła, jest ten drugi? Sonarzyści popatrzyli na siebie i pokręcili głowami. - Nie mamy pojęcia, kapitanie. - A teraz co słyszycie? - Nic. Zenko był blisko, cholernie blisko. Malakow wrócił do centrum dowodzenia. - Przedział torpedowy - rozkazał - załadować wszystkie wyrzutnie torpedami Typ 65 z głowicami konwencjonalnymi. - Tu przedział torpedowy. Typ 65 do wszystkich wyrzutni. - Lewoburtowy przedział rakietowy. - Zgłaszam się - odpowiedział oficer rakietowy, Miński. - Przygotować się do odpalenia. 27 Taniec - Śledzenie "Tajfuna I" to bardzo niezdrowe zajęcie -powiedział Gunner do Trouta. - W jaki sposób "Gorki" przedostał się przez cieśninę, skoro "Mińsk" został tam zatopiony bombami głębinowymi? - Jakoś to zrobił - odparł Trout. - Przemknął się. - Nie wierzę w to. Myślę, że "Gorki" otwiera dopiero całą listę. Jeżeli Zenko się zbuntował, to Czerwona Flota rzuci przeciwko niemu wszystkie siły, by zniszczyć "Tajfuna I". Do nas już wystrzelono jedną torpedę, a jeżeli pozostaniemy w ogniu krzyżowym, mogą być następne. - Czy Zenko zamierza wystrzelić rakietę? - spytał Trout. -W takim razie powinniśmy być w jego pobliżu. - Gdyby zamierzał wystrzelić rakietę balistyczną, nie musiałby przebijać się na Morze Białe. Mógłby to zrobić z Morza Barentsa. A więc przybył tu z całkiem innego powodu. Przypuśćmy, że usiłuje znaleźć i zniszczyć drugiego Tajfuna. Ale jeżeli to prawda i zbuntował się ten drugi Tajfun, to czemu śmigłowce i Akuły usiłują zatopić okręt Zenki? To zupełnie nie ma sensu. - Możemy bawić się w gdybanie przez cały dzień - zauważył Trout. - Potrzebuję informacji. Waszyngton też potrzebuje informacji - jęknął Gunner, kilkakrotnie pocierając o pudełko zapałką, która nie chciała się zapalić. Był już gotów zaryzykować podniesienie masztu radiowego, ale od unoszących się w górze satelitów oddzielała "Reno" półtorametrowa warstwa zamarzniętej wody. Przez dziurę w lodzie w każdej chwili mogła wpaść torpeda, mógł też zacząć strzelać "Tajfun I" i mogło się zjawić więcej Akuł. Gdyby jednak "Reno" został zatopiony, zanim Gunner zdążyłby zameldować o tym, co zaobserwował swoimi hydrolokatorami, okręt, załoga i kapitan zginęliby na próżno. - Hydro do centrali. Duży Iwan znów ruszył na zachód. - Dziękuję, hydro. Podążymy za nim teraz w nieco większej odległości. Dajmy mu oddalić się o pięć mil, a potem pójdziemy tym samym kursem i z tą samą prędkością co on. - Tak jest. - GUS, przygotuj raport na temat tego, co tutaj dotąd widzieliśmy, opisz też dokładnie nasze położenie i bieżącą sytuację. - Podnoszenie masztu w tej chwili to okropne ryzyko -odparł zdumiony Trout. - To fakt - zgodził się Gunner. - Ale chcę być przygotowany na wypadek, gdyby trafiła się nam taka okazja. - Rozkaz, skipper. - Centrala do hydro. - Tu hydro. - Morrison, znajdź mi szczelinę w lodzie bez włączania skanera lodowego. W pomieszczeniu sonarzystów Morrison podrapał się w głowę i zaczął żuć cygaro. - Rzeczy niemożliwe wymagają nieco czasu, skipper. - Wiem o tym. Zrób jednak, co się da. - Rozkaz. Zenko oczekiwał, że Amerykanin ustawi się gdzieś za nim. Komputery hydrolokatorów "Tajfuna I" nie były w stanie zidentyfikować Los Angeles z nazwy, ale Zenko spędził całą zimną wojnę na pokładzie strategicznych rakietowych okrętów podwodnych, bawiąc się z Amerykanami w chowanego. Od początku ery atomowych okrętów podwodnych przewagę w ukrywaniu się mieli Amerykanie, ale tylko do momentu kiedy stworzono Tajfuny, łączące w sobie prędkość i bezgłośność. Teraz, i Zenko był tego w pełni świadom, amerykański kapitan torpedowego okrętu podwodnego dokonał wyczynu, do którego przygotowywał się przez całą swoją karierę: wytropił ukrywającego się pod lodem Tajfuna. Zenko zazdrościł Los Angeles bardzo czułych hydrolokatorów i cichych silników strugowodnych, lecz nie zazdrościł wcale kapitanowi tamtego okrętu sytuacji, w jakiej się on obecnie znalazł. Był sam w głębi nieprzyjacielskich wód, a wokół niego dawni wrogowie zatapiali się nawzajem. Zenko zastanawiał się, jak też interpretuje sobie amerykański kapitan wydarzenia, których był świadkiem. - Hydro do centrali. Intruz nie poruszył się, kapitanie. - Jest zdezorientowany - powiedział Zenko. - Zdezorientowany, sfrustrowany, przestraszony, a może nawet trochę wściekły. Ale jednak podąży za nami niczym krnąbrny szczeniak. Utrzymywać dotychczasowy kurs i prędkość. W centrum dowodzenia "Związku Radzieckiego" wszyscy skupili się przy hydrolokatorze, nasłuchując odległych odgłosów pomp chłodzących, szumu śrub i odgłosów przekładni redukcyjnych. Dwa okręty podwodne zbliżały się do zatoki. Analiza komputerowa taśm z zarejestrowanymi dźwiękami wskazywała na to, że Akuła została zatopiona salwą torped z "Tajfuna I". Zenko wciąż żył. "Tajfun I" znajdował się w odległości trzydziestu mil od "Związku Radzieckiego", a towarzyszył mu nie zidentyfikowany okręt podwodny, prawdopodobnie inna Akuła. Odpalać rakietę czy czekać? Malakow musiał podjąć decyzję. Może przebić się przez lód, wystrzelić rakietę, a potem zająć się Zenką i jego eskortą. Sytuacja w Griemisze była niejasna, ale jeżeli Zenko zapewnił sobie współdziałanie innego okrętu podwodnego Floty Północnej, to może to tylko oznaczać, że Deminow popełnił kolejny błąd i stracił kontrolę nie tylko nad Griemichą, ale i nad całą Flotą Północną. Czy "Związek Radziecki" został więc sam, opuszczony przez wszystkich? Czy pucz upadł? Jeżeli "Tajfun I" się zbliża, to Zenko na pewno postępować będzie sprytnie i z najwyższą ostrożnością. "Związek Radziecki" nie był w stanie wykryć innego Tajfuna, poruszającego się z prędkością sześciu węzłów z odległości większej niż trzy mile. Przy prędkości trzech węzłów hydrolokatory wykryłyby go dopiero z odległości pół mili. - Podejdź bliżej, bohaterze Związku Radzieckiego, Stefanie Zenko. Wjedź prosto do mojej wanny- szepnął Malakow. Sześćdziesiąt metrów od niego, w przedziale rakietowym "Związku Radzieckiego" atmosfera była niezwykle napięta. Oficer polityczny Siergow, oficer rakietowy Miński i trzech techników odbywało ostatnie przygotowania do wystrzelenia rakiety. Cała piątka przeprowadziła kontrolę układów uzbrajających. Siergow, Miński i technicy sprawdzili też obwody startowe, zbiorniki sprężonego azotu, układ zasilania silników startowych oraz system samonaprowadzania. Sprawdzili wreszcie mechanizm odbezpieczający głowicę bojową - w sumie sto czterdzieści siedem różnych układów, raz, drugi i trzeci. Na drugim końcu przedziału rakietowego, w przednim szybie startowym mieściła się rakieta numer siedem, zaprogramowana tak, by po przeleceniu 2784 kilometrów na południe zdetonowała pojedynczą dwustumegatonową głowicę nuklearną na wysokości pięciuset metrów nad głównym placem w stolicy Republiki Gruzji, Tbilisi. Najnowszy rozkaz dotyczący natychmiastowego odpalenia rakiety odbił się echem po przepastnym pomieszczeniu. Zapanowała wymowna cisza. Technicy spoglądali na swoje dłonie i oddychali nerwowo. Ich zadaniem było wystrzeliwanie rakiet, a nie zastanawianie się nad zniszczeniami, jakie te rakiety spowodują. - Która godzina może być teraz w Tbilisi? - spytał Miński. - A co to za różnica? - odpowiedział, spoglądając jednak na zegarek Siergow. - Dziewiąta wieczór. Pora dziennika "Wriemia". Oficer polityczny siedzący przy umieszczonym przed tylną grodzią pulpicie sterowania ogniem obrócił się w fotelu do tyłu i powędrował wzrokiem wzdłuż rzędu dziesięciu żółtych cylindrów ponumerowanych od jedenastu do dwudziestu. Migoczące, czerwone lampki oświetlały ostatni szyb. Siergow ujął w palce swój klucz startowy. Wystarczy tylko go przekręcić, wcisnąć guzik i uwolnić rakietę. Hiroszima, Nagasaki, Tbilisi. Zginie milion ludzi, ale dzięki temu Związek Radziecki przetrwa. Już podczas wojny domowej w latach 1917-1922 komunizm zwyciężył dzięki polityce bezlitosnej eksterminacji przeciwników. Starcie z powierzchni ziemi zbuntowanego miasta uważał Siergow za logiczny kolejny etap w chlubnej historii politycznego terroryzmu. Hasło "Kontynuacja rewolucji za wszelką cenę" rozumiał wyjątkowo dosłownie. Emanujący wręcz samozadowoleniem, do obrzydzenia nadgorliwy i dodatkowo podniecony myślą, że w jego mocy leży sianie spustoszenia na odległość, Siergow był przekonany, że i pozostali członkowie załogi obecni w tym pomieszczeniu czują dokładnie to samo co on. Dla niego zresztą nie byli to ludzie, a jedynie służące ideologii narzędzia. Oficer rakietowy Miński, który siedział obok Siergowa zaczął nagle konwulsyjnie drżeć. To, co mamy zrobić, jest złe, niesłychanie, niewybaczalnie złe, zaświtało mu w głowie. Obfity pot spłynął po jego piersi i plecach aż do krocza. Przeprowadził już całą procedurę poprzedzającą wystrzelenie rakiety, działając sprawnie niczym robot, ale teraz nie wiedział, co powinien zrobić. Siergow miał broń i z pewnością zastrzeli go, jeżeli popełni jakiś błąd. Przerażony i chory Miński wstał ze swego stanowiska i pobiegł do ubikacji. W przedziale torpedowym, znajdującym się dokładnie pod centrum dowodzenia, nad sześcioma drzwiczkami wyrzutni torpedowych świecił się czerwony napis: UWAGA: GOTOWE DO STRZAŁU. Malakow wiedział, że dla bezgłośnie poruszającego się z niewielką prędkością "Tajfuna I" jedyną szansą na udany atak było podejście na taką niewielką odległość, przy której torpeda uzbrojona w głowicę nuklearną zniszczyłaby zarówno jego, jak i "Związek Radziecki". Dlatego wszystkie sześć wyrzutni było załadowanych torpedami Typ 65 z konwencjonalnymi głowicami, a zewnętrzne drzwi otwarte. Żaden z siedmiu oficerów i miczmanów z oddziału torpedowego nie strzelał nigdy przedtem do żywego celu. Wkrótce po opuszczeniu Archangielska Malakow oznajmił im, że w Gruzji wybuchł bunt, ale od tej pory nie wyjaśnił niczego więcej na temat ich zadania ani sytuacji na lądzie. Okrywanie wszystkiego tajemnicą było normalnym trybem postępowania we Flocie Czerwonej, inaczej działo się wyłącznie w eskadrze Zenki. Dowódcy Tajfunów otrzymali niegdyś od niego polecenie, ażeby wyjaśniać swoje rozkazy załodze, ale co z tego, przecież teraz i tak nikt nie wytłumaczył torpedystom, w jaki sposób oddaleni o tysiące kilometrów Gruzini mogliby zagrozić znajdującemu się na Morzu Białym "Związkowi Radzieckiemu". Do przedziału torpedowego wkradła się atmosfera niepewności, nikt jednak nie ośmielił się dyskutować. Torpedyści palili papierosy, pili herbatę i łamali sobie głowy nad tą niepokojącą zagadką. W centrum dowodzenia znajdującym się dokładnie nad przedziałem torpedowym Malakow siedział zupełnie nieruchomo w swoim fotelu. Wizja totalnej katastrofy spowodowanej wybuchem głowicy jądrowej nad trzymilionowym miastem rozświetlała jego umysł jaśniej niż słońce. Kapitan "Związku Radzieckiego" poddał się cały potędze własnej wyobraźni, upojony obrazami, jakie jawiły się przed oczyma jego duszy. Począwszy od Einsteina po Stefana Zenkę, niezliczona rzesza ludzi trudziła się po to, by on sam, Malakow, mógł znaleźć się teraz na pokładzie okrętu podwodnego z palcem na spuście broni atomowej, i chciałby podziękować za to każdemu z nich. Był owocem ich wielkiego wysiłku. Kochał ich za ich znajomość fizyki teoretycznej, za reaktory atomowe, za stworzony przez nich skomputeryzowany system kierowania ogniem. Kochał te sześć kilogramów plutonu w pocisku rakietowym numer jedenaście. Kochał swoją żonę Katierinę, swoje dzieci, Andrieja i Nataszę, i swego teścia Iwana. Kochał również swoich rodziców, choć zmarli już dawno temu. Miłość tak bardzo przepełniała jego duszę, że omal nie zaczął szlochać od jej bezmiaru. Otaczający go oficerowie spostrzegli, że Malakow zesztywniał, zaniemówił i zamarł, zupełnie jak gdyby pogrążył się w transie. Po chwili kapitan zamrugał jednak powiekami i poprawił się w fotelu. - Oficer hydro, proszę złożyć meldunek. - Ekrany są puste, kapitanie. - Oficer zanurzeniowy, podnieść okręt aż do pokrywy lodowej, przygotować się do wynurzenia. - Tak jest, przygotować się do wynurzenia. Gunner nasłuchiwał odgłosów "Tajfuna I" oddalającego się powoli na zachód. Kiedy odległość pomiędzy dwoma okrętami wyniosła pięć mil, rozkazał: - Wolno naprzód na strugowodnych. "Reno" ruszył przez wodę z ledwo słyszalnym szelestem. W pomieszczeniu sonarzystów Morrison wraz z operatorami wsłuchiwał się w serię dźwięków, jakie wydawała bogata biosfera Morza Białego. W przeczuciu nadchodzącej wiosny miliony rozgwiazd podążały na południe, w stronę płycizn wokół Przylądka Żiżgińskiego, morskiej stolicy rozgwiazd z całego świata. Żerujące na ikrze rozgwiazd kraby, krewetki i ławice śledzi harcowały w wodzie, tworząc nieustanny szum podwodnego tła. W tym morzu dźwięków pasywne hydrolokatory "Reno" wykryły ciszę, ruchomą dziurę wokół olbrzymiego okrętu podwodnego, poruszającego się poprzez biosferę o pięć mil od "Reno" z niezmienną prędkością sześciu węzłów. Nawet kiedy ten morski kolos się zatrzymywał, wszystkie żyjące stworzenia uciekały od niego. Olbrzymi jesiotr zniknął, rozpierzchła się ławica śledzi, kraby pochowały się pod kamieniami. Morze ucichło jak las, przez który nocą przekrada się tygrys. Po dwóch godzinach posuwania się z prędkością sześciu węzłów za "Tajfunem I", hydrolokatory "Reno" wykryły następną strefę ciszy, znajdującą się o siedemnaście mil przed nimi, a o dwanaście mil na zachód od "Tajfuna I". - Jest tam - powiedział Morrison. - Drugi Tajfun. Hydro do centrali, prawdopodobnie wykryłem nieruchomy obiekt, sześćdziesiąt pięć stopni, czterdzieści dwie minuty północ, trzydzieści pięć stopni, dwanaście minut zachód. - Co wykryłeś, Morrison? - Dziurę w wodzie, skipper. Komputer daje siedemdziesiąt procent prawdopodobieństwa, że to kadłub olbrzymiego okrętu podwodnego wypłoszył ryby. - Bingo! - krzyknął triumfalnie Gunner. - Maszyny stop. Sonarzysta z "Tajfuna I" nie słyszał już więcej Amerykanina, a jego aparatura nie była w stanie wychwycić subtelnej różnicy w szumie tła, dzięki której "Reno" odkrył położenie "Związku Radzieckiego". Głuchy i ślepy Zenko zbliżał się do najgłębszej strefy Morza Białego, standardowego obszaru działań Tajfunów, miejsca, w którym najprawdopodobniej ukrywał się Malakow. Zenko musiał przyjąć założenie, że następna wiadomość przekazana z Griemichy na "Związek Radziecki" przyniesie rozkaz wystrzelenia rakiety. - Nie mamy czasu na systematyczne poszukiwania Malakowa - oznajmił dowódcom sekcji. - Musimy go wywabić, ściągając na siebie jego ogień. - Czy to znaczy, że chcesz zgotować nam taki sam los, jaki spotkał "Gorkiego"? - spytał podejrzliwie Kuragin. - Mam nadzieję, że nie. Zamierzam wystrzelić cztery torpedy w promieniu stu dwudziestu stopni. Może któraś z nich go odnajdzie, jeżeli w ogóle tu jest - odpowiedział Zenko, wzruszając ramionami. - Stefanie - upomniał go Kuragin - pojedyncza torpeda Typ 65 z konwencjonalną głowicą nie jest w stanie zatopić Tajfuna. Jedynym sposobem zniszczenia Malakowa jest użycie głowicy atomowej. - Zgadza się. - Czy zamierzasz wystrzelić w ciemno cztery torpedy z głowicami atomowymi? - spytał wstrząśnięty Kuragin. - Nie - odparł Zenko. - Z głowicami konwencjonalnymi, ale kiedy Malakow je usłyszy, będzie przekonany, że to głowice atomowe. Uruchomi swój system obronny i mamy go jak na dłoni. - Ale on ma nas również - powiedział Kuragin. - Przygotować się do wystrzelenia torped. Załadować Typ 65 do wyrzutni pierwszej, drugiej, trzeciej i czwartej. Chcę mieć rozrzut stu dwudziestu stopni. Rozkaz dotarł z centrum dowodzenia do przedziału torpedowego. Marynarze załadowali, uzbroili i zaprogramowali torpedy. - Torpedy przygotowane - zameldował dowódca torpedystów, - Pierwsza, druga, trzecia i czwarta, ognia. Torpedy opuściły ustawione pod kątem rury wyrzutni i pomknęły wachlarzem na zachód. Zenko polecił powtórnie załadować wyrzutnie i gwałtownie skręcić w prawo, na północ, by odsunąć "Tajfuna I" jak najdalej od miejsca wystrzelenia torped. - Jezu Chryste - powiedział do interkomu Gunner. - Hydro, -co tam się do diabła dzieje? Co o tym powiesz, Morrison? - To nowy typ torpedy, kapitanie. Jeszcze nigdy się z taką nie zetknąłem. Nie słyszę pracy hydrolokatora samonaprowadzającego, a robi pięćdziesiąt pięć węzłów. - Na podczerwień! - jęknął Gunner. - Kiepska nowina. Trout przeprowadził pospieszne kalkulacje. - Strzela na chybił trafił, ale ma torpedy kierowane na podczerwień i może mu się nawet udać. W głosie sonarzysty, który na pokładzie "Związku Radzieckiego" meldował o kursie, zasięgu i prędkości czterech torped Typ 65 nadciągających ze wschodu, Malakow usłyszał prawdziwe przerażenie. - Kapitanie - powiedział młody oficer łamiącym się ze strachu głosem - torpeda, która idzie ku nam najdalej na północ wysuniętym kursem, minie nas w odległości pięciu tysięcy metrów od południa, a z tej odległości ciśnienie wywołane wybuchem głowicy atomowej zgniecie nasz kadłub. - Wasze komentarze trącą niesubordynacją - warknął ostrzegawczo Malakow. Oficer hydro obawiał się jednak bardziej torpedy z głowicą atomową niż Malakowa. - Kto do nas strzela, kapitanie? - zapytał. - Melduję, że to są radzieckie torpedy. Ktoś tu popełnia straszliwą pomyłkę. Malakow rozejrzał się po obsadzie centrum dowodzenia i wybrał szefa pokładu Pleszarskiego. - Pleszarski, idźcie do hydrolokatora i zdejmijcie z funkcji oficera hydro. Zastąpicie go starszym sonarzystą. - Rozkaz, kapitanie. Pleszarski wszedł do pomieszczenia sonarzystów i zobaczył czterech mężczyzn, wpatrzonych z nieskrywanym przerażeniem w monitor. - Zawieszam was w pełnieniu obowiązków - powiedział do oficera hydro. - Spójrz na ten ekran, Pleszarski - odezwał się chrapliwym głosem oficer hydro - i powiedz mi, co widzisz. Pleszarski odczytał jedynie napis biegnący na dole ekranu, który informował o typie, prędkości, zasięgu, kursie i kierunku, z którego zbliżały się torpedy. - Matko Boska! - wykrzyknął. - Możesz mnie zawiesić w pełnieniu obowiązków, ale nie jesteś w stanie odwołać sześćdziesiątek piątek z głowicami atomowymi! - krzyknął sonarzysta, mieszając domysły z rzeczywistością. - Zginiemy, jeżeli nie zniszczy się tych torped. - Kto je wystrzelił? - spytał Pleszarski. - Niewierny. Nagła panika zawładnęła umysłem Pleszarskiego. Wstrząs, którego doznał, pozbawił go na moment jasności myślenia. - Ale co mam powiedzieć kapitanowi? -jęknął. - Co mam mu, do cholery, powiedzieć? - Pomożemy ci - powiedział oficer hydro. - Powiedz mu, że zwolniłeś nas wszystkich. Weź mnie do przedziału torpedowego, namówię obsadę, żeby zlekceważyła rozkaz z centrali i wystrzeliła atrapy termiczne. To jest nasza jedyna szansa. Malakow kłamie. Pozabija nas wszystkich. - To jest bunt - wyjąkał Pleszarski. - Jesteś zwolniony. - Hydro, złożyć meldunek o sytuacji - odezwał się przez umieszczone pod sufitem głośniki Malakow. Nikt nie kiwnął nawet palcem w stronę włącznika mikrofonu. - Odpowiedz mu - zażądał Pleszarski. - Przecież zdjąłeś mnie z funkcji - odparł oficer hydro. - Ty! - Pleszarski wskazał na starszego miczmana. - Rozkaz! - odparł sprytnie starszy miczman, wyciągnął rękę i uderzył w przycisk alarmu torpedowego. Wycie klaksonów zabrzmiało w każdym przedziale, zmieniając "Związek Radziecki" z cichej dziury w wodzie w dźwiękową latarnię morską. 28 Rozbite okręty Nagły dźwięk klaksonów wytrącił z równowagi znajdującego się w centrum dowodzenia Malakowa. - Skurwysyn! - krzyknął. - Wyłączyć alarm! Wszyscy sięgnęli do wyłączników i alarm ustał. - Obsada pomostu do kiosku! Trzej miczmani w goglach i płaszczach pomknęli po drabinie w górę. - Wynurzenie! - ryknął Malakow. Oficer zanurzeniowy posłusznie wcisnął odpowiedni guzik i "Związek Radziecki" naparł na pokrywę lodową. Kiosk przebił się z łatwością. - Obsada pomostu, zameldujcie o sytuacji. - Fatalna pogoda, kapitanie. Deszcz ze śniegiem. - Podnieść maszt zakłócania elektronicznego. - Tak jest, maszt zakłócania elektronicznego. - Meldować. - Nie wykryto obcego radaru, kapitanie. Przez lód przebiła się reszta kadłuba. Pod chłodnym, arktycznym niebem ukazały się pokrywy szybów startowych. - Pomost do centrali. Przedni pokład jest wolny od lodu. - Przedział rakietowy, przygotować się do odpalenia rakiety. "Związek Radziecki" odległy o dziewiętnaście mil od "Tajfuna I", pojawił się znienacka na ekranach jego hydrolokatorów. Zenko z trudem panował nad sobą. Nigdy dotąd, od momentu kiedy jako chłopiec wpadł pod lód, nie czuł się aż taki bezradny. Cudownym zrządzeniem losu cztery torpedy "Tajfuna I" mknęły w stronę "Związku Radzieckiego", ale Zenko wiedział, że nie dotrą do niego na czas. - Jest, cholera, za daleko - powiedział przygnębiony Kuragin. - Torpedy dojdą do niego za osiemnaście minut. On tymczasem zdąży wystrzelić rakietę w ciągu pięciu minut, a może nawet szybciej. - Malakow zmieści się w czterech minutach - powiedział Zenko. - Zawsze dobrze radził sobie z rakietami. Podejdziemy bliżej i spróbujemy jeszcze raz. Może wystrzeli tylko jedną rakietę. Sternik, ostro w lewo, cała naprzód. , - Hydro do centrali. Melduję kontakt z intruzem. Los Angeles pojawił się ponownie na ekranach. - Do diabła z nim - powiedział Zenko. Najstraszniejsze koszmary Gunnera przybrały nagle realny kształt na ekranie hydrolokatora. "Reno" nie przybył na Morze Białe, aby walczyć. Jego zadaniem było szpiegowanie, a nie wciąganie Stanów Zjednoczonych w obcą wojnę domową. A jednak na ekranie Gunner ujrzał obrazek z samego piekła zimnej wojny: zobaczył radziecki rakietowy okręt podwodny przygotowujący się do wystrzelenia pocisku balistycznego. - Ten skurwysyn przygotowuje się do strzału. Zenko usiłuje go powstrzymać, ale torpedami nigdy nie uda mu się tego zrobić. Przygotować się do wynurzenia. Uzbroić Tomahawka, program przeciwokrętowy, głowica jądrowa. Natychmiast! Rozwalimy tego boomera. Hydro, podaj grubość lodu. Morrison włączył skaner lodowy. - Gruby lód, skipper - powiedział. - Prawie dwa metry. "' - Jack, nie wiemy, co się dzieje na górze! - zawołał Trout. - Ale wiemy, co się będzie działo - warknął Gunner. - Za pięć minut SS-N-20 wzbije się w niebo. Nie można na to pozwolić. Oczy błyszczały mu gorączką, czoło owinął mocniej skręconą czerwoną chustą. Widać było, że nie będzie tolerował żadnych dyskusji. Wydał najtrudniejszy w życiu rozkaz, przygotowanie Tomahawka z głowicą jądrową, i nie czekał na żadne sprzeciwy. Dyscyplina i wyszkolenie wzięły górę nad szokiem i załoga bez słowa zajęła się uzbrajaniem Tomahawka. Kiosk "Reno" naparł mocno na lód. Tafla ugięła się, ale nie pękła. W przedziale torpedowym "Związku Radzieckiego" klaksony alarmowe nagle umilkły. Porucznik dowodzący torpedystami połączył się z sonarzystą i zawołał: - Pokaż mi obraz celów! Zajaśniały ekrany celowania. Pierwsza torpeda poszła bokiem, ale trzy następne namierzyły "Związek Radziecki" i szły wprost na okręt. Nagle na ekranach sonarów pojawił się również "Tajfun I". Dowódca torpedystów zaczął pospiesznie rozładowywać wyrzutnie, zamierzając załadować je termicznymi torpedami pozoracyjnymi. - Nie mamy czasu na ich przezbrojenie - powiedział. -Istne szaleństwo. Zaprogramować na "Tajfuna I" wyrzutnię numer jeden. - Nie ma głowicy atomowej - powiedział miczman. - Nic na to nie poradzę - odparł porucznik. W mundurze, na którym z przodu widniała świeża plama, porucznik Miński biegł z ubikacji na swoje stanowisko mieszczące się w przedziale rakietowym. Gdy tylko usiadł w fotelu, Siergow przekręcił jego klucz uzbrajający głowicę atomową. - Rakieta uzbrojona na stanowisku dziobowym - powiedział do mikrofonu. - Rakieta uzbrojona na stanowisku rufowym - z centrum dowodzenia odparł Malakow. Siergow podszedł do stanowiska strzelania rakietowego, aby odblokować niebieski przycisk startowy i osobiście odpalić rakietę. Ściągawka z kodem, którą Miński przygotował sobie z okazji wystrzelenia ćwiczebnej rakiety, wciąż pozostawała przyklejona do klapki. Siergow wystukał trzy cyfry i klapka odsunęła się, odsłaniając przycisk startowy. W przedziale torpedowym dowódca torpedystów zrezygnował z zamiaru ładowania do wyrzutni atrap termicznych. Trzy torpedy o konwencjonalnych głowicach wypełnionych silnym materiałem wybuchowym, z wprowadzonym programem, który wyznaczał jako cel "Tajfuna I", zbliżającego się właśnie z prędkością dwunastu węzłów, były gotowe do strzału. Dowódca torpedystów nie przejmował się rozkazami. Osobiście wcisnął właściwe klawisze i pierwsza torpeda Typ 65 wyskoczyła z wyrzutni, kierując się wprost do celu. Oficer hydro "Tajfuna I" wrzasnął: - Torpeda w wodzie, od dziobu! - Załadować termiczną torpedę pozoracyjną do wyrzutni szóstej - spokojnie wydał rozkaz Zenko. - Unik. Sternik, ostro w prawo. Siłownia, dajcie maksymalną prędkość. Siedemnaście mil od "Tajfuna I" kiosk "Reno" przebił się wreszcie przez lód. Antena zakłócania elektronicznego wysunęła się na zewnątrz. - Żadnych rozmów radiowych, skipper. Żadnych radarów. Nic. Gunner włożył na głowę futrzaną czapkę, wspiął się po drabinie do kiosku, otworzył właz i wytknął głowę na świeże powietrze. Deszcz ze śniegiem zalepiał mu oczy i smagał twarz. Widoczność nie przekraczała piętnastu metrów, lecz nad przednim pokładem dostrzegł olbrzymi kawał lodu, który uniemożliwiał wynurzenie reszty kadłuba. - Wystrzelić rakietę - rozkazał Malakow. Stojący przy konsolecie Mińskiego Siergow wcisnął ten najważniejszy guzik. W części dziobowej "Związku Radzieckiego" sprężone powietrze zaczęło wypychać rakietę SS-A/-20 z szybu startowego numer jedenaście. Okręt lekko zadrżał, - Nie! - krzyknął nagle Miński, rzucając się do konsolety. Siergow, zaskoczony tym nagłym atakiem, sięgnął po pistolet, wyciągnął go z kabury przy pasie, odbezpieczył i postrzelił Mińskiego w rękę. Miński, kompletnie zdeterminowany, odepchnął na bok Siergowa, zaczerpnął głęboko powietrza do płuc, wprowadził błyskawicznie do komputera odpowiedni kod i wcisnął przycisk, przerywający program rozpoczętej właśnie operacji. Wypychana przez sprężone powietrze rakieta wysunęła tylne stateczniki z szybu akurat w momencie, kiedy rozkaz Mińskiego przerwał połączenie w obwodzie zapłonowym. Silnik startowy trysnął mieszanką, która nie zapaliła się. SS-N-20 przez chwilę unosił się w powietrzu, lotki naprowadzające wysunęły się, z zaworów ciśnieniowych trysnęła para i lśniąca strzała zachwiała się szaleńczo. Piętnastometrowy pocisk o masie czterdziestu ton, na którą składały się tytanowa powłoka, paliwo, pozłacane przewody i pluton w głowicy bojowej, przechylił się do tyłu i runął na pokład, przebijając oba sztywne kadłuby okrętu. Straszliwy huk, niczym uderzenie w piekielny dzwon, rozległ się po całym okręcie. Dziób błyskawicznie pogrążył się pod wodą, a luki tylnej części przedziału rakietowego zostały automatycznie zalane. Miński jęknął. Siergow dźwignął się z przechylającego się pokładu i wystrzelał mu prosto w głowę wszystkie naboje. Olbrzymia masa wody morskiej chlusnęła do przedziału. Siergow nadaremnie usiłował uchwycić się pokrywy luku. Technicy miotali się gwałtownie, dopóki ich płuc nie wypełniła woda. Chwilę później ich ciała zaczęły uderzać bezwładnie o szyb startowy. Potrzaskane szczątki rakiety prześlizgnęły się przez pokruszony lód i zatonęły w głębinie. Marynarze w obu przedziałach rakietowych byli zgubieni, pochłonęła ich bezlitosna woda. W tylnej części przedziału rakietowego iskry spowodowane przez liczne krótkie spięcia zapaliły zbiornik z tlenem, który eksplodował, rozrywając grodzie niczym młot pneumatyczny i wepchnął je do pomieszczenia hydrolokacyjnego, zabijając obsługę. Znajdujący się w centrum dowodzenia Malakow poczuł, że pokład usuwa mu się spod nóg, a okręt zaczyna tonąć, pogrążając się dziobem w otchłań Morza Białego. Czarny, gryzący dym, poprzedzający płomienie i wodę morską wydostawał się przez luk od strony dziobu. Pleszarski usiłował wspiąć się do kiosku, ale spadł z drabiny, rozbijając sobie głowę o jedną z desek rozdzielczych. Malakow widział, jak jego ludzie rozwierają usta w krzyku, ale nie słyszał niczego. Wszędzie w wyniku spięć strzelały ogniem przewody. Światła zamigotały jeszcze na moment i kolejne wybuchy rozwaliły przednią grodź. Ściana zmieszanej z lodem wody zalała okręt, zatapiając przedział torpedowy i centrum dowodzenia. Uczepiony poręczy drabiny wiodącej w górę kiosku Malakow dostrzegł przez otwarty luk skrawek ciemnego nieba. Obsada mostku zniknęła. Wtem jakiś spadający szczątek zbił go z nóg. W tej samej chwili okręt pochylił się pod jeszcze ostrzejszym kątem i Malakow ześlizgnął się naprzód, pogrążając się w lodowatej wodzie Morza Białego. Eksplodowały akumulatory. W płomieniach stanęły zbiorniki z lekkim paliwem i butle z gazem. "Związek Radziecki" opadł dziobem na dno zatoki Kandałaksza, wbił się nim w muł i zaczął powoli przechylać się na prawą burtę. Dwie naprowadzane na podczerwień torpedy z "Tajfuna I", zwabione gorącym wrakiem okrętu podwodnego, uznały go za właściwy cel. Podwodne pociski zanurkowały i uderzyły w martwy kadłub, rozrywając na strzępy pomieszczenia dziobowe. Gunner stał na mostku "Reno". Spodziewał się, że ujrzy za chwilę na niebie płomień z silnika startowego rakiety. Powinien być on na tyle jasny, by - bez względu na warunki atmosferyczne - można było go dostrzec z odległości siedemnastu mil. Zamiast tego widoku usłyszał głos Morrisona: - Hydro do mostku. Odbieram podwodne eksplozje i odgłosy tonącego okrętu. - "Tajfuna I"? - Nie, skipper, to ten drugi. - Niech mnie cholera! Gunner zatrzasnął właz i zszedł na dół, do centrum dowodzenia. Przez głośnik hydrolokatora wybuchy brzmiały jak odległy wulkan. W niemym przerażeniu oglądał na ekranie zagładę "Związku Radzieckiego". - Jezu Chryste, on wyleciał w powietrze - rzekł w końcu. - Napełnić zbiorniki. Zanurzenie trzydzieści metrów. Zabezpieczyć Tomahawka. "Reno" przestał napierać na lód i pogrążył się pod taflą. Gunner myślał, że serce wyskoczy mu z piersi. Minuty dzieliły go od wystrzelenia pocisku nuklearnego w radziecki okręt. W głowie jasno płonęło mu niebieskie światło. - Nie widzę wybuchu - powiedział do Trouta. - Nie mam pojęcia, co się, do cholery, stało, ale tamten nie wystrzelił rakiety. - Wziął głęboki oddech. - Diablo niewiele brakowało. - Znów zaczerpnął powietrza. - Centrala do hydro. Gdzie jest "Tajfun I"? Morrison podał pozycję. - Za trzydzieści sekund trafi go torpeda. - Czas się stąd wynosić w cholerę - stwierdził Gunner. -Dwie trzecie naprzód, kurs zero-dziewięć-zero. "Reno" zawrócił i ruszył na wschód, oddalając się od "Tajfuna I" i zmierzając w stronę cieśniny Goiło. "Tajfun I", robiąc unik przed szarżującą torpedą, przechylił się niczym olbrzymi samolot podczas ostrego zakrętu w prawo. Kolejne wybuchy na "Związku Radzieckim" wprowadziły chaos na ekranach hydrolokatorów. Komputery nie mogły określić, co było przyczyną pierwszego wybuchu, z danych wynikało jednak, że na pewno nie spowodowały tego torpedy wystrzelone z "Tajfuna I". Zenko wiedział, że nawalił, świadom zarazem, że uratowało go szczęście lub łaska boska. Tak czy inaczej zamiary Malakowa zostały udaremnione. Na głównym ekranie obserwował torpedę nacierającą na nich od strony lewej burty z prędkością czterdziestu węzłów. - Jeśli ma głowicę atomową, to już po nas - powiedział Kuragin. - Zamknij się, Sasza - warknął Zenko. - Czasami jesteś jak zadra w dupie. - Hydro do centrali. Uderzenie torpedy za trzydzieści sekund. - Wystrzelić termiczną pozoracyjną. - Pozoracyjna poszła. Atrapa przeciw torpedom naprowadzanym na podczerwień, wypełniona ładunkami z magnezem, wypadła z wyrzutni i zawisła nieruchomo w wodzie o dwieście metrów od okrętu. - Centrala do maszynowni. Zwiększyć prędkość. Potężne śruby zawirowały jak bąki. "Tajfun I" bezskutecznie próbował pozostawić daleko za rufą nieruchomą atrapę termiczną. W lewoburtowej maszynowni z sześciu mechaników pot lał się strumieniem. Straszliwy żar z dziesiątek rur, którymi tłoczona była para, zamienił to pomieszczenie w saunę. Zimna woda morska krążąca w skraplaczach schładzała gorące powietrze, tworząc nad gumową wykładziną podłogi kilkucentymetrową warstwę mgły. Kiedy Zenko zażądał zwiększenia prędkości, starszy mechanik Borżnow wprowadził odpowiednie polecenie do prawoburtowej turbiny. Przegrzana para z wymiennika ciepła, wyjąc niczym hiena, wprawiła turbinę w odpowiednie obroty. Podobne warunki panowały w znajdującej się naprzeciwko prawoburtowej maszynowni, z tym, że tam klimatyzacja pracowała lepiej, a i temperatura była względnie niższa. Po lewej stronie, gdzie temperatura osiągnęła już 45 stopni Celsjusza, sześciu ociekających potem mężczyzn ściągnęło koszule, obwiązało sobie głowy chustkami i poganiało wibrującą maszynerię. Zawory, przekładnie, pompy i wały zaczęły pracować szybciej i szybciej, w maszynowni poziom hałasu podniósł się jeszcze. Przez biegnące po całym pomieszczeniu rury tłoczył się pod ciśnieniem rozgrzany olej. Rozebrany do pasa Borżnow otarł z potu czoło i nachylił się nad pulpitem sterowniczym, uważnie śledząc wskaźniki temperatury w układzie smarowania. Dwieście metrów od kadłuba sztywnego hydrolokator zainstalowany na wystrzelonej z "Tajfuna I" atrapie wychwycił zbliżającą się szybko torpedę. Gdy olbrzymi okręt zaczął się oddalać w zabójczo wolnym tempie, torpeda pozoracyjna eksplodowała. Kawałki rozgrzanego do białości magnezu wytworzyły mnóstwo pary, co przyciągnęło uwagę systemu naprowadzającego torpedy. Ster pocisku skręcił lekko, zanurzenie poddane zostało korekcie i torpeda pomknęła ku najgorętszemu obiektowi znajdującemu się w wodzie. Gdy zetknęła się z gorącą parą, jej głowica eksplodowała, a fala uderzeniowa grzmotnęła w burtę "Tajfuna I". W lewoburtowej maszynowni wszyscy gwałtownie obrócili głowy w stronę ogłuszającego dźwięku. Wybuch w wodzie, dokładnie obok maszynowni, uderzył z wielką siłą w kadłub, który ugiął się w tym miejscu, a potem wyprostował z przeraźliwym trzaskiem. Dla mechaników oczekujących, aż do wnętrza okrętu wtargnie strumień wody zdolny do przecięcia człowieka na pół, czas stanął nagle w miejscu. Spawy wytrzymały. Stal pozostała nie naruszona i nie pojawił się żaden przeciek, ale pękła za to rura dostarczająca olej smarujący łożysko głównej turbiny i w przedziale wystrzelił w górę brunatny gejzer łatwopalnej substancji. Borżnow bez wahania sięgnął do przełącznika odcinającego dopływ prądu. Pozbawiona zasilania pompa olejowa stanęła, ciśnienie w przewodzie smarującym opadło i pęknięta rura przestała rozpryskiwać olej, a maszynownia pogrążyła się w ciemnościach. Borżnow wcisnął przycisk alarmu i po całym okręcie rozległo się natrętne zawodzenie klaksonów. Zaświeciły się światełka awaryjne, oświetlając szalony taniec cieni wokół pulpitu sterowniczego. W maszynowni rozbrzmiewały okrzyki i przekleństwa. Temperatura turbiny wzrosła. Borżnow odciął dopływ pary i turbina natychmiast zatrzymała się. - Centrala do maszynowni, złóżcie raport! - rozkazał Zenko. Starszy inżynier słyszał go, ale kapitan musiał poczekać. - Wszyscy włożyć aparaty tlenowe! - wrzasnął Borżnow. -Zespół badający uszkodzenia, wskakujcie w kombinezony! Spryskać wszystko pianą! Trzech marynarzy włożyło azbestowe kombinezony, zapięło maski tlenowe i zaczęło rozpylać pianę na gorący olej. Borżnow zmagał się przez chwilę z ustnikiem maski, po czym przypiął sobie do pleców zbiornik z tlenem i zatrzasnął właz. Dwóch znajdujących się w tylnej części maszynowni rekinów pomknęło ku przedniej ściance, na której wisiały aparaty tlenowe. - Maszynownia do centrali - powiedział Borżnow do mikrofonu. - Mamy poważne uszkodzenie systemu chłodzenia turbiny w lewej maszynowni. Usuwam powietrze z pomieszczenia. O Jezu! - Co się stało? - spytał Zenko, zaalarmowany przerażeniem brzmiącym w głosie Borżnowa. - Palimy się! Na pokładzie okrętu podwodnego nie ma nic bardziej przerażającego niż pożar. Pozbawione chłodzenia łożyska turbiny rozgrzały się wystarczająco mocno, by zapalić rozlany olej. Ku swemu przerażeniu Borżnow spostrzegł, że rozszerzające się gwałtownie płomienie ogarnęły jednego z jego mechaników. Klnąc siarczyście wcisnął odpowiednie guziki i w przeciągu paru sekund potężne dmuchawy zamieniły obfitujące w tlen powietrze w maszynowni na neutralny azot. Płomienie zgasły równie szybko, jak się pojawiły, ale całe pomieszczenie wypełnił gryzący dym. Marynarz, który nie zdążył włożyć maski tlenowej, potykał się, idąc w oparach zmieszanego z azotem dymu i padł martwy u stóp Borżnowa. Trzej marynarze w azbestowych kombinezonach wyłonili się z dymu, oczy mieli dzikie, ale jednak żyli. Zapłonęły światła awaryjne. Sadza pokrywała ścianki działowe i twarze przerażonych mężczyzn. W centrum dowodzenia Sorokin skoczył do szafki, wyjął z niej azbestowy kombinezon i zaczął wkładać go na siebie w biegu. Klaksony zawodziły jak płaczki na pogrzebie. Przezwyciężając strach, oficerowie zrywali ze ścian gaśnice i organizowali własne zespoły ratunkowe. Ogień mógł zniszczyć "Tajfuna I" i zabić wszystkich znajdujących się na jego pokładzie ludzi. Zenko z ogromnym wysiłkiem zachowywał spokój, nieustannie wzywając przez interkom starszego inżyniera. W odbiorniku Borżnowa głos kapitana ledwo przebijał się przez trzaski. - Centrala do maszynowni. Borżnow, słyszysz mnie? Wreszcie nadeszła odpowiedź. - Słyszę was, kapitanie. - Są ranni? - Dwóch zabitych. Wypełniłem pomieszczenie azotem. Wychodzimy stąd. - Ilu ludzi jest z tobą? - Trzech w kombinezonach z aparatami. Sorokin sięgnął do zamka włazu pomiędzy pomieszczeniem sterowania reaktorem, a maszynownią i połączył się z kapitanem. - Wypuść ich - powiedział Zenko. Sorokin przekręcił koło i mocnym pociągnięciem otworzył właz, z którego, w kłębach dymu, wyłoniło się czterech okopconych i na wpół uduszonych ludzi. Sorokin zatrzasnął właz, sięgnął po koło zamka i pomyślał sobie, że oczekiwanie w kolejce po chleb w Murmańsku nie jest wcale najgorszą rzeczą, jaka może człowieka spotkać. Okręt powoli wytracił prędkość i znieruchomiał. - Sasza - krzyknął Zenko. - Wyłącz ten klakson. Odetchnął parę razy głęboko, zanim zdał sobie sprawę, że to właśnie jego oddech jest źródłem największego natężenia hałasu w centrum dowodzenia. "Tajfun I" tkwił nieruchomo w wodzie trzydzieści metrów poniżej lodowej tafli. Kiedy pożar wybuchł w lewoburtowej maszynowni, dyscyplina wśród młodych rekinów, rekrutów znajdujących się w innych sekcjach została utrzymana. Zenko był świadomy, że najbardziej wszechstronny trening, jakiemu podczas szkolenia poddani byli marynarze, nie odzwierciedlał nawet w części napięcia psychicznego prawdziwej walki podwodnej. Podczas takich zmagań nie widzisz nieprzyjaciela, który pragnie cię zabić. Nie widzisz oceanu, usiłującego cię zabić. Z rzadka widzisz również własnych oficerów, którzy też prawdopodobnie pragną cię zabić. W rzeczywistości nie widzisz wiele więcej prócz pomieszczenia, w którym się znajdujesz, oraz tego, co ci podpowiada przerażona wyobraźnia. Ogień. Bomby głębinowe. Torpedy. Morze wlewające się przez pęknięty kadłub. Zamknięty w atomowej bestii, miotającej się i kręcącej niczym dziecinna łódeczka na wzburzonej fali, pocisz się w azbestowym strażackim kombinezonie, w którym temperatura szybko podnosi się, osiągając natężenie afrykańskiego upału. Wykrzywione strachem twarze innych mężczyzn pojawiają się i znikają, a potem słyszysz wybuch, tak bliski i głośny, że serce o mało nie przestaje ci bić. Zenko sam z trudem zapanował nad takim przerażeniem. Dopiero gdy zamarło ostatnie echo torpedy, sto pięćdziesiąt serc zaczęło znów bić spokojniej, w normalnym rytmie i z coraz większą nadzieją. Poziom strachu opadł ze swego maksimum do dającej się jakoś wytrzymać dawki. W centrum dowodzenia pospieszna kontrola systemów wykazała, że zniszczone są lewoburtowe hydrolokatory. Na konsolecie sterowania zanurzeniem świeciły się wszystkie zielone światełka, wskazując, że kadłub jest cały. Zenko włączył interkom. - Uwaga załoga. Ogień w lewoburtowej maszynowni został opanowany. Okręt jest bezpieczny. Centrum dowodzenia wolne od uszkodzeń. Zbyt wysoki poziom adrenaliny przyprawił teraz wielu o mdłości. Przed ubikacjami ustawiły się nerwowe kolejki. - Nie możemy tu zostać - powiedział Zenko. - Wybuchy mogły być przez kogoś zauważone. Sternik, cała naprzód, kurs zero-osiem-zero. Okręt ruszył na prawoburtowym silniku. Zenko przezwyciężył dręczące go koszmary i przeszedł się po okręcie, rozmawiając z młodymi marynarzami, uspokajając ich i dodając im swym zainteresowaniem otuchy. W końcu dotarł do lazaretu, gdzie lekarz okrętowy opatrywał zszokowanego i poparzonego Borżnowa, i jego trzech mechaników. - Co się stało ze "Związkiem Radzieckim"? - spytał Borżnow. - Zatonął. - A więc moi chłopcy nie zginęli nadaremnie. - Nie - powiedział Zenko. - Nie wiem jeszcze, co się z nami stanie, ale wiem, na co wy zasłużyliście. Zenko odpiął swoją srebrną gwiazdę Bohatera Związku Radzieckiego, przypiął ją Borżnowowi do koszuli i zasalutował. Na pokładzie "Reno" Morrison zameldował: - Hydro do centrali. "Tajfun I" poruszył się. Ledwie go słyszę. Odległość około dwudziestu ośmiu mil. Myślę, skipper, że oni idą tylko na jednym silniku. - Oznacz jego kurs i kierunek - polecił Gunner. - Miejmy nadzieję, że Zenko skieruje się prosto do cieśniny. Jedna trzecia naprzód. Gunner pomyślał, że trzy szklaneczki tekuili dobrze by mu zrobiły. Jednak w tym właśnie tkwił problem - jako kapitan szpiegowskiego okrętu w głębi nieprzyjacielskich wód musiał zachowywać się wzorowo, wiernie służyć narodowym interesom, i zgodnie z tradycją odgrywać rolę sztandarowej postaci, dając w ten sposób przykład młodszym oficerom. Gunner był właśnie taki, co napawało go dumą, ale z drugiej strony był również zwykłym człowiekiem, i to człowiekiem, który czasami lubił się napić. Jak głęboko należy wdepnąć w to gówno, żeby wreszcie zrozumieć, o co tu chodzi? Jak głęboko wdepnął w swoje własne gówno Zenko? "Tajfun I" zaliczył torpedę, ale przetrwał. Ta informacja odeśle projektantów uzbrojenia do desek kreślarskich. W alarmowej sytuacji "Reno" nie zdołał przebić się przez lód. Kolejne zajęcie dla projektantów. Okazało się, że rosyjska torpeda Typ 65 ma system naprowadzania na podczerwień. Z jednej strony Gunner cierpiał na nadmiar informacji, z drugiej strony dotkliwie mu ich brakowało. Kiedy popijał letnią kawę, czuł się jakby w duszy śpiewali mu aniołowie: omal nie wystrzelił głowicy atomowej. W samym środku stanowiska dowodzenia Trout bawił się okularem peryskopu. - Nic przez to nie zobaczysz - powiedział Gunner. - Jack, powinieneś podnieść maszt i przesłać wiadomość. - Gdybym to zrobił, GRU przechwyciłoby moją transmisję i znów by do nas strzelano. A co by się stało, gdyby moja wiadomość dotarła tam, gdzie trzeba? Nasi idioci w Waszyngtonie zadzwoniliby do ich idiotów w Moskwie. Nasi chłopcy spytaliby: "Czemu wasi ludzie zabijają się pomiędzy sobą?" A tamci odpowiedzieliby: "To nie wasz zasrany interes. Dlaczego wasz okręt podwodny znalazł się na naszych wodach i miesza się w nasze wewnętrzne sprawy?" Nie zamierzam rozpoczynać wojny, obojętnie zimnej czy gorącej. - Ale byłeś gotów walnąć tego boomera atomówką. - Prosto w łeb. Byłem gotów i nie zamierzam pozwolić Rosjanom na wystrzeliwanie rakiet balistycznych w mojej obecności. - Gunner zapalił kolejnego papierosa. -A niech to szlag. Już bierzemy udział w tym przyjęciu. Za późno wzywać taksówkę i wracać do domu. Podłogę zaśmiecały niedopałki Lucky Stricke'ów. Trout poczuł się tak zdenerwowany, że wziął papierosa z paczki Gunnera, zapalił i zaciągnął się głęboko. - Myślałem, że rzuciłeś palenie - powiedział zdumiony Gunner. 29 Ryżów Deminow zdawał sobie doskonale sprawę, że o wiele trudniej przyjdzie mu zająć miejsce Zenki w Griemisze, niż mianować się komendantem bazy. Personel bazy, zawsze niesłychanie lojalny wobec Zenki, z wyraźną niechęcią odnosił się do watahy nieprzyjaznych żołnierzy w czarnych mundurach, okupujących ich miasteczko. Sklepy były pozamykane, telefony nie działały, a w bazie transportowej dziwnym trafem skończyło się paliwo. Griemicha powoli zamierała, ogarnięta falą biernego oporu. Deminow stał przy przeszklonej ścianie w biurze Zenki i spoglądał przez nią na cztery gigantyczne okręty podwodne, z których żaden nie był gotów do wyjścia w morze. "Pierwszy Maj" nie miał skompletowanej załogi, "Ojczyzna" spoczywała w suchym doku, na "Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej" zdemontowano sporą część kadłuba nad lewym reaktorem, a "Lenin" był częściowo rozbrojony. Podczas inspekcji okrętów Deminow wciąż natykał się na denerwujące problemy. Jeśli na przykład maszynownia była w idealnym stanie, to w przedziale rakietowym piętrzyły się same trudności: niesprawne były komputery, wadliwe połączenia elektryczne, brakowało paliwa rakietowego; raporty jeżyły się od list niezbędnych napraw. Co więcej, Zenko udoskonalił i rozwinął stosowany w Północnej Flocie system przechowywania broni. Gdy tylko okręt wracał z patrolu, usuwano z niego całe uzbrojenie, rozmontowywano je i magazynowano we wzmocnionych bunkrach w tylnej części groty. Głowice atomowe rozkładano na części, a sam ładunek przechowywano oddzielnie. W rezultacie takiego systemu działań gotowość bojowa flotylli równała się zeru. Deminow zastanawiał się, co by się stało, gdyby w Griemisze ogłoszono czerwony alarm. Najpotężniejsza strategiczna broń Związku Radzieckiego byłaby bezużyteczna. Zenko na wszystkim wycisnął swoje piętno. Dotychczasowy władca Griemichy najwyraźniej doszedł do wniosku, że trzecia wojna światowa nie rozpocznie się niespodziewanie podczas jego służby i to bez uprzedniego starannego rozważenia problemu. Nagłe zmiany na kierowniczych stanowiskach w radzieckiej Marynarce były rzeczą zwykłą i Zenko przygotował się na taką okoliczność. Zanim opuścił swoje biuro, zamienił na falsyfikaty oryginalne kody broni nuklearnej, które trzymał zamknięte w sejfie. Deminow nie mógł uzbroić "Lenina" bez prawidłowych kodów. Zadzwonił po majora Ryżowa, który zjawił się z zaczerwienionymi oczami, demonstracyjnie ziewając. - Jaki jest stan naszej gotowości, majorze? - Rozkazy dla floty zostały już zaprogramowane, towarzyszu admirale. Możemy je w każdej chwili wysłać jednym wciśnięciem guzika. - Wasza wydajność jest godna podziwu - powiedział Deminow. - Zenko wyszkolił was znakomicie. - Dziękuję, towarzyszu admirale. - Siadajcie. - Dziękuję, towarzyszu admirale. - Majorze, chcę wiedzieć, co powinienem zrobić, żeby wysłać "Lenina" na patrol. Ryżów poczuł ukłucie strachu, ziewnął więc, by zamaskować swój niepokój. - Po pierwsze, potrzebne są kody otwierające zbrojownię, by można było skompletować uzbrojenie. Po drugie, kody służące do uzbrojenia rakiet, i w końcu kody pozwalające na ich wystrzelenie. - Kto ma dostęp do tych kodów? - Oficer dyżurny. - I kto jeszcze? - Komendant bazy. - Admirał Zenko nie dopełnił obowiązku pozostawienia w sejfie właściwych kodów. Ryżów milczał niezręcznie, podczas gdy Deminow formułował następne pytanie. - Czy możecie odtworzyć te kody, majorze? - Tak jest. Istnieje odpowiednia procedura, ale jest niestety długa i żmudna. - Więc zróbcie to. - Rozkaz. Ryżów wyszedł z gabinetu, a Deminow wezwał do siebie dowódcę "Lenina", kapitana pierwszej rangi Emila Rubikowa. Rubikow stanął przed biurkiem Deminowa najeżony niczym wściekły buldog. - Dlaczego Zenkę zdjęto ze stanowiska? - spytał. - To część operacji "Biała Gwiazda". A tak w ogóle, to nie wasza sprawa, kapitanie. - Jeszcze jak cholernie moja. Jestem w bazie najstarszy stopniem po Zence. - Teraz ja tu dowodzę, towarzyszu Rubikow, bądźcie więc rozsądni. - Idź do diabła, Deminow. Ludzie z GRU kręcą się po moim okręcie i wypytują moich oficerów. - Siadajcie - powiedział Deminow. - Chcecie może szklankę herbaty? A może wódki? Rubikow nachylił się nad biurkiem, przysuwając twarz do twarzy Deminowa. - Dziękuję, postoję. Deminow nie mrugnął nawet okiem. - Rubikow - powiedział. - Zawsze byłeś lojalnym oficerem Floty Związku Radzieckiego, ale wygląda na to, że - tak jak wszyscy w tej bazie - wyznajesz kult Zenki. - Czy kwestionujecie moją lojalność? - Tak. O to właśnie chodzi. Zamierzam wysłać was w morze na "Leninie". - Na waszą własną odpowiedzialność? - Tak. - Bez aprobaty Zenki? - Tak. - Idźcie do diabła. - Wasza kariera wisi na włosku, a może nawet i wasze życie - zagroził mu Deminow. - Jeżeli nie wyjdziecie w morze, rozkazuję wam przekazać mi kody uzbrojenia. - Przekraczacie swoje kompetencje, admirale. - Rubikow, odważny z was człowiek. Należą się wam wyjaśnienia. Zenko wszczął bunt. Odmówił wykonania rozkazów i udał się na Morze Białe z zamiarem zatopienia "Związku Radzieckiego". Rubikow roześmiał się krótkim, obraźliwym śmiechem. - Nie wierzę wam. A nawet, jeśli to prawda, to nie widzę powodów, by dawać wam te kody. Nie potrzebujecie Tajfunów, admirale Deminow. Jeżeli Zenko zbuntował się, wystarczą wam śmigłowce do zwalczania okrętów podwodnych. - Dajcie mi te kody, kapitanie, albo zastrzelę was na miejscu. - Jaki użytek chcecie zrobić z kodów uzbrojenia? - zdumiał się Rubikow. - Zamierzacie przeprowadzić atak atomowy? - Jeżeli nie zmienicie zdania, pozostała wam minuta życia - Deminow podniósł słuchawkę i powiedział: - Przysłać mi tu pułkownika Ludinowa. Rubikow nie wierzył, że Deminow mówi poważnie. Do gabinetu wszedł Ludinow i cicho zamknął za sobą drzwi. - Strzel mu w kolano - rozkazał Deminow. Ludinow spokojnie wyciągnął z kabury pistolet Makarow kalibru dziewięć milimetrów i wpakował pocisk w prawe kolano Rubikowa. Rubikow runął na wznak, chwytając się za nogę, lecz nie zamierzał ustąpić. - Podaj mi kombinację otwierającą sejf na twoim okręcie - zażądał Deminow. Rubikow od trzech lat dowodził "Leninem". W ciągu tych miesięcy, jakie spędził na morzu, miał mnóstwo czasu, by zastanowić się nad straszliwymi skutkami użycia broni atomowej i uświadomić sobie wagę obowiązku czuwania nad powierzonym mu arsenałem. Spędził wiele nocy, pijąc wraz z Zenką, rozmawiając o Tajfunach, lodzie morskim, rozgwiazdach w Morzu Białym, o syrenach, moskwiczankach i broni atomowej. Wspaniałe noce, które już nigdy nie powrócą. Jeżeli Zenko zbuntował się przeciwko Deminowowi, to on powinien uczynić również to samo, nie zważając na cenę, jaką przyjdzie mu za to zapłacić. - Nigdy - wykrztusił. - Idźcie do diabła. Ludinow strzelił mu dwukrotnie w pierś i schował pistolet do kabury. - Wszyscy w tej bazie są tacy sami jak Rubikow - powiedział beznamiętnym tonem. - Zabijanie ich będzie żmudnym i niewdzięcznym zajęciem. Deminow nawet nie spojrzał na leżące na podłodze poskręcane ciało. - Zadzwoń do Murmańska, do Siódmej Eskadry, powiedz dowódcy, żeby skompletował załogę Szarych Duchów, mającą doświadczenie z Tajfunami, i przysłał mi ją tu zaraz. Osobiście poprowadzę w morze tego przeklętego "Lenina". - Rozkaz, towarzyszu admirale. Major Ryżów widział, jak Rubikow szedł na spotkanie z Deminowem. Po paru minutach wszedł tam Ludinow, a zaraz potem, ku swemu przerażeniu, Ryżów usłyszał przytłumione strzały. A więc rozpoczęło się zabijanie. Jeżeli nawet do tej pory Ryżów nie był w pełni przekonany, że Zenko powiedział mu prawdę, to teraz zrozumiał, iż Deminow rzeczywiście był zdrajcą i szaleńcem. Rubikow widocznie odmówił wydania kodów uzbrojenia, co oznaczało, że major Ryżów musi odtworzyć właściwą kombinację liczb lub podzielić los Rubikowa. Ryżów nie był zbyt dzielnym człowiekiem i nie zamierzał zginąć za nic. Jeżeli Deminow zastrzeli odpowiednią liczbę ludzi, to w końcu któryś z techników odtworzy mu ten kod z komputera. Nic nie powstrzyma Deminowa od uzbrojenia "Lenina". Jedyne, co mógł zrobić Ryżów, to przeciągać wszystko jak najdłużej i uprzedzić Zenkę. Nikt poza nim nie słyszał strzałów. Ryżów zobaczył, jak Deminow z Ludinowem zamykają na klucz drzwi gabinetu Zenki i wychodzą na nabrzeże dokonać inspekcji "Lenina". Pod nieobecność obu szarż, obłędne tempo pracy w centrum łączności spadło odrobinkę. Przez trzy godziny Ryżów sumiennie wypełniał swoje obowiązki, zapędzając swoich najlepszych kryptologów do odtworzenia kodów uruchamiających broń, nadzorując rutynową łączność ze "Związkiem Radzieckim" i odpowiadając na niezliczone pytania oficerów z Floty Północnej. Wykorzystując wolną chwilę, Ryżów wszedł do pomieszczenia radiowego, gdzie dwaj operatorzy obsługiwali nadajniki ELF i VLF. Znudzony żołnierz piechoty morskiej przycupnął w kącie z bronią w zaciśniętych dłoniach. - Mam wiadomość dla "Związku Radzieckiego" - powiedział Ryżów. - Dajcie to nam - odezwał się starszy łącznościowiec. - Wyślę to osobiście. Nie zrobilibyście sobie przerwy? - Nie zapomnijcie wprowadzić swój kod identyfikacyjny, majorze. - Nie ma sprawy. Ryżów usiadł przy klawiaturze, wystukał swój kod, podał go do systemu obsługującego transmisję ELF, wprowadził kod "Tajfuna I" i dwukrotnie wcisnął klawisz "K", informując w ten sposób Zenkę, że kolejny Tajfun jest uzbrajany i przygotowywany do wyjścia w morze. Zaraz potem wyłączył się. Drugi radiowiec, siedzący tuż obok niego, otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale w końcu nie wyrzekł słowa. - Czas pożegnać niebo - szepnął Ryżów. W centrum dowodzenia "Tajfuna I" głośnik oznajmił: -Radio do centrali. Otrzymuję wiadomość na ELF. - Z Griemichy? Niemożliwe - odezwał się zdumiony Kuragin. - Obawiam się, że aż zanadto możliwe - powiedział Zenko. Dziesięć minut później Zenko wychodził z pomieszczenia radiowego z wiadomością w ręku, czuł się bardzo staro. Gestem przywołał Kuragina, by poszedł za nim, i udał się do swojej kabiny. Popatrzył na wiszącą na ścianie osiemnastowieczną mapę Morza Białego i przesunął palcami wzdłuż grzbietów stojących na półce książek. Wyjął tanie wydanie "Braci Karamazow", przewertował je i odstawił na miejsce. - Och, dusza ludzka - powiedział jakby do siebie. - Wielki Inkwizytor, gmatwanina dobra i zła. Być może znaleźliśmy się już poza dobrem, ale zło ciągle tkwi w nas. Wypijmy, Sasza. Otworzył butelkę pieprzówki. - Myślę, że możemy nieco nagiąć regulamin Floty Północnej. - W dowolny sposób. Za co wypijemy? Zenko uniósł szklankę. - Za wspomnienie o Tajfunach. - Co masz na myśli? - spytał przestraszony Kuragin. - Wypij, Sasza. Za Szóstą Eskadrę Strategicznych Atomowych Okrętów Podwodnych. Opłakujmy ją godnie. - Nie rozumiem. - Zrozumiesz. Wypij. - Za Tajfuny- wzniósł toast Kuragin i wypili. - Wiesz - powiedział Zenko - rekiny mówią, że ocean jest ślepy, ale ja w to nie wierzę. Pod wodą mogę dostrzec' wszystko o wiele wyraźniej, niż krocząc po ziemi w blasku słońca. - Powtarzasz mi to już przez tyle lat, że sam w końcu] pewnie w to uwierzyłeś. - Wierzę w to i powiem ci, czemu. Kiedy byłem chłopcem, załamał się pode mną lód w Zatoce Kola, w Murmańsku. Powinienem był wtedy umrzeć, ale spojrzałem w górę, zobaczyłem spod lodu słońce i wiedziałem już, że będę żył. Jakiś człowiek z liną wyciągnął mnie z wody i przez parę następnych tygodni miałem w głowie tylko jedną myśl: "Potrafię widzieć przez lód. Mogę dostrzec słońce". Nie przebywałem tam dłużej niż parę sekund, ale to i tak było za długo. Kuragin słyszał tę historię setki razy, ale tym razem zadał zupełnie nowe pytanie. - Kim był ten człowiek? - Nie wiem - odparł Zenko. - Zwyczajny obywatel. Kiedy już wyschłem, a on zorientował się, że nic mi nie jest, zniknął. Być może dzięki niemu wierzę w zwyczajnych ludzi. A może tego właśnie się od niego nauczyłem, jak sądzisz, mój polityczny przyjacielu? - Wolałbym myśleć, że nauczyłeś się czegoś ode mnie, ale znam cię aż za dobrze - powiedział Kuragin. - Bez fałszywej skromności, Sasza. Nauczyłeś mnie wielu rzeczy. Przez lata chroniłeś mnie przed Partią i Admiralicją. Umożliwiłeś mi spełnienie największego marzenia mojego życia: zbudowanie tego wspaniałego okrętu, który potrafi swobodnie podróżować pod lodem. A zatem masz prawo mnie osądzać. - Nie jestem sędzią. - Oczywiście, że jesteś - odparł Zenko. - Na tym polega twoja praca zampolita na strategicznym okręcie rakietowym. Kapitanowie tych okrętów są jedynymi dysponentami broni nuklearnej poza zasięgiem władzy generalicji. Pod wodą rządzę się sam i twoim obowiązkiem jest powstrzymywanie mnie od przekroczenia przeze mnie moich kompetencji. To pierwsza rzecz, jakiej uczono cię w szkole oficerów politycznych. Kuragin wiedział, że jego przyjaciel krąży wokół sedna sprawy, jakim była informacja otrzymana z Griemichy. W końcu Zenko wyjawił w czym rzecz: - Deminow zamierza wysłać w morze kolejnego Tajfuna. Kuragin łyknął wódki i zaklął. - Ale przecież bez właściwych kodów nie będzie mógł wystrzelić żadnej rakiety. - W końcu zdobędzie te kody - rzekł Zenko. - Uwierz mi. Po pewnym czasie komputery odtworzą je. - I co teraz zrobimy, Stefanie? Zenko na chwilę zamknął oczy i pogrążył się w rozmyślaniach. Potem roześmiał się z własnego żartu. - Rosja nie potrzebuje trzydziestu tysięcy atomowych głowic - powiedział. - Ani Hitler ani Napoleon nie przerazili nas. Ja zbudowałem Tajfuny, żeby pokonać lód. Chciałem mieć takie okręty, nie taką broń, ale nie było innego wyjścia. Nikt, oprócz Ministerstwa Przemysłu Zbrojeniowego, nie buduje atomowych okrętów podwodnych. Obawiam się, że zrobiłem zły interes. Noszę admiralską gwiazdę, Sasza, ale nigdy nie miałem duszy wojownika. - Wszyscy jesteśmy wojownikami, niezależnie od tego, czy nam się to podoba, czy nie - stwierdził Kuragin. -Stefanie, nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Co teraz zrobimy? W kilka minut później Zenko zebrał oficerów, miczmanów i tylu rekinów, ilu mogło pomieścić się w Sali Leninowskiej. Głośniki przekazywały słowa kapitana do wszystkich stanowisk bojowych na okręcie. - Załogo "Tajfuna I" - rozpoczął Zenko. - "Związek Radziecki" zatonął, ale nasza ojczyzna, wskutek działań podjętych przez admirała Iwana Deminowa, nadal jest w niebezpieczeństwie. Otrzymałem właśnie wiadomość z centrum łączności w Griemisze przekazaną przez majora Borysa Ryżowa, bardzo dzielnego oficera. Deminow przygotowuje się do wysłania następnego Tajfuna, prawdopodobnie "Lenina", który, licząc od tej chwili, w ciągu mniej więcej ośmiu godzin zostanie wyposażony i uzbrojony. Za nim mogą podążyć następne. Dlatego właśnie, po starannym rozważeniu, postanowiłem zaatakować Griemichę. To oświadczenie wywołało chór protestów i okrzyków przerażenia. Zenko uciszył zebranych podniesieniem ręki. - Wiem, że są tam wasze rodziny, przyjaciele i koledzy, ale nie mam innego wyjścia. Jeżeli Deminow zdoła wysłać "Lenina" w morze, zginą miliony ludzi. By zapobiec takiemu strasznemu nieszczęściu, jestem gotów poświęcić to, co kochałem najbardziej. Zbudowałem eskadrę Tajfunów, by ochraniać ojczyznę i nigdy nie myślałem, że moje okręty mogą obrócić się przeciwko niej. To najsmutniejszy dzień w historii Floty Czerwonej. Trzy dumne okręty i 370 dzielnych marynarzy, wliczając w to dwóch naszych, zginęło dzisiaj, ale nie wolno nam spocząć, póki nie zlikwidujemy samego źródła zagrożenia. Mogę wam obiecać, że nie użyję broni atomowej, jeśli tylko będzie to możliwe. Zamierzam zniszczyć jedynie okręty w grocie, a nie zewnętrzną infrastrukturę bazy. Wasze rodziny będą więc bezpieczne. 30 "Pierwszy Maj" Po wylądowaniu na pasie startowym lotniska w Griemisze wielki wojskowy transportowiec wyładował ze swego wnętrza stu pięćdziesięciu podwodniaków z Siódmej Eskadry Szarych Duchów z Murmańska i kompanię uzbrojonych po zęby komandosów specnazu. Marynarze natychmiast wsiedli do furgonetek, które zawiozły ich pod windy dla personelu, i zjechali w dół, do Groty Zenki. Komandosi w czarnych beretach, objuczeni plecakami i z bronią gotową do strzału, przemaszerowali szybko przez bazę, pragnąc przy okazji zastraszyć nie pełniących akurat służby marynarzy oraz ich rodziny. Major Ryżów obserwował z centrum łączności, jak pułkownik Ludinow prowadzi Szare Duchy od windy do "Lenina", gdzie oczekiwał na nich admirał Deminow. Szyfranci złamali kody uzbrojenia i w bunkrach montowano już głowice dla trzech rakiet. Na mostku "Lenina" pojawił się sam Deminow i zaczął poganiać operatora suwnicy, wymachując do niego ręką. Za "Leninem", bliżej wyjścia z groty, przycumowany był "Pierwszy Maj". Deminow i jego oficerowie, których uwaga skupiona była całkowicie na "Leninie", zignorowali zupełnie drugi okręt. Ryżów sprawdził wykaz służb i zobaczył, że na "Pierwszym Maju" dyżur pełni jego kompan od kieliszka, porucznik Jewgienij Żariński. Major wszedł do swojego biura, zamknął drzwi i zadzwonił do mesy. Nieobecność dowódcy i wyższych oficerów na pokładzie "Pierwszego Maja" sprawiła, że trzej młodsi oficerowie spodziewali się lekkiej służby. Reaktor dawał 5 procent mocy, wystarczająco, by w razie potrzeby natychmiast wyruszyć w rejs, ale młodzi oficerowie nie spodziewali się wyjścia w morze w ciągu najbliższych miesięcy. Tym, co właściwie powinni teraz robić, a więc uaktualniać listę czynności obsługowych, wymieniać niektóre części i składać zamówienia do magazynu, mogli zająć się w czasie pełnienia służby miczmani. Kapitan i zampolit przebywali w Murmańsku, główny inżynier w Leningradzie, a reszta załogi cieszyła się dobrodziejstwami świeżego powietrza na górze. W mesie lała się strumieniami zabroniona na okrętach wódka. Młodzi oficerowie raz po raz wznosili kieliszki. Porucznik drugiej rangi Jewgienij Żariński był pijany od chwili, kiedy zobaczył Zenkę wypływającego "Tajfunem I" z groty. Rozczarowanie i wódka wpędziły młodego oficera w głęboką depresję i podsunęły mu do głowy prawdziwie rewolucyjne myśli. Wzniósł kieliszek ze spirytusem i zawołał: - Za Republikę Rosyjską! Jego towarzysze broni podzielali te poglądy, jednak nie byli na tyle nierozważni, by je głośno wyrażać na pokładzie radzieckiego okrętu wojennego. - Dość tych głupstw, Jewgienij. Wypili i Żariński znów nalał do kieliszków wódki. Zadzwonił telefon. - "Pierwszy Maj", porucznik Żariński. - Jewgienij, to ja, Ryżów - chrapliwym szeptem odezwał się major. - Kto jest z tobą na okręcie? - Mikołaj, Aleksander i czterech przy reaktorze. Czemu pytasz? - Jesteś pijany? - Troszeczkę. - Czy możesz podnieść parę? - Czy mogę, co? Mów głośniej! - Nie mogę - odpowiedział Ryżów. - Jestem w moim biurze i ludzie słuchają. Żariński roześmiał się. - O co ci chodzi? Przyjdź tu do nas na dół, to się napijemy. - Czy możesz natychmiast podnieść ciśnienie pary? - Po co? Chcesz uciekać do Norwegii? - Jewgienij, posłuchaj mnie uważnie. Musimy omówić poważną sprawę. Czy widziałeś, jak Zenko odpływał na "Tajfunie I"? - Jakże mógłbym to przeoczyć? Ten mały kutas wlazł do dupy Deminowowi i popłynął wysadzać świat w powietrze. Zdradził nas, Borysie. Wolałbym już nigdy nie słyszeć jego nazwiska. - To nie tak, Jewgienij, zupełnie na odwrót. To Deminow jest zdrajcą, a Zenko usiłuje go powstrzymać. Deminow wezwał kapitana Rubikowa z "Lenina" i przed paroma minutami zastrzelił go w biurze Zenki. - Co? - To co słyszysz. - Zwariowałeś. - Jewgienij, ja nie żartuję. Odcięta jest łączność bazy ze światem zewnętrznym. Nie możemy połączyć się z Zenką ani z kimkolwiek innym. Deminow chce użyć operacji "Biała Gwiazda" do obalenia rządu. Ściągnął nową załogę dla "Lenina". Prawdopodobnie już za parę minut jego ludzie przejmą też kontrolę nad "Pierwszym Majem". Żariński dłonią zasłonił mikrotelefon. - Wypijcie - powiedział do kolegów w mesie, a potem zwrócił się do Ryżowa: - Dziękuję za ostrzeżenie. - Żariński - odparł zdesperowany Ryżów. - On zamierza wysłać "Lenina" w morze. Musisz go powstrzymać! Wyprowadź "Pierwszy Maj" do kanału i zatop go. Na miłość boską, zablokuj wyjście z groty. - Teraz już wiem, że zwariowałeś - parsknął Żariński. - Posłuchaj mnie! Malakow jest na Morzu Białym z rakietą wycelowaną w Tbilisi. Przysięgam, widziałem kody. Deminow używa Tajfunów do szantażowania rządu. Chce rozpętać wojnę domową. Razem z Zenką usiłujemy go powstrzymać. Zaczekaj, ktoś nadchodzi. Żariński usłyszał krzyk: - Odłóż telefon! Połączenie przerwało się. Żariński nagle zapragnął jakoś oprzytomnieć. W Tbilisi mieszkali jego bliscy krewni. - Nie uwierzycie, co mi Ryżów powiedział przed chwilą -zwrócił się do kolegów. Ludinow stał w drzwiach biura Ryżowa z pistoletem w ręku. - Z kim rozmawialiście, Ryżów? - spytał z wściekłością. - Moje rozmowy są rejestrowane, pułkowniku. Ludinow wyciągnął rękę z wydrukiem wiadomości przekazanej przez Ryżowa dla "Tajfuna I". - Tak jak ta? Jesteście aresztowani, majorze. - Na czyją odpowiedzialność? - wybuchnął Ryżów. - Żądam natychmiastowego połączenia mnie z Admiralicją w Leningradzie. Ludinow roześmiał mu się w twarz. - Ręce na głowę i pójdziemy na małą pogawędkę z admirałem Deminowem. Ryżów niechętnie spełnił rozkaz. Wyszli z jego biura i ruszyli wzdłuż korytarza. Kiedy zbliżyli się do centrum łączności, skąd obserwowało ich kilkanaście osób, Ryżów wcisnął łokciem guzik alarmu pożarowego. Ogłuszający dźwięk dzwonków rozległ się w pomieszczeniach łączności. Świadkowie czynu Ryżowa schowali się pod biurka. Pozostali pracownicy centrum łączności, urzędnicy i technicy, sądząc, że wybuchł pożar, opuszczali w popłochu swoje stanowiska, biegnąc w stronę drzwi wyjściowych. Poniżej, wewnątrz Groty Zenki, syreny alarmowe również zaczęły przeraźliwie wyć i drzwi przeciwpożarowe zatrzasnęły się automatycznie. Ludinow, przerażony wrzawą, która wybuchła nagle wokół niego, czterokrotnie strzelił Ryżowowi w plecy. - Powstrzymajcie ich - krzyknął Ryżów resztkami sił do otaczających ich techników. - Oni zamierzają... Ludinow uciszył go strzałem w głowę. Sto metrów powyżej centrum łączności, tuż przed włączeniem się alarmu pożarowego, kompania specnazu zbliżyła się do szybkobieżnych wind. Dowodzący kompanią kapitan podszedł do stojącego na warcie młodego żołnierza piechoty morskiej i rozkazał: - Otworzyć drzwi do wind! Wartownik stanął na baczność. - Drzwi zamykają się automatycznie - powiedział. - Nie mogę ich stąd otworzyć. - To je wyłamcie - polecił kapitan. - Proszę o pokazanie rozkazu. Nie mogę nikogo wpuścić bez rozkazu. - Na bok! Syreny rozdarły powietrze przeraźliwym dźwiękiem. Zapaliły się światła ostrzegawcze. Przez betonowy plac nadbiegł porucznik piechoty morskiej. - Co tu się dzieje? - krzyknął. - Ci ludzie domagają się wejścia do podziemnych pomieszczeń, towarzyszu poruczniku - odparł wartownik. -\Na dole wybuchł pożar. Nikt nie może teraz zjechać na dół powiedział porucznik. - Rozkazuję wam wyłączyć alarm i otworzyć drzwi do wind - zażądał kapitan. - To niemożliwe. - Jeżeli tam wybuchł pożar, to to jest sabotaż! - krzyknął kapitan. - Moi ludzie muszą dostać się na dół. Kapitan odwrócił się tyłem do żołnierzy piechoty morskiej i skinął na sierżanta. AKMS komandosa plunął ogniem i oficer wraz z wartownikiem osunęli się na ziemię w kałuży krwi. - Schodzimy na dół schodami - rozkazał kapitan. - Zastrzelić każdego, kto stawi opór. Alarm wewnątrz jaskini był wystarczająco głośny, by dotrzeć aż do mesy na "Pierwszym Maju". Żariński pobiegł do centrum dowodzenia, uniósł luk, wyjrzał na zewnątrz i zobaczył istne piekło. Od strony klatki schodowej rozbrzmiewały wybuchy i serie z broni maszynowej. Wyły klaksony. Wzdłuż nabrzeża biegali w panice oficerowie i marynarze. Nagle alarm ustał. W kilka sekund później rozwarły się drzwi windy i komandosi specnazu ruszyli biegiem w stronę okrętów. Na mostku "Lenina" pojawił się Deminow. Żariński zbiegł z powrotem do centrum dowodzenia, przekręcił ster do oporu w lewo i zablokował go. Dwaj pozostali oficerowie, którzy byli już po służbie, wpadli oszołomieni do centrum dowodzenia. - Atakują nas! - krzyknął Żariński. - Atakują? - spytał jeden z pijanych oficerów, kompletnie zdezorientowany. - To Amerykanie? - zapytał drugi. - Zdrajcy usiłują porwać "Lenina" - zawołał Żariński. -Musimy zablokować kanał. Wbiegł do lewoburtowej maszynowni, odtrącił pełniącego służbę miczmana i wcisnął guzik alarmowego podniesienia ciśnienia pary. Dwaj mechanicy, przestraszeni dochodzącym z nabrzeża odgłosem strzałów, weszli przez luk do lewej maszynowni i zdumieli się, widząc Żarińskiego z dzikim wzrokiem i pobladłą twarzą. Zanim zorientowali się, co on wyprawia, Żariński skierował ciepło zgromadzone w reaktorze do wymiennika, uzyskując "nabój" z przegrzanej pary. Zabębnił palcami po klawiaturze konsolety i po paru sekundach lewa główna turbina napędowa zaczęła obracać się w szalonym tempie. Okręt odbił od nabrzeża z niebezpiecznym przechyłem. Lewa śruba ochlapała nabrzeże wodą, gdy dziób kierował się w stronę kanału. Długa cuma naprężyła się, rozciągnęła i z ogłuszającym hukiem wyrwała pachołki, do których była uwiązana. Obaj mechanicy, zamiast przeszkodzić Żarińskiemu, pobiegli w stronę luku wyjściowego. Dwaj inni, znajdujący się na końcu maszynowni, zaczęli jednocześnie krzyczeć coś do interkomu. Dziób "Pierwszego Maja" celował prosto w kanał. Ster uderzył o nabrzeże, zmiażdżył beton i zgruchotał stalowe umocnienia. Tylna cuma oderwała dziesięć metrów kei wraz z pachołkiem, zmiatając przy tym do wody paru żołnierzy. Oddział komandosów wskoczył z nabrzeża na kadłub okrętu. Rozwścieczeni żołnierze zastrzelili pierwszego mechanika, który wychylił głowę z luku. Żołnierz specnazu odsunął ciało na bok i wdarł się do centrum dowodzenia. Przy konsolecie sterującej zanurzeniem stało dwóch pijanych oficerów, a miczman z maszynowni leżał na podłodze. - Idźcie na rufę - krzyknął. -Jeden z oficerów. zwariowali Kiedy okręt oddalił się o piętnaście metrów od brzegu, doprowadzające z lądu energię elektryczną kable pękły gwałtownie, sypiąc snopy iskier. Żariński wbiegł do lewoburtowej maszynowni, sięgnął po uchwyt urządzenia otwierającego zawory denne i przesunął dźwignię. Do wnętrza wdarła się woda. Dwaj pozostali mechanicy, krzycząc z przerażenia, wyskoczyli przez właz i pobiegli na pokład, wprost pod kule komandosów specnazu. Okręt zaczął przechylać się na rufę. Komandosi brodzili po kolana w wodzie, aż znaleźli stojącego obok turbogeneratora Żarińskiego, który uśmiechał się do siebie jak wariat. Gdy poziom wody sięgnął urządzeń elektrycznych, posypały się iskry i błysnęły płomienie. Całe pomieszczenie zaczął wypełniać czarny dym. W tym momencie Żariński pięknym barytonem zaintonował "Międzynarodówkę". Seria z Kałasznikowa przerwała ten krótki recital. Stojąc na mostku "Lenina" Deminow obserwował, jak "Pierwszy Maj" tonie rufą naprzód, aż w końcu jego ster osiada na betonowym dnie kanału. Z luków zatopionego okrętu zaczął wydobywać się czarny dym, który unosił się w stronę stropu groty. Wyjście w morze zostało zablokowane. "Lenin" nie mógł wyruszyć w rejs, dopóki "Pierwszy Maj" nie zostanie usunięty. - Niech cię cholera weźmie, Stefanie Zenko - mruknął do siebie Deminow. - Zapłacisz mi za to. 31 Droga z powrotem Z wąskiej szczeliny pomiędzy lodem wyłoniła się mała pława i wysunęła w górę antenę. - Radio nie odbiera żadnych sygnałów, kapitanie. - Peryskop w górę. Wysmukła rura peryskopu obserwacyjnego wysunęła się ze swej obudowy i wynurzyła na powierzchnię. Zenko przywarł do okularu. - Śnieg z deszczem - powiedział. - Przy takiej pogodzie w górze nie będzie żadnych śmigłowców. Peryskop w dół. Prędkość dwadzieścia węzłów. Idziemy prosto do cieśniny Gorło! Zahuczał stos atomowy i miliardy atomów uranu popełniło samobójstwo, aby poruszyć pod lodem cielsko "Tajfuna I". Wały obracające się w wymęczonych łożyskach przezwyciężały olbrzymią masę kadłuba i opór wody, posuwając wielki okręt naprzód coraz szybciej i szybciej, aż ten osiągnął dwadzieścia węzłów, maksymalną prędkość, jaką można było uzyskać na jednej śrubie. "Tajfun I" pruł wodę, skanery lodowe wskazywały drogę pod zamarzniętą taflą, prawa turbina wyła na wysokich obrotach, jęczały pompy chłodzące, a śruba furkotała w wodzie niczym trzepaczka do piany, emitując fale akustyczne, które odbijały się od lodu i docierały aż do dna. - Robimy więcej hałasu niż niszczyciel - powiedział Kuragin z twarzą ściągniętą ze smutku i strachu. Zenko roześmiał się. - Jesteś wnikliwym obserwatorem zjawisk akustycznych - zachichotał. - Czy mógłbyś mi, do cholery, wyjaśnić, co w ogóle wyprawiasz? Zenko polecił Sorokinowi wyświetlić mapę cieśniny na olbrzymim monitorze firmy Mitsubishi. - Niezależnie od tego, jak wolno będziemy płynąć - wyjaśniał - stacjonarne hydrolokatory w cieśninie wychwycą nas na pewno. Nie ma mowy, nie da się tego uniknąć. Tym razem nie ma konwoju, więc artylerzyści będą mogli strzelać z moździerzy. Jeśli będziemy płynąć z niewielką prędkością, namierzą nas z dokładnością do pół metra, przebiją się przez lód i oberwiemy. Ale nadbrzeżni obsługa nadbrzeżnych moździerzy nigdy nie słyszała o podwodnym okręcie pędzącym przez Gorło i nie ćwiczyli strzelania do szybko poruszającego się celu. Więc jeśli pomkniemy szybko, ich pociski wybuchną na lodzie, nie wyrządzając nam żadnej szkody. - Możliwe - powątpiewał Kuragin. - Ale co z minami? Zenko wystukał coś na klawiaturze i na elektronicznej mapie zaświeciły się rzędy niebieskich punktów. - Oto twoje pola minowe - powiedział. - Wiemy, gdzie one są. Tę broń rozmieszczono, by powstrzymać amerykańskie okręty podwodne, a nie Tajfuny, których dowódcy położenie min znają na pamięć. Sasza, przez całe lata wykładałem we Flocie Północnej taktykę walki okrętów podwodnych. Nakazywałem ciszę, ciszę, zachowanie absolutnej ciszy i tego się właśnie spodziewają. Zamierzam postąpić na odwrót i zaskoczyć ich. Zenko przywołał Sorokina. - Na rozkaz! - Jakie są, twoim zdaniem, nasze szansę szczęśliwego przedostania się przez cieśninę? Sorokin podrapał się po twarzy, potem zamarł przed ekranem, na którym widniały wspaniałe wykresy przedstawiające położenie hydrolokatorów, pól minowych i baterii moździerzy. - Jak sześć do jednego - oświadczył. Zenko pogrzebał w kieszeni i wyjął stamtąd garść banknotów. - Stawiam pięćset rubli, że nam się uda. To jest roczna pensja marynarza. - Ale jeśli pan przegra, kapitanie - odrzekł niechętnie Sorokin - to nie będzie komu zainkasować wygranej. - Hydro do centrali - odezwał się bosman Morrison. -"Tajfun I" zwiększył prędkość. Wciąż idzie na jednym silniku i na jednej śrubie. Wygląda na to, że kieruje się w stronę Pulongi. - Cholera jasna! - zaklął Gunner. - Jeżeli ktokolwiek zasługuje na miano "Szalonego Iwana", to właśnie ten facet. Centrala do maszynowni. Dodajcie trochę gazu. Niepokój ścisnął żołądek Gunnera. Otworzył nową paczkę Lucky Stricke'ów i powiedział: - Podwodny kanał do tego miejsca koło Pulongi, w którym Zenko oszukał ich atrapą, ma czterdzieści metrów głębokości. W samej Pulondze dno podnosi się do dwudziestu ośmiu metrów, co daje nam piętnastometrowy prześwit. Nie obawiam się więc, że osiądziemy na dnie lub uderzymy o lód, ale co dalej? Załóżmy, że Zenko zaskoczy ich i przejdzie na pełnej prędkości, to co wtedy - nadpłyniemy my i śmigłowce wywalą cały swój ładunek prosto na nas. Znów dostaniemy się w dwa ognie. Niezła zabawa. - Czy nie moglibyśmy trochę zwolnić, do cholery? - spytał Trout. - To go zgubimy. - Lepiej zgubić Ruska niż stracić "Reno" - zauważył Trout. Gunner przestudiował mapę i spojrzał na zegarek. - Przy prędkości dwudziestu węzłów Zenko jest o czterdzieści minut od cieśniny, a my jesteśmy o trzydzieści minut za nim. Zwolnimy i posłuchamy go przez następne dwadzieścia minut. - Ale wtedy namierzy nas stacja hydrolokacyjna - powiedział Trout. - Owszem, tylko że nie będą wiedzieli, z kim mają do czynienia. W trzydzieści pięć minut później "Tajfun I" zbliżył się do cieśniny na odległość jedenastu mil. - Załadować torpedy pozoracyjne z generatorem szumów - rozkazał Zenko. W przedziale torpedowym zautomatyzowane systemy załadowały pięć torped pozoracyjnych do wyrzutni, otworzyły zewnętrzne drzwi i rury wyrzutni wypełniła woda morska. - Przedział torpedowy do centrali. Pozoracyjne gotowe. Pierwsza atrapa została tak zaprogramowana, żeby ruszyć wprost na pole minowe, druga miała pójść kursem, który zamierzał obrać Zenko, trzecia i czwarta miały dla zmylenia artylerzystów skręcić w prawo i w lewo. Piąta pozostawała w rezerwie. Zenko nabrał tchu i cicho powiedział: - Odpalić atrapę numer jeden. Sorokin wcisnął guzik. - Torpeda pozoracyjna poszła. - Maszyny stop. Dopływ pary do turbiny natychmiast odcięto, ale "Tajfun I" wciąż posuwał się rozpędem naprzód. W pomieszczeniu hydrolokacyjnym operator skorzystał z ciszy, włączył tylne hydrolokatory pasywne i znów zdumiał się tym, co usłyszał. - Hydro do centrali! Wrócił Amerykanin. - Odległość? - Dwadzieścia mil i maleje. - Cholera - zaklął Zenko, bębniąc palcami po stole nawigacyjnym. - Mam już dosyć tego lisa w kurniku. - Nie możesz go zatopić, Stefanie - zaczął starą śpiewkę Kuragin. - Kiedy skończymy z Deminowem, będziemy potrzebowali wszystkich przyjaciół, jakich uda nam się pozyskać, a zwłaszcza Amerykanów. - Masz rację, Sasza, ale nie mogę dłużej ciągnąć go za sobą. Centrala do przedziału torpedowego, przeprogramować atrapę numer pięć tak, żeby imitowała torpedę Typ 65, i przygotować ją do wystrzelenia naszym śladem. Oficer torpedowy szybko wystukał na komputerze odpowiednie polecenia. Błysnęły zielone światełka. - Torpeda pozoracyjna gotowa. - Ognia. - Pozoracyjna poszła. - Cała naprzód! - Torpeda w wodzie! - krzyknął Morrison. - Typ 65. Radziecka atrapa imitująca torpedę, pędząca przez wodę z prędkością pięćdziesięciu pięciu węzłów do zbliżającego się z naprzeciwka z prędkością dwudziestu węzłów "Reno", osiągała prędkość względną siedemdziesięciu pięciu mil na godzinę. Morrison przeprowadził błyskawicznie kilka kalkulacji. - Uderzenie za szesnaście minut - powiedział. - Zobaczymy, co się zdarzy, skipper. Gunner zaklął pod nosem. Zenko nie zamierzał go zatopić, dystans był na to zbyt duży. Rosjanin chciał jedynie przeszkodzić mu w podążaniu za nim przez cieśninę. O Jezu, pomyślał Gunner, nie mogę bawić się w kotka i myszkę z torpedą Typ 65. - Sternik, ostro w lewo - rozkazał. -Pełna prędkość. Odwrócić okręt o sto osiemdziesiąt stopni. - Nie zdołamy jej uciec! - krzyknął Trout. Kiedy "Reno" zrobił zwrot, torpeda nadal nie zmieniła kursu. - A niech mnie szlag trafi - powiedział Trout. - Chyba nawalił jej system naprowadzania. - Nie wiemy tego na sto procent - odparł Gunner. -; Centrala do zbrojowni. Przygotować Captora. W przedziale torpedowym bosman Garrett i trzej torpedyści zdjęli z uchwytów minę Captor, podłączyli moduły elektroniczne i wprowadzili ją do wyrzutni. - Przedział torpedowy do centrali. Captor gotów. - Hydro do centrali. Nie słyszę torpedy. Rybka utonęła w wodzie. - Jesteś pewien, Morrison? - Nie słyszę jej już, skipper. Umarła. - Mam nadzieję, że się nie mylisz. Może była felerna. Przedział torpedowy, wycofać Captora. Sternik, zwrot dziesięć stopni w prawo, wracamy na poprzedni kurs. - Rozkaz. - Odroczenie wyroku - powiedział Gunner do Trouta. Operatorzy stacji hydrolokacyjnej w Pulondze byli o wiele bardziej czujni, niż przypuszczał Zenko. Już od dziesięciu minut śledzili zbliżającego się Tajfuna. Porucznik Tariński naprawił konsolę pola minowego, ale miny denne były już tak stare, że nikt w Pulondze nie wierzył w ich działanie. Tariński zakładał, że największą szansę na zatopienie okrętu podwodnego w cieśninie stwarzają mu moździerze. Z arsenału wydobyto dodatkowe pociski i metalowe lufy moździerzy ostrożnie ogrzano elektrycznymi nagrzewnicami. Operatorzy hydrolokatorów, utrzymujący łączność z artylerzystami przez radio, mieli pełnić rolę ogniowych punktów koordynacyjnych. Tariński zadzwonił do Griemichy. W Griemisze Deminow szybko przygotowywał plan podniesienia z dna "Pierwszego Maja". - Admirale, na linii znów porucznik Tariński. Deminow podniósł słuchawkę. - Co tym razem, poruczniku? - spytał groźnie. - Melduję, że od południa zbliża się do cieśniny "Tajfun I". - "Tajfun I"? Jesteście pewni? - Tak jest, towarzyszu admirale. Idzie tylko na jednym silniku. Deminow poczuł się jak uderzony obuchem. Malakow nigdy by nie opuścił swego posterunku bez uprzedniego porozumienia się przez radio. Musiał więc to być "Tajfun I", a Zenko nie przeprawiałby się z powrotem przez cieśninę, gdyby nie zatopił wcześniej "Związku Radzieckiego". Deminow przeklął w myślach swego zięcia. Co się mogło, u diabła, stać? Mniejsza z tym. Teraz przede wszystkim należało zniszczyć Zenkę. - Jaką pogodę macie nad cieśniną? - spytał Tarińskiego, z trudem pohamowując wściekłość. - Wciąż złą, towarzyszu admirale. Śmigłowce są uziemione. W górze jest jedynie samolot wykrywający anomalie magnetyczne, ale ma niepoprawne odczyty, na co prawdopodobnie wpływa leżący w cieśninie wrak "Mińska". - Poruczniku, rozkazuję wam zaktywizować pole minowe. Macie użyć wszelkich dostępnych środków, ale musicie zatopić "Tajfuna I". Czy to jasne? - Tak jest, towarzyszu admirale, wszystko jasne - odparł Tariński, który dopiero teraz zrozumiał, że jego faktycznym celem był od początku Stefan Zenko. - Informujcie mnie na bieżąco - polecił Deminow i odłożył słuchawkę. - Nadajcie do "Związku Radzieckiego", żeby się wynurzył i skontaktował ze mną przez radio! - krzyknął, wiedząc, że jego rozkaz zostanie nadany w próżnię. - Słyszę drugi obiekt, towarzyszu poruczniku - powiedział operator hydrolokatora w Pulondze. - Jest około trzydziestu kilometrów za pierwszym i krąży. - Cóż to może być, do licha? - spytał Tariński i odpowiedział sam sobie: - To z pewnością pozostawiona torpeda pozoracyjna. Jedna z tych podstępnych sztuczek Zenki. - Pierwszy cel rozdwoił się - zameldował sonarzysta. -Jeden z nich idzie prosto na pole minowe. - To kolejna atrapa - powiedział Tariński. - Zenko wie, gdzie są pola minowe. Przecież to właśnie on, do diabła, postawił połowę tych min. - Teraz odczytuję kolejne obiekty, towarzyszu poruczniku. Na ekranie hydrolokatorów w Pulondze ożyły migające punkty. Dwudziestoczteroletni porucznik Tariński widywał już podczas setek ćwiczeń takie symbolizujące cele pulsujące punkty, ale tym razem za jedną z tych elektronicznych kropek sunących po ekranie krył się nie jakiś wyimaginowany wróg, lecz bardzo konkretny okręt podwodny. W cieśninie był "Tajfun I". "Tajfun I"! Z nie wyjaśnionych powodów porucznik otrzymał rozkaz zatopienia najsłynniejszego okrętu podwodnego w całej Flocie Północnej. Tariński natychmiast pojął wagę powierzonego mu zadania. Nieznany nikomu młodzieniec z Moskwy został nagle wypchnięty na sam środek sceny, na której rozgrywały się historyczne wydarzenia. Serce załomotało mu mocniej. Był gotów wystrzelić prawdziwe pociski do pełnego żywych ludzi, takich samych jak on Rosjan, okrętu podwodnego. Zamierzał zatopić "Tajfuna I" i zabić Stefana Zenkę. Oczyma wyobraźni ujrzał czekające go awanse i zaszczyty. Jedna z kropek zbliżyła się do położonego najbardziej na południe pola minowego. Pierwsza z atrap Zenki z prędkością dwudziestu węzłów przemknęła pomiędzy dwiema minami i uruchomiła ich magnetyczne zapalniki, powodując jednoczesny wybuch. Na środku cieśniny dwa gejzery wystrzeliły w górę przez zamarzniętą powierzchnię. Odłamki lodu o rozmiarach samochodu osobowego wyleciały w górę i opadły na pokrywę lodową. Eksplozje wprawiły znajdujących się w baraku sonarzystów w stan euforii. Pole minowe działało! Tariński wzniósł radosny okrzyk, pozostali uśmiechali się z dumą. - Torpedy pozoracyjne rozwalą się na minach! - porucznik krzyknął przez radio do artylerzystów. - Pozostanie jedynie wasz cel! Ogromnie z siebie zadowolony, Tariński zerknął pobieżnie w stronę ekranów hydrolokatorów. Na chwilę zastygł bez ruchu, wpatrując się w nie z niedowierzaniem. Ekrany były puste. - Najświętsza Matko Boska - powiedział. - Sami wysadziliśmy się w powietrze. Na dnie cieśniny leżały przewrócone falą uderzeniową hydrolokatory, najistotniejszy element systemu hydrolokacyjnego stacji. Pulonga ogłuchła. Tariński ukrył twarz w dłoniach i bezradnie zaszlochał. - Odpalić torpedę pozoracyjną numer trzy i cztery - polecił Zenko. Kolejne atrapy, kolejne wybuchy min, a potem ostrzał z brzegu. Żołnierze obsługujący moździerze, pozbawieni wskazań hydrolokatora, strzelali na ślepo, kładąc zaporę ogniową wzdłuż szlaku żeglugowego w miejscu, gdzie podwodny kanał był najgłębszy, a ich pociski dziurawiły lód, nie wyrządzając okrętowi Zenki żadnej szkody. Niewidoczny i niesłyszalny "Tajfun I" przekraczał zwycięsko cieśninę. Na ekranach hydrolokatorów elektroniczne rozbłyski nagle zamigotały, kiedy pociski z moździerzy wybuchły na północ od okrętu. Zenko od razu odgadł, co się stało. - Miny zniszczyły hydrofony stacji - powiedział. - Nie słyszą nas. Niebezpieczeństwo jednak nie minęło. Ogień moździerzy uparcie i metodycznie przesuwał się na południe, wybijając dziury w lodzie. W siedem minut po otwarciu ognia zaporowego, jakiś zabłąkany pocisk wybuchł tuż nad "Tajfunem I". Okręt zadrżał. Wtem drugi pocisk uderzył w lód bezpośrednio nad przedziałem rakietowym. - Zewnętrzny kadłub przebity, kapitanie - powiedział ze spokojem oficer zanurzeniowy. - Oba kadłuby sztywne nietknięte. Mamy zniszczony jeden zbiornik trymujący. - Czy ucierpiał przedział rakietowy? - Nie. Melduję, że pozostał nienaruszony. - Sprawdzić systemy wszystkich rakiet. - Rozkaz. - Sorokin, ty stręczycielu z Murmańska, przygotuj się do wypłaty. "Tajfun I" może śmiało walczyć nawet z dwudziestoma uszkodzeniami zewnętrznego kadłuba. - Towarzyszu kapitanie - powiedział Sorokin. - Działa tylko jeden silnik strugowodny, nasze lewoburtowe hydrolokatory są zniszczone, a okręt podziurawiony. Jeżeli towarzysz kapitan wyprowadzi nas stąd żywych, to ja, towarzyszu kapitanie, osobiście postawię wam noc w najlepszym burdelu w Murmańsku. Samolot wykrywający anomalie magnetyczne, z włączonymi urządzeniami krążył nad cieśniną. Pociski z moździerzy, miny i spoczywający na dnie kadłub "Mińska" wprowadzały w błąd jego czujniki. Podczas kiedy "Tajfun I" posuwał się na północ, samolot kierował się na południe i okręt podwodny wymknął mu się bez problemu. Kiedy "Tajfun I" minął przylądek Woronow, morze stało się głębsze i Zenko zanurzył się poniżej zasięgu czujników MAD. Znów udało mu się sforsować cieśninę. Ze zniszczonymi hydrolokatorami dziobowymi "Tajfun I" był co prawda okaleczony, ale wciąż zdatny do żeglugi, za to amerykański okręt znajdował się w paskudnym położeniu i, o ile Zenko mógł się spodziewać, na Morzu Barentsa czekała na niego cała Północna Flota. Gdzie tam sześć do jednego, szansę były raczej jak trzydzieści do jednego. - Teraz pójdziemy po cichu. Zmniejszyć prędkość do ośmiu węzłów- powiedział. - Sorokin, płać. Tariński przygotował się psychicznie na rozmowę z Deminowem. - Złe wieści, towarzyszu admirale. Miny zniszczyły hydrofony i nie wiem, czy "Tajfun I" się przedostał. Mógł zawrócić. Mamy tylko odczyty wraku "Mińska" i nic ponadto. Deminow odłożył słuchawkę. Stała się rzecz niemożliwa. Obrona cieśniny Gorło zawiodła dwukrotnie i Zenko, ten anioł zemsty, był wciąż na wolności. Zgodnie z pierwotnym planem Flota Północna miała wyjść w morze w ciągu najbliższej godziny. On sam powinien więc zadzwonić teraz do Leningradu i poinformować Walotina o konieczności opóźnienia tej fazy operacji o kolejne dwadzieścia cztery godziny. Czekając na połączenie, Deminow słuchał trzasków na zabezpieczonej przed podsłuchem, zaszyfrowanej linii. Walotin zarządził operację "Biała Gwiazda", by raz na zawsze stłumić zamieszki republikańskich separatystów, ale Deminow wątpił, czy wystarczy mu odwagi do uczynienia ostatniego kroku i obalenia rządu. Jego zdaniem Admirał Floty nie miał na to dość ikry. Po paru minutach zgłosił się Walotin. - Mam nadzieję, Iwanie, że chcesz mi zameldować, że Zenko został zatopiony i jesteś gotów, by wysłać flotę w morze - powiedział. - Obawiam się, że nie, admirale - odparł Deminow. -Muszę z przykrością zameldować, że "Związek Radziecki" został najprawdopodobniej zatopiony. Czekam jeszcze na potwierdzenie, ale nie mam wątpliwości, że Zenko pokonał Malakowa. Przed paroma minutami "Tajfun I" usiłował przedostać się z powrotem przez cieśninę Gorło na Morze Barentsa i boję się, że mogło mu się to udać. - Nie wiesz tego na pewno? - Nie, towarzyszu admirale. Hydrolokatory w cieśninie uległy zniszczeniu. - Co jeszcze mogło ci się nie udać? - zapytał rozzłoszczony Walotin. - Iwanie, mam ochotę przerwać operację i rozstrzelać cię za brak kompetencji. - Nie trzeba od razu wpadać w panikę, admirale - powiedział Deminow. - W ciągu kilku godzin mogę osobiście wyruszyć w morze na pokładzie "Lenina". Gdy tylko zajmę pozycję, możemy wezwać flotę z Murmańska i Polarnego. Kiedy okręty będą już w morzu, rządowi nie pozostanie nic innego, jak tylko zastosować surowe wojskowe sankcje wobec zbuntowanych republik. - A co z Zenką? - Wyślę za nim w pościg Eskadrę Szarych Duchów. - Daję ci dwadzieścia cztery godziny - rzekł Walotin. -Jeżeli do tego czasu Zenko nie zostanie zatopiony, przerywam operację i wysyłam przeciwko niemu całą flotę. - Dostanę Zenkę osobiście, towarzyszu admirale - powiedział Deminow i odłożył słuchawkę. Pogardzał Walotinem. Skoro tylko "Lenin", z rakietami wymierzonymi w Moskwę, znajdzie się bezpiecznie schowany pod lodem, Walotin, jak i każdy inny skurwiel z Rady Obrony, zacznie słuchać rozkazów Deminowa. Rekonstrukcja kodów uzbrojenia dla "Lenina" przebiegała wolno, a na załadowanie i uzbrojenie rakiet w szybach startowych okrętu potrzeba było jeszcze pół dnia. "Lenin", niezależnie od tego, czy uda się odtworzyć kody, i tak nie mógł wypłynąć, dopóki z dna nie zostanie usunięty na wpół zatopiony "Pierwszy Maj". Kiedy dwa potężne holowniki nie zdołały przesunąć olbrzymiego kadłuba, Deminow polecił ekipie stoczniowców wypompować wodę z zalanych przedziałów i podnieść okręt z dna tak szybko, jak to tylko możliwe. Blade arktyczne słońce podniosło się nad Przylądkiem Kola. Kiedy Deminow skończył rozmowę z Leningradem, wyjrzał przez olbrzymie okno w gabinecie Zenki i zobaczył zatopioną rufę "Pierwszego Maja", który wciąż blokował wyjście w morze. Zagotowało się w nim wszystko ze zdenerwowania i pobiegł wzdłuż nabrzeża, klnąc jak szewc. Zaniepokojeni doradcy wyjaśnili mu, że przerwano wypompowywanie wody z okrętu, kiedy okazało się, że z pękniętego wymiennika ciepła w pierwotnym obiegu chłodziwa reaktora nastąpił wyciek radioaktywny. Deminow wykpił ich tłumaczenia. - Osobiście wypompuję wodę z tego cholernego okrętu -oznajmił. Do częściowo zatopionego okrętu podwodnego przycumowano holownik, na którego rufie stłoczyła się, pilnowana przez uzbrojonych wartowników, dwunastka robotników ubranych w chroniące przed skażeniem kombinezony. Nieprzytomny z wściekłości Deminow wspiął się na holownik, miotając przekleństwa. Natychmiast zaczął wbijać się w przeciwskażeniowy kombinezon, popatrując przy tym groźnie na przerażonych mężczyzn. Najpierw włożył drelichowe ubranie, gumowe buty i foliowe ochraniacze, potem kolejną parę gumowych butów, drelichowe rękawice, na nie dwie pary gumowych rękawic, a na końcu grube plastikowe wodoodporne ubranie, kominiarkę i gogle narciarskie. Odpowiednio ubrany, by móc wejść na skażony teren, Deminow stanął przed stoczniowcami i wrzasnął do nich z wściekłością: -Ten okręt zatopili buntownicy. Za bunt każe się śmiercią. Odmawiając wykonania swoich obowiązków służbowych, stajecie się współwinnymi tej niesłychanej zbrodni. "Pierwszy Maj" musi być podniesiony. Idę teraz do maszynowni, żeby własnoręcznie umocować węże odprowadzające wodę. Albo dobrowolnie pójdziecie ze mną, albo poniesiecie zasłużoną karę. Deminow wspiął się na pokład okrętu podwodnego, chwycił końcówkę grubego węża i wciągnął ją przez przedni luk. Wartownicy zarepetowali broń. Stoczniowcy, klnąc i marudząc, podążyli za Deminowem do wnętrza okrętu. Na podłodze, koło wejścia do maszynowni leżał trzeszczący ostrzegawczo licznik Geigera, upuszczony tam przez przestraszonego robotnika; Deminow kopnął go, rozbijając o grodź i pociągnął wąż przez sięgającą kolan wodę. Nie przebywał w maszynowni dłużej niż trzy minuty, wystarczająco jednak długo, by zamocować wąż. W dziesięć minut później z wnętrza "Pierwszego Maja" wypłynęła radioaktywna woda, skażając Grotę Zenki, ale zatopiona rufa okrętu zaczęła się unosić. Deminow wrócił na holownik, ściągnął z siebie skażone ubranie i wrócił na nabrzeże. Nieco dalej, na "Leninie", dźwig wsuwał przez skośnie umieszczony luk do załadunku uzbrojenia jaskrawo żółtą torpedę Typ 65. Deminow wszedł na pokład okrętu nazwanego imieniem założyciela państwa radzieckiego i zwołał oficerów. Ściągnięci z Siódmej Eskadry z Murmańska, gdzie Deminow widywał ich na co dzień, oficerowie zostali wybrani ze względu na swą wiarygodność polityczną i uprzednią służbę na Tajfunach. Brawurowy wyczyn Deminowa na "Pierwszym Maju" nie uszedł uwagi tych doświadczonych podwodniaków. - Towarzysze - powiedział admirał - wyruszamy na morze w warunkach stanu wojennego, a "Lenin" staje się odtąd flagowym okrętem Floty Północnej. 32 MAD - Jestem już zmęczony tym ciągłym ostrzałem, skipper - powiedział Morrison do Gunnera, gdy kapitan wszedł do pomieszczenia sonarzystów. - Rzeczywiście, nic zabawnego - zgodził się Gunner. -Gdzie "Tajfun I"? - Nie wiem. Wszedł na minę, jak mi się zdaje. Brzmiało to jak początek trzeciej wojny światowej, ale nie słyszałem odgłosów pękającego kadłuba. Chyba jednak znów spudłowali. - Morrison naciągnął swoją czapeczkę marynarza Floty Czerwonej głębiej na oczy. - Nie powiem, żeby mnie to ucieszyło. Nie przepadam za facetami, którzy usiłują mnie storpedować. - To był strzał ostrzegawczy - powiedział Gunner. -Chciał, żebyśmy przestali dreptać mu po piętach i postawił na swoim. - Czy spróbujemy dopieprzyć temu sukinsynowi, skipper? - Morrison, jestem zdumiony, słysząc to od ciebie. - Oni strzelali do nas. Chciałbym im odpłacić. - Nie będziemy się wtrącać do rosyjskiej wojny domowej, szefie. Gunner oparł się o grodź, zapalił papierosa i przyglądał się sonarzystom. Morrison spoglądał posępnie spod swej czapki i żuł nie zapalone cygaro. Ekrany wypełnione były danymi. W normalnych warunkach, a więc dopóki nie rozpoczęła się strzelanina, pomieszczenie sonarzystów było kwintesencją nowoczesnego elektronicznego uzbrojenia. Teraz pokój śmierdział potem i strachem niczym bunkry piechoty w Khe San. Gunner wyszedł z pomieszczenia sonarzystów na korytarz. Gdy znalazł się sam, spokój, jaki narzucił sobie w kontaktach ze swymi ludźmi, zniknął bez śladu. Czując, że zbiera mu się na wymioty, naprężył żołądek i do przełyku napłynęła mu fala żółci. Jeżeli pozostanie na Morzu Białym, wpadnie w pułapkę. W cieśninie Gorło czekały na nich przecież groźne miny. Nigdy nie czuł się bardziej osamotniony. Nie mógł nawet przekazać informacji, nie narażając się na ryzyko zdradzenia położenia "Reno". Przyszło mu do głowy, że w tej sytuacji może on sam mógłby otrzymać jakąś wiadomość. Wrócił do pomieszczenia sonarzystów. - Błyśnij szybko skanerem lodowym i znajdź mi jakieś oczko czystej wody - powiedział do Morrisona, - Poczta? - Zgadłeś, szefie. Dwadzieścia sześć tysięcy mil ponad Islandią, umieszczony na orbicie geostacjonarnej satelita łączności Marynarki Stanów Zjednoczonych, nadawał nieprzerwanie informacje przeznaczone dla okrętów znajdujących się na Atlantyku i morzach arktycznych. Zakodowane cykle skondensowanych do maksimum sygnałów powtarzały każdą zaszyfrowaną wiadomość co osiem minut. Morrison w ciągu godziny znalazł szczelinkę czystej wody. Gunner ustawił "Reno" dokładnie pod rozstępem pomiędzy dwiema taflami lodu. - Podnieś go, GUS. "Reno" podnosił się, aż jego kiosk znalazł się o metr od powierzchni. - Podnieść maszt zakłócania elektronicznego. Długa, cienka antena wysunęła się z okrętu i wyjrzała na powierzchnię. W pokoju radiowym operatorzy obserwowali przyrządy rejestrujące aktywność radiową w atmosferze. - Nie wykryto żadnych radarów, komandorze. Czysto. - Doskonale, podnieść maszt radiostacji. - Tak jest, podnieść maszt. - Przeszukać częstotliwości fal radzieckiej Marynarki. - Odbieram zaszyfrowaną rozmowę na częstotliwości fal używanych przez samoloty z Griemichy. - Śmigłowce albo samolot MAD - powiedział Gunner -Przełącz na Dowództwo Marynarki Jeden. Czubek masztu obrócił się i nachylił w kierunku satelity. Przez osiem długich minut, w czasie których komputer analizował zaszyfrowane wiadomości, poszukując tej przeznaczonej dla "Reno", okręt pozostawał wystawiony na niebezpieczeństwo wykrycia. - Bingo - powiedział starszy chorąży, zajmujący się szyframi. - Ktoś chce z nami pogadać. Drukarka zawarczała krótko i chorąży oderwał pasek papieru z naniesionymi sekwencjami po czterdzieści pięć znaków każda. - Przepuść to przez dekoder - powiedział Gunner. Podczas gdy maszyna dekodująca przekładała zaszyfrowane znaki na język angielski, Gunner polecił wciągnąć maszt do kiosku. "Reno" skrył się ponownie pod lodem. Gunner odczytywał informację prosto z taśmy, w trakcie wysuwania się jej z maszyny. OD COMSUBLANT DOTYCZY USS RENO: GRATULACJE DLA SZEFA TORPEDYSTÓW WILLIAMA CARRETTA WILLIAM GARRETT JUNIOR URODZIŁ SIĘ 12 KWIETNIA WAGA CZTERY KILOGRAMY KONIEC PRZEKAZU A więc narażał "Reno" dla głupstwa. Gunner, kręcąc głową z niesmakiem, wszedł do centrum dowodzenia. Trout spojrzał na niego wyczekująco. - Marynarka nie może nam pomóc - powiedział Gunner. -Oni gówno wiedzą. - Co to za wiadomość? - Garrett jest szczęśliwym ojcem. - I to wszystko? - Jesteśmy zdani na siebie, GUS. Musimy przejść przez cieśninę. Pora przypomnieć sobie różne brudne sztuczki. - Możemy położyć się na dnie i poczekać, aż się trochę uspokoi - odezwał się cicho Trout. - Wtedy się prześlizgniemy. - Nie ma się co czarować. Tu nic się nie uspokoi - odparł Gunner. - O ile wiem, Rosjanie są w stanie wojny, a "Reno" jest jedynym źródłem informacji Marynarki USA. - Ale ta cholerna cieśnina jest zaminowana. - I pozostanie zaminowana przez najbliższe miesiące. Co się, na litość boską, porobiło na tym okręcie? Pacyfista Morrison chce, żebym zatopił Zenkę. Ty, stary wojownik zimnej wojny, wycofujesz się. Płacą nam przecież za to, co robimy. - Marynarka nie płaci nam za to, żebyśmy zmarnowali okręt podwodny wart miliardy dolarów. - Do diabła z tym - rzekł, uśmiechając się Gunner. -Zostanie im jeszcze osiemdziesiąt innych. Gunner wrócił do kabiny radiowej, otworzył szafkę i wyjął z niej srebrny cylinder o długości stu osiemdziesięciu i średnicy dwudziestu centymetrów - standardową radziecką boję ratunkową z okrętów podwodnych. Każdy radziecki okręt podwodny wyposażony był w dwie takie boje, których Flota Czerwona zmuszona była używać bardzo często. Korzystając ze wskazówek elektryka, Gunner w ciągu pięciu minut ustawił mechanizm zegarowy tak, żeby po trzech godzinach uruchomił sygnał ratunkowy. Za pomocą czarnej skrzynki komputera szyfrującego wprowadzili obaj do boi kod sygnałowy "Tajfuna I", po czym Gunner zaniósł boję do kiosku, umieścił ją w komorze dla boi i wypuścił w morze. Boja uniosła się ku powierzchni, trafiła na oczko wodne pośród lodu i automatycznie rozwinęła dwumetrową antenę. - Cała naprzód na strugowodnych - rozkazał Gunner. -Kurs zero-sześć-zero. Uwaga, cała załoga. Obowiązuje absolutna cisza na okręcie. Panowie, będziemy przechodzili przez radzieckie pole minowe. Macie okazję zapracować na swój kawałek chleba. Hydrolokatory "Reno" śledziły drogę "Tajfuna I" w cieśninie i zarejestrowały to na taśmie. Używając elektronicznego zapisu marszruty Zenki, Gunner zaczął podążać jego śladem w zwężeniu toru wodnego naprzeciwko Pulongi. W Pulondze Tariński siedział posępny nad szklanką herbaty. Jego hydrolokatory były nieczynne, a "Tajfun I" uciekł. Nagle z jednej z konsolet radiowych rozległ się sygnał alarmowy. - Poruczniku, sygnał ratunkowy z okrętu podwodnego. - Jesteś pewien? Na jakiej częstotliwości? - Tylko zajrzą do książki. O, właśnie tu. To "Tajfun I". - Jeszcze możemy go dostać! Sprawdź kody. Pospiesz się. - Kody zgadzają się, towarzyszu poruczniku. - Gdzie? Gdzie on jest? - krzyknął podniecony coraz bardziej Tariński. - Na południu. Widocznie zrezygnował z forsowania cieśniny i cofnął się. Tariński złapał za słuchawkę i zameldował o sygnale alarmowym Deminowowi. - To podpucha, poruczniku - rzekł porywczo Deminow. -Nawet gdyby Zenko leżał bezradny na dnie, nie ściągałby na siebie ataku, wysyłając boję ratunkową. - Towarzyszu admirale - błagał Tariński. - Nadal uważam, że samolot MAD powinien to sprawdzić. - Nie, samolot poleci na północ, na wschodni kraniec przewężenia. Jeżeli Zenko rzeczywiście leży na dnie, to niech tam zgnije. "Reno" przekradał się przewężeniem o niecałe pięć mil od baraku w Pulondze. Kiedy okręt doszedł do miejsca, w którym Morrison zgubił ślad "Tajfuna I, Gunner rozkazał: -Uruchomić echosondy. To był najniebezpieczniejszy moment. Echosondy wysyłały głośne dźwięki, które odbijały się od dna. Czas, w jakim powracało echo, służył komputerom do określenia kształtu dna i wielkości prześwitu wody pod kilem. Echosondy mogły wykryć miny i hydrolokatory zakotwiczone na dnie, ale radzieckie hydrofony musiały je słyszeć. - Echosondy włączone. Na ekranie pojawił się trójwymiarowy obraz dna. O dziewięćdziesiąt metrów przed dziobem leżał półokrągły przedmiot przypominający cylinder na trzech nogach. - Wielkie nieba - powiedział Trout. - Jesteśmy niemal nad hydrofonem. - Leży na boku1. - krzyknął Gunner. - Jest głuchy. Moździerze milczały. Sondy głębinowe odkryły trzy głębokie jamy w dnie, miejsca, w których wybuchły miny, ale '., samych min nie znaleziono. - Centrala do maszynowni - rozkazał Gunner. - Wyłączyć silniki strugowodne. Włączyć napęd główny. Przygotować się do zwiększenia prędkości. Ponad nimi samolot MAD wykrywający anomalie magnetyczne pochylił się na zakręcie i skierował na północ, gdy nagle ieiy detektora zatańczyły po skali. - Coś tu odczytuję, kapitanie - zwrócił się do pilota operator urządzenia. .... - Chryste Panie - powiedział pilot. - Mamy na dnie jeden okręt podwodny, którego nie powinno być w tym miejscu, i ten sam okręt podwodny, którego również nie powinno tam być dokładnie pod nami w cieśninie. To bardzo tajemniczy okręt, który dwukrotnie znika i pojawia się w dwóch miejscach naraz. Zrobię jeszcze jedno koło. - Połączmy się przez radio z Pulongą, kapitanie. - Najpierw zamierzam to jeszcze sprawdzić. W pięć minut później pilot był już pewny, że w cieśninie rzeczywiście znajduje się jakiś okręt podwodny. Tariński, słysząc to, uśmiechnął się z satysfakcją. Pierwszy pocisk z moździerza rozerwał się niecałe trzysta metrów przed prawą burtą "Reno", wybijając nieszkodliwie dziurę w lodzie. Wybuch zadzwonił o kadłub. Ludzie klęli i modlili się. Kolejnych dziesięć pocisków podziurawiło lód wokół okrętu podwodnego. - Centrala do przedziału torpedowego. Załadować dwie atrapy z generatorem szumów. Ustawić im kurs na zero- sześć-zero. - Rozkaz, załadować atrapy. Kurs zero-sześć-zero. - Skaner lodowy i sondy głębinowe na pełną moc. - Rozkaz, skaner i sondy na pełną moc. - Przedział torpedowy do centrali. Atrapy gotowe. - Odpalić atrapę numer jeden. Torpeda pozoracyjna wyleciała z wyrzutni i pomknęła tym samym kursem, jakim szedł "Reno". - Centrala do hydro. Obserwuj atrapę. Jeżeli nie zdetonuje miny, podążymy jej śladem. Centrala do maszynowni, prędkość dwie trzecie. Pocisk moździerzowy wybuchł dokładnie nad maszynownią i cisnął kawałkiem lodu o kadłub, który przejmująco zadźwięczał od uderzenia. Twarda stal nie poddała się, ani nie ugięła, ale "Reno" aż podskoczył w wodzie. Następny" pocisk spadł za rufą. W trzydzieści sekund później torpeda pozoracyjna trafiła na minę i wyleciała w powietrze. "Reno" zatoczył się. Dziób poszedł w górę i uderzył o lód. Ekrany hydrolokatorów zaświeciły się jak automaty zręcznościowe w salonie gier. - Odpalić atrapę numer dwa na tym samym kursie -krzyknął Gunner. - Poszła. - GUS! Stan kadłuba! GUS z przerażeniem spojrzał na pulpit zanurzeniowy. Wszystkie światła pozostały zielone. - Nie ma żadnego przecieku, skipper. - A niech to, porządnie go zbudowali w "Electric Boat"! Hydro, czy widzisz atrapę? - Oczywiście, skipper. Idzie jak po sznurku. W kilka chwil później "Reno" wyszedł z zasięgu moździerzy i ostrzał ustał. Po trzydziestu minutach w wypuszczonej przez "Reno" torpedzie pozoracyjnej skończyły się baterie i atrapa zatonęła. Gunner był przekonany, że pole minowe mają już za sobą. Zrobiło się głębiej i "Reno" zszedł na dwadzieścia pięć metrów pod warstwę lodu. - Centrala do siłowni. Zmniejszyć prędkość. Cała naprzód. Samolot MAD zlokalizował, co prawda, "Reno" na swych przyrządach, ale nie był wyposażony w żadną broń, mogącą przebić lód. Najbliższe śmigłowce oddalone były o godzinę lotu, ale i tak zanim zdołałyby przybyć, samolot musiałby zawrócić po paliwo do Griemichy. Operator detektora anomalii magnetycznych spoglądał bezradnie na swoje ekrany, widząc, jak "Reno" oddala się na północ. Drogą radiową przekazał do Pulongi złe wieści. Tajemniczy okręt podwodny przeszedł przez cieśninę. Tariński jęknął w rozpaczy, raz jeszcze przeklinając swego pecha. Gunner nie odczuwał żadnej ulgi. Przeszedł co prawda dwukrotnie przez cieśninę, ale zawdzięczał to wyłącznie zawodności radzieckiej techniki. Kolejnym jego zmartwieniem był Zenko. "Tajfun I" był gdzieś tam, z przodu, skryty pod lodem. O ile Gunner mógł przypuszczać, rosyjski kapitan tylko czekał, by wystrzelić torpedy. Żołądek Gunnera przypominał zaciśnięty węzeł. Zdał dowodzenie okrętem Troutowi, poszedł do kabiny i zwymiotował. Świadomość, że dokonał rzeczy niemożliwej, nie poprawiła mu samopoczucia. 33 Rybak Deszcz ze śniegiem zrodził się z niżu, ciągnącego od ciepłego Golfstromu, który roztapiał obrzeża pokrywy lodowej. Wzdłuż wschodnich krańców Półwyspu Kolskiego znajdujące się bliżej brzegu kry lodowe kołysały się groźnie na falach, ale paru dzielnych rybaków na pierwszy zew wiosny wyruszyło na połów, odważnie stawiając czoła niebezpieczeństwu. Gdzieś w połowie drogi między Griemichą a Pulongą staruszek w antycznej łodzi rybackiej wyrzucał sieć za burtę, pogodnie przeklinając deszcz i lód. W głowie, niby zdarta płyta, kołatała mu coroczna wiosenna kłótnia z żoną. - Jesteś durniem, skoro chcesz łowić ryby pomiędzy takimi dużymi taflami kry - marudziła żona. Odparł jej śmiało: - Łowię ryby w tych wodach już od sześćdziesięciu lat. Do diabła z lodem. - Ale ciągle nie umiesz pływać -jęknęła. - Bo i nie potrzebuję. Jeżeli wpadnę do wody, to morze wyssie ze mnie resztkę życia w ciągu paru minut. Umrę niezależnie od tego, jak mocno będę machał rękami. Ten rytualny dialog zaprzątał jego myśli, gdy nagle coś wielkiego targnęło siecią, a on sam omal nie wyleciał za burtę. W ciągu kilku sekund starannie poskładana sieć pogrążyła się w wodzie, a łódka zaczęła płynąć rufą naprzód z prędkością czterech węzłów. Rybak znał dobrze okoliczne wody. Tylko jeden morski stwór był wystarczająco silny, by wciągnąć jego łódź aż za półwysep Kola. Klnąc, lecz tym razem ze złości, odciął sieć. Odciążona łódź zakołysała się, a sieć zginęła w morskiej otchłani. - Diabli nadali tę Marynarkę! - zawołał staruszek. -To była cholernie dobra sieć. Czemu nie omijacie tych cholernych łowisk? Przecież ja nie łowię ryb koło Griemichy, tam gdzie trzymacie te swoje przeklęte okręty podwodne! Wściekły włączył krótkofalówkę, ustawił ją na częstotliwość ratunkowego kanału i zawołał do zardzewiałego mikrofonu: - Tu XBR9T, "Rozgwiazda z Pulongi", XBR9T wzywa tę cholerną Bazę Morską w Griemisze, odbiór. Bez echa. Rybak już wcześniej trzykrotnie skarżył się, że z winy Marynarki stracił sieci, i nigdy, choć uprzejmie go za to przepraszano, nie dostał za nie żadnej rekompensaty. Spróbował jeszcze raz, wyłączył mikrofon i usłyszał: - Tu Baza Mo...ska Grie...cha. Nie sły... cię "Rózg.." XB..T, odbiór. Cholerne zakłócenia. - Coś ci nawala, Griemicha. Jeden z twoich cholernych okrętów podwodnych właśnie porwał mi sieci! - XBR9T, nie mogę... Do diabła z nimi, pomyślał staruszek. Odwiesił mikrofon na miejsce, wyłączył radio, uruchomił silnik i popłynął w stronę domu. W Griemisze radiooperator pełniący dyżur w centrum łączności zanotował w książce raportów informację o nieudanym połączeniu z rybakiem. Radiooperator pracował tu już od trzech lat i był nastawiony do miejscowej ludności bardzo tolerancyjnie. Kiedy rybacy skarżyli się, że okręty podwodne drą im sieci, wysłuchiwał ich uprzejmie, po czym oczywiście ignorował całkowicie ich protesty. Znał XBR9T, zdziwaczałego i mocno zapijaczonego staruszka, który z niezwykłą łatwością chwytał w swoje sieci okręty podwodne, odnotowując na tym polu więcej sukcesów niż przy połowach dorszy. Tym razem złapał coś naprawdę dużego, "Tajfuna I", jedyny okręt podwodny, jaki mógł znajdować się na tych wodach. Zenko był więc tuż, tuż u drzwi Griemichy. Nowy zwierzchnik, major GRU z Polarnego, podszedł do niego i spytał: - Co to było? Radiooperator spojrzał na pistolet wiszący u pasa funkcjonariusza GRU i przez głowę przebiegły mu różne obrazy. Odejście Zenki, śmierć Ryżowa, sabotaż na "Pierwszym Maju", oddział specnazu, który opanował Griemichę i zamienił to spokojne miejsce w prawdziwy obóz koncentracyjny. Rzezimieszki z GRU w czarnych oficerkach objęły rządy w centrum łączności i wprowadziły nowe zarządzenia. Zakaz słuchania cywilnego radia i oglądania telewizji. Zakaz prywatnych rozmów telefonicznych. Zakaz udzielania jakichkolwiek informacji wskazujących na to, że sytuacja w bazie nie jest normalna. Gówno tam normalna, pomyślał radiooperator. Ci ludzie usiłują zabić admirała Zenkę, jedynego przyzwoitego oficera, z jakim się zetknąłem. Nie wiem, czemu chcą to zrobić i nic mnie to nie obchodzi, ale niech mnie cholera weźmie, jeśli im w tym pomogę. - To już wiosna - wyjaśnił cierpliwie oficerowi GRU. -Lody puściły i pierwsi rybacy wypłynęli w morze. Zgłaszają się bez przerwy. Obwiniają nas o wszystko, co tylko im przydarzy się złego. - Co mówił? - Nie zrozumiałem go. Ma stare radio, kupa złomu. Licho wie, o co mu szło. - Wywołajcie go. Może coś widział. Radiooperator przełączył się na kanał ratunkowy. - Baza Morska Griemicha, wzywam XBR9T, odbiór. Stary rybak, który dawno wyłączył już swoje radio, nad otwartą butelką wódki pracowicie układał w głowie opowieść o monstrualnym jesiotrze, który porwał mu sieć. - Próbujcie dalej - polecił funkcjonariusz GRU. Nikt z marynarzy nie poczuł, że okręt zerwał jakieś rybackie sieci. "Tajfun I" przesuwał się tuż nad dnem, niespełna trzy mile od brzegu, a o szesnaście mil od Griemichy, z kioskiem zanurzonym zaledwie o dwa i pół metra pod nie oblodzoną taflą wody. Zenko czuł się jak ślusarz włamujący się do własnego warsztatu. Griemicha była przygotowana do odpierania ataków z odległości setek mil, a nie do walki z okrętem podwodnym, który podkradł się prawie pod jej brzeg. - Maszyny stop - rozkazał. Śruby przestały się obracać i, znoszony prądem, "Tajfun I" zaczął dryfować. - Centrala do hydro. Czy macie jakiś ślad Amerykanina? - Na ekranach jest pusto, kapitanie, ale hydrolokatory dziobowe są nieczynne. - Jak sądzisz, Sasza, czy udało mu się przedrzeć? - Nam się udało - odparł, wzruszając ramionami Kuragin. - On jest bezczelny i śmiały. Nie zakładałbym się przeciwko niemu. - Centrala do radia. Meldujcie o rozmowach na VLF -polecił Zenko. - Cicho, kapitanie. - A więc - powiedział Zenko - wygląda na to, że eskadra wciąż jest uziemiona w Griemisze. Radiooficer, podnieść maszt detektora nadawczego. Zwyczajowe potwierdzenie rozkazu jednak nie nastąpiło. Zenko ujął mikrofon, gotów powtórzyć rozkaz w ostrzejszej formie, lecz nagle zawahał się. Obok niego przy pulpicie sterującym zanurzeniem z twarzą pobladłą ze strachu stał Sasza Kuragin. Gdyby radary śmigłowców wykryły wystający nad powierzchnię maszt, "Tajfun I" stałby się łatwym, całkowicie odsłoniętym celem. Zenko rozejrzał się wokoło. Wszyscy obecni w centrali dowodzenia marynarze byli sparaliżowani strachem, z wyjątkiem jednego Pietii Bułhakowa, który nie pojmował powagi sytuacji. Chłopiec pochylił się nad stołem nawigacyjnym, beztrosko uśmiechając się do kapitana. Zenko przełączył interkom na cały okręt. - Załogo "Tajfuna I" - powiedział. - W chwili kiedy wypłynęliśmy z Griemichy, położyliśmy na szalę swoje życie. Ja się boję, kapitan Kuragin się boi, wszyscy się boimy. Nie wiem, jak tam szef pokładu Sorokin, ale ja już dwa razy popuściłem w spodnie. Z wyjątkiem Pietii Bułhakowa w centrum dowodzenia, nikt się nie roześmiał. - Za chwilę zamierzam podnieść maszt radiowy i posłuchać sygnałów z Griemichy - kontynuował Zenko. - Przypominam wam, że jestem autorem systemu obronnego tej bazy. Znam lokalizację hydrolokatorów, radiostacji i wszystkie używane częstotliwości. Teoretycznie niemożliwe jest, aby okręt podwodny zbliżył się tak blisko brzegu jak my. Nikt nas tu nie będzie szukał. Jeżeli operator radaru przypadkowo wykryje nasz maszt, pomyśli sobie zapewne, że to łódka rybacka. A teraz, jeśli można prosić, niech radiooficer będzie tak uprzejmy i podniesie maszt detektora. Maszt powędrował w górę. Radiooficer natychmiast wychwycił sygnały stacjonarnego radaru przybrzeżnego, o którym Zenko wiedział, że nie jest w stanie ich wykryć. Niebezpieczne mogły być dla nich jedynie radary lotnicze, lecz jak dotąd nie wykryto najmniejszych śladów ich działalności. - Podnieść antenę radiową. Druga antena wysunęła się spod wody i wyciągnęła w górę. W pomieszczeniu radiowym odbiorniki szybko wyselekcjonowały zakodowane rozmowy radiowe, prowadzone na sześciu częstotliwościach, które kryptograficzne komputery zidentyfikowały jako używane przez Griemichę. Za pomocą standardowego dekodera mowy używanego przez Flotę Czerwoną technikom udało się podsłuchać rozmowę pomiędzy pilotami śmigłowców, a Griemichą. Pogoda poprawiała się i śmigłowce prowadziły poszukiwania nad pełnym morzem, co najmniej o sto mil na północny zachód od tego miejsca. - Opuścić maszt. - Maszt opuszcza się, kapitanie. - Uwaga wszystkie sekcje - powiedział Zenko. - Za cztery godziny zajmiemy pozycję do ataku. Powtarzam, nie użyjemy przeciwko Griemisze broni atomowej. Rakiety przeciwokrętowe z konwencjonalnymi głowicami zawierającymi silny ładunek wybuchowy wystarczą do unieszkodliwienia eskadry. Wasze rodziny pozostaną bezpieczne. Jeżeli ktokolwiek ma jakieś wątpliwości, ma teraz możliwość, aby się wypowiedzieć. Kuragin, rozdarty między obawą o los rodziny, a pragnieniem zniszczenia Deminowa, wystąpił na środek centrum dowodzenia i najsilniejszym głosem, jaki był w stanie z siebie wydobyć, zawołał: - Czas pożegnać niebo! Sorokin wstał z fotela i przyłączył się do Kuragina. Pietia Bułhakow zrobił to samo, a za nim pozostali obecni w centrum dowodzenia mężczyźni. Jednogłośnie podjęli okrzyk wojenny Zenki. Łzy pociekły Zence po policzkach. Wziął głęboki oddech i podniósł mikrofon. - Centrala do przedziału torpedowego, załadować rakiety przeciwokrętowe do wyrzutni czwartej, piątej i szóstej. Rozpocząć wstępną kontrolę. Przygotować się do podwodnego odpalenia rakiet. - Tak jest, przygotować rakiety przeciwokrętowe do podwodnego odpalenia. - Sorokin, wyznaczcie kurs, jakim podejdziemy na pięć mil do przylądka Swiatoj Nos. Stamtąd będziemy mogli strzelać bezpośrednio we wrota. Pierwsza rakieta rozwali drzwi do groty, a następne rozwalą nabrzeże. Obejdzie się więc bez atakowania budynków na górze, i w ten sposób rakiety nie zagrożą przebywającym w nich ludziom. Zaskoczymy bezpośrednią obronę bazy i wystrzelimy trzy rakiety w jaskinię. A potem, towarzysze, wpłyniemy do portu i opanujemy Griemichę. Cała naprzód. "Tajfun I" ruszył na północ, posuwając się równolegle do brzegu. Zenko przećwiczył symulację wystrzelenia rakiet, a każdy z członków załogi wzorowo wypełnił swoje zadania. W Griemisze "Pierwszy Maj" został wreszcie podniesiony z dna i przesunięty na bok. Pod okiem strażników ze specnazu, patrolujących bez przerwy nabrzeże, robotnicy przyglądali się "Leninowi". Stojąc na mostku "Lenina" Deminow obserwował pracę techników rakietowych, którzy zamykali i uszczelniali ostatni z szybów startowych. W głowie słyszał tykanie przypominające mechanizm bomby zegarowej. Boja ratunkowa wysyłająca wezwanie "Tajfuna I" o pomoc rzeczywiście stanowiła fałszywy ślad. Wyglądało na to, że Zenko nie zdołał sforsować cieśniny za pierwszym podejściem, wycofał się, dla odwrócenia uwagi wypuścił boję, i pokonał Gorło za drugim razem. Deminow musiał zakładać, że "Tajfun I" zdołał jednak przedostać się na Morze Barentsa. Zenko. Deminow zdał sobie sprawę, że nie docenił woli oporu Zenki. Opór nie był częścią radzieckiego systemu. W ciągu siedemdziesięciu lat reżim komunistyczny dławił w zarodku wszelkie próby oporu i tę tradycję Deminow pragnął kontynuować z całego serca. Na razie operacja "Biała Gwiazda" wchodziła w trzecią fazę. Atomowa groźba wobec Tbilisi miała obalić rząd, a ustawiona w szyku bojowym Flota Północna powinna być gotowa do zgniecenia separatystów. Zamiast tego Deminow stanął w obliczu klęski. Mógł mieć jedynie nadzieję, że "Lenin" zdoła wyjść w morze, zanim Walotin odwoła całą operację. Aby znaleźć Zenkę i uciszyć Walotina, wysłał w końcu trzy eskadry śmigłowców i skierował na Morze Barentsa samolot MAD. Jak na razie, Rada Obrony uważała ruchy lotnictwa za część operacji "Biała Gwiazda". Gdy tylko "Lenin" znajdzie się pod wodą, Deminow będzie mógł wydawać rozkazy całej flocie, nie musząc już niczego więcej przed nikim udawać. Deminow zszedł na dół i pełen obaw krążył po centrum dowodzenia. Świadomość olbrzymiej siły kryjącej się w uzbrojeniu okrętu i poczucie historycznych następstw jego misji stopniowo przywróciły mu wiarę w siebie. Po tylu latach na lądzie dobrze było znów dowodzić strategicznym okrętem podwodnym. Przebiegł wzrokiem po pluszowych wykładzinach centrum dowodzenia. "Lenin", podobnie jak "Związek Radziecki", utrzymany był w tonacji czerwonej, czerwona była tapicerka, wykładziny i farba, którą pomalowano pomieszczenia. Znad jednej z konsolet szef mechaników wydawał ostatnie polecenia do pomieszczeń kontroli reaktorów. - Moc lewoburtowego reaktora podnieść do punktu krytycznego. - Tak jest, podnieść moc na lewoburtowym. - Maksymalna moc prawoburtowego reaktora. - Zespół prawoburtowego reaktora potwierdza otrzymanie polecenia podniesienia mocy. - Za ile możemy wyruszać? - spytał Deminow. - Za pięć minut, admirale. Można już otwierać drzwi. Deminow zadzwonił do Ludinowa do centrum łączności. - Otwórz drzwi i odłącz zasilanie zewnętrzne. - Admirale - powiedział Ludinow. - Uprzejmie proszę o pozwolenie wyruszenia wraz z wami. - Potrzebuję cię na brzegu - odparł krótko Deminow. -Jesteś jedynym oficerem, któremu mogę powierzyć czuwanie nad bezpieczeństwem. Natychmiast po naszym zanurzeniu wyślij rozkazy do floty. - Z przyjemnością, towarzyszu admirale. Wypijemy za wasz sukces po waszym powrocie. Powodzenia! Ludinow wydał rozkaz otwarcia wrót i podszedł do przeszklonej ściany, przyglądając się, jak rozsuwają się skrzydła bramy strzegącej Groty Zenki. Na zewnątrz pogoda poprawiała się. Marynarze przytrzymując się liny, wdrapywali się na pokład "Lenina". Na rufie powiewał czerwony proporzec. Śruby zmąciły wodę i "Lenin" odsunął się od nabrzeża. 34 Rakiety Płynąc na północ w stronę Morza Barentsa z niewielką prędkością ośmiu węzłów, "Reno" znajdował się o trzydzieści mil na wschód od Griemichy. Gunner zachowywał ostrożność, trzymając się pod lodem i z dala od brzegu. Za niespełna minutę "Reno" powinien wyjść z terytorialnych wód Związku Radzieckiego na otwarte morze. Gunner, niczym korsarz zaopatrzony w list kaperski, wtargnął na nieprzyjacielskie terytorium, wykradł tajemnice wojskowe i uciekał z powrotem. Jeśli nie brać pod uwagę postępu technologicznego, postępowanie rządów i marynarek niewiele zmieniło się od czasów zbójów i piratów. Stojący przy stole nawigacyjnym Trout zaanonsował: - Za dziesięć sekund znajdziemy się na wodach międzynarodowych. Odliczam: trzy, dwa, jeden. Już, szerokość północna sześćdziesiąt osiem stopni, dwadzieścia minut, długość wschodnia czterdzieści jeden stopni i dziesięć minut. Przekroczyliśmy granicę. Przebywamy tu legalnie. - Hip, hip, hura - powiedział kwaśno Gunner. - Jeśli Rosjanie nas tu znajdą, nie będzie to miało dla nich większego znaczenia. Na pokładzie "Reno" wiele się zmieniło. Załoga nabrała groźnego wyglądu charakterystycznego dla ludzi biorących udział w wojnie. Kiedy pociski eksplodowały im nad głową, nikt nie dbał o to, kto ma rację, ale o to, kto przeżyje. Nafaszerowany nowoczesną technologią okręt podwodny zmienił się w morderczy głaz w ręce dzikusa. W trakcie koszmarnego przejścia przez cieśninę "Reno" wytrzymał uderzenia o wiele potężniejsze niż jakikolwiek amerykański okręt podwodny w czasie drugiej wojny światowej. Na twarzach ludzi przebywających w centrum dowodzenia Gunner widział zarazem dumę i gniew. Gdyby udało mu się wtłoczyć tę energię w twarde ramy dyscypliny i zespolić ją w działaniu, prawdopodobnie udałoby się im wyjść cało z tej sytuacji, lecz kapitan nie wiedział, ile jego załoga jest jeszcze w stanie wytrzymać. Charakterystyczna dla zimnowojennych nastrojów nienawiść do Rosjan opanowywała marynarzy coraz bardziej. Załoga składała się z trzeciego pokolenia żołnierzy zimnej wojny; Czerwona Flota strzelała do nich, a oni pałali żądzą odwetu. Zadając sobie niezliczone pytania, Gunner układał w myślach plan bitwy. Rozwaga nakazywała mu wziąć pod uwagę fakt, że Flota Północna w pełnym składzie wyruszyła już w morze. Jeżeli radzieckie jednostki natrafią na "Reno", bez pytania otworzą ogień. Gunner rozważał różne możliwości. Mógłby na przykład udać się na północny wschód, omijając z dala radzieckie bazy morskie, po czym wykonać zwrot na zachód i szerokim łukiem przekraść się w stronę kontrolowanych przez NATO wód Morza Norweskiego. Stamtąd mógłby bezpiecznie nawiązać łączność, przekazać uzyskane informacje i poczekać na kolejne rozkazy. Na przeprowadzenie takiego manewru potrzebowałby jednak co najmniej dwudziestu czterech godzin, w trakcie których "Reno" narobiłby masę hałasu, Nie. Jego misja polegała na zebraniu danych o radzieckim potencjale wojennym, a te sukinsyny prowadziły właśnie wojnę, co prawda tylko domową. Czy groziła ona rozpętaniem trzeciej wojny światowej, czy też miała zapobiec wtrąceniu ludzkości w otchłań zagłady? Odpowiedź na to znał tylko Stefan Zenko i jego przeklęty okręt, ale "Tajfun I" gdzieś zniknął. Czyżby zatonął? A może leży na dnie, niezdolny do , wynurzenia się na powierzchnię? Im bardziej Gunner usiłował wcielić się w skórę Zenki, tym mniej pojmował posunięcia Rosjanina oraz ich motywację. Dlaczego Zenko zatopił "Gorkiego" i zaatakował drugiego Tajfuna Czy tamten boomer rzeczywiście chciał wystrzelić rakietę balistyczną? W kogo miałby ją skierować? Zenko zniszczył "Gorkiego" z absolutną bezwzględnością. Jedynie człowiek ogarnięty straszliwym gniewem jest w stanie bezlitośnie masakrować własnych rodaków. Co wywołało taką złość i determinację u Zenki? A w dodatku przeciwko drugiemu Tajfunowi wystrzelił torpedy z głowicami konwencjonalnymi, chociaż w tym przypadku skuteczne byłyby jedynie głowice atomowe. Potem po raz drugi sforsował cieśninę Gorło, chociaż "Tajfun I" ze swoim uzbrojeniem mógł z Morza Białego trafić w dowolny punkt na kuli ziemskiej. Dlaczego? Czyżby wracał z powrotem do Griemichy? Odpowiedź kryła się o niecałe trzydzieści mil od pozycji "Reno". Kluczem do zagadki pozostawała Griemicha. - Ster na lewo - rozkazał Gunner sternikowi. - Kurs dwa-osiem-zero. Maszynownia, zmniejszyć prędkość do czterech węzłów. Przygotować się do zatrzymania maszyn. Podczas gdy okręt wykonywał zwrot, czułe mikrofony dziobowych hydrolokatorów pasywnych obracały się tak długo, aż wycelowały w Griemichę. W pomieszczeniu hydrolokacyjnym Morrison obserwował przepływające przez ekran powolne błyski. - Hydro do centrali. Mamy kontakt. Słyszę śruby pracujące na powierzchni. Wyłania się kolejny Tajfun. - Wyłania się? - krzyknął Gunner. - Jezu Chryste, a ten to po czyjej jest stronie? Morrison, czy możesz go zidentyfikować? - Nie, skipper, ale słyszę dwie śruby. To na pewno Tajfun. - Maszyny stop - rozkazał Gunner. Nie musiał prosić o ciszę na okręcie. Nikt nawet nie pisnął. - Czy to Zenko? - spytał cicho Trout. - A może wrócił do Griemichy, żeby uzupełnić uzbrojenie? - Nie sądzę - odparł Gunner. - Nie zdołałby tak szybko naprawić uszkodzonej śruby. To zupełnie inny okręt i jeśli zajdzie potrzeba, pójdziemy za nim z powrotem na Morze Białe. Dla nas liczy się głównie kontakt z Tajfunem, obojętnie kto nim dowodzi. "Lenin" wyłaniał się z Groty Zenki niczym atomowy lewiatan. Deminow z mostku znajdującego się na szczycie kiosku prowadził statek przez port. Za rufą widniały stalowe wrota do jaskini, z przodu masywny pokład nad przedziałami rakietowymi nurzał się już we wzburzonym morzu. Po prawej stronie rozciągał się przylądek Swiatoj Nos, a opodal pióropusz pary z maszynowni wznosił się w rozpogadzające się wiosenne niebo. Deminow smakował dolatujące z pokładu rozpryski wody, zdjął nawet czapkę, pozwalając włosom falować na wietrze. Obserwatorzy skulili się, wystawieni na ostre arktyczne powietrze. Ponad ich głowami obracała się antena radaru, a nad nią, na maszcie, łopotała na wietrze bandera z czerwoną gwiazdą, sierpem i młotem, symbol Marynarki Radzieckiej. - Radio do pomostu - w słuchawkach Deminowa rozległ się głos oficera radiowego. - Eskorta śmigłowców jest już w powietrzu. - Dziękuję, radio. Nakażcie śmigłowcom utworzyć standardowy szyk do wyszukiwania okrętów podwodnych. Deminow i obserwatorzy przepatrywali niebo, aż na horyzoncie pojawiły się cztery śmigłowce. Każda z maszyn niczym rozwścieczona pszczoła dźwigała opuszczane hydrolokatory i po dwie torpedy. Zaraz po wyjściu z portu Deminow wysłał obserwatorów na dół, a sam rzucił ostatnie spojrzenie na horyzont. Zszedł do kiosku, zamknął właz i wydał polecenie zanurzenia. Otworzyły się hałaśliwe zawory, morze wdarło się do przednich zbiorników balastowych i "Lenin" zaczął pogrążać się dziobem w wodzie. O cztery mile dalej, pomiędzy "Leninem", a "Reno", na głębokości sześćdziesięciu metrów na dnie spoczywał "Tajfun I". Trzy potężne rakiety przeciwokrętowe z niszczycielskim ładunkiem w głowicach tkwiły w prawoburtowych wyrzutniach. Zakończona została procedura poprzedzająca odpalenie, drzwi wyrzutni były otwarte, a rury zalane wodą. - Wypuścić pławę - rozkazał Zenko. Pława dotarła do powierzchni w minutę. Zenko, który spodziewał się usłyszeć teraz głos radiooperatora, zdziwił się kiedy odezwał się sonarzysta. - Kapitanie, słyszę okręt podwodny. Zanurza się. Uszkodzone hydrolokatory "Tajfuna I" nie wykryły "Lenina", gdy płynął po powierzchni. Kiedy jednak zaczął się zanurzać, odgłos napełnianych zbiorników balastowych i szumy kawitacyjne narobiły wystarczająco dużo hałasu, by wychwyciły go rufowe hydrolokatory "Tajfuna I". - Cholera jasna - zaklął Zenko. - Powinienem być na to przygotowany. Hydro, podaj mi kierunek i odległość. - Tylko szacunkowo. Odległość około czterech mil, kierunek mniej więcej dziesięć stopni. - Centrala do przedziału torpedowego - rozkazał Zenko. Załadować torpedy Typ 65 do wyrzutni numer jeden, dwa i trzy. Zanim rozkaz został potwierdzony, Zenko usłyszał inny głos. - Radio do centrali. Pława na powierzchni. Większość kanałów jest zablokowana na wszystkich częstotliwościach. Jedynie kanał łączności lotniczej z Griemichy jest wolny. Mamy w górze śmigłowce, kapitanie. Są blisko. - Oficer zanurzeniowy, podnieść okręt na głębokość odpalania. - Tak jest, głębokość odpalania. - Centrala do sterowania ogniem. Uzbroić rakiety. - Tak jest, uzbroić rakiety. - Hydro do centrali. Tamten już się prawie zanurzył. - Czy udało się go zidentyfikować? - Tak jest. To "Lenin". "Tajfun I" powoli zaczął się wynurzać. Hałas, jaki wytwarzał zanurzający się "Lenin", ogłuszył jego własne hydrolokatory, i Deminow nie mógł być ostrzeżony o znajdującym się cztery mile dalej "Tajfunie I". Jednak na "Reno" Morrison odróżniał wyraźnie w słuchawkach oba okręty, z których jeden właśnie zanurzał się, a drugi wynurzał. Starszy bosman z niedowierzaniem pokręcił głową. Skąd, do cholery, wziął się ten drugi okręt? - Hydro do centrali. Słyszę drugi obiekt. - Mam go na ekranie, szefie - odparł Gunner. - To Zenko. Ten stary, chytry wieloryb musiał przywarować na dnie. - Nie mam pojęcia, gdzie był, skipper. Nie słyszałem go. - To nie twoja wina, szefie. Prawdopodobnie leżał na dnie już od wielu godzin. "Tajfun I" przestał się wynurzać, gdy od powierzchni dzieliła go odległość dziesięciu metrów. "Lenin" poruszał się prawie prostopadle do jego dziobu. - Sześćdziesiątki piątki nigdy nie przebiją się przez jego system obronny - zaprotestował Kuragin. - Wiem - odparł Zenko. - Czy zatem zamierzasz... - O nie, tylko nie głowicę jądrową! - krzyknął z mocą Zenko. - Torpedy mogą go jednak uszkodzić, a jeżeli będzie trzeba, to go staranuję. Ognia! Trzy torpedy wystrzeliły z prawoburtowych wyrzutni "Tajfuna I" i pomknęły ku "Leninowi". Gdy zbiorniki balastowe wypełniły się już wodą, a pokład zanurzył się do końca, "Lenin" przestał tak bardzo hałasować. W tej nagłej ciszy sonarzysta z "Lenina" spodziewał się raczej usłyszeć odgłosy morskiej fauny niż gwizd silników pędzących niczym pociąg pospieszny torped. Do uszu Deminowa dotarł przerażony krzyk: - Trzy torpedy Typ 65 od strony prawej burty. Odległość sześć kilometrów. Uderzenie za trzy minuty. Deminow zbladł. To był Zenko, a jeżeli jego torpedy miały głowice atomowe, nie było dla nich ucieczki. Na głowice konwencjonalne był przygotowany. Zareagował tak, jak podpowiadał mu instynkt. - Wystrzelić trzy atrapy przeciwko torpedom naprowadzanym na podczerwień. Wyrzutnie wypluły trzy wypełnione magnezem wrzeciona. W odległości tysiąca metrów od okrętu atrapy zapaliły się. Stając się momentalnie źródłem ciepła, ściągnęły na siebie dwie torpedy, które wybuchły, nie wyrządzając nikomu szkody. Powstała po wybuchu fala uderzeniowa zakołysała najpierw "Leninem", a w kilka sekund potem "Tajfunem I". Trzecia torpeda straciła orientację. Automatycznie odcięła dopływ prądu do silnika i włączyła aktywny hydrolokator naprowadzający. System wykrył "Lenina" przyspieszającego w odległości niespełna dwustu metrów, ale komputer torpedy zidentyfikował go jako "Tajfuna I" i torpeda nie zdecydowawszy się na zaatakowanie macierzystego okrętu, zatoczyła jeszcze jedno koło, wyłączyła kompletnie napęd, zabezpieczyła głowicę i zatonęła. Deminow uśmiechnął się do siebie. Zenko rzeczywiście był niezwykle utalentowany. Nikt inny nie zdołałby nie wykryty zbliżyć się tak bardzo do Griemichy, ale pomimo tych zdumiewających umiejętności zabrakło mu odwagi do wykończenia roboty ładunkiem nuklearnym. Deminow wiedział, że również jego konwencjonalne torpedy niewiele wskórają przeciwko "Tajfunowi I", a głowica atomowa zniszczyłaby nie tylko cel, ale i "Lenina". Na Zenkę powinny wystarczyć śmigłowce. - Maksymalna prędkość - rozkazał. Nie uszkodzony "Lenin" pełną parą rzucił się w głębinę. Wybuch torped zagrzmiał na "Reno" i rozbłysnął na ekranach hydrolokatorów. - Chybił! - wykrzyknął zdumiony Gunner. - Chybił z odległości czterech mil. - Szkoda, że nie mamy paru takich termicznych torped pozoracyjnych - powiedział Trout. - Jak cholera. Jedno jest dobre: na razie nie wiedzą jeszcze, że tu jesteśmy. Na pokładzie "Tajfuna I" Zenko uroczyście wydawał rozkaz Kuraginowi. - Sasza, odblokuj klucze startowe. Siedzący przy konsolecie Kuragin wystukał kod i osunęły się trzy małe niebieskie klapki. - Klucze startowe odblokowane. - Musimy to zrobić - powiedział Zenko. - Nie można dopuścić, żeby trzy pozostałe Tajfuny wpadły w łapy tym maniakom. - Wiem - rzekł Kuragin. - Odpalić rakietę numer jeden. Kuragin wcisnął guzik. Sprężone powietrze wyrzuciło rakietę przeciwokrętową z wyrzutni w niebo, ponad powierzchnię wody. Rozsunęły się skrzydła i stateczniki, silnik plunął ogniem i wysmukła, przypominająca kształtem cygaro, rakieta pomknęła w stronę otwartych drzwi Groty Zenki. - Odpalić rakietę numer dwa. Kiedy druga rakieta wynurzyła się z morza, pierwsza osiągnęła już prędkość pięciuset kilometrów na godzinę i wciąż przyspieszała. - Odpalić rakietę numer trzy - powiedział Zenko, odwracając się z ciężkim sercem od konsolety sterowania ogniem. Marzenie jego życia za chwilę miało lec w gruzach. W niecałe dziesięć sekund przed pierwszym trafieniem operator radaru w centrum łączności krzyknął: - Nadchodzi! Pułkownik Ludinow, który usłyszał, że w pomieszczeniu radiowym panuje jakieś zamieszanie, chwycił za słuchawkę, aby spytać, czy "Tajfun I" został wykryty. Spoglądał przy tym przez szybę do wnętrza groty. Na wprost niego dźwig unosił w górę fragment wyposażenia "Ojczyzny". Na nabrzeżu tłoczyli się marynarze w bluzach, żołnierze specnazu w czarnych mundurach i robotnicy w żółtych kombinezonach. Na końcu nabrzeża Ludinow dostrzegł samotnego marynarza. Chłopak odwrócił się od wózka rozwożącego herbatę ze szklanką pełną gorącego napoju, wypuścił z ręki naczynie z wrzątkiem i pokazał na otwarte drzwi groty. Najwyżej tuzin osób zdążyło zauważyć rakietę wlatującą przez drzwi z prędkością ponad siedmiuset kilometrów na godzinę. Zdumiony Ludinow przyglądał się, jak przemknęła z błyskiem, ale zanim zdążył zareagować, rakieta uderzyła w tylną ścianę groty i wybuchła, zamieniając się w roziskrzoną kulę ognia. Wybuch przetoczył się przez jaskinię i uderzając w "Ojczyznę", zrzucił okręt z rusztowania, na którym stał w suchym doku, tak że pękły przy tym oba kadłuby sztywne. W trzy sekundy później druga rakieta trafiła w falę uderzeniową pierwszej eksplozji i wybuchła dokładnie naprzeciwko przeszklonej ściany centrum łączności. Ludinow, nim odłamki szkła rozdarły jego ciało na strzępy, miał jeszcze czas, by podziwiać fantastyczną moc rażenia i precyzję rakiety. Trzecia rakieta zatopiła jednocześnie "Wielką Wojnę Ojczyźnianą" i "Pierwszy Maj". Jaskinię pochłonęła ognista kula, zamieniając Grotę Zenki w piekło. O trzy mile na północ od portu załogi śmigłowców widziały zanurzenie "Lenina". Potem z oszałamiającą prędkością nastąpiły po sobie wybuchy magnezu, wprowadzającego w błąd celowniki na podczerwień, oraz torped, przez co szara powierzchnia wody przerodziła się w podświetlaną fontannę. W chwilę później rakieta, za którą podążyły dwie następne, wyłoniła się z odmętów i pomknęła w stronę Groty Zenki. Pilot prowadzący zespół zachował zimną krew i wysnuł z tego jedyne możliwe przypuszczenie. - Zenko jest na wprost nas - powiedział. - Uzbroić torpedy. - Torpedy uzbrojone. - Tu "Biały Wilk Jeden" do wszystkich maszyn. Mamy pod sobą cel. Uzbroić torpedy. Atakuję. Zenko zrozumiał, co mu grozi. Gdy tylko trzecia rakieta opuściła wyrzutnię rozkazał natychmiast: - Zanurzenie alarmowe! Prędkość maksymalna. Musimy schować się pod lód. "Tajfun I" zanurzył się na głębokość trzydziestu metrów i ruszył naprzód. - Załadować do wszystkich wyrzutni termiczne torpedy pozoracyjne. Zautomatyzowany system załadował atrapy do wszystkich sześciu wyrzutni. - Hydro do centrali. Jedna, dwie, trzy, cztery torpedy w wodzie! - Śmigłowce! - krzyknął Zenko - Wystrzelić torpedy pozoracyjne od pierwszej do czwartej w cztery strony i ponownie załadować wyrzutnie! Atrapy wyleciały z "Tajfuna I", ruszyły w cztery strony świata i zamieniły się w ogniste kule płonącego magnezu. Dwie z czterech nadciągających torped skręciły w stronę płonących atrap i eksplodowały. Trzecia poszła bokiem, przemknęła pod okrętem i skierowała się na południe, w stronę brzegu. Czwarta uderzyła w "Tajfuna I" i wybuchła na zewnątrz prawoburtowego przedziału rakietowego. Wybuch wyrwał w zewnętrznym poszyciu dziurę o średnicy sześciu metrów. Z przeraźliwym brzękiem kadłub sztywny zagiął się do wewnątrz i wyprostował, gruba stal pękła jednak na długości dziewięćdziesięciu centymetrów. Woda wdarła się do środka niczym wtłoczona szatańską pompą. Młodszy oficer techniczny.-porwany przez strumień morskiej wody, uderzył o grodź i stracił przytomność. Ryknęły klaksony. W ciągu paru sekund zaimprowizowany zespół ratunkowy podjął próbę załatania przecieku, ale woda odepchnęła ludzi w tył. Zalała pokład i zaczęła obmywać szyby startowe. Posuwający się z prędkością zaledwie dziesięciu węzłów "Tajfun I" zmierzał w stronę pola lodowego. Dziobowe hydrolokatory były już przedtem zniszczone, teraz okręt stracił prawoburtowe. Rufowymi i lewoburtowymi nie mogli namierzyć "Lenina". Zenko oczekiwał na drugi atak śmigłowców. Tym razem torpedy nadeszły z przodu. Do morza wpadły cztery. W jednej nie uruchomił się silnik i zatonęła. Zenko wystrzelił kolejne cztery torpedy pozoracyjne. Dwie atrapy zadziałały, ale jedna zawiodła i "Tajfun I" otrzymał kolejny cios w ten sam przedział rakietowy. Drugi wybuch wyrwał dwumetrową dziurę w sztywnym kadłubie, zabił trzech ludzi i spowodował pożar. Światła zamigotały i zgasły, ale błękitne płomyki płonącej instalacji oświetlały marynarzy, walczących z napływającą bezlitośnie wodą. Morze wtargnęło do przedziału rakietowego, przelało się przez luki i ochlapało sztywny kadłub centrum dowodzenia. Czarny, gryzący dym zatruł powietrze. W centrum dowodzenia Zenko zachował spokój, chociaż wiedział już, że "Tajfun I" jest zgubiony. Woda, dym i ranni dotarli do centrum dowodzenia. Straszliwie poparzony miczman mechanik upadł i skonał u stóp Zenki. - Łap za apteczkę i pomóż tym ludziom! - krzyknął do sparaliżowanego strachem Bułhakowa Kuragin. - Ilu ludzi pozostało jeszcze w prawoburtowym przedziale rakietowym? - spytał Sorokina Zenko. - Nie wiem, kapitanie. - Zamknąć grodzie wodoszczelne - rozkazał Zenko. - Rozkaz. Sorokin wcisnął guziki na pulpicie sterującym zanurzeniem i hydrauliczne zamki zadziałały prawidłowo. Luki pomiędzy centrum dowodzenia a prawoburtowym przedziałem rakietowym zostały zamknięte, uszczelnione i zaryglowane. Trzej mężczyźni, którzy pozostali w przedziale rakietowym, z przerażeniem spoglądali na sięgającą im już po piersi wodę. Dym wypełnił wolną jeszcze od wody przestrzeń i udusił ich, nim zdążyli utonąć. Zenko w założeniach konstrukcyjnych przewidywał możliwość przetrwania okrętu pod wodą pomimo zalanego jednego kadłuba, nie spodziewał się jednak, że będzie musiał sprawdzać to na własnej skórze. Okręt tracił szybko wyporność i stał się prawie niezdolny do żadnych manewrów. Zenko czuł, że zawiódł. Dzielni ludzie, którzy zawierzyli mu, stracili życie. "Lenin" uciekł. Zenko domyślał się, że dowodził nim Deminow, który bez wahania wystrzeli rakiety atomowe przeciwko własnej ojczyźnie. - Sasza - powiedział cicho do Kuragina. - Może przygotowałbyś wiadomość dla Rady Obrony. Opisz tam dokładnie, co zaszło. Jeżeli zdołamy uciec pod lód tym przeklętym śmigłowcom, nadamy ją. - Rozkaz. Nagle na pulpicie sterującym zanurzeniem zapaliło się więcej czerwonych lampek. - Kapitanie - powiedział Sorokin - Ogień przeniósł się przewodami do lewego przedziału rakietowego. - Mój Boże! - wykrzyknął Zenko. - Paliwo rakietowe. 35 Lód Grota Zenki leżała w gruzach. Ogień płonący w szybach wind i wybuchy chemikalii trującym dymem dopełniły dzieła zniszczenia. Zginęło co najmniej osiemset osób. Na dachach wszystkich budynków wyły syreny. Karetki pogotowia i wozy straży pożarnej gorączkowo przepychały się w stronę wind. Naziemna część bazy pozostała nietknięta. Utrzymujący łączność ze śmigłowcami kontrolerzy ruchu powietrznego z GRU, którzy obsadzili wieżę lotniska w Griemisze, usłyszeli wybuchy i stwierdzili, że są odcięci od centrum łączności. Zamilkły łączące ich z podziemiem telefony. W chwilę potem poruszony do głębi pilot śmigłowca zameldował im o wynurzających się z morza rakietach, które skierowały się w stronę Groty Zenki. - To był "Tajfun I" - powiedział. - Wystrzeliliśmy do niego wszystkie torpedy. - Czy zatopiliście go? - spytał dowodzący wieżą kontrolną porucznik. - Trafiliśmy go przynajmniej dwukrotnie, ale nie sądzę, żeby zatonął - brzmiała odpowiedź. - Teraz kieruje się w stronę lodowego paku, a my musimy uzupełnić uzbrojenie. - Wracajcie do bazy - rozkazał porucznik. W chwilę potem zadzwonił zakodowany telefon, łączący Griemichę z Admiralicją. - Lotnisko w Griemisze - zgłosił się porucznik. - Nie możemy porozumieć się z centrum łączności - odezwał się głos dyżurnego oficera z Leningradu. - Co się tam, u diabła, wyprawia? Gdzie pułkownik Ludinow? - Pułkownik Ludinow najprawdopodobniej nie żyje - krzyknął do telefonu porucznik. - Prawdopodobnie w Grocie Zenki wszyscy zginęli. Zostaliśmy zaatakowani! Okrutna podwodna walka na ekranach hydrolokatorów "Reno" przyjmowała postać fantastycznej gry wideo. Oszołomiony, przepełniony odrazą, zafascynowany i przestraszony jednocześnie Gunner, podobnie jak cała reszta załogi, słuchał groźnych odgłosów i obserwował na ekranie generowane przez komputer gwałtowne rozbłyski, symbolizujące rakiety, torpedy i dwa olbrzymie okręty podwodne. Jak na razie nikt nie użył jeszcze broni atomowej, ale Gunner czuł przez skórę, że obie strony były bliskie przekroczenia tej granicy. Znajdujący się jeszcze na granicy zasięgu hydrolokatorów "Lenin" kierował się teraz na północ i, rozwijając z hałasem prędkość trzydziestu węzłów, coraz bardziej oddalał się od "Reno". Gunnera korciło, by popłynąć za nim, ale znajdujący się o wiele bliżej "Tajfun I" podążał na wschód kursem, którym mijał amerykański okręt o niecałe pięć mil. - Hydro do centrali - odezwał się Morrison. - Wydaje mi się, że "Tajfun I" oberwał. Już nie przyspiesza. Idzie z prędkością dziesięciu węzłów. Głębokość dziesięć metrów. Zdąża do granicy pola lodowego. Gunner spróbował logicznie uporządkować otrzymane informacje. Zenko, niczym osaczony wieloryb, usiłował uciec do kryjówki pod lodem. Okaleczony, ale wciąż groźny, "Tajfun I" zmierzał wprost na nich. - Hydro do centrali. "Tajfun I" zatrzymał maszyny. Odległość siedem mil. - Cała naprzód na strugowodnych - rozkazał Gunner. -Panie Trout, przygotować się do otwarcia ognia. Panie Sharpe, załadować Mark 48 do wyrzutni pierwszej i drugiej. "Tajfun I" dotarł co prawda do lodowej kryjówki, ale pożar wymknął się spod kontroli Zenki. - Wynurzenie awaryjne - zarządził Zenko. - Nie możemy dalej płynąć. - Opróżniam rufowe zbiorniki balastowe - powiedział Sorokin. - Przednie nie działają. Rufa "Tajfuna I" zaczęła się wolno podnosić i pokład przechylił się mocno. Ster wygiął się od uderzenia o pokrywę lodową. Wierzch kiosku stuknął o lód, odbił się, uderzył jeszcze raz, ale nie dość mocno, by móc się przebić. - Sorokin, opróżnij wszystkie zbiorniki. Musimy zwiększyć wyporność. - Rozkaz. - Sasza, przygotuj działo lodowe. Zrobimy dziurę w lodzie. Kuragin uderzył pięścią w przyciski, ale konsoleta nie reagowała już na nic. - Działo lodowe nie daje się uruchomić. - To właź do kiosku i uruchom je ręcznie! Kuragin złapał Pietię Bułhakowa i wepchnął go na drabinkę prowadzącą do kiosku. Po chwili wspólnie zaczęli się zmagać z opornymi sterownikami mechanicznymi. Ogień w prawoburtowym przedziale rakietowym nie dawał się opanować. Tuzin mechaników pospieszyło do walki z żywiołem. W białych azbestowych kombinezonach, z przytroczonymi na plecach butlami z tlenem, walczyli z płomieniami, ale przedział rakietowy zamienił się w piekło. - Ewakuować stamtąd ludzi! - krzyknął Zenko. - Wypompować powietrze i wpuścić azot! Sorokin zaczął gorączkowo wciskać guziki na konsolecie. Po chwili zameldował bezradnie: - System zawiódł, kapitanie. Nie działa. - Matko Boska - zawołał Zenko. - Muszę wyprowadzić stamtąd ludzi. Daj mi azbestowy kombinezon. - Nie, kapitanie! - krzyknął Sorokin. - Ja pójdę. W odczuciu Zenki czas zaczął posuwać się w zwolnionym tempie. Piętnastocentymetrowa warstwa wody zakryła wykładzinę w centrum dowodzenia. Sorokin, brnąc przez wodę, dopadł do szafki i wyciągnął z niej azbestowy kombinezon. Zanim zdążył przypiąć sobie zbiornik z tlenem, seria wybuchów wstrząsnęła okrętem. Płomienie dotarły do paliwa rakietowego. W pierwszym silosie z potężną siłą eksplodował silnik startowy. Wprawdzie rakieta z zabezpieczoną głowicą nie wystartowała, ale fala wybuchu zniszczyła połowę dziobowej części "Tajfuna I" i wyrwała potężną dziurę w lodzie. Fala ognia wtargnęła do centrum dowodzenia, zabijając na miejscu pięciu ludzi. Sorokin, ubrany w azbestowy kombinezon, skoczył przed kapitana, zasłaniając go przed palącymi płomieniami. Zenko, potrącony przez szefa pokładu, upadł ciężko, uderzając goleniem o szafę, i poczuł rozdzierający ból w nodze. Wokół nich trzeszczały i rozpadały się na kawałki elementy oprzyrządowania elektronicznego. Pokład przechylił się ostro. Kiedy zalany wodą dziób został rozerwany na strzępy, kiosk wynurzył się przez dziurę w lodzie, wyrwaną eksplozją rakiety. Sorokin taszczył Zenkę po drabince w górę. - Otwórzcie luk! - wrzasnął do znajdujących się nad nim mężczyzn. - Zostało nam tylko parę sekund. Bułhakow, spodziewając się, że wedrze się tędy lodowata woda, otworzył luk. Do wnętrza okrętu wtargnęło jednak świeże powietrze. Bułhakow podciągnął się na rękach i skoczył na lód. Kiedy okręt zaczął tonąć, pospieszył za nim Kuragin. Sorokin słyszał krzyki znajdujących się pod nim ludzi. Wypchnął przytomnego, lecz jęczącego Zenkę przez właz i sam wydrapał się w ślad za nim. Gdy tylko znaleźli się na lodzie, "Tajfun I" osunął się pod powierzchnię i zniknął. - Odsunąć się od krawędzi! - krzyknął Sorokin, ale Zenko poślizgnął się i wpadł do lodowatej wody. Sorokin, leżąc na brzuchu, pochwycił kapitana w swoje silne, pokryte tatuażami ręce i wyciągnął go na lód. Razem z Kuraginem podnieśli Zenkę i położyli go o dwadzieścia metrów od wyrwy w lodowym paku. Kolejne eksplozje dziurawiły pod nimi lód. Sorokin rozglądał się po niebie, szukając śmigłowców. Temperatura powietrza była bliska zeru. Ciepłota ciała Zenki zaczęła się obniżać. Był w stanie przeżyć jedynie godzinę. Kuragin otulił kapitana. - Stefanie - spytał - czy mnie słyszysz? Zenko ledwo dostrzegalnie skinął głową i spróbował coś powiedzieć. Kuragin przysunął ucho do ust przyjaciela. - Powiedz Margaricie - szepnął Zenko. Drżący i półżywy ze strachu Bułhakow przytupywał i zabijał ręce. - Jest mi zimno - stękał żałośnie. - Zamknij się, Pietia - warknął Sorokin. - Ciesz się, że w ogóle żyjesz. - Słodki Jezu, on zatonął - powiedział Morrison. Podwodne eksplozje wciąż błyskały na ekranach hydrolokatorów "Reno". - Włączyć główny napęd - powiedział Gunner. - Jedna trzecia naprzód. "Lenin", poruszający się ze zmniejszoną prędkością, znajdował się o dwadzieścia pięć mil i wciąż był widoczny na ekranach hydrolokatorów. - Czy pójdziemy za ocalałym Tajfunem? - spytał Trout. - Jeszcze nie - odparł Gunner. - Najpierw poszukamy rozbitków. - Cholera jasna, Jack. Nie mamy pojęcia, co się dzieje na górze. - Jeżeli ktokolwiek ocalał z tamtego okrętu, to może uda nam się dowiedzieć, o co tu, do cholery, chodzi. Centrala do hydro, uruchomić skaner lodowy. - Skaner lodowy włączony. Po chwili Morrison powiedział: - Skipper, dokładnie nad miejscem, w którym tamten zatonął, jest ogromna dziura w lodzie. - Obejdziemy to dookoła - rzekł Gunner. - Nie zamierzam przechodzić nad rozpadającym się kadłubem. Przygotować się do wynurzenia. GUS, obsada pomostu ma być w pogotowiu. Weźcie ze sobą gogle. - Zastanowił się przez chwilę i dodał: - Broń również. Rosjanie usłyszeli grzmiący huk pękającego lodu. O ćwierć mili dalej lód rozpękł się wzdłuż rozciągającego się tam niewielkiego wzniesienia i w górę, niczym posłaniec z głębin, zaczął wznosić się czarny monolit. Sorokin rozpoznał go pierwszy. - To Amerykanin! - krzyknął. - Bóg się zlitował - rzekł Kuragin. - To ten, do którego strzelaliśmy. Podczas gdy tak czekali, co będzie dalej, zbici w gromadkę, ze szczytu kiosku "Reno" wysunęły się maszty. - Radar do centrali. Wychwytuję sygnały z Griemichy, ale nie widzę żadnych samolotów. Trout i czterech marynarzy w polarnych strojach stało pod włazem. - Otworzyć właz - rozkazał Gunner. Trout przekręcił koło, pchnął właz i wspiął się na szczyt kiosku. Na wpół oślepiony przez słońce mrugał i mocował się z przyciemnianymi goglami. Podczas gdy reszta obsady mostku stanęła obok niego, Trout wcisnął gogle i dostrzegł w niewielkiej odległości od okrętu cztery skulone postacie. - Mostek do centrali - powiedział - Mam tu rozbitków na lodzie. - Zabieraj ich na pokład - odparł Gunner. - Zanurzamy się za dziesięć minut. Amerykanie pod dowództwem Trouta zeskoczyli na lód i pobiegli. Sorokin i Kuragin wstali, nie wiedząc, czy powinni uściskać biegnących ku nim mężczyzn, czy walczyć z nimi. Zdyszani Amerykanie zatrzymali się o trzy metry od Rosjan. - Czy ktoś z was mówi po angielsku? - krzyknął Trout. - Ja trochę mówię po angielsku - odparł Kuragin. - Proszę się przedstawić. Trout zasalutował. - Komandor porucznik Augustus Trout, USS "Reno". A pan, sir? - Kapitan pierwszej rangi Kuragin, radziecki okręt "Tajfun I", a ten człowiek to admirał Stefan Zenko. - Zenko! - Tak, jest ranny. Myślę, że złamał nogę. - Skipper, potrzebne będą nosze - powiedział Trout do wmontowanego w hełmofon mikrofonu. -Jest tu sam Zenko ze złamaną nogą i trzech innych, którzy nie wyglądają na rannych. - Zenko? Jesteś pewny? - Tak sądzę. Wygląda jak Zenko. - Możesz się z nimi porozumieć? - spytał Gunner. - Jeden mówi po angielsku. - Zabieraj ich na okręt. Lekarz już czeka. Od strony okrętu nadbiegało dwóch mężczyzn z noszami. - Radar melduje zbliżające się śmigłowce w odległości dwudziestu mil - ponaglił go przez radio Gunner. - Daj tu szybko tych ludzi. - Rozkaz, skipper. Kończymy zabawę na lodzie. - Trout zwrócił się do Rosjan: - Zabieramy was na pokład - powiedział do Kuragina, wskazując na "Reno". Kuragin powiedział coś szybko po rosyjsku do Sorokina, a potem rzekł do Trouta: - Musimy skontaktować się z Admiralicją. Mamy wiadomość bardzo pilna. - To zależy od kapitana - odparł Trout. - Pan nie jest kapitan? - Nie. - Ja również mówię angielski - odezwał się Pietia Bułhakow. - Ci ludzie boją się jechać na amerykański okręt podwodny. Ale nie ja, Pietia Bułhakow. - Wasz kapitan umrze, jeżeli zostanie tu na lodzie -powiedział Trout. - Możemy mu pomóc, ale nie ma czasu na dyskusje. Rosjanie naradzili się. Po chwili Kuragin oświadczył: -Pójdziemy z wami. Sorokin i dwóch Amerykanów przypięło Zenkę do noszy i cała grupa pospieszyła na okręt. W centrum dowodzenia Gunner i lekarz pomogli przecisnąć nosze z Zenką przez właz. Za nim pospieszyło trzech na wpół zamarzniętych Rosjan z przerażonymi twarzami, dwóch w czarnych mundurach, a jeden w białym, azbestowym kombinezonie. Trout, który wchodził ostatni, zamknął właz. - Zanurzenie! - wrzasnął Gunner. - Dwadzieścia pięć metrów. Gdzie są śmigłowce? - O trzy mile stąd. W centrum dowodzenia zabrzmiały rozkazy i "Reno" posłusznie wślizgnął się pod powierzchnię. - Czy widziałeś śmigłowce? - spytał Trouta Gunner. - Nie. - Świetnie. Cała naprzód na strugowodnych. Gdy tylko nosze z Zenką znalazły się na pokładzie, lekarz wstrzyknął mu w ramię dawkę morfiny. - Musimy go ogrzać - powiedział. - Jest w szoku. - Zabierzcie go do lazaretu - zarządził Gunner. -i gorąca kawa dla reszty. Dwaj marynarze dźwignęli nosze z Zenką i ponieśli go w stronę rufy. Gunner obrócił się w stronę trzech pozostałych mężczyzn, zasalutował i powiedział po rosyjsku: - Jestem komandor Jack Gunner, dowódca USS "Reno". Witam panów na pokładzie. Rosjanie odsalutowali. Kuragin wystąpił krok do przodu, przedstawił siebie i swoich towarzyszy. - Mówi pan po rosyjsku? - spytał. - Próbuję - odparł Gunner. - Mam niezwykle pilną wiadomość dla Admiralicji Związku Radzieckiego. Muszę skorzystać z pańskiego radia. - A cóż to za wiadomość, kapitanie Kuragin? - Obawiam się, że to tajemnica. - No tak, rozumiem, ale zanim zdecyduję się na przesłanie z mojego okrętu wiadomości dla pańskiej Admiralicji, muszę wiedzieć, co zawiera ta wiadomość. Kuragin zorientował się, że amerykański kapitan nie będzie wdawał się w żadne dyskusje. - Muszę porozmawiać z kapitanem Zenką - powiedział. - Oczywiście, o ile będzie on w stanie rozmawiać - rzekł Gunner. - GUS, czy mamy na hydrolokatorze ten drugi okręt? - Już nie. - Podążamy w stronę jego ostatniej pozycji. Zachować ciszę. - Rozkaz. "Reno" odsunął się od dziury w lodzie. Rosjanie i obsada centrum dowodzenia w zdumieniu spoglądali na siebie. Porucznik Sharpe otworzył paczkę Marlboro i poczęstował ich papierosami. Pietia Bułhakow łapczywie wziął jednego. Sorokin rozglądał się dookoła, chłonąc fantastyczne nagromadzenie najnowszej technologi. W centrum dowodzenia panował większy bałagan, niż mógł to sobie wyobrazić, i nie mógł odczytać wszystkich napisów i wskaźników, ale okręt podwodny to okręt podwodny, najeżony rurami, kablami, peryskopami, konsoletami i monitorami. - Panie Sharpe - powiedział Gunner - proszę odprowadzić tych ludzi do kwater oficerskich, niech się tam rozgoszczą. Proszę dać im też jakieś suche ubrania. - Rozkaz, skipper. - Kapitanie Kuragin, pozwoli pan ze mną. Weszli do lazaretu, gdzie na białym prześcieradle, przykryty całą masą koców, leżał Zenko. Lekarz ściągnął z niego przemoczony mundur i założył mu łupki na nogę. - To nieskomplikowane złamanie - wyjaśnił Gunnerowi. -Bolesne, ale niegroźne. Wystarczy zaaplikować morfinę. - Czy on jest w szoku? - Tak, ale niezbyt głębokim. Zajęliśmy się nim w samą porę. Temperatura ciała już wraca do normy. ; Zenko spojrzał na Gunnera i usiłował zasalutować, ale z ledwością mógł unieść rękę. Gunner stanął na baczność i z szacunkiem zasalutował rosyjskiemu admirałowi. - Witam na pokładzie, admirale Zenko - powiedział po rosyjsku. - Dziękuję - rzekł Zenko słabym głosem. - Dziękuję za uratowanie moich ludzi. - Pański oficer polityczny chce nadać wiadomość do Admiralicji w Leningradzie - powiedział Gunner. - Daj spokój, Sasza - odezwał się z wysiłkiem Zenko. -Zanim ci głupcy na coś się zdecydują, będzie za późno.; Jedyną naszą nadzieją są ci Amerykanie. Kapitanie - zwrócił się do Gunnera głosem napiętym ze zdenerwowania. - Musi pan zatopić "Lenina". Proszę podejść blisko i użyć torped sterowanych przewodem. Gunner przeniósł wzrok z Zenki na Kuragina, a potem znów spojrzał na Zenkę. Ten mały, otyły mężczyzna był ranny i jeszcze nie wyszedł z szoku, ale jego oczy mówiły, że jest prawym i uczciwym człowiekiem. Niemniej to, o co prosił, było niemożliwe. Zatopić radziecki okręt? Jezu Chryste. Takiej ewentualności Gunner nie przewidywał nawet w najgorszych koszmarach sennych. - Muszę wiedzieć, o co chodzi. Nie mogę zaatakować radzieckiego okrętu wojennego bez nadzwyczajnego powodu. Zenko próbował mu odpowiedzieć, ale stracił przytomność. Lekarz przyłożył mu stetoskop do piersi. - Przez chwilę będzie nieprzytomny, skipper. 36 Reguły walki Z Leningradu przyleciał do Griemichy pułk piechoty morskiej. Żołnierze specnazu Ludinowa, pozbawieni instrukcji i dowództwa, poddali się bez walki. Kiedy Baza Morska została już opanowana, przybył również głównodowodzący Floty Radzieckiej, admirał W. J. Walotin. Oglądając ruiny Groty Zenki, Walotin usiłował ukryć szok. Odnosił się do wszystkich opryskliwie, choć rzeczowo, świadomy, że zniszczenie arktycznego bastionu Marynarki oznaczało koniec jego kariery, a może nawet i życia. Ten korpulentny oficer zawdzięczał swoje stanowisko polityce, a nie umiejętnościom wojskowym, a jego kariera opierała się na zachowywaniu status quo, zdobywaniu nowych kochanek oraz podlizywaniu się Kremlowi. Nie w smak była mu walka lub przeciąganie wojny domowej. Trwanie Związku Radzieckiego oznaczało dla niego trwanie jego kariery, wraz ze wszelkimi uprawnieniami i przywilejami, jakie ona przynosiła. "Biała Gwiazda" była ryzykowną zagrywką, która jednak zawiodła. Teraz polecą głowy, w tym również i jego własna, o ile nie zdoła odciąć się od tej klęski. Walotin porozmawiał z pilotami śmigłowców, zadzwonił do Pulongi i wysłuchał wszystkiego, co miał mu do powiedzenia porucznik Tariński, potem skontaktował się z .Arktyką" i konwojowanymi przez nią okrętami, które znajdowały się na Morzu Białym. Fragmenty nieprzyjemnej łamigłówki poukładały się w jedną całość. Cztery radzieckie okręty podwodne zostały zatopione, "Mińsk", "Gorki", "Związek Radziecki" i "Tajfun I", a kolejne trzy uległy zniszczeniu w Griemisze. Zginęło ponad tysiąc trzystu ludzi. Z całej eskadry Tajfunów ocalał jedynie "Lenin". Fakt ten stwarzał możliwość wiarygodnego wytłumaczenia przebiegu wydarzeń. Zenko wszczął bunt, wdarł się na Morze Białe, zatopił "Gorkiego" i "Związek Radziecki", wrócił przez cieśninę Gorło i zaatakował Griemichę. Najkorzystniej było oskarżyć o wszystko Zenkę, który najprawdopodobniej i tak już nie żył i nie mógł się bronić. Walotin postanowił wykreować Deminowa na bohatera, który odważnie umknął na "Leninie", ocalając jedyny okręt podwodny z całej flotylli. Głównodowodzący Floty rozkazał oczekującym na wyjście w morze okrętom z baz w Murmańsku i Polarnym pozostać na miejscu. Operacja "Biała Gwiazda" została odwołana. "Lenin" sunął w ciszy pod lodem, w odległości siedemdziesięciu pięciu mil od Griemichy i ośmiuset siedemdziesięciu pięciu mil na północ od Moskwy. Kiedy śmigłowce zatopiły "Tajfuna I", Zenko przestał mu już zagrażać, ale Deminow czuł się na swoim okręcie tak samotny, jakby sam^ jeden porzucony został w kosmosie. Przez ten czas flota powinna już sformować szyk bojowy, a mimo to hydrolokatory "Lenina" nie wykryły żadnych okrętów podwodnych ani jednostek nawodnych wychodzących z Murmańska. Nic nie nadawano na falach VLF ani ELF. Co robi flota? Gdzie jest Walotin? , Niech i tak będzie, pomyślał Deminow. Nie potrzebuję floty Nie potrzebuję Walotina. Za całą flotę wystarczy mi "Lenin". Wszystkie Tajfuny zostały wyposażone w specjalny kanał radiowy przeznaczony do bezpośredniej łączności z Kremlem. Dowódca Tajfuna mógł w ten sposób w ciągu paru minut porozumieć się z prezydentem, niezależnie od tego, gdzie tamten w danej chwili przebywał. System ten stworzono, by na wypadek wojny jądrowej móc w każdej chwili potwierdzić rozkaz odpalenia rakiet balistycznych, ale połączenie działało równie dobrze w obie strony. Deminow postanowił podnieść maszt radiowy i przekazać krótką wiadomość prezydentowi, dając mu godzinę na rezygnację ze stanowiska i grożąc, że w przeciwnym razie poniesie wszelkie konsekwencje swego oporu. Jeśli prezydent ośmieli się odmówić, "Lenin" wystrzeli w kierunku Moskwy SS-N-20 z ośmioma głowicami nuklearnymi. Dwaj oficerowie polityczni urabiali naprędce zebraną załogę "Lenina", zapewniając marynarzy, że ich zadanie zostało usankcjonowane przez Partię, Wojskowy Zarząd Polityczny, Ministerstwo Obrony i najwyższe dowództwo Floty Północnej. Oficerowie i miczmani, żarliwi zwolennicy istnienia Związku Radzieckiego, przyjęli bez oporu te wymysły. Żołnierze komunizmu, obrońcy ZSRR, spadkobiercy Rewolucji gotowi byli spełnić swój obowiązek. - Załogo "Lenina" - rozkazał Deminow. - Rozpocząć przygotowania do odpalenia rakiety. Załoga sprawnie rozpoczęła stosowne działania, sprawdzając połączenia i kontrolując systemy hydrauliczne. Korzystając ze zdobytego z takim trudem kodu, komputery w centrum kierowania ogniem porównały programy własne z tymi, które zostały wprowadzone do rakiet, sprawdziły systemy naprowadzania, zasilania paliwem, silniki i łączność wewnętrzną. Próba wszystkich systemów wypadła doskonale. Deminow podniósł mikrofon interkomu. - Centrala do radia, przygotować się do uruchomienia bezpośredniego, alarmowego połączenia satelitarnego z biurem prezydenta na Kremlu. "Lenin" zniknął z ekranów hydrolokatorów "Reno". Amerykański okręt podwodny na maksymalnej mocy silników strugowodnych zdążał w kierunku ostatniej odnotowanej pozycji radzieckiej jednostki. Nowinka, jaką stanowiła obecność na pokładzie radzieckich marynarzy, zaprzątnęła uwagę całej załogi. Znienacka bezimienny dotąd i nie posiadający twarzy nieprzyjaciel nabrał cech ludzkich. Podczas gdy Zenko odpoczywał, Bułhakowowi i Sorokinowi zaproponowano gorący prysznic, ciepłe ubranie i zimny lunch w mesie bosmańskiej. Wokół nich zgromadzili się marynarze, obserwując Rosjan, którzy zajadali w najlepsze kanapki z szynką i sałatkę z kapusty. Morrison nie mógł oderwać oczu od Sorokina. - Spójrzcie chłopcy na jego ręce - powiedział. - Jezu, to prawdziwe dzieło sztuki. ' - Lepiej przyjrzyj się mięśniom pod tatuażem - odezwał się szef torpedystów Garrett. - Założę się, że przetrzepałby ci skórę, - Daj spokój - żachnął się Morrison. - Stawiam pięć dolarów na Ruska - powiedział Garrett. -Wygląda na niesamowitego faceta. Sorokin słuchał uważnie tej paplaniny, a potem zwrócił się do Bułhakowa: - O czym ci faceci gadają, mały Pietia? - Nie wiem. To slang, ale wciąż pokazują na twoje ręce. - Zauważyłem. Morrison wyciągnął swoją czarną czapkę Czerwonej Floty i włożył ją na głowę. Sorokin zaczął się śmiać. Garrett ściągnął swoją pikowaną czapkę i podarował ją Sorokinowi, który włożył ją od razu. Marynarska biała czapka zwieńczyła czoło Bułhakowa. Morrison zdjął okulary, podwinął rękawy i oparł łokieć o stół. Na okręcie zachowywana miała być cisza, więc marynarze tylko gestami okazali swoją radość. Pojawiły się pieniądze, poczyniono zakłady. Sorokin wyszczerzył zęby w uśmiechu, sięgnął do kieszeni swego nowego amerykańskiego kombinezonu, wyciągnął z niej gruby zwitek rubli i cisnął go na stół. - Wytłumacz tym marynarzom, że z przyjemnością wezmę sobie ich pieniądze - zwrócił się do Bułhakowa. Rozmasował nadgarstki, napiął mięśnie i splótł palce z palcami Morrisona. - Gotowy? W mesie oficerskiej Gunner i Trout słuchali jak urzeczeni opowieści Kuragina o spisku Deminowa. Sceptycyzm Trouta narastał z każdym zdaniem. Gdy Rosjanin wreszcie skończył, Trout pokręcił z niedowierzaniem głową. Nie mogąc pohamować swej pogardy dla sprawowanej przez Kuragina funkcji zampolita, powiedział: -Ten... hm, oficer polityczny, chce, żebyśmy zatopili ostatniego Tajfuna, Jack. A skąd mamy wiedzieć, że to nie Zenko zwariował, zatapiając swoje własne okręty? - Czemu miałby to zrobić? - spytał Gunner. - Coś w tej historii jest zupełnie bez sensu - odparł Trout. - Może w Zence ocknął się nagle pacyfista. Może sądzi, że sam zdoła zakończyć zimną wojnę. A może to nas chce oskarżyć o wszystko. Wprowadził nas na Morze Białe, wiedząc doskonale, kim jesteśmy. To idealna wymówka. - To nie jest zimna wojna, a radziecka wojna domowa. - Jeżeli zwycięży właściwa strona, radziecka wojna domowa będzie ostatnim aktem zimnej wojny - odparował rozgorączkowany Trout. - Dlaczego mielibyśmy wierzyć oficerowi politycznemu, który reprezentuje swoją partię, Zarząd Polityczny Czerwonej Floty i ten cały cholerny aparat komunistyczny? , Kuragin zrozumiał kwintesencję tej wymiany zdań. - Kapitanie - powiedział po angielsku. - Ten człowiek, Deminow, wystrzeli rakiety balistyczne. Każda rakieta przenosi osiem głowic atomowych. Co mam powiedzieć, żebyście mi uwierzyli? Gunner przysunął twarz do twarzy Kuragina. - Nawet jeśli mówi pan prawdę - spytał - to dlaczego mielibyśmy się mieszać do waszej wojny domowej? Kuragin uśmiechnął się. - Już podczas pierwszej-odparł-w 1921 roku Amerykanie przysłali żołnierzy do Archangielska. - Niepotrzebna mi lekcja historii - warknął Gunner. - Nie jestem upoważniony do działania w imieniu Stanów Zjednoczonych w takich przypadkach. Z pewnością pan to rozumie. Jeżeli zatopię radziecki okręt, kapitanie Kuragin, będzie to akt agresji. . . - Pan już dokonał aktu agresji, kapitanie Gunner. Wtargnął pan na Morze Białe. - Niech mi tu pan nie wciska bzdur. Byłem torpedowany, obrzucany bombami głębinowymi i ostrzeliwany z moździerzy, a mimo to sam nie wystrzeliłem ani razu. Szpiegowałem, ale nikogo nie zabiłem. To była jedynie rutynowa zimnowojenna gra, a sekrety, które wykradłem, są niewiele warte, dopóki trwa pokój między USA i ZSRR. Nikt nie chce wojny. - To nie jest kwestia natury prawnej - powiedział Kuragin - To kwestia raczej natury moralnej. Jeżeli Deminow wystrzeli rakiety, zginą miliony ludzi. Kuragin tak się podniecił, że zapomniał o angielskim i mamrotał coś dalej po rosyjsku. Gunner zobaczył błękitne ogniki, coraz więcej błękitnych ogników, nieskończoną liczbę błękitnych ogników. W czasie tego rejsu dręczyła go niepewność, jakimi motywami kierują się Rosjanie. Teraz już wiedział to aż za dobrze i czuł się z tą wiedzą o wiele gorzej niż przedtem. Ten chudy rosyjski oficer polityczny powiedział, że to kwestia moralna. Bzdura. - Proszę sobie wyobrazić odwrotną sytuację - nalegał Kuragin, który przeszedł znów na angielski. - Proszę sobie wyobrazić, że amerykański dowódca Ohio zwariował, a pan jest na radzieckim okręcie podwodnym. Co pan powie radzieckiemu dowódcy? - Ale to nie jest teoretyczna sytuacja - powiedział Gunner z nutką rozdrażnienia w głosie. - To dzieje się tu i teraz. Nie mogę zatopić okrętu podwodnego tylko dlatego, że jego dowódca mógłby rzekomo zrobić coś złego. Jeżeli pańska historia jest prawdziwa i operacja "Biała Gwiazda" przebiega zgodnie z planem, to na Morzu Barentsa znajduje się obecnie ponad osiemdziesiąt okrętów. Zatopienie jednego z nich nie będzie miało większego znaczenia, jeżeli Flota Północna pozostanie wierna admirałowi Deminowowi. Kuragin przeszedł na rosyjski. - Dowódcy okrętów w Polarnym i Murmańsku nie znają prawdziwych zamiarów Deminowa - rzekł. - Powiedziano im, że mają stłumić bunt. Deminow jest wyjątkowo cwany, zręczny i bardzo potężny. Jego plan polegający na użyciu "Związku Radzieckiego" jako oręża do zamachu stanu powiódłby się, gdyby Zenko nie zaatakował tamtego okrętu. Jesteśmy przekonani, że kapitan "Związku Radzieckiego" był już w trakcie odpalania rakiety, gdy ta, dzięki Bogu, zniszczyła samą siebie i okręt. Deminow bez wątpienia wystrzeli rakietę. Gdyby skontaktował się pan z Radą Obrony, Rada odwołałaby flotę i zaatakowała "Lenina". - Albo "Reno" - odparł Gunner. - Tak, to jest możliwe, ale mało prawdopodobne. Związek Radziecki nie pragnie wojny bardziej niż pan, kapitanie. Gunner odciągnął Trouta na stronę. - Co o tym sądzisz, GUS? - Nie ufam temu facetowi - powiedział Trout. -Wyobraźmy sobie najgorszy wariant. - Załóżmy, że rosyjski boomer wywali parę atomówek. No i co z tego? Co to nas obchodzi? - Myślę, że użycie broni nuklearnej to idea zła sama w sobie - rzekł Gunner. - Wtedy faceci po drugiej stronie frontu wojny domowej walną kilka sztuk więcej. Oni mają trzydzieści tysięcy tych pieprzonych głowic atomowych. - To może stać się niezależnie od tego, czy zatopimy tamten okręt, czy też nie - odpowiedział Trout. - Wciąż nie wiemy, co dzieje się gdzie indziej. Ból przeszył nagle żołądek Gunnera. Kwestia moralna. Jeżeli zatopi "Lenina", to czy zapobiegnie wojnie, czy też rozpętają? Jeżeli uniknie starcia, to czy, zgodnie ze słowami Rosjanina, rzeczywiście zginą wtedy miliony ludzi? Mógł zrzucić winę za dręczący go teraz dylemat na innych, mógł myśleć, że winę ponoszą różne czynniki, takie jak zimna wojna, szaleństwo nuklearne, machina wojenna czy też jego własne odczuwane od dzieciństwa pragnienie, by zostać kapitanem atomowego okrętu podwodnego, ale zarówno decyzja, jak i odpowiedzialność za nią, spadały teraz wyłącznie na niego. - Skłaniam się ku standardowym regułom postępowania -rzekł w końcu do Trouta. - Jeżeli będę w pobliżu Tajfuna, który rozpocznie procedurę zmierzającą do wystrzelenia rakiety, otworzę ogień. - Nikt nie może się z tym nie zgodzić - odparł Trout. -Jestem za. - Kapitanie Kuragin - oświadczył Gunner. - Wezmę pod rozwagę wszystko, co mi pan powiedział. GUS, odprowadź kapitana do mojej kabiny i daj mi tu tych dwóch marynarzy. Kiedy Trout wszedł do mesy podoficerskiej, rozebrany do pasa Sorokin mocował się ze swoim szóstym przeciwnikiem, Billiem Stewartem. - Przepraszam, że psuję zabawę - powiedział pierwszy oficer - ale kapitan chce natychmiast widzieć tych chłopaków u siebie. Reszta niech wraca na stanowiska. Nadal obowiązuje pogotowie bojowe. W kilka chwil potem Bułhakow i Sorokin weszli do mesy oficerskiej i usiedli naprzeciw Gunnera. - Jak ci na imię, synu? - spytał Bułhakowa Gunner. Pietia powiedział Gunnerowi, kim jest, skąd pochodzi, ile ma lat i jak długo służy w Marynarce. Gunner szybko zorientował się, że od Bułhakowa nie dowie się niczego istotnego i skoncentrował swą uwagę na Sorokinie. W szefie pokładu od razu wyczuł starego wilka morskiego. Miczman trzymał gębę na kłódkę i strzelał tylko oczami na wszystkie strony. Gunner poczęstował go Lucky Stricke'iem i obaj zapalili. - Jak długo pozostajecie w służbie, miczmanie? - spytał swoim szkolnym rosyjskim. - Dziesięć lat. - Cały czas na Tajfunach? Sorokin skinął głową i wypuścił kłąb dymu ze słodkiego amerykańskiego papierosa. - Wyobrażam sobie, że czujecie się teraz nieswojo - powiedział Gunner, usiłując rozruszać rosyjskiego marynarza. Sorokin spojrzał mu prosto w oczy. - Słuchaj, amerykański kapitanie - rzekł. - Dzisiaj rozleciał się pode mną mój okręt, a nigdy nie wierzyłem, że do tego dojdzie, ja jednak żyję i jest mi ciepło. I za to ci dziękuję. - Tak - odparł Gunner. - Ale stu pięćdziesięciu twoich kolegów zginęło i usiłuję zrozumieć dlaczego. - Polityka, kapitanie, polityka i te wszystkie kłamstwa. - To właśnie usłyszałem od zampolita. Sorokin skinął w stronę Trouta i spytał: - Czy ten czarny gość to twój oficer polityczny? - W Marynarce Stanów Zjednoczonych nie ma zampolitów. Pan Trout jest pierwszym oficerem. - Czego chcesz ode mnie? - Dlaczego Zenko zniszczył swoją eskadrę? - Spytaj o to Zenkę. - Nie mogę. Jest nieprzytomny. Chciałbym poznać twoją opinię. - Ja nie mam żadnej opinii. Wiem tyle, ile mi powiedzą. Mówią, że Deminow chce zachować Związek Radziecki i jest gotów rozpętać wojnę w tym celu. Mam to gdzieś. Wykonuję tylko rozkazy. Jeżeli Zenko rozkaże mi doprowadzić okręt do Moskwy, to cholera, zrobię to. Jeżeli rozkaże załodze wystrzelić dwadzieścia rakiet na Nowy Jork, to wytrzęsę gówno z każdego, kto odmówi wykonania rozkazu. Gunner zwrócił się do Trouta. - Mamy tu prawdziwego zawodowca - powiedział. - Rasowego marynarza. Nie powie nam niczego, dopóki Zenko nie rozkaże mu mówić. - A czy mimo to zamierzasz go spytać? Gunner skinął głową. - Miczmanie, chciałbym, żebyś pomógł mi wytropić "Lenina". Sorokin zdusił papierosa i skrzyżował ramiona. - Idź do diabła - rzekł beznamiętnym tonem. Zadzwonił telefon, Trout odebrał i słuchał przez chwilę. - Zenko odzyskał przytomność i chce mówić z tobą, skipper. Zenko zdołał usiąść i trzymał jednorazowy kubek z herbatą. - Ta herbata jest strasznie słaba - powiedział, kiedy Gunner wszedł do maleńkiego pomieszczenia. - Wy, Amerykanie, nie we wszystkim jesteście absolutnie doskonali. - Nie pijamy zbyt wiele herbaty - uśmiechnął się Gunner. - Pijamy kawę, co jest podobno o wiele gorsze. Gunner przywołał lekarza. - Co z jego nogą? - Widywałem gorsze przypadki. Zagoi się. - W porządku, zostaw nas. Gdy Gunner i Zenko zostali sami, przyglądali się sobie przez minutę w milczeniu, oceniając się nawzajem. Wreszcie Zenko spytał: - Czy to pan podążał za moim okrętem? -Ja. - No cóż, kapitanie, jest pan diablo dobrym dowódcą okrętu podwodnego. Nigdy nie wierzyliśmy, że okręt podwodny NATO zdoła przedostać się na Morze Białe i potem uciec stamtąd. Moje gratulacje. - W ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin widziałem parę rzeczy, które wydawały mi się przedtem absolutnie niemożliwe - rzekł Gunner. - Pański zampolit powiedział mi, że "Leninem" dowodzi admirał Iwan Deminow i że prawdopodobnie zamierza zaatakować Związek Radziecki. - Obawiam się, że takie ma zamiary - odparł Zenko. -Moglibyśmy się o to długo spierać, ale boję się, że to niestety prawda. - Co ma być celem? - Sądzę, że Tbilisi. - Stolica Gruzji? Czemu? - Strzał ostrzegawczy, żeby pokazać, że nie ma żartów. - Czy ta sprawa to wyłącznie pomysł Marynarki, czy część ogólnej wojny domowej? - Nie wie pan? - Przecież pytam. - Deminow usiłuje dokonać zamachu stanu - wyjaśnił Zenko. - Mogą w to być zamieszane również inne osoby, możliwe, że również admirał Walotin, ale nie znam sytuacji na lądzie. Byłbym zdumiony, gdyby gdzieś jeszcze toczyły się walki. Niemniej jednak jeżeli Deminowowi uda się zmusić prezydenta do ustąpienia, do władzy dojdzie junta wojskowa, która zaraz potem zarządzi mobilizację. A wtedy na ulicach poleje się krew. - A pan się przeciwstawił Deminowowi - rzekł Gunner. - Nie wiem, co naopowiadał panu Sasza Kuragin, ale mój punkt widzenia jest prosty - powiedział Zenko. - Nie obchodzi mnie ani wojna domowa, ani cała ta reszta, na którą nie mam wpływu. Chcę tylko zapobiec użyciu przez Deminowa potencjału nuklearnego mojej eskadry przeciwko mojej ojczyźnie. W gruncie rzeczy akceptuję nawet pewne cele, do których dąży Deminow, ale nie środki, jakimi chce to osiągnąć. Dlatego właśnie ścigałem "Związek Radziecki". Malakow wystrzeliłby rakietę, ale myślę, że powstrzymała go od tego jego własna załoga, chociaż tego się już nigdy nie dowiem. Deminow będzie strzelał, dopóki się go nie zatopi. - Mogę zatopić go jedynie wówczas, jeżeli rozpocznie przygotowania do odpalenia rakiety - odparł Gunner. - Byłem już gotów zaatakować "Związek Radziecki". Zenko skinął głową i łyknął herbaty. - Rozumiem pańskie trudne położenie - rzekł. - Czy pański operator hydrolokatora wykrył już "Lenina"? - Jeszcze nie. - Jestem przekonany, że Deminow również nie wykrył pańskiego okrętu. Jest niewiarygodnie cichy. - Pan mnie wykrył. - Ale jedynie dlatego, że zdecydowaliście się mnie ścigać. Kiedy szliście szybko przez płytką wodę, narobiliście więcej hałasu. Zenko skrzywił się z bólu. - Chce pan więcej morfiny? - spytał Gunner. Admirał pokręcił głową. - Robi mi się od niej niedobrze. Z trudem usiadł i podciągnął się na skraj łóżka. - Kapitanie Gunner - powiedział - niech pan powie swojemu sonarzyście, żeby nasłuchiwał dźwięków o wysokiej częstotliwości. Jeżeli "Lenin" unosi się blisko powierzchni, tuż pod taflą lodu, można usłyszeć mechanizm pozwalający okrętowi tkwić nieruchomo. Rozumie pan? Maleńkie śruby, utrzymujące okręt na miejscu kawitują i ten dźwięk odbija się od lodu. Gunner złapał za słuchawkę i przekazał sugestie Zenki Morrisonowi. - Wysokie częstotliwości, skipper? - Spróbuj, szefie. - Przeszukuję teraz wysokie zakresy. Nic. Nada, skipper. - Szukaj dalej - powiedział Gunner i rozłączył się. - Jaki jest mój status? - spytał Zenko. - Czy jestem więźniem? - Powiedzmy, że raczej gościem. Pan i pańscy ludzie jesteście rozbitkami, a ja zgodnie z morskim obyczajem uratowałem was. - Najbardziej mógłbym panu pomóc, gdybym mógł znaleźć się w centrum dowodzenia - powiedział Zenko. -Ale nie wiem, czy nie zagrozi to waszym sekretom. - Jaki jest maksymalny zasięg hydrolokatorów "Lenina"? Zenko odpowiedział bez wahania. Gunner wyrzucił z siebie całą serię pytań, dociskając Rosjanina, jak tylko się dało. Po paru minutach wiedział już, że aby zatopić "Lenina", nie używając do tego celu głowic nuklearnych, musiałby podejść do niego na odległość mili, bo tylko z takiego dystansu tamci nie zdołaliby uruchomić systemów obronnych i wystrzelić atrap. - Mówiąc między nami - odezwał się Zenko. - Możemy go zniszczyć, ale jak go znaleźć? 37 "Lenin 99 Na pokładzie "Lenina" Deminow dopracował tekst swego ultimatum do prezydenta Związku Radzieckiego i przeszedł do kabiny radiowej, aby sprawdzić połączenie na zakodowanym kanale. Kiedy tam przebywał, radiooperator zaanonsował: - Odbieram przekaz na VLF, kapitanie. - Skąd? - Z Polarnego. Deminow rozszyfrował sekwencje liter i odczytał: DO BOHATERA FLOTY RADZIECKIEJ ADMIRAŁA l. l. DEMINOWA, DOWÓDCY STRATEGICZNEGO OKRĘTU PODWODNEGO LENIN OD ADMIRAŁA FLOTY W. J. WALOTINA. BUNT STEFANA ZENKI ZOSTAŁ STŁUMIONY. TAJFUN ZATOPIONY PŁYŃ NATYCHMIAST DO POLARNEGO. CZEKA SREBRNA GWIAZDA. Zamknięty w klatce ciasnego, dźwiękoszczelnego pomieszczenia szyfrantów Deminow zaniósł się długim, serdecznym śmiechem. Nie interesowały go już medale. Powrót do Polarnego, nawet w roli bohatera, oznaczał pogodzenie się z systemem, który poprzysiągł sobie obalić. Jego celem było zachowanie jedności Związku Radzieckiego w jego obecnym kształcie i zwycięstwo komunizmu, a nie zbieranie medali, które bez istnienia ZSRR byłyby bezwartościowymi świecidełkami. Na pokładzie "Reno" Sorokin i Trout porozumiewali się uniwersalnym językiem map nawigacyjnych, obaj pochyleni zgodnie nad stołem nawigacyjnym. Zenko niezręcznie ułożywszy wziętą w łupki nogę, zajmował fotel Gunnera. Kuragin również starał się, jak umiał najlepiej, tłumacząc rodakom treść rozkazów i objaśniając reakcje załogi. "Reno" osiągnął ostatnią zaobserwowaną pozycję "Lenina" i używając napędu strugowodnego, sunął cicho na północ z prędkością czterech węzłów. W pomieszczeniu sonarzystów Morrison przeszukiwał pełen zakres częstotliwości, próbując wykryć jakiekolwiek oznaki obecności "Lenina", takie jak szumy kawitacyjne, dziury w odgłosach tła czy wysokie dźwięki systemu utrzymującego okręt w niezmiennym położeniu. Hydrolokatory nie rejestrowały żadnych dźwięków poza trzeszczeniem lodu i odgłosami wydawanymi przez stada krewetek. - Jak udało się panu zbudować tak trudne do wykrycia okręty podwodne? - nagabywał Zenkę Gunner. Zenko uśmiechnął się, odsłaniając złote zęby. - Kopiowaliśmy wasze konstrukcje - odparł. - Widziałem dokumentacje techniczne wszystkich amerykańskich okrętów podwodnych od czasów "Skipjacka". Proszę mnie nie pytać, jak GRU udało się je zdobyć, ale widziałem je. Gunner, siedzący przed rzędem pustych ekranów hydrolokacyjnych, pokiwał głową. Nie pojawił się na nich ani "Lenin", ani spodziewana masa okrętów nawodnych Floty Północnej. Zenko zastanawiał się, czy kiedykolwiek jeszcze zobaczy Margaritę. Był przygnębiony. Deminow skrył się w przepastnym Morzu Barentsa. Zenko stracił swój okręt, zaprzepaścił karierę, całe jego życie legło w gruzach. Jeżeli "Reno" zdoła przetrwać, nie będzie miał innego wyjścia, jak udać się wraz z Gunnerem do Ameryki. Rosja, chodziło mu po głowie, to kolejni Deminowowie, czekający na swoją kolejkę szaleńcy z czołgami, dywizjami i tysiącami głowic jądrowych. Zenko przytłoczony żalem i poczuciem winy za to, że przeżył, gdy tylu innych ludzi zginęło, cicho zaszlochał. - Przegraliśmy, Sasza - mruknął. - Nie możemy przeczesać tysiąca mil kwadratowych oceanu naraz. Przy polowaniu na Malakowa sprzyjało nam szczęście, ale teraz odwróciło się od nas. - Nie tak całkiem przegraliśmy, stary druhu - powiedział Kuragin. - Żyjemy i możemy opowiedzieć światu, co się stało. - Możliwe - odparł Zenko - że Amerykanie nam uwierzą, ale czy uwierzą nam ludzie radzieccy? W pomieszczeniu radiowym odebrana wiadomość uruchomiła teleks. - Radio do centrali. Odbieram radziecki przekaz na VLF. W minutę później radiooperator pokazał Gunnerowi i Zence transkrypcję zakodowanej wiadomości. - To najprawdopodobniej wiadomość dla "Lenina", ale nie jestem w stanie jej rozszyfrować - rzekł Zenko. - Podejrzewam, że jest to polecenie wynurzenia się dla nawiązania łączności albo rozkaz odpalenia rakiety. - Od kogo? - spytał Gunner. - Od Admiralicji lub od tego, kto opanował Griemichę -odparł Zenko. - Jeżeli "Lenin" wynurzy się i nawiąże łączność, będziemy wiedzieli, gdzie jest - powiedział Gunner. - Owszem - zgodził się Zenko. - Stop - rozkazał natychmiast Gunner. - Jedna trzecia wstecz, włączyć skaner lodowy. - Aye, skaner lodowy. Wykazuje cienki lód, kapitanie. - Wszyscy przygotować się do wynurzenia alarmowego. Poruczniku Sharpe, proszę uzbroić Tomahawka numer siedem, konfiguracja przeciwokrętowa, głowica nuklearna. Sharpe zawahał się przez moment, a potem powiedział: -Tak jest, Tomahawk numer siedem. Gunner zobaczył, że Zenko i Kuragin wpatrują się w niego z napięciem. - Atomowa rakieta? - spytał Kuragin po angielsku. Gunner potwierdził spokojnie. - Czy chcecie go zniszczyć? - spytał po rosyjsku. - Tak - odparł Zenko - ale jeżeli trafię rakietą z konwencjonalną głowicą w przedział rakietowy, wybuchnie paliwo rakietowe i okręt zatonie. - Wolałbym w ogóle nie strzelać - powiedział Gunner- ale skoro muszę, nie chcę spudłować. - Mając wyraźny cel, nie spudłuje pan, kapitanie. - Nasza broń bywa niestety zawodna, admirale. Jeżeli użyjemy głowicy konwencjonalnej, z łatwością możemy chybić. Proszę mnie zrozumieć, nie chcę użyć broni atomowej, ale nie mam wyboru. - On ma rację, Stefanie - odezwał się Kuragin. - Zgódź się. - Poruczniku Sharpe - powtórzył Gunner. - Proszę uzbroić Tomahawka numer siedem. Obracające się wstecz śruby "Reno" zatrzymały okręt po przepłynięciu jednej czwartej mili. - Hydro do centrali. Nadal cienki lód. Czterdzieści pięć centymetrów, - Wynurzenie. Opróżnić zbiorniki balastowe. Z ostrym trzaskiem kiosk "Reno" przebił się przez lód i górna część kadłuba wynurzyła się nad powierzchnię. - Centrala do radia, podnieść maszt przeciwzakłóceniowy - rozkazał Gunner. - Tu radio. Maszt podniesiony. Nie odbieram żadnych sygnałów, skipper. - Szukaj na wszystkich radzieckich zakresach VHF iUHF. - Wszystkie częstotliwości czyste. - Podnieść maszt radaru. - Radar w górze. - Przeszukać przestrzeń całą mocą. Na odległym o czterdzieści dwie mile "Leninie" Deminow również dał rozkaz do wynurzenia się. Kiosk uderzył o lód i przebił się. - Obsada mostku, otworzyć właz i meldować. Trzech marynarzy wspięło się na szczyt kiosku, ale nie dostrzegło niczego oprócz lodu. Pokład nad przedziałem rakietowym był wolny od lodowych brył. - Podnieść maszt przeciwzakłóceniowy - rozkazał Deminow. Obsada mostku spoglądała, jak maszt zaczyna wznosić się do góry. - Radar do centrali - zameldował nagle zdumiony operator radaru. - Przechwyciłem sygnały amerykańskiego radaru, powtarzam, odbieram radar Marynarki USA, admirale, odległość czterdzieści mil. Źródło sygnału jest na powierzchni. Tajemniczy okręt z Pulongi! Deminow wzruszył ramionami. Amerykański okręt podwodny będzie śledził z bliska to, co Amerykanie i tak dostrzegą z satelity, a więc wystrzelenie pojedynczej rakiety w kierunku południowym. - Dostroić się do satelity telekomunikacyjnego Marynarki numer siedemnaście, zakodowana częstotliwość głosc numer dziewięć. - Strojenie gotowe. - Otworzyć połączenie. - Połączenie otwarte. Na radiowej konsolecie zaświeciły się czerwone lampki. Nie opuściwszy centrum dowodzenia, Deminow w obecności wszystkich oficerów powiedział: - Tu radziecki okręt "Lenin", wzywam "Sedno", kod pierwszy. - Tu "Sedno", mów, "Lenin". Nikt nie uprzedził personelu w sztabie Dowództwa Strategicznych Sił Rakietowych w Moskwie o możliwości otrzymania bezpośredniego połączenia z pokładu okrętu podwodnego. Poszczególne ogniwa w łańcuchu dowodzenia, od admirała Walotina w Griemisze, poprzez Polarny i Admiralicję w Leningradzie, aż po Moskwę, nie były przystosowane do udzielania pospiesznych odpowiedzi. - Melduję "Burzę Ogniową", powtarzam, "Burzę Ogniową" - powiedział Deminow. - Połączcie mnie z "Centralą". Takie zestawienie kryptonimów spowodowało, że oficer dyżurny poczuł się jak rażony obuchem. "Sedno", "Burza Ogniowa", "Centrala". Alarm atomowy na strategicznym okręcie podwodnym, a jego kapitan chce mówić z prezydentem. Jezu Chryste! - "Lenin", tu "Sedno", zaczekaj chwilkę, już łączę. Na pokładzie "Reno" oficer radiowy zameldował: - Radio do centrali, odbieram zakodowane radzieckie połączenie głosowe na dziewiątym kanale z satelitą komunikacyjnym numer siedemnaście. Zenko, kiedy przetłumaczono mu te dane, wykrzyknął: -To kanał łączący strategiczne okręty podwodne bezpośrednio z prezydentem Związku Radzieckiego! - Centrala do radia. Zagłuszyć tę częstotliwość - rozkazał Gunner. - Zrozumiałem, skipper. Z przyjemnością. - Proszę spróbować połączyć się z nim na kanale fonicznym - poprosił Zenko. - Spróbuję z nim porozmawiać. - Niech pan poda częstotliwość radiooperatorowi. Deminowowi, czekającemu na połączenie z prezydentem ZSRR, sekundy dłużyły się w nieskończoność. Przecież tamten mógł spać, być pijany czy w ogóle nieobecny. Nagle linia rozłączyła się. - Radio do centrali. Linia zagłuszona. - Otworzyć drugi kanał. Migiem. - Odbieram wyraźne połączenie foniczne na otwartym kanale VHF - zameldował radiooperator. - Co? Kto nadaje? - Amerykański okręt podwodny. - Zignorujcie go. - Przedstawia się jako admirał Zenko. Deminow zawahał się, po plecach poczuł nagły dreszcz. Potem rozkazał: - Połączcie go. W chwilę potem usłyszał głos Zenki. - Iwan? - A więc żyjesz jednak, Stefanie. - Nie uda ci się, Iwanie. Twój zamach nie powiódł się. - To bzdura - powiedział Deminow. - Dopiero zaczynam. - Masz zablokowaną łączność radiową. Poddaj się i zejdź z okrętu na lód. - Wyłączyć ten kanał - rozkazał Deminow. - Otworzyć szyb startowy numer trzy. Na pokładzie "Reno" Gunner usłyszał: - Radio do centrali. Radziecki okręt uruchomił system telemetryczny. Przygotowuje się do wystrzelenia rakiety. Na pokładzie "Lenina" Szare Duchy działały z iście profesjonalnym zaangażowaniem. Oficer polityczny przekręcił klucz startowy w centrum dowodzenia, a drugi klucz startowy, znajdujący się w przedziale rakietowym, przekręcił osobiście sam Deminow. Następnie, również osobiście, wprowadził odpowiedni kod na konsolecie sterowania ogniem i klapka zabezpieczająca niebieski przycisk służący do odpalenia rakiety odsunęła się na bok. W umyśle Gunnera płonęło jedno wielkie niebieskie światło. Odległy o czterdzieści dwie mile okręt podwodny miał w ciągu niespełna pięciu minut wystrzelić rakietę balistyczną i był tylko jeden sposób, by temu zapobiec. - Odpalić Tomahawka numer siedem. Trout wbił kciuk w przycisk i zameldował: - Pocisk wystrzelony! Wysmukły pocisk manewrujący Tomahawk po wysunięciu się z kadłuba "Reno" rozłożył skrzydła, ustawił ster i pognał nad lodem w stronę "Lenina" z prędkością dziewięciuset kilometrów na godzinę. Telewizyjny system naprowadzający rakietę przeczesywał horyzont, poszukując wznoszącego się nad lodem Tajfuna. - Mam kontakt! - krzyknął oficer radarowy z "Lenina". - Włączyć zagłuszanie radaru. - To pocisk manewrujący! Nie radar. Deminow wcisnął niebieski przycisk startowy. Sprężone powietrze zaczęło wypychać SS-N-20 z silosu. Gdy już cała rakieta znalazła się nad kadłubem, jej silnik startowy natychmiast plunął ogniem. Oficer radarowy na "Reno" meldował: - Odpalają rakietę. Tomahawk uderzy za... już! Pocisk manewrujący trafił w śródokręcie "Lenina", przebijając się do centrum dowodzenia. Deminow usłyszał uderzenie i zobaczył pękający kadłub. Za późno, Zenko, pomyślał. Rakieta już poszła. Potężne ładunki zbiły dwa kilogramy plutonu w masę krytyczną i głowica nuklearna eksplodowała. "Lenin" wybuchł jak gwiazda. Ognisty podmuch wzbił się w niebo i dopędził przyspieszającą właśnie rakietę SS-N-20. Ważący czterdzieści ton pocisk natychmiast wyparował. W lodzie powstała wyrwa o średnicy ćwierć mili. Gorąca para z rozświetlonego Morza Barentsa uniosła się w górę w postaci radioaktywnego obłoku. Pędząca po powierzchni lodu z prędkością dźwięku fala uderzeniowa dotarła do "Reno" w czterdzieści sekund po wybuchu i zatrzęsła okrętem jak listkiem. - Centrala do radaru. Złożyć raport - powiedział cicho Gunner. - Okręt zniszczony, kapitanie. Pocisk zniknął. Gunner zapalił papierosa. - Panie Trout - powiedział. - Proszę wysłać do Norfolk meldunek tej treści: "Radziecki okręt podwodny Lenin zniszczony podczas próby wystrzelenia pocisku balistycznego". Potem zanurzyć okręt. - Miał pan rację - powiedział Zenko. - Dziękuję. "Reno" pogrążył się pod lodem. Gunner obrócił ociekającą potem twarz w stronę Rosjan. Pomimo bólu w złamanej nodze Zenko wstał i zasalutował Gunnerowi. - Czas pożegnać niebo - powiedział. 38 Błysk Radio przekazało zwięzły meldunek "Reno" do dowódcy Zgrupowania Atomowych Okrętów Podwodnych w Norfolk w Wirginii. W tej samej chwili, gdy informacja przynosząca szczegółowy opis wyprawy "Reno" na Morze Białe, zakończonej zniszczeniem "Lenina", trafiła do rąk dowódcy, wszystkie satelity zgłosiły zarejestrowanie wybuchu atomowego na Morzu Barentsa. Analiza obrazów satelitarnych dowiodła niezbicie, że tuż przedtem miało miejsce wystrzelenie rakiety SS-N-20. Prezydent Stanów Zjednoczonych w ciągu dziesięciu minut połączył się z prezydentem Związku Radzieckiego. Obaj dokładnie nie wiedzieli, co się stało, ale też obaj rozumieli, że uniknięto straszliwych zniszczeń. Wiatr nawiewał po powierzchni lodu radioaktywny opad w kierunku Griemichy. W bazie morskiej radary i urządzenia radiowe zarejestrowały całe zdarzenie. Admirał Walotin słyszał rozmowę Zenki z Deminowem, widział na ekranie radaru wystrzelenie rakiety i zobaczył błysk atomowej eksplozji daleko za północnym horyzontem. Walotin zadzwonił, by przygotowano mu samolot. W milczeniu przejechał przez bazę na lotnisko i polecił pilotowi, by wziął kurs na Moskwę. Gdzieś nad zatoką Kandałaksza admirał floty W. J. Walotin, leżąc na łóżku w kabinie własnego, luksusowo urządzonego samolotu dyspozycyjnego, strzelił sobie w prawą skroń. "Reno" kierował się najpierw sto mil na północ, potem wykonał zwrot na zachód i wszedł na Morze Norweskie. W odległości pięciuset mil od wybrzeży norweskich Gunner wystawił spod wody maszt radiowy, złożył rutynowy raport i podał przybliżony czas przybycia do Norfolk. Uroczystość pogrzebowa trwała krótko. Gunner przetłumaczył przygotowane przez Zenkę zwięzłe wspomnienie pośmiertne poświęcone poległym marynarzom "Tajfuna I". - Przyjmij ich na swe łono, Panie Boże, przyjmij do siebie naszych towarzyszy boju, naszych przyjaciół. Amen. - Amen - powtórzyła załoga. - Szef Morrison chce zabrać głos - powiedział Gunner. Szef pokładu stanął przed załogą i skinął głową w stronę Rosjan. - Ogłaszam zebranie Szlachetnego Zgromadzenia Sinonosych. - Słuchajcie, słuchajcie! - krzyknęła głośno cała załoga. Morrison wyjął z kieszeni tubkę farby, nabrał jej na końce palców i uroczyście każdemu Rosjaninowi porobił na nosie granatowe kreski. - Jesteśmy synami Neptuna - zaintonował. - Dziećmi lodowych głębin. - Słuchajcie, słuchajcie - zaśpiewała załoga, ściągając koszule z grzbietów. - Przynieście kubeł z lodami! - wrzasnął Morrison. - Ci faceci nie wymigają się tak łatwo tylko dlatego, że to Ruscy! Przysunął twarz na pięć centymetrów do twarzy Zenki. - Kim jesteś, wisienko? - zapytał. Zenko zrobił zeza, patrząc na swój pomalowany na ciemnoniebiesko nos. Nie rozumiał wprawdzie słów, ale pojmował sens rytuału. Amerykański miczman chce wiedzieć, czy Zenko jest prawdziwym, zasługującym na to miano marynarzem północnych wód. Zenko przeżył całe swoje życie za kręgiem polarnym. Jeśli będzie musiał udowodnić swoją wartość, zrobi to. Spojrzał Morrisonowi prosto w oczy i powiedział: - Potrafię widzieć przez lód.